Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 696

David Hewson

Dochodzenie
Tytu oryginau: The Killing

Non nobis solum nati sumus. Nie dla siebie samych na wiat przyszlimy. [Cycero, O powinnociach do Marka Syna Xig troje, prze. E. Rykaczewski.]

PODZIKOWANIA Stworzenie epickiego kryminau z epickiej telewizyjnej tragedii kryminalnej to wyczyn nie lada, zwaszcza jeli akcja rozgrywa si w kraju, ktrego nigdy wczeniej nie odwiedziem, odlegego o miliony kilometrw od ciepego, przyjaznego klimatu Woch, gdzie umieszczam bohaterw wikszoci moich ksiek. Nie wyruszybym w t podr, gdyby nie ogrom bezinteresownej pracy oddanych ludzi zwizanych z tym przedsiwziciem, zarwno w Danii, jak i Wielkiej Brytanii. Soren Sveistrup, twrca serialu, yczliwie powici mi czas w trakcie krcenia trzeciej serii Dochodzenia, by wprowadzi mnie w swoje zamysy, a potem szczodrze doradza przy podejmowaniu decyzji, gdy ju przenosiem opowieci z ekranu na papier. Susanne Bent Andersen, przedstawicielka mojego duskiego wydawcy, Engstrom, pomoga mi pozna Kopenhag i jej kultur, podobnie jak zawsze uczynny agent Sorena, Lars Ringhof. Pomogo mi te w tym wiele osb, ktrych nazwisk nie dabym rady wymieni, z Komendy Gwnej Policji w Kopenhadze, Ratusza i innych instytucji. W Wielkiej Brytanii z kolei mj wydawca Trisha Jackson i jej koledzy z Pan Macmillan - zdeklarowani wielbiciele Sarah Lund - stanowili niewyczerpane rdo porad, opinii i zacht, podobnie jak wielu cywilnych fanw serialu. Spord tych ostatnich musz wyrazi szczegln wdziczno wobec Keitha Blounta, nie tylko za wkad w t opowie, lecz take za stworzenie programu dla pisarzy, Scrivener, dziki ktremu miaem szans zachowa kontrol nad trzema wtkami narracji (w ogle nie wyobraam sobie, jak bez Scrivenera mgbym si podj realizacji tak ogromnego przedsiwzicia). A wszelkie zmiany pierwotnej historii - konieczne, poniewa ksiki i telewizja to nie to samo - to wycznie moje dzieo. Dzikuj, David Hewson

GWNI BOHATEROWIE POLICJA KOPENHASKA Sarah Lund - podkomisarz policji kryminalnej, Wydzia Zabjstw Jan Meyer - podkomisarz policji kryminalnej, Wydzia Zabjstw Hans Buchard - nadinspektor, szef Wydzia Zabjstw Lennart Brix - zastpca Bucharda, Wydzia Zabjstw Svendsen - detektyw, Wydzia Zabjstw Jansen - technik kryminalistyki Blow - oficer ledczy RODZINA BIRK LARSENW Theis Birk Larsen - ojciec Pernille Birk Larsen - matka Nanna Birk Larsen - crka Theisa i Pernille Anton Birk Larsen - syn Theisa i Pernille Emil Birk Larsen - syn Theisa i Pernille Lotte Holst - modsza siostra Pernille RATUSZ - POLITYCY I URZDNICY Troels Hartmann - przewodniczcy Stronnictwa Liberalnego i zastpca burmistrza do spraw edukacji Rie Skovgaard - doradca polityczny Hartmanna Morten Weber - szef kampanii wyborczej Hartmanna Poul Bremer - burmistrz Kopenhagi Kirsten Eller - przewodniczca Partii Centrum Jens Holck - przewodniczcy Ugrupowania Umiarkowanego Mai Juhl - przewodniczca Partii Zielonych Knud Padde - szef komitetu partyjnego Stronnictwa Liberalnego Henrik Bigum - czonek komitetu Stronnictwa Liberalnego Olav Christensen - urzdnik Wydziau Edukacji Gert Stokke - kierownik w Wydziale rodowiska Holcka LICEUM FREDERIKSHOLM Oliver Schandorff - ucze, byy chopak Nanny Jeppe Hald - ucze Lisa Rasmussen - uczennica Pani Koch - dyrektor szkoy

Rahman Al-Kemal - nauczyciel zwany Ram Henning Kofoed - nauczyciel INNI Hanne Meyer - ona Jana Meyera Carsten - byy m Lund Bengt Rosling - kryminolog, obecny chopak Lund Mark - syn Lund Vagn Skarbak - przyjaciel Birk Larsena i wieloletni pracownik jego firmy Leon Frevert - takswkarz i pracownik dorywczy Birk Larsena Amir El Namen - syn waciciela indyjskiej restauracji, przyjaciel Nanny z dziecistwa John Lynge - kierowca pracujcy dla sztabu wyborczego Troelsa Hartmanna

1 Przez ciemny las, w ktrym bezlistne drzewa nie daj adnego schronienia, biegnie Nanna Birk Larsen. Ma dziewitnacie lat, dyszy, dygocze w kusej, podartej halce, bose stopy grzzn w lepkim bocie. Bezlitosne korzenie smagaj jej kostki, gazie rozrywaj skr bladych rk, ktrymi wymachuje w powietrzu. Upada, z wysikiem wydostaje si z ohydnych, wilgotnych wykrotw, prbuje si uspokoi, nie szczka zbami, myle, nie traci nadziei, ukry si. ledzi j bystre oko, tropi niczym myliwy rannego jelenia. Przelizguje si powolnymi, coraz wszymi zygzakami przez pustkowie Pinseskoven, przez Las Zielonowitkowy. Nagie srebrne pnie wyrastaj z jaowej gleby niczym koczyny cia zastygych przed wiekami w ostatnim spazmie. Kolejny upadek, najgorszy. Ziemia ucieka jej spod ng. Rce mc, dziewczyna krzyczy z blu i rozpaczy, zwala si do obrzydliwego, lodowatego rowu, czuje, jak jej gowa, rce, okcie, kolana obcieraj si o tward, niewidoczn ziemi, ktra czai si na dnie. Lodowata woda, strach, jego obecno gdzie niedaleko... Nanna zatacza si, zdyszana wydostaje si z grzzawiska, wspina na brzeg, wbija bose, podrapane i krwawice stopy w botnist ziemi, by znale oparcie w mazi przeciskajcej si przez palce. Trafia na drzewo. Kilka ostatnich jesiennych lici muska jej twarz. Pie jest wikszy ni pozostae i gdy dziewczyna obejmuje go ramionami, myli o Theisie, swoim ojcu, wielkim mczynie, cichym, pospnym, solidnym i niewzruszonym bastionie chronicym przed wiatem zewntrznym. Chwyta drzewo, lgnie do niego, tak jak kiedy do ojca. Silna jego si, oddajca mu w zamian swoj. Nic innego si nie liczy. Z bezkresnego nieba spada niski skowyt. Jasne, wszechwidzce wiata odrzutowca wymykaj si grawitacji, uciekaj z Kastrup, z Danii. Jego ulotna obecno olepia. W niemiosiernej jasnoci Nanna Birk Larsen siga palcami do swojej twarzy. Wyczuwa ran biegnc od lewego oka do policzka, dokuczliw, otwart, krwawic. Czuje go. Czuje jego zapach. Na sobie. W sobie. Przez ten bl i strach wznosi si gorcy i gwatowny pomie wciekoci. Wykapany Theis.

Wszyscy tak mwili, gdy dawaa im powd. Jeste Nanna Birk Larsen, dziecko Theisa i Pernille, i umkniesz noc potworowi, biegnc przez Las Zielonowitkowy na obrzeach miasta. Kilka dugich kilometrw std ley ciepe, bezpieczne miejsce zwane domem. Nanna wstaje i chwyta si pnia, tak jak kiedy chwytaa si ojca, ramionami dotyka uszczcej si srebrnej kory, blade chucherko oblepione brudem i krwi, drce, ciche, przekonuje siebie sam, e za ciemnym lasem i martwymi drzewami, ktre nie daj schronienia, znajdzie wybawienie. Biay promie znowu j obejmuje. To nie jest potok jasnoci spywajcy z brzucha samolotu, ktry leci ponad pustkowiem jak wielki mechaniczny anio prno szukajcy zagubionej duszy spragnionej ratunku. Biegnij, Nanno, biegnij - krzyczy gos. Biegnij, Nanno, biegnij - myli dziewczyna. Dosiga j wiato latarki, pojedyncze olepiajce oko. Jest tutaj.

PONIEDZIAEK 3 LISTOPADA - Na tyach - powiedzia gliniarz. - Jaki bezdomny j znalaz. Sidma trzydzieci rano. Jeszcze ciemno, deszcz la pionowymi, lodowatymi strugami. Podkomisarz Sarah Lund staa pod cian brudnego ceglanego budynku nieopodal nabrzea, patrzc, jak mundurowi rozpinaj tam policyjn. Ostatnie miejsce zbrodni, jakie ogldaa w Kopenhadze. To musiao by morderstwo. A ofiar musiaa by kobieta. - Budynek jest pusty. Sprawdzamy ten naprzeciwko. - Ile ona ma lat? - spytaa Lund. Gliniarz, chyba jej nieznany, wzruszy ramionami, po czym star rk deszcz z twarzy. - Czemu pytasz? Przez ten koszmar - chciaaby powiedzie. Koszmar, ktry sprawi, e o szstej rano z krzykiem siada wyprostowana jak struna w pustym ku. Gdy wstaa, Bengt, miy, troskliwy, spokojny Bengt, krzta si po mieszkaniu, koczc pakowanie. Mark, jej syn, spa przed telewizorem w swoim pokoju i nawet nie drgn, gdy zajrzaa tam po cichutku. Dzisiaj wieczorem ca trjk mieli wsi do samolotu leccego do Sztokholmu. Nowe ycie w innym kraju. Zakrt wzity. Mosty spalone. Sarah Lund miaa trzydzieci osiem lat, bya powan kobiet, przypatrujc si badawczo wiatu, nigdy sobie. Zaczyna si jej ostatni dzie w kopenhaskiej policji. Takie kobiety jak ona nie mieway koszmarw, nie budziy si w ciemnociach przeraone majakami wykrzywionej w panice modej twarzy, tak podobnej do niej samej przed laty. To przydarzao si innym. - Jasne, po co odpowiada. - Gliniarz skrzywi si na jej milczenie, podnis tam i poprowadzi j do rozsuwanych metalowych drzwi. - Powiem ci, e jeszcze nigdy czego takiego nie widziaem. Poda jej niebieskie rkawiczki, patrzy, jak je zakada, potem opar si ramieniem o rdzewiejcy metal. Drzwi odsuny si, piszczc jak torturowany kot. - Docz do ciebie za chwil - rzuci. Posza przed siebie, jak zawsze sama, patrzc uwanie jasnymi, szeroko otwartymi

oczami, niezmiennie czujna. Nie wiedzie czemu gliniarz zasun drzwi w chwili, gdy ona znalaza si w rodku, tak szybko, e tym razem rozleg si koci pisk o ton wyszy. Potem zapada cisza, zakcona tylko metalicznym dygotem cikiej stali oddzielajcej j od szarego dnia. rodkiem pomieszczenia bieg korytarz. Wygldao to na magazyn misa. Na belce w rwnych odstpach wisiay haki. Na suficie wieci jeden rzd arwek. Betonowa posadzka bya wilgotna i lnica. Na kocu korytarza co si poruszyo, zakoysao jak ogromne wahado. Trzask niewidocznego przecznika i nagle zapada ciemno. Jak w sypialni dzisiaj rano, gdy wybudzia si ze strasznego snu. - wiato! - zawoaa. Jej gos odbi si echem po czarnym i pustym wntrzu budynku. - Prosz wczy wiato! Cisza. adnego dwiku. Bya dowiadczon policjantk, zabraa ze sob wszystko, co powinna, oprcz broni, o ktrej zawsze zapominaa. Ale w prawej kieszeni miaa latark. Wyja j teraz i trzymaa tak, jak to robi wszyscy gliniarze: prawa rka w gr, nadgarstek odchylony. Powiecia przed siebie, zajrzaa w zakamarki po bokach. Ruszya na owy. Koce, rozrzucone ubrania, dwie zgniecione puszki po coli, opakowanie po prezerwatywach. Trzy kroki i nagle stop. Pod praw cian, przy samej pododze zobaczya kau, szkaratn i lepk. Od niej cigny si dwie rwnolege linie - krew rozsmarowana tak, jakby po pododze cignito ciao. Lund signa do kieszeni, wyja paczk gum nikotynowych, wrzucia jedn do ust. Rzucaa nie tylko Kopenhag. Papierosy te trafiy na czarn list. Pochylia si i wsadzia do lepkiej kauy palec w niebieskiej rkawiczce. Podniosa go do nosa i powchaa. Jeszcze trzy kroki i natkna si na siekier o stylisku czystym i lnicym, jakby wczoraj przyniesiono j ze sklepu. Dwoma palcami dotkna czerwonej cieczy, ktra opywaa ostrze. Posmakowaa, powchaa i zastanowia si chwil. Nigdy nie polubi smaku nicotinell. Posza dalej. To co przed sob widziaa coraz wyraniej. Koysao si z boku na bok. Gruba folia umazana na czerwono tak mocno, jakby w rodku znajdowao si zaszlachtowane zwierz. Zawarto folii miaa znajomy, ludzki ksztat.

Lund zmienia pozycj latarki, trzymaa j teraz blisko talii. Kierujc promie do gry, badaa foli, szukaa miejsca, za ktre mogaby chwyci. Szarpna, folia opada, a jej zawarto zakoysaa si powoli. wiato latarki pochwycio znieruchomia twarz, msk, usta otwarte w wiekuistym O. Czarne wosy, rowa skra, monstrualny sztuczny penis we wzwodzie. A na gowie jaskrawoniebieski hem wikinga ze srebrnymi rogami i zotymi warkoczami. Lund przechylia gow i umiechna si. Na ich uytek. Na klatce piersiowej gumowa lala miaa kartk: Dziki, szefowo, za siedem cudownych lat. Chopaki. Z ciemnoci dobieg miech. Chopaki. Niezy kawa. Chocia mogli si postara o prawdziw krew. Siedziba Politigarden miecia si w szarym labiryncie na osuszonym terenie nieopodal nabrzea. Budynek Komendy Gwnej, pospny i kanciasty na zewntrz, w rodku otwiera si na owalny dziedziniec otoczony klasyczn kolumnad, za ktr biega ocieniona arkada. Spiralne klatki schodowe wewntrz budynku prowadziy do dugich korytarzy wyoonych ykowanym czarnym marmurem. Trzy miesice miny, zanim nauczya si porusza po tym ciemnym labiryncie. Jeszcze teraz czasami musiaa si mocno zastanawia, gdzie si znajduje. Wydzia Zabjstw mieci si na pierwszym pitrze, od pnocnego wschodu. Lund siedziaa w pokoju Bucharda, suchajc ich artw, otwierajc prezenty, umiechnita, milczca, w hemie z kartonowymi rogami i zotymi warkoczami. Wreszcie podzikowaa im i posza do siebie, by pozbiera swoje rzeczy. Nie miaa czasu na certolenie. Umiechna si do zdjcia Marka, ktre trzymaa na biurku. Sprzed trzech lat, gdy on mia lat dziewi, na dugo przed tym, jak przyszed do domu z tym miesznym kolczykiem w uchu. Przed - tu przed - rozwodem. Potem pojawi si Bengt i zacz j kusi wyjazdem do Szwecji i yciem po drugiej stronie smtnych, zimnych wd Sundu. May Mark, nieumiechnity i wtedy, i teraz. To si zmieni w Szwecji. Wszystko si zmieni. Zgarna do lichego kartonu reszt rzeczy z biurka: trzymiesiczny zapas nicotinell, dugopisy, temperwk w ksztacie londyskiego autobusu; na wierzchu pooya zdjcie Marka. Otworzyy si drzwi i do rodka wszed mczyzna.

Spojrzaa, osdzia, jak zawsze. Papieros zwisajcy z kcika ust. Wosy krtkie, twarz powana. Wielkie oczy, wielkie uszy. Ubranie tanie i troch zbyt modzieowe jak na faceta prawie w jej wieku. Nis karton bardzo podobny do jej wasnego. Dostrzega plan Kopenhagi, tablic do minikoszykwki, samochodzik policyjny i suchawki. - Szukam gabinetu Lund - powiedzia, wpatrujc si w hem wikinga zawieszony na nowych nartach, ktre podarowano jej przy niadaniu. - To tu. - Jan Meyer. Tu si nosi takie mundury? - Wyjedam do Szwecji. Podniosa swoje rzeczy i ruszya do drzwi. Niezgrabnie prbowali si wymin. - Na mio Bosk... dlaczego? - spyta. Odstawia karton, zgarna do tyu dugie, brzowe, niesforne wosy, rozejrzaa si. Chyba nic nie zostao. Meyer wyj tablic do minikoszykwki, spojrza na cian. - Moja siostra zrobia co takiego - powiedzia. - Co mianowicie? - Tu jako nie moga si zebra do kupy, wic przeniosa si z facetem na Bornholm. Umocowa tablic midzy szafkami na akta. - Fajny go. Nie udao si. Lund wyja z kieszeni gumk i z niecierpliwoci zwizaa wosy w koski ogon. - Za daleko od cywilizacji. Dostawali krka od suchania caymi dniami krowich pierdw. - Wyj cynowy kufel do piwa z przykrywk i obraca go w doniach. - Ty dokd jedziesz? - Do Sigtuny. Meyer znieruchomia i wpatrywa si w ni w milczeniu. - To te bardzo daleko od cywilizacji - dodaa. Zacign si gboko i wyj z puda ma, dziecic futbolwk. Postawi na biurku radiowozik i zacz nim jedzi w t i z powrotem. Kiedy kka si poruszay, wczao si niebieskie wiato i wya syrena. Cigle si nim bawi, gdy wszed Buchard z kartk w rku. - Poznalicie si - powiedzia. To nie byo pytanie. Miy wujaszek w okularach, obok ktrego siedziaa przy niadaniu, znikn. - Mielimy przyjemno... - zacza. - Wanie to przysano. - Buchard poda jej raport. - Jeli jeste za bardzo zajta pakowaniem...

- Mam duo czasu - zapewnia. - Cay dzie... - wietnie. Moe wemiesz ze sob Meyera? Mczyzna z kartonem zgasi papierosa i wzruszy ramionami. - On si rozpakowuje - zauwaya. Meyer zostawi samochodzik, wzi futbolwk i zacz j przerzuca z rki do rki. Umiechn si szeroko. Wyglda teraz inaczej, bardziej ludzko. I sprawia wraenie bardziej uadzonego. - Nigdy nie jestem tak zapracowany, ebym nie mg popracowa. - Dobry pocztek - podsumowa Buchard. W jego gosie zabrzmiao zdenerwowanie. Mnie by si spodobao, Meyer, i tobie te si spodoba. Siedzc na miejscu pasaera, Lund przez otwarte okno rozgldaa si po Kalvebod Falled. Trzynacie kilometrw na poudnie od miasta, blisko wody. Po kilkudniowych deszczach wreszcie si wypogodzio. Raczej nie na dugo. Paskie bagna, ta trawa, rowy cignce si po horyzont, po prawej nagi ciemny las. Saby zapach morza, mocniejszy odr gnijcych rolin. Wilgo w powietrzu, prawie mronym. Nadchodzia cika zima. - Nie wolno wam nosi broni? Ani dokonywa aresztowa? A co z mandatami za parkowanie? Czowiek, ktry rankiem wyprowadza psa, znalaz jakie dziewczce ubrania na pustkowiu nieopodal brzozowego lasku znanego jako Pinseskoven. Las Zielonowitkowy. - Musisz by Szwedem, eby dokonywa aresztowa. Tak... - Lund wolaaby w ogle nie odpowiada na jego pytania. - Tak to dziaa. Meyer wepchn do ust gar chipsw, zwin opakowanie i cisn pod nogi. Prowadzi jak nastolatek, za szybko, nie zwracajc uwagi na innych. - Co myli twj chopak? Wysiada, nie sprawdzajc nawet, czy idzie za ni. Przy znalezisku sta funkcjonariusz w cywilu, a mundurowy bka si po wykrotach, kopic kpy umierajcej trawy. To wszystko, co mieli: baweniana bluzeczka w kwiatuszki, w sam raz dla nastolatki. Karta do wypoyczalni wideo. Jedno i drugie zapakowane w torebki na dowody rzeczowe. Na koszulce widniay lady krwi. Lund obrcia si o trzysta szedziesit stopni. Wielkimi, lnicymi oczami przeszukaa okolic, jak zawsze. - Kto tu przychodzi? - spytaa mundurowego. - Za dnia przedszkolaki na spacery. Noc dziwki z miasta. - Nieze miejsce, eby zaliczy numerek - wtrci si Meyer. - A gdzie dzisiaj miejsce

na romanse? Gdzie, pytam. Lund wci obracaa si powoli. - Od kiedy te rzeczy tu le? - Od wczoraj. W pitek bya tu wycieczka szkolna. Znaleliby je. - adnych wezwa? Zgosze ze szpitali? - Nic. - Nie wiemy, kim ona jest? Detektyw pokaza jej torebk z koszulk. - Rozmiar osiem - odpowiedzia. - Tyle wiemy. Bluzeczka wygldaa na tani, w kwiatki tak jaskrawe i dziecice, e wacicielka moga j woy dla artu. Taki art nastolatki: dziecinnej i seksownej jednoczenie. Lund wzia drug torebk i przyjrzaa si karcie do wypoyczalni. Widniao na niej nazwisko: Theis Birk Larsen. - Znalelimy to obok cieki - doda gliniarz. - Koszulk tutaj. Moe si pokcili i on j wyrzuci z samochodu. A potem... - A potem - podj Meyer - zebraa swoje buty, paszcz i torebk, jak rwnie paczk prezerwatyw, i posza do domu oglda telewizj. Lund nie moga oderwa wzroku od lasu. - Chcecie, ebym pogada z tym Birk Larsenem? - spyta mundurowy. - Zrb to. - Zerkna na zegarek. Osiem godzin i koniec. Koniec z Kopenhag i dotychczasowym yciem. Podszed Meyer, a Lund nagle znalaza si w kbie dymu. - Moemy z nim pogada, Lund. Zostawi tu dziwk. Pobi j. Gociu idealnie w moim typie. - Ale robota nie w naszym typie. Papieros powdrowa do najbliszego rowu. - Wiem, tylko... - Z kieszeni wyonia si paczka gum. Ten facet y chipsami, sodyczami i papierosami. - Chc tylko z nim pogada. - O czym? Nie ma adnej sprawy. Dziwka nie zoya skargi. Meyer pochyli si do przodu i przemwi do niej jak nauczyciel do dziecka. - Jestem dobry w rozmawianiu. Mia odstajce, niemal komiczne uszy i dobowy zarost. Byby dobry jako tajny agent, pomylaa. I moe pracowa jako tajny agent. Przypomniaa sobie, jak Buchard mwi do niego. Uliczny zbir. Gliniarz. Meyer nadawaby si na jednego i drugiego.

- Powiedziaam... - Powinna mnie zobaczy w akcji, Lund. Naprawd. Zanim wyjedziesz. Mj podarunek dla Szwedw. Wyj kart z jej palcw. - Theis Birk Larsen - przeczyta. Sarah Lund zrobia jeszcze jedno kko, obejrzaa te trawy, rowy i drzewa. - Ja poprowadz - zdecydowaa. Pernille pochylia si nad jego szerok klat, miejc si jak dziecko. Roznegliowana, na kuchennej pododze, przed poudniem, w dzie powszedni. To by pomys Theisa, oczywicie. - Ubierz si - zarzdzia i zesza z niego. - Id do pracy, zwierzaku. Umiechn si szeroko jak narwany nastolatek, a przecie mia ju czterdzieci czter y lata. Zawsze si tak umiecha. Siwiejce rude wosy, bujne bokobrody sigajce do szerokiego podbrdka, twarz, ktra w jednej chwili umiaa si przemieni z przyjaznej we wrog i znowu znieruchomie. Pernille, o rok modszej, trjka dzieci nie popsua figury. Bya rwnie atrakcyjna jak dwadziecia lat temu, gdy si poznali. Patrzya chwil, jak z trudem wdziewa czerwone ogrodniczki, po czym rozejrzaa si po niewielkim mieszkanku. Gdy si wprowadzili do Vesterbro, nosia pod sercem Nann. Do lubu sza z maym brzuszkiem. Tu w tym jasnym, barwnym pokoju, z doniczkami na oknie, zdjciami na cianach, zagonieni i zapracowani, wychowali swoj crk. Od piszczcego niemowlaka po pikn nastolatk. Po dugiej przerwie doczyli do niej Emil i Anton, w tej chwi li siedmio - i szecioletni. Mieszkali nad ruchliwym magazynem firmy transportowej Birk Larsena. Na dole panowa wikszy porzdek ni w zatoczonych pomieszczeniach na pitrze, w ktrych gniedzili si ca pitk, co chwil wchodzc sobie w drog. Gmatwanina pamitek, rysunkw, zabawek i najrozmaitszych klamotw. Pernille spojrzaa na zioa na oknie, na zielone wiato, ktre przez nie wpywao. Penia ycia. - Nannie niedugo bdzie potrzebne mieszkanie - powiedziaa, poprawiajc dugie kasztanowe wosy. - Moglibymy wpaci kaucj, no nie? Mrukn co, tumic miech. - Znowu chcesz za ni decydowa. Niech najpierw skoczy szko.

- Theis... Wtulia si w jego krzepkie ramiona, patrzc mu w twarz. Niektrzy bali si Theisa Birk Larsena. Ale nie ona. - Moe nie bdzie trzeba... - powiedzia. Jego surowa twarz zmarszczya si w chytrym, figlarnym umiechu. - Czemu? - Tajemnica. - Powiedz! - krzykna Pernille i walna go pici w pier. - Wtedy nie bdzie tajemnicy. Zeszli schodami do magazynu. Ciarwki i ludzie, palety, zawinite w foli adunki, spisy i rozdzielniki. Deski podogowe jak zawsze skrzypiay. Moe krzykna? Po ich wyszczerzonych w umiechu twarzach byo wida, e usyszeli. Vagn Skarbak, kumpel Theisa od niepamitnych czasw, uchyli nieistniejcego kapelusza. - Powiedz mi! - poprosia raz jeszcze, zdejmujc z haczyka jego stary skrzany paszcz. Birk Larsen woy czarny paszcz, wycign z kieszeni charakterystyczn wczkow czapeczk i wsadzi j na gow. Na wierzchu czarny, pod spodem czerwony. Ten uniform sta si jego drug skr. Wyglda w nim jak zadzierzysty samiec sonia morskiego, zadowolony ze swojego terytorium, gotowy walczy z kadym intruzem. Zerkn na rozpisk, skin gow i zawoa Vagna Skarbaka do najbliszej ciarwki. Te czerwonej i tak jak kombinezony robocze oznaczonej nazwiskiem Birk Larsen. Jak czerwony trjkoowiec christiania ze skrzynk, ktrym Skarbak jedzi osiemnacie lat temu. Kupili go, by wozi Nann po miecie. Birk Larsen. Patriarcha skromnej, szczliwej dynastii. Wadca swojego niewielkiego krlestwa w Vesterbro. Klasn w wielkie donie, wyda polecenia. Potem odjecha. Pernille Birk Larsen zaczekaa, a mczyni wrc do pracy. Musiaa dokoczy deklaracj podatkow. Trzeba byo paci, a to nic przyjemnego. I trzeba te byo pewne sumy ukry. Nikt nie oddaje pastwu wszystkiego, jeli tylko ma inne wyjcie. Nie trzeba nam ju wicej tajemnic, Theis, pomylaa. Pod zotym posgiem biskupa Absalona, pod wie dzwonnicz i blankow lini dachw, na tle twierdzy z czerwonej cegy, w ktrej mieci si Radhus, kopenhaski Ratusz, stay trzy billboardy.

Kirsten Eller, Troels Hartmann, Poul Bremer. Umiechnici tak, jak tylko politycy potrafi si umiecha. Eller: wskie usta zacinite w grymasie bliskim umieszkowi. Partia Centrum, ktra na zawsze utkna na ziemi niczyjej, w nadziei, e przylgnie do jednej lub drugiej strony, a potem chwyci resztki z paskiego stou. Dalej Poul Bremer: promiennie umiechnity do miasta, ktrym wada. Burmistrz Kopenhagi od dwunastu lat, pulchny i zdecydowany m stanu, bliski parlamentarzystom, ktrzy trzymaj kies, doskonale zaznajomiony ze zmiennymi nastrojami niemrawych dziaaczy partyjnych, z rozleg sieci stronnikw i zwolennikw, ktrzy suchaj kadego jego sowa. Czarna marynarka, biaa koszula, jasnoszary jedwabny krawat, biznesowe czarne oprawki okularw. Bremer w wieku szedziesiciu piciu lat mia przyjazne usposobienie ulubionego wujka, szczodrego nosiciela darw i ask, bystrego krewnego, ktry zna wszystkie sekrety i w ogle wszystko wie. Wreszcie Troels Hartmann. Mody. Przystojny. Polityk, obok ktrego kobiety nie umiay przej obojtnie i ktrego podziwiay w duchu. W barwach liberaw. Granatowy garnitur, niebieska koszula rozpita pod szyj. Lat czterdzieci dwa, chopicy ze swoj nordyck urod, chocia w jego jasnych kobaltowych oczach czai si cie blu, ktry umkn obiektywowi fotografa. Porzdny czowiek - mwio zdjcie. Nowe pokolenie, ktremu to stare musi ustpi miejsca, ze wieymi pomysami. Zapowied zmian. Tymczasem, dziki ordynacji wyborczej, prowadzi energicznie i z wizj miejski Wydzia Edukacji. Prawie burmistrz, choby tylko w szkoach i collegeach. Troje politykw stajcych w szranki o tron Kopenhagi, miasta stoecznego, rozlegej metropolii, w ktrej mieszkaa i pracowaa, kcia si i walczya ponad jedna pita spord piciu i p miliona Duczykw. Modzi i starzy, urodzeni w Danii i niedawno przybyli, niekoniecznie mile witani imigranci. Miasto szczere i pracowite, leniwe i zepsute. Miasto jak adne inne. Eller - outsiderka, ktrej jedyn szans jest ubicie jak najlepszego interesu. Hartmann - mody idealista. Wrogowie nazwaliby go naiwnym. Niezomny w nadziei, e zrzuci Poula Bremera, krla polityki lokalnej, z grzdy, ktr staruszek nazywa swoj wasn. W mrone listopadowe popoudnie ich twarze umiechay si promiennie do aparatu, do prasy, do ludzi na ulicy. Za barwnymi szybami okien ceglanego zamku zwanego ratuszem, w korytarzach i malekich pokojach, gdzie politycy zbierali si, by szepta i spiskowa, biego inne ycie.

Za nieruchomymi i sztucznymi umiechami trwaa wojna. Lnice drewno. Wysokie, smuke witrae. Skrzane meble. Zocenia, mozaiki, obrazy. Zapach pastowanego mahoniu. Wszdzie stay plakaty Hartmanna, oparte o ciany, gotowe do wyniesienia na miasto. Na biurku, w drewnianej ramce, portret jego ony na szpitalnym ku, spokojnej, dzielnej i piknej na miesic przed mierci. Obok zdjcie Johna F. Kennedyego i aniookiej Jackie w Biaym Domu. W tle graa orkiestra. Ona umiechaa si w piknej jedwabnej sukni wieczorowej. Kennedy szepta jej co na ucho. Biay Dom, jeszcze przed Dallas. W swoim gabinecie Troels Hartmann popatrzy na zdjcia, a potem na kalendarz na biurku. Poniedziakowy poranek. Czekay go trzy najdusze tygodnie w jego yciu politycznym. Nieskoczona seria spotka. Po drugiej stronie biurka siedziaa dwjka najbliszych asystentw Hartmanna. Przegldali w laptopach plan dnia. Morten Weber, szef kampanii, przyjaciel od czasw collegeu. Oddany, cichy, samotny, powany. Czterdzieci cztery lata. Niesforne loczki wok rosncego ysego placka, mia, powana i zaniedbana twarz, rozbiegane oczy za tanimi zotymi oprawkami. Nigdy nie byo wiadomo, czy ubierze si jak naley i czy nie zapomni o siebie zadba. Przez ostatni tydzie chyba nie zmienia sfatygowanej, pogniecionej marynarki, niedobranej do spodni. Czu si najszczliwszy, analizujc szczegy gazety partyjnej i dobijajc interesw w zadymionych pokojach. Czasami wstawa zza biurka, chowa si w kcie, wyciga strzykawk i insulin, wywleka koszul zza paska i wbija zastrzyk w sflaczay, biay brzuch. Potem bezszelestnie wraca do dyskusji, nie tracc wtku. Rie Skovgaard, doradczyni, zawsze udawaa, e tego nie zauwaa. Myli Hartmanna ucieky od spisu spotka. Przyglda si Rie. Trzydzieci dwa lata, kocista, powana twarz, raczej atrakcyjna ni pikna. Wojownicza, niecierpliwa, zawsze elegancka. Dzisiaj miaa na sobie dopasowany zielony kostium. Drogi. Fryzura jak na tym zdjciu na jego biurku - Jackie Kennedy mniej wicej w roku 1963, wosy dugie i podkrcone przy smukej szyi, z pozoru swobodne, w rzeczywistoci kade pasmo zawsze znajdowao si na swoim miejscu. Weber mwi na t fryzur uczesanie na pogrzeb prezydencki, ale tylko za jej plecami. Gdy Rie Skovgaard przysza tu do pracy, wygldaa inaczej. Morten Weber urodzi si w rodzinie nauczyciela z Aarhus, a ojciec Skovgaard by

wpywowym parlamentarzyst. Ona, zanim si przeniosa do liberaw, pracowaa w filii nowojorskiej agencji reklamowej w Kopenhadze. Teraz promowaa Hartmanna, jego wizerunek i jego idee mniej wicej tak samo, jak kiedy sprzedawaa polisy na ycie i sieci supermarketw. Dziwny zesp, czasami trudny. Czy Rie zazdrocia Weberowi? e o dwadziecia lat wyprzedza j w karierze, torujc sobie drog przez sekretariat Stronnictwa Liberalnego, cichy specjalista, dziki ktremu Hartmann mg si skupi na pozyskiwaniu sobie popularnoci i gosw, umiechajc si ujmujco i prezentujc czarujcy sposb bycia? Rie Skovgaard bya nowa, ideologia j nudzia, za to wietnie radzia sobie z wynajdywaniem okazji dotarcia do wyborcw. - Debata w porze lunchu. Potrzebne nam plakaty w szkole - mwia spokojnie, profesjonalnym tonem. - Musimy... - Zrobione - przerwa jej Weber. To by ponury dzie. Deszcz i chmury. Okna biura wychodziy na front Palace Hotel. Noc jego niebieski neon rzuca na pokj dziwne wiato. - Wysaem tam samochd. Rie skrzyowaa szczupe ramiona. - Mylisz o wszystkim, Morten. - Musz. - Co to ma niby znaczy? - Bremer. - Weber rzuci nazwiskiem jak przeklestwem. - Nie przypadkiem rzdzi tym miastem. - Ju niedugo - wczy si do rozmowy Hartmann. - Widziae ostatnie sondae? - spytaa Skovgaard. - Wygldaj niele. - Hartmann kiwn gow. - Lepiej ni zakadalimy. Morten Weber si skrzywi. - Bremer te je widzia. Nie bdzie siedzia wygodnie na dupie i patrzy, jak krlestwo mu si wymyka. Ta debata w poudnie, Troels, to szkoa. Twoja dziaka. Bdzie prasa. - Mw o edukacji - wtrcia si Skovgaard. - Poprosilimy o dodatkowe fundusze na komputeryzacj. Lepszy dostp do Internetu. Bremer zablokowa przydzia. Teraz absencja siga dwudziestu procent. Moemy tym w niego uderzy... - Zablokowa osobicie? - zainteresowa si Hartmann. - Wiesz to na pewno? Umiechna si delikatnie, dranico. - Dotaram do pewnych poufnych instrukcji. - Skovgaard machna delikatnymi

domi w stron dokumentw przed sob. - Czarno na biaym. W razie koniecznoci mog z tego zrobi przeciek. Mam na niego mnstwo hakw. - Musimy si posikowa takim gwnem? - rzuci Weber opryskliwie. - Ludzie spodziewaj si po nas czego lepszego. - Ludzie spodziewaj si po nas, e przegramy, Morten - odpowiedziaa ostro Skovgaard. - Staram si to zmieni. - Rie... - Damy rad - przerwa Hartmann. - I zrobimy to, jak naley. Jadem niadanie z Kirsten Eller. Myl, e chce wej do gry. Tamta dwjka zamilka. - S zainteresowani sojuszem? - spytaa Skovgaard. - Z Kirsten Eller? - burkn Weber. - Jezu. To paktowanie z diabem... Hartmann opad na oparcie krzesa, zamkn oczy. Od wielu dni nie by tak szczliwy. - Czasy si zmieniy, Morten. Poul Bremer zaczyna traci poparcie. Jeli Kirsten dorzuci swoje niemae zasoby do naszych... - Bdziemy mieli koalicj wikszociow - podchwycia Skovgaard. - Powinnimy to przemyle - powiedzia Weber. Zadzwoni jego telefon. Podszed do okna i odebra. Troels Hartmann przerzuca dokumenty, ktre przygotowaa mu Skovgaard, instrukta na debat. Rie przysuna sobie krzeso, tak eby mogli czyta razem. - Nie potrzebujesz mojej pomocy, wiesz? Ty wymylie to wszystko. My ci tylko przypominamy, co mylisz. - Potrzebuj przypominania. Zgubiem zegarek! Dobry... Skovgaard trcia go lekko i dyskretnie podaa mu pod stoem srebrnego roleksa. - Znalazam pod kiem. Nie mam pojcia, skd si tam wzi. A ty? Hartmann wsun roleksa na nadgarstek. Podszed Weber z telefonem w rku, ze zmartwion min. - Z sekretariatu burmistrza. Bremer chce ci widzie. - W jakiej sprawie? - Nie wiem. Chce ci widzie natychmiast. - Za pitnacie minut. - Hartmann zerkn na zegarek. - Nie jestem na jego zawoanie. Weber spojrza zdumiony.

- Mwie, e zgubie zegarek. - Za pitnacie minut - powtrzy Hartmann. Korytarze cigny si we wszystkich kierunkach, dugie i lnice, ozdobione freskami przedstawiajcymi sceny bitew i ceremonii, wielkie postaci w zbrojach wpatrujce si w przechodniw pieszcych w dole. - Nie wygldasz na szczliwego - odezwa si Hartmann po drodze. - Na szczliwego? Jestem szefem twojej kampanii. Do wyborw zostay nam trzy tygodnie. Budujesz koalicj i nawet mi o tym nie mwisz. Czego ty chcesz? Mam piewa, taczy i podskakiwa? - Mylisz, e Bremer wie? O Kirsten Eller? - Poul Bremer syszy, jak gadasz przez sen. Poza tym na miejscu Kirsten Eller... proponowaby koalicj tylko jednej stronie? Stanli pod sal obrad rady miasta. - Zostaw to mnie, Morten. Dowiem si. Poul Bremer, bez marynarki, sta na podium przy ceremonialnym fotelu, ktry zajmowa od dwunastu lat. Jowialnie rozmawia przez telefon. Hartmann przeszed na rodek i wzi ksik lec na stole przy mikrofonie. Biografia Cycerona. Zgodnie z zaoeniem Bremera, przysuchiwa si jego rozmowie. - Tak, tak, wysuchaj mnie. - Ten gboki i wielkoduszny miech, bogosawiestwo Bremera dla ulubiecw. - Nastpnym razem trafisz do rzdu. Bdziesz ministrem. Nigdy si nie myl w swoich przewidywaniach. - Zerkn na przybysza. - Przepraszam... musz koczy. Bremer zaj miejsce zastpcy. Nie burmistrza. - Czytae t ksik, Troels? - Nie, niestety. - We j. Bardzo pouczajca. Przypomina nam, e jedyna rzecz, ktrej si uczymy z historii, to... e niczego nie uczymy si z historii. - Mwi jak genialny nauczyciel, gosem doskonalonym przez lata. - Cycero by wietnym mem stanu. Daleko by zaszed, gdyby zaczeka na waciwy moment. - Wyglda na trudn lektur. - Chod, usid ze mn. - Bremer przywoa go gestem na miejsce obok siebie. Fotel burmistrza. Tron. - Sprbuj, czy ci pasuje. Nie naley do nikogo. Nawet do mnie, cokolwiek sobie mylisz. Hartmann podj gr. Opad na twarde, polerowane drewno. Pachniao mahoniem,

wadz. Rozejrza si po sali, omit wzrokiem uk pustych teraz miejsc radnych, paskich monitorw i guzikw do gosowania. - To tylko fotel, Troels - cign Bremer z szerokim umiechem. Zawsze mwi i porusza si jak kto o wiele modszy. To midzy innymi naleao do jego wizerunku. - Rzym lubi Cycerona, docenia jego myl. Myl, z ktrej wypywaa pikna retoryka. I nic wicej. Cezar by dyktatorem, otrem, ale Rzymianie znali go i uwielbiali. Cycero by niecierpliwy. Ambitny parweniusz. Wiesz, co si z nim stao? - Poszed do telewizji? - Bardzo mieszne. Zabili go. Wystawili na pokaz jego rce i gow na Forum, eby wszyscy mogli si mia. Czasami suymy bandzie niewdzicznych ajdakw. - Chciae si ze mn widzie? - Widziaem sondae. A ty? - Te. - Bdziesz dobrym burmistrzem. wietnie poprowadzisz to miasto. - Bremer wygadzi rkawy czarnej jedwabnej marynarki, poprawi mankiety eleganckiej biaej koszuli, zdj okulary i sprawdzi, czy s czyste, przeczesa doni srebrne wosy. - Tylko e jeszcze nie teraz. Hartmann westchn i spojrza na srebrnego roleksa. - Za cztery lata odchodz na emerytur. Po co ten popiech? - Wydaje mi si, e to si nazywa wybory. Trzeci wtorek listopada. Co cztery lata. - Mam dla ciebie propozycj. Docz do mnie. Zajmiesz si czym wicej ni szkoy. Burmistrz ma szeciu zastpcw. Wemiesz dzia, ktry zechcesz. Kiedy nadejdzie czas, bdziesz gotw do tej roboty, a ja z radoci ci j przeka. Bremer umiechn si lekko. - Gwarantuj, e nikt nie stanie przeciwko tobie. Ale nie moesz wygra teraz. Nie jeste gotw. - To chyba nie zaley od ciebie, prawda? Umiech znik. - Staram si tylko by przyjazny. Nie musimy by wrogami... Hartmann wsta i ruszy do wyjcia. Poul Bremer zamaszystym krokiem wysun si do przodu, zatrzyma go. By krzepkim mczyzn, wysportowanym. Kryy opowieci, e w modoci bywa brutalny. Nikt nie wiedzia, ile w nich prawdy. Nikt nie mia odwagi zapyta.

- Troels. - Naduye swojej gocinnoci - rzek Hartmann. - Odejd ze stanowiska spokojnie. Z godnoci. Moe znajdziesz gdzie prac. Ukadny starszy pan wpatrywa si w niego ubawiony. - Czy za t hardoci kryje si jaka drobniutka obietnica ze strony Partii Centrum? Och, prosz ci. To pieski pokojowe. Ta gruba suka Eller obcignie kademu, a potem pozwoli si na siebie odla. O ile dostanie za to podkomisj. Ale... - Poprawi zote spinki do mankietw. - Zna swoje miejsce. Tak jak kady mdry polityk. Bremer wzi ksik i poda mu j. - Poczytaj o Cyceronie - rzek. - Moe si czego nauczysz. Nikt nie chce skoczy rozerwany na strzpy ku uciesze gawiedzi. Najlepiej sterowa przemianami. Cicho. Skutecznie... - Przegrasz - przerwa mu Hartmann. Starszy pan zachichota. - Biedny Troels. Na plakatach robisz takie dobre wraenie. Ale twarz w twarz... Wycign rk i dotkn klapy jedwabnego garnituru Hartmanna. - Tak si zastanawiam, co tu jest pod spodem. Czy ty sam to wiesz? Meyer wysiad, zanim zdya wyczy silnik, i machn legitymacj kobiecie pakujcej co do baganika kombi. Czerwonego kombi. Chyba wszystko tutaj miao ywy kolor szkaratu. Ogrodniczki pracownikw. Ciarwki. Nawet lnicy tricykl christiania ze skrzynk na przedzie do woenia dzieci do szkoy, zakupw w drodze powrotnej, leniwego psa. Wszystko w tym samym kolorze, wszystko z nazwiskiem Birk Larsen. Lund podesza, ledwie suchajc Meyera. Rozejrzaa si. Dwoje rozsuwanych drzwi otwierao si na gara i magazyn. Za skrzynkami, pudami i maszynami zobaczya w rogu przeszklone biuro, w gbi za schody z tabliczk Prywatne. To by adres domowy Brik Larsena. Najwyraniej mieszka nad swoim miejscem pracy. - Gdzie znajdziemy Theisa Birk Larsena? - spyta Meyer. - M pracuje. A ja jad do ksigowej. Kobieta po czterdziestce, elegancka, przystojna, z kasztanowymi wosami tylko odrobin lepiej uporzdkowanymi ni wosy Lund. Miaa na sobie powy paszcz z gabardyny i wydawaa si zapracowana. Dzieci, pomylaa Lund. To byo wida. I nie lubia policji. A

kto lubi? - Mieszkacie tu pastwo? - spytaa Lund. - Tak. - M jest na grze? Kobieta wrcia do garau. - Znowu chodzi o ciarwki? Jestemy firm transportow. Czsto komu przeszkadzamy. - Nie chodzi o ciarwki. - Lund ruszya kilka krokw za ni. Jeszcze wicej szkaratu. Potni mczyni dwigali skrzynki, zerkali do rozpisek, taksowali j wzrokiem. Chcemy tylko wiedzie, co robi w weekend. - Pojechalimy nad morze. Z synkami. Od pitku do niedzieli. Wynajlimy domek. A czemu pani pyta? Brezentowe pachty i liny. Drewniane skrzynie i palety. Lund zastanowia si, co j czeka jako nie do koca glin w Szwecji. W sumie nigdy wczeniej nie zadawaa sobie tego pytania. Bengt chcia jecha. Ona chciaa jecha z nim. - Moe wrci do miasta w interesach? - spyta Meyer. Kobieta podniosa ksigi rachunkowe. Miaa tego do. - Nie wrci. To by nasz pierwszy wolny weekend od dwch lat. Dlaczego miaby wraca? W biurze baagan. Wszdzie papiery. Wielkie firmy tak nie pracuj. Maj systemy. Organizacj. Pienidze. Lund wysza na zewntrz i zajrzaa do baganika kombi. Dokumenty i teczki. Dziecice zabawki. Maa futbolwka, podobna do tej, ktr Meyer zostawi w gabinecie. Podniszczone nintendo. Wrcia powoli do biura. - Co m robi, gdy wrcilicie do domu? - spyta Meyer. - Poszlimy do ka. - Jest pani pewna? Rozemiaa si. - Jestem pewna. Kiedy oni rozmawiali, Lund przesza si po biurze, patrzc na baagan, szukajc czego osobistego we wszystkich rachunkach i fakturach. - Nie wiem, co waszym zdaniem robi... i nie obchodzi mnie to - mwia kobieta. Bylimy nad morzem. Potem wrcilimy do domu. I tyle. Meyer sikn nosem, zerkajc w stron Lund.

- Moe jeszcze wrcimy. Wyszed na ulic, zapali papierosa, opar si o jedn ze szkaratnych ciarwek i wpatrywa si w blade niebo. W gbi biura, za rozwalajcymi si, staromodnymi tackami na dokumenty stay fotografie. Pikna, umiechnita nastolatka obejmowaa dwch chopcw. Portret tej samej dziewczyny, pene ycia blond wosy, jasne oczy, troch za duo makijau. Najwyraniej staraa si wyglda na starsz. Lund wyja paczk gum nikotynowych i wrzucia jedn do ust. - Maj pastwo crk? - spytaa, wci patrzc na dziewczyn, jej ujmujcy umiech. Na obu zdjciach, tym w pojedynk, na ktrym wygldaa zbyt dojrzale, i tym z chopcami, gdy graa starsz siostr. Matka wychodzia ju z biura. Zatrzymaa si. Odwrcia si, spojrzaa na ni i powiedziaa gosem spokojnym i cichym: - Tak. I dwch synw. Sze i siedem lat. - Czy crka korzysta czasami z karty ojca do wypoyczalni wideo? Twarz pani Birk Larsen si zmienia. Zapada si, postarzaa. Usta si rozchyliy. Powieki dray, jakby yy wasnym yciem. - Moe. Dlaczego pani pyta? - Bya tu zeszej nocy? Meyer wrci i zacz si przysuchiwa. Kobieta odoya dokumenty. Teraz wygldaa na zatroskan i przeraon. - Nanna spdzia weekend u przyjaciki. Lisy. Mylaam... - Rka jej powdrowaa do kasztanowych wosw, w sumie bez powodu. - Mylaam, e moe do nas zadzwoni. Ale nie zadzwonia. Lund nie moga oderwa wzroku od fotografii, od tej szczliwej twarzy wpatrujcej si beztrosko w obiektyw. - Myl, e powinna pani teraz do niej zadzwoni. Liceum Frederiksholm znajduje si w centrum miasta. Tam gdzie s pienidze. Nie w Vesterbro. Lisa Rasmussen ledwie si doczekaa pierwszej przerwy. Tu Nanna. Odrabiam lekcje. Zostaw wiadomo, cze! - znowu wczya si skrzynka gosowa. Lisa Rasmussen wzia gboki oddech i powiedziaa: - Nanna, zadzwo do mnie, prosz. Idiotka, pomylaa. Dzisiaj ju trzeci raz zostawiaa t sam wiadomo. Teraz

siedziaa w szkole, suchajc, jak Rama, ich nauczyciel, opowiada o obowizkach obywatelskich i nadchodzcych wyborach. Nikt nie mia pojcia, gdzie jest Nanna. Nikt jej nie widzia od pitku, od imprezy halloweenowej na dole, w szkolnym korytarzu. - Dzisiaj - mwi Rama - moecie podj decyzj, na kogo gosowa. Na tablicy widniao zdjcie. Pokrg miejsc w Ratuszu. Troje politykw, jeden przystojny, jeden starszy wiekiem i zadowolona z siebie kobieta o nalanej twarzy. To wszystko obchodzio j najmniej na wiecie. Znowu wyja telefon i wystukaa esemes: Nanna, gdzie ty jeste, do cholery?. - yjemy w kraju, gdzie mamy prawo gosowa - mwi nauczyciel. - Decydowa o swojej przyszoci. Wpywa na przeznaczenie. To wielkie szczcie. Mia jakie trzydzieci lat, pochodzi gdzie z Bliskiego Wschodu, czego zupenie nie byo sycha, gdy mwi. Niektrym dziewczynom si podoba. Wysoki i przystojny. Nieze ciao, eleganckie, modne ciuchy. Zawsze pomocny. Zawsze mia dla nich czas. Lisa nie przepadaa za obcokrajowcami. Nawet jeli si umiechali i dobrze wygldali. - Posuchajmy wic, jakie pytania przygotowalicie na debat - powiedzia Rama. Caa klasa wydawaa si zainteresowana. Poza Lis. - Lisa. - Musia j wybra. - Twoje trzy pytania. Masz je w telefonie? - Nie. Mwia jak nadsany dzieciak i zdawaa sobie z tego spraw. Rama przechyli gow i czeka. - Nie pamitam ich. Nie mog... Drzwi si otworzyy i wesza dyrektor Koch. Straszna Koch, przysadzista kobieta w rednim wieku. Zanim awansowaa na dyrektora szkoy, uczya niemieckiego. - Przepraszam. Jest tu Nanna Birk Larsen? Cisza. Koch stana przed klas. - Kto widzia dzisiaj Nann? Nic. Dyrektorka podesza do nauczyciela. Lisa Rasmussen wiedziaa, co si teraz stanie. Oczywicie musiaa wyj z nimi na korytarz. Koch patrzya na ni gronie swoimi zawzitymi czarnymi oczami. - Gdzie jest Nanna? - spytaa. - Policja jej szuka. - Nie widziaam jej od pitku. Dlaczego mnie pani pyta? Koch posaa jej spojrzenie o treci kamiesz.

- Jej matka powiedziaa policji, e Nanna spdzia weekend u ciebie. Lisa Rasmussen si rozemiaa. Kiedy ludzie myleli, e ona z Nann s siostrami. Ten sam wzrost, podobne ciuchy, blond wosy, chocia wosy Nanny wyglday lepiej. I Lisa zawsze bya grubsza w talii. - Co?! Nie nocowaa u mnie. - Nie wiesz, gdzie ona jest? - Rama zada to pytanie znacznie delikatniej. - Nie! Skd miaabym wiedzie? - Jeli si z tob skontaktuje, przeka jej, eby zadzwonia do domu - przykazaa Koch. - To wane. - Zerkna na Ram. - Wasza sala jest potrzebna na debat. Opucie j do jedenastej. Gdy odesza, Rama odwrci si, wzi Lis za rami i rzek: - Jeli masz jaki pomys, gdzie ona moe by, musisz to powiedzie. - Nie powinien mnie pan dotyka. - Przepraszam. - Zabra rk. - Jeli wiesz... - Nic nie wiem - przerwaa mu. - Niech mi pan da spokj. Lund i Meyer poszli na gr, do mieszkania Birk Larsenw. Byo rwnie zagracone jak biuro, ale w miy sposb. Zdjcia, rysunki, zioa w doniczkach, kwiaty. Wazony i pamitki z wakacji. Duo ozdb, pomylaa Lund. U niej tak nigdy nie bdzie. Kobieta, o ktrej ju wiedziaa, e ma na imi Pernille, pracowaa nad swoj rol matki. Chyba bya w tym dobra. Na ile Lund umiaa to oceni. - Nie ma jej w szkole - oznajmia wanie. Pernille cigle miaa na sobie paszcz, jakby nadal szykowaa si do wyjcia. - Musi by u Lisy. S przyjacikami. Lisa wynajmuje mieszkanie z kilkoma chopcami. Nanna cigle tam chodzi. - Lisa jest w szkole. Mwi, e Nanna w ogle u niej nie spaa. Usta Pernille si rozchyliy. Oczy miaa szeroko otwarte i bez wyrazu. Na kuchennej cianie Lund zobaczya te same zdjcia co w biurze - Nanna z chopcami, Nanna sama, pikna i wygldajca na wicej ni dziewitnacie lat - przymocowane do korkowej tablicy wraz z planem szkolnych zaj sportowych. Czuo si tu swobodn, mi atmosfer prawdziwego domu. Jak zapach psa, niezauwaalny dla waciciela, dla obcego wyrazisty od progu. - Gdzie ona jest? Co si z ni stao? - spytaa Pernille. - Pewnie nic. Postaramy si j znale. Lund wesza do wskiego korytarzyka i zadzwonia na komend. Meyer zabra Pernille dalej, eby nie syszaa, i zacz pyta o zdjcia.

Lund poczya si z Buchardem. - Potrzebuj wszystkich dostpnych ludzi - powiedziaa. Staruszek nawet o nic nie spyta, tylko sucha. - Przeka im, e szukamy dziewitnastoletniej Nanny Birk Larsen. Zaginiona od pitku. Przylij tu kogo po zdjcia. - A wy? - Jedziemy do jej szkoy. Hartmannowi i Rie Skovgaard udostpniono na przygotowania pust sal lekcyjn. Ona jeszcze raz przejrzaa dane na temat przeniesienia funduszy, on przechadza si nerwowo. W kocu zamkna laptop, podesza do szefa i obejrzaa go dokadnie. Bez krawata, niebieska koszula - wyglda dobrze. Ale i tak wygadzia mu konierzyk i przysuna si na tyle blisko, eby musia j przytrzyma. Donie Hartmanna przemkny po jej plecach. Przycign j do siebie, pocaowa. Ta znajomo nieoczekiwanie przerodzia si w namitno. Tyle e ona chciaa rozrywki. On czego wicej. - Zamieszkaj ze mn - powiedzia i pchn j na biurko. Pada na nie, chichoczc, obja go dugimi nogami. - Nie jeste aby zbyt zajty? - Nie dla ciebie. - Po wyborach. Twarz mu si zmienia. Wrci polityk. - Po co taka tajemnica? - Bo mam robot do wykonania, Troels. I ty te. Nie chcemy komplikacji. - Jej gos przycich o ton. Bystre oczy byszczay. - I nie chcemy, eby Morten by zazdrosny. - Morten to najbardziej dowiadczony doradca polityczny, jakiego mamy. Wie, co robi. - A ja nie? - Tego nie powiedziaem. Nie chc rozmawia o Mortenie... Znowu dotkna jego marynarki. - Zaatwimy to, jak wygrasz, dobrze? Hartmann jeszcze raz chcia j przycign. Otworzyy si drzwi. Na progu stana dyrektor Koch. Sprawiaa wraenie zakopotanej. - Przyjecha pan burmistrz - powiedziaa. Konfidencjonalny umiech. - Jeli s pastwo gotowi...

Hartmann zapi marynark i wyszed na korytarz. Poul Bremer umiecha si spod plakatu pnagiej gwiazdy pop. Skovgaard zostawia ich samych i posza obejrze sal. - Mam nadziej, e Partii Centrum podobaj si twoje pomysy, Troels. Wikszo jest bardzo dobra. Przypominaj mi idee twojego ojca. - Naprawd? - Widz w nich jego ywioow energi. Jego optymizm. - By przekonujcy - powiedzia Hartmann - bo robi wszystko z przekonania. Nie z pragnienia zdobycia kilku gosw. Bremer kiwn gow. - Jaka szkoda, e nigdy nie by na tyle dobry, eby te idee wprowadzi w ycie. - Ja to zrobi. Gdy ju zajm twoje miejsce. - Wierz, e zajmiesz. Pewnego dnia. - Bremer wyj chusteczk i wyczyci okulary. - Jeste silniejszy od niego. Twj ojciec by zawsze... Jak by to uj? - Okulary wrciy na miejsce, lodowate oczy zmierzyy Troelsa z gry na d. - Delikatny. Jak porcelana. Bremer podnis praw pi. Pi boksera, na przekr wszelkim pozorom. - Wiadomo byo, e pknie. Trzask jego wielkich palcw by tak gony, e zdawa si odbija od uszczcych si cian. - Gdybym ja go nie zama, sam by si wykoczy. Wierz mi. To na swj sposb bya przysuga. Czasami lepiej szybko rozwia czyje zudzenia. - Zabierajmy si do debaty - odpar Hartmann. - Czas... Kiedy si odwrcili, by ruszy do sali, zobaczyli idc ku nim dyrektor Koch. Wygldaa na zmartwion. Towarzyszya jej kobieta w granatowym skafandrze, spod ktrego wystawa sweter w czarno-biae wzory. Wosy miaa odgarnite z twarzy jak nastolatka zbyt zajta, by zawraca sobie gow chopakami. Kobieta, ktra nie przywizuje wagi do swego wygldu, pomyla Hartmann. Wydawao mu si to o tyle dziwne, e bya uderzajco pikna i atrakcyjna. Patrzya prosto na nich. Ogromnymi, uwanymi oczami. Hartmann jako si nie zdziwi, gdy wycigna odznak policyjn. Podkomisarz Sarah Lund, przeczyta. Bremer wycofa si ju w gb korytarza. - Musicie odwoa debat - oznajmia Lund. - Dlaczego?

- Zagina dziewczyna. Musz wszystkich przepyta. Uczniw z jej klasy. Nauczycieli. Musz... Dyrektor Koch wprowadzia ich do mniejszego pomieszczenia, eby nie stali na korytarzu. Bremer zosta tam, gdzie by. - Chce pani, bym odwoa debat, bo jaka uczennica posza na wagary? - spyta Hartmann. - Musz ze wszystkimi porozmawia - upieraa si Lund. - Ze wszystkimi? - Ze wszystkimi, z ktrymi chc rozmawia. Nie poruszya si. Cay czas patrzya na niego. Tylko na niego. - Moemy odoy debat o godzin - zasugerowa Hartmann. - Ja nie mog - wtrci si Bremer. - Mam spotkania. To ty zapraszae na debat, Troels. Jeli nie umiesz tego zaatwi... Hartmann zbliy si do policjantki. - To powane? - spyta. - Mam nadziej, e nic si nie stao. - Pytaem, czy to powane. - Tego prbuj si dowiedzie. - Lund opara donie na biodrach i czekaa na odpowied. - Wic... Rozejrzaa si. - A wic zgoda - zamkna spraw. Bremer wyj telefon, sprawdzi kilka wiadomoci. - Zadzwo do mojej sekretarki. Sprbuj ci gdzie wcisn. Och! - Nagle jego gos zabrzmia agodnie. - Mam dobre wieci dla twoich szk w centrum. Zdaje si, e absencja przekracza tam dwadziecia procent. - Zamia si. - Nie moemy na to pozwoli, prawda? Wic przesunem fundusze na dodatkowe wydatki. Wicej komputerw. Dzieci takie rzeczy uwielbiaj. To wpynie na popraw wynikw. Hartmann wpatrywa si w niego oniemiay. Bremer wzruszy ramionami. - Powiedziabym ci to podczas debaty. Ale wiesz... Od razu to uruchomimy. To dobre wieci. Wierz, e si cieszysz. Duga chwila ciszy. - Widz, e jeste wrcz uradowany. - Bremer machn rk i odszed. Pitnasta trzydzieci. Wci tkwili w sali, w ktrej miaa si odby debata, i niczego

nie osignli. Nanna w pitek przysza na imprez halloweenow do szkoy, ubrana w czarny kapelusz czarownicy i jaskrawobkitn peruk. Od tego czasu nikt jej nie widzia. Teraz przepytywali nauczyciela. - Prosz nam opowiedzie o Nannie. Wszyscy nazywali go Rama. Wyrnia si zdecydowanie bliskowschodnim wygldem. Nalea do grona ludzi, ktrych Troels Hartmann wybra do zespou wzorw osobowych - do projektu, ktry mia silniej zintegrowa imigrantw z reszt spoeczestwa. Elokwentny, inteligentny, przekonujcy czowiek. - Nanna to bystra dziewczyna - mwi teraz. - Zawsze pena energii. Zawsze chce co robi. - Widziaam zdjcie. Wyglda na wicej ni dziewitnacie lat. Kiwn gow. - Oni wszyscy chc wyglda na starszych, prawda? Rozpaczliwie chc dorosn. Albo poczu, e doroli. Nanna pod wieloma wzgldami jest w czowce klasy. Bystre dziecko. Wie, czego chce, nie tak jak reszta. - Czyli? Nauczyciel spojrza na ni. - To nastolatki. Sama pani rozumie. - Co si dziao na imprezie? - Przebieranki, kapela, duchy i dynie. - Nanna ma chopaka? - Prosz spyta Lis. - Pytam pana. Wida byo, e czuje si niezrcznie. - Lepiej, eby nauczyciel trzyma si z dala od tych spraw. Lund wysza z sali, zatrzymaa pierwsz napotkan dziewczyn, posadzia j i pytaa dotd, a uzyskaa odpowied. Wrcia do nauczyciela. - Oliver Schandorff. Jest dzisiaj w szkole? - Nie. - Wiedzia pan, e chodz ze sob? - Mwiem ju. Lepiej, jeli zachowujemy pewien dystans. Czekaa. - Jestem ich nauczycielem. Nie strem. I rodzicem te nie.

Lund spojrzaa na zegarek. Prowadzia rozmowy od ponad trzech godzin i na razie nic wicej nie udao si jej dowiedzie. I nie tylko jej. Meyer, ktry wraz z ekip pracowa w lesie i na polach przy lotnisku, te nic nie znalaz. - Cholera. - Przykro mi - powiedzia nauczyciel. - Nie chodzi mi o pana. Chodzi o mnie, pomylaa. Niewtpliwie wycignaby to z Pernille w kilka minut, gdyby sprbowaa. Dlaczego najlepsze pytania przychodziy jej do gowy, dopiero gdy miaa przed sob ludzi, dowody, zbrodnie? Dwiecie trzydzieci pi dwupitrowych szeregowych domw tworzyo malek enklaw o nazwie Humleby, cztery ulice od domu Birk Larsenw. Wszystkie w kolorze upka i oowiu, zostay zbudowane w dziewitnastym wieku dla robotnikw pobliskiej stoczni. Potem w pobliu rozrs si browar Carlsberg i domy przeszy w rce ludzi, ktrzy robili piwo. Rzadko pojawiay si na rynku nieruchomoci i cieszyy si wielkim powodzeniem, nawet te wymagajce kosztownego remontu. Theis Birk Larsen kupi najtaszy, jaki zdoa znale. Wczeniej zajmowali go squattersi, ktrzy zostawili po sobie mieci, materace i t anie meble. Trzeba byo tam posprzta i mnstwo rzeczy ponaprawia. Wikszo chcia zrobi sam, po cichu, nie mwic nic Pernille. Chcia jej powiedzie dopiero wtedy, gdy nadejdzie czas przeprowadzki i opuszczenia mieszkanka nad garaem. Pomaga mu Vagn Skarbak. Poznali si jako nastolatki, duo razem przeszli, w tym kilka razy stawali przed sdem. Dla Birk Larsena Vagn by niemal jak modszy brat, dla dzieciakw jak wujek. Niezawodny, godny zaufania, miy dla Antona i Emila. Samotnik, ktry po zdjciu szkaratnego kombinezonu chyba nie mia wasnego ycia. - Pernille ci szuka - powiedzia Skarbak, koczc rozmow telefoniczn. - Pernille nie moe si dowiedzie o tym domu. Pamitaj. Ani sowa, dopki nie powiem. - Obdzwania wszystkich i pyta, gdzie jeste. Na zewntrz stay rusztowania, plastikowe pachty zasaniay gnijce okna. Birk Larsen paci swoim ludziom za wnoszenie nowych desek podogowych, rur i rynien, i wymusza na nich obietnic, e nie bd rozmawia o domu w obecnoci Pernille. - Chopcy bd mieli wasne pokoje. - Patrzy na szary kamienny dom. - Widzisz to okno na grze? Skarbak kiwn gow. - Nanna dostanie cae pitro, z wasnymi schodami, bdzie miaa t odrobin

prywatnoci. Pernille now kuchni. A ja... - zamia si - troch ciszy i spokoju. - To bdzie kosztowao majtek, Theis. Birk Larsen wcisn rce w kieszenie czerwonych ogrodniczkw. - Dam rad. - Moe ci pomog? - To znaczy? Drobny i niespokojny Skarbak przestpowa z nogi na nog jeszcze szybciej ni zwykle. - Wiem, gdzie pjdzie tanio trzydzieci telewizorw Bang & Olufsen. Trzeba by tylko... - Masz dugi? O to chodzi? - Suchaj. Mam kupcw na poow... Moemy si po... Birk Larsen wycign z kieszeni gruby zwj banknotw, wyrwa kilka. - Musz tylko poyczy podnonik widowy... - Trzymaj. - Theis wcisn pienidze Skarbakowi w rk. - Zapomnij o telewizorach. Nie mamy ju po nacie lat, Vagn. Ja mam rodzin. Firm. - Skarbak zatrzyma zwitek. - Ty jeste czci i jednego, i drugiego. I zawsze tak bdzie. Skarbak wpatrywa si w banknoty. Birk Larsen wolaby, eby opchn ten durny srebrny acuch, ktry nosi na szyi. - Jak chopcy by si czuli, gdyby musieli wujka Vagna odwiedza w wizieniu? - Nie musisz tego robi... - zacz Skarbak. Theis Birk Larsen nie sucha. Pernille pdzia do nich na rowerze christiania, a lnica czerwona skrzynka podskakiwaa na bruku. Zapomnia zupenie o tajemnicy, o pracach budowlanych i problemach finansowych. Pernille wygldaa strasznie. Zsiada z roweru, podesza prosto do niego, chwycia go za klapy czarnego skrzanego paszcza. - Nanna zagina. - Brakowao jej tchu, bya blada i przeraona. - Policja znalaza koo lotniska twoj kart do wypoyczalni wideo. Znaleli... Podniosa do do ust. Jej oczy wypeniy si zami. - Co znaleli? - Jej koszulk. Row w kwiatki. - Mnstwo dzieciakw nosi takie koszulki. No nie? Spojrzaa na niego ostro. - A karta z wypoyczalni? - Rozmawiali z Lis?

Vagn Skarbak sucha. Pernille spojrzaa na niego. - Prosz, Vagn - powiedziaa. - Pomc wam? Birk Larsen spojrza na niego gronie. Skarbak odszed. - A ten gnojek? - Ona ju si nie spotyka z Oliverem. Policzki zarumieniy si jej z gniewu. - Rozmawiali z nim? Westchna. - Nie wiem. Theis ju wyciga kluczyki, mwic do Skarbaka: - Zawie Pernille do domu. I rower. Zastanowi si przez chwil. - Dlaczego nie przyjechaa wozem? - Nie pozwolili mi prowadzi. Powiedzieli, e nie powinnam. Theis Birk Larsen otoczy on ramionami, przytuli j, pocaowa, pogadzi po policzku i patrzc jej w oczy, rzek: - Nic jej nie jest. Znajd j. Jed do domu i czekaj na nas. Po czym wsiad do furgonetki i odjecha. - Podwioz ci do babci. Masz klucz? Pogoda si pogorszya, dzie koczy si we mgle i mawce. Lund jechaa do Osterbro, a jej dwunastoletni syn Mark siedzia na fotelu pasaera. - Chcesz powiedzie, e jednak nie jedziemy do Szwecji? - Najpierw musz co zaatwi. - Ja te. Lund zerkna na syna. Ale tak naprawd przed oczami miaa tylko pask t k i poplamion krwi koszulk nastolatki. I zdjcie Nanny Birk Larsen z umiechem starszej siostry dumnej z braciszkw. Wygldajcej o wiele za dojrzale z tym caym make-upem. Nie miaa pojcia, o czym Mark mwi. - Tumaczyem ci, mamo. Przyjcie urodzinowe Magnusa. - Mark. Dzisiaj wieczorem lecimy. Ta decyzja zapada ju wieki temu. Burkn i odwrci si, by patrze na wiat przez zalan deszczem szyb. - Wygldasz jak o ze wink - powiedziaa. I zamiaa si. Mark nie.

- Spodoba ci si w Szwecji. Jest tam wietna szkoa. Ja bd miaa dla ciebie wicej czasu. Moemy... - On nie jest moim ojcem. Rozdzwonia si komrka Lund. Zerkna na numer i zacza nieporadnie wpycha suchawk do ucha. - Oczywicie, e nie jest. Znalaz ci klub hokejowy. - Mam ju klub hokejowy. - Na pewno ci si nie podoba, e w FCK jeste najmodszy. Cisza. - Prawda? - Nazywa si KSF. - Tak - powiedziaa do telefonu. - KSF - powtrzy Mark. - Ju jad. Mark zacz mwi bardzo wolno. - K. S. F. - Tak. - Mylisz si za kadym razem. - Tak. Zostao jej niewiele drogi, co cieszyo j z dwch powodw. Chciaa zobaczy si z Meyerem. A Mark... przeszkadza. - Ju niedugo i jedziemy na lotnisko - powiedziaa. - Masz klucz, prawda? Pod ponurym niebem dwudziestu ustawionych w rzdzie funkcjonariuszy w granatowych mundurach powoli przemierzao t traw, dgajc czerwono-biaymi tyczkami boto i kpy rolin. Psy wszyy nad wilgotnym gruntem. Lund przyjrzaa im si, po czym wesza do lasu. Drugi zesp prowadzi poszukiwania pord omszaych drzew - badali ziemi, oznaczali teren i te prowadzili psy. Meyer, ubrany w kurtk policyjn, przemk na wylot. - Jak trop? Wyrany? - spytaa. - Wystarczajco. Psy szy za nim od miejsca znalezienia koszulki. - Zerkn do notatek i wskaza na gszcz odlegy o dziesi metrw. - Znalelimy te blond wosy na krzaku. Lund podesza i spojrzaa sponad jego ramienia. - Co tu mamy w pobliu? - Drog w wycince. Moe kto j zabra do samochodu.

- A jej komrka? - Wyczona od pitkowego wieczoru. - Nie podobay mu si te oczywiste pytania. Suchaj, Lund. Przeczesalimy jej ewentualn tras gstym grzebieniem. Dwa razy. Nie ma jej tu. Marnujemy czas. Odwrcia si i odesza, ogldajc si na bagna i t traw. - Halo? - zawoa Meyer z sarkazmem, ktry ju nauczya si rozpoznawa. - Widzisz mnie? Lund wrcia. - Rozejdcie si - powiedziaa. - Przeszukajcie wszystko jeszcze raz. - Syszaa chocia sowo z tego, co mwiem? Z krtkofalwki w czyjej kurtce dobiego jej nazwisko. - Co znalelimy - powiedzia gos. - Gdzie? - W lesie. - Co to jest? Chwila ciszy. ciemniao si. - Wyglda jak grb. Ten sam leniwy mrok spowija miasto, wilgotny i ponury, blady i zimny. W sztabie wyborczym, pod koralowymi patkami designerskiej karczochowej lampy od Louisa Poulsena Hartmann sucha Mortena Webera. Poul Bremer nie wrci do szkoy na debat. Bieganie po miecie byo waniejsze ni ebranie o gosy. - Pasuje do niego jak ula - stwierdzi Hartmann. Rie Skovgaard odstawia na biurko filiank z kaw. - Sztab Bremera obwieci przeniesienie funduszy, gdy mymy byli w szkole. Przygotowa to wczeniej. - Wiedzia o dwudziestu procentach. Jak to moliwe, Morten? - spyta Troels. Weber sprawia wraenie zdeprymowanego pytaniem. - Dlaczego pytasz mnie? Moe zrobi wasne badania. To byoby sensowne. Obiecanie pienidzy na edukacj zawsze zapewnia dodatkowe punkty. - I uzyska te same wyniki? Wiedzia. Weber wzruszy ramionami. - Nie powiniene by odwoywa debaty - powiedziaa Skovgaard. Zadzwonia komrka Hartmanna. - Zagina moda dziewczyna. Nie miaem wyboru.

- Mwi Therese - odezwa si gos w suchawce. Hartmann spojrza na Rie Skovgaard. - To nie najlepszy moment. Oddzwoni. - Nie rozczaj si, Troels. Nie jeste a tak zajty. Musimy si spotka. - To nie jest dobry pomys. - Kto zbiera na ciebie kwity. Hartmann gono wcign powietrze. - Kto? - Dzwoni do mnie dziennikarz. Nie chc o tym rozmawia przez telefon. - Mamy tu o pitej imprez dobroczynn. Przyjed. Mog wyj na chwil. - A wic o pitej. - Therese... - Pilnuj si, Troels. Weber i Skovgaard przygldali mu si. - Co, o czym powinnimy wiedzie? - spytaa Skovgaard. Theis Birk Larsen pojecha do domu, w ktrym mieszkali Lisa Rasmussen, Oliver Schandorff i par innych dzieciakw ze szkoy, udajc, e s doroli, pieprzc si, z kim popadnie, pijc, pajc i wygupiajc si. Lisa bya przed domem, wsiadaa wanie na rower. Przytrzyma jej kierownic. - Gdzie jest Nanna? Dziewczyna bya ubrana jak nastoletnia dziwka, tak jak one wszystkie. Nanna te by si tak ubieraa, gdyby jej pozwoli. Nie patrzya mu w oczy. - Ju im powiedziaam, e nie wiem. Jego wielka pi ani drgna. - Gdzie ten gnojek Schandorff? Wci wpatrywaa si w cian. - Nie tutaj. W kadym razie nie ma go od pitku. Pochyli si i przysun twarz do jej twarzy. - Gdzie on jest? Wreszcie spojrzaa mu w oczy. Wygldaa, jakby pakaa. - Mwi, e jego rodzice wyjedaj na weekend. Pewnie zosta u nich. Po imprezie halloweenowej... Birk Larsen nie czeka, a usyszy wicej. Po drodze zadzwoni do Pernille.

- Wanie rozmawiaem z Lis - powiedzia. - Jad po ni. Usysza ulg w jednym krtkim westchnieniu. - To znowu ten bogaty gwniarz. Jego rodzice wyjechali. Pewnie... Nie chcia tego powiedzie, pomyle. - Na pewno tam jest? Tak mwi Lisa? Kluczy w wieczornych korkach. Dom sta poza centrum, na jednym z nowych osiedli, na poudniu, niedaleko lotniska. - Na pewno. Nie martw si. Pakaa. Sysza, e pacze. Chciaby zetrze jej zy swoimi grubymi, szorstkimi paluchami. Pernille bya pikna i wspaniaa. Jak Nanna, Emil i Anton. Wszyscy oni zasugiwali na wicej, ni im dawa, i wkrtce to dostan. - To nie potrwa dugo, kochanie. Obiecuj. Gdy Lund wrcia midzy nagie, ciemne drzewa, zadzwoni Buchard. - migowiec. Trzy jednostki technikw. Mam nadziej, e co znalelicie. - Grb. - Nie spytaa mnie o zdanie. - Prbowaam. Bye na spotkaniu. - Byem na twoim przyjciu poegnalnym. Ludzie nie mwi do widzenia przy niadaniu... - Zaczekaj chwil. Meyer szed do niej przez las. W ramionach trzyma plastikow pacht. I co pod spodem. Ciao. - Znalelicie co? - spyta Buchard. Meyer odoy pacht na ziemi, rozchyli j i pokaza jej nieywego lisa. Sztywny i suchy, oblepiony ziemi. Na szyi mia chust zuchow i drucian ptl, ktra go udusia. - Moemy wezwa wszystkie dzieciaki z okolicy. - Meyer podnis lisa za tylne apy. - Trzeba zwalcza okruciestwo wobec zwierzt. - Nie - odpowiedziaa Lund Buchardowi. - Jeszcze nie. - Pakuj si, wracaj i z mi raport. Moe zdymy jeszcze wypi piwo, zanim pojedziesz na lotnisko. Meyer przyglda si jej, trzymajc sztywne zwierz w rku. Oczy lisa byy czarne i szkliste, sier umazana botem. - Poznaj mojego koleg. Oto Lisek - powiedzia z drwicym umiechem. - Na pewno si polubicie.

Kolejne przyjcie. Cz politycznego kalendarza. Szansa, by pozna ludzi, negocjowa, tworzy koalicje, utwierdza si w animozjach. Jedzenie zapewnia korporacja naftowa, napoje magnat transportowy. Kwartet smyczkowy gra Vivaldiego. Morten Weber omawia strategi, a Rie Skovgaard konwersowaa z gomi. Hartmann umiecha si i rozmawia, wymienia uciski rk, gawdzi. Nagle zadzwoni jego telefon. Hartmann przeprosi i oddali si do swego gabinetu. Czekaa na niego Therese Kruse. ona nudnego bankiera, powana, ustosunkowana, atrakcyjna, twardsza, ni mona by sdzi z pozoru, kilka lat modsza od niego. - Niele sobie radzisz w sondaach. Ludzie w rzdzie to zauwaaj. - I susznie. Pracowalimy na to. - Prawda. - Zdobya nazwisko dziennikarza? Podaa mu kartk. Erik Salin. - W yciu o nim nie syszaem. - Rozpytaam troch. Pracowa kiedy jako prywatny detektyw. Teraz jest wolnym strzelcem, sprzedaje kwity za najwysze stawki. Gazetom. Magazynom. Witrynom internetowym. Kademu, kto paci. Wsun karteczk do kieszeni. - I? - Salin chcia wiedzie, czy za hotele pacisz wasn kart kredytow, czy subow. Czy kupowae duo prezentw. I takie tam. Nic nie powiedziaam. Hartmann napi si wina. - Pyta o nas - dodaa. - Co powiedziaa? - Wymiaam cay pomys, oczywicie. W kocu... - Umiech by krtki i gorzki. - To nie byo nic wanego, prawda? - Uzgodnilimy, e tak bdzie najlepiej, Therese. Przykro mi. Nie mog em... - Urwa. - Czego nie moge, Troels? Ryzykowa? - Co on wie? - O nas? Nic. Zgadywa. - Znowu uszczypliwy umiech. - Moe sdzi, e jeli przepyta odpowiedni liczb kobiet, to na co trafi. Myl jednak, e ma co innego. Nie wiem skd. Hartmann zerkn na drzwi, upewni si, e s sami.

- Na przykad? - Zupenie jakby widzia twj kalendarz. Sprawdza daty. Wiedzia, gdzie bye i kiedy. Hartmann znowu spojrza na nazwisko, zastanowi si, czy obio mu si o uszy. - Nikt poza tym biurem nie widuje mojego kalendarza. Wzruszya ramionami. Wstaa. Drzwi si otworzyy. Rie Skovgaard otaksowaa ich wzrokiem. - Troels - powiedziaa ze sztywnym, podejrzliwym umiechem. - Nie wiedziaam, e masz goci. W recepcji s ludzie, z ktrymi musisz si spotka. Dwie kobiety zmierzyy si wzrokiem. Z namysem. Nie trzeba byo adnych sw. - Ju id. Oliver Schandorff by chudym dziewitnastolatkiem z czupryn krconych rudych wosw i skwaszon, ponur twarz. Wanie pali trzeciego ju dzisiaj skrta, gdy przez drzwi wejciowe wpad Theis Birk Larsen. Schandorff zeskoczy z fotela i cofa si w miar, jak wielki, wcieky facet sun ku niemu. - Zawoaj j - wrzasn Birk Larsen. - Ona wychodzi. - Halo! - krzykn chopak, wyskakujc na korytarz. - Tu jest dzwonek. To prywatny dom. - Nie zadzieraj ze mn, chopcze. Przyszedem po Nann. - Nanny tu nie ma. Birk Larsen wielkimi krokami przemierza parter, otwierajc drzwi i woajc crk. Schandorff poda za nim w bezpiecznej odlegoci. - Panie Birk Larsen. Mwi panu, e jej tu nie ma. Theis wpad z powrotem na korytarz. Na krzele przy kanapie zobaczy ubrania. Rowy T-shirt, stanik, dinsy. Zakl i ruszy ku schodom. Chopak zgupia. Wyprzedzi Birk Larsena i waln go w klatk piersiow, krzyczc: - Co jest? Wielki facet chwyci go za koszulk, znis ze schodw do holu, ustawi naprzeciwko drzwi wejciowych i zacisn wielk do w pi. Oliver Schandorff ucich. Birk Larsen wspi si schodami na gr, pokonujc po dwa stopnie naraz. Wyszed na otwart przestrze, ogromn, tak, o ktrej posiadaniu nie mg nawet marzy, jakkolwiek

ciko by pracowa, choby mia nie wiadomo ile czerwonych ciarwek. Z sypialni po lewej dobiegaa oguszajca muzyka rockowa. Cuchno zjaranymi narkotykami i seksem. Szerokie ko ze zmitolonym przecieradem, zmitolon kodr. Krcone blond wosy wystajce spod poduszek. Leaa twarz w d, z drugiej strony sterczay bose stopy. Nawalona. Pijana. Jedno i drugie, albo i gorzej. Spojrza spode ba na Schandorffa, ktry sta za nim z rkoma w kieszeniach i z takim umieszkiem, e Birk Larsen z trudem powstrzyma si, eby nie uderzy go w twarz. Ale tylko podszed do ka, zastanawiajc si, jak to rozegra, odsun kodr i powiedzia delikatnie: - Nanna. Musisz jecha do domu. Niewane, co si stao. Jedziemy... Naga kobieta podniosa na niego wzrok, na jej nieruchomej twarzy mieszao si przeraenie i wcieko. Te blondynka. Ten sam odcie wosw. Musiaa mie ze dwadziecia pi lat. - Mwiem panu - odezwa si Schandorff. - Nanny tu w ogle nie byo. Jeli mog pomc... Birk Larsen wyszed na zewntrz, zastanawiajc si, co robi. Co powiedzie Pernille? Gdzie teraz jecha? Nie lubi policji, ale moe czas z nimi pogada. Chcia co wiedzie. Znale. Nad gow usysza dwik. migowiec. Z napisem POLITI od spodu. Kiedy tu jecha, nie zastanawia si za bardzo, w jakim punkcie miasta si znajduje. By pewny, e Nanna jest w domu Olivera Schandorffa. Nic wicej nie musia wiedzie. Teraz sobie uwiadomi, e std jest ju niedaleko do bagien na wschd od lotniska. Pernille powiedziaa, e tam si to wszystko zaczo. Lund wrcia na paski teren Kalvebod Falled, tam gdzie znaleli poplamion krwi koszulk. Patrzya na map. - Zwijajmy si - powiedzia Meyer, zapalajc kolejnego papierosa. Zadzwoni jej telefon. - Jedziesz do Szwecji czy nie? - spyta Bengt Rosling. Musiaa si chwil zastanowi, nim odpara: - Niedugo. - Co by powiedziaa na parapetwk w sobot? Moglibymy zaprosi Lassego, Missana, Bossego i Janne. Lund przemierzaa wzrokiem bledncy horyzont, aujc, e nie moe troch

spowolni czasu, by zatrzyma zmierzch. - I moich rodzicw - doda Bengt. - I twoj mam. Lund jeszcze raz spojrzaa na map, jeszcze raz przebiega wzrokiem bagna i las. - Twojej mamie urzdzimy pokj gocinny - mwi dalej Bengt. Trjka dzieciakw prowadzia rowery. Nieli wdki. Mark nigdy nie chodzi na ryby. Nikt go nie zabiera. - Fajnie by byo - powiedziaa, machajc rk na Meyera, by cign jego uwag. - Nie chc, eby spaa na kanapie - cign Bengt. Lund ju nie suchaa. Rka z telefonem zwisaa wzdu boku. - Co tam jest? - spytaa Meyera. - Te las. I kana. - Zagldalicie do wody? Skrzywi si. Meyer nalea do ludzi, ktrzy umiej wyglda wciekle nawet przez sen. - Dziewczyna pobiega w drug stron! Lund wrcia do telefonu. - Nie zdymy na samolot. - Co? - Ty le. Ja docz jutro z Markiem. Meyer sta, ze skrzyowanymi ramionami, na zmian wpychajc do ust chipsy i zacigajc si papierosem. - Mamy nurkw? I sprzt? - spytaa Lund. - Mamy tu tylu ludzi, e wystarczy nam do wszczcia niewielkiej wojny. Moe ze Szwecj? Spjrzmy prawdzie w oczy. To jedyny sposb, eby si tam udaa. Podjechali razem nad kana. Chodzili w t i z powrotem. Przy niskim stalowym mocie widniay lady opon. Prowadziy z botnistego brzegu donikd, do czarnej wody. Pospna okolica pasowaa do stanu umysu Birk Larsena: labirynt lepych zaukw i bezsensownych nawrotw. Labirynt bez wyjcia. Jecha i jecha, prosto w gasncy, szary zachd soca, coraz dalej, i nic nie znajdowa. Ustao nawet dudnienie migowca. Pernille towarzyszya mu w kadej bolesnej sekundzie, jej przenikliwy, przeraony gos dobiega z telefonu przycinitego do lewego ucha Theisa. - Gdzie ona jest? Ile ju razy o to pytaa? Ile razy on o to pyta? - Szukam.

- Gdzie? Chcia powiedzie, e na Kalvebod Falled. W miejscu, dokd Anton przyjecha kiedy z klas na zajcia przyrodnicze i opowiada o robakach i wach prawie przez cay dzie, zanim zapomnia o caym cholerstwie. Przed sob zobaczy wiata. Jedno z nich byo niebieskie. - Wszdzie. Nad kanaem biega wska drka. Lund wpatrywaa si w ciarwki, dwig samojezdny, acuch. W samochd wyaniajcy si z ponurej wody. Patrz, myl, sprbuj sobie wyobrazi. Kto zaparkowa na drce, przednie koa skierowa w stron wody. Potem wysiad, pchn. Reszty dokonaa grawitacja. Meyer sta koo niej, patrzc na pojazd wiszcy na tle nieba. Woda wylewaa si ze wszystkich czworga drzwi. Lakier by czarny, w kolorze kanau, ale te lnicy, jakby dopiero co auto wymyto. Ford hatchback. Nwka. - Zobacz numer - powiedziaa Lund w chwili, gdy ukazaa si tablica rejestracyjna. Dwig sta na brzegu, dugie rami wysignika wisiao nad kanaem. Samochd koysa si teraz nad trawiast ciek. Trzech funkcjonariuszy kierowao nim powoli, a dotkn koami ziemi. Wygldaby zupenie zwyczajnie, gdyby nie strugi cuchncego pynu wylewajcego si spod wszystkich drzwi. Meyer skoczy rozmow telefoniczn. Podeszli we dwjk i zajrzeli przez okna. Pusto. aluzja w baganiku zasaniaa wszystko, co znajdowao si w rodku. Meyer sprbowa otworzy drzwi. Zablokowane. - Przynios om - powiedzia. Za nimi bysny wiata. Lund odwrcia si i spojrzaa. Chyba furgonetka. W wiatach radiowozw wydawaa si czerwona. Birk Larsen cigle trzyma telefon przy uchu, gdy dotar do tamy policyjnej. Tak blisko, e nie mg zliczy migajcych za ni niebieskich wiate. Ustawili wysokie przenone reflektory, takie jak na boiskach sportowych. Co si dziao w jego gowie. Serce omotao mu tak mocno, e czu, jak uderza o ebra. - Zaczekaj chwil - rzuci do telefonu, ale nie usysza odpowiedzi ony. Wysiad. Poszed dalej.

- Gdzie jeste? - spytaa Pernille. - Na bagnach w Vestamager. Po chwili pado kolejne pytanie: - Policja cigle tam jest? Podeszo do niego dwch gliniarzy i prbowao go zatrzyma. Birk Larsen odepchn ich ruchem potnego ramienia i dalej szed w stron niskiego stalowego mostu nad wskim kanaem. - Wyjani to, mwiem ci. - Theis. Teraz gliniarzy zrobio si wicej. Czepiali si go zaciekle, gdy on par przed siebie, odtrcajc ich donie, z telefonem przy uchu. Wci sysza jej gos mimo zamieszania. - Co tam jest, Theis? Co tam jest?! Przed sob sysza dwik. Chlustajcej wody. Chlustajca woda. Wypyna kaskad z baganika, gdy Meyer otworzy go za pomoc lewarka. Wielk fal wylaa si na botnist ziemi. Zapach by gorszy. Lund wrzucia do ust kolejn gum i czekaa. Na lnicy tylny zderzak wypady goe nogi. Powiecia latark. Nagie kostki ciasno skrpowane plastikow opask zaciskow. Nagle ruch. Wowaty ciemny ksztat wi si i wi wok martwych bladych czonkw, przywierajc do skry, spezajc do stp i dalej, przez zderzak, na ziemi. Jeden z mundurowych zacz wymiotowa na t traw. - Co to za dwik? - spytaa Lund, przysuwajc si do samochodu. Meyer kiwn gow w stron wymiotujcego. - Nie pytam o niego - sprostowaa. Ochrypy, donony, wcieky gos. Lund patrzya, jak reszta wody wycieka z baganika. Jeszcze dwa wgorze wydostay si na wolno. Przysuna si i wsadzia gow do rodka. Blond wosy ju nie wyglday tak jak na zdjciach. Ale twarz... Wcieky gos wywrzaskiwa imi. - O Jezu - jkn Meyer. - Jej ojciec tu jest.

Theis Birk Larsen by wielkim, silnym mczyzn. Duo czasu mino, odkd walczy z glinami. Niektre rzeczy na dugo zostaj w pamici. Dwa szybkie ciosy pici, ryk i ju znowu posuwa si do przodu, w stron czarnego mostu. Tam na drodze obok lawety widzia samochd. Wok niego krciy si ciemne postaci. Telefon wrci na miejsce przy uchu. - Theis! - krzyczaa Pernille. - Pogadam z nimi. Znowu mia na plecach gliniarzy, ktrych wczeniej odepchn. Tym razem byo ich wicej. Za duo. Od samochodu na drodze oderwaa si kobieta i sza ku niemu miarowym krokiem. W ostrych wiatach reflektorw zobaczy, e ma powan twarz, dugie brzowe wosy i byszczce, smutne, zatroskane oczy. - Na mio bosk, Theis... - wya Pernille. Pokonali go, szeciu gliniarzy, moe siedmiu. Chwycili go caego, z wyjtkiem rki, ktr trzyma telefon przy uchu. Birk Larsen stan, wyrywajc si. Odezwa si jak najspokojniej: - Jestem ojcem Nanny. Chc wiedzie, co si dzieje. Kobieta przesza nad kolejn czerwono-bia tam policyjn. Nic nie mwia, zbliaa si do niego zdecydowanym krokiem, patrzc mu prosto w twarz i ujc gum. Jaki gos, czyj, na pewno nie jego, spyta z jkiem: - Czy to moja crka? - Nie moe pan tu zosta. Pernille tkwia w jego uchu, w gowie, caa w jednym, jedynym pytaniu: - Theis? Kobieta stana przed nim. - Czy tam jest Nanna? - spyta znowu Birk Larsen. Milczaa. - Tak? Kobieta tylko kiwna gow. Ryk narodzi si w gbi jego trzewi, wypeni go, wybuch i ponis si w wilgotne, nocne powietrze. Tak gony i peen nierozumiejcego alu i wciekoci, e mgby o wasnych siach dotrze do Kopenhagi. Ale Theis mia telefon. Ryk nie by konieczny. Gdy Theis si wyrywa, krzycza, e

chce j zobaczy, Pernille bya z nim, te wrzeszczaa i krzyczaa. Matka i ojciec. Stracili dziecko. Nagle caa ta wcieko, caa potga uleciaa. Theis Birk Larsen zamieni si w kajcego, zamanego czowieka, sabego i zrozpaczonego. Podtrzymyway go te same ramiona, ktre jeszcze przed chwil pokona swoj przemon si. - Chc zobaczy moj crk - baga. - Nie moe pan - powiedziaa. - Bardzo mi przykro. Cichutkie wycie dobiegao z prawej rki mczyzny. Lund podesza, rozchylia mu palce. Te spracowane. Silne i poranione, o skrze grubej i starej. Nie zaprotestowa, gdy wzia od niego telefon, spojrzaa na imi na wywietlaczu. - Pernille. Mwi Lund. Niedugo kto po pani przyjedzie. Potem kiwna funkcjonariuszom, by zabrali Birk Larsena, i ruszya z powrotem do zatopionego forda, ktry czarny i byszczcy sta przy dwigu. Uwijaa si przy nim ekipa technikw, funkcjonariusze w ubraniach ochronnych. Nie musiaa ju nic oglda. Czarny samochd. Mokry i lnicy. Meyer mia racj. By nowy. Lund znalaza Meyera przy dwigu. Pali papierosa i krci gow. - Mamy waciciela - powiedzia. - Nie uwierzysz. - Lund stana przy nim i czekaa. Samochd naley do sztabu wyborczego Troelsa Hartmanna. - Tego polityka? Jednym palcem Meyer wystrzeli papierosa w stron kanau. - Zastpcy burmistrza do spraw edukacji. Chopca z plakatu. Tak. O nim mwi.

WTOREK 4 LISTOPADA Buchard dojecha zaraz po pnocy. Potem pojawi si dyurny patolog z zespoem. Tum technikw kryminalistyki mierzy lady opon, robi niezliczone zdjcia, otacza kordonem botnisty teren. Brnli przez ulewny deszcz, zostawiajc skrwawione, posiniaczone ciao modej dziewczyny w postrzpionych majtkach, z nadgarstkami i kostkami wci skrpowanymi za pomoc plastikowych opasek, wrzucone na ty lnicego czarnego forda. Lund rozmawiaa z nimi wszystkimi. Bya oficerem dowodzcym. Ani przez chwil nie pomylaa o Marku, Bengcie czy Szwecji. Flesze aparatw byskay jeszcze wok samochodu. Wreszcie zesp ruszy w stron otwartego baganika, by obfotografowa drobne ciao i jego rany, martw twarz, otwarte, nieruchome jasnoniebieskie oczy. Buchard zapyta, jak zawsze, o czas zgonu. Powtrzya mu to, co jej powiedzia patolog: nie ma pojcia. Przez weekend nie byo adnych zgosze. Troch potrwa, zanim si to ustali. Starszy mczyzna spojrza gronie. - Ale zadupie... - Nie wiemy, czy umara tutaj. Nie chcia, eby j znaleziono. Jeszcze dwa, trzy dni... przy takim deszczu... - Zerkna na krztanin wok auta. Wkrtce j wyjm. Kto musi pomyle o rodzinie. - lady opon by znikny. Buchard czeka. - Zna to miejsce - mwia dalej. - Wiedzia, co robi. - Przyczyna zgonu? - Jeszcze nie wiadomo. Zostaa napadnita. Silne uderzenia w gow. lady gwatu. - A ten samochd? Naley do ekipy Hartmanna? - To najlepszy trop, jaki mamy. Zadzwoni Bengt Rosling. Lund odesza, by odebra. - Co si stao? - spyta. - Znalelimy dziewczyn. Powiem ci pniej. Przepraszam, nie daam rady.

Bengt by kryminologiem. Tak wanie si poznali. Przez morderstwo narkotykowe w Christianii. Ofiar by jeden z jego pacjentw. - A co z Markiem? - spyta. - Jest z moj matk. - Chodzi mi o jutro. Mia zacz w szkole lekcje szwedzkiego. W Sigtunie. - A, rzeczywicie. - Powiem im, e przyjedzie pniej. - Zarezerwujemy lot. Podam ci godzin. Podszed Buchard. - T dziewczyn co czy z Hartmannem? - spyta. - Sprawdz. - Jeli kandydat jest w to wpltany, zgo mi to. - Nie mog si tym zaj, Buchard. Rozleg si dwik klaksonu. Meyer j wzywa. - Masz jego - powiedziaa. Szef podszed bliej. - To nie powinna by pierwsza sprawa Meyera. Nie pytaj. Zadzwoni do policji sztokholmskiej i wytumacz im. - Nie - upieraa si. - To niemoliwe. Odesza w stron Meyera i samochodu. - Ty znalaza t ma. - Buchard pospieszy za ni, mwic do plecw jej lnicego, wilgotnego granatowego skafandra. - Meyer by to zrobi? Jedyne, czego si dokopa, to zdechy lis. Zatrzymaa si, odwrcia, spojrzaa na niego gronie. Wyglda jak stary, posiwiay mops, czasami mia takie same natrtne oczy. - Jeszcze tylko jeden dzie, Sarah. Cisza. - Chcesz, eby to Meyer rozmawia z rodzicami? - Nienawidz ci. Wiesz o tym? Buchard rozemia si i klasn w tuste apki. - Popracuj przez noc - dodaa. - Rano przeka ci spraw. Pusta kostnica. Guche, sterylne korytarze, jeden za drugim. Wci w czarnej skrzanej kurtce i wczkowej czapeczce, w czerwonym pciennym kombinezonie Theis Birk Larsen stpa ciko po czystych kaflach w stron samotnych drzwi

na kocu. Poczekalnia. Pernille w swoim powym gabardynowym paszczu odwrcia si, by spojrze na niego szeroko otwartymi oczami, penymi pyta. Przystan dwa kroki od niej, nie majc pojcia, co powiedzie. Czu, jak bezksztatne sowa podchodz mu do ust, po czym si tam zatrzymuj, niedokoczone i niepewne, bojc si wydosta na zimne, suche powietrze. Wielki mczyzna, potny, czasami grony, cichy, o byszczcych oczach teraz penych ez. Zawstydzona tym obrazem Pernille podesza do niego, delikatnymi rkoma obja go za ramiona. Przytulia go, opierajc wilgotn twarz na zaronitym policzku. Stali tak razem, przylgnwszy do siebie w dawicym milczeniu. Razem weszli do jasnej sali penej olepiajco biaych kafli i szafek medycznych, kranw i zleww oraz lnicych wklsych srebrnych stow, narzdzi chirurgicznych, wszystkich tych przedmiotw kodyfikujcych mier. Poprowadzia ich dwjka policjantw, kobieta o uwanych oczach i opryskliwy mczyzna o wielkich uszach. Szli w kierunku czystego biaego przecierada, potem stanli, zerkajc na nich nieznacznie, czekajc. Podszed mczyzna w stroju chirurga, w niebieskim czepku, niebieskim uniformie, niebieskich rkawiczkach. Tacy lekarze byli przy narodzinach Nanny. Theis Birk Larsen pamita ten obraz. Te same kolory, te same ostre chemiczne zapachy. Bez sowa, bez spojrzenia mczyzna stan przy nich i podnis biae przecierado. Pernille przesuna si do przodu, szeroko otwierajc oczy. Policjantka cay czas obserwowaa kady gest, kady oddech i ruch. Birk Larsen zdj czapeczk, nagle zakopotany, e nie zrobi tego wczeniej. Spojrza na blad, posiniaczon twarz dziewczyny na stole, brudne, poplamione wosy, martwe szare oczy. Jego pami wypeniy obrazy, dwiki, dotyk, sowo. Pacz dziecka, ktnia, ktrej potem gorzko aowa. Upalne popoudnie na play. Mrony poranek zim, na grce. Nanna maleka w czerwonym tricyklu naprawionym i pomalowanym przez Vagna, z logo Birk Larsen. Nanna starsza, wsiadajca na ten sam rower jako szesnasto-, siedemnastolatka, miejca si, e taki may si wydaje. Dalekie chwile, ju nie do odzyskania, niewypowiedziane obietnice, ktrych ju nigdy

nie speni. Wszystkie te drobiazgi, ktre kiedy wydaway si banalne, teraz krzyczay... Patrz! Nie zwracae uwagi. A teraz mnie nie ma. Teraz mnie nie ma. Pernille odwrcia si, wysza do poczekalni krokiem starej kobiety, zamanej i zbolaej. - Czy to jest Nanna? - spytaa policjantka. Spojrza na ni gronie. Gupie pytanie, a ona nie sprawia wraenia gupiej kobiety. Nie - chcia powiedzie Birk Larsen. - To bya Nanna. Ale tylko kiwn gow. Caa czwrka siedziaa przy plastikowym stole. Nagie fakty. Birk Larsen, jego ona i dwch synw wyjechali w pitek nad morze, wrcili w niedziel wieczorem. Nanna miaa by u przyjaci. - W jakim bya nastroju? - spytaa Lund. - Radosna - odrzek Birk Larsen. - Przygotowaa sobie kostium. - Za kogo si przebraa? - Za wiedm. Matka siedziaa z otwartymi ustami, zagubiona. Nagle spojrzaa gronie na Lund i spytaa: - Co si stao? Lund nie odpowiedziaa. Meyer te nie. - Niech kto mi to powie! Co si stao? W zimnym pustym pokoju jej ostry gos odbi si od nagich biaych cian. Meyer zapali. - Samochd wepchnito do kanau - powiedzia. - Czy Nanna interesowaa si polityk? - spytaa Lund. Birk Larsen pokrci gow. - Kto z jej znajomych si interesuje? - Nie. - Moe bywaa w ratuszu? - podsuwa Meyer. Skrzywi si na brak odpowiedzi, wsta i przeszed w gb pokoju zadzwoni. - Miaa chopaka? - Ostatnio nie. - Jak zgina? - spytaa Pernille.

- Jeszcze nie wiemy. - Cierpiaa? Lund zawahaa si, nim udzielia odpowiedzi: - Nie jestemy pewni, co si wydarzyo. Prbujemy zrozumie. Wic nie rozmawialicie z ni od pitku? adnych telefonw? Zero kontaktu? Nic niezwykego? Zmruone oczy, spojrzenie spode ba, nuta sarkazmu, gdy warkn: - Niezwykego? - Chodzi mi o rzeczy, ktrych bycie si nie spodziewali. To mogo by cokolwiek niecodziennego. Drobiazg. - Pokciam si z ni - powiedziaa Pernille. - Czy to co zwyczajnego? Robia za duo haasu. Nakrzyczaam na ni, e szaleje z brami. Przygldaa si Lund. - Robiam ksigowo. Byam zajta... Birk Larsen obj j wielkim ramieniem. - Ona chciaa si tylko z nimi pobawi. Tylko... Kolejne zy, Pernille zadygotaa pod jego ramieniem. - Tylko co? - Chcieli si pobawi. - Kto odwiezie teraz pastwa do domu - oznajmia Lund. - Musimy zapiecztowa pokj Nanny. To wane, eby nikt tam nie wchodzi. Lund i Meyer odprowadzili ich do drzwi, gdzie czekali mundurowi z samochodem. - Jeli co pastwu przyjdzie na myl... - Lund podaa Birk Larsenowi wizytwk. Spojrza na kartonik. - Ile wiecie? - Za wczenie, eby to okreli. - Ale znajdziecie go? - Zrobimy wszystko, co w naszej mocy. Birk Larsen nawet nie drgn. Z pospn, kamienn twarz, bardzo powoli spyta raz jeszcze: - Ale znajdziecie go? - Tak - warkn Meyer. - Znajdziemy. Ojciec spojrza na niego twardo i wyszed. Lund patrzya za nimi. - Wanie stracili dziecko. A ty na nich wrzeszczysz?

- Nie wrzeszczaem. - To brzmiao jak... - To jest wrzask! - rozdar si, a patolog wystawi gow zza rogu. Ju ciszej Meyer powtrzy: - Nie wrzeszczaem. Jego smtne, czujne oczy pochwyciy jej wzrok. - On nas nienawidzi, Lund. Widziaa to. - Jestemy z policji. Mnstwo ludzi nas nienawidzi. - Wybra sobie moment, no nie? Wp do trzeciej nad ranem. Gdy dotarli do ratusza, Hartmann by na miejscu. Rie Skovgaard, bystra, atrakcyjna kobieta, ktr widzieli w szkole, siedziaa po jego lewej stronie. Po drugiej stronie - niezrcznie rozbiegany szef kampanii Hartmanna, Morten Weber. - Dzikuj, e pastwo przyszli - powiedziaa Lund. - Nie przyszlimy - sprostowa Hartmann. - Cay czas tu jestemy. Zbliaj si wybory. Pracujemy do pna. Znalelicie dziewczyn? - Tak. - Meyer wpatrywa si w polityka w niebieskiej koszuli, granatowych spodniach. - W waszym samochodzie. Lund zapisaa numer, pooya go na stole. - Kto go prowadzi jako ostatni? Hartmann siedzia sztywno w swoim skrzanym fotelu. - Nasz samochd? Meyer przysun mu kartk. - Tak wanie powiedzielimy. Moemy teraz poprosi o jak reakcj? - Sprawdzimy - westchn Morten Weber. - To troch potrwa. - Czemu? - spyta Meyer. - Mamy duo samochodw - odrzek Weber. - Trzydziestu kierowcw. Jest rodek nocy. Ludzie pracuj na okrgo. Musz wykona par telefonw. Odszed od stou i wyszed za rg z komrk w rku. - Do czego su te samochody? - spytaa Lund. - Do rozwoenia materiaw wyborczych - odpara Skovgaard. - Do rozklejania plakatw. Tego typu rzeczy. - Kiedy wysalicie samochd do szkoy we Frederiksholm? - Wydaje mi si, e w pitek... Meyer parskn, pooy donie pasko na blacie, wychyli si i powiedzia:

- Wydawanie to za mao. Dziewczyna nie yje. Musimy wiedzie... - Nie mamy nic do ukrycia - przerwa Hartmann. - Chcemy pomc. Jest po drugiej w nocy. Nie damy rady wycign odpowiedzi z kapelusza. - Czy Nanna Birk Larsen miaa jakie powizania z wasz dziaalnoci polityczn? - Nie - odrzeka Skovgaard bez wahania. - Nie ma jej na naszej licie. - Szybka odpowied - zauway Meyer. - Mylaam, e zaley wam na szybkich odpowiedziach. Wrci Weber. - Sekretarz kampanii jest w tej chwili w Oslo. - Pieprzy Oslo! - krzykn Meyer. - To ledztwo w sprawie morderstwa. Znajdcie odpowiedzi. Weber siad, podnis brew i spojrza na Lund. Sprawdza hierarchi, pomylaa Lund. Bystrzak. - Spytaem wic ochron. Kluczyki odebraa Rikke Nielsen w pitek. - Kto to jest? - spytaa Lund. - Rikke kieruje naszym zespoem wolontariuszy. - Weber wzruszy ramionami. Kady moe by wolontariuszem. Kiedy jest ich za mao, korzystamy z pracownikw tymczasowych. Zerkn na Meyera, ktry teraz przechadza si po pokoju z rkoma w kieszeniach, jak kogut przed walk. - Dzwoni pan do niej? - spyta Meyer. - Ma wyczony telefon. Pewnie nadzoruje rozwoenie plakatw. Meyer drwico kiwn gow. - Pewnie? - Tak, tak powiedziaem. Koordynuje prac trzydziestu kierowcw. To duo roboty. - Chwileczk! - Meyer wrci do stou. - Mamy martw dziewczyn, a wy tu siedzicie, jakby to uwaczao waszej godnoci. - Meyer - wczya si Lund. - Prosz o odpowied! - warkn. - Meyer! - Wystarczajco gono. Przerwa. - Zadzwo na komend - polecia. - Podaj Buchardowi aktualne informacje. Powiedz, e przesuchamy wolontariuszy. Nie ruszy si. - Buchard ju poszed spa... Utkwia w nim wzrok.

- Zrb to. Oddali si pod okno. - Macie pojcie, gdzie si teraz znajduje ta kobieta? - spytaa Lund. Weber spojrza na kartk. Podkreli co zielonym markerem. - Obstawiam to miejsce. Skovgaard wzia spis, sprawdzia nazwiska, po czym podaa kartk dalej. - Prasa - powiedziaa. - Nie trzeba ich teraz powiadamia. Lund spojrzaa na ni zdumiona. - Zamordowano mod dziewczyn. Nie moemy tego zatai. - Nie - wczy si Hartmann. - Skoro to by nasz samochd, my musimy wyda owiadczenie. To wane, eby nikt nie mg nam zarzuci, e co ukrywamy. - Nie chc, bycie upubliczniali szczegy - zastrzega Lund. - Uzgadniajcie wszystko ze mn. Skovgaard wstaa, machajc rkoma. - Trwaj wybory. Nie moemy tego odwleka. Lund zwrcia si do Hartmanna. - Informacje, ktre wanie wam podalimy, s poufne. Jeli zdecydujecie si je upubliczni i narazi na szwank ledztwo w sprawie morderstwa, to wasz wybr. Moecie ponie konsekwencje. A bd konsekwencje, panie Hartmann. To obiecuj. Weber zakasa. Skovgaard zamilka. Meyer wyglda na zadowolonego. - Rie - odezwa si Hartmann. - Myl, e moemy poczeka. Pod warunkiem... Posa Meyerowi niemiay, proszcy umiech. - Pod jakim warunkiem? - spyta Meyer. - Pod warunkiem, e powiecie nam, gdy ju postanowicie to upubliczni. Tak ebymy mogli dziaa razem. Dopilnowa, eby wszystko byo w porzdku. Skrzyowa ramiona. Mia na sobie niebiesk koszul jak na plakacie, ktry wisia nad jego gow. Wszystko byo skoordynowane. Zaplanowane. Lund wyja wizytwk, skrelia swoje nazwisko, a zapisaa Meyera. - Jutro rano zadzwocie do Jana Meyera na ten numer - powiedziaa. - On wam poda aktualne informacje. - Pani nie prowadzi tej sprawy? - spyta Hartmann. - Nie, on. Weber wyszed z policjantami. Skovgaard zostaa z nim, wci zdegustowana po jego rejteradzie.

- Co to ma by, do diaba, Troels? - Skd mam wiedzie? - Jeli si zgodzimy co zatai, prasa nas ukrzyuje. Uwielbiaj prby zatajenia. Staje im od tego. - Niczego nie zatajamy. Robimy to, o co nas prosi policja. - Ich to nie bdzie obchodzi. Hartmann woy marynark i z namysem spojrza na Rie. - Nie zostawia nam wyboru. Za spieprzenie ledztwa w sprawie morderstwa te by nas ukrzyowali. Lund to wie. To nie ma nic wsplnego z nami. Zapomnij o tym. - Martwa dziewczyna znaleziona w naszym wozie? To nie ma nic wsplnego z nami? - Nic. Jeli chcesz mie jaki powd do zmartwienia, rozejrzyj si tutaj. Wskaza na gwne biuro za drzwiami. Za dnia pracowao tam osiem-dziesi osb na penym etacie. - Co to znaczy? - Jestemy bezpieczni? Komputery? Maile? Nasze dane? Rie rzucia mu ironiczne spojrzenie. - Zaczynasz mie obsesj na punkcie Bremera? - Skd wzi ten numer z funduszami edukacyjnymi? Skd wiedzia o dwudziestu procentach? - Hartmannowi przypomniaa si rozmowa z Bremerem, to, co burmistrz powiedzia o jego zmarym ojcu. - Ten cwany stary ajdak co szykuje. Podesza z jego paszczem, pomoga mu go woy i zapi pod szyj w obronie przed chodem nocy. - Na przykad? Hartmann opowiedzia jej, z czym przysza do niego Therese Kruse - o dziennikarzu zadajcym pytania. Omin szczegy osobiste. - Niektre rzeczy musiay wyj std. Musiay. Nie bya zadowolona. - Dlaczego mi nie powiedziae? - Teraz ci mwi. Wszed do gwnego biura. Biurka i komputery. Szafki na akta, poczta gosowa. Wszystkie szczegy kampanii mieszkay w tym pokoju, w samym sercu ratusza, zamykane na noc na cztery spusty. - Jed do domu - powiedziaa. - Ja si rozejrz. Hartmann podszed, chwyci j za ramiona i pocaowa czule.

- Mgbym pomc. - Jed do domu - powtrzya. - Przede wszystkim musisz dobi targu z Kirsten Eller. Chc, eby by w dobrej formie, musisz by wyspany. Wyjrza przez okno na plac. - Powiedzieli, e miaa dziewitnacie lat. To jeszcze dziecko. - To nie nasza wina, prawda? Troels Hartmann wpatrywa si w niebieski szyld hotelu i te wiata placu. - Nie - przyzna. - Nie nasza. - Dlaczego powiedziae, e go znajdziemy? - spytaa Lund. Siedzieli w nieoznaczonym radiowozie, Meyer kierowa. - Ju nigdy tak ze mn nie pograsz - warkn. - Przed takimi baznami. Ze wszystkich ludzi... Jego gniew by tak nieskrywany i dziecinny, e wydawa si niemal zabawny. - Nie bd musiaa. Wyjedam. Dlaczego to powiedziae? Ojcu? - Bo go znajdziemy. - Przerwa. - Ja go znajd. - Nie skada obietnic - rzucia. - Podstawowa zasada. - Mam wasne zasady. - Zauwayam wanie. Meyer wczy radio. Oguszajca nocna audycja. Lund wychylia si i wyczya odbiornik. Zerkna na adres. - Skr tutaj. Pomnik jedca z uniesionym mieczem. Wielki, owietlony budynek. Wielopitrowy parking. Tu si zbieraa druyna komitetu wyborczego Hartmanna, nim ruszaa oblepia miasto jego plakatami, zarzuca ulotkami, plakietkami, czapeczkami i T-shirtami. Samochody stay na poziomie drugim. Identyczne czarne fordy, takie jak ten, ktry wycignli z kanau. Lund i Meyer porozgldali si, popatrzyli na to samo zdjcie Troelsa Hartmanna przyklejone do okien. Jedne tylne drzwi byy otwarte. Trzy godziny temu w takim samym samochodzie widziaa poranione pnagie ciao Nanny Birk Larsen, zamarznitej na mier, w podartych, poplamionych majtkach. Tu widziaa puda, cae stosy pude z ulotkami i to samo zdjcie Hartmanna. Ten niepewny, chopicy umiech, odrobina blu w szeroko otwartych, szczerych oczach. Zza samochodu wyonia si blondynka i spojrzaa na Lund niepewnie. Ta pokazaa jej odznak.

- Rikke Nielsen? - spytaa. Kobieta wygldaa na wyczerpan. A po chwili, gdy z drugiej strony samochodu podszed Meyer i ze skrzyowanymi ramionami siad w otwartym baganiku, cay czas patrzc na ni, wydaa si take zdenerwowana. - Potrzebne nam nazwisko kierowcy, ktry pracowa w weekend - powiedziaa Lund. - Dlaczego? - Numer rejestracyjny... - Lund przeszukaa notatnik. - XU 24 919 - podsun Meyer z pamici. Wsta, podszed do Nielsen. - Czarny ford, taki jak ten. Chcielibymy wiedzie, kto nim jedzi ostatni. Potem si umiechn. Prawdopodobnie uwaa, e mile. Do ustawionych rzdem samochodw ludzie zanosili plakaty z promienn twarz Hartmanna. - Macie tu wszystko niele zorganizowane. Na pewno prowadzicie rejestr. - Oczywicie. - Moemy go zobaczy? Prosz. Kiwna gow i odesza. Meyer puci oko do Lund. Rikke Nielsen wrcia. - To byo XU...? - XU 24 919. Lund zostawia go, przygldaa si mczyznom z plakatami. Na parkingu byo zimno. Ale dao si wytrzyma. Jeden z wolontariuszy, wysoki i chudy, mia na sobie znoszony i brudny skafander. Na gow nacign gboko kaptur, tak e skrywa mu twarz. Pooy plakaty w baganiku. Odwrci si. Szara bluza. Twarz w cieniu. Prbowa si ukry. Odgrywana przez Meyera rola miego gocia rozazia si w szwach. - Ja zachowuj spokj - usyszaa jego gos za plecami - wic i pani o to prosz. Nie chc sysze ju adnych jeli, ale ani musz spyta pana Webera. Niech mi pani da nazwisko tego cholernego kierowcy. Mwi coraz goniej. Syszeli go mczyni pakujcy do samochodw plakaty Hartmanna. Ogldali si na Rikke Nielsen. Ale ten w kapturze nie. Lund odwrcia si, by uciszy troch Meyera. Gdy znowu spojrzaa na mczyzn, stwierdzia, e posta w szarej bluzie i skafandrze znikna. Czarny ford obudzi si do ycia, z rykiem wystrzeli z miejsca parkingowego, z otwartym baganikiem, rozrzucajc dookoa umiechnit twarz Troelsa Hartmanna. - Meyer!

Kierowca musia j min w drodze do rampy. Lund wysza na rodek, staa tak, wytajc wzrok, by dojrze co przez szyb nadjedajcego wozu. Mczyzna zdesperowany. - Na mio bosk! - krzykn Meyer i doskoczy do niej. Jedn rk chwyci j za rami i cign z drogi. Wci przyspieszajc, ford min ich w odlegoci niespena metra. Lund nie odrywaa wzroku od auta, ledwie zdajc sobie spraw, e znajduje si w ramionach Meyera i e ten przyglda si jej bez tchu. Moe wcieky. Czasami tak dziaaa na ludzi. Samochd skrci za rg, kierujc si na dach. Meyer puci j i pogna na ramp, miarowo pracujc ramionami, z wycignitym pistoletem, wrzeszczc co ile si. Lund pobiega w drug stron, do schodw, i pognaa nimi, pokonujc po trzy stopnie naraz, w gr, coraz wyej. Jedno pitro, drugie. Trzy i koniec. Czarny dach lni w nocnym deszczu. Przed ni leaa wielka barokowa kopua Kocioa Marmurowego delikatnie owietlona na tle budynkw miasta. Samochd sta pod najdalsz cian z wczonymi wiatami. adnej broni. Spokojnie sza w jego kierunku, starajc si co dojrze. - Policja! - zawoaa. - Lund! Z podjazdu wypad Meyer, dyszc, kaszlc i ledwie dobywajc gos. Z daleka dobieg dwik. Pitro niej otworzyy si i zamkny drzwi. Lund podbiega, by wyjrze, Meyer za ni. W d budynku biegy drugie schody. Przyjecha tu, by ich zgubi. I udao mu si. Patrzyli, jak zbiega na d i ucieka w noc, ginie w wielkim, ciemnym miecie. Meyer wcieky podskoczy jak zwierz, przeklinajc i wrzeszczc tak gono, e Lund zasonia uszy. Spali w ubraniach, wtuleni w siebie, poczeni w blu. Przebudzenie. Theis Birk Larsen uwolni ramiona, nie zakcajc jej snu, siad na ku, wsta po cichu. Umy twarz, zjad chleb, napi si kawy. Chopcy i Pernille spali. Potem poszed spotka si z ludmi. Na porannej zmianie byo ich dwunastu. Pord nich Vagn Skarbak, blady, z mokrymi oczami. Czonek rodziny. Pierwsza osoba, do ktrej zadzwoni o drugiej nad ranem. Ledwie okoo czterdziestki. Nieogolona, wcieka twarz, przestraszony,

pamita t rozmow, tyle w niej byo ez, krzykw i wciekoci. Vagn by dobry na cikie czasy. Czasy, ktrych nadejcia Birk Larsen si nie spodziewa. Mia rodzin. Ska, na ktrej mg si oprze, i sam by dla niej opok. Theis wszed do biura, wzi z wieszaka swj czarny paszcz, woy go ostronie, tak jak robi to od lat. Potem wyszed i stan przed nimi w codziennej roli szefa, rozdzielajc zlecenia. Wikszo tych mczyzn pracowaa z nim od lat. Znali jego rodzin, patrzyli, jak dzieci rosn. Przynosili im prezenty urodzinowe. Czytali prace domowe. Ocierali im zy pod nieobecno Theisa lub Pernille. Kilku ledwie si powstrzymywao od paczu. Tylko Skarbak by w stanie spojrze mu w twarz. Birk Larsen prbowa mwi, ale nie mg wydusi ani sowa. Praca. Rozpiska. Lista zada, ktra okrelaa, jak min najblisze godziny. Wzi j, wszed do biura. Szuka czego do roboty. W magazynie panowaa cisza. Wreszcie Vagn Skarbak zawoa do ludzi przy ciarwce: - Ruchy, co? Ja za was wszystkiego nie zrobi. Potem przyszed i usiad naprzeciwko Birk Larsena. Niewielki, nierzucajcy si w oczy. Silniejszy, ni sugerowaaby jego mizerna sylwetka. Jego twarz niewiele si zmienia od czasw, gdy byli nastolatkami. Ciemne wosy, tpe oczy, tani srebrny acuch na szyi. - Rb, co musisz, Theis. Ja sobie z reszt poradz. Birk Larsen zapali papierosa, spojrza na ciany biura. Wszdzie zdjcia. Pernille. Nanna. Chopcy. - Dzwonili jacy dziennikarze. Spawiem ich. Jeli jeszcze raz zadzwoni, ju ja sobie z ajdakami pogadam. Magazyn powoli budzi si do ycia. Za oknem przesuway si kartony, przenoszono palety, ciarwki wyjeday na ulic. - Theis, nie wiem, co powiedzie. - Taka sama wczkowa czapeczka, takie same czerwone ogrodniczki. Prawie jak bracia. Duy i may. - Chc pomc. Powiedz mi... Birk Larsen spojrza na niego w milczeniu. - Maj jaki trop, wiedz, kto to zrobi? Birk Larsen pokrci gow, wycign papierosa, prbowa myle o zleceniach, o niczym innym.

- Czy cokolwiek... - zacz Skarbak. - Dostawa na Sturlasgade - powiedzia Birk Larsen. Pierwsze sowa dzisiejszego ranka. Tamten czeka. - Obiecaem im wysignik. - Zrobione - odpar Vagn Skarbak. W pokoju odpraw Meyer macha zdjciem z kartoteki przed ekip wywiadowcw. Przecitny mczyzna w czarnej koszulce, z numerem wiziennym. ysiejcy, posiniaczony, nieogolony, smtny siwy hipisowski ws. Na prawym policzku dugie cicie, ktre wygldao na star blizn po nou. Wpatrywa si w obiektyw i wyglda na znudzonego. - Nazywa si John Lynge, pochodzi z Norrebro. Nie ma domu. Jest notowanym przestpc i... - przypi zdjcie do tablicy ogosze - wsadzimy tego ajdaka do wizienia. Pogadajcie z ssiadami. Z ludmi, z ktrymi pracowa. W barach. Lombardach. Z dealerami. Ze wszystkimi, ktrzy go znaj. Ma czterdzieci trzy lata. Smutny, samotny skubaniec... Lund suchaa z ssiedniego pokoju, popijajc kaw w trakcie rozmowy z synem. Udao jej si przespa trzy godziny w pokoju gocinnym. Nie czua si najgorzej. - On nie ma planu - obwieszcza Meyer jak nawiedzony. - Nie ma kryjwki. Kiedy wyjdzie na wiato dzienne. A wtedy... Meyer poczy donie z tak gonym klaniciem, e zabrzmiao to jak wystrza. Lund stumia miech. - Nie moesz opuszcza lekcji szwedzkiego - mwia do Marka przez telefon. - Jak to sobie wyobraasz? Bdziemy tam mieszka. Bengt wytumaczy w szkole, dlaczego si spnie. Nie bdziesz mia kopotw. Meyer podnis nowe zdjcie Nanny. Jeszcze liczna. Bez makijau, bez wymuszonego, seksownego umiechu. Bez usilnych stara. - Musimy wiedzie o niej wszystko. Esemesy, poczta gosowa, maile. Wszystko, co si wie z Lyngem. Mark si dsa. - Wieczorem wylatujemy - powiedziaa Lund. - Dam ci zna, na ktr zarezerwowaam lot. - Do roboty - krzykn Meyer i znowu klasn. Potem, gdy ju zesp wyszed, zajrza do Lund i rzek: - Buchard chce pogada, zanim wyjdziesz. Staruszek mia przed sob zdjcie kartotekowe Lyngego - leao na biurku, ktre

kiedy naleao do niej. Meyer relacjonowa, czego si dowiedzia z akt. - Trzynacie lat temu aresztowano go za obnaanie si przed dziemi na placu zabaw. Rok pniej zgwaci dziewczynk. Czternastoletni. Szef sucha. Lund staa w drzwiach z kubkiem zimnej kawy. Nie podoba jej si wyraz twarzy Bucharda. - Sze lat pniej osadzono go w psychiatryku. Wyszed ptora roku temu. Wszystko to Meyer wyrecytowa z pamici, raz tylko zerkajc do akt. Imponujce, pomylaa. Na swj sposb. - Dlaczego wyszed? - spyta Buchard. Meyer wzruszy ramionami. - Bo uznano, e nie stanowi ju zagroenia? - podsuna Lund. - Zawsze tak mwi. - Nie zawsze, Meyer - odpar Buchard. - Sarah? - Musimy z nim pogada. Meyer wyrzuci rce w gr w udawanym uniesieniu. - Oto niedopowiedzenie roku. Bawi si samochodzikiem. Jak dziecko. Rozpdzony radiowozik byska niebieskim wiatem i wy. - Wycz to - powiedzia Buchard. - Chciabym z ni pogada sam na sam. Meyer odstawi samochodzik na biurko z przesadn ostronoci. - Jeli to dotyczy sprawy... Co w wyrazie twarzy Bucharda sprawio, e zamilk. Podnis w gr donie i wyszed. Gdy tylko drzwi si zamkny, Lund wzia torb i rzucia: - Ju to przerabialimy. Znasz odpowied. - Sytuacja si zmienia. - Szefie! Nie mamy gdzie mieszka. Bengt czeka na mnie w Szwecji. Mark jutro zaczyna szko. Ruszya do drzwi. - Wracam z laboratorium - mwi Buchard. - Dziewczyna ya, gdy znalaza si w wodzie. Samochd tego typu wypenia si wod w cigu dwudziestu minut. Do tego dodaj czas, ktry zajmuje utonicie. Wyciga zdjcia. - To nie jest moja sprawa - odezwaa si Lund, guzdrajc si przy torbie, przekadajc

rzeczy, ktre ju poprzekadaa wczeniej. - Kilkakrotnie j zgwacono. Przez pochw. Przez odbyt. Gwaciciel uywa prezerwatywy i nie spieszy si. Luna patrzya, jak szef czyta akta, i powiedziaa: - Mark tak si cieszy na przeprowadzk. Nie! - Gwacono j tak godzinami. Pewnie przez cay weekend. lady wskazuj, e przetrzymywano j gdzie, zanim znalaza si w lesie. Lund signa po paszcz. - I jeszcze to. - Buchard podnis malek torebk dowodow. Lund spojrzaa, nie moga si powstrzyma. - Meyer pokaza to matce. Mwi, e nigdy tego nie widziaa. Buchard odchrzkn. - W chwili mierci dziewczyna trzymaa to w prawej doni. Myl, e on jej kaza to nosi. Zerwaa to z szyi, gdy tona. adne inne wyjanienie nie przychodzi mi do gowy. Lund stana przy oknie, patrzc na ponury dziedziniec przed aresztem. - To nie jest zwyka sprawa, Sarah. Wiesz o tym. Zgwacono dziecko, po czym zabito, eby je uciszy. - Nie moga omin tych paciorkowatych jasnych oczu. - Mylisz, e w ogle dowiedzielibymy si o jej mierci, gdybymy zostawili to wszystko... - kiwn gow na drzwi -...naszemu nowemu koledze Meyerowi? - Ja nie... - Rozmawiaem ze Sztokholmem. Zgodzili si, eby si tam zgosia po zakoczeniu tego ledztwa. I wyszed, zostawiajc zdjcia, akta i torebeczk dowodow na stole. I Lund sam. Pomylaa o Marku i Bengcie. O Szwecji i nowej cywilnej pracy w Sztokholmie. Ale przede wszystkim o Nannie Birk Larsen, skatowanym ciele w baganiku czarnego forda wepchnitego do kanau. Wzia torebeczk i podniosa j do wiata. By to wisiorek na zotym acuszku. Tanie szkieko. Tandetne. Czarne serduszko. Z korytarza wrci Meyer. Wyglda na wciekego. Buchard musia mu powiedzie. - To skandal. - Zgadzam si. Pracujemy po mojemu do koca tygodnia. Jeli sprawa cigle nie bdzie zamknita, przejmiesz j. - wietnie.

Nie wygldao to wietnie. - Przyjmujemy moje zasady. Traktujemy ludzi z szacunkiem, bez wzgldu na to, czy nam si podobaj, czy nie. W samochodzie nie palisz, nie jedzisz szybciej ni pidziesitk... - Pierdzie mog? - Nie. I nie chc te widzie wszdzie chipsw serowych ani hot dogw. - A jak bielizn preferujesz? Namylaa si chwil. - Co by powiedzia na czyst? Szkoa stanowia osobny miniaturowy wiat, skcony, buzujcy od plotek i pogosek. Kiedy nauczyciel zwany Ram przyby do pracy w w szary poranek, wydao mu si, e wieci przemykaj korytarzami niczym zoliwy duch. - Ja mog to zrobi, jeli chcesz - zaoferowaa si dyrektor Koch. - To moja uczennica - odpar. - I moja klasa. Pi minut pniej wszed do sali, bez ksiek, bez umiechu. Spojrza na nich - ni to dzieci, ni to dorosych. Oliver Schandorff ze swoimi niesfornymi rudymi wosami, zapanym wzrokiem, skwaszon min. Lisa Rasmussen, najlepsza przyjacika Nanny, chocia ani tak liczna, ani tak bystra jak ona. Co powiedzie oprcz oczywistoci? Co im da prcz truizmw? Z zaspion ciemnoskr twarz rzek: - Wanie nas powiadomiono... - Urwa, zamkn oczy, usysza surowo sw, jeszcze zanim je wypowiedzia. - Policja mwi, e Nanna nie yje. Jakby wszyscy jednoczenie zachysnli si powietrzem. A potem rozlegy si szlochy, jki, szepty. - Dzisiaj nie bdzie lekcji. Moecie i do domu. Albo zosta. Nauczyciele cay dzie bd w szkole. Bdziemy mogli skorzysta z pomocy psychologa. W gbi sali uniosa si rka. Kto zada nieuniknione pytanie. - Co si stao? Mczyzna, ktrego znali jako Ram, pomyla o podry swojej rodziny, o trudnym, gronym kraju, ktry opucili. Wtedy by dzieckiem. Ale i tak czu, jak bezpieczne wydawao si to miasto w porwnaniu ze wiatem jego dziecistwa. - Nie wiem. Inna rka. - Zostaa zamordowana?

Palce Lisy Rasmussen pomkny do twarzy, wymkn si spod nich krzyk blu i alu. - Wiem, e wszyscy macie pytania. Ja te. Nie ma... - Nauczycielowi nigdy nie brakowao sw. Nauczyciel zawsze by szczery. - Czasami nie ma szybkich odpowiedzi. Musimy na nie poczeka. Przypomniao mu si, co powiedziaa mu dyrektorka. Podszed do Lisy, obj ramieniem jej zgarbione plecy i prbowa spojrze jej w oczy. - Potrzebna jest twoja pomoc - rzek. - Liso? Zero odpowiedzi. - Policja chce z tob rozmawia. Schowaa twarz w ramiona. - Z tob i Oliverem. Rama podnis wzrok. Widzia go jeszcze przed chwil. Ale teraz miejsce Olivera byo puste. Lund pokazaa Lisie Rasmussen zdjcie czarnego forda estate. - Widziaa ten samochd? Lisa kiwna gow. - Nie wiem, czy ten. Taki sam. - Kiedy? Zastanowia si. - W pitek - odpara. - Przed imprez. Chyba co nim przywozili. Lund podniosa zdjcie Johna Lyngego. - A jego widziaa? Dziewczyna wpatrywaa si uwanie w ysawego mczyzn, w siwy ws i policzek z blizn, w policyjny numer. - On to zrobi? - Powiedz mi, czy go widziaa. Lisa przyjrzaa si zdjciu ponownie. - Nie, chyba nie - zdecydowaa. - Co on zrobi Nannie? - Moe by w szkole? Albo gdzie, gdzie chodzia z Nann? Po dugiej chwili pokrcia gow. - Nie, nigdy wczeniej go nie widziaam. Lund odoya zdjcie. - Orientujesz si, dlaczego Nanna powiedziaa, e zatrzyma si u ciebie? - Nie. - Wrciy zy. Znowu wygldaa na pitnacie lat. - Mylaam, e moe z kim

wyjeda. - Z kim? - Nie wiem. - Lisa... - Nie wiem! Zmiana kursu. Teraz rozmawiay o imprezie. - Jakie sprawiaa wraenie? - spytaa Lund. - Szczliwej. - W dobrym nastroju? - Szczliwej. - I...? - I wysza. Pomylaam, e jako wczenie. Ale... - Dlaczego wysza wczenie? - Nie powiedziaa. - Wysza z kim? - Nie wi... Zabrako jej tchu. Lund pochylia si do przodu i prbowaa spojrze dziewczynie w oczy. - Nie widziaam! Dlaczego mnie pani o to wszystko pyta? Co ja niby mam wiedzie? Lund czekaa, a wybuch minie; wgryza si w gum nikotynow. - Nanna bya twoj najlepsz przyjacik, prawda? Mylaam, e chciaaby pomc. - Ja nic nie wiem. Stos zdj zosta uwanie przebrany. Nic strasznego. Nic kopotliwego. Lund wyja ostatni fotografi i pokazaa j dziewczynie. - Rozpoznajesz ten wisiorek? Czarne serduszko na zotym acuszku. Lisa pokrcia gowa. - Wyglda na stare - powiedziaa. - Nigdy nie widziaa tego na Nannie? - Nie. - Jeste pewna... - Jestem pewna, jestem, jestem, jestem! - krzyczaa dziewczyna. - Widziaam j na imprezie. Uciskaam j. Nie wiedziaam, e po raz ostatni... Lisa Rasmussen wbia wzrok w st, nie w fotografie i byle nie w Lund.

- Nie wiedziaam - powtrzya. - Sprawdziam - powiedziaa Rie Skovgaard. - Lynge nie jest czonkiem partii. By tymczasowym pracownikiem z agencji, z ktrej usug korzystalimy kilka razy. Mg pracowa dla kogokolwiek. Stali przed biurem sztabu, w korytarzu, i rozmawiali szeptem. Hartmann wyglda, jakby ledwie zmruy oczy. - To dobrze - podsumowa. - O ile podamy to do wiadomoci. Jeli nic nie powiemy, a prasa si dowie... - To co? - Stwierdz, e wynajlimy morderc i krylimy go. Gdy to dotrze do Kirsten Eller, moemy si poegna z koalicj. Musimy wyda owiadczenie. Natychmiast zaj stanowisko. Hartmann si waha. - Mam by twoim doradc, Troels. Mwi ci. Igramy z ogniem. Nie czekaj, a ci dosignie... - Dobrze, dobrze. Zrb to. Ale najpierw powiadom policj. - A Eller i partia? - Zostaw to mnie. Do poudnia szkoa opustoszaa. Na wyludnionym korytarzu, obok szafek, Lund i Meyer porwnywali notatki. Po jednej stronie wisia zestaw ostrzee Ministerstwa Zdrowia o narkotykach, alkoholu i seksie. Po drugiej rzd plakatw filmowych i rockowych. Meyer nie prnowa. Mia trzech wiadkw, ktrzy widzieli, jak Lynge wczesnym popoudniem dostarcza do szkoy materiay wyborcze. - A wieczorem? - Potem samochd te tu by. Moe dowiedzia si o imprezie i wrci? - Mamy pewno, e to by ten samochd? Meyer uderzy w kilka zdj trzymanych w doni i umiechn si szeroko. - Zrobili zdjcia na stron internetow szkoy. Czas imprezy. Spjrz na to uj przy wejciu. Samochd. Zadzwoni jego telefon. Podczas gdy on rozmawia, ona przegldaa zdjcia. Za dzieciakami w upiornych przebraniach, maskach i perukach, za szkaradnymi kostiumami potworw zobaczya czarn sylwetk forda. Meyer si zoci. - Mwiem ju, e to nie podlega dyskusji - wrzeszcza do telefonu.

Wcieky Jan Meyer. A to nowo. Spojrzaa na kolejne zdjcia. Kiedy ona miaa dziewitnacie lat, nie obchodzili tak Halloween. A nawet gdyby obchodzili... Zastanowia si, co by powiedziaa jej matka. - Nie bd si powtarza - krzycza Meyer. - Odpowied brzmi nie. Wbi wzrok w telefon. Zakl. - Nie do wiary. Rozczya si. - Co si dzieje? - Hartmann wydaje owiadczenie dla prasy. Prbuje ratowa swoj chud dup... Lund pacna go zdjciami w rami. - Jedziemy do ratusza. Ty prowadzisz. Birk Larsen wyszed do pracy oszoomiony, przerazi si, jak bardzo go ta praca nie obchodzi, wrci do domu, siad z Pernille w kuchni. Nic nie mwili, jedynie czekali, i adne nie wiedziao, na co. Potem przyjechaa Lotte, siostra Pernille. Jedenacie lat modsza, wiekiem rwnie bliska Nannie, jak i Pernille. Birk Larsen siedzia milczcy i apatyczny, patrzy, jak si przytulaj i pacz, i zazdroci im tak otwartych emocji. - Co z chopcami? - spytaa Lotte. - Jeszcze im nie powiedzielimy - odpara Pernille. - Theis? - Co? To byo pierwsze sowo, jakie wypowiedzia od godziny. Lotte siada przy stole i kaa. Pernille zerkna na plan lekcji wiszcy na tablicy korkowej pord zdj rodzinnych. - Odbierzemy chopcw po plastyce. Koczy si o drugiej. - Dobrze. Lotte bya w rozsypce. - Co ona tam robia? Nanna nigdy by nie wsiada do samochodu z nieznajomym. Dolewka czarnej kawy. Dziki niej mniej mu si chciao krzycze. Pernille poprzesuwaa zdjcia na tablicy korkowej, w sumie nie wiadomo po co. - Musimy... - sikna nosem, wzia dwa gbokie oddechy - musimy pomyle o chopcach. Znowu pakaa, ale nie chciaa tego pokaza. Birk Larsen bardzo pragn co zrobi. Tak strasznie chciaby tu nie by. Wiedzia, e niewypowiedziane myli te w jaki sposb s zdrad. - Musimy im powiedzie - rzek.

Lund wesza do biura Stronnictwa Liberalnego. Pachniao tam potem, pastowanym drewnem i star skr. Skovgaard, zbyt elegancka i zbyt pewna siebie doradczyni Hartmanna, rozmawiaa przez telefon o owiadczeniu dla prasy. - Chc si z nim widzie - oznajmia Lund, gdy Skovgaard wyczya telefon. - Jest na spotkaniu. - Okej. Lund patrzya, jak Skovgaard wraca do komputera, pisze co, nie siadajc, jak to zajci ludzie. - Wydajecie owiadczenie? - spytaa. Skovgaard dalej pisaa. - Nie mona duej z tym czeka. - Trzeba. Skovgaard zerkna na drzwi za policjantk i powiedziaa bardzo powoli, jak do idioty: - Nie mona. Lund podesza, odepchna Skovgaard, gdy ta podbiega do niej, krzyczc, i otworzya drzwi. Troels Hartmann sprawia wraenie skonsternowanego. Podobnie jak siedzca z nim kobieta. Kirsten Eller. Pulchna kandydatka z plakatw wyborczych. Nie umiechaa si. Nie lubia, kiedy jej przeszkadzano. - Przepraszam - powiedziaa Lund do mczyzny w odprasowanej niebieskiej koszuli. - Ale musimy porozmawia. Stanli przy oknie, z dala od uszu siedzcej na sofie Kirsten Eller. - Jeli media uznaj, e kami... - mwi Hartmann. - To morderstwo. Szczegy ledztwa s objte tajemnic. Nie moe pan naraa go na szwank... - A co ze mn? By niezwykym czowiekiem. Obdarzonym charyzm polityczn. Otaczaa go aura niefrasobliwej szczeroci. Zdoa to powiedzie bez cienia wstydu. Zadzwoni telefon Lund, wyrwaa go z torebki, westchna, gdy zobaczya numer, a i tak odebraa. - Bengt. Mog do ciebie oddzwoni? Stukot motkw w tle.

- Jestem w domu. Ciele tu pracuj. Jakie drewno chcemy do sauny? Lund zamkna oczy. Hartmann nie odchodzi. To ju co. - A jakiego zwykle si uywa w saunach? - Sosny. - Sosna jest okej. Tak mi si wydaje. - Ale to zaley... - Nie teraz. Zadzwoni pniej. Koniec rozmowy. Hartmann wraca do kobiety czekajcej cierpliwie na sofie. Lund chwycia go za rami i spojrzaa mu w oczy. Co w nich byo... - Niedugo go zapiemy. Niech pan nam nie przeszkadza. - Jak niedugo? Dzisiaj? - Mam nadziej. Hartmann si zawaha. - Dobra - zdecydowa. - Zaczekam. O ile to bdzie dzisiaj. - Dziki. - Sosna polarna. Lund przystana. - Sosna polarna - powtrzy. - Jest lepsza do sauny ni zwyczajna. Ma mniej ywicy. - Ach. Meyer sta w drzwiach, zakoczy ju bieganie po korytarzach. Trzeba byo i. Kirsten Eller powitaa umiechem powracajcego Hartmanna. - Ze wieci, Troels? - Wcale nie. Nie ma o czym mwi. Przygldaa mu si. - Naprawd? Wygldasz, jakby si martwi. - Powiedziaem, e to nic takiego. - Jeli mam si rozwie z Bremerem, to my musimy wzi lub. Nie interesuje mnie przelotny romans. - Oczywicie. - Energicznie kiwn gow. - Obowizuje nas bezwzgldna szczero. Hartmann umiechn si do niej. - Nie ma zych wieci, Kirsten. Moemy si wzi za interesy?

Tu po drugiej Pernille i Theis czekali na szarym chodniku przy fontannie. Patrzyli, jak dzieci wybiegaj z placu zabaw, opatulone w ciepe kurtki, czapki i rkawiczki, z tornistrami, machajc jaskrawokolorowymi latawcami. Wtorek. Zawsze co robili na plastyce. Emil, siedmioletni, o krtkich jasnych wosach, Anton szeciolatek, rudy, jak kiedy jego ojciec, biegli, potykajc si, prbujc zmusi swoje latawce, by pochwyciy mrony zimowy wiatr. Latawiec Emila by czerwony, Antona ty. - Dlaczego tata przyszed z tob? - spyta od razu Emil. Wyszli na szar ulic, patrzyli na samochody. Ostronie przeszli przez ulic. Drobne rczki w dorosych doniach. Anton chcia wiedzie, czy mog pj do parku puszcza latawce. Nadsa si, gdy mama powiedziaa, e nie. Niebo wisiao nisko, ciemne i ponure. Zapakowali rzeczy chopcw do baganika. Telefon. Niespokojny gos Vagna Skarbaka: - Nie wracajcie jeszcze do domu. - Czemu? - Policja przeszukuje jej pokj. Robi zdjcia. Birk Larsen zamruga powiekami, patrzy, jak Pernille przypina chopcw w fotelikach, sprawdza zapicie, cauje ich w czoo. Nie wcieka si, pomyla. Nie teraz. - Jak dugo bd? - Nie mam pojcia. Mam si ich pozby? Birk Larsen nie wiedzia, co powiedzie. - Chopcy, Theis. Nie powinni tego oglda. - Racja. Zadzwo do mnie, jak skocz. Wsiedli wic do auta, a on rzek: - Dobra, jedmy puszcza te latawce. A co tam. Dwa umiechy, chopice pistki wyrzucone w powietrze. Pernille spojrzaa na niego. Nie trzeba byo adnych sw. Zrozumiaa. Meyer prowadzi tak jak zwykle. - I jak, chopiec z plakatu zaskarbi sobie twj gos? - To znaczy? - Umiechna si do niego, Lund.

- Umiecham si do wielu ludzi. - Cigle gapi si na twj sweter. Nadal miaa na sobie czarno-biay sweter z Wysp Owczych. By ciepy i wygodny. Kupiony na wakacjach zaraz po rozwodzie, spdzanych z Markiem, gdy prbowaa wynagrodzi mu cikie przejcia. Polubia go tak bardzo, e kupia jeszcze kilka. W rnych kolorach. W rne wzory. W sprzeday wysykowej... - Kiedy ostatni raz widziaem swoj babci, te miaa taki na sobie - mwi Meyer. - Mio. - Nie do koca. Leaa w trumnie. Nie znosz pogrzebw. Wydaj si takie... wcisn klakson, gdy rowerzysta wyjecha mu na drog -...ostateczne. - Zmylie to - skwitowaa, a on nic nie odpowiedzia. Wyspy Owcze byy zielone i spokojne. Cichy, senny wiat z dala od ponurych, miejskich widokw Kopenhagi. - Jestem pewien, e nie gapi ci si na cycki. To znaczy... Nie suchaa, a on sobie gldzi. Niech sobie uly. W zielonym wiecie Wysp Owczych nic si nie dziao. Ludzie sobie yli. Pory roku nastpoway jedna po drugiej. Krowy pierdziay. Zupenie jak w Sigtunie. - Dokd jedziemy, Meyer? - Lynge nie wrci na noc do domu. Jego siostra prowadzi zakad fryzjerski w Christanshavn. Dzisiaj rano pojecha si z ni spotka. Zachowa si nieadnie. Umiechn si do niej szeroko. - Niektrzy mczyni ju tacy s. Siostra Lyngego bya przystojn kobiet o dugich prostych wosach i smutnej twarzy. - Gdzie on jest? - spyta Meyer. - Nie mam pojcia. To mj brat. Brata si nie wybiera. Lynge czeka w bocznej uliczce, gdy otwieraa rano zakad. Wcisn si do rodka. le trafi. Miaa w kasie tylko pi tysicy koron. Wzi je i troch nabaagani. W trakcie rozmowy z nimi siostra zmywaa z podogi szampony i odywki. Lund ruszya na obchd, zostawiajc przepytywanie Meyerowi. - Jak pani sdzi, dokd on si uda? - Ja ju nic o nim nie wiem. On jest chory. - To wiemy. - Nie. - Poklepaa si po gowie. - Nie tylko tutaj. Jest chory. Powinien by w szpitalu. - Przerwaa zmywanie. - Nigdy nie widziaam go w takim fatalnym stanie. To byy tylko

pienidze. Nie wsadzajcie go do wizienia. Ju nie. Tylko jeszcze bardziej zbzikuje. - Czy on ma dokd i? Ma jak dziewczyn? - Nikt go nie chce zna. Po tym, co zrobi. - Zawahaa si. - Bya taka kobieta. - Jaka kobieta? - wtrcia Lund. - Odwiedzaa go w wizieniu. Wolontariuszka. - Siostra zmarszczya czoo. - Znacie ten typ. Chrzecijanka. Nigdy si nie poddaje. Par tygodni temu si ze mn kontaktowaa. Bagaa, ebym ja nawizaa z nim kontakt. Powiedziaa, e to pomoe. Czekali. - Nie pomogoby. Ja go znam. Poza tym... - rozejrzaa si po niewielkim zakadzie - ja mam swoje ycie. I mam do niego prawo. Prawda? Meyer wzi szczotk do wosw i bawi si ni. - Ma pani nazwisko tej kobiety? - Przykro mi. Pewnie przysza z ktrej organizacji, co to pomagaj winiom. Siostra spojrzaa na Lund. - On zabi t dziewczyn z telewizji, no nie? Wiedziaam, e do tego dojdzie. Nie powinni byli go wypuszcza. Taki by przeraony. - Jak go dopadn, dopiero si przerazi - mrukn Meyer. Kobieta nic nie powiedziaa. - Co? - spytaa Lund. - Dzisiaj rano. Wyglda, jakby by mocno przeraony. To znaczy... sama nie wiem. - Musimy go znale. Musimy pogada. Wrcia do zmywania. - Powodzenia - powiedziaa. Wyszli. Cigle lao. - We mj wz - polecia Meyerowi. - Znajd kogo, kto odszuka t odwiedzajc. I potem do mnie zadzwo. - Dokd jedziesz? Lund zatrzymaa takswk i znikna. Mathilde Villadsen, lat siedemdziesit sze, plepa, mieszkaa w starej kamienicy wraz ze swoim kotem Samsonem i drugim w kolejnoci przyjacielem - radiem. Leciaa z niego muzyka z lat pidziesitych, ktr to dekad uwaaa za swoj. Nagle swing przerway wiadomoci. - Policja naoya embargo informacyjne... - zacz spiker. - Samson?

Trzeba go ju byo nakarmi. Puszka staa otwarta. Karma trafia do miski. -...w sprawie Nanny Birk Larsen, ktr znaleziono martw w poniedziaek. Podesza do kuchennego zlewu i wyczya radio. W penym przecigw mieszkaniu panowa chd. Miaa na sobie to, co nosia przez wikszo zimy: dugi granatowy weniany sweter rozpinany, gruby szal na pomarszczonej szyi. Ogrzewanie kosztowaoby fortun. Dla niej, dziewczyny z lat pidziesitych, drobne trudy nie stanowiy problemu. - Samson? Kot miaucza za klapk prowadzc na klatk schodow. Szurajc starymi, lunymi kapciami, doczapaa do drzwi wejciowych, zdja acuch. Na klatce byo ciemno. Dzieci zawsze psuy wiato. Mathilde Villadsen westchna, ugia obolae kolana. Wolaaby, eby kot nie bawi si w te gierki. W mroku, czujc przez poczochy zimny kamie, posuwaa si powoli przez korytarz, nawoujc: - Samson! Samson! Niegrzeczny kotek, niegrzeczny... Nagle w co uderzya. Starajc si dojrze, co to, macaa palcami. Brudna skra, nad ni dinsy. Podniosa gow. ysa czaszka, naznaczona blizn twarz w migoczcym pomyku zapalniczki, blisko wsw kota, ktry siedzia w ramionach mczyzny. Nie wyglda na szczliwego. Wyglda na przeraonego. - Mj kot... - zacza. Zapalniczka zbliya si do pyska Samsona. Kot miaukn i prbowa si wyrwa z silnych ramion mczyzny. - Nie piskaj - powiedzia cichy mocny gos. - Do rodka. Na manekinie wisiaa suknia lubna, biaa satyna pokryta kwiatkami z bawenianej koronki. Vibeke, matka Lund, robia je dla miejscowego sklepu. Nie tyle dla pienidzy, ile eby co robi. Wdowiestwo jej nie odpowiadao. Niewiele rzeczy jej odpowiadao. - Co na to wszystko Bengt? Nosia si sztywno, wyprostowana, zawsze bystra, zawsze powana, dynamiczna, czasami zgryliwa i krytykancka. - Zadzwoni do niego. Vibeke cofna si i przyjrzaa sukni. Dooya cieg na biucie, kolejny na ramieniu. Lund pomylaa, e podoba jej si idea wychodzenia za m. Ograniczao to wybory kobiet. Wizao je w sposb zamierzony przez Boga. - Wic nawet mu nie powiedziaa, e nie przyjedasz?

- Nie miaam czasu. Matka wydaa krtkie westchnienie, ktre Lund znaa jeszcze z dziecistwa. Przypomniaa sobie zdumiona, ile dezaprobaty i zgorszenia mona zmieci w jednym westchnieniu. - Mam nadziej, e go nie przepdzisz. - Przecie mwi, e zadzwoni! - Carsten... - Carsten mnie uderzy! Spojrzenie, dugie i zimne. - Raz. To wszystko. By twoim mem. Ojcem twojego dziecka. - On... - A jak ty si zachowywaa? Ta obsesja na punkcie pracy. Mczyzna musi wiedzie, e kobieta go pragnie. Kocha. Jeli mu tego nie dajesz... - Uderzy mnie. Vibeke bardzo uwanie wbia szpilk w lnic satyn przy dekolcie. - Zastanawiaa si kiedy, czy si aby o to nie prosia? - Nie prosiam si. Nikt si nie prosi. Zadzwonia komrka Lund. Meyer. - Rozmawiaem z wizieniem. - I? - W sumie odwiedzay go trzy osoby. Jedna umara. Jedna si przeprowadzia, a jedna nie odbiera telefonw. - Przyjed po mnie. - Lund podaa mu adres w Osterbro. - Za dwadziecia minut. - Takswka ju jedzie. Mam nadziej na suty napiwek. Ludzie z policji zostawili znaki i lady w caym mieszkaniu. Numerki i strzaki. Plamy pyu w miejscach, gdzie szukali odciskw palcw. Anton, zawsze najbardziej dociekliwy, stan przed jej pokojem i spyta: - Co to jest na drzwiach Nanny? - Odejd stamtd! - warkn na niego ojciec. - Chod do stou. Stou. Pernille i Nanna zrobiy go w jakie puste, dalekie wakacje trzy lata temu, gdy nie byo nic do roboty poza gapieniem si na deszcz. Kupiy tanie drewno w sklepie dla majsterkowiczw. Zdjcia i wiadectwa szkolne przykleiy do blatu, a potem zalakieroway. Rodzina Birk Larsen zastyga w czasie. Nanna skoczya pitnacie lat, szybko dorastaa.

Anton i Emil tacy malutcy. Twarze zatrzymane w miejscu, ktre stanowio centralny punkt ich niewielkiego domu. Przewanie umiechnite. Teraz chopcy mieli sze i siedem lat, jasne, pytajce oczy. Byli ciekawi, moe troch niespokojni. Pernille siada, spojrzaa na nich, dotkna ich kolan, doni, policzkw. - Musimy wam co powiedzie. Birk Larsen stan za ni. Dopki si do niego nie odwrcia. Wtedy powoli podszed i siad obok niej. - Co nam si przydarzyo - mwia dalej Pernille. Chopcy zaszurali nogami, zerknli po sobie. - Co? - spyta Emil, starszy i uwaany za powolniejszego. Za oknem suny samochody. Z ulicy dobiegay gosy. Zawsze tak byo. Dla Theisa Birk Larsena zawsze bdzie. Razem. Rodzina. W komplecie. Jego wielka klatka piersiowa uniosa si ciko. Silne, poznaczone bliznami palce przeczesay siwiejce rude wosy. Poczu si stary, bezsilny, gupi. - Chopcy - rzek w kocu. - Nanna nie yje. Pernille czekaa. - Nie wrci do nas - doda. Szecio - i siedmiolatek, jasne oczy poyskujce pod lamp, tam gdzie wszyscy jadali kolacj. Nieruchome twarze wpatrujce si w nich z blatu stou. - Dlaczego, tato? - spyta Emil. Myle. Stara si. - Pamitacie, jak kiedy widzielimy wielkie drzewo w Parku Jelenim? Anton zerkn na Emila. Potem obaj kiwnli gowami. - Uderzy w nie piorun. Oderwa wielk... Czy to si dziao naprawd? Czy sobie to wyobraa? Czy kama, by dzieci zdoay zasn, gdy zapadnie ciemno? - Oderwa wielk ga... Niewane, pomyla. Kamstwa te mogy zadziaa, tak samo jak prawda. Czasami nawet lepiej. Pikne kamstwa mog pomc zasn. Szpetna prawda na pewno nie. - Mona tak powiedzie, e teraz uderzy w nas piorun. I zabra Nann. Suchali w milczeniu.

- Ale tak jak drzewo w Parku Jelenim ronie dalej, my te dalej istniejemy. Dobre kamstwo. Troch go pokrzepio. cisn do Pernille pod stoem i rzek: - Musimy. - Gdzie jest Nanna? - spyta Anton, modszy, szybszy. - Kto si o ni troszczy - wczya si Pernille. - Za kilka dni wszyscy pjdziemy do kocioa. I tam si poegnamy. Gadkie czoo chopca si zmarszczyo. - To ona nigdy nie wrci? Spojrzenia ojca i matki na krtk chwil znieruchomiay. To byy dzieci. Wspaniae, ale yjce we wasnym wiecie, nie musiay z niego ucieka. - Nie - odpowiedziaa Pernille. - Przylecia anio i zabra j do nieba. Kolejne dobre kamstwo. Szecio - i siedmiolatek, byszczce jasne oczy. To nie ich koszmar. Nie... - Jak umara? Anton. Oczywicie. Zabrako im sw. Pernille podesza do tablicy korkowej, popatrzya na zdjcia, na plany lekcji, na plany caej ich rodziny. - Jak umara, tato? - Nie wiem. - Tato. - Tak si... czasami zdarza. Chopcy ucichli. Trzyma ich za rce. Zastanawia si: czy oni kiedykolwiek widzieli, jak pacz? I kiedy znowu mnie takiego zobacz? - Tak si zdarza. Lund i Meyer wspili si po schodach, wcisnli guzik dzwonka, czekali. Na korytarzu byo ciemno. Stuczone arwki. Odr kocich szczochw. - A wic zamieszkaa z matk, a nie z tym Norwegiem? - Bengt jest Szwedem. - Potrafisz wskaza rnic? Pod podanym adresem nikt nie odpowiada. Na progu leay stosy przesyek reklamowych. Lund podesza do ssiednich drzwi. Za matowymi szybami palio si wiato. Na tabliczce widniao nazwisko Villadsen.

Zaskrzeczao radio Meyera. Byo za gone. Spiorunowaa go wzrokiem i zaomotaa do drzwi. Nic. Zapukaa ponownie. Meyer sta z boku, z piciami wspartymi na biodrach, milczcy. O mao si nie rozemiaa. Jak wikszo mczyzn w Wydziale Zabjstw nosi swojego dziewiciomilimetrowego glocka w kaburze przy pasie. Wyglda jak kowboj z kreskwki. - Co jest? - Nic. - Staraa si nie umiechn. - Nic absolutnie. - Przynajmniej mam bro. Gdzie...? Usyszeli grzechot. Zabezpieczone acuchem drzwi uchyliy si na kilka centymetrw. Twarz staruszki, niewyrana w ciemnociach. - Podkomisarz Sarah Lund z policji - przedstawia si, pokazujc odznak. - Musimy porozmawia z pani ssiadk, pani Geertsen. - Wyjechaa. Staruszka i obcy. Strach i podejrzenie. - Wie pani dokd? - Za granic. Kobieta poruszya si, jakby chciaa zamkn drzwi. Lund wysuna rk, eby j powstrzyma. - Widziaa pani dzisiaj co dziwnego w budynku? - Nie. Z gbi mieszkania dobieg jaki dwik. Kobieta nie odrywaa wzroku od oczu policjantki. - Ma pani gocia? - spyta Meyer. - To mj kot - odpowiedziaa i szybko zatrzasna drzwi. W radiowozie Lund rozmawiaa przez radio, Meyer siedzia obok. Nosio go. - Potrzebuj wsparcia. Podejrzany moe przebywa pod tym adresem. - Wylemy wz - odpar dyurny. Widzieli z ulicy okno mieszkania. - wiata zgasy - zameldowa Meyer. - On wie, e tu jestemy. - Ju jad. Wyj glocka i sprawdzi go. - Nie moemy czeka. Taki bandzior. I staruszka. Wchodzimy. Lund pokrcia gow.

- I co zrobimy? - Co si da. Syszaa, co mwia jego siostra. On jest obkany. Nie bd czeka, a wykoczy t babci. Lund wychylia si z fotela, spojrzaa mu w oczy i powiedziaa: - Zostajemy tutaj. - Nie. - Meyer! Jest nas dwjka. Nie obsadzimy wyj... - Gdzie masz bro? Niedobrze jej si zrobio. - Nie mam. Wyraz twarzy, ktry widziaa ju wczoraj, gdy rozmawiali o Szwecji. Bezgranicznego zdumienia. - Co?! - spyta. - Nigdzie nie idziemy. Czekamy. Duga chwila. Meyer kiwn gow. - Czekaj, jeli chcesz - powiedzia i wyskoczy z wozu. Po drugiej stronie miasta w samochodzie komitetu wyborczego pdzcego przez noc Troels Hartmann odebra ostatni telefon, jakiego by pragn. Od agencji prasowej. Tym razem oficjalnie. Od dziennikarza, ktrego nazwisko sobie przypomnia. - Wiemy o samochodzie, Hartmann - powiedzia dziennikarz. - Nann Birk Larsen znaleziono w jednym z waszych wozw. Przemilczae to. Waciwie dlaczego? W mieszkaniu nad magazynem Pernille pakaa cicho. Theis Birk Larsen z Antonem na jednym swoim wielkim kolanie i Emilem na drugim opowiada kolejne historie o anioach i lasach, patrzc na ich twarze i przeklinajc si za te kamstwa. Sarah Lund rozgryza kolejny kawaek gumy nikotynowej, pomylaa o Janie Meyerze, pomylaa o martwej dziewczynie, ktra wyonia si z wody. Potem szarpniciem otworzya schowek na rkawiczki, przerzucia paczki gum, zepsut zapalniczk, chusteczki, tampony i wyja bro. W poowie drogi przez ciemn, wilgotn klatk schodow usyszaa brzk tuczonego szka. Reszt drogi przebiega, chwycia rami Meyera, gdy ten tuk szyb w drzwiach kolb swojego pistoletu. - Co ty wyprawiasz? - A jak ci si zdaje?

- Mwiam, e czekamy. Wytuk jeszcze troch szka, wybi dziur okciem, wsadzi do rodka rk, spojrza na Lund i mrugn okiem. - Ty w lewo - rzek - ja w prawo. Rka po drugiej stronie szukaa po omacku. Usyszaa, jak w zamku przekrca si stary klucz. Potem drzwi si poruszyy. W mieszkaniu panoway ciemnoci takie same jak na klatce. Meyer wpad do rodka i znikn. Ona podesza do ciany, przesuna si do przodu, w prawej doni czua nieoswojony ksztat glocka. Mieszkanie cuchno kulkami na mole i maciami, kotem i praniem. Trzy kroki i zderzya si z kredensem. Strcia co ramieniem i w ostatniej chwili zdya to zapa, zanim spado na ziemi. Ledwie widziaa przedmiot, ktry trzymaa: porcelanowa figurka, mleczarka umiechajca si pod ciarem wiader. Odstawia j po cichu. Ruszya do przodu, stana na czym, w ciszy usyszaa cichy mechaniczny gos: - Waysz pidziesit siedem kilogramw dwiecie gramw. Zesza z wagi, zastanawiajc si, co Meyer mwi do siebie. - Pidziesit siedem kilogramw dwiecie gramw - powtrzya waga. Gdzie przed sob usyszaa bolesne westchnienie. Potem kroki. Sylwetka. Meyer przesuwajcy si przed ni z wycignit broni. Poza tym adnych dwikw. Kolejne trzy kroki. Drzwi po prawej otwarte. Ciki, nierwny oddech. Wsadzia bro do kieszeni, przesza przez drzwi, pomacaa palcami cian, znalaza wcznik wiata. Przekrcia go. W blasku bladej tej arwki kinkietu wia si staruszka skrpowana jak kurczak, w nadgarstkach i kostkach, z ustami zawizanymi jak szmat. Lund pada na ziemi, pooya jej rk na ramieniu, wycigna knebel. Z ust staruszki doby si dugi, wysoki jk przeraenia i blu. Meyer przeklina gdzie blisko. - Gdzie on jest? - spytaa Lund. - Pani Villadsen? - Co powiedziaa? - warkn Meyer. Kobieta dyszaa, walczc o oddech. Przeraona. - Co powiedziaa? Lund spojrzaa na niego. Suchaa. Odebra wiadomo. Wyszed znw do ciemnej czci mieszkania. Syszaa jego kroki na kaflach. Ona czekaa. Ty w lewo. Ja w prawo.

To obowizywao nadal? Tak, pewnie tak. Meyer pod pewnymi wzgldami troch by podobny do niej. Tylko jeden plan i koniec. Naleao si go trzyma, dopki si co nie zmienio. I te nie lubi pracowa z kim. Rozwizaa kobiecie kostki i nadgarstki, polecia jej zosta na miejscu i si nie rusza. Chwyciy j wychude rce. - Niech mnie pani nie zostawia. - Zaraz wrc. Jestemy tu. Nic pani nie grozi. - Niech mnie pani nie zostawia. - Wszystko w porzdku, prosz si nie martwi. Pomarszczone palce nie puszczay. - Potrzebna mi moja laska. - Gdzie ona jest? Wcigna gwatownie powietrze, zastanowia si i powiedziaa: - W przedpokoju. - Okej. - Spokojny, miarowy gos. Tak wanie Lund si czua. - Prosz tu zosta. Podesza do drzwi, trzymajc si lewej strony. Zapachy kuchni. Kanalizacja, jedzenie. Kot. Kolejna stara lampa, klosz z falbankami, wyblaka . Krzeso, biureczko. Pasiaste zasony do samej podogi. Delikatny ruch, jakby okno za nimi byo otwarte. W listopadzie. Lund skrzyowaa ramiona, pomylaa, przesuna si do przodu, delikatnie odsuna tkanin. Bolesne cicie w rami byo szybkie i gwatowne jak ukszenie pszczoy. Zza paskw wyaniaa si posta, widoczna na tle bladych wiate za oknem. Mcia praw rk, w prawo i w lewo, w gr i w d. Kolejna fala blu. - Cofnij si! - wrzasna Lund. - Policja! Cofnij si! Jak idiotka gmeraa w kieszeni, szukajc broni. Zatrzymaa si na cianie. On skoczy do przodu. I teraz ukaza si w wietle. W jego doni zobaczya n tapicerski, krtkie ostrze, ostre. Grone. Zakl, zamachn si w jej kierunku, sign tak blisko, e poczua ruch powietrza na policzku. Wcieka, chora twarz, usta otwarte, wyszczerzone te zby. Rykn. Kolejne cicie, zamaszyste ciachnicie...

Zacisna palce na kolbie pistoletu. Uniosa go, wymierzya luf prosto w jego twarz. John Lynge zmruy oczy. Poci si. Wyglda na chorego. Na szalonego. - Uspokj si, John. Nie zrobi ci krzywdy. - Nie syszaa Meyera, ale wiedziaa, co on zrobi. Lynge cofn si o krok. Jej wzrok przyzwyczai si do tego wiata. Widziaa j ego ramiona, rce. Cigle mierzya do niego z pistoletu. - Ja nic nie zrobiem! Przeraony, pomylaa. To dobrze. - Nie powiedziaam, e zrobie, John. Zwracaj si po imieniu. Wygaszaj emocje. Zacz si koysa w przd i w ty, kajc, z rkoma przy twarzy. Cigle trzyma n. Wiedzia o tym? - Nie wierzysz mi - burkn Lynge. - Sucham ci. Od n. Machn ostrzem w jej kierunku. Nawet si nie wzdrygn na widok pistoletu. - Nie wsadzicie mnie do wizienia! Szalony gos. Czowiek udrczony. - Tylko rozmawiamy, John. Rozmawiajmy dalej. Dobra? Szkoa... Lynge - sztywny i wcieky, drcy, na krawdzi - wrzeszcza: - le si czuem. Pojechaem do szpitala. Wrciem. Samochodu nie byo. Moe... moe... - Moe co? - Moe zgubiem kluczyki, jak wymiotowaem. Nie wiem. - Jakie kluczyki? - Do samochodu! Ty nie suchasz. Robi si coraz bardziej wcieky. - le si czue. Sysz ci, John. Przesun si krok w lewo. Widziaa go w pomaraczowym wietle z ulicy. - Czue si chory i zostawie samochd. Od n. Porozmawiajmy. - Nie wrc tam. Oni wiedz... - Nie wr... - John! Twardy mski gos z przedpokoju. Lund wzia gboki oddech. Spojrzaa. Meyer. Z

wycelowanym pistoletem. Mierzy prosto w gow Johna Lynge. - Rzu n - poleci powoli, gronie. - Panuj nad sytuacj, Meyer - odezwaa si Lund. - Wszystko jest pod kon... Lynge ju bieg. Meyer za nim. Dwie ciemne postaci pdzce przez pokj. Krzyk i brzk tuczonego szka. Zgiek cikich przeklestw. Straszliwy huk na zewntrz. Mdlcy odgos ciaa i koci uderzajcych o ziemi. - Meyer? - zapytaa. W oknie widziaa posta. Podesza do niej. - Meyer? - powtrzya. John Lynge by nieprzytomny, przypity do noszy, intubowany i podczony do rozmaitych aparatur. Wieli go pdem przez szpitalny korytarz. Mina dziesita wieczorem. Lund spytaa po raz trzeci: - Kiedy mog z nim porozmawia? Chirurg nie zwolni, wbi w ni tylko wzrok. - Pani artuje? - spyta. - Przeyje? - dorzucia jeszcze, gdy dotarli do drzwi sali operacyjnej. Stana, powtrzya pytanie dwa razy goniej. Bez odpowiedzi. Potem John Lynge znikn. - Mamy odciski palcw - zameldowa Meyer. - I technicy zabrali jego buty. - I nie maj ich z czym porwna. Mwi, e pojecha do szpitala! - E tam! - Syszae kiedy, eby kto tak mwi, Meyer? Nie e pieprzy swoj dziewczyn. Nie e by w barze. Tylko e pojecha do szpitala? Nic. - Powiedzia mi, e zgubi kluczyki w szkole. Kiedy wrci, samochodu nie byo. - Kamie! Meyer spojrza na ni i pokrci gow. - On ci ciachn, Lund. I pociby ci jeszcze. - Przysun si blisko. - Pociby ci twarz na wsteczki. To ci nie obchodzi? - To nie oznacza, e zabi Nann Birk Larsen. Sprawd rejestry w szpitalu. - Daj spokj. Naprawd mylisz... - Jeli on ma alibi, to ja chc o tym wiedzie. Ruszaj! Ten ostatni rozkaz wykrzyczaa. Co nie byo do niej podobne. Ten czowiek zalaz jej

za skr. Zdja kurtk, sprawdzia rkaw. Czarno-biay sweter nadawa si do wyrzucenia. Ostrze Lyngego zrobio dziur w wenie, przecio rami. - Powinna to pokaza... - Tak! Powinnam. Co ze staruszk? - Dzwoniem, jak ty si dara na lekarzy. Zatrzyma si u krewnych. Lund kiwna gow. Teraz spokj. Rana bolaa, ale ona nie da tego po sobie pozna. - Id si troch przespa - powiedziaa do Meyera. - Przeka im, eby mnie zawiadomili, jeli jego stan ulegnie zmianie. Skrzyowa ramiona, nie ruszy si. - Co? - spytaa Lund. - Nigdzie nie pjd, dopki nie zobacz, jak rozmawiasz z pielgniark. Debata telewizyjna dobiega koca. W najlepszym wypadku remis, pomyla Hartmann. Po wyjciu, w tumie czekajcym na samochody, wzi na bok Rie Skovgaard. - Miaa wiadomoci od Lund? - spyta. - Nie. - Dzwonia do niej? - Nie mog si dodzwoni. Padao. Ich kierowcy nie byo wida. - Nie moemy duej czeka. Przygotuj owiadczenie. - Wreszcie... - Daj je dziennikarzowi, ktry dzwoni. Jest czysty. Powiedz mu, e to na wyczno. Zyskamy troch oddechu... Bremer wyszed pewnym krokiem, z kurtk przerzucon przez rami, zerkn na deszcz, cofn si pod dach. - Narada kryzysowa? Tamta dwjka ucicha. - Dzisiaj wieczorem pomylaem, e troch zardzewielicie - cign Bremer. - Jeli mog tak to uj. - Naprawd? adna ze stron nie zyskaa punktw. Nikt nie popeni racego bdu. Ale to, e Bremer cay czas si umiecha, dao Hartmannowi do mylenia. Kad wskazwk, kade pytanie sprowadza do kwestii charakteru. Do braku dowiadczenia Hartmanna, do

niezawiedzionego zaufania. Stary ajdak co wiedzia. Czeka na waciwy moment, eby to wykorzysta. - Zardzewielicie - powtrzy Bremer. - Bdziecie musieli si bardziej postara. - Jeszcze trzy tygodnie do wyborw - wczya si Skovgaard. - Mnstwo czasu... - Nie spieszcie si. Z tego co syszaem, to mdre posunicie. Dobrej nocy! Hartmann patrzy, jak jego adwersarz odchodzi. - Pewnego dnia rozerw na strzpy tego dinozaura - mrukn. - Naprawd musisz popracowa nad swoim temperamentem - zauwaya Skovgaard. Skierowa na ni lodowate spojrzenie. - Doprawdy? - Tak. Dobrze sprawia wraenie czowieka z pasj. Energicznego. Oddanego. Ale nie wybuchowego, Troels. Ludziom si to nie podoba. - Dzikuj. Postaram si to zapamita. - Bremer szuka sabych punktw. Nie podawaj mu adnego na tacy. Gwatowne usposobienie to sabo. Nie tylko on to zauway. Nie patrzya mu prosto w oczy. - Musisz nad tym popracowa. Skovgaard wzia do rki telefon. - Agencja Ritzau te syszaa o aucie. Maj artyku. Podjechaa czarna limuzyna i stana przed nimi. Kierowca Ratusza wysiad i otworzy im drzwi. - Mwiam, e musimy wypuci to wczeniej - powiedziaa. - Teraz bdziemy szale, eby naprawi co, co trzeba byo zdusi w zarodku. - Za tym stoi Bremer. - Raczej kto z policji. Skd on by wiedzia? - Dwanacie lat na tym lnicym tronie. Moe policja te dla niego pracuje. Mina ich duga limuzyna. Bremer opuci szyb, umiechn si do nich szeroko i pomacha jak krl pozdrawiajcy poddanych. - Ma u nas kogo - mrukn Hartmann. - Musimy si dowiedzie, kto to jest. Dziesi minut pniej samochd zajecha przed ratusz. Obleg ich tum reporterw i operatorw. - Powiedz, e tak uzgodnilimy - poradzia Skovgaard. - Zachowaj spokj, bd stanowczy, wiarygodny. Nie wciekaj si. Trzymaj si scenariusza. - Czyjego scenariusza? - spyta, a potem znaleli si w samym rodku tumu, pord

wycignitych rk, ktre staray si przytrzyma otwarte drzwi. Deszcz pada nieprzerwanie. Hartmann przecisn si przez tum do schodw prowadzcych do budynku. Suchajc pyta. Analizujc je. - Panie Hartmann? Co pana czy z Nann Birk Larsen? - Gdzie pan by w pitek? - Co pan ma do ukrycia? Morze wrogich gosw. Dotar do drzwi i przystan. Patrzy, jak dyktafony zbliaj si, by pochwyci kade jego sowo. Wszystko, co powie, za kilka minut pojawi si w radiu. Utrwalone na zawsze, powtarzane w gazetach, odtwarzane w sieci. Zaczeka, a zaczn sucha, po czym jak najspokojniej i jak przystao na ma stanu, rzek: - Ciao modej kobiety znaleziono w samochodzie, ktry zosta wynajty przez mo je biuro. Tyle mog pastwu powiedzie. Policja prosia nas wyranie o powstrzymanie si od komentarzy. Ale pozwol sobie co doda... - Kiedy si pan o tym dowiedzia? - krzykna jaka kobieta. - Dajcie mi co powiedzie... Nikt z partii ani z komitetu wyborczego nie jest wpltany w t spraw. Tyle mog... - Zaprzecza pan, e ukrywa informacje ze wzgldu na wybory? Hartmann spojrza. Pytanie zada przysadzisty ysy mczyzna w wieku mniej wicej trzydziestu piciu lat, z papierosem w ustach uoonych w zoliwy umieszek. - Co? Pismak przepchn si bliej. - To nie jest trudne pytanie, panie Hartmann - wrzasn przez las dyktafonw. Zaprzecza pan, e wiadomie oszuka opini publiczn, by zdoby wicej gosw? Czy tego moemy si spodziewa po Stronnictwie Liberalnym? Nie przystan, by si nad tym zastanowi. Przedar si przez tum tak szybko, e Skovgaard nie zdoaa go zatrzyma. Zapa mczyzn za konierz. Umieszek ani na chwil nie znikn z twarzy pismaka. - Tak - powiedzia Hartmann z bliska. - Zaprzeczam. - Przerwa. Puci go, otrzepa jego konierz, jakby wanie zaartowa. - To nie ma nic wsplnego z polityk. Ta dziewczyna... Nie trzyma si scenariusza. Ton. - Troels? - odezwaa si Skovgaard.

- Dziewczyna... Bysny flesze. Wok niego jeya si korona dyktafonw. Pismak, ktrego omal nie uderzy, wycign wizytwk i wcisn Hartmannowi w palce. Wzi j bez namysu. - Troels? Ton. Ju go trzymaa za rami, ju cigna go w milczeniu przez drzwi, do westybulu, przez wewntrzny dziedziniec i lnic cisz ratusza, a skryli si za jego warownymi murami. Hartmann poczu w doni karteczk. Spojrza. Bya to wizytwka. Tylko numer komrki. Oraz imi i nazwisko. Erik Salin. Cay wieczr siedziaa w ciemnym salonie, ogldajc telewizj. Przeskakiwaa z jednych serwisw informacyjnych na drugie. Teraz trafia na gwne wydanie wiadomoci. - Troels Hartmann wsppracuje z policj przy rozwizaniu sprawy morderstwa dowiedziaa si z materiau. - Zaprzecza, by cokolwiek czyo go z dziewczyn lub ze zbrodni. Wszdzie widziaa jego plakaty. Niezwyky, przystojny, wyglda bardziej na aktora ni na polityka. I zawsze smutno, pomylaa. Haas za plecami. Nie odwrcia si. Przyszed i pad obok niej na dywan. - Samochd nalea do tego polityka - powiedziaa Pernille. - Szukaj kierowcy. Trzyma gow w doniach. Milcza. - Czemu nam nie powiedz, co si dzieje, Theis? Zupenie jakby to nas nie dotyczyo. - Powiedz nam, jak bd mieli co do powiedzenia. Doprowadza j do furii swoj apati. - Wiedz wicej od nas. Nie obchodzi ci to? - Przesta! - Nie obchodzi ci? Telewizor by najjaniejszym punktem w pomieszczeniu. - Skd Nanna moga zna tego kierowc? To kto z polityki? Skd...? - Nie wiem!

Dzielia ich przepa. Otcha, ktrej wczeniej nie byo. Wielka i nieporadna do wycigna si, by jej dotkn. Pernille cofna si przed ni. - Posuchaj - rzek. - Myl, e powinnimy wyjecha na kilka dni. Tak bdzie najlepiej. Moemy wynaj ten sam domek, co ostatnio. W pmroku, gdy tak siedzieli z twarzami owietlonymi newsami na temat ich crki, Pernille spojrzaa na niego zdumiona. - Cay czas siedzi tu policja - mwi. - Chopcy cigle widz Nann w gazetach. W tym cholerstwie. Dzieciaki w szkole te gadaj. Zacza paka. Jego do powdrowaa ku jej mokrej twarzy. Tym razem si nie cofna. - I ty - cign. - Ogldasz to. Przeywasz od nowa. W kko, cay dzie... - Chcesz, ebym ucieka z Vesterbro, kiedy trzeba pochowa nasz crk? Do tej pory jeszcze ani razu nie wypowiedzieli tego sowa. Nie oswoili si z t myl. Birk Larsen zatar swoje wielkie rce. Mocno zacisn wskie oczy. - Jutro porozmawiamy z kapanem - mwia dalej Pernille. - Umwimy wszystko. To wanie zrobimy. Cisza w bladym kuchennym wietle. Wielki mczyzna schowa twarz w doniach. Pernille Birk Larsen wzia pilota, znalaza kolejny kana. I patrzya. Ostronie, starajc si nie uszkodzi go bardziej, Lund cigna sweter z Wysp Owczych. Spojrzaa na zakrwawion dziur. Zastanawiaa si, czy sweter da si naprawi. Sama tego nie zrobi. Ale... Suknia lubna cigle wisiaa na manekinie, ze szpilkami i nitkami w rkawach i przy dekolcie. Byy to jedyne rzeczy, jakie jej matka w yciu robia. Zupenie jakby prowadzia jednoosobow kampani na rzecz zamcia caej eskiej populacji wiata. Zostawia sweter przy maszynie do szycia. Vibeke wysza ze swojego pokoju, ziewajc i utyskujc. - Wiesz, ktra godzina? - Wiem. Vibeke spojrzaa gronie na st. - Nie rozrzucaj wszdzie swoich rzeczy, prosz. Nic dziwnego, e z Marka taki baaganiarz. Zobaczya rozcicie, oczywicie. Podesza, pochylia si, spojrzaa.

- Co si stao? - Nic. - Masz dziur na ramieniu. Na kuchence stay gulasz misny i ziemniaki. Sos zakrzep, ziemniaki wyschy. Lund naoya je sobie na talerz i wsadzia do mikrofalwki. - Kot mnie podrapa. - Nie wmawiaj mi, e to dzieo kota. - To by dziki kot. Patrzyy na siebie. Zawary co w rodzaju rozejmu. W kadym razie w tej sprawie. - Dlaczego nie odpucisz sobie tej pracy? - spytaa Vibeke. - Teraz, gdy moesz mie porzdne ycie? Zapiszczaa mikrofalwka. Jedzenie okazao si ledwie ciepawe. Wystarczy. Bya godna. Siada, wzia widelec, zacza je. - Mwiam ci rano. Tylko do pitku. Jeli to problem, moemy si przenie do hotelu. Jej matka podesza do stou ze szklank wody w rku. - Dlaczego to miaby by problem? Dlaczego...? - Przepraszam - powiedziaa Lund z penymi ustami. - Jestem zmczona. Nie kmy si. - My si nigdy nie kcimy. Ty zawsze wychodzisz. Lund podniosa do ust kolejn porcj misa i ziemniakw. Jadaa to, odkd sigaa pamici. Nic specjalnego, po prostu poywienie. Zawsze takie samo. - Pyszne - umiechna si do matki. - Naprawd. Vibeke przygldaa si jej uwanie. - Bengt pyta, czy przyjedziesz na parapetwk w sobot. Przygotuje pokj gocinny. Wpatrywaa si w talerz, oceniajc, ile zjada i co zostao. - Bengt tu dzwoni - kontynuowaa Vibeke. - Dzisiaj po poudniu. Zastanawia si, gdzie jeste. Lund spucia gow. Zakla. - Nie powiedziaa, e bd tu do pitku, prawda? - Oczywicie, e powiedziaam! Miaam kama?! Lund odepchna talerz, wzia piwo z lodwki, posza do swojego pokoju i zadzwonia. Bengt Rosling si nie zoci. Nigdy. By ponad takie zachowania. Albo poniej. Nie

miaa pojcia. Rozmawiali o parapetwce i sonie polarnej, gawdzili, zachowywali si tak, jakby nic si nie stao. Jakby wszystko byo w porzdku. On nie wiedzia, e Sarah w trakcie tej rozmowy oglda wiadomoci na swoim komputerze. ciszya dwik. Wszystkie dotyczyy Hartmanna. W pitek bdzie w Szwecji. Z Markiem, i na chwil z matk. Zacznie si nowe ycie. Przeszo zniknie. Kopenhaga i Carsten. Odznaka podkomisarza. Po rozmowie z Bengtem poczua si lepiej, szczliwa odoya telefon. Od razu sobie przypomniaa, co zapomniaa powiedzie. Zanim zadzwonia ponownie, telefon sam si odezwa. Wiedziaa, e to Bengt. Odebraa wic i powiedziaa powoli: - Kocham ci. - Rany! A to mnie uszczliwia. Meyer. Syszaa, e prowadzi. Wyobrazia sobie, jak jego samochd jedzie za szybko przez czarny deszcz. Chipsy serowe na siedzeniu pasaera. Guma do ucia i papierosy. - Czego chcesz? - Kazaa mi obdzwoni szpitale! - Udawa uraonego. - W pitek przyjto Lyngego. - Na jak dugo? - Do sidmej rano nastpnego dnia. Ten kretyn jest uzaleniony od heroiny. Napieprzy sobie metadonem czy czym takim. Troels Hartmann by w telewizji. Niemal waln pici pyskatego reportera. Potkn si na prostym pytaniu: Zaprzeczy pan, e zatai informacje ze wzgldu na wybory?. Uwaaa Hartmanna za spokojnego i rozsdnego czowieka. - Czy Lynge mg si wymkn? Haaliwa, chrupica przerwa. - Bez szans. Trzymali go w sali oglnej. Dostawa leki. By tam ca noc. - Zostawisz te chipsy w spokoju? Jeli s w caym samochodzie... - Cay dzie nic nie jadem. - Znalaze rower Nanny? - Nie. - A co z jej komrk? Te bya w samochodzie Hartmanna. Co wydawao si dziwne. - Laboratorium nad ni pracuje. Po raz ostatni dzwonia w pitek. Moe ze szkoy. Nie

s pewni. - Dobra. Wrcimy tam rano. - Nie, Lund. Ty nie wrcisz. Cigle jad chipsy. Syszaa, jak chrupie, jak pochania je w taki obkany sposb, jakby na caym wiecie nie byo ju ani jednej paczki. - Dlaczego nie? - Wpadem na Bucharda. Hartmann chce si spotka. Chodzi o ciebie. Zastanowia si nad tym. - Przepij si. Napisz raport. - Dziki. pij sodko, kochana. - Bardzo mieszne. - Lund? Pomyl o tym. Hartmann nie zadzwoni do ciebie poprosi o to spotkanie. Zadzwoni do Bucharda. Albo moe... - to chrupanie doprowadzao j do szalestwa -...do kogo wyej. Politycy siedz nam na karku. Zao si, e kady z nich dzwoni na gr, eby nam nasra na gow. Przepij si z tym. W malekiej sypialni, suchajc, jak jej matka krzta si po kuchni, porzdkuje, zamiata, Sarah Lund ledzia wiadomoci na komputerze. Uwanie, sekunda po sekundzie obserwowaa Troelsa Hartmanna.

RODA 5 LISTOPADA Hartmann dotar do komendy tu po dziewitej i poszed prosto do gabinetu Lund. Siad w jasnym zimowym socu wpadajcym przez wskie okno naprzeciwko niej i Bucharda. Ostra, powana Rie Skovgaard zaja miejsce obok niego i ledzia kade sowo. - Mogem unikn tego caego gwna z wczorajszego wieczoru - mwi - gdybym zrobi to, co trzeba, i od razu wyda owiadczenie. Zanim wasi ludzie pucili przeciek. To bya polityka, wiat, ktrego Lund z powodzeniem unikaa a do teraz, do sprawy Birk Larsen. Gubia si w tym. Jednak troch j intrygowa. Szef pochyli si do przodu, spojrza Hartmannowi w oczy i rzek: - Std nie byo adnych przeciekw. Gwarantuj. - Kierowca si przyzna? - spyta Hartmann. Lund pokrcia gow. - Nie, i si nie przyzna. Jest niewinny. Twarz z plakatu, przystojna, mylca, yczliwa, znikna. Teraz Troels Hartmann dosta szau. - Chwila, moment. Wczoraj powiedziaa pani... - Wczoraj powiedziaam, e jest podejrzany. By. Ju nie jest. Tak si zdarza. Dlatego prosilimy, by zachowa pan milczenie. - Ale nadal mwicie, e kto uy mojego samochodu? - Bo kto uy. - Moe go skradziono - doda Buchard. - Skradziono? - Ten pomys chyba mu si nie podoba. - Kiedy to podacie do wiadomoci publicznej? - Jeszcze nie teraz - odpara Lund. - Musimy poczeka. - Na co? - chciaa wiedzie Skovgaard. Lund wzruszya ramionami. - Kierowca zosta ranny. Dzisiaj go przesucham. Zobaczymy, co ma do powiedzenia... - Jeli nasz samochd zosta skradziony - przerwaa jej Skovgaard - trzeba o tym

zawiadomi pras. Potencjalne szkody... Lund skrzyowaa ramiona, patrzya na Hartmanna, nie na kobiet. - Pomogoby nam, gdyby mczyzna, ktrego szukamy, myla, e podejrzewamy kogo innego. - Nie moemy w to dalej gra - rzek Hartmann. - Rie napisze owiadczenie. Odwrci si do Bucharda. - Pokaemy panu jego tre. I wydamy je. Gdy tylko... Lund przecigna swoje krzeso przez cay gabinet i siada tu przed Troelsem. - Naprawd byabym zobowizana, gdyby pan si wstrzyma. - Nie mog pani pomc. - Potencjalne szkody... Hartmannowi zalniy oczy. - A co z moj szkod? Ju zostaa wyrzdzona. A sytuacja jeszcze si pogarsza. Buchard... Szef kiwn gow. - Przedstawimy panu tre owiadczenia - obieca Hartmann. - Jeli znajdzie pan w nim bd, prosz nas poinformowa. Inna opcja nie wchodzi w gr. - Doceniam to. - To wszystko. - Hartmann wsta. - Na dzisiaj skoczylimy. Do widzenia. Lund wcale nie skoczya. Wysza na korytarz. Dogonia Hartmanna i Skovgaard, gdy szli w stron spiralnej klatki schodowej. - Hartmann! Hartmann! Zatrzyma si, spojrza na ni bez umiechu. - Gdyby mnie pan tylko wysucha... - Prasa traktuje mnie jak podejrzanego. - Hartmann wymierzy palec w jej klatk piersiow. - Jakbym to ja zabi to dziecko. - W telewizji powiedzia pan, e bdzie wsppracowa. - Ju wsppracowalimy - poprawia Skovgaard. - I prosz, do czego nas to doprowadzio. Lund staa przed Hartmannem i patrzya mu prosto w oczy, natarczywie. - Potrzebuj paskiej pomocy. - Musimy i - powiedziaa Skovgaard. - Lund? Svendsen z Wydziau Zabjstw wyszed z centrum koordynacyjnego i kiwn na ni. - Masz goci.

Dotkna ramienia Troelsa Hartmanna. - Chwileczk, prosz. Jeszcze nie skoczylimy. Jedn minut. Niech mi j pan powici. Na kocu dugiego korytarza stay dwie postaci. Potny mczyzna o smutnej twarzy z gstymi bokobrodami, w czarnej skrzanej kurtce. Kobieta w powym gabardynowym paszczu, o kasztanowych wosach, adna, sprawiaa wraenie zagubionej i przeraonej. On mitosi czapeczk w niespokojnych doniach. Czekali na co, czego wcale nie pragnli. Ona wpatrywaa si w lnice czarne marmurowe ciany. Przylgna do jego ramienia. Lund ruszya do nich szybko. Wyjaniaa co, gdy szli korytarzem. Minli Hartmanna i Rie Skovgaard, ktrzy odsunli si na bok. Nikt nic nie mwi. Nie byo takiej potrzeby. Kobieta na uamek sekundy odwrcia si i spojrzaa, a potem posza dalej. - Jestemy spnieni - ponaglia Skovgaard. - Musimy i. Lund wrcia. Hartmann nie mg oderwa wzroku od smutnej pary. - Troels? - Czy to...? - spyta. Lund kiwna gow, patrzya na niego i czekaa. - Czy to co zmieni? - Tak. - Ma pani pewno? - warkna Skovgaard. - Mam pewno, e jeli wydacie owiadczenie, stracimy okazj. I moe przewag. Lund westchna i wzruszya ramionami. - Mamy tak niewiele. Bd si staraa zrobi wszystko, co si da. - Dobrze. - Nie patrzy na Skovgaard, ktra piorunowaa go wzrokiem. - Tylko do jutra. A potem... Lund... Suchaa. - Jutro - cign Hartmann - przedstawimy jasne stanowisko. Bez wzgldu na to, co pani powie. Theis i Pernille Birk Larsen siedzieli w pokoju Lund i suchali. Na biurku staa nietknita kawa. - Mamy wstpny raport patologa - relacjonowaa podkomisarz. - Badania jeszcze trwaj. Pogrzeb... - Musimy wyjecha - przerwa jej Birk Larsen. - Dzisiaj po poudniu pojedziemy nad morze. Ci wszyscy cholerni dziennikarze. Chopcy... - Spojrza jej w twarz. - Wasi ludzie cay

czas krc si po mieszkaniu. Jak nas nie bdzie, moecie robi, co si wam podoba. - Jeli tego pastwo sobie ycz. - Co oni z ni robi? - spytaa Pernille. - Jeszcze kilka bada. Nie wiem dokadnie. - Kamstwo. Zawsze z niego korzystaa. Powiadomimy pastwa, kiedy bdzie mona odebra ciao. Lund pomylaa, e matka mylami jest gdzie indziej. Zagubiona we wspomnieniach. Albo w wyobrani. I znowu odezwa si ojciec. - Gdzie Nanna trafi? - Do domu pogrzebowego. Mog go pastwo wybra. Pernille si przebudzia. - Co si z ni dziao? - Sikna nosem. - Co on jej zrobi? Lund rozoya rce. - Musz poczeka na kocowy raport. Rozumiem, e chc pastwo wiedzie. To... Theis Birk Larsen sprawia wraenie, jakby chcia wepchn sobie w uszy swoje wielkie rce. Zapukano do drzwi. Jeden z czonkw zespou przeprosi i spyta o dokumenty z biurka. Tyle tego byo, a oni tak mao mwili. Lund pomagaa koledze. Nie zauwaya, e drzwi pozostay otwarte. Ale Pernille Birk Larsen zauwaya i dostrzega szpar. I przez ni wstrznita zajrzaa do ssiedniego pomieszczenia. Znajdowao si tam centrum koordynacyjne. Zdjcia na cianie. Kostki skrpowane czarnym plastikiem. Posiniaczone nogi na srebrnym stole. Martwa twarz, twarz Nanny, pokryta ranami, zamknite oczy, wargi sine i napuchnite. Zakrwawione oko. Zamany paznokie. Majtki ze znacznikiem. Rozerwana koszulka. Strzaki wskazyway szczegy, lady krwi i cicia. Kka oznaczay plamy, notatki opisyway uszkodzenia. Jej ciao, na boku, rce skrpowane, nogi te. Lece na stole, o dziwo, spokojnie. Pernille wstaje. Oddech jej huczy, serce pdzi, Theis te wstaje, podchodz do drzwi. Jeden dwik: spada owek, ktry strcia. Czar pryska. Lund podniosa wzrok. Wezbraa w niej furia, szarpna funkcjonariusza, wypchna

go z pokoju, krzyczc: - Zamknij drzwi! Odwrcia si do nich. - Przepraszam - wyszeptaa. Stali w milczeniu. Wielki mczyzna i jego ona. Niezdolni do paczu. Ani do odczuwania. - Przepraszam - powtrzya i chciao jej si wy. On jedn rk ciska biurko, drug palce ony. - Chyba czas na nas - rzek. Szli korytarzem niczym dwa duchy zagubione w otchani, rka w rk, nie zwaajc, dokd podaj. - Prosz do mnie dzwoni w razie potrzeby, w kadej chwili - zawoaa Lund za nimi. aowaa, e nie ma im nic innego do powiedzenia. Dyrektor Koch nie miaa czasu dla policji. - Musz w tej szkole przywrci porzdek - powiedziaa. - Przed nami naboestwo aobne. Wygosz mow. - Tego pani akurat nie musi robi - stwierdzia Lund. Rozmawiay na korytarzu przed klas Nanny. Dzieciaki wchodziy i wychodziy. Oliver Schandorff, zauwaya Lund, krci si w pobliu, prbujc podsuchiwa. - Nie moe pani zakada, e szkoa ma z tym co wsplnego. Meyera cigno do ktni jak gwd do magnesu. - Wie pani co? Jeli pozwoli nam pani wykonywa swoj robot, moe do tego dojdziemy. Uraczy j swoim najpaskudniejszym spojrzeniem. Po jej odejciu doda: - Lynge przyjecha w poudnie i kazano mu zostawi plakaty w piwnicy. Kto widzia te, jak krci si w pobliu sali gimnastycznej. - Po co? - Nie mam pojcia. Moe czu si nie w formie. Albo byo mu niedobrze. Albo lubi si gapi na dziewczyny grajce w siatkwk. - Moe gdzie tam zgubi kluczyki. Meyer wzruszy ramionami. - Kto mia potem wuef? - spytaa Lund. - Nikt. Nastpne zajcia odbyy si w poniedziaek. Nikt nie zgosi znalezienia adnych kluczykw. Ale niespodzianka.

Szli korytarzem w stron wyjcia. - Co wiemy o dziewczynie? Meyer przejrza swoje notatki. - Najlepsza uczennica. Dobre oceny. Lubiana. adna. Nauczyciele j cenili. Chopcy chcieli si z ni przespa. - A ona? - Sypiaa tylko z Oliverem Schandorffem i zerwaa z nim p roku temu. - Narkotyki? - Nic. I zwykle te nie pia. Mam zdjcie z imprezy. Nikt jej nie widzia po dwudziestej pierwszej trzydzieci. Lund zerkna na odbitk w rku Meyera. Nanna w jaskrawej niebieskiej peruce i w kapeluszu wiedmy, obok niej Lisa Rasmussen. Obie umiechnite, Lisa jak nastolatka, Nanna raczej... - Wyglda... wyglda dojrzale. - Meyer zerkn do notatek. - To znaczy? - To znaczy, e wyglda dojrzale. Zwaszcza w porwnaniu z koleank. Pokaza nastpne zdjcie. Znowu Nanna i Lisa, moe chwil wczeniej lub pniej. Lisa obejmujca Nann, ktra umiecha si szeroko i tym razem ma otwarte usta. Lund zerkna na peruk i kapelusz. - Zadaa sobie tyle trudu z kostiumem i wysza wczeniej? - Tak. mieszne, co? Lund rozejrzaa si po korytarzu, spojrzaa na szafki i plakaty na cianach. Meyer trci j notesem. - Masz jakie odpowiedzi? - spytaa. - Mam pytania, Lund. To ju co. Zabrali Lis Rasmussen do pustej klasy. Pierwsze pytanie zadaa Lund. - Nie mwia nam, e Oliver i Nanna pokcili si na parkiecie. Dlaczego? Nastolatka wyda wargi, nim odpowiedziaa. - To nie byo wane. Meyer zerkn na ni. - Twoj najlepsz przyjacik zgwacono i zamordowano, a to nie byo wane? Nie zamierzaa paka. Dzisiaj by dzie wrogoci wobec gliniarzy. - Taczyymy. Podszed Oliver. To nie by jaki wielki dramat.

Lund si umiechna. - Oliver rzuci krzesem. Nic. - Nanna pia? - Nie - odpara nadsanym gosem. - Ty pia - stwierdzi Meyer. Wzruszenie ramion. - Troch. Co z tego? - Dlaczego zerwali? - spyta. - Nie wiem. Pochyli si nad stoem i spyta bardzo powoli: - Dla. Cze. Go. Zer...? - Powiedziaa mi, e on jest niedojrzay! e to dzieciak. - Ale ty mylaa, e ona z nim jest? - Nie mogam jej znale. Nadesza kolej Lund. - O co si pokcili? - Oliver chcia z ni porozmawia. Ona nie chciaa. - I wysza. Gdzie by wtedy Oliver? - Za barem. Wypada jego kolej. - Jeste pewna? - Widziaam go. Meyer przesun po stole kartk papieru, cay czas patrzc na dziewczyn. - To grafik dyurw za barem - wyjania Lund. - Nie ma na nim jego nazwiska. Nikt inny nie pamita, eby pracowa tamtej nocy. Nie spojrzaa na grafik. Tylko zagryza warg jak mae dziecko. - Co miaa na sobie? - spyta Meyer. Chwila namysu. - Kapelusz czarownicy ze spink. Niebiesk peruk. Miot. Z gazek. I tak zniszczon sukni... - Byo zimno, Lisa - wtrci si Meyer. - Nie pomylaa, e to dziwne, e ona ma na sobie tak niewiele? - W klasie miaa chyba kurtk. - A wic posza na gr - zauwaya Lund.

- Ale nie - wci si ostro Meyer. - Zesza na d. Tak nam wczeniej mwia Lisa. Spojrza na ni. - Na d, prawda? - Na d - mrukna dziewczyna. - Wic skd wzia kurtk? - naciskaa Lund. - Wanie - popar j Meyer. - Skd? - Nie wiem, czy miaa kurtk. Tu byo peno ludzi... Lisa Rasmussen urwaa zaczerwieniona, z widocznym poczuciem winy. Meyer przyjrza si jej. - Mylaem, e dzisiaj nie bdziesz paka, Liso. Dlaczego nagle stao si to takie trudne? - Nie wiesz, kiedy wysza ani czy Oliver poszed za ni - powiedziaa Lund. - Wiemy, e nas okamujesz! - wrzasn Meyer. - Czy Oliver znalaz kluczyki do auta? Przelecia j w samochodzie, eby udowodni, jaki jest mski? Patrzya na to? Lund interweniowaa, obja dziewczyn ramieniem. Teraz ju zy pyny strugami. - To wane, eby nam powiedziaa wszystko, co wiesz - mwia. Usyszeli piskliwy gos maej, przeraonej Lisy Rasmussen, ktra skamlaa: - Ja nic nie wiem. Zostawcie mnie. Zadzwonia komrka Meyera. - Musisz nam powiedzie... - zacza Lund. - Nie musi - przerwa jej Meyer i sign po kurtk. W szkolnej piwnicy cign si labirynt pomieszcze. Wszystkie po kolei przeczesywa Svendsen, gderajc, e musi to robi sam. Znalaz miot z gazek i jak plastikow torb w pomieszczeniu przerobionym na gara dla rowerw. Lund patrzya. Rzdy metalowych drzwi. Za nimi pomieszczenia jak cele. W plastikowej torbie znajdowaa si niebieska peruka. - Co z jej rowerem? - Jestem tu sam - owiadczy Svendsen po raz czwarty tego ranka. - Zapiecztuj ten rejon. cignij na d technikw, ca ekip - rozkazaa Lund. Weber siedzia przy komputerze. Z kadym dniem bardziej si z nim oswaja. - Widziae sondae? - spyta. - Licz si jutrzejsze sondae - odpar Hartmann. - Kiedy zobacz, e jest koalicja... Morten Weber skrzywi si niezadowolony.

- Dopki Kirsten Eller nie podpisze, nie licz gruszek na wierzbie. - Wczoraj wieczorem z nimi rozmawiaem. To zaatwione, Morten. Przesta si zamartwia. Skovgaard skoczya rozmow telefoniczn. Te nie wygldaa na uszczliwion. - O, chyba si upodabniacie do siebie - zauway Hartmann. - Co zrobiem le tym razem? - Ludzie Eller uwaaj, e jeste mao konkretny - poinformowaa go Skovgaard. Niektrzy nasi te. - Powiedz im... powiedz im, e samochd ukradziono. Zadzwoni telefon Webera. - Czemu nie powiedzie im prawdy? - spyta, zanim go odebra. - Pomagamy policji. - Policja ma wasne cele - odpara Skovgaard. - W ogle ich nie obchodzimy. Hartmann si zjey. Ta Lund go intrygowaa. Mia ochot da jej szans. - Nie bd tego wykorzystywa, Rie. Nie jestem takim politykiem. - Czasami sprawiasz, e chce mi si krzycze - wybuchna. - Rb tak dalej, a nie bdziesz w ogle politykiem. - To bya Kirsten Eller. - Weber si rozczy. - Chce ci widzie. Ju. - Spojrza na Hartmanna sponad okularw. - Mylaem, e masz to zaatwione, Troels. - Czego ona chce? - Nie powiedziaaby tego takiemu pachokowi jak ja, prawda? Do oczywiste, nie sdzisz? Hartmann milcza. - Chce si zabezpieczy - powiedziaa Skovgaard. Oboje spojrzeli na niego, jakby powinien o tym wiedzie. - Kto by nie chcia? - westchn Weber. Hartmann wsta. - Poradz sobie z Kirsten Eller. Pitnacie minut pniej Hartmann siedzia w sali konferencyjnej Partii Centrum. Eller si nie umiechaa. - Zlekcewayam nastroje w ugrupowaniu - powiedziaa. - To znaczy? - To zamieszanie z policj. Teraz ludzie o tobie mwi. Zwolennicy Bremera czuj twoj krew. - Samochd skradziono. Kierowca jest niewinny.

- Dlaczego nikt o tym nie wie, Troels? - Bo policja prosia, eby zaczeka. I tak naleao zrobi. Co to zmienia? - Wiele. Moge mnie ostrzec. - Nie. Nie mogem. Policja prosia, bym nikomu nie mwi. - Dzisiaj rano dzwoni do mnie Bremer. Zaproponowa, e zbuduje dziesi tysicy mieszka komunalnych o minimalnym czynszu. - Znasz go. Nic z tego nie wyjdzie. - Przykro mi, Troels. Nie bdzie koalicji. Nie mog. W tych okolicznociach... Hartmann poczu, jak skacze mu cinienie. - Bremer ci zwodzi. Chce, eby si wahaa, a bdzie za pno, ebymy zawarli umow. Wtedy zostawi ci na lodzie. Nie dostaniesz mieszka. Bdziesz miaa szczcie, jeli dostaniesz fotel wiceburmistrza. - To decyzja ugrupowania. Nic nie mog zrobi. Chcia krzycze. Nawrzeszcze na ni, e jest taka gupia, ale nie zrobi tego. - Chyba e, oczywicie, masz lepsz ofert - dodaa. Bremer przygotowywa si w studiu do programu telewizyjnego. wiata i kamery. Makijaystka. Klakierzy. Z trudem hamujc wcieko, Troels Hartmann wtarabani si do rodka, podszed, spojrza na rozemian posta w biaej koszuli, z upudrowanymi policzkami, i wysycza: - Ty bezwzgldny gnojku. Bremer z umiechem potrzsn siw gow. - Przepraszam? - Syszae. Makijaystka przerwaa pudrowanie. Staa i suchaa. - Nie mam teraz czasu, Troels - powiedzia Bremer z przyjaznym westchnieniem. - Ty chyba te. Pniej... - dam wyjanie. Podeszli do okna, by zachowa pozory osobnoci. Hartmann nie liczy si ze sowami. By wcieky, jeszcze zanim tu dotar. - Najpierw podkrade mi koncept. Teraz zaproponowae nierealn liczb mieszka komunalnych, chocia wiesz, e ich nigdy nie zbudujesz. - Ach. - Bremer machn rk. - Rozmawiae z Kirsten. Straszna papla. Ostrzegaem ci. - Potem wykorzystae mier modej dziewczyny, eby pogorszy moj sytuacj...

Gdy my staramy si pomc policji i rodzicom. Twarz Bremera spochmurniaa. Przysun si do Hartmanna, machajc mu palcem przed nosem. - Jak ci si zdaje, do kogo mwisz? Mam dostosowywa swoje propozycje do kadej afery, w ktr si pakujesz? Doronij, chopczyku. Nie masz nic wsplnego z samochodem, ale nie bdziesz tego podawa do wiadomoci publicznej. Mylaem, e Rie Skovgaard ma wicej rozumu. - To, co robi, to moja sprawa. Burmistrz si rozemia. - Dzieciak z siebie, Troels. Nie miaem pojcia, e to wyglda tak fatalnie. Nieporadna koalicja z baznami Kirsten... Co ty sobie myla? - Nie zniaj si do tego poziomu, Bremer. Dla ciebie to moe by trudne, wiem... - O matko. Zupenie jakbym znowu ukada si z twoim ojcem. Desperacja. Paranoja. Jakie to smutne. - Mwi ci... - Nie! - Gos Poula Bremera ponis si po studiu, na tyle donony, by wszystkich uciszy, Hartmanna rwnie. - Nie - powtrzy, ju ciszej. - Nic nie mwisz, Troels. Id mi poszuka prawdziwego mczyzny do walki. Nie jak kuk w szykownym garniturku. Koci by zwyczajny i zimny, kapan w zasadzie te. Siedzieli, a on im podawa opcje. Modlitwy, muzyka, kwiaty. Tylko nie to, czego potrzebowali najbardziej: zrozumienie. Zupenie jak lista zakupw. - Moe by A Spotless Rose is Growing? - spytaa Pernille, przegldajc z Theisem ksieczk z hymnami. Kapan mia na sobie brzow marynark i szary sweter polo. Zerkn na ksig i rzek: - Numer sto siedemnacie. Pikny hymn. Jeden z moich ulubionych. - I chciaabym, eby tu byo piknie, i mnstwo kwiatw - dodaa. - To zaley od pastwa. Mog poda nazwiska kilku kwiaciarzy. - Ona uwielbia kwiaty. Siedzcy obok niej na twardej awce Theis Birk Larsen wpatrywa si w kamienn podog. - Niebieskie irysy. I re. - Co jeszcze nam zostao do omwienia? - spyta Birk Larsen.

Kapan zerkn do notatek. - Nic. Tylko mowa pogrzebowa, ale sugeruj, ebycie pastwo sami co napisali. W domu. Kiedy bdziecie mieli czas. Zerkn na zegarek. - Nie moe pan mwi, co si z ni stao - zaznaczya Pernille. - Tylko Nanna, ktra zostaa w waszej pamici. Oczywicie. Duga cisza. Nagle Pernille powiedziaa: - Nanna bya zawsze szczliwa. Zawsze. Zapisa co. - To adne, powiem to. Birk Larsen wsta. Kapan te. Ucisnli sobie donie. Pernille rozejrzaa si po chodnym ciemnym wntrzu. Prbowaa sobie wyobrazi tu trumn, zobaczy w rodku sztywne, zimne ciao. - Gdybycie chcieli z kim porozmawia... - odezwa si kapan, jak lekarz proponujcy spotkanie. W jego oczach wida byo wypracowane, wywiczone wspczucie. Pamitajcie, e ju jej dobrze. Nanna jest teraz z Bogiem. Kiwn gow, jakby to byy najmdrzejsze, najodpowiedniejsze sowa, jakie mg znale. - Z Bogiem - powtrzy. W milczeniu ruszyli do drzwi. Pernille przystana po dwch krokach, odwrcia si, spojrzaa na duchownego w brzowej marynarce i ciemnych spodniach. - Co mi z tego przyjdzie? On ju odnosi krzeso. Notatnik mia w kieszeni, jak ciela notes z pomiarami. Pewnie w mylach podlicza rachunki. - Co mi z tego przyjdzie?! - krzykna. - Kochanie... - Birk Larsen prbowa chwyci j za rk. Wyrwaa mu si. - Powiedzcie! - krzyczaa Pernille na mczyzn na stopniach, zamarego w drodze do otarza, unieruchomionego przez jej wcieko. - Co mi z tego przyjdzie? Wy ze swoimi witoszkowatymi gadkami... Nie odszed. Zebra si na co na ksztat odwagi. Wrci, stan twarz do niej. - Czasami ycie nie ma sensu. Nie ma litoci. To straszliwe straci crk. Wiara pomaga odnale nadziej. Si.

Pernille dyszaa pytko, serce jej omotao. - Wiedzie, e ycie ma sens... - Niech mi pan nie wciska tego gwna! - krzykna Pernille skrzeczcym gosem. Nie obchodzi mnie, czy ona jest z Bogiem! Rozumie pan? Przyciskaa donie do piersi. Jej gos si zaamywa. Kapan zosta na miejscu, przed otarzem. Theis Birk Larsen zamar, schowa twarz w doniach. - Rozumie ksidz? - zawodzia Pernille. - Ona powinna by... - w ciemnym, zimnym kociele zatrzepota gdzie ptak, suche skrzyda zaszeleciy pod sufitem... - powinna by ze mn. Lund ua gum nikotynow. Patrzya na rudowosego dzieciaka, Olivera Schandorffa. Wykrzywiona twarz, wierzbice palce. Usadzony w pustej klasie, wydawa si nerwowy jak cholera. - Wczoraj wczenie wyszede ze szkoy, Oliverze. Nie byo ci na lekcjach w poniedziaek. - Pochorowaem si. - Lenistwo to nie choroba - powiedzia Meyer. Schandorff spojrza spode ba, wyglda na starszego o dziesi lat. - Masz siedemnastoprocentow absencj - dodaa Lund, zerkajc w notatki. - Klasowy gbur - dooy Meyer z szelmowskim umiechem. - Synalek bogatych, niezaangaowanych, pobaliwych rodzicw. Znam ci. - Suchajcie - krzykn Schandorff. - Pokciem si z Nann. To wszystko. Lund i Meyer wymienili spojrzenia. - Rozmawiae z Lis? - spyta Meyer. - Co jeszcze mwia? - Ja nic nie zrobiem. W yciu bym nie skrzywdzi Nanny. - Dlaczego ci rzucia? - chciaa wiedzie Lund. Wzruszy ramionami. - Bo tak. Co mnie to obchodzi? Meyer wychyli si do przodu, powcha drogi niebieski sweter Schandorffa. - Pewnie jej si nie podobao, e bierzesz. Schandorff przetar usta doni. - Cztery miesice temu aresztowano ci za speeda. I dwa miesice pniej j eszcze raz. - Meyer znowu poniucha. - Powiedziabym, e jeste... Spojrza na dzieciaka, zdumia si, jakby co zobaczy. Pochyli si, zbliy si do jego twarzy na kilkanacie centymetrw. Schandorff odsun si, przestraszony.

- Czekaj - powiedzia Meyer niecierpliwie, zagldajc mu w oczy. - Co to? - Co? - Co tam masz... taki punkcik... W oku. Meyer wycign palec. Schandorff dotar ju na kraniec siedzenia, nie mia si gdzie przesun. - Ach - Meyer odetchn z ulg. Cofn si. - To nic takiego, to tylko twj mzg... - Spierdalaj - burkn chopak. - Dawae to gwno Nannie? - rykn Meyer. - Powiedziae... hej, nakrmy si... och, a majteczki to lepiej zdejmiemy... Ruda gowa wysuna si do przodu. - Nanna nie za bardzo to lubia. - Co? - spytaa Lund. - Prochy czy...? - Jedno i drugie. - Wic przestae si z ni cacka? - Meyer opar brod na rkach. Zaj pozycj: to nas donikd nie prowadzi. - Na parkiecie. Rzucae krzesem. Krzyczae na ni. - Byem pijany! - Och! - Meyer si rozjani. - A wic w porzdku. A po dwudziestej pierwszej trzydzieci co robie? - Pracowaem za barem. Lund przesuna kartk po stole. - Nie ma ci w grafiku. - Pracowaem za barem. Znowu Meyer. - Kto ci widzia? - Mnstwo ludzi. - Lisa? - Widziaa mnie. - Nie, nie widziaa. - Chodziem. Zbieraem szklanki... - Suchaj, mzgu. - Meyer rozemia si gono, jako inaczej. Zimno i zowieszczo. Po dwudziestej pierwszej trzydzieci nikt ci nie widzia. Wsta, przysun krzeso do Schandorffa, siad tak blisko, e si dotykali. Obj go ramieniem. cisn. Lund westchna.

- Co zrobie, Oliverze? Powiedz wujkowi Janowi. Zanim si rozgniewa. Obaj wiemy, e to ci si nie spodoba. - Nic... - ledzie j? - Kolejne cinicie. - Chodzie po piwnicy? Schandorff wykrci si z jego uchwytu. Meyer mrugn do niego. - Nanna kogo miaa, co? Wiedziae o tym. Bye zazdrosny jak diabli. Nie artuj. Meyer kiwn gow. - Pomyl. Bogaty synalek. Szkolna gwiazda. Bya twoja. Jak to moliwe, eby jaka licznotka z takiej dziury jak Vesterbro robia ci w konia? Schandorff zerwa si, krzyczc i przegarniajc palcami swoje dzikie rude wosy. - Mwiem ju, co si stao. Jego gos wznis si o par tonw. W jednej chwili znowu sta si dzieckiem. - Kluczyki do samochodu... - zacz Meyer. - Co...? - Wiedziae, e samochd tam jest. - O czym pan mwi? - Nanna ci nie chciaa. Wic j zgwacie. Wrzucie j do kanau. W drodze do domu... - Zamknij si! Meyer czeka. Lund patrzya. - Kochaem j. - Oliverze! - Meyer umiecha si promiennie. - Dopiero co powiedziae, e nic ci to nie obchodzi. Kochae j, ale ona ci miaa za dupka. Wic zrobie to, co zrobiby kady bezwartociowy, may, nawalony gnojek. Zgwacie j. Skrpowae. Wsadzie do baganika czarnego samochodu... Oliver wrci na krzeso, ruda gowa krcia si na boki. - Wsadzie j tam, eby nikt nie sysza jej krzykw, a potem wepchne do kanau. Meyer waln pici tak mocno, e lece na stole dugopisy i notatniki a podskoczyy. Oliver Schandorff siedzia na krzele cichy, roztrzsiony. Lund czekaa. Po chwili powiedziaa bardzo spokojnie: - Oliver. Jeli masz nam co do powiedzenia, to lepiej to powiedz. - Zabierzmy go na komend - zaproponowa Meyer, sigajc po telefon. - Musimy sobie z Oliverem pogada na osobnoci, w celi. Otworzyy si drzwi i do sali weszy dwie osoby. Mczyzna w rednim wieku ubrany

w drogi garnitur. Za nim kobieta, ktra wygldaa na zmartwion. - Jestem ojcem Olivera - przedstawi si przybysz. - Chc zamieni sowo z moim synem. - Jestemy z policji - odpara Lund. - Przeszkadza nam pan w przesuchaniu. Prosz wyj. Mczyzna ani drgn. Kobieta patrzya na niego wyczekujco. - Postawilicie mu jaki zarzut? Meyer machn mu doni przed twarz. - Halo? Sysza pan...? Wycign portfel. Mign im przed oczami wizytwk. Erik Schandorff. Wypasiony prawnik z wypasionej firmy. - Prosz tak do mnie nie mwi - powiedzia. - Oliver pomaga... - zacza Lund. - Tato? Krzyk przeraonego dziecka. Nie dao si go pomyli z czym innym. - Chc z nim porozmawia - powtrzy ojciec. Na korytarzu Meyer sycza i przeklina pod nosem, Lund patrzya przez okno. Ojciec i syn, ten ostatni ze spuszczon gow, szli obok siebie. Oliver podnis gow i nagle ojciec z caej siy uderzy go w twarz. - Szczliwa rodzinka - mrukn Meyer, zapalajc papierosa. - Gdybym ja tak zrobi... Po chwili bogaty prawnik, bogaty dzieciak, cicha ona wyszli. Bez sowa. - Do zobaczenia, Oliverze! - zawoa Meyer. Lund opara si o cian, skrzyowaa ramiona, zamkna oczy. Przyglda si jej, gdy je otworzya. - Wiem, o czym mylisz, Lund. Niewykluczone, e byem dla niego troszk za ostry. Ale gdyby ten idiota tam nie wszed... - Dobra. - Nie do koca. Wiedziaem, co robi. Panowaem nad sytuacj. Cay czas. Szczerze... - Meyer. - Podesza do niego i spojrzaa mu w szeroko otwarte, uwane oczy. Powiedziaam, e dobra. Sprawd jeszcze raz na dole. Skontaktuj si z technikami. Jeli Oliver prowadzi ten samochd, oni powinni o tym wiedzie. Niech ustal czas przejazdu std do lasu. Wycigna z torby kluczyki do auta. - Co jeszcze?

- Wymyl co. - A ty, Lund? - Ja? - Idziesz do kina czy co? Kiwna gow, umiechajc si, gdy ju nie mg zobaczy jej twarzy. Kwiaty stay na kredensie, na maym stalowym parapecie nad kominkiem. Kwiaty przy zlewie zawinite w papier, bukiety na pododze. Niebieskie irysy. Re. Pernille mya naczynia, patrzc gdzie za okno. Kobieta z laboratorium kryminalistycznego siedziaa z chopcami przy stole, ktry zrobiy Pernille z Nann, umiechajc si do nich. W rku trzymaa patyczki z bawenian kocwk. Wygldaa najwyej na dwadziecia par lat. W kadym razie na niewiele starsz od Nanny w chwili, gdy ta wychodzia na imprez. - To naprawd konieczne? - spyta Theis Birk Larsen. - Potrzebujemy DNA - wyjania kobieta w granatowym mundurze. - Dla porwnania. Na dole sta zapakowany samochd. Walizki z ubraniami. Skrzynki z rzeczami dzieci. Vagn Skarbak pomaga jak zawsze. Przynis im nowe zabawki. Samochodziki. Tanie i malutkie, ale u Vagna byo jak zwykle krucho z pienidzmi. Ludzie z magazynu byli jak wszyscy. Jak Theis. Jak ona. Rozpaczliwie chcieli co zrobi i nie mieli pojcia co. - Ju? - spytaa kobieta i nie czekajc na odpowied, pochylia si nad stoem, najpierw wzia Antona, potem poprosia Emila o otwarcie ust. Pernille patrzya od zlewu, trzymajc w rku naczynia. Znowu byli w pokoju Nanny. Dwch mczyzn w granatowych mundurach krcio si tam, naklejao co, co notowao. Lotte, jej siostra, modsza, adniejsza, cigle singielka, sama spakowaa wikszo rzeczy. Teraz uciskaa ich wszystkich po kolei. - We jakie kwiaty, jeli chcesz - powiedzia Theis. Lotte spojrzaa na niego i pokrcia gow. - Chopcy - zwrci si do synw - idcie do wujka Vagna. Pomcie mu na dole. Pernille obiecaa, e niedugo doczy, i patrzya, jak wychodz. Niedugo. Po ich wyjciu zostawia zlew. Rozejrzaa si po baaganie w kuchni.

To tu, w tym ciasnym, ciepym pomieszczeniu dzie po dniu przeywali swj may cud. Tworzyli rodzin. czyo ich wsplne ycie, czua mio. Teraz mczyni w granatowych uniformach stpali cikimi krokami po pokoiku Nanny, otwierali szuflady te same, co wczoraj, mwili przyciszonym gosem, milkli, gdy obawiali si, e ona ich usyszy. Chopcy pdem wpadli na gr, chwycili latawce i jeszcze jakie zabawki. Pokazali jej samochodziki od wujka Vagna. - Uwaajcie na ostre krawdzie - ostrzega. - Uwaajcie. Ju zniknli, nie suchajc, jeden z mczyzn pody za nimi, niosc do samochodu jakie ksiki Nanny. Na doniach mia cay czas granatowe rkawiczki. Policjant, ktry zosta, by stary, mia brod i smutn twarz. Chyba nie czu si swobodnie. Nie patrzy jej w oczy. Opuci siw gow, jeszcze raz omit wzrokiem biblioteczk Nany. Wzia torb, gotowa do wyjcia. Mieszkanie wypeniaa wo kwiatw, od ktrej bolaa j gowa. Tu mieszkali. Tu siadali przy stole, przekonani, e to ich mae wielkie szczcie bdzie trwao wiecznie. A teraz uciekamy, umykamy przeraeni, jakby to bya nasza wina. Czy to by jeszcze ich dom? Pokryty nalepkami technikw kryminalistycznych, ladami ich butw. Proszek daktyloskopijny na cianach, na ktrych jeszcze wisiay fotografie licznej twarzy Nanny. Torba wrcia na stary, zniszczony dywan. Pernille wesza do pokoju crki, przygldaa si chwil, jak mczyzna pracuje, przetrzsajc skrawki krtkiego ycia dziewczyny. Siada na ku, czekaa, a on zdobdzie si na odwag, by na ni spojrze. - To nie potrwa dugo. Przepraszam... - Co si stao tam w lesie? - spytaa, mylc: Nie rusz si. Nie wyjd, dopki on si nie odezwie. Sam ma dzieci. Widziaa to po jego twarzy. Rozumia j. - Nie ze mn powinna pani rozmawia, prosz wybaczy. - Majstrowa co przy szufladzie w biurku Nanny. - Pracuj. Musi pani wyj. Pernille nie drgna. - Musz... - Oczy mia zamknite. Zobaczya jego bl, wiedziaa, e on jej bl te widzi. - Musz wiedzie, co si stao. Jestem jej matk...

Znowu biurko. Nie musia tego robi i oboje o tym wiedzieli. - Co si stao z moj crk? - Nie wolno mi... - Widziaam zdjcia. W waszym biurze... - Sowa, pomylaa. Musiaa znale te waciwe. - Stoj mi przed oczami i wyobraam sobie... nie moe by gorzej, ni sobie wyobraam. Gorzej nie. Przerwa, gow mia pochylon. - Nie moe by gorzej. Ale... - Poklepaa si po gowie. Mwia gosem sabym i cichym: - Tu mi si kbi... Policjant tkwi pochylony sztywno nad biurkiem. - Jestem jej matk. Mam baga? adnej odpowiedzi. - Ona codziennie umiera w mojej gowie. Znowu i znowu, i za kadym razem gorz ej. Musimy j pochowa... Mczyzna dra. - Musz wiedzie - powtrzya. I nie spucia z niego wzroku, a westchn. A potem tylko suchaa. Theis Birk Larsen rozejrza si po magazynie. Pomg Vagnowi Skarbakowi zanie szafk do ciarwki. Patrzy, jak chopcy bawi si samochodzikami. Sprawdzi rzeczy w samochodzie: rodzina sprowadzona do bagau, gotowa do wyjazdu. - Jakie wieci, Theis? Birk Larsen zapali papierosa, pokrci gow. Anton i Emil podbiegli, przywarli do obleczonych w czerwone ptno ng Skarbaka. Prosili o pienidze na lody. Rozemia si. - Czy ja wygldam jak skarbonka? - spyta, wywlekajc kieszenie na drug stron. Monety rozsypay si po pododze. - Kim jest ten kierowca, ktrego zapali? - zwrci si do Theisa. - W gazetach nawet nie ma jego nazwiska... - Nie wiem. Nic nam nie mwi. Czemu mieliby nam mwi? Birk Larsen rozglda si uwanie po magazynie, starajc si myle o tym, co zawsze: o zleceniach i inwentarzach, rachunkach do zapacenia, fakturach. Nie pomagao. Zupenie jakby mier Nanny uwizia ich w nieskoczonej teraniejszoci, w martwym punkcie w czasie, punkcie, z ktrego nie ma ucieczki. Bez perspektywy uwolnienia. - Jestemy tylko szarymi ludmi - mrukn.

- Nieprawda. Vagn Skarbak stan przy nim, nie zwracajc uwagi na chopcw, ktrzy znowu cignli go za kombinezon. - Dziki, e si wszystkim zajmujesz - powiedzia Birk Larsen. - Nie wiem, co... Za duo sw. Poklepa Skarbaka po ramieniu. - Uratowae moj skr. - Twarz Skarbaka skamieniaa od gniewu. Srebrny acuch poyskiwa na szyi. - Nie zapominaj. Ten ajdak dostanie to, na co zasuy. Tylko mi powiedz, jeli bdziesz chcia, ebym co zrobi. - Na przykad? - Jeli dostanie may wyrok. I wypuszcz go na warunkowe. Tylko mi powiedz, Theis... chc... - Pomc? - Birk Larsen pokrci gow. - Zrobi, co zechcesz... - Ona nie yje. Biedny Vagn. Gupi Vagn. Lojalny jak pies acuchowy. I rwnie bystry. - Nie yje. - Dwa okrutne, krtkie sowa. - Nie rozumiesz? Ale iskra pada, a wraz z ni wybuch gniew. Theis Birk Larsen waln swoj potn pici w szafk, ktra zachybotaa si na nkach. - Gdzie jest Pernille, do cholery? Pernille bya na grze, w kuchni, otoczona kwiatami, dawia si ich zapachem. Policjant dzwoni. I martwi si. - Pernille? Theis wszed po ni na gr. - Nie jedziemy. Zakoysa si na nogach, tak jak zawsze przed ktni. Nie kcili si czsto, a jeli ju, to zawsze on wygrywa. - Obiecaem chopcom. Mamy rezerwacj... - Nie jedziemy. - Wszystko umwione! Nie o to chodzi, e przegrywaa. Raczej po prostu nie walczya. A teraz wszystko si zmienio, wszystko przepado. Jeszcze sobie nie uwiadamiaa, co to oznacza. Ale sobie uwiadomi. - Nanna ya, kiedy samochd wpad do wody. Mwia gosem jednostajnym i spokojnym. I twarz te miaa spokojn.

- Co? - ya. Bya w baganiku. Uwiziona. I tona. Pernille wesza do pokoju crki. Ubrania. Drobiazgi. Rozrzucone - bagay o uporzdkowanie. Zadanie matki... Przekadaa ksiki, ubrania z jednego miejsca na drugie, jasne oczy zalniy, wypeniy si zami. Nagle zatrzymaa si i skrzyowaa ramiona. - Wyjedamy - owiadczy Theis, stajc w drzwiach. - I tyle. Sta obok akwarium, ktre wymarzya sobie Nanna. Pernille urzeky nagle pywajce zote ksztaty uwizione w rodku. Spoglday na zewntrz, niezdolne poj wiata za szyb. - Nie - powiedziaa. - Zostajemy. Chc widzie, jak go znajd. Chc zobaczy jego twarz. Rybki pyway w kko i w kko, zdumione swoimi odbiciami, nie mylc o niczym, nie zmierzajc donikd. - Musz go znale, Theis. Znajd. Sytuacja si odwrcia. Teraz Pernille decydowaa, a Theis bezradnie mitosi wczkow czapeczk. - Zostajemy tutaj - powtrzya Pernille Birk Larsen. - Ja przyprowadz chopcw, ty przyniesiesz walizki. Lynge odzyska przytomno. Banda na gowie, kroplwka podczona do rki. wiee rany i otarcia pokryway star blizn na policzku. lady krwi zaschy na siwym wsie. - John? - spytaa Lund. Ruch. Oddech. Uchylona powieka. Nie miaa pojcia, czy on j syszy. Czy syszy kogokolwiek poza niecierpliwym lekarzem, na ktrym wymusia, eby j wpuci. - Przykro mi, e tak si stao. Rozumiesz mnie? Brwi mczyzny drgny. - Wiem, e nie skrzywdzie tej dziewczyny. By podczony do maszyny z byskajcymi cyframi i wykresami. - Naprawd potrzebuj twojej pomocy, John. Musz wiedzie, co si stao w szkole. Kogo tam spotkae. Gdzie zgubie kluczyki. Niezabandaowane oko si poruszyo. Skierowao si na ni. - Zaparkowae samochd. Wzie plakaty. Poszede do sali gimnastycznej. Wtedy si le poczue? Lynge zakaszla, zadawi si czym.

Dwik, sowo. - Co? John? Kolejny dwik. Drca powieka otworzya si szeroko. We wzroku strach i bl. - Piwnica. - Poszede tam odda plakaty. Wtedy zgubie kluczyki? - Chopak si wciek. Pyta, co tam robi. - John. - Wstaa, przysuna si do jego ust, musiaa to usysze. - Kto si wciek? Ktry chopak? Znowu to rzenie. Czua jego zapach. - Byy tam rowery? Rowery? - Obok. Lund prbowaa sobie przypomnie, jak wyglda ta zatcha nora. - Pomieszczenie obok? - Kotownia. Dwik. Drzwi si otworzyy. Wrci lekarz, nie wyglda na zadowolonego. - Kogo spotkae w kotowni, John? Lund wyja z torby album szkolny ze zdjciami uczniw. Wskazaa Olivera Schandorffa. - Widziae go? - spytaa. - Tego? Spjrz, prosz. Znowu rzenie. I nagle: - Nie. - Jeste pewien? Spjrz uwanie. Lekarz ju sta nad nimi, machajc rkoma. - Dobra, do tego. Musi pani przesta. Prosz wyj... - Jedn chwil - odpara, nie ruszajc si z miejsca. - Tylko... Odepchna go, przytrzymaa szkolne zdjcie przed twarz rannego czowieka. - Wskazuj palcem, John. Jednego po drugim. Kiwnij gow, kiedy do niego dotr, dobra? Jeden po drugim. Po kolei. Gdy zatrzymaa si na wysokim ciemnowosym uczniu, zwyczajnym, miym z wygldu, John Lynge kiwn gow. - Widziae go w kotowni...? - Do. - Lekarz chwyci j za rami. - John?

Oko si otworzyo, spojrzao na ni. Poruszy gow. Leciusieko kiwn. Potwierdzajc. Lund wstaa, odepchna rk lekarza. - Tak, ju - powiedziaa. Meyer pali wanie na boisku szkolnym, gdy zadzwonia. - Musicie jeszcze raz wrci do piwnicy - powiedziaa Lund. Milcza przez chwil. - Prosz, powiedz, e to art. - Spojrza na technikw. By godny. Oni te. A Svendsen powoli wychodzi z siebie. - Zejdcie na d. - Technicy si pakuj. Zajrzelimy wszdzie. Jak Lynge? - Wyjdzie za tydzie. Jest tam kotownia? - Zamykaj j. Tylko wony ma do niej dostp. - Ju jad. Sysza ruch uliczny. Czarne, przemoczone deszczem ulice byy puste. Za kilka minut Lund doczy do niego. Meyer ruszy na d brudnymi betonowymi schodami. - Wiesz, e nie wolno rozmawia przez telefon w czasie jazdy? - Jeste ju tam? - Mamy tu wonego. - Musz wiedzie, co jest w rodku. - Dobra, dobra. Przytrzyma wonemu otwarte drzwi. - Wszede? - Tak! Poluzuj warkoczyki, dziewczynko, dobra? - Co widzisz? - w napiciu czekaa na odpowied. Chwila ciszy. - Widz kocio - odezwa si Meyer w kocu. - A to niespodzianka. A potem: - Jakie stare graty. Stoy, krzesa, ksiki. - Odchrzkn. - Dobra, Lund. Dzieciaki moe tu wa. Ale nie ma tu co oglda. - Jeste pewien? - Chwileczk. - Syszysz mnie?

Meyer wyda odgos peen obrzydzenia. - Przerywa mi, Lund. - I jkn: - No, cholera... Wrzuci telefon do kieszeni, ruszy do przodu, wiecc latark to w jedn stron, to w drug. W gr i w d. Pomyla ju o tym wczeniej. Wony mwi, e kocio czerpie paliwo ze zbiornika na zewntrz. Nikt nie musi tu wchodzi oprcz konserwatora raz w tygodniu. Co pitek po poudniu. Na kocu zobaczy drugie drzwi. Bez klamki. Zamknite, jakby nie uywano ich od lat. Meyer wyj chusteczk, podway skrzydo. Zajrza, powieci latark na boki. Tu te byy dzieciaki. Pod stopami zobaczy kilka zduszonych skrtw. Puszki po piwie. I... Meyer gwizdn. Opakowanie po prezerwatywie, rozdarte, puste. Usysza za sob gosy. Co si dziao w gwnym pomieszczeniu piwnicznym. Nie obchodzio go to. Wyj telefon, wybra jej numer. Nie czeka, tylko powiedzia: - Chyba lepiej, eby tu przysza. Lund...? Gboko w podziemiach szkoy nie byo zasigu. - Naprawd... - szepn Meyer. - Naprawd? A podskoczy. Latarka powiecia mu w twarz. Potem na ziemi. - Musiaa pdzi, przyznaj si, Lund. Jeste rwnie za jak ja. Nie odpowiedziaa. Oboje wpatrywali si w brudny materac na pododze, krew w rogu, krew na uszczcych si szarych cianach. Na spkanej farbie cian pomieszczenia piwnicznego pojawiay si odciski palcw. Funkcjonariusze w biaych kombinezonach oznaczali, wykrelali, robili zdjcia. Lund rozmawiaa przez telefon z matk i z Markiem - mwia mu, e ma odrobi lekcje i uczy si szwedzkiego. - Spdz tu chyba ca noc. Babcia ci pomoe. Wrcia na szkolny korytarz, patrzya na kwiaty i zdjcia na otarzyku, ktry ustawiono na cze Nanny przy szafkach. - To dobrze - mwia. - Pa. Zdjcie. Dwie dziewczyny przebrane za anioy. Nanna, moe trzynastoletnia. Lisa Rasmussen. Przed nim stay dwie czerwone wieczki. W zimnym wietrze przemykajcym po

korytarzu migota tylko jeden pomie. - Kto zapali wieczk? - spytaa Lund. Meyer by tu pi minut przed ni. Przez chwil wyglda jak maolat przyapany na gorcym uczynku. - Nie wiem. A to wane? - Nie powiniene miesza, Meyer. - Skd wiesz, e...? Machna rk. - Dobra, ju dobra. - Moe zajrzymy do piwnicy? Lund poprawia zdjcie Nanny. Spojrzaa na twarz zamordowanej dziewczyny. Wycigna rk. Meyer pokrci gow, zmieszany. - Daj zapalniczk. Ja rzucam, pamitasz? - Aha. Poda jej srebrn zippo. Wygldaa na drog. Lund spojrzaa na zdjcia i kwiaty, poaowaa, e nie ma nic wicej do ofiarowania. Zapalia drug wieczk i patrzya, jak migocze ty pomyczek. Maleka ofiara. Licha. - Powinnimy zajrze do piwnicy - przytakna i podya za nim. Jansen, rudowosy technik, sta przy przenonym reflektorze. Wylicza, co znaleli do tej pory. Krew na materacu, stole, pododze. Kilka ladw, ktre mogy si okaza nasieniem. Wosy. Kapelusz czarownicy. Wyglda jak ten, ktry Nanna miaa na sobie. Odciski palcw. Mnstwo odciskw. - Jak tu wchodzili? - spyta Meyer. - Jedne drzwi prowadz z piwnicy - tumaczy Jansen. - Drugie od strony szkoy. Tyle e do jednych i drugich trzeba klucza. - Jakie... - Rnych kluczy - doda technik. W jasnym wietle reflektorw wszystko byo wida jak na doni. Na niskim stole stay puste butelki po coli i wdce, butelka chianti. Talerze z jedzeniem. I tabletki. Czerwone, zielone, pomaraczowe. Wszystkie barwy sodyczy. - Skrty - powiedzia Meyer. - Amfetamina. Kokaina. P godziny pniej do szkoy dotara dyrektor Koch. Nie wpucili jej. Nie powinna

widzie, jak pracuj i co znaleli. Lund rozmawiaa z ni w klasie na grze. - Do czego uywalicie tego pomieszczenia? - Do przechowywania awek i krzese. - Koch przyjechaa z psem. Niewielkim brzowym terierem. Tulia go dla pokrzepienia. - Ksiek i tym podobnych. Nic... - Co nic? - Nic specjalnego. Nie wiedziaam, e uczniowie maj tam dostp. Nie powinni mie. Wszed Meyer. - A mieli - powiedzia. - Urzdzili tam sobie wasn imprezk. Pod pani nosem. - Co znalelicie? Lund nie odpowiedziaa. - Halloween zorganizowa samorzd uczniowski. Zgadza si? - Tam powinno by zamknite - upieraa si Koch. Mocniej przytrzymaa psa. - Nanna tam bya? Lund wyja stos zdj, wskazaa chopca, ktrego zidentyfikowa John Lynge. J eppe Hald. Miy z wygldu. Czyste, porzdnie ostrzyone czarne wosy. Okulary kujonki. - Prosz mi o nim opowiedzie. Koch si umiechna. - Jeppe jest cudowny. Jest przewodniczcym samorzdu. Szstkowy ucze. Jestemy z niego dumni. wietni rodzice... - Gdzie mieszka to cudowne dziecko? - przerwa Meyer. - Wynajmuje mieszkanie z Oliverem. - A Oliver te jest dobrym uczniem? - Obaj pochodz z dobrych rodzin. Prawniczych. Na pewno pjd w lady swoich ojcw i te bd wykonywa ten zawd. Bd... - Lepsze to ni mie za ojca jakiego spoconego gocia od przeprowadzek z Vesterbro? - warkn Meyer. Cay czas si umiechaa. - Tego nie powiedziaam. My tu nie mamy uprzedze. W stosunku do nikogo. - Dopki paci si czesne. Dyrektor Koch spiorunowaa go wzrokiem. - Ups - skwitowa to Meyer. - Chyba dostan uwag do dzienniczka. - Dzikuj pani. - Lund wyprowadzia koleg. Jeppe Hald chodzi w t i z powrotem pod oknem pokoju przesucha, patrzc na

niebieskie wiata byskajce na zewntrz, suchajc wycia syren. Lund i Meyer weszli energicznym krokiem, rzucili teczki na st. Wysoki i chudy. Okulary w grubych oprawkach. Gupkowaty i troch wyszy brat Harryego Pottera. Albo taki mia wizerunek. - Po co mnie wezwalicie? - To rutynowe postpowanie - odpara Lund miym gosem. - Usid, prosz. - Ale mam do zrobienia prac z fizyki. Policjanci spojrzeli po sobie. Meyer schowa twarz w doniach i uda, e pacze. Gdy Hald siga po krzeso, Lund mwia: - W pitek wieczorem spotkae w piwnicy mczyzn. Dostarcza materiay wyborcze. Hald obejrza si na puste krzesa za sob. Meyer pochyli si do przodu i umiechn si radonie. - Prbowalimy dodzwoni si do twojego tatusia, ale akurat wyszed na przymiark peruki. Co z tym mczyzn w piwnicy? - Spotkaem go. - Dlaczego o tym nie powiedziae? Cisza. - Wiedziae, e szukamy kierowcy - powiedziaa Lund. - Skd miaem wiedzie, e to kierowca? Meyer podnis donie do ust, cmokn opuszki palcw, jakby wanie skosztowa doskonaego dania. - Znakomicie. Z Szekspira te masz prac domow? - Z Szekspira? - Najpierw - rykn Meyer - zabijemy wszystkich jebanych prawnikw. Jeppe Hald poblad. Lund zgromia Meyera wzrokiem. - Szekspir nie uywa sowa jebany. Jakich ty wyrazw uczysz chopca. Jeppe. Jeppe! - Co? - Kierowca zgubi kluczyki do samochodu. Moe je widziae? - Jestem tu z powodu jakich zgubionych kluczykw? - Co robilicie w piwnicy? - pytaa dalej Lund. - Donosilimy... donosilimy stamtd rzeczy do baru.

Meyer zacz skuba paznokcie. Do zamkna si w pi. - Znalelimy ukryte pomieszczenie - oznajmi. - Kto tam urzdzi imprez. Wiesz co o tym? Hald si zawaha. Prawie powiedzia nie. Prawie. - Chyba - rzek jednak - chyba organizatorzy korzystali z jakiego pomieszczenia, w ktrym trzymali piwo i napoje bezalkoholowe. O nie chodzi? - O pomieszczenie z piwem, napojami bezalkoholowymi, krwi, narkotykami i prezerwatywami? - Meyer wci przyglda si swoim paznokciom. - Tak, o nie wanie chodzi. - Ja nic nie wiem. Lund dugo nic nie mwia. Meyer te nie. Patrzyli w swoje papiery. Jeppe Hald siedzia przy stole, ledwie si rusza, ledwie oddycha. Potem pokazaa mu zdjcie. - Kapelusz Nanny. Znalelimy go tam. Wchodzia do tego pomieszczenia? Potrzsn gow. Wzruszy ramionami. On nie ma pojcia. Meyer wypuci powietrze - robi to strasznie dugo, chyba ca minut. - Okoo dwudziestej pierwszej zszedem na d po reszt piwa. Nikogo nie widziaem. Meyer odchyli gow i wpatrywa si w chopaka spod pprzymknitych oczu. - Jeste pewien, e pniej nie wracae? - naciskaa Lund. Chwila zastanowienia. - Absolutnie pewien - pada wreszcie odpowied. - Nikt ci nie widzia po dwudziestej pierwszej trzydzieci. Co robie? - Eee... - Myl, Jeppe. - Meyer stumi ziewnicie. - Namyl si, zanim odpowiesz. Hald si zjey. Teraz jakby nabra pewnoci siebie. - Poszy bezpieczniki od dyskoteki. Zuyem ostatni, wic trzeba byo dokupi. Musiaem po nie daleko jecha, rowerem. - Sprawdzimy - mrukn Meyer, nie podnoszc wzroku. - Kiedy wrciem, Oliver spa w klasie. Za duo wypi. Zaprowadziem go do domu. Skrzyowa ramiona, wyglda na idealnego ucznia. - Dotarlimy tam koo pnocy. Pooyem go do ka. Sam nie da rady. - To wczenie! - stwierdzia pogodnie Lund. - Nastpnego dnia rano jechaem na polowanie. - Polowanie! - Lund bya pod wraeniem.

Meyer burkn w rkaw co wulgarnego. - W majtku Sonderris. Nasz klub owiecki organizowa wielk imprez. Spdziem tam noc. - Ja zaraz zaczn polowanie - mrukn Meyer. Lund zapisaa co w notatniku. - Naprawd chciabym pomc - przemwi Hald. Meyer zapiszcza jkliwym gosem: - Naprawd chciabym pomc. - Ale nic wicej nie wiem. Lund umiechna si do niego. - Dobrze - powiedziaa. Znowu co zapisaa. - C... Zamkna notatnik, wzruszya ramionami. Jeppe Hald odwzajemni jej umiech. - To wszystko - powiedziaa. - Chyba e... Szturchna bliskiego piczki Meyera. - Chcesz o co spyta? Meyer podnis gow i spojrza chopakowi w twarz. - Nie bdziesz mia nic przeciwko temu, e poprosz ci o prbk krwi? - odezwa si bardzo gono. - I odciski palcw? Dotkn rki Halda. Chopak si wzdrygn. - Postaram si by jak najdelikatniejszy. Meyer wystawi do Jeppego Halda swoje wielkie prawe ucho i nasuchiwa, ale nie doczeka si odpowiedzi. - W przeciwnym razie - dodaa Lund - aresztujemy ci i wtedy pobierzemy prbki. Jeppe Hald, bystrzacha, szstkowy ucze, przewodniczcy samorzdu szkolnego, powiedzia modzieczym i nadsanym drcym gosem: - Nic wicej ju nie powiem. Chc si widzie z moim adwokatem. Lund kiwna gow. - Adwokatem. wietnie. Meyer? - Jasne. - Wzi Halda za rami. - Najpierw masz prawo do jednej rozmowy telefonicznej. Potem pozwol sobie zapozna ci z pojciem celi. Meyer posadzi ludzi przy telefonach. - Sprawdziem Olivera - powiedzia do Lund. - W sobot pracowa w kawiarni. Spotka pewn kobiet. Upi si i zabra j do domu rodzicw. Siedzieli tam razem do poniedziaku rano.

Jeden z praktykantw wrci z paczk. Meyer jkn z rozkoszy. - Jeste anioem. Zdar opakowanie. Lund patrzya. Wielki hot dog. Krucha smaona cebula. Sos remoulade. Na wierzchu plasterki ogrka konserwowego. - Wysae chopaka do budki i nic mi nie powiedziae? - spytaa. - Mylaem, e jadasz tylko falukorv lub inne szwedzkie specjay. Staa z rkoma opartymi na biodrach, wwiercajc w niego spojrzenie wielkich oczu. On szybko wzi kolejnego gryza. Skrzywi si. - ajdak - powiedziaa. - Gdzie motyw? - Byem godny. Cisza. - Ach, Jeppe i Oliver. Wanie. Kami. Najpierw musimy znale kamstwo. Motyw bdzie lea niedaleko. Podrcznik ledczy Meyera. Strona trzydzieci dwa. Lund cigle wygldaa na wciek - za to, e nie zamwi jej jedzenia i za dowcip z tradycyjn szwedzk kiebas. Bardziej z powodu jedzenia. - Porozmawiam z rudym i dam ci zna - zaproponowa Meyer. - On zada prawnika, tak jak Jeppe. - Nie. Nie moe da prawnika, dopki go nie aresztujemy. Jeli bd z nim rozmawia tylko jak ze wiadkiem... Znam prawo. Raczej go przestrzegam. A take... - Nie. - Czasami jeste bardzo negatywnie nastawiona. Tylko dlatego, e nie przyniosem ci hot doga... - Zaatw patyczki do ust. I prbki krwi. - Szybka decyzja. - Aresztujmy ich ju teraz. Meyer popatrzy na ni niepewnie. - Co prawda sam ten pomys szalenie mi si podoba, ale prawnicy nie stawi si tu w cigu paru godzin. Bdziemy bki zbija, dopki si nie pojawi. - Nie. Przeszukamy mieszkanie. Sprawdzimy ich maile. Poczt gosow. Znajdziemy kobiet, z ktr Schandorff podobno spdzi weekend. Jad i przeklina midzy kolejnymi ksami. - Co jeszcze? Znowu ten ton. Czasami mwi inaczej. Ju syszaa. Nieczsto. Ale jednak. - Dlaczego jeste taki zy, Meyer? Podczas gdy zastanawia si nad odpowiedzi, reszta hot doga znikna. - Bo mam uczucia - odrzek.

Ona milczaa. - Co jeszcze? - spyta ponownie. - Nie. Zastanowia si. - Tak. - Podesza i wymierzya palcem w jego klatk piersiow. - Jak nastpnym razem wylesz praktykanta do budki z hot dogami, we jednego dla mnie. Lund postanowia najpierw zajrze do Bucharda. Szef przeglda zdjcia z kostnicy. Krwiak w oku, ciao skulone w pozycji embrionalnej, lady i rany. Siniaki. Okrutna, powolna zbrodnia. - Co masz na chopakw? - spyta. - Dowd fizyczny z tego pomieszczenia? - Nic, dopki nie przyjd wyniki. Ludzie od DNA robi, co mog. Buchard przeglda nastpne zdjcia. - Zdajesz sobie spraw, kim s ich rodzice? Lund spojrzaa gronie. - Dlaczego mielibymy si tym przejmowa? Z jakiego powodu by w fatalnym nastroju. - Ju i tak narobilimy duo kopotw. Musimy dziaa ostronie. W drzwiach pojawia si gowa Meyera. - Hartmann chce si spotka - obwieci. - W jakiej sprawie? - spytaa. - Nie powiedzia. Odniosem wraenie, e to wane. - Hartmann moe poczeka - odpara. - Jedziemy do mieszkania. Ruszya do drzwi, ale Buchard chwyci j za rami. - Co mwilimy przed chwil? Troels Hartmann moe by nastpnym burmistrzem Kopenhagi. Nie wkurzamy bez powodu ludzi z Ratusza. - Mamy do przeszukania mieszkanie podejrzanego... - Ja to mog zrobi - wtrci si Meyer. - Nie martw si. Bd ci informowa na bieco. Buchard kiwn gow. - Dobrze. A wic ustalone. I wyszed. - Zadzwo do Hartmanna - powiedzia Meyer. - Chcia si spotka konkretnie z tob. Lund czekaa przy barze. Czua si niezrcznie i niepewnie. Rzadko wychodzia na miasto, nawet z Bengtem. Po kilku ostatnich dniach ta pena turystw restauracja w Nyhavn

wydawaa si zbyt zwyczajna. Zbyt ciepa i zbyt ludzka. Hartmann spni si pi minut, przeprosi. Gdy czekali na stolik, spyta: - Jak rodzice tej dziewczyny? Zastanawiaa si, czy on jest bardziej politykiem, czy czowiekiem. - Po to mnie pan tu poprosi? eby porozmawia o rodzicach? - Nie lubi pani niezobowizujcych pogawdek, co? - Nie w trakcie ledztwa. Takiego jak to. - Mam jutro konferencj prasow. Chc powiedzie, co trzeba. - Z czyjego punktu widzenia? - Pani, mojego. Ich. Ludziom takim jak on wietnie wychodzia szczero. Trudno byo dopatrzy si jakichkolwiek rys. - Niech pan mwi, co chce. - Byo ju tyle niespodzianek. Bd kolejne? Kamienna twarz. - Ja o adnej nie wiem. - Mog powiedzie, e pani wie, e nic nas nie wie z morderstwem? Kiwna gow. - Pewnie tak. - Przyjrzaa mu si. - Jeli uwaa pan, e to prawda. Kelnerka poprosia ich do stolika. Hartmann zarezerwowa go wczeniej. - To wszystko? Lund szykowaa si do wyjcia. Pooy jej rk na ramieniu. Bardzo delikatnie. - Przepraszam. Wiem, e utrudniam. Trwaj wybory. Wydarzyo si kilka dziwnych rzeczy. - Przez chwil wida byo, e Hartmann jest zy. - Kada bya dla mnie niespodziewana. - Spojrza na ni. - Jest pani godna? Min ich talerz z jedzeniem. Makaron z klopsikami. Wyglday o wiele lepiej ni hot dog, ktrego nie kupi jej Meyer. - Ja poprosz to - zdecydowaa. I dodaa: - Za chwil. Wysza do holu, zadzwonia do matki. Usyszaa najgoniejsze, najprzyjaniejsze powitanie od miesicy i zaraz si dowiedziaa dlaczego. Bengt przyjecha ze Szwecji i zostanie w Kopenhadze tylko do rana. - Musicie porozmawia - zanucia Vibeke piewnym gosem i przekazaa mu suchawk.

Co mnie to teraz obchodzi? - pomylaa Lund, suchajc, jak Bengt opowiada o tym, jakie to Mark zrobi postpy w szwedzkim, e on znalaz mu koszulk druyny hokejowej z Sigtuny i doskonae drewno do sauny. Cay czas kiwaa gow, majc w oczach niewiele poza maym brudnym pomieszczeniem w szkolnej piwnicy, materacem poplamionym krwi, stoem na drinki i prochy, kapeluszem wiedmy i niebiesk peruk rzucon w kt. - Kiedy bdziesz w domu? - spyta Bengt. Powrt do niezrcznej teraniejszoci. - Niedugo - obiecaa. - Niedugo. Milcza chwil. - Kiedy? Nigdy jej nie naciska. Nigdy nie wydawa si zmartwiony, zy czy chodny. Pokochaa go midzy innymi za to mie, pokojowe usposobienie. A moe ono po prostu uatwiao jej ycie. - Kiedy skocz. Przepraszam, e tak wyszo. Naprawd. Pogadamy pniej. Musz i. Nie daa si ju oderwa od jedzenia. Dalej rozmawiali o owiadczeniach dla prasy. O wsppracy. Hartmann wzbudzi jej zainteresowanie. Dostrzega w nim kruch naiwno, ktrej nie widziaa w twarzy na plakatach. By wdowcem. Znalaza to ju w wycinkach prasowych, gdy sprawdzaa Meyera. ona Hartmanna dwa lata temu umara na raka. Ta strata gboko go dotkna. W pewnym momencie wygldao na to, e przedwczenie zakoczy karier polityczn - a bya to jedyna praca, jak w yciu wykonywa. Stwierdzia, e Hartmann si jej przyglda i e, o dziwo, zabrako mu waciwych sw. - O co chodzi? - Ma pani - machn rk w jej stron - ma pani jedzenie na twarzy. Chwycia serwetk, otara usta. Zjada jeszcze troch, rwnie arocznie. To bya mia knajpka. Z rodzaju takich odwiedzanych przez pary. Albo przez mczyzn z kochankami. Gdyby kto wszed teraz, zobaczy j z tym mczyzn... - A wic osignlimy porozumienie? - spyta na koniec. - Pan podaje swoj wersj, my swoj. - A co z pani yciem? - Umiechn si. - Przepraszam. Nie wiem, czemu o to spytaem. To nie moja sprawa. - W porzdku. Wyprowadzam si do Szwecji z synem. Mj chopak mieszka pod

Sztokholmem. Dostaam tam prac. W policji. Urzdnicz. Upia wielki yk wina, aujc, e ju wszystko zjada. - Wszystko bdzie dobrze - powiedziaa stanowczo. - Ile lat ma pani syn? - Dwanacie. A pan? - Ja jestem troch starszy. - Miaam na myli... - Wiem, wiem. Nie zdylimy. Moja ona umara. Gwnie... - Wzruszy ramionami, wyglda na troch zawstydzonego. - Cigle pracuj. Ale poznaem kogo. Mam nadziej, e jeszcze nie jest za pno. - Ta kobieta z paskiego sztabu - powiedziaa i nie byo to pytanie. - Rie Skovgaard. Hartmann przechyli gow i przyjrza si jej. - Widzi te pani, co mam w kieszeniach? Ledwie tkn jedzenie i picie. Wyglda, jakby mg tak siedzie ca noc. I rozmawia, rozmawia. - Mj chopak przyjecha ze Szwecji - odezwaa si Lund. - Musz i. Prosz... Wyja pienidze. - Nie, nie, nie - zaprotestowa. - Bya pani moim gociem. - Pod warunkiem, e to pan zapaci. A nie podatnicy. - Ja zapac, Sarah - zapewni Hartmann, wyjmujc kart kredytow. - Dzikuj, Troels. Dobrej nocy. Bengt od razu zasn, jak zawsze. Lund wysza z ka, woya bluz, podesza do okna, siada na trzcinowym fotelu i zadzwonia do Meyera. - Czego si dowiedziae? - wyszeptaa. - Niewiele. Meyer te mwi przyciszonym gosem. Dziwnie to brzmiao. - Musi co by. - Technicy pobrali prbki i wzili komputer. Kolacja z Hartmannem nie dawaa jej spokoju. - Czy w pokoju Nanny byo cokolwiek, co by sugerowao, e ma si z kim spotka? - To nie moe zaczeka do jutra? Jestem skonany. - Musiaa mie randk. - Tak, Lund. Z Oliverem. Ale ty mi nie pozwolisz z nim pogada. - W tle jego spokojnego gosu rozleg si jaki haas. Pacz dziecka. - No popatrz. Obudzia cay dom.

Wysza do jadalni, wczya wiato, siada przy stole. - Rodzice Nanny co sobie przypomnieli? - Spytam ich jutro, dobra? - warkn. - Jaki kretyn od nas powiedzia matce, e dziewczyna utona zamknita w baganiku. A matka dostaa szau. Lund zakla. - Nie musisz tego robi. Ja z nimi pogadam. - Mog ju i? - Tak. Oczywicie. Mina pokj Marka. Szybko zasypia. Bengt si obudzi, ale udawa, e pi. Wszystko w porzdku, pomylaa Lund. W ogle jej nie potrzebowali. CZWARTEK 6 LISTOPADA Poranek by ponury i wilgotny od mawki. Zjedli razem niadanie, a potem Lund zawioza Bengta na stacj. Rozmawiali o weekendzie. Planowali, z kim si spotkaj w Szwecji. Co bd robi. Bengt odzywa si pgbkiem. - Parapetwka... - zacza. - Zapomnij o parapetwce. Odwoaem j. Miaa wraenie, e syszy w jego gosie jak dziwn nut. O co chodzio? Zo bya mu taka obca. - Zaczekajmy, a zamkniesz spraw, Sarah. Potem... - Nie musz czeka. Mwiam ci. Przyjedamy w sobot, tak czy owak. Obserwowa przez okno samochody i porannych podrnych. - Ja zaprosz tumy ludzi, a ty znowu zadzwonisz i powiesz, e nie przyjedasz. To byo ostre. Niewtpliwie. - Oczywicie, e przyjad! Nie mog si doczeka, a poznam twoich rodzicw. I... Przypomniaa sobie refrenik szwedzkich imion: - Olego, Missana, Janne i Panne, Hasse i Basse, i Lasse... Rozemia si. Cigle umiaa go rozbawi. - Bosse, nie Basse. - Przepraszam, jeszcze si ucz. - C. Skoro jeste pewna... - Jestem pewna! Przysigam. Wysadzia go na Dworcu Gwnym i pojechaa dalej do Vesterbro.

Lund siada na ku Nanny i prbowaa sobie przypomnie, jak to jest - by nastolatk. Pokj by may, jasny, chaotycznie urzdzony i nieporzdny. Torby z niedrogich firm odzieowych, odrcznie wypisane notatki z lekcji, ksiki, magazyny, kosmetyki do makijau i biuteria. Obraz osobowoci Nanny Birk Larsen, jej ycia. Przerzucia pamitnik i nic nie znalaza. Nic w szkolnych zeszytach, zdjciach na tablicy korkowej nad niewielkim biurkiem. Lund pomylaa o sobie w tym wieku. Niezgrabne, pospne dziecko. W jej pokoju panowa wikszy niead ni tu. Ale inny. W jaki skryty sposb wyraa jej samotn, introwertyczn natur. Tutaj, pomylaa, Nanna stworzya miejsce przygotowa. Osobist garderob, z ktrej moga si wyoni, by oczarowa wiat zewntrzny, wprowadzi w niego swoj urod, stroje, byskotliw i oczywist inteligencj. Wszystkie przymioty, ktrych brakowao nastoletniej Lund, ta dziewczyna miaa a w nadmiarze. Miaa te kochajc matk. A teraz nie ya. Jaka cieka prowadzia z tego pokoju do wstrzsajcego koca Nanny w kanale przy Kalvebod Falled. Istniay powody, a po powodach zostawa lad. Zajrzaa do szafy, przegarna ubrania. Z kilku wycito metk, moe zostay kupione w tanim sklepie. A z kilku nie. I... Lund znowu sprbowaa sign pamici do swojego okresu nastoletniego. Co nosia? W duej mierze to samo co teraz. Dinsy, swetry, kurtki. Praktyczne ubrania praktycznej osoby prowadzcej praktyczne ycie, nie takie, ktre przycigayby uwag. U atrakcyjnej nastolatki naturalne wydawao si ubieranie na pokaz. Lund akurat stanowia wyjtek. Ale ubrania, ktre znalaza na wieszakach w szafie Nanny, wydaway si za dobre, zbyt dorose, zbyt... wiadome. Szybkim ruchem przesuna wieszaki na jedn stron, spojrzaa w gb, gdzie pitrzy si niewielki stos butw, jedna para na drugiej. Za nimi co bysno. Lund signa po to, poczua, jak ubrania Nanny askocz j w policzki niczym skrzyda gigantycznych ciem, i wyja to co. Lnice brzowe kowbojki ozdobione barwnymi haftami, cekinami, brokatem i wiekami. Krzyczay kosztownoci. Nie. Wrzeszczay. - Moja ona tu jest - odezwa si szorstki gos za jej plecami.

Lund podskoczya, walna gow w drek na wieszaki. To by Theis Birk Larsen. Patrzy, jak rozciera sobie gow. - Prosz uwaa, co pani do niej mwi. Siedzieli wok stou. Nieruchome twarze uwizione w jego powierzchni. - Przykro mi, e pani to usyszaa - powiedziaa Lund. Na dworze si przejanio. Kwiaty widy. Ale cigle w powietrzu unosi si ich sodki zapach. - Ten funkcjonariusz nie powinien by tego robi. Zosta przeniesiony, ju go pastwo nie zobacz. Theis Birk Larsen, z opuszczon gow, martwymi oczami, burkn: - No, to ju co. - On nic zego nie zrobi - odezwaa si Pernille. - Chc zna prawd. Chc wiedzie, co si stao. Jestem jej matk. Lund zerkna do notatek. - Po imprezie nikt ju Nanny nie widzia. Prawdopodobnie wywieziono j w skradzionym samochodzie. Tym, w ktrym j znalelimy. Lund spojrzaa za okno, potem na ni. - Zostaa zgwacona. Pernille czekaa. - Bya bita. Pernille czekaa. - Prawdopodobnie si bronia. Moe dlatego j uderzy. I koniec, nic wicej. - W lesie? - spytaa Pernille. - W lesie. Tak nam si wydaje. - Lund si zawahaa. - Ale moe najpierw bya gdzie przetrzymywana. Po prostu nie wiemy. Wielki mczyzna podszed do zlewu, opar pici kykciami o ociekacz, wbi wzrok w blade szare niebo. - Powiedziaa nam, e bdzie u Lisy - odezwaa si Pernille. - Nanna mnie nie okamywaa. - Moe nie kamaa. - Przerwa. - Przychodzi pastwu co do gowy? - Zerkna na posta na tle okna, zgarbione plecy odziane w czarn skr. - Pamitacie moe co jeszcze? - Gdyby dziao si co zego, Nanna by mi powiedziaa - upieraa si Pernille. -

Powiedziaaby mi. Byymy... Byymy... Sowa okazay si trudne. -...blisko. - Kiedy przestaa si spotyka z Oliverem Schandorffem? - On ma z tym co wsplnego? Dugi, szeroki cie pad na st. Theis Birk Larsen odwrci si i sucha. - Zbieram tylko informacje. - Mniej wicej p roku temu - odrzeka Pernille. - Oliver by jej takim jakby chopakiem. - Bardzo przeywaa rozstanie? - Nie. On przeywa. Lund przygldaa si jej spokojnie. - Nie rozmawiaa z Oliverem przez telefon. Nanna... - Pochylia si do przodu, prbowaa wytrzyma spojrzenie szeroko otwartych i uwanych oczu Lund. - Jeli dziao si co zego, zawsze mi mwia. Prawda, Theis? Milczcy mczyzna sta przy oknie, wielka posta w czerwonych ogrodniczkach i skrzanej marynarce. Zadzwoni telefon Lund. Meyer co znalaz. - Dobrze, ju jad. Wpatrywali si w ni wyczekujco. - Musz jecha. - O co chodzi? - spyta Theis niskim gosem, brutalnie. - Nic wanego. W pokoju Nanny widziaam buty, ktre wygldaj na drogie. To prezent od pastwa? - Drogie buty? - burkn. - Tak. - Dlaczego pani pyta? - chciaa wiedzie Pernille. Wzruszya ramionami. - Zadaj duo pyta. Moe za duo. Wsadzam nos w nie swoje sprawy. - Przerwa. Tak mam prac. - Nie kupowalimy jej drogich butw - powiedziaa Pernille. Gdy Lund wesza do pokoju przesucha, energiczny prawnik o sylwetce hokeisty krzycza na Meyera, ktry siedzia na krawdzi stou, z brod opart na pici, najwyraniej

znudzony, i umiecha si gupawo. - Zignorowa pan wszystkie prawa mojego klienta. Przesuchiwa go pan pod nieobecno adwokata... - Nie moja wina, e wola pan sobie poleniuchowa w ku. W czym rzecz? Wziem go na przejadk. Postawiem niadanie. Jeli pan zechce, przewin go, eby nie siedzia w mierdzcej pieluszce. - Chod ze mn, Meyer... - Nie zostawi tego bez konsekwencji - krzycza prawnik, gdy Lund zabieraa koleg do drugiego pokoju. Meyer siad i spojrza na ni. - Wsadzili Olivera Schandorffa do ostatniej wolnej celi. Wic Jeppego troch powoziem i wysadziem o pitej. Lund zastanawiaa si nad ewentualnymi skutkami. - Przesuchiwae go? - Widziaa jego maile? Cae mnstwo. Dzwoni do Nanny pidziesit sze razy w cigu tygodnia. Jeli pytasz... - Pytam, czy przesuchiwae go pod nieobecno adwokata? - Adwokat powiedzia, e bdzie tu o sidmej. A pojawi si o dziewitej. - Meyer prbowa wyglda na wcielenie susznoci. - Jak powiedziaem, nie mogem wsadzi tego dupka do celi. Zjedlimy tylko razem niadanie. - Gest skruchy maego chopca. Zachowabym si niegrzecznie, gdybym z nim nie rozmawia, Lund. Do pokoju wszed Buchard. Niebieska koszula. Szara twarz. - Nie mielimy gdzie przetrzyma podejrzanego przez noc - zacza od razu Lund. Adwokat spni si o dwie godziny. Meyer kupi podejrzanemu niadanie. - Nie by specjalnie godny - doda Meyer - ale wydawao mi si, e tak bdzie grzecznie. - Moe chopak myla, e jest przesuchiwany, ale... Na tym Lund poprzestaa. Buchard by niewzruszony. - Moe Meyer sam powinien mi to wyjani. - Lund ju wszystko powiedziaa. - Napisz to w raporcie. I przynie mi go. Wsadz go do twoich akt wraz ze wszystkimi innymi - znaczco zawiesi gos - po przesuchaniu. Szef wyszed, a Lund siada do biurka. Patrzya na zdjcia i informacje na karteczkach.

Meyer si rozpogodzi. - Chyba niele poszo, co? Na konferencj prasow stawiy si tumy. Aparaty, kamery, mikrofony... Tym razem Troels Hartmann mia krawat, czarny. Rano poszed do fryzjera, ktrego wybraa Rie Skovgaard, siad na fotelu, a ona zaordynowaa strzyenie, rwnie wybrane przez ni: krtkie i powane, aobne. Wszystko przebiegao zgodnie ze scenariuszem. - To by burzliwy okres. Ale wsppracowaem cile z policj. Samochd zosta skradziony. Nikt z mojego sztabu wyborczego nie by nigdy w to zamieszany. Mylami jestemy z rodzicami zamordowanej dziewczyny. Naszym priorytetem zawsze bya pomoc policji. Nic wicej. - Kierowca jest podejrzany? - spytaa jaka kobieta. - Kierowca by zatrudniony przez agencj porednictwa. Zosta oczyszczony z podejrze. Przez morze gosw przebi si ten najgoniejszy: - Czy takie jest stanowisko policji? Hartmann dojrza ys gow i promienny umieszek Erika Salina. - Nie wypowiadam si w imieniu policji. Ale omawiaem to z nimi. Mog owiadczy, e nasze powizanie ze spraw byo niefortunnym zbiegiem okolicznoci. Nie mam z tym nic wsplnego. Jeli chc pastwo wiedzie wicej, prosz si zwrci do ledczych. Pytania, pytania, pytania... Polityk wybiera niektre i odpowiada. Ostronie. Sucha wrzawy, myla o Bremerze, czeka w milczeniu, a padnie waciwe pytanie. - Utworzy pan koalicj z Parti Centrum? Zdumienie na twarzy, konsternacja - wszystko wystudiowane. - Prosz pastwa - pada przygotowana zawczasu odpowied - w wiecie polityki samorzdowej dramatyczne zwroty pojawiaj si rzadziej, ni chcielibycie wmwi waszym czytelnikom. Dzikuj. Wsta, szykujc si do wyjcia. Podniosa si jaka dziennikarka. - Tworzycie koalicj? Nic. Zaatakowa redaktor polityczny jednego z dziennikw: - Bremer te zabiega o jej wzgldy?

Bysk flesza w oczy. Trzymaj si scenariusza - przestrzegaa Rie Skovgaard. - Tak. - W pomieszczeniu zapada cisza, wszyscy patrzyli na niego. - Osobicie sdz, e jest dla niej troch za stary. C... Wybuch miechu. Zyska lekk przewag. Pismaki nienawidziy Bremera rwnie mocno jak on. W kadym razie tak twierdziy. Troels Hartmann wycofa si do swojego gabinetu. Tam rzucia si na niego Rie Skovgaard. Poprawia mu krawat, marynark. Wygldaa dziewczco i radonie. Zbesztaa go lekko, e na koniec odbieg od scenariusza. Co prawda korzystnie. Wic bya zadowolona. - Wszystko jest okej - powiedzia Hartmann, wymykajc si z jej rk. - Wszystko okej. - Troels, czeka ci mnstwo spotka. A potem wizyta w szkole. Bd tam kamery. Jeste popularny. Wycofa si pod okno jak nadsane dziecko. Rie podja gr. Wyda usta w wywiczonym grymasie. Uczesaa si przy nim. Czarne, lnice wosy. Dopasowana sukienka opinaa jej smuke ciao. Wpad Weber, wymachujc papierami. Projekt mowy koalicyjnej. Chcia j omwi z Eller. - Przeczytamy w samochodzie... - Zabierz ze sob Mortena - powiedziaa Skovgaard. - Bdziecie mogli pogada. Przeanalizowa wszystko po kolei... Weber pokrci gow. - Nie dzieje si nic nowego. Nie potrzebujesz mnie. Pracowaem... - Dopilnuj wszystkiego pod twoj nieobecno - nalegaa. - Idcie. - Ponaglia ich ruchem doni. - Idcie. - Umiech. - I porozmawiajcie. Czasami grali razem w szachy. Zwykle on wygrywa. Bo mu pozwalaa? Czsto si nad tym zastanawia. - Idcie, chopcy! - krzykna Rie Skovgaard, po matczynemu machajc drobnymi domi i byskajc piercionkami. - W sobotni noc - powiedzia Meyer - Jeppe Hald kilka razy dzwoni do Olivera Schandorffa. - A co z t kobiet, ktr Oliver poderwa? - Rozwdka, posza w miasto si zabawi. Mwia, e by aosny i czym si zamartwia.

Lund zgromia go wzrokiem. - I to wszystko? - Nie. Znowu si naburmuszy. Dokucza mu zakaz palenia, ktry wprowadzia w biurze. - Co z odciskami palcw z kotowni? - Poowa szkoy tam bya. - A DNA? - Jeszcze czekamy. Gotowa? Przez przeszklone drzwi zajrzaa do pokoju przesucha po drugiej stronie korytarza. Oliver Schandorff z opuszczon gow siedzia przy stole. - Chc przy tym by - oznajmi. - Mamy nad tym pracowa razem. Faktycznie. - Dobra. Moesz wej. Ale pytania zostaw mnie. Skoczy na rwne nogi, zasalutowa, stukn obcasami. W chwili gdy przeszli przez prg, Schandorff, aonie niechlujny w zielonym polo, wskaza na Meyera. - Z nim nie rozmawiam. - Nie - zgodzia si Lund. - Rozmawiasz ze mn. - Po chwili dodaa: - Dzie dobry, Oliverze. Jak si czujesz? - Kijowo. Wycigna do. Chopak j ucisn. ysy prawnik, ktrego widzieli wczeniej, zrobi to samo. Lund siada obok niego. Meyer przycupn na stoku z dala od nich, w wietle padajcym z okna. - Chcemy tylko - zacza Lund - zada ci kilka pyta. Potem moesz i do domu. adnej reakcji. - Nanna powiedziaa rodzicom, e przenocuje u Lisy. Spotykaa si z tob? - Nie. Ju mwiem. - Wiesz, z kim si spotykaa? - Nie. Lund wycigna z teczki kilka zdj drogich skrzanych butw, ktre znalaza w szafie Nanny. - Ty jej dae te buty? Spojrza, jakby nigdy wczeniej ich nie widzia. - Nie. Meyer rozpar si na swoim miejscu pod oknem, ziewn przecigle.

Lund udawaa, e tego nie widzi. - Co ci tak rozgniewao, e a rzucie krzesem? ysy prawnik si umiechn. - Mj klient zastrzega sobie prawo do nieodpowiadania na pytania - zakomunikowa. Lund cakowicie go zignorowaa. - Chc ci pomc, Oliverze. Powiedz nam prawd, a wyjdziesz std. Schowaj si za plecami tego czowieka, a obiecuj... - Powiedziaa, e znalaza sobie kogo innego! - Do - wtrci si adwokat. - Idziemy. Lund ani na chwil nie odrywaa wzroku od rudego chopaka. - Mwia, kto to jest? Adwokat ju sta. - Mj klient ma za sob cik noc... - Powiedziaa co jeszcze? - Ja powiedziaem - nie ustpowa adwokat. - Koniec pyta. Schandorff pokrci gow. - Ja j tylko prosiem, eby zesza do piwnicy i pogadaa ze mn. Ale ona nie chciaa... - Oliver! - warkn adwokat. - Dziecko - wtrci si Meyer. Schandorff spojrza na niego. - To nie jest twj tata. Nie uderzy ci. Ja mu na to nie pozwol. - Nie chciaa ze mn i. Lund kiwna gow. - I co zrobie? - Zbluzgaem j. I wtedy widziaem j po raz ostatni. Lund wzia swoje dokumenty. - Dzikuj. To wszystko. Staa zamylona na korytarzu. - Nanna miaa randk. Miaa drogie buty, o ktrych nikt nie wie. - Mg je kupi Oliver - powiedzia Meyer. - Kamie. Moe sza na randk z nim. - Co tu si nie zgadza. - Co tu si nie zgadza - przedrzenia j burkliwie, sigajc po papierosa. - Nie pal tu. Ju ci mwiam. - Ja ci powiem, co si nie zgadza, Lund. Ty. Siedzisz tu tak dugo, jakby naleaa do wyposaenia. Mylisz, e nikt ci nigdy nie zastpi. To wanie si nie zgadza. Ty.

Po czym i tak zapali papierosa. Wypuci dym w powietrze. Zakaszla. - Moje biuro - owiadczy. - Moje. W drzwiach pojawia si gowa Svendsena. - Dzwonili z laboratorium. Prbki z kotowni s zanieczyszczone. Nie bdzie dzisiaj profili DNA. Lund si nie odzywaa. Spojrzaa na zdjcia na swoim biurku. Co z tymi butami? - Dobra - powiedzia do Svendsena Meyer. - Wracamy do mieszkania chopakw. Svendsen westchn. - Ca noc tam siedzielimy. - Za sabo szukalimy. Wyszli. Lund cigle wpatrywaa si w buty. Zadzwoni telefon. Patolog. Chcia si z ni zobaczy. Pernille siedziaa sama w mieszkaniu penym kwiatw, oznacze policyjnych i ubra Nanny. W poudnie poczua, e zaraz oszaleje. Pojechaa wic do szkoy, spotkaa si z zakopotan dyrektor Koch, potem z uroczym, cichym, smutnookim nauczycielem Ram. Dowiedziaa si tylko jednego: e policja zatrzymaa na noc Olivera Schandorffa i Jeppego Halda. Potem siedziaa w pustym gabinecie, suchajc modych gosw na korytarzu. Tak strasznie by chciaa usysze pord nich jasny gos Nanny. Czekaa, a wbiega zapakana Lisa Rasmussen, pada jej w ramiona i wtulia si w gabardynowy paszcz Pernille. Draa z emocji, kajc jak mae dziecko. Miaa blond wosy, jak Nanna. Pernille pocaowaa je, cho wiedziaa, e nie powinna. Te dwie dziewczyny byy przyjacikami. Bliskimi sobie jak siostry. Te dwie dziewczyny byy... Pernille pucia Lis, umiechna si, zaniechaa prb zracjonalizowania czego, co byo niepojte. Dziecko to przemijajca, rozkoszna powinno, a nie wasno rodzicw. Nie miaa pojcia, co Nanna robia poza malekim mieszkaniem nad garaem. Nie pytaa. Staraa si o tym nie myle. Ale Lisa wiedziaa. Ta niska, nieco zbyt pulchna dziewczyna bardzo si staraa by rwnie liczna i bystra jak Nanna, i nigdy jej si to tak do koca nie udao. Lisa wytara oczy, stana przed ni. Chyba czua si niezrcznie. Jakby chciaa sobie pj. - Pewnych rzeczy - zacza Pernille - nie rozumiem.

Niewysoka blondynka, milczc, przestpowaa z nogi na nog. - Nanna miaa jakie problemy? Lisa pokrcia energicznie gow. - A co z Oliverem? On ma z tym co wsplnego? - Nie - w tej krtkiej odpowiedzi Pernille usyszaa naburmuszony, szczeniacki ton. - Wic dlaczego policja o niego pyta, Liso? Dlaczego? Dziewczyna opara si o biurko, wykrcajc palce za plecami. - Nie wiem - rzucia, wydymajc usta. Pernille pomylaa o policjantce, Lund. O jej cichej wytrwaoci. O wielkich i lnicych oczach, ktrych ani na chwil nie spuszczaa z rozmwcy. - Ale poszycie razem na imprez. Mwia co? Moe sprawiaa wraenie... - Musi znale odpowiednie sowa. Proste sowa. Proste pytania. Lund tak pyta. - Moe wydawaa si jaka inna? - Nie. Nic nie mwia. Bya... bya taka jak zawsze, po prostu. Nie zo si, pomylaa Pernille. Nie mw, co mylisz... Jeste kamliw durn krow i wida to na twojej tustej twarzy jak na doni. - Dlaczego powiedziaa, e bdzie nocowa u ciebie? Lisa pokrcia gow jak za aktorka w zej sztuce. - Nie wiem. - Ale jestecie przyjacikami - mwia Pernille, zastanawiajc si: Czy za bardzo naciskam? Czy sprawiam wraenie namolnej? Szalonej? I tak jednak cigna: - Jestecie przyjacikami. Powiedziaaby ci o swoich planach. - Jej gos przybra na sile. Powiedziaaby ci, gdyby co si dziao. - Prosz pani. Nic mi nie powiedziaa. Naprawd. Potrznij ni. Nakrzycz. Wrzeszcz, a wszystko z niej wydusisz... Jakie wszystko? - Bya za? - dopytywaa si Pernille. - Na mnie? - Nie wiem. - Musisz mi powiedzie! - krzykna piskliwie. - To wane. Dziewczyna ani drgna. Im bardziej Pernille zawodzi gos, tym Lisa stawaa si spokojniejsza i bardziej naburmuszona. - Nic. Nie. Po. Wie. Dzia. a. Pernille pooya rce na ramionach dziewczyny, wpia si wzrokiem w te wyzywajce, durne oczy. - Powiedz mi!

- Nie mam o czym mwi - stwierdzia Lisa gosem wyzutym z emocji. - Nie bya na pani za. Naprawd. - Wic co si stao? - warkna Pernille. Potrznij t dziewuch. Uderz j. Uderz j w twarz. - Co si stao? Co w oczach Lisy mwio: prosz bardzo. Uderz mnie. To nic nie zmieni. Nanny dalej nie bdzie. Pernille sikna nosem, wytara go, wysza na korytarz. Zatrzymaa si przy kwiatach i zdjciach przy szafkach. Otarzyk Nanny. Siada przy nim. To ju trzeci dzie. Patki spaday. Liciki wysuway si spod wsteczek. Wszystko blado i nikno w szaroci. Podniosa najblisz karteczk. Dziecice pismo. Nigdy Ci nie zapomnimy - przeczytaa. Zapomnicie, pomylaa. Wszyscy zapomnicie. Nawet Lund zapomni po jakim czasie. Nawet Theis, jeli da rad, przeniesie swoj bezgraniczn, bezksztatn mio na chopcw, na Antona i Emila. Peen nadziei, e ich mode buzie zama wspomnienie twarzy Nanny, wypr j dziki oddaniu tak wielkiemu, e ukryje bl. Uczniowie przemykali szybko, niosc torby, papiery, rozmawiajc przyciszonymi gosami. Patrzya i suchaa. Tymi zwyczajnymi szarymi korytarzami kiedy chodzia jej crka. Nadal chodzia w pewnym sensie, w wyobrani Pernille, co tylko wzmagao bl. Bl powinien by nieobecnoci, otchani, nie czym fizycznym, co ona czua w tej chwili. Stracia Nann. Skradziono j. Dopki zodziej nie zostanie zapany, dopki jego czyn nie zostanie wyjaniony, jej mier naznaczy ich wszystkich, niczym rak toczcy organizm. Zostali zamknici w teraniejszoci, bez wyjcia. Wstaa, wesza po schodach, zachwiaa si i osuna bezwadnie na ziemi. Kto wycign rk. Zobaczya twarz, ciemn i mi. - Dobrze si pani czuje? Znowu ten nauczyciel, Rama. Wsparta o jego rami, przytrzymujc si porczy, wstaa. Wszyscy zadawali to pytanie i nie chcieli sysze odpowiedzi. - Nie - mrukna. Co Nanna mylaa o tym przystojnym, inteligentnym mczynie? Czy go lubia? O czym rozmawiali? - Lisa co powiedziaa? - spyta.

- Troch. - Jeli mog... - Pomc? To te wszyscy mwili. Sigali po te same sowa. Moe on mwi szczerze. A moe to by kolejny wywiechtany frazes, wypowiadany odruchowo jak modlitwa. Pernille Birk Larsen wysza ze szkoy, zastanawiajc si, czy Theis ma racj. Bya gupia. Policja prowadzia ledztwo. Lund powinna zna si na swojej robocie. Kobieta z agencji porednictwa wpatrywaa si w rusztowanie, zasonite pachtami okna, stosy materiaw zoone przy drzwiach. - Trzeba go sprzeda jak najszybciej. Chc si go pozby. Theis Birk Larsen sta w swojej czarnej marynarce, czapeczce, robociarskich butach i czerwonym kombinezonie. Strj roboczy, chocia robota, ktra kiedy wydawaa si taka wana, teraz nie obchodzia go ani troch. Vagn Skarbak pilnowa interesu. On mg si skupi na pracy. Nie mia zreszt wyboru. - Oczywicie. - Wezm, co zapaciem. Chc si go pozby. - Rozumiem. Kopn w rusztowanie. - Materiay w cenie. Dzieci bawiy si na ulicy. Kopay pik. miay si i krzyczay. Patrzy na nie z zazdroci. - To pikny dom - powiedziaa kobieta. - Moe poczeka kilka miesicy? - Nie. Musz go sprzeda natychmiast. To problem? Zawahaa si. - Niekoniecznie. Widzia pan ekspertyz? Wycigna z dokumentw jedn kartk. Birk Larsen nie znosi papierw. To bya robota Pernille. - Ekspertyza wykazaa butwienie. Zamruga powiekami, poczu si saby, bezsilny. - Ubezpieczenie musi to pokry. Nie patrzya na niego, pokrcia gow. - Nie, nie pokryje, przykro mi. Powiew wiatru zatrzepota papierami. Dwch chopcw na rowerach przejechao z latawcami w rku.

- Ale... Zadbanym paznokciem wskazaa co w umowie. - Tu jest to napisane. Nie pokrywa butwienia. Przykro mi. - Westchna. - Jeli teraz pan go sprzeda, straci pan mnstwo pienidzy. W tym stanie... Wpatrywa si w dom, myla o wszystkich straconych marzeniach. Chopcy kady w swoim pokoju. Nanna wygldajca z okna na samej grze, teraz zasonitego czarn pyt. - Niech pani to cholerstwo sprzedaje - zdecydowa. Troels Hartmann, na czworakach, malowa z przedszkolakami. Morten Weber przykucn obok niego. - Troels - powiedzia - niechtnie ci przerywam zabaw, ale fotografowie ju poszli. Musisz zdy na nastpne spotkania. Hartmann narysowa na kartce tego kurczaka, a zgromadzone wok niego maluchy zapiszczay z uciechy. Umiechn si. - Tamte te s takie zabawne, Morten? - S konieczne. Hartmann wskaza palcem dzieci na pododze. - To s jutrzejsi wyborcy. - No to wrcimy jutro. Mnie bardziej interesuje kady, kto gosuje dzisiaj. - Zrobiy nam ciasto. Weber spojrza gronie. - Ciasto? Dwie minuty pniej siedzieli sami przy stole z dala od dzieci i opiekunw. - Sprbuj ciasta, Morten. - Przykro mi, nie mog. - Cukrzyca to przykrywka, i tak by go nie tkn. Jeste taki sztywny. Uzna, e s na tyle blisko, e moe sobie pozwoli na taki art. - Co z tym dziennikarzem? - spyta. - Masz na myli Erika Salina? - Dobiera mi si do tyka, Morten. Dlaczego? Kim on jest? Skd wiedzia o samochodzie? - To szmata, ktra szuka zarobku. Potraktuj to jako komplement. Nie marnowaby na ciebie czasu, gdyby nie mia szans. - Skd wiedzia o samochodzie?

Weber si obruszy. - Mylisz, e to kto u nas jest rdem przecieku, co? - A ty nie? - Przeszo mi to przez gow. Ale nie mam pojcia, kto by to mg by. Hartmann odsun ciasto i plastikowy kubek z sokiem pomaraczowym, sucha dzieci chichoczcych nad swoimi malunkami. - Mam pene zaufanie do naszego zespou - powiedzia Weber troch pompatycznie. Do wszystkich. A ty? Hartmann ju mia odpowiedzie, gdy zadzwonia jego komrka. Sucha, spojrza na Webera. - Musimy jecha. Siny z wciekoci Hartmann dugimi krokami pokonywa puste korytarze wok centralnego dziedzica. - Gdzie ona jest, do cholery? - Zadzwoni lada chwila. Rie Skovgaard spotkaa si z nim przy gwnym wejciu, i z trudem za nim nadaa, gdy szed do ich siedziby. Weber drepta o krok za nimi i sucha w milczeniu. - Eller mwi, e Poul Bremer zoy jej lepsz ofert. Jeszcze jej nie przyja. Chce wiedzie, co my na to powiemy. - My na to mwimy, eby si ni udawia. Skovgaard westchna. - To polityka. - Nie, nieprawda. To konkurs piknoci. A my nie bierzmy w nim udziau. - Wysuchaj jej. Poznaj jej stanowisko. W kilku sprawach moemy pj na kompromis... Zatrzymaa Hartmanna przed drzwiami biura. - Troels. Musisz si uspokoi. Rozejrza si po wntrzu ratusza. Czasami kojarzyo mu si z wizieniem. Bardzo wygodnym wizieniem. Zadzwoni telefon Skovgaard. - Cze, Kirsten. Jeszcze chwil. Zaraz porozmawiacie. Rozczya si, spojrzaa na Hartmanna i powiedziaa: - Bd grzeczny. I zachowaj spokj. - Nie sucha jej. Poklepaa go po ramieniu i wrzasna: - Hej! - Gos miaa twardy i ostry. - Posuchaj mnie chocia raz, dobra? Jeli

bdziemy mieli Eller po swojej stronie, wygramy. Jeli nie, bdziemy jeszcze jedn mniejszoci skamlajc o okruchy ze stou Poula Bremera. Troels... Prbowa j wymin. Chwycia go za klap granatowej marynarki, zacigna do kta. - Rozumiesz, co mwi? Moesz nawet zdoby wikszo. Ale nie masz wsparcia. Uspokoia si troch. - Nic tego teraz nie zmieni. To fakt. Hartmann sign po telefon. - Zachowaj spokj - powtrzya i podaa mu aparat. Hartmann zadzwoni do Eller. Kilka grzecznociowych banaw i nagle: - Syszaem o tobie i Bremerze. Tak to bywa. Nie ma co si gniewa. Zamkn oczy i sucha. Nadal jest moliwo pertraktacji, propozycje nie s ostateczne. Natarczywy, wyczekujcy ton, taki sam jak zawsze. - Domylam si, e jednak nie bdzie koalicji - powiedzia. - Powinnimy czasami napi si kawy. Dbaj o siebie. Pa. Skovgaard poblada z wciekoci. Weber znikn. - Prosz. I co? Byem spokojny? Lekarz sdowy by spokojnym czowiekiem o brzowej twarzy i biaej brodzie. Ca drog do kostnicy mwi o robieniu cydru. - W Szwecji maj dobre jabka. Dam ci przepis. - Cudownie. Weszli, zaoyli rkawiczki i zbliyli si do stou. - To niecodzienny przypadek - powiedzia, podnoszc biae przecierado. Lund spojrzaa na ciao Nanny Birk Larsen. Teraz umyte i z wyranymi oznakami stenia pomiertnego. - Krew we wosach zakrzepa duo wczeniej, nim dziewczyna znalaza si w wodzie. Na ramionach, nogach i na prawym boku s siniaki. Lund popatrzya. Cho wydawao jej si, e widziaa ju do. - Chod tutaj. - Wskaza jej praw stron. - Omawialimy ju to. Noga bya pokryta ciciami. - Otarcia? - Nie, dotknij skry. Lund dotkna. W dotyku przypominaa po prostu skr. - Wok ran wida zaczerwienienia - wskaza. - Kiedy ciao przebywao w wodzie,

znikny. Ale po kilku dniach pojawiy si ponownie. Lund nie zrozumiaa, co chce jej powiedzie. - To odleyny - wyjani. - Trzymano j na szorstkiej powierzchni. Moe na betonowej pododze. - W szkolnej piwnicy jest betonowa posadzka. Dotkna uszkodze. Pomylaa o ukrytym pomieszczeniu z zakrwawionym materacem i narkotykami. - Jak dugo tak leaa? - Od pitnastu do dwudziestu godzin. Lund przyswajaa t informacj, prbowaa sobie wyobrazi, co ona oznacza. - Jeste pewien? - Tak. Gwacono j wielokrotnie, co kilka godzin. Ale do tej pory nie znalelimy ladw DNA. Musia uywa prezerwatyw. Nie znalazem nic pod paznokciami ani nigdzie indziej. - Woda wszystko wypukaa? Kiwn gow. - Tak wanie mylaem. Ale ona bya zamknita w baganiku. Spjrz na jej donie. Podnis najpierw jedn, potem drug. - Kto obci jej paznokcie. Puci donie, ktre opady na biae przecierado. Teraz Lund podniosa je kolejno, przyjrzaa si z bliska. - W wtrobie i pucach s lady eteru - podj, czytajc raport. - Zostaa wic zamroczona. Moe kilkakrotnie. To wszystko zostao zaplanowane. Wiedzia, co robi. Nie... Przerwa, jakby sobie nie dowierza. - To nie moja dziaka, ale nie zdziwibym si, gdyby si okazao, e to nie pierwsza jego ofiara. W tym... jest metoda. Lund wzia od niego raport. - Przyda ci si na co? Wzruszya ramionami. - C... - rzek. - Cokolwiek si pojawi, dol ci. A... - umiechn si - i przepis na cydr. Lund wrcia do swojego gabinetu. Za drzwiami Buchard kci si z ysym adwokatem. Walczy o zatrzymanie Olivera Schandorffa i Jeppego Halda. Adwokat wybiera si do sdziego, eby ich jak najszybciej wycign. Sdzc z wyrazu twarzy Bucharda, nie

mia on zbyt wielkiej nadziei na zwycistwo w tej potyczce. Eller zamkna za sob drzwi. Siada, opara szerokie donie na szerokich biodrach. - Niele to zagrae, musz powiedzie. - To nie bya zagrywka, Kirsten. - Mam nadziej. Czeka. - Odmwiam Bremerowi. Nie myl sobie, e to bya atwa decyzja. On nie lubi sowa nie. - Wyobraam sobie. - W zasadzie nie miaam wyboru. Jestemy naturalnymi partnerami. On jest... Umiechna si. - To ajdak, ktry pociga za sznurki. Nadal nic nie mwi. - Mam nadziej, e sprostasz naszym oczekiwaniom - dodaa Eller. - Nadstawiam za ciebie gowy. - A twoja partia...? -...zrobi, co ka. No... moemy si zabra do interesw? Pi minut pniej przy stole w pokoju konferencyjnym obok gwnego biura kampanii zaczy si negocjacje. Polityka i nominacje. Fundusze i strategia medialna. Ri e Skovgaard robia notatki i podsuwaa sugestie. Hartmann i Eller dobili targu. Meyer wrci z ponownego przeszukania mieszkania uczniw. - Wypucia ich? - spyta. - Tak. - Bdziemy musieli przywie ich z powrotem. Lund przegldaa zdjcia na biurku. Obraenia Nanny. Buty. - Nie sdz, eby oni to zrobili - powiedziaa. - A ja jestem pewien. Pooy jej na biurku czytnik kart pamici i kablem podczy do peceta. - Spjrz na to. Komputer rozpozna podczone urzdzenie. Na ekranie pojawi si drcy obraz nagrania wideo. Przyjcie halloweenowe. Dzieciaki w kostiumach. Picie piwa. Krzyki. Modzie zachowujca si jak zawsze, kiedy nikt nie patrzy. Lund patrzya. Oto Jeppe Hald. Byskotliwy, spokojny Jeppe, szstkowy ucze,

przewodniczcy samorzdu. Krzycza do obiektywu, pijany albo nawalony, albo jedno i drugie. Lisa Rasmussen w krtkiej obcisej sukience, przemieszczajca si posuwistym krokiem, mniej wicej w tym samym stanie. - Skd to wzie? - Z pokoju Jeppego Halda. Nagra to komrk, a potem zapisa na karcie pamici. Meyer spojrza na Lund. - eby oglda na komputerze. Lund kiwna gow. - Moim zdaniem on nie jest taki bystry, jak mwi w szkole - doda Meyer. - Stop! Meyer klikn pauz. Nanna w swoim kapeluszu wiedmy. ywa. Caa i zdrowa. Pikna, taka pikna. Taka... dorosa. Nie wygldaa na pijan. Nie krzyczaa. Wygldaa... na zakopotan. Jak dorosy, ktry nagle znalaz si w otoczeniu dzieci. - Dalej - polecia. Meyer puci film w zwolnionym tempie. Obraz przejecha z Nanny na Olivera Schandorffa. Dzikie wosy, dzikie oczy. Wpatrywa si w Nann podliwie, opic piwo z puszki. - W mojej szkole takich imprez nie byo - powiedzia Meyer. - A w twojej? - Mnie i tak by nie zaproszono. - No myl. - Meyer westchn ze smutkiem i siad obok niej. - Czas na przedstawienie. Obraz si zmieni. Pokazywa jakie inne miejsce. Ciemniejsze. Kilka wiate. Napoje na stole. To pomieszczenie w piwnicy. Na pewno. Co si poruszao w gbi, robio si coraz wiksze, w miar jak kamera si zbliaa. Lund pochylia si do przodu, przygldaa si uwanie, czua, jak serce jej przyspiesza. Dwik. Dyszenie, jki. Oliver Schandorff nagi, rude wosy koyszce si w rytm ruchw wykonywanych nad postaci pod spodem, te nag, nieruchom, z rozoonymi szeroko nogami. Kontrast pomidzy nim a dziewczyn by uderzajcy. Schandorff oszalay, gwatowny, w desperacji. Ona... Pijana? Nieprzytomna?

Trudno powiedzie. Ale na pewno co byo z ni nie tak. Zblienie. Rce Schandorffa chwyciy nogi dziewczyny. Zaoy je sobie na biodra. Seks nastoletni. Zupenie jakby gdzie tyka zegar i mwi: Zrb to teraz, szybko, bo ta okazja nigdy si nie powtrzy. Nieartykuowane dwiki, szalone pchnicia. Zblienie. Czarny kapelusz, ktry widzieli wczeniej, nacignity na oczy, n a twarz. Blond wosy. Kapelusz si rusza. - Cholera - zakla Lund. Co si stao. Kamera oderwaa si od pary. Usyszeli go, jak zakrada si do nich. Przeklestwa i gwatowne ruchy. Dziewczyn ledwie byo wida, uciekaa truchtem, szukajc kryjwki. Blond wosy, kapelusz czarownicy, nagie piersi. Niewiele wicej. - Chyba ich tu przywioz - powiedzia Meyer. Na schodach ratusza Troels Hartmann i Kirsten Eller stali obok siebie, mrugajc powiekami w ostrych wiatach fleszy i kamer. Umiechnici ciskali sobie donie. Czekajc na Meyera, Lund ogldaa to wszystko na kanale informacyjnym na swoim komputerze. Potem wrcia do wideo. Szkoa. Jeden fragment, ktry wczeniej omina. Nanna w swojej sukience. W kapeluszu. Umiechajca si do telefonu Jeppego Hald a. Podnosia szklank czego, co wygldao jak cola. Umiechnita. Trzewa. Taka elegancka i naturalna. Zupenie nie wygldaa jak nastolatka. Nie wygldaa jak wszyscy pozostali. A kilka minut pniej... Naga w piwnicy, Oliver Schandorff wdzierajcy si w ni jak zwierz. - Oby si nie myli, Meyer - wyszeptaa. Dozorca wpuszcza Lund do szkoy, gdy zadzwoni Meyer. - Mam obu. - Nie przesuchuj ich jeszcze. Chwila ciszy. - Gdy ostatni raz sprawdzaem, bylimy rwni rang. - Musz najpierw co zobaczy. Dugie westchnienie. - Nie przejmuj si, Lund. Zdobdziesz uznanie. Echo jej krokw nioso si po ciemnych i pustych korytarzach. - Zaczekaj dwadziecia minut - powiedziaa i skoczya rozmow.

Kwiaty na otarzyku Nanny przy szafkach zwidy, wieczki si wypaliy. Lund zesza po ciemnych schodach, z latark, szukajc po omacku wcznikw wiata, na prno zreszt. Mina tam policyjn. Wesza do tajemnego pomieszczenia. Wszdzie linie i znaczki. Puste butelki oprszone proszkiem daktyloskopijnym. Spojrzaa na poplamiony krwi materac. Z jednej strony widniaa jedna wiksza plama, potem linia czerwieni na lamwce z brzegu. Niewiele krwi. I nie bya rozsmarowana. Meyer nie czeka. Nie rozumia, dlaczego miaby czeka. Wzi Olivera Schandorffa do gabinetu Lund, posadzi przy komputerze, zmusi do ogldania wideo. Na ekranie jeszcze raz pojawiy si obrazy z Halloween. Dyniowa gowa. Pijane dzieciaki. Narkotyki. Wda. Bez Lund na karku Meyer by bardziej odprony. Siad obok modego, patrzy, jak ten wpatruje si w monitor z twarz skrzywion ze strachu i blu. - Masz dwie opcje, Oliverze - powiedzia bezbarwnym, spokojnym gosem. - Albo si przyznasz teraz... Nanna. W kapeluszu wiedmy. Umiechnita. Szczliwa. Pikna. - Albo ogldamy reszt. I czekamy, a rano dojedzie twj adwokat. O ile bdzie mu si chciao wyle z ka. Telefon si porusza. Filmujcy wyszed z holu, w d schodami, do piwnicy. W stron ukrytego pokoju. W oddali dwie nagie postacie pod samotn arwk. Schandorff nie mg oderwa wzroku od ekranu. - Przed nami caa noc - powiedzia Meyer. - Ale ja wiem, e wy dwaj to zrobilicie, i ty wiesz. Moe wic miejmy to ju za sob, dobra? Cisza. Meyer poczu leciutk fal gniewu, stara si j stumi. - Oliver? Oliver?! Lund wyja zdjcia, ktre przyniosa. Zblienie ciaa Nanny. Zblienia obrae, rana na plecach. Z jakiego powodu nie byo prdu, wic przygldaa im si w wietle swojej latarki. Podniosa je i spojrzaa na materac, na plamy krwi na pododze. Odszukaa zdjcie doni Nanny. Obcite paznokcie. Promieniem latarki omiota pomieszczenie. Sprawdzia spis znalezionych tu przedmiotw. adnych noyczek. Wyja telefon, zerkna na wywietlacz. Zero zasigu w tym podziemnym grobowcu.

Oliver Schandorff siedzia sztywno przed monitorem. Dwa kopulujce ciaa. Rude wosy koyszce si w gr i w d. On chwyta jej nogi, zakada sobie na plecy. Odpycha jej rce, gdy chce go zapa. Kamera jest tu za nimi. Jego plecy, jego ciao uderzajce w ni w szalonym, gorczkowym rytmie. Potem zamieszanie. Obraz latajcy na wszystkie strony, gdy on zrywa si na nogi, staje przed intruzem, ktry si do nich podkrad. Usta wykrzywione jak u niegrzecznego dziecka, twarz pena wstydu i gniewu. Schandorff siedzia w Wydziale Zabjstw i nie chcia rozmawia. - Moe Jeppe przemwi pierwszy - odezwa si Meyer. Na ekranie pojawi si pijaniusieki Hald. - Wiesz, e moe by w ssiednim pomieszczeniu. - Meyer postuka Schandorffa w rami. - Moe mwi, e to wszystko zrobie ty. Ty sam. Nie byoby mio, co? Rka Meyera powdrowaa do ramienia chopaka. - On nie jest twoim przyjacielem, Oliverze. Pomyl o tym. Wiem, e krzyczaem na ciebie, synu. Przepraszam. Ja tylko... Schandorff siedzia jak skamieniay. - Te zdjcia Nanny wycignitej z kanau. - Meyer przyglda mu si uwanie. - Nie mog o nich zapomnie. Nie chciabym ci ich pokazywa. Nie zmuszaj mnie. Lepiej dla nas obu, ebym tego nie robi. Lund nie moga jeszcze wyj na zewntrz i poszuka sygnau. Jeszcze miaa co do zrobienia. Wycigna rkawiczki i podniosa stuczon szklank po piwie lec w krgu nakrelonym kred. Powiecia na szko latark. Szminka na brzegu. Pomaraczowa. Jaskrawa. Wyja zdjcie Nanny zrobione na imprezie. Nanna w kapeluszu wiedmy. Tylko to w niej wydawao si modziecze. Signa do popielniczki. Przesiaa pety i kocwki skrtw. Wycigna zwitek folii aluminiowej. Rozoya go palcami w rkawiczkach. To nie narkotyki. Kolczyk. W wietle latarki zobaczya trzy cyrkonie w srebrnej oprawie. Wrcia do zdj. Nanna i pozostali. Lisa Rasmussen. Miny cztery dni, odkd wycignli ciao Nanny Birk Larsen z zimnego kanau przy lotnisku. Przez cay ten czas ledwie posunli si do przodu, nie majc adnego tropu. Gonili pierzchajce przed nimi cienie. Nad tak spraw jeszcze nie pracowaa. Same zagadki. amigwki. ledztwa nigdy

nie byy czarno-biae. Ale jeszcze si nie zetkna z tak szarym i niekonkretnym, niematerialnym. Wpatrywaa si w zdjcie. Nanna i Lisa. Umiechnite, szczliwe. Nagle usyszaa nad sob dwik. Kroki w ciemnoci. - Moe to nie by twj pomys - zasugerowa Meyer. - Jeppe to wymyli, a ty dla ubawu si zgodzie. Wychyli si, prbujc cign na siebie uwag Schandorffa. - Oliver? Nic. Tylko aosna twarz przed monitorem. - To by co zmienio. Gdyby nam powiedzia. Wic jak bdzie? Meyer opad na oparcie, zaoy rce za gow. - Posiedzimy tu sobie ca noc i poogldamy zdjcia? Czy jako to zaatwimy? Nic. - wietnie. - W gosie Meyera pojawi si ostry ton, ktrego od razu poaowa. Godny jestem. Nie mam pienidzy na dwie... - To nie ona, durniu - warkn Schandorff. Meyer zamruga powiekami. Naburmuszonym, udrczonym gosem Oliver Schandorff wreszcie si do niego odezwa. - Ta dziewczyna w kotowni. To nie jest Nanna. Na grze, w holu, przed otarzykiem Nanny. Ogarek wiecy zamigota w ciemnoci. Lund zerkna na telefon. Miaa zasig. Usyszaa kroki przy drzwiach. Nie pomylaa, eby si ukry. Skierowaa latark na rdo dwiku. - Lisa? Dziewczyna z wazonem penym r w rku zamara w jasnym wietle. - Jak si tu dostaa? - spytaa Lund. Lisa postawia kwiaty na otarzyku. - Widn. Ludzie zapominaj. - Jak si tu dostaa? - Drzwi do sali gimnastycznej s otwarte. Zamek si zepsu. Wszyscy o tym wiedz. Odgarna dugie blond wosy, spojrzaa na zdjcia i kwiaty. - Kiedy poznaa Nann? - W podstawwce. W ostatniej klasie. Nanna wybraa Frederiksholm, wic ja te. -

Uoya re. - Sama bym si pewnie nie dostaa. Nanna jest bystra. Jej tata musia zdoby pienidze. Mj tata ma ich duo. Ale ja... ja jestem gupia. - Kiedy si pokciycie? Lisa spojrzaa na ni. - Wcale si nie pokciymy. - Mamy telefon Nanny. Nigdy do niej nie dzwonia, ostatnio nie pisaa esemesw. Lisa milczaa. - Nanna dzwonia do ciebie. - To nie bya ktnia. W zasadzie nie. - Chodzio o Olivera? Odpowied pada natychmiast: - Nie pamitam. - Myl, e o Olivera. Nanny on nie obchodzi. Ty si w nim kochasz, prawda? Lisa si zamiaa. - Zadaje mi pani dziwne pytania. - Dlatego posza do kotowni. - Mog ju i? Lund wycigna kolczyk. - Zapomniaa o czym. Dziewczyna wpatrywaa si w torebeczk dowodow, zakla i odwrcia si do wyjcia. - Moemy straci mnstwo czasu, szukajc sukienki - przemwia Lund do jej plecw. - Albo moesz mi po prostu powiedzie. Lisa Rasmussen stana, obja si ramionami w kusym, czerwonym paszczyku. - To wane - cigna Lund. - Nanna bya w tym pomieszczeniu? Czy bya sama z chopcami? W puapce pomidzy dziecistwem a dorosoci. - Byam na ni wcieka, jasne? Lund skrzyowaa ramiona. Czekaa. - Nanna chciaa o wszystkim decydowa. Traktowaa mnie jak dziecko. Byam pijana. Potem ten wir Jeppe wszed i zacz nas filmowa. Oliver si wciek. Ja prbowaam zatrzyma Jeppego. Potknam si o butelki. Podwina rkaw. Plastry i strupy. Dugie rany, moe szwy. - Pociam si.

- Co dalej? - Oliver zabra mnie do szpitala. Siedzielimy tam ca noc. Przycupna na parapecie, na jej pospolit twarz padao wiato latarni. - Cigle by wcieky na Nann. Mylaam, e moe... Opucia rkaw, znowu si obja ramionami. - Kretyn. Nanna miaa racj. - Gdzie bya Nanna? - Nie wiem. - Liso... - Nie wiem! - krzykna. - Chyba o wp do dziesitej... wesza do holu, zaoya mi swj kapelusz, uciskaa mnie. I powiedziaa do widzenia. Spojrzaa w twarz Lund. - I tyle. Wysza. Lund kiwna gow. - Czy mj tata musi o tym wiedzie? Zabije mnie. Hartmann i Rie Skovgaard suchali radia w drodze do recepcji. Serwisy informacyjne ju obwieciy wybory. Koalicja wpyna na zmian sytuacji. Zmiana zastaego systemu politycznego nie wydawaa si odlega. Wygldao na to, e sprawa Birk Larsen przestaa im szkodzi. Czekaa ich teraz cika praca przy kampanii. Spotkania i konferencje prasowe. Uciski doni, triumfalne gosy. Tajne spotkania cisych krgw duskiej polityki, w lnicych pokojach, gdzie prawica, lewica i centrum zbierali si, by polemizowa agodnie, w otoczce umiechw i zgrabnych obietnic, wymienia grzeczne obelgi, rzuca dyskretne ostrzeenia pod przykrywk porad. Pnym wieczorem, wyczerpany, marzc tylko o tym, by zabra Rie Skovgaard do domu i do ka, Hartmann spotka si z jej ojcem. Wieloletni parlamentarzysta z ramienia Stronnictwa Liberalnego. Kim Skovgaard by krzepkim, przyjaznym mczyzn o wielkich wpywach. Podobnie jak Poul Bremer, ktry wanie gawdzi przyjanie z przeciwnikami po drugiej stronie pokoju. Skrzekliwy miech burmistrza nis si szeroko. - Nie miaem pojcia, e Bremer jest na twojej licie goci - zdziwi si Hartmann. - Przyjaci trzymaj blisko siebie, a wrogw jeszcze bliej. - Kim Skovgaard umiechn si porozumiewawczo. - Koniec kocw wszyscy walczymy o to samo. O lepsze ycie. Rni nas rozumienie tego pojcia.

Hartmann rwnie si umiechn. - Jestecie jeszcze wpltani w t spraw? - spyta Skovgaard. - Masz na myli morderstwo dziewczyny? - A s inne? - Nigdy nie bylimy wpltani. To by zbieg okolicznoci. Wicej ju nic na ten temat nie usyszysz. Skovgaard wznis kieliszek. - Dobrze. Przy takich nagwkach trudno byoby ci wspiera. - Tato - przerwaa im Rie. - Nie teraz. On jednak cign. - Premier... i kilka innych osb zastanawiaj si, czy panujesz nad sytuacj. - Kampania jest pod kontrol. Wygramy. - Umiech. Zagubiony pord morza innych. - Przepraszam... Przeszed do ssiedniego pomieszczenia, wzi Poula Bremera za rami, poprosi o sowo na osobnoci. Zajli ustronne miejsce przy kominku. - A wic w kocu podbie madame Eller, Troels - rzek Bremer. - Gratulacje. Mam nadziej, e cena nie bya zbyt wysoka. - Wiem, do czego zmierzasz. Bremer zamruga powiekami, pokrci gow. - Jeli przyapi ci jeszcze na jakich gierkach - Hartmann przysun si, mwi szorstkim, zdecydowanym szeptem - zacign ci do sdu. Rozumiesz? - Ani troch - odrzek Bremer. - Nie mam pojcia, o czym, do cholery, mwisz. - wietnie - rzuci Hartmann na odchodne. - To wszystko. - Troels! Wracaj! Bremer podszed do niego i spojrza mu w twarz. - Zawsze ci lubiem. Zawsze, odkd jako nowicjusz wygaszae swoj pierwsz mow. Dzisiaj... Hartmann prbowa oceni, co tu jest szczere, a co jest tylko gr, i nie udao mu si. - Dzisiaj mnie pokonae. To nie zdarza mi si czsto. A kiedy ju si zdarza... nie podoba mi si. Nie podoba mi si te, kiedy w przypywie paranoi oskarasz mnie o rzeczy, o ktrych nie mam pojcia. Hartmann sta, usiujc nie czu si jak ajany uczniak. Wielka rka Bremera powdrowaa do gry, kciuk i palec wskazujcy opieray si o siebie.

- Gdybym chcia ci zgnie, nie sdzisz, e zrobibym to ju dawno temu? Poklepa Hartmanna po ramieniu. - Pomyl o tym. - Umiech przerodzi si w gniewny grymas. - Popsue mi nastrj, Troels. Wychodz. Mam nadziej, e czujesz si winny. Bremer spojrza na niego. - Winny. Tak. To waciwe sowo. Wypucili Schandorffa i Halda. Lund przywioza Lis Rasmussen, ktra miaa podpisa zeznanie, przypilnowaa, eby zostaa bezpiecznie odwieziona do domu. Po drodze zapytaa j ponownie: - Naprawd nie wiesz, z kim miaa si spotka? Dziewczyna wygldaa na wykoczon. Ale te jakby poczua ulg. Tajemnica musiaa jej ciy. - Nanna bya szczliwa. Widziaam to. Jakby czego nie moga si doczeka. Czego wyjtkowego. Po jej wyjciu wpad Meyer, wymachujc dokumentami. - Postawi im zarzut krzywoprzysistwa. Wprowadzanie policji w bd. - A warto? - Dlaczego nie zadzwonia, eby mi o tym powiedzie, Lund? Dlaczego mi nic nie powiedziaa? Czuj si jak idiota. Podniosa telefon. - Piwnica. Nie ma sygnau. Prbowaam. - Nieprawda. Wyglda jak naburmuszone dziecko. - yjesz w swoim wasnym wiecie. W jakiej Lundlandii. Nic poza tob w niej nie ma. - Dobra, bardzo mi przykro z tego powodu. - A mnie nie wolno pali. Ani je, ani krzycze na podejrzanych. - Nie przejmuj si. Niedugo wyjad. Wycign paczk papierosw. Wytrzsn jednego, zapali i wydmuchn na ni dym. Westchna. - Nic, cholera, nie mamy - burkn. - Nieprawda. - Mwisz powanie? Podniosa gos. Pewnie z powodu papierosa. Tak strasznie sama chciaa zapali.

- Mamy mnstwo. Gdyby tylko sucha. Skrzyowa ramiona na piersi. - No, sucham teraz - rzek. Pi minut pniej siedzieli z Buchardem, markotnym i powanym. Pokazywaa papiery, zdjcia, ktre zebraa, cierpliwie, jedno po drugim. - Wiemy rne rzeczy o tym kim, kto to zrobi. Wiemy, e j oszoomi eterem. Wizi j gdzie i gwaci, pitnacie-dwadziecia godzin. Potem... Kolejne zdjcia. Ramiona, rce, stopy, uda. - Potem j wykpa. Obci paznokcie. Nastpnie zawiz j do lasu, bo wiedzia, e tam nikt im nie przeszkodzi. Zdjcia drogi prowadzcej przez Las Zielonowitkowy. Wosy na martwych drzewach. - Tam zagra w swoj gr. Bawi si ni. Pozwoli jej uciec, a potem j zapa. Moe... - Przez chwil si nad tym zastanawiaa. - Moe wicej ni raz. - Zabawa w kotka i myszk - powiedzia Meyer i zacign si papierosem. - W szafie Nanny znalelimy designerskie buty - cigna Lund. - Rodzice nic o nich nie wiedz. Pucia w obieg zdjcie: brzowa skra i migoczcy metal. - Nanna nie moga ich kupi. S za drogie. Wisiorek... Czarne serduszko na tanim acuszku. - Nadal nie wiemy, od kogo pochodzi. Moe to podarunek od osoby, od ktrej dostaa buty. Tyle e to jest tanie. I stare. Lund pooya przed nimi zdjcie Nanny i Lisy na przyjciu halloweenowym. Lisa wygldaa na pijan. Pijana nastolatka. Nanna elegancka i umiechnita w czarnym kapeluszu czarownicy, jakby to by niechciany art. - To najwaniejsze. Nanna szykowaa si na potajemn randk. Przebraa si i zostawia swj kostium w szkole. Miaa si z kim spotka. Nawet jej najlepsza przyjacika nie ma pojcia, z kim. Buchard jkn. - Nie powiecie mi chyba, e to nauczyciel, co? Lund spojrzaa na niego bez sowa. - Dobra - powiedzia Meyer. - Jutro ruszamy od nowa. - Posuchajcie mnie! - rozkaza Buchard. - Szkoy to zakres kompetencji Troelsa Hartmanna. On musi wiedzie, co si dzieje.

- wietnie. - Lund kiwna gow. - Zadzwoni jutro do niego. - I musisz zosta troch duej - doda Buchard. Meyer zamkn oczy, wypuci dym w stron sufitu. - Jestem do soboty. Mark w poniedziaek zaczyna szko. Zrobiam wszystko... - Z caym szacunkiem - przerwa Meyer. - Nie uwaam, e ona powinna zosta. Znam si na rzeczy. I... - Skrzywi si. - Bdmy szczerzy. Wsppraca sabo nam wychodzi. Myl, e Lund nie powinna zmienia planw. Po czym wsta i wyszed. Sarah patrzya na zdjcia. Nanna w kapeluszu wiedmy. Inna ni reszta dzieciakw dokoa. Buchard spojrza na ni. - Meyer dawno nic nie jad - powiedziaa. - Robi si wtedy pobudliwy. Nie... Machna palcem i poprawia si: - Bardziej pobudliwy. - Szkoa... - Musimy rzuci okiem. Musimy uwanie rzuci okiem.

PITEK 7 LISTOPADA Lund wkadaa czarno-biay sweter, onglujc kawakiem tosta, gdy jej matka powiedziaa: - Mylaam, e dzisiaj wyjedamy? - Nie. Jedziemy jutro po poudniu. - Jutro po poudniu? Wtedy przyjedaj gocie. - Bdzie okej. - Nie mog dugo zosta w Szwecji. Mam robot. - Zerkna na sukni. - lub w drodze. - Zawsze jest jaki lub w drodze. Mamy nadziej, e zostaniesz przez weekend. Poznasz rodzin Bengta. Ponury miech. - Chodzi ci o to, ebym zaprowadzia twojego syna do szkoy, gdy ty pjdziesz do pracy? - Niewane. - Lund przekna, skrzywia si. - To by tylko taki pomys. Mamy gorc kaw? Zajrzaa do zaparzacza. Nie. - Czy ja ci wychowaam na tak matk? - Vibeke pokrcia gow. - Odkd tu jestecie, jeszcze ani razu nie rozmawiaa z Markiem. Masz pojcie, e...? - Mam za sob pracowity tydzie. Mylaam, e to zauwaya. Szybko, nie patrzc w lustro, cay czas mylc o Nannie i szkole, wyja gumk z kieszeni dinsw i zwizaa dugie brzowe wosy w bezadny koski ogon. - On ma dwanacie lat... - Wiem, ile ma lat. - Nic o nim nie wiesz! Ani o jego yciu. - Musz i. - Wiesz chocia, e ma dziewczyn? Lund si zatrzymaa. Walczya chwil ze sob. - Mark jest jak ja - powiedziaa. - Bardzo niezaleny. Nie trzymamy si siebie

kurczowo cay czas. I owszem... wiem o jego dziewczynie. Dzikuj. - Wychodz - usyszaa za sob i a podskoczya. Mark w granatowej kurtce sta gotowy do szkoy. Zesza za nim po schodach. Pochmurny, suchy dzie. Na ulicy Mark wsiad na skuter i ruszy. - Mark! Nie jade niadania. Zwolni, zsiad. - Nie jestem godny. - Przykro mi w zwizku z tym tygodniem. Wynagrodz ci to. Obiecuj. Wsiad z powrotem na skuter. Ona prbowaa nady. - Babcia mwi, e masz dziewczyn. Mark stan, nie patrzy jej w oczy. Lund si umiechna. - To fajnie. Prbowaa nie myle o kolczyku. Przeku sobie ucho bez pytania, z pomoc jakiego kolegi ze szkoy. - Jak ma na imi? - To niewane. - Moesz j zaprosi do Szwecji. - Spni si do szkoy. - Mark? Interesuje mnie to, co si dzieje w twoim yciu. - Wanie ze mn zerwaa. Dwanacie lat, a tyle blu na twarzy. - A ciebie to gwno obchodzi. Interesuj ci tylko martwi ludzie. Lund staa na chodniku. Widziaa tego chopca, jak mia lat cztery i pi. I osiem. Dziesi. Kiedy zmieni si w opryskliwego, smutnego dzieciaka, ktry wpatrywa si w ni teraz i wyglda... Jak? Jakby by rozczarowany. To byo waciwe sowo. Mark odwrci si i odjecha. Hartmann przyszed o dziewitej. Lund zabraa go do siebie. - Powiedziaa pani, e kopoty mamy za sob. - Nie powiedziaam nic takiego...

- Nie wspomniaa pani o nauczycielu. - To jedna z koncepcji, ktre rozwaamy. - Jaka dokadnie? W drzwiach pojawia si gowa Meyera. - Idziemy? - spyta. Hartmann ani drgn. - Do czego teraz doszlicie? Lund pokrcia gow. - Nie mog powiedzie. - To s moje szkoy i moi nauczyciele. Prosz mi powiedzie. - Kiedy bd moga... - Nie. Nie!!! Wcieka si. Widziaa ju wczeniej ten nastrj. W telewizji, kiedy dopad reportera. Teraz trafio na ni. - Musz wiedzie, kto to jest! Jezu! Trzeba podj rodki zapobiegawcze. - To niemoliwe... - Ju raz mnie pani omieszya, Lund. To si wicej nie powtrzy. - Przykro mi. Nie mog przedkada paskiej kampanii nad ledztwo w sprawie morderstwa. To byoby niewaciwe. Wyranie si wcieka. - Nie rozumie pani, jakie to szkody wyrzdzi? Nauczycielom? Uczniom? Rodzicom? Rozrzuca pani podejrzenia jak rolnik gnojwk. I gwno pani obchodzi... - Jak pan mie tak mwi?! - wrzasna. Hartmann ucich, zdumiony jej wybuchem. - Niech pan tak nigdy nie mwi - powtrzya ju ciszej. - Nie jestem politykiem, panie Hartmann. Jestem policjantk. Nie mam czasu myle o wszystkich konsekwencjach. Musz po prostu... musz... - Co? - spyta, skoro nie skoczya zdania. - Szuka. - Zawiesia torebk na ramieniu. - Bdziemy dyskretni. Postaramy si unikn rozgosu. Nie chcemy wyrzdzi szkody adnej niewinnej osobie. Chcemy si tylko dowiedzie, kto zabi dziewczyn, jasne? Jego nagy gniew ulecia. Pomylaa, e te wybuchy s gwatowne i nieoczekiwane i e Troels Hartmann nie lubi ich tak samo jak wszyscy, ktrzy s ich wiadkiem. - Dobrze - powiedzia, kiwajc gow. Spojrza na ni. - Mog jako pomc?

Milczaa. - Chc pomc, Lund. Poprosz w biurze o kopie akt personelu. Nauczycieli. Wszystkich. - Prosz przysa mi je do biura. Wyznacz kogo, eby to przejrza. - Chc pomc. Prosz mi wierzy. Zadzwoni jego telefon. W jednej chwili na jego twarz powrcia maska polityka, beznamitna, zdystansowana, kamienna. Lund wysza i zostawia go z t rozmow. W krtym korytarzu wyoonym czarnym marmurem staa umiechnita jasnowosa kobieta, z torb z supermarketu. - Szukam Jana Meyera - zaczepia nadchodzc Lund. - Chwileczk. Lund posza z powrotem, sprawdzajc po drodze wiadomoci w telefonie - Jestem Hanne Meyer - wyjania kobieta. - Mam co dla niego. ona. Lund przypomniaa sobie rozmow ktrej nocy. No i obudzia cay dom. Pacz dziecka. Meyer mia jakie ycie poza komisariatem. Ta myl j zdumiaa. - Sarah Lund - przedstawia si i ucisna do kobiety. - Pracuj z nim. - A wic to pani! Bya bardzo adna i szykowna, miaa apaszk na szyi i pcienn sukienk pod brzowym wenianym paszczem. - Duo o pani syszaam. - Wyobraam sobie. - Ach. - Posaa Lund porozumiewawcze spojrzenie. - On chce dobrze. To nie zawsze jest oczywiste. - Przerwaa. - I uwaa, e pani jest... niesamowita. Lund zamrugaa. - Niesamowita? - Musi bra dwie co godzin - powiedziaa Hanne Meyer, dajc jej fiolk lekarstw. Jeli to nie pomoe, niech pani sprbuje z bananami. Wycigna z torby kilka owocw i podaa je oszoomionej policjantce. - Cokolwiek Jan pani mwi, nie wolno mu pi kawy, je chipsw ani sera. Cmokna z niezadowoleniem. - Rozstrajaj mu odek. - I dodaa: - W nowej pracy zawsze jest trudno. Miejmy nadziej, e tym razem si uda. Zza rogu wyszed Meyer. Stary zielony anorak, marynarski sweter, zakopotany wyraz twarzy. - Co ty...?

- Cze, kochanie! - zawoaa radonie Hanne Meyer. Umiechnity, nie zwaajc na nic innego, Meyer podszed i pocaowa j w usta. - Co ty tu robisz, do cholery? Wskazaa banany i piguki w rkach Lund. - Zostawie je w samochodzie. - Ach... Wzruszy ramionami. Pogadzia go po zaronitym policzku. - Dbaj o siebie - powiedziaa. - ycz wam obojgu miego dnia. Patrzy, jak odchodzi, oczarowany, umiechnity. Gdy znikna z pola widzenia, jego twarz staa si miertelnie powana. Wzi owoce oraz lekarstwo od Lund i wsadzi sobie do kieszeni po jednym bananie, jak rewolwery. Wyj jednego, wymierzy w gb korytarza. - Rce do gry! - Niesamowita - odezwaa si Lund. - Co? - Nic. Chodmy. Sztab wyborczy, zoony z omiorga pracownikw, zebra si na porann odpraw. Rie Skovgaard zaja si sprawozdaniem. Hartmann zostawi na koniec spraw Birk Larsen. - Prasa moe na co wpa - zakoczy. - Ale to bd tylko domysy. Przekaemy podkomisarz Lund akta personalne. To nie jest jednak nasz priorytet. Mamy waniejsze rzeczy do zrobienia. - Chwila, chwila. - Skovgaard machna na wszystkich, eby nie wstawali z miejsc. Mwisz, e ich zdaniem to nauczyciel? Hartmann wpakowa papiery do teczki. - To jedna z teorii. - Wiesz, co to oznacza, Troels? Znowu wszystko skrupi si na nas. Prasa i tak ci w to wplcze. - To sprawa policji... - Jeste zastpc burmistrza do spraw edukacji. Jeli si okae, e to nauczyciel, ciebie obarcz odpowiedzialnoci. Nigdy nie rezygnowaa. I to si nie zmieni. Siad z powrotem i spojrza na ni. - Co proponujesz? - spyta.

- ebymy dziaali pierwsi! Przeczytajmy te akta, zanim Lund je dostanie. Sprawdmy, czy nic nie spieprzylimy. - Jak moglibymy spieprzy? - Nie wiem. Po prostu nie chc adnych niespodzianek. Poza tym... Wyobra sobie, e przekaemy jakie informacje, ktre pomog im znale tego czowieka. Zdobdziemy troch uznania zamiast krytyki. Hartmann spojrza na ni. - Troels - dodaa - jeli to wybr pomidzy utrat gosw a zyskaniem gosw, to w zasadzie mona uzna, e tego wyboru nie ma. - Dobra. Zrb to. Gdy sztab wyszed, Skovgaard daa Hartmannowi plan dnia, omwia go z nim wers po wersie, minuta po minucie. Ostatnim wydarzeniem byo spotkanie z udziaem fotoreporterw - dyskusja o integracji spoecznej. O wprowadzeniu grup cudzoziemcw do spoecznoci. O wzorach osobowych, imigrantach, ktrych ludzie Hartmanna wybrali do tego projektu. - Moe potem zjemy kolacj? - spytaa. - Jasne - odrzek bez namysu. - Znajdziesz dla mnie czas? - Jasne. - Troels? - Och. Tak mao czasu zostao na cokolwiek. Hartmann wzi j w ramiona, podobao mu, e w takich chwilach rozjaniaa jej si twarz. Ju mia j pocaowa, gdy rozlego si pukanie do drzwi. Stan w nich jeden z pracownikw Ratusza. Mody czowiek. Wyglda na zakopotanego ich widokiem. - Prosilicie o jakie akta? Z Wydziau Edukacji? - Zostawiam to tobie - rzek Hartmann i wyszed. Skovgaard posadzia urzdnika przed sob i poinformowaa go, czego potrzebuje: akt personelu z liceum Frederiksholm. Umowy. Oceny. Wszelkie skargi. Wysucha i nic nie powiedzia. - To jaki problem? - Akta miejskie chcecie wykorzysta jako urzdnicy? Nie jako politycy? Przepraszam, ale musz spyta. - Nie - odpara Skovgaard. - Nie musi pan.

- Ale... - Hartmann chce, eby to byo zrobione. Hartmann jest wiceburmistrzem do spraw edukacji. Wic... Wci nie rusza si z miejsca. - Jak si pan nazywa? - Olav Christensen. - Czy to jaki problem, Olavie? Jeli tak, to powiedz. Widziae sondae, prawda? Wiesz, e Troels Hartmann bdzie nowym burmistrzem? Saby, drwicy umiech. - Zajmowanie si polityk to nie moja robota. - Nie. Twoja robota to wykonywanie polece. Wic zabierz si za to, zanim znajd kogo innego. W niewielkim magazynie przy bibliotece, w otoczeniu ksiek do angielskiego, fizyki i sztuki, Lund i Meyer zaczli rozmawia po kolei ze wszystkimi nauczycielami. O Nannie, o Lisie Rasmussen, Oliverze Schandorffie i Jeppem Haldzie. Ale gwnie o nich samych. Co robili w poprzedni weekend? - pyta Meyer, gdy tymczasem Lund patrzya, suchaa, prbowaa analizowa. Szukaa punktu zaczepienia. Meyer zjad banana. Wypi dwie butelki wody, pali nieustannie. Zjad dwie paczki chipsw serowych, wbrew jej rozkazom. Spoglda na ni w przerwach w niekoczcej procesji nauczycieli. Niewiele mwi. Nie musia. Nie byo w tych zwyczajnych, porzdnych, oddanych ludziach nic podejrzanego. Byli nauczycielami. Niczym wicej. Albo tak si wydawao. Pernille Birk Larsen siedziaa w zimnej kuchni z rkoma na stole, ktry zrobia z crk. Wpatrywaa si w drzwi sypialni Nanny, w oznaczenia na nich, w strzaki. Wiedziaa ju, e musi to zrobi. Usyszaa, jak na dole Theis rozmawia z ludmi. Tak dobrze znaa jego niski, szorstki gos. Ton szefa. Wesza do pokoju. Tyle rzeczy znikno. Ksiki i pamitniki Nanny. Zdjcia i notatki z tablicy korkowej na cianie... Cuchno tu ich chemikaliami tak silnie, e gin nawet sabncy zapach kwiatw. Dugopisy, pdzle i markery policjantw pobrudziy ciany. Prbowaa sobie przypomnie, jak tu wygldao PRZEDTEM. Jej crka bya pena ycia i energii. Pernille siada na ku i mylaa. Trzeba byo to zrobi. Trzeba byo.

Podesza do niewielkiej szafy, zajrzaa do rodka. Zapach Nanny cigle si tu unosi. Perfumy, delikatne i egzotyczne. Pernille nie pamitaa, e s takie wyrafinowane. Znowu zacza j nka ta uporczywa myl... Wcale jej nie znaa. - Ale znaam - powiedziaa gono. - Znaam. Dzisiaj rano dzwonili z kostnicy. Mona byo odebra ciao. Musieli zorganizowa naboestwo. Pogrzeb. Ostatni scen pospnej, rozcignitej w czasie ceremonii gwatownej i przedwczesnej mierci. W sypialni Pernille prbowaa sobie przypomnie, kiedy po raz ostatni wybieraa ubrania dla Nanny. Ju jako dziecko w podstawwce, siedmio - czy omioletnie, sama decydowaa, co woy. Taka bystra, liczna i ufna we wasne siy. Gdy podrosa, chodzia po domu i wybieraa, co chciaa. Braa rzeczy z szuflad Pernille. I od Lotte, jeli ta u nich akurat bya. Nanny nic nie ograniczao. Naleaa tylko do siebie. Tak si dziao od chwili, gdy zacza mwi. A teraz matka musiaa wybra ostatnie ubranie, ktre woy jej dziecko. Sukienk do trumny. Strj na ogie i popi. Wycigna rk i musna palcami cienkie tkaniny. Kwiatowe wzory, bluzki, sukienki i dinsy. Zatrzymaa si na dugiej biaej sukience z kory, indyjskiej , od przodu zapinanej na brzowe guziki. Niewiele kosztowaa na letnich wyprzedaach, bo kto by j chcia na zimowe chody. Tylko Nanna. Ona takie jasne rzeczy nosia bez wzgldu na deszcz i niepogod. Nigdy nie marza. Nigdy duo nie pakaa. Nigdy si nie skarya. Nanna... Pernille wtulia twarz w mikki materia. Spojrzaa na kwiecist lun sukienk wiszc tu obok. Wolaaby zmierzy si z czymkolwiek innym, byle nie z tym. Theis Birk Larsen siedzia w biurze z agentk nieruchomoci, patrzc na liczby i plany. Teraz nazwa Humleby brzmiaa w jego uszach jak przeklestwo. Ponury i okrutny art, ktry chciao mu zrobi ycie. - Ryzykuje pan wielk strat - powiedziaa kobieta. - Butwienie. Stan... - Ile? - Nie wiem dokadnie. Pernille sza w ich stron z szeroko otwartymi oczami, wosami w nieadzie, twarz

bez wyrazu, blad i aosn. W doniach trzymaa dwie sukienki: bia i kwiecist. - Moe a p miliona - powiedziaa agentka. - Albo mgby pan go dalej remontowa. To potrwa, ale potem... Patrzy w jaki punkt za przeszklonymi drzwiami. Nie sucha. Kobieta zamilka. Spojrzaa. Wstaa zakopotana. Wydaa dwiki, ktre oboje z Pernille doskonale ju znali. Pospieszne sowa, jkane kondolencje. Potem ucieka z biura. Pernille patrzya, jak odchodzi, patrzya, jak jej m wyciga papierosa z paczki na biurku, pali go nerwowo. - Jaki problem, Theis? - Nie. Chodzio o sprzeda domu. Wszystko jest pod kontrol. Grzeba w papierach. Uniosa w gr sukienki. - Musz wybra. Uniosa bia, a potem kwiecist, jakby byo to preludium do wieczoru. Jedna z okazji towarzyskich, na ktr nigdy nie pjd. Kolacja. Tace. - Ktra? Patrzy przez sekund, nie wicej. - Biaa jest adna. Zacign si papierosem, wbi wzrok w biurko. - Biaa? - Biaa - powtrzy. Rama, nauczyciel, ktrego ju poznali wczeniej, znajdowa si w poowie listy. Te same pytania. Te same ogldne odpowiedzi. Mczyzna mia trzydzieci pi lat. Pracowa w szkole od lat siedmiu. Wszystkich pytali: Co pan/pani sdzi o Nannie? - Otwarta, szczliwa, bystra - powiedzia Rama. Meyer przetacza po stole jedn ze swoich tabletek, nie odrywajc od niej wzroku. - Mielicie dobre relacje? - spytaa Lund. - Zdecydowanie. To bya bardzo inteligentna dziewczyna. Pracowita. Dojrzaa. - Widywa j pan poza szko? - Nie. Nie utrzymuj kontaktw towarzyskich z uczniami. Nie mam na to czasu. Meyer gono przekn tabletk, pust butelk po wodzie wysokim ukiem wrzuci do mietnika. - Moja ona jest w ciy - doda Rama. - Termin si zblia. ona te tu pracuje. W tej

chwili na p etatu. Ju koczy. - To mio - powiedziaa Lund. Wczy si Meyer: - Widzia pan Nann na imprezie? - Nie. Ja miaem pierwsz zmian. Wyszedem o smej. - To wszystko, dzikuj - powiedziaa Lund. - Moe pan poprosi nastpn osob? Zamiaa si. - Mwi jak nauczycielka. Meyer wpatrywa si w te skrki lece na stole. - Jada moje banany? - spyta. - Jednego. Wsta, poszed do okna, przeklinajc, zapali papierosa. Nauczyciel cigle jeszcze siedzia. - Jaki czas temu zdarzyo si co dziwnego. Kilka miesicy temu Nanna napisaa wypracowanie. Na prbny egzamin. Lund czekaa. - Napisaa opowiadanie. - Dlaczego uwaa pan, e to wane? - spytaa Lund. - Moe nie jest. - Rama spojrza na ni. - Ono byo o tajemnym romansie. Pomidzy onatym mczyzn a mod dziewczyn. Byo bardzo... Szuka waciwego sowa. - Byo bardzo niedwuznaczne. Napisaa to jako fikcj. Ale zaniepokoio mnie. Meyer wrci do stou, spojrza na nauczyciela i spyta: - Dlaczego? - Czytaem ju mnstwo wypracowa. Odniosem wraenie, e ona opowiada o sobie. O czym, co sama zrobia. - Niedwuznaczne? - powtrzya Lund. - Spotykali si. Uprawiali seks. - Dlaczego nie wspomnia pan o tym wczeniej? Poprawi si na krzele. - Nie wiedziaem, czy to wane, czy nie. - Musimy je przeczyta - oznajmi Meyer. - Powinno by w archiwum razem z innymi. To by prbny egzamin. Prbne egzaminy musimy przechowywa.

Czekali. - Pomog pastwu, jeli chcecie - doda Rama. Urzdnik z Wydziau Edukacji wrci ze stosem niebieskich teczek pod pach. Skovgaard mu podzikowaa. Umiechna si. - Co mona z nich wyczyta? - Wzorcowa szkoa. Prywatna. Nietania. - Przerzuca teczki. - Nauczyciele sprawiaj wraenie dobrze wykwalifikowanych, entuzjastycznie podchodzcych do pracy. Dobre ocen y. Wpatrywaa si w stos dokumentw. - adnych skarg? - Ja nic nie widz. Ale nie wiem, czego pani szuka. - Czeka na odpowied. Gdybym... - To rutynowe dziaanie. Chcemy wiedzie, czy wszystko jest w porzdku. Olav Christensen sprawia wraenie ulegego, chtnego do pomocy, mimo e wczeniej na niego naciskaa. - Wszystko, co ma zwizek z Troelsem, zwykle jest w porzdku - powiedzia. Chciabym - kiwn gow w stron biur Poula Bremera - eby wszdzie tak byo. Moe ju niedugo. Zastanawiaa si, dlaczego nagle okaza si taki wyrywny do pomocy. Wzia teczki. Podzikowaa. Przez ptorej godziny Lund i Meyer przetrzsali szafki. Nauczyciel musia ich opuci, eby pj na lekcje. Wesza dyrektor Koch, spojrzaa spode ba na papierosa Meyera i spytaa: - Znalelicie ju pastwo? - Nie ma go tutaj - odpowiedzia. - Musi by - upieraa si Koch. - Nie. Ma. Go. Tu. Taj. Przejrzelimy wszystko. Lund przyniosa segregator. - Ten by otwarty, jak przyszlimy. Koch sprawdzia nazwiska na nalepkach - kto z niego korzysta i kiedy. - Jeden z nauczycieli jest jzykoznawc. Pisze referat o trendach w jzyku. Pozwoliam mu korzysta ze wszystkiego, czego potrzebuje. - Nazwisko? - spyta Meyer. Chwila ciszy. Na twarzy kobiety odmalowao si zaniepokojenie. - Henning Kofoed. Trudno mi uwierzy, eby czego nie odoy na miejsce. Zwykle

jest bardzo skrupulatny. I niezmiernie inteligentny... - Dlaczego z nim nie rozmawialimy? - wtrcia si Lund. - Nie uczy Nanny. Pracuje tylko rano. Jest... Lund wzia swj telefon, notatnik i torebk. - Poprosimy o jego adres - powiedziaa. Twarde drewno i trzcinowe siedzenia. wiece. Zote krzye. Przymione wiato. Krucyfiks. Pernille i Theis Birk Larsenowie siedzieli obok siebie w milczeniu. Ona ciskaa bia sukienk. wieo wyprana, wyprasowana, pachniaa kwiatami i latem. W witraowe okno nad nimi miarowym stukotem uderza zimowy deszcz. Po chwili pojawi si mczyzna. Czarny garnitur, biaa broda, mia twarz, nieruchomy zawodowy umiech. Wzi sukienk, pochwali wybr. Powiedzia dziesi minut i wyszed. Wydawao si, e nie ma go duej. Drzwi byy uchylone. Zza nich wpadao agodne wiato. Wreszcie mczyzna przywoa ich gestem. Potem, w czerwonej furgonetce jadcej powoli lnicymi ulicami, Pernille powiedziaa: - Wygldaa licznie. Theis Birk Larsen nie odrywa wzroku od drogi, od szarego deszczu. Jej rka zbdzia, dotkna baczka, szorstkiego znajomego ciepa policzka. Umiechn si. - Musimy odebra termosy - powiedziaa. - Dwa moemy poyczy od Lotte. Postuka w kontrolk na tablicy rozdzielczej. - Potrzebny mi pyn do spryskiwaczy. Zatrzymali si na maej stacji benzynowej. Samochody osobowe i furgonetki. Mczyni i kobiety. Zwyczajne ycie, prozaiczne, codzienna rutyna. Wszystko wirowao wok nich, jakby nic si nie wydarzyo. Nic si nie zmienio, nie lego w gruzach, nie odeszo. Nie poszed do dystrybutora, tylko pewnym krokiem wszed do sklepu i popdzi do toalety. Tam, w tym anonimowym miejscu, za zamknitymi drzwiami, w swoim czarnym paszczu i wczkowej czapeczce, Theis Birk Larsen skuli si nad umywalk, paczc, kajc, drc, ryczc jak dziecko. Czekaa dwadziecia minut. Nikt nie podszed. Nikt si nie odezwa. Potem wrci

Theis, z czerwonymi oczami, rowymi policzkami. Skraweczki papieru toaletowego przyczepiy si do zarostu, gdy ociera twarz. zy cigle si czaiy, bl nie min. W doniach mia niewielk plastikow butelk. Niebiesk. - Trzymaj - powiedzia i pooy jej na kolanach pyn do spryskiwaczy. Henning Kofoed mieszka za dworcem, w najobrzydliwszej kawalerce, jak Lund w yciu widziaa. Wszdzie leay ksiki, resztki jedzenia gniy i wysychay na nieumytych naczyniach w kuchni. Kofoed by czterdziestolatkiem o wygldzie niebudzcym zaufania, mia sterczc na wszystkie strony brzow brod i rozczochrane wosy. Ssa cuchnc fajk i od chwili, gdy stanli na jego progu, patrzy na nich podejrzliwie. - Dlaczego miabym mie t kartk? - Bo pan j wzi - odpar Meyer. - Do swojego... co to byo... referatu jzykowego. O tym, jak ludzie mwi, tak? - Mona to tak uj w bardzo prymitywny sposb... - W bardzo prymitywny sposb pozwol sobie uj: znajd pan ten pierdolony papier, panie Henning. - Pewnie go gdzie zapodziaem, przykro mi. W sypialni sta komputer. Meyer obejrza go i zacz wszy. Kofoed z kolei z kad minut coraz bardziej si denerwowa. - Czyta pan to, co Nanna napisaa? - spyta Meyer. - Czytam... czytam mnstwo rzeczy. - Proste pytanie. Nie trzeba by jzykoznawc, eby je zrozumie. Czyta pan wypracowanie Nanny? Milcza chwil. - Specjalizuj si w jzyku. Patrz na sowa. Na zdania ju nie za bardzo. Wiedz pastwo, e sowo ciabatta w ogle nie istnieje? Meyer zacisn pici i zakl. - Niech pan zapomni o ciabatcie, jasne? Niech pan znajdzie to cholerne wypracowanie. - Okej, okej, okej. Przeszed do ssiedniego pomieszczenia, zacz przeszukiwa sterty teczek i papierw rozrzuconych gdzie popadnie. Wygldao tam jak w archiwum po wybuchu bomby. Meyer spojrza na Lund, umiechn si i wskaza na podog. - Wyrzuci je pan?

- Tego bym w yciu nie zrobi. Pochyli si nad zapadnitymi szufladami. Wycign plastikow koszulk na dokumenty. - Ach! Wiedziaem, e to mam. Poda. - Przepraszam. Odprowadz pastwa do wyjcia. Kofoed podszed do drzwi i otworzy je. Lund nawet si nie poruszya. - Chyba musimy porozmawia - powiedziaa. - O czym? Meyer podnis magazyny, ktre znalaz na pododze pod komputerem. Gorce Nastolatki. - O dziewcztach. Nauczyciel siad na krzele przy komputerze w sypialni i patrzy, jak Meyer wertuje magazyny, rozkadajc kolejne zdjcia. Poci si bardzo. Lund wzia od niego fajk i odoya j na bok. - Gdzie pan by w pitek? - spytaa. - Na konferencji w centrum miasta. O jzyku modziey. - O ktrej si skoczya? - O dwudziestej drugiej. - A potem? - Wrciem do domu. Meyer opar si o framug, patrzy spode ba to na magazyny, to na Kofoeda. - Jacy wiadkowie? - Nie. Mieszkam sam. Gwnie pracuj. - Kiedy si pan ze sob nie zabawia - burkn Meyer. - Albo nie gapi si na mode dziewczyny. Nauczyciel si zjey. - Nie podoba mi si paski ton. Meyer pokrci gow. - Nie podoba si panu mj ton? Mog pana za to aresztowa. - Te magazyny nie s nielegalne. Kupiem je. Kady moe je kupi. - A wic nie ma pan nic przeciwko temu, ebymy wzili paski komputer. Ma pan te przenony twardy dysk. Jakie gry i zabawy na nim znajdziemy? Kofoed ucich. Znw si poci.

- Och, Henning. - Meyer podszed i siad przed nim. - Ma pan pojcie, jaki los czeka w wizieniu takich kolesi jak pan? - Ja nic nie zrobiem. To nie mnie zarzucano... - Teraz ja zarzucam! - Meyer! - Lund spojrzaa na dygoczcego nauczyciela. - Co to znaczy, panie Henning? Komu co zarzucano? Cisza. - Jeli kto jest podejrzany - podja - musimy o tym wiedzie. - To nie byem ja. - Wic niech nam pan powie. O kogo chodzio? By przeraony. Ale nie chcia zdradzi, co wie. - Nie pamitam... - Zabieram komputer - zdecydowa Meyer. - Idzie pan do wizienia. adnej pracy. adnego nauczania. adnych okazji do zbliania si do dziewczt na korytarzu... - To nie tak! To nie byem ja. Ta dziewczyna wszystko zmylia... - By bliski paczu. - On zosta oczyszczony. To miy facet. Meyer podnis magazyn i pomacha mczynie przed nosem. - Kto? - Rama. Wyglda tak, jakby bardzo si siebie wstydzi. Bardziej ni kiedy Meyer wycign pornosy. - Dziewczyna to zmylia. To miy czowiek. Dla wszystkich miy. - Tak jak pan - powiedzia Meyer i rzuci mu magazynem w twarz. Pernille siedziaa przy stole i prbowaa si umiecha do nauczyciela Ramy. Taki by przystojny, grzeczny. Przynis kwiaty, zdjcia, karteczki z otarzyka. Zaj krzeso naprzeciwko niej. Wyglda powanie i smutno. - Troch zwidy, przykro mi. Wzia je, wiedzc, e trafi do mietnika, gdy tylko on wyjdzie. I Rama te to wiedzia. - Cz klasy Nanny chciaaby przyj na pogrzeb. Jeli mona. - Oczywicie. Rama umiechn si krtko, melancholijnie. - Pan te moe przyj. Wydawa si zaskoczony. Czy sdzi, e ona nie yczyaby sobie obecnoci

obcokrajowca? - Dzikuj. Wszyscy bdziemy. Nie chc pani zajmowa wicej czasu... - Prosz zosta jeszcze chwilk. Chcia wyj, pomylaa. Ale Pernille ju si nie przejmowaa tym, czego chc inni. - Moe mi pan co o niej powiedzie? - Na przykad? - Co robia. Zastanowi si nad pytaniem. - Interesowaa si filozofi. Zawsze to lubia. Uwielbiaa Arystotelesa. - Kogo? - Arystoteles by Grekiem. Nanna bya w naszym kole teatralnym. - Graa? Nigdy o tym nie wspomniaa. Nigdy. - Mwiem im, co Arystoteles powiedzia o grze aktorskiej. Bardzo j to zainteresowao. Uwaaa, e nasze przedstawienia powinny trwa od witu do zmierzchu. Jak u staroytnych Grekw. - Ona bya uczennic - powiedziaa Pernille, nagle rozzoszczona. - Miaa normalne ycie. Tutaj. Prawdziwe. To nie by sen. Nie musiaa nic zmyla. Bd. Wyglda na zakopotanego. - Myl, e to by art. - Zerkn na zegarek. - Przepraszam, musz ju i. Pracuj w klubie modzieowym. Mam spotkanie, ktrego nie mog odwoa. Pernille patrzya w jego spokojn, ciemn twarz. Podoba si jej ten czowiek. Spojrzaa na st. Przebiega palcami po lakierowanej, pomarszczonej powierzchni, chwil wpatrywaa si w zdjcia i twarze. - Zrobiymy to razem. Wybraymy drewno. Skleiymy je. Przykleiymy zdjcia. Drewno wydawao si gadkie i zniszczone. Nie zawsze takie byo. Pojawiay si drzazgi, gdzieniegdzie rozdarcia. - Jest pani sama - zauway nauczyciel. - Czy to...? - Theis jest na dole. W biurze. Robi... Gdy posza otworzy nauczycielowi, na dole byo ciemno. Nie palio si adne wiato. Co robi? Pali. Siedzi z butelk piwa. Pacze. - Rozliczenia - dokoczya.

To nie byy rozliczenia. Birk Larsen siedzia nieruchomy i milczcy w ciemnym biurze. Drzwi si otworzyy. Vagn Skarbak wszed, wczy sabe wiato przy tablicy ogosze. W rku mia kluczyki. Sprawdzi haczyki na cianie. Znalaz waciwe miejsce. Utrzymywa porzdek. Nie zauway mczyzny w czarnej marynarce pochylonego nad biurkiem, z papierosem w doni i butelk w pici, dopki Birk Larsen nie burkn czego. - Cholera! Wystraszye mnie. Posta si nie poruszya. - Nic ci nie jest, Theis? Vagn wczy gwne wiato. Podszed, spojrza. - Pjd po Pernille. Silna rka wysuna si i przytrzymaa go. Birk Larsen mia oczy czerwone i zazawione. By pijany. - Tydzie temu miaem crk - powiedzia. - Wysza na imprez. - Theis... - Dzisiaj znowu j widziaem. - Oczy pod czarn czapeczk si zamkny, zy przecisny si midzy powiekami. - To nie bya tak naprawd ona. To byo... co... co. - Id po Pernille. Nie pij ju wicej. - Nie! Gos mia donony i zacieky. Vagn Skarbak wiedzia, e nie naley mu si sprzeciwia. - Theis. Mam tego koleg, Jannika. On co sysza. Skarbak si zawaha. Poczu na sobie wzrok Birk Larsena. - Co sysza? - Moe nic. Birk Larsen czeka. - ona Jannika pracuje w szkole. Powiedzia, e znowu przysza tam policja. - Donie bawiy si srebrnym acuchem. - Zaczli przepytywa personel. Wszystkich nauczycieli Nanny. Kolejny papieros. Kolejny yk piwa. Theis wpatrywa si w Vagna Skarbaka. - Moe on wie wicej, ni mi powiedzia. - Skarbak obliza wargi. - Policja to bezuyteczne gnojki. Gdyby nie oni... - Nie mw o tym - warkn Birk Larsen. - Tamte czasy miny.

- Wic nie chcesz, ebym pogada z on Jannika? Birk Larsen siad na stoku, patrzc przed siebie. - Theis... - Zrb to. Kampania wyborcza przerodzia si w gr idei. Motyww. Obrazw. Symboli. Tego wieczoru Troels Hartmann, w nieodcznym garniturze, woy wic adidasy, w ktrych mia wyj na parkiet hali sportowej z Rie Skovgaard u boku. Koszykwka bya sportem modzieowym. On by modym kandydatem. Idealny pomys na spotkanie z udziaem fotoreporterw. I wietna okazja do uciskw doni. - Frederiksholm to szkoa modelowa - powiedziaa. - Nie mamy nic na tych nauczycieli. Przejrzaam wszystkie akta. Lund ju je dostaa. Nic nam nie grozi. Zapach potu, uderzenia piki odbijajcej si od parkietu. - Teraz masz sesj zdjciow. Potem spotkanie ze wzorami osobowymi. Mamy modych, rekreacj i spoeczno. Jeden strza, trzy trafienia. Hartmann zdj marynark, wycign koszul ze spodni, podwin rkawy. - O ktrej urzdnicy wychodz do domu? - Skup si na tym, dlaczego tu jestemy. Ci ludzie s dla nas wani. Weszli na sal. Grali tu zawodnicy w czarnych i biaych koszulkach. Poruszali si szybko, haaliwie. - Morten mwi, e zauway kilku urzdnikw pracujcych do pna. Dlaczego to robi? - Nie wiem! - Mwi, e powinnimy si im przyjrze. - Morten ma prowadzi twoj kampani. Za to dostaje wynagrodzenie. A nie za dawanie ci takich porad. - A jeli Bremer ma kogo u nas? Jeli co knuje? Kto przeglda maile. Sprawdza mj kalendarz. - Pozwl, e ja si bd o to martwi. Ty jeste kandydatem. Osob publiczn. Ja ogarn reszt. Hartmann si nie ruszy. - Stanam na gowie, eby to wszystko ustawi - dodaa Rie Skovgaard. - Mamy przedstawicieli wszystkich liczcych si mediw. Sprbuj si do nich umiechn, dobrze? Na parkiecie. Silne uciski doni. Przyjazne powitania. Hartmann rozmawia ze wszystkimi po kolei, Iraczykami, Chiczykami, Syryjczykami i Irakijczykami. Teraz z

Duczykami pracujcymi na rzecz jego programu integracji. A pord nich wzory osobowe, spoecznicy. Dwie druyny byy ju gotowe do gry. Hartmann ustawi si midzy zawodnikami w przygotowanym dla niego miejscu. Zawiza sznurwki, spojrza na przeciwnikw i spyta: - Gotowi na lanie? Przez dziesi cennych minut nie liczyo si nic innego. Bieg po pastowanej pododze, rzut pik. Podanie. Czysty wysiek fizyczny. adnych myli. adnej strategii. adnych planw. Nawet flesze mu nie przeszkadzay. Ratusz. Stronnictwo Liberalne. Poul Bremer. Kirsten Eller. Nawet Rie Skovgaard. Wszyscy zniknli. Uwaga! Podanie do niego. Hartmann wypad, zrobi zwd, odbi, rzuci. Patrzy, jak pika powoli obraca si w powietrzu, wpada do kosza. Ryk. W gecie triumfu wyrzuci pi w powietrze. Czysta emocja. W gowie adnej myli. Aparaty wybuchy jak byskawice. Troels odwrci si z umiechem, przybi pitk z najbliszym zawodnikiem. Uchwyceni na zawsze: dwaj mczyni umiechajcy si do siebie radonie. Troels Hartmann w niebieskiej koszuli, zwyciski. Nauczyciel nazywany Ram uderzajcy w jego do. - Idzie korytarzem i znajduje waciwy pokj hotelowy. Ju ma zapuka, ale zastanawia si przez chwil. Czy powinna przychodzi? Przy nim wszystko jest takie inne. Takie inne ni w domu. Pachncy benzyn gara, w ktrym si bawia jako maa dziewczynka. Jej pokj i wszystkie jej rzeczy. O wiele za duo rzeczy, bo ona nie umie niczego wyrzuci. Kuchnia, w ktrej spdzaa cae godziny z mam, tat i dwoma brami, gdzie witowali urodziny, Boe Narodzenie i Wielkanoc. W domu zawsze bya ma dziewczynk. Ale teraz... tutaj, na hotelowym korytarzu... bya kobiet. Puka. On otwiera. Z nogami na biurku Lund czytaa wypracowanie Nanny. Wszed Meyer z narczem jedzenia. - Dobrze ci radz, lepiej, eby mia dla mnie hot doga. - Mam kebab. - Jaki? Wzruszy ramionami. - Misny. To kebab, Lund. Po prostu kebab. Pooy jej na biurku biae plastikowe pudeko i kilka pojemniczkw z sosem.

- Nie ma nazwiska - powiedziaa. - Nie ma opisu. Tylko tajemniczy mczyzna, z ktrym ona si spotyka w rnych hotelach. Zaczli je. - Jedyne, co mamy - podja Lund - to kowbojki, stare wypracowanie i jakie plotki krce wrd nauczycieli. - To nie tylko plotki. - Wycign notatnik. - Rozmawiaem z dyrektor Koch. Rama... czy raczej Rahman Al-Kemal by w co wpltany kilka lat temu. Uczennica trzeciej klasy powiedziaa, e j obmacywa. - Jak to si skoczyo? - Wycofaa skarg. Koch uwaa, e dziewczyna si w nim zakochaa. Zmylia wszystko, kiedy on nie da si sprowokowa. Lund wylaa na kebab cay kubeczek ostrego sosu i ugryza. Meyer patrzy przeraony. - Uwaaj. - Z moim odkiem wszystko w porzdku. Po co by nam mwi o wypracowaniu, gdyby chodzio o niego? - I tak bymy si dowiedzieli. Pogadajmy z nim. Powiedzia, e by w domu z on. Moemy to sprawdzi. Lund przejrzaa akta personalne. - Ten incydent powinien by odnotowany w jego aktach. - Zdecydowanie. Wertowaa dokumenty. - Nie marnuj czasu, Lund. Nie dostalimy jego akt. Ludzie Hartmanna przysali ca reszt, ale jego nie. Zastanowia si. - A prosilimy o wszystkie, prawda? - spyta Meyer. - Oczywicie. Lund zjada reszt kebabu i wzia kurtk. - I? Pod blokiem Ramy w Osterbro zadzwonia do domu, poprosia Marka. Rozmawiaa z nim na brukowanej ulicy, Meyer sucha, mao dyskretnie. Impreza. Wydaa instrukcje. Potem ma jecha prosto do domu. Zadzwoni, jeli bdzie jej potrzebowa. - Jutro wyjedamy - powiedziaa. - W sobot wieczorem. Zabukuj bilety.

Spojrzaa na telefon. - Mark? Mark? Wsadzia komrk do kieszeni. - Ile lat ma twj syn? - spyta Meyer. - Dwanacie. - Chcesz rady? - Nie bardzo. - Musisz go sucha. Dzieciak w tym wieku ma mnstwo spraw na gowie. Z dziewczynami i ca reszt. Jego umys... - W gosie Meyera pojawi si ton, ktrego Lund nie znaa. - To pewna faza rozwoju. Suchaj go, i tyle. Lund ruszya przed siebie, starajc si nie zoci. - On mwi, e mnie interesuj tylko martwi ludzie. Meyer stan, wyjka jakie sowa, ktrych nie dosyszaa. - Doskonale go rozumiesz - domylia si. - Numer cztery, tak? Zadzwonili. Blondynka w zaawansowanej ciy, bardzo zmczona, otworzya drzwi i wpucia ich do rodka bez sprzeciwu. Ramy nie byo. Powiedziaa, e ma spotkanie w miejscowym klubie modzieowym. - Pani te uczy w szkole, tak? - spyta Meyer. Byo to mie, nowoczesne mieszkanie, czciowo wyremontowane. Odrapane ciany, niepomalowane drzwi. Trudno byo uzna, e jest gotowe. - Tak. W tej chwili tylko na p etatu. Dziecko... Kiedy Meyer rozmawia, Lund rozgldaa si, chodzc. Intuicyjnie przyjli taki schemat, nie uzgadniajc tego. Okaza si skuteczny. - Znaa pani Nann Birk Larsen? - spyta. Lekkie wahanie. - Nie bya moj uczennic. Kuby farby, zwinity dywan. adnych zdj. W ogle adnych przedmiotw osobistych. - Bya pani w pitek na imprezie? - Nie. atwo si mcz. Lund nie znalaza nic interesujcego, wrcia powoli do salonu, gdzie Meyer sta z on Ramy. - Bya wic pani w domu? - spyta.

- Tak. No, w zasadzie nie w domu. I nic wicej. Meyer wzi gboki oddech. - Wic nie byo pani w domu? - spyta. - Mamy may domek na dziakach pod Dragor. Bylimy tam cay weekend. Dragor. Po drugiej stronie Kastrup. Samochodem najwyej dziesi, pitnacie minut od miejsca, w ktrym znaleziono Nann. - Tutaj by straszny zamt - dodaa. - Cyklinowanie podg. Nie moglimy zosta. - Aha. - Meyer kiwn gow. Kiedy co go zaciekawia, pomylaa Lund, jego uszy sprawiaj wraenie wikszych. Co raczej nie jest moliwe. - Wic byli tam pastwo oboje? - Rama odebra mnie o wp do dziewitej. I pojechalimy tam. - Pozwol sobie podsumowa... O wiele wiksze, stwierdzia Lund. - Pani i pani m spdzilicie weekend na dziace? - Tak. A dlaczego pytacie? - Bez powodu. Pomylaem, e moe wie pani co o imprezie w szkole. - Nic, przykro mi. Lund podesza do okna. Poczua, e na co nastpia. Zwj dywanu. Dalej co, co wygldao na aluzje. Czarny krek lea zwinity na pododze. Schylia si, podniosa go. Pomylaa o Nannie w baganiku samochodu. Skrpowane kostki. Skrpowane nadgarstki. Czym takim. Meyer powiedzia, e uywa si tego w ogrodzie. I do zabezpieczenia materiaw budowlanych. I do mnstwa innych rzeczy. Lund wyja torebk dowodow, wrzucia opask do rodka. - Chcecie znowu z nim rozmawia? - spytaa kobieta. - Nie w tej chwili - odrzek Meyer, chowajc notes. Lund podesza do nich. - Mog skorzysta z toalety? - spytaa. - Tdy, prosz. Poka pani... - Nie trzeba. Znajd. - To pani pierwsze dziecko? - spyta Meyer. - Tak. Lund sza w gb mieszkania. Cigle ich syszaa. - To dziewczynka.

Gos Meyera si oywi. - Dziewczynka! Naprawd! To cudownie. I znacie pe! Chcielicie wiedzie? Bo ja na przykad lubi niespodzianki... Wszdzie folia malarska. Wieszak na paszcze. Farba. - Dam pani kilka dobrych rad, jeli pani chce - mwi Meyer radosnym gosem. Przez pierwsze kilka miesicy... Musi go pani zagoni do roboty. Lund usyszaa jej miech. - Nie zna pan mojego ma. On sam si garnie do roboty. Nie musz prosi. Lund bardzo cicho wesza do sypialni. Ubrania. Zdjcia. Rama modszy, z nag klatk piersiow, umiechnity, chyba w druynie pywackiej. Z tyu insygnia wojskowe. Moe to basen wojskowy. Przystojny mczyzna. Wysportowany i uminiony. Kalendarz. Plan lekcji. Lund zajrzaa do azienki przylegajcej do sypialni. Nowy zlew, nowy sedes. Nagie ciany. I jeszcze jedno pomieszczenie. Na drzwiach tabliczka Pokj dziecinny. Byo w nim ciemno. Jedynie wiato padajce z ulicy pozwalao zobaczy, e w rogu le jakie rzeczy. Mskie zabawki. Kite. lizgacz. Pod oknem mskie buty wspinaczkowe. Podniosa je, spojrzaa na podeszwy, wyczua boto, potara je palcami. Pomylaa o kanale i lesie. O bliskoci Dragor. Na odwrconej do gry nogami skrzynce staa butelka. Biaa etykieta, brzowe szko. Lund podniosa j, przeczytaa. - Mina pani azienk - powiedzia przepeniony zoci gos za jej plecami. Butelka trafia na miejsce. Torebk z plastikow opask wsuna do kieszeni. - Dziki - powiedziaa Lund i wrcia na korytarz. Potem zabraa Meyera i wyszli. Dyrektor Koch siedziaa w biurze Hartmanna, z nim, z Rie Skovgaard i Mortenem Weberem. - Podejrzewaj jednego z naszych nauczycieli - mwia. - Musicie mi powiedzie, co mam robi. - Co pani ma na myli? - spyta Hartmann. - Dopiero co do mnie dzwonili. Zadawali pytania. Chyba wiedz... - O czym? Mamy umow z policj. O wszystkim nas uprzedzaj. - Chyba co wiedz. - Poprawia si na krzele. - Nie chc adnych kopotw. Ju i tak zyskalimy sobie z saw. Mam go zawiesi? - Czy zabrali kogo na przesuchanie? - Maj taki zamiar. Konkretnego nauczyciela. Kiedy doszo do pewnego incydentu.

- Jakiego incydentu? - przerwaa jej Skovgaard. - Sprawdzaam akta. Nic tam nie byo. - Niczego nie udowodniono - cigna dyrektor Koch. - Ale wzmianka o tym trafia do akt. Sama j napisaam. Nonsens, zmylia wszystko gupia dziewczyna. Nauczyciel na pewno by niewinny. Policja zacza mu si przyglda tylko dlatego, e by wychowawc Nanny. - Wic dlatego si nim interesuj? - spyta Hartmann. - A jaki mieliby mie powd? Nikt jej nie odpowiedzia. Koch spojrzaa na rozmwcw. - Wyjaniam wam sytuacj. Speniam swj obowizek. To na was spadnie odpowiedzialno, jeli policja albo dziennikarze... - Prosz si tym nie przejmowa - przerwa jej Hartmann, machajc doni. - Prosz mi poda jego nazwisko. Porozmawiam z policj. To na pewno nic wielkiego. Wzi dugopis. - Nazywa si Rama. Tak go nazywamy. Jego waciwe nazwisko to Rahman Al-Kemal. Przeliterowaa. Hartmann zacz pisa. Przerwa. - On uczy we Frederiksholm? - Tak jak mwiam. - I pytali o niego? Westchna niecierpliwie. - Tak, dlatego wanie tu przyszam. Troels spojrza na Skovgaard. Skrzywia si i pokrcia gow. - Co si stao? - spytaa Koch. - Nie. Chciaem si tylko upewni. Zechciaaby pani... - spojrza na ni - przej tu obok? Moe si pani poczstuje kaw? Zaraz do pani docz. Zamkn drzwi. Skovgaard wstaa. - Co si dzieje? - spyta Morten Weber. - Dopiero co wymieniem ucisk doni z wzorem osobowym zwanym Ram - wyjani Hartmann. - W klubie modzieowym. - Co?! Weber zgromi Skovgaard wzrokiem. - Spotka si z nauczycielem ze szkoy? I ty nic nie wiedziaa? - Nie widziaam nazwiska nauczyciela na licie. Sama przejrzaam wszys tkie akta.

Gdyby mi przyszo do gowy, e co jest nie tak, Troels w ogle nie znalazby si z nim w jednym miejscu. - Ale co jest nie tak! - krzykn Weber. - Wszystkie akta, wszystkie po kolei, Morten! Hartmann patrzy na nich rozdarty, nie chcc si opowiada po adnej ze stron. - Kto ci da akta? - spyta Weber. Skovgaard zakla pod nosem. - Jeden z urzdnikw. Weber w zoci wyrzuci ramiona w gr. - Mwiem! - Dali mi akta. Zajrzaam do nich. Co jeszcze miaam zrobi? Co? Weber zerwa si z krzesa z poczerwienia twarz. - Mogaby przyj do mnie, Rie! - krzycza. - Mogaby czasami o co spyta. Zamiast prze jak taran i robi wszystko, co ci przyjdzie do tej pustej maej epetynki... - Morten - wtrci si Hartmann. - Uspokj si. - Uspokj si? Uspokj? - Wskaza drzwi. - Od dwudziestu lat ptam si po tych korytarzach. Ona sprzedaje mydo i powido, przychodzi tu i po dziesiciu minutach myli, e zjada wszystkie rozumy... - Morten! - Hartmann prbowa go uciszy. - Do tego. - Tak, Troels. Do. - Weber chwyci swoj torb. Drc rk wepchn do niej papiery. - Spjrzmy prawdzie w oczy. Jeli te wybory maj si rozgrywa w twoim ku, to nie widz dla siebie miejsca... Hartmann ju doskoczy do niego wcieky i waln go pici w twarz. - Niewane, jak dugo ci znam. Tak nie bdzie. Wyno si std. Id do domu. Weber wzi torb i wyszed. Koniec z przemowami. Koniec z obelgami. Rie Skovgaard tylko patrzya. A po wyjciu Webera podzikowaa Troelsowi. - Jednak powinienem go posucha - powiedzia Hartmann. - Prawda? - Pewnie tak - przyznaa. Wrcili z Osterbro. - Musimy sprawdzi jego przeszo - powiedziaa Lund. - Nie zawsze by nauczycielem. Sprawd jego dziak i alibi. Wycigna torebk dowodow. - To idzie do laboratorium. On ma butelk z eterem. Zapisaam mark. Dowiedz si,

czy taki sam znaleziono w ciele Nanny. Meyer si nie ucieszy. Kto by si spodziewa? - Majc takie dowody, dlaczego nie zaczekalimy, a wrci do domu? Teraz moe si wszystkiego pozby. Zadzwoni jej telefon. Hartmann. Miaa go ju na licie kontaktw. Widziaa, e to on. Podaa aparat Meyerowi. - To chopiec z plakatu. Ty z nim pogadaj. Pewnie chce ponarzeka. - Nie tylko on, Lund. O ktrej masz samolot? Moe ci podwie na Kastrup? Pernille czytaa bajki. Chopcy, ju w piamach, leeli na brzuchu na mikkich kodrach. Podparci na okciach, machali nogami. - Nanna ley w trumnie? - spyta Anton, gdy zamkna ksik. Pernille kiwna gow i prbowaa si umiechn. - Bdzie anioem? Milczaa dusz chwil. - Tak. Jest anioem. Blade buzie, wpatrzone w ni oczy. - Jutro poegnamy si z Nann. Wtedy... - Dzieci w szkole gadaj. Nogi Antona zakoysay si troch szybciej. - Co gadaj? - e kto j zabi. - I e jeden pan zrobi jej co zego - doda Emil. - Kto tak mwi? - Niektre dzieci. Wzia ich za rce, delikatnie cisna paluszki, spojrzaa w byszczce oczy. Nie miaa pojcia, co powiedzie. Pi minut pniej leeli cicho, opatuleni. Pernille syszaa, jak Theis chodzi po mieszkaniu, jak idzie na d. W garau byo peno mebli. Wynajte stoy i krzesa. Zoy kilka i podnis. W jednej rce dwiga wicej ni niektrzy mczyni oburcz. - Chopcy chcieli powiedzie dobranoc. Taszczy st na drug stron pomieszczenia. - Musz to skoczy. - Sysz w szkole, co dzieci gadaj. Nie odezwa si.

Pernille signa doni do szyi. - Powiedziaam, e to by bobok. Stoy na kozach, krzesa. - Theis, nie jestem pewna, czy to najlepszy pomys zabiera ich na pogrzeb. Bo wiesz... Nie sucha, nie odwrci si, by na ni spojrze. - Powinni si poegna, wiem. Ale bdzie tyle ludzi. Przenis karton z plastikowymi talerzykami. Otar czoo. - Nie wiem, jak ty i ja... St, ktry wczeniej przenis z prawej strony na lew, teraz taszczy na poprzednie miejsce. - Mgby przesta to robi? Odstawi go i spojrza na ni w milczeniu. W kieszeni jego koszuli zabrzcza telefon. Birk Larsen sucha. - Jutro dowiem si wicej od Jannika - powiedzia Vagn Skarbak. - Ona jeszcze nic nowego nie syszaa. Postaram si. - Dobra. - Potrzebna ci dzisiaj pomoc? - Nie, do zobaczenia jutro. Gdy si rozczy, gara by pusty. Patrzy, jak Pernille wchodzi schodami do mieszkania. Wrci do przenoszenia stow i skadania krzese. Mark wydawa si oywiony. Jakby dostrzeg wiateko w tunelu. - Wic skoro nie jedziemy... - Jedziemy - upieraa si Lund. - Bengt robi parapetwk. Jej matka prasowaa. Ona pakowaa ubrania, wrzucaa je do pustej walizki, uciskaa domi i okciami, gotowa na nich usi w razie potrzeby. - A jeli...? - Mark! Nie ma jeli! Jutro wyjedamy. Babcia jedzie z nami na kilka dni. I tyle... Zadzwonia jej komrka. Bengt. Wydawa si peen obaw. - Wszystko w porzdku - powiedziaa mu Lund. - Pod kontrol. Jutro wieczorem si widzimy. Prawie skoczylimy pakowanie... Zakrya mikrofon i bezgonie rozkazaa Markowi: - Pakuj si!

Nagle dobieg j jaki haas od drzwi. Vibeke otworzya. Na progu sta Troels Hartmann w czarnym zimowym paszczu. Rasowy polityk w kadym calu. Bengt powiedzia co, czego nie usyszaa. - Oczywicie, e sucham - zapewnia. Wysza z telefonem do drugiego pokoju, patrzya, jak Vibeke z pomoc Hartmanna skada dugi obrus do nowego domu. W Szwecji. Nowe ycie. - Bengt - powiedziaa. - Musz koczy. Kiedy wrcia do pokoju, Vibeke pytaa Hartmanna: - Wic jest pan koronerem? - Nie - odrzek Hartmann, trzymajc dugie biae ptno. - Jeszcze nigdy nie skada pan obrusa - mwia Vibeke, krcc gow. - To wida. Prosz... - Mamo. Nie sdz, by Troels Hartmann mia na to czas. Usta Vibeke otworzyy si szeroko. - Hartmann? - Otaksowaa go spojrzeniem. - Na plakatach wyglda pan inaczej. Gdy zostali sam na sam w kuchni, pokrci gow rozczarowany. - Obiecaa pani, e bdziecie mnie o wszystkim informowa. - Niczego nie obiecywaam. Wzia kromk chleba z masem i serem, ugryza ks, a on miota si jak wcieky. - Teraz zajmuje si pani jednym z moich nauczycieli. Musiaem dowiedzie si tego ze szkoy. - Dlaczego pascy ludzie - spytaa z penymi ustami - nie dali nam penych akt Kemala? Gdzie tu wsppraca? Pokrci gow i nic nie powiedzia. - Prosilimy o wszystkie akta, wszystkich nauczycieli, panie Hartmann. Dlaczego ich nie dostalimy? - Nie miaem o tym pojcia, prosz mi wierzy. - Jak to? Pan jest szefem, prawda? Skoczya je, wstawia talerz do zlewu. - Tak, dobra, to rzeczywicie nie wyglda najlepiej. Czego pani ode mnie oczekuje? Podniosa brew, wytara kilka naczy ciereczk. - Wsppracy.

- Staram si! Nie wiem, dlaczego nie dostaem tych akt! - I doda ciszej: - Nie wiem, co si dzieje. W biurze jest kto, kto... Lund spojrzaa z zainteresowaniem. - Co robi? - Nie wiem - odpar Hartmann. - Wszy. Widzi rzeczy, ktrych nie powinien widzie. To wybory. Mona si spodziewa nieczystych zagra. Ale nie... Spojrza na ni. - Jeli kto si wamie do systemu, to przestpstwo, prawda? - Jeli...? - Co si dzieje. Mogaby pani sprawdzi... - Jestem detektywem z Wydziau Zabjstw - przerwaa mu Lund. - Staram si dowiedzie, kto zgwaci i zamordowa mod dziewczyn. Nie zajmuj si robot biurow. I potrzebne mi te akta. - wietnie. - Chyba by naprawd wcieky. I zdesperowany. - Zdobd je. Musi by gdzie kopia. - Czy w Kemalu jest co wyjtkowego? - spytaa. - Jest jednym z naszych wzorw osobowych. Pomaga modym imigrantom, ktrz y wpltali si w kopoty. Mam na to wiadectwa z jego partii. On jest... - Wic jeli on to zrobi, to dziaa na pana niekorzy? Tak? Hartmann spojrzaa na ni spode ba. - To rujnuje pask kampani. - Wzia jabko, pomylaa chwil i zdecydowaa si jednak na paczk chipsw. - Traci pan gosy. - Nie ma pani o mnie najlepszego zdania, prawda? Lund zaproponowaa mu chipsy. - Jeli to ten czowiek, to nie ma sprawy - powiedzia Hartmann. - Nikt w moim biurze nie stanie wam na drodze. Chc tylko wiedzie. - To wszystko? Rozpogodzi si troch. - Tak. To wszystko. Teraz pani kolej. Rozemiaa si. - Co to? Jaka gra? Nie mam nic do powiedzenia. Kemal to jeden z tropw w ledztwie. Musimy odpowiedzie na pewne pytania. Gdzie by... - wietnie. Zawiesz go. - Nie moe pan tego zrobi. Brakuje nam podstaw do aresztowania.

Lund wzia z lodwki butelk z mlekiem, powchaa je i nalaa sobie do szklanki. - Nie moe pan - powtrzya. - Wiem, e chce pan usysze tak lub nie. Nie umiem jeszcze powiedzie. - Kiedy? Lund wzruszya ramionami. - Jutro przekazuj spraw koledze. - Mona na nim polega? - Nie to co na mnie? - Nie to co na pani. Wzniosa toast mlekiem. - Bardzo mona na nim polega. Spodoba si panu. Godzina dwudziesta trzecia. Hartmann spotka si z Rie Skovgaard w swoim gabinecie, w niebieskim wietle hotelowego neonu. Jej wystarczyo jedno spojrzenie. - A tak le? - spytaa Rzuci paszcz na biurko. - Nie wiem dokadnie. Lund nie powie mi nic, czego nie chce powiedzie. Chyba uwaaj, e to on. Po prostu mi nie powie. Skovgaard zerkna do laptopa. - Pojawiaj si zdjcia, ktre dzisiaj robiono. Nie mog tego zatrzyma. Ale nikt nie wie, e on jest podejrzany, tak jak ty, gdy przybijae z nim pitk. - Kto zatai te akta? - Prbuj si dowiedzie. Rzucia na biurko plik makiet ulotek reklamowych. Kolorowe twarze obok biaych. Umiechnite. Razem. - Nastpny etap kampanii mia dotyczy integracji. Mocno cisnlimy projekt ze wzorami. Wycofam te reklamy. Przestaniemy uywa tego okrelenia. Skupimy si na in nych kwestiach, dopki ta nie rozejdzie si po kociach. - Jutrzejsza debata... - Wymanewruj ci z tego. Podoyby si Bremerowi. Daj mi troch podzwoni. Skovgaard podesza do swojego biurka i signa po telefon. - Nie. - Hartmann j obserwowa. Dalej wybieraa numer. Podszed i odoy suchawk na wideki. - Powiedziaem nie. Debata si odbdzie. - Troels... - To jeden czowiek. Podejrzany. Nie zosta uznany za winnego, a jeli nawet do tego

dojdzie, to nie dyskredytuje pozostaych osb z projektu wzorw. Oni wykonali mnstwo dobrej roboty. Nie pozwol, eby ta sprawa rzucia na nich cie. - Och, jakie wielkie sowa! - krzykna. - Przydadz ci si, jak przegramy. - To dla nas wane. Wane dla mnie. Musz trwa przy tym, w co wierz... - Musisz wygra, Troels. Jeli nie wygrasz, to wszystko jest gwno warte. Teraz ju si wciek. aowa, e nie powcieka si cho w czci na Lund, gdy patrzya na niego swoimi byszczcymi oczami, ujc kanapk i popijajc j mlekiem. - Jestemy tym ludziom co winni. Oni codziennie pracuj z tymi dzieciakami. Robi rzeczy, o jakich ci si nie nio. Mnie te nie. Wzi stos papierw i rzuci do niej. - Mamy statystyki. Dowd, e to dziaa. - Prasa... - zacza. - Do diaba z pras! - Ukrzyuj nas, jeli si okae, e to on! - Wstaa, podesza do niego, pooya mu rce na ramionach. - Ukrzyuj ciebie. Tak jak zrobili z twoim ojcem. To polityka, Troels. Zachowaj pikne swka na przemowy. Jeli ja mam trafi na dno, eby ci wcign na ten fotel, zrobi to. Za to mi pacisz. Hartmann odwrci si, popatrzy na noc za oknem. Jej do powdrowaa do jego wosw. - Jedmy do domu, Troels. Tam o tym porozmawiamy. Chwila ciszy. Niezdecydowanie. Wahanie. Nagle Hartmann pocaowa j w czoo. - Nie ma o czym mwi. Dalej realizujemy plan. Plakaty, debaty, wszystko. Nic si nie zmienia. Z zamknitymi oczami gaska j po wosach, po policzku. - Ten urzdnik, ktry ci przynis akta... - zacz. - Co z nim? - Znajd mi jutro woln chwil. Chc si z nim spotka. SOBOTA 8 LISTOPADA Lund przypinaa do tablicy zdjcia Kemala, a Meyer relacjonowa, czego si dowiedzieli. Suchao go dziesiciu policjantw i Buchard stojcy u szczytu stou. - Urodzony w Syrii, w Damaszku. W wieku dwunastu lat wraz z rodzin uciek z kraju. Jego ojciec jest imamem i uczszcza do kopenhaskiego meczetu.

Przerwa na chwil i powid po nich wzrokiem. - Najwyraniej Kemal zerwa wizi z rodzin. Uwaaj, e jest zbyt zachodni. Duska ona. Niereligijny. Po szkole i subie zasadniczej zosta zawodowym onierzem. Zdjcia umiechnitego Kemala w granatowym berecie. - Potem poszed na uniwersytet i skoczy studia. Siedem lat temu zacz pracowa w szkole. Dwa lata temu oeni si z koleank z pracy. W szkole mwi, e jest lubiany. Cieszy si powaaniem... Buchard pokrci gow. - Co on mi nie pasuje do kogo, kto... - Oskarono go o molestowanie dziewczyny - wtrcia Lund. - Wtedy nikt w to nie chcia uwierzy. Szef nadal wyglda na nieprzekonanego. - Co mwi dziewczyna? - Nie moemy do niej dotrze. Podruje po Azji. Meyer podnis w gr torebeczk z plastikow opask zaciskow. - Lund znalaza to w mieszkaniu Kemala. Wyglda identycznie jak te, ktrych uyto do skrpowania Nanny. - No i jeszcze eter - zauway Buchard. Podrapa si po mopsiej gowie. - Mnstwo ludzi uywa takich opasek. Eter... nie wiem. To za mao. - Sprawdzimy jego alibi - powiedziaa Lund. Otworzya pierwsz kopert i wycigna zdjcia Nanny. - Niech te zdjcia rozel po wszystkich hotelach w miecie. Ona prosto z imprezy dokd pojechaa. - Wyznacz ludzi do Kemala - poleci Buchard. - Tak ebymy wiedzieli, co on robi. Ostronie. Dzisiaj jest pogrzeb. Nie moemy niepokoi rodziny. Potoczy po zebranych spojrzeniem paciorkowatych oczu. - Ju i tak jest fatalnie. Nie pogarszajmy sprawy. Dwadziecia minut pniej Lund i Meyer przepytywali Stefana Petersena, tustego emerytowanego hydraulika, do ktrego naleaa jedna z dziaek na obrzeach Dragor. - Ja mam numer dwanacie. On czwrk. Mieszkam tu prawie cay rok - rzek z dum. - Ssiadw si nie wybiera. Ale to i tak mie miejsce. - A w pitek? - spyta Meyer. - Widzia pan, jak przyjecha z on? - O tak. - Petersen koncentrowa si bez reszty na Meyerze, Lund omija wzrokiem. Wola rozmawia z mczyznami. - Co koo smej czy dziewitej chyba. Pniej te co widziaem.

Wyglda na zadowolonego z siebie. - To dlatego, e pal cygaretki. - Petersen wycign paczk. - Mgbym...? - Pewnie, e nie - warkn Meyer. - Niech pan to odoy. Co pan widzia? - Niech pan pali, jeli pan chce - wtrcia si Lund, wycigajc zapalniczk z torebki i podajc mczynie ogie. Gruby hydraulik umiechn si szeroko i zapali. - Jak mwiem... jestem palaczem. Ale moja pani nie pozwala mi pali cygaretek w domku. Wic siadam na werandzie. W deszcz czy soce. Weranda jest zadaszona. Lund umiechna si do niego. - Arab wyszed ze swojego domku. I odjecha. - Kemal, tak? Spojrza na Meyera jak na debila. - Ktra bya godzina? - spytaa Lund. Zastanawia si, spowity chmur cuchncego dymu. - Potem ogldaem prognoz pogody, wic musiao by wp do dziesitej. - Widzia pan, jak samochd wraca? - Nie siedz na dworze ca noc. Ale rano sta. Lund wstaa, ucisna mu do i podzikowaa. Meyer przechadza si po biurze w t i z powrotem, jakby prbowa zawaszczy pomieszczenia dla siebie. Lund staa oparta o framug i patrzya. - Dlaczego ona Kemala miaaby kama? - spytaa. - Dowiedzmy si. - Zaczekamy do koca pogrzebu. - Dlaczego? Mam zadzwoni do Hartmanna i poprosi go o pozwolenie? W drzwiach pojawi si Buchard. - Lund - powiedzia, kciukiem wskazujc na swj pokj. - Co ze mn? - spyta Meyer. - A co ma by? Wysza poza zasig dymu z cygaretki hydraulika. - Odpowied brzmi nie - powiedziaa, zanim Buchard wypowiedzia choby sowo. - Posuchaj... - Mog was wspomaga mailowo. Albo telefonicznie. Moe wpadn co jaki czas. - Daj mi co powiedzie - poprosi stary. - Nie w tym rzecz. Sprawdzaa ojca?

- Oczywicie, e sprawdzaam ojca! - I czego si dowiedziaa? Zmarszczya czoo, prbujc sobie przypomnie. - Niewiele. Nic interesujcego. Drobne wykroczenia. Kradziee. Burdy w knajpach. To byo dwadziecia lat temu. A co? Buchard napi si wody. Wyglda na zmczonego lub chorego. - Dzwoni do mnie pewien emerytowany nadkomisarz. Znasz ten typ. Nie ma nic lepszego do roboty ni czyta gazety. Poda jej notatk. - Mwi, e Birk Larsen by niebezpieczny. Naprawd niebezpieczny. - Jakie przestpstwa seksualne? - O tym nic mu nie wiadomo. Ale powiedzia, e poowy o nim nie wiemy. - I co z tego? Sprawdzilimy. Ma alibi. To nie mg by on. - Masz pewno? Pewno. Co za sowo. Wszyscy chcieli mie pewno. Ale nikt w sumie nie mia. Bo ludzie kamali. Okamywali innych. I czasami siebie. Sama te to robia. - Mam pewno - powiedziaa. Chopcy biegali po kuchni z samochodzikami od Vagna. Theis Birk Larsen, ju w garniturze, odprasowanej biaej koszuli i aobnym krawacie. Rozmawia przez telefon. O termosach, stoach, kanapkach, napojach... Anton si potkn, zrzuci wazon na podog. Ostatnie kwiaty Nanny. Rowe re, waciwie wicej odyg ni patkw. Stan za swoim bratem, gowy spuszczone. Czekali na bur. - Poczekajcie w garau - poleci im ojciec. Niezbyt surowo. - Ja nie chciaem... - zacz Anton. - Poczekajcie w garau! I nie zapomnijcie kurtek. Chopcy wyszli, a on sucha wiadomoci w radiu: pogrzeb Nanny w kociele witego Jana. Jakby naleaa do wszystkich. Nie do rodziny, z ktr siedziaa przy stole, w jasnym wietle z okna, mylc, e nic si nigdy nie zmieni. - Wielu ludzi przyszo odda hod - cign reporter. - Przed kocioem... Wyczy. Prbowa uspokoi myli. - Kochanie? - zawoa. Stare sowo. Uywa go od czasu, gdy bya gadatliw, natarczyw, niespokojn

nastolatk. Pamita j wyranie. Siebie te. Bandzior, zodziej. Dra. Czu si ju zmczony takim yciem. Szuka opoki. Sam chcia by opok. - Kochanie? Od razu wiedzia, e to ta jedyna. Ona go ocalia. W zamian... Rodzina. Dom. Maa firma przeprowadzkowa zbudowana od zera. Wydawao si, e to tak duo. Cigle nie odpowiadaa. Wszed do sypialni. Pernille siedziaa na ku naga, skulona. Na lewym ramieniu, cigle wyrana i rwnie niebieska jak w dniu, gdy j zrobiono, widniaa wytatuowana ra. Pamita, jak posza do hipisowskiego salonu tatuau w Christianii. Jarali. On dealowa, ona o tym nie wiedziaa. Mwia: Teraz jestem twoja. Jestem czci twojego ycia. Czci ciebie. Nienawidzi tej ry, cho nigdy jej tego nie powiedzia. Chcia od niej tylko tego, co ona uznawaa za oczywiste. Wspaniaomylno, uczciwo, prawo. Jej nieskoczona zdolno do lepej, niewytumaczalnej mioci. - Idziesz? Na ku leay czarna sukienka i bielizna. Czarna torebka. Czarne rajstopy. - Nie mog si zdecydowa, co woy. Birk Larsen spojrza na ubrania rozoone na kodrze. - Wiem... - zacza. Gos si jej zaama, popyny zy. W duszy usysza wasny krzyk. - To niewane, prawda, Theis? Wszystko niewane. Signa rkoma do lnicych kasztanowych wosw. - Dam rad, Theis. Dam rad. Ze wszystkich si prbowa co wymyli. - Moe Lotte ci pomoe. Nie syszaa. Wbia wzrok w swoje odbicie w lustrze: naga kobieta w rednim wieku, ciao wiotczejce, piersi obwise. Brzuch rozcignity przez cie. Naznaczony macierzystwem. Tak jak powinno by. - Kwiaty... - mrukna. - Bd. Damy rad. Birk Larsen pochyli si, podnis czarn sukienk i poda onie. - Damy rad - powtrzy. - Okej?

Na dole w garau Vagn Skarbak siedzia z chopcami. Nie mia na sobie czerwonego kombinezonu. Czarna koszula, srebrny acuch, czarne dinsy. - Anton. To by tylko wazon. Nie przejmuj si. Birk Larsen usysza to, gdy przechodzi midzy okrgymi stoami i krzesami. Spojrza na biae porcelanowe talerze, ktre wypoyczyli, kieliszki i przygotowane, stojce z boku jedzenie przykryte foli. - Te kiedy stukem butelk - mwi Skarbak. - Zrobiem mnstwo gupich rzeczy. Wszystkim nam si to zdarza. - Wsiadajmy do auta - zarzdzi Birk Larsen. - Zaraz jedziemy. Chopcy ruszyli szybko, ze zwieszonymi gowami, w milczeniu. Skarbak spojrza na przyjaciela. - A co z Pernille? - Siostra j zabierze. - Mama nie jedzie? - spyta Anton, wsiadajc do auta. - Pojedzie osobno. - Theis - powiedzia Skarbak. - Tak sobie mylaem... Ta kobieta w szkole. Lepiej, ebym z ni nie gada. - Czemu? Skarbak wzruszy ramionami. - Masz duo na gowie. Moe ona nic nie wie. Moe to tylko plotki. - Wczoraj inaczej gadae. - Wiem, ale... Birk Larsen si zjey, spojrza gronie na Skarbaka, mniejszego od siebie. Sabszego. Taki zawsze by ich zwizek. Scementowany przemoc, piciami. Wycelowa palec w jego twarz. - Chc wiedzie. W gabinecie Hartmanna urzdnik Olav Christensen przyglda si plakatom wyborczym. O wzorach. Integracji. Przyszoci. Mia lat dwadziecia osiem, ale wyglda na mniej. Twarz rzeka. Potulny. Poci si jak mysz. - Mamy may problem - mwi Hartmann. - Chodzi o akta nauczycieli, ktre dostalimy od pana. Umiech zdradzajcy zmieszanie. - Co z nimi?

- Jedne zaginy. Chwila ciszy. - Zaginy? - Nie wyglda to dobrze, prawda, Olavie? No bo widzisz: my prosimy, ty przynosisz. Hartmann przyglda mu si bacznie. - Tak to dziaa, prawda? Christensen nic nie mwi. - Niedugo bd twoim szefem. Co masz do powiedzenia? - Moe zaginy, kiedy przenosilimy archiwum. - Moe? - Wanie. - To jest Ratusz. Mamy tu dokumenty liczce sobie po sto lat. Wszystkie zamknite na klucz w szafkach. Hartmann czeka. - To prawda - przyzna wreszcie Christensen. - Pytaam twojego szefa - wtrcia Skovgaard. - Nie ma raportw o zaginionych aktach. Jest tego pewien. - Moe wystpi jaki bd przy segregowaniu. Tamta dwjka czekaa. - Mamy praktykantw. To dzieciaki. Przykro mi. Bdy si zdarzaj. Hartmann wsta, podszed do okna i wyjrza na zewntrz. - Zabawne, e zaginy wanie te akta, ktrych szukalimy. To one mogy nam przysporzy kopotu lub dziki nim moglimy kopotw unikn. Policja ich potrzebowaa, Olavie. Myl, e to ja ich nie dostarczyem. Myl, e mam co do ukrycia. Christensen kiwn gow. - Dowiem si, co si stao, i przeka panu. - Nie - odpar Hartmann. - Nie kopocz si. Podszed bardzo blisko do modego mczyzny. - Zrobimy tak - rzek. - W poniedziaek zarzdzimy oficjalne ledztwo. Dokopiemy si prawdy. To pewne. - ledztwo? Zajc w wietle reflektorw. Jele na celowniku. - Ale jeli te akta pojawi si wczeniej - doda Hartmann - ledztwo nie bdzie potrzebne, prawda? - Nic o nich nie wiem.

- C. No to mamy jasno. Olav wyszed. - Pamitam go - powiedzia Hartmann. - W zeszym roku startowa na szefa dziau. Zarozumiay gwniarz. Nie umieciem go nawet na krtkiej licie. Mci si. - Mylisz, e pracuje dla Bremera? - Nie wiem. Ma dostp do naszej sieci. Niech wszyscy zmieni hasa. Hartmann zajrza do gwnego biura. - Gdzie jest Morten, do cholery? Wiem, e zmyem mu gow, ale... - Dzwoni, e le si czuje. To nie jest zdrowy czowiek, Troels. Nie powinien wykonywa takiej roboty. - Jest cukrzykiem. Czasami jego nastroje s nieprzewidywalne. Nauczysz si z tym y. Podesza do sofy i siada na brzeku. - Jestem tu od piciu miesicy. Jak dugo Morten dla ciebie pracuje? Musia si zastanowi. - Z przerwami? Od zawsze. - A od kiedy ludzie postrzegaj ci jako powanego kandydata do stanowiska burmistrza? Ambicja. Tego jej nie brakowao. Ambicja to dobra rzecz. Bez niej wiat stoi w miejscu. Dotkna doni jego policzka. - Damy rad bez Mortena - powiedziaa. - Nie martw si. Na dworze byo pogodnie i zimno, wiecio ostre zimowe soce. Ludzie wylegli na weekendowe zakupy. Inni caymi rodzinami ruszyli na spacery. Olav Christensen wyszed na plac i zadzwoni. - Chc odzyska te akta - powiedzia. W Ratuszu zachodziy zmiany. Nikt nie wiedzia, jak to si skoczy. Po drugiej stronie panowaa cisza. - Syszysz mnie? Wcieka si, co raczej nie wpywao korzystnie na jasno mylenia. Ale nic nie mg na to poradzi. Hartmann nie by gupcem. Ani te naiwniakiem. Christensen widzia to w jego oczach. ledztwo... Dokumenty byy oznaczone, rejestrowano ich przepyw. W cigu jednego dnia

odkryj, e odebra akta Kemala wraz z ca reszt. Zdawa sobie spraw, jakie kopoty go czekaj. Wolaby ich unikn. Nie przychodziy mu do gowy adne wymwki, adne kamstwa. Jego gowa moga polecie w jednej chwili. Koniec kariery. A po drugiej stronie cigle cisza. - Wywiadczyem ci przysug, czowieku! - wrzasn. Obejrza si za nim dzieciak przechodzcy z czerwonymi balonami. - Nie pogrywaj ze mn! Musisz mi teraz pomc. Ju ci mwiem. Nie pjd na dno sam. To byo gupie. Zabrzmiao jak pogrka. Olav Christensen wiedzia doskonale, z kim ma do czynienia. Z kim, kto sam grozi, a nie wysuchuje pogrek. - Suchaj... Chc tylko powiedzie... Nasuchiwa. Cisza. Nie sysza nawet powolnego rytmu oddechu. - Halo! - zawoa. - Halo! Brzowa ceglana wiea na tle bladoniebieskiego nieba. Gasnce bicie dzwonw. Przed wejciem kamery. Na ulicy tumy. Lund mylaa o ledztwie, o nastpnych ledztwach, ktre j czekaj w przyszoci. Czy on te tu by? Czowiek, ktry uwizi Nann, zgwaci j wielokrotnie, pobi, znca si nad ni godzinami do samego koca? Technicy kryminalistyczni do czego dochodzili. Mydo na jej skrze byo wiee i niepodobne do tego w domu. Pod botem za paznokciami znaleli krew, skr przecito nieporadnie noyczkami albo obcinaczk. Ile byo wyjanie? Tylko jedno. Wykpa j gdzie, wymy do czysta jej posiniaczone, rozdarte ciao, obci jej paznokcie, cho si przed nim bronia. Potem wypuci j, by biega po ciemnym lesie boso w swojej kusej halce. A... Zabawa w kotka i myszk. Meyer to powiedzia, a Meyer nie by gupi. To bya gra. Nie do koca rzeczywista. Zamkn j yw w baganiku samochodu ze sztabu wyborczego Troelsa Hartmanna, wrzuci krzyczc do kanau na pustkowiu i patrzy. Tak jak kto inny ogldaby film. Albo wypadek na drodze. Albo pogrzeb. Bestialska, nierzeczywista gra. Jak on wyglda? Zwyczajnie. Przestpcy nie naleeli do jakiej osobnej rasy, naznaczonej bliznami i dziwnymi fizycznymi przypadociami. Odrbnej ni ta, z ktrej wywodziy si ich ofiary. Naleeli do tej samej rasy. Obcy w autobusie. Mczyzna w sklepie, ktry co rano mwi

Witam. Albo nauczyciel, ktrzy codziennie przychodzi do tej samej szkoy, robi na wszystkich wraenie swoj uczciwoci, synie ze swojej oczywistej przyzwoitoci w wiecie powszechnego zobojtnienia. Lund rozejrzaa si. Byszczcymi jak zawsze oczami patrzya i wyobraaa sobie. To nie potwory dokonuj potwornych czynw. To szarzy, zwyczajni ludzie. Gbokie pknicia w tkance spoeczestwa, ktre starao si tworzy cao. Rany we wsplnotowym ciele miasta, krwawice i bolesne. Idc, Lund przygldaa si morzu twarzy wok siebie, a znalaza miejsce w mroku pod filarem i usiada. Std moga spokojnie obserwowa. Zabrzmiay organy. Popyn stary hymn. Wersy z pieni, ktr ledwie pamitaa. Lund nie piewaa. Nie piewaa Lisa Rasmussen po drugiej stronie przejcia. Nie piewa Vagn Skarbak, prawa rka Birk Larsena, z twarz zalan zami, przyciskajcy do piersi czarn czapeczk. Nie piewa nauczyciel znany pod imieniem Rama, siedzcy w awce ze swoimi uczniami. Nie piewali siedzcy na przedzie, przy biaej trumnie Pernille i Theis Birk Larsen. Siedzieli ze swoimi synkami, ktrzy wygldali na zagubionych, jakby wszystko - koci, ludzie, muzyka, a zwaszcza byszczca biaa trumna - byo nieprawdziwe. Kapan. Chudy, smutny mczyzna o ostrych rysach. W czerni i biaej koloratce, wyszed z mroku przy otarzu, zerkn na trumn z ranym wiecem, powoli powid wzrokiem po wypenionych milczcych awkach. Dwicznym, gonym, teatralnym gosem powiedzia: - Dzisiaj egnamy mod kobiet. Odesza od nas zbyt wczenie. Ukryta w cieniu Lund patrzya na rodzicw. Pernille ocieraa oczy. Jej m, imponujcy mczyzna, posiwiaa stara bestia. Gowa spuszczona, twarz skamieniaa, wpatrywa si w kamienn podog. - To niesprawiedliwe - mwi kapan tonem, ktry Lund skojarzy si z pismem z banku. - Niepojte. Pokrcia gow. Nie. To nieprawda. Musiao by wyjanienie. - Zadajemy wic sobie pytanie: jaki to ma sens? Kemal - Rama, wci tak o nim mylaa - siedzia w trzecim rzdzie, w czarnym

garniturze i biaej koszuli. Ciemne wosy krtko ostrzyone. - Podajemy w wtpliwo swoj wiar, ufno w drugiego czowieka. Lund wzia gboki oddech, zamkna oczy. - I pytamy: jak mamy y dalej? Zesztywniaa, usyszawszy to straszne, zwodnicze zdanie. Nie podobao si jej. Nikt nie y dalej tak po prostu. Bliscy przeykali swj bl. Mieli nadziej go pogrzeba. Ale on y z nimi. Zawsze bdzie y. Krzy, ktry musieli nie. Nieustanny, powtarzajcy si koszmar. - Chrzecijastwo to pokj. Pojednanie i wybaczenie. Ale nieatwo jest wybaczy. Lund kiwna gow. To prawda, pomylaa. Gos kapana przybra wysoki, nieziemski ton. - Jednak gdy wybaczamy, przeszo nie ma ju nad nami wadzy. I moemy y wolni. Lund spojrzaa na mwicego, na jego czarn szat, bia koloratk. Zastanawiaa si: co by powiedzia, gdyby to on znalaz si tam nad kanaem owej pospnej zimnej nocy? Gdyby widzia, jak Their Birk Larsen krzyczy i szaleje z rozpaczy. Patrzy, jak martwe koczyny Nanny wypadaj z baganika wraz z cuchnc wod, gdyby widzia czarn lini wijcych si wgorzy uciekajcych po jej nagich nogach. Czy by wybaczy? Mgby? Odezway si organy. Zapamitaa, kto piewa, a kto nie. Potem wysza. Wiedzieli, e nauczyciel bdzie na pogrzebie. Meyer poszed wic do mieszkania pogada z jego on. W rodku dnia chodzia w wybrzuszonej biaej koszuli nocnej i czarnym swetrze. Nie zajo mu duo czasu nakonienie jej do rozmowy na temat oskare sprzed kilku lat. - To gupia stara historia - powiedziaa. - Nie ma o czym mwi. - Dyrektor Koch napisaa raport. - Dziewczyna to zmylia. Sama przyznaa. - Rozmawialimy z mczyzn z dziaek w Dragor. Z hydraulikiem. ona Kemala si skrzywia. - W ten pitek o wp do dziesitej widzia, jak pani m odjeda. - On nas nie znosi. Kosiark chtnie poycza, a zawsze musz prosi, eby odda. Meyer zada sobie pytanie: co zrobiaby Lund? - A pani m wychodzi?

- Tak. Pojecha na stacj. - O ktrej wrci? - Po kwadransie mniej wicej. Poszam do ka, kiedy go nie byo. Byam bardzo zmczona. - Wyobraam sobie. Kiedy go pani znowu zobaczya? - Okoo trzeciej. Obudziam si. Lea obok mnie. Meyer pomyla o dugich pauzach, ktrymi Lund oddzielaa kolejne pytania. O jej nieustpliwym, byszczcym spojrzeniu. Zdj stary zielony anorak. Kobieta utkwia wzrok w pistolecie na jego biodrze. - Nie widziaa go wic pani od wp do dziesitej do trzeciej nad ranem? - Nie. Ale na pewno ze mn by. On lubi czyta albo oglda telewizj. Umiechna si do niego. - Ma pan on? - Tak. - Wie pan, kiedy jest w domu? Czuje pan...? Meyer nie odpowiedzia. Spyta natomiast: - Bylicie tam pastwo cay weekend? Kiedy podogi byy cyklinowane? - Mielimy kopoty z fachowcami. Wsta, przeszed si po pokoju, oglda materiay budowlane. Patrzy. - To znaczy? - Nie przyszli. Rama sam musia cyklinowa. W niedziel cay dzie kad kafelki w azience. - Nie byo go wic ca sobot i niedziel? Wychodzi z samego rana? Otoczya si ramionami. - Myl, e powinien pan ju i. - Wyszed o szstej rano i wrci o smej wieczorem? Kobieta wstaa rozzoszczona. - Po co mi pan zadaje te wszystkie pytania, skoro nie wierzy pan w ani jedno moje sowo? Prosz wyj. Meyer wzi kurtk. - Dobrze - powiedzia. I odpu nam nasze winy... Pernille ledwie syszaa Modlitw Pask, t, ktrej suchaa i ktr odmawiaa od

wczesnego dziecistwa. Jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. Widziaa tylko lnice biae drewno. Kwiaty, liciki. Trumn, ktra skrywaa prawd. W rodku... I nie wd nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode zego. Anton trci j i spyta jasnym, dziecicym gosem: - Dlaczego tata nie ma zoonych rk? - . - Pooya palec na ustach. - A ty czemu nie masz? - spyta Emil, patrzc na jej donie. Chopcy mieli na sobie najlepsze ubrania, opuszki palcw poczyli starannie. Jej oczy wypeniy si zami. W gowie miaa tyle wspomnie. Amen. Najpierw pojawi si dwik. Niska, delikatna piszczaka organw. Potem powoli wok niej podnosiy si ksztaty, jeden po drugim. Kwiaty w doni. Twarze nieruchome i otpiae. Krewni. Ludzie, ktrych ledwie znaa. Obcy... Re skadane na trumnie bladymi, drcymi palcami. - My co mamy - powiedzia Anton. - Mamo. My te co mamy. On pierwszy z rodziny wsta. Theis ostatni, podniesiony delikatnym dotykiem Antona. Razem, ca czwrk, poszli ku niej. Ku trumnie. Biae drewno i re. Zapach, ktry mia przytumi odr. Chopcy chwycili si za rce, pooyli na trumnie ma mapk. Miasto. Rzeki i ulice. - Co to za bzdury? - odezwa si Theis cichym, rozzoszczonym gosem. - Co to jest? - To dla Nanny - wyjani Emil. - eby jak bdzie przelatywa, widziaa, gdzie mieszkamy. Stali przy trumnie, caa czwrka, poczona i podzielona zarazem emocjami, ktrych nie umieli nazwa. Anton spyta ze zami: - Jeste zy, tatusiu? Jeste zy? Nie nalea do gniewnych ludzi. W kadym razie odkd pojawiy si dzieci i sprawiy, e ich ycie si dopenio. Ona o tym wiedziaa. I on. I chopcy.

- Nie - odrzek Birk Larsen, pochylajc si, by ucaowa ich gwki, obj swoimi szerokimi ramionami, przytuli. Pernille ledwie to zauwaya. Widziaa tylko trumn. zy pyny jej po twarzy, sone plamy pojawiay si na biaym drewnie. Jego rka, palce szorstkie i poznaczone odciskami signy do jej palcw i sploty si z nimi. - Theis? - szepna. Pochylia gow, zdumiona, ile to jedno sowo moe zawiera treci, ile ycia, blu i krzywdy. Spojrzaa w jego surow twarz i spytaa: - Ju? cinicie palcw, skinienie gowy. Szli przez koci, mijali rzdy aobnikw. Mijali uczniw i nauczycieli, ssiadw i przyjaci. Mijali dociekliw policjantk, ktra przygldaa im si od drzwi byszczcymi, smutnymi oczami. I wyszli na blade wiato dnia, zostawiajc Nann za sob. Hartmann sucha wanie cogodzinnych wiadomoci. Nie mg si powstrzyma. Policja wydaa kolejne owiadczenie, rwnie bez znaczenia jak wikszo pozostaych. Wszystkie dostpne siy skierowano do pracy nad t spraw. Wypowiedzia si Buchard, wojowniczy nadinspektor, burkliwy i popdliwy. - Mamy pewne tropy, ale nic wicej nie mog powiedzie. I potem prognoza pogody. Wesza Rie Skovgaard. - Mj tata chce si z tob widzie - zakomunikowaa zdenerwowana. Za godzin miaa si odby debata z Bremerem. Troels wyj z szuflady krawat, wsta i przymierzy go przed lustrem. - Zajty? - spyta Kim Skovgaard, siadajc. - Dla ciebie nigdy. - Wic wybierasz si na debat? Bdziesz mwi o integracji? O cudzoziemcach? O wzorach osobowych? - Zgadza si. - Rie si o ciebie martwi, Troels. - Tak, wiem. - To bardzo bystra dziewczyna. I nie mwi tak dlatego, e to moja crka. - Wsta,

podszed i pooy Hartmannowi do na ramieniu. - Powiniene jej uwaniej sucha. Ale w tej chwili powiniene wysucha mnie. Nie mw o wzorach osobowych. Nie dzisiaj. - Dlaczego? Gos Skovgaarda si zmieni, sta si surowy i niecierpliwy. - Wystarczy, e jeden z twoich samochodw wzi udzia w sprawie Birk Larsen. Cokolwiek gazety maj na ciebie i imigrantw, zostanie wykopane z archiww i rzucone ci w twarz. Od na pniej swoj mio do ciemnoskrych. Kiedy przysporzy ci to gosw zamiast ich pozbawi. - A dzisiaj? Poprawi Hartmannowi krawat. - Dzisiaj skup si na mieszkaniach. Na rodowisku. - To nie wchodzi w gr. Skovgaard ju si nie umiecha, a to zdarzao si rzadko. - A jednak. Ty chyba nie rozumiesz. Ja ci mwi, e masz to zrobi. Nie prosz. Obserwuj ci rni ludzie, tutaj, w parlamencie. Zrobisz, co mwi. Hartmann milcza. - To w twoim interesie. Kady... - Ale... - Staram si pomc przyszemu ziciowi, nic wicej. Poklepa Hartmanna po ramieniu. By to gest protekcjonalny. I taki mia by. - Doczekasz si nagrody, Troels. I to niekoniecznie dopiero w niebie. Hartmann i Rie Skovgaard szli do studia telewizyjnego i kcili si zawzicie. - Wiedziaa, e on przyjdzie. Ustawia to. Patrzya na niego, jakby oszala. - Nie! Za kogo ty mnie masz? Za Machiavellego? Tata by tutaj. Nagle stan mi nad gow. Co miaam zrobi? Hartmann zastanawia si, czy jej uwierzy. - Ale zgadzasz si z nim? - Oczywicie, e si zgadzam. To nie ulega wtpliwoci. Tylko ty uwaasz inaczej. Kiedy widzisz gr lodow, zmieniasz kurs i uciekasz. Ty nie... - Nie jestem twoj marionetk - przerwa jej. - Ani twojego ojca. Stana i zdesperowana rozoya rce. - Czy ty chcesz, eby ci wybrali, czy nie? Tu nie ma nagrd pocieszenia. Wszystkie twoje cudowne ideay nie bd nic warte, gdy Poul Bremer obejmie urzd.

- S jeszcze inne kwestie. - Jakie? Szed ku nim producent. Skovgaard umiechna si do niego promiennie, w jednej chwili staa si agodna i urocza. - Nie teraz, Troels - sykna. Lund znalaza Meyera na Dziedzicu Pamici, na parterze Komendy Policji. Sta cichy i samotny. Przed nim posg Wobjcy, dobro zwyciajce zo. Na jednej cianie nazwiska stu pidziesiciu siedmiu duskich policjantw zamordowanych przez nazistw. Na drugiej krtsza lista: zabitych na subie wspczenie. Patrzy na t cian i pali nerwowo. - Jaki on by? - spytaa Lund. Meyer podskoczy, zaskoczony. - Kto? - Schulz. Bl w jego oczach. I oskarenie. - Sprawdzasz mnie? - Szukaam w archiwum wiadomoci o Hartmannie. Pomylaam... Mglicie przypominaa sobie t spraw. Cztery lata wczeniej tajny agent z wydziau narkotykw w Aarhus zosta zamordowany przez czonka gangu. Meyer by jego partnerem. Tamtego dnia chorowa. Od tego czasu jego kariera wisiaa na wosku. - By idiot - powiedzia Meyer. - Poszed sam. Nastpnego dnia wracaem na sub. Gdyby zaczeka... Kiwna gow w stron ciany. - Wtedy moe pojawioby si tam jedno nazwisko wicej. - Moe. - Wzruszy ramionami. - Nie w tym rzecz. - A w czym? - Bylimy zespoem. Dziaalimy razem. Pilnowalimy si nawzajem. To bya cz umowy. On j zama. Nic nie powiedziaa. - Tak jak ja, gdy zapomniaem ci kupi hot doga. Za co bardzo przepraszam. - To niezupenie to samo. - Owszem, to samo. Wycign z kieszeni niedojedzonego banana, ugryz go pomidzy jednym

sztachniciem a drugim. - Buchard chce nas widzie - powiedziaa. Wrcili do swojego biura. Pusta paczka po chipsach leaa na biurku. Obok siedzia sceptycznie nastawiony Buchard. - Kemal zostawia on i idzie si spotka z dziewczyn. Kc si w mieszkaniu przedstawia Meyer swoj wersj wydarze. Lund rozmawiaa przez telefon. - On j wie i oszaamia. I jedzie do domu. Buchard opar brod na pici, wpatrywa si w Meyera okrgymi, paciorkowatymi oczami. Nic nie mwi. - W sobot rano twierdzi, e robotnik nie przyszed. Ale tak naprawd sam Kemal kaza mu nie przychodzi. Buchard chcia co powiedzie. - Robotnik to potwierdzi - pospieszy Meyer. - Znalazem go. Po drugiej stronie biura Lund podniosa gos. - Jest jeszcze czas, mamo. Przesta panikowa. Powiedziaam, e bd. Dlaczego mi nie wierzysz? Skoczya rozmow. Wycigna z kieszeni paczk gum i zerkna na papierosy na biurku. - Wic - podj Meyer - wraca do mieszkania i do dziewczyny. Czeka, a si ciemni. Potem bierze samochd ze szkoy, wraca, niesie dziewczyn do samochodu i jedzie do lasu. Lund podesza, usiada, suchaa. Meyer zapala si do swojej koncepcji. - W niedziel usuwa wszelkie lady, cyklinuje podogi i kadzie kafelki. - Ja id - powiedziaa Lund do Bucharda. - Odezw si wkrtce. Meyer machn rk w powietrzu. - Czekaj, czekaj - krzykn. - Co ci si nie podoba? Podziel si tajemnic z maym tpym Janem. Prosz. Pozostaa dwjka popatrzya na niego. - Prosz - powtrzy. - Jak mg prowadzi samochd Hartmanna? - spytaa Lund. Meyer si zastanowi. - Pewnie w pitek znalaz kluczyki w szkole. Meyer patrzy na Lund i czeka. Buchard te.

- Nie sdz, eby by taki gupi - powiedziaa. - Wrcz myl, e jest bardzo bystry. - Wanie - zgodzi si Meyer. - Ja na twoim miejscu nie mieszaabym go w to, dopki bym nie zdobya twardych dowodw. Umiechna si. - Ale to twoja sprawa. - Wycigna rk. - Dziki za wszystko. To byo naprawd... Wygldao na to, e zabrako jej sowa. - Pouczajce. Uj jej do i potrzsn ni z zapaem. - Moesz to powtrzy. - Zostawiam swj numer. Jeli... Wpatrywa si w ni. - Na pewno nie bdziesz go potrzebowa. Ale... Buchard siad na biurku. Wyglda aonie. Zanim zdoa cokolwiek powiedzie, Lund i jemu ucisna do i powiedziaa do widzenia. Nastpnie wysza z Komendy Gwnej Policji w Kopenhadze. Koniec kariery, robota wykonana. Sprawa wci niezamknita. W takswce by telewizor. Po jednej jej stronie siedzia Mark, po drugiej Vibeke, a Lund ogldaa wieczorne wiadomoci. Debata midzy Hartmannem a Bremerem. Wszystkie sondae mwiy, e walka o Ratusz toczy si midzy nimi dwoma. Jedno potknicie mogo si skoczy klsk. - Nie kupilimy piwa ani brandy - narzekaa Vibeke. - Mamy mnstwo czasu. - I czekoladek do kawy. - W Szwecji chyba sprzedaj czekoladki. - Nie nasze! Zadzwoni telefon Lund. Spojrzaa na numer. Skov. Detektyw, ktrego wysaa na poszukiwanie informacji o Theisie Birk Larsenie po tym, jak Buchard dosta cynk od emerytowanego gliniarza. Czekaa. Rozwaaa, czy odebra. W kocu odebraa. - Co tak dugo? - usyszaa ekscytacj w jego gosie. - Mam akta od tego emeryta. - Aha. - Chcesz wiedzie, co w nich jest?

- Daj to Meyerowi. Zawaha si. - Meyerowi? - Tak wanie powiedziaam. Prognoza pogody. Lund signa po pilota i wyczya telewizor. - Co tam jest? - To sprawa sprzed dwudziestu lat. Jaka wendeta midzy handlarzami narkotykw. Sprawa nigdy nie trafia do sdu. Mark rozejrza si po samochodzie. - Zapomniaem czapki. Zostaa w babci... - Wydaje mi si... - Mamo? - Kupi ci now. Gliniarz dalej gldzi. - Chodzi o... - Nie chc szwedzkiej czapki. - Nie wracamy, Mark. Cisza w telefonie. - Sucham - powiedziaa Lund. - Naprawd? Dotyczyo to dealera z Christianshavn. Zosta pobity. Prawie na mier. Nigdy nie znaleli sprawcw. Theis Birk Larsen by gwnym podejrzanym. Przesuchiwali go. - Mark! Szpera na pododze, szukajc czego jeszcze. - Zapomniaem... - Nie obchodzi mnie, czego zapomniae - warkna. - Jedziemy. - Brandy, piwa i papierosw - mrukna jej matka z drugiej strony. - Birk Larsen mia motyw - mwi gliniarz. - Ten dealer grozi, e ujawni co, co go dotyczyo. Mia z nami gada. - O czym? - Nie wiem. Potem zamilk. Chyba naprawd przestraszy si Birk Larsena. Facet mia renom. Gwatowny. Porywczy. Czekaj... Jeszcze to czytam. Pod spodem jest druga teczka... Jezu! - krzykn tak gono, e odsuna suchawk od ucha. Mark si wierci, jej matka cigle jczaa.

- Co tam masz? Cisza. - Co tam masz?! - Wrcili po miesicu sprawdzi, czy dealer moe zmieni zdanie. Pytali o niego wywiadowcy, naprawd chcieli dopa Birk Larsena. - I? - I nic. Znaleli chopa martwego. Mam tu zdjcia. Jezu... - Co? - To o wiele gorsze. Go wyglda jak przepuszczony przez maszynk do misa. - Dobra - przerwaa mu. - Musisz to powiedzie Meyerowi. - Meyer jest zajty. - Powiedz mu, eby natychmiast do mnie zadzwoni. - Dobra, cze. W garau penym ludzi trwaa cicha stypa. adnych mw. adnych pieni. Tylko stoy nakryte biaymi obrusami. Kwiaty, proste jedzenie, skadane krzesa. Theis Birk Larsen kry midzy gomi, temu skin gow, do tamtego zagada. Patrzy, jak chopcy, Emil i Anton, coraz mniej rozumiej, a coraz bardziej si nudz. Pernille przemykaa od jednego stou do drugiego. Suchaa, z rzadka si odzywaa. Ciche pomruki dziaay otpiajco na jej obolay, posiniaczony umys. Cigle dzwonili klienci. Nie mieli pojcia, e firma dzisiaj nie dziaa. Vagn Skarbak sta przy drzwiach, smutnooki, w czarnym swetrze i czarnych dinsach. Odebra telefon. Kawa i woda. Kanapki i ciasto. Birk Larsen chodzi jak duch midzy stoami, sprawdza, czy kubki s pene i czy nie brakuje jedzenia na talerzach. Kelner, ktry nie mia nic do powiedzenia. W biurze, przy wielkim termosie z kaw zaczepi go Skarbak. - Theis. Wanie miaem telefon. - Dzisiaj adnych interesw, Vagn. Robi kaw. - Rozmawiaem z on Jannika. T kobiet ze szkoy. Birk Larsen zakrci kurek, odstawi niedopenion filiank. Wszed w kt, z dala od uszu goci. - Teraz nie czas... - Nie. Wanie teraz. - Mwiem ju. To moe poczeka.

- Mam co. Birk Larsen spojrza na niego. T pospolit bandyck mord zna od dziecistwa. Teraz bya bardziej pomarszczona. Linia wosw cofna si. Ale twarz pozostaa troch przeraajca. I troch gupia. - Mwiem, Vagn. Robi kaw. Skarbak wpatrywa si w niego. Wyzywajco. Moe nawet by zy. - On tu jest - powiedzia. Birk Larsen potrzsn gow, podrapa si po brodzie, po policzku, zastanowi si, dlaczego w taki dzie nie ogoli si porzdnie. - Kto? - spyta. - Mczyzna, ktry zdaniem policji to zrobi. - Ciemne, szczwane oczka Skarbaka zalniy. - Jest tutaj. Nazwisko. Wypowiedziane z tym wciekym obrzydzeniem, ktre Skarbak rezerwowa dla cudzoziemcw. Birk Larsen spojrza przez szyb. Stypa zbliaa si do koca, ludzie si rozchodzili. Theis wyszed z biura, przeci gara powolnym, cikim krokiem, obmylajc, co naley powiedzie. Co naley zrobi. Pernille dzikowaa nauczycielowi za wieniec. Rama, elegancki i przystojny, w ciemnym garniturze, przyzwoity i akuratny w sposb dla Birk Larsena cakowicie nieosigalny, mwi: - To od szkoy. Od nas wszystkich. Od uczniw i nauczycieli. Spojrza na Birk Larsena wyczekujco. Theis musia powiedzie co sensownego. - Potrzebujemy kawy. Pernille spojrzaa na ma, dotknita jego grubiastwem. - Chcesz, ebym zrobia kawy? Kiwn gow. Wysza. Szuka sw. - Dzikuj, e zaprosili nas pastwo do siebie - powiedzia nauczyciel. Birk Larsen spojrza na st. Kubki, kieliszki, talerze z niedojedzonymi potrawami. Zapali papierosa. - Dla jej kolegw to wiele znaczy. Mwi gadko i sodko. Z odrobin egzotycznego akcentu. Nie jak wikszo z nich,

niewyranie. Obcy. Cudzoziemcy. - Dla mnie to wiele znaczy. - Rama wycign rk, by dotkn jego ramienia. Co w spojrzeniu Birk Larsena go powstrzymao. Parki i obiekty rekreacyjne. Czysta technologia i prace na rzecz rodowiska. Rozmowa przebiegaa dobrze. Hartmann zdawa sobie z tego spraw. Zgromadzeni w studiu te. wiadczy o tym ton pyta, kiwnicia gw za kamerami w mroku. I sztywne odpowiedzi Poula Bremera. - Na pewno cieszy si pan z tych wszystkich pomysw, panie burmistrzu? Rozmow prowadzia kobieta, ktr Hartmann pozna ju wczeniej. Bystra i atrakcyjna. Skinienie siwej wadczej gowy. - Oczywicie. Ale porozmawiajmy o czym innym. O imigracji. A zwaszcza o wzorach osobowych. Spojrza w kamer, a potem na Hartmanna. - Tak naprawd, Troels, ci ludzie to taki trik. Hartmann zesztywnia. - Sprbuj to powiedzie w swoich gettach. Przyjazny miech. - Zbudowalimy dobre mieszkania w rozsdnej cenie dla ludzi, ktrzy w wikszoci przybyli tu nieproszeni. Wydaj si wdziczni. Nie moemy im mwi, gdzie maj mieszka. W Hartmannie obudzia si zo. - Moesz sobie mwi o nierwnoci spoecznej jak o... - Wrmy do wzorw osobowych - przerwa mu Bremer. - Tak ci fascynuj. To twj osobisty wynalazek. Po co to? Czemu oni s tacy wani? - Nierwno spoeczna... - Dlaczego mamy traktowa imigrantw inaczej? Nie bd tolerowa dyskryminacji mniejszoci. Ale ty chcesz mniejszociom da prawa, ktrych one odmawiaj nam. Ludziom tu urodzonym. Dlaczego nie mamy ich traktowa jak wszystkich innych? Troels Hartmann wzi gboki oddech i przyjrza si mczynie po drugiej stronie stou. Tyle razy ju stosowa te przebiege chwyty... - Nie o to chodzi i wiesz o tym doskonale. - Nie, nie wiem - odparowa Bremer. - Owie mnie. O co chodzi? Hartmann szuka odpowiednich sw. Bremer co wyczu. - W tej chwili nie wydajesz si bardzo dumny ze swoich wzorw. Dlaczeg to?

Poul Bremer co wiedzia, wiadczy o tym jego umieszek. Rce Hartmanna wyczyniay jakie wygibasy. Otworzy usta. Nic nie powiedzia. W ciemnociach usysza ciche instrukcje. - Zostacie na nim. Pierwsza kamera. Kariera polityka moe lec w gruzach w jednej chwili. Wystarczy jeden nieprzemylany krok. Jedno nieuwane sowo. - Bardzo jestem z nich dumny. - Naprawd? - spyta Bremer uprzejmie. - Ci ludzie pracuj spoecznie, by Kopenhaga staa si lepsza. Powinnimy im podzikowa. Nie wyklucza ich jako obywateli trzeciej kategorii... - To wspaniae! - Daj mi odpowiedzie! - Nie. Nie. To wspaniae. Zerkn w kamer. Potem jego zimne oczy spoczy na mczynie po drugiej stronie stou. - Ale czy aby niektrzy z twoich wzorw sami nie s przestpcami? - To bzdura... - Bd z nami szczery. Jeden z nich jest zamieszany w morderstwo. Wczya si prowadzca. - Jakie morderstwo? - Prosz spyta Troelsa Hartmanna - odrzek Bremer. - On wie. - To jaka bieca sprawa? - spytaa kobieta. - Jak powiedziaem. Morderstwo. Ale... - Bremer skrzywi si, jakby zdegustowany nie chcia rozwija tematu. Wiadomo posza w eter, to mu wystarczyo. - Hartmann jest zastpc burmistrza do spraw edukacji. Jego prosz spyta. - Nie - prowadzca si rozzocia. - To niedopuszczalne, panie Bremer. Jeli nie chce pan mwi o konkretach, prosz nie porusza tego tematu. - Niedopuszczalne? - Podnis rce. - Niedopuszczalne to jest... - Do! Gos Hartmanna by tak gony, e technik w pobliu stou zerwa suchawki. - Wyobramy sobie, e masz racj. Powiedzmy, e to prawda. - Tak - zgodzi si starszy mczyzna. - Powiedzmy. - I co? Jeli jeden emigrant popenia bd, to skrela wszystkich? To absurd i doskonale o tym wiesz. Gdyby tak byo, to samo powinno dotyczy politykw.

- Zmieniasz temat... - Nie. - Hartmanna nie obchodzio ju, jak wyglda jego wystpienie. - Ci ludzie, wybrani przeze mnie jako osoby godne naladowania, w cigu czterech lat zrobili wicej dla integracji ni ty przez cay okres urzdowania. Bez wynagrodzenia, spoecznie, nikt im nawet za to nie dzikuje. A ty nie zrobie nic... - Nieprawda... - Prawda! Hartmann usysza, e wcieko w jego gosie odbija si od mrocznych wntrznoci studia. Bremer odpry si na swoim fotelu, skrzyowa ramiona, zadowolony z siebie, usatysfakcjonowany. - Mam plany wobec Kopenhagi... - zacz Hartmann. - Jeszcze o tej sprawie usyszymy - przerwa Bremer. - Usyszymy o tym ju niedugo, jak sdz. Kastrup. Pitnacie minut do odlotu. Mieli miejsca w poowie samolotu. Mark przy oknie. Vibeke midzy nimi. Lund przy przejciu, z telefonem w rku. Oddzwoni Meyer. - Syszae o Birk Larsenie? - spytaa, wciskajc torb do schowka nad gow. - Nie. Ale znalelimy rower dziewczyny. Czego chciaa? - Jaki rower? - Patrol zatrzyma dziewczyn za jazd bez wiate. Okazao si, e to rower Nanny. Stewardesa o srogim spojrzeniu podesza do Lund i kazaa jej wyczy telefon. - Dziewczyna powiedziaa, e ukrada rower spod domu Kemala. Zgarniamy go. Gdzie jeste? - W samolocie. - Miego lotu. - Meyer. Nie spuszczaj z oka Birk Larsena. Usiada. Stewardesa na przedzie samolotu prawia kazanie komu innemu. - Dlaczego? - Przeczytaj akta starej sprawy, tak jak ci mwiam. Nie dopuszczaj go do Kemala. Syszaa, jak Meyer zaciga si papierosem. - Teraz mi mwisz? Oni wanie wyszli razem ze stypy. - Co?! - Wysaem ludzi po Kemala. By na stypie po pogrzebie. Birk Larsen zaproponowa

mu, e go odwiezie. Co si stao? - Kemal dotar do domu? - Suchaj. - Meyer robi si zy. - Birk Larsen nic nie wie. Gdyby wiedzia, czemu by zaprasza Kemala do siebie? Czemu... - Dotar do domu? - powtrzya. - Tak si skada, e nie. Nie mam na to czasu. Le ju. - Meyer! Rozczy si. Wrcia stewardesa, kazaa jej zapi pas. Nie zamknito jeszcze drzwi, nie odczepiono rkawa. Jeszcze. Lund walna pici w telefon. - Ju raz pani prosiam - mwia kobieta. - Prosz wyczy telefon i zapi pas. Ruszamy. Lund wpatrywaa si w klawiatur. Wyczya aparat. Zauwaya, e Mark na ni patrzy. Matka te. Pewnie ju od jakiego czasu. Rozleg si gos pilota, mwicego to samo co zwykle. Witamy na pokadzie samolotu udajcego si w rejs do Sztokholmu. Za chwil rozpoczniemy przygotowanie do startu. Pogoda po drodze zapowiada si dobra. Do Sztokholmu powinnimy przyby zgodnie z planem... Lund pomylaa o Nannie i nauczycielu. O Meyerze i Birk Larsenie. Stewardesa chwycia za klamk. Mwia co do mczyzny na zewntrz. Za chwil zamknie drzwi. egnaa si. - Bierzcie baga - powiedziaa Lund, zrzucajc pas. - Co? - krzykna jej matka. Mark wyrzuci pi w powietrze. - Yes! Lund ju ruszya przejciem, machajc odznak policyjn jedn rk, a drug przyciskajc telefon do ucha. Theis Birk Larsen pdzi w ciemnociach swoj furgonetk. Nauczyciel siedzia na fotelu pasaera i mwi. O szkole. O Nannie. O rodzinach i dzieciach. Ani jedno sowo nie docierao do mczyzny za kierownic. Z Vesterbro do centrum. Minli Parlament i Nyhavn. Woda. Pusty teren wok twierdzy Kastellet.

Dugie ciemne drogi staway si wskie i puste. Nauczyciel zamilk. Potem powiedzia: - Chyba minlimy skrt. Birk Larsen jecha i jecha w czarn noc, prbujc myle. aowa, e nie moe znale sw. - To prawda - rzek i jecha dalej. W takswce z lotniska Lund podawaa szczegy do centrali. Czerwona furgonetka o numerze rejestracyjnym UE 93 682. Z firmy przeprowadzkowej Birk Larsen. Zatrzyma i czeka na rozkazy. Vibeke siedziaa z tyu i patrzya na Marka spode ba. - Oczywicie, e jedziemy do Szwecji. Nie sdzisz chyba, e jakie gupie sztuczki twojej matki temu zapobiegn, prawda? Kiedy Lund si rozczya, Vibeke dodaa cicho, z westchnieniem: - Biedny Bengt. Co ten miy czowiek sobie myli? - Bengt nie myli o sobie. Rozumie mnie lepiej ni ty. Matka spojrzaa na ni wilkiem. - Mam nadziej. Dla twojego dobra. - Dugie, osdzajce spojrzenie. - Nie powinna do niego zadzwoni? Powiedzie mu, e ju nie ma sensu, by czeka na lotnisku? Lund kiwna gow. - Wanie miaam to zrobi. Dziki. Svendsen dotar pod dom nauczyciela przed Meyerem. Kemala cigle nie byo. Jego ona nic nie wiedziaa. Theis Birk Larsen znikn. Nie odbiera telefonu. - Gdzie samochd Kemala? - W garau. - Dobra. Przejed jeszcze raz drog z domu Birk Larsenw tutaj. Detektyw si achn. - Ju to zrobilimy. - Znasz sowa, ktrych wanie uyem? Jeszcze raz? Svendsen ani drgn. - Mam zgosi zaginicie Kemala? - Czemu? - Lund przed wyjazdem rozmawiaa ze Skovem. Birk Larsen by kiedy niebezpieczny.

Meyer wrzuci do ust gum, podszed do Svendsena i zacz woa. - Lund! Luuuund! Wzruszy ramionami. Spojrza na policjanta i spyta: - Widzisz tu gdzie Lund? Tamten patrzy na niego w milczeniu. - Od tej chwili pracujemy po mojemu. Jasne? Lund wyjechaa razem ze swoimi przywidzeniami. Doi krowy czy co. Zaskrzeczao radio. Wiadomo o ciarwce Birk Larsena. Meyer zadzwoni do centrali. - Tu 80-15. Nie kazaem niczego szuka. O co chodzi? - Podkomisarz Lund zarzdzia poszukiwania. Meyer prbowa si rozemia. - Lund jest w Szwecji. To jakie arty. - Lund dzwonia pi minut temu i zarzdzia poszukiwania. - Przerwa. - My tu nie artujemy. Rozmowa si zakoczya. - Mwi Theis Birk Larsen. Zostaw swoje nazwisko i numer telefonu, a oddzwoni. Pernille trzymaa telefon, gdy komunikat si odtwarza. Lund suchaa. Takswka z Vibeke i Markiem odjechaa do domu. Lund zostaa sama z pani Birk Larsen pord brudnych talerzy, brudnych kubkw, brudnych szklanek, nieuprztnitych stow po stypie Nanny. - I nie ma pani pojcia, gdzie on moe by? - spytaa Lund. - Odwiz Ram do domu. Pernille bya blada i wyczerpana. I zaciekawiona. - Co si stao? - Zdarzyo si co, zanim wyszli? Doszo do czego midzy nimi dwoma? - Rozmawiaam z nauczycielem. Podszed Theis. Chcia, ebym dorobia kawy. Powioda wzrokiem po resztkach stypy, pustym garau. - Wic poszam i dorobiam. Dla goci. O co chodzi? - Czy pani m sprawia wraenie zdenerwowanego albo przygnbionego? Albo... - Przygnbionego? Pernille Birk Larsen spojrzaa na ni gronie. Silna kobieta, pomylaa Lund. Pod niektrymi wzgldami podobna do ma. - Jak pani sdzi, jak Theis si dzisiaj czuje? Jak ja si czuj? Prosz si rozejrze. Bya

pani ju wszdzie, prawda? - Pernille... - Wszdzie. Z biura dobieg je haas. Cay czas by tam jeden z robotnikw. Znaa jego nazwisko. Sprawdzili go. Drobne przestpstwa. Zupenie jak Birk Larsen. Vagn Skarbak. - Pani m moe zrobi co gupiego. - Bardzo uwanie przygldaa si kobiecie. Musimy go znale. - Dlaczego? Co miaby zrobi gupiego? Z gry dobieg je dziecicy gos. Jeden z chopcw woa mam. - Syn mnie potrzebuje - powiedziaa Pernille i zostawia j. Lund wesza do biura, pokazaa mczynie wizytwk. - Pan jest jego przyjacielem? Przekada jakie papiery. Nie patrzy na ni. - Tak. - Dokd pojecha? - Nie wiem. - Szybka odpowied. Znowu papiery. Podesza, wyja mu je z rk. - Prosz mnie posucha. To wane. Jeli to paski przyjaciel, powinien pan mu pomc. Dokd oni pojechali? Mia srebrny naszyjnik i starzejc si twarz modego mczyzny. Lund znaa to pokolenie. Niewiele pienidzy. Niewiele perspektyw. Wiedziaa, czego si spodziewa. - Nie mam pojcia. Kto chrzkn przy drzwiach. Ju rozpoznaa, kto to. Zanim odwrcia si do Meyera, zacza dzwoni do centrali. - Prosz o namierzenie dwch komrek. Theisa Birk Larsena i Rahmana Al-Kemala. Podaj numery. Podaa telefon Meyerowi i kiwna gow: zrb to. - Boe, zapacisz za to, Lund. - Nie mamy czasu. Vagn? Siedzia w kcie, chowa si. - Gdzie s wasze magazyny? Meyer podawa numery przez telefon. - Vagn?

Nabrzee, na pnocy miasta, opuszczone doki we Frihavnen. Deszcz niczym zy bezkresnego czarnego nieba. Czerwona ciarwka powoli dojechaa do koca drogi. Koniec betonu. cieka nad wod. adnych samochodw. adnych wiate. adnego znaku ycia. Theis Birk Larsen dobi przednimi koami do murka przy ciece, zacign hamulec. Jedzili tak razem po miecie niemal od godziny. Na pnoc. Donikd. Prawie nie zamienili sowa. Teraz Theis wyczy silnik. I wiata. Zostaa tylko saba arweczka nad lusterkiem midzy nimi. Znowu zadzwoni telefon w kieszeni marynarki Birk Larsena. Wyj go. Wyczy, nie odbierajc. Odoy. Patrzy przed siebie. - Co si dzieje? - spyta nauczyciel. - Co...? Birk Larsen sign w d, otworzy drzwi, wysiad. Nacign marynark od garnituru na swoje wielkie ciao. Przez porywisty wiatr i marzncy deszcz poszed nad wod. Odwrci si i popatrzy na ciarwk. Ciemna twarz za szyb. Zmartwiona, szara w sabym wietle. Birk Larsen wyj paczk papierosw, prbowa zapali, potnym ramieniem osoni papierosa przed ulew. Troels Hartmann, sam w swoim biurze, znowu si skupi na wiadomociach. Swego czasu bardzo chcia znale si pord najwaniejszych. Teraz ju nie. Nie tak. Walka o stoek burmistrza przyja dramatyczny obrt, gdy Bremer oskary jednego z uczestnikw projektu wzorw osobowych Hartmanna o zwizek ze spraw morderstwa. Wesza Rie Skovgaard. Rzucia do telefonu standardowe bez komentarza - kolejny dziennikarz prosi o wywiad. Rozczya si, podaa Hartmannowi kartk. - Partia Centrum chce si spotka. Musiaam obieca. Hartmann wyczy telewizor. Rie wychodzia. - Co powiedziaa policja? - spyta. Przystana w drzwiach. - Nie mog si do nikogo dodzwoni. Troels? Nawet nie wygldaa na zmczon. Dorastaa w burzliwym wiecie polityki. To byo jej rodowisko naturalne... - Zdajesz sobie spraw, e musisz zawiesi Kemala i wyda owiadczenie? W przeciwnym razie...

- Najpierw musz dosta informacj z policji. Kiedy bd mia powd... - Musisz to zrobi! To wane, ebymy pokazali, e nie mamy nic do ukrycia. Chodzi o przejrzysto. - Nieprawda. Chodzi o to, ebym ustpi. O przyzwolenie, poddanie si naciskom. ebym robi, co mi ka, a nie to, co jest waciwe. Wsta z krzesa, znalaz swoj marynark. Czu spokj, a nawet zadowolenie. - Bremer wycign to nie bez powodu... Opara si o drzwi, krcc gow na boki. Ciemne wosy si poruszay. Jak to powiedzia Morten? Pogrzebowy image Jackie Kennedy? Jako tak. - Powiniene si trzyma scenariusza. Nie wspomina o wzorach. Bremer zacz, ale nie musiae poyka haczyka. - Zrobiem, co naleao. - Spartaczye robot. - Tak mwi tatu? - Nie - warkna. - Ja tak mwi. Chc, eby wygra. Nie eby niweczy swoje szanse bez powodu. - Czyje szanse, Rie? Moje? Twoje? Twojego ojca? Potrzsna gow, zmruya te jasne, przenikliwe oczy. - Tak to widzisz? - Spytaem... - Wiesz, moe nie jestem dla ciebie dobrym doradc. I tak masz w nosie absolutnie wszystko, co mwi. Przeom. - Moe nie jeste - przyzna Hartmann. - Prawda wyglda tak, Troels. Nauczyciel jest winny. Niewane, czy go ska, czy nie. - Tak mylisz? - Skoro tak mwi prasa. A oni... Wzi paszcz z wieszaka. - Pogadaj z policj. Jeli co powiedz... jeli aresztuj tego czowieka, jeli mi powiedz, e jest winien... - Za pno. - Wtedy bd dziaa. Patrzya, jak zbiera si do wyjcia.

- Dokd idziesz? - spytaa. - Troels? Dokd idziesz? - Namierzyli ju te telefony? Meyer nie odpowiedzia. Cigle dzwoni. Pod okiem milczcego, opryskliwego Skarbaka Lund przegldaa dokumenty, wyszukujc firmowe magazyny. Czytaa adresy dyurnemu w centrali. Magazyn w Sydhavnen. Skad w Valby. Magazyn we Frihavnen, bez adresu. - Gdzie we Frihavnen? - spytaa Skarbaka. - Nigdy tam nie byem. Dotara do szafki penej kluczy. Przejrzaa je. - Co z tym warsztatem? On moe tam by? - Mwiem ju. Nic nie wiem. Meyer skoczy rozmow. - Mamy namiar z masztu. Kemal jest we Frihavnen. Rejon portu. Noc stosunkowo pusty. atwo si tam ukry, pomylaa Lund. - On jest we Frihavnen - powtrzya centrali. - Wylijcie radiowz. Ju nie padao. W czarnych wodach Sundu, po drugiej stronie kanau odbijay si wiata latarni. Gdzie w oddali Szwecja. Fale migotay w wiatach po drugiej stronie kanau. Birk Larsen sta na skraju nabrzea, w wietle reflektorw furgonetki. Tyem do wiata. Trzask drzwiczek. Odwrci si. Nauczyciel ruszy w jego stron. Nie ucieka. A mgby. By modszy i sprawniejszy. Mg pobiec a do miasta. Uciec Birk Larsenowi i furgonetce. Ale on podszed do wody. Wpatrzy si w fale. - Przykro mi... Nigdy cakowicie nie pozbywali si akcentu. W pewnym stopniu na zawsze troch zostawali tym, kim byli. - ona na mnie czeka. Sowa. Gdzie si podziay sowa? - Jest w ciy. Nie chc, eby si martwia. Moe powinienem do niej zadzwoni... Birk Larsen trzyma w garci kolejnego papierosa. Prawie go nie pali. Ale teraz podnis go do ust, zacign si gryzcym dymem. Chciaby, eby ten dym ogarn cae jego ciao. Obrci go wniwecz. Uczyni go niewidocznym. eby znikn. Sowa. Powinny dotyczy jej. Nikogo innego. Ju zawsze.

- Nanna bya obserwatorem nieba. Wiedzia pan o tym? Nauczyciel pokrci gow. - Tak mwi, jak kto rodzi si z otwartymi oczami. Gdy widzi oczy matki. Widzi co jeszcze. Niebo. Tyle wspomnie. Mieszanina obrazw i dwikw. Dziecko to dziecko. Jego ycie pynie jak rzeka, nigdy si nie zatrzymuje, nigdy nie nieruchomieje. - Powiedzielimy, e bdzie astronaut. Rodzice mwi... - Znowu si zacign papierosem. - Mwimy takie gupie rzeczy. Skadamy gupie obietnice, ktrych nie zamierzamy dotrzyma. Nauczyciel kiwn gow. Jakby wiedzia. Birk Larsen wrzuci papierosa do wody. Wzruszy ramionami. Obejrza si na furgonetk. - Lubia chodzi do szkoy, prawda? - Bardzo. Zatupa w wilgotnym zimnie. - Ja w szkole nie uczyem si dobrze. Cigle miaem kopoty. Ale Nanna bya... Wspomnienia. - Nanna bya inna. Lepsza ni ja. Spojrza w ciemne oblicze nauczyciela. To, ktre pokazywa rodzicom. - Bya bardzo zdoln uczennic. - Zdoln? - Ciko pracowaa. - I lubia pana, prawda? Wspomnienia. Paliy jak kwas. Mczyzna milcza. - Mwia nam o paskich lekcjach. Birk Larsen zrobi krok w jego stron. - Ludzie o panu gadaj. Kemal si poci. Krople na twarzy to nie by deszcz. - Niewane, co pan sysza... - Pokrci gow. Nie ruszy si. - Zapewniam pana. Nanna bya moj uczennic. Ja bym... Birk Larsen czeka. - Pan by co, panie nauczycielu? - Ja bym jej nie skrzywdzi.

Podszed bliej. Jego oddech pachnia sodko. Nie od mitwek. Od czego egzotycznego. - Wic dlaczego ludzie gadaj? - Nie wiem. - Jako szybko to powiedzia. Birk Larsen kiwn gow. Czeka. Dugo. Nagle nauczyciel jakby straci cierpliwo: - Nie tknem jej. W yciu bym tego nie zrobi. To nieporozumienie. - Nieporo... - Bd ojcem! Dwaj mczyni stali nad zimnym bezmiarem Sundu. Jeden poszed do furgonetki. Wczy silnik. Obejrza si na wysok przygarbion posta znieruchomia w wietle reflektorw nad skrajem wody. Meyer wisia na telefonie, na prno. Skarbak wcieka si w kcie. Pernille Birk Larsen miaa do. - Wyniesiecie si std? - naskoczya na policjantw. - Przychodzicie na pogrzeb mojej crki. Nie wiem, co sobie mylicie, ale... Bystre oczy skieroway si na Lund. - Theis nic nie zrobi. Skarbak opar si o drzwi biura, zapali papierosa. - Ja uwaam, e zrobi - powiedziaa Lund. Meyer skoczy rozmow. - W porcie nikogo nie ma. Szukali wszdzie. - Niech sprawdz inne magazyny. - Co zrobi? - spytaa Pernille Birk Larsen. - Wy... Rozleg si jaki dwik. Lund si obejrzaa, pomylaa o broni Meyera. Zawsze j mia przy sobie. Drzwi zasuwane powdroway w gr. Meyer cigle rozmawia. Wszed Theis Birk Larsen. Jaskrawoczarny garnitur. Odprasowana biaa koszula. Czarny krawat. Spojrza na nich. Najpierw na gliniarzy. Potem na Skarbaka. I na Pernille. - Dzieci pi? - spyta. Lund nie moga oderwa od niego wzroku.

- Gdzie jest Kemal? Wielka gowa Birk Larsena koysaa si z boku na bok. W jego malekich chytrych oczkach widziaa co, czego nie umiaa zinterpretowa, chocia bardzo si staraa. - Chyba wzi takswk. Lund zerkna na Meyera. Wskazaa jego telefon. Birk Larsen podszed do schodw. ona go zatrzymaa. - Gdzie bye, Theis? - spytaa. - Dwie godziny...? - Nie jest tak pno. - Kiwn gow w stron mieszkania. - Chciabym poczyta im bajk. - Chwileczk! - zawoaa Lund. Nie zareagowa, znikn na schodach. Meyer skoczy rozmow. - Kemal wanie dzwoni do ony. Jedzie do domu. Pernille Birk Larsen popatrzya na nich dwoje gniewnym wzrokiem, pokrcia gow, zakla, tupna nog. Nagle okazao si, e zosta z nimi tylko Skarbak. Srebrny acuch na szyi. Patrzy na nich z punkowym pierdol si w oczach, godnym nastolatka. - Odwoajcie poszukiwania - ujada Meyer do telefonu. - Jak najszybciej przywiecie Kemala na posterunek. Wrzuci komrk do kieszeni. Wyszed za Lund na zewntrz. - No - powiedzia. - O co chodzi, do cholery? Lund zadzwonia do Szwecji. - Mwi Bengt Rosling. Nie mog teraz odebra. Zostaw nazwisko i numer telefonu, a oddzwoni. Staraa si nie wpa w przepraszajcy ton, bo waciwie wcale nie czua skruchy. - Cze, to ja. Pewnie jeste zajty witaniem goci. Wszystko to mwia, zdejmujc kurtk, rzucajc j na krzeso w kcie biura, przegldajc dokumenty na biurku. Swoim biurku? Meyera? Niewane. Liczyy si tylko te dokumenty. Tylko one. - Szkoda, e mnie tam nie ma, Bengt. Przez te par godzin nie przybyo nic nowego. - Problem w tym... e doszo do pewnych dramatycznych wydarze. Wszed Meyer.

- Naprawd bardzo mi przykro. Z wszystkim... Zaja miejsce przy biurku. Cigle czua, e to jej miejsce. Przegarna swoje dugopisy, swoje dokumenty. - Powiedz im... Poprzesuwa jej rzeczy. Poczua lekk irytacj. - Szkoda. Ale... Meyer sta z rkoma na oparciu krzesa po drugiej stronie. Wpatrywa si w ni z otwartymi ustami. - Pogadam z tob pniej. Cze. Rozczya si i dalej przegldaa papiery. - Mona go ju przesucha? - spytaa. - Zaraz, zaraz. - Meyer wydawa si bardziej zdumiony ni wcieky. - Nie moesz tego zrobi. Nie wiem, co sobie mylisz... - Myl, e masz racj, Meyer. - Naprawd? - Rozjani si. - To cudownie. - To nie dziaa. Postanowiam zosta do zakoczenia sprawy. - Co? - Nie ma sensu jedzi midzy Szwecj a Kopenhag. To absurd. Szwedzka policja mwi... - Przesta, Lund. Ze swoimi sterczcymi uszami i jasnymi, penymi urazy oczami Meyer o dziwo wyglda bardzo modo. - To teraz moja sprawa. Nie zostajesz tu. Koniec ledztwa. Ju po wszystkim. Dziewczyna bya u niego w pitek w nocy. On si do tego przyznaje, ja stawiam mu zarzuty. Lund po raz ostatni zerkna na akta, wzia cz, wstaa. - Miejmy wic nadziej, e si przyzna. Idziemy? - O nie. Meyer stan na drodze. - Ja prowadz przesuchanie. - Nie ka mi rozmawia z Buchardem. Zjey si. - Jestem miy. Moesz si przysuchiwa, jeli chcesz. Kemal cign czarny krawat. Siedzia przy stole. Wyczerpany. Nerwowy. Meyer siad po jego lewej stronie. Lund naprzeciwko.

- Chce pan kawy albo herbaty? - spyta Meyer, rzucajc akta na st. Umia zastosowa wszystkie policyjne sztuczki z gosem. Grozi. Wspczu. Teraz mia gos neutralny i spokojny. Nauczyciel nala sobie wody do szklanki. Lund przechylia si i podaa mu rk. - Witam - powiedziaa. - Nie jest pan aresztowany - recytowa Meyer z pamici - ale ma pan te same prawa co osoba, ktrej postawiono zarzuty. Ma pan prawo do adwokata. - Nie potrzebuj adwokata. Odpowiem na wasze pytania. Nauczyciel spojrza na Lund. - Powinnicie co wiedzie. Przygldali mu si. Poci si ze zdenerwowania. Prbowa si zebra na odwag, by co wyzna. Lund przypuszczaa, e to mu si nieczsto zdarza. - W zeszy pitek pilnowaem imprezy halloweenowej w szkole. Moja zmiana koczya si o wp do dziewitej. Pojechaem do domu po on. Zastanawiaa si, co zaszo w furgonetce Birk Larsena. Co te wydarzenia zmieniy. - Pojechalimy do domku na dziakach. Mniej wicej o wp do dziesitej zdaem sobie spraw, e nie wziem kawy. Pojechaem wic na stacj benzynow. Zmylasz. Zmylasz. - W drodze powrotnej przypomniaem sobie, e w sobot przychodzi fachowiec. Pojechaem do domu uprztn rzeczy. Meyer przesun si bliej. - Chwil po dziesitej zadzwoni dzwonek. To bya Nanna. Czekali. - Chciaa mi odda ksiki. Bya jakie dwie minuty. Meyer opad na oparcie swojego krzesa, zaoy rce za gow. - I tyle - powiedzia Kemal i dopi wod. - Przyjechaa odda ksiki? - powtrzy Meyer. - Podrczniki? - dziwia si Lund. - Nie, moje ksiki. Karen Blixen. Wygldao na to, e chce koniecznie mi je odda wanie wtedy. Nie wiem czemu. Byem zaskoczony. - Wzruszy ramionami. - Wziem je po prostu. - W pitek wieczorem? - pyta Meyer. - O dwudziestej drugiej? - Zawsze szukaa czego do czytania. - Zamkn na chwil oczy. - Wiem, e powinienem by o tym powiedzie wczeniej.

- A dlaczego pan nie powiedzia? - pytaa Lund. Patrzy na swoje rce, nie na nich. - Kilka lat temu doszo do incydentu z inn uczennic. Faszywie mnie oskarya. Baem si, e pomylicie... - Co pomylimy? - e pomylicie, e co mnie z Nann czyo. Ciemne oczy spojrzay prosto na ni. - Nie czyo - doda. - To wszystko? - spytaa Lund. - To wszystko. Nie mam nic wicej do powiedzenia. Samochd Hartmanna od jakiego czasu kry od baru do baru. On sam siedzia z tyu. Wyczy telefon, radio te. - To musi by gdzie tutaj - powiedzia do kierowcy. Zobaczy zapamitany szyld. - Jest! Tam! By to stary pub. Gony. Toczny. Mnstwo mczyzn, ktrz y wypili o jedno piwo za duo. Butelki na stole. W powietrzu kby dymu papierosowego. Hartmann szed przez ciemne wntrze. Wreszcie znalaz Mortena Webera, ktry siedzia z odchylon gow, brudny i niechlujny. Razem z nim siedziao szeciu mczyzn. Rwno i bez sowa obalali swoje drinki. Hartmann stan przed nimi, podnis plastikow torb. Weber jkn, wsta, podszed. Insulin dostarczono do sztabu wyborczego. Do miejsca, ktre byo drugim domem Webera. - Widziaem ci w telewizji - powiedzia Morten, odbierajc torebk. W doni trzyma szklank z whisky. Hartmann poczu jej zapach. Pomyla, e to na pewno nie pierwsza. - Nie masz czasu zgrywa lekarza, Troels. - Rie uwaa, e jeste chory. Nie zna ci tak dobrze. Jeszcze. Morten Weber, zapuchnity, prbowa si umiechn. - Mog si upi raz w miesicu. Tak mamy umow, prawda? - Dlaczego dzi? - Bo na mnie nakrzyczae. - Sam si o to prosie. - Musz spdzi troch czasu poza tym marmurowym wizieniem. Zebra myli z

daleka od ciebie, od niej, od sugusw ptajcych si pod nosem. Poza tym... Na smutnej, pomarszczonej twarzy Webera pojawi si wyraz, ktrego Hartmann nie rozpozna. Gorycz - odkry po chwili. - To niewane, prawda? I tak mnie ju nie suchasz. Ona wie, e tu jeste? Twoja nowa ona? Dopi drinka. Ze szklank w doni usiad przy pustym stole. Hartmann zaj miejsce naprzeciwko niego. - Pewnie jeszcze nie zawiesie nawet tego nauczyciela, co? - mwi Weber. - Z tego, co syszaem, masz racj. Ale co myli Kirsten Eller? Hartmann milcza. - Rzucia ci ju, Troels? Czy czeka do jutra? Co radzi Rie? eby do niej bieg? Baga j? Da jej to, czego chce? Gow nauczyciela na talerzu? - Chciabym, ebycie pracowali razem. - Och, doprawdy? To, e przywioze mi insulin, nie... - zacz bekota, ale wygldao na to, e myli jasno -...nie znaczy, e wszystko w porzdku. Hartmann woy paszcz, szykujc si do wyjcia. - Staraem si naprawi bd. Przepraszam, jeli niepotrzebnie zajem ci czas. - Biedny Troels. Zawsze stara si postpowa waciwie. Ale sucha niewaciwych ludzi. Biedny... - Chc, eby jutro stawi si w biurze. eby do koca wyborw powstrzyma si od pijastwa. I eby wsppracowa z Rie. Weber kiwn gow. - Tak, na pewno chcesz. Teraz siedzisz po uszy w gwnie. Krtki, pijacki miech. - Wiesz, e to dopiero pocztek, prawda? Ci wszyscy pieczeniarze, ktrym si zdaje, e widz okazj... Przyjd po ciebie, Troels. Kiedy uznaj, e ich rozczarowae. Pilnuj urzdnikw. Pilnuj wasnych ludzi. Biguma. Henrik Bigum, szycha partyjna, drtwy wykadowca z uniwersytetu. - Co z Bigumem? - Nie cierpi ci, a kopoty to jego specjalno. To on bdzie trzyma sztylet. Ale oczywicie signie po kogo innego, eby zrobi pierwszy ruch. Nie masz pojcia... Nigdy nie widzia na twarzy Webera takiej ponurej wciekoci. W kadym razie skierowanej ku sobie. - Kiedy umara twoja ona, Troels - Weber waln pici w st - siedziae tutaj. I ja

tu siedziaem. Pamitasz? Hartmann si nie rusza, nie mwi, nie chcia o tym myle. W tle leciaa tania, gupia muzyka pop. Robio si coraz goniej. Mczyni gotowali si do walki. - Powiniene mnie sucha, Troels. Zasuguj na to. Co innego mam? Ostatnie pene urazy spojrzenie, a potem Weber odszed od stou i chwiejnym krokiem wrci do swoich pijakw. Hartmann sprawdzi telefon. Nieodebrane poczenie - Rie Skovgaard. Oddzwoni do niej. - Znaleli rower dziewczyny - powiedziaa. - By pod domem nauczyciela w t noc, gdy zagina. Muzyka zacza gra goniej. Szykowao si mordobicie. - Prasa ju o tym wie. Jutro trafi to na pierwsze strony. Zdjcia twoje z Kemalem. Nazywaj go podejrzanym. Hartmann milcza. - Troels - mwia. - Przygotowuj wanie dokumenty o zawieszeniu Kemala. Za godzin zwouj konferencj prasow. Musisz tu przyjecha. Buchard wpad do biura. - Skd si wzio w telewizji nazwisko naszego podejrzanego? Lund? - To nie problem - odezwa si Meyer. Kiwn gow w stron postaci za szyb, w pokoju przesucha. - Siedzi tutaj. Mamy go. - Skoro dzwoni do mnie komendant, to jest problem. Lund znika na dwie godziny i prosz, co si dzieje. - To nie wina Meyera - wtrcia. - Co mwi nauczyciel? - spyta Buchard. Meyer umiechn si szyderczo. - Co pieprzy o spotkaniu z dziewczyn w domu. e niby odwioza mu jakie ksiki. Buchard skrzywi si skonsternowany. - Ksiki? Lund prawie ich nie suchaa, przegldaa ostatnie pliki w komputerze. - Tak tylko chrzani - odpar Meyer. - Wycyklinowa podogi. Usun wszystkie lady. - Remontuje mieszkanie - przypomniaa Lund. - I to akurat prawda. - Niech mnie pan z nim zostawi na dwie godziny, szefie - poprosi Meyer. - A dowiem si wszystkiego.

Buchard wydawa si nieprzekonany. - Tak jak z tamtymi chopakami? - Przesucham go jako wiadka. Mog... - On kamie - przerwaa im Lund. Buchard skrzyowa ramiona, spojrza na ni. - On kamie - powtrzya. - Przeszukajcie mieszkanie - rozkaza Buchard. - Piwnic, dziak w Dragor, wszystko. mietnik. Zacie mu podsuch. Meyer jakby zosta wyczony z rozmowy. Buchard patrzy, jak Lund wszystko zapisuje. - Powiedzcie Hartmannowi, co robimy. Nie chc znowu spieprzy sprawy z pras. Skierowa si do wyjcia. - Skoro mwimy o pieprzeniu - odezwa si Meyer - chciabym z panem porozmawia na osobnoci. - Jutro - warkn Buchard. - Teraz macie pracowa, a nie jcze. - Wic co z nim zrobimy? - spyta Meyer. Buchard czeka, co powie Lund. - Kaemy mu zosta w domu ony. Albo w hotelu - powiedziaa. - Niech si trzyma z daleka od swojego mieszkania i od dziaki. Przeszukamy je ponownie. Musimy mu zabra paszport. I musimy obserwowa go bez przerwy. Co jej nie dawao spokoju. Ale co? - Mwi, e w pitek jedzi wasnym samochodem. Musimy go powiza z samochodem Hartmanna. By jego wzorem osobowym, prawda? Do konferencji prasowej zostao pitnacie minut. Skovgaard rozmawiaa przez telefon. - Zawieszenie ze skutkiem natychmiastowym. Tu masz papiery. Powiadomi administracj. Hartmann zerkn na dokumenty, ktre przed nimi pooya. - Musisz si od tego wszystkiego odci. Powiedzie, e aujesz swojego bdnego osdu. e pomagasz policji. Przejrza owiadczenie napisane penym skruchy, asekuracyjnym jzykiem. - Kiedy spytaj o wzory osobowe, odmw komentarza. Jeli... Hartmann wsta od biurka i zacz si krci po gabinecie, z rkoma w kieszeniach. Niebiesk koszul mia mokr od potu.

- Jeli osoba publiczna popeni bd, musi natychmiast przeprosi. Zamkn spraw i i dalej. W szafie masz wiee ubrania. Przydadz ci si. Spojrza na poranne wydanie gazety lece na biurku. Nauczyciel Kemal cis ka mu do po meczu koszykwki. Obaj umiechnici. - Nie pojmuj tego. Wydawa si takim miym gociem. Nikt zego sowa nie moe o nim powiedzie. Przejrzaem niektre sprawy. Jest taki dzieciak, teraz porzdny i uczciwy, ktry siedziaby w wizieniu, gdyby nie on. Pierwsze trzy strony byy powicone sprawie Kemala. - Wic graem z nim w koszykwk. Skovgaard przygldaa mu si zmczonymi, zmartwionymi oczami. - A w poprzedni weekend podobno zgwaci i zamordowa jedn ze swoich uczennic. Wygldaa na mocno znudzon t rozmow. - Czekaj na ciebie, Troels. Musimy ustawi wiato, sprawdzi, jak wygldasz. - Mylisz, e on to zrobi? - Nie wiem, nie obchodzi mnie to. Obchodzisz mnie ty. A tobie trzeba ratowa skr. Nie miaam pojcia, e to si okae takie trudne. Rozlego si pukanie do drzwi. Na progu staa Lund. Czekaa. - Co znowu? - warkna Skovgaard. Wesza. Ten sam stary paszcz. Ten sam czarno-biay sweter. Ten sam koski ogon, dugie proste brzowe wosy zwizane niestarannie. Mona by odnie wraenie, e ta kobieta uczepia si jego ycia jak rzep psiego ogona. - Hartmann chcia, eby mu skada raport - powiedziaa Lund ze zdumionym wyrazem twarzy. Wzruszya ramionami i nie odrywaa od niego spojrzenia jasnych oczu. - Wic jestem. - Nie powinna pani by w Szwecji? - zauway Hartmann. Umiechna si. - Kiedy tam dotr. Kemal przyznaje, e spotka si z dziewczyn w swoim mieszkaniu. Mwi, e ona wysza, ale od tego czasu nikt jej nie widzia. Jestemy... - Poprosimy o wersj skrcon - przerwaa jej Skovgaard. - Mamy konferencj prasow. Znowu si umiechna, ale ju nieco inaczej.

- Wersja skrcona. Mg j gdzie przetrzymywa. Nie postawimy mu zarzutw, dopki nie przeszukamy jego mieszkania. Wtedy moe te nie. - Czytamy gazety - zauwaya Skovgaard kliwie. - To wszystko ju wiemy. - Bdzie mi potrzebny przebieg waszych wozw i spis wszystkich kierowcw, ktrzy ich uywali w cigu ostatnich dwch lat. - Po co? - Kemal musiaby wzi wz, w ktrym znaleziono Nann. Musimy to powiza... Hartmann jej przerwa. - On nie jedzi tym samochodem. - Tak mwi wasze rejestry - nie ustpowaa Lund. - Ludzie z projektu wzorw osobowych mieli dostp do samochodw. - Nie do floty sztabu wyborczego. Wszystkie auta s cakowicie nowe. Wynajte na kilka tygodni. Rie? Przygldaa mu si, ze skrzyowanymi ramionami, nie chciaa si w to wcign. - Rie! - Samochody sztabu wyborczego s nowiutekie - potwierdzia. - To dla nas wane. Ludzie z projektu dostaj graty, ktrymi nikt inny nie chce jedzi. - Chwileczk - odezwa si Hartmann. - Postawicie mu zarzuty? - Powiedziaam, e jeli znajdziemy wicej dowodw... - Ale gdyby Kemal nie jedzi tym samochodem, skd by w ogle wiedzia, e jest nasz? - Moe... - zgubia si. Tego jeszcze nie grali. - Moe... nie wiem. Hartmann wyczu jej zwtpienie. - Mamy te samochody dopiero od kilku tygodni. Moe on wcale nie jest winien. Za pi minut zaczyna si konferencja prasowa w tej sprawie. Co, do cholery, powinienem powiedzie? - Ja nie prowadz paskich konferencji prasowych, panie Hartmann. - Gdyby nie pani, nie musielibymy jej organizowa! Wczeniej si pani mylia. Kto zagwarantuje, e teraz si pani nie myli? Myli pani, e powinienem zawiesi tego czowieka, skoro nie macie adnych dowodw? - Potrzebuj jedynie odrobiny wsppracy. Dajcie mi robi swoje, to ja nie bd wchodzi wam w drog. I z tymi sowami wysza. Skovgaard patrzya na Hartmanna wyczekujco. W ssiednim pomieszczeniu zbierali si dziennikarze.

Wzi wiey garnitur, now koszul i zacz si przebiera. - Troels? - odezwaa si Skovgaard. - Nawet nie myl, eby si wycofa. Mamy papiery o zawieszeniu. Dla twojego dobra... - Kemal tego nie zrobi. - Umiecha si szeroko, wkadajc czyste ubrania. - To nie on. Theis pi piwo przy zlewie, zwrcony do niej plecami. Pernille siedziaa przy stole i prbowaa nakoni go do rozmowy. - Podejrzewaj nauczyciela - powiedziaa. - To jest w wiadomociach. Wysczy jeszcze troch piwa i zamkn oczy. - Dokd pojechae? Czemu ci tak dugo nie byo? - Nie wiem. Listy na stole. Rachunki. Wezwania do zapaty. - Jutro jad do domu. Popracuj tam. Zamrugaa oczami. - Do domu? - Musz go uporzdkowa. Nie dam rady go sprzeda, dopki tego nie zrobi. Podszed do szuflady, ktr zawsze zamyka na klucz. A klucza nigdy nie widziaa na oczy. Zawsze tak byo. W rodku leay jakie arkusze. Plany architektoniczne. - To byy takie plany. Przepraszam. Powinienem by ci powiedzie. - On tu by - mrukna. Szkice owkiem. Umare marzenia. - Rozmawialimy o Nannie. Rozoy kolejny arkusz, wygadzi go okciem. - Podzikowaam mu za kwiaty w kociele. Przesun palcami po projektach, nic nie mwi. - Dotkn jej trumny. Spojrzaa na swoje donie. Stara obrczka. Zmarszczki. Zniszczona skra. - A ja go dotknam. Szelest papieru. Nic wicej. Spokojnym, bagalnym tonem spytaa: - Dlaczego ze mn nie porozmawiasz? Oderwa wzrok od krele, ktw i wylicze. - Nie wiemy na pewno.

- Mylisz, e on to zrobi. Prawda? Dugi dzie. I tak nigdy nie goli si porzdnie. A teraz wyglda jak aosny niedwied, ktry uciek z lasu. - Zostawmy to policji. Przesuna rkami po stole, zgarna plany domu, ktrego nigdy nie zobacz. - Policji? zy w jej oczach. Wcieko na twarzy. - Tak. Policji. Pod numerem Bengta wci odzywaa si tylko poczta gosowa. Vibeke wrcia do swojej maszyny do szycia i przygotowywaa kolejn doskona sukni na kolejny doskonay lub. Trwaa chwila pod tytuem: Od pocztku wiedziaam. - Cze. - Lund rzucia torb na najblisze krzeso. Jej matka wyczya maszyn, zwina kb biaej tkaniny. Zsuna okulary na koniec dugiego ostrego nosa. - Jeli chcesz mie rodzin, Sarah, musisz na to zapracowa. - Prbowaam dzwoni do Bengta. Nie odbiera. Prbowaam. - Ha! - powiedziaa jej matka. - To przez parapetwk. Nie syszy telefonu. Vibeke podesza i siada obok niej. O dziwo, ze skruszonym wyrazem twarzy. - Wiem, e mylisz, e przegnaam twojego ojca, zanim umar. - Nie, skd. - Wiem, e tak mylisz. Moe nie byam dla ciebie najlepszym wzorcem... - Nie zerwalimy, mamo. - Nie. Ale nigdy nie dopucisz go blisko, prawda? On jest jak my wszyscy. Nie ma dostpu do twojego ycia, musi zosta na zewntrz. - To nieprawda. Nic o nas nie wiesz. Vibeke zdja z manekina niedokoczon sukni, sprawdzia szwy. - Chc tylko, eby bya szczliwa. Nie chc, eby bya samotna na staro. - Nie jeste samotna, prawda? Vibeke to pytanie jakby wytrcio z rwnowagi. - Nie mwiam o sobie. - I ja nie bd samotna. Nie byam samotna przed Bengtem. Dlaczego miaabym...? Teraz na twarzy matki pojawi si wyraz, ktrego nigdy wczeniej nie widziaa.

Mona by go uj jednym sowem: Wanie. Lund wczya telewizor i patrzya na wiadomoci. Tylko jeden temat. Troels Hartmann na swojej konferencji prasowej mwi, e nie zawiesza nauczyciela Kemala. - Dlaczego nie, na mio bosk? - wyszeptaa. Hartmann w telewizji odpowiedzia: Rahmanowi Al-Kemalowi nie postawiono zarzutw. Nie skazano go. Nie wezm udziau w nagonce. Moe Bremer jest na tyle zdeterminowany. Niech si rozliczy w swoim sumieniu, czy te co tam ma zamiast niego. Podnis praw rk w gecie politykw caego wiata. Zawieszenie wemiemy pod uwag dopiero w chwili, gdy pojawi si konkretne dowody. Pochyli si do przodu, kamery pokazay z bliska jego powan twarz. ciganie przestpcw naley do policji. Nie do politykw. Powinnimy schodzi policji z drogi i suy jej wszelk pomoc. I tak zamierzam robi. Dzikuj. Tum wsta, zasypujc go pytaniami. Lund aowaa, e nie wczya nagrywania. Mogaby sobie puci jeszcze raz kade sowo, przeanalizowa modulacj gosu, kad zmian wyrazu twarzy Hartmanna. A jeli to on zamordowa dziewczyn? - wrzasn jaki dziennikarz. O ile wiem - odpar Hartmann - w tym kraju czowiek pozostaje niewinny, dopki nie udowodni mu si winy. To wszystko.... - To wszystko? - mrukna Lund. I to by koniec. Pojawiy si inne wiadomoci - Bliski Wschd. Gospodarka... Wyczya telewizor. Dotaro do niej, e pokj jest ciemny i pusty. Vibeke bez sowa posza do ka. Sarah bya sama. NIEDZIELA 9 LISTOPADA Ponury ranek. Lund dotara do pracy i wysuchaa raportu szefa nocnej zmiany. Kamera przemysowa na stacji benzynowej nagraa Kemala, jak kupowa kaw o 21.40 w pitek wieczorem, w dniu zaginicia Nanny. Mniej wicej w tym samym czasie odebra telefon z automatu w pralni samoobsugowej. Znajdujcej si niedaleko jego mieszkania w miecie. Dwadziecia minut przed wizyt Nanny. Ale w domu nie znaleziono nic konkretnego. Gdyby mogli udowodni, e on wszystko zaaranowa, eby si z ni spotka, to podwayoby jego wersj. Kamstwo.

Rozmawia te z fachowcem, ktrego przyjcie odwoa. I z nikim wicej. Lund mylaa o tym, kiedy dotara do swojego biura. Siedzia tam Bengt. Umiechna si przelotnie. Zamkna drzwi, nalaa sobie kawy z termosu. - Skd si tu wzie? - spytaa. - Przyjechaem w nocy. Podaa mu kubek, nadal zastanawiajc si nad rozmowami telefonicznymi. Co Nanna miaaby robi w pralni? Dlaczego nie dzwonia ze swojej komrki? - Jak si udaa parapetwka? - Dobrze. - Wyglda na zmczonego i troch by niechlujny po podry. Po raz pierwszy w jego spokojnych szarych oczach pojawi si cie gniewu. - O dziewitej odprawiem wszystkich do domu. Miaa na sobie czarno-biay sweter z Wysp Owczych. Ten sam, co poprzedniego dnia. Gdyby wiedziaa, e Bengt tu bdzie... Przegarna doni rozczochrane wosy i pomylaa: I tak bym go zaoya. Podszed i pooy jej donie na ramionach. Patrzy na ni bardzo powanie, niemal po ojcowsku, niemal zawodowo. - Posuchaj, Sarah. To nie jest trudne. Wyjd przez te drzwi, wsid do samochodu i pojedziemy do domu. Nie znasz tych ludzi. A masz rodzin. Co z Markiem? Powinien zacz szko. Lund podesza do swojego biurka, chwycia teczk. - Chciaabym, eby przeczyta te akta. Oto raport koronera. To znalelimy nad kanaem... - Nie! Jeszcze nigdy nie syszaa, eby by tak bliski krzyku. - Potrzebuj twojej pomocy - powiedziaa spokojnie. - Ty potrzebujesz? A co ze wszystkimi innymi? Nie suchaa. - Wykpa j i obci jej paznokcie. Co to musi by za czowiek? Starannie usun wszystkie lady. A moe jest jaki inny powd, ktry mi jeszcze nie przyszed do gowy. Popatrz... Wyja kilka zdj zrobionych w kostnicy. Rany. Siniaki. Krew. - Koroner uwaa, e on prawdopodobnie robi to ju wczeniej. Ale nie mog znale nic podobnego. - Nie interesuje mnie twoja sprawa. Ty mnie interesujesz.

Wskaza na drzwi. - Na zewntrz stoi samochd. Pukanie do drzwi. Wszed Meyer. Podkoszulek w paski, rozpita kamizelka. Wyglda promienniej i porzdniej ni zwykle. - Id si spotka z Birk Larsenem - powiedzia. - Ale nie musisz... - Zaraz bd. Chwycia paszcz. Bengt Rosling by przystojnym mczyzn. Nie dlatego go lubia. Kochaa. By spokojny, inteligentny, cierpliwy. - Zosta, Bengt. Prosz. - Podesza i wzia go za rk, umiechna si, zajrzaa mu w oczy. - To by wiele dla mnie znaczyo. Waha si. Wzia teczki i wcisna mu do rk. Potem szybko go pocaowaa i wysza z Meyerem. Rie Skovgaard przejrzaa dokumenty samochodw. Wzory osobowe nie korzystay z tych wozw. - To dobre wieci - powiedzia Hartmann. - Potrzebny nam nowy szef kampanii. Jeli Morten nie wrci... - Nie wrci. - Znajd kogo. Jest tu Knud Padde. Chce z tob porozmawia. Sam na sam. Siedzi w twoim pokoju. Padde, szef komitetu partyjnego Stronnictwa, by bezgranicznie lojalnym czonkiem partii redniej rangi. Wpywowy, niekiedy wany. Nucy. - Mogaby...? - Nie. Id z nim pogada. Typowy dziaacz zwizkw zawodowych. Niedwiedziowaty, powolny mczyzna w le skrojonym garniturze. W wielkich okularach i wiecznie roztrzepany. - Widziae gazety? - jkn, gdy Hartmann wszed. - Oczywicie, e widziaem. - Partia si martwi, Troels. Stronnictwo da spotkania. Dzisiaj. O pierwszej. - Knud, nie teraz. Kirsten Eller bdzie tu za dwie minuty. - Dlaczego nie zawiesie tego nauczyciela? Wyglda, jakby go kry. Hartmann zajrza mu w oczy. - Zdaniem policji nauczyciel jest prawdopodobnie niewinny.

- W gazetach pisz co innego. Hartmann pomyla, e Padde czuje si wyjtkowo dzielny. - Poradz sobie z tym. Nie musimy si spotyka... - Ale spotkanie jest ju umwione - oznajmi Padde. - Lepiej, eby na nie przyszed. - Nie mwia, e on jest lekarzem od czubkw - odezwa si Meyer. Znowu pozwolia mu prowadzi. Dziki temu nie napycha buzi chipsami, sodyczami i hot dogami. Na og. Lund nie odpowiedziaa. - Nie eby spotykanie si z wasnym terapeut byo niewaciwe. Westchna. - On jest kryminologiem. Meyer podnis brew, jakby chcia powiedzie: I co z tego? - To najmdrzejszy czowiek, jakiego znam. - Poznaa go w pracy? Cisza. - Czy aby twj byy m nie by te gliniarzem? I znowu cisza. - Nie ty jedna umiesz zebra wywiad, Lund. Meyer pokrci gow. Wpatrywa si w ni, skrcajc za rg. - Uwaaj na drog - napomniaa go. - Znasz kogo spoza policji? - Oczywicie! Bengta... - Jest kryminologiem. - Znam mnstwo ludzi. - Oczywicie. Poprosiem Bucharda o spotkanie. W naszej sprawie. Spojrzaa na niego. Wielkie uszy. Wyupiaste oczy. Zarost i szczeniacka fryzura. Zacz gwizda. Skrcali ju w ulic, przy ktrej mieszkali Birk Larsenowie. - Gdzie jest pani m? - spytaa Lund. Pernille Birk Larsen wycieraa kuchenny st. W mieszkaniu wydawao si za czysto. Jakby kobieta chciaa wyszorowa wspomnienie o straconym dziecku. St mia niecodzienny blat. Na jego powierzchni zalakierowano zdjcia i wiadectwa szkolne. Twarze i sowa. Maa Nanna, sama, w skrzynce na czerwonej christianii z malekim hinduskim chopcem. Anton i Emil jako maluszki. Przetara blat, ktry ju i tak by nieskazitelny.

- W weekendy te pracuje. - Potrzebujemy informacji - powiedziaa Lund. - Musimy ustali, czy Nanna znaa swojego morderc, czy nie. Mogaby pani...? Obsesyjne ruchy rki, cierka, ktra niczego nie wycieraa, bo nic ju nie byo to wytarcia. - Mogaby pani odoy to na pniej? - spytaa Lund. Pernille Birk Larsen nie spojrzaa na ni. Tylko dalej wycieraa st. Meyer wznis oczy do nieba. - Moe ona co powiedziaa - cigna Lund. - Moe co o yciu poza domem. Cokolwiek. Prezenty, ksiki, ktre poyczaa... Pernille Birk Larsen przestaa wyciera, opara si na dwch rkach, spojrzaa gronie na policjantw. - Wiedzielicie, e nauczyciel jest podejrzany. I pozwolilicie mu przyj na pogrzeb. Pozwolilicie, ebym go zaprosia do swojego domu. Meyer krci gow. - Trzyma mnie za rk. A wycie nic nie powiedzieli! Lund wzruszya ramionami, wstaa, rozejrzaa si. - A teraz przychodzicie zadawa pytania! - krzyczaa Pernille. - Za pno. Nie odezwali si. - Co z nim robicie? - Przeszukujemy jego dom - wczy si Meyer. - Gdy tylko si czego dowiemy, zadzwonimy do pastwa. W inteligentnych, badawczych oczach kobiety pojawi si wyraz niedowierzania. Takie powizanie nie przyszo jej do gowy. - Nanna tam bya? Bez odpowiedzi. - Bya u niego tamtej nocy? Lund pokrcia gow. - Nie moemy zdradza szczegw... - zacza. - Tak - przerwa jej Meyer. - Bya tam. Lund, wcieka, zamkna oczy. - Od tego czasu nikt jej nie widzia - doda. Lund, wci wcieka, wyjania: - To niczego nie dowodzi. Potrzebujemy informacji, ktre ich powi.

Potrzebujemy... Czego? Nie bya pewna. - Potrzebujemy motywu - dodaa, troch jakby do siebie. Pernille Birk Larsen wzia cierk i znowu zabraa si za wycieranie stou. - Ja wiem tylko, e Nanna lubia go jako nauczyciela. - Machna w stron pokoju crki. - Rozgldajcie si. Szukajcie. Nie krpujcie si. Ju i tak wszdzie wtykalicie nos. Patrzya na nich wciekym wzrokiem. - Ale macie mnie informowa na bieco. Syszycie? - Jasne - zgodzi si Meyer. Theis Birk Larsen i Vagn Skarbak wzili z podwrka kilka wieych desek. W garau wsadzili je do furgonetki. Mieli robot do wykonania. Ale dom w Humleby by waniejszy. - Pomog ci z prac, Theis - obieca Skarbak. - Tylko mi powiedz, czego chcesz. Birk Larsen wtaszczy jeszcze troch drewna do samochodu. Milcza. Skarbak schyli si, przechodzc pod belk. - Dobrze, e nie tkne go przy tych wszystkich policjantach. - Chwyci kilka desek i wrzuci je na pak. - Jak taka mapa moe by nauczycielem? Co za porbany wiat. Birk Larsen zdj czarn czapeczk, spojrza na drewno. Poszed po kolejn parti. - Wiesz co? - Skarbak rozejrza si, upewni, czy nikt ich nie sucha. - Ju po nim. Obiecuj ci. Suchaj... Pooy do na czarnym paszczu Birk Larsena. Zatrzyma go. - Czekamy - mwi Skarbak. - Ju to robilimy. Znamy si na tym. Naga wcieko pojawia si na kamiennej twarzy Birk Larsena. Zapa kumpla za kombinezon, rzuci nim o ciarwk. Chwyci go za gardo. - Nigdy wicej tak nie mw. Nigdy. Skarbak sta nieruchomo, wyzywajco, niemal gotw do walki. - Theis, to ja. Pamitasz? Ktem oka dostrzeg jaki ksztat. Pojawi si chudy, burkliwy gliniarz, rozmawia z kim przez telefon. Birk Larsen puci Skarbaka. - Mwi Meyer - powiedzia gliniarz. Bya z nim Lund, chodzia dookoa, jak to ona. Rozgldaa si, jakby miaa nagra wszystko tymi swoimi niewzruszonymi oczami. Birk Larsen zaadowa ciarwk i zamkn drzwi. Vagn ulotni si bezszelestnie, wykorzystujc talent z czasw, gdy obaj byli dziemi ulicy. Lund podesza do Birk Larsena.

- Jeli mog cokolwiek zrobi... - Wie pani, co moe zrobi - odpar. Przybya Kirsten Eller. Na jej nalanej twarzy malowaa si umiarkowana wcieko. - Ten twj wzr osobowy jest pierwszym podejrzanym. O morderstwo. - Moe by niewinny. - Niezawieszenie go to szalestwo. - Moe takie jest twoje zdanie, ale ja myl inaczej. Nie chciabym, eby to zniweczyo nasz umow. - Nasz umow? Czeka. Rie Skovgaard przygldaa si swoim paznokciom. - To litery na papierze - powiedziaa Eller. - Nic wicej. Nic. Na stole staa kawa i croissanty. Ledwie tknite. - To znaczy, e chcesz si wycofa? - To kwestia wiarygodnoci. - To kwestia zasad. - Twoich zasad. Nie naszych. Nie pjd z tob na dno. Nie dam si obarczy odpowiedzialnoci. Nie... - Co ty mwisz? - przerwa jej. - Jeli tego nie rozwiesz, odetn si od ciebie. Musimy... Przerwao jej pukanie do drzwi. Wszed Morten Weber. Wyglda, jakby wraca z zakupw. Elegancka nowa marynarka, czerwony sweter, biaa koszula. Hartmann i Skovgaard wbili w niego wzrok. - Oto dokument, ktry miaem znale. - Weber podszed do Hartmanna z kartk w rku. Nikt si nie odezwa. - Jeszcze kawy? - spyta Weber. Poniewa nadal nikt si nie odzywa, umiechn si i wyszed. Hartmann spojrza na kolorowy wydruk. Byo to zrzut ekranu ze strony internetowej Kirsten Eller. - Co to ma znaczy, Troels? Czyta uwanie kartk. - Dobra - podja Kirsten. - Nie bd si z tob pokazywa. Wszystkie ustalenia koalicyjne odwouj. Eller uporzdkowaa papiery, wrzucia je do teczki wraz z dugopisem. Szykowaa si

do wyjcia. - A co z twoj wiarygodnoci? - Co masz na myli? Hartmann poda jej kartk. - Przypisaa sobie zasugi z mojego programu wzorw osobowych. Prosz. To jest na twojej stronie internetowej. Wyrwaa mu kartk. - Tak ci si spodobaa nasza podobno wsplna inicjatywa, e o niej napisaa. Hartmann rozpar si na krzele, zaoy sobie rce za gow. - Bardzo chtnie dziel si zasugami, Kirsten. Ale problem w tym, e jeli trzeba obarczy kogo win, to te naley si podzieli. Wychyli si do przodu, umiechn do niej i doda: - To wanie znaczy by odpowiedzialnym. - To szanta. - Ale skd. To twoja strona internetowa, nie moja. Twoja odpowiedzialno. Informacje oglnie dostpne. Jeli mnie rzucisz na poarcie, okae si, e leymy na tym samym talerzu. Ale... - Dzikuj za kaw - warkna Eller. - Caa przyjemno po mojej stronie. Do zobaczenia wieczorem. Tak jak si umawialimy. Patrzyli, jak wychodzi, po czym wrcili do gwnego biura. - To si jej nie spodobao - zauwaya Skovgaard. - Gwno mnie obchodzi, co jej si podoba, a co nie. Nie bd sucha wykadw o odpowiedzialnoci od jakiej sprzedajnej baby, ktra wazi do ka kademu, kto zechce j wpuci. Morten Weber siedzia przy swoim biurku. Hartmann podszed do niego. Weber nie oderwa wzroku od monitora. - Mylaem, e nas opucie. Weber przeglda poczt przychodzc. - Nudziem si sam. Hartmann pooy przed nim wydruk ze strony Eller. - Skd wiedziae? Weber spojrza wzrokiem, ktry sugerowa, e to oczywiste. - Sam bym tak zrobi, gdybym prowadzi kampani. Czasami musisz myle jak inni.

To si przydaje. - Ciesz si, e wrcie, Morten - powiedziaa Skovgaard. Rozemia si. - Ja te. Mieszkanie Kemala w Osterbro. Technicy przeczesali kady cal kadego pomieszczenia. Znaleli dwa odciski palcw Nanny Birk Larsen na drzwiach wejciowych. Meyerowi byo mao. Kaza szuka dalej. - Suchaj - powiedzia szef technikw. - Sprawdzilimy wszystko. Nic wicej nie ma. Lund czytaa wstpny raport. - Co z butami? - spyta Meyer. - Zbadalimy boto. Nie pochodzi z miejsca zbrodni. - A eter? Kto, do diaba, trzyma w domu eter? - Faceci ze migowcami. Jeden z technikw wycign model migowca. - Chopice zabawki - wyjani. - Lubi takie rzeczy. To lata na mieszaninie benzyny, parafiny i eteru. - A ssiedzi? - wczya si Lund. - Co mwi? - Na trzecim pitrze bya impreza. Lokator widzia, jak Kemal wyrzuca jakie mieci o pierwszej trzydzieci. Nic poza tym. Lund wpatrywaa si w niego. Mczyzna oklap. - mieci? O pierwszej trzydzieci? - Tak wanie powiedzia. Dwadziecia minut pniej Kemal przyjecha do domu. Nie wyglda jak czowiek spodziewajcy si aresztowania. Elegancka kurtka, szary szalik - nauczyciel nawet w niedziel. - Nie wesza w ogle za drzwi? - spytaa Lund. - To chce pan powiedzie? - Otworzyem jej na dole, zadzwonia domofonem. - A potem? - Miaa wyrzuty sumienia z powodu ksiek, ktre jej poyczyem. - Nie weszlicie do rodka? - Nie. Rozmawialimy tutaj. W drzwiach. - Wic dlaczego jej odciski palcw s na zdjciu w salonie? - Miaem cyklinowa podog. Wszystkie rzeczy wyniosem tutaj. To byo zdjcie klasowe. Ogldaa je, zanim wysza.

- Dlaczego? - Nie mam pojcia. - A potem? - Potem wysza. - Widzia j pan przed budynkiem? - Nie. Zamknem tylko drzwi. Tu jest bezpiecznie. Nie miaem powodu... - Zamilk. Mylaem, e tu jest bezpiecznie. - Dlaczego odwoa pan cykliniarza? - spyta Meyer. - Okazao si, e to wyjdzie za drogo. Pomylaem, e sam to zrobi. - I zadzwoni pan do niego? O pierwszej trzydzieci w nocy? - Ma automatyczn sekretark. Wic czemu nie? Lund sprawdzia drzwi, wesza i wysza. - Odebra pan jaki telefon przed pojawieniem si Nanny? Ciemne oczy mczyzny patrzyy to na niego, to na ni. - To bya pomyka. Byem wtedy na stacji benzynowej. - Co? - spyta Meyer. - Dziewidziesit sekund rozmawia pan z pomyk? - Tak... - Siowali si wzrokiem. - Kto chcia rozmawia z osob, ktra miaa ten numer przede mn. - Telefon z pralni, ktra si znajduje tu za rogiem. Niezy zbieg okolicznoci, nie sdzi pan? - Nie wiem. - Wyrzuca pan mieci - powiedziaa Lund. - W sobot - przyzna. - W sobot o pierwszej trzydzieci w nocy. Co byo w czarnej torbie? - Stary dywan. - Dywan? - Wyrzuciem go w drodze na dziak. Cisza. - Jeli to wszystko... Cisza. - Moja ona niedugo wrci. Chciabym, ebycie do tego czasu wyszli. - Prosz nie ucieka - powiedzia Meyer. Po powrocie na komend zdali relacj Buchardowi. - Wic nie macie, kurna, nic?

- Kemal kamie - powiedziaa Lund. - W mieszkaniu nic nie znalelicie. - Posprzta. Zabra j gdzie indziej. Szef miota si po gabinecie jak wcieky pies. - Dokd? Wszystko sprawdzilicie. Mieszkanie, samochd, piwnic, dziak, klub modzieowy... - Jeli czuje pan cinienie ze strony sztabu wyborczego Troelsa Hartmanna, szefie wtrcia Lund - prosz nam powiedzie. Tylko grzecznie. Buchard wyglda, jakby mia wybuchn. - Gwno mnie obchodzi polityka. Nie ma tu nic, co by zrobio z niego gwaciciela i morderc. - Kemal kamie - powtrzya Lund. - Musi mie jaki lokal... - Wic znajdcie go - rozkaza Buchard. ona Kemala chodzia po mieszkaniu, patrzc na ciany pokryte czerwonym proszkiem daktyloskopijnym. Wszdzie zostay oznaczenia technikw. Rama sta w korytarzu, czeka, a ona obejdzie wszystkie pomieszczenia, wczajc po kolei wiata. Trzymaa si przy tym za swj wielki brzuch, a na twarzy jej malowaa si wcieko i konsternacja. - Czego oni szukali? Zero odpowiedzi. - Co ty jej zrobie ich zdaniem? - Niedugo si przekonaj, e s w bdzie. - Nie rozumiem, dlaczego nie powiedziae im wczeniej. Opar si o cian, nie patrzc jej w oczy. - Nie chciaem ci przysparza zmartwie. Obj j i nie puci, nawet gdy prbowaa si odsun. - Mwiem ju, e mi przykro. Nie mog odwrci tego, co si stao. Mu... Wyrwaa si. Nadal wcieka. Zadzwoni jego telefon. - Sucham, mwi Rama. Odszed do wieo wycyklinowanego pokoju z go podog i wszechobecnymi ladami po technikach. Nie znosia, kiedy mwi po arabsku. Nie rozumiaa nic z tego jzyka. Nie znosia te, kiedy si wcieka. To si zdarzao bardzo rzadko. By agodnym, porzdnym czowiekiem. Ale i tak suchaa, gdy jego gos wznosi si a do furii w tym

obcym jzyku, i zastanawiaa si, jak dobrze go zna. Ile w jego yciu jest jeszcze tajemnic? Podsuch w telefonie Kemala zarejestrowa gon i wciek rozmow. Czterdzieci minut pniej kobieta w kremowym czadorze siedziaa przed komputerem i suchaa nagrania. Dyurny tumacz. Zapisaa oryginaln wersj i przejrzaa j. - Co powiedzia? - ponagli j Meyer. - Sied cicho. Nie id na policj, bo bdziesz aowa do koca ycia. - Namierzylicie go? - spytaa Lund. - Linia naziemna. Gdzie w pnocno-zachodniej czci miasta. Odsuchali nagranie raz jeszcze. W tle byo sycha jaki dwik. Dugi pacz. Pucili ponownie, zwolnili, ale odtworzyli rwnie wiernie. I na pen gono. Tumaczka suchaa, kiwajc gow. - To isza - powiedziaa. - Modlitwa wieczorna. Meyer pracowa przy komputerze. - Telefon naley do Mustafy Akkada. Nienotowany. Prowadzi niewielk firm wynajmujc garae w pobliu Dworca Norreport. - Powiedz Svendsenowi, eby przywiz tu tego Akkada - polecia Lund, idc po kurtk. Garae stay pod estakad, w brudnym, odludnym miejscu. Metalowe drzwi giny pod graffiti. Cay zauek ton w mieciach i bocie. Jansen sta na zewntrz w niebieskich ochraniaczach na buty. Rude wosy mia mokre od deszczu. Trzech technikw pracowao nad drzwiami. - Tylko jeden z garay nie jest wynajty - zameldowa Jansen. - Uznalimy, e zaczniemy od niego. Zaoyli rkawiczki i niebieskie ochraniacze na buty. Technicy zdjli kdki i odsunli drzwi. Meyer wszed pierwszy, Lund za nim. Latarki uniesione wysoko nad gow. Wygldao tu jak w sklepie ze starzyzn. Stoy, zdekompletowane silniki, szafki biurowe, namioty, wdki, meble... Lund przesza w gb. Po bokach stay rzdy obrazw w ramach, kilka modeli statkw i gipsowe posgi. Na tyach garau oparto o cian biegnc rwnolegle do ulicy kilka wielkich pcien. Tanie obrazy, w rodzaju takich, ktrymi restauracje dopeniaj wystrj wntrz. Ustawiono je jako dziwnie, na zakadk, pod ktem mniej wicej trzydziestu stopni do ciany.

Lund popatrzya i zastanowia si. Podesza blisko, odsuna wszystkie cztery obrazy. Za nimi ukazay si drzwi. Niezamknite na klucz otworzyy si bez trudu. Lund zatrzymaa si w progu i uwanie obejrzaa wntrze, jakby szukaa postaci kryjcej si w ciemnociach. To pomieszczenie byo mniejsze. I bardziej uporzdkowane. Stao tu kilka metalowych krzese, nic na nich nie leao, jakby ostatnio kto z nich korzysta. Od lampy obok bieg kabel do gniazdka w cianie. Lund jeszcze raz omiota ciany wiatem latarki, po czym wesza do rodka, kierujc promie na podog. Lea tam zniszczony, poplamiony szeroki materac, na nim zmity niebiesko-pomaraczowy piwr, a obok popielniczka. Podesza. Przy prowizorycznym legowisku zobaczya dziecicego misia. Pochylia si i przyjrzaa mu si z bliska. - Lund? Do rodka wszed Meyer, ale ona ledwie go zauwaya. - Lund? Podniosa wzrok. Trzyma w rku t dziewczc bluzk zamykan na zamek byskawiczny. Z plam krwi na przedzie. Zaschnit, ciemn i du. ta, pomylaa. Tak bluzk mogaby nosi licealistka. Nawet troch dziecinna. Godzina pierwsza. Czonkowie komitetu partyjnego zbierali si w sali konferencyjnej. - Spy kr, Troels - powiedzia Weber. - Strze si. - Jakie wieci z policji? - spyta Hartmann. - Nic a nic. - Wic miejmy to za sob. Kiedy wszed, zebrani rozmawiali podzieleni na rozproszone grupki. Koterie i kliki. Jak w kadej partii. Dwie kobiety, reszta mczyzn, gwnie w rednim wieku, w strojach oficjalnych. Partyjniacy z dugim staem. - To spotkanie zostao zwoane z niewystarczajcym wyprzedzeniem - zacz Hartmann, zajmujc miejsce u szczytu stou - wic dopilnujmy, by nie trwao dugo. Knud Padde nerwowo zwichrzy swoje krcone wosy, zerkn na drug stron stou i rzek: - Z maym wyprzedzeniem po prostu, Troels. Z drugiej strony... Sytuacja z pras... Opinia publiczna...

- Doskonale, Knud. Moglibymy przej do rzeczy? - Susznie. Wprowadzenie Mortena Webera byo jak zwykle konkretne. Po nim przemwi Henrik Bigum. Smuky, powany wykadowca ekonomii na uniwersytecie, ysy, o powanej, ascetycznej twarzy kapana rozmiowanego w krytykanctwie. Bigum kilkakrotnie wysuwa swoj kandydatur w wyborach do rady miejskiej i Parlamentu. Nigdy nie dotar wyej ni na krtk list. Inteligentny, zaangaowany, ale prywatnie zgryliwy i uzaleniony od knowa. - Henrik. Jake mio ci sysze. Zapada pena napicia cisza. Hartmann odoy dugopis i rozsiad si wygodnie. - Okej, suchamy. - Mamy dla ciebie wiele sympatii - podj Bigum, jakby mia obwieci wyrok mierci. - Doceniamy prac, ktr wykonae. - Ju sysz ale, Henriku. - Ale ostatnio twoja zdolno oceny sytuacji i twoja szczero zostay podane w wtpliwo. - Bzdura. Przez kogo? Przez ciebie? - Przez wydarzenia. Po pierwsze, dowody sugeruj win nauczyciela. Nie zawieszajc go, stwarzasz pozory, e chronisz niewinnego, gdy tymczasem chronisz siebie. - Nie widz tego w porzdku obrad - zauway Morten Weber. - Nie musimy si trzyma porzdku obrad. Po drugie, akta Kemala nie zostay przekazane policji. Bigum powid wzrokiem po zebranych, zwracajc si do nich, nie do Troelsa Hartmanna. - Dlaczego nie? Czy Troels ma co do ukrycia? Po trzecie, z tego biura wyciekaj poufne informacje. Bardzo osobiste. Trafiaj do ludzi, ktrzy mog nam zaszkodzi. Tracimy gosy. Tracimy wiarygodno. Nasze poparcie w Parlamencie topnieje. Czy z tego opisu mona wnosi, e kontrolujesz sytuacj, Troels? Ja bym tak nie powiedzia. Nikt by tak nie powiedzia. Hartmann popatrzy na niego ponad lnicym stoem, rozemia si i spyta: - Tylko tyle? - Co to znaczy? - Nie sdz, eby mia skrytobjcze umiejtnoci Poula Bremera, Henriku. Ale naprawd... Porzucie swoich studentw, eby to powiedzie?

- A to nieprawda? To o aktach, policji, przeciekach z tego biura? - Nie. Wszystko, co powiedziae, zostao wyjte z kontekstu. Te problemy zostay ju rozwizane. Nie musisz si martwi... - Jeli Troels nie wycofa dobrowolnie swojej kandydatury - przerwa mu Bigum skadam wniosek o gosowanie nad wotum nieufnoci. - Mwisz powanie? - spyta Hartmann. - Tak. - A kto zajmie moje miejsce? - Hartmann wpatrywa si w Biguma, czekajc na odpowied. - Masz jakie sugestie? Zastanawiam si... - Z tym sobie poradzimy, kiedy bdzie taka potrzeba. Niszczysz to, nad czym pracowalimy... - Nie ty o tym decydujesz, Henriku! - krzykn kobiecy gos. - To wcale nie zaley od ciebie. Elisabeth Hedegaard, przedszkolanka z Osterbro. Bigum odpowiedzia dopiero po chwili. - To si znajduje w statucie - rzek. - Knud? - Zgodnie z regulaminem - Padde wycign z kieszeni egzemplarz statutu - decyzje w tej sprawie podejmuje si wikszoci gosw. - A co z elektoratem? - spytaa Hedegaard. - Oni przede wszystkim wybieraj Troelsa. Maj co do powiedzenia. Starszy pan, ktrego Hartmann sabo kojarzy, burkn do niej: - Szukamy rozwizania problemu, tu i teraz. Niektrzy z nas pracuj dla partii od dziesicioleci. Nie od wczoraj... Hartmann opad na oparcie i nic nie mwi. - Elektorat te ma gos - cigna kobieta. - Jeli zrobimy tak, jak mwicie, sytuacja si wycznie pogorszy. - A to w ogle moliwe? - odparowa Bigum. - Mamy kandydata na burmistrza, ktry jest uwikany w ledztwo w sprawie morderstwa... Podejmuje liczne, wysoce wtpliwe decyzje... S przecieki z biura... - Wyborcy... - upieraa si Hedegaard. - Wyborcy decyduj, czy Troels nadaje si na radnego - przerwa jej Padde. - Do nas naley decyzja, kto przewodzi kampanii. - Skadam wniosek... - zacz Henrik Bigum. Theis i Pernille pojawili si na komendzie tu po drugiej. Lund wycigna zdjcia

niektrych przedmiotw z garau. Meyer stan za ni i przyglda si uwanie. - Chciaabym, eby powiedzieli pastwo, czy rozpoznaj ktre z tych przedmiotw powiedziaa Lund. Plecak khaki. Nic. Czerwony notes w okadce w charakterystyczne listki i mazak. - Nie - odezwaa si matka. Materac z misiem i niebieskim piworem. Theis Birk Larsen wpatrywa si w przedmioty. Lund spojrzaa na niego, spojrzaa na zdjcia. Obok materaca sta kubek czciowo wypeniony sokiem pomaraczowym. Niedojedzone ciastko na talerzu. Miska z resztkami czego, co wygldao na curry. Popielniczka z niedopakami. - Nanna nie palia - szepn. - Zawsze mnie nkaa za papierosy. Lund podaa im fotografie misia i kluczy. Dwa klucze na plastikowym breloczku w listki koniczyny i kwiatki. - Macie ju jej klucze, prawda? - przypomniaa Pernille. - Pomylelimy, e moe w gr wchodzi jaki drugi komplet. - adnej z tych rzeczy nigdy nie widziaam. Wreszcie ta bluzka z krwaw plam i logo marki. Oczy Pernille Birk Larsen otworzyy si szeroko, nie odryway si od zdjcia. - Wydaje mi si, e Nanna tak ma. - Wpatrywaa si w t tkanin i plam krwi po lewej, blisko zamka i talii. - Jest pani pewna? - spytaa szybko Lund. - Ma pani absolutn pewno? - Tak - powiedziaa Pernille, kiwajc gow. - Dzikuj. Lund zabraa zdjcia. - Gdzie on teraz jest? - spyta Birk Larsen. - Ten nauczyciel? - W areszcie - odpara Lund. - Zosta zatrzymany do wyjanienia. Wsta. Czarna marynarka, czerwony kombinezon. - Co wiecie? - nie rezygnowaa Pernille. - Nie wolno nam ujawnia szczegw... - zacz Meyer. - Jestem jej matk - krzykna kobieta. - Mam prawo... - Nie moemy... Przerwaa mu Lund.

- Najwyraniej udaa si po imprezie do jego mieszkania. Moe co ich czyo. Nie jestemy pewni. Nanna zostaa gdzie zabrana. Moe w to miejsce. Potem wywieziono j do lasu. Meyer gdera bezgonie za jej plecami. - Dzikuj - powiedzia Birk Larsen. - Dzikuj - powtrzya jego ona. Spotkanie dobiego koca. Birk Larsenowie wyszli. Meyer siad w kcie biura i zapali. - Lund? - odezwa si po chwili. Znowu patrzya na zdjcia. Mieli prawdopodobn identyfikacj ubrania. To bya najpowaniejsza informacja, jak zdobyli. - Lund? Napotkaa jego spojrzenie. Dwudniowy zarost, wielkie uszy, szkliste okrge oczy. - To nie byo okej - powiedzia, krcc swoj groteskow gow. Buchard wysucha raportu Lund i te pokrci gow. - Matka rozpoznaa bluzk - przypomniaa Sarah. - To zwyka dziecica bluzka - utyskiwa Buchard. - S miliony takich. Technicy nie znaleli niczego, co by sugerowao, e naleaa do Nanny. - Krew... - Nie mamy jeszcze wynikw bada. - Mamy wystarczajce dowody. Meyer w milczeniu przysuchiwa si tej rozmowie. - Na przykad? - spyta Buchard. - Na przykad wiadek, ktry widzia, jak Kemal nis co do samochodu. - Nie. Jedyny dowd, jaki macie, to ta rozmowa telefoniczna nie wiadomo o czym. - I fakt, e on skama! - Gdybymy stawiali zarzuty wszystkim, ktrzy nas okamuj, poowa Danii siedziaaby w wizieniu. Z takim gwnem kady sdzia rozedrze nas na strzpy. Znajdcie Mustaf Akkada. Wyjanijcie to w taki czy inny sposb. Albo poszukam kogo, kto zdoa to zrobi. Theis Birk Larsen pojecha wyceni prace na nadchodzcy tydzie. Pernille zostaa pod arkadami przed kwater gwn policji, a gdy odjecha, wrcia do rodka. Wesza do biura Lund. - Dlaczego go nie aresztowalicie?

- Mamy za mao dowodw. - Ile potrzebujecie? - krzyczaa. - Powiedziaa pani, e ona bya w jego mieszkaniu. Na imprezie. W garau. - Cigle szukamy. - A jeli ju nic nie znajdziecie? Po tym wszystkim... - Mwiam pani. Wci pracujemy nad spraw. Robimy postpy. Rozumiem... - Prosz mi nie opowiada o swoim zrozumieniu. - Staa sztywna, zdeterminowana, z uniesion praw doni, machajc palcem jak nauczycielka, jak matka. - Prosz tego nie robi. Prosz mi nie opowiada o zrozumieniu. Pernille staa przy zlewie i maniakalnie mya naczynia niewymagajce mycia, wycieraa blaty wytarte ju do czysta. Theis wanie wrci i siad przy stole, nic nie mwic. Tu w okolicy, w Vesterbro by swego rodzaju krlem. Mczyzn, do ktrego ssiedzi przychodz po pomoc, jeli maj problemy z obuzami. Nawet imigranci pukali czasami do jego drzwi i prosili o rad. Kiedy Nanna bya malutka, miaa pi czy sze lat, moe siedem, dorwaa hinduskiego chopca i uczynia maego przybd swoim pierwszym chopakiem. Amir. Pernille pamitaa ich dwoje razem, nierozcznych, jak chichotali, gdy wioza ich ulic w skrzynce christianii. Pamitaa, jak Theis policzy si z miejscowymi chuliganami, ktrzy zncali si nad Amirem. Cho mia agodn natur, nie sili si wtedy na delikatno. Poskutkowao. Broni Amira. Zdjcie chopca w szkaratnej skrzynce christanii zostao utrwalone na blacie. Nanna... - Dopadn go - rzek w kocu. - W kocu go dopadn. - Ty si na tym znasz? Zgromia go wzrokiem, ukadajc talerze. - Nigdy nie zbior tylu dowodw, eby ci wystarczyo, prawda? Nie... Twarz mu si zmienia, odmalowaa si na niej wcieko. Wsta od stou, stan przed ni. - Czy ja ci zawiodem? Jestem zym mem? - Oczy mia znowu przebiege, ale pene blu. - Zym ojcem? - Nie powiedziaam tego. Powiedziaam, e ty wiesz akurat doskonale, e policja nie znajduje wszystkiego, co powinna. Nie ka mi w ni wierzy.

Prbowa obj j w talii. Wykrcia mu si. Birk Larsen zakl, chwyci skrzan kurtk. - Id do domu. - Id. Znowu zacza my naczynia. - Id do swojego gupiego domu, schowaj si. - Co? - Tak wanie robisz, gdy pojawiaj si trudnoci. Prawda? Uciekasz? Odstawia naczynia, cigna rkawice, obrcia si twarz do niego. Z dreszczykiem okrutnej odwagi znalaza sowa, ktrych nigdy wczeniej nie wypowiedziaa. - To samo robie z Nann. - Co to ma znaczy, do cholery? - Gdy chciaa rozmawia. Nigdy nie miae czasu. A potem szede. Do garau. Pogada z Vagnem. Dokdkolwiek. Nie mam racji? - Nie. - Przysun si do niej o krok. - Nie masz. Pernille zebraa talerze ze stou, usuna z nich resztki jedzenia. Chopcy wyszli z Lotte. To dobrze. - Dlaczego ona miaa tyle tajemnic? Dlaczego nic nie wiedzielimy o jej yciu? - Bo miaa dziewitnacie lat! Czy ty w jej wieku chciaa, eby twoi rodzice wiedzieli, co robisz? Poza tym... wycie byy nierozczne... - Bo ciebie nie byo. Rykn jak ranny lew, wciekle i bolenie. - Pracowaem! Paciem za jej szko. Paciem za wszystko. To ty jej pozwalaa robi, co chce. Wychodzi na noc, wraca Bg wie kiedy, nie mwi z kim ani po co. - Nie ja, nie. - Tak, ty. W ogle ci to nie obchodzio. W jej oczach zabysy zy gniewu. - Jak moesz tak mwi? Jak miesz tak mwi? Nie mogam zasn, dopki nie wrcia do domu. - I to co zmieniao? - Przynajmniej si na niej nie wyywaam. - I zobacz, do czego to nas doprowadzio. Rk zatoczy koo po pustej kuchni. - Popatrz - powiedzia. - Popatrz...

Ale jej ju nie byo. Pobiega do sypialni i zatrzasna za sob drzwi. Jad kanapki przy biurku. Nie wychodzi z garau. Nie chciao mu si pracowa. Wszed Vagn Skarbak. Czarna czapeczka, czerwony kombinezon, rany krok jak zawsze, srebrny acuch na szyi. - Idziemy z Rudim do domu. Idziesz z nami? Birk Larsen skuli si nad biurkiem i nieskoczonym jedzeniem, z papierosem w garci. Pokrci gow. - Mog co zrobi, Theis? Birk Larsen zdusi papierosa w kanapce. Skarbak przysun sobie krzeso, opar okcie na stole. - Wiesz, ile ona dla mnie znaczya, prawda? - powiedzia. - Ty i Pernille. Chopcy. Nanna. Jestecie moj rodzin. Nie mog na to patrze. Birk Larsen patrzy na niego. - To nie w porzdku, Theis. - Nie chc o tym rozmawia. - Dobra - odpar Skarbak. Nie wyszed. Siedzia i czeka. - Co ja mam zrobi? - odezwa si wreszcie Birk Larsen. - Nie mam pojcia. Birk Larsen wsta. By o gow wyszy do Skarbaka. Rok starszy. O wiele silniejszy. Krl dzielnicy. W kadym razie kiedy. - To zostaje na zawsze - powiedzia. - Co? - To, co zrobie. Kim jeste. Birk Larsen kiwn na kluczyki od ciarwek na cianie. - Nie jed do domu, Vagn - rzek. - Niech Rudi jedzie sam. - Dobra. - Mam lepszy pomys - rzek wielki czowiek. Ludzie Svendsena znaleli Mustaf Akkada, gdy wraca do garay przy Norreport. Wpad prosto w rce pracujcego tam zespou. Ju o pitej po poudniu siedzia w pokoju przesucha z tumaczk. Lund przygldaa si przez szyb. Rozmawiaa przez telefon z Markiem, mwia mu, eby sobie znalaz co do jedzenia. Wszed Meyer i wtedy si rozczya. - Nic nie powie - oznajmi.

- Jeszcze zobaczymy - mrukna i ruszya do pokoju. Nie poszed za ni. Stana. - Co si dzieje? - spytaa. - On na pewno jest w to wpltany? - Tak. A co? - Ma czyst kartotek. Pracuje. Ma czwrk dzieci. Modli si pi razy dziennie. - Co z tego? - To, e co tu nie pasuje. - Och, na mio bosk! Skd ty si urwae? Przestpcy maj nosi plakietki czy co? - Co nie pasuje! Gdyby chcia, mgby te wszystkie rzeczy z garau pousuwa. - Ale nie usun. - I wrci. Na miejsce zbrodni. No prosz ci... - Patrz i podziwiaj - powiedziaa i zdecydowanym krokiem wesza do pokoju przesucha. Akkad by niadym mczyzn w wieku mniej wicej trzydziestu piciu lat. Skrzana kurtka lotnicza. Niechlujne, byszczce czarne wosy. Przeraona twarz, ktra wygldaa zbyt modo. Lund siada i rzucia jakie papiery na biurko. - Oto, jak sprawa wyglda - powiedziaa. - Jeli nie bdziesz gada, zamkn ci w celi. Z kilkoma harleyowcami, ktrych zgarnlimy za handel prochami w Christianii. Nie nale do zwolennikw integracji, Mustafo. Czy moe o tym nie wiedziae? Ewidentnie si przej. - Czyli nie mamy problemw jzykowych. - Wskazaa na drzwi. - Wic jak bdzie? Cela? Czy gadasz? Sucham. Tumaczka wci przekadaa. - On tego nie potrzebuje - oznajmia Lund. - Prosz nie tumaczy. Mwi do mnie po dusku albo idzie si zapozna z nowymi nacjonalistycznymi kolegami. Sucham. Akkad nie odrywa wzroku od stou. - Sucham! - wrzasna. - Sd ma w nosie, co obiecae Kemalowi. I ja te. W trzy dni mog ci zaatwi nakaz deportacji. Nie zobaczysz ju rodziny. Zapewnimy ci bezporedni lot do ojczyzny. Wymierzya palec w jego twarz. To wreszcie przycigno uwag Akkada. - W minut osiem, Mustafa. Dopilnujemy, eby na lotnisku zgosia si po ciebie

policja. - Odczekaa chwil. - Jak tam policja w ojczynie? Umiechaj si do ciebie tak jak my? S mili? Tumaczka i tak przekadaa. Lund odczekaa, a kobieta wypiewa swoje. To poprawiao atmosfer. - Potem - podja, nim kobieta w burce umilka - odwiedz twoj on i dzieci. Sprawdz ich papiery. Moe ich te da si odesa do domu. Schowa twarz w doniach. - W ojczynie dasz rad pomaga im z wizienia? Pjd do szkoy? Do szpitala za darmo? Odbior zasiek, kiedy im si spodoba, podczas gdy wszyscy inni pracuj? Czy moe bd ebra na ulicach jak kady... - Ja pracuj! - rykn. Uzbrojony mundurowy stojcy w drzwiach zbliy si o krok do stou. - Pracuj ca dob na okrgo. - I dobrze mwisz po dusku. - Lund skrzyowaa ramiona i rozsiada si wygodnie. Skd wic to milczenie? - To nie jest to, co pani myli. Meyer przynis sobie krzeso. - Wic co? - spyta. Mustafa Akkad pokrci gow. - Rama to dobry czowiek. Musicie mi uwierzy. - Wbi w Lund intensywnie spojrzenie. - On by nikogo nie skrzywdzi. Opad na oparcie, zamkn oczy. - Tylko zrobi co gupiego. - Co? - spytaa. - Poszedem do niego w pitek wieczorem. Wiedzia, e dziewczyna przyjedzie. Ja mwiem, e nie chc mie z tym nic wsplnego. - Wzruszy ramionami. - Ale on gdzie musia z ni pj. Przyjechaem i zobaczyem, e dziewczyna jest ranna. Bito j. Ledwie moga chodzi. Zanielimy j do samochodu i zawielimy do mojego garau. eby j ukry przed jej rodzin. Potem wyszedem... - Przed rodzin? - przerwaa mu Lund. - O czym ty mwisz? - O dziewczynie. Pytacie mnie cigle o dziewczyn. Mwi... o tej dziewczynie, ktrej Rama pomg. - Jakiej dziewczynie? Mustafa Akkad powiedzia bardzo powoli:

- O dziewczynie ze zgromadzenia jego ojca. Tej, o ktr cigle pytacie. Crka Abu Damala. Leyla. Chcieli, eby wysza za chopaka z ojczyzny, tak eby on mg tu przyjecha. Prbowaa uciec. - Cholera - mrukn Meyer. - Gdyby j znaleli, to nie wiem, coby zrobili. - Spojrza na nich spode ba. - A na policj nie za bardzo mona liczy. Wic Rama j ukry. W moim garau. A potem gdzie j wywiz w niedziel. Nie wiem gdzie. Meyer znowu zakl, po czym wsta i wyszed z pokoju. W ciemnym korytarzu zapali papierosa. Spojrza przed siebie. Na kocu korytarza staa ona Kemala. Wielka w starym anoraku khaki. Z telefonem w rku. - Rama nie wrci do domu - powiedziaa, nie witajc si nawet. - Gdzie on jest? - Nie wiem. Nie jestem jego niak. - Pojecha po zakupy. Nie odbiera telefonu. Lund podesza do drzwi i suchaa. - Zostawiam mnstwo wiadomoci. Ani razu nie oddzwoni. - Pokazaa Meyerowi telefon. - Zawsze dzwoni. Lund wesza do gabinetu Svendsena. Siedzia nad kubkiem kawy i wyglda na odpronego. - Gdzie jest Theis Birk Larsen? - spytaa. - Ostatnio chyba by w domu. - Mwiam, eby go ledzi. - Daj mi milion ludzi, a moe speni promil twoich ycze. - Dowiedz si, gdzie on jest - polecia. Podnis kubek i wznis nim toast. Pitnacie po szstej czerwona furgonetka zajechaa pod drzwi opuszczonego magazynu. Skarbak wysiad pierwszy, rozejrza si. W niedzielny wieczr nikt raczej nie zachodzi do tej czci miasta. Vagn spojrza w prawo, spojrza w lewo. Pamita dawne czasy, gdy wraz z Theisem pracowali na ulicach. Dobry zesp. I dobrzy partnerzy, na og. - Czysto - powiedzia i zaomota do drzwi kierowcy. Wyj kart, otworzy zamki, podnis drzwi aluzjowe, po czym pomg Theisowi wjecha. Cofn si i patrzy, jak Birk Larsen wprowadza pojazd do pustawego wntrza. Przejecha pocig. Zagwizda. Gobie rozpierzchy si po magazynie, opoczc

nerwowo skrzydami. Skarbak wczy wiato, po czym opuci drzwi. Dawne czasy. Birk Larsen przynis ze sob mot. Skarbak kilof. Stanli przy furgonetce i leniwie zakoysali narzdziami. Jak kiedy. - Theis... - Cicho. Skarbak zamilk. Patrzy. Myla. To Birk Larsen podszed na ty samochodu, odblokowa drzwi i otworzy je. Nauczyciel kuca przy pce. Wci udawa biaego. Elegancka czarna kurtka, drogi szalik, lnice buty. Skarbak mia latark. Powieci mczynie w oczy. Kemal wsta, wysiad z trudem, rozchyli ramiona i spojrza na nich. Wcieky i przeraony jednoczenie. - Posuchajcie - zacz bagalnie. - Ja nic nie zrobiem. Powiedziaem wszystko, co wiem. Powiedziaem policji... Birk Larsen obrci mot, chwyci go za obuch, zamachn si i waln Kemala w brzuch. Ten pad z wrzaskiem. Birk Larsen kopn go w gow, patrzy, jak zwija si na pododze, podcign go w gr za skrzan kurtk i cisn nim o furgonetk. Sta obok Skarbaka i czeka. - Paska crka bya u mnie przez minut - wydysza Kemal, ocierajc krew z ust. Odniosa mi ksiki. Potem wysza. Birk Larsen obrci mot obuchem do dou i koysa nim jak wahadem. - Tamtej nocy bya tam jeszcze jedna dziewczyna. Kto, komu pomagaem. Nie mogem panu powiedzie. Nie mogem powiedzie policji. Skarbak otar nos rkawem, pukn trzonkiem kilofa w burt furgonetki. - Wiem, e powinienem panu powiedzie, ale nie mogem - krzycza Kemal. - Nie kami. Birk Larsen kiwn gow. Spojrza na Skarbaka. - Daj mi jego telefon - powiedzia. - Theis... - zacz Skarbak. - Dzwo do niej - rozkaza Birk Larsen, podajc Kemalowi komrk. Ten stan przy furgonetce, opar si o ni plecami, sztywny, obolay i przeraony.

- No ju! - rozkaza Birk Larsen. - Dzwo do dziewczyny. Rahman Al-Kemal wciska klawisze drcymi palcami. Gdy tylko si dowiedziaa, ruszya wasnym wozem. Teraz jechaa ulic, suchajc radia. - Mamy moliwe porwanie - mwia centrala. - Poszukiwany pojazd o numerze rejestracyjnym PM 92 010. To czerwony dostawczak firmy Birk Larsen. Przeprowadzki. Wyjecha z garau okoo osiemnastej. Meyer kompletowa ekip. Ona lubia by sama, zbiera myli. - Theis Birk Larsen ma metr dziewidziesit wzrostu. Wiek z wygldu czterdzieci pi lat. Naley zachowa ostrono. Moe by agresywny. Zatrzyma niezwocznie. Lund wstawia telefon do uchwytu i zadzwonia do Meyera. - Co wiesz? - Gdzie ty jeste, do cholery? Nie moesz tak sobie wychodzi i mnie zostawia. - A jednak wyszam. - Mamy negocjatora od porwa. - To nie jest porwanie, Meyer. On chce go zabi. Co wiesz? - Znalelimy samochd Kemala w pobliu jego domu. S lady walki. Birk Larsen wzi furgonetk. Jechaa do Vesterbro. To by teren Birk Larsena. Pewnie... - Adresy - powiedziaa. - Daj mi adresy. - Gdzie jeste, do cholery? - Adresy! Westchn. - Sprawdzilimy gara i magazyn obok. Problem w tym, e on ma pakamery w caym miecie. - Nie ma magazynu w Teglholmen? Na poudnie od Vesterbro rozciga si wielki park przemysowy. Spord odludnych terenw ten lea najbliej domu Birk Larsena. Usyszaa szelest wertowanych kartek. - Ma, ale nie uywa go od p roku. - Co mwi Pernille? - cignem j tu. W ogle si do mnie nie odzywa. - Spytaj jego kompana Skarbaka. Gdyby Theis mia wzi kogo do pomocy, to jego. - Tak - odpar Meyer. - Ja te kojarz to i owo. Skarbaka nie ma w domu. Obaj maj

wyczone komrki. - Cholera. - Uywa karty kredytowej na stacji na Enghavevej jakie ptorej godziny temu. To w Vesterbro, trzy ulice od jego mieszkania. Lund zjechaa na prawy pas. Zbliaa si do skrtu na Vesterbro, przy centrum handlowym Fisketorvet. Zbiegao si tutaj kilka ulic. Moga si skierowa w dowolny punkt miasta. - Czekaj - poleci. - Dobra. Mamy rozmow z komrki Kemala, namierzon na P. Knudsens Gade. Spojrz na map... Ona wiedziaa, gdzie to jest. - Jedzie na poudniowy wschd, do Valby. - Nie. Nie jedzie. Sprawdziam adres w Valby. - Na mio bosk, Lund. Moe wjeda na autostrad. A Avedore? Maj tam magazyn. Wjechaa w strumie samochodw. - Uyby wasnego magazynu? - Mnie si skoczyy pomysy. Ty jakie masz? - Birk Larsen nie jest gupi. Wie, e mamy list magazynw. - Tak! - krzykn Meyer. - I nie mamy nic poza tym. Wymyl co, dobra? Bo ja, kurna, nie daj rady. - Skd bya rozmowa? - P. Knudsens Gade. - Zajrz tam. Powiedz onie, e lepiej, eby zacza z tob rozmawia, jeli chce jeszcze zobaczy ma. - Tak. Do P. Knudsens Gade miaa pi minut drogi. Bya to szeroka, dwujezdniowa dro ga obsadzona nagimi drzewami, biegnca rwnolegle do autostrady. Domy i biura. Jasno owietlone. adne miejsce zbrodni. Birk Larsen zerkn na zegarek. Kemal wci wybiera numer. Ani razu si nie poczy. Siad w otwartych drzwiach furgonetki i wciska guziki - bezskutecznie. - Musiaem tej dziewczynie pomc - mwi w rosncej desperacji. - To byo aranowane maestwo. Rozumiecie? Wiecie, co to znaczy?

Vagn Skarbak opar si cian. Oczy mia zamknite i wyglda na znudzonego. - Nie mogem nikomu powiedzie. Gdyby znaleli j rodzice, znowu by jej zrobili krzywd. - Kemal si zawaha. - Moe nawet by j zabili. - I? - Birk Larsen koysa motem jak wahadem w zegarze zwalniajcym do zera. - Baem si, e j wyledz. Ucieka z domu. Skarbak otworzy oczy, spojrza na niego i rzek: - Gadasz jak czowiek, ktry kopie sobie wasny grb. - Dlaczego nie oddzwonia? - spyta Birk Larsen. - Nie wiem! Skd mam wiedzie? Nanna przysza odda mi ksiki. Wtedy widziaem j po raz ostatni... - Powiedziaem, eby si zamkn - wrzasn Skarbak, a potem waln go na odlew w gow. - Nie ma adnej dziewczyny - powiedzia Birk Larsen. - Kamiesz. - Nie! Zostawiem jej wiadomo. Oddzwoni za chwil. - Dug chwil - jkn Skarbak. Nagle telefon zadzwoni. Kemal spojrza nerwowo na wywietlacz. Leyla. Numer. Odebra, wsta, pokaza im. Birk Larsen podszed do niego, wzi komrk. Odebra. Gos. Poda telefon Kemalowi. Wcisn gonomwicy. Suchali we trzech. - Leyla? Mwi Rama. - Rama? - Wydawaa si pica. - To ty? - Nie bj si - powiedzia. - Wszystko bdzie dobrze. - Odchrzkn. - Bardzo potrzebuj twojej pomocy. Musisz powiedzie, co si stao w pitek, jak do mnie przysza. W suchawce zapada cisza. - Halo? - powiedzia. - Skd dzwonisz? - Niewane. Pamitasz dziewczyn, ktr widziaa? Dziewczyn z mojej szkoy? Jest tu ze mn jej ojciec. Powiedz mu, co si wtedy stao. To wane. Powiedz mu, e przyniosa mi ksiki... - Nie mw jej, co ma mwi, kretynie! - wrzasn Skarbak. Dziewczyna przesza na arabski. Kemal te. - Hej! Hej! Bin Laden! - krzycza Skarbak. - To Dania. Mw po dusku. Jasne? Birk Larsen chwyci telefon, przyoy do ucha.

- Halo! - odezwa si. - Halo? Spojrza na telefon - rozmowa zostaa zakoczona. Przenis wzrok na Kemala, jego oczy byskay zowrogo w pmroku. Jedna chwila. Jedna decyzja. Nauczyciel pobieg za drzwi furgonetki. Skarbak krzykn i pogna za nim. Opierajc si rk o czerwon blach, Kemal trzasn nimi w twarz Vagna, chwyci trzonek kilofa i waln nim mocno w klatk piersiow Birk Larsena, gdy wielkolud podbieg do niego. Bieg po swoje ycie. Dysza. Przeraone gobie trzepotay skrzydami. Poczu, e co podrywa mu nogi. Lea na ziemi, pier unosia si ciko. Nad nim w bladym fluorescencyjnym wietle Birk Larsen robi zamach motem. Obuch pyn powoli idealnym ukiem. Siedziaa naprzeciwko Meyera w sabym wietle biura. - Pernille - powiedzia. - Musi nam pani pomc. Kemal nie zabi pastwa crki. Nie mia z tym nic wsplnego. Theis go porwa. Rozumie pani...? - Nie - krzykna. - Nie rozumiem! Najpierw to by ten chopak, Schandorff. Potem nauczyciel. Nie rozumiem! - Jeli Theis zrobi krzywd Kemalowi, pjdzie do wizienia. Rozumie to pani? Milczaa przez chwil. - Theis by go nie skrzywdzi. - Naprawd? Meyer wzi z biurka plik zdj. Zakrwawione ciao w Christianii. - Dwadziecia lat temu zamordowano handlarza narkotykw. Spojrzaa na ponure fotografie, nawet nie drgna. - Uwaano, e to robota Theisa. Domylam si, e mniej wicej w tym czasie si poznalicie. Nic pani nie podejrzewaa...? - Wszyscy si z wiekiem zmieniamy. Za modu bylimy inni. Wpatrywaa si w Meyera. - Pan nie? - Moe. Teraz jednak jest problem. On popenia wielki bd. Wzia do rki zdjcia, spojrzaa na nie, obrcia. - Ju mwiam. On by tego nie zrobi.

- Zawsze sdziem, e to Vagn dostarcza alibi. - Pieprz si pan. - Vagn jest z nim. Nie wywin si z tego. - Pochyli si do przodu. - Niech mi pani pomoe. Niech pani pomoe Theisowi. - On by tego nie zrobi - powtrzya bardzo powoli. Zza okna dobieg dwik syren. Radiowozy ruszay w noc. - Wiem, e stracilicie crk. Ale Kemal jest niewinny. Jego ona spodziewa si dziecka. To dobry czowiek. Prosz nie pogarsza sytuacji. Musi mi pani pomc. Musz wiedzie, gdzie jest Theis. Obserwowa j. Cisza. - Moemy tu siedzie ca noc - podj. - Ja mam czasu w brd. A pani? Zgromia go wzrokiem. Nienawidz ci, nawet jak starasz si im pomc, pomyla. - Per... - Jest taki jeden magazyn. Opuszczony. Theis rzadko z niego korzysta. - Jaki to adres? - Nie pamitam. To a na Teglholmen. Gdzie tam. Lund jedzia w t i z powrotem i patrzya, patrzya. Wreszcie w ciemnociach na samym kocu drogi dojrzaa czerwony szyld, prawie niewidoczny zza potu. Birk Larsen. Przeprowadzki. Zadzwoni telefon. - Jedziemy do Teglholmen - odezwa si Meyer. - On gdzie tam jest. Wezwaem te grup szybkiego reagowania. - Ja ju tu jestem - odpara. - Co? - Birk Larsen ma gara na terenie przemysowym. wiata si tam pal. Podaa mu namiary. - Jedzie ze mn Pernille - podj Meyer. - Bdziemy na miejscu za dwie minuty. Czekaj na nas. Lund? Lund? Wsadzia telefon do kieszeni, wysiada z wozu i powiecia latark na bram. Otwarta. Wesza. Zimna, ciemna noc. Cienka warstwa chmur. Pksiyc. Zero wiatru. adnych

dwikw, adnych oznak ycia. Tylko wiata w caym budynku. Boczne drzwi pokryte graffiti. Otwarte. Wesza, wiecc latark. Krtki korytarz. wiato na kocu. Krzyk mczyzny. Wyrany i gony, peny udrki i strachu. Lund ruszya biegiem. Nie chcia go zabi. Jeszcze nie. Chcia usysze. Teraz ju nie trzyma mota, tylko trzonek kilofa Skarbaka. I uderza nim w brzuch Kemala, jego klatk piersiow i koczyny. Na pododze bya krew. Jedno z ramion Kemala wisiao dziwnie, zamane w okciu. Birk Larsen znowu wzi zamach, waln go w t ciemn, przystojn twarz. Kolejny krzyk i ani sowa. - Theis - odezwa si Skarbak. Sta, przestpujc z nogi na nog, nic nie robi, tylko patrzy i pomrukiwa. Birk Larsen obszed krwawy stos na pododze, mylc, w co by go teraz uderzy. Kopn Kemala w gow. - Dobra, Theis - powiedzia Skarbak. Kolejny cios drewnianym czonkiem, kolejny krzyk. - Theis, na Boga! On ma ju do. Moe... Birk Larsen spojrza na niego strasznym wzrokiem, z twarz zacit, zwierzc, przeraajc. - Moe co? - Moe mwi prawd. Birk Larsen zakl, znowu zamachn si trzonkiem, uderzy Kemala w ebra. Poszed po mot. - Theis! - baga Skarbak. Gos z ciemnoci. - Theis Birk Larsen! Tu Sarah Lund. Skarbak zebra si na odwag, stan midzy Birk Larsenem a mczyzn. - Daj spokj - powiedzia. - Skoczylimy. - Uciekaj, Vagn! - rykn wielkolud i jedn wielk rk cisn go jak szmacian laleczk. Skarbak uderzy o bok furgonetki. Mot si podnis, popieci kark Skarbaka, cofn si na chwil. I nagle Vagn Skarbak znikn. Rka chwycia Kemala za zakrwawion szyj i dwigna go z ziemi.

- Do gry! - rozkaza Birk Larsen. - Do gry! Na kolana. Tak jak w telewizji. W nagraniach egzekucji. Mczyni z zawizanymi oczami, gdzie w dalekich krajach. Czekajcy na mier. - Theis! - krzyk stawa si goniejszy, wyszy, zblia si. - Przesta! Przesta! Ale nim miotaa gorczka i gniew. Zawsze mia problem z wyciszeniem. Sysza j, jak biegnie po cementowej pododze. Spojrza. W ostrym fluorescencyjnym wietle zobaczy niebieskie dinsy i ten czarno-biay sweter. - Kemal jest niewinny! - krzykna. - Posuchaj mnie. On nie ma z tym nic wsplnego. Nauczyciel dygota na czworakach, krew z ust kapaa na ziemi. Birk Larsen kopn go mocno w ebra, chwyci za wosy. - Powiedziaem: wstawaj - warkn i spojrza w posiniaczon i krwawic twarz. Motem musn go po karku. Jeden cios. Wymierzony klczcemu mczynie. Sprawiedliwo. - Wstawaj! - wrzasn. W wietle reflektorw furgonetki na cian paday cienie postaci. To byo waciwe miejsce, waciwa pozycja. Tu i teraz bl si skoczy. Od wejcia pdzia kolejna posta. - Theis! Od to! On tego nie zrobi. Gadatliwy, wyupiastooki gliniarz o wielkich uszach. Mot. Jeden dugi, silny zamach. Usysza szczk zamka pistoletu, zobaczy ktem oka, e gliniarz o nazwisku Meyer mierzy teraz do niego, gotw do akcji. Strza. W pustym magazynie zabrzmia jak pknicie balonu. Birk Larsen zamruga powiekami, zawaha si. Pogubi. I trzecia posta. Powy paszcz. Dugie wosy. I twarz, ta droga twarz. Pernille stana obok nich, wpatrujc si w niego z otwartymi ustami. To ja, pomyla Birk Larsen. Ten, o ktrego istnieniu wiedziaa, chocia nie miaa miaoci zapyta. To ja. Mot cofn si po raz ostatni. - Theis! - wrzasn Meyer, celujc w niego. - Posuchaj. Od to. Zastrzel ci, zanim go dotkniesz. Przysigam. Pernille mina ich, podesza prosto do Birk Larsena i krwawego stosu na brudnej pododze.

- Od to! - wrzeszcza gliniarz. - Nie rb nic gupiego. Zawaha si i to wystarczyo. Nim znowu by gotw, przybyli kolejni i teraz trzy czarne pistolety celoway w jego twarz. Jakby to go mogo powstrzyma... Ale bya te Pernille, o krok, jej blada, zbolaa twarz w ostrym wietle wietlwek. Pernille wpatrujca si w niego, jakby mwia: Wiedziaam, ale nie chciaam wiedzie. - Theis - powiedziaa. - Od to. Odoy. Rie Skovgaard i Morten Weber skoczyli prac z telefonami. Hartmann osobicie zadzwoni do jeszcze kilku osb. Porozmawia z szefostwem policji, a potem, dokadnie o smej, wszed na spotkanie. Zacz Knut Padde. - Musimy, niestety, uchwali wotum nieufnoci wobec Troelsa Hartmanna. Mog...? - Marnujemy czas - doda ze znueniem Henrik Bigum. - Wszyscy wiemy, do czego to zmierza. - Nie martw si, Henriku - odezwa si Hartmann. - Gosowanie nie bdzie konieczne. - Przykro mi, Troels. Bdzie. Podjlimy ju decyzj. - Jeli chcecie, wycofam si. Nie musicie gosowa. No chyba e... - umiechn si do Biguma -...nad tym, kto ma zaj moje miejsce. - Nie, Troels! - zaprotestowaa Elisabet Hedegaard. - Dlaczego? Po co to robi? Henrik mwi za siebie, zawsze... - Wycofanie si te wchodzi w gr - przyzna Bigum. - Jeli taki jest twj wybr. Wyj dugopis z marynarki. Poda go Hartmannowi. - Nie sprawdzae telefonu, Henrik? Nie masz wiadomoci na sekretarce? adnych wskazwek z biura Bremera? Nawet adnych newsw? Bigum rozemia si i pokrci gow. - Mylaem, e zachowasz odrobin godnoci. Rezygnuj i miejmy to za sob. Wanie rozmawiaem z wysoko postawionym funkcjonariuszem policji odpowiedzialnym za ledztwo w sprawie Birk Larsen - cign Hartmann. - Maj nowy dowd, ktry ostatecznie rozstrzyga o niewinnoci nauczyciela. Za kilka minut ten czowiek wystpi w telewizji. Jeli chcecie mnie wyrzuci za bronienie niewinnego czowieka, to wasze prawo. Jak to wpynie na szanse mojego nastpcy... - Powiedz co, Knud! - rykn Bigum. Padde siedzia z rozdziawionymi ustami, nie umiejc zdecydowa, po ktrej stronie

stan. - Moe powinnimy si zastanowi - rzek w kocu. - Jednak nie gosowa. Jeli to, co Troels mwi, jest prawd, musimy pozna fakty. - Fakty! - Bigum wpad we wcieko. - Fakty s takie, e Hartmann spieprzy spraw od pocztku do koca. Jeli si dacie nabra na takie chwy... Hartmann trzyma filiank kawy. Spojrza na ni. Kaza im czeka. - Myl - rzek - e wszyscy powinnimy si z tym przespa i wrci do rozmowy rano. Co to jest kilka godzin? Zgadzacie si? Dug cisz przerwao tylko przeklestwo Henrika Biguma, ktry wsta i wypad z sali. Elisabet Hedegaard cisna Hartmannowi rk, umiechna si do niego promiennie, przechylia si i wyszeptaa: - Dobra robota. Dziesi minut pniej Troels siedzia sam w swoim biurze, przed telewizorem. Wiadomo ju na pewno, e wzr osobowy Troelsa Hartmanna zosta oczyszczony z wszelkich podejrze - mwi prezenter. Reporter ciga Poula Bremera korytarzem ratusza, podsuwajc mu mikrofon pod nos. Ciesz si, e sprawa zakoczya si pomylnie dla Hartmanna - mwi Bremer bez przekonania. - Ale widzielicie, jak on si zachowywa. Paraliowao go niezdecydowanie. Przecie Troels Hartmann nie nadaje si na burmistrza. Nie sprosta temu zadaniu. Wszed Weber, cho raz promiennie umiechnity. - Dzwoni tumy ludzi, Troels. Prasa bardzo by chciaa z tob rozmawia. Wszyscy si ciesz z takiego rozwoju wydarze. Tu za nim wesza Skovgaard. - Nawet w parlamencie - dodaa. - Ludzie lubi zwycizcw. Na ekranie pojawia si Kirsten Eller, zadowolona, przed swoim biurem. To cudowna chwila - powiedziaa. - Dowodzi, e Troels Hartmann jest godn zaufania alternatyw dla Bremera. Dlatego wanie od pocztku pokadamy w nim wiar. Hartmann odrzuci gow do tyu i rozemia si gono. Potem wyczy telewizor. - Prasa... - zacza Skovgaard. - Nie chc z nimi teraz rozmawia. Dopiero jutro. Wydaj owiadczenie, e ciesz si, e sprawiedliwoci stao si zado. Morten? Weber sign po notatnik. - Nasilamy kampani plakatow. Skupiamy si na polityce integracji. Dopilnuj, eby

wspomina o wzorach osobowych. Jakim s sukcesem. Och... Sign po paszcz. - Chc zwoa jutro kolejne spotkanie komitetu. Teraz do nikogo nie dzwocie. Powiadomcie ich dopiero rano. Kademu, kto by tu dzisiaj, przekacie, e ma si stawi. - Krtki termin. - Oni te nie dali mi duszego. Weber odszed powoli. Troels Hartmann poda Rie Skovgaard jej paszcz. Dawno nie wygldaa na tak szczliw. I tak piknie, cho jednoczenie zna byo po niej zmczenie. Wszystkich zmusza do zbyt wielkiego wysiku. - Jestem godny - powiedzia. - I musimy pogada. Theis Birk Larsen siedzia w pokoju z dwoma mundurowymi, ktrzy przegldali dokumenty. Lund i Pernille przygldali mu si zza szyby. - Co teraz bdzie? - Postawimy mu zarzut - odrzeka Lund. - Dokd trafi? - Do aresztu. Mundurowi kiwnli na wielkoluda w czarnej kurtce. On wsta, wyszed z nimi. - Kiedy bdzie mg wrci do domu? Lund nie odpowiedziaa. - Mamy dwch synw. Kiedy on wrci do domu? - To zaley od zarzutu. - Pjdzie do wizienia? Lund wzruszya ramionami. - To wszystko pani wina, Lund. Gdyby nie pani... - Przepraszam. - Przepraszam? - Zamwi samochd, eby odwiz pani do domu. Kto si z pani skontaktuje po rozprawie. - To wszystko? - Pernille... - Zastanowia si, czy warto to mwi. Czy to cokolwiek zmieni. - Nie jestemy wyjtkowi. Jestemy tacy sami jak pani. Jeli kto nas okamuje, mylimy o nim le. Nie wiemy, czy robi to ze susznych pobudek, czy z niesusznych. My tylko wiemy... e kamie.

Pernille Birk Larsen staa w jednym z pokojw Komendy Gwnej Policji sztywna z wciekoci. - Myli pani, e ja w tej chwili kami? - Myl, e jeszcze mnstwa rzeczy nie wiemy. Czekaa. - wietnie - warkna Pernille i wysza. Meyer przeglda przy biurku ostatnie dokumenty. - Muzumanka zoya zeznanie. - Wyglda jak zmczony uczniak w tej zapinanej na zamek kamizelce i T-shircie w paski. - Potwierdzia alibi Kemala. Powiedziaa, e to jej bluzk znalelimy. Rozmawiaem z Kemalem. Suchaa jednym uchem. Wpatrywaa si w zdjcia na cianie. Samochd. Kana. Las Zielonowitkowy. - Lekarze mwi, e wyzdrowieje - doda Meyer. - On nie chce skada skargi. - To nie zaley od niego. - Moesz tak wicej nie robi, Lund? - Jak? - e znikasz bez sowa. - Birk Larsen bdzie oskarony o bezprawne pozbawienie wolnoci i cikie uszkodzenie ciaa. Na pocztek. Meyer zapali papierosa, wypuci dym w sufit. - Zrobilimy, co trzeba - upieraa si Lund. - Nic nie zrobilimy. Ojciec ofiary idzie do wizienia. Kemal jest w szpitalu. Jezu... Pukanie do drzwi. Svendsen. Wyglda na zadowolonego z siebie. - Buchard chce si z wami spotka jutro rano. - Dziki za ledzenie Birk Larsena - zawoaa za nim Lund. - Jak prosiam. Svendsen zgromi j wzrokiem. - Jeli skadasz za duo prb, Lund, realizujemy je w porzdku alfabetycznym. Rozmawiaam ju o tym z szefem. On si wyraa jasno na ten temat. - W jakiej sprawie chce nas widzie? - spyta Meyer. Svendsen si rozemia. - Komendant rozerwie go dzisiaj na kawaki. Pewnie chce si z wami podzieli swoim blem. Dobrej nocy, pijcie sodko. Zamkn za sob drzwi. Meyer siedzia wstrznity i zmartwiony. u gum, a jego wielkie uszy poruszay si

w przd i w ty. W kadym innym momencie wygldaoby to zabawnie. Lund dalej patrzya na zdjcia na cianie. - Nie bior za to odpowiedzialnoci - powiedzia Meyer. - Wsta i sign po kurtk. Odmawiam. Cieszya si, e poszed. Samej byo atwiej. Wrcia do zdj. Nanna Birk Larsen. Miaa dziewitnacie lat, cho spokojnie mogaby uchodzi za dwudziestodwu - czy dwudziestotrzylatk. Krcone blond wosy. adnie umalowana. Swobodnie, pewnie umiecha si do obiektywu. Zupenie nie jak nastolatka. Nadal nie znali tej dziewczyny. Co im umykao. Lund posza po swoje rzeczy, mrukna dobranoc i wysza na korytarz. Usyszaa za sob kroki. Meyer. Bieg zdyszany, z bdnym wzrokiem. - Lund... - zacz. - Tak mi przykro... - Co si stao? - By wypadek.

PONIEDZIAEK 10 LISTOPADA Spaa na krzele przy szpitalnym ku. Bengt mia opatrunek na gowie, kroplwk w prawej rce i gips na lewej. Nie obudzi si. Nawet kiedy pochylia si nad nim nisko i wyszeptaa jego imi. Poranne wiato zaczo si sczy przez zakurzone okna. Lund si rozejrzaa. Przynieli tu troch rzeczy, ktre mia ze sob w samochodzie w chwili wypadku. Gdy rozbi si w drodze na most do Malm. Paszcz. Szalik i sweter. Czarna aktwka. Wystawao z niej kilka dokumentw. Miay policyjne pieczcie. Lund zerkna na Bengta. Cigle spa. Zacza przeglda dokumenty. Akta byy grube, pene oficjalnych raportw. Sekcje zwok i szczegy zbrodni. Zdjcia i materiay kryminalistyczne. Siada, rozoya je przed sob na pododze, przegldaa jeden po drugim. Skupiona przerwaa dopiero, gdy si odezwa. - Masz racj - powiedzia Bengt zbolaym, ochrypym gosem. - Robi to ju wczeniej. Lund przesuna dokumenty, wstaa i podesza do niego. - Jak si czujesz? Nie odpowiedzia. - Podobno masz wstrznienie mzgu i zaman rk. Samochd nadaje si do kasacji. Miae szczcie. - Szczcie? - Tak, szczcie. Nie spae ca dob. - Tak si na ciebie wkurzyem. Nic nie powiedziaa. - Postanowiem jecha do domu. Miaem do. Jezu... Lund zastanawiaa si, czy si rozpacze. Czua, jak szczypi j oczy. Odpyna gdzie mylami. - Nie wiem, czemu taka jestem - powiedziaa agodnie. - Przepraszam. Nie radz

sobie. Czasami... Rka Bengta wysuna si i chwycia jej do. Palce si sploty. Ciepo. Blisko. - Czytaem akta. To nie bya zbrodnia z namitnoci. To nie byo nic typowego. - Porozmawiamy o tym pniej - powiedziaa i zastanowia si, czy mwi szczerze. - Moe on ma co na ksztat metody - cign Bengt z zamknitymi oczami. - Szukalimy jej. Nie znalelimy w archiwum adnej zbrodni, ktra by przypominaa t. - To nie znaczy, e takiej nie ma. Wrzuci Nann do wody. Widziaa, jakiej. Na pustkowiu. Z dala od ludzi. Pewnie jest wicej rzeczy, o ktrych nie wiesz. - Pniej, Bengt. - Nie. - W jego gosie usyszaa zo, oczy mia otwarte i byszczce. - Nie pniej. Ty nie znasz znaczenia tego sowa. Suchaj mnie. Nakrca go to, e tylko on i dziewczyna wiedz, jak i gdzie to si skoczy. Dla niego to jest intymno. Jak romans. - Pniej - powtrzya i wczya telewizor. Ogldali razem wiadomoci. Buchard wyda owiadczenie oczyszczajce Kemala. Wyjani, e zosta on podejrzanym na skutek fatalnego zbiegu okolicznoci. Ani sowa o wprowadzaniu policji w bd. Tak to bywa. Albo kto jest bohaterem, albo otrem. adnych szaroci, adnych stadiw porednich. Nie w oczach mediw. Podzia czarno-biay. I aden inny. To samo w polityce, pomylaa, ogldajc powtrk ze sprzeczki Hartmanna i Bremera w trakcie wczeniejszej debaty. W ich sowach, gestach, minach nic si nie zmienio. Ale wczeniej wydawao si, e to Bremer ma przewag. Jego poczucie wyszoci byo oczywiste, podobnie jak cie zwycistwa w oczach. Teraz ten sam wywiad mia inny, przeciwny wydwik. Bremer kreujcy si na ma stanu wydawa si sztuczny. Nierozwano i pozornie nierozsdna obrona nauczyciela w wydaniu Hartmanna wygldaa na odwan i dalekowzroczn. O rnicy zdecydowa kontekst. Ale by zrozumie kontekst, czowiek potrzebowa faktw, punktw odniesienia, dziki ktrym mg zaj stanowisko. Tego wszystkiego brakowao w sprawie Birk Larsen. - Lekarze mwi, e mog wyj jeszcze dzisiaj. - Bengt wyczy wiadomoci. - Porozmawiam z matk. Moemy si wprowadzi do niej. - Do masz kopotw. Wracam do Szwecji. Poczua przypyw... paniki? - Dlaczego? - spytaa.

- Jeste zajta. Mamy w domu robotnikw. Twoja matka uzna, e to dziwne. Zamkn na chwil oczy. Patrzya na siniaki na jego twarzy. Zastanawiaa si, kiedy zejd. - To nic zego si pomyli - powiedzia. - Chcesz troch wody? Wstaa. Wycign rk, eby j zatrzyma. - Nie martw si. Znajdziecie go. Cierpliwoci. Lund siada na skraju ka. - A jeli nie znajdziemy? - Znajdziecie. - Jestemy w lepym zauku. Nie mam ju adnych pomysw. - A powinna mie. Szukaj. Co wiesz na pewno? - Nic. - Przesta, Sarah. Wiesz, e to nieprawda. - Dobra. W pitek trzydziestego pierwszego padziernika Nanna Birk Larsen idzie na imprez do swojego liceum. Wczeniej tego samego dnia kierowca dostarcza do szkoy materiay wyborcze Troelsa Hartmanna. Lund wstaa, zacza chodzi po pokoju, prbujc to wszystko sobie poukada. - Kierowca le si czuje. Gubi kluczyki do samochodu i jedzie do szpitala. Okoo dwudziestej pierwszej trzydzieci Nanna wychodzi z imprezy i odjeda na swoim rowerze. Kto znajduje kluczyki i jedzie za ni. - Czekaj, czekaj - przerwa jej Bengt. - Zaraz. To nie moe by spontaniczne. Nie moe by tak, e on si natkn na kluczyki i popeni zbrodni. Potrzsna gow. - Ale tak jest. - On nie dziaa pod wpywem impulsu. Planuje swoje dziaania, a potem zaciera lady. - Bengt! Samochd sta pod szko. Nikt nie mg wiedzie, e kierowca si pochoruje. - To nie pasuje do profilu, ktry stworzyem. - A jeli twj profil jest bdny? Wiem, e starasz si pomc, ale... jeli wszystko jest bdne? I nasze spojrzenie, i pomys, e jest jaki wzorzec. Jaka logika. Wzia sobie wody. - Dziewitnastolatk porwano, uwiziono i wielokrotnie zgwacono. Straszliwie. Zwykle jest jaka logika. Ale to...

- Zapomnij, co wiesz. Zapomnij wszystko, co ci powiedziaem. Wr do pocztku. Potem cofnij si jeszcze gbiej. Jest w tym metoda, Sarah. Sposb dziaania, ktry on sobie ustali. Czekaa. - Noyczki, mydo, rytua... - Pokrci gow. - Nie wierz, e Nanna bya pierwsza. Cofnij si gbiej. A co znajdziesz. - Gbiej - wyszeptaa Lund. Zobaczya jeszcze raz Kalvebod Falled przy Lesie Zielonowitkowym. Czarny ksztat wyaniajcy si z wody. Wgorz przemykajcy po nagich nogach martwej dziewczyny. Te wydarzenia zdecydoway o wszystkim, co nastpio pniej. Wydarzenia zamiy jej umys. Delikatnie pocaowaa go w policzek, omijajc siniaki, i rzuciwszy krtkie dzikuj, wysza. Czarny ford sta w garau uytkowanym przez technikw, w podziemiach kwatery gwnej. Prowadzia do niego rampa wychodzca na podwrko przy areszcie, w ktrym przebywa obecnie Theis Birk Larsen. Teraz, po wyschniciu, samochd wydawa si bardziej brudny. By poplamiony botem i oblepiony limi. Wszystkie drzwi mia otwarte i sta wysoko na podnoniku. Technik da jej aktualne raporty, a Lund wczya wielkie wietlwki otaczajce samochd. Wszdzie poprzyklejano ponumerowane oznaczenia, na oknach, na drzwiach, na panelu podogowym. Zerkna do dokumentw. Nic nowego. Lund zdja kurtk, obesza z dyurnym pojazd. Smutny kredowy obrys zaznacza w baganiku miejsce uoenia ciaa. Lund miaa wraenie, e patrzy na niego po raz tysiczny. Woya jednorazowe rkawiczki, siada na fotelu kierowcy, na fotelu pasaera. Sprawdzia lusterka, schowek na rkawiczki i schowki w drzwiach. Przesiada si na ty i zrobia to samo. Mczyzna, ktry zosta na zewntrz, przyglda si jej znudzony. Poprosia go, by podnis samochd, obejrzaa podwozie. Boto i patyki z kanau. Nic wicej. - Jak mwiem - powiedzia dyurny - nic w nim nie ma. Wyj ze rodka wszystko. Woda dokonaa reszty. Dopi kaw, wrzuci kubek do mietnika.

- Szukaem ca noc. Marnujesz czas. Nic nowego tu nie ma. Wrcia do dokumentacji. - Obiecaem onie, e przypomn jej dzisiaj, jak wygldam - zamia si mczyzna, wkadajc kurtk. - Mam szanse? Lund trzymaa przed sob raport technika. - Tu jest napisane, e w baku znajdoway si pidziesit dwa litry paliwa. Jestecie pewni? Westchn. - Tak. Do pena brakowao piciu czy szeciu litrw. - Jeste pewien? - Jestem pewien. Wycz wiata, jak skoczysz. Cze. - Jeste pewien? - krzykna jeszcze. - Ile razy...? - To wane. Moge si pomyli? Samochd by w wodzie... - Nie, nie mogem. Sprawdzilimy ten wz tysic razy. Do pena brakowao piciu, szeciu litrw. W czym problem? Co zrobilimy le? - Nie powiedziaam, e co zrobilicie le. - Machna mu dokumentem z Ratusza. Zgodnie z rejestrem poprzednio tankowano go tydzie wczeniej. W takim wypadku bak powinien by prawie pusty. Podszed i zerkn do dokumentu. - Och, przepraszam. Powinnimy... - Wic kto go zatankowa? - zastanowia si Lund. Pogoda bya soneczna, ale na niebie zbieray si szare chmury. Meyer czeka na ni na podwrku przed Laboratorium Kryminalistycznym. Mia na sobie lnic skrzan kurtk, ktrej nigdy wczeniej nie widziaa, i modne okulary przeciwsoneczne. Super, pomylaa. Pasowa do wydziau narkotykowego, rabunkw albo zorganizowanej przestpczoci. Do zabjstw nie. Przej si. To zawsze by bd. - Jak si czuje Bengt? - spyta, podajc jej kubek kawy. - Co? - Jak...? - Tak. - A ty? - Musimy poszuka modych kobiet, ktre znikny w cigu ostatnich dziesiciu lat. - Bo?

- W miecie. W caym kraju. Sprawdzi, czy co je czy z Kalvebod Falled. Albo z jakimikolwiek miejscem w Vestamager. Meyer zdj ciemne okulary i przyjrza si jej. - Jak si czuje Bengt? A ty? - Ju mwiam. - Nie, nie mwia. - Bengt dobrze. Moemy si zabra do pracy? W gwnym gmachu centrali policji, nieopodal sdu zorganizowano pokj przeznaczony do spotka z adwokatami. Kobieta nazywaa si Lis Gamborg. Birk Larsen spojrza na jej elegancki kostium, naszyjnik z pere, nieskalanie porzdne wosy i zastanowi si, jak za to zapaci. Sam by w niebieskim kombinezonie wiziennym, nieogolony, brudny, godny. - Prosz usi. Stranik sta i patrzy, z broni przy pasie. Za zakratowanymi oknami byo pogodnie. - Sd przydzieli panu adwokata w mojej osobie. Dzisiaj jest duy ruch. Rozprawa na pewno nie odbdzie si w cigu kilku najbliszych godzin. Siedzia, krcc mynka kciukami, prawie jej nie suchajc. Dwadziecia lat temu, po lubie z Pernille, Birk Larsen obieca sobie, e ju nigdy nie znajdzie si w takiej sytuacji. Co prawda nie rozmawia o tym z Pernille. To bya cz ich milczcej umowy. Mia by innym czowiekiem. Koniec konfliktw z prawem. Koniec z randkami odwoanymi z powodw, ktrych nigdy jej nie ujawnia. Koniec z wciekoci i determinacj, by zaznaczy swoj obecno w wiecie, wasn si i w razie potrzeby piciami. Potem pojawia si rodzina i Theis prbowa zapomnie, kim kiedy by. Dawny mody Theis. Oprych Theis. Theis bandzior, ktrego nigdy ju nie bdzie. - Niemniej jednak - podja - to daje nam czas, by porozmawia o paskiej sprawie. - O czym tu rozmawia? - Prokurator postawi panu zarzut usiowania zabjstwa, bezprawnego pozbawienia wolnoci i spowodowania cikich uszkodze ciaa. Birk Larsen zamkn oczy. Musia co powiedzie. Musia zapyta. - Jak nauczyciel? Cigle patrzya na niego jak na ciekawy okaz. Jakby siedzia w zoo, zamknity w klatce.

- Wyzdrowieje. Mwi, e nie wniesie skargi. Spojrza na ni. - To nie wystarczy. Nie zostanie pan oczyszczony z zarzutw. Nie przy zarzutach tej rangi. - Policja nam powiedziaa, e to on. Gazety mwiy, e to on. Nikt nic nie zrobi. Westchna gboko. - Sdzia moe uzna, e wystpuj pewne okolicznoci agodzce. - Przyznam si do winy. Niech mi pani tylko powie, co mam mwi. Ba si wypowiedzie nastpne zdanie, przeczuwajc odpowied. - Chc wrci do domu, do rodziny. Milczaa. - Musz wrci do domu. - Rozumiem. W tych okolicznociach pozostaje nam mie nadziej na pobaliwo sdu. Zoya smuke rce, pochylia si nad stoem, spojrzaa mu w twarz. - Bd si staraa przekona sdziego, e nie musi pan przebywa w areszcie. Przyzna si pan. Nie stawia pan oporu. Ma pan rodzin. Firm do prowadzenia... - Chciabym porozmawia z on. Adwokat pokrcia gow. - Musi pan zaczeka do rozprawy. Zwiesi gow. - Przykro mi - dodaa. - A paski przyjaciel? Vagn? - Vagn nie mia z tym nic wsplnego. Prbowa mnie powstrzyma. Niech go pani w to nie miesza. - Ju jest wmieszany. Postawiono mu zarzut wspudziau. - To nieprawda! - To lejszy zarzut. Jest na wolnoci. Nie sdz, eby... Czeka. - eby co? - eby poszed do wizienia. Chciaabym mc panu obieca to samo. Milcza. - Ma pan jakie pytania? - spytaa. Skoro nie odpowiedzia, adwokat spojrzaa na stranika. Cz procesu. Cz systemu, ktry kiedy ju omal go nie wchon. Theis Birk

Larsen wrci do brzucha bestii, ktrej nienawidzi i ktra nienawidzia jego. A wini za to mg tylko siebie. Pernille odbieraa telefony. Przyjechaa Lotte, eby pomc. Oczywicie wszystko si walio. Co chwil dzwoni jaki klient domagajcy si czego, i to natychmiast. - Nie mog tego teraz zrobi - powiedziaa do ostatniego. - Oddzwoni do pana, obiecuj. Lotte czekaa, a siostra odoy suchawk, po czym spytaa: - O co zostanie oskarony? Kolejny telefon. - Birk Larsen. Przeprowadzki. Prosz chwil zaczeka. Zakrya doni mikrofon. - Nie wiem. Moesz si troch zaj chopcami? - Jasne. Co Theis zrobi? Pernille wrcia do telefonu i przeprosia. Lotte czekaa zniecierpliwiona. - Zrobi co temu nauczycielowi, prawda? - To wszystko moja wina. Ja go naciskaam. Przesuna rk po niesfornych wosach. Wygldaa jak straszydo. Spojrzaa na zlecenia i zastanowia si, jak to wszystko funkcjonuje. Wszed jeden z ludzi i spyta o instrukcje. Pernille staraa si ze wszystkich si. Zadzwoni telefon. Odebraa Lotte. - Zrb najpierw to zlecenie w Osterbro - powiedziaa Pernille do pracownika. - Rb wszystko tak, jak Theis by zrobi. Spytaj Vagna. Patrzy na ni. - Gdzie jest Vagn? - spytaa. - Nie wiem. - Rb... - Machna rk. - Rb, jak uwaasz. Przepraszam... - Pernille? Lotte zaczekaa, a mczyzna wyjdzie. - Co? - Dzwonili z banku. Mwili, e musz z tob porozmawia. Buchard mia na sobie najlepsz koszul, wieo wyprasowan. Najlepszy garnitur. Strj na dywanik. Wanie wrci od komendanta. I cierpia.

W szarym wietle wpadajcym przez okno w pokoju Lund czyta poranne gazety. Wykrzywi usta, potrzsa gow. Mwi mnstwo, nie mwic ani sowa. Lund i Meyer siedzieli obok siebie, wiercc si niespokojnie, jak niegrzeczne dzieci odesane do dyrektora. Pierwszy odezwa si Meyer. - Zdajemy sobie spraw, e nie wszystko poszo dobrze. Buchard nic nie powiedzia, tylko pokaza im nagwek: Wzr osobowy Hartmanna oczyszczony z zarzutw. - Gdyby Kemal powiedzia nam prawd... - zacza Lund. Buchard uciszy j jednym znaczcym spojrzeniem. - Mwiem panu, e nasza wsppraca nie jest najlepsza - doda Meyer. - Nie ebym lubi zwala na kogo win... - Kemal kama! - powtrzya Lund. - Mia wiele okazji, eby si oczyci, i nie zrobi tego. Gdyby... - Ludzie widz to - warkn Buchard, machajc gazet. - Nie wasze wymwki. Przerwa na chwil. - Komendant chce, bym odsun was od sprawy. Niepotrzebny nam taki rozgos. W czasie kampanii wyborczej... to kopotliwe. A teraz ojciec tej dziewczyny zosta oskarony o usiowanie zabjstwa... - Kemal nie chce, eby stawiano mu zarzuty! - krzykn Meyer. - To nic nie znaczy? - To zaley od sdu, nie od niego. A wycie spieprzyli spraw. Wpatrywali si w podog. - Dajcie mi jeden dobry powd, ebym was nie wykopa ju teraz. - Tylko jeden? - spytaa Lund. - Mogabym ci da... - No to sucham. - Wiemy o sprawie wicej ni ktokolwiek inny. Wemiesz inny zesp, to przez tydzie bdzie si zapoznawa z dokumentacj. - Wolabym poczeka tydzie i mie to zrobione jak trzeba, ni ebycie mi znowu cigali komendanta na gow. - Wiemy wicej ni wczoraj. - Jestem umwiony w szkole - doda Meyer. - Tam pewnie wyjani par rzeczy. Ogarniemy to. Lund ma racj. Wemie pan kogo innego, to bdzie musia zaczyna od pocztku. Buchard zastanawia si przez dusz chwil.

- Jeli jutro ta sprawa dalej nie bdzie miaa rozwizania, to wylatujecie. Oboje. Wsta i ruszy do drzwi. - Trzymajcie si z daleka od Ratusza. I od Troelsa Hartmanna. Nie chc ju adnego gwna z tej strony. Jasne? - Jasne - burkn Meyer. Buchard wyszed. Lund mylaa, siedzc z rkoma skrzyowanymi na przedzie czarno-biaego swetra. Meyer wyszed na korytarz porozmawia z ekip dyurn. - Musimy zacz od pocztku - powiedzia. - Wrcie do szkoy. Pogadajcie ze wszystkimi. Pracownikami, sprztaczami. Wszystkimi. Lund przegldaa torebki dowodowe, szukajc jednej waciwej. - Pokacie zdjcie Nanny wszystkim takswkarzom - mwi Meyer. - Ju to robilimy - jkn Svendsen. Meyer odwrci si do niego. - Kademu kierowcy? Kadziusiekiemu w Kopenhadze? Nie? Tak sdziem. Sprawdcie, kto pracowa w pobliu domu Kemala. Dowiedzcie si, czy wzia stamtd takswk. Cokolwiek! Wrci do biura, narzekajc. - Jezu! Czy to musi by takie trudne? Przed Lund lea otwarty rejestr pojazdu z Ratusza. - Wylij zdjcie samochodu na wszystkie stacje benzynowe w miecie - powiedziaa. Spytaj, czy widzieli go wieczorem trzydziestego pierwszego padziernika. - Czemu? - Co pominlimy. Pokazaa mu rejestr. - Zgodnie z tym, co tu jest napisane, w samochodzie powinno zosta niewiele benzyny. Bak by prawie peny. Jeli pojecha na stacj benzynow... - Bdzie w nagraniach kamer. Tak. Wiem. Nie jestem gupi. - Dobrze! Zacznijmy od stacji w pobliu szkoy Nanny. - Lund. Gdyby ty jechaa kradzionym samochodem z porwan dziewczyn w baganiku, toby tankowaa? Moe w tym rejestrze jest bd. Kiwna gow. - No fakt, masz racj. Sprawd to u ochrony w Ratuszu. Meyer si zamia.

- No, wietny art! Syszaa, co Buchard powiedzia. Obetnie mi jaja, jeli si pojawi w okolicy. Wpatrywaa si w niego. Rce na biodrach. Jasne wielkie oczy. Wyczekujca, zawzita. - Nie patrz tak na mnie - poskary si Meyer. - Nie lubi tego. Nie ruszya si nawet o centymetr. - Nie jad do ratusza, Lund. I tyle. Rb, co chcesz. Ja nie jad. Wrci na korytarz. - Powiedziae jej ojcu, e dowiesz si, kto to zrobi, Meyer. Zatrzyma si, odwrci, popatrzy na ni gniewnie. - Czy to byo tylko takie gadanie? - Powiedziaem te onie, e utrzymam si w pracy co najmniej trzy tygodnie. Jak sdzisz, co waniejsze? Zacza co mwi. - Nie - przerwa. - Ani sowa. Znam odpowied. Naprawd. Nie musisz. Ci sami ludzie, te same pokoje. A jednak wszystko byo teraz inne. Zaczynao si spotkanie komitetu, ju bez tego napicia, ktre im towarzyszyo poprzedniego wieczoru. Wszyscy palili, artowali, zachowywali si tak, jakby nic si nie wydarzyo, a Knut Padde umiecha si najpromienniej ze wszystkich. Ju zdy zadzwoni do Rie Skovgaard. Zastanawia si, jakie s dostpne funkcje w komitecie. Promowa si zawzicie. Troels Hartmann siad u szczytu stou obok Elisabet Hedegaard. Reszta skubaa croissanty i paszteciki. On zosta przy filiance kawy. - Dzie dobry - zacz Hartmann i przebrn przez wszystkie grzecznociowe wstpy: podzikowa im za uwag, przeprosi za krtki termin powiadomienia. Bigum siad na drugim kocu stou, bezwadnie rozwalony na krzele, i prbowa si umiecha. - Dzisiejsze spotkanie nie zajmie nam duo czasu - rzek Hartmann. - Troels... Bigum. Jego umiech wyglda na jeszcze bardziej wymuszony. - Chciabym co powiedzie. Hartmann uda zaskoczonego. - Oczywicie, Henriku. Prosz bardzo. Bigum gboko wcign powietrze.

- Jestem ci winien przeprosiny. Za niefortunny zbieg okolicznoci. Nikt si nie odezwa. - To byo trudne dla nas wszystkich. Padde usadowi si obok Elisabet Hedegaard, ktra wpatrywaa si w Biguma z brod opart na doni. - Wszyscy, mam nadziej, zdajemy sobie spraw, e nasze nieporozumienia wypywaj z troski o dobro partii. - Henrik Bigum zerkn na Hartmanna. - Z niczego innego, Troels. To nic osobistego. Tak... Sztuczny miech. Prawa do wycignita na znak szacunku. - Chciabym, abymy zakopali topr wojenny i wrcili do pracy. - Dzikuj, Henriku - rzuci Hartmann lekkim tonem. - To... - Ale miae racj. Tak dalej by nie moe. Bigum skrca si na krzele. - Troels. Nie ma w tej chwili powodu, by si wycofywa. Elektorat i partia ci wspieraj. Kadziesz nacisk na wzory osobowe... - Tak, tak. - Hartmann przerwa mu skinieniem rki. - Nie martw si. Nie zamierzam si wycofywa. - Omit wzrokiem wszystkich po kolei, umiechn si skromnie. - Nie panikuj. Naszym wsplnym celem jest zmiana systemu tutaj, w Ratuszu, prawda? Kiwnli gow. Bigum z najwikszym zapaem. Hartmann postuka palcem w st. - Nie zdoamy tego zrobi, jeli bdziemy walczy midzy sob. Peen aprobaty pomruk. Hartmann gra pod publik. - Nie sysz was! - zamia si. - Mam racj? Tym razem zareagowali goniej. Henrik Bigum te si rozemia i powiedzia: - Masz racj, Troels. Masz racj w caej rozcigoci. Hartmann spojrza na niego ponad dugim lnicym stoem. - Wiem, Henriku. Daj ci wic ten sam wybr, ktry ty mi dae wczoraj. Umiech Biguma zamar. - Sucham? Wyraz twarzy Hartmanna znowu si zmieni. Tak wyglda, gdy stawia czoo Bremerowi. - Albo ustpisz, albo bdziemy nad tym gosowa.

Bigum potrzsn gow. - Co takiego? W sali zapada cisza. Hartmann nie wcign w to Webera, ktry nie znosi konfliktw. Rie Skovgaard w pewnym oddaleniu umiechaa si wyczekujco. Dzwonia od szstej rano. Wiedzieli doskonale, na czym Hartmann stoi. Bigum si wciek. - To jaki absurd. Pracuj dla tej partii od dwudziestu lat. Rwnie dugo jak ty, Troels. Dziaaem wycznie z troski o nasz interes. - Poszede do Bremera, Henriku. Zaproponowae mu ukad. Kocista, ascetyczna twarz wykadowcy spona rumiecem. - Chciaem zasign opinii. Nic poza tym. Nie wygramy cakowicie. Trzeba bdzie pj na niejeden kompromis... - Wic jak bdzie, Henriku? Rezygnacja czy gosowanie? Brigum przyjrza si wszystkim po kolei. Nikt nie patrzy mu w oczy. Nawet Padde. - Rozumiem. Wsta, opar si o st i spiorunowa Hartmanna wzrokiem. - Pierdol si, Troels. Nigdy nie bdziesz burmistrzem. Nie masz... nie masz... - Jaj? - podrzuci Hartmann. Rie Skovgaard otworzya drzwi, umiechajc si promiennie. - Wszyscy si pierdolcie - burkn Bigum i wyszed. Hartmann skrzyowa ramiona i siad na krzele. Wreszcie odezwa si Knud Padde: - C. To wszystko. Jako przewodniczcy udzielam gosu Troelsowi. Hartmann wzi dzbanek do kawy i dola sobie. - To dotyczy rwnie ciebie, Knud. Wychod. Padde rozemia si jak nerwowe dziecko. - O, daj spokj, Troels. Wiem, e daem ciaa. Ale ciko pracowaem na rzecz partii. Jestem lojalnym... Hartmann upi kawy. - Wylatujesz - powiedzia. I nic wicej. Nikt na niego nie patrzy. Nikt nie wydusi z siebie sowa. Skovgaard znowu otworzya drzwi, nadal si umiechajc. - Po to mnie tu cigne? - spyta Padde. - eby mnie upokorzy? - Knud - zawoaa Skovgaard, kykciami pukajc w drzwi. - Musimy zacz spotkanie.

Prosz... Zakl pod nosem - a Hartmann nigdy dotd nie sysza, eby mu si co takiego zdarzyo - i wyszed, szurajc nogami. - No dobrze - podj Hartmann pogodnie. - Bierzmy si do roboty. Umiecha si promiennie do zebranych przy stole. Teraz naleeli do niego. I do nikogo innego. - Elisabet. Przejmiesz po Knudzie prowadzenie spotkania. Zgadzasz si? Kiwna gow z umiechem. - A teraz chciabym wam przedstawi dwie osoby. Skovgaard wychylia si na korytarz. - Sanjay? Deepika? - zawoaa. - Moglibycie przyj? Mody mczyzna i moda kobieta. Azjaci. Elegancko ubrani, profesjonalni. Prosto z projektu wzorw osobowych. - Moe znacie Sanjaya i Deepik z modziewki - przedstawi ich Hartmann. Usidcie. Witamy. To dwjka naszych nowych czonkw komitetu. Zaczeka. Po chwili spyta: - S jakie pytania? Nie byo adnych. W poowie spotkania Hartmann wyszed poprosi o kserokopie. Morten Weber i Rie Skovgaard sprzeczali si przy kopiarce. - Nie powiedziaa mi, e idzie na noe - narzeka Weber. - Nie spodobaoby ci si to. - To nie jest dobry moment na wyrzucanie ludzi. - Oni si o to prosili, Morten - tumaczya Skovgaard. - Jak moemy pozwoli, eby taka podstpna mija jak Bigum siedzia midzy nami? - A Knud? - spyta Weber. - Co on zrobi poza tym, e zachowywa si jak zawsze? Ugina si na wietrze? - Knud wylecia dla przykadu - wtrci si Hartmann. Weber rozdziawi usta w udawanych zdumieniu. - Dla przykadu? Co ja sysz z ust witego Troelsa? Od kiedy to dobywasz sztyletu noc? - Odkd chc pokona Poula Bremera. Nie ma ich. I koniec. Rzuci kilka papierw na kopiark. - Poprosz o ksero i kawy.

- Sam sobie we t cholern kaw! Bigum tak tego nie zostawi. Narobi ci smrodu w partii. - Posuchaj, Morten. Za dugo bylimy mili. W defensywie. Musz dziaa. Musz pokaza, e umiem by silny. - I pokazae. Mam nadziej, e omwie to z Kirsten Eller. Bigum jest z ni blisko, na wypadek gdyby nie wiedzia. Cisza. - Och - warkn Weber. - Nie wiedziae. Gdyby spyta... Hartmann stara si zachowa zimn krew. - Poradz sobie z Kirsten. W ogle si tym nie przejmuj. - Problem w tym - powiedzia facet z banku - e pac pastwo za dwa lokale. Przyszed do magazynu spotka si z ni. Siad w biurze, jednoczenie skrpowany i zy. Chciaa go spyta: dlaczego teraz? Czy nie czyta gazet? Nie wiedzia, e to nieodpowiedni moment? Ale on by bankowcem. Czowiekiem w eleganckim garniturze. Niewtpliwie z wielkim domem na modniejszych przedmieciach. Do jego obowizkw naleao pogoni ma, walczc z trudnociami firm w Vesterbro. Okolicznoci nie miay znaczenia. Liczya si tylko kasa na koncie. - To nie potrwa dugo. - Nie moe. Nie maj pastwo zasobw, by utrzyma taki stan rzeczy. Wic... - Wic co? - Kiedy bd pastwo w stanie sprzeda dom? Jeden z pracownikw wszed do biura. - Zepsua si wycigarka na duej ciarwce. Co zrobiby Theis? Co powiedziaby Vagn? - Zrb dwa kursy ma. Nie moemy tego odwoa. - Wtedy opni si nastpna robota. Spojrzaa na niego bez sowa. Wyszed. - Mog wam zawiesi spat - zaproponowa facet z banku. - To oznacza, e w tym miesicu rata nie zostanie pobrana. Ale... Mylaa o ciarwkach, zleceniach, ustaleniach. Pracuj ciko, a pienidze same wpyn. Tak zawsze mwi Theis. - Pernille? Macie ogromny debet. Do tego dochodz koszty pogrzebu. Potrzebujemy jakich...

- Pienidzy? - spytaa. - Zabezpiecze? - Rozejrzaa si po biurze, po magazynie, po ludziach na zewntrz. - To wszystko na swj sposb naley do was. Co jeszcze mog zaproponowa? - Musicie zrobi plan naprawczy. W przeciwnym wypadku... - Theis niedugo wrci do domu - powiedziaa stanowczo. - On znajdzie rozwizanie. Zawsze znajduje. - Pernille... - Moecie zaczeka do powrotu Theisa, prawda? Czy te przyle mi pan komornika na cmentarz, gdy bd chowa urn z prochami Nanny? Poczu si uraony. Sama wiedziaa, e jej sowa byy brutalne. - Staram si pomc. Zadzwoni telefon. - Dostaniecie swoje pienidze. A teraz przepraszam, musz odebra. To by Theis. Dzwoni z aresztu. Przesza w spokojny kt garau, eby pogada. - Cze. - Nic ci nie jest, Theis? - Nic. Prbowaa go sobie wyobrazi. Ubrali go w kombinezon wizienny? Ma co je? Czy tam dochodzi do bjek? Przy jego temperamencie... - Jak chopcy? Mwi jak czowiek stary i zaamany. - Dobrze. Czekaj, a wrcisz. Usyszaa po drugiej stronie dugie, charczce westchnienie. - Dzisiaj nie wrc do domu - rzek. - Kiedy ci wypuszcz? - Chc mnie zatrzyma w areszcie. Kilku pracownikw skaryo si na jedn z ciarwek. Tam te by problem. - Jak dugo? - Za tydzie znowu rozprawa. Moe wtedy. Nie miaa pojcia, co powiedzie. - Przykro mi... Nigdy nie widziaa, jak Theis pacze. Nawet gdy umara jego matka. Wszystko w Theisie rozgrywao si w rodku, ukryte, w milczeniu. Tam byy emocje. Nauczya si je

wyczuwa. Nie spodziewaa si, e kiedykolwiek zobaczy, jak wybuchaj. - Musz koczy, kochanie - powiedzia. Przekna zy wylane nad nim, nad sob, nad Nann i chopcami. Nad caym smutnym, szarym wiatem. Zabrako jej sw i to wydawao si najgorsze, po prostu najwikszy grzech ze wszystkiego. - Pa - doda i rozczy si. Lund posza do ceglanej twierdzy, czyli do ratusza, znalaza w podziemiu miejsce, gdzie zajmowano si samochodami. Staa tam w swoim czarnym paszczu, dinsach i wenianym swetrze, i ueraa si z popdliwym staruszkiem w mundurze, ktry uwaa, e ma lepsze rzeczy do roboty. Za parking odpowiadao biuro ochroniarzy umieszczone przy wyjedzie. Od mczyzny oddzielaa j szyba - z powodw, ktrych Lund nie umiaa zgbi. Monitory telewizji przemysowej przekazyway obrazy z budynku, z wiziennych korytarzy siedziby rady miejskiej, biur urzdnikw, piwnic, garay. - Jestemy zajci - powtrzy ochroniarz po raz kolejny. - To nie potrwa dugo. Musz zrozumie, jak dziaa wasz system. Wyglda, jakby pracowa tu od pocztku istnienia budynku, czyli od co najmniej stu lat. miertelnie powany mczyzna w wieku mniej wicej szedziesiciu piciu lat, okulary powki, ktrymi lubi si bawi, ysina z siw grzywk. Waniak w oficjalnej granatowej bluzie, jakby godo miasta, trzy zote wiee wynurzajce si z wody, stanowio insygnium urzdu. Bardziej zainteresowany swoimi kluczami, kamerami i przegrdkami ni patrzeniem na ludzi dokoa. - To gara - powiedzia. - Czego si pani spodziewa? Oddaj klucze, jak zaparkuj, pobieraj, kiedy wychodz. Za nim wisiaa tablica. Pena kluczykw. Wanie przyszed kierowca i poprosi o auto. Ochroniarz wsta. eby odczyta numery, lew rk zsun okulary. Daleka droga. Do koca ostro zakoczonego nosa. - Musi pan i do okulisty - prbowaa si zakolegowa. Poda kierowcy kluczyki, zgromi j wzrokiem, siad i nic nie mwi. - A wic kluczyki skradzionego samochodu powinny wisie tutaj? - Gdyby nie zosta skradziony. - Kto jest odpowiedzialny za tankowanie? - Ten, kto akurat jedzi samochodem, jak si domylam. Z tym nie mam nic

wsplnego. - I to zawsze jest wpisywane do rejestru? Pytanie mu si nie spodobao. - Nie mog si wypowiada w imieniu kandydatw na burmistrza. Niech pani rozmawia z nimi. Lund zawahaa si, spojrzaa na ochroniarza. Nawet nie drgna. - Rozmawiam z panem. Po chwili wesza do jego biura i pooya przed nim dokument. - To rejestr, ktry wzilimy std. Prosz mi to wyjani. Czy to oznacza, e nikt nie tankowa samochodu? - Powinna pani zosta po drugiej stronie szyby. - Jest pan pracownikiem miasta. Powinien pan pomaga policji. Prosz mi powiedzie o rejestrze. - To nic nie znaczy - odpar mczyzna. - Kierowcy nie tankuj samochodw od razu. Czekaj do ostatniej chwili. Czasami wcale nie tankuj. Spojrza na wpisy. - Ten kierowca tu nie wrci. Wic i nie zrobi wpisu. Co w tym dziwnego? Mog ju wrci do pracy? Znowu pogmera przy okularach i spojrza na ni. - Chyba e ma pani jeszcze jakie pytania. Wysza na zewntrz. Popatrzya na monochromatyczny zimowy dzie. Nikt nie kwapi si do pomagania policjantom. Dla wszystkich byli wrogiem. Nawet w podziemiach ratusza. Lund wysza i stana przed szyb, tak jak powinna. On dalej si bawi okularami, jej zdaniem nerwowo. - Jak kierowcy pac za paliwo? Wcisn guzik swojego mikrofonu. - Co? - Jak kierowcy pac za paliwo? Zastanowi si. - Maj w samochodzie kart patnicz. Prosz posucha. To zupenie nie nasza dziaka... - Nie znalelimy adnej karty patniczej. Jak ona wyglda? - Nie wiem. My tylko pilnujemy garau. Nie mamy do czynienia z pienidzmi. A teraz

jeli pani pozwoli... - Rozumiem. Ale moe pan to sprawdzi. Popatrze, z ktrych stacji benzynowych zwykle korzystaj kierowcy. - Chce pani, ebym sprawdzi. - Tak. - Umiechna si. - A potem pozwol panu wrci do pracy. Siad na stoku, smutna blada twarz, palce bawice si okularami. - Obiecuj - powiedziaa. Szczegy znajdoway si w lecej przed nim ksidze. Zapisa co na kartce i poda jej pod szyb. - Co jeszcze? - spyta. - W tej chwili to ju wszystko, dzikuj. Meyer i jego ludzie byli w szkole. W kaskach na gowie ogldali plac budowy, na ktrym miao wyrosn nowe skrzydo. - Porozmawiajcie ze wszystkimi robotnikami - rozkaza. - Dowiedzcie si, o ktrej przyszli. O ktrej wyszli. Wszystko, co widzieli. Potem wecie si za sprztaczy. Potem... Zadzwonia jego komrka. Lund. - Jedziesz do szkoy? Mamy tu mnstwo roboty. - W samochodzie bya karta patnicza. Nie mam karty, ale mam jej numer. Chwila milczenia. Odgosy ruchu ulicznego. Widzia j, jak manewruje telefonem, przekada jakie papiery, jak usiuje prowadzi samochd, a wszystko naraz. - W tamten pitek uyto jej o dziewitnastej dwadziecia jeden. Na stacji benzynowej na Nyropsgade. - Gdzie? - Dwie minuty od ratusza. Meyer milcza. - Zdobdziemy nagrania z kamer - dodaa Lund. - Powinnimy robi to, co kaza Buchard. Nie odpowiedziaa. - Nie moesz zrobi tego sama? - spyta i od razu poczu si nie w porzdku. - Jasne - odpara tym melodyjnym tonem, ktry umiaa wcza na zawoanie. - Jak chcesz. I si rozczya. Ludzie patrzyli na niego wyczekujco.

Meyer rzuci kask stojcemu najbliej funkcjonariuszowi. - Wiecie, co macie robi - powiedzia. - Idziesz gdzie? - spyta jeden z nich. - Wracam na komend, dzwocie, jak bdziecie mnie potrzebowa. Dni staway si coraz krtsze. ciemniao si zaraz po czwartej. Pernille Birk Larsen siedziaa sama w biurze, odbieraa telefony od wzburzonych klientw, mediw, obcych ludzi z dziwnymi propozycjami pomocy. Facet z banku zdzwoni z prob o informacje. Musiaa znale klucz do osobistych dokumentw Theisa, eby poszuka brakujcych papierw. Znalaza tam te zdjcie Theisa i Nanny. Pewnie zrobione kilka tygodni temu. On w czarnej wczkowej czapeczce, z tym swoim szczerym umiechem, ktry uwielbiaa. Nanna bya pikna, obejmowaa ojca ramieniem, jakby go chronia. Nie odwrotnie. Tak jak powinno by. Odwrcia fotografi. Z tyu Nanna napisaa: Kocham Ci!. Pernille nigdy nie widziaa tego zdjcia. Kolejna tajemnica Nanny. I jej ojca. Nanna zawsze grzebaa w miejscach, do ktrych nie wolno jej byo zaglda. Bez pytania braa rzeczy Pernille. Przetrzsaa cudze szuflady w poszukiwaniu czego, co mogoby si jej przyda. Od czasu do czasu wybuchay z tego powodu ktnie. Nigdy powane. Takich w ogle nie mieli. A czy naprawd mieli kontakt z Nann? Moe teraz Pernille czua dystans, bo Nanna nie ya. Moe... Nanna bya ciekawskim dzieckiem, szukajcym wci czego nowego. Moe zajrzaa te tutaj, do osobistych rzeczy Theisa. Pernille pomylaa, e jemu by si to nie podobao. Niektre sprawy chcia zachowa dla siebie. Widziaa to zeszej nocy. Wielka, dzika bestia trzymaa mot nad krwawicym czowiekiem na pododze tamtego magazynu. Kochaa tego mczyzn, a w tamtej chwili ledwie go rozpoznaa. A podskoczya, gdy z garau dobieg jaki haas. Z cienia wyszed Vagn Skarbak. Wyglda, jakby si czu winny, jakby si skrada. Mia przecit skr na twarzy i mnstwo siniakw. - Cze - odezwa si. Odoya zdjcie i spojrzaa na niego. Nie wiedziaa, co powiedzie. Sta zgarbiony w swoim czerwonym kombinezonie, we wczkowej czapeczce. Modszy brat. Znali si, odkd zacza si spotyka z Theisem. Wczeniej baa si takich ludzi jak on. Na szyi Skarbaka poyskiwa srebrny acuch. - To by mj pomys - wyszepta. - Moja wina. Nie jego.

Pernille na chwil zamkna oczy, wrcia do dokumentw. - Cigle siedzi? Trafia na stos faktur. Niektre sformuowania wyrniono czerwonym kolorem. Otworzya szuflad i jedn rk zgarna je do rodka. - Mog to pozaatwia, Pernille. Jeli pozwolisz, pomog ci z firm. Z chopcami. Zrobi wszystko, co si da. Tylko... Kolejne dokumenty. Kolejne rachunki. Zupenie jakby wyrastay na jej oczach. - Chc tylko pomc. Pernille podesza i otwart doni uderzya w rozcity, posiniaczony policzek. Z caej siy. Nawet nie drgn. Przyoy tylko rk do twarzy. Rana si otworzya, popyna z niej krew. Star j. - Jak moge to zrobi? - spytaa. - Jak moge? Star rk jeszcze wicej krwi, spojrza na ni dziwnie. - Theis myla, e robi to dla ciebie. - Dla mnie? - Gdyby to by on, Pernille, gdyby to by nauczyciel, czym Theis byby teraz dla ciebie? Twoim bohaterem? Czy idiot? Znowu si zamierzya. Vagn nie drgn. - Nie powinienem by mu mwi - podj Skarbak. - Staraem si go powstrzyma, naprawd si staraem. Jak zobaczyem... Gdyby nie ja, Kemal pewnie by nie y. - Pewnie nie. Kiwn gow. Podszed do biurka. Spojrza na zlecenia na nastpny dzie. Musiaa spyta. - Vagn... Kiedy... dwadziecia lat temu... zanim go poznaam... - Tak? - Jaki on by? Zastanawia si przez chwil. - Niedokoczony. Wyczekujcy. Dzieciak. Wszyscy tacy bylimy. - Policja pokazaa mi zdjcia. - Jakie zdjcia? - Ofiary morderstwa. Handlarza narkotykw. - Och. - Co si wtedy stao? Powiedz mi prawd.

- Wszyscy czasami gupiejemy. Twoi rodzice myleli, e cakiem zgupiaa, jak si zaprzyjania z Theisem. Prawda? - Policja... - Policja prbuje ci oszuka. Podszed i spojrza jej w oczy. Ci dwaj byli sobie bliscy na dugo, zanim ich poznaa. Jeden drugiego zna jak zy szelg. - Theis nic nie zrobi, Pernille. Nic zupenie. Jasne? Kirsten Eller wycigna sflacza, spocon rk. - Tak si ciesz, e wszystko dobrze si dla ciebie skoczyo. Wszystkie te nieprzyjemnoci byy bardzo niepodane. - Tak. Siadaj. Umocia swoje obfite ksztaty na jego kanapie. - I zrobie porzdki w swojej partii, brawo. Hartmann zaj krzeso naprzeciwko. - Nie miaem wyboru, Kirsten. Musiaem co zrobi. Wysilia si na co w rodzaju stylizacji. Dugi paszcz mia zakrywa opase ciao. Przyklejony umiech. Sowie okulary zsunite na farbowane brzowe wosy. Jakby wysza z gorczkowego posiedzenia rady nadzorczej. Eller bya w Ratuszu rwnie dugo jak on. W pewnym sensie osigna wicej. rodkami, ktre zaczyna docenia. - Przynajmniej ju po wszystkim - powiedziaa. - Sondae prezentuj si niele. Media powoli si orientuj, ktrego konia obstawia. Teraz wic czerpiemy korzyci. - Z ust mi to wyja. Wyja z aktwki teczk i otworzya j. - Mamy kilka sugestii co do przekonania niezdecydowanych wyborcw. To oni przesdz o naszym zwycistwie, Troels. Nie zapominaj o tym. Umiechn si do niej szeroko, pokrci gow szczerze ubawiony. - O co chodzi? - spytaa. - Jeste wspania aktork. Naprawd masz talent. Umiecha si nadal, chocia z ust Kirsten nie pado ani jedno sowo. - Bigum nigdy by nie sprbowa takiej sztuczki, nie omwiwszy jej z tob. Poszed do Bremera. Poszed do ciebie. I ty daa mu przyzwolenie. Spowania. - Troels... - Nie. Prosz, nie obraaj mojej inteligencji nieudolnymi zaprzeczeniami.

- To... - To prawda - podrzuci. - Znam swoich ludzi, Kirsten. Znam Biguma. Nie jest na tyle wpywowy ani na tyle odwany, by zrobi to samodzielnie. Moe ty posza do ni ego. Niewane. Teraz widzia to jasno i wyranie. Zastanawia si, dlaczego tak dugo tego nie dostrzega. - Kierowa nim strach. Nie sia. Nie odwaga. Strach. Myl, e ty to wyczua. Uniosa rce. - Troels. Zanim powiesz kolejne sowo... zrozum... - Daj ci dwie opcje do wyboru. Kirsten Eller umilka. - Albo powiadomi pras i oni z ciebie zrobi zdradzieck, nielojaln, intryganck suk, na co zreszt zasugujesz... Czeka z przechylon na bok gow. - Albo? - Ustpisz. Oddasz stoek swojemu zastpcy. Kirsten Eller obrcia si, by spojrze na Rie Skovgaard z zapaem sporzdzajc notatki. - Potrzebujesz mnie, Troels. Wszyscy mnie potrzebujecie. Pomyl o... - Nie, Kirsten. Ja ci zupenie nie potrzebuj. Nie pado ju adne sowo. Eller wcieka zebraa swoje rzeczy i wypada przez drzwi. Odwrcia si jeszcze i spojrzaa na niego. - Chodzio o wygran. Nie o ciebie. Nie pochlebiaj sobie. - Dobrze, nie bd - obieca. W drodze do wyjcia Kirsten wpada na Mortena Webera. Obejrza si za ni. - Co si stao? - spyta. - Mylaem, e mamy spotkanie. Hartmann wsta. - Rie! - zawoa. - Napisz mi kilka komunikatw prasowych. - Co si dzieje, do diaska? - powtrzy Weber. - Chciaem ci powiedzie. Nie byo czasu. Kirsten skada rezygnacj. - Jezu, Troels! Walczylimy o t koalicj... - To ona wcigna w to Biguma. Cay czas chciaa si mnie pozby. - Nie moesz tak rozrabia. - Morten. - Hartmann uj go za wte ramiona. - W kadej chwili tej kampanii Bremer

by o krok przed nami. Czas, ebymy przejli inicjatyw. Czas, ebymy ruszyli mielej ni on. - Zwalniajc wszystkich w zasigu wzroku? Hartmannowi w jednej chwili zepsu si nastrj. - Ona jechaa na moich plecach. Prbowaa dobi targu z Bremerem. Potem z Bigumem. Musisz zmieni sposb mylenia. Damy rad zrzuci Bremera ze stoka bez tych faszywych skurwysynw z Centrum. - Nie, Troels! Nie damy. Sami nie zdobdziemy tylu gosw. Hartmann pokrci gow. Rie Skovgaard staa spokojna, umiechnita. - Od ilu lat gramy w t gr, Morten? Od dwudziestu? Zawsze na tych samych zasadach. Ich zasadach. Od tej chwili bdziemy gra na moich. Zwoaj na wieczr spotkanie szefw ugrupowa mniejszociowych. Powiedz, e mam dla nich wan propozycj. - Poowa z nich ci nienawidzi - zauway Weber. - Nie bardziej ni nienawidz siebie nawzajem. - Oni trzymaj z Bremerem! - Przestan, jak zobacz sondae. Z zasady trzymaj z tym, kto ma wygra. Rozejrza si po biurze. Wszdzie plakaty z jego twarz. Skromny umiech. Niebieskie oczy szeroko otwarte. Nowa miota, ktra chce wymie to, co stare. Hartmann wskaza swj portret. - To ja. - Zatankowa samochd tego wieczoru, gdy znikna Nanna - powiedzia Meyer. Siedzieli w biurze i ogldali nagrania z kamer. Czarno-biae, rozdzielone na cztery okna. W rogu kadej ziarnistej ramki data i godzina. - Kamery dziaaj ca dob na okrgo. Szanse na jakie znalezisko po dziesiciu dniach s bardzo skpe, Lund. Siedziaa wpatrzona w monitor. Numery. Zamazane postaci poruszajce si midzy dystrybutorami. Wszystko. - I jeszcze - doda Meyer - ci ludzie nagrywaj w kko na te same tamy. Jeli wic to te stare... - To nie ta - przerwaa Lund, wycigajc kaset. - Zostaa nam tylko jedna. - To zawsze jest ostatnia. Wcign gboko powietrze.

- To rzadko jest ostatnia. - Spjrz na ekran. Zobacz co, czego ja nie widz. Bagam. W jednej rce mia banana, w drugiej papierosa. Zapali. Tama ruszya. Data w rogu wskazywaa 7 listopada. - Cholera - burkn Meyer. - Od ostatniego pitku. Tak jak mwiem. Nagrywaj na te same tamy. Dlatego s takie podrapane. Napia si chodnej kawy. Wszyscy ju poszli do domu. Sprztaczka krztaa si po korytarzu. - To nie znaczy, e reszta tamy jest z sidmego, prawda? - spytaa. - Kiedy mielimy w domu wideo... Gdy Mark by may, a ona jeszcze bya matk. Wszystkie nagrania si mieszay. Rne miesice, rne lata. Trudno byo co wyledzi, jeli si uywao w kko tych samych tam. - Przewi do przodu - polecia. Meyer sign po pilota. Czarno-biae samochody, mgliste postaci. - Stop! - krzykn Meyer. Po chwili klasn w donie i krzykn z radoci. Spojrzaa na niego. Wielkie uszy, wielkie oczy. Wielki dzieciak. Twarz mu zmarkotniaa. - Mylaem, e si ucieszysz. - To trzydziesty pierwszy - powiedziaa. - No wanie. Okoo dwudziestej. Przewin z powrotem, za daleko, zacz przewija do przodu, wolniej. Doszli do dziewitnastej siedemnacie. Cztery ramki. Tylko jeden samochd. Biay garbus. - Cholera - mrukn Meyer. - Zegar si myli. Po co miaby by punktualny? Ogldamy dalej. Garbus odjecha. adnego auta. Tylko pusty beton i wiata nad dystrybutorami. Nagle, dwadziecia minut i trzydzieci siedem sekund po sidmej, wjecha na stacj czarny samochd i stan przy pompie ujtej w prawej grnej ramce. Meyer zerkn na tablic. - To ten wz - powiedzia.

Padao. Dopiero teraz to zobaczya. Wiedziaa, co to znaczy. Co to musiao znaczy. Takie ju mieli pieskie szczcie w tej sprawie. Drzwi si otworzyy. Wysiad kierowca. By ubrany w ciemny zimowy anorak. Kaptur mia nacignity na gow. Podszed do baganika i do wlewu paliwa. Przez chwil jego twarz si nie pokazywaa. - Cho... - zacz Meyer. Nakrya rk jego do. - Cierpliwoci. Czowiek w ciemnym anoraku obszed ty samochodu, by dosta si do d ystrybutora. Cay czas pochyla twarz. - Dalej, na mio bosk - wyszepta Meyer i nerwowo zacign si papierosem. By to dystrybutor z czytnikiem kart przy nalewaku. Zobaczyli, jak wysuwa si do kierowcy, jak co wsadza i wyjmuje. Cigle nie byo wida ani kawaeczka twarzy. Skoczy, wrci do wlewu, i dalej do drzwi. - Daj spokj, umiechnij si do kamery. Tylko na co spjrz, dobra? Niestety, siad od razu za kko. Pod tym ktem rysy twarzy byy niewidoczne. Ford odjecha. - Cholera! - jkn Meyer. - Czekaj chwil. Cofna. Popatrzya na mczyzn przy pompie. Jak wyciga lew rk. Jak j podnosi do gowy, a potem przytrzymuje ni co, odczytujc numer z karty. - Wiem, kto to jest - powiedziaa Lund. Meyer spojrza nerwowo. - Nie gadaj. - Jad do ratusza. Jedziesz ze mn? Droga - co prawda w deszczu, ale za to przy pustych noc ulicach - zaja im pi minut. Ochroniarz mia wanie zej ze suby. Zacz jcze, gdy Meyer machn mu kajdankami. - Ja nic nie zrobiem. Nic nie zrobiem. - Dobry Boe - rzek Meyer. - Nigdy wczeniej tego nie syszaem. Idziesz z nami, kolego. - Ja tylko zatankowaem samochd.

Lund sza za nimi. Mylaa intensywnie. I suchaa. - Przed porwaniem Nanny Birk Larsen czy pniej? - spyta Meyer. Mczyzna w granatowym subowym swetrze spojrza na niego osupiay. - Mam szedziesit cztery lata. O czym pan, do cholery, mwi? Nikogo nie tknem. - Posad go tam na awce - polecia Lund. - Musimy go zgarn. Lund zmierzya mczyzn wzrokiem. Pochylone plecy. Kiepski wzrok. Chyba mia trudnoci oddechowe. - Niech nam pan powie prawd - zacza Lund. - Niech nam pan powie, co si naprawd wydarzyo. Wtedy moe zachowa pan posad. - Posad? Posad?! To przez t posad musz si z wami uera. Meyer cisn nim na kamienn awk przy stojaku na rowery. - Zawsze w cieniu, co, kolego? Powiedz nam, co si stao, albo przez szesnacie lat nie zobaczysz wiata dziennego. Ochroniarz wpatrywa si w nich przeraony i wcieky jednoczenie. - Mam ci wczy aparat suchowy, dziadku? - wrzasn Meyer. - Gdzie karta patnicza? - spytaa Lund agodniej. Ochroniarz milcza. - Musimy zna prawd - dodaa. - Jeli nie bdzie pan z nami teraz rozmawia, zabierzemy pana na komend. - Wziem j ze sob. Chciaem j odoy, kiedy przyjd do pracy w poniedziaek. Ale wtedy... - Wtedy co? - ponagli go Meyer. - Bylicie wszdzie. Wszdzie. - Dlaczego pojechae do szkoy? - A czemu nie miabym jecha? Mieszkam za rogiem. Poszedem do domu i zobaczyem samochd. Jeden z naszych wozw. Porzucony. Nie wiadomo czemu. Znam regulamin. Wszystkie powinny wrci. - I miae kluczyki? - spyta Meyer. - Nie. Byy w stacyjce. Pewnie kierowca ich zapomnia czy co. Potrzsn gow. - Nie mogem go tam zostawi, prawda? Kluczyki w stacyjce. Jaki bandzior mg go zwin. Lund tracia cierpliwo.

- Nie. Wcale mnie to nie przekonuje. Mg pan zadzwoni do sztabu wyborczego. To by ich samochd. - Prbowaem - odpar. - Powiedzieli, e sekretarz jest w Oslo. To miejski samochd, wiecie. Nie ich. Naley do nas. Nasze podatki... - Wkurzasz mnie - parskn Meyer. - Dziewczyna... - Nie znaem tej dziewczyny. Nic nie zrobiem. Poza przysug. - Co zrobie z samochodem? - spytaa Lund. - Naley do grupy Hartmanna. To efekciarski dupek, ale to nie moja sprawa. Moe go potrzebowa. Wic podjechaem na stacj, zatankowaem i odwiozem. Odoyem kluczyki. - Odoye? Gdzie? - Tu. A gdzie? Naprzeciwko jest parking. Tam trzymamy wozy zmianowe. Wic tam go zostawiem. Czekaa. - W ogle si nad tym nie zastanawiaem - podj ochroniarz. - Dopiero jak przeczytaem o zabitej dziewczynie. A wtedy... Siada obok niego. - A wtedy milczae. Znowu bawi si okularami. Nerwowo oblizywa usta. Meyer siad po jego drugiej stronie, umiechn si do niego zowieszczo. - Dlaczego? - spyta. - Pracownicy Ratusza musz si trzyma z dala od polityki. To bardzo wane. Nie moemy stawa po adnej stronie. Nie angaujemy si. - Teraz jest pan zaangaowany - zauwaya Lund. - Bardzo. - Pomylaem, e sprawdz tamy, eby zobaczy, kto wzi kluczyki. Miaem takie uprawnienia. - I? - Nie byo tamy. - Sprawia wraenie skonsternowanego. - Przychodzi mi tylko do gowy, e ktokolwiek wzi kluczyki, musia te zabra tam. No bo jak...? - Och, na mio bosk - sykn Meyer. - To prawda. Mwi prawd. Mam szedziesit cztery lata. Po co miabym kama? Gdyby si dowiedzieli, e tama znikna, wszyscy mielibymy kopoty. Te gnojki na grze zawsze s wyrywne, eby nam si dobra do tyka. Zosta mi tylko rok do emerytury. Po co miabym za kogo nadstawia karku? Odprowadziem samochd, chocia byem po subie. A wy mi grozicie, jakbym by jakim bandyt...

- Jeste bandyt - przerwa mu Meyer. - Zmarnowalimy tydzie, podajc faszywym tropem. Porzdny czowiek ley w szpitalu, a ojciec tej dziewczyny siedzi w areszcie. Gdybymy to wszystko wiedzieli od pocztku... Lund? Lund? Staa i patrzya na ratusz. Eleganckie wyoone kamieniem korytarze. Goda i kandelabry. Tabliczki i memoriay. Wszystkie te puapki wadzy. Kto tu przyszed, wzi kluczyki od wozu, w ktrym umara Nanna Birk Larsen. I zabra tam, ktra by zdradzia jego tosamo. Cay czas szukali w niewaciwym miejscu. - Niech mi pan pokae. Niech mi pan pokae, gdzie sta ten samochd. Meyer si zawaha. - Buchard kaza nam zadzwoni, jeli... - Moe poczeka - ucia. Rada miejska korzystaa z wielopoziomowego parkingu po drugiej stronie ulicy. Nagie posadzki z szarego betonu. Stary ochroniarz ba si coraz bardziej. - Zaparkowaem samochd tutaj w pitek o wp do smej. Trzeci poziom. Teraz nie byo tu adnego pojazdu. - Jeste pewien godziny? - spyta Meyer. - Tak! Potem odwiesiem kluczyki na tablic za naszym biurkiem. I poszedem do domu. Lund patrzya na sufity, na ciany, na rozkad. - Kto ma dostp do waszej kanciapy? - docieka Meyer. - Niewiele osb. Jestemy ochron, prawda? Ale tamtego wieczoru bya impreza. - W ratuszu? - Tak - skrzywi si. - Jedna z ich imprez. Wy bycie tego tak nie nazwali. Prbowa si umiechn do Meyera. - Ja te nie. Zawracanie gowy i tani szampan. Zawsze wituj rozpoczcie kampanii wyborczej. Mwi na to impreza plakatowa. Kiedy plakaty s gotowe, przychodz i stawiaj je, i artuj sobie, e wygrali. - No i co, jeli jest impreza? - przerwaa Lund. - Wtedy ludzie wchodz i wychodz. Nie da si nady. Zostawiaj kluczyki, mwi, e chc kluczyki. Trzeba ludziom pokazywa, gdzie znajd waciwy pokj, prowadzi ich na siku - zamilk. Czekaa. - Mnie tam nie byo - podj po chwili. - Gdybym by, prbowabym nad tym

zapanowa. Ale to nieatwe. Nie siedzimy tu cay czas. Nie da rady. - Wic kady moe wej i wzi kluczyki? - I tam - doda. Meyer waln si w czoo. - Wspaniale - warkn. - Trzymajmy si tego, co mamy - powiedziaa. Odwrcia si do ochroniarza. - Czyja to bya impreza? - spytaa. Jego mina sugerowaa, e policja powinna to wiedzie. - Hartmanna. Tego, co to obnosi si dumnie, mylc, e wykopie starego Bremera. Panie go uwielbiaj, wiem. Robi sobie adne zdjcia. Ale szczerze... - zamia si ponuro -...gdzie takiemu szczeniakowi do dorosego mczyzny. O wp do dziewitej byli ju z powrotem na komendzie. Zanim odpalili komputer, eby obejrze tamy z kamer, zawoali Bucharda. Sta teraz koo nich, z rkoma w kieszeniach i wciek min. - Nie moemy si dowiedzie, kto wzi kluczyki - zacza Lund. - Kto zabra tam. Ale... Caa szczliwa rozsiada si przed monitorem i manewrujc klawiszami przewijania, staraa si trafi na waciwe miejsce nagrania. - O dziewitnastej pidziesit pi stao si to. Dwa samochody zostay na trzecim pitrze garau. Czarny ford w gbi i srebrne volvo blisko kamery. Po prawej stronie ekranu, dwa miejsca od samochodu, w ktrym zgina Nanna, otworzyy si drzwi klatki schodowej. Zaczli wychodzi ludzie. Rodzina. wieo z przyjcia. - Balony? - prychn Buchard. - Sprowadzilicie mnie tu, ebym pooglda balony? - Olej balony - odpara Lund. - Patrz, co si dzieje z tyu. Mczyzna i dwjka dzieci z balonami. Volvo naleao do nich. Idc do niego, zasaniali posta podajc do drugiego pojazdu. Niemal cie. Plama na ekranie. - Jakim cudem ty to wszystko widzisz, do cholery? - zyma si Meyer. - Patrz. To facet. Jakie metr osiemdziesit pi wzrostu. W tej chwili Nanna jest jeszcze na imprezie w szkole. Czarny ford wycofa si w czasie, gdy mczyzna z volvo wraz z dziemi wsiadali do swojego wozu. Zasaniajc widok.

- Potem zajechaa do nauczyciela. A potem... Ford skierowa si do wyjazdu, wyjecha z kadru, za samochodem na pierwszym planie. - A potem spotkaa si z tym mczyzn. - Lund nie moga oderwa wzroku od ekranu, niewiadoma, e si umiecha. - Gdzie. Przeczya si na inn kamer. Czarny ford jadcy po garau. Potem kolejny obraz. Samochd skrca w d. Na monochromatycznym ekranie wida wyranie numer rejestracyjny. - To on - owiadczya. - XU 24 919. To samochd, w ktrym znalelimy Nann. Z papierosem w ustach, z oczami lnicymi i zmczonymi Meyer jej zasalutowa. - Dzikuj - rzucia Lund z nut sarkazmu. - Nie, Lund. Ja na powanie. Jezu... - Marnowalimy czas w szkole. Tam si nic nie zdarzyo. Samochd wrci do garau ratusza i sta tam cay czas. - Kto si wkurzy - stkn Meyer. - Moemy wykluczy Hartmanna i jego ludzi - cigna. - Ju ich sprawdzalimy. Problem w tym... Tamci dwaj czekali. - Nanna gdzie si wybieraa. Przypomnijcie sobie, jak si zachowywaa na imprezie. Kemal powiedzia, e u niego z jakiego powodu wzia do rki zdjcie klasowe. Zupenie jakby... -...si egnaa? - dokoczy Meyer. - Moe. - Lund wzruszya ramionami i podcigna rkawy swetra. - Myl, e ona miaa romans. Rodzice te tak podejrzewaj. Nie chc nam powiedzie. Moe sami nie chc si z tym zmierzy. - Birk Larsen ma barwn przeszo, szefie. Tamten nauczyciel mg naprawd umrze. - Zapomnijcie o rodzicach - poleci Buchard. - Oni s z Vesterbro. Co by tacy ludzie robili w ratuszu? Lund nie moga oderwa wzroku od ekranu. - To kto, kto zabiega o jej wzgldy, ksztatowa j. Nanna bya pikna. Dojrzaa ponad swj wiek. Kto jej powiedzia, e jest wyjtkowa. Dawa jej drogie podarunki. Mwi, eby trzymaa to w sekrecie. eby czekaa. Pomylaa o zagraconym pokoju nad garaem w Vesterbro, penym ksiek, pamitek

i karteczek. O ubraniach w szafie. Lekkim zapachu perfum, za drogich dla nastolatki. - Nanna miaa inne ycie, o ktrym nikt nie mia pojcia. - No wanie nie, Lund - zastopowa j Meyer. - Kto mia pojcie. - Nie Pernille. Ani Theis, chyba. - Kto - upiera si Meyer. - Z kim o tym rozmawialicie? - spyta Buchard. - O samochodzie i o tym, e wrci do ratusza? Pytanie j zaskoczyo. - Tylko z tob. Zaczn wszystko od pocztku. Moe s tam kamery na ulicy. Buchard wyszed z pokoju. - Moe... - zacza Lund. Szef sta na korytarzu, widoczny przez szyb. Rozmawia przez komrk. - Mylisz, e dzwoni do ony? - spyta Meyer. - Zamawia okolicznociow pizz? Lund znowu wpatrywaa si w ekran. - Co? - Tak si zastanawiam. Pokazujesz mu co takiego. On nic nie mwi. Wychodzi. Dzwoni do kogo. Rozgonia rk dym. - Wolaabym, eby z tym skoczy. - Przed tym caym gwnem pracowaem w maym miecie na poudniu. Tam nikt nie narzeka na dym. - Moe powiniene tam wrci. Troch posmutnia. - Nie mog - odpar i nie doda nic wicej. Wrci Buchard. - Sprawdcie rozpisk i rejestr ochroniarzy. Wsadcie tego staruszka, ktry mia kluczyki... - On tego nie zrobi - warkn Meyer. - Przyniecie mi wszystko, co zdoacie znale na personel. - To nie by nikt z personelu - zaprotestowaa Lund. - To nie s mczyni, ktrzy by mogli oczarowa liczn dziewczyn w rodzaju Nanny. Dawa jej rzeczy, o ktrych jej si nie nio. Wyciga tamy, kluczyki i znajdowa miejsca Bg wie gdzie... - Przyjrzycie si personelowi. Dajcie mi wszystko, co zdoacie znale - powtrzy Buchard.

Mylaa na gos. Nie mogaby przesta, nawet gdyby chciaa. - To musi by kto wany. Kto, kto myli, e si z tego wywinie. Bo my stoimy poniej. My... - To ju byo sprawdzane - przerwa jej Buchard. - Co? - spyta Meyer. Lund zebrao si na miech. - Sprawdzane? Kto to sprawdzi? My pracujemy nad t spraw. Jeli mymy tego nie sprawdzili... Buchard si wciek. - Jeli ja ci mwi, e to zrobione, to jest zrobione. A teraz zabierajcie si za ochroniarzy. Lund podleciaa do niego, gdy ruszy do drzwi. Meyer te nie ustpowa pola. - Nie. To nie w wystarczy, Buchard. Do kogo dzwonie? Pdzi w stron swego pokoju. - Niewane - odpar i nawet si nie odwrci. - Czekaj, czekaj. - Meyer te by wcieky. - To jaki absurd. Buchard stan, zerkn przez rami. - No to chyba czujesz si jak ryba w wodzie. - Chc wiedzie, co si dzieje - upomniaa si Lund. Odwrci si. Wielki tors wypity do przodu, na twarzy jaki aosny wyraz. - Do mnie! - rozkaza. Ruszyli oboje. - Lund! - warkn na Meyera. - Nie ty. Spojrzaa na koleg. Prbowaa si umiechn. Potem podya za Buchardem, ignorujc biadolenie Meyera na korytarzu. Szef zamkn drzwi. Wtedy si umiechna. Znaa tego czowieka cae swoje ycie. Uczya si od niego. Czasami si z nim kcia. Jadaa u niego obiady. Nawet w czwrk, kiedy jeszcze miaa ma. - Mnie moesz powiedzie - zacza. - Nie powtrz dalej. Wiesz o tym. Buchard spojrza na ni. - Temu kretynowi moesz. Wisi mi to. - Meyer jest dobry. Lepszy, ni mu si wydaje. Szef unis rce. Przyj t aroganck, akademick poz, po ktr siga w chwili wygaszania pogadanki.

- Jeli ja mwi, e oni nie maj z tym nic wsplnego - rzek - to nie maj. Pochylia gow, spojrzaa na niego z niedowierzaniem. - Posuchaj, Sarah. Chc, eby ta sprawa zostaa wyjaniona, chc tego rwnie mocno jak ty. - Wic dlaczego wiesz mi rce? Takich tekstw nie lubi. - Jestem twoim szefem. Ja decyduj, co robisz. Wyraziem si jasno. I wyszed. Meyer chcia wiedzie, co szef powiedzia. - Nic wanego - odpara. - Kiedy sprawdzalimy komrk Nanny, jak daleko cofnlimy si z rozmowami? - Nie wiem. Z tydzie. Nie pojawi si tam nikt z Ratusza. Tylko znajomi i dom. - Moesz sprawdzi jeszcze raz? Cofn si bardziej? W biurze zadzwoni telefon. Posza go odebra. Meyer pody za ni, cay czas utyskujc. - Co powiedzia Buchard? Lund! Lund! Dzwoni dziennikarz z radia. Prosi o komentarz do sprawy i kampanii Hartmanna. - Syszelimy, e Ratusz znowu jest w krgu zainteresowa policji. Dlaczego? Czy Hartmann jest podejrzany? - Kto panu to powiedzia? - rdo. - No to niech pan spyta rda, co si dzieje. Podaa telefon Meyerowi. - Co powiedzia Buchard, Lund? Pikn jej telefon. Esemes. Spojrzaa na wywietlacz. Zapaa paszcz i torebk. W gowie miaa chaos. - Musz i. - Dokd? - Informuj mnie na bieco - polecia. Ju z korytarza usyszaa, jak wrzeszczy na dziennikarza. Porzucia samochd na chodniku przed dworcem, z wczonymi wiatami i niezamknity. Zostawia paszcz na fotelu kierowcy. W samym czarno-biaym swetrze i dinsach pognaa schodami. Znowu padao. Zero ksiyca. Kilka osb umykao przed deszczem, a paru pijakw

rwao si do bitki. Pocig do Sztokholmu szykowa si do odjazdu. Do tej dugiej podry po mocie nad wodami Sundu. Tej, w ktr sama moga wyruszy. W kadej chwili. Gdyby tylko... Za pi godzin byaby w Sztokholmie. Nowe ycie. Z Bengtem i Markiem. Spokojniejsza praca. Inny wiat. Sta na peronie, z kaw w prawym rku, z lew na temblaku, z twarz posiniaczon i opuchnit. Lund przystana na chwil. Zastanawiaa si, co powiedzie. Co zrobi. Nie widzia jej. By odwrcony w stron pocigu. Moga teraz odej i kto wie, czy tak nie byoby najlepiej. Ale podesza i powiedziaa do jego plecw: - Bengt. A gdy si odwrci, w tej znajomej, wyrazistej twarzy zobaczya bl nie tylko fizyczny. Przede wszystkim najpierw si przeprasza. Zawsze. - Znowu si co pojawio. Przepraszam... Jej oczy wypeniy si zami. adne sowa nie wydaway si odpowiednie. - Tak bywa. Ruchem kciuka wskazaa przestrze za plecami. - Moemy o tym porozmawia w samochodzie? W jego oczach pojawio si co, czego nigdy wczeniej nie widziaa. Dystans. Lito? - Prosz - cigna. - Rozumiem, dlaczego nie chcesz si zatrzyma u mojej matki. Zreszt nie zostalibymy tam dugo. Nadzieja. Plan. - Znajdmy hotel - cigna. - Moemy wzi pokj rodzinny. To nie potrwa dugo. Krci gow, a ona staraa si znale sowa, ktre by go zatrzymay. - Pospieszylimy si, Sarah - rzek gosem, ktry wydawa si daleki i beznamitny. Moe tak jest lepiej. Przeprowadzka do Szwecji... Wrci ostry, piekcy bl oczu. - Nie! Z niczym si nie pospieszylimy. Co to ma znaczy? - Samotna za wymkna si spod powieki i spyna po jej prawym policzku. - Chc si przeprowadzi. Podniosa rkaw do twarzy, jakby bya jednym z nadsanych dzieciakw ze szkoy Nanny Birk Larsen. - Chc by z tob, Bengt. Zosta, prosz.

- Nie mog ju na to patrze. - I z kaw w doni obj j jeszcze raz. Krtkim uciskiem. Jak kumpla. Nawet to nie pasowao do poegnania. - Dbaj o siebie - powiedzia zdawkowo. I wsiad do pocigu. wiata na dworcu rozmazay si jej przed oczami, gdy tak staa na peronie, patrzc, jak pocig odjeda. I kaa tak, jak nie zdarzyo jej si od lat. Sowa nigdy nie przychodziy jej atwo. W kadym razie wypowiadanie ich. To, co znaczyy, co znaczyy wszystkie obce i nieprzeniknione oblicza... fascynowao j wrcz obsesyjnie. Mwia Bengtowi, e go kocha. Nieczsto. Moe nawet rzadko. M wienie o tym wydawao si jej niekonieczne. Nachalne. A i tak niczego nie zmieniao. Bya, jaka bya, i czua si szczliwa. Jakim kosztem?... Przejechaa po twarzy szorstkim wenianym rkawem, srogim dla oczu i skry. Na chwil wiata wok niej przygasy. Znowu staa w Lesie Zielonowitkowym, pord martwych drzew o liniejcej srebrnej korze. Znowu cigaa czowieka, ktry ciga Nann Birk Larsen. Znowu si zgubia, tak jak musiaa zgubi si Nanna w tych ostatnich okrutnych chwilach. Ciemny las... Nanna walczya o ycie pord brzozowych pni. Ona sama wrd cieni potwornej mierci dziewczyny walczya o prawd, Meyer walczy o utrzymanie si przy jej boku. Oni wszyscy te zniknli w lesie. Stanli na rozwidleniu drg. Musieli podj decyzj. W prawo czy w lewo. W gr czy w d. cieki na wprost nie byo wida. Sama. W pewien sposb tak byo od pocztku. Moe to wanie dostrzeg Bengt. e kiedy znika z jej pola widzenia, znika te z jej myli. e nic si nie liczy oprcz tego, co Sarah widzi przed sob tymi lnicymi przenikliwymi oczami. A nawet to wydawao si teraz kamstwem, artem, zjaw chichoczc pord cieni. Bo dla niej nie byo adnej drogi. Nie byo waciwego kierunku ani poprawnego kursu. Tylko poszukiwanie tej drogi. Pocig, a nie jego wynik. Pocig ruszy i wytoczy si na pewny i prosty szlak, ktry prowadzi na most Oresund. Nie wzia tego zakrtu. Szlak niedugo si zagubi i zaronie. Oni wszyscy prowadzili jaki pocig w ciemnociach. Meyer, ktry stara si

zachowa posad. Birk Larsenowie, ktrzy walczyli, by pogrzeba swj bl. Nawet Troels Hartmann, chopiec z plakatu. Atrakcyjny, inteligentny mczyzna nkany przez demony. Co do tego nie miaa wtpliwoci. Wic moe, pomylaa sobie Lund, wcale nie bya sama. Meyer zadzwoni, gdy ju wrcia do samochodu. - Halo? Mow ci odjo? - Co tam? - Poszedem do technikw i kazaem znowu spojrze na jej telefon. Na licie kontaktw miaa pidziesit trzy numery. - Przerwa. - Mymy dostali pidziesit dwa. Nie miaa siy z nim rozmawia. - To nie moe zaczeka do rana? - Dostaem billing z kilku miesicy. Porwnaem go z danymi w telefonie. Kto nas okantowa, Lund. Lista nie bya kompletna. Ona prowadzia rozmowy, o ktrych si nie dowiedzielimy. - Gdzie jeste? - Na zewntrz. Masz mnie za idiot, tak? - Nie, wcale nie. Naprawd musz ci to w kko powtarza? - A teraz najgorsze. Pierwsza osoba, ktra widziaa t list i sprawdzaa telefon, to Buchard. Lund ruszya. - To niemoliwe. - A jednak, Lund. Nie podoba mi si to. Jeli Buchard kogo kryje, to na pewno Hartmanna. Wszystko na to wskazuje. - Nie teraz - wyszeptaa. - Jeli nie moemy rozmawia z Buchardem, to z kim moemy? Co? Kto pociga za sznurki? Jezu... Odsuna telefon od ucha. - Lund? Lund! Budynek Komendy Gwnej majaczy przed ni w ciemnociach, bladoszary paac z tyloma krtymi korytarzami, biurami i ukrytymi zaktkami, e jeszcze teraz potrafia si w nim zgubi, jeli bya zmczona. Mina go. Jechaa do domu, a w kadym razie do miejsca, ktre w tej chwili suyo jej za dom. W Radzie Miejskiej Kopenhagi zasiaday cztery ugrupowania mniejszociowe,

prawicowe, lewicowe i gdzie pomidzy, pogrone w nieustannych sporach i przypochlebiajce si Bremerowi, by wyrwa dla siebie przewodnictwo komisji czy inne synekury. Hartmann zaprosi do siebie przywdcw tych ugrupowa na dziewit czterdzieci pi. Wzi czyst koszul z garderoby, ogoli si, uczesa. Rie Skovgaard sprawdzia wszystko. Ci ludzie nie lecieli na umiech. Uczestniczyli w grze. - Reprezentujemy pi partii i pi rnych odmian polityki - zacz spokojnym, wywiczonym tonem. - Gdybymy powtrzyli wynik z ostatnich wyborw i dodali wasze gosy do naszych, uzyskalibymy zdecydowan wikszo. Przerwa. - Zdecydowan wikszo. Z tego co widziaem w sondaach, tym razem jest tak samo. Moe jeszcze lepiej. Jens Holck, przewodniczcy Ugrupowania Umiarkowanego, najwikszy, najtwardszy orzech do zgryzienia, westchn, wzi chusteczk i zacz czyci okulary. - Nie udawaj znudzonego, Jens - zwrci si do niego Hartmann. - Szukamy rnic pomidzy zwycistwem a klsk. Bremer o tym wie. Jak mylisz, dlaczego tak pogrywa ze mn w telewizji? - Poniewa ty si cigle o to prosisz, Troels. - Nie. Nie prosz si. To co mi si przydarzyo, mogo spotka kadego z nas. Kadego, w kim Bremer dopatrzyby si zagroenia. W takim stanie jest Ratusz. Dlatego potrzebujemy szerokiego sojuszu, ktry wykluczy Bremera na dobre. Mai Juhl, drobna, emocjonalna kobieta, ktra zaoya od zera Parti Zielonych. Cieszya si ogromnym szacunkiem i miaa niewiele dobrej woli. Nie liczyo si dla niej nic poza polityk, co wydawao si Hartmannowi dziwne, gdy w swojej karierze osigna bardzo niewiele. - Wszystko wietnie, ale co my mamy z tym wsplnego? - spytaa teraz. - Jak bymy...? - Mamy mnstwo, Mai. Edukacja, mieszkania, integracja. I rodowisko. Nie tylko ciebie ono obchodzi. Mamy wicej wsplnych tematw, ni mylisz. - A te wzory osobowe? - W najbardziej konwencjonalnych kwestiach Juhl raczej kierowaa si na prawo. - Zrobiby wszystko, eby ich zatrzyma. - Tak - przyzna. - Zrobibym.

- W tej sprawie dziel nas tysice kilometrw. Kto przyzna jej racj. Troels popatrzy na wszystkich po kolei, starannie dobierajc tematy, zgodnie z rozpoznaniem, ktre zrobi Morten Weber. - Leif. Pamitasz, e ostatnim razem Bremer obieca redukcj emisji dwutlenku wgla? Nic si nie zmienio. Co zrobi dla starszych? Czy to nie jest te dla ciebie kluczowa kwestia? Bistrup? Czy stworzy miejsca pracy, tak jak obiecywa? Jens. Mawiae, e miasto musi przycign rodziny z dziemi. Co si z tym wszystkim stao? Nie odpowiedzieli. - Bremer przyj te zobowizania, kiedy potrzebowa waszego poparcia, a potem podtar sobie nimi tyek. Przesun po stole plik dokumentw. - Gdybymy teraz siedzieli w studio telewizyjnym, rozerwabym was na kawaki. Prosicie o gosy, a nigdy nie dotrzymujecie obietnic. Poniewa Bremer nigdy nie wywizuje si ze swoich. Ale nie musi tak by. Moemy pracowa razem. Moemy znale kompromis. - Wzruszy ramionami. - Kady z nas w pewnych punktach moe odpuci. Ja te. - Podnis swj program wyborczy. - To dokument, nie Biblia. Wane jest to, ebymy wygrali. I eby Bremer odszed z pustymi rkami. Hartmann wsta, rozda zgromadzonym dokument przygotowany przez Mortena Webera. - Nakreliem projekt wsppracy pomidzy nasz pitk. Oczywicie to tylko pocztek. Wszystko jest do dyskusji. Bdziecie chcieli zmian, nie ma sprawy. Wrci na swoje miejsce, patrzy, jak podaj sobie kopie dokumentu. - Wiem, e to wielki krok. Razem mamy talent, energi i pomysy, ktre mog uczyni to miasto lepszym. Jeli czego nie zrobimy, on wrci. Administracja utkna w miejscu. Peen zastj. Zero wyobrani. adnej wieej krwi... - Myl, e Bremer wykona dobr robot - przerwa mu Jens Holck. - Ja rwnie! - przyzna Hartmann. - Dwanacie lat temu by waciwym czowiekiem na waciwym miejscu. Teraz... - To Kopenhaga. Nie raj. Nie dostrzegem u ciebie nic, co by sugerowao, e bdziesz rwnie dobry jako burmistrz. Zwaszcza ostatnio. - Doskonale. Powinnimy rozmawia szczerze. Zobaczmy, co myl wyborcy. - I masz ze stosunki z Parlamentem - doda Holck. - Burmistrz musi z nimi negocjowa budet. Jeli nie zapewnimy sobie ich przychylnoci, wezm nas godem.

Naprawd nie widz... - Z Parlamentem ugodzimy si si. Jeli bdziemy mieli szerok koalicj... - wskaza rk ich wszystkich - to moemy wicej ni Bremer. Jeli wkurz nas, wkurz wszystkich. Nie rozumiesz? Jens Holck wsta. - Nie, nie rozumiem. Przykro mi, Troels. Nie wierz ci. - Nie zerkniesz nawet na propozycje? - Ju zerknem. Dobranoc. Mai Juhl te wychodzia. - Bez Jensa nie moemy tego zrobi - powiedziaa. Pozostaa trjka posza w ich lady. Sam w biurze, w niebieskim wietle neonu Palace Hotel, Hartmann zastanawia si, w ktrym momencie popeni bd. Jeszcze nikt nigdy nie prbowa stworzy tak szerokiej koalicji. Moe to byo szalestwo. Ale w polityce czasami i na szalestwo znajdowao si miejsce. Kiedy ustpowa stary porzdek, mona si byo spodziewa maego chaosu. Wtedy wanie uderza miaek. A on nie by jedynym miakiem w okolicy. Morten Weber przewidzia, e Holck od razu odrzuci propozycj, a pozostali pod za nim. Rzadko mu si zdarzao le oszacowa sytuacj. Powiedzia te, e kade z nich z osobna przemyli spraw. A wic niedugo kto powinien zadzwoni. Hartmann nala sobie brandy. Czeka dokadnie siedem minut. Na dziedzicu ogrodowym ratusza, pomidzy rdestwk a bluszczem przy fontannie, Jens pali papierosa. - Wrcie do zych nawykw - zauway Hartmann. - Wstyd. - Tak. Wstyd. Holck by o par lat modszy od Hartmanna, mniej wicej tej samej budowy i wzrostu. Niegdysiejszy przewodniczcy organizacji studenckiej, na pierwszy rzut oka modzieczy, przy bliszym poznaniu ujawnia oblicze czowieka zniszczonego przez niezrealizowane ambicje. Mia ciemne wosy i czarne modne okulary, nieweso twarz skostniaego belfra. Ostatnio nie umiecha si za czsto. Ani te nie goli. Wyglda okropnie. - Czy nie wyraziem si jasno? - spyta. - Bardzo. Wic dlaczego dzwonie? Holck rozglda si na boki.

- Na wypadek gdybym mg jednak janiej. - Jens. Musimy co zrobi. Miasto dryfuje. Administracja Bremera jest le zorganizowana. Finanse to jeden wielki bajzel. On sucha tylko siebie. Holck zacign si papierosem i wypuci dym w stron fontanny. - Jest jak umierajcy krl - doda Hartmann. - Wszyscy wiemy, e nie zostanie dugo na tym wiecie. Ale nikt nie chce o tym wspomnie. Ani powiedzie cokolwiek na gos, na wypadek gdyby staruszek sucha. - W takim razie moe powinnimy poczeka na pogrzeb. I wtedy ratowa sytuacj. Hartmann rozejrza si po dziedzicu. Byli sami. - Syszae o jego podry na otw? - spyta. Holck drgn. Pracowa w komisji audytowej. Rie Skovgaard i tam wszya. - Co z ni? - Oficjalnie bya to wizyta w firmie. Inwestycja wewntrzna. Ale konto wydatkw... - Wszymy, co, Troels? Mylaem, e ty jeste ten dobry. - Nie zagldam do publicznej kasy. - Analizujemy wydatki. Nie dopatrzylimy si nieprawidowoci. - To, co widziae, byo ju ubite. Tysice... - Och, na mio bosk. To jest twoja nowa polityka? Nie obchodzi mnie, czy Bremer sobie linie tu czy tam. To stary czowiek i haruje tu jak w. Zawsze harowa. Pomimo aosnych zarobkw i morderczych nadgodzin. - A wic niczego nie zmienimy? - Kto musi by burmistrzem. Rzeczywicie sdzisz, e ty jeste inny? - Daj mi szans. - Naprawd masz fatalne stosunki z Parlamentem. To sedno sprawy. Oni ci nie lubi, Troels. Nie podoba im si, jak pysznisz si przed kamerami. Kobiety mdlej. To twoje witoszkowate samozadowolenie. To, e uwaasz si za lepszego od innych. Holck si rozemia, krtkim, ostrym miechem. - Ode mnie nie. Ja nie mam tego problemu. Znam ci na tyle dugo, eby dojrze, jak jest naprawd. Powiedz mi. Czy tobie zaley na Kopenhadze? Czy na Troelsie Hartmannie? Co si bardziej dla ciebie liczy? - Dzwonie, eby mi to powiedzie? - Mniej wicej. - Holck wrzuci papierosa do fontanny i odszed. - Marnujesz czas na Jensa Holcka - powiedzia Morten Weber dziesi minut pniej. - To piesek pokojowy Bremera.

- Wic rzumy mu odpowiedni ko. Byli zainteresowani, Morten. Wahali si. Gdybym mia po swojej stronie Holcka, wszyscy by poszli w jego lady jak po sznurku. W jednej chwili. Mamy co do jedzenia? Weber skoni si i rzek: - Do usug szanownego pana. Po czym uda si na poszukiwania prowiantu. - Jeli nie udobruchamy Jensa Holcka, pjdziemy na dno? - spytaa Skovgaard. Siada na biurku, z nogami na jego krzele, brod opara na rkach. Nie wygldaa na przeraon t wizj. - Nie - odrzek Hartmann. - Znamy swoj warto. Jestemy silni. Skovgaard wycigna rami, napia biceps. - Ja te jestem silna. Zobacz. Hartmann rozemia si, podszed do niej i palcami sprawdzi minie. - Niele. Jeszcze jedno. Pochyli si. Ona zarzucia mu rce na szyj. Pocaowali si. Palce we wosach. Szary garnitur i czarna sukienka. Wtulona w niego powiedziaa rozmarzona: - Dawno tak nie byo. - Kiedy to si skoczy, zabior ci gdzie, gdzie jest najwiksze, najbardziej mikkie i najcieplejsze ko... - Kiedy si skoczy? - Albo wczeniej. - To obietnica wyborcza? Hartmann odsun si od niej z umiechem. - Nie. Moja osobista. Zadzwo do swojego ojca i popro, eby porozmawia z ministrem spraw wewntrznych. Niech mi powie, co mam zrobi. Wystarczy jedno sowo z Parlamentu. Holck je usyszy. Wszed Morten Weber z talerzem penym kanapek. - Na parkingu jest peno policji - powiedzia. - Czemu? - spytaa Skovgaard. Weber spojrza niechtnie. - Skd mam wiedzie? Lotte Holst bya o jedenacie lat modsza od swojej siostry Pernille. Przez pi ostatnich dugich i bogatych w wydarzenia lat staa za barem klubu Heartbreak. Lokal by

przeznaczony dla biznesmenw, modych menederw, dla kadego, kto mg sobie pozwoli na cienkiego drinka za dwiecie koron. Znajdowa si nieopodal Nyhavn, w pobliu kbiy si tumy turystw kierujcych si do odzi na kanale i restauracji. Wosy nosia upite wysoko, a na jej subowy uniform skadaa si wydekoltowana sukienka bez plecw, byszczca szminka i stale znudzony umiech, gdy podawaa butelki kruga i wdki w rytm oguszajcej muzyki. Zarabiaa niele. Najwicej na napiwkach. A czasami zdarzay si niespodzianki. Okoo jedenastej jeden z barmanw powiedzia jej, e ma gocia. Lotte podesza do recepcji. Zobaczya Pernille w powym gabardynowym paszczu, z wosami w nieadzie. Poczua si zakopotana, tak jak zawsze si czua jako dziecko. Pernille bya liczna. Ale to ona bya rodzinn piknoci. Wszyscy tak mwili. Nikt nie rozumia, dlaczego to nie ona, lecz Pernille wysza za m, choby za takiego brutala jak Theis, co to dwch zda nie potrafi skleci. Jej siostra koysaa si w przd i w ty. Wygldaa potwornie. Przy szatni by niewielki magazynek. Weszy tam, siady na skrzynkach z piwem. Lotte suchaa. - Nie chciaam ci zawraca gowy - powiedziaa Pernille. - Wic dlaczego... to znaczy... Niewane. Chopcy s u mamy. Nic im nie jest. - Wiem, pytaam. - Jestem w pracy, Pernille. - To te wiem. - Miaa wieci od Theisa? Kiedy wraca do domu? - Nie odzywa si. Jego adwokatka si stara. Obja si ramionami, chocia w malekim pomieszczeniu panoway gorc i zaduch. - Czy Nanna mwia ci co o... Zabrako jej sw. - O czym? - Nie wiem. Byycie sobie takie bliskie. Jak siostry. - W oczach Pernille pojawio si jakie oskarenie. - Bya jej blisza ni ja. - Bya jej mam. Pernille zacza paka. - Tobie mwia wszystko! A mnie nic. Przez otwarte drzwi przyglda im si jeden z ochroniarzy. - Ona nie... - Nanna prowadzia ycie, o ktrym ja nie miaam pojcia! Jestem tego pewna.

- Nie wiem, o czym mwisz, Pernille. - Co powiedziaa? W domu miaa problemy? Ze mn? Z Theisem? - Nie... - Czasami si kciymy. Ona bya w cigym ruchu. Cigle wchodzia i wychodzia. Braa rzeczy. Nosia moje ubrania. - Moje te nosia. Bez pytania. - Czy ona...? - Z zamknitych oczu znowu popyny zy. Udrka, ktrej Lotte Holst nie chciaa oglda. - Czy ona nas nienawidzia? Lotte pooya rk na ramieniu siostry. - Oczywicie, e nie. Kochaa ci. Oboje was kochaa. I chopcw. Nigdy nic nie mwia. - Nie? - Nie. - Wic to tylko o mnie chodzi? Ochroniarz zacz dawa znaki. Nie powinna robi sobie przerw w pracy duszych ni pi minut co godzin. - Co si wydarzyo ostatniego lata - opowiadaa Pernille. - Pomidzy ni a Theisem. Kiwna gow, jakby prbowaa sobie przypomnie jakie konkretne zajcie. - Kiedy si nad tym zastanowi, widz to wyranie. Zawsze bya creczk tatusia. Owijaa sobie Theisa wok palca. A nagle przestali robi razem cokolwiek. Nie powiedziaa mi, o co chodzi. - Theis uwaa, e jest za wczenie, eby si wyprowadzaa. Ona si troch zocia. Lotte wzruszya ramionami. - To wszystko. Miaa dziewitnacie lat. Nie bya dzieckiem. To nie byo nic wanego. - Jeste pewna? - Musisz przesta tyle nad tym rozmyla. Theis by dobrym ojcem. Nadal jest. Nawet jeli robi co gupiego. Barman stan w drzwiach i kiwn na ni. - Musz i. Nie chc, eby mnie wylali. Posuchaj. - cisna jej rce. - Przyjd jutro i pomog ci, jak tylko bd moga. Zobaczysz, poradzisz sobie. Podniosa siostr ze skrzynki, obja j i odprowadzia do wyjcia. Wrcia, przygotowaa drinki dla bogatych biznesmenw, umiechaa si, gdy ypali okiem podliwie. Odczekaa godzin do nastpnej przerwy, wesza do toalety, wyja kok i wcigna dug, drog kresk, starajc si nie paka.

WTOREK 11 LISTOPADA sma rano. Lund ogldaa nagrania z garau. Znowu. Rodzina, dzieci z balonami wsiadajce do srebrnego volvo. Czarny ford odjeda. Wszed Meyer z newsami. Nie znalaz adnych powiza pomidzy Nann Birk Larsen a Ratuszem. Nigdy tam nie pracowaa jako wolontariuszka przy wyborach. Nawet chyba si tam nie pojawia w ramach szkolnej wycieczki. - Przejrzaem znowu jej rzeczy - doda. - To s klucze, ktre znalelimy. Pokaza jej torebk dowodow. - No i? - To nie jej klucze. Nie do domu. Lund jako o tym zapomniaa. Wzia od niego torebk. Byy to klucze firmy Ruko. Uywane powszechnie. - Nie wygldaj jak klucze z ratusza - powiedzia. - Oni tam wszdzie maj takie fikune zamki. Nie wiem... - Pniej. - Machna rk. - Moemy podkrci obraz? Zrobi zblienie na kierowc i zobaczy, jak wyglda? - Teoretycznie. - Wic podkrmy. Meyer si zawaha. - Buchard mwi, e to wszystko byo sprawdzane. Wskazaa raporty. - Nie widz tu nic na ten temat. - Syszaa, co mwi. Ja nie chc bra w tym udziau. Podszed i siad koo niej. Wyglda niemal pokornie. - Naprawd nie chciabym tego tumaczy. Ale to... - rozejrza si po gabinecie - to moja ostatnia szansa. W kilku innych miejscach nie wiodo mi si najlepiej. - Kilku? Dwch? Trzech? - Kilku. Nie mog straci tej pracy. Nie mog. - Dlatego nie odsun nas od sprawy? - spytaa. - Bo robimy, co on chce? Meyer wpatrywa si w jej wielkie, smutne oczy. - Ja na miejscu Bucharda ju dawno bym nas odsuna - dodaa. - Zanim nastpnym razem powiesz co takiego, musisz mnie ostrzec. ebym mg zasoni uszy.

- To s wielkie uszy. Nie dasz rady. - Dzikuj. Jeli Buchard mwi, e kto zbada... - Nikt nie zbada. Te w to nie wierzysz. Zasoni uszy rkami. I natychmiast je odsoni. - On tu idzie - powiedzia. Wszed szef. - Chciaa ze mn rozmawia? Lund si umiechna. - Chciaam przeprosi za wczoraj. Oboje bylimy zmczeni. Meyer kiwn gow. - Zmczeni - potwierdzi. - Nie ma sprawy. Dopki robicie postpy. - Postpy. - Kiwna gow. - Robimy. - Dobrze. Ju mia wyj. - Kto sprawdza kontakty i list pocze z komrki Nanny? - rzucia Lund. Buchard zamar w drzwiach. - Nie wiem - odpar. - Co moe wskazywa na jednego z ochroniarzy. Niewykluczone. Nie mam pewnoci. - Zbadaj to. Kolejny umiech. - Zbadam - odpara. Patrzyli za nim, jak wychodzi. - Kim by by - spytaa Lund - gdyby nie by glin? - Didejem. Robiem to jako student. Byem bardzo dobry. Tylko do twarzy mona by si przyczepi. - Przejecha doni po szczecinie i policzkach. - A gdybym jeszcze mia prezencj, to nie wiem... Rozemiaa si. - A ty? - Nikim - odpara. - Ja bym bya nikim. - Kiedy braem pod uwag, eby sprzedawa hot dogi w budce - doda Meyer. Wtedy jeste wasnym szefem. Moe ju niedugo mnie to czeka. Jeli dalej pjdziemy t drog, Lund.

Ale ona mylami bya gdzie indziej. - Zupenie nikim - powtrzya. W zapisach rozmw nie byo co oglda. Ale dwadziecia minut pniej do ich pokoju wetkn gow jeden z wywiadowcw i oznajmi, e ma co nowego. Po tym jak nocna zmiana zrobia kolejn rundk ze zdjciem Nanny, do komendy zgosi si takswkarz. Mwi, e chyba j wiz tej nocy, kiedy zagina. - Nie wierz - powiedzia Meyer. - W co? - Pierwszy raz kto si sam zgasza w sprawie tej biednej dziewczyny. Nie zauwaya, Lund? Wszyscy inni zakadaj, e czytamy w mylach. Potar swj nieogolony podbrdek. - Zaley im, ebymy znaleli tego drania, prawda? Takswkarz nazywa si Leon Frevert. By wysokim, chudym czterdziestoparolatkiem. Mia dug szar twarz, ktra pasowaa do taniego garnituru, pachnia papierosami i potem. Przyjecha prosto z nocnej zmiany. - Nie jestem przekonany, e to ona - powiedzia, patrzc na podane zdjcie. - Niech pan nie myli o tym, czy to ona, czy nie - poleci Meyer. - Niech nam pan powie, co si dziao. W weekendy jedzi takswk dla jednej z miejskich firm. - Odebraem j w pitek. Jeli to bya ona. Rozmawialimy troch. Chciaa jecha od miasta. Podrzuciem j do Gronningen, w poblie skrzyowania ze Store Kongensgade. Duga prosta ulica na skraju miasta. Obok twierdzy Kastellet. Nie sprawdzali adnego adresu w pobliu. - Ma pan rachunek? - Jasne. Kto nie chce mie problemw, musi trzyma rachunki. Z kieszeni wywiechtanego garnituru wycign kb paragonw. - To chyba ten. Wsiada w pobliu Ryparken. Widzicie? - Wskaza paragon. - Podr zacza si o dwudziestej siedem. Skoczya o dwudziestej czterdzieci pi. - Co si stao, gdy dotarlicie na Gronningen? - spytaa Lund. - Ona wysiada. Od razu znalazem nastpnego klienta. Nawet nie musiaem odjeda. W pitki jest mnstwo roboty. Podrapa si po rzedncych jasnych wosach. - Problem w tym, e nie dojechalimy tam od razu. Zatrzymalimy si. Modzi rzadko tak robi. Nie maj kasy na postoje.

- Gdzie si zatrzymalicie? - Na Vester Voldgade. Na tyach ratusza. Meyer zamkn oczy i jkn. - Co si tam dziao? - spytaa Lund. - Wysiada i poprosia, ebym zaczeka. Normalnie bym tak nie zrobi. Bo oni uciekaj po prostu. Ale ona sprawiaa mie wraenie. Nie bya pijana ani nic. - Co chciaa z ratusza? - Nie powiedziaa. Wesza do rodka na kilka minut. - Widzia pan z ni kogo? - Nie. Wysza. I potem pojechalimy na Gronningen. Nie chc marnowa waszego czasu. Nie mog przysic, e to bya ona. - Zerkn znowu na zdjcia. - Moe, ale... - Dzikujemy. Ucisna mu do, skina na Svendsena, ktry krci si po korytarzu, poprosia, eby spisa zeznania. Potem siedli we dwjk w biurze. - W pobliu jest mnstwo hoteli - powiedziaa. - Sprawdzalimy hotele. - Wic sprawdmy jeszcze raz. Pytaj, czy widzieli polityka. Czy kto z Ratusza mieszka w pobliu? Pracujesz nad ochroniarzami? Meyer by coraz bardziej spity i zy. Unika jej wzroku. - Tak, oczywicie. - Takswkarz zabra j spod domu Kemala do ratusza - cigna Lund. - Mwi, e nie jest pewien, czy to ona. Nie chciaa si spiera. Meyer ba si o swoj prac. By rozdarty pomidzy tym, co jego zdaniem byo suszne, a tym, co jego zdaniem byo rozsdne. Korzystne dla niego. - Mam spotkanie - powiedziaa, wstajc i chwytajc kurtk. - Zadzwo, jak si czego dowiesz. Rie Skovgaard przez ca noc badaa grunt w Parlamencie. Relacje Hartmanna z ministrem spraw wewntrznych pozostay dobre. - Problem jest z premierem. On uwaa, e jeste ambitny. Przymiewasz wszystkich. Boi si, e jeli pokonasz Bremera, signiesz nastpnie po jego stoek. Hartmann sucha, krcc gow. - Nie sign po jego stoek. W kadym razie w cigu najbliszych czterech lat. Morten Weber czyta poranne gazety.

- Przynajmniej sondae s nadal dla nas korzystne. Nikt nie uwierzy w te bzdury z dziewczyn. - Jeli bdziemy mieli na pokadzie ministra spraw wewntrznych, to wystarczy. - Tylko jeli pozwoli na to premier - zaznaczya Skovgaard. - Nadal moe ci pogry. - To mieszne. Jestemy w tej samej partii i on wspiera Bremera? Umiechna si. - Do diaba z tym - powiedzia. - Jest jedna szansa. W tej chwili premier nie radzi sobie najlepiej. Mgby ogrza si w twoim blasku. Hartmann na chwil si pogubi. Skovgaard i Weber tak wprawnie pywali w tych mtnych wodach. - O czym mwimy? - Nigdy waciwie nie podj kwestii integracji. Jeli powiemy, e jego biuro pomogo uoy nasz program... Pomogo z wzorami. Niektrymi projektami szkolnymi... Hartmann si rozemia. - Nie ma mowy. Sami do tego doszlimy. Im si ten pomys nie podoba. - Zapomnij o przeszoci, Troels. Jeli go docenimy... - Za co? - Za nic! W zamian za poparcie. - To oszustwo! Weber spoglda to na jedno, to na drugie, krcc gow jak na meczu tenisowym. - Oszustwo to bardzo mocne sowo. yjemy w wiecie polityki. Co jest prawd... co ni nie jest - po jakim czasie to moe by niewane. - Wic co jest wane? - To, co dziaa. - Weber patrzy na niego jak na gupka. - Nie, to nie wchodzi w rachub. - Dobra - skwitowaa Skovgaard i zaja si kartkami lecymi na biurku. - Dobra - zgodzi si Weber i wrci do gazety. Zapada cisza. - Ciesz si, widzc, e tacy jestecie zgodni - rzuci Hartmann. - Jak zawsze - odpara Skovgaard. - Odpowied nadal brzmi nie. Mina kolejna duga minuta.

Potem Hartmann westchn gboko, przesun wzrok po boazerii na cianach, po witraowych oknach, godach i zoceniach, po designerskiej lampie karczochowej. Byy tu wszystkie atrybuty urzdu. I adnej wadzy. - Co zyskalibymy w zamian? - Moglibymy go zaprosi na spotkania wyborcze - zaproponowaa Skovgaard. - Najwaniejsze to wcign do wsppracy Holcka - doda Weber. - Nienawidz tego gwna jak mao kto. Wzruszy ramionami. - Ale jeli dziki temu bdziemy mieli koalicj... - Dowiedz si dokadnie, czego moemy oczekiwa w zamian. Nie chc adnych unikw. - Jeli zadamy takie pytanie, to jakbymy si ju zgodzili - ostrzeg Weber. - Nie ma odwrotu. - Nie ma odwrotu - powtrzya Skovgaard. - Dopnijcie umow, a potem umwcie mnie na spotkanie. Z premierem. Jeli t drog zdobdziemy urzd, to gwno mnie obchodzi, kto na tym skorzysta. Wsta od stou i wyszed. Rie Skovgaard i Morten Weber siedzieli nadal. Nieatwi sprzymierzecy. - Wiadomo ju, co policja robia na parkingu? - spytaa Skovgaard. - Co? - Syszae, Morten. Syszysz wszystko, nawet jeli udajesz, e nie. - Ja o niczym nie wiem. Dzwoni do Parlamentu. - Ja mog to zrobi. To sprawa polityczna. Zostaw to mnie. Z banku przyszed nowy czowiek. Modszy. Bardziej przyjazny. Pernille zadzwonia do wizienia, prbowaa rozmawia z Theisem, nie udao si. Mia tam zosta co najmniej jeszcze jeden dzie. adnych rozmw telefonicznych, ale przynajmniej moe pniej bdzie moga si z nim zobaczy. - Przykro mi - powiedziaa do bankowca. - Nie mog si skontaktowa z mem. - Nie ma sprawy. - Rozoy przed ni dokumenty. - Przyjmijmy, e dom trafi do sprzeday, gdy bd pastwo kontynuowa renowacj. - Dobrze. - Przeduymy pastwu kredyt, tak e nie bdziecie musieli przez pewien czas paci rat. Miejmy nadziej, e dom sprzeda si szybko, abymy mogli wyj na czysto. - Mnie by to odpowiadao.

- Pozostaje konto, ktre otworzya pastwa crka. Wpatrywaa si w niego nierozumiejcym wzrokiem. - Na Antona i Emila. Co zrobi z tymi pienidzmi? Pernille odgarna wosy. - Jakie konto? Podsun jej wycig. - Znajduje si na nim jedenacie tysicy koron. Oszczdzaa regularnie. To duo pienidzy... - Co to za konto? - To konto oszczdnociowe zaoone na chopcw. - Mog zobaczy? Chwycia dokument, zanim zdy co odpowiedzie. Wpatrywaa si w cyfry. Regularne wpaty. Setki koron naraz. Ani jednej wypaty. - Skd ona miaa te pienidze? - Z pracy? - zasugerowa bankowiec. Rumieni si, zakopotany. - Ona nie pracowaa. Od czasu do czasu dorabiaa u nas. Ale to byo kieszonkowe. Nie to... Wzruszy ramionami, nic nie mwic. Konto zostao otwarte w styczniu. Co dwa tygodnie wpyway na nie pienidze. Regularnie. Wpaty ustay latem. - Nie ma popiechu - powiedzia mczyzna. - Nie musi pani podejmowa decyzji akurat w tej chwili. C... Umiechn si niemiao. - Jeli to wszystko... Pernille nie moga oderwa wzroku od wycigu. Lea na stole, na zdjciach rodziny zastygej w czasie. Drwi z niej. mia si. Po wyjciu bankowca znowu zadzwonia do wizienia. Trafia na kogo uczynnego. - Zaraz przyjad - powiedziaa. Stranik wprowadzi Pernille do malekiego pokoju widze i stan przy drzwiach. Theis w jasnoniebieskim wiziennym kombinezonie siedzia przygarbiony nad podrapanym drewnianym stoem, wpatrzony w podog. Moment niezdecydowania. Nagle Pernille podesza, zarzucia mu rce na szyj, poczua, jak j przytula, poczua, e zy spywaj jej po twarzy. Zostali tak, koyszc si lekko, jego wielka rka przesuwaa si po jej dugich

kasztanowych wosach, jakby szukaa jakiej zguby. Potem siedli naprzeciwko siebie, Pernille ze zami w oczach. - Jak chopcy? - spyta w kocu Theis. - W porzdku. Nie patrzy na ni. - Rozmawiaem z adwokatk. Robi, co moe. Kiedy wyjd, zajm si bankiem i domem. Odwrcia si, otara zy. Poczua iskierk gniewu i nie wiedziaa, co j wzbudzio. - Wszystko pozaatwiam - doda. - Bdzie dobrze. Patrzc przez okno, na monochromatyczny dzie, spytaa: - Co latem zaszo midzy tob a Nann? Podnis gow. Oczy - podobay si jej w nim najmniej - utkwi w jej twarzy. Nie umiaa nic z nich odczyta. Czasami tylko agresj. - Co? - Kiedy... zy znowu pyny i nie moga ich zatrzyma, choby si nie wiadomo jak staraa. - Pokcilicie si? Powiedziae jej co? Gos si jej ama. - Co masz na myli? ya z tym mczyzn od dwudziestu lat. Ludzie zawsze maj jakie sekrety. Moe to nieuniknione. - Nanna otworzya konto bankowe na chopcw - powiedziaa Pernille. - Regularnie wpacaa na nie pienidze. Miaa prac? Na tym koncie... - urwaa, po czym dokoczya bardzo powoli: - na tym koncie jest jedenacie tysicy koron. - Wiesz, e miaa prac! U nas. - Nie zarabiaa u nas takich pienidzy. - Moe ja jej co dodatkowo paciem. Albo oszczdzaa. - Wic czemu robia z tego tajemnic? - Nie wiem. Nie miaa pojcia, czy mu wierzy, czy nie. - Nanna nigdy ci nic nie powiedziaa? - Nie. - Potar zaronit brod, zamkn oczy. - Bya na mnie za. Uwaaem, e jeszcze nie powinna si wyprowadza z domu. Sign przez st do jej rk.

- Czasami dawaem jej pienidze, eby sprawi jej frajd. Co z nimi... - Tak - powiedziaa Pernille. - Nic innego nie przychodzi mi do gowy. Patrzya, jak Theis prbuje si umiecha. Jak prbuje powiedzie to, co zawsze. - Zaatwi to. Bdzie lepiej. Umiechna si wic, odwzajemnia ucisk, obesza drewniany st i pocaowaa ma. - Wszystko bdzie dobrze - powiedzia. Lund jechaa do telewizji spotka si z reporterk, ktra dokumentowaa kampani wyborcz. Kobieta od samego pocztku nie odstpowaa na krok Hartmanna i Bremera. - Interesuje mnie, co si dziao podczas imprezy plakatowej - powiedziaa Lund. Usadzono je przed monitorem, kobieta przeskakiwaa po surowym nagraniu. - Co bd z tego miaa? - Nic. Kobieta zamrugaa powiekami. - Uczciwie by byo... - Nie. Mog w cigu piciu minut zdoby nakaz. Jeli to zrobi, nie wrci ju pani dzisiaj do pracy. Bior wszystko. - Lund umiechna si do niej. - Jeli uznam, e znajduje si tu jaki dowd, mog nie dopuci do jego wykorzystania. - Wic dlaczego miaabym to pani pokaza? - Bo nie ma pani wyboru. - I tak chc co w zamian. - Jeli powstanie z tego materia, zapewni pani pierwszestwo. Jeli powstanie... Lund siada na skraju biurka i nie ruszya si ani o centymetr. - Potrzebny mi materia od dziewitnastej do dwudziestej. - Impreza plakatowa odbya si trzydziestego pierwszego padziernika? - Zgadza si. - Dobra. Pamitam. Byli w biurze Hartmanna. Przebiega palcami po klawiaturze, przesuwaa nagranie. Na ekranie pojawi si Poul Bremer. mia si, artowa ze szklank w doni. - Uwielbiam, jak oni udaj, e darz si szacunkiem. Powinna pani usysze, co mwi na osobnoci. - Na przykad? - Rozpywaj si w umiechach, a nienawidz do ywego. I gotowi s sprzeda si

kademu, jeli mog w ten sposb zdoby jakie gosy. Lund patrzya na ekran, suchajc jednym uchem. - Hartmann zaprosi do siebie wszystkich na drinka. Skovgaard, przywdcy partii mniejszociowych, Morten Weber, Bremer, wszyscy razem, rozemiani nad kieliszkami wina. - Dzieje si co ciekawego? - spytaa Lund. - Hartmann wygasza krtk przemow. Nic specjalnego. Nie ma co si wysila przed t band, prawda? Oni na niego nie gosuj. Lund pochylia si do przodu, przyjrzaa si uwaniej. Z tyu tumu dostrzega mczyzn ubranego na czarno. Z nikim nie rozmawia. Wyglda na skrpowanego. - Kto to jest? - Jens Holck. Przywdca Umiarkowanych. Popiera Bremera. - By tam cay wieczr? - Tak. Hartmann brzdkn kieliszkiem o butelk. Podszed Poul Bremer i stan obok niego, rozpromieniony, przyjazny. Lund nie patrzya na nich. Patrzya na posta w gbi. - Wic dlaczego Holck wkada paszcz? Kobieta nie odpowiedziaa. - Jest jeszcze gdzie na nagraniu? - Czemu pani pyta? - Z ciekawoci. Lund kiwna gow w stron klawiatury. Kobieta przewina nagranie szybciej. Kamera filmowaa pomieszczenie. Dziennikarka przejechaa do przodu, cofna si, szybko przegldaa morze ludzi. - Nie widz go. Mylaam, e tam by. Przepraszam. - Jaki on jest? - spytaa Lund. - Holck? Siedzi w polityce od lat. Powany. Troch nieudacznik. Bez Poula Bremera nic nie zrobi. - Rozsiada si wygodnie, zaoya rce za gow. - Jeli mam by szczera, nie epatuje urokiem osobistym. Kryy plotki, e mia romans, wszystko si wydao. Do gazet to nigdy nie trafio. Ale ona si z nim rozwioda. - Mia romans? To prawda? Kobieta si rozemiaa. - Nie zna si pani na politykach, co?

- Prosz mnie owieci. - Oni si karmi plotkami. Jeden od drugiego. yj w swoim wiatku i nic innego si nie liczy. Co pani powiem... Lund czekaa. - Kto, kto mia romans z Jensem Holckiem, musia by bardzo zdesperowany. Albo mie wysoki prg odpornoci na nud. Po wyjciu z telewizji Lund zadzwonia do Meyera. - Samochd odjecha o dziewitnastej pidziesit pi. Jens Holck pitnacie minut wczeniej wymkn si z imprezy plakatowej i ju nikt go nie widzia. - Buchard pyta o ciebie - powiedzia Meyer. - Czy Holck mieszka w pobliu Gronningen? To mg by te pokj hotelowy. - Zupenie mnie to nie obchodzi, Lund. - W Ratuszu mwio si, e ma romans. - Nie robimy ledztwa w Ratuszu. W kadym razie nie wrd politykw. Zostaw to. Nie wspomniaem, e Buchard pyta o ciebie? - Wspomniae. - Dotaro to moe do ciebie? Zerkna na telefon. Prbowaa sobie wyobrazi twarz Jana Meyera w tej chwili. - Lund? - usyszaa cichy, niepewny gos ze suchawki. - Lund? Znalaza Troelsa Hartmanna w chwili, gdy opuszcza biuro. - Musi mi pan powici dwie minuty - powiedziaa. - Pani szef wie, e pani tu jest? - To zajmie tylko chwil. Chciaam tylko przeprosi. - Musi pani wyj - wtrcia si Rie Skovgaard. - Przysporzya nam pani mnstwo problemw. - Wiem, wiem. Przepraszam. To trudna sprawa. Dwie minuty... Hartmann gestem zaprosi j do rodka i zamkn drzwi. - Potrzebuj paskiej pomocy. - Mam dyur dla obywateli w poniedziaki. Moe si pani umwi jak kady inny. - A gdybym powiedziaa, e paski samochd w ogle nie by w szkole? - Odpowiedziabym, e znowu pani co spieprzya. - A gdybym powiedziaa, e przyjecha tutaj? Na parking ratusza? Milcza. - W tamten pitkowy wieczr. Kiedy organizowa pan imprez plakatow. Wszyscy

szefowie ugrupowa. Wszyscy pracownicy paskiego sztabu. - Do czego to zmierza, do cholery? - Musz wiedzie, czy kto opuci przyjcie wczeniej. - Chwila, moment. Nie rozumiem. Mwi pani, e samochd tu wrci? - Czy kto wyszed wczeniej? Wesza Skovgaard. Z telefonem przy uchu. - Mog rozmawia z Buchardem? - pytaa. - Czy Jens Holck wyszed przed czasem? - naciskaa Lund. - Holck? Skovgaard ju skarya si Buchardowi. - Pamita pan, czy widzia go pniej tego wieczoru? Hartmann pokrci gow. - Szef chce z pani rozmawia - przerwaa Skovgaard, podajc Lund telefon. Ta wpatrywaa si w ni uwanie. Atrakcyjna w twardy, nieemocjonalny sposb. Mona by odnie wraenie, e ci ludzie w ogle nie przejli si mierci dziewczyny. Tylko Hartmann si przej, co zreszt cigle j nurtowao. - Sucham - odezwaa si do telefonu, wcale nie suchajc. Po zakoczeniu rozmowy oddaa komrk umiechnitej szefowej kampanii Hartmanna. - Prosz std wyj - powiedziaa Skovgaard. Lund spojrzaa gdzie poza ni. Na wyoone boazeri ciany, na witrae, na pikne lampy, drogie meble. - Tutaj czowiek musi si czu jak w twierdzy - stwierdzia. - Natychmiast - podkrelia Skovgaard. Lund zerkna na ni i troch duej popatrzya na Hartmanna. - Ale to nie jest twierdza - dokoczya. W pustym biurze Lund wyja papierosa z paczki Meyera. Zrobia z nim wszystko, co zabronione. Obrcia go, postawia, poonglowaa nim, powchaa. Podniosa do ust, poczua sucho, gdy wsuna go midzy wargi, zapalia i zacigna si dawicym dymem. Nie smakowa dobrze. W niczym nie pomg. Po prostu by. Buchard robi odpraw zespou. Wrzeszcza tak, e syszaa go a u siebie. - Jutro Lund zaczyna now prac w Szwecji - oznajmi. - ledztwo przejmuje Meyer. Svendsen, jeste jego pomocnikiem. Ju zdj z drzwi jej nazwisko. Teraz wisiaa na nich tabliczka: Podkomisarz Jan

Meyer. Od razu po odprawie Buchard przyszed do nich i zobaczy Lund. Spojrza na papierosa. - Powiadomiem policj szwedzk, e moesz zacz prac. Powstrzymaem si od powiadomienia ich o twoich dziaaniach. - Wdziczno moja nie zna granic. Zacigna si papierosem i spojrzaa na Bucharda. Nie by dobry w krceniu. - Przykro mi, e tak to si skoczyo - doda. - Tylko ty tutaj cenisz Svendsena. Gniew zamigota w mopsich oczach. - To jedyne, co masz mi do powiedzenia? - Nie. Mam co jeszcze. - Papieros ju jej smakowa. - Ale pewnie musisz podzwoni. Poszed. Meyer stan pod tabliczk ze swoim nazwiskiem. Nie wyglda na uszczliwionego. - Nie znalelimy nic w pobliu Gronningen. Nic, co by si wizao z Holckiem. W drzwiach pojawia si gowa Svendsena. Umiecha si. - Jest przesyka ze Szwecji, Lund - zakomunikowa. - Musisz pokwitowa. Przed wyjciem. Pooy nacisk na ostatnie sowa i posa jej promienny umiech. - Pokwituj. - Wskazaa na papierosa. - Jak skocz. Odwrcia si do Meyera, wskazaa wycofujcego si Svendsena i ostrzega: - To ich czowiek, Meyer. Nie twj. Pamitaj. Podesza do okna. Na dole staa ta ciarwka od przeprowadzek, przy jej drzwiach tkwi kierowca. - U technikw czeka na mnie jeden go - mrukn Meyer. - Wic... Wypucia dym za okno, przypomniaa sobie, ile razy go ajaa za to, e robi to samo. - Moesz zatrzyma paczk. Jeszcze raz si zacigna, jeszcze raz wypucia dym na wilgotne listopadowe powietrze. - Lund? - Dziki - powiedziaa, nie patrzc na niego. Po jego odejciu podesza do biurka, przeszukaa torebki dowodowe, znalaza klucze Nanny, ruko na czerwonym plastikowym kku, i wsuna do kieszeni. Zaczynao pada. Bengt odesa ze Szwecji jej rzeczy. Otworzya pierwszy karton.

Ubrania i pociel, nic, co by si jej przydao. Podpisaa wic ich odbir, zadzwonia do firmy, zlecia przechowanie, a potem patrzya, jak ciarwka odjeda, uwoc cz jej ycia. Musi zaczeka, a Sarah osignie taki moment w przyszoci, ktrego wci nie moga sobie wyobrazi. Adwokatka Lis Gamborg spotkaa si z Birk Larsenem w jego celi. - Przesuchano Vagna. Potwierdzi, e nakania pana do zemsty na nauczycielu. - Nie zrobi tego. Prbowa mnie powstrzyma. - Tak zezna. To na pask korzy. Zostawmy to tak. Vagnowi zostanie postawiony zarzut wspudziau. Nie grozi mu wizienie. - Przerwaa na chwil. - A panu tak. Birk Larsen odetchn gboko. Wpatrywa si w szar betonow podog, nic nie mwi. - Zapewniam, e nie bdzie pan prbowa ucieka. e do si ju pan nacierpia. Nie bdzie pan manipulowa wiadkami, skoro przyzna si pan do winy. - I? Wzruszya ramionami. - Moe pan wyj. Birk Larsen czu si jak dziecko wystrychnite na dudka przez artyst na scenie. Nie lubi sztuczek i prawniczka zdaa sobie z tego spraw poniewczasie. - Nie wolno panu opuszcza Kopenhagi - dodaa szybko. - I pod adnym pozorem nie moe pan ju utrudnia ledztwa. Nie artuj, Theis. Jeli zrobi pan co jeszcze... - Nic nie zrobi. Chc jecha do domu. - To dobrze. Ze wzgldu na pana i na pask rodzin wane, aby zachowywa si pan dyskretnie. Nie rozmawia z mediami. W nic si nie angaowa. Prosz wrci do normalnego ycia. Wpatrywa si w ni. - Na ile to moliwe. Przepraszam. To byo niemdre z mojej strony. Moe pan teraz uporzdkowa swoje sprawy. Theis... Zastanowia si nad czym. - Sucham? - Ludzie bardzo panu wspczuj. I paskiej onie. Ale wspczucie jest jak niedokrcony kran. Jeden may ruch... - Wykonaa sugestywny gest. - I si koczy. To, co przychodzi pniej, moe nie by takie mie. Niech si pan nie rzuca w oczy. Niech si pan uzbroi w cierpliwo. Dowiem si, kiedy zacznie si paski proces. Jeli do tego czasu nikt o panu nie usyszy, moe uda si panu unikn wizienia.

Kiwn gow. Umiechna si i zostawia go samego. Niebieski wizienny kombinezon i czarne robociarskie buty. Nieogolony, nieumyty. Pogrony w rozmylaniach o dziwnym wiecie za progiem. Pernille odebraa telefon i krzykna z radoci. Zadzwonia do Lotte, eby ta zostaa z chopcami, i pobiega po paszcz. Siostra przyjechaa natychmiast z ca torb zakupw, przygotowana na wieczr. Miaa sodycze i ksik. Rodziny maj swoje codzienne rytuay, oczywiste, a tak bolesne, gdy nagle znika ich przyczyna. Od razu zacza napuszcza wody do wanny i wsadzia do niej chopcw. Pernille posza po kluczyki. Tylko jedn paczk cukierkw, pomylaa i zajrzaa do torby Lotte. Peno chipsw i innych akoci. Jaki szampon. Takie rzeczy, ktre samotna kobieta kupuje w ilociach tak maych, e a miesznych. Stos korespondencji. Lotte musiaa j odebra, wychodzc, i przywioza, eby przejrze, gdy ju pooy dzieci spa. Na wierzchu leaa kwadratowa przesyka, jak kartka witeczna w kopercie. Widniao na niej nazwisko Nanny i adres Lotte. Piski z azienki, ajania Lotte. Pernille bez zastanowienia signa po kopert i otworzya j. Kartka bya srebrna, ozdobiona choink. Zaproszenie na przyjcie gwiazdkowe dla pracownikw klubu nocnego w centrum. Za cztery tygodnie. Pernille wpatrywaa si w ni bezmylnie. Zrobio si jej zimno. Czua si gupia i zdradzona. - Gdzie kaczka? - spytaa Lotte od drzwi azienki. - O, jest. Znalaza j. A potem spojrzaa. I zobaczya. - Nanna z tob pracowaa - powiedziaa Pernille z kartk w rku. - Daa im twj adres. Dlatego o niczym nie wiedzielimy. Lotte podesza, wpatrywaa si w kartk, wyciszona, z poczuciem winy widocznym na twarzy. - Kiedy zacza? Siostrzyczko, siostrzyczko, mylaa Pernille. Nigdy ci nie ufaam. - W styczniu. - Lotte unikaa jej spojrzenia, jak niegrzeczne dziecko, ktrym kiedy

bya. To by okres prbny. Odesza latem. Pernille czekaa z kartk w rku. Lotte oblizaa wargi, prbowaa wzi si w gar. Wyglda przekonujco. - Nie planowaa tego. Przysza mnie kiedy odwiedzi i uznaa, e to... - Lotte wzruszya ramionami - ekscytujce. Pernille rozejrzaa si po ich mieszkanku. Ciasne pokoje. Zdjcia na cianach. St, ktry same zrobiy. Ksiki. Telewizor. Dzieci. Blisko i intymno zwana rodzin. - Ekscytujce? - Tak si po prostu stao. Nie widziaam w tym nic zego. Nie wiedziaa, czy paka, czy krzycze. Czy doskoczy do Lotte z pazurami, czy uciec. Spytaa tylko: - Co si stao latem? Lotte skrzyowaa ramiona. Znalaza drog ewakuacyjn i odzyskaa pewno siebie. - Moe powinna porozmawia z Theisem. - Charlotte. Jeste moj siostr. Powiedz mi, co si stao. W azience chopcy chichotali i chlapali. - Lubia t prac. Potem zacza si z kim spotyka. Z mczyzn. - Z kim? - Z facetem, ktrego tam poznaa. Nie wiem, kto to by. Nie mwia mi. - Dawa jej pienidze? Znowu dostrzega przebieg min Lotte. - Czemu pytasz? - Powiedz mi po prostu. Dawa jej pienidze? - Nie sdz. To nie byo tak. Zacza si spnia do pracy, a pewnego dnia w ogle si nie pojawia. Niepokoiam si. Pernille wiedziaa, co teraz nastpi. Musiaa tego wysucha. - Zadzwoniam do Theisa - mwia Lotte. - Przykro mi. Znalelimy j w pokoju hotelowym. Pijan do nieprzytomnoci. Ty wtedy wyjechaa z chopcami na wycieczk szkoln. Nanna obiecaa, e przestanie si z nim spotyka. Obiecaa Theisowi. Pernille si rozemiaa, odrzucia gow do tyu i miaa si, i miaa, a jej jasne oczy wypeniy si zami. - Przykro mi - powtrzya Lotte. Pernille podesza, wzia od niej rczniki i gumow kaczk.

- Chc, eby wysza - powiedziaa. - Pernille... - Wyjd. Debata odbya si w Czarnym Diamencie, kanciastym szklanym budynku nad wod, zajmowanym przez Dusk Bibliotek Krlewsk. Troelsowi Hartmannowi nadal nie dawaa spokoju sprawa Nanny Birk Larsen. Rie Skovgaard i Morten Weber sprzeczali si w samochodzie w zasadzie cay czas na ten sam temat. - Lund uwaa, e samochd zosta odstawiony do ratusza - powiedzia Hartmann, gdy wchodzili do biblioteki. - Po co? Po co by go kto odprowadza? - Jeli to co wanego - przerwaa mu Skovgaard - to na pewno si dowiemy. Lund ju nie prowadzi tej sprawy. Mwiam ci. - A wic dlatego policja bya na parkingu? - przypomnia sobie Weber. - I co robili? - spyta Hartmann. Weber wzruszy ramionami. - Nie wiem. To, co zwykle robi policja. - To wydarzenie dostpne dla publicznoci, Troels - przypomniaa Skovgaard. - Czas na umiech. Nie mia nastroju. - Dlaczego ona spytaa mnie o Holcka? Ruchomymi schodami wznosili si ku zebranym tumom. - Jedyna rzecz, ktra si liczy w zwizku z Holckiem, to czy jest po naszej stronie, czy nie. - Nieprawda - upiera si Hartmann. - Musimy wiedzie, co si dzieje. Nie chc znowu wdepn w jakie gwno. - To gwno robia Lund! - warkna. - Lund ju nie ma. Skup si na spotkaniu. To wane. - Musz wiedzie! - Jezu, Troels... - mrukna Skovgaard i odesza. Weber odprowadzi j wzrokiem, spojrza na Hartmanna. - Po raz pierwszy podzielam jej zdanie. Myl o spotkaniu. Z reszt poradzimy sobie pniej. Skrci w stron widowni, a Hartmann ruszy ze swoj teczk na podium. Bremer ju tam by. Nieskalanie odziany. Umiechnity jak zawsze. Nieco

zarumieniony. - Witaj, Troels - powiedzia, ciskajc mu do. - Syszaem, e owisz w mtnej wodzie. Zapae co? Rozemia si i mocno klepn Hartmanna w rami. Potem pomacha zebranym. Takie familiarne gesty wobec ludzi, ktrych zna albo i nie, naleay do arsenau charakterystycznych sztuczek i nawykw wszystkich politykw. Troels Hartmann te si ich nauczy, gwnie od Bremera. Te umia z nich korzysta. Ale... Z prawej strony pojawia si posta w zmitym czarnym garniturze. Bremer zerwa si, wzi Jensa Holcka za rk i dononym gosem powiedzia: - Dobry wieczr, przyjacielu. Sid przy mnie, Jens. Siadaj. Podsun krzeso. Holck spojrza na nie. - Nie, dzikuj. Przeszed dalej, spojrza na puste miejsce obok Hartmanna. - Wolne? Tak sobie mylaem... - Jeli chcesz, Jens. - Chyba chc - odrzek Holck i usiad. Gronningen biega wzdu terenw twierdzy Kastellet, miaa jakie p kilometra. Budynki, rzd kamienic, stay tylko po jednej jej stronie. Klucze Nanny nie pasoway do adnych drzwi wejciowych. Lund zmarnowaa p godziny na wyprbowywanie kolejnych zamkw, po czym zajrzaa na krtk ulic na poudniowym kocu Gronningen - Esplanaden. Te bez skutku. Zadzwonia do Meyera. - Potrzebuj twojej pomocy - powiedziaa. - Mylia si co do Holcka. Odjecha wtedy wasnym samochodem. - Sprawdzalicie, czy ktrykolwiek z czonkw partii ma mieszkanie przy Gronningen? - Tak. Nikt nie ma. I w ogle w pobliu nie mieszka aden polityk. Liberaowie maj mieszkanie na Store Kongensgade. - Gdzie mniej wicej? - Co ty wyrabiasz? - Gdzie? - Numer sto trzydzieci. Lund pokonaa krtk odlego dzielc j od Store Kongensgade, sprawdzia numery. Musiaa wrci na pnocny kraniec, zbliajcy si do Gronningen. Duga i ruchliwa

Store Kongensgade biega od Dworca Osterport a do centrum. Takswkarz Leon Frevert powiedzia, e wysadzi Nann na rozwidleniu tych dwch ulic. Powinna bya wczeniej o tym pomyle. Po lewej stronie cigny si jeden za drugim rzdy niskich starych budynkw w kolorze ochry. Marynarskie domki Nyboder, ustawione w dugie szeregowce, wyglday w ciemnociach niczym onierze zamarli na baczno. - Na czwartym pitrze - doda Meyer. - Gdzie jeste? Numer sto trzydzieci - potny budynek. Czerwona cega, biae stiuki poyskujce w wietle latarni. Wielkie wsplne wejcie. Mnstwo dzwonkw. Zamek firmy Ruko. - To nieistotne - dorzuci jeszcze. - Sprawdzalimy Hartmanna. Lund? - Co? - Gdzie jeste? Co si dzieje? - Nic - odpara, po czym wrzucia telefon do kieszeni. Dwa klucze. Jeden do wejcia. Jeden do mieszkania. Lund podesza do dwuskrzydowych drzwi, wsadzia do zamka pierwszy klucz. Obrcia. Nic. Sprbowaa z drugim. Drzwi si otworzyy. Winda bya byszczca i zabytkowa, miaa podwjne harmonijkowe drzwi, w rodku mieciy najwyej cztery osoby. Wsiada, wcisna guzik z czwrk. Suchaa, jak maszyneria terkocze i szumi. Wydawao si tu pusto. Wznosia si, mijajc biura, gabinet stomatologiczny, mieszkania prywatne i lokale nieoznaczone. Nagle winda si zatrzymaa. Lund wysiada i zacza si rozglda. Meyer wrci do technikw, znowu przeglda nagranie z parkingu. Czarny samochd odjeda. Kierowcy nie byo wida. - Zatrzymaj - poprosi technika. - Co to byo? Wygldao jak bysk. - To wietlwka. Na wyjedzie. Miga. - Wr jeszcze. Pu klatka po klatce. Siedem klatek. Ledwie widoczna przez szyb, owietlona przez jeden krtki bysk wiata, ukazaa si twarz mczyzny. - Kto to, do diaba? - Meyer prbowa zdusi niecierpliwo. - Moesz to podkrci? - Sprbuj.

Zadzwoni telefon. - Mwi Lund. - Nieze wyczucie. Zaraz si dowiemy, kto siedzi w samochodzie. - To Troels Hartmann - powiedziaa Lund. - O czym ty mwisz? Cisza. - Lund? Lund? Gdzie ty jeste? Co si dzieje? Odezwij si. Prosz. - Jestem w mieszkaniu liberaw na Store Kongensgade. Klucze Nanny pasuj do obojga drzwi: do kamienicy i do mieszkania. Wezwij technikw. Spotkamy si tutaj. - Hartmann? - Tak wanie powiedziaam. Na ekranie podkrcany obraz nabiera ostroci. Z szarego mroku wyaniaa si twarz. Kocista i przystojna. Pospna i znajoma. Mam ci, chopcze z plakatu, pomyla Meyer. Mam ci. - Ju jedziemy - rzuci do suchawki. W cigu godziny na miejsce dotara caa ekipa. Dziesiciu ludzi w granatowych mundurach technikw kryminalistyki, biae kombinezony ochronne, biae rkawiczki w gotowoci. Reflektory. Kamery. Chemikalia... Lund miaa drug ekip na podwrku na tyach budynku. Krya midzy nimi i sprawdzaa, jak pracuj, suc radami i opini. Niektrzy przyjmowali je dobrze, inni wyranie ignorowali. Meyer przynis jej kaw. Buchard milcza. Wprowadzia ich obu przez drzwi frontowe, do haaliwej starej windy. - Takswkarz wysadzi j na Gronningen o dwudziestej drugiej czterdzieci pi. Pewnie nie chciaa, eby kto wiedzia, dokd idzie. W mieszkaniu moga by cztery, pi minut pniej. Naley do Liberaw. Darowizna od zwolennika. Organizuj tu robocze lunche, spotkania, nocuj tu goci. - Kto mieszka w tym budynku? - spyta Meyer. - Wikszo lokali to biura albo mieszkania subowe. Przez cay weekend byo tu w zasadzie pusto. Dotarli na czwarte pitro. W rodku pracowao szeciu technikw w kombinezonach ochronnych i niebieskich czepkach. Mieszkanie urzdzono jak luksusowy apartament w hotelu. Czerwona welwetowa tapeta, stare, stylowe meble. - Ju znalelimy jej odciski palcw - powiedziaa Lund, podajc im rkawiczki i

ochraniacze na buty. Kiedy si przygotowali, poprowadzia ich dalej. W caym pokoju walay si plakaty Hartmanna. Na pododze leay okruchy z potuczonego szklanego stolika i chyba ze szklanki. Lund podesza do stolika, pokazaa im znaki na dywanie. - Krew z grupy Nanny. Posaam j do badania dla potwierdzenia, e to jej. Doszo tu do jakiej walki. Przy stole stao cikie biurko z orzecha. - Tu mamy odciski palcw na przycisku do papieru. Z jakiego powodu rzucia nim w lustro. Lund obrcia si o trzysta szedziesit stopni, lustrujc pokj. Stuczone szko. Baagan. - Ona si z nim nie bia. Ona si wcieka. Tak myl. Stracia panowanie nad sob. To nie by przypadek. Znaa go. To bya ktnia. Sprzeczka zakochanych, ktra wymkna si spod kontroli. - Mamy duo materiau do badania - wtrci si Meyer. - Przy odrobinie szczcia jutro po poudniu dostaniemy wyniki DNA. Lund wesza do sypialni. Drzwi byy otwarte, pokryte oznaczeniami i nalepkami technikw. - Nanna tu wbiega i prbowaa zablokowa drzwi. Otworzy je kopniakiem. Pociel bya lekko zmita, jakby kto na niej usiad, nic wicej. - Nie sdz, eby j zgwaci. Ani pobi. To dopiero miao nastpi. Gdzie indziej. Lund prbowaa sobie wyobrazi, co si wydarzyo. Ktnia. Walka. Ale Nanna ya jeszcze dwa dni. Cigle brakowao im ogromnego kawaka ukadanki. Wysza na balkon. Meyer i Buchard podyli za ni. Buchard sta nieruchomo, Lund taksowaa go spojrzeniem. - Gdyby poszed do technikw i obejrza wideo, wiedziaby doskonale, e to Hartmann jest na nagraniu - doda Meyer. - Ja do tego doszedem w dwie minuty, Buchard. Nie jeste gupcem. - Chc porozmawia z Lund sam na sam - powiedzia szef. - Koniec z tym pieprzeniem! - krzykn Meyer. - Mam tego do. Waln rkoma w elazn balustrad. - Buchard! Buchard! Spjrz na mnie. Chc wiedzie, co si dzieje. Jeste nam to

winien. Nam obojgu. Stary spuci wzrok, przegrany, jakby pokonany. - To nie jest tak, jak mylicie. - Wic jak to jest? - spytaa Lund. - Wykasowae nazwisko z kontaktw. Wykasowae rozmow z listy pocze. - Nie. - To by saby, aosny jk. - To nie ja. - Wic kto? Nie odpowiedzia. - cigniemy Hartmanna na przesuchanie - stwierdzia Lund. - I chcemy mie te informacje - doda Meyer. Sta na zimnym balkonie i dysza. Sugus. Kupa nieszczcia. - Wic? - ponaglia Lund. - Dam ci je. - Dobrze - powiedziaa i wyszli, zostawiajc go tam, z wytrzeszczonymi oczami mopsa, ciko dyszcego w ciemnoci. Caa trjka wrcia do biura Hartmanna. Usatysfakcjonowana. Debata przebiega dobrze. Morten Weber zakomunikowa, e przywdcy ugrupowa mniejszociowych spotkaj si rano, by omwi warunki koalicji. - Jeli mamy Holcka - mwia Skovgaard, biegnc do komputera - reszta te przyjdzie. Czemu zmieni zdanie? Tylko Hartmann nie tryska entuzjazmem. - Nie wiem, nie powiedzia. Dlaczego Lund o niego pytaa? O co chodzi z tym samochodem? Skovgaard machna na niego doni. - Jeli Holck jest w to wpltany, musz wiedzie. - Zostawiam wiadomo Meyerowi. - To nie wystarczy. Weber bra ju wino z kredensu, wykada przyniesione kanapki. - adnych niespodzianek, Morten. Tobie te powinno na tym zalee. - adnych niespodzianek. - Weber odkorkowa wino, napeni trzy kieliszki, wznis toast. - Jens Holck sucha intuicji, Troels. Wie, e wygrasz. Nie komplikuj niepotrzebnie. Zadzwoni telefon Skovgaard. - Bremer chyba martwi si jak diabli - doda Weber. - Czuje, e grunt usuwa mu si spod ng.

Skovgaard rozmawiaa cicho, a teraz si rozczya i spojrzaa na Hartmanna. - To bya policja - powiedziaa. - I? - Chc z tob rozmawia. - No, na mio bosk! - Troels. Chc, eby przyjecha na komend. Natychmiast. - Chodzi o Holcka i samochd? - Nie sdz. - Wic o co? - Nie wiem. Powiedzieli wprost. Albo przyjedziesz, albo oni przyjad po ciebie. Tego zdecydowanie sobie nie yczymy. Kieliszek Hartmanna zatrzyma si w poowie drogi do ust. On sam uderzy doni w st. Ciemny burgund rozla si na orzechowy fornir. Potem wzi paszcz. Skovgaard te. W kocu Morten Weber, ponaglany twardym wzrokiem Skovgaard, opychajc si kanapk. Dziesi minut pniej przecinali dziedziniec, kierujc si ku spiralnym klatkom schodowym, by dotrze do Wydziau Zabjstw. Lund wraz z Meyerem i Svendsenem czekali przed pokojem przesucha. - Zapraszalimy tylko pana, Hartmann - powiedziaa, patrzc na Skovgaard i Webera. - Naprawd, nie sdz, by to by odpowiedni moment. - Chcemy rozmawia tylko z panem. - O co chodzi? Lund wskazaa drzwi. - Prosz usi. Skovgaard si wcieka. - Jeli to przesuchanie, prosz to powiedzie. Za duo ju nam pani nabrudzia, Lund. - To tylko kilka pyta - odpowiedzia jej Meyer z umiechem. - Polityk niewtpliwie powinien pomaga policji. - Jeli chce adwokata, moe go wezwa - dodaa Lund. Hartmann zgromi j wzrokiem. - Dlaczego, na mio bosk, miabym chcie adwokata? Nie odpowiedzieli. Hartmann zakl, wszed do pokoju, da znak swoim wsppracownikom, eby zostali

na zewntrz. Lund i Meyer siedli naprzeciwko niego, pokazali mu nagranie z samochodem wyjedajcym z parkingu. - Orientuje si pan, kto prowadzi? - spytaa Lund. Wzruszy ramionami. - Nie. Dlaczego miabym si orientowa? Jeli to wane, mog poprosi naszych ludzi, eby to sprawdzili. - Nie musi pan - odezwa si Meyer. - Jestemy z policji, jak pan moe pamita. Klikn w kilka klawiszy. Zrobi zblienie. Twarz na ekranie. Hartmann wpatrywa si w ni. - Zgadza si - powiedzia. - To zaraz po imprezie plakatowej. Daem kierowcy wolne. Wic wziem samochd sztabu. Lund si umiechna. Wszed Svendsen z kaw. Hartmann si troch odpry. - Wyszed pan z przyjcia przed kocem? - spytaa. - Bolaa mnie gowa. I miaem mow do napisania. Lund nalaa mu kawy do kubka. - Dokd pan pojecha? - Mamy mieszkanie na Store Kongensgade. Pomylaem, e pojad tam pisa. A co? - Kto ma klucze do mieszkania? - chcia wiedzie Meyer. - Ja. I jeszcze kilku urzdnikw, jak sdz. I w biurze s zapasowe klucze. Nie wiem dokadnie. - Ale to pan korzysta z mieszkania? - Ju mwiem - zniecierpliwi si. - O co chodzi? Lund rozoya kilka zdj na stole, eby je obejrza. - W samochodzie, ktrym pan jecha, znaleziono ciao Nanny Birk Larsen. Tamtego wieczoru ten wz odprowadzono do ratusza. A pan nim odjecha. Pokrci gow i nic nie powiedzia. - Co si stao w mieszkaniu? - To nie moe by ten samochd - odpar Hartmann. - Co si stao w mieszkaniu? - powtrzy Meyer. - Nic. Spdziem tam kilka godzin. - Nanna Birk Larsen rwnie. - Lund signa po kolejne zdjcia. - Miaa klucze. Zostaa tam zaatakowana. Potem wywieziono j w samochodzie, ktrym pan tam dotar. Lund przesuna po biurku zdjcia ze Store Kongensgade. Potrzaskany stolik,

stuczone lustro. Szko na pododze. Oznaczenia odciskw palcw. - W naszym mieszkaniu? - wyjka Hartmann wreszcie. - Jak dugo j pan zna? Hartmann nie mg oderwa oczu od zdj. Powoli je przeglda, z otwartymi ustami i zamar twarz. - Nie znaem jej. Nigdy nie spotkaem tej dziewczyny. Meyer parskn. - Samochd. Mieszkanie. Fakt, e ani o jednym, ani o drugim pan nie wspomnia. - Nie miaem o czym wspomina! Wziem samochd. Pojechaem do mieszkania. Wypiem kilka piw. I poszedem na piechot do domu. Milczeli. - W poniedziaek rano przyszedem odebra auto, ale go nie byo. Uznaem, e kto ze sztabu przyjecha i znalaz kluczyki. Zostawiem je na stoliku. Meyer westchn. - Dlaczego zabra pan nagranie z ochrony? ebymy nie mogli zobaczy pana w samochodzie? - Co? Nie zabraem adnego nagrania. - Paski numer zosta wykasowany z komrki Nanny - dodaa Lund. - To niemoliwe. Ja nie znaem tej dziewczyny. - Co pan robi przez reszt weekendu? - spyta Meyer. Hartmann zakl i wsta. Lund stana mu na drodze do wyjcia. Spojrzaa na niego. By wzburzony i wcieky. - Powie nam pan czy nie, Hartmann? - Dlaczego, do cholery, miabym mwi? Moje ycie prywatne to moja sprawa. Nie wasza. - Nie chodzi o ycie prywatne - zacz Meyer. Drzwi, pchnite, otworzyy si szeroko. Wszed Lennart Brix. Brix. Nowy zastpca Bucharda. wiea dostawa z si okrgowych. Wysoki i atrakcyj ny mczyzna o kocistej, powanej twarzy. Przyby przed dwoma tygodniami i raczej si nie afiszowa. Teraz wyglda, jakby wydzia nalea do niego. - Jestem tu zastpc komendanta - przedstawi si. - Dobry wieczr. Wszed pewnie, ucisn do Hartmannowi. Stan obok niego, odwrci si do Lund, Meyera i Svendsena.

- Rozumiem, e mamy problem - rzek. Pi minut pniej Lund zapalia drugiego papierosa w tym miesicu, patrzc, jak Hartmann wychodzi ze Skovgaard i Weberem u boku. Jan Meyer sta obok niej i u gum. Brix wyprowadzi ca trjk, po czym wrci do biura. Czarna koszula. Czarny garnitur. Lnice czarne woskie pantofle. Sam wyglda jak polityk. - Hartmann powiedzia mi, e wzi samochd w dobrej wierze. Najwyraniej opuci mieszkanie przed pojawieniem si dziewczyny. Jest skonny rozmawia o mieszkaniu. Moecie przepyta jego pracownikw, o ile zachodzi taka potrzeba. Nawet nie macie dowodu, e zostaa tam zgwacona. Moga si tam po prostu pokci, z kimkolwiek. - Nie chcemy rozmawia z pracownikami - powiedziaa Lund. Brix opar si o framug i przyglda si jej. Skupiony, zdecydowany mczyzna. - Gdybycie spytali grzecznie, dowiedzielibycie si, e ma alibi. Szukacie kogo, kto przetrzymywa Nann Birk Larsen przez cay weekend. Hartmann opuci mieszkanie mniej wicej o dwudziestej drugiej trzydzieci i pojecha do Rie Skovgaard. - Mwi, e poszed do domu. - Jego zwizek ze Skovgaard to kwestia prywatna. Wolaby tego nie ujawnia. - Gdyby ci cholerni ludzie nie kamali... - zacz Meyer. - Nazajutrz rano pojechali do centrum konferencyjnego, gdzie przez cay dzie uczestniczyli w spotkaniach. - Moemy to sprawdzi? - spyta Meyer. - Nie musicie. - Wycelowa w nich palec. - Zanim nastpnym razem zatrzymacie kogo w rodzaju Hartmanna, sugeruj, ebycie si lepiej przygotowali. Wyszed. Lund przekazaa Meyerowi do poowy wypalonego papierosa. - Sprawdmy alibi. Sprawdmy, czy kto inny z Ratusza korzysta z tego mieszkania. Wszyscy z biura Hartmanna maj si stawi na przesuchanie. Spojrzaa na Meyera. - Co ty na to? - Jestem za. Wrci Svendsen z wiadomoci. Przysza Pernille Birk Larsen. Chciaa pilnie spotka si z Lund. - Nie mamy czasu. Jeli chodzi o areszt jej ma... - Na pewno nie. - Svendsen pokrci gow. - Wanie go wypucili. - Zamia si. Nawet nie posza si z nim zobaczy, Lund. To dla ciebie komplement.

Theis Birk Larsen dotar do domu w Vesterbro. Szed dwadziecia minut w deszczu pustymi ulicami. Pernille nie byo. Chopcw te nie. Siedzc w kuchni, przy doniczkach z kwiatami i fotografiach, zadzwoni do niej, ale poczy si tylko z poczt gosow. Odczeka pi minut i zadzwoni ponownie. Tu po jedenastej na dole trzasny drzwi. Theis zbieg do garau. wiata wczone. To Vagn w czerwonym kombinezonie i wczkowej czapeczce, przeglda kalendarz. Widok Theisa ewidentnie go zaskoczy. - Widziae Pernille, Vagn? - Kiedy wyszede? - Dopiero co. - To dobrze. Co si stao z nauczy... - Widziae j? Skarbak wyglda na zdegustowanego. - Przyjechaa tu Lotte popilnowa dzieciakw. Nie zostaa dugo, a potem wszyscy wyszli. Birk Larsen sta z rkoma w kieszeniach i stara si poj to wszystko. - Dlaczego? - Nie wiem. - Dokd? - Jezu, Theis! Nie wiem. Birk Larsen spiorunowa go wzrokiem. - Rozmawiae z ni? - Mylaem, e pojechaa po ciebie. - Skarbak si zawaha. - Nie pojechaa? Birk Larsen poszed na gr. Zawoa raz jeszcze. I nic. Pernille Birk Larsen przyprowadzia na policj swoj siostr Lotte. W zasadzie j zacigna. Lund jej wysuchaa, po czym poprosia: - Niech mi pani powie wicej o tym klubie, Lotte. Heartbreak. - Prywatny klub dla czonkw. Wstp tylko za zaproszeniem. Meyer siedzia milczcy, robic notatki. - Co Nanna tam robia? - Czekaa przy stolikach. Zawsze miaam na ni oko. - Nannie si tam podobao?

- Jasne. To byo ekscytujce. Inne. - Inne? - Meyer nie zrozumia. - Inne ni odbieranie telefonw w firmie transportowej. Pernille siedziaa na korytarzu, za szyb. Nie chciaa wyj. - Skd pani wiedziaa, e ona si z kim spotyka? - Nie przysza kilka razy do pracy i cigle prosia o wolne. To wydawao si... Bya liczn kobiet, ale o smutnej i ziemistej twarzy, ktra zdradzaa nieprzespane noce i moe co jeszcze. - Wydawao si niewinne. - Potem co si stao? - Pewnego wieczoru si nie pojawia. Zadzwoniam do Theisa i powiedziaam mu o tym. Jedzilimy i szukalimy jej. Zadzwonili do mnie z hotelu w pobliu dworca. Daa im mj numer. Lund przygldaa si jej w zamyleniu. - Po co wynaja pokj? - Za duo wypia. Bya wcieka. Myl, e ten kole j rzuci. Nie byo go tam. Bya tylko Nanna. - Braa narkotyki? - spyta Meyer. - Nie sdz. - Opowiadaa o tym mczynie? - Myl, e by onaty czy co takiego. Bya bardzo tajemnicza. Nie podaa mi jego imienia. Nanna... Duga przerwa. - Przychodzi taki czas, kiedy dzieciaki co tydzie zakochuj si w kim innym. - Ale nie ona - powiedziaa Lund. - To trwao kilka miesicy. - Tym razem. Zawsze mwia o nim Faust. - Faust? - upewnia si Lund, zapisujc co. - To nie jest prawdziwe nazwisko. - Raczej nie. Dlaczego tak go nazywaa? - Nie wiem. Wtrci si Meyer. - To bya wiosna i lato. Potem o nim nie mwia? - Nie. - Jej wzrok powdrowa w stron postaci na korytarzu. - Pernille uznaa, e to moe by wane.

- Miaa racj - przyzna Meyer i nic wicej nie doda. - Czy Nanna mwia, gdzie si spotykaa z tym Faustem? - spytaa Lund. - Chyba w hotelach. - Wie pani, w ktrych? Lotte Holst walczya z pamici. - Na pocztku to byy hotele. Pniej chyba jedzili do mieszkania. - Mieszkania? - Tak. Pamitam, jak mwia, e jest fajne. Stare meble. Bardzo drogie. - Gdzie mniej wicej? - Nie wiem. - Znw chwila zastanowienia. - Mwia tylko, e w pobliu starych domkw marynarskich. Takich tych, co to si je oglda na wycieczkach szkolnych. - Nyboder? - Lund zerkna na Meyera. - Tak myl. - Moe Store Kongensgade? Lotte zamrugaa powiekami. - Tak! Wanie! - Spojrzaa na nich. - Skd wiecie? Lund wrcia do mieszkania matki tu po dziesitej. Meyer zadzwoni, gdy wspinaa si po schodach. - Na licie czonkw klubu Heartbreak nie ma adnego Fausta. Ludzie Hartmanna przekazali, e od tej chwili moemy z nim rozmawia wycznie przez adwokata. - Kto z jego biura jest czonkiem klubu? - Z tego, co widz, to nie. W mieszkaniu panowaa cisza i ciemno. I pustka. - To przydomek, Meyer. Pamitasz Fausta? Dobrego czowieka kuszonego przez diaba? Id do klubu i popytaj. - Nie syszysz muzyki? Jak sdzisz, do cholery, gdzie ja jestem? Faktycznie, w tle co szumiao. Ciche disco i tysice gosw. Lund zrzucia buty i wczya wiato w kuchni, a potem otworzya lodwk. Pustka. Na kuchence sta garnuszek z gulaszem. - Nie widz, eby tu balowa jaki polityk - mwi Meyer. - Ludzie by wiedzieli. Ale moe on tu nie przychodzi. Wczya system gonomwicy, pooya telefon na blacie i zapalia may gaz pod gulaszem.

- Co masz na myli? - Klub ma chat room randkowy w Internecie. Ludzie si poznaj on line. Moe o to chodzi. Gulasz nie rokowa poprawy smaku wskutek podgrzewania. Lund wzia wic yk i sprbowaa letni, prosto z garnuszka. - Poprosz jakiego specjalist, eby na to spojrza - cign Meyer. W lodwce sta carlsberg. Lund zdja kapsel i napia si z gwinta. - Dobra. - Zapakowaa do ust drug yk. - Daj mi zna, jak co bdziesz wiedzia. - Och, szczciaro - jkn Meyer. - Ju co jesz. Ja nie miaem nic w ustach od lunchu. Lund spojrzaa na garnuszek. - Tak. Szczciara ze mnie. Posza z gulaszem na kanap, dostrzega, e cigle ma na sobie paszcz, zrzucia go na podog. Wczya laptop i siada przy nim z garnkiem i piwem. Meyer mia racj. Heartbreak prowadzi dzia randkowy. Dostpny dla wszystkich, nie tylko dla czonkw klubu. Klikna, e chce zaoy nowy profil. Wypenia formularz jako Janne Meyer. Kobieta. Heteroseksualna. Haso: banany. Kiedy czekaa na mail z potwierdzeniem, wesza jej matka. - Gdzie Mark? - spytaa Sarah. - Pojechalimy do kina z Magnusem. Kupiam im potem pizz. Chcia zosta u Magnusa na noc. A ja si zgodziam. Vibeke umiechna si do niej kwano. - Nie miaam kogo spyta. Przyszed mail z potwierdzeniem. Lund klikna na link akceptujcy i wesza na forum randkowe klubu Heartbreak. - Dobrze, e tam zosta. Matka krztaa si po pokoju, nic waciwie nie robic. - Jak si czujesz? - spytaa. - Wanie jadam. Zajta byam cay dzie. - Macie ju co? - Tak. Jeszcze musz popracowa. Przepraszam. U dou strony znalaza okienko wyszukiwarki. Wpisaa tam Faust.

- Mark rozmawia dzisiaj z ojcem. Strona adowaa si powoli. Lund wzia kolejny yk piwa. - O czym? - Przyjeda do Kopenhagi. Chciaby si z nim zobaczy. May nie wiedzia, czy bdziecie w Szwecji, czy tutaj. - Mog si spotka. Wyjazd si przeciga. - Tak. Zauwaylimy. Vibeke podesza do drzwi i stana tam, wpatrujc si w crk z gniewem, wspczuciem i konsternacj, e to jej wasne dziecko. - Dzwonia firma magazynowa w sprawie rzeczy, ktre Bengt odesa ze Szwecji. Nie przyjm twoich kartonw na przechowanie, jeli nie podasz im numeru konta. Powiedziaam, e mog je zostawi tutaj. Stoj w piwnicy. I ju bez sowa posza do azienki. Lund si cieszya. Nie wiedziaa, co powiedzie. Bengt. Dziwne poegnanie na dworcu wydawao si odlege o cae wieki. Spojrzaa na ekran laptopa. Jeden wynik wyszukiwania. Lund klikna na link. Bez zdjcia. Tylko rysunek postaci. A obok cytat. Najtrudniej kierowa sercem.

RODA 12 LISTOPADA O smej rano Weber zebra wszystkich wsppracujcych z biurem. Hartmann stan przed nimi. - To niezwyke, ale policja potrzebuje naszej pomocy. Dzisiaj bd wszystkich przesuchiwa. Zostaniecie po kolei wezwani na komend. Chc, bycie rozmawiali z nimi szczerze. Odpowiedzieli na wszystkie ich pytania. Nie mamy nic do ukrycia. Wrd zebranych by Olav Christensen. - O co chodzi? - spyta. - Nie mnie o tym mwi. Nie mog si wdawa w szczegy. Musz jeszcze podkreli, e wszystko, co usyszycie, jest poufne. Licz na wasz pen dyskrecj. Hartmann popatrzy po zebranych. - Zwaszcza poza tym biurem. I tak toniemy w plotkach. Nie trzeba nam ich wicej. Weber wyprowadzi wszystkich. - Co tu robia ta menda Christensen? - spyta Hartmann, gdy zamkny si drzwi. - Powiedziae, e mam zwoa wszystkich, ktrzy maj dostp do biura. On siedzi tu cay czas. - Kry jak smrd. Dalicie Lund materiay, o ktre prosia? - Wszystkie rezerwacje mieszkania. Kiedy byo uywane. I przez kogo. - Troels? Gos Skovgaard mia ten jedwabisty pochlebczy ton, ktry czasami zgrzyta. - Sucham? - Id tu szefowie ugrupowa. Nie musisz tego robi. - Wpu ich. - Troels! Wszed do biura i czeka. Holck wszed pierwszy. Znaleli najlepszego speca od informatyki - mod kobiet, ktra wygldaa na najwyej dziewitnacie lat. - Moesz zhakowa stron? - spyta Meyer.

- Hakowanie jest nielegalne. Jestemy z policji. Nie wierz, e to powiedziae. - Wic jak si dostajemy do rodka? - Grzecznie prosz. Jeli to nie skutkuje, mwi, e wpadn sprawdzi wszystkie zdjcia na serwerze. Bya blondynk o przyjemnej twarzy i umiechu. W rku trzymaa kartk z wypisanym rzdem liter i cyfr. - Voila - oznajmia. - Prosz. Grzecznie nie poskutkowao, tak swoj drog. I wesza do takiej czci witryny, ktrej Lund nigdy nie widziaa na swoim laptopie w domu. - Takie serwisy maj rne poziomy. Jeden dla przypadkowych osb postronnych, takich jak wy. Dla nielicznych uprzywilejowanych jest co jeszcze. Co ekskluzywnego, tylko e trzeba za to zapaci. Pisaa na klawiaturze z pynnoci i szybkoci, jakich Lund jeszcze nigdy w yciu nie widziaa. wiato z monitora padao na jej spokojn, skupion twarz. Pojawia si lista nazwisk. Lund przebiega j wzrokiem. - Widzisz jakie powizania z Hartmannem? - spyta Meyer. - Daj mi szans. Informatyczka si skrzywia. - Te nazwiska to fejki. To spelunka i plugawi ludzie. Gdyby chodzio o... - machna rkoma w powietrzu - cele matrymonialne, nie musieliby si tak ukrywa. Kolejny pokaz taca na klawiaturze. - Faust to jeden z bardziej konwencjonalnych nickw. Niektre s bardziej opisowe, e tak to ujm. U dou ekranu pojawiy si wpisy ujte w co na ksztat arkusza kalkulacyjnego. - Nie mona powiedzie, e nasz kolega narzeka na brak zajcia. Kolejne wpisy wyskakiway u dou ekranu. - Utworzy konto rok temu. Rozmawia z mnstwem kobiet. Otworzya niektre wiadomoci. - Och, jaki czaru. Zna drogie hotele. - Mrukna do Meyera. - Moe apartament w Hiltonie? - Nie w tej chwili. Gdzie s informacje osobiste? - A jak sdzisz? W jego portfelu. Ekran wci si wypenia. - O, to nieze. W kwietniu Faust kontaktuje si z kim o nicku NBL. Ach, te dzieci.

Moe by od razu wpisa prawdziwe nazwisko, Nanno? Kilka uderze w klawisze i wiadomoci ograniczyy si do tego jednego kontaktu. - Spotkali si. Wiosn kontaktuj si regularnie. Przestaj latem. - Przewina do dou ekranu. - On cigle prbuje si z ni skontaktowa, ale ona nie odpowiada. Podrapaa si po policzku. - Ze mn zwykle jest odwrotnie. - Moemy zobaczy, kim jest Faust? - spytaa Lund. - Nie tdy. Takie witryny s za sprytne, eby przechowywa dane kart kredytowych. Mogabym nacisn administratora. - Zrb to - poprosi Meyer. - Jeli chcecie zna moje zdanie, to nic nie da. Ci ludzie nie s debilami. Nie robi serwisw, dziki ktrym mona wyledzi uytkownikw. Std wanie problemy. Oni naprawd nie wiedz, kim s ci uytkownicy. - Wic nie dowiemy si, kim on jest? - spytaa Lund. - Tego nie powiedziaam, prawda? Kolejny ekran. Daty, godziny, dugie rzdy cyfr. - To s pliki z informacjami o odwiedzinach. Mamy tu adresy IP, z ktrych korzysta, kiedy wchodzi na stron. Lund zauwaya, e jej palce wci wdruj po klawiaturze. - Co nie tak? - Te adresy. Korzysta tylko z dwch sieci. Wikszo ludzi dzisiaj si przemieszcza. On si logowa tylko z dwch miejsc, to dziwne... Wpisaa kilka cyfr do formularza. - Na og korzysta z wewntrznej sieci Wi-Fi ratusza. Poza tym... chwileczk... Kolejne ekrany, szybsze pisanie. Strona firmy telekomunikacyjnej. Wers tekstu i cyfr. - Reszta to router w mieszkaniu na Store Kongensgade. - Ale nie wiemy, kto to jest? - upewni si Meyer. Polizaa palec, wystawia w gr, odczekaa chwil i powiedziaa: - Niestety, nie. Umys Lund pracowa intensywnie. - A inne kobiety, z ktrymi si umawia? Moesz je namierzy? Napia si coli z puszki i pomylaa. - Mog sprbowa. W drzwiach pojawi si Svendsen.

- Sprawdzilimy alibi Hartmanna. Solidne jak skaa. Cay weekend by w centrum konferencyjnym. Aha. Lennart Brix jest w waszym pokoju. - Buchard sobie z nim poradzi. Svendsen pokrci gow z chytrym wyrazem twarzy. - Bucharda ju tu nie ma. Brix bawi si samochodzikiem na biurku Meyera. Nakrca kka i pka ze miechu, gdy wczao si wiateko na dachu. - Siadajcie - powiedzia. - Gra chce, ebym z wami pogada. - O czym? - spytaa Lund. Nie usiada. Meyer ustawi si pod oknem. - O zaniedbaniu obowizkw w sprawie Birk Larsen. - Jeli kogo okamuj i wprowadzaj w bd, to nie oznacza, e on zaniedbuje obowizki! - warkn Meyer. - Kilka pozycji billingu znikno z systemu - zakomunikowa Brix. - Nie musicie si za bardzo w to wczytywa. Z czarnej marynarki wycign kopert. - Oto nakaz sdowy na zarekwirowanie nowych billingw. Lund nie wzia papieru. - Buchard powiedzia, e to zrobi. Brix wsadzi rce do kieszeni spodni. - Bucharda nie ma. Powiedzmy, e na razie jest na urlopie. - Zerkn na deszcz za szyb. - Chocia to nie sezon urlopowy. Spojrza na nich. - Nie spodziewajcie si jego powrotu. - Podnis rk, rozjaniajc si w umiechu. Nie by adny. - Teraz macie mnie. I nie martwcie si. Damy rad. Po czym skierowa si do drzwi. - Nie sdz, eby Buchard dziaa sam - powiedziaa Lund. Brix przystan, spojrza na ni i rzek: - Chod ze mn na chwil, dobrze? Wyszli na korytarz. - Masz etat w szwedzkiej policji, Lund - przypomnia. - Chc, eby skoczya prac tutaj ju bez mcenia. A potem... Dugimi domi wykona gest przeganiania. - Wypad. Do tego czasu jestem twoim zwierzchnikiem. I nikt inny.

W pokoju zastaa Meyera wpatrujcego si aonie w papiery na biurku. - Nie sdziem, e to powiem, Lund - burkn. - Ale chyba wolaem tamtego. Theis Birk Larsen siedzia naprzeciwko niej przy stole, pod yrandolem. Pernille i chopcy spdzili noc u jej rodzicw. Anton i Emil byli w tej chwili w szkole. Zostali sami w pustym mieszkaniu. W garau na dole Vagn Skarbak wykrzykiwa polecenia. Theis wpatrywa si w swoje rce. Z wysikiem dobiera sowa. - Rozmawiaem z Lotte - przyzna si, a ona odwrcia si od niego, wstaa i przesza przez kuchni. - Powinienem by co powiedzie. Wiem. Pernille stana i spojrzaa na niego od drzwi sypialni. - Dziao si co zego, a ty to przede mn zataie. Wiedziae, gdzie ona pracuje. Wiedziae, e ma kopoty. I milczae. Wykrca sobie rce, jakby w nich leaa odpowied. - Dlaczego? - Bo mnie o to bagaa. Nie chciaa ci denerwowa. Pernille potrzsna gow, oczy jej pony. - Nie chciaa mnie denerwowa?! - Wanie. - Moga mi powiedzie wszystko. - Wymachiwaa rkami, gos jej zadra. Wszystko! Birk Larsen mocno zacisn powieki. - Obiecaa, e to si ju nigdy nie zdarzy. Pracowaa dla nas. Obiecaa, e nadrobi braki w szkole. Chocia miaa jej do. Pernille staa odwrcona plecami do niego, plecami do wszystkiego. - Nanna powiedziaa, e wzia si w gar. Musiaem jej zaufa. Jakie miaem wyjcie? Wrcia do stou, pena spokojnej, zimnej furii. - Czego jeszcze mi nie powiedziae? - To wszystko. Wzi swoj czapeczk i kluczyki. - To wszystko! - wrzasna. - I teraz idziesz do pracy? Na pewno byo wicej kamstw. Wicej rzeczy, o ktrych nie wiem. Piorunowaa go wzrokiem. - Dalej, Theis. Wyrzu to z siebie. - Nie ma nic innego - zapewni agodnie. Kamienny wyraz jej twarzy bola go bardziej

ni te wszystkie samotne godziny w celi. - Nanna wiedziaa, e narozrabiaa. Nie uwaaem, e musi to usysze rwnie od ciebie. W jej oczach pojawiy si zy. Chciaby je zetrze. - Ja chciaam tylko, eby si dobrze uczya! - Wiem. Ale nie chodzio tylko o szko. Miaa jaki powd, eby rozmawia ze mn. Nie rozumiesz? - Czego nie rozumiem? - Nie chciaa, eby popenia te bdy, co ty. Co my. Chciaa, eby bya doskonaa, bo mymy nie byli. - Nie mw mi o bdach, Theis. Nie tobie o tym mwi. Znowu odwrcia si do niego plecami. Ruszya w stron azienki. Mina pralk i suszark. Kosz na pranie. Proszki. Nagle jakby co w niej pko. Wrzasna i ju tak krzyczaa, chwytajc wszystko, co si jej nawino pod rk. Ubrania latay w powietrzu, szko trzaskao, proszek do prania unis si wok niej bia chmur. Birk Larsen podszed do niej, prbowa j wzi w ramiona. Odpychaa go, pakaa, przeklinaa, kopaa, wrzeszczaa. Wreszcie furia przycicha. Ale jej powd zosta ywy i bolesny. Pernille wesza do sypialni, zamkna za sob drzwi. Powoli, swoimi nieporadnymi, wielkimi apami, Theis zacz zbiera rzeczy z podogi. Pociel. Dziecice koszulki i bielizn, drobiazgi, ktre kiedy skaday si na wi zwan rodzin, przymierze, ktre teraz leao roztrzaskane jak potuczone szko na pododze. Olav Christensen w swoim szarym urzdniczym garniturze siedzia naprzeciwko Lund. Wyglda na zdenerwowanego. - Nigdy pan nie by w tym mieszkaniu? - spytaa. - Nie. Czemu miabym by? To mieszkanie partii. Ja pracuj dla Ratusza. Milczaa. - O co chodzi? - zaniepokoi si Christensen. - Mg pan po prostu powiedzie nie. Zanotowaa co. - Czy kto inny korzysta z niego po imprezie plakatowej? - Dlaczego mnie pani o to pyta? Ja i tak bym o tym nie wiedzia. - Dlaczego? - Pracuj dla Wydziau Edukacji.

- Podobno cigle si pan krci po biurze Hartmanna. - On jest szefem Wydziau Edukacji. Musz tam chodzi. - Lubi go pan? Christensen si zawaha. - Prbuj pamita o jego zaletach. - I znowu, troch bardziej nerwowo: - O co chodzi? - Czy nazwisko Faust z czym si panu kojarzy? - Tak. Podniosa gow znad notatnika. - Sprzeda dusz diabu. Christensen przez chwil wyglda na zadowolonego z siebie. - Zna pan kogo, kto uywa takiego przydomka? - Nie. Ale pewnie pasuje do wielu osb, wic wiele moe go uywa. Meyer zastuka w szyb. Wysza na zewntrz. Informatyczka znalaza wiadomo od kobiety, ktra pisaa do Fausta na witrynie Heartbreaka. Mieli jej nazwisko. Lund wrcia do pokoju. - Skoczylimy? - ucieszy si Christensem. - Nie. Kolega bdzie kontynuowa. Ja musz wyj. Wysza. Christensen siedzia przy stole, pocc si w swoim garniturze. Nagle wszed Meyer, otaksowa go wzrokiem. Wyj paczk papierosw i banana. Na zmian odgryza kawaek owocu i zaciga si papierosem. - Musz wraca do pracy - dopomnia si Christensen. - Naprawd? Meyer znowu ugryz banana, a potem zakasa rkawy. - Mam wyjtkowo gwniany dzie. - Zerkn w papiery zostawione przez Lund. Zobaczmy, czy da si go cho troch poprawi, dobra, Olavie? Birk Larsen siedzia samotnie w czerwonej ciarwce zaparkowanej na poboczu drogi okrajcej Valby od poudnia. Zgrzewka tuborga leaa na fotelu pasaera. Dwch puszek ju nie byo, a trzecia znikaa szybko. Patrzy na osobwki i ciarwki. Pali. Pi. I prbowa myle. Przez zielone pola szed po ciece mczyzna z dziemi. Trjk dzieci i psem. Chopcy nigdy nie mieli psa. A bardzo chcieli. W mieszkaniu nie byo warunkw. Dom... Pomyla o Humleby i tamtejszej ruinie. Wszystkie pienidze utopione w grzybie i

pokruszonej cegle. Marzenia go nie kusiy. Byy dla gupcw. Birk Larsen postrzega siebie jako czowieka praktycznego, ktry yje w teraniejszoci, nie myli o przeszoci, nie boi si przyszoci. Mczyzn, ktry troszczy si o swoj rodzin. Ktry si stara, jak moe, i to jest dobre, bo musi by dobre. A jednak wszystko si rozpado. Jednego dnia niebiaskie szczcie i nadzieja. Nastpnego ruchome piaski, pknicia w cianach, ktre wydaway si takie solidne. Nie rozmawia z Pernille od porannej ktni. O ile wiedzia, cay czas bya w sypialni, wciekle wypakujc oczy. Vagn przej wadz, z harmonogramem w rku przydziela zadania. Dziki Vagnowi jako si trzymali. Dziki Vagnowi on czasami w ogle si trzyma, o czym Pernille nie wiedziaa. May Vagn ze swoim gupim srebrnym naszyjnikiem. aosny Vagn, ktry pta si koo nich, bo nie mia dokd i. Trzy lata temu, kiedy mia problemy finansowe, Birk Larsen pozwoli mu nocowa w garau przez dobre sze miesicy. Vagn czu wdziczno i zakopotanie. Przynosi pizze, ktrych nie chcieli. Zacz rozpuszcza chopcw, kupowa Nannie prezenty, ktrych ona nie potrzebowaa. Wujek Vagn. Krew ich nie czya. Ale mio? Kiedy wszyscy inni odejd, Vagn Skarbak zostanie do samego koca. By samotnikiem, nie mia nikogo oprcz Birk Larsenw i chorego wujka. Zasadniczo nieudacznik. Nie mia dokd i. Birk Larsen poderwa puszk, oprni i wyrzuci przez okno. Wcieky by na siebie za t ostatni myl. Myl godn dawnego Theisa, wrednego, sadystycznego zbira, ktry cigle czai si w rodku, wyrywajc si na wolno. Tamtej nocy z nauczycielem mia swoje pi minut. Gdyby nie Vagn Skarbak, cakowicie by nim zawadn. Kemal by nie y. A on by siedzia w celi w niebieskim kombinezonie, z perspektyw wieloletniej odsiadki. Stary Theis cigle czeka w upieniu, gada do niego we nie. Nie wiedzia, co to wielkoduszno, wybaczenie, bl. Zna tylko gniew, przemoc i palc, naglc potrzeb, by zaspokoi jedno i drugie. Starego Theisa trzeba pogrzeba. Dla dobra Pernille. Dla dobra chopcw. I dla wasnego dobra. Nawet w zych dniach, kiedy zdarzay si rzeczy, ktrych wola

nie pamita, Theis Birk Larsen czu obecno tego nieporadnego upierdliwca zwanego sumieniem. Ksa go, nka i drczy po nocach. Nadal to robi. Spojrza na trzy ostatnie puszki, zakl, wrzuci je na ty, zawrci i ruszy z powrotem do miasta, do szpitala. Nowe skrzydo Rigshospitalet wydawao si zrobione ze szka. Przezroczyste ciany pomnaay anemiczne listopadowe wiato, tak e dzie wyglda jak letni. Jasny, nieugity, bezlitosny. Birk Larsen czeka, a kobieta z recepcji zadzwoni na oddzia. Patrzy na jej twarz. Wiedziaa. - Zobaczy si z panem - powiedziaa wreszcie. Spiorunowaa go wzrokiem. Bya cudzoziemk z Bliskiego Wschodu. Libank? Turczynk? Nie mia pojcia. - Bg raczy wiedzie dlaczego - dodaa. Kemal siedzia na wzku w wietlicy pitro niej. Twarz mia pokryt siniakami, ranami i plastrami. Prawa noga, w gipsie, sterczaa poziomo. Lewa rka spoczywaa na temblaku. - Jak si pan czuje? - Birk Larsen nie znalaz innych sw. Nauczyciel wpatrywa si w niego z kamienn twarz. Nie wyglda na cierpicego. - Jutro wychodz. Duga cisza. - Mog co panu przynie? Kaw? Kanapk? Kemal spojrza za okno, potem znowu na Theisa i podzikowa. - Wiadomo w tej sprawie co nowego? - spyta. Birk Larsen pokrci gow. - Nie sdz. I tak by mi nie powiedzieli, nie w tej chwili. Nauczyciele nigdy mu nie imponowali. Za bardzo byli zarozumiali. Jakby wiedzieli co, co dla innych byo niedostpn tajemnic. Ale nie wiedzieli. Nie mieli pojcia o dorastaniu w dawnym Vesterbro, o chodzeniu do szkoy pord kurew, dealerw i wczorajszych pijakw. O usilnym trzymaniu si ycia. Walce, by si utrzyma na powierzchni. Birk Larsen umia walczy i mia do siy. Pniej pomyla, e nauczy si walczy innymi, subtelniejszymi sposobami. Dla dobra Pernille. Dla Nanny i chopcw. Ale tu si myli. By gupcem.

Kemal patrzy na niego nieruchomym wzrokiem. - Podobno nie wniesie pan skargi. Nauczyciel nic nie mwi. - Dlaczego? - Bo okamaem pana. Nanna bya u mnie tamtego wieczoru. Na chwil. Ale bya. Powinienem by powiedzie. Spojrza na telefon. - Czekam na wiadomo. Moja ona moe urodzi w kadej chwili. Birk Larsen spojrza na nag bia cian, potem na mczyzn na wzku. - Przepraszam. Nauczyciel kiwn gow. - Jeli mog co dla pana zrobi, Kemal, prosz da mi zna. Mczyzna na wzku nadal si nie odzywa. - Dziecko zmienia czowieka - mrukn Birk Larsen. - Moe pan nie potrzebuje zmian. Ja... Kemal wychyli si do przodu. - Nic pan nie musi robi - powiedzia. Znaleli kobiet przy lodowisku na Kongens Nytorv. Mnstwo czteropitrowych kamienic z brzowej cegy, zamieszkaych przez klas redni, brzowa cega, cztery pitra. Peno dzieci klasy redniej w kolorowych, drogich ciuchach. Staa w objciach mczyzny, ktry na pewno by jej mem, miejc si do chopca mniej wicej w wieku Marka, migajcego na ywach. Atrakcyjna kobieta. Jakie trzydzieci pi lat. Dugie krcone wosy, jasna szczliwa twarz. Starszy od niej, siwowosy m. Nie wyglda na szczliwego. Chopak podjecha, a mczyzna zabra go do kiosku z kaw i ciastkami. Jedynak, pomylaa Lund. Jak Mark. To byo oczywiste. Kobieta zostaa sama. Podszed do niej Meyer. - Nethe Stjernfeldt? - spyta. Pokazali jej odznaki. - W biurze powiedziano nam, e tu pani znajdziemy. - O co chodzi? - Chcielibymy zada kilka pyta na temat pani znajomego. - Rozejrza si. M mia ju kaw. - Z portalu randkowego. Nic nie powiedziaa. Mczyzna podszed.

- Jestem mem Nethe. O co chodzi? Lund wyjania, silc si na uprzejmo: - Jestemy z policji. Musimy porozmawia z pask on. Zjey si. Zaborczy typ. Wyniosy. - Co si stao? - Nic. To nic wanego. Moliwe, e paska ona kogo widziaa, to wszystko. - Gdyby zechcia pan tu zosta - doda Meyer. - Musimy zamieni sowo na osobnoci. Odeszli na skraj lodowiska. Nethe Stjernfeldt nie wygldaa na zadowolon. - Nie wiem, o czym mwicie - powiedziaa, gdy Lund spytaa o witryn klubu Heartbreak. - Nigdy nie korzystaa pani z serwisu randkowego? Zarumienia si. - Nie. Po co miaabym korzysta? - Nigdy nie kontaktowaa si pani z mczyzn o nicku Faust? - wczy si Meyer. Chopiec wrci na ld. Kobieta spojrzaa na niego, umiechna si i pomachaa. - Kto o nicku Fanny Hill umawia si z Faustem - mwia Lund. - Ten kto korzysta z pani adresu mailowego. Nethe Stjernfeldt zerkna na ma. - To nie jest przestpstwo - podj Meyer. - Musimy tylko wiedzie, czy to pani. - To nie ja. Nie mam pojcia, o czym mwicie. Nastrj Meyera si zmieni. - Czternastego grudnia Fanny napisaa do Fausta, e chce si z nim spotka. O tej samej godzinie i w tym samym miejscu. Co pani o tym wie? - Nic. Zupenie nic. Mj syn ma dzisiaj urodziny! Chciaa odej. Lund ruszya za ni. - Chodzia pani do mieszkania na Store Kongensgade? Krcone wosy zakoysay si na boki, gdy kobieta pokrcia gow. - Nic nie wiem o adnym mieszkaniu. - Musimy wiedzie, kim jest Faust - powiedziaa Lund. - Tym si zajmuje policja? Przetrzsa ludziom wiadomoci? - Skoro to nie byy pani wiadomoci, Nethe... - zacz Meyer. - Zostawcie mnie w spokoju. Rzucia si do przodu. Podszed m, gromic ich wzrokiem.

- Jeli chcecie z ni porozmawia, zadzwocie najpierw do mojego biura. Nie moecie si tak zjawia i psu dziecku urodziny. Co z was za ludzie? - Zajci - odpar Meyer. - Zajci wysuchiwaniem kamstw. Puci oko do mczyzny. - Pan pewnie wie, jak to jest. Odeszli egnani przeklestwami. - Niech j ledz - zarzdzia Lund. - Musimy z ni porozmawia, kiedy bdzie sama. Mina szsta, gdy Birk Larsen wrci do domu. Gara by pusty. Na grze zasta Pernille, ktra pomagaa chopcom w pakowaniu. - Cze, tato - powiedzia Anton. - Nie moesz jecha. - Mama mwi, e musisz pracowa - doda Emil. Pernille patrzya na nich - ubrana w paszcz zimowy, z walizk w doni. - Sprawdcie, czy macie wszystko do szkoy - powiedziaa. Ale chopcy podbiegli do ojca. Porwa ich w ramiona. Mae, ciepe ciaa w silnych, starych ramionach. Pachnieli mydem i szamponem. Prosto z kpieli. Niedugo powinien im poczyta ksik. - Dlaczego musisz pracowa? - spyta Anton. - Bo musz. Odstawi ich, zmierzwi im wosy. - Moemy porozmawia, Pernille? - Musimy zdy do moich rodzicw na kolacj. - To nie potrwa dugo. Anton mia plastikowy mieczyk, Emil pistolet. Wzia od nich zabawki, wsadzia do torby. - Idcie si pobawi - polecia, a oni pobiegli. W kuchni, pod wyczonym yrandolem, przy fotografiach, pord doniczek, przy stole zrobionym przez Pernille i Nann. - Odkd ci pierwszy raz zobaczyem - zacz Birk Larsen, z rkoma w kieszeniach, starannie odmierzajc kade sowo. - By... Sowa si nie pojawiy. Nie takie, jak chcia. - Nikt mnie nie zna tak, jak ty. - Naprawd, Theis? Znam ci? Siad, zacz zaciska pici, nie patrzc na ni.

- Wiem, e daem ciaa. Wiem... Nie ruszaa si, nie odzywaa. - Musimy sprbowa. Musimy. Stracilimy Nann. - Wskie oczy przymknite w blu. - Nie chc ju nic wicej traci. Bez ciebie... bez chopcw... Wreszcie je znalaz, trafi na sowa, ktre naleao teraz wypowiedzie. - Ty sprawiasz... e jestem taki, jak mam by. Jaki chc by. Zrobi wszystko, jeli tylko zostaniesz. Nerwowo spojrza w jej oczy. - Nie opuszczaj mnie. Wycign do niej rce, wielkie i zrogowaciae, twarde i poznaczone wieloletni prac. - Nie opuszczaj mnie, Pernille - powtrzy. Meyer znowu wypeni pokj dymem. - Musimy namierzy jeszcze jakie kobiety, ktry spotykay si z Faustem powiedziaa Lund. - Kto musi wiedzie, kim on jest. Niska posta szybko podaa korytarzem. Lund zastanowia si chwil i ruszya za ni. Zanim go dogonia, dotar pod kolumnad owalnego dziedzica. Z kartonem w ramionach, mkn do wyjcia. - Buchard! - zawoaa Lund. Szed dalej, do biura ochrony. Pogna przez rodkowy krg marmurowych pyt, pomidzy ktrymi rosa trawa. Wyprzedzia go i zastpia mu drog. - Biling z firmy telekomunikacyjnej masz na biurku, Lund. Podnis na ni wzrok. - Wchodzisz mi w drog. Znowu. Odsuna si i ruszya z nim do wyjcia. - To telefon prepaidowy, ale numer nie jest ju uywany. - A wykasowane nazwisko? - Nigdy go nie widziaem. Stary szef zerkn na ni. Opuci go cay upr, ulotniy si zo i arogancja. - Wierz albo nie. To prawda. - Dlaczego si na to zgadzasz? - artujesz? - Ani troch.

Minli Dziedziniec Pamici, przeszli pod wysokimi tymi wiatami i elaznymi gwiazdami na cianach. - Albo zostan na lodzie, pjd liczy spinacze na posterunku gdzie na zadupiu, albo odejd. Na przymusow emerytur. Po trzydziestu szeciu latach zwalili to gwno na mnie. Odwrci si do niej. - Powodzenia, Lund. Patrzya, jak odchodzi. - Kto ci prosi o ukrycie informacji? - zawoaa. Nie obejrza si. W biurze zerkna na to, co zostawi. Kartki z billingiem. adnej wskazwki, czyj numer zosta usunity. - Co z mieszkaniem? - Wszdzie s odciski palcw Hartmanna - powiedzia Meyer. - To pasuje do jego opowieci. Hartmann ma alibi. Co jeszcze? - Mamy lin, wosy i odciski palcw. - DNA? - Nie pasuje do nikogo z naszej bazy. Meyer pokrci gow. - Trudno nawet mwi o jakiej krwi. To mg by wypadek. Wzruszy ramionami. Lund zauwaya, e si zmieni, odkd si poznali. Nie pdzi ju na olep do wnioskw. Teraz stara si zobaczy jak najwicej. Zrozumie. - O co chodzi? - spytaa. - Kojarzysz tego zadowolonego drania Olava Christensena? Pizdusia z Ratusza? - Tak? - Co mamy. Rzuci na biurko teczk Christensena. Lund wpatrywaa si w zdjcie: moda, szczupa twarz, uwane oczy. Chojrak. - Jaki czas temu Hartmann go nie awansowa. Kto ze sztabu mwi, e to on zabra akta nauczyciela, o ktre prosilimy. Nienawidzi Hartmanna. Bdzie ledztwo. Christensen moe straci prac. Meyer wycign bochenek chleba, maso i szynk. Lund wyja plastikowy n, byle jak poczya te elementy w cao, wykonujc co zblionego do kanapki i wgryza si w swoje dzieo. - Ratuszowa szuja - wybekotaa z penymi ustami. - To nie on.

Meyer chwyci jedzenie, n i zrobi kanapk dla siebie. Lund spojrzaa - jego kanapka wygldaa o wiele lepiej. - Czemu nie? - Po co kto by kasowa rozmowy jakiego smarkatego urzdnika? Christensen nie ma klasy. Nanna poznaa przez klub kogo wanego. Nie jakiego gryzipirka. Westchn. - Moe. Nie wiem. Kiedy z nim rozmawiaem, wierci si jak na rozarzonych wglach. Gdybym co mia na niego... - Ale nie miae. W drzwiach stan jeden z nocnych wywiadowcw. - Co? - spytaa. - Sprawdzilimy sprawy z archiwum X, jak prosia. - I? - Mamy par nazwisk. Korytarzem sza kobieta. Na gowie szopa krconych wosw. adna twarz. Ju nieumiechnita. - Pniej si tym zajmiemy - powiedziaa Lund i wysza jej na spotkanie. - Kocham mojego ma. Lund i Meyer siedli obok siebie. On nie pali. - W zeszym roku w podrach subowych spdzi dwiecie dni. A ja sama z synem. Tydzie po tygodniu. Lund przesuna po blacie wydruk ze strony Heartbreak. - Ma pani tam profil, prawda? Nethe Stjernfeldt spojrzaa na logo. Serce rozcite na dwoje przez strza. - To bya zabawa. I tyle. Nic powanego. Zerkna na notatnik Meyera. - Musi pan to zapisywa? Odoy dugopis. - To byo zabawne. Wstawiam zdjcie. - Poprawia wosy. - Z pprofilu. Nikt by nie zgad, e to ja. To byo jak... Pojawia si tam milion samotnych mczyzn. Wszyscy bogaci i przystojni. Sami single. Rzekomo. - Sprawdzaa pani? - spyta. - Nie. W jej gosie zabrzmiaa nuta rozdranienia. Lund kopna Meyera pod stoem.

- Tylko jeden wyglda interesujco. By inny. - Pod jakim wzgldem? - zaciekawia si Lund. - By uwany. Interesowa si mn. Kiedy co napisaam, czyta to. Nadawalimy na tych samych falach. To si czuo. Tego si nie da udawa. - I spotkalicie si? - Nie szukaam romansu. Byam po prostu samotna. - Spotkalicie si kilka razy? Spiorunowaa go wzrokiem. - Chcecie zna szczegy? Gdzie i kiedy? - Niekoniecznie. - Mylaam, e dam rad nad tym panowa. Ale... Umiechna si na jakie wspomnienie. - Przez chwil czuam, e... Byam szalona. Mylaam, eby rzuci wszystko. Ma. Syna. Prac. I pobiec do niego. eby z nim by. I nagle... Ton goryczy. - Za bardzo si zbliyam. On nie chcia zwizku. Tylko imion na stronie internetowej. Nocy w hotelu. Przesta odpowiada na moje wiadomoci. I chyba oprzytomniaam. - Widziaa go pani od tego czasu? - spytaa Lund. Kobieta gdzie odpyna mylami. - Moe to zabrzmi gupio, ale on chyba uratowa moje maestwo. Zdaam sobie spraw, co jest naprawd wane. - Dobra, dobra - warkn Meyer. - Nie obchodzi nas, czy on niszczy, czy ratuje maestwa. Chcemy tylko wiedzie, kim jest. - Teraz rozumiem - przygldaa im si. - Dlaczego? Dlaczego musicie to wiedzie? - To nie targ, soneczko - warkn Meyer. - Powiedz po prostu. - Nie chc wiesza na nim psw. Rzuci mnie. Ale to by dobry czowiek. Troskliwy. - Na mio bosk, niech nam pani poda to cholerne nazwisko. Zanim papie go wywici czy co. Lund spojrzaa na ni. - Musimy je pozna, Nethe. I poznamy je. Tak czy inaczej. Spojrzaa na drzwi. - Nie chc czeka, a pani m pojawi si tu z adwokatem, ale jeli bd musiaa... Kim jest Faust? Godzin i dziesi minut pniej Hartmann siedzia w pokoju przesucha i sucha

adwokata, ktrego znalaza Rie Skovgaard. Bya to powana kobieta w rednim wieku z jednej z wikszych kancelarii w miecie. Zwolenniczka partii. Przekazywaa darowizny. Powinien pamita jej nazwisko. - Mamy troch czasu, zanim pana przesuchaj - powiedziaa, zdejmujc paszcz i wskazujc mu, eby usiad. - Omwmy to. - Musz std wyj. To mieszne. - Nigdzie pan nie pjdzie, dopki pana nie przepytaj. - Ale... - Maj maile, co do ktrych mona stwierdzi, e to pan je napisa. - Co ich obchodz moje maile? Zajrzaa do notatek. - Niejaka Nethe Stjernfeldt zoya zeznanie. Twierdzi, e czya j z panem relacja o charakterze intymnym. Rozpoznaa pana jako osob wystpujc pod przydomkiem Faust. Ten mczyzna spotyka si rwnie z Nann Birk Larsen. Hartmann wsta, zacz chodzi po pokoju jak zwierz w klatce. - Chce pan co powiedzie, Troels? - Ju im mwiem. Nigdy nie poznaem tej Birk Larsen. Nie mam nic do dodania. Ani nic do zeznania. Na jej pomarszczonej, powanej twarzy pojawi si wyraz rozczarowania. - Moe porozmawiamy o ograniczeniu ewentualnych strat? - Jakich strat? Jestem niewinny. - Nie zawracajmy sobie gowy niewinnoci, dobrze? Na policji spoczywa obowizek przedstawienia dowodu, ale... Pokrci gow zdumiony. - Obowizek przedstawienia dowodu? - Oni maj wycznie poszlaki. To wane, eby poznali pask wersj wydarze. - Moj wersj? - rozemia si Hartmann. - Pani nie widzi, co tu si dzieje? Za kadym razem, gdy jeden spreparowany przez nich wymys si rozlatuje, prbuj z nastpnym. To robota Bremera. - Poul Bremer nie wymyli pani Stjernfeldt. Zamilk. - I nie wymyli te paskich wiadomoci. - Nigdy nie rozmawiaem, nie spotkaem si ani w aden sposb nie komunikowaem si z Nann Birk Larsen. I oni o tym wiedz.

Zapisaa co w notatniku. - Porozmawiam z Rie Skovgaard, eby sprawdzia, czy moemy podj jakie kroki cywilne przeciwko nim. Zgadzam si z panem. Ich sposb dziaania jest oburzajcy. - Wanie. - A to tylko kolejny powd, by z nimi rozmawia. Musi pan... - Nie. Skrzyowaa ramiona. - Musi pan, Troels. Jeli pan tego nie zrobi, to co oni pomyl? Co ludzie pomyl? Meyer stan na korytarzu i ziewn. Lund opara si o cian. - Co to ma niby znaczy, Lund? Mamy tu czeka ca noc? Zerkna na zegarek. - Im si nie spieszy. Pojawia si wysoka, szczupa posta. Lennart Brix szed dugim krokiem przez korytarz, z telefonem przy uchu, rozmawiajc, zdaje si, z mediami. Lund czekaa. Brix stan przed ni. - To byo waciwe posunicie - powiedziaa. - Mielimy dobry powd. - Zgarnicie kandydata na burmistrza? Bez mojej wiedzy? - A czy zwykle organizujemy spotkania z podejrzanymi o morderstwo? - spyta Meyer. - To mogo poczeka. - Hartmann to Faust - punktowa Meyer. - Jecha samochodem. By w mieszkaniu. To musi by on. - Tyle e on ma alibi - przypomnia Brix. - Pracujemy nad tym - odpara Lund. Otworzyy si drzwi. Wysza adwokat. - Porozmawia z wami - powiedziaa. Siedzieli w pokoju w szstk. Adwokat Hartmanna i funkcjonariusz, ktry mia robi notatki. Lund, Meyer i Brix. I Troels Hartmann, blady, zmczony, wcieky i zdeterminowany. - Dwa lata temu zmara moja ona. Nagle. - Napi si kawy. - Przez jaki czas dusiem to w sobie. Pracowaem. Udawaem, e nie ma nic poza prac. Przerwa. - Dalej, Troels - ponaglia go adwokat. - Pewnego dnia znalazem w drzwiach ulotki klubu nocnego. Nie chadzam do klubw,

ale ten reklamowa chat room randkowy. Mona tam byo rozmawia z ludmi. I tylko o to chodzio. O rozmawianie. Meyer zakasa w kuak. - Utworzyem profil. Pod nazwiskiem Faust. - Z iloma kobietami pan si spotyka? - To nie jest istotne. Meyer przechyli gow na bok. - Wicej ni dziesi, mniej ni dwadziecia - warkn Hartmann. - Co koo tego. Nikt nic nie mwi. - Nie jestem z tego dumny. - Jest pan osob publiczn - odezwaa si Lund. - Dokd pan chodzi? - Tylko raz byem w miejscu publicznym. Za pierwszym razem. Potem... Jeli si umawiaem, zamawiaem takswk i jedziem po nie. - I potem dokd? - Gwnie do mieszkania na Store Kongensgade. - I co si dziao potem? - spyta Meyer. Hartmann spojrza na niego gniewnie. - To nie paska sprawa. - Owszem, moja. Bya tam Nanna Birk Larsen. Trzy dni pniej znaleziono j zgwacon i zamordowan. Nie wiem, jak rol odgrywa w polityce zbieg okolicznoci, panie Hartmann, ale tutaj... - Ja jej nie znaem! W ogle nie wiedziaem o jej istnieniu! - Pozwol sobie odwiey pask pami. Przejrza stos dokumentw na biurku. - Mamy wydruki paskich maili. I maili Nanny. Prosz spojrze. Poda mu kilka kartek. Hartmann zacz je czyta. - W kwietniu - powiedziaa Lund - skontaktowa si pan z ni po raz pierwszy. Odpowiedziaa panu przez witryn randkow. Korespondencja ustaa kilka tygodni przed morderstwem. - Nie - odezwa si Hartmann. - Ja nie napisaem adnego z tych maili. Prosz spojrze na moje. To nie mj styl. - Paski styl? - Meyer si rozemia. Hartmann wskaza daty wiadomoci. - Ja wtedy ju od kilku miesicy nie korzystaem z tej witryny. Zaczem si z kim

spotyka. Z Rie. Nie chciaem ju tego kontynuowa. Zoy kartki i odda je. - Skoczyem z tym. Nie pisaem tych wiadomoci. - Kto wama si na paskie konto pocztowe - powiedziaa adwokatka. - W Ratuszu? - zdziwia si Lund. - Ju mwiem, e mam pewne obawy - doda Hartmann. - Kady mg mie dostp do mieszkania - podja adwokat. - Klucze trzymano w biurku. Go, kto inny z Ratusza, mg sobie zrobi duplikaty. - Och, litoci... - zacz Meyer. - Prosz posucha! Przyznaj, e utworzyem profil. Nie wiem, kto pisa te wiadomoci ani jak si dosta do mieszkania. Musieli mie moje haso. Podszywali si pode mnie. - Mj klient ma alibi - dodaa adwokat. - By z Rie Skovgaard tego wieczoru. Spdzili weekend na konferencji. Brix wpatrywa si w Lund tak, by Hartmann i jego adwokat to widzieli. - I jak? - naciskaa kobieta. - Jak to moliwe, eby w tych okolicznociach Troels Hartmann by podejrzany? - Jeli choby jedno sowo przeczytam o tym gwnie w prasie - rzuci jeszcze Hartmann - pozw wszystkich w zasigu wzroku. Ten wydzia. Was osobicie. Nie pozwol, eby mnie zniesawiy marionetki Poula Bremera. - Do - powiedzia Brix. - Musimy to omwi. - Jakie jest prawdopodobiestwo, e on mwi prawd? - spyta Brix, kiedy wyszli na korytarz. - e kto uywa jego profilu randkowego? - To bzdury - odrzek Meyer. - Musiaby mie haso. A komputer, z ktrego ten kto korzysta, znajdowa si w mieszkaniu partyjnym. Lund przez aluzje patrzya na Hartmanna. - A jak ty mylisz? - zwrci si do niej Brix. - Dzisiaj nic wicej z niego nie wycigniemy. Potrzebny nam nakaz sdowy, eby si dosta do jego telefonu. Dlaczego on uwaa, e Bremer bierze w tym udzia? - To paranoja - odpar Brix. - Pumy go. Nie chc, eby to trafio do... - My tego nie robimy - przerwaa mu Lund. - Nie chc, eby to wycieko. Informujcie mnie na bieco. Cokolwiek zrobicie, najpierw wyjanijcie to ze mn. Powiem Hartmannowi, e moe i. Po wyjciu Brixa Lund powiedziaa:

- Musimy porozmawia z Rie Skovgaard. I z centrum konferencyjnym. Kto potwierdza, e oni tam byli? Meyer wskaza raporty. - Svendsen. Wedug danych w recepcji zgosili si o dziewitej w sobot. Wynajli pokj i du sal konferencyjn. Wymeldowali si w niedziel po poudniu. - Svendsen to leniwy gnojek. Jak zapacili? Przewertowa papiery. - Kart kredytow Skovgaard. Patrzyli, jak Hartmann idzie korytarzem ku spiralnej klatce schodowej. - Wic chopiec z plakatu okaza si naogowym kobieciarzem - westchn Meyer. - A ja mylaem, e to dentelmen bez skazy. - Kto widzia tam Hartmanna poza Skovgaard? Sprawdmy to. - cign kogo, eby to sprawdzi. Wiesz, e to wycieknie. Kto pogada z pras. Nie ty. Nie ja. - Wymierzy kciuk w stron gabinetu Brixa. - Ale kto tak. Zadzwoni jej telefon. Vibeke. - Cze, mamo. Oddzwoni do ciebie. I spni si. Nie mw Markowi o Bengcie i Szwecji. Sama to zrobi. - Jest tu ojciec Marka - powiedziaa Vibeke. Lund prbowaa uporzdkowa myli. Hartmann. Mark. Theis Birk Larsen. Carsten. - Jeli chcesz si z nim zobaczy - cigna jej matka - lepiej si pospiesz. Theis Birk Larsen i Pernille siedzieli obok siebie przy stole, pod yrandolem ze szka Murano. Pracownica socjalna, do ktrej ich wysano, miaa okoo czterdziestki, bya dobrze ubrana i profesjonalna. Mogliby uzna j za adwokata. - Nie mielicie jeszcze pastwo takich dowiadcze? - spytaa. - Nie - odpar Theis. Pernille patrzya w okno, ledwo suchajc. - adne z was nie spotykao si z psychoterapeut ani doradc? Pokrci gow. - Dziecko tworzy bardzo siln wi rodzicw. Strata dziecka przynosi konsekwencje rwnie dla zwizku.

Mona byo odnie wraenie, e czyta tekst z podrcznika. Pernille wstaa, opara si o wyoon kafelkami cian kuchni i skrzyowaa ramiona. - W tej chwili martwi si o co innego ni nasz zwizek - powiedziaa. - Co mianowicie? Kobieta miaa przenikliwe niebieskie oczy i zbyt modzieow jak na jej wiek fryzur. - Ma pani dzieci? - spytaa Pernille. - To nie ma nic do rzeczy. Nic nie moe pani zrobi, eby rozwiza spraw. Macie siebie nawzajem. Macie swoj rodzin. - Niepotrzebne mi pani porady w kwestii moich synw! - warkna Pernille. Pracownica socjalna signa do torby i wyja kilka ulotek. - Te broszury pozwol pastwu zrozumie, jakie korzyci moe przynie terapia. Pooya je na stole. Wstaa i woya paszcz. - Polecaabym pastwu grupy terapeutyczne dla osb w aobie. Rozmowa z innymi moe pomc. - Mamy lepsze zajcia - odpara Pernille. Niebieskie oczy wpatryway si w ni przez chwil. - To nie jest propozycja. To warunek zwolnienia za kaucj pani ma. Jeli nie rozpoczniecie terapii, on wrci do aresztu. Ma szczcie, e po zajciu z nauczycielem w ogle chodzi po ulicach. Theis odprowadzi j i podzikowa. Wrci na gr. Pernille opieraa si o zlew, patrzc za okno. - Powiedziaa, e jutro jest spotkanie takiej grupy terapeutycznej. Telefon z gazety zadzwoni tu przed wizyt kobiety z poradni. On odebra, nic nie powiedzia. Wiedzia, e dugo to nie potrwa. - Gazety znowu chc pisa o polityku - cign. - Co teraz chc napisa? - Nie wiem. Signa po telefon. - Policja nic ci nie powie, Pernille. Nie rozumiesz? To nie jest nasza sprawa. Ich zdaniem. Pod numerem Lund odezwaa si poczta gosowa. Pernille wczya telewizor, zacza szuka wiadomoci. Znalaza. ledczy prowadzili Hartmanna na komend. Po przepytaniu zosta zwolniony. Pernille zrobia goniej, suchaa spita, z byszczcymi oczami.

- Mamusiu? - zawoa senny gosik. - Nie mog spa. W drzwiach pojawia si drobna posta w piamie. Theis Birk Larsen zerwa si natychmiast, porwa Emila w ramiona. Pocaowa go, wyszepta co bzdurnego w ciepe ucho. Ciao Nanny znaleziono w jednym z wozw sztabu wyborczego - mwi dziennikarz. - Zostaa wielokrotnie zgwacona, a z raportw wynika.... Pogna z chopcem do sypialni, tulc mocno drce ciako. Kiedy dotarli do ratusza, Weber oglda wiadomoci. - Mog spyta, jak poszo? Hartmann usiad. - Sprawa jest powana. Musimy si dowiedzie, kto korzysta z mieszkania. Weber sprawia wraenie odpronego. Nie mia krawata. Trzyma filiank kawy. Znowu by gotw spa w biurze. - Sprawdziem zapisy. Gwnie to byli ludzie, ktrych znamy. Ludzie, ktrym ufamy. Policja to wszystko ma. - Nie, nie, nie. Ten urzdnik, Olav. On azi po caym biurze. To musi by on. - Lund przesuchaa go wraz ze wszystkimi. Skovgaard suchaa ich z pospn min. Zgarna wosy i zwizaa gumk. Powana. Rzeczowa. Zdystansowana. - Co mam powiedzie prasie? - spytaa. - Jak oni si, do cholery, dowiedzieli? W chwili gdy stamtd wyszedem? Lund... - Prasa tak dziaa, Troels - tumaczya. - Kto przy wejciu mg ich powiadomi, tu albo na komendzie. Nie da si ukry takiej historii... - Kto mia moje haso. Kto uy mojego profilu randkowego, eby pisa do tej dziewczyny. A Nethe Stjernfeldt powiedziaa o mnie policji. Jezu... W nagym przypywie gniewu zrzuci papiery z biurka, po czym stan przy oknie, w wietle niebieskiego neonu. - Jakiego profilu randkowego? - spytaa zimnym gosem, w ktrym pobrzmiewaa ciekawo. - Kto to jest Nethe Stjernfeldt? Weber wsta, mrukn co o zagldaniu do akt, po czym wyszed, zamykajc za sob drzwi. - Dobra - westchna, skoro Hartmann si nie odzywa. - Zero odpowiedzi. Podejmiemy kroki prawne. Zdobdziemy zakaz publikacji. Nie chcemy ju adnych nagwkw. Jutro dotr do gazet.

- Nie podejmiemy krokw prawnych. Zapomnij. Jakie mam szanse zosta burmistrzem Kopenhagi, skoro tocz batali prawn z policj? - Czy to jedyny powd? To trwao ju prawie sze miesicy. Sze na og szczliwych miesicy. Ona bya dobra w swojej pracy, szybka, ostra, bystra i pomysowa. Ale praca poczya ich za mocno. On potrzebowa dystansu. Ona te. - Policja szuka mczyzny, ktry kontaktowa si z Nann Birk Larsen przez portal randkowy - powiedzia, starajc si uywa sw jak najprostszych, jak najjaniejszych i jak najnudniejszych. - Okazuje si, e poprzez profil utworzony przeze mnie. Dawno temu. Zanim mymy... Twarz bez wyrazu, w ciemnych oczach nie pojawio si ani ciepo, ani wstrzs. - Nie wiem, jak to si stao. Kiedy ja przestaem z tego profilu korzysta, przej go kto inny. Napisa do dziewczyny. Wysya jej wiadomoci. Spotyka si z ni w mieszkaniu na Store Kongensgade. Podszed do niej. - Nie patrz tak na mnie, Rie. Wiedziaa, jaki jestem, kiedy mnie poznaa. Zamkn oczy. Pod powiekami nadal widzia niebieski neon. - Kiedy przestae? - Kiedy ci poznaem. Przysun si bliej, wycign ramiona. Nie wiedzie czemu, ona podesza do biurka. - Wic teraz mamy dwie sprawy - podsumowaa. - Mieszkanie i profil randkowy. Zrb list ludzi, ktrzy mogli zna twoje haso. Pomyl, co jutro powiesz koalicjantom. - Wzia kalendarz. - Poprosz Mortena, eby przeoy twoje spotkania. Poradz sobie z pras. Id do domu, Troels. Nie rzucaj si w oczy. Ludzie nie powinni ci oglda w tym stanie. - W jakim stanie? - Kiedy jeste aosny i ualasz si nad sob. Kiwn gow z pokor. Opuci ramiona. Wsadzi donie do kieszeni. - To wszystko, co masz do powiedzenia? - Nie. Czy to wszystko, co ty masz mi do powiedzenia? Czy jeszcze co si pojawi? Jeszcze co, o czym nie wiem? - Nie - obieca. - Mam nadziej. Lund dotara wreszcie do mieszkania swojej matki. Ju od drzwi usyszaa Carstena, ojca Marka, jak mwi o hokeju. Zdja paszcz, wesza do sypialni, wzia czysty sweter, nie

czarno-biay, lecz biao-czarny, i woya go. Wesza do salonu. Carsten. Wysportowany, czarujcy mczyzna. Przeintelektualizowany, nadmiernie ambitny, zbyt niechtny codziennoci, by pozosta w policji. Opowiada Markowi o przepisach hokejowych, wywijajc nowym kijem, ktry mu kupi. Mark patrzy. Zaabsorbowany. Pochonity. Podobnie jak Vibeke. Carsten mia wci ten dar. - Czyli teraz atwiej zdoby punkt? - upewni si Mark. - Wanie. Dasz rad. Bdziemy czasami chodzili powiczy. Lund staa w cieniu i przysuchiwaa si tej rozmowie. Zazdrocia. Baa si. Carsten si odwrci. Wosy mia janiejsze, ni zapamitaa. I dusze. Nosi nowe modne okulary w plastikowych oprawkach i wietny brzowy garnitur. Nikt by si nie omieli chodzi tak po komendzie. - Cze! - powiedziaa ywo, wychodzc z cienia i umiechajc si do niego. - Sarah! - zawoa, zbyt gono. Bez uciskw. Mark te si umiecha. Przez krtk chwil czua midzy nimi kruche poczucie wizi rodzinnej. Podesza do syna, pogaskaa go po gowie, nie zauwaya, kiedy si skrzywi i wywin. - Jak tam, Carsten? Kiedy przyjechae? Trzyma kij do hokeja, lekko, jak zawodowiec. Dla Marka. - Dzisiaj po poudniu. To wyszo tak nagle. - Wynajli dom w Klampenborg - wtrcia Vibeke. - Chcesz kolacj? Lund kiwna gow. Vibeke ochoczo ruszya do garnkw. - W zeszym tygodniu przysza propozycja pracy - cign Carsten. - Szansa na powrt do domu... Nie sposb byo odrzuci ofert. Bruksela i dwie mae dziewczynki... w kko tylko praca. Mark wsta, wzi od ojca kij i przewiczy kilka ruchw. - I stskniem si za tym gociem - doda Carsten, kadc synowi do na ramieniu. Stali rami w rami, jakby pozowali do fotografii. I znowu Lund zmusia si do umiechu. - A jak tam twoja Szwecja? - spyta.

- Na razie si opnia - odpara szybko. - Syszaem, e Bengt mia wypadek. Lund obejrzaa si na matk. - Nic strasznego. - Zama rk! - krzykna Vibeke. Podaa Lund talerz z gulaszem. - Odwoano parapetwk - cigna matka. - I moj podr do Logumkloster. - Pracuj nad spraw - tumaczya Lund. - To nie tak jak w Brukseli, od dziewitej do siedemnastej. Carsten obejmowa Marka. Teraz ten gest wyglda na zaborczy, nie opiekuczy czy serdeczny. - Tak si zdarza - powiedzia. - Ale pewnie nie ma popiechu. - Ha! - znowu Vibeke. - Skde znowu. Bengt odesa ich rzeczy. Le w mojej piwnicy. Nietknite. Mark znowu si rozjani. - To znaczy, e si nie przeprowadzamy? Carsten zdj z niego rami. - Musz ju i do domu, obowizki wzywaj. Dzikuj za drinka. Uciska Vibeke, ucaowa j. W nagrod dosta najcieplejszy z umiechw. - Zawsze jeste tu mile widziany, Carsten - zastrzega. - Przychod, kiedy chcesz. Uciska Marka. Postuka knykciami w kij hokejowy. - Odprowadz ci - zaproponowaa Lund. Mieszkanie znajdowao si na trzecim pitrze. Wcisna guzik windy. - Nie chc si wtrca. Ale mam nadziej, e nie macie z Bengtem problemw. - Damy rad. - Karen pyta, czy chciaaby zje z nami jutro obiad. Byoby mio. Dziewczynki poznaj si z Markiem. - Nie mog. Umiech znikn. Nigdy nie lubi, gdy mu si odmawiao. - A Mark moe przyj? Winda jechaa powoli. Wcisna ponownie guzik. - Mam si zgodzi, a ty odwoasz spotkanie? Tak jak zwykle? Skrzyowa ramiona. Drogi prochowiec. Drogie okulary. Mikko opadajce akademickie blond wosy. Carsten zmieni image, eby zosta mczyzn, jakim nie by.

- Schuda - zauway. - Poza tym nic si nie zmienio. - Nic mi nie jest. Zadzwoni jej telefon. Na wywietlaczu pojawio si nazwisko Meyer. - Zostawiem Vibeke mj numer telefonu i adres. - wietnie. Wracaa do mieszkania, suchajc. Carsten zrezygnowa z windy i ruszy na schody. - Rozmawiaem z centrum konferencyjnym - meldowa Meyer. - I? - Do sobotniego popoudnia nikt Hartmanna nie widzia. Mia gryp. To Rie Skovgaard prowadzia spotkania ze sponsorami. Usyszaa trzask drzwi na parterze. Carsten wychodzi. - Pogadamy o tym rano, Meyer. Dobranoc. CZWARTEK 13 LISTOPADA Tu po smej Lund i Meyer ogldali w biurze poranne wiadomoci. Rie Skovgaard mwia do lasu mikrofonw. Zastpca burmistrza do spraw edukacji rozmawia wczoraj wieczorem z policj powiedziaa. - W peni wsppracowa i zdoa policji dostarczy informacji, ktrych nie zebrali wczeniej. Nie mog si wdawa w szczegy, ale pozwol sobie podkreli, e Troels Hartmann nie ma - powtarzam: nie ma - nic wsplnego z morderstwem Nanny Birk Larsen. Pomoe.... - Pieprzy, byle pieprzy - prychn Meyer. - Machn zapisan na maszynie kartk. Sprawdziem go. Czterdzieci dwa lata. Urodzony w Kopenhadze. Syn polityka, Regnera Hartmanna. Ojciec by zagorzaym wrogiem Poula Bremera. Zawsze przegrywa. Zaama si. Niedawno umar. Skovgaard odpowiadaa na pytania. To godne ubolewania, jeli przeciwnicy polityczni posuwaj si do niegodnych spekulacji - mwia. Lund kubkiem z kaw wskazaa ekran. - Wic teraz syn przejmuje po ojcu paeczk? - Nie takie teraz - sprostowa Meyer. - Jako dziewitnastolatek wstpi do modziewki liberaw. W wieku dwudziestu czterech lat trafi do rady miejskiej. Pracowa w rnych komisjach. Cztery lata temu stan na czele partii w regionie. W rezultacie dosta Wydzia Edukacji.

Lund znowu zrobia kanapki z chleba, masa i szynki. Jedn dla Meyera. Zatopi w niej zby. - Zdajesz sobie spraw, e ten czowiek nigdy nie wykonywa adnej prawdziwej pracy? Cae ycie rozgrywa w tym ich zakamanym wiecie w Ratuszu. Nic dziwnego, e wiruje, gdy tylko co pka w jego szklanym paacyku. Koalicja odniesie sukces - podkrelia Skovgaard przed kamerami. - Halo? Machn kanapk, rozrzucajc okruchy w powietrzu. - Suchasz? - Sucham. - Rok przed objciem funkcji szefa partii polubi mio z dziecistwa. Umara dwa lata temu. Na raka. Bya w szstym miesicu ciy. - To musiao by brutalne zetknicie z rzeczywistoci - zauwaya Lund. Notowany? - Nie. Bielszy od bieli. Czytaa maile? - Tak. Nie ykam pomysu, e zostay napisane przed dwie rne osoby. Wygldaj tak samo. Zawsze si podpisuje inicjaem F. Meyer spojrza na wydruki. - Widzisz jakie rnice? - spytaa. - Nie. I co z tego? Na ile sposobw mona pisa... spotkamy si w Hiltonie o smej trzydzieci, kochanie? Teraz ja przynosz gumki. Masz jakie yczenia, skarbie? Wszed Svendsen i rzuci na biurko kilka teczek. - Co to jest? - Zaginione kobiety z ostatnich dziesiciu lat. Prosia o to. - Zauwaye co? - Nie. Zdaniem Brixa to strata czasu. - A szukae w ogle? - Brix mwi, e bdzisz w mroku. Jeli chcesz bdzi dalej, masz to robi po godzinach pracy. - Ile tych zamordowanych kobiet? Svendsen postuka w niebiesk teczk - Teraz jestem zajty - odpar. - Poczytaj. Kawa na stole, paszteciki. Pod bladym wiatem rowej lampy karczochowej zaczo si spotkanie czworga przywdcw ugrupowa mniejszociowych z Hartmannem.

Jens Holck wyglda troch lepiej. Ogoli si. Woy marynark. - Co si dzieje, Troels? - spyta. - Ta dziewczyna bya w waszym mieszkaniu? Tak czy nie? - Tak. W kadym razie tak twierdzi policja. Holck westchn. - To wspaniale. I ty te tam bye? Skovgaard siada obok Hartmanna i zacza notowa. - Ja byem w mieszkaniu niedugo przed ni. Popatrzy na kadego z nich po kolei. - To wywoao nieporozumienie z policj. Ale zostao ju ono wyjanione. - I prowadzie ten samochd? - pyta Holck. - Co to jest, do cholery? Jeli mamy w ogle pomyle... - Och, na mio bosk, Jens! - krzykn Hartmann. - Spu troch z tonu. Nie mam nic wsplnego z t dziewczyn. W yciu jej nie widziaem. Nigdy z ni nie rozmawiaem. Jestem rwnie wstrznity, rwnie zaskoczony jak ty. - To niczego nie zmienia. - Szukaj w Ratuszu. Czy to nie jest oczywiste? Ju nie mnie. Ale szukaj tutaj. Kto mia dostp do mojego komputera. Do mojego hasa. - Wskaza na drzwi. - Kto tutaj. Bd wsppracowa z policj. Co jeszcze mog zrobi? - Moge nam o tym powiedzie, zanim przeczytalimy w gazetach - odezwaa si Mai Juhl. - Nie wiedziaem! W tamten weekend byem na konferencji ze sponsorami. Mylisz, e rozmawiabym teraz z wami, gdyby uwaali, e jestem winien? Holck milcza. Mai Juhl te. Morten Weber podszed do drzwi i postuka palcem w zegarek. - Zachowajmy spokj - cign Hartmann. - Moe tak by? Nadal jestemy razem czy nie? To Mai Juhl odezwaa si pierwsza. - Mwie, e to koniec sensacji? - Koniec. Spojrzaa na Holcka. - W takim razie ja zostaj. - Jaki mamy wybr? - westchn Holck. - Jeli ta koalicja nie przetrwa, wszyscy jestemy skoczeni.

Wsta, spojrza gronie na Hartmanna. - Postawie nas pod cian, Troels. Moesz nas z tego wycign. Porozmawiaj z pras. Niedobrze, e si chowasz za Rie. To twj problem. Skocz z tym albo wszyscy bdziemy skoczeni. Morten Weber odprowadza ich wzrokiem. - Co si stao? Mamy jeszcze koalicj? - Tak. Znalaze co? - Tylko my troje jestemy uytkownikami peceta w mieszkaniu. Ty, ja i Rie. Kto mg mie twoje haso? - Nie wiem. - Moe zapomniae si wylogowa? - To nie tak. Kto tu wszy. Rozpytywa. Zaglda. - To nieatwe. Ufamy tym ludziom. A w kadym razie powinnimy. Hartmann spojrza na Webera. Czowieka, ktrego zna cae swoje dorose ycie. Samotny kawaler, bez skargi noszcy ze sob insulin i strzykawk. Wykonywa swoj suebn prac, mordercz. A w razie potrzeby brudn robot. - Przykro mi, Morten. - Z jakiego powodu? - e ci nie posuchaem. Weber si rozemia. - Stare dzieje! To jest polityka! Liczy si tylko dzisiaj i jutro. - Naprawisz to? - Jeli zdoam. Podesza Skovgaard. W rku trzymaa swj paszcz. - Lund znowu chce z tob rozmawia - powiedziaa. - Nie... - Adwokat mwi, e nie masz wyboru. Wyjd bocznym wyjciem. Umwiam tam prywatny wz. Spojrzaa mu w oczy. - Zabieraj ci do mieszkania na Store Kongensgade. - Podaa mu rkawiczki. - Lund chce ci tam zada kilka pyta. Anton i Emil mieli ju na sobie zimowe kurtki. Pernille sprawdzaa, czy spakowali wszystko do szkoy. W biurze Theis Birk Larsen rozmawia przez telefon z bankiem. Mwi spokojnie, uwanie sucha wyjanie.

Burza, ktra rozptaa si nad ich gowami poprzedniego wieczoru, nie rozadowaa atmosfery. Spali w jednym ku, nie dotykajc si. W zasadzie nie spali. W rodku nocy przyszed zapakany Emil. Anton zsika si w ko po raz pierwszy od miesicy. Burza nie mina. Po prostu si przyczaia. - Moe nam przyznaj sto tysicy debetu - powiedzia, gdy wesza Pernille. Zapacilibymy ludziom i przygotowalibymy dom do sprzeday. Zapali papierosa i patrzy, jak dym zwija si, unoszc si w gr. - Widziae czapk Emila? - spytaa. Zamkn oczy. - Nie ma jej na pce? Tam gdzie zwykle? - Gdyby bya, pytaabym ci? Zgasi papierosa. - Dobra, znajd j. Po jego wyjciu obesza biuro, spojrzaa na wycigi z banku. O czym jeszcze j ej nie powiedzia? Kupi gazet. Z pierwszej strony patrzya twarz polityka. Nie zosta aresztowany. Tylko go przesuchano i wypuszczono. - Mamo? - zawoa ktry z chopcw. Wbieg Anton. - Kto chce z tob rozmawia. W drzwiach garau sta wysoki mczyzna okoo trzydziestki. Ciemna modna kurtka narciarska. Szeroki umiech. - Chciabym porozmawia z Theisem Birk Larsenem - powiedzia. - Jeli chodzi o przeprowadzk, to m zaraz zejdzie. - Pernille? Nie czeka na odpowied. - Nazywam si Kim Hogsted. - Poda jej wizytwk. - Jestem dziennikarzem telewizyjnym. Dzwoniem kilka razy. Wiem, e nie chce pani rozmawia z takimi jak ja. - To prawda. - Chodzi o policj. - Wydawa si szczery. - Przygotowuj materiay o zbrodni. Jeszcze nigdy nie widziaem takiej fuszerki. To musi by dla pani straszne. Nawet sobie nie wyobraam jak. - Nie. Nie wyobraa pan sobie. - I jeszcze ten polityk... Wzruszy ramionami.

- Co? - spytaa. - Cigle co ukrywaj. Przed pani te. - Czego pan chce? - Chcemy pomc. Chcemy da pani moliwo opowiedzenia o wszystkim. Wasnymi sowami. Nie ich. Nie naszymi. Zastanowia si. - Chce pan, ebym opowiedziaa o Nannie? Nie odpowiedzia. - Co z pana za czowiek? Lepiej niech pan ju sobie idzie. Jak mj m tu zejdzie... - Trzy lata temu w Helsingborg zagin picioletni chopiec. Policja nie miaa adnego tropu. Przeprowadzilimy wywiad. Wyznaczylimy nagrod. Znaleli go. ywego. Pamita pani? - Naprawd powinien pan i. - Nie zwrcimy pani Nanny. Ale moemy wyznaczy nagrod za informacj e. Wiem, e chce si pani dowiedzie, co si stao. Prosz to przemyle. - Wynocha! - wrzasna. Reporter wyszed. Wrzucia jego wizytwk do kosza. Wrci Theis z czapk. - Mam ich zawie do szkoy? - Nie! Ju o tym rozmawialimy. Czemu ja musz wszystko dwa razy powtarza? Sta w progu sztywny i niezdarny. - Spotkamy si na terapii. - Emil! - zawoaa wysokim i amliwym gosem. - Mwiam, eby tego nie przynosi. Czemu ty mnie nigdy nie suchasz? Birk Larsen delikatnie wyj zabawk z paluszkw synka. - Miego dnia, chopcy - powiedzia i poklepa ich po gowie. Mieszkanie liberaw pokryway oznaczenia technikw. Nalepki i strzaki. Cyfry i obrysy. Troels Hartmann sta w salonie obok fortepianu. Towarzyszya mu adwokat. - Zaparkowaem przed budynkiem i wszedem do rodka. - Spotka pan kogo w drodze na gr? - spytaa Lund. - Nikogo znajomego. Nie rozgldaem si zreszt. To by po prostu... - Po prostu...? - Zwyczajny wieczr.

Lund czekaa. Zastanawiaa si, czy on jeszcze co powie. Hartmann spojrza na roztrzaskany stolik. Stuczone lustro. Zmit pociel na ku w ssiednim pokoju. - Co tu si stao? - spyta. - Prosz powiedzie, co pan zrobi po wejciu. - Odwiesiem marynark. Pamitam, e bolaa mnie gowa. Miaem za sob gorcy tydzie. Podszed do biurka przy oknie. Meyer pody za nim. - Usiadem tutaj. Napisaem cz mowy, ktr miaem wygosi. - Jakiej mowy? - wczy si Meyer. - Do sponsorw i biznesmenw. Staralimy si o wsparcie. Lund spytaa, co zrobi z kluczykami do auta. Spojrza na strzaskany stolik. - Zostawiem tam. Nie potrzebowaem ich ju. - Nie kupuj tego - zaoponowa Meyer. - Po co mia pan tu przychodzi, eby napisa mow? Czemu nie do domu? Hartmann zawaha si, nim odpowiedzia. - W rnych miejscach inaczej mi si myli. W domu si rozpraszam. Tutaj... Rozejrza si po pokoju. Biay fortepian. yrandol. Aksamitna tapeta i drogie meble. Strzaskane szko. - Tutaj czuem si jak na wyspie. Mogem myle. - Dlaczego da pan kierowcy wolne na weekend? - spyta Meyer. - Nie potrzebowaem go. Rie miaa prowadzi. Nie byo sensu go zatrzymywa. - Wic zwolni go pan i wzi samochd sztabu z ratusza? I zostawi go pan tutaj? - To przestpstwo? Napisaem mow. Okoo dwudziestej drugiej trzydzieci poszedem do Rie. I tyle. Co jeszcze mam powiedzie? - To wystarczy - zdecydowaa adwokat. - Mj klient pomg wam, jak mg. Jeli tu skoczylimy... Lund podesza do okna, wyjrzaa. Meyer wpada w rozpacz. - Jak si udaa mowa, Troels? - spyta. - Do dobrze. Dzikuj. - Prosz uprzejmie. Wic cay weekend spdzi pan ze sponsorami i biznesmenami? - Zgadza si. Przez chwil sprawia wraenie pogubionego. Jakby Meyer go przyszpili. - Prawd mwic, zajmowaa si nimi gwnie Rie. Mnie powalia grypa. Do niedzieli

leaem w ku. Lund wrcia do niego. - Ile pan tu wypi? - To nie ma zwizku ze spraw - wtrcia si adwokat. - Zabezpieczylimy pust butelk po brandy i szklank z paskimi odciskami palcw. - Tak. Napiem si. Brandy pomaga na gryp. - Butelka brandy? - I tak bya prawie pusta. Lund przejrzaa notatki. - Gospodyni tego dnia robia zakupy. Powiedziaa, e uzupenia wszystkie zapasy. Hartmann zerkn na adwokatk. - Nie wyrzuciaby butelki z alkoholem, prawda? Napiem si, okej? Lund czekaa. - To bya rocznica naszego lubu. Moja ona i ja... - A wic to by taki wyjtkowy dzie? - spyta Meyer. - To nie paski interes! - Bierze pan rodki uspokajajce. - Lund uniosa w gr torebk dowodow. Znalelimy paskie lekarstwa. - Do czego wy si jeszcze zniycie? Bremer obieca wam awans po wszystkim? - Alkohol i leki - wtrci Meyer. - Jestem wstrznity. Pan jest politykiem. Rozkada pan te wszystkie plakaty po mieszkaniu. To jest niebezpieczne poczenie, prawda? - Wypiem drinka. Nie braem lekarstw od miesicy. - A wic mia pan prawdziwie kiepski dzie? - Meyer wytrzeszczy oczy. - Tak pan powiedzia? Hartmann chodzi po pokoju w t i z powrotem, patrzc na oznaczenia na cianach. - Wypi pan flaszk gorzay - cign Meyer. - Wzi pan par zabawnych piguek. Jedn, moe dwie. - To si staje nuce. - Nuce to jest gadanie, e przyjecha pan tu, zala si w trzy dupy, a i tak pan pamita, e wyszed okoo dwudziestej drugiej trzydzieci. - Tak! Tak si skada, e pamitam. Pamitam te, ktrych wcznikw dotknem. Ile razy poszedem do toalety. Interesuje to pana? Moe wezm pana za rk i pjdziemy sprawdzi przycisk windy. Co pan na to? - Jecha pan wind? - spytaa Lund.

- Tak, niewiarygodne, prawda? Jechaem wind. Lund pokrcia gow. - Zgodnie ze sowami administratora, winda w tamten pitek nie dziaaa. Hartmann rozoy ramiona. - W takim razie poszedem schodami. To co zmienia? - Hartmann wanie powiedzia, co robi w mieszkaniu - odezwaa si adwokat. - Rie Skovgaard potwierdzia, e potem przyszed do niej, i podaa, o ktrej to byo godzinie. Adwokat ruszya do drzwi wejciowych, prowadzc polityka. - Mj klient wsppracowa a nadto. Nie mamy ju nic do dodania. - Dlaczego ten faszywy gnojek nas okamuje? - spyta Meyer po ich wyjciu. Lund zajrzaa do sypialni, popatrzya na zmit pociel. Nikt tam nie spa. Wygldao, jakby kto po prostu siad na ku. Moe nawet rozmawia. - Co si stao z Nann? - mrukna. Hartmann mija dugie rzdy ochrowych domkw Nyboder, gdy zadzwoni Morten Weber. - Jak poszo? Wydawao si, e to dziwne pytanie. Na ktre moga pa tylko jedna odpowied. - Poszo dobrze, Morten. Co si dzieje? - Pamitasz Dorte? Dorywcz pracownic? - Niezupenie. - Mia kobieta z chorymi plecami. Posza do mojego akupunkturzysty. - Tak, tak, pamitam. Co z ni? Dugi spacer Store Kongensgade. Kawiarnie i sklepy. Po lewej wielka kopua Kocioa Marmurowego. - Powiedziaa mi co interesujcego. Hartmann czeka. A poniewa Weber milcza, odezwa si w kocu: - Co? - Nie lubi gada przez telefon. - Jezu, Morten! Mylisz, e teraz podsuchuj moje rozmowy? Mina dusza chwila, nim Weber odrzek: - Moe podsuchuj. Nie wiem. Musimy pogada o Olavie. Miae racj. Grupa terapeutyczna spotykaa si w zimnej, szarej sali koo kocioa. Dziesi osb wok plastikowego stou w nagim, ponurym pomieszczeniu. Birk Larsenowie siedli obok siebie.

Prowadzcy wysuchiwa kolejnych historii. Rak i wypadki drogowe. Ataki serca i samobjstwo. zy yjcych. Milczenie umarych. Pernille nie suchaa. Theis kiwa gow i nic nie mwi. Na zewntrz, na nagich gaziach drzew, skrca si i wi na wietrze postrzpiony biay szalik, jak zagubiona modlitwa. Gdy nadesza ich kolej, ledwie mogli mwi. Nikt ich nie naciska. Tylko jeden szczupy mczyzna, ktry trzyma gow wysoko i dumnie, nawet gdy opowiada o utracie syna, powici im troch uwagi. Moe to zakopotanie, pomyla Birk Larsen. Niewane. Pracownica socjalna powiedziaa, e ma tu przyj albo wrci do aresztu. Przyszed wic i mia nadziej, e to pomoe. Cho kiedy patrzy na nieruchom, zamar twarz Pernille, wtpi. Nie pomogo. Dowiedzia si, e przyjdzie ulga. Wiedza. e min punkt krytyczny. A to wydawao si jeszcze bardziej odlege ni wczeniej. Kiedy wyszli, zaproponowa, e wrzuci jej rower na pak i zawiezie j do domu. - Musz si przewietrzy - odpara. - Na pewno? - Zobaczymy si pniej. Przejedaa rowerem przez parking, by ruszy do Vesterbro. Zatrzyma j szczupy mczyzna z terapii. Nazywa si Peter Lassen. - Nie miaem okazji si tam przywita. Ucisna mu do. - Mam nadziej, e na co si pastwu to spotkanie przydao. - Byo okej. Spojrza na ni bacznie. - Chyba nie mwi pani szczerze. Chciaa i dalej, ale nie posza. - Pamitam, jak niezrcznie czuem si za pierwszym razem - cign Lassen. - Nie da si w peni zrozumie drugiej osoby. Czowiek myli, e jego bl jest inny ni wszystkich. A nie jest. - Jeli bd chciaa pozna paskie zdanie, poprosz - warkna Pernille z nag wciekoci. Po czym odjechaa. Jej oczy napeniy si zami. Po chwili stana zawstydzona. On by miy i uprzejmy. A ona niegrzeczna i wredna.

Wrcia. - Przepraszam - powiedziaa. Lassen umiechn si powoli i agodnie. - Nie trzeba. Moe pjdziemy na kaw? Chwila wahania i powiedziaa tak. Kawiarnia bya maa i pusta. Zamwili cappuccino i cantucci. - W styczniu minie pi lat. Ja zrobiem lasagne. Siedlimy do stou i czekalimy, a wrci do domu. Za oknem przeszy dzieci, dugi rzd kierujcy si na jak wycieczk. Lassen umiechn si, gdy znikny. - Wanie wymienilimy mu baterie w lampkach na rowerze. Zna drog. Czasami jedzilimy razem. Zamiesza kaw, ktrej nie tkn. - Ale on nie przyszed. Znowu zamiesza. Patrzya, jak pianka znika. - Powiedzieli, e to by czerwony samochd. Policja znalaza lakier na pedale. Potrzsn gow i ku jej zdumieniu zamia si. - Siadaem tam przy zakrcie i szukaem zadrapanego czerwonego samochodu. Co wieczr mniej wicej o tej porze, gdy to si stao. Machn delikatn, blad doni. - Samochd nigdy nie nadjecha. Wic zaczem tam siadywa w cigu dnia. Wtedy te nie przyjecha. Przelotne rozbawienie zniko z jego twarzy. - W kocu nie mogem robi nic innego, tylko siedzie i czeka. Dniem i noc. Patrzyem na samochody. Mylaem, e nadjedzie. A kiedy nadjedzie, wycign tego drania i... Lassen na chwil przymkn oczy i zobaczya na jego twarzy bl, ktry cigle prbowa ukry. - ona prbowaa mnie nakoni, ebym przesta. Jak mogem przesta? Jak? Straciem prac. Straciem przyjaci. Odsun kaw i cantucci. - A pewnego dnia wrciem do domu z ulicy, a jej te nie byo. Na dworze matka trzymaa dziecko za rk, czekajc na przejcie przez jezdni. Codzienno bya wyjtkowa. Dla takich ludzi jak ona, jak Lassen, nie byo nic waniejszego

ani te oni niczego innego nie potrzebowali. Codzienno bya wita, najcenniejsza ze wszystkiego. - W kadej chwili swojego ycia auj, e pozwoliem odej moim ukochanym. Czerwony samochd zabra mi nie tylko syna. Zabra mi wszystko, co miaem. I cigle go nie znalazem. Pernille? Odwrcia si od okna, spojrzaa mu w oczy. - Rozumie pani, co mwi? - Ale cigle pan szuka, prawda? Nie mona zapomnie. Co by si stao, gdyby pan zrezygnowa? Lassen pokrci gow. Wydawa si rozczarowany. - Nie moe pani tak o tym myle. - Ale pan myli. Myli pan... gdzie jest ten czowiek? Gdzie jest samochd? Nie daje to panu spokoju. Moe si pan udzi, jeli pan chce. Moe pan prbowa to ukry. - Musi pani zapomnie. Zaczyna j denerwowa. - Wic niech mi pan powie, e pan zapomnia. Niech mi pan powie, e to w porzdku, e ten ajdak, ktry panu zabi syna, cigle chodzi po tym wiecie. Spojrzaa za okno. - Moe cigle jest gotw znowu to zrobi czyjemu synowi. - A jeli go nie znajd? - spyta Lassen. - Zamknie si pani w tym piekle na zawsze? - Znajd go. A jeli nie, to ja go znajd. Zamruga powiekami. Znowu ten cie rozczarowania. - A potem? - Bardzo pana przepraszam, ale musz odebra synw ze szkoy. Wstaa od stolika. - Dzikuj za kaw. Weber przygotowa kolejne kanapki i kaw. W drzwiach biura stana kobieta, a Hartmann dopiero po chwili przypomnia sobie jej imi. Nethe Stjernfeldt. Wsta szybko, podszed do drzwi. Zobaczy, e Skovgaard podnosi gow. Bya pikna, tak jak j zapamita, smuka i elegancka. Z tym samym niespokojnym, zaknionym spojrzeniem w iskrzcych si oczach. - Przepraszam, Troels - szepna. - Nie chciaam przeszkadza. - To nie jest dobry moment.

- Przepraszam, jeli powiedziaam co zego. - To nie twoja wina. Wiem, jaka jest policja. - Przyszli i zarzucili mnie pytaniami. Mieli maile i... wygldao na to, e wszystko wiedz. - Rozmawiaem z nimi. Nie przejmuj si. To si nie rozwinie. Wszystko w porzdku. Bya blisko. Doni dotykaa klapy jego marynarki. - Dzikuj, e przysza. Ale mam mnstwo roboty. Musna go palcami. - Wiem. Zadzwo, jeli bd moga jako pomc. - Umiechna si do niego. Jakkolwiek. Przyoya do do jego biaej wyprasowanej koszuli. Hartmann cofn si o krok. Spojrzaa na niego gniewnie. - No to id - powiedziaa. - Tak bdzie najlepiej. Wrci do biura, stan obok Skovgaard, ktra czytaa dokumenty. Weber si ulotni. - Chciaa... chciaa przeprosi. Gowa Skovgaard nie uniosa si znad dokumentw. - Nie ufasz mi? - spyta. Nic. Siad na biurku, tak eby musiaa na niego spojrze. - Nie odsuwaj si ode mnie, Rie. To wszystko przeszo. Mwiem ci. Skrzyowaa ramiona, spojrzaa na sufit oczami wilgotnymi i niewidzcymi. - Rie! Kto zapuka do drzwi. Olav Christensen wszed, nie czekajc zaproszenie. - Syszaem, e chce pan ze mn rozmawia. - Morten! - zawoa Hartmann. Kazali urzdnikowi usi naprzeciwko. Weber przeglda zgromadzone materiay. - Bardzo si interesowae mieszkaniem, Olavie - zauway. - Nie. Wcale nie. Kilka razy ulokowaem tam goci. Za pozwoleniem pana burmistrza. - Wskaza Hartmanna. - Hartmann tylko podpisa zgod. Twoi gocie nigdy si nie pojawiali. Kruchy pokaz arogancji zaczyna si sypa. - Co to ja jestem? Recepcjonista? Robi, co mi si kae. Potrzebuj adwokata czy co?

- Korzystae z mieszkania osobicie? - spyta Hartmann. - Nie wiem, co pan ma na myli. Weber pooy przed nim kartk. - Sze miesicy temu spytae Dorte, czy ma wolny weekend. Christensen wzi dokument i przeczyta go. - O ile dobrze pamitam, chodzio o Polakw, ktrzy przygotowywali raport o systemie opieki spoecznej. - Polacy zatrzymali si w hotelu! - warkn Weber. - Jadem z nimi kolacj. Nie wciskaj nam kitu. - Naprawd? Pomylio mi si. Kolejny dokument. - Kilka razy w tygodniu rezerwowae mieszkanie dla goci, ktrzy si nie pojawili. Nigdy nie wypenie formularza. Jeli nie chodzio o Dorte... - Dorte tu nie ma. Ludzie zmieniaj plany. Czasami... - Czy my wygldamy na idiotw? - Hartmann wskaza Webera, potem Skovgaard, ktra nagrywaa rozmow. - Wygldamy, jakbymy si urodzili wczoraj? - To nie moja wina, e tkwi pan w gwnie po uszy. Nie moja. - Jeszcze raz. Rezerwowae mieszkanie dla siebie? - Niech pan uwaa, o co mnie oskara... - Nie, nie, Olavie. To ty musisz uwaa. Hartmann odczeka chwil. - Przyprowadzie tam dziewczyn? - Oczywicie, e nie. - Zrobie jej duplikat kluczy? Korzystae z mojego komputera? mia si. - A wic w Stronnictwie Liberalnym nasta czas na kozy ofiarne? Rie Skovgaard podsuna mu dokument. - Dzisiaj rano administratorzy przeskanowali nam sprzt. Znaleli keyloggery na naszych komputerach. Na kadym. Kto ledzi wszystko, co piszemy, kade nacinicie klawisza. Hasa. Kade sowo wypisane na klawiaturze. Mg si logowa jako dowolna osoba i podszywa pod ni. - Co to ma wsplnego ze mn? - Masz dyplom z informatyki. Ty to zrobie. - Ja? Zwyky urzdnik? Nie. - Umiechn do mczyzny po drugiej stronie stou. - To

on musi si tumaczy. Czytaem gazety. - Osobicie odwioz ci na komend - zapowiedzia Troels Hartmann. - On nie zabi dziewczyny, Troels! - krzykna Skovgaard. - By z nami na imprezie plakatowej. Nie mg by w mieszkaniu. Olav Christensen umiechn si z wyszoci. - Wiecie co? - powiedzia, wstajc. - Zostawi to w waszych rkach. Wy... - Pokrci gow i rozemia si. - Wanie tak, jak mwi Poul Bremer. Wy si koczycie, prawda? - Jeli to nie bye ty, to kto? - wrzasn Hartmann. W pudeku przy drzwiach stay dekoracje choinkowe. Christensen wyj troch lamety i pomacha im. - wity Mikoaj? - zasugerowa. Meyer analizowa, co maj. - Hartmann spotyka si w tym mieszkaniu z mnstwem kobiet. Przesta na kilka miesicy. Potem znowu zacz. Przez okna wpaday byski niebieskich kogutw z podwrka komendy. - Prbowa zatrzyma Nann Birk Larsen. By zazdrosny. Poszed si z ni spotka. I si pochrzanio. - Kto musia co widzie - upieraa si Lund. - Gazeciarz. Parkingowy. - Nikt nic nie widzia. cignijmy znowu Skovgaard. - Ona nic nie powie. - Skd, do diaba, wiesz? Ostatnio ty z ni rozmawiaa. - Pogaska klap swojej wenianej kurtki. - Mam sposb na kobiety. Lund spojrzaa na niego, westchna i pokrcia gow. - On nie dzwoni do Nanny. Jego telefon zosta wyczony o dwudziestej drugiej dwadziecia dziewi. - Sposb na kobiety - powtrzy bardzo powoli. Pomacaa si po gowie. Nadcigaa solidna migrena. - Dobra. - Rzucia dokumenty na biurko. - No i wietnie. Wyszed swoim zawadiackim punkowym krokiem. Lund uznaa, e na sto procent aresztowaa kiedy kogo bardzo podobnego do Jana Meyera. Wzia do rki billing. Kto dzwoni do Hartmanna o dwudziestej drugiej dwadziecia siedem, tu przed wyczeniem telefonu. Gdzie bya lista dzwonicych. Znalaza. Spojrzaa. Pomylaa, e powie Meyerowi. Ale signa po paszcz.

Dotara na Store Kongensgade, stana na podwrku i spojrzaa na okrge stalowe schody ewakuacyjne biegnce po cianie. Nethe Stjernfeldt przyjechaa dziesi minut po jej telefonie. - O co chodzi? - spytaa. - Powiedziaam pani wszystko... - Powiedziaa pani, e od dawna nie rozmawiaa z Hartmannem. - Bo nie rozmawiaam. Musz odebra syna z klubu. - Dzwonia pani do niego w tamten pitek wieczorem. Trzydziestego pierwszego padziernika. O dwudziestej drugiej dwadziecia siedem. Mog to udowodni. Mog udowodni, e pani skamaa. Kobieta bawia si skrzanymi rkawiczkami. - To nie wszystko, prawda? - dodaa Lund. Rozejrzaa si, upewnia, e s same. - Obiecaam mowi, e nigdy si ju z nim nie zobacz. Lund czekaa. - Tskniam za nim. Chciaam si z nim spotka. - Co powiedzia, kiedy pani zadzwonia? - e to skoczone. e mam wicej nie dzwoni. - A co pani potem zrobia? Nie odpowiedziaa. Odwrcia si i odesza. - Ma pani mandat za parkowanie z tamtego wieczoru. Std, ze Store Kongensgade. Staa pani za blisko skrzyowania. Lund j dogonia. - Pech - cigna. - Mnie te czasami dopada. - Mj m musi wiedzie? - Niech mi pani powie, co si stao. Stjernfeldt podniosa wzrok i popatrzya na dug, pust ulic. - Nie podobao mi si, e mnie tak po prostu spawi. Byam w domu. Znowu sama. Wariowaam. - Wic przyjechaa tu pani do niego. O ktrej, Nethe? To wane. - Na mandacie nie ma godziny? - Chc to usysze od pani. - Bya prawie pnoc. W oknach si wiecio. Wic zadzwoniam domofonem. Lund spojrzaa na lnic mosin tabliczk na drzwiach. - Wpuci pani?

- Nie - powiedziaa z gorycz. - W ogle nie reagowa. Trzymaam palec na dzwonku, a w kocu kto odebra. - Wtedy rozmawiaa pani z Hartmannem? - Nie rozmawiaam z nikim. Ktokolwiek to by... - wzruszya ramionami - nie odezwa si. - Nic pani nie syszaa? - Prbowaam ich zmusi, eby mnie wpucili. Ale wtedy si rozczyli. Lund podniosa wzrok na wielki ceglany budynek. - Pojechaa pani do domu? - Nie. Byam na niego wcieka. Wyszam na podwrko i woaam go. Przeszy z powrotem pod ukiem, stany na podwrku. - Zobaczyam sylwetk. Podniosa wzrok na okna czwartego pitra. - To nie by on. - Jak to? - To nie by on! Nie wyglda jak on. - Skd moe pani wiedzie? Byo ciemno. - Lund wskazaa rk budynek. - To wysoko. Skd ma pani pewno? - Bardzo chce pani przygwodzi Troelsa, co? - Chc prawdy. Skd pani wie? - Wydawa si niszy. Troels jest wysoki. Postawny. Mczyzna, ktrego widziaam... - Wzruszya ramionami i wyjrzaa na ulic. - To nie by Troels Hartmann. Lund nic nie powiedziaa. - Zobaczy mnie - dodaa Stjernfeldt. - Patrzy prosto na mnie. Poczuam si nieswojo. Chciaam std odej. Zreszt Troelsa nie byo w mieszkaniu, wic po co miaabym zostawa? Pernille jechaa z chopcami do domu, suchajc ich sprzeczki. Nigdy do niej nie docierao, o co si kc. A teraz... - To moje - mwi Anton. - Dawaj. Trzeba byo wzi swj. - Mamo, powiedz mu, eby przesta! Ruch by duy. Wieczr mokry. Dwik ich gosw wypenia jej gow, ale nie na tyle, eby zatopi mroczne myli. - Chytrus!

- Powiedz mu, mamo! Nie bawiem si cay dzie. - Nie moecie si zamienia? Rodzice mwi takie gupie rzeczy. Dzielcie si. Bdcie cicho. Bdcie grzeczni i posuszni. Mwcie nam, co mylicie, dokd idziecie, co robicie. I z kim. - Mamo! Powiedz mu! - Zamknij si! - zawodzi Anton. Albo Emil. Kiedy wrzeszczeli, mieli identyczne gosy. - Moja zabawka! Moja! Moja! Jak dwa mae gwidce czajniki. Zobaczya przy krawniku wolne miejsce. Wjechaa na nie gwatownie, wiedzc, e szarpnie chopcami w fotelikach. Wcisna hamulec. Usyszaa pisk opon. Wpada na chodnik. Ludzie rozbiegli si, krzyczc na ni. Wtedy si zamknli. Czekali, podczas gdy ona siedziaa na swoim fotelu, i wpatrywali si w postacie kbice si wok samochodu. Nikomu nie staa si adna krzywda. Tylko krtki i szalony wyskok z miarowego strumienia, jakim byo ycie. - Mamo? - spyta cichy, przeraony gos z tyu. Spojrzaa na ich buzie we wstecznym lusterku. W szoku, e to zrobia. e tak nastraszya te delikatne istoty. - Emil moe wzi zabawk - powiedzia Anton. - Jest okej. I bdziemy si zamienia. Znowu pakaa. zy spyway jej po policzkach, noc si zamazaa. Kierownica wydawaa si tak cika, e nie bya w stanie ni poruszy. Samochd cuchn dziemi, paliwem i papierosami Theisa. - Mamo? Mamo? Theis Birk Larsen gotowa kolacj, kiedy chopcy stanli w drzwiach. - Pno ju - powiedzia. - Co si stao? - Odebraam chopcw. Mwiam ci. - Wiem, ale ta godzina... Dzwoniem. Dzwoniem do Lotte... - Mwiam ci. Odpuci. - Zrobiem spaghetti bolognese. Nie wygldaa dobrze. - Dzwoniam do dziennikarza, ktry by tu dzisiaj rano - oznajmia.

Przesta miesza sos. - Umwiam si. Niedugo tu bdzie. - Dlaczego to zrobia, do diaba? Nie uzgadniajc ze mn? Policja powiedziaa, e powinienem siedzie cicho i nie zblia si do sprawy. Rozemiaa si. - Policja? Teraz robisz to, co ci ka? - Pernille... - Potrzebujemy pomocy. Musimy popchn spraw. Kto na pewno co widzia. Oni zaoferuj nagrod. Zamkn oczy i odchyli gow. - Jeli to nie Troels Hartmann, to kto inny. Wrci do kuchenki i zamiesza sos. - Nie podoba mi si to. - Ale tak bdzie. - Pernille... - Zgodziam si i koniec! - krzykna. - Zosta tu i gotuj, jeli chcesz. Ja to zaatwi. Meyer po raz kolejny przerabia z Rie Skovgaard te same punkty. - Wic nikt ze sponsorw nie widzia Hartmanna a do niedzieli? - Mwiam ju milion razy: by chory. Meyer wzruszy ramionami. - Ale powiedzia, e przemwienie poszo mu dobrze. Nie rozumiem tego. Dlaczego pani go kryje? Pani ojciec jest parlamentarzyst. Jak on si poczuje, jeli postawimy pani przed sdem za wspudzia? Wygldaa, jakby przebraa si przed t rozmow. Elegancka bluzka w prki. Byszczce, wyszczotkowane wosy. liczna kobieta. Wrcz pikna, jeli ju zdecydowaa si umiechn. - Czy czowiek pokroju Hartmanna jest waniejszy ni pani kariera? - Pan nie zna Troelsa Hartmanna. A ja go nie kryj. - A pani go zna, Rie? Nie powiedzia pani, e nazwa si Faustem. Nie powiedzia, e pieprzy si z kim popadnie, wyszukujc kontakty przez portal randkowy. Umiechna si. - Byo, mino. Kady robi co, czego auje. Pan nie? - Zawsze wszystko mwi onie. Tak jest najbezpieczniej. I tak naley robi. - Odkd jestemy razem, nic si nie wydarzyo.

Wsta, siad na biurku obok niej. Przeczyta jeden z maili. - Pragn ci. Nie mog si powstrzyma. Musz ci dotkn. Poczu ci. Nastpna strona. - Jad do mieszkania. Czekaj na mnie. Nie ubieraj si. Pooy je przed ni. - Kady podpisany F jak Faust. Skd pani wie, e nie pisa te do Nanny Birk Larsen? Westchna, umiech nie schodzi z jej ust. - Skd, Rie? Niech mi pani powie. adnej odpowiedzi. Wrci do konferencji. - Co si stao Hartmannowi? e a musia zosta w pokoju? Zapali papierosa. - Grypa. Ta sama, co wczeniej. - Mska grypa? To nie jest prawdziwa choroba, wie pani? Prawdziwa grypa to jak czowiek ley w ku, poci si jak winia, kaszle i dyszy. Tak to byo? - Tak. - Duo smarkw, jak si domylam. - Mniej wicej. - Syf, malaria, co? - Syf, malaria. - Nie, nieprawda. - Zajrza do notatnika. - Rozmawiaem z pokojwk, ktra sprztaa pokj. Powiedziaa, e wygldao na to, e w pokoju mieszka tylko jedna osoba, a nie dwie. I adnych zasmarkanych chusteczek. adnych. - Musiay si jej pomyli pokoje. - Nie. Nie pomyliy si. Pani kryje podejrzanego o morderstwo. To czyni z pani wsplniczk. - Zacign si mocno. - Tatu odwiedzi pani w wizieniu? Myli pani, e zaatwi jakie fory? Nic. - Tak to dziaa? Jedno prawo dla was? Inne dla motochu, ktry pani opaca? - Pan ma duo kompleksw. Meyer rozgoni doni dym. - I skd one si bior, tak si zastanawiam. - Jeli to wszystko, chciaabym ju i. W drzwiach stan funkcjonariusz z nocnej zmiany. W rku trzyma notatk. - Jeszcze chwila - powiedzia.

Wiadomo od ony. Lista zakupw. Ogrek, mleko, chleb, cukier, oliwki, feta. I banany. Wzia torb i paszcz. - Wic spdzia pani z Hartmannem cay weekend. - Setki razy... Meyer wbi w ni wzrok. - Wic dlaczego w sobot dzwonia pani na jego komrk? Kiedy bya wyczona? Staa. - Bya pani z nim, Rie? I nie wiedziaa pani? Czy ludzie uprawiaj seks przez telefon, jeli si znajduj w jednym ku? - Nie pamitam... - Nie, nie. Niech sobie pani nie myli, e si z tego wykrci. Machn jej list zakupw, tak eby nie widziaa, co jest na niej napisane. - Mam billing pani komrki. Prbowaa pani do niego dzwoni. Kilka razy. Bez powodzenia. Po raz pierwszy sprawiaa wraenie sabej. - Zupenie jakby si pani o niego martwia. Co zapewne nie miaoby miejsca, gdybycie si znajdowali w tym samym pokoju hotelowym. - Meyer pokrci gow. - Jako tego nie widz. Z ktrejkolwiek strony nie spojrz. Podszed do niej. - Prosz po raz ostatni. Kamaa pani i kamaa, ale jestem skonny to puci w niepami. Ale to nie jest staa oferta. Nastpnym razem przesucham pani jako oskaron o wspudzia. Nie jako wiadka. Wskaza jej krzeso. - Pani wybr. Ani drgna. - Czy Hartmann przyszed do pani w pitek wieczorem? Niech si pani zastanowi. Podesza do drzwi. - Ostatnia szansa, Rie... Lund staa pod domem Hartmanna. W wysokich oknach na pierwszym pitrze paliy si wiata. Zadbany ogrdek od frontu. Na tyach pewnie obszerny trawnik. Mieszka w willi na otwartej, jasno owietlonej Svanemollevej, w pnocnym Osterbro, w pobliu ambasad. Co najmniej dziesi milionw koron. Polityka oznaczaa pienidze. Krya po ogrdku, szukajc ladw. wieo rozkopanej ziemi. Przesza po

wysokiej, gstej trawie, sprawdzia na tyach. Znalaza piwnice, stare drzwi z obac bia farb. Kupa lici zakrywaa je na wysoko prawie p metra. Nieuywane od wiekw. Spojrzaa na samotne wiato na parterze. To by dom przeznaczony dla rodziny. Moe nawet dla dynastii. A mieszka w nim tylko smutny, przystojny Troels Hartmann. Obesza wszystko i nic nie znalaza. Przez boczn furtk trafia na kamienne schodki prowadzce na ulic. Ze rodka nie dobiega aden dwik. Ani telewizor. Ani muzyka. Zadzwonia do drzwi. I jeszcze raz zadzwonia, i zapukaa pi razy. Gono. Otworzya kobieta. Cudzoziemka. Moe Filipinka. - Dzie dobry. Sarah Lund. Policja. Czy Troels Hartmann jest w domu? Wpucia j bez sprzeciwu. Kuchnia bya nowoczesna, idealna. Droga kuchenka. Modna wyspa. Nieskazitelna. rodki czyszczce, pomylaa Lund. Przez szyb piekarnika wida byo piekc si pizz. Lund staa w swoim paszczu i biao-czarnym swetrze, koyszc si na stopach. Mg by w dowolnym miejscu domu. Czekaa wic, silc si na cierpliwo. Zszed schodami, niebieska koszula, spodnie od garnituru. Wyciera wosy rcznikiem. Spojrza na ni z rozdziawionymi ustami. Rzuci rcznik na st. - Odpowiedziaem na pani pytania, Lund. Nie bd ju z pani rozmawia bez adwokata. - Zezna pan, e w mieszkaniu na Kongensgade nie odebra pan adnych telefonw. Zamkn oczy i potrzsn gow. - Pani w ogle sucha, co si do niej mwi? - Nieustannie. Zezna pan, e nie odebra adnych telefonw. Spojrza na pizz. Waln si doni w czoo. - Dobra. Nethe Stjernfeldt. - Powiedziaa mi. - Rozmawialimy jakie trzydzieci sekund. Wyoyem bez ogrdek, e nie jestem zainteresowany. Wzi rkawice kuchenne, wyj pizz i zsun j na talerz. Lund patrzya. Mczyzna przyzwyczajony do ycia w pojedynk.

- Cigle do mnie dzwonia. Wysyaa wiadomoci. To si stao nuce. - Jest pan pewien? - Po raz ostatni: jestem pewien. Napisaem t cholern przemow. Wypiem za duo gorzay. Potem poszedem do Rie, okoo dwudziestej drugiej trzydzieci. Cay czas to pani mwi. Nie mog tego w kko powtarza. Otworzy tylne drzwi. - Musz teraz zje. Prosz. - Powiedzmy, e kto inny skorzysta z paskiego komputera. Paskiego samochodu. Paskiego mieszkania. Kto mg zna paskie haso? - Ju mwiem. Kto si dosta do naszej sieci. Wrcia gosposia, wzia mieci, powiedziaa do Hartmanna, e zobacz si w nastpnym tygodniu, po czym wysza, zamykajc za sob drzwi. - Chc pomc - owiadczya Lund. Jego jasne brwi uniosy si. - Sowo daj. Naprawd. - Prosz porozmawia z Rie. Ona znalaza co w systemie. Kady mg mie nasze hasa. W kadym razie ja uywam wszdzie tego samego. Rie przygotowaa dla pani list. Ludzi, ktrym naszym zdaniem powinna si pani przyjrze. Pewien urzdnik... - Chciaabym dosta tak list. - Mam kopi na grze. Przynios. Zatrzyma si na schodach. - Prosz si poczstowa pizz. Dla mnie to za duo. - Ogranicz si do listy. Ale dzikuj. Odprowadzia go wzrokiem. To by stary dom. Syszaa, jak skrzypi nad gow deski podogowe, gdy Hartmann chodzi, szukajc czego. Lund wesza do ssiedniego pokoju. Gabinet wychodzcy na ogrdek. W biblioteczce stay gwnie ksiki zwizane z polityk. Autobiografia Billa Clintona. Kilka pozycji o JFK. Zdjcie nieszczsnego prezydenta i Jackie. Uderzyo j podobiestwo - Rie Skovgaard charakteryzowaa ta sama chodna uroda. Hartmann natomiast ani troch nie wyglda jak Jack. Ale by przystojny, zawsze wpatrywa si w obiektyw z pewn aroganck pewnoci siebie. Kennedy te by, jeli uy sw Meyera, naogowym kobieciarzem. Nie umia zwalczy tej saboci. A Clinton... Przejrzaa pk. Wycigna jedyn ksik, ktra nie bya literatur faktu, jak zauwaya. Duski przekad Fausta Goethego.

Wszystko tutaj byo uporzdkowane, ciche i osobiste. Zupenie inaczej ni w biurze w ratuszu, gdzie by pod cigym ostrzaem personelu, machinacji Bremera. I jej. Na biurku przy oknie ogrodowym lea dziennik. Zacza wertowa kartki. Kilka lakonicznych, jednowersowych wpisw. Nic interesujcego. Miaa sprawdzi tamten pitek, gdy zadzwonia jej komrka. Szybko zamkna dziennik. - Lund. - Tu Meyer. Syszaa, jak Hartmann schodzi po schodach. - Nie mog teraz rozmawia. Oddzwoni. - On nie ma alibi. Wesza do kuchni. Sta tam, krojc pizz. Otwiera butelk wina. Troels Hartmann umiecha si do niej. Politycy i kobiety. Nierozczni. By interesujcym, przystojnym, inteligentnym mczyzn. Widziaa ju, dlaczego. Niemal moga sobie wyobrazi... - Nakoniem Rie Skovgaard do gadania - meldowa z dum Meyer. - Nie ma pojcia, gdzie on by cay weekend. Absolutnie, zielonego. Okamaa sponsorw. Zmylia histori o chorobie. Hartmann wiza serwetk na szyjce butelki. Nala sobie do kieliszka. - Co si dzieje, Lund? Gdzie ty jeste, do cholery? - W porzdku - odpara lekko i rozczya si. - Co si stao? - spyta Hartmann. - Nie. Przynis mi pan list? - Prosz bardzo. Christensen. Na samej grze. Zaczbym od niego. - Dzikuj. Hartmann usiad, spojrza na zegarek i zabra si za pizz. - Moe si jednak poczstuj - powiedziaa Lund. Nie trwao dugo, a Hartmann si rozgada, o polityce, taktyce, o wszystkim, byle nie o sobie. Lund popijaa drogie czerwone wino, zastanawiaa si, czy to dobry pomys. Zostaa, eby go znci, podej. Ale on robi to samo z ni. Robi to z wieloma kobietami, pomylaa. Jego osobowo, wygld, energia i pozorna szczero... Mia w sobie magnetyzm, z ktrym nie spotykaa si w policji. Bengt Rosling by dobrym, miym, inteligentnym mczyzn. Ale Troels Hartmann

podczas takiego sam na sam, bez policji, bez puapek Ratusza, stawa si inny. Charyzmatyczny i ogarnity wyran pasj, ktra wikszo znanych jej ludzi w Kopenhadze na pewno by zaskoczya. - Bremer... To koszmar, e kto taki jest u wadzy. Przez dwanacie lat! Myli, e jestemy jego wasnoci. - W polityce chodzi o utrzymanie si u wadzy, prawda? Nie o samo jej zdobycie. Hartmann przepi do niej. - Trzeba by pierwszym. Jasne. Ale my chcemy wadzy, by j odda. Spojrza na Lund. - Na przykad pani. Chcemy, by wszyscy ciko harowali i brali udzia w tym, co wsplnie tworzymy. Kopenhaga nie naley do Poula Bremera. Ani do klasy politycznej. Naley do wszystkich. To wanie jest polityka. Kiwn gow i umiechn si. Uwiadomi sobie chyba, e wanie wygosi mow, najwyraniej niechccy. - W kadym razie wedug mnie. Przepraszam. Mwi, jakbym zabiega o pani gos. - A nie zabiega pan? - Oczywicie, e tak. - Wznis kieliszek. - Kady gos jest mi potrzebny. Dlaczego pani tak na mnie patrzy? - Jak? - Jakbym by... dziwny. Lund wzruszya ramionami. - Wikszo ludzi uwaa, e polityka jest nudna. Odnosz wraenie, e pan niewiele myli o czymkolwiek innym. - W ogle o niczym innym nie myl. Potrzebujemy zmiany. Ja chc jej przewodzi. Zawsze to czuem. To cay ja, tak mi si zdaje. - A paskie ycie osobiste? - Jest na drugim miejscu - odrzek cicho, niepewnie. Niezrczny moment. Lund si umiechaa, z zakopotania i dlatego, e nie wiedziaa, co powiedzie. - Uwaa pani, e to zabawne? - spyta Hartmann. - Dlaczego? Spotykaem si z poow Kopenhagi, prawda? A w kadym razie pani tak myli. - Tylko z poow? Mg to le odebra. Ale umiechn si szeroko i potrzsn gow. - Jest pani niezwyk policjantk.

- Nieprawda. Jak pan pozna swoj on? Zastanowi si nad odpowiedzi. - W liceum. Chodzilimy razem do klasy. Z pocztku si nie znosilimy. Potem uzgodnilimy, e nie moemy razem y. I e choby nie wiadomo co... - podnis lew rk, jakby si przed czym wzbrania -...nie pobierzemy si. - Zamia si. - Ale na niektre sprawy czowiek nie ma wpywu. Choby nie wiadomo jak si stara. Dola sobie wina. Wyglda, jakby mg wypi ca butelk. - Musiao by panu ciko. - Byo. Gdybym nie mia tej pracy... nie wiem... Zamilk. - Nie wie pan czego? - Czasami ycie rozpada si na kawaki. Czowiek robi co durnego. Czasami nie jest sob. Nigdy nie jest. A jednak... - Znowu chwyci za wino. - To si dzieje. - Jak przybieranie imienia Faust na portalu randkowym? - Wanie! - Zadzwoni telefon. - Gdybym trzewo myla, przybrabym miano Kaczor Donald. Przepraszam na chwil. - Troels? Gdzie jeste? To by Morten Weber. - W domu. - Wiedz o twoim faszywym alibi. Hartmann umiechn si do policjantki. Wsta od stou, wyszed do holu. - Co to znaczy? Zapada duga cisza, po czym Weber podj: - Rie wanie wraca z komendy. Mocno j przycisnli. - Mw dalej. - Dowiedzieli si, e prbowaa si do ciebie dodzwoni, kiedy podobno bylicie razem. - Od kiedy to wiedz? - Od pewnego czasu. Zabrali Rie kilka godzin temu. Troels? Nie moesz z nimi rozmawia. To wane. Przyjed tu. cignij adwokatk. Musimy to przemyle. Lund miaa co prawda na sobie ten sam czarno-biay sweter, ale po raz pierwszy si pomalowaa, zrobia co z wosami. Wygldaa dobrze. Przygotowaa si na to spotkanie. Poczu si jak gupiec. - Troels?

Hartmann wszed do kuchni. - Co zrobimy, Troels? Rozczy si i wsadzi telefon do kieszeni. - Na czym stanlimy? - Mia mi pan opowiedzie o sobie. - Wanie. - Nie musi pan i? - Jeszcze nie. Moemy chwil porozmawia. Przekn wielki yk wina. Rozlao mu si na przd niebieskiej koszuli. Lund podaa mu serwetk. - Mam niedugo konferencj prasow. Myli pani, e kto to zauway? Rozemiaa si. - Na pewno. - Lepiej... przepraszam. Poszed na gr i zostawi j sam. Sam. Wspi si dwa pitra, sdzc po odgosach. Lund wstaa. Wrcia do gabinetu. Znalaza dziennik, ktry wczeniej przegldaa. Przeskoczya na koniec poprzedniego miesica. Jeden wpis. Tskni za tob. Jestem samotny. Nie mog spa. Nastpne strony puste. Potem dwie pokryte nerwowymi bazgroami. Nic konkretnego, tylko niepowizane myli i krzyki. Kto w udrce krzyczcy do siebie. - Moe wcz wiato? - odezwa si Hartmann kilka centymetrw od jej szyi. Lund podskoczya, wymamrotaa co i odwrcia si. Sta tu za ni w koszuli z plam wina na przedzie. Nie by niezdar. Moga si domyli. Nie odezwaa si. - Co to byo? - spyta spokojnym, zimnym gosem. - Mielimy pi cay wieczr, a staniemy si najlepszymi przyjacimi? A potem co? Przyznanie si do winy? O to chodzi? Nie odrywa od niej twardych niebieskich oczu. - Naprawd nie cofnie si pani przed niczym? Wskaza palcem w gr.

- Pjdziemy do sypialni i powiem pani wszystko potem? - Nie ma pan alibi. Okama nas pan. Rie Skovgaard... - I co z tego? Czy to daje pani prawo zagadywa mnie i czyta za plecami mj dziennik? Patrzya i zastanawiaa si, co on zrobi. - Sprbuj to podsumowa - podj. - Bior wasny samochd, ze swojego sztabu, jad do mieszkania nalecego do partii. Tam gwac dziewitnastoletni dziewczyn i morduj j. Potem wywo ciao do lasu i wpycham samochd i ciao dziewczyny do wody. Zgadza si? - Okama nas pan. Te wszystkie pikne gadki. O Poulu Bremerze. O polityce... - To, co robi publicznie, i to, co robi prywatnie, to dwie rne spraw y. - Dla mnie nie. Porozmawiajmy o tym na komendzie. - Nie. Porozmawiamy tutaj. Czyli robi to wszystko i nawet mi przez myl nie przejdzie, eby pozaciera lady. Dlaczego? - Pozaciera pan. Zabra pan tam od ochroniarzy. - Nie mam o tym zielonego pojcia. - Ona posza do paskiego mieszkania. Maile. Moe... Zbliy si jeszcze, coraz bardziej wcieky. - Moe, moe, moe. Nie zrobiem tego. Moe pani choby wzi pod uwag tak opcj? - Chtnie to zrobi. Jeli mi pan powie, gdzie pan by w tamten weekend. By tak blisko, e czua zapach jego wody koloskiej i przesiknitego winem oddechu. Patrzy na ni gniewnie poncymi oczami. Lund ani drgna. Rozlego si ostre pukanie do drzwi. I znajomy gos: - Policja! - Tylko tyle musi pan zrobi - powiedziaa Lund. - Troels Hartmann! - kto wrzasn. Meyer. - Policja! Otwiera drzwi! Na zewntrz Meyer i Svendsen tracili cierpliwo. Widzieli wiata. Wiedzieli od Skovgaard, e on tu jest, zdobyli nakaz aresztowania potwierdzony przez Brixa po wielkiej awanturze. - Do diaba! - zakl Meyer. - Zajrz od tyu. Zadzwo po posiki. Wyamiemy drzwi, jeli on zaraz nie wyjdzie. Usyszeli kroki. Nad ich gowami rozbyso wiato.

Drzwi si otworzyy. Wysza Lund, przekadajc przez gow pasek od torebki. Mina ich, zesza po schodkach, a za ni poda Hartmann z powan min, milczcy. - Idziemy - powiedziaa. Meyer i Svendsen gapili si na nich z otwartymi ustami. Lund klasna w donie. - Idziemy - powtrzya. Dziennikarz przyjecha z kamerzyst. Ustawili sprzt w zabaaganionym garau. Theis Birk Larsen zosta na grze. Pernille zapisaa to, co chce powiedzie, na jednej kartce papieru. - Okej - kiwn gow, kiedy mu to przeczytaa. - Czy to co da? - Na pewno. Jak tutaj skoczymy, pjdziemy na gr, do mieszkania... - Nie pjdziemy do mieszkania. Dziennikarz wyglda tak, jakby si szykowa do ktni. To bya jego praca. Zdobywanie historii, ktre uzna za ciekawe. Ona powinna o tym wiedzie. - Chcemy zrobi wszystko, co si da, Pernille. - Nie pjdziemy do mieszkania. Wczy si reflektor. Pomieszczenie wygldao teraz jeszcze gorzej. - Doskonale. - Sprawia wraenie zadowolonego. - A co z pani mem? - A co ma by? - Lepiej by byo, gdyby mwili pastwo razem. - Ja decyduj, jak to robimy. Nie pan. I nie Theis. Bez odpowiedzi. - Wz albo przewz - dodaa. Czekaa. - Dobra - zdecydowa. - Tylko pani. Na grze chopcy koczyli kolacj. Lody z supermarketu, na ich specjalnych talerzykach. Twarz Nanny wci patrzya na nich z blatu. - Mama nie je deseru? - spyta Anton. - Musi z kim porozmawia. - Jutro jedziemy do lasu - powiedzia Emil. - Nieprawda - odparowa Anton. - Tak, jedziemy.

- Zamknij si. Chopcy spojrzeli na siebie gniewnie. - Dlaczego nie jedziecie do lasu? - spyta Theis. Anton grzeba w swoich lodach. - Mama nie czuje si dobrze. - Oczywicie, e jedziecie do lasu. Mama te tak uwaa. Na gr wesza Pernille. - Oferuj nagrod - powiedziaa. - Ludzie z telewizji. I bya zbirka w okolicy. Theis dooy chopcom lodw. - Anton i Emil chc jecha jutro do lasu. - Wiem. Obiecaam, e z nimi pojad. Nie mg oderwa wzroku od zdj wtopionych w blat tyle lat temu. Nanna miaa... nacie lat? Chopcy ledwie chodzili. Fragment ich ycia uwiziony w czasi e. St. Gdyby to od niej zaleao, zostaby z nimi na zawsze. - Na tej terapii - przypomnia - mwili, e powinnimy myle o tym, co mamy. Spojrzaa na niego gniewnie. - Wiem, co robi. Jego twarz skamieniaa z gniewu. - Wic dlaczego nie ma ci tu z nami? Tylko gadasz z tym facetem na dole? Duga cisza. Pernille umiechna si do Antona i Emila. - Chodcie, chopcy. Czas do ek. Nie skoczyli lodw, ale si nie spierali. Birk Larsen rzuci swoj yeczk na talerzyk, patrzc, jak Pernille wyprowadza i ch z kuchni. Brudne sztuce i naczynia. Rachunki i spotkania. Obowizki i troski. Wszystkie te rzeczy zaleway go stale, jak bezustanna fala przeciwnoci. Podszed do lodwki, wzi butelk piwa, siad na krzele i zacz pi. W pokoju przesucha na komendzie adwokat Hartmanna sprawiaa wraenie, jakby nic si nie zmienio. - Mj klient przyznaje, e jego alibi byo sfabrykowane - powiedziaa pewnie. - Nie by z Rie Skovgaard. Hartmann siad tymczasem obok niej. Lund i Meyer naprzeciwko, Lennart Brix u szczytu stou. - Okama nas z jakiego konkretnego powodu? - chcia wiedzie Meyer.

- Kady ma prawo do prywatnoci. Zwaszcza polityk w trakcie kampanii wyborczej. - To nie ma zwizku ze spraw. Co pan robi w pitek, panie Hartmann? Hartmann milcza. Odpowiedziaa natomiast adwokat. - Jak podkrelamy cay czas, mj klient twierdzi, e jest niewinny. Nie zna Nanny Birk Larsen i nigdy nie mia z ni do czynienia. Uda si w inne miejsce, poniewa potrzebowa spokoju. Poprosi Skovgaard, by go krya. - Za mao... - Bierze pen odpowiedzialno za sfabrykowane alibi. Byo to konieczne, poniewa mj klient jest osob publiczn. Meyer zaczyna si wcieka. - Pozwol sobie podsumowa. Twierdzi pan, e pi do upadego cay weekend z powodu zmarej ony? - Mj klient... - Nie skoczyem. Gdzie pan by, Hartmann? - Mj klient nie chce tego komentowa. To jego ycie prywatne. - Pjdzie pan do telewizji i opowie nam, jak chce pan kierowa tym miastem. Ale nie powie nam pan tej jednej maej rzeczy, by pomc w rozwizaniu sprawy morderstwa? - Hartmann - wczy si Lennart Brix. - Czterdzieci osiem godzin temu owiadczy pan, e ma alibi. Teraz pan go nie ma. Jeli nie zoy pan zezna, pozostaje mi jedno. Czeka. Hartmann nie powiedzia ani sowa. - Postawi panu zarzuty i aresztowa pana. - Nie ma do tego podstaw - krzykna adwokat. - Nie macie absolutnie adnych dowodw, ktre sugerowayby powizanie Hartmanna z dziewczyn. On prbowa wsppracowa na tyle, na ile pozwalay jego uczucia. Jej gos przybra na sile. - Na kadym etapie by nkany przez paskich funkcjonariuszy, ktrzy si potykali o wasne bdy. Nkany w domu, ktry zosta przeszukany bez nakazu. Potajemnie. Pod pretekstem osobistej rozmowy. Odwrcia si do Brixa. - Niech nam pan nie grozi. Nielegalne najcie. Nielegalne przeszukanie. Jeli zechc, wytocz przeciwko wam te dziaa. Znajdcie czowieka, ktry korzysta z konta Hartmanna. Samochodu, mieszkania... Meyer przesun palcem po swoich notatkach. - Olav Christensen ma alibi. Prawdziwe. Zweryfikowalimy je. Jeli Hartmann zechce

nam powiedzie prawd o miejscu swojego pobytu, te je zweryfikujemy. - Christensen na pewno macza w tym palce - Hartmann przerwa milczenie. - Jeli si nim zajmiecie... - Dlaczego nam pan nie powie, gdzie pan by? - Lund wpatrywaa si w niego ponad stoem. Tak samo jak w domu, gdy byli sami, pijc wino i jedzc pizz. Hartmann odwrci wzrok. - Christensen jest wolny od podejrze - upiera si Meyer. - Urzdnicy potwierdzaj jego alibi. - Oczywicie, e potwierdzaj! - rykn Hartmann. - Oni wszyscy nale do Bremera. To ich Olav musi... Przerwa, jakby co mu przyszo do gowy. - Co musi? - ponaglia go Lund. - Nie mam nic do dodania. Jeli to wszystko, chciabym ju i. - Nie - zaprotestowa Brix. - Mia pan szans. Trzeba j byo wykorzysta. Caa trjka wesza do biura Lund. Brix chcia spisa zarzuty i od razu dostarczy je prokuratorowi. Lund usiowaa myle. - Prokurator bdzie chcia do tego krew, lin i nasienie. Nie mamy ich. Myl, e powinnimy poczeka. Sprawdmy, czy jeszcze czego nie znajdziemy. On przecie nie ucieknie. - Moemy go wsadzi do wizienia Vestre - zasugerowa Brix. - To powinno rozwiza mu jzyk. - Nie. To nie jest dobry pomys - upieraa si Lund. - Kiedy z nim rozmawiaam, myla, e dziewczyna zgina w mieszkaniu. - I? - Nie zgina. Dwa dni pniej cigano j w lesie. Utona w samochodzie. Ktokolwiek to zrobi, musia sysze jej krzyki. Zwiza j. Wsadzi do baganika. - Hartmann jest sprytny - zauway Meyer. - Musimy pamita o prasie - dodaa Lund. Meyer sign po telefon i poprosi o poczenie z prokuratorem. - Nie moemy popeni kolejnego bdu, Brix. Przypomnij sobie nauczyciela. Syszae, co mwia ta adwokat. Jeli popenimy bd, ona nas rozerwie na kawaki. Przerwaa, upewniajc si, e jej sowa do niego dotary. - A wtedy okae si, e nie tylko Buchard ma zim urlop.

Wrcili do pokoju przesucha. - Dostaniemy nakaz przeszukania domu - powiedzia Meyer. - Jeli co tam jest, znajdziemy to. Chcemy mie dostp do paskiego samochodu i biura. Do paskich billingw. Kont bankowych. Poczty elektronicznej. Wyszczerzy si w umiechu. - Nie moe pan wrci do domu. Moe przepi si pan na ulicy? Bliej elektoratu, co? - Bardzo mieszne - mrukn Hartmann. - W ogrodzie jest piwnica i domek - cign Meyer. - Poprosz klucze do jednego i drugiego, ebymy nie musieli wyamywa drzwi. I poprosz paski paszport. - Rozumiem z tego, e Troels jest wolny? - upewnia si adwokat. - Przecie moe chodzi, prawda? Hartmann sign do kieszeni, rzuci na st klucze. - Za p godziny dostaniecie mj paszport. Lund spojrzaa na klucze. - To musi by bardzo wane. - Co? - To co, co zasuguje... - wzia klucze i potrzsna nimi -...na to wszystko. - To moje ycie. Nie wasze. Ani niczyje inne. Moje. Po czym wyszed z adwokatk i Brixem. Lund wycigna teczk mieszkania partyjnego. - Wracam na Store Kongensgade. Masz numer dozorcy? Po raz pierwszy tego wieczoru zostaa z Meyerem sama. - Co tam si, do cholery, stao u Hartmanna? - spyta. - Jezu, Lund. Co ty sobie mylaa? Zacza wertowa akta, sama szukajc numeru. - Cay czas gadasz tylko o Hartmannie. Jaki jest popieprzony. I nagle pi minut pniej odpuszczasz. Lund znalaza numer. - Co ty wyrabiasz, do cholery? Czego mi nie mwisz? Wsadzia teczk do torebki i wysza. - Prasa wie, e znowu ci przesuchiwano - powiedzia Weber. - Holck i koalicjanci? - spyta Hartmann. - Dyskutuj - odpara Skovgaard. Hartmann zdj paszcz.

- Bremer chce wiedzie, czy odwoujemy jutrzejsz debat. Co mam powiedzie? - Niczego nie odwoujemy. Cigle mia na sobie koszul poplamion winem. - Rie? Nie patrzya mu w oczy. - Mam czyst koszul? Moe mi kto przywie? Nie ruszya si. - Przepraszam, e nie wytrzymaam, Troels. Wzili skd moje billingi. Nie mogam... Prbowa czyta z jej twarzy. Smutek? Zakopotanie? Gniew, e to j poprosi o alibi? - Nie musisz przeprasza. To moja wina. Dopilnuj, eby zrozumieli. To mj problem, nie twj. Weber wyczarowa skd koszul. Hartmann wyszed do swojego gabinetu, eby si przebra. Skovgaard posza za nim. - Poza tym - powiedziaa - to nie ma znaczenia. Teraz kiedy policja wie, gdzie bye, odczepi si. Moe powinnimy... - Nie odczepi si. Nie powiedziaem im. Przeszukaj mj dom. Wszed Weber i sucha. - Wlez wszdzie - doda Hartmann. - Tutaj te. Musimy jeszcze raz sprawdzi Olava. Oni nie chc. - Sprawdziem, co si dao. - A jeli Olav nie korzysta z tego mieszkania osobicie? Moe komu poycza klucze? - Komu? - A jak mylisz? Kto na tym zyskuje? Kto na tym wszystkim zyskuje? Weber wpatrywa si w niego zdumiony. - Bremer? Poul Bremer to starzec. On i dziewitnastolatka... Nie mog... - Bremer, Olav. Olav, Bremer. - Skovgaard najwyraniej si wcieka. - Jeste podejrzany o morderstwo, Troels. A gadasz tylko o nich. - Sprawdmy, kto na tym zyskuje... - Musisz powiedzie policji! - krzykna. - Niczego nie jestem winien tym draniom. - Jakie to ma znaczenie, e poszede w tango? To s wybory. Musimy si wydosta z tego szamba. Zakada czyst koszul. Rozlego si pukanie do drzwi. Weszo dwch mczyzn w

ciemnych garniturach. - Policja - powiedzia pierwszy. - Musz pastwo opuci pomieszczenie. Pojawio si czterech nastpnych, z metalowym walizkami, dwch miao niebieskie kombinezony. - Nie krpujcie si - zaprosi ich Hartmann. Przeszed do gwnego biura. Skovgaard podya za nim. - Mwie mi, e pie sam. Bo data. ona... - Tak! Zgadza si. - Wic dlaczego im nie powiesz, gdzie bye?! Zamkn oczy rozdraniony. - Bo to nie jest ich sprawa, do cholery. Pooya mu rk na piersi, eby nie szed dalej. - Ale moja jest, Troels. Gdzie bye? - Nie martw si. Mam wszystko pod kontrol. Na dole w eleganckiej piwnicy o ukowatych sklepieniach znajdowaa si stowka. Siedzia w niej samotnie Jens Holck i czyta przy jedzeniu gazet, jednoczenie ogldajc wiadomoci w telewizji. Tam znalaz go Hartmann. - Smakuje, Jens? - Jak zwykle. Hartmann podsun krzeso, siad naprzeciwko niego i z umiechem spojrza Holckowi w oczy. - No i co czowiek ma myle? - zagai. - Zrobi to Troels Hartmann czy nie? Mwi, e teraz to nawet nie ma alibi. Co jeszcze? Holck odcina kawaek misa. - Dobre pytanie. Co jeszcze? - Co jeszcze znajdzie ten ajdak, ktry za to wszystko odpowiada. Holck jad. - Jens. Nie odchod teraz. Kiedy mnie oczyszcz, bdziesz aowa. Chyba nie zrobio to na nim wraenia. - Doprawdy, Troels? A to wane? Obiecae, e to koniec. C... wyglda na to, e koca nie wida. - To nieporozumienie. Holck potrzsn gow.

- Jens. Zaufaj mi. Czy ja ci kiedy zawiodem? Zaczy si wiadomoci. Hartmann usysza nazwisko dziewczyny. Wszyscy w stowce przerwali swoje zajcia, odwrcili si do telewizora, i zobaczyli rozmow z Pernille Birk Larsen. Niebieska bluzka w kratk, notatki w rku, blada, spita twarz wpatrzona w kamer. Nie przestraszona, ale zdeterminowana. Zacza czyta. Mam nadziej, e kto co widzia. Kto musi co wiedzie. Potrzebujemy pomocy. Wyglda na to, e policja... Nie wiem, co oni robi. Moe nie traktuj sprawy powanie. Co pani sdzi o tym, e Troels Hartmann jest podejrzany? - spyta dziennikarz. Szeroko otwarte oczy wpatryway si w kamer. Nic o tym nie wiem. Ale jeli kto co widzia, mam nadziej, e si z tym zgosi. Wszystko moe si okaza wane. Prosz... - Partia na razie przy tobie zostaje - powiedzia Jens Holck. Hartmann z wdzicznoci kiwn gow. - Ale ja nie mog si z tob pokazywa. Przykro mi, Troels. Wzi swoj tac i ruszy w stron schodw. Na Store Kongensgade Lund czekaa w salonie mieszkania Stronnictwa Liberalnego. Znowu patrzya na potuczone szko. Roztrzaskany stolik. Ktnia? Wypadek? Drobna przepychanka? Przesza do sypialni. Wreszcie przyszed dozorca. Zajmowa si kilkoma budynkami w okolicy i mieszka nieopodal. - Widzia ju pan tu kiedy Hartmanna? - spytaa Lund. - Zgadza si. - Z kobietami? Skrzywi si. - Jestem dozorc. Duo widz. - Widzia pan t kobiet? Pokazaa mu zdjcie Nanny. Rozejrza si, otaksowa zniszczenia. Kalkulowa. - Widziaem rne damy, jak dzwoniy domofonem. Widziaem, jak z nimi wchodzi. - Ale jej pan nie widzia? - Jeszcze raz pokazaa mu zdjcie. - Nie. Myl, e musiaa mie swoje klucze. Wchodzia sama i czekaa na niego. Lund chciaa to wyjani.

- Bya z Hartmannem? - Tak wanie powiedziaem. Kilka miesicy temu. Wanie zmieniaem uszczelk w mieszkaniu obok. Widziaem j przed drzwiami. Syszaem, jak rozmawiaj. - Nie widzia pan tego mczyzny? - A kto by to mg by, jak nie on? Schowaa zdjcie do torby. - Kiedy j otrzymam? - spyta dozorca. - Co? - Widziaem w wiadomociach. e jest nagroda. Pidziesit tysicy koron. Kiedy j otrzymam? Westchna. - To by on - upiera si mczyzna. - Przysigam. Dwadziecia pi minut pniej staa pod drzwiami Birk Larsenw i rozmawiaa z Pernille. - Musicie odwoa nagrod. Kobieta jej nie wpucia. - Mymy jej nie proponowali. - Pernille, ludzie z telewizji zrobi, co im pani kae. Wiem, e to trudne... - Nie wie pani. Nie ma pani pojcia. Jej m trzyma si z tyu, ale sucha uwanie. - Nie otaczaj pani jej rzeczy. Nie odbiera pani jej poczty. Ludzie nie patrz na pani na ulicy, jakby to wszystko bya poniekd pani wina... - Jedyny efekt bdzie taki, e mnstwo ludzi, dla pienidzy, skontaktuje si z nami, podajc bezuyteczne informacje. A my bdziemy musieli kad z nich potraktowa powanie. - I dobrze. - Nie mamy tylu ludzi. A wane rzeczy na tym ucierpi. - Jakie rzeczy? - Nie mog pani powiedzie. Wiem, e pani zdaniem powinnimy przekazywa wam wicej informacji. Ale nie moemy. - Zerkna na mczyzn w gbi. - Ju i tak za duo powiedzielimy. Mylaam, e pan to doceni. Pernille wrcia do salonu. Theis Birk Larsen sta na miejscu, wpatrujc si w Lund zowrogo. - Musi pan przekona Pernille, e to bd, Theis. Prosz.

Podszed do drzwi i zamkn je policjantce przed nosem. PITEK 14 LISTOPADA Meyer zadzwoni, gdy wanie wysza spod prysznica. Od razu zacz si skary na zalew telefonw, ktre odbieraj po wyznaczeniu nagrody. - Rozmawiaam z rodzicami - odrzeka Lund. - Nie pomog. Przykro mi. Bdziemy musieli sobie z nimi radzi. - Cudownie. Co jeszcze? - Potrzebuj czego wicej na Olava Christensena. - We sobie do tego kogo innego, Lund. Nie mnie. Wszed Mark, szukajc niadania. - Wczenie wstae - zauwaya. W milczeniu przemkn do stou. - cign znowu Mortena Webera - powiedzia Meyer. - Do zobaczenia. Mark nasypa sobie patkw kukurydzianych. - Jak tam obiad u ojca? Duga cisza i potem: - Okej. - A jego creczki? adne? Lund wyja z opakowania nowy sweter, ktry kupia w sprzeday wysykowej. Gruba wena, ciemny brz, czarno-biae romby. Mark wpatrywa si w niego. - Maj mnstwo rnych ubra - powiedzia. Przechyli karton mleka nad misk, ale okazao si, e jest pusty. Lund westchna, siada przy stole i prbowaa wzi syna za rk, ale j wyrwa. - Posuchaj. Wiem, e straszny si zrobi baagan. Bengt niedugo przyjeda do Kopenhagi. Porozmawiamy. Damy rad. Zacz je suche patki. - Przynajmniej pjdziesz do szkoy na koncert witeczny. Mark przez sekund bawi si kolczykiem, a potem da sobie spokj z patkami. - Mamy jeszcze mleko? Zajrzaa do lodwki. - Nie. Babcia posza po zakupy. Niedugo wrci. Siad nad swoim niadaniem, gow opar na rku, nieszczliwy.

Lund zwizaa wosy i szykowaa si do wyjcia. - Mamo? - Tak? Wyglda na zakopotanego. - Niewane. - Nie. Powiedz mi. - Nie musisz czeka, a babcia wrci. Jeli musisz i... Umiechna si do niego i dotkna jego ramienia. - Jeste taki kochany. Patrzy na ni jako tak inaczej. - Co si dzieje? - Nic. Id do pracy. Meyer siedzia w biurze z Mortenem Weberem. - Wic pan te nie wie, co Hartmann robi w tamten weekend? A pan jest kim u niego? - Szefem kampanii. Nie niak. Meyerowi nie podoba si ten czowiek. Wydawa si jaki podejrzany. - A mnie on wyglda na faceta, ktry potrzebuje niaki. Weber jkn. - Ile razy mam to panu powtarza? Przeszukalicie nasze biura. Skonfiskowalicie komputery. Ju przecie mwiem. Kto je szpiegowa. - Niech pan zapomni o komputerach. Kto odwiedzi Hartmanna w domu w sobot rano? Bez odpowiedzi. - Nie wie pan? Kto, kto wyglda jak pan, Morten. Wszed pan do jego domu. - Tak, zgadza si. - Dlaczego? - Martwiem si. Nie miaem od niego wiadomoci. Wic pojechaem tam. ona Meyera wysaa go do pracy z dwoma jabkami i surowym przykazaniem, e ma oba zje. Rozkroi pierwsze i chrupic, pochania kolejne kawaki. - Co pan tam robi? Weber skrzyowa ramiona. - Szukaem Troelsa - powiedzia. - Miaem zapasowe klucze. A co? - A potem poszed pan do pralni chemicznej. Sprztaczka potwierdzia, e przynis pan jego ubrania w poniedziaek. Te, ktre on mia na sobie w pitek. Po co je pan odda do

pralni? - Byy w domu. Nosi je czsto w trakcie... - Dlaczego potrzeboway czyszczenia? - Bo byy brudne? Meyer dokoczy p jabka. - Wic nie jest pan jego niak. Jest pan jego pokojwk. - Poszedem do jego domu, bo si martwiem. I na tym koniec. - Wsta od stou. Wychodz. Mamy wybory do wygrania. - Dlaczego pan do niego nie zadzwoni, Morten? Skoro tak si pan martwi? - Hartmann nie mia nic wsplnego z t dziewczyn. Marnujecie czas. Nasz te. - Rie Skovgaard dzwonia do Hartmanna w tamten weekend. Raz za razem. Mam paski billing. Pan nie dzwoni ani razu. - Moe miaem co innego do roboty. - Nie mia pan. Jest pan kawalerem. yje pan dla partii. Zawsze tak byo. I zawsze bdzie. Meyer umiechn si szeroko. - Pan przez cay czas wiedzia, gdzie jest Troels Hartmann. Wiedzia pan, co robi. Mielicie swj may sekret. A kiedy si dowiem... Morten Weber rozemia mu si w twarz. - Powodzenia - rzek. - Wychodz. W ratuszu Skovgaard i Hartmann planowali nastpny dzie. - Musi by powizanie pomidzy Bremerem a Olavem - upiera si Troels. Konferencja? Co... - Ja nic nie znalazam. Odwoaj debat. - Nie ma mowy. Ludzie pomyl, e siedz w wizieniu. - Gdyby powiedzia prawd, nie znalelibymy si w tej sytuacji. Nie odpowiedzia. - Musisz odwoa debat. Niektrzy czonkowie zgromadzenia gadaj. Mwi, e moe nie nadajesz si na urzd. Mog zablokowa twoj nominacj. - Nie omiel si. - To decyzja Bremera. On moe to zrobi, Troels. Jeli chce si ciebie pozby... Oczy Hartmanna zalniy. - Jeli? Co masz na myli, mwic jeli? Wszed Weber, psioczc na policj.

- Olav? - spyta Hartmann. - Ludzie mwi, e Bremer go nie zna. - A co mieliby mwi? - Bd sprawdza dalej. Ale to naprawd nie wyglda dobrze. - Cudownie - jkn Hartmann. - Umieram z godu. Wrci do gwnego biura po ciasto. Weber spojrza na Rie Skovgaard. - Policja cigle go podejrzewa - zakomunikowa. - Oczywicie. Nie powie im, gdzie by. Prosz. - Podaa mu kartk papieru. Informatycy znaleli to w sieci. Keylogger. Zapisuje kade uderzenie w klawisze na kadym koncie. Powiedziaam, eby to zostawili. Nie tylko wychwytywa nasze hasa. Haso Olava te wychwyci. Zmieni je wczoraj w nocy. Oto nowe. - Co ja, do cholery, mam zrobi z... Wszed Hartmann, kruszc wok kawakami croissanta. - Mam spotkanie z komitetem - powiedzia. - Zadzwocie, jak si czego dowiedziecie. Na dole, w kcie rozbrzmiewajcego echem holu poci si Olav Christensen. Dzisiaj rano dzwoni sze razy. Ani razu si nie dodzwoni. - Nie, nie. Musz porozmawia z nim osobicie. Kiedy bdzie wolny? Sucha. Z ciemnej wnki widzia, jak do budynku wchodzi policjantka Lund. Christensen cofn si bardziej w cie. - To wane - naciska. - Prosz mu przekaza, eby jak najszybciej do mnie oddzwoni. W pilnej sprawie. Dobrze? Sza w jego stron. Christensen ruszy schodami do piwnicy. Do stowki. Do biura ochrony. Na parking drog od tyu. Gdziekolwiek. - Olav? - zawoaa. Za pno. Stan. Prbowa si umiechn. - Ma pan chwil? Lund poprosia urzdnika, eby znalaz wolne biurko w bibliotece. Siad nad porann gazet, z telefonem na blacie, masujc sobie skronie. Zmartwiony czowiek. Ona zaja krzeso naprzeciwko i umiechna si. - O co chodzi? - spyta. - Rozmawiaem ju z wami.

- Jeszcze kilka pyta. - Naprawd chtnie bym pomg. Ale mam dzisiaj wolne. - Wic co pan tu robi? - Przyszedem na spotkanie. Zaczyna si za kilka minut. - Jakie spotkanie? - Po prostu spotkanie. - Wanie je odwoano - powiedziaa. Wyja notes, zajrzaa do rodka i znowu spojrzaa na Christensena. - Powiedzia pan, e nic nie wie o kluczach do mieszkania liberaw. Z doni przy twarzy stara si wyglda na pewnego siebie. - Zgadza si. - Ale rezerwowa je pan dla rnych ludzi. Mnstwo razy. Mamy szczegy z rejestru w szufladzie Mortena Webera. - Kolejny przelotny umiech. - Z tej samej szuflady, gdzie przechowywane s klucze. Wiedzia pan o mieszkaniu. I o kluczach. - Nigdy nie dotykaem tych kluczy. Rozejrzaa si po bibliotece. Regay pene starych ksiek. Puste biurka i krzesa. - Ciko musi by w takim miejscu. Cige czekanie na okazj. A Hartmann nie da panu pracy, ktrej pan chcia. - Ambicja jest karalna? - Zarabia pan do pienidzy? Umiechn si szeroko. - A pani? - Cwaniaczek z pana. Ironiczny umiech. - Dzikuj. - Powinnam mie poczucie winy, kiedy pana kopi. Nie mam. Ale powinnam. Signa do torebki i co wycigna. Na lakierowanym orzechowym blacie rozoya ostatni odcinek wypaty Olava Christensena. - Co miesic dostaje pan dodatkowe pi tysicy koron za usugi doradcze. - Lund obserwowaa go bacznie. - Jakie usugi? Pocign nosem, zamilk na chwil. - Robi rne rzeczy dla ludzi z Wydziau rodowiska. Po godzinach. - A wic i pracowity szczeniak. Ale pan pracuje dla Wydziau Edukacji, prawda? Christensen si rozemia, pokrci gow i mrukn:

- Nie do wiary. Lund podsuna mu odcinek pod nos. - Co nie do wiary? Wszystko tu jest. Oprcz tego, kto panu wypaca pienidze. Wzi papier i nic nie powiedzia. - Musi by jaka dokumentacja na sumy i tytuy wypat. - Prosz spyta w ksigowoci. - Pytaam. Nie maj pojcia. Wzia od niego odcinek i schowaa do torebki. - Odezw si do mnie dzisiaj. Obiecali, e si dowiedz. Dla nich to te zagadka, jak si okazuje. Zaczekaa chwil. - Pienidze publiczne, Olavie. Jedno mona powiedzie o takim miejscu jak to... Spojrzaa znowu na rzdy ksiek. - Tu wszystko jest gdzie odnotowane. Kiwn gow. - Wic czemu nie opowie mi pan o tym teraz? - Nie ma o czym mwi. Wykonuj zlecenia. Dostaj za to wynagrodzenie. - Mgby si pan bardziej postara. - Jestem zajty. Wsta i wyszed. Lund schowaa notatnik, podesza do drzwi i stamtd ledzia go wzrokiem. Oddala si w cieniu arkad. Znowu z telefonem przy uchu. Dra. Skarbak odbiera telefony. Theis Birk Larsen nie zblia si do aparatu. - Na mio bosk - warkn Vagn, gdy zakoczy kolejn rozmow. - Ale wiry wydzwaniaj. - Wyrwij kabel - poleci Birk Larsen. - A jeli to klient? Wielki czowiek podszed i wyszarpn kabel ze ciany. - Dwie ciarwki do Valby, jedn ty jedziesz. Zesza Pernille. Dzisiaj rano ledwie si do siebie odzywali. - Nie mog jecha na wycieczk - powiedziaa. - Dlaczego? - Dzwonili z zakadu pogrzebowego. Musz obejrze kamie. Sprawdzi, czy jest gotowy. Birk Larsen zamkn oczy i nic nie powiedzia.

- Nie wiem, jak dugo... - zacza. - Chopcom bardzo zaley... - Nie mog! Zerkn na Skarbaka. - Dam rad, Theis. Nie ma sprawy. - Jasne - westchn Birk Larsen. - Ja zabior chopcw. Oczywicie. Poda mu kluczyki do ciarwki. - Znajd kogo, Vagn. Zapa podwjnie, jeli bdziesz musia. Pernille? Rozejrza si po garau. Ju wychodzia. Na placu zabaw, gdzie zbieraa si wycieczka zuchw, byo mrono i pusto. Nikt si nie huta na oponach. adne dziecko nie zjedao na lizgawce. Tylko jedna kobieta, ktrej prawie nie zna, staa, umiechajc si do chopcw, gdy biegli w granatowych mundurkach, podnieceni, gotowi do drogi. Wskoczyli na opony i zaczli si huta. Birk Larsen podszed do kobiety. - Spnilimy si. Przepraszam. - Nie szkodzi. Prbowaam si dodzwoni, ale nikt nie odbiera. Rozglda si po pustym placu. - Tu mielimy si spotka, tak? - Tak, ale... Widzia ju wczeniej to spojrzenie. Zaczyna je rozpoznawa. W szkole. W sklepie. By to zdystansowany, zakopotany rodzaj wspczucia. - Nie odebra pan mojej wiadomoci? Czego nie chciaa powiedzie. Chciaa uciec, znale si gdziekolwiek indziej ni tu, z nim i chopcami. - Nie. Nie odebraem. - Dzisiaj rano wycieczka zostaa odwoana. - Odwoana? - Prbowaam to panu przekaza. Sta w swojej czarnej czapeczce i czarnej kurtce, i czu si gupi i ociay. Chopcy krzyczeli, zaczli si kci. - Dlaczego zostaa odwoana? Odpowiedziaa z wyranym trudem. - Zbyt wiele osb si wycofao.

Czeka. - Wiele z nich wczoraj ogldao telewizj. Uznali, e to nie najlepsze posunicie. Birk Larsen popatrzy na synw, jak si hutaj na oponach, i krzykn na Antona, eby uwaa. - Dlaczego? - spyta. - Co zrobilimy? - Naprawd mi przykro - powiedziaa kobieta. - Wszyscy pastwu wspczuj. Po prostu... - Chopcy nie mogli si doczeka tej wycieczki. Wygldaa, jakby czua si winna. On czu si paskudnie, e j do tego doprowadzi. Przynajmniej miaa odwag przyj i mu to powiedzie. - Wiem. I jeszcze na ni pojedziemy. Obiecuj. - Kiedy? - Za kilka tygodni. Nie wiem. Kiedy sprawy... - Chopcy! - krzykn. - Anton! Emil! Przerwali zabaw i spojrzeli na niego z opon. - Zbieramy si! - Naprawd mi przykro - powtrzya kobieta. - Tak. Anton podbieg, zawsze pierwszy z pytaniami. - Kiedy przyjdzie reszta dzieci, tatusiu? - Wycieczka jest odwoana - powiedzia mu Birk Larsen. - Babcia i dziadek na was czekaj. Jedziemy. Zostawi ich z rodzicami Pernille i pojecha do domu. Vagn Skarbak zamwi pracownika dorywczego. Tak bywao. Zawsze znalaz si kto, kto popracowa przez dzie w razie potrzeby. Birk Larsen nie lubi korzysta z takich, co to nigdzie nie zagrzewali miejsca. Wola ludzi, ktrych zna. Ale czasami nie mia wyboru. Skarbak cigle adowa puda w magazynie. Pernille nie wrcia. - Co z wycieczk do lasu? - Odwoana. Chopcy s u dziadkw. Myla. Zastanawia si, jak dugo Pernille nie bdzie. - Moesz mi pomc, Vagn? - Jasne. W czym? Birk Larsen wzi kilka kartonw, ktrych uywali do pakowania mniejszych rzeczy.

- Chodmy na gr. Pokj Nanny. Zignorowa policyjne oznaczenia. Widzia tylko baagan. Ksiki. Dugopisy. Doniczki z kwiatami, wiece zapachowe. Kosmetyki i kremy. I ko z reniferow narzut, kolorow pociel, poduszkami we wzorki. Te rzeczy wydaway si nalee do niej od zawsze. On - idiota - wierzy, e nigdy nie znikn. Podszed do jej tablicy korkowej, rzuci okiem na przypite tam zdjcia. Skrt dziesiciu lat ycia mniej wicej. Z chopcami, z rodzicami. Z przyjacimi i nauczycielami. Nanna umiechnita, zawsze. Nanna malutka. Nanna, ostatnio nastoletnia, wyranie wyzwalajca si z dziecistwa i podajca prosto w dorosy wiat, ktrego pragna, nie wiedzc, co si tam czai. Jak cen moe zapaci. - Wszystko pakujemy. Wszystko. - Theis... - Wszystko. Ubrania do workw. Tak jak zawsze. - Rozmawiae o tym z Pernille? - Uwaaj, eby nic nie zniszczy, dobra? Skarbak wszed do sypialni, stan przy nim. - Jeli tego chcesz. Zoy jeden z kartonw. Birk Larsen si nie rusza. Sta w pokoju swojej nieyjcej crki i wpatrywa si w to, co zostao. - Nie. - Wzi karton. - Sam to zrobi. Weber znalaz w miar pusty pokj w Wydziale Edukacji. Jeden czowiek stuka tam co leniwie na komputerze. - Potrzebuj statystyk dla Hartmanna - oznajmi Morten. - Ale mog to sam zrobi. - Siadaj. Wszyscy id na lunch, to ja te pjd. Weber zosta sam. Wybra biurko najdalej od drzwi. Wpisa login i haso, ktre mu daa Rie Skovgaard. Po sekundzie by zalogowany. Ten sam serwer pocztowy, z ktrego korzystao biuro sztabu wyborczego, inna podsie. Skrzynka pocztowa Olava Christensena staa przed nim otworem. Przeglda wiadomoci. Przejrza poow, gdy wszed Christensen ze stosem teczek. Weber myla gorczkowo.

- Pomc w czym? - spyta Christensen. - Na co dzie polityczni do nas nie zachodz. - Nie, nie trzeba. - Plta si. - Kto mi powiedzia, e tu jest wirus. Pospiesznie wsta od biurka. Cholera. Nie wylogowa si z konta Christensena. Mody urzdnik podszed do niego byskawicznie. - Teraz pracujesz w helpdesku, Morten? Spojrza na ekran, zakl i wylogowa si. Zacisn do w pi, mocno waln Webera w klatk piersiow i pchn go na biurka. - Przysali ci, eby zrobi ze mnie koza ofiarnego? Zadzwoni telefon Christensena. Wyj go z kieszeni i spojrza na wywietlacz. - Hartmann ci przysa? - To wirus - powtrzy Weber i prbowa si wycofa. Kolejny cios w ebra, kopniak w gole. Christensen chwyci go za klapy i wpycha w cie pod cian. Weber spojrza na drzwi. ywej duszy. - Nie wciskaj mi kitu, do jasnej cholery! - krzykn Christensen. Kto przeszed korytarzem. Weber si wyrwa, dotar do drzwi i wypad z pokoju. Oddala si szybkim krokiem, prawie biegiem. Nagle stan jak wryty. Udajc si do Wydziau Edukacji, jako pretekst zabra ze sob teczk. A w niej wane dokumenty. Poufne. Zostawi j tam. A Christensen by aroganckim, ambitnym szczeniakiem. Tyranem podwrkowym. Czyj marionetk. Powoli, po cichu Weber wrci do Wydziau Edukacji i wlizn si przez drzwi, nasuchujc. Christensen wycofa si w kt, sta plecami do drzwi. Sdzc po gosie, by przeraony. - Musimy pogada. Na mio bosk! Co ja mam mwi? Weber posuwa si do przodu, syszc kade sowo. - Sprawdzaj moje paski wypat. Chc wiedzie, skd pochodz pienidze. Musisz co zrobi. Teczka wci leaa na biurku. Na pewno zdoaby j wynie niepostrzeenie. - Pierdoli to! - piszcza Christensen. - Potrzebuj pomocy. Nie, nie. Albo

porozmawiasz z nim osobicie, albo wszystko powiem. Nie dam si za to udupi. Nie pjd dla niego na dno. Morten Weber wzi teczk i sta w miejscu. Olav Christensen obrci si, zobaczy go i zamilk. Wsadzi telefon do kieszeni. Weber zastanawia si, czy kiedykolwiek w imponujcych wntrzach ratusza widzia kogo tak przeraonego. - Z kim rozmawiae? Christensen sta osupiay. - Olav. Jeli zrobie co zego... Christensen wzi swoj aktwk. By jak oguszony. - Moemy ci pomc - powiedzia Weber. - Chod... Tamten przetrzsa biuro, otwiera szafki, wyciga dokumenty. Skierowa si do drzwi, ale Weber stan mu na drodze. - Porozmawiaj ze mn, a jako ci pomog. - Nie - odrzek Olav Christensen. - Nie pomoesz. Lund wrcia do domu Hartmanna. Meyer, Svendsen i trzech innych policjantw przetrzsali jeden pokj po drugim. Odebraa telefon z komendy w sprawie paska wypat. - Kto w Ratuszu musi wiedzie, kto nakaza wypat pienidzy - powiedziaa oficerowi, ktry zajmowa si spraw. - Sprawd akta Christensena. Sprawd logi. To wane. Kto, kiedy i jak. Kiedy si rozczya, Svendsen wyjrza z kuchni i oznajmi wrednie ubawiony: - Ten Szwed, twj byy, prbowa ci dopa. Zignorowaa go. - Interesujcy dziennik - odezwa si Meyer. Ten sam, ktry ona krtko przegldaa. Meyer wertowa kartki. - Prowadzi go od mierci ony. Nagle w tamten pitek przesta. Dlaczego? - Jak mylisz? Meyer poliza palce i przewrci jeszcze kilka kartek. - Co si wydarzyo i on nie jest z tego dumny. Albo zrobi co, czego nie chcia zapisa. Posuchaj tego: Wychodz z siebie. Musz to skoczy, zanim mnie zabije. - To strata czasu - orzeka.

- Lund! To znowu Svendsen, z telefonem w rku. - Nie - wci si Meyer. - Ona nie chce gada ze swoim byym. - Musisz zadzwoni do Mortena Webera. Przyapa Olava Christensena, jak z kim rozmawia o swoich wypatach. Potem kole wybieg z ratusza. - Ka zatrzyma Christensena. I niech wyjani te wypaty. - Marnujemy czas - burkn Meyer. - Olav Christensen wie, kto na boku korzysta z mieszkania. Wywiadczy komu par razy przysug. Meyer skrzyowa ramiona i westchn. - Kto to mwi? - Chyba Morten Weber. Namierzcie telefon Christensena. Wzia swoj torb i ruszya do drzwi. - Nie ma tu czego szuka. - Nie skoczylimy, Lund! Na zewntrz byo zimno i sucho. Wrzucia do ust gum i ruszya do centrum. Theis Birk Larsen siedzia przy kuchennym stole, postukujc kluczykami od ciarwki i czekajc na kroki ony na schodach. Nie przebra si po pracy. Nie czu si dobrze. Ale czu si na swoim miejscu. Mieszkanie, ich dom, si zmieniao, i oni zmieniali si wraz z nim. - Przepraszam, e tak pno - powiedziaa Pernille w progu. - Dzwoni kto do mnie? - Nie. Miaa oywion twarz, ktra pojawiaa si zawsze wraz z mylami o Nannie. Tylko wtedy wygldaa jak dawniej. Zaczyna tego nienawidzi. - Ciesz si, e poszam. Uyli niewaciwej czcionki. Nie wygldaoby to dobrze. Nadstawia ucha. - Gdzie s chopcy? - U twoich rodzicw. - Dlaczego? Birk Larsen spojrza na twarze zastyge na stole. - Musimy o tym pogada, Pernille. Musimy... Suchaa. Szeroko otwartymi oczami wpatrywaa si ponad nim w otwarte drzwi pokoju Nanny. Ruszya w tamt stron, wesza do rodka. Nagie ciany, puste szafki. Nie byo biurka ani dywanu. Znikny zdjcia. Ubrania. Zostao ko, bez pocieli, z nagim materacem. W oknie nic. Nawet rolinki.

On siedzia przy stole, plecami do niej. - Gdzie s jej rzeczy? - spytaa zimnym, ponurym gosem. - Anton nasika do ka trzy razy z rzdu. Emil wygaduje jakie szalestwa. Gdyby suchaa chopcw, zrozumiaaby. Wrcia do stou. - Gdzie s jej rzeczy? - powtrzya. - W ciarwce. Dzisiaj odwioz je do magazynu w Valby. Zachowamy wszystko, nie musimy ich trzyma tutaj. Gwatownym ruchem signa po kluczyki lece na stole. Birk Larsen zamkn na nich do. - Daj mi je. - Nie. Nie moemy tak y. Tak utkn. Nie zgadzam si na to. Na jej twarzy pojawio si co, czego przez chwil nie rozpoznawa. Potem dopiero znalaz okrelenie: nienawi. - Nie zgadzasz si na to? Runa przez drzwi i na d do garau. Zanim j dogoni, dopada pki z zapasowymi kluczykami w biurze. - Posuchaj mnie, Pernille. Przeszukiwaa komplety kluczykw. - Posuchaj mnie! Zuchy odwoay wycieczk z powodu tego gwna w telewizji! Czy ty rozumiesz, co si dzieje? Mina go bez sowa, podesza do ciarwki, sprbowaa otworzy drzwi. - Wyaduj si na mnie. Nie na chopcach. Oni sobie na to nie zasuyli... - Otworzysz je? Zawaha si. - Nie mw tak do mnie. Ja te na to nie zasuyem. - Otwieraj! Wycign kluczyki, wcisn guzik w pilocie. Signa do klamki i otworzya drzwi. Wszystkie zdjcia i meble. Wszystko, co zostao z ycia Nanny, patrzyo na ni z brudnej skrzyni czerwonej ciarwki. - Zawioz to do magazynu. Nic im si nie stanie. Nic si nie zgubi. Wspia si na pak. Birk Larsen przetar oczy wierzchem doni. - Pernille...

Najpierw wzia zdjcia. Potem woln rk lampk nocn. Wysza z ciarwki i spojrzaa na niego. - Zanios to na gr. A potem odbior chopcw. - Pernille... - Czy mnie tu nie ma? - spytaa. - Czy jestem tylko kim, z kim sypiasz? Suc do sprztania i zajmowania si dziemi? Nie trzeba ze mn rozmawia? Nie trzeba pyta o... o... Zabrako sw, tym razem im obojgu. Ludzie ze sub socjalnych powiedzieli, eby zapomnie o mierci Nanny. Oprnienie jej pokoju wydawao mu si sensowne. W ten sposb robi to, co mu kazano. A odkd si oeni, uwaa, e tego wanie ludzie chc. Nowego, posusznego Theisa. Nie tamtego wczeniejszego. - Kiedy wrc... - powiedziaa z twarz wciek i kamienn. Duga chwila. Tak duga, a wydao mu si, e jego serce stano. Nigdy nie kcili si tak otwarcie. Nigdy tyle nie mwili. Nie byo potrzeby. Teraz ugrzli w straszliwej otchani, wszystko si zmienio. Myli, ktre nie zostay wypowiedziane, teraz wybuchy z ca si i domagay si wysuchania. - Kiedy wrc, ma ci tu nie by. - I to by koniec. Sta sztywny i nieruchomy jak sup, walczc z plczcymi si mylami. Zastanawiajc si, czy w ogle byo moliwe inne wyjcie. Inne zachowania. Drugi szlak na rozstaju drg. Tylko jedna odpowied przysza mu do gowy: - Okej - mrukn i patrzy, jak Pernille odchodzi. Lund siedziaa za kierownic, suchaa Lennarta Brixa w suchawce. - Co ty, na mio bosk, wyprawiasz? - Sprawdzaam dom Olava. Nie ma go tam. Mam adres jego siostry. - Dlaczego go szukamy? - Bo ma zwizek ze spraw. Namierzylimy ju jego komrk? - Nie, Lund. Odwoaem to. Zdja stop z gazu. Samochd toczy si przez chwil. - Dlaczego to zrobie? - Mamy wiadka, ktry w sobot rano widzia Hartmanna w zakrwawionym ubraniu. - Przez t idiotyczn nagrod mamy ju pidziesit osb, ktre widziay wszystko. - Chc, eby si na nich skoncentrowaa. - Skoro co wiedz, dlaczego nie zgosili si wczeniej, zanim pojawiy si pienidze? Christensen wie, kto by z Nann. Dugie westchnienie w suchawce.

- Naprawd nie mam na to czasu. Znasz rozkazy. - Olav bra apwki, eby udostpnia komu mieszkanie. Co miesic dostawa sta sum prosto z Ratusza. Brix? Brix? Mylaa, e si rozczy, ale nagle usyszaa: - Kto zleca wypaty? - Tego wanie prbuj si dowiedzie. Potrzebny mi namiar jego telefonu. On jest spanikowany. Dzwoni do kogo. Zdobd mi nazwisko. Znowu cisza. - Jakie p godziny temu dzwoni z Vester Voldgade. Duga ulica za ratuszem. Niedaleko. - Dziki - powiedziaa. - Do kogo? - Do linii lotniczych. Skovgaard zakoczya rozmow. - Bremer przechodzi do ofensywy. Zwoa wszystkich przewodniczcych. Wieczorem odbdzie si spotkanie. - Wczeniej dopadn Olava. Zadzwo do Lund i si dowiedz. Weber patrzy za ni, jak wychodzi do ssiedniego gabinetu. - Troels. Jeli go nie znajd, bdziesz musia powiedzie prawd. Wiesz o tym, prawda? - Ju to omawialimy. - Bremer zamierza oznajmi, e nie moesz bra udziau w wyborach. Od tego nie ma odwrotu. adnych ukadw, adnych sojuszy. Jeste skoczony. Na dobre. Bdziesz musia odej z partii. Zapomnie o polityce. Koniec. - Znajd go! - A jeli nie? - Morten Weber rozejrza si po niewielkim gabinecie. Spojrza na plakaty umiechnitego Hartmanna. - Wszystko to pjdzie w diaby, bo nie masz odwagi si... Hartmann zerwa si wcieky na rwne nogi. - Znajd go! - wrzasn. Poul Bremer szed przez parking ratusza z aktwk w doni i asystentk u boku. W cieniu czai si Olav Christensen, milczcy, pogrony w mylach. - Trzeba co powiedzie prasie - mwi Bremer. - Nie miaem informacji od Hartmanna ani policji. Zwoaem zebranie przewodniczcych. Musimy zdecydowa, czy Hartmann ma kwalifikacje, by ubiega si o urzd. Ten skandal niszczy nas wszystkich. Ta sprawa rzuca cie na ca klas polityczn.

Kobieta kiwna gow. - Zakadam, e zdecydujemy, e Hartmann si nie nadaje - doda Bremer. - To chyba nieuniknione. Ale wane, ebymy si wszyscy co do tego zgodzili. Jednomylnie. Jeli kto zgosi odrbn opini, problem tylko naronie. Christensen wyszed z ciemnoci, wprost na Bremera. - Musimy porozmawia - oznajmi. - A kim pan jest, u diaba? Dziennikarzem? Nie teraz. Oczy Christensena pony z wciekoci. - Wie pan, kim jestem! Olav. Prbowaem si z panem skontaktowa. Bremer si nie zatrzyma. - Olav? - Tak. Christensen. Z wydziau Hartmanna. Bremer pokrci siw gow. - Przykro mi. Nie wiem, o co chodzi, a spiesz si. Nie znam pana. - Tak! Wrzask Christensena odbi si echem w garau. - To ja panu pomagaem. Pamita pan? Beze mnie siedzi pan po uszy w gwnie. Bremer stan. Poleci asystentce, eby zaczekaa na niego przy samochodzie. - W czym mi pan pomaga? - Doskonale pan wie. - Nie, nie mam pojcia, o czym pan mwi. - Potrzebowa pan mieszkania. - Mieszkania? Jakiego mieszkania? - Zaatwiaem panu klucze. Kiedy chcia pan... - Nie, nie, nie. Prosz si uspokoi. Nie prosiem o adne klucze. Christensen sta w zimnym garau z rozdziawionymi ustami. - Kto pana prosi, eby pan to zrobi? - spyta Bremer. - Hartmann? - To znaczy, e on nigdy panu o mnie nie mwi? Bremer przymkn oczy. - Po raz ostatni powtarzam: nie mam pojcia, o co panu chodzi. Jeli pan co wie, powinien pan zadzwoni na policj. Wyj telefon. - Moe pan powtrzy swoje nazwisko? Bremer po omacku wybiera klawisze.

Kiedy podnis wzrok, stwierdzi, e jest sam. Dwie minuty od ratusza Lund odebraa telefon od Meyera. - Kto tu chce z tob rozmawia - usyszaa. - Nie mam czasu. - Powiedz mu to sama. W pierwszej chwili nie rozpoznaa jego gosu. - Mwi Carsten. - Przepraszam, oddzwoni do ciebie pniej. - Chodzi o Marka. - Syszaam, e mu si u ciebie podobao. - Mark przez cay tydzie nie by w szkole. Rozmawiaem z jego wychowawczyni. Myl, e si przeprowadzi do Szwecji. - Porozmawiam z nim - odpara. - Mamy to ju za sob, Sarah. Kiedy znajdziesz czas, by omwi sprawy swojej rodziny, zadzwo do mnie. I nie zwlekaj zbyt dugo, do cholery. Nie chc, eby zmarnowaa mi syna. Cisza. Potem wrci Meyer. - Jeste tam jeszcze, Lund? - Tak. - Znalelimy Olava. Mark i Carsten natychmiast wylecieli jej z gowy. - Gdzie? - Jeli jeste w pobliu ratusza, powinna go zobaczy. Wypatruj niebieskich wiate. Trzy karetki, dwa radiowozy. Nosze na ziemi. Krew na lnicej czarnej ulicy. Mundurowy, z ktrym rozmawiaa, powiedzia, e Christensen przechodzi przez ulic, gdy uderzy go szybko jadcy samochd, ktry nastpnie si oddali. Nikt nie widzia kierowcy. Nikt nie zauway numeru rejestracyjnego. Lund podesza do karetek. Olav Christensen mia na sobie ten sam urzdniczy garnitur co zawsze. Zmasakrowana gowa. Kark chyba zamany. Krew pyna z ust i nosa. Oczy mia otwarte. Arogancja znikna. Zosta tylko strach, ostry i prawdziwy. Patrzy na ni, gdy si pochylia. - Oddychaj powoli - powiedzia sanitariusz. - Co si dzieje, Olav? - spytaa Lund.

Wstrzsay nim straszliwe drgawki. Plamy krwi pojawiay si z kadym oddechem. Nie mg mwi. - Olav. Powiedz mi. Kto zawoa o tlen. - Olav... W jednej chwili jego oczy zrobiy si szkliste, po czym si zamkny. Napicie w szyi ustpio. Z twarzy znikny emocje. Gowa opada na bok. - Olav? Odepchnli j ratownicy. Patrzya na znajomy taniec wok umierajcego. Przesza na chodnik. Wyprosia papierosa od jednego z policjantw. Zapalia w cieniu ratusza, pod zotym posgiem Absalona. W oknach budynku si wiecio. Zawsze chyba si wiecio. Ale nikt nie wyszed zobaczy, jak Olav Christensen umiera na czarnym, mokrym bruku Vester Voldgade. Za bardzo byli zajci sob. Olava zabio biae kombi. Tylko tyle wiedzieli. Lund od razu wypucia komunikat. Potworne obraenia Christensena wskazyway, e w chwili zderzenia samochd jecha z wielk prdkoci. Musia mie uszkodzenia. Najlepszy wiadek, jakiego miaa, parkingowy z ratusza, po subie, powtarza nieugicie, e wypadek nie by przypadkowy. Christensen przechodzi przez pust jezdni, gdy z boku wyjecha samochd i wpad prosto na niego. Byli tam Meyer, Svendsen i jacy ludzie z nocnej zmiany. - Niech technicy zabior komputer Christensena - mwia. - Trzeba przeszuka jego biuro i przesucha wszystkich w wydziale. Sprawdcie, czy kto z jego krgu jedzi biaym kombi. Svendsen ruszy do ratusza. - Jeste pewna, e to nie by wypadek? - spyta Meyer. - Gdzie lady hamowania? On przyspiesza i jecha prosto w Christensena. Chcia go zabi. Lund obejrzaa si w stron ratusza. - Parkingowy koczy prac. Powiedzia, e widzia wczeniej Christensena. W garau. Rozmawia z Poulem Bremerem. Meyer stan na jezdni. - Bremerem? - Bremerem. Chodmy. Czas pogada z panem burmistrzem.

Ratusz hucza od plotek. Skovgaard powiedziaa, co moga, policji. W drodze na spotkanie relacjonowaa spraw Hartmannowi. - Umar na ulicy. - Na pewno to by on? - Absolutnie. Lund tam bya. Prbowaa z nim rozmawia. Pooya mu do na ramieniu. - Musisz im powiedzie, gdzie bye. Doszli ju do szczytu gwnych schodw. Na gr wchodzili Lund i Meyer. Hartmann rzuci si do niej. - Nie teraz - rzucia. - Nie mam czasu. - On nie yje? Lund nawet nie zwolnia. - Tak. - Morten podsucha jego rozmow. Olav rozmawia z kim o pienidzach. - Wiem, wiem. Szli dugim korytarzem, wrd zoce i mozaik. - Niech pani przestanie! - krzykn. - Wie pani, e nie mam z tym nic wsplnego. Czemu pani tego nie powie? Lund i Meyer odrobin przyspieszyli. - Nie mamy czasu - warkn Meyer. Skovgaard z trudem trzymaa nerwy na wodzy. - Troels moe straci stanowisko przez to gwno! Meyer stan i wbi w nich wzrok. - Okama nas pan, Hartmann. A pani... - wymierzy palec w twarz Skovgaard - daa mu faszywe alibi. Nie udawajcie, e jestemy wam co winni. - Jestem poza podejrzeniami? - nacisn go Hartmann. - Badacie Olava, nie mnie. Tylko tyle musz wiedzie. Lund ruszya dalej. Meyer sta chwil. - Wiecie co? Ja ju wiem, co wy tu robicie. Gadacie, gadacie i gadacie. Ale do suchania chtnych nie ma. I odszed. Po chwili zniknli w gbi korytarza, zmierzajc ku wydziaowi Bremera. - Zapamitam to! - krzykn za nimi Hartmann. Poul Bremer wyglda na odpronego i pewnego siebie. Zaskoczonego.

- Spotka si pan z Olavem Christensenem przed jego wypadkiem? - spytaa Lund. - O ile pamitam, w ogle tego czowieka nie znam. Siedzia w garau i wyskoczy, eby wygosi mi kazanie. Meyer pooy stopy na polerowanym stoliku kawowym, robic notatki. - Mwi pan, e to byo nieplanowane? Bremer utkwi w niej wzrok. - Jestem burmistrzem Kopenhagi. Nie odbywam spotka na parkingach. Mwiem ju. Nigdy w yciu z nim nie rozmawiaem. - Co powiedzia? - spyta Meyer. - Zacz gada jakie bzdury. Co... e mi pomaga. - W czym? - Nie zrozumiaem. Wspomnia o kluczach do mieszkania. - Jakiego mieszkania? - Nie mam pojcia. Przypuszczam, e mnie z kim pomyli. - Pan jest burmistrzem Kopenhagi - przypomniaa Lund. - Nie znaem tego czowieka. Nie miaem pojcia, o czym gada. Phillip... Do pokoju wszed wysoki, brodaty mczyzn. Garnitur i krawat z emblematem Ratusza. - To mj osobisty sekretarz, Phillip Bressau - przedstawi go burmistrz. - Poniewa waszym zdaniem to chyba wane, chciabym, eby tego sucha. - Potrzsn gow. - Nie rozumiem. Po co te wszystkie pytania zwizane z wypadkiem samochodowym? - To nie by wypadek - odezwa si Bressau. - Pastwo pracuj nad spraw Nanny, o ile si nie myl? - To prawda? On zosta zabity? - Sprawdzamy to - odrzeka Lund. - Do diaba. Nie przyjmuj takich wykrtw od swoich ludzi i od was te nie przyjm. Co tu si dzieje? - Kiedy Christensen mwi do pana, czy wspomnia jakie nazwiska? - Nie! Zda sobie spraw, e si pomyli. I odszed. Lund czekaa, ale burmistrz nie doda nic wicej. - Co miesic - powiedziaa - wraz z pensj wypacano mu pi tysicy koron. Dodatkowe. Bremer odwrci si do Bressaua osupiay. - Nikt nie umie mi powiedzie, za co dostawa te pienidze - cigna Lund. - Burmistrz nie ma nic wsplnego ze sub cywiln - wtrci Bressau. - On pracowa

dla Wydziau Edukacji... - Kto mu wmwi, e wywiadcza panu przysugi, panie Bremer. I e to ma co wsplnego z mieszkaniem na Store Kongensgade i dziewczyn. - Co?! Starszy mczyzna siad w wygodnym skrzanym fotelu osupiay. - Czy to oskarenie? - spyta Bressau. Meyer kl, schowawszy gow w doniach. - To pytanie - wyjania Lund. - Prbuj znale powizanie. Potrzebujemy waszej pomocy... Poul Bremer myla. - Czy on wspomnia jakie nazwisko? - spytaa ponownie. - Czy to chodzi o nas albo o Troelsa Hartmanna? Meyer opad na oparcie krzesa i zawy przecigle. Po czym wrzasn. - Chodzi o morderstwo! O dziewitnastoletni dziewczyn, ktr zgwacono, wrzucono do baganika samochodu i utopiono. Bremer i jego urzdnik milczeli. - Chodzi o to, eby si dowiedzie, co si stao, podczas gdy wy, tacy wietni i wani... - ruchem rki Meyer wskaza wielkie biuro -...chronicie tylko wasne tyki. Nic wicej was nie obchodzi. - Pomcie nam - poprosia Lund. Meyer wycign papierosa, zapali pomimo wciekych protestw Bremera. Po czym wypuci dym w stron mozaik i zoce na suficie. - Rbcie, co Lund mwi - rzek ju spokojnie - albo zostan tu ca noc. Poul Bremer wyglda inaczej ni na swoich fotosach wyborczych. Wydawa si starszy. Cer mia bardziej rumian. Oczy bardziej zmczone. - Powiedzcie Bressauowi, czego potrzebujecie, a on si tym zajmie - powiedzia. Informujcie mnie na bieco. Tego si stanowczo domagam. Nie ruszyli si. - To wystarczy? - spyta. Meyer zdj nogi ze stolika, wsadzi papierosa w zby i wsta. - Zobaczymy. Pernille Birk Larsen siedziaa sama w kuchni i suchaa wiadomoci w radiu. ciszya je tak, eby chopcy w swoim pokoju nic nie syszeli.

Po apelu matki zgosio si kilku wiadkw w sprawie Nanny. Policja przeszukaa biuro Liberaw i dom Troelsa Hartmanna. Samego Hartmanna przesuchano. Wesza Lotte z jedzeniem z knajpy za rogiem. Pernille patrzya, jak otwiera pudeka. W gruncie rzeczy nie chciaa mie z siostr do czynienia. Po kamstwie w sprawie klubu. Ale Theis odszed. Nie wyobraaa sobie, e poprosi rodzicw o kolejn przysug. Nigdy nie lubili Theisa i na zawsze przyrs im do twarzy wyraz a nie mwilimy. - Jutro spotkamy si z kierownikiem cmentarza przy grobie - wyszeptaa. - Dobra. Lotte signa po talerze, widelce i yki. - A co z mam i tat? - Bdziemy sami. - Sami? - Ty i ja. I chopcy. - A Theis? Nie odpowiedziaa. - Wiem, e jeste na niego wcieka, Pernille. Ale musicie rozmawia. Nie moesz go odtrci. Nic. - Moe nie powinien bez pytania pakowa jej rzeczy. Ale na mio bosk... - To nie twoja sprawa. - Nie zrobi tego, eby ci wkurzy! Zrobi, bo chcia pomc! - Pomc? - Musisz o tym zapomnie. Nie widzisz? Jeli pozwolisz, eby ta sprawa wyrzdzia jeszcze wiksze zniszczenia... - Ta sprawa... - Chciaam... - Kto zabi Nann! - powiedziaa Pernille z naciskiem. - To si nie stao wczoraj. W zeszym tygodniu. W zeszym roku. - Dgna si palcem w gow. - To si dzieje teraz. Kadego dnia. Ty nie... Nie czua godu, nie mogaby przekn ani ksa. - Wiem, e musz go znale - tumaczya Lotte. - Ale to nie jest waniejsze ni ty, Theis i chopcy. Pernille poczua, jak wzrasta w niej furia, i zauwaya, e coraz bardziej si jej to

podoba. Patrzya na siostr gniewnie. Lotte cigle bya pikna. Nie miaa dzieci, nigdy nie miaa trosk tego rodzaju. Nie miaa ma ani nikogo na stae. - Kim ty jeste, eby mnie poucza? - wysyczaa. - Kim jeste, eby mi mwi, co mam robi? Lotte zacza paka, ale to nie byo wane. - Jestem twoj siostr... - Nic nie jest waniejsze. Ani ja. Ani Theis. Ani chopcy. Ani ty... - Pernille... - Gdyby mi powiedziaa, co Nanna wyczynia, powstrzymaabym j! Lotte siada przy stole, skulona i we zach, cicha, ze spuszczonym wzrokiem. - Nie ufam ci bardziej ni jemu. Jak mogabym wam ufa? Chichoty z pokoju chopcw. Zastanawiaa si, czy Anton w kocu rano bdzie mia suche ko. - Anton! Emil! - zawoaa. - Kolacja! Chopcy wrzasnli radonie. - Nie powinni widzie, jak paczesz - powiedziaa do siostry. - Albo przestaniesz, albo wyjd. Lotte posza do azienki, osuszya oczy. Miaa troch kokain y w torebce... Nienawidzia si za to, e w ogle jej to przyszo do gowy. Potem wrcia do kuchni i skubaa jedzenie, suchaa, jak chopcy si miej, patrzya na Pernille, ktra nie moga si oderwa od telewizora. O dwudziestej trzydzieci zesza na d do garau. Zastaa tam zaniepokojonego Vagna Skarbaka, ktry obdzwania rnych ludzi. Nie mg znale Theisa. Nie mia pojcia, gdzie on moe by. - Do kogo dzwonie? - Do wszystkich, ktrym mog ufa. Powiedziaem, eby nie robili haasu. Nie chcemy, eby si to rozeszo po caym Vesterbro. On i Theis byli jak bracia. Theis zawsze dominowa, ale byli sobie bliscy. Jeli ktokolwiek mg go znale... - Pojed troch - powiedzia Skarbak. - Przychodzi mi na myl kilka miejsc... - Co mwi, jak przyszed do ciebie? Skarbak wkada marynark. Czarn jak marynarka Theisa, tylko tasz. - Nic. - Musia co mwi.

- Nic nie mwi! Ogldaem telewizj, a on zadzwoni do drzwi. Burkn co, e to wszystko jego wina. - A ty go pucie? - A co miaem zrobi? Natrzaska mu po bie? Ty by tak zrobia? - Vagn... - Nie wiedziaem, e ona odgryza mu jaja. Poszedem po piwo dla niego, a jego ju nie byo. W garau byo zimno. Lotte miaa na sobie kus bluzeczk, ktr nosia w klubie. Dygotaa. - Wie, e jutro zostanie pochowana urna? - Tak. Chyba tak. Jeli Pernille mu powiedziaa. Nic jej nie przychodzio do gowy. Vagn Skarbak wyj kluczyki do auta. - Pojed. Znajd go. I dorzuci jeszcze smtnie, do siebie bardziej ni do niej: - No bo to nie pierwszy raz przecie. Poul Bremer siedzia przed grup przewodniczcych, posiadaczy kluczy do Ratusza, i opowiada si za oficjalnym postpowaniem w sprawie Hartmanna. - Zawsze podziwiaem Troelsa, ktry jest pracowitym i bystrym politykiem. Ale dowody wiadcz przeciwko niemu, on za nie jest najwyraniej w stanie zoy wiarygodnych wyjanie. To smutna okazja... Bremer spojrza po zebranych. Na Jensie Holcku zatrzyma si duej. - Nie mamy wyboru. Musimy gosowa nad postawieniem go przed Komisj Wyborcz. Niech zoy wyjanienia. - Hartmannowi nie postawiono zarzutw - wtrci si Holck. - Moe zostawmy to policji? - Wszyscy znamy Troelsa. Wszyscy go lubimy. - Caa rada mogaby by pozwana, gdyby postawi pod prgierzem nauczyciela, tak jak chciae - doda Holck. - Teraz mamy ryzykowa, e tak samo postpimy z nim? - Znam Troelsa duej ni ktokolwiek z was. Rozumiem, co czujecie. Umiech ma stanu. - Zwaszcza e mielicie utworzy z nim koalicj. Przeszed si po sali, poklepa Holcka po plecach. - Zgadza si, Jens? Ale pomijajc interes partyjny, naszym obowizkiem jest utrzyma

ufno spoeczestwa w system polityczny. Musimy postawi sobie pytanie, jak dugo bdziemy wiarygodni, jeli tak znaczny czonek naszego zgromadzenia bdzie codziennie przesuchiwany jako podejrzany o morderstwo. Jeli mamy... Otworzyy si drzwi. Do rodka wpad Hartmann. - Przepraszam. Przeszkadzam moe? - Nie bye zaproszony, Troels. - Nie - warkn Hartmann. - To prawda. Mwie ju wszystkim, e policja teraz prowadzi ledztwo tutaj, w Ratuszu? e przepytuj urzdnikw? e rozmawiali z tob? Bremer si nie dawa. - To prywatne spotkanie. W twojej sprawie. Dlatego nie zostae zaproszony. Hartmann spojrza na zebranych. - Jeli macie pytania, zadajcie je! Nie suchajcie tego krtackiego starego drania! Pytajcie mnie! Bremer si rozemia. - Jeli takie jest yczenie ogu... Mw, co masz do powiedzenia. O ile... Hartmann stan przed nimi. - Wiem, e niepokoj was ewentualne szkody. Postawienie mnie przed Komisj Wyborcz niczego nie rozwie. Nie mam nic wsplnego z t spraw. - Ju niedugo si o tym dowiecie - rzek Bremer. Zadzwonia jego komrka. Oddali si, eby j odebra, po czym podszed do faksu stojcego w rogu pomieszczenia. - Kto kupi usugi Olava i jego milczenie - cign Hartmann. - Za pomoc funduszy pochodzcych z kasy miejskiej. Nie pytajcie mnie jak. Policja prowadzi ledztwo. Bremer ju wraca z faksem. Czyta go uwanie. Hartmann perorowa. - Burmistrz jako o tym nie wspomina, cho wie o sprawie. Chce si mnie pozby, by wspomc wasn kampani. - Och, Troels - odezwa si Bremer. - Tak chtnie rzucasz oskarenia na innych, a milczysz, kiedy w gr wchodz twoje sprawki. - Nie... - Wyledzilimy pienidze, ktre otrzymywa Olav Christensen. Pomacha dokumentem. - Phillip Bressau znalaz je w ksigowoci. Przekaza ksigi policji. Ju s w drodze. Prosz. Czy teraz jeste zadowolony? Czy naleycie powiadamiam o faktach?

Puci dokument w obieg. - To prawda, e pienidze pochodziy z kasy miasta - doda. - Zapewne byo to powizane z raportami w sprawie rodowiska. Raportami przygotowywanymi dla sub szkolnych. Pienidze za tak zwane konsultacje, wypacane bezporednio z budetu zastpcy burmistrza do spraw edukacji. Hartmann porwa dokument, ktry wanie czyta Jens Holck. - Nie bd mieszny. Nie znam kadego, kto jest na mojej licie pac, do cholery! Podobnie jak ty. To jaki kolejny absurd. - Hartmann si plta. - To pomyka. Policja na pewno to wyjani. Ludzie wok stou milczeli, nie patrzyli na niego. - Gdybym ja korzysta z usug tego czowieka - cign Hartmann - czy pacibym mu z wasnej kasy? To sfabrykowane... Bremer zaj swoje miejsce u szczytu stou i patrzy, jak Hartmann garduje. - To sfabrykowane - powtrzy tamten ciszej. - Jak wszystko inne. Od pocztku. Jens... Chwyci Holcka za rami. - Wiesz, e ja bym tego nie zrobi. Holck ani drgn. - Kto pozmienia te cholerne rekordy. Kto std... Otworzyy si drzwi. Stan w nich Meyer ze swoimi wielkimi uszami i aonie zaronit twarz. Wszyscy odwrcili si do niego i czekali. - Na mio bosk... - zacz Hartmann. Meyer zastuka w lnice drewno. - Czas na spacerek, Troels - powiedzia. Zdy ju zapanowa zwyky w podobnych sytuacjach rozgardiasz. Flesze, kamery, krzyki reporterw. Meyer powiedzia kamerzycie, eby si odpierdoli. Svendsen pooy do na gowie Hartmanna, gdy wpychali go do radiowozu zaparkowanego na brukowanym podwrku pod zotym posgiem biskupa Absalona. Rie Skovgaard i Morten Weber przygldali si temu wszystkiemu od strony bramy. Wataha pomkna za niebieskim radiowozem z biaym napisem Politi na boku. Hartmann siedzia w nim przygarbiony, jadc po raz kolejny na komend. - Tym razem, Hartmann - odezwa si Meyer z przedniego fotela - powiesz nam prawd albo ca noc bdziesz si poci pod cel.

W sali zebra Bremer podszed do Holcka, ktry zosta sam i pali przy oknie, ogldajc zamieszanie na dole. - Jeli chcesz przey w polityce, Jens - wyszepta - gosuj ze mn. Holck by blady i wydawa si zmartwiony. Zagryza papierosa. Milcza. - I jeli jeste bystry, przekonasz reszt pieskw Hartmanna, eby zrobili to samo. W tej chwili mog si was wszystkich pozby i rzdzi tu sam. - Poul... - Nie, Jens. Bez gadania. Starszy mczyzna wyglda teraz na mciwego okrutnika. Nie zamierza przepuci takiej okazji. - Ju z tego wychodzi - zauway jednak Holck. - Nie tym razem. Ale to twj wybr. - Jego gos przybra na sile. Pozostali spojrzeli na niego tak jak zawsze. Potulnie i posusznie. - Wy wszyscy musicie dokona wyboru. I dla odmiany wybierzcie mdrze. Lund patrzya z korytarza, jak Svendsen radzi sobie z Hartmannem w areszcie. Standardowa procedura. Przeprowadzano j codziennie. Ale nigdy z udziaem czowieka w drogim garniturze biznesmena, polityka rangi Hartmanna. Svendsen wylicza jego rzeczy. Siedemset koron i troch drobnych. Dwadziecia euro. Dwie karty kredytowe i telefon. - Teraz prosz zdj marynark i odoy j na krzeso. Funkcjonariusz w mundurze zapisywa wszystkie rzeczy. - Paski krawat - powiedzia Svendsen. Patrzyli. - Buty na st. Hartmann wykona polecenie. - Teraz prosz podnie rce. Musz pana przeszuka. Mundurowy wsta i zamkn aluzje. Lund nic ju nie widziaa. W biurze zastaa Brixa przegldajcego dokumenty. - Wic moemy udowodni, e Hartmann stoi za wypatami dla urzdnika? - spyta. - To troch skomplikowane - stwierdzi Meyer. - Ale tak wynika z tego, co znalaz ten Bressau. - Powiedzia co? - Ani sowa. Brix spojrza na Lund.

- Powinnimy si skupi na tym wypadku - upieraa si. - Wiemy, e to nie mg by Hartmann. - Macie prowadzi spraw Nanny. To Hartmann. Nie urzdnik. Lund wzia dokument od rzecznika Bremera. - Rozmawiaam z ludmi w wydziale Hartmanna. Nikt nawet nie sysza o takiej umowie. A Bressau wycign to z akt w pi minut. - Wic trzymali to w tajemnicy - uzna Meyer. - Hartmann prbowa zwolni Olava! Poda nam jego nazwisko! Brix obstawa przy swoim. - Jeli jest niewinny, dlaczego tego nie powie? - Nie wiem! Ale to si nie trzyma kupy. - Wic cignijmy prokuratora - zaoponowa Brix. - Moe to mu rozwie jzyk. Tak czy inaczej ten nadty gnojek przemwi. Lund bawia si samochodzikiem Meyera, suchajc syreny. - Czy my mamy znale morderc Nanny Birk Larsen? Czy te wywiadczy przysug polityczn czowiekowi rzdzcemu Ratuszem? Brix si umiechn. Rzadki widok. - Ten jeden raz zapomn, co powiedziaa, Lund. Moe jeli chodzi o Hartmanna, brakuje ci zwykej bezstronnoci. - Co to ma, do cholery, znaczy? Brix odwrci si do Meyera po wsparcie. Meyer wbi wzrok w biurko. - Dziki - rzucia do niego Lund. - wietny zesp. Po czym wzia swoj torebk i wysza, trzaskajc drzwiami. Brix patrzy, jak wychodzi. - Sam sobie z tym poradzisz, Meyer. Pracuj dalej. - Znowu umiech. - Dobra robota. - Moe powinnimy jej posucha, szefie. - Dlaczego? - Kiedy Lund ma jaki pomys... Brix czeka. -...zwykle co w tym jest. Nie zauway pan? Lennart Brix patrzy na niego przygnbionym wzrokiem. - O, mj drogi - powiedzia. - Ty te to robisz. - Co? - Dwa kroki naprzd. Jeden w ty. Nie potykaj si ju. Nie sta ci na to.

W drodze do wyjcia Lund zatrzymaa si, by pogoni nocn ekip. - Obdzwocie wszystkie naprawy powypadkowe. Kacie im szuka biaego kombi. Uszkodzony przd i lewy botnik. I dajcie mi zna. Na korytarzu czeka Morten Weber. - Musi mnie pani wysucha, Lund. To si wymkno spod kontroli. - Niech pan porozmawia z Janem Meyerem. On jest na subie. Ja nie. - Hartmann nie zabi tej dziewczyny. To absurd. - Wic powinien nam powiedzie, gdzie by. To nie jest trudne. Weber wyranie z czym walczy. To j zainteresowao. - To jest trudne. - Dlaczego? - To dumny czowiek. Zaley mu na zachowaniu godnoci. Wiem, e to aosne, ale tak jest. Nie staje si przez to morderc. Czekaa. - Troels nie jest tak silny i pewny siebie, jak si wydaje. Wie pani o tym, Lund. Pani zna si na ludziach. - To nie jest kwestia psychologii. - Czasami zachowuje si jak gupek. - Powinien pan to powiedzie sdziemu. Nie sdz, eby to w czym pomogo. Moim zdaniem nie pomoe. Ruszya do wyjcia. Weber pody za ni. - Niech mi pani pozwoli z nim porozmawia - poprosi. - Chyba pan artuje. - Jezu, Lund. On moe odpa z wyborw! To jedyna wana dla niego rzecz. Zatrzymaa si. - Czy to jest dla was jaki art? Nie yje moda dziewczyna. Zgwacona. Zamordowana. A za kadym razem gdy pytamy was, co si dzieje, wy krcicie, kombinujecie i kamiecie? O dziwo, Weber sprawia wraenie zakopotanego. - No? - podja. - To art? Kawa? Pobita, wrzucona do baganika i utopiona. Chce pan zobaczy zdjcia, Morten? Wzia go za rami. - Chodmy. Popatrzymy sobie i pomiejemy si. Wzbieraa w niej zo. To nie zdarzao si czsto. Ale przynioso co w rodzaju ulgi.

- Moemy sobie te wzi takie z sekcji zwok, jeli pan woli... - Niech pani przestanie. To poniej pani godnoci. Jasne oczy wpatryway si w niego, rka dotykaa jego marynarki. - Poniej mojej godnoci? Nic nie jest poniej mojej godnoci. Nic, jeli mog si dowiedzie, kto zabi Nann Birk Larsen. Jeli pan wie, gdzie Hartmann by, niech mi pan powie. Albo prosz std wyj. Szkoda mojego czasu. Weber przez chwil sta bez ruchu, a wreszcie pokrci gow. - Nie mog, przykro mi. - Dobrej nocy - odpara i odprowadzia go do drzwi. Lund odebraa Marka z imprezy i wioza do Vibeke, suchajc radia. Hartmanna aresztowano jako podejrzanego o zamordowanie Nanny Birk Larsen. Musia stan przed Komisj Wyborcz, ktra miaa go pozbawi prawa do startowania w wyborach. - Nie mona ciszej? - spyta Mark. Wyczya radio. - Fajnie byo na imprezie? Sprawa Birk Larsen wrosa w jej myli. Po dugiej, bardzo dugiej chwili odpowiedzia, bolenie przecigajc samogoski: - Byo w porzdku. - Wiem, e przez cay tydzie nie bye w szkole. Odwrcia si, by wysucha odpowiedzi, ale nie doczekaa si. - Wiem, e trudno wrci, jak si ju ze wszystkimi poegnao. Przykro mi. Ale nie moesz opuszcza lekcji. Wyglda przez okno, patrzc na deszczow noc. - Nie zgodz si na to. Rozumiesz? Zastanawia si chwil. - Masz co przeciw temu, ebym poby kilka dni u taty? Wpatrywaa si w czarn, wilgotn drog przed sob. - Kiedy rozmawiae o tym z Carstenem? - Masz co przeciwko? - Tak, mam. Kiedy z nim rozmawiae? - Jakie to ma znaczenie? I tak cay czas siedz z babci. Nie z tob. - Wiesz, jaki jest ojciec. Obiecuje co, a potem... zapomina. Westchn i wbi wzrok w tablic rozdzielcz. - Wiesz, jak si denerwujesz, kiedy tak si dzieje. Nie chc tego. Oni si dopiero tu

sprowadzili. Maj mnstwo roboty. - On si zgodzi. - Kiedy z tob o tym rozmawia? Kiedy? - Ja nie jestem jednym z twoich podejrzanych, mamo. - I gdzie bye ten cay tydzie? Co robie? Znw odwrci si twarz do okna. - U taty jest okej. I maj dla mnie pokj. - To i tak nie wchodzi w gr. Gwatownym ruchem wyrzuci nogi przed siebie, skrzyowa ramiona. Rozdarty pomidzy byciem dzieckiem a nastolatkiem. - Wiem, e byo trudno, Mark. Ale nie martw si. Naprawi to. Nic si nie zmienio. Jestemy tacy sami. - To nie to samo. I doskonale o tym wiesz. - Mark... - Nie chc o tym rozmawia. - Mark... - To moje ycie! - wrzasn. - Nie jestem twoj wasnoci. ===bFVnVm5W

SOBOTA 15 LISTOPADA O dziewitej rano Mark postawi swoje rzeczy przed domem babci. Narty i sprzt hokejowy. Torby sportowe i maa walizka. Rce w kieszeniach. Wyglda na wicej ni dwanacie lat. Lund nie moga si powstrzyma, eby nie sprawdzi, czy ma zapit kurtk, nie poprawi mu konierzyka. - Wszystko w porzdku, mamo. - Nie, nieprawda. Jest zimno. Nadchodzia zima. Wiatr stawa si przenikliwy. Mija kolejny rok. Mark rs, i coraz bardziej si od niej oddala. Nie wzdrygn si pod jej dotykiem. To j ucieszyo. Oczy wpatrzone w dal. Nie mg doczeka si odjazdu. - Tata jedzie. Lnicy czerwony saab. Sportowe koa. Przyciemniane szyby. Mska zabawka. Mark spojrza na wz z umiechem. - Nara - powiedzia i chwyci rzeczy, by wrzuci je na tylne siedzenie. Sam siad z przodu. Carsten opuci szyb. Dobrze wyglda. Ciemny elegancki paszcz, inne okulary. Wosy za dugie jak na policjanta, ale policj opuci dawno temu. I j. Carsten by ambitny na sposb, ktrego ona nigdy do koca nie rozumiaa. Chodzio mu o pienidze i pozycj. Nie o osignicia. Tak jak jej. Mczyzna, ktrego kiedy polubia, z ktrym kiedy sypiaa i ktrego kochaa, umiechn si do niej zdawkowo, z nut alu, nawet wstydu na spokojnej, menederskiej twarzy. Raz mnie uderzye, przypomniaa sobie Lund. Tylko raz. I nie, nie prosiam si o to. Lnicy czerwony saab potoczy si po jezdni. Lund machaa i umiechaa si do nich obu. A zniknli za rogiem. - Halo? Za ni sta Meyer. A jego samochd kilka metrw dalej. Nie zauwaya. - On si wyprowadza?

- Tylko na kilka dni - powiedziaa nieco za ostro. - Najpierw Szwed. Teraz mody. Mam nadziej, e matka zostaje. Wpatrywaa si w niego. Okruciestwo jako nie pasowao do dziwnego charakteru Meyera. By jednoczenie prosty i skomplikowany. W pewien sposb podobao si jej to. - Jakie wieci o samochodzie? - Nie. - Musimy znowu sprawdzi gara w ratuszu. - Moe. Brix do czego doszed. Nie wiem do czego. Milczaa. - To szef, Lund. Nie moesz si z nim kci. Jemu si nie rozkazuje. - Brixowi nie trzeba rozkazywa. On wie, czego oni chc. Znowu skrzana kurtka harleyowca. Troch ju niechlujna. - Co to ma znaczy? - Tak to dziaa. Nie sdzisz chyba, e Poul Bremer dzwoni do Brixa i mwi mu, co ma robi. Nie musi. Brix wie. Ona te wiedziaa. - Udupi Hartmanna. Wszelkimi sposobami. Przemylaa to wszystko, przeanalizowaa, uwzgldniajc kade najdrobniejsze wydarzenie w komendzie, ktre j zaskoczyo. - To si nazywa wadza. A my wszyscy... - i Theis, i Pernille Birk Larsen -...my si nie liczymy. - Brix znalaz informacje o jakiej posiadoci Hartmanna. Ma domek, o ktrym nam nie powiedzia. Wyj z kieszeni kartk. Lund na ni spojrzaa. U gry widniaa piecz Wydziau Nieruchomoci. - Ciekawe, jak do tego doszlimy. - Musimy tam zajrze. Brix ju tam jest. Chcesz jecha? Domek znajdowa si w Dragor, dziesi kilometrw od centrum, niedaleko skromniejszej dziaki Kemala. Przy podjedzie stao sze radiowozw, w tym dwa nieoznakowane. Czerwona tama wyznaczaa granic ogrodu. Parterowy, drewniany domek, skromny i zaniedbany, niemal gin w bezadnym lesie choinek. Svendsen dowodzi zespoem. Lund wesza do rodka z Meyerem i przysuchiwaa mu si. - Hartmann odziedziczy t nieruchomo po onie. Wyglda na to, e zaczli co tu inwestowa, ale po jej mierci on zrezygnowa.

W kuchni panowa baagan. Brudne talerze zaschy na nowoczesnej kuchence. Jedyne wiato daway otwarte drzwi i reflektory ustawione przez technikw. Lund spojrzaa na okna. Wszystkie by zasonite. Przecieradami. Narzutami. Obrusami. - W weekend, gdy znikna Nanna, dwoje ssiadw widziao na podjedzie czarny samochd. W kocu wiemy, gdzie by. W salonie dwch funkcjonariuszy w biaych kombinezonach oznaczao interesujce ich przedmioty, robio zdjcia. - Opis pasuje do samochodu, w ktrym znaleziono Nann. Kto ustawi pionowo materace na oknach. - Kto go widzia? - spyta Meyer. - Nie. Ale mamy wiee odciski palcw. Nale do niego. I to. Podnis torebk dowodow ze stou. Popoudniowa gazeta z pitku trzydziestego pierwszego padziernika. - Bya przyklejona do wybitego okna. Lund spojrzaa na stuczone szko u gry jednej z wysokich ram okiennych po sonecznej stronie pawilonu. Na kilku odamkach lecych na byszczcych drewnianych deskach podogowych wida byo krew. Pewnym krokiem wszed Brix. - Hartmann potrzebowa jakiego odosobnionego miejsca - oznajmi. - I tu je znalaz. Nie mia przy sobie klucza, wic wybi szyb, by dosta si do rodka. Lund wzia poduszk z kanapy i powchaa j. W powietrzu unosiy si resztki jakiego szczeglnego zapachu. Silniejsze na mikkiej powoczce poduszki. - Potem pozasania okna, eby nikt nie widzia, co tu wyrabia - doda Brix. Svendsen wskaza kuchni. - W pomieszczeniu gospodarczym jest cementowa podoga. Tam j trzyma. Znalelimy tam krew. Przesza do nastpnego pomieszczenia. Podwjne ko. Zmitolona pociel. Tutaj te krew, ale niewiele. - Co tam znalelicie? - spytaa. Svendsen zerkn na Brixa. - Cigle szukamy, Lund. Brix spojrza na zegarek. - Ja wracam. Jak znajdziecie jakie twarde dowody, dajcie mi zna. Przedstawi je

sdziemu. Podszed do Lund, ktra wanie lustrowaa pokj. - Mog liczy na ciebie? - Zawsze - odpara. Wyszli ze Svendsenem i rozmawiali przyciszonymi gosami. Meyer zosta i za przykadem Lund te lustrowa bacznie pomieszczenie. Pod drzwi azienki wepchnito zwinity ciasno fioletowy rcznik. Lund skinieniem gowy wskazaa wylot wentylacji na cianie. W kratk wcinito kul z gazety. - Technicy nie wspomnieli o gazie - powiedzia. - A tu cuchnie gazem. Jeli Nanna tu bya, znajd lady. Lund pokrcia gow. - Zostawiby samochd na podjedzie, gdzie kady mgby go zobaczy? - To si nie zgadza - przyzna Meyer. - Gwno mnie obchodzi, co sobie myli Brix. Sprawdzamy tego zbiegego kierowc. Wysza na zewntrz i odetchna gboko. Drzewa skojarzyy si jej z pobliskim Lasem Zielonowitkowym. - Co powiemy Brixowi? - spyta. - On jest zajty rozmow z sdzi. Nie przeszkadzajmy mu. Pernille Birk Larsen siedziaa w kuchni, w powym paszczu, bdzc gdzie mylami. Telefon dzwoni. W kocu Lotte go odebraa. - Pernille, przedsibiorca pogrzebowy chce z tob rozmawia. Nie moga oderwa wzroku od rzeczy, ktre j otaczay. Stou, zdj, przedmiotw na cianie. I od widocznego przez otwarte drzwi pokoju Nanny, ktry przywrcia do poprzedniego stanu. By opuszczony, ale zachowany, jak sanktuarium. - Powiedz, e ju jad - rzucia w drodze do drzwi. Na dole jak zawsze pracowali ludzie. Vagn Skarbak nadzorowa wzki i podnoniki, skrzynie i puda. Odprowadzi j do drzwi. - Miaa wiadomoci od Theisa? - Nie. - Wic nie wiesz, co, do cholery...? Gos mu zamar pod si jej spojrzenia.

- Jest przeprowadzka biura z Brondby do Enigheden. Robicie to? - Wysaem tam Franza i Rudiego. Przytrzyma drzwi, gdy wsiadaa do auta. - Moe powinna do niego zadzwoni, Pernille. Pooya rce na kierownicy. Nie spojrzaa na niego. - Jestem ci wdziczna, e zajmujesz si firm, Vagn. I na tym poprzesta. Ta aosna, blada twarz za szyb. Srebrny acuch. Stroskana mina na dziwnie modzieczej, dojrzaej twarzy. - Tak, jasne. Postaram si go zapa. Jeli wy... Za ni zatrzyma si samochd. Gowa Pernille Birk Larsen opada na kierownic. To bya Lund. - Powiedziano mi, e bya tu pani siostra. - Po co to pani? - Chc jej zada jeszcze kilka pyta. Ruszya do garau i mieszkania. - Jestecie pewni, e to Hartmann? Lund nie odpowiedziaa. - Nagroda pomoga, prawda? W gosie Pernille Birk Larsen brzmiaa nuta desperacji, poczucia winy. Lund spojrzaa na ni uwaniej: - Nie mog rozmawia o sprawie. Przykro mi. I wesza do rodka. Lotte Holst robia pranie. Wydawaa si rwnie buntowniczo nastawiona i nieskora do pomocy jak siostra. - Wszystko ju powiedziaam. - Tylko pani wiedziaa o tym romansie. Nadal nie rozumiem... - To by Hartmann, prawda? - spytaa Lotte, przegldajc ubrania chopcw i wpychajc je do pralki. - Co si wydarzyo latem? Lotte dalej w milczeniu sortowaa pranie. - Czytaam maile na portalu randkowym klubu. - Lund wycigna z torebki wydruki. - Ja ju tam nie pracuj. - Maile s dziwne. On nadal chce si z ni widywa, ale jej odpowiedzi staj si coraz rzadsze. Nanna mwia, e z nim zerwaa?

Lotte si zawahaa. - Nie. Ale zniechcia si do niego. Widziaam to. Moe pojawi si kto inny. Nie wiem. Wsypaa proszek, zamkna drzwiczki i wczya pralk. - Nanna bya romantyczk. Jak to nastolatki. Nie eby uwaaa si za nastolatk. Myl, e ona przeskakiwaa z jednej wielkiej mioci do drugiej. Choby co tydzie. - Hartmann pozna j w klubie? - Nigdy go tam nie widziaam. - A pierwszy tydzie sierpnia? To wane. Lotte w milczeniu ruszya do salonu. - W pitek - cigna Lund - on pisze, e wyjeda nazajutrz. Bardzo chce si z ni spotka. Dzwoni do niej. Ale... - Ale co? - Nie ma w billingach adnych telefonw Hartmanna. I w tamten weekend on nigdzie nie wyjeda. Lotte signa po torb, wycigna kalendarz i zajrzaa do niego. - Mielimy wwczas imprez dla vipw. Wtedy s due napiwki. - Co si stao? - Rzeczywicie, co pamitam. Musiaam j poprosi, eby wyciszya telefon. Cay czas przychodziy wiadomoci. - Od kogo? - Nie wiem. Nie odbieraa ich. Lotte zamilka. - I co? - naciskaa Lund. - Pamitam, e prosia, ebym zrealizowaa jej zamwienia. Musiaa porozmawia z kim na zewntrz. Byam wcieka. Wiecznie prosia, ebym j zastpowaa. We wszystko wcibiaa nos. I braa moje rzeczy. - Ogarna j naga fala gniewu. - Nanna nie bya aniokiem. Wiem, e nie powinnam tak mwi... - Widziaa pani mczyzn, z ktrym si spotykaa? - Wyjrzaam na ulic i zobaczyam samochd. Chciaam wiedzie, co jest takie wane, e musz odwala za Nann robot. - Jaki samochd? - Nie wiem... Zwyczajny. - Sedan? Kombi? Jaki kolor?

- Nie wiem. - Widziaa pani kierowc? - Nie. - Marka? Co charakterystycznego? Co... Gos po prostu wypywa z Lund, nie moga go powstrzyma. Lotte potrzsna gow. - Nic zupenie? - pytaa Lund. - Jest pani pewna? Chwila namysu. - Chyba by biay. Rie Skovgaard przeczytaa list. - To nie trwao dugo - powiedziaa. - Co to jest? Pokazaa Weberowi. Oficjalne powiadomienie z Ratusza, e do nastpnego ranka maj opuci pomieszczenia biurowe. - Nie mog tego zrobi! - Weber machn listem w powietrzu. - Nie mog! Komisja Wyborcza zbierze si dopiero wieczorem. - Och, na mio bosk. On siedzi w wizieniu, grozi mu oskarenie o morderstwo. Czego si spodziewasz? - Adwokatka z nim porozmawia. Znajdziemy jakie wyjcie. Wygldaa na przemczon, u kresu wytrzymaoci. Wosy w nieadzie. Zero makijau. Zmczone, wcieke oczy. - Dopki Troels nic nie powie, nie bdzie adnego wyjcia. Do otwartych drzwi zapukao dwch technikw kryminalistyki w biaych kombinezonach. Weszli i zaczli czego szuka. Skovgaard przesza do gabinetu Hartmanna. Weber pody za ni. - Mgbym zamieni sowo z twoim ojcem, Rie? On ma koneksje. - Koneksje? - Tak. - Powiedz mi, co si stao. Co Troels robi w tamten weekend? - Nie wiem... - Nie kam! Zadzwoniam powiedzie ci, e znikn. Nie miaam pojcia gdzie. Ty sugerowae, e poszed pi. - Rie... - Nie martwie si, bo wiedziae, gdzie on jest.

- To nie... - Powiedzia ci. Nie mg powiedzie mnie. Wiesz, jakie to uczucie? Nie znalaz odpowiedzi. - Co on robi? - spytaa znowu. Weber westchn, siad. Wyglda jak stary i zmczony czowiek. - Troels jest moim najdawniejszym przyjacielem. - A ja kim jestem waciwie? - Obiecaem mu, e nikomu nic nie powiem! - Spojrza na ni. - Nikomu. - Wic co jest tym wielkim sekretem? Inna kobieta? Przechodzimy przez to wszystko, bo on nie ma odwagi powiedzie mi w oczy, e znowu pieprzy, co popadnie? - Nie. - Pokrci gow. - Oczywicie, e nie. - Wic znowu jego ona? Co wsplnego z ni? Nie patrzy w jej wcieke oczy. - Odpowiedz mi. Wiem, e bya ta rocznica. Co on zrobi? Weber trzs si i poci. Potrzebowa zastrzyku. I drinka. - Co on zrobi? - spytaa raz jeszcze. Lund czekaa na Hartmanna w tym samym pokoju widze, w ktrym niedawno rozmawiaa z Theisem Birk Larsenem. Pojawi si w niebieskim kombinezonie wiziennym, musia zdj buty, obserwowany uwanie przez stranika. Siada, opierajc donie na udach. W wenianym swetrze byo jej za gorco. Czarne na biaym, przeplatajce si acuchy nieynek. Nie ogoli si. Wyglda na zaamanego, jak cie miaego i przystojnego polityka z Ratusza. Chwil to trwao, ale w kocu Troels Hartmann przycign sobie krzeso i usiad. Lund spojrzaa na niego desperacko byszczcymi oczami. - Potrzebuj paskiej pomocy - powiedziaa. - Tamtego wieczoru w mieszkaniu... zauway pan biae kombi? Hartmann wpatrywa si w ni w milczeniu. - Stao na podwrku po paskim wyjciu? Albo na ulicy? Spojrza za okno, na blade zimowe soce. Nie wiedziaa, czy jej sucha, czy nie. - Czy kto z Ratusza jedzi biaym kombi? - O ile wiem, Lund, zostaem aresztowany za jedenie czarnym samochodem. Po co mnie pani drani tymi bzdurami? - To wane.

- Skoro szuka pani biaego wozu, to dlaczego, do cholery, ja siedz w wizieniu? - Poniewa sam si pan tu wsadzi. Znalelimy domek paskiej ony. Wiem, co pan robi tamtej nocy. Hartmann skrzyowa ramiona na klatce piersiowej. - Zrolowany rcznik pod drzwiami, materace na oknach. Gazety we wszystkich szczelinach i otwarty piekarnik gazowy. Siedzia milczcy i ponury. - Moe kto panu przeszkodzi. Moe pan stchrzy. Nie wiem. Znowu skierowa twarz do okna. - Czy to dla mczyzny takie poniajce powiedzie, e si upi i prbowa si zabi? Czy straciby pan gosy? Albo Rie Skovgaard? Czy ucierpiaoby tylko poczucie wasnej wartoci? Mczyzna w niebieskim wiziennym kombinezonie mylami by gdzie indziej. - Czy to jest warte ceny, ktr pan paci? Milczenie. - W sumie mnie to nie obchodzi, Hartmann. Chc, eby mi pan pomg. Potem moe pan std wyj i rozgrywa swoje sprawy w Ratuszu. A my dalej bdziemy rozpracowywa, kto z was zamordowa Nann Birk Larsen. - Nic pani nie wie - burkn. - Naprawd? To byo w paskim dzienniku. Kiedy ona zachorowaa, lekarze powiedzieli, e potrzebuje leczenia. Odmwia. Bya w ciy. Wiedziaa, e to moe zaszkodzi dziecku. Wic... Patrzy teraz na ni i po raz pierwszy dostrzega na twarzy Troelsa Hartmanna przeraenie. - Myl, e ma pan poczucie winy. I ono nie daje panu spokoju. Gdybymy si zgodzili? Moe by ya. Moe dziecko te by yo. Jeli nie, zawsze jest szansa na nastpne. Jego niebieskie oczy zalniy gniewem. - Myl, e czuje si pan winny - powtrzya. - I e tamtej nocy zda pan sobie spraw, e jakkolwiek ciko bdzie pan pracowa w tym piknym, pustym wiecie Ratusza, paskie ycie, to, ktre pan kocha, nie wrci. Wic si pan podda. Lund kiwna gow. - Silny, nieustraszony, porzdny Troels Hartmann pozwoli wygra demonom. I ta wiadomo tak pana przeraa, e woli pan zgni w wizieniu ni przyzna si do tego. Wic...

Opada na oparcie i umiechna si do niego. Poczua ulg, e wreszcie w tym dugim kbie spltanych wtkw jedna zbkana ni zblia si do czego na ksztat koca. - Pomoe mi pan? Czekaa, ale on milcza. - Pochlebia pan sobie, e ma tyle do stracenia. Nieprawda, Troels. Szczerze, nie ma pan. Meyer dosta list biaych samochodw korzystajcych z garau Ratusza. Lund wzia jakie piguki na bl gowy i nawet na nie nie spojrzaa. Tak bardzo si staraa przy Hartmannie. Poczya punkty i powiedziaa mu o tym. A jednak nic si nie zmienio. Nadal trasa mordercy Nanny krya si w mroku. Jeli nie zacznie mwi, niech sobie gnije w wizieniu. - Sprawdziem wyjazd - cign Meyer. - Zaraz po rozmowie Olava z Bremerem z garau wyjecha samochd. Signa po kartk. - Ktry? - Drugi od dou. - Phillip Bressau. Osobisty sekretarz Bremera. Co o nim wiemy? - ona, dwoje dzieci. Prawa rka Bremera. - A samochd? - Od tego czasu nie pojawi si w garau. Wczoraj Bressau przyjecha do pracy wozem ony. - Bressau. Wstaa i signa po torebk. Pi postaci nad wykopanym doem, brzowa ziemia rzucona na zielon traw. Zimny i soneczny dzie. Gobie trzepoczce skrzydami pord nagich drzew. Anton i Emil w czarnych zimowych ubraniach. Pernille blada i powana w swoim powym gabardynowym paszczu. Lotte ubrana zbyt jaskrawo. Nadzorca cmentarza mia na sobie zielony uniform i gumiaki. Poda Pernille turkusow urn. Taka maa. A w rodku tylko proch. - Chce pani j sama zoy? - spyta. Pernille wzia urn, schylia si, drcymi rkoma umiecia j w ziemi. Cofna si. Popatrzya. Czua si jak w jakim nie. - To Nanna? - spyta Anton.

- Tak - odpowiedziaa Lotte. - Teraz zamienia si w proch. - Dlaczego? Lotte si zawahaa. - Tak atwiej si dosta do nieba. Chopcy spojrzeli po sobie i skrzywili si. Nigdy nie lubili opowieci Lotte. - Prawda, Pernille? - Co? Lotte prbowaa si do niej umiechn. - Tak - odpara Pernille. - To prawda. - Kiedy tata przyjdzie? - spyta Emil. Grabarz nis wielki wieniec z rami. - Bdzie tu pniej - odpara Lotte. - Czemu teraz go nie ma? Pernille wpatrywaa si w wieniec. - Co to? Ja tego nie zamawiaam. Wzruszy ramionami. - Przyjecha dzisiaj rano. - Kto go przysa? - Nie znalazem biletu. - Jest pikny - wtrcia Lotte. Pernille krcia gow. - Musicie wiedzie, skd on jest. Lotte miaa pojedyncze biae re. Podaa po jednej chopcom i kazaa im pooy je przy urnie. Drobne czarne postacie w socu. Mogliby si bawi na jakiej chodnej play nad Sundem. - Bardzo adnie - pochwalia ich. Pernille rozgldaa si dokoa. Niewielki kwadratowy staw peen gnijcych gazi i glonw. Pomniki porose mchem i grzybem... Cuchno tu rozkadem. Zrobio si jej niedobrze. Nagle schylia si, podniosa wielki wieniec i podaa go grabarzowi. - Prosz to zabra. Nie chc tu tego. Lotte wpatrywaa si w traw. Chopcy wygldali na przestraszonych. - Nie chc tej kwatery - dodaa Pernille. - Nie podoba mi si. Musicie znale inn. Mczyzna w zielonym uniformie sta zakopotany, z wiecem w ramionach.

- Pani j wybraa. - Nie chc jej tu pochowa. Niech pan znajdzie inne miejsce. - Pernille - odezwaa si Lotte. - Tu jest licznie. Wszyscy tak uwaamy. Jest doskonale. - Nie chc tego wieca - mwia Pernille coraz wyszym gosem, patrzc na nich strasznym wzrokiem. - Nie chc tej kwatery. - Nic nie poradz - odezwa si mczyzna. - Jeli chce pani inne miejsce, musi pani rozmawia w administracji. - Pan niech rozmawia w administracji! Ja panu pac, prawda? Odesza i spojrzaa na may staw. Gnijce drzewo. Glony. ciek zbliaa si posta w czerwieni. Vagn Skarbak tylko spojrza na Pernille i od razu podszed do Lotte. - Mielicie od niego wiadomoci? - spyta. - Nie. Gdzie on jest? Obejrza si na kobiet nad wod. - Wieniec dostarczono bez karteczki - wyszeptaa Lotte. - Ona sobie Bg wie co wyobraa. Nie wiem... Skarbak wzi wieniec i poszed nad wod. - Pernille. To mymy go kupili. Zrobilimy z Rudim zrzutk w pracy. Przepraszam . Nie wiedzielimy, co napisa, wic tylko poprosilimy, eby go tu dostarczono. Spojrzaa na niego nieruchomym wzrokiem. Wycign rk z laurowym wiecem z koron r. - To od nas. Potrzsna gow i wrcia do wpatrywania si w martw wod. - Kiedy tata przyjdzie? - spyta Emil. Po drugiej stronie Vesterbro Theis Birk Larsen siedzia w jednej z najbardziej niebezpiecznych, najbiedniejszych i najbrudniejszych spelunek, w ktrych bywa jako mody ambitny zbir, i pi. Mocnego lagera z Vesterbro Bryghus. I wdk. Jak kiedy. Tak mijay mu dugie dni, zanim pozna Pernille. Szukanie zarobku na ulicy. Praca z dealerami i gangami. Chwytanie si kadej okazji. Swego czasu wchodzi do baru i ucisza wszystkich jednym spojrzeniem. Ale to byo dawno temu. Teraz nikt go tu nie zna. Dawny bandzior przycich i zamieni si w pracowitego, porzdnego ojca z ma firm siedem przecznic std, ktry trzyma si z daleka

od starych erowisk i starych nawykw. Wielk rk chwyci zimn szklank. Piwo spywao gadko. Tumio bl, cho go nie zabijao. To musiao mu jednak wystarczy. Za sob sysza stukot kul bilardowych, wulgarne teksty smarkaczy robicych to samo, co on kiedy robi. Moe i robi co gorszego. To byy ze czasy, chocia udawa, e jest inaczej. Pogo za pienidzmi i okazj. Desperacka walka o przetrwanie. Tamto ycie byo najtrudniejsze ze wszystkiego i choby nie wiadomo jak sobie zbudowa skorup, ta wiadomo pozostaa. I potrzeba chronienia rodziny. Theis Birk Larsen pali, pi i prbowa uspokoi myli, suchajc modzieczej, za gonej muzyki w radiu i stukotu bil na stoach. Gdzie tam znikaa w ziemi urna z tym, co zostao z Nanny. Nie mg powiedzie ani zrobi nic, co zmienioby ten fakt. Zawid j. Zawid ich wszystkich. Dopi piwo, krcio mu si w gowie. Kiedy krlowa w takich miejscach. Rzdzi tubalnym gosem i siln pici. Ten drugi Theis. Inny, twardszy mczyzna. Czy on by uratowa Nann? Czy tak wanie lekcj mia wycign? e czowiek jest, jaki jest, choby nie wiadomo jak si stara zmieni, podporzdkowa, posucha, zbliy do tego bezksztatnego, nieosigalnego czego zwanego dobrem. Nauczyciel, Kemal, te zapomnia o swoich korzeniach. I zapaci za to. Gdyby tylko... Zachwia si na nogach, zatoczy w stron wyjcia, potkn o smarkacza przy stole bilardowym. Odepchn go brutalnie na bok, tak jak robi to dawno temu. Z ostrzeeniem i przeklestwem. Potkn si. Nie zauway wycignitej nogi nastpnego smarkacza. Pad ciko na ziemi. Wspomnienia. Tyle walk i adnej nie przegra. Niektre posuny si a do... Przetoczy si po brudach i petach na pododze, suchajc ich miechu. Ze stkniciem wsta na nogi. Wyrwa kij smarkaczowi, ktry mu podstawi haka, unis go jak miecz, jak bro. Jak mot, ktry dziery nad krzyczcym, krwawicym cudzoziemcem w magazynie, syszc skamlenia Vagna Skarbaka. Chopak mia czarn kurtk i czarn wczkow czapeczk. I twarz przeraon i

wyzywajc zarazem. Theis Birk Larsen zna t twarz. Towarzyszya mu przez cae ycie. Przekl wic i rzuci kij na st, po czym wytoczy si na dwr, zastanawiajc si, dokd pj. Te ulice, kiedy jego dom, teraz byy mu obce. Stan w cieniu pustego wejcia do budynku, eby si wysika. Ledwie skoczy, gdy zaatakowali. Piciu. W kapturach. Wymachiwali piciami, kijem bilardowym walili po gowie. - Trzymaj go - krzykn ktry i dwoje sabych ramion prbowao przyszpili Birk Larsena do ciany, na ktr wczeniej nasika. Bucior polecia w stron jego krocza. Szczeniaki. Dwch zrzuci, trzeciego chwyci za kark, cisn nim przez wsk ulic, przygwodzi sab, chud posta do pokruszonej ciany. Wielka pi cofna si, gotowa do ciosu. Jedno mocne, wcieke uderzenie i chopak nigdy nie zapomni tego dnia, tyle zostawi mu szkd na reszt jego miakiego ycia. Birk Larsen wstrzyma cios i patrzy. Kaptur spad. Twarz, ktra na niego spojrzaa, pena nienawici, naleaa do dziewczyny. Najwyej szesnastoletniej. Kolczyk w nosie, tatuae wok oczu. Dziewczyna. W tej samej chwili spadli na niego z furi - od razu wiedzia, e przegra. Buciory, rce, kolana. Kij i mcce pici. Zabrali mu portfel, klucze. Sklli go, opluli, obsikali. Birk Larsen zrobi co, czego nie robi jeszcze nigdy - zwin si w kb jak ofiara, skuli na ziemi. W pozycji, ktr tak czsto oglda, ale nigdy w swoim wykonaniu. Jeden mocny cios w gow i dzie zamieni si w noc. Potem gos starszy, bardziej gniewny i krzykliwy. - Co pan robi? Co... Lea w rynsztoku, pijany i obolay. A oni zniknli. Krwawic rk dosign ciany. Z trudem wsta na nogi. Kobieta. W rednim wieku. Z rowerem. - Nic panu nie jest? Opar gow o zimne cegy i zacz wymiotowa. Krwi i piwem. I jak czerni ze rodka. - Dzwoni na policj - powiedziaa kobieta. Znowu zwymiotowa. Pooy jej rk na ramieniu. Cofna si przed nim, wykrcia z

jego uchwytu. - adnej policji - wydysza, krztuszc si, a potem potykajc si, ruszy ku wiatu. Zostawia go. A gdy zosta znowu sam, stwierdzi, e nie moe usta. Jak powalone drzewo Theis Birk Larsen pad na poniszczone kamienie Vesterbro, uklk tam i w kocu si przewrci, a ciemno otoczya go jak czarne botniste wody Kalvebod Falled. Hartmann spotka si ze swoj adwokatk w tym samym pokoju widze. - Dowody s poszlakowe, Troels. Nie sdz wic, eby sdzia przeduy panu areszt. Ale jeli znajd co w paskim domku... Siedzia w niebieskim kombinezonie, cichy i aosny. - Im wicej mi pan powie, tym bardziej zdoam panu pomc. Cisza. - Rozumie pan? Cisza. Uporzdkowaa dokumenty, westchna z dezaprobat. - W takim razie przyjd jutro. Moe wtedy bdzie pan w nastroju do rozmw. Patrzy, jak ukada dokumenty w stos i wsadza je do teczki. - Co si dzieje w Ratuszu? Podniosa na niego wzrok. - A jak pan sdzi? Komisja Wyborcza posuchaa Bremera. Podjli ostateczn decyzj. - Ostateczn? Na pewno? - Jestem adwokatem od spraw karnych - powiedziaa z kamienn twarz. - Nie zajmuj si polityk. O ile rozumiem, ta decyzja ju zapada. Dzisiaj musi j jeszcze zatwierdzi rada. Patrzya na niego. - To paski koniec, Troels. Wstyd. Wpaciam pienidze na pask kampani. Co ja sobie, na Boga, mylaam? Nie sucha jej. - O ktrej jest spotkanie? Kobieta skrzyowaa ramiona. - Ciesz si, e postanowi pan ze mn rozmawia. Moe bymy omwili pask lini obrony? - Moe mi pani zaatwi statut rady? Chwila milczenia. - Po co?

- Musz co sprawdzi na temat Komisji Wyborczej. Potrzebny mi szczeg... - Troels! Panu grozi oskarenie o morderstwo! Czy pan postrada rozum? Umiechn si ponuro, przelotnie. - Nie, nie postradaem. Niech mi pani cignie Brixa. Prosz mu przekaza, e chc mwi. Powiem, co robiem w tamten weekend. Signa do torebki i wycigna notes. - Nareszcie. Sucham. Znowu umiech. Tym razem duszy, i pewniejszy. - Przykro mi. Nie mam czasu. Wyrwa jej notes i zacz pisa. - Prosz si skontaktowa z prokuratorem. Umwi spotkanie jak najszybciej. To wane, eby policja wycofaa zarzuty jeszcze po poudniu. - Nie da rady pan std wyj co najmniej do jutra. Skoczy pisa. - To prosz da Mortenowi. - Nie mog. - Napisaem tylko, e ma powiedzie prawd. Oni tego chc, prawda? Pani tego chce. Zawahaa si. - Musz std wyj przed wieczorem. Prosz mi pomc. - Poda jej licik. - I dzikuj za darowizn. Phillip Bressau rozmawia przez telefon, gdy Meyer i Lund weszli do jego gabinetu. Zakry doni mikrofon. - Burmistrza nie ma. - Nie szkodzi - odpar Meyer. - My do pana. - To nie moe zaczeka do jutra? - Pi minut. Najwyej. Siedli przy stoliku kawowym, Lund robia notatki, potulnie i posusznie jak sekretarka. - Przed imprez plakatow u Hartmanna w tamten pitek - zacz Meyer - odbyo si zebranie w jego gabinecie. Czy pan w nim uczestniczy? Jak na sobot Bressau by ubrany elegancko. Odprasowany garnitur, niebieska koszula, krawat. - Tak, przez chwil. - Widzia pan tam Hartmanna?

- Nie, nie zostaem dugo. Miaem robot. O co chodzi? - To rutynowe pytania - wtrcia Lund. - Kiedy spotka si pan z Hartmannem trzeciego sierpnia... - Sucham? - Hartmann mwi, e spotkalicie si w tamten weekend. - Nie spotkaem si z Hartmannem. Meyer spojrza na Lund. - Na pewno? - naciskaa. - Absolutnie. On tak powiedzia? - Tak. - To niemoliwe. Bressau wycign kalendarz. - Nie. Trzeciego sierpnia byem na otwie z oficjaln wizyt z burmistr zem. Wyjechalimy w sobot rano. Hartmann nie wchodzi w skad delegacji. - Ach, no i prosz! - Lund zapisaa co pieczoowicie. - To wszystko? Bressau wsta od stolika. - Nie do koca - zatrzyma go Meyer. - Mog prosi kluczyki do paskiego auta? - Co? - Poyczymy je sobie. - Nie ma go tutaj. - A gdzie jest? - Po co wam mj samochd? - Taki jestem wcibski - wyjani Meyer. Do pokoju wszed Poul Bremer i zgromi ich wzrokiem. - Co tu si, u diaba, dzieje? Bressau wzruszy ramionami. - Teraz mnie przesuchuj. - Ach, tacy jestecie wraliwi - zadrwi Meyer. - Mamy po prostu troch problemw z ustaleniem poczyna Hartmanna. I tyle. Naprawd. - Dlatego pytalicie ochron o samochd Bressaua? Poul Bremer wyranie si wciek. Policjanci zamilkli. - Tu nic nie dzieje si bez mojej wiedzy - owiadczy starszy mczyzna. - Wyglda na to, e znowu bd musia porozmawia z waszym szefem.

Skinieniem gowy wskaza im drzwi. - Prosz je zamkn z drugiej strony. W drodze na komend Lund zarzdzia poszukiwania samochodu Bressaua. Biae kombi, numer rejestracyjny YJ 23 585. - Prosz zabezpieczy pojazd do bada kryminalistycznych. Meyer prowadzi. Ju nie tak szybko. Bez papierosw. Bez banana. - Jeli dzwoni do Nanny z otwy dwadziecia jeden razy, kto musia to zauway powiedziaa Lund. Meyer kiwn gow. - Na tej imprezce byo dziesi osb - przypomnia. - Z czego siedem to biznesmeni. - A by kto spoza obozu Bremera? - Tylko jedna osoba. Jens Holck z Umiarkowanych. Przypomniaa sobie posta w czerni, wychodzc pospiesznie z przyjcia Hartmanna. - Ustalmy jego adres - zaproponowaa. Theis Birk Larsen si obudzi. Lea na twardej pryczy w maym, pobielonym wapnem pomieszczeniu, ktre cuchno przetrawion wd, ciaami, potem. Na pododze zalegay piwory i plecaki. Wok niego spali inni ludzie. Pnadzy pod cienkimi przecieradami, chrapali i stkali. Wszystko go bolao. Wszdzie mia rany i siniaki. Otworzyy si drzwi. Kto wszed. - Widz, e si ockne - usysza. Rozbyso wiato. Jaki czowiek przykucn przy pryczy Theisa. Mia staromodny brzowy kardigan i dugie siwe wosy. I pomarszczon twarz upadego witego, okolon bokobrodami. - Jak si czujesz? - Gdzie moje rzeczy? - Zostae pobity. Wikszo twoich rzeczy znikna. Birk Larsen dwign si na posaniu do pozycji prawie siedzcej. Grna prycza znajdowaa si tak nisko, e bardziej prosto usi nie mg. - Gdzie jestem? - W Przytuku witego Krzya. Ja jestem dyurnym opiekunem. Leae przy wejciu do Skydebanegade. Nie chciae i do szpitala. Nie chciae zadzwoni do domu. Wic przywielimy ci tutaj. Nie masz zama. Sprawdzilimy. Usiowa wsta z ka, ale nie da rady.

- Mwie o swojej crce. Pad na materac i wpatrywa si w stalow ram. - Ty jeste Theis Birk Larsen - cign opiekun. - Paru goci z Vesterbro ci zna. Pewnie bye sawny. Birk Larsen otar doni twarz, spojrza na krew. - W porzdku, nie ruszaj si. Przynios ci troch zupy. Jeszcze jedna prba. Chwyci si stalowej ramy. - Nie, nie mog zosta. Siad na skraju ka. Nie mia butw. Nie mia paszcza. Zniszczony mczyzna w rednim wieku, niegdysiejszy krl dzielnicy, teraz stary dure. - Noc tutaj dobrze ci zrobi - powiedzia mczyzna. Birk Larsen prbowa si ruszy i nie mg. Z dugim, bolesnym jkiem pad na posanie. - Moe zdoamy ci pomc, Theis. - Nie zdoacie. - Moe... - Powiedziaem, e nie. Potna do Birk Larsena, pocita na kykciach, z posiniaczonymi nadgarstkami, wskazaa krucyfiks w rogu. - Ani wy mi nie pomoecie, ani on. Jaki grymas przemkn po szarej, anemicznej twarzy mczyzny. Nie byo to nic miego. - A wic przynios ci zupy - zakoczy rozmow. Dyskusje na cmentarzu cigny si bez koca i nic nie day. Gdy wychodzili, byo ju ciemno. Lotte prowadzia. Chopcy siedzieli z tyu przeraeni i milczcy. Pernille patrzya na wiata miasta, gdy mknli po pustawych sobotnich ulicach. Nie odezwaa si od gwatownej awantury w administracji cmentarza. Vagn wrci do magazynu zaj si zamwieniami. Na Lotte spad obowizek opieki nad dziemi. - Co dwch godnych chopcw chciaoby na kolacj? - spytaa jak najpogodniej. Po drodze bd mijali Tivoli. Lunapark bdzie owietlony. Gdyby miaa pienidze, zabraaby ich tam w desperacji. - Nie wiem - odpar Emil powolnym, znudzonym, melodyjnym gosem. - Wielkie placki taty z demem! - zawoa Anton. Emil go za to uderzy. A Lotte to usyszaa.

Pernille siedziaa na fotelu pasaera cigle nabuzowana. - Dobra - zgodzia si Lotte. - Niech bd placki. wiata. Grupy mczyzn i kobiet zdajcych do knajp. Sobotnia noc w miecie. - W takim razie - Lotte umiechna si do nich w lusterku - bdziemy potrzebowali mleka i jajek. Odwrcia si do siostry. - Pernille? Lotte zdya ju znienawidzi to spojrzenie oszalaych oczu. - W porzdku - dodaa szybko. - Ja je zrobi. - Lotte. Pernille chwycia drzwi. Wygldao to tak, jakby zamierzaa wysi w biegu. - Moesz dzisiaj popilnowa chopcw? - Jasne. Nie ma sprawy. A co? Pernille nie odpowiedziaa. Odwrcia si do synw. - Pojedziecie dzisiaj do cioci Lotte i zjecie placki, dobra? Po chwili ciszy Anton spyta: - A ty nie jedziesz? Ona ju znowu patrzya na ulic, na wiata i przechodniw. - Nie. Skrzyowanie. Bary. Neony. Ludzie. Anonimowo nocy. - Wysad mnie tu. Lotte si nie zatrzymaa. - Jedmy do domu. Vagn na pewno ju znalaz Theisa. Pernille chwycia torebk. - Wysad mnie tu - powtrzya. Samochd cigle jecha. Zacza krzycze. - Powiedziaam: wysad mnie! Wypu mnie, wypu, wypu!!! Oczy jej zaszy mg, serce omotao, Lotte zjechaa z jezdni. Jej siostra znikna w jednej chwili, bez sowa. Hartmann znowu siedzia w pokoju widze ze swoj adwokatk, stranikiem i z Brixem po drugiej stronie stou. By spokojny, troch ju podobny do dawnego siebie. Opowiada o pitku, o przyjciu, kolejnych zebraniach, spotkaniach w krtym labiryncie korytarzy ratusza.

- Wierzy pan w Boga? - spyta Brixa. - Po to tu przyszedem? - burkn szczupy policjant. - Nie, przyszed pan dla uciechy. eby popatrze, jak si wij. - Troels... - Adwokatka wygldaa na zmartwion. - Brix wywiadcza ci przysug. - Przysug - mrukn Hartmann. Brix westchn i zerkn na zegarek. - Ja nie wierz w Boga - podj Hartmann. - Nigdy nie wierzyem. Ale czasami si zastanawiam, czy to nie jest jaki rodzaj... tchrzostwa. Bo najgorsze ze wszystkiego byoby, gdyby czowiek wierzy i wszystko, co ma, pcha w t wiar. A potem pewnego ranka by si obudzi i odkry, e to jeden wielki, okrutny art. - Troels - napomniaa go znowu adwokatka. - Nie rozumie pan? - spyta Brixa. - Tamtego wieczoru w ratuszu... To bya nasza rocznica. Otaczali mnie ci wszyscy umiechnici wspaniali ludzie. Na plakatach widziaem swoj twarz. Wszyscy kochali Troelsa Hartmanna. Brix posa mu zimne i ostre spojrzenie. - Czowieka, ktry mia zakoczy epok Bremera. Hartmann zamia si. Z siebie, ze swojej gupoty. - A to nic nie znaczyo. Wiedziaem to ju wtedy. Cay ten szampan, jedzenie i gratulacje. Mylaem tylko o niej. O tym, jak bardzo za ni tskni. O tym, co straciem. Na zawsze... Zamkn oczy i przypomina sobie. - Oni nic nie widzieli. Tylko Troelsa Hartmanna, ktry zajmuje si swoimi interesami, mieje si, artuje, umiecha. A ja cay czas zadawaem sobie pytanie, dlaczego. Hartmann uderzy si w pier. - Co ja takiego zrobiem, eby na to wszystko zasuy? Cae to... bezwartociowe gwno. Wzruszy ramionami. - Byem jak kapan, ktry otrzyma list do Boga, a w tym licie przeczyta: Ty frajerze. Zrobiem wic to, co by zrobi porzdny, dzielny czowiek. Wyszedem i spiem si do nieprzytomnoci. Prosz... - kiwn gow na Brixa - oto moje wyznanie. - A potem? - Nie mogem spojrze w oczy Rie. Wziem takswk i pojechaem do domku. Spojrza na okno i na ciemn noc na dworze. - Moja ona uwielbiaa to miejsce. Naleao do niej.

- Okno? - rzuci Brix. - Na miejscu zdaem sobie spraw, e nie mam klucza. Wic wybiem szyb. Troch si pociem. Jak to pijak. - I by pan sam? - Z mnstwem wspomnie. - Hartmann... - Prosz mnie nie pyta, jak to si stao. Nie umiem wyjani. Prosz mi wierzy. Moe dlatego, e byem pijany, gupi i aosny. I saby. Postuka w st i podj goniej: - Saby. I ten saby czowiek powiedzia, e jeli mam skoczy z tym gwnem, to najlepiej, eby to si stao w tym domku. Suchy, pusty miech. - Wyobraacie sobie, jakie to idiotyczne? Ona kochaa to miejsce. - W blu zamkn oczy. - Co by sobie pomylaa... Brix i adwokat czekali. - Zapchaem wic materacami okna, wepchnem rczniki pod drzwi. Potem odkrciem gaz, pooyem si na ku i czekaem. Rozlego si pukanie do drzwi. Wszed Meyer, spojrza na Brixa. - Mog na chwil? - spyta. - Nie teraz. - To wane. - Nie teraz! Meyer stkn i wyszed. Hartmann podj opowie. - Kiedy si obudziem rano, drzwi stay otworem. Pewnie ich nie zamknem dokadnie. Moe dlatego, e byem zalany w trupa. A moe... moe ona przysza i powiedziaa: do tego, Troels, do. Nie umiem tego wyjani, wic nie pytajcie. Potem przyjecha Morten, znalaz mnie i zawiz do domu. - Morten Weber potwierdzi t histori - dodaa szybko adwokat. Brix milcza. - I tyle - zakoczy Hartmann. - I nie mwi nam pan tego z powodu wyborw? Ba si pan o swoj reputacj? Troels Hartmann spojrza mu w oczy. - Kada rzecz, ktr powiedziaem wam w zaufaniu, trafiaa nastpnego dnia do gazet.

Przejmowaem si tym, przyznaj. I martwiem si te o Rie. Nie chciaem jej do tego miesza. Westchn i potoczy po nich wzrokiem. - Ale przede wszystkim si wstydziem. Baem. Mylaem, e jeli si do tego przyznam, ten demon wrci i wyjd na jeszcze wikszego gupca, ni mi si wydaje. Bo tak naprawd... Rozemia si. - Przegnaem go. - Patrzy w oczy Brixowi. - Rozumie pan to? - Tak - odpar policjant. - Rozumiem. - To wszystko. Zawaha si. - A teraz pojawi si to we wszystkich gazetach? - Nie sdz. - Brix kiwn gow na stranika. - Odprowadzi go do celi. Mundurowy ruszy wypeni rozkaz. Hartmann mu si wywin. - Powiedziaem prawd! O co chodzi? Adwokat si oywia. - Morten Weber potwierdza t histori - zapewnia. - Nie wtpi - odpar Brix. - Moe oskar go o wspudzia. Gestem ponagli stranika. Hartmann zerwa si z uniesionymi rkoma, nadal si opierajc. - Musz by w ratuszu! Ju teraz! Stranik go chwyci. Hartmann przytrzyma go za rce. - Zadzwocie do Mortena! Czy to znowu Bremer? - Zabra go! - rozkaza Brix i patrzy, jak wycigaj Hartmanna z pokoju. Obok Meyer przeglda kolejne raporty od technikw. Wszed Brix, zobaczy piecztk na okadce i rzek: - Mam nadziej, e znaleli jakie twarde dowody, e Nanna Birk Larsen bya w tym domku. Meyer pokrci gow. - Nic. Ani jednej cebulki wosowej. adnych ladw seksu. adnych ladw przemocy. Lund powiedziaa... Brix wyrwa mu raport i przedziera si przez kolejne kartki. - Zapomnij o Lund. W pomieszczeniu gospodarczym b yy lady krwi. - Owszem, rybiej. Bardzo starej. - Meyer odchyli si na krzele. - Czy rybobjstwo

jest karalne? Nie przypominam... Zadzwoni telefon Brixa. Sucha. - Nie, do cholery - warkn - oczywicie, e nie. Zaraz to wyjani. - Spiorunowa Meyera wzrokiem. - Czy Lund zarzdzia poszukiwania samochodu Phillipa Bressaua? - Masz na myli biay samochd, ktrego braku on nie moe wyjani? Biay samochd, ktry przed nami ukrywa? Tak. Zarzdzia. To Bressau prawdopodobnie jest tym zbiegym kierowc. - ona i dzieci Bressaua znajduj si na posterunku w Soro. Zostali zatrzymani przez patrol. Na samochodzie nie ma ani jednej rysy. - To biay samochd z Ratusza. Biay samochd wyjedajcy z parkingu zabi Olava Christensena. - Meyer troch goni w pitk. - Za kadym razem gdy wkraczamy do ratusza, te dranie wychodz z siebie, eby nas okama. Dlaczego ci to nie martwi? Z kim rozmawiae? - Czasami mnie rozczarowujesz. Gdzie jest Lund? Meyer przebieg palcem po licie adresw i spisie biaych samochodw. ycie byo za krtkie, eby si w ni zagbia. Nie sprawdzi nawet dwch trzecich spisu. Dopiero teraz. - O cholera - mrukn i chwyci telefon. Lund nie odebraa telefonu od Meyera. Znalaza Jensa Holcka w niedokoczonym budynku w Valby i suchaa, jak opowiada o wycieczce na otw. - Widzia pan Phillipa Bressaua? - Tylko w samolocie tam i z powrotem. Nie mwi duo. Bremer i Bressau pojechali na jakie spotkania do Rygi. Caa reszta zostaa w Saldus. Wyglda na zmczonego, by nieogolony. Moe pi. - Czy Bressau duo dzwoni? - Nie pamitam. Musz ju i. - Ma pan jeszcze plan podry? Hotele? Takie rzeczy. Bardzo by mi to pomogo. Zerkn na zegarek. - Sprawdz - powiedzia. - Prosz zaczeka. Patrzya, jak wraca do budynku. Na grze wczyy si wiata. Lund podesza do garau i powoli zesza po podjedzie. Kiedy znajdowa si tu magazyn. Piwnica wydawaa si ogromna, pewnie dawniej co tu wytwarzano. Wycigna latark. Powiecia w czarn paszcz przed sob. Nic.

Podesza dalej. Na samym kocu stao co zawinitego w czarny brezent. Lund zerkna na telefon. Zero zasigu. Podesza do brezentu, odsuna kawaek od frontu. Cofna si i patrzya. Biae kombi. Przednia szyba spkana, zakrwawiona. Przd rozbity. I zakrwawiony. Lusterko po stronie kierowcy zwisao na drzwiach. Wystarczy. Wyczya latark, szybkim krokiem wysza na zimn, pospn noc, wrcia do nieoznakowanego radiowozu. Nie byo kluczykw. Sprawdzia na desce rozdzielczej, na pododze. I cigle patrzya. Otworzya schowek na rkawiczki. Wyrwaa glocka spod paczek nicotinell i chusteczek. Trzymaa go nisko. Rozejrzaa si. - Holck? - zawoaa. - Holck? Meyer pdzi jak szalony, byskajc niebieskimi wiatami. Sam. I prowadzi gupi rozmow telefoniczn z szefem. - Lund dzwonia? - Nigdy tak ode mnie nie wychod! - wrzasn Brix. - Wracaj tu natychmiast! - Jad do domu Holcka. To on mia romans z Nann. Dostawa od Olava klucze do mieszkania. - Z ksig wynika, e to Hartmann wypaca mu pienidze. - Och, ocknij si, czowieku! Holck je sfaszowa. Cay czas wrabia Hartmanna. Holck ma biae kombi. Nikt nie widzia tego auta, odkd zabito Olava. - To niczego nie dowodzi. - Daem Lund adres Holcka! Jest tam teraz sama. Wylij tam radiowozy. - A co z Hartmannem? - Hartmann nie ma z tym nic wsplnego! Musimy teraz znale Lund! Wiesz, jaka ona jest. Pjdzie sama na olep. Duga cisza. Meyer o wos omin powolnego dostawczaka, wcisn klakson, przegoni kilka pojazdw na krawnik. - Wyl jeden wz - powiedzia Brix. - Melduj mi na bieco. Lennart Brix wezwa ponownie Hartmanna do pokoju widze i kaza mu usi. - Dosta pan wiadomo od mojej adwokat? - Chc pana zapyta o Jensa Holcka.

- Och, na mio bosk! Powiedziaem wam wszystko, co wiem. Odbywa si wane gosowanie... - Czy Holck mg sfaszowa paskie ksigi? - O czym pan mwi? Jakie ksigi? - Ksigowo, z ktrej wynika, e to pan zleci wypaty dla Olava. - Wic teraz uwaacie, e Jens to zrobi? - Prosz odpowiedzie. - Moe. Kieruj caym wydziaem. Nie zajmuj si buchalteri. Zerknwszy do notatek, Brix spyta: - Czy Holck zachowywa si dziwnie? - Co to za pytanie? Zadzwoni telefon Brixa. - Nie ma jej pod adresem, ktry ode mnie dostaa - zameldowa Meyer. - Dom jest na sprzeda. - Ona jest w ratuszu? - Nie. Dzwoniem. Musisz zarzdzi poszukiwania. - Nie po raz pierwszy Lund wyprawia si gdzie w pojedynk. - Posuchaj mnie, Brix! Dzieje si tu co naprawd zego. Ona jest sama, a ja jestem pewien jak cholera, e to Holcka szukamy. - Ju bywae taki pewien. - Pomoesz mi czy nie? Brix odsun telefon od ucha i spojrza na Hartmanna. - Gdzie teraz mieszka Jens Holck? - Co si dzieje? - Nie ma go w domu. Ma pan jego inny adres? - Nie wiem. Rozwid si kilka miesicy temu. Wydaje mi si, e mieszka u krewnych. - Jakich krewnych? - Nie wiem. Co si dzieje? Brix podnis telefon. - Hartmann mwi, e on mieszka u krewnych. Nie wie gdzie. Rozczy si. Hartmann wpatrywa si w zegar na cianie. Dwudziesta dwadziecia. - Jeli uwaacie, e zrobi to Holck, to czemu ja tu siedz? Brix machn na stranika.

- Odprowadcie go do celi. - Och, na mio bosk - jkn Hartmann. - Spotkanie zaraz si zacznie. Siowa si, gdy stranik chwyci go za rami, walczy troch, nie za mocno. - Wiecie, e tego nie zrobiem. Mylicie, e dacie rad to wszystko zatuszowa, kiedy wyjd na wolno? Tak pan myli, Brix? Wysoki gliniarz stan przy drzwiach. - Oto moja propozycja. - Hartmann pochyli si nad stoem. - Wychodz std. Nie robi nic w sprawie nkania. Nieuzasadnionego aresztowania. Nielegalnego najcia i przeszukania. Tylu problemw mgbym panu przysporzy... i wszystko zapomn. Brix sucha. - W zamian pan zachowa dla siebie wszystko, co powiedziaem. Naprawd dla siebie. adnych przeciekw do prasy. adnych wzmianek o prbach samobjczych. Nic. Mwi pan, e Hartmann zosta przesuchany z powodu nieporozumienia. Zosta uznany za niewinnego i zwolniony. Cze pieni. Brix westchn gboko, przyoy dugi palec do policzka. - Za tydzie mog by burmistrzem. Lepiej, ebymy yli w dobrych relacjach. Moglibymy zacz od zaraz. - Wycign rk. - Nie sdzi pan? - Prosz tu zosta - poleci Brix. Wyszed na korytarz i skontaktowa si z central. - Zarzdcie poszukiwania Lund. Holcka nigdzie nie byo wida. Zesza znowu do piwnicy. Z latark w lewej rce, glockiem w prawej, posuwaa si do przodu. Pachniao tu wilgoci, pyem i rozlanym olejem. Na cianach wisiay pki z narzdziami. Stos drewnianych palet. Silnik w kawakach. Nieskoczony mebel, moe szafa, goe drewno z motkami, wkrtakami, gwodziami i pi. Nigdzie ladu Holcka. Sza dalej. Mina worki cementu, kafelki i ceg. Glock dra jej w doni. Nigdy z niego nie strzelaa, poza strzelnic. Biay strumie wiata latarki podskakiwa, gdy sza. Niczego nie znalaza. Idiotka, pomylaa. e idzie sama. e nie wezwaa Meyera. Nie cigna posikw, jakiej pomocy. Dlaczego to zrobia? Nie miaa pojcia. Taka wanie bya. Caa ona. Kobieta, ktra wywalczya sobie drog do rangi podkomisarza Wydziau Zabjstw.

Zdobya t pozycj dziki wynikom, nie dziki polityce czy jakiej koncepcji rwnouprawnienia, ktr w gbi duszy pogardzaa. Bya dobrym glin. I dobr matk. Przejmowaa si, dbaa. Ale i tak bya sama. Moe zawsze bdzie. Outsiderka. Niepasujca do wiata, ze swoimi zwyczajnymi ciuchami, koskim ogonem, byszczcymi oczami, ktre szukaj niestrudzenie. Posza sama, bo uznaa to za stosowne. Chciaa by pierwsza. Zobaczy ich twarze, jak przyjedaj pniej, po niej. Zwykle to si sprawdzao. Jeszcze snop latarki w rg. Rzd ceramicznych przedmiotw, wanny, umywalki, sedesy i bidety. Lund zakla, odwrcia si i ruszya do wyjcia. Postanowia zadzwoni do Meyera, wcieka na siebie, e jest tak impulsywn idiotk. Jaka posta przemkna w ciemnoci, z lewej na praw. Pistolet zosta tam, gdzie by. Opuszczony. Siganie po spluw nigdy nie byo jej naturaln reakcj. I nigdy nie bdzie. Chciaa najpierw rozmawia. Chciaa wiedzie. - Holck... Znowu ta posta. Z czym cikim w rku. Klucz do k. Cztery stalowe odnogi, jak jaka redniowieczna bro. Bliej. Za blisko. Syszaa go, czua, e si zamachn. Pistolet si poruszy, ale zbyt wolno. Napastnik si uchyli i w tym momencie zobaczya co poyskujcego w promieniu latarki. Twarda stal spada na gow Lund, a ona osuna si na tward podog. By to niedrogi hotel w Bredgade, obok handlowej ulicy Stroget. Sto koron za szkock. Troch mniej za piwo. Pernille siada przy barze, torebk postawia obok. Trzeci przystanek tej nocy. W kadej knajpie mocne trunki. Tak jak kiedy, gdy bya moda i w zasadzie nic si nie liczyo. Kiedy moga si wymkn rodzicom, wasa po niebezpiecznych dzielnicach, zakazanych miejscach, patrze, jak pochania j noc. U jej boku siedzia mczyzna, ktrego wtedy by wymiaa. Korpulentny, zadowolony

z siebie, opalony, w odrobin za ciasnym garniturze. Ale stawia. - Mam wasn firm - opowiada, zamawiajc kolejne drinki. - Zaczem od zera. By to bar hotelowy. A oni byli w nim jedynymi gomi. Miejscowi tu nie zachodzili. Tylko gocie zagubieni w miecie, samotni noc. - Zajo mi to pi lat. - By Norwegiem. - Mam trzydziestu pracownikw, fili w Danii i produkcj w Wietnamie. W telewizji lecia materia o kolejnym zwrocie w wyborach do Ratusza. Przysun bliej swj stoek, zauway, e ona oglda wiadomoci. - Paskudna sprawa. W Oslo pisz o niej w gazetach. Rada bdzie gosowa nad wykluczeniem Hartmanna - mwi reporter. - Maj by mu postawione zarzuty, chocia z niektrych doniesie wynika, e moe tak si nie stanie.... Dotkn jej ramienia. - Duo podrujesz? - Rozemia si. - Kto powiedzia, e podre nadaj yciu sens. Wida nie podrowa w interesach. Dwadziecia nocy w miesicu... Wznis toast. - Ale czasami czowiek moe porozmawia z mi dam, w miym barze. Nie jest t ak le... Umiecha si i patrzy na ni podliwie. Ona upia wielki yk drinka. Nie za bardzo jej smakowa. Nic jej ju za bardzo nie smakowao, nic si nie podobao. Chopcy. Lotte. Theis. Uwizione w nieskoczonym poszukiwaniu, w pogoni za wyjanieniem, jej ycie wpado w dziwn otcha. Nie moga spa, nie moga czu, nie moga si mia, jasno myle. Pernille pomylaa o dawnej sobie, licznej dziewczynie, ktra flirtowaa w kolejnych barach w mrocznym i brudnym Vesterbro, kuszc modych chojrakw, a znalaza tego waciwego. Nic si nie liczyo. Ani wtedy, ani teraz. Spojrzaa na mczyzn. Zastanawiaa si, jaki on by w tym wieku. Pewny siebie. Przystojny. Saby i posuszny. - Chodmy do twojego pokoju - powiedziaa. Norweg wpatrywa si w ni jak oguszony. Pernille wstaa, wzia torebk z podogi. On nieco drcymi palcami chwyci klucz. - Prosz wszystko dopisa do mojego rachunku - poleci barmanowi, a potem pody

za ni do drzwi. Pokj nie by duy. Podwjne ko, lnicy stolik. Laptop na biurku. Meble w zym gucie, ktrych nie kupowa nikt oprcz hoteli. Norweg by podenerwowany, spity, bawi si kluczami, maca po cianie w poszukiwaniu wcznika wiata. Na ku leay ubrania. Koszula. Majtki. Zgarn je z pocieli, wrzuci do szafy. - Nie wiedziaem, e bd mia towarzystwo. Chcesz drinka? Tej samej wielkoci by pokj Nanny. Nie dostrzega tu nic osobistego. Nic, co mogaby zapamita. - Jako student pracowaem za barem w Grand Hotelu w Oslo. Powiedzia to, jakby si chwali wielkim osigniciem. Tak jak o zakadaniu firmy i zakadu produkcyjnego w Wietnamie. Dwa diny z minibaru. Jedna butelka toniku. Sprawnie i pokazowo rozla napoje do szklanek. - Ha! Prosz! Jeszcze pamitam, jak to si robi. Nie. Mniejszy od pokoju Nanny. Pudeko dla anonimowego czowieka. Miejsce poza yciem, ktre znaa. - Din z tonikiem. Bez lodu, bez cytryny. Wzruszy ramionami. By bardziej pijany, ni sdzia. Moe ona te, chocia zachowaa jasno myli. Czy nawet celu. Trzymaa drinka w rku. Nie tkna go. Nie chciaa. Pomylaa o Theisie. Brutalnym, twardym Theisie. Nie mia ogady, nie zna piknych sw. adnych delikatnych, wymylnych pieszczot, tylko bezporedni kontakt fizyczny. A jednak byo w nim co zmysowego, nawet czuego. Musiao by. Bo dlaczego by go pokochaa, polubia, urodzia mu trjk dzieci? Norweg by inny. Alkohol w rku, alkohol w oddechu, sta obok, gaska j po kasztanowych wosach, wilgotnych od deszczu. Bladymi palcami gadzi policzek. Prbowa j pocaowa. Szklanka wypada mu z palcw. Alkohol rozla si po mikkiej wykadzinie hotelowej. - Przepraszam. - W jego gosie sycha byo wicej troski ni rozczarowania. - Nie

jestem w tym najlepszy. Uznaa, e to kamstwo. - Tak sobie mylaem... - Wzruszy ramionami. - Niewane. Podnis szklank, odstawi j na minibar. Gdy si odwrci, ona leaa w ku. Widziaa na jego twarzy zdumienie i nadziej. Przystojny mczyzna. Bez imienia. Zupenie inny ni Theis, ktry tylko marzy o podry w takie miejsca jak Wi etnam. Ktry z trudem opaca dziesiciu pracownikw, a co tu mwi o trzydziestu. - Jeszcze drinka? - spyta. Z jej ust wypyny sowa, ktrych nie wypowiadaa od lat, a i wtedy tylko do jednego mczyzny. - Rozbierz mnie. Rozemia si gupawo. - Na pewno...? Bo wiesz... chyba jeste troch... Zamkna oczy. Gowa opada do tyu, usta si rozchyliy. Umiechna si. Nagle j pocaowa. Ju na niej lea, szuka, maca. Pijackimi ustami przesuwa si po jej szyi. Dysza za szybko, jakby sam siebie musia przekona. Pernille leaa na twardym ku, w jego ramionach, a on szarpa granatow sukienk. To ubranie miaa na sobie, gdy skadaa urn Nanny w brzowej ziemi. Nie chciaa go ju, nie chciaa mie z nim nic wsplnego. Theis Birk Larsen wypi zup, pozbiera rzeczy, ktre mu jeszcze zostay, obejrza rany i poprosi o plastry. Ubra si w swj czerwony kombinezon, czarn skrzan marynark. Siwy mczyzna ze schroniska przyglda mu si uwanie. - Na pewno nie chcesz zosta? Wiem, e to nie Radisson... - Dzikuj za pomoc. Musz i. Ucisk doni. Silny, zdecydowany. - Zawsze moesz wrci. Theis uporzdkowa posanie. - Straciem kiedy co wanego - powiedzia mczyzna. - Nieistotne, jak i dlaczego. Ale tak si stao. Dochodzia dwudziesta pierwsza. Theis woy wczkow czapeczk. - ycie stracio warto. Z poczucia winy robiem straszne rzeczy. Znienawidziem siebie. Znienawidziem to, czym si staem. Poda Birk Larsenowi zapalniczk i paczk papierosw.

- Prosz je zatrzyma. Nienawidziem samego ycia. Ale dzisiaj widz, e za tym wszystkim jest plan. Powiedzia to, jakby to bya najbardziej naturalna rzecz na wiecie. Birk Larsen zapali papierosa. - To, co wydawao si kocem, okazao si pocztkiem. Dym rozsnu si w niewielkim pomieszczeniu cuchncym wd, potem i ciaami. - Bg zsya na nas cierpienia z jakiego powodu. Co prawda nie jestemy w stanie ich zrozumie w chwili, gdy tkwimy w gwnie po uszy. - Plan? - Birk Larsen jako nie mg powstrzyma drwicego umiechu. - O, tak. Jest plan, Theis. Dla ciebie. Dla mnie. Dla kadego. Idziemy wyznaczon nam drog, bez wzgldu na to, czy o tym wiemy, czy nie. Co czeka na kocu... Birk Larsen mocno zacign si papierosem. Nie chcia ju oglda tego czowieka. Nie podobao mu si, jak na niego patrzy, domagajc si odpowiedzi. - Powiedz co, Theis. - Co mam powiedzie? - warkn Birk Larsen i zawstydzi si nag zaciekoci w gosie. - Zanim poznaem on, zanim przyszy na wiat moje dzieci, wyrzdziem duo za. Patrzy na mczyzn spode ba. - Nie takiego jak pan. Za, o ktrym pan by nie umia mwi. Krzywdziem ludzi, bo uwaaem, e na to zasuyli. I... Wskie oczy zamkny si z blu. - Do tego gwna. Na kadej cianie wisia krucyfiks, smuka zamana posta patrzca na kade ciao, ktre przechodzio pod ni, powczc nogami. - To byo dawno temu. - Wskaza udrczon posta Chrystusa. - Ale nie sdz, eby o tym gociu zapomniano. Miaem wic tylko zwolnienie warunkowe. Odrobin czasu z rodzin. A teraz ju i tego nie mam. Za duo sw. Wrci do papierosa, oczy szczypay go od dymu, gdy przyglda si mczynie ze schroniska. - Jestem pewien, e co jest, Theis. Jaka pomoc, pokrzepienie, ktre da nadziej tobie i twojej rodzinie. - Tak - odrzek Birk Larsen. - Moliwe. Popatrzy na mczyzn. - Nie sdz tylko, eby pan to uzna za mocno chrzecijaskie. Siwemu mczynie chyba wreszcie zabrako sw.

- Dobranoc - mrukn Birk Larsen i wyszed na mokr, zimn ulic. Ostry, palcy bl w potylicy. Lund ockna si na pododze garau, sprbowaa wsta, ale ledwie zdoaa si ruszy. Rce miaa skrpowane, nogi w kostkach rwnie. Teraz wiecio si tu wiato. Leaa obok biaego kombi. Niedaleko niedokoczonej szafy i narzdzi. Prbowaa si przemieci po pododze. Wdychaa py, opary oleju, zapach trocin. I dym papierosowy. Jako si obrcia i zobaczya maleki czerwony punkcik migoczcy w rogu. Oczy chwil przyzwyczajay si do wiata. Holck siedzia na beczce z olejem, wydmuchiwa dym. Wyglda tak, jakby podejmowa decyzj, co robi. Mw, pomylaa Lund. Pistolet znikn. Nic nie zostao. - Rozwi mnie, Holck. Wiesz, e to niczego nie zaatwi. Nie odpowiedzia. - Daj spokj. Cisza. - Moemy co wymyli. To zabrzmiao aonie. Bd. - Co ty na to? Dalej pali, patrzc na ni. Rozgldajc si po garau. - Namierz mnie. Rzuci w mroku jaki przedmiot, ktry wyldowa przed ni. Telefon, zmiadony i potrzaskany. - Pewnie chciaaby wiedzie - rzek. - Rozwi mnie. Zamia si. - Jak to ma by? Jeli ci powiem... Milczaa. - Nie, naprawd. - Wydawa si ubawiony. - Interesuje mnie to. Jeli ci powiem, zabij ci. Jeli nie powiem... Rzuci papierosem w jej stron. Ten, gasnc, wpad w plam oleju. - O. I tak ci zabij. W takim wypadku... - Rozwi mnie, Holck. Przechyli gow, jakby nasuchiwa.

- Jaka cisza. Nie podoba ci si? - Holck... Wsta i podszed do niej. - Uprzedziam central, dokd si wybieram - powiedziaa szybko. - Ju jad. Wyj portfel i patrzy na co. - Masz dzieci? Dygotaa. Z zimna. Ze strachu. - Masz dzieci? To s moje. Dziewczynka i chopiec, radoni, z kobiet, ktra umiechaa si do aparatu. Palce Holcka przesuny si po kadej z postaci. - Moja ona. - Pokrci gow. - Moja bya ona. Nie pozwala im si za czsto ze mn widywa. - Holck... - Chciaa wiedzie. Ty cigle pytasz, nigdy nie przestajesz. I zobacz, jak wygldasz. Postuka si w klatk piersiow. - I teraz winisz mnie? Nigdy nie chciaem nikogo zabi. Kto by chcia. Nigdy. Nawet tej plugawej kurewki. - Jens... - Tamten obleny gnojek, ten Christensen by nie odpuci. Chcia pienidzy. Posady. Chcia... Dziki, szalony gniew wykrzywi aosn, szar twarz. - To gwno ju i tak mnie za duo kosztowao. - Wiem. - Prbowaa obniy cinienie. - Dlatego musimy porozmawia. Rozwi mnie. Wyjanimy to. - Tak. Dostrzega cie nadziei. - Naprawd bym chcia. - Wic zrb to. Rozwi mnie. - Ale to nie takie proste, prawda? - Holck... Rozejrza si. - Wiedziaam, e zrozumiesz. Podszed, podnis klap biaego kombi. Lund miotaa si, bez efektu, prbowaa myle.

Nagle wrci, chwyci j za kurtk i pocign po brudnej pododze. Roztrzaskany aparat na pododze. - To mj telefon, Holck! - krzykna. Znajdowali si przy samochodzie. On czego szuka. Broni. eby j stuc do nieprzytomnoci. W baganiku. Do rzeki. Tak jak Nann. - To mj telefon. Nie policyjny. Zatrzyma si. - Mwiam. Oni ju jad. Policyjny telefon jest w samochodzie. - Gdzie? Milczaa. Wzi klucz do k, unis nad ni i powtrzy pytanie goniej: - Gdzie? - W mojej torebce. - Nie odchod nigdzie. - Zamia si. Minuta. Moe dwie. Lund wloka si po pododze w stron niedokoczonej szafy i narzdzi. Nie byo drugiego telefonu. adnego magicznego drogowskazu, ktry by sprowadzi policj do tej zagubionej, pprzemysowej czci miasta, gdzie Holck mieszka sam, w niedokoczonym budynku nalecym do krewnych, ktrzy na zim przenosili si do Kapsztadu. Tylko torebka pena gum do ucia i chusteczek, mitwek i mieci. Zacz j przeszukiwa. Z kad bezowocn sekund coraz bardziej si zoci. Gwatownym ruchem otworzy schowek na rkawiczki. Tam znalaz tylko paczki nicotinell i mandaty za parkowanie. Nie wiedzia, dlaczego pokaza jej zdjcie swojej ony i dzieci. Nie wiedzia, dlaczego nie zabi jej od razu i nie wsadzi jej krwawicego ciaa do baganika biaego samochodu. Mgby pojecha do jakiego opuszczonego lasu, znale rzek, kana. Wepchn Lund i biae kombi do cuchncej wody, gdzie zostaliby na zawsze. Zaginieni. Niewidoczni. Zapomniani. Nie chcia przejeda Olava Christensena. Menda nie zostawia mu wyboru. Takie ycie. adnych wyborw. Tylko duga droga, coraz marniejsza, wsza z kadym mijajcym dniem, - Dziwka - warkn, zatrzaskujc drzwi samochodu. Potem wszed w czarn dziur, ktra prowadzia do garau i do Lund.

Rozpaczliwie peza po pododze, w stron trocin i narzdzi, krzywej sylwetki niedokoczonej szafy. Motek. Duto. Kilka gwodzi, wkrtw i kokw. I pia. Ze zwizanymi rkoma drce palce zacisna na uchwycie, przysuna pi do swoich ng, unieruchomia brzeszczot kolanami. I zacza przecina plastikow opask. Holck wraca. Co robi w ciemnoci przy wejciu. W gowie Lund pojawiy si obrazy. Dwik. Szelest plastiku. Czarna torba, eby ukry ciao w baganiku. Brzk metalu, zderzajce si ostrza. Noe albo kosy, albo jeszcze co innego, co przecina, bro do kompletu z kluczem do k, narzdzia do zada specjalnych. Kroki. Kiedy wszed w krg wiata, zobaczya, e pod prawym ramieniem niesie czarny worek na mieci, a domi rozciga pasek srebrnej tamy. Nanna trafia do kanau ywa, ale przynajmniej nie miaa zaklejonych ust i moga krzycze. Holck dotar na ty samochodu. Rozejrza si. - Dziwka! - krzykn. Rozejrza si raz jeszcze, nie dowierzajc, e mg by tak gupi. Chwyci latark z baganika, wczy j. Jasny snop rozpocz poszukiwania. Jak myliwy cigajcy rannego jelenia. Biay strumie wiata polowa. Samotny. Olepiajcy promie. Pi minut, dziesi. W piwnicznym garau czas stan. Byli tam tylko mczyzna, bro i kobieta, ktrej szuka w ciemnoci. Lund czaia si za betonowym supem, starajc si uspokoi oddech, nie wydawa adnego dwiku. Wmawiaa sobie, e jej groby nie byy tak puste, jak si wydawao. e kto si zjawi. Mimo e przyjechaa tu sama. Nikomu nie powiedziaa. Nawet Meyerowi. Znajd j jako. Moe. Moe.

Holck zbliy si do stosu workw z cementem, wiato latarki wdrowao po pododze. Nagle go zobaczya. Glock lea tam, gdzie go upucia, gdy Holck waln j kluczem do k. Szary ksztat lnicy blado, niedaleko biaego kombi. Czeka i mie nadziej. Albo dziaa i zwyciy. Zastanawiaa si, po co zadaje sobie te pytania. Naprawd nie miaa wyboru. On by w tej chwili po drugiej stronie piwnicy. Pistolet lea cztery dugie kroki od niej, nie wicej. Moe go nie widzia. Moe czu si tak potny, tak zwyciski, e nie potrzebowa adnej broni prcz wasnej siy. Pobiega. Nie cztery susy, pi. Schylaa si po bro, gdy zobaczya go w ciemnociach. Cay czas czeka. Pistolet to przynta dla gupcw, pomylaa, gdy Holck porwa go z ziemi lew rk, praw waln j w gow, a ona z krzykiem pada na podog. Py w ustach. Gorycz i strach. Walczya, pezaa, prawie dwigna si przed nim na klczki. Podniosa wzrok i zobaczya glocka wycelowanego w swoj twarz. Jaki dwik z innej strony. Drugi promie wiata. - Stj, Holck! Inny gos. Rozpoznaa go. Prbowaa si ruszy. Zobaczya but Holcka i poczua kopnicie w brzuch. Bolenie chwytaa oddech. Odwrcia si, by go widzie. Robi to, czego si nauczy podczas niezliczonych wicze. Postawa Weavera. Oburcz, okie rki strzelajcej wyprostowany, rki wspomagajcej - lekko zgity. Ustabilizuj bro, celuj spokojnie. - Od bro - rozkaza Meyer. Holck sta nad ni niepewnie, mierzc w jej gow. - Rzu bro, Holck. Na mio bosk. Lund przykucna, nie patrzya na niego. Mylaa o Marku. I Bengcie. I Nannie Birk Larsen. - Od, kurwa, bro! - wrzasn Meyer. Holck si nie rusza. Ani myla. mier z rki gliniarza. A moe zdoa zapewni

sobie towarzysza. - Daj spokj, Holck! Opu bro. Na ziemi. Ju. Wpatrywa si w ni, a ona to czua. Wic spojrzaa na niego. Glock zsun si po nodze Holcka. On dygota. Oczy szeroko otwarte i przeraone. Zagubione. - Powiedz moim dzieciom... - zacz i powoli unis bro do jej gowy. Trzy szybkie wystrzay poniosy si po pustym, zapylonym garau. Widziaa, jak Holck przy kadym podskakuje, widziaa bl i szok w jego oczach. Odrzucio go do tyu, zwali si na ziemi. Obja si ramionami i czekaa. Zblia si Meyer. Przestrzega procedur. wiato skierowane na postrzelonego, bro w gotowoci. Lund patrzya na ksztat na pododze. Czekaa na ruch. Nic. Dziesi minut pniej ratownicy zakadali szwy na potylicy Lund. Ciao leao w torbie, krew sczya si przez szczeliny. W zalewie niebieskich wiate byskowych, pord kakofonii syren. Jan Meyer opar si o swj wz i pali zaciekle, trzymajc papierosa drc doni. Patrzy na Lund. Myla. Zastanawia si, ile rnych zakocze moga mie ta akcja. Istniay jakie inne sowa? Inne wybiegi? Czy moe droga prowadzia tylko jednym szlakiem, prosto do nieuniknionego koca? Podszed Lennart Brix. Granatowy prochowiec. Szalik burberry zawizany starannie pod szyj. Mona by pomyle, e wraca z opery. Rozejrza si i zapyta: - Skd wiedziae, dokd jecha? Meyer patrzy na Lund siedzc w karetce, jak z kamienn twarz poddaje si zabiegom ratownikw. - Zrobiem to samo co Lund. Zadzwoniem do byej ony. Brix wycign praw rk, doni do gry. Jego skrzane rkawiczki te pasowayby do opery. Meyer dokoczy papierosa, rzuci go w ciemno, wsta i wycign bro z kabury. Sprawdzi magazynek, wyj go. Podnis bro za kolb, luf w d i pooy Brixowi na doni. Potem magazynek. - Przeprowadzimy postpowanie. Musimy.

- Jasne. - Zostaniesz powiadomiony. Trzeba powiedzie rodzicom dziewczyny. Poklepa Meyera po plecach. - Dobra robota - doda. - Teraz si przepij. Wypucili Hartmanna o dziesitej. Lund po drugiej stronie korytarza patrzya, jak odbiera swoje rzeczy. - Jest mi pan winien wyjanienia? - spyta Hartmann Brixa. - Nie sdz. Chce pan podpisa odbir rzeczy czy nie? Hartmann wzi krawat i zegarek. Podpisa si na formularzu. - Mamy umow? - spyta niepewnie. - W jakiej sprawie? - W sprawie... no, tak jak mwiem. Na szarej, nieruchomej twarzy Brixa nie odbijao si adne uczucie. - Ujawniamy zeznania dopiero, gdy sprawa trafia do sdu - powiedzia. - Poniewa ta nie trafi... - Dzikuj. - Prosz mi nie dzikowa. Hartmann wpatrywa si w zegarek. Czas. - Nie ma za co - doda Brix z umiechem. Znowu latarka. Tym razem wieci jej w oczy lekarz policyjny. - Masz lekkie wstrznienie mzgu. Id do domu odpocz. - Nic mi nie jest. - Ostronie przecigna przez gow czarno-biay sweter. Zauwaya rozdarcia, ktrych si nie da naprawi, i zdaa sobie spraw, e musi kupi nowy. Otworzyy si drzwi. Wszed Bengt z rk na temblaku. Wyglda na bardziej wstrznitego ni po swoim wypadku. - Jeszcze nie skoczyem - powiedzia lekarz. Bengt go zignorowa. - Gdyby szwy puciy, trzeba bdzie zaoy nowe. Podszed i obj j. Lund cay czas wygldaa na korytarz. Widziaa Hartmanna, jak wkada swj szary paszcz i rusza do drzwi. Lekarz zakasa. - Powiedziaem, e nie skoczyem. Lund delikatnie odsuna si od Bengta. Znowu wyjrzaa na korytarz.

- Powiedziaam, e nic mi nie jest. Ale Hartmanna ju nie byo. Na zewntrz czeka Morten Weber z samochodem. - To by Holck. Uwizi Sarah Lund. Miaa szczcie, e usza z yciem. Hartmann patrzy na wiata miasta i mylami wybiega do przodu. - Kto ci powiedzia? - Twoja adwokatka. Wszystkie zarzuty zostay wycofane. Mwi, e moesz ich pozwa. W pity im pjdzie. - Nie bd nikogo pozywa. Gdzie Rie? Morten milcza dusz chwil. - Nie mona ju byo nic poradzi, Troels. Gosowali. Wykluczyli ci z wyborw. Przykro mi. - Jeszcze zobaczymy. Gdzie ona jest? - Bremer zwoa konferencj prasow. Hartmann wyglda przez okno. Zimowa noc. Kto, kogo zna, moe go nie lubi, ale zna, umar. A wczeniej prowadzi ycie, ktre zataja przed wszystkimi dokoa. Troels Hartmann zda sobie spraw, e nie jest sam. Nie ba si ju. Uwolni si od demonw. - Nikt nigdy si nie dowie o tym, co si stao w domku - powiedzia. - Zeznae policji. - Nikt nigdy si o tym nie dowie. Wracamy do walki, Morten. - Troels! - Zostaem skrzywdzony! - rykn Hartmann. - Nie rozumiesz? Weber milcza. - Jestem ofiar. Tak samo jak ta Birk Larsen... - Nie tak samo - przerwa mu Morten. - Jeli chcesz gra na wspczuciu, rb to uwanie. - Racja. - Hartmann wyj telefon i zastanowi si, do kogo zadzwoni w pierwszej kolejnoci. - Zabierajmy si do roboty. Pokj hotelowy zamieni si w ruin. Potuczone lustra. Brzydkie obrazy na pododze. Vagn Skarbak patrzy na milczc Pernille, ktra siedziaa roznegliowana na ku. Pijany Norweg by przeraony. - Nie spodziewaem si, e ona wpadnie w sza! Wziem numer z jej telefonu. To ja po pana zadzwoniem.

Skarbak cigle mia na sobie robocze ciuchy. Rce trzyma w kieszeniach. Czarna czapeczka. Pochyli si nad ni. - Pernille. Wpatrywaa si w niego i nic nie mwia. - Ju w porzdku? - jcza Norweg. - Ja nic nie zrobiem. Do niczego nie doszo. Mylaem, e ona tego chce i... Spojrza na Skarbaka porozumiewawczo. - Wcieka si. To znaczy... Nie wiedziaem, e ona jest matk. Mylaem, e szuka towarzystwa... - Wynocha std! - wrzasn Skarbak i wypchn go za drzwi. Wrci do niej. Uklk przy ku. - Pernille. Chyba powinna si ubra. Siad wyprostowany na krzele. Chwyci z ka jej rajstopy. Nie wzia ich. - Och, na mio bosk. Prbowa je na ni nacign. Podda si. - Gdzie twoje buty? Bez odpowiedzi. Rozejrza si. Znalaz czarne buty. - Szukaem ci. Dzwonili z policji. Z butami wcale nie poszo mu atwiej. - Pernille! Nie mog ci ubra! Spojrzaa na niego bez sowa. - Znaleli tego, co j zabi. Nie poruszy si. Nie pomoe mu. Znowu buty. - Rozumiesz, co mwi? Dopadli go. Nie yje. Na jej nieruchomej twarzy nie pojawi si aden grymas. Nie wypowiedziaa ani sowa. - Nie yje - powtrzy Skarbak. Wzia od niego buty, powoli wcigna je na nogi. Vagn Skarbak rozejrza si po pokoju. Posprzta troch. Poprawi kwiaty, postawi stuczon lamp. Zabra j z hotelu. Przyjecha ma ciarwk. Pachniaa zatchymi dywanami. - Lotte z chopcami jest u twoich rodzicw. Miaa wiadomoci od Theisa? Nic, tylko wiata i ruch uliczny. Ani sowa.

- Na mio bosk, Pernille! Powiesz co? Minli ratusz, stadion, jechali dug prost Vesterbrogade. Wjechali do Vesterbro, mijali kafejki i bary, ulice z melinami dealerw, kurwy i imprezowiczw, ludzi nocy. - Kiedy na play - zacza - chciaam nauczy Nann pywa. Minli szko, do ktrej chodzili chopcy, koci, w ktrym staa jej biaa trumna. - Wyszymy w morze. Powiedziaam: najpierw musisz si nauczy unosi na wodzie. Jechali w stron domu. - Nanna si baa. Ale ja powiedziaam, e bd j trzyma. Zawsze. Choby nie wiem co. Bd j trzyma. Podniosa rk do ust. Wstrzsn ni paroksyzm blu. Zalaa si zami. - Nigdy nie puszcz - kaa. - Nigdy. W mieszkaniu matki Lund ogldaa wiadomoci. Gowa nie bolaa za mocno. Piwo pomogo. Brix sta przed magazynem, patrzy powanie w kamer. Lubi by w telewizji. Jens Holck zosta zastrzelony w obronie koniecznej, poniewa grozi uyciem broni palnej oficerowi policji. Zosta zabity przez innego oficera obecnego na miejscu. Dowody wskazuj, e to Holck jest czowiekiem, ktrego szukalimy w sprawie Birk Larsen. Reporter prbowa przycisn go o Hartmanna. Brix si nie da. Do pokoju wszed Bengt i siad obok niej. Mielimy powane powody, by wiza spraw Nanny Birk Larsen z Ratuszem. Niestety, Holck podrabia ksigi tak, eby zrzuci odpowiedzialno na Troelsa Hartmanna. Z radoci owiadczam, e Hartmann by niewinn ofiar w tej sprawie i cay czas bardzo si stara pomaga policji. - Sarah... - Chwil. Sign po pilota i wyczy telewizor. - Powinnimy porozmawia. - O czym? - O tym, jak si czujesz. - Jak mam si czu? - Winna. - Nie - odpara bez wahania. - Przeraona? Wpatrywaa si w ekran. Pokrcia gow. Upia yk piwa.

- Na pewno co czujesz - nie ustpowa. Wci patrzya w ciemny ekran. - Czy to profesjonalna diagnoza? - Moesz tak uzna. - Nie w tym problem. Kolejny yk piwa. - A w czym? Spojrzaa na niego w milczeniu. Bengt westchn. - Dobra. Wiem, co powiedziaem o profilu sprawcy. e mogo by wicej ofiar. - Niemoliwe, eby to by Holck. Gdyby mia za sob takie co, nie mgby normalnie y. - No i prosz. Myliem si. Tak bywa. Patrzya na niego w milczeniu. - Nie jestem taki bystry, jak ty. cisn jej do. Nie odwzajemnia ucisku. - Ja nie dostrzegam rnych rzeczy. Nie wyobraam sobie. Nie mog. Ani sowa. - Wolabym, eby ty te czasami nie moga. A ty? Lund dopia piwo, zastanowia si, czy nie sign po nastpne. - To nie my decydujemy, kim jestemy, prawda? - powiedziaa. - Pod pewnymi wzgldami. Ciesz si, e to ju koniec. Wycign rk i delikatnie odgarn jej wosy z czoa. - Ciesz si, e masz to ju za sob. Wpatrywaa si w wyczony telewizor. Signa po pilota. - Chod do ka, Sarah. Na mio bosk, zostaw to.

NIEDZIELA 16 LISTOPADA Rano Komisja Wyborcza spotkaa si na posiedzeniu nadzwyczajnym i uniewania swoj decyzj z poprzedniego wieczoru. Troels Hartmann wrci do gry oczyszczony, uznany za ofiar okolicznoci. Nikt nie wiedzia o prbie samobjczej. Nawet Poul Bremer, w kadym razie tak Hartmann mia nadziej. Dwie godziny pniej w biurze liberaw Morten Weber usiowa tchn optymizm w szeregowych bojownikw. - Mamy robot do wykonania. Musimy wyjani wyborcom, e Troels jest niewinny. My o tym wiemy. Wie o tym policja. Ale wyborcy dopiero musz to zrozumie. Omiu czonkw sztabu i Hartmann. - Wielu naszych zwolennikw wycofao wsparcie finansowe - cign Weber. - Bez pienidzy nie ma kampanii. Musimy wic ponownie ich pozyska. - A co z koalicj? - spytaa Elisabet Hedegaard. - Zapomnijcie o koalicji - odrzek Hartmann. - Jeli zdobdziemy gosy, koalicjanci sami si zgosz. Bo dokd pjd? Hedegaard nie wygldaa na przekonan. - Wybory od wtorku za tydzie. Wszyscy wiemy, co to oznacza. Do soboty ludzie musz podj decyzj. Nie ma czasu. Morten Weber skrzywi si i wlepi wzrok w st. Hartmann wsta, rozejrza si po kolegach z partii. Kademu patrzy w oczy, tak aby wanie on poczu si wyjtkowy. - Elisabet ma racj. Czas dziaa na nasz niekorzy. Media take nam nie sprzyjaj. Niewykluczone, e Bremer ma jeszcze co w rkawie. - Hartmann wzruszy ramionami. Wiem tylko jedno: jeli nie sprbujemy, na pewno przegramy. Wic dlaczego nie i na cao? Nie walczy? Nie marzy? Rozemia si. Podobaa mu si ta kameralna scena, maleka publiczno. - Nie polecam celi w areszcie do rozmyla o polityce. Ale w pewien sposb ona te si przydaa. Kiedy tam siedziaem... - Powdrowa wzrokiem gdzie w dal. Wszyscy, nawet Weber, byli pod wraeniem tej chwili. - W tym niebieskim kombinezonie wiziennym...

zastanawiaem si, kim jestemy. - Wskaza ich ruchem gowy. - Pomylaem o was. O co walczycie. Nic si w tej sprawie nie zmienio. Nasze idee, ambicje s takie same. Czy dzisiaj znacz dla nas mniej ni wczoraj? Uderzy pici w st. - Nie. Dla mnie znacz wicej. Ja chc, eby Ratusz nie zwodzi policji tylko dlatego, e komu tutaj tak si podoba. W sali rozleg si pomruk aprobaty. Napicie si rozadowao. - Postaramy si ze wszystkich si? Czy po prostu damy Poulowi Bremerowi to, o co on i jego ludzie od dawna zabiegaj? Kolejne cztery zmarnowane lata? Weber zaklaska. Elisabet Hedegaard rwnie. Potem reszta. Hartmann si umiechn, patrzc po zebranych. Przypomina sobie ich nazwiska. Jeszcze przed chwil niemal wszyscy byli gotowi postawi na nim krzyyk. Kademu z osobna podzikuje teraz wylewnie za okazane wsparcie. - A wic do dziea. Patrzy, jak wychodz. - Rozmawiae z Rie? - spyta Weber. - Mamy duo pracy. - Wiem, wiem. Zostawiem jej setki wiadomoci. Nie oddzwania. Kto zastuka do drzwi. Poul Bremer, w zimowym paszczu, z czerwonym szalikiem i promiennym umiechem. Wyglda, jakby szed na rozmow kwalifikacyjn, by stara si o posad witego Mikoaja. - Troels! - zakrzykn radonie. - Przepraszam, e przeszkadzam. Musiaem przyj i powiedzie... Wszed i zdj szalik. Piknie pachnia. Szczero. - Powiedzie witaj. - To bardzo mio z twojej strony. Weber burkn co gniewnie i wycofa si do swojego biurka. Bremer wszed do gabinetu Hartmanna, poczstowa si kaw, po czym siad na kanapie, krcc gow. - Holck, Holck. Wieczny samotnik. Ale eby a tak... Nie rozumiem. Dlaczego? Pojechalimy razem na otw. Moe by troch markotny, ale... Wzi ciasteczko i ugryz kawaek. - Kompetentny facet, cho bez polotu. Umiarkowan ym w ostatecznym rozrachunku lepiej bdzie bez niego. Moe nastpnym razem. Jeli o te wybory chodzi, s przegrani. Podobnie jak ludzie Kirsten i te wszystkie pchy, ktre eruj na innych.

Znowu szeroki umiech. - Tak czy inaczej, wszystkich ich rozwalie w drzazgi. Teraz zostalimy tylko ty i ja. Pogratulowabym ci, gdybym sdzi, e to zamierzone. - Masz co do powiedzenia? Jeszcze jeden yk kawy i ywe szare oczy obrciy si na Hartmanna. - Mam. Przykro mi bardzo z powodu tego, co si stao. Wierz mi. Wczoraj wieczorem mylaem, e w tych okolicznociach zrobilimy to, co naleao. Nasz obraz okolicznoci co prawda by bdny, ale o tym nie wiedzielimy. Czeka. Polityczna chwila, tyle Hartmann ju wiedzia. - I ja przepraszam, Poul, jeli w chwili uniesienia niesprawiedliwie ci oskaryem. Bremer wzruszy ramionami. - Nie ma za co. Nie zaprztaj sobie tym gowy. Teraz musimy patrze w przyszo. Wszystkich nas to dotkno. Nie tylko ciebie. Hartmann zaj krzeso naprzeciwko niego. - I? - Osignlimy konsensus. To rzadko. Rozmawiaem z reszt po tym, jak zmienilimy decyzj o wykluczeniu ci z wyborw. A przyszo nam to z atwoci, musz doda. Wszyscy si zgodzilimy, e to dobry moment, by zapomnie o animozjach i odzyska sympati spoeczestwa. Cynizm. Wstrzs. Wraenie chaosu. Wszystko zrozumiae, ale bardzo niekorzystne, jak doskonale wiesz. Naszym najwaniejszym celem jest odzyskanie zaufania wyborcw, naprawienie szkd, ktre wyrzdzia sprawa Jensa Holcka. Musimy odnowi swoj umow ze spoeczestwem. Musimy przekona o naszej wartoci. Doczysz do mnie? - Zawsze bye wietnym mwc. - Nie chodzi o mnie. Ani o ciebie. Chodzi o... - ruchem rki wskaza eleganckie pomieszczenie, mozaiki, rzeby, obrazy -...o to miejsce. Nasz zamek, twierdz. Nasz dom. Ratusz. Dzisiaj mamy konferencj prasow. Obwieszcz, e wszystkie partie chc zgodnie pracowa na rzecz wsplnego dobra i posprzta baagan, ktry zostawi nam Holck. Doczysz do mnie? - O czym ty mwisz? - Ustalilimy borg fred. Rozejm. Koczymy z atakami personalnymi. Zacit debat. Wrogim klimatem. Umowa dentelmeska. Przestrzegamy zasad. - Rozejm... - Pokj w zamku. Tak si ju zdarzao w nadzwyczajnych okolicznociach. Trwaj

wybory. Przywoujemy si po prostu do porzdku. Obniamy temperatur. Szare oczy nie odryway si od niego. - Rozmawiajmy o polityce, nie o politykach. Jestem pewien, e na to przystaniesz. Bremer wsta z kanapy. - Tak to teraz wyglda. Sugeruj, eby te troch odpuci. Jestem wspaniaomylny. Troels. To niezdrowo walczy ze wszystkim. Nie w tej chwili. Umiechn si, wycign rk. - Mog na ciebie liczy? Hartmann si zawaha. - Musz to przemyle. - A o czym tu myle? Jest konsensus. Dzwo do nich, jeli chcesz. Daj ci szans powrotu na ono swoich. Jeli zostaniesz poza tym krgiem, wyjdziesz na gupca. Ale jeli tego chcesz... - Niech bdzie. Poul Bremer spojrza spode ba. - Przyjmuj to za odpowied twierdzc. O smej odbdzie si wsplna konferencja prasowa. Oczekujemy, e si na niej stawisz. Do poudnia zesp Svendsena zebra wycigi z kont bankowych i kart kredytowych Holcka. Wykazay one szereg zakupw w drogich sklepach odzieowych i z biuteri. - Moemy teraz namierzy jej buty - powiedzia Meyer. Lennart Brix siedzia w biurze i z kamiennym wyrazem twarzy patrzy na zdjcia. - Co z wisiorkiem? - spytaa Lund. - Tym czarnym serduszkiem? Meyer pooy przed Brixem zdjcia z laboratorium. - Miaa przy sobie to serduszko, gdy j znalelimy - wyjani. - Zakadamy, e to on kaza jej je nosi. Nanna zerwaa je z szyi, gdy tona. Lund naciskaa. - Holck kupi jej ten wisiorek? - Pewnie tego nie znajdziemy w wycigach. Jeli to on, raczej zapaci za nie gotwk na straganie w Christianii czy na innym targowisku. - Czemu tak mwisz? - spytaa. Meyer poprawi si na krzele. Wyglda blado. Rzadko si zdarza, by kto zgin z rk duskiego oficera policji. Media byy zafascynowane. Postpowanie wyjaniajce wydawao si nieuniknione. - Poniewa doszlimy do wniosku, e ten wisiorek jest stary. e ma ze dwadziecia

lat. To rczna robota. Tani pozacany acuszek. Szkieko... Wpatrywa si w ni i teraz ju znaa to spojrzenie. Mwio ono: czemu nie odpucisz? Dlaczego nie przyjmiesz, e niektrych rzeczy nigdy si nie dowiemy? - Co oznacza czarne serce, Meyer? - Hipisw w Christianii... Kiedy byo wrd nich modne. To by taki symbol gangw narkotykowych. A teraz handluje si nimi na straganach ze starzyzn. Gos zabra Brix, po raz pierwszy. - Nie moemy marnowa czasu na cofanie si o dwadziecia lat. Lund wycigna rk i przegarna stos dowodw. Podniosa torebeczk z wisiorkiem. Spojrzaa na pozacany acuszek. Niezniszczony. Nawet niezmatowiay. - Tego nie noszono przez dwadziecia lat. Jeli Holck go kupi... - Jens Holck - przerwa jej Meyer - osobicie przelewa pienidze na konto Olava. Nie tylko te pi tysicy, ktre przekazywa przez ksigowo Ratusza. Musia by szantaowany. Jego odciski palcw te znalelimy na Store Kongensgade. To mamy z jego domu. Rozoy na stole zdjcia. Lund przysuna si z krzesem. Holck i Nanna gdzie na wsi. Szczliwi, zakochani. Holck si umiecha. A trudno go byo pozna. - To oczywiste, e mieli romans. Jego ona to potwierdzia. Nie wiedziaa, z kim si spotyka. Tylko e ma na jej punkcie obsesj. I e jest moda. Meyer podrapa si po gowie. - Zawsze si to podkrela, no nie? Pewnie by dumny. - I szczliwy - dodaa Lund. Brixa ewidentnie znudziy ich rozwaania. - Co wiemy o jego poczynaniach w tamten pitek? - By na imprezie plakatowej. Pniej do ratusza przyjechaa Nanna. Pewnie po klucze, eby wej do mieszkania. Lund wrcia do zdj Holcka. Inny zestaw. Oboje mieli ju na sobie zimowe paszcze. miali si. Nanna wygldajca zbyt dojrzale. Holck - zupenie inny czowiek, przytula j. Zakochany. To byo takie oczywiste. Wspomnienie z ostatniej nocy. Tej plugawej kurewki. - Czy kto w tamten weekend widzia Holcka? - spyta Brix. - Nie. Bya ona zabraa dzieci i nie dopuszczaa go do nich. Niele mu daa popali. Nikt go nie widzia. Brix kiwn gow.

- A samochd, ktry znalelimy u Holcka? - Nie ma wtpliwoci - odrzek Meyer - e ten samochd zabi Olava. Lund dalej przegldaa zdjcia. Holck i Nanna, para. Dwadziecia lat rnicy. Szczliwi. - I jak mylisz, Lund? Zaskoczyo j pytanie Brixa. Rzucia zdjcia na st. - Wyglda to przekonujco - mrukna bez przekonania. - Twj entuzjazm mnie powala. Nie odpowiedziaa. - Dobra robota - uzna Brix. Wsta, poklepa Meyera po ramieniu i wyszed. Lund znowu pakowaa swoje rzeczy. Teraz by to gabinet Meyera. Przyglda si jej. Stroskanym wzrokiem. - Co zrobisz? - Nie wiem. Musz pogada z Bengtem. I z Markiem. Co uzgodnimy. Meyer pobawi si chwil radiowozikiem. Potem przeszed si po biurze z papierosem w doni. - Co z tob? - spytaa. - Ze mn? Bdzie postpowanie w sprawie uycia broni. Potrwa kilka tygodni. - Nie masz si czym martwi. Zrobie, co trzeba... - Czemu ten kretyn nie rzuci broni, do cholery? Naprawd si staraem... - Meyer... - Co ja, u diaba, miaem zrobi? By wstrznity, przeraony i bezbronny. I taki mody, ze swoimi wielkimi uszami i szczer twarz. Lund przerwaa pakowanie, podesza i stana przed nim. - Nic innego nie moge zrobi. Nie miae wyboru. Z bliska byo wida, e jego oczy byszcz. Zastanawiaa si, czy to od ez. Zacign si papierosem, rozejrza nerwowo po gabinecie. Przypomniaa sobie, jak znalaza go na Dziedzicu Pamici, gdzie wpatrywa si w nazwisko nieyjcego kolegi. Tamta mier odcisna na nim pitno. Nie mg si z tego otrzsn. - Ciesz si, e to zrobie. Jake by inaczej? Uratowae mi ycie. Znowu wzi do rki samochodzik, rozpdzi kka o biurko. Nie mia si, gdy wczyo si niebieskie wiateko.

- I co teraz? - spyta. - Sprawa zamknita, tak? Do kartonu Lund trafia popielniczka, po niej odznaczenie. - Co masz na myli? - Och, daj spokj. Widz, co sobie mylisz. Teraz ju umiem ci rozpracowa. - I co sobie myl? - Ty mi powiedz. - Jestem po prostu zmczona. I tyle. Wrci Brix. Wydzia prawny podj decyzj. Dowody byy wystarczajce, by uzna, e to Holck zamordowa Nann Birk Larsen. Meyer zgodzi si powiadomi rodzicw. - Co ze Szwecj, Lund? - spyta. - Wiesz co? Chwycia karton. - Jeszcze nie. Brix podrapa si po uchu, wyranie skrpowany. - Mam w pokoju flaszk bardzo dobrej whisky. Powinnimy to uczci, z tob i wszystkimi. To bya duga i trudna droga. Zwaszcza dla waszej dwjki. Moe... Zakasa. Spojrza na nich. Umiechn si bez sarkazmu. - Moe czasami nie uatwiaem. ycie zawsze si komplikuje, kiedy w gr wchodzi polityka. - Ja si napij - zdecydowa Meyer i wyszed z pokoju. - Za chwil - powiedziaa Lund. Brix wyszed na korytarz. Usyszaa miech. Nie rozpoznawaa adnych gosw. Zostaa sama. Wycigna teczk z aktami zaginionych kobiet. Dziesi lat. Garstka. Nic obiecujcego. Czowiek, ktry nad tym pracowa, by starym gliniarzem, nie najlepszym. Kiedy sprawny oficer, dobry w terenie. Teraz skazany na przegldanie starych papierw, szukanie zaginionego zota. Dziesi lat nie wystarczyo. Wic cofn si dalej. Dwadziecia trzy lata, zanim Brix przydzieli mu inne zadanie. Trzynacie zaginionych kobiet. Modych. adnego powizania z Ratuszem ani polityk. Nic, co by je wizao z Holckiem. Nic te, co by je wizao z jednym seryjnym morderc. Co nie oznaczao, e takiego nie ma. Przesza do ostatniej, najstarszej. Sprzed dwudziestu jeden lat. Kolory na zdjciu wyblaky. Mette Hauge. Studentka. Dwadziecia dwa lata. Dugie brzowe wosy. Nieobecny, przyjazny umiech. Wielkie biae kolczyki. Lund spojrzaa na teczki ze starymi sprawami i usiada.

Telefon nie milk ani na chwil, a tylko Vagn Skarbak go odbiera. Lotte krcia si wok niego w krtkiej bluzeczce z duym dekoltem. Wiedzia dlaczego. - Gwno mnie obchodzi paski termin - wrzasn i trzasn suchawk. - Jebani dziennikarze. Spojrza na ni gniewnie. - Nie zimno ci tak? Wrci do grzebania w silniku. - Miae wieci od Theisa? - spytaa. - Ju tu jedzie. Diabli wiedz, gdzie si podziewa. Lotte umiechna si do niego i zatrzepotaa rzsami. Ju si rozpdzi, eby si na to nabra. - Vagn. Nie musimy mwi Theisowi o tym, co si stao wczoraj. To w niczym nie pomoe. Moemy to zachowa dla siebie. - Teraz mam jeszcze kama? Jezu. Pracuj w niedziel. Prbuj ogarn ciarwki. Czego jeszcze tu nie robi? Kroki na posadzce. Do garau wszed Theis Birk Larsen. Z obit twarz i niechlujnym zarostem wyglda okropnie. Lotte umiechna si nerwowo. - Cze, Theis. Syszae, e go znaleli? Policja ma tu przyjecha w cigu godziny. Na adne z nich nie spojrza. Wszed do biura i zacz przeglda rozpisk na biecy tydzie. - Syszaem. Gdzie Pernille? - A jak sdzisz, do cholery? - wrzasn Skarbak. Lotte wbia wzrok w podog. Birk Larsen skierowa swoje wskie, zimne oczy na czowieczka w czerwonym kombinezonie, drcego nerwowo kilka krokw od niego. - O co ci chodzi? Skarbak przesta panowa nad sob. - Przesta pieprzy, do cholery! - Wskaza palcem schody. - Jest tam, gdzie ty powiniene by. Tutaj. Co jest z tob?! Birk Larsen odwrci si do niego, przechyli na bok wielk gow i wbi w niego nieruchome spojrzenie. Nic nie mwi. - Nawet nie przyszede na cmentarz! Nie znalaze czasu, co? Ty pijusie! My wszystkiego pilnujemy. Bylimy tam z Pernille i chopcami. A gdzie ty, kurwa, bye? Lotte cofna si w oczekiwaniu wybuchu.

Skarbak przysun si o krok, spojrza na wielkoluda w czarnej kurtce. - Spaprae to, ty durny fiucie. Wszystko tu ley rozpierdolone, a ja nie bd tego dla ciebie zgarnia. Ju nie. Zdj rkawice i waln nimi o silnik ciarwki. - Sam sobie naprawiaj ten szmelc. Zgarn narzdzia i puszki ze stou warsztatowego i polecia dalej, kopic jeszcze po drodze puszk z olejem. Birk Larsen patrzy za nim, po czym spojrza na Lotte. - Co si stao? Milczaa. Przestraszona. Pooy wielk do na jej ramieniu. - Masz mi powiedzie, co si stao, Lotte. Natychmiast. W kuchni zimowe soce wdzierao si przez okna. Doniczki z rolinami. Zdjcia. Plany zaj na cianie... Otwarte drzwi do pokoju Nanny. Wszystko po staremu. Pernille siedziaa przy stole, wpatrujc si w blat. Tyem do wejcia. Podszed do kuchenki i nala sobie kawy do kubka. - Zeszej nocy byem w domu w Humleby - powiedzia, nie patrzc na ni. - Nie wyglda tam najgorzej. Wicej jest zrobione, ni mylaem. Na stole leaa poranna gazeta. Na pierwszej stronie nic, tylko wielkie zdjcie Jensa Holcka i mniejsze Nanny. Pernille wygldaa blado. Miaa kaca. Moe si wstydzia. Nie chcia o tym myle. I nie myla. Wzi do rki gazet. Na fotografii Holck wyglda jak rasowy polityk. Porzdny, przyjazny, solidny czowiek. Filar kopenhaskiej spoecznoci. Uwielbiany, ona, dzieci. - Podobno nie yje - mrukn Birk Larsen. Jeszcze nigdy nie widzia, eby miaa tak szeroko otwarte oczy. Teraz poyskiway wzbierajcymi zami. - Theis. Musz ci co... - Niewane. Jedna wielka za spada na prawy policzek. Theis Birk Larsen wycign wielk szorstk rk i otar j. - W ogle niewane. Kolejne zy. Dlaczego nie umie paka razem z ni? Przecie ma uczucia. Dlaczego

nie znajduje sw? - Strasznie za tob tskniem - powiedzia. - Jeden dzie, a jakby caa wieczno. Wtedy si rozemiaa, a z oczu trysny dwa poyskliwe strumienie, tak obfite, e nie mg ich powstrzyma, cho bardzo chcia. Pernille wycigna rk, dotkna jego twarzy, posiwiaej rudej brody. Pogadzia go po policzku, po ranach, siniakach. Pocaowaa go. Usta miaa ciepe i wilgotne, skr te. Ponad stoem, ponad mozaik zastygych twarzy on tuli j, a ona jego. Wreszcie byo tak, jak by powinno. Hartmann dopiero po poudniu przyzna si do ugody z Bremerem. A i tak Weber si wciek. - Rozejm? I ty si na to zgodzie, Troels? Nie do wiary. Na rozejmie zyskuje wycznie Bremer. Chce ci w ten sposb uciszy. Traktuje nas jak niegrzeczne dzieci. Jeli wemiesz udzia w tym spotkaniu, ju po nas. Hartmann trzyma w doni filiank, spoglda w okno, marzy o kilku dniach poza maym, zamknitym wiatem Ratusza. Z Rie. I tylko z ni. - Nie mamy wyboru. - Och! Wic teraz nam si podoba, e Bremer zostanie na stanowisku. - Nie, nie podoba si. Ale przypar nas do muru. Hartmann zakl pod nosem. - Boe, ale on ma wyczucie. Jeli zrobi to co chce, nie bd mg go krytykowa. Jeli nie zrobi, wyjd na samotnego wichrzyciela z kontrowersyjn przeszoci. Mamy przerbane. Prawda? Nie usysza odpowiedzi. - Prawda, Morten? Chyba e masz jakie pomysy? Weber wcign powietrze. Nie zdy si odezwa, gdy drzwi si otworzyy i wesza Rie Skovgaard z twarz tak blad i wciek, e pdem wycofa si do pokoju obok. - Prbowaem si do ciebie dodzwoni - powiedzia Hartmann. - Nie byo ci w domu. - Nie. - Rzucia torebk na biurko i usiada. - Byam u koleanki. - Przepraszam, e ci nie powiedziaem. - A dlaczego mi nie powiedziae? - No... przeprosiem przecie. Podesza do niego. - Trzy dni po swoim tajemniczym weekendzie poprosie, ebym si do ciebie

wprowadzia. - Mwiem powanie. - Wic dlaczego mi nie powiedziae? - Bo... bo byem pijany. To byo gupie. - Mortenowi moge powiedzie. A mnie nie. To trafi do prasy? - Nie. Brix da mi sowo. - To wiele znaczy. - Myl, e tym razem tak. Gdyby to wypyno, oni te nie wygldaliby dobrze. Zapomnij o policji, Rie. Nie chciaem, eby midzy nami co si popsuo. Czasami... Nie wiem, czego ty chcesz. To ja mwi, e powinnimy zaoy rodzin. Mie dzieci. - Teraz to moja wina? - Nie to miaem na myli. - Wic po co to mwisz? A, do diaba z tym, i tak gwno mnie to obchodzi. Wyja jakie dokumenty z teczki i zacza je przeglda. - Przynajmniej daj mi szans wyjani. - Nie chc tego sucha. Spojrzaa na niego. Wzrokiem bez wyrazu. Tak samo mogaby patrze na zebraniu komitetu. - Troels, to koniec. Cigle mamy kampani. Wsadziam w ni cae serce. Nie odejd teraz. Powiedz mi prawd. Rzeczywicie zgodzie si na rozejm z Bremerem? Wiesz, co to oznacza? - Powiedziaem mu, e si postaram. Nie zostawi mi wyboru. - No to ju go masz. Nie bdzie adnego rozejmu. - To moja decyzja. Nie twoja. Rie Skovgaard wzia z biurka jego kalendarz. - Kiedy ty wszystkich doprowadzae do szau i zgrywae mczennika przed policj, ja pracowaam. Masz dzisiaj spotkanie. I po tym spotkaniu powiesz mi, czy nadal chcesz taczy, jak ci Poul Bremer zagra. Ojciec Mette Hauge mieszka w gospodarstwie na obrzeach miasta, nieopodal Koge. Lund pojechaa tam sama. Nigdy nie widziaa tak zaniedbanego miejsca. Szyby pustej szklarni popkay, niektrych brakowao. Nie widziaa nigdzie samochodu, tylko tani motorower zaparkowany przy tylnym wejciu. Jorgen Hauge wyszed dopiero po chwili. Szczupy, siwy mczyzna w granatowym kombinezonie, do podobnym do tego, ktry nosi ostatnio Theis Birk Larsen. Mia chyba z

siedemdziesit lat. Wydawa si zdziwiony, gdy pokazaa mu odznak i spytaa o crk. - Czemu pani przyjechaa? Po tylu latach? - Tylko kilka pyta - obiecaa Lund. - To nie potrwa dugo. Hauge mieszka sam z kilkoma kurami i wiekowym owczarkiem. W domu byo porzdnie i czysto. Gospodarz sprawia wraenie pedantycznego, uwanego czowieka. Gdy on robi kaw, ona si rozejrzaa. Zdjcie dziewczynki bawicej si na play. Potem pniejsze o kilka lat - dziewczyna na kanapie. Na innym pozuje z nagrodami za bydo i trzod. - To byo dwadziecia jeden lat temu - powiedzia Hauge. - Znikna sidmego listopada. W rod. Spojrza na ni. - Padao. Martwiem si o studzienki. Przynis do stou wicej zdj. - Wanie przeprowadzia si do Christianshavn. W ogle pierwszy raz wyprowadzia si z domu. Podobno wracaa z treningu, z piki rcznej. Zadzwonilimy na policj. Wycinki prasowe z tamtego czasu. Wszdzie to samo zdjcie Mette. liczna. - Dwa, trzy tygodnie pniej nad spraw pracowao ju tylko kilku policjantw. Nigdy jej nie znaleli. Kolejny wycinek. Wiece. Nagrobek. - Wic pochowalimy pust trumn. - Czy to moliwe, eby popenia samobjstwo? To pytanie chyba nie wzbudzio jego sprzeciwu. - Mette chodzia czasami przygnbiona. Bya studentk, troch naiwn. Myl, e przez pewien czas zadawaa si z jakimi hipisami. Christiania, te rzeczy. Nam o tym nie mwia. - Moe zosta jaki list? - Nie. Ona si nie zabia. Wiem... - Przesun palcem po wycinkach. - Policja mwia, e kady ojciec zawsze tak powie. Ale ona si nie zabia. - Miaa chopaka? - Mymy o adnym nie wiedzieli. Jak wspomniaem, wanie wyprowadzia si do miasta. - Hauge rozejrza si po pokoju. - Dla modego czowieka tu jest troch nudno. To byo dawno temu. Nie pamitam. Miaa swoje ycie... - Czy co pana wtedy zdziwio?

achn si. - O tak, jednego dnia czowiek ma crk, ktr kocha najbardziej na wiecie. A nastpnego dnia ona znika na zawsze. To mnie zdziwio. Wstaa. - Przepraszam, e zawracaam panu gow - powiedziaa. - Jeszcze jedno. Jak to moliwe, e po tylu latach w jednym tygodniu policja przychodzi do mnie dwa razy? Lund si zawahaa. - Co to znaczy? - By tu jeden oficer i zadawa mi te same pytania. - Jak si nazywa? - Napisaem gdzie. miesznie mwi. I chyba wcale nie sucha, co mwiem. Hauge przeglda jakie papiery na starym biurku pod oknem. - Moe zostawiem w jadalnym. Zaraz pani przynios. Podya za nim, rozgldajc si po cianach. Wszdzie zdjcia i obrazy. Rodzina i pejzae. I nagle zdjcie Mette. Czarno-biae. Wosy rozczochrane, tani T-shirt. Wisiorek z czarnym serduszkiem. Lund na chwil przestaa oddycha. Spojrzaa jeszcze raz. Rczna robota hipisw z Christianii, powiedzia Meyer. Niewiele pozostao takich przedmiotw. To by ten sam wisiorek. Wiedziaa to od razu, tak samo jak wiedziaa, jak si nazywa. Wrci Hauge. - Skd crka miaa ten wisiorek? - spytaa. - Nie wiem. Wtedy bya ju w miecie. Moe dostaa od kogo. - Kto jej go da? - Myli pani, e powiedziaaby ojcu? - A widzia go pan jeszcze kiedy? W jej rzeczach, po mierci. - Nie sdz. Poda jej nazwisko mczyzny, z ktrym rozmawia. Zastanawiaa si, czemu nie czuje si zaskoczona. - Mogabym wzi to zdjcie? - spytaa Lund. - Zwrc je, obiecuj. Meyer pojecha porozmawia z rodzin Birk Larsenw. Siad przy ich dziwnym kuchennym stole. Powiedzia, co wie. Holck pozna Nann przez portal randkowy. Skorzysta

z tosamoci Hartmanna, by ukry, co robi. Romans si skoczy. - Dlaczego on to zrobi? - spytaa Pernille. Trzymali si za rce jak nastolatki. - Wyglda na to, e by w niej zakochany. Do szalestwa. Ona zerwaa. Holck przekona Nann, by si z nim spotkaa po raz ostatni w mieszkaniu Liberaw. Potem... w sumie nie wiemy. Birk Larsen nie odrywa spojrzenia od gocia. - Jak dokadnie zgin? - Gro... Grozi mierci koleance - prawie wyjka Meyer. - Nie mielimy wyboru. Zosta zastrzelony. - Powiedzia co? - spytaa Pernille. - Nie. Nic. - I jestecie pewni, e to on? - Tak. Ich palce poruszay si razem, splecione. Spojrzeli po sobie. Kiwnli gowami. Przez twarze przemkn im cie umiechu. - Chcielibymy odzyska rzeczy Nanny - powiedziaa Pernille. - Oczywicie. Moja koleanka Sarah Lund ju nie pracuje nad spraw. Gdyby pastwo czego potrzebowali, prosz dzwoni do mnie. Pooy na stole wizytwk. - W kadej chwili. W dowolnej sprawie. Wsta. Theis Birk Larsen te. Wielki mczyzna wycign rk. Meyer j ucisn. - Dzikuj - powiedzia Birk Larsen. Zerkn na on. - Oboje dzikujemy. Bengt Rosling gotowa w kuchni, jedn rk. Vibeke patrzya na to z umiechem. - Kiedy si std wyprowadzimy, bdzie fajnie - powiedzia. Butelka amarone. Makaron i sos. Vibeke wzniosa toast. - Chciaabym znowu sama mieszka. Sarah... Otworzyy si drzwi. ciszya gos. - Jej kto musi pilnowa. Wesza Lund. W kurtce przemoczonej od mawki na dworze. Wosy w nieadzie. - Cze! - Bengt sign po trzeci kieliszek, by napeni go winem. - Moemy pogada? - spytaa.

- Teraz? Robimy lunch. Twoja mama mi pomaga. Lund czekaa w milczeniu. - Znowu to samo - stkna Vibeke i wysza do salonu, zamykajc za sob drzwi. Lund wyja z torebki teczk. Rzucia j na st. Prbowaa nad sob panowa, ale nie za bardzo. - O co chodzi? - spyta. - Rozmawiae z ojcem jednej z zaginionych kobiet. Siad i wzi yk wina. - Udawae oficera policji. Mogabym ci za to wsadzi. - Nie, nie mogaby. - Czemu? - Bo to twj szef Brix zadzwoni do mnie trzy dni temu. Sysza o moich pomysach. e moe ten czowiek ju wczeniej zabi. Wzi teczk Mette Hauge i otworzy j. adna dziewczyna. Rozczochrane wosy. To byo zdjcie z kartoteki. Lund sprawdzia, e Mette udzielono pouczenia za mikkie narkotyki. - Powiedziaem Brixowi, co sdz. Zlekceway to. Jakby by zdecydowany udupi Hartmanna. - Naprawd? - Zachowywa si wobec mnie bardzo arogancko. Zirytowao mnie to. - Nie miaam pojcia, e masz takie wraliwe ego. - To byo nie na miejscu. Chciaem udowodni, e mam racj. Te akta Hauge byy stare, ale wyglday najbardziej obiecujco. Jej rower znaleziono niedaleko miejsca mierci Nanny. Wic pojechaem do ojca. - Znowu si napi. - I tyle - zakoczy. - I czego si dowiedziae? Milcza. - Czego si dowiedziae, Bengt? Poda jej drugi kieliszek. Nie przyja go. - Wczoraj wieczorem powiedziae, e si mylie. e nie ma powizania z adn z tych zamknitych spraw. Ale wiesz, e to nieprawda. Pojechae tam. - To tylko jedna sprawa. Niepewna. - Niepewna? - Wycigna z kieszeni czarno-biae zdjcie. - Spjrz mi w oczy i powiedz, e nigdy go nie widziae. Chc wiedzie, jak to jest, gdy kamiesz. Jeszcze nigdy nie miaam okazji si o tym przekona.

Spojrza na zdjcie i skrzywi si. - To pewnie zbieg okolicznoci. Takich wisiorkw mogy by tysice. - No - powiedziaa. - To teraz ju si przekonaam. Stana nad zlewem, starajc si myle logicznie, uspokoi si. - Sarah... Stan za ni. Na chwil dotkn jej ramienia. Po zastanowieniu zmieni zdanie. - Kocham ci. Martwi si o ciebie. Nie chciaem, eby to wiecznie nad nami wisiao... Odwrcia si twarz do niego. - Co zrobie potem? - Sporzdziem notatk i daem j Brixowi. Na chwil zamkna oczy. - Brixowi? Nie mnie? - Nie rozmawialimy. Byem na ciebie wcieky. Jak mogem da j tobie? Lund kiwna gow. - Jak moge? Wzia teczk i zdjcie, wcisna je z powrotem do torebki. - Sarah... Zostawia go biadolcego w kuchni, z jego winem i makaronem, i ze swoj matk. Okazao si, e Rie zorganizowaa spotkanie Hartmanna z Gertem Stokke, kierownikiem dziau u Holcka. I zostaa posucha. Stokke by wysokim mczyzn przed szedziesitk. Urzdniczy garnitur. Delikatna, inteligentna twarz. ysy jak kolano i szczwany. Siad, spojrza najpierw na Skovgaard, potem na Hartmanna i zacz: - Chciabym, eby to zostao midzy nami. Nie lubi przychodzi w niedziele. Ludzie gadaj. - Dziki, e przyszede, Gert. - Zaprowadzia go do kanapy. - Zdajecie sobie spraw, jakie podejmuj ryzyko? - Tak. - Zerkna na Hartmanna. - Zdajemy. I doceniamy to. - C... Stokke pracowa w Ratuszu od ponad dwudziestu lat. Trzy lata temu zosta kierownikiem w departamencie Holcka. - Oczywicie - zacz - mam dostp do wszystkich kont i budetw. To s pienidze publiczne. Bardzo wana praca, i bardzo niedoceniania, pozwol sobie zauway.

Hartmann zerkn na zegarek, a potem gronie na Skovgaard. - Spieszycie si gdzie? - zdziwi si Stokke. - Opowiedz nam o Holcku - zachcia go. Zimny czowiek. Latem si zmieni. Wczeniej by taki skrupulatny. Niesympatyczny. Ale z prac zawsze akuratny. - Wzruszy ramionami. - Nagle zaczy si pojawia zaniedbania. - Jakie? - spyta Hartmann. - Wzi dzie wolnego i powiedzia mi, e jest chory. Potem zadzwonia jego ona i spytaa, gdzie on jest. Ludzie miewaj romanse. To nie moja sprawa. - Po co ja tego wysuchuj, Rie? - zirytowa si Hartmann. - To adne nowoci. Holck nie yje. Mam konferencj prasow. Wsta. - Gert - powiedziaa Skovgaard. - Wiedziae, e Holck ma romans i e korzysta z naszego mieszkania? Hartmann przystan w drodze do drzwi. - Wiedziaem o romansie - przyzna Stokke. - Co do mieszkania nie miaem pewnoci. Takiej cakowitej. Syszaem na ten temat plotki. Raz chciaem mu przekaza jakie dokumenty, a on powiedzia, ebym je wysa takswk na Store Kongensgade. - Jezu - mrukn Hartmann. - Mogo chodzi o spotkanie z tob. - Wiedziae, e on korzysta z naszego mieszkania? - Pokrci gow. - Masz pojcie, czego moge mi oszczdzi? Dlaczego, do cholery, nic nie powiedziae? Wtrcili mnie do wizienia... - Powiedziaem Bremerowi - wtrci szybko Stokke. - On o wszystkim wiedzia. Jest burmistrzem. Jeli z kim miaem rozmawia... - Co? - Kilka miesicy temu. Kiedy tylko si dowiedziaem. Poprosiem o spotkanie. Bremer zapewni, e si tym zajmie. Wzi Holcka na swko. - Kiedy to si dziao? - W maju, czerwcu. To Bremer. Burmistrz! Jeli on mwi, e si czym zajmie, to co ja si bd kci. Nie patrz tak na mnie, Hartmann. Przyszedem, prawda? Zamieszanie w drzwiach. Wpad Morten Weber. - Troels. Spniasz si na kastracj. Zbiera si konferencja prasowa. Bremer chce si spotka ze wszystkimi wczeniej. - Nagle zauway, e co jest nie tak. - Gert? Co ty tu, u

diaba, robisz? Jan Meyer siedzia w biurze ze swoj on i dziemi. Trzy dziewczynki. Siedem, pi i dwa latka. Przyniosy mu dwa nowe radiowoziki. Robiy nimi brum, brum po blacie. - Wyjdmy w niedziel na obiad - mwia ona. Trzyma na kolanach najstarsz crk i obejmowa j w pasie. - Najchtniej posiedziabym w domu, jeli nie masz nic przeciwko temu. - Dobra - zgodzia si. - Niech bdzie w domu. - W domu jest jakie jedzenie, prawda? - Jego gos sta si donony i miay, jak u olbrzyma z kreskwek. - Mam ochot na wielkie steki i mnstwo lodw. I cukierki, i col. A potem... dokadk wielkich stekw! - Moemy zamwi pizz. Za szyb pojawia si Lund z powan twarz, zdenerwowana. Zatrzymaa si w drzwiach. - Zaczekajcie - powiedzia Meyer. - Musz pogada. To nie potrwa dugo. Wyszed na korytarz. - Co si dzieje, Lund? - Nie wiem. Dotkna gowy. Spojrza na jej palce. - Krwawisz. Lekarz mwi, e jeli szwy puszcz, trzeba bdzie zaoy nowe. - Musimy wrci do kanaw. Myl, e tam jeszcze co jest. - Lund... Dzieci machay mu z pokoju. Wykonyway gesty, jakby co jady. ona nie wygldaa na szczliw. - Powiem ci po drodze. - Nie. Powiedz mi teraz. - Nie zwariowaam, Meyer. Milcza. - Tam co jest - upieraa si. - Jedziemy? Lund prowadzia, Meyer czyta akta. W radiu leciay wiadomoci. mier Holcka. Policjantka wzita jako zakadniczka. Brix mwi, e sprawa Nanny Birk Larsen jest zamknita. W Ratuszu plotkowano o rozejmie, a politycy spucili z tonu i prbowali przeczeka chaos, ktry nagle ogarn ich ycie. Patrzy na zdjcia wisiorka. W rku Nanny. Na szyi Mette Hauge dwadziecia jeden lat wczeniej.

- To ten sam - powiedziaa Lund. - Nie sdzisz? - Tak wyglda. Czym si ta dziewczyna wyrnia? - Znaleziono jej rower. To jest na kocu raportu. Meyer sign we wskazane miejsce. - Frieslandsvej? - Przecina Kalvebod Falled. Przy gwnym kanale. Blisko Lasu Zielonowitkowego. Przejedasz kana i jeste w lesie. Rower lea jakie siedemset metrw od miejsca, gdzie znalelimy samochd. Miejscowa fundacja ochrony rodowiska naturalnego dostarczya mapk, ktr doczono do akt. Nad ni teraz lcza Meyer. - Na caym terenie a do morza gsto tam od siatki kanaw. Moesz w nich utopi p Kopenhagi i nikt nic nigdy nie znajdzie. - Holck studiowa w Stanach, gdy zagina Mette Hauge. Podaa mu zdjcie dyplomu z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Cruz. - Nie przyjeda przez cay rok. To nie mg by on. - Masz tylko wisiorek. - I rower. Wiem, e to ten sam czowiek. Na pewno. - Ju przeszukiwalimy kana. - W to samo miejsce by nie wrci. Meyer machn ku niej mapk. - To moe potrwa cae lata. Minli stacj Vestamager, ostatni przystanek metra. Dalej droga biega prosto na poudnie, do Sundu. Niski, paski teren. Tylko po prawej wida byo lini martwych drzew. - Musimy po prostu znale kogo do pomocy - powiedziaa Lund. - Nie martw si. Przepompownia. Dwaj funkcjonariusze z nocnej zmiany wraz z Lund i Meyerem przeszli przez drzwi, podyli schodami w d i dalej w mroczne wntrze brzdkajcych maszyn i pomp. Przedsibiorstwo wodno-kanalizacyjne przysao swojego inyniera. Przyzwyczajony by do goci. Lubi im opowiada historie. Kiedy Niemcy okupowali Dani, szukali pretekstu, by zacign okoliczn ludno do nazistowskich obozw pracy. Wic rzd w Kopenhadze wymyla lipne projekty, eby z kolei zatrzyma ich w domu. Naleaa do nich rekultywacja terenw. Projekt ten nie mia adnego celu praktycznego. Ale dziki niemu przez jaki czas niemieckie apy trzymay si z dala od setek Duczykw.

- A teraz - powiedzia, przekrzykujc haas maszynerii - cigle pompujemy. Osiemdziesit procent okolicznych terenw ley poniej poziomu morza. Gdybymy nie pompowali, Sund dawno by si o nie upomnia. Mia lepsz map. Meyer spojrza na ni i westchn. Sie melioracji bya jeszcze bardziej zoona, ni si wydawao na pierwszy rzut oka, rozcigaa si na caym terenie niczym wodny system nerwowy na chaotycznym szlaku do morza. - To mostek, przy ktrym znalelimy Nann. - Lund wskazaa punkt na mapie. Dokd ten kana biegnie? - Wszystkie kanay nios odprowadzon wod do zbiornika wody morskiej. Po to tam s. Jej palec przebieg z powrotem od miejsca mierci Nanny do rowu, przy ktrym znaleziono rower Mette Hauge. - To niewykonalne, Lund - utyskiwa Meyer. - Skd mamy, do cholery, zacz? Wpatrywaa si w niego zdumiona. Wydawao si, e to dziwnie pokrtne pytanie. - Najpierw sprbujemy myle tak jak on. - Pokazaa znowu map inynierowi. - Co to jest? - Spust, ktry wypywa na star drog. - Jak drog? - Star. - Jego ton sugerowa, e powinna widzie. - Zamknlimy j jakie dwadziecia lat temu. Nie bya nam potrzebna. Nikt tamtdy nie jedzi. Bo i po co? - Tam poszukamy. - Lund postukaa palcem w map. - Wpucimy nurkw do wszystkich kanaw i spustw, ktre std odchodz. Musimy przeszuka jezioro. - Oj, nie. - Inynier zamia si nerwowo. - Nie moecie tego zrobi. Musielibymy wszystko pozamyka, gdyby ludzie si dowiedzieli, e szukacie ciaa. - Zamknicie to najlepsze wyjcie - upieraa si Lund. - Powiedzmy, e na czterdzieci osiem godzin. - Spojrzaa na ludzi z nocnej zmiany. - cignijcie posiki. - Nie moecie! Tam jest pidziesit tysicy gospodarstw. Szpitale. Domy starcw. - Postaramy si pospieszy. Na stalowych schodach zadzwoniy kroki. Brix. Lund podesza do niego. - Ciaa Mette Hauge nigdy nie odnaleziono - wyjania szybko. - Jej rower lea blisko miejsca, w ktrym znalelimy ciao Nanny. Czarny wisiorek nalea do Mette. Musimy przeszuka kanay. To ten sam czowiek. - Dobra - powiedzia Brix. - Wylij nurkw.

Nie wierzya, e tak atwo poszo. - I wystpimy do si powietrznych o kilka F16 - doda. - Powiadom NATO. Co jeszcze? Moe sprowadzimy okrt podwodny? - Posuchaj. Holcka nie byo wtedy w kraju. - Wic nie zabi Mette Hauge. To ci niespodzianka. Zamordowa jednak Nann. I to jest wane. Przeczytaem notatk twojego chopaka. To tylko teoria. Sprawa jest zamknita. Holck mia romans z Nann. Jego odciski palcw s w caym mieszkaniu. - Mogy by stare. Dokd Holck j zabra? Nadal nie wiemy. To nie by ten magazyn, w ktrym mieszka. Nic tam... - Id do domu, dobra? Pogadaj ze swoim chopakiem. A potem wsidcie w samolot do Szwecji. Prosz. Ruszy do wyjcia. Lund si wcieka, cho prbowaa si opanowa. - Tego wanie chcesz, prawda? ebym si zamkna. O to te Bremer prosi? To cz umowy? Brix si odwrci. - Jestem cierpliwym czowiekiem. Ale wszystko si kiedy koczy. Nie zauwaya? - Posuchaj mnie, Brix. Wycign rk. - Oddaj mi odznak. Prbowaa si spiera. Nie sucha. Oddaa odznak. - I kluczyki do wozu. Podszed do nich Meyer. - Zmobilizuj wszelk moliw pomoc, Lund - powiedzia Brix. - Dziki Bogu, e nie obciasz ju mojego budetu, bo nie musz za to paci. Rzuci kluczyki Meyerowi. - Odwoajcie wszystkie jej zarzdzenia. Niech kto inny si teraz z ni uera. Meyer odwiz j do domu, prbowa pocieszy po swojemu. - Moglibymy si tam pierdzieli do koca ycia, a i tak nic nie znale. Daj spokj. Znowu gowa jej krwawia. Otara j chusteczk. Krwawy skrawek papieru przylepi si jej do potylicy. - A tak czy owak ten kole od wody mwi, e codziennie sprawdzaj poziom bakterii. Ten punkt, o ktrym mwia, jest nieopodal ujcia wody pitnej. Co by wyapali. - To byo dwadziecia jeden lat temu. Zapomnij teraz o kanale. Dlaczego Nanna

pojechaa do mieszkania? Ona na co czekaa, pamitasz? Te jej zdjcia w szkole. Bya szczliwa. - Lubia Holcka. Dlatego bya szczliwa. Lund spojrzaa na niego i zamrugaa powiekami. - Dobra, moe to mao przekonujce - przyzna. - Ale nigdy nie wiadomo. - Dlaczego nie pojechali do mieszkania razem? - Bo on jest politykiem. Nie pokazuje si publicznie z dziewitnastolatk. A moe... - Och, na mio bosk. Te mylisz, e zwariowaam? - Oczywicie, e nie. Odwo ci do domu, prawda? - Zawsze sobie artujesz, jak si robi niezrcznie. - Nie sdz, e zwariowaa, Lund. Jasne? - Musisz sprawdzi akta Mette Hauge. To wtedy bya wielka sprawa. Przeprowadzili tysic siedemset przesucha. Musi by kto, kto prowadzi do Nanny. Meyer jkn. - Musz to robi? - Tak. Brix mi zabra odznak. Nie mog wej do archiwum. Zrb to dzi w nocy. Szukaj powtarzajcych si nazwisk. Adresw. - Nie. - Zobacz, czy s jakie... - Nie! - wrzasn Meyer. Cisza. - To si musi skoczy - powiedzia w kocu. - Ta sprawa staa si twoj obsesj. Wyjrzaa za okno. - Rozumiem, e poczujesz si le, jeli si okae, e to nie Holck. Zdj rce z kierownicy. Klasn, a potem zaj si na powrt prowadzeniem. - Na wypadek gdyby nie zauwaya, zastrzeliem Holcka ze wzgldu na ciebie. Nie na Nann. Ona ju nie ya. Cisza. - Dlaczego ty si tak przejmujesz wszystkim dokoa? A sob nie? Zawaha si. - Ani swoj rodzin. - Postpie waciwie, Meyer. - Wiem, e postpiem waciwie. Nie o to chodzi. Sprawa jest zamknita. Zakoczona.

Nie patrzya na niego. - Tylko ty jedna nie moesz tego zrozumie. Musisz pogada z psychologiem czy co. - Wic zwariowaam? - Tak bym nie powiedzia. - A jak? - No na mio bosk... Odpia pas i chwycia swj paszcz. - Zatrzymaj si. Wysad mnie tutaj. - Nie bd dzieckiem. Wsadzia teczki do torby. Pooya do na klamce, zacza otwiera drzwi, chocia samochd wci jecha. - Uspokj si! - krzykn Meyer. - Zatrzymaj si i mnie wypu. - A wiesz w ogle, gdzie jeste? Lund spojrzaa za okno. Gdzie w pobliu Vesterbro. Po przeciwnej stronie miasta, jeli chciaa dotrze do mieszkania matki. - Tak, wiem. Hartmann wszed na konferencj prasow ze Skovgaard u boku. - Po co w ogle przyszlimy? - spytaa ostrym, lodowatym szeptem. - Syszae, co powiedzia Stokke. Bremer mg ci oczyci... Kolejny wyoony boazeri pokj. Na cianach obrazy, stare i nowe. Dziennikarze ju si schodzili. Kamerzyci ustawiali sprzt. Przywdcy partii zebrali si na podium. Weber popar j bez wahania. - Nie moesz ignorowa faktw - powiedzia. - To jaka parodia. Mai Juhl podesza ucisn mu do. - Dobrze, e jeste, Troels. Po tym wszystkim, co przeszede. - Po tym wszystkim, w co ci wrobiono - mrukn Weber. - Dzikuj, Mai - odrzek Hartmann. - Powicisz mi chwil? Wanie wszed Poul Bremer, czytajc jakie dokumenty. Zobaczy, e zblia si do niego Hartmann. - Ciesz si, e jeste. Zaczynajmy. - Musimy pogada. Dziennikarze zajmowali miejsca. - Nie, Troels, nie teraz.

- Ty wiedziae, e to Holck przekazywa pienidze Olavowi Christensenowi. Bremer wcisn pici do kieszeni spodni, patrzy na niego spod zmruonych powiek, z rozchylonymi ustami. - Wiedziaem? Kto tak twierdzi? Hartmann nie odpowiedzia. - Ach, niech no zgadn. Ktry z urzdnikw? - Bremer si umiechn. - To ma sens. Oni zawsze przede wszystkim dbaj o wasnej tyki. - Wiedziae. Nie prbuj si wykrci. - Oczywicie, e nie wiedziaem! - Poklepa Hartmanna po ramieniu. - Troels... duo przeszede. To wida. Musisz si nauczy kontrolowa emocje. Hartmann nie da si sprowokowa. - Suchaj - cign Bremer. - Urzdnicy Holcka wykcaj si midzy sob. Wiedz, e przeprowadz postpowanie w sprawie tego bajzlu. Zmyl kady nonsens, eby si wykrci od odpowiedzialnoci. Umiechn si przyjanie. - Przeszede przez pieko. Rozumiem, e masz powody do podejrzliwoci. Holck i moe niektrzy z jego ludzi oszukali nas wszystkich. Musimy razem posprzta ten bajzel. I posprztamy. Zgoda? Milczenie. - Czy te wolisz wierzy im ni mnie? - cign Bremer. Nastpne klepnicie. Nastpny umiech. - Dobrze. Zaczynajmy. Do sali wchodzili kolejni dziennikarze. Bremer umiecha si promiennie z podwyszenia. Wygosi perfekcyjnie przygotowan mow, jak to zdemaskowanie Holcka wstrzsno wszystkimi. Jak to jeden z czonkw rady miasta niezasuenie ucierpia. - Wszyscy bylimy wiadkami nieuzasadnionych oskare, ktrych ofiar pad Troels Hartmann - mwi Bremer, kadc do na ramieniu rywala. - Ja nie wierzyem w nie ani przez chwil. Ale politycy musz si odnosi do wydarze, i mymy tak zrobili, w dobrej wierze, acz bdnie. Teraz tu, w ratuszu, obwieszczamy borg fred, rozejm. Zapomnimy o dzielcych nas rnicach, dla dobra Kopenhagi. Hartmann odwrci si do niego i odezwa si na tyle gono, by mikrofon to wychwyci: - Jeste szefem komisji finansowej. Starszy mczyzna zamilk i zgromi go wzrokiem. - Co?

- Jeste szefem komisji finansowej. Zero umiechu. Zero ciepa. - Pogadamy o tym pniej - powiedzia Bremer cicho i stanowczo. Hartmann ani myla zamilkn. - Jak to moliwe, e komisja nie wiedziaa, e to Holck zatwierdza wypaty, a nie ja? Jak? Okamae mnie... Bremer zacz si jka, w puapce pomidzy audytorium a Hartmannem. - Jak... jak ju uzgodnilimy... Hartmann zabra mu mikrofon. - Liberaowie nie wezm udziau w tej farsie - oznajmi, patrzc, jak dziennikarze notuj gorczkowo. - Jeli zrobimy to, czego sobie yczy Poul Bremer, nigdy nie poznamy prawdy o dziaaniach Holcka, nie dowiemy si, kto macza w tym palce. - Co to ma znaczy, panie Hartmann? - krzykn jeden z dziennikarzy politycznych z telewizji. - Prosz powiedzie. - To ma znaczy, e pan burmistrz wie o tej sprawie wicej, ni nam mwi. I wicej, ni powiedzia policji. Bremer wciekym wzrokiem patrzy to na Hartmanna, to na innych przywdcw. - W tej chwili nie mam nic do dodania - dorzuci Hartmann. - Z punktu widzenia Liberaw te wybory bd wyglday jak kade inne. Bdziemy walczy o kady mandat i bdziemy walczy o zwycistwo. Zszed z podwyszenia. Dziennikarze si podzielili - poowa rzucia si ku niemu, poowa ku Bremerowi, domagajc si odpowiedzi. Po powrocie do biura Hartmann kaza swojemu sztabowi porozmawia raz jeszcze ze wszystkimi sponsorami, ktrzy si wycofali. Zapozna ich z sytuacj. Znale nowych. Skovgaard wisiaa na telefonie. Weber rwa wosy z gowy. - Media zaraz rzuc si nam do garde, domagajc si wyjanie, Troels. Co ja mam im mwi? - Kiedy wyjanimy wszystko ze Stokkem, wydamy owiadczenie. Umw spotkanie z nim. - Stokke jest urzdnikiem. Nie bdzie si wychyla. Nie bdzie dla nas ryzykowa swojej kariery. - Ma obowizek mwi prawd - nie ustpowa Hartmann. - Spotkam si z nim. Rozwiemy to. Na Boga, Morten. Nie rb takiej miny. Przecie nie chciae tego rozejmu, prawda?

- Prawda. Ale ty si niczego nie uczysz, co? Rzu w Bremera kamieniem, a odrzuci ci gaz. Sprbuj... Wyszed do gwnego pokoju. Hartmann zosta sam ze Skovgaard. Rce w kieszeniach. Zapomnia jzyka w gbie. Ona wanie skoczya rozmow. - Czy ja ci w ogle podzikowaem? - spyta. - Za ca twoj prac? - Pacisz mi za ni. Wosy miaa zwizane. Atrakcyjn twarz zmczon i poznaczon zmarszczkami. Ale cinienie jej suyo. Lubia napicie. Wycig. - Przepraszam za wszystko, Rie. - Ja te. A wic nie odesza, cho moga. Zamiaa si. - Ale to byo imponujce. Na oczach wszystkich ukrade mu show. Ju zapomniaam, e tak potrafisz. - Co miaem robi? Bremer wiedzia. Mia to wypisane na twarzy. Wiedzia i chyba nawet si nie przejmowa, czy to widz. - Spojrza za okno. Kopenhaska noc. Niebieski neon hotelu. - On naprawd uwaa, e to wszystko naley do niego. - Morten ma racj. To si obrci przeciwko nam. Hartmann zrobi krok ku niej. - Mylisz, e jest szansa... moe bymy dzisiaj wyszli na kolacj? Cigle usiuj zmy z ust smak wiziennego wiktu. Umiechn si skruszony. I wida byo, e nie mia nic przeciwko baganiom. - Nie dzisiaj. Zaczn pisa owiadczenie dla prasy. - Moe jutro... - Naprawd musisz si zastanowi, co powiesz Stokkemu. Jeli on nie doczy do gry, ju po nas. Theis Birk Larsen zadzwoni w par miejsc. Do ludzi, z ktrymi od dawna nie rozmawia. I do tych, z ktrymi ju nie chcia mie do czynienia. Ale ycie si zmienio. Powiedzia, co naleao, i odoy suchawk. Siad naprzeciwko niej. Pernille patrzya na zdjcie na pierwszej stronie. Jens Holck. - Podobno mia on i dzieci - odezwaa si. - By w naszym wieku. Odsun gazet na bok. - Ciesz si, e nie yje. To pewnie niedobrze, Theis, ale si ciesz. Mamy wybaczy.

- Spojrzaa na niego, jakby szukajc odpowiedzi. - Jak mona wybaczy? Jak? - Pauza. Dlaczego? Skrzywi si, przez chwil patrzy za okno. - Podzwoniem troch w sprawie domu. W biurze nieruchomoci mwi, e dokumenty maj prawie gotowe. Jutro si spotkam z agentk. Zapali papierosa i czeka. Ona cigle patrzya na gazet. Wreszcie pooya mu donie na ramieniu i umiechna si. - Przepraszam. Co mwie? - Im szybciej sprzedamy dom, tym lepiej. - Moe do wit? - Dostan dobr cen. Te ajdaki z banku wisz nam u garde. Przesuna doni po jego silnym ramieniu. Przyoya palce do zaronitego policzka. - Bdzie dobrze - powiedzia. - Nie sdzia, e wychodzisz za milionera, co? Rozemiaa si, po raz pierwszy, odkd spada na nich ciemno na Kalvebod Falled, tamtej ciemnej, mokrej nocy cae ycie temu. - Byam moda. Nigdy nie wiadomo, za kogo wychodzisz. - Znowu dotkna palcami jego skry. - Wyszam za tego, za kogo chciaam. Na stole leay dokumenty dotyczce domu. Spojrzaa na plany. Trzy kondygnacje. Ogrd. - Humleby - westchna. Theis Birk Larsen patrzy na ni, czu, jak przepywa przez niego ciepa fala nadziei i mioci. Usyszeli jak na dole otwieraj si due drzwi. - Ja si tym zajm - powiedzia. Wydawao si, e w garau nikogo nie ma. Tylko towary, ktre odbierali i wozili. Wartociowe. Birk Larsen zawoa, ale nie doczeka si odpowiedzi. Pomyla o wamywaczach i o tym, ile zaley od tego maego Skarbaka. Starego przyjaciela, ktrego tyle razy tak le traktowa. Chwyci klucz nastawny i poszed do biura. Wczy wiato. Z ciemnoci wyonia si jaka posta. Drobna i moda. Hindus, w okularach kujonkach, z czarujc okrg buzi. Bliski paczu. - Dzie dobry - powiedzia i podszed ucisn do Birk Larsenowi. - Drzwi byy otwarte. Nie poznaje mnie pan, prawda? Birk Larsen wzruszy ramionami.

- Nie poznaj. Ju pno. Mamy zamknite. Mog... - Jestem Amir. Amir El Namen. Wskaza drzwi. - Pamita pan mojego tat? Tego od restauracji? Przebysk wspomnie, nagy bl. Dwjka dzieci, szecioletnich najwyej, jadcych do szkoy rka w rk, cinitych w czerwonej skrzynce trjkoowca christiania. Maa Nanna i jej hinduski narzeczony, Pernille na siodeku, szczliwa i pikna. Vagnowi si to nie podobao. Birk Larsen te nie by do koca przekonany. Pernille mylaa, e to sodkie, takie sodkie, e zaprasza Amira na przyjcia, e ubiera go w zachodnie ubrania. Wozia go z Nann, a oni chichotali, gdy skrzynka podskakiwaa na bruku. Tak wygldao jedno ze zdj uwiecznionych na stole. Ledwie zauwayli, jak Amir z cudzoziemca, ktry nie mwi po dusku, zamienia si w jeszcze jedno miejscowe dziecko. Z inn skr, ale poza tym takie samo. Nanna go kochaa, przypomnia sobie Birk Larsen. Amir by jej pierwszym chopcem. Przez dwa lata, moe trzy. A potem... - Jeste najmodszym dzieckiem Karima - powiedzia i stwierdzi, e z tym wspomnieniem wie si wicej umiechw ni blu, i oto jeden z nich pojawi si na jego twarzy. - Byem w Londynie. Studiowaem. - Pamitam. Karim mi mwi. enisz si, co? Mia na ramieniu torb, modn kurtk khaki. Majtny student. Jako nieatwo mu byo mwi. Wydawa si - i to byo wrcz mieszne - przeraony. - Amir. Co mog dla ciebie zrobi? - Przewizby mi pan kilka rzeczy? Jutro? - Co? Chwila ciszy. - Rzeczy na lub. Par stow i krzese. - Jutro? Nie. Jest rodek nocy, niedziela. Nie moemy tak wszystkiego rzuci. No wiesz... Twarz Amira posmutniaa. Wyglda na zawstydzonego. - Przepraszam. Nie chciaem pana obrazi. Ja tylko... Dobrze, umwi si inaczej. Birk Larsen westchn gboko, podszed do biurka, wzi do rki rozpisk. - Suchaj, postaram si co dla ciebie znale.

- Panie Birk Larsen... - Tak? Podszed, z nadziej w oczach. - Bardzo bym chcia, eby to pan przyjecha. - Ja? A co to za rnica? - To musi by pan. Prosz. Dwjka dzieciakw w skrzynce christianii. Pierwszy chopak Nanny. Taki sodki, potulny, peen powaania. I taki pozosta. - Przyjad po ciebie koo poudnia - obieca Birk Larsen. - O pierwszej w restauracji. Bdziesz musia mi pomc. - Oczywicie. Wycign rk. - Dzikuj panu. Vibeke szalaa z wciekoci, e Bengt wyjecha. - Co ty mu powiedziaa, na mio bosk?! e tak nagle uciek. Lund zaja biurko. Rozoya na nim raporty zabrane z komendy. Zdja z manekina bia niedokoczon sukni lubn i przypia do bezgowej postaci zdjcia Nanny i Mette Hauge. - Powiedziaam, e musi si zatrzyma w hotelu. W telewizorze leciay wiadomoci. Usyszaa nazwisko Hartmanna. Nadawali materia o konflikcie z Bremerem i zapowied rewelacji na temat Holcka. Vibeke, ubrana w granatowy szlafrok, skrzyowaa na piersi chude ramiona i patrzya na crk wzrokiem sdziego z dramatu antycznego. Hartmann zarzuci Bremerowi, e ten zatai swoj wiedz na temat poczyna Holcka - informowa reporter. - Mwia, e sprawa jest zamknita. Lund patrzya z bliska na ekran, pochonita sowami Hartmanna. - Mark wprowadzi si do ojca, Sarah. Wykopaa Bengta. Traktujesz mnie, jakbym tu bya tylko dla twojej wygody. Lund zrobia goniej. - Wyjanij mi! - krzykna Vibeke. - Dlaczego? - Bo to wane, na mio bosk! Wane. Wiesz, co to znaczy? Vibeke posaa crce surowe spojrzenie bazyliszka. - Rozmawiaam z twoj ciotk Birgit - powiedziaa. - Pojad do niej na kilka dni.

Wiadomoci stay si mniej interesujce. - Pojedziesz pocigiem? Bo potrzebny mi twj samochd. Vibeke zamkna oczy i odchylia gow. Zadzwoni dzwonek do drzwi. Matka ani drgna, wic Lund zostawia telewizor i podbiega otworzy. Nikogo nie byo. Wysza na korytarz, spojrzaa w gr schodw, w d. Usyszaa trzanicie drzwi na dole. Uciek. A w tym cholernym domu - pomylaa w pierwszej chwili - nie ma monitoringu. Zawrcia do mieszkania, potkna si o co i spojrzaa w d. Na wycieraczce leaa koperta bbelkowa. Bez nazwiska. Podniosa j. Od razu rozpoznaa ksztat. Kaseta wideo. Jej matka posza do ka. Lund ostronie rozcia kopert. Nie miaa rkawiczek, wic osonia palce skrawkami satyny Vibeke. Stara tama, ze zdrapan nalepk. Tak jak tamy u ochroniarzy w ratuszu. Wrzucia j do odtwarzacza i obejrzaa. Signa po telefon. - Meyer? Przyjecha p godziny pniej, z czerwon twarz, miotajc przeklestwa. - Czy ty mnie kiedy zostawisz w spokoju? - Ale przyszede, co? Siadaj. - To jest jak romans z koszmarnego snu. Wszystkie minusy, a zero seksu. Lund signa po pilota. - Nie ebym si dopomina - zapewni szybko. - Ty w yciu nie miae romansu, Meyer. Nie wiedziaby, jak si za to zabra. Siad jak posuszny chopczyk. Wczyo si wideo. - Wic po co tu jestem? - To zaginiona tama. Z kamer przemysowych w ratuszu. Na ekranie pojawia si dyurka. Ludzie wychodzili do domu. Meyer pocign si za prawe ucho. - Skd j wzia, u diaba? - Kto mi j zostawi na wycieraczce. Podaa mu kopert. Teraz zapakowan w torebk do mroonek. Nagle na ekranie pojawia si Nanna, pikna nawet na czarno-biaej tamie. Wosy

troch w nieadzie. Nie wygldaa na nastolatk. Ani troch. Umiechaa si. Nerwowo, ale i czule. Spojrzaa w gr, na boki. Wyraz jej twarzy by jednoznaczny: do widzenia. Z lewej strony wyoni si mczyzna. Jens Holck. Wyj co z kieszeni. Wygldao to jak klucze. Nanna podesza i przytulia si do niego. Lund wyja z listka kolejny kawaek nicotinell i wrzucia do ust. - Widziano Holcka, jak opuszcza ratusz? - spyta Meyer. - P godziny pniej. - Tu nie ma nic dla nas nowego. - Musisz nauczy si patrze, Meyer. Ile razy mam to powtarza? Cofna tam. - Patrzyem! Widziaem, jak da jej klucze. Maj randk. A potem ona idzie do mieszkania. - Wiem, e nic nie poradzisz, e jeste mczyzn. Ale bez przesady. Oni nie maj randki. Popatrz! Wyupiaste oczy Meyera wpatryway si w ekran. - Nie widzisz? Twarz Holcka. On nie jest szczliwy. Jeli Nanna do niego wrcia, to dlaczego ma tak aosn min? Ostatni ucisk, pocaunek - przyjacielski, nie namitny. Holck wyglda jak czowiek, ktry straci wszystko. A Nanna jak szczliwe dziecko, ktrym ju nie chciaa by. Meyer kiwn gow. - Dobra. To jeszcze nie znaczy, e nie spotka si z ni w mieszkaniu. Wsta i zacz kry dokoa. Spojrza na raporty na biurku. Zdjcia na manekinie. - Gdzie twoja matka? Lund zatrzymaa tam. - Meyer. Musisz mi pomc. Nic. - Jeli masz cho cie wtpliwoci... - zacza. Machn torebk na mroonki. - Nie podoba mi si to. Kto podrzuca tam i znowu siedzimy w tym ratuszowym gwnie. - Niewane, czy ratuszowe, czy nie. - Dostajesz takie rzeczy wtedy, kiedy oni maj co do ugrania. - Czasami jeste cyniczny. Moe chc po prostu pomc.

Meyer patrzy smtnie na stopklatk. aosny Holck cauje radosn Nann. - Przesrane - powiedzia. PONIEDZIAEK 17 LISTOPADA Z samego rana Hartmann cign do siebie Gerta Stokkego. Nie ufa temu urzdnikowi. - Prosz tylko, eby powiedzia pan prawd. Przecie mwi pan Bremerowi, e Holck korzysta z mieszkania. - Niewiele pan chce, co? Stokke mia dug, szar twarz posokowca i zaczerwienione, wodniste oczy. - Nie mog si angaowa w spr pomidzy panem a Bremerem. - Ju si pan zaangaowa - zauwaya Rie Skovgaard. Wczy si Morten Weber. - Mylisz, e za milczenie doczekasz si nagrody, Gert? Znasz go. Jeste urzdnikiem. On ju nie moe przypieprza si do Holcka, wic bdzie si czepia caego wydziau. Ty pjdziesz pod n w pierwszej kolejnoci. Stokke patrzy na nich niezadowolony. Bystry czowiek, przyparty do muru. - A wy stoicie po mojej stronie? Nagle jestemy przyjacimi, co? Jeli chcecie, moecie si nawet powyrzyna. Ale mnie do tego nie mieszajcie. - Jeli Bremer z tego wyjdzie, bdzie po tobie - ostrzeg Weber. Urzdnik pokrci gow. - Bremer nigdy w yciu nie przyzna, e rozmawialimy. - Na pewno s protokoy - stwierdzia Skovgaard. Chwila wahania. - Bremer nie chcia, eby protokoowa - odpar. - Powiedzia, e zaatwi to z Holckiem po cichu. I e to si skoczy. Weber zakl i trzasn o st dokumentami. - Przykro mi. Jeli si wychyl, bd skoczony. Zawsze uwaaem, e bdzie z pana dobry burmistrz, panie Hartmann. Moe nastpnym razem. - Nie bdzie nastpnego razu - burkn Hartmann. - Jeste nam potrzebny, Gert. - Kto mnie zatrudni, jeli bd gada? Mam pidziesit osiem lat. Co z moj emerytur? Skovgaard poblada z wciekoci. - Wic Troels ma za to zapaci? Chocia nic nie zrobi?

- Dajmy spokj - przerwa Hartmann. - Nie naciskajmy ju na Gerta. Jeli nie chce, to nie. To jego decyzja. Wycign rk. Stokke j ucisn. - Dzikuj, e pan przyszed - powiedzia Hartmann i patrzy, jak urzdnik zapina marynark i wychodzi. Weber mia kopi protokou Stokkego z pierwszego spotkania. - To tam jest? - spyta Hartmann. - Nie. Sam poszukaj. Poda mu kartki. - Powinnimy go bardziej przycisn - stwierdzia Skovgaard. Morten Weber pokrci gow. - Bez sensu. On si straszliwie boi Bremera. To by nic nie dao. Hartmann zatrzyma si na drugiej stronie. - Tu jest napisane, e istnieje zacznik. Gdzie on jest? - To pewnie jaka dokumentacja techniczna - zasugerowa Weber. Hartmann nie wyglda na przekonanego. - Stokke jest porzdnym, skrupulatnym urzdnikiem. Nie wierz, e czego by nie odnotowa. To nieprawidowoci finansowe, na mio bosk. Nie ryzykowaby. - Boi si Bremera, mwiem ci. - Moe. Kumplujemy si z kim z wydziau Holcka? Ta dua kobieta... - Rita? - podrzucia Skovgaard. - Jeli tak ma na imi. - Tak. Znam Rit. - C. - Poda jej protok. - Wiesz, co robi. Rie zacza co mwi na temat strategii medialnej. Hartmann nie sucha. Weber znowu wisia na telefonie. I wyranie si gorczkowa. - O co chodzi? - spyta Hartmann, gdy Weber skoczy rozmow. - Bdziesz musia znowu pogada z t swoj adwokat, Troels. - No, na mio bosk. Tylko nie Lund. - Nie Lund. Bremer chce ci pozwa o zniesawienie. Vibeke miaa dziesicioletniego zielonego garbusa. Lund nawet nie staraa si prowadzi go ostronie. Jechaa do pralni w rejonie Islands Brygge. Korzystaa ju z niej wczeniej, gdy policja nie moga sobie poradzi.

Instytucja charytatywna. Dofinansowywana przez miasto. Wikszo pracujcych tu osb bya w jaki sposb niepenosprawna. Kilka - guchych od urodzenia. Kierownik j pamita. - Dlaczego ludzie myl, e jak kto jest guchy, to czyta z ruchu warg? - jkn na jej widok. - To nieprawda. Nawet jeli czytaj, to najwyej jedn trzeci tego, co si mwi. Firma obsugiwaa mnstwo najwikszych kopenhaskich hoteli. Lund mina przemysowe pralki, stosy pocieli i poduszek. Byo tu gorco i wilgotno, mdlio od zapachu prasowania i detergentw. - Jedna trzecia mi wystarczy - powiedziaa. - Musi pani zna temat, kontekst. - Oczywicie. - Jeli kto moe pani pomc, to Ditte. To spryciula. Guchoniema. I zadziwiajco bystra. Wygldaa na jakie dwadziecia lat. Dugie jasne wosy i nieruchoma twarz. Pracowaa przy maglownicy, spokojnie i z wpraw. Lund mwia, a kierownik miga. Dziewczyna patrzya gwnie na Lund. Zadziwiajco bystra. Ditte zamigaa. - Chce zobaczy pani odznak. Lund przeszukaa kieszenie. Dziewczyna nie odrywaa od niej wzroku. - Zapomniaam. Powinnam mie dzisiaj wolne. Musiaam j zostawi w domu. Umiechna si do kierownika. - Ale ja ju tu byam. On mnie zna. Zero reakcji. - Mam wizytwk! Wizytwek Brix nie zabra. Ditte uwanie przeczytaa wizytwk, a potem posza z nimi usi w magazynie. Lund pucia nagranie na laptopie, cofajc w razie potrzeby. Czyli nieczsto. Dziewczyna migaa, a kierownik mwi. - Przysza, bo obieca da jej klucze. Nanna patrzya na Jensa Holcka. Bagaa. - Chce wzi co, czego zapomniaa. Palce Ditte pracoway bez wytchnienia. - Nie chce, eby on poszed z ni. Dziewczyna urwaa, utkwia wzrok w monitorze.

- Co si dzieje? - spytaa Lund. Mczyzna przekaza pytanie. Ditte odpowiedziaa. Powoli. - Ditte mwi, e to bardzo smutne. Dziewczyna mwi, e przecie z nimi koniec. - Mwi, czego zapomniaa? - Przysza po... Rce znieruchomiay. - Po co? Nic. - Mam przewin? Ditte wydaa cichy, niezrozumiay dwik, ni to samogosk, ni spgosk. - Mwi, e nie, niech leci. - Wyjechali gdzie na weekend. Ditte kiwna gow, z czego zadowolona. Odwrcia si i spojrzaa na Lund. Palce migay bardzo zdecydowanie. - Mwi, e potem zostawia paszport w szufladzie w mieszkaniu. Lund gono wcigna powietrze. - Swj paszport? Na pewno? Ditte znowu nie odrywaa si od monitora. - Jej samolot odlatuje w nocy - powiedzia kierownik. - Jej samolot? Dokd? Dziewczyna z pralni wygldaa na zdumion. Lund zatrzymaa nagranie. Pozwolia jej odetchn. - Powoli, nie ma popiechu. - Ona chce, eby pani pucia dalej - powiedzia kierownik. Wic Lund pucia dalej. - Mczyzna j pyta, dokd ona leci. Ale ona tylko prosi o klucze. Mwi, e poznaa kogo innego. Kogo, kogo bardzo kocha. Z kim wyjeda. Dwie twarze na ekranie, mio i nienawi, w jednej chwili. Oboje ju nie yj. - On znowu pyta, dokd. Lund zamkna oczy. - A ona mwi, e do Parya. Ale Pary... Ditte przerwaa. Wygldaa na rozgniewan. - Co z Paryem? Miganie.

- To nie Pary. Ona kamie. - Skd wiesz? Wskazaa nagranie. - Kiedy dziewczyna mwi, nie patrzy mu w oczy. Lund kiwna gow. Rce znowu si rozbiegay. - Tak jak pani, kiedy powiedziaa, e nie ma odznaki. I e to pani wolny dzie. Dziewczyna siedziaa i umiechaa si do Lund. Dumna z siebie. - Nie bd mia z tego powodu problemw, prawda? - spyta kierownik. - Nie - odpara. - Obiecuj. W drodze do centrum, siedzc na twardym fotelu w garbusie Vibeke, Lund zadzwonia do Meyera. - Tamtej nocy odlatywa samolot Nanny. Skamaa co do celu podry. Usyszaa, jak kto wali papierami w biurko. Meyer przeczy rozmow na gonomwicy. Pewnie teraz wykonywa wulgarne gesty do telefonu. - Nigdy nie trafilimy na nic, co by wskazywao, e si wybiera w podr. - Poegnaa si z rodzicami. Poegnaa si z przyjacimi w szkole. Z Kemalem. Z Holckiem. Te to widziae. - Naprawd? Z kim wyjedaa? - Zdobd listy pasaerw. Obdzwo linie lotnicze. - Nie ma sprawy. Nie mam nic innego do roboty. - Sprawdzae stare sprawy? - Patrz na nie w tej chwili. I nie widz adnego powizania. Poza rowerem Mette Hauge i... - Sprawd odloty i dowiedz si, z kim podrowaa. Hauge... Usyszaa kliknicie. - Meyer? - powiedziaa do mikrofonu na szyi. - Meyer? Pokj Nanny znowu si zmieni. Pernille ustpia. Wzia kartony. Zacza ostronie ukada w nich rzeczy crki. Na biurku Nanny sta globus. Z gwiazdkami na kadym miecie, ktre chciaa odwiedzi pewnego dnia. Londyn i Rzym. Nowy Jork i Pekin. Pernille spojrzaa na ten kawaek plastiku. Wstawia go do kartonu i wrcia do salonu. Rozejrzaa si. Byo tu cae ich ycie. Caa mio, wszystkie sprzeczki. Cay bl i rado. Na framudze kredkami zaznaczali wzrost dzieci. Czerwon Nanny, zielon Antona,

niebiesk Emila. Wszystkie mieci, ktre ponaklejaa policja, znikny. Znowu miaa przed oczami swoje mieszkanie i nie musiaa sobie przypomina o pyncym yciu, wiecie zewntrznym i wszystkim, co si w nim dziao. ycie nie stao w miejscu. Nieustannie si zmieniao. Inaczej nie byoby yciem. Zapomniaa o tym w tej straszliwej otchani, ktra ich wcigna. Moe i zapomniaa wczeniej, w wygodzie zagraconego mieszkania nad brudnym, ttnicym yciem magazynem. Wychowujc dzieci. Karmic Theisa. Cieszc si uciskiem jego silnych ramion, gdy zostawali sami. Nigdy w miejscu. Albo pyniesz do przodu, albo porwie ci prd i uniesie, dokd chce. Wyrzuci ci na nagi, zimny piasek. Zesza na d. Siedziaa tu kobieta z agencji. Theis z ni rozmawia. Kykcie go cigle bolay po wydarzeniach sprzed dwch nocy. Twarz mia ponur i mroczn. Pernille zapukaa do drzwi, wesza, usiada. - Myl, e powinni pastwo przyj t ofert - mwia. - Wiem, e nie jest oszaamiajca. Ale rynek jest teraz niekorzystny. Przy pastwa sytuacji finansowej, gdy bank oczekuje pienidzy... - Bank - burkn. Umiechna si i zwrcia do Pernille: - Teraz, kiedy jest po wszystkim, przyda si uporzdkowa sprawy. Pernille zamara. - le si wyraziam, przepraszam - dodaa szybko agentka - nie miaam na myli, e wszystko wrcio do... - Kiedy oni by si wprowadzili? - spyta. - Bardzo szybko. Pienidze... - Chcielibymy to jeszcze omwi - przerwaa jej Pernille. - Mogaby pani zaczeka na zewntrz? Kobieta wysza, chyba zszokowana. - Parszywe banki - mrukn. Plany leay na biurku. Kilka szkicw. Zdjcia agencji. - Nie zdyam go obejrze. - Nie... - Jaki jest? adny? Jest tam ogrdek? - To Humleby. Dwa pitra... - Chopcom by si podobao, Theis?

- Osobne pokoje? Mogliby mie kolejk. Pewnie, e by im si podobao. - A szkoa jest niedaleko... - Pernille. - Spojrza na kobiet za szyb. - Ta wiedma wanie powiedziaa, e znalaza kupca. Za marn cen, ale... Milczaa. - Bankowi si spodoba. Przebiega palcami po zdjciach. Szara zabudowa Humleby. Ogrdek. - Ale jeli si namylia... - Nie, nie. Przyjmij ofert. Spojrzaa na niego. - Potrzebujemy pienidzy, prawda? - Pienidzy - powtrzy. Lund znalaza takswkarza, Leona Freverta, gdy polerowa swojego mercedesa na postoju przy przystanku promu turystycznego w Nyhavn. Nie chcia rozmawia. Po trzech monosylabicznych odpowiedziach rzek: - Powiedziaem wam wszystko, co wiem. Wziem pasaerk, zawiozem j gdzie. Co tu jeszcze jest do gadania? - Miaa torb? Wbi wzrok w przedni szyb. Pomylaa o Ditte z pralni. Frevert nie spojrza jej w oczy. - To byo prawie trzy tygodnie temu. Pani artuje. - Miaa torb? Odoy cierk i spojrza na ni. - Moe miaa portfel w torbie, nie wiem. - Miaam na myli torb podrn. Walizk. Plecak. - Nie, nie miaa. - Na pewno? - Gdyby miaa, wsadzibym j do baganika. Samochd z przodu odjecha. Frevert by teraz drugi w kolejce. Na pewno najchtniej odjechaby przy pierwszej okazji. - Mwia panu, dokd jedzie pniej? Wyglda teraz na chudszego ni poprzednio. Na bardziej znkanego. - Ju mwiem. Ratusz, a potem Gronningen. Nic wicej nie wiem.

Odjecha pierwszy samochd. Frevert by nastpny. - Nie wspomniaa nic o lotnisku? - Na pewno nie. Zawizbym j. To dobry kurs. - Podrapa si po rzedncych wosach. - Ale jak tak pani teraz spytaa... - Co? - Prosia, ebym poczeka. - Poczeka? - Tak, teraz pamitam. Mwia, e musi pj za rg, a potem od razu wraca. Wic czy mgbym poczeka. Rozemia si. - W pitek wieczorem? Mio byo zawie mod do ratusza. Ale klientw byo mnstwo. Nie mogem tam sta. - Spuci gow smtny i zawstydzony. - Jezu. A gdybym zaczeka? - Gdzie Nanna chciaa jecha potem? Frevert myla. - Chyba na Dworzec Gwny. Dworzec znajdowa si naprzeciwko Tivoli. Lund przychodzi na myl tylko jeden powd, dla ktrego Nanna miaaby tu przyjeda. Skierowaa si prosto do przechowalni bagau. Za lad siedzia usuny modzieniec w granatowym uniformie. Wyjani, e po trzech dniach wszystkie schowki s oprniane, a nieodebrane rzeczy trafiaj do magazynu. - Jeli da mi pani kluczyk, znajd ten baga - doda. - I trzeba bdzie uici opat. - Nie mam kluczyka. - A jaki to by numer? - Nie znam numeru. - W takim razie - odpar pogodnie - adnego bagau pani nie odbierze. - To torba podrna. Zostawiona w ostatnich dniach padziernika. Wyglda na jakie osiemnacie lat. W gbi za lad widziaa magazyn. Cae rzdy toreb. - Czy ta torba przypadkiem naley do pani? - Jeli mnie pan wpuci i powie, gdzie szuka, to j znajd. Skrzyowa ramiona. - Jeszcze jakie yczenia? Darmowy bilet, pierwsza klasa do Helsingor? Cheeseburgera?

Wycigna wizytwk i podaa mu. - Sarah Lund. Wzywano nas w sprawie podejrzanej walizki. Wsadzi wizytwk do kieszeni. - Jeszcze poprosz dowd tosamoci. Ju przeazia przez stalow bramk. - Sama znajd. Mina go zdecydowanym krokiem, ignorujc jego okrzyki, przesza na ty, wycigna torb z pki. Data niedawna. Torba Nanny musiaa by gdzie indziej. - Prosz przesta. Jestem pracownikiem kolei! - Staram si pomc - powiedziaa Lund, biegnc szybko wzdu pek. - Bd zy. Sta, krzyujc chude ramiona. - Ty si robisz zy? - wrzasna. - Ja przychodz w wolny dzie, bo kto z transportu prosi mnie o przysug. I trafiam na pryszczatego nastolatka. Zejd mi z oczu, id si pobuja na hutawce, synku. Doroli musz pracowa. Twarz mu poczerwieniaa, zacz biadoli i wymachiwa rkami. - Pani... och... prosz pani... - Myszka Miki czeka - dodaa, wskazujc Tivoli. - Prosz tu zosta! - pisn. - Id po szefa. Lund przyspieszya. Tyle toreb. Wikszo czarna. Takie kupuj mczyni. Nanna bya adna i lubia adne rzeczy. Syszaa, e kto si zblia. Gosy przybieray na sile. Lund prawie biega, a j zobaczya. Rowa i modna. Markowa. Jens Holck mgby tak kupi na koszt Ratusza. Spojrzaa na przywieszk z nazwiskiem. Po jednej stronie Liceum Frederiksholm. Po drugiej Vesterbrogade 95, adres Lotte. Oczywicie, e Nanna j tam trzymaa. Nie chciaa, eby Theis i Pernille si dowiedzieli. Lund chwycia torb i pobiega z ni, ignorujc wymachujcego rkoma, piszczcego nastolatka przy kontuarze. Meyer odebra jej telefon. - Masz listy pasaerw? - spytaa. - Nie.

Odniosa wraenie, e niechtnie z ni rozmawia. - Jedziesz gdzie, Meyer? - SAS strajkuje. Jad na lotnisko. Dobra? - Dobrze. Mam jej torb. Znowu siedziaa w zielonym garbusie, przetrzsajc rzeczy Nanny w walizce lecej na fotelu pasaera. - Masz jakie wskazwki, dokd jechaa? - spyta. Szkicownik. Teniswki. Kostium kpielowy. Ciepe ubrania. Na wikszoci metki. Wyliczaa to wszystko Meyerowi. - A co sugeruje, z kim jechaa? - Nie. Lund wzia z domu zapasowe rkawiczki ochronne. Zbami otworzya paczk i nacigna je na donie. - Jad spyta Birk Larsenw - rzucia. - Na mio bosk, nie rb tego. Wczoraj im powiedziaem, e zamknlimy spraw. Oni musz mie troch wytchnienia. - Tak, rzeczywicie. No to co wymyl. - Lund! Birk Larsen punktualnie stawi si pod indyjsk restauracj. Zadzwonia Pernille. - Bank nam nie pomoe, Theis. - O czym mwisz? - Nie pomog nam z domem. Moe bymy wzili poyczk na firm? - Na firm mamy ju peno poyczek. Sprzedajemy dom, prawda? Wydawaa si spokojna. Prawie szczliwa. - Jestem tu teraz. W Humleby. Nie powiesie zasonek. - Zasonek! Dlaczego kobiety zawsze myl o zasonkach! Tam jest hydraulika, elektryka i... - Nawet bez zasonek wyglda piknie. Birk Larsen zatrzyma si na ulicy. Umiechn si szeroko. Rozemia si w ponure zimowe niebo. - Kobiety - westchn. Sysza w suchawce jej szczliwy gos. W mylach widzia jej twarz. - Maa? Nie nazywa jej tak od wiekw.

- Maa? - powtrzya Pernille. - Czy ja reaguj na Ma? - Kiedy reagowaa. Czemu nie? Przede wszystkim zadzwoni do agencji. Powiem, e nie sprzedajemy. I eby w chud dup wsadzili sobie prowizj. Cisza. - Jeli tak bdzie okej. Cisza. - Jeli - powtrzy - tak bdzie okej. - To dom, Theis. Nigdy nie mielimy domu. A co z pienidzmi? - Znajd jaki sposb, eby je zdoby. - Skd wemiemy pienidze? - Nigdy o to nie pytaa. Czemu miaaby teraz zacz? - Mog dzisiaj po poudniu przywie tu chopcw? Przyjedziesz? Pokazalibymy im wszystko. W oknie restauracji zobaczy Amira, smutnego i zdenerwowanego jak poprzedniego wieczoru. Towarzyszy mu ojciec, ktry nie wyglda ani troch radoniej. - No pewnie - powiedzia Theis. Wsadzi telefon do kieszeni. Klasn w wielkie donie. Umiechn si do cudzoziemcw. Znw poczu si... silny. Pienidze mona zarobi. Nie po raz pierwszy wyruszy na burzliwe wody, by utrzyma si na powierzchni. Rozmowy, ktre przeprowadza, tym bardziej si teraz przydadz. Po drugiej stronie drogi Amir i jego ojciec stali przed restauracj, kcc si. Starszy pan wymachiwa oskarycielsko palcem, krzyczc tak gono, e Birk Larsen go sysza. Bekot obcego jzyka. Ojciec pooy Amirowi rk na ramieniu. Mody si wyrwa, wciekle przeklinajc po dusku. Dwjka dzieciakw w skrzynce czerwonej christianii. W drodze do szkoy. Utrwaleni na fotografii na stole. Wszyscy doroli. Wszyscy dokd pojechali, niektrzy w bezkresn noc. Amir przeszed przez jezdni i stan przed nim. - Co si stao? - spyta Birk Larsen. - Zabierajmy si std. I pomaszerowa do czerwonej ciarwki. Skovgaard telefonicznie usiowaa odszuka zaginiony dokument z protokou

Stokkego. Morten Weber spdzi godzin z ludmi Bremera, prbujc oczyci atmosfer. Mai Juhl czekaa w biurze Hartmanna i niecierpliwia si. - Co ten staruszek ma do powiedzenia? - Bremer ma zacz postpowanie w wydziale Holcka. Czeka na ciebie. Albo wygosisz sprostowanie i cofniesz swoje sowa, albo on ci pozwie. Hartmann machn rk do Juhl. W odpowiedzi uzyska cie umiechu. - Wic mam si wycofa i wyj na kretyna? Weber pokrci gow. - Zawsze s jakie rozwizania polubowne, Troels. Moglibymy powiedzie, e dziaae w stanie silnego napicia po aresztowaniu. Bremer odpowie wspczujcym przesaniem, jeli dasz mu, czego chce. - Zapomnij. Mai Juhl miaa mniej wicej podobne pomysy. I te zapewne pochodziy od Bremera. - Nie zapdzaj si w kozi rg, Troels. - Bremer wiedzia, e jestem niewinny. Pozwoli, ebym siedzia w wizieniu, oskarony o morderstwo. Wystarczyoby za, eby podnis suchawk... - Tak mwisz. A moesz to udowodni? - On uwaa nas za swoj wasno, Mai. I moe ma racj. - Bd pragmatyczny. Wszystkim nam przykro, e tak si stao. Ale potrzebujesz przyjaci. Nie odcinaj si od... - Co dokadnie miabym zrobi? Wesza Skovgaard. - Nie teraz - rzuci Hartmann, nie patrzc na ni. - Owszem, teraz. Umiechaa si. W rku miaa jakie wydruki. Co w jej oczach... - Sucham, Mai. - Jeli zmienisz zdanie, wycofamy pozew o zniesawienie. Hartmann wzi dokumenty i zacz je czyta. - Jest szeciu zastpcw burmistrza i on sam - cigna Juhl. - Nie zostawi ci edukacji. Chce, ebym ja si zaja tym dziaem. Ale ty dostaniesz inny. Moe... rodowisko. - Ostatni czowiek, ktry piastowa to stanowisko, zrobi oszaamiajc karier, prawda? - wtrci Hartmann, cigle czytajc. - Staram si pomc. Niektrzy uwaaj, e nie jeste tego wart. Udowodnij mi, e si nie myl. Udowodnij im, e oni si myl. Zrbmy to, jak naley. Napisz list, dobra?

Poruszy si prawie niedostrzegalnie. To nie byo nawet kiwnicie gow. Ale Mai Juhl uchwycia si tego. Wzia akiet i powiedziaa radonie: - Dziki Bogu. Zobaczymy si niedugo. I wysza. Hartmann patrzy na wiat za oknem. Myla o moliwociach i kierunkach. O wyborach, ktrych naleao dokona. - Troels? Wszed Weber, a Hartmann ledwie to zauway. - Niedugo postpowanie. Musimy skleci plan. adnej reakcji. - Halo! Ziemia do Troelsa! - Jestem - ockn si Hartmann. - Mam plan. Powiedz Bremerowi, e potem wystosujemy dementi. Weber zerkn podejrzliwie. - Wycofasz oskarenie? - Potem. - Dobra... Przesza przez gara, zignorowaa cikie spojrzenia mczyzn w czerwonych kombinezonach, wspia si po schodach i zadzwonia. - Witam, Pernille. Lund umiechna si i staraa si sprawi przyjazne wraenie. - Przeszkadzam? - Wychodzimy. Chc zobaczy dom. - Potrzebujemy paru dowodw. To czysta formalno. - Co mianowicie? Lund wesza do rodka i stana w kuchni. Tyle rzeczy. Wazony i roliny, w oknie figurki zwierzt, z boku naczynia. Ona nigdy nie stworzya takiego domu. - Musz jeszcze raz przejrze rzeczy Nanny. Ostatni raz, obiecuj. - Meyer powiedzia, e sprawa jest zamknita. - Jutro. To mj ostatni dzie w pracy. Nie wspomina? Nie wiedziaa, czy Pernille jej wierzy, czy nie. - To tylko szczeg. Przyszam nie w por? Nie musi pani by przy tym. Jeli chce pani wyj...? - Musz wyj, rzeczywicie. Wikszo jej rzeczy jest w kartonach. Zamknie pani za

sob drzwi? - Oczywicie. Lund rozejrzaa si po uroczej kuchni. - Nowe mieszkanie jest wiksze? - To dom. - Bdzie pikny. Pernille popatrzya na ni. - Prosz pamita, eby zamkn drzwi na klucz - powiedziaa i wysza. Lund suchaa jej oddalajcych si krokw. Zdja kurtk i zaja si pierwszym kartonem. Na zniszczony dywan wyrzucia pudeka wiecideek, ksiki i zeszyty. Przejrzaa wszystko. W sumie sze kartonw. Ptorej godziny pniej siedziaa sama w pokoju Nanny, pord rozoonych rzeczy. Wygldao tu jak po ataku szau wciekego dziecka. I nic. Ani ladu tajemnej schadzki. adnej wzmianki o podry. Lund schowaa twarz w doniach. Chciao si jej krzycze. Potem podniosa wzrok, rozejrzaa si swoimi wielkimi oczami. Myl. Myl jak Nanna. Patrz. Wyobraaj sobie. W rogu sta niebieski plastikowy globus. Widziaa go ju wczeniej. Na synnych miastach krzyyki. Miejsca, ktre Nanna pewnie chciaa odwiedzi. Globus by zarazem lampk. Z tyu wychodzi przewd elektryczny. Lund wyja globus z kartonu, postawia na biurku, znalaza gniazdko i wsuna do niego wtyczk. arwka podwietlia wszystkie barwy krajw i kontynentw. Lund powoli obracaa go wok osi. Ameryka, Australia, Azja, Afryka... Pomidzy dwoma przyldkami na poudniowym Atlantyku, u podstawy, co przyciemniao bkit morza. Papier. Listy. Dokumenty. Skrytka dziecka, ktre chciao dokd pojecha. Lund potrzsna globusem. Wyja przewd, poszukaa dojcia. Nanna na pewno wiedziaa, jak otworzy globus i zamkn go z powrotem, nie zostawiajc ladu. Ale ona miaa dziewitnacie lat, zwinniejsze

palce. Zniecierpliwiona Lund podniosa globus, rozbia go o biurko, rozbia podstaw i oprawk arwki i rozwalia je pici. Plastik ustpi. wiat podzieli si wzdu rwnika. Dwie czci, poudniowa pkula jako tajny skad dokumentw. Woya ostatni par rkawiczek ochronnych. Wyrzucia zawarto globusa na podog, siada z rozoonymi nogami i zacza wszystko przeglda. Listy i kartki. Walentynkowe serce. Kwiatek. Zdjcie. Takie stare. Blondwosa dziewczynka, najwyej picioletnia. Obok ciemnowosy dzieciak niemiao trzymajcy j za rk. Z tyu plac zabaw. Ta sama dwjka w skrzynce trjkoowca christiania. Lund patrzya. Nie usyszaa krokw za plecami. Nie zauwaya z pocztku, e Pernille Birk Larsen zaglda jej przez rami. A gdy ju zauwaya, spytaa: - Kto jest na tym zdjciu? Lund wstaa i pokazaa Pernille fotografi. - To Nanna, prawda? Baagan, wywrcone kartony. Wrci chaos. - Kim jest ten chopiec, Pernille? - Powiedziaa pani, e sprawa jest zamknita? - Kto to jest? Pernille wzia zdjcie, wpatrywaa si w nie. - Amir. May Azjata zza rogu. Przez jaki czas by Nanny mioci. Byli... Uleciay jej sowa. - Byli wtedy mali. - Gdzie jest teraz Amir? Meyer zadzwoni, gdy wsiada do samochodu. - Nanna nie leciaa z Kastrup, Lund. Miaa bilet na tanie linie, z Malm. Lot do Berlina. Pitek o pierwszej pidziesit. I by drugi pasaer. Nie polecia. - Amir - powiedziaa. Duga cisza. - Bardzo bym chcia, eby przestaa mi to robi. On mieszka dwie ulice od Nanny. Ale pewnie o tym wiesz. - Amir El Namen. Wczoraj wieczorem przyszed do Theisa. Przeprowadza si i chcia skorzysta z usug jego firmy. Prosi Theisa, eby osobicie zaj si zleceniem.

- Gdzie jeste? - Koo dworca. Spotkajmy si. Meyer spojrza na dugi korytarz, ciemne marmurowe ciany, wiata. Nie mg wyj, nie mijajc gabinetu Brixa. Wyglda na pusty... - Co si dzieje? Brix pojawi si za jego plecami, a Meyer podskoczy. - Jeli chodzi o Lund, to ja jej nie widziaem. Przysigam. - Dzwonia wanie pani Birk Larsen. Gdzie jest Lund? - Mam zaraz spotkanie. Zadzwoni pniej i wyjani. Brix zastpi mu drog. - Teraz wyjanij. - Nanna leciaa z kim do Berlina... - Sram na Berlin. Z dworca zgoszono kradzie bagau. Ukrada go Lund. Skocz z t opacznie pojt lojalnoci i powiedz mi, gdzie ona jest. Meyerowi to si nie spodobao. - Nie chodzi o adn lojalno, tylko o fakty. Holck nie wiedzia, e Nanna odlatuje z Malm. Wic pojecha na Kastrup. Prosz. Otworzy teczk, ktr nis dla Lund. - To zdjcia monitoringu na Kastrup z tamtej nocy. Jest na nich Holck. Doskonaej jakoci. Wyrany. Pospny polityk siedzia oklapy pod informacj w hali odlotw. Przeciera oczy przy odprawie biletowej. Wyglda staro i smtnie na lnicym krzele przy ruchomych schodach. - Zosta tam do drugiej w nocy. Z nikim si nie spotka. Brix wpatrywa si w zdjcia. - On nie zabi Nanny - powiedzia Meyer. - Zadzwoni do pana pniej, dobrze? Zero odpowiedzi. Wic wyszed. Amir poprosi Birk Larsena, eby pojecha pod adres w rejonie przemysowym na Amager. Nie chcia rozmawia. ciska swoj studenck torb i patrzy ponuro, jak za oknami przesuwaj si niskie domy i zabudowania przemysowe. Birk Larsen lubi z kolei pogada w szoferce. Wrcz mia tak siln potrzeb. - Londyn, powiadasz? Ja nigdy tam nie byem. Pewnego dnia... - Wyjechaem do collegeu. To by pomys mojego ojca. - I dopiero co wrcie? Nie rozumia, dlaczego Amir trzyma tu rzeczy. Jego zdaniem byo to dziwne miejsce

na przechowywanie stow i krzese. - Nie. Wrciem zeszego lata. - Jako ci nie widziaem. - Nie. - Trzeba byo zaj, Amir. Nanna by si ucieszya. Pamitam, jak si razem bawilicie. Rozemia si. - Boe, ale ona ci dawaa popali. Nie znosia lalek, wiesz. Zawsze uwaaem, e to dlatego, e ma ciebie i nie potrzebuje lalek. Wydawa by si mogo, e to dobry dowcip. e w sam raz. Na Amira nie podziaa. - Rozmawiae z ni po powrocie? Chopak znowu patrzy przez okno, wpatrujc si w wyludnione tereny w oddali. Birk Larsen zerkn na adres, ktry Amir mu poda, patrzy na drogowskazy i numery. - No to prawie jestemy. Zamknita brama, za ni opuszczony zakad produkcyjny. Birk Larsen raz jeszcze spojrza na kartk. - Numer siedemdziesit cztery. To tu? Amir zamar na swoim fotelu, ciskajc torb, jakby to bya najwaniejsza rzecz na wiecie. - Amir? To tutaj? Std zabieramy rzeczy na twoje wesele? Co... Chopak paka. Tak samo jak w dziecistwie, gdy Nanna posuna si za daleko. Spod czarnych okularw spyway na policzki wielkie zy. - Nie bdzie lubu. Jest odwoany. Birk Larsen zastanawia si, co robi. - Amir... Co my tu robimy? Chopak otworzy torb. - Chciabym... - wymamrota i urwa - Co by chcia? Co? - Zawsze si pana baem - mwi Amir. - Kiedy bylimy mali i Nanna zabieraa mnie do waszego domu. Baem si pana, gdy wrciem latem. Nie omieliem si przyj, mylaem, co pan powie, co pan zrobi, kiedy... si pan dowie. Birk Larsen patrzy na niego podejrzliwie. - O czym? - O mnie. I Nannie. O nas. Zawsze mwia, e mam si nie ba. e pan si przekona. e pan z jej mam kiedy bylicie tacy sami. Gupi. Zakochani. Ale... - Otar oczy rkawem

kurtki, zupenie jak dziecko. - Ja i tak si baem i mylaem... e to tylko pogorszy spraw, prawda? Kiedy si pan dowie... - O czym? - e to mnie kochaa. Imigranta zza rogu. Mielimy razem uciec. A potem... Wcisn torb w rce Birk Larsenowi. W rodku leaa biaa bbelkowa koperta. I co jeszcze. - Potem co... Nie wiem... Odpi pas. Wysiad. Podszed do bramy zamknitej na kdk i patrzy na opuszczon fabryk, ktra nic nie znaczya, nic. Teraz dopiero Birk Larsen to poj. Koperta bya zaadresowana na niego i Pernille. W rodku znajdowaa si cyfrowa kaseta wideo. Birk Larsen zajrza do torby. Zobaczy kamer. Kaseta do niej pasowaa. Znalaz guzik play. Wcisn go. Poczu, e serce przestaje mu bi. Zimny dzie. Niedawno. Nanna w ciepym paszczu, wosy w nieadzie. W ogle nie wyglda na dziewitnacie lat. To si nagrywa? - pyta. Gos skd. Amira. Troch humorzasty, kiedy prbuje sobie poradzi z nagraniem. Tak. Ona mwi, e dobrze. Bierze gboki oddech, umiecha si. Jak kobieta. Patrzy w obiektyw, a w yach Birk Larsena zastyga krew, gdy sucha tego gosu. Bo wie, e ju nigdy go nie usyszy. Taka bystra, sodka, pena nadziei. Jak strasznie bolao to rozpaczliwe poczucie utraty. Gos mwi rozemianym, nieposusznym tonem: Cze, mamo, cze, tato. Mrugnicie oka. Cze, Anton i Emil, najlepsze teletubisie wiata. Po chwili jej twarz staje si tak powana, e stary Theis Birk Larsen czuje, jak zy szczypi go w oczy. Kiedy ogldacie to nagranie, jest poniedziaek. Mylicie, e jestem w szkole. Ale mnie tam nie ma. Przechyla gow na bok, w taki zawadiacki sposb, tak jak zawsze robia, gdy chciaa postawi na swoim. Wiem, e bdziecie si na mnie zoci. Ale nie martwcie si. Strasznie was

wszystkich kocham. I nic mi nie jest. Jestem z Amirem. Maym Amirem. Obraz podskakuje. Jeszcze nie. Mj pierwszy chopak. Wrci latem. Spotkalimy si.... Przenosi wzrok na mczyzn za kamer. Wyglda na zakopotan. Zbywa to miechem. C. Nie widzielimy si trzy lata. A czulimy si, jakby to by jeden dzie. Zawsze mi mwia, mamo. e jak to si dzieje, to czowiek wie. Niewane, co ludzie myl. Niewane, co myli wiat. Kiedy to si dzieje, kiedy czowiek znajduje waciw osob, nic nie moe go powstrzyma. I wycie te nie mogli. Niski, gboki jk rodzi si w pucach Birk Larsena. Nie odrywa niebieskich oczu od kamery, od nich. W sumie kochalimy si od zawsze. Tylko troch nam zajo, eby si do tego przyzna. Mamo, myl, e ty zawsze wiedziaa. Amir ma przyjaciela, u ktrego moemy si zatrzyma. Nie wiem, jak dugo. A si wszystko uspokoi. Przysuwa kamer bliej, jakby jak irracjonaln czci umysu wierzy, e to ona. Nanna ywa. Caa i zdrowa. Chc, ebycie wszyscy wiedzieli - mwi - e nigdy nie byam szczliwsza. Wic prosz... Mam nadziej, e mi wybaczycie. Myl, e tak. Wycie te uciekli, prawda? Pamitam spojrzenie twoich oczu, kiedy mi o tym mwia, mamo. Tyle mioci. Wyciga rk, dotyka niewidocznego mczyzny za kamer. Jeli my z Amirem bdziemy tak szczliwi i tak dobrzy jak wy.... Teraz pacze, a na to Theis nigdy nie mg patrze. Do zobaczenia, mamo i tato. Posya causa. Kocham was, teletubisie. Niedugo do was zadzwoni. Zawsze bd was kocha. zy i miech. Kamera si rusza. ciana z graffiti. Rowery. Dwie ulice od ich domu w Vesterbro. Rozpoznaje cegy. Teraz Nanna i Amir. Ona tryskajca nadziej. On spokojny i niemiay, i patrzy tylko na ni. Drcymi palcami Birk Larsen odkada kamer na fotel pasaera, chowa twarz w doniach i pacze. Postpowanie prowadzi Poul Bremer. Niebieska koszula. Marynarka zdjta, krawat te. Czowiek czynu. - Teraz wysuchamy kierownika Gerta Stokke z wydziau Holcka. Gert?

Szary czowiek w szarym garniturze wszed do sali i zaj miejsce. - Znasz procedur - powiedzia Bremer. - Prowadzimy ledztwo w wydziale Holcka. Musimy wyjani pewne sprawy. Stokke kiwn gow, spojrza na osoby siedzce przy stole. - Jak wiecie pastwo z dokumentw, przeprowadziem rozmow z Holckiem. Chciaem mu uwiadomi, e dzieje si co niewaciwego. Ale on nie chcia wiedzie. Nie byem w stanie go przekona. - A potem? - spyta Bremer. Stokke nad policzki i rzek w kocu: - Poruszyem t kwesti jeszcze raz. Nie by bardziej skonny do wsppracy. Po fakcie zdaem sobie spraw, e powinienem by kogo powiadomi. Przepraszam za to. Teraz wszystko jest w porzdku... - A sam Holck... - zachci Bremer - mia skonnoci do tyranizowania, o czym wikszo z nas zapewne nie wie. - By prostolinijny - przyzna Stokke. - I przekonujcy. Powiedzia mi, e niezwocznie rozwie spraw. Przyjem, e mwi prawd. Co miaem zrobi? Bremer zoy donie, jak kapan wysuchujcy spowiedzi. - Myl, e wszyscy wycigniemy lekcj z tego smutnego wydarzenia. Z tego, co widz, zrobie wszystko, co byo w twojej mocy. Nie widz potrzeby zadawania dalszych pyta. Wic dzikuj... Hartmann podnis lew rk. - Ja mam pytanie, jeli wolno. Bremer odczeka chwil, nim si odezwa: - miao, Troels. - Abymy mieli pen jasno: powiedzia pan komu o dziaaniach Holcka? - Nikomu. Hartmann podnis lec przed nim teczk. - Chciabym zaprezentowa kilka dokumentw. Obszed zgromadzenie, kadc przed kadym plik kartek. Najpierw przed Stokkem. - Jest to protok ze spotkania Gerta Stokke z Bremerem. Omawiaj sadzenie drzew. W protokole znajduj si odnoniki do zacznika, ktry nie zosta doczony do akt. Zapewne si zapodzia, prawda, Gert? - Musiabym sprawdzi... - Nie ma potrzeby. - Hartmann wzi do rki kolejny zestaw dokumentw. - I tak

zdoaem odzyska zacznik. Stokke zamruga powiekami. - Znajdowa si w bezpiecznym miejscu, ukryty przez kierownika z wydziau Holcka. - Wskaza Stokkego. - Przez ciebie, Gert. Urzdnik utkwi wzrok w lecym przed nim dokumencie. - Pozwol sobie odwiey ci pami - cign Hartmann. - To s twoje notatki z raportu, ktry zoye panu burmistrzowi na temat tego, co nazwae niepokojcym stanem administracji Holcka. Wymieniasz tu, na przykad, wypaty po pi tysicy koron miesicznie urzdnikowi o nazwisku Olav Christensen, ktry pracowa w moim wydziale, przy czym nikt z mojej ksigowoci ani mojej administracji o tym powizaniu nie wiedzia. Ani e jest wyrany trop, za co Christensen to wynagrodzenie otrzymywa. Bremer spsowia, ale milcza. Hartmann zwrci si do czonkw rady. - Ten zacznik nigdy nie wszed w skad oficjalnego protokou. Byo to zabezpieczenie Gerta Stokke. Chcia mie pewno, e w razie katastrofy bdzie mg przynajmniej powiedzie, e nas ostrzega. Hartmann wskaza dokument. - I prosz bardzo. Oto dowd, e pan burmistrz wiedzia o rozmylnym i nielegalnym naduyciu na dugo przed nami. Dowd, e pan burmistrz zatai przed policj informacje, ktre mogy doprowadzi do duo wczeniejszego zdemaskowania prawdziwego mordercy Nanny Birk Larsen. Spojrza na Bremera. - Czy pan burmistrz zechciaby to skomentowa? Cisza. - Nie? - C - Hartmann wsta od stou, zostawiajc zgromadzenie z dokumentami - dzikuj za uwag. Lund i Meyer szukali Amira. Po spotkaniu z Theisem Birk Larsenem wrci do miasta. Wzi swj samochd. Od tego czasu go nie widziano. Sprawdzali w restauracji jego ojca. Na cmentarzu. Nic. Gdy Meyer kry po Vesterbro, zadzwoni jego telefon. - Jego telefon czy si z masztem w pobliu Tarnby. Niedaleko lotniska. Moe prbuje uciec...

Zawrci i ruszy w stron drogi prowadzcej na Kastrup. Lund mylaa intensywnie. Przypomniaa sobie zdjcie. Dwjka maluchw i czerwona christiania. - On nie jedzie na lotnisko. - Komrka... - Wiem, gdzie on jest. Na ulicach panowa umiarkowany ruch. Dojechali na miejsce po dwudziestu piciu minutach. Meyer spospnia, odkd zrozumia, dokd si udaj. Jechali wskimi szlakami, mijajc rowy i kanay. Minli ciemny las, w ktrym martwe, nagie drzewa nie daway schronienia. W wietle reflektorw ukaza si niski elazny mostek. I na rodku jaki ksztat. Meyer sign po bro, ale zda sobie spraw, e nadal ma j Brix. Lund spojrzaa na niego gniewnie, wysiada i ruszya prosto do postaci nad kanaem. Za jego plecami lea bukiet kwiatw. Amir siedzia na skraju, patrzc w czarn wod. Rkoma obejmowa porcz i majta nogami w powietrzu. Jak dziecko. Drugi radiowz zatrzyma si po przeciwnej stronie, byskajc niebieskim wiatem. Dwch ludzi ruszyo biegiem w stron mostku. Lund powstrzymaa ich stanowczym ruchem doni. Podesza. - Amir El Namen? Gestem daa zna Meyerowi, by wyj odznak, po czym pochylia si, by porozmawia z chopakiem. - Jestemy z policji, Amirze. Wszystko w porzdku. Nie jeste podejrzany. Cigle patrzy na wod. - wiadkowie widzieli ci na lotnisku w Malm. Podesza do balustrady i opara si o ni, bo chciaa zajrze w te oczy za grubymi okularami w czarnych oprawkach. - Powiedz mi - poprosia. - Kto wiedzia? Komu Nanna o tym mwia? Wreszcie podnis na ni wzrok. - Kto wiedzia, Amirze? - Nikt nie wiedzia. Nie bylimy gupi. - Kto musia wiedzie. Kto, kto obserwowa Nann. Albo zobaczy was razem.

Moe jaki byy chopak. Pomyl. Zastanowi si. - Kto nas widzia. Ale on nie mg si domyli. To wykluczone. Lund si nachylia. - Kto was widzia? - To byo wtedy, kiedy po ni przyjechaem, eby zawioza walizk na dworzec. Ten czowiek wysiad z furgonetki. Ja go w sumie nie widziaem. Nie wiem, kto to by. Meyer westchn. - Wic co wtedy widziae? - spyta zmczonym gosem. Amir spojrza na niego spode ba. - Czerwony kombinezon. Ale on na pewno si nie domyli. Meyer pokrci gow. - Jaki czerwony kombinezon? - No, czerwony kombinezon. Taki jak oni nosz. - Kto? - Jego ludzie. Ich ludzie. Od Birk Larsena. P godziny pniej przyjecha Brix, bez sowa da jej legitymacj i odznak. - Nurkowie ju jad, tak jak chciaa. Spodziewam si, e co znajdziesz. - A co z dostaw wody? - spyta Meyer. - Zamkn na dwadziecia cztery godziny. Nie wicej. Co powiedzia ten may Hindus? - Szukamy jednego z ludzi od przeprowadzek. Kogo, kto pracuje dla Birk Larsena. To powizanie. Brix patrzy na nadjedajce samochody. - Powizanie z czym? - Z Mette Hauge. Niedugo przed znikniciem ona przeprowadzia si od taty do miasta. Przerwaa, zaczekaa, a ta myl wyklaruje si w jej gowie. - Kiedy zmieniasz dom - podja - pojawiaj si w twoim yciu obcy ludzie. Mette si przeprowadzaa. Nanna... Vagn Skarbak spojrza na zamwienia, rozpiski, nalenoci. Noc robili troch na czarno, eby zwiza koniec z kocem. To nie byo atwe. Theis Birk Larsen wanie wrci z kursu do portu za gotwk i wyglda na odrobin spokojniejszego ni ostatnio.

- Wiesz, e cigam dodatkowych ludzi - powiedzia Skarbak. - Co z robot? Mamy za mao. - Na razie wystarcza. Skarbak kiwn gow. - No dobra. Nie martw si. Ja wszystkiego przypilnuj. - wietnie. Rozleg si dzwonek do drzwi. - Id na gr, Theis. Zachany jeste. Patrzy, jak odchodzi. Mczyzna by chudy, mniej wicej w ich wieku. Blada twarz, niezdrowy wygld. - Moge przyj wczeniej. - Nie mogem. Zajty byem. Szef od taxi daje mi straszny wycisk. Chce, ebym bra wicej zmian. - Tak, jasne. Theis bardziej ci potrzebuje. I jeste mu to winny. Wic ju nas nie przewalaj. Wkadaj kombinezon. Mamy robot. - Gotwka? - Tak, gotwka. - Nic... no wiesz... - Co nic? - Nie chc kopotw, Vagn. Skarbak pogoni go do pomieszczenia z szafkami. - Ty tylko pracuj. Jest jeszcze kombinezon z twoim nazwiskiem. Chocia tak narozrabiae. To rodzinna firma, pamitasz? - Rodzinna. Wiem. Czerwony kombinezon lea tam, gdzie go zostawi dwa tygodnie temu, kiedy tu ostatnio pracowa. Wzi czerwony ciuch i na wszelki wypadek sprawdzi naszywk z nazwiskiem: Leon Frevert. Lund rozgldaa si po pustkowiach, zastanawiaa si, jaki sekret kryj kanay. Nurkowie pracowali od dwch godzin, wskakiwali do wody z pontonw. Inni funkcjonariusze przeczesywali zaronite brzegi i sitowie. Wszdzie stay reflektory. Nawet w Jansenie, rudowosym techniku kryminalistyki, ktry nigdy chyba nie kwestionowa rozkazw Lund, zaczynay si rodzi wtpliwoci. Podszed do niej wreszcie koo smej, w trakcie przerwy na przeniesienie nurkw na kolejny odcinek.

- Przeszukalimy dwa z mniejszych kanaw - westchn. - Bg raczy wiedzie, ile zostao. - Sprbujcie w starym spucie. Dwadziecia lat temu wikszo tego terenu bya zamknita. On o tym wiedzia i skorzysta z tego. - Dwadziecia lat temu cay ten teren by zamknity. Wojsko miao tu strzelnic. Nikt tu nie przychodzi. Zatopi samochd... Nie suchaa. Prbowaa sobie wyobrazi, co si mogo sta. - Nie zakadaj, e ona bya w samochodzie. - Pomylaa o Bengcie, jak idzie po jej ladach, tropi Mette Hauge, przekonany, e ma racj. - Niczego nie zakadaj. Meyer jeszcze raz rozmawia z ojcem Mette. Przy przenosinach do miasta skorzystaa z usug firmy przeprowadzkowej. Nie mia pojcia, ktrej. Ale z raportu policyjnego wynikao, e jej rzeczy trafiy do magazynu zarejestrowanego na firm o nazwie Merkury. Dawno ju nie dziaaa. - Ostatnia osoba, na ktr bya zarejestrowana, to Edel Lonstrup - doda Meyer. - Mam adres. Moe jutro... Dochodzia dwudziesta druga. - Jedziemy - zdecydowaa Lund. - Nie jest troch za pno? - spyta Meyer. - Tak. Dwadziecia lat za pno. Firma Lonstrup znajdowaa si kiedy w Soborg, na obrzeach terenw przemysowych. Wygldao to raczej na opuszczony magazyn ni na dom. Stalowe bramy nie byy zamknite na klucz. Podobnie jak drzwi do obdrapanego metalowego baraku na kocu podjazdu. Meyer wszed do rodka. Wszdzie puda i zakurzone graty. Na kilku widnia napis Merkury. W gbi zobaczyli dugie okno, w ktrym si wiecio. Dojrzeli kuchni. Kilka doniczek. Kto tu rwnie mieszka. Do szyby zbliya si blada twarz kobiety, ktra przyoya rce do policzkw i wyjrzaa na zewntrz. W szarym szlafroku, z rzadkimi brudnymi wosami wygldaa, jakby nieczsto przyjmowaa goci. Siedli w kuchni i patrzyli, jak je. Mieszkanie sprawiao wraenie urzdzonego gratami, ktre zbieraa pewnie cae ycie: naczynia stoowe kade inne, rozklekotany piecyk, przedpotopowe radio. Merkury przesta dziaa dziesi lat temu, po mierci jej ma. Powiedziaa, e nie ma listy pracownikw ani w ogle adnych dokumentw. - Co si z nimi stao? - spyta Meyer.

- Wyrzuciam wszystko. Po co to trzyma? Jeli chodzi wam o jakie podatki czy co, idcie na cmentarz pogada sobie z nim. - Czy ktry z pracownikw przeszed do firmy Birk Larsena? - Pracownikw? To byy przeprowadzki. Same wczgi tu si najmoway. Pracowali dla nas przez chwil. Raz tu, raz tam. Diabli wiedz, czym oni si jeszcze zajmowali. - Twarz jej stwardniaa. - Dlatego si z nimi szwenda zamiast siedzie z rodzin. Lata za kobietami, za wd i diabli wiedz czym jeszcze. - Birk Larsen? - Kto to jest Birk Larsen? Kobieta chyba nie miaa telewizji. Na stole nie leaa adna gazeta. Nic nie czyo tego przybytku ze wiatem zewntrznym. - Mwi pani co nazwisko Mette Hauge? - spytaa Lund. - Jak? - Mette Hauge. Miaa rzeczy w magazynie. - Jak Aage szed w tango, sprzedawa wszystko, co si da. Cudze rzeczy te. Gdyby nie umar, siedziaby w wizieniu. Wszystko, eby si tylko upi i zadawa z szumowinami. - Wic nic pani nie zachowaa? - Pani si rozejrzy. To, co wida, to nasze. Niczyje wicej. Z ciemnoci za nimi dobieg gos, modszy, sabszy: - Mamy jeszcze jakie rzeczy w garau. Kobieta wygldaa na czterdzieci lat, ale ubrana bya jak nastolatka. Z innej epoki. Dugi, rozpinany sweter, pod spodem kolorowa, niechlujna koszulka. Dinsy. Wosy miaa zaplecione w warkoczyki, brzowo-siwe. Miaa twarz dziecka, przestraszon i zbuntowan jednoczenie. - Id do swojego pokoju - rozkazaa Edel Lonstrup. - Jakie rzeczy? - spytaa Lund. - Taty. Cae mnstwo. - To s tylko stare puda! - wydara si jej matka. - Wracaj do swojego pokoju! - Musimy na nie rzuci okiem - powiedzia Meyer. - Prosz nas zaprowadzi. Puda papierw stay w zapylonym garau penym gratw i pajczyn. Na kilku skrzynkach widniao logo firmy. Sowo Merkury granatowymi literami, ze skrzydekiem sterczcym po lewej. Lund przegldaa stare wydruki z komputera. Meyer oprnia na podog kolejne puda. - Czego dokadnie szukamy?

- Mczyzny. Kopn skrzynk. Po pomieszczeniu rozleciay si kolejne papiery i kolejne kby pyu. - Nic - orzek Meyer. - Nic nie ma. Crka przygldaa si im z cienia. - Ile lat miaa pani dwadziecia jeden lat temu? - spytaa Lund. - Siedemnacie. - Jacy oni byli? Mczyni, ktrych zatrudnia pani ojciec? - Brutalni. Straszni. Wielcy. Silni. Mitosia brudny sweter. - Matka mwia, e mam si trzyma z daleka. Oni nie byli jak my. Byli... Urwaa. - Jacy byli? - ponagli j Meyer. - To byy wczgi. Wszyscy tacy sami. - Wszyscy? Lund zostawia puda i podesza do kobiety. - Mczyzna, ktrego szukamy, mg by inny. Niewiele starszy od pani. Dwadziecia, dwadziecia pi lat. Moe pracowa dorywczo. - Oni przychodzili i odchodzili... Lund uruchomia wyobrani. Jeli Bengt mia racj, ten czowiek by zorganizowany, bystry i wytrway. Nie porywa kobiet noc. ledzi je, osacza. Czasami czarowa. - Pewnie by inny ni pozostali. Moe lepszy. Bystrzejszy. Nie odezwaa si. - Lubi rozmawia z dziewczynami. Myl, e mwi z wikszym szacunkiem ni inni. Z wikszym zrozumieniem. W gowie Lund krystalizowa si wizerunek. - By atrakcyjny. A nie brutalny, niemiy. Przy nich mg wydawa si czarujcy. By tu kto taki? Cisza. Lund wyja zdjcie wisiorka z czarnym serduszkiem. - Widziaa pani kiedy ten przedmiot? Kobieta wysza z ciemnoci, do wiata, po raz pierwszy. Lund pomylaa, e jest liczna, ale zniszczona. Izolacj. Samotnoci. Nic nie powiedziaa.

- Chodmy, Lund - zawoa Meyer. - Mog gdzie zmy to gwno z rk? Crka wskazaa drzwi. Zaczekaa, a odszed. Popatrzya na Lund. Kiedy Meyer ju si oddali, szepna: - Moe kto taki by. - Nerwowo odwrcia gow, by upewni si, e Meyer nie syszy. - Ja pani tego nie powiedziaam, dobrze? Matka by... - Nikt nie musi wiedzie. - Oni chc tylko jednego. Mczyni. - On te? Wspomnienie. - Nie. Reszta nie za bardzo go lubia. Oni rozrabiali. Pili. Palili. Nie garnli si do adnej roboty. On pracowa. Jak mg, pilnowa, eby si trzymali grafiku. Nie podobao im si to. - Jak on wyglda? - spytaa Lund. Wzruszya ramionami. - Tak zwyczajnie. Mia zdjcie z moim ojcem. Ale mama je wyrzucia. Mia zosta kierownikiem, ale nie wiem... co si stao. - Co? - Mwiam. Nie wiem. Z dnia na dzie znikn, a potem ju nigdy nie wrci. Lund przygldaa si jej twarzy. - Tsknia pani za nim? Prawie czterdzieci lat, ubrana jak nastolatka, dugie, siwiejce wosy. Zmarnowane ycie. Milczenie. - Gdyby chodzio o mnie - cigna Lund - nie pozwoliabym nikomu wyrzuci takiego zdjcia. Zabraabym je. Schowaa przed matk. Po to s zdjcia, prawda? eby mie wspomnienia. - Przysuna si bliej. Od kobiety bi ten sam zatchy zapach, co z garau i z mieszkania. Zapach wilgoci, kurzu i pajczyn. - Potrzebujemy tego zdjcia. Z przetartego swetra wyonio si dugie, chude rami i chwycio j mocno. - Nie moe pani zdradzi... Obejrzaa si na okna kuchni. Nikogo tam nie byo. Przesza w gb garau, ostronie przesuna pki. Pod spodem co znalaza. Zacza to przeglda. Wrci Meyer. Ruszy ku nim. Lund powstrzymaa go gestem. Kciukiem machna w stron drzwi i bezgonie polecia: Wyjd. Znalaza zdjcie tak szybko, e Lund si zastanowia, czy aby nie oglda go

codziennie. Byo czyciutkie, niezakurzone. Dobra, ostra fotografia. - To mj ojciec. A to mczyzna, o ktrym mwiam. - Lund przygldaa si twarzom. - Mino dwadziecia lat - westchna kobieta. - Po co go szukacie? Co on zrobi? Lund milczaa. - Na pewno nic zego - dodaa czterdziestolatka z siwiejcymi warkoczykami. - On nie by taki. Pernille siedziaa w kuchni, ogldajc nagranie na kamerze Amira, i mrugaa powiekami, by powstrzyma zy. Theis siedzia przy niej, nakry jej donie swoimi. - Amir ma z tym co wsplnego? - spytaa, gdy Nanna posaa im poegnalnego causa. - Nie. Policja mwi, e czeka na ni na lotnisku w Malm. Otara oczy i policzki rkawami koszuli. - Dlaczego nam nie powiedziaa? Po co ta tajemnica? On cigle wpatrywa si w ostatni obraz Amira i Nanny, zatrzymanych w czasie, umiechnitych. Nie mg mwi. - Ta Lund znowu tu przysza i przejrzaa wszystkie jej rzeczy. Pokrcia gow. Znowu si czua pokonana, przybita, tak jak wczeniej. - Co jest nie tak, Theis. Uj w palce jej do. - Nie zaczynaj tego znowu. Powiedzieli, e sprawa jest zamknita. - Wic dlaczego Lund tu przysza? Milczenie. - Nie znaleli go - wyszeptaa. - Wiesz o tym. Nie znaleli go. Kto zapuka do drzwi. Na progu stan Leon Frevert w czerwonym kom binezonie, z czarn czapeczk w doniach. - Tak? - Przepraszam, ale... Vagn chce, eby zszed na d. - Nie teraz. Wysoki chudy mczyzna wyglda na przestraszonego, ale si nie ruszy. - Myl, e musisz zej, Theis. Prosz. - Okej - burkn Birk Larsen. Na dole zebrali si wszyscy ludzie: etatowi, tymczasowi, niektrych ledwie rozpoznawa. W swoich czerwonych kombinezonach stali rzdem w biurze. Rozmawiali

midzy sob, nie umiechali si, nie patrzyli na niego, gdy wszed przez drzwi. Na czele grupy sta Vagn Skarbak, ramiona mia skrzyowane, mwi co i kiwa gow. Przywdca, jak zawsze. Czasami si kcili. Ludzie odchodzili. Nie zawsze wracali. Jak to w firmie, zdaniem Birk Larsena. Jego firmie. Podszed wic bez wahania i rzek: - Co jest, do cholery? Albo pracujecie, albo idcie do domu. Skarbak odwrci si do niego. Niepewny, zerka na podog. - Theis... - Nie teraz. - Teraz, Theis. Mamy problem. Wreszcie spojrza mu w oczy. Srebrny acuch poyskiwa. Twarz powana, zrezygnowana. - Co jest? - Ten wasz dom w Humleby. Przychodzimy tu pracowa dla klientw. A cigle robimy przerwy, eby przewie cegy, drewno i cae to gwno do Humleby. Tak nie moe by... Birk Larsen zamkn oczy, szuka sw. - Prawda jest taka, Theis, e wcale nie skoczysz tego domu do wit, jak tak dalej pjdzie. Wic postanowilimy. Wybacz. Ale to ostateczna decyzja. - Kiwnicie maej gowy. - My go dla ciebie zrobimy. Peen ciepa ryk miechu, kto klepn go po plecach. Birk Larsen patrzy na ich rozpromienione twarze. - Paru nas bdzie pracowao co wieczr, a paru w weekendy. - Dranie... - mrukn Birk Larsen, krcc gow i ocierajc oczy. - Najpierw piwnica. Potem kuchnia i azienka. - Wycign list materiaw. - Kuzyn Rudiego jest hydraulikiem, wic to zrobi po kosztach i troch na czarno. Niedugo sam si bdzie przeprowadza, to si rozliczymy. Reszta bdzie ci kosztowa piwo. - Trci Birk Larsena okciem. - Lepiej wycignij zaskrniaki, Theis. Ci gocie lubi wypi. I... Zamilk. Wszyscy podyli za jego zdumionym spojrzeniem. Lund i Meyer weszli do garau i robili to, co zawsze. Rozgldali si. Birk Larsen zakl i wyszed im na spotkanie.

- Mamy nowe informacje - powiedzia Meyer. - Duo zmieniaj. Birk Larsen sta przed swoimi ludmi. - Ostatnim razem nam pan powiedzia, e skoczylicie. - Wiem. Myliem si. Musimy wznowi ledztwo. - Wyjdcie std. - Nie moemy. - Jak chcecie znowu ze mn pogada, to przed adwokata. - Nie z panem chcemy rozmawia - wczya si Lund. - Z jednym z paskich ludzi. Vagnem Skarbakiem. - Och, do kurwy ndzy - wrzasn Birk Larsen. - Co takiego?! Lund mina go, wesza do biura, zauwaya szczup posta, ktra chowaa si w gbi, nacigajc na twarz czapeczk. Przypomniaa sobie, co powiedziaa crka Lonstrup: to wszystko wczgi. Ale to nie by Skarbak. Ten nie ruszy si z miejsca i patrzy na ni gniewnym wzrokiem. - Powinnicie zostawi Theisa w spokoju - warkn. - Mao przeszed? - Moesz na sowo, Vagn? Szeroko otwarte oczy, srebrny wisiorek poyskujcy w wietle. Wyszed i stan obok Birk Larsena. - O co chodzi, Theis? - Oni chc rozmawia z tob. - O czym? - Pjdzie pan z nami - odezwa si Meyer. - Czemu? - Prosz wsiada do radiowozu albo pana aresztujemy. Co pan wybiera? Skarbak obejrza si na Birk Larsena, z gow przechylon, ubawiony. - To art? - Nie art - odpowiedzia mu Meyer. Zerkn na zegarek. - Jest dwudziesta trzecia siedem. Jest pan aresztowany. - Sign do tylnej kieszeni, wyj kajdanki i zaprezentowa je Vagnowi. - Tego pan chce? - Spokojnie, na mio bosk. Na d zesza Pernille. - Co si dzieje? - spytaa. - Skd mam wiedzie. - Vagn Skarbak widzc, e kajdanki znowu si ku niemu

zbliaj, doda: - Id, id. Wysoka posta w gbi biura cigle si krya w cieniu, nacigajc na oczy czapeczk bejsbolow. Lund chciaa zerkn, ale Meyer si niecierpliwi. - Zadzwonimy, jak co bdziemy wiedzie - zwrcia si do Pernille Birk Larsen. Hartmann sta przed zebranymi na konferencji prasowej. Czarny garnitur, czarna koszula i krawat. - Trudno sobie wyobrazi powaniejsze zarzuty obciajce pana burmistrza. Wiedzia o przestpczej dziaalnoci Jensa Holcka. Gert Stokke sporzdzi protok ze spotkania. - Podnis dokumenty, ktre znalaza Skovgaard. - Oto dowd. Rozdamy pastwu kopie. Poniewa Bremer nigdy tej wiedzy nie ujawni, ja zostaem skompromitowany. Co waniejsze, miasto Kopenhaga zostao zdradzone przez czowieka wybranego na jego przywdc. Bremer z premedytacj wprowadzi w bd policj i utrudni jej ledztwo. Zmarnowa mnstwo jej czasu i naszych pienidzy, kryjc morderc. A to wszystko wycznie dla politycznej korzyci. - Potoczy wzrokiem po pomieszczeniu. - Zasugujemy na co wicej. damy czego wicej. Zoyem na policj doniesienie na Poula Bremera. - Co powiedzieli? - zawoa jeden z reporterw. - Przeprowadz ledztwo. auj, e po raz kolejny nasza uwaga jest odcigana od wyborw. - Czy zostan mu postawione zarzuty? - To zaley od policji. W pierwszym rzdzie sta Erik Salin. ysa gowa. Umieszek. - Pi dni do wyborw, panie Hartmann. Czy to nie desperacja? Wszyscy czekali. - Niech zdecyduj obywatele - odrzek Hartmann. - Dzikuj. P godziny pniej w swoim gabinecie oglda telewizj. Transmitowano odpowied Bremera. Mg przewidzie tak reakcj. To wszystko kamstwo - mwi burmistrz. - Nigdy nie przeprowadziem tej rozmowy ze Stokkem. Ten tak zwany protok jest sfaszowany. Przez Troelsa Hartmanna? - spyta prowadzcy. Wtpi. Raczej widz w tym prb umycia rk przez urzdnika, ktry sam dopuci si zaniedba. Ja jestem ofiar. Hartmann, wiadomie czy nie, sta si rzecznikiem tego czowieka. Miaem nadziej na co wicej.... Weber wcisn guzik. - Bremer zwala wszystko na Stokkego. Czego oczekiwae?

- Stokke jest dorosy - zauwaya Skovgaard. - Ty te powiniene dorosn. - Doprawdy? - Tak. Bremer si z tego nie podniesie. Weber wkada paszcz. - Mylaem, e jestemy tu po to, by pokona go lepszymi pomysami. A nie pogrywajc w jego zasrane gierki, wrcz bardziej zasrane ni jego. Do diaba z tym. Rzyga mi si chce od smaku gwna. - Co to ma by? - warkn Hartmann. - Syszae, Troels! Od dwudziestu lat pracuj, eby by tym, kim jeste. - To znaczy? Weber otaksowa go wzrokiem. - No wanie. Nowy stranik. Czysty i uczciwy. Szczery i nieustraszony. A teraz prbujesz goni resztkami jak oni, albo i gorzej. Jezu... Mylisz, e ci si uda? - Palcem wskaza na Skovgaard. - Mylisz, e jej si uda? Przedstawienie Jack i Jackie si rozpada, a wy tego nawet nie widzicie. - Do tego, Morten. Weber spojrza gronie. - Jeszcze nawet nie zaczem. Nie miae przechodzi na ciemn stron, Troels. To moje zadanie. Zostaw to zawodowcom. Wyszed, zanim Hartmann zdoa odpowiedzie. Rie Skovgaard siedziaa wcieka na krzele. Hartmann przysiad na skraju biurka. - Przepraszam. W chwili napicia Morten staje si troch nadwraliwy. - To bya nadwraliwo? - Tak mi si wydaje. Znam go od dawna. I tak to si chyba przejawia. Skovgaard uporzdkowaa papiery. Wosy podpite, twarz powana. Niestrudzone ciemne oczy patrzyy wszdzie, tylko nie na niego. - Tak si zastanawiaem, czy by si nie napia. Przechylia gow na bok, przygldaa mu si teraz bacznie. Milczaa. - Dobra. - Hartmann wzruszy ramionami. - To bya tylko propozycja. Wszed Morten Weber. Trzyma w ramionach wielki bukiet lilii. - Prosz. - Wepchn go jej w objcia. - Dostarczono je dla ciebie. Moe masz je przerobi na wieniec czy co. I wyszed.

- Kwiaty - powiedzia Hartmann. - Czasami jeste bardzo spostrzegawczy, Troels. - Kto musi ci bardzo ceni. Umiechna si. Wreszcie. - Moesz teraz zadzwoni na policj? - spyta. Nastpne byo spotkanie okrgowej organizacji partyjnej. Weber odpuci i teraz jecha w samochodzie z Hartmannem. Suchali w radiu owiadczenia Bremera. W poowie Weber poprosi kierowc, by to wyczy. - Co miae na myli, Morten, z tym przedstawieniem Jack i Jackie? - Och, daj spokj. Ty tak siebie postrzegasz. I Rie te. Nie wiesz, e to te bya gra? - Ja nie gram. - Jeste politykiem. Nie bd gupi. Hartmann pokrci gow. - Dlaczego ty mnie tak cigle obraasz? - Bo jestemy wietn par. Lepsz ni ty i Rie. W kadym razie bardziej szczer. Weber poklepa go po kolanie. - Nie obraaj si. Chc dla ciebie jak najlepiej. Dla was obojga. Ona bdzie niezym pomagierem, kiedy ju pozna swoje saboci. - To samo dotyczy pewnie mnie. - Ty robisz postpy. - Dlaczego uwaasz, e le robi w sprawie Bremera? Jakie to ma znaczenie? Jeli wynik jest korzystny, jakie znaczenie maj podejmowane rodki? - To nie tak. - Musz wiedzie, czy mog na tobie polega, Morten. Musz wiedzie, e nie odejdziesz. e ci nie odwali na punkcie Rie. Morten milcza. - Wiem, co robi - dorzuci Hartmann. - Wierz w to. Hartmann poda mu rk. - Daj spokj, gderliwy stary ajdaku. Jedziemy na tym samym wzku. Weber ucisn podan do. - Zawsze jechalimy, Troels. I wcale nie jestem gderliwy, tak swoj drog. Problem w tym... Zadzwoni telefon Hartmanna. Skovgaard. Przeczy na gonomwicy, eby i Weber j sysza.

- Rozmawiaam z policj. Zastanowi si nad zarzutami wobec Bremera. - Kiedy? - Kiedy znajd na to czas. Teraz wznawiaj ledztwo w sprawie Birk Larsen. Hartmann opad na oparcie. Chciao mu si krzycze. - Co?! - Szukaj kogo innego. Uwaaj, e Jens Holck jej jednak nie zabi. Lund i Meyer znowu prowadz spraw. Wanie s w Vestamager. Zamknli wodocigi i przeszukuj kanay. - Dowiedz si wicej. Mamy prawo wiedzie. - To sprawa o morderstwo, Troels. Niczego nie mamy prawa wiedzie. - Jeli Holck by niewinny, to tylko czeka, a znowu zapukaj do moich drzwi. Dowiedz si, czego si da. Duga cisza. - Wykluczyli ci z krgu podejrzanych, pamitasz? - Od kiedy to cokolwiek znaczy? Zakoczy rozmow. - Nie mog ci nic zrobi, Troels - powiedzia Weber. - Daj spokj. Hartmann patrzy na miasto przemykajce za oknem. - Pi dni. Jeszcze jeden ruch. Jeszcze jeden cios poniej pasa. To wszystko, czego trzeba Bremerowi. Zanim my si oczycimy, on wrci na tron. Ty jeste strategiem. Gdyby jemu doradza, co by teraz zrobi? - Gdybym ja by strategiem? - Tak. Morten Weber si rozemia. - To dawno by ju nie y. Vagn Skarbak siedzia w ich biurze, nerwowo obgryzajc plastikowy kubek z kaw. Lund zacza przesuchanie. - Czy dwadziecia lat temu pracowa pan dla Merkurego? - Dla mnstwa ludzi pracowaem. Czowiek si chwyta, czego si da. A co? Pokazaa mu zdjcie, ktre znalaza dla niej crka Aagego Lonstrupa. - Boe, ale byem wtedy pikny. - Skarbak podrapa si po brodzie. - Nadal jestem, nie sdzicie? - Jak dugo pan tam pracowa? - Trzy, cztery miesice. To by miy go, ale inni to raczej kretyni. Duo si tam

wdy lao. A ja za piciem nie przepadam. - Zna pan Mette Hauge? - spyta Meyer. - Kogo? - Mod kobiet, Mette Hauge. Merkury przeprowadza j do miasta. Ciemne wosy. Jakie dwadziecia lat. - artujecie sobie? My codziennie kogo przeprowadzamy. Albo i dwie osoby dziennie. Nie pamitam. Mylicie... - Jak dobrze zna pan Nann? - przerwaa mu Lund. Wpatrywa si w ni. - Pierwszy raz wziem j na rce, gdy miaa tydzie. To wystarczy za odpowied? - Niezupenie. Zna pan jej chopakw? - Tego polityka nie. Przychodzi si tam lini taki bogaty szczeniak ze szkoy. Dobrze, e go pognaa. Lund przypatrywaa mu si uwanie. - Wiedzia pan, e w tamten weekend planowaa podr? - Podr? Dokd? - Prosz nam opowiedzie o pitku, Vagn - wczy si Meyer. - Wieczorem w domu zajmowa si pan wujkiem, zgadza si? - Ju to mwiem. - Jest pan samotny. Pitkowy wieczr spdza pan z wujkiem? - Tak, kady. - A reszta weekendu? Prba chru? Karmienie kaczek? Szydekowanie? Skarbak odchyli gow i spojrza na sufit. - Ha, ha - powiedzia. - Pobi pan nauczyciela. Spojrza na ni spode ba. - Nie trzeba byo mwi Pernille, e on to zrobi. Bez was by do tego nigdy nie doszo, idioci. - Gdzie pan by? - W pracy! Ju mwiem! Theis i Pernille zabrali chopcw na weeekend. Zaproponowaem, e popilnuj interesu. Znam Theisa od zawsze. Oni s dla mnie jak rodzina. Zrobi dla nich wszystko. - Widzia pan kiedy ten przedmiot? Lund podaa mu zdjcie wisiorka.

- Nie. Mog ju i? Mam za sob ciki dzie. - Wrmy do firmy Merkury. Ma pan z nimi kontakt? - Po dwudziestu latach? artujecie. Stary Lonstrup umar. Reszta to hoota, jak mwiem. Wiecie, skoro wam si nie udaje wyjani, kto zabi Nann, to moe by szefowie znaleli kogo, kto da rad. Zamkn oczy na chwil. Wyglda, jakby go co zabolao. - Nie moecie tak drczy Theisa i Pernille. Czy wy nie macie uczu? Jezu... Lund zerkn na Meyera. - Prosz tu zosta - rzucia do Skarbaka. W pokoju obok wprowadzili Brixa w ostatnie wydarzenia, patrzc przez szyb na Vagna Skarbaka. - On zna Nann - powiedzia Meyer. - Niewykluczone, e pomaga Mette Hauge w przeprowadzce. Zgodzi si na pobranie odciskw palcw i prbki DNA. Ju je sprawdzamy. Brix wsta i uwaniej przyjrza si mczynie za szyb. Skarbak obgryza pusty kubek, wypluwajc jego kawaki. By znudzony i zmczony. - W lesie co nowego? - Nie, ale bd pracowa ca noc. - Sprawdcie jeszcze raz alibi Skarbaka. Przyjrzyjcie si jego rodzinie, przyjacioom. - Musimy sprawdzi, czy ktra z pozostaych zaginionych kobiet miaa kontakt z firmami od przeprowadzek - zasugerowaa Lund. - Wyobracie to sobie: wpuszczacie tych ludzi do swojego ycia. Widz wasz dom. Wasze zwyczaje. Ufacie im... - O ksidzu to samo mona powiedzie. I o lekarzu. O listonoszu... - Mwi o Vagnie Skarbaku. Merkury... - Czekaj - przerwa jej. - Pracujemy nad morderstwem Nanny Birk Larsen. Moe jest ono powizane ze znikniciem dziewczyny sprzed dwudziestu lat. Nie wiem. Mamy tylko wisiorek. Nie zgadzam si, ebycie wykopali kad spraw z archiwum... - Brix... - Spjrzcie na niego! Skarbak pogryz ju p kubka, i nie robi nic innego, odkd od niego wyszli. - Ten kole nawet arwki nie zmieni. Pomys, e od dwudziestu lat robi w konia policj... Nie uwierzybym, e robi to od dwudziestu dni. Lund obejrzaa si na Meyera i nic nie powiedziaa. - W lesie zostao wam siedemnacie godzin. Potem wznawiaj dostaw wody. Jeli prcz wisiorka nie ma nic, co by czyo Nann i t Hauge, odpucie ten trop. Zrozumiano?

Meyer zasalutowa. - I adnych przeciekw. Nawet do Hartmanna. - Kiedy odzyskam bro? - spyta Meyer. - Kiedy skocz z ni technicy. - S pewnie inne pistolety, szefie... - Dopiero co postrzelie czowieka, Meyer. Trzema pociskami. adnych bdw. Moe to najlepszy sposb, eby przez jaki czas trzyma ci z dala od broni palnej. W sprawie Holcka popenilimy bd. Nie chc wicej takich bdw. - Brix wyszed. - Przynajmniej mwi my - zauway Meyer. Lund przygldaa si przez szyb Vagnowi Skarbakowi. - Nie jest idiot - odpara. Wypucili Skarbaka, a on wrci prosto do garau w Vesterbro. Rozmawia z Birk Larsenami nad kaw w ich kuchni. - Nic nie wiedz. Wiecie, co ja myl? e oni s tacy zdesperowani, e prbuj ze wszystkimi. Z kadym, kto tu pracuje. Theis. Co robie cay weekend? Wemiemy odciski palcw, o tu, prosz poliza. I usi. Jezu... - O co pytali? - Tylko o to. Co robi pan cay weekend? Czemu nie ma pan dziewczyny? Same gupoty. - Jakie gupoty? - dociekaa Pernille. - Na przykad co wiedziaem o chopakach Nanny. Czy wiedziaem, e si spotykaa z politykiem. Najgorsze bzdury. To jakie arty. Birk Larsen cign brwi i spojrza na niego. - Wiedziae o Nannie i Amirze? Skarbak zmruy oczy i pokrci gow. - Tym Hindusie? Co to si z ni wozi, jak bya malutka? - Tak. - Co miaem wiedzie? - Chcieli razem wyjecha. Skarbak namyla si chwil. - Ale... e teraz? - Teraz - warkn Birk Larsen. - Nic o tym nie wiem. Od lat tego Hindusa nie widziaem. Co to ma by? Cay weekend pilnowaem interesu.

Pernille spytaa nie wiedzie kogo: - Dlaczego oni sdz, e to jeden z naszych ludzi? Birk Larsen potrzsn gow. - Oni nic, kurna, nikomu nie mwi - Skarbak podnis gos. - Powiedziaem im, eby przestali was zwodzi. Ich to nie obchodzi. Gwno ich obchodz czyje uczucia. Jezu... Nanna. - Oczy mu si zaszkliy. - Pytali... odkd j znam. Nann? Bya maleka. To obrzydliwe... Birk Larsen pooy mu do na ramieniu. - Uspokj si, Vagn. Tak jak mwie. Sprawdzaj kadego. Wezw adwokata. Potrzebujemy troch spokoju. Nie pozwol, eby te gnojki tu wpaday za kadym razem, jak im si zachce. Zadrczajc... - Dziki - powiedzia Skarbak. Lund wracaa do pustego mieszkania w Osterbro; odsuchiwaa wiadomoci z poczty gosowej. A dokadnie jedn wiadomo. Od Bengta. Cze, to ja. Wiem, e byem gupi, ale chciabym wyjani. Jestem jeszcze w Kopenhadze. Twojej matki nie ma w domu. Mam nadziej, e wszystko w porzdku. Wchodzia schodami, wydao jej si, e na jej pitrze co si dzieje. Rozejrzaa si. Nic. Zadzwo do mnie - powiedzia jeszcze Bengt. Nagle z ciemnoci wyonia si wysoka posta. Lund opara si plecami o cian, zerkajc na wszystkie strony i prbujc poj, co si dzieje. - Wpuci mnie pani ssiad - odezwa si Troels Hartmann. - Zaskoczy mnie pan. - Przepraszam. - Co pan tu robi? Wyszed w krg wiata. - Wie pani, co tu robi. - Jeli chodzi o raport, ktry zoylicie w sprawie Bremera, to musi poczeka. Kto si do was zgosi. Patrzy, jak Lund wkada klucz do zamka. - Jeszcze si nie zgosi. - Teraz jestemy zajci. Nie mog panu pomc. Nie prowadz tej sprawy. Otworzya drzwi. On wysun si przed ni i ramieniem zablokowa jej przejcie.

- Co robicie w lesie? Lund zanurkowaa pod jego ramieniem i wesza do rodka. - To tylko wiczenia. Nic. Dobranoc. I zatrzasna drzwi. - Super! - krzykn Hartmann z drugiej strony. - A wic mog powiedzie mediom, e to, co si tam dzieje, nie ma nic wsplnego ze mn? Ani z Nann Birk Larsen? By w poowie schodw, gdy stana w progu. - Niech pan wejdzie. Lund na jego oczach zmienia sweter. Z czarno-biaego na biao-czarny. - Wychodz zaraz. Niech si pan pospieszy. - To od pani zaley. Prosz o prost odpowied. Zajrzaa do lodwki. Piwo zdy wypi. - Mam tylko jedno, Hartmann. Chce pan? Wpatrywa si w carlsberga. - To czerwone wino, ktrym pani poczstowaem, kosztowao piset koron. Lund wzruszya ramionami, otworzya butelk i napia si z gwinta. - Dzisiaj powiedziaem, e Bremer kry zabjc. - Na paskim miejscu bym tego nie powtarzaa. Nie spodobaa mu si ta odpowied. - Christensen... - Mg zgin w wypadku drogowym. Trudno udowodni win komu, kto nie yje. Nie jestem pewna, czy Brix uzna, e warto podj takie starania. - Jestecie pewni, e to nie Holck zabi Nann? Piwo dobrze smakowao. - Tak. No, na ile mona w ogle by czego pewnym. W sklepie pod domem Lund kupia ostatni porcj sushi. Nie przepadaa za sushi, ale nic innego nie znalaza, co by si dao szybko zje. - Jeli to nie by Holck, to kto? - Gdybym to wiedziaa, siedziaabym tu, pijc piwo z flaszki i wcigajc ryb z ryem? Siad na krzele po drugiej stronie stou. - Jak dugo potrwa, zanim znowu si przyczepicie do mnie? Co, do diaba, ludzie sobie pomyl? - Pomyl, e sprawa jest zamknita. Chce pan troch sushi?

- Pani nie lubi sushi, prawda? Lund odsuna pudeko. - Robimy postpy, Hartmann. Niech si pan nie martwi. - Jakie postpy? Kiedy aresztujecie morderc? Za kilka godzin? Dni? Tygodni? - Jestem oficerem policji. Nie jasnowidzem. - ykna piwa. Spojrzaa na Hartmanna. - Nie skocz tej butelki. - Kiwna w jego stron carlsbergiem. - Jeszcze moe si pan napi, gdyby pan chcia. Hartmann wyglda na lekko zdegustowanego t propozycj. - Paski raport zostanie potraktowany powanie. Jeli Bremer wiedzia o nieprawidowociach, ktrych dopuszcza si Holck, co z tego bdzie. W swoim czasie. - wietnie. Zebra si do wyjcia. - Tak si zastanawiam, panie Hartmann. - Nad czym? - Nad tym zaginionym nagraniem ochrony w ratuszu. - A co z nim? - Cay czas go szukalimy. Mylelimy, e tym pana przygwodzimy. A ono pana oczycio. S na nim Holck i Nanna. Hartmann patrzy oszoomiony. - Kto je przysa? - spyta. - Mylaem, e moe pan mi powie. - Nie mam pojcia. - C... - Przycigna sobie z powrotem pudeko z sushi, zjada jeszcze troch. Pewnie moemy przyj, e kogo w Ratuszu nadal w pewien sposb interesuje i pan, i Nanna. - Co to ma znaczy? - Tam dostalimy dopiero teraz. Kiedy jest pan oczyszczony z podejrze. Dlaczego? - Pani niech mi powie. - Jeli kto j zabra, eby pana chroni, to chyba jej nie oglda, prawda? Bo wiedziaby, e dziki niej moe pan unikn wizienia. Rozwaa chwil jej sowa. - Musi pan to powiza, Hartmann. - Co? - Kto kradnie tam, eby pana chroni. Pilnuje, ebymy jej nie dostali. Ale jej nie

oglda. Potem, kiedy panu nic nie grozi, dostajemy j. Dlaczego? Cisza. Lund dopia piwo. - Oto, co mnie przychodzi do gowy. Ten kto da j nam, bo myla, e czeka pana jeszcze gorsze gwno. - A dlaczego jej nie oglda? Spojrzaa na niego. - Moe nie byby w stanie tego znie. Myla, e zobaczy pana z Nann. Winnego jak cholera. Jego przystojna twarz bya tak nieruchoma, jakby j wykuto z kamienia. - Tak tylko zgaduj. Nic poza tym.

10

WTOREK 18 LISTOPADA W drodze do Vesterbro Lund utkna w porannym korku. Na fotelu obok siedzia Meyer i aktualizowa jej wiedz o Vagnie Skarbaku. - Jedynak, bez rodzicw. Matka umara przy jego narodzinach. To moe tumaczy dziwne relacje z kobietami. - Nie wyjedaj mi z psychologi. Na jaki czas mam po dziurki w nosie tego gwna. - Super. Kiedy mia lat pitnacie, znikn jego ojciec. Prawdopodobnie wyjecha do Amsterdamu na prochy i dziwki. Wic Vagn wprowadzi si do wujka. O wyksztaceniu nie ma co mwi. Pewnie gdzie tam si kiedy uczy, ale niewiele tego. Przewertowa trzymane kartki. - Z nami mia styczno tylko wtedy, gdy przyskrzynialimy Theisa. - Co to znaczy? - Jeli Theis potrzebuje alibi, zapewnia mu je Vagn. W trzech sprawach zeznanie Vagna uratowao mu tyek. Rozmawiaem z tym emerytowanym policjantem. Jego zdaniem oni tworz taki zesp. - Jakie dzieci? ona? Bya ona? - Nic. Mieszka sam w taniej kawalerce p kilometra od Birk Larsenw. Przetrzsnlimy j. Nic go nie czy z Vestamager ani jakimkolwiek innym miejscem, ktre nas interesuje. - Musi co by. - Jest ojcem chrzestnym synw Birk Larsena. Chyba utrzymuje bardzo bliskie relacje z rodzin. Czasami u nich pomieszkuje. Moe napastowa Nann za ich plecami. Lund tylko na niego spojrzaa. - Dobra, cofam t uwag. Theis i Pernille na pewno by wiedzieli, a jego dawno wcignyby wgorze. Poza tym... Urwa. - Poza tym co? - Nanna wygldaa na szczliw. Prawda? Prowadziem kilka spraw o molestowanie. Tamte dzieci... wida to byo w ich oczach. Przez cae lata... Ta Lonstrup z siwymi warkoczykami...

- Nikt Nanny nie molestowa... - ucia Lund, zjedajc z autostrady i zerkajc na dom opieki. - Owina sobie wok palca Jensa Holcka i zachowaa to w tajemnicy. Nanna bya Theisem i Pernille w jednym. By to nowoczesny przybytek, pitrowy, z czerwonej cegy. - To straszne - stwierdzi Meyer. Kierowniczk domu opieki bya wesoa, pulchna kobieta z farbowanymi na blond wosami i permanentnym umiechem. Vagna Skarbaka wrcz uwielbiaa. - Szkoda, e nie mamy tu takich wicej. Vagn odwiedza swojego wujka co pitek. - Na pewno by trzydziestego pierwszego? - pytaa Lund, gdy szli dugim biaym korytarzem, mijajc staruszkw grajcych w karty. - Tak. Jestem pewna. Pielgniarka dyurna zawsze wpisuje odwiedzajcych do ksigi goci. Miaa j ze sob i pokazaa Meyerowi stosown stron. - Vagn przyszed o dwudziestej pitnacie. - Nie ma informacji, o ktrej wyszed. - Nie wyszed. Zasn na krzele. Wujek nie czu si dobrze. Vagn przyszed si poegna nastpnego ranka. O smej chyba. - Wic on powiedzia, e by tu ca noc? - dociekaa Lund. - Nikt go nie widzia? To si kobiecie nie spodobao. - Vagn ju wczeniej zostawa tu na noc. I tym razem te. - Ale nikt go nie widzia? - Pooy wujka do ka. Tak nas wyrcza. Dlaczego zadajecie te pytania? Vagn to prawdziwy skarb. Szkoda... -...e nie macie tu wicej takich - uzupeni Meyer. - Ju zrozumielimy. Gdzie jego wujek? May pokj, a w nim may, stary czowiek. Chodzi o lasce i wyglda bardzo krucho. Siedli i przy kawie suchali jego opowieci. Obejrzeli rysunek z mynem i polami, ktry Vagn narysowa jako dziecko. Wydawao si, e wujek zachowa fragment dziecistwa Skarbaka. Ostatnie ogniwo czce go z tym, co byo wczeniej. - Czy Vagn wspomina kiedykolwiek o jakiej dziewczynie? - chciaa wiedzie Lund. - Nie. - Staruszek si rozemia. - Vagn by niemiaym chopcem. Wszystko trzyma w sekrecie. Jak by may, zncali si nad nim w Vesterbro. Gdyby nie kilku miych kolegw, nie zostawiliby go w spokoju. Widzicie... Czekali.

- Co widzimy? - ponagli go Meyer. - Vagn jest bardzo delikatny. A wiat taki bezwzgldny. Nie sdz, eby byo mu z tym atwo. - Na chwil jego mia twarz przybraa zbolay wyraz. - Naprawd bardzo si staraem. Ale nie mogem przy nim by cay czas. - Mwi co panu nazwisko Mette Hauge? Twarz mu si rozjania. - Tutaj jest taka cudowna dziewczyna o imieniu Mette. To ona? - A Nanna Birk Larsen? Umiech znikn. - Vagn bardzo ciko przey mier tej biedaczki. Lund spojrzaa na zdjcia na cianie. Czarno-biae zdjcia kobiety, zapewne jego zmarej ony. Vagn - modszy. - Jak to? - spytaa. - Oni s dla niego rodzin, ktrej nigdy nie mia. Ja byem sam. Moja ona zmara modo. Wziem go z egoizmu. Byem samotny, rozumiecie. Nigdy tego nie aowaem. Rozejrza si po pokoiku. - Po tylu latach on cigle mnie odwiedza. Tu le biedne stare dranie, ktrym syn nawet raz do roku nie powica minuty. A ja widuj Vagna co tydzie. Zawsze. - Zosta tutaj na noc, gdy pan le si czu? - spyta Meyer. - Dwa tygodnie temu? Widzia go pan? - Oglda telewizj. Zawsze ogldamy telewizj. Na stole lea program telewizyjny. Meyer wzi go do rki. Lund wstaa i przechadzaa si po pokoju, patrzc na zdjcia, na rzeczy wujka. - Tamtego wieczoru - czyta Meyer - lecia Columbo. I program o ogrodnictwie. A potem Star Search. Co ogldalicie? - Pamitam detektywa w prochowcu. Ale nie czuem si dobrze. - Skrzywi si niezadowolony. - Starzej si. Postarajcie si tego unikn, jeli dacie rad. Vagn mi poda piguki i potem byo mi lepiej. Lund obejrzaa si na Meyera. - Jakie piguki? - spyta. - Nie wiem. Spytajcie pielgniarki. Bior, co mi daj. Podesza do fotografii lubnej. Para sprzed lat, sztywna i powana na czarno-biaym portrecie. - Co to za ludzie?

- Rodzice Vagna. To mj brat. - Chwila przerwy. - Kawa lesera. - Czym si zajmowali? - Ona tu chyba bya w ciy. Co prawda w tamtych czasach si o tym nie mwio. Rozemia si. - Czym si zajmowali? - Pracowali w szpitalu. To nie byli dobrzy ludzie, musz powiedzie. - Staruszek westchn gboko. - Straszny mia pocztek ycia. Dzieci... - podnis gos -...potrzebuj dyscypliny. Przykadu. Trzeba im pokaza, jak si naley zachowywa. A kiedy id w wiat... Znowu przerwa, jakby zaskoczony wasnym wybuchem. - Co wtedy? - ponagli go Meyer. - Wtedy musz wiedzie, e s konsekwencje. Ja nigdy tego nie musiaem robi. Z Vagnem... Ale niektrzy modzi... W drodze do wyjcia sprawdzili zapisy pielgniarki. Skarbak poda wujkowi luminal, silny rodek uspokajajcy. Znowu prowadzia Lund. - Ile? - Jedn? Wystarczy, eby konia powali. Ale i tak by musia min dyurk. Widziaa ochron... Lund pokrcia gow. - Zajrzaam na gr, kiedy ty rozmawiae z pielgniarkami. S inne wyjcia. Mg si stamtd wydosta, kiedy chcia. - Wic jest bystrzejszy, ni wyglda. - Mwiam. Pewnie, e jest. Meyer ucich. - O co chodzi? - spytaa. - Syszaa tego staruszka. Syszaa kierowniczk. Wszyscy kochaj Vagna. - To nic nie znaczy, Meyer. To nic nie znaczy! - Facet w kady pitkowy wieczr siedzi ze starym wujkiem? Kiedy statystyczny mieszkaniec Kopenhagi nie moe si doczeka, eby skoczy na piwko? To... - To. Nic. Nie. Zna. Czy. - Gdyby nie Skarbak, Theis Birk Larsen nie miaby firmy, z tego co widziaem. Lund mylaa na gos. - Saby dzieciak, nkany w szkole. Bez rodzicw. Wychowany przez wujka. Nagle si rozpadao. Nic nie widzieli przez szyb. Meyer wycign rk i wczy

wycieraczki. - Wolaabym, eby da mi prowadzi. - Zrobimy okazanie. Moe Amir go rozpozna. - Brzytwy si chwytasz. Mamy co w lesie? - Przypieszya prdko wycieraczek. Patrzya, jak strugi deszczu spadaj na samochd. - Jeli nie znajdziemy nic na Vagna, Brix zamknie spraw Hauge - podsumowa Meyer. - Kilka tabletek i stare zdjcie nam nie wystarcz. - No co ty powiesz. Theis i Pernille Birk Larsen rozmawiali z adwokat Lis Gamborg w kuchni przy stole. Narzekali na policj, na nieustanne wizyty, na cige przepytywanie. - Wspczuj pastwu - powiedziaa kobieta, wysuchawszy ich - ale nic nie mona zrobi. To ledztwo. W sprawie morderstwa. - Ale oni nic nie robi - skarya si Pernille. - Nic poytecznego. Cigle mwi, e sprawa jest rozwizana. Zamknita. A nastpnego dnia wracaj i wszystko zaczyna si od nowa. - Policja zwykle nie dziaa pochopnie, Pernille. Nawet jako rodzice Nanny nie macie prawa zna szczegw ledztwa. - Nie mamy prawa? - W wietle przepisw nie. Ale mog porozmawia ze ledczymi. Poprosi, eby si tu nie pojawiali bez uprzedzenia. - To nie wystarczy - odezwa si Birk Larsen. - Nie chcemy mie z nimi do czynienia. Jestemy wykoczeni. I nie przekaemy im tamy. - Mog wystpi o nakaz. - Nie chc ich tu. Nie chc ich w swoim domu... - Pogadam z nimi. Zobaczymy, co da si zrobi. - Jeszcze jedno. Oni nkaj jednego z naszych kierowcw. Bliskiego przyjaciela. Pernille spojrzaa na niego zdumiona. - Rozmawiamy o nas, Theis. - Nie pozwol im wyywa si na Vagnie. On zawsze mnie wspiera. Ja zrobi dla niego to samo. - Theis... - Te ajdaki zgarny go na przesuchanie. Jeli znowu do tego dojdzie, chciabym prosi pani o pomoc. Adwokat zrobia kilka notatek.

- Mog si tym zaj, oczywicie. Ale policja nie przesuchiwaaby go bez powodu. Postuka w st. - Niech mu pani pomoe. - Oczywicie. Lis Gamborg wyja wizytwk i podaa mu. - Prosz mu da mj numer. I przekaza, eby dzwoni o dowolnej porze. Vagn Skarbak skary si kademu, kto tylko chcia sucha. Wikszo wyruszya do swoich zada. Zosta z Leonem Frevertem, razem przenosili stosy sprztw domowych do jednej z mniejszych furgonetek. - Przesuchiwali mnie jak jakiego kryminalist. Jakbym co zrobi zego. Jakby kto mnie zakapowa. Frevert zmieni czarn wczkow czapeczk na bejsbolwk. Daszkiem obrci j do tyu. Wyglda miesznie. - I jeszcze godzinami powtarzaj w kko te same pytania. Patrzy, jak Frevert taszczy jaki dywan do furgonetki. Anton i Emil kopali futbolwk po podwrku. Frevert wrci i dwign pudo z naczyniami. Skarbak podszed do niego, spojrza mu w twarz. - Kto im zakapowa. To ty? Frevert by wyszy, ale chudy, starszy. - Co masz na myli, Vagn? Co ja bym mia im powiedzie? - Jaki ajdak... Frevert si rozemia. - Wpadasz w paranoj. Oni strzelaj w ciemno. - Vagn! - zawoa dziecicy gos. - Vagn! - Bawicie si moj futbolwk! - krzykn Skarbak. - Mwiem, e to moja. Jak miecie? Ustawi si jak goryl i z wciek min wyszed na dwr, stawiajc mieszne kroki. Chopcy pisnli i pierzchli. Skarbak zapa ich obu. Wsadzi Antona pod prawe rami, a Emila pod lewe. Nosi ich tak, suchajc zadowolony ich krzykw, kiedy na d zeszli Theis, Pernille i kobieta w kostiumie. Skarbak puci chopcw. - Moja pika! - powtrzy. - Pamitajcie.

Pobiegli dalej bawi si na podwrku. Kobieta podesza do samochodu. Birk Larsen poda Skarbakowi jej wizytwk i powiedzia, e ma zadzwoni, gdyby policja znowu go nkaa. Skarbak podzikowa i wsadzi kartonik do kieszeni. - Idziemy robi orynnowanie. Leon moe tu zosta. Poka ci, jak to dziaa. - Chopcy ju znowu wskoczyli na Vagna, cignc go za czerwone ogrodniczki. - Tym dzieciom potrzebna jest wycieczka do sklepu z zabawkami, Pernille. Wrc pniej i je zabior, dobra? Staa i przygldaa mu si. Odpowiedziaa dopiero po duszej chwili: - Dobra. W swoim mahoniowym biurze, stojc w cieniu przy oknie, Hartmann opowiedzia im o spotkaniu z Lund. - Cudownie - jkn Weber. - Skoro to nie by Holck, to kto? - Nie mam pojcia. - Czy to oznacza, e znowu si nas uczepi? - spytaa Skovgaard. - Bd przeszukiwa mieszkanie? Hartmann wzruszy ramionami. Weber opad na oparcie krzesa i zamkn oczy. - Miae ju nasa policj na Bremera - powiedzia. - Co si stao z raportem, ktry im zoye? - Bremer jest winien. Zajm si tym. - Kiedy, Troels? Dwa miesice po naszych przegranych wyborach? Ostrzegaem, eby nie gra jego kart. - Policja przesucha Stokkego. Ich nie moe okama. Bremerowi czas si koczy. - Nam te - przypomniaa Skovgaard. - Dzisiaj Bremer przychodzi na debat. - A czemu nie miaby przychodzi? Spojrzaa na niego, jakby to pytanie byo idiotyczne. - Gdybymy my si znaleli w takiej sytuacji, nie pozwoliabym ci wystpi publicznie. O co chodzi? Ja nie rozumiem. - Amatorzy - natrzsa si Morten Weber. - Dlaczego ja musz pracowa z amatorami? Hartmann czeka. - Gert Stokke znikn - oznajmi Weber. - Par minut temu odebraem telefon. Policja przyjechaa po niego, ale go nie byo. Stokke mieszka sam. Nikt go nie widzia od wczorajszego postpowania. Odczeka, a jego informacja zrobi wraenie.

- Wanie ci wcio gwnego wiadka, Troels. I co teraz? - Znajdcie go - poleci Hartmann. Skovgaard ruszya do telefonu. - Nieatwo znale czowieka, ktry nie chce by znaleziony - powiedzia Weber. - Tama z monitoringu. - Co z ni? - Dowiedz si, kto j przekaza policji. - Wzi marynark, podszed do Mortena i poklepa go po ramieniu. - Ty masz to zrobi. Nikt inny. Lund dotara z Meyerem do Humleby. Skarbak pojecha po pokrycie dachowe. Spojrzeli na dom. Nowe okna, nowe drzwi. Rusztowanie i wiea farba. Drewno i szyby czekay na osadzenie. - Jest tu Birk Larsen? - spytaa Lund jednego z ludzi w czerwonym kombinezonie, krccego si po ulicy. Zostawia Meyerowi zaatwianie okazania, przesza pod foli, przez otwarte, niedokoczone drzwi, ostronie stpajc midzy kartongipsem, wiadrami, narzdziami i pudami penymi wierte. Znalaza go w przyszym salonie. Kiedy plastikowe pachty w wielkich oknach zastpiono szkem, zrobi si bardzo jasny. Birk Larsen sta na drabinie i robi co na suficie. - Dzwonek nie dziaa - powiedziaa Lund, ujc nicotinell. Rozejrzaa si. - Mamy par pyta o Vagna. Westchn, wzi wiadro i przeszed na drug stron pokoju. Lund podya za nim. - Co on dokadnie robi w tamten weekend, Theis? Kiedy pilnowa interesu. Birk Larsen przysun do ciany pyt wirow, wyj n tapicerski i wysun ostrze. - Pastwo wyjechalicie w pitek wieczorem, zaraz po wyjciu Nanny na imprez. Planowalicie to wszystko z wyprzedzeniem? - Nie. Dlaczego pani cigle zadaje te same pytania? - Bo ludzie cigle udzielaj tych samych odpowiedzi. Kiedy postanowilicie wyjecha? - Poprzedniego wieczoru. Matka Pernille zadzwonia, e maj dla nas domek. - Rozmawia pan z Vagnem w czasie weekendu? - W sobot nie chciaem adnych rozmw. Mielimy wolne. W niedziel by problem

z podnonikiem. I wtedy rozmawialimy. - Ile razy? Nie odpowiedzia, tylko jeszcze troch przesun pyt. - Czy jego relacje z Nann kiedykolwiek wyday si panu dziwne? To dotaro. Podszed i stan przed ni. - Znam Vagna od ponad dwudziestu lat. Ojciec go porzuci. Matka zapia si na mier. Jest naszym przyjacielem od zawsze. Nie obchodzi mnie, jakie idiotyczne rzeczy przychodz pani do gowy. Gwno mnie to obchodzi. Jasne? Podszed do drzwi i otworzy je szeroko. Lund ruszya do wyjcia. Zatrzymaa si w progu. - Jeden z waszych ludzi widzia tamtego dnia Nann z Amirem. On jeden wiedzia o ich ucieczce. Musz wiedzie, czy to by Vagn. - Prosz wyj. - Machn kciukiem na pospny wiat na zewntrz. - Nie mam nic do dodania. Ju na schodkach odwrcia si, popatrzya na jego kamienn, nieogolon twarz. - Matka Vagna nie zapia si na mier. Umara, wydajc go na wiat. - Bo... - Theis! Niedokoczone drzwi zatrzasny si jej przed nosem. Lund podesza do skrzynki na listy i krzykna przez szpar: - Okama was! Niech pan to przemyli. Pokj okaza znajdowa si na kocu krtego korytarza we wschodnim skrzydle. Lustro fenickie zajmowao tu ca cian. Po stronie podejrzanych byo podwyszenie. Po drugiej - biurka i krzesa. Adwokat, ktr wynaj Birk Larsen, staa z Lund i Meyerem i patrzya, jak Amir przyglda si stojcym w szeregu szeciu mczyznom, ubranym w identyczne kombinezony khaki, z numerami na szyi. - Rozpoznaje pan ktrego? - spytaa Lund. - Nie wiem. Widziaem go tylko przez sekund. - Prosz si nie spieszy. Dobrze si przyjrze. Pomyle o tym, co pan widzia. Przypomnie sobie jego twarz. Amir poprawi swoje cikie okulary, podszed bliej do lustra. - Nikt pana nie zobaczy - uspokoi go Meyer. - Nie musi si pan martwi. Amir pokrci gow.

- Widzia go pan en face czy z profilu? Prosz si zastanowi. Patrzy. - To mg by ten. Numer trzy. - Numer trzy? - powtrzya Lund. Skarbak. - Moe. - On czy nie? - dopytywa si Meyer. - Albo moe numer pi. Adwokatka westchna przecigle i bolenie. - Nie wiem. Lund pooya mu rk na ramieniu. - Amir? - odezwaa si prawniczka. - Jak daleko jest z twojego mieszkania do garau Birk Larsena? - Dwie ulice. - Wikszo swojego ycia mijae to miejsce. Chodzie tam jako dziecko bawi si z Nann? Milcza. - Wic - cigna kobieta - mgby po prostu rozpozna twarz, ktr znasz. Lund kiwna jednemu z mundurowych, eby zabrano Skarbaka do biura. Adwokatka spojrzaa na dwjk policjantw. - Niewiarygodne, e to zrobilicie. Numer pi to jeden z waszych ludzi, prawda? Nawet gdyby wybra Vagna... Oczywicie, e go widzia. W garau. Spojrzaa na zegarek. - Idziemy. - Nie - odezwaa si Lund. - Nie idziecie. W gabinecie siedzia Skarbak w czerwonym kombinezonie, w czapeczce, patrzc spode ba, znudzony. - Od dziesitej wieczorem do smej rano nikt w domu opieki pana nie widzia - mwi Meyer. - A co w tym dziwnego? Spaem na krzele. To pokj mojego wujka. - Zgadza si. A reszt weekendu spdzi pan w magazynie. - To prawda. - Ale tam te nikt pana nie widzia, Vagn. - Byem sam. Podnonik nie dziaa. Zostaem w garau. Lubi sobie pomajstrowa.

Po co Theis miaby paci mechanikowi, jeli ja dabym rad go naprawi. - Mia pan wyczony telefon. - Naprawiaem podnonik. Jak kto chce, moe zostawi wiadomo. - Ale nikt nie moe potwierdzi, e pan tam by. - Theis i Pernille mog. Lund stana przy drzwiach, obserwowaa go, jak odpowiada, analizowaa. - Ma pan czterdzieci jeden lat, Vagn. Dlaczego nie ma pan ony ani dzieci? - Nigdy nie poznaem waciwej dziewczyny. - Moe kobiety pana nie lubi - zasugerowa Meyer. - I cigle spdza pan czas z Antonem i Emilem - dodaa Lund. - Jasne. Jestem ich ojcem chrzestnym. Nie ma nic zego w spdzaniu czasu z rodzin. Lund pokrcia gow. - Ale oni nie s pask rodzin. Spojrza jej w oczy. - Pani nie rozumie. al mi pani. - Pan i Pernille... - odezwa si Meyer. - Mielicie moe krtki romans, jak Theis kiedy siedzia? Byo co takiego? Skarbak odwrci si do adwokatki. - Musz sucha tego gwna? - Prosz odpowiedzie. - Nie. Meyer zapali papierosa. - Wic co pan z tego ma? Nie pojmuj. Tyle powice. Cay czas. Co pan z tego ma? - Wzajemny szacunek. - Wzajemny szacunek? Za co? Jest pan smutnym podstarzaym samotnikiem, ktry si uczepi cudzej rodziny. - Meyer wysun palec. - Niech pan na siebie popatrzy... Stary dziwak z idiotycznym srebrnym acuchem... - Zazdroci pan Theisowi? - przerwaa Lund. - Nie widziaa pani Pernille, jak si wcieka. Usiada obok niego. - Przyjanilicie si z Theisem jako dzieci. On dors i ma wszystko. Firm. Rodzin. Dobre ycie. - A pan tylko chodzi codziennie do pracy i tam si szczerzy, uczepiony do nich jak rzep do psiego ogona - dokoczy Meyer. - Przez cay dzie si pan uera. Potem pan patrzy,

jak Theis idzie do ony i dzieci. - O sobie pan mwi? - spyta Skarbak z gupim, szczeniackim umiechem. - Jest pan nieudacznikiem - warkn Meyer. - Zero przyszoci. Zero rodziny. Praca bez perspektyw. I nagle pikna crka szefa zaczyna si zadawa z jakim mieciarzem... - Jak na policjanta brzydko si pan wyraa. Adwokatka odoya notes na st. - Mj klient chtnie odpowie na wszystkie pytania zwizane ze spraw. Jeli jakie macie. Jeli nie... - Wie pan, co to jest luminal? - zmienia temat Lund. - Nie zrobiem nic zego. - Po co pan si ich trzyma? - Meyer nie chcia odpuci. - Zawsze pan tam jest. Kiedy Theis pojecha pobi nauczyciela, pan si przyczy. Dlaczego? - Bo jestem mu to winien! Jasne? Trafili w jaki czuy punkt i Lund nie miaa pojcia, w jaki. - Co mu pan jest winien, Vagn? - Sami zgadnijcie. Jestecie durni. Wiecie o tym? cigacie mnie tu... rzucacie mi nazwiskami. Mylicie, e ja nie wiem, jak to jest? - Wsta. - Kretyni. Chc ju i. - Prosz zosta - polecia Lund. Pod drzwiami czyha Svendsen. - Znaleli co w Vestamager - zameldowa. - Co? - Nie s pewni. Pracuj nad tym. To nieatwe. - Chodmy - powiedziaa Lund. Svendsen kiwn na posta w czerwonym kombinezonie. - A co z nim? - Zabierzcie mu paszport, jeli ma. Uprzedcie, e nie moe opuszcza Kopenhagi. Zastanowia si. - I wr do archiwum. Co tam przeoczylimy. Svendsen nienawidzi robi czego drugi raz. - Czego mam szuka tym razem? - Czego, co czy Vagna i Theisa Birk Larsena. Czego... Skarbak siedzia przygarbiony przy stole, znowu skubic plastikowy kubek. Zgrywa gupka. - Jakiego cznika - zakoczya. Do weekendu zostay cae trzy dni kampanii wyborczej. I cisza w poniedziaek. Potem

wybory. Cigle si odbyway spotkania, tym razem w Czarnym Diamencie, Bibliotece Krlewskiej nad wod. Sala pena zwolennikw, garstka mediw. Sabe zimowe wiato sczyo si przez potne okna. Hartmann umiechn si i skin gow, gdy zebrani ruszyli do drzwi. Sam do nich podszed, uhonorowa wyznawcw. Znowu wymienia uciski doni, poklepywa po ramieniu, dzikowa wylewnie. Za czarnymi szybami pada deszcz. Hartmann wpatrywa si w ponure szare strugi. Czeka na Skovgaard i samochd. Gdy w kocu zosta sam, poczu si dziwnie wolny. Spodziewa si, e duga walka o pokonanie Bremera bdzie wyczerpujca. Ale nie e a tak. Czu si wycieczony. Ze wszystkich stron otoczony niewidocznymi wrogami. A brakowao mu broni do walki z nimi. Podesza Rie. - Stokke... - zacz Hartmann. - Nie moemy go znale. Bdziesz musia rozway wycofanie si z zarzutu. - Rwnie dobrze mog si wycofa z wyborw. Co robi policja? Znowu miaa podpite wosy, a nie rozrzucone na ramionach, tak jak wola. - Nie mam pojcia. Przynios co do jedzenia. Bg jeden wie, kiedy znowu bdziemy mieli szans si spokojnie. Patrzy, jak idzie, przystaje na schodach, miotana wiatrem i mawk. Nie przejmujc si tym za bardzo. Sama. Z cienia wyszed mczyzna. Mia na sobie czarny paszcz i ciemne okulary, po mimo ponurej pogody. Podszed bliej, po czym zatrzyma si przy jednym z plakatw wyborczych na szybie. Troels Hartmann umiechajcy si do wiata, pewny, skromny, mody. Energiczny i wiey. Dziesi krokw i Hartmann stan przy nim. - Masz dobr kampani - powiedzia Gert Stokke. Hartmann obejrza si i upewni, e nikt nie stoi w pobliu. - Stary krl umiera. Nowy krl czeka przy jego ou. Dugiego ycia, Troels. - Stokke zasalutowa. - Szukaj ci, Gert. - Czemu ja si w to, u diaba, wpltaem? - spyta Stokke z kcikami ust opuszczonymi w d, ysiejc gow byszczc od deszczu. - Mogem si ograniczy do protokou. Pozwoli Holckowi i Bremerowi, eby si z tego wywinli.

- Ale tak nie zrobie. - Wykonuj swoj prac i staram si to robi odpowiedzialnie. - Wiem. Rozemia si. - Naprawd? Czy dlatego mnie wywloke na ring? Bez ostrzeenia? Hartmann opar si o czarn szyb wpatrzony we wasne odbicie. - Czasami wydarzenia zaczynaj y wasnym yciem. Nie mamy na nie adnego wpywu. Ja sam wiem o tym najlepiej. Znowu ten suchy miech. - Miae nieze przemowy. Ale urzdnicy nie zajmuj si retoryk. Szkoda trudu. Przykro mi. - Okamae mnie. Powiedziae, e nie ma protokou. - A co miaem zrobi? - Trzeba byo i na policj. - Wiesz, e to niemoliwe. Hartmann odczeka chwil. - Co z twoj karier? - spyta w kocu. - Jak karier? Bd mia szczcie, jeli uda mi si ocali emerytur. Przykro mi. To by bd. Nie wiem, czemu przy... Odszed. Hartmann go dogoni. - Bdziesz mia prac, jeli wygram. Samochd czeka. Stokke stan, zdj ciemne okulary, spojrza na Hartmanna nieufnie. - Urzdnik najszybciej ze wszystkich si uczy, eby nigdy nie wierzy w obietnice politykw. - Moesz mi uwierzy. Po wyborach bdziemy potrzebowali dobrych, uczciwych, lojalnych ludzi. Nie wtpi, e ty do takich naleysz. W przeciwnym wypadku nie spisaby tego protokou. - Ach, sowa. Tak atwo przychodz. - Jeli wygramy, Gert, zapewni ci dobre stanowisko. Lepsze ni to, ktre masz w tej chwili. I lepiej patne. - Wycign rk. - Jeli wygramy. Stokke znowu si zamia, teraz ju swobodniej. - Co ci tak bawi? - spyta Hartmann. - Dostaem wiadomo od ludzi Bremera. Mwi dokadnie to samo.

Hartmann podszed do samochodu, otworzy tylne drzwi i spojrza na urzdnika. Stokke podrapa si po brodzie. Myla. - Musisz zada sobie pytanie, Gert, komu ufasz najbardziej? - Nie. Hartmann usilnie stara si wymyli co jeszcze, jak przynt. Nagle Strokke podszed do samochodu. - Musz zada sobie pytanie - rzek - komu najmniej nie ufam. Wsiad na ty. Zza rogu wyonia si Rie Skovgaard z kanapkami. - Podwozimy Gerta - wyjani jej Hartmann. - eby si znowu nie zapodzia. Pernille zostaa w garau pogada z Leonem Frevertem. - W tamten weekend, kiedy... Dwign stos kartonw, wyglda, jakby te sowa go zakopotay. - Bye tu, Leon? - Nie. Zadzwoni Vagn i powiedzia, e jednak mnie nie potrzebuje. Wrci do kartonw. Dobry pracownik. Silny pomimo wtej budowy. - Ale miae pracowa? - Tak. W sobot i niedziel. Niewane. Zawsze mam takswk. Wyszed na zewntrz i wzi kolejne skrzynki. Pernille podaa za nim. - Vagn powiedzia, e nie ma po co przychodzi. Mielimy tylko jednego klienta, i on odwoa zlecenie. No to zostaa mi takswka. Nie ma problemu, jest okej. Rozejrzaa si po garau z namysem. Przypomniaa sobie Lund. Pytania, ktre zadawaa ta dziwna i nieustpliwa policjantka. Monotonne ich powtarzanie. - Wic zlecenie zostao odwoane? - spytaa. Frevert zdj bejsbolwk i podrapa si po ysiejcej gowie. - To nawet zabawne. Pernille oddychaa teraz szybciej i pycej. Nie moga oderwa wzroku od tego bladego, chudego czowieka, ktry nie patrzy jej w oczy. - Co zabawne? - Mielimy przeprowadza sklep z materiaami biurowymi. Par dni pniej wpadem na waciciela. A ten mnie zjecha, e odwoalimy robot. Vagn mwi, e to oni odwoali, a ten si upiera, e Vagn zadzwoni i powiedzia, e nie moemy tego zrobi. - Frevert podnis kolejn skrzynk. - Na pewno mia wany powd. Zanis adunek do ciarwki, zamkn drzwi. - Taki los, nie?

Nie moga si ruszy. I ledwie staa. - Vagn potrzebuje ciarwki na rano, Pernille. Jak skocz wieczorem, podrzuc mu kluczyki do domu. Rozejrza si po garau. - Niedugo wyjedam. Przez jaki czas mnie nie bdzie. Dobra? Wrcia na gr, siada przy stole i dugi czas nic nie robia. Potem odsuchaa wiadomoci na sekretarce. Pierwsza musiaa by od niego. Chojrak jak zawsze. Cze, to ja. Ju wracam. Myl, e policja w kocu co skumaa. Teraz si bd trzymali z daleka. Pernille zwizaa wosy w koski ogon. Jak Lund. Woya cienki sweter na bia koszul. Letnie ciuchy, nie wiedzie czemu. Nadal bym chcia zabra chopcw do sklepu z zabawkami. Widziaem czadowe pistolety na wod. Spodobaj im si. Jak gdyby nigdy nic, pomylaa. Dostan nowe. Trzy rne rodzaje. Do zobaczenia, cze. Po schodach wszed Theis Birk Larsen. Spojrzaa na niego, zobaczya jego twarz i od razu wiedziaa. Koszmar wrci. Znowu ugrzli w otchani. - Chopcy gotowi do wyjcia? - spyta. - Jeli chcemy, eby szli. Dziecice gosiki Antona i Emila dobiegay z ich pokoju. W kocu adnie si razem bawili. Birk Larsen spojrza na ich paszczyki na stole. Odwiesi je na haczyk. - Moe wieczorem co razem zjemy. Poogldamy z nimi telewizj. Wpatrywa si w ni, czekajc na aprobat. - Dobry pomys - odrzeka Pernille niemal szeptem. Niedugo pniej usyszeli, jak przesuwaj si drzwi w garau. - Halo! - zawoa pogodny gos, ktry wydawa si czci tego miejsca. - Halo? Birk Larsen pierwszy zszed po schodach. Za nim Pernille. Czerwony kombinezon. Bezczelny umiech. - Cze, Theis. Dostae moj wiadomo? Birk Larsen sta u stp schodw, nic nie mwic. - Co z chopcami? Gotowi?

Pernille doczya do ma. Stali razem. - Nie mog dzisiaj jecha - odrzek Birk Larsen. - Anton ma katar. Na twarzy Skarbaka malowaa si podejrzliwo. - Co to znaczy, e ma katar? Rano nie mia. - Tak, ale... Pernille milczaa. Skarbak sta. - Zawsze ja musiaem za ciebie kama, Theis. Ty si do tego zupenie nie nadajesz. - Vagn - jkn Birk Larsen. - Nie teraz. - To mieszne. Kocham chopcw. Naprawd nie mogem si doczeka, a ich zabior. Wyglda, jakby mu si zbierao na pacz. Albo jakby wychodzi z siebie. - Tak - odpar Birk Larsen. - Nie widzisz, co oni chc zrobi? Prbuj nas rozdzieli. Nie mog znale tego ajdaka, ktry to zrobi, wic czepiaj si nas. - Okamae nas, Vagn? Duga cisza. - Co ci powiedzieli? No? Stali razem w tej ciszy. - Jezu... Skierowa si do wyjcia. - Vagn - odezwa si Birk Larsen. Skarbak si odwrci i wymierzy w nich oskarycielsko palec. - Zawsze za tob staem, Theis. I za tob, Pernille. Wiecie o tym. - Vagn! Drzwi si otworzyy. - Zawsze! - wrzasn Vagn Skarbak i odszed w deszcz. Nowiutkie studio telewizyjne znajdowao si w rejonie Islands Brygge. Wszdzie przymione niebieskie wiata. Bremer pojawi si tu przed rozpoczciem audycji, przepraszajc. Wyglda na podenerwowanego. Siedli przy stole, Hartmann robi notatki, Bremer wierci si niespokojnie. Kamery czekay wyczone. Cyrk si jeszcze nie zacz. - Musz ci powiedzie, Troels - odezwa si Bremer cicho i mciwie - e odbieram twoje zachowanie jako bulwersujce. - Hartmann obejrza si na niego, po czym wrci do

pisania. - Zamiast wyciga pochopne wnioski, moge przyj do mnie i sprawdzi te mieszne oskarenia. - Od tego zaczniemy debat? Podesza makijaystka i zacza pudrowa pocce si czoo Bremera. Kto zawoa, e jeszcze tylko cztery minuty. wiata pogasy. - A moe od twojego aenia na policj z durnymi donosami? - perorowa Bremer. - Od czego sobie yczysz, ja si dostosuj. Bremer si rozemia. Spojrza chytrze. - Nie moesz mnie ju oskara o krycie mordercy. Policja wie, e Holck tego nie zrobi. Powiedziaem o tym jego onie. - A rozmawiae z matk Olava Christensena? Pytae j o zdanie? - Ty nic nie wiesz. Pomyle, e kiedy uwaaem ci za wartego... - Szkoda twoich sw. Zostaw je dla policji. Bremer chwyci szklank wody i przekn wielki yk. - Nie bdzie adnych zarzutw. Chyba e znajd Gerta Stokke. - Rozjani si. - Och, popatrz. Idzie Rie Skovgaard. Pewnie ma dla ciebie jakie wiadomoci. Hartmann wsta. - Rozmawiaam z policj - wyszeptaa. - Bremer ma wiadka, ktry powie, e w trakcie spotkania ze Stokkem nie rozmawiali o Holcku. - Nie byo adnych wiadkw. Protok jest jasny. - Teraz s. Bdzie sowo Stokkego przeciwko sowu burmistrza. Troels? Hartmann wrci do stou. Siad na miejscu dziennikarki, blisko Bremera. - Stokke wyleci z roboty. - Bremer zerkn na kamer. - To bdzie koniec. Twj te. Hartmann pochyli si i wyszepta: - Czujesz, jak kruszy si twj wiat, staruszku? - Spojrza w przymknite szare oczy. Jeste jak zniedoniay aktor, ktry nie wie, kiedy zej ze sceny. Jedyny, ktry tego nie wie. Na swj sposb to tragiczne. Chwila ciszy. - A kiedy bdzie po wszystkim, Poul, ludzie postaraj si o tobie zapomnie. Kim jeste. Co robie. Bdziesz tylko jednym brudnym szczegem w historii tego miasta. adnych tablic. adnych ulic nazwanych twoim imieniem. adnych pomnikw. adnych kwiatw na twoim grobie. Tylko plugawe poczucie wstydu. Bremer patrzy na niego strasznym wzrokiem, z rozchylonymi ustami, wstrznity, oniemiay.

- Mylisz, e si uratujesz, podstawiajc faszywych wiadkw? - spyta Hartmann z umiechem. - To aosne. Kto zawoa, e zostaa minuta. Wczyy si wiata. - Twj dom powsta na kamstwach i zaczyna pon. Niedugo przez pomienie zobaczysz wiat. A potem zamienisz si w proch i py. Znikniesz. Wsta i wrci na swoje miejsce. Bremer patrzy na niego z gorycz i nienawici. - A ty? Ty jeste lepszy? - Tak - odrzek Hartmann. - Jestem. - To mi powiedz, jak ci si zdaje: jak znikna tama z monitoringu? Jak to moliwe, e mieszkanie partii zostao powizane ze mierci tego biednego dziecka, a nikt tego nie zauway, nikt z was? Hartmann wpatrywa si w notes, bazgra po nim. - Kto ukrad t tam, Troels, i trzyma j w sekrecie, chocia chyba by ci oczycia z zarzutw? Skd nagle Skovgaard dostaa informacj o Gercie Stokkem? Cisza. - Nie jeste lepszy ode mnie - warkn Bremer. - Tylko o tym nie wiesz. Za ich plecami przesza dziennikarka i usiada midzy nimi. - Jeszcze sekunda i zaczynamy - powiedziaa. Kolejne wiata. Kamery robiy zblienie, obiektywy poloway. Poul Bremer si umiechn. Troels Hartmann rwnie. Dwch nurkw w botnistych wodach kanau na Kalvebod Falled. Ciemne lnice ksztaty w wietle reflektorw. Lund i Meyer patrzyli, jak opuszczaj si ku nim nosze na linach. Mczyni na grze wycignli co na powierzchni. Wygldao to jak poczwarka wielkoci czowieka. Niebieski plastik. Lnicy i zabezpieczony tam. Czterech technikw umiecio adunek na brzegu. Dyurny patolog czeka w biaym kombinezonie z walizeczk u boku. Woy rkawiczki, wzi skalpel, przeci plastik. Rozchyli brzegi rozcicia. - Wszyscy wraliwcy teraz si wycofuj - powiedzia. Nikt si nie ruszy. Cuchno zgniym ciaem i zgni wod. Latarki owietliy t ko. ebra i czaszk. Brix czeka wyej. Lund przysuna si na tyle blisko, na ile pozwoli jej patolog.

- Tam! - zawoaa. - Co to? Sprbuj to poskroba. - To nie jest ciao. - Widz, e to nie ciao. Tp krawdzi skalpela star brud i boto z tamy, ktra krpowaa dziewczyn. Pojawio si sowo. Niebieskie litery. MERKURY ze skrzydekiem po lewej. Lund ruszya do samochodu. Jadc przez ciemn noc, Meyer odebra telefon z komendy. - Co jest? - spytaa. - Chyba znaleli to, o czym mwi Vagn. Dwadziecia jeden lat temu w Christianii doszo do incydentu. prawdopodobnie przy sprzedawaniu narkotykw. Vagn zosta ciko pobity. Mg umrze. - Theis ich powstrzyma - dokoczya Lund. - Czasami si zastanawiam, po co ty w ogle zadajesz pytania. Do Vesterbro mieli niedaleko. Skarbak mieszka w czynszwce nieopodal zakadw misnych. - Musiao by co, co ich wie. - Czemu wic Vagn zabi mu crk? - Spytajmy go. By to brzydki, biay budynek, dwupitrowy, ze sklepem w piwnicy. Na kocu drogi kurwy zaczynay prac. Zblazowane dziewczta prboway wyglda licznie, odsaniay nogi ku samochodom suncym do nich przez most Dybbolsbro. Mieszkania byy tu najtasze. Dugie linie niewielkich lokali poczonych zewntrzn galeri z elazn balustrad. Skarbak mieszka na pitrze. Svendsen ju sta pod drzwiami. Mieszkanie byo puste. Cay dzie nikt si w nim nie pojawi. Wyszed od Birk Larsenw, nie widziano go w domu opieki. Svendsen ruszy do schodw. Lund i Meyer chodzili w t i z powrotem po galerii. - Podsumujmy to - powiedziaa. - Vagn o dziesitej daje wujkowi lekarstwo. Nanna godzin pniej przyjeda do mieszkania na Store Kongensgade. - Czas si zgadza. - Ale skd Vagn wiedzia, e ona tam jest? Kto si do nich zblia, mijajc kolejne bladoszare drzwi. Wysoka posta, chuda. Bejsbolwka. Gdy tylko ich zobaczy, nacign daszek na twarz. - Moe j ledzi - zasugerowa Meyer. - Wiedzia, dokd jedzie.

- Skd? Dopiero co si okazao, e musi tam jecha po paszport. To nie jest oczywiste. Mczyzna w bejsbolwce ruszy z powrotem do windy. Wcisn guzik. Lund i Meyer stanli za nim. Odwrci si od nich, wyj telefon, jakby mia zadzwoni. - Dwa razy go przesuchiwalimy! - powiedzia Meyer. - Powinnimy go aresztowa. Do kogokolwiek chudy dzwoni, ten kto nie odebra. - Chodmy schodami, Lund. Bdziemy tu czeka cae wieki. Ruszyli z powrotem. Nagle Lund stana i si odwrcia. Mczyzna w bejsbolwce w ogle nie dzwoni. Ale nie mg si powstrzyma, by si nie odwrci. I wtedy go poznaa. - Hej! - zawoaa. - Hej! Ruszy biegiem, pdzc wskim korytarzem ku dalekiej klatce schodowej. - Meyer! Lund odwrcia si, by puci si w pogo, i znalaza si w ciemnociach. Gorczkowo prbowaa si zorientowa, gdzie jest. omot krokw po metalowym podecie. elazna balustrada, kroki poniej. Bya w poowie drogi w d, gdy go zobaczya. Biay mercedes. Na dachu kogut takswki. Leon Frevert. Ostatni czowiek, ktry widzia Nann yw. Meyer te pdzi do niego, prbujc wskoczy na mask. Nie ma broni, pomylaa. Dziki Brixowi. - Meyer! To i tak ju nie miao znaczenia. Mercedes wyjecha z parkingu, piszczc koami i dymic. Lund pierwsza dopada ich samochodu. Wskoczya na fotel pasaera. Wyszarpna ze schowka koguta, postawia wczony na dach. - Tym razem, Meyer, ty prowadzisz. - Co to byo, do cholery? - Ju wskakiwa za kierownic. Nie odpowiedziaa. Dzwonia do centrali. - cigamy Leona Freverta. Biay mercedes. Takswka. Numer rejestracyjny HZ 98 050. Zachowa ostrono. Frevert jest podejrzanym w sprawie Birk Larsen. Meyer jecha tak szybko, e dech jej zaparo. Moe skrci w prawo, w Vesterbro. Albo na most Dybbolsbro, prowadzcy do

miasta, albo na Amager, na most do Malm. Zahamowa ostro. Stado kurew w minispdniczkach pierzcho na chodnik. - Ktrdy? - pyta Meyer. - Ktrdy, Lund? Do lasu, pomylaa. Do martwych drzew Lasu Zielonowitkowego. W kocu zawsze to si koczy tam. - Lund! Ktrdy? Wilgotne lnice drogi prowadziy we wszystkich kierunkach. - Nie wiem. Leon Frevert mia brata. Svendsen cign go do ponurej kawalerki przy Vesterbrogade. Mia na imi Martin. By ksigowym, mia wasn firm w Osterbro. Ciemny garnitur i krawat. Modszy od brata, nie tak chudy i nie tak szary. Wicej pienidzy, pomylaa Lund. Wicej mzgu. Meyer rozejrza si po mieszkaniu. - Paski brat nie wierzy w meble? Martin Frevert siad na jedynym krzele. Poza tym stay tu kanapa i wskie ko. I nic innego. - Kiedy tu byem po raz ostatni, mieszkanie byo w peni umeblowane. Trzy tygodnie temu - doda, zanim zdyli zapyta. - Czego nie ma? - spytaa Lund. Mczyzna si rozejrza. - Stou. Wszystkich CD. Jego rzeczy. - Wic nie wiedzia pan, e wypowiedzia umow najmu? - Nic mi nie mwi. Leon zawsze powtarza, e mu si tu podoba. Jego sprawa. Znaleli bilet do Hosziminu przez Frankfurt. Na nastpny poniedziaek. Kupiony przed dwoma dniami. - Nie mwi wic panu, e wybiera si do Wietnamu? - zdziwi si Meyer. - Nie. Jaki rok temu pojecha tam na wakacje. - Martin Frevert nachmurzy si, chyba mia poczucie winy. - Jedzi te do Tajlandii. Myl, e chodzio o dziewczyny... - Och, daj pan spokj. Ma bilety, ma pienidze. Spakowa torby. Sprzeda wszystko. I nie powiedzia nic braciszkowi? To Freverta rozwcieczyo. - Nie mwi mi! Co mam powiedzie? Dlaczego miabym kama? - Mia jakie narzeczone? - dociekaa Lund.

- Ostatnio nie. Kiedy mia on. - Dzieci? - To Meyer. - Nie, to nie skoczyo si dobrze. - Moe przyjaciki? Martin Frevert zerkn na zegarek. - Leon nie ma wielu przyjaci. Od czasu do czasu przyjeda do nas na obiad. Ale... - wzruszy ramionami - o czym tu byo gada? On jedzi takswk. Nosi kartony. Lund kazaa Svendsenowi zabra Freverta na komend, by zoy oficjalne zeznanie. Potem podesza do ciany na kocu pomieszczenia. Obwieszono j pierwszymi stronami gazet od pocztku sprawy Nanny. Zdjcia Hartmanna. Zdjcia Jensa Holcka. Kemala. Ale przede wszystkim zdjcia umiechnitej Nanny. - Brat nic nie wiedzia - stwierdzi Meyer. - Ten wir trzyma wszystko w tajemnicy. - Mielimy go. - Lund wpatrywaa si w pierwsze strony, na ktrych pozaznaczano mazakiem wszystkie zdjcia Nanny. - Mielimy go i wypucilimy. Wysza z mieszkania i dalej schodami, a na parking. Byskay niebieskie wiata. Wszdzie radiowozy, oznaczone i nie. Zjedali si technicy. Svendsen pali przy metalowych schodkach. - Porzuci takswk niedaleko Birk Larsenw i wzi wasny samochd - zameldowa. - Zarzdzilimy poszukiwania. Telefon ma wyczony. Namierzymy go, gdy tylko go wczy. - Dlaczego nie wiedzielimy, e Frevert pracuje dla Birk Larsena? Ty go przesuchiwae. Svendsen podnis na ni wzrok. - Co? - Ty go przesuchiwae. Dlaczego nie wiedzielimy? - Zgosi si jako wiadek. Nie by podejrzanym. Nie kazaa go sprawdza. - Lund... - zacz Meyer. - Ty jeste na praktykach czy co? - warkna. - Musz ci tumaczy, co masz robi? - On by wiadkiem! Meyer si wycofa. Wymierzya palec w twarz Svendsena. - Gdybymy wiedzieli, e on pracuje dla Birk Larsena, nie stalibymy tu jak idioci. Leon Frevert siedziaby w celi. - Nie zwalaj na mnie wasnych bdw.

- Jeste leniwy. - Pogrozia mu palcem przed nosem. - A ja lenistwa nie znosz najbardziej na wiecie. Ruszya z powrotem do samochodu. Za jej plecami Meyer podejmowa kroki pojednawcze. - Pracujemy ca dob na okrgo! - krzycza Svendsen. - Nie bdzie mnie ta dziwka wyzywaa od leniuchw. Syszae! Wsiada za kierownic. - Oni si staraj. - Meyer wsun gow przez okno. - Odpu. - Znajd Leona Freverta, to moe postawi im piwo. Podaj prasie jego rysopis. I cigamy Vagna Skarbaka na przesuchanie. - Lund... Wczya silnik i wyjechaa na drog. - Lund? - Meyer bieg przy jej oknie. - Po co nam, do cholery, znowu ten Skarbak? - Dla towarzystwa - odpowiedziaa i odjechaa. Morten Weber sucha wiadomoci w radiu. Mia ponur min i by zmczony. Kilku reporterw i fotografw zasadzio si na Hartmanna w drodze do ratusza i cigali go po schodach, a Skovgaard ich zawrcia. Weber zrobi goniej, gdy Hartmann zdj paszcz. rda zblione do Komendy Gwnej Policji podaj, e morderca Nanny Birk Larsen nadal nie zosta znaleziony. Pojawiy si nowe spekulacje co do nadcigajcych wyborw. Sprawa ju zaszkodzia Troelsowi Hartmannowi, poniewa mieszkanie nalece do Stronnictwa Liberalnego okazao si powizane ze zbrodni. Podstawa doniesienia, ktre Hartmann zoy na policji przeciwko burmistrzowi, zaczyna si kruszy. Nowi wiadkowie zeznaj, e Bremer nie by wtajemniczony.... - Wycz to - poleci Hartmann. W biurze wszdzie leay papiery. Protokoy komisji i statuty. - Wrmy na policj i zdobdmy aktualne informacje. Rie? Kiwna gow, wyranie przygnbiona. - Wydaj owiadczenie dla prasy, e podtrzymujemy swoje stanowisko w sprawie Bremera. Podkrel, e zostaem oczyszczony ze wszystkich podejrze. - Mam nadziej, e opinia publiczna w to uwierzy - burkn Weber. - Co Bremer ci mwi, Troels? - spytaa Skovgaard. - Oskary mnie o ukrywanie dowodw i faktw. - Jakich dowodw?

- Tamy z monitoringu. Mieszkania partii. Chyba myli, e informacje o Gercie Stokke zdobylimy nieuczciwie. Skovgaard milczaa. Weber zerkn na telefon. - Nie lubi, kiedy paskudny dzie staje si jeszcze paskudniejszy - powiedzia - ale ta menda Erik Salin czeka na ciebie za drzwiami. Mwi, e musi z tob pogada. To wane. - Dla mnie czy dla niego? - Pewnie dla niego. Niewane... Hartmann wszed do gwnej sali. Erik Salin siedzia na kanapie. Poczstowa si lampk wina. Zacz pracowa nad specjalnym projektem dla jednego z dziennikw, a w kadym razie tak twierdzi. - Co to znaczy? - spyta Hartmann. - W tej chwili oznacza to pana. Hartmann siad na skrzanej kanapie i czeka. - Rzecz w tym - powiedzia Salin, wycigajc notes - e brakuje mi pewnych elementw. Na przykad tamy z monitoringu. - Rozmawia pan z Bremerem? - Rozmawiam z mnstwem ludzi. To moja praca. Chc to wyoy jasno. Czy to nie byo panu na rk, e tama znikna? Wida na niej, jak pan odbiera kluczyki do samochodu. - Jest tam te Holck z dziewczyn. Wic zniknicie pasowao bardziej jemu ni mnie, nie sdzi pan? - Moe. Ale Holck nie y, kiedy tama wypyna. - Zoliwy umieszek. - Wtedy ju nie za bardzo mu szkodzia, prawda? - Erik... - Mieszkanie partii stao nietknite ponad tydzie? Zgadza si? - Chyba tak. Ja prowadz kampani wyborcz. Nie wynajem pokojw. Salin spojrza zdumiony. - Prowadzi pan parti liberaln, prawda? W tym czasie odbyo si mnstwo spotka. I adne w mieszkaniu. Nie wydaje si to panu dziwne? - Nie. Spotykamy si tutaj, w siedzibie sztabu wyborczego. - Pewnie tak. - Salin umiechn si do niego. - Przepraszam, e mcz pana tym wszystkim. Nowy wydawca. Cinienie, te rzeczy. - Wie pan, Eriku, e policja oczycia mnie z wszelkich podejrze? - Wiem o tym. Ale musz pyta. Co z paskim personelem? Z plot kami na temat Rie

Skovgaard? Hartmann milcza. - Musia je pan sysze. Kr wszdzie. Podobno informacje o Stokkem zdobya, rozkadajc nogi przed rzecznikiem Bremera. Wzi jedn z gazet, znalaz zdjcie Bressaua z Bremerem. Pooy je przed Hartmannem. - Trudno mu si dziwi. Skovgaard jest do atrakcyjna... - Podrapa si po ysej gowie. - Do. Salin umiecha si szeroko. - Podobno zabraa go do hotelu na t noc, gdy wypucili pana z wizienia. Pogadali sobie w ku. W zamian wywiadczy jej przysug. Jeli to prawda, Bressau jest skoczony, oczywicie. Pewnie musimy jeszcze poczeka. Ludzie zawsze mwi, e ja pracuj w gwnianym interesie. Ale paski niewiele si rni, prawda? Hartmann zastanawia si nad czym gboko. - Ja wiem - rzek w kocu - e wam si zdaje, e moje ycie prywatne naley do was. Ale jeli posuwacie si do grzebania w yciu mojego personelu, to za duo. Wsta. - Nie chc pana tu wicej widzie. Salin zgarn notes i dugopis. - Pan jest osob publiczn, Troels. Musi pan sobie uwiadamia, e jest na widelcu. Znowu ten faszywy umiech. - Ludzie maj prawo wiedzie, na kogo gosuj. Tak naprawd. Nie na adn twarz na plakatach. Nie na te gwna, ktre pan puszcza w reklamach. - Dobranoc. - Ale jeli ona jest zdolna posun si tak daleko dla swojego mczyzny, to musi si pan zastanowi. - Erik Salin podszed blisko do Hartmanna i spojrza mu w oczy. - Co jeszcze zrobi? A pan oskara Bremera o utrudnianie ledztwa. Troch to zabawne, nie sdzi pan? - Nie ma gdzie wakatu w kolumnie plotkarskiej, Eriku? Bardziej by panu pasowaa. - Au! Zabolao. - Trci Hartmanna pod ebra. - artowaem. Bd musia do pana wrci, Troels. I bd mia wicej pyta. Nie pozbdzie si mnie pan. - Eriku... - Nie zatuszuje pan tej sprawy, nie rozmawiajc ze mn. To mog obieca. Vagn Skarbak siedzia w pokoju Lund i da adwokata. - Nikt panu nie stawia zarzutw - tumaczy Meyer. - Chcemy tylko wiedzie, co Leon

Frevert robi w pobliu paskiego mieszkania. Czerwony kombinezon, czarna czapeczka. Mona by odnie wraenie, e nigdy ich nie zdejmowa. - Wic ju nie jestem podejrzany? - Gdzie moe przebywa Frevert? - To przeprosiny? Jezu. Wy to... Lund spojrzaa na niego. - Chce pan, ebymy si dowiedzieli, co si wydarzyo, prawda, Vagn? Naley pan do rodziny. - Leon odwozi mi kluczyki do ciarwki. Mia robot. Jutro nie pracuje. Do mnie ma bliej ni do firmy. Mia mi je wrzuci do mieszkania przez skrzynk. Lund co zapisaa. Meyer wsta od biurka, popatrze na jedyne zdjcie Freverta, jakie mieli. Nie najlepsze. - Jak dobrze pan go zna? Skarbak si skrzywi. - Leon od lat krci si przy przeprowadzkach. - Zdj czarn czapeczk. - Gdyby by odrobin solidniejszy, dalibymy mu sta posad. Ale ja nie wiem. Z tym facetem nie da si zaprzyjani. Zawsze co byo... Urwa. - Co byo? - zachcia Lund. - Przez jaki czas by onaty. Kiedy to si rozpado, troch zdziwacza. Mylicie, e ja jestem samotny? Ja to piku. Leon... - Zmarszczy czoo. - Zdecydowanie. - Jak pan myli, dokd on mg pojecha? - Bg raczy wiedzie. - Pracowa dla was, gdy zagina Nanna? - spytaa. Skarbak bawi si czapeczk, milcza. - Tak? - ponagli Meyer. - Wydaje mi si, e nie byo go kilka tygodni. Nie mam w gowie listy. Zawsze duo pracowa latem. - Jak dosta t prac? - Przeze mnie. Jak potrzebujemy ludzi, korzystamy z takiej agencji pracy tymczasowej. On chcia sobie dorobi na czarno. - Kiedy go pan pozna?

Skarbak patrzy na ni widrujcymi, ciemnymi oczami. - U Aagego Lonstrupa. Jak tam pracowaem, on si najmowa dorywczo. Lund opada na oparcie i zastanowia si. - Mwi pan, e dwadziecia lat temu Leon Frevert pracowa w Merkurym? Z twarzy Skarbaka niczego nie dao si wyczyta. - On to zrobi? Nie odpowiedziaa. - Tragarze poznaj w pracy mnstwo pustych budynkw i magazynw. - Lund podaa mu notes i dugopis, pooya je obok radiowozika Meyera. - Prosz mi wypisa wszystkie miejsca, ktre Frevert mg pozna w pracy. Rozemia si. - Wszystkie? Pani artuje. No bo wie pani... to s miliony adresw. - miao - zachci go Meyer. - Jak ju pan skoczy, moe pan i. Skarbak kiwn gow. - Wic... - gos mu si zaama - ja sprowadziem tego drania do jej domu? Zamkn oczy i jkn. - Vagn... - zacz Meyer. Oskarycielsko wymierzy w nich palec. - Przez was Theis i Pernille myl, e zabiem Nann. Teraz musz do nich wrci i powiedzie im, e... e moe... - I gniew, i gos straciy na sile. - Moe rzeczywicie, w jaki sposb. Lund mu si przygldaa. - Prosz wypisa te adresy - powtrzya. Suchaa, jak Meyer w pokoju odpraw wydaje polecenia nocnej zmianie. Obok planu miasta na cianie wisiay nowe zdjcia Freverta, zdjcia Nanny i Mette Hauge, kilku innych kobiet z akt osb zaginionych. Wszystkie standardowe procedury. Zbada poczynania Freverta przez minione dwadziecia lat. Wyledzi dziewczyny, by on, kolegw z pracy, ssiadw. Personel nieistniejcego ju Merkurego. Co, co moe go wiza z Mette Hauge. - Chc wiedzie, dokd pojecha, gdy wysadzi Nann - mwi Meyer. - Sprawdmy jego billingi. Kad rozmow z tamtego weekendu. Jasne? Lund patrzya, jak wychodz. W jej pokoju stan Svendsen. Nie patrzy na ni. Mia torebk dowodow i teczki starych spraw. - O co chodzi? - spytaa Lund, zmuszajc go, by skierowa na ni wzrok.

- Znalazem magazyn, ktry kiedy Merkury wynajmowa. Urzd Skarbowy zaj wszystko na poczet niezapaconych podatkw. Sam szmelc, wic nigdy si nie zabrali za sprzedawanie tych skonfiskowanych przedmiotw. Wydaje mi si, e tam mogyby by rzeczy Mette. Dostaem od komornikw kart i klucze. Jeli tam co jeszcze jest... - Dobrze - powiedziaa Lund. Svendsen spojrza na ni. - Dobrze - powtrzya. Meyer odprowadzi go wzrokiem. - Ty nie bya nigdy na kursie pracy zespoowej, co, Lund? - Zaley od zespou. Znalezione ciao to Mette Hauge. Ile ich tam jeszcze jest? - Ju i tak mamy duo na gowie. Nie ma czasu szuka nastpnych. J te zwiza? - Kiedy Mette zwizano, dawno ju nie ya. Pknicie czaszki, zamany obojczyk, przedrami, ko udowa i ramieniowa. Spojrza na lece przed ni zdjcia. - Nie artowa, co? - Co przeoczylimy, Meyer? Nanna bya przetrzymywana przez weekend. Wielokrotnie gwacona. Wrzucona ywcem do baganika samochodu. Utopiona. Mette zatuczono na mier, zawinito w plastikow pacht, obklejono tam Merkurego i wrzucono do wody. Na biurku leao wicej informacji na temat Mette Hauge. Miaa na sobie podart bawenian sukienk, nie miaa natomiast stanika ani majtek. - Podobno chodzia na zajcia z samoobrony. Dudo. Bya wysportowan, uminion dziewczyn. - Broniaby si - przyznaa Lund. - Gdyby kto j zaatakowa. Walczyaby o ycie, i to pewnie zaarcie. Jakim cudem te sprawy mog by takie same, a jednoczenie takie rne? - Chcesz powiedzie, e to nie jest nasz go? - Nie wiem, co chc powiedzie. Moe on y z Mette w jakim zwizku. I co si stao. On si wciek. Sprawa z Nann bya inna. Wzia torebk z przepustk i kluczami do magazynu. - Jeli to si jako wie, to znajdziemy co w jej rzeczach. - Jutro - powiedzia Meyer. - Nie. Teraz. Meyer sign po kurtk. - Suchaj, Lund. Moe ty nie masz ycia, ale ja i owszem. Moja najmodsza crka ma

infekcj ucha. Obiecaem, e bd w domu. - wietnie. Opowiem ci wszystko rano. - No na mio bosk. Nie moesz i tam sama. Czytaa akta. - Dobra. - Meyer waln doni w dokumenty, ktre przegldaa. - Do tego. Czas na chwil szczerej rozmowy. - Lund. Przygldam ci si od dwch tygodni. Ty si rozpadasz. Spojrzaa na niego. Meyer skrzyowa ramiona na piersi. - Mwi ci to jako twj przyjaciel. Musisz spa. Musisz cho na chwil przesta myle o tej sprawie. Odwioz ci teraz do domu. Bez dyskusji. adnych... Umiechna si, poklepaa go po klatce piersiowej, wzia kurtk i wysza na korytarz. Usyszaa za sob kroki. Nie obejrzaa si. - Lepiej, eby to nie potrwao dugo - zawoa Meyer. Ona prowadzia. Magazyn znajdowa si w opuszczonej czci portu. Na zewntrz dwie wietlwki. Meyer odebra telefon z domu. Przeprasza. Czule rozmawia z creczk. - Biedactwo. Bardzo boli? - Skoro to infekcja ucha... - rzucia Lund lekko. Wysiada z samochodu, rozejrzaa si, nie zamkna drzwi. Meyer nie wysiad. - Zajad do apteki po drodze. Nie wrc pno, obiecuj. Zaczekaj chwil... Lund staa ju przy drzwiach. By tu zamek na kart. - Hej! - krzykn Meyer. - Szanse na to, e to ustrojstwo dziaa, s mniejsze ni moje na tron Piotrowy. Moesz zaczeka? Wsadzia kart do czytnika i usyszaa, jak zamek si odblokowuje. Otworzya drzwi. Odwrcia si, machna mu kart i wesza. Meyer krzycza na ni. - Lund! Do cholery jasnej! Lund! Syszaa jeszcze, jak mwi gosem bardziej wspczujcym ni wciekym: - Przepraszam, kochanie. Ona w tej chwili bardzo wiruje. Musz pilnowa... Czerwone metalowe drzwi wisiay na potnej sprynie. Zatrzasny si za ni, a huk stali nis si daleko w ciemno. Theis Birk Larsen odmwi rozmowy z dwoma policjantami, ktrzy przyszli i zadali dostpu do dokumentw firmy. Pernille bya mniej powcigliwa. Staa z nimi w biurze i

odpowiadaa na pytania. Zadawaa wasne. Oni pytali o personel i daty. - Oczywicie, e notujemy, kto przychodzi do roboty. Policjanci przegldali kalendarze, dzienniki pracy, ksigi rachunkowe. Nie prosili o adne pozwolenie. - O co chodzi? Czego szukacie? Jeden z nich znalaz ksig rachunkow i zacz j wertowa. - Chcemy wiedzie, kiedy pracowa tu Leon Frevert. - Czemu? Nie odpowiedzia. - To jest nasza ksigowo. Nasza osobista. Nie ma nic wsplnego... - Mamy nakaz. Wemiemy, co bdziemy chcieli. - To nasza ksigowo! Umiechn si do niej szeroko. - Wszystko idzie przez ksigi? Wsppracujemy ze skarbwk, prosz pani. Moemy to przekaza... - Czego chcecie? - Szukam listy osb, ktre tu pracoway, oraz informacji, kiedy. Kadego dnia w minionym roku. Podesza do szafki na akta. Wyja, co chcieli. Rzucia to na biurko. - Prosz bardzo - powiedziaa i posza na gr. Theis zmywa przy zlewie. Na parapecie umieray bazylia i pietruszka. Nie podlewaa ich. Wyleciao jej to z gowy. Pernille stana obok niego. - Szukaj Leona Freverta. Pytaj, gdzie bywa. Jak dugo dla nas pracuje. Chc... - Nie ma sensu si w to angaowa - przerwa jej wciekle. - Tak, ale... - Nie ma sensu! Codziennie wskazuj kogo innego! Dzisiaj rano Vagna. Jutro pewnie mnie... - Theis... - Nie mog uwierzy, e zrobilimy to Vagnowi. e dalimy si wkrci. - Theis... - Gdyby nie Vagn, nie mielibymy tego mieszkania. Gdyby nie Vagn... Gos mu uwiz w gardle.

- Moe powiniene do niego zadzwoni. - Prbowaem. Nie odbiera. Z mroku dobieg cichutki, przeraony gos: - Co si stao z wujkiem Vagnem? - Anton wyszed w niebieskiej piamce, siad na schodku i patrzy na nich rozbudzony. - Znowu tu bya policja, tatusiu? - Tak... Co zgubiem, a oni mi to odnieli. Skrzyowane ramionka, jasna twarz. Zawsze pierwszy do pyta. - Co zgubie? Theis Birk Larsen spojrza na on. - No, to miaa by w sumie niespodzianka. Ale... - Wycign z kieszeni klucze. - To. Przeprowadzamy si. Mamy dom. Pernille umiechna si do Theisa, do Antona. - Bdziesz mia swj pokj - powiedziaa. - Latem bdziemy sobie siedzie na dworze. I w ogrdku ustawimy lizgawk. Chopiec wsta, skrzywiony. - Mnie si tu podoba. - Tam ci si bardziej spodoba. - Mnie si tu podoba. - Tam ci si bardziej spodoba. Ostry ton w gosie ojca uciszy chopca. - Wracaj do ka, Anton - poleci i dziecko odmaszerowao. Lund na pitym pitrze myszkowaa po powierzchni magazynowej, gdy zadzwoni Meyer. - Co ty tam wyrabiasz, do cholery? - Znalazam wanie pitro, na ktrym s rzeczy Merkurego. Budynku nadal regularnie uywano. wiata dziaay. Posadzka bya zamieciona. Kade pitro zajmowaa inna firma. Wszystko przechowywano za drzwiami z pyty wirowej. - Powiedziaa, e to nie potrwa dugo. Klucz, ktry znalaz Svendsen, mia numer 555 nabazgrany owkiem na przywieszce. Lund spojrzaa na najblisze drzwi. 530. - Zdajesz sobie spraw, e zatrzasna za sob drzwi? Nie mog si dosta do rodka. By zaniepokojony. Niemal rozgorczkowany. - Zejd za chwil. Co robisz? - W tej chwili? Odlewam si. Sama zapytaa.

Meyer skoczy sika do wody przy nabrzeu. Raz jeszcze zadzwoni do domu. Raz jeszcze zosta objechany. - Mwiem ci. Ona ma nie po kolei w gowie. Nie mog jej zostawi samej. Wysucha listy narzeka. - Nie mog jej zostawi! Wiesz dlaczego. Kobiety, pomyla po zdawkowym, gniewnym poegnaniu. Spojrza na budynek. Nie bya to taka ruina, jakiej si spodziewa. Wszdzie graffiti. Sdzc po zapachu, niektrzy nie zadawali sobie trudu, by sika do wody, i lali na ciany. Ale na kadym pitrze wieciy si blade lampy, dostpu za broniy dobre, mocne drzwi. Na zewntrz nie widzia kamer monitoringu. Tylko... Wycign latark z kieszeni anoraka, powieci po szarej cementowej fasadzie. Po prawej co zamigotao. Podszed bliej i stwierdzi, e depcze po tuczonym szkle. Przyjrza mu si. wiee. Powieci latark na okno powyej. Wybite. Pod cian podsunito mietnik. Dziki temu kto mg wej do rodka. Odsun si i powieci latark wyej. - O, cholera. Posuwaa si dalej, a dotara do drzwi o numerze 555. Ta sama pyta wirowa. I ten sam mechanizm zamykajcy. Rygiel z kdk. Wyrwany. Lund nie miaa przy sobie rkawiczek. Nacigna wic na do rkaw, a wena zakrya jej palce, i powoli pchna drzwi. Za nimi znalaza pomieszczenie w duej czci puste. To, co w nim przechowywano, leao w gbi. Kartony, jak te w garau Birk Larsena. Ale te oklejono bia tam z niebieskimi literami. Ukadajcymi si w nazw Merkury ze skrzydekiem po lewej. T sam tam, ktr oklejono Mette Hauge. Same graty. Zadzwoni telefon. Spojrzaa na wywietlacz. - Powiedziaam, e chwila, Meyer. Moja chwila, jasne? - Od frontu jest wybite okno. Kto tam by. - To pasuje. W boksie z rzeczami Hauge s wywaone drzwi.

- Na ktrym pitrze jeste? - Szstym, ostatnim. Cisza. - Dobra - powiedzia Meyer. - Widz twoj latark. Jeste przy oknie. Lund wsadzia rk do kieszeni, mylc gorczkowo. - Jakim oknie? Nie uywam latarki. Znowu cisza. - Nie ruszaj si z miejsca, Lund. Nie jeste sama. Id do ciebie. Przesza w rg zimnego, suchego pomieszczenia. Stana w ciemnociach. Przeczya telefon na wibracje, bez dzwonka. Kto tam by. Syszaa jego kroki. Chodzi w t i z powrotem. Szuka. Co srebrnego zamigotao w najbliszym kartonie. Lund zajrzaa. Ciki metalowy wiecznik. Wyja go i wrcia na korytarz. Spojrzaa w prawo, w lewo, na blade lampy bezpieczestwa, i posza przed siebie, widzc tylko beton, pyt wirow i py. Jan Meyer bieg do samochodu Lund, przeklinajc Brixa, ktry odebra mu bro. Przetrzsn paczki nicotinell i chusteczek w schowku, a znalaz glocka. Peny magazynek. Na rkojeci guma do ucia. Pooy glocka na dachu, podczy zestaw suchawkowy i zadzwoni do niej ponownie. - Lund, jeste tam? - Tak - odpowiedziaa szeptem. - Dobrze. Id. Wszed przez wybite okno, w rodku delikatnie opuci si na podog. te drzwi z pyty wirowej. Betonowa posadzka. Nic. Zadzwoni. - Lund? Syszysz mnie? Halo? Cisza. - Lund! Haas. Oporny mechaniczny jk. Przesuwajce si liny, obracajce kka. Gos w uchu. - Cholera! - Lund! - Meyer. On wsiad do windy i jedzie na d. Jestem na schodach. Winda! Brzmiao to tak, jakby zardzewiay stalowy stwr budzi si z dugiego snu. Meyer

szed betonowym korytarzem. Znalaz wind. Guziki na cianie. Harmonijkowe drzwi. Za nimi opadajce i wznoszce si liny. Wyj glocka. Opar si o cian. - Jestem przy windzie - powiedzia. Sysza kroki na schodach. Szybkie i nerwowe. Tony w coraz goniejszyc h piskach osuwajcej si klatki. wiato. Brzk. Winda zatrzymaa si przy nim. Bro do przodu. Czeka, a drzwi si przesun. Drgn. Nic. Czeka. Nic. Lufa wymierzona, min rg, celujc prosto przed siebie. Nic, tylko pusta kabina, jedna goa arwka na suficie. Meyer si rozejrza, pusto. Zgupia. - Winda jest pusta - zameldowa. Kroki pdzce w d. Coraz bliej. - Id do ciebie. - Jego tu chyba nie ma. Sysza w jej gosie przeraenie. - Zszed na d. Jest u ciebie... - Id... Podszed do schodw. Drzwi z pyty wirowej wyskoczyy mu na spotkanie. Drewno walno go w twarz, ciki stalowy rygiel z kdk w brzuch. Krzyk. Wrzask. Jego? Meyer lea na pododze, oszoomiony i zdjty blem. Wcieky. I jeszcze bluzga. Palcami szuka broni. Zgubionej broni. Przetoczy si na plecy. Jkn. Podnis wzrok. Zobaczy czarnego glocka. Oczy otworzyy mu si szeroko. Ryk potny jak cay wiat. Bysk. Odrzucia go sia strzau, poczu, jak ostry bl przeszywa cae jego ciao. Zamar na zimnej pododze, nie mg si ruszy. Znowu zobaczy nad sob glocka.

Powiedzia... Nic. Bo co mia powiedzie? Pomyla o swojej creczce paczcej w domu. O onie i jej ostatnich wciekych sowach. Drugi ryk by goniejszy i po nim nie zostao ju nic, tylko krew i bl. I jedno sowo. Wypowiedzia je gosem, ktry zamar, nim wydoby si z jego ust. - Sara... - powiedzia Meyer. I to byo wszystko. Lund zbiega ze schodw, potykajc si, krzyczc, mylc, cho nie mylc, macajc przed sob w mroku. Pitra straciy numery. Kiedy dopada ostatniego, cigle biega, dalej, dalej, jakby byy nastpne. Jakby zimna, sucha klatka schodowa prowadzia gdzie w nieskoczono. Ale nie prowadzia. Lund dotara na miejsce. Od Meyera dzielio j tylko kilka krokw. Nieruchomy ksztat na ziemi. Odgosy. Kto bieg. Lund uklka przy koledze. Oddycha. Dysza. Krew wypywaa mu z garda. Z klatki piersiowej. - Jan. Jan. Spjrz na mnie. Dotkna doni jego twarzy. Ciepa czerwona krew. Klatka piersiowa, pomylaa. Rozdara koszulk. Zobaczya ciao. Zobaczya ziejc ran. Zakrwawionymi palcami chwycia telefon. Zadzwonia. Na zewntrz jaki samochd nabiera prdkoci. Czekaa. Czekaa. Czekaa. Karetka. wiata, syreny, dwiki. Ju s. Ratownicy w zielonych strojach, krzycz, pracuj, machaj rkami, odpychaj j. Zakadaj mu mask na twarz. Krzyki. - Wicej pynu. Pikanie maszyn. Pisk opon. wiat wchodzi w ostry wira. - Niska saturacja. Szybki puls.

Przewd na ramieniu. Wielkie oczy szeroko otwarte i przeraone. Lund siedziaa na awce i patrzya, przez zy. - Tracimy go - kto powiedzia. - Migotanie! - Wentyluj. Wicej pynu. Meyer koysa si i drga, przewody cae we krwi. - Dobra. adowanie. Maszyna na cianie. - Odsun si! Meyer podskoczy. - Jeszcze raz. Meyer podskoczy. Rce na klatce piersiowej. Masa. Sowa w jej gowie. - Przeyje? Przeyje? Nikt nie sucha. Godzin pniej siedziaa na awce na korytarzu, blisko sali operacyjnej. Cigle oblepiona jego krwi. Cigle pogubiona w tym, co si stao. Rozstaje drg. Dokonane wybory. Gdyby pucia go do domu, do dziecka z bolcym uchem. Gdyby weszli razem, jak mwi kady regulamin. Gdyby... Szybkim krokiem podszed do niej Brix. Smoking. Biaa muszka. Wymylna frakowa koszula. - Przyjechaem jak najszybciej - powiedzia. Na korytarzu mczyni w zielonych strojach rozmawiali szeptem przez maski. - Co wiadomo? - spyta Brix. Na sal operacyjn wbiega pielgniarka z plastikow torb pynu. - Operuj. Patrzya, jak ludzie wchodz i wychodz przez drzwi wahadowe. Zastanawiaa si, co myl. - Co robilicie w magazynie? - Co? Powtrzy pytanie. - Mylelimy, e znajdziemy jaki dowd w rzeczach Mette Hauge. Nie my jedni na to

wpadlimy. - Zostaw to mnie - poleci Brix. - I tym razem rzeczywicie zrb, co mwi. Sza ku nim ona Meyera, Hanne. Nieruchoma twarz, trupio blada. Pospiesznie zwizane blond wosy. Jakby oguszona. - Gdzie on jest? - spytaa. - W sali operacyjnej - powiedziaa Lund. - Zaprowadz pani do biura. - Nie. Brix spojrza na ni gronie. Wysoki mczyzna, peen godnoci w swoim stroju wieczorowym. Od tego wanie byli. Takie chwile naleay do nich. Obj ramieniem Hanne Meyer, odprowadzi j korytarzem do pokoju obok sali operacyjnej. Lund staa sama i patrzya na nich. Staa i nie ruszaa si. Nie moga si ruszy.

11

RODA 19 LISTOPADA Sidma trzydzieci. Mglisty poranek. Korki na wilgotnych ulicach miasta. Hartmann i Bremer starli si w radiowej debacie nadawanej na ywo ze studia radiowego niedaleko zamku Christianborg. Ponosiy ich nerwy. Zaczli od ochrony rodowiska i odbudowy przemysu. Hartmann forsowa swoje zielone sympatie. - Musimy uczyni miasto atrakcyjnym dla firm przyjaznych rodowisku... - Nie moesz dogadza przemysowi ze wzgldu na dobro rodowiska - przerwa mu Bremer. By zmczony i zrzdliwy. Hartmann za to posucha rad Rie Skovgaard. Zagrywa urokiem osobistym. Nowe mode oblicze kopenhaskiej polityki. agodne, wsuchane w potrzeby zwykych ludzi, sensowne, troskliwe. - Nikt nie mwi o dogadzaniu... - A co was czy? - wczya si prowadzca. - Tak czy inaczej po wyborach bdziecie musieli pracowa razem. Jak wam to wychodzi teraz? - Ja mog pracowa z kadym - zadeklarowa Bremer. - Pozostaje kwestia wiarygodnoci Hartmanna. - Wbijasz szpile, Poul. Rozmawiamy o rodowisku. - Nie, nie, nie. Wszystko si cigle krci wok sprawy morderstwa. Na niektre pytania nadal nie znamy odpowiedzi... Hartmann umiechn si do kobiety prowadzcej audycj. - Przerabialimy to ju milion razy. Zostaem oczyszczony z podejrze. Moi ludzie zostali oczyszczeni z podejrze. Sama policja powiedziaa... - Wiarygodno. To jest sedno sprawy - upiera si Bremer. - Jak mam pracowa z czowiekiem, co do ktrego wci mamy tyle wtpliwoci? Hartmann wzruszy ramionami, patrzy na prowadzc. - Bardzo mi przykro, e wykorzystujesz t tragedi dla celw politycznych. W tej chwili dobry oficer policji ley w szpitalu, w cikim stanie. To nie jest moment... - Przez ciebie do tego doszo. Nie przeze mnie. Z tego, co syszaem, ten policjant nie

nalea do twoich najgortszych zwolennikw... Zegar na cianie. Sunca miarowo wskazwka sekundowa. Hartmann odmierza czas. - Bdziemy pracowa ze wszystkimi - przerwa - ktrzy wyka dobr wol i oddanie interesowi spoecznemu. To wyklucza pana burmistrza i jego parti. Nie mwi tego z przyjemnoci, ale jestem pewien, e suchacze, ktrzy byli wiadkami tego dziwnego wybuchu, zrozumiej. - Nie...! - Dzikuj - powiedziaa prowadzca. - Nasz czas si skoczy. A teraz... Zaczy si wiadomoci. Poul Bremer wsta i ze sztucznym umiechem zacz rozdawa uciski doni. Potem wyszed. Rie Skovgaard wygldaa na zadowolon. Hartmann sucha wiadomoci. Meyer lea po operacji na oddziale intensywnej terapii, nie odzyska przytomnoci. W szyb studia kto zastuka. Erik Salin. Odci mu drog do wyjcia. Poul Bremer musia go min, bo innej drogi nie byo. Hartmann nawet nie zwolni. - Ma pan chwil, Troels? - spyta Salin, doganiajc go. - Wczoraj powiciem panu niejedn. Kierowa si do wyjcia, na nastpne spotkanie, nastpny wywiad. - Pytaem o kopert, w ktrej bya tama z monitoringu. Takich samych uywa paskie biuro. Hartmann stan i unis brew. - Wziem sobie, jak byem wczoraj. - Naprawd, Eriku? I ta koperta zapewni panu Nagrod Pulitzera? Salin umiecha si promiennie. - Niezy pan jest. Musz to przyzna. Hartmann skrci do toalety. - Ej - zawoa za nim Salin. - Mog wej, prawda? Dla pracy wszystko, co? - Niech pan przestanie marnowa czas. Dziennikarz wszed za Hartmannem. - Rozmawiaem z ludmi w paskim sztabie wyborczym. Pracowali tak intensywnie, e musieli wynajmowa sale na spotkania. Hartmann odla si i wpatrzy w biae kafle. - To takie pasjonujce? - No, moim zdaniem tak. Po co marnowa pienidze na wynajem, skoro stoi puste

mieszkanie? W takich cikich czasach? Hartmann umy rce, spojrza na twarz w lustrze. - Paska obsesja na punkcie szczegw jest doprawdy imponujca. - Diabe tkwi w szczegach, jak mwi. I to jaki diabe. Bierze pask tam. Trzyma j jaki czas, chocia... Przerwa i czeka, a Hartmann si odwrci i spojrzy na niego. - Chocia ona poniekd oczyszcza pana z podejrze. Potem wsadza j do jednej z waszych kopert i zanosi na policj. I przez ponad tydzie pilnuje, eby nikt, ywa dusza, nie zaszed do mieszkania, w ktrym Nanna bya tu przed mierci. Pewnie by pilnowa duej, gdyby policja mu w tym nie przeszkodzia. - Salin umiecha si promiennie do odbicia w lustrze Hartmanna. - Pan jest bystry, Troels. Widzi pan, e co tu mierdzi. Pan ma to na butach. Nie Poul Bremer. Hartmann wrci na schody, gdzie czekaa Rie Skovgaard. - Wic nawet jeli pan tego nie zrobi - Salin truchta za nim uparcie - kto blisko pana myli, e owszem, pan. Wierzy w to tak mocno, e chce pana kry. Jeli pascy ludzie panu nie ufaj, jeli uwaaj, e jest pan zdolny do morderstwa, to dlaczego, do diaba...? Hartmann przystan, chwyci go za konierz granatowej kurtki i przypar do szklanej ciany studia. Skovgaard jczaa mu za plecami. - Wydrukuj z tego choby tylko jedno sowo, gnido, a zamieni twoje ycie w pieko. By wikszy od Salina. Nie uderzy nikogo, odkd by studentem. Ale teraz niewiele brakowao. - Troels! - krzykna Skovgaard, cignc go za rami. - miao. - Salin wpatrywa si w zwinit pi i szczerzy si Hartmannowi w twarz. - Zrb pan to. Paski doradca polityczny pieprzy si z opozycj, eby zdoby panu tajne dokumenty. Ma pan blisko kogo, kto myli, e zgwaci pan i zamordowa nastolatk. Jak si czuje dzisiaj nasz Pan Proper? Zaczyna rozumie, ile go dzieli od upadku? Rie zdoaa zatrzyma rami Hartmanna, zanim zada cios. Trzymaa je ca swoj kruch si. Podnoszc rce, umiechajc si jak po wygranej walce, Eric Salin doda jeszcze: - To s tylko pytania, Troels. Nic poza tym. Pan jest politykiem. Powinien pan sobie z nimi poradzi. Hartmann zely go jeszcze i wypad z budynku. Skovgaard zostaa. Stana przed reporterem, wcieka jak cholera. - Kto, do cholery, pana napuci? Chocia to jasne, gupio pytam.

- Opinia publiczna ma prawo wiedzie. - Ma prawo zna prawd. Nie przelewaj na papier ani jednego sowa z tych bzdur, Eriku. Albo wrcisz do robienia zdj przez zasony sypialni. Salin cmokn jzykiem. - Oj, oj, oj. Ale boli. - Wiem, skd jeste, szurnity krwiopijco. - Nawzajem. - Umieszek. - Pani stosunki z mediami szwankuj, Rie. To zaskakujce. Phillip Bressau jest taki zotousty i sprawny. Mona by pomyle, e lepiej pani... jakby to powiedzie... przewiczy. Skovgaard zabrako sw i cieszya si, e Hartmann odszed. Staa przed Erikiem Salinem, trzsc si z wciekoci. - Czy to te le zrozumiaem? - spyta. Lund spaa w szpitalu. O smej nastpnego ranka kupia co do jedzenia i wzia tac na oddzia. Hanne Meyer siedziaa w tym samym miejscu, co wieczorem. Wygldaa dziesi lat starzej. - Zje pani ze mn? - Wczoraj wieczorem bawiy si magicznym pisakami. - Lund spojrzaa na donie Hanne. Pokryte byy niebiesko-czerwonymi bazgroami. Czerwone rce. Krwawe palce. Nie moga si pozby tych obrazw. - Rysuj, eby rozweseli siostr. Ma zapalenie ucha. Gos jej si zaamywa. Jeden krok dzieli j od szlochu. - Jan mi mwi. Ile lat ma Marie? - Najmodsza to Neel. Marie jest rednia. - Wic... Lund prbowaa sobie przypomnie imiona. Tyle razy je syszaa. - Najstarsza jest Ellie? - Ella. Ma siedem lat. Lund pomylaa o Marku. Co robi. Co o niej myla. - Powie mi pani, co si stao? - On czeka w samochodzie, a ja weszam do rodka. A potem... Nie bya ju tak pewna siebie. Noc... krew... poczucie winy... Co jej si mieszao w gowie. - Zorientowa si, e kto jest w rodku. Hanne Meyer zacza osusza oczy zmit chusteczk. Lund pomylaa, e mogaby obj j ramieniem. Ale nie obja.

W drzwiach pojawi si chirurg. Zielony strj, czepek, zsunita z ust maska. ona Meyera zerwaa si na nogi. Lekarz wydawa polecenia pielgniarce. Mia zdjcie rentgenowskie. Przyoy je do ekranu wietlnego przy drzwiach. Podeszy i patrzyy. - Operacja si udaa, ale straci duo krwi. Prosz spojrze... Koci i tkanki, rozdarcia, ciemne linie. - Pierwsza kula przeszya go na wylot. Druga bya wycelowana w serce. Ale mia zapalniczk... Metalowa. Byszczca. Lund nienawidzia tej zippo. - I to w ni uderzya kula. Zapalniczka zmienia kierunek lotu. Pocisk przebi lewe puco. S inne uszkodzenia... ona wskazaa zdjcie. Koci i tkanki i rozdarcia. - Czy on bdzie y? Lekarz spojrza na rentgen. Lund zamkna oczy. - Powinien. Jeszcze nie odzyska przytomnoci. Bdziemy musieli obserwowa, co si dzieje. To jeszcze nie koniec... Hanne Meyer go uciskaa, zy spyway po jej policzkach. Lund czua si niezrcznie. Jak intruz. Chirurg wyj co z kieszeni. Srebrn zapalniczk. Wgniecion, poharatan. - To dla pani. Prosz mu powiedzie, e jeli po tych wszystkich przejciach zacznie pali, to bdzie mia ze mn do czynienia. Wzia j, paczc i miejc si jednoczenie. - Moe go pani teraz zobaczy. Hanne Meyer niemal pobiega do sali. Lund podya za chirurgiem, ktry ruszy korytarzem. - Powiedzia co? - Mwiem ju. Odkd tu trafi, jest cay czas nieprzytomny. - Kiedy bd moga z nim porozmawia? - Kiedy si obudzi. Skrzyowaa ramiona. Na jego twarzy pojawi si wyraz jej znany, cho w szpitalach widywaa go rzadko. Unik. - Co si dzieje? - spytaa.

- Odnis wiele cikich obrae. Nadal nie wiemy, jak powanych. Trzeba mie nadziej. - Kiedy? - Prosz wrci jutro wieczorem. Wtedy zobaczymy. Dziwnie si czua w samochodzie bez niego. W biurze te. W ssiednim pomieszczeniu Brix prowadzi odpraw. Siedziaa sama przez chwil, po czym wesza i suchaa. - Mamy szczcie, e Meyer yje - mwi Brix. - Musimy znale Leona Freverta. Przypuszczam, e jest uzbrojony i niebezpieczny. Nie odpucimy. Teraz jestemy w to zaangaowani osobicie. Jakie pytania? Nie byo. - wietnie. A wic do roboty. Patrzya, jak wychodz. - Ktokolwiek by w tym budynku, wiedzia o rzeczach Mette - powiedziaa Lund, gdy zostali sami. - Wiedzia, e przeszukujemy kanay. Ciemna koszula rozpita pod szyj. Ju go sobie nie wyobraaa w smokingu. Brix wysya jasny komunikat: ja dowodz, chc rezultatw. - Wyznaczyem do sprawy nowego prowadzcego. - Dlaczego? - Jed do domu. Zosta tam. Bdziemy musieli ci przesucha. - Brix. Ja wiem wicej... - Nie moesz teraz prowadzi tego ledztwa. - Czemu nie? Pokrci gow. - artujesz? Wesza do tego budynku sama. Meyer zosta postrzelony z twojej broni. - Ja jej przy sobie nie miaam, na mio bosk. Meyer musia j wzi z samochodu. Skrzywi si. - Musz tego sucha? Wszystko powiesz prowadzcemu postpowanie. - Musimy znale Leona Freverta! Cisza. I znowu to twarde, bezwzgldne spojrzenie. - To zostawiamy Niemcom. Samochd Freverta znaleziono w okolicach przeprawy promowej. Zakadamy, e w nocy wypyn do Hamburga. - Po co miaby to robi? Brix wyszed z pokoju. Lund podya za nim.

- On nie pojecha do Niemiec. Nie ma przy sobie paszportu. Znalelimy go w mieszkaniu. Nie ma pienidzy. Za wszystko, co mia, kupi wietnamsk walut. Jeli zamierza dokdkolwiek uciec... - To wanie zrobi. - Ten, kto postrzeli Meyera, nie jest gupi! - Zdoby pienidze, zanim zobaczy gazety, to nie jest oczywiste? Ruszy do swojego gabinetu. Stana w drzwiach, blokujc mu wejcie. - Nie. Nieprawda. Brix skrzyowa ramiona. - Daj mi dwie godziny - bagaa. - Chc tylko podzwoni. Jeli nic nie znajd, zrobi, co mi kaesz. - Byby to pierwszy taki wypadek. Korytarzem pdzi Svendsen. W rku trzyma gazet. - Leona Freverta widziano na dworcu Hoje Taastrup dwie godziny temu. Mamy zdjcia z monitoringu. To on. Mundurowy wsiad za nim, ale ten mu uciek. Przedmiecia w zachodniej czci miasta. atwo dostpne z autostrady. Stamtd Frevert mg dotrze wszdzie. - Mamy w pobliu wozy patrolowe? - spytaa Lund. - Sprawdz. - Lund... - zacz Brix. - On jest na piechot - powiedziaa do Svendsena. - Bdzie potrzebowa samochodu. Skontaktuj si z bankami. Nie ma pienidzy. Obserwuj jego brata. - Lund! - krzykn Brix. Spojrzaa na niego. Svendsen te. - Informujcie mnie na bieco - rzek. Vagn Skarbak przyjecha do garau tu po smej. Czerwony kombinezon mia w torbie. Czarn ryback czapeczk zachowa. Wysiad z ciarwki, poda kluczyki Theisowi Birk Larsenowi. - Klucze do garau, bramy i mieszkania s w torbie. Wyglda aonie. I musia by bardzo zmczony. Birk Larsen skin gow. Stare dinsy. Czarna bluza. Srebrny acuch. Czarna wiatrwka. - Dobra - powiedzia. Skarbak przeszed na ty ciarwki, wyj drug torb. Jasnot. Na boku miaa

nazw sklepu z zabawkami. - To dla chopcw - powiedzia, podajc j. - Zrb z tym, co chcesz. - Ruszy do wyjcia. - Vagn! - zawoa za nim Birk Larsen. - Vagn! Skarbak stan, z rkoma w kieszeniach. I patrzy. - Chod na gr, wyjanimy to, dobra? - Co wyjanimy? - Mnstwo. - Wzi Skarbaka za rami. - Chod. W kuchni wiato sczyo si przez roliny na oknie. Odyy, odkd Pernille je podlaa. Wygldao tu prawie normalnie. Siada obok Birk Larsena, podaa kaw, chleb i ser. Skarbak zapali, nie sign po jedzenie. - Leon powiedzia nam o tobie rne rzeczy - zacza Pernille. - Wyday nam si dziwne. Zacign si. - Powinnimy porozmawia najpierw z tob, wiem. Ale... Jej oczy znowu zalniy. - Wszyscy troch powariowalimy. - Nie da si ukry. Patrzya na niego. - Ale one nadal s dziwne. Dla mnie... Milczenie. - Leon - podj Birk Larsen - powiedzia, e w sobot odwoae duego klienta. Skarbak si zamia. - Zgadza si. Chcia paci gotwk. A ja si rozliczam w gotwce tylko wtedy, gdy ty o to prosisz, Theis. Nie na wasn rk... Patrzyli na niego. - Wic powiedziaem, e albo wcigamy to do rachunkw, albo robi to sam. Moe si myliem... - Policja twierdzi, e skamae na temat matki - Pernille zmienia temat. - Tak, mnie te tak powiedzieli. Wujek zawsze powtarza, e ona si zapia na mier. Dopiero w zeszym roku powiedzia mi prawd. Bg jeden wie, czemu wczeniej tak zmyla. Ale co... Zdusi papierosa na spodku.

- Co to ma wsplnego z kimkolwiek? Pord dymu, niepokoju i zakopotania Pernille odpowiedziaa: - Nic. - Od samego pocztku taczymy, jak nam te ajdaki zagraj. - Birk Larsen potrzsn swoj posiwia gow. - Ty po prostu najbardziej na tym ucierpiae. Spojrza ponad stoem. - Naprawd bardzo nam przykro, Vagn. - Naprawd - dodaa Pernille mikko. Skarbak siedzia bez umiechu, bawic si paczk papierosw. - Co powiedzielicie chopcom? - Nic - odrzek Theis. - Jezu. - Wyj czarn czapeczk, zacz j ugniata palcami. - Ale to jest popieprzone. To ja powinienem przeprasza. Ja tu sprowadziem tego ajdaka Leona. Agencja... Birk Larsen zakasa, spojrza na swoje rce. - Powiedzieli wam, gdzie on jest? - spyta Skarbak. - Nie, nie chc o tym myle. Chcemy wykoczy dom. Wynie si z tego mieszkania. Jasne? - Idziemy tam dzisiaj z chopcami - powiedziaa Pernille. - Anton nie chce si przeprowadza. Wic prbujemy to zrobi jak najdelikatniej. Zadzwoni telefon. Posza odebra. Torba z czerwonym kombinezonem Skarbaka staa na rodku stou. Pooy na niej rk. - Nie powinnimy aby pracowa od pitnastu minut? - spyta. - Owszem - przyzna Birk Larsen z przelotnym umiechem. Wrcia Pernille. - Dzwonia adwokat. Policja chce przyjecha i sprawdzi mieszkanie. Chc wiedzie, czy Leon tu by. - No na mio bosk. - Wielka pi Birk Larsena walna w st, w zdjcia, w twarze. - Mam ju po dziurki w nosie tych ludzi. Nie wpuszcz ich. Vagn! Skarbak przekn kaw, wzi torb i pody za nim na d. Frevert si przemieszcza, wraca do miasta. Zgoszono, e prbowa skorzysta z bankomatu na Toftegaards Plads w Valby. - Bylimy tam dwie minuty pniej - relacjonowa Svendsen na odprawie. - Uciek... - Obserwujcie parki - rozkazaa Lund. - Sprawdzajcie hostele. Sprawdzajcie...

Zadzwoni telefon na biurku. Podniosa suchawk. Centrala poinformowaa, e kto chce rozmawia z ni osobicie. - Czy to Sarah Lund? - Sucham. - Mwi Leon Frevert. Lund rozejrzaa si po oficerach w pokoju, machajc rk i bezgonie wypowiadajc sowo: Namiar. - Gdzie pan jest? - Niewane. Wanie syszaem w radiu te wszystkie bzdury. Svendsen podbieg do najbliszego laptopa, zacz wali w klawisze, sigajc po suchawki. - Ja nie zabiem tej dziewczyny. artujecie sobie? - Musimy z tob porozmawia, Leon. - Teraz pani ze mn rozmawia. Nie zabiem jej. Jasne? - Dobra. Spotkajmy si gdzie. - I do nikogo nie strzelaem. - Sucham. - Po raz pierwszy chyba - zoci si. - Powiedziaem, e wysadziem j tamtej nocy z takswki. Powiedziaem o dworcu. - Nie powiedziae nam, e j znae. Svendsen co namierzy. Dawa jej znaki rkoma. - Nie macie tropu, tak? - Nie. Wic mi powiedz, gdzie jeste? Przyjad po ciebie. Sama. Moemy porozmawia. Chcemy tylko pozna prawd. Cisza. I kliknicie. - Leon? Halo? Svendsen znowu stuka w klawisze, zdar z gowy suchawki. - Jest na Roskildevej. Kilka kilometrw od miasta. Wicej si nie dowiemy. Wanie wyczy telefon. Lund siada. - Dlaczego rozmawia z nami tak dugo? - zastanawiaa si. - Nie wie, e go namierzamy - zasugerowa Svendsen. - Dlaczego wyczy telefon? Spojrza na ni gniewnie.

- Roskildevej... - zacz. - Roskildevej ma trzy kilometry dugoci, a my nie mamy pojcia, gdzie on jest ani jakim samochodem jedzie. cignijcie mi brata. - Dobra, dobra! Svendsen wypad z pokoju. Lund staa przy biurku. Patrzya na zdjcia na cianach. Nanna i Mette Hauge. Leon Frevert. Chudy, szary, samotny mczyzna. Czerwon ciarwk wypeniay rzeczy chopcw. Modele samolotw, plastikowe dinozaury. Mobile i plakaty na ciany. Wczeniejsze zlecenie si przecigno. Drog do Humleby zablokowa rozbity samochd. Vagn Skarbak krzycza na kierowc, by usun si z drogi, gdy zadzwoni telefon Birk Larsena. Spojrza na numer. Pernille. - Gdzie jest ten sklep z dinozaurami? - spyta od razu. - Mamy za mao rzeczy do pokoju Antona. Chcielimy mu dooy kilka niespodzianek. - Nie moesz zabra chopcw do domu, Theis. - Czemu nie? - Policja go przeszukuje. - Co? - Sprawdzaj wszystkie miejsca, w ktrych pracowa Leon. - Mam do tego gwna - powiedzia Birk Larsen. - To nasz dom. - Theis... Rozczy si. - Jakie problemy? - spyta Skarbak. Samochd przed nimi si ruszy. - Nic, z czym bym sobie nie poradzi. Dotarli tam dopiero po dziesiciu minutach. Trzej policjanci, ktrych nigdy wczeniej nie widzia, przegldali w salonie torby z rzeczami, oprniali na podog plastikowe torby z materiaami budowlanymi. Birk Larsen wpad do rodka, stan z rkoma w kieszeniach i twarz pociemnia z gniewu. Gliniarze spojrzeli na niego. - Nie moe pan tu przebywa. - Jeden z nich machn odznak. - Pracujemy. - To mj dom. - Paska ona daa nam klucze.

Birk Larsen wycelowa kciuk w drzwi za sob i spojrza na ca trjk. - Wynocha! - warkn. - Musimy przeszuka ten dom. - Wynocha! - wrzasn Skarbak. Gliniarz wyj z kieszeni kartk. By mody i drobny. Jak wszyscy zreszt. - Mamy nakaz. - Pierdol wasz nakaz. - Musicie panowie wyj - powiedzia gliniarz ostronie. - Znalelicie ju Leona? - krzykn Skarbak. - Znalelicie cokolwiek? To dom, ajdaki! Nie macie szacunku. Odrobiny przyzwoitoci... Kolejny gliniarz wyoni si z piwnicy. - Nikogo tam nie ma. - Dobra - zarzdzi mody. - Wrcimy pniej. Birk Larsen podsun mu pi pod nos. - Nie przychodcie, dopki nie umwicie si z moim adwokatem. Jasne? Patrzyli, jak gliniarze wychodz. Potem Skarbak pobieg na d, do piwnicy. Rozejrza si. Wrci. - Nie zrobili za duego baaganu, Theis. Birk Larsen zamar z gniewu, czu si zupenie bezsilny. - Moemy przygotowa chopcom pokj - doda Skarbak. - Wczeniej sam powyrzucaem std peno mieci. Cae to gwno z piwnicy. - Jakie gwno? - Rolety, potuczone rzeczy z azienki. - Wsadzi rce do kieszeni. - Taki cuchncy stary materac. Nie trzeba, eby dzieci oglday taki szajs. Kolejne studio telewizyjne. Kolejny pojedynek z Poulem Bremerem. Hartmann przygotowywa si w swoim biurze. Morten Weber pomaga mu wybra odpowiednie ubrania. Tym razem nie modziecze. Powany szary garnitur, nieskalana biaa koszula. Ciemny krawat. Hartmann spojrza na siebie w wysokim lustrze szafy. Spojrza na zmczon yciem twarz Webera. - Mamy jeszcze szans wygra we wtorek, Morten? - Cuda si zdarzaj. W kadym razie tak ludzie mwi. - Jak?

Weber niezadowolony spojrza na krawat, kaza mu zaoy janiejszy. - A co sdzi Rie? - Ciebie pytam. - Jeli Bremer si potknie, dostaniesz jego gosy. Czasami wyborcy nie s zbyt zdecydowani. Gubi si. W tej chwili w wycigu zostay dwa konie. Partie mniejszociowe jak zwykle handrycz si midzy sob. Nikt nawet nie zwraca na nich uwagi. Wszystko si, oczywicie, zdecyduje w ostatniej chwili. Wic... - Wic co? - Wic trzymaj si, rozgrywaj wszystko jasno, i mdlmy si, eby gra lodowa tym razem uderzya w niego, nie w nas. - Weber odczeka chwil. - Mylaem, e moe okaesz chocia odrobin podziwu dla mojej wyjtkowo optymistycznej oceny twoich szans. Hartmann si rozemia. - Jestem pod wraeniem. Naprawd. Nie daje mi spokoju ten cholerny ajdak Salin z tam z monitoringu. Weber si umiechn. Jako dziwnie. - Kto j zabra ochronie - cign Hartmann. - Kto j wysa. Kto nie dopuszcza ludzi na Store Kongensgade. A w kadym razie prbowa. Spytaj Lund. Weber patrzy, jak Hartmann zakada nowy krawat. Kiwn gow. - Dlaczego nie machniemy po prostu rk na niektre sprawy? - Bo nie mamy odwagi. Co? - Nic. Zajrzaem do dziennika. Jedyna paczka, ktra std wysza tamtego dnia, zostaa wysana przez Rie. Nie ma informacji, dokd. Jestem pewien, e to co rutynowego. Koszula bya zupenie nowa. Na guziku wisiaa jeszcze metka. Weber wyj noyczki do paznokci, przeci nitk. Spojrza na paznokcie Hartmanna i poda mu noyczki. - Moe z nich skorzystaj, Troels. Dzisiaj ludzie na wszystko zwracaj uwag. - Rie wysaa paczk? I zajmowaa si rezerwacjami mieszkania. - Och, daj spokj, dobra? Nie byo rezerwacji. - Korzystalimy z innych lokali. To te Rie zaatwiaa, tak? - Nie wiem i nie obchodzi mnie to. S waniejsze rzeczy do przemylenia. - Morten Weber si rozpogodzi. - A, i mam dobre wieci. - Jakie? - Bremer wanie zwolni Phillipa Bressaua. Nie mam pojcia czemu. To jeden z najlepszych ludzi w jego zespole. Ja bym takiego kogo si nie pozbywa sze dni przed

wyborami. Hartmann nie mg zebra myli. - Dobrze wygldasz, Troels - podsumowa Weber. - Umiechaj si do kamery i trzymaj nerwy na wodzy. Zetrzyj tego starego drania na proch. Hartmann szed dugim korytarzem, mija wyoone brzowymi pytkami schody, gdy usysza telefon. - Troels! Prosie, ebym zadzwoni! - Rozmawiaem z adwokatami, Eriku. Jeli wydrukujesz cokolwiek z tych kamstw, pozwiemy ciebie osobicie. I gazet. Po drugiej stronie usysza miech. - Ja przecie tylko prbuj pomc. Nie rozumiesz? - Co mi chyba umkno. - Nie jeste idiot. Rozumiesz, e kto prbowa mataczy. Moe bez twojej wiedzy, nie wiem, ale prbowa. - Do. Koniec z telefonami. Koniec z pytaniami. adnych kontaktw. Jasne? Przystan u szczytu szerokich schodw, pod elaznymi lampami, przy obrazie z bitw morsk zakrywajcym wikszo wysokiej, dugiej ciany. U stp schodw widzia Rie Skovgaard w paszczu, gotow do wyjcia. I Phillipa Bressaua. Stali na granatowym dywanie z herbem Kopenhagi, trzema wieami wynurzajcymi si z morza. Kcili si. Wciekle. Bressau prbowa j przytrzyma, dotkn jej konierza, potem czerwonego szala. Ona si wyrywaa, krzyczc mu co w twarz. Hartmann nigdy nie widzia jej tak wciekej. - Hartmann? - usysza w uchu gos Salina. - Jeste tam jeszcze? Skovgaard ruszya do drzwi. Bressau zosta, miotajc przeklestwa, podczas gdy ona zmierzaa do wyjcia przez bramk ochrony. Wtedy wzi swoj aktwk. Rozejrza si. Popatrzy w gr. Zobaczy Hartmanna. Spojrza spode ba i oddali si w przeciwnym kierunku, w stron gwnego wejcia. - Syszae - powiedzia Hartmann i rozczy si. Martin Frevert siedzia w pokoju Lund, sabnc pod naporem jej pyta. - Mamy wszystkie szczegy. Wynaj pan samochd przez Internet. Zosta on odebrany na stacji benzynowej niedaleko Valby. - I co z tego? To dla mojej firmy. - Gdzie jest paski brat?

- Ju mwiem. Nie wiem. Podsuna mu papiery. - Wypaci pan z konta trzydzieci dwa tysice koron. To te dla firmy? Spieszy mi si. Mog pana od razu zamkn pod zarzutem wspudziau w morderstwie, jeli pan chce. To nam oszczdzi troch czasu. Milcza. - Dobra - westchna. - Do tego. Jest pan zatrzymany. - Nie daem mu pienidzy! Wyj kopert z kieszeni marynarki. Rzuci j na st. - Gdzie macie si spotka? - Prosz posucha. Leon jest troch dziwny. Ale on nie zabi tej dziewczyny. On by nikogo nie skrzywdzi. - Nie ma pan pojcia, jak czsto sysz te sowa. Gdzie macie si spotka? Milczenie. - Ostatniej nocy postrzelono mojego partnera - cigna. - Jeli chce pan pomc bratu, powinien pan przypilnowa, ebym to ja go znalaza - wskazaa palcem za szyb - zanim to zrobi ktokolwiek inny. - To nie pani on si boi. - A kogo? - Nie wiem. Leon w co si wplta. On nie jest najbystrzejszy. Jeli widzi okazj... - W co si wplta? - Myl, e chodzi o jaki przemyt. Kiedy z nim rozmawiaem, pomylaem, e tym si przejmuje. - Nie nami? - Nie - zaprzeczy stanowczo. - Leon powiedzia, e chcia pani pomc. Ale pani cigle co mylia. - Gdzie si pan ma z nim spotka? I kiedy? - To mj brat. Nie chc, eby mu si staa krzywda. - Ja te nie. Gdzie on jest? Martin Frevert wpatrywa si w kopert na stole. Lund zerkna na zegarek. Dom w Humleby by pogrony w ciemnociach. Wydawa si za duy, za zimny, za bardzo zakurzony i pusty jak dla kilkulatka o ywej wyobrani. Anton przeszed przez drzwi, ostronie stpa po foliach.

Sucha. Rozmawiali o tych wszystkich rzeczach, ktrych tu nie byo. Zabawkach i meblach. kach i kuchenkach, toaletach i lodwkach. O dorosych sprawach. Tu byo szaro i zimno i zupenie mu si nie podobao. - Do dupy jest ten dom - orzek Anton. Twarz jego ojca jak zawsze poczerwieniaa z gniewu. - Naprawd? - Nie chc tu mieszka. - No ale bdziesz. Chopiec podszed do schodw, znalaz wcznik wiata, spojrza w d. Piwnica. To co nowego. Za plecami gos. - Zostaw go, Theis. Zszed na d. Rozejrza si. - Emil! - zawoaa jego matka. - Chod zobaczy swj pokj. adnie tu. Kroki na deskach nad jego gow. Trzy pitra i piwnica. W prawdziwym domu wystarczao jedno i gara. Sabe wiato latarni wpadao przez dwa mae okienka z niebieskimi szybami. Wystarczyo, eby zobaczy, e peno tu rupieci i kurzu. I pewnie szczurw. I innych rzeczy, ktre si czaiy w cieniu. Grill. Przesun palcami po pokrywie. Spojrza na lady, ktre w kurzu zostawiy jego palce. W kartonie zobaczy futbolwk, bia w czarne aty. Wyj j i kopn. Patrzy, jak si odbija od nagich szarych cian. Wymierzy w narzdzia i kopn j ponownie. Gony metaliczny grzechot. Spojrza na sufit. Ju widzia t wciek min ojca. Nie dotykaj. Nie szperaj. Nie baw si. Nie przeszkadzaj. W ogle nic nie rb, bo wszystko bdzie le. Poszed po pik, stpajc ostronie, eby nikt go nie usysza. Dwik wywoaa przerdzewiaa blacha, ktra przewrcia si pod cian. Niebieskie wiato z ulicy padao prosto na ni. Rury i zawory pod jakim urzdzeniem. Moe to kocio. Co jeszcze. Mae, z kartonika. Bordowe ze zotym krzyem.

Podnis to co i rozchyli. Umiechnita Nanna. Drgn, gdy zobaczy krew, such, jak czerwona kaua w rogu. Pomyla o ojcu na grze. Co by powiedzia? Co by zrobi w swojej wciekoci? Wpatrywa si w zdjcie. Umiechnita Nanna. - Anton! Gboki gos by donony. O wos od zoci. - Jedziemy na pizz. Jeste godny czy nie? Nie grzeb. Nie patrz. Nic nie rb. To by paszport Nanny. Wiedzia, jak wyglda paszport, bo kiedy, nie tak dawno temu, pokazaa mu to co, co teraz leao brudne i poplamione krwi w jego drcych palcach. Kazaa mu przysic, e to tajemnica i e nikomu nie powie, nawet tej pleciudze Emilowi. - Anton! Ju bardzo wcieky. May pooy paszport pod starymi rurami, delikatnie podnis drzwiczki i wepchn je na miejsce, a wszystko bezszelestnie. Potem poszed na gr, spojrza na ojca, ktry kry wciekle po pokoju. - Ten dom jest do dupy - powtrzy. Martin Frevert mia si spotka ze swoim bratem na rosyjskim kabotaowcu zacumowanym przy jednym z dalekich nabrzey rozlegego portu handlowego na pnoc od miasta. Lund wzia Svendsena, eby prowadzi, i ca drog wydawaa rozkazy. Nie zblia si, dopki ona nie dotrze na miejsce. odzie w gotowoci w pobliu. Nabrzee byo ciemne i opustoszae. Jeden statek na kocu pirsu. Stary czerwony gruchot, na dziobie widniaa nazwa - Alexa. Gdy dotara na miejsce, stay tam ju trzy nieoznaczone radiowozy. adnych wiate. Nic, co by zaniepokoio ewentualnego obserwatora. Wyszed jej naprzeciw dowdca antyterrorystw, w czerni, z pistoletem maszynowym pod pach. - Mamy ten samochd z wypoyczalni - zameldowa. - Stoi za jednym z kontenerw. Nic w nim nie ma. Na pokadzie widzielimy wiato. Musi cigle tam by. Lund si rozejrzaa.

- Dobrze - powiedziaa. - Nie chc, eby to si przerodzio w strzelanin. Musz z tym czowiekiem pogada. Mczyzna sprawia wraenie przygotowanego do wojny. - Nie artuj - podkrelia Lund. - Nie wtpi. - Wchodz sama i prbuj z nim rozmawia. - Co? - Sysza pan. Jeli bdzie prbowa ucieka, aresztujemy go. Std nie ma gdzie si ulotni. Rozejrzaa si. Ciemno i cicho. Antyterrorysta mwi sensownie i sprawia wraenie, jakby panowa nad sytuacj. Lund ruszya w stron trapu prowadzcego na statek. Nagle zobaczya wiata. Prosto na ni jecha samochd. Bliej. Jeszcze bliej. Odwrcia si. Samochd cigle jecha. Lund wyskoczya do przodu, wcieka suchaa pisku hamulcw. Walna pici w mask, wrzeszczc: Hej! Hej!. Doskoczyli do niej antyterrorysta i kilku jej ludzi. Lund podesza do drzwi od strony kierowcy. - Policja - zacza. Wysoki mczyzna w dugim prochowcu wysiad z tyu i machn odznak. Rzuci jej w twarz wizytwk. - Jestemy z biura prokuratora. - Guzik mnie to obchodzi. Przeprowadzamy akcj. Wyczcie te wiata. - Lund? - To ja. - Prowadzimy postpowanie... - Jestem pod wraeniem. My szukamy podejrzanego o morderstwo, wic wsiadaj do swojego wozu i wypad. Jutro rano spotkamy si w moim biurze. Jeszcze kto do nich doczy. Niszy, ciszy, brodaty, bardzo wany. Tego mglicie rozpoznaa. Blow. Kiedy glina. Teraz u prokuratora. - Nie, Lund. - Przytrzyma drzwi. - Pojedziesz z nami. - Macie mj raport. - Do samochodu...

- Pogadajcie z Meyerem - powiedziaa bez namysu. Blow podszed i stan przed ni. Zimne oczy, okulary bez oprawek. - To byoby trudne. - Rozmawiaam z chirurgiem. Teraz ju powinien si wybudza. Posuchajcie... Wskazaa rosyjski statek. - Mamy tu gwnego podejrzanego o morderstwo Nanny Birk Larsen. Moglibycie w askawoci swojej std spierdoli? - Przeka dowodzenie. Ty... - Zadzwocie do Brixa! - wrzasna. - Sama z nim pogadaj. Ten pierwszy poda telefon. - Brix? Duga cisza. - Co si dzieje? - spytaa. - Meyer czterdzieci pi minut temu wrci na st. To jednak nie byo takie proste, jak si wydawao. - Co to znaczy? - Jest w piczce. Podczony do respiratora. Jest tu jego rodzina. S... Spojrzaa na kabotaowiec, na czarne niebo. - Trzeba podj decyzje. Lund sobie przypomniaa. Blow oskara oficerw policji. Zastanawiaa si, co zrobi. Wezm j pod ramiona. Wepchn jej gow do samochodu jak wszystkim innym. - Musisz z nimi i. - Meyer... - Meyer teraz ci si na nic nie przyda. Przykro mi. To... - Wydao jej si, e gos mu si zaama. - To nie wyglda dobrze. Ani troch. Telefon wysun si jej z rki, spad na kamienie nabrzea. - Wsiadaj do samochodu, Lund - usyszaa. Blow przechadza si po pokoju, zadajc jej pytania. Ten drugi notowa. - Wysuchajmy tego raz jeszcze. Bya w magazynie przy telefonie. Usyszaa strza, a potem kolejny. Siedzieli w jej pokoju. Pokoju Meyera. Na biurku sta radiowozik. Tablica do kosza tkwia na miejscu. - Znalaza Meyera rannego na parterze.

Lund pakaa bezgonie, ocierajc zy szorstkim rkawem czarno-biaego swetra. Mylaa o Meyerze, o jego smutnej onie Hanne. O rozstaju drg. - Co z nim? Zimne oczy. Okulary bez oprawek. Ani na chwil si od niej nie odryway. - Lekarze nie sdz, eby odzyska przytomno. Co oznacza, e do dyspozycji mamy tylko ciebie. Twoj wersj, Lund. Nic poza tym. - Chcemy tylko pozna kilka odpowiedzi - powiedzia wysoki. - A potem ci wypucimy. Niski spojrza na niego gronie, siad i spojrza gronie na ni. - To by twj pomys, eby tam jecha? Powiedziaa Brixowi? - Nie. Skoczy ju sub. Nie byo powodu. Spojrzaa na nich. - Lekarz by taki pewny. Tak si wydawao. Moe tak tylko pomylaa. Moe... Blow zignorowa jej sowa i znowu zacz: - Zostawia bro w schowku na rkawiczki? Dlaczego nie bya zamknita? - Meyer by w samochodzie. - Skd wiedzia, e tam jest? - Bo pracowalimy razem. - Wic wzi twj pistolet. I kto, kogo nie widziaa, mu go zabra. I strzeli do niego. Lund wci drczyo wspomnienie Meyera zakrwawionego, z szeroko otwartymi, przeraonymi oczami, jak podskakuje od wstrzsw w karetce. - Nie widziaa go? Wytara nos grzbietem doni. - Syszaam kroki. Kiedy dotaram na parter, na dworze odjeda samochd. - Meyer go widzia? - Nie wiem. Skd mam wiedzie? Moe. - Ale jeste pewna, e to by Frevert? Zamkna oczy i mocno zacisna powieki. Prbowaa powstrzyma zy. - Nie widziaam go, Blow. Kto by to mia by? - Nie cwaniakuj. Skoro nikogo nie widziaa, nie wiesz, czy to Meyer wzi twj pistolet. Czy czowiek, ktry go postrzeli. Lund spojrzaa na niego. Blowa to wszystko nie ruszao. Nie przejmowa si ni, Meyerem. Tak powinno by. Ona te nie powinna si przejmowa Nann Birk Larsen, ale nie

moga. - Moe spytacie Leona Freverta? Ja ju bym chciaa pj. Brix za szyb rozmawia przez telefon, wskazujc ludzi z biura prokuratora. Blow wyszed do niego pogada. Wysoki zerkn na drzwi i skorzysta z okazji. - Wiem, e trudno o tym mwi. Ale musimy wykona swoj robot. Zrozum. - Ja ju skoczyam. Wiecie, gdzie mnie znale. Wstaa, wzia torebk i stwierdzia, e znowu pacze. Blow wanie wraca do pokoju. - Podtrzymujesz swoje zeznania, Lund? - Och, na mio bosk. Oczywicie, e podtrzymuj. Mwiam prawd. - Zgadza si. Bierz paszcz. Wychodzimy. Wrcili na nabrzee. Pospne strugi czarnego ulewnego deszczu. Dwa razy wicej radiowozw ni wczeniej. Reflektory. Tamy policyjne. Technicy. Wesza po trapie. Statek by tak stary, e jego zdatno do eglugi wydawaa si wtpliwa. Lund przesza po drewnianym pokadzie. Pachniao tu rozlanym paliwem i wie farb. - Stra przybrzena obserwuje t jednostk od ptora roku - powiedzia Blow, gdy weszli do rodka. - Zaoga przemyca narkotyki. Gdzie zwiaa. Szukamy jej. - A co z ich tutejszymi kontaktami? - Wszystko w swoim czasie. Otworzy cikie metalowe drzwi, umiechn si do niej. Nie moga zrozumie, dlaczego nagle zrobi si taki miy. - Wyglda na to, e miaa racj co do Leona Freverta. W pomieszczeniu, ktre wygldao na nawigacyjne, oficerowie przetrzsali mapy. - Jutro mieli wypyn do Sankt Petersburga. Zaoga zesza na ld zala si przy okazji w trzy dupy. Ci ludzie... Przeszli przez kolejne drzwi i na d po schodach. I jeszcze jedne, tym razem otwarte. Stary komputer. Przedpotopowa ganica. Radia. Napisy po rosyjsku. Jasne byski fleszy aparatw. Znajdowali si dwa pitra pod pokadem, obok luku, ktry otwiera si na czarne niebo. Z otworu co zwisao. Zobaczya stopy. Ciao koysao si delikatnie w rytm ruchw statku. Lund podesza. Patrzya, mylaa.

Szary garnitur, szara twarz. Po mierci Leon Frevert niewiele si zmieni, nawet z ptl na chudej szyi. Lina biega do pokadu wyej. Jasnoniebieska. eglarska. Dwch policjantw prbowao przecign ciao na bok, by je zdj. - Moe myla, e zaoga si nie pojawi - zastanowi si Blow. - Za duo tu byo rzeczy, ktre go przerastay. W plastikowej torebce bya kartka. - To cae zeznanie, jakie mamy. Wzia torebeczk. Jedno sowo dziecicym pismem, drukowanymi literami. PRZEPRASZAM - Przepraszam...? - Lund popatrzya na Blowa. - Przepraszam? To wszystko? - A co by chciaa? Cay elaborat? - Wicej ni to... - W kieszeni mia paragon. Kolejna plastikowa torebka. - Leon Frevert zatankowa samochd jakie trzydzieci kilometrw od magazynu, w ktrym postrzelono Meyera. Dwanacie minut wczeniej zadzwonia po karetk. Patrzya na kawaek papieru. - Nikt nie jedzi tak szybko, Lund. - Moe na paragonie jest bd. - Mamy go na nagraniu ze stacji. Z samochodem. Za duo pomysw, za duo moliwoci cisncych si do gowy. - To niemoliwe. Spojrzaa na wiszce ciao. Wanie go dosigli. Chwycili Freverta za marynark i zaczli cign. - Pytam ci po raz ostatni - odezwa si Blow. - Chcesz zmieni zeznania? W kuchni Pernille pieka chleb, podczas gdy Birk Larsen chodzi po pokoju i robi plany. - Jeli wszystko pjdzie dobrze, wprowadzimy si w przyszy weekend. Musz popracowa przy ogrzewaniu... Wakowaa mikkie ciasto. - Anton jest naprawd zy. - A to nowo - burkn. - Dojdzie do siebie. - Moe bymy wzili psa.

- Mylaem, e pies to dla Emila? - Pies to pies, Theis. Obaj bd go kocha. Anton mgby go dosta na urodziny. Mrugn do niej. - W takim razie moe lepiej, eby mwia troch ciszej. - Oni si bawi na dole w garau. Nie usysz. Podszed i stan przed ni. Skubn z jej palcw kawaek surowego ciasta. Wsadzi sobie do ust. Spojrzaa w jego mae oczy. Zerkna na t nieogolon twarz. Pod pewnymi wzgldami Theis cigle by chopcem. Brutalnym i nie do koca uksztatowanym. Cigle mu czego byo trzeba. Zwykle jej. Uciskaa go, pocaowaa szorstki policzek. - Ju nigdy nie bdziemy tacy jak kiedy - wyszeptaa. - Prawda? Praw rk dotkn jej kasztanowych wosw, z lewej podkradajc jeszcze troch ciasta. - Bdziemy. Obiecuj. Przytulia go mocno, lgnc twarz do szerokiej klatki piersiowej, suchajc rytmu jego oddechu, czujc w nim ycie, si. Na dole Vagn Skarbak bawi si z Antonem najnowsz zabawk. Czarny samochd na baterie, kierowany radiowo, jedzi po garau pomidzy skrzynkami i wzkami. Anton kierowa. Skarbak by celem. Pojazd miga po betonie w t i z powrotem. Vagn skaka i piska, uciekajc mu z drogi. W kocu auto odbio si od jego biaych teniswek. - Dopade mnie! - krzykn Skarbak. - Nie yj! - Stan z wybauszonymi oczami, jzykiem zwisajcym z ust. Anton si nie mia. - Fajny, co? - spyta Skarbak. - Bdziesz si nim ciga po podwrku w nowym domu. - Mog go wzi na gr, wujku? Skarbak podnis samochd z podogi i poda mu. - Jest twj. Moesz z nim robi, co chcesz. Anton porwa zabawk. Stojcy nad nim mczyzna w czerwonym kombinezonie wyszarpn mu j z palcw. - Przy przeprowadzce do nowego domu - przykucn i spojrza chopcu w oczy wszyscy si denerwuj, e dzieje si co nowego. - Naprawd? - Tak. Bo nie wiadomo, co si zdarzy. Ale to fajnie co zmienia. Powiniene...

- W piwnicy co jest. Cisza. - To znaczy? - Tam jest paszport Nanny. A na nim krew. - Anton patrzy przestraszony. - Nie mw tacie. Zociby si. Skarbak rozemia si i pokrci gow. - Dlaczego mwisz takie rzeczy? Chopiec szarpn samochd. Skarbak nie ustpi. - Anton... to dlatego, e si boisz przeprowadzki. Nie musisz si ba. Zawsze powiniene mwi prawd. Nie kama. Chopiec skrzyowa ramiona. - Ja nie kami. Widziaem w piwnicy. Sign po samochd. Skarbak nie prbowa go zatrzyma. Anton pomkn na gr. Chopcy leeli w kach. Doroli siedzieli we trjk przy kuchennym stole nad brudnymi talerzami i sztucami. Birk Larsen pali. Mia twarz bazyliszka. - Co jeszcze Anton mwi? - spytaa Pernille. - Nic - odrzek Skarbak. - Tylko e widzia tam paszport Nanny. - Cholerne dzieciaki - burkn cicho Birk Larsen. - Byem tam tysice razy i nic nie widziaem. A ty? - On jest taki nerwowy, Theis. To wszystko nie daje mu spokoju. Boe drogi... wszystkim nam nie daje, co? - Gdzie? - Pernille nie daa si zbi z tropu. - Mwi, e w piwnicy. Tam nic nie byo. Jakie mieci, ktre powynosiem. - Co by jej paszport robi w piwnicy? - zastanawia si Birk Larsen. - Nanna nawet nie wiedziaa o Humleby. - Jak chcecie, mog i poszuka. - Nic tam nie ma, Vagn. Pernille masowaa sobie palcami skronie. Z kuchni ulecia ju zapach chleba. Zosta tylko odr papierosw i potu. - To dlaczego - dociekaa, prbujc nie oszale - on powiedzia, e jest? - To Anton! Mwi, co chce. Nie pozwol, eby nam robi takie rzeczy. Rano z nimi pogadam. Pernille nie zamierzaa odpuci.

- Policja nie znalaza jej paszportu. Od czasu do czasu nas o niego pytali. Wpatrywa si w ni. Ten drugi Theis. Zimny, mwicy: Nie pytaj, nie podchod. - Bardzo bybym wdziczny, gdybycie nie rozmawiali o tym z Antonem - poprosi Skarbak. - Obiecaem... Pernille szybko zareagowaa: - Oczywicie, e z nim porozmawiamy. Pjdziemy tam jutro si rozejrze. Chc wiedzie... - Nie ma go tam! - rykn Birk Larsen. Zamkna na chwil oczy, walczc ze swoim gniewem. - To nie tam - powtrzy ju ciszej. - A jutro s jego urodziny. - Theis... Wielkie donie przeciy powietrze nad stoem. - Do - powiedzia. W gwnym studiu telewizyjnym na Amager, gdy tylko minuty zostay do rozpoczcia ostatniej debaty przedwyborczej, Poul Bremer kci si z produkcj o szczegy. - Ja reprezentuj najwiksz parti. Do mnie naley ostatnie sowo - oznajmi. Producent jako nie kwapi si do ktni. - Bya umowa - przypomniaa Rie Skovgaard - losujemy. - Ja si na to nie pisaem. Robimy wszystko tak, jak byo zawsze. Partia wiodca ma ostatnie sowo. To si... Zadzwoni jego telefon. Bremer odszed, by go odebra. - Moe powinnimy zrezygnowa z losowania - zaproponowa producent. - Robi si problem. - Mielimy umow. Bremer sucha kogo uwanie, patrzc na Skovgaard. - Za dziesi minut wchodzimy na anten - zauway producent. Poul Bremer podszed cay w umiechach i uprzejmociach. - A, cignijmy te losy. Czuj, e szczcie mi dopisze. - Szare oczy spoczy na Rie. Gdy tu skoczymy, i tak ju nie bdzie o co gra. Hartmann by jeszcze w garderobie. Rozmawia przez telefon z Mortenem Weberem, ktry by w ratuszu. - Dlaczego zwolniono Bressaua, Morten? Chc zna prawd. - Spieprzy co wanego, bodaje. Czy ty nie powiniene by zaraz w telewizji? - Dlaczego zosta zwolniony?

Weber si zawaha. - Tutaj zawsze huczy od plotek. Gdyby kadej dawa wiar... - Powiedz mi prawd, do cholery! Jeszcze musz rozmawia z tym cholernym Salinem. Co si przechwala, e mnie dopad, ale pary z pyska nie puci, o co chodzi. Bremer chce to obwieci po debacie. Musz wiedzie. Co to jest? - On prbuje ci zdenerwowa. I chyba mu si udaje, z tego co sysz. - Dokd Rie wysaa paczk? Do Lund? - Nie wiem i naprawd nie zamierzam si dowiadywa. Mam waniejsze zajcia. - Czy Rie moga nie dopuszcza nikogo do mieszkania? - Oczywicie, e moga. Kady w biurze mg to robi. - Sprawdzie, co robia w pitek w nocy? - Nie jestem od szpiegowania ludzi. - Prosiem... - Nie, Troels. Ja w to nie gram. Do. Rozczy si. Hartmann odwrci si i zobaczy w drzwiach Rie Skovgaard. - Wszystko w porzdku? - spytaa. - Bo ju czas. Nie odpowiedzia. - To ostatnia debata telewizyjna kampanii. - Znowu bya profesjonalna, patrzya mu w oczy. - Jakiekolwiek wraenie ludzie dzisiaj odnios, pjd z nim do urn wyborczych. Kolejny produkt do sprzedania. Marionetka dla jej ojca, eby mg nim manipulowa z Parlamentu. - Wszystkie sondae mwi, e walka si rozegra pomidzy tob a Bremerem. Partie mniejszociowe nikogo nie przekonaj. Wszystko zaley od was dwch. Kiwn gow. - Jeli wspomni spraw morderstwa, trzymaj si tego, co uzgodnilimy. Bdziesz dokada wszelkich stara, by pomc w ledztwie. Jeste now miot. Opowiadasz si za uczciwoci i szczeroci. To Bremer ma trupy w szafie. Nie schod z tej drogi... Cholera, Troels, ty mnie w ogle suchasz? Patrzy na studio. Na Bremera. Pewnego siebie. Promiennego. - Troels? To wane. Umilka, spogldaa nerwowo. Do drzwi podesza asystentka i daa Hartmannowi znak, by zaj miejsce. Ten ruszy ku jasnym wiatom, odwrci si i spojrza na ni, stojc w cieniu. - Wiem, co zrobia.

- Sucham? - Wiem o wszystkim. Bremer te wie. Milczenie. - O Phillipie Bressau. I tamie. Staa sztywna, z twarz wypran z emocji, nie odrywajc od niego wzroku. Nic nie mwia. - O tym, e nikogo nie dopuszczaa do mieszkania. - Nie, nie. To nie tak. Wrci producent. - Jestemy na antenie, panie Hartmann. Jeli chce pan wzi udzia w debacie, zapraszam do studia. - Troels! Wszed w jasne wiata i zaj miejsce. Po dziesiciu minutach debaty na ywo roztrzsali kwestie podatkowe. Hartmann nie mg oderwa wzroku od mczyzny siedzcego dwa krzesa od niego. Wyglda, jakby ju wygra. Nie mg si doczeka, a wejdzie na sal obrad, umiechnity, triumfujcy. Na kolejne cztery lata obejmie lnicy tron. I wtedy to si stao. - Podatki s wane - powiedzia Bremer spokojnie, wadczym tonem wywiczonym przez ponad trzydzieci lat pracy w kopenhaskich krgach politycznych. - Ale rwnie wany jest charakter osb, ktre wybieramy na swoich przedstawicieli. Patrzy w kamer. - Morderca Nanny Birk Larsen... - Chwileczk - przerwa mu prowadzcy. - Mamy tu rozmawia o polityce... - W polityce przede wszystkim chodzi o etyk i morale. - Bremer zerkn na przeciwnika i ponownie do kamery. - Wyborcy maj prawo wiedzie... Hartmann opad na oparcie i sucha. Na twarzy Bremera zagoci teraz wyraz penego rezygnacji oburzenia. - Oskarono mnie o mataczenie. O zatajanie informacji. Zoono na mnie doniesienie. Wszystko z podpuszczenia Troelsa Hartmanna. Tego wanie czowieka, ktry sam z premedytacj zataja informacje, opniajc ledztwo w sprawie morderstwa... Hartmann podnis palec, nie majc siy przerwa. Obejrza si na Rie Skovgaard stojc w drzwiach studia. - Jak to moliwe, e do mieszkania nalecego do partii liberalnej nikt nie zajrza a

do przybycia ekipy ledczych? - pyta Bremer. - Jak to si stao, e nagle znikny tamy z monitoringu, a potem rwnie nagle si pojawiy? Jak? Wreszcie Hartmann odzyska gos. - Policja powiadomia mnie, e oskarenia Bremera s bezpodstawne. To desperackie wysiki czowieka, ktry zrobi wszystko, by utrzyma si u wadzy. - Wadzy? - Gos Bremera unis si ponad naturalny rejestr. Twarz mu poczerwieniaa. Poluzowa krawat. - W takim razie policja zostaa wprowadzona w bd. Kiedy zobaczy dowd, ktrym dysponuj... Prowadzcy si niecierpliwi. - Do rzeczy... - Wanie zmierzam do sedna sprawy! - krzykn Bremer. Hartmann zastanawia si nad stanem jego nerww. I umysu. - Jeli jeste przekonany do swoich rewelacji, Poul, zgo si na policj. Ja si prawdy nie boj. W przeciwiestwie do ciebie... - Ty witoszkowaty gwniarzu - warkn Bremer. Cisza. Potem odezwa si Hartmann: - Kopenhaga zasuguje na polityk, nie na wyzwiska. Jeli policja bdzie chciaa ze mn rozmawia, wiedz, gdzie mnie szuka. - Jak z tob skocz, obudzisz si znowu w celi, Hartmann! Tam gdzie twoje miejsce... - Przepraszam! Przepraszam! Ja zostaem oczyszczony z podejrze! Debata zamienia si w pyskwk. Prowadzcy siedzia wcieky. - Zanim wszedem na anten... - zacz Bremer. - Oto, co zrobio z tob dwanacie lat u wadzy - warkn Hartmann. Bremer patrzy w podog. Twarz mu poczerwieniaa. Oddycha szybko. - Mam informacje... - Nie, nie - przekrzycza go Hartmann. - Ty przychodzisz do telewizji tylko po to, eby rzuca botem. Nie rozmawia o polityce. To niegodne burmistrza Kopenhagi. Nie jeste godzien sprawowa tego urzdu. - Nie jestem godzien? - Bremer zacz mwi falsetem. - Mam informacj... - Ten system si wypaczy - znowu przerwa mu Hartmann. - yjemy pod despotycznymi rzdami aosnego starca, ktry zamiast si zaangaowa w debat, traktuje przeciwnikw politycznych jak pionki, a potem wyadowuje swoj arogancj na wyborcach.

Z rk przy szyi, chwytajc si za koszul, dyszc ciko, Bremer powiedzia: - Mam dowd, e... Hartmann nie odpuszcza. - Nic nie masz. Prbujesz odwrci uwag od wasnych wad. Zawsze tak robisz. Prbujesz skierowa uwag na innych, eby ukry swoje zepsucie i brak wizji. Bremer wpatrywa si w niego. Brakowao mu sw. I powietrza. - Korupcja, Poul - doda Hartmann jasnym, pewnym gosem. - To wanie powiedziaem. Robak korupcji poera ci, gdy patrzymy... - Mam dowd - biadoli Bremer. - Nic nie masz. Spojrza na starca w szarym prkowanym garniturze. Bremer ciska si za prawe rami. Usta mia otwarte, porusza nimi dziwnie. - Mam... Wyda niski, peen przeraenia jk i stoczy si z krzesa na podog. Oczy za okularami ma stanu zaszy mg. Twarz znieruchomiaa. Na czole pojawi si pot. Hartmann doskoczy do niego w jednej chwili. Poluzowa mu krawat. - Bremer? Bremer? Lund znowu siedziaa w gabinecie Blowa. Na drugim pitrze Komendy Gwnej, naprzeciwko Wydziau Zabjstw. Przysza tu dugim, marmurowym korytarzem, mijajc miejsca, w ktrych nigdy nie bya. - Dlaczego Meyer z tob nie poszed? - Uwaa, e nie warto tam wchodzi. - Daa mu rozkaz? - Nie. Chciaam tylko szybko zerkn. Zadzwoni i powiedzia, e widzi wybite okno. I na pitrze, na ktrym ja si znajdowaam, dostrzeg wiato latarki. Freverta, nie moje. Blow spojrza na ni. - Freverta? - Dobra, przepraszam. Jestem zmczona. Czyje wiato. Wyglda na zadowolonego. - Zgadzamy si wic, e Freverta tam nie byo? Zastanowia si nad tym. - On mia dla nas informacje. Nie chcia po prostu, eby kto o tym wiedzia. Ba si kogo. Moe widzia co, czego nie powinien widzie.

- Wic chocia napisa t notatk, nie zamordowa Mette i Nanny? - Nie wiesz, czy on to napisa. Nie wiesz, czy sam si zabi. - Twoja kariera opiera si chyba na szalonych domysach. - Nieprawda - odpara. - Kto si dosta do magazynu. Wiedzia, e bdziemy tam czego szuka. Do boksu z rzeczami Mette te si wamano. Na pewno zabra to, czego szukalimy. - Miaa jecha do Szwecji, Lund. Czy Meyer chcia sam prowadzi t spraw? - Co masz na myli? Chcia od samego pocztku. Potem Buchard poprosi mnie, ebym j prowadzia... - Kcilicie si... - Oczywicie, e si kcilimy. Taka sprawa. To niewane. - Czy Meyer nie skary si przeoonym na nic? Powiedzia onie, e tamtego wieczoru nie bya sob. e oszalaa. Powiedzia, e nie masz powodu wchodzi do tego magazynu. - Meyer by nie pojecha, gdyby nie byo powodu... - Nie on jeden zauway, w jakim jeste stanie - przerwa jej Blow. - Masz obsesj. Zapominasz o rzeczywistoci. - Kto to powiedzia? Brix? Svendsen? - Niewane, kto. Wane, czy to prawda. Pochylia si nad stoem. Spojrzaa na Blowa i asystenta. - Musz wiedzie, co on zabra z rzeczy Mette Hauge. Jeli to znajdziemy... - O ile tam kto by - Blow znw jej przerwa. - Oprcz ciebie i Jana Meyera. - Co? - Chod ze mn - rozkaza. Przeszli trzy pokoje dalej. Technik kryminalistyki, ktrego chyba nie kojarzya, wczy komputer z gonikami. Blow stan za technikiem. Lund siada na wskazanym miejscu. Poda jej torebk dowodow z telefonem Meyera. - Kiedy bylicie w magazynie, Meyer wcisn skrt klawiszowy, ktrego uywa do nagrywania przesucha. Posuchaj. Technik uderzy w klawisz. Z gonikw popyn gos Meyera. Lund? Syszysz mnie? Halo?. Lund!. Cholera!. Lund!.

Meyer. On wsiad do windy i jedzie na d. Jestem na schodach. Winda!. Jestem przy windzie. Duga cisza. Odgosy maszynerii. Winda jest pusta. Id do ciebie. Jego tu chyba nie ma. Id.... Odgos pierwszego wystrzau sprawi, e odrzucia gow do tyu. Przy drugim poczua pustk w gowie. Syszaa krzyki i jki Meyera. Twarz Blowa si zmienia. Pomylaa, e on prbuje zrobi wspczujc min. - Nie spaa od trzech dni. Jest ciemno. Syszysz dwik i mylisz, e to czowiek, ktrego szukasz, gdzie w budynku. Wycigasz bro. Pistolet, ktry przyniosa ze sob. Zbiegasz po schodach. - Och, prosz - wyszeptaa. - Otwierasz drzwi i strzelasz. Co innego moga zrobi? Co kady by zrobi w takich okolicznociach? Kto, kto byby tam. On siga po twoj bro. Ty strzelasz. On znowu siga. Ty znowu strzelasz. Jasne, ostre oczy Lund obrciy si na niego. - Nagle dociera do ciebie, e postrzelia Meyera. Jeste zrozpaczona. Dzwonisz po karetk. W cigu szesnastu minut, zanim ona dociera na miejsce, fingujesz wamanie. Potem kadziesz swj pistolet przy Meyerze i czekasz. Przerwa. - Co ty na to, Lund? - W yciu nie syszaam nic gupszego. - W budynku s lady wycznie twoje i Meyera. - Jeste niewydarzonym glin. Tylko szukasz, gdzie by tu co spieprzy. - Niczego nie znalelimy! Nadal nie odrywaa od niego wzroku. - Bo nie wiesz, jak szuka. Wszed ten drugi. - Rozmawialimy z on Meyera, Lund. Zanim go zabrali na sal operacyjn, ockn si. Poda jej zeznanie. - Jedyne, co mwi, to twoje imi. Sarah. Powtarza je w kko. - Myla, e to wane - doda Blow. - Pewnie mogoby to by wyznanie miosne. Ale

z tego, co wiem o czcych was stosunkach, ta opcja jest mao prawdopodobna. Poda jej list zarzutw. - Jutro odbdzie si rozprawa wstpna. Znasz procedur. Masz prawo do jednej rozmowy telefonicznej. Blow odda jej komrk, po czym obaj wyszli z pokoju. Lund ruszya za nimi. - To nie ma sensu. Nie zatrzymali si. J zatrzyma mundurowy stojcy w drzwiach. Wepchn j do rodka. Lund spojrzaa na telefon. Zadzwonia. - To ja - powiedziaa. - Potrzebuj twojej pomocy. Blow pokona korytarze dzielce dwa wydziay i znalaz Brixa w jego gabinecie. - Chc, eby przeszukano mieszkanie Lund - powiedzia. - Oddajcie do badania jej ubrania i buty. Potrzebne mi jej akta. Masz dwadziecia minut. Brix si rozemia. - Dostaniesz je. W swoim czasie. - Dwadziecia minut, Brix. Mam jeszcze inne sprawy na gowie. - Z akt wynika, e Lund nigdy nie uya broni. Nigdy jej nie nosia na subie. W ogle jej ze sob nie zabieraa. Wszyscy o tym wiedz. - Kilka dni temu odebrae jej odznak, a potem oddae. Dlaczego? - Poniewa miaa racj, a ja si myliem. Widziaa rzeczy... - wzruszy ramionami -...ktrych ja nie pojmowaem. I nikt inny te nie. Wsppraca z ni nie naley do najatwiejszych, ale... - Wiedziae, e ona jest niezrwnowaona. Bo czemu by tak zrobi? - Zrobiem to, bo mnie wkurzya. Jest w tym dobra i nie obchodzi jej, czy kogo wkurza. Ale obchodzi j sprawa. Bardziej ni cokolwiek innego. Ni rodzina. Ni ona sama. Nie wiem, czemu... - Tak, tak - burkn niski. - Innym razem mnie w to wprowadzisz. Dwadziecia minut... Byy cztery cele dla kobiet. W pozostaych trzech kbio si od wrzeszczcych pijakw. Lund siada na jedynym krzele i rozejrzaa si. Jeden materac. Koc i pod uszka. Zlew i Biblia. Po tej stronie wydawao si inaczej. Cianiej. Miaa na sobie niebieski wizienny kombinezon. Pod kiem staa miska. Lund spojrzaa na policjanta na subie.

Prbowaa sobie przypomnie, jak on si nazywa. Poda jej mydo i rcznik. Wyszed. Zamkn drzwi. Patrzy przez wizjer. - Mam szans na co do jedzenia? - To nie pora posiku - odpar i zamkn klapk. Hartmann i Skovgaard wrcili do ratusza. Byli sami w jego gabinecie. Miasto za oknami ju zasypiao. Bremer by w szpitalu, w stanie stabilnym. Rozmawiano o wpywie tej sytuacji na wybory. W wiadomociach nie pojawio si nic o Nannie Birk Larsen. Tylko krl Kopenhagi po raz pierwszy w swoim dugim yciu ujawni wasn miertelno. - Okamae, mnie, Troels. - Siada po drugiej stronie biurka, jakby przysza na rozmow kwalifikacyjn. - Mnie. Ty i Morten... Jak moesz mie z nim wsplne tajemnice? Beze mnie? - Bylimy tam - powiedzia i pomyla sobie: to si skoczyo wiele dni temu. Umaro, a nikt nawet nie zauway. - Wciekam si na ciebie! Czeka. - Tamtej nocy, gdy wszyscy myleli, e ju po tobie, pobiegam do Phillipa Bressaua. Pojechalimy do hotelu i siedzielimy w barze. Mwi, e twoja sprawa jest przegrana. e powinnam przej na ich stron. e znajdzie si robota. I gdybym rzeczywicie upad, pomyla Hartmann, ona by tam trafia. W jednej chwili stanaby u boku Bremera. - Wiedziaam, e co si dzieje. Cigle dzwoni jego telefon. Spojrzaa mu w twarz. - Spyta, czy mam ochot na kieliszek przed snem. W jego pokoju. Hartmann kiwn gow. - Jaki askawca. - Suchaam, jak mwi o Stokkem. O naszym mieszkaniu. Bressau troch wypi. Nie by... - zmarszczya czoo. - Nie by zbyt dyskretny. Std wiedziaam o Stokkem. - Co si stao? - Pytasz, czy poszam z nim do ka? Hartmann nie odpowiedzia. - A to wane? Ja Bressaua przynajmniej znam. Nie wchodz na portale randkowe. Nie pieprz si z obcymi. Nic. - Co ci to zreszt obchodzi - westchna. - Suchaam. Napiam si. I pojechaam do

domu. Wsta, przeszed si po pokoju. - W tamt pitkow noc... Pojechaa mnie szuka? - Tak mylisz? - Posza do mieszkania. Wiedziaa, e co tam si dziao. - Nie. Nie poszam. Nastpnego ranka pojechaam bez ciebie do centrum konferencyjnego. Skamaam, e tam jeste. O co chodzi? Czego ty chcesz? Jakiej czystej dziewiczej szczeroci? Nagle si stajemy tak samo okropni i oszukaczy jak caa reszta... - Nigdy o to nie prosiem. Rozemiaa si. - Nie musiae, prawda? Ty po prostu chcesz, eby si co wydarzyo, ale nie chcesz o tym wiedzie. Bremer ma tak samo. Moe to kwestia urzdu. - Oczekuj pewnej... - Nie odpowiadam za twoje oczekiwania. Nie pojawiam si w okolicy mieszkania. Nie dotknam tej gupiej tamy. Robi dla ciebie duo. Ale nie kryabym mordercy. Wstaa, wczya umiech. Podesza i dotkna jego ramienia, koszuli. - Daj spokj. Wiesz o tym. Od tygodni w tym biurze dziej si dziwne rzeczy. Olav wszed do systemu... Zdj jej do ze swojej marynarki. - Olav nie yje. Wziaby jego prac? Dla Bremera? - Mam prac, prawda? Zrezygnowaam z udziaw w agencji reklamowej, eby tu przyj. Przyjam o poow nisz... - Mylaem, e to kwestia zaangaowania. - To jest kwestia zaangaowania. - Przyjaby tak prac? Zamkna oczy. Wygldaa na blisk zaamania. Podobao mu si to. - W ogle bym si nie zastanawiaa. Mamy tu robot do wykonania. - To mog sam zrobi, dziki. - Troels... - Chc, eby posza do domu. Chc, eby si zwolnia. - To mieszne. Popatrzy jej w oczy. - Nie jestem kawakiem misa, ktry mona kupi lub sprzeda. Powiedz to swojemu ojcu, prosz.

- Nigdy ci tak nie traktowaam! - Odejd.

12

CZWARTEK 20 LISTOPADA Adwokat Lund i Bengt Rosling o dziewitej pitnacie spotkali si w gabinecie Brixa. Ona cigle siedziaa w celi, w wiziennym stroju. - Moja klientka chciaaby wyj na wolno - powiedziaa adwokat. - Zamierza wsppracowa w granicach rozsdku. Nie macie przeciwko niej dowodw. Do niczego si nie przyznaje. Wobec wspomnianego braku dowodw nie powinna by w areszcie. - Prosz to powiedzie sdziemu - odpar Blow. - Wszystkie osoby, ktre moecie przesucha, zostay ju przesuchane - cigna adwokatka. - Lund jest ostatni osob, ktra by popenia nowe przestpstwa. Ma syna... - Jej syn mieszka z byym mem. - Ostatnio pracowaa w duym napiciu psychicznym. Bya zakadnikiem i wzia udzia w dwch strzelaninach. Przebieg jej suby w policji jest nienaganny. Blow si rozemia. - Jeli myli pani, e da si j wycign, bo zwariowaa, to prosz zapomnie. Ona postrzelia swojego partnera. Idzie do sdu. Wsta. - Prosz j wypuci - dodaa adwokatka szybko - a zgodzi si, by zapozna si pan z jej kart psychiatryczn. Bengt Rosling, cigle z temblakiem po wypadku, pooy na biurku teczk. - Jak kart? - zainteresowa si Brix. - Mymy jej nie kierowali na adne leczenie. - To nie by psychiatra policyjny - wyjani Rosling. - S pewne podstawy do przypuszcze, e ona cierpi na paranoj i ataki niepokoju. Moe mie skonnoci samobjcze. Blow chwyci teczk, zapozna si z jej zawartoci i rozemia si. - Pan napisa to gwno? - Posza na leczenie za moj porad - odrzek Rosling. - Psychiatra potwierdzi, e ma predyspozycje do depresji i nie powinna sama przebywa w celi. - Dziki. - Blow machn papierami. - Wykorzystam to w sdzie. A dlaczego Lund wyznaje nam, e jest szalona? - Poniewa chce pomocy! - zawoaa adwokatka. - Czy taki jest paski stosunek do

kwestii zdrowia funkcjonariuszy? Ja te to wykorzystam w sdzie. Zajmijmy si ni. Potem bdzie pan mia troch czasu, by przemyle te mieszne oskarenia, ktre, sowo honoru, zetr na proch, jeli si pan tak wygupi, eby od nich nie odstpi. A potem wystpimy z pozwem cywilnym o odszkodowanie za poniesione straty. - Blefuje pani - warkn Blow. - Niech si pan przekona. P godziny pniej Lund odebraa swoje rzeczy. Woya na powrt biao-czarny sweter, dinsy i buty. Podpisaa si, pod okiem Brixa. - Jeste zawieszona - powiedzia. - Twoje zeznanie bdzie elementem postpowania. Musisz odda paszport. Twoje mieszkanie jest przeszukiwane. Przegldaa zawarto torebki. Znalaza nicotinell i wrzucia jedn do ust. - Miaam tu par papierosw. - Nikt nie dotyka twoich papierosw. Na nasze wezwanie stawisz si tu niezwocznie. Zgarna nieuczesane wosy, zwizaa je gumk. - Musz zajrze do boksu w magazynie. Wytrzeszczy na ni oczy. - Do widzenia, Lund - powiedzia i ruszy do drzwi. - Daj mi spis rzeczy, Brix. Daj mi co. Nie jeste durny. Wiesz, e nie strzelaam do Meyera. Wiesz, e Leon Frevert nie zabi Nanny. Stan. - Wiem, e twj przypadek nie wyglda dobrze. - Spis rzeczy. I to wszystko. Zawaha si. - Przed budynkiem czeka na ciebie Bengt Rosling. Siedzia w wynajtym srebrnym renault zaparkowanym niedaleko frontowej arkady. Lund wsiada, nie patrzc na niego. - Rozmawiae z patologiem, jak prosiam? - Jeli Blow si o tym dowie.. - Nie dowie si. Przejrzaa raport z autopsji Leona Freverta. Pokruszone zby, rany w ustach. - Wyglda to na obraenia spowodowane luf broni palnej - powiedzia. - Nieze samobjstwo. - Zapomnij o Frevercie. Szybko stwierdz, e karta, ktr dostali, jest podrobiona. Wpisaem tam znajomego. Magnusa. W tej chwili jest na konferencji w Oslo. Ale moe si z

nim skontaktuj. Ten Blow strasznie chce si ciebie pozby. - Blow to tpak. Kto zapuka do drzwi. Jansen, uczynny rudy technik kryminalistyki. - Chciaa to dosta. - Poda Lund kartk. - Powodzenia. Znikn, zanim zdya mu podzikowa. - Co to jest? - Lista rzeczy Mette Hauge z boksu w magazynie. - Przejrzaa j. - On musia zna Mette. Byo tam co, co go z ni czyo. Zabra to. Rosling spojrza na zegarek. Wyja notes. - Mamy adres, pod ktry jedzia Mette. To dom wynajmowany przez studentw niedaleko Christianii. Jeli si dowiem, kto tam mieszka dwadziecia lat temu... Nie wzi papierw, ktre prbowaa mu poda. Tylko spojrza za okno. Nie na ni. - Przepraszam - powiedzia. - Nie mog... Czekaa. Taki miy, saby mczyzna. Nawet nie potrafi si zmusi, eby to powiedzie. - Bardzo szybko napisae ten faszywy raport, Bengt. - To nie byo trudne. Wikszo z tego to prawda. Potrzebujesz pomocy, Sarah. Mog ci kogo poleci. - Niczego takiego nie potrzebuj. - Wanie tak. Te impulsywne zachowania. To, jak si wiesz z obcymi ludmi, a nie z bliskimi. Jak walisz przed siebie, nie ogldajc si na konsekwencje... - Do, Bengt! Kim ja jestem? Twoj kochank czy pacjentk? Milczenie. - W porzdku. - Signa po pas. - Zadzwoni do ciebie ze Szwecji - obieca. - Jeli chcesz. Uruchomia silnik. Bengt wysiad. Lund odjechaa sama w blady dzie. Zabrali chopcw do Humleby. Pracowali tam prawie wszyscy - malowali, tynkowali, tyrali ca dob na okrgo. Nikt nic nie znalaz. adnego paszportu. Niczego dziwnego. Anton sta przy drzwiach, wbi wzrok w podog. Wyglda nieszczliwie. Vagn Skarbak przykucn przy nim. - Wszystkiego najlepszego, przyjacielu.

Milczenie. - Musiaem im powiedzie. Skarbak obejrza si na Pernille. - Tak naleao zrobi. Prawda, mamo? Ona rozgldaa si po pokoju, nie suchaa. Anton pokrci gow. - Mam dla ciebie prezent, may. Ale dostaniesz go dopiero wieczorem, dobra? Zwinit doni pchn go lekko w rami. Nie doczeka si umiechu. - Do diaba - powiedzia Birk Larsen. - Przestacie. Wzi Antona za rk i zaprowadzi go do piwnicy. Pernille ruszya za nimi. wiea farba i tynk. Nowa podoga na ukoczeniu. - Gdzie on jest? - W szafce - wskaza may. Birk Larsen otworzy metalowe drzwiczki. Zero pieca. Zero rur. Zero paszportu. Pernille zmierzwia mu wosy. - Moe to byo gdzie indziej. Tu na dole byo ciemno. May spojrza na ojca i spyta: - Mog ju i na gr? Birk Larsen si pochyli. Przysun do synka swoj wielk twarz. - Anton, posuchaj. Wiem, e ciko si zmienia dom. - Wskie oczy wpatryway si w dziecko. - Ale nie musisz zmyla takich historii. Rozumiesz? Chopiec spuci gow. - Rozumiesz? - spyta Birk Larsen goniej. - Mama si denerwuje. Ja si denerwuj. Moesz mwi, co chcesz. Ale w sprawie Nanny nie kam. Nigdy... - Wystarczy, Theis - wtrcia si Pernille. Anton by bliski paczu. Pooya mu do na ramieniu i zaprowadzia synka na gr. Vagn Skarbak sta na schodach. Kiedy tamta dwjka znikna, spyta: - To byo konieczne? - Co ty wiesz o dzieciach? - Kiedy sam byem dzieckiem. Znalaze mu psa? - Jakbym mia na to czas... - Mam kumpla, ktry nie ma jak si pozby szczeniakw. Moe...

Birk Larsen popatrzy na niego. - Nie chc si wtrca - doda szybko Skarbak. - Tylko chciaem pomc. - Mylaem, e piec ju tu bdzie. - Nie ma problemu - odpar Skarbak. - To te zaatwi. Czekali jak spy na stopniach ratusza. Reporterzy, dziennikarze, kamerzyci, dwikowcy podsuwajcy mikrofony kademu, kto wchodzi do rodka. Hartmann i Weber weszli razem, rami w rami. Uzgodniono stanowisko. Hartmann go nie zmieni. Pomimo wszystkich dzielcych ich rnic Bremer by w Kopenhadze postaci szanowan. Jego naga choroba wszystkimi wstrzsna. - Wybory, Hartmann! - kto krzykn, gdy zbliali si do drzwi. Odwrci si, zaczeka, a gwar ucichnie. - W takiej chwili yczymy Poulowi Bremerowi jak najlepiej. Nie bdziemy wykorzystywali tej sytuacji do celw politycznych. - Ale to wygodne, Troels! - krzykn z tumu znajomy gos. Erik Salin torowa sobie drog przez tum, ysa gowa byszczaa, papieros zwisa z ust. Dziery dyktafon niczym bro. - Udar chyba dla nikogo nie jest wygodny, co? - spyta Hartmann. Wszyscy skierowali uwag na Salina. - Bremer mia dowd, e paskie biuro utrudniao ledztwo w sprawie morderstwa Nanny Birk Larsen. - Jaki dowd? - spyta Hartmann, z rkoma w kieszeniach, zdumiony. - Ja nie dostaem adnego dowodu. - Bremer go ma. - Nie mog rozmawia o czym, czego nie widziaem na oczy. Zachowaj spokj, zachowaj rozsdek, powiedzia Morten Weber. - Ale pozwol sobie dobitnie oznajmi, e nigdy nie zaakceptowabym takich poczyna ze strony ktregokolwiek z moich ludzi. Odwrci si od Salina i znalaz kamery telewizyjne. - To sprzeczne ze wszystkimi moimi zasadami. - Rka podniesiona, palec w grze, dla podkrelenia wagi wypowiadanych sw. - Jeli kiedykolwiek zobacz dowd, e ktokolwiek z moich ludzi posun si do czego takiego, zapewniam, e to ujawni. A take - lekki autoironiczny umiech - powanie rozwa swoj przyszo w polityce. Na tym skoczy i energicznie ruszy do swojego biura. Rzuci kurtk na krzeso.

Podszed do okna. - To byo nieze - stwierdzi Morten Weber. - Naprawd. Meyer mieszka w Norrebro. Bliniak, troch zaniedbany. Na podwrku kosz do koszykwki, karmnik dla ptakw, choinka, hulajnogi, wzek. Lund zaparkowaa na ulicy, dwie minuty staa na podjedzie. Zadaa sobie pytanie, co tu robi. Prbowaa si porozumie z kim w szpitalu. Wszyscy mieli zakaz rozmawiania z ni. Hanne Meyer pewnie te. Postacie w oknie. Blondynka koyszca paczce dziecko. Starsza dziewczynka, te blond, patrzya smtnie zza szyby. Lund stana pod dachem wiaty. W rodku byo wicej zabawek. Wielki motorower. W gbi pulpit dideja. Po chwili wysza na zewntrz Hanne Meyer, ju bez dziecka. Stana przed ni ze skrzyowanymi ramionami. Oczy miaa cigle zaczerwienione. Twarz poznaczon zmarszczkami. - Jak on si czuje? Gupie pytanie. Konieczne. ona Meyera wzruszya ramionami. Bya bliska ez. - Tak samo jak po operacji. Mwi, e jeli jego stan si nie zmieni... - podniosa oczy ku szaremu niebu - jeli jego stan si nie zmieni, trzeba bdzie porozmawia o respiratorze. I... nie wiem. Nie pakaa. Przez lata suby Lund tak czsto znajdowaa si w podobnej sytuacji. Po pewnym czasie poczucie tego, co nieuniknione, praktyczne, dopadao kadego. - Nie zrobiam tego, co mwi. Przysigam. Kiedy tam dojechalimy... W spojrzeniu smutnej blondynki bysn nagy gniew. - Dlaczego go pani nie zostawia w spokoju? Mwilicie, e sprawa jest zamknita. - Nie bya. Jan te o tym wiedzia. - Bez odpowiedzi. - Teraz te nie jest zamknita. - Jakie to ma dla mnie znaczenie? Jutro moe pjd tam i bd patrze, jak on umiera. Mam go trzyma za rk? Jakich mam uy sw? Pani wie? Lund pokrcia gow. - Podobno mwi co, co brzmiao jak Sarah... Hanne Meyer przymkna oczy. - Jan wypowiedzia pani imi. Nie moje. - Niemoliwe. Nigdy nie mwi do mnie po imieniu. Zawsze mwi Lund. Syszaa

pani przecie. Czy on kiedykolwiek nazwa mnie Sarah? Hanne staa ze skrzyowanymi ramionami, przymykajc oczy. - Mia na myli co innego. Prbowa powiedzie co wanego. Pamita pani dokadnie, co powiedzia? - Dlaczego pani tu przysza? - Bo chc znale czowieka, ktry do niego strzela. Czowieka, ktry zabi Nann Birk Larsen. A take inne kobiety. Potrzebuj pani pomocy. Chc... - Wypowiedzia pani imi. Sarah. To wszystko. - Jej oczy otworzyy si odrobin. - I jakie liczby. Nie wiem... - Jakie liczby? - Nie syszaam. - Jak mniej wicej to brzmiao? - Osiemdziesit cztery. - Osiemdziesit cztery? Za ni otworzyy si drzwi. Wyszy dwie dziewczynki. We zach. Zagubione. - Powiedzia co jeszcze? Hanne? Stana. - Nie. Ju nic nie powiedzia. Nawet nie wiem, czy zdawa sobie spraw, e ja tam jestem. Okej? Pocaowaa najmodsz, na gowie starszej pooya do. Zaprowadzia je do domu. Lund staa w przybudwce, obok choinki i tego motoroweru, na ktrym nigdy nie widziaa Meyera. Odezwa si jej telefon. - Zadzwoniem do kolegi w Szwecji - powiedzia Bengt Rosling. - Maj dostp do duskich baz danych. Dostaem nazwisko z czasw, gdy Mette Hauge mieszkaa w tym studenckim domu. Niejaki Paludan. Cigle mieszka pod tym adresem. - wietnie. - Jeszcze jedno. Dzwoni do mnie Magnus. Dopadli go w Oslo. Wiedz, e podrobiem kart. Blow kaza ci szuka. Samochd jest wynajty n a moje nazwisko. Nie znajd go. W kadym razie tak sdz. - Dziki - szepna i przez szyb wyjrzaa na ulic. Zastanowia si, jak to jest po drugiej stronie. Gdy czowiek nie ciga, tylko sam jest cigany. Troels Hartmann i Morten Weber zastali Lennarta Brixa w jego gabinecie. Przeglda

akta. - Nie mam teraz czasu dla panw. - Brix nie podnis nawet wzroku znad papierw. - Prasa nas znowu nka - powiedzia Hartmann. - Myl, e to wychodzi od pana. Chc rozmawia z Lund. Teraz Brix podnis wzrok. - Prosz stan w kolejce. Hartmann z trzaskiem rzuci swoj teczk na biuro i spojrza na wysokiego gliniarza piorunujcym wzrokiem. - Moja cierpliwo dla was si koczy. Prosz o odpowied. - Ju j pan ma. Gdybym mg czym pana przygwodzi, zrobibym to. Tymczasem pan w telewizji baga o gosy. Niech pan nie zgrywa ofiary. Jest pan dorosy. Brix wsta. - Kto wysa Lund t tam? - Nie wiem. Pewnie wzi j kto z paskiego biura. Gdybym wiedzia kto, postawibym tej osobie zarzuty. Ale nie wiem. Nie rozumiem, dlaczego kto t tam zabra i odda j, gdy zosta pan oczyszczony. I szczerze mwic, w tej chwili mnie to w ogle nie obchodzi. Myli pan, e powinno? - To wane? - spyta Weber. Brix si umiechn. - Kto wie? Wycign rk. - Myl, e musi pan zabiega o kolejne gosy. Nie bd pana zatrzymywa. Ju w samochodzie Hartmann zadzwoni do biura. Odebraa Rie Skovgaard. Stawia si jednak w pracy, eby pracowa nad jego mowami na jutrzejszy dzie. Rozmawiali, jakby nic si nie stao. - Jeden z ludzi Bremera dzwoni ze szpitala. On chce si z tob widzie. - Dlaczego? Mylaem zreszt, e ju go wypucili. - Pojawiy si jakie komplikacje. Zatrzymuj go do jutra. - Jakie komplikacje? - Nie jestem lekarzem. Powiedziaam, e nie masz czasu. Co nie tak? - Nic. Weber przysuchiwa si rozmowie. Hartmann si rozczy. - Po powrocie do biura znajd umow z Rie - powiedzia. - Chc j przejrze.

To ju nie by dom studentw. Dawny dom Mette Hauge by teraz adnie pomalowany i przerobiony na drog kamienic. Trjkoowce christiania na dzieci. Brukowane podwrko i ustronno. Paludan okaza si szczupym, wysportowanym mczyzn. Gdy parkowaa, akurat nadjecha na wycigwce. Nie pyta jej o odznak. Chyba si niepokoi, e rozmawiaj na podwrku, z dala od ony. P kilometra dalej znajdowaa si tak zwana wolna Christiania. Co w rodzaju zmutowanej hipisowskiej komuny. Odkd Lund pamitaa, rzdzili tam dealerzy. Poowa z nich naleaa do duskich gangw motocyklowych. Reszt stanowili Turcy i inni cudzoziemcy. Te dwie grupy prowadziy nieustanne wojny. Czasami wybuchaa strzelanina. Spytaa o Mette Hauge. Wzruszy ramionami. - Mieszkalimy w jednym domu. I tyle. Nie znaem jej. Lund przyjrzaa mu si. Denerwowa si. Jeszcze bardziej si zdenerwowa, gdy chciaa wej do rodka. - Studiowalicie razem. Musielicie si spotyka. W kuchni. Na imprezach. - Powtarzam: to byo dwadziecia lat temu. Studiowalimy. Ja byem zajty. Nie wcignem si w prochy ani w te inne gwna jak... Nie dokoczy. - Sypia pan z ni? - spytaa. Paludan nie odpowiedzia od razu. Dopiero po chwili wyjka: - Co? - Sypia pan z ni? - Nie! Dlaczego pani o to pyta? - Tak mam prac. - Naprawd? Prosz poda mi nazwisko i wydzia. - Niech pan posucha. Wznowilimy ledztwo w tej sprawie. Jeli co pan wie, teraz moe pan to powiedzie. Przez podwrko przewijali si ludzie. - Moe pani mwi ciszej? Ja nic nie wiem. - Poci si. Pod pachami sportowej koszulki pojawiy si plamy. - Wszyscy z ni sypiali. Jasne? Lund suchaa. - Ja ze dwa razy najwyej. Pewnie nawet nie zauwaya. - Przerwa na chwil.

Lund czekaa. - Bylimy modzi. Wolni. Odbyway si rne imprezy. Wie pani, jak to jest. - Niech mi pan powie. Przez podwrko kto szed. Starsza kobieta z wzkiem na zakupy przyjanie zawoaa Cze. Kiedy si oddalia, Paludan podj: - Mette bya urocza. Ale szalona. Zrobiaby... wszystko. Kiedy powiedzieli, e si zabia... - Pokrci gow. - To idiotyczne. Moe by ewentualnie przedawkowaa... - Nie przedawkowaa. Kto j zatuk na mier. Dlaczego wtedy pan nic nie powiedzia? Opar rower o cian. - Bo si baem. - Czego? Przesun wzrok na uk prowadzcy z brukowanego podwrka. - Ich. Mette zadawaa si ze strasznymi ludmi. Jak kto chcia dziak, ona zawsze wiedziaa, do kogo si uda. - Z Christianii? - Nie sdz. Tamtych wszyscy znalimy. To byli gocie... jak Cyganie. Zadawali si z gangami. Moe naleeli do gangw. Nie wiem. - Jakie nazwiska? Zamia si. - W ogle bym nie mia zapyta. Jeden z nich chyba by jej chopakiem. Moe... zakasa. - Moe niejeden. Kto wie? Mette to bya Mette. Nie mwiem nikomu, e z ni spaem. - Zna pan ktrego z nich? - Lata miny... nie pamitam. Ja tylko... - T spraw umorzono - przypomniaa Lund. - Policja uznaa, e Mette po prostu zagina. Gdyby pan wtedy zezna... - Wanie wtedy si oeniem. Moja ona bya w ciy. To pani wystarczy? - Potrzebne mi nazwisko. - Nie pamitam adnego. To byli groni gocie. Ktry si w niej strasznie durzy. Zastanowi si. - Ktrego dnia wrcia z takim paskudnym wisiorkiem. Czarne serce. Pewnie ludziom w gangu podobay si takie rzeczy. Wysoki mody czowiek, ktry przechodzi obok, spojrza na nich, machn rk i

rzuci z umiechem: - Cze, tato! Paludan prbowa si umiechn. - Wtedy wszyscy igralimy z ogniem jak durnie. Mette bya urocza. Kiedy tak si zastanowi, myl, e ona to przeczuwaa... Jezu... - Wpatrywa si w Lund. - To straszne tak mwi, prawda? - Nie wiem. Straszne? - No wie pani... jakby co si miao wydarzy. Nie wiem co. Ale na pewno co zego. Pochyli si, wsadzi rower na stojak i przypi go. - I dlatego te pewnie z nikim o tym nigdy nie rozmawiaem. Widziaem, e to nadciga. I nic nie mogem zrobi. Blow szala. Zdoby numer rejestracyjny samochodu wynajtego przez Bengta Roslinga, rozkaza natychmiast doprowadzi Lund na komend. Tym razem adnych porcze. adnej szansy na wyjcie. Wanie sta przed gabinetem Brixa, rzucajc pogrki jak klown cukierki na przyjciu urodzinowym. - Jeli si dowiem, e o tym wiedziae... - Nie wiedziaem. - Brix wzruszy ramionami. - Skd miaem wiedzie? Zadzwoni telefon. Brix zerkn na numer. - Musz porozmawia z on. Mamy dzisiaj wyj wieczorem. Drugi dzwonek. Blow ani drgn. - Lubisz balet? - spyta Brix. Blow zakl i ruszy czarnym korytarzem. Kiedy ju si znalaz poza zasigiem suchu, Brix odebra. - W spisie rzeczy jest album ze zdjciami - powiedziaa Lund. - Co ty wyprawiasz? - Mette Hauge lubia balowa. Sprzedawaa narkotyki. Miaa powizania z gangami. Moe w Christianii. Moe nie. Jeden z czonkw gangu by jej chopakiem. Moe niejeden. - Lund, musisz tu natychmiast przyjecha. - Chc zobaczy ten album. - Ju to przerabialimy. Czekaj... mam to tu. Wrci do gabinetu, przejrza materiay, ktre zabrali z magazynu. Album mia niebiesk okadk. Zdjcia szkolne. Zdjcia studenckie. Wycieczki na pla. Imprezy. - Nic tu nie ma.

- Albo jest na kocu, albo na pocztku, Brix. Tak ludzie ukadaj zdjcia. Popatrz na zdjcia najpniejsze. - Znalelimy paszport Nanny na podwrku Leona Freverta. - Gdzie? - W mietniku. - Bez sensu. Pozbyby si go dwa tygodnie temu, ju by go nie byo w mietniku. Musisz znale to zdjcie, Brix. - Moe go trzyma. Frevert mia jej paszport. On by ostatni osob, ktra widziaa Nann yw. Pi minut po tym, jak j wysadzi, zostawi wiadomo w biurze Birk Larsena. Vagn Skarbak potwierdzi, e Frevert dzwoni, e jest chory. Usiowaa to sobie uporzdkowa. - Powtrz mi... - Natychmiast tu przyjed! Lund! Lund!!! Pernille Birk Larsen panikowaa. Urodziny Antona. Ostatnie w zagraconym mieszkanku nad garaem. Wszdzie panowa baagan. Spakowane torby czekay na wyprowadzk. Anton by na przyjciu z kolegami ze szkoy. Pernille miaa go odebra. Nie rozmawia o paszporcie. Nie rozmawia o niczym oprcz urodzin. - Musisz upiec piecze, Theis - mwia, szorujc zlew. - Musisz odkurzy. Robi dzieciom kanapki z nutell. - Co jeszcze? - Nie. - Dostrzega jego wzrok. By w dobrym nastroju. - To wystarczy. - I tak za pi minut bdzie namiecone. - Chlasn lepkim mazidem na kilka kromek chleba. - Bdzie tylko rodzina. - Chc, eby byo czysto. Podrapa si po czole. - Dopki chopcy si dobrze bawi... Pooya do na ustach. Stumia chichot. - Och. Wic teraz jestem zabawny, tak? Pernille przesuna mu palcem po czole. Stara z niego nutell. Pokazaa mu palec. - O cholera. Ale si mia. Torby zakryway st z lakierowanymi zdjciami i wspomnieniami zatrzymanymi w czasie. Nie chciaa ich ze sob zabiera. St mia trafi do magazynu. Moe sobie na niego

popatrzy w razie potrzeby. W pewnym momencie musieli zostawi przeszo za sob. Teraz ju to rozumiaa. Przycign j wielkim ramieniem. Poczua pocaunek na policzku. Czarna skra i pot, szorstka broda. Wci toczya wzrokiem po pokoju, spojrzaa na ciany, na ktrych kiedy wisiay zdjcia, na miejsca po rolinach, blady lad po tablicy korkowej. Nagle zacza paka i nie wiedziaa, dlaczego. Wiedziaa tylko, e to nie s ze zy i e min. Ciasny, okrutny krg, ktry otworzy si w chwili mierci Nanny, stopniowo si zamyka, godzina po godzinie, dzie po dniu. Zawsze bdzie. Ale z czasem stanie si ich czci, zaakceptowan, jak znajoma blizna, ktra ju nie boli, cho wiemy o jej istnieniu. - Bdziesz tskni za tym mieszkaniem? - cichy pomruk w jej uchu. - Tylko za szczciem. I wszystko moemy odbudowa. Otar jej policzki grubymi paluchami caymi w bliznach. Trzymaa go mocno. A on j. - Chyba teraz zrobi to lepiej, kochanie. - No pewnie. No pewnie. Dwadziecia minut pniej odebraa Antona z przyjcia. Nie wyglda na zmczonego. Nie wyglda na szczliwego. - Pamitae, eby nie je za duo? Tata gotuje. - Nie jadem za duo. - Rozdae przyjcia na parapetwk za tydzie? - Tak. Spojrzaa na niego w lusterku i umiechna si. - Dziewczynkom te? - Dziewczynkom te - westchn. Nie chcia rozmawia. A ona tak. - W kocu szykuj piwnic - powiedziaa wic. - Dom si robi naprawd liczny. Krci gow to w jedn, to w drug stron. Patrzy na Vesterbrogade w deszczu. - Cigle jeste zy na wujka Vagna, e nam powiedzia? Na sekund obejrzaa si, by na niego spojrze. - Teraz, jak ju wiemy, e nie byo paszportu, wszystko jest lepiej, prawda? - Kto go musia zabra - odpar ostrym tonem, od ktrego zaparo jej dech. - Kto musia. - Nie! Nie zabra! Boe... Anton. Dlaczego ty wymylasz takie rzeczy?

Stuli ramiona i nic nie powiedzia. - Nikt go nie zabra. Czasami... - Znowu zerkna w lusterko. Przynajmniej sucha. Czasami widzisz rzeczy, ktrych tak naprawd nie ma. Teraz on te patrzy w lusterko, usiujc spojrze jej w oczy. - To prawda, Anton, no nie? Chopiec siedzia w foteliku z ciasno splecionymi ramionami. Z oczyma utkwionymi w lusterku. agodnym, przestraszonym gosem spytaa: - Po co by go kto zabiera? - ebycie si z tat nie denerwowali. Cigle patrzy na jej odbicie. - Jak mylisz, kto by go mg wzi? - Kto? - Ja ju nic nie bd mwi. Nigdy. Wbi wzrok w okno. Kiedy dotarli do domu, pobieg prosto na gr. Pernille udaa si do biura. Wycigna kalendarz i rozpiski. Znalaza zlecenia z tamtego weekendu. Nazw firmy. I numer. Zadzwonia, poczya si z poczt gosow. - Mwi Pernille Birk Larsen. Mielimy dla pastwa wykona zlecenie. Jeden z naszych pracownikw je odwoa. Chciaabym prosi o kontakt, ebymy mogli wyjani nieporozumienie. Dzikuj. Lund zostawia wynajty wz dwie przecznice od domu w Humleby, w lepym zauku, z dala od ulicy. Potem przez deszcz, zasonita kapturem, przesza na drug stron wskiej jezdni. Czerwona ciarwka staa przed domem. W rodku si wiecio. Drzwi byy otwarte. Wesza bez pukania. Na parterze nikogo nie znalaza. Tylko wiadra z farb, drabiny, folie, pdzle. Kto wychodzi z piwnicy. Lund staa w pokoju i czekaa. To by Vagn Skarbak. Zatrzyma si u szcz ytu schodw, w cieniu. Mia na sobie, jak zwykle, czarn czapeczk, a take bluz pochlapan farb, taszczy pudo z narzdziami. - Bardzo przepraszam, e panu przeszkadzam, Vagn... - O Jezu. Tylko nie pani. Min j, przeszed w gb pokoju. - Chodzi o Leona Freverta. Kilka pyta.

- Byle szybko. Id na przyjcie urodzinowe. - Leon zostawi wiadomo na sekretarce. Ona jest tam jeszcze? Skarbak sta w wietle, krcc gow. - Tamten facet te mnie o to pyta. Czy wy ze sob nie gadacie? - Prosz mi powiedzie. - Nie. Skasowaem j. Nie wiedziaem, e to wane. Dla mnie nie byo. Po prostu kto nie mg przyj do roboty. Porzdkowa narzdzia, odkadajc je na swoje miejsce w skrzynce. - A co on dokadnie powiedzia? - To byo trzy tygodnie temu. Pani by pamitaa dziesiciosekundow wiadomo? - Prosz si postara. Skarbak spojrza w sufit. - Co, e jest chory. W tamten weekend nie mg pracowa. - Co jeszcze? - Nie. I ja do niego nie oddzwaniaem. Wkurza mnie, jak ludzie tak nie przychodz w ostatniej chwili. Mielimy szczcie, e klient zrezygnowa. Lund przechadzaa si od jednej pomalowanej ciany do drugiej. - Jak to brzmiao? Ba si? Mwi jako dziwnie? Powiedzia, e...? - To bya wiadomo na sekretarce. Mwi jak Leon. Spojrzaa na niego. Pomarszczona twarz, cigle dziecica. Srebrny acuch. Smutne, zbolae oczy. - Wspomnia o Nannie? - Nie sdzi pani, e wtedy i ja bym wspomnia? Sign po szmatk, wytar rce, spojrza na zegarek, a potem na granatow kurtk rzucon w kt. - Dlaczego zadzwoni do firmy? A nie do pana? - Wszyscy dzwoni na ten numer. Jeli nikt nie odbierze, przekierowuje na mnie. - Rozumiem. Zastanowia si. Wyobrazia to sobie. - Wic Leon Frevert dzwoni do firmy, mylc, e dzwoni do Theisa i Pernille. A dzwoni do pana. Przerwa wyciera rce. Sta nieruchomo. Bardzo nieruchomo. Wpatrzony w ni. - Nie. Odsucha mj komunikat. Ju mwiem. Ja byem u wujka. Odebraem

wiadomo nastpnego dnia rano, kiedy poszedem do pracy. Zastanowia si. - To wszystko? - spyta. - Chciabym powycza wiata. Dzisiaj urodziny Antona. Id tam. Nie zatrzyma mnie pani. - Nie. Zbieg na d. Podya za nim do piwnicy. Drzwi prowadzce do nich byy stare. Miay zamek. I klucz. - Czy Leon kiedy wspomnia o Mette Hauge? Zbiera przenone lampy, zwija kable. - Nie. - Nalea do gangw? - Nie wiem! Niech pani posucha. Mamy po dziurki w nosie pani pyta. Jasne? Podszed do drabiny, zacz wiza buty. - Chcemy o tym zapomnie. Lund rozejrzaa si po piwnicy. - W kko o tym ajdaku Frevercie. Co robi. Nie chcemy o tym myle. Nowa drewniana podoga. Sprysta i lnica. Szybko pooona. cian w gbi zakrywaa wiea pyta wirowa, pozostae trzy nie. - Ju mamy do tego gwna. Dotar prawie do schodw, wkadajc kurtk, gotowy do wyjcia. - Musicie nas zostawi w spokoju. Rodzina tyle przesza... Sarah Lund obracaa si powoli, o trzysta szedziesit stopni. - Potrzebuj spokoju. Zatrzymaa si i spojrzaa na niego. Sami w pustym domu w Humleby, tylko we dwoje. W oczach Vagna Skarbaka co, czego wczeniej nigdy nie widziaa. Cie zrozumienia. Wiedzy. Domylaa si, e na jej twarzy te jest ten cie. - Co nie tak? - rzuci Skarbak. Mia pod rk te wszystkie narzdzia, motki, duta. Staraa si nie patrze. Nie pokaza, e si boi. - Co nie tak? - powtrzy. By bystry. Cay czas to wiedziaa. Spojrza po sobie. Na bluz, ktr wanie woy. Stara. Granatowa. Logo igrzysk olimpijskich. I napis. SARAJEWO 1984. Ulic przejecha samochd. Blade wiato latarni wpadao przez barwion szyb.

Przechodzili ludzie. Syszaa stukot k wzka albo christianii. miech. Brzk kluczy w kieszeni. Kroki na pobliskich schodach. - Co jeszcze? - naciska Vagn Skarbak. Jaki czas to trwao, ale w kocu powiedziaa, e nie. Potem podesza do schodw i cikich drzwi z zamkiem i kluczem. Co si dziao w jego gowie. Nie wiedziaa co. Stan jej na drodze. Bystry czowiek. Moe te przestraszony, jak ona. Jabko Adama poruszao mu si w gr i w d. Na czole poyskiwa pot. - Czy to jasne? Nie bdzie wicej pyta? Nie moga oderwa wzroku od jego zbyt modej twarzy. Widziaa na niej bl, wstyd. wiadomo, kim i czym jest. Odwrcia si. - Chyba tak, Vagn - powiedziaa. - Ma pan racj. Powoli, bardzo powoli odsun si na bok. Trzsa si jeszcze na ulicy. Przesza na drug stron, znalaza inny pusty dom, w remoncie, cztery budynki dalej. Opara si o brudn cian w bocznej uliczce, skulona, szczkajc zbami. Odczekaa trzy, cztery minuty, a zobaczya, jak ganie ostatnie wiato. Skarbak wyszed, rozejrza si po ulicy. Wsiad do czerwonej ciarwki. Na fotel kierowcy wcisn kolorow torb. I odjecha. Lund spojrzaa na swj telefon. Zastanowia si. Wrcia do domu Birk Larsenw i znalaza tylne drzwi. Ceg wytuka szybk. Starannie usuna kawaki szka. Wymacaa klucz po drugiej stronie i wesza do rodka. Lund zadzwonia do Jansena, rudego technika, ktremu Brix powierzy spraw Mette Hauge. Porzdny czowiek. Tak cichy, e a maomwny. Kazaa mu wej przez sforsowane tylne drzwi i znale j na dole, kierujc si haasem. Zacza od ciany. Pyta wirowa. atwo podwaya j oskardem. Gdyby za ni znajdoway si plamy krwi, powinna je zobaczy. Na pododze leay zbite ciasno deski. Z nimi nie miaa szansy sobie poradzi. Zanim dotar, oderwaa jedn trzeci pyty. Podog zacielao rozwalone drewno. Wygldao na to, e pod spodem jest zwyky tynk. Sdzc z wygldu, ostatnio umyty. - W yciu ci nie zaprosz na imprez dla majsterkowiczw - powiedzia Jansen. -

Podali twj numer rejestracyjny. Wszyscy maj obowizek ci aresztowa i odstawi do tych miesznych gnojkw naprzeciwko. Chyba nigdy nie wypowiedzia tak dugiego zdania. - Z podog nie daj rady - powiedziaa, podajc mu om. - Moesz od niej zacz? Jansen pracowa z ni od lat. Niejedno widzia. Lubi j. - O rany. - Spojrza na nowe deski. - Kto tu si bardzo spieszy. - Powiedziae komu? - Tak. e jad do domu. - Na grze jest wicej narzdzi, gdyby potrzebowa. - Oni ci znajd, Lund. Sprbowaa si umiechn. - Dziki. Poyczysz mi telefon? Poda jej. - Ile mam odsoni? - Tyle, ebymy co znaleli. - Ruszya na gr znale zasig. - Nie mamy duo czasu. Blow siedzia znowu w gabinecie Brixa, rozpaczliwie szukajc tropu. - Jeli wiesz, gdzie jest Lund, przysigam, e pjdziesz na dno razem z ni. Brix pokrci gow. - Dzwonia. Nie powiedziaa skd. - Namierzylicie rozmow? - Zdaniem Lund Frevert nie zabi dziewczyny. Ani nie strzela do Meyera. - Ona strzelaa do Meyera. Brix wytrzeszczy na niego oczy. - Wyglda na to, e Frevert zosta zamordowany. - Chc Lund! Namierzcie j! - Ma wyczon komrk. Ona nie jest gupia. Jeli chodzi o namierzanie ludzi, jest najlepszym policjantem w tym budynku. - Ona sfaszowaa dowody, Brix. Znikna. Zwariowaa. A i tak... - Zabrako mu tchu. Wrzasn: - A i tak kto jej pomaga! Jeli si dowiem, e to ty... Zadzwoni telefon Brixa. Spojrza na numer i od razu przyoy aparat do ucha. - Mwi Lund. Moesz rozmawia? - Nie sdz, ebym zdy na koncert. Daj mi chwil.

- Jak sdzisz, co na to powie minister sprawiedliwoci? - warkn Blow. Brix nic nie powiedzia. - Bdziesz sobie oglda balet do koca ycia. - I wyszed cikim krokiem. - Tak? - odezwa si Brix do telefon. - Znalaze zdjcie? - spytaa Lund. - Musisz tu natychmiast przyjecha. - Wiem, kto to jest, Brix. Wiem, dokd zabrano Nann z mieszkania liberaw. Gdzie j pobito i zgwacono. Vagn Skarbak. Przylij mi technikw. - Znalelimy paszport dziewczyny. - Vagn go podoy. Nie mamy na to czasu. Przylij kogo. Brix spojrza za okno. Blow cigle wygasza kazanie do funkcjonariuszy. - To znaczy dokd? - Kchlersgade w Humleby. - To dom Birk Larsena. - Tak. Musimy si spieszy. Vagn wie, e go dopadam. Pord plastikowych toreb, walizek, kartonw Anton rozpakowywa prezenty. Wdka. dka. Zestaw magiczny, kilka dugopisw i ksiek do szkoy. Lotte pomagaa przy stole. Theis Birk Larsen mia na sobie swj fartuch kucharski, serwowa napoje, wino dla dorosych, sok z pomaraczy dla chopcw. Frytki w panierce. Spora piecze wieprzowa. Wyj miso z piekarnika, odstawi na bok. - Powinno odpocz - zerkn na Pernille. - Nie sdzisz? Obejrzaa si na wieprzowin, patrzya, jak Theis siga po foli i zawija piecze. - Rozmawiaam z Antonem o paszporcie. Jego nastrj przygas. - Co? Paszportu nie ma. Patrzylimy. - Anton uwaa, e Vagn go zabra. Cigle oporzdza miso. - Przecie uzgodnilimy, e nie bdziemy ju rozmawia o tych bzdurach. Chopcy zaczli si kci. Lotte prbowaa ich uspokoi. - Zostawiam wiadomo tym ludziom, ktrych Vagn odwoa. W tamt sobot. Wygadzi foli na brzegach, prawie nie patrzc na on. - Dlaczego to robisz? To urodziny Antona... Jej wielkie oczy pony. Podesza bliej i spojrzaa mu prosto w twarz.

- Bo co jest nie w porzdku, Theis! Nie czujesz tego? Nie... Pocaowa j szybko. Chropawy policzek. W oddechu piwo. Duo piwa, pomylaa. Wesza Lotte i spytaa, czy im pomc. Zadzwoni telefon. - Zajrzyj do ziemniakw, Lotte - poprosia Pernille. On si mia. - Gdzie jeste, u licha? - spyta. Potem posucha i przyoy palec do ust. - ... I zszed na d. Buda staa przy drzwiach garau. Cakiem nowa. Z cen, ktr Vagn Skarbak szybko zerwa, gdy podszed Theis Birk Larsen. - Co ty wyprawiasz, do diaba? Skarbak zgromi go wzrokiem. - Nie zepsuj tego! Wzi pacht papieru, zakry nim bud i umiechn si szeroko. - Przechodziem koo tego sklepu. Trzymali to na zewntrz. Birk Larsen zajrza pod zason. - Musiaa kosztowa majtek. - Chopcom si spodoba pies. - Umiecha si. Elegancko ubrany w czarn marynark i bia koszul. Wyglda inaczej. Starzej. Jako powaniej. - Ja zawsze chciaem mie psa. Umiecha si jako dziwnie. - Na mio bosk. Nie mamy psa. - Skoowaem z Polski. Birk Larsen sta w swoim niebieskim fartuchu i najlepszej koszuli. Zaczyna si niecierpliwi. - Masz psa z Polski? - Tak. Ja zdobd wszystko, co chcesz, Theis. Pamitasz? Znam gocia, ktry je sprowadza... - Vagn. - Nie zo si na mnie. To wspaniay pies. Rasowy i w ogle. Mia niespodzianka. - Wielka niespodzianka - burkn Birk Larsen. Rozejrza si po garau. - Wic gdzie on jest, do diaba? - Wieczorem go odbierzemy. My dwaj. Po kolacji. - Wskaza bud. - Nie odsaniajmy

jej na razie, dopki nie odbierzemy psa, dobra? Birk Larsen potrzsn gow. Wydao mu si, e syszy co w pobliu. Jakie skrobanie. Czas wyoy trutk na szczury. - Czasem si czuj, jakbym mia jeszcze jedno dziecko. - Dzieci to cay wiat - powiedzia Skarbak. - Musz napisa kartk z yczeniami. - A potem dorastaj. Id skoczy kolacj. Spojrza na biuro. - Zapomniaem przeczy rozmowy na gr. - To urodziny, Theis. - To biznes. - Ja to zrobi - zaofiarowa si Skarbak. Wypisywa jasnot kartk urodzinow. Jak ju to napisz. Ty id do chopakw. Vagn Skarbak odprowadza Theisa wzrokiem. Wypisa Antonowi yczenia. Usysza znajomy komunikat na sekretarce. - To firma Birk Larsen. Przeprowadzki. Prosz zostawi wiadomo. Piknicie. Dobry wieczr - odezwa si drtwy i poirytowany gos. - Mwi Henrik Poulsen z HP Office Supplies. Skarbak przerwa pisanie, rozejrza si, sprawdzi, czy jest sam, po czym wszed do biura. Dzwonia pani w sprawie przeprowadzki, ktr zamwilimy na pierwszy weekend listopada - cign gos. - Szczerze mwic, byem wwczas bardzo rozczarowany. Zaplanowalimy to z kilkutygodniowym wyprzedzeniem. I nagle wasz czowiek odwouje wszystko w ostatniej chwili. To byo bardzo niefortunne. Jeli potrzebuje pani wicej informacji, prosz zadzwoni do mnie do domu. Mj numer.... Zaczeka, a nagranie si skoczy, wyj tam z maszyny, wsadzi do kieszeni. Po czym przeczy rozmowy na gr. Rie Skovgaard znowu bya pogodna i radosna, pokazujc mu sondae. Wyglday tak, jak przewidywa Weber. Wycig dwch koni z Hartmannem na przedzie. Choroba Bremera wywoaa wspczucie, ale ono nie przekadao si na wsparcie. Jeli ju, to wzmocnia szanse Hartmanna, zamiast je zmniejszy. - Rozmawiaam z koleg w policji - powiedziaa Skovgaard. - Co tam si dzieje. Nas to nie dotyczy. Hartmann wzi karafk brandy, nala sobie i nic nie powiedzia.

- Nie ma si czym przejmowa. Tymi bzdurami, ktre rozpowszechnia Erik Salin. To... Skierowa na ni wzrok. - Czcza gadanina. - Mwia prawie szeptem. - Czy nie powinnimy o tym porozmawia na osobnoci, Troels? Weber unis si na krzele. - Morten zostaje - zatrzyma go Hartmann. Brandy bya stara i droga. Poczu ogie w gardle, i w gowie. - Przykro mi - powiedziaa - jeli czujesz, e ci w jaki sposb zawiodam. Hartmann popija mocny trunek, myla o nocy na Store Kongensgade. Wtedy czu si mniej wicej tak samo. Jakby nic si w sumie nie liczyo. Jakby nie mia kontroli nad losem. - Dam ci wybr, Rie. Albo powiesz mi prawd o nagraniu, o mieszkaniu i pjdziemy na policj. Albo poniesiesz konsekwencje. Skovgaard wpatrywaa si w niego, krcc gow. Morten Weber wierci si przy stole. - Co do...? - Poradz sobie - przerwaa mu. - O czym ty mwisz, Troels? - Nie okamuj mnie ju. Ja wiem. Posza mnie wtedy szuka. Pojechaa na Store Kongensgade. Kiedy zobaczya, jak tam wyglda, uznaa, e stao si co zego. W poniedziaek, gdy policja ju tu wszya, pomylaa, e jeli nikt do tego mieszkania nie zajrzy przez par tygodni, to sprawa przycichnie. Rozemiaa si. - Gadasz wiksze bzdury ni Lund. Ja byam na konferencji. - Dopiero o dziesitej. - Jeli to znowu jakie gwno od Bremera... - Czy to by kto z Parlamentu? Twj ojciec? Czy on ci kaza pomataczy, eby chroni jego marionetk? Rie otworzya usta. - Czy to twj wasny ruch na drodze do kariery? Jasne oczy wypeniy si zami. - Jak w ogle moesz tak myle? - W twojej umowie jest klauzula o racym przewinieniu. Id do domu i j przeczytaj. Masz natychmiast std wyj. Nie chc ci wicej widzie. W tym biurze. Ani nigdzie. Czy to jasne?

Wsta i podszed do okna. Zabra ze sob brandy. Popija j w wietle niebieskiego neonu. Podya za nim. - Gdybym mylaa, e to ty zabie t dziewczyn... Hartmann nawet na ni nie spojrza. - Mylisz, e zostaabym z tob? Zrobiam to dla nas... Odwrci si, z szalestwem w oczach. - Wiedziaem! - rykn. - Wiedziaem, e ty to zrobia! Wiem, czym dla ciebie byem! Szczeblem w drabinie. rodkiem prowadzcym do celu. - Troels... - Wyno si! Stan za ni Weber. Pooy jej rk na ramieniu. Skierowa do drzwi. - Nie dotykaj mnie, Morten! - krzykna i wyrwaa mu si. Hartmann odwrci si z powrotem do okna. Spojrza na miasto za szyb. - To s jedyni ludzie, ktrzy si dla ciebie licz - rzucia jeszcze Rie. - Prawda? Ty nie chcesz mioci. Chcesz pochlebstwa. Chcesz... - Odejd. - Nawet na ni nie spojrza. Machn rk. Nie sucha jej przeklestw ani krzykw. A potem ona naprawd odesza. Wraz z jego jedyn szans na zdobycie Kopenhagi dla siebie. Bitwa przegrana. Jedyne zwycistwo, ktre si liczyo, stao si nieosigalne. Wrci do brandy i dola sobie do szklanki. Myla, e jest sam. Dwik. - Troels - odezwa si Morten Weber. - Musimy pogada. - Zadzwo po wz - poleci Hartmann. - Chc odwiedzi Bremera w szpitalu. - Musimy pogada... W gowie czu ogie, i to nie od brandy. Odwrci si i zacz krzycze wysokim gosem, szalonym, nienalecym do schludnego, wymanikiurowanego, sfabrykowanego manekina, w ktrego si zamieni. - Czy w tym biurze chocia jedna osoba zrobi, kurwa, to, o co prosz? Jeszcze nigdy nie widzia, eby Morten Weber tak na niego patrzy. - Oczywicie, Troels. Chciaem tylko... Hartmann cisn szklank brandy w okno. Rozbi szyb. Do rodka wpado zimne powietrze, owiao go, schodzio skr. Alkohol. Dziaanie. Fizyczne odczucie mioci. To wszystko go napdzao. A

ostatecznie i tak dociera w to samo ponure miejsce, w nico. - Przepraszam - powiedzia swoim dawnym, spokojnym gosem. - Mylaem, e ona... Kopn rozrzucone szka. - Mylaem, e jej zaley na mnie. Nie... - spojrza na plakat na cianie, z ktrego umiechaa si jego moda twarz -...nie na tamtym. - Oni wszyscy chc tamtego - odpar Weber cichym, smutnym gosem. - To polityka, tu nie chodzi o prawdziwych ludzi. Ludzie chc figurantw. Idoli, ktrych mogliby oglda od wzlotu do upadku, i mwi: Ej, patrz, oni s tacy jak my. Sabi, ludzcy i przekupni. W tak wanie gr gramy. - Powiedz policji o mieszkaniu. O tamie. Bralimy udzia w utrudnianiu ledztwa. Brix bdzie wiedzia, co robi. - Teraz? Za pno. I spotykasz si z Bremerem. Czemu nie... Nie wiem... Poszukam jeszcze jakiego sposobu, eby to si nam przydao. - To si nie przyda. - Troels, jeli pjdziemy na policj, bdziesz skoczony. Za pno na powrt do przeszoci. Ju po tobie. Hartmann spojrza na niego gronie. - Dzwo na policj - rozkaza. - Nie naprawisz tego. Jansen oderwa trzeci desk. Lund patrzya na betonow podog pod spodem. Oboje byli pokryci pyem, tynkiem, trocinami, kawakami pyt. Lund opada na kolana, przyoya twarz do zimnej posadzki pod deskami. - Daj mi lamp. - Pooya jasn arwk obok legara i zajrzaa pod spd. - Myl, e najpierw zrobili t cz - powiedziaa w pustk. - Gdzie, do cholery, Brix z posikami? Wycigna rk. - Motek. Jansen wsadzi jej narzdzie do rki. Zbami obucha signa daleko wzdu deski i podwaya j. On wsun om w powsta szpar. Kolejny fragment starannie pooonej, nowiutkiej podogi oderwa si od mocowa. - Widzisz co? - spyta. - Nie pooyby jej tak od razu. Najpierw wyczyci podog. Wybielaczem. Myl, e to samo jest na cianach. Wstaa. Biao-czarny sweter by bardzo brudny od pyu i kurzu. wiato na zewntrz. Reflektory przesuny si przez wskie niebieskie okno. - W sam por - powiedziaa Lund. - cignijcie reszt i zobaczymy, co tam jest. Posza na gr. Brix sta przy swoim czarnym volvo.

- Zgarne Skarbaka? - spytaa. - Nie. Woya kurtk. Rozejrzaa si. - Gdzie posiki? Od lewej szed ku nim Blow. Po prawej wysiada z samochodu Svendsen. Jeszcze nie widziaa go w tak radosnym wydaniu. - Ty gupi draniu - sykna do Brixa. - On wykonuje swoje obowizki - odezwa si Blow. - Ty te powinna. Brix spojrza na ni i wzruszy ramionami. - W tej piwnicy nic nie ma, Lund. Ju tam szukalimy. - Wtedy szukalicie Freverta. Nie Nanny. Svendsen podszed i chwyci j za rami. - Jeste aresztowana - oznajmi. Wyrwaa mu si i stana przed Brixem. - Frevert dzwoni tamtej nocy do Birk Larsena. Chcia powiedzie, e wiz Nann i e ona gdzie wyjeda. Ale jego wiadomo trafia do Vagna Skarbaka. Svendsen znowu sign do jej ramienia. - Nie dotykaj mnie! - wrzasna. - Brix! Posuchaj! Skarbak pojecha do mieszkania. Wzi kluczyki do samochodu, z ktrego skorzysta Hartmann. Ukry j tu w piwnicy. Jeli... - Moesz sobie to wszystko wywrzaskiwa na komendzie - przerwa jej Blow. Usiowaa si wyrwa machajcemu rkami Svendsenowi. - To Skarbak strzela do Meyera. On nie mwi Sarah. Mwi Sarajewo. Osiemdziesit cztery. Spjrz na bluz Skarbaka. Cholera! - Svendsen chwyci jej rami i wykrci do tyu. Powiedz im wszystkim o brakujcym zdjciu, Brix. Powiedz im! Nagle ju nie moga si ruszy. Cignito j do radiowozu. - Skarbak pooy now podog. Zakry ciany. Sprawd! Zgarnij go, zanim zabije kogo jeszcze... Svendsen chwyci j za dugie wosy i wepchn na ty radiowozu. Potem usiad z przodu, obok innego mczyzny siedzcego na fotelu pasaera. Zablokowa tylne drzwi. Z domu wynurzy si Jansen i podszed do Brixa. - Tam na dole co jest? - Ja nic nie widz - powiedzia technik. - Co nie znaczy... - Zabierajcie si std - rozkaza Blow. - Przyl ludzi, eby naprawili te szkody po Lund. Za to te bdziemy musieli zapaci.

Ruszy do swojego samochodu. - Czekaj. Przysadzisty mczyzna z biura prokuratora odwrci si i spojrza krzywo. - Twoja robota to oskarenie Sarah Lund - powiedzia Brix - ale ja prowadz Wydzia Zabjstw. - Twoja sprawa jest zamknita. Odetnij si od tej obkanej suki, pki nie jest za pno. I ruszy dalej. - cignij cae laboratorium - poleci Brix Jansenowi. - Wszystkich dostpnych ludzi. Sprawdzamy t piwnic. Blow odwrci si i pokrci gow. - Zwiniemy si, jak ja powiem - doda Brix. - Ju si robi. - Jansen chwyci za telefon. Odpiewali urodzinow piosenk. Pobawili si w orkiestr. Kady przy stole udawa rkoma jaki instrument. Czapeczki, prezenty. Tort. wieczki i malutkie duskie flagi. Toast wznieli winem i sokiem z pomaraczy. Vagn Skarbak w swoim najelegantszym ubraniu umiecha si jak dumny wujek, promiennie. Pernille patrzya na niego. Czasami taki mody, chocia pod oczami mia worki, ktre wczeniej widywaa nieczsto. I chyba zacz farbowa siwizn. Vagn stanowi cz ich rodziny od tak dawna, e nie pamitaa, kiedy to si zaczo. Od Theisa. Wszystko si zaczo od Theisa. W tym szalonym pdzie, gdy ona bya w ciy z Nann, gdy uciekali i brali lub. Gdy przekonywaa go, eby zostawi dorywcze zajcia i si ustatkowa. Zaoy wasn firm. Drobny, niemiay, czasami przeraony Vagn zawsze by gdzie w tle. Zawsze chtny do pomocy. Zawsze mia mie sowo. Zawsze przedkada czyj interes nad swj. Teraz widziaa, jak on patrzy na chopcw, i z kad sekund utwierdzaa si w przekonaniu, e to, co kiedy wydawao si takie waciwe, takie naturalne, byo bardzo ze. Co prawda nie rozumiaa dlaczego. Nie z powodu jakiego konkretnego faktu, raczej na skutek szeregu okolicznoci i przeczu, ktrych jako cigle nie umiaa poczy. - Chopcy s cudowni. - Vagn umiechn si do niej tym swoim niewymuszonym, szczerym umiechem, ktry przyjmowaa za oczywisto. Moe widzia w nich siebie. Albo chopca, ktrym kiedy by. - Jedzenie jest naprawd cudowne.

- Mio mi, Vagn - powiedziaa cicho. I chciaa spyta: dlaczego? Theis wanie wstawa, odchrzkn i oznajmi, e chce wygosi kilka sw. Jake by inaczej, pomylaa. Kochaa tego mczyzn, ale wiedziaa, e w pewien sposb on stanowi dla siebie samego zagadk rwnie wielk jak dla niej. - Przede wszystkim - oznajmi Theis gosem niby powanym, chocia moe niewiadomie - chciabym yczy wszystkiego najlepszego Antonowi. Mam nadziej, e ten dzie min mu mile. May ptaszek powiedzia mi... Mczyzna po drugiej stronie stou przyoy do do ust i zachichota. -...e wujek Vagn ma dla ciebie jeszcze jedn niespodziank. Stan obok niej jak skaa, jak wielkie drzewo w lesie. Teraz co prawda troch rozkoysane. Znikn dawny arogancki bandzior. Schyli si, sign po jej do lec na stole i delikatnie j nakry. - Lotte - wznis kieliszek. - Anton. Emil. Vagn. Nie paka. Nigdy nie paka. Nie na jej oczach. Ale teraz niewiele brakowao. - Bez was tym razem nie dalibymy rady. - cisn jej rk. - A ja z niczym bym nie da sobie rady - wskie oczy, nieprzeniknione, czasami przebiege, spoczy na niej - bez mojej Pernille. Mojej sodkiej Pernille. Niedugo bdziemy mieli nowy dom. I wszyscy tam bdziecie mile widziani. Nowy pocztek. Nowe... Wielkie drzewo zachybotao si. Wszyscy przy stole zamilkli. - Na zdrowie - powiedziaa Pernille, wznoszc kieliszek. - Na zdrowie - powtrzyli Lotte i Theis. - Na zdrowie - doczyli chopcy ze swoim sokiem pomaraczowym. Vagn przekn wielki yk piwa i rykn: - Zdrowie wasze w garda nasze! Chopcy zachichotali. Zakry doni usta i zarumieni si. Pijacki toast. Nie dla dzieci. Ale moe Vagn tego nie wiedzia. Moe istniaa granica pomidzy chopcem, ktrym chcia by, a dorosym, ktrym si sta. Pierwszy, wraliwe dziecko, szczliwe i wolne, stawao si prawdziwe. Drugi, dorosy, aosny, udrczony, samotny, uciekajcy w fantazje. Rano zadzwoni do Lund. Pogada z ni. Wiedziaa, e ta kobieta jej wysucha. Do tego czasu... Patrzya, jak Vagn umiecha si do Antona i Emila. Do tego czasu adnego czonka swojej rodziny nie spuci z uwanego oka.

Zadzwoni telefon. Vagn Skarbak wsta od stou, podszed do aparatu, z trudem odrywajc wzrok od chopcw. I od Pernille. Wygldaa na... przejt. Jakby bya szczliwa. Jakby co, jaka tajemnica, wychodzia wanie na jaw. - Halo? - powiedzia. - Rezydencja Birk Larsenw. - Mwi Rudi. Jest tam Theis? Patrzya na niego ponad balonami, ponad prezentami. Umiechn si. - Cze. Lekko. - Co jest? - Przejedaem koo domu. Znowu tam jest policja. Cigle si umiecha. - Co to znaczy? - S w piwnicy i przed domem. Cae tumy. Tak ma by? Mylaem... - No tak - odpar. - Nic si nie dzieje. Zaraz tam podjedziemy. Dziki za telefon. Cze. Siad. Wzruszy ramionami. - C - oznajmi, patrzc po zebranych - chyba musimy zmieni plany. Birk Larsen zmarszczy czoo. - Ten go, co ci mwiem - Vagn mrugn okiem - no wiesz? Ten. Chce, ebymy teraz podjechali. - Jakie plany? - spytaa Pernille, nagle zaniepokojona. - O jakim planie mwicie? - To niespodzianka Vagna - odrzek Theis. Te mrugn okiem. To j zdenerwowao. Stana za Antonem i Emilem. - A skd wiedzia, e ma tu zadzwoni? - Wczyem u siebie przekierowanie - wyjani Vagn. - Nie mwiem? Spojrza na chopcw. Na Lotte i Pernille. - Nie chc przerywa przyjcia, Theis. Ale jeli mamy jecha, to ju. Im szybciej ruszymy, tym szybciej wrcimy. Spojrza w sufit i da porozumiewawczy znak oczami. - Nie moemy zaczeka do tortu? - spyta Birk Larsen.

- Nie. Musimy jecha ju. P godziny. I po wszystkim. Obejrza si na chopcw. - Zostawcie mi troch - poprosi, po czym sign po czarn skrzan marynark Birk Larsena i poda mu. Zesza na d. Usyszaa, jak zwijaj si drzwi garau. Dogonia Theisa i Skarbaka, jak wsiadali do furgonetki. - Nie jed - powiedziaa. - Daj spokj. - Moe Vagn sam pojedzie? - Chodzi o psa - wyszepta Birk Larsen. - Wrcimy na tort. Obiecuj. I wyszed z szeciopakiem carslsberga w rku. Staa przy skrzynkach i podnoniku. Przeklinaa sama siebie. Zastanawiaa si, dlaczego daa si tak zby. - Mamusiu? - odezwa si cichy gosik z mroku w biurze. - To dla mnie? Anton szpera tam, gdzie nie powinien. Zupenie jak Nanna. - Chodmy na gr. Nie szperaj. - Nie szperam. Tu jest moje imi. Podesza. ta koperta. I pismo Vagna: Anton. Leaa na brezencie, ktry zakrywa co, czego tu wczeniej nie byo. cigna brezent. Pod spodem zobaczya bud, lnic i now. I karton, stary, rozchylony. Wyania si z niego nos. Uchylia skrzydeka. Anton pisn. Krzykn. Wrzasn. - Jest liczny, mamusiu! Jest mj! Czarno-biay szczeniak. Pernille patrzya, umys jej pracowa gorczkowo. Anton chwyci szczeniaka. Po schodach zbiega Emil. Wpada do biura, chwycia telefon, wybraa numer Theisa. Usyszaa echo. Podesza do stou warsztatowego - leaa tam czerwona nokia, byskaa wiatem i wygrywaa znajom melodyjk. - Jak on si nazywa, mamo? - krzykn Anton, biegajc za szczeniakiem wok ciarwek. - Jak ma na imi?

- Lund - mrukna Pernille. Anton spojrza na ni. - Lund? - spyta cicho. Prowadzi Svendsen. Tego drugiego Lund nie znaa. Kiedy si przeciskali przez korek na Vesterbrogade, powiedziaa: - Wylijcie kogo po Skarbaka, na mio bosk. - Moe by si zamkna i cieszya przejadk? - On zabi Nann. Zabi Freverta. Postrzeli Meyera. Svendsen zdj rk z kierownicy, zakrci palcem przy skroni. - Moe przyjd ci odwiedzi u czubkw - zamia si. - A moe jednak nie. - Musimy zgarn Skarbaka... - Powiedz o tym Brixowi. Ja ju nie mam siy tego sucha. Odezwao si radio. - Dwanacie dwadziecia cztery, zgo si. Chwyci mikrofon. - Dwanacie dwadziecia cztery, odbir. - Dwanacie dwadziecia cztery, dzwonia matka Nanny, chce koniecznie rozmawia z Lund. - Lund siedzi w kaftanie i wyje do ksiyca. W czym problem? Chciaa na niego wrzasn. Wyrwa mu mikrofon z rk. Ale czekaa. - Chce, ebymy namierzyli jej ma. - A co my teraz jestemy? Biuro rzeczy znalezionych? - Do cholery, Svendsen - krzykna Lund. - Jasne, jasne. - Machn rk. - O co chodzi? - Wyszed z pracownikiem. Pani Birk Larsen nie wie dokd. Martwi si. - Ktrym pracownikiem? - wtrcia Lund. - Spytaj go. Daj mi ten cholerny mikrofon. Kiedy sigaa do przodu, go z fotela pasaera trzasn j w twarz wierzchem doni. - Daj spokj, Svendsen - krzykna. - Chocia raz w yciu skorzystaj z tej swojej samotnej komrki mzgowej. Spytaj z kim! Spojrza na ni we wstecznym lusterku, pokrci gow, ale zada pytanie. Chwila przerwy. - Wyszed z niejakim Vagnem Skarbakiem. Mieli pojecha po szczeniaka, ale ona mwi, e to nieprawda. Lund przechylia si przez oparcie. Ten drugi j obserwowa.

- Trzeba tam wysa wz patrolowy. Wecie numer furgonetki Vagna. - Zrozumiano - powiedzia Svendsen i wyczy si. Zamrugaa powiekami, jasne oczy byszczay. - Co ty wyrabiasz, na mio bosk? Zarzd poszukiwania Skarbaka. On ju zabi dwie osoby. Svendsen! Jego wielka gowa odwrcia si z wciekoci. - Nie wiesz tego, Lund! Nie mog zarzdzi poszukiwa tylko dlatego, e kto si wybra na przejadk. Jest pitek wieczr. Pewnie wyszli zabalowa i nie chc, eby stara wiedziaa. - Skarbak nie wybra si na przejadk. Rb, co trzeba. Jeszcze raz si na ni obejrza. - Mam ci odstawi na komend i wsadzi do celi. Nie masz pojcia, jakie to bdzie przyjemne. Lund opada na twarde oparcie. W czarnej nocy byskay wiata. Czas ucieka. Dwaj mczyni z Wydziau Zabjstw. Typowi gliniarze. Zawsze glocki u pasa, jak biuteria, atrybut ich mskoci. Zerkna na tablic rozdzielcz, a potem niej. Svendsen by praworczny. Ten drugi leworczny. Pistolety spoczyway na rodku. Kolby wystaway. I kusiy. - Grzecznie prosiam - wyszeptaa. - Na pewno jedyna wolna cela to ta najbardziej gwniana - zacz Svendsen - tak mi przykro z tego... Signa do przodu obiema rkami. W jednej sekundzie odpia skrzane zapinki, chwycia kolby, jeden pistolet rzucia sobie pod nogi, w drugiej sekundzie zarepetowaa bro. Przyoya Svendsenowi luf do tgiego karku. - Co jest, kurwa? Sdzc po gosie, przestraszy si. - Zatrzymaj - powiedziaa. - Ju. - Lund... Odsuna bro od jego skry, omina twarz i po raz pierwszy w yciu wypalia poza strzelnic. Boczna szyba roztrzaskaa si w kawaki. Samochd zarzucio na wilgotnej jezdni. Svendsen zahamowa, a ten drugi zacz krzycze. Zatrzymali si pod sklepem z upominkami. Czerwona cega. W oknach choinki i lampki. - Wysiada - rozkazaa. - Obaj. Stacie pod cian. I nie wkurzajcie mnie.

Z pistoletem w doni patrzya, jak wysiadaj, ani na chwil nie odrywajc wzroku od Svendsena. Potem zawrcia na szerokiej jezdni i ruszya do Vesterbro. Blow nie odjecha z Humleby. Sta i obserwowa, jak ludzie Brixa prbuj znale jaki sensowny sposb na zbadanie bajzlu, w ktry zamienia si piwnica. Dwch technikw w biaych kombinezonach i czepkach rozpylao rodek do szukania ladw krwi. Brix stan z Jansenem przy schodach, a Blow cay czas ich gromi. - Nie wiem, czy damy rad - jkn jeden z mczyzn w bieli. - Ten cay py i gwno... - Trwonicie zasoby policji - wci si Blow. - To te jest przestpstwo, Brix. Uywali luminalu. Kady lad krwi powinien zalni jaskraw ci pod lampami ultrafioletowymi, ktre przywieli. - Widzicie cokolwiek? - spyta Blow. - No nie - odrzek technik ostronie. - Tak si czsto zdarza, zanim czowiek spojrzy. - Czy ty zatrudniasz samych przemdrzaych dupkw, Brix? Powiedz m i. Szczerze. Chciabym wiedzie. - eby zobaczy lady - odezwa si Jansen - trzeba wczy lampy. - Zgromi wzrokiem gocia z prokuratury. - Teraz pan uwaa, eby si nie potkn. I zgasili wiato. Mczyni w biaych kombinezonach podnieli dwie dugie lampy fluorescencyjne. Niebieskie. Sunli nimi przy nagich i opryskanych cianach. - Ja nic nie widz, Brix - triumfowa Blow. Zadzwoni jego telefon. - Dobra, ju jad - powiedzia. - Namierzcie wz. Ostrzecie wszystkich, e ona jest uzbrojona. Zachowa ostrono. Rozczy si, stan przed Brixem i Jansenem. - Wasza koleanka wanie grozia dwm funkcjonariuszom uyciem ich wasnej broni i porwaa radiowz. - Co? - zdumia si Brix. - Syszae. Zawieszam ci, Brix. Cay czas nam przeszkadzasz. Kiedy skocz... Jeden z technikw zagwizda przecigle. - A teraz - odezwa si gos przed nimi w dziwnym niebieskim wietle - cofnijcie si i podziwiajcie. Spojrzeli na podog. Blow, Brix i Jansen, i mczyni w biaych kombinezonach.

Pomidzy rodkowymi deskami podogi w niebieskim wietle zaczy si pojawia plamy ci. Kaue i bryzgi. Dugie smugi. - Podniecie wzrok, panowie - podpowiedzia technik. - To nie wszystko. ty odcisk rki na cianie. Palce drapice tynk, jak cienie zostawione przez ducha. Budziy si do ycia wszdzie. Paski, smugi, gryzmoy i kaue. Jak sala w jakim chorym nocnym klubie. Jansen rozglda si w dziwnym wietle. - Tutaj walczya o ycie, Brix. To byo... Usta Blowa rozchyliy si bezwiednie. Milcza. Brix sign po telefon. - Pocz mnie z central - powiedzia. W rejestracji prywatnego skrzyda szpitala siedziaa jedna pielgniarka. - Rodzina czy przyjaciele? - usysza, gdy spyta o Poula Bremera. - Ani jedno, ani drugie. - No to bardzo mi przykro. - Prosz mu przekaza, e przyszed Hartmann. Chcia si ze mn zobaczy. - On potrzebuje odpoczynku. Hartmann opar si o kontuar i czeka. Ruszya do pomieszczenia par drzwi dalej. Niedugo pniej wyszy stamtd cztery osoby. Hartmann rozpozna on i siostr Bremera. Obie pakay. Miny go i szy korytarzem, ku poczekalni. Wrcia pielgniarka. - Nie powinien si denerwowa. Jeli si poczuje sabo albo si zirytuje, musi nas pan powiadomi. Przy ku jest dzwonek. Dopiero go przeniosymy do tej sali i jeszcze nie podczyymy caego sprztu. - Oczywicie. - Hartmann wzruszy ramionami. - Jak on si czuje? Nie odpowiedziaa. Wskazaa mu pokj i odesza. wiecia si tylko lampa nad kiem. Bremer w biaej piamie lea na biaym przecieradle. Z rurk w nosie. Bez okularw. Nieogolony. Teraz wydawa si modszy. Jakby ta niewielka separatka usuna troski wiata zewntrznego, brzemi, ktre Poul Bremer dwiga nieustannie. Burmistrz Kopenhagi spojrza na Hartmanna, zmruy oczy i zamia si. - We wtorek pokonabym ci bez trudu, Troels - powiedzia sabym gosem. - Wiesz o tym, prawda?

Hartmann stan obok stojaka na kroplwk, z rkoma w kieszeniach. - Moe jeszcze pokonasz. - No ba. - Chyba powiniene rozmawia z lekarzami, Poul. Z rodzin. Nie ze mn. - Ty jeste moim dziedzictwem. - Skrzywi si lekko. - Potrafisz cholernie dobrze sucha. Przy zasonie sta stoek. Hartmann przysun go sobie do ka i siad. - Och, prosz, Troels. Daj spokj z tym wspczujcym wyrazem twarzy. Niedobrze mi si robi. - Znowu ten saby miech. - Ja na twoim miejscu, ten sprzed trzydziestu lat, stanbym na przewodzie kroplwki. Posabym siebie do pieka i zgarn zdobycz dla siebie. - W ogle w to nie wierz - odrzek Hartmann i, o dziwo, si umiechn. - I susznie - przyzna Bremer. - Wtedy lubiem nawrzeszcze. Pogrozi. I nic poza tym. Byem bardzo podobny do ciebie. Nie kryem si z uczuciami. Potem czowiek dostaje to, o czym marzy. A to jest... Na twarzy Bremera pojawi si wyraz obrzydzenia. - A to jest gwno. Niczego nie zmieniasz. Cieszysz si, jeli uda ci si unikn katastrofy. - Powiniene odpocz. - Odpocz? - Gos troch przybra na sile. - Odpocz? Jak mam odpocz? Jak robi cokolwiek... zmienia cokolwiek... jeli nie masz wadzy? - Poul... Oczy starca byy rozbiegane i zamglone. Jego oddech sta si pytki i wiszczcy. Bremer podnis rk i chwyci Hartmanna za rami. Saby, drcy chwyt kruchego czowieka. Monitor przy ku pika i byska. - Mylisz, e jeste inny - jkn starzec. - Moe jeste. W dzisiejszych czasach wszystko si zmienia. Tylu rzeczy ju nie rozumiem. Zakasa i skrzywi si z blu. - Poul? Co chciae mi powiedzie? Bremer wywrci oczami, prbowa je skupi na jakim punkcie. - Wiem, kto ci kry. Szybkim krokiem wesza pielgniarka i spojrzaa na monitor. - Musz poprosi, eby pan wyszed. Hartmann wsta. Saba rka Bremera nie zwolnia uchwytu.

- Mylaem, e to Rie, ale nie. Starzec przekn gono. Znowu bolenie. Pielgniarka dotkna jego czoa i znowu spojrzaa na monitor. - Wysaem ci co do biura. Od ciebie zaley... Kobieta woaa lekarza. Hartmann sysza kroki na korytarzu. - Musi pan natychmiast wyj. - Pielgniarka stanowczym gestem wskazaa drzwi. Rka Bremera cigle go trzymaa, cigle widzia to puste bazyliszkowe spojrzenie, oczy koloru zblakego marmuru w komendzie policji. - Rb, co trzeba, Troels. Ty musisz z tym y. Nikt inny. - Pojawiy si zy i przeraenie w oczach. - Mylisz, e jeste kapitanem statku - szepta Bremer - ale tak naprawd wszyscy jestemy marionetkami. - Mwi gosem sabym i drcym. I cigle trzyma jego do. - Troels... Odziane na biao postaci wypchny Hartmanna za drzwi. Monitor zacz piszcze jak oszalay. Lekarze, pielgniarki rozmawiali nerwowo. Szare oczy otworzyy si szeroko w nagym strachu, potem zamkny. Hartmanna wyprowadzono. Szed korytarzem do wyjcia. Kto si awanturowa. - Ale to mj przyjaciel! Prosi... Troels Hartmann dotar do recepcji. Tylko tutaj zdoa przedrze si Erik Salin. ysy pismak dopad go w jednej chwili. - Hartmann? Co Bremer powiedzia? Co? Daj spokj... Spojrza zdenerwowaniem. - Bremer da ci dowd, co? Nie wzywaby ci na prno. Mia go. Mwi mi. Hartmann stan. - Czego chcesz? - Bremer powiedzia mi, e co ma - powtrzy Salin. - Wic...? - Wyraz klski i rozpaczy. - Co to jest? Nie wie, pomyla Hartmann. Wie tyle, co ja. - Dobranoc, Eriku - powiedzia. Brix pojecha od razu do domu Birk Larsenw. Zasta tylko Lotte, spojrza na szczeniaka. - Prbowaymy do niego dzwoni - mwia roztrzsiona. - Theis zostawi telefon na mczyzn w czarnym paszczu. mierdzia papierosami i

tutaj, a Vagn nie odbiera. - Co powiedziaa Sarah Lund? - Przyjechaa tu i zabraa moj siostr. - Dokd pojechay? - Szuka Theisa i Vagna. - Dokd? - powtrzy. Spojrzaa na policjantw przeszukujcych gara, na niebieskie wiata byskajce na zewntrz. - Lund jest z policji, prawda? Dlaczego, do cholery, mnie pan pyta? W radiu odezwa si znajomy gos. - S w czerwonej ciarwce z napisem Birk Larsen na boku. Nume r rejestracyjny UE 93 682. - Lund - powiedzia gos z centrali. - Nie masz uprawnie. Poddaj si. - Zarzd poszukiwania, dobrze? Brix podszed do wozu. - Ciarwk po raz ostatni widziano jadc Vesterbrogade w kierunku wschodnim dodaa Lund. - Poddaj si! Wzi do rki mikrofon. - Mwi Brix. Ja si tym zajm. Po powrocie do ratusza Hartmann wszed do swojego gabinetu. Stuczone okno zaklejono. Na jego biurku sta stroik witeczny, poinsecja i ostrokrzew, a na nim koperta z jego nazwiskiem. W rodku znalaz zdjcie, ktre z trudem skojarzy. Zrobiono je chyba latem. Na szkolnej imprezie w jakim parku. On si umiecha pord grupy starszych uczennic. Obok niego staa moda blondynka, trzymaa go pod pach, i miaa si, jakby wanie opowiedzia dobry dowcip. Serce mu zamaro. Nanna Birk Larsen. Z gbi pokoju dobieg go jaki dwik. W mroku na kanapie siedzia Morten Weber w paszczu narzuconym na ramiona i z szalikiem w rku. Wsta, podszed do biurka. - Miaem ju wyj, kiedy to przysano. Mylaem, e wytropiem wszystkie odbitki. Zdaje si, e Bremer znalaz ostatni. Musia bardzo mocno szuka. Nawet Erik Salin na ni

nie wpad. - Weber siad naprzeciwko Hartmanna. - To by koniec lipca. Zawody w liceum Frederiksholm. Pamitasz? Hartmann wpatrywa si w zdjcie. - Rami w rami. Oko w oko. Zupenie nie wyglda jak uczennica, co? I w pewnym sensie ni nie bya. Weber wsta, przeszed do Hartmanna, wzi zdjcie. - Chwaa Bogu, e nie zostao nigdy opublikowane. Nanna zdobya brzowy medal. Ty jej go wrczae. To mogo nas wykoczy. A Bremer je po prostu odda. Chyba kto nad nami czuwa. Poda zdjcie Hartmannowi i usiad z powrotem. - Wanie si dowiedziaem, e mia drugi udar. Wyglda to powanie. Jeli on nie moe podj obowizkw, to ty je przejmiesz. Musimy si zastanowi, jak to rozegra... Troels Hartmann wpatrywa si w liczn blondynk, a potem spojrza na stroik, pomyla o starcu umierajcym w szpitalu. - Co ty mi zrobi? Na mio bosk... Weber wzruszy ramionami. - Ty artujesz? - Nie artuj. - Czasami naprawd musisz spojrze na sytuacj tak, jak inni j widz. Bye w mieszkaniu. Zalany w trupa. Kiedy ci znalazem w domku, bye w strasznym stanie, ogupiay i w rozsypce. Pokrci gow, nie odrywajc wzroku od Hartmanna. - Prbowae si zabi. Pamitaem t dziewczyn. Gdy tylko policja powiedziaa, kto to jest, przypomniaem sobie to zdjcie. Miaem jej nazwisko, Troels. Ja prowadz archiwum. - Ty... wiedziae? - Co miaem myle? - Nie znam jej. - Hartmann odoy zdjcie na biurko, nie chcia na nie patrze. - Nie pamitam tego... Weber zamkn oczy i westchn. - Mylae, e bybym zdolny... - Od dwudziestu lat pracuj na to, kim jeste! - krzykn Weber. - Czekajc, a co w kocu osigniemy. Nie chciaem, eby to si zmarnowao. Hartmann oddycha pycej, sabiej sysza, pokj mu si zakoysa. - Och, na mio bosk, Troels. Poszedem w niedziel do tego mieszkania. Stolik by

stuczony. Widziaem, e co si stao. Nastpnego dnia powiedzieli, e... Twarz mu spowaniaa. - Oczywicie, dopilnowaem, eby si nie dowiedzieli. I zabraem tam. Pomylaem, e moe po wyborach przekaemy j policji. Wpucimy ich do mieszkania. Kiedy nie bdzie nam to niczym grozi. Jeli nie bdzie... - Jeli? - Nie przeginaj. Zasadniczo nie zrobiem nic, co by utrudnio ledztwo. Tylko pomogem... - Zasadniczo? Weber wzi karafk z brandy, nala sobie, stan nad Hartmannem. Jak szef. - Przykro mi z powodu Rie - dorzuci niedbale. - Ale spjrzmy prawdzie w oczy. Ona nie bya waciw kobiet dla ciebie. - Ty o tym decydujesz? Weber spojrza na niego gniewnie. - Po tych wszystkich moich wysikach nie zasuguj na prawo do gosu? Trzeba byo pukn t policjantk, Lund. Ona jest bardziej w twoim typie. Widz was... - Wzi wielki yk brandy. - Widz was w ku. Ty rozmylasz nad nastpn mow. Lund z tymi wielkimi oczami zastanawia si, na co tu popatrze, co jest za nastpnymi drzwiami. - Budzisz we mnie obrzydzenie. - No i wietnie, Troels. Obrzydzaj si do woli. Miaem spisa na straty dwadziecia lat swojego ycia tylko dlatego, e kto zabi dziewczyn z Vesterbro? Hartmann straci cierpliwo. Wyrwa Weberowi szklank z rki i stan nad nim. - Oszalae, Morten? Weber nie cofn si, jak to mia w zwyczaju. Sta w miejscu, arogancki, bezczelny. - Nie, ja po prostu jestem skuteczny. - Policja ci znajdzie. Teraz s na Store Kongensgade. - Nie znajdzie. W ogle do nich nie dzwoniem. Wzi sobie now szklank i znowu sobie nala. Zaj miejsce Hartmanna. Podnis na niego wzrok. - Siadasz, Troels? Siadaj, mamy kilka spraw do omwienia. Hartmann stan przy oknie. - No, na mio bosk - jkn Weber. Sign po jeszcze jedn szklank i nala Hartmannowi. - Jeli to jaka rnica... - Zaj miejsce po drugiej stronie biurka. Czeka, a Hartmann wrci na swoje. - Nie masz si czym martwi. Zupenie. Ta mowa na jutro... -

Wzi kilka kartek z biurka. - Musz zrobi kilka poprawek. Trzeba wstawi odniesienia do Bremera. Wyrazy podziwu. Ja si tym zajm. - Nie bdzie jutro adnej mowy. Kiedy si dowiedz, co zrobie... Weber wybuchn miechem. - Och, jasne. - Jeli nie, ja im powiem. - Tego wanie chcesz? wietnie. Przysun mu telefon. - miao. Dzwo. - Postuka palcem w zdjcie. - Moemy im to pokaza. Moesz im powiedzie, co si stao, jak j poznae. W lipcu. Rie bya z ojcem na wakacjach w Hiszpanii. Pamitasz? Hartmann milcza. - Pamitasz, prawda? Zawody... Ja tam byem. To ja, tu z tyu. Zawsze z tyu. Znam swoje miejsce i... - wskaza swoje oczy, umiechajc si szeroko -...patrz. Musz. Wypie kilka piw, nie? To bdzce spojrzenie. Potem si tak jako ocigae. Powiedz mi, Troels. Ja nigdy sobie nie radziem za bardzo z kobietami. Zapamitae chocia, jak ona ma na imi? To ma jakie znaczenie? - Co masz na myli? - mrukn Hartmann. - Problem w tym. - Weber rzuci zdjcie Nanny Birk Larsen, a zacz si bawi zdjciem JFK i Jackie. - Tobie si marzy Biay Dom. Ja ci znam. Widz, jaki jeste. Jaki bye przed lubem. Jaki bye po lubie. I pniej. Pochyli si do przodu. Podnis gos. - Ja wiem. Tobie si marzy Biay Dom, a ja od razu mam przed oczami Chappaquidick. adna dziewczyna. Kilka piw. Widziaem, jak jej dawae swj numer. Wtedy tego nie rozumiaem. Ale c... Wzruszy ramionami. - Okazao si, e ona si dyma z Jensem Holckiem, co? Moe chciaa sprbowa z kim nowym ze wiata polityki. Zaliczy co jeszcze. Widziaem... - Morten... - Dae jej swj numer. Poszede na Store Kongensgade. Czekae. Napie si dobrego wina. Przyniose troch jedzenia. Tak to miao by? Hartmann krci gow. - Nie pamitam... - Kiedy odszede, wziem t ma na bok. Zabraem jej twj numer. Nastraszyem

porzdnie. Dlatego nigdy si nie pojawia. Ale ja tak. Przypadkiem. Sprawdzi, czy rzeczywicie jeste sam. Czy nie pieprzysz mdki, na ktr wpade przy wrczaniu nagrd. Pamitasz to? Troels milcza. - No widzisz. Kiedy si okazao, e ona nie yje, musiaem sobie postawi pytanie. Czy ona zdobya twj numer inn drog? adna uczennica, ktra wygldaa tak dojrzale? - Nie zabiem tej dziewczyny! - Wiem, e nie. No i dobrze. Z tym moemy y. Gdyby byo inaczej... Musiabym podj trudne decyzje. Wsta i woy paszcz. - Masz jakie pytania, Troels? Czarny telefon lea nietknity. - wietnie. Nie bdziemy wraca do tej rozmowy. Nigdy. Morten Weber zerkn na zegarek. - Zobaczymy si rano - powiedzia. - Nie spnij si. Jechay dug drog wylotow. Pernille siedziaa na fotelu pasaera, z szeroko otwartymi oczami, przeraona. Lund prowadzia. Deszcz wdziera si przez wybite okno . Na pododze i tablicy rozdzielczej leay odamki szka. - Przychodzi pani do gowy jaki magazyn, do ktrego mogliby pojecha? - spytaa Lund. - Moe w Sydhavnen. Teren przemysowy, po drugiej stronie gwnej drogi prowadzcej na lotnisko i Vestamager. - Lund? - odezwao si radio. - Mwi Brix. - Tak? - Miaa racj co do Skarbaka. Dziewczyna bya wiziona w piwnicy. Pernille Birk Larsen przyoya do do ust. - Wic znajdmy go - powiedziaa Lund. - Znajdziemy. Musisz si podda. - Nie ma mowy. - Nie wiesz, gdzie oni s! Przeszkadzasz w akcji. Powiadomilimy patrole graniczne... - Vagn nie wyjedzie z kraju. To nie... - W garau znalelimy naboje do shotguna. Jest uzbrojony. Nie chc ci widzie. I Pernille te nie. Nic nie moecie zrobi. Zawracaj.

Spojrzaa na siedzc obok kobiet. Pernille pokrcia gow. - A las? - rzucia Lund. - Pinseskoven? Las Zielonowitkowy. - Co oni by tam mieli robi, do cholery? - zdziwi si Brix. - Na pustkowiu. Na kocu wiata. - Tam si to zaczo. Moe on chce te tam to skoczy. - Poddaj si, ja si wszystkim zajm. Odoya mikrofon i zjechaa na Vestamager. - Po co mieliby jecha do lasu? - Pernille te zdziwi ten pomys. Ruch na ulicach by coraz sabszy. Wkrtce skoczyy si latarnie i dwupasmwka, prowadzca do dugiej wilgotnej drogi wiodcej do lasu. Po pewnym czasie droga zrobia si jeszcze wsza, a potem przerodzia si w drk. Koniec wiata, powiedzia Brix. I wreszcie mia racj. Theis Birk Larsen trzyma trzeci puszk piwa, nie patrzc za bardzo, dokd jad. By troch pijany, bardzo szczliwy. Wspomina. - Mj pierwszy pies nazywa si Corfu. Pamitasz? - Tak. - W gosie Skarbaka sycha byo znudzenie. - Przemycilimy go z Grecji w plecaku. Nauczylimy si wtedy paru rzeczy, co? - Nie miaem pojcia, e may pies moe tyle sra. Birk Larsen skrzywi si nad piwem. - Moe niedugo znowu co przemycimy. Trzeba zapaci za dom. Jeli mnie wsadz za tego cholernego nauczyciela... Spojrza na mczyzn za kkiem. - Poradzisz sobie. - Poklepa go po ramieniu. - Pokierujesz wszystkim. Chwyci pozostae puszki. - Chcesz jeszcze piwa? - Nie. - To ja wypij twoje. Jechali teraz drog gruntow. Furgonetka podskakiwaa i chwiaa si na boki. - Dokd my jedziemy, do cholery? - Niedaleko. - Pernille nas zabije, jeli nie wrcimy na tort. - Birk Larsen unis puszk. - Za kobiety. I upi potny yk.

Nad nimi rozleg si ryk. Bysny wiata. Birk Larsen patrzy, jak samolot pasaerski spywa z nocnego nieba. - Jestemy koo lotniska. Co za kretyn tu trzyma psy? - Musz ci co pokaza. To nie potrwa dugo. I bdziemy mieli to z gowy. - Pernille... Furgonetka podskoczya. Theis spojrza na drog w wietle reflektorw. wir. A z boku jakie rowy. W szarym wietle ksiyca schowanego za chmurami wida byo zarys lasu. Migno mu mgliste wspomnienie, zamroczone piwem. Przerwa mu Vagn Skarbak. - Pamitasz, jak poszlimy noc na ryby? - Jeba ryby, Vagn. Gdzie ten cholerny pies? Zaczy si drzewa. Nagie srebrne pnie. Smuke pnie sterczce z ziemi jak martwe koczyny. - Zmarzlimy na ko. I adnej cholery nie zowiem. Teraz jechali niemal spacerowym tempem. I cigle podskakiwali na wybojach. Birk Larsen czu si otpiay, pijany i gupi. - Powiedziae, e jak nie przyniesiemy paru wgorzy, Pernille pomyli, e poszlimy pi. Szkoda, e nie widziae jej miny, jak wyjem par. Nigdy nie pytae, skd je wziem. - Vagn... - A ja je ukradem komu z puapki. - I co z tego? Vagn Skarbak kiwn gow. - Wanie. I co z tego? Dopki wszystko gra, nie ma sprawy. Znalaz miejsce, ktrego szuka. Zatrzyma si. Zacign hamulec. Srebrne uszczce si pnie poyskiway w wietle ksiyca. Gbokie rowy cigny si po obu stronach drogi. Ani ladu ycia. Skarbak wyskoczy, przeszed na ty, otworzy drzwi. Birk Larsen westchn. Wzi yk. Uzna, e chce mu si siku. Wysiad i odszed na stron. Vagn Skarbak si przebra. Sta w penym stroju myliwskim. Dugie czarne kalosze, dugi paszcz khaki. Na ramieniu shotgun. Wycign jeszcze jedn par gumowych butw. - Musisz to woy, Theis. - Co to jest? - W je po prostu, dobra?

Potem wzi w rce ciki kawaek drewna. - Jedmy do domu - westchn Birk Larsen. - Pernille... Nie zauway, jak si zblia. Kawa drewna uderzy go w skro. Krew zalaa mu oczy, a on zatoczy si na drzwi furgonetki i pad na ziemi. Skarbak trci go luf shotguna. - Nic ci nie jest. Wstawaj. Wycign z samochodu i wczy wielk latark. Zatrzasn drzwi. - Zapomnij o butach - powiedzia. - Idziemy. I pchn Theisa w stron drzew. Dziesi minut pniej Lund zaparkowaa przy mostku, tam gdzie znaleziono ciao Nanny, i ruszya w stron lasu dug prost ciek, z Pernille u boku. Gdzie za nimi byskay wiata. Syszay radio i ludzkie gosy. W grze kry helikopter, a jasny promie jego szperacza przeczesywa ciemnoci Lasu Zielonowitkowego. Ona miaa tylko sab latark i wte wiato ksiyca, ktre sczyo si przez cienkie chmury. Zadzwoni telefon. - Posaem od lotniska kilka wozw i zesp z psem - powiedzia Brix. - Znaleli furgonetk. Jest pusta. Przypomniaa sobie las z poprzedniego razu. Labirynt cieek i drek, poprzecinany rowami, patami bagnistej ki i kanaami. Stosy wyrbanych pni blokoway niektre trakty lene. Inne zamieniy w trzsawisko po ostatnim deszczu. - Psy... - zacza Lund. - Psy zapay trop. Id za nim. - Ilu masz ludzi? - W tej chwili pi patroli. Gdzie jeste? - W lesie. Chyba przed wami. Musimy si spieszy. Syszaa szczekanie, widziaa byski latarek. Zaczekaa. Ustalia kierunek. Wycigna map wzit ze skrzynki, ktre wszdzie rozstawiaa fundacja ochrony rodowiska naturalnego. Przypomniaa sobie, jak Jan Meyer szczerzy si szeroko z martwym lisem pod pach, drut na szyi zwierzaka i zuchow chust. Ruszya. Pernille podaa za ni. Theis Birk Larsen si potkn.

Vagn Skarbak z shotgunem w rku szed z tyu. - Dalej - warkn, patrzc, jak wielki czowiek chwieje si pod srebrnym pniem. Ruszaj si. Drzewa rosy tu gciej, bardziej wiotkie. Szli po paprociach i suchych liciach. Usyszeli psy. I ludzkie gosy. Birk Larsen, przechodzc nad wykrotem, straci rwnowag i wpad w mokr ziemi, grzznc w bocie. - Vagn... Skarbak wzbi wzrok w zdumion, zniszczon twarz mczyzny na ziemi. - O co chodzi, Vagn? Co, kurwa...? Skarbak wystrzeli, celujc w zbitk grzyba i pleni o krok od jczcej, zbolaej postaci przed sob. Psy szczekay. Gosy przybieray na sile, zbliay si. - Wstawaj. Idziemy dalej - rozkaza. - Nie zatrzymuj si. Ju niedaleko. Niedugo. Lund usyszaa wystrza. Pernille wydaa wysoki, saby krzyk. Wicej strzaw nie pado. - Gdzie oni s? - wydyszaa Pernille. - Theis... - Co si dzieje? - usyszaa w uchu pytanie Brixa. - Nie wiem. - Jak blisko jeste? - Nie wiem... Silniki odrzutowca zaguszyy jej sowa. I myli. Rw, zielony od glonw. Birk Larsen potkn si, pad twarz w d. Podniosy go rce Skarbaka. Potkn si o suche konary w grzzawisku. Wyszed po drugiej stronie, dyszc i krwawic. Drzewa zrobiy si grubsze. I rzadsze. wiata byy ju niedaleko. Syszeli ujadanie psw gorczkowo podajcych po ladzie. Krzyki ich przewodnikw, wrzaski w ciemnociach. Przed nimi pokaza si kawaek suchego gruntu. Wysoka trawa. Zamane gazie. Krg pord srebrnych drzew. Skarbak rozejrza si i rzek: - Tu stajemy. Obrzuci wzrokiem drzewa. Dalekie migotanie zbliajcych si latarek.

Odwrci si do wielkiego, pokonanego mczyzny. Krew spywaa Theisowi z lewej skroni, opywaa oko, nos i zaronity policzek, tworzc krwaw mask. - Theis. Za jaki czas powiedz ci rne rzeczy. Birk Larsen sta zgarbiony i ogupiay. - Chc, eby to usysza ode mnie. Z latark w lewej doni, shotgunem zwisajcym z prawej, Vagn Skarbak nasuchiwa, po czym potrzsn gow i zamia si. - Rne rzeczy si zdarzaj. Nigdy nie wiadomo. Czowiek nie moe wszystkiego przewidzie. Potem nagle co si dzieje i nic ju nie mona zrobi. Nic... Wielki czowiek z zakrwawion twarz wpatrywa si w niego, nic nie rozumiejc. - Leon zadzwoni, eby ci powiedzie, e wiz Nann i odstawi j do tego mieszkania na Store Kongensgade. Wiedziaem, e ona co kombinuje. Widziaem j na dworcu. Chciaa wyjecha z tym szmaciarzem. Tym durnym maym Hindusem. Skarbak machn do niego shotgunem. - Chciaa wyjecha. Kumasz? Birk Larsen mrukn co niewyranie. - Wiedziaem, co by powiedzia. Ale ci nie byo. Wic ja po ni poszedem. Podnis gos. - Jestem rozsdnym czowiekiem! Wiesz o tym! Poszedem j przekona, eby zrezygnowaa. Przemwi jej do rozumu. Ale gdzie by Nanna daa si przekona. Zerwa z gowy czapk i patrzy na Birk Larsena bagalnie. - Nanna? W yciu. To bya twoja krew, co? Nigdy nie suchaa. Rzucia si na mnie z krzykiem i pazurami. Birk Larsen sta nieruchomo jak drzewo. - Wiesz, jaka ona bya. Cay ty. A ja? - Powieci sobie latark na twarz. - Pomylaem o tobie, o Pernille i chopcach. Co pomylicie. Jak si bdziecie czuli. Porzuceni ot, tak. Cz maski spada. Oczy zaczy wzbiera zami. Gos si ama. - Wszyscy j kochalimy. Ale jej to nie obchodzio. Gdzieby si Nanna przejmowaa takimi rzeczami. Ani tob. Ani mn. Wiesz, e to prawda, co? Wiesz, Theis. Tak. Ledwie stojcy na nogach mczyzna, z krwi krzepnc na twarzy, nie doby z siebie ani sowa. - Theis... Gosy si zbliay. wiata latarki odbijay si od srebrnych pni za nimi. - Rne rzeczy si zdarzaj. Nie da si przewidzie. Czowiek nigdy nie wie. Po

prostu si dziej. Shotgun zakoysa si i wycelowa. - Wiesz o tym. Prawda? Rozejrza si. - adnych wyjanie. adnych przeprosin. Tylko... - Vagn Skarbak star co z oczu. Trzeba je naprawi po prostu. Stara si, eby wszystko grao. Podnis bro, sprawdzi, czy s naboje. - Rozumiesz, co mwi? Bez odpowiedzi. Lufa opucia si ku ziemi. - Przyjechalimy tam. W to miejsce. Ona si przestraszya. Wiedziaem, e ty w yciu nie zrozumiesz. Mode oczy, mody gos, adnego srebrnego acucha, i koniec z czerwonym kombinezonem. - Nie mogem jej zabi. Nie mogem. Sikn nosem. Wzruszy ramionami. - Wic przeniosem j do samochodu i wepchnem go do wody. Podnis bro. Birk Larsen wpatrywa si w ni. - Masz. Vagn Skarbak rzuci shotguna. Patrzy, jak lufa obraca si w powietrzu, pokonujc dzielc ich odlego. Bro pada prosto pod potne nogi Birk Larsena. Jego palce odruchowo zamkny si na drewnianej kolbie. Magiczna bro. Bro, ktra domyka sprawy. Wielkolud w czarnej kurtce, z zakrwawion twarz. - Dalej, ty cholerny tpaku. Dalej. Miejmy to za sob. Pospieszne kroki. Gosy. - Zrb to! W ciemnociach rozleg si kobiecy gos: - Theis Birk Larsen! Od bro. Odwrcili si. Sarah Lund krya si za wysok kp suchej trawy. Z broni w rku. Gotow do strzau. A obok niej Pernille w swoim powym paszczu. Vagn Skarbak otworzy ramiona, umiechn si do mczyzny z shotgunem. Wybuch rozdar ciemnoci. Lund wystrzelia w powietrze. - Odsu si od Skarbaka - rozkazaa. - Wiemy, co si stao, Theis. Rzu bro. Odejd.

Skarbak si mia. - Co si stao? - spyta. - Mylisz, e oni wiedz, co? Czy nie wyraziem si jasno? adnych sw. W tym Theis Birk Larsen nigdy nie byo dobry. Ale umia patrze. - Teraz ju si nie przeprowadzicie do Humleby. - Skarbak umiechn si tym samym szyderczym umiechem. - Tam wanie to zrobiem. Wyobraasz sobie? - Od bro, Theis! - wrzasna Lund. Staa za kp trawy. Obaj widzieli czarnego glocka w jej doniach. I kolejne postaci. I wiata za ni. Ciemne postaci przeszukujce las srebrnych drzew o uszczcej si korze. Psy i latarki zbierajce si dokoa nich, dokoa dwch mczyzn na nagim kawaku gruntu. Birk Larsen trzyma bro na wysokoci pasa. Pod ktem czterdziestu piciu stopni. - Theis - krzykna Lund. - Kto chce z tob rozmawia. Powy paszcz przedziera si na polank. - To koniec - powiedziaa Pernille. - Theis... Na krtk chwil oderwa wzrok od mczyzny w zielonym myliwskim stroju. Zobaczy j. - Ju koniec. - To nie koniec - parskn Skarbak. - Jeszcze nie. Nawet taki tpy przygup jak ty to pojmuje. Prawda? Daj spokj. Wyjdziesz najdalej za kilka lat. Co masz do stracenia? Szorstki miech. - Bdziesz bohaterem. Theis Birk Larsen. Anio zemsty. Podoba ci si, co? Spoza krgu szybko zblia si gos Pernille, agodny i przestraszony. - Chodmy do domu, Theis. Chodmy do chopcw. Lufa si opucia. - Chopcy. Popatrz na mnie. Popatrz na mnie. Odsu si od niego. Birk Larsen zrobi duy krok do tyu, jego oczy bdziy po niewielkim krgu w Lesie Zielonowitkowym. Latarki i ludzie okrali ich ze wszystkich stron, jak tum zbierajcy si na przedstawienie. Jak widownia w cyrku. Zbliali si. Twardy, przeraony gos Lund powtarza: - Rzu bro, Theis. Rzu... - Zatkaem uszy - odezwa si nagle Skarbak. - Nie mogem znie, e ona tak krzyczy. Wyobraasz sobie? Birk Larsen patrzy na niego strasznym wzrokiem i nie sysza nic innego. Teraz Skarbakowi zmienia si twarz. By przeraony i zrozpaczony. I zdecydowany.

- Kiedy j wepchnem do wody... To trwao i trwao... Jezu! Bagaa i krzyczaa... Wysoki, saby gos Skarbaka si zaama. Rzuca gow na boki, w strachu, w udrce. - A Nanna mnie tylko bagaa, ebym j stamtd wycign. Bro si podniosa. Niespokojne oczy Skarbaka nie odryway si od mczyzny z umazan twarz. - Woaa ciebie i Pernille. aosne. Cigle j sysz. Wzruszy ramionami. - Ale wtedy byo za pno, nie? Moga sobie krzycze, ile chciaa, ale co ja, kurwa, miaem zrobi? I gdzie masz teraz jaja, ty tchrzliwy dupku. Bro si podniosa, ty pomie rozbys w ciemnociach. Dym i wysoki wrzask. Mczyzn w dugim zielonym paszczu odrzucio do tyu. Chwyci si za klatk piersiow. Pad na kp sitowia. Z twarz skierowan w nocne niebo. Ignorujc krzyki dokoa, do Theisa ruszya Lund, za ni Pernille. Pdziy, nie zwaajc na czarne postaci gnajce w ich stron. Widziay tylko mczyzn na ziemi. Podnis bro. Z nieruchom twarz wpatrywa si w przeraone oczy Skarbaka. Kto krzycza, ale to nie miao znaczenia. Krew na zielonym paszczu. Krew na otwartych, apicych powietrze ustach Vagna Skarbaka. Jeszcze oddycha. Jeszcze y. - Masz u mnie dug - mwi cierpicy czowiek, a sowa dobywaj si wraz z czerwonymi bakami, gdy walczy o oddech. - Masz u mnie dug, ty wielki tpaku... Po drugim strzale nocne ptaki pierzchaj wrd gazi ciemnego lasu, w ktrym nagie drzewa nie daj schronienia. Theis Birk Larsen si cofa. Rzuca na ziemi myliwsk strzelb. Wpatruje si w bezadny ksztat u swych stp. I cofa si. Bez sw. Bo po co sowa? Wok niego zbieraj si ciemne postaci. Padaj rozkazy. Bro w gotowoci. Kry wok swojej obolaej, skoowanej gowy, jak osaczona bestia, patrzy na niego i widzi. Widzi kobiet w biao-czarnym swetrze, ktra pacze. I kobiet w powym paszczu, ktra nie pacze.

13

PITEK 21 LISTOPADA Pita rano. Brix by w swoim gabinecie. Lund czekaa przy oknie w okrgym korytarzu na zewntrz, patrzc na podwrko przed aresztem, w ktrym teraz siedzia Theis Birk Larsen oskarony o zabjstwo. Niedugo zacznie wita. Przyjdzie czas na skadanie wyjanie. Konferencje prasowe. Sprawa Nanny Birk Larsen zostanie zamknita na dobre. Brix spojrza na samotn kobiet przy oknie, zagubion w rozmylaniach. Pogubion ze wszystkim, tylko nie ze sob. aowa, wbrew wszelkim instynktom, e nie bdzie ju z ni pracowa. e nie pozna jej lepiej. e bya wyzwaniem, ktre przekraczao jego siy. Siy wikszoci ludzi, jak mu si zdawao. - Lund! - Przywoa j ruchem rki. Cigle miaa na sobie granatow kurtk i weniany sweter, pokryty botem z Kalvebod Falled. - Znalaze zdjcie? - Nie. Siadaj. - Leon Frevert... - Lund. Prbowa si umiechn. - Laboratorium sprawdzio bluz Skarbaka. Wiemy, e to on strzela do Meyera. Wpatrywaa si w niego tymi wielkimi, wszechwidzcymi oczami. - Blow nadal chce twojej gowy. Koczy raport. Moesz si spodziewa konsekwencji. Zwaszcza za to, co zrobia w samochodzie. - Svendsen nie sucha. - Grozia mu broni. Powtrzya powoli, bardzo powoli: - Nie sucha. Brix odczeka chwil. - Nie tylko Blow ma co do powiedzenia. Ja rwnie. Wezm pod uwag natur sprawy. I ledztwo.

Rozgldaa si po biurze, zatrzymaa wzrok na torebkach dowodowych. - Twoja sytuacja jest bardzo powana. Zauway, e drzwi stoj otworem. Wsta i zamkn je. Nastpnie stan nad ni. - Mog ci zoy ofert. Nie bdzie aktualna dugo. Musisz o tym pomyle. Wpatrywaa si w swoje brudne donie. - Ta sprawa spowodowaa mnstwo problemw. Wszyscy chc o niej zapomnie. Na dobre. Mwi pewnie, z rkoma w kieszeniach. - Pewne aspekty dochodzenia nie pojawi si w raportach. Twoje twierdzenia, e kto kryje ludzi z Ratusza. Pomys, e s inne przypadki osb zaginionych poczone ze Skarbakiem. Usiad. - Sprawa Nanny Birk Larsen jest zamknita. I tak ma zosta. Bez odpowiedzi. - Z mojego punktu widzenia to rozwizanie dobre dla ciebie. Dla nas wszystkich. Lund splota ramiona, nic nie mwia. - Radz ci przyj t ofert. Bez odpowiedzi. - Sarah, ty rozwizaa t spraw. I tylko to si liczy. Jeli si zgodzisz, dostaniesz prac gdzie indziej. Dam ci referencje. Moesz zacz... Wstaa, podesza do drzwi i otworzya je. - Lund? Ostronie, powoli strzsna kawaek bota z rkawa czarno-biaego swetra. - Na grze czekaj na odpowied. - A my nie? - spytaa, po czym ruszya czarnym marmurowym korytarzem, mijajc gabinet z radiowozikiem i koszem, mijajc Jansena i gwarny pokj, w ktrym mczyni z Wydziau Zabjstw zbierali si, by opowiada sobie sprone dowcipy. I wysza w ciemny, zimny poranek. O szstej rano Troels Hartmann obudzi si w swoim biurze. Sysza wycie zimowego wiatru. Tama na wybitym oknie nie zdaa egzaminu. Lodowaty podmuch torowa sobie drog przez pokj. Gowa go bolaa, oddech cuchn. Na pododze zobaczy pust karafk po brandy, a take papiery, mowy, plakaty. Mniej wicej wszystko, co mg porozrzuca w t dug i

gorzk noc. Przykucn na pododze i obolay wycign telefon. Zadzwoni do Brixa. - Jestem zajty - powiedzia policjant. - Oddzwoni do ciebie, jak ju naprawd nie bd mia nic innego do roboty. Ton jego gosu zabola. - To wane. Nie rozczaj si! - Czemu? - Chodzi o spraw Nanny. Prbowaem si dodzwoni do ciebie w nocy. Nie byo ci. - Pracowaem. - Odkryem co. Bdziesz musia si tym zaj. Mieszkanie... - Bardzo si ciesz, e nagle stae si taki chtny do wsppracy, Hartmann. Ale spnie si. Sprawa jest zamknita. Tym razem na dobre. Znalelimy go. Nie ma nic wsplnego z tob ani z Ratuszem. To bya... - przerwa, jakby odkry, e to, co chce powiedzie, jest wstrtne -...sprawa rodzinna. Mona tak to uj. Hartmann sta i wpatrywa si zawstydzony w bajzel wok siebie. Butelki. mieci na pododze... Z cik gow, obrzmiaym gardem podszed do biurka i siad przy nim. - Kto...? - Niedugo si dowiesz z wiadomoci. Zdjcie znalezione przez Webera cigle tam leao. Nanna, umiechnita, trzymajca go pod rami. Popatrzy na swoj twarz. Nie zapyta jej o imi. - Halo? - spyta Brix. - On nie yje? - Nie powiedziaem tego? Suchaj, Hartmann, mam mnstwo roboty... - To nie wszystko. Sysza, jak policjant wzdycha po drugiej stronie suchawki. - Byle szybko. Soczysty zapach mahoniu. Zocenia. Freski. Ciepa i wygodna cela otaczajca Troelsa Hartmanna owijaa go sob, szepczc do ucha niczym uwodzicielska syrena. - Rzecz w tym... Jego ochrypy gos zamilk. Nie mg mwi. - Jak chcesz, przyl kogo w tygodniu - uci Brix. - Powodzenia na wyborach. A propos. Nawet nie prbuj tak na nas naciska, jak to robi twj poprzednik. Z tym ju koniec.

Przerwa wiadomoci.

poczenie.

Hartmann

znalaz

pilota.

Wczy

telewizor.

Sucha

Zeszej nocy Poul Bremer mia drugi udar. Wycofa si z wyborw do rady miasta. Bremer jest burmistrzem Kopenhagi od dwunastu lat. Nasz redaktor polityczny mwi, e jego decyzja o rezygnacji ze startu w wyborach oznacza, e Troels Hartmann na pewno.... Pukanie do drzwi. Wesza umiechnita blondynka w zielonej bluzce. Miaa w rku gazet. - Dzie dobry - powiedziaa pogodnie. Spojrzaa na bajzel, na Hartmanna, na wybite okno, i dalej si umiechaa. - Posprztamy tu - oznajmia. - Pniej robimy zdjcia. Przyl kogo do tej szyby. Podesza do biurka i podaa mu do. Bya ciepa i mikka. - Maja Randrup. Zastpuj Rie Skovgaard. Morten prosi, bym wesza. Pooya przed nim jakie wydruki. - Da mi pask mow do przepisania. Bardzo dobra. Przemieszczajc si drobnymi kroczkami, zacza zbiera rzeczy z podogi. Jego marynark. Pust szklank. Karafk i teczki. I cigle si umiechaa. - Gdy usyszaam o Bremerze, zasugerowaam kilka zmian - podja, stawiajc przewrcone krzeso. - Uwaamy z Mortenem, e nadaj caoci waciwy ton. Wspczujcy, ale zdecydowany. O skorzystaniu z dobrych stron dziedzictwa Bremera, budowaniu na nich i dodawaniu swoich zalet. Obrcia si, sprawdzia wszystko. Machna rk. - Tutaj jest prysznic, prawda? Ma pan przybory do golenia. Przynios wiee ubrania. Nie czekaa na odpowied. - Za czterdzieci pi minut musi pan by gotowy. Chwycia karafk po brandy. - Niedobrze, e musi pan wygrywa w ten sposb. Ale z drugiej strony: zwycistwo to zwycistwo. Po konferencji prasowej w kalendarzu jest troch wolnego czasu. Morten mwi, e powinien pan z niego skorzysta. Jecha do domu. Przez kilka dni nie rzuca si w oczy w miar moliwoci. Kampania dobiega koca. Teraz tylko czekamy. Otworzya okna. Zimny listopadowy wicher przybra na sile. Hartmann zadygota, zaszczka zbami, w gowie czu tylko pusty, tpy bl. Za oknem sycha byo ruch uliczny, cigle byo ciemno. Niebieski neon. Siad przy biurku, w gowie mu si krcio, przyjrza si jej. Atrakcyjna kobieta.

Okoo trzydziestki. Obcisa zielona lnica bluzka. Dobra figura. Na palcu nie ma obrczki. Wiedziaa, e j ocenia. Maja Randrup wzia zdjcie, na ktrym by z Nann. - To ju zabior. Adwokatka spotkaa si z Pernille Birk Larsen w okrgym korytarzu naprzeciwko aresztu. - Najpierw stanie przed sdem. Potem prawdopodobnie wyl go do wizienia Vestre. Nawet nie warto wystpowa o wyznaczenie kaucji. Lis Gamborg. Ta sama kobieta, ktra reprezentowaa Theisa; i Vagna, kiedy on tego zada. Pernille nie znaa wielu prawnikw. Nie chciaa zna. - Przykro mi - dodaa. - Zadzwoni, jak przyjdzie czas stawi si w sdzie. I wysza. Pernille staa w wskim korytarzu, patrzya przez okno. Przejaniao si. Na podwrku w dole grupa stranikw odprowadzaa do furgonetki wielkiego mczyzn w niebieskim kombinezonie wiziennym, skutego, z bandaem na gowie. Ruszya biegiem. W d spiralnymi schodami, niemal nie dotykajc stopni. Rozepchna policjantw i stranikw, adwokatw i bekoczcych pijakw. Dwa biegi schodw i znalaza si na szarym betonowym parkingu. Ludzie odwracali gowy, co krzyczeli. By ju w poowie podwrka, pomidzy mundurowymi policjantami. Szed jak zawsze - z uniesion gow, wyprostowany, patrzy prosto przed siebie. W milczeniu czeka na to, co przyniesie dzie. - Theis! Teraz j zobaczyli. - Theis! I on te. Podbiega do niej policjantka, chwycia za rami. Pernille uwolnia si, machajc rkami. Pokonaa nastpn. Biega i biega. Trzymao go dwch stranikw, sigali ju po paki, rozgldajc si dokoa. W wietle rowego zimowego witu Pernille Birk Larsen kopniakami, piciami i krzykiem torowaa sobie drog przez wskie podwrko, dopada go, zarzucia mu ramiona na szyj, obja nogami jego potne ciao. Twarz przy twarzy. Gadki policzek przy chropawym. Sowa, ktrych nigdy nie pamitaa, i ktre nie miay znaczenia.

Silni sob nawzajem. Trwao to tylko chwil. Ale zdyli przekaza sobie niewypowiedzian mio. Bezbrzene oddanie. Gdy j odcignli, sta jeszcze, zbyt wielki, eby poruszy si bez trudu. Nie miaa pojcia, co pojawio si w jego oczach. Nigdy si nie dowie. Nie chciaa wiedzie. To, co wane, miaa w sercu, a tam byli jednoci. sma trzydzieci. wiey garnitur, wiea koszula. wiee powietrze w gabinecie. Dezodorant tumi nocny odr brandy. Z podogi znikny papiery. Przed nim staa Maja Randrup. Poprawia mu krawat. Obejrzaa fryzur. Twarz. - Prosz nie mwi jak zwycizca - zalecia. - Media niech sobie obwieszczaj koniec wyborw. Nikt inny nie moe wygra. Ale odrobina skromnoci nie zaszkodzi. Odsuna si, by oceni cao. Tak jak dekoratorka witryn sklepowych oceniaaby manekin. Podaa mu plik kartek z jego mow. Troels Hartmann nawet na ni nie spojrza. Nie musia. Zna kade sowo na pami. Na chwil jej umiech znik. Zastanawiaa si, czy jej aby nie rozczaruje. Rozczarowujcy ludzie byli li. Pamitliwi. Wykorzystywali to przeciwko tobie. To bya polityka. Satysfakcja. Retoryka. Wizerunek. Wygld. To byy kwestie nadrzdne. Zjadliwe spojrzenie kierowao si na jego biurko, nie na niego. Mwia o nadchodzcej sesji zdjciowej. O potrzebie wyranej, konsekwentnej osobowoci. - To nam niepotrzebne - powiedziaa, wsadzajc pod pach zdjcia Jacka i Jackie. Jest... Zmarszczya zadarty nos. Ju lubi t min. -...nie na czasie. W swojej czystej koszuli, poperfumowany, w niezej kondycji Troels Hartmann sta i czeka. Na polecenia. Pukanie do drzwi. Morten Weber zwrci si do niej. Nie do niego. - Jest gotw? Ona mwi. Troels Hartmann nie sucha. Na znak Webera, niewysokiego mczyzny o falistych przerzedzonych wosach i w tanich zotych okularach, wychodzi z gabi netu, mija biura liberaw i poda lnicymi korytarzami, nie patrzc na otwierajce si drzwi, ciekawskie twarze. W pobliu wielkiej sali Morten Weber zaczyna klaska. Maja Randrup te. Aplauz

roznosi si jak poar w suchym upale. Troels poda do lnicej, okazaej sali posiedze, w miejsce tak wietliste, e a olepiajce. Widzi drzwi. Przystaje. Przechodzi przez prg. Widzi kamery, twarze, klaszczce donie, klaszczce donie. Staje na podwyszeniu przy tronie Kopenhagi. Odwraca si do tumw, kamer, wyczekujcych twarzy. I umiecha si. Umiecha si. Umiecha.

14

Jasny dzie, malowany oszczdnymi barwami. Zima docieraa do Kopenhagi ze sonym powietrzem ostrym i zimnym, socem jaskrawym i oszaamiajcym. Lund siedziaa pod szpitalem, drc w cienkim granatowym skafandrze. Rzeczy cigle miaa w piwnicy Vibeke. Tylko par ubra i kosmetyczka powdroway z ni do pokoju w hostelu, ktry wynaja przy Dworcu Gwnym, nie wiedzc, co robi i gdzie si podzia. Miaa wej godzin wczeniej, ale w ostatniej chwili zobaczya, jak Hanne Meyer z dziemi podjeda takswk. Wic Lund czekaa, skulona w cieniutkiej kurtce, siedzc na murku, palc i ciskajc teczk, ktr dzisiaj rano przemyci jej Jansen. Rozwaaa w swoim nadczynnym mzgu rne opcje. Za pitnacie jedenasta wyszy, kulc si z zimna. Lund wsadzia teczk pod kurtk, nacigna kaptur na twarz i zostaa na miejscu, dopki nie znikny. Wtedy podesza do recepcji i bagaa, by j wpuszczono. Trwao to dziesi minut. Wreszcie poprowadzono j dugim biaym korytarzem do separatki na kocu. Zapaci za ni policja. Musiaa, w tych okolicznociach. Wesza. Na chwil oszoomio j wiato z wysokich okien. Posta przy oknie. Biay szpitalny szlafrok, pod spodem niebieska piama, poyskujcy srebrno wzek. Blada twarz poronita krtkim zarostem. Wielkie uszy. Wyupiaste oczy, ktre wydaway si smutniejsze ni kiedykolwiek. Worek z solami mineralnymi na stojaku do kroplwek, wyk biegncy do wierzchu jego lewej doni. W telewizorze leciaa transmisja z koronacji Troelsa Hartmanna na burmistrza Kopenhagi. Wanie zajmowa swoje miejsce w sali posiedze rady, majestatyczny, gdy pozdrawia ruchem doni stojc widowni, klaszczc entuzjastycznie na cze nowego wadcy na Ratuszu. Mody i dynamiczny. Peen energii i nadziei. Nadziei. Meyer siedzia przy okrgym stoliku. Mia w rku n i wanie powoli obiera jabko. Wyk kroplwki przesuwa si w gr i w d w rytm jego ociaych ruchw. - Co ci przyniosam. - Wycigna z kieszeni dwa banany.

Spojrza na te owoce z kamiennym wyrazem twarzy. - Wiedziaam, e dasz rad. Jako sobie nie wyobraaam twojego nazwiska na cianie komendy. Bladoniebieska piama. Biay szlafrok. W telewizji Hartmann zacz przemwienie. - ajdak - mrukn Meyer. wietne sowa. Szlachetne aspiracje. Naturalny dziedzic Poula Bremera. - On myli... - Meyer z trudem dobiera sowa. - On myli, e nie by winnym to to samo, co by niewinnym. Oni wszyscy tak myl. Myj tylko rce... - Musz... - Okamali nas. Te szczeniaki, nauczyciel. Te skurwysyny z Ratusza. - Musisz... - Kady. Gwno ich obchodzia Nanna. Dbali tylko o siebie. Sign po pilota. Hartmann si rozkrca. Mwi o odpowiedzialnoci, o jednoci spoecznej. Integracji i rozwoju bezpiecznym dla rodowiska. Sprawa Birk Larsen bya zamknita, na dobre. Przez cay ranek media o niej nie wspomn. Meyer wyczy telewizor. W pokoju zrobio si ciko od ciszy. Lund wyja spod kurtki teczk Jansena. Patrzy, jak wyjmuje jej zawarto na st, obok bananw. Zdjcia. Nie zna ich. - Czego ty chcesz? - spyta wysokim, zaamujcym si gosem. - Musisz co wiedzie. Co... Ta myl nie dawaa jej spokoju od mierci Vagna Skarbaka. Zdjcia Jansena tylko j podsyciy, przewijaa si w jej gowie jak film zaptlony w wyobrani. By jeszcze jaki dowd. Kropki domagajce si poczenia. Gdyby tylko kto jej pomg. Kto, kto jej ufa. - Popatrz - powiedziaa. - Ja to widz. Wic ty te moesz. Przez ciemny las, w ktrym ciemne drzewa nie daj adnego schronienia, biegnie Mette Hauge. Bez tchu, dygocze w podartej koszulce i postrzpionych dinsach, bose stopy grzzn w lepkim bocie. Bezlitosne korzenie smagaj jej kostki, gazie rozrywaj skr silnych rk, ktrymi wymachuje w powietrzu. Upada, z wysikiem wydostaje si z ohydnych, wilgotnych wykrotw, prbuje si uspokoi, nie szczka zbami, myle, nie traci nadziei, ukry si.

ledz j dwa jasne promienie, tropi niczym myliwi rannego jelenia. Przelizguj si powolnymi, coraz wszymi zygzakami przez pustkowie Pinseskoven, przez Las Zielonowitkowy. Nagie srebrne pnie wyrastaj z jaowej gleby niczym koczyny cia zastygych przed wiekami w ostatnim spazmie. Kolejny upadek, najgorszy. Ziemia ucieka jej spod ng. Rce mc, dziewczyna krzyczy z blu i rozpaczy, zwala si do obrzydliwego, lodowatego rowu, uderza w kamienie i konary, grznie w ostrym wirze, czuje, jak jej gowa i rce, okcie, kolana obcieraj si o tward, niewidoczn ziemi, ktra czai si na dnie. Lodowata woda, strach, ich obecno gdzie niedaleko. I okrutna burza szalejca w jej gowie. Myli o rodzicach, samych na dalekim gospodarstwie. O maym, spokojnym wiecie, ktry opucia. Myli o dniu, w ktrym dostaa malek row tabletk. Pd, fala, obietnice. dania. Tani zocony acuszek na szyi. Kwas magiczny z Christianii odczyniajcy swoje wcieke czary. Nad ni. Nad nimi. Pustkowia za Kastrup. Ukryta w tych trawach szczka zbami, krew pdzi w jej yach. Inicjacja, o ktr prosia. Rytua, z ktrego nie moe si wycofa. Mette Hauge biegnie, wiedzc, e jest zgubiona. Przed ni nie ma nic, tylko pustkowia, a potem szara lodowata bariera morza. Ale ucieka, a potem upada. Upada i czeka, w gotowoci, z zacinitymi piciami. To Lund widzi jasno w swojej niespokojnej gowie. - Zdjcia. Meyer nie patrzy na nie. - Poprosiam Jansena, eby sprawdzi kilka rzeczy. Wszystko, co mielimy. Co zostao w magazynie Merkurego. - Mylaem, e ci wylali. - Sekcja zwok Mette. Tama z garau ratusza. Nigdy jej nie obejrzelimy uwanie. Popatrz. Zdjcia przesuny si po stole. - Na prawej kostce Mette s lady tatuau. Czarne serce. Niedokoczone. Myl, e

robiono je w dniu jej mierci. To bya cz... rytuau. Patrzy w okno, mruc powieki przed jasnym zimowym dniem. - Nie zrobiono go w salonie tatuau, profesjonalnymi igami. Sami go robili. W trakcie ceremonii. Tak prb trzeba byo przej, eby przystpi do gangu. Meyer zamkn swoje wielkie oczy, westchn. - Jeden z gangw nazywa si Czarne Serca. Niewielki. Rozprowadzali w Vesterbro kwas i kokain z Christianii. Nastpne kartki. - W aktach jest troch zebranych informacji. Gang przesta istnie niedugo po znikniciu Mette. - Co ty gadasz, Lund? - Mette si z nimi zadawaa. Chciaa do nich przystpi. Dlatego dali jej wisiorek. Std tatua. To by element ry... - Syszaem. - Jeli chciaa do nich wstpi, musiaa... Gdy mwia, stawao si to bardziej oczywiste. Oddychaa coraz szybciej. W gowie si jej krcio. - Co musiaa? - Pozwoli im na wszystko. Musiaa wzi kady narkotyk, ktry jej podali. To by gang motocyklowy, Meyer. Wiesz, o czym mwi. Wiesz, jak cen musiaa zapaci. Zapaci cen. Dwaj mczyni. Jednego lubia. Jednego nie znosia. Teraz, gdy rowa tabletka kwasu krya w jej yach, byli tacy sami. Jedna bestia, jeden cel. Mette Hauge, uwiziona w bocie i trzsawisku, pnaga, krzyczy w pospne niebo i widzi ich. Czuje. Rce na jej ciele, palce rozrywajce jej ubrania. Musi podj decyzj. Musi si podda albo walczy. Cios pici w twarz. Trzask koci. Krzyk strachu i blu. Wybr dokonany. W Lesie Zielonowitkowym nikt jej nie syszy. - Tutaj - powiedziaa Lund. Kolejne zdjcie. Nanna przy dyurce ratusza, rozmawia z Jensem Holckiem, proszc o klucze do mieszkania na Store Kongensgade, mwi mu, e wyjeda.

Powikszenie. Na szyi, nieostre przy tym powikszeniu, wisi co, co wyglda jak wisiorek z czarnym sercem. - Zaoya go, gdy si przebieraa po imprezie. Nanna ju wtedy miaa wisiorek. Pernille i Lotte mwiy, e ona zawsze szperaa w szufladach, tam gdzie nie powinna, biorc sobie rzeczy bez pytania. Nanna sama go sobie znalaza. Kolejne zdjcia. Ciao unoszce si w wodzie twarz w d. I wyniki sekcji zwok. Rany po postrzale rutem. Martwa twarz. Siwy ws i blizna. Bledncy lad na ramieniu. Czarne serce. - John Lynge. Wyowiony w niedziel z wody w pobliu Dragor. Rany z shotguna w klatce piersiowej i gowie. Mia tatua. Wyjam jego akta. Zanim gwaci dziewczyny, kaza im si my. Obcina im paznokcie. - Wykluczylimy kierowc - powiedzia Meyer zbolaym, znudzonym gosem. - By w szpitalu. Zawahaa si. On wydawa si taki kruchy. Zdenerwowany jej obecnoci. - Wypucili go o sidmej rano. Mamy zapisy z rejestru. Niedugo pniej Vagn zadzwoni do agencji, ktra go zatrudniaa. Birk Larsen te z niej korzysta. Wic nigdy si nad tym nie zastanawialimy. Agencja daa mu numer komrki Lyngego. Vagn z nim rozmawia. Chcia unikn kopotw. Dla dobra Nanny... - Ale... - Vagn ci postrzeli. Vagn zabi Leona Freverta. Zabi Johna Lyngego. Tyle byo wiadomo. - Sam widziae. On kocha t rodzin. Kocha chopcw. Kocha... - mylaa, uruchamiaa wyobrani. - Kocha to, czym si sta Birk Larsen. On mia co, czego Vagn nigdy nie znalaz dla siebie. - Lund... Obraa banana, ugryza. Obrazy tworzyy si w jej gowie, gdy mwia. Podobao si jej to. - Vagn nie mia wytatuowanego czarnego serca. Nanny nie zaatakowano w tej czci lasu, do ktrej zabra Theisa. W ogle nie ma ladw, eby bya tam kiedykolwiek. Vagn o tym nie wiedzia. Bo jej nie zabi. Meyer schowa twarz w doniach. Wyglda, jakby mia si rozpaka. Sobotni poranek, nazajutrz po Halloween, przed domem w Humleby. Byo jasno i sonecznie. Wiatr nosi ulicami papierowe maski potworw z poprzedniego wieczoru.

Vagn Skarbak obchodzi plastikowe pachty i rusztowanie, odwraca si, by nakrzycze na wciek twarz w niebieskiej szybie okienka piwnicznego. Kto szed ku niemu przez zielony trawnik parku Enghaven. Niedugo Anton i Emil bd si tam cigali na nowych rowerach, ktre Skarbak zamwi w sklepie z zabawkami na Stroget, pacc za nie pienidzmi z przemycanego alkoholu. Niedugo... Zbliajcy si mczyzna by wysoki i muskularny. Zatrzyma si przy domu, sprawdzi numer, spojrza na forda i powiedzia: - Cze, jestem John. Dzwonie w sprawie samochodu. - Jeszcze jedno spojrzenie na ty czarnego pojazdu. - Chyba nie jest uszkodzony. - Nie jest. Wszystko z nim w porzdku. Chwila przerwy. - Zagldae do rodka? - To byo nieporozumienie, dobra? Pomyka. Chwil stali w milczeniu, mierzc si wzrokiem. - Czy ja ci nie znam? - spyta Skarbak, czujc zadziwiajc pewno, e ju go kiedy musia spotka. - Skoro nie ma zniszcze... - zacz mczyzna. - Znam ci. - Co si stao? - A to wane? Odzyskae go. Nie ma zniszcze. Nie moemy tego tak zostawi? Ziemista twarz, moe chora. Tanie ubrania. Siwy hipisowski ws. Blizna na prawym policzku. W gowie Skarbaka zawitao wspomnienie, nie dawao mu spokoju, a nie chciao si skrystalizowa. To bya duga i trudna noc. Cigle napeniaa go gorycz ktnia z Nann w mieszkaniu, w ktrym znalaz j po telefonie Freverta. Prbowa wyuska jak prawd spord kamstw, ktrymi go zasypaa, plujc i drapic go paznokciami. - Nie pjdziesz na policj, dobra? To w sumie dobre dziecko. Nie ukrada go. Zadawaa si z takim hinduskim chopakiem. Boe, jakbym go dorwa w swoje rce. Na pododze znalazem twj identyfikator z agencji. Prosz... Mczyzna z blizn wzi kartonik i kluczyki. - Nie lubi policji - powiedzia. - Samochd chyba w porzdku. Zapomnijmy o tym. Nic si nie stao. - Ja ci znam - powtrzy Skarbak. - Moe z agencji. Czasami z nich korzystamy... Jasny poranek wydawa si dziwny i pogmatwany. W domu w Humleby ledwie

zmruy oczy, suchajc jej krzykw i baga dobiegajcych z piwnicy, w ktrej j zamkn. Teraz mody gos za rusztowaniem i pachtami znowu by wysoki i przenikliwy, i przybiera na sile. Vagn Skarbak, rozzoszczony, podszed do drzwi wejciowych, schyli si, spojrza na niebieskie szko i krzyczc za nim twarz. - Nanna! Na mio bosk, zamknij si! Zostaniesz tam, a si skontaktuj z twoim tat. Tak czy owak wrc o dwunastej. Przynajmniej bd wiedzia, gdzie jeste. Z oczami przy szybie, zarzucajc blond wosami, krzyczaa: - Vagn, ty chory... - Czekaj no tylko! Oni chcieli mie wakacje. Weekend za miastem. Odpoczynek. Przede wszystkim od ciebie. Wtedy zamilka. - Pomyl, co powie twj tata, jak si dowie, co? Jezu! eby kra samochd... - Nie ukradam tego pierdolonego wozu! - No to twj szmaciarski chopak. Jezu, wykapany Theis. No nie? Mczyzna przy czarnym fordzie drgn. Skarbak nie zwraca na niego uwagi. Myla o Nannie. - I zdejmij ten cholerny wisiorek, zanim tata wrci. Jak on to zobaczy... Nie dokoczy. Wrci na ulic, do mczyzny, ktry zaglda do baganika samochodu. - No i jak, nic nie zgino? - spyta. Tamten szybko opuci klap. - Nic. - Cholerne szczeniaki - burkn Vagn Skarbak. - Jak dla mnie moe sobie zosta w tej dziurze i gni. Jak jej stary si dowie... Nieznajomy sucha. - Co ona zrobia? - Niewane. - Skarbak wyj telefon. Jeszcze raz sprbowa zadzwoni. I znowu poczy si z poczt gosow. - Daj spokj, Theis. Mam robot na gowie. - Najlepiej j tam zostawi - zasugerowa nieznajomy. - Dzieciakom trzeba da czasem nauczk. Z tyu dobiegy jki. - Oj, si nasucha - mrukn Skarbak, po czym jeszcze troch nawymyla w niebieskie okno.

To byo bezcelowe. Ona nigdy nie zwracaa na niego uwagi. Na nikogo w sumie. Zostawi wic samochd mczynie, ktry wydawa mu si znajomy, a potem odjecha do garau, przeklinajc pod nosem. Zaatwia zamwienia, telefony, oddzwonienia i dostawy, kombinujc tak, eby wszystko grao. Dwadziecia minut pniej zasn na krzele w biurze. Nie ruszy si przez trzy godziny. A nagle wybudzi go ostry, okrutny koszmar i zadziwiajce wspomnienie. Chyba zbyt prawdziwe. Zbyt prawdziwe. Jasny dzie. Pusty. John Lynge spojrza na czarnego forda. Cigle sysza piskliwy gos dobiegajcy z domu przez niebieskie szyby. Gos dziewczyny. Silny i saby jednoczenie. I mody, i wiadomy. Gos dziewczyny. Rozejrza si po pustej ulicy szarych domw. Podszed do okna. Widzia j przez barwne szko. Krcone wosy. Pikna twarz. Bagalny wzrok. - Niech mnie pan std wypuci, prosz pana. Jeszcze jedno ostrone spojrzenie po opuszczonej ulicy w Humleby. W prawo. W lewo. - Niech mnie pan std wypuci, zanim wrci ten ajdak. Dziesita z minutami. Ma jeszcze z godzin w zapasie. - Prosz. Co panu dam. - Urwaa. - Pienidze. Listopad. Zawsze wybiera ten miesic. Nie spodziewa si, e okazja nadejdzie tak szybko. Pierwszego dnia. Ale nadesza. Zawsze nadchodzia, od tamtego pierwszego razu, ktry wprawi mechanizm w ruch, jak w zegarku, raz do roku. - Dobra - powiedzia, po czym wrci do forda i znalaz walizk, ktr poprzedniej nocy zostawi w baganiku. Otworzy j. Noyczki i butelka eteru. Knebel. Dwa noe, dwie rolki srebrnej tamy. Wkrtak i duto. Butelka myda w pynie, gbka i chusteczki antyseptyczne. Dwie paczki prezerwatyw i tubka lubrykantu. By skrupulatny, zawsze jedzi przygotowany. - Prosz pana! Hej! - piszcza mody gos z piwnicy. Lynge zamkn walizk, podszed do drzwi. Zostawili swoje narzdzia. om czeka, a si prosi. To byo proste. Drzwi u stp schodw byy zamknite na klucz. Na zewntrz leaa jej poyskujca

torebka, zostawiona tam, jak si domyla, na pniej, jak ju bdzie dobrze. Podnis j. Chusteczki, portmonetka, telefon. Paczka prezerwatyw z wizerunkiem szczliwej pary. Nadzy. Umiechnici. Lynge podnis j do ust i pocaowa obrazek. Zamia si do siebie. Dziewczyna woaa zza drzwi. - Ju id - powiedzia. - Nic si nie martw. Lund bawia si swoimi wosami, mruc oczy przed bladym socem. W teczce Jansena byo wicej zdj. Wykona dobr robot. Duo ryzykowa, eby jej pomc. - Vagn powiedzia Theisowi, e odebra telefon od Nanny. To wykluczylimy. Zamkn j na noc w piwnicy w Humleby. Ale to Lynge j tam zaatakowa. Wycign j nastpnego ranka. Zabra gdzie indziej. - Dlaczego Vagn nie poszed na policj? Gos mia rozdraniony, zbolay. - Dopki Nanna nie znikna, nie zdawa sobie sprawy, kto to by. Znowu zadzwoni do agencji, z ktrej korzysta Birk Larsen. Vagn szuka. Przypomnia sobie. - Co sobie przypomnia? - Vagn kocha Nann. Kocha ich wszystkich... - Wic dlaczego powiedzia, e j zabi? Dlaczego nie rozmawia z nami? Zjada jeszcze troch banana. Zamilka. - Potrzebujesz pomocy - stwierdzi Meyer. - Ty powinna by w szpitalu, nie ja. amiesz ludziom ycie, wiesz? - Meyer... - Zamaa swoje. Zamaa moje. amiesz ycie kademu i nawet nie zauwaasz tego na tyle, eby si przej... - Ale si przejmuj! Na korytarzu pojawia si pielgniarka. Zagldaa przez szyb, szukajc rda podniesionych gosw. - Przejmuj si - powtrzya ciszej. - Nie. Tak ci si tylko wydaje. Jeli czowiek si przejmuje innymi, buduje zwizki. Relacje. Ty polegasz na innych, a inni polegaj na tobie. Ty si, Lund, nie wiesz. Ani ze mn, ani ze swoj matk, ani z synem. Tak samo jak ten ajdak Hartmann. Albo Brix... Oczy mu lniy. Mylaa, e Meyer si rozpacze. - Ja mam rodzin. Theis i Pernille te mieli, a przyszo to czarne cholerstwo i rozerwao ich na czci. Z niewielk nasz pomoc. Nie zapominaj...

- Przejmuj si - wyszeptaa, czujc, e zy przesaniaj jej oczy. Nie by okrutny. Nawet nie by twardzielem. Na pocztku le go ocenia. Meyer nie chcia jej zrani. Po prostu nie rozumia. - Vagn tego nie zrobi. Jak ju si lepiej poczujesz... Jak ju std wyjdziesz, wrcisz do pracy, Moesz pj i poszuka akt. Jestem tak blisko. Na mio bosk. Musisz mi pomc... Jan Meyer odrzuci gow do tyu i rykn. Dwadziecia lat wczeniej komrki kosztoway majtek, wic zapuszczona, zrujnowana prawie firma Merkury miaa tylko dwie. Aage Lonstrup siedzia pijany w biurze, nie majc pojcia, e jednej z nich brakuje. Nie orientowa si, gdzie zniknli dorywczy pracownicy, ktrzy mieli zastpi staych. Grafik zlece i tak wieci pustkami. Nie byo roboty. Ani przyszoci. Vagn Skarbak wertowa terminarz, starajc si utrzyma na powierzchni. Martwi si. O pienidze. O przyja. O przyszo. Zadzwonia wielka czarna komrka na biurku. Tak trzeszczaa, e ledwie byo sycha. Skarbak sucha. Niewyrany, przeraony gos prosi o pomoc. Skarbak spojrza na Lonstrupa chrapicego przy biurku. Wzi furgonetk Merkurego i ruszy do Vestamager. Poda wskimi drogami, mija poty, za ktrymi pewnego dnia miay by nowe domy i linia metra biegnca w dzikie zaktki nad szarym Sundem, mija znaki ostrzegajce przed ostrzaem, jecha na pustkowia. Serce mu omotao, umys pracowa gorczkowo. Nad czarnym kanaem znalaz dwa motory. Jeden - triumpha - rozpozna. Drugiego taszej, maej hondy - nie. Myla przez chwil. Otworzy tylne drzwi, zsun ramp, dwign obie maszyny do rodka. Listopad. wiato gaso. adnego dwiku, tylko odrzutowce przylatujce na Kastrup i odlatujce z niego. Mg zawrci. Pojecha do swojego mieszkanka. Czyta wypoyczone ksiki, poradnik, jak zosta nauczycielem. Prbowa zebra wtki ycia, ktre nigdy tak naprawd si nie zaczo. Ale dugi trzeba byo spaca. Sumienie byo jak rana. Kiedy si je skubao, krwawio, a co, jaki wyrwnujcy uczynek przychodzi i tamowa krwotok.

Wyj wic latark i ruszy na pustkowia, raz za razem woajc jedno imi. - Dziki - powiedziaa dziewczyna, gdy Lynge wyama drzwi. liczna. Blondynka. Zmczona. Wcieka. Nie przeraona. Jeszcze nie. Odwrci si i zamkn za sob drzwi do piwnicy. Godzina i bd gdzie indziej. Na mokradach. W kryjwce myliwego. W szopie na drewno. Las Zielonowitkowy zna dobrze. Zawsze tam umia co dla siebie znale. Mg j umy zimn, czarn wod, obci jej paznokcie, uczyni swoj. - Wychodz - oznajmia. Opar si o cian. Patrzy. Dwadziecia lat, co listopad jedna dziewczyna, jak przedwczesny prezent gwiazdkowy. Zwykle kurwy i wczgi. Mty z kraca wiata, takie jak on. Tyle ich byo przez te lata, e po jakim czasie zacieray si rnice midzy nimi. Ale ta bya inna. Ta bya pikna, moda i czysta. Otworzy walizk, wyj butelk eteru i gaganek, pooy je na pododze. Zdj pasek, sign po rolk srebrnej tamy, odwin odcinek, odci. Dopad j w chwili, gdy zacza krzycze. Silne ramiona otoczyy zot gow, silne palce nakleiy tam na licznych ustach, jeden mocny cios w gow powali j na podog. atwo, pomyla. Zawsze byo atwo. I tak si o to prosiy. John Lynge zerkn na zegarek. I zacz. - Po co Vagn by to robi? - Musz mie pewno. Nie chc tego znowu spieprzy. Nie chc nikomu sprawia blu. - To moliwe? - Tak, moliwe. Zamruga oczami. Wzi n, wrci do obierania jabka, nie zauwaajc, e obrana cz zbrzowiaa. Przezroczysta rurka w jego rku podskakiwaa pod torb i srebrnym supkiem. - Powinna ju i - powiedzia. Nie pokazaa mu ostatniego zdjcia. To nie by waciwy moment. Pniej. Jak si poczuje lepiej. Kiedy wrci. - Niedugo wrcisz na komend. Jak tylko Brix zrozumie. Kiedy sprawdzisz akta, powierzy ci...

- Wyno si! - wrzasn. - Jeste mi potrzebny! Potrzebuj twojej pomocy! Wesza zdenerwowana pielgniarka i pocigna j za rami. - Meyer. Jak ju wrcisz do pracy... Podnis n do pionu i podsun jej pod nos. Ostrze byo tak blisko. Lund ucicha. Pielgniarka te. - Co powiedziaa? - Kiedy wrcisz do pracy - wyszeptaa, po raz pierwszy przygldajc mu si uwanie. Zauwaya, e siedzi dziwnie, nieruchomo. I e lewa rka tak silnie trzyma koo wzka. W pokoju nie byo kul. adnych oznak powrotu do zdrowia, ktrych mogaby si spodziewa. Jan Meyer machn jej pod nosem noem do owocw, po czym go odwrci, chwyci mocno drewnian rczk i wbi ostrze w nog w niebieskiej piamie z potn, rozmyln si. Pielgniarka krzyczaa. Lund siedziaa na krzele, sztywna i przeraona. Nie poczu nic. Teraz to zobaczya i zastanowia si, dlaczego odkd tu wesza, nie zadaa tego prostego, sensownego pytania. Jak si czujesz?. Nie dlatego, e nie chciaa wiedzie. Po prostu inne byy waniejsze. I tyle. - Wyno si - baga Meyer. - Na mio bosk, zostaw mnie w spokoju. Przyszed lekarz i pielgniarz. Dwie osoby wywloky j za drzwi, a jedna dopada Meyera i wycigna n z jego ciaa. Ciemna krew barwia niebiesk tkanin. Rozlewaa si powoli. Ani ladu blu na szczeciniastej twarzy. adnego znaku, e cokolwiek poczu. Trzymali Lund za ramiona, silniejsi od niej. Chciaa co powiedzie. Ale nie moga. Co... Theis Birk Larsen dostanie tylko trzy lata. Tak obstawiali na komendzie. Trzy lata, po poowie zwolnienie warunkowe. Wyjdzie za osiemnacie miesicy. Theis i Pernille przetrwaj, moe w pewien dziwny, okrutny sposb stan si silniejsi. Niebo ciemniao. Zbierao si na deszcz. Moe i na nieg. Vibeke zabraa jej zielonego garbusa. Wic Lund posza na stacj, kupia bilet do Vestamager, wsiada do pustego pocigu i patrzya, jak za oknami znika miasto. Po pewnym czasie zostay tylko paskie pustkowia, przyspieszajce w miar, jak ona zblia si do stacji

kocowej. Znalaz t trjk w pytkim, botnistym wgbieniu ukrytym wrd tych traw, niedaleko wskiego kanau. Najmniejsze z nich, pnaga, zakrwawiona kobieta, si nie ruszao. Mczyzna z Zapatowskim wsem i blizn na policzku, tatuaami i dugimi czarnymi wosami, z dzikim wzrokiem, rechota i szturcha j od czasu do czasu. Drugi, najwikszy, zwinity w kbek, oczami zagubionymi i nieobecnymi, z kau wymiotw przy rudej gowie. - Theis - zawoa Skarbak. Wskie oczka spojrzay na niego. renice czarne i szkliste, puste i gbokie jak woda w kanale. - Jezu, co ty tym razem narobi? Facet z durnym wsem przesta trca dziewczyn, wycign z kieszeni butelk. ykn piwa i poda je Theisowi Birk Larsenowi. Skarbak chwyci butelk, wyrzuci j i nakrzycza na nich. Nie wiedzie czemu, dziewczyna nie ya. Ci dwaj zagubili si w wyimaginowanym wiecie kwasu, gdzie nic nie byo prawdziwe. Rozstaje drg. Chcia zawrci, zostawi ich tam. Chcia zadzwoni na policj - po raz pierwszy w swoim maym, nieistotnym yciu. Ale dugi trzeba spaca. Sumienie pracowao. Znajdowali si na Kalvebod Falled, na pustkowiach, ktrych nikt nie odwiedza. W miejscu idealnym do ukrycia. Skarbak dokona trudnego wyboru. Poszed wic do furgonetki Merkurego, wlaz za triumpha i hond, wyj foli i mocn tam, wrci do tamtej trjki w bocie. Odepchn idiot z wsem, gdy ten zaprotestowa. Zawin martw dziewczyn, i jeszcze raz, i jeszcze, zawin j ciasno jak dywan przed transportem. Wrzuci j do gbokiego kanau. Wrci i wrzeszcza na nich, a dotoczyli si do furgonetki. Ten nieznajomy mia na imi John. W ogle nie chcia odchodzi. Gotw by chyba tam zosta, wycign martwe ciao z wody, odwin je z folii Merkurego i zacz wszystko od pocztku. Zanim Skarbak ich stamtd wywiz, noc staa si czarna jak smoa, wilgotna i przenikliwa. Vagn Skarbak wiedzia, e nigdy tego nie zapomni. Zrozumia, e sam do nich

doczy. By taki sam. Kiedy dojechali do ulicy, gdzie kilka latarni wyznaczao miejsce przyszej stacji metra, zatrzyma furgonetk i kaza im wysiada. Kaza oprni kieszenie z haszu, ywicy, tabletek i piguek. Krzycza na nich, grozi, a mu przeszo. Dwadziecia minut pniej wyrzuci Johna i jego obit hond na maej ulicy koo Christianii i pomyla: Nigdy wczeniej nie widziaem twojej twarzy i modl si, ebym jej ju nigdy nie zobaczy. Pojecha do Vesterbro, suchajc pomrukw wielkoluda na fotelu pasaera, zwinitego w kbek ze wstydu i przeraonego powracajcymi wspomnieniami. - Nie mog ci ocali dwa razy. W ktrym momencie musia narzyga na podog. - Nie artuj, Theis. Musisz z tym skoczy. Zostawi tych goci z gangu. Wr do tej licznej dziewczyny, tej, co si w tobie kocha. Milczenie. Vagn zatrzyma si na poboczu nieopodal mostu Dybbolsbro, patrzy, jak wieczorne kurwy pokazuj nogi przejedajcym samochodom. Odwrci si do lecej bezwadnie postaci. - Jeli tego nie zrobisz, ju po tobie. Jeszcze jeden gnojek z Vesterbro pjdzie na mietnik. Wskie, chytre oczka wpatrzyy si w niego. Skarbak nigdy nie umia ich rozszyfrowa. Opuci szyb, eby wywietrzy odr rzygowin i odetchn zimowym powietrzem. Sign do kieszeni, wycign co, co zdj z szyi martwej dziewczynie. - Masz - powiedzia i wcisn Birk Larsenowi w zakrwawion rk. Tani wisiorek, serduszko z czarnego szkieka. - Teraz jest twj. eby pamita. Masz o tym myle i modli si, eby ju nigdy nic takiego... Wcieka si. Musia krzycze. -...eby ju nigdy nie wrcio i ci nie nkao. Drugi raz ci nie ocal. Nie mog. Chobym chcia. Kto zapuka w przedni szyb. Zabiedzona chuda twarz, kiedy adna. Dziewczyna z Vesterbro, ktr Vagn Skarbak ledwie kojarzy. - Ty paczesz? - spytaa ze zdziwieniem. Wrzuci bieg i odjecha stamtd.

Theis Birk Larsen siedzia obok niego, ciskajc wisiorek. Wpatrywa si w czarne serce. - Wsad to do kieszeni - nakaza mu Skarbak i sprawdzi, czy Theis go posucha. Zatrzymaj to. Popatrz sobie, jak nastpnym razem jaki debil si trafi i nakadzie ci durnych pomysw do tego durnego ba. Masz myle... Dugi spacone. Dugi zwrcone. Byli dwjk smarkaczy z Vesterbro i yli na krawdzi, zawsze tak bdzie. Tym bardziej trzeba byo pamita, jak atwo si omskn i spa na dobre. - Masz myle, a jeli kiedykolwiek przestaniesz, wrcimy ktrego dnia do tego koszmaru. Bo znowu uwolnisz potwora. Milczenie. My tacy nie jestemy, pomyla Vagn. Nie do koca. Vesterbro. Brudne ulice. Tanie domy. Dziwki i narkotyki. Taki wiat. Wisiorek z czarnym serduszkiem, jak przeklestwo Cyganki. Theis Birk Larsen mg je zabra ze sob do grobu. - Tego nie chcesz - powiedzia Vagn Skarbak, jadc po wyboistej brukowanej drodze, wpatrujc si w szarzyzn przed sob. - Nikt nie chce. Lund wzia rower z centrum szkoleniowego nieopodal stacji i jechaa przez lodowaty deszcz ku mokradom i bagnom. Znalaza niski metalowy mostek, siada na betonowej belce, ktra go przecinaa. Ramionami obja balustrad, nogi zwiesia nad wod. Tak jak Amir El Namen tydzie wczeniej ze swoim smutnym bukietem, paczc nad czarn wod, w ktrej zgina Nanna. Wszystko to byo na zdjciach i w dokumentach, ktre znalaz dla niej Jansen. Samo w sobie wystarczao. W sumie nie potrzebowaa Meyera. Proszenie go o pomoc byo z jej strony tchrzostwem. Nawet Brix by jej wysucha, gdyby go zmusia. Gdyby... Odoya t decyzj na pniej i podsumowaa, co wie. Nanna wyjedaa, zabieraa ze sob wspomnienia. Jej ojciec nigdy przy pracy ani przy zmywaniu naczy nie podwija rkawa, nigdy nie odsania ramion, gdy policja bya w pobliu. Ale dziecko widuje te stare tatuae. Dziecko poczy je z czarnym sercem, ktre znajdzie ukryte w zamykanej na klucz szufladzie. A kochajca crka, ktra ucieka z domu, bdzie chciaa zabra ze sob w podr wspomnienie. Vagn zrobi to, co zrobi, poniewa taki by. Czowiek, ktry wszystko naprawia,

dziki ktremu wszystko grao. Nie znalaz Nanny w Humleby. Zostaa tylko krew w piwnicy i to doprowadzio jego myli a do Lasu Zielonowitkowego. Oni wszyscy byli wczgami. Tak powiedziaa crka Lonstrupa. Ich cieki cigle si przecinay przez lata, dwiganie mebli, dobijanie szemranych interesw. Theis, Vagn i potwr, ktrym by John Lynge - pierwszy czowiek, ktrego cigali, a potem pucili prbowali si utrzyma przy yciu w pospnym pwiatku Vesterbro. Signa do granatowej kurtki. Mawka nie moga si zdecydowa, czy przej w nieg, osiadaa na niej, mrozia jej policzki. Prosty koski ogon niczym sopel lodu przylgn jej do szyi. Lund wyja ostatnie zdjcie. To, ktrego nie pokazaa Meyerowi. Dwadziecia jeden lat wczeniej. Wyblaka fotka. Przed hipisowskim domem w Christianii ozdobionym jaskrawymi pacyfkami i symbolami mioci. Trzy osoby. Porodku Mette Hauge, wosy dugie i tuste, twarz pusta i otpiaa. Niewinno, ktra zesza z prostej drogi, kierowana ciekawoci i dziecinnym poczuciem ekscytacji. Tak jak kiedy Pernille. I tak jak Nanna. Po lewej stronie Mette dugowosy mczyzna z Zapatowskim wsem, zmarszczonym czoem, gboko osadzonymi oczami i chyba wie ran po nou na prawym policzku. Gdyby ci wosy, postarzy blizn, przyci i posiwi ws... John Lynge. Po drugiej stronie mody Theis Birk Larsen - wielki, imponujcy, brutalny. Rude wosy, rudy zarost. Umiechajcy si triumfalnie do aparatu, niebieskie dinsy, kamizelka w kolorach gangu. Obejmuje j w gecie posiadacza. Krl dzielnicy. Na napczniaym prawym bicepsie ledwie widoczna linia tatuay. Pord nich ten, ktry musia by maym czarnym sercem. Istniao tylko jedno rozwizanie zagadki, ktrego nie chciaa dostrzec w szpitalu. Udrczony blem, wstydem i poczuciem winy Vagn Skarbak odda swoje ycie, by ten drugi Theis pozosta w ukryciu. Pochowa prawd o Nannie z przeraenia, e gorszy koszmar podniesie si z pospnych pustkowi Kalvebod Falled wraz z czarnym fordem Johna Lyngego ociekajcym cuchnc wod i wie krwi. I zachowa sekretny cud, ktry miowa nade wszystko i ktrego zazdroci - wi rodzinn, wizy, ktre utrzymay Pernille, Theisa i chopcw w obliczu ponurego, nieczuego wiata. Wszystkie linie si poczyy, choby tylko w gowie Lund. Wiatr pomrukiwa pord nagich srebrnych drzew Lasu Zielonowitkowego. Usyszaa ciche pohukiwania sw, zbolae piski lisa, oddech, szelest i ruchy wiata. W

wyobrani widziaa wszystkie martwe twarze, ktre John Lynge pochowa gnijce pod tafl obrzydliwej wody, patrzya na ich otwarte usta, syszaa ich krzyki. To ich krzyki i krzyki Nanny obudziy j w tamten poranek, przed podr do Szwecji, gdy spaa w objciach Bengta Roslinga, mczyzny, ktrego nigdy ju nie zobaczy. Krzyki, przed ktrymi nigdy nie ucieknie. Poczucie winy, ktrego nie uniknie. Siedzc na mostku, z nogami w powietrzu, Sarah Lund wpatrywaa si w ziarniste zdjcie odbarwiajce si ze staroci. Troje ludzi, dwoje ju umaro, trzeci y uwiziony w swoim niemym poczuciu winy. Za osiemnacie miesicy Theis Birk Larsen powrci do wiata, sprbuje odbudowa swoj firm, rodzin, odnale czowieka, ktrym chce by, zgubi potwora, ktrym by kiedy. Morderc Mette Hauge. A ona trzymaa dowd w swoich rkach. Patrzc na lodowaty deszcz padajcy na stare zdjcie w jej palcach, Sarah Lund opara si o metalow balustrad i zastanawiaa si, czy odpuci.

You might also like