Download as doc, pdf, or txt
Download as doc, pdf, or txt
You are on page 1of 12

Jednoroec albo traktat hermetyczny fragment Pitego Dziaania Jan Witold Suliga W NIECAY ROK PNIEJ OTRZYMAE LIST

WYSANY PRZEZ REDAKCJ jednego z wydawnictw Stolicy. Informowano ci w nim, i swoja ksika zostaa przyjta do druku i zyskaa bardzo przychylne recenzje wewntrzne. Przez kilka minut bezradnie mitosie w doni nieduy arkusik papieru, przeczytae raz i drugi, sprawdzie na wszelki wypadek, czy list zaadresowany jest do ciebie zachowywae si miesznie i nieporadnie. Nawet gdy przepisywae Biaoniezwierza (bo tak ostatecznie zatytuowae swoj powie), nie przypuszczae, e ktokolwiek zdecyduje si j opublikowa. Czasami tylko wyobraae sobie ksigarni i siebie sigajcego po lec na ladzie ksik w koniecznie, ale to koniecznie, biaej okadce z narysowanym na niej wizerunkiem jednoroca oraz alchemicznymi symbolami koniunkcji soca i ksiyca. Bya to swoja ksika, co, co wytworzya twoja imaginacja, bajka nie bdca bajk, zabawa w sowo, gdzie akcja na poy baniowa, na poy mitologiczna, chaotyczna, przerywana raz po raz monologami narratora, jego snami, fragmentami wyrwanych pozornie z kontekstu opowieci i rozwaa krya w sobie rzecz najwaniejsz, ktr, o czym doskonale wiedziae, nie kady mg zrozumie. Biaoniezwierz, przerobiony i napisany powtrnie w Bykowcu, by traktatem o wyobrani, o stwarzaniu wiata, o rozdarciu, ktre pniej nastpuje i, co najwaniejsze o powrocie do wyobraanego przez wyobraane. Zamierzae pocztkowo napisa powie pudekow. Po kilku prbach zrezygnowae; doszede do wniosku, e tak jak nienie we nie nie ujawnia nic poza faktem, e nic mona by nionym, tak opowie w opowieci nie pozwoli ci wyjani, czym s i w jaki sposb si rodz kosmosy twoich bohaterw. Ale wszystko to byo jedynie czstk tego, co pragne zawrze w skrtowych, lapidarnych zdaniach, czasami w rozwlekych i pokrtnych monologach narratora, nazywanego przez postaci Biaoniezwierza Obserwatorem, Patrzcym lub najczciej Niewidzialnym, ktry niczym biblijny Jahwe wykreowa na swj obraz i podobiestwo Bliniakw: Kadmona i Adama (po duszym namyle postanowie zachowa imiona swoich synw), oddajc im we wadanie Lewy Brzeg Rzeki krlestwo zagadkowych, fantastycznych stworw podobne nieco do terenw rozcigajcych si wok Bykowca. Znalaza si tam Skarpa, Studnia-Dorodka-Ziemi, Najwysza Sosna, limacza Droga, Dom Parek, gdzie mieszkay dwie kobiety zajte tkaniem nie koczcego si gobelinu i robieniem na drutach skarpetek, szalikw i swetrw. Niedaleko Domu Parek pyna Rzeka oddzielajca Lew stron od Prawej; na tej ostatniej rozprzestrzeniay si tylko Pola i Bagna. Topografi Bykowca wykorzystae rozmylnie, podobnie jak imiona braci, z ktrych Kadmon posiada zdolno przeksztacania si w ryb i potrafi wszystko dojrze, Adam natomiast z atwoci oswaja zwierzta i zna jzyki wszystkich smokw. Jego najbliszym towarzyszem by Setek: wielobarwny smok yjcy w zagbieniu pod korzeniami Najwyszej Sosny. Ale uyte w ksice biblijne symbole przeznaczone byy dla powierzchownego czytelnika. Nie chodzio ci o komentowanie Genesis czy historii o Ablu i Kainie. Kadmon i Adam nie rywalizowali o wzgldy Niewidzialnego, wicej nie dostrzegali go, cho co chwila natykali si na jego lady. Po to yli na Lewym Brzegu Rzeki, aby go pozna. Oni go stwarzali. Cokolwiek powiedzieli, narysowali, wyimaginowali sobie stawao si, nasycao Brzeg, za nurt Rzeki z pocztku szary i bezbarwny wchania kolory i sowa, a przemieni si w ruchliwy, tczowy bbel. W tym zawieraa si najwaniejsza tajemnica 1

twojej powieci, ktrej nigdy nie odkryli Bliniacy: wiat Lewego Brzegu Rzeki by odmiennie postrzegany przez nich, a inaczej przez Biaoniezwierza, Jednoroga, Niewidzialnego narratora i obserwatora w jednej osobie: ciebie, autora ksiki. Bracia, zajci przemierzaniem coraz to nowych paszczyzn baniowej rzeczywistoci, widzieli wypeniajce je elementy raz takimi, to znw innymi, nadszed wreszcie czas, gdy dotarli do Najwyszej Sosny, ktra rosa na skraju Skarpy, wskrabali si na jej wierzchoek i zobaczyli z dala Prawy Brzeg Rzeki Pola i Bagna. Na tym koczya si pierwsza cz powieci. Cz druga traktowaa o rozdarciu i o pragnieniu powrotu. Jej narratorem i bohaterem by Kadmon. Bracia rozdzielili si. Adam pozosta na Lewym Brzegu Kadmon przedosta si na Pola i Bagna. Jak ty wdrowa po Sindhu, wczy si po Truanie, wasa po caej Azji, zamieszka w miecie K., i tam jak zreszt wszdzie styka si z uomnymi i niepenymi fragmentami rzeczywistoci znanej z Lewego Brzegu Rzeki. Lecz to, co byo dla prawdziwe i realne, na Prawym Brzegu Rzeki egzystowao w postaci legend, opowieci, byo bani albo skrawkiem wyrwanego z kontekstu, a znanego z dziecistwa zdarzenia. wiata Prawej Strony nie zasiedlay jednoroce i smoki. Tu przemieniay si one w kiczowate kamienne maszkary pilnujce odrzwi sindhijskich i tybetaskich wity. Nikt nie polowa na wodniki. Sosny staway si Kosmicznymi Drzewami przez obrzd, aeby po jego zakoczeniu natychmiast straci cechy niezwykoci. Kadmon-bohater twojej powieci podejmowa te same, co ty niegdy, wysiki zmierzajce do scalenia wiata, ponosi klski, naraa si na mieszno, przegrywa, w kocu napisa ksik, ktr zatytuowa Biaoniezwierz, i w ten oto sposb wda si w ostatni, wrcz rozpaczliw walk, bdc prb powrotu... Biaoniezwierz. Twoja hermetyczna biblia. Wyznanie wiary, bo te czue si niczym prorok, ktry odkry najwiksz tajemnic i teraz wyjawia j tym, ktrzy posiedli uszy do suchania. Zaistniay kosmos zawadn tob, pochon ciebie jego demiurga do tego stopnia, e oddae mu si bez reszty tym mocniej, im bliszy by rzeczywistym wydarzeniom, jakie rozegray si w trakcie wakacji. W twojej powieci nic nie byo cakowicie wyimaginowane, niczego nie wymylie. Caymi dniami ledzie zabawy twoich synw, podsuchiwae ich rozmowy, podae za chopcami pod skarp, do lasu, na brzeg rzeki, nawet do gazu upamitniajcego ka ydw. Co wieczr zamykae si na strychu i ustawiwszy naftow lamp na kulawym stole pisae, strona po stronie zapeniajc zeszyt. Z niecierpliwoci oczekiwae nastpnego dnia. Kosmosy twojej powieci i zabaw Kadmom i Adama zmieszay si ze sob. Pisae o Rzece i miae wraenie, i naprawd znalaze si na jej Lewym Brzegu, a siedzc po ppek w wodzie zatapiasz w niej kubek i wyawiasz gotowe ju fragmenty ksiki, twoim zadaniem jest powiza je w cao to wszystko. Pisae. Nurzae si w opisywanym wiecie. Z wolna ogarnia ci niepokj, wszak jeszcze dwa-trzy dni i bdziecie musieli wrci nad morze, nastpi apokalipsa; nie ta uniwersalna, ale dotyczca swojego wiata, kosmosu bliniakw, a ty nie zdysz doprowadzi go do koca. Zapisae dwa brudnopisy, opucilicie Bykowiec, dokd znw wracae co niedziela, tym razem zabierajc ze sob Kadmona, wieczorami za przepisywae Biaoniezwierza na poyczonej maszynie. To drugie pisanie byo cakiem odmienne, bardziej wyrachowane, bardziej mozolne. Mylie si, gniote ze zoci kartki, ciskae je pod biurko. Myszona udawaa, e nie dostrzega tego, co robisz, i bye jej za to wdziczny. Nie chciae nikomu pokazywa Biaoniezwierza, myl, e miaby o nim rozmawia napawaa przeraeniem. Praca pochona ci w kocu tak bardzo, e zrezygnowae z niedzielnych wyjazdw do Bykowca, ze spacerw z Kadmonem, niemal ze wszystkiego. Czue upyw czasu. Co ci gonio. Co nakazywao ci jak najszybciej skoczy. Ludzie dyskutowali o Roku Komety, po miecie kryy plotki o zbliajcym si kocu wiata przepowiedzianym przez Matk Bosk, ktra objawia si na

szczycie lipy rosncej w pobliu stacji kolejowej, kioskarz wiadek Jehowy czeka na apokalips z penym wyszoci umiechem i powtarza: Tak, panie Sufin. W Biblii znajdzie pan odpowied na wszystkie pytania. Biblia przewiduje wszystko. I patrz pan. Zatrzsy si gry w Tenoczititlanie, wybucha Gwiazda Pioun straszne czernobyle przepenione gorycz, a powiadam panu to dopiero pocztek! Sd nad Zym trwa nieprzerwanie od czasu Wielkiej Wojny. Ujrzymy takie rzeczy, e mier stanie si dla nas wybawieniem, ale Bg uwizi Kostuch, a Czerwony Potwr naznaczy grzesznych swoim znakiem Sodomy i Gomory. Czas. Rwcy strumie ju nie powolna Rzeka. Musiae zdy. Przed czym? Przed kocem Roku Komety? Przed Sdem Boym? Przed Zmartwychwstaniem? Moe przed nastpnym rozdwojeniem gazi. Wiedziae tylko, e musisz. Rzucie prac w warsztacie. Wypijae po trzy-cztery kawy dziennie. Na zdezelowanym adapterze krcia si w kko pyta z nagraniami Szalonej Jennis, ty za wmawiae zniecierpliwionej Myszonie, e muzyka ta wyraa wszystkie twoje uczucia. Wreszcie tu przed Boym Narodzeniem, a dokadnie dwudziestego pierwszego grudnia napisae ostatnie zdanie. Najwaniejsze. Klucz do zrozumienia Biaoniezwierza. Odsune na bok stert biaych kartek i przymkne oczy. Niespodziewanie dla siebie usne. We nie ujrzae podwrko, szare, okopcone ciany barakw, wte drzewko, zdeptany trawnik, par przewrconych pojemnikw na mieci i zniszczony, czynszowy budynek. Potem zobaczye ciemny, podobny do nie owietlonego korytarza pokj. W jego lewym kcie sta mczyzna. Tym mczyzn by twj ojciec. Nie widziae twarzy tego czowieka, ale wiedziae, bye pewien, e jest nim twj ojciec, ktry odnalaz ciebie po wielu latach wygnania z Kraju. Tatusiu... jkne. Zza mgy wynurzya si martwa twarz-maska. Co to jest Wielkie Zwierz? zapytaa nie otwierajc ust. Nie wiem wybekotae zaskoczony. Z trudem przezwyciye nagy bl garda. A czemu czarne kruki odlatuj za szczyty gr i tam, stajc si biae, rozmnaaj si? Nie wiem powtrzye. A kiedy trzy byo jednym? Nie wiem! Czytaj! Powia wiatr. Niczym w Apokalipsie Ulubionego Ucznia pojawia si przed tob rka i pooya ci na kolanach ksik w biaej okadce. Otworzye j odruchowo. Wzrok twj pad na tytuow stron. Biaoniezwierz. Pochylie si, eby czyta dalej, ale reszta kartek zadrukowana bya niezrozumiaymi dla ciebie hieroglifami. Przyjrzae si im dokadniej. Byy to zwyke litery, tyle e biegnce w przeciwnym kierunku. Lustro pomylae. Potrzebuj lustra. Zwierciado wisiao naprzeciwko ciebie. Przyoye do powie i przeczytae gono: Kiedy razem bdzie dwoje otworz si twe podwoje. Jedno sowo, jeden ruch zginie po nim wszelki such. Kto potrzsn tob, zamachae rkami, ksika z trzaskiem upada na podog i odgos ten wyrwa ci ze snu. Rozchylie powieki. Nad tob pochylaa si Myszona. Skoczyem, wiesz? wyszeptae niewyranie. Wiem odrzeka tonem, ktry mg oznacza zarwno rado, jak i ulg. Zapragne jej. Inaczej ni kiedy. apczywie. Gwatownie. Nie dostrzegae zdziwienia malujcego si na jej twarzy i bezbronnego zaskoczenia, ktre wkrtce mino; piecie j, odkrywae ponownie, wdrowae palcami po ciele kobiety zdumiony, jak niewiele si zmienio. Uwolniwszy si z ubra, nie gaszc nawet palcej si na biurku lampki, wkroczylicie w mrok zamknitych oczu, w brzow ciemno, gdy oboje zrezygnowalicie z patrzenia, poprzestajc na dotyku, przelizgiwaniu si po skrze i wosach. Nic, nic, nic 3

powtarzae w mylach, nic" roso, rozsadzao ci bure, coraz szybsze nic". Myszona krzykna, a moe tak ci si tylko zdawao, i wtedy nic" przeksztacio si w co". Spojrzae na nie i zobaczye twarz Myszony. Przez moment chciae ponownie wrci w mrok, ale Myszom chwycia mocno twoj gow i przytrzymaa j. Boe wyjkaa. Zupenie jak za pierwszym razem. Przekne gono lin. Myszona zachichotaa. Ale wytrzeszczasz gay, rudzielcu zakpia. Odwrcia si powoli. Przycisne twarz do jej plecw i muskae je wargami. Myszona wyszeptae. Hm? Nie, nic, nic... Chcesz mi co powiedzie, czy tak? zapytaa po chwili. Signe po papierosa. Daj i mnie rzeka. Zapalie zapak. Ogie olepi ci, sparzy palce, ze zoci odrzucie nie dopalone drewienko. Strasznie tego duo powiedziae bez zwizku. Tym lepiej zauwaya. Mamy przed sob ca noc, jak kiedy. Pamitasz? Jutro jest niedziela wykrztusie. Spochmurniaa i zmarszczya brwi. Ale ja... dodae szybko. Pooya do na twoim udzie. Umilke. Ona te milczaa. Przykrye jej do swoj, po raz ktry z rzdu zauwaajc, e s tej samej wielkoci. Chrzkne gono. Znw powrci bl garda, jakby gdzie w krtani co roso i za wszelk cen prbowao wydosta si na zewntrz. Teraz powiedziae ochryple poszedbym do tej kwiaciarni na rynku i kupibym ci kwiaty. Popatrzya pytajco. Lwie paszcze dorzucie. Tak. Wanie lwie paszcze. Koniecznie niebieskie. Zerkne niepewnie na Myszon. Palia papierosa, wypuszczajc dym nosem. Spogldaa na sufit podobny w pmroku do starej mapy przedstawiajcej wntrze jakiego kontynentu. Pknicia ukaday si w pokrtne linie rzek, strumieni, granice puszcz, kopczaste grzbiety wzgrz i tylko gdzieniegdzie dostrzec mona byo niewyran plamk miasto. Powdrowae tam. Przemierzae acuchy grskie, potem zszede na rwniny, mine rzek, dotare do szosy, a gdy znajdowae si niedaleko celu, usyszae gos Myszony. Adam powiedziaa. Co?! Adam... Myszona usiada. Kiedy byam maa, jedna z sistr podarowaa mi na Gwiazdk czerwone koraliki oznajmia a ja wyobraziam sobie, e jeli co wieczr pokn jeden, kto zabierze mnie z sierocica i nigdy tam nie wrc. Najchtniej poknabym wszystkie na raz, lecz wtedy magia by nie poskutkowaa, wic ukryam paciorki pod siennikiem. Nie swoim, oczywicie. Ukryam je w ku ssiadki. I co? Nic warkna. Ta pinda zeara je. Kto? Nibyryba, ole! parskna nieprzyjemnym miechem. Nie rozumiem, do czego... Tu nie ma nic do zrozumienia przerwaa gniewnie. Nic. Pomylaam po prostu o Adamie, i to wszystko. 4

Rano owiadczye, e nie masz zamiaru jecha do Bykowca, motywujc swoj decyzj zym samopoczuciem. Myszom udawaa, e ci wierzy, wycigna nawet z szafki jakie lekarstwa, ktre musiae pokn i popi gorcym mlekiem z miodem i masem. Boli mnie gardo narzekae. Strasznie boli mnie gardo. I chyba mam gorczk. Kadmon obserwowa ci z podejrzliwoci. Myszona wyrozumiale pokiwaa gow. Tak, tak zwrcia si do syna. Tatu zachorowa. Posuchaj, jak chrypi. Wcale nie chrypi zauway Kadmon. Udaje, e chrypi. Ale my mu wierzymy, prawda? Kadmon zmruy powieki. Zastanowi si, liczy gono, co sprawiao mu wyran przyjemno, po czym energicznie przytakn. Masz dyspens obwiecia Myszona. Moesz chorowa. Jutro wyzdrowiej. Zobaczycie. I wtedy... wymamrotae ze wstydem. Oczywicie wpada ci w sowo Myszona. Jasne. Jutro. Tyle e jutro jest poniedziaek. Nie przejmuj si. Bo widzisz umiechna si do Kadmona tatu napisa ksik, wiesz? Wczoraj j skoczy i jest bardzo zmczony. Pewnie dlatego choruje. Ale nam obieca, e przeczyta jaki fragment. Ta ksika opowiada o tobie, o Adasiu i o cioci Nibyrybie. Ja rwnie tam jestem, czy tak? Zarumienie si. Tatu nie moe czyta powiedzia Kadmon autorytatywnie. Boli go gardo. Na ten czas zapomnimy o tym. Kadmon potar palcami czoo. Ja ju zapomniaem stwierdzi. Myszona powtrzya jego gest. Ja take. Czytaj. Nie mam zamiaru... wychrypiae. Masz, masz mrukna pobaliwie. O niczym innym nie marzysz od wczoraj. Zraz przynios ci maszynopis. I nie czekajc na twoj, niepotrzebn w tej sytuacji, zgod wrczya ci dwie pkate teczki. Usiada obok Kadmona. No dalej przynaglia. Czekamy. Oboje. Czy to jest bajka? pyta niecierpliwie Kadmon. Bajka-nie-bajka wyszeptaa mu w ucho tak, eby i ty sysza. Troch bajka, troch prawda, jak to u tatusia... Wic dobrze wydukae. Przeczytam wam o... Nie, nie przerwaa. Sami zgadniemy. Niech bdzie machne rk. Chciao ci si mia. Rozsznurowae pierwsz teczk i udajc, e si zastanawiasz, zacze przeglda plik kartek. Znalaze ostatni fragment. Wtedy zobaczyem ich po raz ostatni czytae wolno. Szli piaszczystym brzegiem rzeki, jej skrajem. Rzeka pomylaem. Ale nie zwrcili na ni uwagi, tak bardzo zajci byli liczeniem i odmierzaniem krokw oraz odnajdywaniem starych ladw na piasku, w ktrym schowaem wymylone wprzdy muszle, zwierzta i szaasy. Wic szli. Ja take szedem. Tu za ich plecami, chocia oddziela nas nurt rzeki. Nie tylko. Rwnie Skarpa, limacza Droga, Dom Parek, Studnia-Do-rodka-Ziemi; kada kpa traw i jaowcw. Za kadym krokiem oddalalimy si od siebie. Oni ja. Najchtniej zatrzymabym ich. Dlatego czym prdzej wymyliem rw z wod biegncy w poprzek drogi. Rw wypeniem zgni, pokryt zielon rzs wod. Wyobraziem sobie szuwary, wskie licie tataraku, grzskie brzegi. C z tego, skoro Adam wyj z kieszeni wstk podarowan mu przez Czarn Park i rzuciwszy niebieski pasek przed siebie wypowiedzia zaklcie, ktrego si od niej nauczy." Jakie to zaklcie? zapyta Kadmon. 5

Nie przeszkadzaj sykna Myszona Zaraz si dowiesz. Zerkne na ni nieufnie. Mrugna do ciebie porozumiewawczo. Wzruszye ramionami i czytae dalej: Miaem nadziej, e si pomyli, przekrci sowa, zapomni o ostatnim, najwaniejszym zdaniu. Zaklcie byo dugie, dusze od rowu, dusze od najduszej rzeki. Nawet ja nie pamitaem go w caoci, aczkolwiek powinienem, poniewa jest to zaklcie zakl, za ktrego pomoc buduje si mosty, kadki i wiadukty. Te zwyke i te czarodziejskie. Dlatego czekaem z niepokojem. S rne zaklcia. Jedne przypominaj dziecinne wierszyki. Inne znw to proste wyliczanki: ene, due, like, fake, torba, borba... S zaklcia powane i artobliwe. Uomne. Czarnoksiskie. Szamaskie. Magiczne. Zaklcia mamrotane, piewane, i wypowiadane jedynie w mylach. Dla kogo nie zaznajomionego z zaklciami wszystkie zaklcia s jednakowe i podobne, rwnie skuteczne lub nieskuteczne, co kto woli. Lecz mao kto wie, e prawdziwe zaklcie, zaklcie rzeczywicie pene mocy, nigdy nie bywa zapisane. Ktokolwiek posiad zaklcie i je zapisa (mg uy do tego celu zwykych liter, hieroglifw, pisma klinowego, wzgldnie szyfru) straci je. Pozbawi je siy. Magia nienawidzi ksig. Ja rwnie ich nienawidz. Kocham pami i czsto powtarzam sobie i innym pamitasz? Pamitam. Wystarczy. W sowie: pamitasz? mieci si wszystko las, jakie wzgrza, brudne podwrko, cite drzewo... To, co najgbsze. A przede wszystkim sowa, ktre teraz, po wielu latach, brzmi niczym zaklcia i wystarczy je odtworzy, wypowiedzie w mylach, a ich energia skonstruuje kadk prowadzc na drug stron rowu." No wic gdzie to zaklcie niecierpliwi si Kadmon. Jeeli bdziesz mi co chwila przerywa, przestan czyta burkne. Ale zaklcie... wyjcza paczliwie. Zaklcie nie mogo by zapisane wyjaniaa Kadmonowi Myszona. Wtedy nie miaoby ju znaczenia. Byoby bezskuteczne. To niech mi powie zada. Wieczorem, dobrze? Tu przed snem obiecywae szybko. Sowo? Podniose dwa palce do gry. Kadmon ziewn. To ja ju chc spa wyszepta. Myszona parskna miechem. Powiedziaem, wieczorem ucie dyskusj. Odwrcie kartk. W czasie gdy oni budowali t kadk zmierzyem j. Bya wska. Tak wska, e z trudem miecia si na niej jedna osoba. Bya te duga. Mierzya dwadziecia osiem egipskich okci. Trzydzieci sze angielskich stp. Poczuem strach, wyobraziwszy sobie Kadmona, ktry o czym doskonale wiedziaem ba si wysokoci. I dlatego pospiesznie zasypaem rw z wod, ale oni tego nie dostrzegli. Pooyli gotow kadk na ziemi i stawiajc ostronie stopy przeszli na drug stron nie istniejcej przeszkody." Wcale nie! usyszae gos Kadmona: Adam mnie wtedy popchn i wpadem do wody. A ty mi nie pomoge. To tatu by wwczas z wami? zdziwia si Myszona. Tak odrzek oskarycielsko. Sta i patrzy na nas. A Adam powiedzia: Niech sobie patrzy i kaza mi przej po kadce. Pniej mnie popchn i wleciaem w wod. I Adam powiedzia, e jestem niedorajda, i te wpad do wody, tylko specjalnie. Zaczem aowa swojej decyzji czytae nienaturalnie gono, powstrzymujc narastajcy gniew. Mogem ich zatrzyma. Powinienem to zrobi: Jedynie ja znaem miejsce, do ktrego dyli, i wiedziaem, co si za nim znajduje. Strach i niepewno. Szare pola. Bagna. Obce miasta, wiecznie spniajce si pocigi, kolejowe stacje i obskurne, zakaraluszone bufety. Co, co przerasta wszelk wyobrani.

Lecz oni beztrosko przebiegli przez kadk i ruszyli dalej. Adam nuci co pod nosem, Kadmon liczy: raz, dwa, trzy, cztery, pi... i tak do dziesiciu, przystawa, oddycha gboko i ponownie liczy... Wymyliem las. Puszcz pen wykrotw, kolczastych drzew, traw-sznurw. Dungl bez cieek. Widziaem tak w Sindhu. Wyrosa przed nimi, podobna do szarej, liciastej ciany. Przyszo mi do gowy, e oni mog po prostu omin las lub znale jakikolwiek sposb, ktry umoliwiby im przejcie. Wystarczyoby, eby narysowali na piasku drog. Zdjem wic lustro, ktre zawsze nosz na szyi, i postawiwszy na ziemi, spojrzaem w nie. To, co zobaczyem, byo odbiciem limaczej Drogi, Domu Parek i wszystkich cieek do nich prowadzcych; odbiciem opacznym i podstpnym, albowiem eby i w prawo, naleao skrci w lewo, by wdrowa przed siebie i tyem, a kto nieruchomia z atwoci mija drzewa, krzaki i milowe supy. Przemieniem dungl w drugie zwierciado i w teje chwili kady jar, kade drzewo, kady li sta si zwierciadem tego zwierciada, cay br zamigota, zalni i zabysn nieskoczonoci odbi, odbi tych odbi i tacem wietlistych refleksw. Patrzc na puszcz, widziaem tysice Domw Parek, miliony Setkw, tryliony Najwyszych Sosen... Wszystkie cieki przeksztaciy si w limacze Drogi, kada wioda do punktu wyjcia. Przystanli. Adam niepewnie zerka na rozcigajcy si przed nimi labirynt. Mwi co do Kadmona, ale nie mogem tego usysze. Ku memu przeraeniu Kadmon usiad. Zacisn powieki. Grzeba w kieszeni, szukajc czego. Adam niecierpliwie przestpowa z nogi na nog. Mam powiedzia Kadmon. Co masz? zapyta Adam. Kadmon rozchyli powieki i pokaza Adamowi pust do. Tu jest oko oznajmi. Oko potwierdzi Adam. Oko ryby. Jasne! Pewnie! Jest! Oko ryby! Dostaem je od Biaej Parki. Pamitasz? Yhym... Wczoraj... Nie. Trzy dni temu. Adam wzruszy ramionami. Wszystko jedno. Najwaniejsze jest oko biaej ryby. Zielone oko. Poduna, lepa renica. Albo zwyky kamyk. Niewane! Jest? Jest! No, wanie! Kadmon potar doni czoo. Tdy powiedzia wskazujc palcem. Nie, nie! zakrzycza dostrzegszy, e Adam szykuje si do odejcia. Poczekaj! Adam pytajco popatrzy na brata. Pomyliem si. Jeszcze raz. Prbowa trzykrotnie. Wpierw zobaczy ogrd. Rwne grzdki poronite krzakami truskawek. Potem ujrza zapalon wiec, czerwony zarys pomienia, st, na nim choink, poyskujce w pmroku bombki i Bia Park tkajc dugany, kolorowy szal. Nie przejmuj si powiedziaa ciepo. Zaraz ci si uda. Czarna Parka milczaa i dlatego nie mg jej dojrze. Pom mi poprosi Bia Park. Umiechna si. Na ce rzeka zaraz za naszym Domem, mieszka Biay Baran. On zna kade przejcie i kad furtk. Widzisz go? Widz. Ja! Ja! wrzasn Adam. Zerwa si i zostawiwszy zdumionego Kadmona, pogna we wskazanym przez Bia Park kierunku. Pochwyci Barana za rogi. Wskoczy na jego grzbiet. 7

Dalej! krzycza. No, rusz si! Dalej! Baran, ponaglony mocnymi uderzeniami pit, pogalopowa przed siebie, a jego kopyta o ksztacie odwrconych strza tratoway drzewa, traw i wszystkie puapki, jakie wymyliem. Kadmon zapa powiewajcy w powietrzu ogon Zwierza i zmruywszy powieki mkn to w lewo, to w prawo, a dotar na Piaszczysty Trakt prowadzcy do najwikszego miasta, policzy do dwudziestu omiu, potem do trzydziestu szeciu i kiedy otworzy oczy, znajdowa si po drugiej stronie lasu. Adam dysza ciko. Zejd ze mnie wystka. Nie mam ju siy." Usyszae piskliwy chichot twojego syna. To nie Adam mnie nosi na barana, ale ty. Cicho szepna Myszona. Ale Adam naprawd jedzi na baranie. Ja nie, bo si baem. I co? Nic. Dosta lanie od cioci Nibyryby, poniewa rozdar spodnie. Kto? Adam. Barany nie nosz spodni. Westchne ciko. Zamilkli. Zapalie papierosa i czytae dalej: I tak, chocia wcale tego nie pragnem, chocia prbowaem ich powstrzyma, dobrnli wreszcie do Skarpy. Do najdalszego kraca trjktnego krlestwa, gdzie rosa Najwysza Sosna. Mgbym wymyli jeszcze wiele puapek. Na przykad ocean, w ktrym ton wszystkie okrty. Albo kulist ziemi. Piaskowe miasto kuszce barwnymi neonami i wystawami sklepw. Lunapark. Lecz pojem, e nic to nie zmieni, oni i tak dojd tam, dokd musieli doj, gdy nic ju nie zaleao ode mnie. Prbowaem przypomnie sobie, kiedy to nastpio, w jakim momencie utraciem kontrol nad nimi: czy wtedy, gdy Adam znalaz Setka i wydoby go z mojego oka? A moe wwczas, gdy Kadmon pierwszy raz spostrzeg Czarn Park i obrysowa jej stopy bia kred, a potem spyta: Raz, dwa, trzy; ile to razem? Miliony odpara. Znaleli si przy Najwyszej Sonie wczesnym popoudniem. wiecio soce, spad deszcz, znw zawiecio soce; stali pod drzewem i gapili si na jego wierzchoek. Tui za Sosn pyna Rzeka. Dla mnie wska i pytka dla nich nieprzebyta granica, za ktr wida byo niewyrane zarysy Pl i Bagien. Jeszcze nie zdyem wyobrazi sobie, co si tam znajduje. Wchodzimy? zapyta Adam. Kadmon niepewnie potwierdzi jego sowa. Ba si i ja rwnie poczuem strach. Przekn gono lin. Zobaczymy, kto bdzie pierwszy judzi Adam. Szybciej. Robimy wycigi! Weszli. Adam szybko i zwinnie, z gazi na ga, bez wysiku. Kadmon powoli i ociale. W poowie drogi zawaha si. A jak zejdziemy? spyta z niepokojem. Niewane! Niewane! krzycza Adam. Jestemy blisko! Zawsze kiedy przechodz koo drzewa, przygldam mu si bacznie. Wpierw z daleka. Potem zbliam si ostronie drzewo ronie, przybywa mu gazi, lici, konary wyginaj si, i myl to zastanawiajce, co sprawio, e przybray akurat takie ksztaty. Nie wiem. Nigdy nie rozwi tej zagadki. Pozostaje wic zadziwienie. Albo inaczej. Stoj na szosie. Czekam. Szosa jest pusta. Podnosz kamyk i rzucam tak, eby odbi si kilkakrotnie od asfaltu. Nigdy nie wiem, w ktr stron poleci. Co staoby si, gdybym go nie rzuci? W takich momentach bliski jestem zrozumienia tego, co mieci si poza sowem. Chwytam to, prbuj uwizi umyka. Zabawne! Bardzo mieszne! Ale ja wiem, czym jest drzewo. Czym jest kamyk. S miejscami, z ktrych najlepiej widzi si Rzek. 8

Tymczasem Bliniacy wdrapali si na najwysz, uginajc si pod ich ciarem ga i usiadszy na niej okrakiem obserwowali Pola i Bagna. Miasto, widzisz? zawoa Kadmon. Aha. Miasto. A obok kolejowa stacja. I droga. Popatrz. Wzgrza. Nie, to koci. Wzgrza! Koci! Niech bdzie zamek. Odwrciem gow w tamtym kierunku. Zobaczyem miasto, drog, szos, rzdy drzew, kocioy, zamki i paace. Wichrowe wzgrza. Kamienioomy. Wietrzni. Zalew. Karczowiska. Ujrzaem je wyranie, zupenie jakby istniay naprawd. Boj si powiedzia niespodziewanie Kadmon. Zakrci si strachliwie. Nie zejd. Nie dam rady... Nie marud burkn Adam, zy, e przerwano mu wspania zabaw. To przecie proste. Stawiasz stop tu, o tu, a nastpnie tam, nieco niej, i tak dalej... Patrz. Poka ci... Mwic to, z atwoci zesun si na rosncy poniej konar. Chod! ponagla. Rusz si, amago! Kadmon kurczowo wczepi si palcami w porowat kor drzewa. Zamkn oczy. Boj si... Boj si... powtarza. Ja rwnie zaczem si ba. Tak jeszcze nigdy si nie baem. Spokojnie mwiem do siebie. Wystarczy rozoy rce, podda si pdowi powietrza, wolno sfrun. Wyobrazi sobie, e jest si liciem. To nie boli. Przeciwnie. Jest przyjemne i trwa bardzo, bardzo dugo. Suchaj mwiem do Kadmona. Posuchaj mnie. Otwrz oczy i zobacz, e drzewo wcale nie jest wysokie. Zwyczajne drzewo. Zasadziem je trzy miesice temu. Nie ma si czego obawia. Chod. Wytyem wzrok. Adam sta ju pod Sosn s krzycza co do skurczonego na jej wierzchoku brata. Zabolao mnie gardo. Przeszy je ostry, pulsujcy bl. Poczekaj usyszaem gos Adama przynios siekier i zetn to drzewo. Nie musisz schodzi! Zawrci, zbieg pdem ze wzgrza. Oddala si. A przecie to, co na grze, jest takie samo jak to, co na dole. Mylc o tym, przytknem do do pnia. Trciem go lekko. Sosna zadraa, oguszy mnie trzask pkajcego drewna i rozpaczliwy krzyk Kadmona. Adam uderzy siekier po raz ostatni mocno, zdecydowanie, z rozmachem. Drzewo runo. Sprbowaem je chwyci, lecz wymkno mi si z palcw, w chwil pniej przegrodzio Rzek, osuno si do wody i popyno niesione prdem, pozostawiajc Kadmona po drugiej stronie nurtu, a ja przezwyciyem narastajcy bl garda i jknem, gdy jaki biay ksztat, co, co tak bardzo byo mn, rozdwoio si i gdy rozchyliem powieki, zobaczyem jedynie botnisty prawy brzeg oraz pole poronite niebieskimi, Lwimi paszczami." Dlaczego wybrae Kadmona? Drgne zaskoczony. Odstawie szklank i utkwie oczy w Myszonie. By wieczr, twj syn spa, a wy, w obawie, by go nie zbudzi, siedzielicie w najdalszym kcie pokoju owietlonym stojc w rogu lamp. Myszona popatrzya na ciebie uwanie. Chciae zapewni, e si myli, wytumaczy w skrcie koncepcj ksiki, ale wyprzedzia twoje zamiary. Nie chodzi o Biaoniezwierza. Znam go. Czytaam wszystko, co napisae. No, nie zo si dorzucia widzc zmieszanie malujce si na twojej swarzy. Musiaam przeczyta.

Bye taki tajemniczy... W kadym razie przeczytaam Biaoniezwierza i znam go w caoci. Podoba mi si. Ale nie w tym rzecz. Pytaam, dlaczego wybrae Kadmona. Nikogo nie wybieraem zaoponowae. O co ci chodzi? By moe nie mam racji... zastrzega si. Wiem warkne. Chodzi ci o to, e wczoraj nie pojechaem do Bykowca, czy tak? e zostaem z wami? Ja... Nie musisz si usprawiedliwia powiedziaa pospiesznie. Nie denerwuj si. Przyszo mi to do gowy, gdy ostatnia scena, ktr nam czytae, wydarzya si naprawd. Mam racj? Skine gow. Adam przybieg do domu, krzyczc, e Kadmon wlaz na drzewo i nie moe zej mwia dalej. Przestraszyam si, ciebie nie byo, Adam zapa siekier, wiesz, t, ktr zreperowa niedawno Krabrak, i pobieg w stron skarpy. Nibyryba zgupiaa. Nie wiedziaam, co robi. Pognaam za Adasiem i zobaczyam, e chce ci to drzewo, naprawd zamierza to uczyni... Wyrwaam mu siekier i cignam Kadmom na d. Nigdy nie widziaam go w takim stanie... Gdzie bye wtedy? Po drugiej stronie rzeki odpowiedziae z wahaniem. Po drugiej stronie rzeki powtrzya wolno. Tak. Po drugiej stronie rzeki... Uniosa brwi. I widziae wszystko? Zrozum... Widziae? Widziaem... Ujrzae t scen raz jeszcze: koyszce si drzewo i przycupnitego na wierzchoku Kadmona. Syszae guchy trzask uderze to Adam nieporadnie wali siekier w pie. Potem zobaczye Myszon, ktra zdecydowanym ruchem odsuna Adama i wspia si na sosn. Pochwycia trzymajcego si kurczowo Kadmona. Mwia co, ale bdc daleko, nie moge tego sysze. W gowie dudnia ci tylko jedna myl: to samo w grze, co i na dole. Nic nie znaczce zdanie wyrwane z jakiego dawno przeczytanego tekstu. To samo w grze, co i na dole... Zdanie-szarada. To samo... W grze... Oczywicie, e w grze. Przeraona swarz. Zacinite pici. Biaa, napita skra... Rozemiae si cicho. Myszona miaa racj. Kadmon i Adam. W tej wanie kolejnoci. W grze. Potem na dole. Tam w grze byo co bardziej znajomego nieporadnego, lkliwego... Tobie nigdy by nie zawitaa myl, aeby zrba drzewo... Chocia... Zrobie to ju przed laty, lecz tamto drzewo Kosiarz byo martwe, byo twoim drzewem i nikt na nim nie siedzia prcz wstrtnych, czarnych ptakw... Ale czemu? Czemu taki, nie inny wybr? Signe po teczk i przeczytae pierwsze zdania pocztkujce drug cz ksiki. Jasne. Wszystko jest jasne. Kadmon. Przeczytaj poprosia Myszona. Potrzsne gow. Narratorem jest Kadmon wybkae. Wiem, e Kadmon. Tak pierwszej, jak i drugiej czci... Tak. To dobra ksika. Tak. Najchtniej powtarzaby w kko: tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak. Naprawd dobra. Przesta! Wiesz, e nie o to chodzi! Wic o co? Jestem zmczony powiedziae. Po prostu jestem zmczony...

10

Przerwae na moment. Potare czoo doni. Byo spocone, pachniao siark i anykiem. I czym jeszcze. mierdz pomylae i poczue do siebie wstrt. Rzeczywicie mierdziae. Rozkadae si. Gnie. Opowiem ci pewien sen rzeka Myszona. Wpierw nia mi si bladorowa mga. Nie byo nic, tylko mga i cisza. Ogarn mnie spokj, lecz w chwil potem znalazam si wewntrz ogromnego pieca, w jego kominie. Czuam si zamknita, otaczay mnie ceglane ciany. Staam na szczycie elaznych schodw, ktre prowadziy w d. Schody nie byy proste. Cigny si spiralnie wzdu cian. Raptem zobaczyam, e nie jestem sama. Tum ludzi zbiega wraz ze mn, syszaam krzyki, pacz, ludzie tratowali si, gnietli, po schodach spywaa krew... Biegam z nimi. Nie mogam si zatrzyma... Z przeraeniem mylaam, e oni mog mnie stratowa, a potgujcy si z kad sekund zwierzcy strach opanowa mnie do tego stopnia, e na nic nie baczc waliam piciami, kbicych si przede mn takich samych jak ja winiw... Byle si nie da... Byle nie upa... Byle dalej, za wszelk cen... dudnio mi w gowie. W tym tumie ubranych w dugie, szare pachty ludzi dojrzaam rwnie Kadmona. Zapaam go na rce. On jeden nie okazywa strachu... Jakby nie widzia, co si dokoa dzieje... Jakby by pod dziaaniem jakiego narkotyku... Spoglda w gr, gdzie wysoko. W niebo... Ale nikt poza nim tego nieba nie widzia... Dla nas, dla tego stada ogarnitych panik ludzi, byy jedynie schody i rozwierajca si z kad upywajc sekund czelu... Bieglimy zatem, ja z Kadmonem na rkach, schody urway si nagle i wszyscy znalelimy si na placu miasteczka. Pamitam koci, rynek, kp rachitycznych drzew... Wyleglimy na plac i tam natrafilimy na wysoki, cigncy si w poprzek rynku mur. Taki zwyky, kryty dachwkami, jakim czsto otacza si cmentarze. Tum napar na, niczym fala wezbranej wody, rozlegy si pene rozpaczy wrzaski, kwik sposzonych koni, trzask amanych wozw... Nie wiem, skd wziy si tam te konie i te wozy... Pitrzyy si pod murem, a z rozdartych brzuchw zwierzt tryskaa posoka i wypezay olizge flaki. Ludzie take starali si przeskoczy przez mur i wielu si to udao, wic uniosam Kadmona i po gowach, po ramionach wspuciekinierw wdrapaam si na przeszkod. Tam, z drugiej strony, rozciga si ydowski cmentarz. Wiesz, taki z pochylonymi, kamiennymi tablicami, wyszabrowanymi grobowcami, poronity zdziczaym modniakiem... Wszdzie zalega brudny, zmieszany z botem nieg. A w przodzie... W przodzie staa na podecie kamera filmowa, pltay si kable i poyskiway olepiajco reflektory. Kto robi film... Wiesz, kto sta za kamer? Nie. Ty.. Ja?! Tak, ty. Ty w czapeczce reysera. Obok lea megafon. Filmowae. Z caego tego tumu wybrae tylko dwie twarze: moj i Kadmona. Jeszcze biegam ku tobie, a ju widziaam ten film na ekranie jakiego ogromnego kina. Widziaam wasn, strwoon twarz i nieruchomy wzrok Kadmona. Czemu? Czemu w tym nie wybrae wanie nas? Ja rwnie zostaem wybrany... W tym nie? Mwi o Opowiadaczu Bajek. On mnie skonstruowa. Nie mwisz tego powanie rzucia z umiechem. Twj sen... zacze i machne bezradnie rk. Mam czasami wraenie, e kto mnie opowiada. Ja pisz, ale tak naprawd to nie ja ukadam zdania. Chocia... Nie. Nie cakiem. Pisz. Wszystko jest we mnie. Okazuje si, e musz pisa. W aden sposb nie mog przesta. Wreszcie kocz. Czytam. Zdania brzmi obco, nijako. Nic nie pojmuj, nie umiem odtworzy wasnych myli, ktre mnie w t, a nie winn stron pokieroway. Kto powtyka mi w gow wtki, zdarzenia. Moim zadaniem byo je wyowi, poprzestawia,

11

uoy jeszcze jedn wersj tego, co dawniej syszaem, o czym mi opowiadano, co we mnie mn niono... Rozumiesz? Dlatego mwi, e jestem skonstruowany. Jak golem? Powiedzmy: homunkulus odpare czujc niespodziewan ulg. Opowiadajcy opowiadanemu opowiada opowie opowiadanego mrukna cicho. Co?! Powtrz! Jest naprawd pno stwierdzia spojrzawszy na zegarek. Jest pno, a ja czasami boj si luster, dziecinnych wyliczanek i czarodziejskich proszkw. Boj si przypadkowo napotkanych mczyzn i kobiet. Rwnie wosmokw i cinanych drzew. Nie lubi ptakw. S obe. mierdz. Myl, e w takich momentach, kiedy zasona dry i zdaje si, i jeszcze sekunda, a pknie i odsoni przed nami niewypowiedziane, naley si pooy i zasn. Przemiany s niebezpieczne. Ocieraj nas o mier. Dlatego obawiam si twarzy, ostatnich wagonw pocigu, luster, uchylonych okien, zachodw soca i ciemnoci. Ty take si ich boisz. Gdy zauwaam lk na twojej twarzy, mj strach znika. Mog wej na najwysze drzewo. Mog z atwoci przeskoczy przez najeony odamkami szka mur. Lecz nie chc tego widzie... Ja nie chciaem... To bez znaczenia, co chciae przerwaa. Napisae ksik. Dobr ksik. Wylij j gdzie. Jestem przekonana, e j wydrukuj.
Etnograf, pisarz, podrnik Jan Witold Suliga (ur. 1951), obecny dyrektor Muzeum Etnograficznego w Warszawie, jest nie tylko autorem takich prac powiconych tarotowi, jak Tarot: karty, ktre wr (1990) i Biblia Szatana (1991), lecz take powieci pt. Jednoroec albo traktat hermetyczny, ktrej fragment tu drukujemy.

12

You might also like