Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 127

Janusz A.

Zajdel

Caa prawda o Planecie Ksi





















1. Skrcony urlop komandora Slotha

Dotarszy do szczytu schodw prowadzcych z play na taras pensjonatu, odwrci si i
spojrza w stron morza. Falowao leniwie, wylewajc si dugimi jzorami na biay piasek,
upstrzony kolorowymi parasolami. Promienie soca, odbite od wody i piasku, raziy oczy
Odruchowo dotkn doni kieszeni koszuli szukajc ciemnych okularw i w tej samej chwili
przypomnia sobie, e wanie po nie wraca do pensjonatu. Osaniajc oczy doni znalaz
wzrokiem Ald - brzowy ksztat w poprzek biaego prostokta kpielowego rcznika Jak
zwykle, zdja z siebie wszystko, to znaczy t jedyn barwn szmatk, ktr nosia poza pla
- i teraz leaa twarz w d, wystawiajc na promienie soca i publiczny widok swe adnie
opalone wypukoci.
Przez pierwszy tydzie nie mg przyzwyczai si do tego jej obyczaju, cho wiele modych
kobiet opalao si w podobny sposb, a nawet paradowao po - play zupenie nago.
Potem przywyk do tych nagoci, a nawet bawio go nieco, gdy mczyni spogldali
najchtniej wanie na Ald, mimo licznych innych obiektw. Byo mu nawet mio pomyle,
e jest tutaj z najzgrabniejsz i opalon dziewczyn.
Po czterech tygodniach nieustannie piknej pogody i codziennego wylegiwania si na play
zaczyna ju odczuwa co w rodzaju przesytu. Kiedy przed miesicem opuszcza budynek
portu po testach i formalnociach przylotowych, obiecywa sobie solennie co najmniej trzy
miesice bezwzgldnego lenistwa w moliwie najlepszym klimacie i w towarzystwie
pierwszej dziewczyny, ktra mu si spodoba - niezalenie od tego czy atwo, czy trudno
bdzie j na to namwi. Moliwoci zdecydowanej odmowy nie bra w rachub. Z
dowiadczenia wiedzia, e takie rzeczy si nie zdarzaj.
Bawiy go te mieszne reakcje modych dziewczyn, ogldajcych prywatnie lub subowo
jego kart identyfikacyjn i odkrywajcych rac rozbieno pomidzy dat urodzenia a
wygldem osoby. Zdumienie, niepewno, potem spojrzenia pene naboestwa z odrobin
lku, jakby by szacownym nieboszczykiem:
,,Pan jest pilotem pozaukadowym?" - "Nie, maszynist kolejki wskotorowej" - odpowiada,
albo mwi co podobnie idiotycznego. A potem ju szo zupenie atwo. Jakby na mocy
jakiej oglnej, niepisanej i milczcej urnowy, one od razu przyjmoway do wiadomoci, e
pilot pozaukadowy po prostu nie ma czasu na zmarnowanie. Wpad na troch i, zaraz z
pewnoci odlatuje gdzie - tak, "pewnie do gwiazdozbioru Vega?" Przytakiwa dla witego
spokoju i - aby tego cennego czasu nie traci - rezygnowa ze szczegowych sprostowa, e
Vega to nie gwiazdozbir lecz gwiazda w konstelacji Liry, a gwiazdozbir to moe by
ewentualnie Waga, po acinie Libra, ale to nie to samo co Lira; a do tego jeszcze, e tak w
ogle, to nie lata si do gwiazdozbiorw, tylko do pojedynczych (a czasem te podwjnych)
gwiazd, jako i - wbrew temu, co sobie wyobraaj liczni durnie uwaajcy si za
wyksztaconych inteligentw, a nierzadko i powani pisarze od science fiction - gwiazdozbir
nie jest kupk gwiazd poprzypinanych pinezkami do sfery niebieskiej, jedn blisko drugiej i
w takich samych odlegociach od Soca...
Kiedy, gdy by modszy, prbowa wpaja elementy astronomii i astronautyki rnym nowo
poznanym wielbicielkom pilotw gwiazdowych, wprdce jednak przekona si, e
pochaniao to prawie cay cenny czas przy minimalnych efektach dydaktycznych.
Alda bya wic t pierwsz, ktr wypatrzy jeszcze nim opuci astroport. Po wszystkich
badaniach i kontrolach, ju na bramce wyjciowej, nieopatrznie podnis wzrok i napotka te
dwa zotawe krki, osdzone nieco za szeroko na maej, troch piegowatej buzi, a bdce
oczami dziewczyny oddajcej mu kart identyfikacyjn.
Waciwie to ona pierwsza si odezwaa, napomykajc co o tym, e dugo go tutaj nie byo.
- Duo duej ni ty tu jeste, dziecko - powiedzia umiechajc si samymi oczami, bo
wiedzia, e wtedy lepiej wida wok nich drobne zmarszczki, ktre wraz ze srebrnymi
wysepkami siwiejcych skroni w niewytumaczalny sposb rozczulay zaraz takie smarkate
jak ta zotooka za pulpitem kontroli przylotowej.
Potem wystarczyo mu wyrazi przypuszczenie, e on - zahukany, biedny przeytek sprzed
p wieku - niechybnie zgubi si zaraz w tym nowym wiecie, albo zgoa wpadnie pod
pierwszy lepszy pojazd. Tym sposobem zyska przewodniczk gorliw do tego stopnia, e nie
opucia go nawet wwczas, gdy po dwch dniach pobytu w miecie postanowi odpocz na
Filipinach.
Raz jeszcze podnis wzrok na morski horyzont i przez chwil trwa wpatrzony w jaki daleki
agiel, a potem odwrci si powoli i przemierzy szeroki taras okalajcy pawilon pensjonatu.
Gdy stan przed kontuarem recepcji, unis si ku niemu may, mieszny nosek
recepcjonistki, dziewczyny z tej wyspy.
- By teleks dla pana - powiedziaa, podajc mu klucz od pokoju. - Przeczyam na paski
aparat.
- Dzikuj - powiedzia, umiechajc si smutno. - Ju mnie znaleli. Szkoda...
Jeszcze przez chwil patrzy w kasztanowe, wskie oczy dziewczyny, ktra z twarz
zwrcon ku niemu oczekiwaa dalszych pyta czy polece.
Usiowa przypomnie sobie jej imi, ktre tydzie temu przeczyta na subowej plakietce
przypitej do jej bluzki. Pomyla wtedy, e gdyby nie byo Aldy, mogaby by ta... Teraz
przypomnia sobie t myl, lecz imi wyleciao z pamici, a plakietki dzi nie byo.
"Miesic to jednak dugo - pomyla. - To s pierwsze oznaki znuenia monotoni
wypoczynku".
Tak bywao zawsze. Kiedy powracali na Ziemi, wkrtce dopadaa ich tsknota za podr,
za wypraw do nowej, nieznanej gwiazdy - a gdy osigali swj cel, szukali zaraz nastpnych.
Planeta, gdzie si jeszcze nie byo, dziewczyna, ktrej si jeszcze nie miao... Przypomnia
sobie Ald, czekajc na play, lecz myl o niej nie wywoywaa ju takiej reakcji, jak widok
tej maej Filipinki z recepcji...
"Te podre okropnie pacz charakter - pomyla gorzko. - adnych sentymentw, niczego
staego..."
Skin gow dziewczynie za kontuarem i pobieg na gr, przeskakujc po dwa stopnie. W
pokoju odnalaz swe okulary i oddar arkusik teleksu ze szczeliny aparatu. To byo wezwanie
z Komendantury. Spojrza na podpis.
"Sako Nakamura... - prbowa sobie przypomnie czowieka, bo nazwisko wydao mu si
znajome, i - Do licha, nigdy nie miaem pamici do japoskich nazwisk... Moe to by jaki
Nako Sakamura, albo Muko Nakasara..."
Zszed do holu i kadc klucz przed dziewczyn, poprosi o przygotowanie rachunku i
zamwienie miejsca w jutrzejszym migowcu do Manili z przesiadk na samolot do Sydney.
Dziewczyna patrzya na niego jakby troch smutno, a on przypomnia sobie jej imi.
Nazywaa si Estrella.
Imi przywdrowao tu przed wiekami wraz z hiszpaskimi kolonizatorami wysp. Kojarzyo
si z gwiazdami i kosmosem.
- Jak mgbym pani nazywa, gdybymy byli przyjacimi? - spyta niespodziewanie dla
samego siebie.
- Estar - odpowiedziaa po chwili milczenia. - Ale pan odlatuje i nie zdymy si
zaprzyjani.
- auje pani?
- Nie wiem. Pewnie aowaabym, gdyby to nastpio wczeniej, bo i tak by pan odlecia. A
jak ja mogabym nazywa pana?
- Przyjaciele mwi na mnie Sloth. To takie due, leniwe zwierz.
- Ale pan odlatuje i nie bd mwia do pana Sloth".
- Ani ja do pani: "Estar". Estar - powtrzy - adnie.
Schodzi powoli schodami w kierunku play, powtarzajc bezwiednie w mylach imi
dziewczyny, przywodzce wspomnienie widoku rozgwiedonego nieba, jakie widzi si tylko
poza obszarem ziemskiej atmosfery. Odczuwa ju wyranie brak widoku tego nieba, zdajc
sobie rwnoczenie spraw, e gdy znw ujrzy je naprawd, widok ten wywoa z pamici
portret tej dziewczyny z wysp, razem z poczuciem nie okrelonej tsknoty i alu za czym, co
si nie dopenio, przemijajc nieodwracalnie i bezpowrotnie.


Wskie oczy starego Japoczyka umiechay, si przyjanie. Powita Slotha u drzwi gabinetu,
poprowadzi do niskiego stolika z prawdziwym, starym samowarem elektrycznym i wskaza
wygodny fotel, sam siadajc naprzeciw.
- Doskonale wygldasz, Sloth. Su ci te podre - powiedzia nie przestajc si umiecha.
Najwyraniej bawio go zakopotanie Slotha, ktry wci nie potrafi sobie przypomnie, skd
mg go zna ten stary, siwy czowiek nazywajcy go przydomkiem, pod ktrym znany by
jeszcze w czasach studiw.
- Nie trud si, stary - powiedzia Nakamura. - Zaraz ci przypomn. Jeli dobrze pamitam,
zawsze lubie dobr, mocn herbat.
Podsun Slothowi porcelanow filiank z parujcym aromatycznym napojem.
- Bylimy razem w naszym pierwszym rejsie - powiedzia. - "Centaurem", do Tolimaka, pod
komandorem Stawrowem.
- Och, oczywicie! - Sloth rozemia si szeroko. - Ale to straszna kupa czasu, Sako!
- Po mnie wida, po tobie mniej...
- Po obu z nas nie byoby ju nic wida, gdyby nie te nasze dalekie wycieczki!
Zacita do tej pory klapka w pamici Slotha odpada nagle, odsaniajc ca panoram
tamtych lat, ca gromad modych twarzy. Pamita ich takimi, jacy byli wwczas. Potem
spotykali si rzadko albo wcale, rozrzuceni po rnych zaogach, penetrujcych odlege
rejony kosmosu.
- Jako zawsze mijalimy si, Sako. Kiedy ja wracaem, ty bye zwykle gdzie daleko std.
Nie poznabym ci, tylko nazwisko koatao mi si w pamici, cho nie potrafiem powiza
go nawet z ktrym z kawakw mojego ycia.
- Tak, to prawda: o yjemy po kawaku, Sloth. Mj ostatni kawaek spdzam za biurkiem, jak
widzisz. To ju pitnacie lat. Wrciem z kolejnego rejsu i okazaem si zbyt... zmczony, by
lecie w nastpny. Kiedy trzeba si na to zdecydowa, wic zostaem.
Sloth wyczu nutk alu w ostatnich sowach Sako. Patrzy na jego siwe wosy i pocit
zmarszczkami twarz. "Ze dwadziecia pi lat do przodu" - oceni machinalnie rnic wieku
biologicznego, dzielc go teraz od byego rwienika.
- Pitnacie lat to sporo - powiedzia, ujmujc w obie donie filiank.
- Oj, okropnie dugo! - stkn Sako z bolesnym grymasem. - Ju mnie wszystkie koci bol
od tego siedzenia na miejscu. Ale lepsze to ni bezczynno.
- Aha, rozumiem - Sloth zmruy oczy, patrzc bezczelnie w twarz swego aktualnego szefa,
kierownika Wydziau Zag Midzygwiezdnych, jak gosia tabliczka na drzwiach gabinetu. -
To wanie jest powd wezwania mnie tutaj: ebym si zanadto nie zasiedzia, tak?
- Wybacz, Sloth. Z gry uznaj za suszne wszelkie zaalenia i pretensje. Widziaem t
dziewczyn, zupenie nieza i wcale si nie zdziwi, jeeli bdziesz na nas wcieky... Ale
sprawa jest diablo powana i, prawd mwic, czekalimy na ciebie...
- Jak to: na mnie? Sloth odstawi filiank, ochlapujc donie gorc herbat. - A kt to ja
jestem? Po co wam nagle potrzebny taki... kopalny zwierz, taki mamut z dawnych wiekw?
Nie macie, u licha, zdolnych, modych ludzi do pracy?
- Widzisz, oni, ci modzi, rzeczywicie s bardzo dobrzy. Potrafi obsugiwa wszystkie te
nowe urzdzenia, o ktrych ani ty, ani ja nie mamy bladego pojcia. Tylko e nikt ich tutaj
nie nauczy tego, co my zdobylimy daleko std, na planetach innych soc.
- Czyby chcia mnie zaangaowa w charakterze wykadowcy?
Sloth ju domyla si, o co chodzi, lecz udawa, e nie ma pojcia, czego od niego chc. To
bya jego metoda postpowania z szefami: da si prosi.
- Czy przypominasz sobie spraw Drugiej Ekspedycji Osiedleczej?
- Wiem, e miaa wyruszy... Potem nie byo mnie przez duszy czas, a gdy, wrciem, oni
byli ju w drodze. A potem znowu mnie nie byo - przypomina sobie Sloth. - Niewiele
wiemy o tym Konwoju.
- Caa, bieda w tym, e my rwnie... niewiele wiemy o tym konwoju.
- Jak to? A kt ma wiedzie?
- Pi lat temu stracilimy z nimi czno. Wiadomo, e Konwj dotar do planety, statki
weszy na orbit i... od tego momentu cisza... Odlego wynosi okoo dwudziestu lat
wietlnych, wic...
- Ostatni komunikat pochodzi zatem sprzed dwudziestu piciu lat. I co zrobiono w tej
sprawie?
- Czekalimy, bo... sam rozumiesz, jak niewiele mona zrobi... W takich przypadkach
zawsze byo za pno na cokolwiek i nie wolno lekkomylnie naraa kolejnych zag... Ale
tym razem chodzi o par tysicy osb.
- Wic kto tam chce mie spokojne sumienie. - dokoczy Sloth umiechajc si krzywo.
- Nie, Sloth, tu nie o to chodzi. Zapominasz, e ludzie, ktrzy wtedy decydowali, w
wikszoci ju nie yj albo s bardzo starzy... Zreszt trudno tu wini kogokolwiek...
- No tak... Wic nie chodzi tu nawet o spokj czyjego sumienia. Ani te zapewne nie chodzi
o rodzinne uczucia ewentualnych krewnych tych ludzi, ktrzy tam polecieli, bo kt by
martwi si o losy swego ciotecznego dziadka, ktry wyemigrowa kiedy na wasne yczenie.
Moe mi zatem wyjanisz, dla jakiej obkanej idei zamierzasz wysa mnie na nastpne sto
lat w metalowym pudle w prni, bo wydaje mi si, e do tego zmierzasz?
- Poczekaj. Zaraz si dowiesz - Sako unis chud do, jakby chcc powstrzyma potok sw
Slotha. - Po pierwsze, nie na sto lat, bo podczas twojej ostatniej nieobecnoci znowu
udoskonalono napdy rakietowe, Zauwaye chyba, e za kadym kolejnym razem
podrujesz nieco szybciej ni za poprzednim?
- Wic ile to potrwa?
- W obie strony ze czterdzieci osiem lat.
- Fotonowcem? Macie taki statek?
- To jedna z przyczyn picioletniego oczekiwania. Nie mielimy go jeszcze rok- temu.
Dlatego spraw trzymalimy w tajemnicy. Opinia publiczna domagaaby si podjcia jakich
krokw, a sprbuj wytumaczy staremu czowiekowi, e opnienie startu spowoduje
przyspieszenie osignicia tak odlegego wydawaoby si celu.
- Mimo wszystko, czterdzieci osiem lat...
- Dla ciebie bdzie to praktycznie tylko tyle, ile zajmie pobyt na planecie Ksi...
- Co to za planeta?
- To kryptonim... Uywalimy go w tajnych dokumentach, dopki kto nie puci farby...
Informacja przedostaa si do publicznej wiadomoci i teraz wszyscy trbi o tym gdzie si
da. Rozumiesz, jakie to wywouje wraenie: przez pi lat nikt palcem w bucie nie kiwn dla
ratowania zaginionego Konwoju! A przecie wcale tak nie jest.
- A teraz chcecie wanie uspokoi opini wiatow, wysyajc mnie tam dla zbadania
sprawy. No dobrze, rozumiem, e trzeba to zaatwi, ale dlaczego, u licha musz przerywa
wypoczynek? Par miesicy nie ma znaczenia, gdy mino dwadziecia pi lat od tej
domniemanej katastrofy... Bo chyba to musiaa by katastrofa, jeli nie odezwa si aden z
czterech statkw, ktre weszy na stacjonarne orbity... Chocia, prawd mwic, nie
wyobraam sobie, co by to mogo by...
- Wiesz, jest jeszcze co, o czym nie wszyscy wiedz... - powiedzia Sako powoli.
- No oczywicie! - oywi si Sloth. - Zawsze musi by co, co Komendantura ukrywa przed
wszystkimi.
- Tym razem ujawnienie pewnych dodatkowych faktw mogoby tylko wywoa niepotrzebne
komplikacje i niezdrow sensacj. Fakty te zmuszaj nas jednake do niezwocznego
wyjanienia, co zdarzyo si naprawd na planecie Ksi. Ot komunikat sprzed dwudziestu
piciu lat nie by ostatnim sygnaem, jaki nadszed z tamtego kierunku.
- O! To zaczyna by bardziej interesujce ni sdziem.
- Ostatni komunikat od dowdcy konwoju mwi o wejciu statkw na orbit. Potem byo
par tygodni ciszy, a kiedy wszyscy byli tu ju powanie zaniepokojeni brakiem wiadomoci,
nadeszy dwie kolejne depesze. Oto one.
Nakamura wyj z teczki arkusz, papieru. Byo na nim zaledwie kilka zda:
"Konieczna natychmiastowa pomoc..."
"Wszystko przebiega zgodnie z programem. Nie przewidujemy koniecznoci pomocy
technicznej w najbliszym czasie''.
- Obie wiadomoci przyszy w odstpie dosownie kilkunasto minut, przy czym pierwsza nie
posiada zakoczenia, a druga - przepisowej formuy kocowej i nazwiska nadajcego. Potem
nie odebrano ju naprawd adnej wiadomoci z planety.
- Macie jakie pomysy, hipotezy? - Sloth unis wzrok znad arkusza.
- Tyle Hipotez, ilu dyskutantw - zamia si Sako. No, moe troch przesadziem, ale
niewiele. Do tego jeszcze par wersji analizy komputerowej przy rnych zaoeniach.
- Obca o Ingerencja? Czy moe mieszkacy innej z planet tego ukadu? Albo samej Ksi?
- Wiesz, jak dokadne s badania sondami automatycznymi. Ale z drugiej strony, trzeba sobie
szczerze powiedzie, e nie bralimy pod uwag moliwoci istnienia istot rozumnych w
tamtym ukadzie. A automat eksploracyjny mona tak przeprogramowa, e zaniesie z
powrotem takie informacje, jakimi si go nafaszeruje. Jednake to nie miaoby sensu. Gdyby
tam yy jakie istoty na poziomie cywilizacyjnym pozwalajcym rozpracowa nasze
automaty, to na pewno bymy o tym wiedzieli wczeniej. Poza tym, gdyby nie yczyli sobie
odwiedzin, wymazaliby z pamici automatw informacje o warunkach na planecie i zastpili
je takimi, ktre wykluczayby osadnictwo.
- A moe wanie chcieli nas zachci do przybycia, podajc nam za porednictwem naszych
sond sfaszowany sielankowy obraz planety? Moe znaj nasze warunki z analogicznych
sondowa?
- Wszystko to bralimy pod uwag, Sloth. Niczego nowego nie wymylimy, dyskutujc tutaj.
Komputery poday jeszcze kilka innych wersji. Trzeba na miejscu zweryfikowa te hipotezy.
Chcemy, aby tam polecia. To nie nasz pomys, to system informacyjny wybra twoj kart z
kartoteki. Tylko ty si do tego nadajesz.
- Aha. Wic wszystko byo ukartowane. Zgodzilicie si na ten trzymiesiczny urlop wiedzc,
e przerwiecie mi go po miesicu.
- Zupenie inaczej si wypoczywa, majc w perspektywie trzy miesice czasu i bez-
zaprztania myli kolejn wypraw - mrukn Sako opuszczajc wzrok.
- To perfidia, stary. Jeli jeszcze powiesz, e dziewczyna dostaa polecenie subowe, by mi
umila ten krtki urlop, to...
- O, nie! Tacy to ju nie jestemy - zamia si Japoczyk. - Gdybymy chwytali si takich
metod, to raczej podsunlibymy dziewczyn, przy ktrej ju po miesicu miaby ochot
wsi w byle co i uciec dokdkolwiek...
- Kto wie, czy nie mam na to ochoty... - mrukn Sloth. - Pamitasz Bromma, ktry wysa nas
w pierwszy rejs? - doda po chwili. - On wtedy powiedzia mi tak: "Le, ilekro ci to
proponuj. Nie pytaj o sens takiego ycia, bo nikt ci nie odpowie, ani ty sam sobie nie
odpowiesz. Dopiero kiedy usidziesz na tyku gdzie przed jakim pulpitem kontroli
naziemnej albo, co gorsza, za biurkiem Komendantury i nikt ju nie zechce ci nigdzie
wysya, przekonasz si o tym, e siedzc na Ziemi ma si o wiele wicej czasu i okazji, by
zadawa sobie podobne pytania..."
- Mia racj, do licha. Mog powiedzie ci to samo - powiedzia Sako smtnie. - Ale niestety,
kiedy trzeba przesta.
Milczeli obaj, mylc o tym samym. Nakamura - siedemdziesicioletni stary czowiek,
urodzony w tym samym czasie, co Sloth, dzi czterdziestoparoletni mczyzna, ktry nie
zamierza jeszcze wypada z zakltego krgu owego "ycia po kawaku", bdcego udziaem
pilotw dalekiego zasigu.
Ju po pierwszym rejsie zostawiao si wszystko za sob - dom, rodzin, przyjaci i
rwienikw. Decyzja o kadej nastpnej podry kosztowaa o wiele mniej waha i rozterek.
Przywykali do zmian, nie usiujc nawet przystosowywa si do wiata, w ktrym gocili na
krtko, by opuci go na dalsze kilkadziesit lat; a kiedy wracali starsi o kilka czy kilkanacie,
wszystko powtarzao si znowu. Niektrzy nie wracali, inni rezygnowali z powodu wieku i
zdrowia, na ich miejsce przybywali modzi - i tak trwa ten oddzia niemiertelnych, jak ich
nazywano w Komendanturze. "Czasowo niemiertelnych" - poprawiali to okrelenie oni sami.
- Dobrze, Sako - przerwa milczenie Sloth.
- Daj wszystkie materiay, jakie macie na ten temat. Odpowiem za par dni. Wolabym
ebycie nie wysyali na Ksi adnych informacji o tej ekspedycji zwiadowczej.
- Czuj, e masz jak wasn hipotez. Nie radz jednak zanadto si do niej przywizywa,
dopki nie zapoznasz si z tym wszystkim - powiedzia Sako, wrczajc Slothowi grub
teczk. - To tylko wycig z akt sprawy. Cao dostaniesz W postaci zapisw dla pamici
komputera w waszym statku.
- Do niczego si nie przywizuj, i to gwnie dziki tej cholernej robocie, w ktr si
uwikaem. A poza tym sysz, e ju mwisz o mnie jako o czonku zaogi... Powiedziaem,
e pomyl. Musz jednak wiedzie, czego si spodziewacie po tej ekspedycji. Innymi sowy,
jakie jest moje zadanie?
- Przede wszystkim, musicie zbada aktualn sytuacj na Ksi. Reszt pozostawiamy twojej
ocenie i decyzjom... - Nakamura zawaha si, szukajc odpowiednich sw. - Rozumiesz
chyba, e nie moemy z gry okreli postpowania w okolicznociach, o ktrych istocie nie
mamy pojcia... Dostaniesz wszelkie penomocnictwa, a do... prawa uycia siy, jeli to
bdzie potrzebne, celowe i...
- Mylisz o podjciu walki z obc cywilizacj?
- Nonsens... Nie wierz w tak moliwo. Ale, powtarzam, otrzymujesz prawo swobodnej
decyzji w kadej sytuacji...
- Wielkie dziki! - burkn Sloth sarkastycznie. - Bardzo si ciesz, e nie kaecie mi
uzgadnia wszystkiego z Komendantur. Czterdzieci lat wietlnych w obie strony...
- Jednak... - cign Japoczyk - byoby dobrze, gdyby wrci i osobicie zoy raport. Po
tych ostatnich dziwnych meldunkach mamy prawo nie ufa radiowym przekazom.
- Wrc z rozkosz. To jedno jest pewne... o ile bd mia po temu okazj.
- Ciesz si, e w tej kwestii nasze interesy s zbiene... - Nakamura pooy chud do na
doni Slotha. - Wrcisz, kiedy uznasz, e sprawa jest wyjaniona, e zrobie wszystko, co
byo moliwe i podane. Ta podr nie powinna kosztowa ci wicej ni dwa lata,
wliczajc w to starzenie si podczas anabiozy. Nie moemy wymaga od ciebie zbyt wiele.
Zaley nam na twoim osobistym zdaniu. Wierz, e twoje decyzje bd optymalne. Jeste
najbardziej dowiadczonym astronaut, jakim dysponujemy w tej chwili... Inni - albo ju
zakoczyli sub, albo s w dalekich rejsach...
Sloth pokiwa gow w zamyleniu, i by moe, w innej sytuacji czuby si uhonorowany
takim zaufaniem Komendantury. W tym jednak przypadku oznaczao to podjcie kolejnego
ryzyka - moe wikszego ni wszystkie dotychczasowe...
- Mam nadziej - powiedzia - e wszystko sprowadzi si do problemw natury technicznej.
Gdyby wynikny jakie inne okolicznoci, rezerwuj sobie prawo do ostronoci w
decydowaniu, a do cakowitej nieingerencji.
- Oczywicie! Zrobisz wszystko, co Uznasz za stosowne. Najwaniejsze, ebymy jak
najszybciej poznali prawd o planecie Ksi, w miar monoci z twojej ustnej relacji.
Bdziemy mieli do czasu, by przygotowa kilka nastpnych jednostek o napdzie
fotonowym, zdolnych dotrze tam w razie potrzeby z niezbdn pomoc. Musimy jednak
wiedzie, czy naley je tam wysya... i z c z y m...
- Dobrze, zastanowi si i odpowiem za dwa, trzy dni... Gdzie mieszkam?
- Zarezerwowalimy ci pokj w hotelu, blisko astroportu. Mie, spokojne miejsce. A gdyby
chcia pozna swoj zaog, to... chopcy mieszkaj w tym samym hotelu. Ich nazwiska masz
w tej teczce.
- Dobrze. Nie wiem tylko, co zrobi z dziewczyn... - zastanowi si Sloth.
- Jeli sobie yczysz, to skierujemy ktrego z pilotw, eby si ni zaopiekowa. Mamy tu
kilku dobrych... specjalistw.
- Nie, nie trzeba. Poradz sobie jako. Mam troch wprawy t w tej dziedzinie. Musiaefla ju
par razy gupio si tumaczy w podobnych okolicznociach - burkn Sloth, biorc pod
pach teczk z dokumentacj.


"Ostatni raz daem si wcign w podobn afer" - powtarza sobie w mylach wertujc
papiery rozoone na biurku w hotelowym apartamencie. Za oknem wiecio soce, wida
std byo ogrd z basenem penym opalonych, modych cia. Wikszo pokoi w hotelu
okupowa jaki zesp baletowy, na korytarzu spotykao si co chwila smuke, dugonogie
dziewczyny. To zupenie rozpraszao Slotha. Z trudem przekopywa si przez dokumenty,
usiujc wyobrazi sobie, co naprawd mogo zdarzy si na tej przekltej "planecie Ksi".
Cae szczcie, e nie byo kopotw z Ald. Zrozumiaa od razu, poegnaa si bez
dramatw. Nie musia mie adnych wyrzutw sumienia, co najwyszej troch alu do losu,
bo dziewczyna bya naprawd wietn towarzyszk jego skrconego tak nagle urlopu...
Rozumia teraz, dlaczego Komendanturze tak zaley na moliwie szybkim wysaniu
ekspedycji zwiadowczej. Sprawa miaa par aspektw, wrd ktrych polityczny i spoeczny
zajmoway czoowe miejsca. Czowiek wspczesny oswoi si i pogodzi z sytuacj, w ktrej
potne siy ksztatuj jego byt, manipuluj jego yciem i otoczeniem w jakim yje. W
wiecie rozwinitej cywilizacji technicznej niezbdne jest zaufanie czowieka do systemu,
ktrego jest czci. Warunkiem tego zaufania jest jednake pewne minimum poczucia
bezpieczestwa, jakie system musi zapewnia jednostce. Wie o tym, e zagina ekspedycja
naukowa do obcej gwiazdy, wstrzsa wprawdzie i smuci, ale nikt nie obwinia za to systemu,
wadz czy uczonych. Traktuje si to jako normaln cen pacon za postp wiedzy. Jeli
jednak gdzie na Ziemi lub innej planecie ukadu zginie zwyky czowiek - pasaer rakiety,
pacjent, przechodzie, nieostrone dziecko - kto, kto zaufa bezpiecznym w zasadzie
urzdzeniom, oddanym na uytek publiczny, ktre wanie zawiody - wwczas budzi si lk
w pozostaych uytkownikach techniki, niekoniecznie nawet podrujcych rakietami c/y
spacerujcych po ulicach ruchliwych miast... Fakt taki podrywa zaufanie do systemu,
powoduje zachwianie poczucia bezpieczestwa jednostki.
Jakie fatalne wraenie musiaa wywrze na opinii publicznej wiadomo o zaginiciu
Konwoju, transportujcego upionych w anabiozie ,,zwykych" ludzi, ktrzy zaufali
organizatorom tego przedsiwzicia... Ju sama ta wie wzburzy musiaa do gbi nawet
tych, co nigdy w yciu nie wsiedliby do najzwyklejszej rakiety midzykontynentalnej.
Ale to jeszcze p biedy. Uczestnicy przedsiwzicia osadniczego byli ochotnikami -
poniekd wiec brali w rachub znikome, lecz realne ryzyko, o ktrym ich uprzedzano. Jeszcze
gorsze skutki moga wywoa sytuacja, w ktrej odpowiednie czynniki zwlekaj z
wyjanieniem sprawy, z udzieleniem pomocy... Tu ju kady przecitny obywatel wyobraa
sobie siebie samego lub swych bliskich - na przykad w windzie miedzy pitrami wieowca
albo w zakleszczonym w kanale wagonie podziemnej kolei pneumatycznej, albo w dziesitku
innych codziennych realnych sytuacji... I co? I nikt nie spieszy z ratunkiem? - pyta szary
czowiek. Gdzie s ci, ktrzy powinni udzieli pomocy? Czy wolno tolerowa opieszao w
takich okolicznociach? Jeli si nic nie robi przez kilka lat w sprawie zaginionych czterech
tysicy zwykych obywateli - to na c moe liczy jeden zwyky obywatel, ktry zasab w
przejciu podziemnym albo ugrzz w szybie windy?
Takie skojarzenia, powstajce w umysach milionw ludzi, staj si diabelnie destruktywne
dla urabianego w nich przez cae ycie poczucia bezpieczestwa, tak wanego dla
funkcjonowania systemu spoecznego.
Wysanie ekspedycji na Ksi byo wic konieczne w znacznej mierze dla osignicia
spektakularnych efektw propagandowych: popatrzcie ludzie, oto wycigamy pomocn do
do tych, ktrych wpakowalimy w kaba. Odpowiadamy za posunicia dokonane przez nasz
system, cho to nie my ich wysalimy, lecz nasi ojcowie i dziadkowie.
Jednake wyprawa zwiadowcza nie bya tak bardzo pozbawiona realnych szans niesienia
pomocy, jak si Slothowi wydawao na pocztku. Po przemyleniu sprawy doszed do
wniosku, e naprawd ma szans kogo uratowa, cho od ostatniej depeszy z rejonu Ksi
mino dwadziecia pi lat. Jeli bowiem zaoy, e przyczyn milczenia s jakie kopoty
techniczne, nie za totalna zagada wszystkich jednostek Konwoju, to trzeba bra pod uwag
szereg rnych moliwych sytuacji. Moe statki kr na orbitach wok Ksi, gdzie, jak
wiadomo, dotary - wraz z nieodcznymi zasobnikami penymi hibernowanych ludzi? Moe
zasobniki osadzono na powierzchni planety, a dopiero pniej jakie nieszczcie spotkao
yw zaog? Trudno wprost wyobrazi sobie, by ani jeden statek nie ocala, ani jeden
pojemnik z ludmi nie pozosta - w przestrzeni lub na powierzchni... A jeli pozosta cho
jeden - to obowizkiem ludzi z Ziemi jest dotrze tam i spraw wyjani. Kady ze statkw
dwiga po pi takich zasobnikw z ludzkim adunkiem. Kady zasobnik - to dwiecie osb
w stanie anabiozy.
Dopki zasobnik jest nie naruszony, a powierzchnia jego otrzymuje pewn minimaln ilo
energii wietlnej, stan anabiozy jest podtrzymywany, a ludzie w rodku s nadal w stanie
utajonego ycia. Nie wolno ich pozostawia w takiej sytuacji zbyt dugo, bo trwao
urzdze podtrzymujcych ich zamroone ycie jest ograniczona w czasie.
Biorc pod uwag wyniki tych rozwaa, Sloth pozby si poczucia bezsensownoci sprawy,
w ktr go wcignito. Wiedzia, e jako pilot nie bdzie specjalnie poyteczny na statku
fotonowym. Nie zna tego typu napdu, nie mg go zna... Liczyo si tu jednak jego
dowiadczenie nabyte na obcych planetach, w nie dajcy si niczym zastpi zesp
przyzwyczaje i dowiadcze zwany instynktem eksploracyjnym, pozwalajcy optymalnie
reagowa w nietypowych sytuacjach.
Przejrza do koca raporty i wycigi z dokumentw dotyczcych wyprawy, wypisujc sobie
wtpliwoci oraz sporzdzajc list materiaw szczegowych, ktre naleao zabra ze sob.
Potem wrci do pierwszych arkuszy, zawierajcych charakterystyk "planety Ksi", jak zacz
j w mylach nazywa, zgodnie z kryptonimem widniejcym na teczce.
Z chwil, gdy sprawa przestaa by tajna, prasa uywaa waciwej, astronomicznej nazwy tej
planety. Jednak w kryptonim bardziej si Slothowi podoba. Grecka litera Ksi, odpowiednik
aciskiego X, kojarzya si z niewiadom - niewiadom rwnania, ktre naleao rozwiza,
by wywietli prawd o owej tajemniczej Ksi w dalekim, odlegym o ponad dwadziecia lat
wietlnych ukadzie planetarnym...
Gwiazda centralna tego ukadu, pod pewnymi wzgldami podobna do Soca, bya od niego
nieco mniejsza. Posiadaa tylko trzy planety i rozlegy pas asteroidw - prawdopodobnie lad
czwartej, ktra ulega ongi kosmicznej katastrofie.
Planety byy rnej wielkoci, jedna za z nich rokowaa due nadzieje, jako siedlisko ycia
organicznego. Wiele dziesitkw lat oczekiwano na wyniki bada dokonanych przez ca
seri prbnikw i automatw badawczych, ktre udao si osadzi na jej powierzchni.
Rezultaty okazay si tak rewelacyjne, e nie zwlekajc przystpiono do organizowania
ekspedycji na wielk skal. Pomys z osadnikami nie wzbudzi wikszych sprzeciww wrd
fachowcw. Jeliby miao okaza si, e zasza jaka pomyka co byo prawie zupenie
niemoliwe w wietle uzyskanych danych - to zawsze mona byo wrci natychmiast do
Ukadu Sonecznego z caym bagaem hibernowanych. Trwaoby to wprawdzie znacznie
duej ni podr w tamt stron, bo statki nie mogy zabra zbyt duo paliwa i nie
osignyby w swym powrocie penej prdkoci podrnej. Dla osadnikw i czas nie mia
jednake znaczenia - i tak zdecydowali si przecie na zerwanie ze sw wspczesnoci.
Zamiast wiec zabiera dostatecznie duo paliwa na powrt, co od pocztku podejrzanie
pachniaoby brakiem optymizmu, zaadowano ile si dao zapasw ywnoci, sprztu, maszyn
i urzdze dla atwiejszego "rozruchu" planowanego przyczka ludzkoci. Rwnoczenie
mylano ju o tworzeniu podobnych na kilku innych planetach, gdzie wyprawy zaogowe i
bezludne prbniki wykryy znone dla ludzi warunki.
Planet Ksi zbadano rzeczywicie w sposb imponujco drobiazgowy, co byo moliwe
wanie dlatego, e wysano tam bezdusznie precyzyjne automaty, cierpliwe i dokadne,
odporne na trudy i zmczenie - czego nie da si powiedzie o najlepszych nawet zespoach
ludzkich.
Dla fachowcw jasne byo, e warto takich bada, ich zakres i dokadno, znacznie
przewysza to, co mona by osign wysyajc tam najpierw ludzk zaog badawcz,
notabene przy znacznie wikszych kosztach.
W opinii ogu, zoonego z laikw, ktrym zwykle przewodz niektrzy kiepscy
dziennikarze wspierani przez, starzejce si gwiazdy holowizji i inne "publiczne twarze"
usiujce za wszelk cen pozosta w centrum zainteresowania masowego odbiorcy,
propozycja wysania osadnikw wzbudzia szereg wtpliwoci. Domagano si uprzedniego
wysania maej grupy badawczej, co opnioby oczywicie cae przedsiwzicie o dalszych
par dziesitkw lat i byo zupenie niepotrzebne.
Ostatecznie znaleli si ochotnicy, w nadmiarze nawet, ktrzy polecieli. Sprawa przycicha,
komunikaty wzbudzay coraz mniejsze zainteresowanie - i dopiero ich brak wskrzesi - innych
ju zreszt - przeciwnikw polityki osadniczej...
Co si tyczy samej planety Ksi, mwic w wielkim skrcie, posiadaa ona wszystko, co
czowiekowi potrzebne do ycia. Grawitacja, cinienie i skad atmosfery, przedzia
temperatur, klimat - wszystko to znakomicie miecio si w granicach akceptacji przez
organizm czowieka. Flora i fauna, oparte na tych samych strukturach biakowych co
ziemskie, mogy, dawa gwarancj rozwoju rolnictwa i niektre gatunki zwierzt mogy sta
si rdem biaka spoywczego. Wody byo pod dostatkiem, oglne rozpoznanie geologiczne
przynioso informacje o wielu cennych surowcach zawartych w skorupie planety.
Sowem - Nowa Ziemia bez ludzi, jak gdyby oczekujca na gospodarzy...
Eksperyment osadniczy mia - wrd innych - take cel propagandowy. Naleao wreszcie
przeama mit o wrogim nam kosmosie, niszczcym wszelkie ycie, czyhajcym ha kadego,
kto naruszy jego samotno i bezludno... "Kosmos dla czowieka", "My, obywatele
Kosmosu", "Czowiek przekracza prg Wszechwiata" - oto niektre hasa z prasy i
holowizji, ktrymi propagowali przedsiwzicie jego organizatorzy.
Sloth przejrza raz jeszcze pobienie cay zestaw informacji, zebra je na powrt do teczki i
zapi j z trzaskiem.
- Do! - powiedzia do siebie, odchylajc plecy na oparcie krzesa.
Przecign si, prostujc grzbiet. Spojrza na zegar. Dawno mina pora obiadu, a on nawet
tego nie spostrzeg!
- Wcigno mnie, do licha! mrukn z sarkastycznym umiechem. - Ciekawe, czy si z
tego.... wycign... Oby nie musieli mnie z kolei ratowa.
Mwienie do siebie w samotnoci pustego pomieszczenia byo nawykiem, ktremu nie dziwi
si aden czowiek majcy cho raz odbyt sub wachtow na statku midzygwiezdnym.
Sloth podszed do okna i spoglda przez dusz chwil na rzd wspaniaych damskich ng
dyndajcych nad wod. Tancerki obsiady krawd basenu, wystawiajc do soca twarze,
ramiona, i co tam jeszcze miay...
- Nie! - warkn, odwracajc si od okna. - Ju adnych dziewczyn!
Wszed do azienki, umy twarz i rce, zmieni koszul i poszed na spniony obiad.



2. Trzeci punkt specjalnej instrukcji



Statek traci prdko zgodnie z programem hamowania, silniki pracoway niewielkim
cigiem, wszystkie wskaniki sygnalizoway pen sprawno urzdze. W takiej sytuacji
wystarcza zazwyczaj, e tylko jeden z pilotw czuwa na stanowisku, podczas gdy drugi w
zasadzie nie ma nic do roboty. Chyba e s jakie specjalne powody, ktre trzymaj obu
pilotw przy pulpicie.
Tym razem by taki powd. Plamka na ekranie lokalizatora, ktra pojawia si przed paroma
dniami, przycigaa obie pary oczu. Wpatrywali si w ni, cho na pozr nie zmieniaa swego
pooenia.
- Porusza si ze sta prdkoci po linii prostej - powiedzia Silva, przegldajc wydruk z
komputera. - adnych odchyle toru. Mamy to na naszym kursie.
- Prawdopodobiestwo kolizji?
- Praktycznie adne. Przy tej prdkoci system bezpieczestwa bez truciu skoryguje nasz tor,
gdyby okazao si to konieczne. Duy obiekt. Wyglda na to, e leci w kierunku dokadnie
przeciwnym ni my.
Omar umiechn si kcikami ust. Jego due, bardzo ciemne oczy przelotnie spojrzay na
Sdlv.
- Metal?
- Uhm... Asteroid elazo - niklowy, albo...
- Myl, e raczej to "albo"... - rozemia si Omar.
- Ty powiedzia... - mrukn Silva. - Bdziemy to mijali za niecae czterdzieci osiem godzin.
- Najwyszy czas, by obudzi komandora.
- Mylisz?
- Trzeba. Trzeci punkt instrukcji.
- Jakiej instrukcji?
- Prywatnej instrukcji komandora. Nie pamitasz?
Rozemieli si obaj. Tak, to by trzeci punkt instrukcji, ktr komandor wywiesi na pokrywie
swojego biostatora. Na ostatniej odprawie, ju za orbit Plutona, gdy wchodzili na trajektori
podrn, komandor zoy owiadczenie o takiej mniej wicej treci:
- Zapewniam was, e nie mam zielonego pojcia o nawigacji podwietlnej, ani o technice
napdu fotonowego. Jestem zabytkiem z epoki wczesnych lotw midzygwiezdnych,
urodziem si sto pidziesit lat temu, mam czterdzieci dwa i zapewniam was, e nie
zamierzam mie wicej ni czterdzieci trzy, gdy znajd si znw na Ziemi. Wy jestecie
modsi, moecie sobie pozwoli na zmarnowanie paru lat na t podr. To wy znacie si tutaj
na wszystkim i nie spodziewajcie si adnych dobrych rad ode mnie. Wa do biostatora i
prosz mnie nie niepokoi, dopki nie znajdziemy si na orbicie docelowej planety. W
szczeglnoci, nie naley mnie budzi w razie kolizji z asteroidem, awarii silnikw, wybuchu
antymaterii, koca wiata i tym podobnych drobnych wydarze. Przypadki, w ktrych wolno
mnie ewentualnie niepokoi, wypisaem tutaj, na tej kartce. Bdzie przypita do biostatora i
biada temu, kto mnie obudzi bez dostatecznych powodw.
Kiedy komandor znikn w biostatorze, wszyscy oczywicie zaraz pobiegli przeczyta t
kartk. Zawieraa trzypunktow instrukcj:
"Budzi jedynie w przypadku: 1. pukania z zewntrz do luzy wejciowej; 2. pojawienia si
zielonego ludzika wewntrz statku; 3. spotkania nie zidentyfikowanego obiektu latajcego".
Nie byli tym nawet zaskoczeni. Uprzedzano ich, e komandor ma specyficzne poczucie
humoru. Poza tym mia oczywicie prawo skorzysta z przywileju dowdcy i cay kopot
zostawi na gowie oficerw wachtowych.
- Id wic i przerwij mu t przydug drzemk - powiedzia Silva.
- Bierzesz to na siebie?
- Musz. Tak si pechowo skada, e to moja wachta.


Skrajem play, po wilgotnym piasku biega dziewczyna. Drobne, wyrane lady jej stp
wypeniay si wod kolejnej fali i rozmyway w nieregularne zagbienia. Druga fala
zmywaa je zupenie, pozostawiajc gadki, wilgotny piasek, jakby nigdy nie byo tej
dziewczyny, ktra przed chwila przebiega. Sloth podnis wzrok. Zobaczy, jak oddala si
coraz bardziej i prbowa zgadn, kim bya: Alda, Estar... a moe kim zupenie innym...
Zreszt to niewane, to tylko sen - pomyla.
Po chwili ju wiedzia, e budzi si z anabiozy. Po kilku czy kilkunastu takich
przebudzeniach odrnia si je bez trudu od normalnego przebudzenia ze zwykego snu. To
zupenie inny rodzaj przebudzenia, co w rodzaju nagego skoku z wysokiej wiey: spadanie,
tym jednak rne od normalnego, e z pocztku szybkie, a potem coraz wolniejsze, w
kocowej fazie przypominajce zetknicie z bardzo mikkim pneumatycznym materacem.
Otworzy oczy. Przez szko pokrywy zobaczy niad twarz pochylonego nad nim mczyzny.
Pokrywa uniosa si powoli, uwalniajc ciao ze szczelnego futerau. Sloth poruszy palcami
doni, potem ostronie caym przedramieniem.
"Dobre s te nowe biostatory'' pomyla. Pamita, jeszcze z poprzedniej podroy, niemie
odrtwienie, z jakim czowiek wychodzi z dawniej stosowanych urzdze tego rodzaju.
"Zawsze tak jest: wylatujesz na supernowoczesnym statku, a wracasz przestarzaym pudem''
pomyla. Unis si na okciach, poruszajc gow. Czu si znakomicie.
- Komandorze, drugi pilot szstej zmiany melduje si...
- Ju?
- Nie, jeszcze nie koniec, ale blisko, komandorze. Tylko e... mamy sztuczny obiekt na kursie.
- Dobrze. Zaraz, bd gotw, przygotuj mi troch kawy.
Sloth wygramoli si z biostatora, wykona par ruchw gimnastycznych i sign do szafki
po ubranie. Po kilku minutach by w sterowni. Kawa czekaa na pulpicie, przed fotelem
dowdcy.
- Co dobrego, chopcy? - zagadn, siorbic z kubka gorcy napj.
- Nie rozpoznany obiekt metalowy na przeciwnym kursie - zameldowa Silva.
- Jak mamy prdko?
- Aktualnie jedna dziesita "c", opnienie jeden "g".
- A... tamto?
- O dwa rzdy mniej. Lot bezwadny.
- Dobrze. Przygotowa projekt lotu rozpoznawczego.
Omar i Silva spojrzeli na siebie rwnoczenie.
- Podejdziemy?
- Nie wiem. - Sloth wzruszy ramionami.
- Ale dobrze by byo.
- Mylisz, e to... jeden z tamtych statkw? - spyta Silva z wahaniem.
- A co? - umiechn si Sloth. - Zgodnie z regu Ockhama... O ile to statek. Bra si do
roboty.
Omar usiad przy komputerze, by w przyblieniu oszacowa moliwoci podejcia do
obiektu. Na razie jednak brakowao cisych danych o prdkoci i odlegoci. Sloth skoczy
kaw i teraz bazgra co na kawaku papieru.
- Wspomniae, e odlego wynosi okoo piciu godzin wietlnych? - zagadn Silv.
- Nawet nieco mniej. Osiem godzin temu wysaem seri impulsw laserowych. Myl, e za
dwie godziny bdziemy mieli dokadny wynik pomiaru kierunku, prdkoci i odlegoci, a
ponadto zarys konturu obiektu - Czy... strumie fotonw z hamujcych silnikw nie trafia w
ten obiekt? - zaniepokoi si Sloth.
- O nie, komandorze. Na pewno jest poza stokiem naszych wizek fotonowych. Kt
rozwarcia wizki jest bardzo may. Gdyby to znalazo si na naszej drodze, dawno
mielibymy odbicie i zrobiaby si tutaj sodoma i gomora. Ukad ostrzegawczy uruchomiby
wszystkie systemy zabezpieczajce przed kolizj.
- Wic... pi godzin wiata... to jest... dwie doby przy naszej aktualnej prdkoci. - Sloth
mamrota co pod nosem, krelc odrcznie krzywe na papierze. - Cholernie blisko. Trzeba
jednak byo obudzi mnie wczeniej...
- Nie wiedzielimy, czy... - prbowa usprawiedliwia si Silva.
- Dobrze, w porzdku. - Komandor przerwa ruchem rki. - Jakie przyspieszenie moe
osign nasza patrolwka?
- Trzy do czterech "g".
- To na nic. Potrzeba z dziesi...
- Da si zrobi, komandorze - umiechn si Silva. - Ale nie patrolwk. Trzeba odczy
sekcj silnikow.
- Mw janiej, kochany. Wiesz przecie, jak mao znam te wasze ostatnie nowoci.
- Statek o napdzie fotonowym jest zespoem niezalenych sekcji napdowych - zacz Silva,
zadowolony, e moe wykaza si sw wiedz, pouczajc tak dowiadczonego astronaut. -
Kada z nich stanowi odrbny zespl zoony ze zwierciada fotonowego, anihilatronu i
zasobnika materii napdowej. Wszystko razem wyglda jak pczek siedmiu wyduonych
cylindrw, opasany toroidaln rur, mieszczc sekcje uytkowe statku. W razie potrzeby
mona odczy dowolny silnik z tego pczka, centralny lub jeden z szeciu obwodowych...
Na przykad, w wypadku cikiego uszkodzenia lub nieusuwalnej awarii, mona odrzuci
jeden a nawet kilka silnikw, eby nie cign niepotrzebnego szmelcu. W praktyce, mona
podrowa nawet z jednym silnikiem, przy ograniczonym cigu oczywicie. Niezalenie od
tego, konstrukcja pojedynczej sekcji napdowej pozwala na jej odczenie i uycie jako
osobnej jednostki podrnej. Po to wanie w kadej sekcji przewidziano osobne stanowisko
sterowania, automat pilotujcy i pomieszczenie zaogowe.
- No, no! - cmokn z podziwem Sloth. - Bardzo wygodne rozwizanie. Kiedy nie stosowano
takich trickw.
Dawno nauczy si akceptowa gadko wszelkie nowoci oraz skokowe - z jego punktu
widzenia - zmiany w technice. Umia przystosowywa si do nich byskawicznie i nie zawsze
rozumiejc szczegy techniczne, bezbdnie korzysta z nich w kadej kolejnej podry.
Kiedy wyrusza w poprzedni rejs, o napdzie fotonowym mwio si wci jako o odlegej
perspektywie, a nawigacja z prdkociami podwietlnymi istniaa zaledwie w teorii na kartach
oglnych podrcznikw astronautyki, zwykle jako ostatni rozdzia albo zgoa dodatek.
Wystarczyo kilkadziesit lat, by tacy modzi piloci jak jego obecna zaoga z ca swobod
operowali einsteinowskimi rwnaniami ruchu w zastosowaniu do realnych obiektw
napdzanych fotonami uzyskiwanymi z anihilacji...
- A przecienia? - spyta, wci rysujc i liczc na kartce.
- S tam biostatory imersyjne i moliwo penoautomatycznego sterowania wedug
programu z korekcj samoczynn.
- Aha. - Sloth zrobi min, jakby wszystko doskonale rozumia, ale tak naprawd to z grubsza
tylko wyobraa sobie zasad tych urzdze.
Wany by ostateczny efekt ich dziaania, a na zgbianie tajnikw konstrukcji nie mia czasu.
Sama nazwa musiaa mu na razie wystarczy. Z dowiadczenia wiedzia, e mona ufa
pomysowoci "potomnych", jak nazywa tych, ktrzy urodzili si znacznie pniej ni on.
Wasnego potomstwa nigdy nie posiada, a w kadym razie nic mu nie byo o tym wiadomo...
- To znaczy - cign po chwili - e mona takim osobnym czonem rakietowym wycign
tych dziesi ..g" przyspieszenia?
- Swobodnie, komandorze.
- Taak... Zatem mamy spraw rozwizan. Obliczye tam co, chopcze? - zwrci si do
drugiego pilota.
- Zaraz podam wyniki.
- Zaczekaj, podam najpierw moje i porwnamy - umiechn si chytrze. - Wic myl, e
trzeba zrobi tak: nasz statek bdzie kontynuowa lot bez zmiany programu, bo jak sdz,
przy tym opnieniu, jakie mamy aktualnie, wyhamujemy dokadnie tam, gdzie trzeba, to
znaczy w pobliu planety. Ile to potrwa?
- Okoo trzydziestu czterech dni.
- Dobrze. Zatem, statek leci bez zmiany cigu hamujcego. Odczamy jeden z czonw
napdowych i hamujemy go z opnieniem, powiedzmy, dziesiciu "g". Pozostae silniki
kompensuj ubytek cigu statku. Odczony modu pozostaje w tyle i wytraca ca prdko
pocztkow, a nawet zyskuje pewn niewielk prdko w kierunku przeciwnym, tak aby po
jakich osiemdziesiciu piciu godzinach spotka interesujcy nas obiekt z zerow w
stosunku do niego prdkoci wzgldn. Cay nasz statek mija obiekt znacznie wczeniej, po
dwch dobach. Zaoga moduu bada wntrze obiektu. Zakadam, e jest to jeden ze statkw
Konwoju, bo jeli sondowanie laserowe tego nie potwierdzi, cala operacja nie odbdzie si.
Nawiasem mwic, mam nadziej, e sprawdzilicie w caym pamie czstotliwoci, czy nie
ma jakiego wywoania z jego strony...
- Oczywicie, komandorze! - Silva prawie si oburzy. - To bya pierwsza rzecz, jak
zrobiem po wykryciu echa tego obiektu! Nawet o tym nie meldowaem, bo to si samo przez
si rozumie.
- W porzdku. - Sloth spojrza na kartk, usiujc sobie przypomnie, na czym skoczy.
To byo niepokojce ostatnimi czasy. Pamita doskonale fakty sprzed stu lat, a chwilami
zapomina, o czym mwi przed minut. Stara si ukrywa to przed lekarzami badajcymi go
w ramach normalnych testw, lecz zdawa sobie spraw, e nie ma na to rady. "Pocztki
sklerozy. Ale to dopiero pocztki" - pociesza si w duchu.
- Wic dalej - cign po chwili. - Jestemy przy tym obiekcie. Badamy go tyle czasu, ile
potrzeba, godzin czy pi, to nie ma znaczenia wobec czasu trwania pozostaych operacji.
Nastpnie modu rusza w pocig za statkiem, utrzymujc dziesitk przez niecae sze dni, a
potem hamujc takim samym cigiem przez dalsze cztery. Modu dogania statek przy rwnej
z nim prdkoci, wynoszcej teraz okoo szeciu setnych prdkoci wiata. Wszystko razem,
od startu moduu do ponownego poczenia ze statkiem, trwa okoo trzynastu dni. Co na to
komputer, chopcze?
- Zgadza si z tob, komandorze. Dokadnie dwanacie dni i osiemnacie godzin, plus czas
pobytu w badanym obiekcie! - Omar nie tai podziwu. - Jeste lepszy ni ja plus komputer.
Zdaje si, e obliczye od razu najkorzystniejszy wariant, podczas gdy ja prbowaem ustala
go przy pomocy teorii optymalizacji...
- Rutyna, mj drogi. Sto trzydzieci lat praktyki w kosmosie - umiechn si Sloth. - To
zreszt drobnostka.
Jego skromno bya oczywicie najzupeniej faszywa. To jasne, e chcia czym
zaimponowa modym pilotom, co to ani rusz bez komputera sobie nie radz. A co do owych
stu trzydziestu lat, to zapomnia doda, e sto dziesi z nich przelea w biostatorach,
rnego typu i coraz to nowoczeniejszych. Ale dowiadczenie pozostaych lat dwudziestu
wystarczao, by umia szybko i trafnie wybra i oceni manewr stosowny dla wykonania
danego zadania.
- Przygotuj program dla autopilota - zwrci si do Omara. - Polecisz ze mn.
- Ty te, komandorze? - zdziwi si Silva.
- Wszystko mi jedno, czy przepi te dwa tygodnie tutaj, czy w kabinie samodzielnego
moduu. A poza tym, czy ktry z was widzia kiedykolwiek statek midzygwiezdny typu
RQ-2? Na pewno aden. Jeeli spotkalimy jeden ze statkw Konwoju, to tylko ja znam jego
konstrukcj. Dlatego, midzy innymi, jestem tutaj! Jako ekspert od wszelkiego rodzaju
staroci. Ty, Silva, pozostaniesz na wachcie. Zwitalizujemy ci jeszcze jakiego pilota do
pomocy.
Sloth pospieszy za Omarem, by obejrze kabin moduu napdowego, ktry zamierzali
odczy. Po drodze wstpili do sekcji biostatorw, zbudzili jednego z pilotw pierwszej
zmiany i posali go do Silvy, by zapozna si z sytuacj.
Gdy wrcili do sterowni, na ekranie oczekiwa ju obraz przyniesiony przez odbite impulsy
wietlne lokalizatora Kontur zbliajcego si obiektu by obrysowany do wyranie, nawet z
pewnymi szczegami.
- Jasne! To RQ-2 widziana od przodu - powiedzia Sloth bez chwili wahania, - W kosmosie
nie ma cudw. To mg by tylko asteroid albo jeden z tamtych statkw. Albo...
- Co, komandorze? - spytali rwnoczenie wszyscy trzej pozostali.
- Powiedziaem, e w kosmosie nie ma cudw! - powtrzy, lecz wszyscy czterej wiedzieli
dobrze, e kady z nich dopuszcza jeszcze trzeci, najmniej prawdopodobn moliwo,
ktr w skrytoci ducha uwzgldnia kady, kto spdza ycie jak oni na gwiazdowych
szlakach...
- Dokadniej mwic - doda Sloth patrzc uwanie w ekran - jest to Alfa, flagowy statek
Konwoju. Spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
- Odczytae napis na burcie? - zamia si Omar.
- Widzicie ten wystp na kadubie, u dou? Tylko Alfa miaa co takiego. To emiter radiowy
dalekiego zasigu. Antena do cznoci z Ziemi.
- Leci bardzo wolno, bez napdu - Omar spojrza na wydruk danych pomiarowych. - Jeli
przyjmiemy, e wystartowa z ukadu gwiezdnego, do ktrego zmierzamy, to musi by w
drodze od jakich pidziesiciu lat.
- To znaczy tyle, ile upyno od wysania ostatniej depeszy stamtd? - upewni si Achmat,
nowo zwitalizowany pilot.
- Mniej wicej - potakn Sloth w zamyleniu. - To, co widzimy, jest samym tylko gwnym
czonem Alfy. Pojemniki ldujce zostay odrzucone. Osadzono je... lub prbowano osadzi
na powierzchni planety.
- Komandorze! - odezwa si nagle Silva.
- Jeli Alfa bya jedynym przekanikiem cznoci, to po prostu nie mogli nada kolejnej
depeszy, gdy odleciaa. Std ich milczenie.
- To jest oczywiste - zgodzi si Sloth.
- Mona by zatem przypuszcza, e wyldowali szczliwie. Oby tak byo. Ale... te dziwne
depesze? Odlot Alfy? Wszystko to bardzo mi si nie podoba... Za duo tych pyta.
Co zaszo tam, na tajemniczej planecie Ksi, ktra wydawaa si tak dobrze znan, e
omielono si wysa na ni od razu tak wielu ludzi? Co si wydarzyo, nim Alfa wyruszya w
t bezsensown podr powrotn jako martwy, milczcy wrak, dryfujcy beznadziejnie
powoli w kierunku macierzystego globu?
Nikt nie wtpi teraz, e operacja podejcia do wraku i zbadania jego zawartoci jest
konieczna i e trzeba j przeprowadzi za kad rozsdn cen, nawet gdyby wypadao
wyhamowa cay statek przed celem podry i rozpdza go potem na nowo. Mogo to da
odpowied na wiele pyta, ale... mogo take dostarczy nowych wtpliwoci.


Dziewczyna staa tyem do Slotha, wsparta obiema rkami o balustrad tarasu. Patrzya w
kierunku play i morza. Jej bardzo ciemne, dugie wosy opaday na ramiona i niade plecy,
ktrych obszerny fragment wida byo w wyciciu dekoltu. Chcia koniecznie dotkn pasma
jej wosw, lecz gdy do jego powolnym ruchem zbliya si do nich, dziewczyna odwrcia
si nagle. Wskie oczy Estar spojrzay na niego ironicznie, chodno. Postpi jeden krok w jej
kierunku, chcc obj j obiema rkami, lecz znikna nagle, a on przelecia przez nisk
balustrad i coraz wolniej opadajc poszybowa w d nad stokiem piaszczystego wzgrza.
Na sekund przed upadkiem zbudzi si.
"Aha - przypomnia sobie od razu, gdzie jest. - Modu silnikowy. Lot do Alfy".
Omar sta nad nim w kompletnym ubiorze prniowym, tylko hem trzyma pod pach.
- W porzdku, komandorze - powiedzia. - Prosz wsta i ubra si. Wyrwnalimy prdko.
Lecimy rwnolegle do Alfy. Wida j nawet bez teleskopu.
Sloth poruszy si i poczu niewako. Sign doni do uchwytu zwisajcego nad oem i
wycign swe ciao z biostatora. Po kilku minutach by ju w skafandrze.
Na ekranie wizyjnym w sterowni wida byo Alf w caej okazaoci, tym razem z profilu.
- Nie widz adnych uszkodze zewntrznych - mrukn Sloth, przygldajc si uwanie
statkowi. - Podchodzimy bliej.
- To troch potrwa - powiedzia Omar, ujmujc dwignie manewrowe. - Silniki korekcyjne s
do sabe.
- Nie spiesz si. Musimy przylgn do gadkiej powierzchni kaduba w pobliu jednego z
zaczepw po adownikach.
- Niestety, nie bdziemy pasowa do zaczepu - umiechn si Omar. - Standardy si
zmieniy.
- Myl, e znajdzie si tu kawaek dobrej, stalowej liny cumowniczej...
- Jest lina i troch narzdzi do prucia metalu.
- Mam nadziej, e dostaniemy si przez luz z doku promu adowniczego. Ale narzdzia
trzeba zabra.
Milczeli patrzc na rosncy ksztat statku.
W odlegoci kilkunastu metrw od niego Omar wczy dysze hamujce i teraz podpywali
powoli, centymetr po centymetrze.
- Gotowe! - zameldowa Omar. - Prosz woy hem, komandorze. Pjd zacumowa.
- Zaraz. Moe ja to zrobi. Wol, eby ty zosta przy sterach.
- Tak jest.
"To mi si podoba u tych modych - pomyla Sloth z uznaniem. - W normalnych warunkach
s zupenie rozlunieni, gotowi nawet do poufaych artw z dowdcy. Ale kiedy sytuacja
wymaga dyscypliny, znaj swoje miejsce... To jedno nie zmienia si w naszym fachu od
czasu, jak ukoczyem Akademi".
Sloth dokrci zawory hemu i wzi par oddechw by sprawdzi dziaanie systemu
powietrznego. Omar poda mu zwj liny cumowniczej i uruchomi mechanizm klapy
wyjciowej. Powietrze uszo z sykiem przez zawr, otwr w cianie odsoni si powoli. Sloth
zaczepi karabiczyk swej linki ubezpieczajcej o wystajce z kaduba oczko i wypyn na
zewntrz. Wydoby z kieszeni pistolet manewrowy i ruszy w stron rufy szukajc miejsca dla
zaczepienia liny cumowniczej. Przesuwajc si wzdu kaduba spojrza w szczelin
pomidzy rakiet i statkiem. Dwa cylindry - wikszy i mniejszy - stykay si prawie, lecz
niezupenie. W najwszym miejscu szczelina miaa szeroko doni.
"Zdolny chopak" - pomyla z uznaniem o pilocie. Zaczepi hak cumy o aurow konstrukcj
cznika, potem drugi - o wspornik na kadubie Alfy.
- Gotowe - powiedzia. - Bierz narzdzia i chod tutaj.
- Tak jest - usysza w suchawce hemu.
Po chwili pynli obok siebie, tu przy powierzchni kaduba Alfy. Otwr doku by odsonity,
wntrze puste. Wpynli do rodka, wiecc latarkami.
- Tu jest luza. Zdaje si e... - Sloth wcisn przycisk. - Tak. Dziaa!
Drzwi rozsuny si. Musieli odpi linki ubezpieczajce i zaczepi o barierk na zewntrz
luzy. Zamkna si, gdy weszli. Syszeli syk napywajcego powietrza.
- Jak dotd, wszystko dziaa! - stwierdzi Omar z pewnym zdziwieniem.
- Dobra, solidna, stara robota! - umiechn si Sloth.
Poczuli rosnce cienie. To komora luzy zaczynaa wirowa, czc si z wewntrznym,
obracajcym si rdzeniem statku.
- Nawet sztuczna grawitacja...
- To znaczy, e elektrownia wci pracuje. No, ju...
Zielona lampka zapalia si nad wyjciem, drzwi otworzyy si ukazujc gwny korytarz
moduu zaogowego, owietlony sabym wiatem lamp systemu bezpieczestwa.
Ruszyli w kierunku sterowni. Sloth zna dokadnie rozkad pomieszcze. Oglda kiedy,
dawno temu, prototyp takiego statku. Przed odlotem dosta dokadne rysunki i wszystko raz
jeszcze sobie przypomnia.
- Sprawd biostatory - powiedzia, wskazujc mijane drzwi bocznego pomieszczenia, a sam
pchn inne, po drugiej stronie korytarza i wszed do centrali ukadu zabezpieczenia
warunkw biologicznych. Rzuci okiem na tablic kontroln. Rzd zielonych wskanikw
poncych u gry tablicy upewni go, e nie zdarzya si tu adna awaria. Powietrze byo
sprawnie regenerowane, ukad oczyszczania wody dziaa, klimatyzacja, zasilanie w energi,
syntetyzatory - wszystko byo sprawne.
Wyszed na korytarz, zdejmujc hem skafandra. Odetchn gboko. Powietrze byo czyste,
bez zapachw. Omar czeka na niego przy otwartych drzwiach sekcji biostatorw.
Sloth pokaza mu na migi, e mona zdj hem.
- Sprawne i puste - powiedzia Omar, wskazujc za siebie. - Jakby przygotowane na przyjcie
ludzi.
loth pokiwa gow.
- Do sterowni! - powiedzia ruszajc przodem.
Drzwi rozwary si cicho. Wewntrz panowa pmrok. Jedyne owietlenie stanowia dyurna
lampa nad pulpitem sterowniczym. Lampy kontrolne i ekrany byy wygaszone.
Jeden z foteli by odchylony gboko do tyu. Podeszli bliej, stajc po obu stronach. Na
fotelu lea czowiek.. By ubrany w strzpy brudnej odziey, spod ktrej przewitywao
chude ciao o biaej pomarszczonej skrze. Rce mia rozrzucone na boki, ylaste i kociste.
Stara, pocita zmarszczkami twarz o gboko osadzonych oczach przykrytych cienkimi
powiekami sprawiaa wraenie oblicza mumii. Na czole porysowanym poziomymi bruzdami
widniaa gadka, rowa blizna o ksztacie regularnego prostokta.
- yje? - wyszepta Omar, wpatrujc si w lecego.
Sloth uj przegub doni starca. Ttno byo wyrane, lecz niezmiernie powolne.
- Przeszukaj dokadnie ca cz zaogow - powiedzia pgosem. - Przy okazji zrb
fotograficzn dokumentacj stanu waniejszych urzdze. Niczego nie zmieniaj, tylko zanotuj
uwagi.
Omar wyszed, a Sloth otworzy kiesze skafandra i wydoby strzykawk. Wbi ig w
przedrami lecego czowieka. Oczekujc na rezultat zastrzyku, rozglda si po sterowni.
Po ktach poniewieray si puste opakowania po ywnoci, brudne naczynia, napoczte
puszki. Wszdzie byo peno mieci i odpadkw. System sterylizujcy musia dziaa
wyjtkowo sprawnie, gdy wszystko to nie rozkadao si i nie cuchno.
Na pulpicie przed starcem leaa otwarta ksiga. Sloth rozpozna typowy dziennik pokadowy.
Ostatnie zapisane strony ukazyway nierwne rzdy sw krelonych trzsc si rk. Sloth
zajrza na pocztek dziennika. Rozpoczyna si zapisami z ostatniego roku podry Konwoju.
Podszed do pulpitu radiostacji. Czoowa pyta urzdzenia bya potrzaskana, jakby kto
celowo uderzy w ni kilkakrotnie motkiem. Zauway zerwan plomb przecznika
kasowania zapisu. Przecznik by przekrcony na pozycj kasowania.
Sloth przekartkowa dziennik. Ostatni regularny zapis w rubrykach koczy si uwagami
dotyczcymi przygotowa do odczenia adownikw. Dalej by ju tylko jaki cigy tekst,
ignorujcy rubryki, na ktre podzielono stronice dziennika.
Zamkn dziennik i pooy obok swego hemu, na pododze. Starzec w fotelu poruszy si,
lecz nadal pogrony by jak gdyby w gbokim nie.
- Nie ma nikogo wicej - powiedzia Omar wracajc. - W pomieszczeniach zaogi baagan,
jak tutaj. Wyglda na to, e sam wybra si w t podr... Moe zabrako mu paliwa, albo...
silniki przestay dziaa?
Sloth podszed do pulpitu i wczy komputer. Tablica rozjarzya si wiatami wskanikw.
- Chyba... wszystko w porzdku - powiedzia po chwili, sprawdzajc wynik testu. - Ukad
napdowy sygnalizuje gotowo. Paliwo... te jest, chocia troch za mao dla uzyskania
penej szybkoci... On po prostu nie wczy gwnego cigu po wyjciu na trajektori
podrn.
- Dlaczego?
- Moe dowiemy si od niego - Sloth wzruszy ramionami i spojrza na starca, ktrego chuda
klatka piersiowa unosia si teraz w wyraniejszym oddechu. - Aktywator zaczyna dziaa...
Powieki starca drgny. Pochylili si obaj obserwujc jego twarz. Otworzy oczy, patrzy
nieprzytomnie, szklistym wzrokiem. Jego rka uniosa si powoli ku twarzy, przesoni na
chwil oczy, znw spojrza jakby przytomniej, przenoszc wzrok z jednego na drugiego. Usta
poruszyy si. Wyszepta co cicho i zamkn oczy. Potem nagle otworzy je raz jeszcze i
unoszc gow z oparcia fotela, wpatrywa si przez chwil w twarz Slotha.
- To... wy? Jestecie tutaj?... Gdzie... Letto...? Czy on... Ja nie chciaem, zostawcie mnie!
Gdzie ona? Ty... Jeste Sokow? Nie, przecie ci nie znam, ciebie nie ma, nie moesz by
tutaj, to niemoliwe... Wic to... znowu... Obudzi si, obudzi...
Jego sowa, przerywane zadyszk, cichy coraz bardziej. Gowa opada bezwadnie, zamkn
oczy i znieruchomia.
- Poszukaj jakiego skafandra - powiedzia Sloth. - Przeniesiemy go do rakiety.



- Gotowe - zameldowa Omar. - Staruszek w biostatorze, program lotu sprawdzony. Prosz
si ka, komandorze. Ja musz jeszcze uruchomi autopilota.
- Uhm. Zaraz...
Sloth rozsiad si w fotelu i studiowa dziennik zabrany z pokadu Alfy. Omar po raz drugi
delikatnie przypomnia mu o starcie. Trwao to ju okoo godziny. Odkd wrcili do rakiety,
Sloth ani na chwil nie oderwa si od dziennika.
- Nadaj rozkaz dla Silvy - powiedzia wreszcie, zamykajc ksig.
- S o osiem godzin wiata std. Chyba nie bdziemy czeka na odpowied? - Omar poda
mikrofon. - Prosz wcisn przecznik i nadawa.
- Dowdca statku do pierwszego pilota. Rozkaz specjalny. Zakazuj witalizacji kogokolwiek
z zaogi przebywajcej w biostatorach.
Omar spojrza ze zdziwieniem, ale nie spyta o nic.
- To... na wszelki wypadek - umiechn si Sloth, odkadajc mikrofon. - A teraz poka mi,
jak si uruchamia automat czasowy. Ty pierwszy wejdziesz do biostatora, a ja uruchomi
program lotu i poo si ostatni. Te na wszelki wypadek.
- Co si stao, komandorze?
- Jeszcze chyba nic... Nie wiem. Kad si.
- Tak jest. Potem trzeba przesun t dwigni, a nastpnie nacisn zielony przycisk. To
wszystko. Id do biostatora.
Sloth patrzy przez chwil za nim, a potem z dziennikiem w doni rozejrza si po kabinie.
Odchyli pokryw skrzynki na odpadki i ukry w niej gruby zeszyt.



Tym razem budzi si bez snw. Jego pami przechowaa dokadnie ostatni moment przed
zaniciem i teraz, po dziesiciu prawie dniach lotu ladem fotonowca, wpasowa si
dokadnie w tamt chwil, jakby nie byo tej dziesiciodniowej przerwy. Unis si szybko z
biostatora. Miejsce Omara byo puste. Znalaz go w sterowni.
Na ekranie wida byo fotonowiec. Omar rozmawia przez radio z Silv,
- Wycz silniki. Zaraz bd was wyprzedza.
Sloth przypasa si do fotela i obserwowa manewry.
Rakieta musiaa podej do statku od strony zwierciade fotonowych, zwrconych teraz do
przodu, w kierunku centralnej gwiazdy ukadu. Bya podobna do Soca, widzianego z orbity
Saturna...
Wyprzedzili statek, a nastpnie, hamujc maym cigiem i uruchamiajc na chwil silniki
korekcyjne, powoli, precyzyjnie wsunli si w obrcz pustego miejsca w pku segmentw
napdowych. Od tej chwili wszystko odbywao si samoczynnie: mocowanie segmentu,
spajanie pocze kablowych i luz przejciowych.
- Bardzo dobrze - pochwali Omara. - Gdzie uczye si takich manewrw?
- Byem w ukadzie Fomalhaut. Ale to jeszcze w epoce napdu klasycznego. Na fotonach
lataem tylko treningowo, do Jupitera i z powrotem ale dali nam tak szkol, e...
- Wyobraam sobie. - Sloth umiechn si do swoich wspomnie z czasw, gdy opanowywa
praktyczn nawigacj pozaukadow. - Czy Silva uczy si razem z tob?
- Znam go od dawna. To bardzo dobry pilot By ze mn na tych treningach.
- Kogo jeszcze z naszej zaogi znasz... duej, z czasw studiw?
- Achmata. Dlatego wanie jego zwitalizowaem na zastpstwo...
Sloth zastanawia si w milczeniu. Zielone wiata sygnalizoway koniec operacji. Mogli ju
przej do czci zaogowej statku.
- Posuchaj, Omar... Zastanw si nim odpowiesz. Czy ufasz cakowicie tym ludziom?
- Nigdy si na nich nie zawiodem, komandorze.
- Dobrze. Musz i ja wam zaufa. Nie mam innego wyjcia.
Omar patrzy na niego pytajco, lecz Sloth nie powiedzia ju ani sowa wicej, dopki nie
znaleli si w kabinie medycznej, gdzie zanieli nieprzytomnego wci staruszka z Alfy.
Potem Sloth wrci jeszcze po dziennik.
W kabinie medycznej zasta Achmata i Omara pochylonych nad lecym starcem.
- Co z nim zrobi, komandorze? spyta Omar.
- Nie wiem. Najlepiej byoby odda pod opiek lekarza.
- To moja druga specjalno - powiedzia Achmat - Studiowaem medycyn.
- To dobrze. Nie chciabym witalizowa nikogo wicej, dopki... - Sloth potrzsn
trzymanym w doni dziennikiem - dopki nie zastanowimy si wsplnie nad tym...
Przeczytajcie, a potem dajcie Silvie. Moecie pomin pierwszych sto dwadziecia stron. To
tylko zwykle zapisy pilotw wachtowych. Najciekawsze zaczyna si dalej...



3. Relacja, czyli cz prawdy o planecie Ksi


Trudno mi zacz t relacj. Prbowaem ju wiele razy, lecz kady pocztek wydawa mi si
niezrczny. Nie wiem przecie, kto i w jakich okolicznociach przeczyta te sowa. Musz
wic zacz od pewnych wyjanie dotyczcych mojej osoby.
Byem czonkiem, zaogi Alfy, flagowego statku Konwoju. Jak wszyscy towarzysze z zag,
ja take miaem pozosta na planecie wraz z pozostaymi osadnikami. Czego spodziewaem
si po tej radykalnej zmianie w mym yciu? Trudno to wyjani w krtkich sowach. Byem
mody i peen ciekawoci. Pracujc przez pewien czas jako pilot na liniach
midzyplanetarnych zwiedziem prawie wszystkie szlaki regularnej komunikacji wewntrz
Ukadu. C pozostao mi w perspektywie dalszych lat tej suby? Powtarzanie tych samych
tras, krcenie si tam i z powrotem pomidzy Wenus a ksiycami Jupitera... Nie byem
zachwycony taka przyszoci Wiedziaem, jak trudno jest dosta si do zaogi ekspedycji
midzygwiezdnej. Prbowaem nawet stara si o miejsce w dwch kolejnych wyprawach
badawczych i nic z tego nie wyszo. By moe, zabrako mi odpowiedniej protekcji...
Wtedy wanie ogoszono nabr do Konwoju. Warunek by do ostry: trzeba byo
zdecydowa si na pozostanie na docelowej planecie, nie przewidywano powrotu statkw na
Ziemi. Wyprawa miaa charakter eksperymentalny, po raz pierwszy prbowano stworzy
koloni Ziemian na planecie innego ukadu. Do tego jeszcze - na planecie, gdzie nie stana
dotd stopa czowieka. Jednake wyniki wieloletnich bada przy uyciu samoczynnych sond
obserwacyjnych nie pozastawiay wtpliwoci: planeta moga sta si rajem dla przyszych
mieszkacw. Jej ogromne obszary pokrywaa wspaniaa rolinno, klimat strefy
umiarkowanej przypomina Kalifornie, tyle e bez trzsie ziemi huraganw i innych
niespodzianek. Dobra woda i korzystny skad atmosfery czyniy planet wymarzonym
miejscem pobytu dla tych ktrych zmczyo ycie w nieustannym popiechu i haasie, w
obliczu zagroenia przeludnieniem i niedoywieniem, a do tego jeszcze w niestabilnej, z dnia
na dzie zmieniajcej si sytuacji politycznej.
Zgosio si nadspodziewanie wielu ochotnikw na osiedlecw Byli to przewanie ludzie
modzi, ktrzy nie widzieli dla siebie perspektyw i satysfakcjonujcego miejsca w ziemskiej
rzeczywistoci. Deklarowali gotowo do trudnej pracy pionierw, jaka czeka ich miaa na
nowej planecie. Przyjmowano najchtniej mode bezdzietne pary maeskie oraz modych
samotnych mczyzn i kobiety.
Trudniej byo ze skompletowaniem zag, chocia kandydatw byo wicej ni oferowanych
miejsc. W tym przypadku wan rol odgryway wysokie kwalifikacje - a jak wiadomo
astronauci z wysokimi kwalifikacjami bez trudu znajduj sobie prac bez koniecznoci
wyrzekania si powrotu na Ziemi.
Moje kwalifikacje okazay si wystarczajce, a entuzjazm, z jakim odniosa si moja
dziewczyna, Luiza, do tego szalonego pomysu, przypiecztowa moj decyzj. W ten sposb
znalazem si w zaodze Konwoju. Luiza, jak byo zawarowane w kontrakcie, otrzymaa
miejsce wrd kandydatw na osadnikw. Podr trwaa dugo, lecz dla osadnikw
pozostajcych w anabiozie nie miao to znaczenia, a my, czonkowie zag, postarzelimy si
zaledwie o kilka lat - bo tyle trway w sumie dyury robocze kadego z nas. Przez pozosta
cz podry korzystalimy z najnowoczeniejszych urzdze biostatycznych,
pozwalajcych na natychmiastowe niemal zapadanie w anabioz i powrt do czynnego ycia
w razie koniecznoci.
Podr przebiega bez zakce i powaniejszych problemw nawigacyjnych, jak zreszt
zwykle bywa w midzygwiezdnej prni. Peniem funkcj drugiego pilota Alfy. Mielimy na
pokadzie dowdc caego Konwoju, starego i dowiadczonego astronaut, awansowanego z
tej okazji do rangi admiraa, ktry postanowi osi u celu podry na zasuonej emeryturze.
Kady z czterech statkw Konwoju skada si z centralnego moduu podrnego,
zawierajcego urzdzenia napdowe i sterownicze oraz pomieszczenia zaogi. Modu
centralny otoczony by walcowatymi pojemnikami, zaopatrzonymi we wasne rda napdu.
Pojemniki te, bdce adownikami zdolnymi osi na powierzchni planety, zawieray
urzdzenia hibernacyjne z ludmi oraz cay sprzt, materiay i zapasy potrzebne w
pocztkowym etapie zasiedlania planety.
Myl, e powysze wyjanienia wystarcz kademu, kto bdzie czyta te notatki, dla
zrozumienia wydarze, ktre zamierzam opisa. W tym momencie nachodzi mnie refleksja
dotyczca tych ewentualnych czytelnikw... Czy ktokolwiek bdzie rzeczywicie to czyta?
Czy - jeli przeczyta - zdoa wczu si do tego stopnia w sytuacj, by zrozumie fakty i
motywy naszych dziaa? Czy waciwie oceni to co si stao i rol poszczeglnych osb
dramatu - bo trudno nie nazwa dramatem tego, co chc przedstawi... To dramat zbiorowy i
dramat poszczeglnych jednostek... ale nie wyprzedzajmy faktw...
Ot, jak wspomniaem, dla nieznanego czytelnika spisuj teraz - ju z perspektywy
odlegego czasu, na chodno i w miar monoci obiektywnie - bieg wydarze, poczynajc od
owego pierwszego dnia, nazwanego pniej Pierwszym Dniem Nowego wiata. Czy zaley
mi bardziej na daniu wiadectwa prawdzie o planecie i jej mieszkacach, czy moe na
pokazaniu moich bdw i zasug, by kto mg prawidowo oceni moj rol w tych
wydarzeniach? Nie umiem na to odpowiedzie; samo si to okae w trakcie pisania...
Dla sprawnego przeprowadzenia ostatniej operacji, osadzenia adownikw na powierzchni
planety, potrzebowalimy nieco wicej ludzi ni liczyy zaogi czterech naszych statkw.
Zgodnie z uprzednio zaoonym programem, w czasie gdy statki osigay trwae orbity wok
planety, programowane urzdzenia witalizujce wybray pewn liczb mczyzn spord
hibernowanych osadnikw i przystpiy do ich witalizacji. Zaoga kadego ze statkw miaa
w tym czasie za zadanie uzupeni dane o planecie, sporzdzi aktualne foto-mapy i wybra
ostateczne miejsce ldowania. Moduy centralne miay w przyszoci pozostawa na orbitach,
penic rol przekanikw dalekosinej cznoci i stacji orbitalnych dla celw przyszej
astronautyki ukadowej. Oprcz adownikw, pozbawionych moliwoci powrotu na orbit,
dysponowalimy take maymi rakietami-promami, ktre mogy - uzupeniajc zapas paliwa -
odbywa wielokrotne loty midzy powierzchni planety i pozostajcymi na orbicie moduami
podrnymi.
Pewnego dnia, gdy nasz statek obiega ju planet po ostatecznej orbicie parkingowej,
peniem wanie sub w kabinie nawigacyjnej. Byem zajty obserwacj powierzchni globu
przesuwajcej si po ekranie, a siedzcy na ssiednim fotelu pierwszy pilot opowiada jak
zabawn historyjk. Bogar by znanym gadu i w gruncie rzeczy, po kilku wsplnie
spdzonych dyurach, znao si wikszo jego opowieci. Suchaem go niezbyt uwanie i
nie od razu zwrciem uwag na nag przerw w poowie zdania. Po chwili dopiero, gdy
milczenie przeduao si ponad miar, zwrciem twarz w jego stron. To, co zobaczyem,
sparaliowao mnie na chwil. Za oparciem fotela Bogara sta jaki nie znany mi osobnik,
barczysty mczyzna o bardzo niadej twarzy i dugich czarnych wosach rozdzielonych nad
czoem. Jego lewa do bya wczepiona we wosy Bogara, w prawej za trzyma dugi, ostro
zakoczony n kuchenny. Ostrze noa spoczywao na grdyce pilota.
- Zachowujcie si cicho - usyszaem za sob ochrypy mski gos, a na karku poczuem
chodne ukucie. - Jeli bdziecie posuszni, nic si wam nie stanie.
Spojrzaem na twarz tego, ktry sta za Bogarem. Spod opadajcych na czoo wosw
przewitywa czarny, grub lini wypisany czterocyfrowy numer. Teraz ju wiedziaem, z
kim mamy do czynienia. Numery takie byy wypisywane na czoach ludzi poddanych
anabiozie dla uatwienia ich identyfikacji.
- Czego chcecie? - spytaem ostronie.
- Posuszestwa - odpowiedzia czarnowosy, patrzc w maj stron.
- Wykonujemy tylko polecenia dowdcy Konwoju - powiedzia Bogar przez zacinite zby
Widziaem, jak twarz mu blednie, a na skroni wystpuj napite yy.
- Dowdca Konwoju zosta aresztowany podobnie jak reszta zaogi tego statku.
Dostrzegem, jak Bogar zaciska szczki, jakby przeuwa co twardego. Rwnoczenie jego
do zwara si mocniej na podokietniku fotela Rzuci mi krtkie spojrzenie nie zmieniajc
pozycji gowy.
- Ktry z was jest pilotem? - spyta ochrypy gos zza moich plecw.
- Obaj - powiedziaem.
- Dobrze. Bdziemy was potrzebowali. Czy moecie teraz pozostawi sterowni bez obsugi?
- indagowa dalej ochrypy przyciskajc mocniej ostrze do mojego karku.
Wzrok Bogara powdrowa w kierunku radiostacji.
- Tak - powiedzia powoli. - Ale naleaoby wczy autopilota. Czy mam to zrobi?
- Nie. Nie wstawaj - burkn czarny. - I nie prbuj ostrzega pozostaych jednostek.
- Czy to co w rodzaju przewrotu, zamachu stanu? - wycedzi Bogar ironicznie.
- Moesz to nazwa nawet rewolucj, jeli wolisz - zamia si ten za mn - Radz przyczy
si do nas i pomc nam. Opr nie wyjdzie wam na zdrowie, a i tak zawsze znajdzie si kto,
kto nam pomoe.
- Nie wiemy jakie macie zamiary - powiedziaem ugodowo. - Moemy porozmawia.
- Nie teraz. Jak si wcza autopilota?
- Tutaj - wskaza Bogar, wycigajc do w kierunku wycznika sztucznej grawitacji.
- Wcz!
Bogar nacisn przycisk i korzystajc z tego, e ostrze noa znalazo si poza jego gardem,
skoczy do przodu. W cigu kilku sekund silniki korekcyjne wstrzymay rotacj statku.
Czuem, e wypywam w gr z fotela, lecz dotyk ostrza na moim karku nie ustpi
Widziaem przez moment Bogara splecionego z napastnikiem, szybujcych w drugim kocu
kabiny. Poczuem silny cios w gow na chwil straciem przytomno. Gdy otworzyem
oczy, wisiaem pod sufitem. Czarnowosy szybowa powoli przez kabin. W jego piersi tkwi
n. Poszukaem wzrokiem Bogara Znalazem go, rozpuszczonego na cianie. Wysoki,
rudawy mczyzna wyciga z jego plecw dugi, stalowy szpikulec.
- Wcz grawitacj! - powiedzia, odbijajc si od ciany w moim kierunku. W rce trzyma
sw zowrog bro.
Poczuem paraliujcy strach. Czepiajc si uchwytw, dotarem do pulpitu i uruchomiem
obrt statku.
- W porzdku - powiedzia blondyn. - I nie prbuj ju adnych sztuczek. Przez gupot
twojego kolegi i nieostrono mojego, mamy dwa pierwsze trupy. To wystarczy.
Razem z zabitym przez Bogara, buntownikw byo dziewiciu. Jedynych dziewiciu
zwitalizowanych na Alfie w pierwszej kolejnoci! Dziwio nas to, dopki nie zobaczylimy
wrd nich Fremona, informatyka z naszej zaogi. To on wanie obsugiwa komputer
witalizujcy i mia dostp do kartoteki osadnikw.
A wic wszystko byo przygotowane zawczasu, przed odlotem. Nie bya to adna
improwizacja ani amatorska partanina. Rebelianci bez trudu poradzili sobie z zaogami
pozostaych statkw, wzywajc je sfaszowanym rozkazem admiraa dc stawienia si w
penym skadzie na ogln odpraw w Alfie. Przybywajcych rakietami-promami
wprowadzano do przygotowanych pomieszcze i po prostu zamykano. Nie mielimy
najmniejszej szansy ostrzeenia ich, nim zostali uwizieni. Szczliwie obyo si bez dalszych
ofiar po obu stronach.
Zdawalimy sobie spraw z beznadziejnoci sytuacji i nie prbujc stawia oporu czekalimy
na jakie dania czy deklaracje ze strony spiskowcw. Trzeba przyzna, e zaskoczyli nas
zupenie wrd rozlicznych zagroe i niebezpieczestw, analizowanych przed wyruszeniem
wyprawy, takiego wydarzenia nikt nie wzi pod uwag. Dziaanie osadnikw przeciwko
zaogom Konwoju byo z zaoenia absurdem - niemniej jednak sytuacja taka ucielenia si
oto na naszych oczach.
Po gbszym zastanowieniu przestaem si dziwi, e grupa anarchistw przelizgna si
przez skrupulatne sita kontroli kwalifikujcej potencjalnych osiedlecw. Niestety, najczulsze
nawet przyrzdy i najwymylniejsze testy nie s w stanie wykry ludzkich zamiarw.
Naleao liczy si z podobn moliwoci, skoro wiadomo byo, e ochotnicy rekrutuj si w
wikszoci spord ludzi, ktrym na Ziemi nie udawao si zaspokoi osobistych ambicji i
zrealizowa wasnych idei.
Przez dwa dni siedzielimy zamknici w adowni Alfy, podczas gdy buntownicy penetrowali
statek. Gdy pojawili si przed nami ponownie, byli ju dobrze uzbrojeni: dobrali si do broni
myliwskiej, ktr wielimy wrd adunku. Teraz wszelki opr utraci sens: dobrze
znalimy wasnoci tych flint i pistoletw, zdolnych obezwadni grubego zwierza, nie
zabijajc go nawet.
Nasi przeladowcy paradowali ostentacyjnie ze swymi numerami na czoach, jakby tym
znakiem podkrelali sw odrbno. Jeden z nich, brodaty i nieco niechlujny, lecz
najwyraniej przez pozostaych uwaany za przywdc, wygosi do nas krtk przemow.
- Jestemy grup bojow organizacji, ktra stawia sobie za zadanie utworzenie zupenie
nowego typu spoecznoci. Osadnictwo na tej planecie daje nam znakomit okazj do
wyprbowania w praktyce naszych teoretycznych zaoe. Chcemy zerwa ze zgni
mentalnoci Starego wiata, przeciwstawi si zu i niesprawiedliwoci. Cywilizacja
ziemska zbyt gboko zabrna w swym bdnym rozwoju. Tutaj moemy rozpocz
wszystko na nowo, bez obcie i wpyww starych, skostniaych struktur. Musimy jednak
odci si cakowicie od nawarstwionych bdw, przekreli wszystko co si z tamtym
Starym wiatem wie. Zaczniemy budowa od fundamentw nasze nowe sprawiedliwe
spoeczestwo, w ktrym wszyscy bdziemy naprawd rwni i szczliwi.
Zamiary tak doniose nie dadz si jednake zrealizowa bez pewnych drastycznych posuni
oczyszczajcych pole naszego dziaania. Musielimy zatem uy siy wobec was,
przedstawicieli dawnego porzdku, ktrzy mielicie zaszczepi stare zasady u podstaw
przyszej cywilizacji na tej planecie. Jeli okaecie si zdolni dostosowa wasz mentalno i
postpowanie do nowego ukadu, ktry zamierzamy tu stworzy, bdziecie mogli sta si
penoprawnymi czonkami naszej nowe] spoecznoci. Dopki jednak nie bdziemy w
dostatecznym stopniu przekonani o waszej lojalnoci, poddawa was bdziemy specjalnej
kontroli i obserwacji. Wszelkie przejawy nielojalnoci i prby przeciwstawienia si naszym z
gruntu susznym posuniciom karane bd z caa surowoci. Tych za z was ktrzy nie
zadeklaruj od razu gotowoci zaakceptowania naszego programu, osdzi specjalnie
powoany trybuna sprawiedliwoci W ich osobach sdzi bdziemy okrutny i
niesprawiedliwy wiat, ktry pozostawilimy na zawsze za sob.
- Nie znamy waszego programu - zauway admira. - Jake wic moemy deklarowa nasze
poparcie lub zgasza sprzeciw?
- Nasz program poznacie w trakcie jego realizacji. Jest on opracowany naukowo i z wszelkimi
szczegami.
- Nie rozumiemy take - wtrci dowdca Bety - za co waciwie zamierzacie potpia i
sdzi ziemsk cywilizacj? To ona przecie umoliwia wam znalezienie si tutaj,
wyposaajc was we wszystko, co niezbdne do rozpoczcia nowego ycia, ktre sami
wybralicie.
- Poza tym - doda kto z zaogi - nie wiadomo jeszcze, jak do waszych zamiarw ustosunkuj
si osadnicy, gdy przywrceni do ycia dowiedz si o tym co zaszo...
- Zdajemy sobie spraw z tego, e wszystko, co nowe i postpowe, napotyka pocztkowo
trudnoci i opory - powiedzia przywdca buntownikw. - Pozostawcie jednak nam trosk o
prawidowe przeprowadzanie naszych planw. Od was wymaga bdziemy tylko jednego: nie
przeszkadzajcie nam. Jeli nie zechcecie lub nie bdziecie mogli potwierdzi tego, co im
powiemy - milczcie. Wasze milczenie wystarczy, abymy uznali was za lojalnych obywateli
naszego Nowego wiata. Na pocztku obowizywa bd warunki specjalne. To zrozumiae
w sytuacji, gdy mie bdziemy do czynienia z pokoleniem wychowanym w starym porzdku
spoecznym. Nasz idea spoeczestwa zacznie funkcjonowa dopiero wwczas, gdy wyronie
tu nowe pokolenie, urodzone i wychowane w nowym systemie, pozbawione obcie i
wpyww starego porzdku. Dlatego, powtarzam, wymaga bdziemy od was co najmniej
milczcej akceptacji naszych metod kierowania now spoecznoci oraz uznania za
niewtpliwie suszny - celu, ktry nam przywieca.
Tyle dowiedzielimy si na pocztek. Pozwolono nam nastpnie przedyskutowa midzy sob
nasze stanowiska, pozostawiajc nas samych w zamknitej adowni Alfy. Dyskutowalimy z
pewnym skrpowaniem, nie majc pewnoci, czy wrd nas nie ma dalszych
zakonspirowanych wsppracownikw rebeliantw. Dlatego rozmowy prowadzane byy
pgosem i w maych grupach, przy uyciu ostronych sformuowa.
- Przede wszystkim musimy mie na uwadze bezpieczestwo osadnikw. Powierzono nam
cztery tysice ludzi, ktrych mamy bezpiecznie dostarczy na powierzchni planety. Dopki
tego nie uczynimy, nie wolno nam przedsibra adnych gwatownych rodkw - stwierdzi
admira: - Jeli nadal uwaacie mnie za dowdc Konwoju, traktujcie to jako rozkaz. adnych
prb oporu, dopki ostatni pojemnik nie znajdzie si na planecie. Pniej zadecydujemy, co
robi dalej.
- Popieram admiraa - powiedziaem wwczas. - Widziaem, jak zgin Bogar. Oni nie artuj.
Przy prbach oporu bd dziaa w sposb bezwzgldny i zdecydowany.
- To fanatycy, optani ide wprowadzenia w ycie jakiego bdnego modelu stosunkw
spoecznych. Osadnicy maj im posuy za obiekty eksperymentu spoecznego - zauway
dowdca Alfy. - Myl, e to zwolennicy ktrego z tych radykalnych anarchistycznych
prdw socjologicznych, dajcych o sobie zna w ostatnich dziesicioleciach. Na Ziemi nikt
ich nie traktowa zbyt serio, wic chc tutaj wprowadzi w czyn i praktycznie
zademonstrowa skuteczno swych pomysw spoeczno-ekonomicznych.
- Poczekajmy wic - powiedziaem pojednawczo. - I tak musimy powcign nasze dziaania
do czasu zakoczenia ldowania. Moe si okaza, e ich propozycje bd do przyjcia
zarwno dla nas, jak dla osadnikw. Po c powodowa napicia i doprowadza do walki,
kiedy nie wiadomo, przeciwko jakim ideom walczymy?
- Susznie - potwierdzi admira. Potrzebny jest spokj i przynajmniej z pozoru zgodna
wsppraca.. Sprawa administracji i systemu spoecznego jest kwesti drugorzdn.
Ostatecznie nikt nie powiedzia nam, e to my wanie mamy stanowi wadz na tej planecie.
Nasze zadanie nie koczy si z chwil szczliwego doprowadzenia ich tutaj. Bdziemy im
potrzebni jako doradcy techniczni i to powinno zapewni nam waciw pozycj w tym
nowym spoeczestwie. Osadnicy to ludzie modzi, z odpowiednim wyksztaceniem
wprawdzie, lecz bez adnego dowiadczenia w sprawach zasiedlania obcej planety. W
dzisiejszym spoeczestwie faktyczn wadz sprawuje i tak ten, kto dysponuje wiedz i
rodkami technicznymi.
- Myl, e raczej ten, kto dysponuje broni - zauway sceptycznie Letto, jeden z pilotw. -
Dlatego czubym si pewniej majc w garci dobry miotacz albo choby poraacz...
- Obawiam si, e w swej prostodusznoci nie docenia ich pan, admirale - westchn
komandor Bochin, mj dowdca. - Sdzc z tego, co udao im si zdziaa dotychczas, oni
przewiduj posunicia na kilka ruchw naprzd. A my nie powinnimy si przyzwyczaja do
roli posusznych wykonawcw ich polece. Czas pracuje na ich korzy i za kilka tygodni nic
ju nie bdzie mona poradzi. Wtedy rzeczywicie pozostanie nam tylko milcze i nie
sprzeciwia si ich umysom.
Ostatecznie jednak zgodzilimy si przeprowadzi operacj ldowania zasobnikw pod
lufami pilnujcych nas buntownikw i wszystko przebiego sprawnie i bezpiecznie.
Warunki naturalne na planecie nie odbiegay od tego, co wiedzielimy z wczeniejszych
sondowa. Wszystkie prawie ldowniki udao si nam osadzi blisko miejsca wybranego jako
teren pod pierwsze osiedle. Bya to rwnina poronita czciowo gstym dziewiczym lasem.
wcinajca si obszernym pwyspem w wody wielkiego sodkowodnego jeziora. Osiedle
miao powsta w pobliu wody na kocu pwyspu, u stp wyniesienia wspinajcego si
agodnym stokiem w stron jego nasady.
W cigu kilku pierwszych dni, pracujc w penym skadzie zag, pod stra rebelianckich
patroli, zdoalimy przetransportowa i zestawi w jednym miejscy wszystkie ldowniki
zawierajce Sprzt i materiay przeznaczone do budowy osiedla. Uywalimy przy tym
zmontowanych na miejscu maszyn transportowych i roboczych. Zasobniki z hibernowanymi
osadnikami zgromadzilimy w innym punkcie, na do odlegej od brzegu jeziora lenej
polanie, po drugiej stronie wzgrza.
Buntownicy traktowali nas bardzo przyzwoicie, otrzymywalimy dostateczne racje
ywnociowe i tylko na noc zamykano nas w jednym z oprnionych adownikw. Wszystkie
ldowniki, uoone teraz poziomo i odpowiednio pogrupowane, stanowiy kompleks barakw
magazynowych. Oprnialimy je stopniowo, montujc ze zmagazynowanych czci rne
urzdzenia - maszyny, pojazdy ldowe i powietrzne.
Upyno kilka tygodni, lecz nasza nowa wadza nie kwapia si jako z uwolnieniem
osadnikw z ich anabiotycznego letargu. Zastanawialimy si, czy oznacza to, e zwtpili w
atrakcyjno proponowanego przez nich systemu, czy boj si, e nie zostan zaakceptowani
przez og... Wolelimy, aby wreszcie zaczo si tu jakie normalne ycie, aby kto odciy
nas nieco od naszych obowizkw jedynych pracujcych na planecie. Niektrzy z nas liczyli
jeszcze na to, e osadnicy nie uznaj wadzy buntownikw i e co si zmieni.
Nie docenialimy przebiegoci i pomysowoci rebeliantw. Nim pierwszy osobnik opuci
pojemnik anabiotyezny, czekao nas jeszcze wiele pracy. Najpierw zmuszeni zostalimy do
wykopania w stoku wzgrza sieci rozlegych pomieszcze i korytarzy podziemnych,
stanowicych po wykoczeniu i obudowaniu rodzaj bunkra, ktrego gwna cz zagbiona
bya we wntrze wzgrza, a tylko maa, i niepozorna nadbudwka wystawaa ponad
powierzchni. Nastpnie musielimy oprni ldowniki ze wszystkiego co zawieray i
przenie to do wntrza bunkra. Dopiero w trakcie tej pracy zaczlimy domyla si
dalszych planw nowej wadzy, lecz i tak rzeczywisto przerosa znacznie nasze
wyobraenia. Nie docenilimy ich sprytu, biorc ich zrazu za dyletantw, podczas gdy nie
byo w ich planach adnej improwizacji. Byli przygotowani do dziaania nie gorzej, ni. my
do caej tej wyprawy. Przewidzieli wszystko w najdrobniejszych szczegach i teraz tylko
konsekwentnie realizowali swj precyzyjny program.
W czeluciach twierdzy, ktr wasnymi rkami wygrzebalimy w stoku wzgrza, znikny
take pojazdy i maszyny budowlane, agregaty energetyczne, urzdzenia cznoci, nie
mwic o zapasach ywnoci, przeznaczonych dla osadnikw na pierwszy okres
zagospodarowywania planety.
Po zakoczeniu tych prac poza bunkrem pozostay jedynie puste baraki powstae z korpusw
adownikw, a rakiety patrolowe znalazy si w gbi ldu, daleko poza obszarem pwyspu.
Pozwolono nam odpocz, przydzielono nam nawet dodatkowe porcje ywnoci, a nastpnie
zwoano nas do baraku, gdzie jeden z buntownikw, nazwiskiem Morlen - gwny, jak si
zdaje, teoretyk ich ruchu - wygosi prelekcj. Na wstpie udzieli nam pochway za sprawne
przeprowadzenie prac, wyrazi swoje uznanie dla naszej postawy, penej - jak si wyrazi -
zrozumienia i dobrej woli, a nastpnie przeprowadzi szkolenie w zakresie podstaw
teoretycznych nowego porzdku spoecznego.
- Zwracamy si do was nie po to, by si przed wami usprawiedliwia czy tumaczy -
powiedzia na wstpie. - Moecie akceptowa lub odrzuca nasze pogldy, lecz musicie
podporzdkowa si naszym postanowieniom nie zalenie od osobistych przekona. Za kilka
dni przystpimy do oywiania osadnikw i nie chcielibymy, by jakiekolwiek
nieodpowiedzialne wystpienia czy wrogie ekscesy zakciy nasze poczynania, zmierzajce
do wprowadzenia nowego adu. Zamierzamy zbudowa tutaj spoeczestwo zupenie nowego
typu, wolne od sprzecznoci, nierwnoci i tych wszystkich bdw, ktrymi obcione jest
spoeczestwo Starego wiata. Nasz Nowy wiat me bdzie mia nic wsplnego z utopiami,
nieudolnie i bez powodzenia realizowanymi w przeszoci, dlatego te musimy cakowicie
odci si od starych form od wpyww tradycyjnego sposobu mylenia. Musimy
odpowiednio uksztatowa mentalno naszych nowych obywateli - ludzi pochodzcych z
Ziemi i tam wychowanych. Nie jestemy w stanie wymaza z ich pamici wszelkich
naleciaoci tego przegniego i z gruntu niesusznego systemu, ktry opucilimy. Musz
odrzuci go sami, a naszym zadaniem jest wywoa w nich przemony odruch repulsji na
wszystko, co ma zwizek z tamtym, Starym wiatem, posia w ich umysach niech, a nawet
nienawi do mego. Tylko pod takim warunkiem moliwe bdzie zrealizowanie naszego
susznego modelu spoeczestwa rwnego i szczliwego. Dlatego musimy uy specjalnych
metod, podporzdkowanych naszemu susznemu celowi. Niech aden z was nie omieli si
nazwa tych metod inaczej, jak tylko koniecznymi i historycznie uzasadnionymi! Nie
wymagamy od was aktywnoci w krzewieniu naszych informacji. damy jednak stanowczo,
abycie ani sowem im nie zaprzeczali. Podwaanie skutecznoci naszych poczyna, jako
dziaanie skierowane przeciwko naszym celom, karane bdzie z ca surowoci.
Usunlimy to, co mogoby przypomina osadnikom Stary wiat. Niech wszystko co osign,
zawdziczaj jedynie pracy wasnych rk. Niech w codziennym trudzie zagospodaruj planet
- a wwczas na pewno bd j kochali jak wasn, jedyn ojczyzn i bd wdziczni tym,
ktrych kierownictwo umoliwio im wszystkie te osignicia. Dlatego wanie, dla ich
moralnego zdrowia i wychowania ich w nowym duchu, usunlimy wszystkie uatwienia,
wszystko, co gotowe i nie zdobyte wasnym wysikiem. Szczcie i zadowolenie mierzy si
tempem wzrostu, nie stanem posiadania. Im mniej mie bd na pocztku, tym wikszym
szczciem i dum napawa ich bdzie kady sukces kade osignicie. Musz od pocztku
zda sobie spraw, jak dalece zdam s na wasne siy. Tutejsza gleba pozwoli na szybkie
osigniecie wasnych rodkw ywnociowych. Wrd osadnikw s specjalici od upraw.
Wkrtce kolonia stanie si samowystarczalna. ywno, ktr zmagazynowalimy, bdziemy
przydziela w miar potrzeb, dopki bdzie to konieczne.
Wobec zaniechania uytkowania urzdze technicznych, wy nie jestecie przydatni jako
eksperci i doradcy. Otrzymacie zatem rne funkcje pomocnicze, bo w naszym osiedlu
wszyscy bd potrzebni.
I jeszcze jedna sprawa o charakterze porzdkowym - zakoczy prelegent. - Numery na
naszych czoach s wiadectwem przynalenoci do spoecznoci Nowego wiata. Aby
jednak i w tym wzgldzie wprowadzi nowy porzdek, postanowilimy zastpowa stare,
atwo usuwalne numery, nadane nam przez znienawidzony Stary wiat, nowymi, trwale
tatuowanymi na czoach osadnikw w kolejnoci oywiania ich z anabiozy. Si rzeczy, nasza
pierwsza grupa otrzyma numery jednocyfrowe, w pierwszej dziesitce.
- A my? - spyta kto ze suchaczy.
- Wy nie bylicie ponumerowani, nie oywiamy was z anabiozy, a wic, naturalnie, nie
moecie otrzyma numerw kolejnych w naszym spoeczestwie. Jedynie Fremon, nasz
dawny wsppracownik i czonek organizacji, otrzyma honorowy numer w pierwszej
dziesitce. Ponadto rezerwujemy nastpne dziesi numerw, od jedenastego do
dwudziestego, dla tych spord was, ktrzy wyka si legaln wspprac i zaakceptuj nasz
program.
Byo nas trzydziestu piciu, wic owiadczenie to wywoao pomruk zdziwienia wrd
suchaczy.
- Jake to? - obruszy si Letto. - Tylko dziesi? A pozostali? Czy nigdy nie bd mieli
szansy stania si penoprawnymi czonkami tej spoecznoci?
- A kt tu powiedzia, e numeracja ma jakikolwiek wpyw na pozycj w spoeczestwie? -
odpar mwca zdecydowanym gosem. - Wszyscy maj jednakowe szans i te same prawa
oraz obowizki. Chyba e kto bdzie usiowa dziaa przeciw spoecznoci...
- C wwczas? - Letto najwyraniej traci opanowanie.
- Zostanie ukarany zgodnie z prawem.
- Jakim?
- Z prawem obowizujcym w tej spoecznoci. Poznacie je we waciwym czasie.
- Czy sprzeciw wobec wadzy jest take w myl owego prawa dziaaniem przeciw
spoecznoci?
- Wadza w tym osiedlu przejdzie wkrtce w rce organw obieralnych i wwczas sprzeciw
bdzie rwnoznaczny z przeciwstawianiem si woli wikszoci. A teraz, w warunkach
przejciowych, me moe by mowy o adnych sprzeciwach. Mamy do problemw z
organizacj naszego Nowego wiata i nie moemy dopuszcza do adnych rozbienoci. To
byoby sprzeczne z interesami ogu. Raz jeszcze apeluj do waszego poczucia umiaru i
rozsdku. Zaufajcie uczciwoci naszych zamiarw i celw.
Nastpnego dnia po owym zebraniu wzywano nas na indywidualne rozmowy z
przedstawicielami Komitetu Tymczasowego, jak nazwa si zesp rebeliantw.
Wchodzilimy kolejno do baraku. Ci, ktrzy stamtd wychodzili, milczeli i niechtnie
odpowiadali na pytania pozostaych. Wszedem jako jeden z ostatnich. We wntrzu baraku, na
skrzynce po konserwach siedzia brodaty przywdca buntownikw, oznaczony teraz wielk
jedynk na czole. Przez chwil przeglda dane w mojej karcie ewidencyjnej, wyjtej z pliku
lecych obok niego na pododze.
- Jako pilot nie przydasz nam si tutaj... - powiedzia wreszcie, umiechajc si przyjanie. -
Chocia, kto wie? Moe kiedy... Ale na razie sprbujemy znale co odpowiedniego...
Powiedz, co sdzisz o naszych planach na przyszo?
Odpowiadaem oglnikami, baczc by nie zaplta si w sformuowania, ktre mogyby
zabrzmie jak krytyka czy wtpliwoci. Miaem w wieej pamici ostrzeenia i
napomknienia o lojalnej wsppracy. Z drugiej strony, w deklaracjach, ktre syszelimy,
trudno byoby wskaza co, z czym normalnie mylcy czowiek mgby si generalnie nie
zgadza, szczeglnie w kwestii celw... Co za tyczy si metod, jakimi zamierzali te cele
osign, to nie poznalimy ich jeszcze w dostatecznym stopniu, by mc je ocenia.
Brodacz z jedynk sucha mnie uwanie, potakujc chwilami lekkimi skinieniami gowy.
- Potrzebuj kogo rozsdnego i energicznego zarazem - powiedzia w pewnej chwili. -
Wiem, e dotychczas zachowae umiar i powcigliwo w pocztkowym, trudnym okresie.
Ale nie wszyscy postpuj podobnie. Z chwil, gdy zaczn tu przybywa osadnicy, niektrzy
spord was mogliby prbowa wzmc sw nieprzyjazn nam dziaalno. Chcemy za
wszelk cen unikn konfliktw. Sprbuj zastanowi si, czy kto z twoich towarzyszy
mgby sprawia nam kopoty? Oczywicie nie zamierzam namawia ci do donosicielstwa.
Takie metody s nam obce. Chcemy jedynie ustrzec nierozsdnych przed represjami i
zawczasu izolowa ich, przynajmniej w pierwszej fazie zaludniania planety, od osadnikw,
ktrych mogliby prbowa nastraja wrogo do nas... Wskazujc niektre osoby, dziaaby w
ich interesie.
Podsun mi plik kart ewidencyjnych. Przejrzaem je raz i drugi. To, co mwi, byo do
przekonujce. Taki na przykad Letto albo mj komandor... Na pewno nie powstrzymaliby si
od gonego komentowania wydarze wobec osadnikw. Po c wywoywa gniew
rebeliantw, ktry skieruje si przeciwko caej naszej grupie? A z drugiej strony... Pewna
myl przysza mi wtedy do gowy i to przechylio szal: jeli teraz wzbudz zaufanie
przywdcy buntu, nie krzywdzc przy tym nikogo z naszych, to by moe, uda mi si
nawiza z nimi jak blisz wspprac, ktra w przyszoci moe zaowocowa dla naszego
wsplnego dobra...
"Jedynka" da mi do zrozumienia, e uwaa mnie za gotowego do zgodnego wspdziaania.
Niech tak myli nadal! Dam mu dalsze dowody dobrej woli, wkradn si w jego zaufanie i -
pozornie, lecz tylko ja bd o tym wiedzia - sprbuj zadeklarowa pene poparcie dla nich...
- Taak... - powiedziaem, odkadajc na bok kilka kart ewidencyjnych - Myl, e niektrzy...
jeszcze nie pozbyli si pewnej niechci do waszych zamierze. Wierz jednak, e
przekonamy ich wsplnie o susznoci tej drogi...
Brodacz przewertowa wybrane przeze mnie karty.
- No, tak... - mrukn. - To by si mniej wicej zgadzao.
Odetchnem z ulg. Wida nie ja pierwszy udzieliem podobnych informacji. Inni przede
mn te byli podobnego zdania, uznali pewne racje nadrzdne... Czy im take... obiecywano
co za to? W kadym razie pozbyem si tego cienia skrupuw, ktry przymi moj dusz w
chwili, gdy wskazywaem najbardziej niespokojnych towarzyszy. To, o czym zamylaem,
wymagao wszak pewnych powice, gry, nawet naraenia si na niech ze strony
pozostaych kolegw. Aby ponownie zapanowa nad sytuacj, powinnimy wej midzy
buntownikw, uplasowa si moliwie blisko ich bunkra, zdoby ich zaufanie, by nastpnie
pokona ich od wewntrz, gdyby ich rzdy okazay si nie do przyjcia... Albo - wpywa na
ich poczynania, jeli ich wadza si utrzyma. Za kad cen nie wolno dopuci, aby odsunli
nas wszystkich na margines spoeczestwa, ktre ma powsta na tej planecie. Trzeba zdoby
jak najwicej spord owych zarezerwowanych dla nas dziesiciu numerw, bo jeli nie my
zajmiemy pozycje, zajm je bardziej przedsibiorczy spord osadnikw. A wwczas nie
wiadomo, czy ktokolwiek zadba o zabezpieczenie interesw naszej grupy - grupy, ktra
bdzie wszak pod szczegln obserwacj nowej wadzy.

Gdy wieczorem tego dnia zostalimy znowu sami w zamknitym baraku, rozmowy nie kleiy
si jako, wikszo towarzyszy milczaa, jakby, przetrawiajc co w mylach.
- Myl, e nie bdziecie mi mieli tego za ze... - zacz w pewnej chwili Martins, lekarz z
zaogi Gammy. - Zgodziem si asystowa przy witalizacji. Zwrcili si z tym do mnie a ja
pomylaem, ze to jednak mj obowizek, niezalenie od sytuacji... Chocia nie jestem
pewien, czy powinienem im pomaga... By moe lepiej by byo... odwlec moment wi-
talizacji, ale obawiaem si, e mog zacz na wasn rk, a o ile wiem, nie ma wrd nich
lekarza, mogoby doj do komplikacji.
Kilka gosw rwnoczenie zaczo zapewnia Martinsa, e postpi susznie. Byem tego
samego zdania. Po tak dugim okresie anabiozy wielu spord osadnikw mogo potrzebowa
pomocy medycznej.
- A mnie zaproponowali pomoc przy ewidencji i sprawdzaniu kartotek. Przydzielili mnie do
pomocy Fremonowi. Sdziem, e dobrze bdzie trzyma rk na pulsie... Kolejno, w jakiej
bd selekcjonowa ludzi do witalizacji, moe nam da pewne informacje o ich
zamierzeniach - powiedzia Rowan. Nikt z pozostaych nie zgosi i w tym przypadku
adnych zastrzee, wic poczuem si rozgrzeszony przed sob samym z moich zamiarw,
do ktrych jednake nie przyznaem si gono, bo to oznaczaoby dekonspiracj ju na
samym wstpie. Wci przecie nie bylimy pewni, czy wrd nas nie znajduje si jaki
szpicel rebeliantw.
Nastpnego dnia z samego rana wywoano jedenastu spord nas i wyprowadzono z baraku.
By wrd nich admira, pilot Letto, komandor z Alfy... Pniej nie widywalimy ich na
pwyspie i nie mielimy przez dugi czas pojcia, dokd ich odkomenderowano.
Zostao nas w baraku dwudziestu czterech. Mnie i kilku innych jeszcze tego samego dnia
przydzielono do pomocy przy witalizacji. W tym celu poprowadzono nas pod stra szeciu
uzbrojonych buntownikw do miejsca, gdzie zgromadzone byy zasobniki z ludmi. W
czasie, gdy ja, Martins i jeszcze dwch spord zaogi uruchamialimy urzdzenia
witalizujce, Rowan pomaga Fremonowi w wybieraniu z kartoteki pierwszych kandydatw
do witalizacji. Trwao to do dugo, bo komputer zosta w bunkrze i nikt z buntownikw nie
pomyla, e mgby si przyda. W tej sytuacji bylimy gotowi ze stanowiskiem
witalizacyjnym, zanim tamci wytypowali wreszcie pierwsz setk osb.
Podczas krtkiej przerwy, kiedy pozwolono nam zje nasz przedpoudniow racj
ywnociow i przygotowa troch ciepej herbaty, Rowan zbliy si do mnie na chwil i
korzystajc z oddalenia si pilnujcego nas stranika, szepn:
- Nie wiem co to znaczy, ale - wybieraj ich wedug jakiego dziwnego klucza. Samych
kawalerw, i to z moliwie najniszym ilorazem inteligencji... A do tego jeszcze kilka
najmodszych spord kobiet.
- Te z najmniejszym IQ? - spytaem zaskoczony tymi dziwnymi kryteriami.
- Nie. Z najwikszym obwodem w biucie - powiedzia Rowan i oddali si. Nie
zorientowaem si, czy mwi serio, czy artowa.
Po przerwie przystpiono do witalizacji. Wszystko szo jak najpomylniej, kolejni osadnicy
powracali do stanu biologicznej aktywnoci, przechodzili krtkie badania na testerze
obsugiwanym przez lekarza, nastpnie otrzymywali podstawow odzie i odbywali
przepisowe wiczenia gimnastyczne dla odzyskania sprawnoci ruchowej.
Przygldaem si temu z boku, nie majc nic do roboty. W pewnej chwili od strony bunkra
nadjecha may azik. Wyskoczy z niego Valamis, w wysoki rudawy blondyn, ktry zadga
Bogara w pierwszym dniu rebelii. Pod pach nis plik jakich cienkich broszurek, a w doni
ma walizeczk lekarsk.
- Rozdawaj to tym chopcom - powiedzia, podchodzc do mnie i wrczajc mi papiery.
- A potem kieruj ich do mnie. Bd tam - wskaza w kierunku pojazdu zaparkowanego pod
rozoystym krzewem.
Zwitalizowani modzi ludzie podchodzili teraz kolejno po zakoczeniu swych wicze, a ja
rozdawaem im broszurki, nie znajc ich treci. Dopiero gdy nastpia krtka przerwa
pomidzy jedn a drug grup zwitalizowanych, miaem chwil czasu, by zajrze do tekstu.
Broszurka skadaa si z kilku kart wydruku komputerowej drukarki. Zawieraa zaledwie
niepene dwie strony tekstu. Reszt kart stanowiy jakie kupony czy bilety. Zaczem czyta.
"Drogi Obywatelu Nowego wiata! - gosi tekst. - Witamy ci na planecie, ktra od tej
chwili staje si Twoim domem i Twoj jedyn Ojczyzn. O tym, czy bdziesz tu y
szczliwie, zadecydujesz Ty sam i Twoi towarzysze. Musimy zbudowa tu nasze szczcie
wasnymi rkami, bo wiat, z ktrego tu przybywamy, zdradzi nas haniebnie. Znalelimy si
na tej dalekiej planecie jak rozbitkowie, jak wygnacy na bezludnej wyspie! Zostalimy
oszukani przez tych, co wysyajc nas tutaj obiecywali zapewni nam wszystko: co niezbdne
do zaoenia naszego pierwszego osiedla. Sprzt, w ktry nas wyposaono - to zaledwie par
prymitywnych narzdzi, dano nam zaledwie troch ywnoci, ktra wystarczy tylko na
godow racj przez krtki okres. Ludzie z zag statkw, ktre nas tu przywiozy utrzymuj,
e nie byli uprzedzeni o zbrodniczym planie zesania nas tutaj. My, pierwsi spord
zwitalizowanych, poznalimy prawd: odkrylimy, e nie posiadamy podstawowych rodkw
dla normalnego przeycia pierwszego okresu kolonizacji planety. Nie popadlimy jednak w
rozpacz ani rezygnacj Postanowilimy walczy o ycie nas wszystkich wbrew bestialskim
zamiarom tych, ktrzy skazali nas na udrk i gd. Zawizalimy Komitet Tymczasowy,
ktry zajmie si utrzymaniem adu w pocztkowym, trudnym okresie walki o przetrwanie
oraz podziaem tych skromnych dbr, ktre posiadamy. Reszta zaley od was, bo tylko
wsplnym wysikiem zdoamy przetrwa i pokaza zbrodniarzom z Ziemi, e ich nie
potrzebujemy i nie chcemy ich zna ni pamita, bo warci s jedynie nienawici za to, co z
nami uczynili. Ci zwyrodniali sadyci zechc zapewne krz y sia z owocw naszego wysiku
- eksploatowa nas, gdy osigniemy tu cokolwiek wartego ich upieczych apetytw. Lecz my
na to nie pozwolimy. Wyrzekamy si dziedzictwa i pamici o nich. Ilekro bdzie nam trudno
i ciko, wzniesiemy ku niebu zacinita pi by pogrozi tym co winni s naszego losu. Nie
pozwolimy, by kiedykolwiek stopa mieszkaca Starego wiata deptaa nasz now ziemi, na
ktrej wasnymi rkami zbudujemy spoeczestwo ludzi wolnych, rwnych i szczliwych!
Tych za, co nas tutaj przywieli i zamierzali umkn z powrotem na Ziemi, pozostawiwszy
nas wasnemu losowi, zatrzymamy tu, by wsplnym wysikiem udokumentowali uczciwo
swych zamiarw, abymy mogli uwierzy, e byli tylko niewiadomym narzdziem w rkach
zbrodniarzy. Polecamy ich waszej szczeglnej uwadze. Nie ufajcie im ani nie wierzcie,
dopki sw postaw nie wyka swej niewinnoci i dobrej woli.
Apelujemy do Was wszystkich o zgodn i ofiarn prac dla wsplnego dobra!
Komitet Tymczasowy"
Czytaem to z rosnc wciekoci. Co za stek kamstw! Jakie nieprawdopodobne kalumnie i
oszczerstwa! Skoczywszy, z zacinitymi piciami ruszyem w kierunku pojazdu, gdzie
Valamis rozmawia z grup zwitalizowanych. Plik nie rozdanych jeszcze broszur porzuciem
gdzie po drodze, tylko jedna pozostaa w mojej doni. W miar jednak jak zbliaem si do
azika, nadeszo opamitanie. C mog zdziaa protestujc w pojedynk? Trzeba
postpowa konsekwentnie. Miaem wszak zdoby ich zaufanie i wykorzysta to we
wsplnym interesie... Gdy dotarem do azika, byem ju o wiele spokojniejszy i opanowany.
- Co tam? - spyta Valamis widzc, e nadchodz.
Siedzia na fotelu azika, z dugimi nogami wystawionymi przez otwr drzwi. Obok niego na
drugim fotelu leay rozoone instrumenty do tatuau. Otaczajcy go pkolem modzi ludzie
mieli ju starte numery ewidencyjne i wytatuowane nowe, dwucyfrowe.
- Krtka przerwa - bknem w odpowiedzi na zadane niezbyt uprzejmie pytanie.
- Dobrze si skada. - powiedzia. - Zbli si. Zdymy to zaatwi. Przykucnij, tak bdzie
wygodniej.
Obj lew rk ty mojej gowy i wprawnymi nakuciami wytatuowa co na moim czole.
- Nie wypada - szepn mi do ucha - aby mia numer wikszy ni twoi przyszli podwadni. O,
ju gotowe - powiedzia gono. - Przedstawiam wam komendanta Obywatelskiej Suby
Porzdkowej, chopcy. Macie wypenia jego polecenia. I moje, oczywicie. - A ty - zwrci
si do mnie - zaopiekuj si tymi ludmi, i tymi nastpnymi take. Dostajesz szedziesiciu
wybranych chopakw i macie pilnowa tutaj porzdku kiedy bd nas tysice. Odpowiadasz
przede mn za porzdek i za ich odpowiednie przeszkolenie. Masz stopie majora-pilota,
wic chyba sobie poradzisz?
Widziaem ironicznie zoliwy wyraz jego twarzy, gdy to mwi. Z trudem powstrzymaem
skurcz szczk, lecz udao mi si to i powiedziaem:
- Tak jest.
- Dobrze, id i skocz rozdawanie broszurek - powiedzia, umiechajc si cigle.
Przejrzaem si ukradkiem w lusterku azika. Na moim czole widniaa ozdobnie wytatuowana
liczba "11". Nim doszedem do miejsca, gdzie porzuciem broszury, zrozumiaem jak
doniosa rzecz zdarzya si przed chwil. Mj plan powid si nadspodziewanie pomylnie!
Ile bd teraz mg zrobi dla moich kolegw, jak skutecznie bd w stanie im dopomc w
tej delikatnej sytuacji! Byle tylko niczego nie zepsu, niczyim si nie zdradzi, nie sypn, nie
straci zaufania buntownikw... to znaczy, wadzy - poprawiem si w mylach, podnoszc z
ziemi rozsypane broszury.
W cigu nastpnych paru dni zwitalizowano okoo piciuset mczyzn. Modzi ludzie,
ktrych oddano pod moj opiek, sprawowali si znakomicie jako suba porzdkowa.
Zakwaterowalimy ich w zespole barakw u stp wzgrza, tam gdzie dotychczas mieszkaem
wraz z towarzyszami z zag. Ze wzgldu na moje obowizki, przeniosem si teraz do baraku
moich stranikw.
Valamis, zamieszkujcy wraz z pozostaymi czonkami Komitetu Tymczasowego w bunkrze
na wzgrzu, poleci mi wystawia na noc posterunki przed barakiem, gdzie nocowali ludzie z
zag Konwoju. Obawia si, e niektrzy z osadnikw po przeczytaniu broszury
informacyjnej mogliby skierowa swe niezadowolenie przeciwko nim, jako bezporednim
sprawcom trudnej sytuacji. Nie mogem odmwi racji Valamisowi: cz zwitalizowanych
rzeczywicie wyraaa oburzenie i kierowaa gniew pod adresem tych, ktrych mieli w swym
zasigu. Moi stranicy, uzbrojeni jedynie w paki wystrugane z gazi miejscowych drzew,
musieli kilkakrotnie poskramia mniejsze lub wiksze grupki mczyzn, wznoszcych wrogie
okrzyki na placu przed barakami.
Jeden ze stranikw przyszed do mnie pewnego dnia i zameldowa, e pord osadnikw
kr jakie dziwne pogoski. Kazaem mu zrelacjonowa dokadnie to, co usysza.
- Ludzie mwi - opowiada stranik - e jakoby pod budynkiem Komitetu Tymczasowego
znajduj si rozlegle podziemia pene ywnoci, maszyn, narzdzi i innego dobra. Niektrzy
twierdz, e syszeli od innych o znajdujcej si tam broni. S tacy, ktrzy gosz, e Komitet
celowo ukrywa przed ludmi prawd o wyposaaniu, jakie przybyo tu razem z nami by
wznieci nienawi do tych, co nas wyekspediowali. Mwi si take, e oni, tam na wzgrzu,
korzystaj bez ogranicze z tych wszystkich zapasw.
- Co jeszcze syszae? - wypytywaem stranika, chcc ustali zakres przeciekw
informacyjnych, ktrych rdo byo oczywiste.
- Mwi si take, e oni tam maj... jakie kobiety...
- Bzdury, mj drogi chopcze - powiedziaem zdecydowanie, kadc mu do na ramieniu. -
Moesz by przekonany, e to wszystko garstwo i oszczerstwa. Zapewnij o tym wszystkich
kolegw ze stray. Sam im to zreszt powiem przy okazji odprawy za par dni.
- Ale... dlaczego oni tak mwi? - stranik by do inteligentnym i dociekliwym modym
czowiekiem. - Komu moe zalee na rozsiewaniu tych pogosek?
- Nie domylasz si? - wyjaniaem cierpliwie. - Przeciwko komu skierowany jest gniew
ludzi, ktrzy znaleli si w tej nieatwej sytuacji? Przeciwko zaodze Konwoju, oczywicie.
C zatem mog zrobi atakowani w swojej obronie? Prbuje skierowa niezadowolenie
ludnoci pod innym adresem, rzucajc oszczerstwa na Komitet Tymczasowy. Robi to w
obawie o wasn skr i to ich moe w pewnym stopniu usprawiedliwia. Nie bdziemy
zatem zbyt surowi wobec nich. Postaramy si raczej zapewni im tak ochron, by nie czuli
si zagroeni. Wtedy na pewno zaniechaj tych niecnych plotek.
Mj stranik wyglda na przekonanego, a ja byem bardzo z siebie zadowolony, bo udao mi
si wyj kompromisowo z trudnej sytuacji. Musiaem wszak zaprzeczy pogoskom,
rozpowszechnianym przez moich dawnych towarzyszy. Gdyby echa tych wieci dotary do
bunkra, nikt tam nie miaby cienia wtpliwoci, kto je rozpowszechnia i wwczas dostaoby
si generalnie wszystkim, bo nikt by nie prbowa identyfikowa najaktywniejszych siewcw
niepokoju. Przy okazji ja take mgbym utraci zaufanie jako str porzdku, pod ktrego
okiem dziej si takie rzeczy... A przecie wanie dziki mojemu stanowisku, jak choby w
tym wanie przypadku, stanowiem tarcz ochronn dla moich towarzyszy: wiadomoci o
nastrojach i plotkach docieray do mnie zamiast bezporednio do Valamisa...
Po zastanowieniu jednake doszedem do wniosku, e musz choby pozornie zareagowa na
dziaalno kolegw. Kto wie, czy Valamis nie ma bezporednich informatorw wrd moich
ludzi. Wezwaem stranika, ktry donis mi o krcych pogoskach i poleciem mu, aby on i
paru innych, wmieszanych pomidzy osadnikw, postarali si ustali rdo tych
nonsensownych informacji. Raz jeszcze wyjaniem chopcom, e plotki o zawartoci
rzekomych podziemi budynku na wzgrzu s absurdalnymi wymysami chorej imaginacji.
- Po pierwsze - tumaczyem - jakim sposobem maa grupa ludzi mogaby wybudowa owe
"obszerne podziemia", nie posiadajc maszyn i materiaw. Po drugie - skd ludzie spoza
Komitetu mogliby wiedzie o zawartoci tych rzekomych podziemi? A po trzecie, wszak
Komitet jest instytucj tymczasow. Gdy wadza zostanie przekazana w rce przedstawicieli
wybranych przez osadnikw, przedstawiciele ci bd sami mogli przekona si, co jest
prawd a co kamstwem - a zatem utrzymywanie w tajemnicy istnienia jakich tam
magazynw czy budowli podziemnych nie miaoby sensu. Wreszcie - dodaem na koniec -
jaki cel mogoby mie pozbawianie ludzi tego, co im potrzebne do ycia i dla nich
przeznaczone? Przecie Komitet Tymczasowy - to ludzie spord nas, tacy sami jak wy
wszyscy i jak reszta osadnikw!
Wydaje mi si, e trafiem im do przekonania. Ochoczo ruszyli, by wykona swe zadanie.
Niestety, po paru dniach zameldowali kolejno, e nie mog niczego wykry - ilekro bowiem
ktry z nich zblia si do grupy rozmawiajcych z oywieniem ludzi z osiedla, rozmowy
natychmiast cichy albo przybieray zupenie niewinny charakter.
Bez trudu pojem, w czym rzecz. Nastpnego dnia kady z owych stranikw wyrusza do
osiedla, majc przed swym dwucyfrowym numerem na czole domalowan tym samym
kolorem, lecz zmywaln farb - dodatkow trzeci cyfr.
Metoda poskutkowaa. Po dwch dniach miaem ju informacje o najbardziej aktywnych
plotkarzach. Udaem si do nich kolejno, by w drodze indywidualnych, przyjacielskich
rozmw przekona ich, e goszc swe rewelacje szkodz nam wszystkim, a gwnie samym
sobie, gdy wczeniej czy pniej ci z bunkra dobior si im do skry.
- Jeli chcecie, abym was nadal osania - powiedziaem kademu z osobna - umoliwcie mi
to i uatwcie moj trudn rol.
Przyjmowali do chodno moje przyjacielskie rady i wydao mi si, e nie przekonaem ich
do koca o potrzebie zachowania ostronej i rozwanej postawy wobec rzeczywistoci. Jake
miaem ich przekona o tym, co dla mnie stawao si oczywiste: e dziewiciu czonkw
Komitetu Tymczasowego, majc do dyspozycji stra i spor ilo broni, w peni kontroluje
kilkuset ludzi w osiedlu...
Osiedle powstao jako pierwszy obiekt wzniesiony rkami osadnikw, pomidzy naszymi
metalowymi barakami i brzegiem jeziora. Przy pomocy pewnej iloci niezbdnych narzdzi
wydanych ludziom w pierwszych dniach po ich witalizacji, zbudowali oni kilkaset do
solidnych szaasw i domkw wyplatanych z gazi okolicznych drzew i krzeww. Jak na
agodny klimat w tym rejonie, wystarczao to w zupenoci dla ochrony przed wiatrem i
deszczem. Nastpnym zadaniem, jakie stano przed osadnikami, byo przygotowanie
terenw pod uprawy. Powstawa system kanaw i zbiornikw, karczowano krzewy i
usuwano nisk, gst rolinno z terenw okalajcych osiedle. Ludzie pracowali z zapaem i
pomimo wybuchajcych tu i wdzie drobnych incydentw wiadczcych o pewnym
niezadowoleniu niektrych osb, prace posuway si naprzd.
ywno wydzielano dla wszystkich za odpowiednimi talonami, ktre kady otrzymywa co
tydzie. Jedynym problemem, ktry wynika od czasu do czasu w cigu pierwszych tygodni,
bya sprawa witalizacji kobiet. onaci osadnicy dopytywali si o swe maonki, a Komitet
Tymczasowy nie kwapi si jako z ich oywieniem. Niecierpliwym wyjaniano, ze zwoka
podyktowana jest wycznie trosk o zapewnienie odpowiednich warunkw dla rozwoju ycia
rodzinnego i wychowywania dzieci. Ostatecznie udao si przekona wikszo onatych, e
dla obu stron lepiej bdzie, gdy kobiety - po witalizacji - zastan jako tako funkcjonujce
osiedle, zamiast boryka si od samego pocztku z trudami pionierskiego ycia. W rezultacie,
takie postawienie sprawy podnioso wydajno pracy i podsycio zapa osadnikw.
Byem troch zdziwiony tym, e poprzestano na witalizacji tej pierwszej, kilkusetosobowej
grupy, pozostawiajc reszt w stanie anabiozy. Indagowaem w tej sprawie Valamisa, lecz nie
wyjani mi tego do koca. Mwi, e to jest naukowo opracowany plan rozwoju populacji.
Zwikszenie liczby pracujcych przyspieszyoby wprawdzie postp prac, lecz naruszyoby w
znaczniejszym stopniu zapasy ywnoci. Gdy natomiast pierwsza grupa osadnikw osignie
pierwsze plony z nowo powstajcych upraw rolnych, wystarczy ich na wyywienie
nastpnych osadnikw, a take kobiet i przyszego modego pokolenia.
Rowan, ktry nadal pomaga Fremonowi przy ewidencji ludnoci, poinformowa mnie, e
wkrtce przewiduje si witalizacj kobiet - on pracujcych ju w osiedlu mczyzn.
- A co z tymi dziewczynkami, ktre wybieralicie na pocztku z kartoteki? - zagadnem go w
trakcie rozmowy.
- Nie wiem. Nic nie wiem na ten temat - odpowiedzia niechtnie i udajc bardzo zajtego,
oddali si szybko.
Zapytaem wic Martinsa o te kobiety. Spojrza spod oka, potem rozejrza si dokoa i
odwrcony plecami do mnie powrci do ukadania na pkach jakich opakowa z lekami.
Urzdza wanie ambulatorium w jednym z barakw.
- Nie opowiadaj o tym nikomu... - mrukn po duszej chwili. - One s tam, w bunkrze.
Zwitalizowali je potajemnie, a ja jestem jedynym spoza Komitetu, ktry o tym wie. Gdyby si
to roznioso po osiedlu, mogoby doj do zamieszek..
- Czy to... ony tych z bunkra?
- Ale skde! To w wikszoci ony albo dziewczyny tych, co jeszcze tkwi w pojemnikach
anabiotycznych!
- Troch to... nie w porzdku... - mruknem.
- Troch? - podchwyci Martins gonym szeptem. - To po prostu zwyke wistwo!
- No, moe... nie a tak - powiedziaem z naciskiem. - Nie wygaszajmy ocen, nie znajc
dokadnie faktw. Moe potrzebuj kobiet do prowadzenia gospodarstwa...
- A, owszem, do tego te! - zamia si szyderczo Martins. - Nakradli tyle arcia... Kto musi
im to przyrzdza. A ludziom wydaj tylko tyle, by im starczyo si do pracy. Ciekaw jestem,
jak dugo wytrzymaj. Jako lekarz obawiam si, e wkrtce bdziemy mieli kopoty z ich
zdrowiem. Lekw te dostaem niewiele. Same podstawowe rodki farmakologiczne. Ale
najgorsze jest to niedoywienie...
- Chyba przesadzasz - powiedziaem ostro.
- Goszenie takich pogldw moe by bardzo niebezpieczne. Ludzie w osiedlu ju i tak
opowiadaj o skarbach ukrytych na wzgrzu. Nawet o tych kobietach, o ktrych podobno
wiesz tylko ty... Ciekaw jestem, kto im o tym wszystkim opowiada? Co za tyczy si
ywnoci, to przecie wszystko jest sprawiedliwie dzielone, kady dostaje przydzia. Nie
syszaem, aby moi stranicy uskarali si na wyywienie!
Martins znieruchomia nagle, wpatrujc si we mnie okrgymi oczyma, a potem rykn
miechem.
- Kpisz, czy naprawd nie wiesz? - wykrztusi po chwili.
- O czym?
- O tym, e ludzie nie dostaj nawet poowy tego, co twoi stranicy?
Naprawd nie wiedziaem o czym podobnym. Nie sprawdzaem nigdy, ile bonw
ywnociowych otrzymuje mieszkaniec osiedla. Spytaem o to jakiego przypadkowo
spotkanego czowieka. Martins oczywicie przesadza. Osadnik dostawa jednak wicej ni
poow tej iloci bonw, jak otrzymywa stranik. Ja dostawaem wicej ni moi stranicy,
ale to byo zrozumiae; zakres odpowiedzialnoci usprawiedliwia t rnic.
Nad ranem nastpnego dnia miaem zy sen. Obudziem si mokry od zimnego potu i siedzc
na posaniu przypominaem sobie urywki sennego koszmaru. nia mi si Luiza. Widziaem
j, pikn jak zawsze, zupenie nag, jakby przed chwil opucia witalizator. Patrzya jak
gdyby na moj twarz, lecz widziaem, e jej wzrok skierowany jest nieco powyej moich oczu
i spojrzenia nasze nie spotykay si. Po chwili dopiero zrozumiaem, e ona patrzy na moje
czoo. Uczyniem krok w jej kierunku, lecz cofna si, take o krok i wtedy zobaczyem za
ni Valamisa. Waciwie to nie bya twarz Valamisa... Posta za Luiz nie miaa twarzy, tylko
jasn owaln plam, na ktrej widniaa cyfra "4" Wtedy pomylaem, e zapewne ja take nie
mam twarzy, tylko moj jedenastk... Podniosem do dotykajc kolejno miejsc, gdzie
powinienem mie usta, nos, oczy.. Nie byo niczego, moja twarz bya tylko gadk
wypukoci, owaln czasz bez szczegw.
Widziaem wci Luiz z typowym dla sennych widziade brakiem konsekwencji mogem
widzie j nadal, mimo braku oczu..., ktr Valamis obj ramieniem i odprowadza teraz
gdzie w ciemno, a ja staem, jak wronity w ziemi, nie mogc zrobi ani kroku. Po
chwili Valamis - a raczej manekin z liczb zamiast twarzy - wrci sam, stan kilka krokw
przede mn i rzuci w moim kierunku kulk zwinitego papieru Podniosem j i rozwinem.
By to arkusik drukowanych przez komputer bonw ywnociowych.
Obudziem si w tym wanie momencie, z wycignit do przodu doni chwytajc
ciemno przede mn. W sabym wietle padajcym przez szczelin wentylacyjn
rozpoznaem wntrze naszego baraku. Wokoo chrapali moi podwadni. Przetarem twarz
domi i odetchnem gboko, z ulg. Przecie Luiza znajduje si wci w pojemniku, w
stanie anabiozy! Ta myl pozwolia mi znowu po chwili zasn. Nie na dugo jednak.
Zerwaem si, tknity nagym niepokojem. Czy na pewno? Skd wiem, e nie ma jej wrd
zwitalizowanych kobiet, w bunkrze? .
Nie, to byo nieprawdopodobne. W jej karcie, ani te w mojej, nie byo ani ladu informacji,
ktra mogaby czy jako nasze osoby... Nie bya przecie moj on. A trudno przypuci,
by wybrano j przypadkowo spord dwch tysicy kobiet...
Uspokoiem si troch, lecz do witu nie udao mi si zasn i jeszcze przed pobudk
wysaem jednego z dyurujcych stranikw, by przywid do mnie Rowana. Przyby po
chwili rozespany i wystraszony. Spotkaem si z nim przed moim barakiem i odprawiwszy
stranika powitaem go przyjanie.
- Czego chcesz? Co zrobiem? - odburkn niezbyt grzecznie, lecz puciem to mimo uszu,
rozumiejc, e musia si zdenerwowa porann wizyt stranika.
- Przepraszam ci - powiedziaem. - Chciabym ci o co spyta. Czy wrd tych kobiet, ktre
zwitalizowano...
- Jakich kobiet? - zapyta z czujnym i przytomnym ju wyrazem twarzy, kontrastujcym
wyranie z zaspan mask sprzed paru sekund.
- No, przecie wspomniae o tych...
- Ja? Ja co mwiem? O kobietach? Masz na to wiadkw? - zaperzy si nagle. - Aha.
Mwiem, rzeczywicie, ale tylko o tym, e wybieraem jakie z kartoteki. Nic wicej.
- Dobrze, nie musisz udawa, wiem skdind, e je zwitalizowano. Chciaem tylko, eby
sobie przypomnia, czy bya wrd nich dziewczyna o numerze... - zawahaem si na moment.
- Tysic sto dwadziecia trzy?
- Nie pamitam numerw... - wycedzi, patrzc jako dziwnie. - To twoja dziewczyna?
- No... wanie... - bknem, czujc ju w tej chwili, e popeniam jaki bd.
- Postaram si zapamita ten numer - mrukn Rowan. - Sprawdz przy okazji.
- Zrb to, prosz! - powiedziaem, kadc mu do na ramieniu.
Wyczuem, e w pierwszej chwili chcia usun si spod mego dotknicia, lecz pozosta w
miejscu. Jego twarz bya naprzeciw mojej i przez moment miaem wraenie, e patrzy na
moje czoo.
- Nie wiem, czy mi si uda teraz zajrze do kartoteki. Na razie nie wybieramy nowych osb
do witalizacji. Czy chcesz, by j zwitalizowali w najbliszej partii kobiet?
- Nie, nie! - odpowiedziaem, zbyt szybko i zbyt gwatownie.
Dostrzegem przelotny bysk umiechu na jego twarzy.
- Zrobi, co si da... O ile bd mia na to wpyw. - Mwi to rwnym, spokojnym gosem, w
ktrym brzmiaa spokojna pewno siebie, rosnca z kadym sowem. W niczym nie
przypomina teraz owego przestraszonego, wieo rozbudzonego czowieka, jaki sta przede
mn par minut temu. - Sam rozumiesz. Nie mog narazi si Fremonowi, robic co bez jego
wiedzy...
Pojem, co chcia mi da w ten sposb do zrozumienia. To by po prostu szanta. Odchodzc,
upewni mnie o tym.
- Wiesz przecie, e nikt nie dostaje numeru za darmo, prawda? - rzuci przez rami, teraz ju
zupenie wyranie kierujc wzrok na liczb na moim czole.
Teraz dopiero do mojej wiadomoci dotar fakt, e Rowan nie posiada jeszcze wasnego
numeru. Powinienem bra to pod uwag, zanim zwrciem si do niego z t spraw. A ja
uwaaem go za przyjaciela... Teraz przekonaem si, e nie mog ufa nawet dawnym
kolegom... Zdaem sobie przy tym spraw z tego, jak fatalny bd popeniem, ujawniajc
numer dziewczyny, na ktrej bezpieczestwie tak mi zaleao.


Trudno byoby nie dostrzega oczywistego faktu, e osadnicy po paru tygodniach
intensywnego wysiku zaczynaj si niecierpliwi. Warunki byy dalekie od komfortu, racje
ywnociowe - zgodne z doktryn Morlena, ktry uwaa, e naley utrzymywa je nieco
poniej niezbdnego minimum - oczywicie nie wystarczay. Bro myliwska, ktra miaa
suy do polowa na miejscow zwierzyn, znajdowaa si w bunkrze i nikt oficjalnie - nie
wiedzia o jej istnieniu - cho pogoski o niej, rozpuszczane wrd ludzi przez osoby
poinformowane, pojawiay si coraz czciej. Oddalanie si od osiedla bez broni mogo by
niebezpieczne. O tym wiedzieli wszyscy ze wstpnych informacji o planecie, otrzymanych
jeszcze na Ziemi. Nikt wic nie ryzykowa dalszych wypraw, nawet w poszukiwaniu
jadalnych rolin, o ktrych istnieniu te byo wiadomo, nie mwic ju o wyprawach
myliwskich.
Ludzi irytowao kade gupstwo - ot, choby zbyt mae przydziay soli kuchennej, ktra
wkrtce staa si niezwykle cenn i poszukiwan substancj. Wiadomo byo o istnieniu z
solnych na planecie, byy nawet oznaczone na mapach miejsca ich wystpowania, lecz w
warunkach braku podstawowych urzdze wydobywczych trudno byo na razie myle o ich
eksploatacji. Sl bya wic wydawana w ilociach symbolicznych.
Martins wielokrotnie alarmowa Jednocyfrowych z powodu katastrofalnego niedoboru biaka
zwierzcego w diecie osadnikw, lecz wadze kategorycznie odmawiay zwikszenia racji
koncentratw, a o broni w ogle nie wolno byo wspomina.
Zwlekano wci z witalizacj kobiet i ten problem sta si wkrtce jednym z podstawowych
rde niepokojw. Z pswek mojego szefa Valamisa oraz innych Jednocyfrowych
wynikao, e zastanawiaj si oni nad wprowadzeniem jakich reform obyczajowych.
Szukano rozwizania pozwalajcego na oszczdzenie zapasw ywnoci przy rwnoczesnym
- choby czciowym - zadouczynieniu daniom mczyzn. Witalizacj on dla
wszystkich osadnikw podwoiaby liczb ludnoci do wyywienia, a na obecnym etapie
zagospodarowywania planety jako sia robocza liczyli si waciwie tylko mczyni.
Wystpowaa wic jaskrawa sprzeczno pomidzy interesami Jednocyfrowych, pragncych
uratowa dla siebie jak najwicej zapasw ywnoci, ktre z blem serca uszczuplali, a
interesem osadnikw, chccych rozpocz wreszcie normalne ycie rodzinne.
Rozwaano pono kilka propozycji zarzdze specjalnych, wrd nich na przykad:
ustanowienie przydziaw na witalizacj maonki za specjalne zasugi i wydajn prac;
zniesienie ustawowe instytucji maestwa i uniewanienie maestw istniejcych, a
nastpnie - zwitalizowanie kobiet w iloci okoo jednej pitej iloci mczyzn i wprowadzenie
obowizkowej rotacji kobiet na etatach partnerek; preferowanie modelu rodziny zoonej z
kilku mczyzn i jednej kobiety, ktr obowizani byliby utrzymywa wsplnie ze swych
dotychczasowych racji ywnociowych, oraz tym podobne rozwizania.
O witalizacji pozostaych mczyzn w ogle na razie nie byo mowy i wydaje mi si, e w
pewnym momencie Jednocyfrowi najchtniej zapakowaliby z powrotem do hibernatorw
tych, ktrych ju zwitalizowali - gdyby operacja taka bya moliwa w tutejszych warunkach.
Wszystkie tego rodzaju przedsiwzicia byy w sposb oczywisty sprzeczne z generaln lini
przyjt teoretycznie przez twrcw Nowego wiata; model szczliwego spoeczestwa nie
mgby wszak funkcjonowa bez ludzi, bez nastpnego pokolenia, na ktre przede wszystkim
liczyli...
Wedug oficjalnych zapewnie, rozgaszanych przez megafony zainstalowane w kilku
punktach osiedla, stan obecny wynika jedynie z przejciowych trudnoci pierwszego okresu i
mia trwa nie duej ni kilka miesicy, do pierwszych plonw z upraw zaoonych wok
osiedla. Wprawdzie roliny uprawne, ktrych nasiona i sadzonki przybyy z Ziemi, zostay
przez ziemskich specjalistw starannie dobrane do warunkw glebowych i klimatycznych
planety, jednake trzeba byo by niepoprawnym optymist i laikiem, by ufa w
nadzwyczajne plony ju w pierwszym cyklu zasieww. Wikszo osadnikw - poza kilkoma
fachowcami - miaa jedynie nike pojcie o uprawie roli w ogle, nie mwic ju o uprawie w
zupenie nowych warunkach.
Nikt na razie me mwi o tym gono, ale niektrzy przebkiwali co na temat nikych
walorw smakowych i monotonii ywienia si tymi spodziewanymi produktami. Coraz
czciej pytano o moliwo zdobycia wieego misa. Komitet Tymczasowy obiecywa
zorganizowanie zaopatrzenia w miso dziko yjcych zwierzt, ktrych niestety nikt na razie
nie wytropi w pobliu osiedla. Tereny owieckie musiay znajdowa si do daleko std, a
polowanie - nawet przeprowadzone przez samych Jednocyfrowych - ujawnioby posiadanie
przez nich broni i rodkw komunikacji, ktrych istnienie starannie zatajono z przyczyn
pozaekonomicznej natury... Obietnice pozostaway obietnicami, Jednocyfrowi od czasu do
czasu, acz niechtnie, naruszali zapas konserw i mroonego misa, rozdzielajc ich niewielkie
iloci chwilach niebezpiecznych napi, a moi stranicy przywoywali do porzdku zbyt
energicznie protestujce grupy, wychwytujc sprawcw znaczniejszych wybrykw, by
pozbawi ich czci talonw na ywno w kolejnym tygodniu.
Pewnego wieczora jeden z moich ludzi przybieg do baraku stray z wiadomoci o bjce
pomidzy osadnikami. Nie byo to niczym nowym ani niezwykym - po pracy ludzie
odpoczywali w swych szaasach, zabawiajc si na rne sposoby, nierzadko grajc w jakie
gry hazardowe, w ktrych stawk byy talony na ywno albo bardziej atrakcyjne artykuy
spoywcze, nie dla wszystkich dostpne, bo pochodzce z przydziaw stray obywatelskiej.
Podczas gry wybuchay niekiedy nieporozumienia, co zmuszao stra do poskramiania
awanturnikw.
Upewniwszy si, e awantura nie ma charakteru zbiorowego protestu przeciw czemukolwiek,
wysaem czterech ludzi z poleceniem doprowadzenia winowajcw do mojego biura. Wrcili
po kwadransie, wlokc dwch rosych mczyzn, nieco poturbowanych i ku mojemu
zdumieniu kompletnie pijanych.
Tego jeszcze dotd nie byo! Alkoholu nie wydawano nawet nam, penicym waniejsze
funkcje w osiedlu. Pewne iloci czystego spirytusu mia w swej dyspozycji Martins, lecz nie
zgasza mi nigdy adnych prb wamania do apteczki w ambulatorium.
Prbowaem przesucha doprowadzonych awanturnikw, lecz niewiele udao si z nich
wydoby poza tym e alkohol kupili od kogo w osiedlu. Numeru tego osadnika nie potrafili
lub nie chcieli poda. Nie pamitali take, ile i jakich talonw zada sprzedawca.
Wygldao na to, e kto po prostu pdzi spirytus z dostpnych na miejscu surowcw, lecz
pozostawao dla mnie zagadk z czego i w jaki sposb; osadnicy nie dysponowali waciwie
adnym sprztem kuchennym, poza pustymi puszkami po konserwach, rnego ksztatu i
wielkoci. Niejasnym le wydawao mi si pochodzenie surowcw, a zapach pynu, ktrego
resztki zabezpieczono w plastykowej butelce jako dowd rzeczowy, nasuwa podejrzenia co
do jakoci destylatu.
Kazaem zamkn winowajcw w pustym baraku do wytrzewienia, a sam udaem si do
Martinsa w celu zbadania znalezionej cieczy, by przekona si czy nie grozi jakim masowym
zatruciem w razie produkcji na wiksz skal.
Nim wrciem do swego baraku, zgosi si jeden z moich prywatnych informatorw -
mieszkaniec osiedla, nie bdcy stranikiem - z wiadomoci, e dystrybutorem wdki jest
prawdopodobnie pewien podejrzany osobnik nazwiskiem Kovalsky, lecz brak na to
bezporednich dowodw. Kazaem wzi tego czowieka pod dyskretny nadzr i ruszyem w
kierunku wzgrza.
Potajemna produkcja alkoholu bya problemem, z ktrym potrafibym sobie sam poradzi.
Zdarzenie to stanowio jednake dostateczny pretekst, by zobaczy si z Valamisem, wanie
teraz, w porze, gdy Jednocyfrowi przesiadywali zazwyczaj we wntrzu podziemi.
Postanowiem to wykorzysta dla swoich celw.
Byo ju do ciemno. Zarys pagrka odcina si wyranie na tle granatowego nieba. Szedem
alejk wycit w gstych krzewach porastajcych stok. Byy niewysokie, rozgazione przy
samej ziemi, o spltanych witkach gazek. Ich wierzchoki pobyskiway migotliwym
wiatem ognisk poncych przed szaasami osiedla. Stumiony gwar dobiega tu jeszcze, lecz
syszalny by coraz sabiej w miar zbliania si do budynku na pochyoci stoku.
Przystanem, by spojrze na osiedle. Nie widziaem go takim dotychczas, bo nigdy o tej
porze nie bywaem w okolicy bunkra. Lecz nie dla piknego widoku pragnem znale si
tutaj...
Idc dalej, w odlegoci kilkudziesiciu krokw od budynku napotkaem posterunek. Stranik
rozpozna mnie i przepuci. Przy wejciu stao dwch nastpnych. Cikie, stalowe odrzwia
byy zamknite. Pocignem za uchwyt dzwonka. Czyje oko pojawio si na chwil w
otworze wizjera, patrzc na moj twarz owietlon lamp, ktra wisiaa nad wejciem. Potem
drzwi uchyliy si nieco i pokazaa si w nich twarz z dziewitk na czole.
- Czego chcesz? - spyta Dziewitka do opryskliwie.
- Potrzebuj widzie si z Valamisem.
- O tej porze? Nie mona poczeka z tym do rana?
- Wolabym dzi. To do pilne.
- Zaczekaj. Powiem mu.
Drzwi zatrzasny si przed moim nosem. To nie byo mie. Uwiadomiem sobie, jak mao
znacz pomimo tak niskiego numeru. Ten z dziewitk mia prawo trzyma mnie za progiem;
mimo e rnilimy si tylko o dwa numery! Zdaem sobie spraw, e dzieli mnie od tych
wewntrz bunkra bariera znacznie trudniejsza do sforsowania ni te stalowe drzwi.
Postanowiem ju wczeniej, e i musz t barier pokona, nie baczc na nic. Pozostajc po
jej zewntrznej stronie nigdy nie bd si liczy w tym wiecie.
"Nigdy jednake nie stan si jednym z nich. Zawsze bd tym z zewntrz, majcym o jedn
cyfr za duo" - pomylaem teraz, oczekujc przed wejciem do twierdzy, gdzie obwarowali
si ci, ktrzy tylko tym rnili si ode mnie, e mieli mniej skrupuw i podjli wczeniej
odpowiednie decyzje. Ostatnio kilka razy podczas golenia przylepy waem si na tym, e
ogldajc twarz w lusterku przesaniam doni jedn z jedynek mojego numeru
Drzwi uchyliy si ponownie, ukazujc skrzywione niezadowoleniem oblicze Valamisa. Jego
mae jasne oczka o biaych rzsach patrzyy na mnie z nie ukrywan niechci, jakby chcc
od razu da mi do zrozumienia, e nie ma ochoty zaprosi mnie do wntrza. Najwyraniej
chcia zmusi mnie do odezwania si, do rozpoczcia rozmowy przez prg. Przetrzymaem go
jednake, oczekujc w milczeniu. Cofn si o krok, a ja wszedem, zamykajc za sob drzwi.
Odwrci si i ruszy wzdu korytarza owietlonego agodnym, ciepej barwy wiatem
fluoryzujcych pyt sufitowych. ciany byy wyoone jasnymi pytami, podog zaciea
mikki chodnik. Jake inaczej wyglday te wntrza, gdy byem tu po raz ostatni, podczas
drenia tych podziemi. Znikny surowe ciany wykopw, utwardzone warstw termicznie
zeszkli widnego gruntu. Nie byo zapachu wilgotnej ziemi i swdu przetapianej krzemionki.
Powietrze byo czyste i nasycone jakim przyjemnym zapachem.
Szedem za Valamisem w gb podziemi, rozgldajc si wokoo. Pomylaem o naszych
barakach z pustych zasobnikw o zimnych metalowych cianach i szaasach z gazi i pnczy,
w ktrych wegetowali osadnicy. Kontrast by uderzajco niemiy. Podczas gdy my ylimy
tam w icie pionierskich warunkach, oni tutaj urzdzili si cakiem komfortowo, Czyby sami
pracowali przy wyposaeniu tych wntrz? Wydao mi si to wtpliwe.
Poczuem nagy przypyw irytacji, ktra wzrosa jeszcze, gdy Valamis pchn jedne z
kolejnych drzwi, prowadzce do obszernego pomieszczenia. Byo tam wszystko, co potrzebne
jest cywilizowanemu czowiekowi do spokojnego, domowego wypoczynku par wygodnych
foteli, niski stolik zastawiony butelkami i puszkami, agodne wiato i ciche dwiki muzyki..
W pomieszczeniu siedzieli dwaj Jednocyfrowi: Jedynka i Morlen, z trjk na czole ten sam,
ktry kiedy wygasza do nas wstpne przemwienie programowe. W doniach trzymali
szklanki i rozmawiali lekko podniesionymi gosami, wiadczcymi o stanie pewnego
podniecenia alkoholowego.
- Witamy nasza ostoj! - powita mnie Jedynka z przesadn wylewnoci. - Siadaj,
komendancie!
Wskaza mi niski wycieany taboret obok swego fotela. Uiciem sztywno, bez oparcia za
plecami. Valamis rozwali si w fotelu naprzeciw mnie. Chwila satysfakcji, jak dao mi
wdarcie si do podziemi, ustpia wobec tej konfiguracji, ktr jak gdyby przypominano o
moim podporzdkowaniu. Mimo wolnych foteli usadzono mnie znacznie mniej komfortowo...
Morlen wrczy mi szklank, pytajc uprzejmie, czego si napij. Poprosiem o biae wino.
Nala mi po brzegi, rozlewajc sporo na puszysty dywan. By chyba najmniej trzewy z caej
trjki.
- Twoje zdrowie, komendancie! - wznis toast Jedynka. - Skoro ju odwiedzie nas
prywatnie, to musz ci powiedzie, e jestemy z ciebie zadowoleni. Twj szef - tu spojrza
na Valamisa, ktry siedzia w milczeniu i krzywi gb z wyran dezaprobat - nie jest skory
do pochwa. Ale i on ceni sobie twoj pomoc.
- Prawd powiedziawszy, jestem tutaj w sprawie subowej - sprostowaem, by wyjani
sytuacj. - Przyszedem zameldowa, e kto w osiedlu pdzi alkohol.
Wszyscy trzej oywili si wyranie. Morlen odstawi szklank i gestykulujc z pijack
przesad, wybekota:
- A widzicie! Potwierdza si to, co powiedziaem... Oni tu przywlekli wszystkie zarazy
starego porzdku. To nie jest materia, jakiego nam potrzeba... S skaeni zaraz cywilizacji...
Trzeba by ich wszystkich...
- Zamknij si - warkn Valamis z gbi fotela. - Nie teraz z tymi twoimi wywodami!
Zauwayem, e oczyma wskaza znaczco na mnie. Morlen machn niecierpliwie rk
przewracajc jak butelk, lecz zamilk.
- Trzeba znale i ukara! - powiedzia Valamis. - Mamy i tak do kopotw.
- Zaraz, zaraz! - Jedynka poskroba si w gow. - Czy ten kto rozdaje alkohol tak za darmo?
- Nie. Sprzedaje za talony ywnociowe.
- Wyglda na to, e ludziom powodzi si zbyt dobrze. Maj za duo talonw!
- Przecie nie mona im zmniejszy przydziaw, bo podnios taki wrzask, e stra sobie z
nimi nie poradzi! - zaprotestowa Valamis, a ja poparem go skwapliwie.
- Po co zmniejsza? - powiedzia Jedynka, mruc swe chytre, troch podpuchnite oczy. -
Nie tdy droga. Posuchaj, komendancie. Zrbmy tak: niech twoi stranicy poszukaj
wytwrni alkoholu.
- Maj aresztowa winnego?
- Nie, skde! Niech mu tylko dadz do zrozumienia, e musi paci za ich dyskrecj. Po
prostu niech dopuci ich do udziau w zyskach. Wwczas bdzie zmuszony podnie cen.
Cz talonw, bez ktrych, jak wida, ludzie mog si oby, wrci w ten sposb do nas. A
kiedy ten spryciarz nazbiera duo talonw, my...
- Zlikwidujemy wytwrni i zarekwirujemy te talony! - dokoczy Valamis.
- Ale nie, Val! Nigdy nie umiae myle ekonomicznie. Kiedy przyjdzie odpowiednia pora,
zmienimy wzr talonw, a stare uniewanimy! Przecitny osadnik odbiera i spoywa swe
przydziay na bieco, wic nie bdzie protestowa. Kto niczego nie ma, niczego nie straci. A
kombinatorzy obierajcy talony dostan upnia, i to przy oglnospoecznej aprobacie!
Wszyscy bd usatysfakcjonowani widzc ukaranymi tych, co si bogac kosztem ogu. Co
wicej, bd chwali wadze za mdre zarzdzenia! A ty, Val, nie jeste zbyt dobrym
psychologiem ani ekonomist. Cae szczcie, e masz inne mocne strony...
Widziaem, jak Valamis czerwienieje na twarzy, przeykajc w milczeniu ten przytyk
wygoszony w mojej obecnoci. Wida byo, e istniej jakie animozje pomidzy czoowymi
Jednocyfrowymi, skoro ju nie potrafili powstrzyma si od podobnych uwag w mojej
obecnoci...
"A moe... Jedynka chce mi da do zrozumienia, e Valamis nie jest u niego dobrze
notowany? W zestawieniu z pochwa, jak wygosi pod moim adresem, moe to co
oznacza!" - pomylaem.
- To s wszystko drobnostki, komendancie! - cign Jedynka. - Alkohol, drobne awantury...
Mamy powaniejszy problem. Potrzebujemy twojej rady. Ot, jak wiemy, w czasie lotu
wysyalicie na Ziemi jakie okresowe meldunki czy komunikaty. Ostatni wysano przed
wejciem statkw na orbit. Kiedy powinien by nadany nastpny?
- W normalnych warunkach... - zaczem i urwaem.
- Mw dalej! - Jedynka umiechn si pobaliwie. - Warunki mamy rzeczywicie niezbyt
normalne, co tu owija w bawen.
- Powinnimy byli wysa meldunek o pomylnym ldowaniu ludzi i sprztu.
- A jeli nie wylemy w ogle adnego komunikatu ?
- Przypuszczam, e przyl tu jak ekip zwiadowcz... albo ekspedycj ratunkow, cho to
miaoby mniej sensu...
- Sowem, moemy spodziewa si tutaj kogo nie wczeniej ni za szedziesit lat?
- Moe troch, wczeniej.
- To za mao! - wtrci si Morlen gwatownie. - Trzy pokolenia, co najmniej trzy pokolenia
musz si tu wychowa, zanim...
- Nie martw si - uspokoi go Jedynka.
- Nadamy ten meldunek. Upewnimy Ziemi, e wszystko tutaj odbywa si jak planowano.
Dadz nam spokj na pewien czas. A potem, choby nawet przybyli, niczego nie zmieni.
System sam si obroni. Nikt nie zechce nawet rozmawia z ludmi pochodzcymi z Ziemi. A
wic, komendancie, potrzebujemy wskazwek: jak to naley przeprowadzi? Udaem gboki
namys.
- To nie bdzie atwe - powiedziaem. - W zasadzie mona by skorzysta z radiostacji ktrej
z rakiet-promw... Trzeba by jednake uy Alfy jako przekanika i retransmitora, bo tylko z
orbity udaoby si osign odpowiedni moc emisji i skupienie wizki fal...
- Nie znam si na tym - przerwa Jedynka. - Mw: potrafisz to zrobi, czy nie?
- Trzeba by polecie na Alf. Gdy opuszczalimy statek, nie przygotowalimy aparatury
nadawczej. Kto musi to zrobi tam, na miejscu, a nastpnie nada komunikat. Ale ja nie
podejmuj si dobrze tego wykona. Potrzebny bdzie specjalista cznoci dalekiego
zasigu. Mog jedynie poprowadzi prom na orbit.
- Kogo proponujesz do obsugi stacji nadawczej?
- Moe Sokoow? Albo Rowan...
- Chcesz ich tam puci samych? - Valamis poruszy si niespokojnie na fotelu. - eby
narobili jakich kopotw?
- Nie ufasz naszemu komendantowi, Val? - Jedynka umiechn si ironicznie. - Wobec tego
polecisz z nimi.
- Nie mgby kto inny? Na przykad Fremon? On lepiej zna statek, by czonkiem zaogi...
- Ale na cznoci nie zna si tak samo, jak ty. Poza tym bezpieczestwo to twj resort -
powiedzia Jedynka stanowczo, a Valamis ucich i wicej si nie odezwa.
Po ustaleniu jeszcze paru szczegw z Jedynk, wyszedem odprowadzony przez Valamisa.
By wyranie niezadowolony, co upewnio mnie, e wrd Jednocyfrowych nie panuje zbyt
dobry nastrj. Najwyraniej ich "nowy wspaniay wiat" nie chcia si urzeczywistnia wedle
ich przewidywa i planw...
Kiedy mijalimy poprzeczny korytarz, dostrzegem w nim oddalajc si posta w barwnym,
dugim stroju. To bya kobieta. Dostrzegem jej rudawe dugie wosy opadajce na plecy.
Pomylaem o Luizie. Jake chciabym mie pewno, e nie ma lej tutaj...
Gdy wracaem ciek ku osiedlu, ogniska dogasay. Sycha byo plusk fal jeziora, ciepy
powiew wiatru omiata moja twarz, w powietrzu czuo si dym palonych gazi, o zamachu
zupenie podobnym do tego, ktry unosi si nad ogniskiem rozpalonym przez chopcw,
podczas wakacyjnej wycieczki... Jake dalekie byo to miejsce i ten czas, kiedy zasiadaem
przy takim ognisku. Tu byo podobnie, do zudzenia podobnie i mogoby by nawet
zupenie tak samo... gdyby nie to, e kilku upartych mczyzn zapragno by byo zupenie
inaczej. A jak bdzie? Jak potoczy si ten nowy, wymylony przez nich wiat? Jakie miejsce
zajmiemy, w nim my wszyscy, przybysze stamtd? Co wygnao nas w t podr bez zamiaru
powrotu?
Wtedy wanie zadaem sobie po raz pierwszy to pytanie, i wtedy te chyba po raz pierwszy
od chwili wyruszenia z Ziemi odczuem cie nostalgii, cho jeszcze nie byo to pragnienie
powrotu...


Odczuwaem dotkliwie, jak mao znacz na swym stanowisku Komendanta stray, bdc
jedynie narzdziem w rkach Valamisa, ktrego nie lubiem coraz bardziej za lekcewaenie,
jakie mi okazywa przy kadej okazji. Wielokrotnie zdarzao si, e dopiero od moich
stranikw dowiadywaem si o poleceniach, ktre im bezporednio wydawa, nie informujc
mnie o tym. Nie mogem zaprotestowa przeciwko takiemu postpowaniu; niczego w ogle
nie mogem zrobi wobec przymusowej sytuacji, w ktrej mnie postawiono.
Pozostajc w takiej pozycji, nie zdoabym osign adnego z celw, jakie sobie stawiaem,
wikajc si w t pozorn kolaboracj. By zrobi cokolwiek w sprawie moich przyjaci i
przyszego losu osadnikw, powinienem nie ustawa w wysikach w mej wspinaczce wzwy
w hierarchii wadzy... Tymczasem byem wci gdzie tam bardzo nisko na drabinie
zalenoci, wci za progiem elaznych wrt podziemnej siedziby samozwaczych wadcw
tej planety. Wiedziaem, e Valamis usilnie stara si, bym nie przekroczy tego progu. Z
drugiej jednake stroiy wyczuwaem sympati, jak darzy mnie Jedynka i przyrzekem sobie
wyzyska w fakt na swoj korzy.
Rozmowa w bunkrze przekonaa mnie o kilku rzeczach, ktrych istnienie podejrzewaem
dotd tylko intuicyjnie. Przede wszystkim, zaczynao by jasne, e kierownictwo
eksperymentu, ktry mia by triumfem precyzyjnie opracowanej teorii, stano wobec
pierwszych trudnoci czy waha. Naleao si domyla, e po pierwszej sprawnie
przeprowadzonej akcji przejcia, wadzy pojawiy si pytania i problemy, ktrych
rozstrzygnicie nie byo ju tak oczywiste i jednoznaczne. W swych rachubach teoretycy
nowego porzdku zbyt zaufali przewiadczeniu, e sama tylko nienawi do starej Ziemi,
wywoana nieprawdziwymi informacjami, potrafi skoni osadnikw do ufnego przyjcia
nowych, zbawiennych propozycji. Buntownicy sdzili, e tylko my, czonkowie zag
Konwoju, stanowimy niebezpieczestwo dla porzdku i pomylnego wprowadzenia w ycie
ich zamysw. Okazao si, e cay baga obcie mylowych, jakie przywieli ze sob
ludzie, ktrzy sporo lat przeyli w warunkach ziemskich, nie da si w kalkulacjach pomin i
nie pozostanie bez wpywu na moliwoci manipulowania tymi ludmi. Zbyt wielki by
kontrast pomidzy yciem, jakie znali -o cho zapewne wydawao im si ze i bezsensowne
tam, na Ziemi - a tym, ktre stao si ich udziaem na nowej planecie. Teorie o wzgldnoci
szczcia dziaay w obie strony: wprawdzie czowiek doznaje zadowolenia raczej z powodu
polepszania swego bytu ni z samego stanu posiadania, jednake gwatowne pogorszenie
warunkw powoduje gboki stres, z ktrego nieraz trudno podwign si drobnymi
sukcesami i powolnym wzrostem jakoci ycia... Czowiek, ktry raz zazna komfortu
cywilizacji, choby chcia o nim zapomnie, nie potrafi nigdy powstrzyma si od
podwiadomego choby porwnywania swego biecego losu z okresem, ktry by w jego
yciu najprzyjemniejszy. To, co oferowano osadnikom, byo zbyt szokujce nawet dla
najbardziej radykalnie nastawionych zwolennikw powrotu do natury i ucieczki od
cywilizacji, niszczcej, jak im si wydawao dotd, indywidualno i czowieczestwo.
Wanie to musia mie na myli Morlen, gdy w alkoholowym zamroczeniu wywntrza si
przed wsptowarzyszami i - nieopatrznie - take przede mn. Przybysze z Ziemi byli zbyt
skaeni jej cywilizacj i stanowili cakowicie zy materia na czonkw spoecznoci, jak
wymarzyli sobie ich nowi przywdcy. Nie a tak trudnego startu spodziewali si osadnicy w
nowym wiecie. Ich radykalizm nie siga tak gboko by raczej kaprysem przekornych,
modych umysw, ktry - urealniony zbyt dosownie - zaczyna teraz przeraa sw
surowoci i beznadziejnoci. Musieli ju zaczyna dostrzega nieuchronny fakt, e nawet,
przy najofiarniejszym zbiorowym wysiku nie zdoaj wydwign si na poziom jako tako
ludzkiego ycia do koca trwania tej pierwszej generacji. Zbyt ma pociech bywa dla
czowieka wiadomo, e pracuje dla dobra wnukw. Kady chciaby cho cz swych
wysikw zdyskontowa na wasny rachunek, we wasnym yciu.
Wobec opadnicia pierwszej fali entuzjazmu i wstpnego zrywu po ktrym oprcz zmczenia
pozostaa wiadomo ogromu dalszych koniecznych wysikw, wspomnienia o wygodzie
dawnego ycia byy stokro wikszym niebezpieczestwem dla nowego porzdku, ni nawet
najbardziej nieodpowiedzialne wystpienia moich kolegw. Jednake wystpienia takie
mogy skierowa niezadowolenie pod adresem Komitetu Tymczasowego, ktry skada si z
ludzi podlegajcych tym samym prawidom psychologicznym, co cala reszta ludzkiego
gatunku; rebelianci nie byli ju teraz zdolni pozbawi si caego tego komfortu, ktry sobie
stworzyli; nie mogli zatem odda osadnikom tego, czego brak gwarantowa utrzymanie ich w
zalenoci: udogodnie cywilizacyjnych i zapasw ywnoci. Od chwili, gdy zdecydowali -
si zaj pozycj poza zasigiem skutkw wasnego eksperymentu, rebelianci musieli
konsekwentnie pozostawa badaczami obserwujcymi z zewntrz sw klatk pen
dowiadczalnych szczurw...
Przeczuwaem, co teraz nastpi. Jeli bowiem ta pierwsza generacja dowiadczalnych
szczurw nie spenia warunkw niezbdnych dla prowadzenia eksperymentu (w ktrego
pomylny wynik rebelianci nie zamierzali jeszcze wtpi, szukajc jedynie uzasadnienia dla
pierwszych niepowodze), trzeba wyhodowa now generacj, bez umysowego bagau
utrudniajcego akceptacj wyjciowego stanu spoecznego i ekonomicznego. Dla tej nowej
generacji zastany ukad warunkw bdzie czym naturalnym - ani dobrym, ani zym; za
kady krok do przodu, ku polepszeniu tego stanu, nie bdzie ani zbyt maym, ani zbyt powoli
nastpujcym, lecz wanie takim, jaki jest w danych warunkach osigalny.
Na t now generacj trzeba by jednak poczeka ze dwadziecia lat, nie niszczc przy tym
owej pierwszej, bez ktrej druga nie nastpi. Nieuchronnie zatem pojawi si dylemat: w jaki
sposb ustrzec nastpn generacj od wpywu informacyjno-wychowawczego pierwszej. Nie
wiedziaem jeszcze, jak rozwi ten problem teoretycy nowego porzdku, lecz byem
przekonany, e sobie z nim poradz.
Czego zatem naley si spodziewa w najbliszym czasie? Jeli pierwsza generacja
osadnikw zostanie uznana przez wadz za stracon dla eksperymentu, rebelianci
najprawdopodobniej rozgrzesz si z chwilowego zawieszenia swych ideaw na koku, do
czasu a wyronie nowa generacja, godna dostpienia zaszczytu ycia w prawdziwie
szczliwym wiecie, wymodelowanym przez teoretykw rebelianckiego ugrupowania... Nie
wry to niczego dobrego dla nas przede wszystkim, lecz take dla osadnikw z osiedla i dla
tych, co jeszcze spoczywaj w hibernatorach.
Pod wpywem takich rozwaa ugruntowao si we mnie przekonanie, e susznie czyni,
pozyskujc wzgldy wadzy. Ja i moi towarzysze pozostaniemy do koca ycia w ukadzie,
jaki si tu z czasem wytworzy i tylko przyjcie odpowiednich postaw wobec rzeczywistoci
pozwoli nam przey to ycie przy minimum cierpie. Bunty wewntrzne mog jedynie
pogorszy nasz sytuacj, a na interwencj Ziemi i przywrcenie normalnego stanu nasze
pokolenie liczy nie moe...
Rysowaa si zatem perspektywa niezbyt pomylna: eksperyment spoeczny, ktry mia nas
wszystkich uszczliwi, zastpiony zostanie na pewien czas po prostu hodowl nowych
obiektw- dla odroczonego dowiadczenia; a obiektw hodowlanych, ktrymi staniemy si
wkrtce, nikt nie bdzie prbowa uszczliwia...
Uwiadomiem sobie t gorzk prawd: uszczliwienie grupy ludzi, ktrzy wyldowali na tej
planecie, nie byo samo w sobie celem, jaki przywieca naszym manipulatorom; celem ich
prawdziwym byo wykazanie, e taka operacja jest moliwa...
By moe sami nie zdawali sobie z tego sprawy, czc te dwa cele w jedno i nie
dopuszczajc moliwoci niepowodzenia. Lecz niepowodzenie nieuchronnie rozszczepiao
w pozornie jednorodny cel na dwa odrbne, z ktrych celem nadrzdnym musiao si okaza
potwierdzenie teorii, bo jedynie to zaspokajao ich ambicje. Przyznanie si do bdu, zmiana
programu realizacji zaoonych idei, wreszcie rezygnacja z eksperymentu - wszystko to
godzio w ambicj tych modych i ufnych w swe racje ludzi - na tyle modych jeszcze, by mc
zaczeka lat dwadziecia w nie najgorszych wszak warunkach i ujrze pierwsze rezultaty
swych poczyna odpowiadajce teoretycznym przewidywaniom.
Rezygnacja z eksperymentu nie wchodzia zreszt w rachub z zupenie oczywistego
wzgldu: wymagaoby to odkamania sytuacji i przyjcia na siebie pierwszej fali uzasadnionej
zoci ludzi, ktrzy byli ju do zmczeni yciem, jakie im spreparowano. Gdyby rebelianci
zdecydowali si na to dostatecznie wczenie, by moe zdoaliby uchroni wasn skr za
cen przyczenia si do wsplnego wysiku tworzenia nowej cywilizacji, na rwni z
pozostaymi, w warunkach zagodzonych dostpem do maszyn i urzdze obecnie ukrytych.
Ale na pocztku nic nie zmuszao ich do podjcia takiej decyzji, a w miar upywu czasu
stawaa si ona coraz bardziej niebezpiecznym posuniciem... Musieli zatem brn dalej,
utrzymujc pozory normalnego przebiegu tworzenia obiecywanego szczcia.
Wszystko to miaem o przemylane i przeanalizowane, gdy pewnego dnia, niedugo po
rozmowie z Jedynk, Morlenem i Valamisem, ten ostatni wezwa mnie przez stranika, abym
uda si z nim na miejsce, gdzie stay rakiety-promy. Po drodze dowiedziaem si od niego, e
polecimy na Alf we trzech: on, ja w charakterze pilota oraz kto z zaogi Alfy, znajcy si na
aparaturze nadawczej dalekiego zasigu.
Teraz dopiero stanem wobec koniecznoci rozstrzygnicia podstawowej w o tym momencie
kwestii: czy zawiadomienie Ziemi, e wszystko tutaj odbywa si normalnie, bdzie dla nas
korzystne, czy moe lepiej byoby, gdyby Ziemia pozostaa bez tego sygnau? Musiaem
szybko to przeanalizowa, bo nadesza ostatnia chwila dla podjcia decyzji Mogem jeszcze
naopowiada rnych nonsensw, napitrzy trudnoci i przekona Valamisa, e nie zdoamy
dotrze do Alfy i nada depeszy; mogem wymyli jakie fikcyjne utrudnienia. Ani Valamis,
ani te pozostali Jednocyfrowi nie mieli pojcia o pilotau, napdzie, cznoci
midzygwiezdnej, w tych sprawach byli wic zdani wycznie na ludzi z zag...
Rozumowaem w nastpujcy sposb: brak kolejnego meldunku zostanie na o Ziemi
poczytany za dowd, i stao si co niezwykego, aczkolwiek trudno przypuszcza, by
odgadnito prawdziw tego przyczyn. Po odczekaniu pewnego czasu, najprawdopodobniej
wyruszy jaka ekspedycja zwiadowcza, ktra przybdzie tutaj nie wczeniej, ni za
pidziesit kilka czy szedziesit lat od chwili naszego ldowania. Dla nas wic jest rzecz
doskonale bez znaczenia fakt jej przybycia i to co potem nastpi. Moe to jedynie mie
znaczenie dla przyszoci planety. Po tak dugim czasie sytuacja zmieni si moe w sposb
trudny do przewidzenia, lecz na pewno utrwali si okrelony ukad stosunkw, ktrego nie
bdzie w stanie zmieni nawet liczna grupa przybyszw z Ziemi... Wysanie informacji, jakiej
ycz sobie rebelianci, nie wpynie w istotnym stopniu na nasz sytuacj, bo tylko jeszcze
bardziej opni interwencj Ziemi... Prby utrudnienia tej transmisji mog by poczytane za
przejaw zej woli z mojej strony, a ju zupenie le bdzie, gdy si okae, e kto inny z
zaogi zrobi co ka, dowodzc w ten sposb niewiadomie, e wymyliem nie istniejce
przeszkody i trudnoci.
Postanowiem wic, e nie bd prbowa czyni adnych przeszkd. Niech wiedz, e
dziaam lojalnie wedug ich woli, niech ufaj mi coraz bardziej. Nikomu nie zaszkodz
zyskujc to, do czego przez cay czas zmierzam. Oni za, uspokojeni tym, e zarabiaj cenny
czas nim zwali si na ich karki jaka ekipa interwencyjna, bd dziaa spokojniej, z wiksz
pewnoci siebie, co powinno spowodowa zagodzenie napi midzy nimi i nami...
Dziwia mnie nieco decyzja Valamisa w sprawie skadu zaogi przewidzianej na t wypraw.
Czyby by a tak bardzo pewien mojej lojalnoci, e nie bal si zaryzykowa wasnego
bezpieczestwa? Na jego miejscu zabrabym jeszcze kogo z Jednocyfrowych Nie
powiedziaem mu tego oczywicie, cho obawiaem si, e ten trzeci uczestnik lotu, nie znany
mi jeszcze z imienia, mgby korzystajc z takiej okazji posun si do jakich
nieodpowiedzialnych poczyna.
Promy stay spory kawa drogi od osiedla, za wzgrzem, dalej jeszcze ni pojemniki
hibernacyjne. Gdy je mijalimy, zauwayem, e zostay ogrodzone cienk stalow siatk
rozpit na supkach z izolatorami elektrycznymi. Poza ogrodzeniem krcia si paru
stranikw, ktrych Valamis odkomenderowa tu przed kilkoma dniami.
Promw te pilnowali moi stranicy. Zauwayem przy nich take jednego z Jednocyfrowych,
lecz nie dostrzegem z daleka, ktry to by.
Valamis wprowadzi mnie do wntrza rakiety, gdzie dostrzegem jeszcze kogo, a waciwie
czyje plecy, bo gowa ukryta bya w otworze powstaym w pycie czoowej pokadowego
komputera po zdemontowaniu fragmentu tablicy.
- Kto to? - spytaem Valamisa, bo tamten nie zwrci uwagi na nasze wejcie, zajty
sprawdzaniem obwodw wewntrz urzdzenia.
- To Rowan. Leci z nami. Podobno zna si na radiostacji Alfy,
Przytaknem. Byem nawet zadowolony, e to Rowan mia by trzecim pasaerem promu.
Znaem go jako czowieka zrwnowaonego i rozsdnego, a te cechy mogy by istotne w
delikatnej sytuacji, i taka si szykowaa.
Valamis zostawi nas samych. Zajem si sprawdzaniem obwodw sterowania napdem i
przez dugi czas nie zamienilimy ani sowa z Rowanem, rwnie zajtym kontrol
sprawnoci automatyki.
- Co sdzisz o tej sprawie? - zapytaem wreszcie z cicha, podchodzc do niego z tyu.
Nie odwracajc si ku mnie, mrukn co niewyranie. Wydao mi si, e unika rozmowy i
pomylaem, e zapewne uwaa mnie za sprzedawczyka wysugujcego si Jednocyfrowym.
Da mi to ju przecie do zrozumienia, wpatrujc si znaczco w mj numer i robic
dwuznaczne aluzje. Nie wytrzymaem tym razem. Czuem, e musz co powiedzie,
wyjani, usprawiedliwi si choby przed jednym z kolegw...
- Posuchaj - powiedziaem. - Pewnie mylisz, e jestem zwykym konformist...
- Nie myl tak - powiedzia obojtnie, nie odwracajc gowy.
- To dobrze, bo widzisz, s pewne powody, dla ktrych...
- Wiem... - przerwa mi-. - Kady z nas ma jakie powody i nie moemy si o nic obwinia
nawzajem. Czasem inaczej nie mona.
- Wanie... - powiedziaem, tracc wtek. Zreszt nie musiaem mwi dalej. On sam mwi
za mnie to, co chciaem rzec na swe usprawiedliwienie.
- Ta dziewczyna, to mia by numer tysic sto trzydzieci dwa? - spyta znienacka, wci z
twarz zwrcon do pyty pulpitu.
- Nie! - powiedziaem odruchowo.
Chciaem sprostowa pomyk Rowana, lecz w tej samej chwili pomylaem, e oto wanie
przypadek pomaga mi naprawi popeniony kiedy bd.
- Tak mylaem - powiedzia Rowan. - Bo pod tym numerem w kartotece figuruje jaki
mczyzna. Musz zapisa ten waciwy numer, bo znowu zapomn.
- Zapisz ci, jak wrcimy z Alfy - powiedziaam, uradowany wewntrznie tym szczliwym
przypadkiem
Teraz Luiza znw jest bezpieczna - pomylaem. Teraz nie znajd jej choby wiedzieli, e
wrd hibernowanych jest moja dziewczyna...
Byem przekonany, e moje obawy, i znalaza si w grupie zwitulizowanych ju kobiet, s
bezpodstawne. Taki traf byby zupenie nieprawdopodobny...
Spojrzaem na Rowana, ktry odwrci si wanie twarz ku mnie. Jaka niejasna,
niepokojca myl przebiega przez moj gow, gdy spostrzegem, e ma na czole wieo
wytatuowany numer. Bya to czternastka...
"Nie... - pomylaem zaraz. - To przypadek. Gupie skojarzenie niezalenych zdarze.
Przecie on nie zapamita numeru Luizy! Nikt nie zna tego numeru... Chyba e... Rowan...
tylko udaje brak pamici!
...Udaje, by unikn moich podejrze. To dlatego tak skwapliwie zgadza si ze mn, gdy
zaczem tumaczy si z mego postpowania... Chcia usprawiedliwi take swoje... Nie!
Skd taka myl? Przecie mg dosta swoj czternastk za zupenie inne zasugi. Nie musia
kupowa jej za informacj o numerze Luizy!"
Prbowaem perswadowa sobie, e przecie nie mam najmniejszych powodw do niepokoju,
jednak nie udao mi si pozby z naga obudzonych podejrze.
Prom orbitalny by w peni sprawny i gotowy do lotu ju nastpnego dnia. Po nawizaniu
cznoci z automatycznym nadajnikiem sygnau kontrolnego Alfy ustaliem dokadnie Jej
pooenie i wyznaczyem czas startu na wczesne popoudnie. Od rana wszyscy trzej bylimy
na pokadzie promu. Rowan siedzia w fotelu drugiego pilota, obok mnie. Valamis zaj
miejsce z tyu kabiny, na fotelu zajmowanym zwykle przez dowdc jednostki.
Wprowadzenie promu na orbit nie przedstawiao adnego problemu. Atmosfera bya
spokojna, wiatr prawie niewyczuwalny. Wiedziaem, e poradz sobie sam z wszystkimi
operacjami startowymi, kazaem wic moim pasaerom zaj pozycj plec i zapi pasy.
Komputer odlicza czas do startu, a ja zastanawiaem si, co waciwie myli Rowan na temat
zamierzonej operacji Nie odpowiedzia mi gdy go o to pytaem po raz pierwszy, a potem
jako nie miaem odwagi powrci do tego pytania. Zreszt doszedem do wniosku, e
zapytany mgby nie udzieli mi szczerej odpowiedzi. Gdyby bowiem zamierza w jaki
sposb uniemoliwi nadanie meldunku, i tak by si do tego zamiaru nie przyzna przede
mn, wiedzc, e jestem tutaj poniekd w celu zapewnienia pomylnej realizacji planu
Jednocyfrowych. Najpierw musiaby wysondowa moje zamiary, a jak dotychczas nie
prbowa tego zrobi.
Wystartowalimy bez przeszkd i po kilku minutach bylimy ju poza atmosfer. Sygna Alfy
pulsowa wyranie na ekranie namiernika. Wczyem samoczynne naprowadzenie i
uwolniwszy grn poow ciaa z uprzy pasw, obejrzaem si na Yalanrsa. Dostrzegem od
razu blado jego twarzy i szkliste spojrzenie. Najwyraniej le znosi przecienia startowe. -
Trzymaj si - powiedziaem - Jeszcze tylko dwie korektury i dokowanie.
Prbowa si umiechn, ale wyszed z tego jaki grymas. Widziaem, e si mczy i
przynioso mi to nawet pewn satysfakcj. Tu, w przestrzeni ja byem gr, a on zalea
cakowicie ode mnie.
Po trzech godzinach lotu orbitalnego mona ju byo dostrzec srebrzysty punkt na ekranie
obserwacyjnym. To Alfa lnia w promieniach soca, zbliajc si coraz bardziej i rosnc w
oczach. Gdy jej obraz wypenia ju poow powierzchni ekranu, wczyem korektur i
przejem sterowanie od automatu. Nie potrafiem odmwi sobie przyjemnoci rcznego
wprowadzenia promu do luku dokowego.
Pokrywa doku bya odsonita. Prom zanurzy si powoli w atramentowoczarn czelu.
Poczuem, jak amortyzatory chwytaj pojazd i koryguj drobn, parocentymetrow
niedokadno naprowadzenia. Lekkie kolebanie ustao po kilku sekunadach.
- Mona wychodzi - powiedziaem, sprawdziwszy wskazania kontroli. - Tunel poczony z
korpusem. Mog by mae rnice cinie midzy komor wyjcia, tunelem i wntrzem
statku. Nie przestrasz si, Val, kiedy powietrze syknie troch przy otwieraniu zaworw!
- Nie traktuj mnie jak ostatniego szczura ldowego! - burkn Valamis, lecz wci wyglda
nieszczeglnie i nie mia wida siy, by si broni przed moimi docinkami. Zauwayem, e
wydoby z futerau pistolet z adunkiem obezwadniajcym i trzyma go teraz w lewej doni. -
Idcie obaj przodem.
Gdy znalelimy si w sterowni, Valamis z wyran ulg opad na fotel.
- Patrz uwanie - powiedzia do mnie. - Rowan ma za zadanie przygotowa nadajnik
dalekiego zasigu, skierowa emitory w stron Ukadu Sonecznego i nagra meldunek o
pomylnym przebiegli kolejnego etapu. Meldunek ma posiada tre i form nie odbiegajc
od normalnie stosowanych sformuowa. Przed zakodowaniem chc usysze tre tego
meldunku i gdy uznam go za odpowiedni, pucicie go na anten. Ostrzegam was obu: nie
bd tolerowa adnych sztuczek! Jedno nieodpowiednie sowo...
Zrobi wymowny gest doni w poprzek garda. Wiedziaem, co to znaczy Valamis byby do
tego zdolny. Przypomniaem sobie, jak rozprawi si z Bogarem i ogarn mnie chodny
strach.
Rowan skin gow i zabra si spokojnie do strojenia nadajnika. Sprawdza poszczeglne
podzespoy, mierzy parametry sygnau na wyjciach wzmacniaczy. Obserwowaem jego
ruchy stojc mu za plecami. Musz przyzna, e nie znaem radiostacji tak dokadni jak on i
chwilami trudno mi byo domyli si, co waciwie robi. Nie przyznawaem si do tego
jednak, udajc, e panuj nad sytuacj.
W pewnej chwili spostrzegem, e Rowan dotkn doni jakiego pokrta, zwracajc
rwnoczenie twarz w bok i rzucajc kos spojrzenie ktem oka w moj stron. Czy chcia mi
co zasygnalizowa, czy te sprawdza moj reakcj na swj ruch? Przyjrzaem si pokrtu
Dostrzegem obok ma dwigienk przytwierdzon cienkim drucikiem do keczka
wystajcego z pulpitu. Drucik by zaplombowany metalow plomb.
Zrozumiaem To by przecie przecznik bloku zapisu! Wszystkie dotychczas nadane
meldunki dla Ziemi byy nagrane na kasety pamiciowe zainstalowane na stae wewntrz
nadajnika. Tym pokrtem, po zerwaniu blokady, mona byo spowodowa skasowanie
wszystkich zapisw!
"To nawet niegupia myl! - zastanowiem si, pojmujc teraz, co zamierza zrobi Rowan.
- Jeli si skasuje zapisy, Valamis me zdoa porwna formy meldunku z powszechnie
przyjtym wzorcem! A nadanie nawet najbardziej uspokajajcego komunikatu w formie
odbiegajcej od poprzednich musi wywoa podejrzenia... Niech tam... Tyle moemy bez
ryzyka zrobi dla przyszoci planety. Moe to przyspieszy interwencj My ju wprawdzie nic
na tym nie zyskamy, ale te nie stracimy".
Zrobiem krok do tyu, by Rowan odczu, e daj mu woln rk.
- Zaraz bdzie gotowe - powiedziaem do Valamisa, ktry ju wraca do formy.
Wsta z fotela i ruszy w kierunku pulpitu. Chciaem w jaki sposb odwrci jego uwag od
manipulacji Rowana, lecz on i tak dostrzeg zerwan plomb.
- Co to jest? - warkn - Co to jest, ajdaki?
Podbiegem, udajc, e nie wiem, o co chodzi. Valamis chwyci Rowana za kombinezon na
piersi i trzs nim niemiosiernie.
- Zostaw! - sykn Rowan, - To ju tak byo. Kto z was musia rozplombowa, kiedy tutaj
gospodarowalicie.
Valamis puci Rowana i zwrci si do mnie.
- Co on tu mg zmajstrowa? - spyta, pokazujc rozplombowan dwigni kocem lufy
pistoletu.
- Nie mam pojcia - skamaem gadko.
- To chyba nic wanego. Wydaje, mi si, e to rzeczywicie byo zerwane, gdy tu
przyszlimy.
- Mniejsza o to - burkn Valamis. - Czy nadajnik nareszcie gotowy?
- Mona nadawa - powiedzia Rowan, wciskajc wycznik. - Tutaj jest mikrofon. Raz, dwa,
trzy, prba nagrania, raz, dwa, trzy... A teraz odtwarzam...
W goniku zabrzmia gos Rowana, odtworzony z zapisu.
- W porzdku Teraz nagraj komunikat dla Ziemi. Tak jak to zwykle robilicie. Zreszt, zaraz.
Musi by przecie jaki zapis tych komunikatw. Tu kade sowo jest dokumentowane
zapisem magnetycznym, wic te komunikaty na pewno te. Odtwrzcie mi ostatni komunikat.
- Nie mona - powiedzia Rowan. - Nie da si cofn tamy. Ale ja pamitam, jak to powinno
brzmie.
Uj mikrofon, przekrci jaki przecznik i powiedzia gono:
- Konieczna natychmiastowa pomoc...
W tej samej chwili Valamis wystrzeli i Rowan zamilk, osuwajc si na podog. Upada
powoli, bo sztuczna grawitacja bya nastawiona na jedn trzeci "g"'.
Zamarem w bezruchu, oczekujc. Valamis sta take przez kilka sekund, wreszcie
uwiadomi sobie, e mikrofon jest wci wczony i mierzc w moj stron z pistoletu,
pooy palec na ustach.
Nie byo sensu naraa si w tej sytuacji. Skinem gow i posuszny jego gestom cicho
wyszedem ze sterowni. Pospieszy za mn. Dopiero na korytarzu, gdy drzwi sterowni
zamkny si za nami, odwrciem gow. Valamis by wcieky. Jego blada zwykle twarz
pokrya si teraz czerwieni. Dysza wprost wciekoci, czujc si oszukany i wykpiony.
- Ten ajdak puci to bezporednio na anten! - stwierdzi raczej, ni zapyta. - Nadajnik
pozosta wczony. Musimy to jako odkrci, co powiedzie... Jak to powinno brzmie?
- Po prostu. Syszae, jak on zacz - powiedziaem. Im prociej, tym lepiej, bo nie wzbudzi
adnych podejrze Par zda.
- Tak... Ale teraz, kiedy tamto poszo najpierw...
- To nic - prbowaem go uspokoi. - Wane bdzie to, co teraz powiesz. Krtko i bez
adnych komentarzy. Tamtego i tak nie da si odwrci. Mog to zinterpretowa jako
znieksztacenie spowodowane zakceniami transmisji. Tekst mg brzmie na przykad: "Nie
jest konieczna natychmiastowa pomoc", a pierwsze sowa mogy ulec zakceniu... Jeli
powiesz teraz inny tekst i powtrzysz ze trzy razy to samo, to na pewno nie bd
zaniepokojeni.
Nie wyglda na przekonanego, lecz nie mia innego wyjcia. Czuem, e zaczyna
intensywnie rozwaa swoj wasn sytuacj. Nie moe przecie przyzna si przed innymi
Jednocyfrowymi, e tak haniebnie pokpi spraw. Musi im zameldowa, e mimo kopotw z
Rowanem, wszystko zostao prawidowo zaatwione.
- Dobrze! - powiedzia. - Pjd i powiem par sw.
- Kiedy skoczysz, przekr gwny wycznik zasilania. Ten czerwony, w lewym grnym
rogu tablicy.
- Nie trzeba - mrukn, otwierajc drzwi sterowni;
Patrzyem za nim, stojc w wejciu. Omin lecego Rowana, uj w do mikrofon i
powiedzia co, czego nie dosyszaem, a nastpnie wyrwa kabel z pulpitu. Potem chwyci
pistolet za luf i kolb trzasn par razy w pyt czoow urzdzenia nadawczego, tukc
kilka wskanikw.
- Koniec! - warkn, wracajc. - Nikt ju nie bdzie nam robi podobnych kawaw.
- Nie moglimy tego przewidzie... - powiedziaem.
- On mi jeszcze za to zapaci! - Valamis kopn ciao Rowana. - Zabierz go do promu i
wracajmy. Mam do tej wycieczki.
Przerzuciem przez rami bezwadne ciao, nie wace tu zbyt wiele, i poszedem w kierunku
doku. Gdy pooyem Rowana na fotelu w przedziale pasaerskim promu, zauwayem, e
daje pierwsze znaki ycia. adunek obezwadniajcy przestawa dziaa.
Zastanawiaem si, co zrobi Valamis, by pozby si dwch wiadkw swej nieostronoci.
By tak pewien siebie, e wybra si na t wypraw z dwoma potencjalnymi przeciwnikami.
Dlaczego to zrobi? Co uczyni teraz ze mn, by zatuszowa swj bd wobec pozostaych
Jednocyfrowych?
- Dlaczego pooye go tutaj? - spyta Valamis wchodzc do moduu pasaerskiego.
- Nie chc go mie w sterowni. Kiedy zacznie si budzi, mog by kopoty. Bdzie w szoku,
moe wypi si z pasw, kiedy bdziemy przyspiesza lub hamowa.
- Przecie nie mona go tutaj zostawi. Musz go mie na oku
- Wic zajmij fotel obok niego. Sam te nie najlepiej znosisz takie podre. Po co mi dwch
chorych pasaerw w sterowni. Sam sobie poradz.
- Dobrze, zostan tu z nim. Najchtniej rozwalibym mu eb na miejscu, ale to byoby zbyt
proste... dla niego. Wymyl mu co bardziej atrakcyjnego!
Nie wiem, czy ju w tym momencie moja podwiadomo powzia zamiar, ktry wiadomie
zrealizowaem w kilka godzin pniej Faktem jest, e postanowienie moje zapado pod
wpywem skomplikowanego splotu zdarze, informacji i myli, ktre atakoway mj mzg.
Valamis zasiad w fotelu pasaerskim, jednym z kilku ustawionych na pocztku czonu
adunkowego. Za fotelami bya ciana, odgradzajca przestrze moduu pasaerskiego od
adowni. Z kabin pilotw czyo t przestrze wskie przejcie poprzez cznik spajajcy
obie czci statku zamykany z obu stron. Przez cay czas naszej podry na orbit przegrody
byy cakowicie otwarte i z wntrza moduu pasaerskiego mona byo widzie fotele pilotw.
Zasiadszy za sterami, obejrzaem si. Valamis by blady na samo wspomnienie czekajcych
go przecie.
- Postaram si unikn duych przyspiesze - umiechnem si ironicznie.
- Posuchaj! - powiedzia nagle. - Nie chc by ktokolwiek wiedzia o tym pierwszym
komunikacie, rozumiesz?
- Rozumiem - powiedziaem, skinwszy gow. - To ley w naszym wsplnym interesie.
Waciwie obaj za to odpowiadamy.
"Mam ci teraz, mj drogi! - pomylaem z satysfakcj. - Bdziesz musia zagodnie, albo
narobi ci kopotw". Czuem, e moja pozycja jest teraz o wiele lepsza, ni przed tym lotem.
Nareszcie on potrzebowa czego ode mnie, niemal prosi o to!
- To ley w naszym wsplnym interesie - powtrzy. - Ale przede wszystkim w twoim. Bo
tego sukinsyna i tak zaatwi.
Co mi si tu nie zgadzao, czego nie rozumiaem...
- Jeli wychylisz si z czymkolwiek, to... nie dostaniesz jej nigdy.
Zimny dreszcz przebieg po moich plecach, lecz zachowaem spokj.
- O czym mwisz?
- Raczej "o kim?". O twojej Luizie. Bardzo sympatyczna dziewczyna. Tak zabawnie mruga
oczami, kiedy si zoci!
Nie mogem wtpi... On widzia Luiz yw... Skd mgby zna jej zachowanie w chwilach
zdenerwowania? A wic... odnaleli j wrd hibernowanych kobiet i oywili... Nie mg to
by przypadek! Wiedzieli, e jest moj dziewczyn. Mogli to wiedzie tylko od Rowana. A
wic to on! Moje podejrzenia byy suszne. A teraz ona jest w rkach tego sadysty, Valamisa!
Bdzie mnie szantaowa, bdzie wymusza na mnie wszystko co zechce i nie odda mi jej
nigdy, bo utraciby ten rodek nacisku!
Ogarna mnie wcieko na nich obu. Z trudem pohamowaem si, by nie wsta z fotela i
nie udusi tego otra. Przypomniaem sobie jednak o pistolecie, ktrego nie wypuszcza z
doni, i powiedziaem zduszonym gosem:
- Masz mnie w garci Val. Ale ja i tak nie zamierzaem zrobi niczego podobnego jak Rowan.
Sprzeda ci informacje o Luizie, aby mu zaufa, i teraz masz! Ale ze mn nie bdziesz mia
kopotw. Zbyt kocham t dziewczyn... Jak ona si czuje?
- Zupenie dobrze. Mieszka u mnie i wci dopytuje si o ciebie.
- Co wie o mnie?
- Sam prawd To, e wiernie nam suysz, lecz jeste zbyt zajty by si z ni teraz widywa.
- Kiedy mi j oddasz?
- Nie wiem jeszcze. Bardzo mi si podoba...
W tym momencie przeholowa, na wasn zgub W ogle, mwic mi o Luizie tutaj, na
promie, ju popeni pierwszy bd. - Nie musia mi tego mwi wanie teraz. Nie
zamierzaem robi niczego przeciw niemu. On jednak - po dowiadczeniu z Rowanem -
zdecydowa, e i mnie nie mona ufa. Sdzi, e mgbym skorzysta z jego chwilowej,
niedyspozycji w czasie lotu i po prostu chcia da mi do zrozumienia, e Luiza jest w ich
rkach i e to ona ucierpi, gdybym cos przedsiwzi.
- Startujemy - powiedziaem spokojnie, wczajc gwny cig..
Przypieszenie wzroso momentalnie, tak e nawet ja przygotowany i przywyky do takich
przecie, poczuem si nieszczeglnie. Rwnoczenie nacisnem dwigni uruchamiajc
mechanizm przegrd odcinajcych kabin pilotw od reszty statku.
Musz tu wyjani, e konstrukcja promu pozwala na awaryjne odczenie moduu
zaogowego od reszty rakiety. W przypadku przewozu niebezpiecznego adunku przepisy
wymagaj zamknicia przegrd na cay czas lotu. Jeli natomiast, oprcz adunku, przewozi
si pasaerw, przegrody musz by otwarte. W razie kopotw z silnikami lub w przypadku
eksplozji adunku, kabina pilotw - moe by odstrzelona i ldowa na spadochronach.
Poniewa, w myl tych samych przepisw, nie wolno przewozi pasaerw wraz z
niebezpiecznym adunkiem, nie wystpuje sprzeczno pomidzy tymi dwoma wymogami.
Awaria silnikw pozostawia zazwyczaj do czasu na przejcie pasaerw do kabiny pilotw,
gdzie od biedy moe si pomieci i uratowa dodatkowych par osb.
Valamis najwidoczniej nie mia pojcia o tej waciwoci promu orbitalnego. Gdyby nie to,
nie zgodziby si nigdy podrowa w module pasaerskim...
Przegrody zawary si w cigu kilkunastu sekund, podczas gdy przyspieszenie wgniatao
Valamisa w fotel uniemoliwiajc mu jakkolwiek reakcj. Musia patrze bezsilnie, jak
zamyka si puapka w ktr schwytaem go wreszcie.
Wczyem mikrofon wewntrznej cznoci pomidzy kabin i pasaerami.
- To ju koniec, Val. Przesadzie. Nie trzeba byo rusza tej sprawy. Jak zwykle bywa,
przegrae przez kobiet.
- Co chcesz zrobi? - usyszaem jego niepewny gos w suchawce. - Oni ci tego nie daruj!
- Poradz sobie, Val. Oni ostatnio nie bardzo ci lubili, moe si nawet bardzo nie zmartwi.
- Otwrz t przegrod! - Gos Valamisa by bardziej ni zwykle ochrypy i dra wyranej
strachem i wciekoci
- On nie otworzy... - To by gos Rowana, ktry oprzytomnia ju widocznie i ogarn
wiadomoci powsta sytuacj.
Zupenie zapomniaem o Rowanie! Gdyby nie to, moe, nie zdecydowabym si na odcicie
kabiny od statku. Mimo wszystko by kiedy moim towarzyszem. Zdradzi to prawda... Ale z
drugiej strony, trzeba przyzna, e zrobi to wycznie w celu kupienia zaufania Valamisa i
dania mu do rki atutu, ktry zwiksza jego pewno siebie... Dziki temu poszed w stron
Ziemi w podejrzany komunikat...
C z tego jednake! adna pomoc nie zdy zrobi czegokolwiek dla nas, yjcych na tej
planecie... A dziaalno na rzecz przyszych pokole nie moe si opiera na zdradzie
towarzysza. A moe Rowan jedynie mnie chcia przekona, e wszystko to zrobi dla
wysania komunikatu? Moe liczy na to, e Valamis nie domyli si podstpu? e uwierzy,
i by to tylko art, e te sowa naprawd nie poszy w eter? W ten sposb rozgrzeszyby si
moralnie przede mn i przed innymi z draskiego postpku, za ktry przyznano mu numer...
A wysanie komunikatu nikomu z nas nie mogo ani pomc, ani zaszkodzi...
- On nas odstrzeli nad powierzchni i sam wylduje na spadochronach - mwi Rowan do
Valamisa. - Posuchaj, nie rb tego! Zrozum, musiaem... Ty te zrobie na pewno co
podobnego, by otrzyma swj numer i stanowisko... Miae na to jakie uzasadnienie...
Zastosuj wic teraz do mnie takie samo tumaczenie, jakim usprawiedliwiae si przed
samym sob...
- Nic z tego, Rowan. Teraz ju za pno. Moe w mniejszym stopniu ni on zasuye sobie
na to, ale on i tak by ci wykoczy. Odgraa si, gdy bye nieprzytomny. Gdybym go teraz
puci wolno, wykoczyby nas obu - powiedziaem zdecydowanie i wyczyem, suchawk.
Kabin odczyem na maej wysokoci, tak aby wyldowaa niezbyt daleko od osiedla.
Pozostaa cz promu uderzya o powierzchni planety znacznie dalej, ju poza zasigiem
obserwacji. Byem pewien, e paliwo w zbiornikach musiao eksplodowa przy upadku. W
szcztkach promu nikt z pewnoci nie zdoaby odnale adnych dowodw rzeczowych,
mogem wic poda taka wersj zdarze, jaka najbardziej mi odpowiadaa. Zameldowaem
wic Jedynce, e to Rowan podstpnie zabi Valamisa liczc na to, e faeem ze mn ucieknie
Alf w kierunku Ziemi. Poniewa jednak ja nie chciaem pozostawi tu mojej narzeczonej, do
ktrej jestem bardzo przywizany, a on, nie bdc pilotem nie mgby ucieka sam -
wytworzya si sytuacja bez wyjcia. Rowan, jako zabjca Valamisa, obawia si kary i
wobec koniecznoci powrotu na planet pragn usun mnie, jako jedynego wiadka.
Mgby wwczas przypisa mi zabjstwo. Poniewa jednak byem mu potrzebny jako pilot
dla bezpiecznego wyldowania, wstrzyma si z egzekucj. Wykorzystaem chwil nieuwagi
Rowana i wystartowaem duym cigiem zanim zdy zaj miejsce w fotelu za moimi
plecami. Poniewa sta na wprost przejcia do moduu pasaerskiego (gdzie przedtem
umieciem zwoki Valamisa), sia bezwadnoci rzucia go tam, a ja zamknem przegrody.
Jedynka sucha moich kamstw, ktre, jak dotd byy nie do podwaenia.
- Nie rozumiem jednak, dlaczego odrzucie gwny czon promu, niszczc rakiet i wszystko,
co byoby dowodem prawdziwoci tej wersji wypadkw? - zapyta, patrzc na mnie
przenikliwym spojrzeniem.
Czuem, e nie poprzestanie na byle jakim wyjanieniu. By sprytny i inteligentny, jak oni
wszyscy. Na szczcie swe kamstwa miaem dokadnie przemylane do samego koca.
- Jak wiesz, Rowan by doskonale zorientowany w automatyce promu W pewnej chwili,
prawie przed samym ldowaniem, poczuem, e rakieta przestaje reagowa na stery. W
atmosferze kada niedokadno manewru koczy si tragicznie. Zrozumiaem, e Rowan
dobra si do przewodw prowadzcych z kabiny pilotw do silnikw, umieszczonych za
moduem pasaerskim. Wiedzc, e i tak jest zgubiony, chcia przez zemst zgubi i mnie.
Nie miaem zbyt wiele czasu na podjcie decyzji. Lada chwila mg przerwa kabel
sterowania mechanizmem odczania kabiny...
Jedynka pokiwa gow, jak gdyby moje tumaczenie przekonao go ostatecznie. Mylaem
tak, dopki si nie odezwa.
- Mam wraenie, e... albo jeste bezgranicznie lojalny, albo jest z ciebie niezy kawa ajdaka
i oszusta. W obu jednak wypadkach doskonale nadajesz si na stanowisko szefa ochrony
porzdku na tej planecie - powiedzia, patrzc na mnie jakby z lekk odraz, lecz w gruncie
rzeczy byo mi to zupenie obojtne...
Sposb, w jaki Jedynka zareagowa na wie o mierci swego wsppracownika i kompana,
da mi do zrozumienia, e jego dobroduszno i agodno byy tylko poz, skrywajc
chodn, bezwzgldn natur przywdcy. Nie udao mi si dociec, czy uwierzy kiedykolwiek
w zmylon przeze mnie histori. Przypuszczam, e byo mu wszystko jedno, jak i dlaczego
zgin Valamis. Moe byo to nawet po jego myli... Mg odczuwa pewne zagroenie ze
strony wsppracownika, ktry dysponowa spor liczb posusznych mu stranikw,
mogcych odegra istotn rol w przypadku rozgrywek pomidzy Jednocyfrowymi...
Albowiem mimo pozorw jednoci i kolegialnoci wrd czonkw Komitetu Tymczasowego
rysowaa si wyrana hierarchia, a jej szczeble pokryway si do cile z osobist
numeracj. Jedynka by zdecydowanym leaderem. Zostao to podkrelone praktycznym
nieistnieniem numeru drugiego, bo Dwjk zosta mianowany pomiertnie ten, ktrego Bogar
zabi na Alfie w dniu przewrotu. Kolejny, trzeci numer otrzyma Morlen - teoretyk raczej, ni
czowiek czynu, podporzdkowujcy si bez cienia sprzeciwu decyzjom Jedynki. Valamis by
czwarty. Reszta odstawaa wyranie od tej trjki przywdcw. Dziewitka, jak ju
wspomniaem, pilnowa drzwi wejciowych do bunkra po ich wewntrznej stronie...
Hierarchia ta musiaa wynika z ukadw subowych, powstaych jeszcze na Ziemi, gdy ich
organizacja dziaaa konspiracyjnie. Trudno nie przyzna, e organizacja ta wykazaa wiele
talentu i sprytu: zamiast marnowa wysiki na bezskuteczne prby podwaenia
skomplikowanego i silnego gmachu ziemskich stosunkw spoecznych, zdecydowano si
dziaa w warunkach jakby stworzonych dla wprowadzenia w ycie najbardziej nawet
obdnych idei: w nowo formujcym si spoeczestwie tej planety...
Czy istniay podobne zamierzenia wobec innych planet, majcych w najbliszej przyszoci
sta si celem wypraw osadniczych? Czy powodzenie zapocztkowanego tutaj eksperymentu
wywrze wpyw na losy Starego Globu? Z zachowania Jednocyfrowych i z wypowiedzi, ktre
docieray do mych uszu w czasie czstszych teraz wizyt w bunkrze, wywnioskowaem, e
moje przypuszczenia byy suszne. Pokadali wielkie nadzieje w opanowaniu tej i innych
planet. To dlatego tak bardzo zaleao im na opnieniu chwili, kiedy Ziemia dowie si o ich
poczynaniach. Owe kilkadziesit lat, na ktrych tak im zaleao, obejmowao terminy startu
kolejnych wypraw osadniczych na inne planety, do ukadw innych gwiazd. Czy rwnie
wrd uczestnikw tych wypraw znajd si agenci organizacji? Czy uda im si, jak tutaj,
przej wadz, stworzy nowe spoeczestwo i uksztatowa jego pogldy w duchu
nienawici do macierzystego globu? Wkrtce pojem, e takie wanie musiay by ich
zamiary!
Zaczynaem teraz rozumie sens caego planu, ktrego cz realizowaa si na moich oczach.
Zdaem sobie spraw z prawdziwych rozmiarw akcji, ktr pocztkowo uznalimy za
wyczyn maej grupki terrorystw. Rwnoczenie zrodzia si w mojej wiadomoci nowa i
chyba blisza prawdy interpretacja ideologii przywiecajcej tym poczynaniom. Eksperyment
z nowym adem spoecznym, powszechne szczcie i sprawiedliwo - wszystko to byy tylko
uboczne lub drugoplanowe cele, jeli nie przykrywki jedynie, dla monstrualnego aktu zemsty
i odwetu!
Jake musieli nienawidzi ludzkoci nieznani przywdcy, stojcy za sterem organizacji i
manipulujcy takimi pionkami, jak nasi buntownicy z Konwoju! Wprost nie sposb uwierzy,
e podobnie zbrodniczy pomys mg wylgn si w ludzkich mzgach... Trudno jednak, i
chyba nie trzeba, zakada ich kosmicznego pochodzenia. Kim zatem byli? Zapewne
podobnie jak nasi Jednocyfrowi byli ludmi, ktrych nasz system spoeczno-cywilizacyjny
wyrzuci gdzie na margines, na mielizn ycia, nie dajc im szans samorealizacji. Moe
nawet doznali realnych krzywd - jeli rzecz rozpatrywa w ich osobistej skali...
Wydawa by si mogo, e niemoliwa jest skuteczna zemsta grupy ludzi nad caym
spoeczestwem globu: zwaszcza gdy grupa ta odsunita jest od udziau w decydowaniu o
losach caoci. Okazuje si jednak, e mona tak zemst wymyli. Wystarczy zaprzc
wszystkie ze cechy ludzkiej natury w sub chodnego rozumu. Inicjatorzy zemsty na
ziemskim spoeczestwie poszli t wanie drog. Byli na tyle trzewi, by zdawa sobie
spraw, e akt odwetu nie dokona si w ramach ich wasnego krtkiego ywota. Zaplanowali
wic swoist zemst zza grobu, uruchamiajc machin, ktra miaa biec dalej samoczynnie,
a do realizacji zamierzonego skutku.
Zemsta miaa dokona si niejako z pomoc i udziaem samej ofiary - ludzkoci Ziemi, i
niemaym wysikiem i nakadem kosztw wysyajcej ekspedycje osadnicze na dalekie
planety innych gwiazd. W myl planu mcicieli, nowo powstae przyczki ludzkoci,
rozmieszczane w rnych odlegociach i kierunkach wok Ukadu Sonecznego, miay z
czasem utworzy piercie wrogich cywilizacji, zczonych wsplnym, wpojonym od ich
poczcia, uczuciem nienawici i dz zemsty na tych, co rzekomo wyprawili ich przodkw
na zgub czy poniewierk.
Morlen mia racj. Wystarczyoby doczeka trzeciego pokolenia, by zyska pewno, e w
ludzkich umysach nie pozostanie najdrobniejszy nawet okruch prawdy, a wszystkie
uporczywie powtarzane garstwa stan si powszechn opini, jedyn prawd i
niepodwaaln wersj historii. Trzy pokolenia - to wanie owe kilkadziesit lat. Przy
odpowiedniej polityce populacyjnej liczebno osadnikw moe si w tym czasie podwoi,
potroi nawet... W chwili, gdy nie pozostanie przy yciu nikt znajcy prawd, reszta bdzie
zagorzaymi wrogami Ziemi. adna interwencja nie zdoa ju wwczas niczego zmieni: ci
ludzie bd broni si z caym przekonaniem. Jedynym moliwym ratunkiem dla Ziemi
bdzie wwczas ju tylko cakowite zniszczenie wszystkich kolonii zaraonych bakcylem
nienawici. Ale czy znajdzie si kto na tyle odwany, kto podejmie lak decyzj? Wtpi, by
zdobyli si na to ludzie, w ktrych rce oddano kierowanie sprawami Ziemi. Humanitaryzm
jest zbyt gboko zakorzeniony w umysach wikszoci normalnych czonkw ziemskiego
spoeczestwa.
Pozostawione samym sobie, planetarne kolonie wzmocni si, rozwin, urosn w si, nie
przestajc hodowa nienawici. Wszelkie prby pokojowych negocjacji bra bd za podstp
majcy na celu pozbawienie ich niezalenoci i wszystkiego, co same osigny. A wreszcie,
w pewnej chwili, dokona si ostatni akt zemsty: zmasowany atak kosmicznych kolonii na
Stary Glob - uosobienie krzywdy i domniemane gniazdo za i nieprawoci, ostoj
zohydzonego starego porzdku spoecznego i rda spodziewanego zagroenia.
Twrcy tego szataskiego planu z pewnoci posuyliby si chtnie nawet jakimi obcymi
istotami z gbi kosmosu, gdyby pojawiy si one w zasigu obserwacji... Z braku jednake
takiej moliwoci, oparli swe zamiary na podobnych sobie wyrzutkach, frustratach na
mniejsz skal, ktrych ambicje sigay puapu nie tak wysokiego jak doskonaa zemsta na
caym globie. Wykorzystali ambicje niedoszych uzdrowicieli gospodarki i mistrzw
zarzdzania spoeczestwem, niewyytych przywdcw, ktrym nikt nigdy nie chcia
powierzy rzdw, czy choby drobnych nieudacznikw, ktrym nie udao si nigdy zazna
ycia w luksusie, korzysta z cudzej pracy lub speni marzenia o posiadaniu haremu penego
piknych kobiet...
Czy nasi Jednocyfrowi zdawali sobie spraw, jakiemu celowi suy ich dziaalno? Czy
wiedzieli, jakiego mechanizmu s skadow czci, realizujc swe partykularne zachcianki?
Wydaje si, e tak - lecz wiadomo ostatecznego wyniku, do jakiego w skali globalnej ma
doprowadzi ich dziaanie, najwyraniej nie spdzaa snu z ich powiek i nie zatruwaa im
przyjemnoci speniania wasnych marze. Zaoyli, jak sdz, e tamto - owa monstrualna
zemsta ma si odby gdzie w nieokrelonej, odlegej przyszoci, poza zasigiem ich ycia i
wiadomoci. A to, realne, co robili tutaj, byo ucielenieniem niespenionych nadziei i
yciowych ambicji - realizacj moliw jedynie na tej planecie i w tych okolicznociach.
Ich nienawi nie bya a tak wielka, by zaleao im na niszczeniu caej cywilizacji na Ziemi,
lecz ich obojtno bya wystarczajca, by ow zagad uczyni cen swych osobistych
zdobyczy. W zamian za dan im okazj osignicia wasnych celw, mimochodem suyli
sprawie swych mocodawcw, nie wnikajc w ich plany...
Tak przedstawi mi si w oglnych zarysach plan nieznanych burzycieli starego porzdku,
majcych sw gwn kwater prawdopodobnie na Ziemi albo gdzie w Ukadzie
Sonecznym. Mogem myli si co do szczegw, bo nikt mi niczego dokadnie nie
wyjania. Odtworzyem to sobie z okruchw informacji nieprzeznaczonych w zasadzie dla
moich uszu. Jednak oglna posta sprawy tak wanie musiaa wyglda.
Jakie jednak znaczenie moga mie dla mnie wiadomo celw i zamiarw tych, co mieli
nade mn tak druzgocc przewag? Skazany na spdzenie reszty ycia - jedynego, jakie jest
czowiekowi dane - tu wanie, w powstaych warunkach, nie miaem moliwoci wyboru.
Luiza bya w rkach Jednocyfrowych, ja - w niemniejszym stopniu, take... Mogem stara si
jedynie o to, by w konkretnej, obiektywnej sytuacji, majcej trwa zapewne duej ni moje
ycie, choby cz tego ycia uratowa... Stara si, by moja pozycja w Nowym wiecie
wzrosa na tyle, na ile to moliwe - i nie robi niczego, co by j mogo podkopa. Teraz
szczeglnie, gdy Luiza wci bya poza zasigiem moich ramion, nie mogem wszak
ryzykowa, porywajc si na nierwny pojedynek z przewaajc si. Musiaem myle o
niej... i o sobie. A take - o innych, ktrym mgbym pomc.
"A poza tym" mylaem sobie, "kto wie, czy plany mcicieli speni si w caej rozcigoci?
Moe tylko tutaj udao si tak atwo? Moe rzeczywisto uksztatuje si inaczej, ni ycz
sobie owi mroczni manipulatorzy z nieznanej organizacji - a mj udzia w odwracaniu
zagady Ziemi okae si zbdny?"
Przez dugi czas baem si pyta kogokolwiek o Luiz. Jeli Vaiamis nie wspomnia nikomu,
e jest ona jako zwizana z moj osob - to kada moja wzmianka staaby si teraz
informacj dajc im na nowo narzdzie szantau wobec mnie. Jeli za wiedz - to wczeniej
czy pniej i tak skorzystaj z tego, usiujc co na mnie wymusi.
Teraz, po mierci Vaiamisa, czsto bywaem w podziemiach, kontaktujc si osobicie z
Jedynk, ktremu bezporednio podlegaem. Nie zaproszono mnie jednak, bym zamieszka w
bunkrze, a ilekro tam wchodziem, towarzyszy mi zawsze ktry z Jednocyfrowych.
Niepokoje w osiedlu wybuchay od czasu do czasu, podsycane przez moich kolegw z
Konwoju. Byo ich dwudziestu paru, wic stranicy nie mogli ledzi dokadnie poczyna
kadego z osobna. Niekiedy zmuszony byem reagowa na meldunki stray, zamykajc na
par dni tych, ktrzy zbyt jawnie siali niepokoje wrd ludnoci. Staraem si, by
aresztowanych traktowano przyzwoicie i nie dopuszczaem do aktw przemocy. Mimo to,
jakby nie rozumiejc mojej trudnej sytuacji, koledzy bojkotowali mnie najwyraniej. C
mogem im powiedzie, jak wyjani skomplikowany ukad, w ktry zapltaem si
dobrowolnie i poniekd dla ich wasnego dobra?
Straciwszy nadziej na ryche zamieszkanie w bunkrze, postanowiem polepszy sobie nieco
warunki mieszkaniowe. Za zgod Jedynki rozpoczem budow wasnego domku na stoku
wzgrza, pomidzy bunkrem a barakami stray. W budowie pomagali mi ludzie z osiedla -
nie za darmo, oczywicie. Paciem im talonami ywnociowymi, ktrych sporo udao mi si
zaoszczdzi z moich cotygodniowych przydziaw. Czerpaem je take z innych rde: w
osiedlu istniao ju kilka potajemnych gorzelni, na ktre, zgodnie z poleceniem Jedynki,
naoyem spory haracz za milczc zgod na ich funkcjonowanie. Nie wszystkie talony z
tego rda odprowadzaem do bunkra. Teraz, gdy budowaem dom, talony wracay do ludzi,
ktrzy je poprzednio wydali na alkohol - czuem si wic moralnie usprawiedliwiony w moim
postpowaniu...
Dom wypad zupenie niele. Zbudowany by z pni drzew, ktre wycito w do odlegym
lesie. Materia zwoziem przy pomocy moich stranikw, uywajc pojazdw
wypoyczonych z bunkra. Robilimy to noc, by osadnicy nie mogli widzie pojazdw, o
ktrych istnieniu nie powinni wiedzie.
Wkrtce take moi stranicy zaczli budowa sobie wasne domy. Powstaa caa dzielnica
mniejszych i wikszych budynkw, pooonych na stoku, poniej bunkra, w pewnej
odlegoci od reszty osiedla. Domy w osiedlu take zaczy wyglda przyzwoiciej. Ludzie
starali si urzdzi sobie wygodniejsze i trwalsze siedziby, w nadziei rychej normalizacji
ycia rodzinnego.
Wkrtce te, nie mogc ju dalej zwleka, Jednocyfrowi zarzdzili witalizacj kobiet. Skutki
tego posunicia byy nadspodziewanie pozytywne. Kobiety okazay si czynnikiem
stabilizujcym. Mczyni zaczli powaniej traktowa swe obowizki, wzroso ich poczucie
odpowiedzialnoci.
- Kiedy kady bdzie mia on i dzieci, twoi stranicy nie bd mieli zbyt wiele do roboty -
mawia Jedynka podczas narad w sprawach porzdkowych. - Mog by mniej lub bardziej
zadowoleni z warunkw ycia, ale powinni mie zawsze wiadomo tego e nikt im niczego
nie da za darmo. Ta "rzeczywisto jest jedyn moliw i dostpn, a wszelkie prby
wyamywania si z niej powoduj zbdne zakcenia i szkod dla ogu.
- Byoby im moe troch lej, gdybymy umoliwili skorzystanie z pewnych udogodnie
technicznych - zauwayem pewnego razu. - Moglibymy da im troch narzdzi, rozwin
metalurgi... Surowce s na planecie, mamy troch urzdze...
- adnej techniki! - zaperzy si Jedynka.
- Nie bdziemy tu powtarza tego samego obdnego cyklu rozwojowego... Czowiekowi
naprawd niewiele potrzeba. Wszystkie potrzeby poza jedzeniem, spaniem, mieszkaniem,
rozmnaaniem i rozrywk s wymysem podsuwanym czowiekowi, by zmusi go do
bezsensownej, niewolniczej pracy, ktra ma suy celom zbdnym lub nic go nie
obchodzcym. Ci wszyscy, ktrzy tutaj przybyli, nale do licznego grona zwolennikw
powrotu do natury. Wrzeszczeli o tym, gdy byli na Ziemi. Teraz maj, czego chcieli i nic
wicej, nie dostan. Musz sobie stworzy sami taki wiat, jaki bdzie moliwy w tutejszych
warunkach By moe, kiedy zacznie si tu tworzy podobnie zwariowany mechanizm
cywilizacyjny jak tam, na Ziemi. Ale czym pniej to si stanie, tym lepiej. Nie bdziemy
niczego przyspiesza. Kiedy oni sami odczuj prawdziw potrzeb uatwie i udogodnie
poradz sobie wasnymi rkami.
Nie polemizowaem z nim, wiedzc, e ten pogld jest czci oglnej doktryny. Poza tym,
warunki istniejce obecnie byy najlepsz gwarancj panowania nad ludmi, uzalenienia ich
od kierujcych tym eksperymentem Jednocyfrowych. Nie prbowaem ju nawet
przekonywa Jedynki o potrzebie zaopatrzenia osiedla w rodki umoliwiajce polowania na
zwierzyn. Kada wzmianka na temat udostpnienia jakiejkolwiek broni kwitowana bya
stanowcz odmow wszelkiej dyskusji.
Rozumiaem takie stanowisko Jedynki, Wci nie by pewien przychylnoci ogu, wiadom
destruktywnej dziaalnoci niektrych agitatorw Sdz, e najchtniej usunby z osiedla
wszystkich, dawnych czonkw zag Konwoju, lecz nie mg tego uczyni od razu.
Potrzebowa pretekstu i dlatego pozwala im przebywa na wolnoci.
Zapytaem go kiedy o los jedenastu moich kolegw, ktrych gdzie odkomenderowano
jeszcze przed rozpoczciem witalizacji osadnikw.
- Skoro ju poruszye ten temat - odpowiedzia po namyle - to porozmawiajmy o tym...
Siedzielimy wtedy w jego apartamencie w podziemiach. Oprcz nas, obecny by jeszcze
jeden czonek Komitetu Tymczasowego, nazwiskiem Nolan. Posiada on pity numer i po
mierci Valamisa doczy do cisego grona kierownictwa Jednocyfrowych, cho Jedynka nie
traktowa go zbyt powanie. Pity by raczej figurantem, znaczcym chyba nawet mniej ni
ja. Jeli chodzi o Morlena, rozpi si ostatnio i Jedynka rzadko zaprasza go na robocze
posiedzenia.
- Tych jedenastu... a waciwie dziewiciu, bo admira i jeszcze jeden zmarli niedawno -
powiedzia Jedynka - jest tutaj, w podziemiach. Po wykoczeniu pomieszcze nie mamy
waciwie dla nich adnej roboty. Chciabym, eby wymyli jakie rozwizanie. Nie mog
ich teraz puci midzy ludzi, bo narobi nam kopotw, a nie chciabym trzyma ich tutaj
duej i ywi za darmo.
- Wic... oni s uwizieni? - spytaem zaskoczony.
- No, powiedzmy... ograniczeni w swobodzie poruszania si...
Byem wstrznity. Ja, szef bezpieczestwa, nic nie wiem o istnieniu wizienia we wntrzu
bunkra. 'To oczywicie robota Valamisa, on ich tam umieci - byem o tym przekonany.
Dlaczego jednak dopiero teraz, w kilka tygodni po formalnym objciu stanowiska po
Valamisie, dowiaduj si o tym?
Wiedziaem, e nie mog sobie pozwoli na wyraenie swego niezadowolenia... Jeli mam w
jakikolwiek sposb pomc moim towarzyszom.
Musiaem szybko co wymyli - nie dajc rwnoczenie pozna po sobie, e los ich ley mi
na sercu.
- Masz racj... - powiedziaem. - Nie mona pozwoli na to, by teraz kontaktowali si z
osadnikami i opowiadali, e zostali bezprawnie uwizieni i wykorzystani do przymusowej
pracy. By moe ludzie i tak by im nie uwierzyli, ale nie wolno nam ryzykowa teraz, gdy
wrd nich panuje do dobra atmosfera i przycichy prby wrogich nam wystpie. C
jednak mona by z nimi zrobi? Najprociej byoby... pozby si ich w sposb radykalny...
albo wpakowa na powrt do pojemnikw biostatycznych...
- Pierwsze byoby... niezbyt przyjemne, a drugie, zdaje si, niewykonalne - wtrci Nolan.
- Nie bdziemy sobie brudzi rk jak paskudn spraw, moi drodzy - uci Jedynka. -
Gdyby mona ich byo oskary i skaza, to co innego. Ale w obecnej sytuacji nie moemy
ich zlikwidowa. W osiedlu jeszcze dwudziestu paru innych wie o ich istnieniu i doszy mnie
suchy, e pytaj o nich niekiedy.
- Fakt! - powiedziaem. - Moi ludzie donosz...
- Wanie.' A zatem, ten sposb nie wchodzi w rachub. To by nam niepotrzebnie
przysporzyo wrogw.
Odetchnem z ulg. T wanie wypowied chciaem sprowokowa moj sugesti. Teraz ju
wiedziaem jakie jest stanowisko Jedynki i mogem prbowa zrobi co dla uwizionych, nie
naraajc si na podejrzenia, e po cichu trzymam ich stron.
- Mam pewien pomys - oznajmiem po chwili- - Dlaczego nie mielibymy... wysa ich.,
gdzie daleko std? Planeta jest rozlega, znajdzie si na niej wiele miejsc nadajcych si na...
takie specjalne osiedle. Jeli bdzie to miejsce dostatecznie odlege, to nawet pilnowanie
bdzie zbdne...
Ostatecznie Jedynka przyj moj propozycj i wkrtce otrzymaem polecenie wyszukania
odpowiedniego, miejsca. Pozwolono mi wyprowadzi noc helikopter z hangaru znajdujcego
si w podziemiach wzgrza. Wrota prowadzce do hangaru, gdzie ukryto ciki sprzt,
znajdoway si na przeciwlegym stoku, w pobliu miejsca, gdzie stay pojemniki z
hibernowanymi osadnikami. Towarzyszy mi Nolan.
Wybralimy zupenie sympatyczny kawaek terenu, wrd gstych, trudnych do przebycia
lasw i puszcz, nad du rzek pen wodnej zwierzyny, pooony w odlegoci paruset
kilometrw na zachd od naszego osiedla.
To byo wszystko, co mogem zrobi dla moich przyjaci, by wydoby ich z podziemi
bunkra, gdzie marnieli z niedoywienia. Udao mi si przekona Jedynk o koniecznoci
wyposaenia ich w par podstawowych narzdzi, niewielki zapas ywnoci i dwa pistolety
poraajce ze sporym zapasem adunkw. Sprawa broni wzbudzia najwicej oporw, lecz w
rezultacie moich perswazji Jedynka zosta przekonany, e bro ta nie moe nikomu zagrozi,
a jest niezbdna dla obrony przed dzikimi zwierztami oraz do polowa. Pozostawienie
zesacw bez broni - tumaczyem - byoby rwnoznaczne z ich zamordowaniem, a takie
rozwizanie odrzucilimy jako niepodane ze wzgldw politycznych.
Najwiksz trudno przedstawia przewz winiw. Helikopter nie mg zabra wszystkich
razem, a wielokrotne loty spowodowayby zbdne zuycie cennego paliwa, ktrego nie
mielimy zbyt wiele. Staraem si przekona Jedynk, e znacznie prociej bdzie uy
promu orbitalnego, ktry moe suy take jako pojazd atmosferyczny z pionowym startem i
ldowaniem. Z pocztku by jakby troch podejrzliwy, ale ostatecznie zgodzi si na ten
rodek transportu.
Przystpiem energicznie do przygotowa. Miaem przy tym pewne wasne plany i uycie
promu byo mi bardzo na rk. Gdy termin operacji przerzutu winiw do nowego miejsca
pobytu zosta ju ustalony, a sprzt i ywno zaadowane do pojemnikw oczekiway w
podziemnym magazynie na przewiezienie do promu, wezwa mnie Jedynka.
- Wiesz, mam pewien pomys - powiedzia. - Jeli zdecydowalimy si na uycie tak
potnego rodka transportowego, to dlaczegby tego nie wykorzysta do koca? Ile
adunku zbiera taki prom?
- cznie z pasaerami, do stu ton - powiedziaem.
- No, wanie. Zaaduj troch wicej ywnoci Per saldo, na pewno si to nam opaci...
Patrzyem na niego, nie rozumiejc jeszcze o co chodzi. Skd nagle taka szczodro?
- Przy okazji - cign Jedynka - pozbdziemy si innego kopotu. Wylemy tam ca reszt
naszych niewygodnych obywateli. Mam na myli pozostaych ludzi z zag.
Patrzyem przez chwil w osupieniu w jego chytre oczka, umiechajce si teraz z nietajon
kpin. Napawa si moim zaskoczeniem, oczekujc na to, co powiem "Nie! - pomylaem
sobie. - Nie doczekasz si niczego, co pozwolioby ci posa mnie tam wraz z nimi".
Opanowaem w jednej chwili minie mojej twarzy, umiechnem si nawet.
- Doskonaa myl! - powiedziaem pochlebnie. - To nam rozwie jeden z trudniejszych
problemw! Czy radzisz wysa tam wszystkich?
- Tak bdzie najlepiej - powiedzia, obserwujc mnie cigle. - Mylaem o pozostawieniu
Martinsa...
- Mamy innych lekarzy. Jest kilku wrd osadnikw - podsunem skwapliwie.
- Tak wanie pomylaem.
- Martins wie troch... o rzeczach, ktre nie powinny by publicznie rozgaszane - dodaem.
- Masz na myli... te dziewczyny?
- Wanie.
- To by pomys Valamisa. Straszny by z niego kobieciarz. Ja nie chciaem tego robi, ale on
si upar. Teraz to ju moe nie mie znaczenia. Osadnicy dostali swoje ony, wic nie bd
nawet zwracali uwagi na to, e my take mamy tu jakie kobiety.
- Pod warunkiem - powiedziaem - e nikt si nie dowie, i s to... cudze ony.
- Ach, tak... trzy czy cztery, rzeczywicie. To by bd Valamisa. Nie zwrci na to uwagi.
Rysopisy w kartotece podobay mu si tak bardzo, e nie zwrci uwagi na stan cywilny. Ale
zaatwi t spraw od razu. Powiedzia tym kobietom, e ich mowie zmarli podczas
zabiegw witalizacyjnych i z tego tytuu one zostay otoczone... specjaln opiek wadz...
Trzeba wic tylko... hm... zaniecha witalizacji ich mw.
- To by jednak dra! - powiedziaem, a dla rwnowagi umiechnem si dwuznacznie.
- By. Ale o umarych nie naley mwi ile! - Jedynka odpowiedzia mi umieszkiem rwnie
dwuznacznym. - Aha, a propos kobiet... i naszego nieodaowanego Vala... Wspomnia mi
kiedy, e... interesujesz si jedn z dziewczyn, ktre mieszkaj tutaj.
- T... tak, to prawda... - przyznaem, starajc si ukry drenie gosu. - To moja znajoma
- Luiza, o ile pamitam? - Jedynka znw obserwowa mnie bacznie. - Tylko znajoma?
Syszaem, e... Mniejsza o to... W kadym razie, nie musisz martwi si o ni.
Zaopiekowaem si t dziewczyn. Jest bardzo sympatyczna.
- Czy jej take Valamis powiedzia, e... umarem?
- No, chyba nie! Przecie ciebie nie musieli witalizowa, wic nie moge przy tym... Nie, na
pewno nie powiedzia jej tego.
- Czy... bd mg j zobaczy?
- Oczywicie! Ale w tej chwili nie mamy czasu na wzruszajce powitania. Najpierw musisz
zawie tych ludzi do... nowego osiedla. Zabierz kilka pustych kontenerw, przydadz si im
jako baraki mieszkalne, dopki sami sobie czego nie zbuduj...
Zrozumiaem teraz, dlaczego wspomnia o Luizie. Chcia da mi do zrozumienia, e nadal
trzyma mnie w szachu i czyni odpowiedzialnym za przeprowadzenie akcji deportacji, moich
towarzyszy. Zakpi sobie ze mnie... Sam zaproponowaem to, co on zapewne dawno sobie
zaplanowa.. Dla moich towarzyszy, uwizionych, w podziemiach, osiedlenie w puszczy byo
jedyn drog do wolnoci. Skd mogem wiedzie, e agodzc ich los przyczyni si do
pogorszenia sytuacji pozostaych? Poza tym, gdy ich tu nie bdzie, ja pozostan cakowicie
zdany na samego siebie, sam na sam z Jednocyfrowymi... C jednak mogem zrobi - teraz,
gdy Jedynka wyda mi to niespodziewane polecenie? Mogem go tylko znienawidzi za to, e
zakpi sobie ze mnie w tak zoliwy sposb... Nie mog przecie ani sowem zdradzi swej
dezaprobaty wobec jego pomysu! To by spowodowao odsunicie mnie od wykonania
zadania, a nawet od funkcji, ktr peniem, nie mwic ju o bezpieczestwie Luizy, o domu,
ktry dla nas dwojga wybudowaem.. A przecie - mylaem - musz utrzyma t pozycj,
musz wzmocni j nawet... Oni, cho bd tam daleko wrd puszczy, nadal bd
potrzebowali mojej pomocy... By moe strac ich zaufanie, moe bd mnie nienawidzi -
ale przecie robi to dla nich, wanie dla nich! Teraz me mog zaprotestowa, da
pozostawienia ich tutaj, bo Jedynka wyle mnie tam razem z nimi i nikt nam ju nie zdoa
pomc... Kady nierozsdny odruch solidarnoci mgby oznacza, e nie jestem
bezwzgldnie lojalny i oddany Jednocyfrowym...
- W porzdku! - powiedziaem do Jedynki. - Zaraz zabieram si do roboty. Na razie nie mw
nikomu o naszych zamiarach, bo kto mgby ostrzec ludzi, ktrych chcemy... tam wysa.
Przy pomocy winiw przygotujemy teraz kontenery do zaadunku, w nocy zawieziemy je
do promu, a nad ranem wydam rozkaz przyprowadzenia caej grupy na miejsce startu.
- Zgoda - kiwn gow Jedynka. - Tylko nie bierz za duo ywnoci. Dostan bro, sami
sobie zdobd poywienie... Moe, z czasem, kiedy wprawi si w owiectwie, bdziemy
mogli bra od nich miso dla osiedla.
- Jeste wprost genialnym ekonomist, szefie! - powiedziaem z uznaniem, i tym razem byo
to szczere uznanie: sam nie pomylaem o moliwoci takiego wykorzystania ludzi, ktrych
zamierzalimy osiedli w puszczy. - Pomyl jeszcze tylko, co powiemy osadnikom na temat
zniknicia naszych Nienumerowanych?
- Ju o tym pomylaem Dam ci ze dwch uzbrojonych czonkw naszej grupy. Dobrze
byoby, gdyby tamci stawiali opr. Upimy paru z poraacza, w razie potrzeby, a ludziom
powiemy, e wykrylimy spisek przeciwko nam. Nie na darmo przez cay czas
wskazywalicie na nich, jako na ukrytych zwolennikw starego porzdku i ponownego
oddania nas pod wadze tych obuzw z Ziemi, ktrzy wysali nas tutaj z goymi rkami i bez
rodkw do ycia!
Mwic to, zmruy jedno oko i podnis do ust widelec z grubym plastrem konserwowanej
szynki. Znw kpi ze mnie, znca si nade mn, jakby zmuszajc mnie do tego bym teraz
wbrew oczywistoci przytakn tym bredniom. Chcia pokaza, e ma mnie w rku, e moe
zmusi mnie abym myla tak jak on sobie yczy, abym kamstwo uzna za prawd, a o
prawdzie na zawsz zapomnia.
"Wic dobrze! - pomylaem wtedy. - Sprowokowae mnie, ajdaku! Chcesz mnie
upokorzy, przypominajc na kadym kroku, e wyrzekem si swych towarzyszy, przystajc
do was... Moe to tak wyglda z zewntrz... Ale tu, tu we mnie, w rodku, nie znane wam
tkwi moje wasne myli, ktrych nigdy nie poznacie! Dobrze, myl sobie, ty gupi, brodaty
capie, e kupie mnie, e pozbawie mnie najpierw szacunku towarzyszy, a teraz nawet ich
bliskoci... Dobrze, e ich wysyasz tam, gdzie daleko. Bdzie im tam lepiej ni tutaj, cigle
ledzonym i pilnowanym. A ja zyskam troch spokoju i czasu. Nikt mi nie bdzie wznieca
rozruchw w osiedlu. Bd mg zaj si wami, durnie, wami, ktrym si zdaje, e
opanowalicie sytuacj i trzymacie w rku wadz nad t planet. Ja wam poka, jak bardzo
si mylicie... Ja tu bd pierwszym i jedynym, ktry si liczy. A potem wrc tu oni, moi
towarzysze... To nic, e gardz mn teraz. Wkrtce przekonaj si, e wszystko, co
uczyniem, byo robione z myl o nich..."
Pwysep, na ktrym powstao osiedle, by w sposb naturalny odcity od terenw
pooonych u jego nasady, za wzgrzem. Przeciwlegy stok wzgrza stanowi teren strzeony
i niedostpny dla osadnikw. Znajdoway si tu szerokie wrota prowadzce do wntrza
wzgrza. Tdy wprowadzono do podziemi ciki sprzt i pojazdy, pojemniki z zapasami
ywnoci i wszystko, co naleao ukry przed okiem osadnikw.
Stranicy penili sub wartownicz w pasie odcinajcym koniec pwyspu od terenu za
wzgrzem. W zasadzie nawet do budynku Komitety Tymczasowego, widocznego od strony
osiedla, nie mona byo si zbliy. Jednocyfrowi wydali mi w swoim czasie polecenie
wystawiania posterunkw wok podstawy wzgrza, wrd zaroli porastajcych jego
okolice. Mieszkacy osiedla, ktrzy zapuszczali si tutaj, byli zawracani i pouczani, e nie
naley robi wycieczek w tym kierunku. Motywacja tego zarzdzenia bya do
przekonujca: za wzgrzem umieszczono pojemniki zawierajce pozostaych, nie
zwitalizowanych jeszcze ludzi; naleao zabezpieczy ich przed zakusami amatorw
nielegalnej witalizacji powiedzmy, wasnej ony... Takie prby mogyby si le skoczy,
kady musia to przyzna i nikt si nie dziwi przedsiwzitym rodkom.
Sytuacja ta pocigaa jednake za sob faktyczne ograniczenie terenu poruszania si ludzi. Na
razie nikt nie odczuwa tego zamknicia. Teren pwyspu by na tyle rozlegy, e wystarczao
go z powodzeniem na cele rolnicze i osiedlecze.
Jak wspomniaem, w lad za mn take inni funkcjonariusze stray pobudowali sobie domki u
stp wzgrza i na jego stoku, nie wyej jednak od miejsca, gdzie sta mj dom.
Zdaje si, e Jednocyfrowym odpowiadaa nawet ta struktura osiedla: pas zamieszkiwany
przez stranikw dzieli ich od reszty mieszkacw.
Gwna cz osiedla, rozcigajca si blisko brzegu jeziora, skada si teraz z paruset
domkw, lepiej lub gorzej skleconych z gazi drzew i krzeww. Bardziej pracowici
mieszkacy postarali si o glin i niektre domki stanowiy co w rodzaju przyzwoitych,
szczelnych i mocnych lepianek.
Stranicy pilnujcy terenu za wzgrzem prawdopodobnie zdawali sobie spraw, e nie
wszystko, co podano do publicznej wiadomoci na temat posiadanego wyposaenia, jest
prawd. Widywali samochd terenowy, ktrym posugiwali si czasem Jednocyfrowi, a take
ciarwk, migowiec, cignik do przewozu kontenerw Musieli domyla si, e plotki o
zawartoci podziemi maj pewne pokrycie w rzeczywistoci, lecz aden z nich me myla
ryzykowa swej uprzywilejowanej pozycji dla prnego gadania o owych domysach.
Sytuacja stranika bya wyranie lepsza ni pozostaych ludzi. Uwaaem to zreszt za
uzasadnione. Suba stranika nie bya zbyt atwa i przyjemna. Zdarzay si nieraz przypadki
pobicia ktrego z moich ludzi, gdy usiowali interweniowa w bjkach podpitych obywateli
lub w trakcie poskramiania wybrykw tych, ktrzy ulegli szeptanej propagandzie moich
Nienumerowanych kolegw.
Znaem sytuacj w osiedlu znacznie lepiej ni Jednocyfrowi, izolujcy si w swym bunkrze i
niezbyt czsto zjawiajcy si wrd mieszkacw. W interesie zarwno moim, jak i moich
towarzyszy, nie o wszystkich wydarzeniach informowaem Jednocyfrowych. W przekonaniu
Jedynki usunicie z osiedla wszystkich Nienumerowanych miao rozwiza spraw
ewentualnych niepokojw czy zamieszek. Z tego, co wiedzieli ode mnie Jednocyfrowi,
wniosek taki wynika jedynie porednio; zapewniaem ich zazwyczaj, e ludno jest na og
zadowolona i pogodzona z koniecznociami wypywajcymi z lokalnych warunkw.
Jedynego rda niepokojw i potencjalnego ogniska zapalnego upatrywali w grupie
dwudziestu paru czonkw zag Konwoju, ktrzy niejako z zaoenia musieli by przeciwni
nowemu porzdkowi. Musz jednak powiedzie, e sytuacja rnia si nieco od tego
prostego obrazu, jaki sobie wytworzyli Jednocyfrowi...
Modzi, zdrowi ludzie, skazani na pierwotne warunki bytowania, znosili je dzielnie. Z
pocztku byli rozgoryczeni, nastpnie wzili si do pracy, na ktre tak czy inaczej byli
przygotowani, a potem przez pewien czas, praca ta nawet dawaa im wiele satysfakcji, cho
pochaniaa wiele czasu i przysparzaa tylko tyle, ile potrzebne im byo do bezporedniej
konsumpcji. Musz tu wyjani, e w miar jak pojawiay si pierwsze efekty przedsiwzi
rolniczych, Jednocyfrowi ograniczali odpowiednio dotacje ywnociowe, zmniejszajc
przydziay. Atmosfera ycia z dnia na dzie utrzymywaa si zatem, zmuszajc wszystkich do
intensywnego wysiku. To, co byo pocztkowo rodzajem wycieczki harcerskiej czy pikniku,
zaczynao by mczce. O to chyba zreszt chodzio: ludzie nie powinni mie zbyt duo czasu
i energii, ktr mogliby powici na mylenie i dyskusje. Wci byli na asce wadzy i nie
mogli pozwoli sobie na aden odruch protestu, nie naraajc si na restrykcje i przykroci
wynikajce z obcicia dziennej racji ywnoci. Myl, e wanie dla utrzymywania ich w tej
zalenoci Jednocyfrowi ograniczyli mono poruszania si jedynie do obszaru pwyspu.
Mogc odbywa dalsze wycieczki, ludzie prdko przekonaliby si, e bez wielkiego trudu
mog zdoby ywno w postaci atwej stosunkowo do upolowania czy schwytania w sida,
zwierzyny lenej. To jednak wytrcioby z rki Jednocyfrowych w niezawodny or, jakim
bya zaleno ekonomiczna. Zamiast wic organizowa prby zdobycia misa, choby drog
prymitywnych polowa bez broni palnej, jeli ju nie chcieli ujawnia jej posiadania -
rozgaszali wieci o drapienikach czyhajcych w okolicznych lasach, co byo du przesad.
Wspomniaem, e wedug mnie izolacja Nienumerowanych nie rozwizaaby sprawy
ewentualnych zamieszek. Niektrzy osadnicy, nasuchawszy si szeptanych wiadomoci,
powzili pewne podejrzenia, i nie s one czczym wymysem. Nauczyli si jednak pilnowa
jzykw i nie mwili gono o tym, co wiedzieli lub co uwaali za prawd. Nie stosowalimy
na og adnych represji za samo nieodpowiedzialne gadanie, lecz zawsze mona byo
znale sposb i powd do ukarania takiego gaduy, bo nikt nie jest zupenie niewinny...
Gwn trosk Jednocyfrowych byo staranne ukrycie informacji o prawdziwym przebiegu
rebelii w jej pierwszych dniach oraz prawdy o rzeczywistej roli Ziemi. Uczuleni byli
szczeglnie na prby podawania w wtpliwo owej stworzonej przez siebie wersji historii
Konwoju i swojej opatrznociowej roli w ratowaniu osadnikw przed narzucon im jakoby
administracj przedstawicieli ziemskich wadz, za ktrych uwaali dowdztwo Konwoju.
Zwaszcza prby dobrego wyraania si o Ziemi byy tpione z ca surowoci - co byo
oczywiste, jeli si wemie pod uwag dalekosiny cel przywiecajcy urabianiu opinii i
schematw mylenia...
Wedle mojej oceny sytuacji, nonsensem byoby spodziewa si, e jakakolwiek, nawet dobrze
zorganizowana bezporednia akcja moe spowodowa obalenie dyktatury Jednocyfrowych.
Rozwizania polityczne take nie wchodziy w rachub: o wyborach do staych wadz mwio
si jedynie, nie robic adnych krokw w tym kierunku. Dla mnie, rzecz jasna, oczywistym
byo, e Jednocyfrowi nie zaryzykuj dopuszczenia kogokolwiek do wadzy, a tym samym do
swych tajemnic i prawdy o metodach, jakimi si posuguj.
Nienumerowani jak gdyby nie rozumieli tego wszystkiego i z dziwnym, bezsensownym
uporem usiowali prostowa histori i podburza ludno. Jeli kiedykolwiek mona byo
przeciwstawi si rebeliantom, to jedynie na pocztku, nim wasnymi rkami wznielimy dla
nich twierdz nie do pokonania... Ale wwczas nikt z nas nie przypuszcza, pomimo
ewidentnie brutalnych poczyna Jednocyfrowych, e goszone przez nich pocztkowo ideay
zamieni si w dyktatorski system rzdzenia, podparty faszem i obud.
Wikszo mieszkacw osiedla nie zdawaa sobie sprawy z caej historycznej podszewki
tego, co zastali po wyjciu z hibernatorw. Komunikaty i przemowy wygaszane przez system
megafonw rozmieszczonych w osiedlu ksztatoway ogln opini na mod znacznie
odbiegajc od obiektywnej prawdy. Lecz z punktu widzenia dobra tych ludzi, a take
pozostaych, przebywajcych jeszcze w pojemnikach, wana bya ich przyszo, nie za
przeszo, ktrej zmieni nie mona. W istniejcej sytuacji, wobec braku jakiejkolwiek
nadziei na korzystne i skuteczne dziaanie wewntrzne, a tym bardziej, - na interwencj Ziemi
w granicach czasu ycia tego pokolenia, naleao po prostu pogodzi si z realiami...
Nienumerowani byli innego zdania i oto wanie doczekali si tego, co nieuchronnie musiao
ich spotka. Niemniej Jedynka narazi mi si ciko, wrabiajc mnie w swj perfidny plan, a
do tego jeszcze traktujc mnie w sposb lekcewacy i zoliwy. Skonio mnie to do podjcia
akcji przeciwko niemo.
Mj plan opracowaem niezwykle starannie i zaczem wciela go w ycie rwnolegle z
przygotowaniami do deportacji Nienumerowanych. Przewidywa dwa warianty: prb
dokonania przewrotu w onie grupy Jednocyfrowych oraz - na wypadek niepowodzenia -
ucieczk z tej planety, bo nic innego nie mogoby wchodzi w rachub po fiasku pierwszego
wariantu...
Trzy promy orbitalne stay na strzeonym terenie, do daleko za wzgrzem. Zaadunek
ywnoci dla zesacw odbywa si pnym wieczorem i noc, dla uniknicia zbytniego
afiszowania si wobec stray. Z terenu za wzgrzem wycofaem stranikw i przy pomocy
czterech spord winiw dokonywaem zaadunku promu uywajc w tym celu
samojezdnego dwigu i cignika do przewozu kontenerw. Winiw pilnowali dwaj
Jednocyfrowi, Sidemka i semka, uzbrojeni w poraacze.
Korzystajc z tego, e Szstka wydajcy mi pojemniki z magazynu by podpity (o co
postaraem si uprzednio) i przysypia w kcie pomieszczenia, zdoaem zamiast pustych
kontenerw zabra pene. Nie spowodowao to istotnego uszczerbku zapasw
magazynowych, przewidzianych dla tysicy ludzi przynajmniej na rok. Zaadunek duej iloci
kontenerw nie wzbudzi adnych podejrze pilnujcych Jednocyfrowych: byli uprzedzeni, e
zabior par oprnionych, na cele mieszkalne.
Kiedy wszyscy byli ju solidnie zmczeni i ze wzgldu na pn por marzyli tylko o
wypoczynku, owiadczyem, e musz jeszcze przetestowa silnik promu przed jutrzejsz
wypraw.
Znajc doskonale urzdzenia napdowe, spowodowaem may wybuch w komorze spalania i
owiadczyem, e nie zamierzam lecie z niepewnym silnikiem, po czym bez sowa zaczem
przeadowywa kontenery do innego promu, stojcego nie opodal. Jednocyfrowi sklli mnie
za to, e nie sprawdziem silnika wczeniej, a ja askawie pozwoliem im zabra winiw do
bunkra i i spa, twierdzc, e dam sobie rad sam za pomoc dwigu i podnonika. Chtnie
skorzystali z mojej propozycji, ja za przeadowaem jeden peny kontener, a trzy inne
oprniem i przeadowaem puste, zawarto pozostawiajc w pierwszym promie, ktry
zamknem i zablokowaem, by nikt przypadkiem nie spostrzeg jego zawartoci...
Kiedy rano poszedem zameldowa Jedynce o gotowoci do transportu, stwierdziem, e ju
wczeniej dokonane aresztowania wszystkich Nienumerowanych, pozostajcych dotd
jeszcze na wolnoci. wiadkami akcji byo podobno kilkunastu przypadkowo obudzonych
mieszkacw pobliskich lepianek, ktrym wyjaniono, e spiskowcy przeciw spoeczestwu
zostan przykadnie ukarani.
- Wszystko gotowe - powiedziaem Jedynce. - Jeszcze tylko ta bro, ktr mieli dosta.
Wiedziaem dobrze, e nie da mi do rki tych poraaczy, a tym bardziej - komukolwiek z
deportowanych. Chciaem jedynie dowiedzie si, jakie ma w tym zakresie plany.
- Szstka poleci tam migowcem - powiedzia. - Zabierze dla nich bro i adunki. Przy okazji
sprawdzi, jak zaatwie spraw.
- Moe lecie ze mn, promem. Zmieci si w kabinie.
- Nie chciabym, aby... przytrafio mu si co zego.
- Nie ufasz mi?
- Nie o to chodzi. Po prostu jestem przesdny... Ci z parzystymi numerami nie maj jako
szczcia... - powiedzia, znaczco przechylajc gow i patrzc na mnie bezczelnie.
- Niech tak bdzie. Mam nadziej, e nie rozwali si przy ldowaniu! - powiedziaem
obojtnie. - I jeszcze jedno. Co z Luiz?
- Tak, jak si umwilimy: po wykonaniu zadania bdziesz mg j sobie zabra.
- Na pewno?
- Obiecaem.
- Wobec tego - powiedziaem do ostro - niech Szstka zabierze j do migowca. Chc j
dosta zaraz po wykonaniu zadania.
- Dlaczego?
- Powiedzmy, e ju nie mog wytrzyma z tsknoty. Skoro naprawd zamierzasz mi j
odda, to nie zrobi ci rnicy, jeli dostan j tam i wrc z ni razem.
- Dobrze.'.. - wycedzi powoli.
Byem pewien, e obmyla sposb dalszego odroczenia momentu, w ktrym bdzie musia
pozby si zakadniczki.
- Uprzedzam ci, e przywioz tutaj z powrotem cay transport, jeli Luiza nie przyleci tam z
Szstk! - powiedziaem stanowczo.
- Nie ufamy sobie, Komendancie - powiedzia umiechajc si, niby artem. - Szkoda!
Jestemy sobie potrzebni nawzajem...
Widziaem jednak, jak jego mae, ze oczy byszcz wciekoci. Gdyby mia innego pilota,
pewnie potraktowaby mnie inaczej.
- Nie zabieram adnych stranikw, bo i tak bdzie za ciasno w przedziale pasaerskim -
powiedziaem odchodzc.
- Gdyby mia jakie kopoty z silnikiem, to odrzu korpus promu i ratuj si na
spadochronach! - powiedzia za mn, chichoczc.
"Bydl! - pomylaem. - Ale na szczcie, niedugo ju bd go musia znosi".
Zaraz po starcie rozsunem przegrod dzielc kabin pilotw od przedziau pasaerskiego i
w krtkich sowach przedstawiem towarzyszom mj plan. Milczeli, mimo e zachcaem ich
do wyraenia opinii i akceptacji.
- Nie wierzymy ci - powiedzia ktry. - Zbyt dobrze wiemy, jak pozycj zajmujesz i co
zrobie dotychczas...
- Ale... - gos uwiz mi w gardle. Zupenie nie wiedziaem, jak mam ich przekonywa o
czystoci moich intencji. - Przecie... wszystko to robiem z myl o was, dla was, eby was...
- Mamy do ciebie tylko jedn prob - usyszaem gos mojego byego dowdcy. - eby ju
nigdy niczego wicej nie robi d l a n a s!
Byem wstrznity ich reakcj. Mylaem, e entuzjastycznie odnios si do mojego planu
przejcia wadzy w osiedlu, usunicia uzurpatorw, zbudowania na nowo tego spaczonego
wiata, zapewnienia ludziom znoniejszych warunkw ycia... A oni nie mogli pozby si
swych maostkowych uprzedze, swych prywatnych uraz, W swym zacietrzewionym
partykularyzmie nie potrafili szerzej spojrze na sytuacj. C z tego, e w swych planach
widziaem siebie na czele przyszych wadz tej planety? Czy nie naleaoby mi si to
susznie za moj aktywno, za ponoszenie codziennego ryzyka w delikatnych sytuacjach, w
kontakcie z przeciwnikiem? To ja przecie naprawd walczyem o co, podczas gdy oni
uprawiali szeptan agitacj wzniecajc zamieszki, zmuszajc Jednocyfrowych do nieustannej
czujnoci, wrcz szkodzc ogowi i nie posuwajc naprzd sprawy wprowadzenia tego
spoeczestwa na drog prawidowego rozwoju. Utrudniali mi tylko moj rol, zamiast
dopomc - albo... w najlepszym razie, uwalniali si od wszelkiej aktywnoci, siedzc w
wizieniu... Czy zasuyem sobie na te wszystkie epitety, ktre wypowiadali za moimi
plecami, gdy lecielimy nad nieprzebytym gszczem puszczy? Konformista! Sprzedawczyk!
Zdrajca! Jeden z nich - po gosie poznaem drugiego pilota Delty, modego chopaka gdzie ze
rodkowej Europy - powtarza jedno sowo, ktrego nie znam, pewnie jaki archaizm.
Brzmiao to jak "folksdojcz", czy - podobnie... Drugi znowu, ze Skandynawii, nazwa mnie
"quislingiem"... Te nie wiem, co to znaczy, ale na pewno to jaka obelga..
Gdy wreszcie ucichli, postanowiem uy ostatniego atutu.
- Dobrze! - powiedziaem. - Nie ufacie mi. By moe, ze swego punktu widzenia macie
podstawy, by mnie podejrzewa o jak prowokacj... Przekonam was jednak, e nie macie
racji. Moja dziewczyna przybdzie na miejsce, do ktrego zmierzamy. Zostawi j z wami, by
wkrtce zabra was i j z powrotem do osiedla, jeeli powiedzie si mj plan. A jeli nie... to
odlecimy na Ziemi. Przygotowaem wszystko. Mam zapasy ywnoci dla dyurnej zaogi,
zostawi wam tutaj prom... Jeli nie zjawi si po was w cigu najbliszych dziesiciu dni,
lecie do Alfy. Bd tam na was czeka. Odlecimy std razem!
- Zapomniae, e niektrzy z nas maj take ony lub dziewczyny, wci pozostajce w
anabiozie - zauway jeden z pilotw.
- Przecie oni ich wam i tak nie oddadz! - prbowaem ich przekonywa, szczliwy, e w
ogle podejmuj ze mn dyskusj. - A zreszt, jeli kto chce zosta... Moemy polecie w
kilkunastu, w dziesiciu nawet... Pomylcie, zdecydujcie si! Jeli mi si nie uda, przylecie
na Alf, zabierajc Luiz O to jedno was prosz, prosz was! Zaufajcie mi, uwierzcie!
Przemawiaem do nich dugo, a do momentu ldowania. Miaem wraenie, e zagodnieli
jakby, przestali odpowiada mi ostro i chodno. Wida zastanawiali si nad moimi planami,
brali je pod rozwag...
Nie miaem czasu wyjani wszystkiego Luizie, gdy spotkalimy si wreszcie. Tym bardziej,
e przy Szstce niewiele mogem jej powiedzie. Zachowaa si dziwnie. Zobaczywszy mnie
z daleka, podbiega w moj stron, a potem, kilka krokw przede mn, zatrzymaa si nagle...
Jej spojrzenie mierzyo gdzie powyej moich oczu... Znaem skd takie spojrzenie...
Odczytywaa numer... A potem nagle odwrcia si i musiaem j dogania, by zamieni z ni
kilka sw...
A waciwie to ja mwiem, a ona milczaa patrzc uparcie, bez jednego sowa w ziemi...
Czyby ten otr Valamis mci si na mnie zza grobu? Czyby... powiedzia jej o mnie co
zego? Nie, nie o mnie! By bardziej perfidny. Uwiadomi jej rol numeru jedenastego w
spoecznoci osiedla... Moe to zreszt nie Valamis lecz Jedynka, w odwet za to, e go
przechytrzyem w ostatniej rozgrywce o odzyskanie tej dziewczyny... Odda mi j i zabra
rwnoczenie... Bo jake miaem teraz sprostowa, wyjani to, co kady jej potwierdzi?...
"Przekonam j pniej. Teraz nie ma na to czasu, ani warunkw" - pomylaem.



Podczas rozruchu silnikw przed startem w drog powrotn powtrzyem trick z rzekomym
defektem i przekonaem Szstk, e prom nie nadaje si do lotu. Powiedziaem, e naley
przywie cz zamienn z bunkra i tutaj dokona naprawy, by powrci promem na
pwysep...
Wracalimy razem migowcem. Pozostawienie Luizy wywoao zdziwienie Szstki.
Poniewa jednak polecono mu odda mi j, wic nie mg kwestionowa mojej decyzji.
- Wyjani ci wszystko po drodze - powiedziaem tajemniczo, gdy startowalimy w drog
powrotn. - W osiedlu moe nie by bezpiecznie w najbliszych dniach.
Udao mi si go zaintrygowa. Uwierzy w to, co mu nastpnie opowiedziaem. Jako dowd
prawdziwoci moich zmylnych rewelacji potraktowa fakt pozostawienia tak daleko od
osiedla dziewczyny, o ktrej zwrot walczyem od dawna... Poza tym, jako dowdca stray i
szef bezpieczestwa, miaem prawo wiedzie nawet wicej ni on, Jednocyfrowy...
Szstka znakomicie nadawa si jako narzdzie realizacji mojego planu. By na tyle ambitny,
by odczuwa bolenie rnic dzielc go od cisego kierownictwa, do ktrego teraz naleeli
- oprcz Jedynki - tylko Morlen i Pitka. Tak jak mnie od Pierwszej Dziesitki, tylko jeden
numer oddziela go od Sztabu Jednocyfrowych.
Usunicie kogokolwiek z tej trjki dawao mu - zgodnie z panujc zasad kolejnoci -
miejsce w grupie kierujcej. Jak zdyem si zorientowa, system zrnicowanych
przydziaw, stosowany wobec osadnikw, mia take swj odpowiednik wrd mieszkacw
bunkra.
Uprzywilejowanie materialne stranikw czynio ich posusznymi narzdziami w moich
rkach Majc sporo do stracenia, woleli nie ryzykowa utrat tej pozycji, lepszej ni status
zwykego osadnika. Nawiasem mwic, zdarzyy si dwa czy trzy przypadki zbyt jaskrawych
wykrocze i naduy wrd stranikw, kilka przypadkw, zaniedbania obowizkw i
osabienia czujnoci. W paru przypadkach zmuszony byem - jeszcze za czasw Valamisa -
wydali winnych ze suby w stray. Aby kar uczyni dotkliwsz i podziaa odstraszajco
na pozostaych, wydalonym dotatuowano dwie dodatkowe cyfry przed ich dwucyfrowym
numerem, tak e znaleli si w numeracji poza pierwszym tysicem mczyzn i kobiet z
osiedla.
Podobnie jak przywileje materialne czyniy stranikw wiernymi obrocami Jednocyfrowych
i podpor ich rzdw, uprzywilejowanie czonkw cisego kierownictwa zapewniao Jedynce
ich lojalno.
Nie sposb byo dobra si do Jedynki poprzez Morlena i Pitk. Pierwszy utrzymywa swoj
pozycj tylko dziki temu, e Jedynka tolerowa jego alkoholizm. By moe, suyby
rwnie innemu przywdcy, lecz nie ryzykowaby adnej akcji przeciw aktualnemu. Pitka
take, cho z innych wzgldw, nie daby si namwi do zajcia czoowej pozycji. By do
inteligentny, by zdawa sobie spraw ze zudnoci splendorw, jakie nioso ze sob to
stanowisko. Pozycje pierwszej trjki nie rniy si na tyle by opacao si podejmowa
ryzyko wewntrznych rozgrywek. Jedynym wyrnieniem Jedynki spord zespou by
przywilej wyboru i posiadania dowolnej liczby kobiet, podczas gdy dwch pozostaych
obowizywao ograniczenie - teoretyczne zreszt - do zaledwie czterech.
Nie wspomniaem, zdaje si, o tym, e zainicjowana ongi przez Valamisa praktyka
witalizowania kobiet dla Jednocyfrowych bya kontynuowana, przy milczcej akceptacji
Jedynki, ktry sam wkrtce dysponowa ju sporym haremem.
Jednocyfrowym spoza czoowej trjki zezwolono na dwie tylko kobiety, co oczywicie
powodowao u nich poczucie krzywdy i pragnienie awansu do sztabu Nie byo to zreszt
jedyne zrnicowanie. Poledniejsi Jednocyfrowi nie mieli tak atwego dostpu do rnych
urzdze i udogodnie bunkra, pojazdw terenowych, lepszych trunkw i tym podobnych
luksusw. Rnice byy drobne i subtelne, lecz na tym poziomie i przy tej pozycji w
spoeczestwie osiedla odczuwane bolenie przez tych, co byli o krok od szczytu.
Wszystkie te wewntrzne podziay, przywileje i animozje byy, rzecz jasna, starannie ukryte
przed okiem ludzi z zewntrz i tylko ja, dziki swej szczeglnej pozycji, mogem je
zaobserwowa.
Mj plan by do prosty w zaoeniach. Zdajc sobie spraw i tego, e mj numer w adnym
razie nie daje mi szansy zajcia czoowego miejsca, postanowiem wprowadzi na to
stanowisko kogo, kim atwo mi bdzie manipulowa. Czowiek ten musiaby zawdzicza mi
swj sukces i rwnoczenie potrzebowa mnie dla ochrony uzyskanej pozycji.
- Posuchaj, Nikos - powiedziaem do Szstki, gdy wracalimy migowcem do osiedla. -
Zanosi si na brzydk histori. Myl, e obaj winni jestemy co Jedynce za wszystko, co
zrobi dla nas, prawda ?
Przytakn w milczeniu, patrzc na mnie wyczekujco.
- Usyszaem przypadkiem pewn rozmow - cignem, nadajc gosowi odcie zatroskania -
i bdc odpowiedzialny za porzdek i bezpieczestwo uwaam, e powinienem zacz
dziaa.
- Mw janiej! - przynagli mnie Szstka.
Kluczc i wystawiajc na prb jego cierpliwo, opowiedziaem mu o rzekomo syszanej
rozmowie Pitki z dwoma Jednocyfrowymi, ktrych jakoby nie rozpoznaem po gosie. Pitka
zmawia si z nimi w sprawie, ni mniej ni wicej tylko... usunicia Jedynki i Morlena. W
zamian za pomoc obiecywa im dwa wakujce po zamachu stanowiska w sztabie.
Trafiem do celnie. Szstka pokn haczyk. Nie musiaem snu dalszych sugestii.
- A co zamierzaj zrobi ze mn? - spyta ze zym byskiem w oku. - Przecie jestem nastpny
po Pitce, wic...
Dotaro do niego bezbdnie to, czego nie dopowiedziaem, i poczu si miertelnie
zagroony. Uznaem, e od tej chwili mam w nim sprzymierzeca.
- Zaatwi go! - powtrzy kilkakrotnie podczas dalszego lotu.
- Nie zrb faszywego kroku - ostrzegaem go uspokajajco. - Gdyby zaatakowa pierwszy,
nie zdoasz potem udowodni, e dziaae w interesie Jedynki. Pamitaj, e byem jedynym
mimowolnym suchaczem tej rozmowy, ktra odbywaa si zbyt blisko otworu
wentylacyjnego w pokoju Pitki. Musimy dziaa ostronie. Sprbuj porozmawia z
Jedynk, ostrzec go i uzgodni z nim plan dziaania. Ty o niczym na razie nie wiesz. Musisz
zaczeka, by wczy si w odpowiedniej chwili do akcji. Myl, e nie obejdzie si bez
pomocy stranikw. Musimy przecie uwaa na wszystkich piciu, bo nie wiemy, kim byli
tamci dwaj.
- Sdz, e Sidemka i semka!
- Nie mamy pewnoci. Trzeba w stosownej chwili mie ich na oku wszystkich. O ile wiem, w
bunkrze nie nosz zwykle broni. Nie moemy ryzykowa wydania broni stranikom, musisz
wic postara si, by w miar monoci nikt w bunkrze nie by uzbrojony, w chwili gdy
wkroczymy do akcji.
- Jak to sobie wyobraasz?
- Jeszcze nie wiem. Uzgodnimy to pniej.
Oczywicie wiedziaem ju wtedy doskonale, co naley zrobi. Nim jednak przystpiem do
wykonania planu, przeprowadziem jeszcze dwie podobne rozmowy.
Jedynce powiedziaem, e to Pitka, Szstka i Sidemka zamierzaj usun jego i Morlena.
Wydawao mi si, e to go poruszyo do gbi, cho prbowa nie da tego pozna po sobie...
Kaza mi jednak czujnie obserwowa tych trzech.
Pitk poinformowaem, e Jedynka podejrzewa go o knucie spisku majcego na celu zmian
ekipy przywdcw, i e poleci Szstce zebra odpowiednie dowody w celu usunicia Pitki
ze skadu sztabu. Zaznaczyem, e ostrzegam go z czystej sympatii, jednake - daem to do
zrozumienia - licz na teje sympatii odwzajemnienie, gdy wykaraska si z opaw.
Potem jeszcze raz rozmawiaem z Szstk, przedstawiajc mu plan dziaania. Obieca ukry
wszelk dostpn w bunkrze bro i w odpowiedniej chwili, w nocy wpuci kilkunastu moich
stranikw tylnym wejciem przez magazyny do wntrza w celu aresztowania Pitki i
czterech pozostaych.
Reszta planu opieraa si na pewnym szczegle, ktry zaobserwowaem. Mianowicie, Pitka
mia zwyczaj nosi przy sobie niewielki, kieszonkowy pistolet starego systemu, nabijany
oowianymi kulami. O ile wiem, bya to rodzinna pamitka po dziadku naszego admiraa.
Pitka przywaszczy sobie bro z kilkoma sztukami amunicji i nosi j zwykle w kieszeni
kombinezonu.
Po aresztowaniu Pitki i pozostaych miaem wkroczy do akcji. Zamierzaem zabra ten
pistolet i uda si wraz z Szstk do Jedynki, by zda mu spraw z likwidacji spisku.
Pucibym Szstk przodem i pozwolibym mu nadzia si na poraacz Jedynki, ktry
zaalarmowany odgosami zaj wziby Nikosa za jednego z zamachowcw. Wwczas to ja,
rzekomo w odruchu obrony towarzysza, zastrzelibym Jedynk, "zapominajc", e mam w
rku kulowy pistolet zamiast poraacza... Uwaaem takie rozwizanie za najkorzystniejsze. Z
uwizionymi wwczas przywdcami zawsze, wczeniej czy pniej, bywaj jakie kopoty.
Win za mier Jedynki obciyoby si Pitk, co pozwolioby go legalnie zlikwidowa.
Szstka, zajmujc formalnie drug, a de facto - czoow pozycj, po nie liczcym si
praktycznie Morlenie, prdko uwierzyby sam, e to naprawd Pitka zabi Jedynk. Inni
Jednocyfrowi oczywicie nie uwierzyliby w to tak atwo, podejrzewajc Szstk.
Aby zapewni sobie ochron przed nimi, bdzie potrzebowa mnie!
Mj plan by precyzyjny i dopracowany do koca bez adnych niecisoci...
Pojcia nie mam, dlaczego stranikw, wkraczajcych w otwarte wrota bunkra, powitaa
salwa z kilku naraz poraaczy... Kto z kim si zmwi, kto puci farb, nabra podejrzeli
wobec moich rewelacji?... Nigdy si tego nie dowiem. Precyzyjna sie intrygi pka
niespodziewanie.
Do dzi pamitam, jak na widok padajcych stranikw odskoczyem do tyu i kluczc w
zarolach pdziem w kierunku promu...
Pierwsz rzecz, jak sprawdziem po dotarciu do Alfy by stan zasobw paliwa dla silnikw
napadowych. Od tego zaleao, jak wielk prdko uda si nam uzyska w naszej podry.
Po dokadnym przeliczeniu uzyskaem wynik, ktry zaniepokoi mnie bardzo. Byem zbytnim
optymist sdzc, e zdoamy rozwin przyzwoit prdko w granicach polowy prdkoci
wiata... To byo nierealne. Po odliczeniu minimalnego zapasu na manewry korekcyjne,
pozostao zaledwie tyle, by osign jedn trzeci "c", i to pod warunkiem optymalnego
wyjcia poza ukad planetarny, bez koniecznoci dokonywania awaryjnych zmian kursu
podczas przechodzenia przez sfer asteroidw...
Rozwaaem moliwo przetankowania paliwa z ktrej z pozostaych jednostek,
znajdujcych si na orbitach. Kady z pozostaych statkw zawiera taki sam zapas, co Alfa.
Jednake sprawa przedstawiaa si beznadziejnie. Manewr podejcia i styku dwch jednostek
tej wielkoci sam w sobie by niebezpieczny i trudny, a ilo zuytego przy tym paliwa
czynia ca operacj zupenie nieopacaln. Zastanawiaem si take nad moliwoci
wielokrotnych kursw promem, w celu dowozu paliwa na Alf, lecz proste obliczenia
przekonay mnie, e i ta metoda nie da rezultatu: prom wymaga innego rodzaju paliwa,
ktrego zapas by bardzo ograniczony. Odpowied, jak uzyskaem z komputera, nie
pozostawiaa wtpliwoci: najkorzystniejszym wariantem startu jest bezporednie wyjcie w
przestrze pozaukadow, bez adnych manewrw orbitalnych.
Nie znajdujc innego rozwizania, uoyem program startu, zasymulowaem warunki
pocztkowe i dostaem wynik: ponad szedziesit lat podry dzieli nas miao od
osignicia Ukadu Sonecznego. Nie wygldao to zachcajco, lecz... c mona by innego
wymyli? Miaem nadziej, e przynajmniej dziesiciu spord moich towarzyszy zdecyduje
si na ten powrt - ucieczk. Miaem prawo tak sdzi, bo przecie dla kadego, kto zna
obecne stosunki na planecie, musiao by rzecz jasn, e pozostawanie tam nie ma sensu.
Nic ju nie da si zmieni wasnymi siami, a na pomoc Ziemi mog liczy co najwyej
nastpne pokolenia: one za zapewne nie bd ju umiay oceni obiektywnie wasnej sytuacji
i pewnie nawet bd si broni przed pomoc...
Obecno dziesiciu ludzi na Alfie rozwizaaby problem. Wprawdzie regulamin wymaga
pozostawienia co najmniej dwch osb na kadej wachcie, lecz z praktyki wiadomo, e jeden
dowiadczony astronauta doskonale sobie radzi podczas lotu pozaukadowego... W ten
sposb, na kadego z nas wypadaoby cznie po sze lat ycia poza biostatorem. To jeszcze
nie najgorzej...
W pierwszych dniach na Alfie pracowaem jak szalony, zbyt szybko moe, bo ju wkrtce
zabrako mi rzeczywistych zaj i musiaem sobie wymyla rne czynnoci, by skrci czas
oczekiwania. Potem pozostawaa tylko bezczynno, wypatrywanie i nasuchiwanie.
Pocztkowo nie miaem wtpliwoci: oni na pewno przybd tutaj, nie moe by inaczej...
Przynajmniej tych dziesiciu.
Nie dopuszczaem myli, e mogliby nie przyby w ogle. Taka sytuacja byaby dla mnie
ostateczn klsk, wic odpychaem od siebie t myl, guszc j w sobie czymkolwiek -
wielokrotnym powtarzaniem dawno zakoczonych czynnoci przygotowawczych,
sprawdzaniem wszystkiego raz jeszcze od pocztku.
Czekanie przeduao si jednak, byem zmczony, bardzo ju zmczony tym cigym
wypatrywaniem i nasuchiwaniem, nie wiem od ilu dni, bo przestaem spoglda na zegar i
kalendarz, patrzc wci tylko przed siebie, w ekrany radiolokatorw, ze suchawkami na
uszach. Zasypiaem i budziem si, zrywaem si nagle wyrwany ze snu delikatnym
stukniciem przekanika wczajcego klimatyzator, zapadaem na powrt w sen i znowu,
znowu...
Spniali si. Dlaczego wci jeszcze nie byo ich tutaj, dlaczego milcza namiernik, nikt nie
odpowiada na moje wezwania, nic nie pojawiao si na ekranach?
Rzucaem takie pytania pgosem, sam sobie i odpowiadaem sam, byle co, byle tylko jako
wyjani to ich milczenie i dug nieobecno. Bezwiednie, z regularnoci
zaprogramowanego automatu biegaem w popiechu przekn cokolwiek, wzi kpiel, napi
si kawy, byle prdzej, byle nie traci ani chwili, nie przeoczy srebrzystego punktu na
ekranie, nie przegapi sygnau oznajmiajcego, e s blisko.
Wiedziaem, e przecie za chwil mog tu by, bd, musz by, nie mog nie by, to w
ogle nie wchodzi w rachub, eby nie przybyli, wic bd - tylko dlaczego tak dugo ka mi
czeka?
Jeszcze raz, i jeszcze raz analizowaem w pamici kady szczeg planu, ktry nakreliem im
tak dokadnie i z uwzgldnieniem wszelkich moliwych i prawdopodobnych okolicznoci.
adnej luki. adnego niepewnego punktu. Nie znajdowaem najmniejszego powodu, dla
ktrego miaoby si im nie uda...
Tkwiem w fotelu pilota, jakby moje wpatrywanie si w ekrany mogo wywoa ich
pojawienie si, przyspieszy cokolwiek, ponagli ich, przywoa... Musz by ju w drodze,
ale dlaczego milcz, powinni odezwa si wreszcie - powtarzaem sobie pgosem, oczy
zamykay mi si same ze znuenia, otwieraem je przemoc, obraz na ekranie mgli si i
wirowa, punkty gwiazd zamieniay si nagle w mae elipsy, lemniskaty, coraz bardziej
skomplikowane, zwlone po wielekro figury Lissajous...
Po raz setny, a moe dwusetny, sprawdzaem gotowo poszczeglnych czonw sterowania,
testowaem po kolei kady obwd. Wszystko byo gotowe, wystarczyoby wczy komputer
nawigacyjny przesun dwigni cigu... Reszta nastpi samoczynnie, ruszymy powoli,
ostronie, rozwijajc si spiral, przy minimalnym cigu, potem korekcja, naprowadzenie na
kierunek...
Po raz setny przeywaem w wyobrani ten pocztek podry, ktry mia nastpi, gdy tylko
oni znajd si tutaj. Przespaem oczywicie ten moment, znuony czekaniem, czuwaniem,
czyhaniem na ich przylot. Nie syszaem nawet stuknicia kaduba promu o amortyzatory, nie
syszaem w ogle nic... Po prostu poczuem ich obecno za' moimi plecami, odwrciem
twarz i... oni ju byli. Zobaczyem Luiz, z grzyw wosw na czole, zasaniajca tatua.
Obok sta Letto. Za nimi jeszcze dwch mczyzn, nie rozpoznaem ich twarzy, stali w
pmroku nie owietlonego przejcia. Chciaem zerwa si, podbiec do Luizy, przywita ich
wszystkich, lecz minie odmwiy posuszestwa, jakby sztuczna grawitacja nagle wyrosa...
Byem bardzo zmczony, wzrok te pata mi figle. Wci nie mogem rozpozna tamtych
dwch, z tyu. Za nimi nie byo ju nikogo wicej.
Tylko trzech, bo Luiza si nie liczy... Ze mn czterech, - pomylaem. Mao, za mao,
potrzebnych jest co najmniej dziesiciu, eby na kadego wypadao nie wicej ni kilka lat
dyuru. Czterech - to zbyt mao. Moe jest ich wicej. Chciaem zapyta ale nie wiedziaem
jak zacz Postpiem kilka krokw w ich stron. Luiza patrzya na mnie, dziwnie jako...
Znaem przecie, znaem skd ten rodzaj spojrzenia...
Tak, ona patrzya na moje czoo, na t przeklt liczb, ona wci... Wic jednak... Wic nie
moe zapomnie, nie potrafi zrozumie, jak mam jej to wyjani, jak...?
Jeszcze krok w przd, jeszcze jeden. Ona cofa si, Letto obejmuje j ramieniem, drug rk
wyciga do przodu z rozstawionymi palcami, jak gdyby chcia mnie odepchn, zagrodzi
dostp...
Dobrze, nie bd... nic... Zatrzymuj si. Mwi co, mwi o przygotowanym programie lotu
- e tylko przycisk, dwignia, potem ju wszystko samoczynnie, wszystko obliczone,
przewidziane. Miaem na to do czasu. Potem - mwi o biostatorach. Dziesi biostatorw
gotowych na przyjcie pasaerw. Jest ywno dla dyurujcych, woda, wszystko dziaa,
sprawdzone...
...i e szkoda, e nas tak mao, ale... A moe jest kto jeszcze?
Letto krci gow przeczco. Nie. Wic tylko nas czterech, Luiza si nie liczy... Nas
czterech... Po ile wypadnie, gdy bdziemy dyurowa pojedynczo? Przy normalnej prdkoci
podrnej, po pitnacie lat... Gdyby si co nie udao, to jeszcze duej. Szkoda pitnastu lat,
tak, szkoda, to przecie kawa ycia, ale c, nie mona tu zosta, tu w ogle ycia nie ma, to,
co oni tam to nie jest ycie, a mogo by mogo si uoy, c, zo jest wszdzie, ludzka
natura jest dziwn mieszanin za i dobra, czasem... chc si dobrze, a wychodzi inaczej, le...
Mwi, mwi, mwi.
Odwracaj si, id, id za nimi, wchodz do kabiny oglnej, tu za nimi id i...
Drzwi. Zamknite drzwi! Przypadek?- Naciskam gak, zamknite, naprawd... Znw drzwi,
bariera...
Tamte drzwi, wtedy te, tak samo, przed nosem.. To ja - teraz - znowu - po jednej - a oni - po
drugiej ..?
Dlaczego? Przecie ja... i oni... zawsze byem po ich stronie...
Wracam powoli do sterowni, po drodze sprawdzam luz, wyjcie z doku. Otwarte. luza
pusta Nikogo wicej... Zamykam waz. Dlaczego jest ich tylko trzech? To przecie kosztuje
pitnacie lat ycia, mojego ycia... Dlaczego?
Letto i tamci dwaj... Ktrzy to? Nawet nie zdoaem rozpozna
Teraz, gdy s, czuj si spokojny. Dobrze, e s. Tumi zo rodzc si na myl, e
zawiedli mnie pozostali. Nie mona chcie za duo perswaduj sobie. Dobrze, e w ogle s,
a najwaniejsze, e jest z nimi Luiza. To nic, e wci patrzy na mnie jak na szklan tafl. To
minie, musi min...
Padam na fotel, jeszcze odruchowo wpijani wzrok w ekrany.. Nie, ju nie musz, tortura
czekania skoczya si. Mona rozluni napite nerwy.
Budz si po dugim nie, odprony, spokojny, opanowany. Wic ju, mona nareszcie...
Do wdruje do dwigni cigu, cofam j jednak, jeszcze raz sprawdzam wszystko i dopiero
teraz, upewniony, powoli wczam cig. Powoli, bez przecie, ostronie... Wielka masa
statku dry lekko, wskaniki wypeniaj si cyframi powoli, powoli... malekie
przyspieszenie, to tylko rozwinicie orbity, manewr korekcyjny. Gwny cig milczy jeszcze..
Teraz trzeba sprawdzi, czy...
...Nie, jeszcze me teraz. To musi potrwa, komputer sam sobie poradzi. Pjd tam, do nich...
Nie, potem. Dlaczego zamknli drzwi przede mn? Odrtwiay, siedz w fotelu, pasy rozpite
- dlaczego? Kiedy je rozpiem - nie pamitam. Zasnem? Jak to byo? Ach, tak... Wszystko
w porzdku, przecie uruchomiem program manewru wejcia na trajektori podrn?
Wstaj, prostuj grzbiet, czuj si ociale, lecz nie najgorzej. Trzeba by zacz dba o siebie,
najgorsze za nami...
Za nami... My... No wanie, my, przecie jednak my, poczeni obecnoci w tym pudle,
cho rozdzieleni jakimi tam drzwiami.
Id korytarzem, popycham drzwi - otwarte. S. Oddycham z ulg, mwi co do nich, patrz
na mnie, mwi wic, mwi byle co, eby patrzyli i suchali. Luiza patrzy, ale wci tak
samo - ponad moimi oczami, tam... Przeklty numer. Mwi, e ju, powoli, odlatujemy...
Odpowiadaj mi nawet. Ci dwaj, oprcz Letto, to Bertini i Sokow, dobrze, e jest Sokow,
moe uda mu si naprawi panel radiostacji dalekiego zasigu. Bertini to dobry nawigator,
Letto jest pilotem. Mam dobr zaog...
Zbliam si do stou, za ktrym siedz Pij co, jedz. Dobrze, zaczyna si normalnie...
Reaguj, ale monosylabami, pomrukami... Siadam przy stole, bior kubek, nalewam sobie
kawy z automatu. Sigam po kanapk, automat wyrzuca mi j na talerzyk, cofam do,
prbujc niby, przypadkiem dotkn doni Luizy, wzrok w inn stron. Nic. Powietrze. Patrz
ktem oka. Zabraa do, ucieka z ni...
Dlaczego ona zawsze jest blisko Letto? Niepokj i dziwne wraenie, e to co znaczy. e to
ju kiedy, gdzie... Tam. Na planecie, w osadzie nad rzek... ,
Nie, to zwyka kobieca przekora, dsy jakie, co ja jej wreszcie zrobiem, e...
Dobrze, wida jeszcze nie czas na pogodzenie si. Czasu mamy dosy, nawet, za duo...
Spokojnie, mwi, sobie, spokojnie. Letto, mwi, ty dyurujesz po mnie, jak chcesz. Albo
zreszt ustalcie sami, jak czsto i w jakiej kolejnoci. Biostatory gotowe, mwi. Ja mog
dyurowa do czasu wyjcia w czyst prni, albo jak chcecie.
W ogle wszystko jak chcecie, myl, mnie wszystko jedno, bylebycie nie patrzyli na mnie
jak na kogo, co... No, ja nie mam przecie rogw, kopyt, ogona, ap zakrwawionych, albo
co... Tylko ten numer, cholerny numer, ale przecie wiecie dlaczego, i wszystko wreszcie
chciaem naprawi, nie wszystko si dao - to sobie wszystko myl, nie mwi. e Rowan,
no tak, ale to byo... no, po prostu zapomniaem... Nie, nie zapomniaem, ale nie mylaem o
nim, e on tam jest, w tamtej chwili wanie. A potem ju nie mogem inaczej, a on i tak by
nie przey, gdyby przey t podr Valamis. A poza tym, to on zdradzi, on powiedzia o
Luizie... No, wic to moe bya zbrodnia, ale jedyna, tylko ta, i w okolicznociach takich, e...
Patrz na mnie, jakby wida byo moje myli na mojej twarzy. Z wyrzutem, z odraz? Nie, po
prostu patrz. Cholerny numer... Co zrobi, koniecznie co zrobi...
Wybiegam z kabiny, do sterowni, na fotel. Tu jest jedyne miejsce, gdzie mog skry si przed
sob, kiedy ju nie mog siebie znie...
Dugie godziny odrtwienia, przerywane brzczykami sygnau. Komputer potwierdza
wykonanie kolejnych krokw programu. Potem znw duga cisza.
Numer. Luiza. Numer. Jej spojrzenie na moje czoo. Co zrobi?
Zrywam si z fotela, do apteczki. Noyczki. Plaster. Plaster; gdzie noyczki? Nie ma. Co to?
Ostrze chirurgiczne, w sterylnym opakowaniu z folii. Rozrywam foli. Mae, srebrne ostrze.
Lusterko. Jest obok na cianie.
Tampon, spirytus... Tak, co tam plaster, to niczego nie rozwie. Jedna sekunda wahania.
Ostronie, za gboko, trzeba tylko zewntrzn warstw skry. Cztery cicia. Poszo. Nie boli
nawet, mao krwi.. Teraz dopiero...
Kropelki krwi, po brwiach, po powiekach, nosie, to nic, zaraz przestanie, opatrunek
natryskowy, uwaga na oczy, o... szczypie, ale ju... Patrz w lusterko. Czerwony kwadrat, na
rodku czoa. Nie ma numeru. Zosta na tym strzpku skry, tylko spali i ju...
Id z powrotem do kabiny. Kubki ze stou posprztane, w szafce. Poszli gdzie. Nie bd ich
szuka. Nie ma popiechu. Wane, e s w ogle, e jest Luiza, e wracamy...
Niech nawet milcz, byle tylko byli ze mn. Tak bardzo baem si zosta sam, dopiero teraz
czuj, jak bardzo... Sam, tutaj, na statku...? To by by koniec ostateczny, musiabym skoczy
z sob, bo ani wrci tam, na planet, do osiedla; ani do nich - bo jeliby nie chcieli oni do
mnie, tutaj - to znaczyoby, e nie chc mnie, skrelili, nie ufaj; ani na Ziemi, bo jak? Sam,
bez moliwoci anabiozy, cay czas sam, ile czasu mona to wytrzyma, jak stary bym
dolecia, do kogo bym lecia - jeli by ona zostaa? Jednak s, chocia ci trzej, zaufali mi,
bocz si jeszcze, ale to minie...
Odrywam si od tego mylenia o chwili teraniejszoci, robi notatki - to zawsze mi
pomagao uporzdkowa sobie wszystko w gowie... Biedny, poczciwy stary admira...
Pewnie by si wciek, widzc jaki uytek robi z dziennika pokadowego. Trudno, wszystko
si przewrcio do gry nogami, pal licho dziennik.


Mieszkam teraz prawie przez cay czas w sterowni, sypiam na fotelu przed gwnym
pulpitem, staram si nie wychodzi std, nie spotyka ich zbyt czsto. Tylko czasem
przypadkowo, mijamy si w wskim przejciu, przemykam wtedy bez sowa, oni te milcz.
Luiza nie patrzy na mnie, nie wiem nawet czy zauwaya, e nie mam ju tego numeru.
Zamiast niego na moim czole widnieje ciemny prostokt, gojce si miejsce po wycitym
naskrku. Nie wyglda adnie, ale przecie to drobiazg, po powrocie zrobi sobie przeszczep,
ladu nie bdzie...
To jednak niemile, tak nie mie si do kogo odezwa, tyle czasu spdza samotnie... Trudno,
musz si przyzwyczaja, wkrtce oni znikn w biostatorach, a ja zostan tutaj... Nawet nie
ustalilimy jeszcze, jak dugo bd trway wachty, ale bdzie czas by porozmawia o tym, gdy
ju osigniemy waciw trajektori...
Chwilami nie mog znie samotnoci. Prbuj wtedy wyglda ze sterowni, przej si po
innych czciach statku. Om zwykle kryj si gdzie po kabinach, czasem tylko udaje mi si
zobaczy kogo przechodzcego... To mi musi wystarczy.
Kiedy wstaj z fotela, id, mijam kilka przej, zagldam tu i wdzie, nigdzie - nikogo...
Szukam dalej, otwieram kolejne drzwi, ani ladu, wprost niemoliwe, musieli ukry si
celowo. Szukam ich, coraz bardziej gorczkowo, z coraz wikszym niepokojem... wszdzie
ju chyba zajrzaem - nie ma ich... Wpadam w rozpacz, biegam, szarpi drzwi...
...i nagle dociera do mojej wiadomoci, e to musi by sen, koszmarny sen o samotnoci w
pustym statku... To okropne, kiedy si ni co przeraajcego albo smutnego... Czowiek jest
wiadom niemoliwoci, nierealnoci tego, co si wok dzieje - i nie moe nic na to
poradzi, nie moe obudzi si, wyrwa si z koszmaru...
Pamitam, kiedy byem may i chorowaem na jak chorob dziecic, z wysok gorczk,
moe to bya winka albo co innego, wic wtedy wanie przeywaem koszmary, z ktrych
nie sposb si wyrwa... i jeszcze kiedy, ju jako dorosy, te w gorczce... Wydawao mi
si, e jestem uwikany w ogromn, przestrzenn sie przypominajc model jakiego
krysztau, zoony z drucikw i kulek... Albo model czsteczki kwasu
dezoksyrybonukleinowego, w kadym razie - bya to jaka okropnie skomplikowana
przestrzenna siatka, a ja przedzieraem si przez ni, przeciskaem przez zbyt ciasne oczka,
szukajc drogi uwolnienia si z tej matni, i rwnoczenie majc wiadomo, e sie rozciga
si nieskoczenie we wszystkich kierunkach, a moje usiowania s daremne i bd trwa
nieskoczenie dugo... Wtedy, w tym nie, pomylaem sobie, e tak moe wyglda pieko,
kara wieczna, owo syzyfowe uwalnianie si od czego, co czowieka oplata ze wszech stron,
bo takie wanie powinno by pieko, tylko t nieskoczonoci trwania rnice si od ycia,
ktre te jest ustawicznym wypltywaniem si, tyle e nie wiecznym, a skoczonym czasie, z
nadziej uwolnienia... Wic jeli tego koca nie ma i po mierci te trzeba si wypltywa
dalej, bez nadziei kresu, to takie pieko wystarczy, a niebem wobec tego byaby boga
nico...
To wszystko mylaem sobie w czasie tamtej gorczki, nie pamitam skd si wzia, moe z
jakiego zapalenia okostnej albo ucha rodkowego... A teraz, ten sen by podobny, tylko e
byem w pustym pudle statku, zawieszony w prni, sam, bez celu i nadziei...
Takie sny bywaj niezwykle uporczywe, nawet gdy si jest wiadomym nienia i chce si
obudzi, co nieraz udaje si, czasem z wielkim trudem, a nieraz trwa i trwa... Albo z tego snu
przechodzi si w inny, agodny, odprajcy - i nicy wierzy, e ju si obudzi, - ni mu si,
e wstaje z ka i wszystko jest realne - a tu nagle masz! Jaka niekonsekwencja, kto umary
dawno temu puka do drzwi i mwi ci dzie dobry, i ju wiesz, e to dalej sen, bo twj umys,
po borykaniach z pierwszym koszmarem, wyczulony jest na wszystkie nonsensy, sprawdza,
weryfikuje t domnieman rzeczywisto...
Tuk si wic, w tym nie po pustym statku, mnstwo gupstw wyczyniam, woam, szukam,
wracam do sterowni, z determinacj wyczam dwigni gwnego cigu, wszystko w tym
nie, oczywicie, bo jeli oni odeszli (jak, u licha? Oba promy na miejscu, w dokach, to te
sprawdziem, nie wyszli przecie w prni! To nawet we nie nie daje si wyjani, wic
jeszcze jeden absurd i dowd, e to sen...), jeli ich nie ma - to nie mog odlatywa, dopki
sprawa si nie wyjani A przez cay czas wysilam si, natam, byle si wreszcie obudzi...
Wreszcie - przypomina mi si wyprbowana metoda: i we nie do ka, zasn we nie,
obudzi si normalnie, w ku... Moim kiem jest teraz fotel pilota, id tam, siadam, kad
si na odchylonym oparciu...
...No i tak. oczywicie... Uff, co za koszmar, dobrze, e min, wstaj. Dwignia cigu
odblokowana, komputer podaje sygnay kontrolne, wszystko jak byo. Kochana, dobra jawa!
Wychodz z kabiny, zagldam do jadalni, pora jest niadaniowa. S, oczywicie. Nawet mi
ktry gow odkiwn na moje dzie dobry. Przelotne spojrzenie Luizy. Znw blisko tego
Letto, jakby celowo, ebym widzia...
Pij kaw, mwi do nich, odpowiadaj coraz czciej. Oswajam ich. Ukradkiem patrz na
moje czoo... Moe zrozumieli.
Tak bywa czsto. Spotykam, ich, patrz na nich, nie za dugo. Odchodz do swojej sterowni.
Znw wracam. S.
Ale koszmary nie daj za wygran. W snach wraca ten cay lk tumiony w czasie gdy na nich
czekaem, ten strach przed samotnoci... Powtarza si regularnie, uporczywie - ale teraz ju
si nie boj, przechytrzyem sen, mam na niego sposb. Odkd mu nie wierz, nie przejmuj
si nim. Kiedy mam dosy borykania si z sennym koszmarem - to myk na fotel, zasypiam
we nie i budz si w rzeczywistoci Ju nawet nie zawsze sprawdzam t rzeczywisto, nie
testuj jej, nauczyem si j wyczuwa. Jest barwniejsza, weselsza... i ja te jestem w niej
lejszy, pogodniejszy... Chtnie bym w ogle nie zasypia, ale przecie musz czasem...
Wszystko jest ju prawie dobrze, Luiza nawet jako tak czasem spojrzy niby przypadkiem w
moj stron... I nagle kiedy, przechodzc przypadkiem, popycham jedne drzwi - nikogo w
kabinie, popycham drugie, staj skamieniay. Luiza i Letto, objci, blisko obok siebie, siedz,
gowy schylone nad czym - ksika chyba albo jaki notatnik... Nawet mnie nie dostrzegli.
Cicho cofam si chykiem do sterowni, siedz, myl, myl... Okropne. Wic jednak to jest
to... Dlaczego?
Senne koszmary, teraz o wiele gorsze, walcz, nie poddaj si, sposb na sposb, eskalacja
dozna... Teraz ju nie tylko pustka i samotno na statku... Patrz, moje rce na pulpicie -
dziwne jakie, nie moje, pomarszczone, chude, palce zgrubiae w stawach.. Ociao,
trudno wsta z fotela, po co wstawa, wiadomo co znajd poza kabin. Nie warto nawet si
rusza, trzeba si zbudzi...
Ale jawa te zaczyna by koszmarem. Coraz czciej widz ich blisko siebie, teraz ju
wiedzc co to znaczy... ledz ich ukradkiem, wstydz si tego sam przed sob... chc ich
przyapa...
Nietrudno poszo udao si, na nieszczcie... To byo straszne, ale stao si, moje nerwy
wyczerpane sennymi majakami, zawiody...
Widz ich, wci mam to przed oczami, spleceni w ucisku, twarz przy twarzy... Ona, Luiza,
moja Luiza, dla ktrej ryzykowaem tyle, dla ktrej chciaem od nowa stwarza tamten
skrzywiony, skarykaturowany wiat... Ona z tym czowiekiem... To byo za mocne dla mnie...
Pamitam, rzuciem si w ich stron, on zerwa si, uderzyem... Ona chciaa go zasoni,
szarpnem zbyt mocno jej rami, upada krzyczc. Uderzyem go jeszcze raz, skd miaem w
doni ten kanciasty kawaek metalu - nie wiem, po prostu odruchowo musiaem zabra, idc
tutaj...
On upad, wbiegli tamci dwaj, zaalarmowani okrzykiem Luizy. Chwycili mnie, wyszarpnem
si. Nie ogldajc si za siebie, uciekem do sterowni. Biegli chyba za mn. Zatrzasnem
drzwi i dugo, dugo tkwiem tam lkajc si wyjrze. Sny okropne, przytaczajce.. Moje
starcze rce, ciar przygniatajcy piersi... Boj si dotkn twarzy, boj si podej do
lustra... straszne sny... Budz si, jawa rwnie za jak sny. Zamknite drzwi...
Dlaczego boj si tych snw, wiadomo przecie, e mijaj... chocia coraz oporniej; coraz
uporczywiej czepiaj si mnie, nie daj si zepchn w niebyt... Budz si ju. nie ze snu w
jaw, lecz ze snu w sen, taki sam albo zgoa ten sam - pustka stare, pomarszczone donie, nogi
jak z waty... A przecie te dopiero pierwsze tygodnie lotu, jeszcze nie wyszlimy z ukadu,
komputer nie domaga si zezwolenia na peny cig...
Wychodz wreszcie, ostronie. S? Co z Letto? Nie ma. Tu i tam, i tam jeszcze - patrz, nie
ma! Gdzie si podziewaj? Pustka, nikogo, jak we nie... Moe to wanie sen? Ale nie, rce
normalne, moje...
Och... przecie to nie dowd! Sugestia, do licha... Sen to sen, nie musi by konsekwentny,
moe w nim by raz tak, czy owak... Wic sen czy nie sen? Prbuj si obudzi... znan
metod, na fotel, budz si... nie... chyba zasypiam, bo teraz znowu te rce starca, wic ni
czy... Jeszcze raz... To jednak jawa, obiegam statek, nikogo... Dla pewnoci jeszcze raz... To
sen... tak, ale te nikogo. W caym statku...
I jeszcze co... Sprawdzam doki. Brak jednego promu... We nie i na jawie, za kadym razem
brak jednego... Ale jest rnica: raz brak promu numer jeden, drugi raz - numeru dwa... Co si
stao? Odlecieli? Zostawili mnie? Wrcili tam, na planet? Ale, jeli odlecieli... to ja...
Luizo! Nie moga tego zrobi, dlaczego tak si stao? Potrzebowaem ci zawsze tak
bardzo... A teraz - co zrobi? Co zrobi? Ani naprzd, ani wstecz - tylko to, tutaj, zostao......



4. Ekstrapolacja pwiecza kamstw, czyli moliwe skutki


Do koca podry pozostao troch wicej ni dwa tygodnie. Po powrocie z Alfy Sloth
zastanawia si przez pewien czas nad treci meldunku, jaki naleao wysa w kierunku
Ziemi. Pocztkowo mia nawet zamiar powstrzyma si z tym meldunkiem. Najblisze
tygodnie mogy wyjani wiele spraw, niezupenie oczywistych w wietle notatek z Alfy... o
ile w ogle mona byo ufa temu zapisowi.
Ostatecznie jednak Sloth postanowi wysa krtki raport, przynajmniej w sprawach
bezspornie oczywistych: o spotkaniu statku i pasaera, o treci zapisu znalezionego w
dzienniku... Czy take o wasnych impresjach i wnioskach? Sloth nie by pewien, czy naley
dzieli si z Ziemi wasnymi uwagami i wtpliwociami. Moe lepiej zaczeka, zebra
troch faktw i obserwacji...
Jedna tylko uporczywa myl nie dawaa mu spokoju, gdy krelc i zmieniajc wielokrotnie
tre projektu meldunku przykrawa j do zwizych ram radiodepeszy. Myla o kolejnych
wyprawach osadniczych. Wiedzia o przygotowaniach do dwch takich ekspedycji.
Wprawdzie w chwili, gdy startowali z Ziemi, sprawa startu tych wypraw pozostawaa w
zawieszeniu. Zbyt duo mwio si o nie rozwikanej wci zagadce zaginionego Konwoju do
Ksi, atmosfera nie sprzyjaa kontynuowaniu przedsiwzi tego rodzaju, przeciwnicy
koncepcji ekspansji ludzkoci w kosmos zaktywizowali si i trzeba przyzna, e mieli pene
garcie trudnych do podwaenia argumentw...
Dwadziecia trzy lata i par miesicy, ktre upyny od czasu startu ekipy Slotha, mogy
jednak wystarczy, by opada fala emocji. Uparci zwolennicy osadnictwa mieli czas
odbudowa swe racje nowymi osigniciami technicznymi i przekona czynniki decydujce o
potrzebie kontynuowania programu. By moe, ruszya ju ktra z kolejnych wypraw...
Jeli prawd jest to, co wykoncypowa uciekinier z planety Ksi, jeli rebelianci byli tylko
czci caego systemu czy organizacji, a ich akcja - fragmentem zakrojonego na szerok
skal spisku, to istnieje znaczne prawdopodobiestwo powtrzenia si podobnej sytuacji na
innych planetach, do ktrych dotr osadnicy z Ukadu Sonecznego.
Sloth zdawa sobie spraw z wasnej bezsilnoci w obliczu takiego zagroenia. Jego
meldunek, wysany teraz, dotrze na Ziemi na krtko przed powrotem ekspedycji. Ale nawet
te cztery lata wyprzedzenia mog zaway na czyich losach, jeli uda si wstrzyma choby
jedn z nastpnych wypraw osadniczych. Nie mona jednak ju pomc tym, co wylecieli, lub
by moe rusz w cigu najbliszych lat dwudziestu...
Ostrzeenie Ziemi przed moliwoci sugerowan w zapiskach uciekiniera byo tylko jednym
z czynnikw ponaglajcych Slotha do wysania meldunku ju teraz, zanim potwierdz si
uzyskane informacje. Mona byo wtpi w autentyczno relacji, mona byo nawet uzna j
za majaczenia chorego umysu, lecz zlekcewaenie najmniejszej choby moliwoci
zagroenia byoby niewybaczalnym bdem. Kto wie, co moe sta si z zaog ekspedycji
zwiadowczej nim osignie cel i zdy wysa kolejny komunikat? Fotonowiec moe przesta
istnie, zaoga moe zgin, ale raz wysanej wizki fal radiowych nic nie jest w stanie
dogoni i zniszczy...
Pierwszym, prawie podwiadomym odruchem Slotha po przeczytaniu zapisu by zakaz
witalizacji kogokolwiek z pozostaych czonkw zaogi. Nie wolno mu byo pomin tej
nikej zapewne moliwoci, e do zaogi przelizgn si mg kto zwizany z ow, nie
wiadomo czy istniejc, mafi. Jeli istnia taki tajny wysannik to on jeden z caej zaogi
wiedzia, co si naprawd zdarzyo z Konwojem. Nie mg jednake przewidzie pojawienia
si Alfy w przestrzeni, na drodze statku docierajcego w rejon celu. O ile wszystko byo
prawd, dziennik pokadowy Alfy stawa si ostrzeeniem dla ekspedycji zwiadowczej,
nieprzewidzian przeszkod w realizacji celw takiego emisariusza. Jeli pozostawa w
biostatorze.. decyzja Slotha pozbawia go monoci dziaania i dostpu do informacji o
biecych wydarzeniach.
Jeli jednak by nim jeden z trjki pilotw penicych teraz sub na statku? Sloth
wykoncypowa sobie, e wysanie komunikatu na Ziemi bdzie znakomitym testem dla tych
trzech. Wszyscy oni wiedz, czego ten komunikat bdzie dotyczy. Jeli ktry z nich
sprbuje zrobi cokolwiek przeciw nadaniu depeszy, zdradzi si przed Slothem. Jeli za
aden nie bdzie prbowa?
W takim przypadku istniej dwie moliwoci: albo wszyscy trzej nie maj z tym nic
wsplnego, albo... ten jeden, bdcy agentem organizacji, nie wypeni gwnej czci swego
zadania, bo sporo informacji dotrze do Ziemi i moe pokrzyowa to przynajmniej cz
planw dywersji. O ile, oczywicie, Ziemia potraktuje powanie relacj Slotha zawart w
komunikacie...
W przypadku tej ostatniej moliwoci - to znaczy nieujawnienia si potencjalnego wroga,
niepewno pozostanie. Ale na to nie ma rady. Jeli jest to tylko jeden czowiek, nie zdoa
zbyt wiele zdziaa.
"Mam nadziej, e wszyscy trzej nie s agentami mafii - zamia si w duchu Sloth,
podsumowujc swe rozwaania. - Zreszt, ci dwaj, ktrzy penili wacht, raczej na pewno s
poza podejrzeniem. Gdyby to by jeden z nich, to nie tylko nie dopuciby do obudzenia mnie,
ale jeszcze postaraby si unieszkodliwi towarzysza, gdy zda sobie spraw, e nadlatujcy
obiekt moe by statkiem Konwoju. Pozostawaby ten trzeci, Achmat... Ale on jest dobrze
znany tamtym dwm i trudno przypuszcza... Chocia, z drugiej strony, nie mona cakowicie
wykluczy...
Mia ju do tych rozwaa. Nie mg pozby si natrtnych myli, wywoanych tym
dziwnym dokumentem - nie wiadomo, czy prawdziwym, czy stanowicym produkt
imaginacji autora. Caa konstrukcja mylowa docieka Sloth? opieraa si na tak niepewnych
podstawach, e w gruncie rzeczy powinien by machn na to wszystko rk i zaczeka na
bieg wydarze. Nie potrafi jednak... Milczenie planety Ksi byo faktem, ktry czyni
prawdopodobnymi najbardziej nawet fantastyczne hipotezy, a on, dowdca tej wyprawy nie
tylko odpowiada za swj statek i zaog, lecz take mia do wypenienia niebagatelne zadanie
weryfikacji domysw i przypuszcze.
Doskonale zdawa sobie spraw z faktu, e znaleziony zapis, nawet przy zaoeniu cakowitej
jego prawdziwoci, obiektywizmu i wiernoci faktom, pozostaje dokumentem dotyczcym
zaledwie pierwszych paru miesicy nowej historii planety Ksi. Od czasu, gdy niefortunny
pechowiec, czy - jeli kto woli - susznie przez los ukarany wyjtkowy ajdak i egocentryk,
autor notatek, opuci w Nowy wiat, zdarzy si musiao bardzo wiele. P wieku - to dwa
nowe pokolenia potomkw, pierwszych przybyszw...
Trzeba bdzie odkry ten wiat na nowo, spenetrowa go bez uprzedze, lecz z
uwzgldnieniem wiedzy uzyskanej o nim z zapisu.
Sloth przejrza jeszcze raz napisany przez siebie meldunek, poprawi par sformuowa i
schowa do kieszeni. Postanowi nada to w obecnoci trzech pilotw. Da im do czasu na
zapoznanie si z notatkami staruszka z Alfy i teraz spodziewa si usysze ich zdania i
opinie. Czy bd zgodni w swych pogldach? Do jakiego stopnia uznaj zapis za wiarygodne
rdo informacji? Bo, zdaniem Slotha, bya w tym jaka prawda - moe niezupenie
obiektywna i niecaa... No, powiedzmy, pewna cz prawdy o planecie Ksi - tej sprzed lat
pidziesiciu.
Ukry w kieszeni miniaturowy poraacz i poszed do kabiny pilotw. Silva siedzia w fotelu
przed gwnym pulpitem, Omar pracowa przy komputerze, Achmata nie byo w sterowni.
Zapytawszy o niego mimochodem, Solth dowiedzia si, e jest przy swym pacjencie, starcu z
Alfy.
- Wiesz, komandorze, nie mog jednoznacznie ustali tosamoci tego czowieka - powiedzia
Omar, odwracajc si z fotelem. - Mam tutaj cay zestaw danych o zaodze Alfy,
wykorzystaem wszystkie informacje zawarte w dzienniku... i ani rusz. Wychodz mi trzy
nazwiska, spord ktrych nie sposb wybra. Mam nawet zakodowane ich portrety, ale to
oczywicie na nic si nie przydaje po tylu latach. Z zapisw oficerw wachtowych wynika, e
pary, dyurujcych pilotw w ostatnich dniach przed buntem nie byy stae, caa zaoga bya
ju wtedy poza biostatorami i codziennie dobierali si inaczej na wachtach. Z Bogarem miao
sub co najmniej szeciu... A krytycznego dnia, oczywicie, nie zdyli niczego wpisa.
- To s skutki nieprzestrzegania pewnych, uwaanych za bahe szczegw regulaminu
suby. Harmonogram wacht powinien by sporzdzony z wyprzedzeniem i na pimie, a
nazwiska penicych sub wpisywane przy jej rozpoczynaniu, a nie dopiero na kocu! -
powiedzia Sloth gderliwie. - Was te kiedy sprawdz! Ma by porzdek na statku. Nie
zapominajcie, e zbliamy si do tej cholernej planety! A jeli ktry z was zamierza si
zbuntowa, to niech si lepiej od razu przyzna! Ze mn nie pjdzie tak atwo!
Obaj piloci rozemieli si do szczerze. Sloth wezwa przez gonik Achmata, a sam ustawi
si w tylnej czci sterowni, oparty plecami o cian.
- On jest w bardzo kiepskim stanie - powiedzia Achmat wchodzc. - Nie mam z nim
adnego, kontaktu. Wydaje si, e broni si przed rozmow i ucieka w otpienie lub po prostu
zapada w sen. Jelibym musia zwile opisa jego stan, to posiedziabym, e przypomina
mumi, yw mumi... Zarwno fizycznie, bo jest niezmiernie chudy i wysuszony, jak te
umysowo. Poza tym, w chwilach przytomnoci zdradza objawy paranoi. Wydaje mi si, e
bierze nas za wasne majaki. Niewiele si od niego dowiemy, albo w ogle nic. Nie zechce
gada z wasnymi przywidzeniami.
- Trudno. Niewiele tu moemy dla niego zrobi. Zapakujemy go do biostatora i niech ley.
Pidziesit lat mniej, czy wicej... - umiechn si Sloth.
- Wyglda na dziewidziesit lat biologicznych. W normalnych warunkach byby zapewne
niele trzymajcym si, zdrowym staruszkiem. Jego organizm musia by kiedy bardzo silny,
lecz ta podr nadszarpna go mocno. Godowa, cho podobno Omar znalaz mnstwo
ywnoci w adowni statku.
- Pewnie straci apetyt po tym wszystkim, co zrobi - wtrci Silva. - Zeray go wyrzuty
sumienia, ktrych chcia si pozby skadajc pisemne usprawiedliwienia...
Sloth sign do kieszeni i wydoby kartk papieru.
- Przygotowaem meldunek dla Komendantury - powiedzia, bacznie obserwujc wszystkich
trzech pilotw.
- O tym zapisie? - spyta Achmat.
- O wszystkim po trochu, ale w duym skrcie.
- Susznie, komandorze - powiedzia Silva, nie odrywajc wzroku od tablicy kontrolnej.
- Jeli nam kto zrobi podobny kawa, jak im przed ldowaniem, to przynajmniej bd co
wiedzie o tym na Ziemi.
- Zaraz przygotuj nadajnik do emisji - powiedzia Omar wstajc i podchodzc do panelu
radiostacji.
Sloth obserwowa, jak kolejno zapalaj si lampki sygnalizujce gotowo wzmacniacza,
modulatora, przetwornika i anteny kierunkowej.
- Sam nadasz, komandorze? - spyta Omar, odwracajc si do Slotha.
- Nie, ty przeczytaj. Masz lepsz dykcj - umiechn si Sloth, podajc mu tekst.
Patrzy uwanie, jak w miar czytania wypenia si wietlnymi znaczkami ekranik kontrolny
ukadu kodowania. Omar skoczy czytanie, a potem nacisn przecznik emisji. Kilkanacie
zda komunikatu, skondensowane w jeden sekundowy adunek informacyjny pobiego z
emitera w kierunku Ukadu Sonecznego. Automat powtrzy emisj przepisow ilo razy, a
Sloth odetchn z ulg. Podszed do Achmata, ktry przeglda dziennik z Alfy.
- Czytalicie? - spyta siadajc. Potwierdzili kolejno, a Silva doda:
- Rozmawialimy ju nawet na ten temat i okazuje si, e kady wyrobi sobie zupenie inny
pogld na t histori.
- Bardzo mnie to cieszy - powiedzia Sloth.
- Jednomylno zawsze wydaje mi si podejrzana...
- Ja na przykad - powiedzia Omar - odnosz wraenie, e staruszek napisa z nudw
opowie fantastyczn, nie majc nic wsplnego z rzeczywistoci.
- Pogld do skrajny. Na drugim biegunie naleaoby umieci uznanie caego zapisu za
wiern relacj z rzeczywistych zdarze. Oczywicie, aden z tych pogldw nie jest zapewne
suszny, bo prawda lubi lee porodku... - zauway Achmat.
- ...i by bardziej skomplikowana - doda Sloth. - Ale trzeba rozpatrzy wszelkie nasuwajce
si moliwoci. Musimy oceni warto informacyjn tego materiau. Moe si to bardzo
przyda tam, na planecie...
Achmat zamkn dziennik i potrzsajc nim, powiedzia:
- Zauwacie pewn specyficzn cech tego tekstu. Jego fragmenty pocztkowe, wszystko, co
dotyczy przewrotu, ycia na planecie, poczyna narratora - ma cechy suchej, chodnej relacji,
przeplatajcej si z logicznymi rozwaaniami autora - bohatera wydarze. Im bliej jednak
koca, a w szczeglnoci od chwili jego przybycia na Alf, opowie zaczyna traci spoisto
i logik, rozmywa si w jakie niejasne wizje, impresje, sny... Przypuszczam, e
odzwierciedla to pogarszajcy si z czasem stan jego umysu. To s postpy choroby
psychicznej wywoanej ponownym przeywaniem w wyobrani wszystkich zdarze, ktre
obciaj narratora kompleksem winy. Usiuje on odrzuci od siebie to poczucie winy...
Zauwaylicie blizn na jego czole? To wanie prba ekspiacji, oczyszczenia si, wyzbycia
widocznych dowodw wasnej nielojalnoci wobec pozostaych towarzyszy... Gnbi go
poczucie odpowiedzialnoci za ich los, sumienie jego obcione jest zabjstwem co najmniej
dwch dawnych kolegw... Pozostawiony z tym psychicznym bagaem na pastw
samotnoci, pozbawiony uczucia kobiety, ktr kocha, wreszcie pozbawiony jej obecnoci -
popada w stan cige] ucieczki przed sob, swoj przeszoci. On ucieka nie tylko od planety
Ksi. Ucieka od wszystkiego - bojc si rwnoczenie owej samotnoci, w ktr si pogra.
- Wszyscy oczywicie zgadzamy si - powiedzia Silva - e cay zapis w dzienniku powsta
dopiero po dotarciu tego czowieka na Alf. Nie pisa tego w jednym czasie. Zapis dokonany
zosta w wielu etapach, to wida po zmianie charakteru pisma, ewoluujcego od czytelnego i
wyranego a do roztrzsionych gryzmow. Dla mnie zatem, cz zapisu dotyczca planety
nosi znamiona prawdy. Pisa to na pocztku pobytu na Alfie, jeszcze na orbicie, w
oczekiwaniu na przybycie Luizy i towarzyszy. Wtedy jeszcze jego choroba psychiczna nie
dawaa o sobie zna, nie byo dostatecznych powodw by w ni popada.. Dopiero pniej
gdy odczu pogard ze strony dziewczyny i tamtych, gdy zabi lub sdzi, e zabi, swego
rywala, gdy wreszcie opucili go wszyscy, oszala z samotnoci i rozpaczy, popad w bezwad
i obojtno. By moe, nawet nie chcia ju nigdzie lecie. wiadczyoby o tym zaniechanie
wczenia gwnych silnikw, pomimo e zapasy, paliwa byy jeszcze spore; jak rwnie nie
skorzystanie z biostatora, cho to dawaoby mu pewne szans dotarcia do Ziemi, gdyby nawet
zda si cakowicie na automatyczne pilotowanie statku...
Sloth sucha tej wymiany pogldw, umiechajc si coraz wyraniej. Pewna myl
kiekowaa w jego mzgu, narzucajc si coraz silniej.
- Wiecie co, chopcy? - powiedzia wreszcie. - Chyba wiem, jak to wygldao naprawd!
Patrzyli na niego z zainteresowaniem, on umiecha si jeszcze przez chwil, a potem
spowania nagle.
- Myl, e na Alfie nie byo nikogo wicej, oprcz tego nieszcznika - powiedzia powoli.
- Nie byo Luizy, Letto, ani tamtych dwch... On bardzo chcia, eby kto do niego przylecia.
To miao by dowodem, e kto jednak wybaczy mu i zaufa. Czeka na to bardzo dugo i to
oczekiwanie byo ju zupenie nie do zniesienia. On ich sobie wymyli! Tak, wymyli, a
cilej biorc ni ich obecno, podczas gdy na jawie nie byo nikogo. Jego chory mzg
wybra sobie nione sytuacj i uzna je za zjaw, bo zawieray to wanie, czego pragn. A
rzeczywisto - pust, smutn i beznadziejn - wygodniej mu byo uzna za sen. On y w
wiecie wasnego snu, wyobraonej "rzeczywistoci" sennych marze i uroje. Tylko we nie
bya Luiza - lecz poczucie winy kazao mu ukara siebie samego, i wymyli zdrad: tylko we
nie zabi rywala, bo jego podwiadomo przypominaa mu, e wczeniej ju sta si
zabjc. Zabi Letto, a potem usun ze swego snu take Luiz i pozostaych, karzc si sam
za zabjstwo. Przy tym, z logik szaleca, musia wreszcie wprowadzi jaki porzdek, jak
rwnowag pomidzy snem i jaw, urojeniem i rzeczywistoci Stworzy ich - a potem
spowodowa ich zniknicie, eby stao si zado konsekwencji, eby poczy w jedno ow
dwoist rzeczywisto. Sam ju nie potrafi odrni jawy od snu, wic sprowadzi je do
jednego i tego samego obrazu - pustego statku, w ktrym lecia lub ni lot w pustk staroci i
mierci... Tak to musiao wyglda. Zreszt, sprbujcie raz jeszcze przeczyta kocowe
fragmenty zapisu, uywajc tego klucza, ktry proponuj. Wtedy wszystko zaczyna si
zupenie dobrze zgadza...
- wietnie, komandorze... - umiechn si Achmat. - Nie wiemy tylko jeszcze, jednego: kiedy
pisa swoje notatki? We nie, ktry bra za jaw? Wwczas nie powstayby w ogle! Na
jawie, ktr bra za sen? To byoby bez sensu z jego punktu widzenia!
- Jeli te notatki w ogle istniej, to znaczy, e nie zastanawia si i pisa je - z jego punktu
widzenia - zarwno we nie jak i na jawie...
- Jaka szkoda - zamia si Silva - e nie moemy przeczyta tej ich czci, ktr pisa we
nie! Moe wniosoby to jeszcze par informacji...
- I tego, co mamy, wystarczy, by dosta zupenego pomieszania - pokiwa gow Sloth. -
Sprbujcie teraz ustali, gdzie przebiega granica pomidzy tekstem pisanym przez czowieka
w peni wadz umysowych i czci pisan ju przez szaleca! A zreszt, chyba to nie jest
konieczne. Pocztek powinien by w miar prawdziwy. Sprbujcie wic zastanowi si, co
mogo wyewoluowa przez lat pidziesit z warunkw pocztkowych, okrelonych w tych
notatkach. Wnioski takie przydadz si nam przy ustalaniu planw dalszego dziaania!



Nie naley wierzy tym, ktrzy twierdz, e napd fotonowy pracuje bezgonie. Po
wyczeniu cigu, gdy ogromna brya statku obiegaa ju planet po staej orbicie
parkingowej, Sloth mg si przekona, e istnieje pewna rnica pomidzy t i tamt cisz.
Teraz byo naprawd cicho a dzwonio w uszach. Zastanawia si, skd pochodzi tamten
delikatny szum, lub moe odbierana caym ciaem subtelna wibracja, tak saba, e po paru
dniach przestawao si j zauwaa i dopiero wyczenie silnikw pozwalao odczu jej
brak... Przysza mu do gowy mieszna myl, e mona by to tumaczy bbnieniem fotonw
o powierzchnie wklsych zwierciade. Od razu wyobrazi sobie odpowiedni sytuacj:
okrglutkie z podziwu, zielone albo bkitne oczy dziewczyny - i on, Sloth, opowiadajcy
banialuki o podry z prdkoci podwietln, z takim przyspieszeniem, e a sycha
strumie fotonw bijcych w reflektory.
Strasznie to lubi. Nie tyle moe owe niewinne garstwa, co wanie te pene zachwytu
zapatrzenie jakich adnych oczu. mia si w duchu, kiedy sysza wypowiedzi pilotw
pozaukadowych, ktrzy w wywiadach dla prasy i holowizji z egzaltacj podkrelali, e penia
ycia zaczyna si poza orbit Plutona. Dla niego prawdziwym yciem byy - mimo wszystko -
jednak te miesice spdzane na Ziemi. Dalekie podre stanowiy tylko przerywniki, cezury
dzielce czas na owe kawaki ycia, o ktrych mwi stary Sako. Byy jak pokrzepiajcy sen
potrzebny po to, by oddzieli dzie od nastpnego dnia. Sen peen fantastycznych, czasem
gronych wizji - lecz niony z niezachwian pewnoci kolejnego przebudzenia w nowym
dniu, w nowej, zmienionej rzeczywistoci tej jedynej planety, gdzie yy wci takie same i
niezmiennie rozkoszne stworzenia o duych, zachwyconych oczach...
Sloth przyapa si na tym, e gba umiecha mu si do tych rozmyla, podczas gdy oczy
ledz obraz przesuwajcy si w oknie obserwacyjnym.
Planeta wygldaa z tej wysokoci zupenie inaczej, ni wszystkie inne, jakie widywa z
bliska. W odrnieniu od bkitnego koloru Ziemi, tu przewaa seledyn i rne odcienie
zieleni. Nie byo tu kontynentw oddzielonych od siebie oceanami. To raczej wody stanowiy
wielkie odrbne plamy na tle dominujcych obszarw ldu.
- Obie patrolwki gotowe, komendancie.
Sloth odwrci twarz od okna. Za nim sta Silva, ubrany w dziwny kombinezon z
ciemnoniebieskiej, lekkiej tkaniny.
- A c to za strj? - zdziwi si Sloth, ogldajc pilota od konierza do pit. - Skd to masz?
- To jest model kombinezonu opracowany w swoim czasie dla osadnikw odlatujcych na t
planet. Miao to suy jako codzienny strj roboczy. Dali nam kilkanacie kompletw...
- Czyby nasi zaopatrzeniowcy wierzyli, e te szmaty przetrway tutaj p wieku?
- Nie doceniasz osigni wkiennictwa. Ju p wieku temu istniay tkaniny nie do zdarcia.
Na Ziemi praktycznie si ich nie stosuje. Ludzie lubi mie co nowego, trwao odziey nie
musi by zbyt wielka. Osadnikw zaopatrzono w najtrwalsze odzienie, jakie wwczas
istniao.
- Mylaem, e zabrali ze sob jakie wasne, osobiste rzeczy...
- O ile wiem, kady mg zabra troch bagau. Nie sdz jednak, by oddano im cokolwiek.
Pewnie powiedziano im, e ich baga w ogle nie zosta zaadowany na statki.
- Masz racj. To jeden z lepszych sposobw wzbudzenia wrogoci w stosunku do winnych -
umiechn si Sloth. - Zawsze jestem wcieky, kiedy mi zgubi walizk podczas podry
lotniczej. A te kombinezony mog si przyda. Obawiam si tylko, e s zbyt wiee...
- Sdzisz, e bdziemy musieli... wej midzy nich nie rozpoznani?
- Chyba trzeba bdzie od tego zacz. Nie wiadomo, czy nas lubi...
- Mylisz, e... wychowano ich zgodnie z planami Jednocyfrowych?
Sloth milcza przez chwil, znw patrzc na przesuwajcy si powoli obraz powierzchni
planety. Od strony kabin zaogowych nadszed Achmat, rwnie w kombinezonie
osadniczym.
- Nie wierz, by tak wynaturzony system zarzdzania mg przetrwa pidziesit lat -
powiedzia Silva, z powtpiewaniem krcc gow. - Przecie ludzka cierpliwo ma swoje
granice! Jak dugo mona tolerowa dyktatur czy oligarchi paru zwykych oszustw?
Myl, e wkrtce po ucieczce Jedenastki musia zaama si cay ten bzdurny, bezsensowny
ukad.
Ludzie, lecc tutaj, spodziewali si czego innego, wiedzieli czego chc...
- Nie zapominaj, e ci, ktrzy odlecieli z Ziemi, s teraz w najlepszym razie staruszkami po
siedemdziesitce, wielu ju nie yje. Caa za reszta - to ludzie urodzeni tutaj. Oni wiedz o
Ziemi jedynie to, co im opowiedziano - wtrci Achmat.
- Mimo wszystko, nie mog uwierzy, e wadza Jednocyfrowych przetrwaa do dzi... - Silva
obstawa przy swoim optymizmie. - Przecie i oni te ju s starcami i na pewno nie licz si
w yciu publicznym. Musieli wreszcie ustpi, rozpisa wybory, przekaza wadz
przedstawicielom spoeczestwa...
- Obawiam si, e nie mog tego zrobi, pki yj! Przecie to oznaczaoby ujawnienie
caego faszu, ktrym karmiono ludzi od pocztku. Jeli nie rzdz nadal, to albo wymarli,
albo ich obalono si i rozliczono za nie spenione obietnice.
Sloth z melancholijnym umiechem przysuchiwa si oywionej dyskusji modszych
kolegw. Jako zatwardziay sceptyk z domieszk cynizmu, ktrego nauczya go obserwacja
spraw tego wiata przez ostatnie ptora stulecia, mia swoje wasne zdanie i osobiste
prognozy ekstrapolujce w czasie stan opisany przez Jedenastk. Nie chcia jednak przerywa
wymiany pogldw modych ludzi, penych optymizmu i wiary w lepsze cechy ludzkiej
natury.
- Nie sdz, by Jednocyfrowym udao si duej ni przez kilka lal mami osadnikw wizj
szczliwej przyszoci, podczas gdy rzeczywisto przedstawiaa si wci niezbyt rowo,
albo nawet coraz gorzej - kontynuowa Silva. - Ich metoda odebrania wszystkiego na
pocztku i dawania po trochu w chwilach, gdy ludzie tracili cierpliwo, nie wydaje mi si
skuteczna... Zreszt, na jak dugo mogo starczy tego, co mieli do dawania? Musiay si
wreszcie skoczy zapasy ywnoci przywiezionej z Ziemi, wzrastaa liczba ludzi w osiedlu,
niezadowolenie musiao wzrasta w miar, jak czas upywa, a sytuacja nie ulegaa istotnej
poprawie. Jednocyfrowi, coraz starsi i mniej operatywni, musieli wreszcie przerzuci trudy
rzdzenia na barki innych.
- Nie zrobili tego dobrowolnie, jestem pewien - powiedzia Achmat z przekonaniem.
- Musieliby wyrzec si swoich luksusw i zapasw, ktre zachowali dla siebie, oraz
wszystkiego, co zapewniaa im piastowana wadza.
- Wierzysz w skuteczn rewolucj osadnikw?
- A ty - w abdykacj dyktatorw?
- No, w kadym razie uwaam, e znajdziemy tam logiczne i racjonalne stosunki spoeczne.
Na pewno bdzie to jaka przyzwoita, demokratyczna wsplnota pracujcych uczciwie ludzi.
- Mog si zgodzi z tym przypuszczeniem, lecz sdz, e uprzednio musieli sobie taki stan
wywalczy. Powiem nawet wicej: jestem przekonany, e zastaniemy osiedle w stanie
rozkwitu, a ludzi - zadowolonych z ycia i na swj sposb szczliwych. A ty co o tym
sdzisz, komandorze?
Sloth powoli odwrci twarz w ich stron, wci umiechajc si ironicznie do wasnych
myli,
- Skd pochodzisz, Silva? - spyta.
- Z Ameryki Poudniowej...
- Znasz zapewne troch histori tego kontynentu. Czy pamitasz, by ktry z licznych
dyktatorw rzdzcych w rnych okresach rnymi krajami ustpi dobrowolnie ze swego
stanowiska, wyrzek si wadzy i pyncych z niej korzyci? Zreszt, nawet wrd naprawd
wielkich przywdcw, ideologw dobrej sprawy ludzkiego szczcia, niewielu byo takich,
ktrzy potrafili oprze si chci samonagradzania si za swe zasugi. Rewolucjonista
Bonaparte mianowa si nawet cesarzem... Kog spord ordownikw sprawiedliwoci dla
zwykego czowieka moglibymy uzna za prawdziwie bezinteresownych? Moe Chrystusa,
moe Lenina... Kog jeszcze wymienilibycie bez waha i wtpliwoci?
- Ale chyba zgodzisz si z nami, komandorze, e tam na dole, wszystko musiao si zmieni,
e nie mg przez pidziesit lat przetrwa ten, sztuczny, bezsensowny system, ten
nieszczsny eksperyment na ywych ludziach?
- Nie uwzgldniacie jednego istotnego czynnika - powiedzia Sloth z nutk smutku w gosie. -
Nie doceniacie potgi kamstwa... Oparte na nim systemy s niestety wyjtkowo trwae.
Wynika to std, e posugiwanie si kamstwem w miejsce prawdy jest o wiele atwiejsze i
efektywniejsze. Kamstwo jest elastyczne, inne na kad okazj, dajce si dostosowa do
biecych potrzeb - a wic skuteczniejsze ni prawda, ktra nie daje si modyfikowa. Boj
si, e rzeczywisto, jak zastaniemy na tej planecie, moe dalece rni si od wszelkich
naszych przewidywa.



5. Autopsja, czyli prawie caa reszta prawdy o planecie Ksi


Sloth zatrzyma si i patrzy wzdu brzegu jeziora w kierunku, z ktrego przybyli. Szeroki,
agodny uk zatoki byszcza zieleni spokojnej wody. Na przeciwlegym jej kracu, ponad
zarolami schodzcymi do samego brzegu mona byo jeszcze dojrze celujcy w zenit dzib
rakiety patrolowej, lecz bya to ju tylko cienka igieka na tle szaroniebieskiego nieba nad
horyzontem. Soce osigno najwyszy punkt swej drogi i przyjemnie grzao poprzez
kombinezony. Gdyby nie lekki, wilgotny powiew znad wody, byoby bardzo gorco.
- Odpocznijmy - powiedzia Sloth i zrzuci z ramienia pasek torby.
Achmat i Silva zatrzymali si obok i wszyscy trzej wystawili twarze na oywczy wiaterek,
ktry marszczy lekko wod jeziora.
- Co za klimat! - westchn Silva. - Tu dopiero mona y!
- W tej strefie przez cay rok jest podobnie - doda Achmat. - O obrotu planety jest
nieznacznie nachylona do paszczyzny orbity. Rok trwa kilkakrotnie duej ni na Ziemi, ale
jego dugo nie ma adnego znaczenia, bo pory roku praktycznie nie wystpuj.
- H godzin trwa tutaj doba? - spyta Sloth. patrzc w kierunku soca poprzez ciemne
okulary. - Osiemnacie godzin?
- Okoo szesnastu. Musimy si pospieszy by dotrze przed noc do osiedla. - Achmat
sprawdzi godzin i przeliczy czas na kalkulatorze wmontowanym w zegarek. - Zachd
soca za trzy i p godziny.
- Tylko szesnacie! - zdziwi si Sloth. - No tak. Teraz rozumiem!
- Co, komandorze? - Silva przysiad na dywaniku zielonobrunatnych porostw cielcych si
pod ich stopami.
- Dziwiem si, czytajc zapiski Pradziadka, e tak niewiele napisa o yciu prywatnym
osadnikw... A oni po prostu nie mieli na nie czasu! Dzie pracy koczy si o zmierzchu, a
potem szli spa. Wymarzona planeta dla twrcw nowego spoeczestwa, bez holowizji i
masowych rozrywek, bez problemu spdzania wolnego czasu, ktrego po prostu nie ma!
"Pradziadkiem" nazwali umownie staruszka z Alfy, gdy si okazao, e brak danych do
ustalenia jego tosamoci. W notatkach rzeczywicie trudno byo doszuka si szczegw
dotyczcych osadnikw. Wida staruszek - wwczas aktywny komendant stray, sawetna
Jedenastka, postrach gosicieli wywrotowych hase tak wiele czasu powica na
gromadzenie zasug i wspinania si po szczeblach wadzy, e po prostu niezbyt si
orientowa, co robi ludzie w osiedlu. Znacznie lepiej poinformowany by o obyczajach
mieszkacw bunkra.
- Nawet gdyby zanotowa wszystko dokadniej, teraz i tak nie byoby to aktualne - stwierdzi
Silva, posilajc si koncentratem z tuby.
Jakie drobne zwierztko wybiego z zaroli - szara kulka sierci na szeciu szczudowatych
nkach - i przypadszy do brzegu o kilkanacie krokw od siedzcych ludzi, zanurzyo w
wodzie cienki, trbkowaty ryjek.
- Podoba mi si tutaj! - westchn Silya, przecigajc si leniwie. - Moe by tak... zosta,
komandorze?
- Napisz raport, rozpatrzy si... - umiechn si Sloth. - O ile nie zmienisz zamiaru po
dokadniejszym rozejrzeniu si w osiedlu...
- O, wanie. Jak si do tego zabierzemy, komandorze? - wtrci Achmat, skubic licie
jakiego zielska rosncego przy brzegu. - Miae jaki plan dziaania...
- Przede wszystkim musimy tam dotrze przed noc.
Wstawali niechtnie, bo nogi, odwyke od dugich marszw, musiay dwiga ciar ich ciaa
o kilkanacie procent wikszy ni na Ziemi. Do tego jeszcze kady nis sporo ekwipunku,
bro, ywno.
Sloth upar si, by wyldowa moliwie daleko od osiedla, ktre bez trudu znaleli przy
uyciu detektorw podczerwieni, obserwujc planet z orbity. Zlokalizowano je w jednym z
punktw wytypowanych jeszcze przed wyruszeniem Konwoju z Ziemi. Rejon ten by
stosunkowo najdokadniej zbadany w czasie automatycznych sondowa. Fotomapy, ktre
przywieli, z Ziemi, byy bardzo dokadne.
Pwysep zaczyna rysowa si przed nimi rozdzielajc szarozielon krech wod od nieba.
Soce przechylao si ku zachodowi, wiecc im teraz prosto w oczy. Zarola gstniay,
sigajc do samej wody i chwilami musieli przedziera si pord sterczcych z ziemi
grubszych odyg i pni, z ktrych wyrastay gazie, kryjce ostre, zdradliwe kolce wrd
misistych lici o kolorze skrki dobrze wypieczonego chleba, albo zielonych jak woda w
jeziorze.
U nasady pwyspu zaczynay si wysze krzewy i drzewa o nieksztatnych, gsto na wylot
podziurawionych pniach. Z tych dziur wyglday jakie monstrualne, pierzaste stwory o
ogromnych, tych oczach, z niewiarygodn prdkoci uciekajce, gdy si zbliali, lub pod-
fruwajce wyej, tam gdzie gste korony drzew splatay si gaziami i zamykay nad idcymi
nieprzejrzystym stropem.
Tutaj, wrd drzew, byo chodniej, szo si znacznie lepiej, z mniejszym wysikiem.
Raz tylko drog przecio im stadko wikszych zwierzt, przypominajcych due, plamiste
psy o wielkich gowach i misistych, grubych ogonach jak u kangura. Przystanli z
miotaczami gotowymi do strzau, lecz zwierzta zbiegy po pochyoci brzegu i zanurzyy si
w wodzie tak, e tylko koce ogonw sterczay nad powierzchni.
- To chyba... mangur ctkowany, z rodziny ogonodysznych - powiedzia Achmat.
Podraniony moe by niebezpieczny. Jest drapienikiem, ale ywi si gwnie zwierzyn
wodn.
- A ty skd wiesz? - zdziwi si Sloth.
- Czytywaem raporty o tej planecie. Na wachtach miaem sporo czasu.
Brzeg skrca ostro w prawo, wcinajc si w to jeziora. Szli dalej, coraz ostroniej i wolniej.
Zapada zmierzch, niebo nabierao odcienia brudnego fioletu. Nie widzieli zachodzcego
soca, zasaniaa je gstwa lasu porastajca rodek pwyspu. Posuwali si tu nad wod,
wygadzajc si w lustro, odbijajce kolor nieba. Ponad to wystrzelay czasem, w rnych
odlegociach od brzegu, fontanny wody lub jaki poduny, oby ksztat zatacza wysok
parabol i znika znowu pod powierzchni.
Las skoczy si nagie, odsaniajc rozleg rwnin, poronit nisk rolinnoci, Teren
wznosi si agodnie w kierunku rodka pwyspu, przechodzc w rysujce si na horyzoncie
nagie wybrzuszenie... To musiao by wzgrze, wspominane tak czsto w zapisie Pradziadka.
Sloth da znak, by si zatrzymali. Soce zaszo ju p godziny temu, zmrok gstnia szybko.
- Pjdziemy dalej brzegiem jeziora, w kierunku koca pwyspu - powiedzia Sloth
rozgldajc si po rwninie.
ciemniao si szybko. Przedarli si przez pas gstych, kolczastych zaroli, za ktrym
rozcigao si ogromne pole poronite niskimi, posadzonymi w rzdach, ciemnozielonymi
kpkami rolin. Achmat wysun si do przodu i sign do najbliszego krzaka. Oglda
przez chwil zerwany pd.
- Jestemy w domu! - powiedzia, podajc go Slothowi. - To kartofle.
Pole kartofli sigao do samego brzegu jeziora. Szli dalej jego skrajem, rozgldajc si
czujnie.
- Tam! - wskaza nagle Silva. - Co to moe by?
Wrd pola, o jakie dwiecie metrw od nich, widnia ciemny, stokowaty ksztat. Obok
niego poruszaa si jaka zgarbiona sylwetka.
- Achmat - powiedzia Sloth cicho. - Zobacz z bliska.
Posuwajc si na czworakach wzdu bruzdy midzy rzdami kartoflanych krzeww, Achmat
zbliy si do stokowatego obiektu. W gstym ju mroku dostrzeg niski szaas z gazi
wizanych witkami pnczy. Kto wpez do rodka, skd sycha byo lekkie postukiwania,
jakby patykiem o blach.
Z szaasu wynurzy si czowiek. Nie by mody, plecy mia zgarbione i postkiwa prostujc
grzbiet. W jednej rce trzyma blaszane naczynie, w drugiej - co w rodzaju yki wystruganej
z drewna. Potoczy wzrokiem wokoo, wypatrujc czego w kartoflisku, a potem, jakby
uspokojony, zgi si w p i z powrotem znikn pod daszkiem z gazi.
Achmat odczeka jeszcze kilka minut i wycofa si powoli o kilkanacie metrw, a potem,
nisko schylony, pobieg w stron towarzyszy.
- To pewnie dozorca pilnujcy pola - powiedzia, kadc si w brudzie obok Slotha.
- Tylko jeden?
- Chyba tak. Szaas jest bardzo may, dwch by nie wlazo.
- Trzeba z nim porozmawia - zadecydowa Sloth. - Chodmy.
- Zobaczy, e nie mamy numerw! - zaniepokoi si Achmat.
- Nic nie szkodzi. Kiedy opowie, e widzia Nienumerowanych, nikt mu i tak nie uwierzy.
Wstali i ruszyli bruzd w kierunku szaasu. Na ziemniakw szelecia o tkanin
kombinezonw. Czowiek w szaasie musia usysze nadchodzcych, bo wyskoczy stamtd
nagle podnoszc do do ust. Rozleg si wysoki, przejmujcy gwizd, ktry urwa si
natychmiast.
- Ej, czego wy tam?... - gos jego dra lekkim niepokojem. - Straszycie czowieka po nocy!
Jak chcecie kartofli, to nakopcie sobie, tylko z brzegu, jeden cay rzd, albo dwa, i potem
wyrwna bruzd, eby nie byo wida...
- Pozwalasz? - spyta Sloth.
- A jak nie pozwol to co, nie wemiecie? - zamia si nerwowo dozorca. - To i tak przecie
nie moje tylko wsplne. Mao to ludzie nakopi po nocach...
- A od czego tu jeste? Masz pilnowa, czy nie?
- Mam odpdza maagury i trykwy. O ludziach nikt nic mi nie mwi - znw si rozemia
ulegle, pojednawczo.
- Mangury? Przecie one nie r kartofli - wczy si Achmat. - One eruj w wodzie.
- W wodzie te. A kartofle... Moe kiedy, jak nie byo, to nie ary. One r wszystko, nawet
jeden drugiego. Widziaem, jak Jeden amane przez Dwanacie strzela do mangurw. One
zawsze chodz stadem. Zabity upad, a tamte od razu rzuciy si re go. Na kawaki rozdary.
Jeden amane przez Dwanacie musia od razu cae stado wystrzela, eby zostao troch
misa. Byem na nagonce. Dostaem kawaek. Delicje!
- A ty, tutaj, czym je odpdzasz?
- Gwizdkiem. Boj si tego.
- Mgby zapolowa, jeli takie smaczne.
- Kiedy mwi, e stadem chodz. I z czego strzela? A poza tym, to przecie zabronione!
- A Jeden amane przez Dwanacie moe?
- On Wszystko moe, bo to syn Jedynki. Dwunasty, ale syn. A wy, co? Moe... kusujecie?
Cofn si nagle, cho i tak stali z dziesi metrw od niego.
- Nie bj si. Ani po kartofle, ani Rysowa nie przyszlimy.
- No, to po co? - zdziwi si szczerze.
- Porozmawia. .
- Aa... No, to siadajcie. Porozmawia. Ze mn. O czym? - zaniepokoi si nagle. Wy ze
stray? Ja... nigdy adnych kusownikw tu nie widziaem, naprawd!
Podeszli bliej i kazali mu usi. Posusznie klapn przed szaasem, a oni otoczyli go
pkolem. W ciemnoci wida byo tylko zarys postaci i nie byo obawy, e dostrzee brak
numerw.
- Jaki masz numer? - spyta Sloth.
- Dwa tysice trzysta dwa amane przez trzy.
- Aha. To znaczy, twj ojciec przylecia tu z Ziemi.
- Przywieli go, dranie! Ale my si im nie damy!
- Komu?
- Jak to - komu? Jest tylko jeden wrg. Ci z Ziemi!
- Kartofli nie moesz obroni, a tych z Ziemi chcesz odeprze?
- Od tego mamy stra. Oni nas obroni.
- A gdybymy to my byli z Ziemi?
- E, tam. Nie artuj - wzdrygn si dozorca.
- No, to jestemy.
- Gupio artujesz. Oni s zupenie inni. Wy jestecie zwyczajni ludzie z osiedla.
- Ci z Ziemi te s podobni.
- To zaley, ktrzy. Ci, co pracuj, s podobni. Ale wyndzniali, godni i nieskonni do
artw. Ich zreszt nikt by tu nie puci. S w niewoli Wadcw i Dozorcw.
- Tutaj te s wadcy i stranicy.
- Nasza wadza jest dobra, bo pozwala nam pracowa i moemy je codziennie, a nawet dwa
razy na dzie. A nasi stranicy broni nas przed okrutnymi Dozorcami z Ziemi. Okropnie
bym nie chcia urodzi si tam... Jakie to szczcie, e ojca wywieli tutaj, na nasz planet...
- Tam jest zupenie inaczej ni mylisz - powiedzia Silva.
- Wiem... Na pewno jest inaczej. Duo gorzej ni mog sobie wyobrazi. Ci biedni
niewolnicy pracuj po osiem godzin na dob, a my tylko po sze i na odpoczynek zostaje
nam a dziesi... Oni maj Dzie Wdzicznoci co siedem dni, a my - co dwanacie...
Wspczuj tym biedakom... Moe kiedy bdziemy do silni, by im pomc, wyzwoli ich z
tyranii Wadcw i Dozorcw... Ale na razie jest nas zbyt mao. Musimy cigle pracowa, bez
wytchnienia pracowa, by ich kiedy wyzwoli z tego jarzma... Byoby nam tu jeszcze lepiej,
gdybymy nie musieli tak pracowa dla obrony przed tym samym wrogiem, ktry ich gnbi i
nam zagraa.
Skoczy tyrad i patrzy przez mrok, kolejno na kadego z przybyszw.
- Dobrze odpowiadaem? - bkn niemiao.
Zrozumieli, e wzi t rozmow za rodzaj egzaminu czy testu ideologicznego.
- A czego si spodziewasz? Awansu? - spyta Sloth.
- Mylaem, e... moe to w zwizku z moim podaniem... o zwolnienie z Dobrowolnych
Darw...
- W kadym razie, dobrze mwie. Moesz spa spokojnie.
Wstali kolejno i ruszyli bruzd do koca kartofliska, gdzie zaczynay si krzewy. Tutaj
przespali si nieco, by przed Wschodem soca ruszy w dalsz drog.
Teren przed nimi ukada si falicie. Wspinali si na niskie pagrki i schodzili w rozlege
doliny, pokryte siatk uprawnych pl. Mona byo rozpozna kilka gatunkw ziemskich
warzyw oraz jakie miejscowe roliny, posadzone w rwnych rzdach. Tam, gdzie grunt
obnia si, leay miejscami szare paty mgy. Gstszy tuman okrywa brzeg jeziora. Soce
nie wzeszo jeszcze, owietlajc spod horyzontu wiszce nisko oboki i nadajc im
pomaraczowo-ty odcie.
Gdy stanli na szczycie kolejnego pagrka, oczom ich ukaza si zarys sporego wzniesienia,
cigncego si poprzecznie do ich drogi. Po lewej stok wzgrza wyania si do stromo z
gszcza zaroli i wspina do szczytu widniejcego wyranie na tle nieba Dalej, na prawo, w
kierunku jeziora, stok opada agodnie, zanurzajc si w gstsz mg. Po prawej stronie
szczytu, nieco poniej, rysowaa si ciemna brya jakiej obej, prawie kulistej budowli.
Przypominaa ogromn ludzk gow, zwrcon twarz ku jezioru. Poniej na prawo od niej,
od poowy widocznej czci stoku a do zamglonego podna mona byo dostrzec kanciaste
zarysy mniejszych bry, rozmieszczonych tarasowate na rnych poziomach. To musiay by
domy osiedla.
- Wyglda zupenie niele - powiedzia Silva, zatrzymujc si obok Slotha. - Bardzo ciekawe
rozwizanie urbanistyczne.
- Co to jest, tam, pod szczytem? Wyglda jak ogromne popiersie - zastanawia si Achmat,
wytajc wzrok. - Zdaje si, e widz zarys ludzkiego profilu.
- Idziemy! - przynagli Sloth.
Za ich plecami wstawao soce. Jego promienie rozwietlay stok wzgrza, wydobywajc z
niego szczegy ksztatw poszczeglnych budynkw. Mga znikaa szybko, osuwajc si w
d stoku, jakby wycofywaa si nad wod.
- Widzisz, komandorze! Poradzili sobie bez niczyjej pomocy. Jest im tu naprawd dobrze.
Czuj, e napisz ten raport...
Szli dalej w kierunku wzgrza, schodzc teraz na rozpocierajc si wok niego
paszczyzn. Szczegy zabudowa wida byo coraz lepiej. Brya pod szczytem wzgrza
okazaa si rzeczywicie ogromnych rozmiarw posgiem, przedstawiajcym ludzk gow.
Poniej stay okazae budynki z kamienia i drewna, o matowo poyskujcych oknach. Byo
ich kilkadziesit, stojcych luno i otoczonych zieleni. Niej, u podna stoku, budynki byy
skromniejsze, rozmieszczone cianiej przy wskich uliczkach. Mogo ich by kilkaset, lecz
trudno byo si zorientowa w dokadnej ich liczbie, bo okalay wzgrze i cz ich ukryta
bya po drugiej jego stronie.
- Pidziesit lat, to bardzo dugo. Pracowici ludzie mog w tym czasie zbudowa wspaniae
rzeczy - zachwyca si Silva. - Niepotrzebnie obawialimy si o nich. Mieszkaj tu lepiej, a
przynajmniej me gorzej ni na Ziemi. Wszystko zmienili od czasw, ktre nasz Pradziadek
opisa w swoim dzienniku...
Sloth wci milcza, patrzc w kierunku cofajcej si mgy. Rzeda coraz bardziej i teraz
przebija przez ni jaki regularny, geometryczny rysunek janiejszych plam rozmieszczonych
wzdu prostych linii wok centralnego, kwadratowego pola, na paszczynie cigncej si
midzy wzgrzem a brzegiem jeziora. Soce wyszo zza chmur, od ldu nadbieg suchy,
ciepy powiew.
- Popatrzcie tam - powiedzia Sloth, wskazujc rk.
Achmat i Silva oderwali zachwycony wzrok od wesoo podwietlonej socem dzielnicy
willowej i spojrzeli w prawo.
Spod woalu rozpywajcej si mgy wynurzay si dugie rzdy ciasno obok siebie
ustawionych szarych kopczykw. Wok nich wida byo poruszajce si postacie ludzkie.
- To s wanie ci pracowici ludzie, o ktrych mwie - powiedzia Sloth, ujmujc Silv za
rami. - Oni zbudowali te pikne domy.
Wszyscy trzej stali teraz, zwrceni twarzami w stron jeziora. Mga znikna zupenie,
odsaniajc cignce si, jak okiem sign, wzdu brzegu jeziora, nie koczce si rzdy
tysicy szarych, niskich lepianek.
- Czy nadal sdzicie, e nasza podr nie bya potrzebna? - Sloth umiecha si smutno, nie
odrywajc oczu od osiedla. - Owszem, duo si zmienio przez tych pidziesit lat. Tylko, e
zmiana nie zawsze musi oznacza popraw. Dla tych na dole zmienio si niewiele... Moe
tyle tylko, e zdyli oblepi glin swoje szaasy z gazi...
- Jak oni to robi? - mrukn Achmat, wskazujc gow w/grze. - Jak zmuszaj tych ludzi do
pracy i posuszestwa? Przecie... chyba ju nie maj nic do dawania...
- Na pewno. Teraz raczej... bior, ni daj.
- Ale dlaczego... ci ludzie... godz si na to?
- Nie ma trwalszych systemw, ni te, ktre opieraj si na faszu. Zadaj par pyta
ktremukolwiek z nich, a dowiesz si niespodziewanych rzeczy...
- Co zrobimy dalej, komandorze?
- Rozdzielimy si. Ukryjcie poraacze pod kombinezonami. Myl, e poradzimy sobie w
pojedynk. Czy kady ma pojemnik z gazem i filtr do oddychania? W porzdku. Ty, Achmat,
pjdziesz do dzielnicy willowej. Silva pokrci si w okolicy tej... gowy pod szczytem.
Nikomu ani sowa o nas, adnych wyjanie, tylko sucha i rejestrowa. Sprawdzimy
czno.
Poprawi odbiornik w uchu i przekrci mikrofon imitujcy zapicie kombinezonu na piersi.
- Idziemy - powiedzia. - rodkw obronnych naley uywa tylko w ostatecznoci. Gdy dam
sygna, spotkamy si w tym miejscu.
Wsk, piaszczyst uliczk Sloth wyszed na kwadratowy plac, rozcigajcy si porodku
osiedla. Ludzie zaczynali pojawia si przed domami, odsaniali workowate zasony w
otworach drzwi i okien, wynurzali si z wntrza ciemnych lepianek, wystawiajc do soca
niade, opalone twarze. Nie wygldali na niedoywionych. Mczyni nosili do obfite
brody i wsy, wszyscy mieli dugie wosy, rozpuszczone lub powizane w warkocze i wzy.
Niektrzy myli si przy studni na rynku, cignc wod blaszankami uwizanymi na drutach.
Ubrani byli rnie.. Starsi ludzie nosili kombinezony podobne do tych, w jakie zaopatrzono
zaog Slotha. Ubrania byy podniszczone, lecz trzymay si niele jak na pidziesit lat
uytkowania. Modsi mieli na sobie proste ubiory z tkanin sporzdzonych prawdopodobnie z
miejscowych wkien rolinnych, przypominajcych grube tkaniny, uywane powszechnie do
wyrobu spodni roboczych w czasach staro-amerykaskich.
Pozdrawiali si podniesieniem doni i jakim wykrzyknikiem, brzmicym jak krtkie "ha!"
Sloth zauway, e wielu z nich nosi wosy opadajce na czoo, jakby celowo dla zasonicia
numeru, sam wic take nagarn doni par kosmykw na swoje niezbyt dokadnie
wymalowane cyfry.
Przeszed skrajem rynku i skrci w wsk uliczk pomidzy domkami wyranie chylcymi
si ku ziemi, o spkanej gsto powierzchni glinianej polepy. Uliczka bya prawie pusta, tylko
gdzieniegdzie na progach domw widzia siedzcych ludzi, przewanie starych mczyzn i
kobiety. Sloth szed powoli, odprowadzany sennymi spojrzeniami starcw. Przy jednym z
nich, siwym i bezzbnym, zatrzyma si na chwil.
"Ten bdzie dobry" - pomyla i rozejrza si dokoa. W pobliu nie byo nikogo wicej.
- Ha! - powiedzia, unoszc do. - Jak zdrowie?
Staruszek podnis na niego agodne, jasnoniebieskie oczy i przyglda mu si przez chwil,
jakby usiujc sobie przypomnie, czy zna twarz Slotha.
- Uu, zdrowie! - powiedzia, seplenic - Jakie tam zdrowie, synu. Byo, przeszo...
Sloth zbliy si i odczyta z trudem bkitny numer wrd pomarszczonych fadw skry na
czole starca. Byo to czterysta trzydzieci pi, albo moe sze, ostatnia cyfra bya niezbyt
wyrana.
Nachyli si nad staruszkiem i ciszonym gosem zaproponowa konfidencjonalnie:
- Napiby si dziadek ze mn?
- Uu, a jaki tam ja dziadek... Dzieci nie mam, to i wnukw te nie... Ale... Napi, to napi.
Czemu nie? Tylko dlaczego? Po co ja ci potrzebny, e chcesz ze mn wypi?
- O, tak po prostu. Od wita.
- Uu, te mi wito... U mnie kady dzie jak wito, ale wam takie wito to nie wito... Jak
si byo tam, to byy wita, oj, byy... Ale tutaj...
- Gdzie: "tam", dziadku? - Sloth wydoby z torby plastikow butelk i dwa mae naczynia.
- Ano... - staruszek zawaha si na chwil. - A co ty za jeden, e tak pytasz? Poka numerek!
Sloth odsoni czoo, a staruszek patrzy przez chwil, wytajc wzrok.
- Dziwny jaki ten twj numer, ale... chyba nie jeste ze stray, co?
- Nie jestem. Prosz! - Sloth poda napeniony kieliszek i przysiad na progu obok starca. - Za
tamte czasy, co dziadek mwi!
Staruszek uj obiema rkami podane naczynie i zbliy do ust. Donie trzsy mu si nieco.
- A w czym ty mi dajesz pi, synu? - popatrzy nagle, na plastikow szklaneczk. - Skd ty to
masz?
- Niech dziadek nie pyta, tylko pije - powiedzia Sloth, by zyska na czasie i odwrci jego
uwag od naczynia.
Starzec upi yk, posmakowa, a potem uwanie Spojrza na Slotha.
- Dobre - powiedzia. - Sam to robisz?
- Uhm...
- esz. Moe jestem troch lepy i guchy, ale smaku jeszcze nie straciem. Za dobre, jak na
samogon. Ale daj jeszcze troch - powiedzia, umiechajc si bogo i podstawiajc
oprniony kieliszek.
- Dziadek... pamita Ziemi? Oczy starca pobiegy czujnie w lewo, potem w prawo.
- Tss! Cicho bd! - powiedzia. - Czego chcesz? Po co tutaj przyszede? Ze stray ci
przysali? Czego chcecie ode mnie? Ja nikomu, nigdy, ani sowa! Co, moe chcecie mnie
std... Nie, nie moecie tego zrobi, ja zawsze byem w porzdku, dzieci nie wychowywaem,
z nikim nie gadaem...
- Spokojnie, dziadku - Sloth pooy mu do na ramieniu. - Wejdmy do domu. Mona?
Stary podnis ci powoli i odchyliwszy bur zason w wejciu, znikn w mrocznym
wntrzu. Sloth wszed za nim.
Sabe wiato, wnikajce przez mae okienko, padao na ubit glinian podog, na ktrej pod
jedn ze cian rozpocierao si legowisko z suchych odyg, przykryte szar pacht. Na
rodku sta niski stolik sklecony z jakich kawakw drewna, zastawiony starymi
aluminiowymi puszkami.
- Siadaj - powiedzia staruszek wskazujc Slothowi miejsce na skraju legowiska. - O co
chodzi?
- Powiedz mi, jak to byo tutaj, kiedy przylecielicie z Ziemi?
- Jak byo? A co, nie uczyli ci w szkole? Co ja ci bd mwi, w Ksice przeczytaj.
- W jakiej ksice?
- No, przecie tylko jedna jest. Co ty, synu, dziwny taki jeste?
- Bo ja chc wiedzie, jak byo naprawd.
- Jak byo, tak byo... - powtrzy dziadek przedrzeniajce. - Jak byo, tak byo. W Ksice
jest napisane, kady czyta i wie.
- Ale powiedz...
- Zwyczajnie byo. Ciko byo, ale pracowalimy. Komitet dawa jedzenie, a my
pracowalimy... Wszystko, co mamy - to nasza praca. Teraz jest ju dobrze, ale byo bardzo
trudno... Teraz jest bardzo dobrze.
- Lepiej, ni byo na Ziemi?
Staruszek znw spojrza podejrzliwie. Jego jasne oczy byskay spod siwych brwi. Mierzy
nimi Slotha przez chwil, nim odpowiedzia.
- Kady wie, e lepiej. Zwykemu czowiekowi nigdzie nie moe by lepiej, ni tutaj. Tu jest
najlepiej i coraz lepiej.
- A tam... jak jest?
- Gdzie "tam"?
- No, na Ziemi.
- Ech, nudzisz. Daj jeszcze troch tego... Wypi nastpny kieliszek smakujc dugo kady yk.
- Ju wiem... - mrukn po chwili. - To jest podobne do... dynu.
- Co powiedziae?
- Nic, nic. Co mi si zdawao. Pewnie pdzone z karapaku, albo z burwy ?
- No, wic jak tam byo? Bardzo le? To dlatego ucieklicie tutaj, e byo bardzo ciko?
- No, widzisz! Przecie wiesz! - ucieszy si staruszek. - Tam byo okropnie, najgorzej jak
moe by.
- Opowiedz co o tym.
- Uu, pami nie ta, synu - powiedzia, chytrze si umiechajc. - Jak chcesz, to dam ci
Ksik, przypomnisz sobie... Zaraz zawoam Kirka, on ma Ksik... Moe ci nawet sam
opowie. Zawsze dobrze si uczy.
- Kto to jest Kirk?
- Wnuk mojego... ehm... zmarego przyjaciela. Mieszka tu, naprzeciwko. Zaczekaj.
Wsta z wysikiem i poczapa do drzwi. Krzykn co w stron ulicy, raz i drugi, a potem
wrci na swoje miejsc. Po chwili kotara w wejciu uchylia si i mody, moe
dwudziestoletni chopak ukaza si na tle jasnego otworu.
- Woae mnie, Pak? - zapyta, patrzc nie przywykymi do mroku oczami. - O, kto tu jest z
tob. O co chodzi?
- Przynie Ksik. A to... to jest kuzyn mojej starej.
- Kuzyn? - zdziwi si Kirk. - Nigdy nie widziaem tu adnego twojego kuzyna.
Znikn na dwie minuty. Wrci z plikiem arkuszy zeszytych drutem.
- Po co ci Ksika?
- On chcia sobie co przypomnie - powiedzia stary wskazujc na Slotha. - A moe mu
opowiedz? Pochwaliem ci, e bye najlepszy z historii.
Chopak mia na czole numer tysic sto czterdziesty trzeci amany przez jeden amany przez
dwa.
- Lubiem, histori. To byo fajne. Od dziecka chciaem by stranikiem, ale to trudno, kiedy
si ma nieodpowiedni numer. Co chciae przypomnie sobie z Ksiki? Walk z dywersj
Krwawych Dozorcw, czy moe udaremnienie zamachu Zdradzieckiej Grupy Jedenastki?
- Nie. Chciaem... przeczyta. Jak to byo... na pocztku.
- Ach, Wyzwolenie z Okoww? Pamitam, to jedna z pierwszych lekcji... Dostaem z tego
bardzo dobry z minusem. Minus za to, e nie pamitaem, ilu byo Dozorcw... To byo tak...
Usiad naprzeciw Slotha i Paka, na pododze, i odchyliwszy do tyu gow, przymkn oczy,
jakby przypominajc sobie wyuczon kiedy lekcj.
- "Dozorcy przywieli dwadziecia stalowych cylindrw, w ktrych uwizieni byli ludzie,
schwytani podstpem i przywleczeni na t planet. Mieli pozostawi ich tutaj i odlecie
swymi rakietami z powrotem na Ziemi, by dalej gnbi jej -mieszkacw prac ponad siy,
w nieludzkich warunkach, stoczonych w kamiennych murach, godujcych, duszcych si
zatrutym powietrzem, trujcych si skaon wod...
Biedni mieszkacy Ziemi, pracujcy ciko dla grupy wyzyskujcych ich Wadcw i
Dozorcw, bezsilni i bezradni wobec tortur i ucisku, prbowali buntowa si przeciwko
swym przeladowcom. Jednak sia Wadcw i Dozorcw, ktr uzyskali dziki pracy tych
biednych ludzi, bya zbyt wielka, by mona byo si jej przeciwstawi. Tych, ktrzy
prbowali walczy z Wadcami, pakowano do stalowych cylindrw i wysyano na inne
planety, gdzie ginli, pozbawieni rodkw do ycia. A jeli komu udawao si przey i
prac wasnych rk stworzy na planecie znone warunki. Dozorcy przybywali, by odebra
im to wszystko, co stworzyli, albo chwyta ich i zabija, by pobiera ich ywe serca i wtroby
do przeszczepiania Wadcom i Dozorcom, chorujcym, z nadmiaru jedzenia i alkoholu.
Czasem te wysczali krew z ywych ludzi, by wstrzykiwa j sobie, dla poprawy
samopoczucia... Te ludzkie potwory gnbice ludzi na Ziemi, przywiozy na nasz planet
transport ludzi, aby uczyni z nich obiekt hodowli i wyzysku.
Ale byo wrd zesacw Dziesiciu Bojownikw pod wodz Bohaterskiej Jedynki. To oni
pokonali przewaajc liczb Dozorcw, rozbrajajc ich i odbierajc im wszystko, co mieli ze
sob na podr powrotn. Bohaterowie Pierwszej Dziesitki uwolnili nieszczsnych
zesacw ze stalowych cylindrw i stanli na ich czele, by poprowadzi ich ku szczciu i
dobrobytowi, jakiego nie zaznali nigdy w potwornej niewoli Wadcw i Dozorcw na Ziemi.
Ale niech nikt nie myli, e walka jest skoczona! Wadcy i Dozorcy nie rezygnuj tak atwo!
Kiedy znw pojawi si tutaj, by zapanowa nad nami si albo podstpem, oszustwem lub
obudn namow, roztaczajc przed nami kamliwe wizje szczliwego ycia ludzi na Ziemi.
Lecz my, potomkowie tych, ktrym udao sn unikn pieka, bdziemy bez wytchnienia
broni tego, co wywalczyli dla nas Bohaterowie Pierwszej Dziesitki pod wodz Genialnej
Jedynki, ktrym chwaa i cze niech bdzie wieczna!
Bdmy czujni! Oprawcy z Ziemi gotuj si wci by odebra nam nasze wspaniae
osignicia, nasze szczliwe, spokojne ycie! Pamitajmy zawsze, e tylko kierujc si
wiatem mdroci Genialnej Jedynki, zdoamy uchroni si przed naszymi gnbicielami!"
- Brawo, brawo! - zaskrzecza Pak, dobrze ju podchmielony. - Zrobisz karier, chopcze!
Masz znakomit pami, ani jednego niewaciwego sowa!
Sloth umiecha si w milczeniu, obserwujc modego czowieka, ktrego oczy byszczay
jeszcze od zapau, z jakim wygasza z pamici rozdzia podrcznika.
- Dzikuj ci - powiedzia wreszcie do Kirka. - To byo piknie powiedziane. Czy moesz
poyczy mi Ksik?
- Oczywicie. Wszyscy powinni j czytywa, jak najczciej. Po to przecie uczymy si
czyta! Ale... ja musz ju i. Jeszcze nie byem na wzgrzu, a dzi jest przecie Dzie
Wdzicznoci.
Wyszed, a Slth obejrza otrzyman ksik. Bya powielona przy pomocy drukarki
komputerowej, mocno sfatygowana i miejscami podarta.
- Posuchaj, Pak - powiedzia do starca. - Ty przecie wiesz, e tam, na Ziemi, jest inaczej ni
pisz tutaj! Ty tam bye!
- Och, mwiem ci ju, nie pamitam szczegw! Wiem tylko, e tutaj jest najlepiej i nigdzie
lepiej by nie moe... Jeli kto ci mwi, e na Ziemi nie ma Wadcw i Dozorcw, ktrzy
gnbi i katuj reszt ludzi, to nie suchaj go. A ju w adnym razie, nie powtarzaj... jeli
chcesz doy tutaj mojego wieku i mie si nie najgorzej. Mody jeszcze jeste, kawa ycia
przed tob. Nie interesuj si tymi sprawami, to nie jest... bezpieczne. Po co maj ci posdza,
e jeste... szpiegiem z Ziemi?
- A jeli jestem? - umiechn si Sloth.
- E, tam. Ziemia... - starzec przymkn mtne teraz, pijane oczy. - Ziemia jest bardzo daleko i
nic nie moe nam po... zrobi! - poprawi si szybko, przytomniejc nagle i rozgldajc si z
lkiem.
- Nie bj si, Pak! - powiedzia Sloth, wstajc. - Ziemia jest wszdzie tam, gdzie s ludzie,
ktrzy j pamitaj. A to, co pie, to by prawdziwy dyn!
Wyszed szybko, z ksik pod pach, pozostawiajc starca z min wyraajc zupen
dezorientacj.



Achmat skrci pomidzy pierwsze domy a Silva poszed dalej, a do drogi, wyoonej
kamiennymi pytami, wiodcej z osiedla poprzez rodek dzielnicy willowej a do stp
ogromnego posgu Gowy pod szczytem wzgrza. Skrciwszy w t drog, Silva wmiesza si
w potok ludzi zmierzajcych w gr, w stron posgu. Szli pojedynczo albo rodzinami, niosc
na plecach wypenione czym worki i torby. Niektrzy cignli za sob mae wzki na dwch
kkach, sklecone z drewna i wyplatane gazkami przypominajcymi wiklin.
U wylotw uliczek, dochodzcych do drogi spomidzy domkw i willi, stali pojedynczo lub
parami mczyni wsparci na dugich, drewnianych pakach i bacznie obserwowali idcych.
Silva przeszed umylnie blisko jednego z nich i spojrza na jego numer. Skada si on z
trzech czci: dwie cyfry amane przez co tam i jeszcze raz przez co.
"Stranik, wnuk stranika. - pomyla Silva. - Zdaje si, e wadza jest tu przywilejem
dziedzicznym".
- Ej, ty, tam! - usysza nagle za sob.
Drgn wewntrznie, ale szed dalej, nie ogldajc si za siebie. Paru spord idcych
obejrzao si, kto przystan.
- Ty, w czystym kombinezonie!
Silva usysza kroki za sob, jaka rka spada na jego rami. Zatrzyma si.
- Do mnie mwisz? - spyta, odwracajc si powoli.
Zobaczy twarz stranika, ktrego mija przed chwil.
- Do ciebie. - Stranik spojrza przelotnie na czoo Silvy. Dokd to, z pustymi rkami?
- Tam - powiedzia Silva, wskazujc gow w stron posgu.
- On jest ze mn - powiedzia jaki starszy mczyzna, potrzsajc duym workiem, ktry
nis. - To mj brat.
Stranik porwna numery.
- Jaki tam brat! - powiedzia z powtpiewaniem, puszczajc rami Silvy.
- Cioteczny, panie stranik! - mrukn tamten, biorc Silv pod okie. - Chod, Bent.
O kilkanacie krokw dalej puci okie Silvy i zmruywszy oko powiedzia:
- Dzi ja tobie, jutro ty mnie!
Szli dalej obok siebie. Silva patrzy na posg. Przedstawia gow mczyzny o maych
oczach, z dug brod i wsami. Na jego czole widniaa wykuta wielka cyfra "l". W miar
zbliania si do posgu dostrzeg, e jest on zbudowany z odrbnych, mniejszych i wikszych
bry kamiennych, podobni t jak egipskie piramidy.
- Nie lubisz stranikw? - spyta ostronie mczyzn z workiem.
- Nie lubi, jak si czowieka czepiaj bez powodu - mrukn - ale co bymy zrobili bez nich
gdyby przylecieli tamci...
- Kto?
- No, przecie wiesz, kto moe przylecie. Ci obrzydliwcy, oprawcy, gnbiciele! - W jego
oczach zapali si autentyczny pomie nienawici. - eby ich baradarak rozszarpa!
W miejscu, gdzie potna gowa wyrastaa ze zbocza, Silva zauway may w porwnaniu z
posgiem szary budynek. Przy nim koczya si droga. Ludzie podchodzili do stojcych przed
budynkiem stranikw i pod ich czujnymi spojrzeniami oprniali swoje worki i torby do
skrzynek, ustawionych na placu. Stranicy notowali co skrztnie, ludzie odchodzili i wracali
drog ku osiedlu, zwijajc puste torby. Co pewien czas stranicy odnosili napenione skrzynki
do wejcia budynku, gdzie odbiera je kto z wntrza.
Obok budynku Silva zauway stojcy samochd terenowy. Pojazd by w stanie kompletnej,
ruiny, lecz w pewnej chwili, gdy Silva zatrzyma si na skraju placu, kto uruchomi silnik i
ruszy, zakrcajc ostro i trbic na pieszych, pomkn w d po kamienistej drodze, z
jazgotem elastwa i rykiem klaksonu.
Kilka osb, odskakujc w ostatniej chwili na pobocze, cudem unikno potrcenia.
- Co to za wariat? - spyta Silya przypadkowego towarzysza, ktry wraca wanie z
oprnionym workiem.
Mczyzna spojrza na niego ze zgroz i rozgldajc si trwonie dokoa, wyszepta:
- Co ty? Nie poznae? Przecie to by Trzy amane przez jeden, syn Trjki! Samego
Morlena!
- Ale... przecie omal e nie rozjecha paru osb tym straszliwym gratem! A stranicy nawet
go nie zatrzymali!
Mczyzna patrzy na Silv wci tym samym spojrzeniem, penym witego oburzenia.
- Jak to? Zatrzyma? Przecie to syn Trjki!
- A kime on jest, e wszystko mu wolno?
- Czy ty, chopie, zwariowa? Pytasz, kim on jest? On jest synem Trjki, i nie musi by
nikim wicej!
Wyjaniwszy t kwesti, mczyzna odwrci si nagle, pozostawiajc Silv z niezbyt mdr
min.
Od strony posgu zachrypiao co nagle i potny gos megafonu osadzi na miejscu leniwie
wdrujcy tumek wchodzcych i schodzcych.
"Witamy was w Dniu Wdzicznoci i dzikujemy za wasz ofiarno, ktr uznajemy za
poparcie i uznanie dla naszych wysikw - mwi megafon, umieszczony w szczelinie midzy
wargami posgu. - Wasze Dobrowolne Dary posu dla umocnienia naszych si obronnych
przeciw zakusom wrogiej planety. Jak wiemy z pewnych i sprawdzonych rde, wrogie
zamiary oprawcw z Ziemi wzmagaj si ostatnio... Musimy wic zewrze nasze szeregi, by
broni zdobyczy, ktre kosztoway nas tyle wysiku i wyrzecze.
Nie pozwolimy uczyni si niewolnikami, jak ci nieszczliwcy, ktrzy mieszkaj na Ziemi i
cierpi ucisk swych Wadcw i Dozorcw. Obronimy nasz szczliwy, dostatni wiat, ktry
ku lepszemu jutru zmierza pod wodz Genialnej Jedynki i jego wiernych pomocnikw, pod
ochron naszej czujnej stray! Precz z najedcami z Ziemi!"
Okrzyk z tysica piersi wstrzsn powietrzem. Ku niebu wznioso si tysic zacinitych
pici, groc dalekiej planecie... Silva poczu ciarki na plecach.
"A teraz komunikat o pracach publicznych. W nadchodzcej dekadzie do prac rolniczych
udadz si osoby, u ktrych pierwsza cz numeru koczy si cyfr cztery. Pozostali
obywatele przystpi do prac w kamienioomach i przy transporcie budulca. Rozpoczynamy
budow nastpnego fragmentu pomnika Bohaterw Pierwszej Dziesitki, ktreg pierwsz
cz ukoczylimy po dziesiciu latach ofiarnych wysikw caej ludnoci.
Gotowy pomnik upamitni na wieki wspaniay wysiek tych dziesiciu dzielnych ludzi, ktrzy
stworzyli nasz now ojczyzn".
Tym razem tum nie wznis adnego okrzyku, a Silvie wydao si nawet, e wszystkie plecy
przygarbiy si nieco...



Sloth kluczy uliczkami, ogldajc osiedle i podsuchujc rozmowy ludzi. Zorientowa si z
nich, e trafili na dzie wolny od pracy, zwany tu Dniem Wdzicznoci. wito to,
przypadajce raz na dwanacie tutejszych dni, wizao si z przykr dla mieszkacw
powinnoci Dobrowolnych Darw - dzielenia si czci dbr otrzymanych uprzednio ze
zbiorw i wyrobw wsplnych gospodarstw i warsztatw wytwrczych. Jak mona byo
atwo si domyli, owe dary przeznaczone byy na utrzymanie administracji i stranikw. Ci
ostatni byli szczeglnie aktywni w przypominaniu mieszkacom o moralnym obowizku
dobrej woli w zakresie skadania tyche darw. Sloth by wiadkiem, jak patrol zoony z
Czterech stranikw penetrowa jedn z lepianek w poszukiwaniu czegokolwiek do zabrania.
- Ju drugi raz nie skadasz Dobrowolnych Darw, obywatelu Numer Taki to a Taki amany
przez Owaki - krzyczeli stranicy, wywracajc wszystko do gry nogami.
Gospodarz lepianki lamentowa gono, dzieci dary si niemiosiernie, a stranicy,
znalazszy plastikowy pojemnik wdki i par pczkw rzepy na zaksk, odczepili si
wreszcie. Sloth obserwowa t scen przysiadszy na kamieniu po drugiej stronie ulicy.
Widzia, jak gospodarz spldrowanego domu odprowadza wzrokiem odchodzcy patrol, a
twarz jego wypogadza si w miar jak si oddalaj.
- Nie martw si, bracie! - powiedzia Slotn. podchodzc do poszkodowanego. - Mam jeszcze
troch.
Wycign butelk i potrzsn ni przed nosem mczyzny, ktry umiechn si przyjanie,
zapraszajc gestem do wntrza rudery. Sam wyszed na chwil i wrci, dzierc spory poe
wdzonego misa i koszyk ogrkw.
- Niedoczekanie ich, zodziei, eby co ode mnie dostali! - powiedzia, stawiajc wiktuay na
ndznym stole. - U mnie jest bieda, nie ma co do gby woy.
Zamia si, krojc plastry misiwa noem z zaostrzonego kawaka stalowej blachy.
- Zapi ci kiedy - powiedzia Sloth.
- To i zapi. Przecie oni dobrze Wiedz, e ludzie maj wicej ni pokazuj. Ale nie u
kadego potrafi znale.
- Z kusownictwa? - spyta Sloth, Wskazujc na miso.
- A jak? Mylae, e z rynku? Kto by tam mia czas godzinami wyczekiwa?!
Wypili, pogadali i Sloth wyszed po kwadransie z paroma nowymi wiadomociami.
Niezawodny rodek do zawierania znajomoci koczy si niestety w jego butelce. Naleao
wraca.
Skierowa si znw w stron centralnego placu osiedla. Uszu jego dobieg gony warkot
gdzie nad gow. Rozejrza si. Od strony wzgrza nadlatywa migowiec. Silnik charcza i
krztusi si ostatnim tchem, a strach byo patrze, a co dopiero wyobrazi sobie podr takim
gruchotem. U spodu tej latajcej trumny uwieszony by na linach jaki ciemny tob.
Nagle ze wszystkich lepianek wybiega zaczli ludzie. Z noami w doniach pdzili na
zamanie karku w stron rodka rynku, nad ktrym zawis migowiec ze swym adunkiem.
Sloth przystan i potrcany przez przebiegajcych, obserwowa rosncy tum. W pewnej
chwili migowiec obniy si znacznie, odczepiono liny i ogromny, ciemny ksztat pacn o
ziemi. Pokry go zaraz mrowicy si tum.
- Go si dzieje? - zagadn Sloth jak staruszk siedzc ze stoickim spokojem na progu
pobliskiej lepianki.
- Nie Widzisz? Miso.
- A ty... nie chcesz, babciu?
- eby mnie tam zgnietli? - wzruszya ramionami. - A w ogle, to zbw nie mam, eby je
takie twardziele. Przecie to murlong, stary i pewnie ykowaty.
Pierwsi zdobywcy wracali wanie niosc triumfalnie w doniach krwawe ochapy murlonga.
- Dawniej ,to czasem dali kawaek mangura albo wipsa... Teraz to i murlong rzadko bywa.
- eby to chocia podzielili sprawiedliwie... - mrukn jaki przechodzcy staruszek.
- Ej, gadacie gupstwa - obruszya si babcia. - Jakby podzielili, to po ile by wyszo? P ksa
dla kadego. A tak, kto pierwszy, ten lepszy.



Achmat ju po raz czwarty wycofywa si z kolejnej ulicy, ktr chcia dotrze w gb
dzielnicy willowej. Za kadym razem drog zastpowa mu stranik, pstrzy na numer i rk
wskazywa, e naley zawrci. Jeden, do ktrego Achmat zbliy si niespodziewanie,
popar niecierpliwy gest pogardliwym pomrukiem: "Dokd, leziesz, ajzo czterocyfrowa" i
sign do wiszcej u boku dugiej drewnianej paki.
Achmat wycofa si w stron osiedla, a potem obszed wzgrze od wschodu, gdzie stok
zbiega w kierunku krzeww i wyrastajcej za nimi ciany lasu., Tutaj, ukryty w wysokiej
trawie, zmy z czoa pierwsz, czterocyfrow cz swego numeru i starannie wpisa w jej
miejsce cyfr "dziewi".
"Jak w grze liczbowej - pomyla przy tym. - Licho wie, czy nie trafiem kul w pot".
Na wszelki wypadek przeoy do bocznej kieszeni may cinieniowy pojemnik z gazami i
umieci w nozdrzach kapsuki filtracyjne.
Rozejrzawszy si wokoo, skierowa si znw ku zgrupowaniu budynkw na stoku. Od tej
strony dzielnica willowa bya wida mniej starannie strzeona, bo zdy wej pomidzy
pierwsze budynki, nim wyrs przed nim stranik. Spojrzawszy przelotnie na czoo Achmata,
usun si skwapliwie z drogi i wypry si z szacunkiem, odprowadzajc go wzrokiem do
najbliszego skrzyowania. Achmat dostrzeg ktem oka drugiego stranika, ukrytego w
krzakach, w ogrdku willi, ktr wanie mija. Udajc, e go nie dostrzega, wszed w alejk
prowadzc w kierunku wejcia do budynku i przez chwil obserwowa dom zbudowany z
grubych pni drzewa, czonych znan od wiekw technik stosowan przez ludowych cieli w
wielu regionach Ziemi.
Okna byy przesonite matowymi, nieprzejrzystymi patami jakiej substancji - by moe
prymitywnie wyprodukowanego szka albo jakiego tworzywa organicznego.
Dom przedstawia si okazale w porwnaniu z ssiednimi; Achmat postpi jeszcze kilka
krokw w jego stron.
- Przepraszam Wasz Rwno - usysza za sob peen uszanowania gos stranika, ktry
wyoni si zza krzaka. - Jego Rwno Trzy przez Jeden jest chwilowo nieobecny.
- Ach, tak?... - umiechn si Achmat, sigajc nieznacznie do kieszeni. - Pozwol sobie
wpa pniej.
Zawrci w stron ulicy. Gdy mija stranika, dostrzeg jego badawcze spojrzenie
kontrolujce numer. Co jakby wyraz niepewnoci pojawio si w tych bystrych oczach,
wbitych w jego czoo.
Przeszedszy wolno kilka krokw, Achmat odwrci si nagle. Stranik sprawdza co na
trzymanej w doni kartce papieru.
- Co nie w porzdku? - Achmat zatrzyma si zwrcony ku stranikowi.
- Nie, nic takiego, Wasza Rwno. Prosz wybaczy, obowizek subowy... - umiechn
si stranik przepraszajco. - Nie znam Was osobicie, wic... - pozwoliem sobie sprawdzi
w rejestrze...
- I co? - Achmat patrzy wyczekujco.
- .No... oczywicie... nie ma tu numeru Waszej Rwnoci... - bkn stranik, chowajc
wistek do kieszeni.
- Pokacie to!
- Przepraszam Wasz Rwno, ale...
- Pokacie! - Achmat podszed do stranika i puci w jego twarz strumyk gazu z ukrytej w
doni butli.
Pod oson krzeww zacign bezwadne ciao w gb ogrdka i ukry wrd zaroli. Z
kieszeni kombinezonu stranika wydoby spis i przejrza dug kolumn liczb - zapewne
rejestr tych, do ktrych miejscowe wadze nie ywiy zbytniego zaufania. Byy w tym spisie
pozycje zaczynajce si od numerw trzy i czterocyfrowych, lecz oprcz nich byo take
sporo rozpoczynajcych si jedn lub dwiema cyframi. Oprcz oficjalnego niejako
zrnicowania na potomkw Pierwszej Dziesitki - ktrym, jakby dla podkrelenia szacunku
nalenego ich przodkom - przysugiwa tytu "Waszej Rwnoci" - oraz potomkw
pierwszych stranikw i caej reszty istniay jeszcze dodatkowe, poufne podziay, zwizane
zapewne ze stosunkiem poszczeglnych osobnikw do ekipy, dyktatorskiej.
Achmat przepisa rejestr do notesu i pozostawiajc upionego stranika ukrytego w zarolach
ogrodu, wrci przed budynek. Mia wielk ochot zajrze do jego wntrza, lecz postanowi
nie pozostawia dalszych ladw swej obecnoci tutaj. Co do stranika, ywi cich nadziej,
e - po odzyskaniu przytomnoci - nie bdzie on chwali si przed nikim swym brakiem
czujnoci. W najgorszym razie, numer Dziewi przez Trzy przez Dwa znajdzie si na czarnej
licie...
Nim Achmat zdy opuci posesj, na ulicy da si sysze jazgot zdezelowanego silnika i
stary samochd terenowy zajecha przed dom.
Ukryty w ywopocie, Achmat dostrzeg wysokiego mczyzn w wieku czterdziestu paru lat,
wyskakujcego z pojazdu i zmierzajcego w stron domu. Mczyzna ten, nim znikn w
drzwiach, rozejrza si po ogrodzie i wrzasn:
- Stranik! Rozadowa samochd!
Achmat odczeka chwil, a potem podszed ostronie do pojazdu. W jego tylnej czci stao
kilka koszy, wyplecionych z odyg jakiej miejscowej roliny. W koszach byo peno
dorodnych owocw i warzyw, pocie wdzonego misa oraz kilka butelek trunkw z
etykietkami najlepszych ziemskich wytwrni.
Wymkn si na ulic i zawrci w kierunku wschodniego stoku wzgrza, by obej je od
tylu. Po drodze nie napotka ju adnych stray, nawet w pobliu kilkunastu walcowatych
pojemnikw, uoonych na skraju lasu i obronitych zielskiem i krzewami.
"Cmentarz! - pomyla z gorycz. - Cmentarz ywych ludzi!.'"
Sprawdzi wskaniki ukryte pod metalow klapk we wgbieniu powierzchni pojemnika.
Zasobnik peen by hibernowanych cia. Wygldao, to na to, e stan hibernacji jest
podtrzymywany przez dziaajce wci urzdzenia zasilane energi wietln.
"Nie zdecydowali si na ich wasnorczna likwidacj. Moe dlatego wanie pozostawili to
tutaj, bez adnego nadzoru: zby inni zniszczyli to za nich. Chocia, nie znajc sposobu
otwarcia zasobnikw, trudno zaszkodzi tym, co s w rodku".
Obszed pojemniki sprawdzajc stan wskanikw. Siedem byo penych, jeden zawiera tylko
kilkadziesit cia.
"Prawie ptora tysica osb! " - podsumowa, rozgldajc si za Komor witalizacyjn.
Znalaz j nieco dalej.. A raczej to, co zostao z niej po pidziesiciu atach dewastacji.
- Trzeba ich tu wezwa - powiedzia do siebie, przekrcajc guzik kombinezonu.
- Komandorze, Silva, zgocie si!



W zarolach za wzgrzem byo zacisznie i spokojnie. Lekki wietrzyk przynosi tu zapach
dymu z ognisk palonych przed lepiankami Osiedla, niebo nad wzgrzem byo zabarwione
taw powiat rozproszonego wiata, ktre odbijao si od mieszaniny dymw i mgy,
nadcigajcej od jeziora.
Od czasu do czasu wiatr przynosi odgosy chralnych pieww lub pojedyncze okrzyki.
Potna kamienna gowa bya std czciowo widoczna na tle nieba, lecz tak jak ona,
rwnie, cae osiedle byo jak gdyby zwrcone ku jezioru. Tutaj, w okolice poza wzgrzem,
nikt si jako nie zapuszcza, nie docieray tu nawet patrole stray, ktrych najwicej mona
byo spotka w pobliu wejcia do podziemi wzgrza oraz wok "dzielnicy willowej"' na
jego stoku.
- Dziwne, e nie pilnuj tych pojemnikw...
Bd co bd, jest w nich niebezpieczny adunek: tysic parset osb, ktre znaj prawd.
Przecie to ywa biblioteka pamici! - powiedzia Silva, opierajc do na ciepym jeszcze od
niedawnego soca masywnym korpusie jednego z zasobnikw, pod ktrym obozowali.
- Wcale si nie dziwi... - Sloth spokojnie popija gorc kaw, siedzc oparty plecami o
pojemnik. - Widziae, jak rozprawili si z aparatura witalizacyjn. Tych ludzi nikt tu nie
potrafi wskrzesi. S ywi, ale pi snem wiecznym i nigdy nikomu nie opowiedz prawdy o
Ziemi...
- My moemy ich oywi! Wystarczy, e przetransportujemy tu aparatur ze statku.
- To nie wystarczy. Musisz jeszcze postara si o ywno dla nich, a potem wyjani im, co
si stao...
- Wci nie widz zasadniczych przeszkd. Widziae to pole ziemniakw. Zwierzyna te jest
w okolicy, mamy troch broni... Mona by stworzy co w rodzaju oddziau partyzanckiego w
okolicznych lasach... Nie musielibymy oywia wszystkich, wystarczyoby... trzystu,
piciuset... - Silva snu z zapaem swj plan dziaania. - Uzbroimy ich, a potem...
- Wanie, co potem? - umiechn si Sloth - Kogo bdziesz zabija?
- No... tych, tam... ktrzy tyranizuj cay ten tum biedakw... Zreszt, niekoniecznie trzeba
ich zabija...
- I co dalej? Przypumy e obejmiesz wadz... Daruj ci na razie obmylanie posuni
gospodarczych, ale sprbuj wyobrazi sobie pierwsze chwile po takim, nawet bezkrwawym,
zamachu stanu... Przecie bdziesz mia przeciw sobie cae osiedle? Bdziesz musia zastpi
stranikw z pakami - swoimi ludmi, uzbrojonymi w poraacze. Ludno osiedla uwaa
was bdzie za najedcw, ktrzy przybyli tu odebra im to wszystko, co w ich przekonaniu
stanowi ich wasne osignicia, ich najlepszy z moliwych - wiat! Zastpisz dyktatur, do
ktrej: przywykli i ktr zaakceptowali - terrorem, co wzbudzi w nich odruch oporu! Na kim
oprzesz si w tym spoeczestwie? Na garstce starcw, pamitajcych jeszcze Ziemi i
wydarzenia sprzed pidziesiciu lat? Jestem pewien, e wielu z nich na tyle ju
zdziecinniao, i bior za prawd to, co oficjalnie gosi si modszym. Co wicej, wierz w t
kamliw wersj take ci, ktrzy dzi faktycznie kieruj tym spoeczestwem... czy moe
raczej... po prostu yj jego kosztem. P wieku odcicia od prawdziwej informacji,
uporczywego powtarzania kamstw nie da si odrobi w cigu paru dni czy tygodni
wygaszaniem pogadanek historycznych przez goniki. Ludzie bd tego suchali jak
kamliwej propagandy najedcw! Zrozum, Silva! Przecie kada gwatowna akcja z naszej
strony bdzie potwierdzaniem tego wszystkiego, co oni wyobraaj sobie na nasz temat! .To
ich tylko zmobilizuje do oporu, do obrony przed utrat swojej wolnoci - jedynej, jak znaj;
swoich pozycji i dbr, jakie tu, w dotychczasowych warunkach, uzyskali... Czy zdoasz ich
przekona, e nie tylko nie chcemy im wszystkiego odebra, a wrcz odwrotnie - chcemy
poprawi ich sytuacj? Jakich uyjesz argumentw, by uwierzyli e to nie podstp, nie
kamliwe obietnice! W ich oczach bdziemy zawsze najedcami wkraczajcymi tu, by
zburzy ich wiat, jedyny jaki znaj, a wic - najlepszy w ich mniemaniu...
Silva milcza przez dug chwil, a potem uderzy pici w cian pojemnika biostatycznego,
ktrego cielsko odpowiedziao guchym, stumionym dudnieniem.
- Wic co?... Co mamy zrobi? Pozostawi ich tak? - wykrzykn z irytacj. - Tych ywych,
cofnitych do epoki feudalnej, i tych tutaj, bez szansy powrotu do ycia w ludzkich
warunkach?
- Komandor ma racj... - wtrci milczcy dotd Achmat. - Nie wolno uywa siy,
zastpowa jednej dyktatury inn. To wcale nie znaczy, e wszystko ma pozosta tak, jak
dotychczas, ale... myl, - e trzeba to zrobi ostronie...
Sloth pokiwa gow.
- Wanie. Trzeba zacz z innej strony - powiedzia cicho. - Odkamywanie musi trwa co
najmniej tyle czasu, ile trway kamstwa...
- Jeste pesymist, komandorze! Myl, e mode pokolenie....
- Nie zapominaj, e ich krtka historia zna ju przypadki izolowania tych, co mwili, albo
choby myleli inaczej ni yczyli sobie dyktatorzy. Czy wiesz, co to jest zwyky, ludzki
strach przed represjami?... Nie, nie wiesz zapewne, bo skd mgby wiedzie... Urodzie si
znacznie pniej ni ja, w innym ju wiecie... Patrzysz na to inaczej.
Widzisz, kady z nas ma do przeycia tylko pewn ograniczon ilo lat - niezalenie od tego,
jak je sobie rozoy w czasie... My, piloci, mamy ten przywilej, e moemy nasze ycie
podzieli na szereg kawakw, przeywanych w coraz to innych czasach...
Ale nawet my cenimy sobie to nasze pokrojona ycie, chcemy zazna w nim - oprcz radoci
walki, odkrywania, przygody, emocji - take troch zwykych ludzkich przyjemnoci...
Moe w waszym modym wieku nie czuje si jeszcze tego tak dotkliwie. Szafujecie czasem
wasnego ycia, to wam wolno. Robiem to samo, gdy byem modszy... Ale nie wolno
decydowa o cudzym yciu. Jeli mona oszczdza ludziom przedwczesnej mierci - trzeba
z tego skorzysta. Dlatego uwaam, e nie powinnimy wznieca tu wojny wewntrznej,
ktra nie obyaby si bez ofiar. Oni nie czuj potrzeby zmiany swej sytuacji - a w kadym
razie nie dojrzeli jeszcze do tego, by j zmienia. Nie czuj si, nieszczliwi, bo nie wiedz,
o ile jest im gorzej ni innym osobnikom ich gatunku, na innej planecie...
- Co za zadziwiajcy paradoks! - westchn Achmat. - Oni, tutaj, w tych warunkach, s we
wasnym przekonaniu szczliwsi od ludzi yjcych na Ziemi, ktrzy w nieporwnanie
lepszych warunkach narzekaj i skar si na przeklestwa cywilizacji.
- Ci, tutaj, wiedz, e lepiej im by nie moe! Wszystko zaley tylko od nich, nikt obcy nie
zmusza ich do niczego, nie grabi, nie wyzyskuje. S sami u siebie a to daje im poczucie
wzgldnego zadowolenia. Dopiero gdybymy uwiadomili im ndz ich egzystencji,
uczynilibymy ich prawdziwie nieszczliwymi!
- O ile uwierzyliby w bajk o "ziemskiej cywilizacji, syszan z naszych ust... C wic
zadecydujesz, komandorze?
Sloth milcza, bawic si zerwan gazk. Ogniska za wzgrzem przygasay, niebo
ciemniao. Koczy si krtki dzie, kolejny dzie ycia biednego, karykaturalnego
spoeczestwa planety Ksi, ktremu tak trudno byo pomc - mimo e przybysze z Ziemi
dysponowali zaawansowan technik, doskona broni i mdroci wielu pokole...
- Mam do szerokie penomocnictwa. Mog zdecydowa wedug wasnego uznania -
odezwa si Sloth, patrzc na Silv. - Mog nawet uczyni ci gubernatorem tej planety, jeli
zaley ci na takiej godnoci. Ale, patrzc na to wszystko, dochodz do przekonania, e nawet
cae moje dowiadczenie nie upowania mnie do decydowania o losie tych ludzi... Nawet o
losie jednego spord nich... Tutaj potrzebne jest konsylium specjalistw, a nie taki znachor
jak ja! To spoeczestwo jest chore, odcite od prawdziwej informacji, wynaturzone - ale
ywe, rozwijajce si jako, trwajce - jak rolina wegetujca na zym, jaowym gruncie,
wczepiona korzeniami w ska czy pianek...
- Myl, e zesp socjologw, ekonomistw, psychologw, politologw i kogo tam jeszcze...
te miaby tu twardy orzech... Czy syszelicie kiedykolwiek o fachowcach od resocjalizacji
spoeczestwa?
- W dzisiejszych czasach, istniej specjalici od wszystkiego - zamia si Achmat.
- Wic... - pozwolicie, e ja uznam moj rol za zakoczon. Obiecano mi, e ta podr nie
bdzie mnie kosztowaa wicej ni dwa lata ycia. Chc wyegzekwowa t obietnic.
Wracam na Ziemi, musz oszczdza resztki mojej... hm... pnej modoci. Nie mam
widocznie kwalifikacji na ma opatrznociowego dla zbkanych planet. A wy... C, macie
do stracenia jeszcze par lat, nim zaczniecie... oszczdza...
- Pozwolisz nam zosta, komandorze? - spytali obaj prawie rwnoczenie.
Umiechn si. Pomyla, e bdc w ich wieku spytaby tak samo i poczu jakby al, e nie
potrafi podj takiej decyzji.
- Mam do tego prawo. Ale musz was uprzedzi, e na najbliszy statek poczekacie ponad
czterdzieci lat. Tyle, ile potrzeba, by nasz meldunek dotar na Ziemi, plus czas lotu.
- Nie ma zmartwienia, komandorze! - powiedzia Silva. - Mamy hibernatory, zostawisz nam
paru ochotnikw z zaogi i jako sobie poradzimy.
Patrzy na nich jakby z odrobin zazdroci. Ci chopcy byli peni wiary w swoje siy i
zdolnoci.. Nie chcc im psu tego entuzjastycznego nastroju, powstrzyma si z wyraeniem
swojego pogldu na skutek eksperymentu. Jego zdaniem, byo rzecz zupenie obojtn, czy
zostawi ich tutaj, czy te nie. Jeli dopeni warunku, jaki im stawia - unikania krwawych
zamieszek - to z pewnoci niewiele zmieni si tutaj za lat czterdzieci. Sloth wierzy tylko w
specjalistw, cho rozumia zapa tych modych ludzi i ich najlepsze intencje.
Nie powstrzyma si jednak od drobnej zoliwoci.
- Tak oto - powiedzia - zawizuje si nowa grupa eksperymentatorw, ktrzy bd znca si
nad biednymi szczurami w tym laboratorium, sami pozostajc poza zasigiem skutkw
eksperymentu... A gdy co si nie uda, schowaj si w hibernatorach i poczekaj, a ich kto
wycignie z tego bigosu...
Przyjli kpin z poczuciem humoru, a Achmat powiedzia:
- Nawet wiem, kto nas bdzie z tego wyciga, komandorze!
- Na przykad?
- Nim dolecisz do Ziemi, zrobi ci si al, e ci nie ma tutaj.
- Niedoczekanie wasze! - pogrozi im pici, lecz po chwili doda:
- A zreszt... moe masz racj... Tylko, e tym razem musz koniecznie wykorzysta
trzymiesiczny urlop... Ani dnia krcej!
- A wy, tutaj - cign po chwili - nie prbujcie robi adnych przewrotw! Rozumem, nie
brutalnoci! Zbrojna akcja niczego nie naprawi, a boj si, e mogaby bardzo zaszkodzi.
To spoeczestwo - cho ogupione do cna i sparaliowane wasn niewiedz - przecie
skada si z normalnych zupenie ludzi, takich jak my czy inni Ziemianie. Om gotowi s
broni z powiceniem i szczerym zapaem tego, co uwaaj za swe autentyczne zdobycze -
swoich lepianek i ziemniakw, bo s przekonani, e wszdzie poza t planet ludziom yje si
j e s z c z e g o r z e j! Jake byliby nieszczliwi, gdyby im wykazano e s w bdzie... By
moe, ukaraliby swoich ukochanych wadcw, ktrych teraz uwaaj za twrcw ich
piknego wiata, ich dobrobytu polegajcego na tym, e mog codziennie je i maj dach
nad gow... Ukaraliby ich i znienawidzili, ale... co dalej? Czy byoby im lepiej? Nie! Dopiero
wwczas poczuliby jak dotkliwie zostali oszukani, jak bezsensownie dali si mani p
wieku! A przecie nic w ich yciu nie zmienioby si przez to na lepsze!
- Ale... nie mona ich tak zostawi! - powiedzia Achmat w zamyleniu. - Obowizkiem
naszym jest pomc im, wesprze ich, wyprostowa te wszystkie bdy i kamstwa!


- Pozostaa jeszcze jedn nie zaatwiona sprawa - powiedzia Slath, gdy znaleli si znw w
rakiecie patrolowej.
- Mylisz o tych wszystkich, ktrych powysyano gdzie daleko od osiedla?
- Wanie. Nie mamy adnych wskazwek, gdzie naley ich szuka. A przecie to s jedyni
nasi sojusznicy. Oni ryzykowali wasnym yciem, przeciwstawiajc si przeinaczaniu prawdy
i oszczerstwom rzucanym na ludzko.
- Jeli nawet yj w puszczy, to i tak nie doczekaliby pomocy z Ziemi, ktrej pozostali wierni
- zauway Achmat. - A moe... ju ich tam nie ma?
- Zwykle tak bywa. Pierwsza linia ginie, dekownicy pozostaj - stwierdzi Sloth smtnie. -
Nawicie czno z Omarem.
Rakieta bya gotowa do powrotu na orbit.
- No c... Chyba zrobiem swoje? - westchn Sloth, a dwaj jego towarzysze spojrzeli na
siebie znaczco.
Wyczuwali niepewno w gosie dowdcy i zdawali sobie spraw, e komandor zaczyna si
waha.
- Zostawi was tu, jeli chcecie... Miaem za zadanie dowiedzie si, co si tu dzieje.
Dowiedziaem si, e nikt tu nikogo nie morduje, a ludzie, zwaszcza ci sprytniejsi, daj sobie
jako rad, jak zreszt wszdzie Ja nie mam wcale ochoty martwi si o cay Wszechwiat.
Chyba wreszcie, do cholery, mam prawo pomyle o sobie?
- A zreszt - doda po chwili milczenia - gdyby ktry z was mnie prosi o rad, to dabym
pewne wskazwki...
- Jakie, komandorze? - spytali obaj razem.
- Ten stary z Alfy myla zupenie niegupio. Tylko e nie mia rodkw na przeprowadzenie
swego dobrego, w gruncie rzeczy, planu. Abstrahuj oczywicie od jego osobistych do
niskich pobudek, o jakie nie miem was posdza.
- Mylisz o przejciu wadzy?
- Tak. Ale trzeba by to zrobi mdrze. Teraz jest to znacznie trudniejsze ni byo wtedy.
Naley to bardzo starannie przygotowa. Teraz ekipa dyktatorw powikszya si o ich
potomkw, jest tu ju caa klasa rzdzca, na pewno kilkuset, sdzc po iloci willi na
wzgrzu!
- Oraz caa kupa stranikw!
- To niniejszy kopot. Najpierw trzeba nagle i rwnoczenie przej kluczowe stanowiska.
Wydaje mi si, e gdyby wszystko przeprowadzi zgrabnie i cicho, ludzie by tego nie
spostrzegli. A stranikom wystarczyoby podnie uposaenia. Lecz wszystko nadal
musiaoby przebiega bez wstrzsw i nagych zmian spoecznych. Dopiero potem, powoli,
powoli... naleaoby zacz wszystko prostowa...
- Ile by to potrwao wedug ciebie, komandorze?
- Myl, e nastpne dwa, trzy pokolenia, moi drodzy optymici! - zamia si Sloth. -
Nakama atwo. Trudniej wyskroba te wszystkie brednie z ludzkich mzgw.
- Zrobimy to szybciej. Gdy przylecisz tu za czterdzieci lat... - zacz Silva, spogldajc z
ukosa na Slotha siedzcego w fotelu nieco z tyu za pilotami.
Komandor przymkn oczy. Z gow opart o poduszki fotela, wdrowa ju teraz - szybciej
ni wiato, bo z prdkoci myli - z powrotem ku planecie, gdzie co krok napotyka si owe
rozkoszne istoty o wielkich, zachwyconych oczach...

Warszawa 1979/80







Janusz Andrzej Zajdel (1938-1985) o sobie:

Zdyem urodzi si jeszcze na krtko przed wybuchem wojny, pitnastego sierpnia 1938
roku. Jestem warszawiakiem z urodzenia, zamieszkania i z natury: nie umiem istnie poza
tym miastem. Tutaj przeyem cay okres wojenny i Powstanie Warszawskie, a potem kilka
kolejno nastpujcych okresw bdw i procesw odnowy. Ukoczyem liceum
oglnoksztacce, a nastpnie fizyk jdrow na Uniwersytecie Warszawskim. Od kilkunastu
lat pracuj w dziedzinie bezpieczestwa radiologicznego, wykadam na kursach ochrony
radiologicznej, pisz poradniki fachowe i artykuy popularnonaukowe, scenariusze filmw
owiatowych... a od lat dwudziestu, obok tego wszystkiego, pisuj nowele i powieci
fantastyczno-naukowe. Nie wiem sam, jak to si dzieje, e znajduj na to czas, sypiam
niewiele... Mam wielk, zadawnion pretensj do tych, ktrzy sprawili, e mj dziadek
przed wojn drukarz i wydawca zgin na warszawskim Pawiaku. Gestapo zlikwidowao
drukarni, a ja obecnie zdany jestem na ask wydawnictw, w ktrych ksika robi si" trzy
lata... Nie uwaam si za czowieka sukcesu. W dziedzinie zawodowej nie osignem
wysokich stanowisk ani stopni naukowych zachowujc w zamian czyste rce, autentycznie
wasne pogldy i wasn twarz. W dziedzinie pisarstwa zdoaem napisa jedenacie
ksiek (powieci i zbiory nowel) w cigu dwudziestu lat. Sze spord nich wydano, reszta
czeka na druk. Sporo nowel i dwie powieci opublikowano za granic lub s w trakcie
przekadu. W cigu dwudziestu lat pracy twrczej dorobiem si" mieszkania M-4, ony,
dziecka i samochodu, aktualnie mocno zuytego. Oficjalnie doceniono mnie dwukrotnie: w
1973 dostaem odznak Magnum Trophaeum za wieloletni wspprac z Modym
Technikiem, a w roku 1980 otrzymaem nagrod Ministerstwa Kultury i Sztuki za najlepsz
ksik SF roku.
Tak wygldaby mj dorobek... Aha, ponadto jeszcze dorobiem si sporych dugw,
zaciganych systematycznie na poczet honorariw za ksiki, ktre powinny byy ukaza si
zgodnie z terminami umw, lecz... wpady w tak zwany polizg wydawniczy".
Mimo wszystko jestem jednak optymist, aczkolwiek umiarkowanym. Wyrazem mego
optymizmu moe by midzy innymi fakt zaangaowania si w dziaalno NSZZ
"Solidarno" na terenie miejsca pracy (wybrano mnie przewodniczcym Komisji
Zakadowej). Jest to pierwsza organizacja, do ktrej wstpiem spontanicznie. W ramach
mojego optymizmu zgadzam si z angielskim poet Tennysonem, ktry powiedzia: Na
szukanie lepszego wiata nie jest jeszcze za pno." Uyem tych sw jako motta do mojej
najnowszej powieci.
Zapytywany o wiatopogld, nie okrelam go nigdy nazw adnego ze znanych kierunkw
filozoficznych. Mj wiatopogld jest otwarty, ewoluujcy ustawicznie, rewidowany i
korygowany, i dbam o to, by nie da si obrysowa adn ramk. Mam zreszt do
zasadnicze zastrzeenia, co do systematyki nurtw filozoficznych i systemw
wiatopogldowych. Uwaam, e na przykad spirytualizm mieci w sobie materializmy
wszelkich odcieni, jako szczeglne, uproszczone przypadki. Parafrazujc ide Goda
powiedziabym, i w obrbie kadego pomylanego systemu poj i regu, implikujcego
okrelone rodki i metody poznawcze, wystpuj problemy nierozwizywalne rodkami tego
systemu. Prymitywne i ograniczone systemy wiatopogldowe wciskane dzisiejszemu
czowiekowi jako jedynie suszne i ostateczne wyjanienia wszechrzeczy przy bliszej,
krytycznej analizie ukazuj swe pycizny i dziury, przez ktre przeziera ogrom ignorancji ich
gosicieli. Dzieje si tak zapewne dlatego, e niezmiernie rzadko zdarzaj si prawdziwi
filozofowie-humanici, to znaczy tacy, ktrzy oprcz dobrych chci i bogatego zasobu
hermetycznej nomenklatury posiadaj rzeteln wiedz matematyczno-przyrodnicz, bez
ktrej caociowa synteza filozoficzna jest po prostu niewykonalna.
Dlaczego pisz? Gwnie dlatego, e istnieje pewna liczba osb lubicych czyta moje
ksiki. Gdyby nie to, prdko bym si zniechci, bo nie jestem zbyt wytrway w walce z
naporem twardej rzeczywistoci. Chciabym napisa jeszcze kilka ksiek, w tym co najmniej
jedn naprawd znakomit. Poza tym chciabym zwiedzi jeszcze kilka miejsc na wiecie
zawsze jednak z perspektyw powrotu do mojego rodzinnego miasta.
Prawd mwic nie bardzo lubi wyjeda na dugo, bo pomijajc inne wzgldy - brak mi
czasu na pisanie. A pisa umiem tylko w kilku okrelonych miejscach: najlepiej idzie mi to
we wasnym mieszkaniu, a take w Zakopanem i na Mazurach, w czasie urlopw. Tym
samym prawdziwie wypoczynkowego urlopu dawno nie miaem. Z pragnie zupenie
nierealnych chciabym, eby doba miaa trzydzieci sze godzin. Nie dlatego, by wicej
pracowa, lecz aby nareszcie mc si wyspa nieco duej, bo... z natury jestem leniwy. A
drugie nierealne marzenie: eby ksiki ukazyway si w terminie, a honoraria wystarczay na
troch wicej ni na podstawowe potrzeby yciowe...

Kwazar, kwiecie 1981

Janusz Andrzej Zajdel bibliografia:

"List poegnalny" (zbir);
"Wysze racje" (zbir)
Anomalia "Feniks" (zbir);
"Kwazar" kwiecie 1981
Apetyt na liwki "Pomyk" 23/1972;
"Przejcie przez lustro"
Awaria 1977 "Mody Technik" 4/1978;
"Ogon Diaba";
"Wysze racje" (zbir);
"Dokd jedzie ten tramwaj?" (zbir);
"Technika-Molodzi" 12/1984 ZSRR ("Avarija", t. Michail Puchov)
Blisko soca "Astronautyka" 1/1965;
"Przejcie przez lustro";
"In Sonnennhe" (zbir) ("In Sonnennhe", t. Ursula Ciupek)
Bd pilota "Przyjaciel przy pracy" 9/1973;
"List poegnalny" (zbir)
Bogowie wracaj do nieba
patrz: "Epizod bez nastpstw". "Pomyk" 11-12/1979;
Bunt 1972
(z cyklu: "Opowieci Katapulosa") "Mody Technik" 11/1972;
"Przejcie przez lustro";
"Dokd jedzie ten tramwaj?" (zbir);
"Die gestohlen Techmine" ("Die Aufruhr", t. Ursula Ciupek);
"In Sonnennhe" (zbir) ("Die Aufruhr", t. Ursula Ciupek);
"Cosmonaut: SF Magazin" 3/1984, RFN (pt. "Der Aufruhr", t. Ursula Ciupek)
Chrzest bojowy 1982 "Kwazar" 23/1985;
"Polska nowela fantastyczna 6: Przepowiednia" (antologia);
"List poegnalny" (zbir);
"Wysze racje" (zbir)
Ciemno "Astronautyka" 1/1965;
"Jad mantezji" (zbir)
Czwarty rodzaj rwnowagi 1965 "Przejcie przez lustro" (zbir);
"Wysze racje" (zbir);
"Dokd jedzie ten tramwaj?" (zbir)
Diabelski myn "Astronautyka" 4/1965;
"Przejcie przez lustro"
Dokd jedzie ten tramwaj? 1965 (1973?) "Iluzyt" (zbir);
"Wysze racje" (zbir);
"Dokd jedzie ten tramwaj?" (zbir);
"In Sonnennhe" (zbir) ("Wohin fhrt diese Strassenbahn?", t. Ursula Ciupek)
Dowd "Iluzyt" (zbir)
Druga strona lustra "Astronautyka" 1/1965;
druga wersja - patrz:
"Przejcie przez lustro";
"List poegnalny" (zbir)
Dyur 1965 "Horyzonty Techniki" 10/1967;
"Przejcie przez lustro" (zbir);
"Wysze racje" (zbir);
"Dokd jedzie ten tramwaj?" (zbir);
"In Sonnennhe" (zbir) ("Im Dienst", t. Ursula Ciupek)
Dzie liftera "Ogon Diaba" (zbir);
jako pierwszy rozdzia powieci "LimesInferior"
Dziki w kartoflisku "Iluzyt" (zbir)
Dziwny nieznany wiat "Astronautyka" 3/1963;
"Jad mantezji" (zbir);
"Pioner" 3/1966 pt. ("Strannyj, nieznakomyj mir", t. Evgenij Vajsbrot);
"Slueaj Koval'skogo" (antologia) ("Strannyj, nieznakomyj mir", t. Evgenij Vajsbrot);
"Feniks" (zbir)
Duma, cholera i cika grypa "Pomyk" 1/1970;
"Ogon Diaba" (zbir)
Egipski kot "Jad mantezji" (zbir);
"Belarus'" 1/1986 ("Egipski kot", t. Pjatro Stfanovi)
Eksperyment "Astronautyka" 2/1966;
"Ogon Diaba" (zbir)
Ekstrapolowany koniec wiata "List poegnalny" (zbir)
Epidemia "Jad mantezji" (zbir)
Epizod bez nastpstw "Pomyk" 11-12/1979 (pt. Bogowie wracaj do nieba);
"Ogon Diaba" (zbir)
...Et in pulverem reverteris 1978 "Mody Technik" 2/1979;
"Ogon Diaba" (zbir);
"Wysze racje" (zbir);
"SF Villoidus" 1/1985 (pt. "... a v prach se obrtis", t. Jan Pavlik)
Felicitas "Ogon Diaba" (zbir)
Feniks 1963 (1965?) "Jad mantezji" (zbir);
"Wysze racje" (zbir);
"Dokd jedzie ten tramwaj?" (zbir);
"In Sonnennhe" (zbir) ("Phnix", t. Ursula Ciupek);
"Feniks" (zbir);
"Cosmonaut: SF Magazin" 4-5/1984, RFN (pt. "Phnix", t. Ursula Ciupek)
Ferma 1975 "Iluzyt" (zbir);
"Wysze racje" (zbir)
Gra w zielone 1975 "Iluzyt" (zbir);
"Wysze racje" (zbir);
"In Sonnennhe" (zbir) ("Es grnt so grn", t. Ursula Ciupek)
Iluzyt 1975 "Iluzyt" (zbir);
"Wysze racje" (zbir)
Inspekcja "Przyjaciel przy pracy" 7,8/1976, I wersja;
"Iluzyt" (zbir), II wersja;
"List poegnalny" (zbir);
"In Sonnennhe" (zbir) ("Die Inspektion", t. Ursula Ciupek)
Instynkt opiekuczy "Perspektywy" 35/1976;
"Iluzyt" (zbir)
Jad mantezji 1964 "Jad mantezji" (zbir);
"Feniks" (zbir);
"Wysze racje" (zbir)
Kolejno umierania "Astronautyka" 3/1966;
"List poegnalny" (zbir);
wczne do powieci "Cylinder van Troffa";
"Kurier Szczeciski" 209-291/1978, jako "Cylinder van Troffa";
"In Sonnennhe" (zbir) ("Die Reihenfolge daas Sterbens", t. Ursula Ciupek)
Konsensor "Pomyk" 11/1970;
"Junyj Technik" 12/1972, (pt. "Konsensor", t. Evgenij Vajsbrot);
"Simpozium myslelteikov" (antologia) (pt. "Konsensor", t. Evgenij Vajsbrot);
"Przejcie przez lustro"
Kontakt "Mody Technik" 8/1971;
"Przejcie przez lustro"
List poegnalny "Przyjaciel przy pracy" 7,8/1970;
"List poegnalny" (zbir)
Metoda doktora Quina "Mody Technik" 7,8/1969;
"Vavilonskaja basnja" (zbir) ("Metod doktora Kuina", t. Evgenij Vajsbrot);
"Przejcie przez lustro";
"Metoda doktora Quina" (antologia);
"Die Methode des Dr. Quin". Ins Deuthsche bertragen von Hubert Schumann;
"Robur" 8/1985, (pt. "Doktor Quin mdszere", t. Klra Simndi)
Metoda laboratoryjna "Mody Technik" 3/1973;
"Alfa" nr 5;
"Ogon Diaba" (zbir)
Nieingerencja 1970 "Iluzyt" (zbir);
"Dokd jedzie ten tramwaj?" (zbir)
Nieziemska przygoda
patrz: Porzdek musi by "Pomyk" 7/1971
"Ogon Diaba" "Ogon Diaba" (zbir)
Operacja "Wiwarium" "Tygodnik Demokratyczny" 4/1981;
"Pomyk" 18/1981;
"Feniks" (zbir);
"Aikakone" 4/1985 (pt. "Operaatio elintarha", t. Timo Salminen)
Opowieci Katapulosa patrz: Bunt
patrz: Uranofagia
869113325 (1973) "Kroki w nieznane 6" (antologia);
"Iluzyt" (zbir);
"Dokd jedzie ten tramwaj?" (zbir)
Piguka bezpieczestwa "List poegnalny" (zbir)
Po balu "Panorama" 1/1977;
"Ogon Diaba" (zbir);
Poczucie winy "Mody Technik" 8/1973;
"Iluzyt" (zbir);
"Pomyk" 2/1979
Podwjna ptla "Feniks" (zbir)
Porzdek musi by "Pomyk" 7/1971 (pt. "Nieziemska przygoda");
"Na przeaj" 13/1972;
"Vokrug sveta" 3/1973 (pt. "Glavnoe - porjadok", t. Evgenij Vajsbrot);
"Simpozium mysleltikov" (antologia) (pt. "Glavnoe - porjadok", t. Evgenij Vajsbrot);
"Przejcie przez lustro"
Penia bytu "Esef" 2/1986;
"List poegnalny" (zbir)
Piguka bezpieczestwa "Przyjaciel przy pracy" 7,8/1972;
"List poegnalny" (zbir)
Potga rozumu "Iluzyt" (zbir)
Prognozja 1966 "Mody Technik" 11/1968;
"Sluaj Koval'skogo" (antologia) ("Prognozija", t. Evgenij Vajsbrot);
"Kroki w nieznane 2" (antologia);
"Prognozio" (miesicznik antologia nr 92A; "Prognozio", t. na esperanto A. Madej);
"Iluzyt" (zbir);
"Wehiku wyobrani" (antologia);
"Wysze racje" (zbir);
"In Sonnennhe" (zbir) ("Prognose", t. Ursula Ciupek);
"Touha po modrm niebi" (antologia) (pt. "Prognza", t. na czeski Indrik Stepan);
"Phantasma" (antologia) (pt. "Prognosie", t. Klarus Staemmler);
"Kako je bil resen svet" (antologia) (pt. "Prognozija", t. na soweski Niko Jez)
Prba "Mody Technik" 7/1963;
"Posanie z pitej planety" (antologia);
"Jad mantezji" (zbir);
"Die Rekonstruction des Menschen" (antologia) wyd. 1 i wyd.2 (pt. "Die Probe", t. Ursula
Ciupek);
"Feniks" (zbir)
Przejcie przez lustro I wersja patrz: "Druga strona lustra";
"Mody Technik" 1/1973;
"Przejcie przez lustro";
"Drugi prg ycia" (antologia)
Psy Agenora 1978 (1980?) "Perspektywy" 39/1980;
"Ogon Diaba" (zbir);
"Wysze racje" (zbir);
"Dokd jedzie ten tramwaj?" (zbir)
Raport z piwnicy "Mody Technik" 6/1974;
"Kroki w nieznane 5" (antologia);
"Woanie na mlecznej drodze" (antologia);
"Wehiku wyobrani" (antologia);
"Ogon Diaba" (zbir);
"Galaxy" 41 (antologia)
Relacja z pierwszej rki 1982 "Ogon Diaba" (zbir);
"Dokd jedzie ten tramwaj?" (zbir)
Robot, ktry stchrzy "Mody Technik" 4/1962;
opowiadanie wczone do powieci "Prawo do powrotu"
Robot numer trzy "Mody Technik" 4/1962;
"Rakiety z tantalu" (antologia) (pt. "Robot islo ti", t. na czeski Jaroslav Simonides);
"Jad mantezji" (zbir);
"Robot numer trzy" (antologia);
"In Sonnennhe" (zbir) ("RoboterNr. 3", t. Ursula Ciupek)
Sami 1962 "Itd" 15/1963;
"Astronautyka" 4/1963;
"Kroki w nieznane 3" (antologia);
"Przejcie przez lustro";
"Dokd jedzie ten tramwaj?" (zbir);
"Wysze racje" (zbir)
Satelita 1965 "Astronautyka" 3/1967;
"Przegld Techniczny" 30/1986;
"List poegnalny" (zbir);
"Wysze racje" (zbir)
Skok dodatni 1977 "Razem" 28/1978;
"Go z gbin" (antologia);
"Wysze racje" (zbir);
"In Sonnennhe" (zbir) ("Der positive Sprung", t. Ursula Ciupek);
"Fantastyka 80" (antologia) ("Skok do plusu", t. Helena Stachov);
"Ogon Diaba" (zbir)
Skorpion 1971 "Mody Technik" 5/1971;
"Przejcie przez lustro";
"Dokd jedzie ten tramwaj?" (zbir)
Stan spoczynku 1977 "Ogon Diaba" (zbir);
"Dokd jedzie ten tramwaj?" (zbir)
Studnia 1964 "Jad mantezji" (zbir);
"Wysze racje" (zbir);
"Sluaj Koval'skogo" (antologia) ("Kolodec", t. Evgenij Vajsbrot);
"In Sonnennhe" (zbir) ("Der Schacht", t. Ursula Ciupek);
"Feniks" (zbir)
mier Karola "Przyjaciel przy pracy" 10/1969;
"List poegnalny" (zbir)
mieszna sprawa "Przyjaciel przy pracy" 7-8/1974;
"List poegnalny" (zbir)
Tam i z powrotem 1970 "Mody Technik" 10/1971;
"Kroki w nieznane 3" (antologia);
"Wysze racje" (zbir);
"Dokd jedzie ten tramwaj?" (zbir)
"Practieskoe izobratenie" (antologia) (pt. "Tuda i obratno", t. Evgenij Vajsbrot);
"Przejcie przez lustro"
Tau wieloryba "Mody Technik" 10/1961;
"Przejcie przez lustro"
Telechronopator "Mody Technik" 2/1966;
"Sluaj Koval'skogo" (antologia) ("Telechronopator", t. Evgenij Vajsbrot);
"Szansa geniuszu" (antologia);
"Galaxisspatzen" (antologia) (pt. "Der Telechronopator", t. Peter Ball);
"Ogon Diaba" (zbir)
Ten pikny dzie 1975 "Iluzyt" (zbir);
"Dokd jedzie ten tramwaj?" (zbir)
Towarzysz podry 1962 "Astronautyka" 2/1963;
"Kroki w nieznane 4" (antologia);
"Przejcie przez lustro";
"Wysze racje" (zbir);
"Galaxisspatzen" (antologia) (pt. "Der Reisegefhre", t. Peter Ball);
"Galaxisspatzen" (antologia) wyd. 2 (pt. "Der Reisegefhre", t. Peter Ball);
"List poegnalny" (zbir)
Uranofagia
(z cyklu: Opowieci Katapulosa) "Mody Technik" 11/1972;
"Simpozium mysleltikov" (antologia) (pt. "Uranofagija", t. Evgenij Vajsbrot);
"Orbita" 15/1977 (pt. "Uranofagija", t. Vasil Naev)
"In Sonnennhe" (zbir) ("Uranophagie", t. Ursula Ciupek);
"Ogon Diaba" (zbir)
Utopia 1981 "Kwazar" padziernik 1981;
"List poegnalny" (zbir);
"Wysze racje" (zbir);
"Zapisnik" 21/1985 (pt."Utopie" t. Jaroslav Olsa jr.);
"Almanach Literacki Iskier" 4;
"Bliskie spotkania" (antologia, zeszyt)
Welcome to the earth "Tygodnik Demokratyczny" 9-10/1981;
"Pomyk" 18/1981;
"Feniks" (zbir)
Woda ycia 1977 "Przegld Techniczny" 26,28/1986;
"Ogon Diaba" (zbir);
"Wysze racje" (zbir);
"Dokd jedzie ten tramwaj?" (zbir)
Wszystkowiedzcy "Pomyk" 17/1971;
"Iluzyt" (zbir);
"In Sonnennhe" (zbir) ("Der Allwissende", t. Ursula Ciupek)
Wyjtkowo trudny teren "Tales from the Planet Earth" (antologia) (pt. "Particularly Difficult
Territory", t. Wiktor Bukato);
"Problemy" 9/1987;
"List poegnalny" (zbir)
Wysze racje 1980 "Politechnik" 23/1981;
"List poegnalny" (zbir);
"Wysze racje" (zbir)
Zabawa w berka 1980 "Feniks" (zbir);
"Kwazar" kwiecie 1981;
"Wysze racje" (zbir);
"Sklenn msto" (antologia) (pt. "Hra na babu", t. Helena Stachov)
Zjawa "Pomyk" 23/1970;
"Przejcie przez lustro";
"Technika-Molodzi" 10/1984 ZSRR ("Prividenie", t. Michail Puchov)
le o nieobecnych "List poegnalny" (zbir)
ywa torpeda Kroki w nieznane 5 (antologia);
opowiadanie wczone do powieci "Prawo do powrotu"
Eseje:
Oprcz Stanisawa Lema (wspautor: Maciej Parowski) /"Aikakone" 4/1985 (pt. "Auringon
takaa", t. Timo Salminen)/
Antologie:
"Bliskie spotkania", Iskry 1986
"Drugi prg ycia", NK 1980
"Go z gbin", Czytelnik 1979
"Metoda doktora Quina", NK 1976, seria "Stao si Jutro";
"Kroki w nieznane 2", Iskry 1971
"Kroki w nieznane 3", Iskry 1972;
"Kroki w nieznane 4", Iskry 1973 (II wersja);
"Kroki w nieznane 5", Iskry 1974
"Kroki w nieznane 6", Iskry 1975
"Polska nowela fantastyczna 6: Przepowiednia" Alfa 1986
"Posanie z pitej planety", NK 1964
"Robot numer trzy", NK 1976, seria "Stao si Jutro"
"Szansa geniuszu", NK 1974, seria "Stao si Jutro"
"Wehiku wyobrani", Wydawnictwo Poznaskie 1978
"Woanie na mlecznej drodze", NK 1976
Czasopisma:
"Alfa" nr 5, KAW 1979
"Almanach Literacki Iskier" 4, skry 1986;
"Astronautyka" 2/1963, 3/1963, 4/1963, 1/1965, 4/1965, 2/1966, 3/1966, 3/1967
"Esef" 2/1986
"Fantastyka" 7/1987
"Horyzonty Techniki" 10/1967
"Itd" 15/1963
"Kurier Szczeciski" 209-291/1978
"Kwazar" kwiecie 1981, padziernik 1981, 23/1985
"Mody Technik" 10/1961, 4/1962, 7/1963, 2/1966, 11/1968, 7,8/1969, 5/1971, 8/1971,
10/1971, 11/1972, 1/1973, 3/1973, 8/1973, 6/1974, 4/1978, 2/1979
"Na przeaj" 13/1972;
"Panorama" 1/1977
"Perspektywy" 35/1976, 39/1980
"Pomyk" 1/1970, 11/1970, 23/1970, 17/1971, 23/1972, 2/1979, 11-12/1979, 18/1981
"Politechnik" 23/1981
"Problemy" 9/1987
"Przegld Techniczny" 26,28/1986, 30/1986,
"Przyjaciel przy pracy", 7-8/1970, 7-8/1972, 9/1973, 7-8/1974, 7-8/1976
"Razem" 28/1978
"Tygodnik Demokratyczny" 4/1981, 9-10/1981;
Zbiory opowiada:
"Dokd jedzie ten tramwaj?", KIW 1988, 16 opowiada:
Feniks, Bunt, Czwarty rodzaj rwnowagi, Skorpion, Tam i z powrotem, Sami, Dyur, Ten
pikny dzie, 869113325, Nieigerencja, Dokd jedzie ten tramwaj?, Relacja z pierwszej rki,
Woda ycia, Stan spoczynku, Awaria, Psy Agenora
"Feniks" NK 1981, 10 opowiada:
Dziwny nieznany wiat, Feniks, Prba, Studnia, Jad Mantezji, Operacja "Wiwarium",
Anomalia, Podwjna ptla, Zabawa w berka, Welcome to the Earth
"Iluzyt" NK 1976, 15 opowiada:
Ten pikny dzie, Wszystkowiedzcy, Gra w zielone, Dziki w kartoflisku, 869113325,
Inspekcja, Poczucie winy, Prognozja, Nieingerencja, Dowd, Ferma, Potga rozumu, Dokd
jedzie ten tramwaj?, Iluzyt
"Jad mantezji" NK 1965, 9 opowiada:
Egipski kot, Dziwny nieznany wiat, Feniks, Prba, Epidemia, Studnia, Robot numer trzy,
Ciemno, Jad Mantezji
"Ogon Diaba" KAW 1982, 18 opowiada:
Relacja z pierwszej rki, Telechronopator, Stan spoczynku, Eksperyment, Po balu, Awaria,
Duma, cholera i cika grypa, Uranofagia, Woda Zycia, ...et in pulverem reverteris, felicitas,
Psy Agenora, Epizod bez nastpstw, Dze liftera, Raport z piwnicy, Metoda laboratoryjna,
Skok dodatni, Ogon diaba
"Przejcie przez lustro" Iskry 1975, 17 opowiada:
Tam i z powrotem, Diabelski myn, Blisko Soca, Bunt, Przejcie przez lustro, Czwarty
rodzaj rwnowagi, Porzdek musi by, Tau Wieloryba, Skorpion, Zjawa, Sami, Metoda
doktora Quina, Apetyt na liwki, Dyur, Konsensor, Kontakt, Towarzysz podry
List poegnalny, Warszawa: Alfa 1989; 18 opowiada:
Ekstrapolowany koniec wiata, Druga strona lustra, Towarzysz podry, le o nieobecnych,
Satelita, Kolejno umierania, mier Karola, List poegnalny, Inspekcja, Piguka
bezpieczestwa, Bd pilota, mieszna sprawa, Adaptacja, Penia bytu, Wysze racje, Utopia,
Chrzest bojowy, Wyjtkowo trudny teren;
fragment niedokoczonej powieci "Drugie spojrzenie na planet Ksi";
konspekty powieci napisanych: Czowiek z rury Holfa (Cylinder van Troffa), Kwadratura
(Wyjcie z cienia), Caa prawda o planecie Ksi, Limes Inferior, Trzecie dno (Paradyzja);
konspekty powieci nie napisanych: Drugie spojrzenie na planet Ksi, Enklawa, Macki,
Kuszenie licha, Residuum
Wysze racje, Wydawnictwo Poznaskie 1988; 25 opowiada:
Awaria, Sami, Woda ycia, Adaptacja, Chrzest bojowy, Gra w zielone, Dokd jedzie ten
tramwaj?, Satelita, Bunt, Czwarty rodzaj rwnowagi, ...et in pulverem ..., Feniks, Psy
Agenora, Studnia, Towarzysz podry, Skok dodatni, Tam i z powrotem, Ferma, Jad
mantezji, Zabawa w berka, Dyur, Iluzyt, Utopia, Wysze racje, Prognozja
Powieci:
Caa prawda o planecie Ksi (konspekt patrz: "List poegnalny" (zbir)) /Warszawa: KAW
1983/
Cylinder Van Troffa (konspekt pt. Czowiek z rury Holfa, patrz: "List poegnalny" (zbir))
/Kurier Szczeciski 209-291/1978; Warszawa: Czytelnik 1980; (pt. "Wynlez profesora van
Troffa", t. Helena Stachov), Praha: Mlada fronda 1983; (pt. "Cylind'rt' na van Trof", t. Lina
Vasileva), Varna: Georgi Bakalov, 1983/
Lalande 21185 /Warszawa: NK 1966/
Limes Inferior (konspekt patrz: "List poegnalny" (zbir)) /Warszawa: Iskry, 1982 wyd. 1;
Warszawa: Iskry 1987 wyd. 2; fragment patrz: Fantastyka 7/1989/
Paradyzja (konspekt pt. Trzecie dno, patrz: "List poegnalny" (zbir)) /Warszawa: Iskry 1984/
Prawo do powrotu Warszawa: NK 1975, wyd.1; Warszawa: NK 1978, wyd.2; Warszawa: NK
1988, wyd.3; (pt. "Unterwegs zum kalten Stern", t. Hubert Schummann), Wissenschaftlich-
phantastische Erzhlung, Berlin: Verlag Neues Lebens, 1979; (pt. "Prvo na nvrat", t. Pavel
Weigel) w antologii Pozemstan a mimozemstan, Czechosowacja: Svoboda, Praha 1981
Wyjcie z cienia (Konspekt pt. Kwadratura, patrz: "List poegnalny" (zbir))/Warszawa:
Czytelnik, 1983/
fragment: Drugie spojrzenie na planet Ksi, patrz: "List poegnalny" (zbir)
Konspekty powieci nie napisanych (wszystkie patrz: "List poegnalny" (zbir))
Drugie spojrzenie na planet Ksi
Enklawa /fragment patrz: Fantastyka 2/1986/
Macki /fragment patrz: Fantastyka 2/1986/
Kuszenie licha
Residuum /fragment patrz: Fantastyka 2/1986/
Tumaczenia:
Jzyk angielski
Tales from the Planet Earth (antologia), USA: St. Martin's Press 1986 (pt. "Particularly
Difficult Territory", t. Wiktor Bukato)
Jzyk biaoruski
Belarus' 1/1986, Biaoru ("Egipski kot", t. Pjatro Stfanovi))
jzyk bugarski
Orbita 15/1977, Bugaria (pt. "Uranofagija", t. Vasil Naev)
Cylinder Van Troffa, powie (pt. "Cylind'rt' na van Trof", t. Lina Vasileva), Varna: Georgi
Bakalov, 1983
Jzyk czeski:
Powieci:
(pt. "Prvo na nvrat", t. Pavel Weigel) w antologii Pozemstan a mimozemstan,
Czechosowacja: Svoboda, Praha 1981
Czasopisma
SF Villoidus 1/1985 Czechosowacja (pt. "... a v prach se obrtis", t. Jan Pavlik)
Zapisnik 21/1985, Czechosowacja (pt."Utopie" t. Jaroslav Olsa jr.)
Antologie
Fantastyka 80, Czechosowacja: Lidov Nakladitelstvi 1980 ("Skok do plusu", t. Helena
Stachov)
Sklenn msto, Czechosowacja: Mlad fronta 1985 (pt. "Hra na babu", t. Helena Stachov)
Touha po modrm niebi, Czechosowacja: Prace, 1981 (pt. "Prognza", t. na czeski Indrik
Stepan);
Rakiety z tantalu, Czechosowacja: Detsk Knihy 1964 (pt. "Robot islo ti", t. na czeski
Jaroslav Simonides)
Powieci
Cylinder Van Troffa (pt. "Wynlez profesora van Troffa", t. Helena Stachov), Praha: Mlada
fronda 1983;
Esperanto:
Prognozio (miesicznik antologia nr 92A; "Prognozio", t. na esperanto A. Madej), Francja:
La Juna Penso, liepiec 1973
Jzyk fiski:
"Aikakone" 4/1985, Finlandia (pt. "Operaatio elintarha", t. Timo Salminen)
Jezyk rosyjski:
Czasopisma
Junyj Technik 12/1972, ZSRR (pt. "Konsensor", t. Evgenij Vajsbrot)
Pioner3/1966, ZSRR (pt. "Strannyj, nieznakomyj mir", t. Evgenij Vajsbrot)
Technika-Molodzi, ZSRR 12/1984 ("Avarija", t. Michail Puchov), 10/1984 ("Prividenie", t.
Michail Puchov)
Vokrug sveta 3/1973, ZSRR (pt. "Glavnoe - porjadok", t. Evgenij Vajsbrot);
Antologie
Practieskoe izobratenie, ZSRR: Mir, 1974 (pt. "Tuda i obratno", t. Evgenij Vajsbrot)
"Simpozium mysleltikov", ZSRR: Mir 1974 (pt. "Konsensor", t. Evgenij Vajsbrot); (pt.
"Glavnoe - porjadok", t. Evgenij Vajsbrot); (pt. "Uranofagija", t. Evgenij Vajsbrot)
"Sluaj Koval'skogo", ZSRR: Mir 1968 ("Strannyj, nieznakomyj mir", t. Evgenij Vajsbrot);
("Prognozija", t. Evgenij Vajsbrot); ("Kolodec", t. Evgenij Vajsbrot) ("Telechronopator", t.
Evgenij Vajsbrot);
Zbiory:
Vavilonskaja basnja, ZSRR: Mir 1970 ("Metod doktora Kuina", t. Evgenij Vajsbrot);
Jzyk niemiecki:
Cosmonaut: SF Magazin 3/1984, 4-5/1984 RFN
"In Sonnennhe" (zbir), NRD: Das Neue Berlin 1979, wyd. 1; 1988 wyd.2, t. Ursula
Ciupek, 14 opowiada: "In Sonnennhe", "Der Schacht", "Roboter Nr. 3", "Prognose", "Die
Inspektion", "Wohin fhrt diese Strassenbahn?", "Der positive Sprung", "Phnix", "Der
Allwissende", "Die Reihenfolge des Sterbens", "Der Aufruhr", "Uranophagie", "Es grnt so
grn", "Im Dienst"
antologie
Die gestohlen Techmine (antologia), RFN: Deutscher Taschenbuch Verlag 1982 ("Die
Aufuhr", t. Ursula Ciupek)
Die Methode des Dr. Quin. Ins Deuthsche bertragen von Hubert Schumann - Berlin: Neues
Leben, 1981 - 31 s. (Das neue Abenteuer; 411)
Die Rekonstruction des Menschen, NRD: Das Neue Berlin wyd. 1 1980, wyd. 1982 (pt. "Die
Probe", t. Ursula Ciupek)
"Galaxisspatzen", NRD: Das Neue Berlin 1979, wyd. 1, wyd. 2 (pt. "Der Telechronopator", t.
Peter Ball)
Phantasma, RFN: Suhrkamp 1982 (pt. "Prognosie", t. Klarus Staemmler)
powieci:
Prawo do powrotu (pt. "Unterwegs zum kalten Stern", t. Hubert Schummann),
Wissenschaftlich-phantastische Erzhlung, Berlin: Verlag Neues Lebens, 1979
Jzyk soweski:
Kako je bil resen svet, (antologia) Jugosawia: Techniska zalozba 1985 (pt. "Prognozija", t.
na soweski Niko Jez)
Jzyk wgierski:
Robur 8/1985, Wgry (pt. "Doktor Quin mdszere", t. Klra Simndi)
Galaxy 41, Wgry: Mra Ferenc 1981

You might also like