Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 328

Pamitniki Wampirw Smith Lisa Jane

Rozdzia 1

Wszystko bdzie tak jak przedtem zapewnia Caroline


ciepym tonem, ciskajc Bonnie za rk.
Ale to nie bya prawda. Nic ju nie mogo by takie jak
kiedy, przed mierci Eleny. Nic. A Bonnie miaa te powane obawy zwizane z imprez, ktr Caroline usiowaa
zorganizowa. Ucisk w odku mwi jej, e to jest jednak
bardzo, ale to bardzo zy pomys.
- Przecie ju jest po urodzinach Meredith zauwaya. - Byy w zesz sobot
- Ale nie miaa imprezy, takiej prawdziwej jak nasza.
Mamy dla siebie ca noc, rodzice wrc dopiero w niedziel rano. Bonnie... Pomyl tylko, jak bdzie miaa niespo- dziank.
No jasne, niespodziank to rzeczywicie bdzie miaa,
pomylaa Bonnie. Tak niespodziank, e potem kto wie, czy mnie
nie zabije.
-

Posuchaj, Caroline, Meredith wanie dlatego nie ro- bia

imprezy, e nie miaa ochoty na witowanie. To si wy- daje takie


troch... No, jakby nie na miejscu...

Przecie tak nie mona! Elena chciaaby, ebymy si dobrze


bawiy, wiesz, e by chciaa. Uwielbiaa imprezy. I na

pewno

nie yczyaby sobie ebymy siedziay i pakay p


roku po jej odejciu. - Caroline nachylia si bliej, a w jej
kocich, zielonych oczach bya szczera proba. Nie uciekaa
si do swoich podych gierek. Bonnie wiedziaa, e dziewczyna naprawd mwi powanie.
- Chc, ebymy przyjaniy si jak kiedy powiedziaa Caroline. - Zawsze razem obchodziymy nasze urodziny, tylko we cztery, pamitasz? I pamitasz, jak faceci zawsze
prbowali si na te imprezy dosta? Ciekawe, czy i w tym
roku sprbuj.
Bonnie czua, e sprawa wymyka si spod kontroli. To
zy pomys, to bardzo zy pomys, pomylaa. Ale Caroline
mwia dalej, niemal z rozmarzeniem, o tych dawnych, dobrych czasach. Bonnie nie miaa serca jej przypomina, e te
dni miny nieodwracalnie jak muzyki disco.
- Ale teraz jestemy tylko trzy. To bez sensu robi imprez dla trzech osb zaprotestowaa sabo, kiedy udao jej
si wtrci swko.
- Mam zamiar zaprosi te Sue Carson. Meredith j lubi, prawda?
Bonnie musiaa przyzna, e tak byo: wszyscy lubili
Sue. Ale Caroline i tak powinna zrozumie, e nie bdzie ju tak jak
kiedy. Nie da si, ot tak, zastpi Eleny Sue

Carson i wmawia sobie: Prosz bardzo, wszystko jest


okej
Ale jak wyjani to Caroline? - zastanawiaa si Bonnie.
I wpada na pomys.
- Zapro Vickie Bennett zaproponowaa.
Caroline wytrzeszczya na ni oczy.
- Vickie Bennett?! Chyba sobie artujesz. Zaprasza t
kretynk, ktra rozebraa si na oczach poowy szkoy? Po
tym wszystkim, co zaszo?
- Wanie ze wzgldu na wszystko, co zaszo upieraa
si Bonnie. - Posuchaj, ja wiem, e ona nigdy nie naleaa

do naszej paczki. Ale ju si nie zadaje z t band: oni jej nie


ch, a ona miertelnie si ich boi. Zaprosimy j.
Przez moment Caroline wygldaa na bezradn i sfrustrowan. Bonnie wysuna szczk do przodu, rce opara
na biodrach i czekaa. Wreszcie Caroline westchna.

Dobra, wygraa. Zaprosz j. Ale musisz przyprowa-

dzi Meredith do mnie w sobot wieczorem. I, Bonnie...


Nie mw jej, o co chodzi. Naprawd chciaabym, eby miaa niespodziank.
- Och, bdzie zaskoczona przyznaa Bonnie ponu-

ro. Nie bya przygotowana na wiateko, ktre pojawio


si w oczach Caroline, ani na jej spontaniczny serdeczny
ucisk.
- Ciesz si, e si ze mn zgadzasz powiedziaa
Caroline. - Poza tym dobrze nam zrobi, kiedy si wszystkie
spotkamy.
Do niej nic nie dociera, pomylaa Bonnie oszoomiona,
patrzc na odchodzc Caroline. Co mam zrobi, eby zrozumiaa? Waln j?
A z chwil pomylaa: O Boe, musz powiedzie
Meredith.
Pod koniec dnia stwierdzia jednak, e moe nie musi
Meredith mwi. Caroline chce zrobi przyjacice niespodziank no c, moe zatem Bonnie powinna przyprowadzi Meredith, nie uprzedzajc jej. W ten sposb Meredith
przynajmniej nie bdzie si martwi, zanim nie znajdzie si
w domu Caroline. Tak stwierdzia Bonnie, najlepiej bdzie
Meredith oszczdzi i nic jej nie mwi.

Poza tym kto wie? -napisaa w swoim pamitniku


w pitkowy wieczr. - Moe ja jestem zbyt surowa
dla Caroline. Moe ona naprawd auje wszystkich tych
rzeczy, ktre nam zrobia. Na przykad tego, e prbowaa

upokorzy Elen na oczach caego miasta i e chciaa,


eby Stefano zosta oskarony o morderstwo. Moe
od tamtej pory Caroline dojrzaa i nauczya si myle
o innych, nie tylko o sobie. Moe nawet na jej imprezie
bdziemy si dobrze bawi.

A moe ufoludki porw mnie przed jutrzejszym popoudniem? - Pomylaa, zamykajc pamitnik. Tak by chyba
byo dla niej lepiej.
Pamitnik prowadzia w zwyczajnym notesie o nieliniowanych kartkach, w drobne kwiatki na okadce. Zacza go
pisa dopiero po mierci Eleny, ale ju troch si od niego uzalenia. W pamitniku moga wyrazi wszystko, co
czua, nie szokujc innych i nie naraajc si na pene zgrozy okrzyki w rodzaju: Bonnie McCllough! albo : Ale
Bonnie...
Wyczajc wiato i wsuwajc si pod kodr, wci
jeszcze mylaa o Elenie.

Siedziaa na bujnej, rwno przycitej trawie, ktra rosa,


jak okiem sign. Na bkitnym niebie nie byo ani jed-

nej chmurki, a powietrze byo ciepe i pachnce. Ptaki pieway.


- Tak si ciesz, e przysza odezwaa si Elena.
- Hm... - mrukna Bonnie. - C ja te si ciesz,
oczywicie. - Znw rozejrzaa si wok, a potem zerkna
na Elen.
- Jeszcze herbaty?
Bonnie trzymaa w doni filiank kruch, jak skorupka
jajka.
- Jasne. Dziki.
Elena miaa na sobie XVIII-wiczn sukni z cienkiego biaego mulinu, ktra opywaa jej figur, podkre-

lajc szczupe ksztaty. Nalaa herbaty, nie ronic ani kropelki.


- Masz ochot na mysz?
- Na co?!
- Pytam czy masz ochot na kanapk do herbaty?
- Aa... Kanapk. Pewnie. Poprosz. - Cieniutkie plasterki ogrka i majonez na maych kwadracikach biaego
pieczywa. Bez skrki.
Ta scena bya tak pikna i promienna jak obrazy Seurata.

Jestemy w Warm Springs, tam gdzie kiedy organizowao


si pikniki, pomylaa Bonnie. Ale przecie musimy porozmawia o sprawach waniejszych ni herbata.
- Kto ci teraz czesze? - spytaa. Elena nigdy nie umiaa
sama porzdnie si uczesa.
- Podoba ci si? - Elena uniosa do do masy jedwabistych, bladozotych lokw, zebranych w kok opadajcy na
kark.
- Wygldasz wietnie przyznaa Bonnie. Nic nie moga poradzi na to, e brzmi jak wasna matka na kolacji wydanej przez Cry Amerykaskiej Rewolucji.
- Wosy s wane, rozumiesz stwierdzia Elena. Jej
oczy byszczay bkitem o ton ciemniejszym ni niebo, bkitem

lapisu-lazuli.

Bonnie

odruchowo

dotkna

wasnych

miedzianych lokw.
- Oczywicie rwnie wana jest krew.
- Krew? Ach... No tak, naturalnie wybkaa Bonnie,
wytrcona z rwnowagi. Nie miaa pojcia, o co Elenie chodzio i zaczynaa mie wraenie, e stpa po linie nad rzek
pen aligatorw. - Tak, racja, krew jest wana wydusia.
- Jeszcze kanapk?
- Dzikuj. - Tym razem z serem i pomidorem. Elena
wybraa sobie jedn i ugryza delikatnie. Bonnie patrzya na

to z rosncym uczuciem niepokoju, a potem...

A potem dostrzega, e spomidzy kromek biaego pieczywa wycieka boto.


- Co... Co to jest? - pisna przeraona. Po raz pierwszy zaczo jej si wydawa, e ten sen przypomina sen. Nie
moga si ruszy, siedziaa tylko i wytrzeszczaa oczy. Z kanapki Eleny wypyna gsta brzowa ma i spad na obrus
w kratk. Tak, to byo boto. - Elena... Elena, co...?
- Och, wszyscy tutaj tak jemy. - Elena umiechna si
do niej. Zby miaa poplamione na brzowo. Ale ten gos
nie nalea do Eleny; by brzydki i znieksztacony. To by
gos mczyzny. - Ty te tak bdziesz jada.
- Powietrze ju nie byo ciepe i pachnce, zrobio si gorco i czu byo odr gnijcych mieci. W trawie pojawiy
si czarne doy, wcale nie bya wypielgnowana, ale zapuszczona i rzadka. To nie byo Warm Springs. Znajdoway si
na starym cmentarzu, jak moga wczeniej nie zauway? Tyle e te groby wyglday na wiee.
- Jeszcze myszk? - spytaa Elena i paskudnie zachichotaa.
Bonnie spojrzaa na trzyman w rku niedojedzon ka-

napk i wrzasna. Z jednego koca zwisa dugi brunatny ogonek. Cisna j w pobliski nagrobek. Kanapka upada z mokrym planiciem. Po chwili Bonnie zerwaa si na
nogi i zacza gwatownie wyciera palce o dinsy. odek
podszed jej do garda.
- Jeszcze nie moesz i. Zaraz bdziemy miaa towarzystwo. - Twarz Eleny si zmienia. Stracia wosy,
a skra zrobia si szara i pokryta zmarszczkami. Na talerzu z kanapkami i w wieo wykopanych grobach co
si zaczo porusza. Bonnie nie chciaa zobaczy ju nic
wicej. Pomylaa, e zwariuje, jeli jeszcze chwile tu zostanie.

- Ty nie jeste Elen! - krzykna i rzucia si do ucieczki.


Wiatr smaga jej twarz, rozwiewa wosy tak, e nic
nie widziaa. Ten, kto j goni, by blisko; wyczuwaa go
tu za sob. Byle do mostu, pomylaa, a potem na co
wpada.
- Czekam na ciebie powiedzia szkielet w sukni Eleny,
z dugimi, krzywymi kami. - Posuchaj, Bonnie. - To co

przytrzymao j z niesamowit si.


- Ty nie jeste Elen! Nie jeste Elen!
- Bonnie, posuchaj mnie!
To by gos Eleny. Gos prawdziwej Eleny, nie nieprzyjemny, skrzeczcy, ale naglcy. Dochodzi znikd, jakby
gdzie zza plecw Bonnie, i by w ty nie jak orzewiajcy
wiatr. - Bonnie, suchaj mnie, szybko...
Wok wszystko si rozpywao. Kociste rce trzymajce Bonnie w ucisku, peen pezajcych stworw cmentarz,
mierdzce, duszne powietrze. Przez moment gos Eleny
brzmia czysto, ale co go przerywao jak znieksztacone
midzymiastowe poczenie.
- ...On rne rzeczy zmienia. Ja nie mam tyle siy co
on... - Bonnie umkno kilka nastpnych sw. - ...Ale to
wane. Musisz znale... natychmiast. - Gos sab.
- Elena, ja ci nie sysz! Elena!
- ...atwe zaklcie, tylko dwa skadniki, te, ktre ju ci
podaam...
- Elena!
Bonnie nadal krzyczaa, kiedy usiada wyprostowana jak
struna we wasnym ku.

Rozdzia 2

Nie pamitam ju nic wicej dokoczya Bonnie, kiedy razem z Meredith szy Sunflower Street midzy
rzdami wiktoriaskich domw.
- To na pewno bya Elena?
- Tak, usiowaa co mi powiedzie. Wanie ta cz
snu bya niejasna, poza tym e chodzio o co wanego, bardzo wanego. Co o tym mylisz?
- Kanapki z myszami i rozkopane groby? - Meredith
uniosa jedn starannie wydepilowan brew. - Moim zdaniem Stephen King pokrci ci si z Lewisem Carrolem.
Bonnie pomylaa, e przyjacika ma chyba racj. Ale
ten sen nadal nie dawa jej spokoju; drczy j przez cay
dzie tak bardzo, e wypar z myli wszystkie inne zmartwienia. Teraz, kiedy dochodziy ju z Meredith do domu
Caroline, problemy wrciy z wikszym nateniem.
Powinnam bya powiedzie Meredith, pomylaa niespokojnie, zerkajc z ukosa na przyjacik. Nie powinnam
si zgodzi, eby wesza tam zupenie nie przygotowana...
Meredith spojrzaa w owietlone okna domu w stylu
krlowej Anny i westchna.
- Naprawd potrzebne s ci dzi te kol-

czyki?
- Tak, naprawd, tak. Absolutnie. - Teraz byo ju za
pno. Trzeba robi dobr min do zej gry. - Kiedy je zobaczysz, zrozumiesz dodaa, syszc we wasnym gosie desperack nut nadziei.
Meredith przystana , spojrzaa na Bonnie z ciekawoci
i zastukaa do drzwi.
- Mam tylko nadziej, e Caroline nie planuje siedzie
dzi wieczorem w domu. Jeszcze bymy tu z ni utkny.

- Caroline w domu w sobotni wieczr? Nie artuj. Bonnie za dugo wstrzymywaa oddech, zaczynao si jej
krci w gowie, a miech zabrzmia sabo i faszywie. - Co
za pomys? - cigna nieco histerycznie.
Meredith dodaa, chwytajc za gak w drzwiach:
- Chyba nikogo nie ma w domu.
Bonnie wiedziona jakim impulsem zawoaa:
- Tere-fere-kuku!
Meredith zamara z rk na klamce i obrcia si do
przyjaciki.
- Czy ty ju odleciaa w kosmos?

- Nie. - Bonnie miaa wraenie, e uszo z niej powietrze. Zapaa Meredith za rami i spojrzaa jej w oczy natarczywie. Drzwi ju si otwieray. - O Boe, Meredith, nie
zabij mnie za to, prosz...
- Niespodzianka! - zawoay trzy gosy.
- Umiech sykna Bonnie, wpychajc opierajc si
koleank do rodka, gdzie w jasno owietlonym pokoju
obsypano je konfetti z folii aluminiowej. Sama rozpromienia si w szerokim umiechu i sykna przez zacinite zby: - Moesz mnie pniej zabi, zasuyam sobie na to.
Ale na razie si umiechaj.
Byy balony, te drogie, z folii mylar, a na stoliku do kawy
lea stosik prezentw. Staa nawet kompozycja z orchidei,
chocia Bonnie zauwaya, e kwiaty idealnie pasoway odcieniem do bladozielonej apaszki Caroline. Na jedwabnej
chustce Hermes'a widnia dese winoroli i lici. Zao si,
e pod koniec wieczoru wikszo tych orchidei Caroline
wepnie sobie we wosy, pomylaa Bonnie.
W bkitnych oczach Sue Carson kry si niepokj,
umiechaa si niepewnie.
- Mam nadziej, e nie miaa na dzisiejszy wieczr
adnych planw, Meredith? - spytaa.

- adnych, ktrych nie da si zmieni walniciem elaznego omu odpara Meredith. Ale umiechna si z przeksem i Bonnie si odprya. Sue razem z Bonnie, Meredith
i Caroline naleaa do dworu Eleny, Krlowej Szkoy. Bya
jedyn dziewczyn ze szkoy, poza Bonnie i Meredith, ktra
lojalnie trwaa przy Elenie, gdy wszyscy zwrcili si przeciwko niej. Na pogrzebie Eleny powiedziaa, e Elena na zawsze zostanie krlow Liceum imienia Roberta E.Lee, i zrezygnowaa ze wzgldu na pami o niej z tytuu Krlowej
niegu. Nikt nie mg nie lubi Sue. Najgorsze mamy
ju za sob, pomylaa Bonnie.
- Chciaabym zrobi zdjcie, jak wszystkie siedzimy
na kanapie powiedziaa Caroline, sadzajc dziewczyny za
kompozycj kwiatow. - Vickie, pstryknij je, dobrze?
Vickie Bennett staa cicho z boku, niezauwaona.

Jasne powiedziaa i odzrzucajc nerwowym gestem wpadajce


w oczy dugie jasnobrzowe wosy, signa po

aparat.
Zupenie jakby bya kim w rodzaju sucej, pomylaa
Bonnie, a potem olepi j bysk flesza.
Kiedy polaroidowe zdjcie si wywoao, a Sue
i Caroline miechem i paplanin prboway pokona

chodn uprzejmo Meredith, Bonnie zauwaya jeszcze co. Zdjcie si udao: Caroline wygldaa na nim jak
zwykle fantastycznie, jej kasztanowe wosy lniy, a przed
sob miaa bukiet bladozielonych orchidei. Obok niej
Meredith, z min zrezygnowan i ironiczn, z t swoj mroczn urod, ktrej nawet nie musiaa podkrela.
Obok sama Bonnie, o gow nisza od pozostaych, potarganymi rudymi lokami i ze zmieszan min. Ale co
dziwnego byo w postaci siedzcej obok niej na kanapie.
To bya Sue, oczywicie, e to bya Sue, ale przez chwil
wydawao jej si, e te jasne wosy i bkitne oczy nale-

do kogo innego. Kogo, kto patrzy takim wzrokiem,


jakby za moment mia powiedzie co wanego. Bonnie
zmarszczya brwi., przygldajc si zdjciu, i szybko zamrugaa. Obraz si rozmaza, a po plecach przebieg jej
zimny, nieprzyjemny dreszcz.
Nie, na zdjciu bya po prostu Sue. Bonnie musiao na
moment co odbi albo pozwolia, eby wpyno na ni
pragnienie Caroline, eby znw byy wszystkie razem.
- Ja zrobi nastpne! - zawoaa, zrywajc si z miejsca.
- Siadaj, Vickie, przysu si do dziewczyn. Nie, bliej, bli-

ej... tak! - Kiedy bysn flesz, Vickie drgna jak sposzone


zwierz gotowe rzuci si do ucieczki.
Caroline ledwie rzucia okiem na zdjcie. Wstaa i skierowaa si w stron kuchni.
- Wiecie, co mamy zamiast tortu? - spytaa. - Zrobiam
wasn wersj Czekoladowej mierci. Chodcie, musicie
pomc mi przygotowa sos karmelowy. - Sue posza za ni,
a po chwili wahania ruszya z nimi Vickie.
- Dlaczego mi nie powiedziaa?
- Wiem, wiem. - Bonnie na chwil w przepraszajcym
gecie opucia gow. Ale zaraz j podniosa i umiechna si szeroko. - Inaczej nie chciaaby przyj i nie mogybymy sprbowa Czekoladowej mierci.
- A to sprawia, e byo warto?
- No c, w pewnym sensie bronia si Bonnie, starajc si wyglda jak rozsdna osoba. - Na pewno nie bdzie
tak le. Caroline naprawd stara si by mia, a dla Vickie to
dobrze, e wreszcie ruszya si z domu...
- Wcale mi si nie wydaje, eby dobrze jej to robio stwierdzia bez ogrdek Meredith. - Wyglda, jakby za moment miaa dosta ataku serca.

- C pewnie po prostu jest nerwowa. - Zdaniem


Bonnie Vickie miaa wszelkie powody do zdenerwowania.
Wikszo poprzedniego semestru spdzia jak pogrona
w transie, powoli doprowadzana do szalestwa przez siy,
ktrych nie rozumiaa. Nikt si nie spodziewa, e w ogle
z tego wyjdzie.
Meredith nadal miaa ponur min.
- A poza tym dodaa Bonnie to przecie nie s twoje
prawdziwe urodziny.
Meredith wzia aparat fotograficzny i zacza obraca
go w rkach. Nadal nie podnoszc wzroku, owiadczya:
- No i tu si mylisz.
- Co? - Bonnie wytrzeszczya oczy. - Co ty powiedziaa?
- Powiedziaam, e s to moje prawdziwe urodziny.
Mama Caroline musiaa jej o tym powiedzie, ona i moja
mama kiedy, dawno temu, byy przyjacikami.
- Meredith, co ty wygadujesz? Twoje urodziny byy
w zeszym tygodniu, trzydziestego maja.
- Nie, nieprawda. Urodziam si szstego czerwca.
Taka data widnieje w moim prawie jazdy i innych doku-

mentach. Rodzice zaczli obchodzi moje urodziny tydzie


wczeniej, bo szsty czerwca to dla nich zbyt smutna data.
To tego dnia mj dziadek zosta zaatakowany, a potem oszala. - Bonnie sapna, niezdolna wykrztusi sowa , a Meredith spokojnie dodaa: - Usiowa zabi moj babci, wiesz.
Mnie te prbowa zabi. - Odoya aparat dokadnie na
rodek stolika do kawy. - Chyba powinnymy i do kuchni
- powiedziaa cicho. - Czuj zapach czekolady.
Bonnie nadal siedziaa jak sparaliowana, ale jej umys
zaczyna funkcjonowa. Jak przez mg przypomniaa sobie,
e Meredith ju o tym kiedy wspominaa, chocia wtedy

nie przyznaa si do wszystkiego. I nie powiedziaa tego, kiedy


dokadnie to si stao.
- Zaatakowany... Chcesz powiedzie zaatakowany
tak jak Vickie? - wykrztusia wreszcie. Sowo wampir nie
chciao jej przej przez usta, ale wiedziaa, e Meredith zrozumie.
- Zaatakowany tak jak Vickie potwierdzia Meredith.
- Chod dodaa jeszcze ciszej. - One na nas czekaj. Nie
chciaam cie zdenerwowa.

Meredith nie chciaa mnie zdenerwowa, wic nie bd


si denerwowaa, pomylaa Bonnie, polewajc czekoladowe ciasto i czekoladowe lody gorcym sosem karmelowym.
Chocia jestemy przyjacikami od pitej klasy, a ona nigdy
przedtem nie zwierzya mi si z tego sekretu.
Po jej skrze przebieg zimny dreszcz, a w gowie pojawia si myl: Nikt nie jest tym, kim si wydaje. Tak
ostrzeg j w zeszym roku gos zmarej Honorii Fell, ktra przemawiaa jej ustami, a przepowiednia w przeraajcy sposb si spenia. A jeli ten koszmar jeszcze si nie
skoczy?
Ale potem Bonnie z determinacj pokrcia gow. Nie
moe myle o tym w tej chwili, musi myle o imprezie.
I musz zadba o to, eby impreza bya udana, i ebymy si
ze sob dogaday, postanowia.
Dziwne, ale to nawet nie okazao si takie trudne.
Meredith i Vickie pocztkowo niewiele ze sob rozmawiay, ale Bonnie wychodzia ze skry, eby by dla Vickie mia, i nawet Meredith nie zdoaa oprze si stosikowi dnie
opakowanych prezentw pitrzcych si na stoliku do kawy. Kiedy otwieraa ostatni, wszystkie ju miay si i paplay. Nastrj tolerancyjny trwa, kiedy poszy na gr do sypialni

Caroline obejrze jej ubrania, pyty kompaktowe i albumy

ze zdjciami. Gdy dochodzia pnoc, wycigny si na piworach i nadal gaday.


- Co si dzieje z Alarikiem? - Zapytaa Sue.
Alaric Saltzman by chopakiem Meredith w pewnym
sensie. Doktorant na Uniwersytecie Duke, specjalizujcy
si w parapsychologii. Zosta wysany w zeszym roku do
Fell's Church, kiedy zaczy si ataki wampirw. Chocia
na pocztku by uwaany za wroga, ostatecznie zosta ich
sprzymierzecem, a nawet przyjacielem.
- Jest w Rosji powiedziaa Meredith. - Wiecie, pierestrojka. Pojecha tam dowiedzie si, jak w czasie zimnej
wojny korzystali z umiejtnoci osb o zdolnociach parapsychicznych.
- Co mu powiesz kiedy wrci? - chciaa wiedzie
Caroline.
Bonnie sama miaa ochot zada to pytanie Meredith.
Poniewa Alaric by od niej cztery lata starszy, Meredith postanowia odoy rozmow o ich przyszoci do czasu, a
skoczy szko. Ale teraz miaa ju osiemnacie lat od dzisiaj, ucilia w mylach Bonnie a szko miay skoczy za

dwa tygodnie. Co bdzie potem?


- Jeszcze si nie zdecydowaam westchna Meredith.
- Alaric chce, ebym studiowaa na Duke i nawet si tam
dostaam, ale nie jestem pewna. Musz jeszcze pomyle.
Bonnie si ucieszya. Chciaa, eby Meredith studiowaa razem z ni, w Kolegium Boone, a nie wyjedzaa, eby
wyj za m, czy choby tylko si zarczy. To gupota tak
modo decydowa si na jednego faceta. Bonnie sama syna z tego, e lubi skaka z kwiatka na kwiatek i co troch zmienia chopaka. atwo si zakochiwaa i zakochanie
rwnie szybko jej przechodzio.
- Jeszcze nie spotkaam takiego, ktremu warto byoby
by wiern owiadczya.

Wszystkie na ni zerkny. Sue opara brod na doni


i spytaa:
- Nawet Stefano?
Bonnie powinna bya to przewidzie. Sypialni owietlao jedynie przymione wiato lampki przy ku i dao si
sysze tylko dobiegajcy zza okna szelest modych listkw
wierzb, wic nieuniknione, e rozmowa zesza wreszcie na
Stefano i Elen.

Stefano Salvatore i Elena Gilbert stali si ju w miecie


czym w rodzaju legendy, jak Romeo i Julia. Zaraz po przyjedzie Stefano do Fell's Church kada dziewczyna w miecie chciaa go zdoby. A Elena, najpikniejsza, najpopularniejsza i najbardziej wybredna dziewczyna w szkole, te
go zapragna. Ale dopiero gdy ju go zdobya, zdaa sobie
spraw z niebezpieczestwa. Stefano nie by tym, kim si
wydawa mia sekret o wiele mroczniejszy, ni mona si
byo domyla. I mia te brata, Damona, posta jeszcze
bardziej tajemnicz i niebezpieczn ni on sam. Elena bya rozdarta midzy brami, bo zakochaa si w Stefano, ale
nieodparcie przycigaa j te dziko Damona. W kocu
zgina, eby ich obu uratowa i odwdziczy si im za ich
mio.
- Stefano i owszem, o ile jest si Elen mrukna
Bonnie. Atmosfera si zmienia. Zrobio si ciszej, troch
smutno, co zachcao do zwierze.
- Wci nie mog uwierzy, e ju jej nie ma szepna
Sue, krcc gow i przymykajc oczy. - Miaa o wiele wicej energii ni inni ludzie.
- Pona janiejszym pomieniem dodaa Meredith,
zerkajc na wzory, ktre cie rowo-zotej lampy rysowa
na suficie. Gos miaa spokojny, ale dobitny i Bonnie wydawao

si, e te sowa opisuj Elen lepiej ni wszystko, co wczeniej o niej usyszaa.

- Czasami jej nie znosiam, ale nigdy nie zdoaabym


jej ignorowa przyznaa Caroline, mruc zielone oczy do
swoich wspomnie. - Nie bya osob, na ktr mona by
nie zwraca uwagi.
- Jej mier nauczya mnie jednego stwierdzia Sue. Mianowicie, e to mogoby spotka kad z nas. I nie wolno
nam marnowa ani chwili, bo nigdy nie wiadomo, jak dugo
jeszcze bdziemy y.
- By moe szedziesit lat albo szedziesit minut zgodzia si cicho Vickie. - I kada z nas moe umrze nawet dzisiaj w nocy.
Bonnie poruszya si niespokojnie. Ale zanim zdya
si odezwa, Sue powtrzya:
- Mnie si nadal w gowie nie mieci, e jej nie ma.
Czasem wydaje mi si, e jest gdzie blisko.
- Och, mnie te powiedziaa Bonnie z roztargnieniem. Przez gow przemkn jej obraz Warm Springs i wydawa si przez moment realniejszy ni sabo owietlony
pokj Caroline. - Wczoraj w nocy mi si nia i miaam wra-

enie, e to rzeczywicie ona i e prbuje mi co przekaza.


Wci o tym myl dodaa.
Pozostae dziewczyny przyglday jej si w milczniu.
Kiedy rozemiayby si, gdyby Bonnie wspomniaa o jakich nadprzyrodzonych zjawiskach, ale teraz si nie odwayy. Paranormalne zdolnoci Bonnie nie podlegay dyskusji, a czasem mogy si wydawa wrcz nieco przeraajce.
- Naprawd tak ci si zdaje? - szepna Vickie.
- A jak sdzisz, co ci usiowaa powiedzie? - spytaa
Sue.
- Nie wiem. Pod koniec snu bardzo staraa si utrzyma kontakt ze mn, ale co jej przeszkadzao.
Znw zapado milczenie. Wreszcie Sue odezwaa si
niepewnie:

- Mylisz e... Mylisz, e mogaby si z ni skontaktowa?


Wszystkie byy tego ciekawe. Bonnie zerkna na
Meredith, ktra wczeniej zbya ten sen, ale teraz z powag
spojrzaa Bonnie w oczy.
- Sama nie wiem powiedziaa Bonnie powoli. Wizje
sennego koszmaru wci wracay. - Nie chc wpa

w trans i otworzy si na to, co jeszcze moe si tam gdzie


kry, tego jednego jestem pewna.
- Czy to jedyny sposb, eby porozumie si z kim,
kto umar? A tabliczka do seansw spirytystycznych czy co
w tym rodzaju? - spytaa Sue.
-

Moi rodzice maj tak tabliczk odezwaa si

Caroline nieco za gono. Nagle spokj prys, a w powietrzu pojawio si wyczuwalne napicie. Wszystkie wyprostoway si i zaczy sobie przyglda wyczekujco. Nawet
Vickie wydawaa si raczej zaciekawiona ni przestraszona.
- Czy to by podziaao? - Meredith zapytaa Bonnie.
- Nie wiem czy powinnymy...- zastanawiaa si gono Sue.
- Trzeba raczej zapyta, czy si na to odwaymy ucilia Meredith. Bonnie znw poczua na sobie wzrok pozostaych. Jeszcze przez chwil si wahaa, a potem wzruszya
ramionami. odek podszed jej do garda.
- Czemu nie? - wypalia. - Co mamy do stracenia?
Caroline zwrcia si do Vickie:
- Vickie, na parterze, przy schodach jest szafa w cianie.
Tabliczka powinna by na grnej pce, razem z rnym
grami.

Nawet nie dodaa: Pjdziesz po ni, prosz? Bonnie


zmarszczya brwi i chciaa co powiedzie, ale Vickie ju bya za drzwiami.

- Mogaby by nieco bardziej uprzejma. - Bonnie


zwrcia si do Caroline: - o to ma by, twoja interpretacja roli macochy Kopciuszka?
- Och, daj spokj, Bonnie rzucia niecierpliwie
Caroline. - Ma szczcie, e w ogle zostaa zaproszona.
I ona to wie.
- A ja mylaam, e po prostu ulega naszemu urokowi
- odezwaa si sucho Meredith.
- A poza tym... - Bonnie zacza, ale nie skoczya.
Dwik by wysoki, piskliwy, a na koniec osab i urwa si,
ale nie sposb byo si pomyli. Kto krzycza. A potem zapada cisza, i nagle rozlegy si, raz po raz, kolejne przeszywajce krzyki.
Przez chwil dziewczyny stay w sypialni jak sparaliowane. Potem rzuciy si do holu i zbiegay po schodach.
- Vickie! - Meredith pierwsza znalaza si na dole.
Vickie staa przed szaf, wycigajc przed siebie rce, jakby

chciaa nimi osonic twarz. Chwycia si Meredith, ale nie


przestawaa krzycze.
- Vickie, co si stao? - spytaa ostro Caroline, raczej
rozgniewana ni przestraszona. Na pododze walay si pudeka z grami, pionki do Monopoly i karty do Trivial Pursuit.
- Dlaczego si drzesz?
- Co mnie zapao! Signam na grn pk i co
mnie zapao za tali!
- Od tyu?
- Nie! Ze rodka szafy!
Zaskoczona Bonnie zajrzaa do otwartej ciennej szafy. Wisiay tam zimowe paszcze, tworzc szczeln zason,
niektre sigay a do ziemi. agodnie wypltawszy si z objc Vickie, Meredith wzia do rki parasolk i zacza dga
paszcze.

- Och, nie rb tego... - zacza Bonnie odruchowo, ale


parasolka trafia wycznie na opr materiau. Za jej pomoc Meredith rozsuna paszcze, za ktrymi byo tylko niemalowane cedrowe drewno szafy.
-

Widzisz? Nikogo tam nie ma powiedziaa agodnie.

- Ale wiesz, s tu rkawy tych paszczy i jeli si nachylisz

wystarczajco gboko, moe ci si wyda, e kto ci chwyta za tali.


Vickie podesza o krok, dotkna jednego rkawa, a potem spojrzaa na grn pk. Ukrya twarz w doniach, jedwabiste wosy opady na jej twarz. Przez jedn okropn
chwil Bonnie wydawao si, e ona pacze, ale potem usysz chichot.
- O Boe! Ja naprawd mylaam... Och, jestem taka
gupia! Zaraz posprztam! - odetchna z ulgVickie.
- Potem zdecydowaa stanowczo Meredith. - Chodmy do salonu.
Bonnie rzucia ostatnie spojrzenie w stron szafy.
Kiedy usiady wok stolika do kawy,dla nastroju przygaszajc cz wiate, Bonnie lekko dotkna palcami niewielkiej plastikowej planszy. Jeszcze nigdy nie korzystaa
z takiej planszy do seansw spirytystycznych, ale wiedziaa,
jak to si robi. Plansza obracaa si, wskazujc poszczeglne litery alfabetu, ktre miay si skada na wiadomo to
znaczy, o ile duchy miay ochot na rozmow.
- Wszystkie musimy jej dotyka wyjania i patrzya,
jak pozostae dziewczyny poszy za jej przykadem. Palce
Meredith byy dugie i szczupe, Sue delikatne i zakoczone paznokciami opiowanymi na pokrgo, Caroline

miaa paznokcie pomalowane na odcie miedzianego brzu,


a Vickie obgryzione.
- Teraz zamkniemy oczy si skoncentrujemy zadysponowaa cicho Bonnie. Dziewczyny posuchay jej,

wzdychajc ze zniecierpliwienia, bo wszystkie zaczynay


odczuwa napicie.
- Pomylcie o Elenie. Wyobracie j sobie. Jeli gdzie
jest, to chcemy j tu sprowadzi.
W pokoju zapada cisza. Bonnie zobaczya w wyobrani
jasne wosy i oczy w odcieniu lapisu-lazuli.
- Przyjd, Eleno szepna. - Porozmawiaj ze mn.

Plansza drgna.
adna z nich nie moga jej poruszy, bo kada naciskaa
w innym miejscu. A jednak may plastikowy trjkcik przesuwa si swobodnie. Gdy plansza si zatrzymaa, Bonnie
otworzya oczy. Trjkcik planszy zatrzyma si przy sowie:
tak.
Vickie wyrwa si cichy szloch.
Bonnie spojrzaa na pozostae dziewczyny. Caroline oddychaa szybko i mruya oczy. Meredith zblada. Tylko Sue

wci miaa zamknite oczy.


Wszystkie oczekiway, e Bonnie bdzie wiedziaa, co
robi.
- Nie dekoncentrujcie si polecia im Bonnie. Czua
si na to wszystko niegotowa i troch gupio jej byo tak si
zwraca do kogo w pust przestrze. Ale to ona bya tu ekspertk i musiaa sobie poradzi.
- Czy to ty Eleno? - spytaa.
Plansza zatoczya kolo i znw si zatrzymaa przy sowie: tak
Nagle serce Bonnie zaczo wali tak mocno, e baa si, e
zaczn jej w tym samym rytmie dre palce. Plastik pod
opuszkami palcw zacza czu inaczej, wydawa jej si niemal naelektryzowany, jakby przepywaa przez niego jaka
ponadzmysowa sia. Bonnie ju nie czua si gupio. zy
napyny jej do oczu i widziaa, e Meredith te ma mokre
oczy. Przyjacika skina do niej gow.

- Skd mamy mie pewno? - Spytaa Caroline gono, podejrzliwym tonem. Bonnie zdaa sobie spraw, e
Caroline tego nie odczuwa, e nie odbiera tego co ona sama. Jeli chodzi o zjawiska parapsychiczne, ciemna z niej

masa.
Plansza znw si poruszya, teraz Bonnie dotykaa liter tak szybko, e Meredith ledwie nadaa odczytywa
wiadomo. Nawet bez znakw przestankowych brzmiaa
jasno.
Caroline nie wydurniaj si - odczytywaa. Masz
szczcie e w ogle chc z tob gada.
- Brzmi cakiem jak Elena stwierdzia sucho Meredith.
- Brzmi jak ona, ale...
- Och, przymknij si, Caroline powiedziaa Bonnie.
- Eleno, tak bardzo si ciesz... - Ze wzruszenia gos uwiz
jej w gardle, na chwil musiaa przerwa.
Bonnie nie ma na to czasu przesta si maza i bierz
si do roboty.
No, to te byo do Eleny podobne. Bonnie pocigna
nosem i mwia dalej:
- nia mi si wczoraj.
Tak.
- Tak. - Serce Bonnie jeszcze nigdy nie bio tak szybko.
- Chciaam z tob porozmawia, ale zrobio si jako dziwnie, a potem cigle traciymy kontakt...
- Dobrze. - To bya odpowied na jej niezadane pytanie
i usyszaa j z ulg.

Nasze porozumienie zakcane przez wrogie siy ze


bardzo ze rzeczy s tutaj
- To znaczy? - Bonnie pochylia si nad plansz. - Jakie
rzeczy?

Nie ma czasu! Wydawao si, e plansza sama chciaa doda ten wykrzyknik. Drgaa gwatownie, litera po literze, jakby Elena z trudem hamowaa zniecierpliwienie. On
teraz zajty wic mog mwi ale mamy mao czasu suchaj kiedy skoczymy wyno si szybko z tego domu jeste
w niebezpieczestwie
- W niebezpieczestwie? - zdziwia si Vickie z tak
min, jakby miaa za moment zerwa si z krzesa i uciec.
Czekaj najpierw posuchaj cae miasto jest w niebezpieczestwie
- Co mamy zrobi? - spytaa natychmiast Meredith.
Potrzebujecie pomocy on jest dla was za silny niewiarygodnie silny a teraz suchaj i rb co mwi musisz rzuci
zaklcie przywoania pierwszym skadnikiem s w...
Bez adnego ostrzeenia plansza przestaa wskazywa li-

tery i zacza wirowa jak szalona. Wskazaa stylizowany rysunek ksiyca, potem soca, a potem zatrzymaa si przy
sowach Parker Brothers Inc.
- Elena!
Plansza znw zacza pokazywa litery.
Jeszcze jedna mysz jeszcze jedna mysz jeszcze jedna
mysz
- Co si dzieje?! - krzykna Sue, szeroko otwierajc
oczy.
Bonnie bya wystraszona. Plansza pulsowaa energi,
z energi, ktra jak wrzca smoa oblepiaa jej palce. Ale
czua te drc srebrzyst niteczk, ktra oznaczaa, e
Elena jest obecna i z t z energi walczy. - Nie przerywajcie! - zawoaa rozpaczliwie. - Nie odrywajcie rk od planszy!
Mysz boto zabij ci - wskazywaa plansza. Krew
krew krew. A potem... Bonnie ratuj si uciekaj on tu jest
uciekaj uciekaj ucie...

Plansza drgna gwatownie, wysuwajc si spod palcw


Bonnie, a potem zawirowaa wok osi i przeleciaa przez
pokj, zupenie jakby kto ni cisn. Vickie wrzasna.

Meredith poderwaa si na nogi.


A potem wiata zgasy, dom pogry si w ciemnoci.

Rozdzia 3

Vickie krzyczaa, dygoczc. Bonnie miaa gardo cinite ze strachu.


- Vickie przesta! Posuchaj, musimy si std wydosta! - Meredith musiaa j przekrzykiwa. - Caroline, to
twj dom! Zapmy si teraz za rce, a ty nas poprowad do
wyjcia.
Caroline nie wydawaa si tak wystraszona jak pozostae
dziewczyny. To zaleta osb pozbawionych wyobrani, pomylaa Bonnie. Nie potrafi sobie wyobrazi strasznych
rzeczy, ktre mog je spotka.
Poczua si lepiej, kiedy Meredith pooya wsk,
chodn do na jej rce. Z drugiej strony Bonnie zapaa za
rk Caroline.
Nic nie widziaa. Do tej pory oczy powinny ju jej
si przyzwyczai do ciemnoci, ale nie widziaa konturw mebli. Przez okna wychodzce na ulic nie wpadao adne wiato; zdawao si, e wszdzie wyczono
prd. Caroline potkna si o jaki mebel i zakla, Bonnie
wpada na ni.
Idca z tyu Vickie cicho pochlipywaa
- Trzymaj si szepna Sue. - Trzymaj si, Vickie, da-

my rad.

Po ciemku z trudem brny na przd. A potem Bonnie


poczua pod stopami kafelki.
- To hol frontowy powiedziaa Caroline. - Zatrzymajcie si na chwil, znajd drzwi. - Wysuna palce z ucisku Bonnie.
- Caroline! Nie puszczaj... Gdzie jeste? Caroline, daj
mi rk! - zawoaa Bonnie, szukajc przed sob po omacku
jak niewidoma.
W mroku co wielkiego i wilgotnego zamkno jej palce
w ucisku. To bya rka, tyle e nie Caroline.
Bonnie wrzasna.
Vickie natychmiast jej zawtrowaa, krzyczaa histerycznie. Gorca, spocona rka cigna Bonnie. Dziewczyna
kopaa, wyrywaa si, ale to nic nie dao. A potem poczua
na talii donie Meredith, ktra cigna j w swoj stron.
Wielka rka j pucia.
Bonnie zawrcia i biega, po prostu biega, tylko na
wp wiadoma, e Meredith jest obok niej. Nie zdawaa
sobie sprawy, e nadal krzyczy, pki si nie potkna o fotel
i zatrzymaa. Wtedy usyszaa swj krzyk.
- Cii! Bonnie, cicho, uspokj si! - Meredith potrzsaa

ni. Osuny si na podog.


- Co mnie zapao! Meredith, co mnie zapao!
- Wiem! Cicho bd! Jeszcze tu jest szepna Meredith.
Bonnie ukrya twarz na ramieniu przyjaciki, eby
znw nie krzykn. No bo jeli to co jest z nimi w tym pokoju?
Sekundy wloky si, w pokoju panowaa cisza. Bonnie
wytya such, ale nie dociera do niej aden dwik poza
jej oddechem i guchym biciem wasnego serca.
- Suchaj! Musimy doj do kuchennych drzwi. Teraz
na pewno jestemy w salonie. To znaczy, e kuchnia jest za

nami. Musimy si do niej dosta powiedziaa Meredith


przyciszonym gosem.
Bonnie z nieszczliw min pokiwaa gow, a potem
zacza si rozglda.
- Gdzie Vickie? - szepna ochryple.
- Nie wiem. Musiaam puci jej rk, eby ci odcign od tego czego. Chod, idziemy.
Bonnie si nie ruszya.
- Ale dlaczego ona nie krzyczy?

Meredith zadygotaa.
- Nie wiem.
- O Boe. O Boe. Meredith, nie moemy jej tutaj zostawi.
- Musimy.
- Meredith, nie wolno nam. To ja powiedziaam
Caroline, eby j zaprosia. Nie znalazaby si tutaj, gdyby
nie ja. Musimy j std zabra
Po chwili milczenia Meredith sykna:
- No dobra! Ale naprawd dziwn por sobie wybraa
na szlachetne gesty, Bonnie.
Jakie drzwi trzasny i dziewczyny drgny. Potem rozleg si omot. Jakby kto wbiega po schodach, pomylaa
Bonnie. A potem rozleg si krzyk.
- Vickie, gdzie jeste?! Nie... Vickie, nie! Nie!
- To Sue! - zawoaa Bonnie. - Na grze!
- Dlaczego my nie mamy latarki? - wciekaa si
Meredith.
Bonnie zrozumiaa, o co jej chodzi. Nie mogy porusza si w ciemnociach, za bardzo si bay. Ogarna j atawistyczna panika. Potrzebowaa wiata, jakiegokolwiek
wiata.
Nie bya w stanie po raz kolejny ruszy przez t ciemno,

wystawiona na atak ze wszystkich stron. Po prostu nie moga.

Mimo to udao jej si odej o jeden niepewny krok od


fotela.
- Chod szepna i Meredith ruszya za ni w ciemno.
Bonnie bya pewna, e wilgotna, gorca rka znw j
zapie. Kady centymetr skry swdzia j, jakby spodziewaa si tego dotyku, a ju zwaszcza rka, ktr wycigna
przed siebie, szukajc drogi.
A potem zrobia bd, bo zacza wspomina tamten
sen.
Natychmiast poczua sodkawy, mdlcy odr rozkadajcych si zwok. Wyobrazia sobie wypezajce zewszd robactwo i wspominaa szar twarz Eleny, z wargami odsaniajcymi wyszczerzone w umiechu zby i gow pozbawion
wosw. Jeli to co zapie j za rk...
Nie pjd dalej, nie mog, po prostu nie mog, pomylaa. Bardzo mi al Vickie, ale nie mog. Prosz, pozwlcie
mi tu si zatrzyma.
Kurczowo trzymaa si Meredith i prawie pakaa. A potem z gry dobieg odgos tak przeraajcy, jakiego jeszcze

nigdy w yciu nie syszaa.


Waciwie to bya caa seria odgosw, ale rozlegay si
w tak niewielkich odstpach czasu, e zleway si w jeden,
straszliwy haas. Najpierw byy to krzyki Sue, ktra wrzeszczaa:
- Vickie! Vickie! Nie! - A potem omot, ktrego echo
nioso si po caym domu, dwik tukcego si szka, zupenie jakby kto naraz wybi setk okien. A ponad tym
wszystkim krzyk, w ktrym brzmiaa panika.
Nagle zapada cisza.
- Co to byo?! Meredith, co tam si stao?
- Co zego. - Gos Meredith by zduszony i peen niepicia. - Co bardzo zego. Bonnie, pu mnie. Id zobaczy.

- Nie sama, sama nie pjdziesz sprzeciwia si Bonnie


stanowczo.
Dotary do schodw. Kiedy znalazy si na podecie,
Bonnie usyszaa trzask, jakby sypicych si na ziemi odamkw szka, od ktrego zrobio jej si niedobrze.
A potem zapaliy si wiata.
Gdy zrobio si jasno, byo jeszcze gorzej. Meredith sza
w stron ostatnich drzwi na korytarzu, zza ktrych dobiega

haas. Bonnie ruszya za ni, ale nagle wyranie poczua, e


nie chce zaglda do tego pokoju.
Meredith otworzya drzwi. Na sekund zamara, stojc
w nich, a potem szybko wesza do rodka. Bonnie stana
w drzwiach.
- O mj Boe, nie wchod tutaj!
Bonnie nawet si nie zawahaa. Wesza do rodka i stana jak wryta. Na pierwszy rzut oka wygldao, jakby
jedna ciana domu znikna. Wysokie okna i przeszklone
drzwi wychodzce z gwnej sypialni na balkon wyglday, jakby co je od strony pokoju zburzyo, drewno byo poamane, szko potuczone. Z resztek okiennych ram
niebezpiecznie zwisay odamki szyb. Odpaday od nich
z brzkiem.
Cienkie biae firanki wydymay si przy ziejcych otworze w cianie domu. Tu przed nimi Bonnie widziaa Vickie,
ktra staa z rkoma opuszczonym wzdu bokw, tak nieruchoma jak blok kamienia.
- Vickie, nic ci nie jest? - Bonnie widzc, e ona yje,
odczua ulg tak wielk, e a bolesn. - Vickie?
Vickie nie obrcia si, nie zareagowaa. Bonnie ostronie obesza j, zajrzaa jej w oczy. Dziewczyna patrzya przed
siebie, renice miaa tak zwone, e przypominay epki

szpilek. Chwytaa powietrze krtkimi, pytkimi haustami,


jej klatka piersiowa unosia si gwatownie.

- Jestem nastpna. Powiedzia, e jestem nastpna. szeptaa raz po raz, ale chyba nie zwracaa si do Bonnie.
Wydawao si, e w ogle nie zwraca uwagi na Bonnie.
Bonnie zadraa i odsuna si od niej. Meredith staa na
balkonie. Obrcia si, kiedy Bonnie signa w stron firanek i sprbowaa zastpi jej drog.
- Nie patrz. Nie patrz w d powiedziaa.
Gdzie w d?! Nagle Bonnie zrozumiaa. Przepchna
si obok Meredith, ktra zapaa j za rami, zatrzymujc
tu na krawdzi. Od wysokoci mogo zakrci si w gowie.
Barierka balkonu zostaa zniszczona tak jak okna, i Bonnie
nic nie zasaniao widoku na owietlony ogrd w dole. Na
ziemi leaa figurka przypominajca poaman lalk, z rozrzuconymi rkoma i nogami, z szyj skrzywion pod jakim
dziwnym ktem, z jasnymi wosami, ktre rozsypay si jak
wachlarz na ciemnej ziemi. To bya Sue Carson.
W zamieszaniu, ktre powstao pniej, Bonnie nie
opuszczay dwie myli. Po pierwsze, Caroline ju nigdy nie
doczeka si wymarzonej czwrki przyjaciek. A po drugie,

e to nie w porzdku, eby co takie zdarzyo si w urodziny Meredith. To zwyczajnie nie w porzdku.

- Przepraszam ci, Meredith. Moim zdaniem ona teraz


nie ma na to siy.
Bonnie usyszaa gos swojego ojca od strony drzwi
frontowych, w chwili gdy apatycznie mieszaa sodzik w filiance naparu z rumianku. Od razu odoya yeczk. Nie
miaa siy, by chocia jeszcze minut siedzie w tej kuchni.
Potrzebowaa si std wydosta.
- Zaraz id, tato!
Meredith wygldaa prawie tak samo fatalnie jak poprzedniego wieczoru. Na jej twarzy wida byo nerwowe napicie,
a oczy miaa podkrone. Usta zacisna w wsk kresk.

- Pojedzimy tylko przez chwil zwrcia si Bonnie


do ojca. - Moe kogo odwiedzimy. Przecie to ty mwie,
e nie ma adnego niebezpieczestwa, prawda?
Co mia na to odpowiedzie? Pan McCullough spojrza na drobniutk crk, ktra wysuwaa brod do przodu, w sposb, ktry wiadczy o uporze, odziedziczonym po
nim samym, i wytrzymaa jego wzrok. Unis rce w gecie

bezradnoci.
- Dochodzi czwarta. Wr do domu przed zmrokiem
- poprosi tylko.
- Oni sami nie wiedz, czego chc powiedziaa Bonnie
do Meredith, kiedy szy do samochodu. A kiedy ju wsiady,
obie natychmiast zablokoway drzwi.
Wycofujc samochd z podjazdu, Meredith rzucia
Bonnie ponure spojrzenie.
- Twoi rodzie te ci nie uwierzyli.
- Och, uwierzyli we wszystko, co im powiedziaam... pomijajc to, co byo istotne. Jak oni mog by tak
gupi?
Meredith parskna miechem.
- Musisz na to spojrze z ich punktu widzenia. Znajduj
zwoki, na ktrych nie ma adnych ladw przemocy, jedynie obraenia spowodowane upadkiem. Wycznie wiata tumacz awaria w Virginia Electric. Znajduj nas, rozhisteryzowane i udzielajce na ich pytania odpowiedzi, ktre
musiay si im wyda mocno dziwne. Kto to zrobi? Jaki
potwr o spoconych apach. A skd to wiemy? Bo powiedziaa nam o tym nasz zmara przyjacika Elena za pomoc planszy do wywoywania duchw. Czy mona si dziwi,
e maj wtpliwoci?

- Jakby nigdy wczeniej nie widzieli czego takiego...


- Bonnie, doni zacinit w pi uderzaa w drzwi samochodu. - Ale widzieli. Czy oni sobie wyobraaj, e

wymyliymy te psy, ktre zeszej zimy zaatakoway w czasi Balu Krlowej niegu? Czy im si wydaje, e Elen zabi
wymys czyjej fantazji?
- Zapominaj powiedziaa mikko Meredith. - Sama
to przewidziaa. ycie wrcio do normy i wszyscy w Fell's
Church czuj si dziki temu bezpieczniej. Wszystkim si
wydaje, e obudzili si za zego snu i ostatnia rzecz, na jak
maj ochot, to znw si w nim znale.
- A wic atwiej jest wierzy, e grupka nastolatek nakrcia si przy planszy do wywoywania duchw i kiedy
wiata pogasy, wpady w panik i rzuciy si do ucieczki.
A jedna z nich tak si wystraszya i zgupiaa, e a wyskoczya przez okno.
Zapada cisza, po chwili Meredith westchna:
- Szkoda, e Alarica tu nie ma.
Bonnie normalnie szturchnaby j po takim stwierdzeniu w bok i powiedziaa seksownym tonem: Te auj.. Alaric by jednym z najprzystojniejszych facetw , jakich

kiedykolwiek poznaa. Nawet jeli by stary mia ju dwadziecia dwa lata. Teraz jednak tylko cisna Meredith za
rami wspczujcym gestem
- Nie moesz jako si z nim skontaktowa?
- W Rosji? Ja nawet nie wiem, w ktrym, miejscu on
w tej Rosji jest.
Bonnie zagryza wargi. Fakt, Rosja nie jest maa.
Jechay wzdu Lee Street. Gdy dojeday do szkoy, na
parkingu dostrzegy tum ludzi.
Wymieniy spojrzenia, a Meredith pokiwaa gow.
- Waciwie czemu nie powiedziaa. - Zobaczymy,
czy maj wicej rozumu ni ich rodzice.
Bonnie zobaczya wystraszone twarze zwracajce si
w ich stron, kiedy powoli wjeday na parking. Gdy wy-

siady z samochodu, ludzie si rozstpili, robic im przejcie


a po sam rodek zbiegowiska.
Staa tam Caroline, gestykulujc i potrzsajc kasztanowymi lokami.
- Nie bdziemy mogli spa w tym domu, dopki
wszystkiego nie naprawi. Tata powiedzia, e wynajmie

mieszkanie w Heron, dopki nie bdzie po wszystkim.


- A czy to zrobi jak rnic? Jestem pewna, e on moe ci odszuka w Heron rzucia Meredith.
Caroline obrcia si, ale unikaa wzroku Meredith.
- Kto? - spytaa wymijajco.
- Och, Caroline, tylko nie ty! - wybucha Bonnie.
- Ja po prostu chc si std wyrwa stwierdzia Caroline. Uniosa oczy i przez chwil Bonnie widziaa,
jak bardzo jest przestraszona. - Duej nie mog. - I jakby
chcc od razu dowie swoich sw, zacza przepycha si
przez tum.
- Pozwl jej odej, Bonnie powiedziaa Meredith.
- To na nic.
-

Ona jest nam na nic rzucia Bonnie z wciekoci.

Jeeli Caroline, ktra przecie wiedziaa, zachowywaa si


w ten sposb, to jak zareaguje reszta ludzi?
Odpowied na swoje pytanie dostrzega w otaczajcych
j twarzach. Wszyscy mieli przestraszone miny, tak przestraszone, jakby razem z Meredith rozsieway zarazki jakiej zakanej choroby. Jakby to ona i Meredith stanowiy
problem.
- W gowie mi si nie mieci mrukna Bonnie.
- Mnie te si nie mieci odezwaa si Deanna

Kennedy, przyjacika Sue. Staa z przodu grupy i nie bya


tak zmieszana jak pozostali. - Wczoraj po poudniu rozmawiaam z Sue, bya taka podekscytowana, taka szczliwa. To
niemoliwe, e nie yje. - Deanna si rozpakaa. Jej chopak

obj j ramieniem, a kilka dziewczyn te zaczo pociga


nosem. Faceci przestpowali z nogi na nog, miny mieli
niewyrane.
Bonnie poczua nadziej.
- Na Sue si nie skoczy stwierdzia. - Elena powiedziaa nam, e cae miasto jest zagroone. Mwia...
- Wbrew wasnej woli Bonnie poczua, e gos jej sabnie.
Widziaa to w ich oczach, zaczli patrze szklanym wzrokiem, kiedy tylko wymienia imi Eleny. Meredith miaa racj, ich koledzy jak reszta mieszkacw Fell's Church to, co
zdarzyo si zeszej zimy, zepchnli w niepami. Ju w nic
nie wierzyli.
- Co si z wami dzieje? - zapytaa bezradnie. Miaa
ochot w co uderzy. - Przecie chyba nie mylicie, e Sue
sama rzucia si z balkonu!
- Ludzie mwi... - chopak Deanny zacz bezradnie, a potem urwa i obronnym ruchem wzruszy ramionami. -

No c... Sama mwia policji, e w pokoju bya Vickie


Bennet, prawda? I e zaledwie chwil wczeniej syszaa,
jak Sue woaa: Nie, Vickie, nie!?
Bonnie jakby kto uderzy w brzuch.
- Wy mylicie, e Vickie... O Boe, wycie chyba powariowali! Posuchajcie! Co mnie w tamtym domu zapao
za rk i to nie bya Vickie. I Vickie nie miaa nic wsplnego
z wypchniciem Sue za okno.
- Po pierwsze, raczej nie jest do silna zwrcia im
uwag Meredith. - Way czterdzieci dwa kilo i to w ciuchach nasiknitych wod.
Kto z tyu mrukn co o tym, e szalecy bywaj obdarzeni nadnaturaln sia fizyczn.
- Vickie bya chora psychicznie...
- Elena nam powiedziaa, e to jaki facet! - Bonnie
prawie krzykna, przegrywajc w toczonej z sam sob wal-

ce o zachowanie spokoju. Twarze obracajce si w jej stron byy zacite, niechtne. A potem zobaczya kogo, dziki komu ucisk w klatce piersiowej si zmniejszy. - Matt!
Powiedz im, e nam wierzysz.
Matt Honeycutt trzyma rce w kieszeniach, gow mia

spuszczon.
- Wierz wam, o ile ma to jakie znaczenie powiedzia. - Ale czy to co zmienia? I tak wyjdzie na jedno.
Bonnie oniemiaa, co jej si raczej zdarzao nieczsto.
Matt by, owszem, przygnbiony od mierci Eleny, no ale
co takiego...
- A wic jednak on nam wierzy wyrzucia z siebie szybko Meredith. - Co mamy zrobi, eby przekona
take was?
- Moe sprowadzi z zawiatw Elen odezwa si
gos, na dwik ktrego Bonnie natychmiast si zagotowaa.
Tyler. Tyler Smallwood. Szczerzy si jak jaka mapa w oscentacyjnie drogim swetrze Perry llis, pokazujc cay garnitur biaych zdrowych zbw.
- To jeszcze nie taki odjazd jak e-mail od zmarej Krlowej Szkoy, ale na pocztek wystarczy doda
Tyler.
Matt zawsze twierdzi, e Tyler, miejc si w ten sposb, sam prosi si o fang w nos. Ale Matt, jedyny w tym
tumie facet, ktry dorwnywa si fizyczn Tylerowi, wbija teraz obojtny wzrok w ziemi.
- Przymknij si, Tyler! Nie masz pojcia, co zaszo
w domu Caroline sykna Bonnie.

- Wychodzi na to, e wy te nie macie. Bo gdybycie si


nie choway w salonie, tobycie zobaczyy, co si tam dziao.
A wtedy moe kto by wam uwierzy.
Odpowied zamara Bonnie na ustach. Wytrzeszczya
na Tylera oczy, a potem zamkna usta, ktre ju otwieraa,

by mu odpowiedzie. Tyler czeka. A kiedy si nie odezwaa,


znw wrednie si umiechn.
- Ja bym stawia na to, e Vickie to zrobia powiedzia, puszczajc oko do Dicka Cartera, byego chopaka
Vickie. - To silna laska, nie, Dick? Ona moga to zrobi.
- Odwrci si i dorzuci: - A moe Salvatore wrci do
miasta.
- Ty bydlaku! - Bonnie nie wytrzymaa. Meredith jej
zawtrowaa, wytrcona z rwnowagi. Bo oczywicie na
dwik nazwiska Stefano rozptao si pandemonium,
co Tyler na pewno przewidzia. Ludzie zaczli wykrzykiwa co z przestrachem, zdumieniem albo oywieniem.
Podekscytowane byy przede wszystkim dziewczyny.
To zakoczyo spotkanie. Ludzie ju przedtem dyskretnie si wycofywali, a teraz szybko odchodzili.
Bonnie patrzya w lad za nimi.

- Zamy, e by ci uwierzyli. Co mieliby zrobi? - zapyta Matt. Nie zauwaya, e stan obok niej.
- Nie wiem. Moe co oprcz czekania, a zostan
wzici na muszk. - Sprbowaa pochwyci jego wzrok. Matt nic ci nie jest?
- Nie wiem. A tobie?
Bonnie si zamylia.
- Nic. To znaczy jestem troch zaskoczona, e tak dobrze sobie z tym wszystkim radz, bo kiedy umara Elena,
byam strasznie rozbita. Zupenie. No ale z drugiej strony
nie przyjaniam si z Sue a tak blisko, a poza tym... No
sama nie wiem! - Znw ogarna j ochota, eby w co uderzy. - Po prostu tego ju za wiele!
- Jeste wciekaa.
- Tak, jestem wcieka. - Bonnie nagle zrozumiaa, jakie uczucie towarzyszyo jej przez cay dzie. - Zabicie Sue
to nie jest zwyka niesprawiedliwo, to podo. To samo

zo. I komu, kto to zrobi, nie ujdzie to na sucho. To by


byo... Jeli wiat jest miejscem, gdzie co takiego moe si
zdarzy i uj komu bezkarnie... - Nie umiaa dokoczy
tego zdania.

- To wtedy co? Nie chcesz ju na tym wiecie y?


A jeli wiat faktycznie taki jest?
W oczach mia pustk i gorycz. Bonnie bya wstrznita. Ale odpara stanowczo:
- Ja nie pozwol, eby wiat tak wyglda. I ty te na to
nie pozwolisz.
Popatrzy na ni, jakby bya dzieckiem, ktre upiera si,
e wity Mikoaj istnieje.
- Jeli oczekujemy, e inni potraktuj nas powanie,
to same te siebie powanie traktujmy. Elena naprawd
skontaktowaa si z nami. Chciaa, ebymy co zrobiy. Jeli naprawd w to wierzymy, to lepiej zastanwmy
si, co powinnymy zrobi. - Meredith bya zdecydowana
dziaa.
Twarz Matta drgna, kiedy pado imi Eleny. Biedaku,
nadal kochasz si w niej, pomylaa Bonnie. Ciekawe, czy
istnieje co, co pomogoby ci o niej kiedy zapomnie? Na
gos zapytaa:
- Pomoesz nam, Matt?
- Pomog odpar cicho. - Ale nadal nie wiem, co planujesz.
- Chc powstrzyma tego palanta, zanim kogo jeszcze
zabije powiedziaa Bonnie. Sama te dopiero teraz zrozu-

miaa, co tak naprawd zamierza.


- Sama? Bo jeste sama, wiesz?
- My jestemy same poprawia go Meredith. - Ale
wanie to usiowaa nam powiedzie Elena. Mwia,
e musimy rzuci zaklcie przywoania, eby sprowadzi
pomoc.

- atwe zaklcie, tylko z dwoma skadnikami. - Bonnie


przypomniaa sobie sen. Oywia si. -I mwia, e ju mi
wskazaa oba skadniki. Ale nie zrobia tego...
- Wczoraj wieczorem mwia, e jaka obca sia zakca i znieksztaca przekaz od niej powiedziaa Meredith.
- Moim zdaniem przypominao to sytuacj z twojego snu.
Uwaasz, e tak naprawd pia herbat z Elen?
- Tak. - Bonnie nie miaa wtpliwoci. - To znaczy ja
wiem, e to nie bya adna herbatka w Warm Springs, ale
moim zdaniem Elena przesyaa taki obraz do mojego mzgu. W pewnym momencie co przejo kontrol nad przekazem. Ale Elena stawiaa opr i na chwil, pod koniec, si
przedara.
- To znaczy, e musimy skupi si na pocztku tego
snu, kiedy jeszcze to Elena si z tob kontaktowaa. Ale je-

li to, co mwia, ju zostao zmienione przez wrog si, to


moe jej sowa brzmiay dziwnie. Moe nie chodzi o to, co
mwia, tylko o to, co robia...
Bonnie uniosa rk i dotkna swoich lokw.
- Wosy! - zawoaa.
- Co?
- Wosy! Pytaam j, kto j teraz czesze, a potem rozmawiaymy o tym i ona stwierdzia: Wosy s bardzo wane.
I, Meredith... Kiedy wczoraj wieczorem prbowaa powiedzie nam, jakie to skadniki, pierwsza litera jednego z nich
to byo W!
- No wanie!- Oczy Meredith rozbysy. - Teraz musimy tylko odszyfrowa ten drugi.
- Ale ja to wiem! - Bonnie rozemiaa si z entuzjazmem. - Powiedziaa mi o tym zaraz po wosach, a mnie si
wydawao, e ona po prostu dziwaczy. Powiedziaa: Krew
te jest wana.
Meredith zrozumiaa.

- A wczoraj w nocy plansza wskazywaa: Krew krew


krew. Mylaam, e to ten kto, kto nam grozi, ale myliam
si powiedziaa. - Bonnie, naprawd uwaasz, ze to o to

chodzi? Czy to te skadniki, czy mamy teraz zacz martwi


si botem, kanapkami, mysz i herbat?
- To nasz skadniki stwierdzia Bonnie kategorycznie. - Takie skadniki s sensowne, jeli chce si rzuci zaklcie przywoania. Jestem pewna, e w jednej z moich
ksiek o magii Celtw znajd jaki pasujcy do nich rytua. Musimy tylko dowiedzie si, kogo mamy przywoa...
- Co j zastanowio i skonsternowana urwaa.
- Sam si zastanawiaem, kiedy to zauwaycie wtrci
Matt, odzywajc si po raz pierwszy od do dugiej chwili.
- Nie wicie, kogo macie przywoa, prawda?

Rozdzia 4

Meredith ironicznie zerkna na Matta.


- Hm, twoim zdaniem, do kogo Elena zwrciaby
si w kopotach?
Bonnie przestaa si umiecha, bo poczua si winna, widzc min Matta. Nie wypadao dokucza mu w tej
sprawie.
- Elena powiedziaa, e zabjca jest od nas silniejszy i e
wanie dlatego potrzebujemy pomocy tumaczya koledze. - A ja znam tylko jedn osob, ktr znaa Elena, a ktra mogaby walczy z takim psychopatycznym morderc.
Chopak powoli pokiwa gow. Bonnie nie wiedziaa,
co myla. Kiedy on i Stefano byli najlepszymi przyjacimi, nawet
po tym jak Elena wybraa Stefano. Ale to bya, zanim Matt dowiedzia si, kim naprawd jest Stefano i do
jakiej przemocy jest zdolny. W gniewie i rozpaczy po mierci Eleny Stefano o may wos nie zabi Tylera Smallwooda
i piciu innych facetw. Czy Matt mg o tym zapomnie?
Czy zdoaby si upora z sytuacj, kiedy Stefano wrci do
Fell's Church?
Twarz Matta nie zdradzaa teraz niczego, a Meredith

znw co mwia.

No wic musimy tylko upuci troch krwi i ci

troch wosw. Nie poaujesz kosmyka czy dwch, prawda, Bonnie?


Bonnie tak si zamylia, e te sowa ledwie do niej dotary. A potem pokrcia gow.

Nie, nie, nie. Nam potrzebne s nie nasza krew i nie

nasze wosy. Potrzebuje,y ich od osoby, ktr chcemy


przywoa.
- Co? Przecie to mieszne. Gdybymy mieli do dyspozycji krew i wosy Stefano, to wcale nie musielibymy go
przywoywa, prawda?
- Nie pomylaam o tym przyznaa Bonnie. - Zwykle
przy takim zaklciu przywoania skadniki gromadzi si
przedtem i wykorzystuje, kiedy chce si, eby ta osoba wrcia. Co my teraz zrobimy, Meredith? To jest niewykonalne.
Meredith zmarszczya brwi.
- Dlaczego Elena miaaby prosi o co niemoliwego?
- Elena domagaa si wielu niemoliwych rzeczy powiedziaa Bonnie ponuro. - Nie patrz tak, Matt, wiesz, co
robia. Nie bya wita.
- By moe, ale akurat to nie jest niemoliwe stwierdzi Matt. - Przychodzi mi na myl jedno miejsce, gdzie

musi si znajdowa krew Stefano, a jeli si nam poszczci,


to i jaki wos te si znajdzie. W krypcie.

Bonnie wzdrygna si, ale Meredith skina gow.


- Oczywicie przyznaa. - Kiedy Stefano tam siedzia
zwizany, krwawi. A podczas walki mg te straci troch
wosw. Jeli tylko wszystko tam na dole pozostao nienaruszone...
- Moim zdaniem nikt tam nie chodzi od czasu, kiedy
zgina Elena. - powiedzia Matt. - Policja obejrzaa miejsce
i zostawia, jak byo. Ale tylko w ten jeden sposb moemy si
o tym przekona.
Myliam si, pomylaa Bonnie. Zastanawiaam si,
jak Matt przyjmie powrt Stefano, a tymczasem on stara
si zrobi, co tylko moe, eby nam pomc go to sprowadzi.
- Matt, chtnie bym ci ucaowaa! - wykrzykna.
Na sekund w oczach Matta zabyso co, czego nie potrafia okreli. Zdziwienie, to na pewno, ale poza tym co
jeszcze. I nagle Bonnie zastanowia si, jakby to byo, gdyby
go faktycznie pocaowaa.
- Wszystkie dziewczyny mi to mwi odpar kpi-

co, wzruszajc ramionami. Po raz pierwszy tego dnia zaartowa.


Meredith jednak zachowaa powag.
- Chodmy. Mamy mnstwo do zrobienia, a ostatnia rzecz, na jak mam ochot, to utkn w tej krypcie po
zmierzchu.

Krypta znajdowaa si pod ruinami kocioa, Ktry sta


na cmentarnym wzgrzu. Jest dopiero wczesne popoudnie,
jeszcze dugo bdzie jasno, powtarzaa sobie Bonnie, kiedy pili si na wzgrze, ale i tak dostaa na ramionach gsiej skrki. Nowy cmentarz, po jednej stronie wzgrza, by
mao przyjemny, ale ten stary, lecy po drugiej stronie, robi po prostu straszne wraenie nawet w wietle dziennym.

Byo tam bardzo wiele rozsypujcych si nagrobkw, pochylonych ze staroci w przeronitej trawie, wystawionych
modym onierzom, ktrzy zginli w wojnie secesyjnej.
Nie trzeba mie zdolnoci parapsychicznych, eby odczu
ich obecno.
- Niespokojne duchy sapna.
- Hm? - mrukna Meredith, przeac przez stert

gruzu, ktry by kiedy cian kocioa. - Popatrz, wieko nagrobka nadal jest odsunite. To dobrze, nie wiem, czy udaoby si nam je odsun.
Bonnie ze smutkiem spojrzaa na rzebione w biaym
marmurze postacie. Honoria Fell leaa obok ma, z domi skrzyowanymi na piersiach, a jej twarz wygldaa tak samo agodnie i smutno jak zawsze. Bonnie wiedziaa jednak,
e ju nie mog liczy na jej wsparcie. Honoria nie miaa ju
adnych obowizkw wobec miasta, ktre zaoya i ktre
tak dugo chronia.
Ciar tych obowizkw musiaa dwiga Elena, pomylaa ponuro Bonnie, zerkajc w gb prostoktnego otworu,
ktry prowadzi do krypty. elazne szczeble drabiny znikay
w ciemnoci.
Nawet owietlajc wejcie latark Matta, nieatwo byo
zej do krypty. Byo w niej ciemno i cicho, ciany wyoone zostay wypolerowanym kamieniem. Bonnie prbowaa
opanowa drenie.
- Popatrz szepna Meredith.
Matt skierowa wiato latarki na elazn bram, ktra
oddzielaa przedsionek krypty od gwnego pomieszczenia. Na kamiennej posadzce w kilku miejscach widoczne
byy lady zaschnitej krwi. Na ich widok Bonnie zrobio

si sabo.
- Wiemy, e Damon oberwa najbardziej powiedziaa
Meredith, ruszajc do rodka. Jej gos brzmia spokojnie, ale

Bonnie syszaa, z jakim trudem przyjacika nad nim panuje. - Musia wic lee po tej stronie, gdzie ladw krwi jest
najwicej. Stefano mwi, e Elena bya porodku. A to znaczy, e Stefano znajdowa si... tutaj. - Pochylia si.
- Ja si tym zajm rzuci Matt szorstko. - Ty potrzymaj latark. -Plastikowym piknikowym noem zabranym
z samochodu Meredith zacz skroba pokryty warstw
krwi kamie. Bonnie z trudem przekna lin, zadowolona, e w czasie lunchu tylko wypia herbat. Krew nie przeszkadzaa jej jako pojcie abstrakcyjne, ale kiedy czowiek
widzia jej tak duo i zwaszcza kiedy bya to krew przyjaciela, ktrego torturowano...
Bonnie odwrcia si, spogldajc na kamienne ciany
i mylc o Katherine. I Stefano, i jego starszy brat Damon
w XV-wiecznej Florencji kochali si w Katherine. Ale nie
wiedzieli wtedy, e dziewczyna, ktr kochaj, nie jest czowiekiem. W swoim rodzinnym niemieckim miasteczku zostaa przemieniona w wampira, dziki czemu nie umara na

chorob, na ktr nie byo lekarstwa. Katherine z kolei przemienia w wampirw obu braci.
A potem, pomylaa Bonnie, upozorowaa wasn mier,
eby zmusi Stefano i Damona do zaprzestania walki o ni.
Ale plan si nie powid. Znienawidzili si nawzajem jeszcze bardziej, a ona znienawidzia ich. Wrcia do wampira,
ktry j przemieni i z czasem staa si rwnie za jak on. A
w kocu zapragna zniszczy braci, ktrych kiedy kochaa. Zwabia ich obu do Fell's Church, eby ich zabi, i w tej
krypcie prawie jej si to udao. Elena zgina, prbujc j
powstrzyma.
- No ju powiedzia Matt, a Bonnie zamrugaa i wrcia do rzeczywistoci. Matt sta trzymajc w rku papierow serwetk, w ktr zawin patki zeschnitej krwi
Stefano. - Teraz wosy przypomnia.

Wodzili palcami po posadzce, dotykajc rnych rzeczy,


nad ktrych pochodzeniem Bonnie wolaa si nie zastanawia. Wrd mieci znalazy si dugie zote wosy. Wosy
Eleny, a moe Katherine, pomylaa Bonnie. One byy do
siebie takie podobne. Znaleli te krtsze wosy, ciemne
i lekko krcone. Wosy Stefano.

Wybranie wosw ze mieci na pododze byo mudnym


zajciem. Kiedy mieli ju wosy Stefano starannie zawinite
w drug serwetk, wiato wpadajce przez prostoktny otwr w sklepieniu przybrao odcie ciemnego bkitu. Ale
Meredith umiechna si z satysfakcj.
- Mamy co trzeba stwierdzia. - Tyler chce, eby
Stefano wrci? No to sprawimy, e wrci...
Bonnie pogrona we wasnych mylach zamara.
Rozmylaa o zupenie innych sprawach, niemajcych
nic wsplnego z Tylerem, ale kiedy pado jego imi, jakie
trybiki w jej gowie zaskoczyy. Zdaa sobie spraw z tego
czego jeszcze na parkingu, ale potem w ferworze dyskusji
zapomniaa. Sowa Meredith znw to przywoay i znw jej
si rozjanio w gowie. Skd on wiedzia? - zastanawiaa si
z walcym sercem.
- Bonnie? Co si stao?
- Meredith... - zacza cicho. - Czy ty informowaa
policj, e kiedy to wszystko dziao si z Sue na grze, my
byymy akurat w salonie?
- Nie. Wydaje mi si, e mwiam oglnie, e byymy
na dole. A co?
- Bo ja te im tego nie mwiam. Vickie nie moga im
tego powiedzie, bo znw popada w otpienie. Sue nie

yje, a Caroline bya ju wtedy przed domem. Ale Tyler


wiedzia. Pamitasz, co powiedzia? Gdybycie nie choway si w salonie, widziaybycie, co si stao. Skd on
to wiedzia?

- Bonnie, jeli chcesz sugerowa, e to Tyler jest morderc, to po prostu... Ten numer nie przejdzie. Przede
wszystkim on nie jest do bystry, eby zaplanowa takie
morderstwo powiedziaa Meredith.
- Ale jest co jeszcze. Meredith, w zeszym roku na
balu trzeciej klasy Tyler dotkn mojego goego ramienia.
Ja tego nigdy nie zapomn. Ta jego apa bya wilka i gorca. I spocona. - Bonnie zadraa na samo wspomnienie.
- Zupenie tak samo jak ta, ktra zapaa mnie wczoraj
wieczorem.
Meredith krcia przeczco gow, a i Matt mia nieprzekonan min.
- W takim razie Elena marnowaa czas, proszc nas
o sprowadzenie Stefano stwierdzi. - Sam poradzibym
sobie z Tylerem paroma prawymi prostymi.
- Zastanw si Bonnie dodaa Meredith. - Czy Tyler
ma takie psychiczne moce, eby zakca dziaanie plan-

szy do wywoywania duchw albo wtrca si do twoich


snw? Ma je?
Nie mia. Tyler nie mia zdolnoci parapsychologicznych, podobnie jak Caroline. Bonnie nie moga temu zaprzeczy. Ale nie moga te ignorowa swojej intuicji. Moe
to bez sensu, ale nadal czua, e Tyler by w domu Caroline
wczoraj w nocy.
- Lepiej si std zbierajmy przerwaa jej rozmylania
Meredith. - Zrobio si ciemno i twj ojciec si wcieknie.
W drodze powrotnej milczeli. Bonnie nadal mylaa
o Tylerze. Kiedy ju dotarli do jej domu, przemycili serwetki na gr i zaczli przeglda ksiki Bonnie o magii
druidw. Odkd Bonnie dowiedziaa si, e jest potomkini
bardzo starej rodziny, w ktrej posugiwano si magi, zainteresowaa si druidami. A teraz w jednej z ksiek znalaza
tekst zaklcia przywoania i wszelkie potrzebne informacje.

- Musimy kupi wiece stwierdzia. - Potrzebna


nam te czysta woda. Najlepiej bdzie kupi butelkowan dodaa. - I kreda, eby narysowa na pododze okrg,
i co, w czym da si rozpali niewielki ogie. To ju znajd
w domu. Nie ma popiechu, zaklcie naley wypowiedzie

o pnocy.
Do pnocy czas im si duy. Meredtih kupia w sklepie potrzebne rzeczy i przywioza je do Bonnie. Zjedli
kolacj z rodzin Bonnie, chocia adne z nich nie miao apetytu. Okoo jedenastej Bonnie narysowaa okrg na
drewianym parkiecie w swojej sypialni, a wszystkie potrzebne przedmioty uoya na niskiej aweczce ustawionej
porodku okrgu. Kiedy zegar zacz bi pnoc, zabraa si
do dziea.
Matt i Meredith patrzyli, jak rozpala ogie w niewielkiej kamionkowej misce. Za mis pony trzy wiece,
w poowie rodkowej z nich wbia szpilk. Potem rozwina serwetk i ostronie rozpucia drobinki zaschnitej
krwi w wodzie w kieliszku do wina. Woda zminia kolor
na rdzaworowy.
Rozoya drug serwetk. Wrzucia do ognia trzy
szczypty ciemnych wosw, ktre zaskwierczay i zamierdziay obrzydliwie. Potem dodaa trzy krople rdzawej wody,
ktre te zasyczay.
Spojrzaa na tekst zaklcia w ksice.

Nadejdziesz prdkim krokirm


Trzy razy wezwany mym zaklciem

Trzy razy wezwany tym pomieniem


Przyjd do mnie niezwocznie.

Powoli odczytaa te sowa na gos. Nastpnie przykucna. Ogie nadal pali si i dymi.
Pomienie wiec taczyy.

- I co teraz? - spyta Matt.


- Nie wiem. Tu jest tylko napisane, e rodkowa wieca
ma si dopali do szpilki.
- A pniej?
- Pniej pewnie sami si przekonamy, czy to dziaa.

We Florencji wstawa wit.


Stefano patrzy, jak dziewczyna schodzi po schodach,
jedn do lekko opierajc na barierce, eby utrzyma rwnowag. Poruszaa si powoli jak we nie, zupenie jakby
pyna przez powietrze.
Nagle zachwiaa si i mocniej przytrzymaa porczy.
Stefano podszed i j podtrzyma.
- Nic ci nie jest?
Spojrzaa na niego z t sam sennoci w oczach. Bya
bardzo adna. Miaa na sobie drogie, najmodniejsze ciuchy,

a jej stylowo potargane wosy byy jasne. Turystka. Wiedzia,


e to Amerykanka, zanim si jeszcze odezwaa.
- Nie... Chyba nie... - Brzowe oczy nie mogy si na
niczym skupi.
- Masz jak dosta si do domu? Gdzie si zatrzymaa?
- Na Via dei Conti, niedaleko kaplicy Medyceuszy.
Jestem tu w ramach programu Gonzaga we Florencji.
Cholera! A wic nie turystka, studentka. To moe znaczy, e rozpowie t histori i jej koleanki ze studiw dowiedz si o przystojnym Wochu, ktrego wczoraj wieczorem poznaa. Nieznajomym o oczach czarnych, jak
noc, ktry j zabra do ekskluzywnej restauracji przy Via
Tornabuoni, podj wystawn kalacj, a moe na zamknitym
dziedzicu, pochyli si nad ni, eby jej gboko zajrze
w oczy, i...

Stefano oderwa wzrok od szyi dziewczyny, miaa dwie


ranki po ugryzieniu. Widywa takie lady tak czsto...
Czemu nadal potrafiy wytrci go z rwnowagi? Ale wanie tak byo: na ich widok zrobio mu si niedobrze i po-

czu, e pal go wntrznoci.


- Jak si nazywasz?
- Rachael. Przez a. - Przeliterowaa swoje imi.
- No dobrze, Rachael. Posuchaj mnie. Wrcisz teraz do
swojego pesione i nie bdziesz pamitaa niczego z minionej
nocy. Nie wiesz, gdzie bya ani kogo widziaa. I mnie te
nigdy przedtem nie spotkaa. Powtrz to.
- Nic nie pamitam z minionej nocy powtrzya posusznie, patrzc mu w oczy. Moc Stefano nie bya tak silna,
jakby moga by, gdyby pi ludzk krew, ale do czego takiego wystarczya. - Nie wiem, gdzie byam ani z kim. Nigdy
ci ni widziaam.
- Dobrze. Masz pienidze na powrt? Prosz. - Stefano
wyj z kieszeni gar pomitych banknotw gwnie po
pidziesit i sto tysicy lirw i wyprowadzi dziewczyn
na zewntrz.
Kiedy znalaza si w takswce, wrci do rodka i ruszy
prosto do sypialni Damona.
Damon siedzia koo okna, obierajc pomaracz, nawet
si jeszcze nie ubra. Zirytowany podnis wzrok na widok
Stefano.
- Wypadaoby zapuka.
- Gdzie j spotkae? - spyta Stefano. A potem, pod

obojtnym spojrzeniem Damona, doda: - T dziwczyn.


Rachael.
- Tak miaa na imi? Chyba nawet jej nie spytaem.
W barze Gilli. A moe w barze Mario. A co?
Stefano z trudem panowa nad gniewem.

- Nie tylko nie chciao ci si spyta jej o imi. Nie chciao ci si te wpyn na ni, eby o tobie zapomniaa. Czy ty
chcesz zosta zapany, Dmon?
Damon wykrzywi wargi w umiechu, zwijajc skrk
pomaraczy w jaki zakrtas.
- Mnie nikt nigdy nie zapie, braciszku powiedzia.
- No i co zrobisz, kiedy po ciebie przyjd? Kiedy kto
pjdzie po rozum do gowy: Mj Boe, na via Tornabuoni
mieszka wampir. Zabijesz ich wszystkich? Poczekasz, a
wyami drzwi i wtedy rozpyniesz si w ciemnociach?
Damon spojrza mu prosto w oczy, wyzywajco, z lekkim umieszkiem.
- A czemu nie?
- Niech ci diabli! - rzuci Stefano. - Posuchaj mnie,
Damon, to musi si skoczy.

- Wzrusza mnie troska o moje bezpieczestwo.


- Damon, to nie w porzdku. Pie krew dziewczyny,
ktra tego nie chciaa...
- Och, chciaa, braciszku. Bya bardzo, ale to bardzo
chtna.
- A powiedziae jej, co jej zamierzasz zrobi?
Ostrzege, jakie s konsekwencje wymieniania krwi
z wampirem? Koszmary senne, psychotyczne wizje? Na
to te miaa ochot? - Damon najwyraniej nie zamierza
mu odpowiedzie, wic Stefano cign: - Wiesz, e tak
nie mona.
- To prawda, wiem. - Damon rzuci bratu jeden ze
swoich wytrcajcych z rwnowagi umiechw, ktre pojawiay si na jego ustach na uamek sekundy.
- I nic ci to nie obchodzi.
- Braciszku, wiat jest peen tego, co by okreli mianem zo - powiedzia Damon mikko i wypuci z rk
pomaracz. - Dlaczego nie wyluzujesz i nie doczysz do

strony wygrywajcej? Zapewniam ci, tak jest o wiele przyjemniej.


Stefano ogarn gniew.

- Jak moesz tak mwi? - achn si. - Historia


Katherine niczego ci nie nauczya? Ona te wybraa stron wygrywajc.
- Katherine za szybko umara stwierdzi Damon.
Znw si umiechn, ale jego oczy pozostay zimne.
- I teraz nie przestajesz myle o zemcie. - Patrzc na
brata, Stefano poczu, e zaczyna go gnie w piersi jaki
wilki ciar. - O zamcie i o wasnych przyjemnociach
- doda.
- A co innego pozostaje? Przyjemno to jedyna rzeczywisto, braciszku. Przyjemno i wadza. A ty jeste z natury owc, tak samo jak ja powiedzia Damon. I doda: - Tak
czy inaczej, nie przypominam sobie, ebym ci zaprasza do
towarzystwa tu, we Florencji. Skoro nie bawisz si dobrze,
czemu po prostu nie wyjedziesz?
Ciar w piersi Stefano zwikszy si, sta si nie do
zniesienia, ale Stefano wci nie odwraca wzroku od Damona.
- Wiesz dlaczego odezwa si spokojnie. I wreszcie
doczeka si satysfakcji, bo to Damon opuci wzrok pod
jego spojrzeniem.
Stefano sysza teraz w mylach sowa, ktre wypowiedziaa Elena. Umieraa i jej gos by bardzo saby, ale so-

wa zrozumia wyranie: Musicie si opiekowa sob nawzajem, Stefano, obiecasz mi? Obiecaj, e bdziecie o siebie dbali. A on obieca i sowa dotrzyma. Niezalenie od
wszystkiego.
- Wiesz, dlaczego nie wyjad. - Wci patrzy z wyrzutem na Damona, ten jednak unika jego spojrzeniu. - Moesz

udawa, e ci to nic nie obchodzi. Moesz to wmwi caemu wiatu. Ale ja wiem, e jest inaczej. - Szlachetniej byoby da Damonowi spokj, ale Stefano nie by w nastroju
do szlachetnych gestw. - Ta dziewczyna, z ktr sobie wypatrzye? Ta Rachael... - doda. - Wosy byy jak trzeba, ale
oczy miay nie ten kolor. Oczy Eleny byy bkitne.
Z tymi sowami odwrci si, zamierzajc zostawi
Damona, eby sobie wszystko spokojnie przemyla o ile
Damon zechciaby zaj si czym tak konstruktywnym,
oczywicie. Ale nie zdy nawet doj do drzwi.

- Jest! - powiedziaa Meredith ostro, nie odrywajc


oczu od wiecy i tkwicej w niej szpilki.
Bonnie gwatownie zaczerpna powietrza. Co si ot-

wierao przed ni, co, co przypominao srebrn ni, srebrny


tunel cznoci. Pdzia nim i w aden sposb nie moga si
zatrzyma ani kontrolowa prdkoci tego ruchu. O Boe,
pomylaa, kiedy znajd si na miejscu i uderz...

W mylach Stefano co si pojawio bezgonie, bez


rozbyskw wiata, ale z si uderzenia pioruna. A jednoczenie poczu, e co nim ostro szarpno. Poczu ch, eby pody za tym czym. Uczucie nie przypominao delikatnego psychicznego szturchnicia to by psychiczny
wrzask. Rozkaz, ktrego nie sposb byo nie posucha.
Wewntrz tego przebysku poczu czyj obecno, ale
a mu si nie chciao uwierzy, e to naprawd ona.
Bonnie?
Stefano! To ty! Udao si!
Bonnie, co ty zrobia?
Elena mi kazaa. Naprawd. Stefano, ona mi kazaa.
Mamy kopot i potrzebujemy...

I to byo wszytko. Poczenie si urwao, bysk przygas, zmniejszy si do rozmiaru ebka szpilki. Znikn, a po je-

go znikniciu pokj jeszcze dugo wibrowa moc.


Stefano i jego brat w milczeniu przygldali si sobie nawzajem.

Bonnie wypucia powietrze z puc. Nawet nie zdawaa sobie sprawy, e wstrzymywaa oddech. Otworzya oczy,
chocia nie pamitaa, eby je przedtem zamykaa. Leaa na
plecach. Matt i Meredith przykucnli nad ni, oboje mieli
zaniepokojone miny.
- Co si stao? Udao si? - spytaa Meredith.
- Udao si. - Bonnie pozwolia im pomc sobie wsta.
- Porozumiaam si ze Stefano. Rozmawiaam z nim. Teraz
pozostaje nam tylko czeka i przekona si, czy przyjedzie,
czy nie.
- Wspomniaa o Elenie? - spyta Matt.
- Tak.
- No to na pewno przyjedzie.

Rozdzia 5

Poniedziaek, 8 czerwca, 23.15


Drogi Pamitniku,
jako dzisiaj wieczorem nie bardzo mog zasn, wic
rwnie dobrze mog sobie popisa. Dzisiaj przez cay dzie
czekaam, a co si zdarzy. Nie wypowiada si takiego
zaklcia, ktre tak wietnie si udaje, po to eby potem
nic si nie wydayo.

Bo nic si nie dziao. Nie poszam do szkoy, bo mama


uznaa, e powinnam zosta w domu. Niepokoia si,
e Matt i Meredith zasiedzieli si w niedziel do pna
i powiedziaa, e powinnam troch odpocz.
Ale za kadym razem, kiedy si kad, widz twarz Sue.
Tata Sue przemawia na pogrzebie Eleny.
Zastanawiam si, kto przemwi na pogrzebie Sue w rod?
Musz przesta zastanawia si nad takimi rzeczami.
Moe teraz znw sprbuj zasn. Moe jeli si poo
ze suchawkami na uszach, nie bd wci widziaa Sue.

Bonnie odoya pamitnik do szuflady nocnego stolika


i wyja discmana. Przeszukiwaa kanay radiowe, wpatrujc si w sufit. Poprzez trzaski i zakcenia nagle rozleg si
w jej uszach gos dideja:
- A teraz wielki hit dla was wszystkich, fanw wspaniaych lat pidziesitych. Dobranoc, kochanie, nagrana przez
The Spaniels dla wytwrni Vee Jay...
Bonnie, suchaj muzyki, powoli odpyna w sen.

Lody z wod mineraln i syropem miay ulubiony smak


Bonnie truskawkowy. Z szafy grajcej leciao Dobranoc, kochanie, a kontuar baru by wyczyszczony tak, e a lni. Ale
Elena, stwierdzia Bonnie, nigdy by przecie nie woya
rozkloszowanej spdnicy z wizerunkiem pudla.
- adnych pudli powiedziaa, wskazujc rk spdnic. Elena uniosa oczy znad lodw z sosem czekoladowym.
Jasne wosy miaa zwizane w koski ogon. - I w ogle kto
wymyla takie rzeczy? - dodaa Bonnie.
- Ty guptasie. Ja tu tylko wpadam z wizyt.
- Och. - Bonnie pocigna yk napoju. Sny. Miaa jaki powd, eby si ich obawia, ale w tej akurat chwili nie
moga sobie przypomnie jaki.

- Nie mog zosta dugo westchna Elena. - On chyba ju wie, e tu jestem. Przyszam tylko powiedzie ci... zmarszczya brwi.
Bonnie spojrzaa na ni ze wspczuciem.
- Ty te sobie nie moesz przypomnie? - Wypia jeszcze
yk napoju. Dziwnie smakowa.
- Za modo umaram, Bonnie. Tyle jeszcze powinnam
bya zrobi, osign. A teraz musz pomc tobie.
- Dziki powiedziaa Bonnie.
- Wiesz, to nie jest atwe. Nie mam a tak duo siy.
Trudno si tutaj przedosta i trudno to wszystko razem poskada.
- Trzeba to poskada zgodzia si Bonnie, kiwajc
gow. Czua si dziwnie lekka. Czego oni dodali do tej wody mineralnej?
- Nie wiem zbyt wiele kontroli i rne rzeczy czasem
dziwnie wychodz. Chyba on to robi. Cigle ze mn walczy.
Obserwuje ci. I za kadym razem, kiedy prbujemy si porozumie, si pojawia.
- Rozumiem. - Sala wirowaa wok.
- Bonnie, czy ty mnie suchasz? On moe wykorzystywa twj strach przeciwko tobie. To w taki sposb si

wtrca.
- Rozumiem...
- Ale nie zapraszaj go do domu. Powtrz to wszystkim
I powiedz Stefano... - Elena urwaa i uniosa do o ust.
Co wypado z nich prosto do pucharka z lodami.
To bya zb.
- On tu jest. - Gos Eleny zabrzmia dziwnie, zrobi si
niewyrany. Bonnie wpatrywaa si w zb, osupiaa z przeraenia. Zb lea w bitej mietanie, midzy patkami migdaw. - Bonnie, powiedz Stefano...

Kolejny zb wpad do deseru, potem nastpny. Elena zaszlochaa, zakrywajc obiema domi usta. Oczy miaa przestraszone i bezradne.
- Bonnie, nie odchod...
Ale Bonnie cofaa si, potykajc. Wszystko wirowao.
Woda mineralna burzya si i wypywaa ze szklanki. Ale to
nie bya woda, to bya krew. Jasnoczerwona i spieniona jak
co, co czowiek wykrztusza , umierajc. Bonnie zrobio si
niedobrze.
- Powied Stefano, e go kocham! - To by gos bezzb-

nej starej kobiety, ktra zacza histerycznie szlocha. Bonnie


z ulg pogrya si w ciemnoci i o wszystkim zapomniaa.

Bonnie odgryza kocwk flamastra, nie spuszczajc


oczu z zegara, ale rozmylajc o kalendarzu. Jeszcze musi
przetrwa osiem i p dnia szkoy. I zapowiadao si, e kada minuta bdzie tortur.
Jaki facet powiedzia to prosto z mostu, omijajc j szerokim ukiem na schodach.
- Wybacz, ale twoi przyjaciele jako tak zbyt regularnie
umieraj. - Bonnie posza do azienki i si rozpakaa.
Teraz chciaa ju tylko wyj ze szkoy, jak najdalej od
tych smutnych twarzy i oskarycielskich spojrze albo,
co gorsza, spojrze penych litoci. Dyrektor na apelu wygosi mow o nowym nieszczciu i powtrnej stracie,
a Bonnie czua wiercce jej dziur w plecach spojrzenia.
Kiedy zadzwoni dzwonek, pierwsza znalaza si przy
drzwiach. Ale zamiast i na nastpn lekcj, znw posza
do azienki i tam poczekaa na dzwonek. A potem, kiedy korytarze znw pustoszay, szybko ruszya w stron skrzyda,
gdzie mieciy si sale do jzykw obcych. Mijaa ogoszenia
i plakaty zapowiadajce imprezy z okazji zakoczenia roku
szkolnego, nawet na nie nie patrzc. Co j obchodz testy,

co j obchodzi nawet rozdanie wiadectw, czy jeszcze cokolwiek w ogle j obchodzi? Zanim miesic si skoczy,
wszyscy mog ju nie y.
O may wos nie wpada na osob stojc na rodku korytarza. Szybko podniosa wzrok i zobaczya modnie podniszczone mokasyny, chyba zagraniczne. A potem dinsy,
do obcise, na tyle wytarte, e adnie podkrelay twarde minie. Wskie biodra. Nieza klatka piersiowa. Twarz,
dla ktrej rzebiarz by oszala: zmysowe usta, wydatne koci policzkowe. Ciemne okulary. Lekko zwichrzone czarne
wosy. Bonnie staa jak wryta, z otwartymi ustami.
O mj Boe, zapomniaam ju, jaki on jest przystojny, pomylaa. Eleno, wybacz mi, mam ochot si na niego,
rzuci.
- Stefano! - wykrztusia.
Rozejrzaa si wkoo niespokojnie. Nikt ich nie sysza.
Zapaa go za rami.
- Czy ty oszala, pokazujesz si tutaj? Zwariowae?
- Musiaem ci znale. Mylaem, e to co pilnego.
- Owszem, ale... - Tak bardzo nie pasowa do tego
szkolnego korytarza. Wyglda tak egzotycznie. Zupenie

jak zebra w stadzie owiec. Zacza popycha go w stron


schowka na sprzt do sprztania.
Nie podda si. I by silniejszy od niej.
- Bonnie, powiedziaa, e rozmawiaa z...
- Musisz si schowa! cign Matta i Meredith i zabierzemy ci std, a wtedy bdziemy mogli pogada. Ale jeli kto ci tu zobaczy, to chyba ci zlinczuj. Doszo do kolejnego morderstwa.
Twarz Stefano zmienia si, pozwoli si zacign do
schowka. Zacz co mwi, ale potem zmieni zdanie i zamilk.
- Zaczekam powiedzia po prostu.

W kilka minut odnalaza Matta w sali prac technicznych,


a Meredith na lekcji ekonomii. Szybko poszli do schowka
i wyprowadzili Stefano ze szkoy tak dyskretnie, jak si tylko
dao czyli nie bardzo.
Kto nas na pewno widzia, pomylaa Bonnie. Wszystko
teraz zaley od tego kto, i jak wielka z kogo tego papla.
- Musimy go zabra gdzie, gdzie jest bezpiecznie. Do
domu adnego z nas nie moemy powiedziaa Meredith.
Szli szybkim krokiem przez szkolny parking.

- wietnie, ale dokd? Zaraz, a moe tamten pensjonat...? - Bonnie urwaa. Na parkingu tu przed ni sta
may czarny samochd. Woski, elegancki, o smukej linii,
bardzo pikny. Wszystkie okna byy mocno zaciemnione,
niezgodnie z prawem, i nie mona byo zajrze do rodka.
A potem Bonnie dostrzega z tyu znak ogiera.
- O mj Boe.
Stefano roztargniony wzrokiem obrzuci ferrari.
- To samochd Damona.
Trzy pary oczu spojrzay na niego, w szoku.
- Damona? - wybkaa Bonnie, syszc, jak piskliwie
brzmi jej gos. Miaa nadziej, e Stefano chcia tylko powiedzie, e poyczy samochd od brata.
Ale okno samochodu ju si opuszczao, a ze rodka
wyjrzaa gowa o wosach rwnie ciemnych i byszczcych
jak lakier samochodu, w okularach lustrzankach, z bardzo
biaymi zbami ukazanymi w umiechu.
- Buon giorno powiedzia Damon swobodnie. - Kogo
gdzie podrzuci?
- O mj Boe powtrzya Bonnie ledwo syszalnym
szeptem. Ale si nie cofna.
Stefano wyranie zacz si niecierpliwi.
- Pojedziemy przodem do pensjonatu. Wy jedcie za

nami. Zaparkujcie za stodo, eby nikt nie zobaczy waszego samochodu.

Meredith musiaa odcign Bonnie od ferrari. Nie


w tym rzecz, e Bonnie podoba si Damon, ani w tym, eby miaa jeszcze kiedykolwiek zamiar da si mu pocaowa,
tak jak pozwolia na imprezie u Alarica. Wiedziaa, e jest
niebezpieczny, moe nie a tak zy jak Katherine, ale jednak
zy. Zabi bez skrupuw, dla samej przyjemnoci zabijania.
Zabi pana Tannera, nauczyciela historii, w Nawiedzonym
Domu w czasie charytatywnej imprezy z okazji ostatniego
Halloween. Moe w kadej chwili znw zabi. Moe wanie
dlatego Bonnie czua si teraz jak myszka zahipnotyzowana
przez lnicego czarnego wa, kiedy na niego patrzya.
Kiedy ju byli sami w samochodzie Meredith, dziewczyny wymieniy spojrzenia.
- Stefano nie powinien by go ze sob zabiera stwierdzia Meredith.
- Moe tak sobie po prostu przyjecha podsuna
Bonnie. Jej zdaniem Damon nie by tak osob, ktra
gdziekolwiek dawaa si zabiera.
- Ale po co? Przecie nie po to, eby nam pomaga.
Matt nic nie mwi. Chyba nawet nie zauwaa napicia

panujcego w samochodzie. Wyglda przez przedni szyb,


pogrony we wasnych mylach.
Niebo si chmurzyo.
- Matt?
- Daj mu spokj, Bonnie powiedziaa Meredith.
Cudownie, pomylaa Bonnie, czujc e przygnbienie
przygniata j jak ciemny koc. Matt, Stefano i Damon, wszyscy rozmylajcy o Elenie.
Zaparkowali za star stodo, obok niskiego czarnego
samochodu. Kiedy weszli do rodka, Stefano sta tam sam.
Obrci si i Bonnie zobaczya, e zdj przeciwsoneczne
okulary. Przeszy j lekki deszcz, poczua e woski na ramionach i karku leciutko jej si unosz. Stefano nie przy-

pomina adnego ze znanych jej dotychczas facetw. Oczy


mia tak bardzo zielone, zielone jak licie dbu na wiosn.
Ale teraz te oczy byy podkrone.
Na moment zrobio si niezrcznie; ich trjka staa troch z boku i wpatrywaa si w Stefano bez sowa. Tak jakby
nikt nie wiedzia, co ma powiedzie.
A potem Meredith podesza do niego i podaa mu rk.
- Chyba jeste zmczony zagadna.

- Przyjechaem najszybciej, jak si dao. - Obj j ramnieniem w szybkim, niemal niepewnym ucisku. Kiedy nigdy by sobie na co takiego nie pozwoli, pomylaa Bonnie.
Kiedy by peen rezerwy.
Podesza, eby te da si uciska. Pod T-shistem, skra Stefano zdawaa si chodna i Bonnie musiaa wysikiem
woli zapanowa nad ogarniajcym j dreniem. Kiedy si odsuna, w oczach jej si mio. Co czua teraz, kiedy Stefano
Salvatore wrci do Feel's Church? Ulg? Smutek ze wzgldu
na wspomnienia, ktre ze sob sprowadzi? Strach? Na pewno moga stwierdzi jedynie to, e chciao jej si paka.
Stefano i Matt spojrzeli na siebie. No to si zaczyna, pomylaa Bonnie. To byo niemal zabawne, ale mieli takie same
miny. Zbolali, zmczeni i prbujcy to ukry. Niezalenie od
wszystkiego Elena zawsze bdzie staa midzy nimi.
Wreszcie Matt wycign rk, a Stefano j uj. A potem
obaj cofnli si o krok, z takimi minami, jakby czuli ulg, e
jest ju po wszystkim.
- Gdzie jest Damon? - chciaa wiedzie Meredith.
- Krci si w pobliu. Pomylaem, e lepiej bdzie porozmawia kilka chwil bez niego.
- Przydaoby nam si kilka dekad bez niego wypalia
Bonnie, zanim zdya ugry si w jzyk.

Meredith dodaa:
- Stefano, jemu nie wolno ufa.

- Moim zdaniem si mylisz odpar cicho Stefano. Moe by bardzo pomocny, jeli bdzie mia na to ochot.
- W przerwach midzy zabijaniem po paru miejscowych
co noc? - prychna Meredith, unoszc brwi. - Stefano, nie
powiniene by go ze sob zabiera.
- Wcale nie musia. - Gos dobieg zza plecw Bonnie,
przeraajco blisko. Bonnie podskoczya i instynktownie
przysuna si do Matta, ktry obj j ramieniem.
Damon umiechn si, unoszc tylko jeden kcik ust.
Zdj okulary przeciwsoneczne, ale jego oczy nie byy zielone.
Byy czarne jak przestrze kosmiczna pomidzy gwiazdami.
On jest chyba przystojniejszy ni Stefano, Bonnie nie opara
si tej myli, szukajc rk palcw Matta i mocno je ciskajc.
- A wic teraz jest twoja, tak? - odezwa si Damon do
Matta swobodnym tonem.
- Nie. - Matt nie przestawa tuli Bonnie.
- Stefano ci tu nie przywiz? - wtrcia si Meredith
stojca z drugiej strony. Zdawao si, e z nich wszystkich
na niej pojawienie si Damona zrobio najmniejsze wrae-

nie, jakby najmniej si go baa i bya najmniej podatna na


jego wpyw.
- Nie odpowiedzia Damon, patrzc na Bonnie. On
si nawet nie obraca jak inni ludzie, pomylaa. Po prostu
dalej patrzy tam, gdzie chce, niezalenie od tego, z kim rozmawia. - Ty mnie sprowadzia.
- Ja? - Bonnie skulia si w sobie, niepewna, co on moe mie na myli.
- Ty. Wypowiadaa zaklcie, prawda?
- Zak... - O cholera. Przed oczyma Bonnie mign
obrazek czarnych wosw na biaej serwetce. Przyjrzaa si
wosom Damona, delikatniejszym i bardziej prostym ni
u Stefano, ale tak samo czarnym. Najwyraniej Matt pomyli si, sortujc wosy.

Gos Stefano zabrzmia niecierpliwie:


- Bonnie, przywoaa nas tutaj. Przyjechalimy. Co si
dzieje?
Przysiedli na lekko podgniych belach siana, wszyscy
poza Damonem, ktry wola sta. Stefano pochyli si, opierajc donie na kolanach i patrzc na Bonnie.
- Powiedziaa mi... Powiedziaa, e Elena skontakto-

waa si z tob. - Zanim wypowiedzia jej imi, wyranie


przez chwil si zawaha. Twarz mu staa, usiowa zapanowa nad jej wyrazem.
- Tak. - Udao jej si do niego umiechn. - Stefano,
miaam sen, bardzo dziwny sen...
Opowiedziaa mu o nim i o tym, co zdarzyo si pniej. Dugo to trwao. Stefano sucha uwanie, a jego zielone oczy rozbyskiway za kadym razem, kiedy wspominaa Elen. Kiedy dosza do zakoczenia imprezy u Caroline
i tego, jak znalazy ciao Sue w ogrodzie, krew odpyna mu
z twarzy, ale nadal milcza.
- Przyjechaa policja i stwierdzili, e Sue nie yje, ale
przecie to ju wiedziaymy zakoczya Bonnie. - No
i zabrali ze sob Vickie... Biedna Vickie po prostu wariowaa. Nie pozwolili nam z ni porozmawia, a teraz jej matka odkada suchawk, kiedy dzwonimy. Niektrzy ludzie
twierdz nawet, e to Vickie to zrobia, a to ju przecie szalestwo. Ale nie chc uwierzy, e Elena si z nami kantaktowaa, wic w adne jej sowa te nie uwierz.
- A ona wyranie powiedziaa: on - doda Matt. Kilka razy. Chodzi o mczyzn, o kogo, kto ma potne
siy psychiczne.
- I na korytarzu za rk zapa mnie facet -dodaa

Bonnie. Opowiedziaa Stefano o swoich podejrzeniach wobec Tylera, ale te e, jak stwierdzia Meredith, Tyler nie
pasowa do reszty tego opisu. Ani nie by tak inteligentny,

ani nie miay tyle siy psychicznej, eby by osob, przed ktr ostrzegaa ich Elena.
- A co z Caroline? - spyta Stefano. - Czy ona co widziaa?
- Bya przed domem powiedziaa Meredith. - Trafia
do drzwi i wydostaa si, kiedy my biegaymy po domu.
Usyszaa krzyki, ale bya za bardzo przeraona, eby wraca
do rodka. I, szczerze mwic, nie mam do niej o to pretensji.
- Wic waciwie nikt poza Vickie nie widzia, co si
stao.
- Nie. A Vickie nie chce nic powiedzie. - Bonnie podja przerwan opowie. - Kiedy ju do nas dotaro, e nikt
nie chce nam wierzy, przypomniaymy sobie, co Elena
mwia o zaklciu przywoania. Stwierdziymy, e to ciebie
musiaa chcie tu sprowadzi, bo mylaa, e bdziesz mg
nam jako pomc. A wic... moesz?
- Mog sprbowa obieca Stefano. Wsta i odszed

nieco na bok, odwracajc si do nich plecami. Przez chwil sta tak w milczeniu. A wreszcie odwrci si i spojrza
Bonnie w oczy. - Bonnie... - odezwa si cicho, ale wyranie. - W swoich snach rozmawiaa z Elen twarz w twarz.
Jak sdzisz, czy gdyby wesza w trans, mogaby to powtrzy?
Bonnie troch si wystraszya tego, co dostrzega w jego
oczach. Pony szmaragdow zieleni. Nagle wydao jej si,
e moe przejrze t mask samokontroli, ktr przybra.
Pod ni kryo si tyle blu, tyle tsknoty... Tyle namitnoci, e a trudno byo jej wytrzyma spojrzenie chopaka.
- By moe mogabym, ale, Stefano...
- No wic to wanie zrobimy. Tu i teraz. I zobaczymy,
czy uda ci si zabra mnie ze sob. - Te oczy hipnotyzoway,
nie adn ukryt moc, ale wycznie si jego woli. Bonnie

chciaa to dla niego zrobi sprawi, e zrobiaby dla niego wszystko. Ale wspomnienie ostatniego snu przeraao j.
Nie mogaby po raz kolejny stawi czoa temu horrorowi,
po prostu nie.
- Stefano, to zbyt niebezpieczne. Mogabym si otworzy na wszystko... i ja si tego boj. Jeli to co zyska

kontrol nad moim umysem, to sama nie wiem, co si


moe sta. Ja nie mog, Stefano. Prosz ci. Nawet uycie
planszy do wywoywania duchw stanowi dla niego zaproszenie.
Przez chwil, mylaa, e bdzie prbowa j przekonywa. Zacisn usta w wsk lini, oczy mu zabysy jeszcze
janiej. Ale potem, powoli, znik poncy w nich ogie.
Bonnie pkao serce.
- Stefano, tak mi przykro szepna.
- Bdziemy po prostu musieli zrobi to sami powiedzia. Maska wrcia, a jego umiech by sztuczny, jakby nadal go co bolao. A potem odezwa si nieco bardziej energicznie: - Najpierw musimy dowiedzie si, kim jest ten
morderca i czego tutaj szuka. Na razie wiemy tylko, e jakie zo znw trafio do Fell's Church.
- Ale dlaczego? - spytaa Bonnie. - Dlaczego zo miaoby wybiera akurat nasze miasto? Czy mao byo tu nieszczcia?
- Te mi si wydaje, e to troch dziwny zbieg okolicznoci odezwaa si nieswoim gosem Meredith. - Dlaczego
akurat nas spotyka taki zaszczyt?
- To aden przypadek wyjani Stefano. Wsta i unis
rce w takim gecie, jakby nie wiedzia, od czego zacz. -

S na ziemi takie miejsca... inne ni wszystkie. Emanujce


psychiczn energi, pozytywn albo negatywn, dobr lub
z. Niektre zawsze takie byy, jak Trjkt Bermudzki albo nizina Salisbury, miejsce, gdzie znajduje si Stonehenge.

Inne takie si staj, zwykle tam, gdzie przelano wiele krwi.


- popatrzy na Bonnie.
- Niespokojne dusze szepna.
- Tak. Tutaj rozegraa si jaka bitwa, prawda?
- W czasie wojny secesyjnej przyzna Matt. - To wtedy zniszczono koci przy cmentarzu. To bya jatka po obu
stronach. Nikt nie zwyciy, ale prawie wszyscy walczcy
zginli. W lasach peno jest grobw.
- A ziemia nasika krwi. Takie miejsce przyciga
do siebie nadprzyrodzone moce. Przyciga do siebie zo.
Dlatego Katherina przybya do Fell's Church. Sam te wyczuem t energi, kiedy tu po raz pierwszy przyjechaem.
- A teraz pojawio si jeszcze co powiedziaa
Meredith, raz w yciu bez ladw ironii. - Ale jak my z tym
mamy walczy?
- Najpierw musimy si dowiedzie, z czym bdziemy
walczyli. Moim zdaniem... - Ale zanim dokoczy, usy0-

szeli skrzypienie i na bele siana pad blady, przesycony kurzem promie soca. Drzwi stodoy si otworzyy.
Wszyscy zamarli w obronnym odruchu, gotowi zerwa
si na nogi i rzuci do ucieczki albo do walki. Ale posta,
ktra okciem przytrzymywaa wielkie drzwi, wcale nie wygldaa gronie.
Pani Flowers, wacicielka pensjonatu, umiechna si
do nich, jej czarne oczy otoczone byy siateczk zmarszczek.
W rkach trzymaa tac.
- Pomylaam, dzieci, e moe napijecie si czego oznajmia swobodnym tonem.
Wszyscy wymienili skonsternowane spojrzenia. Skd
ona wiedziaa, e tu s? I dlaczego przyja to tak spokojnie?
- Bardzo prosz cigna pani Flowers. - To sok winogronowy, z moich wasnych winogron. - Podaa pla-

stikowy kubeczek Meredith, potem Mattowi, a potem


Bonnie. - I jeszcze macie troch pierniczkw. wieutkich.
- Podsuna im talerz. Bonnie zauwaya, e nie propono-

waa ich Stefano ani Damonowi.


- Wy dwaj moecie zej do piwnicy, jeli bdziecie mie-

li ochot, sprbowa mojego wina jeynowego zwrcia


si do nich i Bonnie mogaby przysic, e przy tym mrugnea.
Stefano odetchn gboko, nieufnie.
- Hm, prosz pani, prosz posucha...
- Twj dawny pokj stoi tak, jak go zostawie. Nikt
tam nie wchodzi od twojego wyjazdu. Moesz z niego korzysta, kiedy chcesz, nie bdzie mi to w niczym przeszkadzao.
Stefano jakby zaniemwi.
- No c... Dzikuj. Bardzo dzikuj. Ale...
- Jeli si obawiasz, e komu powiem, to bd spokojny. Nie jestem gadatliwa. Niegy ni byam i nigdy nie bd.
Jak tam sok? - zwrcia si nagle do Bonnie.
Bonnie szybko upia yk.
- Smaczny odpara szczerze.
- Kiedy skoczycie, wyrzucie kubki do mieci. Lubi
porzdek. - Pani Flowers rozejrzaa si po stodole, pokrcia
gow i westchna. - Wielka szkoda. Taka adna dziewczyna. - Spojrzaa na Stefano przenikliwymi oczami o barwie
paciorkw onyksu. - Tym razem bdziesz mia troch kopotw ze swoim zadaniem, chopcze powiedziaa i wysza,
nadal krcc gow.

- Ale numer! - jkna Bonnie, patrzc w lad za ni


zaskoczona. Wszyscy tylko patrzyli po sobie z gupimi minami.
- Taka adna dziewczyna... Ale ktra? - odezwaa si
w kocu Meredith. - Sue czy Elena? - Elena w sumie

spdzia w tej stodole jaki tydzie zeszej zimy, ale pani


Flowers miaa o tym nie wiedzie. - Mwie jej co o nas?
- Meredith spytaa Damona.
- Ani sowa. - Damon wydawa si rozbawiony. - To
strsza pani. I troch stuknita.
- Jest bystrzejsza, ni ktokolwiek z nas podejrzewa stwierdzi Matt. - Kiedy wspominam tamte dni, kiedy obserwowalimy, jak krci si po suterenie... Mylicie, e wiedziaa, e j obserwujemy?
- Sam nie wiem, co myle przyzna Stefano. - Ale
ciesz si, e chyba jest po naszej stronie. I zaproponowaa
nam bezpieczne schronienie.
- Oraz sok winogronowy, nie zapominaj o nim. - Matt
umiechn si szeroko do Stefano. - Chcesz troch? Podsun mu nieco przesikajcy kubek.
- Taa, moesz sobie wzi ten sok i go... - Ale Stefano
te si lekko umiechn. Przez sekund Bonnie widziaa

ich takimi, jakimi byli wobec siebie, zanim Elena zgina.


Zaprzyjanieni, serdeczni, tak swobodni we wasnym towarzystwie jak ona przy Meredith. Poczua ukucie blu.
Elena nie umara, pomylaa. Jest tu obecna bardziej
ni kiedykolwiek. Decyduje o wszystkim, co robimy i mwimy.
Stefano znw spowania.
- Kiedy pani Flowers tu wesza, chciaem wanie powiedzie, e musimy si zabra do roboty. I uwaam, e powinnimy zacz od Vickie.
- Nie chce nas widzie odpara Meredith natychmiast. - Jej rodzice nikogo do niej nie wpuszczaj.
- No to bdziemy musieli jako obej jej rodzicw stwierdzi Stefano. - Damon, idziesz z nami?
- Wizyta u kolejnej licznej dziewczyny? Za nic bym
sobie nie odpuci.

Bonnie z przestrachem obrcia si do Stefano, ale on


odezwa si uspokajajco, wyprowadzajc j ze stodoy:
- Wszystko w porzdku. Bd go pilnowa.
Bonnie miaa nadziej, e dotrzyma sowa.

Rozdzia 6

Dom Vickie sta na rogu i podjechali do niego boczn


uliczk. Niebo pokryo si teraz cikimi fioletowymi
chmurami. wiato wygldao zupenie jak w podwodnym
wiecie.
- Chyba zanosi si na burz zauway Matt.
Bonnie zerkna na Damona. Ani on, ani Stefano nie
przepadali za dziennym wiatem. I czua emanujc od niego moc, jakby jego skra pulsowaa. Umiechn si, nie patrzc na ni, i powiedzia:
- A moe by tak nieg w czerwcu?
Bonnie z trudem opanowaa drenie.
Raz czy drugi w stodole spojrzaa na Damona i przekonaa si, e sucha jej opowiadania obojtnie. W przeciwiestwie do Stefano wyraz jego twarzy si nie zmieni, kiedy
Bonnie wspomniaa Elen, ani kiedy opowiadaa o mierci
Sue. Co on czu do Eleny? Kiedy sprowadzi burz nien, eby Elena zamarza. Co czu teraz? Czy zaleao mu na
zapaniu mordercy?
-

To sypialnia Vickie powiedziaa Meredith. - Tamto

wykuszowe okno.
Bonnie spojrzaa na Damona.

Ile osb jest w domu?

- Dwie. Kobieta i mczyzna. Kobieta jest pijana.


Biedna pani Bennett, pomylaa Bonnie.
- Trzeba ich upi powiedzia Stefano.
Wbrew samej sobie, Bonnie bya zafascynowana fal mocy, ktr wyczua u Damona. Jej zdolnoci parapsychiczne nigdy przedtem nie byy tak silne, eby mog wyczuwa moc, a teraz nagle to potrafia. Wyczuwaa j rwnie wyranie, jak widziaa blednce wiato dnia i ta samo, jak czua zapach kapryfolium rosncego pod oknami
Vickie.
Damon wzruszy ramionami.
- pi.
Stefano lekko zapuka w szyb.
Nikt nie zareagowa, a przynajmniej Bonnie nie zauwaya adnego ruchu. Ale Stefano i Damon spojrzeli na siebie.

- Ju prawie jest w transie stwierdzi Damon.


-

Boi si. Ja to zrobi, ona mnie zna zasugerowa

Stefano. Zastuka w okno. - Vickie, to ja, Stefano Salvatore powiedzia. - Przyszedem ci pomc. Otwrz okno i wpu
mnie do rodka.
Mwi cicho, Vickie nie powinna go sysze przez zamknite okno, Jednak po chwili zasona poruszya si, a za ni
pojawia si czyja twarz.
Bonnie gono zaczerpna powietrza.
Dugie jasnobrzowe wosy Vickie byy zmierzwione, a cera kredowobiaa. Oczy miaa podkrone. Wargi
spierzchnite i popkane. Szklistym wzrokiem Vickie wpatrywaa si w jeden punkt.
- Wyglda, jakby j ucharakteryzowano do sceny obdu Ofelii mrukna Meredith pod nosem. - Koszula nocna i wszystko.
- Wyglda jak optana odszepna Bonnie, wytrcona
z rwnowagi.

Stefano rzuci tylko:


- Vickie otwrz okno.
Mechanicznym ruchem, jak nakrcana lalka, Vickie ot-

worzya jedno skrzydo okna, a Stefano zapyta:


- Mog wej do rodka?
Nieprzytomnym wzrokiem Bonnie wodzia po grupce stojcej na zewntrz. Przez moment Bonnie miaa wraenie, e nikogo z nich nie poznaje. Ale potem zamrugaa
i powiedziaa powoli:
- Meredith... Bonnie... Stefano? Wrcie. Co tu robicie?
- Zapro mnie do rodka, Vickie powtrzy Stefano
hipnotyzujcym gosem.
- Stefano... - Przerwaa i dopiero po dugiej chwili zaprosia go: - Wejd.
Cofna si, kiedy przytrzyma si ramy okna. Matt poszed jego ladem, za Mattem Meredith. Bonnie, ktra miaa
na sobie minispdniczk, zostaa na zewntrz z Damonem.
Poaowaa, e do szkoy nie woya dzisiaj dinsw, no ale
przecie nie moga przewidzie, e potem czeka j taka wyprawa.
-

Nie powiniene tu przychodzi odezwaa si Vickie

do Stefano niemal zupenie spokojnie. - On po mnie wrci.


Ciebie

te

Meredith obja j ramieniem. Stefano zapyta:


- Kto?

dopadnie.

On. Przychodzi do mnie w snach. Zabi Sue. -

Beznamitny gos Vickie by jeszcze bardziej przeraajcy


ni najwiksza histeria.
- Vickie, chcemy ci pomc powiedziaa agodnie
Meredith. - Zobaczysz, wszystko bdzie dobrze. Nie pozwolimy mu ci skrzywdzi, obiecuj.

Vickie obrcia si i zmierzya wzrokiem Meredith od


stp do gw, jakby tamta zmienia si w co niezwykego.
A potem zacza si mia.
To by okropny wybuch ochrypego miechu, przypominajcy atak kaszlu. Vickie miaa si i miaa i Bonnie
chciaa zakry uszy rkoma. Wreszcie Stefano to przerwa:
- Vickie, przesta.
miech przeszed w co, co przypominao szloch, a kiedy Vickie znw podniosa gow, wzrok miaa przytomniejszy, ale min bardzo zmartwion.
- Wszyscy zginiecie, Stefano stwierdzia ze smutkiem.
- Nikt nie przeyje walki z nim.
- Musimy dowiedzie si o nim czego, eby mc z nim
walczy. Potrzebujemy twojej pomocy rzek Stefano. -

Powiedz mi, jak on wyglda.


- W snach go nie widz. Jest tylko cieniem bez twarzy
- szepna Vickie i przygarbia ramiona.
- Ale widziaa go w domu Caroline nalega Stefano.
- Vickie, posuchaj mnie doda, kiedy dziewczyna odwrcia si od niego. - Wiem, e jeste przeraona, ale to wane,
to waniejsze, ni ci si zdaje. Nie bdziemy mogli z nim
walczy, jeli nie bdziemy wiedzieli, kim jest, a w tej chwili
ty jeste jedyn, absolutnie jesyn osob, ktra ma potrzbne nam informacje. Musisz nam pomc.
- Ale ja nie pamitam...
Stefano nadal mwi stanowczo:
- Znam sposb, eby sobie przypomnia. Pozwl mi
sprbowa poprosi.
Wolno pyny sekundy, a potem Vickie ciko westchna i odrobin si rozlunia.
- Rbcie, co chcecie powiedziaa obojtnie. - Wszystko
mi jedno. To ju nie zrobi adnej rnicy.

- Jeste dzieln dziewczyn. A teraz popatrz na mnie,


Vickie. Chc, eby si odprya. Popatrz na mnie i odpr

si. - Stefano mwi usypiajcym szeptem. Po kilkudziesiciu sekundach Vickie przymkna oczy.
- Usid. - Stefano poprowadzi j do ka. Usiad
obok niej i spojrza jej w twarz. - Vickie, jeste spokojna
i zrelaksowana. Nic z tego, co sobie przypomnisz, nie wyrzdzi ci krzywdy przekonywa agodnie. - Teraz chc, eby wrcia mylami do sobotniego wieczoru. Jeste na pitrze, w domu Caroline w gwnej sypialni. Z tob jest Sue
Carson i kto jeszcze. Chc, eby spojrzaa...
- Nie! - Dziewczyna pochylaa si naprzd i prostowawaa, jakby chciaa przed czym uciec. - Nie! Nie mog...
- Vickie, uspokj si. On ci nie zrani. On ci nie moe
zobaczy, ale ty jego tak. Posuchaj mnie.
Stefano mwi spokojnym, agodnym tonem. Vickie
przestaa pojkiwa, ale nadal wiercia si niespokojnie.
- Musisz na niego spojrze, Vickie. Pom nam z nim
walczy. Jak on wyglda?
- Wyglda jak diabe!
To by prawie krzyk. Meredith usiada po drugiej stronie
Vickie i wzia j za rk. Spojrzaa za okno na Bonnie, ktra wpatrywaa si w ni szeroko otwartymi oczami i lekko
wzruszya ramionami. Bonnie nie miaa pojcia, o co chodzi Vickie.

- Powied mi co wicej, opisz go bardziej szczegowo


- poprosi Stefano.
Vickie si skrzywia. Skrzydeka jej nosa poruszay si,
jakby czua jaki wstrtny zapach. Kiedy si odezwaa, wymawiaa kade sowo oddzielnie, jakby robio jej si od nich
niedobrze.
- On nosi... stary prochowiec. Na wietrze opocze mu
wkoo ng. Umie sprowadzi wiatr. Wosy ma jasne. Prawie

biae. Stercz mu na gowie. Oczy ma bardzo niebieskie...


Jaskrawoniebieskie. - Vickie oblizaa wargi i przekna lin
z tak min, jakby j mdlio. - Niebieski to kolor mierci.
Po niebie przetoczy si grzmot, rozbysa byskawica.
Damon unis wzrok, a potem zmarszczy brwi i zmruy
oczy.
-

Jest wysoki. I mieje si. Wyciga do mnie rk i si

mieje. Ale Sue krzyczy: Nie, nie!, i prbuje mnie odcign. Wic zamiast mnie atakuje j. Wybija okno, za oknem
jest balkon. Sue woa: Prosz, nie! A potem patrz, jak
on... Patrz, jak j wypycha... - Vickie miaa urywany oddech, w jej gosie sycha byo histeri.
- Vickie, wszystko w porzdku. Jeste tutaj, nie w domu

Caroline. Jeste bezpieczna.


- Och, prosz, nie... Sue! Sue! Sue!
- Vickie, skoncentruj si na mnie. Posuchaj. Musz
wiedzie jeszcze tylko jedn rzecz. Popatrz na niego.
Powiedz mi, czy on nosi bkitny klejnot...
Ale Vickie szarpaa gow, szlochaa, z sekundy na sekund histeryzowaa coraz bardziej.
- Nie! Nie! Jestem nastpna! Jestem nastpna! - Nagle
otworzya oczy, sama wyprowadzajc si z transu, krztuszc
si i z trudem chwytajc powietrze. A potem gwatownie
obejrzaa si za siebie.
Obraz wiszcy za jej plecami zacz stuka o cian.
Nastpnie zaczo drga w bambusowej oprawie,
a potem flakonik perfum i szminki stojcej pod obrazem toaletce. Z dwikiem przypominajcym pkanie popcornu, z drzewka-stojaka zaczy spada kolczyki. Stukanie
stawao si coraz goniejsze. Z koka zsun si somkowy
kapelusz. Zdjcia wypaday zza ramy lustra. Kasety i kompakty posypay si ze stojaka na podog jak tasowane przez
kogo karty.

Meredith zerwaa si na rwne nogi, Matt, zaciskajc

pici te.
- Niech to si skoczy! Niech to si skoczy! - krzyczaa Vickie.
Ale si nie skoczyo. Matt i Meredith rozgldali si
po pokoju, kiedy kolejne przedmioty rozpoczynay taniec.
Drgay, grzechotay, stukotay, jakby wanie trwao trzsienie ziemi.
- Do! Do! - wrzasna Vickie, zakrywajc uszy
domi.
Bardzo blisko uderzy piorun.
Bonnie gwatownie podskoczya, widzc, jak zygzak byskawicy przecina niebo. Odruchowo wycigna rk, eby
si czego zapa. W rozbysku byskawicy wiszcy na cianie pokoju Vickie plakat rozdar si po przektnej jak przecity niewidzialnym noem. Bonnie zdusia krzyk.
A potem nagle, jakby kto przekrci przecznik prdu,
wszystko ucicho.
Wszystkie przedmioty w pokoju Vickie byy na swoich
miejscach, nie poruszay si. Tylko frdzelki przy abaurze
lampy jeszcze faloway. Plakat zwin si w dwa fragmenty
o nieregularnych ksztatach. Vickie powoli odja donie od
uszu.
Matt i Meredith rozgldali si po pokoju wstrznici.

Bonnie z caej siy zacisna powieki i mruczaa pod


nosem co, co przypominao modlitw. Dopiero kiedy
znw otworzya oczy, zdaa sobie spraw, kogo trzyma za
rk. Poczua pod palcami mikki chd skrzanej kurtki.
Trzymaa za rami Damona.
Nie odsun si od niej. Teraz te si nie odsuwa. Lekko
nachyla si w jej stron, mruc oczy, uwanie obserwujc
wntrze pokoju.
- Popatrzcie na to lustro powiedzia.

Wszyscy spojrzeli i Bonnie a sapna, znw zaciskajc


palce na ramieniu Damona. Nie dostrzega tego wczeniej,
chocia musiao si pojawi wtedy, kiedy wszystko w pokoju grzechotao.
Na szklanej tafli lustra w bambusowej ramie jaskrawokoralow szmink Vickie kto nabazgra dwa sowa.
Dobranoc, kochanie.
- O Boe szepna Bonnie.
Stefano odwrci si od lustra i spojrza na Vickie. Bonnie
pomylaa, e co w nim si zmienio pozornie odprony, trzyma si prosto jak onierz, ktry wanie dosta potwierdzenie rozkazu wymarszu do walki. Zupenie jakby

zaakceptowa jakie rzucone jemu osobicie wyzwanie.


Sign do tylnej kieszeni. Wyj rolin o dugich zielonych listkach i malekich liliowych kwiatkach.
- To werbena, wiea werbena powiedzia cicho, opanowanym gosem. - Zerwaem j pod Florencj, teraz tam
kwitnie. - Wcisn pakiecik w rk dziewczyny. - Chc, eby j zatrzymaa. Zostaw odrobin w kadym pokoju w domu i pochowaj troch, jeli moesz, po ubraniach rodzicw,
eby mieli j zawsze przy sobie. Kiedy nosisz przy sobie
werben, on nie moe kontrolowa twojego umysu. Moe
ci przestraszy, Vickie, ale nie moe zrobi ci nic zego,
na przykad zmusi, eby mu otworzya okno albo drzwi.
I posuchaj, Vickie, Bo to wane.
Vickie zadraa. Stefano uj jej donie i zmusi, eby na
niego spojrzaa, mwic powoli i wyranie:
- O ile si nie myl, Vickie, on nie moe wej do rodka,
jeli go nie zaprosisz. Wic porozmawiaj z rodzicami. Powiedz
im, jakie to wane, eby nie zapraszali do domu nikogo obcego. Waciwie poprosz Damona, eby tak sugesti od razu
zaszczepi w ich umysach. - Zerkn na Damona, ktry lekko wzruszy ramionami i pokiwa gow z tak min, jakby

by mylami gdzie indziej. Bonnie zawstydzia si i cofna


rk, ktr trzymaa go z rkaw kurtki.
- On i tak jako si tu dostanie.
- Nie, Vickie, posuchaj mnie. Od tej chwili bdziemy
obserwowali twj dom, zaczekamy tu na niego.
- To bez znaczenia. - Vickie nie dawaa si przekona.
- Nie zdoacie go powstrzyma. - Znw zacza paka
i mia si jednoczenie.
- Bdziemy prbowali zapewni j Stefano. Spojrza
na Meredith i Matta, a oni pokiwali gowami. - Od tej chwili ani na moment nie zostawimy ci samej. Zawsze kto z nas
bdzie ci obserwowa.
Vickie tylko pokrcia gow. Meredith ucisna jej rami i wstaa, a Stefano obrci gow w stron okna.
Kiedy znaleli si na zewntrz, Stefano zwrci si do
wszystkich:
- Nie chc jej zostawi bez ochrony, ale sam teraz nie
mog tu zosta. Musz si czym zaj i potrzeba mi bdzie do tego jedna z dziewczyn. Ale z drugiej strony nie
chciabym te ani Bonnie, ani Meredith zostawi tu samej.
- Popatrzy na Matta. - Matt...?
- Ja zostan owiadczy Damon.
Wszyscy spojrzeli na niego zaskoczeni.

- No c, to logiczne, nieprawda? - Damon wydawa


si rozbawiony. - No bo, co twoim zdaniem ktre z nich
moe zrobi tamtemu?
- Mog zawoa mnie. Potrafi monitorowa ich myli
na tak odlego powiedzia Stefano, nie chcc ustpi.
- Ja te mog ci zawoa, braciszku, gdybym wpad
w kopoty. Zreszt i tak mi si ju znudzio to wasze ledztwo. Rwnie dobrze mog zosta tu, jak i gdzie indziej.
- Vickie mamy chroni, a nie napastowa mrukn
Stefano.

Damon umiechn si ujmujco.


- J? - Spojrza na dziewczyn, ktra siedziaa na ku
i kiwaa si nad werben. Od potarganych wosw po bose
stopy Vickie raczej nie stanowia adnego widoku. - Moesz
mi wierzy na sowo, braciszku, sta mnie na co wicej.
- Przez moment Bonnie wydawao si, e te ciemne oczy
zerkna z ukosa na ni. - Zawsze zreszt powtarzasz, jak
bardzo chciaby mc mi zaufa doda Damon. - No to
teraz masz szans.
Stefano wyglda, jakby chcia mu zaufa, jakby bardzo tego pragn. Ale min mia jednoczenie podejrzliw.

Damon nic ju nie powiedzia, umiechn si tylko tym


swoim szyderczym, enigmatycznym umieszkiem. Prawie
jakby prosi, eby mu jednak nie ufa, pomylaa Bonnie.
Bracia stali i patrzyli na siebie, a midzy nimi zawisa pena napicia cisza. Wtedy wanie Bonnie zauwaya rodzinne podobiestwo: Stefano by powany i spity, a Damon
mia kpic min, ale obaj byli nieludzko pikni.
Stefano powoli wypuci powietrze z puc.
- No dobrze ustpi wreszcie. Bonnie, Matt i Meredith wytrzeszczyli na niego oczy, ale on tego nie zauwaa. Zwrci si do Damona, jakby tylko oni dwaj tam byli:
- Zosta tu, blisko domu, gdzie, gdzie nie bdziesz widoczny. Wrc i zastpi ci, kiedy ju zrobi to, co mam
do zrobienia.
Meredith uniosa brwi a po lini wosw, ale nie skomentowaa decyzji Stefano. Ani Matt. Bonnie usiowaa zapanowa nad ogarniajcym j niepokojem. Stefano na pewno wie, co robi, powtarzaa sobie. A w kadym razie, lepiej,
eby wiedzia.
- Nie marud za dugo zakpi Damon.
I na tym spraw zakoczyli. Damon wtopi si w mrok
w cieniu drzew orzecha woskiego w ogrodzie na tyach do-

mu Vickie, a sama Vickie nadal siedziaa w swoim pokoju


i cigle si koysaa.
W samochodzie Meredith zapytaa:
- Dokd teraz?
- Musz sprawdzi pewn teori odpowiedzia Stefano krtko.
- Tak, e zabjca jest wampirem? - spyta Matt z tylnego siedzenia, gdzie siedzia razem z Bonnie.
Stefano spojrza na niego uwanie.
- Tak.
- To dlatego powiedziae Vickie, eby nikogo nie zapraszaa do rodka dodaa Meredith, nie chcc da si pokona w dedukcji. Wampiry, przypomniaa sobie Bonnie,
nie mog wchodzi tam, gdzie mieszkaj i pi ludzie, chyba
e zostan zaproszone. - I dlatego zapytae, czy ten mczyzna nosi jaki bkitny klejnot.
-

Amulet przeciwko sonecznemu wiatu wyjani

Stefano, wycigajc przed siebie praw rk. Na serdecznym palcu tkwi srebrny piercie z oczkiem lapisu-lazuli.
- Bez takiego piercienia wystawienie na bezporednie promienie soca zabija nas. Jeli ten morderca jest wampirem,
to gdzie przy sobie musi mie taki kamie. - Jakby instynk-

townie Stefano unis rk, eby dotkn czego, co mia


pod T-shirtem. Po chwili do Bonnie dotaro czego.
Piercionek Eleny. Stefano podarowa go jej, a kiedy zgina, zabra go i nosi na acuszku na szyi. eby chocia zawsze mia przy sobie co, co do niej naleao, tak powiedzia.
Kiedy Bonnie spojrzaa na siedzcego obok niej Matta,
zobaczya, e przymkn oczy.
- A wic jak moemy sprawdzi, czy to wampir? - spytaa Meredith.
- Przychodzi mi na myl tylko jeden sposb i nie jest on
przyjemny. Ale trzeba to zrobi.

Bonnie zamaro serce. Jeli Stefano mwi, e to nie jest


nic przyjemnego, to moga by pewna, e jej wyda si to
jeszcze mniej przyjemne.
- Co masz na myli? - spytaa bez entuzjazmu.
- Musz obejrze ciao Sue.
Zapado grobowe milczenie. Nawet Meredith, ktr
zwykle tak trudno byo wytrci z rwnowagi, miaa przeraona min. Matt odwrci wzrok, opar czoo o szyb samochodu.
- Chyba sobie artujesz jkna Bonnie.

- Chciabym, eby tak byo.


- Ale... Na mio bosk, Stefano! Nie moemy! Nie
wpuszcz nas. Znaczy co my im niby powiemy? Prosz
sobie nie przeszkadza, my tylko sprawdzimy, czy w tych
zwokach nie ma jakich dziurek?
- Bonnie, przesta upomniaa j Meredith.
- Nic na to nie poradz! - Bonnie dra gos. - To taki
okropny pomys. A poza tym policja ogldaa ju jej ciao.
Nic nie znaleli poza skaleczeniami, jakich doznaa podczas
upadku.
- Policja nie wie, czego szuka powiedzia Stefano.
Gos mia stanowczy. Ten gos przypomina Bonnie o czym,
o czym zdarzao jej si zapomina. Przecie Stefano by jednym z nich. Jednym z owcw. On ju widywa wczeniej
martwych ludzi. Moe nawet niektrych sam zabi.
On pije krew, pomylaa i zadraa.
- A wic? - spyta Stefano. - Nadal chcecie jecha ze
mn?
Bonnie skulia si na tylnym siedzeniu. Meredith kurczowo ciskaa kierownic. Tylko Matt si odezwa:
- Chyba nie mamy wyboru, prawda?
- Zwoki s wystawione od sidmej do dziesitej w domu pogrzebowym dodaa cicho Meredith.

- No to bdziemy musieli zaczeka. A kiedy zamkn


dam pogrzebowy, wtedy bdziemy mogli zosta z ni sami
- powiedzia Stefano.

- Jeszcze nigdy nie musiaam zrobi czego tak strasznego szepna Bonnie, zrozpaczona. Kaplica pogrzebowa
bya mroczna i zimna. Stefano otworzy zamki zewntrznych drzwi jakim cienkim metalowym prtem.
Sala, w ktrej wystawiono zwoki, bya wyoona grubym dywanem, a jej ciany pokrywaa dbowa boazeria.
Nawet przy zapalonych wiatach to pomieszczenie robioby przygnbiajce wraenie. Po ciemku wydawao si zatoczone, duszne i wypenione groteskowymi ksztatami.
Miao si wraenie, e kto si czi za wieloma ustawionymi
na ziemi kwiatowymi kompozycjami.
- Ja nie chc tu by jkna Bonnie.
- Po prostu zrbmy, co trzeba, dobra? - wycedzi Matt
przez zacinite zby.
Kiedy wczy latark, Bonnie staraa si patrze wszdzie, tylko nie tam, gdzie ni wieci. Nie chciaa oglda tej trumny, nie zrobi tego. Wpatrywaa si w kwiaty,

w serce uoone z rowych r. Na zewntrz rozleg si


grzmot.
- Ja otworz... No ju mwi Stefano. Mimo swojego postanowienia Bonnie popatrzya.
Trumna bya biaa, wyoona bladorowym atasem.
Jasne wosy Sue byszczay na tle jak wosy bajkowej
picej krlewny. Ale Sue nie wygldaa jak upiona. Bya
zbyt blada, zbyt nieruchoma. Przypominaa woskow lalk.
Bonnie ostronie podesza bliej, nie odrywajc spojrzenia od twarzy dziewczyny.
To dlatego tutaj jest tak zimno, pomylaa niemdrze.
eby wosk si nie stopi. Ta myl nieco j uspokoia.

Stefano wycign rk i dotkn rowej, zapitej pod


sam szyj bluzki Sue. Odpi grny guzik.
- Och, na lito bosk szepna Bonnie oburzona.
- A twoim zdaniem po co tu jestemy? - sykn Stefano.
Ale zawaha si przy drugim guziku.
Bonnie przez chwil patrzya, a potem podja decyzj.
- Odsu si polecia, a kiedy Stefano nie zareagowa, odepchna go. Meredith podesza bliej i obie stany
pomidzy Sue a chopakami. Porozumiay si wzrokiem.

Jeli rzeczywicie trzeba bdzie zdj bluzk, to panowie


wychodz.
Bonnie rozpinaa mae guziczki, a Meredith wiecia latark. Skra Sue bya rwnie woskowa w dotyku jak z wygldu i zimna. Bonnie niezrcznie rozpia bluzk; pod spodem Sue miaa bia koszulk z koronkami. Potem zmusia
si, eby osun wosy Sue z jej bladej szyi. Wosy byy
usztywnione lakierem.
- adnych ugryzie stwierdzia, ogldajc szyj Sue.
Dumna bya, e jej gos zabrzmia niemal spokojnie.
- ladu po ugryzieniach nie ma przyzna Stefano
dziwnym tonem. - Ale jest co innego. Popatrzcie na to. Wskaza nacicie, blade, nieodrniajce si od reszty skry, ale widoczne jako cienka linia biegnca od obojczyka
w stron piersi. Ponad sercem. Stefano obrysowa t lini
w powietrzu, a Bonnie zesztywniaa, gotowa go uderzy, jeli odway si dotkn Sue.
- Co to jest? - spytaa Meredith zdziwiona.
-

Zagadka. - Stefano nadal mia dziwny gos. - Gdybym

zobaczy taki lad na ciele wampira, oznaczaby on, e wampir pozwoli napi si swojej krwi czowiekowi. Tak to si
wanie robi. Czowiek nie przegryzie skry wampira, wic
robimy takie nacicie, jeli chcemy si podzieli krwi. Ale

Sue nie bya przecie wampirem.

- No jasne, e nie bya! - prychna Bonnie. Prbowaa ignorowa obrazy, ktre podsuwaa jej wyobrania.
Obrazy Eleny pochylajcej si nad takim wanie naciciem na skrze Stefano i przywierajcej do niego ustami,
pijcej...
Zadraa i zdaa sobie spraw z tego, e zacisna powieki.
- Czy jeszcze co musimy oglda? - spytaa, otwierajc oczy.
- Nie, wystarczy.
Bonnie pozapinaa guziki. Uoya wosy Sue. A potem,
kiedy Meredith i Stefano zamykali wieko trumny, szybko
wysza z sali. Stana przy drzwiach, obejmujc si ramionami.
Kto lekko dotkn jej okcia. To by Matt.
- Jeste twardsza, ni si zdaje szepn.
- Tak, no c... - Sprbowaa wzruszy ramionami.
A potem nagle rozpakaa si, okropnie si rozkleia. Matt
j obj.
- Ja rozumiem powiedzia. Tylko tyle. adnych nie

pacz ani nie przejmuj si, ani wszystko bdzie dobrze.


Tylko: rozumiem. Gos mia smutny tak, jak jej samej byo smutno.
- Oni jej spryskali wosy lakierem szlochaa. - Sue nigdy nie uywaa lakieru. To straszne. - W jaki sposb ten
lakier by najgorszy ze wszystkiego.
Matt j po prostu przytuli.
Po chwili oddech Bonnie si uspokoi. Przekonaa si,
e niemal bolenie mocno przytulia si do Matta i teraz
rozlunia ucisk.
- Zmoczyam ci ca koszul wymamrotaa przepraszajco i pocigna nosem.

- Nic si nie stao.


Jego gos sprawi, e cofna si o krok i spojrzaa na
niego. Wyglda jak wtedy na szkolnym parkingu. Taki zagubiony, taki... bezradny.
- Matt, o co chodzi? - szepna. - Powiedz, prosz.
- Ju ci mwiem. - Spoglda przed siebie, w przestrze. - Sue ley tam martwa, a tak by nie powinno. Sama
tak powiedziaa, Bonnie. Co to za wiat, jeli zdarzaj si

takie rzeczy? Dziewczyna zostaje zabita dla czyjej rozrywki, dzieci w Afganistanie goduj, mae foki odzierane s ze
skry ywcem! Jeli taki jest wiat, jakie znaczenie ma to
wszystko? I tak nic si nie da zrobi. - Przerwa na moment.
- Rozumiesz, o czym mwi?
-

Nie jestem pewna. - Bonnie nawet chyba nie chciaa

rozumie. To byo zbyt przeraajce. Ale ogarna j przemona ch, eby go jako pocieszy, eby jego oczy straciy
ten wyraz. - Matt, ja...
- Ju po wszystkim odezwa si za ich plecami
Stefano.
Kiedy Matt spojrza w stron tego gosu, wyglda na
jeszcze bardziej zagubionego.
Czasami wydaje mi si, e nas wszystkich czeka straszny koniec powiedzia Matt, odsuwajc si od
Bonnie, ale nie wyjani dokadniej, co mia na myli. Jedmy std.

Rozdzia 7

Stefano z ociganiem zblia si do naronego domu,


zupenie jakby si ba tego, co tam zastanie. Prawie
spodziewa si, e Damon do tej pory ju opuci swj posterunek. Pewnie okaza si idiot, polegajc na Damonie.
Ale kiedy wszed do ogrodu na tyach domu, pomidzy
drzewami orzecha dostrzeg jaki ruch. Wzrokiem przystosowanym do widzenia w ciemnoci obrzuci sylwetk opart o pie drzewa.
- Nie pieszye si z powrotem.
- Musiaem ich bezpiecznie odstawi do domu. I musiaem si naje.
- Zwierzca krew prychn Damon z pogard, nie odrywajc oczu od malekiej czerwonej plamki na T-shircie
Stefano. - Sdzc po zapachu, krlik. W sumie to cakiem
na miejscu, prawda?
- Damon... Bonnie i Meredith te daem werben.
- Mdry ruch rzuci Damon znaczco i wyszczerzy
zby.
Stefano ogarna znajoma irytacja. Dlaczego Damon zawsze musia by taki trudny? Rozmowa z nim przypomnia-

a spacer po polu minowym.


- Pjd sobie teraz cign Damon, przerzucajc kurtk przez rami. - Mam wasne sprawy do zaatwienia. Rzuci bratu olniewajcy umiech przez rami. - Nie czekaj na mnie z kolacj.
- Damon... - Damon na wp obrci si, nie patrzc,
ale nasuchujc. - Ostatnia rzecz, jakiej nam potrzeba, to
eby jaka dziewczyna w tym miecie zacza krzycze:
Wampir! - powiedzia Stefano. - Albo mie lady ugryzie. Ci ludzie ju przez to przeszli, nie s ignorantami.

- Postaram si o tym pamita. - Zostao to powiedziane ironicznie, ale jeszcze nigdy w yciu Stefano nie usysza
od brata, czego bliszego obietnicy.
- Aha, i Damon?
- Co znowu?
- Dzikuj.
Tego byo ju za wiele. Damon obrci si na picie,
a oczy mia zimne i wrogie jak oczy obcego czowieka.
- Lepiej niczego ode mnie nie oczekuj, braciszku ostrzeg. - Bo za kadym razem si pomylisz. I nie prbuj
sobie wyobraa, e dam sob manipulowa. Te trzy ludzkie

stworzenia mog si z tob snu, ale nie licz, e ja te bd.


Jestem tu ze swoich wasnych powodw.
Znik, zanim Stefano zdy odpowiedzie zreszt to
i tak nie miao znaczenia. Damon nigdy nie sucha tego,
co brat do niego mwi. Damon nawet nigdy si do niego
nie zwraca po imieniu. Zawsze tylko pogardliwie: braciszku.
A teraz Damon pewnie postanowi udowodni mi, e
nie mona na nim polega, pomyla Stefano. Cudownie.
Pewnie robi teraz co okropnego, eby udowodni, do czego jest zdolny.
Znuony Stefano opar si o drzewo i spojrza w nocne
niebo. Prbowa myle o najpilniejszym problemie, o tym,
czego si dzi wieczorem dowiedzia. Opis zabjcy, ktry
podaa mu Vickie. Wysoki, jasnowosy, niebieskooki, myla. Kogo mu to przypominao. Kogo, kogo nie spotka,
ale o nim sysza...
Bez sensu. Nie mg si skupi na tej zagadce. By zmczony, czu si samotny i bardzo potrzebowa wsparcia.
A brutalna prawda bya taka, e od nikogo tego wsparcia nie
mg oczekiwa.
Eleno, pomyla. Okamaa mnie.

To bya ta jedna rzecz, przy ktrej si upieraa, jedyna,


ktr mu zawsze obiecywaa. Stefano. Cokolwiek si zdarzy,
ja bd przy tobie. Powiedz mi, e w to wierzysz. A on odpowiada, bdc cakowicie pod jej urokiem: Och, Eleno,
wierz ci. Cokolwiek si stanie, bdziemy razem.
Ale ona go opucia. Moe nie z wasnej woli, ale czy koniec kocw to ma jakie znaczenie? Odesza.
Chwilami jedyne, czego pragn, to pody jej ladem.
Pomyl o czym innym, o czymkolwiek, powiedzia sobie, ale byo za pno. Raz uwolnione obrazy Eleny otoczyy go wirem, zbyt bolesne, eby je mc znie, zbyt pikne,
eby je od siebie odepchn.
Pierwszy raz, kiedy j pocaowa. Wstrzs oszaamiajcej sodyczy, kiedy ich usta si spotkay. A potem wstrzs po
wstrzsie, ale na jakim gbszym poziomie. Jakby sigaa
do samego dna jego duszy, dna, o ktrym sam niemal zapomnia.
Przeraony poczu wtedy, e ju nie umie si broni.
Wszystkie jego tajemnice, odporno, wszystkie triki, za pomoc ktrych trzyma innych od siebie na dystans Elena
przedara si przez wszystkie zapory, obnaajc jego bezbronno.

Obnaajc jego dusz.


A na koniec okazao si, e tego wanie chcia. Chcia,
eby Elena zobaczya go bez tych wszystkich mechanizmw
obronnych, bez zapr i murw. Chcia, eby wiedziaa, jaki
jest.
Przeraajce? Owszem. Kiedy w kocu odkrya jego
tajemnic, kiedy przyapaa go na poywianiu si tym ptakiem, a skuli si ze wstydu. By pewien, e ona si od tej
krwi na jego ustach odwrci z przeraeniem. Z obrzydzeniem.

Ale kiedy spojrza w jej oczy, zobaczy w nich zrozumienie. Przebaczenie. I mio.
Jej mio go uleczya.
I wtedy zrozumia, e zawsze bd razem.
Inne wspomnienia napyny gwatownie i Stefano podda si im, chocia bl szarpa go jak pazurami. Tamte wraenia Uczucie, kiedy trzyma Elen w ramionach, tak gibk. Kiedy jej wosy muskay mu policzek, lekkie jak skrzydeko my. uk jej warg, ich smak. Niesamowity, gboki
bkit jej oczu.

Wszystko stracone. Wszystko ju na zawsze poza jego


zasigiem.
Ale Bonnie udao si skontaktowa z Elen. Duch Eleny,
jej dusza, bya gdzie w pobliu.
Ze wszystkich to on powinien by w stanie j przywoac. Mia przecie do swojej dyspozycji moc. I mia wicej
praw ni ktokolwiek inny, eby Eleny szuka.
Wiedzia, jak ma to zrobi. Zamkn oczy. Wyobrazi
sobie osob, ktr chce si do siebie przycign. To byo proste. Prawie widzia Elen, prawie jej dotyka, prawie
wdycha jej zapach. Potem przywoa t osob, pozwoli,
eby tsknota signa daleko. Otworzy si i da odczu
swoj potrzeb.
Nic atwiejszego. Nie obchodzio go niebezpieczestwo. Skoncentrowa ca tsknot, cay ten bl, i wysa je
na poszukiwanie niczym modlitw.
I... nic nie poczu.
Tylko pustk i samotno. Tylko milczenie.
Jego moc nie bya taka sama jak ta, ktr miaa Bonnie.
Nie potrafi si skoncentrowa z jedyn istot, ktr ukocha, jedyn istot, ktra co dla niego znaczya.
Jeszcze nigdy nie czu si tak samotny.

- Czego potrzebujesz? - spytaa Bonnie


- Jakich informacji o Fell's Church. A zwaszcza o zaoycielach miasta powiedzia Stefano. Siedzieli
wszyscy w samochodzie Meredith, zaparkowanym w dyskretnej odlegoci za domem Vickie. By ju zmierzch nastpnego dnia i wanie wrcili z pogrzebu Sue wszyscy
poza Stefano.
- To ma co wsplnego z Sue, prawda? - Ciemnymi
oczami, zawsze tak spokojnymi i inteligentnymi, Meredith
wpatrywaa si w Stefano. - Uwaasz, e udao ci si rozwiza zagadk.
- By moe przyzna. Przez cay dzie rozmyla.
Zapanowa nad blem, ktry czu wczorajszego wieczoru.
Chocia nie udao mu si przywoa Eleny, chcia w jaki
sposb usprawiedliwi wiar, jak w nim pokadaa mg
zrobi to, o co poprosia. A w dziaaniu bya jaka pociecha.
W trzymaniu wszelkich emocji na wodzy. Doda: - Mam
pewien pomys w zwizku z tym, co si mogo tutaj sta, ale
to tylko strza w ciemno i nie chc o tym mwi, dopki si
nie upewni.
- Ale dlaczego? - dociekaa Bonnie. Co za kontrast

w porwnaniu z Meredith, pomyla Stefano. Wosy czerwone jak ogie i pasujce do nich usposobienie. Ale ta delikatna twarz w ksztacie serca i jasna cera mogy by mylce.
Bonnie bya inteligentna i zaradna nawet jeli sama dopiero zaczynaa w sobie te cechy odkrywa.
- Bo jeli si myl, to moe ucierpie niewinna osoba.
Posuchaj, na tym etapie to tylko hipoteza. Ale obiecuj, e
jeli dzi wieczorem znajd jakie dowody na jej poparcie,
opowiem ci wszystko.
- Powiniene pomwi z pani Grimesby podsuna
Meredith Jest bibliotekark i wie mnstwo o zaoeniu
Fell's Church.

- No i zawsze pozostaje jeszcze Honoria dodaa


Bonnie. - Bya jedn z zaoycieli.
Stefano rzuci jej szybkie spojrzenie.
- Mylaem, e Honoria Fell przestaa si z tob komunikowa powiedzia ostronie.
- Ja nie mwi, e bd z ni rozmawia. Przecie ona
pfff!, wyparowaa sprostowaa Bonnie z niesmakiem.
- Chodzio mi o jej pamitnik. Jest w bibliotece, obok pamitnika Eleny. Pani Grimesby trzyma je razem w gablotce

przy kontuarze do wydawania ksiek.


Stefano si zdziwi. Nie do koca podobaa mu si myl,
e pamitnik Eleny jest wystawiony na widok publiczny. Ale
zapiski Honorii mogy si okaza dokadnie tym, czego szuka. Honoria bya kobiet nie tylko mdr, ale i dobrze obeznan z paranormalnymi zjawiskami. Czarownic.
- Biblioteka, niestety bdzie ju zamknita stwierdzia Meredith.
- To jeszcze lepiej uzna Stefano. - Nikt nie dowie si,
jakie informacje nas interesuj. Dwoje z nas moe tam pojecha i wama si do biblioteki, a pozostaa dwjka moe tu
zosta. Meredith, moesz jecha ze mn...
- Wolaabym zosta, jeli nie masz nic przeciwko temu powiedziaa. - Jestem zmczona dodaa dla wyjanienia, widzc wyraz jego twarzy. - A w ten sposb mog
odsiedzie tu swoje na warcie i wrci wczeniej do domu. Moe pojedziesz z Mattem, a my bymy tu zostay
z Bonnie?
Stefano wci si jej przyglda.
- W porzdku. O ile Mattowi to odpowiada. - Matt
wzruszy ramionami. - No to uzgodnione. To nam zajmie
ze dwie godziny albo i duej. Zostacie w samochodzie
i pozamykajcie drzwi. W ten sposb powinnycie by bez-

pieczne. - Jeli nie myli si w swoich podejrzeniach, przez

jaki czas nie bdzie adnych atakw przynajmniej przez


kilka dni. Bonnie i Meredith powinny by bezpieczne. Ale
nie mg si nie zastanawia, co kryo si za propozycj
Meredith. Na pewno nie zwyke zmczenie, co do tego nie
mia wtpliwoci.
- A przy okazji, gdzie Damon? - spytaa Bonnie.
Stefano poczu ucisk w odku.
- Nie wiem. - Czeka, a kto zada to pytanie. Nie widzia brata od poprzedniego wieczoru i nie mia pojcia,
gdzie Damon si podziewa.
- Pewnie si w kocu pojawi powiedzia i zamkn
drzwi za Meredith. - Tego wanie si obawiam.
Szli z Mattem do biblioteki w milczeniu, trzymajc
si mroku i unikajc wiate. Nie mg sobie pozwoli, eby
go zobaczono. Stefano wrci do Fell's Church nie pomoc mieszkacom miasta, ale pewien by, e nikt w miecie
jego pomocy nie zechce. Znw by tu obcy. By intruzem.
Gdyby do zapali, zrobili by mu krzywd.
Zamek w drzwiach biblioteki da si atwo otworzy,
to by prosty mechanizm zapadkowy. A pamitnik znalaz

tam, gdzie zdaniem Bonnie powinny si znajdowa.


Stefano z trudem powstrzyma si od signicia po pamitnik Eleny. W rodku byy jej zapiski z ostatnich dni.
Jeli zacznie teraz o tym myle...
Skupi si na lecej obok oprawionej w skr ksidze.
Trudno byo doczyta wyblaky atrament na jej pokych
kartkach, ale po paru minutach oczy mu si przyzwyczaiy
do drobnego, gstego pisma ze skomplikowanymi zawijasami.
Bya to historia Honorii i jej ma, ktrzy razem ze
Smallwoodami i kilkoma innymi rodzinami przyjechali w t okolic, kiedy bya jeszcze zupenie dzika. Musieli
wtedy walczy nawet z dzikimi zwierztami. Honoria

opisywaa histori walki o przetrwanie prostymi i zrozumiaymi sowami, bez sentymentalizmu.


W pamitniku Honorii Stefano znalaz to, czego
szuka.
Czujc, jak unosz mu si woski na karku, jeszcze raz
uwanie przeczyta jeden zapis. Wreszcie wyprostowa si
i przymkn oczy.
A wic mia racj. A to znaczy, e nie myli si co do na-

tury zdarze rozgrywajcych si ostatnio w Fell's Church.


Na sekund poczu obrzydzenie i gniew, ktry kaza mu
co rozedrze, zniszczy, kogo skrzywdzi. Sue. liczna
Sue, przyjacika Eleny, umara dla... czego takiego. Dla
krwawego rytuau obrzydliwej inicjacji. Na sam myl mial
ochot zabi.
Furia szybko mina zastpiona determinacj, eby zakoczy to, co si tutaj dziao i znw zaprowadzi porzdek.
Obiecuj ci to, szepn do Eleny w mylach. Jako poo temu kres. Niewane jak.
Podnis oczy i zobaczy, e Matt go obserwuje.
Pamitnik Eleny by w jego rkach, zaoony kciukiem.
W tym momencie oczy Matta byy tak samo bkitne jak
oczy Eleny. Zbyt ciemne, pene udrki, alu i czego w rodzaju goryczy.
- Znalaze to stwierdzi Matt. - I sprawa wyglda
kiepsko.
- Tak.
- Spodziewaem si tego. - Matt odoy pamitnik
Eleny do gablotki. W jego gosie pobrzmiewaa wrcz satysfakcja. Jak u kogo, kto dowid, e ma racj.
- Mogem ci oszczdzi fatygowania si tutaj. - Matt
rozejrza si po pogronej w pmroku bibliotece, po-

brzkujc drobnymi w kieszeni. Postronny obserwator


mgby uzna, e chopak jest odprony, ale gos go zdra-

dza. By a ochrypy z napicia. - Wystarczy sobie wyobrazi co tylko najgorsze i zawsze si okae, e to prawda
- powiedzia.
- Matt... - Stefano ogarn nagy niepokj o chopaka. Od chwili powrotu do Fell's Church by za bardzo zaabsorbowany tym, co si wydarzyo w domu Caroline,
eby przyjrze si Mattowi. Teraz zrozumia wasn niewybaczaln gupot. Co tu byo strasznie nie w porzdku.
Matt by strasznie spity. A w jego mylach Stefano wyczuwa cierpienie i rozpacz.
- Matt, co si dzieje? - spyta cicho. Podszed do chopaka. - Chodzi o co, co zrobiem?
- Nic mi nie jest.
- Trzsiesz si. - To bya prawda. Jego minie leciutko dray.
- Mwiem, e nic mi nie jest! - Matt odwrci si od
niego, w obronnym gecie skuli ramiona. - A w kadym
razie, niby czym ty mgby mnie zmartwi? To znaczy poza tym, e mi odebrae dziewczyn i potem pozwolie jej

zgin?
To by celny cios, trafi w samo serce. Jak ostrze szpady,
ktre go ju raz kiedy zabio. Usiowa mimo wszystko oddycha, ale nie odway si nic powiedzie.
- Przepraszam. - Matt oddycha z trudem, a kiedy
Stefano unis wzrok, zobaczy jego zgarbione ramiona. To byy wredne sowa.
- Taka bya prawda. - Stefano odczeka chwil, a potem
doda spokojnie: - Ale to nie jedyny problem, prawda?
Matt nie odpowiedzia. Wbi wzrok w podog. Dopiero
kiedy Stefano zamierza ju da za wygran, am zwrci si
do niego z pytaniem.
- Jaki jest naprawd ten wiat?
- Jaki jest... co?

- Ten wiat. Znasz wiat duo lepiej ni ktokolwiek


z nas, Stefano. Jeste cztery czy pi stuleci do przodu, prawda? No wic, o co w tym wszystkim chodzi? Czy to w ogle
jest miejsce, ktre warto prbowa ratowa, czy w sumie to
tylko jedna wielka kupa ajna?
Stefano przymkn oczy.
- Ach.

- I co z ludmi, Stefano, ha? Z ludzk ras. Czy jestemy chorob czy tylko jej objawem? Znaczy wemy kogo takiego jak... Jak Elena. - Gos Matta nieco zadra, ale
chopak cign: - Elena zgina, eby dziewczyny takiej jak
Sue byy w Fell's Church bezpieczne. A teraz Sue nie yje.
Historia si powtarza. To si nigdy nie skoczy. Nie moemy wygra. No wic jaki jest z tego wniosek?
- Matt...
- Ja chc zapyta, po co to wszystko? Czy to jaki jeden
wielki kosmiczny dowcip, ktrego nie chwytam? A moe to
wszystko to tylko wielka cholerna pomyka? Rozumiesz, co
ci usiuj powiedzie?
- Rozumiem, Matt. - Stefano usiad i przeczesa domi wosy. - A jeli si na moment zamkniesz, sprbuj ci
odpowiedzie.
Matt przysun sobie krzeso i usiad na nim okrakiem.
- Super. No to wal miao. - Spojrzenie mia twarde,
wyzywajce, ale pod tym spojrzeniem Stefano wyczuwa od
dawna doskwierajce mu poczucie krzywdy i zagubienie.
- Matt, widziaem wiele za, wicej, ni moesz sobie
wyobrazi zacz Stefano. - Sam czyniem zo. Zawsze
bdzie czci mnie, niezalenie jak si staram z nim walczy. Czasami wydaje mi si, e caa ludzka rasa jest za, a co

dopiero mwi o mnie. A czasami wydaje mi si, e w ludziach i wampirach jest do za, eby to, co dotyczy reszty,
nie miao ju znaczenia.

- Ale kiedy si nad tym gbiej zastanawiam, to dochodz do wniosku, e nie wiem o wiele wicej ni ty. Nie
umiem ci powiedzie, czy to wszystko ma jaki sens ani
czy wszystko kiedy dobrze si skoczy. - Stefano spojrza
Mattowi w oczy i cign z namysem: - Ale mam kolejne
pytanie do ciebie. I co z tego?
Matt wytrzeszczy oczy.
- Co z tego?
- No wanie. Co z tego?
- Co z tego, e wszechwiat jest zy, a my nic nie moemy zrobi, eby by lepszy? - Matt podnis gos, w miar
jak roso jego zdumienie.
- Tak, co z tego? - Stefano pochyli si w jego stron.
- I co ty, Matt Honeycutt, zrobisz, jeli wszystkie ze rzeczy, ktre ci powiedziaem, s prawd? Co zrobisz ty sam?
Przestaniesz walczy i bdziesz kraka jak reszta wron?
Matt przytrzyma si porczy krzesa.
- O czym ty mwisz?

- Bo wiesz, moesz. Damon cigle mi to powtarza.


Moesz doczy do zej strony, do strony wygrywajcej.
I nikt tak naprawd nie bdzie ci mg wini, bo jeli taki
jest wiat, to dlaczego ty te nie miaby taki by?
- I co jeszcze, do diaba? - wybuch Matt. Jego bkitne oczy pony i zerwa si z krzesa. - Moe taka jest droga
Damona! Ale jeli nawet sprawa jest przegrana, to jeszcze nie
powd, eby przesta walczy. Nawet wiedzc, e jest baznadziejna, musiabym prbowa. Musz prbowa, do cholery!
- Wiem. - Stefano lekko si umiechn. To by umiech
peen znuenia, ale i tak zdradza wi, jak odczuwa w tej
chwili z Mattem. I po chwili dostrzeg na twarzy Matta zrozumienie.
- Wiem, bo odbieram to tak samo cign Stefano. Nie ma usprawiedliwienia dla tych, ktrzy daj za wygran

tylko dlatego, e sprawa wydaje si beznadziejna. Musimy


prbowa, bo inne wyjcie to si podda.
- Ja nie jestem gotowy, eby si podda niczemu wycedzi Matt przez zby. Wyglda, jakby odkry w sobie
ogie, ktry zawsze pon w gbi jego duszy. - Nigdy powiedzia.

- No c, nigdy to dosy dugo stwierdzi Stefano.


- Ale jeli chodzi o mnie, te si nie poddam. Nie wiem, czy
to moliwe, ale bd prbowa.
- Przynajmniej tyle mona zrobi Matt odetchn
z ulg. Powoli wsta z krzesa. Nie by ju taki spity, a oczy
byy tymi czystymi, niemal przeszywajco bkitnymi oczami, ktre pamita Stefano.
- Dobra powiedzia cicho. - Jeli znalaze, po co tu
przyjechae, to lepiej wracajmy ju do dziewczyn.
Stefano zastanowi si, przestawi na inny tor mylenia.
- Matt, jeli mam racj co do tego, co tu si dzieje,
dziewczyny przez jaki czas powinny by bezpieczne. Ale
jed tam i przejmij od nich wart. Skoro ju tu jestem,
chciabym przeczyta co jeszcze co, co napisa facet
imieniem Gervase z Tilbury, ktry y na pocztku XIII
wieku.
- Jeszcze nawet przed twoimi czasami, h? - zagadn
Matt, a Stefano posa mu saby umiech. Przez moment
stali, patrzc na siebie.
- Okej, zobaczymy si pod domem Vickie. - Matt ju
by przy drzwiach, ale nagle zawrci i wycign rk. Stefano... Ciesz si, e wrcie.
Stefano uciska podan mu do.

- Mio mi to sysze. - Tylko tyle powiedzia, ale poczu


ciepo, ktre zagodzio szarpicy nim bl.
Samotno czciowo zreszt te

Rozdzia 8

Siedzc w samochodzie, Bonnie i Meredith ledwie widziay okno Vickie. Lepiej byoby moe zaparkowa
bliej, ale wtedy kto mgby je zauway.
Meredith wypia reszt kawy z termosu, potem ziewna. Z poczuciem winy sprbowaa to ziewanie opanowa
i zerkna na Bonnie.
- Ty te le sypiasz w nocy?
- Owszem. Nie mam pojcia dlaczego powiedziaa
Meredith.
- Mylisz, e faceci ucili sobie pogawdk?
Meredith spojrzaa na ni, wyranie zaskoczona, a potem si umiechna. Bonnie zrozumiaa, e Meredith nie
spodziewaa si, e kto przejrzy jej manewr.
- Mam tak nadziej przyznaa Meredith. - To moe
Mattowi dobrze zrobi.
Bonnie pokiwaa gow i umocia si wygodniej na siedzeniu. Samochd Meredith jeszcze nigdy nie wydawa jej
si tak przytulny.
Kiedy znw spojrzaa na Meredith, przyjacika spaa.
No to super. wietnie. Bonnie spojrzaa na fusy
w swoim kubku i si skrzywia. Nie miaa znw si zre-

laksowa, jeli obie zasn, to by si mogo fatalnie skoczy. Wbia paznokcie w donie i spojrzaa w owietlone
okno Vickie.
Ale przekonaa si, e obraz przed jej oczami zamazuje si i e widzi podwjnie, i zrozumiaa: koniecznie
musi co zrobi.
wierze powietrze. Powinno pomc. Nawet niespecjalnie starajc si zachowywa cicho, otworzya drzwi z gonym klikniciem, ale Meredith nadal spaa.

Musi by naprawd zmczona, pomylaa Bonnie, wysiadajc. Zatrzasna drzwi, zamykajc Meredith w samochodzie. I dopiero wtedy dotaro do niej, e nie dostanie si
do auta, nie ma kluczykw.
No dobrze, wic obudzi Meredith. A tymczasem sprawdzi, co u Vickie. Vickie pewnie jeszcze nie pi.
Niebo byo zachmurzone, ale noc ciepa. Gazie rosncych za domem orzechw woskich poruszay si ledwie
dostrzegalnie. Gray koniki polne, ale ich monotonne cykanie wydawao si tylko podkrela gbok cisz.
Bonnie poczua zapach kapryfolium. Delikatnie zastu-

kaa do okna Vickie, zagldajc przez szpar midzy zasonami.


adnej reakcji. Na ku widziaa koc i wystajce z niego potargane jasnobrzowe wosy. Vickie te spaa.
Stojc tam, Bonnie miaa wraenie, e cisza wkoo niej
gstnieje. wierszcze ju nie cykay, a drzewa zamary w bezruchu. A przecie czua, e wytajc such, usyszaaby co,
co tam jest, bya tego pewna.
Nie jestem tu sama, zrozumiaa.
Nie powiedzia jej tego aden z normalnych zmysw.
Ale ten szsty, ten ktry sprawia, e zimny dreszcz przebieg jej ramiona i plecy, ten ktry od niedawna wyczuli
si na obecno mocy, jednoznacznie wskazywa, e co...
byo... blisko. Co j... obserwowao.
Odwrcia si powoli, starajc si nie haasowa. Jeli
uda jej si zachowywa bezszelestnie, moe to co jej nie
dopadnie. Moe jej nie zauway.
Cisza staa si cika, grona. Dzwonia jej w uszach szumem wasnej krwi. I Bonnie nie moga nie wyobraa sobie,
co za moment z tej ciszy wyskoczy na ni z wrzaskiem.
Co z gorcymi, wilgotnymi apami, pomylaa, wpatrujc si w mrok ogrodu. Widziaa tylko czer na tle sza-

roci, czer na tle czerni. Kady ksztat mg by czymkolwiek innym, a cienie jakby si poruszay. Co z gorcymi, wilgotnymi apami i ramionami do silnymi, eby j
zmiady...
Odgos amanej gazki odebraa jak wystrza z karabinu.
Obrcia si w tamt stron, wytajc such. Ale otaczay j tylko mrok i cisza.
Czyje palce dotkny jej karku.
Bonnie znw obrcia si na picie. Omal nie upada i omal nie zemdlaa. Bya za bardzo przeraona, eby
krzykn. Kiedy zobaczya kto to, poczua ogromn ulg.
Osunaby si na ziemi, gdyby jej nie zapa i nie podtrzyma.
- Chyba si wystraszya powiedzia cicho Damon.
Bonnie pokrcia gow. Jeszcze nie odzyskaa gosu.
Miaa wraenie, e moe zaraz zemdle. Ale prbowaa si
pozbiera.
Nie zacisn rki, ale te nie rozluni ucisku. A szarpanie si z nim dawao takie same szanse powodzenia co rozbijanie muru goymi domi. Nie wyrywaa si i prbowaa
uspokoi oddech.

- Boisz si mnie? - spyta Damon. Umiechn si


z dezaprobat, jakby dzielc z ni ten wstydliwy sekret. Nie trzeba.
Jakim cudem Elena stawiaa temu czemu czoa? Ale
Elena, oczywicie, nie musiaa zdaa sobie spraw Bonnie.
Elena w kocu poddaa si Damonowi. Damon wygra
i mg robi, co chcia.
Puci jej rami, eby, bardzo delikatnie, obrysowa jej
grn warg.
- Chyba powinienem sobie pj stwierdzi i ju ci
wicej nie straszy. Czy tego wanie chcesz?

Jak w i krlik, pomylaa Bonnie. Wic krlik tak si


musi czu. Tylko e on chyba nie zamierza mnie zabija.
Ale i tak mog wyzion ducha. Czua, jakby za chwil nogi
mogy si pod ni ugi, jakby moga osun si na ziemi.
Caa draa.
Wymyl co... szybko. Te nieprzeniknione czarne oczy
przesaniay w tej chwili cay wszechwiat. Miaa wraenie,
e dostrzega w nich gwiazdy. Myl. No ju.
Elenie to by si nie spodobao, pomylaa, kiedy j pocaowa. Tak, no wanie. Ale problem w ty, e nie miaa

do siy, eby te sowa wypowiedzie. Robio jej si coraz


bardziej gorco, fala ciepa rozchodzia si od palcw u rk
po pity stp. Wargi mia chodne jak jedwab, ale wszystko
inne wydawao si takie ciepe. Nie musiaa si ba, wystarczy tylko odpry si i cieszy tym, co si dzieje. Ogarna
j sodycz.
- Co tu si dzieje, do diaba?
Gos naruszy cisz, przerwa czary. Bonnie drgna
i przekonaa si, e moe obrci gow. Matt sta na skraju ogrodu, donie zacisn w pici, a oczy mia jak okruchy
bkitnego lodu. Lodu tak zimnego, e a mgby sparzy.
- Odsu si od niej powiedzia Matt.
Ku zdziwieniu Bonnie Damon wypuci j z ramion. Odsuna si, poprawiajc bluzk, nieco zdyszana.
Odzyskiwaa panowanie nad sob.
- Nic mi nie jest odezwaa si do Matta prawie normalnym tonem. - Ja tylko...
- Wracaj do samochodu i nie wychod stamtd.
No nie, chwileczk, pomylaa Bonnie. Ucieszya si,
e Matt si pojawi, w odpowiedniej chwili im przeszkodzi. Ale troch zaczyna przesadza z wcielaniem si w rol
opiekuczego starszego brata.
- Posuchaj, Matt...

- Id do samochodu poleci stanowczo, wci patrzc


na Damona.
Meredith nie pozwoliaby, eby kto tak ni komenderowa. No a Elena to ju na pewno. Bonnie otworzya usta,
eby powiedzie Mattowi, e samo moe sobie i posiedzie
w samochodzie, ale nagle co do niej dotaro.
A mianowicie, e po raz pierwszy od miesicy widziaa, eby Matt naprawd si czym przej. W jego bkitnych oczach znw pojawio si wiato ten bysk susznego gniewu, ktry nawet Tylera Smallwooda zmusza do wycofania si. Matt ody i by peen energii. Znowu by sob.
Bonnie przygryza warg. Przez moment walczya
z wasn dum. A potem j zdusia i opucia oczy.
- Dziki, e mnie wyratowae mrukna i wysza
z ogrodu.

Matt by taki wcieky, e nie odway si podej bliej


do Damona w obawie, e moe si na niego rzuci. A chd
w oczach Damona mwi mu, e to moe by kiepski pomys.
Ale Damon odezwa si prawie obojtnie:

- Wiesz, moje upodobania do smaku krwi to nie jest


tylko kaprys. To potrzeba, ktr wanie zakcasz. Robi
tylko to, co musz.
Tej bezdusznej obojtnoci Matt znie ju nie mg.
Jestemy dla nich pokarmem, przypomnia sobie. To owcy, a my jestemy zwierzyn. Damon mia w swoich szponach Bonnie. Bonnie, ktra nie poradziaby sobie z kociakiem.
Odezwa si z pogard:
- No to czemu nie wemiesz si do kogo rwnego
sobie?
Damon umiechn si i powiao chodem.

- Na przykad ciebie?
Matt spojrza na niego. Czu, jak zaciskaj mu si minie szczki. Po chwili odpowiedzia sztywno:
- Moesz sprbowa.
- Mog nie tylko sprbowa, Mat. - Damon zrobi krok
w jego stron, jak skradajca si pantera. Mattowi przyszy na
myl drapiene koty z dungli, ich dugie skoki i ostre, rozszarpujce zwierzyn zby. Pomyla o tym, jak Tyler wyglda w szopie z falistej blachy w zeszym roku, kiedy Stefano

z nim skoczy. Jak czerwone miso. Czerwone, krwawe


miso.
- Jak si nazywa tamten nauczyciel historii? - spyta
Damon gosem jak jedwab. Wydawa si rozbawiony, chtny do artw. - Pan Tanner, prawda? Z nim nie tylko prbowaem.
- Jeste morderc.
Damon skin gow nieuraony, jakby wanie zosta
komu przedstawiony.
- Oczywicie, ugodzi mnie noem. Nie planowaem,
e go wypij do sucha, ale rozzoci mnie i zmieniem zdanie. Zaczynasz mnie wanie zoci, Matt.
Matt uy caej siy woli, eby nie rzuci si do ucieczki.
Chodzio o co wicej ni tylko o koci wdzik, wicej ni
o czarne oczy, nie z tego wiata. W duszy Damona kryo si
co, co budzio w ludziach przeraenie. Jaka groba, ktra przemawiaa bezporednio do krwi Matta, nakazujc mu
ucieka.
Ale nie chcia ucieka. Rozmowa ze Stefano ju si w tej
chwili jako zatara w jego mylach, ale jedno z niej zapamita. Nawet jeli ma tu umrze, nie bdzie ucieka.
- Nie bd gupi powiedzia Damon, jakby sysza
kade sowo z myli Matta. - Jeszcze nigdy nikt ci nie pi

si, prawda? To boli, Matt. Bardzo boli.

Elena, przypomnia sobie Matt. Kiedy po raz pierwszy


pia jego krew, by przeraony i ten strach by wystarczajco
okropny. Ale wtedy zgodzi si, by Elena pia jego krew. Jak
to jest, kiedy si tego nie chce?
Nie uciekn. Nie odwrc wzroku.
A na gos powiedzia, nadal wpatrujc si w Damona:
- Jeli chcesz mnie zabi, lepiej przesta gada i zrb
to. Bo moesz mnie zabi, ale to wszystko, co mi moesz
zrobi.
- Jeste jeszcze gupszy ni mj brat stwierdzi
Damon. Dwoma susami przesadzi odlego dzielc go od
Matta. Zapa chopaka za T-shirt. - Chyba bd ci musia
da podobn nauczk.
Wszystko zamaro. Matt czu zapach wasnego strachu,
ale nawet nie drgn. Teraz ju nie mg si wycofa.
Zreszt to bez znaczenia. Nie podda si. Jeli ma teraz
umrze, umrze z t wiadomoci.
Zby Damona poyskiway biel w mroku. Ostre jak
rzenickie noe. Matt prawie czu ich ostre jak yletka krawdzie, zanim go dotkny.

Nie poddam si za nic, pomyla i zamkn oczy.


Szarpnicie sprawio, e straci rwnowag. Potkn si
przewrci na plecy, szeroko otwierajc oczy. Damon puci go i odepchn od siebie.
Spojrza na Matta pozbawionymi wyrazu oczyma.
- Sprbuj ujc to w taki sposb, eby zrozumia ostrzeg. - Matt, nie chcesz ze mn zadziera. Jestem o wiele
bardziej niebezpieczny, ni moesz sobie wyobrazi. A teraz
wyno si std. To moja warta.
Matt wsta w milczeniu. Poprawi podkoszulek i odszed powoli, ale nie unika spojrzenia Damona.
Wygraem, pomyla. Jeszcze yj, a wic wygraem.

A na koniec w czarnych oczach Damona dostrzeg co


w rodzaju szacunku. To dao Mattowi do mylenia. I to
duo.

Bonnie i Meredith siedziay w samochodzie, kiedy wrci. Obie miay zatroskane miny.
- Bardzo dugo ci nie byo powiedziaa Bonnie. Nic ci nie jest?

Matt wolaby, eby ludzie przestali go wreszcie o to pyta.


- Nic mi nie jest uspokoi j, a potem doda: Naprawd. - Po chwili zastanowienia uzna, e powinien
powiedzie jeszcze co. - Przepraszam, e na ciebie nawrzeszczaem, Bonnie.
- Nic nie szkodzi odpara Bonnie chodno. A potem
dodaa troch cieplejszym tonem: - Wiesz, rzeczywicie lepiej wygldasz. Bardziej przypominasz siebie.
- Tak? - Potar domi pognieciony podkoszulek i rozejrza si wkoo. - No c, spdzanie czasu z wampirami
jest wida znakomit rozgrzewk.
- A co robilicie? Rozpdzalicie si z przeciwnych
kracw ogrodu i wpadalicie na siebie z byka? - chciaa
wiedzie Meredith.
- Mniej wicej. Mwi, e teraz on popilnuje Vickie.
- Mylisz, e moemy mu zaufa? - spytaa Meredith
z powag.
Matt si zastanowi.
- W sumie tak. To dziwne, ale moim zdaniem on jej
nie skrzywdzi. A jeli napatoczy si ten morderca, to chyba
czeka go niespodzianka. Damon a si pali do bjki. Rwnie
dobrze moemy wraca do biblioteki po Stefano.
Pod bibliotek go nie zobaczyli, ale kiedy samochd raz

a potem drugi przejecha powoli ulic, Stefano nagle wyoni si z ciemnoci. Mia ze sob grub ksik.

- Wamanie z wtargniciem i kradzie ksiki z biblioteki stwierdzia Meredith. - Ciekawe, ile si za to teraz
dostaje?
- Poyczyem j sobie powiedzia Stefano z uraon
min. - Przecie od tego s biblioteki? No i wypisaem sobie
to, co chciaem, z pamitnika.
- Chcesz powiedzie, e znalaze? Wiesz, o co chodzi?
No to opowiedz nam wszystko, jak obiecae ponaglia go
Bonnie. - Jedmy do pensjonatu.
Stefano zdziwi si, kiedy usysza, e Damon pojawi
si i zmieni ich na warcie przed domem Vickie, ale nie skomentowa tego ani sowem. Matt nie opowiedzia mu, w jaki sposb Damon si pojawi, i zauway, e Bonnie te si
do tego nie rwie.
- Ju prawie wiem, co si dzieje w Fell's Church.
W kadym razie rozwizaem poow zagadki ucili Stefano, kiedy rozgocili si na poddaszu pensjonatu. - Ale
mona tego dowie tylko w jeden sposb i tylko w jeden
sposb da si rozwiza pozosta cz zagadki. Potrzebuj

pomocy, ale trudno mi o ni prosi tak od niechcenia. Mwic to, spojrza na Bonnie i Meredith.
- Ten facet zabi nasz przyjacik owiadczya
Meredith. - Druga o mao nie oszalaa. Jeli potrzebujesz
naszej pomocy, moesz na ni liczy.
- Chodzi o co niebezpiecznego, tak? - spyta ostro
Matt. Nie mg si opanowa. Jakby Bonnie jeszcze za mao przesza...
- Tak, to niebezpieczne. Ale to rwnie ich walka,
wiesz.
- Dokadnie tak, do diaba! - powiedziaa Bonnie. Wida byo, e Meredith prbuje stumi umiech. Wreszcie
odwrcia gow i wtedy umiechna si od ucha do ucha.

- Wrci dawny Matt wyjania, kiedy Stefano spyta,


co j tak cieszy.
- Tskniymy za tob dodaa Bonnie. Matt nie bardzo rozumia, czemu wszyscy si do niego umiechaj, zrobio mu si zreszt od tego gorco i poczu si niewyranie.
Podszed do okna.
- To jest niebezpieczne. Nie bd prbowa wam tu

ciemnia powiedzia Stefano do dziewczyn. - Ale to nasza jedyna szansa. Wszystko troch si skomplikowao i lepiej bdzie, jeli zaczn od pocztku. Musimy zacz od zaoenia Fell's Church...
Mwi jeszcze dugo w noc.

Czwartek, 11 czerwca, 7.00


Drogi Pamitniku
nie mogam pisa wczoraj wieczorem, bo wrciam za
pno. Mama znw si zdenerwowaa. Dostaaby histerii,
gdyby wiedziaa, co naprawd robia. e wasaam si
z wampirami i planowaam co, w trakcie czego mog
zgin. Wszyscy moemy zgin.
Stefano wymyli pewien plan, e zwabi w puapk
faceta, ktry zabi Sue. Przypomina mi to jeden z planw
Eleny, i wanie to mnie niepokoi. One zawsze brzmiay
wietnie, ale do czsto nie wypalay.
Rozmawialimy o tym, kto wemie na siebie
najbardziej niebezpieczne zadanie i zdecydowalimy,
e Meredith. Ja nie mam nic przeciwko, to znaczy ona jest
silniejsza i bardziej wysportowana, i zawsze w trudnych
sytuacjach zachowuje spokj. Ale troch mnie drani,
e wszyscy tak szybko zdecydowali, e wanie ona,

a zwaszcza Matt. To znaczy ja przecie nie jestem


zupenie do niczego. Wiem, e nie jestem tak bystra
jak inni, i na pewno nie tak wytrenowana i w sytuacjach

podbramkowych trac panowanie nad sob, ale przecie


nie jestem totalnie beznadziejna. Do czego si nadaj.
W kadym razie mamy zamiar zrobi to po
zakoczeniu roku szkolnego. Wszyscy wemiemy udzia
w uroczystoci, poza Damonem, ktry bdzie pilnowa
Vickie. To dziwne, ale teraz wszyscy mu ufamy.
Nawet ja. Mimo tego, co prbowa ze mn zrobi wczoraj
wieczorem. Moim zdaniem on raczej nie skrzywdzi Vickie.
Elena ju mi si nie nia. Jeli znw mi si przyni,
chyba zwariuj i zaczn krzycze. Albo ju nigdy nie
zdoam zasn. Po prostu nie mam ju na to siy.
No dobrze, pora i. Mam nadziej, e do
niedzieli rozwiemy zagadk, a zabjca zostanie zapany.
Ufam Stefano.
Mam tylko nadziej, e nie zapomn swojej roli.

Rozdzia 9

Panie i panowie, prosimy pogratulowa rocznikowi


dziewidziesit dwa!
Bonnie rzucia swj biret w powietrze razem ze wszystkimi. Udao nam si, pomylaa. Cokolwiek nas czeka dzi
wieczorem, przynajmniej Mattowi, Meredith i mnie udao
si skoczy szko. W czasie tego ostatniego roku szkolnego
zdarzay si momenty, e naprawd w to wtpia.
Ze wzgldu na mier Sue Bonnie spodziewaa si, e
ceremonia zakoczenia roku szkolnego bdzie ponura. Ale
tak nie byo. Dao si wyczu tylko nienaturalne oywienie.
Jakby wszyscy cieszyli si z tego, e yj... jeszcze.

Zrobio si gono kiedy rodzice podeszli, a uczniowie


maturalnej klasy Liceum imienia Roberta E. Lee rozeszli si
we wszystkie strony, pokrzykujc i si wygupiajc. Bonnie
odnalaza swj biret, a potem spojrzaa w obiektyw aparatu
fotograficznego matki.
Zachowuj si normalnie, to bardzo wane, przykazaa sobie. Ktem oka dostrzega cioci Judith i Roberta Maxwella,

za ktrego ciocia Eleny niedawno wysza, stali nieco na uboczu. Robert trzyma za rczk modsz siostrzyczk Eleny,
Margaret. Kiedy zobaczyli Bonnie, umiechnli si do niej
dzielnie, ale poczua si niezrcznie, kiedy skierowali si
w jej stron.
- Och, prosz pani... Nie powinni byli pastwo... wymamrotaa kiedy ciocia Judith wrczya jej niewielki bukiecik rowych r.
Ciocia Judith umiechna si, chocia w oczach miaa
zy.
- To byby bardzo wany dzie dla Eleny powiedziaa.
- I chc, eby dla ciebie i Meredith te taki by.
- Och, ciociu Judith! - Impulsywnym gestem Bonnie
rzucia si kobiecie na szyj. - Tak strasznie mi przykro szepna. - Wie pani jak bardzo.
- Wszyscy za ni tsknimy szepna ciocia Judith.
A potem odsuna si, umiechna i caa trjka odesza.
Bonnie popatrzya za nimi, a potem odwrcia si ze cinitym gardem i spojrzaa na nienaturalnie rozbawiony
tum.
Widziaa tam Raya Hernandeza, chopaka, z ktrym posza na bal, zapraszajc potem wszystkich do niego do domu na imprez. Kumpla Tylera, Dicka Cartera, ktry jak

zwykle robi z siebie gupka. Tyler szczerzy si bezczelnie


do zdj, ktre pstryka mu co chwil ojciec. Matt sucha
z obojtn min jakiego faceta, ktry chcia go zrekrutowa

do druyny futbolowej Uniwersytetu Mason. Meredith staa w pobliu z melancholijn min, z bukietem czerwonych
r w rkach.
Vickie nie byo. Rodzice zatrzymali j w domu, twierdzc, e nie jest w stanie si pokaza. Caroline te nie
przysza. Zostaa w mieszkaniu, ktre wynajli w Heron.
Jej matka powiedziaa matce Bonnie, e Caroline ma gryp, ale Bonnie wiedziaa, e to nie prawda. Caroline si
baa.
I by moe ma racj, pomylaa Bonnie, ruszajc w stron Meredith. By moe Caroline jako jedyna przetrwa nadchodzcy tydzie.
Wygldaj normalnie, zachowuj si normalnie. Doczya
do grupki, w ktrej staa Meredith. Meredith smukymi palcami owijaa odygi bukietu czerwono-czarn wstk zdjt z biretu.
Bonnie rozejrzaa si dokoa. Dobrze. To waciwe miejsce. I waciwa pora.

- Uwaaj na te kwiaty, bo je zniszczysz powiedziaa


gono.
Wyraz twarzy Meredith si nie zmieni. Dalej wpatrywaa si we wstk, skrcajc j.
- To nie w porzdku stwierdzia e my je dostaymy, a Elena nie. To nie fair.
- Wiem, to okropne zgodzia si Bonnie. Ale straa
si mwi lekkim tonem. - Szkoda, e nie moemy nic na
to poradzi. No ale nie moemy.
- To jest po prostu pode cigna Meredith, jakby
w ogle jej nie syszaa. - My tu sobie spacerujemy po soneczku, koczymy szko, a ona tam ley... Pod nagromn
pyt.
- Wiem, wiem powtrzya Bonnie uspokajajco.
- Meredith, sama si wpdzasz w melancholi. Sprbuj

moe pomyle o czym innym. Posuchaj, jak ju bdziesz


po obiedzie z rodzicami, moe chciaaby pj na imprez
do Raymonda? Co z tego, e nie jestemy zaproszone, moemy si wkrci.
- Nie! - Meredith zaprotestowaa zaskakujco gwatownie. - Nie chc i na adn imprez. Jak w ogle mo-

esz myle o czym takim, Bonnie? Jak moesz by taka


pytka?
- No c, co musimy robi...
- Powiem ci, co ja zrobi. Wieczorem wybior si na
cmentarz. Poo to na grobie Eleny. Zasuya na t wstk. - Kykcie palcw Meredith a zbielay, kiedy skrcaa
w doniach wstk od biretu.
- Meredith nie wygupiaj si. Nie moesz tam i, a ju
na pewno nie po zmroku. To wariactwo. Matt powie ci to
samo.
- No c. Nie pytam Matta o zdanie. Nikogo nie pytam. Sama pjd.
- Nie wolno ci. Boe, Meredith, zawsze mi si wydawao, e masz troch rozumu.
- A mnie si zawsze wydawao, e masz odrobin
wraliwoci. Ale najwyraniej ty nawet nie chcesz pamita
o Elenie. Moe dlatego, e masz teraz ochot na jej byego
chopaka?
Bonnie j spoliczkowaa.
To by mocny policzek, wymierzony ze spor si.
Meredith gwatownie zaczerpna powietrza, jedn do
unoszc do czerwieniejcego policzka. Wszyscy si na nie
gapili.

- Mam ci dosy, Bonnie McCullough! - krzykna


Meredith Nigdy w yciu ju si do ciebie sowem nie
odezw. - Zawrcia na picie i odesza.

- No i bardzo dobrze! - odkrzykna Bonnie w stron


jej oddalajcych si plecw.
Ludzie popiesznie odwracali wzrok, kiedy Bonnie rozejrzaa si wok. Ale trudno byo nie zauway, e przez
ostatnich par minut ona i Meredith stanowiy centrum
uwagi. Bonnie przygryza warg, eby si nie rozemia,
i podesza do Matta, ktry ju pozby si faceta od rekrutacji.
- Jak wypadam? - mrukna.
- Dobrze.
- Mylisz, e z tym plaskaczem przesadziam? W sumie nie miaymy tego w planach, zrobiam to odruchowo.
Moe to byo troch zbyt teatralne...
- Nie, w porzdku, zupenie w porzdku. - Matt mia
tak min, jakby co go absorbowao. To nie byo tamto apatyczne, obojtne, zwrcone do wewntrz spojrzenie z ostatnich miesicy, ale zdecydowanie jednak roztargnione.

- O co chodzi? Co nie tak z naszym planem? - spytaa


Bonnie.
- Nie, nie. Posuchaj, Bonnie, tak si zastanawiaem.
To ty znalaza ciao pana Tannera w Nawiedzonym Domu
w Halloween, prawda?
Zaskoczy j. Wzdrygna si na to wspomnienie.
- No c, ja pierwsza zorientowaam si, e on nie yje, e naprawd nie yje, a nie odgrywa swoj rol. Na lito
bosk, dlaczego akurat teraz ci si przypomniao?
- Bo by moe bdziesz moga mi odpowiedzie
na jedno pytanie. Czy pan Tanner mg ugodzi noem
Damona?
- Co takiego?
- No jak, mg?
- Ja... - Bonnie zamrugaa i zmarszczya brwi. A potem wzruszya ramionami. - Chyba tak. To miaa by scena

ofiary skadanej przez druidw, pamitasz, a nu by faktycznie ostry. Rozmawialimy o tym, czy nie posuy si
atrap, ale skoro pan Tanner mia go mie u swojego boku,
stwierdzilimy, e to bdzie zupenie bezpieczne. Tak w sumie... - zmarszczka midzy brwiami Bonie pogbia si

- wydaje mi si, e kiedy znalazam ciao, n lea w innym miejscu ni pocztkowo. No ale jaki dzieciak mg go
przesun. Matt, dlaczego o to pytasz?
- Chodzi o co, co powiedzia mi Damon wyjani
Matt. - Zastanawiaem si, czy to moe by prawda.
- Aha. - Bonnie czekaa, a Matt powie co jeszcze, ale
milcza. - No c odezwaa si wreszcie. - Jeli wszystko si wyjanio, to czy moemy, prosz, wraca na ziemi?
I moe mgby mnie obj ramieniem? eby pokaza, e
stoisz po mojej stronie i e nie zanosi si, e dzi wieczorem
pojawisz si przy grobie Eleny z Meredith?
Matt parskn, ale nie mia ju tego nieobcego spojrzenia. Na krtk chwil obj Bonnie ramieniem i uciska.
Deja vu, pomylaa Meredith przy bramie cmentarza.
Problem w tym, e nie moga si zorientowa, ktre z poprzednich przey zwizanych z cmentarzem przypomninaa
jej ta noc. Wiele ich byo.
W pewien sposb to tutaj wszystko si zaczo. To tutaj Elena przysigaa, e nie spocznie, dopki Stefano nie
bdzie do niej nalea. Zmusia te Bonnie i Meredith do
przysigi, e jej w tym pomog, przypiecztowanej krwi.
To bya bardzo odpowiednia przysiga, pomylaa teraz

Meredith.
I to tutaj Tyler napad Elen w nocy po balu. Stefano
przyszed jej na pomoc i tak si wszystko midzy nimi zaczo. Ten cmentarz wiele widzia.

Widzia nawet, jak ca wspinali si zeszego grudnia na cmentarne wzgrze, szukajc kryjwki Katherine.
Zeszli do krypty: Meredith, Bonnie, Matt i Elena, a z nimi
Stefano, Damon i Alaric. Ale nie wszyscy wrcili te nocy
z krypty. Kiedy zabrali stamtd Elen, to po to, eby j pochowa.
Ten cmentarz stanowi pocztek, a zarazem i koniec.
A moe dzi wieczorem jeszcze co si to skoczy.
Meredith ruszya przed siebie.
Szkoda, e ci tu teraz nie ma, Aleric, pomylaa.
Przydaby mi si twj optymizm i twoja wiedza o zjawiskach paranormalnych, a i nie miaabym nic przeciwko twoim miniom.
Nagrobek Eleny sta na nowym cmentarzu, oczywicie, tam, gdzie traw nadal koszono, a wiece z kwiatw
ozdabiay groby. Pyta nagrobna bya bardzo prosta, nie-

mal zwyczajna, z lakonicznym napisem. Meredith pochylia si i uoya pod nim bukiet r. Potem powoli pooya obok czerwono-czarn wstk ze swojego biretu. Po
ciemku oba kolory wyglday tak samo jak zakrzepa krew.
Przyklka i spokojnie zoya donie do modlitwy. I czekaa.
Na cmentarzu panowa cisza. Zdawao si, e czeka razem z ni, niecierpliwie wstrzymujc oddech. Rzdy biaych kamiennych nagrobkw cigny si po obu stronach,
lekko poyskujc. Meredith nasuchiwaa.
A potem usyszaa cikie kroki.
Nie podniosa gowy, udawaa, e niczego nie zauwaya.
Kroki si zbliay. Ten kto nawet nie prbowa skrada
si niepostrzeenie.
- Cze, Meredith.
Meredith si obejrzaa.

- Och... Tyler sapna. - Zaskoczye mnie. Mylaam, e to... No, niewane.


- Tak? - Tyler wyszczerzy zby w szerokim umiechu.
- No c, przykro mi, e ci rozczarowaem. Ale to tylko ja,

a nie kto inny.


- Co ty tu robisz, Tyler? Nie byo dzi dnych interesujcych imprez?
- Mgbym ci zapyta o to samo. - Tyler spojrza na
nagrobek i lec na nim wstk. Twarz mu pociemniaa. Ale chyba ju znam odpowied. Przysza tu dla niej. Elena
Gilbert, wiato w ciemnoci - odczyta z ironi.
- No wanie. Elena oznacza wiato, wiesz. I z ca
pewnoci otacza j mrok. Prawie j zwyciy, ale ostatecznie to ona wygraa.
- By moe wycedzi Tyler, w zamyleniu drapic si
po brodzie i mruc oczy. - Ale wiesz, Meredith, to zabawna
rzecz, ta ciemno. Zawsze moe by gstsza.
- Jak dzi wieczorem powiedziaa Meredith, spogldajc w niebo. Byo bezchmurne, poznaczone bladymi
gwiazdami. - Dzisiaj jest bardzo ciemno, Tyler. Ale prdzej
czy pniej soce wstanie.
- Tak, najpierw jednak wzejdzie ksiyc. - Tyler nagle
zachichota, jakby rozbawi go art, ktry tylko on rozumia.
- Hej, Meredith, widziaa kiedy kwater Smallwoodw?
Chod, poka ci j. To niedaleko.
Tak samo jak pokaza j Elenie, pomylaa Meredith.
W pewnym sensie bawia j ta sowna potyczka, ale ani na

moment nie zapomniaa, po co tu przysza. Chodne palce


wsuna do kieszeni kurtki, w ktrej trzymaa malek gazk werbeny.
- Nie trzeba, Tyler. Wol zosta tutaj.
- Jeste pewna? Cmentarz to niebezpieczne miejsce,
eby tak siedzie samej.

Niespokojne dusze, pomylaa ponuro Meredith. Popatrzya mu prosto w oczy.


- Wiem.
Znw si szeroko umiechn, pokazujc te zby przypominajce rzd nagrobkw.
- W kadym razie, jeli masz dobry wzrok, to i std moesz j zobaczy. Popatrz tam, w stron starego cmentarza.
Widzisz takie co w rodzaju czerwonawego bysku?
- Nie. - Nad drzewami na wschodzie rysowaa si blada powiata. Meredith nie spuszczaa z niej oczu.
- No, Meredith. Nawet nie chcesz si postara. Ale kiedy ksiyc wzejdzie, zobaczysz to wyraniej.
- Tyler, nie mam czasu duej tu siedzie. Id std.
- A nie, nie idziesz powiedzia. A potem, kiedy zacisna palce na schowanej w doni werbenie, doda takim

tonem, jakby chcia si jej podliza: - To znaczy, chyba nie


pjdziesz, dopki nie opowiem ci historii tamtego nagrobka, prawda? To wietna historia. Widzisz, nagrobek zosta
zrobiony z czerwonego marmuru, jako jedyny na caym
cmentarzu. A ta kula na szczycie... widzisz j? Ona way
chyba z ton. Ale si porusza. Obraca si, kiedy ktry ze
Smallwoodw ma umrze. Dziadek nie chcia w to wierzy,
zrobi na niej z przodu nacicie. Mia taki zwyczaj, e mniej
wicej co miesic przychodzi tu i sprawdza, czy si przesuno. I kiedy, pewnego dnia, przyszed i zobaczy, e nacicie jest z tyu. Kula si obrcia o sto osiemdziesit stopni.
Prbowa z caej siy j obrci, ale nie mg. Bya za cika.
I tej nocy umar. Pochowali go pod ni.
- Pewnie dosta ataku serca od nadmiernego wysiku
- orzeka Meredith oschle, ale palce zaczy j mrowi.
- Zabawna jeste, wiesz? Zawsze taka chodna. Zawsze
taka opanowana. To nie takie atwe, zmusi ci, eby wrzasna, prawda?

- Id ju, Tyler. Wystarczy.


Pozwoli jej przej par krokw, a potem powiedzia:
- Ale tamtej nocy w domu Caroline dara si, nie?

Meredith zawrcia.
- Skd o tym wiesz?
Tyler przewrci oczami.
- Doce cho troch moj inteligencj, dobra? Ja sporo wiem, Meredith. Na przykad wiem, co masz w kieszeni.
Palce Meredith znieruchomiay.
- O co ci chodzi?
- O werben, Meredith. Verbena officinalis. Mam przyjaciela, ktry zna si na takich rzeczach. - Tyler zdawa si
teraz skupiony, umiecha si szerzej, wpatrywa si w jej
twarz, jakby to by jego ulubiony program telewizyjny. Jak
kot znudzony zabaw z mysz szykowa si do skoku. I wiem te, przed czym ma chroni. - Rzuci za siebie przesadnie ostrone spojrzenie i pooy palec na ustach. - Cii.
Wampiry szepn. A potem odrzuci gow w ty i rozemia si na cay gos.
Meredith cofna si o krok.
- Mylisz, e to ci co pomoe, tak? Ale zdradz ci pewien sekret.
Meredith mierzya wzrokiem odlego dzielc j od
cieki. Na zewntrz zachowaa spokj, ale w duchu zaczynaa mocno dygota. Nie wiedziaa, czy uda jej si z tej sy-

tuacji wyplta.
- Nigdzie nie pjdziesz, koteczku owiadczy Tyler
i wielk ap chwyci Meredith za nadgarstek. Ta apa,
ktr czua poniej mankietu kurtki, bya gorca i wilgotna. Zostaniesz tu, bo mam dla ciebie niespodziank.
- Pochyli si teraz do niej, na ustach mia podliwy
umiech.

- Puszczaj, Tyler. To boli! - Pod dotykiem Tylera


Meredith zesztywniaa. Ale apa cisna j jeszcze mocniej,
miadc cigna i koci nadgarstka.
- To tajemnica, kotku, o ktrej nikt nie wie wydysza
Tyler, przycigajc j do siebie i owiewajc jej twarz gorcym
oddechem. - Przysza tu zabezpieczona przeciwko wampirom. Ale ja nie jestem wampirem.
Serce Meredith walio.
- Puszczaj!
- Najpierw chc, eby tam popatrzya. Teraz ju wida
ten nagrobek powiedzia, obracajc j, i nie miaa wyjcia,
musiaa popatrze. Mia racj, rzeczywicie, wida std byo co w rodzaju czerwonego pomnika z kul na szczycie.
A moe nie kul. Ten marmurowy przedmiot Przypomi-

na... przypomina...
- A teraz popatrz na wschd. Co tam widzisz, Meredith?
- cign Tyler ochrypym gosem.
Ksiyc by w peni. Wzeszed, kiedy Tyler z ni rozmawia, a teraz zawis nad wzgrzami, idealnie okrgy, niesamowicie rozdty, jak wielka czerwona kula.
Dokadnie taka jak na nagrobku. Jak ksiyc w peni
skpany we krwi.
- Przysza tu zabezpieczona przeciwko wampirom,
Meredith odezwa si Tyler zza jej plecw jeszcze bardziej ochrypym gosem. - Ale Smallwoodowie wcale nie s
wampirami. Jestemy czym innym.
I wtedy zarycza.
Czowiek nie wydaby z siebie takiego dwiku. Nie
naladowa adnego zwierzcia, to by prawdziwy ryk.
Wcieky, gardowy ryk, ktry wci si wzmaga. Szarpn
Meredith i musiaa obrci gow, eby na niego spojrze.
Wytrzeszczya oczy z niedowierzania. Widziaa co tak

okropnego, e jej umys nie chcia przyj tego do wiadomoci...

Meredith krzykna.
- Mwiem ci, e to bdzie niespodzianka. I jak ci si
podoba? - powiedzia Tyler. Gos mia zmieniony od nadmiaru liny, a czerwony jzor wi si wrd rzdu ostrych,
psich zbw. Jego twarz ju nie przypominaa ludzkiej twarzy. Wycigna si groteskowo w jaki pysk, a oczy poky
i miay pionowe renice. Czerwonota szczecina porosa
mu policzki i kark. Jak futro. - Moesz sobie wrzeszcze, ile
chcesz, i tak nikt ci tu nie usyszy warkn.
Meredith staa jak sparaliowana. Prbowaa si od niego odsun. To bya podwiadoma reakcja, nie zdoaaby jej
powstrzyma, nawet gdyby chciaa. Oddech mia gorcy
i cuchncy jak u zwierzcia. Paznokcie, ktre wbija w jej
nadgarstek, zmieniy si w poczerniae pazury. Nie miaa siy, eby znw krzykn.
- Poza wampirami s jeszcze inne stworzenia, ktrym
smakuje krew wycedzi Tyler tym swoim nowym, zalinionym gosem. - A ja mam ochot sprbowa twojej. Ale
najpierw troch si zabawimy.
Chocia nadal sta na dwch nogach, jego ciao pochylio si i dziwnie zmienio ksztat. Meredith walczya bezskutecznie, kiedy pchn j na ziemi. Bya siln dziewczyn,
ale on mia znacznie wicej siy, minie rysoway si pod

koszul, kiedy przygwodzi j do ziemi.


- Zawsze uwaaa, e jeste dla mnie za dobra, prawda? No to teraz przekonasz si, co ci omino.
Nie mog oddycha, pomylaa przeraona Meredith.
Ramieniem przycisn jej szyj, tamujc dopyw powietrza.
Zrobio jej si ciemno przed oczami. Jeli teraz zemdleje...
- Poaujesz, e nie umara tak szybko jak Sue. - Twarz
Tylera rozmywaa si nad ni, czerwona jak ksiyc, z wiel-

kim, wywalonym na wierzchu jzorem. Drug rka przytrzyma jej rce nad gow. - Syszaa kiedy bajk o Czerwonym Kapturku?
W ciemnoci pojawiy si drobne wiateka. Jak gwiazdy,
pomylaa Meredith. Zapadam si pomidzy gwiazdy...
- Tyler, zabierz od niej apy! Puszczaj j, ale ju! - rozleg si gos Matta.
Warczenie Tylera przeszo w zdumiony skowyt. Rozluni uchwyt i powietrze napenio puca Meredith.
- Dugo czekaem na ten moment, Tyler sykn Matt,
odcigajc ponoczerwony eb za wosy. A potem Matt
trzasn pici Tylera w twarz przypominajc pysk. Z nosa
trysna krew.

Odgos, ktry wyda z siebie Tyler, zmrozi krew w yach Meredith. Tyler rzuci si na Matta, zawis w powietrzu
z wycignitymi przed siebie pazurami. Matt run na plecy, a Meredith, oszoomiona, sprbowaa podnie si z ziemi. Nie moga, wszystkie minie dray jej spazmatycznie.
Jednak kto inny cign Tylera z Matta jednym ruchem,
jakby Tyler way tyle co szmaciana lalka.
- Zupenie jak za dawnych dobrych czasw, Tyler powiedzia Stefano, stawiajc Tylera na nogach i ustawiajc si
naprzeciwko niego.
Tyler przez chwil wytrzeszcza oczy, a potem sprbowa rzuci si do ucieczki.
By szybki i ze zwierzc zrcznoci zacz si przemyka midzy rzdami nagrobkw. Ale Stefano by szybszy
i zastpi mu drog.
- Meredith, zrobi ci krzywd? Meredith! - Bonnie
krzykna koo przyjaciki. Meredith zaprzeczya ruchem
gowy, bo mwi nadal nie moga. Bonnie podtrzymaa
jej gow. - Wiedziaa, e powinnimy mu przeszkodzi
wczeniej, wiedziaam cigna Bonnie zmartwiona.

Stefano cign Tylera z powrotem.

- Zawsze wiedziaem, e z ciebie palant stwierdzi


i pchn Tylera na jaki nagrobek. - Ale nie wiedziaem, e
jeste a tak gupi. Mylaam, e si nauczye, eby nie napada dziewczyn na cmentarzach, a jednak nie. I jeszcze
musiae si pochwali tym, co zrobie Sue. To nie byo
mdre, Tyler.
Meredith popatrzya na nich, stojcych naprzeciw siebie. Tacy odmienni, pomylaa. Chocia obaj w pewien sposb naleeli do wiata ciemnoci. - Stefano by blady, jego
zielone oczy paay gniewem, czaia si w nich groba, ale
bya w nim jaka godno, niemal czysto. Przypomina
anioa wyrzebionego w marmurze. Tyler wyglda po prostu jak zwierz schwytane w puapk. Skuli si, oddycha
z trudem, krew i lina skapyway mu na pier. te oczy
poyskiway nienawici i strachem, a palcami porusza, jakby prbowa co pochwyci. Z garda wydar mu si niski,
chrapliwy dwik.
- Nie martw si, tym razem nie bd ci bi powiedzia Stefano. - Chyba, e bdziesz prbowa ucieka.
Wszyscy teraz pjdziemy do kocioa na pogawdk. Lubisz
opowiada historie, Tyler, na pewno opowiesz mi teraz jedn z nich.
Tyler rzuci si na niego, skoczy bez rozbiegu prosto

do garda Stefano. Ale Stefano by na ten ruch przygotowany. Meredith podejrzewaa, e i Stefani, i Matt wietnie
si bawili w cigu nastpnych kilku minut, wyadowujc na
nim skumulowan agresj, ale jej to nie bawio, wic odwrcia wzrok.
Na koniec Tyler zosta zwizany jak baleron nylonow
link. Mg chodzi, a przynajmniej powczy nogami,
a Stefano trzyma ty jego koszuli i niezbyt delikatnie poprowadzi go ciek w stron kocioa.

W kociele Stefano pchn Tylera na ziemi koo otwartego nagrobka.


- A teraz owiadczy porozmawiamy sobie. I bdziesz wsppracowa, Tyler, albo bardzo, ale to bardzo poujesz.

Rozdzia 10

Meredith przysiada na wysokim do kolan murze zrujnowanego kocioa.


- Mwie, e to bdzie niebezpieczne, Stefano, ale nie
mwie, e pozwolisz mu mnie poddusi.
- Przepraszam ci. Liczyem na to, e poda jeszcze
jakie informacje, zwaszcza e przyzna si, e by w domu Caroline, kiedy zgina Sue. Nie powinienem by
zwleka.
- Do niczego si nie przyznaem! Nic mi nie udowodnisz! - krzykn Tyler. Jego gos przypomina zwierzcy
skowyt, ale w czasie spaceru na wzgrze jego twarz i ciao
znw przybray normalny wygld. A przynajmniej czowieczy, pomylaa Meredith. Opuchlizna, siniaki i zaschnita
krew normalnie nie wyglday.
- Nie jestemy w sali sdowej, Tyler powiedziaa. Ojciec ci teraz nie pomoe.
- A nawet gdybymy byli w sdzie doda Stefano atwo udowodni, e mamy racj. Dosy dowodw, eby ci
skaza na wspudzia w morderstwie, jak sdz.
- To znaczy, o ile kto nie przetopi yeczek swojej babci na srebrne kule wtrci Matt.

Tyler przenosi wzrok z jednej twarzy na drug.


- Nic wam nie powiem.
- Tyler, wiesz, kto ty jeste? Bydlak, ktry si znca
nad sabszymi powiedziaa Bonnie. - A tacy zawsze kapi
ozorem.
- Nie boisz si rzuci dziewczyny na ziemi i jej grozi
- wycedzi Matt. - Ale kiedy pojawiaj si jej przyjaciele, sikasz w gacie ze strachu.
Tyler w milczeniu piorunowa ich wzrokiem.
- No c, skoro ty nie chcesz mwi, ja bd musia zacz stwierdzi Stefano. Wzi do rki grub ksik zabran z biblioteki. Stawiajc stop na krawdzi nagrobka, opar
ksik na kolanie i otworzy.
W tej chwili, pomylaa Meredith, bardzo przypomina
Damona.
- To ksika autorstwa Gervasy'ego z Tilbury wyjani. - Napisano j okoo roku 1210. Mwi midzy innymi
o wilkoakach.
- Niczego nie wskrasz! Nie masz adnych dowodw.
- Zamknij si Tyler! - Stefano patrzy na niego. - Ja
nie musz niczego udowadnia, ja to widz, choby i w tej

chwili. Zapomniae, kim jestem? - Zapada cisza i Stefano


mwi dalej. - Kiedy tu przyjechaem kilka dni temu, zastaem pewn tajemnic. Zgina dziewczyna. Ale kto j
zabi? I dlaczego? Wszystkie wskazwki, na jakie trafiem,
wydaway si sobie wzajemnie przeczy. To nie byo jakie
zwyczajne morderstwo, nie zrobi tego pierwszy lepszy
czowiek, psychopata z ulicy. Miaem na to sowa zaufanej
osoby... i pewien dowd. Zwyczajny zabjca nie potrafi
telepatycznie kierowa plansz do wywoywania duchw.
Zwyczajny zabjca nie sprawi, e setki kilometrw dalej
pjd bezpieczniki w elektrowni. Nie, to by kto o niesa-

mowitej fizycznej i psychicznej mocy. Wszystko, co powiedziaa mi Vickie, wskazywao na to, e to wampir cign Stefano. - Ale przecie nikt nie pi krwi Sue Carson.
Wampir wypiby jej chocia troch. aden wampir by si
ni powstrzyma, a ju na pewno nie wampir, ktry j zabi. To z tego bierze si euforia, to dla tej euforii si zabija.
Ale lekarz policyjny nie znalaz na jej ciele adnych ugryzie, krwawia nieznacznie. To wszystko nie miao sensu. No i jeszcze jedno. Ty bye w tamtym domu, Tyler.

Zrobie bd, to tamtej nocy zapae Bonnie za rk,


a potem, nastpnego dnia, popenie kolejny, bo kapae
ozorem i mwie rzeczy, o ktrych nie mgby wiedzie,
gdyby ci tam nie byo. No wic, co mielimy do dyspozycji? Dowiadczo-nego wampira, bezwzgldnego zabjc
o potnej mocy? Czy byczka z liceum, ktry nie umiaby
zorganizowa wycieczki do toalety, nie potykajc si przy
tym o wasne nogi? Ktre z dwojga? Poszlaki prowadziy
w oby kierunkach i nie umiaem si zdecydowa. A potem
sam si wybraem obejrze ciao Sue. I tam natknem si
na najwiksz tajemnic ze wszystkich. Nacicie zrobione
tutaj.
Stefano nakreli lini od obojczyka w d.
- Typowe, tradycyjne cicie, jakie robi wampiry, kiedy chc si podzieli z kim wasn krwi. Ale przecie Sue
nie bya wampirem i sama nie zrobia sobie tego nacicia.
Kto inny je wykona, kiedy leaa, umierajca.
Meredith przymkna oczy i usyszaa, jak siedzca
obok niej Bonnie z trudem przeyka lin. Signa rk,
zapaa do Bonnie i przytrzymaa mocno, ale suchaa
dalej. Stefano im jeszcze tego tak szczegowo nie wyjania.
- Wampiry nie musz robi podobnych naci nie cie-

le swoich ofiar, od tego maj zby kontynuowa. Unis

lekko grn warg i pokaza swoje. - Ale gdyby wampir


chcia upuci krwi dla kogo innego, eby ten kto mg
si napi, to mgby zrobi nacicie zamiast gry. Gdyby
wampir chcia da komu po raz pierwszy zasmakowa
krwi, mgby to wanie tak zrobi. I to dao mi do mylenia
na temat krwi. Krew jest wana, widzicie. Wampirom daje
ycie i moc. Tylko tego potrzebujemy, eby przetrwa, a s
chwile, kiedy ta potrzeba moe nas doprowadzi do szalestwa. Ale krew przydaje si te do czego innego. Na przykad... do inicjacji.
Stefano nabra powietrza.
- Inicjacja i moc. Mylaem o tych dwch rzeczach,
zestawiajc je z tym, co zapamitaem na twj temat, Tyler,
ze swojej poprzedniej wizyty w Fell's Church. Takie drobiazgi, na ktre wczeniej nie zwrciem uwagi. Ale przypomniaem sobie co, co Elena mwia o historii twojej
rodziny, i zdecydowaem, e sprawdz to w pamitniku
Honorii Fell.
Stefano spomidzy stronic trzymanej ksiki wyj kartk papieru.

- I znalazem zapis zrobiony rk Honorii. Skopiowaem t stron,eby mc ci j przeczyta. Midzy tymi linijkami da si odkry may rodzinny sekret Smallwoodw.
Patrzc na kartk, przeczyta:
- Dwunastego listopada. wiece zrobione. Len
uprzdam. Troch mao mamy mki kukurydzianej i soli, ale zim jako przetrwamy. Wczoraj w nocy alarm: wilki zaatakoway Jacoba Smallwooda, kiedy wraca z lasu.
Opatrzyam ran czernic i kor wierzby, ale jest gboka i budzi moje obawy. Po powrocie do domu wryam
z runw. O wynikach wrby powiedziaam wycznie
Thomasowi. Z runw mona przepowiedzie przyszo

- wyjani Stefano. - Honoria bya, mone tak chyba powiedzie, czarownic. Tutaj mwi dalej o kopotach z wilkami w innych miejscach ich osadzi... zdaje si, e nagle ataki zrobiy si czstsze, zwaszcza na mode dziewczyny.
Opowiada, jak z mem zaczli si coraz bardziej niepokoi. I wreszcie to:
Dwudziestego grudnia. Znw kopoty z wilkiem
u Smallwoodw. Usyszelimy krzyki par minut temu

i Thomas powiedzia, e ju czas. Kule zrobi wczoraj.


Zaadowa strzelb i pjdziemy tam razem. Jeli przetrwamy, napisz wicej.
Dwudziestego pierwszego grudnia. Wczoraj wieczorem bylimy u Smallwoodw. Jacob dotknity nieszczciem. Wilk zabity. Pochowamy Jacoba na maym cmentarzu u stp wzgrza. Oby po mierci jego dusza odnalaza
spokj. W oficjalnej historii Fell's Church powiedzia
Stefano zinterpretowano to w ten sposb, e Thomas
Fell i jego ona poszli do Smallwoodw i przekonali si, e
Jacoba Smallwooda znw zaatakowa i zabi wilk. Ale tak
nie byo. Tak naprawd tu nie jest napisane, e wilk zabi
Jacoba Smallwooda, ale e to Jacob Smallwood, wilkoak,
zosta zabity.
Stefano zamkn ksik.
- Twj prapra-czy-co-dzidek by wilkoakiem, Tyler.
Sta si nim po tym, jak sam zosta przez wilkoaka zaatakowany. I przekaza ten wilkoaczy gen swojemu synowi, ktry
urodzi si osiem i p miesica pniej. Tak samo jak twj
ojciec przekaza go tobie.
- Zawsze wiedziaam, e z tob, Tyler, co jest nie tak
- powiedziaa Bonnie, a Meredith szeroko otworzya oczy.
- Nigdy nie umiaam stwierdzi, co to takiego, ale zawsze

w gbi ducha czuam, e jeste porabany.

- Kiedy sobie z tego artowaymy dodaa Meredith


zduszonym gosem. - Z tego twojego zwierzcego magnetyzmu i z tych twoich wielkich biaych zbw. Nie miaymy nawet pojcia, jak bliskie byymy prawdy.
- Czasem da si fizycznie co takiego wyczu przyzna Stefano. - Czasami nawet zwykli ludzie to potrafi. Ja
powinienem by to zauway, ale byem zajty czym innym.
Oczywicie, to dna wymwka. I najwyraniej kto inny...
ten morderca o parapsychicznych zdolnociach... zauway
to od razu. Prawda, Tyler? Przyszed do ciebie mczyzna
w znoszonym prochowcu. Wysoki, jasnowosy, z bkitnymi oczami. I dobi z tob pewnego rodzaju targu. W zamian
za co obieca pokaza ci, jak moesz odzyska swoje dziedzictwo. Jak sta si prawdziwym wilkoakiem. Bo wedug
Gervasy'ego z Tilbury Stefano postuka w trzyman na
kolanach ksik wilkoak, ktry sam nie zosta ugryziony,
musi przej inicjacj. To znaczy, e moesz mie geny wilkoaka i nigdy si nawet tego nie dowiedzie, bo nie zostay
uaktywnione. Cae pokolenia Smallwoodw yy i umiera-

y, a gen pozostawa upiony, bo nie znali sekretu uaktywnienia. Ale ten mczyzna w prochowcu go zna. Wiedzia,
e musisz zabi i posmakowa wieej krwi. A potem, podczas pierwszej peni ksiyca bdziesz mg si przemieni.
Stefano podnis oczy i Meredith posza za jego wzrokiem, patrzc na biay krg ksiyca na niebie. Teraz sprawia wraenie czystego i dwuwymiarowego, ju nie by rozdt czerwon kul.
Na twarzy Tylera pojawia si podejrzliwo, a potem
ponownie furia.
- Bardzo sprytne przyznaa Meredith, a Matt doda:
- Ale jazda. - Bonnie zwilya palec i narysowaa jedynk na wyimaginowanej tablicy do zapisw punktw

- Wiedziaem, e nie zdoasz si oprze, eby nie ledzijednej z tych dwch dziewczyn, jeli bdziesz myla,
e idzie gdzie sama oznajmi Stefano. - Uznasz, e cmentarz to idealne miejsce, eby kogo zabi, bylibycie tu zupenie sami. I wiedziaem, e nie zdoasz si oprze, eby si
nie pochwali tym, co zrobie. Miaem nadziej, e opowiesz Meredith wicej o tym drugim zabjcy, tym, ktry

sam wypchn Sue przez okno, tym ktry zrobi to nacicie,


eby mg posmakowa wieej krwi. Ten wampir, Tyler.
Kim on jest? Gdzie si ukrywa?
Wyraz zapiekej nienawici na twarzy Tylera zmieni si
w szyderczy umieszek.
- Mylisz, e wam powiem? To mj przyjaciel.
- To nie jest twj przyjaciel, Tyler. On ci wykorzystuje. I jest morderc.
- Nie pograj si jeszcze bardziej, Tyler powiedzia
Matt.
- Ju jeste tylko narzdziem. Dzisiaj wieczorem prubowae zabi Meredith. Niedugo nie bdziesz w stanie si
wycofa, nawet jeli bdziesz chcia. Oprzytomniej i przerwij to teraz. Powiedz nam, co wiesz.
Tyler obnay zby.
- Nic wam nie powiem. I niby jak mnie zmusicie?
Pozostali wymienili spojrzenia. Atmosfera zmienia si,
zgstniaa od napicia, kiedy wszyscy odwrcili si znw
w stron Tylera.
- Ty naprawd nie rozumiesz, prawda? - spytaa
Meredith. - Tyler, ty pomoge zabi Sue. Ona zgina dla
jakiego parszywego rytuau, eby ty mg si zamieni
w to co. Uwaasz, e kto si bdzie nad tob litowa?

Uwaasz, e ci tu przyprowadzilimy po to, eby si z tob cacka?

Zapada cisza. Szyderczy umiech zblad na wargach


Tylera. Patrzy to na jedn twarz, to na drug.
Wszystkie byy nieprzejednane. Nawet na drobnej buzi
Bonnie nie byo ladu litoci.
- Gervase z Tilbury wspomina o pewnej interesujcej
sprawie cign Stefano niemal miym tonem. - Jest jeszcze jedno lekarstwo na wilkoaki, pomijajc t tradycyjn
srebrn kul. Posuchajcie. - Przy wietle ksiyca zacz
odczytywa z ksiki: - Mwi si powszechnie, a utrzymuj to rwnie wiatli i mdrzy medycy, i jeli wilkoakowi urn jeden z czonkw, w peni powrci do swej
dawnej postaci. Gervase dalej opowiada histori pewnego
Raimbauda z Auvergne, wilkoaka, ktry zosta uleczony,
kiedy stolarz odci mu jedn ap. Oczywicie, to musiao okropnie bole, ale historia dalej mwi, e Raimbaud
podzikowa stolarzowi za wieczne wyzwolenie z tej obmierzej i godnej potpienia postaci. - Stefano unis gow. - No c, tak sobie myl, e jeli Tyler nie bdzie

chcia podzieli si z nami informacjami, to powinnimy


przynajmniej zadba, eby nie zacz znw zabija. Co wy
na to?
Matt zabra gos.
- Moim zdaniem uleczenie go to nasz obowizek.
- Przecie wystarczy pozbawi go jednego z czonkw
- zgodzia si Bonnie.
- Mnie ju nawet jeden przychodzi na myl mrukna
Meredith pod nosem.
Tyler wytrzeszczy oczy. Pod brudem i krwi jego zwykle ogorzaa twarz zblada.
- Blefujecie.
- Id po siekier, Matt poleci Stefano. - Meredith,
zdejmij mu but.

Kiedy sprbowaa to zrobi, Tyler zacz wierzga, usiujc trafi j w twarz. Matt unieruchomi go chwytem zapaniczym.
- Tyler, nie pogarszaj sprawy.
Stopa obnaona przez Meredith bya wielka, a jej podeszwa tak samo spocona jak do Tylera. Palce stp po-

rastay gste wosy. Meredith a skra cierpa ad tego widoku.


- Miejmy ju to za sob powiedziaa.
- Kpicie sobie ze mnie! - rykn Tyler i zacz si szarpa, wic Bonnie musiaa podej, zapa go za drug nog
i na niej usi. - Nie moecie tego zrobi! Nie moecie!
- Przytrzymajcie go mocno poleci Stefano.
Rozcignli Tylera na ziemi. Matt ramieniem unieruchamia mu gow, dziewczyny usiady kada na jednej nodze. Pilnujc, eby Tyler wszystko widzia, Stefano uoy
na krawdzi nagrobka kij gruby na mniej wicej pi centymetrw. Unis siekierk, a potem jednym uderzeniem przeci kij na p.
- Wystarczajco ostra oceni. - Meredith, podwi mu
nogawk. A potem podwi nog powyej kostki t link, jak
najmocniej, niech to bdzie opaska uciskowa. Inaczej si
wykrwawi.
- Nie moecie tego zrobi! - wrzeszcza Tyler. Nie moecie tego zroooobi!
- Wrzeszcz sobie, ile chcesz, Tyler. Nikt ci tu nie usyszy, prawda? - powiedzia Stefano.
- Nie jeste lepszy ode mnie! - Tyler dar si, pryskajc
wkoo lin. - Te zabijasz!

- Doskonale wiem, kim jestem. Wierz mi, Tyler. Wiem


to. Wszyscy gotowi? Dobrze. Przytrzymajcie go, bo kiedy to
zrobi, podskoczy.

Krzyki Tylera stay si niezrozumiae. Matt trzyma go


w taki sposb, eby widzia, jak Stefano klka i przymierza
si do ciosu, unoszc ostrze siekiery nad kostk nogi.
- Teraz powiedzia Stefano, unoszc siekier.
- Nie! Nie! Powiem wam! Powiem! - wrzasn Tyler.
Stefano spojrza na niego.
- Za pno stwierdzi i unis siekier.
Siekiera uderzya w kamienna podog, posypay si
iskry. Zdawao si, e dopiero po paru minutach do Tylera
dotaro, e ostrze nie dotkno jego stopy. Przesta wrzeszcze, eby nabra oddechu, dopiero kiedy zacz si krztusi, a potem spojrza na Stefano oszalaym wzrokiem.
- Zacznij mwi poradzi Stefano chodnym i pozbawionym wspczucia tonem.
Z garda Tylera wydobyway si ciche jki, usta mia
zalinione.
- Ja nie wiem, jak on si nazywa wysapa. - Ale wygl-

da, jak powiedziae. I masz racj, jest wampirem! Widziaem


go, jak wykrwawi ywcem dorosego jelenia. Okama mnie
- doda Tyler skamlcym tonem. - Powiedzia mi, e bd
silniejszy ni wszyscy, taki silny jak on. Powiedzia, e bd
mg mie kad dziewczyn, ktrej zapragn i to tak, jak
bd chcia. Bydlak mnie okama.
- Obieca ci, e bdziesz mg zabija i e ci to ujdzie na
sucho podsun Stefano.
- Tamtego wieczoru owiadczy, e mog zaatwi
Caroline. Zasuya sobie, kiedy mnie rzucia. Chciaem j
zmusi, eby bagaa o ycie, ale jako udao jej si wydosta
z domu. Powiedzia, e mog zaatwi Caroline i Vickie. On
chcia dla siebie tylko Bonnie i Meredith.
- Ale wanie prbowae zabi Meredith.
- To byo wtedy. A teraz sprawy wygldaj inaczej, gupku. Powiedzia, e mog.

- Dlaczego? - Meredith spytaa Stefano przyciszonym


tonem.
- Moe dlatego, e swoj rol ju odegraycie sprowadziycie mnie tutaj. - A potem zwrci si do Tylera: No dobra, poka nam, e bdziesz wsppracowa. Powiedz,

jak moemy dorwa tego faceta.


- Dorwa go?! Powariowalicie! - Tyler wybuch szyderczym miechem, a Matt zacisn rami na jego szyi.
- Hej, du mnie, ile chcesz, taka jest prawda. On mi powiedzia, e jest jednym ze Starszych, jednym z Pierwszych,
cokolwiek to znaczy. Powiedzia, e przemiana ludzi
w wampiry z czasw piramid. Powiedzia, e zawar pakt
z diabem. Mona mu przebi serce drewnianym kokiem,
a jemu to nic nie zaszkodzi. Nie da si go zabi. - Zacz si
mia jak szalony.
- Gdzie on si ukrywa, Tyler? - dry Stefano. - Kady
wampir potrzebuje miejsca do spania. Gdzie to jest?
- Zabiby mnie, gdybym wam powiedzia. Czowieku,
on by mnie zjad. Boe, gdybym wam powiedzia, co zrobi
temu jeleniowi, zanim on zdech... - miech Tylera zacz
przechodzi w co w rodzaju szlochu.
- No to lepiej byoby, gdyby pomg nam go znale,
zanim on ciebie dopadnie, nieprawda? Jaki jest jego saby
punkt? Przed czym nie moe si broni?
- Boe, ten biedny jele... - bekota Tyler.
- A co z Sue?? Nad ni te pakae? - spyta Stefano
ostro. Podnis siekier. - Moim zdaniem marnujesz nasz
czas.

- Nie! Nie! Powiem wam. Powiem wam co. Posuchajcie, jest jaki rodzaj drewna, ktrym mona mu zrobi
krzywd: nie zabi, ale zrani. Przyzna to, ale nie wyjawi
mi, co to za drewno. Przysigam wam, e to prawda!
- To nie wystarczy, Tyler! - stwierdzi Stefano.

- Na lito bosk... Powiem wam, gdzie on jest dzi


wieczorem. Jeli dostaniecie si tam szybko, to moe zdycie go powstrzyma!
- Co masz na myli? Gdzie on jest? Mw szybko,
Tyler!
- Wybiera si do Vickie, dobra? Powiedzia, e dzi
wieczorem kady z nas wemie sobie po jednej. Tym wam
pomog, prawda? Jeli si popieszycie, to moe zdycie!
Stefano zamar, a Meredith serce zaczo wali jak motem. Vickie. Nawet nie pomyleli na ataku na Vickie.
- Damon jej pilnuje powiedzia Matt. - Prawda,
Stefano? Prawda?
- Powinien. Zostawiem go tam o zmierzchu. Gdyby
co si dziao, powinien mnie wezwa...
- Chopaki... - szepna Bonnie. Oczy miaa rozsze-

rzone, usta jej dray. - Chyba lepiej jedmy tam od razu.


Na moment znieruchomiali, a potem ruszyli jednoczenie.
- Hej, nie moecie mnie tu tak zostawi! Nie mog
prowadzi! On tu po mnie przyjdzie! Wrcie i rozwicie
mi rce! - dar si Tyler. Nikt mu nie odpowiedzia.
Zbiegli ze wzgrza, a potem stoczyli si w samochodze Meredith. Meredith ruszya, niebezpiecznie szybko
pokonujc zakrtu i ignorujc znaki stopu, ale jaka cz jej
umysu wcale nie chciaa pojecha do domu Vickie. Ta cz
wolaaby pojecha w przeciwnym kierunku.
Jestem spokojna, ja zawsze jestem spokojna, mylaa.
Ale ten jej spokj by pozorny. Meredith doskonale wiedziaa,
jak spokojnie mona wyglda na zewntrz, kiedy w rodku
w czowieku wszystko si rozsypuje.
Minli ostatni zakrt, wjechali w Birch Street i Meredith
ostro zahamowaa.

- O Boe! - krzykna Bonnie z tylnego siedzenia. Nie! Nie!


- Szybko popdzi ich Stefano. - Jeszcze jest moe
jaka szansa. - Szarpniciem otworzy drzwi i wyskoczy

z samochodu, zanim si zatrzyma. Ale na tylnym siedzeniu


Bonnie pakaa.

Rozdzia 11

Samochd przystan za jednym z wozw policyjnych,


ktre zaparkoway w poprzek ulicy. Wszdzie byy
wiata, wiata migajce na czerwono, niebiesko i to,
wiata buchajce z okien domu Vickie.
- Zostacie tutaj! - rzuci Matt i ladem Stefano wyskoczy z samochodu.
- Nie! - Bonnie uniosa gow i chciaa zapa go, zatrzyma w aucie. Nie moga si upora z zawrotami gowy
i mdociami, ktre ogarny j, kiedy Tyler wspomnia imi
Vickie. Byo za pno, wiedziaa od pierwszej chwili, e jest
za pno. Matt te da si zabi.
- Zosta tu, Bonnie. Nie otwieraj drzwi. Ja id z nimi
- mwia Meredith.
- Nie! I mam dosy tego mwienia mi, e mam zaczeka! - zawoaa Bonnie, wypltujc si z pasa bezpieczestwa. Wreszcie go jako odpia. Nadal pakaa, ale widziaa na tyle wyranie, e zdoaa wysi z samochodu i ruszy biegiem w stron domu Vickie. Tu za sob syszaa

Meredith.
Przed domem panowao zamieszanie: ludzie co woali, krzyczaa jaka kobieta, dao si sysze trzaski policyjnego

radia. Bonnie i Meredith od razu skieroway si na tyy domu, pod okno pokoju Vickie. Co tu jest nie tak, mylaa
Bonnie. e co jest nie tak w widoku, ktry miaa przed
oczami, nie ulegao wtpliwoci, ale trudno byo powiedzie
konkretnie, o co chodzi. Okno pokoju Vickie byo otwarte,
ale przecie nie mogo by otwarte, rodkowy panel okien
wykuszowych nigdy si nie otwiera, mylaa Bonnie. No
ale, w takim razie, jakim cudem zasony mogy powiewa
na zewntrz jak wystajce za spodni poy koszuli?
Nie otwarte, ale wyamane. Na wirowanej ciece byo
peno szka, chrzcio im pod nogami. W resztkach ramy
widniay odamki przypominajce wyszczerzone w umiechu zby. Kto si do domu Vickie wama.
- Ona go zaprosia do rodka! - zawoaa Bonnie z pen blu wciekoci. - Dlaczego to zrobia? Dlaczego?

- Zosta tutaj powiedziaa Meredith, prbujc obliza spierzchnite wargi.


- Przesta mi to powtarza! Poradz sobie, Meredith.
Jestem wcieka, to wszystko. Nienawidz go. - Zapaa
Meredith za rami i razem ruszyy do okna.
Zasony w otworze po oknie faloway. Byy rozsunite
na tyle, e dao si zajrze do pokoju.
W ostatniej chwili Meredith odepchna Bonnie
na bok i zajrzaa pierwsza. Ale to nie miao znaczenia.
Parapsychiczne zdolnoci Bonnie byy rozbudzone i ju jej
mwiy, co tam jest. Wntrze przypominao krater utworzony w ziemi po uderzeniu meteoru albo szkielet wypalonego w poarze lasu. W powietrzu wci wibrowaa moc
i przemoc, ale ju byo po wszystkim. Pokj zosta splugawiony.
Meredith odsuna si od okna, zgita w p. Dostaa
wymiotw. Zaciskajc pici tak, e paznokcie wbiy jej si
w donie. Bonnie wychylia si i zajrzaa do rodka.

Najpierw uderzy j zapach. Wilgotny, gsty i metalicz-

ny. Prawie czua go w ustach, a smakowa jak przygryziony przypadkowo jzyk. Sprzt stereo gra co, co zaguszay
krzyki od frontu i dudnienie krwi w uszach. Oczy, przyzwyczajajc si do wiata po panujcym na zewntrz mroku,
widziay tylko czerwie. Wycznie czerwie.
Bo taki by nowy kolor pokoju Vickie. Znik pastelowy bkit. Czerwone tapety, czerwona kodra. Wielkie
czerwone plamy na pododze. Zupenie jakby jaki dzieciak dosta w swoje rce kubeek czerwonej farby, a potem oszala.
Utwr skoczy si i zacz odtwarza od pocztku.
Zaszokowana Bonnie rozpoznaa pocztek piosenki.
To byo Dobranoc, kochanie.
- Ty potworze sapna Bonnie. odek cisn jej si
z blu. Do zaciskaa na ramie okna, coraz mocniej i mocniej. - Ty bydlaku. Nienawidz ci! Nienawidz!
Meredith usyszaa j i odwrcia si w jej stron. Drc
rk odgarna wosy i kilka razy odetchna gboko, prbujc zrobi min, jakby zdolna bya si z tym wszystkim
upora.

- Skaleczysz sobie rk powiedziaa. - Daj, zobacz.


Bonnie nawet nie zdawaa sobie sprawy, e zapaa si
odamkw szka. Pozwolia Meredith wzi si za rk, ale
zamiast da jej obejrze skaleczenie, obrcia do i sama
mocno cisna rk Meredith. Meredith wygldaa okropnie, jej ciemne oczy pony, wargi miaa sinoniebieskie i caa si trzsa. Ale nadal prbowaa zaopiekowa si Bonnie,
nadal prbowaa wszystko jako ogarn.
- No ju odezwaa si Bonnie. - Pacz, Meredith.
Wrzeszcz, jeli chcesz. Ale jako to z siebie wyrzu. Nie
musisz by teraz spokojna i dusi tego wszystkiego w sobie.
Dzisiaj masz pene prawo nie panowa nad sob.

Przez chwil Meredith staa i dygotaa, ale potem pokrcia gow i zdobya si na jak upiorn namiastk umiechu.
- Dam rad. Ja po prostu nie dziaam w taki sposb.
Pozwl mi obejrze twoj rk.
Bonnie chciaa si spiera, ale wtedy zza rogu domu wyszed Matt. Drgn, widzc obie dziewczyny.

- Co wy tu...? - zacz. A potem zobaczy okno.


- Ona nie yje powiedziaa Meredith gucho.
- Wiem. - Matt wyglda jak wasna przewietlona fotografia. - Powiedzieli mi to przed domem. Wanie zabieraj... - urwa.
- Nawalilimy I to po wszystkim, co jej obiecalimy...
- Meredith te urwaa. Nic wicej nie mona byo doda.
- Ale policja teraz bdzie musiaa nam uwierzy. Bonnie spogldaa na Matta, a potem na Meredith, czepiajc
si tej jednej rzeczy, ktr mona byo si pocieszy. - Bd
musieli.
- Nie powiedzia Matt. - Oni nie uwierz, Bonnie.
Bo mwi, e to byo samobjstwo.
- Samobjstwo? Czy oni widzieli ten pokj? Co takiego nazywaj samobjstwem?! - zawoaa Bonnie podniesionym gosem.
- Mwi, e bya psychicznie niezrwnowaona.
Mwi, e ona... e dorwaa si do jakich noyczek...
- O mj Boe westchna Meredith.
- Myl chyba, e czua si winna po mierci Sue.

- Kto si wama do tego domu powiedziaa Bonnie


ostro. - Musz to przyzna!
- Nie. - Gos Meredith brzmia mikko, jakby bya szalenie zmczona. - Popatrz na okno. Cae szko jest na zewntrz. Kto je wybi od rodka. - Ach, i to jest to, co mi nie
pasowao, zdaa sobie spraw Bonnie.

- Pewnie on to zrobi, eby si wydosta wywnioskowa Matt. Popatrzyli po sobie w milczeniu, pokonani.
- Gdzie Stefano? - Meredith spytaa cicho Matta. - Jest
przed domem, gdzie kady moe go zobaczy?
- Nie, kiedy si dowiedzielimy,e ona nie yje, zawrci. Wanie szedem go poszuka. Musi to gdzie by niedaleko...
- Cii! - sykna Bonnie. Haas od frontu ucich. Kobiece
krzyki te. W tej wzgldnej ciszy dosyszeli cichy gos dobiegajcy zza drzew orzecha na tyach ogrodu.
- ...i to kiedy miae si ni opiekowa!
Ton gosu sprawi, e Bonnie dostaa gsiej skrki na ra-

mionach.
- To on! - powiedzia Matt. - I jest tam z Damonem.
Chodcie!
Kiedy znaleli si midzy drzewami, Bonnie syszaa
Stefano wyraniej. Bracia stali zwrceni do siebie twarzami
w wietle ksiyca.
- Ufaem ci, Damon! Ufaem ci! - krzycza Stefano.
Bonnie go jeszcze nie widziaa tak wciekego, nawet na
cmentarzu. Ale to byo co wicej ni zwyky gniew. - A ty
pozwolie, eby to si stao cign Stefano, nie patrzc
na nadchodzc Bonnie ani na pozostaych i nie pozwalajc
Damonowi wtrci cho sowa. - Dlaczego czego nie zrobie?! Jeli za wielki z ciebie tchrz,eby z nim walczy, to
moge przynajmniej mnie wezwa. A ty tak po prostu sobie stae!
Twarz Damona bya nieprzenikniona. Jego czarne oczy
byszczay, a w postawie nie byo teraz nic swobodnego
ani rozleniwionego. Mia zacit min. Otworzy usta, ale
Stefano mu przerwa.

- To moja wina. Powinienem by mdrzejszy. Miaem


przecie nauczk. Oni wszyscy wiedzieli i ostrzegali mnie,
a ja nie chciaem sucha.
- Och, ostrzegali ci? - Damon zerkn na Bonnie
z ukosa. Przeszed j zimny dreszcz.
- Stefano, zaczekaj powiedzia Matt. - Moim zdaniem...
- Dlaczego ich nie posuchaem? - wcieka si Stefano.
Chyba nawet Matta nie sysza. - Sam powinienem by z ni
zosta. Obiecaem jej, e bdzie bezpieczna, i skamaem!
Umara, mylc, e j okamaem! - Bonnie zobaczya na
twarzy Stefano poczucie winy trawice go niczym rcy
kwas. - Gdybym tylko tu zosta...
- To te by zgin! - sykn Damon. - Nie masz do
czynienia ze zwykym wampirem. Zamaby ci na p tak jak
such gazk...
- I moe tak byoby najlepiej! - krzykn Stefano.
Klatka piersiowa unosia mu si i opadaa. - Wolabym ju
raczej zgin ni sta i na to patrze! Co si stao. Damon?

- Ju si opanowa i uspokoi. By a za spokojny, jego


zielone oczy pony gorczkowo w bladej twarzy, a kiedy
si odezwa, jego gos zabrzmia zjadliwie: - Za bardzo si
zaje ganianiem po krzakach jakiej dziewczyny? A moe po prostu mao ci to wszystko interesuje, eby si
wtrca?
Damon nic nie powiedzia. By rwnie blady jak brat,
minie mu stay. Promieniowaa od niego wcieka furia,
kiedy tak patrzy na Stefano.
- A moe nawet ci to wszystko ucieszyo cign
Stefano; podchodzc do niego jeszcze o krok, rzuca te sowa Damonowi prosto w twarz. - Tak, pewnie to o to chodzio, podobao ci si towarzystwo innego zabjcy. Mio byo, Damon? Pozwoli ci popatrze?

Damon uderzy Stefano.


Stefano upad jak dugi. Meredith co krzykna, a Matt
zastpi drog Damonowi.
Odwanie, pomylaa oszoomiona Bonnie, ale niemdre. Powietrze a trzaskao od elektrycznoci. Stefano

unis do do ust. Krwawi.


Damon znw ruszy w jego stron. Matt cofn si przed
nim, ale potem uklk obok Stefano na pitach i unis jedn rk.
- Chopaki, do! Dosy! Dobra? - zawoa.
Stefano usiowa podnie si na nogi. Matt i Bonnie
przytrzymaa go mocno.
- Nie! Stefano, nie! Nie! - bagaa Bonnie. Meredith
zapaa go za drug rk.
- Damon, przesta! Po prostu przesta! - rzuci ostro
Matt.
Wszyscy powariowalimy, e si w to wtrcamy, pomylaa Bonnie. e prbujemy przerwa bjk dwch rozzoszczonych wampirw. Przecie oni nas pozabijaj tylko
po to, ebymy si zamknli. Damon rozgniecie Matta jak
much.
Ale Damon przesta. Matt wci zagradza mu drog.
Przez chwil nic si nie dziao, nikt si nie porusza, wszyscy zamarli. A potem, powoli, Damon rozluni si i stan
swobodniej.

Donie mia opuszczone i ju ni zaciska ich w pici.


Powoli odetchn. Bonnie zdaa sobie spraw, e sama te
wstrzymywaa oddech i teraz wypucia powietrze z puc.
Twarz Damon bya zimna jak pomnik wykuty z lodu.
- Dobrze, jak chcecie powiedzia gosem rwnie zimnym. - Ale ja mam tego do. Wynosz si std. I tym razem, braciszku, jeli za mn pjdziesz, zabij ci. Obiecaem
czy nie.

- Nie pjd za tob owiadczy Stefano, nie podnoszc si z ziemi. Jego gos brzmia tak, jakby nayka si tuczonego szka.
Damon przerzuci kurtk przez rami. Rzuci Bonnie
spojrzenie, ktre ledwie j musno, i zawrci. A potem
jeszcze raz na nich spojrza i odezwa si gono i wyranie, a kade jego sowo byo jak strzaa wymierzona w Stefano.
- Ostrzegaem ci powiedzia. - O tym, kim jestem
i o tym, ktra strona wygra. Powiniene by posucha
mnie, may braciszku. Moe dzisiejsza noc czego ci na-

uczy.
- Nauczyem si, e nie warto ci ufa wycedzi
Stefano. - Wyno si std, Damon. Nigdy wicej nie chc
ci widzie.
Bez jednego sowa Damon odwrci si i odszed
w mrok.
Bonnie pucia rami Stefano i ukrya twarz w doniach.
Stefano wsta, otrzsajc si jak kot, ktrego trzymano
na kolanach wbrew jego wasnej woli. Odszed nieco na
bok, odwracajc od nich twarz. A potem po prostu tam sta.
Wydawao si, e gniew opuci go rwnie szybko, jak si
pojawi.
Co my teraz powiemy? - zastanowia si Bonnie, unoszc wzrok. Co mona powiedzie? Stefano mia racj co
do jednego: ostrzegali go przed Damonem, a on ich nie sucha. Naprawd wydawao si, e wierzy, e jego bratu mona zaufa. A potem wszyscy byli nieostroni, polegajc na
Damonie, bo tak byo atwiej i dlatego te, e jego pomocy
zwyczajnie potrzebowali. Nikt si nie sprzeciwia postawie-

niu dzi wieczorem na warcie Damona.

Wszyscy byli winni. Ale to Stefano bdzie si teraz zadrcza z powodu tego nieszczcia. Wiedziaa, e wanie to kryo si za jego niekontrolowan wciekoci na
Damona: jego wasny wstyd i al. Zastanawiaa si, czy
Damon o tym wiedzia i czy w ogle go to obchodzio.
I zastanawiaa si te, co tak naprawd dzi wieczorem si
wydarzyo. Tera, kiedy Damon odszed, pewnie nigdy si
ju tego nie dowiedz.
Ale niewane, pomylaa. Mimo wszystko lepiej, e ju
go nie ma.
Przed domem haasy znw si wzmagay: po ulicy jechay samochody, rozlegay si krtkie sygnay syren, trzaskay drzwi. Na razie wrd drzew orzecha woskiego byli
bezpieczni, ale nie mogli tu dugo zosta.
Meredith jedn do przyciskaa do czoa, przymykajc oczy. Bonnie popatrzya na ni, a potem na Stefano,
na wiata w cichym domu Vickie za drzewami. Poczua

ogromne znuenie. Caa adrenalina znikna. Ju nie czua


gniewu z powodu mierci Vickie, tylko przygnbienie, al
i wielkie, wielkie zmczenie. aowaa, e nie jest u siebie
w domu, gdzie mogaby si wlizn do zka i nakry gow kodr.
- Tyler powiedziaa na gos. A kiedy wszyscy obrcili
si i patrzyli na ni, dodaa: - Zostawilimy go w ruinach
kocioa. A on jest teraz nasz ostatni nadziej. Trzeba go
zmusi, eby nam pomg.
To poderwao wszystkich na nogi. Stefano zawrci i nie
odzywajc si do nikogo ani nikomu nie patrzc w oczy, poszed ich ladem w stron ulicy. Samochody policyjne i karetki ju odjechay. Bonnie, Meredith, Matt i Stefano nieniepokojeni przez nikogo pojechali samochodem Meredith
w stron cmentarza.

Ale kiedy dotarli do ruin kocioa, Tylera nie byo.


- Nie zwizalimy mu ng powiedzia Matt, z grymasem niezadowolenia. - Pewnie poszed piechot, bo jego

samochd nadal stoi.


A moe zosta std zabrany, pomylaa Bonnie. Na kamiennej posadzce nie byo adnych ladw, ktre mogyby
im wskaza, co si stao.
Meredith podesza do wysokiego do kolan muru
i usiada na nim, jedn doni ciskajc sobie skrzydeka
nosa.
Bonnie ciko opara si o dzwonnic.
Kompletnie zawiedli. Tylko tak mona byo podsumowa dzisiejszy wieczr. Przegrali, a on wygra. Wszystko, co
dzi zrobili, skoczyo si porak.
A Stefano, o ile widziaa, nadal ca odpowiedzialnoci
obarcza siebie.
Zerkaa na niego, kiedy jechali z powrotem do pensjonatu. Siedzia z opuszczon gow. Przysza jej do gowy kolejna myl, od ktrej dreszcz przebieg jej po plecach. Teraz,
kiedy Damon odszed, mg ich ochroni tylko Stefano.
A jeli bdzie saby i wycieczony...
Bonnie przygryza warg, kiedy Meredith zaparkowaa pod stodoa. W jej gowie zacz si rysowa pewien

plan. Przyprawi j o niepokj, a nawet strach, ale kolejne spojrzenie Stefano tylko umocnio jej postanowienie.
Ferrari nadal stao pod stodo najwyraniej porzucone przez Damona. Bonnie zastanawiaa si, jak on zamierza podrowa po kraju, a potem pomylaa o skrzydach.
Mikkich jak aksamit, silnych, czarnych wronich szkrzydach, o pirach, w ktrych wiato odbija si tcz. Damon
nie potrzebowa samochodu.

Weszli do pensjonatu tylko na chwil, eby Bonnie moga zadzwoni do rodzicw i powiedzie, e dzi zanocuje
u Meredith. Taki miaa pomys. Ale kiedy Stefano wspi si
po schodach do swojego pokoju na poddaszu, Bonnie zatrzymaa Matta na frontowej werandzie.
- Matt? Mog ci prosi o przysug?
Obejrza si na ni, oczy mu si rozszerzyy.
- To sowa z podtekstem. Ile razy Elena je wypowiadaa...

- Nie, nie, to nic takiego strasznego. Chciaam tylko,


eby si zaopiekowa Meredith, dopilnowa, eby bezpiecznie dotara do domu, i tak dalej. - Wskazaa rk na
przyjacik, ktra ju zmierzaa w stron samochodu.
- Ale przecie ty jedziesz z nami.
Bonnie zerkna stron samochodw.
- Nie. Chyba tu jeszcze troch zostan. Stefano mnie
potem odwiezie. Chciaabym jeszcze z nim o czym porozmawia.
- Ale o czym porozmawia? - Matt si zdziwi.
- O czym. Nie mog ci teraz tego wyjani. Zrobisz to
dla mnie, Matt?
- Ale... Och, no dobra. Jestem zbyt zmczony, eby si
kci. Rb, co chcesz. Do zobaczenia jutro. - Odszed, wyranie skonsternowany i troch zy.
Bonnie zdziwia si troch, e tak atwo ustpi.
Zmczony czy nie, dlaczego mia si przejmowa tym, e
ona chce porozmawia ze Stefano? Ale nie miaa czasu ama sobie tym gowy. Spojrzaa na schody, wyprostowaa ramiona i wesza na gr.

Brakowao arwki w lampie na poddaszu i Stefano zapali wieczk. Rzuci si jak dugi na ko. Jedn noga zwisaa z ka, oczy mia zamknite. Moliwe, e spa. Bonnie

podesza na palcach i dla dodania sobie odwagi gboko odetchna.


- Stefano?
Otworzy oczy.
- Mylaem, e pojechalicie.
- Oni pojechali, ja nie.
Boe, ale on jest blady, pomylaa Bonnie. Od razu
przesza do rzeczy.
- Stefano, zastanawiaam si nad czym. Kiedy Damona
nie ma, tylko ty stoisz pomidzy nami a tym zabjc. A to znaczy, e musisz by silny, tak silny, jak tylko si da. I, no wiesz,
pomylaam sobie, e moe... No wiesz... e potrzebujesz... - Urwaa. Niewiadomie bawia si jednorazowymi chusteczkami, ktrymi miaa opatrzone skaleczenie na
doni. Nadal mocno krwawio w miejscu, gdzie zrania si

szkem.
Powid za jej spojrzeniem i te popatrzy na skaleczenie. A potem szybko unis wzrok do jej twarzy i wyczyta
w niej zgod. Na dug chwil zapada cisza.
A potem pokrci gow.
- Ale dlaczego? Stefano, ja nie chc porusza spraw
zbyt osobistych, niemniej moim zdaniem nie wygldasz za
dobrze. Nikomu na wiele si nie zdasz, jeli zasabniesz. No
i... Ja nie mam nic przeciwko, o ile wypijesz tylko troszk. To znaczy, przecie ja nawet tego nie odczuj, prawda?
I na pewno a ta bardzo nie boli. No i... - Gos uwiz jej
w gardle. On patrzy na ni w milczeniu, co bardzo j zbijao z tropu. - No co, dlaczego nie? - spytaa ostro nieco
zawiedziona.
- Poniewa powiedzia cicho zoyem obietnic.
Moe nie sowami, ale mimo wszystko obietnic. Nie bd
si poywia ludzk krwi, bo to oznacza wykorzystywanie

czowieka, jakby by ywym inwentarzem. I z nikim krwi

nie wymieni, bo to symbol mioci, a ja... - Tym razem to


on nie zdoa dokoczy zdania. Ale Bonnie zrozumiaa.
- Ju nigdy nie bdzie nikogo innego, prawda? - domylia si.
- Nie. Nie dla mnie. - Stefano by tak zmczony, e traci panowanie nad sob i Bonnie zdoaa dojrze, co kryje si
za jego mask. I znw dostrzega bl i potrzeb tak wielkie,
e musiaa odwrci wzrok.
Serce jej cisny dziwne, niewyrane przeczucie i jaki niepokj. Kiedy zastanawiaa si, czy Matt kiedykolwiek
dojdzie do siebie po mierci Eleny i wydawao jej si, e si
pozbiera. Ale Stefano...
Stefano by inny, zdaa sobie spraw i zrobio jej si jeszcze zimniej. Niewane, ile czasu minie, niewane, co bdzie
robi, jego rana nigdy si do koca nie zagoi. Bez Eleny ju
zawsze bdzie tylko wasnym cieniem.
Musiaa co wymyli, musiaa co zrobi, eby odsun
od siebie to okropne uczucie niepokoju. Stefano potrzebowa Eleny jak powietrza. Dzi wieczorem zacz si zaamywa, szarpa si midzy samokontrol a wybuchami gwa-

townego gniewu. Gdyby tylko mg chocia na moment


zobaczy Elen i z ni porozmawia...
Przysza tutaj zaoferowa Stefano dar, ktrego nie
chcia. Ale istniao jeszcze co, czego naprawd pragn,
zrozumiaa Bonnie, i tylko w jej mocy byo ten dar mu
ofiarowa.
Nie patrzc na niego, spytaa:
- Czy chciaby zobaczy Elen?
Zapada cisza. Bonnie usiada, obserwujc cienie chwiejce si i migoczce w pokoju. Wreszcie odwaya si zerkn na Stefano ktem oka.

Z trudem oddycha, oczy mia mocno zacinite, ciao


napite jak ciciwa uku. Bonnie stwierdzia, e on prbuje
zebra siy, eby oprze si pokusie.
I przegra w tej walce. Bonnie to widziaa.
Elena zawsze stanowia dla niego nieodpart pokus.
Kiedy znw spojrza jej w oczy, patrzy ponuro, zaciskajc usta w wsk kresk. Jego skra ju nie bya blada, ale

zarumieniona. Nadal by spity.


- Bonnie, moesz zrobi sobie krzywd.
- Wiem.
- Otworzysz si na moc, ktrej nie moesz kontrolowa. A ja nie jestem w stanie zagwarantowa, e ci przed
ni obroni.
- Wiem. No to jak, chcesz to zrobi?
Zapa j za rk gwatownym ruchem.
- Bonnie, dzikuj ci szepn.
Krew napyna jej do twarzy.
- Nie ma za co westchna. Dobry Boe, ale on by
przystojny. Te oczy... Za chwil moga si na niego rzuci
albo rozklei si kompletnie na tym ku. Z przyjemnie
bolesnym przekonaniem o wasnej cnocie wysuna do
z jego ucisku i obrcia si w stron wiecy. - Moe sprbuj wpa w trans i j odnale, a potem, kiedy ju nawi
kontakt, postaram si wrci i zabra ci ze sob? Mylisz,
e to si uda?
- Moliwe, jeli ja te bd szuka kontaktu tob powiedzia, ju nie patrzc na ni tak natarczywie i przenoszc

spojrzenie na wiec. - Mog czyta w twoich mylach...


Kiedy bdziesz gotowa, ja to poczuj.
- Dobrze. - wieca bya biaa, gadka i byszczca.
Pomie migota. Bonnie wpatrywaa si w niego tak dugo,
a si w nim zatracia i pokj si rozmy. By tylko ten pomie, ona sama i pomie. Wnikaa w ten pomie.

Otoczya j nieznona jasno. A potem, przez ni,


Bonnie wesza w mrok.

W domu pogrzebowym byo zimno. Bonnie rozejrzaa si z niepokojem, zastanawiajc si, jakim cudem si
tutaj znalaza, prbujc jako pozbiera myli. Bya zupenie sama i z jakiego powodu j to niepokoio. Czy nie
powinien tu by z ni kto inny? Poszukaa tego kogo
wzrokiem.
W pomieszczeniu obok dostrzega wiato. Ruszya
w tamt stron i serce zaczo jej wali. To by pokj, w ktrym wystawiono ciao zmarego i peno w nim stao wysokich kandelabrw, w ktrych pony biae wiece. Pomidzy

nimi staa biaa trumna z otwartym wiekiem.


Krok po kroku, jakby co j przycigao, Bonnie podesza do trumny. Nie chciaa do niej zaglda. Ale musiaa.
W tej trumnie co na ni czekao.
Sal powijao ciepe wiato wiec. Zupenie jak na
jakiej pywajcej wyspie wiatoci. Ale nie chciaa patrze...
Poruszajc si jak na zwolnionym filmie, podesza do
trumny i spojrzaa na wycieajcy j biay atas. Trumna bya pusta.
Bonnie zamkna j i cichym westchnieniem opara si
o wieko.
A potem ktem oka dostrzega jaki ruch i obrcia si
gwatownie.
To bya Elena.
- O Boe, ale mnie przestraszya powiedziaa.
- Mylaam, e ci mwiam, eby tu nie przychodzia
- odpara Elena.
Tym razem wosy miaa rozpuszczone. Bladozote,
spyway jej na ramiona jak biay pomie wiecy. Miaa na

sobie cienk bia sukni, ktra lekko poyskiwaa w wietle


wiec. Sama wygldaa jak wieca, promieniejca, rozwietlona. Bya bosa.
- Przyszam tu, eby... - zacza Bonnie, bo jaka myl
przemkna jej przez gow. To by jej sen, jej trans. Musiaa
sobie to co przypomnie. - Przyszam tu, eby ci umoliwi spotkanie ze Stefano. - dokoczya.
Elena szerzej otworzya oczy, rozchylia usta. Bonnie
rozpoznaa ten wyraz tsknoty, nieznonego pragnienia.
Niecay kwadrans temu widziaa go na twarzy Stefano.
- Och... - szepna Elena. Przekna z trudem, a jej
oczy pociemniay. - Och, Bonnie... Ale ja nie mog.
- Dlaczego nie?
W oczach Eleny lniy teraz zy, a jej wargi dray.
- A co, jeli zaczn si zmiany? Jeli on si pojawi i...
- Dotkna doni ust i Bonnie przypomnia si ten ostatni sen, z wypadajcymi zbami. Bonnie spojrzaa Elenie
w oczy z przestrachem i zrozumieniem. - Nie rozumiesz?
Nie zniosabym, gdyby co takiego miao si sta szepna

Elena. - Jeli zobaczy mnie w taki stanie... A ja tu nie mog niczego kontrolowa, nie mam do siy. Bonnie, prosz,
nie sprowadzaj go tu. Powiedz mu, jak bardzo mi przykro.
Powiedz mu... - Zacisna powieki, popyny spod nich
zy.
- Dobrze. - Bonnie czua, e sama si za moment rozpacze, ale Elena miaa racj.
Signa do umysu Stefano, eby mu to wyjani, eby
mu pomc znie to rozczarowanie. Ale kiedy tylko dotkna jego myli, wiedziaa, e zrobia bd.
- Stefano, nie! Elena mwi... - Ale to ju nie miao znaczenia. Jego umys by silniejszy i w tej samej chwili, w ktrej nawizaa kontakt, on przej kontrol. Wyczu

sens jej rozmowy z Elen, ale nie zamierza zaakceptowa


odmownej odpowiedzi. Bezradna Bonnie czua, jak Stefano
przejmuje kontrol, czua, jak jego umys zblia si, jest coraz bliej krgu wiata uformowanego przez kandelabry.
Poczua jego obecno, zacz przybiera konkretny ksztat.

Obejrzaa si i zobaczya go, ciemne wosy, spita twarz, zielone oczy wojownicze jak u sokoa. A potem, wiedzc, e
ju nic wicej nie moe zrobi, wycofaa si, eby mogli na
troch zosta sami.

Rozdziaa 12

Stefano usysza cichy, peen blu szept:


- Och, nie...
Ten gos, ktrego ju nigdy nie mia usysze, ktrego nigdy
nie zapomni. Po skrze przebiegy mu dreszcze i zacz dygota.
Obrci si w stron tego gosu, natychmiast koncentrujc na nim
swoj uwag i niemal odcinajc dziaanie umysu, bo nie mg sobie
poradzi z tak wieloma gwatownymi emocjami naraz.
Obraz przed oczyma mia rozmazany i widzia tylko plam
jasnoci jak od tysica wiec. Ale to nie miao znaczenia. Wyczuwa
j. T sam obecno, ktr poczu tego pierwszego dnia w Fell's
Church, biaozote wiato, ktre zajaniao w jego wiadomoci.
Pene chodnego pikna, pasji i wibrujce yciem. Domagajce si,
by ruszy w jego stron i by zapomnia o wszystkim innym.
Elena. To naprawd bya Elena.
Jej obecno go przenikna, napenia po koniuszki palcw.
Wszystkie jego wygodniae zmysy skoncentroway si na tej
plamie wiata, szukajc Eleny. Potrzebujc jej.
A potem si ukazaa.
Poruszaa si powoli, z wahaniem. Jakby ledwie moga si do
tego zmusi. Stefano paralioway emocje.
Elena.

Zobaczy jej twarz jakby po raz pierwszy. Bladozote wosy


tworzce aureol. Jasna, idealna cera. Szczupe, gibkie ciao w tej
chwili odsuwajce si od niego, z jedn doni uniesion.
- Stefano dobieg go szept i to by jej gos. Jej gos, ktry
powtarza jego imi. Ale tyle w nim byo blu, e zapragn pobiec
do niej, utuli j, obieca, e ju wszystko bdzie w porzdku. Stefano, prosz... Ja nie mog...
Mg teraz dostrzec jej oczy. Ciemny bkit lapisu-lazuli, w
tym wietle nakrapiany zotem. Rozszerzone blem i pene ez.
Serce mu pkao od tego widoku.
-

Nie chcesz mnie oglda. - Jego gos by suchy jak

przydrony kurz.
- Nie chc eby ty oglda mnie. Och, Stefano, on tu moe
wszystko zmieni. A znajdzie nas. Przyjdzie tu...
Ogromna rado ogarna Stefano. Ledwie mg zrozumie
sens tego, co Elena mwia, ale to nie miao znaczenia. Sposb w
jaki wymawiaa jego imi, uszczliwia go. To Och, Stefano
powiedziao mu wszystko.
Podszed do niej, chcia dotkn jej doni. Zobaczy, e
przeczco krci gow, e rozchyla wargi, szybko oddychajc. Z
bliska jej skra skrzya si powiat jak pomie przewitujcy
przez wosk wiecy. zy byszczay na jej rzsach jak diamenty.
Chocia wci krcia gow, jednak nie cofn rki. Stefano

delikatnie dotyka opuszek jej palcw.


A z tak bliskiej odlegoci nie moga unika jego wzroku.
Wpatrywali si w siebie jak zahipnotyzowani. A wreszcie przestaa
powtarza Stefano, nie i ju tylko szeptaa jego imi.
Nie mg myle. Mia wraenie, e serce wyskoczy mu z
piersi. Nic ju nie miao znaczenia poza tym, e ona tu bya, e byli
tu razem. Nie dostrzega dziwnego otoczenia, nie obchodzio go, kto
moe ich obserwowa.
Z czuoci zamkn jej do w swojej, splatajc jej palce ze
swoimi. Drug doni dotyka jej twarzy.
Przymkna oczy, przyciskajc policzek do doni ukochanego.
Poczu spywajce zy. zy ze snu. Ale one byy przecie
prawdziwe. Ona bya prawdziwa.
Elena.
Byo mu tak sodko i dobrze, a bolao. Kciukiem ciera zy z
jej twarzy.
Caa czuo, ktrej nie mg okaza przez ostatnie p roku,
wszystkie emocje, ktre na tak dugo zamkn w swoim sercu,
popyny rwcym strumieniem, ktrego nurt porwa Stefano.
Porwa ich oboje. Tak niewiele trzeba byo zrobi, eby znw
trzyma Elen w ramionach.
Anio w jego objciach emanujcy piknem. Istota utkana ze
wiata i z powietrza. Zadraa w jego ucisku, a potem, z

zamknitymi oczami, rozchylia usta.


Pocaunek nie mia w sobie nic z chodu mierci. Stefano
ogarny pomienie. Poczu, e traci panowanie nad sob. Emocje,
ktrym do tej pory nie pozwala sob zawadn, uwolniy si.
Rwnie po jego policzkach popyny zy, gdy tuli Elen, chcc
sprawi, by stali si jednoci. eby nic ju nigdy nie mogo ich
rozdzieli.
Oboje pakali nie przerywajc pocaunku. Elena przylgna do
niego kadym centymetrem ciaa tak, jakby tylko tu byo jej
miejsce. Wargi mia sone od jej ez.
Wiedzia, e jest co, o czym powinien pomyle. Ale jej dotyk
sprawi, e zapomnia o wszystkim. wiat mg si rozpa, a jemu
byoby wszystko jedno, pki tylko mg j trzyma w ramionach.
Elena draa.
Nie tylko z wraenia, nie tylko od tej intensywnoci uczu, od
ktrej krcio mu si w gowie, pijanemu szczciem. Draa ze
strach. Wyczuwa to w jej mylach i pragn ja chroni, sta si jej
tarcz i jej obroc i zabi wszystko, co omielao si przyprawi j
o lk. Unis gow szukajc tego, co zagraao Elenie.
- Co to? - spyta. - Jeli co prbuje ci skrzywdzi...
- Nic mnie nie moe skrzywdzi. - Spojrzaa mu w twarz. Boj si o ciebie, Stefano, o to, co on moe zrobi tobie. I o to, co
moe ci kaza zobaczy... - Jej gos zadra. - Och, Stefano, id ju,

zanim on si pojawi. On ci wyczuje poprzez mnie. Prosz, prosz,


id...
-

Popro mnie o cokolwiek innego, a zrobi to obieca

Stefano. Zabjca musiaby go rozedrze na kawaki, misie po


miniu, komrka po komrce, eby zmusi, by opuci Elen.
-

Stefano, to tylko sen tumaczya mu Elena, a po jej

policzkach znw popyny zy. - Naprawd nie moemy si


dotyka, nie moemy by razem, to niedozwolone.
Stefano nic to nie obchodzio. Wcale nie mia wraenia, e to
sen. Wszystko wydawao si realne. Nawet we nie nie mia zamiaru
porzuca Eleny, dla nikogo. adna sia na niebie i ziemi nie mogy
go zmusi, eby...
- A tu si mylisz, kole. Niespodzianka! - usysza czyj gos,
gos, ktrego Stefano jeszcze nigdy nie sysza. Ale rozpozna go
instynktownie jako gos zabjcy. owcy wrd owcw. A kiedy si
obejrza, przypomnia sobie, co powiedziaa o nim Vickie, biedna
Vickie.
On wyglda jak diabe.
O ile diabe jest przystojny i ma jasne wosy.
Mia na sobie znoszony prochowiec, dokadnie jak to opisaa
Vickie. Brudny i zniszczony. Wyglda jak przecitny przechodzie
na ulicy jakiego wielkiego miasta, poza tym e by taki wysoki, a
oczy mia niesamowicie jasne, przenikliwe. Jaskrawobkitne jak

niebo w czasie mrozw. Wosy, niemal biae, sterczay zmierzwione


podmuchami zimnego wiatru. Od jego szerokiego umiechu Stefano
zrobio si niedobrze.
- Salvatore, jak mniemam powiedzia przybysz z niedbaym
ukonem. - I, oczywicie, nasza pikna Elena. Pikna zmara Elena.
Chcesz do niej doczy, Stefano? Jestecie przecie stworzeni dla
siebie.
Wyglda modo, na kogo starszego od Stefano, ale jednak
modego. Chocia mody nie by.
- Stefano, odejd ju poprosia Elena. - On mnie nie moe
skrzywdzi, ale ciebie tak. Moe sprawi, e co pjdzie twoim
ladem, kiedy wyjdziesz z tego snu.
Stefano nie cofn ramienia, ktrym j obejmowa.
- Brawo! - przyklasn mczyzna w prochowcu, rozgldajc
si wkoo, jakby zachca do oklaskw jak niewidzialn
publiczno. Lekko si zachwia i gdyby by czowiekiem, Stefano
pomylaby, e jest pijany.
-

Stefano, prosz... - szepna Elena.

- Niegrzecznie byoby odej, zanim zostalimy sobie


przedstawieni stwierdzi jasnowosy mczyzna.
Z rkoma w kieszeniach paszcza podszed bliej. - Nie chcesz
wiedzie, kim jestem?
Elena pokrcia gow w poczuciu poraki i opara ja na

ramieniu Stefano. Pogaska j po wosach, chcc chroni przed


szalecem.
- Chc wiedzie powiedzia, ponad jej gow spogldajc na
jasnowosego.
-

Nie bardzo rozumiem, dlaczego od razu mnie o to nie

spytae odpar mczyzna, drapic si w policzek rodkowym


palcem zamiast wypytywa innych. Tylko ja mog ci wszystko
powiedzie. A jestem na tym wiecie ju do dugo.
- Jak dugo? - spyta Stefano obojtnie.
- Bardzo dugo... - Oczy jasnowosego mczyzny stay si
rozmarzone, jakby wspomina minione lata. - Rozdzieraem liczne
biae gardzioka, kiedy twoi przodkowie budowali Koloseum.
Zabijaem z armi Aleksandra. Walczyem pod Troj. Jestem stary,
Salvatore.

Jestem

jednym

Pierwszych.

moich

najwczeniejszych wspomnieniach nosz siekier z brzu.


Stefano pokiwa gow.
Sysza o Starszych, oczywicie. Szeptao si o nich wrd
modych wampirw, ale Stefano nie zna adnego, ktry by kiedy
Starszego osobicie spotka. Kadego wampira stwarza jaki inny
wampir, przemienia go poprzez wymian krwi. Ale gdzie, u
zarania dziejw, musieli istnie ci Pierwsi, ci, ktrzy nie zostali
przemienieni przez kogo innego. To od nich zaczyna si linia
wampirw. Nikt nie wiedzia, jak oni sami stali si wampirami. Ale

ich moc bya legendarna.


-

Pomagaem zniszczy cesarstwo rzymskie cign

mczyzna zamylony. - Nazywali nas barbarzycami... oni nic nie


rozumieli! Wojna, Salvatore! Nie ma nic lepszego od niej. Europa
bya

wtedy

ciekawym

miejscem.

Postanowiem na

troch

pomieszka na wsi i si ni nacieszy. Dziwne, wiesz, ale ludzie


jako nigdy nie czuli si przy mnie swobodnie. Zwykle rzucali si
do ucieczki albo egnali znakiem krzya. - Pokrci gow. - Ale
jedna kobieta kiedy przysza do mnie po pomoc. Suya na dworze
pewnego barona i jej moda pani chorowaa. Powiedziaa, e jest
umierajca, chciaa, ebym j uratowa. A wic... - Umiech
powrci, coraz szerszy i szerszy. - Zrobiem to. adniutkie z niej
byo stworzenie.
Stefano

obrci

si,

eby

zasoni

Elen

przed

tym

jasnowosym mczyzn, a teraz, na chwil, odwrci te gow.


Powinien by wiedzie, powinien by si tego domyli. I wszystko
znw do niego wrcio. Za mier Vickie i Sue win ostatecznie
naleao przypisa jemu. To on uruchomi domino wydarze, ktre
do tego doprowadziy.
- Katherine powiedzia, unoszc gow, eby spojrze na
mczyzn. - Jeste wampirem, ktry premieni Katherine.
-

eby uratowa jej ycie podkreli mczyzna takim

tonem, jakby Stefano by za gupi, eby samemu zrozumie dawan

mu lekcj. - To, ktre jaj potem odebraa twoja ukochana.


Imi. Stefano szuka w pamici imienia, wiedzc, e Katherine
kiedy mu je zdradzia, tak samo, jak to, e raz kiedy mu ju tego
mczyzn opisywaa. W mylach znw usysza sowa Katherine:
Obudziam si w rodku nocy i zobaczyam mczyzn, ktrego
sprowadzia Gudren, moja suca. Przeraziam si. Na imi mia
Klaus i syszaam, e ludzie w wiosce mwili, e jest wcieleniem
za...
- Klaus powiedzia jasnowosy mczyzna agodnym tonem,
jakby czemu przytakujc. - A przynajmniej ona tak mnie nazywaa.
Wrcia do mnie, kiedy rzucio j dwch modych woskich
chopcw. Zrobia dla nich wszystko, przemienia ich w wampiry,
obdarzya niemiertelnoci, ale oni okazali si niewdziczni i j
odrzucili. Bardzo dziwne.
- To nie byo tak wycedzi przez zby Stefano.
- A co jeszcze dziwniejsze, nigdy nie zdoaa zapomnie o
tobie, Salvatore. Wanie o tobie. Zawsze czynia niepochlebne dla
mnie porwnania. Prbowaem wbi jej do gowy nieco rozumu, ale
nigdy mi si to tak naprawd nie udao. Moe sam powinienem by
j zabi, nie wiem. Ale wtedy ju zdyem si przyzwyczai, e si
przy mnie krci. Nigdy nie bya specjalnie bystra. Ale przyjemnie
si na ni patrzyo i lubia si bawi. A na koniec chyba troch
stracia rozumu. No ale, co z tego? Przecie nie dla rozumu j

trzymaem.
W sercu Stefano nie zosta ju nawet okruch dawnej mioci do
Katherine, ale przekona si teraz, e nadal potrafi czu nienawi
do tego, ktry zrobi z niej to, czym si pod koniec staa.
- Ja? Ja, kochany? - Klaus z niedowierzaniem uderzy si w
pier. - To ty sprawie, e Katherine staa si tym, czym si staa na
koniec, a raczej sprawia to twoja nowa dziewczyna. W tej chwili
Katherine jest pyem. Pokarmem dla robakw. Ale na razie, twoja
ukochana jest jakby poza moim zasigiem. Wibruje na wyszym
poziomie, czy nie tak okrelaj to mistycy, Eleno? Moe jednak
powibrowaaby niej, razem z nami wszystkimi?
- Gdybym tylko moga szepna Elena, unoszc gow i
spogldajc na niego z nienawici.
- Och, co zrobi. A tymczasem mam twoich przyjaci. Sue
bya tak sodk dziewczynk, rozumiesz. Delikatna, ale pena
aromatu, o przyjemnym bukiecie. Raczej jak dziewitnastolatka ni
siedemnastolatka.
Stefano zrobi krok na przd, ale Elena go powstrzymaa.
- Stefano, nie! To jego terytorium, a moc ma wiksz ni my.
On tu wszystko kontroluje.
- No wanie. To moje terytorium. Nierzeczywisto. - Klaus
wyszczerzy zby, w tym swoim zwykym psychopatycznym
umiechu. - To tu twoje najgorsze koszmary si speniaj. Na

przykad doda, patrzc na Stefano jakby ci si podobao


popatrze sobie, jak twoja ukochana teraz naprawd wyglda? Bez
tego makijau?
Elenie wyrwa si zduszony jk. Stefano przytuli j mocniej.
-

Ile to czasu mino, odkd umara? Mniej wicej sze

miesicy? Wisz, co si dzieje z ciaem, ktre przeleao w ziemi


sze miesicy? - Klaus znw obliza wargi jzykiem, zupenie jak
pies.
Teraz Stefano zrozumia. Elena dygotaa, nie podnosia gowy i
prbowaa si od niego odsun, ale obj j mocniej ramionami.
- Wszystko w porzdku powiedzia do niej miekko. A do
Klausa sykn: - Zapominasz si. Ja nie jestem czowiekiem, ktry
podskakuje ze strachu na widok jakiego cienia albo krwi. Klaus, ja
wiem, co to mier. Ona mnie nie przeraa.
-

Nie, ale czy ci zachwyca? - Gos Klausa obniy si,

pobrzmiewaa w nim groba. - Czy zachwyca ci smrd rozkadu,


gnijce i rozpywajce si ciao? wietna sprawa, nie?
- Stefano, pu mnie. Prosz. - Elena trzsa si. Odpychaa go,
przez cay czas odchylajc gow, eby nie mg dostrzec jej twarzy.
Po gosie sysza, jak bliska jest paczu. - Prosz ci.
- Jedyna moc, jak dysponujesz, to moc iluzji powiedzia
Stefano do Klausa. Przycign do siebie Elen, przytulajc policzek
do jej wosw. Czuj zmiany zachodzce w jej ciele. Wosy pod jego

policzkiem staway si coraz bardziej szorstkie, a Elena jakby


zapadaa si w siebie.
- W pewnych typach gleby skra potrafi wyprawi si na
rzemie zapewni go Klaus, umiechnity od ucha do ucha, o
rozjarzonych oczach.
- Stefano, ja nie chc, eby na mnie patrzy...
Nie spuszczajc wzroku z Klausa, Stefano agodnie odgarn
pobielae, sztywne wosy i pogaska Elen po policzku, ignorujc
szorstko, jak wyczuwa pod palcami.
- Ale, oczywicie, w wikszoci przypadkw nastpuje zwyky
rozkad. Ale ekstra! Traci si wszystko: skr, ciao, minie, organy
wewntrzne... Wszystko wraca z powrotem do ziemi...
Ciao objciach Stefano kurczyo si. Zamkn oczy i przytuli
je mocniej, czujc palc nienawi do Klausa. Iluzja, to wszystko
tylko iluzja...
- Stefano... - Szept cichy jak szelest papieru przesuwanego
podmuchem wiatru po chodniku. Ten szept na moment zawis w
prni, a potem ucich, a Stefano poczu, e trzyma w objciach stos
koci.
- No i wreszcie tak to si koczy, ponad dwustoma osobnymi,
atwymi do poskadania elementami ukadanki. Dostarczane w
eleganckim, drewnianym opakowaniu przenonym... - Na zewntrz
owietlonego krgu co skrzypiao. Stojca tam biaa trumna

otwieraa si sama, jej wieko si unosio. - Moe zechcesz peni


honory domu, Salvatore? Id, od Elen na miejsce, jak trzeba.
Stefano osun si na kolana, rozedrgany, spogldajc na
trzymane w doniach biae, delikatne kostki. To wszystko byo tylko
zudzeniem Klaus tylko kontrolowa trans Bonnie i pokazywa
Stefano to, co sam chcia mu pokaza. Tak naprawd nie mg
skrzywdzi Eleny, ale furia, ktra ogarna Stefano, sprawia, e nie
chciaa tego zrozumie. Ostronie zoy na ziemi kruche koci i
dotkn ich raz, agodnie. A potem podnis wzrok na Klausa, z
pogard obnaajc zby.
- To nie jest Elena powiedzia.
- Ale oczywicie, e jest. Wszdzie bym j rozpozna. - Klaus
rozoy rce i wyrecytowa: - Znaem kobiet o piknym
szkielecie...
- Nie. - Na czole Stefano perli si pot. Odci si do gosy
Klausa i zacz koncentrowa, zaciskajc pici, napinajc minie
a do blu. Walka z wpywem Klausa przypominaa toczenie pod
gr skalnego gazu. Ale lece na posadzce delikatne koci zaczy
drga i otoczya je lekka zota powiata.
- achman, i ko, i gar wosw... idiota nazywa je sw
sodk dam...
wiato poyskiwao, taczyo, czyo ze sob poszczeglne
koci. Ciepe i zote, ogarniao je, odziewao, kiedy zarysw posta

zbudowana z mikkiego wiata. Pot zala oczy Stefano i wydawao


mu si, e zaraz puca mu eksploduj z wysiku.
- Glina w bezruchu, ale krew w podry...
Wosy Eleny, dugie, jedwabiste i jasnozote, rozsypay si
wok wietlistych ramion. Rysy pocztkowo byy rozmyte, a potem
staway si coraz wyraniejsze. Stefano z mioci odtwarza kady
szczeg. Gste rzsy, may nosek, rozchylone wargi jak patki ry.
Biae wiato spowio jej posta, tworzc cienk sukni.
- ... a pknicie w filiance otwiera ciek do krainy
umarych...
- Nie. - Stefano zakrcio si w gowie, kiedy poczu, jak z
ostatnim westchnieniem korzysta z resztek mocy. Oddech unis
pier postaci przed nim, a oczy o barwie lapisu-lazuli si otworzyy.
Elena umiechna si, a on poczu, jak fala jej mioci pynie
mu na spotkanie.
- Stefano. - Gow trzyma wysoko, dumna jak krlowa.
Stefano obrci si do Klausa, ktry urwa i piorunowa ich
wzrokiem w milczeniu.
- To powiedzia dobitnie Stefano jest Elena. Nie ta skorupa,
ktr zostawia po sobie w ziemi. To jest Elena i w aden sposb nie
zdoasz tego zmieni.
Wycign do, a ona uja j i podesza do niego. Kiedy si
dotknli, dozna wstrzsu, a potem poczu, jak napenia go jej moc,

jak podtrzymuje na siach. Stali razem, rami przy ramieniu,


naprzeciw jasnowosego mczyzny. Stefano jeszcze nigdy w yciu
nie zazna podobnego uczucia triumfu, jeszcze nigdy nie czu si tak
silny.
Klaus przyglda si im przez kilkanacie sekund, a potem
dosta szau.
Twarz wykrzywia nienawi. Stefano czu fale zej mocy, ktre
uderzay w niego i w Elen, i z caej siy stara si stawi mu opr.
Wodny wir ciemnej wciekoci usiowa ich rozdzieli, z wyciem
okrajc sal, niszczc wszystko na swojej drodze. wiece pogasy.
Powietrze porwao jej jak tornado. Otaczajcy ich sen rwa si,
rozpada na strzpy.
Stefano chwyci drug do Eleny. Wiatr rozwiewa jej wosy,
przesania nimi jej twarz.
-

Stefano! - krzykna, prbowaa przekrzycze wicher. A

potem usysza jej gos w mylach. - Stefano, posuchaj mnie!


Moesz robi tylko jedno, eby go powstrzyma. Potrzebna ci
ofiara, Stefano, znajd jedn z jego ofiar. Tylko ona bdzie
wiedziaa...
Haas osign nieznony poziom, jakby rozdzieray si
przestrze i czas. Stefano poczu, e co wyrywa do Eleny z jego
ucisku. Z okrzykiem rozpaczy znw po ni sign, ale nic ju nie
poczu. Wysiek zwizany z prb przeciwstawienia si Klausowi

osabi go ju i nie mg duej zachowa wiadomoci. Porwaa go


ciemno.
Bonnie wszystko widziaa.
Dziwne, ale kiedy ju usuna si na bok, eby Stefano mg
podej do Eleny, poczua, e w tym nie traci swoj fizyczn
obecno. Zupenie jakby przestawaa by aktorem, a stawaa si
scen, na ktrej rozgrywa si akcja sztuki. Moga patrze, ale nie
moga nic zrobi.
Na koniec zacza si ba. Nie miaa do siy, eby
podtrzyma ten sen i wszystko wreszcie eksplodowao, wypychajc
j z transu prosto w rodek pokoju Stefano.
Lea na pododze i wyglda jak martwy. Taki biay, taki
nieruchomy. Ale kiedy Bonnie pocigna go, usiujc wcign na
ko, jego pier uniosa si w oddechu i usyszaa, jak z trudem
chwyci w powietrze.
- Stefano? Nic ci nie jest?
Rozejrza si nieprzytomnie po pokoju, jakby usiowa co
znale.
- Elena! - powiedzia, a potem urwa, bo zacza mu wraca
pami.
Skrzywi si. Przez jedn straszn chwil Bonnie mylaa, e
on si rozpacze, ale jedynie zamkn oczy i ukry twarz w doniach.
- Straciem j. Nie mogem jej zatrzyma.

- Wiem. - Bonnie przygldaa mu si chwil, a potem, zbierajc


si na odwag, uklka przed nim, dotkna jego ramienia. - Przykro
mi.
Nagym ruchem unis gow. Oczy byy suche, ale renice tak
rozszerzone, e zielone tczwki wydaway si czarne. Skrzydeka
nosa mu drgay, rozchyli wargi, obnay zby.
- Klaus! - wyplu to imi jak przeklestwo. - Widziaa go?
- Tak. - Bonnie z trudem przekna lin, odek podskoczy
jej do garda. - On jest szalony, prawda, Stefano?
- Tak. - Stefano wsta. - I trzeba go powstrzyma.
- Ale jak? - Od chwili, kiedy zobaczya Klausa, Bonnie bya
jeszcze bardziej przeraona i tracia pewno siebie. - Co go moe
powstrzyma, Stefano? Ja jeszcze nigdy w yciu nie czuam czego
takiego jak jego moc.
- Ale ty nie...? - Stefano obrci si do nie szybkim ruchem. Bonnie, nie syszaa, co Elena powiedziaa na koniec?
- Nie. O czym ty mwisz? Nic nie syszaa. Wiesz, tam pod
koniec wia przecie huragan.
- Bonnie... - Spojrzenie Stefano zrobio si odlege, zamyli
si i zacz mwi, jakby do samego siebie: - To znaczy, e on
prawdopodobnie te tego nie sysza. A wic nie wie i nie bdzie nas
prbowa powstrzyma.
- Przed czym? Stefano, co ty wygadujesz?

- Przed znalezieniem ofiary. Posuchaj, Bonnie, Elena


powiedziaa mi, e jeli uda nam si znale ofiar Klausa, ktra
przeya jego atak, to moemy odkry, w jaki sposb da si go
powstrzyma.
Bonnie zupenie to przeroso.
- Ale... jak to?
- Bo wampiry i ich dawcy, ich ofiary, kiedy wymieniaj krew,
przez chwil cz si w jeden umys. Czasami dawca moe si w
ten sposb czego o wampirze dowiedzie. Nie zawsze, ale jednak
si zdarza. I wanie co takiego musiao si zdarzy, a Elena o tym
wie.
-

No to wszystko bardzo piknie, pomijajc jeden drobny

szczeg stwierdzia kwano Bonnie. Zechcesz mi moe


powiedzie, kto, u licha, mg przetrwa atak Klausa?
Spodziewaa si, e Stefano straci zapa, ale o dziwo tak si nie
stao.
-

Wampir odpar po prostu. - Czowiek, ktrego Klaus

przemieni w wampira, mgby si liczy jako jego ofiara. Jeli


wymieniali krew, to na moment poczyli te umysy.
- Och. Och. A wic... Jeli udaoby nam si znale wampira,
ktrego on przemieni... No ale gdzie?
-

Moe w Europie. - Stefano zacz nerwowo chodzi po

pokoju. - Historia Klausa jest bardzo duga i na pewno s tam jakie

wampiry przemienione przez niego. Chyba bd musia tam


pojecha i ich poszuka.
Bonnie okropnie si zaniepokoia.
- Ale, Stefano, nie moesz nas tu zostawi samych. No, nie
moesz!
Stefano przesta kry po pokoju i stan w kompletnym
bezruchu. A potem odwrci si do niej.
- Nie chc tego powiedzia cicho. - I bd najpierw prbowa
znale jakie inne rozwizanie. Moe znw uda nam si dopa
Tylera. Poczekam jeszcze tydzie, do przyszej soboty. Ale moe si
zdarzy tak, e bd musia jecha, Bonnie. Rozumiesz to rwnie
dobrze jak ja.
Na bardzo dug chwil zapada cisza. Bonnie walczya ze
zami napywajcymi jej do oczu, tumaczc sobie, e bdzie
dorosa i dzielna. Nie jest ju dzieckiem i dowiedzie tego teraz, raz
na zawsze. Pochwycia spojrzenie Stefano i powoli pokiwaa gow.

Rozdzia 13

19 czerwca, pitek, 23.45


Drogi pamitniku,
o Boe i co ja teraz zrobi? To by najduszy tydzie
mojego ycia. Dzisiaj ostatni raz bylimy w szkole, a jutro Stefano
wyjeda. Wybiera si do Europy, szuka jakiego wampira
przemienionego przez Klausa. Mwi, e nie chce zostawia nas bez
ochrony, ale e musi jecha. Nie moemy znale Tylera. Jego
samochd znikn spod cmentarza, ale on sam nie pojawi si ju w
szkole. W tym tygodniu opuci wszystkie kocowe sprawdziany. Nie
eby reszta z nas radzia sobie z nimi jako piewajco. Wolaabym,
eby w Liceum imienia Roberta E. Lee, tak jak w innych szkoach
testy kocowe odbyway si si przed uroczystoci zakoczenia
roku. W ostatnich dniach sama nie wiem, czy pisz angielski, czy
suahili.
Nienawidz tego Klausa. Z tego co widz, jest tak samo zdolny
jak Katherine i bardziej okrutny. To, co zrobi Vickie... Ale nie
mog o tym pisa, bo znw si rozpacz. Na imprezie u Caroline on
si z nami tylko bawi jak kot z myszk. I jeszcze, e zrobi to wanie
w urodziny Meredith... Chocia pewnie tego akurat nie mg
wiedzie. A jednak wydaje si, e wie sporo. Wcale nie mwi jak
obcokrajowiec, nie tak jak Stefano zaraz po przyjedzie do Ameryki,

i wie mnstwo o amerykaskich zwyczajach, zna nawet te piosenki z


lat pidziesitych. Moe zdy tu spdzi jaki czas...

Bonnie przerwaa pisanie. Zacza si zastanawia. Przez cay


czas myleli o jakich jego ofiarach w Europie, o wampirach. Ale
sdzc po sposobie mwienia, Klaus musia spdzi w Ameryce
sporo czasu. Wcale nie brzmia jak cudzoziemiec. I skoro
zdecydowa si zaatakowa dziewczyny w urodziny Meredith...
Bonnie wstaa, signa po telefon i wybraa numer Meredith.
Usyszaa zaspany mski gos.
-

Dobry wieczr panu, tu Bonnie. Czy mog mwi z

Meredith?
- Bonnie! Czy ty zdajesz sobie spraw, ktra godzina?
- Tak. - Bonnie mylaa intensywnie. - Ale to... To znaczy,
chodzi o test, ktry miaymy dzisiaj. Prosz, ja musz z ni
pomwi.
Przez chwil panowaa cisza, a potem ojciec Meredith ciko
westchn.
- Ale tylko na minut.
Czekajc, Bonnie nerwowo postukiwaa palcami. Wreszcie z
klikniciem kto unis drug suchawk.
- Bonnie? - odezwaa si Meredith. - Co si stao?
- Nic. To znaczy... - Bonnie bya wiadoma, e ojciec Meredith

nie odoy swojej suchawki. Mg nadal sucha. - Bo widzisz... To


wiczenie z niemieckiego, o ktrym rozmawiaymy. Na pewno
pamitasz. To, ktrego nie umiaymy zrobi przed testem.
Pamitasz, zastanawiaymy si, kto mgby nam pomc je zrobi?
No c, ja ju chyba wiem kto.
- Naprawd? - Bonnie czua, e Meredith szuka waciwych
sw. - No i... Kto to? Czy bdziemy musiay dzwoni gdzie do
Niemie?
- Nie powiedziaa Bonnie. - Niekoniecznie. To o wiele bliej
domu, Meredith. Naprawd, zupenie blisko. W sumie mona
powiedzie, e na naszym podwrku i na wasnym drzewie
genealogicznym.
Cisz trwaa tak dugo, e Bonnie zastanawiaa si, czy Meredith
jeszcze tam jest.
- Meredith?
- Zastanawiam si. Jak na to wpada? Przypadkiem?
- Nie. - Bonnie odprya si i umiechna ponuro. Meredith
ju wiedziaa, o co biega. - adnym przypadkiem. Widzisz, historia
si powtarza. Powtarza si regularnie, o ile mnie rozumiesz.
-

Tak przytakna Meredith. Brzmiao to tak, jakby

dochodzia do siebie po jakim wstrzsie. W sumie trudno si


dziwi. - Wiesz, moliwe, e masz racj. Ale nadal jeszcze trzeba
bdzie przekona t osob, eby nam pomoga.

- Mylisz, e to moe by problem?


- Tak mi si wydaje. Czasami ludzie atwo si zoszcz...
Kiedy sprawa dotyczy jakiego testu. Czasami nawet w pewien
sposb im odbija.
Bonnie si zmartwia. Czego takiego nie braa wczeniej pod
uwag. No bo co, jeli on nie bdzie w stanie niczego im
powiedzie? Jeli kompletnie ju postrada zmysy?
- Zawsze moemy sprbowa powiedziaa Bonnie, starajc
si mwi jak najbardziej optymistycznym tonem. - Jutro bdziemy
musiay sprbowa.
- Dobrze. Przyjad po ciebie w poudnie. Dobranoc, Bonnie.
- Dobranoc, Meredith... Przepraszam ci dodaa Bonnie.
- Nie, moim zdaniem tak bdzie najlepiej. eby historia nie
powtarzaa si bez koca. Na razie.
Bonnie nacisna klawisz koczcy poczenie. A potem
siedziaa przez par minut z palcem na tym klawiszu i wpatrywaa
si w cian. Wreszcie odoya suchawk i znw wzia do rki
pamitnik. Postawia kropk przy ostatnim zdaniu i zacza nowe.

Jutro pojedziemy w odwiedziny do dziadka Meredith.

- Jestem idiot. - Stefano by na siebie wcieky.


Byli w drodze do Wirginii Zachodniej, do zakadu, w ktrym

przebywa dziadek Meredith. Czekaa ich duga jazda.


- Wszyscy jestemy idiotami. Poza Bonnie. - zgodzi si ze
Stefano Matt. Mimo drczcego j niepokoju Bonnie po tych
sowach zrobio si przyjemnie.
Ale Meredith pokrcia gow, nie odrywajc oczu od drogi.
- Stefano, nie moge tego wiedzie, wic przesta sam sobie
dokopywa. Nie wiedziae, e atak Klausa na imprezie u Caroline
nastpi w rocznic ataku na mojego dziadka. A Mattowi ani mnie
nie przyszo do gowy, e Klaus moe by w Ameryce od dawna, bo
nigdy nie widzielimy Klausa ani nie syszelimy, jak mwi.
Mylelimy o ludziach, ktrych mg atakowa w Europie.
Naprawd, tylko Bonnie moga to wszystko poskada w jak
cao, bo tylko ona miaa wszystkie informacje.
Bonnie pokazaa jej jzyk. Meredith zobaczya to we
wstecznym lusterku i uniosa brew.
-

Nie chc, eby zupenie przewrcio ci si w gowie -

wyjania.
- Nie przewrci si, skromno to jedna z moich najbardziej
czarujcych cech odpara Bonnie.
Matt parskn, ale potem doda:
- I tak uwaam, e to byo genialne.
A jej znw zrobio si bardzo mio.
To byo okropne miejsce. Bonnie ze wszystkich si staraa si

ukry przeraenie i niesmak, ale wiedziaa, e Meredith je wyczuwa.


Prowadzia ich korytarzami, szpitala. Bonnie, znajca j od tak
wielu lat, dostrzega upokorzenie przyjaciki. Rodzice Meredith
uznawali stan jej dziadka za taki wstyd, e nigdy nie pozwalali
rozmawia o nim z osobami postronnymi. To kado si cieniem na
ca ich rodzin.
A teraz Meredith po raz pierwszy zdradzaa sekret obcym
ludziom. Bonnie poczua przypyw czuoci i podziwu dla
przyjaciki. To takie do Meredith podobne, e nie zrobia przy tym
zamieszania i zachowywaa si z godnoci, nie okazujc, ile j to
kosztowao. Ale tak czy inaczej, ten zakad by straszny.
Nie by brudny ani nie snuli si tu po korytarzach niebezpieczni
szalecy, ani nic takiego. Pacjenci byo zadbani. Ale w tych
sterylnych szpitalnych zapachach i w korytarzach penych wzkw
oraz obojtnych oczu byo co takiego, e Bonnie miaa ochot std
uciec.
Zupenie jak budynek peen zombie. Bonnie dostrzega starsz
pani, ktrej rowa czaszka przewitywaa przez rzadkie siwe
wosy, opierajc obojtnie gow na stole obok goej plastikowej
lalki. Kiedy Bonnie desperackim ruchem wycigna rk,
napotkaa do Matta, ktr ju do niej wyciga. Szli w ten sposb
za Meredith, ciskajc si za rce tak mocno, e a bolao.
- To jego pokj.

Wewntrz zobaczyli kolejnego zombie, tym razem z siwymi


wosami pord ktrych tu i tam widniao jeszcze jakie ciemne
pasemko, podobnej barwy jak u Meredith. Twarz stanowia
pltanin zmarszczek i bruzd, a zaczerwienione oczy zawiy.
Wpatryway si gdzie w pustk.
- Dziadku... - odezwaa si agodnie Meredith, przyklkajc
przed jego wzkiem. - Dziadku, to ja, Meredith. Przyszam do ciebie
z wizyt. Musz ci zada bardzo wane pytanie.
Staruszek nawet nie mrugn.
- Czasami nas poznaje wyjania Meredith cicho, bez emocji.
- Ale ostatnio najczciej nie.
Stary czowiek nadal wpatrywa si w przestrze.
Stefano przykucn obok.
- Pozwl mi sprbowa powiedzia. Zajrza w pomarszczon
twarz i zacz mwi cicho, uspokajajcym tonem jak kiedy do
Vickie.
Ale te zamglone ciemne oczy nawet nie mrugny. Dalej
wpatryway si w przestrze bez celu. Jedynie pokrzywione
reumatyzmem donie spoczywajce na oparciach fotela na kkach
lekko, ale stale dray.
I niezalenie od wszelkich wysikw Meredith i Stefano, tylko
tak reakcj udao im si uzyska.
Wreszcie

Bonnie

sprbowaa

uy

swoich

zdolnoci

parapsychicznych. Co wyczua w tym starym czowieku, jak


iskierk ycia uwizion w jego ciele. Ale nie umiaa jej
rozdmucha.
- Przykro mi powiedziaa, odsuwajc si i odgarniajc wosy
z oczu. - To na nic. Nic nie da si zrobi.
- Moe moglibymy przyjecha kiedy indziej powiedzia
Matt, ale Bonnie wiedziaa, e to nieprawda. Jutro Stefano mia
wyjecha i nie bdzie ju okazji do nastpnych odwiedzin. A
wydawao si, e to taki wspaniay pomys... To niedawne
przyjemne uczucie rozwiao si teraz zupenie i serce ciyo jej jak
kawa oowiu. Odwrcia si i zobaczya, e Stefano zawraca do
drzwi pokoju.
Matt wzi j pod okie, pomg jej wsta i wyprowadzi j z
pokoju. Chwil staa z opuszczon gow, rozczarowana. Trudno jej
byo wykrzesa z siebie do energii, eby stawia jedn stop przed
drug. Obejrzaa si ze znueniem, sprawdzi, czy Meredith za nimi
idzie...
I wrzasna. Meredith staa na rodku pokoju, zwrcona do
drzwi z min rozczarowania na twarzy. Ale za ni posta siedzca na
wzku poruszya si wreszcie. Czaia si tu za Meredith,
zazawione oczy i usta byy szeroko otwarte. Dziadek Meredith
wyglda, jakby zosta przyapany na prbie skoku ramiona
rozczapierzone, usta uchylone w milczcym krzyku. Wrzask Bonnie

odbi si echem po caym pomieszczeniu.


A wtedy wszystko zaczo si dzia naraz. Stefano jednym
susem zawrci, Meredith okrcia si na picie, Matt wycign do
niej rk. Ale starzec nie skoczy na ni. Sta, grujc nad nimi,
wpatrujc si w jaki punk nad ich gowami, jakby widzia tam co,
czego oni dostrzec nie mogli. Z jego ust wreszcie zaczy si
wydobywa jakie dwiki, ktre zoyy si w jedno sowo:
- Wampir! Wampir!
W pokoju pojawili si pielgniarze, odsuwajc na bok Bonnie i
jej przyjaci, i obezwadnili pacjenta. Ich krzyki jeszcze
powikszyy zamieszanie.
- Wampir! Wampir! - krzycza dziadek Meredith, jakby chcia
ostrzec cae miasto. Bonnie zacza ogarnia panika - czy on patrzy
na Stefano? Czy to byo ostrzeenie?
-

Prosz teraz wyj. Przykro mi, ale musicie wyj -

powtarzaa pielgniarka. Wyprowadzia ich, ale Meredith stawiaa


opr, kiedy wypychano j na korytarz.
- Dziadku!
- Wampir! - zawodzi.
A potem:
- Drewno jesionu! Wampir! Drewno jesionu...
Drzwi si zatrzasny.
Meredith z trudem apaa oddech i walczya ze zami. Bonnie

wbia paznokcie w rami Matta. Stefano obrci si do nich, z


oczyma rozszerzonymi zdumieniem.
- Mwiam ju, musicie wyj powiedziaa zdenerwowana
pielgniarka. Caa czwrka j zignorowaa. Wszyscy patrzyli po
sobie, a na ich twarzach zaskoczenie i oszoomienie powoli
ustpowao zrozumieniu.
- Tyler powiedzia, e tylko jeden rodzaj drewna moe mu
zrobi krzywd... - zacz Matt.
- Jesion dokoczy Stefano.
- Bdziemy musieli dowiedzie si, gdzie si ukrywa powiedzia Stefano, kiedy jechali do domu. Sam prowadzi, bo
Meredith bya zbyt zdenerwowana. - To pierwsza rzecz, Jeli
zrobimy co zbyt pochopnie, niepotrzebnie go ostrzeemy.
Zielone oczy byszczay mu dziwn mieszanin triumfu i
ponurej determinacji, mwi gosem urywanym. Wszyscy mamy
nerwy w strzpach, pomylaa Bonnie. Zupenie jakbymy cay
wieczr opijali si dopalaczami. Byli tak podenerwowani, e byle
drobnostka moga spowodowa wybuch.
Przeczuwaa ten nadchodzcy kataklizm. Jakby zbliao si
rozwizanie, jakby wszystko, co zaczo si w dniu urodzin
Meredith, zmierzao do ostatecznej konkluzji.
Dzi wieczorem, pomylaa. Dzi wieczorem wszystko si
skoczy. Pomylaa, e nawet do waciwie, e wszystko skoczy

si w wigili przesilenia.
- Jak wigili? - spyta Matt.
Nawet nie zdawaa sobie sprawy, e powiedziaa to na gos.
- Letniego przesilenia wyjania. - To dzisiaj. Dzisiaj jest
ostatni wieczr przed letnim przesileniem.
- Niech zgadn. Znw druidzi, prawda?
- Czcili ten dzie wyjania Bonnie. - To dzie odpowiedni
dla magii, dla zaznaczenia zmiany w porach roku. I... - zawahaa si.
- No c, to taki sam witeczny dzie jak inne, na przykad
Halloween czy przesilenie zimowe. Taki dzie, kiedy granica
midzy wiatem widzialnym a niewidzialnym robi si wska. Kiedy
mona zobaczy duchy, jak to kiedy mwiono. Kiedy zdarzaj si
rne rzeczy.
- Rne rzeczy powtrzy Stefano, skrcajc na autostrad
wiodc do Fell's Church na pewno bd si dziay.
Nie mieli pojcia, e tak szybko.
Pani Flowers bya w ogrodzie na tyach domu. Pojechali prosto
do pensjonatu, eby jej poszuka. Przycinaa krzewy r i otacza j
zapach lata.
Zmarszczya brwi i zamrugaa, kiedy j otoczyli i pytali, jedno
przez drugie, gdzie mog znale drewno jesionu.
- Zaraz, powolutku powiedziaa, zerkajc na nich spod ronda
somkowego kapelusza. - Czego znw potrzebujecie? Jesionowego

drewna? Jesion ronie zaraz za tymi dbami, tam z tyu. Ale,


chwileczk... - dodaa, kiedy ju rzucili si w tamt stron.
Stefano odci ga jesionu skadanym noem, ktry Matt
wyj z kieszeni. A to ciekawe, od kiedy zacz przy sobie nosi n.
- zastanowia si Bonnie. Zastanawia si te, co sobie o nich
pomyli pani Flowers, kiedy wrcili pod pensjonat, a dwch
chopakw targao ulistnion, trzymetrowej dugoci ga.
Ale pani Flowers nie skomentowaa tego, zawoaa tylko do
Stefano:
- Chopcze, przysza do ciebie przesyka!
- Do mnie?!
- Byo na niej twoje nazwisko. Paczka i jaki list. Znalazam je
dzi po poudniu na frontowej werandzie. Pooyam na grze w
twoim pokoju.
Bonnie patrzya na Meredith, a potem na Matta i Stefano,
napotykajc ich zdumione spojrzenia. Nagle powietrze zgstniao od
niemal nieznonego oczekiwania.
- Ale kto mg to przysa? Kto wie, e tu jeste... - zacza,
kiedy pili si po schodach na poddasze. A tam przystana, bo
strach pozbawi j oddechu. Ze przeczucie dokuczao jej niczym
natrtna mucha, ale odepchna je od siebie. Tylko nie teraz,
pomylaa. Nie teraz.
Nie moga jednak nie zauway paczki lecej na biurku

Stefano. Chopcy oparli ga jesionu o cian i podeszli do biurka.


Paczka bya duga, raczej paska, opakowana w brzowy papier, na
niej leaa kremowa koperta.
Na niej znajomym szalonym charakterem pisma napisano:
Stefano.
Charakterem pisma z tamtego lustra.
Stali, wpatrujc si w paczk, jakby to by skorpion.
- Uwaaj! - krzykna Meredith. Kiedy Stefano powoli po ni
sign. Bonnie zrozumiaa, o co jej chodzi. Sama miaa wraenie,
e paczka moe eksplodowa albo strzykn trujcym gazem, albo
zmieni si w co z ostrymi zbami i kami.
Koperta, ktr Stefano wzi do rki, bya kwadratowa i gruba,
zrobiona z porzdnej jakoci, poyskliwego papieru. Jak zaproszenie
na bal do ksicia, pomylaa Bonnie. Ale, co dziwne, na jej
powierzchni byo kilka odciskw brudnych palcw, a rogi miaa
usmolone. No c, w tym nie Klaus bynajmniej nie wyglda na
czyciocha.
Stefano obejrza kopert dokadnie, a potem rozdar. Wyj
pojedyncz kartk grubego papieru. Pozostaa trjka zagldaa mu
przez rami, kiedy rozkada kartk. Matt zawoa:
- Co u... Jest niezapisana!
Bo bya czysta. Czysta z obu stron. Stefano obrci j w
palcach i dokadnie obejrza. Twarz mia spit. Ale Bonnie,

Meredith i Matt odpryli si i westchnli z niesmakiem. Idiotyczny


dowcip. Meredith signa po paczk, ktra wygldaa na tak pask,
e rwnie dobrze moga by pusta, ale Stefano nagle zesztywnia, z
sykiem zaczerpn powietrza. Meredith zastyga w bezruchu, a Matt
zakl.
Na biaej kartce zaczynay pojawia si litery. Czarne, z
dugimi ogonkami, jakby kad z osobna pod spojrzeniem Bonnie
wydrapywa n. Kiedy czytaa wiadomo, jej zdenerwowanie
roso.

Stefano,
Moe rozwiemy ten problem jak dentelmeni? Mam
dziewczyn. Przyjd na star farm w lesie po zmierzchu, to
porozmawiamy, tylko my dwaj. Przyjd sam, a j uwolni.
Przyprowad kogo, a zginie.

Nie byo podpisu, ale na dole kartki pojawiy si sowa:

To ma zosta midzy nami.

- Jak dziewczyn? - spyta Matt, patrzc na Bonnie, to na


Meredith, jakby chcia si upewni, e obie tam jeszcze s. - Jak
dziewczyn?

Jednym ruchem Meredith rozdara opakowanie paczki i wyja


jej zawarto. Bladozielon apaszk z wzorem w winorol i licie.
Bonnie doskonale j pamitaa i momentalnie zobaczya przed
oczami ten obraz. Konfetti, prezenty urodzinowe, orchidee i
czekolada.
- Caroline szepna.
Te ostatnie dwa tygodnie byy takie dziwne, takie odmienne od
zwyczajnych dni szkolnego ycia, e prawie zapomniaa o istnieniu
Caroline. Caroline wyjechaa, zamieszkaa w mieszkaniu wynajtym
w innym miecie, eby uciec, eby by bezpieczna, ale Meredith na
pocztku powiedziaa jej: Jestem pewna, e on moe ci znale w
Heron.
- Znw si tylko nami bawi mrukna Bonnie. - Pozwoli
nam zaj tak daleko, a nawet pojecha zobaczy si z twoim
dziadkiem, Meredith, a potem...
- Musia wiedzie zgodzia si Meredith. - Przez cay czas
musia wiedzie, e szukamy tej ofiary. A teraz da nam szach mata.
Chyba e... - Jej ciemne oczy rozjaniy si nag nadziej. - Bonnie,
nie sdzisz, e Caroline moga zgubi t apaszk? I e moe on j
tylko znalaz?
- Nie. - Bonnie usiowaa ignorowa coraz gorsze przeczucie.
Nie chciaa go, nie chciaa wiedzie. Ale bya pewna co do jednego:
to nie by blef. Klaus mia Caroline.

- Co teraz zrobimy? - spytaa cicho.


- Wiem, czego nie zrobimy, czyli, e nie bdziemy go sucha
powiedzia Matt. - sprbujmy rozwiza ten problem jak
dentelmeni? To szumowina, a nie dentelmen. To puapka.
- Oczywicie, e to puapka zniecierpliwia si Meredith. Czeka, a si dowiemy, jak go zrani, i teraz prbuje nas rozdzieli.
Ale to mu si nie uda!
Bonnie przygldaa si Stefano z rosncym niepokojem. Bo
kiedy Matt i Meredith z oburzeniem rozmawiali, on spokojnie zoy
list i wsun go z powrotem do koperty. A teraz sta i si gapi, i nic
z tego, co si dokoa dziao, nie docierao do niego. Popatrzy na
przestraszon Bonnie.
- Moemy si postara, eby ten plan obrci si przeciwko
niemu, prawda, Stefano? - mwi Matt. - Nie sdzisz?
- Sdz zacz Stefano ostronie, koncentrujc si na kadym
wymawianym sowie e pjd do lasu po zmierzchu.
Matt pokiwa gow i jak typowy rozgrywajcy, ktrym
przecie by, zacz konstruowa plan akcji.
- Dobra, ty odwrcisz jego uwag. A tymczasem nasza trjka...
- Wasza trjka cign Stefano tak samo dobitnie, patrzc mu
prosto w oczy pjdziecie do domu. I pooy si spa.
Zdenerwowanej Bonnie cisza dzwonia w uszach. Pozostali
gapili si tylko na Stefano.

Wreszcie Meredith powiedziaa lekkim tonem:


- No c, trudno nam go bdzie zapa, lec w kach, chyba
e okae si tak uprzejmym, eby odwiedzi nas w domu.
To przeamao napicie i odezwa si Matt:
- Dobra, Stefano, ja rozumiem twoje zdanie w tej sprawie... Ale Stefano mu przerwa.
- Matt, ja mwi miertelnie powanie. Klaus ma racj, to
sprawa midzy nim a mn. A zapowiedzia, e jeli nie przyjd sam,
skrzywdzi Caroline. Wic id sam. Taka jest moja decyzja.
- Wybierasz si na wasny pogrzeb wycedzia Bonnie. Stefano, zwariowae. Nie moesz.
- No to si przekonasz.
- Nie pozwolimy ci...
- A uwaasz spyta Stefano, patrzc na ni e moesz mnie
w jaki sposb powstrzyma?
Zapado bardzo niezrczne milczenie. Patrzc na niego, Bonnie
miaa wraenie, e Stefano si zmienia na jej oczach. Rysy twarzy
stay si ostrzejsze, postawa si zmienia, jakby dla przypomnienia,
e pod ciuchami kryy si gibkie, spryste minie drapienika.
Nagle zrobi si zupenie niedostpny, jakby obcy. Przeraajcy.
Bonnie odwrcia wzrok.
-

Porozmawiajmy rozsdnie agodzi Matt, zmieniajc

taktyk. - Uspokjmy si i omwmy to...

- Nie ma co omawia. Ja id. Wy nie.


- Jeste nam winien co wicej, Stefano strcia si Meredith
i Bonnie poczua wdziczno za ten jej spokojny gos. - No i dobra,
moesz nas tu porozdziela na strzpy, wietnie, wcale nie
twierdzimy, e nie. Sami widzimy. Ale po wszystkim, przez co
przeszlimy razem, zasugujemy na rozmow, zanim tam pognasz.
- Mwie, e dziewczyny te maj prawo do tej walki - doda
Matt. - Kiedy zmienie zdanie?
-

Kiedy si dowiedziaem, kim jest zabjca! - powiedzia

Stefano. - Klaus jest tu ze wzgldu na mnie.


- Nie, nieprawda! - zawoaa Bonnie. - Czy to ty zmusie
Elen do zabicia Katherine?
- Przeze mnie Katherine wrcia do Klausa! Tak to wszystko
si zaczo. I to ja wmieszaem w to Caroline, gdyby nie ja, nigdy
nie znienawidziaby Eleny, nigdy nie zeszaby si z Tylerem. Mam
wobec niej pewne zobowizanie.
-

Ty po prostu chcesz w to wierzy! - Bonnie prawie

wrzasna. - Klaus nienawidzi nas wszystkich! Czy ty naprawd


mylisz, e on ci pozwoli stamtd odej? Uwaasz, e planuje nam
da potem wszystkim spokj?
- Nie powiedzia Stefano i wzi do rki ga opart o
cian. Wyj n Matta z wasnej kieszeni i zacz nim ostrugiwa
j z mniejszych gazek, zamieniajc w prost, bia wczni.

- Och, super, wic szykujesz si do walki jeden na jednego! wyrzuci Matt wcieky. - Czy ty nie widzisz, jaka to gupota?
Pchasz si prosto w zastawion puapk! - Podszed o krok do
Stefano. - Moe wydaje ci si, e nasza trjka nie zdoa ci
powstrzyma...
- Nie, Matt. - Gos Meredith by cichy i spokojny. - To na nic. Stefano spojrza na ni, ale ona wstrzymaa jego spojrzenie z twarz
spokojn i opanowan. - Wic postanowie spotka si z Klausem
w pojedynk, Stefano.
W porzdku. Ale zanim pjdziesz, przynajmniej zapewnij sobie w
tej walce jakie szanse. - Zacza rozpina guziki bluzki.
Bonnie drgna, chocia zaledwie tydzie temu sama
proponowaa mu co podobnego. Ale to byo na osobnoci, na lito
bosk, pomylaa. A potem wzruszya ramionami. Publicznie czy na
osobnoci, co za rnica?
Popatrzya na Matta, na twarzy ktrego odbio si zakopotanie.
A potem zobaczya, e Matt marszczy brwi, a na jego twarzy
pojawia si ten uparty, zajady wyraz, ktrego zawsze okropnie bali
si trenerzy przeciwnych druyn futbolowych. Spojrza na ni
niebieskimi oczyma i ona te pokiwaa gow, wysuwajc
podbrdek. Bez sowa rozpia lekk wiatrwk, ktr miaa na
sobie, a Matt zacz ciga T-shirt.
Stefano ponuro przenosi wzrok z jednej ludzkiej postaci na

drug, kiedy tak rozbierali si w jego pokoju, i usiowa ukry


zdumienie. Ale pokrci gow, wcznie trzymajc przed sob.
- Nie.
- Stefano, nie bd idiot rzuci Matt. Nawet w tej okropnej
chwili Bonnie nie moga nie podziwia jego obnaonego torsu. Jest nas troje. Powiniene mc sporo si napi, nie robic nikomu z
nas krzywdy.
- Powiedziaem, nie! Nie dla zemsty i nie po to, eby zo
zwalcza zem! Z kadego powodu, nie. Mylaem, e ty bdziesz
potrafi to zrozumie. - W spojrzeniu, jakie rzuci Mattowi, wida
byo gorycz.
- Ja rozumiem tylko, e ty tam idziesz na mier! - krzykn
Matt.
- On ma racj! - Bonnie przycisna zbielae palce do ust. To
ze przeczucie przeamywao jej opory. Nie chciaa go do siebie
dopuszcza, ale nie miay siy duej mu si opiera. Z dreszczem
poczua, jak si do niej przebija, i w mylach usyszaa sowa: Nikt nie zdoa z nim walczy i przey - wyszeptaa z blem. Tak powiedziaa Vickie i to jest prawda! Stefano, ja to czuj. Nikt
nie zdoa z nim walczy i przey!
Przez chwil, przez jedn chwil, sdzia, e on jej wysucha.
Ale odezwa si chodno:
- To nie twj problem. Pozwl, e sam si tym zajm.

- Ale jeli nie mona wygra... - zacz Matt.


- Bonnie tego nie powiedziaa! - uci Stefano z irytacj.
- Owszem, powiedzia! Do diaba, co ty w ogle wygadujesz! krzykn Matt. Nieatwo byo wyprowadzi Matta z rwnowagi, ale
kiedy ju raz straci panowanie nad sob, nie odzyskiwa go atwo. Stefano, mam do...
- Ja te! - hukn Stefano tonem, jakiego Bonnie jeszcze u
niego nie syszaa. - Mam was do, mam do tych waszych
sprzeczek, i tego tchrzostwa, i tych waszych przeczu te! To mj
problem.
- Mylaem, e dziaamy wsplnie...! - zawoa Matt
- Nie dziaamy wsplnie. Wy jestecie tylko band gupich
ludzi! Nawet po wszystkim, co was spotkao, w gbi ducha chcecie
tylko y tym swoim bezpiecznym yciem w tych swoich
bezpiecznych domkach, pki nie pochowaj was w bezpiecznych
grobikach! Ja nie jestem taki jak wy i nie chc taki by! Znosiem
wasz obecno tak dugo, bo nie miaem wyjcia, ale dosy tego
wszystkiego. - Patrzy na nich, a potem powiedzia dobitnie,
podkrelajc kade sowo: - adnego z was nie potrzebuj. Nie chc
was przy sobie i nie chc, ebycie si za mn snuli. Tylko mi
popsujecie strategi. Kadego, kto odway si pj za mn, zabij.
Odwrci si na picie i wyszed.

Rozdzia 14

Kompletnie oszala stwierdzi Matt, patrzc na drzwi, za


ktrymi przed chwil znik Stefano.
- Nieprawda. - Meredith miaa smutny gos. Lecz brzmiaa te
w nim nuta niepowstrzymanego miechu.
- Nie widzisz, co on robi, Matt? - powiedziaa, kiedy na ni
popatrzy. - Wrzeszczy na nas, zaazi nam za skr, wszystko, eby
nas zniechci. Jest wredny, jak tylko si da, ebymy si na niego
wciekli i zostawili go samego z t robot. - Popatrzya na drzwi i
uniosa brwi. - Ale z tym Kadego, kto za mn pjdzie, zabij to
ju przesadzi.
Bonnie zachichotaa, nie moga si powstrzyma.
- Moim zdaniem zapoyczy to od Damona: Wbij to sobie do
ba, ja nikogo z was nie potrzebuj!
- Bardzo gupich ludzi - doda Matt. - Ale ja nadal jednego
nie rozumiem. Bonnie, przed chwil miaa przeczucie, a Stefano
zwykle ich nie lekceway. Jeli nie da si z tym walczy i
zwyciy, to po co tam w ogle i?
- Bonnie nie mwia, e nie da si walczy i zwyciy. Ona
powiedziaa, e nie da si walczy i przey. Prawda, Bonnie? Meredith spojrzaa na ni.
Przestaa chichota. Sama nieco zaskoczona Bonnie usiowaa

przemyle tamto przeczucie, ale wiedziaa tylko tyle, ile znaczyy


te sowa, ktre przyszy jej wtedy na myl. Nikt nie zdoa z nim
walczy i przey.
- Czyli twoim zdaniem Stefano myli, e... - W oczach Matta
pojawio si oburzenie. - On myli, e tam pjdzie i powstrzyma
Klausa, chocia sam zginie? Jak jakie jagni skadane w ofierze?
- Troch tak jak Elena zauwaya ponuro Meredith. - I
moe... Moe po to, eby z ni znw by.
- Y-y. - Bonnie pokrcia gow. Moe nie moga si dopatrze
gbszego znaczenia tej przepowiedni, ale jedno wiedziaa. - On tak
nie uwaa, jestem tego pewna. Elena jest niezwyczajna. Jest, tym
kim jest, bo umara tak modo, zostawia za sob tak wiele
niedokoczonych w tym yciu spraw i, no c, to specjalny
przypadek. Ale Stefano jest wampirem od piciuset lat i na pewno
nie umieraby teraz modo. Nie ma adnej gwarancji, e zdoaby si
poczy z Elen. Moe trafiby w jakie inne miejsce albo... Moe
po prostu by znik. I on to wie. Jestem pewna, e to wie. Moim
zdaniem on po prostu stara si dotrzyma danej jej obietnicy, e
powstrzyma Klausa, niewane, ile to bdzie kosztowao.
- eby przynajmniej sprbowa powiedzia Matt cicho i
zabrzmiao to tak, jakby cytowa czyje sowa. Nawet wiedzc, e
si przegra. - Podnis wzrok na dziewczyny. - Id za nim.
- Oczywicie wtrcia spokojnie Meredith.

Matt si zawaha.
- Hm... Ja... Pewnie nie uda mi si przekona was, ebycie
zostay w domu?
- Po tej inspirujcej gadce o dziaaniu zespoowym?
Zero szansy.
- Tego si obawiaem. A wic...
- A wic powiedziaa Bonnie spadamy std.
Zebrali wszelk dostpna im bro. Skadany n Matta, ktry
Stefano upuci na podog, sztylet o rkojeci z koci soniowej,
lecy na komodzie, n do misa z kuchni.
Przed domem po pani Flowers nie byo ladu. Niebo miao
odcie bladego fioletu, na zachodzie przechodzcego w morelowy.
Zmierzch w wieczr przed letnim przesileniem, pomylaa Bonnie i
woski na jej przedramionach zaczy si unosi.
- Klaus powiedzia: na starej farmie w lesie, musiao mu
chodzi o domostwo Francherw powiedzia Matt. - Tam, gdzie
Katherine wrzucia Stefano do studni.
- Brzmi sensownie. Pewnie korzysta z tunelu Katherine, eby
przechodzi pod rzek - domylia si Meredith. - Chyba, e Starsi
s tak potni, e mog przekracza pync wod.
No wanie, przypomniaa sonie Bonnie. Ze istoty nie mog
przechodzi ponad pync wod, a im wicej w nich za, tym to dla
nich trudniejsze.

- Ale my nic nie wiemy o Pierwszych powiedziaa na gos.


- Nie, i to znaczy, e musimy by ostroni podkreli Matt. Znam

te

lasy

cakiem

niele

wiem,

ktr

ciek

najprawdopodobniej wybierze Stefano. Moim zdaniem powinnimy


i inn drog.
- eby Stefano nas nie zobaczy i nie pozabija?
- eby Klaus nas nie zobaczy, a przynajmniej nie wszystkich
naraz. Wtedy moe bdziemy mieli szans jako si przedrze do
Caroline. W ten czy inny sposb musimy usun Caroline z pola
walki. Pki Klaus bdzie mg grozi, e j skrzywdzi, bdzie mg
zmusi Stefano do wszystkiego. No i poza tym zawsze najlepiej jest
planowa swoje posunicia, eby zaskoczy przeciwnika. Klaus
powiedzia, e maj si spotka po zmierzchu, no c, my si tam
znajdziemy przed zmierzchem i moe uda nam si do zaskoczy.
Bonnie bya pod wielkim wraeniem tej strategii. Nic
dziwnego, e jest rozgrywajcym, pomylaa. Ja bym po prostu
rzucia si na olep, z wrzaskiem.
Matt prowadzi je niemal niewidoczn ciek pomidzy
dbami. Szli po mikkim mchu i bujnej trawie. Bonnie musiaa
zaufa, e Matt wie, dokd idzie, bo ona z ca pewnoci pojcia
nie miaa. Ponad ich gowami ptaki wypiewyway ostatnie
wieczorne trele, zanim pochowaj si w gniazdach na noc.
Zaczynao si ciemnia. my i rne drapiene owady

muskay twarz Bonnie. Po przedarciu si przez kp muchomorw,


pokrytych limakami bez skorup, pogratulowaa sobie, e tym razem
woya dinsy.
Wreszcie Matt kaza im przystan.
- Zbliamy si wyszepta. - Tu jest skarpa, z ktrej moemy
popatrze. Klaus nas chyba nie zobaczy. Bdcie cicho i uwaajcie.
Bonnie jeszcze nigdy tak uwanie nie stawiaa jednej stopy
przed drug. Na szczcie liciasta cika bya wilgotna i nie
szelecia. Po paru minutach Matt opad na brzuch i da im znak, e
maj zrobi to samo. Bonnie powtarzaa sobie, e nie przeszkadzaj
jej stonogi i ddownice, na ktre natykay si jej lizgajce si po
ziemi palce, i e w aden sposb jej nie wzruszaj pajczyny
ocierajce si o jej twarz. To bya sprawa ycia i mierci, a ona jest
osob kompetentn. Nie jakim mazgajem, nie dzieciakiem, ale
osob kompetentn.
- Tutaj szepn Matt. Bonnie podczogaa si do niego na
brzuchu i spojrzaa.
Widzieli std w dole stare domostwo Francherw, a
przynajmniej to, co z niego zostao. Dom ju dawno rozsypa si
zupenie, terenem znw zawadn las. Teraz zostay tam tylko
fundamenty, ich kamienie pokryte kwitncymi chwastami i
kolczastymi jeynami, i tylko jeden komin stercza w gr jak
samotny pomnik.

- Tam jest Caroline szepna Meredith do drugiego ucha


Bonnie.
Z tej odlegoci Caroline bya malutk figurk. Jej jasnozielona
sukienka widoczna bya w ciemniejcym wietle dnia, ale
kasztanowe wosy wydaway si czarne. Co biaego widniao na
rodku jej twarzy i po chwili Bonnie zdaa sobie spraw, e to
knebel. Tama albo jaki banda. Z jej dziwnej postawy rce za
plecami, nogi prosto wycigni te w przd Bonnie domylia si,
e dziewczyna zostaa zwizana.
Biedna

Caroline...

pomylaa,

wybaczajc

koleance

wszystkie paskudne, niemie, samolubne rzeczy, ktre kiedy robia,


a do wybaczenia byo sporo, jakby wszystko policzy. Ale Bonnie
nie umiaa sobie wyobrazi czego gorszego ni porwanie przez
szalonego wampira, ktry ju zabi komu dwie szkolne koleanki, a
teraz zacign Caroline tutaj, do lasu, i zwiza j, a potem zostawi
i kaza czeka, gdy tymczasem cae jej ycie zaleao od innego
wampira, ktry mia cakiem sporo powodw, eby jej bardzo nie
lubi. Przecie Caroline od pocztku uganiaa si za Stefano, a
potem go znienawidzia i usiowaa upokorzy Elen za to, e go
zdobya. Stefano Salvatore by ostatni osob, ktra moga ywi
jakie ciepe uczucia wobec Caroline Forbes.
- Popatrzcie! - szepn Matt. - To ona? Klaus?
Bonnie te to zauwaya, jaki ruch po drugiej stronie komina.

Kiedy wytya wzrok, pokaza si, w jasnopowym prochowcu


falujcym mu wok ng niesamowicie, jak pod wpywem wiatru.
Spojrza na Caroline, a ona cofna si przed nim, usiowaa uchyli.
W ciszy jego miech rozleg si tak gono, e Bonnie drgna.
- To on odszepna, chylc si niej i chowajc za zasona
paproci. - Ale gdzie jest Stefano? Zrobio si ju prawie ciemno.
- Moe zmdrza i postanowi nie przychodzi powiedzia
Matt.
- Na to bym nie liczya odezwa si Meredith.
Patrzya przez paprocie na poudnie. Bonnie sama te spojrzaa w
tamt stron i wytrzeszczya oczy.
Na skraju polany sta Stefano. Pojawi si nagle. Nawet Klaus
nie zauway jego nadejcia, pomylaa Bonnie. Sta cicho, nie
prbujc si chowa ani nie prbujc ukrywa wczni z biaego
jesionu. W jego postawie i sposobie, a jaki patrzy na rozgrywajc
si przed nim scen, byo co, co przypomniao Bonnie, e w XV
wieku Stefano by arystokrat, potomkiem szlacheckiego rodu. Nic
nie mwi, czekajc, a Klaus go zauway.
Kiedy Klaus obejrza si na poudnie, znieruchomia, a Bonnie
mia wraenie, e zdziwi si, e Stefano podkrad si tak
niepostrzeenie. Ale potem rozemia si i szeroko rozoy ramiona.
-

Salvatore! Co za zbieg okolicznoci, wanie o tobie

mylaem!

Stefano zmierzy Klausa wzrokiem: od obszarpanego paszcza


po czubek potarganej gowy. A potem owiadczy:
- Wzywae mnie. Jestem. Wypu dziewczyn.
- Mwiem co o wypuszczeniu? - Ze szczerze zdziwion min
Klaus przycisn obie donie do piersi. A potem pokrci gow i
zachichota. - Nie wydaje mi si. Najpierw porozmawiajmy.
Stefano pokiwa gow, jakby Klaus potwierdzi co niemiego,
czego si po nim spodziewa. Zdj wcznie z ramienia i postawi j
przed sob, z wpraw posugujc si niewygodnie dugim
drzewcem.
- Sucham powiedzia.
- Wcale nie taki gupi, na jakiego wyglda mrukn Matt zza
paproci, z nut szacunku w gosie. - I wcale si tak nie rwie, eby
da si zabi, jak mylaem doda. - Jest ostrony.
Klaus wskaza Caroline, czubkami palcw muskajc jej
kasztanowe wosy.
- To moe podejdziesz tutaj, ebymy nie musieli si do siebie
wydziera?
- Ale nie grozi, e zrobi krzywd uwizionej dziewczynie
zauwaya Bonnie.
- Sysz ci std doskonale odpar Stefano.
- Dobrze szepn Matt. Stefano, tak trzymaj!

Bonnie

patrzya na Caroline. Zwizana dziewczyna szarpaa si, krcia

gow, jakby w gorczce czy z blu. Ale Bonnie miaa jakie dziwne
wraenie, patrzc na te ruchy Caroline, a ju zwaszcza na to
gwatowne szarpanie gow, zupenie jakby dziewczyna usiowaa
sign nieba. Niebo... Bonnie uniosa wzrok w gr, gdzie zapadaa
ju zupena ciemno i ubywajcy ksiyc wieci ponad drzewami.
Wanie dlatego widz teraz, e wosy Caroline s kasztanowe, to
przez wiato ksiyca, pomylaa. A potem z zaskoczeniem
spojrzaa tu ponad Stefano, na drzewo, ktrego gazie lekko
szeleciy mimo braku wiatru.
- Matt? - szepna przestraszona.
Stefano skoncentrowa si teraz na Klausie. Ale na tym drzewie
tu nad jego gow...
Wszystkie postanowienia co do strategii, myl, eby spyta
Matta, co robi, wyparoway Bonnie z gowy. Zerwaa si na rwne
nogi ze swojej kryjwki i wrzasna:
- Stefano! Nad tob! To puapka!
Stefano odskoczy na bok zwinnie jak kot i dokadnie w tej
samej chwili na miejscu, gdzie przed sekund sta, co wyldowao.
Ksiyc idealnie owietli t scen, wic Bonnie dostrzega biel
obnaonych zbw Tylera.
I zobaczya bysk oczu Klausa, kiedy obejrza si i spojrza na
ni. Przez jedn chwil patrzya na niego, a potem uderzy piorun.
Z czystego nieba.

Dopiero pniej Bonnie bya w stanie oceni, jak dziwne jak


przeraajce byo to, co si wanie stao. Na razie ledwie
spostrzega czyste niebo, wiecce na nim gwiazdy i zygzakowat
bkitn byskawic, ktra uderzya w uniesion do gry do
Klausa. A nastpny obraz tak j przerazi, e przytumi wszystko
inne wokoo: Klaus przytrzyma w doni t byskawic, jakby j
zbiera, a potem cisn w stron Bonnie.
Stefano co krzycza, woa do niej, eby si natychmiast
odsuna! Bonnie syszaa to, ale staa w miejscu jak sparaliowana,
a wreszcie co j zapao i pchno na bok. Byskawica strzelia nad
jej gow, z odgosem przypominajcym winiecie wielkiego bata i
zapachem ozonu. Bonnie wyldowaa twarz w mchu i przekrcia
si na bok, ju chcc zapa Meredith za rk i dzikowa jej za
ocalenie, ale przekonaa si, e to by Matt.
- Zosta tu! Nie ruszaj si std! - krzykn i rzuci si biegiem.
Te znienawidzone sowa. Syszc je, Bonnie natychmiast
zerwaa si z miejsca i pobiega za nim , zanim zorientowaa si, co
robi.
A potem zapanowa chaos.
Klaus obrci si byskawicznym ruchem w stron Stefano,
ktry siowa si z Tylerem. Tyler, w wilczej postaci, wyda z siebie
jaki okropny dwik, kiedy Stefano cisn nim o ziemi.
Meredith biega w stron Caroline, zbliajc si od strony

komina, eby Klaus jej nie zauway. Bonnie zobaczya, e dopada


Caroline, a potem w jej doniach zabys sztylet Stefano, kiedy
Meredith przecinaa link krpujc nadgarstki Caroline. A potem
Meredith na wp zaprowadzia, na wp zaniosa Caroline za
komin, eby tam rozci jej wizy na nogach.
Dwik podobny do cierajcych si jelenich poroy kaza
Bonnie obejrze si za siebie. Klaus natar na Stefano wczni
przedtem musiaa lee na ziemi. Wydawaa si rwnie ostra jak ta
Stefano, stanowic rwnie miercionon bro. Ale Klaus i Stefano
nie tylko atakowali si pchniciami, uywali te tych kijw jako
broni szermierczej. Jak Robin Hood, pomylaa oszoomiona
Bonnie. May John i Robin Hood, tak to wygldao. Klaus by o
wiele wyszy potniej zbudowany ni Stefano.
A potem Bonnie zobaczya co jeszcze i krzykna. Za plecami
Stefano Tyler wsta i przyczai si zupenie jak na cmentarzu, zanim
skoczy Stefano do garda. Stefano go nie widzia. A Bonnie nie
zdya go ostrzec.
Ale zapomniaa o Matcie. Z pochylon gow, ignorujc te
pazury i ky, rzuci si na Tylera, blokujc go jak pierwszoliniowy
obroca, zanim ten zdoa skoczy. Tyler upad na bok, a Matt
wyldowa na nim.
Bonnie tracia gow. Tyle dziao si naraz. Meredith przecinaa
sznur wicy Caroline kostki u ng. Matt tuk Tylera w sposb, za

jaki

na

boisku

futbolowym

pewnoci

zostaby

zdyskwalifikowany, a Stefano wymachiwa jesionow wczni,


jakby zosta do podobnej walki wytrenowany. Klaus mia si jak
szaleniec,

jakby

oywiony

podobnym

wiczeniem,

kiedy

wymieniali ciosy z mordercz prdkoci i precyzj.


Bonnie miaa wraenie, e Matt zaczyna mie kopoty. Tyler
schwyta go i warcza, usiujc go udusi. Bonnie nieprzytomnym
wzrokiem rozejrzaa si wkoo, szukajc jakiej broni, zupenie
zapominajc o nou do misa we wasnej kieszeni. Jej wzrok pad
na ga dbu. Podniosa j i podbiega do Matta walczcego z
Tylerem.
Ale kiedy do nich dotara, zawahaa si. Baa si uy kija w
obawie, e trafi nim Matta. On i Tyler tarzali si po ziemi, zlewajc
si w jedn plam.
A potem Matt znw znalaz si na grze, przytrzymujc gow
Tylera i wystawiajc go na cios. Bonnie szybko dostrzega swoj
szans i zamierzya si kijem. Ale Tyler zobaczy j. Z wybuchem
niesamowitej siy, poderwa si na nogi i zepchn Matta za siebie.
Matt uderzy gow w drzewo z odgosem, ktrego Bonnie miaa ju
nigdy nie zapomnie. To by chudy dwik rozbijanego melona.
Matt osun si na ziemi i znieruchomia.
Bonnie otworzya usta i osupiaa. Rzuciaby si w stron
Matta, ale Tyler zastpi jaj drog. Ciko dysza i lina cieka mu

po brodzie. Z wygldu jeszcze bardziej przypomina zwierz ni


wtedy na cmentarzu. Zupenie jak we nie Bonnie uniosa swj kij,
ale czua, jak dry w jej doniach. Matt lea tak nieruchomo czy
on jeszcze oddycha? Bonnie usyszaa we wasnym gosie szloch,
kiedy stanla naprzeciw Tylera. To byo aosne, przecie to chopak
z jej szkoy. Chopak, z ktrym w zeszym roku na balu trzecich klas
taczya. Jak to moliwe, e zagradza jej drog do Matta, jak moe
prbowa ich wszystkich skrzywdzi? Jak on moe co takiego
robi?!
- Tyler, prosz... - zacza, chcc jako do niego przemwi,
baga go...
- Sama w lesie, taka maa dziewczynka? - przemwi, a jego
gos brzmia jak gardowy i niski warkot, w ostatniej chwili
przeoony na sowa.
W tym momencie Bonnie zrozumiaa, e to ju nie chopak, z
ktrym chodzia do szkoy. To byo zwierz. O Boe, jako on
odraajcy, pomylaa. Nitki czerwonej liny zwisay mu z pyska. A
te te oczy z pionowymi renicami - w nich dostrzega
okruciestwo rekina i krokodyla, i osy, ktra skada jaja w ywym
ciele gsienicy. Cae okruciestwo zwierzcego wiata widniao w
tych tych lepiach.
-

Kto powinien by ci ostrzec powiedzia Tyler,

opuszczajc szczk, eby si zamia, zupenie jak pies. - Bo jeli

wybierasz si do lasu sama, to moesz tam spotka wielkiego,


zego...
-

Idiot! - dokoczy za niego jaki gos i z uczuciem

wdzicznoci Bonnie zobaczya stajc obok niej Meredith ze


Sztyletem Stefano, poyskujcym w wietle ksiyca. - To srebro,
Tyler. - Meredith pomachaa sztyletem.
- Ciekawe, co srebro moe zrobi wilkoakowi? Chcesz si
przekona? - Caa energia Meredith, jej nieprzystpno, jej dystans
obserwatora znikny. To bya prawdziwa Meredith, Meredith
wojowniczka, i chocia si umiechaa, bya wcieka.
- Tak! - krzykna Bonnie radonie, czujc przypyw nowej
siy. Nagle znw moga si porusza. Razem z Meredith byy silne.
Meredith okrya Tylera z jednej strony, Bonnie ze swoim kijem
trzymanym w pogotowiu - z drugiej. Ogarno j pragnienie, jakiego
jeszcze nigdy przedtem nie odczuwaa, pragnienie walnicia Tylera
w eb tak, e mu ten eb odpadnie. Czua, jak jej rami napenia sia
zdolna to zrobi.
A Tyler, ze swoim zwierzcym instynktem, odczu to, wyczu
to w nich obydwu, okrajcych go z obu stron. Wzdrygn si,
wyprostowa i prbowa zawrci, eby uciec. One te si
odwrciy. Po chwili wszyscy troje kryli wok siebie niczym
niewielki system soneczny: Tyler obraca si wok wasnej osi w
rodku, Bonnie i Meredith okray go, wypatrujc okazji do ataku.

Raz, dwa, trzy. Jaki niewymowny sygna przepyn midzy


Meredith i Bonnie. Gdy Tyler skoczy ku Meredith, usiujc
wytrci jej n z rki, Bonnie uderzya. Pamitajc rad jakiego
dawnego chopaka, ktry prbowa nauczy j gra w bejsbol,
wyobrazia sobie nie, e uderza w gow Tylera, ale e przez ni
prbuje trafi w co, co jest poza ni. Cios wspomoga ca mas
swojego drobnego ciaa i od wstrzsu po tym uderzeniu niemal zby
jej zadzwoniy. Bolenie wstrzsn jej ramionami i kij si od niego
zama. Ale Tyler pad jak zestrzelony ptak z nieba.
-

Udao mi si! Tak! Dobra nasza! Tak! - woaa Bonnie,

odrzucajc kij. - Udao si! - Zapaa Tylera za wosy i cign go


z lecej na ziemi Meredith. - Uda...
A potem urwaa, a gos uwiz jej w gardle.
- Meredith! - krzykna.
- Nic mi nie jest sykna Meredith. Tyler rozora jej nog
pazurami a do koci. W dinsach Meredith byy dziury, przez ktre
byo wida rany. I ku swojemu przeraeniu Bonnie widziaa
poszarpane ciao i lejc si z nich czerwon krew.
-

Meredith! - zawoaa w panice. Trzeba byo koniecznie

zabra Meredith do lekarza. Wszyscy musz teraz przeste, wszyscy


powinni to zrozumie. Doszo tu do wypadku, trzeba sprowadzi
karetk, zadzwoni na pogotowie.
- Meredith jkna prawie z paczem.

- Przewi to czym. - Twarz Meredith zrobia si


biaa. Szok. Bya w szoku. I tyle krwi, tyle krwi si lao. O Boe,
prosz ci, pom mi, pomylaa Bonnie. Szukaa czego, czym
mogaby przewiza zranion nog, ale nic nie znalaza.
Co upado na ziemi, obok niej. Kawa nylonowej linki, linki,
ktr wykorzystali, eby zwiza Tylera, z poszarpanymi kocami.
Bonnie podniosa oczy.
- Nada si? - spytaa Caroline niepewnie, szczkajc zbami.
Miaa na sobie zielon sukienk, jej kasztanowe wosy byy
potargane i lepiy si jej do twarzy umazanej potem i krwi. Mwic
to, zachwiaa si i opada na kolana obok Meredith.
- Co ci jest? - sapna Bonnie.
Caroline pokrcia gow, ale zgia si w p w ataku mdoci
i Bonnie zobaczya znaki na jej gardle. Ale nie byo czasu martwic
si teraz o Caroline. Meredith bya waniejsza.
Bonnie zwizaa lin ponad ranami Meredith, desperacko
szukajc w gowie tego, czego nauczya si od swojej siostry Mary.
Mary bya pielgniark i mwia, e opask uciskow trzeba wiza
niezbyt mocno albo tylko na krtko, w przeciwnym razie moe si
wda gangrena. Ale teraz musiaa zatamowa chlustajc krew. Och,
Meredith.
- Bonnie... Pom Stefano poprosia cicho Meredith.
- Bdzie potrzebowa pomocy... - Opada na ziemi, jaj oddech

sta si chrapliwy.
Mokre, wszystko byo mokre. Donie Bonnie, jej ubranie,
ziemia. Mokre od krwi Meredith. A Matt nadal lea pod drzewem
nieprzytomny. Nie moga ich zostawi, a ju na pewno nie z
Tylerem. On si moe ockn.
Oszoomiona zwrcia si do Caroline, ktra draa i
wymiotowaa, z twarz oblan potem. Do niczego, pomylaa
Bonnie. Ale innego wyboru nie miaa.
- Caroline, posuchaj mnie powiedziaa. Podniosa duszy
kawaek kija uytego na Tylera i wcisna go w rce Caroline. Zostaniesz z Mattem i Meredith. Luzuj t opask mniej wicej co
dwadziecia minut. A jeli Tyler zacznie si budzi, jeli chocia
drgnie, to walnij go tym z caej siy. Jasne? I, Caroline dodaa to
twoja wielka szansa udowodni, e do czego si nadajesz. e nie
jeste

bezuyteczna.

Rozumiesz?

Pochwycia

ukradkowe

spojrzenie zielonych oczu i powtrzya: - Rozumiesz?


- Ale co ty masz zamiar zrobi?
Bonnie obejrzaa si w stron polany.
-

Nie, Bonnie. - Caroline chwycia j za rk, a Bonnie

dostrzega poamane paznokcie i otarcia od linki na nadgarstkach. Zosta tu, gdzie jest bezpiecznie. Nie id do nich. Nic nie moesz
zrobi...
Bonnie strzsna jej do i posza w stron polany. W sercu

czua, e Caroline ma racj. Nic nie moga zrobi. Ale dwiczay


jej w gowie jakie sowa wypowiedziane przez Matta, zanim tu
wyruszyli. e trzeba przynajmniej prbowa. Miaa prbowa.
Ale i tak w cigu tych nastpnych okropnych kilku minut
moga tylko patrze.
Na

razie

Stefano

Klaus

wymieniali

ciosy

taka

gwatownoci i precyzj, e przypominao to pikny, miertelnie


grony taniec. Ale walka bya wyrwnana, albo niemal zupenie
wyrwnana. Stefano przez cay czas dotrzymywa tamtemu kroku.
Teraz zobaczya e Stefano naciera jesionow wczni i
powala przeciwnika na kolana, zmuszajc go do odchylania si
coraz bardziej do tyu, jak karaibskiego tancerza limbo, ktry
sprawdza, jak daleko w ty zdoa si wychyli. Bonnie zobaczya te
teraz Klausa, o lekko otwartych ustach, wpatrzonego w Stefano z
czym w rodzaju zaskoczenia i strachu.
A potem wszystko si zmienio.
Prawie ju lea na plecach, wydawao si, e za moment si
przewrci albo przeamie, ale nagle co si stao.
Klaus si umiechn.
A potem zacz odpiera atak.
Bonnie zobaczya, jak minie Stefano napinaj si, jak jego
ramiona tej, kiedy prbowa stawia opr. Ale Klaus, nadal
umiechnity jak szaleniec, z szeroko otwartymi oczami, naciera.

Rozwija si jak figurka diaba z pudeka, tyle e powoli. Powoli.


Nieodparcie. Umiechajc si coraz szerzej, a wygldao to tak,
jakby od tego miechu miaa mu pkn twarz. Jak kot z Cheshire.
Kot, pomylaa Bonnie.
Kot i mysz.
Teraz to Stefano stka, zaciskajc zby, usiujc powstrzyma
Klausa. Ale Klaus naciera kijem, zmuszajc Stefano do cofania si,
spychajc go w ty.
I cay czas si umiechajc.
Wreszcie Stefano pad na ziemi, a wcznia Klausa,
skrzyowana z jego kijem, wciskaa mu go w gardo. Przeciwnik
spojrza na niego rozpromieniony.
-

Zmczya mnie ta zabawa, chopczyku powiedzia,

wyprostowa si i odrzuci swj kij. - Czas umiera.


Odebra Stefano wczni z atwoci, jakby zabiera j
dziecku. Lekkim ruchem nadgarstka podrzuci j i zama na
kolanie, popisujc si swoj si, demonstrujc, ile jej przez cay
czas mia. I jak okrutnie bawi si ze Stefano.
Jedna z powek jesionowego kija cisn przez rami przez ca
polan. Drug dgn Stefano. I to nie zaostrzonym kocem, ale tym
odamanym, zakoczonym licznymi drobnymi odpryskami. Dgn
z si, ktra wydawaa si zupenie nie wymuszona, ale Stefano
krzykn. Klaus dgn jeszcze raz, i jeszcze, a za kadym razem

jego ofiara krzyczaa.


Bonnie te bezgonie krzykna.
Jeszcze nigdy nie syszaa, eby Stefano krzycza. Nikt nie
musia jej mwi, jak wielki by bl, ktry ten krzyk wywoa. Nikt
nie musia jej mwi, e jesion to jedyne drewno, ktre mogo zabi
Klausa, ale mogo te zabi Stefano.
e Stefano, jeli jeszcze nie umiera, to za moment umrze.
e Klaus, t teraz uniesion doni, zakoczy ca spraw jednym
kolejnym potnym ciosem. Klaus unis twarz do ksiyca z
szerokim umiechem obscenicznej przyjemnoci, pokazujc, e
wanie to sprawia mu rado, e wanie to jest jego rozrywka.
Zabijanie.
A Bonnie nie moga si ruszy, nie moga ju nawet krzycze.
wiat zawirowa wkoo niej. To wszystko byo pomyk, ona nie
bya adn kompetentn osob, a mimo wszystko jednak dzieckiem.
Nie chciaa oglda tego ostatecznego ciosu, ale nie moga odwrci
oczu. To wszystko nie miao prawa si dzia, a jednak si dziao.
Dziao si.
Klaus zamachn si tym poamanym kijem i z umiechem
ekstazy uderzy.
Ale jaka wcznia wystrzelia z drugiego kraca polany i
utkwia mu w plecach jak drca wielka strzaa, jak powka
wielkiej strzay. Klaus rozrzuci ramiona, wypuszczajc z rki kij.

Ten cios momentalnie star mu z twarzy ekstatyczny umiech. Sta,


nadal rozpocierajc ramiona, przez jak sekund, a potem
odwrci si, a tkwicy mu w plecach biay kij lekko zadygota.
Bonnie latay przed oczyma szare plamy i nie moga nic
zobaczy wyranie, ale jasno usyszaa ten gos, chodny i
arogancki, i peen absolutnej pewnoci siebie. To byy tylko trzy
sowa, ale te sowa zmieniy wszystko.
- Zostaw mojego brata.

Rozdzia 15

Klaus zawy i ten krzyk przypomnia Bonnie pradawne


drapieniki, tygrysa szablozbnego i mamuta. Krew zapienia si na jego wargach w tak tego krzyku, zamieniajcego jego przystojn twarz w mask furii.
Grzeba domi za plecami, usiujc zapa tkwicy
w nich jesionowy kij i go wycign. Ale drzewce utkwio
zbyt gboko. To by dobry rzut.
- Damon szepna Bonnie.
Sta na skraju polany midzy dbami. Patrzya, jak postpi krok w stron Klausa, a potem drugi: spryste, skradajce si kroki pene morderczej determinacji.
I by zbyt rozgniewany. Bonnie uciekaby na sam widok jego
miny, gdyby nogi nie odmwiy jej posuszestwa. Jeszcze
nigdy nie widziaa takiej groby, z taki trudem utrzymywanej pod kontrol.
- Zostaw... mojego brata powtrzy, prawie na przydechu, ani na moment nie odwracajc oczu od Klausa, do
ktrego podszed o kolejny krok.
Klaus znw wrzasn, ale przesta rozpaczliwie gmera
domi.
- Idioto! Nie musimy walczy! Powiedziaem ci to jesz-

cze w domu! Moemy si nawzajem ignorowa!

Gos Damona wcale nie zabrzmia dononiej ni


przedtem:
- Zostaw mojego brata. - Bonnie niemal czua to
w nim, moc wzbierajc jak tsunami. Cign tak cicho, e
Bonnie musiaa wysili uszy, eby dosysze: - Zanim wyrw ci serce.
Bonnie odkrya, e jednak moe si ruszy z miejsca.
Cofna si o krok.
- Mwiem ci! - wrzasn Klaus. Damon nie da po
sobie pozna, e syszy. Zdawao si, e cay si koncentruje na gardle Klausa, na jego klatce piersiowej, na bijcym n w jej wntrzu sercu, ktre mia zamiar mu z niej
wyrwa.
Klaus podnis z ziemi jeszcze ca wczni i go zaatakowa.
Mimo ran, jasnowosemu mczynie najwyraniej pozostao sporo siy. Atak by nagy, gwatowny i prawie nie

do obronienia. Bonnie widziaa, jak wymierzy wczni


w Damona, i odruchowo przymkna oczy, a potem, chwil
pniej, otworzya je, bo usyszaa trzepot skrzyde.
Klaus przelecia przez miejsce, gdzie przed chwil sta
Damon, a w niebo wzbia si czarna wrona i tylko jedno
pirko opado na ziemi. Bonnie patrzya, Klaus z rozpdu wybiega poza polan i znika w mroku.
W lesie zapada martwa cisza.
Bonnie powoli mija parali i najpierw ruszya powoli,
a potem pucia si biegiem do lecego Stefano. Nie otworzy oczu, kiedy si zbliya, wydawa si nieprzytomny.
Uklka obok niego. A potem poczua, e ogarnia j jaki
nieludzki spokj, zupenie jak kogo pyncego w lodowatej
wodzie, kto zaczyna odczuwa pierwsze niewtpliwe skutki
wychodzenia. Gdyby nie miaa za sob a tylu kolejno po

sobie nastpujcych szokujcych wydarze, by moe zaczby wrzeszcze i dostaa hidterii. Ale w tej sytuacji to
by po prostu ostatni cios, ostatni szok, po ktrym czowiek
osuwa si w nierzeczywisto. W wiat, ktry nie ma prawa
istnie, a jednak istnieje.

Bo byo le. Bardzo le. Ju gorzej by nie mogo.


Jeszcze nigdy nie widziaa kogo tak ciko rannego.
Nawet pana Tannera z tymi ranami, od ktrych przecie
umar. adne wskazwki Mary nie mogyby tu nic poradzi. Nawet gdyby miaa Stefano na noszach tu pod blokiem operacyjnym, mogaby jeszcze nie zdy.
Ogarnita tym straszliwym spokojem, podniosa wzrok
i zobaczya plam oraz bys w trzepoczcych w wietle ksiyca skrzyde. Damon stan obok niej, a ona przemwia
do niego spokojnie i racjonalnie:
- Jeli dostanie krew, czy to pomoe?
Chyba jej nie usysza. Oczy mia zupenie czarne, renice powikszone. Ta ledwie powstrzymywana gwatowno,
ta emanujca z niego grona energia zniky. Przyklkn
i dotkn lecej na ziemi ciemnowosej gowy.
- Stefano?
Bonnie zamkna oczy.
Damon si boi. Damon si boi Damon! I, o Boe, ja
nie wiem, co robi. Nic si nie da zrobi, jest po wszystkim,
wszyscy jestemy straceni, a Damon boi si o Stefano. Nie
zajmie si wszystkim, nie ma adnego pomysu, i kto musi to wszystko ogarn. O, och, Boe dopom, bo ja si tak
strasznie boj, a Stefano umiera, Meredith i Matt s ranni,

a Klaus tu przecie wrci.


Otworzya oczy i popatrzya na Damona. By blady, jego
twarz w tej chwili wygldaa nieznonie modo, z tymi rozszerzonymi czarnymi oczami.

- Klaus wrci stwierdzia cicho Bonnie. Ju nie baa


si Damona. Nie byli liczcym setki lat owc i siedemnastolatk rasy ludzkiej, siedzc tu, na skraju lasu. Byli tylko
dwjk ludzi, Damonem i Bonnie, ktrzy musieli postara
si zrobi to, co do nich naleao.
- Wiem powiedzia. Trzyma Stefano za rk, zupenie si tego nie wstydzc, i wydawao si to jako cakiem
logiczne i normalne. Bonnie czua, e on przekazuje swoj
moc Stefano, ale czua te, e to nie wystarczy.
- Krew mu pomoe?
- Nie bardzo. Moe troch.
- Musimy sprbowa wszystkiego, co moe chocia
troch pomc.
Stefano szepn:
- Nie.
Bonnie si zdziwia. Mylaa, e jest nieprzytomny. Ale

jego oczy teraz otworzyy si, byy przytomne, i ponco


zielone. Tylko one w nim caym yy.
- Nie bd gupi rzuci Damon ostrzejszym tonem.
ciska rk Stefano tak, e kykcie mu pobielay. - Jeste
powanie ranny.
- Nie zami obietnicy. - W gosie Stefano, w jego bladej
twarzy by niezomny upr. A kiedy Damon ju otwiera usta,
eby znw przemwi, pewnie w te sowa, e Stefano swoj obietnic zamie i jeszcze podzikuje albo inaczej Damon
zamie mu kark, brat doda: - Zwaszcza e to nic nie da.
Zapada cisza, a Bonnie usiowaa upora si z prawd
tych sw. W tym miejscu, gdzie teraz si znaleli, w tym
straszliwym miejscu tak odlegym od wszystkiego, co zwyczajne, udawane albo faszywe zapewnienia wydaway si
nie na miejscu. Tylko prawda si liczya. A Stefano mwi
prawd.

Nadal patrzy na swojego brata, ktry nie spuszcza


z niego wzroku, ca t swoj wciek, gwatown uwag
skupiajc na Stefano, tak jak wczeniej skupi j na Klausie.
Jakby w ten sposb mg jako pomc.

- Nie jestem powanie ranny. On mnie zabi powiedzia Stefano brutalnie, wci wpatrzony w Damona.
Ostatnia i najwiksza walka ich woli, pomylaa Bonnie. A ty musisz zabra std Bonnie i pozostaych.
- Nie zostawimy ci wtrcia Bonnie. Taka bya
prawda, miaa prawo to powiedzie.
- Musicie! - Stefano nie rozejrza si wkoo, nie odwraca oczu od brata. - Damon, wiesz, e mam racj. Klaus
bdzie tu lada moment. Nie przekrelaj swojego ycia. Nie
przekrelaj ich ycia.
- Nic mnie nie obchodzi ich ycie sykn Damon. To
te prawda, pomylaa Bonnie dziwnie spokojnie. Damona
obchodzio tylko jedno ycie i to nie jego wasne.
- Owszem, obchodzi ci! - Stefano trzyma do
Damona rwnie w kurczowym ucisku, jakby to byy jakie zawody, w ktrych moe wygra i zmusi w ten sposb
Damona, eby ustpi. - Elena miaa jedn ostatnia prob,
no c, ja te mam swoj. Damon, posiadasz moc. Chc, eby jej uy, eby im pomc.
- Stefano... - szepna Bonnie bezradnie.
- Obiecaj mi powiedzia Stefano do Damona, a potem spazm blu wykrzywi mu twarz.
Przez cignc si w nieskoczono chwil Damon tyl-

ko si w niego wpatrywa. A potem si odezwa:


- Obiecuj szybko i ostro, jakby uderza sztyletem.
Puci do Stefano i wsta, obracajc si do Bonnie. Chod.
- Nie moemy go zostawi...

- Owszem, moemy. - Teraz w twarzy Damona nie zosta ju ani lad modoci. Nie byo w niej nic bezbronnego.
- Ty i twoi ludzcy przyjaciele zbieracie si std i to na zawsze. Ja wracam.
Bonnie pokrcia gow. Wiedziaa w gbi duszy, e
Damon nie zdradza w ten sposb Stefano, e w jaki sposb
przekada ideay Stefano nad jego ycie, ale i tak to wszystko byo dla niej zbyt zawie i niezrozumiae. Nie rozumiaa
tego i nie chciaa rozumie. Wiedziaa tylko, e nie wolno
tak zostawi Stefano.
- Idziemy, ju powiedzia Damon, sigajc po ni,
w jego gosie znw pojawia si stalowa nuta. Bonnie szykowaa si ju do walki, ale potem zdarzyo si co, co ca
t ich sprzeczk pozbawio sensu. Rozleg si trzask jakby
wielkiego bata, zapono wiato jak za dnia i na moment

Bonnie olepio. A kiedy znw zacza co widzie poprzez


ten bysk negatywu, uniosa oczy w stron pomienia buchajcych z wieo poczerniaej dziury u podstawy ktrego
drzewa.
Klaus wrci. Z uderzeniem pioruna.
Bonnie spojrzaa wtedy na niego, bo tylko on porusza si teraz po polanie. Wymachiwa zakrwawionym biaym kijem, ktry wycign sobie z plecw, jak jakim trofeum.
Piorunochron, pomylaa Bonnie bez sensu, a potem
nastpio kolejne wyadowanie.
Uderzyo w ziemi z czystego nieba bkitno-biaymi
widami, ktre owietliy wszystko jak soce w samo poudnie. Bonnie patrzya, jak piorun uderza w jedno drzewo,
a potem w drugie, kade nastpne bliej nich ni poprzednie. Pomienie zaczy liza licie jak czerwone jzory wygodniaych chochlikw.

Dwa drzewa po obu stronach Bonnie eksplodoway


z trzaskiem tak gonym, e raczej go poczua, ni usyszaa,
kiedy zadudni jej w bbenkach uszu. Damon, ktry such

mia wraliwszy od niej, a podnis donie, eby osoni


nimi uszy.
A potem krzykn:
- Klaus! - I skoczy w stron jasnowosego. Ju si nie
skrada, atakowa z potwornym impetem. Eksplozja morderczej prdkoci polujcego kota czy wilka.
Byskawica trafia go w trakcie skoku.
Bonnie wrzasna na ten widok, poderwaa si na nogi.
Zobaczya bkitny bysk rozgrzanego gazu i poczua zapach
spalenizny, a potem Damon pad twarz na ziemi i znieruchomia. Bonnie zobaczya unoszce si nad nim cienkie
smuki dymu, zupenie jak z okolicznych drzew.
Oniemiaa z przeraenia spojrzaa na Klausa.
Szed butnym krokiem przez polan i wymachiwa
okrwawionym drzewcem jak kijem golfowym. Mijajc
Damona, pochyli si nad nim i umiechn. Bonnie znw
zapragna krzykn, ale dech jej zaparo. Miaa wraenie, e
dokoa nie ma czym oddycha.
- Z tob policz si pniej sykn Klaus do nieprzytomnego Damona. A potem podnis wzrok na Bonnie.
- Ty powiedzia. - Najpierw rozprawi si z tob.
Dopiero po chwili zrozumiaa, e on patrzy na Stefano,
nie na ni. Te jaskrawobkitne oczy mia utkwione w je-

go twarzy. Potem przenis wzrok na jego skrwawiony


tors.
- Teraz ci zjem, Salvatore.
Bonnie bya zupenie sama. Tylko ona zostaa i miertelnie si baa.
Ale wiedziaa, co musi zrobi.

Pozwolia kolanom ugi si pod ni i opada na ziemi


obok Stefano.
A wic tak si to wszystko skoczy, pomylaa. Klkasz
obok swojego rycerz i spogldasz w twarz wroga.
Popatrzya na Klausa i przesuna si tak, e zasonia sob Stefano. Chyba po raz pierwszy j wtedy dostrzeg i zmarszczy brwi, jakby znalaz pajka w saatce.
Blask ognia odbija si pomaraczow czerwieni na jego
twarzy.
- Z drogi.
- Nie.
A tak ten koniec si zaczyna. Wanie tak, po prostu,
od jednego sowa, po ktrym umierasz w taka letni noc.
W letni noc, kiedy ksiyc i gwiazdy wiec, a sobtkowe

ogniska pon jak pomienie, ktrymi druidzi kiedy przywoywali zmarych.


- Bonnie, odejd wyszepta Stefano. - Odejd, pki
moesz.
- Nie. Bonnie bya spokojna. Wybacz mi, Eleno, pomylaa. Nie mog go uratowa. Tylko tyle mog zrobi.
- Z drogi sykn Klaus przez zby.
- Nie. - Moga zaczeka i w ten sposb pozwoli
Stefano umrze, a nie z zbami Klausa zatopionym w jego gardle. Moe to nie jest jaka wielka rnica, ale tylko to
moga mu podarowa.
- Bonnie... - szepn Stefano.
- Nie wiesz, kim jestem, dziewczyno? Jestem bratem
diaba. Jeli si odsuniesz, pozwol ci umrze szybko.
Gos odmwi Bonnie posuszestwa. Ale pokrcia
gow.
Klaus wybuchn miechem. Z ust wypyno mu troch krwi.

- Dobrze powiedzia. - Jak chcesz. A wic umrzecie


razem.

Letnia noc, pomylaa Bonnie. Noc letniego przesilenia.


Kiedy linia midzy wiatami jest taka cienka.
- Powiedz dobranoc kochanie.
Nie ma czasu na trans, nie ma czasu na nic. Na nic poza
t jedyn rozpaczliw prob.
- Eleno! - wrzasna Bonnie. - Eleno! Eleno!
Klaus si cofn.
Przez chwil wydawao si, e samo to imi ma tak moc
wzbudzania w nim strachu. Albo e on spodziewa si jakiej
reakcji na woanie Bonnie. Przystan, nasuchujc.
Bonnie zebraa wszystkie siy, woya w ten krzyk ostatnie resztki energii, zawara w nim ca swoj potrzeb i wysaa j w pustk.
I... nie poczua nic.
Nic nie zakcao letniej nocy poza trzaskiem pomieni. Klaus obrci si znw w stron Bonnie i Stefano.
Umiechn si szeroko.
A potem Bonnie dostrzega podnoszc si znad ziemi
mg.
Nie, to nie moga by mga. To musia by dym z pomieni. Ale to co nie zachowywao si jak mga ani jak dym.
Zataczao koa, wznoszc si w powietrze jak niewielki wir
powietrzny czy piaskowa burza. Przybierao ksztat jakby

zbliony do ludzkiego.
Niedaleko tworzy si kolejny. A potem Bonnie dostrzega trzeci. Wszdzie dokoa powstaway nastpne.
Mga zbieraa si nad ziemi, spywaa z drzew.
Tworzya kaue, osobne, niezlewajce si ze sob. Bonnie,
w milczeniu wytrzeszczajc oczy, widziaa ich przejrzysto, moga dostrzec przez nie pomienie, drzewa dbu,

cegy komina. Klaus przesta si umiecha, znieruchomia


i te spojrza.
Bonnie obrcia si do Stefano, niezdolna choby uj
to pytanie w sowach.
- Niespokojne dusze szepn ochryple, patrzc ze
skupieniem swoimi zielonymi oczami. - Przesilenie.
I wtedy Bonnie zrozumiaa.
Nadchodzili. Zza rzeki, gdzie by stary cmentarz. Z lasw, gdzie wykopano niezliczone prowizoryczne groby,
eby pochowa w nich ciaa, zanim zgnij. Niespokojne dusze, onierze, ktrzy tu walczyli i zginli podczas wojny
secesyjnej. Nadprzyrodzone istoty, ktre zareagoway na
woanie o pomoc.

Zbierali si wkoo. Byy ich setki.


Bonnie moga teraz ju dostrzec ich twarze. Ich rozmyte
rysy wypeniay si bladymi odcieniami podobnymi do pastelowych rysunkw. Dostrzega plam granatu, poysk szaroci. Oddziay zarwno konfederatw, jak i Unii. Bonnie
zobaczya pistolet wetknity za pas, bysk ozdobnej szabli.
Szewrony na rkawie. Gst ciemn brod, i jeszcze jedn, dug, adnie utrzyman, posiwia. Niewielk figurk
wzrostu dziecka z ciemnymi otworami zamiast oczu i werblem zawieszonym na wysokoci uda.
- O mj Boe szepna. - O Boe. - Wcale nie wzywaa imienia boskiego nadaremno. Ju prdzej si modlia.
Nie eby jej nie przeraali, bo tak byo. Zupenie jakby
wszystkie najgorsze koszmary z cmentarzami w roli gwnej nagle si ziciy. Jak ten jej pierwszy sen o Elenie, kiedy
rne stwory gramoliy si z czarnych jam w ziemi, tylko
e tutaj nie gramoliy si, one latay w powietrzu, unosiy si nad ziemi i podfruway, pki nie przybray ludzkiej
ormy. Wszystko, co Bonnie kiedy mylaa o starym cmentarzu e jest ywy i peen obserwujcych j oczu, e jaka

moc kryje si za jego wyczekujcym bezruchem spraw-

dzao si. Ziemia Fell's Church parowaa wasnym krwawymi wspomnieniami. Dusze tych, ktrzy tu umarli, znw
chodziy po tej ziemi.
A Bonnie wyczuwaa ich gniew. Przeraa j, ale budzio
si w niej jeszcze inne uczucie, kac jej wstrzyma oddech
i mocniej cisn do Stefano. Bo tej widmowej armii kto
przewodzi.
Jedna posta wysuna si przed pozostae, najbliej
miejca, gdzie sta Klaus. Nie miaa jeszcze okrelonego,
wyranego ksztatu, ale poyskiwaa i skrzya si bladozotym wiatem biaej wiecy. A potem, na oczach Bonnie,
zdawao si, e zaczyna czerpa materi z powietrza i janieje
z kad chwil coraz bardziej nieziemskim wiatem. Byo
tak jasne, e Klaus si przed nim uchyli, a Bonnie zamrugaa, ale kiedy usyszaa jaki niski dwik i obejrzaa si,
zobaczya Stefano, ktry wpatrywa si wprost w to wiato, bez lku, szeroko otwartymi oczyma. I umiechem tak
radosnym, jakby cieszy si, e to bdzie ostatnia rzecz, jak
zobaczy.
I wtedy Bonnie zrozumiaa.
Klaus opuci kij. Odwrci si od Bonnie i Stefano, eby spojrze na wiato, ktra zawisa nad polan jak anio
zemsty. Zote wosy powieway jak na niewidzialnym wie-

trze. Elena spojrzaa na niego.


- Przysza szepna Bonnie.
- Prosia j o to odszepn Stefano. Gos przeszed
mu w wysilony oddech, ale nadal si umiecha. Oczy mia
pene spokoju.
- Odsu si od nich powiedziaa Elena, a jej gos
rwnoczenie zabrzmia w uszach Bonnie i w jej mylach.
Brzmia jak bicie dziesitkw dzwonw, odlegych, a zarazem bliskich. - Ju po wszystkim, Klaus.

Ale Klaus szybko si pozbiera. Bonnie zobaczya, e


biorc wdech, unosi ramiona, zauwaya po raz pierwszy
dziur z tyu paszcza, w miejscu, gdzie utkwi jesionowy
kij. Jej obrzee poplamione byo ciemn czerwieni, a teraz,
kiedy Klaus rozprostowa szeroko ramiona, popyna wiea,
jasna krew.
- Mylisz, e si ciebie boj?! - krzykn. Obrci si
wok wasnej osi, miejc si z tych wszystkich bladych postaci. - Mylicie, e si was boj? Jestecie martwi! Jestecie
pyem na wietrze! Nic mi nie moecie zrobi!
- I tu si mylisz odezwaa si Elena gosem wietrznych dzwonkw.

- Jestem jednym ze Starszych! Z Pierwszych! Czy wy


wiecie, co to znaczy? - Klaus znw si obrci, zwracajc
do wszystkich duchw, a w jego nienaturalnie bkitnych
oczach zacz si odbija czerwony blask ognia. - Ja nigdy
nie umarem. Wy wszyscy umarlicie, galerio widm! Ale nie
ja. mier nie moe mnie dotkn. Jestem niezwyciony!
Ostatnie sowo wykrzycza tak gono, e odbio si
echem wrd drzew. Niezwyciony... Niezwyciony...
Niezwyciony... Bonnie syszaa, jak to sowo znika
w godnym syku ognia.
Elena odczekaa, a zamilko ostatnie echo. A potem powiedziaa, bardzo spokojnie:
- Niezupenie. - Obrcia si i spojrzaa na otaczajce
j mgliste postacie. - On chce przela tu wicej krwi.
Odezwa si jaki nowy gos, tak guchy, e przebieg
zimnym dreszczem po krgosupie Bonnie.
- Tutaj ju byo wystarczajco duo zabijania. - To
by onierz z Unii z podwjnym rzdem guzikw na mundurze.
- A za wiele zawtrowa mu inny gos, jak dudnienie
odlegego bbna. onierz konfederacji z bagnetem w doni.

- Nie moemy pozwoli, eby to trwao... - Chopiec


z werblem, z ciemnymi dziurami zamiast oczu.
- Nie bdzie wicej przelewu krwi! - Kilka gosw
podjo naraz. - Do zabijania! - Okrzyk przechodzi od
jednego do drugiego, a fala dwikw zaguszya trzask ognia. - Dosy ju krwi!
- Nie moecie mnie zrani! Nie moecie mnie zabi!
- Bierzmy go, chopcy!
Bonnie nie miaa pojcia, kto wyda t ostatni komend. Ale pada i wszyscy za ni poszli razem, onierze Konfederacji i Unii. Unosili si nad ziemi, pynli,
znw zmieniali w mg, w ciemn mg o tysicu rk.
Spada na Klausa jak fala oceanu, uderzya w niego i go
pochona. Pochwyciy go wszystkie te donie i chocia
Klaus stawia opr, chocia szarpa rkoma i nogami, byo ich dla niego zbyt wielu. Po sekundzie duchy go przesoniy, otoczyy, ciemna mga go pokna. Uniosa si,
wirujc jak tornado, z wntrza ktrego jego krzyki dobiegay bardzo sabo.
- Nie moecie mnie zabi! Jestem niemiertelny!
Tornado zniko w mroku poza polem widzenia Bonnie.
Za nim snu si szereg duchw niczym ogon komety, przecinajc nocne niebo.

- Dokd oni go zabieraj? - Bonnie wcale nie zamierzaa mwi tego na gos, po prostu wypalia, zanim pomylaa.
Ale Elena j usyszaa.
- Tam, gdzie nie bdzie nikomu szkodzi powiedziaa, a na widok jej miny Bonnie odesza ochota do zadawania
dalszych pyta.
Po drugiej strony polany rozlegy si jki i biadolenie.
Bonnie obejrzaa si i zobaczya Tylera, w tej jego okropnej
na wp ludzkiej, na wp zwierzcej postaci. Podnis si
na nogi. Kij Caroline nie by ju potrzebny. Tyler wpatrywa

si w Elen oraz kilka pozostaych widmowych postaci i bekota niewyranie:


- Nie oddawajcie mnie im! Nie pozwlcie, eby mnie
te zabrali!
Zanim Elena zdya przemwi, obrci si. Spojrza
na moment w ogie, ktry przewysza teraz jego wzrost,
a potem skoczy prosto w pomienie, przedar si przez nie
i run w las. Przez szczelin w cianie ognia Bonnie zobaczya, jak upad na ziemi, tamszc ogarniajce go pomienie, a potem podnis si i znw rzuci biegiem. Pniej
ogie wystrzeli w gr i ju nic wicej nie widziaa.

Ale co jej przypomniao: Meredith i Matt. Meredith leaa na ziemi, z gow opart na kolanach Caroline,
i patrzya. Matt nadal lea na plecach, ranny, ale nie tak
ciko jak Stefano.
- Eleno powiedziaa Bonnie, przycigajc uwag
wietlistej postaci, a potem po prostu spojrzaa na niego.
Jasno si zbliya. Stefano nawet nie mrugn. Spojrza
w samo serce jasnoci i si umiechn.
- Teraz zosta powstrzymany. Dziki tobie.
- To Bonnie nas przywoaa. A nie zdoaaby zrobi
tego we waciwym miejscu i czasie, gdyby nie ty i pozostali.
- Prbowaem dotrzyma obietnicy.
- Wiem, Stefano.
Bonnie wcale nie podobao si to, co syszaa. Brzmiao
to troch za bardzo jak jakie poegnanie takie na zawsze.
Wrciy do niej jej wasne sowa: On moe przenie si
w jakie inne miejsce albo po prostu znikn. A nie chciaa,
eby Stefano gdziekolwiek znika. Oczywicie, e kto kto tak
bardzo wygldem przypomina anioa...
- Eleno odezwaa si. - Nie moesz czego zrobi?
Nie moesz mu pomc? - Gos jej dra.

A mina Eleny, kiedy odwrcia si, eby na Bonnie spojrze, agodna, ale tak bardzo smutna, przygnbia j jeszcze
bardziej. Przypomniaa jej kogo, a potem dotaro do niej
kogo. Honoria Fell. Oczy Honorii te tak wyglday, jakby
patrzyy na cae nieuniknione zo tego wiata. Na ca jego
niesprawiedliwo, wszystko to, co nie powinno si zdarza,
a jednak si dzieje.
- Mog co zrobi powiedziaa. - Ale nie wiem, czy on,
chce takiej pomocy. - Znw spojrzaa na Stefano. - Stefano,
mog uleczy rany po Klausie. Dzisiaj mam tak moc. Lecz
nie odmieni tego, co zrobia Katherine.
Oszoomiony umys Bonnie usiowa przez chwil mocowa si z t informacj. To, co zrobia Katherine? Ale
przecie Stefano ju cae miesice temu doszed do siebie po
torturach zadanych mu przez ni w krypcie. A potem zrozumiaa. To przecie Katherine zamienia Stefano w wampira.
- To ju tak dugo mwi Stefano do Eleny. - Gdyby
to odmienia, zamienibym si w stos pyu.
- Tak. - Elena nie umiechna si, tylko nadal patrzya
na niego uwanie. - Chcesz moje pomocy, Stefano?
- eby nadal y w wiece cienia... - Gos Stefano
osab do szeptu, jego zielone oczy zrobiy si nieobecne.

Bonnie chciaa nim potrzsn. yj, przesaa mu myl, ale


nie omielia si jej wypowiedzie w obawie, e tylko go
skoni do podjcia decyzji dokadnie przeciwnej. A potem
pomylaa o czym jeszcze.
- eby nadal prbowa powiedziaa, a oni oboje spojrzeli na ni. Nie spucia wzroku, wysuna brod do przodu
i zobaczya umiech rodzcy si na jasnych wargach Eleny.
Elena obrcia si do Stefano i przekazaa mu ten leciutki
cie umiechu.
- Tak odrzek cicho, a potem, do Eleny, doda: - Pom mi.

Elena pochylia si i go pocaowaa.


Bonnie zobaczya, e jasno przepywa od niej do
Stefano, zupenie jak pochaniajca go rzeka wietlnych
byskw. Zalaa go tak samo, jak ciemna mga zagarniajca
Klausa, jak kaskada diamentw, a cae jego ciao rozjarzyo
si tak samo jak posta Eleny. Bonnie przez moment wydawao si, e widzi krew wewntrz jego ciaa, pync, napeniajc kad ttnic, kad y, uleczajc wszystko, czego
dotkna. A potem blask osab, sta si zotaw aur, ktra
wtopia si pod skr Stefano. Koszulk nadal mia podart,

ale ciao pod ni byo bez ran. Bonnie, czujc, jak szeroko
otwara oczy ze zdumienia, nie moga oprze si pokusie,
eby go dotkn.
Ta skra bya zupenie zwyczajna. Straszliwe rany znikny.
Rozemiaa si gono z radoci, a potem podniosa oczy,
powaniejc.
- Eleno.. Jest jeszcze Meredith...
Jasna posta Eleny przesuna si przez polan. Meredith
spojrzaa na ni spod kolan Caroline.
- Witaj, Eleno powiedziaa Meredith niemal normalnym gosem, tyle e bardzo sabym.
Elena pochylia si i j pocaowaa. Jasno znw napyna, otaczajc Meredith. A kiedy si cofna, Meredith staa
na wasnych nogach.
Potem Elena zrobia to samo z Mattem, ktry obudzi
si nieco zdezorientowany, ale przytomny. Pocaowaa te
Caroline, ktra przestaa dygota i si wyprostowaa.
A potem zbliya si do Damona.
Nadal lea tam, gdzie upad. Duchy miny go, nie
zwracajc na niego uwagi. Jasno Eleny zawisa nad nim,
jedna wietlista do dotkna jego wosw. A potem Elena
pochylia si i ucaowaa Damona.

Kiedy blask wiata sab, Damon usiad i pokrci gow. Zobaczy Elen i znieruchomia, a potem, kontrolujc
kady ruch, ostronie i powoli wsta. Nic nie powiedzia,
tylko patrzy, jak Elena wraca w stron Stefano.
Wida go byo wyranie na tle ognia. Bonnie prawie do
tej pory nie zauwaaa, e jego czerwony blask tak urs, e
niemal ju przymi zot powiat Eleny. Ale teraz zobaczya ten ogie i ogarn j strach.
- Mj ostatni podarunek powiedziaa Elena, i wtedy
zaczo pada.
To nie bya jaka burzowa ulewa, ale porzdny, rzsisty
deszcz, ktry wszystko przemoczy z Bonnie wcznie i zgasi ogie. By wiey i chodny. I wydawao si, e zmywa wszystkie okropiestwa ostatnich godzin, e oczyszcza
polan ze wszystkiego, co si na niej stao. Bonnie uniosa
twarz i przymkna oczy. Miaa ochot szeroko rozewrze
ramiona na powitanie tego deszczu. Wreszcie osab, a wtedy znw spojrzaa na Elen.
Elena patrzya na Stefano i teraz na jej wargach nie igra
ju umiech. Na jej twarzy znw pojawi si niewypowiedzialny smutek.

- Ju pnoc szepna. - I musz ju odej.


Syszc, jak zabrzmiao to sowo, Bonnie zrozumiaa, e
jej odejcie nie oznacza zniknicia na jaki czas. Oznaczao
odejcie na zawsze. Elena odchodzia gdzie, gdzie aden
trans ani sen nie zdoa jej dosign.
I Stefano te to wiedzia.
- Jeszcze chocia par chwil poprosi, wycigajc do
nej rce.
- Przykro mi...
- Eleno, zaczekaj... Ja musz ci powiedzie...
- Nie mog! - Po raz pierwszy spokj znikn z tej
janiejcej twarzy, ukazujc nie tylko agodny smutek, ale

i szarpic ni rozpacz. - Stefano, nie mog zwleka. Wybacz


mi. - Zupenie, jakby co j cigno w ty, zabierajc j
stamtd w jaki inny wymiar, ktrego Bonnie zobaczy nie
moga. Moe w to samo miejsce, dokd posza Honoria,
kiedy wypenia ju swoje zadanie, pomylaa Bonnie. eby
spocz w pokoju.
Ale oczy Eleny nie wyglday ju spokojnie. Przywary
do Stefano i ruchem pozbawionym nadziei wycigna do
niego do. Nie dotknli si. Elena ju bya za daleko, zni-

kaa.
- Eleno... Bagam! - Tym samym gosem Stefano woa j kiedy w swoim pokoju. Jakby serce mu pkao.
- Stefano! - zawoaa, wycigajc do niego teraz obie rce. Ale rozpywaa si, znikaa. Bonnie poczua wzbierajcy w piersi szloch, poczua, jak ciska jej si gardo. To nie
w porzdku. Oni przecie zawsze chcieli tylko by razem.
A teraz nagrod Eleny za pomoc udzielon miastu i za wypenienie zadania bdzie rozdzielenie ze Stefano na wieki.
To po prostu niesprawiedliwe. - Stefano... - znw zawoaa Elena, ale jej gos dobiega jak z wielkiej oddali. Jasno
nieomal znika. A potem kiedy Bonnie patrzya bezradnie,
przez zy, zgasa.
A na polanie znw zapada cisza. Zniky wszystkie duchy z Fell's Church, ktre na jedn noc pojawiy si, by zapobiec dalszemu przelewowi krwi. Ten jasny duch, ktry
ich prowadzi, znik bez ladu, a nawet ksiyc i gwiazdy
zasnuy si chmurami.
Bonnie wiedziaa, e wilgo na policzkach Stefano nie
bya wynikiem deszczu, ktry jeszcze popadywa.
Stefano sta, ciko oddychajc, i spoglda na miejsce,
gdzie widzia lad jasnoci Eleny. Caa tsknota i bl, ktre Bonnie widywaa wczeniej na jego twarzy, byy niczym

z porwnaniu z tym, co zobaczya teraz.

- To nie w porzdku szepna. A potem krzykna


w gos, w niebo, nie dbajc o to, do kogo si zwraca: - To
nie w porzdku!
Stefano oddycha coraz szybciej. Teraz on te unis
gow, ale nie w gniewie, tylko z nieznonym blem. Jego
oczy wpatryway si w chmury, jakby mg tam zobaczy
jaki lad zotego wiata, jaki bysk jasnoci. Nie zobaczy.
Bonnie widziaa, e zadra, zupenie jak w agonii po ciosie
Klausa. I nigdy nie syszaa tak strasznego krzyku jak ten,
ktry teraz wyrwa mu si z piersi.
- Elena!

Rozdzia 16

Bonnie nigdy nie zdoaa sobie przypomnie, co si dziao w nastpnych sekundach. Usyszaa krzyk Stefano,
ktry zdawa si niemal wstrzsa ziemi. Ujrzaa Damona,
ktry ruszy w jej stron. A potem zobaczya bysk.
Bysk tak jak tej byskawicy Klausa, ale nie bekotno-biay.
Ten bysk by zoty.
I tak jasny, e Bonnie miaa wraenie, jakby przed
jej oczyma wybucho soce. Przez kilka chwil widziaa tylko wirujce barwy. A potem zobaczya co na rodku
polany, w pobliu ruin kocioa. Co biaego, podobnego
do ducha, a jednak bardziej materialnego. Co niewielkiego i skulonego, co przecie nie mogo by tym, co widziaa
Bonnie.
Bo wygldao to jak naga, szczupa dziewczyna, drca
na lenym poszyciu. Dziewczyna o zotych wosach.

Wygldaa jak Elena.


Nie ta rozjarzona jak wiato wiec Elena ze wiata du-

chw i nie ta blada, nieludzko pikna dziewczyna, Elena


wampirzyca. To bya Elena, ktrej skra bya zarowiona,
a w kroplach deszczu pokrywaa si gsi skrk. Elena, ktra miaa zagubion min, kiedy powoli uniosa gow i rozejrzaa si wkoo siebie, jakby wszystkie znajome widoki na
polanie jej samej byy zupenie nieznane.
To jakie zudzenie. Albo zudzenie, albo dali jej jeszcze par minut, eby moga si poegna powtarzaa sobie
Bonnie, ale nadal nie moga uwierzy w to, co widzi.
- Bonnie? - dziewczyna odezwaa si niepewnie. Ten
gos nie przypomina wietrznych dzwonkw. To by gos
przestraszonej modej dziewczyny.
Pod Bonnie ugiy si nogi. Ogarn j zamt. Usiowaa
si uspokoi, nawet nie miejc jeszcze analizowa wasnych
uczu. Tylko patrzya na Elen.
Elena dotkna twarzy przed sob. Najpierw niepewnie, a potem coraz bardziej swobodnie, szybciej i szybciej.
Wzia w palce jaki li gestem, ktry wyda si niezdarny, odoya go, poklepaa doni ziemi. Znw podniosa
rk. Zapaa ca gar mokrych lici i uniosa do twarzy,
powchaa je. Podniosa oczy na Bonnie, licie si rozsypay wkoo.
Przez chwil tylko klczay i przyglday si sobie z od-

legoci paru krokw. A potem Bonnie wycigna drc


rk. Nie moga zapa tchu.
Elena wycigna do do Bonnie. Ich palce si zetkny.
Prawdziwe palce. W prawdziwym wiecie. Tam, gdzie
byy obie.
Bonnie wydaa zduszony okrzyk i rzucia si w objcia
Eleny.

Przez chwil gorczkowo dotykaa jej, z radoci. Ale


Elena bya namacalna. Bya zmoknita i trzsa si, a donie Bonnie nie przechodziy przez ni na wylot. Do wosw Eleny przylgny odrobiny wilgotnych lici i grudki
ziemi.
- Jeste tu zaszlochaa. - Eleno, ja ci mog dotyka!
Elena tez si zachysna radoci.
- Mog ci dotkn! Jestem tu! - Znw zapaa gar lici. - Mog dotkn ziemi!
- Widz, e jej dotykasz! - Mogy tak powtarza
w nieskoczono, ale przerwaa im Meredith. Staa kilka krokw dalej, z wielkimi, szeroko otwartymi oczami,
z pobiela twarz. Wydaa z siebie jaki nieartukuowany

dwik.
- Meredith! - Elena obrcia si do niej i wycigna rce pene lici. Rozoya ramiona.
Meredith, ktra potrafia by dzielna, kiedy znaleziono
ciao Eleny w rzece, kiedy Elena pojawia si pod jej oknem
jako wampirzyca, kiedy zmaterializowaa si na tej polanie
jak anio, teraz staa jak wryta i dygotaa. Wygldaa, jakby
miaa za moment zemdle.
- Meredith, ona jest namacalna! Moesz jej dotkn!
Widzisz? - Bonnie znw radonie poszturchaa Elen piciami.
Meredith nie ruszya si z miejsca. Szepna:
- To niemoliwe.
- To prawda! Widzisz? To prawda! - Bonnie zaczynaa
wpada w histeri. Wiedziaa o tym, ale byo jej wszystko
jedno. Jeli kto tu mia prawo wpa w histeri, to wanie
ona. - To prawda, to prawda podpiewywaa. - Meredith,
chod tu!
Meredith, ktra przez cay ten czas wpatrywaa si
w Elen, znw co wyjkaa. A potem, jednym raptownym

ruchem, rzucia si na Elen. Dotkna jej, chwycia j za

rk, poczua opr ywego ciaa. Spojrzaa Elenie w twarz.


I wybucha niekontrolowanym paczem.
Pakaa i pakaa, przytulajc twarz do nagiego ramienia
Eleny.
Bonnie poklepywaa je po plecach.
- Nie sdzicie, e warto byoby j w co ubra? - odezwa si jaki gos i Bonnie, unoszc gow, dostrzega
Caroline, ktra zdejmowaa z siebie sukienk. Caroline zrobia to spokojnie, stajc w swojej nylonowej haleczce, jakby
nic innego nie robia, tylko w taki sposb si rozbieraa. Ona
nie ma wyobrani, znw pomylaa Bonnie, ale bez zoliwoci. Najwyraniej s takie chwile, kiedy brak wyobrani
to zaleta.
Meredith i Bonnie wcigny sukienk przez gow
Eleny. Bya dla niej za dua, mokra, i Elena wygldaa
w niej nienaturalnie, jakby odwyka od noszenia ubra.
Ale przynajmniej troch j to chronio przed wpywem
pogody.
A potem Elena szepna:
- Stefano.
Obrcia si. Sta z Damonem i Mattem. Wpatrywa si
w ni tak, jakby zalea od tego jego oddech, jego cae ycie.
I czeka.

Elena zrobia w jego kierunku jeden niepewny krok.


Potem kolejny i jeszcze kolejny. Szczupa, krucha, lekko
draa, idc w jego stron. Jak maa syrenka uczca si chodzi na swoich nowych nogach, pomylaa Bonnie.
Pozwoli jej pokona prawie ca dzielc ich odlego i tylko wpatrywa si w ni, a potem ruszy w jej
stron. Rzuci si niemal biegiem i padli sobie w ramiona, przewrcili si na ziemi, cile objci, trzymajc si

tak mocno, jak to tylko moliwe. adne nie powiedziao


ani sowa.
A wreszcie Elena odsuna si, eby spojrze na Stefano,
a on uj jej twarz w swoje donie i te jej si tylko przyglda. Elena rozemiaa si gono z nagej radoci, otwierajc
i zamykajc palce doni, i przygldajc im si z zachwytem,
zanim zanurzya je we wosach Stefano. A potem si pocaowali.
Bonnie patrzya na to bezwstydnie, czujc, e ta uderzajca do gowy rado przyprawia j te o pacz. Bolao
ja gardo, ale to byy sodkie zy, nie sone zy blu i nadl
si umiechaa. Bya brudna, przemoka do suchej nitki, ale

jeszcze nigdy w yciu nie czua si taka szczliwa. Chciao


jej si piewa i taczy, i robi wiele rnych szalonych
rzeczy.
Jaki czas potem Elena oderwaa wzrok od Stefano
i spojrzaa na nich wszystkich, z twarz niemal tak samo
janiejc jak wtedy, kiedy unosia si nad polan jak anio.
wietlist jak promienie ksiyca. Ju nikt nigdy nie nazwie
jej Krlow niegu, pomylaa Bonnie.
- Moi przyjaciele powiedziaa Elena. Nic wicej nie
dodaa, ale te sowa i lekki szloch, ktry jej si wyrwa, kiedy
wycigaa do nich rce, wystarczyy. Momentalnie j otoczyli, prbujc j obj. Nawet Caroline.
- Eleno... - zakaa Caroline. - Wybacz mi.
- Ju wszystko wybaczone. - Elena uciskaa j tak samo serdecznie jak pozostaych. A potem zapaa siln opalon do i przytkna do policzka. - Matt powiedziaa, a on
umiechn si do niej rozjanionymi bkitnymi oczami.
Ale nie z alem na jej widok w objciach Stefano, pomylaa Bonnie. W tej chwili twarz Matta wyraaa wycznie
rado.

Jaki cie pad na ich ma grupk, pojawiajc si miedzy nimi a wiatem ksiyca. Elena podniosa oczy i znw
wycigna do.
- Damon wyszeptaa.
Jasno i mio na jej twarzy byy uderzajce. A raczej, powinny by, pomylaa Bonnie. Ale Damon podszed
o krok, bez umiechu, a jego czarne oczy byy tak obojtne
i niewzruszone jak zawsze. Blask gwiazd bijcy z oczu Eleny
nie odbija si w nich.
Stefano spojrza na niego bez strachu. A potem, ani
na chwil nie odwracajc oczu, rwnie wycign do
niego rk.
Damon sta i patrzy na tych dwoje, na te ich radosne,
nieustraszone twarze, na wycignite w milczeniu donie.
Dar poczenia, ciepa, czowieczestwa. Jego twarz niczego
nie zdradzaa, nadal sta w bezruchu.
- Chod, Damon poprosi cicho Matt. Bonnie zerkna na niego szybko i zobaczya, e jego bkitne oczy s teraz naglce, kiedy tak spoglday w mroczna twarz owcy.
Damon odezwa si, nie ruszajc z miejsca:
- Ja nie jestem taki jak wy.
- Nie rnisz si od nas tak bardzo, jakby chcia mysle powiedzia Matt. - Posuchaj doda zaczepnie. -

Wiem, e zabie pana Tannera w samoobronie, bo sam mi


to powiedziae. I wiem, e nie przyjechae tutaj, do Fell's
Church dlatego, e przywloko ci tu wezwanie Bonnie, bo
to ja sortowaem te wosy i wcale si przy tym nie pomyliem. Jeste do nas bardziej podobny, ni chciaby przyzna,
Damon. Jedyne, czego nie wiem, to dlaczego nie wszede
wtedy do pokoju Vickie, eby jej pomc.
Damon wypali niemal odruchowo:
- Bo mnie nie zaprosia!

Bonnie wszystko sobie przypomniaa. Jak staa pod


domem Vickie, jak Damon sta obok niej, a Stefano mwi: Vickie, zapro mnie do rodka. Ale nikt nie zaprosi
Damona.
- Ale w takim razie jak tam si dosta Klaus...?
- Jestem pewien, e to robota Tylera odpar Damon
z irytacj. - e Tyler zrobi to dla Klausa w zamian za informacj, jak odzyska swoje dziedzictwo. I musia zaprosi
Klausa do rodka, zanim w ogle zaczlimy obstawia dom
Vickie... pewnie jeszcze zanim Stefano i ja przyjechalimy
do Fell's Church. Klaus dobrze si przygotowa. Tej nocy

by w domu i dziewczyna zgina, zanim si poapaem, e


co si dzieje.
- Dlaczego nie wzywae Stefano? - spyta Matt. W jego
gosie nie byo ladu oskarenia. To bya zwyka ciekawo.
- Bo on by tam nic nie zdoa zrobi! Ja widziaem,
z czym macie do czynienia, jak tylko to zobaczyem. Ze
Starszym. Stefano tylko daby si zabi, a dla dziewczyny
ju i tak byo za pno.
Bonnie usyszaa w jego gosie chodn nut, a kiedy
Damon znw obrci si do Stefano i Eleny, jego twarz staa. Jakby wanie podj jak decyzj.
- Rozumiecie, e nie jestem taki ja wy powiedzia.
- To nie ma znaczenia odpar Stefano, nadal nie cofajc wycignitej rki, podobnie jak Elena. - A dobrzy ludzie
czasami faktycznie zwyciaj. - doda Matt cicho, zachcajco.
- Damon... - zacza Bonnie. Powoli, niemal niechtnie, obrci si w jej stron. Mylaa o tej chwili, kiedy klczeli nad siaem Stefano, a on wyglda tak modo. Kiedy
byli tam tylko Damon i Bonnie na krawdzi rozpadajcego
si wiata.

Pomylaa, na jedna krtka chwil, e widzi w tych czarnych oczach gwiazdy. I wyczuwaa w nim co lad jakiego uczucia zblionego do mieszaniny tsknoty i zmieszania, lku i gniewu, wszystkich razem. Ale potem wszystko
znikno, maska powrcia i szsty zmys Bonnie ju nic jej
nie podpowiada. A te czarne oczy stay si z powrotem nieprzejrzyste.
Patrzy na siedzc na ziemi par. A potem zdj kurtk i stan nad Elen. Nie dotykajc jej, otuli kurtk jej ramiona.
- To zimna noc powiedzia. Na chwil spojrza
Stefano w oczy, poprawiajc na niej okrycie.
A potem zawrci midzy dby. Po chwili Bonnie usyszaa szum skrzyde.
Stefano i Elena bez sw znw si wzili za rce, a Elena
opara gow na jego ramieniu. Ponad jej wosami zielone
oczy Stefano spoglday w mrok nocy, gdzie znikn jego
brat.
Bonnie pokrci gow, czujc, e wzruszenie ciska j za gardo. Przestao, kiedy kto dotkn jej ramienia.
Uniosa gow i zobaczya Matta. Nawet oblepiony mchem
i paproci, wci by bardzo przystojny. Umiechna si

do niego, czujc, e zdumienie i rado powracaj. To oszoomienie uderzajce do gowy na sam myl o zdarzeniach
dzisiejszej nocy. Meredith i Caroline te si umiechay,
i w jakim spontanicznym odruchu Bonnie chwycia do
Matta i pocigna go za sob. Wszyscy taczyli ze na rodku
polany, krcili si w kko i miali. yli, byli modzi i trwaa
noc letniego przesilenia.
- Chciaa, ebymy znw wszyscy byli razem! - krzykna Bonnie do Caroline, i pocigna zaszokowan dziewczyn do kka. Meredith te do nich doczya.
I przez dugi czas zapamitali si w radoci.

21 czerwca, 7.30
w dzie letniego przesilenia
Drogi Pamitniku,
och, za wiele by tu wyjania, a zreszt i tak
by nie uwierzy. Kad si do ka.
Bonnie

Koniec

You might also like