Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 100

KOMPAS ~ 2013

Oeksandr Grin stworyw u tworach swij osobywyj swit. U


ciomu switi wije witer daekych mandriw, joho naselaju dobri,
smiywi, weseli ludy. A w zaytych soncem hawaniach z romantycznymy nazwamy Liss, Zurbagan, Gel-Gju prekrasni
diwczata oczikuju swojich enychiw. U cej swit trochy pidnesenyj nad naszym, odnoczasno fantastycznyj i realnyj, my i
zaproszujemo czytacziw.

Fejerija, opowidannia

://kompas.co.ua ukrajinomowna pryhodnyka literatura

Fejerija
Nini Mykoajiwni Grin pidnosy i pryswiaczuje awtor
22 ystopada 1922 r. eningrad

ongren, matros Orina, micnoho trystatonnoho bryga, na jakomu win prosuyw


desia rokiw i do jakoho prychyywsia ducze, ni, buwaje, syn do ridnoji materi, musyw,
ureszti, poyszyty subu.
Staosia ce tak. Pid czas odnoho z joho neczastych powerne dodomu win ne pobaczyw,
jak zawdy, szcze zdala, na porozi domiwky, swojeji druyny Meri, szczo wdariaasia
rukamy w poy, a potim biha nazustricz do wtraty podychu. Zamis neji bila dytiaczoho lieczka, nowoho predmetu w maekomu budynoczku ongrena, stojaa schwylowana
susidka.
Try misiaci hladia ja jiji, staryj, mowya wona, pohla na swoju doku.

Mlijuczy, ongren schyywsia j uzdriw womymisiaczne stworinnia, szczo zoseredeno


spohladao joho dowhu borodu, potim siw, ponurywsia i poczaw krutyty wus. Wus buw mokryj od doszczu.
Koy pomera Meri? pospytawsia win.
inka rozpowia sumnu istoriju, perebywajuczy opowi rozczuenym hulukanniam diwczynci ta zapewnenniamy, szczo Meri w raju. Koy ongren diznawsia pro podrobyci, raj wydawsia jomu trochy switliszym od powitky dla drow, i jomu podumaosia, szczo woho prostoho kahancia, buy b wony wsi razom, utrioch, dla inky, szczo podaasia w nedowidomyj
kraj, buw by nezaminnoju rozradoju.
Misiaciw zo try tomu hospodarki sprawy moodoji matusi buy he kepki. Z hroszej,
szczo jich zayszyw ongren, dobra poowyna pisza na likuwannia pisla tiakych poohiw, na
kopoty za zdorowja nowonarodenoji; wreszti, zhuba neweykoji, prote neobchidnoji dla
yttia sumy zmusya Meri poprosyty w borh u Mennersa. Menners maw kramnyciu-traktyr i
wwaawsia zamonym czoowikom.
Meri pisza do nioho o szostij hodyni ranku. De o siomij opowidaczka zustria jiji na
szlachu do Lissa. Zapakana i zasmuczena, Meri skazaa jij, szczo jde do mista zastawyty obruczku. Wona dodaa, szczo Menners pohodywsia daty hroszi, ta wymahaw za ce kochannia.
Meri niczoho ne domohasia.
W nas u domiwci nemaje nawi krychty jii, skazaa wona susidci. Pidu ja do
mista, j my z diwczynkoju perebudemo we jako, poky powernesia czoowik.
Toho weczora bua choodna, witriana pohoda; opowidaczka namarne umowlaa moodyciu ne chodyty do Lissa ponoczi. Ty namoknesz, Meri, nakrapaje doszcz, a witer ot-ot prynese zywu.
Nazad i wpered wid prymorkoho sea stanowyo ne mensze trioch hodyn szwydkoji
chody, ta Meri ne posuchaa porad opowidaczky. Dosta meni we oczi wam mulaty, skazaa wona, j tak ue nemaje maje odnoji rodyny, de ne pozyczya b ja chliba, czaju czy
boroszna. Zastawlu kabuczku, ta j hodi. Wona pisza, powernuasia, a nastupnoho dnia oblaha w hariaczci j marenni; nehoda j weczirnia mriaka zwayy jiji dwobicznym zapaenniam
eheniw, jak skazaw mikyj likar, jakoho pohukaa dobroserda opowidaczka. Za tyde na
dwospalnomu liku ongrena yszyosia poronie misce, a susidka pereseyasia w joho domiwku hladity j hoduwaty diwczynku. Jij, samotnij udowi, ce buo newako. Do toho ,
dokynua wona, bez takoho pysklaty nudno.
ongren pojichaw do mista, wziaw rozrachunok, poproszczawsia z pryjatelamy i poczaw
wyroszczuwaty maeku Assol. Poky diwczynka ne nawczyasia twerdo chodyty, wdowa meszkaa w matrosa, zaminiajuczy syritci matir, ta szczojno Assol perestaa padaty, zanosiaczy
niku czerez porih, ongren riszucze ohoosyw, szczo teper win bude sam use robyty dla diwczynky, j, podiakuwawszy wdowi za dijalnu czujnis, poczaw yty samotnim yttiam udiwcia,
zoseredywszy wsi swoji pomysy, nadiji, lubow i spohady na maekij istoti.
Desia rokiw mandriwnoho yttia zayszyy w joho rukach due nebahato hroszej. Win
poczaw praciuwaty. Nezabarom u mikych kramnyciach zjawyysia joho ihraszky majsterno zrobeni maeki modeli czowniw, kateriw, odnopaubnych i dwopaubnych witrylnykiw, krejseriw, paropawiw odne sowo, toho, szczo win byko znaw, szczo zawdiaky charakterowi roboty poczasty zaminiuwao jomu hurkit portowoho yttia i malownyczyj trud pawa. W takyj sposib ongren dobuw stilky, szczob yty w meach pomirnoji ekonomiji. Netowarykyj za naturoju, win pisla smerty druyny staw iszcze bilsz zamknenyj i widlukuwatyj. U swiata joho baczyy w traktyri, ta win nikoy ne sidaw, a chapywo wypywaw za szynkwasom szklanku horiky i jszow sobi, korotko kydajuczy nawsebicz: tak, ni, zdrastujte,
proszczawaj, potrochu, na wsi zwernennia ta kywky susid. Hostej win terpity ne mih,
tycho widprowaduwaw jich ne syomi, ae takymy natiakamy j wyhadanymy obstawynamy,
szczo widwiduwaczewi niczoho j ne yszaosia, jak tilky wyhadaty pryczynu, szczo ne dozwo-

laje sydity dowsze. Sam win te ne nawiduwaw nikoho; to pomi nym i krajanamy laha choodna widczuenis, i jakby robota ongrena ihraszky, bua mensz nezaena wid spraw
sea, to jomu doweosia b zaznaty na sobi naslidkiw takych stosunkiw. Towary j charczowi
zapasy win kupuwaw u misti Meners ne mih by pochwaytysia nawi paczkoju sirnykiw,
kupenoju w nioho ongrenom. Win robyw tako sam usiu chatniu robotu i terplacze prochodyw ne wastywe czoowikowi mystectwo wyroszczuwannia diwczynky.
Assol buo we pja rokiw, i bako poczynaw dedali mjaksze i mjaksze usmichatysia, zyrkajuczy na jiji nerwowe, dobre yczko, koy, sydiaczy w nioho na kolinach, wona trudyasia
nad tajemnyceju zastebnutoho yeta abo kumedno naspiwuwaa matroki pisni dyki rewowirszi. W peredaczi dytiaczym hoosom i ne zawdy z literoju r ci spiwanky sprawlay
wraennia wedmedia-tanciurysta, jakoho prykrasyy bakytnoju striczeczkoju. Za toho czasu
staasia podija, ti jakoji, wpawszy na baka, wkrya j doczku.
Bua wesna, rannia j suwora, mow zyma, ta w inszomu rodi. Tyniw na try prypaw do
choodnoji zemli rizkyj berehowyj nord.
Rybalki czowny, powytiahuwani na bereh, utworyy na biomu pisku dowhyj riad
temnych kiliw, szczo skydaysia na chrebty weyczeznych rybyn. Nichto ne zwauwawsia zajniatysia promysom za takoji pohody. Na jedynij wuyci silcia ridko mona buo pobaczyty
ludynu, jaka wyjsza z domiwky; choodnyj burewij, szczo hnaw z berehowych pahorbiw u
poroneczu obriju, robyw z widkrytoho powitria suworyj spytok. Wsi bowdury Kaperny
kuriysia wid ranku do weczora, szarpajuczy dym po krutych dachach.
Ta ci dni nordu wymaniuway ongrena z joho maekoho tepoho budynoczka czastisze, ni sonce, szczo jasnoji dnyny zakydao more i Kapernu zaponamy powitrianoho zoota.
ongren wychodyw na mistok, nasteenyj na dowhych riadach pal, de, na samisikomu kinci
doszczatoho mou, dowho smayw lulku, jaku rozdmuchuwaw witer, dywlaczy, jak ohoene
bila berehiw dno kuriosia sywoju pinoju, szczo nasyu wstyhaa za burunamy, czyj hurkitywyj bih do czornoho, sztormowoho obriju napownyw prostir stadamy fantastycznych hrywatych istot, jaki hnay w rozhnuzdanomu, lutomu widczaji do daekoji wtichy. Stohony j szumy,
rewucze bachkannia weyczeznych zetiw wody i, zdawaosia, wydyma strumyna witru, jakyj
szmahaw miscewis, takyj duyj buw joho riwnyj probih, daway zmordowanij duszi
ongrena tu prytupenis, ohuszenis, jaka, zwodiaczy hore do newyraznoho smutku, doriwniuje diji hybokoho snu.
Odnoji takoji dnyny dwanadciatyricznyj syn Mennersa Chin, uhediwszy, szczo bakiw
czowen bjesia pid mistkamy ob pali, amajuczy borty, piszow i skazaw pro ce bakowi. Sztorm
rozpoczawsia nedawno; Menners zabuw wywesty czowna na pisok. Win nehajno popriamuwaw do wody, de pobaczyw na kinci mou ongrena, jakyj stojaw spynoju do nioho j kuryw.
Na berezi, okrim jich dwoch, nikoho bilsze ne buo. Menners projszow mistkamy do seredyny,
spustywsia w szaeno nurtujuczu wodu i widwjazaw szkot; stojaczy u czowni, win poczaw probyratysia do bereha, chapajuczy rukamy za pali. Wese win ne wziaw, j tijeji myti, koy, pochytnuwszy, propustyw uchopytysia za czerhowu palu, duyj udar witru burnuw nis czowna
wid mistkiw u bik okeanu. Teper, nawi usijeju dowynoju tia, Menners ne mih by siahnuty
najbyczoji pali. Witer i chwyli, rozhojdujuczy, nesy czowna u zhubnyj prostir. Uswidomywszy stanowyszcze, Menners chotiw kynutysia u wodu, aby pywty do bereha, ta riszennia joho
zapiznyosia, pozajak czowen krutywsia we nepodalik wid kincia mou, de znaczna hybyna
wody i lu waliw obiciay pewnu smer. Pomi ongrenom i Mennersom, jakoho tiaho u
sztormowu daynu, buo ne bilsze desiaty saniw iszcze riatiwnoji widdali, tomu szczo na
mistku pid rukoju w ongrena wysiw zhortok ynwy iz wpetenym u odyn iz jiji kinciw tiaharem. ynwa cia wysia na wypadok pryczau za burchywoji pohody i kydaasia z mistkiw.
ongrene! zawoaw perelakanyj do smerty Menners. Czomu ty stojisz, jak toj
stowp? Baczysz, nese mene. Ky prycza!
ongren mowczaw, spokijno dywlaczy na Mennersa, jakyj metuszywsia u czowni, chiba
szczo lulka joho zakuriasia ducze, j win, powahawszy, wyjniaw jiji z rota, szczob kraszcze

baczyty, szczo widbuwajesia.


ongrene! skimyw Menners. Ty czujesz mene, ja propadaju, poriatuj!
Ta ongren ne skazaw jomu odnoho sowa; zdawaosia, win ne czuje widczajdusznoho
woannia. Poky ne widneso czowna tak daeko, szczo nasyu doynay sowa-zojky Mennersa,
win nawi z nohy ne perestupyw. Menners rydaw od achu, zakynaw matrosa bihty do rybaok, pohukaty pomicz; obiciaw hroszi, pohrouwaw i sypaw proklonamy, ta ongren chiba
pidijszow bycze do samisikoho kraju mou, szczob ne widrazu zhubyty z oczej metannia i
strybky czowna.
ongrene, doynuo do nioho hucho, nacze z dachu tomu, chto sydy useredyni
budynku, poriatuj!
Todi, nabrawszy powitria i hyboko wdychnuwszy, szczob ne zhubyosia u witri odne
sowo, ongren huknuw:
Wona tak samo prosya tebe! Dumaj pro ce, poky szcze ywyj, Mennerse, j ne zabu!
Todi kryky uszczuchy, i ongren podawsia dodomu. Assol, prokynuwszy, uhedia,
szczo bako sydy pered zhasajuczym kahancem u hybokij zadumi. Poczuwszy hoos diwczynky, jaka hukaa joho, win pidijszow do neji, micno pociuwaw i wkryw zsunutoju
kowdroju.
Spy, luboko, skazaw win, do ranku szcze daeko.
Szczo ty robysz?
Czornu ihraszku ja zrobyw, Assol, spy!
Druhoho dnia tilky j baaczok buo w meszkanciw Kaperny, jak pro Mennersa, kotryj
propaw, a szostoho dnia prywezy joho samoho, wmyruszczoho j lutoho. Joho rozpowi
chutko obetia dowkoyszni sea. Do weczora nosyo Mennersa; potowczenyj strusamy ob
borty i dno czowna uprodow strasznoji boroby iz szaom chwyl, jaki znaj zahrouway wykynuty w more oszalioho kramaria, win buw pidibranyj paropawom ukrecija, jakyj iszow
do Kasseta. Zastuda i potriasinnia achu dokonay dni Mennersa. Win proyw trochy mensze
soroka womy hodyn, nakykajuczy na ongrena wsi ycha, jaki moywi na zemli ta w ujawi.
Rozpowi Mennersa, jak matros nahladaw za joho zahybellu, widmowywszy pryjty na pomicz, tym pacze krasnomowna, szczo wmyruszczyj nasyu dychaw i stohnaw, pryhoomszya
meszkanciw Kaperny. Ne kauczy we pro te, szczo mao chto z nych zdaten buw pamjataty
tiaczu obrazu, ni tu, szczo jiji zaznaw ongren, i tuyty tak sylno, jak tuyw win do kincia
yttia za Meri, jim buo widrazywo, nezrozumio, wraao jich te, szczo ongren mowczaw.
Mowczky, do swojich ostannich sliw, jaki win posaw nawzdohin Mennersowi, ongren stojaw: stojaw neporuszno, suworo i tycho, nemow suddia, wyjawywszy hyboku znewahu do
Mennersa, bilsze, ni nenawys, buo w joho mowczanni, j usi ce widczuway. Jakby win
kryczaw, wysowluwaw estamy abo metuszywistiu zowtichu, czy szcze czym-nebu swij
trimf, baczaczy widczaj Mennersa, to rybaky zrozumiy b joho, ta win uczynyw inaksze, ni
czynyy wony, wczynyw znaczno nezrozumio i cym postawyw sebe wyszcze wid inszych
odne sowo, zrobyw te, czoho ne proszczaju. Nichto bilsze ne wkoniawsia jomu, ne prostiahaw ruky, ne kydaw pohladu, jakym upiznaju i witajusia. He nazawdy yszywsia win ostoro wid silkych spraw; chopczaky, uhediwszy joho, kryczay nawzdohin: ongren utopyw
Mennersa! Win ne zwertaw na ce uwahy. Tako, zdawaosia, ne pomiczaw win i toho, szczo
w traktyri abo na berezi, sered czowniw, rybaky zamowkay w joho prysutnosti, widchodiaczy nabik, jak wid zaczumenoho. Wypadok z Mennersom zakripyw raniszu nepownu widczuenis. Stawszy pownoju, wona wykykaa micnu wzajemnu nenawys, i jiji ti wpaa j na
Assol.
Diwczynka rosa bez podruh. Dwa-try desiatky ditej jiji wiku, jaki meszkay w Kaperni,
prosiaknutoji, mow hubka wodoju, hrubym rodynnym naczaom, osnowoju jakoho suyw
nepochytnyj awtorytet materi ta baka, perejniatywi, jaki i wsi ditachy na switi, wykresyy
raz i nazawdy maeku Assol zi sfery swoho zastupnyctwa j uwahy. Zdijsnyosia ce, zwyczajno , postupowo, szlachom namowy i hrymannia dorosych, prybrao charakteru suworoji

zaborony, a potim, posyene perehudamy i podejkuwanniamy, rozrososia w dytiaczych


umach strachom do matrosowoho domu.
Do toho zamknenyj sposib yttia ongrena wywilnyw teper isterycznyj jazyk obmowy;
pro matrosa kazay, niby de koho zabyw, tomu, mowlaw, joho j ne beru suyty na sudna,
a sam win pochmuryj i widlukuwatyj, bo joho morduju dokory zoczynnoji sowisty. Hrajuczy, dity hnay Assol, jakszczo wona do nych nabyaasia, burlay hriaziukoju i dranyysia, niby jiji bako jiw ludke mjaso, a teper roby falszywi hroszi. Odna po odnij najiwni jiji
sproby do zbyennia zakinczuwaysia hirkym paczem, synciamy, podriapynamy ta inszymy
wyjawamy hromadkoji dumky; wona prypynya, ureszti, obraatysia, ta znaj czasom szcze
dopytuwaasia w baka:
Skay, czomu nas ne lubla?
Oj, Assol, kazaw ongren, chiba wony wmiju lubyty? Treba wmity luby, a ot
cioho wony j ne mou.
Jak ce wmity?
A o tak!
Win braw diwczynku na ruky j micno ciuwaw sumni oczi, jaki mruyysia wid ninoji
wtichy.
Ulubenoju rozwahoju Assol buo weczoramy abo u swiato, koy bako, poyszywszy
sojik iz kejem, znariaddia i nezakinczenu robotu, sidaw, zniawszy fartuch, spoczyty z lulkoju
w zubach, zalizty do nioho na kolina i, krutiaczy u bereywomu kilci bakiwkoji ruky,
macaty rizni czastyny ihraszok, rozpytujuczy pro jichnie pryznaczennia. Tak rozpoczynaasia
swojeridna fantastyczna ekcija pro yttia j ludej ekcija, w jakij zawdiaky koyszniomu
sztybowi yttia ongrena, wypadkowostiam, wypadku wzahali, dywowynym, raziuczym i
nezwyczajnym epizodam widwodyosia hoowne misce. ongren, nazywajuczy diwczynci
jmena snastej, witry, predmetiw morkoho wytku, potrochu zachopluwawsia, perechodiaczy wid pojasne do wsilakych epizodiw, u jakych widihraway rolu to braszpyl, to sternowe
koeso, to szczoha abo jakyj-nebu typ czowna i podibni reczi, a wid okremych ilustracij
tych perechodyw do szyrokych kartyn morkych mandriw, uplitajuczy zabobony w dijsnis, a
dijsnis uw obrazy swojeji fantaziji. Tut zjawlaasia i tyhrowa kyka, prowisnycia korabelnoji katastrofy, i etiucza ryba, szczo wmije howoryty, ne posuchatysia jiji nakaziw oznaczao schybyty z kursu, j etiuczyj Hoande z nesamowytym swojim ekipaem, prykmety,
prywydy, rusaky, piraty, odne sowo, wsi ti bajky, jakymy hajaw moriak swoje dozwilla u
sztyl abo w ulubenomu szynku. Rozpowidaw ongren tako pro tych, chto zaznaw korabelnoji katastrofy, pro ludej, kotri zdyczawiy j rozuczyysia howoryty, pro tajemnyczi skarby,
bunty katornykiw i szcze bahato wsioho, szczo wysuchowuwaosia diwczynkoju uwanisze,
ni, moywo, suchaasia wpersze rozpowi Koumba pro nowyj materyk. Nu, kay iszcze,
prosya Assol, koy ongren, zamysywszy, zamowkaw, i zasynaa na joho hrudiach z hoowoju, pownoju czudesnych sniw.
Tako suya dla neji bilszoju, zawdy materijalno suttiewiszoju wtichoju zjawa prykaczyka mikoji ihraszkowoji kramnyci, jaka ochocze kupuwaa robotu ongrena. Szczob zadobryty baka j wytorhuwaty zajwynu, prykaczyk prychopluwaw iz soboju dla diwczynky dekilka jabuk, soodkyj pyriok, meniu horichiw. ohren zazwyczaj prosyw sprawniu wartis
czerez nelubow do torhu, a prykaczyk skydaw cinu. Och wy, kazaw ongren, ta ja ciyj
tyde sydiw nad cym botom. (Bot buw pjatywerszkowyj). Pohla, jaka micnis, a osadka, a
dobriaczyj jakyj? Cej e pjatnadcia dusz wytrymaje za bu-jakoji pohody. Zakinczuwaosia
tym, szczo tyche porpannia diwczynky, jaka murkotaa nad swojim jabukom, pozbawlao
joho stijkosty, win postupawsia, i prykaczyk, napchawszy koszyka czudowymy micnymy
ihraszkamy, jszow sobi, posmichajuczy u wusa.
Wsiu chatniu robotu ongren robyw sam: rubaw drowa, chodyw po wodu, topyw u
peczi, hotuwaw, praw, prasuwaw biyznu i, poza tym usim, ustyhaw praciuwaty zadla hroszej.
Koy Assol mynuo wisim rokiw, bako nawczyw jiji czytaty j pysaty. Win poczaw dekoy braty

jiji z soboju do mista, a dali posyaty nawi samu, jakszczo bua potreba perechopyty hroszeniat u kramnyci abo zanesty towar. Traplaosia ce ne czasto, chocza Liss eaw usioho za czotyry wersty wid Kaperny, ta szlach do nioho jszow lisom, a w lisi czymao takoho, szczo moe
nalakaty ditej, opricz zycznoji nebezpeky, jaku, szczoprawda, wako zustrity na takij bykij
widstani wid mista, ae wse taky ne zawady maty na uwazi. Tomu ysze w hoi dni, wranci,
koy chaszczi, jaki otoczuju szlach, napowneni soniacznoju zywoju, kwitamy j tyszeju, to
urazywosti Assol ne zahrouway fantomy ujawy, ongren widpuskaw jiji do mista.
Jako, posered otakoji mandriwky do mista, diwczynka sia bila szlachu zjisty szmat pyroha, jakyj pokay do koszyka na snidanok. Pidobidujuczy, wona perebyraa ihraszky; z-pomi nych dwi-try wyjawyysia nowynkoju dla neji: ongren zrobyw jich unoczi. Odna taka
nowynka bua minijatiurnoju perehonowoju jachtoju; bie sudence te neso czerwoni witrya,
zrobeni z obrizkiw karmazynu, szczo joho zastosowuwaw ongren dla obkejuwannia paropawnych kajut, ihraszok zamonoho pokupcia. Tut, ybo, zrobywszy jachtu, win ne znajszow prydatnoho materijau dla witry, uywszy te, szczo buo, kaptyky jasno-czerwonoho
szowku. Assol perejniaasia zachopenniam. Poumjana wesea barwa tak jaskrawo paaa w
jiji ruci, nemowby wona trymaa woho. Szlach peretynaa riczeczka z perekynutym czerez
neji mistkom iz woryn; riczeczka o prawu j o liwu rucz priamuwaa w lis. Jakszczo ja puszczu
jiji na wodu popawaty trochy, mirkuwaa Assol, to wona ne namokne, ja jiji potim wytru. Widijszowszy w lis za mistok za teczijeju riczeczky, diwczynka obereno pustya na wodu
bila samisikoho bereha sudno, jake jiji poonyo; witrya widrazu siajnuy czerwonym widkydom u prozorij wodi; swito, pronyzujuczy tkanynu, laho dryaczym roewym wyprominiuwanniam na biomu kaminni dna. Ty widkila pryjichaw, kapitane? pospytaa Assol
ujawnu osobu j, widpowidajuczy sama sobi, mowya: Ja pryjichaw pryjichaw pryjichaw
ja z Kytaju. A szczo ty prywiz? Szczo prywiz, pro te ne skau. Aha, on jak ty,
kapitane! Nu, todi ja tebe posadu nazad u koszyk. Szczojno kapitan pryhotuwawsia uklinno
widpowisty, szczo win poartuwaw i szczo aden pokazaty sona, jak znenaka tychyj widbih
berehowoji strumyny obernuw jachtu nosom do seredyny riczeczky, j, nacze sprawnia, pownym chodom poyszywszy berehy, wona riwno poynua wnyz. Myttiu zminywsia massztab
wydymoho: riczeczka zdawaasia teper diwczynci weyczeznoju rikoju, a jachta daekym
weykym sudnom, do jakoho, zamaym ne padajuczy u wodu, perelakana i pryhoomszena,
prostiahaa wona ruky. Kapitan zlakawsia, podumaa wona j pobiha za ihraszkoju, jaka
pywa wid neji, spodiwajuczy, szczo jiji de prybje do bereha. Chutko dwyhajuczy koszyka,
jakyj buw ne i wakyj, ae taky zawaaw, Assol powtoriuwaa: O hospody! Oto chaepa
Wona sykuwaasia ne hubyty z oczej preharnoho trykutnyka witry, jakyj pawno wtikaw,
zaszportuwaasia, padaa i znowu biha.
Assol nikoy ne bua tak hyboko u lisi, jak teper. Jij nikoy buo rozzyratysia nawsebicz,
nastilky jiji pohynuo neterplacze baannia zowyty ihraszku; koo bereha, de wona metuszyasia, bua dosta perepon, jaki perejmay uwahu. Mochowyti stowbury poehych derew, jamy,
hinka paporo, szypszyna, asmyn i liszczyna zawaay jij na konomu kroci; doajuczy jich,
wona potrochu hubya syy, zupyniajuczy dedali czastisze j czastisze, szczob perepoczyty abo
zmetnuty z obyczczia ypke pawutynnia. Koy poczaysia w szyrszych misciach zarosti osoky
j oczeretu, Assol he buo zhubya z oczej czerwone siajannia witry, ta, obbihszy zakrutynu
tecziji, znowu whedia jich, wony stateczno j neuchylno bihy he. Raz wona ozyrnuasia, j
lisowe hromaddia z joho strokatistiu, szczo perechodya wid kurnych switlanych stowpiw u
ysti do temnych rozpadyn drimuczoji sutini, hyboko wrazyo diwczynku. Na my znijakowiwszy, wona zhadaa znowu pro ihraszku j, dekilka raziw wydychnuwszy hyboke ch-chuu-u, pohnaa, skilky snahy buo.
W takij newdatnij i trywonij pohoni wteko de iz iz hodynu, koy z podywom, ta i z
poehszeju Assol uhedia, szczo derewa poperedu wilno rozsunuysia, propustywszy synij zaton moria, chmary i kraj owtoho piszczanoho urwyszcza, szczo na nioho wybiha wona, maje
padajuczy z utomy. Tut buo hyro riczeczky; rozywszy neszyroko i pytko, a wydnia pynna

houbi kaminnia, hubyasia wona w zustricznij morkij chwyli. Z newysokoho, pooranoho


korinniam urwyszcza Assol pobaczya, szczo bila riczeczky, na peskatij zdorowekij kameniuci, spynoju do neji sydy czoowik, trymajuczy w rukach jachtu-wtikaczku, i zusebicz rozhladaje jiji z dopytywistiu sona, jakyj zowyw meteyka. Poczasty zapokojena tym, szczo
ihraszka cia, Assol spowza urwyszczem i, byzeko pidijszowszy do neznajomcia, wtupyasia
w nioho, oczikujuczy, koy win pidnime hoowu. Ta neznajome tak zanurywsia u spohladannia lisowoho siurpryzu, szczo diwczynka wstyha rozhedity joho z hoowy do nih, wstanowywszy, szczo takych ludej, jak cej neznajome, jij baczyty szcze odnoho razu ne wypadao.
Pered neju buw ne chto inszyj, jak mandriwnyk-piszanycia Egl, widomyj zbyracz pise, egend, perekaziw i kazok. Sywi kuczeri bhankamy wypaday z-pid joho soomjanoho
bryla; sira buza, zaprawena w syni sztany, j czoboty z wysokymy chalawamy nadaway jomu
wyhladu mysywcia; biyj komire, krawatka, pojas, ponyzanyj sribom blach, cipok i sumka
z nowisikym nikelowanym zamoczkom zraduway w niomu horodianyna. Obyczczia joho,
jakszczo mona nazwaty obyczcziam nis, huby j oczi, szczo wyhladay z bujnoji promeniastoji
borody, z pysznych wusiw, szczo, mow ti rohy, luto styrczay dohory, zdawaosia, buo mlawo
prozore, jakby ne oczi, siri, mow pisok, i yskuczi, mow szczyra stal, z pohladom smiywym i
duym.
Teper widdaj meni, nesmio skazaa diwczynka. Ty we pohrawsia. Ty jak zowyw jiji?
Egl pidniaw hoowu, wpustywszy jachtu, tak nespodiwano prounaw schwylowanyj
hoosoczok Assol. Staryj chwyynu rozhladaw jiji, usmichajuczy i pomau propuskajuczy borodu u weykij, ylastij dooni. Prana-pereprana sytcewa sukenka nasyu prykrywaa do kolin
smahlawi nohy diwczynky. Jiji temni husti kosy, powjazani mereanoju chustoczkoju, zbyysia, torkajuczy plicz. Kona rysa Assol bua wyrazno ehka i czysta, mow polit astiwky.
Temni, z widtinkom sumowytoho zapytannia oczi zdawaysia starszymy wid obyczczia; joho
neprawylnyj mjakyj owa buw obwijanyj toho rodu czudownoju zasmahoju, szczo prytamanna dla zdorowoji biyny szkiry. Roztuenyj maekyj rot siajaw ahidnoju usmiszkoju.
Klanusia Hrimmamy, Ezopom i Andersenom, skazaw Egl, zyrkajuczy to na diwcza,
to na jachtu, ce szczo osobywe! Posuchaj-no, ty, rosyno! Ce twoja sztuka.
Awe, ja biha za neju po wsij riczeczci; ja hadaa, szczo pomru. Wona bua tut?
Bila samisikych mojich nih. Korabelna katastrofa pryczyna toho, szczo ja za berehowoho pirata mou wruczyty tobi cej pryz. Jachta, jaku poyszyw ekipa, bua wykynuta
na pisok trywerszkowym waom mi mojeju liwoju pjatoju i kincem kyja. Win hupnuw
cipkom. Jak tebe zowu, krychitko?
Assol, skazaa diwczynka, chowajuczy do koszyka ihraszku, jaku podaw Egl.
Dobre, prowadyw nezrozumiu ricz staryj, ne zwodiaczy oczej, u hybyni jakych
merechtia usmiszka pryjaznoho nastroju. Meni, wasne, j ne slid buo zapytuwaty twoje
najmennia. Dobre, szczo wono take dywne, take odnotonne, muzyczne, mow poswyst striy
abo homin morkoji muszli; szczo b ja robyw, jakby ty zwaasia odnym iz tych myozwucznych, ae nesterpno zwycznych imen, jaki czui Preharnij Newidomosti? Tym pacze ne baaju
ja znaty, chto ty, chto twoji baky i jak ty ywesz. Nawiszczo poruszuwaty czariwywis? Ja
porynuw, sydiaczy na ciomu kameni, u poriwnialne wywczennia nkych i japonkych siuetiw a raptom riczeczka wychlupnua ciu jachtu, a potim zjawyasia ty Taka, jak je. Ja,
luboko, poet u duszi, chocza nikoy ne tworyw sam. Szczo u tebe w koszyku?
Czownyky, skazaa Assol, struszujuczy koszykom, potim paropaw, a szcze troje
takych budynoczkiw iz praporamy. Tam wojaky meszkaju.
Czudowo. Tebe posay prodaty. Po dorozi ty poczaa hratysia. Ty pustya jachtu popawaty, a wona wteka. Chiba ne tak?
Newe ty baczyw? z sumniwom zapytaa Assol, namahajuczy pryhadaty, czy ne
rozpowia wona pro ce sama. Tobi chto skazaw? Czy ty whadaw?
Ja ce znaw.

A jak e?
Tomu szczo ja najhoowniszyj czariwnyk.
Assol zbenteyasia; jiji napruha z cymy sowamy Egla perestupya meu perelaku. Pustelnyj morkyj bereh, tysza, wysnaywa pryhoda z jachtoju, nezrozumia mowa staroho z
siajnystymy oczyma, weycz joho borody i czupryny poczay zdawatysia diwczynci miszanynoju nadpryrodnoho z dijsnistiu. Jakby zaraz Egl skorczyw hrymasu abo zakryczaw szczonebu, to wona pomczaa b he, zapakawszy j umliwajuczy wid strachu. Ta Egl, pomitywszy,
jak szyroko rozpluszczyysia jiji oczi, zrobyw krutyj wolt.
Tobi nemaje czoho bojatysia mene, powano mowyw win. Nawpaky, meni choczesia z toboju howoryty po szczyrosti.
Tut ysze zjasuwaw win sobi, szczo w obyczczi diwczynky tak pylno laho na karb joho
wraennia. Neswidome oczikuwannia prekrasnoho, rajkoji doli, wyriszyw win. Och,
czomu ne wrodyw ja pymennykom? Jakyj harnyj siuet.
Nu bo, prowadyw Egl, namahajuczy zaokruhyty oryginalne stanowyszcze
(schylnis do mitotworennia wyslid powsiakczasnoji praci, bua ducza, ni pobojuwannia kynuty w nedowidomyj grunt nasinnia weykoji mriji), nu bo, Assol, suchaj mene
uwano. Ja buw u tomu seli, zwidky ty, napewne, jdesz; odne sowo, w Kaperni. Ja polublaju
kazky j pisni, j prosydiw ja w seli tu cilisiku dnynu, namahajuczy poczuty szczo-nebu take,
czoho ne czuw nichto. Ta u was ne rozpowidaju kazok. U was ne spiwaju pise. A jak rozpowidaju i spiwaju, to, znajesz, ci opowidky pro chytrych diakiw i wojakiw, z wicznym zweyczenniam szachrajstwa, ci brudni, mow nemyti nohy, hrubi, mow burczannia w czerewi,
koroteki spiwanky na czotyry riadky z achywym motywom Stij-no, ja schybyw. Ja zabaakaju znowu.
Podumawszy, win prowadyw tak:
Ne znaju, skilky myne rokiw, tilky w Kaperni rozcwite odna kazka, jaku dowho pamjatatymu. Ty budesz weykoju, Assol. Jako uranci w morkij dayni na sonci siajne jasnoczerwone witryo. Siajywe hromaddia czerwonych witry ruszy, roztynajuczy chwyli, priamisiko do tebe. Tycho bude pywty cej czudownyj korabel, bez krykiw i postriliw; na berezi
czymao zberesia ludu, dywujuczy i ochajuczy; j ty budesz stojaty tam. Korabel pidijde weyczno do samoho bereha pid zwuky preharnoji muzyky; oszatnyj, w kyymach, u zooti ta
kwitach, poyne wid nioho prudkyj czowen. Nawiszczo wy pryjichay? Koho wy szukajete?
zapytaju ludy na berezi. Todi ty pobaczysz chorobroho wrodywoho kniaycza; win bude
stojaty i prostiahatyme do tebe ruky. Zdrastuj, Assol! skae win. Daeko-daeko zwidsy
pobaczyw ja tebe uwi sni j pryjichaw, szczob powezty tebe nazawdy u swoje carstwo. Ty budesz tam yty zi mnoju w roewij hybokij doyni. W tebe bude wse, szczo tilky ty zabaajesz;
yty z toboju my budemo tak druno j weseo, szczo nikoy twoja dusza ne zaznaje sliz i urby.
Win posady tebe u czowen, pryweze na korabel, i ty pojidesz nazawdy w osiajnu krajinu, de
schody sonce j de zori spustiasia z neba, szczob prywitaty tebe z pryjizdom.
Ce wse meni? tycho zapytaa diwczynka.
Jiji powani oczi, zweseywszy, zajasniy dowiroju. Nebezpecznyj czariwnyk, zwyczajno
, ne kazaw by tak; wona pidijsza bycze.
Moe, win ue pryjszow toj korabel?
Ne tak chutko, zapereczyw Egl, spoczatku, jak ja kazaw, ty wyrostesz. Potim
szczo kazaty? Ce bude, ta j hodi. Szczo ty todi robya b?
Ja? Wona pohlanua w koszyka, ta, napewne, ne znajsza tam niczoho hidnoho
suyty wahomoju wynahorodoju. Ja joho lubya b, pospiszno skazaa wona j ne zowsim
twerdo dokynua: Jakszczo win ne bjesia.
Ni, ne bude bytysia, skazaw czariwnyk, tajemnycze pidmorhnuwszy, ne bude, ja
ruczajusia za ce. Jdy, diwczynko, j ne zabu toho, szczo skazaw ja tobi mi dwoma kowtkamy
zapachuszczoji horiky j mirkuwanniam pro pisni katornykiw. Jdy. Nechaj bude myr puchnastij twojij hoowi!

ongren praciuwaw na swojemu maekomu horodi, obkopujuczy kuszczi kartopli.


Pidniawszy hoowu, win pobaczyw Assol, jaka storczhoow biha do nioho z radisnym i neterplaczym obyczcziam.
Nu, ot skazaa wona, sykujuczy opanuwaty podych i wchopywszy oboma rukamy za bakiw fartuch. Suchaj-no, szczo ja tobi rozkau Na berezi, tam, daeko, sydy
czariwnyk
Wona poczaa z czariwnyka i joho cikawoho prowiszczennia. Hariaczka dumok zawaaa jij pawno peredaty podiju. Dali jszow opys zownisznosty czariwnyka i zworotnim adom honytwa za wtraczenoju jachtoju.
ongren wysuchaw diwczynku, ne perebywajuczy, bez posmiszky, j, koy wona skinczya, ujawa szwydko namaluwaa jomu newidomoho diduhana iz zapachuszczoju horikoju
w odnij ruci j ihraszkoju w druhij. Win odwernuwsia, ta, zhadawszy, szczo u weykych wypadkach dytiaczoho yttia slid buty ludyni powanoju i zdywowanoju, wroczysto zakywaw hoowoju, prymowlajuczy:
Awe, awe Za wsima prykmetamy, nikomu inaksze j ne buty, jak czariwnykowi.
Chtiw by ja na nioho hlanuty Ae ty, jak pidesz znowu, ne zwertaj ubik: zabukaty w lisi
newako.
Pokynuwszy zastup, win siw pid nykym ozowym tynom i posadyw diwczynku na kolina. Straszenno zmorena, wona sykuwaasia szcze dodaty dejaki podrobyci, ta speka, chwyluwannia i znemoha chyyy jiji na son. Oczi jiji zypaysia, hoowa opustyasia na twerde
bakowe pecze, my i wona poynua b u krajinu sniw, a znenaka, zanepokojena raptowym sumniwom, Assol sia priamo, z zapluszczenymy oczyma, i, wpyrajuczy kuaczkamy w
ongreniw yet, hoosno mowya:
Ty jak hadajesz: pryjde czariwnykowyj korabel po mene czy ni?
Pryjde, spokijno widkazaw matros, jakszczo tobi ce skazay znaczy, wse prawylno.
Wyroste, zabude, podumaw sobi win, a poky szczo ne warto widbyraty w neji
taku ihraszku. Ade czymao dowedesia w majbutniomu pobaczyty tobi ne czerwonych, a
brudnych i chyych witry: zdaeku oszatnych i biych, zbyka podertych i zahonystych.
Podoroanyn zaartuwaw z mojeju diwczynkoju. Szczo ? Harnyj art! Niczoho art!
Dywy-no, jak zmoryo tebe, piwdnia u lisi, w chaszczach. A szczodo czerwonych witry dumaj, jak ja: budu tobi czerwoni witrya.
Assol spaa. ongren, distawszy wilnoju rukoju lulku, zakuryw, i witer pronis dym kri
tyn u kuszcz, jakyj ris iz zownisznioho boku horodu. Bila kuszcza, spynoju do ohoroi, namynajuczy pyrih, sydiw moodyj ebrak. Rozmowa baka z dokoju nadaa jomu weseoho humoru, a zapach dobriaczoho tiutiunu naasztuwaw dobutywo.
Daj, hospodariu, zakuryty wbohomu czoowikowi, skazaw win kri ozu. Mij
tiutiun proty twoho ne tiutiun, a, skazaty b, trutyzna.
Ja daw by, nehoosno widkazaw ongren, ta tiutiun u mene w tij kyszeni. Meni,
bacz, ne choczesia budyty doku.
Oto ycho! Prokynesia, znowu zasne, a perechoyj czoowik wziaw ta j zakuryw.
Nu, zapereczyw ongren, ty ne bez tiutiunu wse-taky, a dytyna zmoryasia.
Zajdy, jak choczesz, zhodom.
ebrak znewaywo splunuw, nadiw na cipka torbynu i wjidywo skazaw:
Kniaziwna, pewna ricz. Wtowkmaczyw ty jij u hoowu ti zamorki korabli! Och ty,
dywak z dywakiw, a szcze hospodar!
Posuchaj-no, proszepotiw ohren, ja, ybo, rozbudu jiji, ta tilky dla toho,
szczob daty tobi dobriaczoji proczuchanky! Zabyrajsia he!
Za piwhodyny ebrak sydiw u traktyri za stoom z desiatkom rybaok. Pozadu nych, to
sipajuczy czoowikiw za rukaw, to znimajuczy czerez pecze szklanku z horikoju dla sebe,
zwyczajno, sydiy hinki moodyci z hustymy browamy j rukamy, kruhymy, mow kaminci.

ebrak, skypajuczy obrazoju, opowidaw:


J ne daw meni tiutiunu. Tobi, kae, myne pownolitnij rik, a todi, kae, specijalnyj
czerwonyj korabel po tebe. Pozajak twoja dola wyjty za kniaycza. J otomu, kae, czariwnyku, wir. Ta ja kau: Budy, budy, mowlaw, tiutiunciu distaty. Ta win za mnoju piwdorohy bih.
Chto? Szczo? Pro szczo baaczka? czuysia dopytywi hoosy moody.
Rybaky, nasyu obertajuczy hoowy, roztumaczuway z posmiszkoju:
ongren z dokoju zdyczawiy, a, moe, uma riszyysia, o czoowik rozpowidaje.
Czakun buw u nych, tak wono wychody. Wony czekaju titky, wam ne progawyty b!
zamorkoho kniaycza, ta szcze j pid czerwonymy witryamy!

Za try dni, powertajuczy iz mikoji kramyci, Assol poczua wpersze:


Hej, wiszalnyce! Assol! Pohla-no siudy! Czerwoni witrya pywu!
Diwczynka, zdryhnuwszy, mymochi zyrknua z-pid ruky na zaton moria. Widtak obernuasia w bik wyhukiw; tam, za dwadcia krokiw od neji, stojaa kupka ditej; wony krywlaysia, wysooplujuczy jazyky. Zitchnuwszy, diwczynka pobiha dodomu.

Jakszczo Cezar wwaaw, szczo kraszcze buty perszym u seli, ni druhym u Rymi, to Artur Grej mih ne zazdryty Cezarewi stosowno joho mudroho baannia. Win urodywsia kapitanom, chotiw buty nym i staw nym.
Weyczeznyj dim, u jakomu narodywsia Grej, buw pochmuryj useredyni j weycznyj znadworu. Do perednioho fasadu prylahay kwitnyk i czastyna parku. Najkraszczi sorty tiulpaniw
sriblasto-bakytnych, etowych i czornych z roewoju tinniu, zwywaysia w gazoni linijamy wyhadywo kynutych namyst. Stari derewa parku drimay w rozporoszenomu piwswitli nad osokoju zwywystoji riczeczky. Ohoroa zamku, pozajak ce buw sprawnisikyj zamok,
skadaasia iz kruczenych czawunnych stowpiw, jaki buy zjednani zaliznym wizerunkom. Koen stowp zakinczuwawsia zwerchu pysznoju lilijeju; ci czaszi w uroczysti dni napowniuwaysia olijeju, paajuczy w nicznomu moroci predowhoju wohnennoju szerengoju.
Grejewi bako j maty buy pychatymy newilnykamy swoho stanowyszcza, bahatstwa i
zakoniw toho suspilstwa, stosowno jakoho mohy kazaty my. Czastyna jichnioji duszi, zajniata gaerejeju predkiw, mao hidna zmaluwannia, druha czastyna ujawne prodowennia gaereji, poczynaasia maekym Grejem, szczo buw pryreczenyj za widomym, napered
ukadenym panom proyty yttia j umerty tak, szczob joho portret mona buo powisyty na
stini bez szkody dla familnoji czesty. W ciomu pani bua dopuszczena neweyczka pomyka:
Artur Grej narodywsia z ywoju duszeju, jaka j he ne bua schylna prodowuwaty liniju familnoho nakresennia.
Cia wawis chopczyka poczaa dawatysia wznaky na womomu roci joho yttia; typ
ycaria czudernakych wrae, szukacza i czudotwora, sebto ludyny, jaka z nezliczennoho rozmajittia roej yttia wziaa najbilsz nebezpecznu i zworuszywu rolu peredbaczennia, namiczawsia w Grejewi, szcze todi, koy, prystawywszy do stiny stie, szczob distaty kartynu, na
jakij buo zobraeno rozpjattia, win wyjniaw cwiachy iz zakrywawenych ruk Chrysta, sebto
prosto zamastyw jich houboju farboju, jaku pocupyw u materi. W takomu wyhladi kartyna
wydawaasia jomu bilsz sterpnoju. Zachopenyj swojeridnym diom, win poczaw buo zamaszczuwaty j nohy rozipnutoho, ta joho zastukaw bako. Staryj zniaw chopczyka zi stilcia
za wucha j pospytaw:
Nawiszczo ty zipsuwaw kartynu?
Ja ne zipsuwaw.
Ce robota sawetnoho malara.
Meni bajdue, skazaw Grej. Ja ne mou dopustyty, aby pry meni strymiy z ruk
cwiachy j biha krow. Ja cioho ne choczu.
U widpowidi syna Linel Grej, schowawszy pid wusamy usmiszku, wpiznaw sebe j ne
nakaw karu.
Grej newtomno wywczaw zamok, roblaczy raziuczi widkryttia. Tak, na horyszczi win
znajszow staewyj ycarkyj motoch, knyhy, opraweni w zalizo i szkiry, zotlili odinnia i zhraji
hory. W lochu, de zberihaosia wyno, win zdobuw cikawi widomosti stosowno atu, madery, cheresu. Tut, u kaamutnomu switli szpyczastych wikon, pryhniczenych skisnymy trykutnykamy kaminnych skepi, stojay maeki j weyki diky; najbilsza, u formi peskatoho
koa, zajmaa wsiu poperecznu stinu lochu, storicznyj temnyj dub diky ysniw, nacze widszlifowanyj. Sered bary stojay u petenych koszykach czerewati plaszky z zeenoho i synioho
szka. Na kaminciach i na zemlanij doliwci rosy siri hryby z tonkymy nikamy; skri plisniawa, moch, syris, kwasnyj, zadusznyj sopuch. Weyczezne pawutynnia zootio w daekomu kutku, koy, nadweczir, sonce wydywlao joho ostannim promenem. W odnomu misci
buo zakopano dwi diky najkraszczoho alikante, jake isnuwao za czasiw Kromwela, j pohribnyk, pokazujuczy Grejewi na poronij kutok, ne wtraczaw nahody powtoryty istoriju sawetnoji mohyy, w jakij eaw mere wawiszyj, ni zhraja foksterjeriw. Poczynajuczy rozpowi,

opowidacz ne zabuwaw sprobuwaty, czy dije kran weykoji diky, j widchodyw od nioho, ybo, z poehszeju na serci, pozajak mymowilni slozy nadto we weykoji radosty byszczay w
joho zweseliych oczach.
Nu, ot szczo, kazaw Poldiszok Grejewi, sidajuczy na poronij skryci j natoptujuczy
hostroho nosa tiutiunom, baczysz ty ce misce? Tam ey take wyno, za jake ne odyn pyjak
daw by zhodu wtiaty sobi jazyka, jakby jomu dozwoyy wychyyty neweyczku szklanoczku.
W konij dici sto litriw reczowyny, wid jakoji wybuchaje dusza j tio obertajesia w neporuszne tisto. Joho barwa temnisza od wyszni, j wono ne pobiy iz plaszky. Wono huste, mow
dobri werszky. Wono mistysia w dikach iz czornoho derewa, kripkoho, mow zalizo. Na nych
podwijni obruczi z czerwonoji midi. Na obruczach atynkyj napys: Mene wypje Grej, koy
bude w raju. Cej napys tumaczywsia tak szyroko j supereczywo, szczo twij pradidu, wysokorodnyj Simeon Grej, pobuduwaw daczu, nazwawszy jiji Raj, i hadaw u takyj sposib uzhodyty zahadkowyj wysliw z dijsnistiu szlachom newynnoji dotepnosty. Ta szczo ty hadajesz?
Win pomer, dopiru poczay zbywaty obruczi, wid rozrywu sercia, tak chwyluwawsia asyj
didok. Wid tijeji pory diku ne czipaju. Wynyko perekonannia, szczo kosztowne wyno prynese ycho. Sprawdi, takoji zahadky ne zahaduwaw ehypetkyj snks. Szczoprawda, win zapytaw odnoho mudrecia: Czy zjim ja tebe, jak zjidaju wsich, skay prawdu zayszyszsia
ywyj, ta j to harneko podumawszy
Zdajesia, znowu kapaje z krana, perebywaw sam sebe Poldiszok, skisnymy krokamy
priamujuczy w kutok, de, zakripywszy kran, powertawsia z widkrytym, switym ycem. Tak.
Harno podumawszy, a hoowne, ne pospiszajuczy, mudre mih by skazaty snksowi:
Chodimo, bratyku, chylnemo, i ty zabudesz pro ciu durniu. Mene wypje Grej, koy bude
w raju!. Jak utiamyty? Wypje, koy pomre, czy szczo? Dywno. Znaczy, win swiatyj, znaczy,
ne pje ni wyna, ni prostoji horiky. Prypustymo, szczo raj oznaczaje szczastia. Ta jakszczo
tak stoji pytannia, to bu-jake szczastia zhuby poowynu swoho siajywoho pirjaczka, koy
szczasywe szczyro pospytaje sebe: czy raj wono? W tim-to j zakowyka. Szczob z ehkym
sercem napytysia z takoji diky i smijatysia, chopczyno mij, harno smijatysia, treba odnoju
nohoju stojaty na zemli, druhoju na nebi. Je iszcze tretie prypuszczennia: szczo koy-nebu
Grej dopjesia do baenno-rajkoho stanu j zuchwao spustoszy barylce. Ta ce, chopczyno,
buo b ne wykonannia proroctwa, a traktyrna haaburda.
Perekonawszy szcze raz u sprawnomu stani krana weykoji diky, Poldiszok zoseredeno i ponuro zakinczuwaw:
Ci diky prywiz w tysiacza simsot dewjanosto tretiomu roci twij predok, Don Grej, z
Lissabonu, na korabli Bihl; za wyno buo zapaczeno dwi tysiaczi zootych pistriw. Napys
na dikach zrobenyj zbrojarem Wenijaminom Eljanom iz Pondiszeri. Cioho wyna nichto ne
pyw, ne kusztuwaw i ne bude kusztuwaty.
Ja wypju joho, skazaw jako Grej, tupnuwszy nohoju.
Oto chorobryj moodyk! zauwayw Poldiszok. Ty wypjesz joho w raju?
Zwyczajno. O raj!.. Win u mene, baczysz? Grej tycho zasmijawsia, roztuywszy
swoju maeku ruku. Nina, ta z twerdymy rysamy doonia osiajaasia soncem, i chopczyk
stysnuw palci w kuak. O win, tut!.. To tut, to znowu ni
Kauczy ce, win to roztulaw, to styskaw ruku j, ureszti, wtiszenyj swojim artom, wybih,
obihnawszy Poldiszoka, pochmurymy schidciamy w korydor nynioho powerchu.
Widwidyny kuchni buy suworo zaboroneni Grejewi, ta, widkrywszy odnoho razu cej
dywowynyj swit, jakyj paachkotiw ohniamy baha, swit pary, kiptiawy, syczannia, kekotu
kypjaczych ridyn, stukotu noiw i smakowytych pachoszcziw, chopczyk rewno nawiduwawsia u weyczezne prymiszczennia. W suworij mowczanci, nemow erci, ruchaysia kuchari;
jichni bili kowpaky na tli poczorniych stin nadaway roboti charakteru wroczystoho suinnia; weseli, hadki posudomyjnyci bila diok z wodoju myy posud, dzeekajuczy porcelanoju
i sribom; chopczaky, zhynajuczy pid tiaharem, zanosyy koszyky, napowneni ryboju, ustry-

ciamy, rakamy j sadowynoju. Tam, na dowhomu stoli, eay rajduni fazany, siri kaczky, strokati kury; tam swyniacza tusza z korotekym chwostom i po-dytiaczomu zapluszczenymy
oczyma; tam ripa, kapusta, horichy, syni rodzynky, smahlawi persyky.
Na kuchni Grej trochy nijakowiw; jomu zdawaosia, niby wsim tut ruchaju temni syy,
szczo jichnia wada je hoownoju pruynoju yttia zamku; pokryky zwuczay, mow komanda
j zakynannia; poruchy robotariw zawdiaky dowhij nawyczci nabuway tijeji wyraznosty, skupoji tocznosty, jaka zdajesia natchnenniam. Grej ne buw szcze takym wysokym, szczob zazyrnuty do najbilszoji kastruli, szczo wyruwaa, nacze Wezuwij, ta poczuwaw do neji osobywu
powahu; win iz trepetom dywyw, jak jiji peresuwaju dwi sunyci; na pytu wychlupuwaasia
todi dymna pina, j para, pidnimajuczy iz szumkoji pyty, chwylamy napowniuwaa kuchniu.
Jako ridyny wychlupnuosia tak bahato, szczo wona obparya ruku odnoji diwczyny. Szkira
wmy poczerwonia, nawi nihti zrobyysia czerwoni wid prypywu krowi, j Betsi (tak zway
sunyciu), paczuczy, natyraa olijeju poterpili miscia. Slozy nestrymno kotyysia jiji kruhym
perelakanym obyczcziam.
Grej zawmer. W toj czas, jak inszi inky kopotaysia bila Betsi, win pereyw widczuttia
hostroho czuoho stradannia, jakoho ne mih diznaty sam.
Czy due tobi bolacze? pospytawsia win.
Sprobuj, to diznajeszsia, widkazaa Betsi, nakrywajuczy ruku fartuchom.
Nasupywszy browy, chopczyk wyliz na oslin, zaczeberchnuw dowhoju okoju hariaczoji huszczi (doreczno bude skazaty, ce buw sup iz baranynoju) i chlupnuw na zhyn pjasti.
Wraennia wyjawyosia ne sabkym, ta sabis wid hostroho bolu zmusya joho pochytnutysia.
Blidyj, mow boroszno, Grej pidijszow do Betsi, zastromywszy paajuczu ruku do kyszeni
sztanciw.
Meni zdajesia, tobi due bolacze, skazaw win, i sowom ne obmowywszy pro swij
doswid. Chodimo, Betsi, do likaria. Nu bo chodimo!
Win zapopadywo cupyw jiji za spidnyciu, todi jak prybicznyky chatnich zasobiw nawperebywky daway sunyci pomiczni recepty. Ta diwczyna, diznajuczy hostroji muky, pisza iz
Grejem. Likar pomjakszyw bil, nakawszy perewjazku. ysze pisla toho jak Betsi pisza, chopczyk pokazaw swoju ruku.
Cej neznacznyj epizod zrobyw dwadciatyricznu Betsi j desiatyricznoho Greja istynnymy
druziamy. Wona napychaa joho kyszeni jabukamy j pyrikamy, a win rozpowidaw jij kazky
ta inszi istoriji, jaki wyczytaw u swojich knykach. Jako win diznawsia, szczo Betsi ne moe
wyjty zami za koniucha Dima, bo w nych nemaje hroszej rozhospodariuwatysia. Grej roztroszczyw obcekamy dla komyna swoju porcelanowu skarbnyczku j wytrusyw zwidtila wse
szczo stanowyo byko sta funtiw. Wstawszy rano, koy bezprydannycia pisza na kuchniu,
win prokrawsia do jiji kimnaty j, zapchawszy podarunok do diwoczoji skryni, prykryw joho
korotkoju zapyskoju: Betsi, ce twoje. Wataok zhraji rozbijnykiw Robin Hud. Perepooch,
jakyj wykykaa na kuchni cia istorija, nabuw takoho rozmiru, szczo Grej musyw ziznatysia u
pidsuwi. Win ne wziaw hroszi nazad j ne chotiw bilsze baakaty pro ce.
Joho maty bua odnijeju z tych natur, jakych yttia widywaje w hotowij formi. Wona
ya u napiwsni zabezpecznosty, jaka peredbaczaa bu-jake baannia peresicznoji duszi;
tomu jij ne zayszaosia niczoho niczoho robyty, jak tilky radytysia z krawczyniamy, likarem i
marszakom. Ta prystrasne, maje religijne prywjazannia do swojeji chymernoji dytyny buo,
mabu, jedynym kapanom tych jiji nachyliw, zachoroformowanych wychowanniam i doeju,
kotri we ne ywu, a newyrazno szumuju, zayszajuczy wolu bezczynnoju. Mostywa pani
skydaasia na pawu, jaka wysydia jajce ebedia. Wona bolisno widczuwaa prekrasnu widrubnis syna; sum, lubow i nijakowis perepowniuway jiji, koy wona prytyskaa chopczyka do
hrudej, serce jiji kazao insze, ni jazyk, jakyj zwyczno widobraaw umowni formy stosunkiw
i pomysliw. Tak chmarnyj efekt, chymerno pobudowanyj soniacznym prominniam, prosiahaje w symetrycznu obstanowku kazennoho budynku, pozbawlajuczy jiji banalnych perewah;

oko baczy i ne wpiznaje prymiszczennia; tajemnyczi widtinky swita sered ubohosty wytworiuju slipuczu harmoniju.
Mostywa pani, szczo jiji yce j gura, zdawaosia, mohy widpowidaty ysze kryanoju
mowczankoju wohnennym hoosam yttia, szczo jiji tonka wroda radsze widsztowchuwaa,
ni wabya, pozajak u nij widczuwaosia hordowyte zusylla woli, pozbawene inocznoji prynadnosty, ta Lilijan Grej, zayszajuczy naodynci z chopczykom, stawaa prostoju matuseju, kotra kazaa zalubenym, ahidnym tonom ti sami szczyri dribnyczky, jakych ne peredaty
na paperi; jichnia sya w poczutti, a ne w nych samych. Wona he ne moha ni w czomu widmowyty synowi. Wona proszczaa jomu wse: perebuwannia na kuchni, widrazu do urokiw,
neposuch i czysenni dywactwa.
Jakszczo win ne chotiw, szczob pidstryhay derewa, to derewa zayszaysia neruszeni;
jakszczo win prosyw prostyty czy wynahorodyty koho, toj, komu jszosia pro ce, znaw,
szczo tak i bude; win mih jizdyty na bu-jakomu koni, braty w zamku bu-jakoho psa, porpatysia w bibliteci, hasaty bosoni i jisty, szczo jomu zabahnesia.
Joho bako wid dowszoho czasu borowsia z cym, ta postupywsia, ne pryncypowi, a
baanniu druyny. Win obmeywsia tym, szczo wydayw iz zamku wsich czeladnykych ditej,
pobojujuczy, szczo zawdiaky nycomu towarystwu prymchy chopczyka obernusia nachyamy, jaki wako wykorinyty. Nazaha, win buw z hoowoju pohynutyj nezliczennymy familnymy procesamy, poczatok jakych hubywsia w eposi wynyknennia paperowych fabryk, a kine u smerti wsich kawerznykiw. Poza tym, derawni sprawy, sprawy majetkiw, dyktant
memuariw, wyjizd paradnych poluwa, czytannia gazet i skadne ystuwannia trymay joho
w pewnomu wnutriszniomu widdaenni wid rodyny; syna win baczyw tak ridko, szczo dekoy
zabuwawsia, skilky jomu rokiw.
Oto, Grej yw u swojemu switi. Hrawsia win sam zazwyczaj na zadnich dworyszczach zamku, jaki za dawnyny may bojowe znaczennia. W cych prostorych pustyszczach, iz
zayszkamy wysokych rowiw, z kaminnymy lochamy, szczo pozarostay mochom, buo powno
burjanu, kropywy, opuchiw, ternia i skromno-strokatoho dykoho kwittia. Grej hodynamy zayszawsia tut, doslidujuczy krotiaczi nory, wojujuczy z burjanamy, pantrujuczy na meteykiw
i budujuczy z uamkiw cehy forteci, jaki bombuwaw driuczkamy j kaminciamy.
Jomu jszow ue dwanadciatyj rik, koy wsi natiaky joho duszi, wsi rozokremeni rysy
duchu j widtinky tajemnych potiahiw zjednaysia w odnomu potunomu momenti j, otrymawszy zawdiaky tomu strunkyj wyraz, stay nestrymnym baanniam. Do toho win nemow
by znachodyw chiba szczo okremi czastyny swoho sadu proswit, ti, kwitku, drimuczyj i
pysznyj stowbur, u mnohoti sadiw inszych i znenaka pobaczyw jich jasno, wsi u preharnij, raziuczij widpowidnosti.
Staosia ce w bibliteci. Jiji wysoki dweri z kaamutnym szkom zwerchu buy zazwyczaj
zamkneni, ta zaszczipka zamka nasyu trymaasia u hnizdi stuok; jakszczo natysnuty rukoju,
to dweri ruszay, napruuwaysia i widczyniaysia. Koy doslidnykyj duch zmusyw Greja promknutysia do bibliteky, joho wrazyo kurne swito, wsia sya j osobywis jakoho bua w barwystomu wizerunkowi werchnioji czastyny wikonnych szyb. Tysza pokynutosty stojaa tut,
nacze woda u stawku. Temni riady knykowych szaf podekudy prylahay do wikon, zatuywszy
jich do poowyny; pomi szafamy buy prochody, zacharaszczeni kupamy knyh. Tam rozhornutyj albom, z jakoho wysyznuy wnutriszni ystky; tam suwoji, perewjazani zootoju
werweczkoju, stosy knyh pochmuroho wyhladu, hrubi pasty rukopysiw, nasyp minijatiurnych tomykiw, jaki triszczay, nemow kora, koy jich rozhortay; tut kresennia i tabyci,
riady nowych wyda, mapy; rozmajittia paliturok, hrubych, ninych, czornych, strokatych,
synich, sirych, towstych, tonkych, szerechatych i hadekych. Szafy buy szczilno napchani
knyhamy. Wony zdawaysia stinamy, jaki wmistyy yttia w samisikij towszczi swojij. U widkydach jichnich szyb wydniy inszi szafy, ukryti plamamy, szczo miano byszczay. Weyczeznyj gobus, wmiszczenyj u midnyj sferycznyj chrest ekwatora j merydijana, stojaw na
kruhomu stoli.

Obernuwszy do wychodu, Grej pobaczyw nad dwermy weyczeznu kartynu, jaka zmistom swojim widrazu napowniuwaa duszne zacipeninnia bibliteky. Kartyna zobraaa korabel, szczo pidijmawsia na hrebi morkoho wau. Strumeni piny stikay joho schyom. Win
buw zobraenyj w ostatniomu menti zetu. Korabel iszow prosto na hladacza. Wysoko pidniatyj buszpryt zatulaw osnowu szczoh. Hrebi wau, rozitnutyj korabelnym kiem, skydawsia
na krya weetenkoho ptacha. Pina etia w powitria. Witrya, jaki, mow kri imu, wydno
buo z-za bakbortu j wyszcze buszprytu, powni nesamowytoji syy sztormu, wayysia wsim
hromaddiam nazad, szczob, perejszowszy wa, wyprostatysia, a potim, schylajuczy nad bezodneju, hnaty sudno do nowych awyn. Rozderti chmary trepetay nad okeanom. mawe swito pryreczeno boroosia z morokom noczi, jakyj nasuwawsia. Ta najducze wpadaa w oko u
cij kartyni posta czoowika, jaka stojaw na bakowi spynoju do hladacza. Wona widobraaa
wse stanowyszcze, nawi charakter momentu. Poza czoowika (win rozstawyw nohy, machnuwszy rukamy) niczoho, wasne, j ne kazaa pro te, szczo win roby, ta zmuszuwaa prypuskaty skrajniu napruenis uwahy, zwernenoji do czoho na paubi, jakoji ne wydno buo hladaczewi. Zakasani poy joho kaptana szarpaw witer; bia kosa j czorna szpaha wytiahnuto
rwaysia u powitria; bahatstwo wbrannia zraduwao w nim kapitana; tanciuwalne pooennia tia zmach wau; bez kapelucha; win buw, napewne, pohynutyj nebezpecznoju myttiu
i kryczaw ae szczo? Moe, baczyw, jak padaje za bort ludyna, moe, nakazuwaw powernuty
na inszyj has abo , zahuszujuczy witer, hukaw bocmana? Ne dumky, a tini cych dumok
wyrosy w duszi, poky win dywywsia kartynu. Naraz wydaosia jomu, niby liworucz pidijszow,
stawszy porucz, neznanyj, newydnyj; warto obernuty hoowu, jak chymerne widczuttia bezslidno szczezo b. Grej znaw ce. Ta win ne zhasyw ujawy, a prysuchawsia. Bezhucznyj hoos
wyhuknuw dekilka urywystych fraz, nezrozumiych, jak maajka mowa; prounaw szum nemow by dowhych obwaliw; widunnia i pochmuryj witer napownyy bibliteku. Wse ce Grej
czuw useredyni sebe. Win rozzyrnuwsia; tysza, jaka wmy zapanuwaa, rozsijaa zwuczne pawutynna fantaziji; zwjazok z bureju znyk.
Grej dekilka raziw prychodyw dywytysia ciu kartynu. Wona staa dla nioho tym potribnym sowom u besidi duszi z yttiam, bez jakoho wako zbahnuty sebe. W maekomu chopczykowi postupowo wkadaosia weyczezne more. Win zywsia z nym, porpajuczy u bibliteci, wyskipujuczy j adibno czytajuczy ti knyhy, za zootymy dwermy jakych widkrywaosia synie siajewo okeanu. Tam, sijuczy za kormoju pinu, ruchaysia korabli. Czastyna jich hubya witrya, szczohy j, zachynajuczy chwyeju, opuskaasia w morok bezode, de myhtia
fosforyczni oczi rybyn. Inszi, schopeni burunamy, byysia ob ryfy; szczoraz tychszi chwyli hrizno chyytay korpus; zneludnenyj korabel iz podertymy snastiamy zaznawaw dowhoji ahoniji, a nowyj sztorm roznosyw joho na druzky. Treti bez pryhod wantayysia w odnomu
portu j rozwantauwaysia w druhomu; ekipa, sydiaczy za traktyrnym stoom, ospiwuwaw
pawannia j lubo pyw sobi horiku. Buy tam szcze korabli-piraty z czornym stiahom i strasznoju komandoju, szczo wymachuwaa noamy; korabli-prymary, szczo siajay mertwotnym
switom synioho ozorinnia; wijkowi korabli z sodatamy, harmatamy j muzykoju; korabli
naukowych ekspedycij, szczo wydywlaysia wukany, rosyny i twaryn; korabli z pochmuroju
tajemnyceju i buntamy; korabli widkryttiw i korabli pryhod.
W ciomu switi, zwyczajno, wysoczia nad usim posta kapitana. Win buw doeju, duszeju
i rozumom korabla. Joho charakter wyznaczaw dozwilla i praciu komandy. Sama komanda
dobyraasia nym osobysto i bahato w czomu widpowidaa joho nachyam. Win znaw zwyczky
j rodynni sprawy konoji ludyny. Win woodiw uw oczach pidehych magicznym znanniam,
zawdiaky jakomu wpewneno jszow, naprykad, iz Lissabonu w Szanchaj neozorymy prostoramy. Win widbywaw buriu prytydijeju systemy skadnych zusyl, wbywajuczy paniku korotkymy nakazamy; pawaw i zupyniawsia, de chotiw; rozporiadawsia widpyttiam i nawantaenniam, naprawoju j widpoczynkom; bilszu j rozumniszu wadu w ywomu dili, napownenomu bezupynnym ruchom, hodi buo j ujawyty. Cia wada zamknenistiu j pownotoju doriwniuwaasia do wady Orfeja.

Take ujawennia pro kapitana, takyj obraz i taka istynna dijsnis joho stanowyszcza zajniay, za prawom duszewnych podij, czilne misce w osiajnij swidomosti Greja. oden fach,
okrim cioho, ne mih by tak wdao zlutuwaty wodno wsi skarby yttia, zberihszy nedotorkannym najtonszyj wizerunok konoho okremoho szczastia. Nebezpeka, ryzyk, wada pryrody,
swit daekoho kraju, czudesna newidomis, merechtinnia lubowy, szczo kwitne pobaczenniam i rozukoju; zachopywyj nurt zustriczej, osib, podij; nezmirne rozmajittia yttia, todi
jak wysoko w nebi to Piwdennyj Chrest, a to Wiz, i wsi materyky w zirkych oczach, chocza twoja kajuta napownena nepozbutnioju bakiwszczynoju z jiji knyhamy, kartynamy, ystamy j suchymy kwitamy, opowytymy szowkowystym pasmom, u zamszewij adanci na twerdych hrudiach.
Woseny, na pjatnadciatomu roci yttia, Artur Grej potajky poyszyw domiwku j promknuwsia za zooti worota moria. Nezabarom z portu Dubl wyjsza w Marsel szchuna Anselm, jaka zabraa jungu z maekymy rukamy i zownisznistiu perebranoji diwczynky. Toj
junga buw Grej, wasnyk eegantnoho sakwojau, tonkych, mow rukawyczka, akowanych
czobitkiw i batystowoji biyzny z wytkanymy koronamy.
Uprodow roku, poky Anselm widwiduwaw Franciju, Ameryku j Espaniju, Grej protrykaw czastynu swoho majna na tisteczku, widdajuczy cym naene mynuomu, a resztu,
dla teperisznosty j buduczyny, prohraw u karty. Win chotiw buty haspydkym moriakom.
Win, zadychajuczy, pyw horiku, a na kupanni, mlijuczy sercem, pyhaw u wodu, storcz hoowoju, z dwosanewoji wysoty. Potrochu win utratyw use, krim hoownoho, swojeji dywnoji etiuczoji duszi; win utratyw nemicz, stawszy kremeznym u peczach i micnym u mjazach,
blidis zaminyw temnoju zasmahoju, wytonczenu ehkowanis poruchiw widdaw za wpewnenu wprawnis zajniatoji praceju ruky, a w joho zadumanych oczach widbywsia poysk, jak
u ludyny, szczo dywysia na poumja. I joho mowa, wtratywszy neriwnomirnu, hordowyto soromjazywu pynnis, staa korotka j toczna, mow udar czajky w strumynu za trepetnym
sribom rybyn.
Kaptan Anselma buw dobroju ludynoju, ta suworym moriakom, jakyj uziaw chopczaka czerez jaku zowtichu. U widczajdusznomu baanni Greja win wbaczaw ysze ekscentrycznu prymchu j zarannia trimfuwaw, ujawlajuczy, jak misiaciw za dwa Grej skae jomu,
namahajuczy ne dywytysia u wiczi: Kapitane Hope, ja zbyw likti, powzajuczy snastiamy; w
mene bola boky i spyna, palci ne rozhynajusia, hoowa triszczy, a nohy trusiasia. Wsi ci
mokri ynwy o dwa pudy na wazi ruk; wsi ci ejery, wanty, braszpyli, trosy, stehy j sayngy
stworeni na spytok mojemu ninomu tiu. Ja choczu do mamy. Wysuchawszy podumky
taku zajawu, kapitan wyhooszuwaw, te podumky, taku promowu: Wyruszajte kudy choczete, pysklatko moje. Jakszczo do waszych ditkywych krylciat pryypa smoa, to wy moete
widmyty jiji wdoma odekoonom Roza-mimoza. Cej wyhadanyj Hopom odekoon najducze tiszyw kapitana, j, zakinczywszy ujawnu widpowi, win whoos powtoriuwaw:
Awe. Idi sobi do Rozy-mimozy.
Tym czasom cej wahomyj dijaoh spadaw na dumku kapitanowi dedali ridsze, pozajak
Grej iszow do mety zi zcipenymy zubamy i spootniym obyczcziam. Win terpiw nespokijnyj
trud z riszuczym napruenniam woli, poczuwajuczy, szczo jomu staje dedali ehsze, w miru
toho jak suworyj korabel wamuwawsia w joho organizm, a newminnia zaminiuwaosia
zwyczkoju. Traplaosia, szczo peteju jakirnoho anciuha joho wayo z nih, stusajuczy ob paubu, szczo kanat, jakyj ne prytrymay bila knechta, wymykawsia z ruk, zdyrajuczy z dooniw
szkiru, szczo witer byw joho w obyczczia kutom witrya iz uszytym u nioho zaliznym kilcem
i, korotsze mowlaczy, wsia robota bua torturoju, jaka potrebuwaa pylnoji uwahy, ta, chocz
jak tiako win dychaw, nasyu rozhynajuczy spynu, posmiszka znewahy ne poyszaa joho ycia. Win mowczky terpiw prysmiszky, znuszczannia j nepozbutniu ajku, a poky ne staw u
nowij sferi swojim, ta wid cioho czasu neodminno widpowidaw boksom na bu-jaku obrazu.
Jako kapitan Hop, uhediwszy, jak win majsterno wjae witryo na reju, skazaw sobi:

Peremoha za toboju, duryswite. Koy Grej spustywsia na paubu, Hop wykykaw joho do
kajuty j, rozhornuwszy poszarpanu knyhu, skazaw:
Suchaj uwano. Poky cyharku! Poczynajesia obrobka szczeniaty pid kapitana.
I win poczaw czytaty, tocznisze, kazaty i kryczaty z knyhy dawni sowa moria. Ce buw
perszyj urok Greja. Uprodow roku win poznajomywsia z nawigacijeju, praktykoju, karabebuduwanniam, morkym prawom, ocijeju j buchhaterijeju. Kapitan Hop podawaw jomu
ruku j kazaw: My.
U Wankuweri Greja zowyw materyn yst, pownyj sliz i strachu. Win widpowiw: Ja
znaju. Ta jakby ty baczya, jak ja: pohla mojimy oczyma. Jakby ty czua, jak ja: prytuy do
wucha muszlu w nij homin wicznoji chwyli; jakby lubya, jak ja, wse, to w twojemu yst
ja znajszow by, krim lubowi j ludyny, usmiszku. I win pawaw dali, poky Anselm ne prybuw z wantaem do Dubelta, zwidky, korystujuczy zupynkoju, dwadciatyricznyj Grej podawsia widwidaty zamok.
Wse buo te same dowkruhy; tak samo neporuszne w podrobyciach i w zahalnomu wraenni, jak pja rokiw tomu; chiba szczo hustiszym stao ystia moodych wjaziw; jichnij wizerunok na fasadi choromyny rozsunuwsia j rozrissia.
Suhy, jaki zbihysia do nioho, zradiy, strepenuy i zawmery w tij e poszani, z jakoju,
mowby ne ranisz jak uczora, zustriczay cioho Greja. Jomu skazay, de maty; win projszow u
wysoke prymiszczennia i, tycho pryczynywszy dweri, neczutno zupynywsia, dywlaczy na posywiu inku w czornij sukni. Wona stojaa pered rozpjattiam; jiji prystrasnyj szepit buw
hucznyj, mow powne kaatannia sercia. Za tych, chto pawaje, mandruje, chworije, stradaje
i potrapyw u poon czuw, korotko dychajuczy, Grej. Dali buo skazano: I chopczyku
mojemu Todi win mowyw: Ja Ta bilsze niczoho ne mih wymowyty. Maty obernuasia.
Wona zmarnia; w hordowystosti jiji tonkoho obyczczia switywsia nowyj wyraz, jakyj skydawsia na powernenu junis. Wona strimko pidijsza do syna; korotkyj hrudnyj smich, strymanyj wyhuk i slozy w oczach ot i wse. Ta cijeji chwyli wona ya ducze i kraszcze, ni
za wse swoje yttia.
Ja widrazu wpiznaa tebe, o mij lubyj, mij maekyj!
I Grej sprawdi perestaw buty weykym. Win wysuchaw pro bakowu smer, potim rozpowiw pro sebe. Wona suchaa joho bez dokoriw i zaperecze, ta podumky u wsiomu,
szczo win utwerduwaw jak istynu swoho yttia, baczya chiba szczo ihraszky, jakymy bawysia jiji chopczyna. Takymy ihraszkamy buy suchodoy, okeany j korabli.
Grej probuw u zamku sim dniw; womoho dnia, wziawszy weyku sumu hroszej, win
powernuwsia do Dubelta i skazaw kapitanowi Hopu:
Diakuju. Wy buy dobrym towaryszem. Proszczawaj e, starszyj towaryszu. Tut win
zakripyw istynne znaczennia cioho sowa achitnym, jak obceky, potyskom ruky. Teper ja
pawatymu okremo, na wasnomu korabli.
Hop, spaachnuw, splunuw, wyrwaw ruku j podawsia he, ta Grej, nazdohnawszy, obniaw joho. J wony posiday w hoteli, wsi razom, dwadcia czotyry czoowika z komandoju, j
pyy, jiy, j haasuway, i spiway, j wypyy, i zjiy wse, szczo buo na bufeti j u kuchni.
Mynuo szcze trochy czasu, u portu Dubelt weczirnia zoria siajnua nad czornoju linijeju
nowoji szczohy. To buw Sekret, tryszczohowyj halit na dwisti szistdesiat tonn, jakoho
kupyw Grej. Otak, kapitanom i wasnykom korabla, Artur Grej pawaw szcze try roky, a dola
prywea joho do Lissa. Ta win ue nazawdy zapamjataw toj hrudnyj smich, pownyj szczyroserdoji muzyky, jakym zustriy joho wdoma, j raziw zo dwa na rik widwiduwaw zamok, zayszajuczy inci zi sribnymy kimy netwerdu pewnis u tomu, szczo takyj weykyj chopczyk,
ybo, uporajesia zi swojimy ihraszkamy.

Strumi piny, jakyj widkydaa korma Grejewoho korabla Sekret, pronyzaw okean bioju ryskoju i zhas u siajewi weczirnich ohniw Lissa. Korabel staw na rejdi nepodalik majaka.
Desia dniw Sekret wywantauwaw czesuczu, kawu i czaj; odynadciatyj de komanda zhajaa na berezi, u widpoczynku j horiczanomu czadi; dwanadciatoho dnia Grej hucho zatuyw, bez bu-jakoji pryczyny, ne rozumijuczy tuhy. Szcze wranci, nasyu prokynuwszy, win
ue widczuw, szczo cia dnyna poczaasia w czornomu prominni. Win ponuro wbrawsia, znechotia posnidaw, zabuwsia proczytaty gazetu j dowho kuryw, porynuwszy u swit bezcilnoho
napruennia, jakyj hodi j wysowyty; sered sliw, jaki newyrazno spaday na dumku, bukay
newyznani baannia, obopilno znyszczujuczy sebe riwnym zusyllam. Todi win uziawsia do
dia.
W suprowodi bocmana Grej ohlanuw korabel, zweliw pidtiahnuty wanty, posabyty
szturtros, poczystyty kluzy, pominiaty kliwer, prosmoyty paubu, wyczystyty kompas, widczynyty, prowitryty j zamesty trium. Ta dio ne rozwayo Greja. Pownyj trywonoji uwahy do
tuywosty dnyny, win proyw jiji rozdratowano j urno: joho nemow by huknuw chto, ta
win zabuwsia chto j kudy.
Nadweczir win siw u kajuti, wziaw knyku i dowho zapereczuwaw awtorowi, roblaczy
na polach prymitky paradoksalnoho sztybu. Uprodow jakoho czasu joho bawya cia hra, cia
besida z nebiczykom, jakyj wadariuwaw iz domowyny. Po tomu, wziawszy lulku, win potonuw u syniomu dymi, ywuczy sered prymarych arabesok, szczo postaway u joho koychkych
pasmach.
Tiutiun strach jak mohutnij; nemow olija, kotru wyllay u strybuczyj rozryw chwyl, pryborkuje jichnij sza, tak i tiutiun: pomjakszujuczy rozdratuwannia poczuttiw, win zwody jich
na kilka toniw unyz; wony zwucza pawnisze j muzycznisze. Tomu Grejewa tuha, zhubywszy,
wreszti, pisla kilkoch lulok nastupalne znaczennia, perejsza w zamysenu rozsijanis. Takyj
stan trywaw szcze z hodynu; koy szczeza duszewna ima, Grej otiamywsia, zachotiw ruchu j
wyjszow na paubu. Bua powna nicz; za bortom uwi sni czornoji wody drimay zori j wohni
szczohowych lichtare. Tepe, mow szczoka, powitria pacho morem. Grej, zwiwszy hoowu,
prymruywsia na zootu arynu zori; wmy kri zapamoroczywis myl promknuasia do joho
ziny ohnenna hoka daekoji panety. Huchyj homin weczirnioho mista siahaw suchu z hybyny zatoky; wriady-hody z witrom czujnoju wodoju zalitaa berehowa fraza, jaku skazay
nemowby na paubi; jasno prozwuczawszy, wona zhasaa u rypinni snastej; na baku spaachnuw sirnyk, osiajawszy palci, kruhli oczi j wusa. Grej swysnuw; woho lulky ruszyw i popyw
do nioho; nezabarom kapitan uzdriw u pimi ruky j obyczczia wachtowoho.
Peredaj etyci, skazaw Grej, szczo win pojide zi mnoju. Nechaj wime wudoczky.
Win spustywsia u szlup, de czekaw chwyyn z desia etyku; metkyj, szachruwatyj
chopjaha, hupnuwszy ob bort wesamy, podaw jich Grejewi; potim spustywsia sam, naahodyw koczety i zapchaw torbynu z charczamy w kormu szlupa. Grej siw do sterna.
Kudy nakaete pywty, kapitane? pospytaw etyka, kruelajuczy czowna prawym
wesom.
Kapitan mowczaw. Matros znaw, szczo w ciu mowczanku ne slid wstawlaty sliw, a tomu,
j sobi zamowknuwszy, poczaw czymdu hrebty.
Grej uziaw napriam do widkrytoho moria, potim poczaw trymatysia liwoho bereha.
Jomu buo bajdue kudy pywty. Sterno hucho ebonio; dzekay i chlupay wesa; reszta
bua morem i tyszeju.
Uprodow dnia ludyna wczuwaje taku mnohotu dumok, wrae, promow i sliw, szczo
wse ce skao b ne odnu hrubu knyku. Obyczczia dnia nabuwaje pewnoho wyrazu, ta Grej
siohodni marno wdywlawsia u ce obyczczia. W joho newyraznych rysach swityosia odne z
tych poczuttiw, jakych bahato, ta jakym ne dano najmennia. Chocz jak jich nazywaty, wony

zayszasia nazawdy poza sowamy j nawi poniattiamy, podibni do nawijannia pachoszcziw.


Pid wadoju takoho poczuttia buw teper Grej; win mih by, szczoprawda, skazaty: Ja czekaju,
ja baczu, ja nebawom diznajusia ta nawi ci sowa doriwniuway ne bilsze, ni okremi
kresennia szczodo architekturnoho zadumu. W cych powiwach bua szcze potuha switoho
zbudennia.
Tam, de wony pywy, liworucz chwylastym zhustkom pimy wymalowuwawsia bereh.
Nad czerwonym szkom wikon litay iskry z bowduriw; to bua Kaperna. Grej czuw swarniu i
hawkit. Wohni sea skydaysia na dwerciata hrubky, propaeni diroczkamy, kri jaki wydno
paajuczi aruky. O prawu rucz buw okean, wyraznyj, nemow prysutnis sonnoji ludyny. Pomynuwszy Kapernu, Grej zawernuw do bereha. Tut tycho prybywao wodoju; zaswitywszy
lichtaria, win uhediw jamy urwyka i joho horiszni, nawysli wystupy; ce misce jomu spodobaosia.
Tut budemo owyty rybu, skazaw Grej, laskajuczy matrosa po peczi.
Matros newyrazno hmuknuw.
Wpersze pawaju z takym kapitanom, proburmotiw win. Kapitan putnij, ta neschoyj. Kruczenyj kapitan. Wtim, lublu joho.
Zatiawszy weso w namu, win prywjazaw do nioho czowna, j oboje pidniaysia nahoru,
spynajuczy po kaminciach, szczo wyskakuway z-pid kolin i liktiw. Win urwyka tiahysia
chaszczi. Prounao hupannia sokyry, jaka stynaa suchyj stowbur; powaywszy derewo, etyka rozkaw bahattia na urwyszczi. Ruszyy tini j widbyte wodoju poumja; morok widstupyw, i w niomu wyswityasia trawa j hilla; nad wohnyszczem, perenyzane dymom, wysiawajuczy, tremtio powitria.
Grej siw bila wohnyszcza.
Nu bo, skazaw win, prostiahajuczy plaszku, wypyj, drue etyko, za zdorowja
nepytuszczych. Do reczi, ty wziaw ne chinowu, a imbyrnu.
Wybaczte, kapitane, widkazaw matros, zwodiaczy podych. Dozwolte zakusyty
ocym Win widhryz widrazu poowynu kurczaty j, wyjniawszy z rota krylce, prowadyw:
Ja znaju, szczo wy polublajete chinowu. Tilky buo temno, a ja kwapywsia. Imbyr, baczte,
rozluczuje ludynu. Koy meni treba pobytysia, ja pju imbyrnu.
Poky kapitan jiw i pyw, matros zyzom pohladaw na nioho, potim, ne strymawszy, mowyw:
Czy prawda, kapitane, szczo, kau, niby rodom wy z szlachetnoji rodyny?
Ce ne cikawo, etyko. Bery wudoczku j owy, jak choczesz.
A wy?
Ja? Chtozna, moywo. Ae potim.
etyka rozmotaw wudoczku, prymowlajuczy wirszamy, do czoho buw mastak, na preweyke zachopennia komandy.
Z woosini ta ozyny ja zadnaw sobi dubcia i, haczeczok poczepywszy, swysnuw, mow
babak z kipcia. Potim pooskotaw palcem u korobci z czerwiakamy. Cej chrobak w zemli
kopawsia i yttiu swomu radiw, a teper na hak popawsia szczuka chap, i pohotiw. Nareszti win piszow sobi, spiwajuczy: Tycha nicz, horika z percem, to tremtite, osetry, mlijte,
brattia-oseedci, wudy etyka z hory!
Grej lih bila bahattia, dywlaczy na wodu, jaka widbywaa woho. Win dumaw, ae bez
uczasty woli; w ciomu stani dumka, rozporoszeno utrymujuczy otoczennia, newyrazno baczy
joho; wona mczy, nemow ki u tisnomu natowpi, dawlaczy, rozsztowchujuczy j zupyniajuczy; poronecza, sumjattia i zatrymka czerez raz idu u pari z neju. Wona bukaje w duszi
reczej; wid jaskrawoho chwyluwannia pospiszaje do tajemnych natiakiw; kruelaje zemeju i
nebom, yttiewo besiduje z ujawnymy osobamy, hasy i prykraszaje spohady. U chmarnomu
rusi ciomu wse ywe j opuke, j use nedoadne, jak marennia. J czasto usmichajesia swidomis u spoczynku, baczaczy, naprykad, jak u rozmysy pro dolu raptom zajawlajesia hostem
obraz he neprydatnyj: jaka hauzka, zamana dwa roky tomu. Tak dumaw bila bahattia Grej,

ae buw de ne tut.
Liko, jakym win spyrawsia, prowooywsia j zaklak. Blido swityysia zori; morok posyluwawsia napruhoju, szczo pereduwaa switankowi. Kapitan poczaw zasynaty, ta ne pomiczaw cioho. Jomu zachotiosia wypyty, j win siahnuw buo do torby, razwjazujuczy jiji we
uwi sni. Potim jomu perestao snytysia; nastupni dwi hodyny buy dla Greja ne dowszi, ni ti
dwi sekundy, uprodow jakych win schyywsia hoowoju na ruky. Za cej czas etyka zjawlawsia bila wohnyszcza dwiczi, kuryw i zahladaw zadla cikawosty do rota spijmanym rybynam
szczo tam? Ae tam, samo soboju, niczohisiko ne buo.
Prokynuwszy, Grej na my zabuw, jak potrapyw u ciu miscynu. Z preweykym podywom baczyw win szczasywyj poysk ranku, berehowe urwyszcze sered jaskrawoho wittia j
paachkotiuczu syniu daeczi; nad obrijem, ae wodnoczas i nad joho nohamy, wysio liszczynowe ystia. Pid urwyszczem iz wraenniam, szczo pid samisikoju spynoju Greja,
syczaw tychyj prybij. Majnuwszy z ystka, krapla rosy rozbihasia po sonnomu obyczcziu choodnym lapancem. Win pidwiwsia. Skri torestwuwao swito. Choodni hooweszky bahattia
cziplaysia za yttia tonkym strumincem dymu. Joho zapach nadawaw zadowoenniu dychaty
powitriam lisowoji zeeni dykoji prywaby.
etyky ne buo; win zachopywsia; win, spitniwszy, wudyw iz zachwatom azartnoho
hrawcia. Grej wyjszow iz chaszcz u czahari, rozkydani schyom pahorba. Kuriasia j ohnem
riachtia trawa; wohki kwity skydaysia na ditej, umytych zymnoju wodoju. Zeenyj swit dychaw nezliczennistiu krychitnych rotiw, zawaajuczy prochodyty Grejewi sered swojeji
buczno-weseoji tisnoty. Kapitan wybrawsia na widkrytu miscynu, jaka zarosa strokatoju trawoju, j uzdriw tut splaczu moodu diwczynu.
Win tycho widchyyw rukoju hauzku j zupynywsia z widczuttiam nebezpecznoji znachidky. Ne dali ni za pja krokiw, skrutywszy, pidhornuwszy odnu niku j wyprostawszy
druhu, eaa hoowoju na zatyszno pidhornutych rukach stomena Assol. Jiji kosy zsunuysia
u bezadi; bila szyji rozstebnuwsia gudzyk, widkrywszy biu jamku; rozchrystana spidnycia
oholaa kolina; wiji spay na szczoci, w tini opukoji ninoji skroni, napiwzatuenoji temnym
pasmom; mizyne prawoji ruky, jakyj buw pid hoowoju, zahynawsia do potyyci. Grej prysiw
nawpoczipky, zahladajuczy diwczyni w obyczczia znyzu j ne pidozriujuczy, szczo skydajesia
na Fawna z kartyny Arnolda Benlina.
Moywo, za inszych obstawyn cia diwczyna pomiczena bua b nym tilky oczyma, ta tut
win po-inszomu pobaczyw jiji. Wse zruszyosia, wse usmichnuosia w niomu. Zwyczajno, win
ne znaw ni jiji, ni jiji imeny, ni tym pacze czomu wona zasnua na berezi; win buw z toho due
zadowoenyj. Win polublaw kartyny bez pojasne i pidpysiw. Wraennia wid takoji kartyny
nezriwnianno ducze; jiji zmist, ne skutyj sowamy, staje bezmenym, ustalujuczy wsi zdohady j dumky.
Ti ystia pidkraasia bycze do stowburiw, a Grej znaj sydiw u tij e ne welmy zrucznij
pozi. Wse spao na diwczyni; spay temni kosy, spaa suknia i bhanky sukni; nawi trawa pobyzu jiji tia, zdawaosia, zadrimaa syoju spiwczuttia. Koy wraennia stao powne, Grej
uwijszow u joho tepu omywajuczu chwylu j popyw z neju. Dawno we etyka woaw: Kapitane, de wy? ta kapitan joho ne czuw.
Koy win, ureszti, pidwiwsia, schylnis do nezwyczajnoho zastukaa joho na hariaczomu
z riszuczistiu j natchnenniam rozdratowanoji inky. Zamyseno postupajuczy jij, win zniaw
z palcia staroswitku kosztownu kabuczku, ne bez pidstaw hadajuczy, szczo, moe, cym pidkazuje yttiu szczo istotne, podibne do orfograji. Win dbajywo pustyw kabuczku na maekyj mizyne, jakyj biliw z-pid potyyci. Mizyne neterplacze zruszywsia j zaklak. Hlanuwszy szcze raz na ce obyczczia u spoczynku, Grej obernuwsia j pobaczyw u kuszczach wysoko
zaderti browy matrosa. etyka, rozziawywszy rota, dywywsia na te, szczo roby Grej, z takym
podywom, z jakym, napewne, dywywsia Jona na paszczu swoho meblowanoho kyta.
A, ce ty, etyko! skazaw Grej. Ot pohla na neji. Szczo, harna?
Dywowyne chudonie pootno! poszepky zawoaw matros, jakyj polublaw knyni

wysowy. W rozsudi obstawyn je szczo prychylne. Ja zowyw czotyry mureny i szcze jaku
hadku, mow puchyr.
Tychisze, etyko. Wszywajmosia zwidsy.
Wony widijszy u kuszczi. Jim slid buo b teper zwernuty do czowna, ta Grej zwolikaw,
rozhladajuczy daeczi nykoho bereha, de nad zeenniu j piskom llawsia wranisznij dym
bowduriw Kaperny. W ciomu dymi win znowu pobaczyw diwczynu.
Todi win ue riszucze zwernuw, spuskajuczy uzdow schyu; matros, ne pytajuczy,
szczo staosia, jszow pozadu; win widczuwaw, szczo znowu nastaa obowjazkowa mowczanka.
We bila perszych zabuduwa Grej raptom skazaw:
Czy ne wyznaczysz ty, etyko, twojim doswidczenym okom, de tut traktyr?
Napewne, on toj czornyj dach, zmetykuwaw etyka, a wtim, moe, j ne win.
Szczo u cim dachu prymitnoho?
Sam ne znaju, kapitane. Hoos sercia, ta j hodi.
Wony pidijszy do budynku; to i sprawdi buw traktyr Mennersa. W rozczachnomu wikni
na stoli wydnia plaszka; bila neji czyja brudna ruka dojia szpakuwatyj wus.
Chocza hodyna bua rannia, w zahalnij zali traktyrczyka sydio try czoowika. Bila wikna
sydiw wuhlar, wasnych pjanych wusiw, szczo jich my we pomityy; pomi bufetom i wnutrisznimy dwermy zay, za jajeszneju j pywom, mistyosia dwoje rybaok. Menners, dowhoteesyj moodyk, z wesniankuwatym pisnym wydom j tym osobywym wyrazom chytroji motornosty w pryslipuwatych oczach, jakyj prytamannyj hendlaram uzahali, peretyraw za szynkwasom posud. Na brudnij pidozi eaa soniaczna chrestowyna wikna.
Nasyu Grej stupnuw u stiahu kurnoho swita, jak Menners, szanobywo wkoniajuczy,
wyjszow iz-za swoho zachystku. Win widrazu uhadaw u Grejewi sprawnioho kapitana
rozriad hostej, jakych ridko dowodyosia jomu baczyty. Grej poprosyw romu. Nakrywszy sti
poowkoju w szamotni ludkij skatertynoju, Menners prynis plaszku, yknuwszy pered tym
jazykom kinczyk widkejenoji nalipky. Po tomu wernuwsia za ladu, hypajuczy uwano to na
Greja, to na tariku, z jakoji widkoupuwaw nihtem szczo prysoche.
Poky etyka, wziawszy szklanku obirucz, skromno szuszukawsia z neju, zyrkajuczy u
wikno, Grej pohukaw Mennersa. Chin samowdowoeno wmostywsia na krajeczku stilcia, potiszenyj cym zwernenniam, i potiszenyj same tomu, szczo wono wyrazyosia prostym pokywom Grejewoho palcia.
Wy, zwyczajno , znajete tut usich meszkanciw, spokijno zahoworyw Grej. Mene
cikawy najmennia moodoji diwczyny w chustoczci, w sukni z roewymy kwitoczkamy,
temno-rusiawoji j newysokoji, wikom wid simnadciaty do dwadciaty rokiw. Ja zustriw jiji
nedaeko zwidsy. Jak jiji na jmennia?
Win skazaw z twerdoju prostotoju syy, jaka ne dozwolaje widmykuwatysia wid danoho
tonu. Chin Menners wnutrisznio zakrutywsia j nawi edwe usmichnuwsia, ta zownisznio skorywsia charakterowi zwernennia. Wtim, persz ni widpowisty, win pomowczaw ysze wid
bezplidnoho baannia zdohadatysia, w czomu sprawa.
Hm! skazaw win, pidnimajuczy pohlad u stelu. Ce, ybo, Korabelna Assol.
Wona nespowna rozumu.
Sprawdi? bajdue skazaw Grej, widsiorbujuczy dowhyj kowtok. Jak e ce trapyosia?
Jakszczo tak, to posuchajte, koy wasza aska.
J Chin rozpowiw Grejewi pro te, jak rokiw sim tomu diwczynka rozmowlaa na berezi
moria zi zbyraczem pise. Zwyczajno, cia istorija, widtodi jak ebrak stwerdyw jiji buttia w
tomu taky traktyri, nabua obrysiw hruboji j deszewoji obmowy, ta su yszyasia nedotorkannoju.
Widtodi tak jiji j zowu, skazaw Menners, zowu jiji Assol Korabelna.
Grej mechaniczno zyrknuw na etyku, jakyj i dali buw tychyj ta skromnyj, widtak joho
oczi zwernuysia do kurnoho szlachu, jakyj prolahaw bila traktyru, j win widczuw nemowby

udar odnoczasnyj udar u serce j u hoowu. Szlachom, obyczcziam do nioho, jsza ta samisika Korabelna Assol, do jakoji Menners dopiru postawywsia kliniczno. Dywowyni rysy jiji
obyczczia, szczo nahaduway tajinu nepozbutnio chwylujuczych, chocza prostych sliw, postay teper pered nym u switli jiji pohladu. Matros i Menners sydiy do wikna spynoju, ta,
szczob wony czasom ne obernuysia, Grej maw munis widwernuty pohlad na rudi Chinowi
oczi. Pisla toho, jak win pobaczyw oczi Assol, rozwijaasia wsia zaszkarublis Mennersowoji
opowidi. A Chin, niczoho ne pidozriujuczy, prowadyw:
Szcze mou powidomyty wam, szczo jiji bako sprawnisikyj merzotnyk. Win utopyw moho tatusia, mow kota jakoho, nechaj hospo prosty. Win
Joho urwaw nespodiwanyj, dykyj rew pozadu. Strachitywo wywalujuczy oczi, wuhlar,
strusnuwszy z sebe chmilne zacipeninnia, raptom harknuw spiwamy, ta tak luto, szczo wsi
zdryhnuysia:
Koszykariu, koszykariu,
upy z nas za koszi!..
Znow ty nadudywsia, welbote klatyj! zawoaw Menners. Idy he!
Ta tilky bijsia potraplaty
W naszi rajkiji kuszczi!..
zakykaw wuhlar j, mowby niczoho ne staosia, wtopyw swoji wusa u chlupanni
szklanky.
Chin Menners obureno stenuw peczyma.
Czortzna-szczo, a ne czoowik, skazaw win iz achitywoju hidnistiu mykruta.
Szczorazu taka istorija!
Bilsze wy niczoho ne moete rozpowisty? pospytawsia Grej.
Ce ja? Ta kau wam, szczo bako jiji merzotnyk. Czerez nioho ja, myostywyj panoczku, osyrotiw i szcze ditwakom powynen buw samostijno pidtrymuwaty tlinne prohoduwannia
Ty breszesz! nespodiwano skazaw wuhlar. Ty breszesz tak merzenno j nenaturalno, szczo ja protwerezywsia.
Chin i rota ne wstyh roztuyty, jak wuhlar zwernuwsia do Greja:
Win bresze. Joho bako te brechaw; brechaa j maty. Taka poroda. Moete buty spokijni, szczo wona tak samo zdorowa, jak my z wamy. Ja z neju rozmowlaw. Wona sydia na
mojemu wozi wisimdesiat czotyry razy czy trochy mensze. Koy diwczyna jde piszky z mista,
a ja prodaw wuhilla, to ja we neodminno posadu diwczynu. Nechaj wona sydy. Ja kau,
szczo w neji dobra hoowa. Ce zaraz wydno. Z toboju, Chine Mennerse, wona, zrozumio, ne
skae j dwoch sliw. Ta ja, mostypane, u wilnij wuhilnij sprawi znewaaju sudy j obmowy.
Wona howory, jak weyka, ta czudernaka jiji baaczka. Prysuchajeszsia nemowby wse te
samisike, szczo my z wamy skazay b, a w neji te same, ta ne zowsim tak. Ot, naprykad, jako
zajszo dio pro jiji remeso. Ja tobi szczo skau, kae wona i trymajesia za moje pecze,
jak mucha za dzwinyciu, moja robota ne nudna, ot ysze znaj choczesia wyhadaty osobywe. Ja, kae, choczu dobraty takoho sposobu, szczob u mene na doszci sam pawaw czowen,
hrebci hreby b nasprawky; potim wony prystaju do bereha, widdaju prycza i lubeseko,
mow ywi, siadu na berezi pidobiduwaty. Ja, znaczyccia, zarehotaw, meni, wychody,
smiszno zrobyosia. Ja kau: Nu, Assol, ade ce take twoje dio, j dumky tomu w tebe taki, a
dowkruh pohla: wsi w roboti, mow u bijci. Ni, kae wona, ja znaju, szczo znaju.
Koy rybaka owy rybu, win hadaje, szczo zowy weyku rybynu, jakoji nichto ne owyw.
Nu, a ja? A ty? smijesia wona. Ty, pewne, koy nawalujesz wuhillam koszyka, to

hadajesz, szczo win zacwite. O jake sowo wona skazaa! Toji chwyli smyknuo mene, ziznajusia, hlanuty na poronioho koszyka, j tak meni uwijszo u wiczi, niby z ozyn popowzy
bruky; usnuy ci bruky, bryznuo po koszykowi ystiam i propao. Ja trochy wytwerezywsia
nawi! A Chin Menners bresze jak szowkom szyje ja joho znaju!
Wwaajuczy, szczo rozmowa perejsza w neprychowanu obrazu, Menners pronyzaw wuhlara pohladom i schowawsia za ladu, zwidky hirko pocikawywsia:
Nakaete podaty szczo-nebu?
Ni, skazaw Grej, distajuczy hroszi, my wstajemo j idemo. etyko, ty zayszyszsia
tut, powerneszsia uweczeri j budesz mowczaty. Diznawszy use, szczo zmoesz, peredaj meni.
Ty wtiamyw?
Predobryj kapitane, skazaw etyka z pewnoju familjarnistiu, jaku wykykaw rom,
ne wtiamyty cioho moe chiba szczo huchyj.
Czudowo. Zapamjataj tako, szczo w odnomu z tych wypadkiw, jaki mou tobi nahodytysia, ne mona ni kazaty pro mene, ni zhaduwaty nawi moje imja. Buwaj!
Grej wyjszow. Wid toho czasu joho ne poyszao we czuttia raziuczych widkryttiw, szczo
mow iskra w porochowij stupci Bertolda, odyn iz tych duszewnych obwaliw, z-pid jakych
wyrywajesia, jarijuczy, woho. Duch nehajnoji diji opanuwaw joho. Win otiamywsia i zibrawsia z dumkamy, a dopiru jak siw u czowna. Smijuczy, win pidstawyw ruku, dooneju
dohory, spekotnomu sonciu, jak uczynyw ce jako chopczakom u lochu dla wyna; potim widpyw i poczaw chutko hrebty w napriamku hawani.

Proty tijeji dnyny j za sim rokiw po tomu, jak Egl, zbyracz pise, rozpowiw diwczynci na
berezi moria kazku pro korabel z jasno-czerwonymy witryamy, Assol w odnu zi swojich
szczotynewych widwidyn ihraszkowoji kramnyci powernuasia dodomu zbenteena, z sumnym obyczcziam. Swij towar wona prynesa nazad. Wona bua tak zasmuczena, szczo widrazu ne zmoha howoryty, i ysze pisla toho, jak zi strywoenoho ycia ongrena pobaczya,
szczo win oczikuje czoho, szczo znaczno hirsze wid dijsnosty, poczaa rozpowidaty, wodiaczy
palcem po wikonnomu szku, neuwano spohladajuczy more.
Hospodar ihraszkowoji kramnyci poczaw cioho razu z toho, szczo rozhornuw rachunkowu knyhu j pokazaw jij, skilky za nymy borhu. Wona zdryhnuasia, pobaczywszy czymaeke tryznaczne czyso.
Ot skilky wy zabray z hrudnia, skazaw torhiwe, a o hlanemo, na skilky prodano. I win upersia palcem w druhu cyfru, we z dwoch znakiw.
alisno j prykro dywytysia.
Ja baczya z joho obyczczia, szczo win hrubyj i serdytyj. Ja rado wteka b, ta, sowo czesti, sy ne buo wid soromu. I win poczaw kazaty: Meni, luba moja, ce we newyhidno. Teper
u modi zakordonnyj towar, u wsich kramnyciach powno joho, j ci wyroby ne beru. Tak win
skazaw. Win kazaw szcze bahato czoho, ta ja wse pereputaa j zabua. Mabu, win poaliw
mene, pozajak poradyw pity w Dytiaczyj bazar j Aadinowu ampu.
Wymowywszy najhoownisze, diwczyna obernua hoowu, nijakowo hlanuwszy na staroho. ongren sydiw pochniupywszy, zcipywszy palci mi kolimy, na jaki spersia liktiamy.
Widczuwajuczy pohlad, win pidniaw hoowu j zitchnuw. Zborowszy tiakyj nastrij, diwczyna
pidbiha do nioho, wasztuwaasia sydity porucz i, prosunuwszy swoju ehku ruku pid szkirianyj rukaw joho kurtky, smijuczy i zahladajuczy bakowi znyzu w obyczczia, prowadya z syuwanym powawenniam:
Niczoho, ce wse niczoho, ty suchaj, bu aska. Ot ja pisza. Nu, prychodu do weykoji

straszennoji kramnyci; tam kupa ludu. Mene zasztowchay, prote ja wybraasia j pidijsza do
czornoho czoowika w okularach. Szczo ja jomu kazaa ja niczohisiko ne pamjataju; naprykinci win posmichnuwsia, ponyszporyw u mojemu koszyku, hlanuw deszczo, potim znowu
zamotaw, jak buo, w chustynu j widdaw nazad.
ongren serdyto suchaw. Win mowby nawicz baczyw swoju storopiu doku w zamonomu natowpi bila pryawka, zawaenoho kosztownym towarom. Akuratnyj czoowik uw
okularach pobaywo pojasnyw jij, szczo win musy rozoryty, jakszczo poczne torhuwaty nechytrymy ongrenowymy wyrobamy. Nedbao i sprytno stawyw win pered neju na pryawok
skadni modeli choromyn i zaliznycznych mostiw; minijatiurni wyrazni awta, eektryczni nabory, aeropany j dwyhuny. Ce wse pacho farboju i szkooju. Za wsima joho sowamy wychodyo, szczo dity w ihrach tilky wzoruju teper na te, szczo robla dorosli.
Assol bua w Aadinowij ampi j u dwoch inszych kramnyciach, ae niczoho ne domohasia.
Raz nam ne taany, to treba szukaty. Ja, moe, znowu podamsia praciuwaty na
Ficroj abo Paermo. Zwyczajno, wony maju raciju, zamyseno prowadyw win, dumajuczy pro ihraszky. Teper dity ne hrajusia, a nawczajusia. Wony nawczajusia, nawczajusia j nikoy ne pocznu yty. Ce wse tak, szkoda, jij-bohu, szkoda. Zumijesz ty proyty
bez mene czas odnoho rejsu? Hodi j dumaty pro te, szczob zayszyty tebe samu.
Ja te moha b suyty razom z toboju, naprykad, u bufeti.
Ni! ongren prybyw ce sowo udarom dooni po stoli, jakyj a zdryhnuwsia.
Poky ja ywyj, ty suyty ne budesz. Wtim, je czas podumaty.
Win ponuro zamowk. Assol prymostyasia porucz z nym na oslinczyku; win pobaczyw
zboku, ne obertajuczy hoowy, szczo wona kopoczesia wtiszyty joho, j zamaym ne
usmichnuwsia. Ta usmichnutysia oznaczao spoochaty i zbenteyty diwczynu. Wona, prymowlajuczy szczo podumky, rozhadya joho zakustranu sywu czuprynu, pociuwaa u wusa
j, zatuywszy kudati bakowi wucha maekymy tonekymy palciamy, skazaa:
Nu ot, teper ty ne czujesz, szczo ja tebe lublu.
Poky wona czepurya joho, ongren sydiw, micno zmorszczywszy, jak ludyna, szczo
bojisia dychnuty dymom, ta, poczuwszy jiji sowa, husto zarehotawsia.
Ty serdeniatko, prosto skazaw win i, popeskawszy diwczynu po szczoci, piszow na
bereh pohlanuty czowna.
Assol jaku chwylu zamyseno stojaa posered kimnaty, wahajuczy pomi baanniam
widdatysia tychij osmuti j neobchidnistiu chatnich kopotiw; potim, pomywszy posud, perehlanua u sza zayszky prowiziji. Wona ne waya j ne miriaa, ta baczya, szczo z borosznom
ne dotiahty do kincia tynia, szczo u blaszanci z cukrom we dno znaty; obhortky z kawoju ta
czajem sywe poroni; nemaje oliji, i jedyne, na czomu, z pewnoju dosadoju na wyniatok, spoczywao oko, buw antuch kartopli. Po tomu wona pomya pidohu j sia stroczyty szlarku do
pererobenoji zi staroho szmattia spidnyci, ta widrazu , pryhadawszy, szczo obrizky tkanyny
ea za lustrom, pidijsza do nioho j uziaa zhortok; potim hlanua na swoje widobraennia.
Za horichowoju ramoju, u switlij poroneczi widobraenoji kimnaty stojaa toneka newysoka diwczyna, wbrana w deszewyj biyj muslin z roewymy kwitoczkamy. Na jiji peczach
eaa sira szowkowa chustyna. Napiwdytiacze, u switlij zasmazi obyczczia buo wawe i wyrazne; preharni, trochy powani jak na jiji wik oczi zyrkay z nijakowoju zoseredenistiu hybokych dusz. Jiji neprawylne yczko moho rozczuyty tonkoju czystotoju obrysiw; koen
zhyn, kona opuklis cioho obyczczia znajszy b misce u weykij kilkosti inoczych y, ta jichnia sukupnis, styl buw cikowyto oryginalnyj oryginalno lubyj; na ciomu my zupynymosia.
Reszta ne pidwadna sowam, krim sowa powaba.
Diwczyna w lustri usmichnuasia tak samo nesamochi, jak i Assol. Usmiszka wdaasia
sumnoju; pomitywszy ce, wona strywoyasia, nemowby dywyasia na storonniu. Wona prypaa szczokoju do szka, zapluszczya oczi j tycho pohadya lustro tam, de buo jiji widobraennia. Rij newyraznych, ahidnych dumok majnuw u nij; wona wyprostaasia, zasmijaasia j

sia, zachodywszy szyty.


Poky wona szyje, pohlanemo na neji bycze wseredynu. W nij dwi diwczyny, dwi
Assol, szczo peremiszaysia w czudownij, preharnij neprawylnosti. Odna bua doka matrosa, remisnyka, jaka majstruwaa ihraszky, druha ywyj wirsz, z usima dywamy joho suhoo i obraziw, z tajinoju susidstwa sliw, u wsij wzajemnosti jichnij tinej i swita, jaki paday
z odnoho na insze. Wona znaa yttia u meach, postawenych jiji doswidowi, ta ponad zahalnymy jawyszczamy baczya widobraenyj zmist inszoho poriadku. Tak, wdywlajuczy u predmety, my pomiczajemo w nych szczo ne linijne, ta wraenniam wyrazno ludke, i tak
samo, jak ludke, rizne. Szczo na zrazok cioho, szczo (jakby potaanyo) skazay my cym
prykadom, baczya wona szcze ponad wydymym. Bez cych tychych zawojuwa use prosto
zrozumie buo czue jiji duszi. Wona wmia j polublaa czytaty, ae j u knyzi czytaa perewano pomi riadkamy, jak ya. Neswidomo, szlachom swojeridnoho natchnennia, wona robya na konomu kroci weyczeznu kilkis eterno-tonkych widkryttiw, neskazannych, ta waywych, jak czystota j tepo. Wriady-hody j ce trywao nyzku dniw wona nawi pereroduwaasia; zyczne protyborstwo yttia prowaluwaosia, mow tysza w udari smyczka; j
use, szczo wona baczya, czym ya, szczo buo dowkruhy, stawao mereywom tajemny w
obrazi powsiakdennia. Ne raz, chwylujuczy, wona jsza unoczi na morkyj bereh, de, doczekawszy switanku, cikom powano wyhladaa korabel iz Czerwonymy Witryamy. Ci chwyyny buy dla neji szczastiam; nam wako tak pity w kazku, jij buo b ne mensz tiako wyjty zpid jiji wady j czaru.
Inszym czasom, mirkujuczy pro wse ce, wona szczyro dywuwaasia sobi, ne wiriaczy,
szczo wirya; usmiszkoju proszczajuczy more j sumowyto perechodiaczy do dijsnosty, teper,
zsuwajuczy szlarku, diwczyna pryhaduwaa swoje yttia. Tam buo bahato nuhy i prostoty.
Samotnis udwoch, buwao, nezmirnym tiaharem eaa jij na serci, ta w nij wytworyasia we
ta stradnyka bhanka, z jakoji ne wnesty j ne otrymaty powawennia. Z neji kepkuway, kauczy; Wona pryczynuwata, ne wsi wdoma, wona zwyka j do cioho bolu. Diwczyni
traplaosia nawi terpity obrazy, pisla czoho jiji hrudy szczemiy, nacze wid udaru. Jak inka
wona bua nepopularna w Kaperni, odnak bahato chto pidozriuwaw, chocza dyko j newyrazno, szczo jij dano bilsze, ni inszym, tilky inszoju mowoju. Kapernci oboniuway kremeznych, zdorowekych inok z masnoju szkiroju hrubych ytok i mohutnich ruk; tut zayciaysia, lapajuczy po spyni dooneju i szturchajuczy, mow na bazari. Typ cioho poczuttia skydawsia na nemudru prostotu rewu. Assol tak samo yczya ciomu riszuczomu seredowyszczu, jak
yczyo b ludiam wyszukanoho nerwowoho yttia towarystwo prymary, jakby wona woodia
usim czarom Assunty abo Aspaziji: te, szczo wid lubowi, pro ce tut i dumaty hodi. Tak u
riwnomu huczanni wojakoji surmy czariwna urba skrypky ne w zmozi wywesty suworyj
pok iz diji joho priamych linij. Do toho, szczo skazano w cych riadkach, diwczyna stojaa
spynoju.
Poky wona murkotaa piseku yttia, maeki ruky praciuway zapopadywo i sprytno;
widkusujuczy nytku, wona dywyasia daeko pered soboju, ta ce ne zawaao jij riwno pidhortaty rube i kasty petelnyj szow iz czitkistiu szwakoji maszyny. Chocza ongren ne powertawsia, ta wona ne turbuwaasia za baka. Ostannim czasom win czasto pawaw unoczi owyty
rybu abo prosto prowitrytysia. Jiji ne terebyw strach: wona znaa, szczo niczoho zekoho z
nym ne trapysia. W ciomu stosunku Assol bua szcze tijeju maekoju diwczynkoju, jaka moyasia po-swojemu, pryjazno belkoczuczy wranci: Dobryde, boe! a wweczeri: Proszczawaj, boe!
Na jiji dumku, takoho korotkoho znajomstwa z bohom buo cikom dostatnio dla toho,
szczob win odwiw ycho. Wona zastanowlaasia j nad joho stanowyszczem: boh buw wiczno
zajniatyj sprawamy miljoniw ludej, tomu do budennych tinej yttia naeao, na jiji dumku,
stawytysia z delikatnym terpinniam hostia, kotryj, zastawszy dim perepownenyj ludom, czekaje zabihanoho hospodaria, znachodiaczy prytuok i charcz za obstawynamy.

Pokinczywszy z szytwom, Assol skaa robotu na stoyku w kutku, rozdiahasia j ukaasia w liko. Woho buw pohaszenyj. Wona chutko zawwaya, szczo nemaje sonywosty; swidomis bua jasna, mow u rozpali dnia, nawi pima zdawaasia sztucznoju; tio, jak i swidomis, poczuwaosia dennym, ehkym. Serce widstukuwao zi szwydkistiu kyszekowoho hodynnyka; wono kaatao nemowby pomi poduszkoju j wuchom. Assol hniwaasia, borsajuczy, to skydajuczy kowdru, to zakutujuczy u neji z hoowoju. Wreszti jij poszczastyo wykykaty zwyczne ujawennia, jake dopomahao zasnuty: wona podumky burlaa kaminci u
switu wodu, nahladajuczy, jak rozbihajusia eheseki koa. Son mowby czekaw na ciu myostynu; win pryjszow, poszuszukawsia z Meri, jaka stojaa w hoowach, i, skoriajuczy jiji
usmiszci, skazaw dowkruh: Ts-s-s-s. Assol widrazu zasnua. Jij snywsia ulubenyj son:
kwituczi derewa, tuha, czariwywis, pisni j tajemnyczi zjawyka, z jakych, prokynuwszy,
wona pryhaduwaa tilky poysk synioji wody, jaka nakoczuwaa wid nih do sercia z choodom
i zachwatom. Pobaczywszy ce wse, wona probua szcze trochy w nemoywomu kraju, potim
prokynuasia j sia.
Snu ne buo, mowby wona j he ne zasynaa. Poczuttia nowyzny, radosty j baannia
szczo uczynyty zihriwao jiji. Wona rozzyrnuasia tym pohladom, jakym ozyraju nowe prymiszczennia. Promknuwsia doswitok ne wsijeju jasnistiu osiajannia, a tym newyraznym
zusyllam, u jakomu mona rozumity otoczennia. Nyz wikna buw czornyj; werch poswitliw.
Zowni budynku, maje pokraj ramy, merechtia wranisznia zoria. Znajuczy, szczo teper ne
zasne, Assol odiahnuasia, pidijsza do wikna i, zniawszy zaszczipku, odwea ramu. Za wiknom stojaa uwana, czitka tysza; wona nemow by nastaa tilky zaraz. W synich sutinkach
merechtiy kuszczi, trochy dali spay derewa; wijao duchotoju j zemeju.
Trymajuczy za werch ramy, diwczyna dywyasia j usmichaasia. Raptom szczo na
ksztat widdaenoho pokyku skoychnuo jiji zseredyny j izzowni, j wona nemowby prokynuasia szcze raz wid jawnoji dijsnosty do toho, szczo jawnisze j bezsumniwnisze. Wid tijeji
chwyyny spownene radosty bahatstwo swidomosty ne poyszao jiji. Tak, rozumijuczy, suchajemo my mowu ludej, ta, jakszczo powtoryty skazane, zrozumijemo szcze raz, iz inszym,
nowym znaczenniam. Te same buo i z neju.
Wziawszy stareku, ta na jiji hoowi zawdy junu szowkowu chustynku, wona prychopya jiji rukoju pid horom, zamknua dweri j wypurchnua bosoni na szlach. Chocza buo
poronio i hucho, ta jij zdawaosia, szczo wona zwuczy nemow orkestr, szczo jiji mou poczuty. Wse buo lube jij, wse tiszyo jiji. Tepa pyluha oskotaa bosi nohy; dychaosia jasno j
weseo. Na sutinkowomu proswitku neba temniy dachy i chmary; drimay woriaczczia, dyka
rua, horody, sady j nino wydymyj szlach. U wsiomu pomiczawsia inszyj ad, ni ude, toj
samyj, ae w ranisz znykomij widpowidnosti. Wse spao z rozpluszczenymy oczyma, potaj rozhladajuczy diwczynu, jaka prochodya mymo.
Wona jsza szczo dali, to chutczisz, kwaplaczy poyszyty poseennia. Za Kapernoju
prostiahaysia uky; za ukamy na schyach berehowych pahorbiw rosy liszczyna, topoli j
kasztany. Tam, de szlach skinczywsia, perechodiaczy u huchu steynu, bila nih Assol mjako
zametuszywsia czornyj pes iz biymy hrumy i promowystoju napruhoju oczej. Pes, upiznawszy Assol, skimlaczy j maniysto uwychajuczy tuubom, piszow porucz, mowczky pohodujuczy iz diwczynoju w czomu zrozumiomu, jak ty i ja. Assol, zyrkajuczy w joho opowisywi oczi, bua twerdo wpewnena, szczo pes mih by zahoworyty, jakby ne buo w nioho tajemnych pryczyn mowczaty. Pomitywszy usmiszku suputnyci, pes weseo zmorszczywsia,
machnuw chwostom i riwno pobih upered, ta raptom bajduno siw, diowyto poczuchmaryw
apoju wucho, jake wkusyw joho wicznyj woroh, i pobih nazad.
Assol promknuasia u wysoku ucznu trawu, jaka bryzkaa rosoju; trymajuczy ruku dooneju wnyz nad jiji mitekamy, wona jsza, usmichajuczy strumywomu dotorku. Zahladajuczy w osobywi ycia kwitiw, w putanynu stebe, wona rozrizniaa tam sywe ludki natiaky
pozy, zusylla, poruchy, rysy i pohlady; jiji ne zdywuwaa b teper procesija polowych myszej,

ba chowraszkiw czy hrubi weseoszczi jiaka, jakyj lakaje sonnoho hnoma swojim chorkanniam. I sprawdi, jiak, sirijuczy, wykotywsia pered neju na steynu. Chuk-chuk, urywczasto skazaw win, rozserdywszy, nacze wiznyk na piszochoda. Assol howorya z tymy, koho
rozumia j baczya. Dobryde, chworyj, skazaa wona buzkowomu piwnykowi, jakoho
do dirok probyw chrobak. Neobchidno posydity wdoma, ce stosuwaosia kuszcza, jakyj
zachrias posered steky i tomu joho obszarpao wbranniam perechoych. Weykyj uk cziplawsia za dzwinoczky, zhynajuczy rosynu j padajuczy, ta wperto sztowchajuczy apkamy.
Strusny hadkoho pasayra, porajaa Assol. uk, sprawdi, ne wtrymawsia i z chriaskom
poetiw nabik. Tak, chwylujuczy, trepeczuczy i siajuczy, wona pidijsza do schyu pahorba,
schowawszy u joho zarostiach wid uhowoho prostoru, ae otoczena teper sprawnimy
swojimy druziamy, jaki wona znaa ce rozmowlaju basom.
To buy weyki stari derewa sered ymoosty j liszczyny. Jichni ponykli wity torkaysia
werchnioho ystia kuszcziw. U spokijno tiauczomu weykomu ysti kasztaniw stojay bili
kimjachy kwitiw, jichnij duch peremeeniuwawsia z zapachom rosy i smoy. Steyna, wsteena wystupamy sykoho korinnia, to padaa, to spynaasia na schy. Assol poczuwaa jak
udoma; zdorowkaasia z derewamy, jak iz lumy, sebto styskajuczy jichnie szyroke ystia.
Wona jsza, szepoczuczy to podumky, to sowamy: O ty, o druhyj ty. Bahato was, bratyky
moji! Ja jdu, bratyky, pospiszaju, pustite mene! Ja was upiznaju wsich, usich pamjataju i szanuju. Bratyky weyczno pestyy jiji, czym mohy, ystiam, i rodynno rypiy u widpowi. Wona wybraasia, zamurzawszy nohy zemeju, do urwyszcza nad morem i staa na kraju
urwyka, zadychajuczy wid kwapywoji chody. Hyboka, neperemona wira, trimfujuczy,
pinyasia j szumia w nij. Wona rozkydaa jiji pohladom za owyd, zwidky ehkym szumom
berehowoji chwyli powertaasia wona nazad, pyszajuczy czystotoju poetu.
Tym czasom more, oblamowane po obriju zootoju nytkoju, szcze spao; tilky nad urwyszczem, u kaluach berehowych jam, zdijmaasia i spadaa woda. Staewyj bila bereha kolir
splaczoho okeanu perechodyw u synij i czerwonyj. Za zootoju nytkoju nebo, spaachujuczy,
siajao weyczeznym wijaom swita; bili chmary wziaysia sabkym rumjankom. Tonki, boysti barwy swityysia w nych. Na czorni dali laha we trepetna snihowa biyna; pina byszczaa,
j bahrianyj rozryw, spaachnuwszy posered zootoji nytky, burnuw okeanom, do nih Assol,
jasno-czerwoni bryi.
Wona sia, pidibhawszy nohy, z rukamy dowkruh kolin. Uwano nachylajuczy do moria, dywyasia wona na obrij weykymy oczyma, w jakych ne yszyosia we niczoho dorosoho,
oczyma dytyny. Wse, na szczo wona czekaa tak dowho j pako, czynyosia tam, na kraju
switu. Wona baczya w krajini daekych bezode pidwodnyj pahorb; wid powerchni joho strumiy whoru wytki rosyny; sered jichnioho kruhoho ystia, pronyzanoho bila kraju stebom,
siajay chymerni kwity. Werchnie ystia byszczao na powerchni okeanu; toj, chto niczoho ne
znaw, jak znaa Assol, baczyw ysze trepet i poysk.
Iz zarostej pidnimawsia korabel; win spyw i zupynywsia po samisikij seredyni zahrawy. Z cijeji dayny win wydniw jasno, mow chmarja. Rozkydajuczy weseoszczi, win pyw,
jak wyno, rua, krow, usta, karmazynowyj oksamyt i jasno-czerwonyj woho. Korabel iszow
prosto do Assol. Krya piny trepetay pid mohutnim tyskom joho kila; pidwiwszy, diwczyna
prytysa ruky do hrudej, ta czudowna hra swita perejsza u dribnochwylla: zijszo sonce, i
jaskrawa pownota ranku zirwaa ukrywaa z usioho, szczo szcze rozkoszuwao, potiahajuczy
na sonnij zemli.
Diwczyna zitchnua j rozzyrnuasia dowkruhy. Muzyka zamowka, ta Assol bu szcze pid
wadoju jiji dzwinkoho choru. Ce wraennia potrochu sabszao, potim stao zhadkoju j,
ureszti, prosto wtomoju. Wona laha u trawu, pozichnua i, szczasywo zitchnuwszy, zasnua
po-sprawniomu, micnym, jak moodyj horich, snom, bez kopotu i mare. Jiji zbudya
mucha, jaka bukaa po holij stupni. Nespokijno pokrutywszy nikoju, Assol prokynuasia;
sydiaczy, zakoluwaa wona rozpatani kosy, potim Grejewa kabuczka nahadaa pro sebe, ta,
wwaajuczy jiji ne bilsze, ni byynkoju, szczo zastriaa mi palciamy, wona wyprostaa jich.

Oskilky zawada ne szczezaa, wona neterplacze pidniaa ruku do oczej i wyprostaasia, myttiu
schopywszy iz syoju strumywoho wodohraju.
Na jiji palci siajaa promenysta Grejewa kabuczka, mow na czuomu, swojim ne
moha wyznaty wona cijeji myti, ne widczuwaa pae swij.
Czyj ce art? Czyj art? strimko zojknua wona. Chiba ja splu? Moe, znajsza ta
zabuasia?

Schopywszy liwoju rukoju prawu, na jakij bua kabuczka, z podywom rozzyraasia wona
dookru, dopytujuczy pohladom more j zeeni zarosti; ae nichto ne woruszywsia, nichto ne
zaczajiwsia w kuszczach, i w syniomu, daeko osiajanomu mori ne buo nijakoji pryznaky, i
rumjane ukryw Assol, a hoosy sercia skazay wiszcze tak. Ne buo pojasne tomu, szczo
staosia, ta bez sliw i dumok znachodya wona jich u dywnomu poczutti swojemu, j ue bykoju staa jij kabuczka. Wsia tremtiaczy, zirwaa wona jiji z palcia, trymajuczy u meni, jak
wodu, rozdywyasia jiji wona, wsijeju duszeju, wsim sercem, wsim radinniam i jasnym zabobonom junosty, potim, schowawszy za lif, Assol tynua obyczczia w dooni, z-pid jakych
nestrymno rwaasia usmiszka, j, opustywszy hoowu, pomau pisza zworotnim szlachom.
Otak, wypadkowo, jak mowla ludy, kotri wmiju czytaty j pysaty, Grej i Assol znajszy odne odnoho wranci litnioji dnyny, jaka bua powna nemynuczosty.

Koy Grej pidniawsia na paubu Sekretu, win dekilka chwyl stojaw neporuszno,
pohadujuczy hoowu zzadu na czoo, szczo oznaczao skrajniu rozhubenis. Neuwanis
chmarnyj ruch poczuttiw widbywaasia w joho obyczczi neczutennoju posmiszkoju snowydy. Joho pomicznyk, Panten, iszow u cej czas szkanciamy z poumyskom smaenoji ryby;
pobaczywszy Greja, win zawwayw dywnyj stan kapitana.
Wy, moe, zabyysia? obereno pospytawsia win. De buy? Szczo baczyy? Wtim,
ce, zwisno , wasza sprawa. Maker proponuje wyhidnyj fracht, iz premijeju. Ta szczo z wamy
take?..
Diakuju, skazaw Grej, zitchnuwszy, nacze rozwjazanyj. Meni jakraz brakuwao
zwukiw waszoho prostoho, rozumnoho hoosu. Ce niby zymna woda. Pantene, powidomte
ludiam, szczo siohodnia my pidnimajemo jakir i perechodymo w hyro Lilijany, myl desia
zwidcila. Jiji teczija perebyta sucilnymy obmiynamy. Promknutysia w hyro mona tilky z
moria. Pryjdi po kartu. ocmana ne braty. Poky szczo wse Aha, wyhidnyj fracht meni potriben, jak torisznij snih. Moete peredaty ce makerowi. Ja wyruszaju do mista, de probudu
do weczora.
Szczo staosia?
Niczohisiko, Pantene. Ja choczu, szczob wy wziay do uwahy moje baannia unykaty
bu-jakych wypytuwa. Koy nastane moment, ja powidomlu wam, u czomu sprawa. Matrosam skaete, szczo bude remont, szczo miscewyj dok zajniatyj.
Dobre, beztiamno skazaw Panten u spynu Grejewi, jakyj ue iszow he. Bude
wykonano.
Chocza rozporiadennia kapitana buy cikom do puttia, pomicznyk wytriszczyw oczi j
zanepokojeno pomczaw z poumyskom do sebe w kajutu, burmoczuczy: Pantene, tebe spanteyczyy. Czy ne chocze win sprobuwaty kontrabandy? Czy ne wystupajemo my pid czornym
stiahom pirata? Ta tut Panten zaputawsia w najbilsz dykych prypuszczenniach. Poky win
nerwowo znyszczuwaw rybu, Grej spustysia do kajuty, wziaw hroszi j, perejichawszy buchtu,
zjawywsia w torhowych kwartaach Lissa. Teper win dijaw ue riszucze i spokijno, do dribnyci
znajuczy wse, szczo bude na czudownomu szlachu. Koen poruch dumka, dija hriy joho
tonkoju wtichoju mystekoji praci. Joho pan skawsia myttiewo j opuko. Joho poniattia pro
yttia zaznay tijeji ostannioji naway rizcia, pisla jakoji marmur supokijnyj u swojemu preharnomu siajewi.
Grej pobuwaw u trioch kramnyciach, nadajuczy osobywoho znaczennia tocznosti wyboru, pozajak podumky baczyw ue potribnu barwu j widtinok. U dwoch perszych kramnyciach jomu pokazay szowky bazarnych barw, jaki pryznaczaysia toho, szczob zadowolniaty
siakyj-takyj honor; u tretij win znajszow zrazky skadnych efektiw. Hospodar kramnyci radisno metuszywsia, wykadajuczy zaeani tkanyny, ta Grej buw powanyj, mow anatom. Win
terplacze rozbyraw zhortky, widkadaw, zsuwaw, rozhortaw i dywywsia na swito taku kilkis
czerwonych stiah, szczo pryawok, zawaenyj nymy, zdawaosia, spaachne. Na nosak Grejewoho czobota laha purpurowa chwyla; na joho rukach ta obyczczi siajaw roewyj poysk.
Porpajuczy u ehkomu opori szowku, win rozrizniaw barwy: czerwona blida, roewa j roewa
temna; husti zakypy wysznewych, pomaranczewych i pochmurno-rudych toniw; tut buy widtinky wsich sy i znacze, rizni w swojemu pozirnomu sporidnenni, jak sowa: czariwno,
preharno, czudowo, dowerszeno; u bhankach tajiysia natiaky, nedostupni mowi zoru,
ta sprawnia czerwona barwa dowho ne potraplaa na oczi kapitanowi. Szczo prynosyw kramar, buo harne, ta ne wykykao jasnoho i twerdoho tak. Nareszti odna barwa prywernua
uwahu obezzbrojenoho pokupcia; win siw u fotel do wikna, wytiah iz szumkoho szowku

dowhyj kine, kynuw joho na kolina i, rozsiwszy iz lulkoju w zubach, zrobywsia spohladalno
neporusznyj.
Cia cikowyto czysta, mow jasno-czerwona rankowa strumyna, powna szlachetnych
weseoszcziw i weycznosty barwa bua same tijeju hordowytoju barwoju, jaku szukaw Grej.
W nij ne buo zmiszanych widtinkiw ohniu, pelustok maku, hry etowych czy buzkowych
natiakiw; ne buo tako syniawy, ni tini, niczoho, szczo wykykaje sumniw. Wona ewria,
nacze usmiszka, zwaboju duchownoho widobraennia. Grej tak zamysywsia, szczo zabuw pro
hospodaria, jakyj oczikuwaw za joho spynoju z napruenniam mysywkoho psa, kotryj zrobyw stijku. Stomywszy czekaty, hendlar nahadaw pro sebe triskom widirwanoho szmatka
tkanyy.
Dosta zrazkiw, skazaw Grej, pidwodiaczy, cej szowk ja beru.
We szmatok? posztywo sumniwajuczy, zapytaw hendlar. Ta Grej mowczky dywywsia jomu w oba, wid czoho kramar trochy nabrawsia panibratstwa. Jakszczo tak, to
skilky metriw?
Grej kywnuw, zaproszujuczy perehodyty, j obliczuwaw oliwcem na paperi potribnu kilkis.
Dwi tysiaczi metriw. Win iz sumniwom ohlanuw poyci. Tak, ne bilsze dwoch
tysiacz metriw.
Dwi? skazaw hospodar, konwulsywno pidskakujuczy, mow pruynnyj. Tysiaczi?
Metriw? Proszu was sisty, kapitane. Czy ne baajete hlanuty, kapitane, zrazky nowych tkanyn? Jak sobi choczete. O sirnyky, o preczudowyj tiutiun, bute askawi. Dwi tysiaczi dwi
tysiaczi po Win skazaw cinu, jaka maa taky e stosunok do sprawnioji, jak i klatwa do
prosto tak, ta Grej buw zadowoenyj, pozajak ne chotiw ni w czomu torhuwatysia. Dywowynyj, szczonajkraszczyj szowk, prowadyw kramar, nezriwniannyj towar, tilky w
mene znajdete takyj.
Koy win, ureszti, spyw uwe zachwatom, Grej domowywsia z nym pro dostawku,
wziawszy na swij karb wydatky, zapatyw za rachunkom i piszow, suprowoduwanyj hospodarem z poczestiamy kytajkoho imperatora. Tym czasom czerez wuyciu wid toji miscyny, de
bua kramnycia, mandriwnyj muzyka, naadnawszy wionczel, zmusyw jiji tychym smykom
promowlaty smutno i harno; joho pobratym, fejtyst, zasypaw spiw strun epetanniam horowoho swystu; prosta piseka, jakoju wony opowistyy dworyko, szczo drimao u spekoti,
siahnua Grejewych wuch, i widrazu win utiamyw, szczo slid robyty jomu dali. Wzahali wsi
ci dni win buw na tij szczasywij wysoti duchownoho zoru, z jakoji czitko pomiczaysia nym
usi natiaky j pidkazy dijsnosty. Poczuwszy zwuky, jaki zahuszuwaa jizda rydwaniw, win
uwijszow u centr najwaywiszych wrae i dumok, wykykanych, widpowidno do joho charakteru, cijeju muzykoju, we poczuwajuczy, czomu i jak wyjde harno te, szczo nadumaw.
Mynuwszy prowuok, Grej zajszow u worota domu, de widbuasia muzyczna wystawa. Na toj
czas muzyky zbyraysia jty sobi; wysokyj fejtyst z wyhladom zaturkanoji hidnosty wdiaczno
machaw kapeluchom tym wiknam, zwidky wylitay kopijky. Wionczel ue powernuasia pid
pachwu swoho hospodaria; toj, utyrajuczy spitnie czoo, oczikuwaw fejtysta.
Aha, ta ce ty, Cimmere! skazaw jomu Grej, wpiznajuczy skrypala, kotryj weczoramy zweselaw swojeju preczudowoju hroju moriakiw, hostej traktyru Hroszi na boczku.
Jak e ce ty zradyw skrypku?

Welmyszanownyj kapitane, samowdowoeno zapereczyw Cimmer, ja hraju na


wsiomu, szczo zwuczy i torochty. Zamoodu ja buw muzycznym baznem. Teper mene
tiahne do mystectwa, i ja z horem baczu, szczo zahubyw neperesicznyj dar. Tym-to ja, z piznioji aosty, lublu widrazu dwoch: wiu i skrypku. Na wionczeli hraju wde, a na skrypci
weczoramy, sebto nemowby paczu, rydaju za propaszczym taantom. Czy ne pryhostyte wyncem, ha? Wionczel ce moja Karmen, a skrypka
Assol, skazaw Grej.
Cimmer ne doczuw.
Awe, kywnuw win, soo na tarikach czy midnych rurkach insza sprawa.
Wtim, szczo meni?! Nechaj krywlajusia bazni mystectwa ja znaju, szczo u skrypci j
wionczeli zawdy spoczywaju feji.
A szczo chowajesia u mojemu tur-lur-lu? pidijszowszy, spytaw fejtyst, hinkyj
parubjaha z baraniaczymy houbymy oczyma j bilawoju borodoju. Nu bo skay?
Zaey wid toho, skilky ty chylnuw zranku. Czasom ptach, czasom horiczanyj
czad. Kapitane, ce mij kompajon Duss. Ja kazaw jomu, jak wy smityte zootom, koy pjete, j
win zaoczno zakochanyj u was.
Awe, skazaw Duss, ja lublu est i szczedris. Ta ja chytryj, ne wirte mojim
merzennym estoszczam.

O szczo, skazaw, smijuczy, Grej, w mene obmal czasu, a dio stoji. Ja proponuju wam harno zarobyty. Zberi orkestru, ta ne z dendykiw z paradnymy obyczcziamy
merciw, jaki w muzycznomu bukwojidstwi abo szczo szcze hirsze w zwukowij gastronomiji zabuy pro duszu muzyky j tycho mertwla estrady swojimy wyhadywymy szumamy,
ni. Zberi swojich, kotri zmuszuju pakaty prosti sercia kucharok i akejiw, zberi swojich
woociuh. More j kochannia terpity ne mou pedantiw. Ja iz zadowoenniam posydiw by z
wamy, j nawi ne za odnoju plaszczynoju, ae treba jty. U mene bahato spraw. Wimi oce i
propyjte za literu A. Jakszczo wam podobajesia moja propozycija, pryjidajte pid weczir na
Sekret. Win stoji nepodalik wid hoownoji damby.
Zhoden! wyhuknuw Cimmer, znajuczy, szczo Grej paty, mow car. Dusse, wkoniajsia, skay tak i kruty kapeluchom na radoszczach! Kapitan Grej chocze odruuwatysia!
Tak, prosto skazaw Grej. Wsi podrobyci ja wam powidomlu na Sekreti. Wy

Za literu A! Duss, pchnuwszy liktem Cimmera, pidmorhnuw Grejewi. Ae jak


bahato liter w abetci! Dajte szczo-nebu i na tu
Grej daw szcze hroszej. Muzyky piszy. Todi win zajszow do komisijnoji kontory j daw
tajemne doruczennia za weyku sumu wykonaty terminowo, uprodow szesty dniw. W tu
poru jak Grej powernuwsia na swij korabel, agent kontory we sidaw na paropaw. Nadweczir
prywezy szowk; pja witrylnykiw, szczo jich wynajniaw Grej, pomistyysia z matrosamy; szcze
ne powernuwsia etyka j ne prybuy muzyky; Grej podawsia pobaakaty z Pantenom.
Slid zauwayty, szczo Grej uprodow kilkoch rokiw pawaw z odnym skadom komandy.
Poperwach kapitan dywuwaw matrosiw prymchamy nespodiwanych rejsiw, zupynok nawi po misiaciu w najbilsz netorhowych i bezludnych miscynach, ta potrochu wony projniaysia hrejizmom Greja. Win czasto pawaw tilky z baastom, widmowlajuczy braty wyhidnyj fracht ysze tomu, szczo ne do wpodoby buw jomu zaproponowanyj wanta. Nichto ne
mih umowyty joho wezty myo, cwiachy, czastyny maszyn ta insze, szczo ponuro mowczy u
triumach, wykykajuczy bezduszni ujawennia nudnoji neobchidnosty. Ta win ochocze wantayw sadowynu, porcelanu, zwiriat, prianoszczi, czaj, tiutiun, kawu, szowk, kosztowni porody
derew: czorne, sanda, palmu. Wse ce widpowidao arystokratyzmowi joho ujawy, wytworiujuczy malownyczu atmosferu; ne dywo, szczo komanda Sekretu, wychowana, w takyj sposib, w dusi swojeridnosty, pohladaa trochy z pohordoju na wsi inszi sudna, opowyti dymom
poskoho zysku. Wse taky cioho razu Grej zustriw zapytannia w zinomijach: najtupiszyj
matros znaw, szczo nemaje potreby zdijsniuwaty naprawu w rusli lisowoji riczky.
Panten, zwisno , powidomyw jim nakaz Greja. Koy toj uwijszow, pomicznyk joho dopaluwaw szostu sygaru, tyniajuczy kajutoju, oszaliwszy wid dymu j nasztowchujuczy na
stilci. Nastaw weczir; kri widczynenyj iluminator styrczaa zootawa baka swita, w jakij spaachnuw akowanyj kozyrok kapitankoho kaszketa.
Wse hotowe, ponuro skazaw Panten. Jak choczte, mona pidnimaty jakir.
Wy musyy b, Pantene, znaty mene trochy kraszcze, mjako zauwayw Grej. Nemaje tajemnyci w tomu, szczo ja roblu. Szczojno my kynemo jakir na dno Lilijany, ja rozkau
wam use, j wy ne budete marnuwaty tak bahato sirnykiw na kepki sygary. Idi znimajtesia z
jakoria.
Panten, nijakowo posmichajuczy, poczuchaw browu.
Ce, zwisno, tak, skazaw win. Wtim, ja niczoho.
Koy win wyjszow, Grej posydiw jaku chwylu neporuszno, dywlaczy u napiwprochyeni dweri, potim perejszow do sebe. Tut win to sydiw, to lahaw, to, prysuchajuczy do torochtinnia braszpyla, jakyj wykoczuwaw hucznoho anciuha, zbyrawsia wyjty na bak, ta
znowu zamysluwawsia i powertawsia do stou, kreslaczy po cerati palcem priamu szwydku
liniju. Udar kuakom u dweri wywiw joho z manijakalnoho stanu; win obernuw klucza, wpustywszy etyku. Matros, wako dychajuczy, zupynywsia z wyhladom hincia, jakyj wczasno poperedyw stratu.

ety-no, etyko, skazaw ja sobi, chutko zahoworyw win, koy ja z kabelnoho mou pobaczyw, jak tanciuju dowkruh braszpyla naszi chopci, poplowujuczy na dooni.
U mene oko, nacze w ora. I ja poetiw. Ja tak dychaw na czowniara, szczo czoowik spitniw
od chwyluwannia. Kapitane, wy chotiy zayszyty mene na berezi?
etyko, skazaw Grej, prydywlajuczy do joho czerwonych oczej, ja czekaw na
tebe ne piznisze ranku. Czy llaw ty na potyyciu choodnu wodu?
Llaw. Ne stilky, skilky buo pryjniato wseredynu, ta llaw. Wse zrobene.
Kay.
Ne warto kazaty, kapitane. O tut wse zapysane. Beri i czytajte. Ja due starawsia. Ja
pidu.
Kudy?
Ja baczu z dokoru oczej waszych, szczo szcze mao llaw na potyyciu choodnoji wody.
Win obernuwsia i wyjszow iz czudernakymy poruchamy slipcia. Grej rozhornuw papircia; oliwe, napewne, dywuwawsia, koy wywodyw na nij kresennia, jaki skydaysia na rozchytanyj parkan. O szczo pysaw etyka:
Zhidno z instrukcijeju. Pisla pjatoji hodyny chodyw wuyceju. Dim iz sirym dachom po
dwoje wikon zboku; pry nim horod. Zaznaczena osoba prychodya dwa razy: po wodu raz, po
skipky dla hruby dwa. Pisla nastannia temriawy promknuwsia pohladom u wikno, ta niczoho
ne pobaczyw z pryczyny zanawisky. Potim iszo kilkoro wkaziwok rodynnoho charakteru,
dobutych etykoju, napewne, szlachom zastolnoji baaczky, pozajak memorij zakinczuwawsia trochy nespodiwanymy sowamy: Na karb wydatkiw dokaw dribku swojich.
Ta sutnis cioho donesennia kazaa tilky pr te, szczo my znajemo z perszoho rozdiu.
Grej pokaw papircia w sti, swysnuw wachtowoho i posaw po Pantena, ta zamis pomicznyka
zjawywsia bocman Atwud, obsmykujuczy zakasani rukawy.
My oszwartuwaysia koo damby, skazaw win. Panten posaw diznatysia, szczo
wy choczete. Win zajniatyj, na nioho napay tam jaki ludy z surmamy, barabanamy ta inszymy skrypkamy. Wy hukay jich na Sekret? Panten prosy was pryjty, kae u nioho
tuman u hoowi.
Awe, Atwude, skazaw Grej, ja toczno kykaw muzyk. Pidi skaite jim, szczob
iszy poky szczo w kubryk. Dali bude wydno, jak jich uasztuwaty. Atwude, skai jim i komandi, szczo ja wyjdu na paubu za czwer hodyny. Nechaj zberusia. Wy j Panten, zwyczajno,
te posuchajete mene.
Atwud zwiw, nemow kurok, liwu browu, postojaw bokom do dwerej i wyjszow.
Ci desia chwyyn Grej prowiw, zatuywszy rukamy obyczczia; win ni do czoho ne hotuwawsia j niczoho ne obrachowuwaw, ta chotiw podumky pomowczaty. Tym czasom joho
czekay we wsi neterplacze i z dopytywistiu, pownoju zdohadiw. Win wyjszow i pobaczyw z
obycz oczikuwannia nejmowirnych reczej, ta pozajak sam znachodyw te, szczo zdijsniujesia,
cikom pryrodnym, to napruha czuych dusz widbyasia w niomu ehkoju dosadoju.
Niczoho osobywoho, skazaw Grej, sidajuczy na trapi mistka. My prostojimo w
hyrli riczky doty, doky ne pominiajemo we takea. Wy baczyy, szczo prywezeno czerwonyj
szowk. Z nioho pid orudoju witrylnoho majstra Benta zmajstruju Sekretowi nowi parusy.
Widtak my wyruszymo, ae kudy ne skau. Prynajmni, nedaeko zwidsy. Ja jidu do druyny.
Wona szcze ne druyna meni, ta bude neju. Meni potribni czerwoni witrya, aby szcze zdala,
jak domoweno z neju, wona zawwaya nas. Ot use. Jak baczyte, tut nemaje niczoho tajemnyczoho. I dosy pro ce.
Tak, skazaw Atwud, baczaczy z usmichnenych obycz matrosiw, szczo wony pryjemno spanteyczeni j ne zwaujusia howoryty. Tak ot u czomu sprawa, kapitane Ne
nam, zwyczajno, sudyty pro ce. Jak baajete, to tak i bude. Ja witaju was.
Diakuju!
Grej micno stysnuw bocmanowu ruku, ae toj, zrobywszy nejmowirne zusylla, widpowiw

takym potyskom, szczo kapitan postupywsia. Pisla cioho pidijszy usi, zmijujuczy odyn odnoho soromywoju tepotoju pohladu i burmoczuczy witannia. Nichto ne kryknuw, ne zahomoniw szczo ne zowsim proste poczuway matrosy w urywczastych sowach kapitana.
Panten poehszeno zitchnuw i zweseliw joho duszewnyj tiahar roztanuw. Tilky korabelnyj
tesla yszywsia czymo newdowoenyj. Mlawo potrymawszy Grejewu ruku, win ponuro spytaw:
Jak ce wam spao na dumku, kapitane?
Jak udar twojeji sokyry, skazaw Grej. Cimmere! Pokay swojich chopjat.
Skrypal, laskajuczy po spyni muzyk, wypchnuw z natowpu sim czoowik, wbranych
ukraj neochajno.
O, skazaw Cimmer, ce trombon, ne hraje, a smay, jak iz harmaty. Ci dwoje
bezwusych moodciw fanfary; jak zahraju, to widrazu choczesia wojuwaty. Potim karnet, kornet-a-piston i druha skrypka. Wsi wony weyki majstry obnimaty wawu prymu,
sebto mene. A o i hoownyj hospodar naszoho weseoho remesa Fric, barabannyk. W barabannykiw, znajete, zazwyczaj rozczarowanyj wyhlad, ae cej bje z hidnistiu, zachopeno. W
joho hri je szczo widkryte i priame, jak joho payci. Czy tak use zrobene, kapitane?
Prosto dywo, skazaw Grej. Wsim wam widwedene misce w triumi, jakyj cioho
razu, znaczy, bude zawantaenyj riznymy skerco, adai j fortissimo. Rozjdisia. Pantene, znimajte szwartowy, ruszajte! Ja pominiaju was za dwi hodyy.
Cych dwoch hodyn win ne pomityw, pozajak wony mynuy wsi w tij-taky wnutrisznij
muzyci, jaka ne pokydaa joho swidomosty, jak puls ne poyszaje arterij. Win dumaw pro
odne, chotiw odnoho, prahnuw do odnoho. Ludyna diji, win podumky pereywaw chid podij,
szkodujuczy ysze za tym, szczo nymy ne mona ruchaty tak samo prosto i chutko, jak szaszkamy. Niszczo u spokijnij zownisznosti joho ne kazao pro tu napruhu poczuttia, hudinnia
jakoho, nemow hudinnia weykoho dzwonu, jakyj bje nad hoowoju, mczao u wsij joho istoti
ohuszywym nerwowym stohonom. Ce doweo joho, nareszti, do toho, szczo win poczaw rachuwaty podumky: Odyn dwa trydcia i dali, a poky skazaw: Tysiacza. Taka
wprawa podijaa; win buw zdatnyj nareszti pohlanuty zboku na wse poczynannia. Tut trochy
podywuwao joho te, szczo win ne moe ujawyty wnutriszniu Assol, pozajak nawi ne howoryw z neju. Win czytaw de, szczo mona, bodaj newyrazno, zbahnuty ludynu, jakszczo, ujawywszy sebe cijeju ludynoju, skopijuwaty wyraz jiji obyczczia. We oczi Greja poczay nabuwaty newastywoho jim dywnoho wyrazu, a huby pid wusamy skadatysia u sabku, ahidnu
usmiszku, jak, otiamywszy, win zarehotawsia i wyjszow pominiaty Pantena.
Buo temno. Panten, widkotywszy komir kurtky, chodyw bila kompasa, kauczy sternyczomu:
O liwu czwer rumba, o liwu. Stij: szcze czwer.
Sekret iszow z poowynoju witry pid poputnym witrom.
Znajete, skazaw Panten Grejewi, ja zadowoenyj.
Czym?
Tym samym, czym i wy. Ja wse wtiamyw. O tut, na mistku. Win chytro pidmorhnuw, switiaczy usmiszci wohnem lulky.
Anu bo, skazaw Grej, raptowo zdohadawszy, w czomu sprawa, szczo wy tam
utiamyy?
Najlipszyj sposib prowezty kontrabandu, proszepotiw Panten. Koen moe maty
taki witrya, jaki chocze. U was genijalna hoowa, Greju!
Bidoasznyj Pantene! skazaw kapitan, ne znajuczy, hniwatysia czy smijatysia.
Wasz zdohad dotepnyj, ta pozbawenyj bu-jakoji osnowy. Idi spaty. Daju wam sowo, szczo
wy pomylajetesia. Ja roblu te, szczo skazaw.
Win posaw joho spaty, zwirywsia z napriamkom kursu j siw. Teper my joho zayszymo,
pozajak jomu treba buty samomu.

ongren zhajaw nicz u mori; win ne spaw, ne owyw, a jszow pid witryom bez pewnoho
napriamku, suchajuczy chlupannia wody, dywlaczy u pimu, obwitriujuczy j dumajuczy. U
tiaki hodyny yttia niszczo tak ne widnowluwao syy joho duszi, jak ci samotni bukannia.
Tysza, tilky tysza i bezluddia o szczo potribno buo jomu dla toho, szczob usi najsabszi j
skuti hoosy wnutrisznioho switu zazwuczay zrozumio. Cijeji noczi win dumaw pro majbutnie, pro bidnis, pro Assol. Jomu buo wkraj wako poyszyty jiji nawi na czasynu; krim toho,
win bojawsia woskresyty zatychyj bil. Moe, wstupywszy na korabel, win znow ujawy, niby
tam, u Kaperni, na nioho czekaje druh, jakyj nikoy ne wmyraw, i, powertajuczy, win bude
pidchodyty do swojeji domiwky z horem mertwoho oczikuwannia. Meri nikoy bilsze ne wyjde
z dwerej domiwky. Ta win chotiw, szczob Assol buo szczo jisty, wyriszywszy tomu wczynyty
tak, jak nakazuje turbota.
Koy ongren powernuwsia, diwczyny szcze ne buo wdoma. Jiji ranni prohulanky ne
benteyy baka; cioho razu, odnacze, w joho oczikuwanni bua ehka napruenis. Pochodajuczy z kutka w kutok, win na poworoti raptom widrazu pobaczyw Assol; uwijszowszy strimko
j neczutno, wona mowczky zupynyasia pered nym, maje nalakawszy joho switom pohladu,
jake widobrazyo zbudennia. Zdawaosia, widkryosia jiji druhe obyczczia te istynne obyczczia ludyny, pro jake zazwyczaj promowlaju ysze oczi. Wona mowczaa, dywlaczy w obyczczia ongrenowi tak nezrozumio, szczo win zapytaw:
Ty chwora?
Wona ne widrazu widpowia. Koy sens zapytannia torknuwsia, nareszti, jiji duchownoho suchu, Assol strepenuasia, nacze hauzka, jaku torknuy rukoju, i zasmijaasia
dowhym, riwnym smichom tychoho torestwa. Jij potribno buo skazaty szczo, ae, jak zawdy, ne buo potreby wyhaduwaty szczo same. Wona skazaa:
Ni, ja zdorowa Czomu ty tak dywyszsia? Meni weseo. Sprawdi, meni weseo, ta ce
czerez te, szczo dnyna taka harna. A szczo ty nadumaw? Ja we baczu z twoho ycia, szczo ty
szczo nadumaw.
Chaj szczo ja nadumaw, skazaw ohren, sadowlaczy diwczynu na kolina, ty, ja
znaju, zrozumijesz, u czomu sprawa. yty nemaje za szczo. Ja ne pidu znowu w daeke pawannia, a wstuplu na posztowyj paropaw, szczo chody mi Kassetom i Lissom.
Awe, zdaeku skazaa wona, sykujuczy uwijty w joho turboty i sprawy, ta achajuczy, szczo bezsya perestaty radity. Ce due pohano. Meni bude nudno. Powertajsia
chutczisz. Kauczy tak, wona rozkwitaa nestrymnoju usmiszkoju. Tak, chutczisz, lubyj,
ja czekaju.
Assol! skazaw ongren, beruczy dooniamy jiji obyczczia j obertajuczy do sebe.
Wykadaj, szczo staosia?
Wona widczua, szczo musy wywitryty joho trywohy j, podoawszy radis, zrobyasia
serjozno-uwanoju, tilky w jiji oczach siajao szcze nowe yttia.
Dywak ty, skazaa wona. Niczohisiko. Ja zbyraa liszczynu.
ongren ne zowsim powiryw by ciomu, jakby ne buw tak zanurenyj u swoji dumky. Jichnia rozmowa staa diowa i detalna. Matros skazaw doci, szczob wona skaa joho torbynu,
pereliczyw usi neobchidni reczi j daw kilka porad:
Ja powernusia dniw za desia, a ty zastaw moju rusznyciu j sydy wdoma. Jakszczo
chto zachocze tebe skrywdyty skay: ongren nezabarom powernesia. Ne dumaj i ne turbujsia za mene: ychoho niczoho ne stanesia.
Pisla cioho win pojiw, micno pociuwaw diwczynu j, zakynuwszy torbu na peczi, wyjszow na mikyj szlach. Assol dywyasia jomu wslid, poky win ne schowawsia za poworotom,

potim wernuasia. Nemao chatnich robit czekao na neji, ta wona zabua pro ce. Z cikawistiu
ehkoho podywu rozzyraasia wona dowkruhy, nemowby we czua cij domiwci, tak uytij u
swidomis iz dytynstwa, szczo, zdawaosia, zawdy nosya jiji w sobi, a teper skydaasia na
ridni kraji, szczo jich widwiday pisla cioji nyzky lit z seredowyszcza yttia inakszoho. Ta
szczo nehidne prywydiosia jij u ciomu swojemu opori, szczo nedobre. Wona sia do stou,
na jakomu ongren majstruwaw ihraszky i sprobuwaa prykejity sterno do kormy; dywlaczy
na ci predmety, mymochi pobaczya wona jich weykymy, sprawnimy. Wse, szczo staosia
wranci, znowu pidniaosia w nij droem chwyluwannia, j zoota kabuczka, zawbilszky z
sonce, upaa czerez more do jiji nih.
Ne wsydiwszy, wona wyjsza z domu j pisza do Lissa. Jij niczohisiko buo tam robyty,
wona ne znaa, nawiszczo jde, ta ne jty ne moha. Dorohoju jij zustriwsia piszanycia, jakyj
baaw rozwidaty jakyj napriamok; wona tiamkowyto pojasnya jomu szczo slid i widrazu
zabua za ce.
We dowhyj szlach projsza wona nepomitno, nemowby nesa ptaszku, jaka pohynua
wsiu jiji ninu uwahu. Bila mista wona trochy rozwayasia homonom, jakyj ynuw z joho
weyczeznoho koa, ta wono ne buo wadne nad neju, jak ranisze, koy, lakajuczy j zaturkujuczy, robyo jiji mowczkuwatoju bojahuzkoju. Wona protystawlaasia jomu. Wona powoli
pomynua kilciuwatyj bulwar, peretynajuczy syni tini derew, dowirywo j ehko zyrkajuczy na
obyczczia perechoych, riwnoju chodoju, pownoju upewnenosty. Poroda spostereywych ludej uprodow dnia ne raz pomiczaa newidomu dywnu na wzir diwczynu, jaka prochodya w
jaskrawomu natowpi z wyhladom hybokoji zadumy. Na majdan wona pidstawya ruku strumeniu wodohraju, perebyrajuczy palciamy sered widbytych bryzok; potim, siwszy na
chwylku, perepoczya j powernuasia na lisowu dorohu. Zworotnij szlach wona widbua zi
swioju duszeju, w humori myrnomu ta jasnomu, nacze weczirnia riczka, jaka zminya,
wreszti, strokati swiczada dnia riwnym u zatinku poyskom. Nabyajuczy do sea, wona pobaczya toho samoho wuhlara, jakomu wdaosia, niby w nioho zacwiw koszyk; win stojaw bila
woza z dwoma neznajomymy ponurymy lumy, wkrytymy saeju i brudom. Assol zradia.
Dobryde, Filipe, skazaa wona, szczo ty tut robysz?
Niczoho, mucho. Spao koeso, ja joho naprawyw, teper kuriu ta baakaju z naszymy
chopciamy. Ty zwidky?
Assol ne widpowia.
Znajesz, Filipe, zahoworya wona, Ja tebe due lublu j tomu skau ysze tobi. Ja
nezabarom pojidu. Napewne, pojidu zwosim zwidsy. Ty ne kay nikomu pro ce.
Ce ty choczesz pojichaty? Kudy ty zibraasia? zdywuwawsia wuhlar, dopytywo
roztuywszy rota, wid czoho joho boroda staa dowsza.
Chtozna. Wona powoli ohlanua halawynu pid wjazom, de stojaw powiz, zeenu w
roewomu weczirniomu switli trawu, czornych mowczaznych wuhlariw i, podumawszy, dokynua: Wse ce meni ne widomo. Ja ne znaju ni dnia, ni hodyny j nawi ne znaju kudy. Bilsze
niczoho ne skau. Tomu pro wsiak wypadok proszczawaj. Ty czasto mene wozyw.
Wona wziaa weyczeznu czornu ruku j nadaa jij stanu widnosnoho strusu. Obyczczia
robitnyka rozwerzo szparu neporusznoji usmiszky. Diwczyna kywnua, obernuasia j pisza.
Wona szczeza tak chutko, szczo Filip i joho pryjateli ne wstyhy obernuty hoowu.
Dywa ta j hodi, skazaw wuhlar, nu bo zrozumij jiji. Szczo iz neju siohodni
take j insze.
Sprawdi, prowadyw druhyj, czy to wona kae, czy to umowlaje. Ne nasze dio.
Ne nasze dio, skazaw i tretij, zitchnuwszy.
Potim usi troje posiday na woza j, zatorochtiwszy koesamy po kremenystomu szlachu,
znyky w kuriawi.

Bua bia wranisznia hodyna; u weyczeznomu lisi stojaa tonka ima, powna czudernakych wydi. Newidomyj mysywe, jakyj dopiru poyszyw swoje bahattia, ruchawsia
uzdow riczky; kri derewa siajaw proswitok jiji powitrianych poronyn, ae starannyj mysywe ne pidchodyw do nych, rozhladajuczy swiyj slid wedmedia, jakyj priamuwaw do hir.
Raptowyj zwuk pronissia pomi derewamy z nepodiwanistiu trywonoji pohoni; ce zaspiwaw karnet. Muzyka, wyjszowszy na paubu, zihraw urywok meodiji, pownoji smutnoho,
protianoho powtoru. Zwuk tremtiw, jak hoos, szczo kryje w sobi hore; posyywsia,
usmichnuwsia smutnym pereywom i urwawsia. Daeke widunnia newyrazno naspiwuwao
tu samu meodiju.
Mysywe, poznaczywszy slid zamanoju hauzkoju, probrawsia do wody. Ima szcze ne
rozwijaasia; w nij hasy obrysy weyczeznoho korabla, jakyj powoli zwertaw do hyra riczky.
Joho zhornuti witrya oyy, zwysajuczy festonamy, rozprawlajuczy i wkrywajuczy szczohy
bezsyymy szczytamy weyczeznych bhanok; czutno buo hoosy i kroky. Berehowyj witer, probujuczy wijaty, likuwato terebyw witrya; nareszti tepo soncia dao potribnyj efekt: powitrianyj tysk posyywsia, rozwijaw imu j wyllawsia rejamy w ehki czerwoni formy, napowneni
ruamy. Roewi tini kowzay biynoju szczoh i snastej, wse buo bie, krim rozhornutych,
pawno ruszenych witry, koloru hybokoji radosty.
Mysywe, jakyj dywywsia z bereha, dowho protyraw oczi, a perekonawsia, szczo baczy
same tak, a ne inaksze. Korabel schowawsia za poworotom, a win znaj stojaw i dywywsia; po
tomu, mowczky stenuwszy peczyma, podawsia do swoho wedmedia.
Poky Sekret iszow riczyszczem, Grej stojaw bila szturwau, ne dowiriajuczy sterno
matrosowi, bojawsia obmiyn. Panten sydiw porucz, w nowomu sukonnomu kostiumi, w
nowomu byskuczomu kaszketi, pohoenyj i smyrenno bundiucznyj. Win, jak i ranisze, ne
widczuwaw nijakoho zwjazku pomi czerwonym ubranniam i priamoju metoju Greja.
Teper, skazaw Grej, koy moji witrya ariju, witer dobryj, a w serci mojemu
bilsze szczastia, ni u sona, jakyj uhediw neweyku buoczku, ja sprobuju naasztuwaty was
swojimy dumkamy, jak obiciaw u Lissi. Zawwate ja ne dumaju, szczo wy durnyj abo wpertyj, ni; wy zrazkowyj moriak, a ce kosztuje czymaoho. Ta wy, jak bilszis, suchajete hoosy
wsich nemudrych istyn kri hrube szko yttia; wony woaju, ae wy ne czujete. Ja roblu te,
szczo isnuje jak starowynne ujawennia pro prekrasne te, szczo ne zbuwajesia, i szczo, po
suti, tak samo zbuwajesia i moywe, jak prohulanka za misto. Nezabarom wy pobaczyte diwczynu, jaka ne moe, ne powynna inaksze wyjty zami, a tilky w takyj sposib, jakyj rozwywaju
ja na waszych oczach.
Win styso peredaw moriakowi te, pro szczo my dobre znajemo, skinczywszy pojasnennia tak:
Wy baczyte, jak tisno splitajusia tut dola, wola i wastywis charakteriw; ja prychodu
do tijeji, kotra czekaje j moe czekaty ysze mene, a ja ne choczu nikoho inszoho, krim neji,
moe, jakraz tomu, szczo zawdiaky jij ja zrozumiw odnu nemudru istynu. Wona w tomu,
szczob robyty tak zwani dywa swojimy rukamy. Koy dla ludyny hoowne otrymaty dorohesekyj pjatak, to ehko daty cej pjatak, ae koy dusza taji zernynu poumjanoji rosyny
dywa, zroby jij ce dywo, jakszczo ty u zmozi.
Nowa dusza bude w nioho j nowa w tebe. Koy naczalnyk wjaznyci sam wypusty wjaznia, koy miljoner podaruje pymaku wiu, operetkowu spiwaczku i sejf, a okej bodaj raz
prytrymaje koniaku zarady inszoho konia, jakomu ne szczasty, todi wsi zrozumiju, jak ce
pryjemno, jak ce newymowno czudesno. Ta je ne menszi dywa: usmiszka, weseoszczi, proszczennia i wczasno skazane, potribne sowo. Woodity cym znaczy woodity wsim. Szczo
do mene, to nasz poczatok mij i Assol zayszysia nam nazawdy w jasno-czerwonomu
widbysku witry, stworenych hybynoju sercia, kotre znaje, szczo take lubow. Zrozumiy wy

mene?
Awe, kapitane. Panten kriaknuw, uterszy wusa dbajywo zhornutoju czystoju
chustoczkoju. Ja wse zrozumiw. Wy mene rozczuyy. Pidu ja wnyz i poproszu probaczennia w Niksa, jakoho wczora swaryw za wtopene widro. I dam jomu tiutiunu swij win
prohraw u karty.
Persz ni Grej, trochy podywowanyj takym szwydkym praktycznym rezultatom swojich
sliw, ustyh szczo-nebu skazaty, Panten ue zahurkotiw unyz po trapu j de widdaeno
zitchnuw. Grej ozyrnuwsia, pohlanuwszy uhoru; nad nym mowczky porywaysia czerwoni witrya; sonce w jichnich szwach siajao purpurowym dymom. Sekret iszow u more, widdalajuczy od bereha. Ne buo nijakych sumniwiw u dzwinkij duszi Greja ni huchych udariw
trywohy, ni szumu dribnych kopotiw; spokijno, mow te witryo, porywawsia win do zachopywoji cili, perepownenyj dumkamy, jaki wyperedaju sowa.
Opoudni na obriji zjawywsia dymok wijkowoho krejsera. Krejser pominiaw kurs i z
widstani piwmyli pidniaw haso lahty u drejf.
Brattia, skazaw Grej matrosam, nas ne obstrilaju, ne bijtesia! Wony prosto ne
wiria swojim oczam.
Win zweliw drejfuwaty. Panten, woajuczy, mow na poei, wywiw Sekret iz witru;
sudno zupynyosia, todi jak wid krejsera pomczaw parowyj kater z komandoju i ejtenantom
u biych rukawyczkach; ejtenant, stupnuwszy na paubu korabla, zaczudowano ozyrnuwsia i
projszow iz Grejem do kajuty, zwidky za hodynu wyruszyw, dywno machnuwszy rukoju i
wsmichajuczy, niby oderaw czyn, nazad do synioho krejsera. Napewne, cioho razu Grej
maw bilsze uspichu, ni iz prostodusznym Pantenom, tomu szczo krejser, pobarywszy, udaryw po obriju mohutnim zapom salutu, strimkyj dym jakoho, probywszy powitria weyczeznymy siajywymy mjaczamy, rozwijawsia koczcziam nad tychoju wodoju. Ciyj de na krejseri panuwao jake napiwswiatkowe ostowpinnia; nastrij buw nesubowyj, zbytyj pid
znakom lubowy, pro jaku howoryy skri wid saonu do maszynnoho triumu; a wartowyj
minnoho widdiu spytaw matrosa, jakyj prochodyw:
Tome, ty jak oenywsia?
Ja zowyw jiji za spidnyciu, koy wona chtia wyskoczyty wid mene u wikno, skazaw
Tom i hordo zakrutyw wusa.
Jaku czasynu Sekret iszow poronim morem, bez berehiw; opoudni widkrywsia daekyj bereh. Wziawszy daekowyd, Grej wtupywsia u Kapernu. Jakby ne riad pokriwel, to win
rozhediw by u wikni odnoho domu Assol, jaka sydia nad jakoju knykoju. Wona czytaa;
storinkoju powz zeenkuwatyj uczok, zupyniajuczy i zwodiaczy na perednich apach z
wyhladom nezaenym i domasznim. We dwiczi buw win ne bez dosady zdmuchnutyj na
pidwikonnia, zwidky zjawlawsia znowu dowirywo i swobidno, mowby chotiw szczo skazaty.
Cioho razu jomu potaanyo distatysia maje do ruky diwczyny, jaka trymaa kutyk storinky;
tut win zastriaw na sowi dywysia, z sumniwom zupynywsia, oczikujuczy nowoho szkwau,
i sprawdi edwe unyknuw prykrosty, pozajak Assol ue wyhuknua: Znowu uczok durnekyj! j chotia riszucze zdmuchnuty hostia w trawu, ta raptom wypadkowyj perechid
pohladu wid odnoho dachu do druhoho widkryw jij na synij morkij szpari wuycznoho prostoru bioho korabla iz jasno-czerwonymy witryamy.
Wona zdryhnuasia, widkynuasia, zawmera; potim chutko zirwaasia, z karkoomno
padajuczym sercem, spaachnuwszy nestrymnymy slimy natchnennoho potriasinnia. Sekret w cej czas ohynaw neweyczkyj mys, trymajuczy do bereha kutom liwoho bortu; tycha
muzyka llaasia w houbomu dni z bioji pauby pid ohnem jasno-czerwonoho szowku; muzyka rytmicznych pereywiw, jaki ne zowsim wdao peredajusia widomymy wsim sowamy:
Nayjte pownisiki czary chaj wypjemo my za lubow W jiji prostoti z bucznoju radistiu rozhortaosia i hrymotio chwyluwannia.
Ne pamjatajuczy, jak pokynua domiwku, Assol biha we do moria, podchopena neo-

bornym witrom podiji; na perszomu rozi wona zupynyasia maje bez sy; jiji nohy pidamuwaysia, podych zrywawsia i hasnuw, swidomis trymaasia na woosyni. Ne tiamlaczy sebe
wid strachu zhubyty wolu, wona tupnua nohoju j otiamyasia. Wriady-hody to dach, to parkan choway wid neji czerwoni witrya; todi, pobojujuczy, czy ne znyky wony, mow prosta
mara, wona kwapyasia mynuty bolisnu pereponu i, znowu whediwszy korabel, zupyniaasia
poehszeno zitchnuty.
Tym czasom u Kaperni staasia taka zamjatnia, take chwyluwannia, taka zahalna smuta,
jaki ne postuplasia efektu sawetnych zemetrusiw. Nikoy szcze weykyj korabel ne pidchodyw do cioho bereha; w korabla buy ti sami witrya, najmennia jakych zwuczao mow znuszczannia; teper wony jasno i nesprostowno paachkotiy z newynnistiu faktu, jakyj sprostowuwaw usi zakony buttia i zdorowoho huzdu. Czoowiky, inky, dity nawzawody hnay do bereha, chto w czomu buw; meszkanci perehukuwaysia z dworyka w dworyko, naskakuway
odne na odnoho, woay i paday; newzabari bila wody utworyasia jurma, i w jurmu ciu
strimko wbiha Assol.
Poky jiji ne buo, jiji najmennia perelitao sered ludej z nerwowoju j pochmuroju trywohoju, z lutym perelakom. Bilsze howoryy czoowiky; zduszeno, hadiuczym syczanniam schypuway ostowpili inky, ta jakszczo we jaka poczynaa torochtity trutyzna prosiakaa w
hoowu. Dopiru zjawyasia Assol, jak usi pozamowkay, wsi zi strachom widijszy wid neji, j
wona yszyasia sama sered pustky spekotnoho pisku, rozhubena, prysoromena, szczasywa,
z obyczcziam ne mensz czerwonym, ni jiji dywo, bezpomiczno prostiahnuwszy ruky do wysokoho korabla.
Wid nioho widokremywsia czowen, w jakomu buo powno smahlawych weslariw; pomi
nymy stojaw toj, koho, jak jij zdaosia teper, wona znaa, newyrazno pamjataa z dytynstwa.
Win dywywsia na neji z usmiszkoju, jaka hria i kwapya. Ae tysiaczi ostannich kumednych
strachiw ochopyy Assol; do smerty bojaczy usioho pomyky, neporozumi, tajemnyczoji
i szkidywoji zawady, wona zabiha po pojas u tepe koywannia chwyl, hukajuczy: Ja tut,
ja tut! Ce ja!
Todi Cimmer machnuw smyczkom i ta sama meodija hrymnua po nerwach jurmy,
ta cioho razu pownym, peremonym chorom. Wid chwyluwannia, pynu chmar i chwyl, poysku wody j dayny diwczyna maje ne moha we rozrizniaty, szczo ruchajesia: wona, korabel
czy czowen, wse ruchaosia, kruelao i spadao.
Ta weso rizko chlupnuo bila neji; wona zwea hoowu. Grej nahnuwsia, jiji ruky wchopyysia za joho pojas. Assol zamruyasia; potim, chutko rozpluszczywszy oczi, smiywo
wsmichnuasia joho siajuczomu obyczcziu j, zachekawszy, mowya:
Tocznisiko takyj.
I ty te, dytia moje! wyjmajuczy z wody mokru kosztownis, skazaw Grej. O ja
pryjszow. Czy wpiznaa ty mene?
Wona kywnua, trymajuczy za joho pojas, z nowoju duszeju i trepetno zapluszczenymy
oczyma. Szczastia sydio w nij, nemow puchnaste koszenia. Koy Assol zwayasia rozpluszczyty oczi, pochytuwannia szlupky, poysk chwyl, bort Sekretu, jakyj zbyawsia, potuno
obertajuczy, use buo snom, de swito j woda hojdaysia, krulaczy, nemow hra soniacznych byszczykiw na stini, jaka strumuje prominniam. I nebawom Assol pobaczya, szczo
stoji u kajuti, w kimnati, kraszczoji wid jakoji we ne moe buty.
Todi zhory, striasajuczy i zarywajuczy serce w swij peremonyj kryk, znowu kynuasia
weyczezna muzyka. Znowu Assol zapluszczya oczi, bojaczy, szczo wse ce szczezne, jakszczo
wona bude dywytysia. Grej uziaw jiji ruky i, znajuczy we teper, kudy mona bezpeczno jty,
wona schowaa mokre wid sliz obyczczia na hrudiach druha, jakyj pryjszow tak czariwno.
Dbao, ta zi smichom, sam pryhoomszenyj i podywowanyj tym, szczo nastaa ne dostupna
nikomu dorohocinna chwyyna, kotru hodi wysowyty, Grej zwiw za pidboriddia dohory ce
obyczczia, kotre boznaje koy prymaryosia jomu, j oczi diwczyny, wreszti, jasno rozpluszczyysia. W nych buo use najkraszcze ludyny.

Ty wimesz do nas moho ongrena? skazaa wona.


Awe. I tak micno pociuwaw jiji wslid za swojim zaliznym awe, szczo wona
zasmijaasia.
Teper my widijdemo wid nych, znajuczy, szczo jim potribno buty razom na samoti. Bahato na switi sliw na riznych mowach i riznych nariczcziach, ta wsima nymy, nawi i widdaeno, ne peredaty toho, szczo skazay wony cioho dnia odne odnomu.
Tym czasom na paubi koo hrot-szczohy, bila bocziwky, potoczenoji chrobakamy, zi
zbytym dnom, jake widkryo storicznyj temnyj raj, czekaw ue we ekipa. Atwud stojaw;
Panten stateczno sydiw, mow szczojno na swit zjawywsia. Grej pidniawsia nahoru, daw znak
orkestri j, zniawszy kaszketa, perszyj zaczerpnuw hranczatoju szklankoju, w pisni zootych
surm, swiate wyno.
Nu, ot skazaw win, skinczywszy pyty, potim burnuw szklanku. Teper pyjte,
pyjte wsi. Chto ne pje, toj woroh meni.
Powtoryty ci sowa jomu ne doweosia. Todi jak pownym chodom, na wsich witryach
Sekret iszow sobi wid nazawdy naachanoji Kaperny, tisniawa dowkruh barya perewerszya wse, szczo w ciomu rodi widbuwajesia u weyki swiata.

Jak spodobaosia wono tobi? pospytaw Grej etyku.


Kapitane, skazaw, pidszukujuczy sowa, matros, ne znaju, czy spodobaw jomu

ja, ta wraennia moji treba obdumaty. Wuyk i sad!


Szczo?!
Ja choczu skazaty, szczo do rota meni zapchnuy wuyk i sad. Bute szczasywi, kapitane. I nechaj bude szczasywa ta, jaku najkraszczym wantaem ja nazwu, szczonajkraszczym pryzom Sekretu!
Koy nastupnoho dnia poczao switaty, korabel buw daeko wid Kaperny. Czastyna
ekipau jak zasnua, tak i yszysia eaty na paubi, bo jiji zdoao Grejewe wyno; trymaysia
na nohach ysze sternyczyj, ta wachtowyj, ta zamysenyj i chmilnyj Cimmer, jakyj sydiw na
kormi z gryfom wionczeli bila pidboriddia. Win sydiw, tycho wodyw smyczkom, zmuszujuczy struny promowlaty czariwnym, nezemnym hoosom, i dumaw pro szczastia
Perekaw eonid Kononowycz

Wzymku, koy wid choodu mianije obyczczia ta, zasunuwszy ruky w rukawy, dyko bihaje po kimnati ludyna, pozyrajuczy na choodnu picz, dobre dumaty pro lito, bo wlitku
tepo. Meni ujawyosia zapaluwalne skelce i sonce nad hoowoju. Prypustymo, ce ype.
Hostra slipucza ciatka, spijmana byskuczoju soczewyceju, kurysia na kinci pidstawenoji cyharky. Speka. Treba rozstebnuty komira, wyterty mokru szyju, czoo, wypyty sklanku wody.
Odnacze daeko do wesny, i tropicznyj wizerunok zamoroenoho wikna bezhuzdo nastelaje
prozore palmowe ystia.
Zakociubnuwszy, dryaczy, ja ne mih zwaytysia wyjty, chocza ce buo wkraj neobchidne. Ja ne lublu snihu, morozu, lodu eskimoki radoszczi czui mojemu serciu. A hoownisz za wse moji odiah ta wzuttia buy he nikudyszni. Stare litnie palto, staryj kapeluch,
czoboty zi znoszenymy pidoszwamy ysze cym mih ja protystojaty hrudniu ta dwadciaty
semy gradusam.
S. T. doruczyw meni kupyty u chudonyka Broka kartynu Horszkowa. Z boku S. T. ce
buo dobroserdym darunkom, bo kartynu win mih by kupyty j sam. alijuczy mene, S. T. chotiw wruczyty meni komisijni. Pro ce ja rozmirkowuwaw teper, naswystujuczy Fandango.
U ti czasy ja ne hrebuwaw nijakym zarobitkom. Ciu neweyczku kartynu ja pobaczyw,
zajszowszy tyde tomu do Broka za dejakymy poytkamy, bo neszczodawno zajmaw tu samu
kimnatu, jaku teper zajmaw win. Ja ne lubyw Horszkowa, jak ne lubla potysku choodnoji,
pitnoji ta mlawoji ruky, ae, znajuczy, szczo dla S. T. waywo chto, a ne szczo, skazaw
pro znachidku. Ja dodaw tako, szczo ne wpewnenyj u zakonnosti prydbannia kartyny Brokom.
S. T. ohriadnyj, u chaati, zadumywo szkrebuczy borodu, pozichnuw, mowywszy:
Tak-tak i zatarabanyw po stoli czerwonymy palciamy. Ja todi pyw u nioho sprawnij
kytajkyj czaj, jiw szynku, chlib iz masom, jajcia, buw hoodnyj, nijakowyj, howoryw iz nabytym rotom.
S. T. pokootyw u sklanci wizerunczatoju zooczenoju oeczkoju, pidniaw jiji, siorbnuw
i skazaw:
Wy, teje, storhujte jiji. Pjatnadcia widsotkiw dam, a szczo mensze dwochsot wasze.
Ja nazywaju hroszi jichnim sprawnim imjam, bo teper meni wako buo b wyrachuwaty, jakyj riadok nuliw stawywsia todi pisla dwochsot.
Na toj czas trydcia zootych karbowanciw po widczuttiu yttia doriwniuway nynisznij
tysiaczi. Majuczy w kyszeni trydcia karbowanciw, koen rozumiw, szczo ludyna ce zwuczy hordo. Wony wayy pjatnadcia pudiw chliba piwroku yttia. Ae ja mih iszcze
wytorhuwaty sobi mensze dwochsot, zarobywszy takym czynom bilsz, ni trydcia karbowanciw.
Ja widczuw posztowch do diji, zahlanuwszy u szafku, de stojay poroni kastruli, skoworoda i horszczyk. (Ja yw, nacze Robinzon). Wony tchnuy hoodom. Buo troszky rudoji soli,
czaj iz brusnyci z napysom dobirnyj lubytelkyj, suchi skorynky, kartoplane uszpynnia.
Ja bojusia hoodu, nenawydu joho i bojusia. Win spotworennia ludyny. Ce tragiczne,
ae j najbanalnisze poczuttia ne alije j najniniszoho korinnia duszi.
Sprawniu dumku hood pidminiaje falszywoju dumkoju, i obraz jiji toj samyj, tilky
inszoji jakosti. Ja yszajusia czesnym, kae ludyna, szczo hooduje orstoko ta dowho,

bo ja lublu czesnis; ae ja tilky raz ubju (wkradu, zbreszu), bo ce neobchidno zarady moywosti j nadali yszatysia czesnym. Ludke stawennia, samopowaha, stradannia bykych
isnuju, ae nemowby zahubena moneta: wona je i jiji nema. Chytroszczi, ukawstwo, nastyrywis wse posuhowuje trawenniu. Dity napoowynu zjidia kaszu, wydanu w jidalni, doky
donesu dodomu; administracija jidalni wkrade, likarni wkrade, skadu wkrade. Ote
simejstwa wrizaje sobi w komirci chliba i tajkoma namynaje joho, namahajuczy ne narobyty
szumu. Z nenawystiu zustriczaju znajomoho, szczo prydybaw na aluhidnyj duch ebrakoji,
herojiczno zdobutoji trapezy.
Ae ce ne najhirsze, bo wono z lisu; najhirsze, koy staranno zahrymowana lalka, due
schoa na mene (tebe, joho) nachabno wytisniaje duszu zi znesyenoho tia i radisno biy
za okrajcem, czitko j raptowo upewnywszy, szczo same wona i je ta ludyna, jaku wona zacapaa. Takyj ue wse wtratyw, wse spotworyw: smaky, baannia, dumky swoji ta istyny. U konoji ludyny swoji istyny. I win zawziato kae: Ja, Ja, Ja, majuczy na uwazi lalku, jaka
toroczy te same, z tym e znaczenniam. Ja neodnorazowo widczuwaw, zadywlajuczy na syry,
okosty czy chlibyny, maje duchowne perewtiennia otych kaorij: wony wydawaysia spysani paradoksamy, metaforamy, najtonszymy argumentamy najswiatkowiszych, najswitliszych toniw; jichnia ogiczna waha doriwniuwaa kilkosti funtiw. I nawi buw etycznyj aromat, tobto wasna hoodna adoba.
Napewne, to i je kazaw ja sobi, otoj pryrodnyj, rozumnyj, otoj prostyj szlach od
pryawku do szunku
Tak, buwao j take, z usijeju chybnoju priamodusznistiu takych zamare, a tomu ja, jak
ue kazaw, hoodu ne lublu. Oce same zaraz ja natraplaju na czudernako zbudowanych ludej
z due ywoju zhadkoju pro womuszku wiwsa. Cej spohad pereminywsia w nych na romantycznyj ad, i ja ne rozumiju cijeji muzycznoji wibraciji. Jiji mona rozhladaty jak oryginalnyj
cynizm. Naprykad: stojaczy pered dzerkaom, chto daje sobi pomirnoho lapasa. Ce nepowaha do sebe. Jakszczo takyj doslid prowedeno prywseludno, ce oznaczaje nepowahu i do
sebe, i do inszych.

Ja pereborow moroz tym, szczo zakuryw i, trymajuczy paajuczoho sirnyka w dooniach,


zihriw palci, naswystujuczy motyw ispankoho tanciu. We kilka dniw woodiw mnoju cej
motyw. Win poczynaw zwuczaty, jak tilky ja zamysluwawsia.
Ja neczasto buwaw pochmuryj, a tym pacze u restorani. Zwyczajno, ja kau pro mynue,
nacze pro siohodennia. uczaosia meni prychodyty do restoranu weseym, prosto sobi weseym, bez ideji pro te, szczo, mowlaw ot, jak harno buty weseym, bo i t. in. Ni, ja buw
weseyj za prawom ludyny perebuwaty u bu-jakomu nastroji. Ja sydiw, suchajuczy Osinni
skrypky, Poalij ty mene, moja mya, Czoho tobi nada? Niczoho ne nada i tomu podibne
bezdarno-isteryczne bezhuzdia, jakym rosijanyn zazwyczaj popyraje swoji weseoszczi. Koy
meni ce nabrydao, ja kywaw dyrygentowi, i, protiahujuczy kri palci szowkowoho wusa, rumun suchaw mene, beruczy druhoju rukoju, nacze likar, skadenu kupiuru. Trochy widwernuwszy wid mene obyczczia, napiwhoosa win howoryw orkestru:
Fandango!
Pry ciomu energijnomu, korotkomu sowi na moju hoowu lahaa nina ruka u atnij
rukawyci, ruka tanciu, strimkoho, nacze witer, unkoho, nacze hrad, i myozwucznoho, nacze hyboke kontralto. ehkyj chood perebihaw od nih do hora. Szcze pjani nimci, hriukajuczy kuakamy, hoosno wymahay rozczuywsze jich: Poszalij ty mene, maja mya, ae stukit payczky ob piupitra dawaw znaty, szczo iz cym pokinczeno.
Fandango rytmiczne wselannia prystrasti, ahuczoho ta dywnoho torestwa.

Najmowirnisze, szczo win transkrypcija soowjinoji treli, wozwedenoji u najwyszczu stupi muzycznoji wyraznosti.
Ja odiahsia, wyjszow; bua odynadciata ranku, choodno ta beznadijno swito.
Po brukiwci pospiszaa w komisarity dowha nyzka subowciw. Fandango zwuczao
huchisze, wono piszo u puls, u podych, ae szcze buw jawnyj strimkyj perelit taktu nawi
u e czutnomu naspiwi kri zuby, szczo we peretworywsia na zwyczku.
Perechoi buy wdiahneni w palta, pereyciowani z sodatkych szyneej, kouszky, osyni kurtky, siri szyneli, frenczi ta czorni szkiriani buszaty. Jakszczo zustriczaosia palto cywilne, to neodminno stare, wuke palto. Myowydna panianka u chustci czaapaa po snihu
weyczeznymy walankamy, kuboczuczy rotom syniu ta biu paru. Nezhrabnoju wid rukawyci
rukoju prytyskaa wona portfela. Wywitrena, nacze wapniak, do dir na hrajywych szczokach, wawo dribotia babcia, pidstryena u kruok, u owtych czerewykach z wysokymy
kabukamy, kuriaczy towstyj Zer. Pochmuri moodyky priamuway z netutesznim wyhladom. Ne raz, cikawlaczy usim na switi, zapytuwaw ja, czomu perechoi unykaju chodyty
trotuarom, i rizni otrymuwaw widpowidi. Odyn kazaw: Bo mensze znoszujesia wzuttia.
Druhyj widpowidaw: Na trotuari treba storonytysia, dumaty, koy daty dorohu, a koy j
sztowchnuty. Tretij pojasniuwaw prosto j mudro: Tak nema konej (tobto, ekipai ne
zawaaju ity). Idu usi, zajawlaw czetwertyj, idu i ja.
Sered cijeji kartyny zawwayw ja dejakyj jeraasz, spryczynenyj wyhladom grupy, szczo
rizko widrizniaasia wid usich. To buy cyhany. Cyhaniw bahato zjawyosia u misti toho roku,
i zustrity jich mona buo szczodnia. Krokach u desiaty wid mene zupynyasia jichnia brodiacza trupa, szczo baakajuczy mi soboju. Hustobrowyj, sutuyj did buw u wysokomu powstianomu kapelusi, inszi dwoje czoowikiw u synich nowych kartuzach. Did buw u staromu watianomu palto tiutiunowoho koloru, a u zmorszkuwatomu wusi byszczaa tonka zoota sereka. Did, nezwaajuczy na moroz, trymaw palto rozstibnutym, pokazujuczy strokatu oksamytowu yetku z huchym komirom, oblamowanu maynowoju tamoju, pysowi szarowary
ta dobre naczyszczeni, wysoki czoboty. Druhyj cyhan, rokiw de trydciaty, u stiobanomu kartatomu kaptani, prykraszenomu na popereku weyczeznymy peramutrowymy gudzykamy,
maw borodu czarkoju i czudowi, pyszni wusa smolanoho koloru; podoweni pidusnykamy,
wony nahaduway kowalki kliszczi, szczo schopyy upoperek obyczczia. Moodszyj, stawnyj
cyhan, iz chudym zodijkuwatym obyczcziam buw schoyj na horcia czerkesa, hucua. W
nioho buy poumjani oczi z syniawoju kruhom horbatoho perenissia, i win trymaw pid pachwoju hitaru, zahornenu w siru chustku; na cyhanowi buw nowyj kouszok zi smuszkowoju
oblamiwkoju.
Staryj nis cymbay. Z-za pazuchy serednioho cyhana styrczaw midnyj karnet. Krim czoowikiw, tut buy dwi inky: mooda ta stara.
Stara nesa tamburyn. Wona bua zakutana u dwi rwani szali: zeenu i korycznewu; zpid jichnich kutiw wystupaa krajka brudnoji czerwonoji kofty. Koy wona zmachuwaa rukoju, szczo nahaduwaa ptaszynu apu, wybyskuway masywni zooti brasety. Sumisz
zodijkuwatosti ta pychy, nachabstwa ta duszewnoji riwnowahy bua na jiji temnomu potwornomu obyczczi. Moe bu, szczo zamoodu wona bua ne hirsza za moodu cyhanku, szczo
stojaa porucz, wid jakoji wijao tepom i zdorowjam. Ae perekonatysia w ciomu zaraz buo
b due wako.
Harna mooda cyhanka maa nebahato cyhankych rys. Huby w neji buy ne towsti, a
ysze puchlawi. Prawylne swie obyczczia z dopytywym uwanym pohladom, zdawaosia,
dywysia kri ti u ysti, nastilky zatinene buo jiji obyczczia dowynoju ta byskom wij.
Powerch tepoji kacawejky, perekynuta czerez zhyny ruk, wysia szal iz bachromoju; zwerchu
szali rozkwitaa szowkowa tureka chustka. Waki biriuzowi sereky pohojduwaysia w maekych wuchach; z-pid szali, a za bachromu, spuskaysia czorni, orstki kosy z karbowanciamy ta zootymy monetamy. Dowha spidnycia koloru nasturciji maje zakrywaa nowi czerewyky.

Nebezpidstawno ja tak dokadno opysuju cych ludej. Pobaczywszy cyhaniw, mymowoli


namahawsia ja wowyty slid otoji nezwidanoji starodawnioji tropy, jakoju jdu wony powz
awtomobili ta gazowi lichtari, nacze otoj Kiplingowkyj kit: kit, szczo chodyw sam po sobi,
wsi miscia nazywaw odnakowymy ta nikomu niczoho ne skazaw. Szczo jim istorija? epochy?
spoochy? perepoochy? Ja baczyw tych samych brodiaok iz magicznymy oczyma, jakych pobaczy ce same misto 2021 roku, koy nasz naszczadok, odiahnenyj u kauczuk i sztucznyj
szowk, wyjde z kabiny powitrianoho eektromotora na majdanczyk aluminijewoji powitrianoji wuyci.
Pohomoniwszy trochy swojeju dykoju howirkoju, pro jaku ja znaw tilky, szczo to odna z
najdawniszych mow, cyhany ruszyy do prowuka, a ja piszow nawproste, rozmirkowujuczy
pro zustricz iz nymy ta pryhadujuczy taki sami koyszni zustriczi. Zawdy wony jszy nawperechrest usiakomu nastroju, priam-taky peresikay joho. Zustriczi ci buy podibni do micnoji
kolorowoji nytky, jaku neodminno mona pobaczyty w oblamiwci odnijeji materiji, nazwu
jakoji zabuw. Moda zminiuje malunok materiji, bysk, towszczynu ta szyrynu; rynok pryznaczaje jij dowilnu cinu, i nosia jiji to nawesni, to woseny, na riznyj fason, ae w oblamiwci we
czas ta sama strokata nytka. Otak i cyhany sami po sobi ti sami, szczo j uczora, hortanni, czorniawi stworinnia, szczo wselaju newyznaczenu zazdris i obraz dykych kwitiw.
Szcze dowoli bahato peredumaw ja pro ce, a poky moroz ne wyczawyw iz mene piwde,
szczo zabih usuperecz sezonu do piwdennoho zakutoczka duszi. Szczoky, zdawaosia, swerdy lid; nis te a nijak ne paaw, a mi odirwanoju pidoszwoju ta zakociubym do neczutywosti mizyncem ponabywawsia snih. Ja pomczaw szczoduchu, distawsia do Broka i staw stukaty u dweri, na jakych buo napysano krejdoju: Dzwin. ne prac. Proszu dobre stuk.

Hostri dribni rysy, capyna boridka czechiwkoho heroja, horbkuwati opatky j dowhi
ruky, pry chudorlawij staturi ta okularach, jaki robyy miani zapali oczi nenormalno byskuczymy, cia gura wyjsza widkryty meni dweri. Brok buw u dowhomu siromu pidaku,
czornych sztaniach i korycznewij yetci, wdiahnenij powerch swetra. Joho ridke woossia,
pryhadene, ae ne kruhom powtoriujucze spadyny czerepa, de-ne-de styrczao nazad, horyzontalno, nemow u riznych misciach win popidkadaw brudne pirja. Win baakaw nekwapywo j husto, nacze dyjakon, dywywsia spidoba, powerch okulariw, schylajuczy hoowu nabik, potyraw mlawi ruky.
Ja do was, mowyw ja (u kwartyri buy tako inszi meszkanci). dozwolte, odnak,
persz za wse zihritysia.
Szczo, moroz?
Tak, sylnyj moroz
Howoriaczy na ciu temu, proslidkuway my temnym korydorom do switoho romba napiwwidczynenych dwerej, i Brok, uwijszowszy, dobre zakryw jich, potim pidkaw drowe u
paajuczu zaliznu hrubku i, nedbao pokruczujuczy cyharku, wsiwsia na zapyenu otomanku,
de, obokotiaczy i schrestywszy wytiahnuti nohy, pidsmykaw wyszcze sztany.
Ja siw, prostiahszy dooni do hrubky, i, dywlaczy na roewi, kri swito poumja, palci,
upywawsia mosnym tepom.
Ja was suchaju, skazaw Brok, znimajuczy okulary ta protyrajuczy oczi kincem zasynianoji chustky.
Zyrnuwszy liworucz, ja pobaczyw, szczo kartyna Horszkowa na misci. Ce buw bootnyj
pejza iz dymom, snihom, obowjazkowym, bezwidradnym wohnykom sered jayn i paroju
woron, szczo etiy wid hladacza.
Z ehkoji ruky ewitana u kartynach takoho rodu peredbaczajesia nawmysna ideja.
Zdawna bojawsia ja cych zobrae, meta jakych, zwyczajno, ne moha buty inszoju, jak tilky

wykykaty mertwotne widczuttia poroneczi, pokirnosti, bezdijalnosti, u ciomu peredbaczaosia, odnak, porywannia.
Sutinky, skazaw Brok, zauwaywszy, kudy ja dywlusia. Najwydatniszyj wytwir!
To okrema rozmowa, ae szczo b wy chotiy za neji?
Tobto, jak? Kupyty?
Ehe !
Win pidchopywsia ta, stawszy pered kartynoju, potiah boridku kinczykamy palciw upered.
E-e skazaw Brok, kosiaczy na mene czerez pecze. Ta u was i hroszej stilky ne
bude. Ja szcze podumaju, czy oddaty za dwisti, ta j to ysze tomu, szczo treba hroszi. Tak u
was i hroszej nema!
Znajdu, skazaw ja. Ja toho j pryjszow, szczob potorhuwatysia.
Daeko, u paradnomu, postukay w dweri.
O, to we do mene!
Brok kynuwsia do dwerej, wystawyw u szcziynu z korydoru boridku ta kynuw meni:
Odnu chwyynku, ja zaraz wernusia pohoworyty z wamy.
Poky joho ne buo, ja rozdywlawsia kruhom za zwyczkoju prowodyty czas bilsze z reczamy, ani z lumy. Znowu wpijmaw ja sebe na tomu, szczo naswystuju Fandango, mymowoli widhorodujuczy motywom wid Horszkowa ta Broka. Teper motyw cikom widpowidaw mojemu nastroju. Ja buw tut, ae dywywsia na wse nawkoysznie zdaeku.
Ce prymiszczennia buo witalneju, dosy prostoroju, z wiknamy na wuyciu. Koy ja tut
yw, w nij ne buo nadyszku reczej, zawezenych Brokom pisla mene. Molberty, hips, jaszczyky
ta koszyky z nakydanymy na nych biyznoju ta odiahom, zacharaszczuway prochid mi stilciamy, rozstawenymy dowilno. Na rojali stojay tariky stosykom, z noykom ta wydekoju
zwerchu, mi oczystkamy z ohirka. Zapyeni porjery buy rozsunuti kutom, due neochajno.
Staryj kyym, we u dirach, slidach pidoszow i tyrsi, dymiwsia bila hrubky tam, de na nioho
wpao rozarene wuhilla. Posere steli horia eektryczna ampoczka; pry dennomu switli nahaduwaa wona kaptyk owtoho paperu.
Na stinach buo bahato kartyn, poczasty napysanych Brokom. Ae ja ne rozdywlawsia
jich. Zihriwszy, riwno j tycho dychajuczy, ja dumaw pro newowymu muzycznu dumku,
twerde widczuttia jakoji zjawlaosia zawdy, jak ja prysuchawsia do cioho motywu Fandango. Dobre znajuczy, szczo dusza zwuku nezbahnenna dla rozumu, ja, prote, pylno nabyaw ciu dumku, i, czym bilsze nabyaw, tym bilsz daekoju stawaa wona. Posztowch nowomu
widczuttiu dao tymczasowe pryhasannia ampoczky, tobto w siromu jiji skli zjawywsia czerwonyj drit znajome wsim jawyszcze. Pobymawszy, ampoczka zaswityasia znow.
Szczob zrozumity podalszyj dywnyj moment, neobchidno pryhadaty zwyczajne dla nas
widczuttia zorowoji riwnowahy. Ja choczu skazaty, szczo, perebuwajuczy w bu-jakij kimnati,
my zazwyczaj widczuwajemo centr wahy prostoru, szczo misty nas u sobi, zaeno wid joho
formy, kilkosti, weyczyny ta roztaszuwannia reczej, a tako wid napriamku swita. Wse ce
dostupno linijnij schemi. Ja nazywaju take widczuttia centrom zorowoji wahy.
U toj czas, koy ja sydiw, ja widczuw moe, na miljonnu czastku myti, jak odnoczasno kri mene ta poza mnoju promajnuw prostir, u jakyj ja dywywsia popered sebe. Poczasty
ce nahaduwao ruch powitria. Wono suprowoduwaosia nahalnym nespokijnym widczuttiam peremiszczennia zorowoho centru, tak, zamysywszy, ja, nareszti, zaznaczyw pereminu nastroju. Centr znyk. Ja pidwiwsia, potyrajuczy czoo ta whladajuczy kruhom sebe z
baanniam zrozumity, szczo staosia. Ja widczuw niczym ne wyraenu wyznaczenis, pryczomu centr, widczuttia zorowoji riwnowahy wyjszo za mei, stawszy prychowanym.
Czujuczy, szczo Brok wertajesia, ja znowu siw, ne w zmozi pozbutysia widczuttia cijeji
zminy nawkoysznioho, u toj czas jak use kruhom buo tym samym i takym samym.
Wy, mabu, zaczekaysia? skazaw Brok. Niczoho, hrijtesia, pali.

Win uwijszow, tiahnuczy czymau kartynu, ae spodom do mene, to ja ne baczyw, szczo


to za kartyna, i postawyw jiji za szafu, kauczy:
Kupyw. We wtretie prychody cej czoowik, i ja kupyw, aby tilky zdychatysia.
A szczo za kartyna?
A, durnyci! Mazanyna, pohanyj smak! skazaw Brok. Podywisia kraszcze moji.
Osio napysaw dwi ostannim czasom.
Ja pidijszow do wkazanoho na stini miscia. Owwa! Tak ot szczo buo w joho duszi!..
Odna pejza horochowoho koloru. Nejasni obrysy dorohy ta stepu z nepryjemnym zakurenym koorytom; i ja, pokywawszy, perejszow do druhoho wytworu. Ce tako buw pejza,
skadenyj iz dwoch horyzontalnych smuh; siroji ta syzoji, z zeenymy kuszczykamy po nij.
Obydwi kartyny, pozbaweni taantu, wykykay tupu, choodnu napruenis.
Ja odijszow, niczoho ne skazawszy. Brok hlanuw na mene, pokaszlaw i zapayw.
Wy wawo pyszete, zauwayw ja, szczob ne zatiahty mowczanku. Nu, to szczo
Horszkow?
Tak, jak i skazaw, dwisti.
Ce za Horszkowa dwisti? wyrwaosia w mene. Doroho, Broku!
Wy ce skazay tonom, pro jakyj dozwolte was zapytaty. Horszkow Jak win wam?
Ce kartyna, skazaw ja. Ja maw namir jiji kupyty; pro te j mowa.
Ni, zapereczyw Brok, ue rozdratowanyj i mojimy sowamy, i bajdunistiu do joho
kartyn. Za nepowahu do weykoho nacinalnoho chudonyka cina z was bude teper trysta!
Jak ce czasto buwaje z nerwowymy lumy, ja, rozlutywszy, ne mih utrymatysia wid hostroho pytannia:
Szczo wy wimete za ciu kapustu, jak ja skau, szczo Horszkow wsioho ysze pohanyj
chudonyk?
Brok upustyw z hub cyharku i dowho ta zostywo podywywsia na mene. Ce buw tonkyj,
pronyzujuczyj pohlad zaskoczenoji znenaka nenawysti.
Dobre wy rozumijetesia Cynik!
Nawiszczo ajatysia, skazaw ja. Szczo pohano, te pohano.
Nu, ta wse odno, zajawyw win, suplaczy i dywlaczy u pidohu. Dwisti, nechaj
tak i bude, jak buo: dwisti.
Ne bude dwisti, bude sto.
Oteper we wy poczynajete
Dobre! Sto dwadcia pja?!
Szcze bilsze obrazywszy, win pochmuro pidijszow do szafy ta wytiah z-za neji kartynu,
jaku buw prynis.
Ociu ja oddam darom, skazaw win, potriasajuczy kartynoju, bo wam same do
smaku; moete zabraty za dwadcia karbowanciw.
I win pidniaw uriwe z mojim obyczcziam, prawylno powernuwszy kartynu, deszczo
pryhoomszujucze.

Ce bua dowha kimnata, spownena swita, zi sklanoju stinoju liworucz, opowytoju pluszczem ta kwitamy. Praworucz, nad riadkom starowynnych stilciw, obbytych zeenym pluszem,
wysio po horyzontalnij liniji kilka neweyczkych grawiur. Udayni buy napiwwidczyneni
dweri. Bycze do perednioho panu, zliwa, na kruhomu horichowomu stoli z byskuczoju
powerchneju, stojaa wysoka sklana waza z kwitamy, szczo we osypaysia; jichni pelustky
buy rozsypani po stoli ta pidozi, obyciowanij polirowanym kamenem. Kri sko stiny, zmurowanoji z szestyhrannych ram, buy wydno poski dachy newidomoho schidnoho mista.

Sowa deszczo pryhoomszujucze mou, takym czynom, zdatysia prymchoju perekazu, bo motyw zwyczajnyj i joho traktuwannia pozbawene ne tilky raziuczoji, ae j bu-jakoji oryginalnosti. Tak, tak! Prote, cia prostota kartyny bua spownena nahalnoho widczuttia zastyhoji litnioji speky. Swito buo hariacze. Tini prozori ta sonni. Tyszu ciu osobywu tyszu spekotnoho dnia, spownenoho bezmownosti potajnoho, nasyczenoho yttia
buo peredano newidczutnoju ekspresijeju; sonce horio na mojij ruci, koy, prytrymujuczy
ramu, dywywsia ja pered soboju, sykujuczy pobaczyty mazky otu rozchoodujuczu matematyku farb, jaku, nabyzywszy do sebe kartynu, my baczymo na misci obycz i reczej.
U kimnati, zobraenij na kartyni, nikoho ne buo. Z riznym uspichom wykorystowuway
cej pryjom sotni chudonykiw. Odnak, najwyszcza majsternis szcze nikoy ne dosiahaa toho
psychoogicznoho efektu, jakyj, u ciomu wypadku, nehajno zajawyw pro sebe. Efekt cej jawlaw soboju nespodiwane peremiszczennia, wykradennia hladacza w hybynu perspektywy,
szczo a ja widczuw sebe wseredyni toji kimnaty. Ja nemowby zajszow i pobaczyw, szczo w nij
nema nikoho, krim mene. Takym czynom, poronecza kimnaty zmuszuwaa ociniuwaty jiji z
toczky zoru osobystoji mojeji prysutnosti. Krim toho, wyraznis, materilnis zobraennia
bua wyszczoju nad use, szczo dowodyosia meni baczyty takoho rodu.
Same tak, skazaw Brok, zawwaywszy, szczo ja mowczu. Zwyczajnisika mazanyna. A wy kaete
Ja czuw kaatannia swoho sercia, ae zapereczuwaty ne chotiw.
Szczo , skazaw ja, widstawlajuczy kartynu, dwadcia karbowanciw ja znajdu ta,
jakszczo choczete, zajdu wweczeri. A chto maluwaw?
Ne znaju, chto maluwaw, skazaw Brok iz dosadoju. chiba mao takych kartyn
kruhom. Ae : Horszkow Pohoworymo pro ciu sprawu.
Teper ja we bojawsia serdyty joho, szczob ne pisza z mojich ruk kartyna soniacznoji
kimnaty. Ja buw trochy pryhoomszenyj; ja staw neuwanyj i terplaczyj.
Tak, ja kuplu Horszkowa, skazaw ja. Ja neodminno joho kuplu. To ce wasza
ostatoczna cina? Dwisti? Harazd, szczo we z wamy porobysz. Jak i skazaw, uweczeri pryjdu
ta prynesu hroszi, dwisti dwadcia. A koy was mona zastaty?
Jakszczo we napewne, to o siomij czekatymu na was, skazaw Brok, kaduczy pokazanu meni kartynu na rojal, i, wsmichajuczy, poter ruky. Oce ja lublu: raz, dwa i po
rukach, po-amerykankomu.
Jakby S. T. buw teper udoma, ja nehajno piszow by do nioho za hroszyma, ae w cej czas
win i sam tyniawsia po mistu, rozszukujuczy staru porcelanu. Tomu, jakym by weykym ne
buo moje neterpinnia, wid Broka ja piszow do Budynku wczenych, abo KUBU, jak skoroczeno nazyway joho, diznatysia, czy zarachuway mene na pajok, pro szczo ja podawaw prochannia.

Tepo wdiahnenij ludyni z choodnoju duszeju moroz mih by zdatysia wyszukanym zadowoenniam. Nasprawdi, wse kruhom uklako ta posynio. Czy j ne zachopennia? Pid
biym nebom merzo zakociube misto. Powitria buo nepryjemne, napiwprozore, nacze u
choodnij likarni. Na sirych budynkach wikna buy zaslipeni pamorozziu. Moroz nadaw
usiomu prymarnoho zmistu: zabyti doszkamy magazyny z zametamy na schidciach pidjizdiw,
z rozbytymy dzerkalnymy witrynamy; hrobowe mowczannia paradnych dwerej, zrujnowani
kisky, traktyry z wyamanymy pidohamy, bez wikon i dachiw, i nide nema wiznykiw, ot,
zdawaosia b, jak orstoko rozporiadywsia moroz. Awtomobil, szczo jichaw sobi, ae raptom
zabubniw na misci, bo zipsuwawsia mechanizm, i toj zdawaosia, wtrapyw u zuby morozu.
Szcze bilsze nahaduway pro nioho diji ludej, napraweni na tepo. Po brukiwci, trotuarach,

na rukach, sanczatach ta pidwodach, zi skrehoczuczoju nekwapywistiu we zwycznoho widczaju, powzy drowa. Wozy skrypiy, jak skrypy na morozi snih: pronyzywo j achywo. Obedenili koody wooczyysia po trotuarach rukamy znemahajuczych inok i pidlitkiw iz tych,
szczo znaju we nepryjniatnyj u harnomu towarystwi eksykon i prosia prykuryty basom.
Mi inszym, sered promysliw, jakych szcze ne baczyo misto, za wyniatkom domasznioho
pastuchuwannia (sino, rozsypane po prymiszczenniu, nacze trawa, dla kiz) i nowe-stare
(byskucza iluzija nowyzny, szczo nadajesia znajdenomu na smitnyku wzuttiu), pro szczo
rozpowidaje A. Reje u swojij cikawij knyzi Zadwirky Parya, warto buo b teper widznaczyty tako profesiju prodawciw szczepy. Ci obirwani ludy prodaway wjazky szczepy wahoju ne bilsze pjaty funtiw, trymajuczy jich pid pachwoju, tym, chto mih dozwoyty sobi ciu
wkraj obacznu rozkisz: trymaty, zapalujuczy odnu za druhoju, szczepy pid dencem czajnyka
abo kastruli, poky ne zakypy u nych woda. Krim toho, z sanczat prodawaysia mali porciji
drow, wjazanky, komu szczo po hroszach. Projiday wako nawantaeni drowamy pidwody, i wiznyk, iduczy porucz, stiobaw batohom zodiuok-ditej, szczo kray na chodu polincia. Podekudy, same wpawszy z woza, polino rozpaluwao prystrasti: do nioho mczay
strimgoow perechoi, ae zdobycz zdebilszoho distawaasia jakomu-nebu wusaniu-projdyswitu, iz tych, szczo za sodatczyny waria kaszu z sokyry.
Ja jszow szwydko, maje bih, widskrypujuczy kwarta za kwartaom i roztyrajuczy obyczczia. Na odnomu dwori ja pobaczyw jurbu bahoduszno nastrojenych ludej. Wony wyamuway z kamjanoho igela derewjani czastyny. Mymowoli ja pryzupynywsia, buw u
ciomu wydowyszczi szyrokyj diowyj ton, szczo iz toho, szczo akonicznoju mowoju psychoogiji naszoji nazywajesia: Numo, chopci!.. Wyetiy podwijni dweri, pidohowa baka zawayasia kincem u snih. U kutku dworyszcza dwoje, hyrkajuczy odyn na odnoho, pylay
towstyj, nacze dika, obriz koody. Ja zajszow u dwir, pereywajuczy widczuttia ludkoji solidarnosti, i skazaw sonnomu diakowi u synij czumarci, szczo slidkuwaw za robotoju:
Hromadianyne, czy ne daste wy meni paru doszczok?
Szczo take? skazaw toj pisla dowhoji natiahnutoji mowczanky. Ja ne mou, ce
amaju na artil, a sprawa wid ustanowy.
Niczoho ne wtoropawszy, ja zbahnuw, odnak, szczo doszczok meni ne dadu i, ne napolahajuczy, piszow.
Jak?! edwe zustriysia, a we j rozstajemosia, podumaw ja, zhadujuczy prykazku
odnijeji interesnoji ludyny: Zustriczajemosia bez radosti, rozstajemosia bez sumu
Mi tym wyhnana na dejakyj czas morozom kartyna soniacznoji kimnaty znowu nastilky
zbenteya mene, szczo ja spriamuwaw usi dumky na neji ta na S. T. Zdobycz bua prywabywa. Ja zrobyw widkryttia. Mi tym stao pekty u szczoky, strilaty w nosi ta wuchach. Ja
podywywsia na palci, jichni kinczyky pobiliy, stawszy maje neczutywymy. Te same widbuosia z szczokamy ta nosom, i ja staw terty widmoroeni miscia, doky ne powernuw jim czutywis. Ja ne zakociub, jak u syru pohodu, ae wse tio nesterpno omyo ta krutyo. A dubijuczy wid choodu, pobih ja na Miljonnu. Tut, bila worit KUBU, ja widczuw udruhe dywnyj
prostir, szczo myhnuw pered oczamy, ae, pereywajuczy, ne nastilky buw zdywowanyj cym,
jak u Broka, ysze poter czoo.
Bila samych worit, sered wiznykiw i awtomobiliw, pered moji oczi zjawyasia grupa, na
jaku ja zwernuw by bilsze uwahy, bu chocz troszky teplisze. Centralnoju guroju grupy buw
wysokyj czoowik u czornomu bereti zi strausowym biym perom, iz szyjnym zootym anciuhom powerch oksamytowoho czornoho paszcza, pidbytoho hornostajamy. Dowhaste obyczczia, rudi wusa, szczo rozchodyysia ironicznoju strikoju, zootawa boroda wukym gwyntom,
pawnyj i wadnyj est
Tut uwaha moja posabszaa. Meni szcze zdaosia, szczo za cijeju dowhoteesoju, byskuczoju guroju, pohojdujuczy, zupynyysia kryti nosyky z pirjam i bachromoju. Troje smahlawych rosych moodciw u paszczach, zakynutych czerez pecze po nyniu hubu, mowczky

steyy, jak iz worit wychodia profesory, tiahnuczy na spyni miszky z chlibom. Ci troje czoowikiw stanowyy, tak by mowyty, poczet. Ae ne buo miscia podalszij cikawosti w takyj moroz.
Ne zatrymujuczy dowsze, ja projszow u dwir, a za mojeju spynoju widbuasia rozmowa, tycha, mow perebir strun.
Ce toj samyj budynok, sejore profesor! My prybuy!
Czudowo, sejore kabaljero! Ja jdu do hoownoji kancelariji, a wy, sejore Ewterpo,
i wy, sejore Arumito, pidhotujte podarunky.
Bude nehajno wykonano.

Wuyczni rozziawy, haszataji nezaperecznoho j dostowirnoho, a tako prosto sobi


dopytywci zdery b iz mene szkiru, dowidawszy, szczo ja ne posztowchawsia kruhom zahadkowych inozemciw, ne poniuchaw chocz by j powitria, jakym wony dychaju u tisnomu prochodi worit, pid czerwonoju wywiskoju Budynku wczenych. Ae ja dawno we prywczyw
sebe niczomu ne dywuwatysia.
Wyszczezhadana rozmowa weasia czystoju kastylskoju howirkoju, to, oskilky ja dosy
nepohano znaju romanki mowy, meni zowsim newako buo zrozumity, pro szczo rozmowlaju oti ludy. Budynok uczenych czas od czasu otrymuwaw reczi ta prowiziju z riznych
krajin. Ote, prybua deegacija z Ispaniji. edwe ja zajszow u dwir, jak cej zdohad pidtwerdywsia.
Baczyy ispanciw? skazaw puzatyj profesor chudomu swojemu koezi, szczo, u
chwosti czerhy za soonymy laszczamy, wydawanymy nadwori u abazi, zadumywo uwaw
cyharku. Kau, bahato wsioho prywezeno, a nastupnoho tynia rozdawatymu nam.
I szczo dawatymu?
Szokoad, konserwy, cukor i makarony.
Weyke podwirja KUBU buo zajniate poseredyni, maje do hoownoho wnutrisznioho
pidjizdu, dowhoju budiweju czelade weykoji kniahyni, jakij ranisze naeaw cej paac. Liworucz i praworucz czelade buy wuki, pohano moszczeni prochody zi schodamy j komoramy, de, czas od czasu, wydawaysia na pajok ryba, kartopla, mjaso, marmead, cukor, kapusta, sil toszczo dla kuchonnoho postaczannia. U komorach nadwori wydawaosia hoownym
czynom use, szczo utrudniao wydaczu inszych produktiw iz centralnoji komory na nyniomu
powersi koysznioho paacu. Tam konomu czenu KUBU, u raz i nazawdy pryznaczeni dla
nioho de tynia ta hodynu, wruczawsia osnownyj tynewyj pajok: porciji krupy, chliba,
czaju, masa j cukru. Cia cikawa, sylna j aktywna organizacija szcze czekaje swoho istoryka, a
tomu my ne budemo skupo zobrauwaty te, czomu slid koy-nebu rozhornutysia pownoju
kartynoju.
Zmist ocych mojich zauwae u tomu, szczo nadwori buo bahato narodu perewano z
inteligentiw. Narod cej, jakszczo ne chodyw po dwori, to stojaw u czerhach bila dwerej kilkoch
komor, de prykaczyky rubay sokyramy mjasni kistky abo zwaluway z wah u widro kupu
mokrych oseedciw. W odnij kramnyci rozdaway laszcziw, funtiw desia na ludynu, i ja zaprymityw irawo-blaszanoho chwosta cijeji ryby, szczo styrczaw iz rozirwanoho miszka, postawenoho na maeki sanczata. Wasnyk pokai, staryj iz sylno zarosym obyczcziam i tak
samo dowhym woossiam, pidchopywszy liktem motuzku sanczat, chotiw oddaty ponurij, litnij inci jakoho papircia, ae marno szukaw joho w paczci dokumentiw, wytiahnutych z bicznoji kyszeni palto.
Poczekaj, Lusi, howoryw win, mao-pomau rozdratowujuczy, podywymosia
szcze. Hm hm roewa banna kartka, bia kooperatywna, owta na osnownyj pajok,
korycznewa na simejnyj, ce taon na cukor, ce na nedootrymanyj chlib, a tut szczo?
swidoctwo budkombidu, anketa wuzu, staryj prostroczenyj taon na oseedci, kwytancija na

remont hodynnyka, taon na pralniu, taon na Hospody! zakryczaw win, ja zahubyw


druhu biu kartku, a siohodni ostannij de cukrowoho pajka!
Otak skryknuwszy, skryknuwszy hirko, bo we wpjate perehortajuczy swoji papirci,
maw ziznatysia sobi u wtrati, win pospiszno zapychaw use umom nazad u kyszeniu i dodaw:
Jakszczo tilky ja ne zabuw jiji na kuchni, de czystyw czoboty!.. Ja wstyhnu! Ja powernusia! Ja pobiu j budu czerez hodynu, a ty poczekaj mene!
Wony domowyysia, de zustritysia, i staryj, namotawszy motuzku na rukawyciu, zadribotiw, tiahnuczy sanczata, do worit. Od rizkoho poruchu laszcz wypaw iz diry na snih, i ja,
pidniawszy joho, zakryczaw:
Ryba! Ryba! Wy zahubyy rybu!
Ae staryj ue znyk u worotiach, a inky ne buo. Todi, po chworobywomu widczuttiu
znachidky czoho jistiwnoho, bez osobywoho praktycznoho mirkuwannia ta bez ahuczoji
radosti, ysze tomu, szczo eaa bila nih jia, ja pidniaw laszcza ta sunuw joho do kyszeni.
Potim ja staw peretynaty rizni czerhy, raz u raz spotykajuczy ob powzuczi sanczata. Kri tisnu
jurbu perszoho korydoru ja distawsia kancelariji z metoju dowidatysia pro swoju zajawu.
Sekretar iz pochmurym obyczcziam, sti jakoho obstupyy damy, dity, stari, chudonyky, aktory, literatory ta uczeni, koen po swojij tosknij sprawi (buw tut i osobywyj wyd
pajkowi awantiurysty), rozkopaw nareszti kupu paperiw, de j rozszukaw poznaczku proty
moho prizwyszcza.
Waszu sprawu szcze ne wyriszeno, skazaw win. Czerhowe zasidannia komisiji
widbudesia u wiwtorok, a siohodni pjatnycia.
Trochy ochoowszy wid nadij, z jakymy probyrawsia do stoa, ja ruszyw nahoru, do bufetu, de mih za ostanniu swoju tysiaczu wypyty sklanku czaju zi szmatkom chliba. Ruch nawkoo mene buw nastilky weykyj, szczo nahaduwaw ba abo banket z tijeju riznyceju, szczo wsi
buy w palto i szapkach, a na spyni tiahy miszky. Dweri chopay po wsiomu budynku, nahori
ta nanyzu. Kruhom ue poszyryasia czutka pro inozemnu deegaciju, szczo pryweza podarunky; pro ce baakay na konomu poworoti, u bufeti j kuuarach.
Wy czuy pro deegaciju z Argentyny?
Ne z Argentyny, a z Ispaniji.
Z Ispaniji, ehe.
Oj, to wse odno, ae skai szczo? szczo? yry? A czy je materija?
Ta kau, bahato wsioho i rozdawatymu nastupnoho tynia.
A szczo same?
Chto awtorytetnyj, zycznyj, inodi pohladajuczyj zwerchnio kruhom z-pid arky briw,
stwerduwaw, szczo deegacija prybua z ostrowa Kuby.
A ne z Saamanky?
Ni, z Kuby, z Kuby, howoryy, prochodiaczy, wseznajuczi aktorky.
Jak, iz Kuby?
Ue narodywsia kaambur, i ja czuw joho dwiczi: Kubu wid Kuby. Dwoje moodych
diwczat, zbihajuczy po schodach, jak ce zwyczajno robla diwczata, tobto czerez schodynku,
zupynyy swojich znajomych, kryknuwszy:
Szokoad! Otak!
Oywyysia nawi baby ta oti sutuuwati, korotkozori ludy w okularach, z obyczcziamy,
pozbawenymy pomitnoji rosynnosti, jaki wydajusia bajduymy do wsioho i jakym zawdy
wuke palto. U pohladach zjawyasia oznaka duszewnoji riwnowahy. Hoodni obyczczia, z
napruenoju dumkoju pro jiu u wtomenych oczach, pospiszay perekazaty nowynu, a dechto
we naprawywsia do kancelariji, szczob ue toczno diznatysia pro wse.
Tak projszo trochy czasu, poky ja sztowchawsia po marmurowych schodach, prykraszenych statujamy, i pyw u bufeti czaj, sydiaczy za sklanym stoom pid palmoju, ranisze w
prymiszczenni ciomu buw zymowyj sad. Ne rozumijuczy, czoho ce chlib pachne ryboju, hla-

nuw ja na ruku, pomityw naypu usku, i zhadaw pro laszcza, szczo styrczaw iz kyszeni. Zasunuwszy zrucznisze laszcza, szczob ne ter meni liktia chwostom, ja pidniaw hoowu i pobaczyw Afanasija Terpuhowa, dawno znajomoho meni kucharia z restoranu Madryd. Ce buw
suchorlawyj, pryszybenyj czoowiczok z nyszporkuwatym pohladom i dejakoju manirnistiu
na obyczczi; tonki, pidati joho huby buy pohoeni, a dywywsia win powerch okulariw.
Na niomu buy dowhe, nacze truba, palto ta tisna smuszkowa szapka. Czoowiczok cej,
szutkujuczy, smykaw za chwist moho laszcza.
Iz prypasom was! skazaw Terpuhow. A ja sperszu dumaw, to sikaczka, bojawsia
porizatysia, che-che-che!
A, witaju, Terpuhow, widpowiw ja. Wy szczo tut robyte?
Ta odyn znajomyj pidszukuwaw meni robotu w kramnyci abo na kuchni. Tak ja zajszow jomu skazaty, szczo widmowlajusia.
I de wy najniaysia?
Jak, de? skazaw Terpuhow. Wtim, wy cioho dia szcze ne znajete. Odne wam
skau, prychote zawtra do Madrydu. Ja orenduwaw restoran i widkrywaju joho. Kuchnia moje szanuwanniaczko! Nu, tak wy znajete, wy moji roztiahaji, jak buwa, chylnete,
na zhadku bray z soboju, pamjatajete? I kazay: Na stinku powiszu, u ramku wstawlu. Cheche! Buo, buo! A to szcze polki koduny z masom Nu, ta ja we was ne dranytymu. Potim
orkestr, wyszczyj kas, jakyj tilky spromihsia znajty. Bahato z was ne wimu, ta szcze j na
czes widkryttia zahrajemo wam ispanki tanci.
Odnacze, Terpuhow, skazaw ja, poperchnuwszy od zdywuwannia, wy dumajete, szczo kaete?! Szczo ce, wam odnomu, wsuperecz usim prawyam, dozwola taku
sprawu, jak Madryd? Ce dwadcia perszoho roku?
Tut widbuosia zi mnoju szczo podibne na wsim widomyj moment rozdwojennia zoru,
koy wse baczysz podwojenym. Szczo zawaao dywytysia, czitko baczyty pered soboju. Terpuhow widdaywsia, potim staw wydymyj iszcze dali, i, chocza stojaw win porucz zi mnoju,
nawproty wikna, ja baczyw na tli wikna, nenacze wdayni, jak win niuchaje tiutiun iz zamysenym obyczcziam. Win howoryw, nemowby j ne zwertajuczy do mene, a ubik:
Wy tam sobi jak choczte, ae prychote. Ta szcze j oddajte-no meni laszcza, a ja joho
wymoczu, wyczyszczu ta obroblu pid kaszu ta chrin zi smetanoju, we taki budete zadowoeni! Ja tak sobi dumaju, szczo u was i drow nema.
Prodowujuczy dywuwatysia, ja proter oczi ta znowu opanuwaw zorom.
Chocz wy j kaete durnyci, skazaw ja z dosadoju, laszcza, odnak, wimi, bo meni
joho ne pryhotuwaty samomu. Beri! powtoryw ja, oddajuczy rybynu.
Terpuhow uwano ohlanuw jiji, pokrutyw chwosta i nawi zahlanuw u rota.
Ryba harna, yrna, skazaw win, chowajuczy laszcza za pazuchu. Bute spokijni,
Terpuhow swoje dio znaje, wsi kistoczky powyjmaju. Poky szczo do pobaczennia! Ta ne
zabutesia, zawtra w Madrydi o womij widkryttia!
Win torknuw szapoczku, szarknuw nohoju, serjozno podywywsia na mene i znyk za
sklanymy dweryma.
Bidoacha z huzdu zjichaw! skazaw ja, wychodiaczy na schody do ribenych dwerej Roewoji Zay. Ja zihriwsia, hood ue ne tak dokuczaw meni, i ja, zhadawszy Terpuhowa,
posmichnuwsia, dumajuczy: Laszcz potrapyw do Terpuhowa. Jaka dywna w laszcza dola!

Masywni podwijni dweri zay buy napiwwidczyneni. edwe ja pidijszow do nych, jak
kilka osib z wyszczoji administraciji, z portfelamy ta bez, uwirwaysia powz mene u dweri
odyn za druhym, zahladajuczy czerez hoowy perednich, nastilky wsi wony kwapyysia pobaczyty szczo, bez sumniwu, powjazane z ispanciamy. Ja pamjataw rozmowu bila worit, a

tomu zahlanuw i sam, i pobaczyw, szczo weyka zaa powna ludej. Znyzawszy peczyma, na
znak riwnoprawja, stateczno wwijszow i ja, a oskilky buo dosy tisno, to staw trochy ostoro,
sposterihajuczy, szczo widbuwajesia.
Zazwyczaj cia zaa buw zajniata kancelarkoju robotoju, ae teper stoy buy posunuti do
stin, a maszynky kudy znyky. Odyn weykyj sti, zasteenyj synim suknom stojaw bycze do
dalnioji wid dwerej stiny, mi dzerkalnymy wiknamy z wydom na zanesenu snihom riku. Po
prawomu kinci stoa sydia prezydija KUBU, a po liwomu otoj rudyj czoowik u bereti ta
paszczi z hornostajewym widkadnym komirom, szczo ja joho baczyw koo worit. Win sydiw
priamo, zehka widkynuwszy na twerdu spynku stilcia, i obwodyw pohladom towarystwo.
Joho prawa ruka eaa pered nym na stoli, zwerchu paperiw, a liwoju win nedbao perebyraw
szyjnoho zootoho anciuha, ozdobenoho peramy. Troje joho suputnykiw stojay pozadu
nioho, wyjawlajuczy obyczcziam ta pozoju terpinnia j uwahu. Pered stoom hromadyasia
barykada z tiukiw, zaszytych u szkiru ta pootno, i ja tilky j dywuwawsia, szczo administracija
dozwoya zanesty siudy stilky kramu.
Rozdywlajuczysia wkraj uwano, ja odnoczasno czuw, szczo howoria i szepotia z usich
bokiw. Publika bua zwyczajna, pajkowa publika: likari, inenery, adwokaty, profesory, urnalisty ta czymao inok. Jak ja diznawsia potim, nabyysia wony wsi siudy postupowo, ae
szwydko, prywerneni oryginaamy-deegatamy.
Osnownoju jakistiu czutky je najtonsza emanacija faktu, zawdy istynna po pryrodi
swojij, jakoji b wyrodywoji formy ne nadaw jij nasz aparat spryjniattia ta poszyrennia, tobto
rozum ta joho ukawyj sunyk jazyk. Tomu ja suchaw nebajdue. Dychajuczy meni w potyyciu, chto kazaw susidowi:
Cej ispankyj profesor dywna ludyna. Kau, weykyj orygina, zi straszennymy
prymchamy: jizdy po mistu w nosykach, nacze za seredniowiczczia!
Ta czy profesor win? A znajete, szczo ja czuw? Kau, szczo win ne toj, za koho sebe
wydaje!
Ot tobi j na!
A szczo nakaete dumaty?!
Babcia, szczo stojaa popered mene, propchaasia nazad, pidsuchowujuczy jich i nehajno wziaa uczas w obhoworenni sprawy.
Szczo ce take i jak ce rozumity? proszamkaa wona abjaczym rotom; siri adibni
jiji oczi tajemnycze proswitliy. Wona ponyzya hoos:
A mene, mene, a suchajte mene, czujete? Kau, nibyto perewiryy pownowaennia,
a peczatka ne ta, nie-je-je
Ja zrozumiw, szczo hromadkyj niuch praciuje. Ae ne buo czasu dosuchatysia do szepotu inszych, bo komisija zaadaa usunennia storonnich.
Ispane, pidwiwszy, korotko powiw rukoju.
My prosymo, skazaw win sylnym i zwucznym hoosom, dozwoyty zayszatysia
tut usim, bo my majemo buty radi znachodytysia w towarystwi tych, komu prywezy skromni
naszi darunky.
Perekadacz (ce buw literator, szczo we wydaw u swit kilka tomiw ispankoji sowesnosti) wyjawywsia ne due obiznanym u mowi. Win perewiw: my majemo buty newirno, szczo, prosztowchawszy napered, ja nehajno zaznaczyw.
Sejor kabaljero woodije ispankoju? zwernuwsia do mene prybue zi zwabywoju zmijinoju posmiszkoju i raptom zadywywsia na mene tak pylno, szczo ja znijakowiw.
Joho czorno-zeeni oczi z hostroju staewoju zinyceju wtupyysia w mene pohladom, szczo
nahaduje choodnokrowno ohoenu ruku, zanurywszy jaku w miszok a na same dno, newbahanno namacuje tam ludyna rozszukuwanu ricz.
Woodijete ispankoju? powtoryw inozeme. Choczete buty perekadaczem?
Sejore, zapereczyw ja, ja woodiju ispankoju, nacze ridnoju, chocza nikoy ne
buw u Ispaniji. Ja znaju, krim toho, anglijku, francuku ta hoandku; ae perekadacz ue

je?!
Widbuasia zahalna perechresna rozmowa mi mnoju, ispancem, perekadaczem i czenamy komisiji, pryczomu zjasuwaosia, szczo perekadacz uswidomluje swoje nedoskonae
znannia mowy, a tomu ochocze peredaje meni swoju rol. Ispane odnoho razu ne hlanuw na
nioho. Oczewydno, win zachotiw, szczob perekadaw ja. Komisija, wtomywszy wid perepoochu, te ne zapereczuwaa. Todi, zwernuwszy do mene, ispane nazwawsia:
Profesor Miguel-Anna-MarijA-Pedro-Esteban-Aonso-Bam-Gran, na szczo ja
widpowiw jak zwyczajno, tobto:
Oeksandr Kaur (moje imja), pisla czoho zasidannia znow nabuo ocijnoho charakteru.
Poky szczo ja perekadaw zwyczajnyj obmin witanniamy, szczo wysowluwaysia po
czerzi komisijeju ta ispancem, jaki buo skadeno w dusi toho czasu i jaki ne zasuhowuju
siohodni na dokadnyj perekaz. Potim Bam-Gran zaczytaw spysok podarunkiw, nadisanych
uczenymy ostrowa Kuby. Spysok cej wykykaw zahalne wdowoennia. Dwa wahony cukru,
pja tysiacz kiogramiw kawy ta szokoadu, dwanadcia tysiacz majisu, pjatdesiat boczok
oywkowoji oliji, dwadcia apelsynowoho warennia, desia cheresu ta sto jaszczykiw manilkych sygar. Use we buo zwaeno ta zaneseno do komor. Ae ti tiuky, szczo eay pered
stoom, mistyy reczi, szczodo jakych Bam-Gran skazaw tilky, mowlaw, z dozwou pajkowoji
komisiji, win matyme czes nehajno pokazaty towarystwu wse, szczo je w tiukach.
Tilky-no ja perekaw ci sowa, jak po zali prokotywsia schwalnyj hu: oczikuwaosia wydowyszcze, wirnisze, podalszyj rozwytok wydowyszcza, na jake we peretworyasia prysutnis
deegaciji. Wsim, a tako i meni, stao naproczud weseo. My buy swidkamy szczedroho ta
malownyczoho estu, kartynnoho, nacze na malunkach, de zobraeno prybuttia mandriwnykiw u daeki kraji.
Ispanci perezyrnuysia ta tycho zabaakay mi soboju. Odyn iz nych, prostiahszy ruku
do tiukiw, raptom posmichnuwsia ta dobrozyczywo podywywsia na jurbu.
Wsi dorosli dity, skazaw jomu Bam-Gran dosy czitko, tak szczo ja rozczuw ti
sowa; potim, zrozumiwszy po mojemu obyczcziu, szczo ja rozczuw, win nachyywsia do
mene ta zahladajuczy w oczi ezom swojich byskuczych ziny, szepnuw:
Na piwnoczi dykij, nad morem,
Samotnia, wysoczy sosna.
Drimaje, i snihom sypuczym
Zasypana, stohne wona.
Jij snysia: posere doyny,
W krajini pjankoji wesny,
Zeenaja palma Widnyni
Nema inszych sniw u sosny

Tak mjako, tak wyszukano poartuwaw win, ysze poartuwaw, zwyczajno, ae meni nemowby micno potysy ruku, i ja, z kaatajuczym sercem, ne zwernuwszy nawi uwahy, naskilky
smiywo ta ehko win nadaw swojim dywnym natiakom osobywoho zmistu wirszu Hejne,
zmist jakoho bezmenyj, spromihsia ysze mowyty:
Prawda? Szczo chotiy wy cym wyrazyty?
My znajemo deszczo, skazaw win zwyczajnym swojim hoosom. Ote, prystupajte, kabaljero!
edwe cej nastrij, ocej moment, podibnyj do nespodiwanoho bryninnia struny, zawmer

sered metuszni, szczo pidniaasia nawkoo tiukiw, jak ja buw znowu zanurenyj u swoju
sprawu, uwano suchajuczy urywczasti sowa Bam-Grana. Win howoryw pro pospisznis
swoho widjizdu, wybaczajuczy, szczo prywiz mensze, ni ce buo moywo. Tym czasom ruky
ispanciw, zi zhrabnistiu kotiaczych ap, pidniaysia z-pid paszcziw, bysnuwszy wukymy noamy; powernuwszy tiuky, wony porozrizay motuzky, potim szwydko rozporoy szkiru j pootno. Zapanuwaa tysza. Hladaczi jurbyysia nawkoo, czekajuczy, szczo bude. Tilky j czutno
buo, jak za dweryma susidnioji kimnaty teegraczno triskoty drukarka maszynka pid pochmuroju, do wsioho bajduoju rukoju.
Na cej moment zaa we bua nastilky nabyta klijentamy j subowciamy KUBU, szczo
baczyty, szczo widbuwajesia mohy ysze ti, chto stojaw poperedu. We ispanci wyjniay z
tiuka korobky z temnymy, korotkymy swiczkamy.
O! skazaw Bam-Gran, beruczy odnu swiczku i wprawno zapalujuczy jiji. Ce
aromatyczni swiczky dla oswiennia powitria!
Suchoju, blidoju rukoju pidniaw win wohnyka, i po prosmerdilij pohanym tiutiunom
zali wijnuo tonkymy pachoszczamy, schoymy na duchmiane tepo sadu. Bahato chto zasmijaysia, ae ti zdywuwannia laha na dejaki wczeni zinomiji. Ne rozczuwszy moho perekadu, ci ludy skazay:
A, swiczky, ce dobre! Mabu, bude j myo! odnak po bilszosti obycz kowznuo rozczaruwannia.
Jakszczo wsi podarunky taki skazaw sywyj czoowik iz czerwonym nosom parubkowi, szczo stojaw, schrestywszy ruky, rozczerwoniyj od nadmiru pochmurosti, to szczo
ce?
Junak prezyrywo ziszczuyw oczi ta skazaw:
Oto
Tym czasom robota posuwaasia wawo. Szcze try tiuky rozpowzysia pid poruchamy
hostrych noiw. Zjawyysia widrizy czudowoho kolorowoho szowku, wizerunczatyj serpanok,
bili panamy, sukno j fanel, panczochy, rukawyczky, mereywa ta bahato inszych materij, pobaczywszy kolir i bysk jakych, ja mih tilky zdohadatysia, szczo wony najkraszczoji jakosti.
Rozrizajuczy tiuka, ispanci bray widriz abo zrazok, rozhortay joho ta opuskay do nih. Iz
szeestom, odna za odnoju peretikay zi smahlawych jichnich ruk tkanyny, i nezabarom utworyasia hora, nacze u magazyni, koy prykaczyky wykydaju na pryawok wse nowi j nowi
zrazky. Nareszti materiji skinczyysia. opnuy, wpay motuzky nowoho tiuka, i ja pobaczyw
morki rakowyny, szczo rozsypaysia zi suchym stukotom; za nymy posypaysia czerwoni j bili
koray.
Ja a widstupyw, nastilky harni buy ci kwity dna morkoho sered skadok szowku j pootna, wony zberihay bysk pidwodnoho promeniu, szczo pronyzuje zeenu wodu. We
stao smerkatysia, u zali zaswityy eektryku, jaka zmusya szcze bilsze byszczaty kupy podarunkiw.
Ce ridkisni rakowyny, skazaw Bam-Gran, i nam bude due pryjemno, jakszczo wy wimete jich na zhadku pro naszi widwidyny ta pro okean, szczo otam, daeko!..
Win zwernuwsia do pomicznykiw, estom kwaplaczy jich:
Szwydsze, kabaljero! Ne zatrymujte wraennia! Sejore Kaur, perekai towarystwu,
szczo pjatdesiat hitar i stilky mandolin dostaweno namy; o my zaraz pokaemo wam
zrazky.
Teper szis najbilszych i najdowszych tiukiw buo postaweno pered namy na pidmostka; rozhornuwszy, ispanci ohoyy palmowe derewo tonkych, micnych jaszczykiw i obereno zamay jich. Tam, perekadeni wownianoju watoju, eay nowi instrumenty. Wyjmajuczy hitary, odnu za odnoju, obereno, nacze splaczych ditej, ispanci wytyray jich szowkowymy chustkamy, stawlaczy potim bila stou czy opuskajuczy na kupu kolorowych materij.
Ae skoro we nema kudy buo kasty, jak ysze odnu na druhu, i doweosia prochaty hlada-

cziw rozstupytysia. Gryfy, a tako deky hitar koloru temnoji sygary buy prykraszeni peramutrowoju inkrustacijeju, a de-ne-de j zootoju tonkoju riboju.
Poky z nymy wozyysia, stojaw prymarnyj dzekit; inodi posztowch hitary ob derewo
zwodyw cej bezadnyj peredzwin u ninyj akord.
Newdowzi zjawyysia j mandoliny, tako prykraszeni peramutrom i zootom. Mandoliny, poszyriujuczy kruhom mymowilnyj ta hostryj metaewyj dzekit od poruchu ludej, szczo
torkaysia jich, zajniay we sti i we prostir pid nym. Robotu ciu buo zakinczeno dowoli
neskoro, tak szczo ja maw czas podywytysia w obyczczia czenam komisiji ta zbahnuty jichnij
wkraj napruenyj stan.
Sprawdi, te, szczo widbuwaosia, stao nabuwaty charakteru dramatycznoji sceny z sylnym dekoratywnym eementom. Kancelarija, korowaji chliba, hitary, cheres, teefony, apelsyny, drukarki maszynky, szowky j aromaty, walanky j oksamytowi paszczi, olija j koray
utworyy na naszych oczach dywno dehustowanu sumisz, znewaajuczu siris ustanowy bryninniam strun, zi zwukamy inozemnoji mowy, szczo nahadua pro tepu krajinu. Deegacija
wwijsza w KUBU, nacze hrebi u woossia, utworywszy chaj nedowhotrywayj, ae jaskrawyj
i nezwycznyj centr uwahy, w toj czas, jak centry administratywnyj i prodowolczyj mymowoli
ustupay prybulcewi perszis i charakter estu. Teper hospodariamy stanowyszcza buy oci
ceremonni smahlawi oryginay, i hostynnis ne dozwolaa nawi i najehszoho natiaku na baannia prypynyty dijstwo, szczo stao apofeozom bezposerednosti j rozkynuo strokatyj swij
tabir u kancelariji hromadkoho postaczannia. Wsuperecz zawedenomu, roboczyj de
staw. Subowci poschodyysia zwidusil iz kramny, pryjmae, agentur, komor, paywnoho widdiu, z azni, perukarni, pralni, z bufetu j subowych kimnat, z bibliteky j sanitariji,
i jakszczo nawi pryjszy ne wsi, to w tych, chto ne pryjszow, ne moha ruszyty z miscia odna
cyduka. Pajowyky, szczo poprychodyy za pajkom, obyszyy otrymannia swojich produktiw,
ne baajuczy nadaty perewahu budennosti nad takym ridkisnym incydentom. Dejaki z pronyr, szczo wse wyniuchuju kruhom, ue pobihy u widdiy kopotatysia pro wydaczu jim
szokoadu j cheresu, szczob, oderawszy, takym czynom, taony, unyknuty podalszych czerh.
Chocz ja j prydywlawsia do nastroju czeniw komisiji, ae maw tako zauwayty, szczo
we tilky odyn tiuk najdowszyj, retelnisze za wsi inszi zapakowanyj, yszywsia nedotorkanym. We bua maje czetwerta, tak szczo bilsze, ni piwhodyny deegacija w cij zali probuty
ne moha. Zaa, zwyczajno , pisla cioho maa buty zamknena dla obliku ta zbyrannia rozkydanoho kramu, a ispanci may perejty w kimnatu zasida dla diowoho zakinczennia swoho
wizytu do KUBU. Wychodiaczy z cioho, ja buw wpewnenyj, szczo nepryjemnostej ne stanesia.
Ispanci wchopyysia za dowhoho tiuka i postawyy joho wertykalno. Noi widtiahnuy
motuzky tupym kutom, i wony, nadrizani, opnuy, wpawszy nawkoo tiuka zmijeju. Tiuk buw
zaszytyj u kilka szariw pootna. Rozhortajuczy joho, nakyday ciu kupu biych smuok. Todi,
rozcwiczujuczy i zootiaczy, wyjszow iz saennoho kokonu weyczeznyj suwij szowku, szyrynoju futiw pjatnadcia i dowynoju maje na we za. Tripajuczy j rozpuszujuczy joho, ispanci
rozijszysia sered jurby, szczo rozstupyasia do protyenych kutiw prymiszczennia, pryczomu
odyn z nych, zihnuwszy, rozhortaw zhortka, a dwa inszych na rukach, wytiahuwanych use
wyszcze, donesy kine do stiny j tam, stawszy na stilci, prykripyy joho cwiachamy a popid
stelu. Takym czynom, pochyo spuskajuczy iz widdaennia, lih na wse ote bezaddia kup
kramu czudowyj mytekyj wizerunok, szczo zmijiwsia po zootawomu szowku karminnym
pirjam famingo ta pirjam bioji czapli dorohocinnym pirjam Piwdennoji Ameryky. Pery,
sribni j zooti byskitky, roewyj i temno-zeenyj steklarus u pojednanni z inszymy materiamy jawlay soboju dyku i jaskrawu krasu, owijanu ninistiu kompozyciji, osnownyj motyw jakoji, mabu, buw zapozyczenyj z malunka mereywa.
Szumlaczy, ojkajuczy, mnoaczy szum huom i sered huu stajuczy szcze bilsz haasywymy, hladaczi zmiszaysia z komisijeju, pidstupywszy do byskuczoho wyrobu. Nachynua
bezadna wticha szczyryj stan jestwa naszoho. I pokrywao zakoychaosia w desiatkach

ruk, szczo torkaysia joho z riznych bokiw. Ja wytrymaw ataku entuzistok, jaki wymahay
nehajno zapytaty w Bam-Grana, chto j de wytworyw taku ridkisnu rozkisz.
Dywlaczy na mene, Bam-Gran powilno j perekonywo wymowyw:
Ce wytwir diwczat ostrowa Kuby. Joho zrobyy dwanadcia najprekrasniszych diwczat mista. Piwroku wyszyway wony cioho wizerunka. Wy prawi, dywlaczy na nioho iz zasuenoju wtichoju. Proczytajte imena rukodilny!
Win pidniaw krajok szowku, szczob usi mohy baczyty neweyczkoho winoczka, wyszytoho atynkymy literamy, i ja perekaw wyszyte: aura, Mersedes, Nina, Pepita, Konchita,
Paua, Winsenta, Karmen, Inesa, Doores, Anna ta Kara.
O szczo wony prochay peredaty wam, hoosno prodowuwaw ja, beruczy podanyj
meni ispankym profesorom arkusz paperu: Daeki sestry! My, dwanadcia diwczat-ispanok, obijmajemo was zdaeku j micno prytyskajemo do swoho sercia! Powite wyszytoho
namy kyyma na najchoodniszij stini. Wy budete dywytysia na nioho, zhadujuczy naszu krajinu. Chaj obdaruje was dola turbotywymy enychamy, wirnymy czoowikamy i dorohymy
druziamy, sered jakych usi my! A szcze my baajemo wam szczastia, szczastia j szczastia!
Ce wse. Prosti nas, dykych ispankych diwczat, szczo zrosy na berehach Kuby! Ja skinczyw
perekadaty, i jakyj czas stojaa mertwa tysza. Taka tysza buwaje, koy wseredyni nas szukaje
wychodu mowa, szczo ne perekadajesia bu-jakymy inszymy mowamy
Daeki sestry Bua w cych sowach gracizna czystota smahlawych diwoczych palciw, szczo prokoluju hokoju szowk zarady newidomych jim piwnyczanok, szczob u sninij
krajini wtomeni oczi posmichnuysia fantastycznij i hariaczij wyszywci. Dwanadcia par
czornych oczej schyyysia zdaeku nad Roewoju Zaoju. Piwde, smijuczy, kywnuw Piwnoczi. Win dotiahsia swojeju hariaczoju rukoju do widmoroenych palciw. Cia ruka, duchmiana
wid trojandy j wanilnych struczkiw, ehka ruka nerwowoho, nacze hirka kizka, stworinnia
z dwanadciama imenamy, dodaa do powisti pro kartoplu j choodni kwartyry najiwnoho
malunka, podibno do toho, jak ce roby na polach swojich knyh Seton-Tompson: arabesk iz
pelustkiw i promeniw.

Na wistri cioho wraennia poczuwsia bila dwerej szum, napoehywi sowa newidomoho czoowika, szczo chotiw propchatysia na seredynu zay.
Dozwolte projty! howoryw czoowik cej pochmuro j bahatoznaczno.
Ja szcze ne baczyw joho. Win wykrykuwaw hoosno, pidwyszczujuczy swij wereskywyj
hoos, jakszczo joho zatrymuway:
Kau wam, propusti! Hromadianyne! Wy chiba ne czujete? Hromadianko, dozwolte projty! Wdruhe kau wam, a wy robyte wyhlad, szczo to was ne stosujesia. Dozwolte
projty! Dozwo ae we hladaczi rozstupyysia pospiszno, jak zwyky rozstupatysia pered
bu-jakym serdytym teepnem, szczo maw sebe za weyke cabe.
Todi za dwa kroky wid mene prosunuwsia liko, szczo widsztowchuw ostannioho, chto
zasoniaw dorohu do profesora i na samyj kraj dorohocinnoho pokrywaa stupyw czoowik
newyznaczenoho wiku, z towstymy hubamy j wysoko zadertoju szczitkoju rudych wusiw. Buw
win mayj na zrist i we nabundiuczenyj due priamo trymaw korotkyj swij stan; buw
odiahnenyj u kouszok, walanky ta kapeluch-koteok. Win staw, wypnuwszy hrudy,
pidniawszy hoowu, rozczepirywszy ruky j nohy. Okulary joho zuchwao byszczay; pid liktem
styrczaw portfel.
Zdawaosia, w obyczczi cijeji ludyny buw najawnyj otoj newymownyj babkyj wyraz,
szczo zazwyczaj suprowoduje isteryku. Joho nis nahaduwaw trywymirnyj trefowyj tuz, naduti szczoky torkaysia nizdriw, pohlad byszczaw tajemnycze j zarozumio.
Ote, skazaw win tym samym tonom, jakym hariaczywsia, protyskujuczy, wy

majete znaty, chto ja takyj. Ja statystyk Jerszow! Ja wse czuw i baczyw! Ce jake oczmaninnia! Durnyci, nisenitnyci, nepodobstwo! Cioho ne moe buty! Ja ne wiriu, ne wiriu niczomu! Niczoho cioho nema, i niczoho ne buo! Ce fantomy, fantomy! prokryczaw win.
My abo oderymi halucynacijeju, abo wczadiy bila arkoji zaliznoji hrubky! Nema cych
ispanciw! Nema kyyma! Nema paszcziw i hornostajiw! Nema niczoho, nijakych ciaciok-lalok! Baczu, ae zapereczuju! Czuju, ae widkydaju! Otiamtesia! Uszczypni sebe, hromadiany!
Ja sam wszczypnusia! Meni wse odno, moete mene hnaty, prokynaty, byty, zasmayty abo
powisyty, ja kau: niczoho nema! Nerealno! Newirohidno! Dym!
Czeny komisiji powskakay j wybihy z-za stou. Ispanci perezyrnuysia. Bam-Gran te
pidwiwsia. Zakynuwszy hoowu, wysoko pidniawszy browy ta wziawszy ruky w boky, win hrizno posmichnuwsia, i posmiszka cia bua mudroju, nacze rebus. Statystyk Jerszow dychaw
wako, nemow u nestiami, i zuchwao dywywsia wsim w oczi.
U czomu sprawa? Szczo z nym? Chto ce?! poczuysia wyhuky.
Bihun, sekretar KUBU, pokaw ruku na pecze Jerszowa.
Wy z huzdu zjichay! skazaw win. Otiamtesia j pojasni, szczo oznaczaje wasz
ement?!
A te j oznaczaje, szczo ja bilsze ne mou! zakryczaw jomu w obyczczia statystyk,
we wkrywajuczy czerwonymy plamamy. Ja w isteryci, ja woaju ta skandalu, bo we dijszow! Skypiw! Kyym! Na czorta meni kyym, ta czy j isnuje win u realnosti?! Ja kau: ce
psychoz, wydinnia, czorty zabyraj, a ne ispanci! Ja, ja ispane, u takomu wypadku!
Ja perekadaw naskilky mih szwydko j toczno, stawszy bycze do Bam-Grana.
Tak, cia ludyna ne dytia, humywo skazaw Bam-Gran. Win zahoworyw powilno,
szczob ja wstyhaw perekadaty, z trochy zostywoju posmiszkoju, szczo ohoya joho bili zuby.
Ja zapytuju kabaljero Jerszowa, szczo maje win proty mene?
Szczo ja maju? zakryczaw Jerszow. A ot szczo: ja prychodu dodomu o szostij
weczora. Ja amaju szafu, szczob chocz troszky zihrity swoju chaupu. Ja peczu w burujci
kartoplu, myju posud i peru biyznu! Prysuhy w mene nema. Druyna pomera. Dity zamurzani, zanechajani. Wony rewu. Masa mao, mjasa nema, rewyszcze! A wy meni kaete,
szczo ja maju otrymaty rakowynu z okeanu ta wydywlatysia ispanki wyszywky! Ja w okean
wasz pluju! Ja z trojandy cyharku skruczu! Ja waszym szowkom zakonopaczu wikonni ramy!
Ja hitaru prodam, czoboty kuplu! Ja was, zamorki ptachy, na roen nasadu ta, ne obskubawszy, zapeczu! Ja ech! Nema, was, nema, bo ja ne dozwolu! Znykny, wydinnia, ami, rozsyp-sia!
Win rozijszowsia, zahrymiw, staw tupotity nohamy. Szcze jaku chwyynu trywao zacipeninnia, i potim, zitchnuwszy, Bam-Gran wyprostawsia, tycho kywajuczy hoowoju.
Bezumnyj! skazaw win. Bezumnyj! Nechaj matymesz wse, czym torknute serce
twoje: drowa j kartoplu, maso j mjaso, biyznu j druynu, ae bilsze za! Sprawu zrobeno.
Obrazu naneseno, i my jdemo, jdemo zwidsy, kabaljero Jerszow, u krajinu, de wy ne budete
nikoy! Wy , sejore Kaur, u bu-jakyj de, jakszczo matymete baannia, prychote do mene,
i ja zapaczu wam za waszu praciu perekadacza wsim, czym wy pobaajete! Zapytajte u cyhaniw, i wam koen z nych skae, jak znajty Bam-Grana, jakomu bilsze nema sensu chowatysia. Proszczawaj, uczenyj swite, chaj ywe bakytne more!
Mowywszy tak, pryczomu nawriad czy ja wstyh wymowyty j desia sliw perekadu,
win nahnuwsia j uziaw hitaru; joho suputnyky zrobyy te same. Tycho j zarozumio smijuczy,
wony widijszy do stiny, stawszy porucz, widstawywszy nohu j pidniawszy obyczczia. Jichni
ruky torknuysia strun Pochoowszy, zaczuw ja szwydki, huchi akordy, rizkyj udar tak dobre znajomoji meodiji: zadzwenio Fandango. Hrymnuy, nacze pociunok u serce, micni
struny, i w cej nabihajuczyj temp uwijszo suche kacannia kastajet. Znenaka eektryka zhasa. Sylnyj posztowch u pecze zmusyw mene zatoczytysia. Ja wpaw, skryknuwszy wid rizkoho
bolu w skroni, i posere huu, ementu, bisnuwannia temriawy, szczo byskaa hromom hitar,
zneprytomniw.

Ja otiamywsia wako, nacze prykutyj. Ja eaw na spyni. Zi steli switya pid zeenym
abaurom eektryczna ampa.
U hoowi, bila prawoji skroni, widczuwaosia nepryjemne oniminnia. Koy ja powernuw
hoowu, oniminnia perejszo w tupyj bil.
Ja staw rozdywlatysia. Wuka, wsia bia kimnata z pidohoju, krytoju bioju kejonkoju
bua, oczewydno, ambuatorijeju. Stojaa tut wuka sklana szafa z instrumentamy ta likamy,
dwa taburety ta biyj poronij sti.
Ja ne buw rozdiahnenyj, to upewnywsia, szczo niczoho nebezpecznoho ne staosia. Mij
kaszket eaw na tabureti. W kimnati nikoho ne buo. Pomacawszy sobi hoowu, ja wyjawyw,
szczo wona zabyntowana, ote, ja rozsik sobi szkiru o kraj stou czy ob jakyj inszyj twerdyj
predmet. Ja zniaw powjazku. Zabyte misce za wuchom horio ta strilao.
Na kruhomu stinnomu hodynnyku striky pokazuway piw na pjatu. Tobto, ja prowiw
u cij kimnati chwyyn desia, pjatnadcia.
Mene pokay, perewjazay, potim zayszyy samoho. Jmowirno, ce bua wypadkowis, i
ja ne remstwuwaw na neji, bo mih narazi wyjty. Ja pospiszaw. Pryhadawszy wse, ja widczuw
mosne hostre zanepokojennia ta nestrymne prahnennia do ruchu. Ae ja buw iszcze sabkyj,
u czomu perekonawsia, pidwiwszy i zastibajuczy palto. Odnak medycyna j dopomoha nerozdilni. Kluczi wysiy w zamku sklanoji szafy, i, szwydko rozszukawszy spyrt, ja nayw sobi
powno u bilszu menzurku, wypywszy jiji z poehszenniam i preweykym zadowoenniam, bo
w ti czasy horika bua ridkistiu.
Ja prychowaw slidy swoho samowolstwa, potim wyjszow po wukomu korydori, dijszow
do poronioho bufetu ta spustywsia po schodach. Mynajuczy dweri Roewoji Zay, ja potorsaw jich, ae dweri buy zamkneni.
Ja postojaw, prysuchawsia. Subowci we piszy z ustanowy. odna dusza ne striasia
meni, poky ja jszow do wychidnych dwerej; ysze u westybiuli storo zamitaw smittia. Ja poosterihsia zapytaty joho pro ispanciw, bo ne znaw napewne, czym use zakinczyosia, ae storo
sam daw meni prywid dla rozmowy.
Oce jaki w dweri wychodia, skazaw win, to bude prawylno. Ne tak, jak oto prywydy czy neczysta sya!
Czy u dweri, czy u wikno, widpowiw ja, jaka riznycia?!
U wikno skazaw storo, zamysywszy. U wikno, skau ja wam, to odne dio,
jakszczo wono widkryte. A ispanci pisla skandau wyjszy poperek stiny. Ta szcze, kau, jakraz na Newu, a w tomu misci, czuy, de opustyysia, naczebto lid trisnuw. Oce pobiymo
dywytysia.
I jak e ce rozumity? mowyw ja, spodiwajuczy diznatysia szczo iszcze.
Tam rozberusia! Storo popluwaw na dooni ta staw zamitaty dali. Czudasija!
Zayszywszy joho osyluwaty nezrozumie, ja wyjszow nadwir. Storo bila worit, u zdorowij szubi, ne kwaplaczy, pidwiwsia z awy z kluczamy w ruci ta, prydywlajuczy do mene,
piszow widkrywaty chwirtku.
Czoho dywyszsia? kryknuw ja, baczuczy, szczo win nastyrywo stey za mnoju.
Taka moja robota, zajawyw win, dywlusia, bo maju nakaz ne wypuskaty pidozriych. Czuy pro take?!
Awe, skazaw ja, i chwirtka z triskom zaczynyasia. Ja zupynywsia, rozmirkowujuczy, de i jak rozszukaty cyhaniw. Ja chotiw baczyty Bam-Grana. Ce buo ahucze j bezwychidne widczuttia, ujawennia pro jake mou maty hrawci, szczo daremno szukaju kapelucha, zachowanoho druynoju.
O moja hoowa! Jij buo zawdano roboty w nesumisnych umowach wuyci, morozu j

poroneczi, szczo pererizuwaasia wohniamy awtomobiliw. Zdywowanyj, ja maw by sisty bila


kaminu w hyboke j zruczne kriso, szczo same po sobi spryjaje perebihu dumok. Ja maw by
widdatysia tychym krokam natchnennia ta, popywajuczy stolitnie wyno wysznewoho koloru,
suchaty nespisznyj bij hodynnyka, rozhladajuczy zoote wuhilla. Poky ja jszow, utworywsia
osad, u jakomu we ne mona buo widkynuty wynykajuczi pytannia. Chto buw otoj czoowik
w oksamytowomu paszczi, zi zootym anciuhom? Czomu win prokazaw meni wirsza, wkawszy w ton swoho szepotu wyniatkowyj zmist? Nareszti, Fandango, wykonane wczenoju deputacijeju w rozpali skandau, raptowa temriawa j znyknennia, i ja, kymo perenesenyj na
liko ambuatoriji, jake pojasnennia mao whamuwaty otu ahu sensu, u toj czas jak nadrozumowe bezturbotno wsotuwao riasnu amaznu woohu, ne dajuczy sobi kopotu wseyty
rozumowomu aparatu chocza b sabke ujawennia pro wtichu, szczo wono jiji widczuwao
bezzakonno j absolutno, wtichu same toji nezwjaznosti j nezjasownosti, jaki stanowla
najhirszu muku konoho Jerszowa, i, pozajak u konomu sydy Jerszow, chocz by j cyknutyj,
ja buw nastrojenyj szczodo cioho dowoli dopytywo.
Ja zupynywsia, namahajuczy wyznaczytysia, de teper znachodusia, pisla napiwbezpamjatnoho porywannia wpered i bez hadky pro napriam. Po dejakych domach ja zrozumiw,
szczo jdu pobyzu wokzau. Ja sunuw ruku w kyszeniu, szczob zakuryty, i torknuwsia neznajomoho twerdoho predmeta, wytiahszy jakyj, rozdywywsia pry switli jakoho iz wikon owtu
szkirianu torbynku, due tuho zawjazanu. Wona waya ne mensze dwoch funtiw, i ysze hariaczkowistiu swojeju ja pojasniuju swoju poperedniu neuwanis do cijeji wahy, szczo widtiahuwaa kyszeniu. Natysnuwszy, ja namacaw kri szkiru rebra monet. Hublaczy u zdohadach kazay ranisze u takych wypadkach. Ne pamjataju, czy hubywsia ja todi w zdohadach. Wwaaju, nastrij mij buw todi jakomoha schylnyj oczikuwaty nepojasnymych reczej, i
ja pokwapywsia rozwjazaty torbynku, dumajuczy bilsze pro jiji wmist, ani pro pryczyny jiji
pojawy. Odnak buo nebezpeczno rozmiszczatysia na wuyci, nacze u sebe wdoma. Ja nahediw nepodalik rujiny j popriamuwaw do jichnich sninych proamiw po pahorbu z zametiw i
szczebeniu. Wseredyni cioho chaosu rozchodyosia w rizni boky bezlicz brudnych slidiw. Tut
walaysia hanczirky, zadubili neczystoty; proswity czerhuwaysia z prostinkamy ta bakamy,
szczo we zawayysia. Swito misiacia splitao jamy j tini w jedynyj pochmuryj wizerunok.
Zajszowszy jakomoha dali, ja siw na jaki cehyny ta, rozwjazawszy owtu torbynku, wytrusyw
na dooniu czastku monet, odrazu wpiznawszy zooti pistry. Porachuwawszy j pererachuwawszy, ja wyznaczyw jichniu kilkis u dwisti sztuk, ne bilsze j ne mensze, i, trochy osabiszawszy, zamysywsia.
Monety eay w mene mi kolin, na poli palto, i ja woruszyw jich, prysuchajuczy do
wyraznoho prozoroho stukotu metau, jakyj dzekaje ysze w ujawi abo koy dwi monety
ea na puczkach palciw i wy postukujete nymy odna ob odnu. Ote, pid czas mojeji neprytomnosti mene widszukaa czyja dobrozyczywa ruka, pokawszy w kyszeniu cej neweyczkyj
kapita. Ja szcze ne buw spromonyj robyty ujawni pokupky. Ja prosto dywywsia na hroszi,
posuhowujuczy, mabu, mymowoli nastanowoju odnijeji czudowoji ludyny, jaka nawczaa
mene mystectwu spohladannia. Na joho dumku, osiahty duszu predmeta mona ysze koy
pohlad pozbawenyj neterpinnia j zusylla, koy win, spokijno pojednawszy iz riczcziu, postupowo perejmajesia skadnistiu j charakterom, prychowanymy w hadanij prostoti wsioho.
Ja nastilky zahybywsia u swoje zaniattia, spohladaty ta perebyraty zooti monety,
szczo due neskoro staw widczuwaty jaku nacze zawadu, prysutnis storonnioji syy, tonkoji
j tocznoji, nemowby z odnoho boku widbuwawsia ehesekyj poruch powitria. Ja pidniaw
hoowu, mirkujuczy, szczo b ce moho buty, ta czy ne nazyraje za mojeju spynoju brodiaha
abo bandyt, mymowoli peredajuczy meni swoju adibnu napruenis? Liworucz-praworucz
ja powilnym pohladom obdywywsia rujiny ta ne pobaczyw niczoho pidozrioho, ae chocz
buo j tycho, a krychku, zapanuwau kruhom tyszu buo b rizko poruszeno najmenszym skrypinniam snihu abo szerechtinniam szczebeniu, ja ne nasmiluwawsia obernutysia, a poky
ne rozhniwawsia na sebe. Ja obernuwsia raptowo. Stukit krowi unoju widbywsia na serci ta

u hoowi. Ja pidchopywsia, rozsypawszy monety, ae we buw hotowyj zachyszczaty jich i


schopyw kameniuku Krokach u desiaty wid mene, sered miszanych i neczitkych tinej, stojaw dowhoteesyj, chudyj czoowik, bez szapky, z chudym usmichnenym obyczcziam. Win
nabyczyw hoowu j, opustywszy ruky, mowczky rozhladaw mene. Joho zuby byszczay.
Pohlad buw spriamowanyj powerch mojeji hoowy tak, nacze zadumujusia, szczo skazaty w
skrutnij sytuaciji. Czerez joho potyyciu tiahnuasia whoru czorna priama linija, kraj jiji buw
zachowanyj od mene werchnim krajem ambrazury, kri jaku ja dywywsia. Zworotnyj posztowch krowi, szczo znowu pryynua do sercia, widnowyw podych, i ja, stupnuwszy bycze,
rozdywywsia trup. Buo wako wyznaczyty, szczo ce samohubstwo czy wbywstwo. Mre
buw odiahnenyj u czornu satynowu soroczku, dosy nepohane palto, nowi sztybety, nepodalik walawsia szkirianyj kaszket. Maw pokijnyj de rokiw iz trydcia. Nohy na fut ne siahay
zemli, a motuzku buo powjazano na stelowu baku. Te, szczo win ne buw rozdiahnenyj, a
tako jaka dbajywis u prykripenni motuzky do baky ta nasampered dribni bezcharakterni
rysy obyczczia, okresenoho po prowaach szczik rusiawoju boridkoju, schylao do wyznaczennia samohubstwa.
Persz za wse ja pozbyraw hroszi, utrambuwaw jich u torbynku ta zachowaw u wnutriszniu kyszeniu pidaka; potim zawdaw kilka pyta poroneczi j mowczanniu, szczo otoczuway
mene w huchomu kutku mista. Chto buw cej bezradisnyj i bezurnyj swidok moho rozrachunku z nepojasnymym?
Czy wkoowsia win ob szyp, namahajuczy zirwaty trojandu? Czy moe win znewirenyj dezertyr? Chtozna, szczo buwa prywody ludynu do rujin z motuzkoju w kyszeni?! Czy
moe, peredi mnoju wysiw newdacha-administrator, widstupnyk, rozczarowanyj, torhiwe,
szczo wtratyw czotyry wahony cukru, abo wynachidnyk perepetuum-mobie, szczo nenarokom hlanuw u dzerkao na swoje obyczczia, koy perewiriaw mechanizm?! Abo chyak,
jakoho rodyczi rewno tiahay za borodu, prymowlajuczy: O tobi, szuliko, nahoroda za yttia
zodijkeje twoje! a win ne perenis cioho i zanapastyw sebe?
I ce, i bu-szczo insze moho statysia, ae meni we buo nesterpno tut sydity, i ja, pomynuwszy ysze odyn kwarta, pobaczyw same te, szczo rozszukuwaw, okremu czajnu.
Na pidwalnomu powersi staroho j pochmuroho budynku owtia wywiska, czastynu trotuaru buo oswiteno znyzu zapotiymy wid syrosti wiknamy. Ja spustywsia po krutych i
wukych schodach, uwijszowszy u widnosne tepo prostoroho prymiszczennia. Poseredyni
kimnaty arko triskotia cehelna picz iz zaliznoju truboju, szczo jsza popid steeju w napiwtemni nadra, a swito soczyosia z pomianiych eektrycznych amp; wony horiy w syromu
powitri miano j czerwono. Bila peczi drimaa, pozichajuczy ta czuchajuczy pid pachwoju,
prostowoosa inka u walankach, a bufetnyk, sydiaczy za stijkoju, czytaw zamacanu knyhu.
Na kuchni chto nawaluwaw drowa. Maje nikoho ne buo, ysze w druhomu prymiszczenni,
de stoy buy bez skatertyn, sydio w kutku czoowik de pja pohano wdiahnutych ludej, mabu, podoronich; bila nih jichnich ta pid stoom eay miszky. Ci ludy jiy ta baakay mi
soboju, trymajuczy obyczczia nad parujuczymy bludeczkamy z hariaczym cykorijem.
Bufetnyk buw moodyj chope nowoho typu, z sodatkym suchorlawym obyczcziam i
rozumnym pohladom. Win hlanuw na mene, yznuw palcia, perehortajuczy storinku, a druhoju rukoju wyrwaw iz zeenoji knyky czajnoho taona i zahrymiw u blaszanomu jaszczyku
z cukerkamy, odnoczasno wydawszy meni taona i cukerku.
Sidajte, podadu, skazaw win, znowu zanuriujuczy u czytannia.
Tym czasom inka, zitchnuwszy ta prybrawszy za wucho woossia, pisza na kuchniu za
okropom.
Szczo wy czytajete? zapytaw ja bufetnyka, bo pobaczyw na storinci sowa: pryncesu moju switooku
Che-che! widpowiw toj. Tak sobi, teatralna pjesa. Pryncesa Mrija. Twir Rostanowa. Choczte podywytysia?
Ni, ne choczu. Ja czytaw. Wam podobajesia?

Ta tak, skazaw win neriszucze, nibyto soromlaczy swoho wraennia, fantazija


Pro lubow. Sidajte, dodaw win, zaraz podadu.
Ae ja ne widchodyw od stijky, zabaakawszy we pro insze.
Czy buwaju u was cyhany? zapytaw ja.
Cyhany? perepytaw bufetnyk. Joho, mabu, zdywuwaw rizkyj perechid do budennoho wid nezwyczajnoji dla nioho knyhy. Buwaju. Win mechaniczno kynuw pohlad na
moju ruku, i ja whadaw nastupni joho sowa: Ce poworoyty, czy szczo? Czy nawiszczo?
Choczu robyty malunok dla urnau.
Rozumiju, ilustraciju. To wy, hromadianyne, chudonyk? Due pryjemno! Ae
ja wse taky zawaaw jomu, i win, posmichnuwszy, nastilky mih pryjazno, dodaw: Chodia jich tuto dwa kahay, odni czomu szcze ne buy siohodni, mabu, nezabarom pryjdu
Wam podano! i win pokazaw palcem na sti za hrubkoju, de inka rozstawlaa posud.
Odyn zootyj buw zatysnutyj u mene w ruci, i ja zwilnyw joho prychowanu syu.
Hromadianyne, skazaw ja tajemnycze, naskilky wymahay obstawyny, ja choczu
trochy pidywytysia, pojisty ta wypyty. Wimi ocioho kruoczka, z jakoho nawi gudzyka ne
zrobysz, bo w niomu nema otworiw, i widszkodujte meni cej neznacznyj zbytok plaszkoju
sprawnioho spyrtu. Do nioho szczo mjasne abo rybne. Udostal chliba, soonych ohirkiw,
szynky abo choodnoho mjasa z octom i hirczyceju.
Bufetnyk obyszyw knyhu, pidwiwsia, potiahnuwsia ta rozibraw mene po kistoczkach
hostrym, nacze pyka, pohladom.
Hm skazaw win. Czoho schotiy!.. To szczo, jaka moneta?
Ce moneta ispanka, zootyj pistr, pojasnyw ja. Jiji prywiz mij did (tut ja zbrechaw riwno napoowynu, bo did mij, po materi, yw i pomer u Toedo), ae wy znajete, zaraz
ne ti czasy, szczob doroytysia takymy dribnyczkamy.
Oce prawylno, pohodywsia bufetnyk. Czekajte, ja schodu w odne misce.
Win piszow i powernuwsia czerez dwi-try chwyyny z projasniym obyczcziam.
Proszu siudy, ohoosyw bufetnyk, zawodiaczy mene za perebirku, szczo widokremluwaa bufet wid perszoho prymiszczennia, sidajte tuto, zaraz use bude.
Poky ja rozhladaw kimnatku, do jakoji win mene prywiw wuku, z owto-roewymy
szpaeramy, taburetamy ta stoom zi skatertynoju w masnych plamach, bufetnyk zjawywsia, prykrywszy nohoju dweri, z pidnosom iz akowanoho zaliza, prykraszenym poseredyni
buketom fantastycznych kwitiw. Na pidnosi stojaw weykyj traktyrnyj czajnyk, synij iz zootym wizerunkom, i taka sama czaszka z bludcem. Okremo zjawyasia tarika z chlibom, ohirkamy, sillu ta weykym szmatkom mjasa, harnirowanym kartopeju. Jak ja j zdohadawsia, u
czajnyku buw spyrt. Ja nayw i wypyw.
Zdaczi ne bude, skazaw bufetnyk, i, bute askawi, szczob tycho-myrno.
Tycho-myrno, pidtwerdyw ja, naywajuczy druhu porciju.
U ciu my, zaskrehotawszy, hriuknuy wchidni dweri, i nykyj, hortannyj hoos
nezwyczno prounaw sered pidwalnoji tyszi rosijkoji czajnoji. Stuknuy kabuky, obtruszujuczy snih; kilka ludej zabaakay wodnoczas, hoosno, szwydko j nezrozumio.
We j zajawyysia, faraonowe pemja, skazaw bufetnyk, choczte, podywisia, jaki
wony, moe j ne hodiasia!
Ja wyjszow. Posere zay, ohladajuczy, kudy prysisty abo z czoho poczaty, stojaa ta
sama kompanija cyhaniw z pjaty czoowik, jakych ja baczyw zranku. Zawwaywszy, jak ja
pylno prydywlajusia do nych, mooda cyhanka szwydko pisza do mene, dywlaczy bezsoromno, priam nacze jak kiszka, szczo zaczua rybu.
Daj poworou, skazaa wona nykym, hrudnym hoosom, szczastia tobi bude,
szczo chocz, skau, dumky wznajesz, dobre ytymesz!
Naskilky ranisze ja myttiu prypyniaw otoj banalnyj reczytatyw, wystawywszy liwoju rukoju tak zwanu dettaturu umownyj znak, szczo zobrauje rohy rawyka dwoma palciamy, wkaziwnym i mizyncem, nastilky teper, pospiszno j ochocze, widpowiw:

Woroyty? Ty choczesz poworoyty? skazaw ja. Ae skilky tobi zapatyty za ce?


U toj czas jak cyhany-czoowiky, byskajuczy czorniuszczymy oczamy, siy kruhom stou,
oczikujuczy, poky jim prynesu czaju, do nas pidijszow bufetnyk i baba-cyhanka.
Zapatyty, skazaa baba, a zapatyty, hromadianyne, skilky twoje serce schocze.
Mao dasy to j nechaj, bahato dasy spasybi skau!
Nu to poworoy, skazaw ja, wtim, ja napered sam tobi poworou. Chody siudy!
Ja wziaw moodu cyhanku za o boe! maeku, ae taku brudnu ruku, szczo z jiji
mona buo zniaty kopiju, prykawszy do czystoho paperu, i potiah u swoju konuru. Wona
jsza ochocze, smijuczy i szczo kauczy babi cyhankoju, mabu, zaczuwszy poywu. Zajszowszy, wony zyrnuy kruhom, i ja usadyw jich.
Daj chocz okrajczyka, odrazu zabaakaa moja smahlawa pija ta, ne czekajuczy
widpowidi, wprawno schopya szmatok chliba, wodnoczas odamawszy poowynu ohirka; potim zachodyasia jisty z charakternoju j pryrodnioju bezsoromnistiu dykoji stepowoji natury.
Wona uwaa, a baba raz-poza-raz powtoriuwaa:
Pozooty ruczku, szczastia tobi bude! i, wytiahszy koodu a czornych od epu kart,
obsynya weykoho palcia.
Bufetnyk zahlanuw u dweri, ae, pobaczywszy karty, machnuw rukoju ta szczeznuw.
Cyhanky! skazaw ja. Woroyty budete pisla mene. Ja perszyj worou.
Ja wziaw ruku moodoji cyhanky ta staw udawano wdywlatysia w liniji smahlawoji dooni.
Ot szczo skau tobi: ty pobaczya mene, ae ne znajesz, szczo musysz robyty najbyczym czasom.
Nu to skay, budesz cyhan! zarehotaa wona. Ja prodowuwaw:
Ty skaesz meni i tycho dodaw, jak znajty ludynu na imja Bam-Gran.
Ja j ne spodiwawsia, szczo ce imja matyme taku syu. Cyhanky wraz pereminyysia na
obyczczi. Baba, stiahnuwszy chustku, prykrya yce, po jakomu sudomoju perebih ach, i
zihnuasia, nacze hidna bua kri zemlu prowaytysia. Mooda cyhanka syomi wyprostaa z
mojeji ruky swoju ta prykaa jiji do szczoky, dywlaczy priamo j dykuwato. Obyczczia jiji
pobilio. Wona skryknua, pidchopywszy, pchnua stilcia, potim, szczo korotko szepnuwszy
babi, pochapcem powea jiji, ohladajuczy, nacze ja mih pohnatysia. Baczuczy, szczo ja wsmichajusia, wona otiamyasia i, we na porozi, kywnuwszy meni, wako j urywczasto dychajuczy,
skazaa ne swojim hoosom:
Mowczy! Wse skau, tuto czekaj; tebe ne znajemo, baakaty budemo!
Ne znaju, czy zlakawsia ja, koy takym nawalnym i raziuczym czynom pidtwerdyasia
sya dywnoho imeni, ae dumky moji zaedeniy, nacze sered noczi nad wuchom, czutywym
do mowczanky, prounaa surma. Nerwowo szczulaczy, wypyw ja szcze czaszku speciji, dobriacze zakusywszy mjasom, ae nacze bajdue, ne poczuwajuczy hoodu kri tuman poczuttiw, szczo bezzwuczno kypiy w meni. Strywoenyj newidomistiu, ja powernuw hoowu
do perebirky, prysuchajuczy do zahadkowoho tembru cyhankoji rozmowy. Wony radyysia
dowho, spereczajuczy, to repetujuczy, to prytyszujuczy hoos do e czutnoho szepotu. Ce
trywao czymao czasu, i ja we wstyh troszky zaspokojitysia, jak uwijszy troje, obydwi cyhanky ta did-cyhan, szczo zyrnuw na mene szcze z porohu dwoznacznym, rizkym pohladom.
Ue nichto ne sidaw. Howoryy wsi stojaczy, z chwyluwanniam, a jich kynuo u pit; joho
krapli byszczay na czoli dida ta skroniach cyhanok i, zitchnuwszy, wytery wony joho kincem
toroczkuwatoji chustky. ysze staryj, ne zwertajuczy na nych uwahy, dywywsia meni prosto
w oczi, mowczky, nemowby chotiw uznaty wraz, pospichom, szczo skae moje obyczczia.
Naszczo take sowo majesz? mowyw win. Szczo znajesz? Kay, brate, ne bijsia,
my ludy swoji. Jak rozpowisy, sami skaemo; jak ne rozpowisy, wiry ne jmemo!
Prypuskajuczy, szczo ce z jakoji pryczyny wchody do panu porozuminnia zi mnoju, ja,
naskilky mih prosto j zrozumio rozpowiw jim istoriju z ispankym profesorom, bahato czoho

pryzabuwszy, ae nazwawszy misce j pereczysywszy aksesuary. Pry konomu dywnomu pryhaduwanni cyhany perehladaysia, promowlajuczy kilka sliw i kywajuczy, pryczomu, zachopywszy, na mene todi ne zwertay uwahy, ae, skinczywszy baakaty mi soboju, wsi razom
wtupyysia meni w obyczczia trywonymy pohladamy.
Wse wirno kaesz, skazaa meni baba, szczyru prawdu skazaw. Suchaj mene,
szczo tobi kau. My, cyhany, joho znajemo, tilky jty ne moemo. Sam idy, a we jak potim
skau. Po kartach tobi bude, szczo majesz robyty, sam pobaczysz. Pohano po-waszomu baakaju; ne wse skazaty mona; doczka moja tobi pojasniuwatyme!
Wona wytiaha karty ta, peretasuwawszy jich, pylno hlanua meni w oczi; potim pokaa
czotyry riady kart, odyn na druhyj, znowu zmiszaa ta daa meni zniaty liwoju rukoju. Pisla
cioho wytiaha wona sim kart, roztaszuwawszy jich neprawylno, i powea palcem, tumaczaczy cyhankoju moodij inci.
Ta, kaszlanuwszy, z nadzwyczajno serjoznym obyczcziam nahnuasia do stou, suchajuczy, szczo kae jij baba.
Osio, skazaa wona, pidniawszy palcia i, mabu, szukajuczy potribni sowa, misce, de buw siohodni, znowu tudy jdy, zwidty j do nioho pidesz. Szczo za misce, ne znaju, ae
tam serce twoje tiochnuo. Serce rozhoriosia twoje, powtorya wona, szczo tam pobaczyw, ce we tobi znaty. Hroszi obiciaw, znowu pryjty chotiw. Jak pryjdesz, sam bu, nikoho
ne puskaj. Prawdu kau? Sam znajesz, szczo prawdu. Teper dumaj, szczo wid mene czuw,
szczo baczyw.
Zwyczajno , ja mih tilky wpiznaty w otych wkaziwkach Broka z joho kartynoju soniacznoji kimnaty ta, pohodujuczy, kywnuw.
Ce prawda, skazaw ja, siohodni staosia te, pro szczo ty rozpowidajesz. Teper
dali kay.
Jak tudy pryjdesz wona wysuchaa babu j zamysyasia, wyterszy nis rukoju.
Ne prosto mona pryjty. Koho pobaczysz, ni z kym ne baakaj, a poky dio zrobysz. Szczo
pobaczysz, niczoho ne lakajsia, szczo poczujesz, mowczy, nacze j nema tebe. Jak uwijdesz,
swito zahasy ta ote, szczo tobi damo, rozhorny ta wbik pokady, a dweri zamkny, szczob
nichto ne wwijszow. Szczo stanesia, szczo bude, sam zrozumijesz i dorohu znajdesz. Teper
hroszej daj, na karty pokady, daj bidnij cyhanci, ne alij, brate, szczastia tobi bude.
Baba te staa kaniuczyty.
Skilky tobi daty? skazaw ja, ae ne wahajuczy, a ysze szczob wyprobuwaty ciu
syu zwyczky, szczo ne zraduje jim w bu-jakych wypadkach.
Mao dasy to j nechaj, bahato dasy spasybi skau! powtoryy cyhanky z napruenniam i napoehywistiu.
Zasunuwszy ruku w kyszeniu, ja wziaw u meniu wisim czy desia pistriw, skilky schopyw odrazu.
Nu to, trymaj, skazaw ja krasuni.
Hlanuwszy uesywo ta adibno, schopya wona monety. Odna wpaa, i jiji merszczij
upijmaw did; baba rwonuasia z miscia, pidstawlajuczy meniu.
Pokady, pokady na ruczku, ne alij bidnij cyhanci! zawoaa wona, peresypajuczy
rozmowu cyhankymy sowamy. Wsi troje a trusyysia, to rozdywlajuczy monety, to znowu
prostiahajuczy do mene ruky.
Bilsze ne dam, skazaw ja, odnak dokaw do daru swoho szcze pja sztuk. Zamowkni, bo skau Bam-Granu!
Zdawaosia, ce sowo maje uniwersalnu diju. Azart zamowk; i tilky baba zitchnua
tiako, nacze w neji wmera dytyna. Pospiszno poroztykawszy monety po schowankach
swojich szaej, mooda cyhanka prostiaha do dida ruku dooneju whoru, szczo wymahajuczy. Win poczaw buo spereczatysia, ae baba prykryknua, to, powoli rozstibnuwszy yeta,
staryj wytiah neweyczkoho hostroho konusa z bioho metau, po jakomu, koy win bysnuw
na switli, myhnua wnutrisznia zeena ryska. Nehajno cyhan zahornuw konusa u syniu

chustku i podaw meni.


Ne rozkrywaj na powitri, skazaw cyhan, rozkryj, jak pryjdesz, pokady na sti, a
budesz ity, znowu zahorny, a z soboju ne bery. Wsedno w mene bude, misce sobi znajde. Nu,
buwaj zdorowyj, brate, szczo ne tak skazay, ne hniwajsia.
Win odstupyw do dwerej, kywajuczy cyhankam wychodyty.
Skay meni, chto takyj Bam-Gran? zapytaw ja, ae win tilky machnuw rukoju.
U samoho zapytaj, skazaa baba, bilsz my niczoho ne skaemo.
Cyhany wyjszy, baakajuczy mi soboju tycho, schwylowano ta z ostrachom. Ja jich wrazyw. Ja baczyw, szczo jichnie zdywuwannia weyczezne, pryhoomszenis ta baannia myttiu
dohodyty zmiszani zi strachom, szczo w jichniomu ytti widbuasia podija. Ja j sam chwyluwawsia tak sylno, szczo spyrt ne dijaw. Ja wyjszow i zitknuwsia z bufetnykom, jakyj ue ne raz
zahladaw u dweri, odnak ne zawaaw nam, i ja buw jomu za ce due wdiacznyj. Cyhanky
wedu zazwyczaj wyhidnoho klijenta za dweri abo do inszoho zatysznoho kutoczka, de zmuszuju joho dywytysia u wodu, a tako powtoriuwaty jake-nebu nechytre zakynannia, tomu
bufetnyk mih podumaty, szczo, obyszywszy maluwannia, piddawsia ja spokusi piznaty majbutnie.
Uteky, faraonowe pemja! skazaw win, dywlaczy na mene z pochmurym interesom. Czaju jim poday, wony j ne pyy, pohoray ta piszy. Zlakaysia wony was, czy szczo?
Ja pidtrymaw cej zdohad, powidomywszy, szczo cyhany due marnowirni ta szczo neznajomij ludyni wako jich umowyty namaluwaty sebe. Na tomu my j rozstaysia, i ja wyjszow
na wuyciu, szczo wydawaasia z pimy strojem tinej. Misiacia ne buo wydno, ae swityj tuman zatiahnuw nebo, nadajuczy perspektywy sonnij biyzni, szczo perechodya u morok.
Ja widijszow podali, zupynywsia ta wytiah iz wnutrisznioji kyszeni palto syniu chustku.
U nij proszczupuwawsia konus. Ja musyw dowidatysia, czomu cyhany zaboroniaju oholuwaty ciu ricz persz, ni pryjdu na misce, tobto do Broka, bo wkaziwka ne piddawaasia nijakomu inszomu tumaczenniu. Howoriaczy musyw, ja maju na uwazi czastku skeptycyzmu,
szczo szcze zayszaasia w meni wsuperecz dywowyam cioho dnia. Do toho raziucza nespodiwanka, jaka zjawlajesia, zdoawszy sumniw, zawdy soodsza za hou wpewnenis. Ce
ja znaw toczno. Ae ja ne znaw, szczo stanesia za cym, inaksze poterpiw by szcze ne odnu
hodynu.
Zupynywszy na rozi, ja rozhornuw chustku j pobaczyw, szczo byskotinnia zeenoji rysky w konusi maje dywnu formu swita, szczo nabyajesia zdaeku, tocznisiko tak, nemowby konus buw otworom, kri jakyj ja sposterihaju nabyennia lichtaria. Ryska chowaasia, zayszajuczy switu plamu, abo prostupaa na samij powerchni, rozswiczujuczy tak jaskrawo, szczo ja baczyw wasni palci, nacze pry switli zeenoho wuhilla. Konus buw dosy
wakyj, wysotoju diujma czotyry ta z rozrizane jabuko w osnowi, doskonao hadkyj i prawylnyj. Joho kolir staroho sriba z masynowoju tinniu buw prymitnyj tym, szczo pry posyenni
zeenuwatoho swita zdawawsia temno-liowym.
Zachopenyj i zaczarowanyj, ja dywywsia na konus, zauwaujuczy, szczo nawkoo zeenuwatoho siajwa utworiujesia nejasnyj malunok, ruch czastok i tinej, podibnych do czornoho
paperowoho popeu, szczo koywajesia w peczi pry switli wuhilla. Wseredyni konusu namityasia hybyna, morok, u jakomu wyrazno ruchawsia rucznyj lichtar iz zeenym wohnem.
Zdawaosia, win wychody iz tretioho wymiru, nabyajuczy do powerchni. Joho peremiszczennia buy prymchywi j magnetyczni; win nemowby rozszukuwaw prychowanyj wychid,
pidswiczujuczy sam sobi whori ta wnyzu. Nareszti lichtar staw riszucze nabyatysia, spriamowujuczy upered, i, jak ce buwaje na kinematogracznomu ekrani, joho kontur, zbilszywszy, znyk za meamy konusa; rizko, priamo meni w oczi ynuw czudowyj zeenyj promi.
Lichtar znyk. We konus oswitywsia najsylniszym byskom, i ne mynuo j sekundy, jak achywa, zeena zahrawa, ynuwszy z-pid mojich palciw, rozyasia nad dachamy mista, peretworywszy nicz u slipuczyj bysk stin, snihu j powitria wynyk zeenuwatyj de, u switli jakoho ne buo aninajmenszoji tini.

Cej bezmownyj udar trywaw odnu my, doriwniujuczu sudomnomu potysku palciw, jakymy ja schowaw powerchniu dywnoho predmeta. I, odnak, cia my pryzwea do podij.
Szcze tremtiw u mojich uraenych oczach wserozrywajuczyj bysk, pownyj slipych plam,
ae, mow gigantka stina, obruszywsia nareszti morok, takyj morok, zawdiaky myttiewomu
perechodu wid hranycznoho siajwa do hustoji pimy, szczo ja, zatoczywszy, zaedwe ne
wpaw. Ja chytawsia, ae wtrymawsia na nohach. We triasuczy, ja zahornuw konusa w
chustku z poczuttiam ludyny, szczo tilky-no kynua bombu ta wstyha zawernuty za rih wuyci. Zaedwe ja zrobyw ce nimijuczymy rukamy, jak u riznych kutkach mista zdijniawsia trywonyj haas. Mabu, szczo wsi, chto buw u cej czas na wuyciach, skryknuy, bo z usich bokiw
donesosia daeke a-a-a, potim poczuwsia widskakujuczyj zwuk postriliw. Hawkit sobak,
poperwach neczastyj, posyywsia do rozluczennia, nacze wsi sobaky razom hnay samotnioho
j ridkisnoho zwira, szczo znuhuwawsia w tisnych netriach. Powz mene probihy perelakani
perechoi, spowniujuczy wuyciu szaenymy j alisnymy krykamy. Nerwowo spitniwszy, ja
siak-tak iszow upered. U mi zbysnuw czerwonyj woho; hurkit i dzekit wyskoczyy z-za
rohu wuyci, i dorohu peretnuw poenyj oboz, szczo mabu mczaw naoslip, kudy pryjdesia.
Wid smooskypiw etiw iz dymom ta iskramy chwylujuczyj bysk poei, widbywajuczy u byskuczych kaskach pekelnym tripotinniam. Dzwinoczky pid duhoju byy rizkyj spooch, wizky
hrymiy, koni mczay, i wse proskakao, znykszy, nacze nawalna ataka.
Szczo szcze staosia cioho weczora z perelakanym naseenniam, ja ne dowidawsia, bo
pidchodyw do budynku, de yw Brok. Ja pidniawsia po schodach iz tiakym sercebyttiam,
zaedwe, krajnim napruenniam woli, zmuszujuczy suchatysia nohy. Nareszti ja zijszow na
potribnyj powerch i widsapawsia. U pownij temriawi ja namacaw dweri, postukaw i wwijszow, ae niczoho ne skazaw tomu, chto meni widkryw. Ce buw odyn z meszkanciw, jakyj
znaw mene ranisze, koy ja yw u cij kwartyri.
Wy do Broka? skazaw win. Joho, zdajesia, nema. Win ne tak dawno buw i czekaw na was.
Ja mowczaw, bojaczy wymowyty chocz by odne sowo, bo we ne znaw, szczo za cym
bude. Rozumna ideja spaa meni na dumku: prykawszy ruku do szczoky, ja staw woroczaty
jazykom i postohnuwaty.
Ach, cej zubnyj bil! skazaw meszkane. Ja sam chodu z pohanoju pomboju ta
czasteko mao ne na stinku lizu. Moe, wy joho poczekajete?
Ja kywnuw, wyriszywszy, takym czynom, trudnoszczi, jaki chocz i buy dribjazkowi,
prote mohy zawadyty wsim mojim podalszym dijam. Brok nikoy ne zamykaw kimnatu, bo
pry bezliczi komercijnych spraw cikawywsia zapyskamy, szczo zayszay jomu na stoli. Takym
czynom, niszczo ne zawaao meni, ae jakby ja zastaw Broka wdoma, to na cej wypadok
mnoju we buw prydumanyj harnyj wychid: daty jomu, ni sowa ne kauczy, zootu monetu
ta pokazaty znakamy, szczo nepohano buo b de distaty wyna.
Wziawszy za szczoku, ja zajszow do kimnaty, wdiaczno kywajuczy tomu, chto mene
wpustyw, iz kysoju posmiszkoju, jak i slid ludyni, zamarenij boem, i dobre prykryw dweri.
Koy w korydori zatychy kroky, ja powernuw klucza, szczob meni nichto ne zawaaw. Oswitywszy yto Broka, ja perekonawsia, szczo kartyna soniacznoji kimnaty stoji na pidozi, mi
dwoma stilciamy, u prostinku, za jakym eaa niczna wuycia. Cia podrobycia maje bezumowne znaczennia.
Pidijszowszy do kartyny, ja wdywywsia w neji, namahajuczy zrozumity zwjazok cioho
predmeta z widwiduwanniam mnoju Bam-Grana. Jakym by sylnym ne buw posztowch dumkam, spryczynenyj achywym doswidom na wuyci, nawi wtryczi bilsze rozpeczenyj mozok
ne pryzwiw by do skilky-nebu pryjniatnoho zdohadu. Szcze raz podywuwawsia ja weycznij
ta ehkij yttiewosti prekrasnoji kartyny. Wona bua spownena litnioho powitria, szczo poszyriuje wytonczenu poudennu drimotu reczej, jiji detali, neprypustymi strohoju majsternistiu,
teper osobywo wpaday u wiczi. Tak, na odnomu z pidwiko eaa skynuta inocza rukawyczka, ne na samomu wydu, jak rozmistyw by taku ricz szukacz ehkych efektiw, ae za

derewom widkrytoji wikonnoji ramy; kri sko ja baczyw jiji, skynutu, maeku, isnujuczu
okremo, jak isnuwaw okremo koen predmet na ciomu dywowynomu pootni. Bilsze toho,
prosteujuczy pohladom bila wikna z rukawyczkoju, ja pomityw midnoho szarnira, jakym
ukripluju ramy na swojemu misci, i szlapky gwyntiw szarnira, pryczomu buo pomitno, szczo
popereczne pohybennia szlapok zamazane wysochoju bioju farboju. Wyraznis usioho zobraennia bua ne mensza, ni oti kolorowi widbyttia dzerkalnych kul, jaki stawla u sadach.
Ue poczaw ja mirkuwaty pro ciu wyraznis i pidozriuwaty, czy ne schybyw mij wasnyj zir,
ae, spochopywszy, wytiah iz chustky konusa ta poczaw, zacipeniwszy, wdywlatysia w joho
powerchniu.
Zeena ryska edwe byszczaa teper, nacze doydajuczy momentu wdruhe zaslipyty
mene smarahdowym byskom, iz syoju ta krasoju jakoho ja ne poriwniaju nawi byskawku.
Ryska rozhoriasia, i z pimy konusa wyetiw zeenyj lichtar. Todi, dowirywszy doli, ja wstanowyw konusa poseredyni stou ta siw, oczikujuczy.
Mynuo nebahato czasu, jak od konusa poczao wyprominiuwatysia swito, posylujuczy
iz syoju ta szwydkistiu refektora, naprawenoho w obyczczia. Ja perebuwaw nemowby wseredyni zeenoho lichtaria. Wse, krim eektrycznoji ampy, zdawaosia zeenym. U wiknach a
do najwiddaeniszych dachiw prostiahysia jaskrawi zeeni korydory. Ce buo osiajanniam takoji syy, szczo, zdawaosia, rozwaysia j zhory budynok. Dywyna! Nawkoo eektrycznoji
ampy staa hustiszaty owta masa, szczo paruwaa zootoju paroju; wona, zdawaosia, pronykaje w sko, krutiaczy tam, nacze kyplacza olija. We ne buo wydno rozpeczenoji petli
drotyka, wsia ampoczka bua podibna do paajuczoji zootoji hruszi. Znenaka wona usnua
zi zwukom postriu; druzky ska rozetiysia kruhom, pryczomu odyn iz nych potrapyw meni
u woossia, i na pidohu proyysia poumjani owti zhustky, nemowbyto skynuy zi skoworody
kyplaczi jajeczni owtky. Wony myttiewo zhasy, i same zeene swito, ysze zdryhnuwszy
pry ciomu, stao teper nawkoo mene, nacze potop.
Zajwe kazaty, szczo moji dumky j poczuttia ysze widdaeno nahaduway zwyczajnu
ludku swidomis. Bu-jake najwyhadywisze poriwniannia nadas ujawennia ysze pro syuwanis mojich poriwnia, ae niczoho po suti. Treba pereyty samomu taki chwyyny,
szczob maty prawo howoryty pro szcze nikoy ne wyprobuwane. Ae, moywo, wy ocinyte
moje napruennia, moje wsewydiucze sumjattia, jakszczo ja skau, szczo, zaczepywszy wypadkowo rukoju stilcia, ja ne widczuw dotyku tak, nacze buw bestiesnyj. Ote, nerwowa systema moja bua wraena do zycznoji neczutywosti. Tomu tut mea pamjati pro te, szczo
buo pereyto mnoju duszewno, z czym pohodysia koen, chto braw uczas chocza b u sztykowomu boji: sebe ne pamjataju, dijuczy, prote, tocznisiko tak, jak treba dijaty w nebezpecznij borobi.
Te, szczo staosia potim, ja perekau w mojij poslidownosti, ne ruczajuczy za wirohidnis.
Widczyni! kryczaw hoos iz nezrozumioho switu, nacze po teefonu, zdaeku.
Ae ce omyysia u dweri. Ja wpiznaw hoos Broka. Poczuosia hriukannia kuakom. Ja
ne ruchawsia. Rozhlanuwszy dweri, ja ne wpiznaw cijeji czastyny stiny. Wona pidniaasia wyszcze, majuczy wyhlad arky zi zamknenoju kowanoju bramoju, kri werchnij aur jakoji ja
baczyw hyboke skepinnia. Bilsze ja ne czuw ani hriukannia, ani hoosu. Teper, kudy b ja ne
podywywsia, skri namityysia raziuczi pereminy. Zi steli spuskaasia bronzowa masywna lustra. Czastyna stiny, szczo wychodya na wuyciu, bua nacze znyszczena switom, i ja baczyw
u prostori, szczo widkrywsia tam, perspektywu wysokych derew, za jakymy siajaa morka
zatoka. Praworucz mene wyrynuw marmurowyj bakon iz kwitamy, szczo wyysia kruhom
reszitok; z-pid nioho wyjszow matador iz ohoenoju szpahoju ta kynuwsia kri pidohu, wnyz,
za bykom, szczo tikaw. Nawkoo lustry siajaw ywopys. Cia sumisz nepojednuwanych jawyszcz utworya mowby podobu naczerkiw, szczo zayszajusia linoszczamy abo zamysenistiu
na paperi, de proli, pejzai j arabesky zmiszani w umownomu poriadku chwyynnoho na-

stroju. Te, szczo zayszaosia wid kimnaty, buo e wydyme ta istotno zminyosia. Tak, naprykad, czastyna kartyn, szczo wysiy na stini po prawu ruku wid wchodu, obsypaasia zobraenniamy gur; z ram wywayysia podoby lalok, predmetiw, utworywszy hyboku poroneczu. Ja zapustyw ruku w kartynu Horszkowa, szczo maa wseredyni formu czajnoho cybika,
i perekonawsia, szczo jayny na kartyni wkejeni w derewjanu osnowu za dopomohoju stolarnoho keju. Ja bez zusylla widamaw jich, zrujnuwawszy po dorozi chatku z wohnykom u
wikni, szczo wyjawywsia zwyczajnisikym czerwonym paperom. Snih buw zwyczajnoju watoju, posypanoju naftalinom, i na niomu styrczay dwi zasochli muchy, jakych ja ranisze wwaaw za kasycznu paru woron. U zahybyni jaszczyka walaasia blaszanka z-pid waksy ta
menia horichowoji szkaraupy.
Ja obernuwsia, ne znajuczy, jak maju dijaty, bo, widpowidno do wkaziwok, moje pooennia buo ysze wyczikuwalnym.
Nawkoo byskaw ruchywyj switowyj chaos. Pid rojaem stojay dykyj kami i lisowyj
pe, porosyj trawoju. Wse koywaosia, wyrojuwaosia, zminiuwao formu. Po kamjanystij
steci powz mene probih wisluk, nawjuczenyj burdiukamy z wynom; joho pohonycz bih pozadu, zasmahyj bosyj zdorowa iz czerwonoju bumazejnoju powjazkoju na hoowi.
Nawproty mene widkryosia wseredynu kimnaty wikno z zaliznymy gratamy, i inocza ruka
wypesnua z tariky pomyji. U powitri, pid kutom, horyzontalno, wertykalno, proty mene j
czerez moji peczi prochodyy, znykajuczy w prowallach zeenoho bysku, newidomi ludy piwdennoji zownisznosti; wse ce buo jasno wydyme, ae prozore, nacze pofarbowane sko. Ani
zwuku: ruch i mowczannia. Sered cioho wydowyszcza e pomitnoju ryskoju eaw kut stou
z byskajuczym konusom. Wyriszywszy, szczo zrobyw dostatnio, i pobojujuczy tako za swij
rozum, ja nakynuw na konusa swoju kyszekowu chustku. Ae morok, jak ja oczikuwaw, ne
nastaw, ysze raptowo znyk zeenyj bysk i nawkoysznie powstao znowu w koyszniomu
wyhladi. Kartyna soniacznoji kimnaty, nabuwszy nezriwnianno bilszych rozmiriw, nahaduwaa teper widkryti dweri. Z neji ynuo jasne denne swito, w toj czas jak wikna brokiwkoho
yta buy po-nicznomu czorni.
Ja kau: Swito ynuo z neji, bo wono, dijsno, ynuo z toho boku, z widczynenych
useredyni kartyny wysokych wikon. Tam buw de, i cej de peredawaw swoje jasne osiajannia
mojij terytoriji. Zdawaosia, szczo ce i je doroha. Ja wziaw monetu i kynuw jiji w zadnij pan
toho, szczo prodowuwaw nazywaty kartynoju; i ja baczyw, jak moneta pokotyasia czerez
usiu pidohu do napiwwidczynenych u kinci prymiszczennia sklanych dwerej. Meni zayszaosia tilky pidniaty jiji. Ja perestupyw czerez ramu z widczuttiam oporu zustricznych wychoriw, szczo bezszumno pryhoomszyy mene, koy ja perebuwaw u poszczyni ramy; potim use
stao tak, nacze po tu storonu dnia. Ja stojaw na twerdij pidozi ta maszynalno wziaw zi
kruhoho akowanoho stou kilka pelustok, widczuwszy jichniu szowkowystu woohis. Tut
mnoju opanuwaa znemoha. Ja prysiw na pluszewoho stilcia, dywlaczy u toj bik, zwidky pryjszow. Tam bua zwyczajna hucha stina, obyta szpaeramy w liowu smuku, i na nij, u czornij
wukij rami, wysia neweyczka kartyna, szczo maa, neswidomo dla mene, widnoszennia do
mojich poczuttiw, bo, podoawszy sabkis, pryrodniu dla bu-koho w mojemu stani, ja kwapywo pidwiwsia j rozdywywsia, szczo buo zobraeno na kartyni. Ja pobaczyw czudowo wykonane zobraennia: wyhlad ubohoji, pohano obstawenoji kimnaty, zanurenoji w e prorizani switom paajuczoji peczi sutinky; ce bua zalizna hrubka w tij kimnati, z jakoji ja perejszow siudy.
Ja naeu do czysa ludej, jakych zahadkowe ne wraaje, ne wykykaje dykoho powawennia ta rozstrojenych estiw, peremiszanych z ementom. Ue buo predosy zahadkowoho w cej zymowyj de z nastawenym do samoho hora lodystym noem morozu, ae niszczo ne buo nastilky krasnomowno zahadkowym, jak oce jawennia schowanoji bez slidu kimnaty, widbytoji zobraenniam. Ja zakinczyw tym, szczo zawjazaw u pamjati wuzyka: spokijno
ja pidijszow do wikna ta twerdoju rukoju proczynyw ramu, szczob hlanuty na misto. Jakym

buw mij spokij, jakszczo teper, ysze zhadujuczy pro nioho, ja nejmowirno chwylujusia, ujawyty newako. Ae todi ce buw spokij stan, u jakomu ja mih ruchatysia ta dywytysia.
Jak mona zrozumity we z koysznich mojich opysiw, prymiszczennia, zayte rizkym
zootym switom, buo szyrokoju gaerejeju z weykymy wiknamy po odnij storoni, obernenij
do budiwel. Ja dychaw weseym powitriam piwdnia. Buo tepo, jak opiwdni w czerwni. Mowczannia prypynyosia. Ja czuw zwuky, mikyj szum. Za ustupamy dachiw, rozkydanych nycze
cioho budynku, do sudnowych szczoh i moria, byskajuczoho karbowanoju syniawoju chwyl,
stukay koesa, spiway piwni, bezadno ozywaysia perechoi.
Nycze gaereji, wystupajuczy z-pid neji, prostiahasia terasa, otoczena sadom, werchiwky jakoho zeeniy wriwe iz wiknamy. Ja buw u sprawdi ywomu, ae neznajomomu misci
ta u taku poru roku abo pid takoju szyrotoju, de w siczni spekotno.
Zhraja houbiw pereetia z dachu na dach. Palnua harmata, i nespisznyj udar dzwonu
wozwistyw dwanadciatu.
Todi ja wse zbahnuw. Moje zbahnennia ne buo ani obrachunkom, ani dokazom, i mozok ne braw uczasti u niomu. Wono jawyosia podibno do hariaczoho potysku ruky ta wrazyo
mene ne mensz, ni koysznie zdywuwannia. Ce zbahnennia osiahao nastilky skadnu sutnis,
szczo moho buty jasnym ysze odnu my, nemowby poczuttia harmoniji, szczo pereduwaje
napadu epiepsiji. U toj czas ja mih by rozpowisty pro swij stan ysze szczo tumanne j nedorikuwate. Ae same po sobi, wseredyni, zbahnennia wynyko bez nedoadnostej, u rizkych ta
jaskrawych linijach, podoboju nebaczenoho wizerunku.
Potim wono stao pomau schodyty naniwe, kywajuczy j posmichajuczy, nacze inka,
szczo posyaje zi schodiw, prychowujuczych jiji, proszczalne witannia.
Ja znowu perebuwaw u meach zwyczajnych poczuttiw. Wony powernuysia z wohnennoji sfery obpaeni, ae czitko j toczno zibrani. Mij stan mao widrizniawsia teper wid zwyczajnoho stanu strymanosti pid czas bu-jakoji raziuczoji pryhody.
Ja projszow u dweri ta peretnuw sutinky prymiszczennia, jakoho ne wstyh rozhlanuty.
Schody, kryti kyymom, wey nanyz. Ja spustywsia w bilszu kimnatu z nykoju steeju, due
switu, zastawenu harnymy meblamy, z dywanamy ta kwitamy. Jiji stiny buy obbyti strokatym szowkom. Na piwdorozi ja buw zupynenyj pohladom Bam-Grana, jakyj sydiw na dywani
z trostiu i kapeluchom u ruci; win dranyw szmatkom peczywa foksterjera, szczo pidskakuwaw iz kumednym hawkotom, u zachwati jak wid newdacz, tak i wid oczikuwannia.
Bam-Gran buw u kostiumi koloru morkoji wody. Joho pohlad nahaduwaw kinczyk bycza, szczo myhoty u powitri.
Ja znaw, szczo pobaczu was, skazaw win, i, chocza maw ity prohulatysia, nadaju
sebe u wasze powne rozporiadennia. Jakszczo choczete, ja nazwu misto. Ce Zurbahan,
Zurbahan u trawni, u cwitinni apelsynowych derew, dobryj Zurbahan artiwnykiw, podibnych meni!
Howoriaczy tak, win rozstawsia z peczywom i, pidwiwszy, potys moju ruku.
Wy smiywe, done Kaur, wyhoosyw win, i meni ce podobajesia, jak i wse wyznaczne. Szczo widczuwajete wy, zdoawszy tysiaczi myl?
Sprahu, mowyw ja. Powitrianyj tysk zminywsia, a chwyluwannia buo weyke!
Rozumiju.
Win stys mordoczku foksa swojimy tonkymy palciamy ta, zahladajuczy z posmiszkoju w
joho zachopeni oczi, nakazaw:
Biy, skay Remmu, szczo w nas his. Chaj prynese wyna ta lodu.
Sobaka, dziawknuwszy, wybiha z kimnaty.
Ni, ni, skazaw Bam-Gran, pomitywszy mij mymowilnyj poruch, ce wsioho ysze
widminne dresyruwannia. Sowo Remm znaczy bihty do Remma, a Remm we znaje
sam, szczo maje robyty, pobaczywszy Pli-Pli. Ae berei swij czas, sejore Kaur, wy moete
probuty tut ysze trydcia chwyyn. Ja ne chotiw by, szczob wy akuway pro ce. U wsiakomu
razi, my wstyhnemo wypyty po keychu wyna. Remme, twoja wawis rozczuluje!

Uwijszow suha. Win buw u bilij piami, z pohoenoju hoowoju. Postawywszy na sti
pidnosa iz heczykom z kolorowoho ska, w jakomu buo wyno, grafyn iz hranatowym sokom
i lid u sribnij wazi, obkadenij soomynkamy, win widstupyw i podywywsia na Bam-Grana
pohladom oboniuwannia.
Lid we wyjszow, sejore!
Wimy w Norwekomu ordi abo w Sybirkoji riky!
Ja wziaw Remma u Trystan dAkuja, skazaw Bam-Gran, koy toj piszow, ja
wziaw joho zi strasznoji tajemnyci dzerkalnoho ska, kudy win zadywywsia w osobywu dla
sebe chwyynu. Wypjemo!
Win zanuryw soomynku w sumisz lodu z wynom i zadumywo posmoktaw jiji, ae ja,
zmuczenyj sprahoju, prosto perekynuw keycha w rot.
Ote, skazaw win, Fandango! Ce prekrasna muzyka, i my zaraz poczujemo
jiji u wykonanni barseonkoho orkestru Wan-Herda.
Ja hlanuw zi zdywuwanniam, bo dijsno dumaw u cej moment pro hitary, szczo zahray
czudowyj tane, koy Bam-Gran znykaw z oczej. I ja podumky naspiwuwaw joho.
Barseona ne Zurbahan, skazaw ja, a tomu ne znaju, jakym radi wy peredaste
cej orkestr!
O, prostota! zauwayw Bam-Gran, pidwodiaczy z deszczo zarozumiym wyhladom. Wan-Herde, zahrajte nam Fandango u perekadenni Waltera.
Hustyj bas czemno j korotko widpowiw iz poroneczi:
Czudowo! Zaraz.
Ja poczuw kaszel, szum, szerechtinnia not, stukit instrumentiw. Bam-Gran, zakusywszy
hubu, prysuchawsia. Pyszczannia skrypkowoji struny obirwaosia pry suchomu stukoti dyrygentkoji payczky, i ja podywywsia kruhom, namahajuczy uhadaty art, ae, zhadawszy wse,
widkynuwsia u krisli ta staw czekaty.
Todi, nacze orkestr dijsno buw tut, ynuo nareszti pownoju miroju nepowtorne Fandango, pro jake ja mih skazaty tilky, szczo czuw joho pry nadzwyczajnomu chwyluwanni
poczuttiw, i prote wono szcze bilsz pidneso jich na wysoczi, z jakoji edwe pomitno zemlu.
Nadzwyczajna czystota j pastycznis cijeji muzyky w pojednanni z dowerszenoju orkestrowkoju zmusya onimity nohy. Ja sam zwuczaw, nacze sko, szczo zadzwenio wid hromu. Czerez
syu rozumiw ja, szczo kae poriad zi mnoju Bam-Gran, i beztiamno podywywsia na nioho,
krulajuczy u strimkych koopodibnych napywach byskuczoho rytmu. Wse tecze, skazaw
toj, chto wiw mene w cej czas, podibno do twerdoji ruky, szczo wrizaje amazom u sko prymchywu j czudesnu liniju, nese, rozkydaje j rozrywaje, kae win, ene witer i wselaje
lubow. Bje po najmicniszych zwjazkach. Trymaje na hariaczij ruci serce j ciuje joho. Ne kycze, ae skykaje nawkoo tebe wychory zootych dyskiw, obertajuczy jich sered bezumnych
kwitiw. Nechaj sawysia slipucze Fandango! Orkestr upowilnyw i widpustyw huchu
pauzu ostannioho perechodu. Wona perewernuasia u wybuchu ostannioji radosti, szczo potriasaje nerwy. Muzyka wziaa czariwnyj werch, perenesasia tam z wysoczyny u wysoczynu,
a todi zworuszywo, hordo znyzyasia, strymujuczy ekspresiju. Nastaa tysza pojizda, szczo zupynywsia na stanciji; tysza, szczo rizko obrywaje meodiju, naspiwuwanu pid stukit biuczych
kolis.
Ja opamjatawsia, mow neprydatnyj hodynnykowyj mechanizm, jakomu kacznuy majatnyka.
Ot baczte, skazaw Bam-Gran, Wan-Herdiw orkestr i sprawdi najkraszczyj u
switi, i win we dla nas postarawsia! Teper chodimo, bo czas ide, i jakszczo wy probudete tut
iszcze desia chwyyn, to, moywo, poszkodujete pro hostynnis Bam-Grana!
Win pidwiwsia, ja te pidwiwsia: iz zadurmanenoju hoowoju, use szcze spownenyj
szwydkoho, mow polit, rytmu fantastycznoho orkestru. My proslidkuway u dweri z synim
skom i opynyysia na poszczadci kamjanych schodiw dosy zabrudnenoho wyhladu.
Teper meni ne slid yszatysia tut, skazaw Bam-Gran, widstupajuczy w ti, de staw

malunkom obupenoji sztukaturky na stini, malunkom, jakyj, szczoprawda, maw widdaenu


schois z joho dowhoteesoju postattiu. Proszczawajte!
Hoos prounaw czy to znadworu, czy to z dwerej, szczo hriuknuy nanyzu, i ja buw
znowu sam
Schody spuskaysia nanyz wukym semypowerchowym prohonom.
Kri widczynene wikno poszczadky siajao litnie bakytne powitria. Wnyzu prostiahsia
due znajomyj dwir dwir budynku, w jakomu ja meszkaw.
Ja obdywywsia troje dwerej, szczo wychodyy na poszczadku. Na odnych, pid 7, bua
midna tabyczka z prizwyszczem mojeji kwartyrnoji chaziajky: Marija Stepaniwna Kuzniecowa.
Pid cijeju tabyczkoju wysia moja wizytna kartka, jaku ja prykripyw knopkamy. Kartka
bua na swojemu misci, ae sama wona zminyasia.
Ja proczytaw: Oeksandr Kaur ta i, nawedene czornyom i. Wono buo mi werchnim i nynim riadkom. Nynij riadok, pojednanyj zmistom swojim iz werchnim riadkom
ocym spoucznykom, buw te nawedenyj czornyom. Win hasyw: i Jeyzaweta Antoniwna
Kaur. Tak! Ja buw bila dwerej, za jakymy u dalnij neweykij kimnati czekaa na mene druyna Liza. Ja zhadaw pro ce, nemowby otrymawszy sylnyj udar po obi. Ae ja ne opamjatawsia, bo poslidownis tilky szczo obyszywszych woodity mnoju podij wyrazno teka u zworotniomu napriamku. Ja wpaw u cej moment, jak nacze strybnuw by w temriawi na ywu istotu,
szczo zakryczaa. Ja oyw znykym bez slidu yttiam, iz achom znemahajuczoho rozumu. Syy
poyszyy mene; tym czasom dwa roky, wyhulknuwszy z poroneczi, rwonuysia u swidomis,
nacze woda w trisnuwszu hreblu. Ja zahriukaw u dweri kuakamy ta prodowuwaw hriukaty,
a poky szwydki kroky Lizy ta zwuk klucza ne pidtwerdyy zakonnis moho szaenstwa pered
ycem wasnoho yttia.
Ja uwirwawsia wseredynu ta obijniaw druynu.
Ce ty? skazaw ja. Ce ty, ce ty?
Ja styskaw jiji u obijmach, powtoriujuczy:
Ty, ty, ty?..
Szczo z toboju? mowya wona, wypruczujuczy, iz wraenym, blidym obyczcziam,
Ty sam ne swij! Czomu tak szwydko powernuwsia?
Szwydko?!
Chodimo. Wona skazaa ce z riszuczistiu raptowoho j nadzwyczajnoho chwyluwannia, wykykanoho perelakom.
U dweriach zjawyysia obyczczia cikawych meszkanciw. Budennis powertaa wtraczenu wadu; ja projszow do kimnaty ta siw na liko. Ja sydiw, ne ruchajuczy. Liza wziaa z
mojeji hoowy kaszketa i pokrutya joho w rukach.
Suchaj, szczo staosia? skazaa wona hucho, perelak jiji rozrostawsia. Woossia
na hoowi prysocho. Tobi bolacze? Ob szczo ty wdarywsia?
Lizo, skay meni, zahoworyw ja, wziawszy jiji za ruku, i ne lakajsia pyta: koy
ja wyjszow z domu?
Wona spootnia, ae nehajno pidkoryasia tajemnyczij wnutrisznij peredaczi moho
stanu. Jiji hoos buw nepryrodnio dzwinkyj; ne widrywajuczy, dywyasia wona meni w oczi.
Sowa jiji buy pokirni j szwydki.
Nu moe, piwhodyny tomu.
Ja skazaw szczo-nebu, iduczy?
Ja ne pamjataju. Ty trochy hriuknuw dweryma, i ja czua, jak ty, iduczy, naswystujesz
Fandango.
Pamja zrobya obert, i ja zhadaw, szczo piszow na posztu odisaty rekomendowanoho
ysta.
Jakyj zaraz rik?
Dwadcia tretij, skazaa wona, zapakawszy, ae ne wtyrajuczy sliz ta, jmowirno, ne

pomiczajuczy, szczo pacze. Nezwyczajnoju bua napruenis jiji pohladu.


Misia?
Trawe.
Czyso?
23-e trawnia 1923 roku. Ja schodu do apteky.
Wona pidweasia ta pospichom nadia kapeluszka. Potim wziaa zi stoa dribni hroszi.
Ja ne zawaaw. Po-osobywomu hlanuwszy na mene, druyna wyjsza, i ja poczuw jiji szwydki
kroky do wychidnych dwerej.
Poky jiji ne buo, ja widnowyw mynue, ne dywujuczy jomu, bo ce buo moje mynue, i
ja czudowo baczyw wsi joho dribni czastky, szczo skaday ciu chwyynu. Odnak peredi mnoju
postao zawdannia dodaty do mynuoho dejaku parael. Fizyczna su paraeli jawlaa soboju
owtu szkirianu torbynku, szczo waya w mojij ruci ti sami dwa funty, jak i dejakyj czas tomu.
Potim ja ohlanuw kimnatu z pownym zwjazkom mi okremymy momentamy dwoch mynuych rokiw, ta istorijeju konoji reczi, szczo wplitaje swoju petlu w mereywo buttia. I ja stomywsia, bo znowu pereyw proyte, nacze joho szcze ne buo.
Saszku! Liza stojaa peredi mnoju, prostiahajuczy plaszeczku. O krapli, pryjmy
dwadcia pja krapel. Pryjmy
Ae treba buo, nareszti, daty chid i wychid usiomu. Ja posadyw jiji porucz iz soboju,
skazawszy:
Suchaj i dumaj. Ja wyjszow siohodni wranci ne z cijeji kimnaty. Ja wyjszow z otoji
kimnaty, de yw do zustriczi z toboju w siczni 1921 roku.
Skazawszy tak, ja wziaw owtu torbynku i wysypaw druyni na kolina siajuczi pistry.
Zobrazyty naszu rozmowu ta nasze chwyluwannia pisla takoho dokazu istyny moe ysze powtorennia cijeji rozmowy za tych samych umow. My siday, pidwodyysia, znowu siday j perebyway odyn odnoho, doky ja ne rozpowiw, szczo staosia zi mnoju wid poczatku
do kincia. Druyna kilka raziw skrykuwaa:
Ty marysz! Ty lakajesz mene! I ty choczesz, szczob ja powirya?
Todi ja pokazuwaw na zooti monety.
Tak, prawda, kazaa wona, zbenteena bezwychidnym stanom rozumu nastilky,
szczo moha ysze mowyty: Och! Jakszczo ja niczoho ne zrozumiju, ja pomru!
Nareszti wona staa zapytuwaty ta perepytuwaty, w hybokij znesyenosti, maje mechaniczno, to smijuczy, to padajuczy hoowoju na ruky ta obywajuczy slimy. Ja buw spokijniszyj.
Mij spokij postupowo peredawsia jij. We stao temnity, koy wona pidniaa hoowu, z
zasmuczenym i powanym obyczcziam, osiajanym posmiszkoju.
Awe, ja prosto durepa! skazaa wona, urywczasto zitchajuczy ta poprawlajuczy
woossia, oznaka toho, szczo szczyroserda buria wszczucha. Due nawi zrozumio! Wse
perewernuosia, a u perewenutomu wyjawyosia na swojemu misci!
Ja tilky podywuwawsia inoczij zdibnosti wyznaczaty stan reczej dwoma sowamy ta
musyw pohodytysia, szczo tocznis jiji wyznaczennia ne zayszaje baaty niczoho kraszczoho.
Pisla cioho wona znowu zapakaa, i ja zapytaw czomu?
Ae tebe ne buo dwa roky! promowya wona z achom, serdyto wertiaczy gudzyka
moho yeta.
Ty sama znajesz, szczo mene ne buo wdoma trydcia chwyyn.
Ta wse taky
Iz cym ja pohodywsia, i, pohoworywszy szcze trochy, Liza, nacze wbyta, zasnua najmicniszym snom. Ja wyjszow szwydko j tycho, porywajuczy po slidach yttia czy wydinnia?
Na ce, obmacujuczy w yetnij kyszeni zooti kruky, ja ne mih i ne mou daty pozytywnoji
widpowidi.
Ja distawsia do Madrydu maje bihcem. Po napiwporoniomu zali pochodaw Ter-

puhow; pobaczywszy mene, win kynuwsia do mene, potyskujuczy meni ruku z wawistiu chaziajkoji ta serdecznoji zustriczi.
O i wy, skazaw win. Prysiate, zaraz podadu. Waniu! Jichnioho laszcza! Mabu, zapytaj u Nefedina, czy we hotowyj?
My prysiy, stay baakaty pro rizni reczi, i ja zrobyw wyhlad, szczo nema czoho pojasniuwaty. Wse buo prosto, nacze zwyczajnoho sobi dnia. Ocint prynis strawu, widkorkuwaw plaszku madery. Na tarici szkwarczaw pidsmaenyj laszcz, i ja perekonawsia, szczo ce
ta sama rybyna, jaku ja daw Terpuhowu, bo zapamjataw zamanu wpoperek abru.
Ote, skazaw ja, ne sterpiwszy, wy, Terpuhow, dotrymujetesia swoho sowa, jakoho day meni dwa roky tomu!
Win chytro podywywsia na mene.
Che-che! skazaw koysznij kuchar. Szczo zhaday! My z wamy wczora zustriysia,
i laszcza wy nesy z bazaru, a ja buw wypywszy ta pryczepywsia do was, nu, skau widwerto,
aby was siudy zatiahty!
Win buw prawyj. Ja ce zhadaw teper, iz prykroju newrazywistiu faktu. Ae ja te buw
prawyj, i pro prawotu swoju, nachyywszy Terpuhowu do wucha, proszepotiw:
Na mori, na hoomu plosi,
Od speky j morozu chmilna,
Wwi sni ta w tekuczomu rusi
Schyyasia palma-sosna.
Che-che! skazaw win, naywajuczy do sklanky maderu, szutkuwaty zwoyte!
Buw weczir. Mriaczyw doszcz.
Perekaa Noelle Daath (Iryna Hej)

Na oni wod stoji Szylon,


A w pidzemelli sim koon,
Porosli mochamy stoli

Wesnoju 1920 roku, a same w berezni, same 22 czysa, damo ci ertwy tocznosti,
szczob zapatyty za wchid u ono prysianych dokumentalistiw, bez czoho dopytywyj czytacz
naszoho czasu napewne rozpytuwatyme w redakcijach ja wyjszow na rynok. Ja wyjszow na
rynok 22 bereznia ta, powtoriuju, 1920 roku. To buw Sinnyj rynok. Ae ja ne mou zaznaczyty,
na jakomu rozi stojaw, a tako ne pamjataju, szczo toho dnia pysay w gazetach. Ja ne stojaw
na rozi, bo chodyw tudy-siudy po brukiwci bila zrujnowanoho korpusu rynku. Ja prodawaw
kilka knyh ostannie, szczo maw.
Choodnecza ta mokryj snih, szczo sypaw nad hoowamy jurby wdayni chmaramy biych iskor, nadaway nawkoyszniomu ohydnoho wyhladu. Wtoma ta merzlakuwatis swityysia na wsich obyczcziach. Meni ne szczastyo. Ja tyniawsia we bilsze dwoch hodyn, zustriwszy ysze trioch ludej, jaki spytay, szczo ja choczu za swoji knyhy, ta j ti zawwayy cinu pjaty
funtiw chliba nepomirno wysokoju. Tym czasom, we stao smerkatysia, obstawyna, najnespryjatywisza dla knyh. Ja wyjszow na trotuar i prytuywsia do stiny.
Praworucz wid mene stojaa babcia w burnusi ta staromu czornomu kapeluszku, wyszytomu steklarusom. Mechaniczno triasuczy hoowoju, wona prostiahaa wuzuwatymy palciamy dwa dytiaczi czepczyky, striczky ta stosyk poowtiych komirciw. Liworucz, pryderujuczy wilnoju rukoju pid pidboriddiam tepu siru chustku, stojaa z dowoli nezaenym wyhladom mooda diwczyna, trymajuczy te same, szczo j ja, knyhy. Jiji maeki, dowoli sprawni
czerewyky, spidnycia, szczo spokijno siahaa noska na widminu wid otych obrizanych do
kolin wertlawych spidnyczok, jaki stay nosyty todi nawi stari baby, jiji sukonnyj aket,
stareki tepli rukawyczky z hoymy poduszeczkamy palciw, szczo wyhladay z dirok, a tako
manera, z jakoju wona pohladaa na perechoych, bez usmiszky ta zazywannia, inodi zadumywo opuskajuczy dowhi wiji swoji do knyh, i te, jak wona jich trymaa, i jak poochkuwaa, strymano zitchajuczy, jakszczo perechoyj, kynuwszy okom na jiji ruky, a potim na obyczczia, rozwertawsia ta jszow, nemow czymo wraenyj, sujuczy do rota siemoczky, wse
ce nadzwyczajno prypao meni do duszi, i nawi na rynku stao nemowby teplisze.
My perejmajemosia tymy, chto widpowidaje naszomu ujawenniu pro ludynu w widomomu nam stani, tomu ja zapytaw diwczynu, czy dobra jiji maeka torhiwla. Zehka kaszlanuwszy, wona powernua hoowu, powea na mene uwanymy siro-synimy oczamy ta mowya: Taka , jak i wasza.
My obminiaysia zauwahamy szczodo torhiwli wzahali. Sperszu wona howorya riwno
stilky, skilky treba, szczob ja zrozumiw, potim jakyj czoowik u synich okularach i halife kupyw u neji Don-Kichota, i todi wona deszczo powawiszaa.
Nichto ne znaje, szczo ja noszu prodawaty knyhy, mowya wona, dowirywo pokazujuczy meni falszywu kupiuru, szczo jiji wsuczyw razom z inszymy obaczywyj hromadianyn,
i rozsijano neju pomachujuczy, tobto, ja ne kradu jich, a beru z poy, koy bako spy. Maty
pomyraa my wse todi proday, maje wse. W nas ne buo ani chliba, ani drow, ani hasu. Wy
rozumijete? Tym ne mensze mij bako rozserdysia, jakszczo diznajesia, szczo ja siudy pochodaju. I ja pochodaju, ponoszuju tychcem. Szkoda knyh, ae szczo porobysz? Sawa Bohu,
jich bahato. U was te bahato?
N-ni, mowyw ja kri dryaky (we todi ja buw zastudenyj i trochy sypiw), ne

dumaju, szczob jich buo bahato. Prynajmni ce wse, szczo w mene je.
Wona hlanua na mene z najiwnoju turbotoju, tak, nabywszy u chatu, dywlasia silki
ditachy na projidoho czynownyka, szczo pje czaj, i, prostiahszy ruku, torknuasia hooju
puczkoju komira mojeji soroczky. Na nij, jak i na komiri moho litnioho palto, ne buo gudzykiw, ja jich zahubyw i ne pryszyw inszych, bo dawno we ne dywywsia za soboju, machnuwszy
rukoju jak mynuomu, tak i pryjdeszniomu.
Wy zastudytesia, mowya wona, maszynalno zapynajuczy szczilnisze chustku, i ja
zbahnuw, szczo bako luby ciu diwczynu, szczo wona bauwana ta kumedna, ae j dobroserda.
Zastudytesia, bo chodyte rozchrystani. Anu jdi siudy, hromadianyne.
Wona wziaa knyhy pid pachwu ta widijsza do arky worit. Tut, zaderszy hoowu z durnuwatoju posmiszkoju, ja dopustyw jiji do swoho hora. Diwczyna bua strunka, ae znaczno
mensza wid mene na zrist, tomu, distajuczy neobchidne z otym zahadkowym, widstoronenym
wyrazom obyczczia, jake buwaje w inok, koy wony woziasia na sobi z buawkoju, diwczyna
pokaa knyhy na tumbu, zrobya pid aketom koroteke zusylla ta, stawszy nawszpyky, zoseredeno j serjozno dychajuczy, szczilno skooa pazuchu mojeji soroczky razom z palto bioju anglijkoju buawkoju.
Telaczi ninosti, mowya, jduczy mymo, ohriadna titka.
Nu ot. Diwczyna krytyczno podywyasia na swoju robotu ta chmyknua. Wse.
Idi hulajte.
Ja rozsmijawsia ta zaczuduwawsia. Nebahato baczyw ja takoji prostoty. My jij abo ne
wirymo, abo jiji ne baczymo; baczymo , na al, ysze koy nam pohano.
Ja wziaw jiji ruku, potys, podiakuwaw i spytaw jiji imja.
Skazaty nedowho, widpowia wona, z alistiu dywlaczy na mene, ae nawiszczo?
Ne warto. Wtim, zapyszi nasz teefon; moe, ja poprochaju was prodaty knyhy.
Ja zapysaw, z usmiszkoju pozyrajuczy na jiji wkaziwnoho palcia, jakym, stysnuwszy inszi
w kuaka, wodya wona w powitri, wczytelkym tonom wymowlajuczy cyfru za cyfroju. Potim
nas obstupya ta rozuczya jurba, szczo pobiha wid kinnoji obawy. Ja wpustyw dodou
knyhy, a koy pidniaw jich, diwczyny we ne buo. Perepooch wyjawywsia ne nastilky serjoznym, szczoby pity he z rynku, a knyhy czerez kilka chwyyn po tomu kupyw u mene typowo
andrijiwkyj staryhan iz capynoju borodoju, w kruhych okularach. Win daw mao, ae ja j
tomu buw radyj. ysze pidchodiaczy dodomu, ja zbahnuw, szczo zarazom prodaw i tu knyhu,
de buw zapysanyj teefon, i szczo ja joho bezpoworotno zabuw.

Sperszu ja postawywsia do cioho z ehkym ostrachom usiakoji neserjoznoji wtraty. Szcze


ne whamowanyj hood zastupaw meni wraennia. Zadumywo waryw ja kartoplu w kimnati
z wilhym, truchlawym wiknom. U mene bua maeka zalizna hrubka. Drowa u ti czasy
bahato chto chodyw na horyszcza, ja te chodyw, hulajuczy w kosij napiwtemriawi dachiw
iz poczuwanniam zodija, suchajuczy, jak hude po trubach witer i rozdywlajuczy u wybytomu suchowomu wikni blidu plamu neba, szczo poroszyo sniynkamy na smittia. Ja znachodyw tut szczepu, szczo zostaasia pisla rubannia krokw, stari wikonni ramy, poamani karnyzy ta zanosyw use ce ponoczi do sebe w pidwa, prysuchajuczy na schodowych poszczadkach, czy ne dzwiakne dwernyj haczok, wypuskajuczy zapiznioho wizytera. Za stinoju
kimnaty ya prala; ja de u de prysuchawsia do sylnoho poruchu jiji ruk u koryti, szczo
widtworiuway zwuk myrnoho koniaczoho uwannia. Tam samo dzwiakaa, buwa j daeko za
piwnicz nacze zboewoliyj dzygar, szwejna maszynka. Hoyj sti, hoe liko, taburet,
czaszka bez bludcia, skoworidka j czajnyk, u jakomu ja waryw swoju kartoplu, hodi we
tych zhadok. Duch pobutu czasteko widwertajesia wid dzerkaa, szczo joho napoehywo
pidstawlaju jomu bezdohanno oswiczeni ludy, szczo ychosowla za nowoju orfograjeju z

tym samym uspichom, z jakym robyy ce za staroju.


Jak nastaa nicz, ja zhadaw rynok i naywo widtworyw use, rozdywlajuczy swoju buawku. Karmen zrobya zowsim nebahato, wona ysze kynua w edaczoho sodata kwitkoju.
Ne bilsze buo zrobeno j tut. Ja dawno zamysluwawsia pro zustriczi, pro perszyj pohlad,
perszi sowa. Wony zapamjatowujusia ta hyboko wkarbowuju swij slid, jakszczo ne buo
niczoho zajwoho. Wona isnuje, cia bezdohanna czystota charakternych myttiewostej, jaki
mona cikom peretworyty na wirszi czy na malunok, oce i je w ytti tym, szczo zapoczatkowuje mystectwo. Realnyj wypadok w okowach bezturbotnoji prostoty jedyno wirnoho tonu,
jakoho adajemo my wsim sercem i na konomu kroci, zawsze spownenyj czar. Tak nedowho,
ae tak hyboko zwuczy todi wraennia.
Tomu ja ne raz, ne dwa powertawsia do buawky, powtoriujuczy napamja, szczo buo
skazano mnoju ta diwczynoju. Potim ja stomywsia, lih i opamjatawsia, ae, pidwiwszy, odrazu upaw, zneprytomniwszy. To poczawsia tyf, i zranku mene widwezy do szpytalu. Ae ja
maw dostatnio pamjati j rozumu, aby pokasty swoju buawku do blaszanky, szczo suhuwaa
tabakerkoju, i ne rozuczawsia z neju do kincia.

Na 41 gradusi marennia nabray formy wizytiw. Do mene prychodyy ludy, pro jakych
ja we kilka rokiw ne maw odnoji zwistky. Ja nekwapom besiduwaw iz nymy ta wsich prochaw prynesty meni kysoho mooka. Ae, nacze zmowywszy, usi wony powtoriuway, szczo
kyse mooko zaboronene likarem. Tym czasom, potajky ja oczikuwaw, czy ne wyryne sered
jichnich obycz, szczo wyhulkuway nacze z aznewoji pary, yczko nowekoji sestry myoserdia, jakoju maa buty ne chto insza, jak diwczyna z anglijkoju buawkoju. Czas wid czasu
wona prochodya za stinoju mi wysokych kwitiw, u zeenomu winku na tli zootoho neba.
Tak ahidno, tak weseo siajay jiji oczi! A koy wona nawi i ne zjawlaasia, jiji nezrymoji
prysutnosti bua spownena paata, szczo merechtia pryhaszenym switom, i ja podekoy woruszyw palciamy buawku w blaszanci. Na ranok pomery pjatero, jich odnesy na noszach
rumjani sanitary, a mij termometr pokazaw 36 iz drobom, pisla czoho nastaw mlawyj i twerezyj stan oduannia. Mene wypysay zi szpytalu, koy ja we buw zdaten chodyty, chocz i z
boem u nohach, czerez try misiaci pisla zachworiuwannia; ja wyjszow i zayszywsia bez prytuku. U koysznij mojij kimnati oseywsia inwalid, a chodyty po ustanowach, kopoczuczy
pro kimnatu, ja ne buw zdatnyj moralno.
Teper, moywo, doreczno bude deszczo dodaty pro moju zownisznis, korystujuczy dla
cioho urywkom z ysta moho druha Riepina do urnalista Fingaa. Ja roblu ce ne tomu, szczo
maju namir zakarbuwaty swoji rysy na storinkach knyhy, ae wychodiaczy z docilnosti. Win
smahlawyj, pysze Riepin, z bajduym do wsioho wyrazom prawylnoho obyczczia, korotko strye woossia, rozmowlaje powilno ta z zusyllam. Ce prawda, ae moja manera rozmowlaty ne bua naslidkom chworoby, wona pochodya zi smutnoho widczuttia, ridko nawi uswidomluwanoho namy, szczo wnutrisznij swit nasz cikawyj nebahatiom. Odnak ja sam
uwano perejmawsia bu-jakoju inszoju duszeju i tomu mensze wysowluwawsia, a bilsze suchaw. To, koy zbyraosia kilka osib, wawo prahnuczych jaknajczastisze perebyty odyn odnoho, szczob prywernuty jaknajbilszu uwahu do sebe, ja zazwyczaj sydiw ostoro.
Try tyni ja noczuwaw po znajomych i znajomych tych znajomych, szlachom spiwczutywoji peredaczi. Ja spaw na pidozi j kanapach, na kuchonnij pyti j na poronich jaszczykach, na zsunutych stilciach, a jako nawi na hadylnij doszci. Za cej czas ja nadywywsia
na bezlicz cikawych reczej, wo sawu yttia, szczo nepochytno boresia za tepo, ridnych i
charczi. Ja baczyw, jak topla hrubku bufetom, jak kypjatia czajnyka na ampi, jak smaa
konynu na kokosowij oliji ta jak kradu derewjani krokwy zi zrujnowanych budynkiw. Ae wse
i szcze bahato czoho, i nabahato bilsze we opysano tymy, chto rozder swiaczka swojim

perom na dribni szmatky; my ne torknemosia schopenoho szmatka. Deszczo insze prytiahuje


mene te, szczo staosia zi mnoju.

Naprykinci tretioho tynia ja zaneduaw na hostre bezsonnia. Jak ce poczaosia, skazaty


wako, ja pamjataju ysze, szczo zasynaw use tiacze, a prosynawsia wse ranisze. Na toj czas
wypadkowa zustricz prywea mene do sumniwnoho prytuku. Bukajuczy po kanali Myjky ta
rozwaajuczy wydowyszczem ryboowli diako z sitkoju na dowhij tyczyni powahom obchodyw granit, inodi zanuriujuczy ce znariaddia w wodu ta wytiahajuczy meniu dribnych
rybczynok, ja zustriw kramaria, w jakoho kilka rokiw tomu braw bakalijnyj towar po
knyci; czoowik cej, jak wyjawyosia, teper roby szczo kazenne. Win buw swojeju ludynoju
w bezliczi rodyn, u kazenno-hospodarczych sprawach. Ja ne odrazu wpiznaw joho: ani fartucha, ani sytcewoji soroczky turekoho malunku, ani borody j wusiw; odiahnenyj buw kramar
stroho, na wijkowyj maner, czysto pohoenyj i nahaduwaw soboju anglijcia, chiba szczo z
jarosawkym poyskom. Chocz win i nis towstoho portfela, ae ne maw takoji wady, szczob
oseyty mene de schocze, tomu j zaproponuwaw bezludni paaty Centralnoho Banku, de dwisti szistdesiat kimnat stoja, nacze woda w stawku, tychi ta poroni.
Watykan, mowyw ja, e zdryhajuczy wid dumky maty taku kwartyru. Szczo
ce, chiba tam nichto ne ywe? Czy moe, tudy prychodia, a jakszczo tak, to czy ne widprawy
mene dwirnyk do miliciji?
Ech! tilky j mowyw eks-kramar, budynok cej nedaeko; schodi i podywisia.
Win zawiw mene u weykyj dwir, perehorodenyj arkamy inszych dworiw, zyrnuw tudysiudy ta, oskilky my nikoho ne zustriy nadwori, wpewneno poprostuwaw do temnoho kutka,
zwidky wey nawerch czorni schody. Win zupynywsia na tretij poszczadci pered zwyczajnisikymy kwartyrnymy dweryma; u jich nynij szcziyni zastriaho smittia. Poszczadka bua
husto zasmiczena brudnym paperom. Zdawaosia, neye mowczannia, czatujuczy za dweryma, prosoczujesia kri zamkowu szcziynu hromaddiam poroneczi. Tut kramar pokazaw
meni, jak widczyniaty bez klucza: wziawszy za ruczku, strusnuty ta potiahty whoru, todi obydwi stuky proczyniaysia, bo ne buo szpingaetiw.
Klucz je, skazaw kramar, ae ne w mene. Chto znaje sekret, zajde sobi spokijnisiko. Odnacze sekreta cioho nikomu ne kai, a zamknuty mona jak izseredyny, tak i
zzowni, treba ysze szczilnisze pryczynyty. Jak treba bude wyjty sperszu zyrni na schody.
Dla cioho je wikoneczko (dijsno, na wysoti obyczczia w stini bila dwerej czorniw was-is-das
iz rozbytym skom). Ja z wamy ne pidu. Wy ludyna gramotna j sami pobaczyte, jak joho
kraszcze wasztuwatysia; znajte tilky, szczo tut mona schowaty rotu. Perenoczujte dniw zo
try; jak tilky znajdu jakyj kutoczok spowiszczu was nehajno. Teper e wybaczajte na
sowi, jisty-pyty wsiakomu treba bute askawi wziaty w borh do kraszczych czasiw.
Win rozpastaw towstoho hamancia, sunuw u moju mowczky opuszczenu ruku, nacze
likariu za wizyt, kilka asygnacij, powtoryw swoji nastanowy ta j piszow, a ja, zaczynywszy
dweri, prysiw na jaszczyk. Tym czasom tysza, szczo jiji zazwyczaj czujemo my wseredyni nas,
spohadamy zwukiw yttia, ue wabya mene, nacze lis. Wona chowaasia za napiwzakrytymy dweryma susidnioji kimnaty. Ja pidwiwsia i staw pochodaty.
Ja prochodyw z dwerej u dweri wysokych prostorych kimnat iz widczuttiam ludyny,
szczo stupaje po perszomu lodu. Prostoro j huko buo kruhom. Zaedwe poyszaw ja odni
dweri, jak baczyw ue poperedu j po storonach druhi, szczo wey w napiwtemriawnu daeczi
z iszcze temniszymy chodamy. Po parketi brudnym snihom wesnianych dorih walawsia papir.
Joho nadmir nahaduwaw kartynu rozczyszczennia zametiw. U dejakych prymiszczenniach
priamo wid dwerej we treba buo stupaty po joho chystkomu motochu, szczo siahaw a po
kolina.

Papir usich wydiw, usich pryznacze i koloriw poszyriuwaw tut wsiudysuszcze zmiszannia swoje z woistynu stychijnym rozmachom. Win osypawsia, zynajuczy do stin, zwysaw z
pidwiko, z parketu na parket peretikay joho bili rozywy, strumenijuczy z widczynenych
szaf, zapowniujuczy kutky, misciamy utworiujuczy barjery ta rozpuszeni any. Boknoty,
banky, hrosbuchy, jaryky paliturok, cyfry, linijky, drukowanyj i rukopysnyj tekst wmist
tysiaczi szaf wywernuto buo peredi mnoju, a oczi rozbihaysia, dusza pryhoomszena obsiahamy wraennia. Wse ce szerechtinnia, hu krokiw i nawi wasnyj podych mij zwuczay
nacze bila samych wuch, nastilky weyka, nastilky zachoplujucza ta hostra bua pustelna
tysza. We czas peresliduwaw mene nudnyj zapach pyu; wikna buy w podwijnych ramach.
Pozyrajuczy na jichni weczirni szybky, ja baczyw to derewa bila kanau, to dachy nad podwirjam, to fasad Newkoho prospektu. Ce oznaczao, szczo prymiszczennia ohynaje kruhom
we kwarta, ae joho rozmiry, zawdiaky czastomu ta stomlujuczomu widczuttiu prostoru, perehorodenoho neskinczennymy stinamy ta dweryma, zdawaysia szlachamy chodinnia bahatioch dniw, widczuttia, zworotnie tomu, z jakym my wymowlajemo: Maa wuycia abo
Maa poszcza. Zaedwe rozpoczawszy obchid, ja we poriwniaw ce misce z abiryntom. Use
buo odnomanitne kupy motochu, poronecza tam i tut, pomereana wiknamy czy dweryma, i oczikuwannia bahatioch inszych dwerej, wilnych wid jurby. Tak moha b, jakby maa
zmohu, ruchatysia ludyna wseredyni dzerkalnoho widbytku, koy dwa dzerkaa do otupinnia
powtoriuju ochopenyj nymy prostir, i brakuwao chiba szczo wasnoho obyczczia, szczo wyzyraje z dwerej, nacze z ram.
Ne bilsze dwadciaty prymiszcze promynuw ja, a we zahubywsia ta staw zaznaczaty
prykmety, szczob ne zabukaty: past sztukaturky na pidozi; tam poamane biuro; wyrwana j prystawena do stiny dwerna doszka; pidwikonnia, zastawene liowymy czornylnyciamy: drotianyj koszyk; stosy wykorystanoho promokalnoho paperu; kamin; podekudy szafa
abo kynutyj stie. Ae j prykmety stay powtoriuwatysia: ohladajuczy, iz podywom zauwauwaw ja, szczo inodi potraplaju tudy, de we buw, wyznaczajuczy pomyku ysze za kilkoma
inszymy predmetamy. Inodi traplawsia staewyj sejf z widczynenymy wakymy dwerciatamy,
nacze w poronioji peczi; teefonnyj aparat, szczo zdawawsia posered spustoszennia posztowoju skrykoju abo berezowym hrybom, drabyna; ja znajszow nawi czornu bowanku dla
kapeluchiw, newidomo jak i koy dodanu do inwentaria.
We sutinky torknuysia hybyny za, iz paperom, szczo biliw u jichnij daeczini; perechody j korydory zyysia z imoju ta kaamutne swito rombamy perekosyo parket bila dwerej, ae pryehli do wikon stiny szcze podekudy siajay napruenym byskom soniacznoho zachodu. Pamja pro te, szczo ja, prochodiaczy, zayszaw pozadu, skypaasia, nacze mooko, jak
tilky nowi wchody postaway pered oczyma, i ja, wzahali, tilky j pamjataw i znaw, szczo jdu
kri szykuwannia stin po smitti ta paperu. W odnomu misci doweosia meni lizty nahoru ta
misyty kupy sykych pid nohoju papok; szum, nacze w kuszczach. Prostujuczy, ohladawsia
ja z trepetom, nastilky wjazkym, newiddilnym wid mene buw u cij tyszi jaknajmenszyj
zwuk, nacze ja wooczyw za nohamy wjazku suchoho winyczczia, prysuchajuczy, czy ne zaczepy czyjoho czuoho wucha cia choda. Spoczatku ja prostuwaw po nerwowij substanciji
banku, topczuczy czorne zerno cyfr iz widczuttiam poruszennia zwjazkiw mi orkestrowymy
notamy, jaki nacze buo czutno wid Alasky do Nihary. Ja ne szukaw poriwnia: wony, wykykani nezabutnim wydowyszczem, zjawlaysia ta znykay, nacze werweczka dymnych gur.
Meni zdawaosia, szczo ja jdu po dnu akwarima, z jakoho wypuszczeno wodu, abo sered
kryyn, abo szczo buo najczitkiszym i najpochmuriszym bukaju mynuymy stolittiamy, szczo prykynuysia siohodenniam. Ja promynuw wnutrisznij korydor, takyj zwywystyj
i dowhyj, szczo po niomu mona buo b katatysia na weosypedi. W kinci joho buy schody, ja
pidniawsia na nastupnyj powerch i spustywsia po inszych schodach, promynuwszy serednioji
weyczyny zau z pidohoju, zastawenoju armaturamy. Tut wydniysia sklani matowi kuli,
abaury tiulpanamy j dzwonamy, zmijepodibni bronzowi lustry, motky kabeliw, kupy fajansu
ta midi.

Nastupnyj zaputanyj perechid wywiw mene do archiwu, kri temnu tisnotu poy jakoho, szczo paraelno peretynay prostir, zjednujuczy pidohu zi steeju, prochid buw nemysymyj. Misywo kopijuwalnych knyh zdijmaosia wyszcze hrudej; nawi rozdywytysia ja ne
mih z naenoju uwahoju tak szczilno peremiszaosia wse.
Projszowszy bicznymy dweryma, prostuwaw ja w napiwtemriawi biych stin, poky ne
pobaczyw weyku arku, szczo zjednuje kuuary z poszczeju centralnoho chou, zastawenoho
podwijnym riadom czornych koon. Poruczczia aebastrowych chor tiahysia uzwyszsziamy
cych koon weyczeznym czotyrykutnykom; edwe pomitna bua stela. Ludyna, szczo stradaje
na strach prostoru, sachnuasia b, prykrywszy obyczczia, tak daeko treba buo jty do druhoho kincia cioho wmistyyszcza jurb, de czorniy dweri zawbilszky z hralnu kartu. Tut moha
tanciuwaty tysiacza osib. Poseredyni stojaw fontan, i joho masky, z humywo abo tragiczno
rozkrytymy rotamy, zdawaysia kupoju holiw. Prymykajuczy do koon, arenoju rozhortawsia
barjer sucilnoho pryawka z matowoju sklanoju zawisoju, poznaczenoju zootymy bukwamy
kas i buchhaterij. Zamani perebirky, zawaeni kabiny, posunuti do stin stoy buy tut e
prymitni, z-za rozmiriw zay. Z dejakym zusyllam pohlad rozrizniaw predmety takoho samoho neyoho spustoszennia. Ja neruchomo stojaw, ozyrajuczy. Ja poczaw dobyraty smaku
cioho wydowyszcza, zaswojuwaty joho styl. Pidnesene poczuttia hladacza weykoji poei
osiahneno buo mnoju szcze raz. Spokusa rujnaciji poczynaa zwuczaty poetycznymy natchnenniamy, peredi mnoju rozhortawsia swojeridnyj pejza, miscewis, nawi krajina. Jiji
kooryt pryrodnio peretworiuwaw wraennia u nawijuwannia, podibno do muzycznoho nawijuwannia oryginalnoho motywu. Wako buo ujawyty, szczo koy tut snuwaa jurba z tysiaczamy spraw u portfelach i hoowi. Dowkoa panuwaa pecza tlinu ta tyszi. Wijannia neczuwanoji zuchwaosti tiahosia z dwerej u dweri stychijnoho, nepobornoho nyszczennia,
szczo wytworyosia tak samo ehko, jak chrupaje pid nohoju jajeczna szkaraupa. Ci wraennia sijay swojeridnu swidomu ahu, prytiahajuczy dumky pro katastrofu tymy magnitamy
sercia, jaki pidsztowchuju nas dywytysia u prirwu. Zdawaosia b, odna dumka, nacze widunnia, ochopluje soboju wsi formy ta dzekotom u wuchach suprowody tebe newidstupno,
dumka, szczo nahaduje dewiz:
Zrobeno i mowczy.

Nareszti, ja stomywsia. We wako buo rozrizniaty perechody ta schody. Ja chotiw jisty.


W mene ne buo nadiji widszukaty wychid, szczob kupyty sobi de na rozi jakoho charczu.
W odnij iz kucho ja whamuwaw sprahu, powernuwszy kran. Na mij podyw, woda, chocz i
sabko, ae zastrumenia, i cej neznacznyj ywyj znak po-swojemu pidbadioryw mene. Potim
ja staw wybyraty kimnatu. Na ce piszo szcze kilka chwyyn, poky ja ne natyknuwsia na kabinet z odnymy dweryma, kaminom i teefonom. Mebliw maje ne buo; jedyne, na szczo mona
buo lahty czy sisty, ce skalpowanyj dywan bez niok; kapti zrizanoji szkiry, pruyny ta
woosi styrczay z usich bokiw. U niszi stiny stojaa wysoka horichowa szafa: wona bua zamknena. Ja wykuryw cyharku-druhu, poky ne prywiw sebe do stanu widnosnoji duszewnoji
riwnowahy, ta staw wasztowuwaty niczlig.
Dawno we ja ne znaw szczastia wtomy hybokoho ta spokijnoho snu. Poky swityw
de, ja dumaw pro nastannia noczi z oberenistiu ludyny, szczo nese posud, wszczer napownenyj wodoju, namahajuczy ne dratuwatysia, maje wpewnenyj, szczo cioho razu wysnaennia peremoe tiaku badioris swidomosti. Ae, szczojno nastupaw weczir, strach ne zasnuty
opanowuwaw mene z syoju nawjazywoji dumky, i ja nudywsia, prykykajuczy nastannia noczi, szczob diznatysia, czy zasnu ja nareszti. Odnak czym bycze do piwnoczi, tym wyraznisze
ochopluway mene poczuttia w jichnij nepryrodnij zahostrenosti; trywone powawennia,

podibne do bysku magniju sered pimy, skruczuwao moju nerwowu syu w zwucznu pry najmenszomu dotyku, tuhu strunu, i ja nemowby prosynawsia wid dnia do noczi, z jiji dowhym
szlachom wseredyni nespokijnoho sercia. Wtoma rozsijuwaasia, w oczach kooo, nacze wid
suchoho pisku; poczatok bu-jakoji dumky nehajno rozwywawsia u wsij skadnosti jiji
widbytkiw, i majbutni dowhi bezdijalni hodyny, spowneni spohadiw, ue zburiuway bezsyo,
nacze obowjazkowa ta marudna robota, jakoji ne unyknuty. Jak tilky mih, ja prykykaw son.
Do ranku, z tiom nacze naytym hariaczoju wodoju, ja wsmoktuwaw omannu prysutnis snu
sztucznym pozichanniam, ae, tilky-no zapluszczuwaw oczi, jak widczuwaw te same, szczo
widczuwajemo my, zakrywajuczy bez potreby oczi wde, bezhuzdis cioho stanu. Ja wyprobuwaw usi zasoby: rozhladannia krapok na stini, rachuwannia, eannia bez odnoho poruchu, powtorennia odnijeji frazy, wse marno.
U mene buw nedoharok swiczky, ricz, ukraj neobchidna w toj czas, koy schody ne
oswitluwaysia. Chocz i miano, ae ja oswityw nym choodnu wysoczi prymiszczennia, pisla
czoho, nabywszy jamy dywana paperom, nahromadyw uzholiwja z knyh. Palto suhuwao
meni kowdroju. Slid buo zapayty kamin, szczob dywytysia na woho. Do toho tut buo ne
due-to j tepo jak na litniu poru. Prynajmni, ja znajszow sobi robotu ta buw ciomu radyj.
Nezabarom paczky rachunkiw i knyh zajniaysia w ciomu weykomu kamini sylnym wohnem,
zwalujuczy popeom u koosnyky. Poumja woruszyo morok rozkrytych dwerej, rozywajuczy u widdaennia tychoju byskuczoju kalueju.
A e daremno tak wtajemnyczeno horiw cej wypadkowyj woho. Win ne oswitluwaw
zwycznych reczej, rozdywlajuczy jaki w fantastycznomu widbysku czerwonoho ta zootoho
aru, dosiahajemo my wnutrisznioho tepa ta swita duszi. Win buw nezatysznyj, nacze bahattia zodija. Ja eaw, pidpyrajuczy hoowu zaterpoju rukoju, bez usiakoho baannia zadrimaty. Wsi moji zusylla szczodo cioho doriwniuway chiba szczo wdawanniu aktora, jakyj pozichajuczy wkadajesia na oczach jurby w liko. Krim toho, ja chotiw jisty ta, szczob prytumyty hood, czasto payw.
Ja eaw, linywo rozhladajuczy woho i szafu. Zniczewja meni spao na dumku, szczo
szafa zamknena ne bez pryczyny. Szczo , odnacze, moe buty zachowano w nij, jak ne ti sami
stosy pomerych spraw? Szczo iszcze ne wytiahnuto zwidty? Sumnyj doswid z perehoriymy
eektrycznymy ampoczkamy, jakych ja znajszow ciu kupu w odnij z takych samych szaf, nawodyw na pidozru, szczo szafa zamknena bez usiakoho namiru, ysze tomu, szczo chaziajnowyto powernuwsia klucz. I, prote, ja dywywsia na masywni stuky, solidni, nacze dweri paradnoho, z dumkoju pro jiu. Ne due serjozno spodiwawsia ja znajty w nij szczo jistiwne.
Mene slipo sztowchaw szunok, szczo prymuszuje we czas dumaty za szabonom, wastywym
ysze jomu, tak samo, jak wykykaje win hoodnu synu pry wyhladi jii. Dla rozwahy ja
obijszow kilka najbyczych od mene kimnat, ae, szarudiaczy tam pry switli nedoharka, ne
znajszow nawi szmatka sucharia ta powernuwsia, wse bilsze prywabluwanyj szafoju. W kamini prysmerkowo dotliwaw popi. Moji pomysy buy pro podibnych do mene brodiah. Czy
ne zamknuw chto iz nych u cij sza buchane chliba, a moe, czajnyk, czaj i cukor? Amazy j
zooto zberihajusia w inszomu misci; dostatnio j oczewydnosti sytuaciji. Ja wwaaw, szczo
wprawi widkryty szafu, bo, zwyczajno , ne torknuwsia b odnych reczej, bu wony zaczyneni
tut, a ot na jistiwne, szczo b tam ne wyznaczaj bukwa zakonu, teper teper ja maw prawo.
Switiaczy nedoharkom, ja, odnacze, ne pospiszaw krytykuwaty ciu dumku, szczob ne
wtratyty nenarokom moralnoji toczky opory. Tomu, pidniawszy staewu linijku, ja sunuw jiji
kine u szparynu, nawproty zamka ta, natysnuwszy, potiahnuw nazad. Zasuwka, dzwiaknuwszy, widskoczya, szafa, tuho ryplaczy, widczynyasia i ja widsachnuwsia, bo pobaczyw deszczo nadzwyczajne. Ja szwyrhonuw linijku rizkym ruchom, ja zdryhnuwsia, i ne zakryczaw ysze tomu, szczo ne maw sy. Mene nacze ohuszyo wodoju, szczo ynua z diky.

Perszyj dro widkryttia buw u toj e czas tremtinniam myttiewoho, ae najachywiszoho


sumniwu. Odnak ce ne buo omanoju. Ja pobaczyw skad cinnoji prowiziji szis poy, jaki
hyboko zachodyy wseredynu szafy pid wahoju wantau, szczo perepowniuwaw jich. Win
skadawsia z reczej, szczo stay ridkistiu, dobirnych produktiw zamonoho stoa, smak i
zapach jakych ue peretworywsia na nejasnyj spohad. Prytiahszy stoa, ja rozpoczaw ohlad.
Nasampered ja pryczynyw dweri, soromlaczy poronioho prostoru, nacze nedowirywoho oka; ja nawi wyjszow ta prysuchawsia, czy ne chody chto, jak i ja, w cych stinach.
Mowczannia buo meni sygnaom.
Ja poczaw ohlad zwerchu. Werch, tobto pjata j szosta poyci, buy zajniati czotyrma weykymy koszykamy, zwidky, tilky-no ja poworuchnuw jich, wyskoczyw ta lapnuwsia na pidohu weyczeznyj rudyj szczur iz wereskom, szczo wykykaje nudotu. Ja zsudomeno widsmyknuw ruku, zacipeniwszy wid ohydy. Nastupnyj poruch wykykaw wteczu szcze dwoch
twariuk, szczo proszmyhnuy mi nohamy, nacze weyki jaszczirky. Todi ja strusnuw koszyka
ta wdaryw po sza, sachnuwszy, czy ne posypesia doszcz otych zwywystych prymarnych
tie, melkajuczy chwostamy. Ae szczury, jakszczo jich tam buo dekilka, mabu, piszy zadamy szafy w szcziynu stiny szafa stojaa tycho.
Zwyczajno , ja zdywuwawsia ciomu sposobu zberihannia charcziw u misci, de myszi
(Murinae) ta szczury (Mus decum anus) may poczuwatysia nacze wdoma. Ae mij zachwat
wyperedyw bu-jaki hadky; wony e prosoczuwaysia, nacze woda u hreblu, kri cej apofeoznyj wychor. Nechaj ne kau meni, szczo poczuttia, powjazani z jieju, nyci, szczo apetyt
riwniaje ambiju z ludynoju. U chwyyny, podibni do pereytych mnoju, wse nasze jestwo
okryene, i radis ne mensz swita, ani pid czas spohladannia schodu soncia z wysoty hir.
Dusza chody pid zwuky marszu. Ja we buw pjanyj wid samoho wyhladu skarbiw, tymbilsze,
szczo koen koszyk jawlaw soboju asortyment odnoridnych, ae riznomanitnych wkupi prynad. W odnomu koszyku buy syry, koekcija syriw wid suchoho zeenoho do roczestera ta
bri. Druhyj, ne mensz wakyj, pachtiw kowbasnoju kramnyceju; joho okosty, kowbasy, kopczeni jazyky ta farszyrowani hyndyczky tisnyysia porucz iz koszykom, zastawenym szrapnellu konserwiw. Czetwertoho rozpyrao horoju jaje. Ja staw na kolina, bo teper treba buo
dywytysia nycze. Tut ja znajszow wisim cukrowych holiw, jaszczyk z czajem; dubowe z midnymy obruczamy barylce, powne kawy; koszyka z peczywom, torty j suchari. Dwi nyni poyci
nahaduway restorannyj bufet, bo jichnioju pokaeju buy wyniatkowo plaszky wyna w poriadku j tisnoti skadenych drow. Jichni jaryky zaznaczay wsi smaky, wsi marky, wsiu sawu
ta majsternis wynorobiw.
Slid buo jakszczo ne pospiszaty, to prynajmni poczaty jisty, bo, zrozumio, szczo skarb,
majuczy swiyj wyhlad dobirnoho zapasu, ne mih buty kynutyj napryzwolaszcze kymo zarady baannia zrobyty wypadkowomu widwiduwaczu pryjemnis weyczeznoji znachidky.
Wde czy wnoczi, ae mih zjawytysia chto iz krykom i we zanesenoju rukoju, jakszczo ne z
czymo hirszym, chocz by j z noem. Wse natiakao na temnu hostrotu wypadku. Bahato
czoho musyw ja pobojuwatysia w ciomu prostori, bo nabyzywsia do newidomoho. Tym czasom hood zabaakaw do mene swojeju mowoju, i ja, pryczynywszy szafu, siw na zayszkach
dywana, otoczywszy sebe szmatkamy, wykadenymy zamis tariok na weyki arkuszi paperu.
Ja jiw najstotnisze, tobto, suchari, szynku, jajcia j syr, zajidajuczy ce peczywom i zapywajuczy
portwejnom, z widczuttiam dywa pry konomu kowtku. Spoczatku ja ne mih opanuwaty triasciu ta nerwowyj wakyj smich, ae, jak ue trochy zaspokojiwsia ta deszczo zwyk do woodinnia cymy smacznymy reczamy, szczo ne bilsz jak pjatnadciama chwyynamy ranisze wytay
w chmarach, to opanuwaw i poruchom, i dumkamy. Sytis nastaa szwydko, nabahato skorisze, ani ja oczikuwaw, koy poczynaw jisty, wnaslidok chwyluwannia, szczo stomluwao nawi i apetyt. Odnak ja buw zanadto wysnaenyj, szczob wpasty w otupinnia, to nasyczennia
cikowyto nasoodyo mene j bez otoho sonywoho mozkowoho odurinnia, szczo suprowoduje szczodenne pohynannia sytych straw. Zjiwszy wse, szczo wziaw, a potim retelno

znyszczywszy zayszky benketu, ja widczuw, szczo weczir siohodni dobryj.


Tym czasom, chocz by jak ja ne hubywsia w hadkach, a wony, zwyczajno, driapay, nacze
tupyj ni, jawlaasia meni ysze oczewydnis podiji, zayszajuczy jiji su prychowanoju wid newtajemnyczenoho oka. Pochodajuczy po splaczij weyczi banku, ja, mabu, dosy-taky wirno
zrozumiw, czym powjazanyj mij kramar iz cym paperowym Kondajkom: zwidsy mona buo
wywezty j widnesty sotni woziw obhortky, nastilky cinnoji torhiwciam dla obwaennia; krim
toho, eektryczni sznury, dribna armatura skay b ne odnu paczku asygnacij; ne bez pryczyny
buy wyrwani tut sznury ta sztepseli maje powsiudy, de ja ohladaw stiny. Tomu ja ne wwaaw
kramaria wasnykom zachowanoho charczu; win, imowirno, maw joho de w inszomu misci.
Ae ja ne stupyw dali cioho kroku, wsi moji podalszi mirkuwannia buy bezosobowi, jak i za
bu-jakoji znachidky. Te, szczo jii dejakyj czas nichto ne torkawsia, dowodyy slidy szczuriw;
jichni zuby zayszyy na okostach i syrach weyki jamy.
Nasytywszy, ja wziawsia retelno dosliduwaty szafu, pomitywszy bahato takoho, szczo
ja promynuw u chwyyny widkryttia. Sered koszykiw eay paczky noiw, wydeok i serwetok;
za cukrowymy hoowamy chowawsia sribnyj samowar; w odnomu jaszczyku zisztowchuwaosia, dzekajuczy, bezlicz keychiw, czarok i wizerunczatych sklanok. Woczewy, tut zbyraosia towarystwo, z hultiajkoju abo konspiratywnoju metoju, rozrachowujuczy na izolaciju
j tajemnis, a moe j mohutnia organizacija, za widoma ta pry uczasti ytowych komitetiw.
U takomu razi ja maw buty nastoroi. Jak mih, ja retelno prybraw szafu, rozrachowujuczy,
szczo neznacznu wtratu znyszczenoho mnoju na weczeriu nawriad czy bude pomiczeno. Odnak (ne wwaaw ja sebe w ciomu wynuwatym) ja wziaw jaku deszczyciu, razom z iszcze odnijeju plaszkoju wyna, zahornuw szczilnym paketom i schowaw pid kupoju paperiw u zwywyni korydoru.
Samo soboju, w ci chwyyny w mene ne buo baannia ani zasnuty, ani nawi lahty. Ja
zapayw switu zapasznu cyharku z wooknystoho tiutiunu na dowhomu mundsztuci, jedyna znachidka, jaku ja dostatnio wszanuwaw, nabywszy powni kyszeni czudowymy cyharkamy. Ja perebuwaw u stani pjankoji, muzycznoji trywohy, z dumkoju pro sebe, nacze pro
ludynu, na jaku oczikuje perebih hucznych nadzwyczajnostej. Sered takoho byskuczoho
sumjattia ja pryhadaw diwczynu w sirij chustci, jaka zastebnua meni komira anglijkoju buawkoju, czy mih ja zabuty cej poruch? Wona bua jedynoju ludynoju, jaku ja zhaduwaw
harnymy ta zworuszywymy sowamy. Ne warto nawodyty jich, bo, edwe prounawszy, wony
odrazu wtraczaju swij czariwnyj aromat. Cia diwczyna, imeni jakoji ja nawi ne znaw, szczeznuwszy, zayszya po sobi slid, podibnyj do smuhy byskuczoji wody, szczo biy na zachid.
Takoho ahidnoho efektu dosiaha wona zwyczajnisikoju anglijkoju buawkoju ta zwukom
zoseredenoho podychu, koy pidweasia nawszpyky. Ce i je najsprawnisika bia magija.
Oskilky diwczyna te biduwaa, ja ahucze baaw potiszyty jiji swojim slipuczym widkryttiam.
Ae ja ne znaw, de wona, ja ne mih zateefonuwaty jij. Nawi bahodijannia pamjati, skrykny
wona zabutym mnoju nomerom, ne moho dopomohty pry bezliczi teefoniw, na odyn z jakych mymochi pozyray moji oczi: teefony ne praciuway, ne mohy praciuwaty z oczewydnych pryczyn. Odnak ja dywywsia na aparat z dejakym dopytywym sumniwom, u jakomu
racinalna dumka ne maa odnoji uczasti. Ja tiahnuwsia do nioho z widczuttiam hry. Baannia wtnuty durnyciu ne widpuskao mene ta, jak i bu-jaka niczna durnycia, prykrasyosia
efemerydamy bezsonnoji fantaziji. Ja nawijaw sobi, szczo maju zhadaty nomer, jakszczo
pryjmu zyczne pooennia rozmowy po teefonu. Krim toho, ci zahadkowi stinni hryby z
kauczukowym rotom i metaewym wuchom ja zdawna rozhladaw, jak predmety ne cikom
wywczeni, swojeridne marnowirstwo, nawijane, mi inszym, Atmosferoju Famarina,
z joho rozpowiddiu pro byskawku. Ja due radu wsim pereczytaty ciu knyhu ta zadumatysia
szcze raz nad dywowyamy eektrycznoji hrozy; osobywo nad dijamy kulastoji byskawky,
szczo wiszaje na wbytyj neju u stinu ni, naprykad, skoworidku abo czerewyka, abo perestelaje czerepycznyj dach takym czynom, szczo czerepyci wkadajusia u zworotniomu poriadku z tocznistiu kresennia, ne kauczy we pro fotograji na tili wbytych byskawkoju,

fotograji otoczennia, de staosia neszczastia. Wony zawdy syniuwatoho koloru, podibno do


starowynnych dagerotypiw. Kiowaty ta ampery mao szczo kau meni. W mojemu wypadku z aparatom ne obijszosia bez peredczuttia, bez toji dywnoji znemohy, beztiamnosti,
szczo perewano suprowoduje durnyci, jaki my wtnuy. Ote, ja pojasniuju ce teper, todi ja
buw ysze podibnyj do zaliza pered magnitom.
Ja zniaw suchawku. Choodniszoju, ni nasprawdi, zdaasia wona meni, nima, pered
bajduoju do wsioho stinoju. Ja pidnis jiji do wucha z nadijeju ne bilszoju, ani na zamanoho
hodynnyka, i natysnuw knopku. Czy buw to dzekit u hoowi, czy zwukowyj spohad, ae, zdryhnuwszy, ja poczuw dzyczannia muchy, otu, schou na hudinnia komachy wibraciju kabeliw, jaka w cych umowach bua same tym absurdom, jakoho ja prahnuw.
Rozbirywe zusylla osiahnuty, jak chrobak toczy nawi marmur skulptury, pozbawlajuczy sy usi wraennia z prychowanym dereom. Namahannia zrozumity nezrozumie ne znaczyosia sered mojich czesnot. Ae ja perewiryw sebe. Widniawszy suchawku, ja widtworyw
toj charakternyj szum w ujawi, otrymawszy joho wdruhe ysze koy znowu prytys do wucha
suchawku. Szum ne koywawsia, ne pererywawsia, ne sabszaw, ne pidsyluwawsia; w suchawci, jak i mao buty, hudiw newydymyj prostir, oczikujuczy kontaktu. Mene opanuway
nejasni wydinnia, dywni, nacze cej dywnyj hu kabelu, szczo dije w mertwomu budynku. Ja
baczyw wuzy poputanych kabeliw: i porwanych szkwaom, i tych, szczo daju zjednannia
neozorym punktam swoho chaosu; baczyw, jak syplusia snopy eektrycznych iskor zi zhorbenych spyn kotiw, szczo strybaju po dachach; magnetyczni spaachy tramwajnych linij; tkanynu j serce materiji u wyhladi hostrych kutiw futurystycznoho malunku. Ci dumky-wydinnia
ne buy trywaliszi za posztowch sercia, szczo stao dybky; wono byosia, wystukujuczy neperekadnoju mowoju widczuttia nicznych sy.
Otodi kri stiny zjawywsia peredi mnoju jasnyj, nacze moodyj misia, obraz toji diwczyny. Czy mih ja dumaty, szczo wraennia wyjawysia takym ywuczym i stijkym? Sto sy
ludkych perebihao j huo w meni, koy, zadywywszy na stertyj nomer aparatu, ja wiw pamja kri churtowynu cyfr, marno namahajuczy wyznaczyty, jake jich pojednannia nahadaje
zahubene czyso. ukawa, newirna pamja! Wona klanesia ne zabuty ani czyse, ani dniw,
ani podroby, ani ridnoho obyczczia ta widpowidaje na sumniw pohladom beznewynnosti.
Ae nastaje czas, i ehkowirnyj baczy, szczo skaw uhodu z bezsoromnoju mawpoju, szczo
widdaje za meniu horichiw dimantowoho persnia. Nepowni, nejasni rysy zhaduwanoho obyczczia, z czysa wypadaje cyfra; obstawyny peremiszujusia, i daremno styskaje hoowu ludyna, muczaczy kowzkym spohadom. Ae, jakby my pamjatay, jakby mohy zhadaty wse,
jakyj rozum wytrymaje neuszkodeno wse yttia w odnomu momenti, a tymbilsze spohady
poczuttiw?
Ja bezhuzdo powtoriuwaw cyfry, woruszaczy hubamy, szczob namacaty jichniu jmowirnis. Nareszti promajnuw riad, sporidnenyj wraenniu zabutoho nomera: 107-21. Sto
sim dwadcia odyn, mowyw ja, prysuchajuczy, ae ne znaw napewne, czy ne pomylajusia
znowu. Raptowyj sumniw zaslipyw mene, koy ja natyskaw knopku wdruhe, ae we buo zapizno dzyczannia poyosia huom, szczo dzwiaknuwszy, zminyosia w teefonnij daeczini, i priamo w szkiru szczoky wtomene inocze kontralto sucho mowyo: Stancija.
Stancija!.. neterplacze powtoryo wono, ae j todi ja zahoworyw ne odrazu, tak choodno stysosia horo, bo w hybyni sercia ja wse szcze hraw.
Szczo b tam ne buo, raz ue ja wklak i prykykaw duchiw, czy dorachuwaty jich do
Atmosfery, czy do Kiowatiw suspilstwa 86 roku, ja promowlaw, i meni widpowiday.
Koesa zipsowanoho hodynnyka stay powertaty szestirniu. Nad mojim wuchom ruszyy staewi promeni stri. Chto b ne sztowchnuw majatnyka, mechanizm poczaw riwnomirno wycokuwaty. Sto sim dwadcia odyn, mowyw ja hucho, dywlaczy na swiczku, szczo dohoriaa sered motochu. Na grupu A, prounaa newdowoena widpowi, i hu prybyo
daekym poruchom utomenoji ruky.
Mij rozum kypiw u ci chwyyny. Ja natyskaw same knopku z literoju A; ote, teefon ne

tilky praciuwaw, ae j pidtwerduwaw ciu dywnu realnis tym, szczo buy pereputani kabeli,
podrobycia, dywna dla neterplaczoji duszi. Prahnuczy zjednaty A, ja natysnuw B. Todi do
widwjazanoho hulaty strumu wwirwaysia, nacze z raptowo widkrytych dwerej, rizki hoosy,
szczo nahaduju baakanynu gramofonnoji truby, neznajomi krykuny, jaki bjusia w mojij
ruci, szczo styskaje rezonatora. Wony perebyway odyn odnoho z kwapywistiu j orstokistiu
ludej, szczo wybihy na wuyciu. Zmiszani frazy nahaduway woroniaczyj koncert A-a-aa-a! woaa newidoma istota na tli barytona czyjeji rozsudywo-powilnoji rozmowy,
rozdienoji pauzamy j rozdiowymy znakamy z medotoczywoju ekspresijeju. Ja ne mou
daty Jakszczo pobaczyte Koy-nebu Ja kau, szczo Wy suchajete Rozmirom trydcia i pja Widbij Awtomobil wysano Niczoho ne rozumiju Powite suchawku U cej rynkowyj trans sabko, nacze spiw komara, powzy stohony, daekyj pacz, rehit, rydannia, skrypkowi takty, perebir nekwapywych
krokiw, szerechtinnia j szepit. De, na jakych wuyciach zwuczay ci turboty, okryky, napuczennia ta skargy? Nareszti, dzwiaknuw diowyj poruch, hoosy znyky, i w hu kabelu wwijszow
toj samyj hoos, skazawszy: Grupa B.
A! Dajte A, mowyw ja, pereputano kabeli. Pisla mowczanky, pid czas jakoji
hu dwiczi stychaw, nowyj hoos opowistyw spiwuczo j tychisze: Grupa A. Sto sim
dwadcia odyn, widczekanyw ja czym rozbirywisze.
Sto wisim nul odyn, uwanym tonom bajdue powtorya teefonistka, i ja zaedwe
strymaw ue hotowu wyetity zhubnu poprawku, cia pomyka z bezsumniwnistiu wyznaczaa zabutyj nomer, edwe zaczuwszy, ja wpiznaw, zhadaw joho, jak pryhadujemo my zustriczne obyczczia.
Tak-tak, mowyw ja w nadzwyczajnomu chwyluwanni, szczo biy po wysoti, po
samomu kraju zapamoroczywoho krutoschyu. Tak, same tak, sto wisim nul odyn.
Narazi wse zawmero w meni j dowkoa. Zwuk peredaczi stys meni serce pidstupanniam
choodnoji chwyli; ja nawi ne czuw zwyczajnoho dzwoniu abo zjednaa, ja ne pamjataju, szczo buo skazano. Ja suchaw ptachiw, szczo wywodyy czarujuczi treli. Znemahajuczy,
ja prytuywsia do stiny. Todi, pisla pauzy, szczo doriwniuwaa orstokosti, swiyj, nacze czyste
powitria, rozwaywyj hoosok obereno skazaw:
To ja probuju. Baakaju w nepraciujuczyj teefon, bo ty czuw, jak prodzwenio? Chto
teefonuje? mowya wona, mabu, ne oczikujuczy widpowidi, pro wsiak wypadok, tonom
ehkowanoji suworosti.
Maje krykom, ja widpowiw:
Ja toj, chto rozmowlaw z wamy na rynku j piszow z anglijkoju buawkoju. Ja prodawaw knyhy. Pryhadajte, proszu was. Ja ne znaju imeni, pidtwerdi, szczo ce wy.
Dywa, widpowiw, kaszlanuwszy, hoos u zadumi. Czekajte, ne wiszajte suchawku. Ja namahajusia zhadaty. Staryj, czy ty baczyw szczo podibne?
Ostannie buo ne meni. Jij newyrazno widpowidaw czoowiczyj hoos, mabu, z druhoji
kimnaty.
Ja zustricz pryhaduju, znowu zwernuasia wona do moho wucha. Ae ja ne pamjataju, pro jaku buawku wy kaete. Ach, tak-tak! Ja j ne znaa, szczo u was taka dobra pamja. Ae meni dywno baakaty z wamy nasz teefon widkluczeno. Szczo staosia? Zwidky
wy teefonujete?
Czy dobre wy czujete? widpowiw ja, uchylajuczy nazwaty misce, de perebuwaw,
nacze ne zrozumiw pytannia, i, otrymawszy stwerdennia, prodowuwaw: Ja ne znaju, czy
dowhoju bude nasza rozmowa. Je pryczyny, czomu ja ne zupyniajusia bilsze na ciomu. Ja ne
znaju, jak i wy, bahatioch reczej. Tomu skai, ne hajuczy czasu, waszu adresu, ja ne znaju jiji.
Jakyj czas strum riwnomirno dzyczaw, nacze ostanni moji sowa poruszyy peredaczu.
Znowu huchoju stinoju laha daeczi, ohydne widczuttia dosady j soromywoji tuhy e
ne sponukao mene pustytysia w rozohi nedoreczni rozdumy pro su rozmow po teefonu,

jakyj ne daje wilnoho projawu widtinkam najpryrodniszych, zwyczajnych poczuttiw. U dejakych wypadkach obyczczia ta sowa nerozdilni. Te same, mabu, dumaa j wona, poky trywaa
mowczanka, pisla czoho ja poczuw:
Nawiszczo? Nu, harazd. To, zapyszi, ne bez ukawynky mowya wona ce zapyszi, zapyszi moju adresu: 5-ja linija, 97, kw. 11. Tilky nawiszczo, nawiszczo wam znadobyasia moja adresa? Ja, widwerto kauczy, ne rozumiju. Wweczeri ja buwaju wdoma
Hoos prodowuwaw nekwapom zwuczaty, ae raptom zaunaw tycho j hucho, nacze w
jaszczyku. Ja czuw, jak wona baakaje, mabu, szczo opowidajuczy, ae ne rozrizniaw sliw.
Use widdaenisze, smutnisze teka rozmowa, poky ne wpodibnyasia nakrapajuczomu doszczu, nareszti e czutne sztowchannia strumu dao zrozumity, szczo wse prypynyosia.
Zwjazok pererwawsia, aparat tupo mowczaw. Peredi mnoju buy stina, jaszczyk i suchawka.
Po sku wystukuwaw nicznyj doszcz. Ja natysnuw knopku, wona dzwiaknua j zupynyasia.
Rezonator pomer. Czary rozsijaysia.
Ae ja czuw, ja baakaw, szczo buo, toho ne moho ne buty. Wraennia cych chwyyn
zijszy naniwe i piszy z wychorom, joho widunniam ja buw iszcze spownenyj i siw, odrazu
stomywszy, nacze pisla pidjomu po krutych schodach. Tym czasom ja buw iszcze napoczatku
podij. Jich rozwytok rozpoczawsia stukotom widdaenych krokiw.

Szcze due daeko wid mene czy ne napoczatku projdenoho mnoju szlachu? a
moe, z inszoho boku, na znacznij widstani perszoho uowennia zwuku, zaczuysia newidomi
kroky. Mona buo zawwayty, szczo jszow chto odyn, stupajuczy wawo ta ehko, znajomoju
dorohoju sered pimy ta, moywo, pryswitlujuczy sobi rucznym lichtarem abo swiczkoju.
Prote, podumky ja baczyw joho takym, szczo pospiszaje obereno, w pimi; win iszow, prydywlajuczy i ozyrajuczy. Ne znaju, czomu ja domysyw ce. Ja sydiw u zacipeninni ta sumjatti,
nacze mene buo woweno zdaeku kinciamy gigantkych obcekiw. Ja naywsia oczikuwanniam do bolu w skroniach, ja buw ochopenyj trywohoju, szczo pozbawlaje bu-jakoji zmohy
protydijaty. Ja buw by spokijnyj, prynajmni poczaw by zaspokojuwatysia, jakby kroky widdalaysia, ae ja czuw jich use jasnisze, wse bycze do sebe, hublaczy u rozdumach szczodo mety
cioho tomywoho, dowhoho perechodu sporonioju budiweju, jakyj terzaje tobi such. We
peredczuttia, szczo zustriczi ne unyknuty, ohydno torknuosia mojeji swidomosti; ja pidwiwsia, siw znowu, ne znajuczy, szczo robyty. Mij puls toczno sliduwaw wyraznosti abo pererwi
krokiw, ae, osyywszy wreszti motorosznu tupis tia, serce zastukao pownym udarom, tak
szczo ja widczuwaw swij stan za konym joho posztowchom. Moji namiry zmiszaysia; ja wahawsia, zahasyty swiczku czy zayszyty jiji hority, pryczomu ne rozumni motywy, a zmoha dijaty wzahali zdawaasia meni wdaym zadumom unyknuty nebezpecznoji zustriczi. Ja ne
sumniwawsia, szczo zustricz cia nebezpeczna abo trywona. Ja namacaw spokij sered neyych stin i adaw utrymaty nicznu iluziju. Ja nawi na chwylku wychodyw za dweri, namahajuczy stupaty neczutno, z metoju hlanuty, w jakij iz pryehych kimnat mou zachowatysia,
nemowby ta kimnata, de ja sydiw, zatulajuczy spynoju nedoharok, bua we namiczena dla
wizytu i chto napewne znaw, szczo ja perebuwaju w nij. Ja obyszyw ce, zbahnuwszy, szczo,
perechodiaczy, dijatymu nacze hrawe w ruetku, jakyj, zminywszy nomer, baczy iz dosadoju,
szczo prohraw ysze tomu, szczo zradyw pokynutu cyfru. Najrozsudywisze slid buo meni sydity ta czekaty, zahasywszy woho. Tak ja i wczynyw, i staw czekaty w pimi.
Tym czasom ne buo we odnoho sumniwu, szczo widsta mi mnoju ta newidomym
prybulcem skoroczujesia z konym udarom pulsu. Win iszow teper ne dali, ni za pja abo
szis stin wid mene, perebihajuczy wid dwerej do dwerej zi spokijnoju szwydkistiu ehkoho
tia. Ja ziszczuywsia, prykowanyj joho krokamy do nalitajuczoho, mow awtomobil, momentu
wzajemnoho pohladu oczi w oczi, i ja bahaw boha, szczob to ne buy zinyci z oskaenioju

smuhoju bikiw nad jich wnutrisznim byskom. Ja we ne czekaw, ja znaw, szczo pobaczu
joho; instynkt, zaminywszy w ci chwyyny rozsud, promowlaw istynu, tykajuczy slipym obyczcziam u wistria achu. Prymary wwijszy w pimu. Ja baczyw woochatu istotu temnoho
kutka dytiaczoji kimnaty, prysmerkowoho fantoma, i, najstrasznisze, achywisze za padinnia
z wysoty, czekaw, szczo bila samych dwerej kroky zamowknu, szczo nikoho tam ne wyjawysia i szczo cia widsutnis bu-koho zaczepy po obyczczi powitrianym posztowchom.
Ujawyty taku , jak ja, ludynu ne buo we czasu. Zustricz mczaa; schowatysia ja nikudy ne
mih. Raptom kroky zamowky, zupynyysia tak byko wid dwerej, i tak dowho ja niczoho ne
czuw, okrim metuszni myszej, jaki bihay po kupach paperu, szczo zaedwe we strymuwaw
kryk. Meni zdaosia: chto, zihnuwszy, kradesia neczutno czerez dweri z metoju wchopyty.
Ostrach boewilnoho wyhuku, szczo spowistyw mu, kynuw mene wychorom upered iz prostertymy rukamy, ja widsachnuwsia, zakrywajuczy obyczczia. Zasiajao swito, szwyrhonuwszy wid dwerej do dwerej wsiu dostupnu oczam daeczi. Stao swito, nacze wde. Ja
otrymaw szczo schoe na nerwowe potriasinnia, ae, e zawahawszy, pokwapom projszow
upered. Todi za najbyczoju stinoju inoczyj hoos skazaw: Idi siudy. Potim prounaw tychyj, zaderykuwatyj smich.
Pry wsiomu mojemu zaczuduwanni ja ne czekaw takoho zawerszennia tortury, szczojno
otrymanoji mnoju protiahom, moywo, hodyny. Chto zwe? tycho zapytaw ja, obereno
nabyajuczy do dwerej, za jakymy takym harnym i ninym hoosom wyjawya swoju prysutnis newidoma inka. Suchajuczy jiji, ja ujawlaw jiji zownisznis, szczo widpowidaa wtisi wid
suchannia, i z dowiroju stupyw dali, prysuchajuczy do powtorennia sliw: Idi, idi siudy.
Ae za stinoju ja nikoho ne pobaczyw. Matowi kuli ta lustry byszczay pid stelamy, sijuczy
nicznyj de sered czornych wikon. Tak, pytajuczy ta szczorazu otrymujuczy u widpowi
nezminno z-za stiny susidnioho prymiszczennia: Idi, o, jdi szwydsze! ja ohlanuw pja
abo szis kimnat, pomitywszy w odnij iz nych u dzerkali samoho sebe, szczo uwano perewodyw pohlad wid poroneczi do poroneczi. Todi zdaosia meni, szczo tini dzerkalnoji hybyny
spowneni ziszczuenych inok, jaki kradusia odna za odnoju, w mantyljach abo nakydkach,
jaki wony tuyy do obyczczia, prychowujuczy swoji rysy, i ysze jich czorni nasmiszkuwati
oczi pid ukawo wyhnutymy browamy swityysia ta melkay newowymo. Ae ja pomylawsia,
bo obernuwsia zi szwydkistiu, szczo ne dozwoya b utekty j najszwydkonohiszym istotam
cioho budynku. Stomywszy i pobojujuczy pry chwyluwanni, szczo perepowniuwao mene,
czoho nasprawdi hriznoho sered bezmowno osiajanych poronecz, ja nareszti rizko mowyw:
Pokaisia, abo ja dali ne pidu. Chto wy j nawiszczo zwete mene?
Persz, ni meni widpowiy, una zimjaa mij wyhuk smutnym i huchym huom. Turbota
j trywoha widczuwaysia w sowach tajemnyczoji inky, koy nespokijno okyknua wona
mene z newidomoho kutka: Pospiszajte, ne zupyniajuczy; idi, idi, ne zapereczujuczy.
Zdawaosia, poriad zi mnoju buy wymoweni ci sowa, szwydki nacze peskit i dzwinki w swojemu napiwszepoti, mowby prozwuczay nad wuchom, ae marno pospiszaw ja w neterplaczomu porywi wid dwerej do dwerej, widkrywajuczy jich abo ohynajuczy zaputanyj prochid,
szczob sposterehty de znenaka wysyzajuczyj poruch inky, skri zustriczaw ja ysze poroneczu, dweri ta swito. Tak prodowuwaosia ce, nahadujuczy hru w chowanky, i we kilka
raziw z dosadoju zitchnuw ja, ne znajuczy, jty dali czy zupynytysia, zupynytysia riszucze, doky
ne pobaczu, z kym rozmowlaju tak marno na widstani. Jakszczo ja zamowkaw, hoos szukaw
mene; wse zaduszewnisze ta trywonisze zwuczaw win, nehajno wkazujuczy napriam i tycho
prykykujuczy poperedu, za nowoju stinoju:
Siudy, szwydsze do mene!
Jakym by ja ne buw czutywym do widtinkiw hoosiw zahaom i osobywo za cych
obstawyn najwyszczoho napruennia, ja ne zawwayw u zakykach, w napoehywych prykykanniach inky, szczo neczutno tikaa, ani znuszczannia, ani udawannia; chocza powodyasia wona bilsz, ni dywowyno, w mene poky szczo ne buo pryczyn dumaty pro zowisne

abo pohane wzahali, oskilky ja ne znaw obstawyn, szczo spryczyniay jiji powedinku. Szwydsze za wse mona buo pidozriuwaty napoehywe baannia powidomyty abo pokazaty deszczo pospichom, jaknajbilsze cinujuczy czas. Jakszczo ja pomylawsia, potraplajuczy ne w tu
kimnatu, zwidky pospiszaw do mene razom z szerechtinniam i czastym dychanniam czerhowyj meodijnyj wyhuk, mene naprawlay, wkazujuczy dorohu wkradywym i mjakym
Siudy!. Ja zajszow ue nadto daeko dla toho, szczob powernuty nazad. Ja buw trywono
zachopenyj newidomistiu, porywajuczy maje bihom sered obszyrnoho parketu, z oczyma,
spriamowanymy za napriamom hoosu.
Ja tut, mowyw, nareszti, hoos tonom kincia istoriji. Ce buo na perechresti korydoru ta schodiw, szczo perechodia kilkoma schidciamy w inszyj korydor, roztaszowanyj wyszcze.
Harazd, ae ce wostannie, poperedyw ja. Wona czekaa mene na poczatku korydoru, wprawo, de mensze byszczao swito; ja czuw jiji dychannia ta, projszowszy schody, z
hniwom ozyrnuw napiwtemriawu. Zwyczajno , wona znowu obdurya mene. Obydwi stiny
korydoru buy zawaeni kupamy knyh, zayszajuczy wukyj prochid. Pry odnij ampi, szczo
sabo oswitluwaa ysze schody ta poczatok szlachu, ja mih na widstani ne rozdywytysia ludynu.
De wy? wdywlajuczy, zahoworyw ja. Zupynisia, wy tak pospiszajete. Jdi
siudy.
Ja ne mou, tycho widpowiw hoos. Ae chiba wy ne baczyte? Ja tut. Ja wtomyasia ta sia. Pidijdi do mene.
Awe, ja czuw jiji zowsim byko. Slid buo omynuty poworot. Za nym bua pima, miczena w kinci switoju plamoju dwerej. Spotykajuczy ob knyhy, ja posyznuwsia, zachytawsia
ta, padajuczy, perekynuw chytku kupu hrosbuchiw. Wona zawayasia hyboko wnyz. Padajuczy na ruky, ja wwijszow nymy w priamowysnu poroneczu, mao ne pirnuwszy sam za kraj
prowau, zwidky, na mymowilnyj mij okryk, wyetiw hu knykowoji awyny. Ja wriatuwawsia
ysze tomu, szczo nenarokom wpaw ranisze, ni pidijszow do kraju. Jakszczo podyw achu w
cej moment widkydaw zdohadku, to smich, weseyj choodnyj smiszok po toj bik pastky nehajno pojasnyw moju rol. Smich widdalawsia, zatychajuczy z orstokoju intonacijeju, i ja bilsze
ne czuw joho.
Ja ne pidchopywsia, ne widpowz iz szumom, zajwym u peredbaczuwanomu padinni mojemu; zrozumiwszy chytroszczi, ja nawi ne woruchnuwsia, nadajuczy czuomu wraenniu
widstojatysia w baanomu dla nioho zmisti. Prote slid buo hlanuty na uhotowane meni oe.
Poky szczo ne buo odnych oznak nahladu i ja, z preweykoju ostorohoju zapaywszy sirnyk,
pobaczyw czotyrykutnyj luk proamanoji naskri pidohy. Swito ne osiawao nyzu, ae, pryhadujuczy pauzu, szczo rozdilaa posztowch wid huu ta udaru knyh, ja prybyzno wyznaczyw
wysotu padinnia w dwanadcia metriw. Ote, poowyna nynioho powerchu bua zrujnowana
symetryczno do werchnioji dirky, utworiujuczy podwijnyj prolit. Ja komu zawaaw. Ce ja
mih zbahnuty, majuczy wahomi dokazy, ae ja ne rozumiw, jak moha b nawi najtenditnisza
inka pereetity czerez obszyrnyj luk, stiny jakoho ne may odnoho bordiuru, szczo dozwolaw
skorystatysia nym dla perechodu; szyryna siahaa szesty arszyn.
Zaczekawszy, poky podija wtratya swoju nebezpecznu swiis, ja perepowz nazad do
toho miscia, de swito, szczo siahao zdaeku, dozwolao rozrizniaty stiny, i pidwiwsia. Ja ne
smiw powertatysia do oswitenoho prostoru. Ae ja buw teper ne w zmozi tako pokynuty
scenu, na jakij mao ne rozihraw na pjatoho aktu. Ja zaczepyw reczi zadosy serjozni, szczob
sprobuwaty jty dali. Ne znajuczy, z czoho poczaty, ja obereno stupaw u zworotnomu napriamku, inodi chowajuczy za wystupamy stiny, szczob perewiryty bezludnis. W odnomu z
takych wystupiw znachodyasia wodoprowidna rakowyna; z krana kapaa woda; tut e wysiw
rusznyk iz syrymy slidamy szczojno wytertych ruk. Rusznyk szcze ruchawsia; zwidsy piszow
dechto, moywo, na widstani desiaty krokiw wid mene, zayszywszy nepomiczenym, jak i ja
nym, w syu wypadku. Ne slid buo j dali spokuszaty ci miscia. Zacipeniwszy wid napruhy,

wykykanoji wyhladom rusznyka, jakoho torknuysia mao ne w mene na oczach, ja nareszti


widstupyw, strymujuczy dychannia, i z poehszenniam pobaczyw wuki biczni dweri w tini
wystupu, maje zawaeni paperom. Chocz i nasyu, ae jich mona buo trochy widkryty,
szczob protysnutysia. Ja piszow u ciu aziwku, nacze w stinu, potrapywszy w oswitenyj tychyj
i bezludnyj prochid, due wukyj, z poworotom nepodalik, kudy ja ne ryzyknuw zahlanuty, i
wstaw, prytuywszy do stiny, w niszu zabytych cwiachamy dwerej.
oden zwuk, odne dostupne widczuttiam jawyszcze ne prosyznuy b powz mene w ci
chwyyny, nastilky buw ja wnutrisznio zahostrenyj, natiahnutyj, we zibranyj w such i dychannia. Ae, zdawaosia, pomero yttia na zemli, taka tysza dywyasia w oczi neruchomym
switom bioho huchoho prochodu. Mabu, wse ywe piszo zwidsy abo zaczajiosia. Ja staw
znemahaty, tiahnutysia z neterpinniam widczaju do jakoho b to ne buo szumu, aby tilky he
iz zacipenioho swita, szczo styskaje serce mowczanniam. Raptom zwukiw wyrynuo bilsz ni
dostatnio dla zaspokojennia jakszczo nazwaty takym sowom spokij sered burewiju,
bezlicz krokiw prounao za stinoju, hyboko wnyzu. Ja rozrizniaw hoosy, wyhuky. Do cych
zwukiw poczatkowoho, newidomoho meni powawennia pryjednawsia zwuk instrumentiw,
szczo nastrojuwaysia; hostro wysknua skrypka; wionczel, fejta j kontrabas protiahy
urozbrid kilka taktiw, szczo zahuszaysia peresuwanniam mebliw.
Sered noczi ja ne znaw, kotra zaraz hodyna cej projaw yttia w hybyni trioch powerchiw pisla we wyprobuwanoho mnoju nad lukom zwuczao dla mene nowoju pohrozoju.
Napewno, chodiaczy newtomno, ja widszukaw by wychid iz cioho neskinczennoho budynku,
ae ne teper, koy ja ne znaw, szczo moe czekaty na mene za najbyczymy dweryma. Ja mih
znaty swoje pooennia, ysze wstanowywszy, szczo dijesia wnyzu. Uwano prysuchajuczy,
ja prykynuw widsta mi soboju ta zwukamy. Wona bua dosy weyka, majuczy napriam czerez protyenu stinu wnyz.
Ja stojaw tak dowho w swojij dwernij niszi, szczo nareszti zwaywsia wyjty, aby podywytysia, czy ne mona czymo zaradyty. Projszowszy tychcem upered, ja pomityw praworucz
wid sebe otwir u stini, rozmirom ne bilszyj za kwatyrku, zabranu skom; win wydniwsia nad
hoowoju tak, szczo ja mih torknutysia joho. Trochy dali stojaa perenosna podwijna drabyna
z tych, szczo nymy korystujusia malari pry chworobach stel. Peretiahnuwszy drabynu z usijeju oberenistiu, ne stuknuwszy, ne zaczepywszy stin, ja pidstawyw jiji do otworu. Jakym
zapyenym ne buo sko z oboch bokiw, ae proterszy joho dooneju, skilky ta jak zmih, ja distaw moywis rozdywytysia, ae wse-taky nacze kri dym. Moja zdohadka, szczo wynyka
szlachom suchowoji orijentaciji, pidtwerdyasia: ja dywywsia w tu samu centralnu zau
banku, de buw uweczeri, ae ne mih baczyty jiji wnyzu, bo wikonce wychodyo na chory.
Zowsim byko nawysaa szyroczenna lipna stela; balustrada, buduczy po cij storoni priamo
pered oczyma, prychowuwaa hybynu zay, i tilky daeki koony protyenoji storony wydniysia mensz, ni napoowynu. Na wsiomu obszyri choriw ne buo ani duszi, mi tym jak wnyzu,
tomywszy newydymistiu, teko wesee yttia. Ja czuw smich, wyhuky, peresuwannia stilciw,
nerozbirywi urywky besid, spokijnyj hu nynich dwerej. Upewneno dzweniw posud; kaszel,
wysiakuwannia, nyzka ehkych i wakych krokiw i meodijni ukawi intonaciji, tak, ce buw
banket, ba, zbory, hostyny, juwiej szczo zawhodno, ae ne koysznia choodna ta weyczna
poronecza z unoju, szczo nacze zastojaasia w pyluci. Lustry nesy wnyz bysk wohnennoho
wizerunku, i chocza w zastinku mojemu te buo swito, jaskrawisze swito zay eao na mojij
ruci.
Maje wpewnenyj, szczo nichto ne pryjde siudy w zakutok, szczo maje widnoszennia
skorisze do horyszcza, ni do magistrali nynioho perechodu, ja nawaywsia wydayty sko.
Joho rama, wtrymuwana dwoma zihnutymy cwiachamy, sabo chytaasia. Ja widwernuw
cwiachy ta wystawyw kwatyrku. Teper szum staw wyraznym, jak witer w obyczczia; poky ja
oswojuwawsia z joho charakterom, muzyka zahraa kafeszantannu pjesu, ae na dywo tycho,
ne wmijuczy abo ne baajuczy rozwywatysia. Orkestr hraw pid surdynku, nacze za naka-

zom. Hoosy, jaki tym ne mensze zahuszaysia nym, stay zwuczaty hoosnisze, roblaczy pryrodne zusylla ta dolitajuczy do moho prytuku w oboonci swoho zmistu. Naskilky ja mih zrozumity, interes riznych grup zay tersia nawkoo pidozriych oborudok, chocz i bez tocznoho
dla mene zwjazku rozmowy zbyka. Dejaki frazy nahaduway irannia, inszi orstokyj weresk; wakyj diowyj rehit peremiszuwawsia z syczanniam. Hoosy inok zwuczay napruenym i pochmurym tembrom, perechodiaczy czas wid czasu do spokuszajuczoji hrajywosti z
rozpusnymy intonacijamy kamelij. Inodi czyje uroczyste zauwaennia perewodyo rozmowu
na perelik wartosti zoota j kosztownoho kaminnia; inszi sowa prymuszuway zdryhnutysia,
natiakajuczy na wbywstwo czy inszyj zoczyn ne mensz riszuczych obrysiw. argon wjaznyci,
bezsoromnis nicznoji wuyci, zownisznij bysk azartnoji intrygy ta wawa bahatosliwnis
duszi, szczo nerwowo ozyrajesia, zmiszuwaosia zi zwukamy inszoho orkestru, jakomu perszyj podawaw toneki hrajywi repliky.
Nastaa pauza; kilka dwerej widczynyosia w hybyni daekych nyziw, i naczebto wwijszy nowi osoby. Ce nehajno pidtwerdyosia uroczystymy wyhukamy. Pisla smutnych perehoworiw zahrymiy poperedennia ta zakyky suchaty. W toj e czas czyja besida we tycho
teka tam, probyrajuczy, jak uk po lisowij chwoji, kopajuczymy peridamy.
Sawa Wyzwoytelu! rewom wyhoosyw chor. Smer Szczuroowu!
Smer! pochmuro prodzweniy inoczi hoosy. Widhomin protiahsia dowhym wyttiam i zatych. Ne znaju czomu, chocz ja buw zlakano-zachopenyj tym, szczo czuw, ja w ciu
my ozyrnuwsia, nacze na pohlad u spynu; ae tilky hyboko zitchnuw nichto ne stojaw za
mnoju. W mene szcze buw czas zmetykuwaty, jak schowatysia: za rohom poworotu wyrazno
projszy, bez pidozry pro moju prysutnis, dwoje. Wony zupynyysia. Jich ehka ti laha wpoperek zastinka, ae, wdywlajuczy w neji, ja rozrizniaw tilky plamu. Wony zahoworyy z upewnenistiu spiwbesidnykiw, szczo poczuwajusia naodynci. Rozmowa, mabu, prodowuwaasia. Jiji teczija zupynyasia po dorozi siudy cych ludej na newidomomu dla mene pytanni,
szczo otrymao teper widpowi. Wid sowa do sowa zapamjataw ja ciu smutnu ta rizku obicianku.
Win pomre, skazaw newidomyj, ta ne odrazu. O adresa: pjata linija, dewjanosto
sim, kwartyra odynadcia. Z nym joho doczka. Ce bude weyka sprawa Wyzwoytela. Wyzwoytel prybuw zdaeku. Joho szlach wakyj, i na nioho czekaju w bahatioch mistach. Siohodni
wnoczi wse maje buty skinczeno. Idy ta ohla chid. Jakszczo niszczo ne zahrouje Wyzwoytelu, Szczuroow mertwyj, i my pobaczymo joho poroni oczi!

Ja dosuchawsia do mstywoji tyrady, we torkajuczy nohoju pidohy, bo zaedwe poczuw toczno powtorenu adresu diwczyny, imeni jakoji ne wstyh siohodni diznatysia, jak mene
slipo poweo wnyz, bihty, schowatysia ta etity wisnykom na 5-tu liniju. Pry wsiakomu najrozsudywiszomu sumniwi cyfry ta nazwa wuyci ne mohy b powidomyty meni, czy je w cij
kwartyri szcze insza simja, dosy toho, szczo ja dumaw pro tu diwczynu i szczo wona bua
tam. U takomu naachanomu stani ahuczoji kwapywosti, szczo doriwniuwaa poei, ja ne
rozrachuwaw ostannioho kroku wnyz; drabyna widsunuasia z triskom, moja prysutnis wyjawyasia, i ja spoczatku zawmer, nacze miszok, szczo wpaw dodou. Swito myttiewo zhaso;
muzyka myttiewo zmowka, i kryk luti wyperedyw mene w slipomu bihu wukym prostorom,
de, ne pamjatajuczy jak, wdarywsia ja hrumy w ti dweri, czerez jaki pronyk siudy. Z nepojasnymoju syoju ja zruszyw odnym poruchom motoch, szczo zawayw jich i wybih u zapamjatowanyj mnoju korydor prowau. Spasinnia! We nastawaw switanok z joho perszoju kaamuttiu, szczo wkazuwaa na prostir dwerej; ja mih mczaty do zupynky dychannia. Ae instynktywno ja szukaw chodiw ne donyzu, a whoru, probihajuczy odnym strybkom korotki

schody ta pusti korydory. Inodi ja metawsia, krulajuczy na odnomu misci, pryjmajuczy pokynuti dweri za nowi abo zabihajuczy w huchyj kut. Ce buo achywo, jak pohanyj son, tym
pacze, szczo za mnoju hnaysia, ja czuw kwapywi perechody zzadu ta speredu, cej psychiczno nahaniajuczyj szum, wid jakoho ja ne mih schowatysia. Win unaw z neprawylnistiu
wuycznoho ruchu, inodi tak byko, szczo ja widskakuwaw za dweri, abo riwno peresuwawsia ostoro, nacze obiciajuczy szczomyti obruszytysia meni nawperejmy. Ja sabszaw, otupiw
od achu ta bezpererwnoho hurkotu hrymkotywoji pidohy. Ae ja we mczaw sered mansard. Ostanni schody, pomiczeni mnoju, wpyraysia w stelu kwadratnoju dirkoju, ja proskoczyw po nij whoru z widczuttiam zanesenoho nad spynoju udaru, tak pospiszay do mene
z usich bokiw. Ja opynywsia w zaduszywij pimi horyszcza, nehajno obruszywszy na luk wse,
szczo smutno bilio po storonach; ce wyjawyosia kupoju wikonnych ram, zruszyty jaku z rozmachu moha ysze sya widczaju. Wony lahy, zastriahszy wzdow i wpoperek, neprochidnoju
huszczawynoju swojich perepeti. Zrobywszy ce, ja pobih do daekoho suchowoho wikna, w
sirij plami jakoho wydniysia diky ta doszky. Szlach buw neabyjak zacharaszczenyj. Ja pereskakuwaw czerez krokwy, jaszczyky, cehlani kanty stin sered jam i trub, nacze w lisi. Nareszti,
ja buw bila wikna. Swiis widkrytoho prostoru dychaa hybokym snom. Za daekym dachom
wyjasniuwaasia roewa, smutna ti; z trub ne jszow dym, perechoych ne buo czutno. Ja
wyliz i probrawsia do woronky wodosticznoji truby. Wona chytaasia; jiji kripennia triszczay, koy ja staw spuskatysia; na wysoti poowyny spusku jiji choodne zalizo wyjawyosia w
rosi, i ja sudomno zisyznuw unyz, edwe wtrymawszy za perechwat. Nareszti, nohy namacay
trotuar; ja pospiszyw do riczky, pobojujuczy zastaty mist rozwedenym; tomu, szczojno perewiwszy duch, pustywsia bihom.

edwe ja zawernuw za rih, jak zmuszenyj buw zupynytysia, pobaczywszy harnekoho


paczuczoho chopczyka rokiw semy, z yczkom, poblidym wid sliz; alibno ter win kuaczkamy oczi ta schypuwaw. Zi spiwczuttiam, zwyczajnym dla konoho pry takij zustriczi, ja
nahnuwsia do nioho, spytawszy: Chopczyku, ty zwidky? Tebe pokynuy? Jak ty tut opynywsia?
Win, schypujuczy, mowczaw, dywlaczy spidoba ta achajuczy mene swojim stanowyszczem. Poronio buo kruhom. Ce chudeke tio dryao, joho niky buy w hriazi ta bosi. Pry
wsiomu prahnenni mojemu do miscia nebezpeky, ja ne mih kynuty dytynu, tym pacze, szczo
wid perelaku abo wtomy win sumyrno mowczaw, zdryhajuczy i szczulaczy pry konomu
mojemu pytanni, nacze wid zahrozy. Hadiaczy joho po hoowi ta zahladajuczy w joho powni
sliz oczi, ja niczoho ne dobywsia; win mih tilky nyknuty hoowoju ta pakaty. Druoczku,
mowyw ja, wyriszywszy postukaty w dweri jakoho budynku, szczob pidibray dytynu, posy tut, ja skoro pryjdu, i my widszukajemo twoju nehidnu mamu. Ae, na mij podyw, win
micno wczepywsia w moju ruku, ne wypuskajuczy jiji. Buo szczo u ciomu joho zusylli nikczemne ta dyke; win nawi ruszyw po trotuaru, micno zapluszczywszy, koy ja, z raptowoju
pidozroju, rwonuw he ruku. Joho prekrasne yczko buo wse perekoszene, zacipene wid napruhy. Ahow, ty! skryczaw ja, namahajuczy wywilnyty ruku. Obysz trymaty! I ja
widsztowchnuw joho. Ne paczuczy we j tak samo mowczky wtupywsia win u mene priamym
pohladom czornych weyczeznych oczej; potim pidwiwsia ta, smijuczy, piszow tak szwydko,
szczo ja, zdryhnuwszy, storopiyj. Chto ty? z pohrozoju skryczaw ja. Win zachychotiw
i, pryskoriujuczy kroky, schowawsia za rohom, ae ja szcze dywywsia jakyj czas w tomu napriamku, z widczuttiam ukuszenoho, potim schamenuwsia ta pobih zi szwydkistiu ludyny,
szczo nazdohaniaje tramwaj. Meni spero dychannia. Dwiczi ja spyniawsia, potim iszow tak
szwydko, jak tilky mih, bih znowu, i, znow zadychnuwszy, mczaw boewilnym krokom, rizkym, nacze bih.

Ja we buw na Kinnogwardijkomu bulwari, koy mene obihnaa diwczyna, szczo zyrnua na mene z wyrazom zusylla pamjati. Wona chotia probihty dali, ae ja myttiu wpiznaw
jiji syoju wnutrisznioho posztowchu, riwnoho zachopenniu wid poriatunku. Odnoczasno
prozwuczay mij okryk i jiji ehkyj wyhuk, pisla czoho wona zupynyasia z widtinkom myoji
dosady.
Ae ce wy! skazaa wona. Jak e ja ne wpiznaa! Ja moha projty mymo, jakby
ne widczua, jak wy spoochaysia. Jakyj wy zmuczenyj, jakyj blidyj!
Weyka rozhubenis, ae j najwyszczyj spokij osiajay mene. Ja dywywsia na jiji, zdawaosia b, wtraczene dla mene obyczczia z wiroju w skadne znaczennia wypadku, zi switoju ta
hostroju znijakowilistiu. Ja buw takyj pryhoomszenyj, tak wnutrisznio zupynenyj neju w
prahnenni do neji , ae za obstawyn kincia szlachu, nawijanych ujawoju, szczo zawdy wyperedaje nas, szczo zaznaw widczuttia zrywu, mylisze buo b meni pryjty do neji, tudy.
Suchajte, skazaw ja, ne widrywajuczy wid jiji dowirywych oczej, ja pospiszaju
do was. Szcze ne pizno
Wona perebya, widwodiaczy mene wbik za rukaw.
Zaraz rano, znaczywo mowya wona, abo pizno, jak choczte. Switaje, ae szcze
nicz. Wy budete w mene wweczeri, czujete? I ja wam skau wse. Ja bahato dumaa pro naszi
stosunky. Znajte: ja was lublu.
Staosia szczo podibne do zupynky cokotu hodynnyka. Ja zupynywsia yty duszeju z
neju w ciu chwyynu. Wona ne moha, ne maa kazaty tak. Iz zitchanniam wypustyw ja maeku, swiu ruku, szczo styskaa moju ta widstupyw. Wona dywyasia na mene z obyczcziam,
hotowym zatremtity wid neterpinnia. Cej wyraz spotworyw jiji rysy, ninis zminyasia tupistiu, pohlad hostro metnuwsia, i, sam straszno smijuczy, ja pohrozyw jij palcem.
Ni, ty ne obdurysz mene, mowyw ja, wona tam. Wona zaraz spy, i ja jiji rozbudu. He, hadyno, chto b ty ne bua.
Pomach szwydko perekynutoji pered samym obyczcziam chustky buw ostannim, szczo
ja baczyw wyrazno w dwoch krokach. Potim poczay melkaty tisni proswity derew, to nahadujuczy inoczu guru, jaka biy sered nych, to wkazujuczy, szczo ja biu sam szczosyy. We
wydniwsia dzygar na poszczi. Na mostu stojay rohatky. Wdayni, z protyenoji storony naberenoji, dymiw czornyj buksyr, natiahujuczy kanat barky. Ja pereskoczyw rohatku ta podoaw mist w ostanniu my, koy joho rozwidna czastyna poczaa widchodyty szcziynoju, rozczepywszy tramwajni rejky. Mij etiuczyj strybok buw zustrinutyj ochoronciamy z widczajdusznoju ajkoju, ae, zehka majnuwszy pohladom po szcziyni wody, szczo bysnua wnyzu,
ja buw ue daeko wid nych, ja bih, poky ne distawsia worit.

Todi abo, wirnisze, czerez dejakyj czas, nastupyw moment, wid jakoho ja mih czastkowo
widnowyty w zworotniomu poriadku diju, szczo zetia ta pomraczyasia. Persz za wse ja pobaczyw diwczynu, szczo stojaa bila dwerej, prysuchajuczy, z prostiahnutoju do mene rukoju, jak ce robla, koy prosia abo bezmowno nakazuju sydity tycho. Wona bua w litniomu
palto; jiji obyczczia wyhladao strywoenym i sumnym. Wona spaa pered tym, jak ja zjawywsia tut. Ce ja znaw, ae obstawyny mojeji pojawy wysyznuy, nacze woda w stysnutij ruci,
edwe ja zrobyw swidome zusylla nehajno zwjazaty wse. Pokoriajuczy jiji spownenomu nespokoju estu, ja prodowuwaw neruchomo sydity, czekajuczy, czym zakinczysia ce prysuchowuwannia. Ja syywsia zbahnuty joho sens, ae marno. Szcze trochy, i ja zrobyw by riszucze
zusylla zdoaty krajniu sabkis, ja chotiw zapytaty, szczo widbuwajesia teper w cij weykij
kimnati, a raptom, nemowby whadujuczy mij ruch, diwczyna powernua hoowu, suplaczy
i pohroujuczy palcem. Teper ja pryhadaw, szczo jiji zwu Suzi, szczo tak jiji nazwaw chto,

szczo wyjszow zwidsy, skazawszy: Maje buty powna tysza. Spaw ja czy prosto buw neuwanyj? Namahajuczy wyriszyty ce pytannia, ja maszynalno opustyw pohlad i pobaczyw, szczo
poy moho palto rozirwani. Ae wono buo cie, koy ja pospiszaw siudy. Ja perechodyw wid
podywu do zdywuwannia. Raptom wse zatrusyosia i nacze kynuosia he, zmiszawszy swito;
krow pryynua do hoowy: prounaw ohuszywyj trisk, podibnyj do postriu nad wuchom,
potim kryk. Chalt! kryknuw chto za dweryma. Ja schopywsia, hyboko zitchnuwszy. Z
dwerej wyjszow czoowik u siromu chaati, prostiahujuczy diwczyni, szczo widstupya, neweyku doszku, na jakij, stysnutyj duhoju drotu, wysiw weyczeznyj, perebytyj nawpi czornyj
szczur. Joho zuby buy wyskaeni, chwist zwiszuwawsia.
Todi, wyrwana udarom i krykom z woistynu strasznoho stanu, moja pamja pereskoczya temnu prirwu. Narazi ja bahato czoho wchopyw i utrymaw. Widczuttia zahoworyy.
Wnutrisznie baczennia powernuosia na poczatok sceny, powtorywszy werweczku zusyl. Ja
pryhadaw, jak pereliz worota, pobojujuczy stukaty, szczob ne prywernuty nowoji nebezpeky,
jak obijszow dweri ta smyknuw dzwinok tretioho powerchu. Ae rozmowu czerez dweri
rozmowu dowhu ta trywonu, pryczomu inoczyj i czoowiczyj hoosy spereczaysia, czy wpustyty mene, ja zabuw bezpoworotno. Wona widnowyasia zhodom.
Wsi ci podrobyci, jaki szcze ne cikom zmykaysia, wynyky zi szwydkistiu pohladu w
wikno. Staryj, szczo wnis szczuroowku, maw hustu szapku sywoho, wystryenoho riwnym
koom woossia, szczo nahaduwao czaszku oudia. Hostryj nis, pohoeni, tonki, zi skadnym
upertym wyrazom huby, jaskrawi, bezbarwni oczi ta kapti sywych bakiw na roewomu obyczczi, szczo zakinczuwaosia naprawenym upered pidboriddiam, zanurenym u bakytnyj
szarf, mohy zacikawyty portretysta, lubytela charakternych linij.
Win mowyw:
Wy baczyte tak zwanoho czornoho gwinejkoho szczura. Joho ukus due nebezpecznyj. Win wykykaje powilne hnyttia zaywo, peretworiujuczy ukuszenoho na koekciju puchyn i narywiw. Cej wyd hryzuna ridkisnyj u Ewropi, win inodi zanosysia paropawamy.
Wilnyj chid, pro jakyj wy czuy wnoczi, je sztucznoju aziwkoju, szczo bua zrobena mnoju
bila kuchni dla nawyczok z pastkamy riznych system; protiahom dwoch ostannich dniw cej
chid buw dijsno wilnyj, oskilky ja z zachopenniam czytaw Erta Ertrusa: Komora szczuriaczoho korola, knyha, szczo je neabyjakoju ridkistiu. Wona wydana w Nimeczczyni czotyrysta
rokiw tomu. Awtor buw spaenyj na bahatti w Bremeni, jak jeretyk. Wasza rozpowi
Ote, ja rozpowiw ue wse, z czym pryjszow siudy. Ae u mene buy szcze sumniwy. Ja
zapytaw:
Czy wyy wy zachodiw? Czy znajete wy, jakoho rodu cia nebezpeka, bo ja ne zowsim
rozumiju jiji?
Zachody? skazaa Suzi. Pro jaki zachody wy kaete?
Nebezpeka poczaw staryj, ae zupynywsia, hlanuwszy na doczku. Ja ne rozumiju.
Zapanuwao dejake zbenteennia. Wsi troje my obminiaysia pohladom oczikuwannia.
Ja kau, poczaw ja newpewneno, szczo wam slid osterehtysia. Zdajesia, ja we
howoryw ce, ae, probaczte meni, ja ne zowsim pamjataju, szczo howoryw. Meni zdajesia
teper, szczo ja buw naczebto hyboko neprytomnyj.
Diwczyna podywyasia na baka, potim na mene ta posmichnuasia z podywom: Jak ce
moe buty?
Win wtomywsia, Suzi, skazaw staryj. Ja znaju, szczo take bezsonnia. Wse buo
skazano; i buo wyto zachodiw. Jakszczo ja nazwu cioho szczura, win opustyw pastku do
mojich nih iz zadowoenym wyhladom mysywcia, sowom Wyzwoytel, wy we deszczo
znatymete.
Ce art, zapereczyw ja, i cej art, zwyczajno, widpowidaje zaniattiu Szczuroowa.
Kauczy tak, ja zhadaw wywisku neweykoho rozmiru, nad jakoju wysiw dzwinok. Na nij
buo napysano:

SZCZUROOW
Znyszczennia szczuriw i myszej.
O. Jnsen.
Teef. 1-08-01.

Ja baczyw jiji bila wchodu.


Wy artujete, bo ne dumaju, szczob cej Wyzwoytel zawdaw wam stilky kopotu.
Win ne artuje, skazaa Suzi, win znaje. Ja poriwniuwaw ci dwa pohlady, jakym
widpowidaw na toj moment usmiszkoju marnych dohadok, pohlad junosti, spownenyj nepidrobnoho perekonannia, i pohlad starych, ae jasnych oczej, szczo wyraaju wahannia, czy
prodowuwaty rozmowu tak, jak wona rozpoczaasia.
Chaj za mene skae wam deszczo Ert Ertrus. Szczuroow wyjszow i prynis staru
knyhu w szkirianij paliturci, z czerwonym obrizom. O misce, nad jakym wy moete smijatysia abo zadumatysia, jak zawhodno.
Pidstupna ta pochmura istota cia woodije syamy ludkoho rozumu.
Wona tako woodije tajemnyciamy pidzemel, de chowajesia. W jiji wadi zminiuwaty swij wyhlad, objawlajuczy jak ludyna, z rukamy j nohamy, w odiazi, majuczy
obyczczia, oczi ta ruchy, podibni do ludkych i nawi taki, szczo ne postupajusia
ludyni, jak joho pownyj, chocz i nesprawnij obraz. Szczury mou tako zapodijuwaty newylikownu chworobu, korystujuczy dla cioho zasobamy, dostupnymy
tilky nym.
Jim spryjaju morowycia, hood, wijna, powi i naszestia. Todi wony zbyrajusia pid znakom tajemnyczych peretwore, dijuczy jak ludy, i ty howorytymesz
z nymy, ne znajuczy, chto ce. Wony kradu i prodaju zi zyskom, dywowynym dla
czesnoho trudiwnyka, i oduriuju byskom swoho odiahu ta mjakistiu mowy. Wony
wbywaju i pala, szachrajuju i pidsterihaju; otoczujuczy rozkiszsziu, jidia i pju
doschoczu i maju usioho wdostal. Zooto ta sribo je jich najlubeniszoju zdobyczcziu, a tako kosztowne kaminnia, dla jakych pryznaczeni schowyszcza pid zemeju.

Ae dosy czytaty, skazaw Szczuroow, i wy, zwyczajno, zdohadujetesia, czomu


ja perekaw same ce misce. Was otoczuway szczury.
A e ja we zrozumiw. W dejakych wypadkach my wwaajemo za kraszcze mowczaty,
szczob wraennia, szczo koywajesia j rozrywajesia inszymy mirkuwanniamy, znajszo wirnyj prytuok. Tym czasom mebewi czochy poczay byszczaty switom, szczo duczao z
wikna, i perszi hoosy wuyci prozwuczay jasno, jak u kimnati. Ja znowu zanuriuwawsia w
nebuttia. Obyczczia diwczyny ta jiji baka widdalaysia, stawszy smutnym wydinniam, jake
zastyaw prozoryj tuman. Suzi, szczo z nym? prounao huczne zapytannia. Diwczyna
pidijsza, znachodiaczy de pobyzu mene, ae de same, ja ne baczyw, bo ne w zmozi buw
powernuty hoowu. Raptom mojemu czou stao tepo wid prykadenoji do nioho inoczoji
ruky, todi jak otoczujucze, wykrywywszy ta zmiszawszy liniji, propao w chaotycznomu duszewnomu obwali. Dykyj, drimuczyj son widnosyw mene. Ja czuw jiji hoos: Win spy,
sowa, z jakymy ja prokynuwsia pisla trydciaty neisnujuczych hodyn. Mene perenesy w tisnu
susidniu kimnatu, na sprawnie liko, pisla czoho ja diznawsia, szczo zanadto ehkyj dla czoowika. Mene poaliy; kimnata susidnioji kwartyry opynyasia na toj e, druhyj de, w mojemu pownomu rozporiadenni. Podalsze ne warte uwahy. Ae wid mene zaey, szczob wono
stao takym, jak u moment widczuttia na hoowi tepoji ruky. Ja maju zawojuwaty dowiru
I bilsz ani sowa pro ce.
1924

Perekaa Noelle Daath (Iryna Hej)

U ondoni, 1920 roku, wzymku, na rozi Pikadilli ta odnoho prowuku, spynyysia dwoje
dobre wdiahnenych, nestarych czoowikiw. Wony szczojno piszy z dorohoho restoranu. Tam
wony weczeriay, pyy wyno ta artuway z aktorkamy Driurienkoho teatru.
Teper uwahu jichniu prywernuw pohano wdiahnenyj moodyk rokiw dwadciaty pjaty,
szczo eaw bez odnoho poruchu j nawkoo jakoho we poczaa zbyratysia jurba.
Styltone! hydywo mowyw ohriadnyj dentlmen wysokomu swojemu pryjateewi,
pobaczywszy, szczo toj nahnuwsia j rozdywlajesia eaczoho. Czesne sowo, ne warto tak
perejmatysia cym padom. Win abo pjanyj, abo mertwyj.
Ja hoodnyj i ja ywyj, proburmotiw neszczasnyj, czerez syu pidnimajuczy,
szczob hlanuty na Styltona, jakyj pro szczo zadumawsia. Ja buw zneprytomniw.
Rejmere! mowyw Stylton. O i nahoda wtnuty sztukenciju. U mene wynyk cikawyj zadum. Meni nabrydy zwyczajni rozwahy, a harno artuwaty mona ysze w odyn sposib: robyty ihraszky z ludej.
Ci sowa buy skazani tychcem, to moodyk, jakyj sperszu eaw, a teper prytuywsia do
parkanu, jich ne rozczuw.
Rejmer, jakomu buo wse odno, znewaywo znyzaw peczyma, poproszczawsia zi Styltonom i pojichaw korotaty nicz do swoho kubu, a Stylton, pry schwaenni natowpu ta za dopomohy polismena, posadyw bezprytulnoho w keb.
Ekipa ruszyw do odnijeji z restoracijok Hajstrita. Neszczasnoho zway Don Iw. Win
pryjichaw do ondona z Irandiji szukaty jaku robotu. Iw buw syrota, wychowanyj u rodyni
lisnyczoho. Okrim poczatkowoji szkoy, win ne otrymaw nijakoji oswity. Koy Iwu buo 15
rokiw, joho opikun pomer, dorosli dity lisnyczoho wyjichay chto do Ameryky, chto do Piwdennoho Uelsu, chto do Ewropy, a Iw jakyj czas najmytuwaw u odnoho fermera. Nadali
jomu wypao skusztuwaty doli wuhekopa, matrosa, sunyka w restoraciji, a 22-ricznym win
zachworiw na zapaennia eheniw i, pokynuwszy szpytal, wyriszyw poszukaty szczastia w ondoni. Ae konkurencija ta bezrobittia szwydko day jomu zrozumity, szczo znajty robotu ne
tak ue j ehko. Win noczuwaw u parkach, na pryczaach, wyhoodawsia, ochlaw i buw, jak
my baczyy, znajdenyj na dorozi Styltonom, wasnykom torhowych skadiw u Siti.
Stylton u swoji 40 rokiw spiznaw use, szczo moe za hroszi spiznaty choostiak, jakyj ne
dbaje pro yto ta jiu. Win woodiw statkom u 20 miljoniw funtiw. Te, szczo win zadumaw
utnuty z Iwom, buo neperewerszenoju duristiu, ae Stylton due pyszawsia swojeju wyhadywistiu, bo maw sabkis wwaaty sebe ludynoju weykoji ujawy ta chytromudroji fantaziji.
Koy Iw perechyyw czarku wyna, dobre popojiw i rozpowiw Styltonu swoju istoriju,
Stylton zajawyw:
Ja choczu zrobyty wam propozyciju, wid jakoji u was odrazu zahoriasia oczi. Suchajte : ja daju wam desia funtiw za umowy, szczo wy we zawtra najmete kimnatu na odnij
z centralnych wuy, na druhomu powersi, z wiknom na wuyciu. Szczoweczora, riwno o pjatij
ta do dwanadciatoji noczi na pidwikonni odnoho wikna, zawdy odnoho j toho samoho, maje
stojaty zaswiczena ampa pid zeenym abaurom. Poky ampa swity pryznaczenyj jij czas, wy
wid pjatoji do dwanadciatoji ne wychodytymete z domu, nikoho ne pryjmatymete j ni z kym
ne baakatymete. Odnym sowom, robota newaka, to jakszczo wy zhodni na ce, ja szczomisiacia peresyatymu wam desia funtiw. Swoho imeni ja wam ne skau.
Jakszczo wy ne artujete, widpowidaw Iw, nadzwyczajno zdywowanyj propozycijeju, to ja aden zabuty nawi i wasne imja. Ae skai, bu aska, jak dowho trywatyme

take moje bahodenstwuwannia?


Chtozna. Moywo, rik, moywo, wse yttia.
Szcze kraszcze. Ae smiju zapytaty dla czoho znadobyasia wam cia zeena iluminacija?
Tajemnycia! widpowiw Stylton. Weyka tajemnycia! ampa suhuwatyme sygnaom dla ludej i spraw, pro jaki wy nikoy j niczoho ne dowidajetesia.
Rozumiju. Tobto niczoho ne rozumiju. Harazd, honi hroszi ta znajte, szczo we nazawtra za powidomenoju mnoju adresoju Don Iw switytyme ampoju u wikno!
Tak widbuasia dywna operacija, pisla jakoji brodiaha ta miljoner rozijszysia, cikom
zadowoeni odyn odnym.
Na proszczannia Stylton mowyw:
Pyszi meni do zapytannia, na adresu: 3-33-6. Iszcze majte na uwazi, szczo newidomo koy, moe, czerez misia, moe, czerez rik, sowom, absolutno nespodiwano, was
znenaka widwidaju ludy, jaki zrobla was bahatijem. Szczo i jak ne maju prawa pojasniaty. Ae ce stanesia
Czort zabyraj! proburmotiw Iw, dywlaczy nawzdohin kebu, szczo powiz Styltona
j zadumywo krutiaczy w rukach desiatyfuntowu banknotu. Abo cej czoowik zjichaw z
huzdu, abo ja neabyjakyj szczasywczyk. Naobiciaty taki rozkoszi ysze za te, szczo ja spalu za
de piwlitra hasu.
Wweczeri nastupnoho dnia odne wikno na druhomu powersi pochmuroho budynku
52 po Riwer-strit siajao mjakym zeenym switom. ampa bua prysunena do samoji ramy.
Dwoje perechoych jakyj czas dywyysia na zeene wikno z trotuaru bila protyenoho
budynku, potim Stylton mowyw:
To, dobrodiju Rejmere, jak znudytesia, prychote siudy ta wsmichnisia. Tam, za
wiknom, sydy durnyk. Durnyk, kupenyj zadeszewo, w kredyt, nadowho. Win abo zipjesia z
nuhy abo wtraty rozum Ae taky czekatyme, chtozna-czoho. A o i win!
Dijsno, temna posta, prytuywszy obom do ska, dywyasia w napiwtemriawu wuyci,
nenacze pytajuczy: Chto tam? Czoho meni czekaty? Chto pryjde?
Odnacze wy te durnyk, dobrodiju, mowyw Rejmer, beruczy pryjatela popidruku
ta doprowadujuczy joho do awtomobila. Szczo weseoho w ciomu arti?
Zabawka ihraszka z ywoji ludyny, mowyw Stylton, najsoodsza zi straw!

1928 roku likarnia dla bidnych, szczo na odnij z ondonkych okoy, spownyasia dykoho kryku: kryczaw wid strasznoho bolu szczojno prywezenyj staryj, brudnyj, pohano wdiahnenyj, iz wysnaenym obyczcziam. Win poamaw nohu, zatoczywszy na temnych schodach
neoswitenoho yta.
Poterpioho widnesy do chirurgicznoho widdiennia. Wypadok wyjawywsia serjoznym,
bo skadnyj pereom kistky spryczynyw rozryw sudyn.
Po zapalnomu procesu tkanyn, szczo we rozpoczawsia, chirurg, jakyj ohladaw bidoachu, wyznaczyw, szczo potribna operacija. Wona bua narazi prowedena, staroho, osaboho
pisla cioho, pokay na liko j win szwydko zasnuw, a prokynuwszy, pobaczyw, szczo bila
nioho sydy toj samyj chirurg, szczo widtiaw jomu prawu nohu.
Tak ode nam doweosia zustritysia! mowyw likar, serjoznyj, wysokyj czoowik iz
sumnym pohladom. czy wpiznajete wy mene, mistere Stylton? Ja Don Iw, jakomu
wy doruczyy czatuwaty de u de bila zaswiczenoji zeenoji ampy. Ja wpiznaw was iz perszoho pohladu.
Tysiacza czortiw! proburmotiw, prydywlajuczy, Stylton. Szczo staosia? Czy
take moywe?

Tak. Rozkai, szczo tak kruto pereminyo wasz tryb yttia?


Ja zbankrutiw kilka krupnych prohrasziw panika na biri O ue try roky, jak
ja ebrak. A ty?.. Wy?
Ja kilka rokiw pospil zaswiczuwaw ampu, posmichnuwsia Iw, i spoczatku z
nuhy, a potim ue z cikawosti staw czytaty wse, szczo meni traplaosia pid ruku. Jako ja
rozhornuw staru anatomiju, szczo eaa na etaerci tijeji kimnaty, de ja yw, i buw u zachwati.
Meni widkryosia zachoplujucze carstwo tajemny ludkoho organizmu. Nacze pjanyj, prosydiw ja ciu nicz nad tijeju knyhoju, a wranci piszow do bibliteky ta zapytaw: Szczo treba
wywczyty, szczob staty likarem? Widpowi bua huzywoju: Wywczi matematyku, geometriju, botaniku, zooogiju, morfoogiju, biogiju, farmakoogiju, atynu i t. p. Ae ja
wperto dopytuwawsia, ja wse zanotuwaw sobi na pamja.
Na toj czas ja we dwa roky jak zaswiczuwaw zeenu ampu, a jako, powertajuczy uweczeri (ja ne wwaaw za potribne, jak napoczatku, bezwyazno sydity wdoma wsi 7 hodyn),
pobaczyw czoowika w cylindri, jakyj dywywsia na moje zeene wikno czy to z nezadowoenniam, czy to z prezyrstwom. Iw kasycznyj idit! proburmotiw toj czoowik, ne pomiczajuczy mene. Win czekaje na obiciani czudesa awe, win chocza b maje nadiju, a ja
ja praktyczno bankrut! Ce buy wy. Wy doday: Durnyj art. Ne warto buo wykydaty hroszi.
U mene buo prydbano dostatnio knyh, szczoby wczytysia, wczytysia ta wczytysia, ne
zwaajuczy ni na szczo. Ja mao ne zacidyw wam u pyku todi na wuyci, ae zauwayw, szczo
zawdiaky waszym huzywym szczedrotam mou staty oswiczenoju ludynoju
A dali? tycho zapytaw Stylton.
Dali? Harazd. Jakszczo baannia weyke, wykonannia ne zabarysia. Na odnij kwartyri zi mnoju yw student, jakyj zhlanuwsia na mene ta dopomih, de za piwtora roku, skasty
wstupni ispyty do medycznoho koedu. Jak baczyte, ja wyjawywsia zdibnym
Zapaa mowczanka.
Ja we dawno ne pidchodyw do waszoho wikna, mowyw Stylton, pryhoomszenyj
opowiddiu Iwa, dawno due dawno. Ae meni zdajesia, szczo tam i dosi swity zeena
ampa ampa, szczo osiawaje temriawu noczi. Probaczte meni.
Iw distaw hodynnyka.
Desiata. Wam pora spaty, mowyw win. Jmowirno, tyniw czerez try wy we
matymete zmohu pokynuty szpytal. Todi zateefonujte meni, mabu, ja dam wam robotu
w naszij ambuatoriji: zapysuwaty imena chworych, szczo prychodia. A nadali, spuskajuczy
temnymy schodamy, zapalujte chocza b sirnyk.
11 ypnia 1930 r.
Perekaa Noelle Daath (Iryna Hej)

Czerwoni witrya. Fejerija


Fandango
Szczuroow
Zeena ampa

You might also like