Przysed do niej modzieniec Pyta jij sie o wieniec -Ni jeste ty modzieniec tylko z pieka sataniec -Po cem ty mie poznaa e mnie takam nazwaa -Po kuniku po wronam po siodeku cerwonam Jak ju porwa tak niesie hej po boru po lesie Ji przynis ju pod wrota ji zawoo na brata -Bracie bracie wyjd ze mj niosa panna nad wybr -Co ta panna robiaa co sie tutaj dostaa -Siedmioro dziatek miaa zadnamu krztu nie daa Jedno lezy pod progam juz zaroso bardogam Drugie lezy pod awum juz zaroso murawum Trzecie lezy pod zkam przyozune kamiusckom Cwarte lezy pod miedzum ludzie o niem nie wiedzo Pite lezy pod ji niom ludzie uo niem nie my lo Szoste swimi skarmia sidme w piecu spalia Hej z porania w niedziel Posza panna na ziele, Roztoczya zot ni I pocza wianki wi. Przyszed do niej modzieniec. Daruj, panno, mi wieniec. A ty nie jest modzieniec, Ino z pieka szataniec...... Porwa ci j i niesie Po boru i po lesie. Bory, lasy szumiay, Wierzchoki si omay. Dziatki stoj za drzwiami, Oblewaj si zami. Taka, matko, zapata, Nie daa nam zna wiata, Ani wiata, ni soca, Ni jasnego miesica. I spojrzaa z daleka, Zobaczya czowieka. Id , czowiecze, do domu Nie powiadaj nikomu, Jeno matce, ojcowi I starszemu bratowi: Macie jeszcze crek dwie, Strzecie lepiej, ni li mnie Jam ci, crko, karaa, Ale sucha nie chciaa. Jake , matko, karaa: Na msz i mi nie daa, Do karczmy wysyaa, Jeszcze za mn woaa: Nie tacuj tam z ubogim A z bogatym, chdogim . Karczma mnie to uwioda, em na wieki przepada.
A w niedziel z porania sa dziewczyna z kazania
Podszed do niej modzieniec z okiem jak optaniec A to nie by modzieniec tylko srogi sataniec
I zabra j do pieka nic mu na to nie rzeka
Siedmioro dziatek miaa wszystkie zamordowaa Jedno ley pod progami ju zaroso bardogami Drugie ley pod aw ju zaroso muraw Trzecie ley pod kami przyoone poduszkami Czwarte ley pod miedz ludzie o nim nie wiedz Pite ley pod wi ni ludzie o ni nie my l Szste trutk karmiam sidme w piecu spaliam