Wiersze Dla Dzieci

You might also like

Download as doc, pdf, or txt
Download as doc, pdf, or txt
You are on page 1of 68

Jan Brzechwa

BAJKI SAMOGRAJKI
JA I MAGOSIA Narrator: Posuchajcie, oto bajka, Stara bajka-samograjka, Ale dla was, daj sowo, Wymyliem j na nowo. Jeli nie znacie jej, to poznacie. A byo tak: W maej chacie, Od ludzkich osiedli z dala Mieszkaa rodzina drwala Z czterech osb zoona. By wic drwal, jego ona I - jak to si w bajkach kleci Byo take dwoje dzieci, W waszym wieku, mniej wicej. Ja piosenk im powic, Przysuchajcie si piosence: Ja: My mieszkamy w chatce drwala. Razem: Trala-lala, trala-la. Magosia: Nasz chatk las okala. Trala-lala, trala-la. Ja: A nazywamy si, Ja i Magosia. Magosia: Bardzo kochamy si, Ja i Magosia. Razem: Razem trzymamy si,

Mamy suchamy si, Tralala-la! Matka: Dzieci kochane, piewacie cudnie, Ale ju mino poudnie, Ojciec czeka na obiad w lesie, Dzi Magosia kobiak zaniesie. Magosia: Pjdziemy z Jasiem we dwoje, Bo ja troszeczk si boj. Ja: Dlaczego puszcza j sam? Pjd z Magosi, mamo. Matka: A kto mi w domu pomoe? A kto uprztnie w oborze? A kto zamiecie w komorze? No, dobrze ju. Tym razem Pozwalam i wam razem. To zreszt niedaleko. W kobiace jest chleb, jest mleko, A tu gorce pierogi. Nie zbaczajcie wic z drogi, Lecie szybko jak dwa szczygy, By pierogi nie wystygy. Ja: Ju biegniemy, mamo droga, Pamitamy o pierogach! Kady ptak nam w lesie piewa. Trala-lala, trala-la. Magosia: Znamy w lesie wszystkie drzewa. Razem: Trala-lala, trala-la. Ja:

A nazywamy si Ja i Magosia. Magosia: Razem trzymamy si, Ja i Magosia. Razem: Borem skradamy si. Wilkom nie damy si, Tralala-la! Ja: Spjrz, Magosiu, jakie zwierz! Magosia: Ojej, Jasiu, strach mnie bierze, Wszak to wilk. Jest pewno zy, Bo okropnie szczerzy ky. Uciekajmy. Ja: Wilk jest prdszy, On po ladach nas wywszy. Wilk: Wilk jest panem w lesie, A gdy je my chce si, Idzie sobie w lasu gb, eby znale co na zb. Trzeba szybko je I cze! Oto widz jado, Co mi z nieba spado. Idzie jaki smaczny ks, Idzie para wieych mis, Trzeba szybko je I cze! Ruszam prosto na nie, Bd mia niadanie, Chyba to s owce dwie, Do nich jzyk a si rwie,

Trzeba szybko je I cze! Nie, to dzieci! Mam wic pecha! C mi z dzieci za pociecha? Magosia: Patrz, on prosto ku nam zmierza... Tak si boj tego zwierza, Uciekajmy! Wilk: Ja nie radz, Bo cho tu sprawuj wadz, Cho mi w brzuchu burczy z godu, Ale wilki z mego rodu Tym si szczyc od stuleci, e nie krzywdz maych dzieci. Ja i Magosia: Dzikujemy ci, wilku, za to. Wilk: Jada wyrzekam si z wasn strat. Teraz zmiatajcie std. Do widzenia! Ju nie dranijcie mi podniebienia. Idcie prosto przez polan, A ja o suchym pysku zostan. Magosia: Lemy, Jasiu, tdy przez kniej! Ja: Wilk na szczcie pierogw nie je, A tato lubi je i czeka, Sysz ju jego gos z daleka. Drwal: Zetn sosn, sosn zetn, Bd z sosny deski wietne, Pio, rnij, siekiero, wal, Rbcie to, co kae drwal. Lubi chodzi na wyrby,

cina graby, cina dby, Pio, rnij, siekiero, wal, Rbcie to, co kae drwal! Gdy spiuj db wiekowy, Db si nada do budowy, Pio, rnij, siekiero, wal, Rbcie to, co kae drwal. Gdy zawioz grab do szkoy, Bd z niego pikne stoy, Pio, rnij, siekiero, wal, Rbcie to, co kae drwal! Ja: Przynielimy, tato, kobiak, Lecz pierogi wystygy ju cakiem. Magosia: Pierogi s smaczne, z grzybami, A te grzyby zbieralimy sami. Drwal: Co? Pierogi? A to ci dopiero! Zamachnem si wanie siekier, Zostawcie kobiak, zjem potem, Zmykajcie, dzieci, z powrotem, Bo tu wkoo drzazgi lec, A ja popracuj nieco, Nie mam czasu do stracenia. Ja: egnaj, tato! Magosia: Do widzenia! Drwal: Wracajcie t drk na wprost. Magosia: Syszysz, Jasiu? piewa drozd. Ja:

Magosiu, nie drozd, lecz pliszka. Magosia: Popatrz, jaka dziwna szyszka. Ja: Na szyszk troch za gadka, Spjrz, to przecie czekoladka! Magosia: Tu jest irys, tu cukierek! Ja: Kto je poukada w szereg, Jak w sklepie - taki rwniutki. Magosia: Tu znowu le cigutki... Ja: Wyborne... Magosia: I sodkie szalenie. Ja: Trzeba napeni kieszenie. Magosia: Naje si te nie zawadzi. A dokd ta droga prowadzi? Bo tam dalej na odmian, Widz krwki rozsypane. Ja: A tu znw inne sodycze! Jak duo! Wprost ich nie zlicz! Marmoladki, czekoladki Rosn wprost jak lene kwiatki. Magosia: To ci dopiero przygoda! Nie zjemy wszystkich, a szkoda!

Ja: Stj! Popatrz! Domek z piernika! Czy to sen? Nie! Domek nie znika. Gdzie popatrze - wszdzie piernik, Zbudowa go chyba cukiernik. Magosia: Zaraz kawaek uami... Pyszny! Trzeba zanie mamie. Ja: Spjrz, Magosiu, na t cian... To pierniki lukrowane, Magosia: A z tej strony nadziewane. Skosztuj, czy czujesz smak ry? Ja: Uamiemy kawa duy! Kiedy mama go dostanie, Bdzie miaa uywanie. Narrator: Do dugo dzieci drwala zbieray akocie Ani mylc o powrocie, A domkiem z piernikw tak byy zajte, e day si wzi na przynt. To wanie czarownica za i gniewna srodze Rozsypaa sodycze na drodze. I w ten sposb zwabia Jasia i Magosi. Czarownic poznacie po gosie! Czarownica: Hola! C to za przybdy Maj miao chodzi tdy? Kto mi domek z piernikw objada? O, to zuchwalstwo nie lada! Magosia: Jasiu, syszysz? adne rzeczy! Kto nam okropnie zorzeczy. Czarownica:

Jestem grona czarownica, Cha-cha! Zna mnie caa okolica, Cha-cha! Kiedy dnieje, kogut pieje, Ja si miej Ucha-cha! Mam ja wilka na posugi, Cha-cha! Czy to soty, czy szarugi, Cha-cha! Wicher wieje, z nieba leje, Ja si miej Ucha-cha! Piernikami dzieci nc, Cha-cha! Kto tu wszed, nie wyjdzie wicej. Cha-cha! Piec si grzeje, arem zieje. Ja si miej Ucha-cha! Magosia: Syszysz, co ona piewa? Jasiu, Jasiu, bdzie krewa! Czarownica: Dawno miaam na was chrapk, Wpadlicie w moj puapk! Droga do mnie wydawaa si sodka, A czy wiece, co teraz was spotka? Ja: Mylelimy, e pierniki s dla nas... Czarownica: Dobry z ciebie ananas! Magosia: Niepotrzebnie pani si zoci, Mymy przyszli do pani w goci, A przecie ludzie w Polsce syn z gocinnoci.

Ja: Niech nas pani wypuci! Czarownica: Wypuci was? A juci! Zaraz w szpony was pochwyc I - poznacie czarownic! Magosia: Pani tylko tak straszy... Ja: Nauczyciel w szkole naszej Od dawna uczy nas przecie, e czarownic nie ma na wiecie. Czarownica: Co? Tego ucz was w szkole? Ja drwi z siebie nie pozwol! To zuchwalstwo, daj sowo! Kim wic jestem? Owc? Krow? Czy moe po prostu sow? W mojej szkole jest inaczej, Kto nie wierzy, ten zobaczy. Bd trzyma was pod kluczem I upas, i utucz, Bo nie lubi chuderlakw Miso chude jest bez smaku, A w dodatku ykowate. Potem wrzuc na opat I pod blach wczesnym rankiem Upiek was z majerankiem. Ja: Prosz pani, ja nie wierz! Nawet wilk, aroczne zwierz, Cho by godny, nas oszczdzi. Czarownica: Wilk ma w lesie do odzi. To punkt pierwszy. A punkt drugi Wilk jest u mnie na posugi. Kiedy sida me zastawi,

On ju wie, co piszczy w trawie. Moe nawet szpetnie szczeknie, Lecz mojego upu nie tknie. A teraz ju skoczmy gadanie, Jako rzekam, tak si stanie. Magosia: My jestemy dziemi drwala, Tato je nas nie pozwala! Ja: On siekier ma ze stali I siekier mocno wali. Magosia: Ma on take ostr pi. Jeli pani ycie mie... Czarownica: Do ju! Wicej ani sowa! Klatka dla was jest gotowa. Wilku, hej! Mj wilku bury, Do mnie! Wysu swe pazury, Poka ky zuchwaej parce I niech skocz si te harce. Wilk: Nim zawoasz po raz drugi, Jestem ju na twe usugi. Ja: Ojej, wilk! By grzeczny, gadki, Teraz wpycha nas do klatki. Magosia: Wilku, nie drap tak, powoli... Ja: Delikatniej, bo j boli! Czy to jest obyczaj wilczy? Wilk: Niech kawaler lepiej milczy, Przykro sucha tych zorzecze.

Ma by piecze - bdzie piecze! Czarownica: Ja zabieram klucz od klatki, A wam daj czekoladki, Marmoladki i karmelki, Strucle, ciastka, piernik wielki, Wr irysw i cigutek Jedzcie! By przyspieszy skutek, Sprawiam uczt. Na tej uczcie Naleycie si utuczcie, Bo gdy wam przybdzie ciaa, To ja bd ucztowaa. Magosia: Pani jest bez serca. Ja: Pani jest ludoerca! Wilk: Przykro sucha tych zorzecze. Ma by piecze - bdzie piecze! Czarownica: Ich mowa ju mi obrzyda, Chodmy, wilku, zastawi sida, Pjdziemy przez br, przez kniej, Zobaczymy, co tam si dzieje. Wy za, dziatki, jedzcie duo I niech wam akocie su. Sma, warz smo w kotle Cha-cha! A jak jed, to na miotle, Cha-cha! Trzeszc knieje, le si dzieje, Ja si miej Ucha-cha! Ja: Posza sobie lasem-borem, Pewno wrci przed wieczorem, Sodyczami nas upasie, No i zje po pewnym czasie.

Magosia: Niby adna, niby moda, A taka niedobra. Szkoda! Ja: Trzeba pj po rozum do gowy, Posuchaj, mam plan gotowy: Zawsze nosz drut przy sobie, Z drutu rne rzeczy robi, A tym razem w sposb chytry Mj drut przerobi na wytrych. Pom mi, bo drut jest grudy, Przystpi zaraz do prby. Krata jest troch za cisa... Magosia: Czyby wic nadzieja prysa? Ja: Rozsuniemy troch krat, Ty cinij na t, ja na t, Mocniej, mocniej! Jeszcze dziebko! Magosia: Ty, Jasiu, rk masz krzepk, A ja... Ja: Pchaj okciem, kolanem! Ju teraz si tam dostan, Jestem w zamku. Drutem krc... Mam troch za krtkie rce... Magosia: Musisz si przecisn wicej! Ja: Opr w zamku nieco sabnie... Magosia: Ach, jak ty to robisz zgrabnie, Majster z ciebie i mdrala, Zna, e jeste synem drwala!

Ja: Zamek zgrzytn! Do roboty, Jeszcze tylko dwa obroty, Lecz rka mi ju omdlaa... Magosia: Bd j podtrzymywaa, Jasiu, jeszcze chwilka maa! Ja: Wytrych znowu si obraca, Drut ostatni zatrzask maca, Wnet skoczona bdzie praca. Magosia: Z czoa pot ci spywa strug, Trzeba wytrwa! Ja: Ju niedugo. Co to? Czy si zamek zatka? Nie! To ju! Otwarta klatka! Magosia: Znw jestemy wolni! Brawo! Uciekajmy teraz wawo. Ja: Uciekajmy! Mrok zapada. Magosia: Ciszej! Kto ku nam si skrada. To na pewno czarownica... Skryjmy si, bo sierp ksiyca Na nas rzuca swoje wiato. Ja: Teraz uciec ju nieatwo. Czarownica: Co to? Klatka jest otwarta? Gdzie winiowe? C, do czarta?! Pewno w kt si gdzie zaszyli...

Odezwijcie si w tej chwili! Prdzej! Nie ma artw ze mn, Wnet was znajd, cho jest ciemno, Zrewiduj ca klatk! Ja: Patrz, Magosiu... Mamy gratk! Podkradnijmy si czym prdzej I zamknijmy w klatce jdz. Magosia: Ciszej... Skryjmy si za drzewa. Ty id z prawa, a ja z lewa, Cichuteko, bez szelestu, Gdzie si podzia drut mj? Magosia: Jest tu! Ja: No, to bierzmy si do dziea, By nam jdza nie umkna. Jeden ruch drucianym prtem... Hops! I drzwiczki ju zamknite. Czarownica: W klatce nie ma ich. A co to? O, smarkaczu! O, niecnoto! Mnie uwizi tak szkaradnie? Cika na was kara spadnie! Wilku, hej! Mj wilku bury, Do mnie! Wysu swe pazury, Ostre ky i zby uka, Wilcz paszcz dzieci ukarz! Wilk: Jestem, pani czarownico, Ale tym si wanie szczyc Wszystkie wilki z mego rodu, e cho kiszki burcz z godu, aden z nich nie skrzywdzi dzieci I tak jest ju od stuleci. egnaj! Niech si co chce dzieje, A ja precz odchodz, w kniej.

Czarownica: No to koniec ju zabawy! Chodcie do mnie bez obawy, Powiem wam, jak stoj sprawy. Bardzo lubi zaartowa I was chciaam wyprbowa. Bajka nasza si nie liczy: Tu jest fabryka sodyczy, Za drzewami, z tamtej strony, Wida szklane pawilony. A te wszystkie czekoladki, Marmoladki, raczki, krwki Spady dzisiaj z ciarwki. Ja pracuj w magazynie, Odpowiadam, gdy co zgnie. Towar ten to rzecz nietania, A wy wanie bez pytania Pozrywalicie pierniki. Chciaam was ukara, smyki, Bo cudzego si nie zjada! Magosia: Wic to bya maskarada? Ja: Wic te dziwy si nie dziej? Magosia: Czarownice nie istniej? Czarownica: O tym wiecie ju ze szkoy. To by tylko art wesoy. Na nim bajka jest oparta, Chyba znacie si na artach? Ja: No, a chatka piernikowa? Czarownica: To produkcja eksportowa Dla nabywacw z zagranicy, Zwie si Chatk Czarownicy.

Pakujemy chatki w klatki, adujemy je na statki I tak wanie w wiat przez Gdyni Towar nasz na zachd pynie. Magosia: No a wilk, co tu, wrd sosen, Mwi do nas ludzkim gosem? Czarownica: To nie wilk, to pies po prostu, Lecz wikszego nieco wzrostu, Wilczur - mdry, tresowany, Czy nie znacie tej odmiany? Ja: Lecz on gada najwyraniej. Czarownica: Chyba w waszej wyobrani. Pies nie gada, tylko szczeka, A on szceka ju z daleka. Ja: Wilk si nam przywidzia? Szkoda! Magosia: Pikna bya to przygoda... Ja: No to bardzo przepraszamy Magosia: I wracamy ju do mamy! Ja: Tato nas na pewno zgani. Tak nam przykro, prosz pani! Czarownica: Powiem wam na poegnanie, ecie dzielni niesychanie. Za to kade z was dostanie Po pudeku czekoladek,

A dla mamy, na wypadek, Gdyby bardzo si gniewaa, Bdzie ciastek torba caa. Moe Ja by sam je dobra... Magosia: Pani dla nas taka dobra! Czarownica: Moja dobro was zachwyca? Przecie jestem czarownica. Ale o tym - sza - nikomu! Teraz lecie ju do domu. Ja: Do widzenie! Czarownica: Bdzcie zdrowi. Tdy, prostu ku domowi! Ja i Magosia: Tak si koczy nasza bajka. Trala-lala! Trala-la! Stara bajka-samograjka. Trala-lala! Trala-la! Bajka nazywa si "Ja i Magosia." Tu ju urywa si "Ja i Magosia." Co z bajk aczy si, To dobrze koczy si. Trala-lala, Trala-lala, Trala-lala, Trala-la! Jan Brzechwa

BANIE I POEMATY

PCHA SZACHRAJKA Chcecie bajki? Oto bajka: Bya sobie Pcha Szachrajka. Niesychana rzecz po prostu, By kto tak marnego wzrostu I ndznego pchlego rodu Mg wyczynia bez powodu Takie psoty i gagastwa, Jak pcha owa, prosz pastwa. Miaa domek na przedmieciu Po ojczymie czy po teciu, Dom zoony z trzech piterek I pokojw cay szereg. Wic salonik i sypialni, I jadalni, naturalnie, Gabinecik i korytarz, O cokolwiek si zapytasz, Wszystko miaa, a jej goci Zalewaa z zazdroci. Miaa bryczk, dwa kucyki, Dojn krow z Ameryki, Psa kudacza, owc, kur Oraz koty szarobure, Dwa uczone karaluchy W kuchni pasy sobie brzuchy, Konik polny Pchle Szachrajce Co dzie gra na baaajce, Jednym sowem miaa ycie Uoone znakomicie. Pcha Szachrajka rzeka: "Lubi Czasen w pcheki zagra w klubie!" Wic ubrana jak z igieki Pojechaa zagra w pcheki. Jedzie sobie Pcha Szachrajka Kolorowa jak mozaika, Jedzie pena animuszu, W akieciku z lila pluszu, Z tym pirkiem w kapeluszu, W modrych butach atasowych, W rkawiczkach purpurowych.

W klubie bywa tyle osb, e przecisn si nie sposb. Pcha krzykna: "Dajcie drog! Jestem maa, przej nie mog!" Tum rozstpi si, a ona Przesza rodkiem niewzruszona. Ju do stou mknie czym prdzej I wyjmuje stos pienidzy. "Postawiabym trzy grosze Na zielone..." "Bardzo prosz." Pcheki skacz jak szalone, Tu niebieskie, tam czerwone, Tu wygrana, tam przegrana... "Na zielone, prosz pana!" Pcha Szachrajka bya maa, Midzy pcheki si wmieszaa I po stole sama skacze. "Co to znaczy? - myl gracze W ktrkolwiek spojrze stron Wygrywaj wci zielone." Nim si gracze poapali, Pcha Szachrajka wysza z sali I z wygran sw do domu Pojechaa po kryjomu. Pomylaa: "Po tej prbie Nie poka si ju w klubie." Taki daa wic telegram: W PCHEKI Z WAMI WICEJ NIE GRAM Pchle zachciao si brewerii, Posza wic do menaerii. Wanie so po drodze drepta, Pchy o mao nie rozdepta. Patrzy: C to za dziebeko? "Co tu robisz, pani Pcheko?" Pcha stukna parasolk: "Jestem pch, lecz przy tym Polk! dam wikszej galanterii, Panie soniu z menaerii!"

So pokrci grzecznie trb I powiada: "Jestem Jombo, Przyjechaem tu z Colombo." Rzecze na to Pcha do sonia: "A ja jestem rodem z Bonia, Tam plantacj mam wzorow, Sadz na niej ko soniow. Obok domu dla kaprysu Trzymam stale sto tygrysw, Sto kangurw, sto lampartw, Ze mn, panie, nie ma artw!" So pokrci trb grzecznie: "Rzeczywicie niebezpiecznie." Potem upad na kolana I powiedzia: "Ukochana, Takiej wanie pragnie ony Jombo, suga uniony." Pcha usiada mu na karku, Przejechaa si po parku, Wreszcie rzeka: "Drogi Jombo, Imponujesz mi sw trb, Ale tylko trb. Zaczem Moesz zosta mym trbaczem." Pcha Szachrajka po obiedzie Do cukierni bryczk jedzie. Ju z daleka wida z bryczki Purpurowe rkawiczki. Pchy ciastkami zwykle gardz, Nasza za lubia bardzo Tartoletki, papatacze, Ptysie, bezy i skacze, Rurki z kremem, tort z winiami I babeczki z malinami. Wchodzi miao do cukierni, W pas kaniaj si odwierni, Ju kelnerzy przyskakuj, Grzecznie w rczk j cauj. "Dzisiaj rurki z kremem zjem, Bo ogromnie lubi krem. Prosz poda ze trzydzieci,

Stolik wicej nie pomieci." Przy stoliku pcha zasiada, Jedn rurk z kremem zjada, Zostawia pen tac. "Za t jedn rurk pac!" Wstaa, wysza, od niechcenia Powiedzia "do wiedzenia" I migny tylko z bryczki Purpurowe rkawiczki. Bardzo dziwi si kelnerzy: "Jak rozumie to naley! O trzydzieci rurek prosi, A po jednej mie ju dosy?" Nagle patrz: Co to? Czemu W rurkach wcale nie ma kremu? Wszystkie puste? Co za kwestia? Zjada cay krem ta bestia! Tak si przej tym cukiernik, e przypali cay piernik I zawoa: "Prosz mi tu Kupi jutro flaszk flitu. Gdy znw przyjdzie Pcha przeklta, Rurki z kremem popamita!" Raz, ktrego dnia, przy wicie Urzdzia Pcha przyjcie. Goci przyszo co niemiara: Chrabszcz, komar, mucha stara, Przydreptay dwa pajki, my, szerszenie i biedronki, Jedna osa, cztery pszczoy, Motyl, trzmiel i bk wesoy, Mole, mrwki oraz waki, I zaczy si igraszki. Dwa uczone karaluchy Roznosiy placek kruchy, Pestek, maku, cukru garstki, A w szklaneczkach jak naparstki Sok z czereni, oranad I mroon czekolad. W pewnej chwili Pcha powiada: "Jestem gociom bardzo rada I z najwiksz przyjemnoci Co zapiewam miym gociom. Dajmy na to... ari z "Toski",

Lecz po wosku, bo znam woski." Zawoali gocie: "Brawo! Niech zapiewa, bo ma prawo!" Wszyscy zatem je przestali, Pcha stana w kocu sali I z usteczek jej malekich Popyny cudne dwiki. Pcha piewaa niemal bosko, Komar bzykn czule: "Tosko!" "Toska" drobne swoje rczki Zacisna jak dwa pczki, W rczki smutnie twarz wtulia I tak piew swj zakoczya. "Co za gos! - krzyknli gocie Niech zapiewa jeszcze, procie!" Pcha zgodzia si z atwoci Z zapiewa miaa gociom Ari "Halki", a tymczasem Zapiewaa takim basem, e a gocie, co siedzieli Spadli z krzese i z foteli. uk podskoczy, zatka uszy... "Przecie ona nas oguszy! Bujda!" - krzykn prosto z mostu. Rzecz wydaa si. Po prostu Nie piewaa Pcha Szachrajka, Tylko skrzynka-samograjka, A karaluch w niej ukryty Jak na zo pomyli pyty. uk powiedzia tylko: "uka Pcha Szachrajka nie oszuka." I zapali dumnie fajk Opuszczajc Pch Szachrajk. Pchle samotno nie suya, Lecz e bya bardzo mia, Miaa siedem koleanek, Czarujcych warszawianek, Modych, licznych jak poranek. Wszystkie pene elegancji, W sukieneczkach prosto z Francji, Uczesane w modne loczki I w poczoszkach jak oboczki.

Pcha wraz z nimi w karnawale Objedaa wszystkie bale, Plotkowaa z nimi stale, Co dzie kad koleank Odwiedzaa, filiank Czarnej kawy wypijaa I na inne plotkowaa. A e miaa powodzenie, Powodzenia jej szalenie Zazdrociy koleanki, Wic si wci syszao wzmianki: "Pcha to dziwna jest osoba! C si w takiej Pchle podoba? Czy ta wiecznie skromna minka, Czy bkitna pelerynka, Purpurowe rkawiczki, Czy te nki jak patyczki? Albo moe umiech sodki, Albo psoty, albo plotki?..." Tak mwiy koleanki, Eleganckie warszawianki. Pcha w okropn wcieko wpada, Czerwienia si i blada, I tupaa nk ma, e a w domu wszystko drao. "Niegodziwe zazdronice! Niech no tylko je przychwyc, A ju bd trzy kwartay Pch Szachrajk pamitay!" Rozmylaa cay ranek I do siedmiu koleanek Rozesaa siedem kartek Piszc krtko: "Prosz w czwartek Do mnie, droga koleanko, Przyj na kaw ze mietank." Rozesaa siedem kartek I na goci czeka w czwartek. Patrzy, jad przez ulice Koleanki - zazdronice. Jad, jad koleanki, Elegantki z morskiej pianki. Pcha wybiega a na ganek

Na spotkanie koleanek. "Witam, ciesz si ogromnie, ecie dzisiaj przyszy do mnie!" I wprowadza je po schodkach, I zaprasza je do rodka. Elegantki wchodz godnie, Kada jest ubrana modnie, Kada w nowym, piknym stroju Najlepszego w miecie kroju. "Gdzie jest lustro?" "W przedpokoju." Biegnie pierwsza do zwierciada, Popatrzya i poblada. "Co to znaczy? Oczy krowie, Krowie rogi mam na gowie, I w dodatku krowi posta! Apopleksji mona dosta!" Biegnie druga do zwierciada I jak staa, tak usiada. "Ja tak samo, daj sowo, Jestem krow, zwyk krow!" Inne, widzc swe odbicie, Wpady w rozpacz: "Czy widzicie?" I woay zapakane: "To s rzeczy niesychane! Elegantk zmieni w krow! To jest Pchy gagastwo nowe! Niech si na nas nie porywa Pcha Szachrajka niegodziwa, Zna nie chcemy koleanki, Co obraa warszawianki!" I bez sowa poegnania Wyszy wszystkie z jej mieszkania. adna dobrze nie wiedziaa Jak przemiana ta powstaa. Ale my te sprawki znamy: Pcha wyja lustro z ramy, A wstawia arkusz miki, Dojn krow z Ameryki Postawia z drugiej strony. Kady by wic przewiaczony Patrzc w mik naleycie, e to jego jest odbicie.

Przez ulic jedzie bryczka, Pcha w niej siedzi jak ksiniczka. Na ramionach pelerynka, Spod kapturka sodka minka, Parasolka maa w doni Przed sonecznym skwarem chroni. Pcha do sklepu wchodzi godnie. "Chciaabym si ubra modnie. Czy dostan na sukienki Jaki jedwab bardzo cienki?" Skoczy kupiec i na ladzie Najpikniejsze wzory kadzie. "Wybr nader mam bogaty, Oto modny jedwab w kwiaty te, biae, morelowe, Modre, lila, purpurowe, Rezedowe i zielone, Srebrne, zote i czerwone." Pcha Szachrajka przez dzie cay Ogldaa materiay, Ogldaa, wybieraa... Wybr duy, a pcha maa! Rzeka wrezcie: "Wielka szkoda, Nie dogadza mi ta moda, Moe z czasem, do jesieni Wrd deseni co si zmieni." Cho nic w sklepie nie kupia, Ale bya bardzo mia, Wic j kupiec wyprowadzi I do bryczki grzecznie wsadzi. Gdy uprzta materiay, Nagle rce mu zadray, Patrzy - zniky wszystkie kwiatki, A pozosta jedwab gadki. "Ta szachrajka, ta pcha maa, Wszystkie kwiatki mi zabraa, Tak w smole warto upiec!" Zrozpaczony jkn kupiec. A ulic jedzie bryczka, Pcha w niej siedzi jak ksiniczka. Staje wreszcie koo domu I nie mwic nic nikomu W ulubionym swym ogrdku Sadzi kwiatki po cichutku:

te, biae, morelowe, Modre, lila, purpurowe, Rezedowe i zielone, Srebrne, zote i czerwone. Pomalutku sadzi kwiatki Cyklameny, re, bratki, Malwy, niezapominajki... licznie jest u Pchy Szachrajki! Pcha, podobnie jak kobiety, Rzadko zajrzy do gazety, Ale czasem od niechcenia Czyta drobne ogoszenia. Raz wic, nudzc si szalenie, Przeczytaa ogoszenie, e niejaka panna Kika Na ulicy Kopernika Pragnie uczy si jzyka Angielskiego. Pcha szczliwa Ju co knuje, ju si zrywa I po chwili w kapeluszu, W akieciku z lila pluszu, W modrych butach atasowych, W rkawiczkach purpurowych Jedzie wprost na Kopernika, Tam, gdzie mieszka panna Kika. "C, angielski rzecz niewielka! A wygldam jak Angielka, Jest mi nudno! Mam ochot Pannie Kice zrobi psot! Przyjechaa, do drzwi dzwoni, Ogoszenie trzyma w doni. "Panna Kika? Wanie do niej... Z ogoszenia... Ch mam wielk Zosta jej nauczycielk." Panna Kika bya mia, Szybko spraw zaatwia Mwic: "Ciesz si ogromnie, e dzi pani przysza do mnie. W Ameryce mam krewnego I dlatego angielskiego Chc si uczy na wypadek,

Gdy dostan po nim spadek. Mam tu zeszyt i owek Do pisania obcych swek. Dzi jest pitek... Od soboty Mog wzi si do roboty." Pcha suchajc, kilka razy Powtarzaa dwa wyrazy Po angielksu. Jeden znaa Z lat, gdy bya jeszcze maa I lubia zbiera znaczki, Drugi za - z unrowskiej paczki. Tak zacza si nauka. Panna Kika swka duka, Pchle z wysiku puchnie gwka, Wci dyktuje nowe swka: "Tirli - wojsko, pirli - woda Tirlipirli - wojewoda. Fiki - pole, miki - taczka, Fikimiki - polewaczka. Limpa - noga, pimpa - droga, Pimpalimpa - hulajnoga..." Pisze swka w swym zeszycie, Wci je sobie przepowiada. Pcha nie szczdzi pochwa, rada, e postpy s w nauce. "Chyba kurs dla pani skrc, Pani pilno jest wzorowa, A ten akcent, ta wymowa, Niech si krl angielski schowa! Jeszcze tydzie lekcje trway, Day wynik doskonay. Panna Kika, wniebowzita, Wszystkie swka ju pamita I z zeszytu pynnie czyta, Jak Angielka rodowita. Pcha, egnajc uczennic, Powiedziaa pannie Kice: "Jestem dumna z panny Kiki, Pimpalimpa, fikimiki!" Panna Kika do kawiarni,

Gdzie najludniej i najgwarniej, Wchodzi, niby dla ochody Kae poda sobie lody. Przyjaciki siedz w kko, A ju Kika przyjacikom Sw wyszoci dogry rada, Po angielsku odpowiada Swka, ktre jej do gowy Pcha wbijaa nieustannie, By dogodzi prnej pannie. Naraz dziwna rzecz si staa, Rzecz po prostu niebywaa. Oto wszystkie pchy w lokalu, Skaczc zwinnie cal po calu, Przeskakujc przez stoliki, Wanie stolik panny Kiki Otoczyy i oblegy. Przyjaciki si rozbiegy, A pchy grzecznie wkoo siady I ze smakiem lody zjady. Przeraona panna Kika Od stolika szybko zmyka, Ju-ju dopa ma doroki, A pchy skacz na poczoszki, Na spdniczk, na trzewiki I w rkawy panny Kiki. Tu si caa rzecz wydaa: Pcha Szachrajka nie umiaa Po angielsku, bo i skde? Chcc postpi jednak mdrze, Nauczya pann Kik Wada wietnie pchlim jzykiem I dlatego pchy na pewno Wziy j za swoj krewn. Pcha Szachrajka po tej psocie Zamieszkaa na Ochocie I przez dwa miesice prawie Nie zjawia si w Warszawie. By karnawa. W karnawale Wszyscy bardzo lubi bale. Pcha wic myli: "Doskonale!

Bal wyprawi, lecz nie u mnie. Trzeba przecie y rozumnie." Rozpisaa zaproszenia, e bal bdzie u Szerszenia I e wanie on zaprasza Na sobot. Dobra nasza! Szersze, nic nie wiedzc o tym, Kad si wanie wpa w sobot, A tu nagle mu przed ganek Wjeda szereg aut i sanek. Szersze peen jest zdziwienia, Patrzy: Co to? Zaproszenia? "Podpis mj jest sfaszowany, Kto zupenie mi nie znany Sobie bal wyprawi u mnie!" A tu gocie jad tumnie, Panie w piknych toaletach, W autach, sankach i karetach. Jak karnawa, to karnawa! "Kto mi zrobi brzydki kawa!" Myli Szersze, ale goci Wita grzecznie - z koniecznoci. Pcha, wytworna w kadym calu, Chtnie wodzi rej na balu. Ma na sobie sukni now, Plisowan, kolorow, Ma jedwabne pantofelki, W lewej rce wachlarz wielki, I unoszc si na palcach Wiedeskiego taczy walca. Kady pan jej czar ocenia, Kady pyta si Szerszenia: "Kto ta dama, ta nieznana, Kto ta pikno, prosz pana?" Szersze mwi nie chce wcale, Odpowiada co niedbale, Zielenieje wprost ze zoci: Nie ma czym nakarmi goci. "Nic ju dzisiaj nie dostan. Dam im placki kartoflane!" Pcha tymczasem od kwadransa Taczy z wdzikiem kontredansa, Gwk schyla i co chwila

Do tancerza si przymila, I taneczne stawia kroczki Leciusiekie jak oboczki. Muzykaci gra przestali, Szersze krci si po sali, Chciaby wykry winowajc I ukradkiem Pchle Szachrajce Jednym okiem si przyglda. Towarzystko walca da! Pcha ju taczy nie ma chci I odmownie gwk krci. "Lepiej bdzie zej mu z oczu!" Chwil staa na uboczu I jak staa, tak wypada, Do swej bryczki szybko wsiada, A nim jeszcze kwadrans min, Ju leaa pod pierzyn. Pchle zachciao si podry, Bo domowe ycie nuy. Wymuskana, pikna, hoa, Stoi Pcha na brzegu morza, A tu okrt si nadarzy. Pcha wic prosi marynarzy: "Moe z sob mnie wemiecie, Podrowa chc po wiecie." Przybi okrt do przystani. "Z wielk chci, prosz pani!" Siedzi Pcha ju na pokadzie, To pasjansa sobie kadzie, To na socu si opala, To przyglda si, jak fala Obok fali si przewala. Upuny dwa tygodnie Tak przyjemnie i pogodnie! Pitnastego dnia rd fali Ld ukaza si w oddali. Pcha powiada: "Kapitanie, Niechaj okrt tutaj stanie, Zatskniam ju za ldem, Wic na ldzie tym wysid." d kapitan spuci kae, Pch egnaj marynarze,

d do brzegu zwinnie dy, Biaa mewa nad ni kry. Przed oczami Pchy Szachrajki Staje nagle zamek z bajki, Dookoa grone wiee, Kada wiea zamku strzee, W wieach strae i rycerze. Zobaczyli Pch z daleka... Kto to taki? Stra nie zwleka, Szybko wsiada na rumaki, eby sprawdzi, kto to taki. Ju do zamku Pch prowadz, Niech tumaczy si przed wadz. Wchodzi Pcha do wielkiej sali, Gdzie rycerze si zebrali. Serce omal jej nie pknie. Patrzy wok: "Jak tu piknie!" Schody z saskiej porcelany, Barwne ciany i dywany, Pod sufitem soce ponie, A w koronie na swym tronie, W dugim paszczu z gronostajw Siedzi mody krl Bajbaju, Dumny wadca tego kraju. Pcha wic dworski ukon skada I do krla tak powiada: "Jam ksiniczka Biaoliczka W purpurowych rkawiczkach. Jestem crk krla z bajki, Wadcy wyspy Patatajki, Paac mam z czytego zota, W porcie stoi moja flota, Sto okrtw na kotwicy Strzee portu i stolicy. Z puchowego wstaam oa I tak pync poprzez morza Szukam ma w obcym kraju." Rzecze na to krl Bajbaju: "Co dzi mamy? Kwiecie? W maju Pojm dam t za on."

Krl powidzia - zaatwione! I do Pchy podchodzi dwornie, Przed ni skania si pokornie. Ju rycerze dla parady Wycignli swoje szpady, Ju podbiegy dworskie suki Ucaowa jej paluszki I w niespena p godziny Obwieszczono zarczyny. Naraz wbiega Kanclerz Pastwa. "Prosz pastwa, prosz pastwa! Najjaniejszy Panie! Pono Pcha ma zosta twoj on? Wszak to wcale nie ksiniczka, Lecz od gowy do trzewiczka Pcha zwyczajna, Moci Krlu!" Zaroio si jak w ulu, Biegn panie i dworzanie Poruszeni niesychanie, Stra zamkowa i rycerze, Kasztelanki, masztalerze... Ministrowie patrz z trwog I zrozumie nic nie mog. Krl wzi szybko szko powikszajce: "Pcha! To jasne jest jak soce! Prosz poda mi nahajk, Bym ukara Pch Szachrajk!" Pcha, rzecz prosta, nie czekaa, Parasolk sw zapaa, Zbiega na d jednym susem I ucieka szybkim kusem. Krl by bardzo rozgniewany, Zbieg po schodach z porcelany, "apcie! - woa - apcie, gapie!" Ale takiej nikt nie zapie! Po miesicu Pcha z wyprawy Powrcia do Warszawy. Na Wielkanoc Pcha Szachrajka Malowaa sama jajka,

Ubijaa bia pian Na mazurki lukrowane, Nakadaa sodk mas I orzeszki na okras. Ucieraa przez dzie cay Mak, wanili i migday, Wreszcie rzeka: "Czas ju, aby Suba piec zacza baby!" Przyskoczyy dwie kucharki Wziy mki cztery miarki, Sypi cukier tarty miako, Krc tka, bij biako... "Gdzie podziay si rodzynki? Nie ma nawet odrobinki!" Przeszukay dwie kucharki Wszystkie w domu zakamarki. Nie ma nigdzie. Pcha w rozpaczy! "Gdzie rodzynki? Co to znaczy?" Poleciaa na kominki Do ssiadek po rodzynki. U ssiadek nie dostaa, Mae rczki zaamaa. "Bez rodzynkw nie ma ciasta! Trudno, musz i do miasta." Py strzepna z pelerynki I pobiega po rodzynki. Nie dostaa ich w kawiarni, Nie dostaa w owocarni Ani w sklepach kolonialnych. "To dopiero pech fatalny, Przecie baby musz upiec!" "C poradz? - odrzek kupiec Nie dostaem dzi rodzynkw, Bo rodzynkw brak na rynku." Kada inna kazaaby Bez rodzynkw upiec baby, Ale Pcha - to rzecz nienowa Bya bardzo pomysowa. Patrzy, widzi sklep z nutami. Wesza. "Pan askawie da mi

Utwr atwy i zabawny, I moliwie lekkostrwany. W wita goci si spodziewam, Wic im zagram i zapiewam." Rzek sprzedawca: "Pikna pani, Co adnego znajd dla niej. Moe walca? Marsza moe? Marsze w duym mam wyborze, Dajmy na to, z bardziej znanych Marsz onierzy oowianych." Pcha odrzeka: "Lubi marsze, Byle tylko nie najstarsze, Niech pan przegra na pianinie... Owszem... Pan mi to zawinie..." I po chwili bya w domu. W domu z marsza po kryjomu Scyzorykiem w trzy minuty Wydubaa wszystkie nuty, Bo, jak wiecie, kada nutka Jest czarniutka, okrglutka, Kropka w kropk jak jagdka. Do miseczki je wsypaa I do kuchni poleciaa. Tam figlarne strojc minki Rzeka: "Oto s rodzynki! Bd baby bardzo smaczne, Zaraz sama piec je zaczn." I do nocy, tak jak rzeka, Wielkanocne baby pieka, A kucharki w czoa pocie Przyglday si robocie. W pierwsze wito przyszli gocie. "Przyszli gocie? Procie, procie!" Wszyscy Pch powita radzi, Pcha do stou ich prowadzi, Do kieliszkw wino leje. "Winko smaczne, mam nadziej, Ale ciasto, powiem miao, Wyjtkowo si udae.

Zwaszcza baby z rodzynkami. Baby, mwic midzy nami, S po prostu znakomite! Jedzcie, prosz, z apetytem." No i c? Po dugim pocie Wszystkie baby zjedli gocie Do ostatniej okruszynki. A e zjedli te "rodzynki", Wic im potem tydzie cay Kiszki gono marsza gray. To by wanie dobrze znany Marsz onierzy oowianych. Pcha Szachrajka myli sobie: "Tu nic wicej nie przeskrobi, Tutaj kady mnie obmawia, Trudno. Jad do Wrocawia." Pomylaa i po cichu Zdja kufry swe ze strychu, Spakowaa wszystkie stroje, Ulubione szmatki swoje, Rkawiczki purpurowe I trzewiczki atasowe. A nazajutrz bardzo wczenie, Gdy dom ton jeszcze we nie, Po cichutku si ubraa I na dworzec pojechaa. W poczekalni pierwszej klasy Pcha wyja swe zapasy, Zjada buki ze dwa deka I popia szklank mleka, W kt wtulia si i czeka. Poczekaa do obiadu, A pocigu ani ladu. Tum tymczasem cigle wzrasta, Nowi ludzie cign z miasta Z walizkami, z tobokami, Z dziemi, z psami, z kanarkami... Och, jak toczno! Uf, jak ciasno!

Trudno znale nog wasn, A tu nowa fala pcha si W poczekalni i przy kasie, I w koleji si ustawia Wszyscy jad do Wrocawia! Nawet Pcha, cho taka maa Tak niewiele miejsca miaa, e na jednej nce staa. Gdy ju czas by na kolacj, Pocig wtoczy si na stacj. Tum si rzuci jak szalony, Biegli ludzie przez perony Z walizkami, z tobokami, Z dziemi, z psami, z kanarkami... Do wagonw si toczyli Krzyczc, sapic i po chwili Peny by ju kady przedzia, Jeden czek na drugim siedzia. Kto chcia jecha, cho by w strachu, Sta na stopniu lub na dachu, Albo pchajc si niezgorzej Szuka miejsca na buforze. Pcha Szachrajka bya maa, Midzy ludzi si wmieszaa, Przepychaa si wytrwale, A znalaza si w przedziale, Na kuferku w kcie siada I kanapk z serem zjada. Popychano j bez przerwy, A e Pcha ma sabe nerwy, Wic zgnieciona i cinita Ocieraa z ez oczta. Wreszcie przyszed maszynista, Puci par i zawista, Z klegami porozmawia, Po czym ruszy do Wrocawia. Jedzie pocig, jedzie, jedzie,

Ludzie tocz si jak ledzie, Z parowozu para bucha, A dokoa ciemno gucha. Cho jest duszno i gorco, pi podrni na stojco, Chrapi, sapi jak najci, Tylko Pch ta jazda smci, Tylko Pcha jest nie w humorze, Bo bez jaka spa nie moe. Pocig stan. Co to? Kalisz! A Pcha myli ju: "Azali Mam si gnie wrd tylu osb? Wiem, co zrobi! Mam ju sposb!" I cho dua nie urosa, Naraz wielki krzyk podniosa Naladujc konduktora: "Wro-caw! Wro-caw! Komu pora, Prosz pastwa, kto wysiada, Niech wysiada i nie gada! Mamy postj bardzo krtki, Postj krtki - trzy minutki!" Ludzie ze snu przebudzeni Wyskakuj jak szaleni, Skacz drzwiami i oknami Z dziemi, z psami, z kanarkami... A po chwili pocig ruszy. Pcha si cieszy z caej duszy. Sama jedna pozostaa. Przedzia duy, a Pcha maa, Wic wygodnie si rozsiada I babeczk z kremem zjada. Wkrtce z dumn min pawia Zajechaa do Wrocawia. Dugi czas si udawao Pchle z jej psot wychodzi cao, A tu przysza klapa wreszcie Przyapano Pch na miecie I zamknito j w areszcie.

Popyny do wizienia Doniesienia, zaalenia, Pozwy, skargi, dokumenty... Sdzia bardzo by przejty, Wkrtce jednak straci zapa I za gow a si zapa. "Samych pozww tutaj mamy Trzy lub cztery kilogramy! adn wziem sobie prac! Na niej cae zdrowie strac, Osiwiej, wyysiej, Niech si lepiej, co chce dzieje!" Poszed sdzia do aresztu I dozorcy pyta: "Gdzie tu Pcha Szachrajka?" "Ot ona." Pcha wychodzi wystraszona I umiecha si niemiao, I wyciga rczk ma. Sdzia chrzkn i powiada: "al mi pani... Trudna rada... Jeli pani da mi sowo, e uczciwie i wzorowo Odtd y jest pani zdolna, Wtenczas bdzie pani wolna." Pcha odrzeka zawstydzona: "O, pan sdzia si przekona! Poprzysigam wanie sobie, e nic zego ju nie zrobi I e odtd bd ycie Pdzi bardzo przyzwoicie." Wypeniajc przyrzeczenie Pcha zmienia si szalenie. Bya odtd tak uczciwa, Jak to tylko w bajkach bywa, A j kady chwali wszdzie: "Z takiej Pchy pociecha bdzie!" lub jej odby si w adwencie I zapewni mog wicie, e na jej weselu byem I szklankami wino piem.

Miaa dzieci pi tysicy Albo moe jeszcze wicej. Mao dzi jest takich domkw, Gdzie nie byoby potomkw Owej synnej Pchy Szachrajki, Ale... to ju koniec bajki.

Jan Brzechwa

BANIE I POEMATY
SZELMOSTWA LISA WITALISA I Znano rne w wiecie lisy: By wic lis Ancymon ysy; Pospolity lisek rudy, Peen sprytu i obudy; Lis niebieski - wielka sknera; Zezowaty lis - przechera; Czarny lisek ogoniasty; Lis Patrycy Jedenasty; Srebrny lis niezwykle szczwany; Lis Mikita spod Oszmiany; Lis Telesfor farbowany, Niebezpieczny i zawzity; Lis Wincenty, lis Walenty, Lecz nie byo w wiecie lisa Ponad lisa Witalisa. Mia Witalis taki ogon, e nie byo wprost nikogo, Kto nie stanby zdumiony: Taki ogon nad ogony! I falisty, i puszysty,

I niezwykle zamaszysty, I ruchliwy na ksztat kity Niezrwnany, znakomity! Gdy Witalis kroczy drog, Wpierw widziano jego ogon, Co jak ruda chmura zwisa, A dopiero potem - lisa. Gdy si lis pogry we nie, Dziesi ptakw jednoczenie W tym ogonie wio gniazda, Nioso jajka, potem - jazda! Lis si budzi niespodzianie I - jad ptaszki na niadanie. Gdy Witalis przed wieczorem Kucn sobie nad jeziorem I potrzsn swym ogonem, Wszystkie rybki, zachwycone, Wypyway bardzo prdko Za ogonem jak za wdk: Lis je w sosie wymienitym Jad na obiad z apetytem. By Witalis maci rudej, Niezbyt gruby, niezbyt chudy, Mia na prawym oku bielmo I by szelm. Strasznym szelm! Mia rozumu za dziesiciu, Tote w kadym przedsiwziciu Wprawia w podziw swoim sprytem, Wyrobieniem znkomitym, Orientacj doskona I dowcipem, jakich mao! A mia w sobie tyle dumy, Jakby wszystkie zjad rozumy. II Jest na wschodzie miasto oma. Gdy na wschd si dalej zda,

Las wyrasta na bezkresie, Ciemny wwz jest w tym lesie, W tym wwozie lis mia jam, A w tej jamie - dziwy same. Wic lusterko posrebrzane, Ktre z tego byo znane, e gdy czyha kto na lisa, Powstawaa na nim rysa. Prcz lusterka mia pudeko, Dokd zajrze mg przez szkieko, By ustali w sposb atwy, Gdzie zimuj kuropatwy Lub na skraju jakiej czki Zabawiaj si zajczki. Mia prcz tego srebrn mis Z ozdobami i napisem: "Misa lisa Witalisa." Zawsze pena bya misa I nic z niej nie ubywao, Cho Witalis jad niemao. Mia ponadto zoty grzebie, Bowiem bardzo dba o siebie, I grzebieniem tym starannie Czesa ogon nieustannie: Rozczesywa raz i wtry Z gry na d i do gry, I raz jeszcze, i na nowo Rozczesywa - daj sowo! By Witalis rodem z Polski, Lecz kapelusz mia tyrolski, W ktrym byo mu do twarzy, Cho wyglda nieco starzej. III Raz posysza, e niedwiedzie S w tym roku w wielkiej biedzie, Wic nie tracc chwili czasu, wawo uda si do lasu.

Przyszed grzeczny, miy, gadki: - C, robaczki? C, niedwiadki? Krucho z wami? Chodz gadki, e bezmisne ju obiadki Je musicie! Zika, kwiatki, Trawki, listki i saatki! Chodz gadki, e za miedz Dwa zajczki mae siedz, Ktre was za chwil zjedz! Wstyd mi za was! Gdy posucha, Niedwied tylko w apy dmucha. Gdzie popatrze - chuderlaki! Przykry mi jest widok taki! Fe! Doprawdy, nie wypada, Lepiej, gdy potrzebna rada, Przyj po rad do ssiada. Zawstydziy si niedwiedzie: - le si nam ostatnio wiedzie, Porad, porad nam, ssiedzie, Powiedz, lisie Witalisie, Jakie jest twe widzimisi? Lis przyczesa sobie ogon I powiedzia z min srog: - Chodcie ze mn! Znam zagrod, W ktrej s prosita mode. Jest was piciu i dla piciu Bdzie dzisiaj po prosiciu! Ucieszyy si niedwiedzie: - Prowad, prowad nas, ssiedzie! Poszli razem len drog. Sam Witalis, prc ogon, Uroczycie szed na przedzie. A za lisem w lad - niedwiedzie: Cztery stare, jeden mody. Poszli noc do zagrody, Lis obejrza parkan, chatk I pocign za koatk. - Kt to straszy dzieci noc? Kto przychodzi tu i po co?

- To Witalis - lis odrzecze. Prosz, otwrz mi, czowiecze, Z chlewu zabra chc prosiaki, Bo mam dzi apetyt taki. Po tych sowach lis da nurka, A tymczasem od podwrka Psw zjawia si gromada. Kady szczeka i ujada, Kady gronie zby szczerzy, Kady gryzie, gdzie naley, A niedwiedzie, pene trwogi, Powiedziay sobie: - W nogi! Ratuj, lisie Witalisie! Ale psom a w lepiach skrzy si I popady w ferwor taki, e fruway tylko kaki. Lis tymczasem, sunc boczkiem, Wbieg przez furtk drobnym kroczkiem, Po szelmowsku mrugn oczkiem, Wszed ostronie od kurnika, Porwa kaczk, g, indyka, Trzy kurczaki i perliczk, Zwiza wszystko to rzemyczkiem I, nie tracc chwili czasu, Pobieg z upem swym do lasu. A niedwiedzie, nieszczliwe, Pogryzione, na wp ywe, Kulejce, godne, chore, Odszukay lisi nor. - Przydybalimy ci, rybko! Dosy artw! Wya szybko, Wya, lisie Witalisie! Lis Witalis ju - po rysie Na lusterku - pozna snadnie, e na gniew niedwiedzi spadnie. Widzc, e mu co zagraa, Lis ukaza si w bandaach, W plastrach, szmatach i gaganach: - Spjrzcie, cay jestem w ranach! Ogon strasznie mam zwichnity,

Poksane wszystkie pity: Naraaem wasne ycie, By was broni naleycie. Wojna bya nie na arty, Psy walczyy jak lamparty, W sposb grony i zaarty. Lecz wyjawi mog skromnie, e daleko im jest do mnie: Gdym wyskoczy zza chaupy, Pady pierwsze cztery trupy, Jeden pies ju po minucie W przeraeniu wielkim uciek, Drugi chcia go wzi w obron, Wic zabiem go ogonem. Cztery dalsze, poranione, Pooyy si pod potem I skonay wkrtce potem, A jedynie niedobitki Was napady w sposb brzydki. C, dostalicie po skrze. A dlaczego? Bocie tchrze! Zawstyczyo to niedwiedzi, Brak im byoodpowiedzi, Wic nie alc si nikomu Poszy godne spa do domu. - egnal, lisie Witalisie! Spa lisowi ani ni si! Do swej jamy szybko wrci, Zdj bandae, plastry zrzuci, Zerkn w lustro z min bog I przyczesa sobie ogon. Potem przynis chrustu wizk, eby upiec sobie gsk. Gska taka bya wcieka, e na ogniu raka spieka, Lecz z natury bya mia, Wic si piknie zrumienia I Witalis porcj tust Zjad z jabkami i kapust. IV

W czas zimoej chodnej pory Wyszed lis ze swojej nory: - Do mnie, wszystkie godomory, Do mnie, z lasw, z kniei, z chaszczy! Mam ja co dla kadej paszczy! Kto nie dojad, ten si naje! Znam zwierzce obyczaje, Znam zwierzce apetyty I mam pomys znakomity, eby kady z was by syty. Zewszd zbiegy si zwierzta, Bo dla zwierzt to przynta, Pokd iskra ycia tli si. - Gadaj, lisie Witalisie, Przybywamy ca zgraj, Bo nam kiszki marsza graj. Opowiadaj, lisie, cile O niezwykym swym pomyle! Lis tych sw uwanie sucha, Po czym rzek zdejmujc z ucha Swj kapelusz zawadiacki: - Umiem piec ze niegu placki. Mam do tego obok, w lasku, Piec wasnego wynalazku. Kto dostarczy kup niegu I dorzuci mi do tego Poe sada lub soniny, Ten w niespena p godziny Prosto z pieca na niadanie Plackw tustych niesychanie Peny taki wr dostanie. Mwic to potrzsn worem, e a z wora nad otworem Buchn, mile echcc w chrapach, Pieczonego ciasta zapach. Za Witalis prawi dalej: - Mnie bynajmniej si nie pali, Takie placki stale jadam, Ale sobie trud ten zadam, By wyywi was do wiosny, Bo wasz wygld jest aosny.

Co za placki! Szkoda gada! Mgbym tydzie opowiada O ich cudnym aromacie, O ich smaku! Ot macie. Z tymi sowy wyj z wora Plackw tuzin czy pltora I sam zjad je z apetytem, Pomlaskujc sobie przy tym. Po szelmowskim tym popisie Pady gosy: - Witalisie, Co si zjado, to przepado, Dostarczymy nieg i sado, Uczta bdzie wymienita, Chcemy naje si do syta, Chcemy placki mie - i kwira! Lis przyczesa sobie ogon: - Placki jutro by ju mog. Wic nazajutrz bardzo wczenie, Gdy las ton jeszcze we nie, Tumy zwierzt szy w szeregu, Wlokc cae gry sniegu, A do tego jeszcze sado Tyle, ile go przypado. Lis ju sta przed swoj nor. Spojrza: owszem, sada sporo! Peen werwy i ochoty Wzi si zaraz do roboty, Zdj kapelusz, duchem skoczy, Z piset snienych kul utoczy, Kad spaszczy szybkim ruchem, Tak jak robi si z racuchem, Schwyci sado i rzetelnie Wysmarowa nim patelni; I cho jest to rzecz kobieca, Placki wkada jl do pieca. Z pieca wnet buchn para, A Witalis ju si stara,

Ju dorzuca nowe placki, Taki z niego kucharz chwacki. Przygldaj si zwierzta, Pilnie chodz mu po pitach, Wprost doczeka si nie mog! A Witalis pry ogon, Zda si, wcha cudny zapach, A zwierztom krci w chrapach, A zwierztom skrca kiszki. A Witalis zbiera szyszki I do ognia je dorzuca, Kry, krzta si, przykuca. - Sada jeszcze! Sada! Prdzej! No, bo placki wam uwdz! Po upywie pl godziny, Niewyrane strojc miny, Z pieca wyj lis patelni I do zwierzt rzek bezczelnie: - A to dziwna jest przygoda! prosz, spjrzcie, sama woda! Z takim niegiem trudu szkoda: Rozpuszczony, mokry, sypki Mogyby w nim pywa rybki! A mwiem, e to nie to! nieg powinien by jak beton Zamarznity i w kawakach. Taki wanie jest w Suwakach, W Augustowie, w Ostroce... A to co! Umywam rce! Poszo cae wasze sado, Tyle pracy mej przepado! Nie nabior si powtrnie, Mam was dosy, bocie durnie! Zawstydziy si zwierzta. Racja! Nikt z nich nie pamita, e przed samym witem jeszcze Pada nieg zmieszany z deszczem. A nieg z deszczem jest wodnisty Fakt dla wszystkich oczywisty. Na nic cae przedsiwzicie!

Lis wykrci si na picie, Spuci ogon na znak smutku I do nory powolutku Poszed, by si zamkn w norze, Bo by w bardzo zym humorze. Lecz gdy ju odeszli gocie, Wtedy z pieca jak najprociej Wyj sado, woy w garnki, Garnki schowa do spiarki, Po czym, dumny z tego zysku, Krzykn: - Brawo, Witalisku! V Jak co rok w Zielone wita Zgromadziy si zwierzta Dla obioru prezydenta. Jest to taka wana sprawa, e zwierzce wszystkie prawa Dzie ten czyni dniem przymierza: Zwierz na zwierza nie uderza, G jest pewna swego pierza, Pies nie czai si na jea, Owca moe wyj ze stada Nikt nikogo nie napada. Kot nie drapie, wilk nie zjada, Nawet zajc, cho ma pierta, Z odlegoci kilometra Obserwuje te wybory, Nawet mysz wychodzi z nory, Nawet tchrz ze strachu chory Na wybory pieszy wawo, Bo mu wolno. Bo ma prawo. Lis Witalis, wielki szelma, ypie biakiem swego bielma, Pry ogon znakomity, Zwisajcy na ksztat kity, I w tyrolskim kapeluszu Kry peen animuszu. Tu do wilka si przymili

I co szepnie, tam po chwili Do niedwiedzia chykiem sunie, Jakie swko rzuci kunie, Chytrze mrugnie do jelenia, Jea munie od niechcenia, Mysz ogonem poaskocze, Mimochodem, Bg wie o czym, Porozmawia chwilk z rysiem. - wietnie, lisie Witalisie! Wszyscy myl: "A to szelma! Jaki w tym, widocznie, cel ma" Ju najstarszy wilk buaw Machn w lewo, machn w prawo; Takie jest zwierzce prawo. Ju wybory rozpoczta Kt zostanie prezydentem? Lis spryciarzem by bezsprzecznie, Wic o gos poprosi grzecznie, Wszed na pie i w sowach kilku Tak powiedzia: - Zacny wilku, I wy, wszyscy tu zebrani, Tak przeze mnie szanowani, Albo mwic wprost - zwierzta! Macie wybra prezydenta. Czy jest kto, kto nie pamita Zasug lisa Witalisa? W piciu tomach ich nie spisa! Ot ja przed wielu laty, Gdym by mody i bogaty, W cigu jednej tylko wiosny Zasadziem tutaj sosny, Buki, dby - niemal wszystko, By zwierztom da schronisko! Dla was szereg lat z zapaem Drb w kurnikach hodowaem, Dla was w chlewach tucz wieprze, Bycie mieli ycie lepsze. Jestem waszym dobrodziejem, A sam nie pi, a sam nie jem, Tylko myl dniem i noc,

Jak zwierztom przyj z pomoc... Mrukn niedwied do ssiada: - Co tu gada - dobrze gada! Szepn borsuk: - Jaka swada, Jaka dykcja i wymowa, To przynajmniej tga gowa! A tymczasem lis po chwili Cign dalej: - Moi mili, Nie namawiam, ale radz: Jeli dzi otrzymam wadz, Daj sowo, e zasadz W cigu piciu dni na piasku Drzewa mego wynalazku. Ju nie szyszki, nie oedzie, Ale rosn na nich bdzie Schab wdzony i pieczony, Boczki, szynki, salcesony, Mortadela i serdelki, Mis przernych wybr wielki, Nawet prosi w galarecie, Jeli tylko zapragniecie. Wszystkim oczy a zabusy: - Lis niezgorsze ma pomysy, Niech zostanie prezydentem! - Czy przyjte? - Tak! Przyjte! Niedwied obj go za szyj I zawoa: - Niech nam yje! - yj nam, lisie Witalisie! Powtrzyy za nim rysie, Kuny, tchrze i jelenie Oraz cae zgromadzenie. Po wyborach zgodnie z prawem Lis od wilka wzi buaw I do domu cztery kozy Z wielk pomp go zawiozy. Kiedy jecha len drog, Wpierw widziano jego ogon, Co jak ruda chmura zwisa, A dopiero potem - lisa.

Ju nazajutrz na polanie Zacz lis urzdowanie. Kaza poda sobie kor, Wzi do garci piro spore I ustaw za ustaw J wydawa z wielk wpraw: - Zarzdzamy, by zwierzta Do uytku prezydenta Oddaway, prcz okupu, Czwart cz swojego upu. eby kady ptak od maja A do maja wszystkie jaja Nis dla lisa Witalisa, Ktry tka z nich wysysa. eby kury i kurczta Same szy do prezydenta I prosiy, by na ronie Raczy upiec je ostronie. Nie pamitam ju, niestety, Jakie prawa i dekrety Wyda jeszcze lis ponadto, Lecz zwierzcy cay wiat to, Peen lku i poddania, Wykonywa bez szemrania. * Upyway dni, tygodnie... Lis Witalis y wygodnie, upi wszystkich, jak si dao, I korzyci mia niemao. Przed siedzib jego zawsze Dwa niedwiedzie co najwawsze Stay sprawnie i wzorowo Penic wart honorow. Stay te jelenie cztery, By go wozi na spacery. A wiewirki przez dzie cay Przy ogonie si krztay

I chuchay, i dmuchay, I bez przerwy go czesay. Niky spokoju nie mia w lesie: Ten usuy, tamten poda, Ten przyniesie, ten odniesie, Nawet borsuk - wojewoda, Cho to bardzo dumna sztuka, By u lisa za hajduka, Wic zocio to borsuka. Jad Witalis za dwudziestu I zwierzta bez protestu Napychay mu spiarni, Chocia same jady marnie. Nigdy nie chcia z nikim gada Ani nawet odpowiada Na pytania, na podania I nie dawa posuchania. Siedzia dumny niczym basze, Jad i mwi: - Sprawa wasza Dobrze dba o mj odek. Taki musi by porzdek! Jam prezydent, czyli wadza, A jak komu nie dogadza, Niech zabiera si i zmiata, Jeli nie chce wcha bata! Gdy ju wreszcie lisi nierzd Klsk spad na ycie zwierzt, Wilk cichaczem, bez haasu, Zwoa wielki wiec do lasu I gdy wszyscy si zebrali, Rzek: - Nie moe by tak dalej! VI Czeka wszystkich nas zagada I jest na to jedna rada: Zapmy lisa lub zastrzelmy Do ju rzdw tego szelmy, Tego lisa Witalisa, Ktry soki z nas wysysa!

Pady sowa: - Racja! Brawo! - Lis Witalis gwaci prawo! - Zniszczy wszystkich nas ze szcztem! - Precz! Precz z takim prezydentem! I uchwali wiec zwierzcy, e nie cierpi tego wicej, e lis broi co niemiara, Wic go musi spotka kara. Lis tymczasem do lusterka Niespokojnym okiem zerka; Nagle widzi - co to? Rysa! Strach oblecia Witalisa. A tu rysa ronie, ronie, Zaamuje si ukonie I lusterko cae amie. A Witalis siedzc w jamie Zimny pot ociera z czoa. - Sprawa jednak niewesoa! machn raz czy dwa ogonem, Po czym smutnie rzek: - Skoczone! Co uyem, to uyem, Dobrze jadem, dobrze piem, Za to teraz czas mi w drog. Trudno. Zosta tu nie mog! Zapakowa par waliz. I chcia umkn lis Witalis. Zatrzymay go niedwiedzie: - Po co pieszy si, ssiedzie? Nie tak prdko, jeszcze chwilka, Wstpi musisz wpierw do wilka, Wilk ma spraw do ciebie kilka. - Wilk zaprasza? Rzecz ciekawa! - Wilk ci wzywa w imi prawa! - Ani myl. Nie chce mi si! - Mamy rozkaz Witalisie, Lepiej si nie stawiaj hardo, Bo dostaniesz halabard.

Tu lisowi cierpa skra. Widzc, e ju nic nie wskra, Ciko westchn, spuci ogon I potulnie ruszy drog. Wilk na czeka w cieniu buka: Z prawej strony mia borsuka, Z lewej dzika. Nieco dalej Delegaci zwierzt stali. Lis zatrzyma si w p drogi, Ale wilk, ogromnie srogi, Rykn: - Bliej! Ruszaj mi si! Kara ci nie minie, lisie! Bra go! Wziy go dwa rysie, Ten za nogi, w za gow; Wilk zawoa wic: - Gotowe! Wtedy wyszy dwie asiczki; Miaa kada z nich noyczki. Pochwyciy ogon lisa, Co jak ruda chmura zwisa, I do pracu si zabray: Ciy, strzygy, przystrzygay, Odrzucay rude pki, Podcinay puszek mikki Szybko, zwinnie, lecz ostronie. A lis wi si jak na ronie, Jcza, szlocha, zrozpaczony: - Taki ogon nad ogony Ostrzyc... zniszczy! O zbrodniarze! Jake teraz si poka? Jak poka si z ogonem Tak nikczemnie ostrzyonym?! Rzeczywicie. Ogon lisa Zwisa jak paeczka ysa, A wiart rudy puch rozwiewa I unosi ponad drzewa. Wypuciy lisa rysie, A wilk rykn: - Wyno mi si, Zmiataj, lisie Witalisie!

Lis ucieka, gdzie pieprz ronie. Raz zatrzyma si przy sonie I usysza zawstydzony, Jak si z niego miay wrony, Kuny, susy, nawet jee Kady ptak i kade zwierz: - Taki ogon zamiast tyczki Mgby by dla ogrodniczki! - To to sk, nie aden ogon! - mieszny widok, swoj drog! - To ci ogon nad ogony!... Lis Witalis, omieszony, Wyszydzony, uciek z lasu I ju nikt od tego czasu Nie oglda Witalisa Nawet ja, com go opisa. ----------------------------------------------------------Jan Brzechwa

STO BAJEK
POMIDOR Pan pomidor wlaz na tyczk I przedrzenia ogrodniczk. "Jak pan moe, Panie pomidorze?!" Oburzyo to fasol: "A ja panu nie pozwol! Jak pan moe, Panie pomidorze?!" Groch zzielenia a ze zoci: "e te nie wstyd jest waszmoci, Jak pan moe, Panie pomidorze?!"

Rzepka take go zagadnie: "Fe! Niedobrze! Fe! Nieadnie! Jak pan moe, Panie pomidorze?!" Rozgnieway si warzywa: "Pan ju troch naduywa. Jak pan moe, Panie pomidorze?!" Pan pomidor zawstydzony, Cay zrobi si czerwony I spad wprost ze swojej tyczki Do koszyczka ogrodniczki. ----------------------------------------------------------Jan Brzechwa

STO BAJEK
SAMOCHWAA Samochwaa w kcie staa I wci tak opowiadaa: "Zdolna jestem niesychanie, Najpikniejsze mam ubranie, Moja buzia tryska zdrowiem, Jak co powiem, to ju powiem, Jak odpowiem, to roztropnie, W szkole mam najlepsze stopnie, piewam lepiej ni w operze, wietnie jed na rowerze, Znakomicie muchy api, Wiem, gdzie Wisa jest na mapie, Jestem mdra, jestem zgrabna, Wiotka, sodka i powabna, A w dodatku, daj sowo, Mam rodzin wyjtkow: Tato mj do pieca siga, Moja mama - taka tga Moja siostra - taka maa, A ja jestem - samochwaa!" ----------------------------------------------------------------------------

an Brzechwa

STO BAJEK
KAMCZUCHA "Prosz pana, prosz pana, Zasza u nas wielka zmiana: Moja starsza siostra Bronka Zamienia si w skowronka, Siedzi cay dzie na buku I powtarza: kuku, kuku!" "Pomyl tylko, co ty pleciesz! To zwyczajne kamstwa przecie." "Prosz pana, prosz pana, Rzecz si staa niesychana: Zamiast deszczu u ssiada Dzi padaa oranada, I w dodatku cakiem sucha." "Fe, nieadnie! Fe, kamczucha!" "To nie wszystko, prosz pana! U stryjenki wczoraj z rana Abecado z pieca spado, Ca piecze z rondla zjado, A tymczasem na obiedzie Mia by lew i dwa niedwiedzie." "To dopiero jest kamczucha!" "Prosz pana, niech pan sucha! Po poudniu na zabawie Utona kaczka w stawie. Pan nie wierzy? Daj sowo! Sprowadzono stra ogniow, Przecedzono wod sitem, A co ryb zowiono przy tym!" "Fe, nieadnie! Kt tak kamie? Zaraz si poskar mamie!" ------------------------------------------------------------------------------------------Jan Brzechwa

STO BAJEK
ARBUZ

W owocarni arbuz ley I zoliwie pestki szczerzy; Tu przygani, tam zaczepi. "Ju by przesta gada lepiej, Zamknij buzi, Arbuzie!" Ale arbuz jest uparty, Dalej sobie stroi arty I tak rzecze do moreli: "Jeszczemy si nie widzieli, Pani skd jest?" "Jestem Serbka..." "Chocia Serbka, ale cierpka!" Wszystkich drani jego drwiny, A on mwi do cytryny: "Pani skd jest?" "Jestem Woszka..." "Chocia Woszka, ale gorzka!" Gwat si podnis na wystawie: "To zuchwalstwo! To bezprawie! Zamknij buzi, Arbuzie!" Lecz on za nic ma owoce, Szczerzy pestki i chichoce. Melon do ju mia arbuza, Krzykn: "Gupi! Szukasz guza! Bdziesz mia za swoje sprawki!" Run wprost na niego z szafki, Potem stoczy go za lad I tam zrobi marmolad. ---------------------------------------------------------------------Jan Brzechwa

STO BAJEK
LE Na tapczanie siedzi le, Nic nie robi cay dzie.

"O, wypraszam to sobie! Jak to? Ja nic nie robi? A kto siedzi na tapczanie? A kto zjad pierwsze niadanie? A kto dzisiaj plu i apa? A kto si w gow podrapa? A kto dzi zgubi kalosze? O - o! Prosz!" Na tapczanie siedzi le, Nic nie robi cay dzie. "Przepraszam! A tranu nie piem? A uszu dzisiaj nie myem? A nie urwaem guzika? A nie pokazaem jzyka? A nie chodziem si strzyc? To wszystko nazywa si nic?" Na tapczanie siedzi le, Nic nie robi cay dzie. Nie poszed do szkoy, bo mu si nie chciao, Nie odrobi lekcji, bo czasu mia za mao, Nie zasznurowa trzewikw, bo nie mia ochoty, Nie powiedzia "dzie dobry", bo z tym za duo roboty, Nie napoi Azorka, bo za daleko jest woda, Nie nakarmi kanarka, bo czasu mu byo szkoda. Mia zje kolacj - tylko ustami mlasn, Mia pooy si - nie zdy - zasn. nio mu si, e nad czym ogromnie si trudzi. Tak zmczy si tym snem, e si obudzi. --------------------------------------------------------------------------

Jan Brzechwa

STO BAJEK
TYDZIE Tydzie dzieci mia siedmioro: "Niech si tutaj wszystkie zbior!" Ale przecie nie tak atwo Radzi sobie z liczn dziatw:

Poniedziaek ju od wtorku Poszukuje kota w worku, Wtorek rod wzi pod brod: "Chodmy sitkiem czerpa wod." Czwartek w grze ig grzebie I zaszywa dziury w niebie. Chcieli prac skoczy w pitek, A to ledwie by pocztek. Zamylia si sobota: "To dopiero jest robota!" Poszli razem do niedzieli, Tam porzdnie odpoczli. Tydzie drapie si w przedziaek: "No a gdzie jest poniedziaek?" Poniedziaek ju od wtorku Poszukuje kota w worku I tak dalej... ----------------------------------------------------Jan Brzechwa

STO BAJEK
TACOWAA IGA Z NITK Tacowaa iga z nitk, Iga - piknie, nitka - brzydko. Iga caa jak z igieki, Nitce plcz si supeki. Iga naprzd - nitka za ni: "Ach, jak cudnie taczy z pani!" Iga biegnie drobnym ciegiem, A za ig - nitka biegiem.

Iga gr, nitka bokiem, Iga zerka jednym okiem, Sunie zwinna, zrczna, miga. Nitka szepce: "Co za iga!" Tak ze sob tacoway, A uszyy fartuch cay! ------------------------------------------------------------------------------\ Jan Brzechwa

STO BAJEK
NA WYSPACH BERGAMUTACH... Na wyspach Bergamutach Podobno jest kot w butach, Widziano take osa, Ktrego mrwka niosa, Jest kura samograjka Znoszca zote jajka, Na dbach rosn jabka W gronostajowych czapkach, Jest i wieloryb stary, Co nosi okulary, Uczone s ososie W pomidorowym sosie I tresowane szczury Na szczycie szklanej gry, Jest so z trbami dwiema I tylko... wysp tych nie ma. ------------------------------------------------------------------Jan Brzechwa

STO BAJEK

NATKA-SZCZERBATKA Jest w naszym domu schodowa klatka, A na tej klatce - lokali pi. W jednym z nich mieszka Natka-szczerbatka. O niej napisa mam dzisiaj ch. Mam ch napisa, bo to jest gratka, Bo to okazja ogromnie rzadka. Bya wic sobie Natka-szczerbatka... Czemu szczerbatka? Zaraz wyjani. Wiadomo: kady czowiek, nim zanie, Zby szoruje, by zdrowym by, Szczotk i past szoruje wanie. A Natka zbw nie chciaa my. Mwia: "Nie chc, Szczotka mnie echce, Niech inni myj zby, gdy chc, A ja nie bd! I adna sia Ju mnie nie zmusi, bym zby mya!" Co z tak robi? Powiedzcie, co?

Jan Brzechwa

STO BAJEK
NA STRAGANIE Na straganie w dzie targowy Takie syszy si rozmowy: "Moe pan si o mnie oprze, Pan tak widnie, panie koprze." "C si dziwi, mj szczypiorku, Le tutaj ju od wtorku!" Rzecze na to kalarepka: "Spjrz na rzep - ta jest krzepka!" Groch po brzuszku rzep klepie: "Jak tam, rzepo? Coraz lepiej?"

"Dziki, dziki, panie grochu, Jako yje si po trochu. Lecz pietruszka - z t jest gorzej: Blada, chuda, spa nie moe." "A to feler" Westchn seler. Burak stroni od cebuli, A cebula do si czuli: "Mj Buraku, mj czerwony, Czyby nie chcia takiej ony?" Burak tylko nos zatyka: "Niech no pani prdzej zmyka, Ja chc on mie buracz, Bo przy pani wszyscy pacz." "A to feler" Westchn seler. Naraz sycha gos fasoli: "Gdzie si pani tu gramoli?!" "Nie bd dla mnie taka wielka" Odpowiada jej brukselka. "Widzielicie, jaka krewka!" Zaperzya si marchewka. "Niech rozsdzi nas kapusta!" "Co, kapusta?! Gowa pusta?!" A kapusta rzecze smutnie: "Moi drodzy, po co ktnie, Po co wasze swary gupie, Wnet i tak zginiemy w zupie!" "A to feler" Westchn seler. -----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Jan Brzechwa

STO BAJEK

NIE PIEPRZ PIETRZE "Nie pieprz, Pietrze, pieprzem wieprza, Wtedy szynka bdzie lepsza." "Wanie po to wieprza pieprz, eby miso byo lepsze." "Ale bdzie gorsze, Pietrze, Kiedy w wieprza pieprz si wetrze!" Tak si sprzecza Piotr z Piotrow, Wreszcie posa do teciow. Ta a w boki si podeprze: "Wieprza pieprzysz, Pietrze, pieprzem? Przecie wie to kady kiep, e Wieprze s bez pieprzu lepsze!" Piotr pomyla: "Te nielepsza!" No, i dalej pieprzy wieprza. Poszli wreszcie do starosty, Ktry znalaz sposb prosty: "Wieprza pieprz po prawej stronie, A t lew oddaj onie." Mdry sd wydaa wadza, Lecz Piotrowi nie dogadza. "Klepa bied chcesz, to klepe, A ja chc sprzedawa wieprze." Baga ona: "Bd ju lepszy, Nie pieprz wieprza!" A on pieprzy. To Piotrow tak zgniewao, e wylaa zup ca, Piotr za poszed wprost do Wieprza I utopi w Wieprzu wieprza. --------------------------------------------------------------------------

Jan Brzechwa

STO BAJEK

ZAPAKA Mwia dumnie zapaka: "Pokacie takiego miaka, Co w domu zadarby ze mn, Gdy nagle zrobi si ciemno. Doprawdy, soce jest niczym Ze swym byszczcym obliczem, Bo tylko w dzie wieci moe, A ja za o kadej porze!" "To ci heca!" Rzeka wieca. Zapaka na to zuchwale: "Gdy zechc, wiat cay spal I cho nie lubi si chwali, Potrafi Wis podpali." Po czym, po krtkim namyle, Skoczya i znika w Wile. Tak si skoczyy przechwaki Zarozumiaej zapaki. "To ci heca!" Rzeka wieca.

Jan Brzechwa

STO BAJEK
ENTLICZEK-PENTLICZEK Entliczek-pentliczek, czerwony stoliczek, A na tym stoliczku pleciony koszyczek, W koszyczku jabuszko, w jabuszku robaczek, A na tym robaczku zielony kubraczek. Powiada robaczek: "I dziadek, i babka, I ojciec, i matka jadali wci jabka, A ja ju nie mog! Ju dosy! Ju basta! Mam ch na befsztyczek!" I poszed do miasta. Szed tydzie, a jednak nie zmieni zamiaru, Gdy znalaz si w miecie, polecia do baru. S w barach - wiadomo - zwyczaje utarte:

Podchodzi do kelner, podaje mu kart, A w karcie - okropno! - przyznacie to sami: Jest zupa jabkowa i knedle z jabkami, Duszone s jabka, pieczone s jabka I z jabek szarlotka, i komput [placek], i babka! No, widzisz, robaczku! I gdzie twj befsztyczek? Entliczek-pentliczek, czerwony stoliczek. -----------------------------------------------------------------------------------------

Jan Brzechwa

STO BAJEK
WIKA Raz buraczek nieboraczek Zaczerwieni si jak raczek: "To gagastwo jest niezwyke, eby robi ze mnie wik I uciera razem z chrzanem. Nie, to wprost jest niesychane!" Na to chrzan, cho by utarty, Z gniewu zgorzknia nie na arty I powiedzia w irytacji: "Nie rozumiem, z jakiej racji Jaki burak za pi groszy Przy mnie tutaj si panoszy!" Burak swoje, a chrzan swoje, Zaperzyli si oboje, Nie wiadomo, kto ma racj, A tu czas ju na kolacj, Wic przy stole gocie siedli I do misa wik zjedli. Nie ma chrzanu ni buraka. Ot - i caa bajka taka. ------------------------------------------------------------------------

Jan Brzechwa

STO BAJEK

KACZKA-DZIWACZKA Nad rzeczk opodal krzaczka Mieszkaa kaczka-dziwaczka, Lecz zamiast trzyma si rzeczki Robia piesze wycieczki. Raz posza wic do fryzjera: "Poprosz o kilo sera!" Tu obok bya apteka: "Poprosz mleka pi deka." Z apteki posza do praczki Kupowa pocztowe znaczki. Gryzy si kaczki okropnie: "A niech t kaczk g kopnie!" Znosia jaja na twardo I miaa czubek z kokard, A przy tym, na przekr kaczkom, Czesaa si wykaaczk. Kupia raz maczku paczk, By pisa list drobnym maczkiem. Zjadajc tasiemk star Mwia, e to makaron, A gdy pokna dwa zote, Mwia, e odda potem. Martwiy si inne kaczki: "Co bdzie z takiej dziwaczki?" A wreszcie znalaz si kupiec: "Na obiad mona j upiec!" Pan kucharz kaczk starannie Piek, jak naley, w brytfannie, Lecz zdbia obiad podajc, Bo z kaczki zrobi si zajc, W dodatku cay w buraczkach. Taka to bya dziwaczka! --------------------------------------------------------------------------

Jan Brzechwa

STO BAJEK
STONOGA Mieszkaa stonoga pod Biaa, Bo tak si jej podobao. Raz przychodzi licik may Do stonogi, e proszona jest do Biaej Na pierogi. Ucieszyo to stonog, Wic ruszya szybko w drog. Nim zdya doj do Biaej, Nogi jej si popltay: Lewa z praw, przednia z tyln, Kadej nodze bardzo pilno, Szsta zdy chce za sidm, Ale sidmej i za trudno, No, bo przed ni stoi sma, Ktra wanie jaki guz ma. Chciaa min jedenast, Popltaa si z pitnast, A ta znw z dwudziest pit, Trzydziesta z dziewidziesit, A druga z czterdziest czwart, Cho wcale nie byo warto. Stana stonoga wrd drogi, Rozplta chce sobie nogi; A w Biaej stygn pierogi! Rozpltaa pierwsz, drug, Z trzeci trwao bardzo dugo, Zanim dosza do trzydziestej, Zapomniaa o dwudziestej, Przy czterdziestej ju si krzta, "No, a gdzie jest pidziesita?" Szedziesit nog beszta: "Prdzej, prdzej! A gdzie reszta?" To wszystko tak dugo trwao, e przez ten czas ca Bia Przemalowano na zielono, A do Zielonej stonogi nie proszono. --------------------------------------------------------------------------------------

You might also like