Meissner, Janusz - Pierwsze Kroki I Inne Opowiadania - 1959 (Zorg)

You might also like

Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 198

Pierwsze kroki i inne opowiadania

Janusz Meissner



Spis treci
Cz I Wspomnienia ............................................................................................................................... 3
Pierwsze kroki ...................................................................................................................................... 3
Manewry w Mroczy ............................................................................................................................. 6
Kategoria C ..................................................................................................................................... 18
Jachtem na Hel .................................................................................................................................. 23
Nadta konkurencja (Mj pierwszy lot balonem wolnym) ............................................................... 27
Festina lente ...................................................................................................................................... 31
Wiosenne toki.................................................................................................................................... 34
Na ostrowach .................................................................................................................................... 46
Szwed w Tatrach ................................................................................................................................ 51
Polowanie wigilijne ............................................................................................................................ 57
Kupiem uywany samochd ............................................................................................................. 62
Wilk, ry i dziewczyna ........................................................................................................................ 67
Pan Bg opiekuje si pijakami... ........................................................................................................ 75
Mj warsztat pracy ............................................................................................................................ 79
Znarowiony baran ............................................................................................................................. 84
Wycieczka na dno morza ................................................................................................................... 88
Cz II Opowiadania ............................................................................................................................. 93
Na skrzydach burzy ........................................................................................................................... 93
Kaprys jedwabnego przyjaciela ...................................................................................................... 99
Wyrzuci bomby! ............................................................................................................................. 105
Haniebny czyn porucznika Herberta ............................................................................................... 110
Kady kurs pnocny prowadzi do bazy ....................................................................................... 119
Mode asy ........................................................................................................................................ 133
Pierwszy lot ..................................................................................................................................... 156
Ponad falami Batyku ....................................................................................................................... 162
Na Tajmyrze umiera czowiek .......................................................................................................... 174



Cz I
Wspomnienia

Pierwsze kroki

W' czerwcu roku 1919 speniy si moje marzenia: zostaem wreszcie odkomenderowany z eskadry na
kurs pilotau do Krakowskiej Szkoy Lotniczej.
Byem wtedy plutonowym. Wszyscy kaprale wiedz, e jest to szara godna i niemaa. Miaem lat
osiemnacie, ale utrzymywaem, e mam dwadziecia jeden. Prawie kady osiemnastoletni
modzieniec przyzna, e miaem racj, cho prawdziwy wiek te by waciwie dostatecznie powany.
To nic, e dzi myl troch inaczej; kaprale - zwaszcza osiemnastoletni kaprale - maj mimo to racj.
Poniewa przed wstpieniem do wojska w roku 1918 studiowaem budow maszyn i elektrotechnik
na pierwszym kursie Szkoy im. H. Wawelberga i S. Rotwanda w Warszawie, dowdztwo eskadry
uznao moje wiadomoci techniczne za wystarczajce do penienia wanych i odpowiedzialnych
obowizkw pomocnika mechanika, czy - jak si wwczas z niemiecka mwio - aparatszofera.
I wanie jako pomocnik aparatszofera przybyem do Krakowa w charakterze ucznia pilota.
Wyobraaem sobie... No, mniejsza o szczegy: wyobraaem sobie, e jako kandydat na pilota
doznam innego przyjcia w szkole, ni doznaem. Oto pierwszego dnia po poudniu, gdy ju
zaatwiono ze mn sprawy ewidencyjne, kwaterunkowe i mundurowe, kazano mi my przed
hangarem samoloty. Drugiego dnia, wesp z kilku innymi podoficerami, ktrzy w tym samym czasie
zameldowali si na kurs, od witu do poudnia demontowaem i dwigaem po kawaku do hangaru
dwie rozbite maszyny. Trzeciego dnia adowalimy pogruchotane graty na platformy kolejowe.
Czwartego dnia zacz la deszcz i la przez cay tydzie.
Wreszcie gdy ju straciem poow pychy z powodu mego przydziau i zaczem tskni za dawnym
yciem w eskadrze, wcielono mnie do grupy uczniw sieranta sztabowego Kohuta.
Zaczem lata. Zdaje si, e nie byem asem, ale nie byem take ostatnim tumanem, o czym usiowa
mnie przekona sierant Kohut. W kadym razie sceny, ktre rozgryway si midzy nami w powietrzu
i na ziemi, utkwiy mi na zawsze w pamici, wraz z postaci mego instruktora, o ktrym dotd nie
wiem, czy by flegmatykiem pozujcym na choleryka, czy te cholerykiem chccym uchodzi za
opanowanego Anglika.
czy w swoim postpowaniu z nami te dwie skrajne przeciwnoci, przerzucajc si zupenie nagle
i niespodziewanie od jednej do drugiej, tak e nigdy nie byo wiadomo, jak z nim gada i co go moe
wyprowadzi z rwnowagi.
Pochodzi ze lska Cieszyskiego i zdaje si, e Polakiem zosta do przypadkowo: jedynie
wskutek rozpadnicia si c. k. monarchii. Nie wiem zreszt, dlaczego nie zosta przy tej okazji
Czechem, po czesku bowiem mwi rwnie kiepsko jak po polsku.
Pierwszy rozkaz, jaki od niego usyszaem przy okazji zaoliwienia si wiecy w silniku, brzmia;
- Nduli te frszalungi!
Nie zrozumiaem od razu, czego ode mnie da, on za mia akurat faz choleryczn, wic od razu
krzykn:
- Nduli frszalungi, mwiem! A jak mwiem, to powiadam. Ja ci nkopam z motkiem do gowy, ty,
einjhriger, sakrament nocheinmal!
Dopiero pniej dowiedziaem si, e naduli znaczy zdj ferszalung za - maska silnika
Einjhriger - to byem ja jednoroczny...
Kohut by podobny do gsiora: niski, wski w ramionach i szeroki w biodrach. Nogi mia krzywe, tak
e gdy sta na baczno, midzy kolanami zmieciaby mu si tusta gska. Nos mia dugi, zadarty,
podobny do gsiego dzioba, a ywe czarne oczka umieszczone blisko siebie. Krci na wszystkie strony
gow osadzon na dugiej, chudej, rzadko mytej szyi z wydatn grdyk, ktra skakaa mu w gr i w
d, gdy by poirytowany. Jego miech stanowi co poredniego midzy pianiem koguta a gganiem
gsi. Pali fajk, krtk i bardzo cuchnc, i pyka z niej gono, rozmawiajc z nami w chwilach, gdy
by Anglikiem. Kiedy za napadaa go pasja, wyrywa t fajk spomidzy tych zbw i wygraa
nam ni przed nosem.
Przy tym wszystkim nie by zy, i nawet lubilimy go mimo dziwactw i czstych napadw irytacji,
podczas ktrych wymyla nam bardzo wyrafinowanie i niezwykle.
Tych wymysw i najdziwaczniejszych przeklestw mia nieprzebrany repertuar i by z tego bardzo
dumny. Nie mog oczywicie da ich prbki czytelnikom: aden wydawca tego nie wydrukuje. Byy to
najbardziej robaczywe sowa, jakie syszaem kiedykolwiek.
Nauka pilotau na dwusterze w tych zamierzchych czasach polegaa wycznie na wykonywaniu
okre lotniska z instruktorem w drugim siedzeniu samolotu.
Instruktor milcza jak zaklty, poprawiajc ruchy ucznia sterem lub wrzeszcza co, czego nie mona
byo zrozumie. (Aviofony wtedy jeszcze nie istniay).
Objanie na ziemi po locie udzielano skpo i raczej mtnie. Tote gwn wiedz o tym, co i jak
trzeba robi ze sterami w locie, czerpaem z rozmw z kolegami.
Byy tam takie rabiny wszystkowiedzce, ktre miay swoje recepty na zakrt, na utrzymanie
maszyny w linii prostej i w rwnowadze, na zamknicie gazu w odpowiednim miejscu, aby wyldowa
waciwie. Recept mona byo naby za papierosy, za piwo, za zastpstwo w subie.
Lotnisko krakowskie inaczej wtedy wygldao ni dzisiaj. Bya to duga kiszka, cignca si z zachodu
na wschd, zamknita od poudnia koszarami puku uanw i drewnianymi hangarami, od zachodu -
kilkupitrowym budynkiem szkoy pijarw, od pnocy - wzgrzami i szos, wzdu ktrej sza linia
telegraficzna. Tylko od wschodu szeroko otwieray si gromadzkie pastwiska i ki rakowickie.
Start odbywa si w poprzek tej kiszki, wycznie w kierunku pnocnym, co byo do emocjonujce
z uwagi na wspomniane wzgrza.
Ldowa mona byo tylko wzdu lotniska, to jest w kierunkach na wschd lub zachd. W tych
warunkach, jedynie dziki dyscyplinie i dobrej organizacji suby startowej, nie dochodzio do
katastrof z powodu zderze samolotw.
Jeli wiatr by niepomylny, nie latao si wcale. Zdarzao si to a nazbyt czsto, wic do liczby
szedziesiciu lotw dobrnem pod koniec sierpnia. Wtedy sierant Kohut straci do mnie
cierpliwo.
- Letem z panem ostatni raz - owiadczy mi nagle ktrego popoudnia. - Woem pana i woem,
a pan siedzisz jak dumme ding. No, ju dringenl Start!
Przejem si t przemow i postanowiem dziaa.
Wystartowaem jako tako, minem szos, supy telegraficzne, i na stu metrach pochyliem maszyn
do zakrtu w prawo. Stary stukonny brandenburg pooy si na burt, ale nie chcia skrca, wic -
jak mi radzi jeden z rabinw - pocignem ster na siebie. Wtedy przeklte narowiste bydl
zawino ogonem po niebie o sto osiemdziesit zamiast o dziewidziesit stopni...
Kohut si wciek. Usyszaem jego krzyk za plecami i obejrzaem si. Tymczasem maszyna zadara eb
w gr i zawisa na resztkach szybkoci w powietrzu.
- Dringen! - rycza instruktor.
Zwrciem si szybko twarz do silnika, ktry spazmowa z wysiku, i pchnem ster w przd.
Brandenburg zadar kit z wielk fantazj, wycelowa w pole burakw i poszed w d.
Wtedy Kohut nie wytrzyma i zdzieli mnie pici po gowie. Zobaczyem setk rozpryskujcych si
gwiazd i komet. To niezwyke zjawisko astronomiczne tak zajo moj uwag, e przestaem si
orientowa, z ktrej strony podej do ldowania, i zaczem skrca z wiatrem.
Tego jednak byo ju za wiele, jak na cierpliwo mego instruktora. Zamkn gaz, szarpn sterem
wyrywajc mi go z rk i rozpuci wodze swojej osobliwej wymowie. Pieni si. Sowa polskie
niemieckie i czeskie, soczyste, cuchnce, twarde, grube, docieray do mnie mimo pdu poprzez wolny
klekot silnika.
Uywa sobie, ja za znosiem to po stoicku, modlc si tylko w duchu, eby skoczy, zanim podwozie
samolotu zawadzi o gowy kapusty na polu, do ktrego zblialimy si zdecydowanie i nieuchronnie.
Kapusta rosa mi w oczach; bya tu pod nami, stawaa sit; grona... Nie mogem ju duej: dodaem
gazu.
Mylaem, e Kohuta rozsadzi.
- Hammerkopf! - rykn. - Jak ja trzymam wykad, to nie rusz gaz! Dumme ding, rauss z kisty!
Wysiadaj!
- Jake ja teraz wysid? - omieliem si zaprotestowa
- Rauss! - krzycza przymykajc gaz.
- Jak to, w powietrzu? - bknem.
- Rauss! Do jarzyny! Skakaj! - powtarza z uporem.
C miaem robi? Rozpiem pas, wstaem i zaczem gramoli si na burt.
To go wida zreflektowao.
- Dokd leziesz? - warkn - Siada! Siada! Za landowa. Achtung! Landowa!
Usiadem skwapliwie. Przed nami byo lotnisko, do ktrego docigalimy na niewielkim gazie.
Wziem stery. Wyldowaem. Dokoowalimy do startu.
- Wiela ludzi ju mnie chciao zabi, ale tak jak pan, to jeszcze aden - owiadczy Kohut z angielsk
flegm.
Po tym locie postanowiem kupi sobie francuski podrcznik nauki pilotau (polskich oczywicie
jeszcze wtedy nie byo), aby przecie uniezaleni si od recept kolegw, ktre nic a nic nie
pomagay.
- Po co pan to kupi? - zdziwi si mj instruktor.
- eby nauczy si lata - odrzekem.
- Schn. Niech pan take obstaluje sobie trumn - poradzi mi rzeczowo.
Nie zamwiem trumny, ale nie przeczytaem rwnie podrcznika, poniewa nazajutrz po raz
pierwszy poleciaem samodzielnie.
Ten pierwszy lot samodzielny nastpi po siedemdziesitym czwartym dwusterowym. (Taka ilo
z instruktorem stanowia przecitn porcj). Poprzedzia go jak zwykle przemowa Kohuta.
- Ten ostatni start to nie by w ogle start - zacz. - Start przychodzi gerade aus. Jak by mija
przespacyrowaa si po takim starcie, to by zamaa krgosup, nie? Za landung to te nie by
landung. To by taniec kangura, nie? I pan tak umie lata, jak ze mnie jest dziewcz z warkoczem.
Verstanden? Ale ja pana nie bedem wozi. Ja nie jest fiakier. Le pan sam. Zabij si pan.
C? - Poleciaem.
Dusz miaem na ramieniu, gdy maszyna oddzielia si od ziemi, i wielk dum w sercu, gdy uda mi
si pierwszy zakrt. Nie jestem pewien, czy nie krzyczaem z radoci po wyldowaniu. W kadym razie
nabraem przekonania, e waciwie wszystko ju umiem. Jake daleki byem od prawdy...
Potem, po kilkudziesiciu lotach samodzielnych, skrciem pierwsz w yciu spiral z wysokoci 1200
metrw. Miaa ptorej zwitki, zamiast dziesiciu...
Potem lataem duo i do szczliwie. Wreszcie zostaem instruktorem. Byem nim osiemnacie lat.
W Bydgoszczy, w Dblinie, w Krakowie.
Wiele si przez te lata zmienio. Rozszerzyy si lotniska, dwigny si wielkie, elazobetonowe
hangary. Wyszkolili si dobrzy instruktorzy.
Moe tylko recepty na zakrty, ldowania i starty pozostay nadal przedmiotem handlu midzy
uczniami. Mnie przynajmniej nie udao si nigdy wypleni tego w szkoach pilotw.
A potem - nastpia klska: napa niemiecka na Polsk rozpocza si od lotnisk; midzy innymi - od
Dblina. Widziaem, jak ten pikny port lotniczy kona pod bombami i jak bylimy bezsilni, nie majc
dostatecznej iloci samolotw do jego obrony. Widziaem, jak po bohatersku walczyli w powietrzu
i ginli moi uczniowie i koledzy, i widziaem take gorycz tych, ktrzy nie mogli wzi udziau w walce
z braku sprztu...

Manewry w Mroczy

Malekie miasteczko pomorskie, obok ktrego wyszukaem dla eskadry lotnisko polowe, nazywao
si Mrocza. Tam te nasz kwatermistrz rozlokowa cay personel: oficerw po mieszkaniach obywateli
mroczaskich, podoficerw w szkole powszechnej, szeregowcw - w pobliskim folwarczku.
Byo skwarne lato - a raczej schyek lata - ju po niwach, gdy wyruszylimy na te manewry, wic nie
miaem trudnoci ze znalezieniem polowego ldowiska na ytniej cierni. Dowdca by zadowolony,
a koledzy poklepywali mnie po ramionach w chodnej piwiarni pana Parzyniaka, dokd wkrtce po
wyldowaniu poszlimy ugasi pragnienie.
Dla Mroczy najazd lub waciwie nalot eskadry stanowi nie lada atrakcj: od wielu lat zapewne nie
byo tu takiego ruchu i gwaru; od niepamitnych czasw nie zatrzyma si w tej miecinie aden
oddzia wojska, nawet na krtki, kilkudniowy postj; od pocztku wiata Mrocza nie gocia lotnikw
na manewrach.
Mroczanki - ile ich byo w wieku niezbyt podeszym - wystroiy si odwitnie. Modzie mska
hurmem ruszya ku samolotom. Stateczni obywatele, wczeniej skoczywszy zajcia, udali si z
onami na spacer dokoa rynku, ci za, u ktrych zakwaterowano oficerw - pozostawiwszy swym
poowicom trosk o przygotowanie gociny - zgromadzili si u pana Parzyniaka by zawrze z nami
pierwsz znajomo przy piwie. Jednym sowem, atmosfera bya wicej ni przychylna, a nasz krtki
pobyt w Mroczy zapowiada si doskonale, jeli chodzi o jego naziemne warunki. Naleao tylko
jeszcze przekona si osobicie, jak si sprawuj szeregowi w folwarku i czy na ldowisku naleycie
zabezpieczono samoloty.
To pierwsze naleao do kwatermistrza; to drugie - do oficera technicznego. Ale - jako zastpca
dowdcy i szef pilotw - czuem si odpowiedzialny za wszystko i sam postanowiem tam zajrze.
Bardzo niedawno objem to wane stanowisko, byem najmodszy wiekiem w eskadrze i doceniaem
ciar spoczywajcej na mnie odpowiedzialnoci.
Gdy wspomniaem o tym swoim zamiarze, techniczny wzruszy ramionami.
- Maszyny zakotwiczone. Dyurna brygada na miejscu. Byem tam przed godzin. Potem by stary
i szef mechanikw Teraz posza warta, ktr skontroluje oficer inspekcyjny. Chyba wystarczy? Ka
lepiej da jeszcze piwka, a potem zaoymy maego pokerka.
Kwatermistrz, ktry pokerka uwielbia nade wszystko, te;, prbowa mnie zniechci.
- Na folwarczku - to jaka resztwka - siedz dwie stare panny, dzierawczynie. Widziaem jedn
z nich i - niech Bg zachowa! Baba, powiadam ci, jak andarm. Nawet jej wsy rosn, cho jest
ysawa. A usteczka ma takie, e szparagi w poprzek moe jada. Nikomu nie lubi robi na zo, wic
kwater tam dla was nie wyznaczaem, a szeregowi maj bardzo dobrze Jest z nimi sierant Kmita
i dwch kaprali. Po choler bdziesz tam azi?
- No a ta druga siostra? - spytaem omijajc odpowied na do retoryczne zreszt pytanie.
- Druga? C - siostra. Pewnie te taka nadobna.
- Co one za jedne? - zainteresowa si nasz oficer operacyjny, ktry - jak nam wszystkim byo
wiadomo - pragn weni si w jakie gospodarstwo rolne.
- A c to ja jestem porednik matrymonialny?! - achn si kwatermistrz. - Id, Wadeczku, do
proboszcza, to ci powie. No, co z tym piwkiem? - zwrci si do mnie.
Chciaem je zamwi, lecz odwrciwszy si w stron szynkwasu, nieomal nos w nos zderzyem si
z jakim zaywnym, rumianym obywatelem Mroczy, ktry troskliwie nis przed swym pokanym
brzuchem w kadej rce po dwa ogromne kufle piwa, najwyraniej zmierzajc ku naszemu stolikowi.
- Panowie pozwolicie, nieprawda... Na powitanie, nieprawda... Taki za ale poczstunek od
burmistrza, bo ja, nieprawda - Pielok Ignacy si nazywam. Mistrz rzenicki. Burmistrz jestem. Dla
naszych, nieprawda, lotnikw polskich. Pielok Ignacy...
Zamienilimy uciski doni z panem Pielokiem Ignacym, mistrzem rzenickim tudzie burmistrzem -
i przyjlimy go do kompanii. Okazao si zaraz, e nasz kwatermistrz u niego wanie znalaz kwater
dla siebie i e ju si znaj. Dowiedzielimy si wszystkich szczegw o innych notablach miasteczka,
u ktrych mielimy zamieszka na czas postoju w tej okolicy, a Wadysaw uzyska wreszcie wszelkie
interesujce go informacje o dzierawczyniach folwarku.
Pan Pielok kupowa od nich cielta i winie. O pannie Jadwidze (starszej - tej, co zdaniem
kwatermistrza mogaby jada szparagi w poprzek) wyraa si z uznaniem, jakkolwiek zaraz na
wstpie stwierdzi, e obie kobiety pochodz z galicyjskiej kongresowy. Miay tam jakie wielkie
dobra ziemskie, ktre straciy w kataklizmie wojennym i teraz - zostawszy same na wiecie - od paru
lat gospodaruj na tej dzierawie.
O modszej, pannie Wandzie, burmistrz wyraa si z rezerw i jakby z pewn ukryt niechci.
- Bardzo jest uczona, nieprawda, tylko nie do gospodarstwa; wiedzcie se to! Na skrzydle gra i za
piewa, nieprawda. Tak ale dosy do niczego jest to dziewcz.
Dosy do niczego - znaczy w gwarze pomorskiej tyle, o niczego sobie. Operacyjny dostatecznie
zna t gwar, wic zainteresowa si jeszcze bardziej dziewczciem pod tytuem Wanda.
- Wiesz - powiedzia do mnie - pjd z tob do tego folwarku. Taki spacer wieczorem jest bardzo
higieniczny.
- No pewnie! - mrukn kwatermistrz z ironi. - Grunt, Waduchna, to higiena, piew i muzyka. Na
skrzypcach grywasz?
Operacyjny pomin milczeniem t uszczypliwo.
- Idziemy? - spyta, kadc mi do na ramieniu.
Skinem gow i wychyliem do dna kufel. Poegnalimy pana Pieloka i wyszlimy na czyst uliczk,
ktra ju po kilkunastu krokach zamienia si w drog wiejsk, wiodc wprost do folwarku.
Nie wiem, czy zamieniem z dziesi sw z Wadkiem, zanim doszlimy do bramy rozlegego starego
parku, ktry otacza ruiny dawnego paacu, mocno podniszczone zabudowania gospodarcze i na p
rozwalon oficyn, gdzie zapewne niegdy mieszkaa suba. Drug, jako tako zabezpieczon poow
tego budynku zajmoway obecnie dzierawczynie resztwki po rozparcelowanym majtku jakiego
niemieckiego obszarnika.
Park by pikny (jak si o tym pniej przekonaem), o wiele teraz za duy w stosunku do obszaru
ziemi ornej, ktra pozostaa z parcelacji. Dwa stawy - niemal jak w Soplicowie - drzemay wrd
kasztanw i lip. Rechotay aby. Pachniaa maciejka i nikocjana. Latay w mroku nietoperze, a zza
drzew wstawa rumiany ksiyc. Byo poetycznie.
Minlimy podjazd przed ruinami paacu i ow na p rozwalon oficyn, skd przez okna zasonite
roletami sczyo si wiato lampy. Weszlimy na podwrze. Kto u wrt stajni, czy te stodoy, gra
na harmonijce. Dostrzegem w mroku grupk onierzy, siedzcych pod murem.
- Jest tam sierant Kmita? - zapytaem gono.
Kilka postaci poruszyo si pod cian i z cienia wyoni si mj ordynans, rubka.
- Nie ma, panie poruczniku. Poszed na lotnisko. Ale jest kapral Konieczny. A ta pani - modsza ma si
rozumie - to kazaa, eby pan porucznik przyszed na herbat.
Nie od razu zorientowaem si, o co mu chodzi. Mj rubka obdarzony by od natury ogromn doz
inicjatywy i sprytu, ktre to cechy nieraz wprawiay mnie w podziw, ale rwnie czsto pocigay za
sob kopotliwe sytuacje, w ktre mnie wpltywa. Szczerze mwic, zawsze oczekiwaem, e rubka
swoj troskliwo o moje wygody posunie za daleko i uwika mnie w jak bezsensown histori. Po
kilku takich jego sprawkach miaem si stale na bacznoci, i teraz moja czujno zostaa nagle
zaalarmowana.
- Skde ta pani wie o moim istnieniu? - zapytaem, aby zbada rzecz od pocztku.
- Ba - skd?! - powtrzy chepliwie. - Sama si o pana porucznika pytaa.
- Was si pytaa?
- Mnie - powiedzia z dum. - Najpierw si pyta: kto to, powiada, lata nad dworem we rod
rano? A ja przecie wiedzia, e pan porucznik szuka lotniska. No to mwi: pan porucznik. A ona
mwi: mao, mwi, serce mnie nie pko ze strachu, jak chcia zawadzi skrzydem o dach.
I zapytuje, jak pan porucznik si nazywa. No to ja mwi. A ona powiada: powiedzcie panu
porucznikowi, e ja znam jego siostr...
- Przecie ja nie mam siostry! - przerwaem ostro.
rubka skuli ramiona i wymownym ruchem rozoy rce.
- A co ja za to mog?
Uwiadomiem sobie, e istotnie nic za to nie mg, a chcc doj sedna sprawy, pozwoliem mu
gada dalej.
Dowiedziaem si, e panna Wanda zostaa szczegowo poinformowana o moich personaliach,
o stanowisku w puku, wygldzie zewntrznym, zamiowaniach itd. e wie ju, gdzie mieszkam i jaki
tryb ycia prowadz. e yczy sobie, abym jej koniecznie zoy wizyt, i dziwi si, i dotd tego nie
uczyniem. Wreszcie, e nie aprobuje sposobu zaatwiania sprawy z zajciem przez nas lotniska za
porednictwem wadz powiatowych: takie rzeczy - jej zdaniem - powinno si zaatwia osobicie
i bezporednio.
- G - mruknem rozdraniony. - Podstarzaa g.
- Co prosz? - zapyta rubka.
- Nic. Powiecie tej pani, e bd tu jutro w poudnie. Teraz nie mam czasu.
- Ale kiedy ona prosia... i wanie miaem pj do tego ogrodnika po pana porucznika.
- Do jakiego znw ogrodnika?
- No bo pan porucznik ma kwater u ogrodnika. Zara przy rynku. Ju tam rzeczy zaniesem i kawa ma
by na niadanie, a pierzyne kazaem wyrzuci, cho si ogrodnikowa bardzo dziwia. A re to maj -
sam pan porucznik zobaczy. Jak ta panna! - wskaza ruchem gowy owietlone okna.
Rozmieszyo mnie to poetyczne porwnanie w ustach rubki bdcego raczej racjonalist, ale
operacyjny, ktry dotd w milczeniu przysuchiwa si naszej rozmowie, nagle zapyta z oywieniem:
- A rzeczywicie adna ta panna?
Wzruszyem ramionami: ten osio gotw by uy nawet mego ordynansa w swoich nieustannych
zabiegach matrymonialnych.
Ale rubka widocznie dla mnie przeznaczy ow r i - spostrzegszy, e si zagalopowa wobec
ewentualnego mego wspzawodnika - odrzek z rezerw:
- Czy ja wiem. Dla mnie za chuda.
Po czym, uznawszy widocznie, e lepiej teraz nie nalega, abym poszed do niej na t herbat, bo
Wadek moe istotnie wej mi w drog - zapyta:
- To mam zameldowa, e pan porucznik jutro przyjdzie na obiad?
- Nie na obiad, tylko na kilka minut w poudnie. O dwunastej. I powiedz, e jestem bardzo zajty.
Mj stanowczy ton niezbyt wprawdzie przekona rubk, ale przynajmniej na razie powstrzyma
operacyjnego od wizyty, na ktr mia, zdaje si, wielk ochot.
Zajrzelimy do pomieszcze szeregowych, przeszlimy wzdu rzdu samolotw na rysku, ktre
zaczynao si tu za ogrodzeniem parku, i wrcilimy do miasta.
Wadek jako nie mg rozsta si ze mn.
- Odprowadz ci do tego ogrodnika - owiadczy, gdy przystanem pod jego kwater.
Chrzka, zagadywa to o dowdcy, to o swojej maszynie, to o kolegach, a wreszcie zapyta:
- Suchaj no, kogo tam wyznaczye na jutro do cznoci z dywizj?
- Ciebie - odrzekem. - Przecie to twoja sprawa.
- Hm. Wiesz, wolabym jutro zosta tu, na miejscu. Dowdca bdzie mia urwanie gowy, a do dywizji
trzeba bdzie stale lata - ze sze razy, sdzc z zadania. Moe by posa kogo innego?
Zirytowao mnie to. Miaem do roboty z przygotowaniem i rozdzieleniem lotw, omwiem je ju
z zaogami i nie zamierzaem niczego zmienia.
Powiedziaem mu o tym i dodaem zoliwie:
- O wzgldy tej chudej Wandy moesz si stara przez kwatermistrza. Niech ci tam wyznaczy kwater.
- To doskonaa myl! - wykrzykn.
Potrzsn moj rk, powiedzia mi prdko dobranoc i zawrci w kierunku domu burmistrza.

Ani opinia rubki, ani uwagi burmistrza, ani rodzinne podobiestwo nie zgadzay si z wygldem
panny Wandy: bya liczn dziewczyn, o cerze brzoskwini, czarnych wosach i duych
orzechowozielonych oczach. Usta miaa koloru wini, moe cokolwiek za due, ale z pewnoci nie
nasuwajce adnych asocjacji z jedzeniem szparagw. Te usta miay si, drwiy, prosiy, zachcay
lub odpychay dumnie, akompaniujc znakomicie oczom, ktre zmieniay odcie, zalenie od nastroju
dziewczyny. Byy rwnie pene wyrazu, a zmienne jak dzie wiosenny: soneczne, to znw chmurne;
pogodne, ciepe w umiechu lub nadsane; prowokujce, pene obietnic, to znw niemal surowe, lecz
zawsze urocze.
Oczarowaa mnie naturalnie od razu. Po prostu zapomniaem jzyka w gbie, jak j zobaczyem. Na
prno potem tumaczyem sobie w chwilach trzewoci, e jest egzaltowana, pretensjonalna i w
ogle g. Na prno usiowaem wyzwoli si spod jej uroku: wpadem; wzio mnie. Na swoje
usprawiedliwienie - miaem wwczas lat dwadziecia cztery. Wicej - nic.
Przyszedem tam owego dnia w poudnie na pitnacie minut, aby jej chodno i grzecznie
wytumaczy, e miaem za sob prawo, zajmujc na ldowisko teren pooony w obrbie folwarku,
i to nie w drodze osobistego porozumienia si z ni, lecz wanie przez starostwo.
Takie s przepisy, prosz pani; jednakowe dla wszystkich. Trudno, aby wojskowe wiczenia lotnicze
uzalenione byy od widzimisi tej czy innej wacicielki lub dzierawczyni obszaru dworskiego.
Tak jej miaem powiedzie.
Ale - nie powiedziaem...
Bya zbyt przebiega na to, aby dopuci od razu do rozmowy na ten temat: oszukaa mnie udan
(zapewne) pokor i - by moe prawdziwym - zadowoleniem, e przyszedem. Bya czarujca,
pontna, gocinna i wydawaa si by uszczliwiona moim towarzystwem.
Zostaem na obiedzie w folwarku, dowiedziawszy si, e panna Jadwiga wyjechaa na dwa dni do
Bydgoszczy. rubka, ktrego posaem do mojej kwatery z wiadomoci, e wrc dopiero na noc,
mia min tryumfujc. Wydao mi si nawet, e mrugn do mnie porozumiewawczo. Ale nie
mogem go za to obsztorcowa: w gruncie rzeczy mia racj...
Loty miay rozpocz si dopiero o trzeciej po poudniu, wic po obiedzie poszlimy na spacer - nad
owe stawy - do parku.
Opowiadaa mi o swych rodzinnych stronach. Wychowaa si na Ukrainie, gdzie za Kijowem, ale
uparcie mwia o tych ziemiach, w ktrych nawet Bolesaw miay nie bywa, jako o kresach. Nie
oponowaem przeciw temu geopolitycznemu pogldowi, mogcemu zreszt uchodzi za
umiarkowany w porwnaniu z mniemaniem pana Pieloka, ktry zalicza przecie Kijowszczyzn do
galicyjskiej kongresowy.
Przez duszy czas take nie staraem si przeciwstawia zdaniu panny Wandy o kresowiakach (z
bliszych i dalszych ziem graniczcych z Rzeczpospolit), ktrzy oczywicie byli wszyscy stworzeni na
wzr Kmicicw, Skrzetuskich i Woodyjowskich. Gdy jednak okazao si, e urocza Wanda ma ca
czered kuzynw, krewniakw i znajomych wrd tych rycerzy (wszyscy naturalnie suyli
w kawalerii) - sprbowaem stan w obronie reszty polskiej modziey mskiej z Warszawy, Krakowa
i Poznania.
Ale panna Wanda tylko czciowo (i bez przekonania) zgodzia si, e czasem i w innych stronach
Polski zdarzaj si chopcy do rzeczy. Na og - krakowianie s nudni, poznaniacy - bez adnej ogady,
warszawiacy za - blagierzy.
W rezultacie posprzeczalimy si i rozmowa si urwaa. Byem zy na siebie. Waciwie przez cay czas
tej przechadzki - rwnolegle z formuowaniem pyta i odpowiedzi dotyczcych do
konwencjonalnych tematw - mylaem, e chciabym j pocaowa, e jestem gupio niemiay, e
trzeba inaczej pokierowa t rozmow, e powinna tu, psiakrew, by jaka awka, na ktrej mona by
usi, a skoro nie ma awki, to choby na trawie nad brzegiem stawu. Ale jako nie wiedziaem, jak
zacz i to doprowadzao mnie do wciekoci. Zachowywaem si jak sztubak zakochany bez
wzajemnoci.
- Moe sidziemy tu nad stawem? - powiedziaa nagle, zatrzymujc si pod olbrzymim, rozoystym
kasztanem.
A mnie zatkno: tak prosto mona to byo powiedzie!
Usiedlimy. Brzeg by stromy i do wysoki. Woda w stawie marszczya si na gbinie porodku od
silnego powiewu, ktry zbudzi si teraz i szeleci w gaziach nad nami.
Patrzyem daleko przed siebie, na przeciwlegy brzeg i rozmylaem, jak obra taktyk dla
doprowadzenia do tego sentymentalnego pocaunku, o ktrym marzyem, gdy wtem panna Wanda
wydaa lekki okrzyk, a jednoczenie w powietrzu migna mi jej koronkowa chusteczka, niesiona
wiatrem nad wod.
- Moja chusteczka!... - powiedziaa bezradnie.
Bya taka adna w tej chwili i miaa tak wdzicznie zakopotan mink, e omal nie pocaowaem jej
bez adnych przygotowa taktycznych, przez zaskoczenie. Ale powiedziaa: Nieche mi pan pomoe
i zamiast wykorzysta okazj, zaczem rozglda si za jak erdzi, za pomoc ktrej daoby si
wyowi chusteczk. erdzi naturalnie nigdzie pod rk nie byo, wic postanowiem wyama ga
z pobliskich krzakw i zapytaem, czy mona.
- Mona - odrzeka chodno - ale moja chusteczka tymczasem utonie. Myl, e gdyby pan by
kresowiakiem...
Zawiesia gos, przecigajc wyraz, ja za stanem niezdecydowany: gdybym by kresowiakiem - to
co?...
- Kresowiacy zapewne umiej zaklina wiatr, aby na czas zmieni kierunek! - powiedziaem ironicznie.
- To pani miaa na myli?
- Nie. Kresowiak skoczyby nie tylko w wod, ale i w ogie po moj chusteczk - odrzeka wyzywajco.
Podcio mnie to jak biczem. Bez chwili namysu rozpdziem si i skoczyem dugim szczupakiem
z wysokiego brzegu. W ostatniej chwili usyszaem jej krzyk, woda plusna i... zaryem gow a po
ramiona w muliste, pytkie dno.
Omal nie utonem, usiujc wydoby si z tej puapki. Wychynem wreszcie na powierzchni,
umazany botem, z zalepionym nosem i uszami, troch otumaniony wstrzsem i niemal olepiony
iem, ktry spywa mi z wosw i z czoa. Opukaem si jako tako i mimo protestw dziewczyny
pobrnem dalej, aby uratowa t nieszczsn chustk. Wyniosem j na brzeg, zapadajc po kolana
w mule i w milczeniu podaem paczcej pannie, ale - poniewa nie odejmowaa doni od twarzy
zalanej zami, pooyem sw zdobycz u jej stp.
- Nieche si pani uspokoi - powiedziaem ostygajc ju z nurtujcej mnie zoci pod wpywem
mokrego munduru i jej ez. - No, prosz przesta paka...
Chciaem wzi j za rce i obetrze jej zy, ale w sam czas zauwayem, e moje donie s czarne od
bota. Pomylaem, e oto nadarza mi si najlepsza okazja wycaowania tej zapakanej dziewczyny i e
nie mog tego uczyni, bo jestem ubabrany cuchncym szlamem. Nie wiedziaem, co mam pocz,
i wanie gowiem si nad tym, gdy panna Wanda sama uznaa, e nie warto wicej paka. Przetara
oczy, nasze spojrzenia spotkay si i - nagle wybuchna niepowstrzyman kaskad miechu.
Dopiero wtedy uwiadomiem sobie, jak zapewne wygldam po tej botnej kpieli. Krew buchna mi
do twarzy. Zaszumiao mi w uszach. Zerwaem si na rwne nogi i pdem puciem si w kierunku
podwrza, gdzie porodku bya studnia i wodopj dla byda.
Woaa za mn, ale nie obejrzaem si ani razu. Wpadem na podwrze, na szczcie puste o tej
porze, i zanurzyem gow w penym korycie. Chodna woda przywrcia mi zdolno mylenia.
Naleao jak najprdzej niepostrzeenie dosta si do wasnej kwatery, wypuka i wysuszy mundur
oraz posa go do odprasowania. Miaem na szczcie zapasow par spodni i bielizny. Trzeba byo
dziaa szybko, bez adnej zwoki: dochodzia druga, a o trzeciej musiaem by na odprawie.
Miaem nadziej, e nikogo nie spotkam, ale gdy prychajc i przecierajc oczy uniosem gow znad
koryta, ujrzaem przed sob naszego oficera operacyjnego, ktry przyglda mi si w niemym
zdumieniu.
- Co... co si z tob stao? - wykrztusi wreszcie, wskazujc zacieki szlamu na moim ubraniu.
Powiedziaem, e poliznem si i wpadem do stawu, ale zapewne mi nie uwierzy.
- A z t Wand rozmawiae? - zapyta.
- Rozmawiaem.
- No i co?
- Jak to co? Rozmwiem si z ni i...
- I wpade do wody! Hm.
- Gupi - powiedziaem. - C to ma do rzeczy?
- Bo ja wiem? Wanie nad tym myl.
- No to przesta myle: to dla ciebie najmniej odpowiednie zajcie. I bd askaw przysa rubk do
mojej kwatery, eby mi pomg, dobrze?
- A gdzie on jest?
- Nie wiem. Poszukaj go. Musi tu by na folwarku.
Troch si skrzywi.
- Widzisz, ja chciaem z wizyt do tej panny...
- No dobrze, ale najpierw koleeska przysuga. A co do panny: pywa umiesz?
- Pywa?!
- No tak. Bo jeeli nie, to nie chod z ni nad staw.
Wykrciem si na picie i odszedem szybko, pozostawiajc Wadysawa w penym niepewnoci
zdumieniu.
Jako zdyem na t odpraw, gwnie dziki sprawnoci mego ordynansa, ktry dopdzi mnie ju
w poowie drogi do kwatery. Poleciem mu, eby zaj si moim mokrym mundurem, i poszedem na
lotnisko, omijajc folwark, eby nie spotka panny Wandy. Postanowiem w ogle unika jej do koca
naszego postoju w Mroczy: niech sobie Wadek zabiega o jej wzgldy; ja nie mam zamiaru nadal si
omiesza. Byem zy i przygnbiony.
Ale wieczorem, po wiczeniu z dywizj, ktra przesaa nam podzikowanie za wzorow
wspprac, nastrj mi si poprawi. Przylecia dowdca dywizjonu z szefem sztabu, ktry bardzo
pochlebnie oceni prac mego klucza i osobicie mi gratulowa. To napenio mnie dum i przywrcio
mi poczucie wasnej wartoci, znacznie nadwerone popoudniow przygod.
Po omwieniu zada stary kaza mi zosta w namiocie wraz z operacyjnym, technicznym
i kwatermistrzem. Okazao si, e jestemy zaproszeni na kolacj do folwarku...
- Nie mogem odmwi - owiadczy nam dowdca. - Musicie ponudzi si w towarzystwie tych
starszych pa i bardzo prosz, ebycie dla nich byli jak najuprzejmiejsi.
Natychmiast poprosiem, aby mnie zwolniono z tych pozasubowych obowizkw towarzyskich, ale
stary potrzsn gow.
- Mowy nie ma. Zreszt ty musisz zna jedn z nich: o ciebie specjalnie si upominaa; jest koleank
twojej siostry.
- Kto ci to powiedzia? - spytaem ponuro.
- Adiutant.
- e - owiadczyem stanowczo. - Nie miaem i nie mam siostry!
- To ju jej sam powiesz przy okazji. Moe wzia ci za kogo innego. W kadym razie musisz tam
przyj. Przebierzcie si i o dziewitej zbirka.

Jedyn satysfakcj dla mnie w czasie tej wizyty byo wraenie, jakiego doznali wszyscy bez wyjtku
koledzy na widok dwudziestoletniej starej panny. Po prostu zbaranieli, ona za udawaa, e tego nie
spostrzega. Umiechaa si do nich wszystkich, kokietowaa Wadysawa, zawrcia w gowie
adiutantowi, przepijaa do szefa sztabu dywizji, miaa si z dowcipw starego i dowdcy
dywizjonu, flirtowaa z kwatermistrzem... Na mnie w ogle nie zwracaa uwagi, jak by mnie nie byo.
Dopiero gdy zabieralimy si do odejcia, toczc si w ciasnym przedsionku, znalaza si tu przy
mnie. Poczuem jej do tu przy mojej i lekki ucisk jej palcw. Wsuna mi do rki kartk, ktr
schowaem do kieszeni. Serce zaczo mi omota jak oszalae. Manewrowaem tak, aby wyj
ostatni, i obejrzaem si w progu.
- Nie gniewa si pan? - spytaa szeptem.
Wtedy objem j wp i pocaowaem w usta.
- Jutro w poudnie - powiedziaa. - Przyjdzie pan na obiad?
Powiedziaem, e przyjd i wypadem za prg, na p przytomny.
Dugo nie mogem zasn. Gdy wreszcie zdrzemnem si o wicie, ni mi si lub Wadka z pann
Wand. Ona bya w biaej sukni z welonem i wiankiem na gowie, on za w ociekajcym botem
mundurze. Ja byem drub i prowadziem pod rk pann Jadwig, ktra wmawiaa we mnie, e
jestem jej bratem. rubka by przebrany za ksidza, a kwatermistrz gra na organach. Chciaem nie
dopuci do tego lubu i zabra sprzed otarza pann mod, ktra patrzya na mnie bagalnie
orzechowymi oczyma, ale panna Jadwiga uczepia si mego ramienia. Zaczlimy si szamota i -
obudziem si.
Nade mn sta rubka, ale ju nie w komy, i potrzsa mn energicznie.
- Panie poruczniku! Odprawa!
- Jaka odprawa? - spytaem. - Ktra godzina?
Bya pita, a odpraw nagle zarzdzi dowdca.
Ogoliem si i zaczem si ubiera. Wtem przypomniaem sobie, e poprzedniego dnia nie daem
rubce pienidzy na odprasowanie munduru.
- Ilecie zapacili za ten mundur u krawca? - zapytaem, wcigajc spodnie.
- Nic-em nie paci - odrzek z dum - bo sama panna prasowaa.
- Kto?!
- No... panna, z folwarku. Po c pan porucznik ma traci pienidze na krawca, kiedy tam maj
elektryczne elazko i wszystko co trzeba? No to zaniesem tam i sama mi odprasowaa. Moe le?
Zgrzytnem zbami: zoliwy los sprzg tych dwoje, eby mnie za wszelk cen skompromitowa.
Prbowaem wytumaczy rubce, e oddawanie moich spodni do prasowania pannie z folwarku byo
wysoce niewaciwe, ale wtpi, czy to zrozumia: po mojej perorze zapyta A dlaczego? - ja za
nie umiaem znale argumentw, ktre by go przekonay. Ostatecznie wic uciekem si do starej
wojskowej metody i zabroniem mu rozumowa na ten temat.
- I ebycie mi o nic podobnego do tej panny si nie zwracali. Zrozumiano?
rubka by rozalony. Powiedzia: Tak jest, trzasn kopytami i zabra si do cielenia mego ka.
Odprawa bya krtka: nieprzyjaciel oderwa si w nocy od naszej dywizji i forsownym marszem
wycofa si o trzydzieci kilometrw na zachd. Naleao rozpozna jego stanowiska, w poudnie za -
przesun bliej frontu lotnisko. Ja miaem je wyszuka midzy jednym a drugim lotem
operacyjnym, po czym - o dwunastej - poprowadzi rzut powietrzny eskadry na nowe miejsce
postoju.
Przewidywaem, e nie zd nawet napisa kartki do panny Wandy, aby usprawiedliwi si
z samowolnego postpku rubki, nie mwic ju o rozmowie z ni i o tym obiedzie, na ktry mnie
zaprosia. Wszystko to pokrzyowa nagy rozkaz o zmianie lotniska. Obiecywaem sobie, e zaraz po
manewrach wpadn do Mroczy, w drodze powrotnej, tymczasem za posaem do folwarku rubk,
ktry mia powiedzie dziewczynie: po pierwsze - e z tym prasowaniem munduru to by wycznie
jego wasny gupi pomys; po drugie - e przepraszam i nie bd na obiedzie, bo musz odlecie; po
trzecie - e napisz do niej wieczorem i wszystko wytumacz.
- Zrozumielicie? - zapytaem mego ordynansa na odchodnym.
- Zrozumiaem - owiadczy rubka i poszed.
Zgodnie z przewidywaniami, nie miaem chwili czasu do poudnia. Dopiero wyznaczywszy kolejno
startu i szyk do przelotu eskadry, rozejrzaem si za rubk, ktry mia mi przynie do samolotu
walizk z rzeczami.
rubka ju na mnie czeka.
- Bylicie u panny Wandy? - zapytaem.
- Byem, panie poruczniku.
- Powiedzielicie, co kazaem.
- Tak jest. e pan porucznik nie kaza prasowa mundura i e pan porucznik list napisze. Obiad te
przyniesem.
Zatkno mnie. Z najgorszymi przeczuciami spojrzaem na dwie aluminiowe menaki, stojce obok
mojej walizki.
- Skd ten obiad? - zapytaem, silc si na spokj.
- Z folwarku - wyjani rubka. - Przecie pan porucznik mwi, e na obiedzie nie bdzie. No to ja tak
powtrzy, a obiad i tak by gotowy, wic mwi - bez obiadu, mwi, pan porucznik by nie moe
i poprosiem, eby dali do menaki, i ta panna kazaa da, i...
- Osio jeste! - huknem - skoczony osio! Kto ci kaza prosi o obiad dla mnie? Co?!
rubka wznis oczy w niebo z wyrazem ucinionej niewinnoci.
- Przecie bez obiadu... - zacz znw swoje.
Przerwaem mu. Za kwadrans mia si zacz start. Nie mogem teraz std si ruszy. Nie miaem
czasu na wytumaczenie tej gupiej sprawy ani pannie Wandzie, ani rubce. Ale czuem, e musz co
zrobi, eby cho jako tako w jej oczach si zrehabilitowa.
- Suchajcie, rubka - zaczem, opanowujc si z najwikszym wysikiem. - Pjdziecie - nie:
pojedziecie na rowerze do ogrodnika; tam gdzie jest moja kwatera. Macie tu dziesi zotych. Kupicie
za to r.
- Ile? - spyta rubka.
- Ile wam ogrodnik da; za dziesi zotych - rozumiecie?
- Rozumiem - odrzek. - Re teraz tanie: bdzie ze trzydzieci sztuk.
- Mniejsza o to - przerwaem. - Zawieziecie te re pannie z folwarku i powiecie - tylko uwaajcie
dobrze, co macie powiedzie! - Powiecie, e to wy sami od siebie zadalicie tego obiadu dla mnie i
e was za to zbesztaem. Powiecie, e j bardzo przepraszam. I wicej nic! Ani sowa wicej!
Rozumiecie?
Wygldaem zapewne gronie, bo rubka powiedzia tylko: Tak jest i pdem ruszy poyczy rower
od ktrego z mechanikw. Po chwili zobaczyem, jak pedauje w kierunku miasta z szybkoci
czterdziestu kilometrw na godzin.
Nie zastanawiaem si dalej nad tym, jakiego wyobraenia o mnie nabraa panna Wanda po tych
numerach z prasowaniem munduru i z daniem wysania mi obiadu, na ktry nie miaem czasu
przyj. Byem zgnbiony i przybity. Przeklinaem los, dowdc i rubk.
Poza tym - musiaem zaj si przygotowaniami do startu i wydaniem ostatnich instrukcji zaogom.
Umylnie przecigaem te czynnoci i odwlekaem chwil odlotu w nadziei, e rubka wrci i zda mi
spraw ze swej rozmowy z pann Wand. Chciaem wiedzie, jak ona zareaguje na te kwiaty i - czy
przele mi jakie poegnalne swko przez sprawc moich kopotw. Ale rubka nie wraca i trzeba
byo wreszcie wyruszy.
Daem znak do startu pierwszemu z trzech kluczy eskadry - temu, ktry mia w powietrzu znale si
na kocu szyku. Samoloty rykny zgodnym basem silnikw, wymioty spod uniesionych ogonw
dugi tuman kurzu i ruszyy naprzd. Gdy wyszy w powietrze i pooyy si w zakrt nad
zabudowaniami folwarku, wypuciem nastpny klucz i obejrzawszy si jeszcze ku drodze, skd mia
przyby mj postillon damour - zrezygnowany siadem do maszyny.
Wanie miaem doda gazu po prbie silnika, aby na czele trzeciego klucza wykrci pod wiatr, gdy
mj mechanik zamacha rkami.
- Sta!
To nadjeda rubka! Pdzi jak torpeda na przeaj przez rysko i przecina nam drog do startu.
Zeskoczy w biegu z roweru, rzuci go mechanikom i, zziajany, zbliy si do mego samolotu.
Wzruszya mnie ta gorliwo. Zmniejszyem obroty miga i wychyliem si ku niemu z gondoli.
- No c - zaatwilicie wszystko dobrze?
- Tak jest, panie poruczniku. R kupiem czterdzieci sztuk i zawiozem tej pannie, i powiedziaem
o tym obiedzie.
- No, chwaa Bogu - westchnem. - A panna Wanda nic nie kazaa powiedzie?
- Nic - rzek rubka. - Tylko... tu te dziesi zotych - poda mi gar srebra.
- Co to za pienidze? - spytaem zaniepokojony.
- No - za te re.
- Przecie zapacilicie ogrodnikowi za te re!
- Zapaciem. ,
- No a te dziesi zotych?
- Od panny z folwarku.
- Ale dlaczego? - przeraziem si.
- No bo jak jej daem te re, to si stranie ucieszya i daje mi dwa zote. To ja mwi, e prosz
pani, re kosztoway dziesi zotych i pan porucznik mi nie uwierzy. Wic dooya mi te osiem
zotych i jest cae dziesi.
Zrobio mi si gorco, potem sabo. Dobio mnie to. Nie wiem, jak zdoaem wystartowa. Nie
pamitam, w jaki sposb znalazem si na czele szyku w powietrzu. Nie potrafi wytumaczy, jakim
cudem trafiem na nowe ldowisko eskadry.
Wieczorem na prno prbowaem napisa list do panny Wandy. Podarem ze sze rozpocztych
arkuszy papieru i wreszcie odoyem to do nastpnego dnia. Ale nazajutrz caa ta sprawa i jej
wytumaczenie wyday mi si jeszcze bardziej nieprawdopodobne. Byem zgubiony.
- Nikt w to nie uwierzy - powtarzaem sobie.
Wracajc z manewrw nie pojechaem do Mroczy. Natomiast pojecha tam nasz oficer operacyjny.
Wzi tydzie urlopu. Potem telegraficznie prosi o przeduenie, a potem - dostaem zaproszenie na
jego lub. Ale nie byem na tej uroczystoci. Posaem tylko depesz z yczeniami. Nadawa j rubka.
Nawet nie wiem, czy dosza.

Kategoria C

Tak si jako dziwnie skadao za moich lat modzieczych, e najbardziej nowoczesna bro, jak jest
lotnictwo, skupiaa w swoich szeregach ludzi usposobionych na og bardzo krytycznie,
powiedziabym: konserwatywnie, do wszystkich nowoci w ich fachu. Czy by to nowy typ samolotu,
czy nowa metoda szkolenia, nowy przyrzd nawigacyjny lub spadochron - zawsze znaczna cz
pilotw miaa do wrogi stosunek. Pniej naturalnie kady si z t nowoci oswaja i uznawa dobre
jej strony; ale w chwili pojawienia si jakiejkolwiek zmiany w normalnym porzdku lotniczego status
quo, personel latajcy dsa si na t zmian i krytykowa j z zasady.
Tak byo z wszelkimi przyrzdami nawigacyjnymi, bez ktrych dzi nikt ju nie lata, a ktre dawniej -
wedug zdania co starszych spw powietrznych - tylko przeszkadzay.
W pogardzie byy rwnie spadochrony: piloci nie chcieli lata z tym bagaem.
Wprowadzenie corocznych bada lotniczo-lekarskich te duo krwi napsuo upartym
konserwatystom.
Podobnie byo jeszcze na kilka lat przed wojn z szybownictwem...
Przyznaj ze skruch, e niegdy wzruszaem ramionami i z politowaniem kiwaem gow, gdy
dochodziy mnie wieci o wczesnych, niezbyt imponujcych, co prawda, rekordach lotu
bezsilnikowego. Trwao to, dopki nie zaczem sam lata na szybowcach w Centrum Wyszkolenia
Szybowcowego.
Jechao si do tego centrum niesychanie dugo, czekajc w rnych zakazanych dziurach po kilka
godzin na fantastyczne poczenia kolejowe, ale przecie wreszcie si dojedao.
Przybyem tam o czwartej rano, zmarznity na ko. Obskoczyli mnie miejscowi dorokarze
i stoczywszy walk o mj baga, ulokowali go wreszcie na jakie furce.
- Jazda!
Szosa, nawet nie najgorsza, pnie si lekko pod gr midzy anami yta operlonego ros. Z obu jej
stron przysiady garbate wzgrza porose lasem lub wyczesane w rwne zagony kartofli i owsa.
Chmury wcz si nad hadami gr i gro deszczem, co dziaa na mnie zgoa niepocieszajco: gdy
wyjedaem, byo gorco i sucho: z caego mego letniego paszcza jedynie gumowy pasek (dobrany
do kostiumu kpielowego) jest naprawd nieprzemakalny. Nie mam ani jednego swetra i adnego
cieplejszego przyodziewku...
Szczciem deszcz wisi, ale nie pada, i na sucho dobijam na miejsce, gdzie czeka mnie
niespodziewany widok.
Przypuszczaem, e zastan tu w najlepszym razie jaki prowizoryczny pcienny namiot na szybowce
i kiepskie kwatery. Tymczasem za porzdnym ogrodzeniem stoi drewniany hangar z przybudwkami
na warsztat reparacyjny, ze stolarni, z tapicerni, z malarni i magazynem czci zapasowych; kilka
barakw mieszkalnych, kuchnia, jadalnia i nawet zakad fryzjerski.
Na dachu hangaru powiewa rkaw wskazujcy kierunek wiatru, na maszcie za - obozowa bandera
lotnicza. Sowem - cywilizacja, komfort, szyk!

Kiedy w tydzie po rozpoczciu kursu nasz instruktor (a mj stary przyjaciel) kpt. B. wywid nas na
wzgrze ukw, trzysta pidziesit metrw nad poziomem ldowiska, aby rozpocz loty na
kategori C - zrobio nam si nieswojo. Latalimy ju wprawdzie sporo i kady z nas odby po
kilkanacie lotw z mniejszych wzgrz, ale teraz...
Bd co bd strome zbocze, las tu obok ysiny, z ktrej mamy startowa, parowy po kilkanacie
metrw gbokoci, w dole pojedyncze drzewa i niewielka czka, na ktrej trzeba usi po odbyciu
lotu - wszystko to dla pilotw silnikowych, przyzwyczajonych do duych, gadkich lotnisk z dobrym
podejciem i bez adnych przeszkd terenowych, wydao si do ryzykowne.
Oczekujemy na szybowce, ktre cign za nami miejscowi chopi komi na specjalnych dwukoowych
wzkach. Tymczasem kpt. B. trzyma rzecz o locie aglowym, o waciwociach terenu, o prdach
wznoszcych nad stokiem i o sposobie ldowania, ja za tumacz wykad na jzyk francuski dwu
oficerom rumuskim, ktrzy tu s z nami na stau, aby pniej u siebie mogli zaoy podobne
centrum szybownictwa.
Lecz oto pierwszy szybowiec zosta wreszcie wywindowany na szczyt i stare piloty wojskowe ogldaj
go podejrzliwie.
Skrzyda jak skrzyda; troch dugie i bardzo wskie; gnie si to, drga, niemal faluje za kadym
poruszeniem, ale jako ujdzie, bo cay instrument way okoo dwustu kilo. Za to pod skrzydami...
- Kurza grzda - powiada ktry spogldajc na miejsce pilota, przyczepione do dolnego dwigara tu
nad poz zastpujc podwozie.
Istotnie, wyglda to niezbyt efektownie: stary parasol, odarty z jedwabiu? Kij od szczotki z pltanin
drutw? Og, na ktrym czarownice lataj na ys Gr?
W kadym razie co nieskomplikowanego w tym rodzaju: poza, dwigar, z przodu hak do liny
startowej, ledwie zamarkowane siedzenie ze sklejki, nad nim na dwigarze rwnolegym do dolnego -
skrzydo, z tyu stery i wicej nic.
Mam wraenie, e wszystko to trzyma si na sowo honoru i e rozleci si przy pierwszym zakrcie.
Siedzisz, czowiecze, jak kot na pocie: na lewo przepa, na prawo przepa, z przodu orczyk do
sterowania na boki; w prawej rce trzymasz drek sterowy, w lewej za - lew moesz przeegna
si przed startem.
- To jest samolot? Tfu!
Alici dosiad go stary szybowiciel, komendant obozu, Stach R. (nad nim te kiedy kiwaem gow,
e lata na szybowcach), aby nam pokaza, e nie taki diabe straszny, jak go maluj.
Przywizano gada za ogon do wbitego w ziemi palika, a na hak z przodu zaoono mu podwjn lin
elastyczn, by go wyprztykn w powietrze pod wiatr ze zbocza.
Kapitan B. stan z boku, z tub przy ustach. Pady sakramentalne pytania i odpowiedzi:
- Ogon gotw?
- Gotw.
- Pilot gotw?
- Gotw.
- Liny gotowe?
- Gotowe.
- Naciga!
Zaczy chopy cign, po czterech z kadego koca, rozchodzc si w d stoku, pod ktem od
siebie.
- Biegiem! - pada komenda.
Cign, a si kurzy.
Kiedy ju liny wyduyy si o dobre pidziesit metrw kada, B. komenderuje:
- Pu!
Wwczas mechanik stojcy przy ogonie zwalnia stalowy zaczep i szybowiec wypryskuje nad zbocze
jak z procy.
Pilot skrca w lewo, podaje si wiatrowi, ktry uderzajc o stok tworzy prd wznoszcy, i zaczyna
szybowa tu nad lasem, z wolna biorc wysoko.
Kiedy zawraca, by przedefilowa przed nami w powrotnej drodze wzdu zbocza, ma ju pitnacie
metrw nad miejscem startu. Puchnie w gr i po dziesiciu minutach ma pidziesit metrw,
potem siedemdziesit, potem sto...
Spaceruje tam i z powrotem wzdu grskiego grzbietu, lekko zwrcony czoem do wiatru, aby go nie
przenioso na drug stron, gdzie czai si zoliwa depresja wirujcych strumieni opywu.
- Teraz moe tak lata choby do wieczora - mwi kapitan B.
Ale Staszek ju odchodzi od zbocza, aby z wolna straci wysoko i wyldowa na ce, gdzie czeka na
niego wzek i ko wraz z wacicielem. Po upywie p godziny szybowiec znw zostanie wcignity
na szczyt ukowa.
Tymczasem na grze mamy jeszcze cztery inne do dyspozycji. Startuj na nich kolejno koledzy-
kursanci, lecz adnemu nie udaje si uzyska podanej wysokoci i kady, rezygnujc z eglowania
tu nad wierzchokami wierkw, odchodzi w d, by wyldowa po kilkuminutowym locie lizgowym.
To adna sztuka. Ale przyczyn niepowodze jest zbyt saby wiatr, ktry nie stwarza dostatecznie
wielkiego wyporu nad zboczem, nie za brak talentu pilotw.
Lecz oto przychodzi kolej na mnie i jednoczenie powiew wiatru teje na chwil.
- Sprbuj teraz eglowa! - rzuca mi sowa zachty instruktor. - Masz wiatr pi metrw na sekund.
Znw padaj sprawdzajce gotowo pytania i komendy. Ju drgaj napinajce si liny i...
- Pu!
Porywa mnie naprzd i w gr. Widz, jak lina zsuwa si z haka. Lec, skrcam w lewo jak najbliej
zbocza i czuj, e wynosi mnie o kilka metrw nad poziom startu.
egluj tedy prosto na wierki, starajc si z minimaln szybkoci utrzyma szybowiec na atwo
wyczuwalnym wygarbieniu nurtu. Przez chwil pyn wrd leciutkiego szumu pdu, nie wznoszc si
i nie opadajc. Lecz po kilkunastu sekundach wiatr ucicha i zaczynam zapada coraz niej.
Pas wierkw jest jednak na ukoczeniu i otwiera si przede mn naga ysina grskiego grzbietu
opadajcego agodnie w d. Tu znw wynosi mnie troch.
Omijam parw, nad ktrym, w myl poucze instruktora, panuje depresja mogca mnie wessa,
i zawracam, uporczywie trzymajc si stoku.
Wysoko mam mniejsz ni w chwili startu, ale mimo to postanawiam nie oddala si od grzbietu,
bo wwczas strac jedyn sposobno wydwignicia si na wierzch powstajcego prdu
Nad lasem mam szalon ochot uciec w d: wierki s o p metra pode mn... Trzymam si jednak.
Mijajc miejsce startu, widz, jak chorgiewka startowa zwisa melancholijnie w zupenej ciszy.
Jednoczenie oboki nad ukowem pdz jak szalone: w grze jest zbawczy wiatr; jak si tam dosta?
Przede mn wyrasta druga ciana lasu. Podnosi mnie troch jaki zabkany podmuch i ginie. Lec
nad wierkami nisko, coraz niej.
Nagle siedzenie - owa kurza grzda - ucieka spode mnie: zapadam wraz z szybowcem, trcam
skrzydem wierzchoek najbliszego wierka i w popochu skrcam w d stoku, ratujc wasn skr
i trzy kawaki drewna, reprezentujce przyrzd do latania ciszy od powietrza.
Grzbiet wzgrza ucieka teraz ode mnie i - jak na zo - budzi si tam wiatr. Widz, jak chorgiewka
szaleje ze zoliwej radoci i - jak z napitej procy lin strzela nastpny szybowiec z innym
delikwentem.
Ten ma szczcie: od razu wynosi go w gr i trzyma wzdu caego grzbietu. Bdzie mg lata cho
do wieczora: po zwrocie ma trzydzieci metrw; tam pracuje stay prd wstpujcy...
A ja?
Zostaje mi jeszcze trzy, cztery minuty lizgowego lotu.
eby to mona byo doda gazu, jak na samolocie, i wzbi si o kilkadziesit metrw wyej! Doj
potem nad grzbiet i pywa na barkach wypitego nad zboczem nurtu...
Wzdycham z aoci i nagle czuj, e robi si nadzwyczajnie ciki. To mj szybowiec trafi
przypadkowo w jaki sup nagrzanego powietrza i jedzie w gr jak winda.
Patrz w d - pode mn kartofle ksidza proboszcza. Chyba to nie ich zasuga? Gdyby to bya jaka
piaszczysta wydma, mona by przypuci, e sup termiki powsta nad ni dziki silnemu
promieniowaniu piasku, nagrzewajcego si szybciej ni uprawne pola. Kartofle, o ile wiem, nie maj
takich waciwoci. Szukam wic gdzie indziej przyczyny nieoczekiwanego skoku wzwy, ktry ju si
koczy, bo czuj, e pogram si znw w mikk studni mao nonego ywiou.
I nagle przychodzi olnienie: minem przed sekund wysoki, kbiasty obok o paskiej podstawie. To
on!
Zawracam szybko i wchodz w cie chmury. O radoci! Przecig jak w kominie, porywa mnie w gr.
Kr pod zbawczym obokiem w moliwie ciasnych zwojach i puchn, puchn nad oddalajcymi si
kartoflami.
Czuj si teraz sokoem, jastrzbiem, orem, lub czym w tym rodzaju, szybujcym wedug wasnej
woli.
Rozgldam si dokoa i widz ukw, start i wczcy si w jego pobliu szybowiec gboko w dole.
Ale mj obok oddala si od ukowa i zniewala mnie do podry w nieznane. W dodatku raz po raz
wymyka mi si w zbyt obszernym wirau i wwczas trac mozolnie zdobyt wysoko. Trzeba go wic
porzuci.
Decyduj si szybko i ryzykuj dojcie do grzbietu ukowa lotem lizgowym.
Udaje mi si w zupenoci: trac stosunkowo niewiele i mam nad miejscem startu okoo trzydzieci
metrw.
Pier rozpiera mi suszna duma. Czuj si zwyciskim zdobywc przestrzeni: wypuszczony po mnie
w lepszych warunkach kolega szybuje o cae trzy metry niej.
I wtedy - pomylcie: wtedy! - przyjaciel mj B. wyje przez tub w moj stron:
- L-do-wa!
Wprawdzie mino ju dwadziecia minut od chwili wystrzelenia mnie w powietrze, instruktor za
zapowiada, e lot ma trwa najwyej kwadrans; ale wydaje mi si, e wasn zasug zdobyem
prawo przeduenia przyjemnoci i spoycia owocw mego sukcesu: e zdobyem prawo polatania
nad zboczem wysoko, w atwych warunkach.
Udaj wic, e to nie do mnie i mijajc eglujcy niej szybowiec, rycz:
- Lduj pan! To do pana!
- Powie si - odpowiada mi agodnie pilot, w ktrym poznaje jednego z bliskich przyjaci. - Latam
dopiero trzynacie minut.
Trudno, ma racj - myl zrezygnowany, ale na wszelki wypadek wal jeszcze raz nad start, zapyta,
czy istotnie na mnie woano.
- Nie, na hiszpaskiego ambasadora! - odpowiada mi zgryliwie B.
Teraz ju wiem na pewno: ambasadora hiszpaskiego nie ma tu niestety, wic to ja. Trudno: trzeba
bdzie wyldowa...
atwo si to mwi, ale nie tak atwo si robi. Nie sztuka jest ldowa bez silnika; sztuk jest
wyldowa tam, gdzie si chce.
Z jednej strony dwr i park, z drugiej - an yta, z trzeciej - las, z czwartej - pot. Parw tu i parw tam,
a czka nie taka znw dua, eby jej nie mona byo przesmarowa na nonym szybowcu. Wtedy
siada si gdzie Bg da: w kartofle, to w kartofle; w pokrzywy, to w pokrzywy; do rowu, w ciernie,
w gogi albo zgoa w szkod, za ktr paci skarb pastwa przy akompaniamencie utyskiwa
komendanta obozu.
Dugo kombinowaem to ldowanie, eby przecie trafi i eby mi potem nie wymylano.
Zdecydowaem si wreszcie i zwikszyem kt lizgowego lotu, zachodzc pod wiatr wzdu potu.
Mylaem, e mi nie starczy pdu i wysokoci, aby ten pot min, ale gdzie tam!
Pot si skoczy, p metra nad ziemi przeleciaem cae ldowisko, a szybowiec, znarowione bydl,
ani myla o siadaniu.
Nioso go i nioso. Przeskoczy rw, wypuci spod ogona p morgi kartofli, wykosi skrzydami an
ksiego yta parskajc na wszystkie strony kosami, poaskota poz fasol i wreszcie utkn
w burakach o gupie dwiecie metrw od waciwego miejsca. Skompromitowa mnie haniebnie,
zwaszcza e ldujcy po mnie kolega siad w samym rodku ki, bez adnych cudw.
Windowaem si wraz z szybowcem na szczyt ukowa skruszony i wyzbyty wszelkiej dumy.
Zasapaem si jak stary parowz i wycierpiaem jeszcze bardzo wiele z powodu tego ldowania, ale
mimo wszystko nie zostaem wrogiem szybownictwa. Przeciwnie: myl, e to bardzo pikny sport -
waciwie jedyne prawdziwe, ptasie latanie.

Jachtem na Hel

Pan Kazimierz K., waciciel jachtu Kruszynka, okaza si czowiekiem do lakonicznym. Zmierzy
mnie wzrokiem wilka morskiego od stp do czubka gowy i umiechn si.
- Na Hel Kruszynk... - powtrzy ostatnie moje sowa. - A eglowa pan ju kiedy na jachcie?
Wyuszczyem swoje kwalifikacje. Na jachcie wprawdzie nigdy nie eglowaem, ale w modzieczych
latach pywaem aglwk po Wile.
- Przy bardzo silnym wietrze - dodaem z mieszanin dumy i zawstydzenia, bo przecie to bya balia ta
aglwka, i co tu nad Batykiem gada o Wile; ale z drugiej strony - miaem wwczas lat dwanacie
albo trzynacie i w tym wieku moje eglarstwo uchodzio za wyczyn.
- No, to nie stanowioby przeszkody - odrzek waciciel Kruszynki. - Niech pan przyjdzie jutro
raniutko. Bd czeka koo szstego magazynu.
Nie zadawaem sobie pytania, co to jest raniutko i wskutek tego nazajutrz czekaem na pana
Kazimierza od godziny szstej do dziewitej. Nie nudziem si zreszt: aziem po magazynach
w towarzystwie znajomego urzdnika i zgbiaem tajemnice importu baweny.
Wreszcie zobaczyem Kruszynk. Pyna pod skrconymi aglami od strony basenu wglowego.
Wydaa mi si rzeczywicie kruszynk przy wielkich transportowcach, liczcych po kilka tysicy ton.
Ale miaa diabelnie wysoki maszt, olniewajco biay grotagiel oraz skony kliwer pene wiatru i bya
naprawd adna.
- Kosztowaa mas pienidzy - powiedzia mi na poegnanie mj znajomy.
- Ile? - zapytaem z ciekawoci.
- O, jakie trzy razy tyle, ile jest warta. Budowano j prawie rok i przerabiano ze cztery razy. Siedzi za
pytko w wodzie, jest chwiejna jak kobieta i cieknie od dnia, kiedy j spuszczono na morze. Ale
waciciel utrzymuje, e to wietny jacht: podobno ma fenomenalny kil.
Rozstalimy si. Nie wiedziaem, co mam myle o Kruszynce, ale pocieszaem si informacj o jej
fenomenalnym kilu. Pan K. zaraz zreszt te o tym kilu powiedzia wszystko, co mona powiedzie
ldowemu szczurowi. Przedtem jednak obrzuci mnie krytycznym spojrzeniem.
- Pan tak chce pyn? - zapyta.
Miaem na sobie jasne spodnie, niebiesk koszul, pcienne pbuciki i mask niczym nie
usprawiedliwionego optymizmu.
- Zmarznie pan - rzek.
Spojrzaem na niego: lniane portki do kolan, gumowe pantofle kpielowe, gruby sweter i beret.
Byo gorco, cho wiatr si wzmaga.
- Nie zmarzn - powiedziaem z przekonaniem i skoczyem aa pokad, omal nie wywracajc jachtu.
Kazano mi usi na nadburciu. Usiadem. Raz czy dwa fala musna nisk krawd, gdy wypynlimy
z basenu i szlimy prawym cigiem wzdu play.
- Pytko siedzi w wodzie - zauwayem z min fachowca.
- Tak wanie powinna - odpar waciciel i po raz pierwszy przesta by lakoniczny.
Wysuchaem wykadu o kliwrach, grotaglu, rejach, takielunku. O maszcie, o linii kaduba i naturalnie
- znw o kilu.
Tak, oczywicie, istniej jachty jeszcze lepiej zbudowane, smuklejsze i szybsze. Ale ten kil! Way tyle
i tyle, ma takie i takie zanurzenie, tu si zaczyna, tu za koczy itd., itd.
- Wie pan przynajmniej, po co jest kil?
To wiedziaem. eby jacht nie pooy si na boku pod silnym wiatrem lub w zakrcie - pod dnem
odzi znajduje si rodzaj elaznego tasaka, spojonego z gwn belk, ktra stanowi krgosup caej
konstrukcji kaduba. Kil utrzymuje rwnowag statku i daje konieczn przeciwwag dla siy wiatru,
ktra napiera na oaglony maszt.
- No, mniej wicej tak - zgodzi si niechtnie wilk morski.
Ja jednak ju w chwil pniej zwtpiem w to, co powiedziaem o przeznaczeniu kilu, zwaszcza -
fenomenalnego kilu Kruszynki.
Plaa roia si od ludzi, ktrzy patrzyli na nas z podziwem i zazdroci. Z daleka wida byo stromy
brzeg i biae domy Orowa. Jaki motorowy kuter mija nas z lewej strony, a wielki dwukominowy
statek dymi obficie i rycza na holowniki.
Wtedy waciciel Kruszynki rzek:
- Teraz przebrasujemy na przeciwny cig.
Ster pooy si na nawietrzn burt i zaczlimy skrca w lewo. Podwietrzna chylia si coraz
bardziej w prawo, pokad pode mn zjeda w morze, a fale jedna po drugiej zaczy go liza
i zmywa niemal do poowy szerokoci, a jacht ani myla wykrci. Pan K. manipulowa co przy
takielunku, naciga i popuszcza, ale nic nie pomagao.
Spojrzaem na maszt i a mnie mrowie przeszo: lea skonie nad wod, jak by lada chwila mia si
zanurzy w morzu, wywracajc Kruszynk.
- Zwolnij pan grot! - zawoa wilk morski, mocujc si ze sterem.
Siedziaem na kancie nawietrznej burty, poow ciaa wychylony na zewntrz, jak czowiek-mucha na
gzymsie kamienicy, i widziaem oby kadub Kruszynki, ktra wypinaa swe okrgoci a po kil (po
w fenomenalny kil!). Zdawao mi si, e lada chwila ten kil wyoni si z fal, ktre tymczasem bryzgay
nam pian w oczy, i e najmniejszy mj ruch spowoduje ostateczn katastrof. Udawaem tedy, e
nie sysz.
Ale pan K. mia gos zdolny obudzi umarego i przypuszczam, e nastpny jego okrzyk: - Zwolnije
pan grot! - sycha bya od Oksywia do Orowa. Musiaem go usysze i ja.
Nabraem w puca powietrza, przygotowaem si jak do potnego nura w grzywiaste fale i odlepiem
si z nadburcia, aby wykona rozkaz.
Bg mi wiadkiem, e nie miaem pojcia, co mianowicie naley uczyni, aby zwolni grot, i e tylko
lepy los podsun mi pod rk waciw lin. Odwinem j z koka i zwolniem nieco, przy czym
omal nie cigna mnie w morze.
Skutek by natychmiastowy: wiatr wyprszy si z agli, jak by kto strzeli z karabinu, Kruszynka
wyprostowaa si, woda z podwietrznej chlusna wprost na moje jasne spodnie i nagle olbrzymie
ptnisko grotagla machno myca nad pokadem, zawadzajc po drodze o moj gow.
Znalazem si na czworakach, po okcie i po biodra w pienistym potoku, ktry lecia teraz za lew
burt. Maszt lea znw skonie, tylko pochylony w przeciwn stron, a wzdte piersi kliwra zdaway
si muska wierzchoki coraz wyszych fal.
Wygramoliem si na nawietrzn i wykrztusiem z garda litr sonej wody.
- No, wcale niele, jak na pierwszy raz - rzek komendant Kruszynki.
Spojrzaem na niego spode ba.
- Czy paski jacht ma w ogle jaki kil? - spytaem chodno.
Rozemia si.
- Gdyby nie ten kil, wywinlibymy teraz koza - rzek z pewnoci siebie nie dopuszczajc adnej
dyskusji.
Potem zaczy si dzia rzeczy, na ktrych wspomnienie jeszcze teraz robi mi si zimno.
Pynlimy na Hel. eglowalimy to lewym, to prawym cigiem, ryzykujc przy kadym zwrocie
wywrcenie jachtu, ktry kad si tak, e jego maszt tworzy z powierzchni morza kty
nieprawdopodobnie ostre. Ale to nie byo najgorsze.
Sone bryzgi fal przemoczyy do nitki moj bkitn koszul i jasne spodnie, nie mwic ju
o pciennych pbutach. Psztormowy wicher d z pnoco-zachodu i przejmowa mnie do koci.
Szczkaem zbami, wysychaem i mokem na zmian. Ale i to nie byo najgorsze.
Fala zrobia si wysoka. Zjedalimy po jej stoku w bruzd z wariack szybkoci dziobem w d,
rzekby prosto na dno. Widnokrg przed nami unosi si tak wysoko, e trzeba byo zadziera gow,
aby go ujrze. Za nami natomiast daleki brzeg wraz z koliskiem horyzontu ucieka w d, jak by
cigany na sznurku.
Gdy nadbiegaa nastpna fala, wydawao mi si niemoliwe, aby nas nie zalaa po uszy. Dzib statku
wbija si w ni, zagrzebywa si w pianie i znika na dug chwil. Potem wolno wznosi si na grzbiet
wodnego walu i celowa w niebo, ktre tymczasem gnao nad naszymi gowami z tyu na przd.
Gdy bylimy u szczytu fali, morze leao pod nami nisko w dole, pochylone o czterdzieci stopni
i zdawao si, e lada chwila zeliniemy si po jego lnicej powierzchni a na Hel. Zaczynalimy si
lizga i wtedy znw stawao dba, przerzucajc ca ogromn kopu nieba w ty potn amplitud.
Ale i to nie byo najgorsze.
Najgorsze zaczo si dopiero na Helu.
Wyldowalimy i przycumowalimy Kruszynk do maego molo. Nigdy w yciu nie widziaem
takiego molo. A raczej molo, ktre by si tak po wariacku zachowywao.
Dopki uwaaem na nie, leao pod mymi nogami zupenie spokojnie. Ale gdy tylko uwag moj
zwrcio co innego, molo zaczynao harcowa, niczym Kruszynka pod psztormowym wiatrem:
nagle stawao dba albo jak rwnia pochya usiowao stoczy mnie do morza. Chwytaem
gwatownie za porcz i wtedy wszystko wracao do rwnowagi, pki nie spojrzaem gdzie w bok,
zapomniawszy o niebezpieczestwie.
Ba, nie koniec na tym.
Spotkalimy urocz blondynk, ktra czekaa na pana Kazimierza, i poszlimy z ni na obiad do jakiej
restauracji. (Byem godny jak wilk: od pitej rano nie miaem nic w ustach prcz sonej wody
z morza).
U wejcia na taras spostrzegem ku memu przeraeniu, e blondynka pochyla si ca postaci w ty i
e za sekund runie, uderzajc gow o kamienne stopnie. Chciaem j podtrzyma i nagle pobiegem
kusem midzy stoliki, ktre wszystkie - wszystkie! - pdziy na moje spotkanie po pochylonej
pododze.
Wyldowaem na krzele zupenie otumaniony. Obok mnie staa blondynka i pan K. Nie, nie upada
w ty i nie rozbia sobie gowy. Umiechaa si wspczujco i mwia co o swojej pierwszej
wycieczce maym jachtem. e potem te miaa zawrt gowy.
Zrozumiaem i przez nastpne kilka minut si woli utrzymywaem restauracj i cay Hel w jakiej takiej
rwnowadze.
Ale ju przy zakskach stwierdziem, e bufet w gbi sali za tarasem zaczyna niebezpiecznie pochyla
si ku nam, wywraca si, spada nam na gowy! Nie zdyem ostrzec o tym blondynki, gdy wzrok mj
pad na fortepian porodku tarasu. Czarny instrument stojcy na podium dla orkiestry zapragn
widocznie, abym przejrza si w jego wypolerowanej pokrywie, bo pochyli si ku mnie i chyli si,
chyli si, a wraz z nim chyliy si drzewa, trawnik i duga droga midzy nimi!...
cisnem domi brzeg stou, nie wypuszczajc widelca i noa, i w tej samej chwili wszystko stano
poziomo.
Odetchnem. Zaczem je ostronie i uwanie. Blondynka pytaa o co. Odpowiedziaem w miar
rozsdnie. Nic nadzwyczajnego si nie dziao.
Przy zupie nabraem pewnoci siebie i humoru. Blondynka miaa si z moich artw.
Wtem spojrzaem w bok i dostrzegem, e trzy rozczochrane sosny zataczaj ogromny uk po niebie
w silnym rozkoychu. Horyzont uciek mi w gr, a morze... Morze stao nad kawiarni, jak ciemna,
polniewajca ciana gotowa zala nas, zmie i powierzchni ziemi ze wszystkim, co si dokoa
znajdowao.
Po chwili jednak horyzont ustali si na poziomie i znw mogem je. Zrobio mi si cieplej. Ubranie
wyscho i na osonitym od wiatru tarasie soce zaczynao przypieka. Pachniay re oplatajce
balustrad, mewy z krzykiem kryy nad nami. Byo mi dobrze. Blondynka umiechaa si do mnie
czciej ni do pana K. i zyskiwaem na wesoym nastroju tyle, ile on traci.
Od czasu do czasu spogldaem w bok, aby stwierdzi, e nic si nie zmienia: talerze stay na stole
nieruchomo, w porcie pionowo sterczay maszty kutrw, bielay agle daleko na poziomym morzu.
Z radoci wypiem jeszcze jeden kieliszek wina do pieczeni.
Podano kaw. Kelner szed po poziomej pododze z szarych i czerwonych kwadratw ani w gr, ani
w d?
- Mona panu nala jeszcze jedn filiank? - zapytaa blondynka, a jednoczenie st po jej stronie
zapad si pod mym wzrokiem.
- Prosz - odrzekem jej z wysoka, pod ktem czterdziestu stopni.
Ale filianka wypada mi z rki i poleciaa w bok, na podog wykrcajc overstag.
- Oh, przepraszam - powiedziaem zmieszany i w tej samej chwili st przed blondynk pojecha
w gr, a ja patrzyem z dou pod czterdziestostopniowym ktem w jej bkitne, szeroko rozwarte
oczy.
Potem dwa razy omal nie spadem z krzesa, ktre kado si raz na nawietrzn, raz na podwietrzn.
A potem, kiedy wyszlimy z restauracji, uderzyem czoem o nos blondynki, co zostao przez ni
zrozumiane, cakiem zreszt opacznie, jakobym usiowa skra jej causa.
Pan K. utrzymywa, e wypiem za duo wina. Ale ja wiedziaem, e to nie byo wino i... wrciem do
Gdyni pocigiem, pozostawiajc blondynk jachtmanowi zgorszonemu moim zachowaniem.
Widziaem, jak fala rosa. Miaem uczucie, e rzuciem niewinn kobiet na pastw morza: miaa
towarzyszy panu Kazimierzowi w rejsie Hel-Gdynia na Kruszynce z fenomenalnym kilem...

Nadta konkurencja
(Mj pierwszy lot balonem wolnym)

Miaem pewnego przyjaciela, pilota i nawigatora balonw wolnych. Nazywa si Melchior Cesarz.
Pomimo to by niezym chopcem i odpaca mi szczerym sercem za moje uszczypliwoci, ktrymi
zabarwiaem swj uczuciowy stosunek do niego.
Alici raz Melchior Cesarz przysa mi rkopis swego odczytu o sporcie balonowym, ktry to odczyt
mia wygosi przed mikrofonem Polskiego Radia. Prosi, eby mu to poprawi.
Mniejsza o to, e elaborat napisany by jzykiem woajcym o pomst do Boga, udao mi si bowiem
przetumaczy go na polski. Mniejsza o to, e by usypiajco nudny, bo przecie suchacze radia nie
mog wygwizda prelegenta. Ale na domiar zego w samej osnowie stanowi nieuczciw konkurencj
i autoreklam, na jak nie puciby si aden pilot i obserwator samolotu.
Przyjaciel mj uy sobie na temat ocierania si o mier na kadym metrze w trzech wymiarach
balonowej rzeczywistoci. W jego relacji lot balonem wolnym wymaga nie lada odwagi, siy
charakteru i dzielnoci, zarwno fizycznej, jak moralnej.
To nie samolot, prosz pastwa...
Porwaa mnie pasja. Najpierw przekreliem wypracowanie od tytuu do podpisu, nastpnie za
powiedziaem Melchiorowi, co myl o nim i o jego balonowej rzeczywistoci.
Melchior natomiast umiechn si pobaliwie i dobrodusznie, po czym najpierw zaproponowa mi,
abym z nim polecia balonem wolnym (- Polec! - warknem), a nastpnie za... odczyta swj
przekrelony referat na Warszaw i wszystkie rozgonie.
Mam nadziej, e suchao go nie wicej ni sto szedziesit osiem osb, to jest tyle, ile wwczas
wynosi personel latajcy wojsk balonowych wraz z rodzinami.
Zapomniaem wkrtce o tej caej sprawie, gdy oto pewnego piknego dnia otrzymaem tak depesz
z Torunia:
Balon Pomorze stop czekam roda Toru lotnisko stop star godzina sidma stop przyjedaj zaraz
stop Cesarz.
W projekcie na rod miaem doskonae polowanie. Byem wcieky, e balon wazi mi w drog akurat
tego dnia. ona zrobia mi scen, e nie dostanie obiecanych kuropatw. Mj dowdca dywizjonu
cierpko zauway, e za wiele przebywam poza pukiem na urlopach okolicznociowych. Gospodarz
polowania obrazi si na mnie. Pies wy, gdy chowaem do szafy przygotowan strzelb...
Ale c? Nie mogem si przecie cofn!
Przyjechaem do Torunia obadowany futrzanym kombinezonem, spadochronem, termosem
i kanapkami. ona zaklinaa mnie. abym wzi rwnie inhalator i butl z tlenem (wagi 60 kg),
poniewa - jak si okazao - suchaa jako sto szedziesita dziewita odczytu Melchiora.
Butli nie wziem i nie ubezpieczyem si na wypadek mierci. Natomiast zrobiem mocne
postanowienie, e po powrocie z wyprawy balonowej tak przewioz Cesarza samolotem, eby mu raz
na zawsze obrzydzi latanie na aparatach ciszych od powietrza.
Poczenia kolejowe miaem fatalne: przesiadaem si trzy razy i czekaem ogem cztery godziny na
stacjach. Honoraria tragarzy pochony przy tym fortun.
Na lotnisko przybyem na krtko przed terminem startu. Zo wypalia si we mnie tymczasem
i przygasa, tak e z Melchiorem przywitaem si niemal serdecznie.
Balon by ju odwaony i gotw do lotu. Koysa si wolno jak by sennie, na linkach, ktre trzymali
onierze.
Melchior pochwali mnie za ciepy kombinezon i termos z gorc herbat.
- Bdziemy lecieli wysoko - owiadczy. - Tu na dole wiatr jest zachodni, ale na trzech tysicach
metrw mamy kierunek pnocny, lekko odchyliwszy z zachodu. Ot i polecimy do Krakowa, co?
Taki projekt dosy mi si podoba. Wcignem kombinezon, pozapinaem szelki spadochronu i wraz z
Melchiorem wgramoliem si do kosza.
Polecielimy.
Z pocztku nisko nad ziemi i wiatr pdzi nas ku miastu. Ale wysypalimy dwa wory piasku i od razu
ziemia posza w d, jak by zdecydowaa si uciec od nas, pozostawiajc balon w tym miejscu
przestrzeni, w ktrym porzucilimy j nieopatrznie.
Zrobio si cicho i ciepo. Nie wiao wcale. Moglimy rozoy map na podnoszonym blacie u brzegu
kosza bez obawy, e pofrunie.
Byo bardzo przyjemnie. Najprzyjemniejsza wydaa mi si cisza, ktrej zreszt nie zauwayem zrazu
i pierwsze zdanie wrzasnem w ucho memu przyjacielowi, jak bym lecia samolotem.
Potem mijalimy miasteczka i wsie, lecielimy nad szosami i polami, wlokc za sob po ziemi cie
balonu, pki chmury nie zakryy soca.
Bawio mnie, e syszaem doskonale gosy nawoujcych si ludzi i - e ze zdumieniem zadzierali
gowy, kiedy woaem do nich. Syszaem nawet turkot wozw, gganie gsi i pianie kogutw.
Tak mina pierwsza godzina lotu, podczas ktrej przebylimy okoo trzydziestu piciu kilometrw
w kierunku poudniowo-zachodnim.
Lipno widzielimy jeszcze z wysokoci czterystu metrw, ale to ju byo ostatnie miasto, jakie Cesarz
pozwoli mi zobaczy tego dnia z gry.
- Idziemy na trzy tysice - owiadczy. - Wysypuj piasek, tylko powoli.
Zaczlimy posypywa piaskiem Kujawy i Kujawiakw. Byo tego piachu po pitnacie workw
z kadej strony kosza i sprawio mi rzeteln ulg, e pozbywamy si cho czciowo adunku
obciajcego wt gondol z wikliny, ktra - nie wiem jakim cudem - dotychczas nie zaamaa si
pod tym balastem, wbrew wszelkim prawom wytrzymaoci materiaw.
W ogle kosz balonowy nie budzi we mnie zaufania. Staem w nim do niepewnie, oczekujc, kiedy
dno ucieknie mi spod ng wypchnite moim ciarem, i na wszelki wypadek trzymaem si linek.
- Mocne to jest? - spytaem Melchiora od niechcenia.
- Kosz czy linki, czy sie?
- Wszystko razem.
- Wszystko razem na oko mocne. Ale linki troch stare, a wiklina na kosz wyschnita - trzeszczy.
- No, a sie?
- Sie, jak sie. Montgolfier sieci nie mia, a lata.
- Idiota - powiedziaem gono, ale Melchior myla, e to o Montgolfierze.
Na wysokoci tysica omiuset metrw weszlimy w chmury. Zrobio si biao, jak by nas zawieszono
w soju oblepionym wat. Tylko e wcale nie byo ciepo jak w wacie: temperatura spada z dwunastu
do trzech stopni. Mimo to balon wznosi si cigle, jak wskazywa wariometr.
Na trzech tysicach jeszcze pywalimy w chmurach. Wilgo osiadaa na futrzanych konierzach,
z linek kapao na map, rce marzy.
Zrobio si prawie ciemno. Chmury byy tak gste, e nie widzielimy nad sob ogromnej kuli balonu.
Tylko wielki aluminiowy krg, przez ktry przechodz wszystkie liny czce gondol z sieci, mona
byo dojrze we mgle.
Nad nami chmury. Temperatura minus 4 stopnie. Kropelki wilgoci zamarzy. Oddechy nasze osiadaj
szronem na futrze.
Cesarz - zaniepokojony. Ja - czekam, co bdzie dalej i miej si w duchu, bo jestem przekonany, e
stoimy w miejscu: zapowiedzianego na tej wysokoci wiatru o szybkoci do szedziesiciu
kilometrw na godzin ani ladu.
- Baloniarze i meteorologowie to jedna rodzina - mwi. - Blaga i reklama. Gdzie ten wiatr, co go nie
ma?
- Jaki wiatr, lubczyk? - dopytuje si Melchior.
- Pnocny - mwi. - P-no-cny - skanduj. - Odchyliwszy lekko z zachodu. Szedziesit
kilometrw na godzin! Wiesz, ile to na sekund? Przeszo szesnacie metrw!
- Mamy teraz szybko ze dwadziecia metrw na sekund - rzecze na to Cesarz. - Tylko przecie
balon leci z szybkoci wiatru; dlatego nie czujesz jego, lubczyk. Dwadziecia na sekund, wiesz, ile to
na godzin? Przemnoywszy...
Nie dokoczy, bo oto zacz nagle warcze may wiatraczek, ktry niezawodnie melduje, e
opadamy.
Ba, opadamy! Jedziemy w d jak wind. Gaz ozibi si, powoka zwiotczaa, zostaa obciona
szronem i oto tracimy wysoko.
- Balast!
Wysypujemy balast, ale balon jak by nie czu, e mu lej: furczy wiatraczkiem i tonie.
Wtem robi si jasno i po chwili uderza w nas promie soca.
Patrz w d - ziemi nie ma. Gdzie si podziaa u licha? Nad nami i dokoa oboki, jak gry
mietankowego kremu, w dole za - biaa pierzyna, po ktrej balansuje cie balonu. Kbi si to
w dole i pynie wolno, wolniutko ku wschodowi. Jednoczenie balon przestaje opada.
Mamy dwa tysice trzysta metrw. Po chwili - dwa szeset, trzy... Cigle idziemy w gr i teraz
wida, e chmury pyn bardziej na wschd ni my.
Gdzie jestemy? Dokd lecimy? Tylko Bg wie to na pewno, Cesarz za - udaje, e wie.
Oddawszy jednak Bogu, co boskie, trzeba wreszcie odda Cesarzowi, co cesarskie.
W siedem i p godziny po starcie Melchior owiadczy, e znajdujemy si w okolicach Krakowa i... nie
omyli si. Za to omal mnie nie rozupa o ska. Ale - po kolei.
O p do trzeciej po poudniu zostao nam cztery worki piasku. Balon szed w d przez grub warstw
chmur, raz po raz zlewany deszczem, ciki, zmarznity, podobnie jak jego zaoga.
Dopiero gdy wysokociomierz wskaza szeset metrw, wyonia si ziemia pokryta gstym lasem.
Byy to wzgrza, do wysokie, bo ich grzbiety suny bardzo blisko naszego kosza. Gbokie jary
i sterczce tu i wdzie wapienne skay przekonay mnie, e znajdujemy si gdzie midzy Grami
witokrzyskimi a Jur Krakowsk.
Wysypalimy reszt piasku, aby nie hukn o ziemi. Wiatr nis nas teraz szybko tu nad
wierzchokami drzew, ktre - widziaem to dobrze - giy si pod jego gwatownymi atakami. Nie byo
wida koca lasu...
- Jak bdzie z ldowaniem? - zapytaem, silc si na spokj, bo co chwila oczekiwaem uderzenia
o jak sosn.
- le - mrukn Melchior. - Ale sprbujemy.
Rzucilimy tak zwan wleczk, czyli kotwiczn lin, ktra w podrygach czepia si konarw i plsa po
lesie wyjcym pod wichrem.
Wieczka nie chce si zaczepi. amie gazie, szarpie koszem i zwidym balonem, e omal nie
wychlunie nas z gondoli, i skacze dalej. Wicher huczy, szumi i tnie deszczem. Kosz raz po raz szoruje
po gaziach dbw, klonw i sosen.
Wtem zapadamy w dug dolin i z przeraeniem widz, e niesie nas prosto na gra skaln, ktra
sterczy u wylotu jaru. W tej chwili jednak kotwica zaczepia o co mocniej, kosz wpada midzy konary,
balon za, szarpnity nagle, opada niej, w otwart polan przed skalnym zrbem. Odbija si
natychmiast od ziemi, podrywa nas w gr i rzuca si jak pies na acuchu.
- apaj za gazie! - krzyczy Cesarz.
Dobrze ci gada - myl i skra na mnie cierpnie, kiedy si woli zmuszam si, by tylko jedn rk
trzyma lin, drug za - rozczochrany eb sosny.
Do ziemi jest ze trzydzieci metrw, jeeli nie wicej, bo teren opada gwatownie. Mimo to Melchior
decyduje si na rozprucie powoki.
Miotajca si na wszystkie strony bania nagle otwiera si wzdu szwu i opada na drzewa ogromn,
lun pacht. Wisimy w koszu, zapltani na dobre midzy gaziami i koyszemy si wraz z nimi, ale
nie spadamy: wyldowalimy.
Okazao si potem, e ldowanie nastpio midzy Bdowem a Sawkowem, na pnocny zachd od
Olkusza, o czterdzieci pi kilometrw od Krakowa.
Przy pomocy miejscowej ludnoci wypltalimy sie i kosz spomidzy gazi i zwinlimy powok.
Pojechalimy z tym bagaem kolej do Krakowa. Potem za wiatr si uspokoi i nazajutrz staraem si
obrzydzi Cesarzowi samolot. Ale na prno w cigu caej godziny krciem z nim pen akrobacj
nisko nad ziemi. Gdy wreszcie nawet mnie samemu odek zacz wazi do garda, Melchior rzek:
- Lubczyk, a ty teraz poprbuj to samo na plecach. Tak ja jeszcze nie lataem do gry nogami.
Splunem (w duchu, bo w samolocie wiao) i wyldowaem.

Festina lente

Od trzech lat utrzymywaem, e jed na nartach, chocia Bogiem a prawd to jedenie
ograniczao si do kilku tygodni spdzonych w Zakopanem w roku 1931, podczas ktrych dwa albo
trzy razy miaem narty na nogach i z dala od oczu ludzkich usiowaem zdoby jak ol czk
o agodnej pochyoci.
Faszywy blask moich narciarskich czynw otacza mnie jednak dostatecznie jarzco, aby sta si
powodem przydziau do grupy silnych. redni i sabi spogldali na mnie z szacunkiem i
niedowierzaniem, ktre to uczucia dopiero pniej zmieniy si na ironiczne lekcewaenie, dziki
faktom zaszym na kursie.
Ale nie mog zaczyna od koca, poniewa nikt nie zechciaby tego czyta; zaczynam wic od
pocztku.
Przyjechao nas na ten kurs do Zwardonia dwudziestu lotnikw oraz czterech baloniarzy.
Baloniarze, jak baloniarze: nie kady zaraz musi by Hynkiem. Burzyskim albo Pomaskim. Z tych
czterech dwch byo tuciochw w wieku dojrzaym, z obywatelskimi brzuszkami, dwch za -
cienkich i krtkich.
Ciency z punktu pooyli si do ek: przezibienie, bl gowy, niestrawno: jednym sowem - gaz
ich opuci zupenie.
Gruby kapitan przez pierwsze dwa dni funkcjonowa na kocu dugiego ogona grupy rednich,
wynurzajc si tu i tam spomidzy wzgrz okrytych niegiem jak wypuszczany w gr i cigany w d
przez dwigark balon obserwacyjny. Potem owiadczy, e nie zamierza przed emerytur dosta
wady serca, e kurss narciarski nie powinien by szko narwacw i wariatw oraz - e trzeba mie
pstro w gorcym lotniczym bie, aby si tak nadwera. Wygosiwszy takie expos, przenis swe
obszerne ksztaty na koniec grupy sabych i chadza jaki czas za ni, noszc narty na plecach, jeli
ostrzejszy zjazd budzi w nim wtpliwoci co do zdrowego rozsdku prowadzcego t grup
instruktora.
W tym okresie robi wraenie zdemontowanego balonu zapasowego. Trwao to zreszt krtko:
poniewa przewanie narty jedziy na nim zamiast odwrotnie, prdko znalaz si w doku
remontowym z temperatur 37,1 i obj komend nad dwoma cienkimi balonikami w kach.
Honor regimentu balonowego ratowa wypowiay i nieco ju na czaszce aurowy blondyn, porucznik.
Walczyy w tym czowieku dwa grone uczucia: szczera ambicja i wstrt do nadmiernej szybkoci.
Pomostem zgody midzy nimi sta si lepniak, smar podchodowy, przeznaczony do nadania nartom
lepkoci, aby nie olizgiway si przy wchodzeniu pod gr. Tym lepniakiem ambitny porucznik
smarowa obficie deski do zjazdu, w ostatecznoci za, gdy mimo to osiga pd ponad dziesi
kilometrw na godzin - kad si w puszysty nieg, pozostawiajc po sobie wielk jam.
Lotnicy mieli fantazj zgoa innego autoramentu. Przypuszczam, e gdyby im pozwolono, poamaliby
si co do rki i co do nogi zaraz pierwszego dnia, roznieliby schronisko, w sprzyjajcych za
warunkach - zjechaliby na czesk stron a pod Prag.
Nasi instruktorzy jedzili jak szatany. miga taki z kilkusetmetrowej gry, szczerzc zby,
z umiechem na spalonej socem gbie, ugiwszy nogi, z piersi naprzd podan - rzekby: co
napotka na drodze, w puch rozbije. Nic zreszt po drodze nie napotyka, bo wymija wierki, pnie
i kupki kamieni jak by od niechcenia, zarywajc tu i tam ostrymi christianiami, a brylantowy py
niegu tryska w gr, niby morska fala spod pywakw startujcego wodnosamolotu.
Patrzylimy na to z rozdziawionymi ustami i zaraz jeden z drugim chcia takiej samej sztuki dokaza.
Ale na szczcie instruktorzy wicej mieli rozwagi od uczniw i hamowali te zapdy, obiecujc nam,
e za dziesi dni, najdalej za za dwa tygodnie to Ho, ho, nie z takich grek bdziemy szusowa.
Tymczasem uczylimy si wszystkich elementw klasycznej jazdy; najpierw na boisku, nastpnie za
w terenie.
Co do mnie, to dawaem sobie rad. Nie byem naturalnie asem pierwszej wody i nieraz - szczerze
mwic - robio mi si chodno pod sercem, kiedy w najwikszym pdzie trzeba byo wymin jak
przeszkod albo rzuci si na eb na szyj w otwart nagle pod nogami gbi parowu, o cianie
prawie prostopadej.
Kolana miaem cigle jeszcze za sztywne: nie chciay mi dryga na nierwnociach, po ktrych mj
przyjaciel a nasz instruktor Kazik N. jecha jak po klawiaturze fortepianu na swoich sprynowych
nogach.
Tote nieraz leaem w niegu z koczynami powywijanymi jak makaron, nie wiedzc, w jaki sposb
rozplta si, uporzdkowa jako tako cao swojej osoby i wsta. Wstawaem przecie i
dokonywaem nadal cudw rwnowagi i ekwilibrystyki na polskim Beskidzie.
Szo mi coraz lepiej. Instruktor zachcajco pomrukiwa i wry mi sportow przyszo, koledzy za
mwili:
- No tak, ale on ju od trzech lat jedzi.
Jednym sowem, zapowiadao si wspaniale. I nagle...
W tydzie po rozpoczciu kursu wyruszylimy jak zwykle o smej rano na boisko. Po pgodzinnej
gimnastyce zaczlimy marsz gsiego pod gr. Soce grzao jak w lecie; nieg zieleni si przez
ochronne okulary i zwisa grubymi czapami z pokornie opuszczonych gazi wierkw. Wskie,
granatowe lady nart dyy przed nami w jasnobkitn, nieco zamglon dal, a nasze granatowe
cienie suny po prawej stronie wraz z nami.
Jaki zawodowy fotograf-optymista zapa nas na bony aparatu i przemoc wrczy nam kartki na
wykupienie zdj, z ktrych nie zamierzalimy skorzysta. Kupilimy pomaracze od granicznego
przekupnia, ktry mwi po czesku, udawa Polaka i by Niemcem. A potem pochony nas gry.
Na jakim wieym, nie wyjedonym zboczu nasza grupa zatrzymaa si. Kazik wyznaczy krty szlak
i ustawi bramki z kijkw narciarskich, przez ktre trzeba byo przejecha na przestrzeni kilkuset
metrw.
Ruszylimy kolejno i staralimy si kierowa tam, dokd naleao, nie za tam, dokd chciay jecha
narty.
Kto tego nie dowiadcza, ten nie ma pojcia, ile tpego uporu moe si kry w parze wskich desek.
Szczeglnie nasz Balonik mia narty uparte jak par osw. Przy tym kada z desek obdarzona bya
niepodleg indywidualnoci, jak by nie pochodziy z jednego warsztatu, lecz ujrzay wiato dzienne
w dwch rnych czciach wiata. Gdy lewa gnaa jak szalona, prawa peza powoli, bez popiechu;
gdy jedna skrcaa w d zbocza, druga stawaa dba pod gr; jeli za nieszczsny porucznik zdoa
przezwyciy te ich samowolne porywy, wjeday na siebie, krzyoway si jak znak mnoenia
i kady go na obie opatki w czasie lepszym od rekordu Polski.
Tym razem, jakim dziwnym zrzdzeniem losu, Balonik zjecha zabrawszy w wielkim tumanie niegu
tylko jedn bramk. Jego biedzenie o imponujcych wypukociach wybio przy tej okazji tylko jedn
gbok dziur porodku szlaku.
Wanie drapa si z powrotem pod gr rwnolegle do zjazdu, napczniay dum i pozbywszy si co
najmniej poowy zwykej ostronoci, gdy zaczerpnem pene puca mronego powietrza
i odepchnem si naprzd, aby zjecha po raz drugi.
Widziaem go przez cay czas, jak szed rozgldajc si tryumfujco. Przejechaem pod pierwsz
bramk, zatoczyem uk, przemknem pod drug i dostaem si na prost cz toru.
Szybko rosa. Przede mn na wprost staa trzecia bramka i ciemniao zagbienie, ktrego autorem
by Balonik. Przygotowaem si na to, e zostan tam odrzucony w gr i ugiem kolana.
Wtem Balonik, ktry kroczy w przeciwn stron o jakie cztery lub pi metrw powyej, zachwia
si i - jak pestka od cytryny mocno cinita w palcach - wylizn si z udeptanej cieki prosto pod
moje nogi.
Gruchnem twarz w nieg, zobaczyem wszystkie gwiazdy i wywinem potnego koza.
Chciaem natychmiast wsta, aby powiedzie Balonikowi, co myl o jego talentach sportowych, ale
wprowadzenie tego zamiaru w czyn napotkao bardzo powane trudnoci: leaem na lewej nodze,
przy czym stop miaem pod praw pach, nart za w poprzek piersi; moja prawa noga
zawdrowaa na lewe rami; rce popltay mi si z kijami, kijki za z nogami i nartami.
Przypuszczam, e musiaem przypomina pieczonego kwiczoa, ktrego w Zakopanem u Karpowicza
podaj w takiej pozycji, wymylonej przez kucharza-sadyst. aowaem, e moje rce i nogi nie s
numerowane i nie nosz orientacyjnych napisw gra - d.
Po duszych usiowaniach udao mi si wreszcie przywrci do ludzkiego porzdku szczegy mego
ciaa. Nade mn sta Kazik i argumentujc bardzo przekonywajco, tumaczy mi, e figury akrobacji
lotniczej w jedzie na nartach s co najmniej niewskazane.
Rozejrzaem si za Balonikiem. Nic mu si nie stao: laz spokojnie w gr i mia si wraz z innymi.
Mimo blu we wszystkich stawach, cignach i kociach wiczyem do obiadu. Ale ju w drodze
powrotnej do schroniska czuem, e jest ze mn kiepsko: kuo w prawym boku jak noem...
Nazajutrz nie mogem si schyli. Lekarz podejrzewa zamanie ebra. Wrd ironicznych umiechw
cienkich i grubych baloniarzy, ktrym jak na komend spada gorczka, wyjechaem do Krakowa.
W szpitalu przewietlono mi klatk piersiow. Nie byo wtpliwoci: miaem dwa ebra zamane.
Teraz nie wolno mi kichn, kaszln, rozemia si; nie wolno si schyla, wykrca i wykonywa
gwatownych ruchw; nie mog si sam umy; chocia mam 36,9, waciwie nie powinienem pisa...
Dostaem list ze Zwardonia: wszyscy czterej baloniarze jed ju na nartach. Kapitan rozwija
szybko do trzydziestu kilometrw na godzin i przesta myle o emeryturze! Ambitny porucznik
napali w piecu lepniakiem! Cienkie baloniki hulaj po holwegach! Grupa silnych robi ewolucje
o coraz dziwniejszych nazwach. Ceny pomaracz spady do dziewidziesiciu groszy za kilogram...
Na szczcie pami o mnie wygasa. Czasem tylko kto z baloniarzy ironicznie wspomina mj looping,
chcc dokuczy lotnikom.
Festina lente...

Wiosenne toki

Od stycznia liczyem dni, od marca za - godziny, ktre jeszcze pozostay do wyjazdu. Tak bywa
zreszt co roku przed pocztkiem wiosennych polowa: o niczym innym si nie myli i nic si nie chce
robi, bo przecie za trzy miesice, za sze tygodni, za trzy dni - wyjedzie si w las, w bagna, nad
szeroko rozlane wody leniwej rzeki, aby na jaki czas pozby si codziennych trosk i kopotw i odda
si bez reszty emocjom owieckim.
W tym roku niecierpliwiem si tym bardziej, poniewa otrzymaem zaproszenie na odstrza
pierwszego w yciu guszca. Zaproszenie przyszo od pana Stanisawa, nadleniczego ze rdborza,
gdzie jesieni ubiegego roku strzelaem mode cietrzewit i skd wyjechaem oczarowany zarwno
piknem lenego kraju, jak gocinnoci miych gospodarzy.
Jak zwykle mielimy w drodze spotka si z pukownikiem Jerzym G., aby ju razem odby reszt
podry do nadlenictwa. Pocztkowo oznaczylimy termin spotkania na 10 kwietnia. Ale cho
cierpliwo nasza skoczya si duo wczeniej, wiosna w tym roku dugo kazaa na siebie czeka.
Dopiero siedemnastego wsiadaem do wagonu, pukownik za o trzy dni wczeniej pojecha do
Smoodwki, na guszca, do jednego ze swoich przyjaci. Tam wanie miaem po niego wstpi.
Wagony byy pustawe, zakurzone, pachnce dymem i brudne od sadzy. Za ich oknami - modziutka
ziele k i ozimin, lekkie, ledwie widoczne woalki rozwijajcych si pczkw na brzozach i pugi
orzce ugory pod jarzyn.
Zaczyna si ju charakterystyczny krajobraz, tak dobrze mi znany z dawniejszych polowa: piaszczyste
wydmy lasw sosnowych lub ogromne paszczyzny bagien ze smugami brzozowych zagajnikw. Na
horyzoncie - gdzie spojrze - granatowe ciany puszczy... Od czasu do czasu z k i smugw zrywa si
stado kaczek; nad lasem kry jastrzb, a z jakiego zakrtu rzeczki startuj bataliony - zwiastuny
ciepa, ktre moe wreszcie zapanuje nie tylko w zawodnych komunikatach meteorologicznych.
Wszdzie w powietrzu cudw zrcznoci dokazuj czajki o zagitych w ty skrzydach. Lataj nisko nad
mokr k, zatroskane, wiecznie czego nieszczliwe i aonie narzekajce.
Lecz oto mija godzina i pocig ze zgrzytem hamulcw wpada na stacj.
Wyadowuj si: strzelba, waliza, worek z futrzanym kombinezonem lotniczym, ktry suy mi
doskonale w czasie zimnych rankw w budce na toku cietrzewim.
U drzwi wagonu wita mnie rozpromieniona twarz Nusia. Nu jest czowiekiem niezastpionym. Moe
zaatwi wszystko, moe udzieli wszelkich informacji, moe zawie wszdzie. Nu take jest
wacicielem niesychanie brudnej szkapy, ktra niegdy zapewne bya siwkiem, oraz wehikuu
zwanego wagonetk.
Wagonetka suy do lokomocji na wskotorwce, wiodcej od stacji a do rdborza, z odgazieniem
do Smoodwki. Jest to maa platforma na czterech koach, dwa metry duga i ptora metra szeroka,
zaopatrzona w dwie awki z przekadanymi oparciami.
Konia zaprzga si do tego aparatu z boku, tak aby mg biec obok toru. Taki nieekonomiczny rozkad
wektorw siy pocigowej ma swe uzasadnienie w warunkach miejscowych: podkady midzy
szynami stercz z nawierzchni jak sprchniae zby w szczkach; szyny biegn tylko gdzieniegdzie
rwnolegle, odchylajc si poza tym bardzo fantazyjnie jedna od drugiej; ich spojenia gro
nieustannie wykolejeniem wozu, a mostki pod szynami trzymaj si na sowo honoru, ziejc
przeraajcymi dziurami. W dodatku hamulec z reguy przestaje dziaa na drugim lub trzecim
kilometrze.
W takich okolicznociach ko cigncy cik platform bez lejc i dyszla, tylko na konopnych
sznurach, byby naraony na pokaleczenie lub przygniecenie przy lada okazji, jeliby przedtem nie
poama ng midzy dylami mostkw i podkadami toru.
Pamitam, jak jesieni ubiegego roku Nu wywrci mnie a trzy razy na drodze do rdborza, wic
przezornie lokuj si na skraju awki, wystawiajc jedn nog na zewntrz, gotw do skoku. Z drugiej
strony toru, poniej metrowego nasypu jest rw z wod. W tym wanie rowie leaem jesieni,
majc na sobie powane obcienie dwu walizek i pukownika G.
Nu, widzc moje manewry taktyczne, umiecha si uspokajajco.
- Teraz, panie kapitanie, jest dobra droga, poprawiona. Nie wykoleimy si.
Potem opowiada, co sycha.
W Smoodwce s gocie - pan wojewoda i pan genera, i jeszcze jeden minister. Wszyscy przyjechali
na guszce. A guszcw jest mnstwo: moe ze trzysta kogutw gra...
W rdborzu w zimie nadleny i kierownik z praktykantem i zarzdc zabili jedenacie lisw i dwa
wilki.
W Rogach spali si tartak...
Wagonetka podskakuje na lunych spojeniach szyn, klekoce, niepokojco pochyla si na boki,
grawituje w stron rowu i zgrzyta zepsutym hamulcem na zakrtach. Szkapa wywija ogonem
i spuciwszy nisko eb, kusuje obok toru. Nu pali moje papierosy, umiecha si uprzejmie, co par
kilometrw zazi z platformy, aby naoliwi osie, podeprze na niepewnym miejscu lub przestawi
strzaki zwrotnicy na krzywym rozjedzie do wymijania pojazdw idcych naprzeciw, i dalej gada
o sprawach miejscowych.
Jedziemy przez las rozpiewany wiergotem ptakw o wczesnym ranku, mijamy jak wiosk na
wzgrzu i znw zagbiamy si w lesie. Po prawej stronie drogi, midzy brzeniakami i partiami
sosnowego boru przewituj ogromne rybne stawy Smoodwki, ktre cign si na przestrzeni kilku
kilometrw.
Wtem, za jakim zakrtem, z dala od rozjazdu, na ktrym mona by si wymin, spotykamy
nieoczekiwanie wagonetk z adunkiem makuchw i zboa, podajc w przeciwnym kierunku. Nie
ma innej rady: trzeba jej ustpi z drogi, bo nasza lejsza. Nu zrzuca swoj platform z toru przy
pomocy waciciela spotkanego wozu i tamten przejeda obok nas, po czym znw pomaga nam
ustawi platform na szynach.
- A co si robi, jeli obie wagonetki s ciko naadowane?
Nu wzrusza ramionami.
- Troch si pokci, potarguje, a potem trzeba jedn zrzuci - odpowiada filozoficznie. - Albo mona
cofn do rozjazdu, jeeli niedaleko.
Zbaczamy teraz na prawo i jedziemy grobl midzy stawami. Nu pokazuje mi miejsce, ktrdy stale
przechodz wilki w zimie.
- Bardzo ich duo tego roku - mwi. - Przyjdzie taki, podkopie si pod chlewik, wemie owieczk,
zarzuci na plecy i poniesie. Duo wytracili owiec w zimie.
Pdzikie stawy, br przecity drewnian, prchniejc szos, tor kolejki i konna wagonetka, rzadko
spotykani chopi w apciach, kouchach i baranich czapach wen na wierzch - wszystko to w ciszy
poranka podszytej muzyk ptasi sprawia wraenie czego niezmiernie odlegego od cywilizacji,
czego zgoa egzotycznego. Mam uczucie podobne chyba do uczucia podrnika w afrykaskiej
puszczy, ktry zda ku pionierskiej osadzie biaych.
Lecz oto i osada. Drewniany dom, stary, nieco zapady i zaniedbany z zewntrz.
Wysiadam, przedstawiam si gospodarzowi, witam si z Jerzym, ktry wanie tego dnia o wicie
stukn guszca, i po niadaniu ruszamy zaraz w dalsz drog, aby przed poudniem przyby do
kresu wskotorwki, gdzie czekaj na nas konie ze rdborza.
Mijamy teraz liczne zakrty piaszczystej drogi lenej, siedzc wygodnie na sprynowej poduszce
wasgu, i po upywie p godziny zajedamy przed dom, stojcy porodku lenej porby i ze wszech
stron otoczony lasem.
Wita nas przede wszystkim ogromny pies, Raby, ktry podobno zagryz w zeszym roku wilka po
zaciekej walce, wychodzc z niej tylko lekko ranny. Potem na ganku zjawia si gospodarz, pani domu
i reszta domownikw.
Przybywamy tu ze wiata do serca kniei, wic naley si od nas lenym ludziom gar nowin
i wiadomoci o tym, co si dzieje w stolicy i w kraju. Gawdzimy do obiadu, po czym nastpuje
nieodzowny brid, a dopiero pniej - plan dziaania.
Tego wieczora mamy i na sonki; nazajutrz rano - lub raczej przed witem - do budek na cietrzewie,
potem na kaczory z krekuch i na zapady guszcw do Sawiny. A wic najwczeniej bdzie mi dane
strzela do guszca pojutrze rano...
Tymczasem pogoda psuje si fatalnie: wieczorem zrywa si zimny, pnocno-wschodni wicher; sonki
sign sabo, puduj zreszt haniebnie do jedynej, jaka przeciga nad moim stanowiskiem - Jerzy
poprawia i strca j na ziemi.
W nocy my deszcz i towarzyszy nam o drugiej przed wschodem soca do budek na bagnie. Marzn
potnie, mimo mego kombinezonu i gorcej herbaty w termosie, po czym puduj z kolei do jednego
z trzech cietrzewi przybyych na tokowisko mimo niepogody. Jedyna pociecha, e pukownik te
sperfumi ze swej nieomylnej dwunastki i e koguty siedziay bardzo daleko.
Z kaczorami poszo jako lepiej. Przybylimy nad staw w towarzystwie miejscowego rybaka, Baaja,
ktry przynis w kobiace mod kaczk-krekuch. Zimno byo jak na biegunie; a dreszcze bray,
kiedy Baaj zdj kouch i wlaz do wody, aby krekuch przywiza na dugim sznurku do sterczcego
pniaka.
Kwakaa dzielnie, moe nie tyle z romantycznego zapau, ile z alu za ciep izb, ale kaczory sypay
si ku niej jeden za drugim, a nasze strzelby grzmiay raz po raz, nie chybiajc.
Baaj umiecha si jak satyr. W ogle podobny by do satyra: mia lat szedziesit osiem, twarz
pomarszczon jak suszona gruszka, wyskuban ry brdk i takie wsiki nad zapadymi wargami,
spomidzy ktrych sterczay dwa te reprezentacyjne ky - symbole dawno utraconego uzbienia.
W modoci by kusownikiem i troch zbjem. Na staro pozostaa mu pasja myliwska: syn na
ca okolic jako osadczyk i, nawet ju za carskich czasw, wzywano go w potrzebie do osadzania
guszcw i podprowadzania dygnitarzy pod pie do strzau.
Opowiada o tym z dum, a midzy innymi wspomina take synn przygod z jakim niemieckim
erbprinzem, ktry w roku 1913 przyjecha tu na polowanie.
Erbprinz nie wiedzia nawet, jak guszce wygldaj i - ma si rozumie - nie umia po rosyjsku, wic
Baaj prosi tylko, aby gociowi kazali robi wszystko to, co on, Baaj, robi bdzie.
- Krow ja jemu pokaza, eby jej nie ubi, jak zobaczy, i poszli - mieje si cicho.
Usyszeli pie guszca; skaka Baaj, skaka i prinz. Alici guszec gra na bagnie. Trzeba byo skaka
przez wyrwy, wykroty, zatory z chrustu... W jakim miejscu Baaj potkn si i upad w boto. Prinz,
mylc, e tak wanie trzeba, wycign si obok jak dugi, ale - e byo mokro - zacz si gramoli
z trzaskiem amanych gazi.
Wtedy guszec przerwa.
Na Baaja poty wystpiy: sposzy si guchar. Wlaz tedy na prinza i przydusi go, eby si nie rusza.
- Tylko guchar zagra, a ten do mnie szwender-mender po niemiecku. Tak ja jego - pod pie -
w mordu. eby cicho by. I w kocu kocw ubili, a ja jeszcze dziesi rubli dosta.
Trzeba byo widzie, z jak pieczoowit czuoci bra do rki nasze strzelby!
Najbardziej zdumia mnie jednak, gdy przyszo do wyowienia z wody ubitych kaczorw. Byo tego
sze sztuk. Leay o czterdzieci metrw od budki, koyszc si na tafli wodnej nad gbin, a my nie
mielimy z sob ani psa, ani odzi. Baaj wybawi nas z kopotu: zrzuci kouch i portki, wlaz do stawu
po pas, po szyj, wreszcie - popyn i pozbierawszy kaczory, wrci.
Otrzsn si potem tylko, ykn dobr szklank gorzay, kouch naoy i poszed z nami do domu.
Gotw jestem zarczy, e nie ma ani reumatyzmu, ani nawet kataru.

Po poudniu poszlimy do Sawiny na zapady. Sawina nie jest osiedlem ani w ogle czym bliej
okrelonym. Jest to waciwie nazwa rewiru albo czci lasu. Znajduje si w stronie Smoodwki,
gdzie, jak ju mwi Nu i co potwierdzi gajowy Piech - gra trzysta guszcw.
W rdborzu nie mona byo wprawdzie oczekiwa takiego bogactwa, ale na nasze potrzeby zupenie
wystarczao te kilkanacie kogutw, ktre w nadlenictwie zapaday.
Siedlimy wraz z Jerzym na zwalonym pniu, zasonici mod sonin od strony polanki, w ktrej
pobliu znajdowao si tokowisko, i zapalilimy ostatniego papierosa, bo byo wczenie, a komary ju
zaczy dokucza.
Soce zachodzio, ale las piewa jeszcze gwarem ptasim jak za dnia. Pocieplao i chmury
porozpraszay si uciekajc na pnoc. Naprzeciw nas, niewidzialny dla naszych oczu, dar si
faszywym barytonem kruk na samotnym gniedzie. Raz po raz odezway si aby i umilky, jak
orkiestra strojca instrumenty. ona uderzya swj suchy werbel: Trrrru! - przeleciaa midzy gami
i znika. Z bagien zacz si podnosi biay opar mgy; pnie sosen porowiay; niebo przyblako
i okryo si rumiecem na zachodzie. Wiatr ucich. Brzczay smutnie komary.
Z wolna gasy piewy ptasie w coraz czarniejszych, rozczochranych gowach sosen. wierszcze,
wycierajc cierpliwie strofki swej jednostajnej kantyczki, rzpoliy zapamitale. Wtem z daleka
zaszlocha puszczyk wysok, przeraliw skarg; raz, drugi, trzeci. Z k, od strony staww,
odpowiedziay mu urawie, piesznie, jeden przez drugiego.
Potem mikko, wraz z bkitnym zmierzchem, opada na las cisza. Jeszcze tylko szeptem zachrapaa
cignca nisko sonka, jeszcze raz sennie mrukn co ni w pi, ni w dziewi kruk, i ju pod cisz
podpyn agodny, matowy rechot abiej kapeli.
Bezszelestnie, jak czarne patki nocy, zawachloway chwiejnym lotem nietoperze. Tajemnicze
i dziwne, spyway z czerni konarw midzy platynowe gwiazdy na jasnym tle nieba, przepaday
w cieniu i znw si zjawiay milczce, szybkie, chybotliwe.
Nagle - potny, wistliwy opot skrzyde, rzekby tu nad gow, sypki miech roztrzsanych
sosnowych kici, trzask i skrzyp gazi, uginajcych si, amanych pod jakim wielkim ciarem... Nie,
nie nad gow: dalej; o sto, moe o sto pidziesit krokw? Przelecia nad nami i zapad gdzie na
prawo guszec!
Siedzimy jak skamieniali. Tylko do pukownika wpija si palcami w moje rami.
Ktem oka widz, jak na czole mego przyjaciela siadaj trzy komary i rytmicznie przykucajc na
bambusowych nkach, pompuj krew. Ale to nie dlatego pukownik zaciska palce: od strony
wysokich sosen zza skraja polany dolatuje nas ciche charczce krechtanie.
- Rrech, karr-rech, krech!
Siedzimy nieruchomo. Komary brzcz.
Siedzimy i czekamy. Zapada zmrok, ziemia szarzeje, zlewaj si kontury pni i krzakw; ton,
rozpuszczaj si w ciemnoci czarne sylwetki modych sosen i tylko bielej tu i wdzie wysokie nie
zapalone wiece brzz wzdu cieki.
Czekamy jeszcze. Niebo zagszcza si noc. Coraz ostrzej byszczy na nim platyna wysypanych
bezadnie gwiazd.
Czekamy...
Potem Jerzy wolniutko wstaje i ostronie, omijajc suche gazki, zaczyna i w stron, skd
przyszlimy przed dwiema godzinami.
Posuwam si za nim. Najlejszy szmer naszych krokw brzmi w moich uszach jak karabinowa salwa.
- Rany boskie, eby nie usysza...
Po przejciu stu krokw jestemy ju bezpieczni: kryje nas ciana lasu i rwna piaszczysta droga tumi
odgos stpa.
Jeszcze dwiecie krokw i moemy zapali papierosy. Guszec jest osadzony.
Pukownikowi czoo spucho jak dynia...
*
Gajowy Piech obudzi nas o pierwszej w nocy. Do tokowiska jest prawie trzy kilometry.
- Nabij strzelb przy wietle - powiedzia troskliwie mj przyjaciel. - Po ciemku moesz pomiesza
adunki.
Spojrzaem na z wdzicznoci: ten ci jest altruista! Podprowadzi mnie do strzau, pokae guszca i -
tylko trafi.
Speszyo mnie troch, e i on cztery zera do prawej, dwa za do lewej lufy pakuje.
Bdzie poprawia po mnie, jeeli spuduj - pomylaem.
Poszlimy.
Na prawo droga ledwie widoczna. Na lewo - te droga. Zakrt i znw jaka cieka. Zdaje mi si, e
trzeba skrci, ale idziemy prosto. Zaoybym si, e teraz na lewo - idziemy wanie na prawo. Sam
wity Hubert zabdziby, bo ciemno jak w piwnicy. Ale Piech trafia.
O parset krokw od polanki robimy krtki postj: trzeba wypali papierosa.
Cicho. Tylko wiatr cierpicy na bezsenno wczy si po wierzchokach drzew, szepczc sam do
siebie i wzdychajc co chwila. Pomilczy troch, jak by zasypia, znw si ocknie i znw wzdycha, eby
ju rozedniao.
Rozstajemy si z Piechem i ostronie, wolno podchodzimy do miejsca, gdzie wczoraj siedzielimy na
zapadzie. Wytamy such.
Cisza. Czekamy.
Na wschodzie zaczyna ledwie-ledwie szarze, a las milczy, a dzwoni w uszach. Tylko gdzie, zdaje si
bardzo daleko, po piaszczystej drodze wlecze si wz, klekoczc po wybojach i trc koami
w koleinach. I znw do Jerzego zaciska si na moim ramieniu...
Nic nie rozumiem.
- Wz - mwi stumionym szeptem w samo ucho mego przyjaciela. - Wz jedzie.
Jak on na mnie spojrza. Dobrze, e byo ciemno.
- Gra - powiedzia samym ruchem warg.
- Gra?! - zdumiaem si w duchu.
- Gra!! - jak objawienie. - Ale naturalnie, e gra!
Mwic bezstronnie, nie jest to adna pie ani granie. Najpierw cztery do szeciu klapni w coraz
krtszych odstpach, jak by kto delikatnie moteczkiem uderza w pojedynczy klawisz drewnianych
cymbaw. Potem stumiony, pieszny werbel takich samych uderze: Trrrrr! - i co, jak szybkie,
o rnym nateniu gosu pocieranie noa o osek. Potem chwila ciszy i znw pierwsza strofka:
Tonk-tonk-tonk tonk tonk, i druga: Trrrr! To ma by pie? powie laik To?!
Bezstronnie mwic laik ma racj. Taki pikny ptak. taki olbrzym powinien grzmie na cay br, nie
wystukiwa co lub sepleni pod nosem niezrozumiale i ledwie dosyszalnie.
Ale aden myliwy nie jest bezstronny. Dla myliwego pie guszca ma nieodparty urok. Co w tym
przecie musi by, czego si nie da opisa, co trzeba samemu usysze w lesie przed witem, kiedy
jeszcze wszystko pi i tylko guszec ukryty wysoko w koronie sosny rzuca jedno wezwanie po drugim,
zapamitujc si tak, e nie syszy krokw myliwca skradajcego si w dole. Moe sama
wiadomo, e to wanie on, skrzydlaty krl puszczy, wydaje te gosy odrzucajc w upojeniu pikny
eb a na grzbiet - moe wiadomo ta sprawia, i pie guszca wydaje si myliwym stokro
pikniejsza ni sodki trel sowika i czue jodowanie drobnych lenych artystw.
Nie wiem, jak to objani i czemu to przypisa. Do, e rozrniwszy wreszcie rytm i porzdek strof,
poczuem, jak serce zaczyna mi bi coraz mocniej, a przez nerwy pynie dobrze znany prd emocji:
podej - zobaczy - zmierzy - strzeli!
Ruszylimy.
Guszec przy trzeciej strofce, przy owym cichym szlifowaniu, odrzucajc w ty gow zamyka oczy
i mechanicznie zaciska otwory uszu. Wtedy wic tylko, na trzy do piciu sekund, guchnie i lepnie
zarazem. Poza tym jest czujny, jak zwykle; najmniejszy szelest moe go bezpowrotnie sposzy.
Poniewa trzecia strofka nastpuje bezporednio po drugiej, wic podchodzenie, czyli
podskakiwanie polega na tym, by wraz z kocem goniejszego trelu zrobi szybko dwa, trzy kroki
w kierunku grajcego ptaka. Potem stoi si nieruchomo, w oczekiwaniu na nastpn pie.
Opanowanie tego rytmu nie nastrczyo mi adnych trudnoci. Posuwaem si rwnolegle z Jerzym
po atwej, rwnej drodze wzdu polanki i dalej, poprzez mokry, cmokajcy pod nogami grunt lasu.
Im bliej, tym pie stawaa si wyrazistsza, ywsza. Jej trzecia strofka miaa namitne akcenty
upojenia, tsknoty, woania. Teraz dopiero zrozumiaem, e jest pieni naprawd.
Podeszlimy ju cakiem blisko. Wiedziaem z ca pewnoci, na ktrej sonie siedzi guszec. Staem o
trzydzieci, potem za o dwadziecia, o pitnacie krokw od niej - serce wazio mi do garda - i mimo
e byo ju prawie jasno, nie mogem dojrze go wrd gazi.
Gdy tak wypatrywaem z zadart w gr gow, pukownik zrobi dwa skoki w prawo i nagle...
spojrzaem na niego i zdbiaem: mierzy!
Hukn strza, zaopotao w konarach, zobaczyem sylwetk ptaka zrywajcego si do lotu, a przez
gow pomkny myli jak zapalajce si i gasnce reklamowe arwki.
- Spudowa! - Strzela! Ma jeszcze drugi nabj w lewej lufie, wic nie strzela. - Dlaczego strzeli? -
Czy guszec si sposzy? - Kto go sposzy? - Dlaczego strzela, u licha?!
Trwao to wszystko sekund. Guszec przelecia na ssiednie drzewo, ciko opad na wierzchoek,
zachwia si i z trzaskiem amanych gazi run w d. Ziemia a jkna pod nim. Grzebn dwa razy
ap, wypry si i skona.

-Po jakiego licha kazae mi nabija strzelb? - zapytaem Jerzego, gdy wracalimy do gajwki.
- Mogy gra dwa - odrzek wymijajco.
- Przyznaj si, e nie wy trzymae i w ostatniej chwili ci ponioso - rozemiaem si.
- Zwariowae? - oburzy si. - Tak przecie umwilimy si: pierwszego ja, drugiego ty.
W aden sposb nie mogem sobie takiej umowy przypomnie. Przyjaciel mj te wida niezupenie
by pewien, jak z t spraw byo, bo - na wszelki wypadek - orzek, e do swego guszca mog ju sam
skaka. Nie twierdz na pewno, ale zdaje mi si, e mia niejakie obawy, czy wytrzyma w ostatniej
chwili, aby nie strzeli. Rozumiem go zupenie. Mona by altruist, ale nie do takiego stopnia...

Co ja przeszedem z tym moim guszcem! Gdybym chcia opisa to wszystko szczegowo, wyszedby
spory tom. Tak mnie szelma wymaglowa.
Co rano przez kilka dni z rzdu wracaem bd pieszo, bd komi do rdborza, i co rano zapytywali
mnie kolejno: pukownik, gospodarz, pani domu, kierownik gospodarstwa rybnego, rzdca i leniczy:
- No, i jak tam? Jest guszec?
- Lata - odpowiadaem, zmuszajc si do umiechu.
Za dobrze mi yczyli widocznie, a to przynosi pecha.
Poskutkowao dopiero wdzicznie owosione, spiczaste jak u Don Kichota kolano pukownika. (Nie
wiem, dlaczego mwi si ysy jak kolano).
Musz jednak cho w krtkich sowach opowiedzie t epopej.
Wic z pocztku osadza guszca Piech. Osadzi, a jake! Nawet dwa!
Prawie razem zaczy gra, siedzc o trzydzieci krokw od siebie. Co jeden koczy, drugi zaczyna.
eby mnie kto porba, nie wiedziaem, ktry to wanie szlifuje, ktry za milczy. Skakaem, ma si
rozumie, bo skaka trzeba, raz pod pie jednego, raz - pod drugiego. Za mao jestem muzykalny,
eby odrni dwa gosy, podobne jak dwoje skrzypiec, i to na tak odlego.
Nie wiem, ktry mnie tam usysza, do, e z okropnym haasem da drapaka i sposzy take
drugiego. Winszowaem sobie, e Baaja przy tym nie byo...
Wieczorem by wiatr, jak by si kto obwiesi. Piech nie osadzi; poszlimy przed witem na cietrzewie.
Zabiem jednego, wic nie bardzo byem zmartwiony.
Po poudniu Piech usiad sucha zapadw na Sawinie, ja za w Puszowej.
Nawet kulawy pies... przepraszam, nawet kulawy dzicio nie przylecia do mnie, ale Piech znw mia
koguta. Na szczcie - jednego.
Mylicie, e go zabiem? Lata!
Ale niewiele brakowao...
Podszedem go na czterdzieci krokw. piewa jak Kiepura. Tylko e Kiepura nie przerwaby
w poowie dla pierwszej lepszej baby. Ten za polecia do kury gdaczcej gdzie w pobliu midzy
sosenkami bagnistego zagajnika.
Wtedy usyszaem na lewo, moe o sto pidziesit krokw, drugiego.
Zaczem skaka. Zapadaem po kolana w bagno, drapaem twarz i rce w pltaninie krzakw,
potykaem si, padaem i wstawaem znowu. pieszyem si: niebo gorzao bliskim wschodem soca.
Przebyem najgorsz cz drogi i byem ju na skraju suchego wysokopiennego lasu, gdy znw
zagdakaa kura; tym razem blisko, tu przede mn, na maej polance midzy krzakami jeyn.
Nie widziaem jej, ale i ona nie moga mnie widzie. Za to moga usysze i sposzy mi koguta,
siedzcego wysoko w konarach drzewa poza ni. Akurat przerwa gr i milcza dug chwil.
Wtem nad moj gow zaopotao straszliwie. Nie wiadomo skd spad na polank ogromny brodaty
guszec.
Tego widziaem jak na doni: siad o trzydzieci krokw przede mn, rozejrza si, roztoczy wspaniay
wachlarz, opuci rozczapierzone skrzyda, e wloky si po ziemi, podskoczy, zaopota i zduszonym
gosem oznajmi:
- Kur-r-rau!
Przypuszczam, e to by mj Kiepura. Nie dlatego, e mia zarozumia min i e nosi si po
tokowisku nadty jak balon, lecz dlatego, e przylecia z bagna wabiony przymilnym gdakaniem.
Tymczasem drugi kogut milcza jak zaklty, pki Kiepura nie zapiewa - odrzucajc w ty przepyszny
eb, bez adnych wstpw - ostatniej strofki pieni.
Dopiero to go wyprowadzio z rwnowagi. By wida mody i niedowiadczony. Mia temperament
zamiast rozumu i urojenia o jakich swoich prawach do tej polanki.
Spad w sam jej rg, pomidzy ukryt kur a rywala z bagna. Od razu nastroszy si, podskoczy i rzuci
wyzwanie intruzowi:
- Kur-r-rau!
Czy to las si zawali po tym okrzyku? Czy wpady na siebie sosny, wyrwane domi wielkoluda?
Trzask si zrobi straszliwy, omot, huk! Pier o pier stary si dwa ptaki, walc skrzydami, rwc
pazurami, dziobic na olep. A wiatr poszed po krzakach, miotc czarne i zielone pira.
Wrd opotu skrzyde wylatyway w gr jak rozpryski ziemi spod pkajcych granatw. Kiepura
naciera wciekle. Podfruwa wyej i rzucajc przeciwnika o ziemi, a stkaa, spada na z gry,
tarmosi, ku dziobem, drapa, bi.
Walka oddalaa si ode mnie z kad sekund. Ju zakryy mi j krzaki i tylko raz po raz widziaem by
wylatujce wiec w gr i zielone szyje zapanikw.
I nagle wszystko ucicho. Potem zwyciski Kiepura otrzsn si jak pies po kpieli, zakrechta
i drobnym kroczkiem, krygujc si, wybieg z krzakw. Zatoczy uk w lewo, w prawo, zakrci si
spiralnie na rodku polanki, przystan. Opuci skrzyda, rozwin wachlarz i przestpujc z nogi na
nog, zaklapa dziobem. Potem zacz taczy, kabotyn: trzy kroki w lewo, podskok z pobrotem
i trzy kroczki w prawo. By bazesko mieszny ze sw powag i dum. Przejmowa si tylko sob.
Gdyby mg si zobaczy w lustrze: taki by podobny do czowieka w tej chwili!
Nie wiedziaem, czy wedug zasad myliwskich mam prawo do niego strzela. Wahaem si: a nu
stanowi to jak niewybaczaln gaf? alowaem teraz, e nie ma ze mn pukownika...
Nie miaem czasu si zdecydowa; guszcowi nagle strzelio do ba, eby przespacerowa si pod
krzak, za ktrym staem. Popdzi ku mnie wlokc po ziemi skrzyda, jak by go kto na sznurku cign.
Wygldao na to, e mnie z kolei chce zaatakowa.
Otar si prawie o moje nogi i dopiero wtedy si obejrza. Przez sekund sta jak wryty, a porwa si
w szalonym popochu w powietrze. Tu za nim, w dwie rne strony wystartoway: drugi kogut i kura
z przeciwlegego koca polanki.
Zza lasu, przelizgujc si midzy rowymi pniami sosen, wstawao ognistozote, rozemiane
soce...

Nie, nie aowaem ani troch, em nie strzela, cho - jak si okazao - nie byoby to grzechem
przeciw prawom witego Huberta. Ale opowiadanie moje wywoao w nadlenictwie sceptyczne
umiechy pukownika: takie historie z guszcami nie zdarzaj si codziennie.
- Ktry z twoich wydawcw zamwi u ciebie t walk kogutw? - zapyta mj przyjaciel.
Obraziem si.
Po poudniu poszedem na zapady sam.
- Jutro albo nigdy - powiedziaem sobie.
Zasiadem wczenie, osonity koron wieo citej sosny i palc papierosa, wsuchiwaem si
w znajome odgosy puszczy.
Pierwszy guszec przylecia jeszcze przed zachodem soca i zapad w prawo ode mnie, o jakie sto
krokw. Syszaem, jak si poprawia na trzeszczcej gazi.
Potem z godzin panowa niczym nie zmcony spokj, jeli nie liczy obfitego cigu sonek tu nade
mn i przelotu kilku kaczorw.
Wkrtce po zachodzie soca zapad drugi kogut na wprost mego stanowiska. Posiedzia chwil,
przelecia na inne drzewo, bliej mnie, poprawi si jeszcze i ucich.
W dziesi minut potem usyszaem, jak na lewo, tam skd przyszedem, ciko, z wielkim haasem
zapada trzeci. Ten zacz klekta i wreszcie po duszym namyle zagra z przerwami kilka pieni.
Nie miaem odetchn goniej ani nawet palcem poruszy: dwa ostatnie guszce siedziay nie dalej
ni o siedemdziesit krokw kady. Czekaem, a si ciemni, aby si wycofa na drog do gajwki,
i draem z obawy, e nie zdoam wykona tego do cicho.
Wtem usyszaem za plecami jaki szmer, po chwili za - tupot i charakterystyczny kaszel koza.
Bodaj ci wilk zjad - pomylaem.
Ale wilka - jak zwykle - nie byo pod rk, a kozio ani myla odej. Szwenda si tu i tam, tupa,
kaszla, pogwizdywa. To z jednej strony, to z drugiej obchodzi stos sosnowych gazi, wszy i tupa
znowu, jak by na zo. yczyem mu, eby spuch i nogi poama, eby go rodzony wuj kopn i eby
mu rogi nie odrosy.
Nareszcie przestraszy si czego; moe jea, ktry przydrepta do mnie z wiatrem, obwcha
ostronie mj but i nagle rzuci si do ucieczki.
Tymczasem ciemnio si ju cakiem i wziutki sierp ksiyca wyjrza zza drzew. Gdzie daleko
ujaday psy. aby kumkay sennie w bagnie i brzczay komary. Czasem jaki duy chrzszcz zabucza
mi nad uchem, pdzc w las jak pocisk.
Wstaem.
Jak tu wyj spomidzy guszcw, ktre obsiady mnie dokoa?
Wolno, krok za krokiem, macajc nog przed kadym stpniciem, posuwaem si ku ciece.
Omijaem troskliwie kad gazk chrustu, kad kpk wrzosu i kluczyem midzy ciemniejszymi
plamami grzskiego, torfiastego gruntu. Dwiecie metrw przebyem w dwadziecia minut.
Potem ju byo atwiej: dostaem si na such drog biegnc wzdu polany, gdzie po raz pierwszy
bylimy na zapadach z pukownikiem.
Zrobio mi si lej na duszy: obsadziem trzy guszce.

Wstaem przed pierwsz, starajc si nie budzi Jerzego. Mg spa jeszcze godzin, bo wybiera si
na nowo odkryte, bliskie tokowisko cietrzewi.
Wychodzc, potrciem krzeso, ktre upado z haasem. Przyjaciel mj, na p obudzony, zakl pod
nosem i odwrci si na drugi bok. Wtedy wanie spod koca wyjrzao pukownikowskie kolano,
spiczaste jak scyzoryk i przynoszce szczcie jak sznurek wisielca.
O p do drugiej byem ju w gajwce Piecha, o p do trzeciej za stanem na stanowisku
wyjciowym, jak by powiedzia taktyk.
Byo pochmurno i ciemno, ale zupenie cicho i spokojnie. Po chwili usyszaem stumione klektanie
i trel dwu pierwszych strofek pieni guszca. Przepuciem jedn i drug pie, eby si rozegra,
i ruszyem pod trzeci naprzd, w las.
Skakaem przez botnisty brdek, potem przez zway chrustu i przez zarola, ktre wyrastay tu przed
moj twarz z ciemnoci, a dotarem do wysokopiennego boru nad skrajem bagna. Wzrokiem
szukaem drzewa, na ktrym gra mj guszec.
Odnalazem je. Syszaem teraz wyranie wszystkie strofki i serce walio mi coraz mocniej, w miar jak
podchodziem od sosny do sosny, wci bliej.
Wreszcie stanem pod ssiednim drzewem.
Kogut gra jedn pie po drugiej, bez przerw. Nie mg mnie widzie, bo zaczaiem si za grubym
pniem. Ale i ja go nie mogem dojrze w czarnych gaziach, mimo e ju wit rozproszy mroki.
Gra wysoko, jak mi si zrazu zdawao, na samym wierzchoku. A si zachystywa piewem.
Wtem przerwa. Znieruchomiaem z zadart w gr gow i nagle - o radoci! - zobaczyem go. Czarny
cie poruszy si na bocznym konarze, przesun si w kierunku pnia, odwrci si bokiem. Widziaem
wycignit szyj, rozpostarty wachlarz i skrzyda oklape w d.
W tej samej chwili zacz znowu...
Sprbowaem wzi go na cel, ale jeszcze nie byo wida muszki.
Postanowiem czeka. Patrzyem i suchaem, jak gra. Gdy przerywa na chwil, draem z obawy, e
mnie dostrzeg. Ale on gra ju znowu.
Nie umiabym powiedzie, jak dugo to trwao: moe dwie minuty, moe pitnacie, gdy nagle uwag
moj zwrci szelest w krzakach, gdzie dalej na bagnie. Wytyem such i pochwyciem midzy
jedn a drug pieni ciche gdakanie kury...
Guszec usysza je zapewne rwnie, bo milcza dugo, zanim zdecydowa si na now pie.
Przepuciem j nie ruszajc si z miejsca; zmierzyem pod drug - muszki nie byo wida; pod trzeci
zwrciem lufy na jasne to nieba; pod czwart przesunem je na ciemn mas przylegajc do
konara i pocignem za spust.
Huk!
A potem - trzask, trzask i jeszcze trzask i - jk ziemi pod ciarem walcego si ptaka.
Ani drgn. Strza by dokadnie na komor.
Staem jeszcze przez chwil oniemiay ze wzruszenia. Jeszcze nie chciaem wierzy. Ale tak, to bya
prawda: lea o dziesi krokw przede mn.
Wtedy w dwch susach przyskoczyem do niego. Zdaje si, e miaem si gono i gadaem do siebie.
Na szczcie nikt tego nie sysza. Kiedy przybieg zdyszany Piech, byem ju spokojny.
- Jest - odpowiedziaem na pytanie gajowego z tak min, jak by to by co najmniej mj dwudziesty
strza do krla puszczy.

Wyjechalimy tego dnia wieczorem. Czeka nas jeszcze tydzie polowa na cietrzewie, sonki
i kaczory. Czekay nas nadbrzene mokre ki, tak gsto utkane kwitncymi kaczecami, e wyglday
jak szczerozote w wiosennym socu. Czekay nas przepikne wieczory na cigu sonek, dokd si
idzie przez niebotyczny las wierkowy, przez zwalone gnijce w bagnie kody brzz, przez usche
zeszoroczne trzciny, szeleszczce o metr nad gow myliwca. Ranki na toku cietrzewim w zielonych
budkach z jaowca, mokre od rosy i rozdzwonione skowroczym piewem. Noce na ostrowach wrd
bagien, przy tlejcym ognisku; kiedy to ani na chwil nie ustaje gwar botnego ptactwa i kiedy sen
ucieka pod rozgwiedonym niebem, po ktrym bryzgi srebra znacz meteory. Czekao nas jeszcze
siedem dni wolnoci i uciech myliwskich!

Na ostrowach

Jerzy, podzwaniajc z lekka zbami, utrzymywa, e si ociepla i e tok bdzie jak cholera. Co prawda,
Jakub ze Stefanem i z Mikoajem zgodnie potakiwali, mwic, e koguty okropnie pilno tokuj na
dwch ostrowach, bij si i zlatuj ze wszystkich stron. Przy tym bagno jeszcze nie bardzo rozmarzo
i przejcie jest suche.
Suche - w tamtych stronach - to bynajmniej nie znaczy, e nie ma wody. Ale w kadym razie
okrelenie takie daje pewn nadziej, e wyej pasa si nie wpadnie. Nie wiem natomiast, jak si tam
chodzi po mokrym: aden z przewodnikw nie prowadzi mnie nigdy mokr drog.
My obaj z Jerzym poszlibymy zreszt chyba nawet i po mokrym, skoro tylko istniaa perspektywa
myliwskich emocji o wicie w zrcznie skleconej budce. Za to Wadek, ktry w czasie podwieczorku
okazywa kolosaln werw i owiadczy, e naturalnie bdzie rba cietrzewie ile si da, niech tylko
przylec, dziwnie zrobi si liryczny.
- Jak to daleko do tego ostrowu? - zapyta nieufnie, kiedy przybylimy nad brzeg moczaru.
- Do pierwszego bdzie niecay kilometr - powiedzia. Jakub, poprawiajc na plecach nasze rzeczy. -
A tam, gdzie postawione budki, jeszcze dwa razy bagnem i po jakich p kilometra.
Wadek zaspi si. Niewielkie dowiadczenie, jakiego zdy naby przez kilka dni pobytu z nami,
wystarczyo, aby mg pozna dziwn waciwo miejscowych kilometrw: s one podobno o wiele
ciesze od naszych, ale za to dusze.
- No, dobrze chocia, e niegbokie to boto - mrukn. - Bdzie do kostek? - zagadn Mikoaja.
- Chaljera jeho znaje - odrzek, jak zwykle niezdecydowanie, nasz przewodnik. - Moe i bdzie, a moe
i nie bdzie, prosz pana kapitana. Jak my w lecie chodzili z panem pukownikiem, to te byo rnie,
ale do pasa tak tylko na otnohach, koo rieczki. A teraz musi by dobrze i: zmarznite jeszcze - nie
przerwiesz si.
Ruszylimy. Przodem Jakub, za nim pukownik na swoich cienkich jak u bociana nogach, potem ja
z asekuracj dugiego kija i wreszcie sapicy jak parowz Wadek pod eskort Stefana i Mikoaja.
Ju po dziesiciu krokach atwo mona byo zgodzi si z Jerzym, ze si ociepla: pmetrowej gruboci
kouch z mszaru i traw, z lekka tylko jeszcze podmarzy od spodu, falowa za kadym dotkniciem
i ugina si zdradziecko, a brunatne, gste boto i woda wydobyway si na powierzchni,
ostrzegawczo bulgoczc. Nogi wizy w tej zimnej mazi jak w smole, a czoa pokryy nam drobne
kropelki potu.
Jerzy sadzi naprzd, nie ogldajc si na nikogo, ja za usiowaem dotrzyma mu kroku, dopki nie
wjechaem praw nog a po biodro w niespodziewan dziur.
Takie przerwanie koucha nie naley do przyjemnoci: do poowy napeniony myliwski but mieci
okoo czterech litrw lodowatej wody, co przy temperaturze dwch do trzech stopni powyej zera
jest raczej niepodane.
Jednak myliwy na pierwszych wiosennych polowaniach robi si podobny do rebaka wypuszczonego
na k: mieszy go zarwno wasna, jak cudza przygoda, upaja go powodzenie i powietrze; poraka
za zagrzewa do dalszych ryzykownych czynw.
Tak wanie byo ze mn. Namiawszy si wraz z pukownikiem, dotarem z dodatkowym obcieniem
w prawym bucie do pierwszego ostrowu, gdzie wreszcie mogem usi i wyla wod z cholewy.
Potem dopiero obejrzaem si na reszt karawany.
Wadek o dwiecie krokw przed naszym stanowiskiem dokonywa heroicznych wysikw, aby
wytapia si z ywiou, ktry go pochania. Podczas gdy przewodnicy windowali w gr jedn jego
nog, druga zapadaa w mszar...
Miesi tak w miejscu bagnisty kouch i kl z rozpaczy.
Potem, przy boskiej i ludzkiej pomocy wychynwszy z dziury, laz ogromnymi krokami ku nam, aby
zaraz znowu wpa beznadziejnie.
Tak by zabawny w tym pochodzie przez wsysajcy go co chwila moczar, e obaj z Jerzym kwiczelimy
ze miechu. Spoglda na nas zaczerwieniony i woa co, czego nie moglimy zrozumie.
Dopiero kiedy dobrn do ostrowu, stulilimy uszy.
Wadek, poczuwszy twardy grunt pod nogami, wezbra jak burza gradowa i wyoni jednym tchem
tyle przeklestw, na ile pozwolia mu do obszerna klatka piersiowa. Potem splun i owiadczy, e
tu nie ma nic do miechu. A potem powiedzia jeszcze, e nie ma zamiaru da si utopi byle
bandytom, e wiat wydaje mu si dostatecznie pikny, aby nie traci chci do ycia, e on,
Wadysaw, ma on i dzieci oraz e krokiem dalej z ostrowu si nie ruszy.
- Ogie pal i pi tutaj - sapa. - Do kostek, psiakrew, miao by! adne kostki: brzuchem pcham
przed sob cae bagno i ani naprzd, ani w ty. Nieee, mnie ycie mie. Idcie wy si topi. Ja zostan
tu!
Tchna ode gorycz jak od mizantropa, cho w normalnych warunkach by raczej optymist.
Za spraw optanego myliwsk pasj pukownika ten spokojny, zrwnowaony ojciec dzieciom
i wierny m puci si z dwoma szalecami i wczykijami na kraj wiata, hen do puszcz i bagien.
Czy to jest miejsce dla przyzwoitych ludzi? Kaczka - nie przecz; aba - owszem; przewodnik
w ostatecznoci - stworzenie i ziemno-wodne tak. Ale kapitan wojsk polskich w wieku dojrzaym?
Nonsens!
Kl Piastw i Jagiellonw, kl Rzepich i Ziemowita (czy tam Mieszka), e Polsk sobie zaoyli nad
Batykiem, kiedy tyle byo miejsca wwczas, e i Adriatyk mg by nasz. (Nie, psiakrew; im si
chciao ubrw i rysiw, a ty, biedny Polaku, cierp teraz w poowie kwietnia przymrozki i a po tym
cholernym bagnie).
Kl tedy, ale jako dotd godzi si z losem. Chodzi nawet do budek o pierwszej w nocy i regularnie
zasypia w nich zaraz, straszc chrapaniem cietrzewie oraz dziwujc si dwu rzeczom: e nigdy nie
widzia toku i e s ludzie, ktrzy zamiast jak Bg przykaza lee w ku - wysiaduj przed witem
w przewiewnej zielonoci lasu.
Odrabia te drzemki przed wschodem soca z rezygnacj i bez protestu. By cichy i pokorny, cho nie
znajdywa w tym adnej przyjemnoci. Ale teraz zbuntowana rozpacz dusza stana w nim dba,
pokazaa rogi i zacza zia jadem susznego, dugo tumionego oburzenia.
Na prno agodnie i rzewnie prosilimy go, by szed dalej z nami albo z Mikoajem wrci na noc do
chaty.
- Teraz?! - zawoa. - Po nocy? Zwariowalicie?
Nie mielimy odpowiedzie na te trzy retoryczne pytania. Dusio nas w gardle. Odeszlimy,
spuciwszy gowy...
Dopiero o kilkadziesit krokw dalej, ju na drugim przejciu przez bagno, kurcz krtani ustpi:
moglimy nareszcie rozemia si na gos.

Do pierwszej w nocy suszylimy buty i ubranie nad dymicym ogniskiem z mokrych gazi karowatej
brzeziny. O kilometr od nas, w czarnym mroku, pono ognisko rozgoryczonego do pierwszych
krlw polskich Wadka. Z pnocy zerwa si wiatr i jczc z wysiku, przywlk ze sob ogromne
chmurzysko.
Jerzy uporczywie twierdzi, e si wypogadza. Potakiwaem bez przekonania, rozparszy kolana
uamanym kawakiem drzewa, aby wysuszy wewntrzn stron spodni. Zdrzemnem si w tej
niezbyt dystyngowanej i niewygodnej pozycji, ale: obudzi mnie nieg; sypicy za konierz.
Byo zimno. Ognisko dogasao. Jerzy pochrapywa na zmian z Jakubem. Stefan po omacku zbiera
gazie. Ja dzwoniem zbami i skonny byem potpi Piasta-Koodzieja za wybr klimatu.
Wreszcie zaczo szarze. Poszlimy za Jakubem do budek, skleconych z dbowych gazi,
szeleszczcych zeschymi, zeszorocznymi limi.
Szron ubieli rude wrzosowiska i brunatne mchy. Wicher d przez rwn paszczyzn bagien
i pogwizdywa w zarolach garbatych ostroww. Gdzie daleko, ostrym, przenikliwym gosem
zatrbiy urawie, a obok budki wistliwym, rytmicznym lotem przemkn kaczor. Zaterkotay werble
kulonw i jaki skowronek-optymista zacz wycina wzorzyst, cierpko brzmic piosenk o wionie.
Wtem na prawo zaopotao i z cikim chrzstem zapado we wrzosy.
Prd emocji spry mi nerwy. Drgnem i znieruchomiawszy nagle, zamieniem si cay w such.
Czuff-szszsz! - popyn przenikliwy szept.
Czuff-szszsz!
Gdzie blisko usiad kogut. Poprawi si, zaopota skrzydami, podskoczy.
Czuff-szszsz!
Spojrzaem w prawo, midzy gazie, ale byo jeszcze zbyt ciemno, abym go mg dostrzec. Czekaem
wic cierpliwie, zapominajc o dokuczliwym chodzie.
Po chwili przyleciay kury. aziy blisko dokoa budki i gdakay zachcajco. Nie mogem si ruszy,
w obawie, aby ich nie sposzy. Tymczasem kogut zacz bekota, a gdzie dalej odezway si jeszcze
dwa.
O trzeciej rozwidnio si na tyle, e dojrzaem czarn sylwetk ptaka midzy wrzosami srebrzystymi
od szronu. Wolno, zachowujc wszelkie ostronoci, wziem go na cel. Tokowa zwrcony do mnie
bokiem, opuciwszy nisko skrzydo i wycignwszy szyj. Czekaem, a wydajc swoje syczce,
szeptliwe haso zmieni pozycj, gdy wtem zza budki przylecia drugi i usiad w pobliu. Kury umilky
nagle, przygldajc mu si ciekawie.
Cofnem strzelb. Nowo przybyy nastroszy pira i czuszykn prowokujco. Zobaczyem jego
czerwone brwi, wielkie i grube. Musia by stary.
Tymczasem pierwszy drepta drobnymi kroczkami, zataczajc koa i nie przestajc bekota. Oba
zbliay si ku sobie: przybysz - wyranie szukajc zaczepki, tamten za - jak gdyby nie widzc go
wcale.
Zwary si niespodziewanie, zupenie jak domowe koguty: oba podskoczyy bijc skrzydami
i wystawiajc naprzd palczaste apy. I rwnie nagle znieruchomiay opadszy na ziemi wrd
sypicego si pierza.
Teraz przez chwil mierzyy si wzrokiem, by wkrtce ponowi atak. Raz po raz uderzay na siebie
z wciekoci, pki jednemu z nich nie udao si chwyci drugiego dziobem za skr na szy tu koo
gowy. Wwczas stany w miejscu, jak by dla odpoczynku. Po chwili za, ju rozdzielone, zaczy
zgodnie bekota, zataczajc krgi jak w dziwacznym tacu.
Mylaem, e ten rozejm potrwa a do koca toku. Ale omyliem si: stary kogut-prowokator
nastroszy si okropnie i z gonym: Czuff-szsz! - wyprysn w gr, bijc skrzydami.
Musiao to by w jzyku cietrzewi jakie niesychanie robaczywe przeklestwo, bo modszy a
zaniemwi z wraenia. Pohamowa si przecie tym razem i tylko wzgardliwie czuszykn
w odpowiedzi na zniewag.
Stary by bardziej krewki: przyskoczy do flegmatyka i paln go skrzydem w eb, a tamten przysiad.
Zacza si bijatyka, przerywana od czasu do czasu penymi powagi pauzami, gdy jednemu
z przeciwnikw udao si chwyci drugiego za brew albo po prostu za pira. Obchodzili si potem
ostronie, mijajc jeden drugiego z wahaniem i drepczc drobniutko jak dwaj bokserzy, z ktrych
kady boi si zacz, a nagle z gonym okrzykiem rzucali si na siebie po kilkakro, drapic, dziobic
i bijc skrzydami.
Kurom widocznie znudzio si prdko to widowisko, bo znw zaczy gdaka plotkujc o rzeczach
obojtnych i zabray si do jedzenia ziarnek pracowicie wyszukiwanych w trawie, tak wanie jak
niewiasty nie interesujce si walk na ringu zaczynaj rozmawia, jedzc czekoladki.
Mnie jednak walka kogucia pochaniaa cakowicie: zapomniaem o strzelbie, o zimnie, o caym
wiecie. Patrzyem na rywali toczcych dziwny bj, zapewne ujty w jakie tajemne cietrzewie prawa
i przepisy, i mylaem tylko, e szare, gupie kury nie s warte tych rycerskich zapasw, skoro nie
przejmuj si nimi zupenie. Tote przekonany jestem, e koguty walcz nie o samiczki, a raczej dla
samej przyjemnoci walki albo - e jest ona dla nich jakim rytualnym obrzdem cietrzewiego kultu.
Z rozmyla tych wyrwa mnie huk strzau, ktry szeroko grzmicym echem popyn wzdu dalekiej
ciany lasu. To Jerzy upn ze swej budki, daleko za mn, po drugiej stronie ostrowu.
Ujem i ja strzelb, majc nadziej pooy obu rycerzy jednoczenie. Wtem dwunastka pukownika
przemwia powtrnie, a po chwili jeszcze raz zagrzmiao echo od lasu. Tego moim kogutom byo ju
za wiele: rozglday si niespokojnie i nastroszone zamilky, kryjc si we wrzosach.
Postanowiem wobec takiego obrotu sprawy czeka na drugi tok, po wschodzie soca.
Jako, gdy midzy przerzedzonymi chmurami bysy pierwsze promienie, bliej siedzcy cietrzew
czuszykn przecigle podfruwajc w gr i wanie zamierza rozpocz swj taniec, kiedy z daleka,
od strony bagna rozlego si podejrzane czapanie po bocie i niewyrany odgos rozmowy.
Zaklem brzydko i z popiechem signem po strzelb. Ale byo ju za pno: furkot skrzyde
odlatujcych ptakw odebra mi resztki nadziei...
Wyszedem z budki zmarznity, zawiedziony i wcieky. Mogem mie oba koguty: biy si
o dwadziecia krokw ode mnie.
Kto u licha wczy si tutaj? - pomylaem ze zoci, idc w kierunku intruzw.
Nie mg to by aden z naszych przewodnikw, bo nie przyszliby nie woani. Nie mogem rwnie
przypuci, aby pukownik popeni tak nieostrono, a Wadek siedzia uwiziony na ostrowie
odlegym od nas o kilometr. Zreszt gdyby si nawet odway stamtd ruszy, to z pewnoci
w stron wprost przeciwn, nie w nasz.
Jerzego oczywicie zastaem w jego budce, skd poszlimy razem dalej, kierujc si na coraz
wyraniejsze gosy.
Przyjaciel mj mia na rozkadzie dwa koguty i wierzchoek maej brzzki, przez ktr strzela do
trzeciego nie zauwaywszy tej przeszkody.
Zazdro ara mi serce. Szedem ze spuszczon gow, zorzeczc nieznanym sprawcom mego
niepowodzenia i suchajc pukownika, ktry wymyla mi od ciemigw.
Tak dotarlimy do skraju zaroli i nagle obaj stanlimy jak wryci: przed nami stao co, co pod grub
warstw bota przypominao kocist szkap. Na tym dziwnym zwierzu siedzia zarumieniony i peen
werwy Wadek, obok za sta Mikoaj z gupowat min i paczk prowiantw.
- Przywiozem wam niadanie - owiadczy tryumfujco wrg Piastw - Bdziemy zaraz rba. S
jajka, maso, szynka, wdka i sardynki.
Milczelimy, nie mogc ochon z wraenia.
- No? - zagadn Wadek wyczekujco.
Wtedy wstpia we mnie zimna dza mordu.
- Waduchna - powiedziaem z trujc sodycz - czemu ty si wczoraj nie utopi?
- Po co ci tu diabli tak wczenie przynieli? - doda Jerzy. - On przez ciebie nic nie zabi: sposzye.
- A byy cietrzewie? - spyta naiwnie pogodny topielec.
- Pewnie, e byy!
- Phi, ja bym zrba. Jak by tylko do mnie przyszy, zrbabym, jak Boga kocham - zapewnia nas
obojtnie. - O, tu s jajeczka, tu szyneczka, tu chlebek...
- Dawaj - westchnlimy obaj z rezygnacj.

Szwed w Tatrach

Tok zacz si ju na dworcu autobusowym w Krakowie. Co yo jechao w gry, eby uciec przed
wizytami, na ktrych w dni bezciastkowe jada si podstarzae pczki i rozmawia si z takimi
pannami; przed wierzycielami, ktrzy nigdy nie mog zrozumie, e czowiek w zimie nie ma gotwki,
a jeeli ma, to przecie nie na to, eby paci dugi; przed gryp, przed botem, przed nud.
W autobusie te byo ciasno, pki nie dojechalimy do Nowego Targu, bo wtedy zrobio si tak, jak
w pudeku sardynek: ludzie siedzieli na sobie i tracili gowy, oliw za zastpowa dym tytoniowy
i zapach spalin z picioprocentow domieszk powietrza. Bobu zzielenia, Krystyna miaa min
melancholijn, bo jechaa tyem, Szweda za bola odek. Tylko ja czuem si jak... sardynka.
Przychodzi mi na myl, e naleaoby przytoczy nieco danych personalnych o naszym zespole.
A wic: Bobu - lat 11, blondynek z piegami na nosku; Krystyna - samodzielna panna przed
zampjciem, Kapten vid Flygvapnet Carl Nrdstrm z Vsteras - Szwed chwilowo chory na
odek, oddany mi pod opiek na czas pobytu w grach. Porozumiewamy si po angielsku, po
francusku i troch na migi.
Szwedowi wszystko si u nas podoba.
- Excellent - powiada.
Najlepiej podobaj mu si gralskie stroje i Krystyna, a moe na odwrt. Excellent jest zreszt take
Wawel, koci Mariacki, Rynek, Sukiennice i cay Krakw.
Wysiedlimy w Poroninie, a uprzejmi towarzysze podry wyrzucili nam na gowy narty i walizki. Nikt
prcz nas nie wysiad, wic osdzilimy, e nareszcie w Bukowinie bdzie luno.
Miejscowy gazda zabra nasze rzeczy do sa, otuli nas baranic i zaj si sztuk powoenia. Sztuka
bya o tyle trudna, e jego kocisty waach, Kuba, by strachliwym bydlciem i poszy si byle czego,
a strach natychmiast paraliowa mu wszystkie cztery nogi. Ba si cieni na niegu, ba si uoonych
wzdu drogi wierkowych pniakw, ba si samochodu i grali stojcych przed domami. Nie ba si
tylko swego gazdy, ktry nieustannie do przemawia, powtarzajc co trzecie sowo jego imi i na
prno starajc si nakoni go do raniejszego biegu.
Byo ju ciemno. Oszklone werandy i okna domw, nalane po brzegi zotym, ciepym winem wiata,
sczyy je na nieg. Ubielone lasy nieruchomo stay w siodach wzgrz, a czarne olszyny i wierzby znad
potoku ciurkajcego po kamieniach w dole wycigay gazie ku rozgwiedonemu niebu.
Mrz by tgi, skrzypiay pozy sa, nasze oddechy osiaday szronem na futrach, gazda co chwila
zeskakiwa na drog i tupa biegnc przy koniu, eby rozgrza zzibnite nogi.
Droga sza pod gr przez jedn wie, przez drug. Psy witay nas owacyjnym ujadaniem i zmykay do
domw. Potem serpentyna szosy wbia si w las i wysoko po lewej stronie zajania lampion Watry.
Wreszcie za skrzyowaniem drg ujrzelimy wiata Bukowiny, rozsiadej szeroko na grzbiecie
wzgrza.
Zajechalimy przed Lol, gdzie zostalimy umieszczeni w pokojach o kontynentalnym klimacie: koo
piecw panowa wcieky upa; w pobliu okien - podbiegunowy mrz. Poniewa jednak w kadym
pokoju pitrzy si spory sg drzewa, mona si byo jako z tym pogodzi.
Roztasowalimy si i poszlimy na kolacj. To, co nam podano byo jadalne i nawet do smaczne,
a przede wszystkim obfite. Kucharka, z postaci podobna do tysicletniego baobabu, umiechaa si
do nas przyjanie, zagldajc z kuchni do sali jadalnej. Gospodyni narzekaa na przepenienie
i poinformowaa nas, e za obsug paci si oddzielnie, bo taki jest zwyczaj oraz - e nie
dostaniemy gorcej wody do mycia, bo si piec przestawia.
Ta ostatnia wiadomo nastroia mnie wojowniczo.
- Gdzie w takim razie jest u pani ten komfort, o ktrym byo w ogoszeniu? - zapytaem. - Pokoje
umeblowane jak w najgorszym schronisku, ka trzeszcz i skrzypi jak potpiecy, z okien wieje,
sienniki...
- Komfort jest pod schodami na lewo - przerwaa mi wyniole. - Oddzielnie dla pa i oddzielnie dla
panw.
Spojrzelimy po sobie: Krystyna zarumieniona, Bobu hamujc wybuch miechu, Szwed skrzywiony,
bo go nadal odek bola, a przy tym nic nie rozumia, ja - zaskoczony tak interpretacj
cudzoziemskiego sowa.
- Zreszt w Bukowinie jest przepenienie - rzucia przez rami gospodyni, potrzsna frywolnym
lokiem nad prawym uchem i odpyna do innych goci.
Tak: w Bukowinie byo przepenienie. W Loli mieszkao ze trzydziestu harcerzy pod opiek modego
nauczyciela, ktry by podobny do Osterwy i ktrego staray si urzec trzy gski przy stoliku pod
piecem, stanowice owoc poycia maeskiego siostry gospodyni.
Ich mama, w okresach kiedy nie miaa fluksji, malowaa si niesychanie i demonicznie, kcia si
z siostr i cyrkulowaa midzy starszymi panami przy stoliku pod oknem.
Dwaj miertelnie powani i nudni Anglicy urzdowali obok drzwi, w towarzystwie panienki, ktra
kiepsko mwia po niemiecku i cigle si miaa, udajc, e rozumie ich angielski argon.
U wejcia do gabinetu szczerzy szczerbate zby stary jak arka Noego fortepian, nad ktrym znca si
stale jaki siwy jegomo w tyrolskich majtkach i podkutych butach. Pi czy sze typw bez cech
szczeglnych ptao si to tu, to tam. Nasza czwrka i tyle spasionych i zapchlonych miejscowych
kundli stanowio - zdawaoby si - ostatni zaog, jak mg pomieci komfortowy pensjonat pani
Antoniny.
Zdawaoby si... Ale pozory myl.
Nazajutrz przyjechao dwudziestu podchorych i piciu oficerw artylerii. Przywieli z sob kuchni
poow, gramofon i dwudziestoletnie temperamenty. Wstawali o sidmej, tupali nam nad gowami,
a si tynk sypa, sze razy dziennie grzmieli po schodach tam i z powrotem, zajmowali wszystkie
miejsca w jadalni, taczyli z gskami, ktre potraciy dla nich serca i gowy, a gotowe byy straci
jeszcze co nieco, jak wywnioskowalimy z rozmw i ktni gono prowadzonych przez nie tu obok,
za drzwiami naszych pokojw.
W dwa dni pniej przybyy trzy wycieczki z Krakowa, potem kurs narciarski kolejarzy, potem
licealistki z Katowic, potem tramwajarze i wreszcie trzy zaprzyjanione rodziny z jedenaciorgiem
dzieci...
Wobec tej frekwencji komfort przesta w ogle nadawa si do uytki pomimo ostrzegawczych
napisw na cianach, a kade miejsce pod wierkami w lesie zasugiwao w porwnaniu z nim na
miano luksusu. Gospodyni miaa urwanie gowy, bo jaki gazda nie dotrzyma umowy o wynajem
pobliskiego domu, i upychaa goci w swoim pensjonacie na strychach.
Byoby to wszystko razem tragiczne, gdyby nie cudna pogoda i pikna okolica. Co rano Krystyna poia
Szweda zikami i gaskaa go po gowie. Wtedy Kapten vid Flygvapnet bogo si umiecha, ja za
zgrzytaem zbami. Potem jechaa z nami na nartach w tak zwan sin dal, co poprawiao mj humor,
a jego pograo w boleci. Bobu towarzyszy nam dzielnie na wertepach holwegw, zjazdach na
zamanie karku i sonecznych dolinach, gdzie grzelimy si w socu zapalajcym brylanty w nienym
puchu.
Pewnej ksiycowej nocy wycign nas do lasu, eby na niskim, rozoystym wierku zapali zimne
ognie, ktre przywiz sobie z Krakowa. Wygldao to uroczo i romantycznie.
Zorganizowa take wypraw za saniami do Poronina, aby przywie z tamtejszej apteki lekarstwo dla
Szweda i - o dziwo - uzdrowi skandynawskiego kapitana, ktry tego wieczora wsta, zjad podwjn
porcj bigosu, wypi ze mn bruderszaft i owiadczy si Krystynie.
Aby uczci zdumiewajce dziaanie mikstury miejscowego doktora wszechnauk lekarskich i bigosu
pani Antoniny, tudzie uatwi rekonwalescentowi cios, jakim musiaa by dla niego odmowa
miosiernej, lecz zbyt mao sentymentalnej Krystyny, postanowilimy jecha nazajutrz do
Zakopanego, stamtd za - na Kasprowy.
Nie mogo by adnych wtpliwoci (ja przynajmniej ich nie miaem), e Nrdstrm jedzi na nartach
jak mistrz. Wiadomo: w Szwecji wyrabia si telefony i zapaki, poza tym za - jedzi si na nartach.
Poniewa za zostao nam dwa dni, chciaem olni gocia najwspanialszym zjazdem w Polsce.
Poegnalimy tedy pani Antonin, zaadowalimy si o dziewitej rano do autobusu i w godzin
pniej wyldowalimy w Zakopanem, skd zaraz ruszylimy do Kunic, na dworzec kolei linowej.
Nie lubi tej kolei. Nie pomagaj perswazje, ktrych sobie nie szczdz w drodze, e przecie
wytrzymao liny i caej konstrukcji zostaa obliczona przez specjalistw, sprawdzona i wyprbowana
ponad wszelk wtpliwo. Wyobrania zawsze podsuwa mi myl o katastrofie: gdyby si to urwao...
Brr! Widz t marmolad, ktra by z nas zostaa. Wdowom, krewnym i spadkobiercom wydano by po
siedemdziesit pi kilogramw mieszaniny, bez gwarancji, e zawiera jaki procent waciwego
nieboszczyka...
- I pan jest lotnikiem? - mwi mi, kiwajc z politowaniem gowami.
Wtedy oczywicie bardzo si wstydz, a mj rozmwca zaczyna podejrzewa, e podszywam si pod
cudze nazwisko, bezprawnie nosz mundur lotniczy, ukradem komu ordery i nigdy w yciu nie
siedziaem w samolocie. Jednym sowem, e ja to nie ja, lecz kto inny. Zostawiam takiego rozmwc
w tym mniemaniu, po czym z westchnieniem ulgi wysiadam na Kasprowym, mylc: Dobrze
przynajmniej, e ten facet nie wie, jak bardzo nie lubi sta na balkonie, poczynajc ju od drugiego
pitra...
W gruncie rzeczy sprawa wcale nie jest taka paradoksalna, bo przecie nie mam adnej wadzy ani
nad wagonikiem kolei linowej, ani nad balkonem, podczas gdy mj los na samolocie zaley gwnie
ode mnie; od mojej umiejtnoci pilotowania, od mojej odwagi i zimnej krwi w chwilach
niebezpieczestwa.
Ale do tych rozwaa: oto Kasprowy pyszni si w socu.
Piszemy i wysyamy jeszcze jakie pocztwki do znajomych w Polsce i do nieznajomych w Szwecji
i wychodzimy z nartami przed schronisko.
Tu Szwed robi min jak przy odwrocie spod Czstochowy.
- Std si zjeda na nartach?!
- S tacy, ktrzy zjedaj kolej - owiadcza Bobu lekcewaco. - Cepry.
- What is cepry? - informuje si Carl.
- Victims without bones
1
- tumaczy Krystyna.
Ten wolny przekad wywouje zdumienie, ale i pobudza ambicj: Carl z rezygnacj przypina deski.
- Once death to the goat
2
- mwi jeszcze Krystyna, rwnie egzotycznie po angielsku.
Szwed ju nie ma czasu dziwi si temu zagadkowemu zdaniu: zjedamy w stron Hali Gsienicowej
po wieym puchu.
Zjedamy - no, nie wszyscy...
Jad pierwszy, za mn Bobu, potem Krystyna, potem dugo nic, a potem... jak kbek wenianej
wczki, z ktrego na cztery strony stercz druty do robienia swetrw - toczy si jaki kb nadziany
kijkami i nartami.
Zamroczy chopa - myl.
Ale kb zwalnia i rozpaszcza si wreszcie na jakim pagreczku, z ktrego Szwedzisko wstaje cae
i zdrowe, z kijkami w rkach i nartami u ng, nie za na odwrt - jak by si mogo zdawa.
- How are you feeling, Carl?
3
- pytam z niepokojem.
- Excellent - rzecze utytany w niegu Kapten vid Flygvapnet. - Troch ostro, ale ja si przyzwyczaj.
Wobec tego owiadczenia jedziemy dalej, moliwie wolno, zakosami. W kotle, na p drogi do
schroniska na Gsienicowej, robimy krtki postj i przegld znajomych, ktrzy mijaj nas w pdzie.
Oto wysoki i chudy jak mier szusuje pukownik-pilot Ch. Wyprostowana posta, ramiona poziomo
w bok, kijki wisz na przegubach rk. Pukownik jest zakopiaczykiem i jedzi po gralsku, nie
stosujc si do zmiennej mody prawidowej postawy. To ma swj wdzik i fason, zwaszcza e jedzi
wietnie.
W chwil po nim - synny upir Kasprowego - kobieta-widmo, kobieta-kociotrup, ktra tu
przyjeda od paru lat na sezon zimowy i od rana do wieczora pracuje na rekord. Podobno w jednym
roku zjechaa piset razy...
Wreszcie - tnc ledwie zamarkowane chrystianie - z samego szczytu leci Jurek Sch. Ten ma ze sto
kilometrw na godzin, jeli nie wicej. Jedzie piknie i z fantazj. A si sabo robi na myl, co by si
z nim stao, gdyby upad w tym tempie.. No, ale taki nie upadnie. Zacina leciutko, raz w lewo, raz
w prawo, jak huragan mija oniemiaych ze zdumienia i zazdroci ceprw, ktrzy popisuj si przed

1
Ofiary bez koci.
2
Raz kozie mier.
3
Jak si czujesz Karolu?
towarzyszami umiejtnoci robienia uku oraz wspaniaym krojem narciarskich kostiumw - i znika
za zakrtem.
- Mietek, kto to by ten wariat? - pyta ona.
- Bo ja wiem? - odrzecze Mietek.
- Mietek, tylko ty tak nie pd. Umarabym ze strachu.
- Jak ja mog pdzi, kiedy ty cigle chcesz odpoczywa? - odpowiada z gorycz Mieczysaw.
- Ty si zawsze powicasz - ona na to.
Inna, mniej sentymentalna grupa turystw rozprawia z przewodnikiem. Czterej modzi ludzie i trzy
panny chc usysze wszystko o Tatrach i zobaczy, co si da.
- Tyle pienidzy tylko za to, e on sobie pojedzie z nami do Jaszczurwki, to jest skandal - mwi panna
Julia do pana Zdzisawa.
Ale Zdzisaw z innej strony patrzy na t spraw.
- Nie bd dzieckiem: po pierwsze, to nie z twojej kieszeni. Po drugie, na nas wypada po kilka zotych.
- Kilka zotych to te pienidze - odpowiada oszczdna Julia i zwraca si do przewodnika:
- Gralu, a gdzie s Rysy?
- A to-em wom pokazowa, ha.
- Kto pokazywa? Kiedy pokazywa? - wtrca si Konstanty Wypych (bar Pod Podwizk na Saskiej
Kpie); a Stefcia popiera go stanowczo:
- Kiedy pokazywa? My chcemy take samo zobaczy Liliowego Konia i te, jak je tam?... Czerwone
Percie!
- Ba, kiej Liliowego Kunia ni ma, ino Lodowy - broni si przewodnik.
- Niech ju bdzie Lodowy - wzdycha Zdzisaw. - O wszystko musicie si targowa...
- A dlaczego nie wida Morskiego Oka? - interpeluje grala panna Zosia.
- Morskie Oko jest przecie w Zakopanem - wyjania blady modzieniec w okularach. - Krupwki -
dansing - sza zabawy - ju pani wie? Taczyem tam z pani upojnego bluesa - no?
- Och, nie mog spamita zaraz kadego bluesa - odpowiada lekcewaco panna Zosia, a na
modzieca w okularach bij ognie obraonej dumy.
- Ja mog - mwi z piekieln ironi. - Rozdeptaa mi pani nagniotek...
Tymczasem pan Zdzisaw rozmawia z panem Wypychem o smarach do nart.
- le mi posmarowali - skary si nie bez racji, bo pod kad desk dwiga dwadziecia kilogramw
nalepionego niegu.
- Jaki smar? - pyta lakonicznie i rzeczowo pan Wypych.
- Zagraniczny: Kleber. Kosztuje osiem zotych wtrca Julia.
- A ide pan! Kleber nie jest na puch, tylko na mokry.
- A co jest na puch?
- Uniwersalny. Kosztuje zoty dwadziecia.
- A Uniwersalny jest krajowy?
-- Krajowy.
- No to nie moe by lepszy od Klebera.
- Dlaczego nie moe? Inteligentny czowiek! Jzek! Jzek! Panie C.! Syszysz pan? Pan Zdzisaw kaza
si podsmarowa Kleberem. Dlaczego jeszcze nie miodem?!
- Miodem si pan sam moesz wysmarowa. Cham! - krzyczy pan Zdzisaw.
- Kto jest cham, ty ptaku?
- Dalibycie, panowie, spokj - ucisza zwanionych sportowcw blady modzieniec. - Po co zaraz
cham? Po co zaraz awantura?
Tu interweniuj rwnie panie: Stefcia uprowadza pana Wypycha na lewo, Zosia i Julia - pana
Zdzisawa na prawo, po czym cae towarzystwo znika nam z oczu.
Zjedamy dalej po dugim, agodnym spadku do schroniska, gdzie zamierzamy co zje, bo zblia si
pora obiadowa. Alici od zamiaru do jego realizacji duga i ciernista jest droga: w murowanym
gmachu huczy jak w ulu, wszystkie miejsca zajte, jajecznic trzeba zdobywa szturmem, a z penej
szklanki herbaty tylko poow mona donie do kta, w ktrym si ciniemy.
Wreszcie jednak, pokonawszy trudnoci i posiliwszy si jako tako, moemy jecha dalej.
Niewielkie, lecz strome podejcie, jeszcze kawaek zjazdu i - holweg. Tu koczy si moja znajomo
trasy. Bdziemy zjedali do Jaszczurwki, orientujc si wedug znakw, e za holweg jest
wylizgany, krty i stromy, a przy tym mao w nim niegu i kamienie stercz - umawiamy si tak: ja
jad pierwszy, za mn Krystyna i Bobu, na kocu Szwed. Przed zakrtem kady woa: hop! jeli za
upadnie: Hop, hop!
Ano - zjedamy. Woam - hop! Woam - hop, hop! Jak czasem. Sysz podobne woania Krystyny i
Bobusia. Tylko Carl milczy jak zaklty.
Przyzwyczai si - myl - i jedzie jak szatan.
Sam zjedam coraz prdzej, bo zmierzch si zblia, a do domu daleko.
Wtem droga si wika, rozdwaja si i czy, krzyuje si z innym holwegiem - ju gdzie licho wzio
znaki na drzewach. Wydaje mi si, e trzeba jecha na lewo, ale to tylko manewr podstpnej cieki,
ktra po chwili odwija si na prawo i spada stromo w d.
Co nie tak - myl, a znakw jak nie byo, tak nie ma.
Tymczasem robi si ciemno i zaczyna prszy nieg. Czekam na Krystyn, ktra lepiej ode mnie zna te
strony. Jako nadjeda wraz z Bobusiem. S oboje nieco sponiewierani, dobrze ju zmczeni, ale za
to rwnie mdrzy jak ja.
Teraz czekamy na Szweda. Czekamy pi, dziesi, pitnacie minut - i nic. Woamy, hukamy,
zaczynamy si martwi. Nie pomaga...
- Nie ma innej rady: trzeba wraca i szuka zwok - powiadam.
Krystyna jest naprawd zaniepokojona. Bobu robi okrge oczy i usiuje powstrzyma drenie brody.
Odpinamy narty i ruszamy pod gr milczc ponuro.
adna historia: zgubiem szwedzkiego gocia, nad ktrym powierzono mi opiek...
Ale po dziesiciominutowym marszu - o radoci! - spotykamy onieone indywiduum z nartami na
plecach, z guzem na czole i z rozkwaszonym nosem. To Carl!
- How are you, dear friend
4
? - pytam.
- Excellent - zipie biedne Szwedzisko przez zakrwawion chustk jak przez mask gazow. -
Excellent... Czy jeszcze daleko?
Daleko byo, psiakrew.
Po dwugodzinnym bdzeniu, nie spotkawszy - jak na zo - ani ywego ducha, ktry by nam wskaza
drog, wyszlimy na Cyrhl zamiast na Jaszczurwk. Tam dowiedzielimy si, e do Zakopanego
mamy jeszcze osiem kilometrw.
Szwed chcia zemdle, ale bya odwil, wic da pokj. Krystyna milczaa jak gaz. Bobu zasypia idc.
Na szczcie zapalimy pod Jaszczurwk sanki i koo szstej wieczorem siedzielimy ju u
Karpowicza w zgoa innym nastroju. Pod koniec wieczoru, gdy pooylimy Bobusia spa, sami za
zeszlimy jeszcze na kaw do Morskiego Oka - humory na nowo zakwity. Carl nawet prbowa
taczy, ale za bardzo go jeszcze gnaty bolay, wic przesta.
- Niech si pan nic nie przejmuje - powiedziaa Krystyna, kiedy zaczlimy si zbiera do odejcia. -
Jutro zrobimy atwiejsz i krtsz wycieczk; pjdziemy sobie tylko do Goryczkowej i zjedziemy do
Kunic.
Kapten vid Flygvapnet ypn rozpaczliwie oczami.
- Wiecie, pastwo, co? - odrzek z nag werw. - To, co przeyem na Kasprowym, byo wspaniae...
hm... Nie chciabym osabia tych wrae. Takie rzeczy raz tylko si przeywa. Te krajobrazy! Te lasy!
Te gry! Ten przepikny zjazd w tym... hm... holwegu. Nieporwnane... Wic... hm... Wic moe
lepiej byoby wrci do Krakowa pierwszym rannym pocigiem z mocnymi wraeniami w duszy?...
Wrcilimy.

Polowanie wigilijne

Najwikszym optymist wrd myliwych, jakich kiedykolwiek znaem, by kapitan w stanie
spoczynku Ossejuk. To wcale nie znaczy, eby ga bezczelniej i nieprawdopodobniej ni inni sudzy
witego Huberta. Przeciwnie: jeli chodzi o ilo ubitej zwierzyny i o jako strzaw, Ossejuk
(Mikoaj mu byo) mija si z prawd najwyej o sto procent na swoj korzy; mia zatem raczej
opini czowieka wiarygodnego. Natomiast ilekro zaprasza na polowanie do siebie, zawsze
obiecywa gociom cae mrowie zwierzyny i w tym wypadku przesadza co najmniej
dwudziestokrotnie, bo na tych dwch tysicach morgw terenu owieckiego, ktry od wielu lat
dzierawi, prawd mwic nie byo do czego strzela.

4
Jak si masz, drogi przyjacielu?
Przyczyna braku zwierzyny nie stanowia dla znajomych Mikoaja adnej tajemnicy. Ossejuk polowa
sam niezmordowanie i w cigu pierwszego roku wytpi niemal wszystko, co biegao i skakao na
czterech apach, oraz wszystko, co pywao i brodzio po bagienkach lub latao w powietrzu.
W latach nastpnych karmi siebie samego i swoich goci optymizmem, powstaym w tym pierwszym
okresie. Coraz wiksze zawody, ktre przynosiy rozkady pniejszych polowa rozczaroway tylko
goci. Mikoaj wierzy nadal, e jego teren jest znakomity i e tylko tym razem pch, prsz-pana, czy
c?
- Tren, ach jaki tren - mwi ze szczerym zachwytem i bardzo przez nos. (Przez nos - bo w jakim
dziwnym wypadku lotniczym straci podniebienie). - Dziki stdami chdz, prsz-pana. Jak Bga
kcham - stdami!
Sam troch przypomina dzika. By tgi i przysadzisty, mia sterczce na wszystkie strony, mocno ju
szpakowate wosy i rudaw, rzadko golon szczecin na czerwonej twarzy. Nos mia krtki,
spaszczony, wystajce koci policzkowe i mae oczka pod ogromnymi kpami brwi wyrastajcych
porodku podstawy niskiego czoa. Rusza si ociale i pochrzkiwa, zupenie jak dzik. Pochodzi,
zdaje si, z Syberii i mwi bardzo charakterystycznym rosyjskim akcentem.
Strzelb mia star i bardzo zardzewia. Nazywa j po swojemu duo. Nigdy nie czyci owego
dua, twierdzc z uporem, e strza z brudnych luf jest mocniejszy.
Mia rwnie psa, o ktrym utrzymywa, e to rasowy gryfon. Moim zdaniem taki by z tego kundla
gryfon, jak z Ossejuka hurysa. Pysk mia wilczy, sterczce uszy, kudat sier nieokrelonego koloru
i dugi ogon. Wody ba si panicznie, kuropatwy poszy, na zajce szczeka gono i zajadle. Zwa si
Trop, co w interpelacji jego pana brzmiao - Trp.
Mikoaj zawsze polowa z tym psem, ale pies rwnie czsto polowa bez Mikoaja, na wasn rk lub
raczej - na wasn ap.
Gdy byli razem w polu, z daleka mona byo sysze jak myliwy rozpaczliwie woa co chwila: - Trp!
Trp! Do ngi - i sprawia systematyczne lanie swemu czworononemu pomocnikowi za jedno z jego
licznych przewinie, o ile Trop wreszcie usucha wezwania.
- Nie rzumiem, c si jmu stao - mwi Ossejuk, jeli kto asystowa przy tych pedagogicznych
zabiegach. - Tki witny pis, a dzi spszy. Pch czy c?
Bardzo dawno nie widziaem Mikojaa Ossejuka i nasze stosunki od paru lat ulegy rozlunieniu. Ale
pewnej zimy, na krtko przed wili, zupenie niespodziewanie otrzymaem od niego list
z zaproszeniem na polowanie wigilijne. Polowanie na zajce, lisy, dziki, wilki i cietrzewie, jak
optymistycznie zapewnia.
Polowanie w Wigili Boego Narodzenia ma swj specjalny urok, ktrego nie zrozumiej zwykli
miertelnicy, a ktry znaj doskonale myliwi. Dla obu tych powodw nie bd si stara
wytumaczy, ani na czym ten urok polega, ani te dlaczego ju na dugo przed dwudziestym
czwartym grudnia ciesz si na ten dzie i dlaczego odwoanie bardzo miego polowania u jednego
z kolegw, ktry uprzednio mnie zaprosi, wprawio mnie w niesychanie melancholijny nastrj,
trwajcy a do czasu nadejcia listu Ossejuka.
Miaem skompletowane naboje, przygotowan strzelb i perspektyw spdzenia przedpoudnia
w lesie obfitujcym w zwierzyn. Tymczasem niespodziana depesza przekrelia nagle ten program.
Byem naadowany animuszem owieckim jak kondensator elektrycznoci i zy z powodu nagego
uziemienia tej energii.
Wtedy przyszed list Ossejuka.
Ossejuk na swojej sadybie, ktr pobudowa na zakupionym kawaku ziemi w Kieleckiem, miewa
zacne starki i nalewki, wic - cho przewidywaem, e niewiele tam bdzie strzelania - zdecydowaem
si jednak pojecha. Zastrzegem sobie tylko, e Trop zostanie zamknity i uwizany w domu i na
polowanie nie pjdzie. Musiaem - po prostu musiaem - odetchn atmosfer lasu i polowania.
Myliwi zrozumiej mnie chyba.

Wraz ze mn i Ossejukiem byo siedem strzelb. Naganki - dziesiciu. No i te nalewki... Zapowiadao
si wic nie najgorzej.
Ossejuk przysiga si, e padnie osiemdziesit zajcy, kilka lisw, na pewno jeden dzik (by jakoby
otropiony), moe przechodni wilk i z dziesi cietrzewi.
Ruszylimy do lasu bra pierwszy miot (z owym dzikiem).
Staem na klamrze, majc za ssiada z lewej strony jakiego radc z Krakowa. Radca mia katar, co
chwila wyciera nos, pokaszliwa i wzdycha, wic nie liczyem ani na lisa, ani na dzika. Co si tyczy
wilkw i cietrzewi, nie miaem adnych zudze.
Pogoda bya pikna: prszy drobny nieek i trzyma lekki mrz. Sosny i wierki trway nieruchomo
w ciszy. Czasem tylko szeleci delikatny powiew wiatru wrd nieopadych szaro-brzowych lici
modych dbczakw na skraju lasu i strca z nich bia oki. Zreszt cay wiat nasiknity by cisz
i spokojem.
Wypaliem papierosa, nabiem strzelb i czekaem, patrzc w gb kolumnady drzew.
Za mn rosy krzaki gogu. Przyleciao do nich stado jemiouszek i siado w milczeniu na gazkach. Po
chwili ptaszki zaczy wierka, nie zwracajc na mnie uwagi. Potem przyleciaa wrona, spostrzega
mnie w ostatniej chwili i skrcia w bok, wiosujc szybko skrzydami.
Wreszcie usyszaem, jak Ossejuk trbi na lufach swego dua i jak z daleka rusza naganka.
Cisza, przeszyta terkotaniem koatek, pogwizdywaniem i hukaniem naganiaczy, zafalowaa echem,
zadrgaa i pierzcha. Radco znw wyciera nos dugo i haaliwie. Wiatr, przestraszony gwarem, pta
si midzy krzakami i szepta co zaniepokojonym zeschym liciom. Tylko sosny milczay nadal,
patrzc z gry no to zamieszanie.
Wtem daleko na lewym skrzydle hukny dwa strzay, jeden po drugim.
Ucieszyem si: jest zwierzyna!
Gosy naganki zbliay si. Midzy pniami drzew mign mi barani kouch jednego z wyrostkw.
Potem zobaczyem drugiego, z kijem w rku. Dochodzili ju do linii myliwych.
- Do czego tam strzelali? - zapytaem chopca w kouchu.
- Pewnie do zajca - odrzek mrukliwie.
- A nie do dzika?
- Tu dzikw nie ma - burkn.
- Kapitan mwi, e w tym miocie bdzie jeden. Mia by otropiony - powiedziaem.
Rozemia si zgryliwie.
- Pan kapitan jak winiaka we wsi zobaczy, to zara mwi, e dziki musz by. Pewnie wieprza kto
gna drog i lady byy. W Paszkwce, w rzdowym, to s. Ale tu... - machn rk. - Tu i zajcy mao -
doda.
Okazao si, e pad zajc. Zabi go Mikoaj.
- Gdzie tn dzik? - dziwowa si potem, gdymy zmieniali stanowiska. - By na pwno, tylko pszed.
Sam otrpiem, jak Bga kcham. Ale n bdzie w nastpnym micie, zbaczy pan.
Lecz w nastpnym miocie nie byo nic. W trzecim te nic. W czwartym mj zakatarzony radca paln
do wrony i spudowa haniebnie. Za to w pitym by lis i zajc. Niesychane!
Tylko e... Tylko e - staem tym razem obok Ossejuka.
Zobaczyem lisa, jak przemyka si ku mnie od strony naganki, ktra wanie ruszya. Radca wyciera
nos gdzie bardzo daleko, wic miaem nadziej, e ryy dojdzie w moj stron na odlego strzau.
Schowaem si za may wierk i czekaem.
Wtem usyszaem z prawej strony jkliwy szept Mikoaja. Szept, ktry mgby odstraszy nosoroca,
nie tylko lisa:
- Panie ssiedzie, za panem szarak!
Obejrzaem si. Istotnie o kilkanacie krokw za mn kica zajc.
- Szarak! - powtrzy goniej Ossejuk.
Niech ci diabli wezm - pomylaem, na prno starajc si gestami da do zrozumienia uprzejmemu
gospodarzowi, e nie interesuj mnie w tej chwili zajce, choby ich byo nawet tuzin.
- Panie, szarak! - szepta Mikoaj.
- Lis - powiedziaem samym ruchem warg, wskazujc palcem las.
Ossejuk zrozumia, e mam przed sob innego zwierza, ale zamiast sta spokojnie, zacz si
rozglda i wychyla ze swego stanowiska, aby zobaczy, co to takiego.
A lis, jak lis: usysza, zawrci i poszed w ty, midzy nagank. To samo, tylko w przeciwn stron,
zrobi zajc.
- Czg pan nie strzla? - dopytywa si potem Mikoaj.
Powiedziaem mu, e miaem ochot strzela, ale do niego, nie do lisa, bo lis by za daleko.
I jeeli nie strzelaem, to tylko dlatego, e si pan wierci, jak by pana mrwki oblazy; baem si, e
spuduj - dodaem ze zoci.
Aby mnie udobrucha, wycign z sa nalewk i zrobilimy przerw.
Nie ma co gada, nalewka bya przednia. Starka te. Do tego stopnia, e zrobio si szaro, gdymy
skoczyli przeksk, aby wzi ostatni miot.
Moe gdyby nie ta starka, dwaj spord nas nie okryliby si miesznoci na tym nieszczsnym
polowaniu.
Ci dwaj - to Mikoaj Ossejuk i ja. Tak. Ale trudno: wypij do dna kielich goryczy - opowiem, jak si to
stao.
A wic byo szaro. nieg zacz pada gciej i chmury zgasiy dzie jeszcze przed wieczorem.
Waciwie naleao jecha do domu, jeli miaem zdy na wili. Ale na rozkadzie by tylko jeden
zajc, i to nie mj. Chciaem przynajmniej strzeli do czegokolwiek, a Mikoaj przysiga na swoje
duo, e ostatni miot jest najpewniejszy.
Zostaem.
Teraz miaem na lewo pana S., dobrego myliwego, na prawo za - Ossejuka.
Przed nami by mody, graniczcy z pastwowymi lasami zagajnik, ktry wyglda istotnie obiecujco.
Gdybym by lisem - pomylaem - tu siedziabym teraz.
Naganka ruszya. Gdy dosza do poowy miotu, zobaczyem, e Ossejuk skada si i usyszaem dwa
strzay jego dwunastki, po czym - skowyt ranionego zwierza.
- Pilnuj! - wrzasn Mikoaj ku mnie. - Pilnuj: wilk!
A mn zatrzso. Nie ze miechu, nie: z emocji. Bo oto w tej samej chwili migno mi w gszczu
dwoje rozarzonych lepiw, usyszaem cwa wielkich ap i zobaczyem powe, ogromne ciao wilka.
Rzuciem strzelb do ramienia i pocignem spust w momencie, gdy zwierz jednym susem
przesadza otwart przestrze na wprost mego stanowiska!
Hukn strza. Wilk zrulowa przez eb o jakie trzydzieci krokw przede mn.
Ossejuk wali tymczasem ku mnie jak dzik przez krzaki i wierki, woajc, e niepotrzebnie strzelaem,
bo wilk dosta od niego loftkami i ju zdycha.
Oburzyo mnie to. Nie spierabym si o zajca, ale o wilka?!
- Wilk jest mj - owiadczyem kategorycznie. - Krzyczae pan pilnuj. Upilnowaem. Pan go
w najlepszym razie tylko rani. Szed jak piorun i poszedby jeszcze z dziesi kilometrw, gdybym go
puci. Zreszt mj strza by ostatni. Dopiero po nim zrulowa.
Ale Mikoaj by tak rozgorczkowany, e nie sucha nawet mojego dowodzenia.
- Ja go zbiem - powtarza. - Gdzi n jst? Dsta lftkami...
Szukalimy obaj midzy wierkami. Tymczasem naganka dosza do linii i wie o zabiciu wilka
zelektryzowaa wszystkich. Przydrepta rwnie radca, ktry teraz nareszcie przyda si na co, bo
mia z sob latark elektryczn. Mikoaj zabra mu j bez ceremonii i przegldalimy teren przy jej
wietle.
Wtem jeden z naganiaczy krzykn:
- Jest, panie kapitanie! Jest!
Podbieglimy do niego pdem i Ossejuk owietli najpierw skrwawiony nieg dokoa, nastpnie za -
zabitego Tropa z kawakiem powroza u szyi.
Zdrtwiaem. Ale jeszcze bardziej zdrtwia Mikoaj i ja pierwszy przyszedem do siebie, akurat na
czas, aby uprzedzi wybuch miechu pozostaych myliwych.
- To chyba rzeczywicie paski wilk - powiedziaem. - Rezygnuj ze skry.

Kupiem uywany samochd

Waciciel uywanego samochodu ma w yciu dwie radosne chwile: pierwsz, kiedy kupuje wz,
drug, kiedy wreszcie uda mu si go sprzeda. Okres midzy t pierwsz a drug chwil to same
zmartwienia i kopoty.
Powyszy aforyzm bynajmniej nie ja stworzyem i nie zamierzam sobie przypisywa jego autorstwa.
Natomiast chyl gow przed jego trafnoci i prawd, ktr w sobie mieci, poniewa sam przeyem
oba momenty przyjemne i wszystko to, co si midzy nimi zawierao.
Zaczo si od tego, e nie miaem do gotwki na kupno nowego wozu i postanowiem wyszuka
niedrogi uywany samochodzik w dobrym stanie. Zwrciem si z tym do mego przyjaciela
Apolinarego W., ktry w Warszawie by dyrektorem przedstawicielstwa motocykli i mia rozgazione
stosunki w sferach stoecznych automobilistw.
- Chciabym kupi dobry, adny i tani samochd - owiadczyem Apolinaremu.
- Po c ci a trzy wozy? - zdumia si mj przyjaciel.
- Jak to trzy? - zapytaem. - Ja chc, eby mi znalaz jeden o tych trzech zaletach.
Apolinary spojrza na mnie z lekkim umiechem politowania,
- Jeeli ma by dobry i adny, to nie moe by tani; jeeli ma by dobry i tani, to nie bdzie adny;
a jeeli ma by adny i tani, to nie bdzie dobry - rzek bez zajknienia. - Ile masz gotwki?
Z pewnym zawstydzeniem wymieniem skromn sum.
- Za to mona kupi stary karawan, nie samochd - powiedzia. - Ale poszukamy.
Maksyma z Pisma witego: szukajcie a znajdziecie okalaa si niestety prawdziwa rwnie w tym
wypadku, cho - jak naley przypuszcza - nie zostaa wypowiedziana z myl o motoryzujcych si
oficerach lotnictwa obarczonych on z dwojgiem dzieci...
Oto pewnego dnia otrzymaem z Warszawy depesz:
Znalazem wz. Przyjedaj z gotwk. Polek.
Pojechaem, egnany przez potomstwo i wyej wymienion, prawnie polubion, ktra w ostatniej
chwili wyrazia kategoryczne yczenie, eby samochd by jasnozielony, poniewa kupia sobie
wanie tego koloru paszcz wiosenny.
- Bd si stara - odrzekem bez przekonania, bo w moich marzeniach samochd by mietankowy
z czerwonymi skrzanymi obiciami wntrza.
Okazao si po pierwsze, e jest popielaty; po wtre, e daj za niego akurat dwa razy tyle, ile mam;
po trzecie za, e wszystko trzeba zapaci gotwk, bo jest jeszcze dwch amatorw, ktrzy gotowi
s sprztn mi sprzed nosa t szalon okazj.
C byo robi? Samochd wyglda adnie, by prawie nowy, podoba mi si, a przyjaciel mj,
Apolinary, mruga na mnie zachcajco. Zatelefonowaem do wydawcy i do kilku redakcji, e grozi mi
katastrofa, jeeli nie dostan zaraz grubszej zaliczki, odwiedziem zamonego wujaszka i nacignem
na poyczk rodzonego brata.
Kupiem ten wz...
Gdy siadem za kierownic i ruszyem z miejsca, byem szczerze uradowany: miaem przecie dobry,
adny i nie bardzo drogi samochd.
Do Dblina dojechaem nim bez wypadku. Przekonaem si wprawdzie, e silnik zuywa nie osiem,
lecz dwanacie litrw benzyny na sto kilometrw i e pod adn grk nie wyciga inaczej ni na
pierwszym biegu, oraz e nie rozwija wikszej szybkoci ni osiemdziesit kilometrw na godzin,
cho bya mowa o setce, ale za to zdoaem wytumaczy onie, e popielate samochody s znacznie
lepsze od jasnozielonych i e kolor jej paszcza znakomicie pasuje do popielatego ta.
Potomstwa nie trzeba byo o niczym przekonywa: zabrali psa i umieciwszy go midzy sob na
przednim siedzeniu, tak dugo trbili przed naszym mieszkaniem, pki nie wyczerpa si akumulator.
Wprawdzie pies oszalay od haasu pogryz skrzane oparcie, a ssiedzi nawymylali moim synom, ale
po wyczerpaniu prdu burza ucicha.
Nazajutrz wymontowaem akumulator i kazaem go naadowa w miejscowej elektrowni, przy czym
okazao si, e trzeba kupi nowe pytki, bo stare s ju zuyte. Musiaem take dorobi now
blaszan puszk, bo stara bya zupenie przerdzewiaa Potem zaoyem jeszcze nowe kable do
iskrownika i kupiem dwie nowe arwki do latarni. Trzeba byo take zmieni jedno pknite piro
w resorze i da nowe sworznie.
Czci nie byy drogie, ale musiaem jedzi po nie do Warszawy, bo na miejscu nie mona ich byo
dosta. Wywoao to niezadowolenie mojej dozgonnej towarzyszki, uroczej zreszt kobiety, ktra
zacza podejrzewa, e jed tak czsto do stolicy nie tylko w sprawach samochodowych...
- Ten twj samochd odrywa ci od nas - powiedziaa mi pewnego dnia.
- Nasz samochd - poprawiem.
- Nasz?! Nawet nie umiem go prowadzi. To przecie tylko twoja przyjemno...
cisno mi si serce: miaa racj. I postanowiem nauczy j kierowa samochodem.
Nie mog powiedzie, eby to poszo gadko. Jeszcze dopki szosa bya pusta, wystarczao miejsca
(od rowu do rowu), ale gdy na horyzoncie ukazywaa si furmanka, potomstwo zaczynao krzycze:
Mamusiu, fura!, pies ujada, jak by go opado stado kotw, a urocza kobieta za kierownic
zamykaa oczy, naciskaa jednoczenie gaz i sprzgo, przy czym jedn rk kurczowo chwytaa mnie
za rami, drug za co siy opieraa na guziku klaksonu.
Gdy niebezpieczestwo mijao i zdziwiony chop zacina batem szkap, ogldajc si na nasz wehiku
zjedajcy z przydronej pryzmy kamieni lub utrzymujcy jakim cudem rwnowag nad rowem,
zarowiona z emocji kierowczyni ulegaa atakowi zniechcenia:
- Nigdy si nie naucz...
- Nie martw si - usiowaem j pocieszy. - Gorszych tumanw nauczyem lata, wic i ciebie naucz
jedzi.
Ale ona, zamiast mi by wdziczna, obraaa si:
- Ach, uwaasz mnie za tumana, tak?
To jednak nie byo Najgorsze. Ani to, e stawiajc bud, przy pierwszym deszczu przekonaem si, e
jest popkana i podarta. Ani to, e po tygodniu popsu si starter. Ani to, e po miesicu musiaem
kupi nowe opony na wszystkie cztery koa. Ani to, e akumulator rozadowywa si co trzeci dzie.
Ani to wreszcie, e hamulce nawaliy akurat przed stadem krw, gdy zjedaem z gry, po czym
zapaciem za pokaleczon jawk. Wszystko to mona byo znie. Do tego mona si byo
przyzwyczai.
Ale w lipcu przyjecha do mnie Apolinary. Na dwa-trzy dni. W odwiedziny. Z malek walizeczk,
z nocn koszul i szczotk do zbw.
Siedzia cztery tygodnie, bo okazao si, e straci posad i ma duo wolnego czasu. Goli si moj
brzytw, uywa moj wod kolosk, sypia w moich pidamach na moim tapczanie, pali moje
papierosy, chodzi w moim paszczu i wypija moje nalewki, ktre mu bardzo smakoway. A przede
wszystkim - jedzi. Jedzi oczywicie moim samochodem, biorc benzyn na mj rachunek.
Zaraz pierwszego dnia obejrza wz i wyrazi zdziwienie, e to pudeko od sardynek jeszcze si
trzyma. Potem - jak tego dokona, pozostanie dla mnie na zawsze nie rozwizan zagadk - w trzy
godziny nauczy moj on prowadzi t maszyn, i to z tak fantazj, e znw trzeba byo zmieni
hamulce.
A potem - jedzili na wycieczki. Po sto, po sto pidziesit i po dwiecie kilometrw dziennie.
Z samochodu sypay si drzazgi, bo jedzili bardzo prdko, po bardzo zych drogach. Skra na mnie
cierpa, gdy jechaem z nimi. Przez cztery tygodnie kupowaem sworznie, rubki, dtki, przewody
i poki. Zaduyem si. Zaniedbaem si w subie. le sypiaem. Straciem pi kilo na wadze.
Na szczcie i to si skoczyo: silnik mia do.
- Trzeba zrobi may remont - owiadczy Apolinary. - Ja ci to zaatwi.
Sprowadzi z Warszawy jakiego bezrobotnego szofera, zabra mi ordynansa i rozoyli samochd na
czynniki pierwsze.
Z pocztku bya mowa tylko o nowych piercieniach.
- Gupstwo. To bdzie kosztowao ze czterdzieci zotych - powiedzia mj przyjaciel. - Za dwa dni wz
bdzie jak nowy.
Ale okazao si, e trzeba da nowe toki, zawory, uszczelki, sprzga i rury ssce, a take naprawi
chodnic, przewin uzwojenia dynamo, zmieni tryby w skrzynce biegw i co tam w dyferencjale.
Szofer bra dziesi zotych dziennie, jedzi do Warszawy i upija si w miejscowej knajpie. Ordynans
zwania i w ogle nie pokazywa si w domu. Apolinary za otrzyma nagle wezwanie do Poznania,
gdzie mia obj now posad.
Wtedy odprawiem szofera, a sam z ordynansem wziem si do zmontowania mego nieszczsnego
samochodu. Trwao to dwa tygodnie, bo ordynans (Jzef Chwileczka si nazywa) takie mia
uzdolnienia do tej roboty, jak krowa do gry na fortepianie, ale przecie wreszcie dokonaem dziea.
Tylko e... silnik nie chcia pracowa.
Na prno krcilimy korb; na prno cay pluton onierzy pcha mnie kilometrami po szosie,
podczas gdy wczaem biegi; na prno przyczepiem wz do ciarowego samochodu, ktry mnie
cign za sob. Zbuntowane bydl zapalao wprawdzie raz po raz, lecz gaso natychmiast i tylko
dymio jak wulkan, Neapol nigdy nie by taki zadymiony podczas wybuchu Wezuwiusza, jak Dblin
tego rana, gdy usiowaem uruchomi dwadziecia koni mechanicznych mojej Zotej Strzay.
Zwrciem si o pomoc do szefa garau, wezwaem na konsylium oficera technicznego, werkmistrza
i komendanta parku lotniczego. Sprawdzali, badali, robili mdre miny, prbowali - i nic. Potem
wszyscy poszli na obiad, bo ju byo poudnie i skwar soneczny stawa si zbyt dokuczliwy, aby
przejmowa si cudzymi kopotami.
Poszedem i ja, zrezygnowany i senny, bo od kilkunastu dni nie dosypiaem, aby znale czas na
robot przy samochodzie, w okresie gdy sezon lotniczy jest w caej peni.
Przykazaem surowo Chwileczce, eby beze mnie nic przy samochodzie nie robi, i postanowiem
przespa si troch przed czekajcymi mnie lotami, a dopiero wieczorem znw zabra si do
upartego silnika.
Spaem niespokojnie. nio mi si, e Apolinary zaprzg mnie do samochodu jak konia, sam za
rozsiad si za kierownic w towarzystwie mego ordynansa i swego bezrobotnego szofera. Cignem
ich pod stroni gr, na ktrej szczycie staa moja ona w otoczeniu dzieci, brata, bogatego wujaszka,
wydawcy i trzech redaktorw. Po drodze samochd zmieni si w ogromne pudo od sardynek.
Zaczli do niego wsiada moi koledzy i podoficerowie: szef garau, werkmistrz, komendant parku,
oficer techniczny... wszyscy bez gw jak sardynki. Byo mi coraz ciej, lecz musiaem cign dalej,
bo Apolinary chcia mnie zastrzeli z rury wydechowej. Nagle, gdy ju miaem osign szczyt, wczy
tylny bieg. Szarpno mnie w ty i zaczo wlec po szosie. Pociechy woay: - Tatusiu! Tatusiu! -
i obudziem si.
- Tatusiu, samochd!
- Samochd, tatusiu!
Nie, ju nie spaem. Stali nade mn i tarmosili mnie powtarzajc te dwa sowa.
- O co chodzi? - zapytaem.
- Samochd jedzi po lotnisku! - wrzasno potomstwo.
- Jaki znw samochd?
- Nasz!
Ogarno mnie ze przeczucie. Spojrzaem na zegarek: bya trzecia po poudniu.
-Gdzie jest Chwileczka?
aden z nich nie wiedzia. Suca te nie wiedziaa, a moje lubne szczcie rzeko z przeksem:
Nie widziaam go od dwch tygodni. Przecie on remontuje twj samochd
- Nasz samochd - poprawiem.
- Twj - powiedziaa z naciskiem. - Ja nim nie jed ju od miesica. Gdyby to by nasz samochd...
Nie suchaem dalej: Chwileczka! Myl o Chwileczce, ktry tyle pali si do samochodu, ile nie mia
o nim pojcia, uskrzydlia mi nogi. Popdziem na lotnisko, ciche, senne i puste zwykle o tej porze.
Ju z daleka usyszaem warkot silnika pracujcego na duych obrotach. Przypieszyem jeszcze kroku.
Silnik strzela, dawi si, klekota jak stara sieczkarnia. Lecz zanim minem ostatni hangar, nagle
ucich.
Bezwietrzna, upalna i duszna cisza obejmowaa przestrze.
Wybiegem zza hangaru i stanem jak wryty: cae lotnisko przykrywa olbrzymi tuman dymu ze
spalonej oliwy; tuman tak gsty, e nie mogem nic dojrze przez jego zawoje i welony.
Poszedem na przeaj, na chybi trafi, krztuszc si i klnc.
- Chwileczka!!! - ryczaem jak ranny baw. - Chwileczka!!!
Odezwa si wreszcie gdzie na lewo ode mnie. Skrciem w t stron i po chwili wrd coraz
gstszych kbw straszliwego swdu ujrzaem mj samochd i zafrasowanego ordynansa Jzefa
Chwileczk, ktry bezskutecznie szarpa korb sterczc u spodu chodnicy.
- Zostawcie to - powiedziaem, podziwiajc swj lodowaty spokj.
- Ja, panie kapitanie...
- Milcz - zgrzytnem.
Podniosem oson silnika. Cylindry dymiy, kable tliy si, z rozlutowanej chodnicy buchaa para.
Ujem korb. Nie daa si nawet poruszy: silnik by zatarty na amen.
Nie wiem, jak zdoaem powstrzyma si od czynw gwatownych, jak wysuchaem opowiadania
Chwileczki o tym, co zaszo. Wiem tylko, e moja proba o przeniesienie go do innego garnizonu
zostaa natychmiast uwzgldniona. Obawiano si zapewne, e go zamorduj.
Co si tyczy faktw, to byy niezmiernie proste. Oto zaraz po moim odejciu na obiad Chwileczka
poruszy korb i licho wie dlaczego - silnik zaskoczy. To wprawio ordynansa w tak dum i rado,
e postanowi mi zrobi niespodziank i podjecha wozem przed moje mieszkanie.
Wiedzia, jak si wcza pierwszy bieg, poniewa napatrzy si, jak to robiem przed poudniem; ale
o tym, e istnieje take bieg drugi i trzeci, nie mia pojcia. Nie by te pewien, czy od razu da sobie
rad z kierowaniem po wskiej drodze, i dla wprawy chcia najpierw pojedzi po pustym lotnisku.
Wczy, ruszy i - nabrawszy ju odwagi - doda gazu. Dziwio go, e samochd tak gono ryczy i tak
wolno jedzie. Czeka, a si rozpdzi. Rozpdza si tak dugo, a zatar silnik. To wszystko.

Nie mogem zaj si remontem mego samochodu wczeniej ni na jesieni. Wybudowaem silnik,
zawiozem go samolotem do Warszawy, zapaciem fantastyczn sum za przeszlifowanie cylindrw
i w listopadzie zaczem szuka amatora, ktry kupiby ode mnie wz, choby za poow tej ceny, jak
sam za niego zapaciem.
Musiaem go sprzeda: tkwiem w dugach po uszy, nie miaem czasu na pisanie, zamwione rkopisy
leay tygodniami na moim biurku, redakcje groziy, e ze mn zerw, wydawca si wcieka, brat kl,
wujaszek za wyrazi zamiar wydziedziczenia mnie.
Nabywcy samochodu szukaem do wiosny. Wreszcie zniechcony poleciaem do Apolinarego.
- Mj doskonay, pikny wz jest tanio do sprzedania. Zaatw mi to - rzekem.
- Ile chcesz za tego trupa? - zapyta rzeczowo.
Wymieniem sum.
- Co?! - zdumia si mj przyjaciel. - Za ten stary karawan tak fors?!
- Zapaciem za niego dwa razy tyle, a remonty kosztoway wicej ni teraz w ogle jest wart -
odrzekem.
Machn tylko rk, ale przyrzek mi, e go sprzeda. Jako po miesicu depeszowa:
Znalazem frajera. Przyprowad wz. Polek.
Puciem si w ostatni podr moim samochodem. Deszcz pada. Buda cieka. Kichy nawalay raz po
raz. Zatyka si filtr. Ale w ptorej doby dojechaem.
Umyem wz, wyczyciem szyby, nasmarowaem osie i resory
Okazao si, e frajer jest oficerem-lotnikiem z poznaskiego puku, ale nie chce da za mj wz
wicej ni trzeci cz tego, co sam zapaciem przed rokiem; e waciwie chcia kupi karet, nie
torpedo, i e proponuj mu jeszcze dwa inne samochody.
C byo robi? Przejazd do Poznania pochon moc benzyny, nabywca paci gotwk, Apolinary za
mrugn na mnie zachcajco.
Sprzedaem mj wz.
Gdy siadaem obok nowego jego waciciela, ktry zaofiarowa si, e mnie odwiezie na lotnisko,
gdzie mia na mnie czeka jeden z kolegw z samolotem z Dblina, poczuem si szczerze uradowany:
nie miaem ju samochodu i adnych kopotw.
- Kto panu bdzie pomaga w obsudze tego wozu? - zapytaem, gdy dojedalimy do awicy.
- Mam ordynansa, ktry doskonale zna si na samochodach - odrzek. - Zabawnie si nazywa: Jzef
Chwileczka.
Na prno ostrzegaem go przed talentami Chwileczki Umiecha si z niedowierzaniem, ja za nie
miaem czasu opowiedzie mu szczegowo o moich smutnych dowiadczeniach, bo samolot czeka.
Poleciaem do Dblina.
W tydzie pniej dowiedziaem si, e nabywca mego samochodu wraz ze swym ordynansem le
w szpitalu: rozbili si na rwnej drodze, wjechawszy na sup telegraficzny z powodu defektu
kierownicy.
Jesieni tego pamitnego roku 1939 zacza si wojna. Przez siedem lat nie miaem samochodu, ale
prowadziem rne inne: subowe lub stanowice wasno prywatn dobrych, lekkomylnych
kolegw. Ale teraz marz o kupnie nowego wozu. Tylko - mam za mao gotwki. Moe by jednak
kupi uywany?...
Trzeba bdzie napisa do Apolinarego: wiem, e jest w Gdyni, gdzie ma jaki gara i komisowe
przedsibiorstwo handlu samochodami.

Wilk, ry i dziewczyna

Poznaem go w pocigu dopiero na p godziny przed kocow stacj, cho okazao si, e ju od
Warszawy jedziemy w jednym wagonie. By przystojnym ysawym blondynem o mikkiej kobiecej linii
ust i marzycielskich oczach. Mia walizki ze wiskiej skry, wietnie skrojony sportowy garnitur,
wymawia tam gdzie byo r i pierwszy raz w yciu jecha do miejscowoci odlegej o trzydzieci
kilometrw od kolei, by wypocz wd sosnowych i wiekowych bow po subie na jednej
z placwek zagranicznych, gdzie przez rok peni obowizki trzeciego sekretarza.
Poza tym - by dalekim kuzynem nadleniczego pana J., do ktrego jecha na zimowe polowanie.
Nazywa si Kazimierz Przski, co musiao zapewne sprawia wiele kopotu cudzoziemskiej
dyplomacji, z ktr si styka. Zanim dotarlimy saniami do nadlenictwa pana Stanisawa,
dowiedziaem si, e Przski nie poluje, a wspaniay, dziwnego ksztatu futera, ktry wiezie, zawiera
skrzypce...
- C pan bdzie robi w rdborzu? - zapytaem zgorszony t myliwsk abstynencj skrzypka-
dyplomaty.
Owiadczy, e bdzie gra.
- W byda, w taoka, w pokea, nawet w pefeansa. W co pan chce - doda. - Moe take toch na
skrzypcach.
Poza tym bdzie jedzi saniami i chodzi na spacey z pann Kystyn.
- Z kim? - zapytaem zdziwiony, bo o adnej Krystynie w rdborzu nie syszaem, cho bywaem tam
do czsto, i to ju od kilku lat.
Sanie wanie skrcay z gwnej drogi w bok i wida ju byo wrd wysokich sosen dom
nadleniczego, wic dowiedziaem si tylko, e panna Krystyna studiuje matematyk i dobrze gra
w brida. Nie wiem, dlaczego na podstawie tych skpych danych wyobraziem sobie, e jest to osoba
sucha, nudna, od bardzo dawna penoletnia, z dugim nosem i w okularach.
Wobec tego lepiej, e mj towarzysz nie poluje - pomylaem. - Bdzie dotrzymywa babie
towarzystwa.
I w tej chwili zrzekem si panny Krystyny cakowicie na jego korzy.
Ale kiedy j zobaczyem, natychmiast odwoaem to w duchu uczynione wyrzeczenie. Po pierwsze nie
bya penoletnia: miaa najwyej lat dwadziecia cztery, wic pewnie przyznawaa si do dwudziestu.
(Jak wiadomo, kada panna ma dwadziecia lat, pki nie wyjdzie za m. Tak przynajmniej utrzymuje
moja czcigodna babka). Po drugie miaa dwoje ciemnych oczu jak dwie przepacie, w ktre czowiek
gotw jest skoczy na zamanie karku, a jeli nie skacze - to tylko dlatego, e w dwa miejsca na raz nie
potrafi. Po trzecie, czwarte, pite itd. - bya zgrabna jak Diana, wiea, umiechnita i miaa czerwone
usta, ktre chciao si caowa bez adnych wstpw: ju! Zaraz! Natychmiast! No - jednym sowem -
bya urocza.
Mj dyplomata zbarania, jak tylko j zobaczy, cho ju raz j widzia dawniej. Ja zrozumiaem
natychmiast, e mona w tych warunkach przyjecha do rdborza na odpoczynek, nawet jeli si
jest niepolujcym dyplomat; sam take troch zbaraniaem. Wiadomo za, e dwa barany zwykle
dzieli antypatia. Tote moje uczucia dla aurowego blondyna nabray ciowego zabarwienia.
Panna Krystyna spostrzega to wszystko od pierwszego rzutu oka i obdarzya kadego z nas figlarnym
umieszkiem, ktry zapewne nie mia wielkiego znaczenia, ale w mskich sercach roznieci iskry, jak je
wznieca pogrzebacz w dobrze napalonym piecu.
No i - zaczo si...
Przski gra w brida, jak by od urodzenia nic innego nie robi, i tu mia nade mn przewag. Zaraz
pierwszego wieczora, grajc z pann Krystyn przeciw mnie i gospodarzowi, zapowiedzia z p tuzina
szlemikw i dwa szlemy. Wygra to wszystko z szalonym szczciem i z kamiennym spokojem, po
czym - gdy zmienilimy miejsce, tak e ja graem z nowoczesn Jezebel, on za z panem Stanisawem -
rozoy nas na czynniki pierwsze, wedug matematycznego terminu mojej partnerki.
To zjednywao mu jej sympati a do kolacji. Umiechaa si tylko do niego i suchaa z prawdziwym
lub moe udanym zainteresowaniem jego opowiada o euopejskich stolicach, adziwiach,
Woonieckich, Lubomiskich i innych aystokatach, z ktrymi by oczywicie na ty.
Mnie traktowa pobaliwie, dopki nie podano przeksek. Dopiero wtedy przycich, poniewa mocne
starki i nalewki pana Stanisawa spaliy mu delikatne gardo i zamciy natychmiast w sabej gowie.
Pi, bo panna Krystyna sekundowaa nam dzielnie, ale na skrzypcach po kolacji - chwaa Bogu - ju
gra nie mg, tylko poszed spa.
Zostaem sam na placu. Dosownie sam z pann Krystyn, bo pani domu znikna na dusz chwil
w kuchni, a pan Stanisaw te poszed wyda jakie dyspozycje.
Siedziaa na fotelu przy kominku zapatrzona w ogie i milczaa. Rowy blask pada na jej policzki
pokryte delikatnym, zotawym jak u brzoskwini puszkiem. Nad ma, przeliczn konch jej ucha wi
si niesforny loczek ciemnych wosw, ktry odgarniaa raz po raz.
Paliem papierosa stojc w cieniu i patrzyem na ni zachwycony. Diabelnie mi si podobaa...
- Panno Krysiu - powiedziaem pgosem tylko po to, eby usysze jej imi.
Spojrzaa na mnie z dou i w jej piknych oczach zapaliy si dwa pomyki, przetapiajc brz renic na
zoto.
- Chciabym zwrci pani uwag - cignem powanie.
A cofna si zdumiona i zaskoczona moim tonem.
- Pan - mnie? - spytaa z min obraonej krlewny. - Mnie uwag?! I na c to, mj panie?
- Na mnie - powiedziaem niewinnie. - Pani mnie wcale nie raczya zauway.
Srebrzysty wybuch miechu.
- No, wie pan. Mylaam...
- Wiem, o czym pani mylaa - podjem. - I zapewniam pani, e istniej rzeczy ciekawsze od byda
i aystokacji.
miaa si dalej, a ja - kujc elazo, pki gorce - wymanewrowaem rozmow na tematy myliwskie.
- Czy pan Przski poluje? - zapytaa po chwili.
- Nie - odrzekem. - Przecie to od razu wida.
- Jak to wida? Po czym pan to poznaje?
- Po futerale - owiadczyem z niezachwian pewnoci siebie. - Niech pani spojrzy.
W kcie na stoliku leao pudo ze skrzypcami dyplomaty, Krystyna umiechna si.
- Pan jest bystrym obserwatorem.
Zapytaem, czy ona poluje. Okazao si, e tak, ale nie ma ze sob strzelby, a z poyczanych nie
strzela.
Wyraziem ubolewanie z tego powodu.
- Za to jutro przywioz panom do lasu niadanie - powie dziaa wesoo.
- Z panem Przskim - westchnem.
- Z panem Przskim - powtrzya, naladujc mj ton i potrzsajc gow. - Ale starki napij si
z panem.

Nazajutrz wstaem przed witem, wiey i wypoczty. Spaem jak kamie. Nic mi si nie nio, cho
wieczorem dugo jeszcze mylaem o pannie Krystynie. Teraz za byo mi w gowie tylko polowanie.
Jedlimy prdko jakie pyszne domowe wdliny, yknlimy po kieliszku nalewki i zapilimy gorc
kaw.
Byo nas czterech: pan Stanisaw, rzdca, leny i ja. W kuchni czekali jeszcze dwaj gajowi: Piech, stary
mj znajomy, ktry by niegdy wiadkiem mego pierwszego strzau do guszca, i Konstanty, mistrz
w strzaach do kaczek. Synny osadczyk guszcw, Saaj, najwikszy kusownik na ca okolic, mia
kierowa nagank i ju wczeniej wyruszy w las.
Wyszlimy na ganek. Mrz by siarczysty, na niebie blady gwiazdy i rowia wschd. nieg lea
bkitny, puszysty, skrzcy. Szklana cisza staa nad lasami.
Siedlimy do sa i konie bez dzwonkw przy uprzy (aby nie poszy zwierzyny) ruszyy z miejsca
wycignitym kusem.
Pozy mikko szoroway po kopnej drodze, spod kopyt koskich leciay grudki zmarzego niegu, szron
prszy drobniutkim biaym pykiem z gazi sosen i wierkw.
Zadudniy pod nami dyle na mostku, stado wron porwao si znad strugi, zaskrzeczay sposzone sjki.
Skrcilimy na lewo, na prawo. Minlimy tablic z nazw rewiru: PUSZOWA.
- Tu guszca pan kapitan zabi - przypomnia Piech.
- A tu pan nadleny w przeszym roku takiego kabana ustrzeli - rzek Konstanty, wysuwajc poziomo
rk, aby mi pokaza, jak wielki by w dzik.
Poczstowaem Konstantego papierosem, przeczuwajc, e usysz histori tego strzau, i nie
zawiodem si.
Polowali we trzech, z psami, w styczniu. nieg lea na metr, moe na ptora metra, i mrz by jak
dzi. Obstawili wiadome przesmyki i cieki. Pucili psy, ktre prawie natychmiast ruszyy olbrzymiego
odyca.
Rzdca sta na klamrze w lesie, pan Stanisaw za na czystej polanie za nim, ukryty za krzakiem
jaowca.
Pierwszy strzela rzdca i rani dzika. Rozjuszony zwierz nie dostrzeg go, lecz cwaem ruszy
w kierunku strzau, prosto na pana Stanisawa, ktry tymczasem opuci swoje stanowisko i szed
sprawdzi, do czego strzelano.
Zobaczyli si na odlego trzydziestu krokw, skrwawiony olbrzymi odyniec, rwcy racicami czarn
ziemi spod niegu, i myliwy, ktry nie mg strzela na sztych, bo taki strza pogorszyby tylko
sytuacj, nie kadc zwierza trupem na miejscu.
Ta scena zmrozia krew w yach obecnych. Dzik tylko z pozoru jest powolny; w rzeczywistoci, gdy
atakuje lub ucieka, pdzi z szybkoci wycigowego konia. Jego ostre jak brzytwy szable, czyli ky,
dochodz do trzydziestu centymetrw dugoci i stanowi straszliw bro. Biada kademu, kogo
dosign. Biada myliwemu, ktry strzela na sztych do atakujcego odyca. Nawet celny strza
z przodu nie uchroni go od niechybnej mierci: kula bd odbije si od potnych koci ba, bd zrani
zwierza i tylko jeszcze bardziej go rozwcieczy.
Ale nadleny ze rdborza nie straci zimnej krwi. Sta i czeka.
Gdy dzik znalaz si o metr przed nim i odbi si do ostatniego susa, aby powali wroga na ziemi,
byskawicznie uskoczy w bok.
Cios chybi, i odyniec, otarszy si niemal o myliwego, znalaz si o dziesi metrw za nim.
Chcia natychmiast zawrci i zaatakowa ponownie, ale nie zdy. Pan Stanisaw strzeli w chwili,
gdy na jedno mgnienie oka zobaczy go z boku w momencie zwrotu, i wspaniay zwierz run w ogniu
z rozwalon komor sercow, jak raony piorunem.
Wysuchaem tego opowiadania ze zrozumia ciekawoci: mielimy polowa na dziki, a ju
kilkakrotnie widywaem w rdborzu ogromne lady odycw-samotnikw, ktre tu miay swoje
siedziby.
Moe dzi?... - pomylaem.

Stanlimy na stanowiskach rwno ze wschodem soca. Las milcza i wszystko dokoa zdawao si
wsuchiwa w cisz. Tylko czasem bezgonie wiosoway pojedyncze wrony nad wskim pasmem
drogi, ktra na prawo ode mnie skrcaa midzy olchowe zarola, na lewo za biega prosto midzy
rozoystymi wierkami, podajcymi sobie ponad ni paskie palczaste apy onieonych gazi.
Usiadem na pniaku i medytowaem, czym nabi strzelb: kulami czy rutem?
Pierwszy strza - dzik albo lis: kula albo jedynka. Dopiero potem wolno strzela zajce i cietrzewie.
Rozejrzaem si. Las przede mn by gsto podszyty: suche badyle krzakw, ozy, ostryny.
Jeli bdzie szed dzik, usysz go z daleka - pomylaem. - Wtedy nabij.
Pan Stanisaw trbi daleko na prawym skrzydle w lufy swojej flinty, aby da sygna Baajowi, e
jestemy gotowi.
Ruszya naganka z drewnianymi koatkami.
Cisza pierzcha. Jaki ptak zaniepokoi si w gaziach nad moj gow, strzsn oki niegu, ktra
pacna na drog, i odlecia. Sjki wrzeszczay za mn, jak by im kto pierze dar. Gdzie we wsi ujaday
psy.
Stanem za niskim wierczkiem i suchaem, patrzc w las. Naganka jak by staa w miejscu. Koatki
odzyway si to tu, to tam, cigle - jak mi si zdawao - w jednakowej odlegoci od linii myliwych.
Soce wytoczyo si wyej i cieko przez las, kadc na niegu niebieskie cienie drzew.
Wtem daleko przede mn wybuchn krzyk:
- Kabany! Zabiegaj, nie puskaj!
Serce zaczo mi omota. Wytyem wzrok i such.
Krzyki ucichy po chwili, natomiast koatki zaklekotay energiczniej i bliej.
Czekaem tumic oddech. Co zaszelecio przede mn, nieco w lewo. Przemkn szarak, wyskoczy
na drog i pokica w las, po drugiej stronie.
Bd zdrw - pomylaem zniecierpliwiony.
Szelest powtrzy si. By jak by dalszy, a jednak mocniejszy; powiedziabym - szerszy. Zaraz potem
zatrzeszczao w badylach, zaszumiao, zattnio.
Id!
Serce, to zwariowane myliwskie serce stano na sekund, by natychmiast ruszy galopem: szy
dziki...
Zobaczyem je w tej chwili. Truchtem dary si przez krzaki, pojedynczo i po dwa. Na przedzie cztery
warchlaki, za nimi locha, na kocu dwa due wycinki.
Te dwa bd moje - pomylaem. - Zrobi dubleta do dzikw!
Wyszy na drog o dwadziecia krokw ode mnie i zmierzay na drug stron, ladem zajca.
Defiloway wolno jak na paradzie.
Podniosem bro do oka, zmierzyem starannie i pocignem za spust, gdy pierwszy z wycinkw
znalaz si na rodku drg;
Rozleg si cichy trzask iglicy. Jeden, po nim drugi... ale strza nie pad.
Dziki spokojnie szy dalej, a ja zgupiaem:
Dwa niewypay?!
W tej chwili przypomniaem sobie, e nie nabiem strzelby.
Rany boskie!...
Gorczkowo signem do torby, zamaem strzelb, drcym palcami wsunem naboje do luf i -
dzikw ju nie byo...
Zrobio mi si gorco, potem zimno. Pociemniao mi w oczach Omal nie upadem, tak mi zmiky
kolana.
Wtedy go dostrzegem i nagle krew z powrotem uderzya mi do gowy. Wzruszenie jak kleszczami
chwycio za gardo. Ni-wierzyem wasnym oczom.
Ale to nie byo przywidzenie: sta midzy drog a krzakami, wrcony do mnie bokiem, i oglda si
w ty, skd sycha byo nagank. Ogromny, powy, z ciemn prg wzdu grzbietu i z puszystym
ogonem, podwinitym midzy nogi. Sterczce uszy drgay mu lekko, szeroka pier poruszaa si
dugim oddechem, wos na karku jey si coraz bardziej...
Sta i wszy, czy te nasuchiwa, stary, pikny wilk.
Zmierzyem na komor i strzeliem. le przyoona kolba wyrna mnie w szczk, a zobaczyem
wszystkie gwiazdy w zawrotnej karuzeli. Omal nie wpadem do rowu, kiedy nogi same poniosy mnie
przez drog.
Nie wiedziaem, czy trafiem, czy te spudowaem, i nie mogem ani przez sekund znie tej
niepewnoci: musiaem si przekona.
Lea przede mn zupenie nieruchomy czerwienic nieg posok. Zosta w ogniu na tym samym
miejscu, gdzie sta. By mj!
Usiadem obok na niegu i dyszaem ciko, nie mogc si uspokoi.
Na prawo hukno kilka strzaw, naganka podchodzia do linii dwa czy trzy zajce migny koo
mnie, a ja nie byem zdolny nawet rk ruszy.
Opanowaem si wreszcie i poczstowawszy naganiaczy papierosami oraz srogo zakazawszy im
podnosi gwat z powodu mego sukcesu, poszedem na spotkanie pana Stanisawa.
Ju z daleka woa do mnie, e pady dwa lisy i zajc, po czym zapyta o dziki.
- Poszy na pana. Widzia je pan?
- Widziaem.
- Daleko?
- Dwadziecia krokw,
- No - i?
- Nie strzelaem.
- Jak to, nie strzela pan do dzikw?...
- Nie.
Stan i spojrza na mnie jak na wariata.
- Dlaczego, na mio bosk? - zapyta.
Przyznaem si, e zapomniaem nabi strzelb i opowiedziaem jak dziki spaceroway przez moje
stanowisko.
- Tylko dziki temu zabiem wilka - dodaem w kocu z udan obojtnoci. - Gdybym strzela do
dzikw, wilk by zawrci i poszedby bokiem.
Pana Stanisawa zatkno na dobr chwil, po czym zap) mnie za rami i zawoa:
- Jaki wilk?! Gdzie wilk?! Zabi pan wilka?!
Duej nie wytrzymaem. Rzuciem mu si na szyj i odbyem z tym siwym starszym panem co
w rodzaju wojennego taca indiaskiego, czemu si zreszt zbytnio nie dziwi: to by przecie mj
pierwszy wilk i w dodatku niespodziewany.
Przez dwa dni chodziem w chwale, ktrej nie zdoay przymi nawet skrzypcowe koncerty
Przskiego. Panna Krystyna miaa dla mnie najpikniejsze umiechy i spojrzenia, od ktrych kamie
by si roztopi. Dyplomat bolaa gowa, azi z kta w kt kwany jak ocet i przesta wymawia
jeszcze trzy spgoski. Jednym sowem - powodzio mi si wietnie.
Urlop mj dobiega koca, ale gdy wspomniaem o wyjedzie, panna Krystyna zaprotestowaa:
- Musi pan jeszcze par dni zosta w rdborzu, pki ja jestem. Za to wyjedziemy razem, dobrze?
Zgodziem si. Kto by si nie zgodzi na moim miejscu?
Poszedem pisa list o przeduenie urlopu, zostawiajc urocz Krystyn w towarzystwie kwanego
Kazimierza.
Przez nie domknite drzwi dochodziy mnie ich gosy: jego stumiony, peen wyrzutu i jej - obojtny,
chodny cho dwiczny.
Do mnie mwi zupenie innym tonem - pomylaem z umiechem.
Mimo woli suchaem dalej i po chwili wpady mi w ucho jej sowa:
- Kt panu broni zrobi to samo? Ot - wziby pan cho raz strzelb wuja Stanisawa i poszedby pan
sprbowa.
Umiechnem si drwico: on i strzelba! Potem przyszo mi do gowy, e Krystyna po prostu chce si
go pozby.
Moe, aby zosta ze mn sama? - pomylaem.
Nasuchiwaem, co bdzie dalej. Po chwili szczkn zamek u drzwi wejciowych i przez okno
zobaczyem Przskiego, ktry ze strzelb na ramieniu skrca na ciek do lasu. Zostawiem wobec
tego zaczty list i wrciem do salonu.
- Dobrze, e pan przyszed - powiedziaa Krystyna.
- Naprawd?
Skina gow i rozemiaa si.
- Naprawd.
- A gdzie si podzia pan Kazimierz? - spytaem, zagldajc jej w oczy.
- Nieche mnie pan nie przeladuje panem Kazimierzem. Wyprawiam go na polowanie. Napije si
pan ze mn herbaty?
Nie zdyem jeszcze odpowiedzie, gdy w pobliu domu hukn strza.
- Jezus, Maria! - krzykna blednc i chwycia mnie za rk. - Co on zrobi?
- Pewnie zastrzeli krow, mylc, e to ubr - powiedziaem.
- Myli pan? Aby tylko sobie czego zego nie zrobi... Mj panie Januszu, niech si pan dowie! Niech
pan kogo wyle! - prosia wystraszona.
Jej niepokj nagle i mnie si udzieli.
A nu sobie chopak w eb paln?
Poszedem prdko do przedpokoju, eby wcign futro, i spotkaem si w drzwiach z panem
Stanisawem.
- Dokd to si pan wybiera? - zagadn mnie wesoo.
- Przski strzela tu gdzie blisko - odrzekem pgosem. - Boj si, czy kogo nie postrzeli.
- A, syszaem. Obudzi mnie - mrukn pan Stanisaw. - No, no. On nigdy nie polowa. Hm. Chyba
pjd z panem.
Zacz si ubiera, gdy nagle z salonu rozleg si gos panny Krystyny:
- Idzie! Idzie! Niech pan zaczeka.
Wyjrzaem oknem. Przski szed, zdrw i cay, z weso min.
Odetchnlimy.
- Do czego strzelae? - zapyta pan Stanisaw, gdy domniemany samobjca przekroczy prg.
- Zabiem co duego. Siedziao tu zaaz na ciece. Chopak stajenny mwi, e to y.
Wybuchnlimy miechem. Ry, siedzcy na ciece o sto metrw od leniczwki, to byo co rwnie
nieprawdopodobnego, jak dajmy na to - krokodyl w Wile.
- Czego si panowie miejecie? - zdziwi si Przski. - Zabiem ysia. Zaaz go tu przynios.
- Mj kochany - odrzek pan Stanisaw. - Wiem, e tu pod Karasinem s rysie w niedostpnych
bagnach. Dwadziecia lat ju tu gospodaruj, poow rocznej pensji bym odda, eby rysia zabi, ale
go jeszcze na strza nie miaem. A ty pod samym domem, i to na ziemi, na ciece... Nie! na pewno
psa ustrzelie, mj miy.
mielimy si serdecznie i dugo, ale ten si najlepiej mieje, kto si mieje ostatni. A ostatni mia si
tym razem Kazimierz Przski.
Oto chopcy stajenni przycignli przed ganek rysia.
Widz ju, jak myliwi umiechaj si sceptycznie, ale nic na to nie mog poradzi: to by naprawd
ry. Stary, ogromny, wspaniay ry.
Wyjechaem nazajutrz ze rdborza, nie dokoczywszy lista o przeduenie urlopu. Panna Krystyna
ju mnie nie zatrzymywaa: zanadto bya zajta Kazimierzem. Nie tym kwanym Kazimierzem
z ostatnich dni, nie: sonecznym Kazimierzem, dzielnym Kazimierzem, dumnym myliwcem, ktry
zabi rysia...
Przegraem i uznaem si za pokonanego. Nie mogem przecie zabi drugiego rysia! Zreszt
czytelnicy, nawet bardzo atwowierni, i tak by w to nie uwierzyli.

Pan Bg opiekuje si pijakami...

W poudnie dostaem depesz od Zygmunta:
Przyjad do Edynburga koo pnocy. Miae racj. Findon przeklta dziura. Zygmunt.
- Ja myl - powiedziaem gono z umiechem tryumfu i wspczucia. - Kt jedzi na urlop do
Findon?!
Zygmunt upar si, e bdzie tam owi pstrgi. W rzece Dee; w pnocnej Szkocji; we wrzeniu! No
i pojecha; na tydzie eby wrci trzeciego dnia o pnocy...
Kazaem wystawi za okno butelk whisky, przygotowa jak przeksk na wieczr i poszedem na
ostatni program do kina
Skoczyo si po dziesitej, wic wolno wracaem do hotelu przez pice ulice. Bya niedziela.
Ddysty, zimny i - jak zawsze w Edynburgu - wietrzny wieczr lub raczej noc, ktra w tym
bogobojnym miecie zaczyna si jesieni o smej czy dziewitej.
Wszedszy do pokoju, przekrciem wycznik wiata i wrzuciem do automatu jeden
z przygotowanych srebrnych szylingw aby zapali gaz na kominku, bo zimno byo jak w psiarni.
Potem zaczem co czyta i - czeka.
Mina pnoc. Je mi si chciao, a kominek zdycha. Ale wy trzymaem do pierwszej. Potem
zjadem, co tam byo, i znw czytaem. Potem usnem.
Chd w pokoju i wycie wichru za oknami zbudziy mnie nad ranem, wic rozebraem si i wlazem do
ka, wcieky na Zygmunta za jego gupie wyjazdy i jeszcze gupsze depesze.
Ju miaem usn, ogrzawszy wreszcie lodowat pociel wasnym ciaem, gdy zacz si dobija do
drzwi. Spojrzaem na zegarek. Byo p do sidmej. Nie chciao mi si wstawa, ale musiaem mu
otworzy, bo podnisby cay hotel na nogi.
Wszed i stan na rodku pokoju, ociekajcy wod, zmczony, wymity, jak by go wycinito przez
star wyymaczk, w ktrej rozeszy si waki.
- Pada? - spytaem.
- Nie - odrzek zamierajcym gosem. - Leje.
I nagle z tak wciekoci, e a podskoczyem na ku:
- Niech to najjaniejsza cholera, psiakrew!
Tym razem wzruszyem si naprawd.
- Zdejmij ten paszcz, bo nas zatopi - powiedziaem z ojcowskim spokojem, wsuwajc monet do
skarbonki zachannego kominka. - Powie go tu - wyparuje.
Podczas gdy si mocowa z namokymi bucikami, wyjem z szafki reszt zapasw, pochodzcych
gwnie z londyskiego czarnego rynku, i hotelow kolacj. Potem otworzyem okno, aby odwiza
butelk tam umieszczon i przemylnie zabezpieczon drutem przed upadkiem.
Zygmunta ponownie wyprowadzio to z chwiejnej rwnowagi.
- Czy ty zwariowa?
Powiedziaem, e nie: czuj si normalnie.
- Wic po co tu wietrzysz w t szkock jesie? Zimno jak...
Urwa, bo pokazaem mu ledwie napoczt butelk, i nagle rozpogodzi si, jak by go oczarowaa.
- No-wiesz!...
Zasiedlimy do... hm - chyba do niadania.
- Gdzie ci diabli nosili przez ca noc? - zapytaem uprzejmie, gdy ju zaspokoi pierwszy gd jardem
kiebasy i ogrza si nieco od wewntrz.
Odsapn ciko, wznoszc oczy w sufit.
- Com ja przey, bracie, com ja przey!
Spojrza na mnie, namarszczy si straszliwie, jak by z wysiku, aby sobie to cikie przeycie
uprzytomni, i wreszcie rykn gonym miechem.
Nie zawtrowaem mu, bo nie byo czego, ale umiechnem si na kredyt, on za orzek:
- Nie masz poczucia humoru.
Wzruszyem ramionami.
- Nie poczucia, tylko przeczucia - poprawiem. - Skd mam wiedzie, w jak idiotyczn kaba
wpltae si w tym twoim Findon? Opowiadaj.
Napeni szklaneczki, przejrza swoj pod wiato i zadeklarowa, e ycie ma jednak swoje uroki.
Nawet w Szkocji; mianowicie - w Edynburgu; detalicznie - w hotelu Clifton.
- A to, co mi si zdarzyo po drodze, mogo si wydarzy tylko na tej wyspie - doda.
Po tym wstpie zacz wreszcie t swoj histori.
- Dwa dni uganiaem si za pstrgami, rozumiesz, i nic. Jak nie pada, to Szkoci mwi, e pstrgi
najlepiej bior, jak pada. A jak pada, to - e wtedy, jak nie pada. Lao, ma si rozumie, cay czas, a ja
mokem i marzem, wic wczoraj zdecydowaem si wraca do Aberdeen i stamtd pocigiem do
ciebie. Nadaem depesz i - wypogodzio si. Miaem jeszcze p dnia czasu; poszedem naturalnie na
pstrgi z jednym miejscowym sportsmenem.
Soce wiecio ze dwie godziny jak zoto, ale pstrgi nadal nie bray. A ten powiada do mnie: Trzeba
troch poczeka: moe zacznie pada, to si oywi. I rzeczywicie znw zaczo la i... znw nie
bray. W yciu nie widziaem takich upartych pstrgw!
Tak doszlimy do Banchory i rozstalimy si z tym Szkotem. On poszed na prawo, ku Balmoral, ja na
lewo, jakim pytkim strumieniem. I ledwie tam wlazem, jak mnie nie szarpnie! Taki oso, powiadam
ci. Taki! Nie ja go zowiem: sam uczepi si haczyka jak gupi i ju pryska na wszystkie strony po
kamieniach, miotajc si jak rekin.
Wypuciem go jeszcze dalej, pod zakrt, gdzie strumie rozlewa si szeroko pod lasem, i tam,
szelma, trafi na gbi, midzy stare pnie i gazie. Gdybym wiedzia...
Machn rk z wyrazem smutnej rezygnacji.
- Nalej-no tej nalewki na pluskwach - westchn - bo si rozpacz.
Speniem jego yczenie, on za wypi, trciwszy si ze mn. posmakowa z upodobaniem i mwi
dalej:
- Co ci bd duo gada? I tak w rybach jeste ciemna masa, z wyjtkiem sardynek z puszki, i to pod
wdk, stary opoju! Do, rozumiesz, e mczyem si z tym zbjem ze dwie godziny, a mi uciek.
Uciek, czowieku! Urwa si i poszed! Rozumiesz?
Powiedziaem, e rozumiem. I e myl, i Zygmunt przy swoich talentach rybackich powinien
przerzuci si na sardynki. Ale by tak rozgoryczony, e nawet si nie odci.
- Powlokem si z powrotem, bardzo przygnbiony - cign dalej - ale koo Banchory przypomniao
mi si, e mam o dziewitej ostatni pocig z Aberdeen do Edynburga, wic zaczem gna, bo ju si
ciemniao. Do Findon przyleciaem z wywieszonym ozorem i kolk w boku o pl do dziewitej, ale
musiaem jeszcze przebra si i zapakowa walizk. Gdy znalazem si po ciemku wrd zacinajcego
deszczu przed hotelem, wiedziaem ju, e nie zd: do stacji w Aberdeen miaem ponad dwie mile
drogi...
Zaczem si rozglda za jakim samochodem, ktry by mnie podwiz, ale w tej przekltej dziurze
wszyscy ju spali od godziny. Wrciem wic do hotelu zupenie przegrany, aby zasign rady
gospodarza - co czyni. Powiedzia mi, e nastpny pocig z Aberdeen odchodzi o trzeciej nad ranem.
Ten, co idzie z Inverness, popieszny. Ale moe si pan dostanie do Dundee - powiada. - Stamtd jest
jaki pocig do Edynburga o jedenastej. - Jake ja si do Dundee dostan? - pytam. - Przecie to ze
czterdzieci mil std! - Tego - powiada - to ju ja nie wiem. Ale tu czsto w nocy jad w tamt
stron samochody ciarowe, wic niech pan prbuje.
No i polazem z t waliz w deszcz, szuka szczcia na szosie, jak idiota. Naturalnie pies z kulaw
nog w tak pogod i w dodatku w niedziel nie jecha samochodem na tym odludziu. Czekaem
przed hotelem, doszedem do ostatnich domw i czekaem znowu, zawrciem i powlokem si
w przeciwn stron a czas upywa... Wreszcie w ciasnej, bocznej uliczce dojrzaem przymione
wiata jakiego wozu. Sta przed do okazaym domem pitrowym, u otwartej furtki. Stwierdziem,
e to osobowy ford i e za kierownic kto siedzi. Zawitaa mi nadzieja. Zapytaem bardzo grzecznie,
czy mgby mnie podwie, jeli mu to po drodze. Chciabym si dosta do Dundee - powiadam. -
Czy mog wsi? - Siadaj pan.
Ucieszyem si, wsiadem, a on tylko mrukn, e awful weather
5
i nadal zdaje si drzema nad
kierownic. Wic przesiedziaem tak par minut i pytam, dlaczego nie ruszamy. A on powiada: Widzi
pan, troch sobie wypiem pod ten deszczyk, a po pijanemu nie lubi prowadzi wozu, bo mona
straci prawo jazdy. Nie ma rady - powiada - musimy zaczeka, a wytrzewiej. - No dobrze -
mwi - a dugo szanowny pan trzewieje? Bo mnie si bardzo pieszy, wic moe pan bdzie
trzewia, a ja tymczasem sid do kierownicy i - jadziem?
Bardzo mu si to podobao: Brilliant idea
6
- powiada. - Jed pan. No i pojechalimy.
Ostro gazowaem, bo byo pno, a szosa pusta. A gdzie przed samym Dundee, w Firth of Tay, czy
jak si tam ta wioska nazywa, mj drzemicy towarzysz ockn si na chwil, trci mnie w rami
i powiada: Za tym domem z kasztanami - stop. Ja tu wysiadam. - A co bdzie ze mn? - pytam. -
Jed pan sobie, dokd chcesz. - No a co z wozem? Wzruszy ramionami: To nie mj wz; co mnie
to obchodzi? - Jak to nie paski? - mwi. - Przecie pan mnie zabra z Findon tym wozem, - Ja -
pana?! Skde znowu! Ja tam sobie usiadem, bo deszcz pada i nie chciaem mokn. A pan by tak
uprzejmy... No - cheery-o! Dobranoc panu.

5
Straszna pogoda.
6
Wspaniaa myl.
Wygramoli si z forda i odszed, lekko holendrujc. W chwili gdy znika mi z oczu, tu za mn z cienia
wyoni si policjant. Bardzo by uprzejmy, ale owiadczy mi, e na podstawie tosamoci numerw
forda, ktrym tu przyjechaem, skonny jest przypuszcza (jeli nic nie mam przeciw temu), i ten wz
ukradziono przed godzin w Findon, niejakiemu panu McGrowther. Wanie by telefon od
tamtejszego posterunku policji, wic - czy nie sdz, e mgbym wytumaczy ten dziwny zbieg
okolicznoci.
Staraem si to uczyni moliwie zwile (mj pocig mia odej za kwadrans), ale policjant
umiecha si niedowierzajco, a w kocu powiedzia: Wie pan co? Lepiej jedmy do Police Office.
Sam wiesz, e ta dobroduszna propozycja brytyjskiego policjanta oznacza tyle samo, ile wzicie za
konierz podejrzanego typa w kadym innym kraju: rzeczywicie lepiej byo od razu j przyj. Tak te
zrobiem, tumic wcieko, ktra we mnie kipiaa.
W biurze policyjnym spisano protok, obejrzano moj legitymacj R.A.F. i - uwierzono mi!
Tymczasem kto telefonowa do Mr. McGrowthera, e jego samochd si znalaz.
Gdy si te obrzdki skoczyy, zapytaem o nastpny pocig do Edynburga. Okazao si, e odchodzi
za p godziny. Odetchnem wic z ulg i chciaem poegna uprzejm wadz, ale tu natrafiem na
niejakie trudnoci. Komendant posterunku owiadczy mi, e nie rozporzdza adnym kierowc, ktry
mgby odprowadzi forda do Findon, e zatem naley przypuszcza, i ja sam prawdopodobnie bd
skonny to uczyni...
Poniewa w tej chwili zalaa mnie tak zwana za krew i ogie buntu zapali si zapewne w moich
oczach, policjant doda z miym umiechem: Jak pan widzi, ufamy panu w zupenoci, ale niech pan
lepiej postawi ten wz w tym samym miejscu, z ktrego pan go wzi.
C miaem pocz? Rzuciem walizk na tylne siedzenie i pognaem z powrotem: Firth of Tay -
Findon, aby zdy na pocig z Aberdeen o trzeciej. Zostawiem panu McGrowtherowi jego przeklt
landar, zadzwoniem u furtki jak na poar i kusem dygowaem walizk do stacji - gupie dwie mile
wrd nieustannego deszczu. No i wreszcie przyjechaem tu, ale na dworcu nie byo ani jednej
takswki, wic znw mnie przemoczyo do nitki. No - dawaj reszt tej whisky: nie warto zostawia
paru kropel na dnie. Zreszt sam ju chyba widzisz mora caej tej przygody: Pan Bg w tym kraju
opiekuje si tylko pijakami, trzewi skazani s na opiek policji...

Mj warsztat pracy

Przed paru dniami otrzymaem bardzo uprzejmy i miy list od redaktora pewnego tygodnika
czechosowackiego, ktry drukowa przekady kilku moich utworw. Redaktor prosi mnie o napisanie
felietonu dla swego czasopisma o obecnej mojej pracy i o dziele, ktre mam na warsztacie; jak
ten warsztat wyglda, w jakich warunkach pracuj, czym si zajmuj poza prac pisarsk, czy mam do
tej pracy odpowiednie warunki itp. Jednym sowem - taki felieton o sobie samym, ktry mona
napisa w cigu godziny, na cztery-pi stron maszynopisu, i ktry nie wymaga wielkiego wysiku
fantazji.
Tak si szczliwie zoyo, e wykoczyem now powie i mogem o niej to i owo napisa, wic
postanowiem uczyni zado probie uprzejmego redaktora i wanie zaoyem do maszyny wiey
arkusz papieru, gdy w przedpokoju zadwicza dzwonek.
Kog tam bogowie prowadz? - pomylaem i poszedem otworzy.
U drzwi staa jaka pani, nawet niczego sobie, cho ju od dawna penoletnia.
- M... rska jestem. Pan Meissner?
- Tak.
- Nie przeszkadzam?
Skamaem, e nie, i poprosiem j do pokoju.
- Bo ja w przejedzie. adnie pan mieszka, ale zupenie inaczej sobie pana wyobraaam. I pan stale w
Zakopanem? To musi by cudowne! Ja mieszkam, wie pan, w Pabianicach, a w Zakopanem jestem po
wojnie pierwszy raz. To pan tu sobie pisze? Z widokiem na ten Giewont? M, wie pan, chcia kupi tu
gdzie parcel, ale akurat ta wojna. No, a teraz... A te ksiki to wszystko pan napisa? Bardzo adne
okadki; takie skromne, szare, ale adne. Nie, dzikuj: nie pal. Jeszcze si nie nauczyam. Cha-cha-
cha! Pan pewnie strasznie duo pali? Czytujemy z mem, naturalnie, wszystkie pana ksiki:
Dywizjon 303...
- To Fiedlera - zdoaem wtrci.
- Taak?... Mylaam, e te pana. I ta... L jak Genowefa - liczne! Pan to wszystko tak - z gowy?
Powiedziaem, e troch take z palca, co uznaa za wietny dowcip, po czym przez kwadrans nie daa
mi doj do sowa. Dowiedziaem si wielu szczegw rodzinnych, na przykad, e m te czasem
pisuje do gazet, a nawet raz do Przekroju o yletkach i jak si trzeba goli. Wreszcie zdoaem
zapyta, czym jej mog suy.
- Mnie? Ach, byabym zapomniaa! Bo pan pisa o alergii i e pan ma jakie zika na katar. Wic
wanie moja bratowa...
Przeciem now powd jej wymowy zapewnieniem, e nie mam ziek i nic wicej nie wiem
o alergii.
- Jaka szkoda... - szepna.
- I ja bardzo auj - zapewniem j chodno.
Pogadaa jeszcze troch o pogodzie, ponarzekaa, e na tych wczasach, wie pan, to teraz sami
awansi spoeczni, i wreszcie posza.
Usiadem i napisaem tytu: Pisz w Zakopanem.
Hm. Czy nie lepiej: Mieszkam w Zakopanem?... I - co taki tytu powie czechosowackim
czytelnikom?
Zapaliem papierosa i spojrzaem przez okno na Giewont.
Niech to wszyscy diabli! Najwidoczniej pani M... rska zasugestionowaa mnie swoj pust gadanin.
Wic - jak?
Tytuy posypay mi si w mylach, jeden gorszy od drugiego. Znw spojrzaem w okno. Pani M... rska
nie zamkna za sob furtki, a mj pies, ajza i wczykij, dostrzeg to wraz ze mn i ju wybiera si
gdzie w pejza. Popieszyem powstrzyma jego zapdy i u wejcia do ogrodu zastaem dwu
dryblasw w harcerskich mundurach.
- Przepraszam pana, czy tu mieszka pan Meissner? - zapyta jeden z nich.
Zawahaem si tylko przez p sekundy i powiedziaem, e tu, ale wyjecha.
- Wrci za miesic - dodaem idc ku drzwiom domu.
Ale - gdy ju byem na ganku - furtka skrzypna i dwaj harcerze weszli na ciek. Mieli
rozpromienione miny.
- Poznalimy pana! - owiadczyli z tryumfem.
Okazao si, e chodzi tylko o autograf.
- Nie bdziemy panu zabiera czasu - powiedzia ktry.
Z zasady nie podpisuj si w pamitnikach i na kartkach. Wic co? Odmwi? Byoby im przykro...
Ju wiem - przypomniaem sobie. - Mam kilka egzemplarzy autorskich Szkoy orlt. Dam im po
jednym i bdzie wilk syty i owca caa.
Bardzo byli zadowoleni. Ja take: furtk zamknli sami.
- Wic - jak z tym tytuem?
Dzie pisarza... Mj warsztat pracy... Jak pisz... - wszystko do chrzanu!
Dzwonek! Dzwonek! Dzwonek!
Kogo znw diabli nios?
Na szczcie - to tylko ebrak. Wykupiem si kilku zotymi.
Ale po chwili przysza kobieta z borwkami i z grzybkami, po niej za znw harcerze. Tym razem -
giciu!
- Bo tu byli z naszego zastpu i dostali ksiki z pana autografem...
Zrezygnowany, podpisaem ostatnie egzemplarze i ku swemu przeraeniu dowiedziaem si, e na
Bystrem jest cay obz: trzy druyny...
Wyjem z maszyny papier, zaoyem mniejsz kartk i wystukaem:

Interesantw przyjmuj tylko po uprzednim porozumieniu telefonicznym.
Janusz Meissner

Przypiem pluskiewkami t deklaracj na drzwiach i ju miaem zasi do pisania, gdy zadzwoni
telefon.
- Czy jest panna Wadzia?
- Nie ma tu adnej Wadzi. Z kim pan chce mwi?
- Jak to nie ma? Wysza?
- Nie wiem, o jak Wadzi chodzi.
- T od rachuby. Z buchalterii. Przecie s godziny subowe!
- U mnie - nie. I Wadzi nie ma.
Obywatel u drugiego koca drutu zirytowa si.
- Co to za kpiny? Ja was naucz! Kto mwi?
- Syjamski nastpca tronu. A tam?
Tam trzanito suchawk, ja za - na wszelki wypadek - wyczyem telefon.
Maszyna szczerzya klawisze w ironicznym umiechu. Wkrciem jej papier z tytuem i wrciem do
telefonu po zapaki.
Kto puka do drzwi. Rce mi opady...
To byy dwie panie: guchawa, umiechajca si staruszka o wygldzie wesoej wiedmy i modsza od
niej, sucha tyka, w binoklach, z wsikiem; co poredniego midzy andarmem a nauczycielk
arytmetyki.
- Panie daruj, ale jestem zajty...
Tu wymowny gest w stron kartki na drzwiach.
- Owszem, czytaymy - umiechna si czarownie kocista mier. - Ale my nie w adnym interesie.
Zdecydowanie powiesia parasol na wieszaku.
- To tutaj?
- Tutaj - odrzekem, wskazujc drzwi mojej pracowni.
Zasiady w fotelach przy stoliku z gladiolusami. Ja - za biurkiem i maszyn. Tyka w binoklach zagaia:
- Dowiedziaymy si, e pan wrci z Anglii...
- Kilka lat temu - uzupeniem.
- Ale mymy si dowiedziay niedawno. I przyszymy pana zobaczy.
- Szalenie mi to pochlebia - rzekem bez przekonania.
- Bo pan nie wie, jaki pan jest popularny - cigna dalej, podczas gdy gucha Baba Jaga umiechaa si
poprawiajc skpy kok na czubku gowy. - Pan jest naszym ideaem lotnika i bohatera. Po co pan tu
wrci?!
- Nie rozumiem pytania - powiedziaem niebacznie, cho rozumiaem ju dobrze, kogo mi zy los
zesa na kark tym razem.
- Prdzej czy pniej pana zamkn albo wywioz - owiadczya podnoszc kocisty palec w gr.
- No - trzy lata ju tu mieszkam...
- To niczego nie dowodzi. Boe! Pan ma radio?! Przywiz je pan stamtd?
- Nie. Krajowe. Bardzo dobry odbiornik.
- Zabior. W tych dniach maj odbiera. A ten dom... Podobno pan go kupi?
- Tak.
- Szkoda, e si pan do nas nie zwrci. Jest liczny dom na sprzeda. W zakopiaskim stylu. Nie co
takiego, jak to. Jak pan mg w Zakopanem kupi taki dom?
- Mnie on odpowiada.
- Ja bym zabronia budowa takie domy - nowoczesne, i wierki pan wyci?
- Wyciem, bo byo ciemno. Lubi kwiaty...
- Widz: gladiole. Ja bym tu zasadzia caprifolium.
- Hm...
- Wic pan tu ju trzy lata...
- Trzy.
- I w ogle pana nie wida. Nie udziela si pan.
- Pracuj, prosz pani.
- Ach, wiem. O tym czerwonym puku lotniczym pan pisa. Po cc pan sobie psuje opini?
- ?
- No tak! Chyba, e pana zmusili?
- Nie. Nie zmusili mnie.
- To dziwne. Ale ju my si panem zajmiemy. Od razu wida, e panu brak kontaktu ze
spoeczestwem. A tu s ludzie, prosz pana. Tacy, ktrzy si nie poddaj i wierz, e przyjdzie
zmiana... Sucha pan Gosu Ameryki?
- Czasem. Ale to przecie brednie.
- Co te pan mwi! Inaczej pana sobie wyobraaam. Zupenie inaczej.
Odrzekem, e nic na to nie poradz, a co do kontaktu ze spoeczestwem obejd si bez jej
pomocy. Gucha wiedma krzykna ni std, ni zowd, e si strasznie cieszy i czy bym nie przyszed
do nich na kaw.
Podzikowaem i zapewniem j, e nie przyjd, ale nie dosyszaa i rozpyna si w umiechu,
obiecujc rogaliki z masem (do tej kawy).
Wyprawiem je wreszcie, ale gdy ju zdecydowaem si na Mj warsztat pracy, musiaem otworzy
drzwi po raz sidmy.
Jaki zamaszysty, czerwony na gbie olbrzym rzuci mi si na szyj.
- Kop lat, chopie kochany!
Duszc si w jego ucisku, na prno usiowaem odgadn, kto to moe by. On za puci mnie
wreszcie, odsun na dugo swych potnych ramion i przyjrza mi si uwanie, z widocznym
rozrzewnieniem.
- Nic si nie zmienie od szkolnych czasw - owiadczy. - Wyobra sobie - poznaem ci przez okno.
Przechodziem tu obok, patrz: on czy nie on? I, uwaasz, po naszemu, po kawaleryjsku - za rogi
diaba! To ju, zdaje si, Napoleon powiedzia, e szybkiej decyzji towarzyszy zwycistwo, co?
- Zdaje si. C u... ciebie sycha? - spytaem gupio.
Wywoao to potok zwierze, z ktrych wywnioskowaem, e chyba istotnie ten Ali Baba niegdy by
moim koleg szkolnym. Ale w aden sposb nie mogem sobie przypomnie, jak si nazywa.
- Wic ty tu stale w Zakopanem? - zada retoryczne pytanie. - Mdrze, chopie kochany! Spokj, cisza,
warunki, panie, prima. Tylko - wiesz? Troch tu odludnie. Nie nudzisz si czasem?
- Czasem tak - odrzekem pomylawszy, e takie odwiedziny, jak te, ktrych dowiadczaem przez cae
popoudnie, mogyby znudzi nawet anioa.
- O wanie! - ucieszy si. - Wiesz co? Musimy obla to spotkanie. Ba, po tylu latach! Co? Chodmy
gdzie na jednego.
Spojrzaem na maszyn z pustym arkuszem papieru i tytuem: Mj warsztat pracy. Machnem
rk: nie napisz dzi tego felietonu...
Popilimy nielicho. Ja - z rozpaczy, e mi nie daj pracowa; Ali Baba z radoci, e mnie tak
niespodzianie odnalaz.
Pnym wieczorem wracalimy pustymi Krupwkami. Na rogu Witkiewicza mj Ali Baba zacz si ze
mn egna. Ucisnlimy si serdecznie: tyle wspomnie ze szkolnej awy!...
Ju mia odej w swoj stron, gdy sobie co przypomnia.
- Ale, prawda! - wykrzykn. - A czy ty, bracie, pamitasz tego Janusza Meissnera? Taki blondyn.
Siedzia ze Skinderem w jednej awce. Osio by patentowany i nic si nie uczy. Potem podobno
zosta lotnikiem...
- Meissnera? - zastanowiem si. - Owszem pamitam. Zeszed na psy, bracie: pisarzem, uwaasz
zosta. Ale nie wiem, co si z nim teraz dzieje. No - serwus. Bywaj zdrw.
- Dobranoc, kochany, dobranoc! - powiedzia Ali Baba.
Wrciem do domu koo drugiej. Co za bogi spokj: noc, telefon nie dzwoni, nikt si nie dobija do
drzwi, nikt mnie teraz nie odwiedzi. Na biurku stoi wierna, zawsze gotowa do usug maszyna ze
wieym arkuszem papieru i tytuem: Mj warsztat pracy
Siadem i pisz.

Znarowiony baran

Jako chyba przed miesicem postanowiem zrobi porzdek na pce z czasopismami. Nagromadzio
si tego sporo, wic zamierzaem ofiarowa posegregowane roczniki miejscowemu szpitalowi jako
lektur dla chorych. Wanie uoyem na pododze niemal cay rocznik pewnego krakowskiego
tygodnika literackiego, ktry nieopatrznie zaprenumerowaem, a ktrego w aden sposb nie da si
czyta (taki jest nudny i jaowy), gdy kto zadzwoni do drzwi wejciowych.
Poszedem otworzy. By to mj stary przyjaciel, Zygmunt, lub raczej - cie tego czowieka: szkielet,
skra i koci! Ledwie go poznaem...
- Co si z tob stao?! - zawoaem zdumiony i przeraony Jego wygldem.
Machn rkawem, w ktrym mona si byo domyle istnienia piszczeli.
- Opowiem ci - mrukn.
Pomogem mu si rozebra. Ostronie, w obawie, eby si nie rozsypa, posadziem go na fotelu
w moim pokoju, po czym pobiegem do piwnicy po butelk wina, eby go pokrzepi.
Przez gow przelatyway mi tymczasem najrozmaitsze przypuszczenia: rak? jaka tragedia rodzinna?
ruina materialna?...
Bardzo mi go byo al. Znamy si od jakich trzydziestu lat.
Podczas ostatniej wojny latalimy w jednej zaodze. Zawsze pomagalimy sobie wzajemnie.
Zygmunt by optymist, wagi okoo dziewidziesiciu piciu kilogramw. Jak daleko sigam
pamici, nigdy nie chorowa. (Raz go tylko brzuch bola po wdzonym ledziu gotowanym w mleku -
to taka szkocka potrawa). I oto teraz...
Wrciem z tym winem, napeniem kieliszki, poczstowaem go papierosem. Patrzy na mnie z nikym
umiechem na pergaminowej twarzy. Nie miaem odwagi ponowi pytania, on za pali przez chwil
w milczeniu, pocign yk porzeczkowego i spyta:
- Widzisz, jak ja wygldam?
Skinem gow ze wspczuciem, a on powiada:
- Wszystko to przez jednego barana...
Wydao mi si, e si przesyszaem.
- Przez barana? - powtrzyem.
- Tak, przez barana - odrzek. - Jeli to bydl nadal bdzie mnie przeladowao, to chyba zwariuj.
Pomylaem, e widocznie ju jest na najlepszej drodze: baran go przeladuje! Biedak...
- Jak wiesz, mam liczne i bardzo rnorodne zamiowania - powiedzia Zygmunt i zrobi krtk pauz,
zapewne po to, ebym sobie te jego zamiowania uprzytomni.
Zrobiem byskawiczny przegld w pamici: hodowa krliki, owi ryby, robi jakie piekielne nalewki
zioowe, tak mocne, e oczy staway w sup i czowiek przez dobr chwil nie mg tchu zapa
wychyliwszy kieliszek tej trucizny. Poza tym... hm... ostatnie jego zamiowanie miao wosy blond
i marzce niebieskie oczy. Wicej na razie nie mogem sobie przypomnie.
Dopomg mi.
- Zawsze na przykad zajmoway mnie rne problemy psychofizyczne - owiadczy. - Midzy innymi:
problem snu.
- Ciekawe - mruknem zachcajco.
Ale Zygmunt nie potrzebowa ju zachty: pragn si wypowiedzie, cakowicie powierzajc mi swoje
troski.
- Ot po kilku latach bada tego zagadnienia - cign dalej - doszedem niedawno do ciekawego
wniosku, e jak si czowiek wypi, to si lepiej czuje.
- Zdumiewajce - bknem.
- I wyobra sobie: nagle przestaem sypia! - wypali dobitnie. Mcz si tak ju od kilku tygodni -
mwi dalej po chwili, zacigajc si dymem papierosa. - Czego ja nie prbowaem, eby usn!
Zaywaem brom i walerian, moczyem nogi w zimnej wodzie, ssaem makwki i - nic! Prbowaem
czyta co nudnego do poduszki - nie pomogo. W kadym utworze, choby najmniej udatnym,
znajdzie si co - jaka myl, jaki wtek, ktry pobudza wyobrani, zaprzta umys i wtedy, bracie,
koniec: nie mog ju usn. Wreszcie przypadkiem przeczytaem w Przekroju bardzo rzeczowy
artyku o spaniu i, c, toncy brzytwy si chwyta: poszedem za rad jednej z korespondentek tego
znakomitego tygodnika. Ta dowiadczona osoba radzia, uwaasz, blinim cierpicym na bezsenno
liczy barany.
Oho - pomylaem - wraca mu. - Jak to rozumiesz? - spytaem niepewnie.
- To bardzo prosta sprawa - odrzek z westchnieniem. - Kadziesz si, bracie, do ka, gasisz wiato,
zamykasz oczy i wyobraasz sobie du szop z otwartymi wrotami, a na wprost tych wrt - niski
potek. I - e z szopy wychodz kolejno barany, jeden za drugim, i skacz, uwaasz, przez ten potek.
A ty liczysz: jeden baran, dwa barany, trzy barany, cztery barany, pi baranw... pki nie uniesz.
Sprbuj. Zobaczysz, jak to usypiajco dziaa.
- I na ciebie te podziaao?
- Jeszcze jak! - westchn znowu. - Przy dwudziestym baranie kleiy mi si powieki, dwudziestego
smego widziaem jak przez mg, trzydziestego ju zwykle nie pamitaem, bo spaem twardo jak
kamie. No i po trzech nocach wszystko przepado! - wykrzykn.
Pochyli si ku mnie i dobitnie powiedzia:
- Za czwartym razem dwudziesty pity baran nie chcia skoczy! Rozpdzi si, podbieg do potka,
spojrza na mnie i - nie skoczy... Czekam minut, dwie - nie skacze. Dwudziesty szsty wylaz ju
z szopy, dwudziesty sidmy wystawi eb, bo go dwudziesty smy tryka z tyu, wszyscy czekamy, a to
bydl stoi przed potem, robi gupie miny i nie skacze!
- Straszne... - szepnem bardzo przejty, napeniajc kieliszki.
Zygmunt przepuka gardo porzeczkowym i mwi dalej:
- Naturalnie wybio mnie to ze snu; do rana oka nie zmruyem. Ale co gorsze, nie mogem usn
take nazajutrz i przez cay nastpny tydzie. Kadem si, uwaasz, senny jak listopadowa mucha
i zaczynaem liczy, ale senno opuszczaa mnie ju przy pierwszym tuzinie baranw. Wiedziaem
przecie z gry, e dwudziesty pity za adne skarby nie skoczy...
- No to po diaba je liczye? - zapytaem. - Moe gdyby...
- Oczywicie - przerwa mi spokojnie. - Sprbowaem raz nie liczy i zasnem. Ale tylko na chwil, bo
ten dwudziesty pity zaraz mi si przyni i od razu si obudziem. Potem jeszcze prbowaem zamiast
baranw liczy konie i krowy. I wiesz co? Dwadziecia cztery konie przeskoczyy kolejno przez potek,
a zamiast dwudziestego pitego wybieg z szopy baran. I nie skoczy!!! To samo powtrzyo si
z krowami...
- Biedaku... - powiedziaem ze wspczuciem.
- Przypomniaem sobie wtedy Braci Rojkw - cign dalej Zygmunt zmczonym, cichym gosem. -
Tych z Przekroju. Oni tam, uwaasz, cigle z tym Dr. K. o rnych sprawach zdrowotnych, wic -
myl - moe z nimi pjdzie lepiej; chopaki oblatane, uprzejme - sprbuj. Sprbowaem. Owszem,
nie mog powiedzie: skakali przez ten potek wcale nie gorzej ni krowy. Parami, uwaasz, trzymajc
si za rce. Ale jak ju dwadziecia cztery pary Braci Rojkw skoczyo, a dwudziesta pita
w mazurowym tempie biega ku potkowi, z szopy wypad baran, min ich i zabieg im drog...
A propos - Zygmunt oywi si nage. - Ilu ich jest waciwie?
- Kogo? - spytaem niezbyt domylnie.
- No, tych Braci Rojkw.
Nie umiaem odpowiedzie na to pytanie; redakcja trzyma takie sprawy w cisej tajemnicy. Ale
Zygmuntowi nie zaleao specjalnie na tej wiadomoci. Zaprztaa go myl o wasnych cierpieniach.
- Mj kochany - powiedzia patrzc na mnie aonie - czyby lekarze, ktrzy podobno ju nawet na
katar wynaleli jaki niezawodny rodek, nie mogli wynale jakiego sposobu na tego drania, barana,
eby skaka, jak na niego przychodzi kolej? Albo eby chocia nie przeszkadza innym?...
Zapewniem go, e lekarze zrobi wszystko, aby mu w tej sprawie pomc. Mam wrd nich kilku
przyjaci (midzy innymi take psychiatr).
Zjedlimy kolacj i udalimy si na spoczynek (eby nie powiedzie poszlimy spa, bo to ostatnie
mogo si odnosi tylko do mnie).
- Daj mi co do czytania - powiedzia jeszcze Zygmunt. - i tak nie usn...
Wtedy co mnie tkno. Na pododze lea stos numerw tygodnika, na ktrego tre skadaj si
przewanie panegiryki Iksa o twrczoci Igreka i dytyramby Igreka o dzieach Iksa. Daem to
Zygmuntowi.

Nie liczyem ani baranw, ani Braci Rojkw i usnem bardzo prdko. Nazajutrz wstaem troch
pniej ni zwykle i zajem si przyrzdzaniem niadania. ona wyjechaa na par dni, wic sam
musiaem gospodarowa. Z pokoju gocinnego dobiega mnie jaki jednostajny szmer, ale nie
wchodziem tam, pki nie stukem maselniczki usiujc w ni wtoczy zmarznite maso i pki mi nie
wykipiao mleko. Wtedy zawoaem na Zygmunta eby wstawa, bo niadanie gotowe.
Nie odezwa si wcale, wic zajrzaem do niego.
Spa! Pierwszy numer tygodnika literackiego lea na jego kodrze, on za chrapa, a szyby dray.
Ledwie zdoaem go obudzi. Okazao si, e zasn w poowie artykuu wstpnego.
Zjedlimy niadanie, ja poszedem si goli, a on postanowi tymczasem dokoczy lektury i - usn
znowu.
By u mnie przez tydzie. Przeczyta w tym czasie ca pierwsz stron i przespa sto czterdzieci
godzin. Pozostae dwadziecia osiem powica na jedzenie i inne konieczne potrzeby.
Potem odjecha, zabierajc cay rocznik. (Nie zosta prenumeratorem tego zbawiennego czasopisma).
- To, co mam, wystarczy mi na kilka lat - owiadczy. - A potem bdzie mona znw od pocztku.
Wczoraj dostaem od niego list. Sypia doskonale. Pisze, e nic rwnie nudnego i usypiajcego w yciu
nie czyta. Nawet ten dwudziesty pity baran tego nie wytrzyma!

Wycieczka na dno morza

Zaczo si od tego, e z dyrekcji Polskiego Ratownictwa Okrtowego odesano mnie do lekarza. Nie
do psychiatry zreszt, tylko do kierownika Portowego Orodka Zdrowia, doktora Wiczyka. eby mnie
zbada i zawiadczy, e mog nurkowa.
Kapitan eglugi Wielkiej, Witold Poinc - ten co w roku 1949 podnis z dna morskiego s/s Lecha,
ktry zaton na gbokoci osiemnastu metrw i ktrego adna firma zagraniczna nie podja si
stamtd wydosta - owiadczy, e owszem, wszystko mi uatwi, ale bez wiadectwa lekarskiego - ani
rusz!
Poszedem wic do doktora Wiczyka.
Opuka mnie, przekona si, e mam serce i puca nie bardzo jeszcze zdezelowane, machnie to
wiadectwo i po kopocie - mylaem.
Ale doktor Wiczyk te nie chcia ryzykowa.
- Ja mam bra na swoje sumienie, e kraj okryje si aob, jak tam panu co nawali?! Mowy nie ma.
I wezwa na konsylium doktor Klonowieck.
Pukali, suchali, kazali mi zrobi dwadziecia przysiadw, ka si, wstawa, zmierzyli cinienie krwi
i w ogle zncali si nade mn chyba z godzin, lecz nie udao im si: byem zdrw jak ryba (ktra -
jak wiadomo - przewanie nurkuje!).
Mylaem, e to ju wystarczy. Ale gdzie tam! Kazali mi i do zakadu Roentgena do szpitala, na
elektrokardiogram, przewietli klatk piersiow i do specjalisty-laryngologa, eby mi zbada uszy,
nos i gardo. Wszystko z troski o ten kraj - eby nie musia po mnie nosi aoby!
Bardzo mi to pochlebiao, a przy tym bardzo chciaem sprbowa nurkowania, wic poszedem.

Po trzech dniach, odbywszy owe badania lekarskie i zebrawszy konieczne wiadectwa, kardiogramy
i klisze, otrzymaem wreszcie zawiadczenie, e mog bez szkody dla zdrowia nurkowa do gbokoci
pitnastu metrw. Doktor Wiczyk pobogosawi mnie suchawk i wrciem do dyrekcji Polskiego
Ratownictwa Okrtowego, aby z kolei odda si w rce llpt. Poinca.
Tam ju wszystko poszo gadko: wsiadem do motorwki i w kwadrans pniej wyldowaem na
pokadzie zardzewiaego wraku starego niemieckiego okrtu-celu, ktry marynarka wojenna Hitlera
zostawia na pamitk na dnie u wejcia do jednego z basenw w porcie gdyskim, zagradzajc nim
drog.
Obecnie ten wrak, wydobyty ju czciowo, ustawiono przy brzegu Rozewia. Trzeba go wyata
i uszczelni, aby mg zosta wynurzony cakowicie i odholowany na stoczni, gdzie bd potn go na
zom, bd zrobi z niego inny uytek.
Burty i gwny pokad wraku wystaj na p metra z wody. Nadbudwki przerobiono na
prowizoryczne pomieszczenia zaogi, biuro kierownictwa robt, magazyn i kuchni. Przebywa tam
stale kilku nurkw wraz z obsug, bo praca nad uszczelnieniem licznych dziur w kadubie potrwa
jeszcze kilka miesicy.
Poznaj kierownika robt i dwu nurkw, ktrzy oprowadzaj mnie po pokadzie. Jeden z nich -
urawski - bdzie mi towarzyszy pod wod.
- No to ubierzcie koleg Meissnera - zwraca si do niego kierownik.
urawski prowadzi mnie do szatni. Zdejmuj wierzchnie ubranie, pozostaj w bielinie
i skarpetkach, a na to zaczynam wciga: trzy grube weniane swetry, trzy pary niewymownych z
tego materiau i trzy pary poczoch sigajcych do poowy uda...
Robi mi si gorco, ale mj opiekun powiada, e pod wod bdzie w sam raz: na dwunastu metrach
pod powierzchni temperatura waha si od trzech do piciu stopni powyej zera.
Jeszcze mikka weniana mycka z czerwonym pomponem, drewniane chodaki i - idziemy na pokad,
gdzie w pobliu drabinki umocowanej po zewntrznej stronie burty przygotowano reszt mego
garnituru.
Dwaj sygnalici nawlekaj na mnie sztywny, gruby nieprzemakalny kombinezon. Wazi si w to
odzienie przez grny okrgy otwr, z ktrego pniej wystaje tylko gowa. Nogawki zakoczone s
stopami, a rkawy ciasnymi gumowymi mankietami, przez ktre mona ostatecznie przecisn
donie, jeli si czowiek bardzo uprze.
Uparem si i przy ludzkiej pomocy jako to poszo.
Nacignito mi gumowe rkawice - te z ciasnymi mankietami, ktre ciskaj mankiety rkaww i w
ten sposb uszczelniaj hermetycznie kombinezon.
Potem - buty. Nie: buciary! Kady z nich way siedem i p kilograma; maj oowiane podeszwy,
a nosy z mosidzu. (Najgorszemu wrogowi nie ycz, eby go jaki nurek kopn takim butem
w kostk).
Potem - ochronna pyta mosina na piersi, szczelnie na gamowym piercieniu przymocowana do
otworu wazowego. Potem - pas z oowianymi ciarkami.
Wreszcie - gdy czowiek czuje si jak nadmiernie objuczony osio, ktrego ponadto dosiad tusty
arabski kupiec - nakadaj mu hem.
Pierwszym warunkiem pomylnego odbycia tej ostatniej operacji jest posiadanie krtkiego nosa,
najlepiej z natury ju przypaszczonego. Ja - niestety - mam nos wcale pokanych rozmiarw
i bynajmniej nie przypaszczony... Tote byy z nim pewne kopoty, nawet dosy bolesne.
No - jestem prawie gotw. Prbuj, czy kontakt do dzwonka telefonu dziaa jak naley: przyciskam
brod guzik umieszczony w odpowiednim miejscu w hemie i sysz dwiczny trel z gonika, ktry
stoi poza mn na pokadzie. W porzdku.
urawski przypomina mi, ebym co jaki czas otwiera zawr wypuszczajcy nadmiar powietrza, bo
bd za lekki i moe mnie wyrzuci na powierzchni. Ten zawr znajduje si rwnie wewntrz
hemu, z prawej strony u gry, nieco w tyle. Wystarczy przechyli gow, aby go nacisn.
- O wanie: tak! Teraz ju mona schodzi. Szybk przed twarz zakrcimy, jak ju bdziemy do pasa
w wodzie.
Wstaj dwigajc osiemdziesit kilogramw ekwipunku i ciar wasny - siedemdziesit dwa. Razem
przeszo sto pidziesit kilo... Poruszam si jak so, ktry zjad p wagonu jarzyn i popi cystern
wody.
Odwracam si tyem przy drabince, chwytam mocno porcze i powoli za w d. Gdy woda siga mi
powyej pasa, mj hem znajduje si na poziomie pokadu.
- Stop!
Aha: ta szklana szybka. Wkrcaj mi j w gwintowany okrgy otwr hemu na wprost twarzy.
Jednoczenie zaczyna dziaa pompa: po krtkiej chwili dusznoci czuj przepyw wieego powietrza.
Schodz niej i przed zanurzeniem gowy spogldam jeszcze na pokad. Sygnalista stoi nade mn,
trzymajc moje przewody: gumowego wa i lin bezpieczestwa z kablem telefonicznym.
Jeszcze dwa, trzy szczeble i noga nie znajduje oparcia. Puszczam porcze.
Otacza mnie mtna ziele przewietlona socem. Sysz, jak baki powietrza bulgoc u wylotu
zaworu.
Podnosz gow i widz nad sob oddalajc si, poyskliw powierzchni lekko falujcej wody:
sygnalista z wolna opuszcza mnie coraz gbiej.
Czuj ucisk w uszach, oddycham z pewnym wysikiem. To zapewne z powodu nadmiaru powietrza.
Przechylam gow, naciskam zawr. Rozlega si gone bulgotanie i natychmiast staj si ciszy.
Jednoczenie czuj, jak napr wody obciska na mnie kombinezon i - ucisk w uszach znika.
Kto z pokadu przez telefon pyta, jak si czuj.
- Zupenie dobrze - mwi.
- Podcigniemy was wzdu burty do dziury, ktr bdziemy ata.
- Zgoda. Cignijcie.
Ledwie dostrzegalnie przesuwam si pod wod wiszc na linie. Jaka niedua ryba pynie naprzeciw
i mija mnie z prawej burty - wbrew przepisom nawigacyjnym. Robi si ciemniej - widocznie
opuszczono mnie niej.
Wtem jaka ogromna, ceglastoczerwona masa z czarn jam porodku zjawia si tu przede mn.
- Jestecie na wprost dziury wyrwanej w burcie pod lini wodn - mwi do mnie kierownik robt. -
Zaraz tam do was doczy urawski.
Chwytam za ostry brzeg rozdartej wybuchem elaznej pyty i przycigam si do otworu. Wewntrz nic
nie wida: mtne, rozproszone wiato nie dochodzi tam wcale. Natomiast z powierzchni kaduba
wraku przy kadym dotkniciu podnosi si jak by tuman pyu. Jest to istotnie py: drobniutkie
czsteczki wodorostw, szlam, plankton, zawiesiny wszelkich zanieczyszcze wody morskiej
w pobliu portu osiadaj tam z biegiem czasu, podobnie jak kurz osiada na sprztach w miejskich
mieszkaniach.
Lecz oto widz nogi jakiego olbrzyma, ktry opuszcza si obok mnie. To urawski. W rzeczywistoci
jest zaledwie redniego wzrostu, ale zudzenie optyczne czyni z niego w moich oczach trzymetrowego
wielkoluda.
Zatrzymuje si, obiema rkami obejmuje mj hem i skania si ku mnie, tak e stukamy si elaznymi
bami. Wyglda to zapewne dziwacznie - moe jak konwencjonalne powitanie dwch ludzi z innej
planety. Ale nie chodzi tu ani o powitanie, ani o aden podwodny obyczaj. Po prostu urawski chce
mi powiedzie, e zaraz opuszcz nam z pokadu tlenowodorowy palnik do cicia metali.
Sysz jego sowa jakby przez cian, a zaraz po nich - warkot, podobny do ryku silnika lotniczego na
penym gazie.
Rozgldam si na wszystkie strony i wreszcie znajduj przyczyn tego potniejcego grzmotu: palnik
zjeda ku nam, warczc, bulgoczc, plujc bkitnym pomieniem.
Jake si to moe pali pod wod? Jakim cudem mona tam rozarzy metal do biaoci; ba - stopi go
i przeci?!
Cudw oczywicie nie ma. Jest tylko nieograniczona pomysowo ludzka; geniusz, ktry ujarzmia
przyrod.
Palnik skada si z trzech rur, osadzonych koncentrycznie jedna w drugiej. Przez rodkow pynie
strumie tlenu; przez t, ktra j otacza jakby piercieniem - wodr; przez zewntrzn, obejmujc
tamte obie - powietrze. Tym sposobem tlen i wodr pon nie w wodzie, lecz w duym bblu
powietrza, ktry tworzy si pod odpowiednim cinieniem u wylotu palnika. Wreszcie rury tlenowa
i wodorowa poczone s - kada oddzielnym przewodem - z butlami zawierajcymi sprony gaz,
a rura powietrzna - z pomp toczc powietrze. Dziki temu mona dowolnie regulowa cinienie
w kadym przewodzie, powiksza lub zmniejsza bbel powietrza, wydua lub skraca pomie.
Cay ten aparat bynajmniej nie jest haaliwy na powierzchni, ale pod wod zachowuje si jak oszalaa
bateria dzia szybkostrzelnych. A strach uj gada za metalow szyj z najeonymi kranami
regulacyjnymi.
Zbieram si jednak na odwag, poniewa urawski czyni zachcajce gesty i poniewa umwilimy
si uprzednio, e sam bd prbowa, jak si pracuje pod wod. Tylko e plujcy ogniem smok
jako wymyka si mojej doni: w aden sposb nie mog go schwyta...
To znw zudzenie optyczne: kady przedmiot wydaje si tu bliszy, ni jest w istocie. Dopiero gdy
patrz jednoczenie na moj do i na uchwyt palnika, dostrzegam, e trzeba sign dalej.
- No - jest!
Prbuj ustali pomie na rozpocztej linii cicia poniej zadziorw grubej elaznej blachy, ktre
stercz z burty rozwalonej wybuchem.
Mowy nie ma, eby si to dao zrobi. Czuj si jak nitka pajczyny znoszona kadym najlejszym
powiewem. Musz si trzyma jedn rk brzegu wyrwy, i wtedy palnik skacze mi w doni jak pies,
ktry chciaby urwa si z acucha; jeeli za ujm besti oburcz - odpywam od kaduba wraku...
Ostatecznie po wielu usiowaniach zdoaem wyci w elaznej pycie co w rodzaju wa, ktry
usiuje zwichn sobie krgosup.
Nie, nikt chyba nie potrafi ci tego elastwa prosto, jak naley!
Oddaj palnik urawskiemu.
- Pokacie wy!
Widz przez szyb w hemie, jak nurek mieje si pokazujc zdrowe zby. Palnik w jego doni
zachowuje si zupenie inaczej ni w mojej: oto wciekle parskajca bania powietrza rozpaszcza si
na pancernej pycie wraku; bkitny pomie dotyka elaza, ktre gwatownie czerwieni si, bieleje,
i po sekundzie - tryskaj iskry! Cae snopy iskier, gasncych natychmiast przy zetkniciu z wod.
Dokoa rozpalonej, syczcej pyty wali para i bble wrztku, a w miar jak palnik w doni urawskiego
przesuwa si w prawo, wida coraz dusz, prost, zupenie prost szczelin cicia.
Z kolei opuszczaj nam na cienkiej lince mot i znw prbuj uderzy nim w sterczcy zadzior blachy.
Ale gdzie tam! Mot, szelma, stoi w miejscu, a ja - zamiast si nim zamachn - podjedam w gr i w
d, kaniam si na lewo i na prawo...
Podobnie jest z dziakiem do wstrzeliwania gwintowanych sworzni, a gdy przychodzi do ich
wkrcania, na kade wier obrotu klucza wykonuj dwa salto mortale w zwolnionym tempie.
Natomiast urawski posuguje si wszystkimi narzdziami nie gorzej ni nad powierzchni wody!
Zmczyem si, jak bym wyrobi ze cztery normy cikiej pracy, wic odsyamy narzdzia na pokad
i prosimy, eby nas opuszczono niej - na samo dno.
Cinienie szybko wzrasta, obejmuje mnie za nogi, ciska tuw. Kto mwi do mnie przez telefon:
- Podcigniemy was pod ruf.
Widz, jak przed szyb mego hemu przesuwa si obronita wodorostami burta. Lecz co si stao
z moim lewym ramieniem? Jaka sia unosi je w gr i odciga w bok. Na prno staram si zgi rk
w okciu: rkaw mego kombinezonu nad si powietrzem jak balon na uwizi, zesztywnia i sterczy
twardo, nie poddajc si adnym wysikom z mej strony. W dodatku - dopiero teraz to zauwayem -
powietrzny przewd gumowy i lina bezpieczestwa owiny si dokoa niego i zamiast z tyu hemu,
mam je pod pach!
Wyginam si na wszystkie strony, aby si wyplta - na nic!
urawski pieszy mi z pomoc, ale tymczasem zapominam o regulacji powietrza. I nagle czuj, e jad
w gr, bynajmniej zreszt nie w pozycji stojcej, lecz tak, i pierwsz czci ciaa, ktra wyskoczy
z wody i ukae si na powierzchni zdumionym oczom sygnalisty i caej zaogi - bdzie z pewnoci
moje... hm... siedzenie!
To dlatego, e zgiem si wp: powietrze z hemu przenioso si do nogawek i... wanie w to
miejsce, ktre - o zgrozo! - holuje mnie w gr... Co za kompromitacja!
Rozpaczliwie walcz z wasnym ciaem, naciskam zawr wypustowy i wreszcie udaje mi si
wyprostowa. Natychmiast opadam w d jak kamie i po chwili staj na dnie obok urawskiego.
Uff! Udao si: mam tylko jednego wiadka tej przygody, no i ostatecznie jako przecie daem sobie
rad.
Od powierzchni morza dzieli mnie teraz warstwa wody wysokoci czteropitrowej kamienicy. To ju
jest co, jak na pierwsze dowiadczenia! Ale czuj si troch wypompowany, wic obejrzawszy ruf
i poaziwszy troch po grzskim gliniastym gruncie, co wcale nie jest atwe, mam dosy.
Naciskam brod kontakt telefonu.
- Na pokadzie!
- Na pokadzie - odpowiada gos kierownika robt. - O co chodzi?
- Jak dugo jestem pod wod?
- Dwadziecia siedem minut. Troch za wiele jak na pierwszy raz. Podcigniemy was do drabinki.
Oby y sto lat w zdrowiu i mia liczne potomstwo - bogosawi go w duchu. - Ha, trudno - mwi na
gos. - Jak trzeba, to podcigajcie...
Kiedy byem bardzo mody i bardzo niemdry, zaoyem si z pewn urocz osob, e w dziesi
minut wejd na najwysz platform wiey Eiffla. Urocza osoba miaa lat osiemnacie; schody wiey
Eiffla maj 1792 stopnie... Urocza osoba pojechaa wind, ja pognaem w gr po owych schodach.
Zaoylimy si naturalnie o jeden jej pocaunek.
Wygraem ten zakad, ale nie byem w stanie zainkasowa wygranej: dyszaem jak parowz, a serce
wazio mi do garda... Bd co bd jednak zaimponowaem uroczej osobie i pniej... Ale to ju
cakiem inna historia.
Ten mj modzieczy wyczyn przypomnia mi si, gdy wyaziem z wody po omiu szczeblach drabinki
na pokad. Owe osiem szczebli pokonaem rwno w minut, i to tylko dlatego e uwziem si wej
sam, bez niczyjej pomocy. Ale ju mylaem, e nie wejd: wtedy na wie Eiffla byo znacznie atwiej!
Nikomu te nie zaimponowaem tym razem, natomiast zaimponowa mi urawski, ktry wspi si za
mn w takim tempie w jakim ja niegdy zdobyem 1792 stopnie paryskiej wiey.
Rozebrano nas obu i - dzi myl, e nie oddabym chwili uwolnienia si od osiemdziesiciu
kilogramw ekwipunku podwodnego, nawet za osiemdziesit pocaunkw uroczej osoby.
Tu musz si zastrzec, e nie wiem, co o tym sdzi urawski: nie rozmawiaem z nim na ten temat.

Cz II
Opowiadania

Na skrzydach burzy

Naprzd! - zakomenderowa cieszyc.
Barki omiu ludzi pochyliy si w przd. Zaczli i rwnym, miarowym krokiem. Kto liczy gono:
- Raz - dwa - trzy - cztery...
Z wolna gumowe liny poczy si naciga, trc lekko po gadkim wgiciu haka u spodu kaduba.
Szybowiec podda si nieco, tyle, na ile pozwala luz sznura, ktry przytrzymywa go u koka za
opierzeniem ogona.
Pilot obejrza si: czy dobrze umocowano link i czy na czas jednym szarpniciem bdzie mona j
zerwa z uwizi? Potem skupi ca uwag na cigncych.
Rozchodzili si pod ktem od siebie, po czterech z kadej strony, wprzgnici pracowicie wzdu
czarnego, elastycznego wa, jak jecy tatarscy prowadzeni na arkanie. Widzia ich zgite plecy
i miarowo pochylajce si barki. Szli wolno, pynnie, jak rozwidlona za statkiem bruzda fal.
Czu drzemic jeszcze, lecz majc si za chwil obudzi, coraz wiksz potencj siy, ktra wkrtce
wypchnie go w powietrze.
- Biegiem! - zawoa.
Zebrali si w sobie jak do skoku, wparli nogi w ziemi poros traw, pochylili si niej jeszcze -
pobiegli. Czarny, gumowy sznur cienia, zawibrowa, wycign si opornie, sign a na skraj
zbocza.
- Pu!
Lina zeskoczya z koka. Szarpno.
Szybowiec poderwa si z miejsca, jak strzaa pomkn rodkiem, midzy wydeptane smugi murawy,
mign w gr. cieszyc, wyzyskujc ca jego szybko, podcign jeszcze przd pocztkiem zbocza
i lecc poziomo czeka na wznoszcy prd wiatru z poudnia, ktry powinien by wej lada chwila
pod skrzyda.
Czu pod sob uciekajce drobne fale powietrza, jak wymykay si gaszczc leciutko none paty. Nie
unosiy go: wstrzymyway nieco opadanie ku ziemi, tworzc agodne garby na rwnej linii lotu;
podchodziy mikko, przelizgiway si niespodzianie, niky. Szybowiec spywa po ich grzbietach coraz
wolniej i zaczyna grzzn w nurcie.
Wtem - trafi!
Mocny, gwatowny strumie chwyci go i wynis a na powierzchni z toni drobniutkich,
niewidzialnych zmarszczek.
Dugie, wskie skrzyda znalazy oparcie i biorc je pod swoje lotne paszczyzny, dwigay coraz wyej
wrzeciono kaduba wraz z pilotem.
W ciszy ockn si seplenicy szum pdu i przytumi cykanie barografu. Fioletowa linia, krelona
przez piro na kartce biaego papieru, zacza pi si wzwy. cieszyc nabiera wysokoci.
Obejrza si za siebie.
Szczyt ysej Gry stercza wyranie spord otaczajcych lasw. Na prawo i na lewo cigno si jak
okiem sign pasmo Gr witokrzyskich, przezierajc tu i wdzie spomidzy ciemnej zieleni
zrbami bielejcych kamienioomw.
Wiedzia, e ma przed sob jeszcze z ptora kilometra terenu, nad ktrym niepodzielnie panuje prd
wstpujcy, kiedy wiatr wieje z poudnia. Potem nagle zaczynaj si stromo opadajce schody cisz
i gbokie studnie depresji, w ktre atwo zapa i straci cay dorobek wysokoci, zyskanej
z niemaym trudem po starcie. A on przecie nie mg sobie na to teraz pozwoli. Te ptora
kilometra mogo mu wprawdzie da jeszcze kilkanacie metrw wysokoci, ale grozio kadej chwili
zapadniciem w otcha, z ktrej nie byo wyjcia.
Wola nie ryzykowa.
Oszczdnie, tyle tylko, ile koniecznie trzeba, pochyli szybowiec w przd dla nabrania szybkoci. Kiedy
poczu pewne oparcie w gstniejcej strudze powietrza, pooy go do zakrtu i z lekka podcign
obic w piersi wiatru rys wirau. Szerokie koryto prdu podparo go od spodu i rzucio na wierzch
nurtu.
Wypyn, ale zaraz zapad o kilka metrw w mijajcych go szybciej podmuchach. Trzyma si, jak
mg. Walczy o kady cal, wdziera si na kady pagrek wiatru, wypywa na kadej fali
Pomimo to znia si jednak. Skrzyda traciy oparcie, jak by pozbawione pokrycia, tony w coraz
rzadszych warstwach powietrza. Wiatr opuszcza go, gin. Wraz z nim zgin moga wszelka nadzieja
zwycistwa.
Przedostatniego dnia zawodw, ju po ustanowieniu nowego rekordu przez cieszyca, Berger przeby
sto kilometrw, lecc od chmury do chmury i bijc zwyciskie dotd barwy Polakw na gow.
Berger, ucze Kronfelda i mistrz Szwajcarii.
Przyjecha wasnym samochodem, wysawszy uprzednio swj szybowiec zapakowany w ogromn
skrzyni. Jego mechanicy pracowali w cigu nocy, aby zoy Fledermausa na czas.
Ale nazajutrz nie startowa. Chodzi, przyglda si lotom, jedzi po caym terenie, studiowa mapy
i przeglda biuletyny meteorologiczne.
Min dzie, potem drugi i trzeci. Berger nie lata. Zaczto z niego pokpiwa. Nie zwaa na to. azi
po zboczach, wszy midzy kamienioomami, zwiedza okolic.
Po tygodniu wreszcie polecia. Wszyscy z zaciekawieniem ledzili jego czarnego Fledermausa,
o grzebieniastych krawdziach skrzyde. Oczekiwali czego nadzwyczajnego.
Ale on, wznisszy si nad miejscem startu na wysoko pidziesiciu metrw, po kilku minutach
splanowa na ldowisko i zaraz kaza zacign szybowiec do namiotu. Potem znw zagbi si
w obserwacj lotw innych i studiowa biuletyny.
Nastpio rozczarowanie i o Bergerze zaczto mwi z lekcewaeniem. Tymczasem cieszyc postawi
swj rekord przelatujc wzdu caego pasma Gr witokrzyskich a do Kielc. Inni te nie prnowali
i gwiazda szwajcarskiego asa zblada zupenie.
Dopiero na dzie przed zakoczeniem zawodw Berger pokaza, co umie. Przy sabym wietrze
poudniowym zdoa wdrapa si na 150 metrw i korzystajc z napywajcych raz po raz obokw,
pod ktrymi trafia na wznoszce prdy termiczne, przelecia okrgo 100 kilometrw. Jednoczenie
zdoby nowy rekord wysokoci 2350 metrw nad poziomem startu.
By to dla cieszyca cios nie lada. Jego moda sawa zostaa od razu zamana, i to prawie bez monoci
rewanu w tym roku. Przegra pod koniec partii i nie mg si ju odegra. Zosta nagle usunity
w cie, prosto z blaskw mistrzostwa aglowych lotw.
Nie podda si przecie. Mia jeszcze jedn, ostatni szans i postanowi j wyzyska: ostatni dzie
zawodw.
Z pocztku szczcie zdawao mu si sprzyja. Daleko na poudniu chmurzyo si i wiatr d podczas
startu. Teraz jednak usta zupenie, cho chmury pyny dalej, jakby wasnym rozpdem. Szybowiec
trzyma si resztkami szybkoci i - przepadajc - dociera do zbocza niemal na poziomie startu. Wida
byo, e niedugo ju zdoa utrzyma si w powietrzu.
W grze musi by wiatr - pomyla pilot. - Musi by bardzo silny wiatr, a tu, psiakrew!...
Kl, widzc, e ostatnia nadzieja rozpada si w gruzy.
Czemu nie prbowa poprzedniego dnia poprawi wasnego rekordu? Czemu nie polecia za
Bergerem w podr po obokach?
Zapomnia teraz, e jego szybowiec, ciszy od Fledermausa i o mniejszym wydueniu skrzyde, nie
mg przy wczorajszej, niemal bezwietrznej pogodzie wspzawodniczy z szybowcem Bergera. e
zanim dostaby si w komin rozgrzanego pod cumulusem powietrza, zabrakoby mu oparcia
w sabych podmuchach terenowych prdw. To, co zdawao si niemoliwe przed dwudziestu
czterema godzinami, przybrao teraz w jego mylach posta pominitej okazji zwycistwa.
Lecc wzdu zbocza, tu nad skrajem lasu, szuka wzrokiem miejsca do ldowania. Jednoczenie
wszystkimi nerwami wczuwa si w leciutkie koysanie i zaledwie dostrzegalne drgania swego
bociana, chwytajc kady, najmniejszy nawet podmuch wiatru na ster, aby utrzyma si bodaj
o sekund duej w powietrzu.
Nerwy, napite i wyczulone przez oczekiwanie, zdaway si pka i rozszczepia na drobniutkie
wkna, spajane z powrotem si woli. Wytona uwaga pochaniaa wszystkie myli, skupiaa je
w jedno pragnienie, tysickro powtarzane, bagalne, to znw niecierpliwe jak gos instynktu
szukajcego ratunku przed niebezpieczestwem.
Wiatru! Za wszelk cen wiatru!
Nagle - uderzy.
Krtkie tchnienie jak zdmuchnicie wiecy przemkno pod skrzydami szybowca, rzucajc go w gr
i przepadajc gdzie bez ladu. Ale zaraz po nim przyszo drugie, trzecie, dziesite...
Byy coraz gwatowniejsze i coraz dusze. Jak acuch wzgrz powietrznych o coraz szerszych
grzbietach, suncych z poudniowego wschodu, od strony ciemnego horyzontu.
Dugie skrzyda bociana zachybotay pod ich uderzeniami. Pod szybowcem zataczyy
w konwulsjach nagych rozkoychw kolumny drzew. Rzucio w gr, w d, na bok i znw w gr.
Zepchno szybowiec nad strome zbocze, tu blisko.
cieszyc zobaczy przed sob ziemi, jak rk sign. Jaki ogromny, rozrosy szeroko wierk, zgity
w pokornym ukonie przed nadchodzc wichur, wyrs powyej lewego skrzyda. Nie sposb byo
go wymin.
Pilot poczu, e lotka winie midzy gami, a gnany prdem bocian zatacza si nagle, pochyla si
na burt i spada w d bezwadnie jak kartka papieru.
Caym wysikiem ramienia sparowa polizg. Ziemia gnaa skonie z boku na jego spotkanie. W uszach
wy pd.
Ale ju paty skrzyde trafiy w oe prdu i szybowiec zacz si wznosi rwnolegle do stoku.
Przeniesie mnie przez grzbiet i rzuci na ziemi po tamtej stronie - pomyla cieszyc.
I pomimo niebezpieczestwa zaczepienia skrzydem o wierzchoki drzew smaganych wiatrem, zwis
wraz z szybowcem w ostrym wirau. Pchno go bokiem, zahamowao w miejscu, zawrcio twarz
pod wiatr.
Wtedy zobaczy burz.
Gnaa na chyych kwadrygach krccych si tumanw kurzu zacigajc niebo czarnosinym
pokrowcem chmur. Walia z cikim turkotem grzmotw, wyrbujc piorunami przestrze, spkana
w zygzaki byskawic, daleka jeszcze, ale ju straszna, optana szalestwem wichru, nie wzruszona
pokor targanych za czuby drzew, zgniecionych u samej ziemi traw i wleczonych nisko dymw. Para
na pnoc, wysyajc naprzd szarujce szwadrony lekkich obokw, toczya si po owadnitej groz
ziemi, zagarniaa coraz wicej nieba, huczc a po krace horyzontu.
Bya wielka, potna i nieunikniona jak przeznaczenie.
cieszyc zawaha si: czy szybowiec wytrzyma natarcie tej niczym nie wstrzymanej mocy? Czy
porwany nawanic, may i saby jak komar w porwnaniu z pdem huraganu, nie zostanie strzaskany
w drzazgi pierwszym skrtem wiru?
Jeszcze czas byo ldowa. Bocian, spychany tyem i jak latawiec biorcy ca powierzchni skrzyde
wiatr pod siebie, znajdowa si nad rodkiem ldowiska. Mona byo zdy jeszcze przed burz.
Ale tu za myl o niebezpieczestwie pyny inne - o zwyciskim locie.
Taka burza to by nie lada silnik, z ktrym przeby mona wiele ponad sto kilometrw. Byle utrzyma
si na czele cwaujcych gocw wiatru. I - byle starczyo si do walki z nimi.
Czas ucieka. Burza sza coraz prdzej, coraz to wyej wynoszc na swych barkach szybowiec. I kiedy
cieszyc zdecydowa si wreszcie na lot, spostrzeg, e nie mgby ju postpi inaczej: ldowisko
przykrywa w tej chwili potny, skbiony tuman biaego pyu z pobliskich kamienioomw, a wiatr,
chwyciwszy szybowiec za ogon, krci nim, wlokc pasko po ziemi wrd saniajcych si krzakw
i jakby konwulsjami miotanych pciennych namiotw.

Zapada zmrok. Zachd pali si jeszcze ca bezmiernie szczodr rozrzutnoci soca, unurzany
w pynnych klejnotach wszechbarwnych blaskw, zalewajcych p nieba. Na poudnio-wschodzie
natomiast lea ju gboki, czarny cie, rzucony przez zwisajc nisko, cik pokryw chmur.
Burza bynajmniej si nie wyczerpywaa. Przeciwnie: zdawao si, e ronie w moc i potg swoj gasi
blask soca, kilometr po kilometrze obejmujc panowanie nad wiatem. Tylko e teras cieszyc by
dalej od niej, uciekszy przed gwatownoci walki w pierwszych szeregach wichury, aby odpocz
w spokojnym locie lizgowym.
Zszed niej i sun w ciszy, rozkoszujc si wolnym, agodnym lotem szybowca, tak rnym od
poddanego nieustannym wibracjom lotu silnikowego.
Na swoim dugoskrzydym bocianie czu si naprawd ptakiem. Sysza wyranie odgosy ziemi, nad
ktr lecia bez szmeru i haasu zaguszajcego wszystko silnika. Mija wolno proste kty pl,
gbczaste liszaje lasw, dugie, popielate linie szos obramowane cieniami drzew, krte smugi drg
polnych ze ladami k wozw i tory kolejowe, czarne, srebrzone porodku nitkami szyn.
Po dwch godzinach w skbionych wirach czoa burzy ten kilkuminutowy spokj lizgowego lotu
wydawa mu si rozkosznym wypoczynkiem, bajeczn podr poza granicami rzeczywistoci,
czarodziejskim cudem, ktry pozbawi ciaru jego ciaa i przeobrazi go w ptaka.
Caym sob czu wspaniao lotu w rwnych, krzepko gstniejcych pod skrzydami warstwach
powietrza. Mia wraenie, e skrzyda szybowca cz si z miniami i nerwami jego ramion i e stery
ogona przyrosy mu do ng. On i szybowiec - to bya teraz jedna istota; czowiek-ptak, biorcy we
wadanie niezmierny przestwr powietrzny, zwyciajcy burze i wichry, mogcy wspina si nad
oboki, kry w ich biaym puchu, spywa nisko nad ziemi lub gin w bkicie nieba.
Nie zdawa sobie sprawy, gdzie si waciwie znajduje. Wiedzia tylko, e burza poniosa go daleko na
pnoc, teraz za wykrca lekko na zachd.
Ba si j zgubi, zawrci wic, aby po chwili odczu gwatownie wstpujcy nurt prdu.
Tu za pierwszym bem wichru, uderzajcym jak taran, szy dalsze, coraz wysze i coraz potniejsze.
Znw pod skrzydami zaomotay ciosy rozptanego ywiou, zatarmosiy sterami, rzuciy szybowcem
jak pirkiem w sam rodek wiru. cieszyc musia walczy o zachowanie jakiej takiej rwnowagi coraz
zacieklej i coraz ciej. Musia przy tym utrzyma si na czele nawanicy i nie pozwoli wcign si
w gb pdzcych za nim obokw.
Tam, pord upustw ulewy, midzy cierajcymi si z oskotem gromw masami gstych chmur,
grozio niebezpieczestwo zerwania wiza skrzydowych pod naporem atakw huraganu.
Nie stykajc si ani razu bezporednio z jdrem burzy, pilot odczuwa jednak straszliw jej si
i zdawa sobie spraw z niedostatecznej wytrzymaoci szybowca na tego rodzaju zapasy. Ucieka,
pozwala si dopdza i ucieka znowu.
Nawet przy zachowaniu tych ostronoci, niejednokrotnie przeywa krtkie, gorce dreszcze emocji,
kiedy giy si koce skrzyde lub kiedy nie starczao sterw do wyrwnania lecego gboko na
burcie szybowca.
Czasem kipicy odmt fal wiatru wynosi go w gr z tak nieprawdopodobn szybkoci i tak wysoko,
e - zda si - znikaa grawitacyjna sia ziemi. Czasem oysko prdu koczyo si nag przepaci lub
lejowatym skrtem wiru. Czasem dwa skonie gnajce wichry wpaday na siebie i szamotay si z
sob, tworzc istne pieko dokoa zataczajcego si midzy nimi bociana.
Tak mijay kwadranse i godziny lotu, a wreszcie mrok chwyci dugimi ramionami ziemi i omota j
ciemn zason grozy a po krace horyzontu. W dole bysny wiateka i zamrugay mtnie, jak
przeraone oczy zgnbionego nawanic, przytulonego na samym dnie przestrzeni ycia. Czarna,
lepa noc sza wraz z burz, wyprzedzana przez ni, cignita na wyjcych sznurach wiatru,
popychana pdzcymi na zachd kolumnami chmur.
Trzeba byo ldowa.
Dotychczas cieszyc nie myla o tym wcale. Teraz zaniepokoi si jednak: byo ju prawie zupenie
ciemno i tylko wski pas nieba pali si jeszcze brudnoczerwon un gasncego dnia.
O wyjciu z pasa burzy nie mogo by mowy. Szeroki jej front dopadby go w cigu paru minut i zmusi
do dalszej ucieczki, co znw przecignoby lot do pnej nocy. Ldowanie w pasie, przez ktry sza,
grozio rozbiciem szybowca, jeli nie mona by go byo zabezpieczy na czas przed wiatrem.
Pilot nie mg si zdecydowa ani na jedno, ani na drugie.
Usiowa przebi wzrokiem gstniejce ciemnoci, aby rozpozna charakter terenu. Ucieka teraz
szybko na zachd, zniajc lot i wyprzedzajc kbowisko chmur.
Przemkn nad jakim torem kolejowym wrd lasu i nagle zobaczy jasn, srebrzc si szklicie gad
rzeki.
Wisa?
Istotnie, bya to Wisa.
Przelecia nad szerok jej wstg i z daleka zobaczy ogromne rojowisko wiate, a po chwili - cztery
rzdy jasnych latar, przeskakujce w poprzek koryto i wsikajce w drugi kb byszczcych
punkcikw na prawym brzegu.
Czyby? - pomyla zdumiony.
Szybko oblicza drog i czas.
Od czterech godzin by w powietrzu. Okoo trzech lecia niemal prosto na czele burzy.
- Tak, mg przeby 160-180 kilometrw.
Przed nim, tu blisko, leaa Warszawa.

Wraz z pierwszym tchnieniem wichury poza bociana dotkna trawy lotniska. cieszyc z trudem
wygramoli si z siedzenia i stan obok szybowca.
Bolay go wszystkie cigna i minie zesztywniae podczas czterogodzinnego lotu. Musia
wyprostowa czonki i rozrusza zmartwiae stawy.
Oglda si dokoa za ludmi, ktrzy by mu pomogli wcign szybowiec do jakiego schronienia
przed zbliajc si nawanic. Ale hangary na gucho zamknite i ciemne okna nie wryy nic
dobrego. Na prno woa i wzywa pomocy, podczas gdy coraz gwatowniejsze podmuchy wiatru
szarpay stojcym na ziemi bocianem.
I nagle wpad na wyjcy, gony strumie burzy. Przylecia wczeniej, ni si mona go byo
spodziewa, wtoczy si na lotnisko, jak lawina spad na dachy bliskich hangarw, zaomota w szyby,
szarpn rozkoysane latarnie i z impetem wyrn w stojcy bezbronnie szybowiec.
cieszyc, oniemiay z przeraenia, zdoa tylko chwyci za burt i zawisn caym ciarem u boku
bociana.
W nastpnym uamku sekundy poczu, e huragan porywa go wraz z szybowcem i niesie. Potem
usysza trzask i oskot upadku i poczu dotkliwy bl w kolanie. Przykryy go strzpy ptna, drzazgi,
poamane ebra skrzyde i kawaki szka z potuczonych szyb jakiego budynku, na ktrego cian
cisn go wicher.
Nie mg si wygrzeba spod stosu szcztkw bociana i omal nie paka z wciekoci i alu nad jego
zniszczeniem. Lea w uwizi spltanych z sob czci szkieletu kaduba, moknc pod strugami ulewy
i na prno oczekujc pomocy.
Wszelkie prby uniesienia ciaru, ktry go przygniata, koczyy si niepowodzeniem. Najbardziej
dolega mu bl w rozbitym kolanie, przyciskanym teraz przez co twardego.
Po dugich staraniach udao mu si wreszcie wydoby z kieszeni latark elektryczn i owietli
uraajcy obolae miejsce przedmiot. I w tej samej chwili zapomnia o wszystkich cierpieniach
i niepowodzeniach. Twarz jego opromieni umiech triumfu. To by opiecztowany barograf.
Widoczna przez szyb% fioletowa linia jego wykresu sigaa skali 2600 metrw.
Oba rekordy Bergera byy pobite.
Dblin 1930

Kaprys jedwabnego przyjaciela

Ucze jest stworzeniem zupenie nieobliczalnym - powiedzia Grtner. - Nie majc drugiego steru, nie
powierzybym swoich gnatw adnemu z nich, pki nie polata choby przez rok w puku po
ukoczeniu szkoy.
- Ani ja - odezwa si kto za mn.
Wszyscy si rozemieli.
Wykrciem w ty gow, aby zobaczy, kto siedzi za moim leakiem, i dojrzaem poczciw,
zarumienion twarz chorego Buczka, ktry z waciwym sobie grymasem zdziwienia pociera
lnic, doskonale kulist ysin. Nie byo w tym nic tak dalece zabawnego, zwaszcza jeli si wemie
pod uwag, e Buczka znalimy wszyscy od wielu lat i zdylimy si przyzwyczai do jego zdziwionej
miny.
- Z czego si miejecie? - zapytaem.
Odpowiadali mi na wycigi, przerywajc sobie wzajemnie co chwila.
Jak to - wic nie znam tej historii? Czybym nie sysza o przygodzie Buczka, ktr przey jeszcze
wtedy, gdy nie by ysy?
Z chaosu nieco sprzecznych relacji, wykrzyknikw i retorycznych pyta udao mi si wreszcie wyowi
nastpujc anegdot.
W ostatnich latach pierwszej wojny wiatowej Buczek by ju jednym ze starszych instruktorw
w austriackiej szkole lotniczej. By wtedy naturalnie duo modszy ni obecnie i lubi popisywa si
swoj fantazj wobec uczniw. Mia swj fason. Do ulubionych jego ekstrawagancji naleao
wyjmowanie w powietrzu sterowego drka i wyrzucanie go na lotnisko podczas ostatniego lotu
z uczniem, ktry po tym locie mia si laszowa
7
. Ten bd co bd ryzykowny gest mia by dowodem
penego zaufania do umiejtnoci ucznia i rzeczywicie robi na wszystkich due wraenie. Buczek
chodzi w glorii i pyszni si bardzo swoim fasonem, pki nie splatano mu pamitnego figla. Oto gdy
pewnego razu mia wypuci na lot samodzielny jakiego podporucznika i w czasie ostatniego lotu
instruktorskiego swoim zwyczajem wyj z gniazda sterowy drek, pokaza go uczniowi i rzuci za
burt - podporucznik, niewiele mylc, uczyni ze swoim drkiem to samo.
Buczkowi wosy stany dba. Oczekiwa, e lada chwila zwali si z maszyn na ziemi i - nic nie mg
na to poradzi. Przey kilka minut potnego strachu, pki nie zauway, e po kilku gwatownych
przechyach samolot nie tylko nie traci rwnowagi, ale nawet zakrca zupenie prawidowo
i spokojnie idzie do ldowania. Dopiero wtedy domyli si, e podporucznik wyrzuci inny drek,
ktry umylnie w tym celu zabra z sob do kabiny.
Oczywicie, wszystko skoczyo si dobrze, ale Buczek utrzymuje, e od tego czasu zacz ysie i e
obecny stan swej czaszki zawdzicza tej przygodzie.
- Tak jest, panie kapitanie - przywiadczy natychmiast, kiedy zapytaem go, czy rzeczywicie wtedy
zacz ysie. - No i od tego czasu nie poleciaem z nikim bez drugiego steru - doda.
- Maszyna z przelotu - mrukn w tej chwili Skimina patrzc pod soce przymruonymi oczyma.
Istotnie, z poudnio-zachodu wiatr nis daleki pomruk silnika; wraca jeden z dwch uczniw, na
ktrych czekalimy pod hangarem, wycignici w wygodnych leakach.
- To bdzie twj... jake on si nazywa? Skibniewski! - powiedzia Skimina do Grtnera.
- Skd wiesz? - zapyta Grtner unoszc si do poowy i na prno wypatrujc dalekiej maszyny na
horyzoncie.
- Widz - odrzek tamten. - To jest twj samolot; sidemka.

7
Laszowa si - wykona pierwszy lot samodzielny, bez instruktora.
Grtner spojrza na mnie porozumiewawczo.
- Widzi - powiedzia, rozkadajc bezradnie donie, i opad z powrotem na leak. - Maszyna jest
o dziesi kilometrw od lotniska, a on widzi. Jeeli jeszcze powiesz, e widzisz, jak Skibniewski
mruga na ciebie lewym okiem, bd strzela.
- Mruga - odpar Skimina, ale Grtner by za leniwy, aby go bodaj kopn.
Natomiast zwrci si do mnie, tym razem, aby podj wtek poprzedniej rozmowy.
- Powiadacie: bez drugiego steru - zacz. - Zdarza si gorzej...
- Jak to gorzej? - zapytaem.
- No tak. Znae przecie Berskiego. Nie syszae o tej historii ze spadochronem?
Okazao si, e o tej historii rwnie nie syszaem, cho, naturalnie, znaem Berskiego.
- Nie ulega kwestii, e to bya jego wina - mwi Grtner, spogldajc raz po raz na zbliajcy si
samolot. - Gdyby sprawdzi jak naley pasy w maszynie, nic by si nie stao. No, a gdybym ja by na
miejscu jego dowdcy, to te dabym mu trzy dni aresztu, ktre pniej dosta za t spraw. Ba, ale
na jego miejscu... na jego miejscu zapewne rwnie nie sprawdzabym pasw. Ktry z nas ma do tego
gow i wolny czas?
Umilk, bo wracajcy samolot by ju blisko i przez chwil ryk silnika wypeni otwarte pudo
elazobetonowego hangaru oguszajc nas zupenie. Skrzyda pochyliy si w niskim zakrcie, bysny
odbiciem sonecznego blasku i powrciy do poziomu. Spojrzelimy w gr. Na kadubie czerniaa
cyfra 7.
- No? - powiedzia tryumfujco Skimina.

- Podchory Hammer nie by asem wrd uczniw Berskiego - mwi dalej Grtner, odebrawszy
meldunek od Skibniewskiego, ktry na jego pytanie owiadczy stanowczo, cho z nie dajcym si
ukry zdziwieniem, e nie mruga lewym okiem w czasie lotu.
- Nie by asem, ale nie by te zdecydowanym pataachem. Taki, wiecie, jest najgorszy; niby lata
wystarczajco dobrze na swoje potrzeby, ale gdy znajdzie si w niebezpieczestwie, traci gow. Na
jego korzy przemawiao to, e zdawa sobie spraw z wasnej niedoskonaoci i usiowa zapanowa
nad nerwami, ilekro mia do tego okazj.
Berski by jego ideaem. Ba, nie tylko jego. Wszyscy uczniowie patrzyli przecie na Berskiego
otwierajc gby z podziwu. By dla nich tym skrzydlatym rycerzem, tym uosobieniem odwagi,
zimnej krwi i pogardy mierci, jednym z tych bohaterw, o ktrych naczytali si w powieciach dla
modziey, zanim wstpili do lotnictwa.
- Trzeba przyzna, e umia utrzyma si w swej roli: niewiele gada, nie prawi im moraw i nie sili
si na patos, ale korzysta z kadej okazji, by dowie, e ma, jak si to mwi, stalowe nerwy. Jeeli
wic zdarzyo si na przykad, e si kto grobn w szkole podczas nauki akrobacji - a to przecie
zdarza si od czasu do czasu - to Berski natychmiast bra maszyn i zaczyna robi swoje immer-
glcki poniej stu metrw, chowajc si za drzewa i chaupy. Nie robi tego nad lotniskiem, bo po
pierwsze, nie chcia siedzie na odwachu za zbyt niskie latanie, po wtre za wszyscy wiedzieliby, e
zgrywa si przed uczniami. Odlatywa wic nieznacznie i na pozr wcale nie demonstracyjnie, do
daleko. Do daleko, aby znikn z oczu szefa pilotau, ale nie tak daleko, eby go nie widziay oczy
uczniw.
Lata w psi pogod, wraca na lotnisko po nocy, w czasie niskiej mgy, gdy si go najmniej mona
byo spodziewa.
Nie chwali si tym wcale, gdy za ktokolwiek w jego obecnoci zrobi uwag o niebezpieczestwie,
na ktre si naraa, wzrusza niecierpliwie ramionami i mwi: Gadanie. Ty na moim miejscu te by
polecia.
I c - taka ju jest ludzka natura, e najbardziej dbajcy o swoj skr przyznawali mu racj. Lubili
go: podnosi ich warto w ich wasnych oczach swoim ryzykiem nic nie dajc w zamian. C
dopiero uczniowie! Patrzyli w niego jak w tcz.
Naturalnie, ch wzbudzenia podziwu wrd uczniw i kolegw nie bya jedynym powodem, dla
ktrego Berski zdobywa si na tak wysok klas latania, jak reprezentowa. Niewtpliwie sam
znajdowa zadowolenie w pokonywaniu trudnoci, w walce, ktra dostarczaa mu silnych wrae,
potrzebnych niektrym ludziom do osignicia penej wiadomoci, e istotnie yj. Ale moe wanie
dlatego nigdy nie mogem cakowicie uwierzy w t jego flegm i absolutny spokj, z jakim zdawa si
przyjmowa zdarzenia i wypadki wywoujce blado na twarzach innych widzw lub uczestnikw.
Nie mogem uwierzy w to, e ocieranie si o mier czy katastrof nic go nie kosztuje; e wyraz jego
twarzy jest naprawd tylko odbiciem wewntrznego nastroju, zawsze niezmiennego.
Ta mska, pikna twarz wydawaa mi si mask, pod ktr ukrywa prawdziwe, bardziej ludzkie
oblicze, zdolne do uczu lku czy niepokoju, mniej opanowane i mniej posgowe.
Mawia czsto, e ludzie gin przez gupstwa, ale e jest na to sposb. I dodawa: Nie trzeba
popenia gupstw. W lotnictwie kady drobiazg jest wany i naley go bra pod uwag. Wtedy nie
bywa si zaskoczonym. Reszta zaley od umiejtnoci latania i od zimnej krwi.
Moecie sobie wyobrazi, e to zdanie byo ewangeli uczniw Berskiego. Powtarzali je w czasie
urlopw mamom, ciociom i gwnie kuzynkom, ilekro bya mowa o lataniu. No, a mowa o lataniu
bywaa czsto. Pamitam, kiedy sam byem podchorym... Ale to zupenie inna historia.
- Wic chodzio o tego Hammera - mwi Grtner po chwili dalej, zapaliwszy papierosa, podczas gdy
inni zdawali si drzema w leakach, zmorzeni dogasajcym upaem letniego popoudnia.
Berski mia z nim polecie na duy trjkt nawigacyjny gdzie w stron Skaryska i Ostrowca
8
. Przed
samym startem, gdy ju siedzia w maszynie, przypomnia sobie, e Hammer poprzedniego dnia nie
mg sobie da rady z wprowadzeniem samolotu w odwrcony korkocig. Postanowi wic raz
jeszcze pokaza mu przy sposobnoci, jak si taki korkocig robi.
pieszy si, bo byo pno, i dlatego powiedzia do Hammera, e skrc korkocig po drodze, aby nie
traci czasu na nabieranie wysokoci nad lotniskiem.
Opowiada mi o tym wszystkim dopiero w par miesicy pniej, w wyjtkowej chwili szczeroci
i wielomwnoci po kilku gbszych z kropk. Nie chc przez to powiedzie, e by zalany, ale
w kadym razie, gdyby nie te cztery kolejki, zapewne nie rozwizaby mu si tak bardzo jzyk.

8
Trjkt nawigacyjny - zadanie polegajce na locie koleino do dwch punktw wyznaczonych na mapie, ktre
to punkty wraz z lotniskiem tworz wierzchoki trjkta. Ucze ma teoretycznie obliczy kursy lotu i czas, w
jakim osignie oba punkty oraz wrci na lotnisko, po czym zastosowa te obliczenia praktycznie.
Okazaem wiele taktu nie wspominajc nigdy przy nim o tej rozmowie; z pewnoci nie darowaby mi
tego.
Wic nad Ostrowcem czy te nad Skaryskiem, ju nie pamitam, Berski z Hammerem mieli tysic
metrw. W dole rwnolegle do toru kolejowego i szosy, pyna rzeczka omijajc miasto, ujte od
pnocy podkow lasw. Za rzeczk, dalej na poudnie, wida byo na horyzoncie gry.
Berski wszystko to pokaza Hammerowi, eby si chopak zorientowa dokadnie w kierunku lotu i
eby wiedzia, w ktr stron wyjd z korkocigu. Potem kaza mu odwrci samolot, wytraci
szybko i skrzyowa stery.
Tym razem uczniowi poszo wszystko jak najlepiej. Maszyna zawina w ty po niebie, pokazaa
obokom rozkraczone podwozie i - posuszna sterom - lega na plecach.
Berski nie zdy jeszcze powiedzie w tub aviofonu dobrze, gdy podchory ju skrzyowa stery.
Wtedy zaszo to, czego Berski nie przewidzia: przy pierwszej zwitce odsdzio go od siedzenia
i rzucio na zbyt lune pasy. Poczu, e zwisa na nich o kilkanacie centymetrw od poduszki, nie
dostajc nogami pokadu, i e nie zdoaby sign rk do drka sterowego. Jednoczenie, wskutek
szarpnicia uprzy spadochronu o klamry pasw, wysuna si zawleczka i spadochron zacz
wyazi spod Berskiego, jak biay bbel peen wiatru.
Tymczasem maszyna rozkrcia si ju na dobre. Wiecie, jak to jest po kilku zwojach odwrconego
korkocigu: krew wali do gowy, w uszach boli, oczy wya troch przed nos, a odek czuje si
nieomal w gardle.
Berski przesta widzie szos, tor kolejowy i rzek. Miasto rozproszyo si na wszystkie strony; las
wyrs dokoa, a gry taczyy po caym horyzoncie. Wszystko to razem krcio si jak w beczce
miechu na witecznym jarmarku, tylko nie mia si kto mia, bo ucze troch zgupia, instruktor
za walczy z aviofonem, ktry usiowa zbi szyb odwietrznika.
Mwi mi, e wtedy, w pierwszym, samozachowawczym odruchu, zapaby za drek sterowy, gdyby
go mg dosign. Ale nie mg. Na szczcie - jak si wyrazi - bo zepsuby sobie reputacj.
Chyba wobec samego siebie? - zapytaem. - A tak - powiada - wobec samego siebie. No, i co wy
na to?
Nikt z nas nie odpowiedzia. Wtpi, czy komukolwiek chciao si myle, a c dopiero mwi. Tote
Grtner po chwili cign dalej:
- Wic, jak ju mwiem, Berski nie mg dosign rk drka. Zapa natomiast tub aviofonu
i zdobywajc si na spokj, powiedzia do Hammera: Dobrze. Wystarczy. Prosz wyprowadzi, tylko
agodnie. Powiedzia, jakby nigdy nic, ale moecie sobie wyobrazi, ile go ten spokj kosztowa.
Wiry i ssanie w kabinie byy tak silne, e wyacy z pokrowca spadochron kipia jak gotujce si
mleko. Pokrowiec z reszt tkaniny przesun si Berskiemu midzy kolana, groc cakowitym
otwarciem si wyogw, pilocik
9
za szamota si na zewntrz gondoli jak wcieky psiak na uwizi.
Berski trzyma kurczowo jego linki, usiujc jednoczenie wgnie z powrotem do kabiny kipice bble
jedwabiu. Drug rk trzyma tub aviofonu. Pamitajcie, e wszystko to robi wiszc gow w d na
pasach, wyrzucony z samolotu si odrodkow, ktra potniaa z kad sekund.

9
Pilocik - may spadochronik pomocniczy, ktry suy do szybkiego wydobycia si i rozwinicia spadochronu
waciwego, po skoku.
W dodatku, jak powiedziaem, Hammer troch zbarania i nie wyrwnywa sterw. Moe zakrcio
mu si w gowie po tylu zwojach, a moe po prostu przymarz do sterw ze strachu, do e Berski
musia mu dyktowa, jak ma kolejno ustawi drek i orczyk.
Gdy wreszcie maszyna wyprysna do normalnego pooenia, trzysta metrw nad ziemi, w kabinie
instruktorskiej peno byo jedwabiu, a linki spadochronowe, pezajce po pokadzie jak we, pltay
si w sterze Berskiego. Wtedy Berski w obawie, e ster si zatnie, wyj drek i wyrzuci go za burt,
podobnie, jak to niegdy czyni Buczek. Co prawda okolicznoci byy zgoa inne i pomimo
wyprowadzenia samolotu z korkocigu, nie o wiele si poprawiy.
Spadochron wyazi nadal z pokrowca. Kto tego nie widzia, nie zdaje sobie sprawy, ile miejsca
zajmuje jedwabny przyjaciel, jak go kto poetycznie nazwa, wwczas gdy przyjdzie mu fantazja
rozwin si tak nie w por. Berski trzyma go rkami i nogami, on za, jak to spadochron, nadyma
si wiatrem. Byo go coraz wicej. Jedwab rs, jak dobre wielkanocne ciasto, wylewa si przez burty,
wazi Berskiemu na gow, wymyka mu si spod okci, wylizgiwa si pod pachami, przepywa
midzy stopami usiujc wle do ogona samolotu, pieni si, wybucha, falowa. Otacza pilota, jak
piana z mydlin, ktra ronie tym bardziej, im silniej si j usiuje wtoczy do wiadra. Siga Berskiemu
do szyi, zatapia go jak wezbrany strumie i kotowa si w ciasnej kabinie, szukajc sobie ujcia na
swobod, na wiatr, ktry go porywa i wydyma.
Na domiar zego nie mona byo w aden sposb zowi i wcign do wewntrz pilocika, ktry
taczy w pobliu usterzenia ogona i grozi wpltaniem si w stery, gdyby Berski cho na chwil
rozluni chwyt zdrtwiaych palcw.
Kady inny pilot zawrciby naturalnie na lotnisko. Ale Berski by uparty i, co najwaniejsze, uwaaby
niewykonanie zadania za porak i kompromitacj osobist. Poza tym przypuszcza, e Hammer
zdziwi si otrzymawszy rozkaz powrotnego lotu przed czasem i e odwrci gow, aby spojrze na
instruktora. Wtedy, po pierwsze, zobaczyby, co si dzieje, i baraniejc do reszty, mgby rozbi
maszyn z samego wraenia; po wtre za zobaczyby Berskiego w sytuacji bd co bd groteskowej.
I - myl - e ten drugi wzgld najwicej zaway na decyzji instruktora; Berski za nic w wiecie nie
chcia do czego podobnego dopuci.
Polecieli tedy dalej robi w trjkt. Ucze - troch zdenerwowany (jak si Berskiemu zdawao) po
siedmiusetmetrowym korkocigu, instruktor za - starajc si panowa nad wasnym gosem i nad
spadochronem, aby Hammer nic nie zauway.
Musieli lecie jeszcze ze czterdzieci minut i te czterdzieci minut to bya nie lada prba dla
Berskiego. Musia porozumiewa si z uczniem swoim zwykym gosem. Musia ocenia orientacj
Hammera i robi uwagi. I musia nieustannie broni si przed bia powodzi jedwabiu, ktry wrza
od wiatru w odkrytej gondoli. I - pomylcie tylko - nie mia drugiego steru. By zdany wycznie na
swj spokj, ktrego musia udzieli uczniowi.
Niewtpliwie walczy z pokus wyldowania na pierwszym lepszym polu, bo - co tu wiele gada - lada
sekunda wiatr mg wyrwa mu spadochron z rk i rzuci na stery. Ale jako wytrzyma: dolecieli do
lotniska.
Grtner zgnit niedopaek papierosa i odrzuci go w traw.
- Leci nastpny - powiedzia, patrzc ponad naszymi gowami w przestrze.
Spojrzelimy wszyscy w tym kierunku. Samolot iskrzy si w socu i szed ju w d z duej wysokoci,
zadarszy z fantazj ogon.
- To bdzie Wilkosz - mrukn Skimina. - Zawsze tak dusi maszyn na gazie.
Tym razem Grtner potakujco skin gow.
- Jake si skoczyo z Berskim? - zapytaem.
- Phi, jak zwykle - odrzek. - Chocia nie tak cakiem po prostu. Wyldowali nie bardzo rwno, ale
moliwie. Przykoowali do hangaru i wtedy Hammer zapyta Berskiego, dlaczego od razu nie zawrcili
znad Ostrowca ku lotnisku.
Berskiemu oko zbielao: Dlaczego mielimy zawraca? No, bo ten spadochron... Jak to,
podchory widzia, co si stao i moim spadochronem?
Okazao si, e widzia: w pierwszej kabinie jest lusterko. Berski zapomnia o tym zupenie.
By to dla niego nieomal cios: Hammer widzia...
- No, ale mia szczcie. Pomyl: gdyby wiedzia, e tamten wie - czy zdobyby si na tyle spokoju?
Nie chciao mi si nad tym zastanawia; nie miaem zreszt czasu, bo Grtner mwi dalej:
- Wyobra sobie, e ten Hammer dosta zaraz potom ataku nerwowego paczu i owiadczy, e nigdy
wicej nie sidzie do samolotu. Dopiero na ziemi zacz si ba. W powietrzu trzyma go spokj
Berskiego. No, a Berski... O Berskim Hammer opowiada takie legendy, e Guynemer przy nim
zwyczajny fuszer. I tak ju zostao.
- Wilkosz lduje - powiedzia Skimina.
Krakw 1933

Wyrzuci bomby!

Kiedy lewy silnik zacz nawala, sierant Macura by w tylnej kabinie i tumaczy oficerom
artylerzystom, jak si przygotowuje nalot na cel. aden z nich naturalnie nic nie zauway, ale
wytrawny such starego strzelca samolotowego od razu pochwyci jak nierwno w zwykej pracy
silnika. Piciusetkonny merkury wypad z rytmu, zakaszla, a potem zacz si krztusi. Drugi silnik
pokrywa te odgosy rwnym, spokojnym, dononym rykiem, ale po podunicach kaduba szy
dreszcze, pokad lekko wibrowa pod nogami i febrycznie dzwoniy cigna.
Macura powiedzia:
- Przepraszam, panie kapitanie - i poszed na przd, do pilota.
Mieli dwanacie bomb po pidziesit kilogramw. Nie byo co artowa z takim adunkiem w nocy,
na p drogi midzy lotniskiem a poligonem, nad gsto zaludnion okolic. Na domiar zego, zdarzyo
si to wanie wtedy, kiedy na pokadzie samolotu byli oficerowie artylerii z kursu, nie sami tylko
lotnicy.
Plutonowy pilot Zienkiewicz mia kwan min.
- Jest le - odrzek na pytanie Macury. - Lewy silnik nawala i musz go wyczy: iskrzy. Jeszcze si caa
skrzynia zapali, psiakrew!
Rzeczywicie jaki kabel odczy si od wiecy i targany pdem, miota si po cylindrach, ciskajc
snopy bkitnobiaych iskier elektrycznych. Pod mask silnika raz po raz buchao jaskrawe wiato
spicia z sykiem i trzaskiem, syszalnym nawet poprzez warkot pozostaego motoru.
- Docigniemy na jednym silniku do poligonu? - zapyta? Macura.
- Pod wiatr?! - warkn pilot. - Piciu ludzi i twoje bomby...
- Wanie: bomby.
- Nie moemy ich tu wyrzuci?
Macura wzruszy ramionami.
- Patrz - powiedzia tylko.
Pod nimi byskay te wiateka wsi i pojedynczych ludzkich osiedli. Daleko w tyle mrok bledn od
uny miasta; za miastem pozostao lotnisko.
Zerwany kabel wi si jak rozwcieczona mija i sypa iskrami. Tliy si pakunki i zcza.
- Decyduj si - powiedzia pilot.
Macura zawaha si. Musia wzi na siebie ca odpowiedzialno za t decyzj. Za szybk decyzj,
bo niewiele czasu pozostao do namysu. Za decyzj najwaciwsz, bo by fachowym dowdc zaogi,
ktremu powierzono ycie trzech oficerw innego rodzaju broni.
Oni jeszcze nie wiedz o niczym - pomyla.
Spojrza na wysokociomierz. Mieli tysic dwiecie metrw.
- Eh, gdyby tu by z nami kapitan Wolski - westchn i nagle rozjanio mu si w gowie: - Kapitan
Wolski! Co on by uczyni?
Nie mogo by dwch zda: pilot - ratowa maszyn; obserwator - wyrzuci bomby na maej
wysokoci, w odludnym miejscu, zabezpieczone, eby nie wybuchy; reszta zaogi - zaraz skaka.
- Wycz - powiedzia do Zienkiewicza. - Zawracaj i cignij do lotniska. Ja wyprawi artylerzystw.
Bomby wyrzucimy nisko, o ile si da. Kurs 285 stopni.
- 285 - powtrzy Zienkiewicz.
Macura ju szed do tylnej kabiny. Po drodze przystan, opar si doni o wyrzutni bombow
i poczu lekki dreszcz wzdu grzbietu. Wystarczyby wybuch jednej z tych dwunastu bomb, aby ich
rozszarpa w strzpy.
Czy zdoa je wyrzuci? Czy docign do lotniska? Jeli za nie, to jakie bdzie ldowanie?
W chwili gdy wchodzi do przedziau bombardierskiego, pilot wyczy lewy silnik. Pokad pod nogami
wykrci lekko w lewo i umkn w d. Wicher zmieni tonacj i szumia teraz ciszej, cwaujc po
prawej burcie nerwowymi susami.
Ktry z oficerw zapyta, co si stao. Macura zameldowa, e silnik uszkodzony i e trzeba wysiada.
- Wysiada?! Jak to, w powietrzu? - umiechnli si niedowierzajco.
- Skaka ze spadochronami - wyjani. - U nas tak si mwi: wysiada.
Spojrzeli po sobie, ale nikt si zbytnio nie przej.
- Wysiada, to wysiada. A co bdzie z samolotem?
Macura unikn odpowiedzi, tumaczc, co trzeba robi po skoku.
- Prosz si popieszy, kapitanie! Tracimy wysoko. Szarpn za piercie spadochronu dopiero
spadajc, po oddzieleniu si od maszyny.
Podporucznik, wesoy, rowy jak panna, niemal si cieszy: taka przygoda!
Sierant poprawia mu pasy spadochronu. Potem otworzy drzwi.
Wicher wtargn do wntrza, porwa map i cisn j w kt. Ryk silnika sta si wyrany. Trudno byo
podej do skraju pokadu, nad otwart czarn przepa.
- Prdzej, prdzej! - nagli Macura.
Kapitan pochyli si i nagle znik za progiem jak cie. Za nim osun si porucznik. Co krzykn. Bodaj,
e potkn si i upad przed siebie. Ale Macura w ostatniej chwili zauway wycignity w jego doni
piercie z zawleczk. Wyjrza za nim. Spadochron ju si rozwija w tyle za ogonem samolotu.
Podporucznik sta przy drzwiach i nie mg si zdecydowa. Macura rzuci okiem na wysokociomierz:
tysic metrw.
- Wszystko dobrze, panie poruczniku - powiedzia. - Niech pan skacze.
Artylerzysta zblad. Wida byo, e walczy z sob i nie moe si przemc. Mijay sekundy.
- Niech pan usidzie na progu - poradzi mu sierant. - Zepchn pana. Tak bdzie atwiej. Prosz
trzyma rk na piercieniu.
Oficer usucha. W chwili gdy si pochyli, eby usi, poczu, e Macura zrzuca go z pokadu. Na
prno prbowa chwyci rkami burt. Zda sobie spraw, e spada i e czerwono malowany
piercie zosta mu w doni. Potem zobaczy gwiadziste niebo i czarn sylwet samolotu. A potem
wszystko zakrya jedwabna czasza spadochronu.
- No - powiedzia z ulg Macura i zamkn drzwi.
Sprawdziwszy nastpnie, czy bomby s zabezpieczone, sign po map i rozoy j na stoliku
nawigacyjnym.
Szybko i wprawnie oblicza odlego od lotniska, lecz pomyli si dwa razy. Myl o ldowaniu
z szeciusetkilogramowym adunkiem wybuchowym nie dawaa mu spokoju.
Pamita, e przed paru laty tak wanie zdarzyo si z zaog w Toruniu; wtedy zginli porucznik Biay
i kapral Weller. Ldujc w nocy nad Wis, rozbili maszyn z bombami zaledwie o trzy kilometry od
lotniska! Ten potworny huk i wielki, tryskajcy pod czarne niebo sup ognia... I wyrwa w ziemi,
gboka na kilka metrw. Nie mona byo znale nawet ich szcztkw.
A oni mogli byli przecie wyrzuci bomby. Mieli Wis pod sob - pomyla. - Podczas gdy my...
te wiateka w dole mrugay spokojnie. Tam mieszkali ludzie.
'Nie tylko tam zreszt: byo pno i wiele wiate ju pogaso, ale Macura wiedzia, e dokoa
spokojnie pi rolnicy i ich rodziny. Nie mia adnej pewnoci, e bomby, nawet zabezpieczone, nie
wybuchn, jeeli zrzuci je teraz, z tej wysokoci.
Piset metrw - stwierdzi. - Moe docigniemy do lotniska, jeeli ten drugi silnik tak dugo
wytrzyma na penym gazie.
W chwili kiedy to pomyla, pilot zmniejszy obroty. Szli w d tracc drogocenn wysoko.
Przez mikki szum i rechot wybuchw przedar si gos plutonowego:
- Ma-cu-ra!
Sierant poczu fal gorca, ktra ogarna go od kolan w gr i osiada kropelkami potu na czole. Co
si stao.
Zaczyna si - przeszo mu przez gow. - Wyrzuci bomby? To tylko dwa ruchy dwigni i jeszcze mona
wyskoczy.
Biegnc na przd, do kabiny pilota, mimo woli zatrzyma si przy wyrzutni i pooy rk na dwigni.
Za burt samolotu z prawej strony wywin si w dole jasny, kratkowany wiatem pocig. Daleko na
wprost rosa ku grze una miasta.
- Nie - powiedzia gono i cofn rk.
- Macura! - krzycza Zienkiewicz.
Macura wpad do kabiny
- Czego si drzesz?
- Jeste? - zapyta z ulg pilot.
- No pewnie, e jestem. Bo co?
- Tamci wysiedli?
- Wysiedli.
Zienkiewicz przygryz warg.
- Mylaem, e take wyskoczy - powiedzia zmieszany.
-- Zwariowae? Przecie bomby...
- No tak. A - my?
- Co - my? My bdziemy ldowa. Daje peny gaz. Co ci strzelio do ba? Grzeje si?
Zienkiewicz zwikszy obroty i odpowiada podniesionym gosem, starajc si przekrzycze warkot.
- Troch si grzeje: dziewidziesit stopni. Ale jeszcze pracuje dobrze. Mamy pod sob czterysta
metrw. Jak daleko do lotniska?
- Bdzie jeszcze ze dwadziecia pi kilometrw.
- No to, bracie, nie docigniemy. Moe by zboczy nad ugi? Tam jest pusto. Mgby spuci bomby.
Macura wzruszy ramionami.
- No i co bdzie, jak wyrzucimy bomby?
- Wysidziemy: jest czterysta metrw.
- Nie ple gupstw. Powyej pidziesiciu metrw nawet na ugi nie bd rzuca bomb, bo
wybuchn, a po ciemku - diabli wiedz gdzie. Tam te s chaupy.
- Jak chcesz - powiedzia Zienkiewicz. - Ale pamitaj, e im bliej lotniska, tym bliej miasta. Nie
bdziesz ich mg wyrzuci wcale.
- Ty si o to nie martw.
- Pewnie! Jak nas rozszarpie, to i ty si ju nie bdziesz martwi. Rozbijemy maszyn na dachach.
Umilkli. Macura z niepokojem patrzy na wysokociomierz, ktrego strzaka sza w d z kad minut.
Silnik grza si. Termometr wskazywa sto stopni. Rury wydechowe, rozpalone do czerwonoci,
janiay bkitnawot aureol ognia. Pomie wybuchw drga gsto i wygina si w ty, zasaniajc
widok na prawo.
Ale byo ju blisko: samolot na dwustu metrach wchodzi nad pierwsze domy przedmiecia.
- Teraz na prawo - powiedzia Macura. - Nie le nad miastem. Okrymy.
Zienkiewicz pooy maszyn do zakrtu, lecz po chwili wyrwna.
- Temperatura sto dziesi - powiedzia z obaw. - Nie wytrzyma.
- Ju wida lotnisko! - zawoa Macura. - Tam! Za miastem'
Wtedy obroty zaczy spada: 1400-1350-1200...
Silnik zaciera si.
Nagle przy dziewiciuset obrotach stano migo i pomie z rur wydechowych znik. Jednoczenie
pogasy arwki w kabinie i wiata pozycyjne na zewntrz. Tylko rozpalona stal czerwienia si
jeszcze przez krtk chwil, a sczerniaa, i sylwetka silnika utona w mroku nocy.
Macura zakl. Pomidzy nimi a lotniskiem leao teraz rozlege miasto. Nabrzmiae gniewem i alem
sowa zapady w cisz, podszyt tylko wiszczcym szumem pdu. Z daleka, za miastem, wyrasta
w ciemnoci czerwony raniec granicznych lamp lotniska. Podchodzi coraz wyej, jakby oderwany
od ziemi i unoszony w gr. A pod skrzyda samolotu wpaday coraz prdzej wiata okien i rzdy
latar ulicznych. Nafosforowana strzaka wysokociomierza w kabinie z wolna mijaa liczb 100.
Macura by jak odrtwiay. Nie mg ruszy si z miejsca. Czeka ju tylko na trzask, na uderzenie, na
bysk i huk wybuchu. Nie myla, nie czu, prawie nie oddycha nabrawszy pene puca powietrza.
Z tego stanu depresji wyrwa go wreszcie gos Zienkiewicza, powtarzajcy sowo: Rakiety.
- Rakiety!
Naturalnie, trzeba byo strzela czerwone rakiety, aby uprzedzi ludzi w dole i na lotnisku o zbliajcej
si katastrofie. Zaoga ya przecie jeszcze; suba jej nie skoczya si.
Macura w dwch skokach znalaz si przy wyrzutni. Chwyci rakietnic, otworzy klap w pokadzie,
pooy si na pododze i mierzc w kierunku lotu, nacisn spust.
Hukno. Czerwona, jarzca si rakieta spyna w d.
Nabi i strzeli znowu. Jeszcze raz i jeszcze.
Wtem zobaczy tu blisko dach jakiego uciekajcego w ty budynku. Potem zakrt szosy, bielejcej
w mroku, a potem, niemal na wysokoci podwozia maszyny - rzd czerwonych lamp!
Wtedy zrozumia, e wchodz nad lotnisko, i natychmiast w jego wiadomoci odezwa si alarmujcy
sygna:
Wyrzuci bomby!
Machinalnie przestawi wyrzutnik na skal Seriami po sze i raz za razem szarpn dwigni.
Szeset kilogramw elaza i materiaw wybuchowych z wysokoci dwch metrw spado na ziemi.
Samolot, odciony nagle i rozpaczliwie cignity sterem przez pilota, przeskoczy wysok drucian
siatk okalajc lotnisko. Czerwone lampy graniczne migny pod pokadem i zostay w tyle.
Pneumatyki k mikko dotkny trawy.
Samolot potoczy si, zwolni, stan.
Ziemia!
Nieruchoma, pewna, twarda i bliska ziemia, ktr mona depta nogami!
Krakw 1938.

Haniebny czyn porucznika Herberta

Suba oficera inspekcyjnego garnizonu stanowczo nie naley do przyjemnoci. C dopiero, gdy tak
sub peni si z 31 grudnia na 1 stycznia. Ale rozkaz jest rozkazem i trzeba go wykona. Inna sprawa,
e bytem w okropnym humorze, przewidujc na przecig dwudziestu czterech godzin wcieke nudy
zamiast wesoo spdzonego wieczoru i nocy sylwestrowej, jak kae tradycja.
Na odwach garnizonowy, gdzie mieci si pokj oficera inspekcyjnego, odprowadza mnie w poudnie
jeden z moich modych przyjaci, podporucznik Z.
- Nie majc suby, te nie spaby tej nocy - usiowa mnie pocieszy. - Zreszt kapitanom wietnie si
powodzi: suba w garnizonie wypada wam raz na cztery miesice i spokj. A my - suba w puku,
dyury w koszarach, ronty...
- A propos - przerwaem. - Kto jest dzisiaj oficerem rontowym?
- Porucznik Herbert. Wiesz, ten...
Ot wanie, e nie wiedziaem, cho byem w puku od paru miesicy i cho nazwisko nie byo mi
obce.
Dopiero teraz mnie to uderzyo. Pomylaem, e nie mg by jak szczeglnie wybitn jednostk, bo
pamitabym, jak wyglda. Z drugiej strony, dziwnym zbiegiem okolicznoci nie miaem okazji nawet
z nim porozmawia. Z pewnoci widywaem go od czasu do czasu, lecz wrd stu dwudziestu
oficerw, z ktrych poznaem bliej zaledwie poow, trudno mi byo wyowi jego sylwetk.
- Ktry to jest Herbert? - zapytaem.
- Nie wiesz? - zdziwi si podporucznik. - No tak; moge go nie zauway. On teraz unika wszystkich
kolegw. A ty przyszede do puku ju po tej historii.
Zniecierpliwiy mnie te niedomwienia.
- Odpowiedze po ludzku, o co chodzi?
Podporucznik spojrza na mnie z ukosa i przybierajc min, ktra - jak mi si zdaje - miaa wyrazi ca
jego pogard dla czynu Herberta, powiedzia dobitnie:
- On wyskoczy ze spadochronem, pozostawiwszy obserwatora w maszynie. Lecia z nim
podporucznik Nowacki. Zgin. To byo w zeszym roku w zimie. Herbert zosta zawieszony na rok
w lataniu. Jest oficerem rachunkowym w warsztatach parku lotniczego.

Nie miaem czasu zastanawia si nad spraw i osob porucznika Herberta. Trzeba byo obj sub
od mego poprzednika, jakiego kapitana artylerii, ktry oddawa mi pedantycznie i sumiennie klucze,
instrukcje, inwentarz odwachu i rozkazy komendy garnizonu; trzeba byo zameldowa si
u komendanta placu, odprawi podoficera inspekcyjnego i dowdc warty; wyda poczt, sprawdzi
zamknicie biur i lokali subowych, obej kilka waniejszych ulic miasta, wstpi na dworzec
kolejowy, skontrolowa porzdek i dyscyplin. Wreszcie trzeba byo porozumie si telefonicznie
z oficerem rontowym i powiedzie mu, o ktrej godzinie ma kontrolowa warty garnizonowe.
Gos Herberta w suchawce telefonicznej by najzwyklejszy, przecitny. Nie oczekiwaem zreszt pod
tym wzgldem adnej rewelacji; stwierdziem tylko, e nie wyrnia si niczym szczeglnym i e nic
mi nie przypomina.
Poleciem Herbertowi sprawdzi czujno wart telefonicznie o godzinie dwudziestej czwartej i o
drugiej.
- Gdzie pan mieszka? - zapytaem nastpnie.
Odpowiedzia - zapewne nieco zdziwiony, na co mi to potrzebne - e na lotnisku.
- Niech pan zatem wemie motocykl i o godzinie p do trzeciej pojedzie na fort Zduny. Tam pjdzie
pan na ront osobicie.
- Rozkaz, panie kapitanie - powiedzia krtko, i teraz wydao mi si, e w jego gosie wyczuwam jaki
odcie goryczy lub moe smutku.
Fort Zduny ley po przeciwnej stronie miasta, najdalej od lotniska. Wiedziaem, e ronty na tym forcie
naleay do najbardziej przykrych, bo trzeba byo azi po bocie i wertepach dobr godzin, zanim
obeszo si wszystkie posterunki.
Mogo to mie pewien zwizek z owym nieuchwytnym tonem odpowiedzi porucznika Herberta.
Pomylaem, e uwaa mj rozkaz za specjalnie dokuczliwy, i to z powodu tej historii
z podporucznikiem Nowackim. Musia zapewne wiele wycierpie od czasu tego wypadku.
Niewtpliwie by przeczulony.
Umiechnem si: wcale nie miaem zamiaru go drczy. Chodzio mi tylko o to, eby go zobaczy.
- Wracajc z rontu, wstpi pan do mnie - powiedziaem. - Zda mi pan raport ustnie.
- Rozkaz - powtrzy i znw w tonie jego odpowiedzi wyczuem jakby wahanie.
Odoyem suchawk i zamyliem si. Ta caa sprawa musiaa kiedy otrze si przecie o mnie.
Powoli przypominaem j sobie.
Tak: przed rokiem czytaem sprawozdanie Komisji Bada Wypadkw Lotniczych o katastrofie,
w ktrej zgin mody obserwator, podporucznik Nowacki.
Nocny lot nawigacyjny. Mga. Defekt silnika. Strzelec samolotowy i pilot wyskoczyli. Nawigator,
podporucznik Nowacki, zosta w maszynie, poniewa jego spadochron wypad, strcony z pokadu
przez pilota podczas skoku. Nowackiego znaleziono martwego za sterem w gondoli rozbitej maszyny.
Prawdopodobnie, pozostawiony samemu sobie, usiowa ratowa si ldujc na olep. Strzelec nie
umia nic powiedzie o zachowaniu si tamtych dwch, poniewa skaka pierwszy na rozkaz
obserwatora.
Pilot stan przed sdem, oskarony o pozostawienie czonka zaogi w samolocie, ktry sam opuci.
Tumaczy si, e nie wiedzia, i obserwator nie wyskoczy. Prcz tego opowiedzia sdowi jak
niezrcznie sklecon bajk, ktra miaa go usprawiedliwi, a ktrej sd nie da wiary.
Poniewa mia dobr opini i przesuy w lotnictwie dziesi czy dwanacie lat, a brako
dostatecznych dowodw jego zej woli, ukarano go tylko za lekkomylny, przedwczesny skok ze
spadochronem, podczas gdy istniaa moliwo doprowadzenia samolotu do ldowania. Ukarano go
rocznym zawieszeniem w wykonywaniu lotw, nie skrelajc go z listy personelu latajcego.
Brzydka sprawa - pomylaem. - Wyglda na to, e mia potnego stracha i e ten strach okaza si
mocniejszy ni poczucie solidarnoci zaogi w obliczu grocego niebezpieczestwa. A potem przed
sdem gao si na potg...
Zaczem aowa, e kazaem Herbertowi przyjecha. Musia to by ndzny typ, skoro nie
zaryzykowa bd ldowania na samolocie z pozbawionym spadochronu obserwatorem, bd te
skoku razem z nim na spadochronie wasnym.
C mg mi powiedzie? Zapewne nic, bo chyba nie powtarzaby kamstw, ktrymi broni si na
rozprawie.
Koo pierwszej pooyem si na trzeszczcej kanapie. To ju by Nowy Rok.
Podle si zaczyna - pomylaem jeszcze i zasnem.
Obudzio mnie stukanie do drzwi.
- Wej - powiedziaem nie podnoszc si i w tej chwili przypomniaem sobie Herberta.
To by wanie on. Wszed i zatrzyma si przy drzwiach.
Wystarczy mi jeden rzut oka na jego charakterystyczn posta, aby upewni si, e widywaem go
nieraz przed laty i e nie spotkaem go ani razu w puku.
By wysoki i barczysty, ale na t jego barczysto skaday si tylko potne koci i minie,
z zupenym wyczeniem tuszczu. Musia by bardzo silny. Ruchy mia powolne, ostrone, jak by si
obawia, e przy lada sposobnoci moe uszkodzi ktry z otaczajcych go przedmiotw. Mwi
podobnie jak si rusza, z zastanowieniem, bez popiechu, wyszukujc wyrazy, jak by mu ich stale
brako. Czoo mia szerokie, wosy ciemne, nieco ju przerzedzone i srebrzce si na skroniach,
zaczesane z niedbaym, nierwnym przedziaem z lewej strony. Brwi grube, czarne, zronite nad
duym nosem. Oczy natomiast jasne i - na przekr wyrazowi twarzy, na przekr zacitym, gorzkim
ustom - wesoe. Kwadratowe, mocne szczki gadko wygolone, o bkitnej, bladej skrze i policzki
lekko wklse, chude, z dwiema bruzdami od nosa do ktw ust.
Zameldowa mi, e wszystko w porzdku, po czym dopiero przyj moj rk, podan mu na
powitanie. Ten gest te by dla niego charakterystyczny: wzi moj do w swoj ogromn ap
delikatnie i lekko, nastpnie za, miarkujc si, aby mi nie sprawi blu, ciska j wolno, coraz
mocniej w cigu paru sekund, by wreszcie puci j nagle. Czuem, e gdyby zechcia, mgby mi
zmiady palce.
- Szczliwego Nowego Roku, panie kapitanie - powiedzia powanie, umiechajc si tylko oczami.
Podoba mi si. Nie umiabym powiedzie dlaczego. To byo oglnie tak zwane dobre wraenie,
ktre zaley od tylu drobnych szczegw, sposobu bycia, wygldu, gosu - czy ja wiem zreszt czego?
- e nie sposb tego okreli.
Wiele z tych drobiazgw musiao pokrywa si ze szczegami postaci dentelmena, ktra istnieje
w wyobrani kadego z nas jako posta idealna, inna zreszt dla kadego, kto j sobie wyobraa. Ot
mj idea dentelmena w wielu szczegach zapewne podobny by do porucznika Herberta, bo tak
wanie o Herbercie pomylaem: dentelmen, a skojarzenie z katastrof Nowackiego zjawio si
w moim umyle dopiero jako drugie.
Ten pierwszy odruch czy te prd sympatii zadecydowa o dalszej naszej rozmowie.
Poniewa to nie naley do rzeczy, nie bd tu jej powtarza od pocztku i zaniecham rwnie
wyjanie, jak doszo do tego, e porucznik Herbert opowiedzia mi w godzin pniej o owym locie,
w ktrym zgin jego obserwator. Nie zamierzam te powtarza dosownie tego, co mi powiedzia,
a to dlatego, e od razu uprzedzi mnie, i nie potrafi plastycznie i barwnie opisywa wypadkw,
w ktrych bra udzia. Nie umia rzeczywicie. Natomiast na zasadzie prawa, ktre mi daje rola autora
i pisarza, przedstawi czytelnikom owe wypadki w mojej relacji, to jest tak, jak sam je ujrzaem
i odczuem podczas rozmowy z Herbertem.
Aby jednak utrzyma Instrukcj caoci tej opowieci, relacj moj wkadam w usta Herberta. Niech
on mwi uywajc formy zrozumiaej dla was, czytelnicy: nie tak, jak mwi do mnie i do sdziw.
Bo widzicie, to jest tak:
Kiedy stary, wytrawny pilot po kilkugodzinnej walce z burz, z deszczem, z huraganowym wiatrem,
lecc tu nad ziemi pod nawisem niskich, czarnych chmur zgrzytajcych piorunami, zmagajc si
z maszyn, ktra miota si w wartkich prdach powietrza i nurza w jego falach - kiedy stary pilot
w tych warunkach doleci wreszcie do celu, to na pytanie o pogod na trasie odpowie tylko: Jest
kiepsko. Miejscami nawet bardzo nieprzyjemnie. I to jest odpowied, z ktrej dowiadczeni ludzie
powietrza, nacechowani t sam powcigliwoci, mog wywnioskowa o istocie niebezpieczestw,
o skali przey, o napiciu nerww i o trudach walki, ktre byy udziaem jednego z nich w tym locie.
Kto obcy pomyli, e widocznie lot nie sprawi zaodze przyjemnoci, lecz nawet mu nie przyjdzie do
gowy, e yciu pilota grozio niebezpieczestwo i e ten czowiek sam wyszed cao i uratowa
samolot dziki osobistej odwadze, zimnej krwi, sile moralnej i ambicji.
Podobnie zareaguje mody, niedowiadczony jeszcze pilot lub obserwator, ktry niewiele burz, mgie,
lotw wrd zamieci nienych i wrd ciemnych nocy przeby. Ktry jeszcze wcale mierci nie patrzy
w oczy.
Za to on wanie o pierwszych swoich przygodach, o pierwszych walkach o wasne ycie i o cao
maszyny opowie wam duo i z patosem, nie ograniczajc si do lapidarnego: Byo kiepsko,
a miejscami nawet bardzo nieprzyjemnie. Dopiero pniej przyswoi sobie powcigliwo starszych.
Pniej - gdy ju zacznie mie w lotnictwie nazwisko.
Porucznik Herbert nie by todziobem i - jak sam zaznaczy - nie umia plastycznie opisywa
wypadkw. Ci, ktrzy go suchali, albo raczej przesuchiwali, to byli sdziowie i czonkowie komisji -
a wic ludzie zza biurka, nie zza steru samolotu...

- Czy pan wie, panie kapitanie, kto to by Nowacki? - zapyta, siedzc ju na trzeszczcej garnizonowej
kanapie i grzebic w fajce, ktra gasa mu co chwila.
Nie wiedziaem naturalnie nic poza tym, e Nowacki by modym obserwatorem. Nie odpowiedziaem
jednak od razu, uwaajc to pytanie raczej za retoryczne.
Ale ten duy, sumienny pilot nie stawia retorycznych pyta i jeli pyta, to dlatego, aby si
dowiedzie.
Patrzy mi w oczy, oparszy okcie na szeroko rozstawionych kolanach, i potrzsa wyczekujco swoj
fajk.
- Nie znaem go chyba - powiedziaem wreszcie.
- Ja znaem go dobrze - owiadczy. - I pan zna z pewnoci ten typ modych zapalecw, z ktrych
kady idzie do lotnictwa po to, eby zosta pilotem. Pilotem myliwskim, oczywicie; takim, ktry
lata sam; ktry ma samolot wycznie dla siebie i sam decyduje o kadym jego drgnieniu. Tak si im
przynajmniej zdaje, tym wszystkim podchorakom i podporucznikom; pan wie...
Tym razem potwierdziem natychmiast, Herbert za zapaliwszy znw fajk, mwi dalej, powoujc
si raz po raz na moj znajomo tych spraw, jak by chcia podkreli, e powinien zosta zrozumiany
cakowicie i bez adnych wtpliwoci.
- Kiedy mu powiedzieli w Instytucie Bada Lotniczo-Lekarskich, e jest zdolny do suby w powietrzu
tylko jako obserwator, by to dla niego prawdziwy cios. C pan chce: chopak wymarzy sobie karier
Bajana czy Orliskiego, pokona, by moe, wiele trudnoci, aby dosta si do lotnictwa, i naraz
dowiaduje si, e nigdy nie zostanie pilotem. e nie dotknie sterowego drka; nie sidzie za sterem
twarz w twarz z pulsujc strzakami tablic zegarw. e inni bd go wozili na pokadzie maszyny,
ktr sam mgby kierowa, trzymajc w rku 2000 koni mocy i 850 kilometrw na godzin szybkoci
- gdyby nie kilka punktw rnicy w cinieniu krwi albo w ostroci suchu. Ze bdzie lata z pilotami,
ktrzy, by moe, oddaj si swemu zawodowi bez sentymentu, bez zapau, bez zamiowania nawet,
podczas gdy on... Zgodzi si pan, e to jest dramat dla takiego chopca.
Lata ze mn dosy duo i nieraz widziaem, jak z zazdroci patrzy na mnie, kiedy manewrowaem
sterami i gazem.
Zapytaem, dlaczego nie postara si o przydzia do eskadry liniowej, gdzie mgby przecie prowadzi
maszyny drugim sterem pod nadzorem pilotw, jak to robi dla przyjemnoci wszyscy modzi
obserwatorzy. Odpowiedzia mi, e nie znajduje w tym adnej przyjemnoci i e po kadym takim
locie na nowo poddaje si alowi i przygnbieniu z powodu swego nieszczcia, jak to nazwa.
Raz prosi mnie, ebym mu pozwoli w powietrzu zaj bodaj na chwil miejsce pilota. (Jak pan wie,
w naszych starych samolotach bombardujcych nie byo podwjnych sterw). Utrzymywa, e da
sobie rad z maszyn, podobnie jak sdz wszyscy ci, ktrzy tego nie prbowali na cikich
samolotach.
Musiaem mu odmwi
No, i wreszcie nastpi ten przelot.
To byo akurat trzynacie miesicy temu, w nocy z 30 listopada na 1 grudnia. Wylecielimy na mojej
starej FG-32 o godzinie dwudziestej pierwszej w kierunku poligonu, odlegego o dwiecie pidziesit
kilometrw. Chodzio nie o bombardowanie, tylko o przelot nawigacyjny. Nad poligonem mielimy
zmieni kurs i dolecie do lotniska, pooonego o szedziesit kilometrw na poudniowy wschd.
Prcz mnie i Nowackiego lecia sierant Morawa, strzelec samolotowy.
Noc bya ciemna, bezksiycowa, pochmurna, ale puap mielimy na tysic dwustu metrach.
Przez pierwsz godzin wszystko szo dobrze. Silniki, cho stare graty, pracoway normalnie. Nowacki
po starcie poda mi kurs i - nieco pniej - poprawk derywacyjn o 15 stopni na wschd. Mielimy
w grze wiatr lewy czoowy, pewnie ze czterdzieci kilometrw na godzin; na dole, wedug
komunikatu meteorologicznego, wia lekki Nord-West.
Wkrtce po godzinie dwudziestej drugiej zauwaylimy obaj z Nowackim, e nad lasami zaczyna
peza mga. Z pocztku wzilimy jej strzpy i niewielkie pachty za polany lene. Ale pniej
zgstniaa i rozpostara si nad ziemi szeroko, gdzieniegdzie tylko odsaniajc wyniosoci i wzgrza
lub rudziejc od un wikszych ludzkich osiedli. Wreszcie staa si gruba i jednolita jak brudna
pierzyna.
Nie przejmowalimy si tym wcale. Z komunikatu meteorologicznego wiedzielimy, e nad lotniskiem
mgy nie bdzie. Zreszt mielimy benzyny jeszcze na pi godzin i w ostatecznoci moglibymy
wrci nawet do macierzystego portu.
Tylko e wanie wtedy zawiody silniki, i to obydwa.
Mielimy jakie osiemset, moe dziewiset metrw pod sob, kiedy zatrzso maszyn potnie, jak
by si uamao jedno rami miga. Jednoczenie wykrcio nami w prawo tak silnie, e ledwie mi
starczyo steru do utrzymania kierunku.
Spojrzaem na liczniki obrotw i stwierdziem, e to prawy silnik nawala. Zmniejszyem obroty
obydwu i wtedy spod tablicy rozdzielczej po drcym pokadzie i po moich stopach zacza pyn
wielka, leniwa struga czarnej, gorcej oliwy. Strzaka manometru po lewej stronie zawahaa si
i opada szybko do zera.
Pan zna, panie kapitanie, to uczucie, ktre ogarnia pilota w podobnych sytuacjach; to podniecenie,
ktre przecie nie jest strachem. Myli si wwczas intensywnie i szybko, majc wiadomo, e oto
skoczyo si nagle co, co dziao si powoli, a zaczyna si akcja prdka, wymagajca
natychmiastowego dziaania i krtkiego, lecz duego wysiku woli, nerww i mini.
Jedyn obaw, ktrej doznajemy w takich wypadkach, jest obawa o reszt zaogi: czy zrozumiej od
razu, o co chodzi, bo przecie nie ma czasu, by im to wytumaczy; czy nie strac gowy i nie utrudni
przez to sytuacji; czy dadz sobie sami rad, bo na pomoc moe by za pno.
Z Nowackim nie miaem kopotu pod tym wzgldem. Zanim zdoaem go zapyta, ju sam mi
powiedzia, e do lotniska mamy siedemdziesit kilometrw i e wedug jego oblicze wanie
wchodzimy nad poligon.
Jak pan widzi, sytuacja nie bya grona, jeli chodzi o porzucenie samolotu i skok ze spadochronami.
Wysoko mielimy do du, a upadek maszyny na poligonie nikomu nie mg wyrzdzi szkody.
Natomiast ani o ldowaniu na olep we mgle, ani o tym, abymy mogli docign do lotniska, nie
mona byo nawet pomyle.
Powiedziaem do Nowackiego: Skaczcie obaj. Ja zaraz za wami. Odnajdziemy si na ziemi. Idcie
w kierunku poudniowym: tam spadnie samolot.
Nowacki waha si przez sekund i wydao mi si, e jest bardzo wzburzony, ale nic nie odpowiedzia.
Widziaem, jak szed do kabiny nawigacyjnej, poczuem, e otwieraj si zewntrzne drzwi i nagle
samolot robi si lejszy w ogonie. Byem pewien, e obaj wyskoczyli.
Wtedy jeszcze raz sprbowaem doda gazu, poniewa jednak prawy silnik trzs niemoliwie, lewy
za mg si zatrze lada chwila z braku smaru, porzuciem ostatecznie wszelk myl o ratowaniu
samolotu.
Wyczyem zapon. Zamknem dopyw benzyny. Zamocowaem drek sterowy, aby maszyna nie
stracia rwnowagi, gdy bd przechodzi ku tyowi, i aby posza w d zaraz, gdy skocz. Rozumie
pan: obawiaem si, e zniesie j znad poligonu, zanim nastpi zderzenie z ziemi, a nie chciaem do
tego dopuci.
Naturalnie wszystkie te czynnoci zajy mi o wiele mniej czasu ni opowiadanie o nich, chocia wcale
si nie pieszyem nadmiernie. Miaem, widzi pan, jeszcze ze siedemset metrw, a moe nawet
wicej.
Troch si baem, eby mi maszyna nie zrobia jakiego kawau w ostatniej chwili, gdy bd wstawa
od sterw i przechodzi przez ciasne drzwiczki do kabiny nawigacyjnej. Moga przecie pj
w korkocig i wtedy trudno by mi byo dotrze do wyjcia.
Nic podobnego zreszt nie nastpio. Suna skonie w d i przy ostatnim rzucie oka na
wysokociomierz stwierdziem, e obniya si o sto metrw. Przebyem w dwch susach pust
kabin i u progu otwartych nad czarn przepaci drzwi potknem si o co.
To by spadochron.
Teraz ju nie byo czasu do namysu. Tote wszystkie trzy moliwoci zwizane z tym faktem
jednoczenie mi si narzuciy. Albo jeden z czonkw naszej zaogi straci gow i skoczy bez
spadochronu, albo w gondoli by jeden spadochron zapasowy, albo wreszcie kto jeszcze jest na
pokadzie.
Obejrzaem si po mrocznym wntrzu. Byo puste, o ile to mogem stwierdzi z tego miejsca, nie
zagldajc za wyrzutni bomb.
Zawoaem gono, czy kto jest w gondoli. Odpowiedziao mi wycie pdu zza otwartych drzwi.
Zrobiem krok w stron wyrzutni i w tej samej chwili maszyna pochylia si gwatownie w bok.
Straciem rwnowag, zaczepiem o lecy u moich ng spadochron i runem w prni.
Zmioto mnie w ty. Zdyem jeszcze dostrzec miga obracajce si wskutek inercji i naporu
powietrza. Potem olbrzymia czarna masa samolotu migna nade mn, oddalajc si szybko,
podczas gdy ja zapadaem w otcha.
Ogarn mnie ostry, a bolesny prd zimnego wichru, ktry gstnia z kad sekund, rwc dokoa
mnie huraganowym, twardym cwaem. Instynktownie szukaem oparcia, chciaem zmieni pozycj,
chciaem usi lub stan, podczas gdy spadaem gow i plecami w d. Nogi i rce ciyy mi
strasznie. Nie mogem wyprostowa karku i zdawao mi si, e nie zdoam dosign piercienia
otwierajcego bezpiecznik spadochronu.
To paraliujce wol uczucie, uczucie ju nie strachu, ktry bd co bd zmusza do jakiego
dziaania, lecz zgrozy, staje si zapewne przyczyn mierci niejednego z nas. I gdybym wwczas nie
zdoby si na najwikszy wysiek woli, jaki kiedykolwiek w yciu uczyniem, nie rozmawiabym
z panem, kapitanie.
Wytrzsn fajk o brzeg biurka i sign po kapciuch z tytoniem. Ubija go wolno, systematycznie,
nastpnie za, mruknwszy dzikuj, gdy mu podaem ogie, mwi dalej:
- Wyrwaem ten piercie z tak si, e omal nie wywichnem rki. Wtedy zobaczyem obok siebie
biay oboczek jedwabiu uciekajcy w gr. Za nim rwa cay strumie biaej materii.
Chlasny linki, wybuchn nade mn z hukiem ogromny klosz, szarpno szelkami, wykrcio mn
myca, e omal nie popkay napite a do blu cigna i minie, zakoysao tam i z powrotem.
Musiao to by nisko, bo zaraz zobaczyem ziemi i wyldowaem do szczliwie na krzakach
olszyny.
To, co uwaalimy za przyziemn mg, okazao si cienk warstw chmur, ktra suna na wysokoci
jakich dwustu metrw. Pomylaem wtedy, e mona byo jednak zaryzykowa ldowanie i - cho
w tym nie byo przecie mojej winy - robiem sobie wyrzuty z powodu straty samolotu.
Zaczem nasuchiwa, czy nie dojdzie mnie odgos jego upadku, bo susznie przypuszczaem, e
prdzej ni on znalazem si na ziemi. Jednoczenie wrcia mi myl o spadochronie, ktry znalazem
w kabinie nawigacyjnej.
Niepokj o reszt zaogi, szczeglnie o Nowackiego - bo przypuszczaem, e Morawa skaka pierwszy,
i wiedziaem, e jest dowiadczonym podoficerem - niepokj ten skoni mnie do natychmiastowego
dziaania, pomimo blu we wszystkich czonkach. Ruszyem w kierunku poudniowym, orientujc si
wedug wiatru, gdy wtem usyszaem z daleka naprzeciw mnie leccy samolot.
Nie byoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, e lecia bardzo nisko i e jego silniki byy
zupenie rozstrojone.
W kilka sekund pniej maszyna przesza tu nade mn w lekkim zakrcie, lizgajc si na prawe
skrzydo. Poznaem j mimo ciemnoci: to bya moja FG-32. A przecie wyczyem oba silniki przed
skokiem...
Zrozumiaem wszystko z przeraajc jasnoci w uamku sekundy i zaczem biec: za sterem siedzia
Nowacki.
Oh, to nie jest historia dla sdu i dla komisji bada wypadkw lotniczych. Nie powinienem by jej
w ogle opowiada.
Nie uwierzono mi, naturalnie. Nie umiaem ich przekona i nie miaem adnych dowodw. Ale pan -
niech pan sam powie, czy mogo by inaczej?
Po raz pierwszy od pocztku naszej rozmowy Herbert okaza wzruszenie. Patrzy na mnie z wyrazem
niepokoju i niepewnoci. Czy mu uwierz? Pozby si nagle swego ostronego sposobu bycia i swej
powolnoci. Przesta szuka sw i miarkowa gos. Zauway to jednak zaraz i zmieszany umilk.
- Niech pan mwi - powiedziaem kadc mu do na kolanie. - Ja panu wierz.
Uspokoi si szybko. Kiedy zapala, po raz ju nie wiem ktry, gasnc fajk, rce nie dray mu ani
troch.
- Wic tak - mwi dalej, zupenie ju opanowany. - Nowacki zosta na pokadzie. Zapewne sta za
wyrzutni w chwili, gdy wypadem z samolotu. W kadym razie twierdz - jestem pewien - e zosta
umylnie. eby cho raz w yciu poprowadzi maszyn samemu, na wasn odpowiedzialno; jak to
sobie wymarzy; jak to sobie moe postanowi i czeka tylko okazji, choby za cen ycia.
Kiedy zobaczy, e mnie wymioto z pokadu, jak snopek somy, wlizn si za ster. Zna dobrze t
gondol. Godzinami na ziemi przesiadywa na miejscu pilota i zanudza wszystkich pytaniami
o armatur i urzdzenia sterowe. Tylko, e... nie umia lata.
miga obracay si jeszcze. Wystarczyo wczy zapon i otworzy kran benzynowy, aby silniki
zaczy pracowa. Nawet przy tak wadliwej ich pracy mg jeszcze przez jaki czas utrzyma si
w powietrzu, a o to mu przecie chodzio. By niewtpliwie maniakiem.
Odbezpieczy stery. Lecia. Pilotowa.
To musiay by dla niego wielkie, szczliwe chwile. aden z nas tego nie dowiadczy; nawet wtedy,
gdy po raz pierwszy prowadzilimy samodzielnie samolot jako uczniowie w szkole pilotw.
Niewtpliwie mia pojcie, jak si naley do tego zabra, ale umia przecie mniej ni przecitny ucze
w poowie kursu pilotau.
FG-32 nie jest atwa do pilotowania; trzeba j dobrze pozna, aby da sobie z ni rad. C dopiero,
gdy silniki dziaaj tak le, jak wanie byo wwczas.
Wyobraaem sobie doskonale Nowackiego w tej sytuacji, wrd tej dramatycznej scenerii. T pust,
mroczn skrzyni czterotonowego samolotu, w ktrej hulaj przecigi; te blade, anemiczne wiata
ekranowych lampek, ktre owietlaj konajce zegary i manometry; te rzygajce dymem spalin,
chore silniki, zachystujce si co chwila i strzelajce ogniem.
Widz go, jak siedzi za sterem, tragiczny w patosie tego pierwszego i ostatniego lotu, dokonanego za
tak cen. Patrzy w noc, w ciemno, na mtny horyzont, rozjaniajcy si tu i wdzie sabym
odblaskiem un. Prbuje poruszy koo sterowe i czuje, jak maszyna posusznie kadzie si na
skrzydo. ciga ster na siebie i oto samolot wpiera si w powietrze, orze gbok, niewidzialn
bruzd w przestrzeni, zawraca.
Nowacki wada nim. Zapewne nie zdaje sobie sprawy z niedonej linii zakrtu. Nie czuje polizgw,
zbocze, uskokw w d i w gr, ktrych i tak nie umiaby opanowa nie majc w tym wprawy. Jest
dumny. Jest szczliwy.
Ale oto zza cienkiej warstwy obokw wynurza si ziemia. Staje si bliska. Jest twarda, niegocinna,
pocita kolejowymi torami, szosami, garbata od wzgrz, czarna od kosmatych lasw. I tylko daleko na
pnocy bieleje wielka, rwna, piaszczysta pustynia poligonu. Tam mona by wyldowa...
Pan si domyla, panie kapitanie, co mi wtedy przyszo do gowy. Nie powiedziaem tego sdowi, bo
sd, jak szeroka publiczno, chce widzie albo czarno, albo biao. Ale pan wie przecie, e kady z nas
jest tylko czowiekiem. Nie biaym bohaterem i nie czarnym ajdakiem, tylko czowiekiem, ktry
miewa odruchy dobre i ze.
Ot przez chwil uprzytomniem sobie, co by mi grozio, gdyby Nowackiemu udao si wyldowa.
Nie mam tu na myli sdu. Sd uniewinniby mnie, bo wtedy miabym wiadka. Ale w porwnaniu
z tym, co mnie spotkao ze strony opinii w cigu tego roku po jego mierci, byaby to klska stokro
gorsza. Nie pytano by przecie, jak si to stao, ale wiedziano by, e pilot wyskoczy, obserwator za
zosta i ocali maszyn. I wtedy, w cigu tej krtkiej chwili, pomylaem, e lepiej ju, aby jej ocali nie
zdoa. Przeleciaa mi ta myl przez gow, gdy biegem w stron piaszczystej rwniny, aby... hm, aby
dopomc w tym ldowaniu. Jak dopomc? Nie wiem.
Znaem przecie ten samolot. Chciaem go uratowa. Nie Nowackiego, tylko wanie samolot.
Zdawao mi si, e potrafi odda Nowackiemu ca moj umiejtno ldowania, jeli tylko bd
widzia, jak zblia si do ziemi.
Musia j zobaczy nagle, t gron ziemi, jak saa mu si pod skrzyda. Jak sigaa w gr
rozcapierzonymi chciwie konarami dbw i czochratymi bami sosen.
Moe myla, e wylduje, bo jednak nie zdoay pochwyci go drzewa, i gna ju nisko nad wydmami
biaego piasku. Ale nie powiodo mu si. Nie umia wytraci szybkoci, nie orientowa si, gdzie ley
rwny teren, i nie zdawa sobie sprawy, e trawersuje. Caym pdem wyrn podwoziem o stos
kamieni u skraju lasu.
Usyszaem ten trzask i oskot. Dobiegem. Byo ju po wszystkim: cisza. Tylko z rozpkych zbiornikw
laa si benzyna i syczay patki niegu na rozgrzanych cylindrach.

Herbert umilk i ja milczaem rwnie. Zegar na wiey odwachu wolno wybija czwart. Sycha byo
miarowe kroki onierza pod oknami.
Nie wiedziaem, co mam powiedzie Herbertowi po tym wszystkim. Usiowaem nastroi go
optymistyczniej. Powiedziaem co banalnego o pomykach sprawiedliwoci. Wspomniaem, e
przecie tak czy inaczej dzi koczy si okres zawieszenia go w lotach.
- Nie o to chodzi - odrzek machnwszy rk. - To si oczywicie ju skoczyo i przeszo. Ale zostaje
cie, ktry powlecze si za mn wszdzie. Cie sprawy o pozostawienie obserwatora w samolocie,
ktry ja opuciem. Przecie nie mog kademu z osobna opowiada tej historii tak, jak panu.
Krakw 1939

Kady kurs pnocny prowadzi do bazy

Wieczorem polec na zadanie. W wyprawie popoudniowej nie braem udziau i bezczynnie ptaem
si po kasynie. Byo nudno. Nie chciao mi si nawet gra w brida. Nie mogem si doczeka powrotu
dywizjonu i dopiero kiedy nad lotniskiem rozleg si warkot silnikw, odetchnem z ulg. Tak jest
zawsze, ilekro kilku spord nas zostaje, podczas gdy wikszo leci na tamt stron. Godziny,
ktre spdzamy tu, na ziemi, w oczekiwaniu na ich powrt, nie licz si, jakkolwiek trwaj bardzo
dugo. Chc przez to powiedzie, e nie licz si jako czas przeyty. Ten czas spdzamy. To jest chyba
najwaciwsze wyraenie - spdza czas, czyli popdza go, aby min jak najprdzej, abymy znw
zaczli y; aby zaczo si co dzia dokoa nas i z nami. Spdzanie czasu bywa bardzo nuce; dla
mnie jest zawsze piekielnie nudne. Dlatego oddycham z ulg, kiedy si wreszcie koczy.
Na lotnisku, przy hangarach, sta may tumek; oprcz pilotw - gocie z Londynu: dwie dziennikarki
amerykaskie, paru oficerw i - Jean.
Jean, adne, jasnowose stworzenie, czeka na naszego dowdc. Jest zawsze umiechnita i zawsze
pewna, e Jurek wrci. Wzrusza mnie ta jej naiwna, gboka wiara, chocia jeden z moich przyjaci,
Stefan, utrzymuje, e to po prostu brak wyobrani. Ale Stefan jest w ogle sceptyk i pesymista.
Samoloty wyldoway. Mechanicy zaroili si dokoa nich, uzupeniajc benzyn i amunicj. Wypytuj
pilotw o dziaanie silnikw i o przygody.
Dziennikarki witaj dowdc; sycha trzaskanie migawek aparatw fotograficznych. Mylaby kto, e
to bya jaka nadzwyczajna wyprawa, nie zwyke, codzienne zadanie. A mi troch zazdro, e to nie
ja wracam z tego lotu: nikt na mnie nie zwraca najmniejszej uwagi; bohaterami dnia s ci, ktrzy w tej
chwili wysiadaj z maszyn.
Wtem Jurek dostrzeg mnie za plecami goci i zwracajc si do Amerykanek powiada:
- Ten pilot we czwartek zestrzeli focke-wulffa-190, ktry mnie zaatakowa.
Zrobio mi si gupio. Zaczerwieniem si jak niewinne dziewcz i ogarna mnie zo na t ca
publik, ktra gapia si na mnie jak na raroga. Szczciem adiutant zarzdzi odjazd do kasyna na
podwieczorek. Zostaje tylko nowy skad pilotw, ktry ma lecie.
Jean, egnajc si ze mn, mwi: Good luck. Ciekawe, czy z tak sam pewnoci wierzy w mj
szczliwy powrt, jak we wszystkie szczliwe powroty swego Jurka?... Zapewne w ogle o tym nie
myli, bo c j to moe obchodzi? Ze zoci powtarzam sobie w duchu, e ona sama i jej myli
mnie te nic a nic nie obchodz. Nic! Absolutnie! I - wiem, e to nieprawda.
Idc do samolotu, przypominam sobie ostatnie sowa z odprawy: Kady kurs pnocny prowadzi do
bazy.

Lec jako prawy boczny w pierwszej czwrce. Ryk silnika jest mocny i rzeki. Toczy si jak szorstki
kamie szlifierski, porywajc i odrzucajc precz cae strzpy moich myli i spraw, ktre cz mnie
z codziennym yciem prywatnym. Czuj, jak ich ubywa, jak wygadza si i wyostrza to, co nazywamy
nastrojem chwili, jak poleruje si moja uwaga, jak skupia si coraz bardziej na zadaniu, w ktrym
bior udzia, podczas gdy wszystko inne odpryskuje, urywa si i pozostaje gdzie daleko, coraz dalej
za mn. To wraenie lub moe raczej to doznanie jest tak silne, e odczuwam niemal fizycznie. Mona
je porwna do pewnego stopnia ze stanem, jaki nastpuje po zayciu proszku na bl gowy, w chwili
gdy bl ustaje i gdy wraz z uczuciem ulgi ogarnia nas mie, jasne podniecenie.
Tymczasem mijamy Kana w jednym z najszerszych miejsc i wida ju brzeg Francji.
Sygna do szyku bojowego. Zapalam celownik, odbezpieczam dziaka i karabiny, rozgldam si po
niebie.
Czerwone soce na zachodzie olepia z prawej strony.
Wracajc bd je mia po lewej - myl. - Kady kurs pnocny prowadzi do bazy.
Wchodzimy nad brzeg francuski blisko Le Havre. Niczym nie zmcony spokj. Pord przejrzystych,
zarowionych socem mgieek, jakby upione, wyaniaj si zaciszne osady nad srebrn Sekwan.
Wtem silnik potkn si w rwnym rytmie: koczy si benzyna w zbiorniku dodatkowym. Przeczam
na gwny i docigam mocniej pasy, by stanowi z samolotem jedn cao.
I eto pada zaproszenie do taca; sysz komend dowdcy skrzyda: Wszystkie samoloty peny
gaz, w ty na lewo!
Robimy pene okrenie. W poowie zakrtu widz spywajce w d focke-wulffy, ktrych ognia
uniknlimy wanie tym manewrem. Zaszy nas od soca i nie udao si im.
To dodaje mi pewnoci siebie. Odczuwam podniecenie podobne do emocji myliwego, ktry ju widzi
zwierzyn i wie, e dojdzie do strzau.
Pada komenda: Atakujemy! i czwrki samolotw id w d za uciekajcymi focke-wulffami, ktre
chybiy celu i widocznie nie maj zamiaru prbowa szczcia w walce bez zaskoczenia. Jest ich mniej
wicej tyle, ile nas. Mamy teraz przewag wysokoci. Za p minuty - nie: za kilkanacie sekund
otworzymy ogie.
Wtem - nowy rozkaz: Wyciga w soce; zbirka nad ujciem rzeki.
W pierwszej chwili ogarnia mnie rozczarowanie i zo: czemu u licha puszczamy ich wolno? Taka
okazja nie nadarza si co dzie! Ale w zakrcie na penym gazie widz, e suszno jest po stronie
dowdcy: znw spywaj na nas focke-wullfy.
Nie mog ich policzy: nie ma na to czasu, bo teraz kotuje si dokoa jak w roju pszcz. Jedne pdz
w d, inne w gr.
Niektre id wprost na nasze maszyny, mijajc je w ostatniej chwili i przeciskajc si nawet pomidzy
zwartymi czwrkami.
Rozgldam si na wszystkie strony, aby unikn zderzenia, i czekam na sposobno. Soce olepia.
Wreszcie mam je za sob, ale przed sob nie mam ju dowdcy.
Aha, jest jaki spitfire. Doczam, ale natychmiast rozpoznaj, e to nie on. Lec wic do najbliszej
czwrki. To inny dywizjon.
Sysz komend jego dowdcy: ... tak... dobrze... czwrkami razem... Spyniemy ze socem!
Spywam wraz z nimi, ale postanawiam szuka swego dywizjonu, wic kiedy wycigaj, spywam dalej
samotnie: albo znajd swoich niej, przy bombowcach, albo zakorsarz w pojedynk i wrc
oddzielnie.
Daleko przede mn i duo niej sun trzy punkciki. Lec w ich kierunku. Rosn mi w oczach, ale
poniewa to tylko jedna trjka, wic nie moi. Byskaj w socu na tle ciemnej chmurki.
Sylwetki ich garbi si, pczniej w gowach i ju wyraniej rzebi si w ksztaty trzech focke-
wulffw. Ja za jestem wyej; o wiele wyej! Serce zaczyna mi bi mocniej.
Bliej - myl - bliej... Jestem zupenie na tle tarczy soca patrzc od nich. Nie powinni mnie
zauway a do ostatniej chwili. Zaczn od prawego, z bardzo bliska, i bd mia ich wszystkich, zanim
si spostrzeg.
Ogldam si jeszcze w ty, czy tymczasem kto inny nie snuje podobnych marze o mnie. Ale z tyu jest
tylko soce: ogromne, jaskrawe, cho ju czerwone - jak by pkao ze miechu.
Mierz wzrokiem odlego od prawego hitlerowca: bdzie ze sto pidziesit jardw. Celownik
wyranie wieci na tle ciemnej chmury. Podnosz rodek ognistego piercienia nieco ponad garb
kabiny i naciskam spust.
Focke-wulff drgn, przechyli si na prawe skrzydo, ozoci w socu czarny krzy na burcie i jak by
zamar w bezruchu.
Tylko odlego midzy nim a pozostaymi dwoma zacza szybko wzrasta. Ale dymu i ognia - ani
ladu, a to wanie chciabym przywie na zdjciach mojej kamery foto, bo tylko wwczas zalicz mi
zwycistwo jako pewne. Wic znw si skadam.
Odlego bardzo maa: celownik peen krzya.
Naciskam spust. Bysno, buchno, zawirowao! W cigu dwch sekund widziaem go wszdzie:
nade mn, w dole, na prawo i na lewo. Nie wiem, jakim cudem nie zderzyem si z adnym jego
strzpem.
Ochonem z wraenia stanowczo za pno: dwa pozostae focke-wulffy byy ju o jakie szeset
stp wyej ode mnie i z prawego skrtu pluy do mnie ogniem.
Wia! - przysza byskawiczna decyzja.
Robi gwatowny skrt w prawo w gr. Szybko ogromna. Czuj, jak wgniata mnie w kabin,
a niebo i ziemia zlewaj si w jak szar mas.
Przyciskam brod do krtani i po chwili zamroczenie mija: odzyskuj wzrok. Jeszcze chwila, a dam nura
w sam rodek tarczy sonecznej. Wwczas - ju wszystko dobrze: nie trafi - nie zobacz mnie na tle
soca. Jeszcze trzy sekundy... Jeszcze...
Maszyna drgna raz i drugi. Myl jak byskawica: otwaro si podwozie.
Sprawdzam uchwyt, spogldam na wskaniki - w porzdku!
Wic co? Trafili?
Czekam: moe wybuchnie ogie? Mimo woli wcigam gow w ramiona, garbi si, kurcz si cay,
eby mnie zakrya pyta pancerna. Czekam czego nie znanego mi jeszcze - trafienia pociskiem. Wtem
soce zalao ca kabin. Nie widz nic: ani instrumentw na tablicy, ani horyzontu na niebie; lec
w rodek soca. Teraz nie trafi: s tak samo olepieni jak ja!
Ogldam si w ty. Dzieli mnie od nich ju cakiem bezpieczna odlego. Po chwili trac ich z oczu
zupenie.
Wyszedem nad brzeg Kanau mniej wicej w rodku midzy Le Havre i Cherbourg. Odetchnem
z ulg. No, udao si korsarstwo! Teraz tylko wrci na lotnisko, a to przecie ju drobnostka. I - taki
sukces! Zdj z tak bliska chyba jeszcze nikt nie przywiz.
Przeczam radio na nadawanie i l meldunek do dowdcy, e miaem walk i e wracam. Sysz
bardzo dalekie rozmowy dywizjonu. Pozostawiam zbawienn tarcz soca troch na lewo. Czuj si
ju bezpiecznie: za dwadziecia minut wylduj. Ciekawe, czy Jean bdzie czekaa na nasz powrt?
Jeeli tak, zapyta, co si ze mn dziao. A ja powiem, e polowaem w pojedynk.
I dodam od niechcenia, e skutkiem tego Luftwaffe ma o jednego focke-wulffa mniej. Zaatakowaem
sam jeden trjk i jednego odstrzeliem. Z pewnoci zapyta, jak to byo.
- Jak zwykle, Jean: waciwie wszystkie walki s do siebie podobne.
Spojrz jej w oczy i umiechn si, a potem, poniewa bdzie nalegaa, opowiem jej w kilku sowach
o tym spotkaniu.
- I nie ba si pan? - zapyta Jean.
A ja:
- Strasznie! Skra na mnie cierpa.
Po czym Jurek postawi whisky i sam zapyta o szczegy. Wtedy bd opowiada wszystkim. Ale
wanie to opowiadanie bdzie przeznaczone dla Jean. We czwartek jeden focke-wulff, dzi drugi!
Jeszcze kilka czy kilkanacie lotw i... - czemu nie? - mog mie dwunastu, moe pitnastu
hitlerowcw.
Umiechnem si do tej myli. Nie ma co gada - mam szczcie.
Ledwo to pomylaem, silnik nagle przerwa. Drgnem. Spryy mi si wszystkie minie i w tym
napiciu czekaem, kiedy uchwyci. Ale sekundy biegy, a warkot nie wraca. Tylko szum i powist pdu
sepleni co ostrzegawczo o bliskim, niespodzianym niebezpieczestwie.
Poczuem zimny dreszczyk wzdu grzbietu, a potem gorce tchnienie strachu. Co si stao?
Urwany tok myli przebiega teraz po nowym torze. Pdz jedna za drug:
Moe cinienie benzyny spado na wysokoci?
Przeczam krany, przestawiam manetki na wszelkie moliwe kombinacje. Nie pomaga. migo
obraca si tylko wskutek pdu powietrza.
Iskrowniki? - W porzdku. - Wic paliwo?
Naciskam guzik wskanika.
Wskazwka drgna i opada: ZERO! Prbuj powtrnie: przecie powinienem mie zapas
wystarczajcy jeszcze na p godziny?! Lecz zegar mwi wyranie, e zbiornik jest pusty. Zero!
Co robi? Mam dwadziecia pi tysicy stp wysokoci. Brzeg francuski poza mn, od Anglii za dzieli
mnie prawie sto mil wody. Zawrci i ldowa we Francji - to dosta si do niewoli. Skaka do morza
tak daleko od brzegw angielskich, przed zapadniciem nocy - to nawet nie ryzyko, to pewna mier.
Naciskam guzik radia i wywouj nasz stacj lotniskow. Po chwili odzywa si oficer kontrolny.
Namierzaj mnie, wszystko idzie bardzo sprawnie. Ten ywy gos z Anglii dodaje mi otuchy. Nadajc
sygnay, eby tam mogli stale okrela moj pozycj, opowiadam o wszystkim, co si zdarzyo.
Opowiadam zupenie inaczej, ni to sobie przed chwil planowaem: miaem walk; zestrzeliem
jednego; szkoda mi zdj, ktre uton wraz z samolotem.
Nagle przychodzi mi na myl, e i ja mog uton. Ogarnia mnie strach. Spogldam w d. Cikie,
oleiste fale przelewaj si leniwie pode mn. Wkrtce tam bd. Brr...
- Halo, Oleka! Halo, Oleka! - woa gos oficera kontroli.
- Sucham. Tu Oleka.
- Nadawaj sygna. Nie sysz sygnau.
- O. K. - mwi z wysikiem. - Teraz syszycie?
Sysz. Podaj mi znowu kurs: prosto na pnoc. Wanie ten kurs utrzymuj od pocztku.
Wydaje mi si, e minem ju rodek Kanau. Oficer kontroli radzi mi skaka z wysokoci czterech
tysicy stp. Odpowiadam, e rozmieniem ju ostatni dziesitek, i uwiadamiam sobie, e ta chwila
si zblia. Serce zaczyna bi szybciej. Trzeba si przygotowa...
Brzegu Anglii nie wida. Przykryy go chmurki. Zdejmuj rkawice, otwieram oson i drzwiczki
kabiny.
Minem ju chyba dwie trzecie Kanau. Odpinam pasy Jeszcze raz zawiadamiam oficera kontroli, e
za chwil bd skaka.
Odpowiada:
- Jeste ju niedaleko. Nie bdziemy ci dugo trzymali w wodzie.
Zdejmuj haub, a z ni suchawki i mikrofon. czno ze wiatem zerwana.
Wysokociomierz wskazuje 5000 stp. Zwikszam kt nachylenia maszyny, eby nabra szybkoci.
Zaczynam odwraca spitfirea na plecy. Czuj, jak maleje sia odrodkowa, ktra dotychczas wtaczaa
mnie w oparcie fotela, i jak z wolna moje ciao poddaje si prawom grawitacji: robi si lekki,
zawisam wewntrz gondoli, ocieram si o burt; ju do poowy jestem na zewntrz.
W tej samej chwili budzi si we mnie lepy, oszalay instynkt: trzymaj si, bo wypadniesz w przepa!
Co wprost przeciwnego dyktuje rozum: prdzej, bo zostaniesz w gondoli!
Sprzeczne, szarpice nerwy uczucia paraliuj minie. Strach przed si instynktu. Strach przed
logicznym nakazem wbrew nawykom.
Nie da si! Nie da si opanowa przeraeniu! Myle!
Orczyk uciek mi spod ng, drek sterowy wyrwao mi z rki, a maszyna jest na plecach i teraz, nie
sterowana przeze mnie, w p obrocie pikuje do wody, a pd powietrza znw zaczyna mnie wciska
do kabiny. Rozpaczliwie usiuj znale punkt oparcia pod stopami, eby wydosta si na zewntrz.
Szamoc si. Czybym tak mia zgin?!
Wreszcie udaje mi si oprze na czym nog. Kurcz si i z caych si odbijam si jak spryna. Powist
i szum samolotu ginie, rozwiewa si. Szukam doni piercienia otwierajcego spadochron. Jest!
Szarpi z caych si i... piercie zostaje mi w rku - urwany!
Co si stao?!
Wykrcam gow, eby zobaczy, co si dzieje za moimi plecami, i widz, jak z tyu, w lewo ode mnie,
oddala si may spadochronik pomocniczy, cignc za sob gwn czasz i pajczyn sznurw.
Czasza pcznieje, wydyma si, zasania sob wszystko, i - zwisam bezpiecznie na szelkach
spadochronu.
Bezpiecznie?! Ogarniam wzrokiem bezmiar szarej wody. Brzegu nie wida. Spogldam w d, by
oceni wysoko. Trzy tysice stp? Moe mniej? Widz wasne stopy koyszce si wolno na tle
morza. Dziwny widok. Przychodzi mi na myl, e bardzo niewiele ludzi na wiecie przygldao si
swoim wasnym stopom na tle morza, ale bezstronnie rzecz biorc, nie maj mi czego zazdroci.
Zdarem z noska nowych, mocnych butw strzp skry. Musiaem o co zaczepi w maszynie. Fakt, e
moj uwag zaprztaj takie nieistotne drobiazgi, e zdaj sobie z nich spraw, podnosi mnie na
duchu. To zimna krew i spokj - myl z aprobat. Ale w spokj pryska jak baka mydlana, gdy
znw spogldam na morze.
Szara powierzchnia wody staje si coraz wyraniejsza. Widz biaogrzywe bawany zaamujce si
u szczytu i spywajce w gboko zaklse kotliny. Czy moja d gumowa utrzyma si na wzburzonej
fali? I - jak dugo?
Otwieram kran butelki ze spronym powietrzem, aby napeni mae westk, i cigam linki, by
zmniejszy wahania spadochronu. Po chwili butla przestaje sycze, cho mae westka nie wyda si
jeszcze dostatecznie. Chc j nadmuchiwa si wasnych puc, lecz nie ma ju czasu: zway biaej
piany s tu pod nogami. Przekrcam klamr zwalniajc pasy spadochronu i w nastpnej chwili
wpadam do wody.
Zanurzam si z gow, ale wypywam zaraz na powierzchni. Widz, jak czasza spadochronu widnie
na stoku fali wysokiej jak gra i wraz z ca mas wody pdzi wprost na mnie. Rzucam si w bok, eby
mnie nie nakrya, lecz za pno: nogi zapltay mi si w linkach i spadochron tonc cignie mnie za
sob. Raz po raz fale przelewaj mi si nad gow. Pracuj rkami, eby utrzyma si na powierzchni,
i usiuj uwolni nogi, ale bezskutecznie: le nadta mae westka prawie wcale nie trzyma. Ju pij
son, gorzk wod. Ju krztusz si i kaszl...
Strach podcina mnie jak biczem i nagle jak bysk przelatuje myl:
Dinghy! Nad dinghy!
Podcigam j ku sobie. Jeszcze nie znalazem butli, a ju musz puci link, by znw wydosta si na
powierzchni. Ale po kilku prbach mam wreszcie butl w rku, tylko nie mog znale przetyczki.
I znw zanurzam si, znw wypywam kaszlc i zachystujc si wod.
Butla od dinghy... Gdzie jest butla?!
Czuj, e siy mnie opuszczaj. Robi si szaro. Dokoa - trzymetrowe ciany wody. Huczy mi w gowie,
szumi, wyje. Chyba trac przytomno... Nie: to silniki, to przecie silniki lotnicze!
Spogldam w gr. Nisko, wprost nade mn, lec dwa typhoony. Nawet si nie udz, e ktry
z pilotw mnie dostrzee na wzburzonym morzu o zmierzchu. Mog liczy tylko na wasne siy. Musz
ich oszczdza, bo...
Podcigam dinghy i t nieszczsn butl. Mocuj si z nieruchomym korkiem i - znw jestem pod
wod. Wypywam, chc chwyci powietrza i w tej samej chwili fala uderza mnie w twarz. Krztusz si,
rzygam, dusz si, ton... Ale instynkt ycia nie osab: znw jestem na powierzchni; znw oddycham.
Trzeba uwaa na fale. W tej chwili wynosi mnie na gadki grzbiet gry wodnej. Nade mn zawisa
mewa. Przekrzywia gwk na bok i patrzy. Zapewne widziaa ju nie jedn tak walk i nie jedn
klsk. Jeeli teraz mi si nie uda, bdzie rwnie wiadkiem mojej klski. Wic - oszczdza siy;
myle; nie szamota si.
Pync na wznak, raz jeszcze, ostronie, wolno podcigam ku sobie gumow d, odnajduj butl
i ogldam j dokadnie w przerwach midzy rzutami fal. Gdzie jest ta zatyczka, ktr trzeba usun,
eby mona byo otworzy kran?
Jest! Mae kko druciane odchylone od korka. Odrywam je bez wysiku, przekrcam korek i - butla
syczy! Reguluj dopyw powietrza, nie spuszczam wzroku z dinghy, ktra nabiera wreszcie ksztatw
paskiej, owalnej odzi. Mewa wci way si nade mn na rozpitych szeroko skrzydach. Umiecham
si do niej:
- Widzisz? Nie daem si! Teraz ju nie uton. Musz tylko odpocz, zanim doka nowego wyczynu -
zanim wylez na mj gumowy statek.
To by istotnie wyczyn.
Wcignem si na krawd dinghy i legem na brzuchu, zupenie wyczerpany. W gowie mi si
krcio, co chwila targay mn wymioty; szczkaem zbami i draem z zimna; w uszach czuem ostry,
dojmujcy bl. Ale wanie to zimno pobudzio moj energi: baem si, e zamarzn na mier.
Uchwyty przy burtach dinghy wylizgiway mi si ze zgrabiaych doni, brako mi tchu, a serce
omotao, jak by miao pkn lada chwila, lecz mimo to zdoaem wreszcie wcign nogi i odwrci
si, eby usi.
Teraz ju jest prawie ciemno. Wyczerpuj wod z dinghy. Ruch rozgrzewa mnie troch, ale mcz si
wkrtce. Zapinam jeden fartuch na nogach, na plecy nacigam drugi, z kapturem na gow, i chowam
zmarznite rce pod pachy. Byle wytrzyma do rana: przylec i wyowi. Wiedz przecie, gdzie
jestem. Co prawda wiatr oddala mnie od brzegw Anglii, ale dla samolotu przebyta przeze mnie
odlego bdzie bez znaczenia. Tak, ratunek jest pewny. Tylko przetrzyma noc.
Spogldam ku pnocy i okrzyk rozpaczy wyrywa mi si z piersi. Wprost na mnie pdzi niemal
pionowa ciana olbrzymiej fali, z ktrej, jak okap dachu, zwisa biay grzebie piany. Zdyem nabra
pene puca tchu, po czym - tony wody zwaliy si na mnie przewracajc moj dk do gry dnem.
Szamocz si z mocnymi fartuchami, by odzyska swobod ruchw. Ju zachystuj si wiszc gow
w d pod wod. Rozpaczliwym wysikiem zdzieram tylny fartuch krpujcy mi ramiona i uwalniam
nogi. Wypynem i trzymajc si dinghy, odpoczywam. Potem udaje mi si odwrci dk i znw
z ogromnym trudem, nabierajc si po kadym ruchu, wle do niej. Lecz nie otulam si ju
fartuchami: to, co stao si przed chwil, moe si powtrzy.
Moje przewidywania byy suszne: jeszcze siedem razy w cigu tej nocy fala przewracaa mnie wraz
z dk i siedem razy gramoliem si na ni, wyczerpywaem wod, poprawiaem link, ktra czya
mnie z moim gumowym statkiem.
Za kadym razem wydawao mi si, e ju nie zdoam walczy nadal o ycie. I za kadym razem, gdy
woda wdzieraa mi si do puc, zdobywaem si na jeszcze jeden wysiek.
Nad ranem morze uspokoio si nieco. Fala jest jeszcze dua, ale ju nie przewraca dki. Przetacza si
tylko przez ni napeniajc j wod, ktr ustawicznie wyczerpuj, eby si rozgrza.
Nie mam ju kubka do wyczerpywania wody; zgubiem go wraz z wiosami i - co gorsza - z pudekiem
rakiet. W pokrowcu znalazem dwa pudeka z ywnoci, latark, ogrzewacz i agiel. Latarka niestety
nie dziaa, bo zamoka. Ogrzewacz chemiczny rwnie zawodzi. Otwieram paczk z ywnoci.
Pastylki odywcze Horliks, czekolada i pastylki na podtrzymanie energii stanowi lepk ma.
Prbuj posili si t substancj, ale wstrtny smak czekolady rozpuszczonej w wodzie morskiej
sprowadza nudnoci. Zatrzymuj wic tylko gumowy woreczek na wod i tubk skondensowanego
mleka, reszt za wyrzucam. W drugim hermetycznie zamknitym pudeku te woda... Ale pastylki
Horliks s mokre tylko z wierzchu. Poykam dwie, reszt wkadam do gumowego woreczka, mocno
zawizuj wasnym krawatem i chowam w zanadrze.
Soce wschodzi. Lada chwila spodziewam si samolotw, ktre przylec, eby mnie odnale
i sprowadzi pomoc.
Ju lec! Sysz warkot silnikw! Coraz wyraniej! Coraz bliej!!
Dwa spitfirey wynurzaj si spoza fal i lec kosiakiem wprost na mnie. Serce bije mi radonie.
To jest organizacja ratownictwa! - myl.
Samoloty ju nad gow. Widz litery na kadubach. To nie z naszego dywizjonu, ale macham rkami,
wrzeszcz, zapominajc, e piloci nie mog mnie sysze.
Minli mnie... Oddalaj si na poudnie... To nie jest pomoc. To nie poszukiwania. Po prostu lec na
jaki wypad do Francji.
Soce bardzo wolno podnosi si nad horyzontem. Wsuchuj si w ogromn cisz, wycielon
szumem fal. Czekam, a warkot silnika przekreli t sypk, szeleszczc, rozchlupotan cisz wawym,
wesoym rytmem, ktry kadzie si na wietrze i podbiega, waha si, opada, to znw si wznosi,
znajomy, swj, bliski.
Jest! Sysz go! Przegina si w przestrzeni i przenika j dreszczem - raz, drugi... Wdra si, teje,
zblia si!
Dwa spitfirey kr w oddali. Szukaj. Widz po sposobie latania, e szukaj. Z kadym okreniem
zbliaj si ku mnie.
Serce wali coraz mocniej. Ju s bardzo blisko. Jeszcze jedno okrenie, wezm mnie w rodek.
I nagle... kad si w zakrt, lecz w przeciwn stron.
Moe jeszcze wrc? Moe zwid ich cie jaki wrd fal? Moe nastpny wira znw pjdzie
w moim kierunku?
Nie: oddalaj si. Czuj, jak serce zamiera, jak co kuje w kadym palcu, boli w krzyu, szczypie
w oczy. Nie mog zapa tchu. W mylach chaos.
- Koniec! Koniec! - dzwoni mi w uszach.

Soce ju byo wysoko, gdy opanowaem si wreszcie i zaczem zastanawia si nad sytuacj.
Gdybym nie by zgubi rakiet, bybym uratowany. Gdyby zrobili jeszcze jedno okrenie - musieliby
mnie zobaczy. Wiatr pdzi mnie stale z du szybkoci na poudniowy wschd. Jestem zapewne
bardzo daleko od miejsca, gdzie wyskoczyem, lecz przecie powinni si z tym liczy. Moe
o zachodzie wznowi poszukiwania? Moe bd szukali jeszcze jutro? Moe kto dostrzee mnie
przypadkiem w przelocie?
Jeli morze bdzie spokojne, mog przey tydzie, a nawet duej. Pastylki i mleko skondensowane
powinny wystarczy na podtrzymanie si. Tylko - nie mam czym ugasi pragnienia!
Ledwie o tym pomylaem, ju mi si chce pi; ju mc si myli; ju pierzcha nadzieja.
Czuj piekielny bl w uszach. Kady podmuch wiatru kuje jakby ig w mzg. Bol mnie wszystkie
minie. Rwie w stawach. Mdli, skrca wntrznoci. Jak dugo to bdzie trwao?
Przed zachodem soca, jak przewidywaem, zacz si ruch w powietrzu. Z pocztku syszaem tylko
warkot silnikw i nie mogem nic dojrze w grze. Pniej zobaczyem biae smugi sunce po niebie
z pnocy na poudnie. Wyprawy szy na duej wysokoci.
Widziaem, jak wracay. Szy znacznie niej, ale za wysoko, by mnie dostrzec. Poznaem po
uszykowaniu nasze skrzydo myliwskie. Lec wprost nade mn. adnemu z nich nie przychodzi na
myl, e jestem tu, o dziesi tysicy stp pod nimi.
Zapada noc. Znw trzeba si przygotowa na wszelkie niespodzianki i na now walk z morzem. Tylko
- czy warto walczy? C moe przynie nastpny dzie? Jeeli nie znaleli mnie dzi - to tym bardziej
nie znajd jutro.
Morze jest dosy spokojne; wiatr po dawnemu pcha mnie wci w stron Francji. Reflektory
niemieckie s ju znacznie jaskrawsze od angielskich. Dokoa mnie w wodzie iskrzy si od miliardw
wieccych yjtek. Jakie due, chyba dwumetrowe, stworzenie przemkno raz i drugi blisko mojej
dki. Wiem, e nie ma tu rekinw, ale - a nu si jaki zabka? Trzymam wic maszt w pogotowiu
i nie spuszczam oczu z fal.

Nad ranem sysz pianie kogutw. Wiatr o wicie ustal zupenie. Morze prawie gadkie. Na niebie
cisza - adnych samolotw nie wida.
Postanowiem pisa pamitnik. Pamitnik na konierzyku od koszuli, ktry zdy wyschn.
Oderwaem go i ostronie odkrciem ochraniacz pira. Atrament jest blady, wodnisty, ale - jest.
Drobne litery na strzpie ptna wydaj mi si czytelne.
Napisaem co w rodzaju listu do kolegw i do dowdztwa oraz kolejno - uwagi w sprawie ekwipunku
i jego zabezpieczenia na takie wypadki jak mj. Potem starannie zawinem konierzyk w ceratowy
pokrowiec od opatrunku i schowaem do wewntrznej kieszeni. Jeeli znajd moje zwoki, moe si
to przyda: moe uratowa innych. Zaatwiwszy t spraw doznaem uczucia ulgi.
Jest ciepo. Soce grzeje. Dokoa cisza i pustka. Nawet mew nie ma. Myli pyn ku moim
najbliszym, a pami przenosi mnie w coraz odleglejsze czasy. Matka, dziecistwo, dom rodzinny i te
dwadziecia kilka lat ycia, a do wybuchu wojny.
Po poudniu moje ubranie wyscho wreszcie prawie zupenie. Soce skania si ku zachodowi, ale nie
czuj chodu. Za to mam coraz wiksze pragnienie. Tabletka Horliks ju od dwch godzin nie chce
rozpuci si w ustach.
Pod wieczr usyszaem samoloty. Szy wysoko, z dala ode mnie, na samym horyzoncie.
Czybym ju by poza Kanaem?
Przypuszczam, e znajduj si gdzie na linii Dieppe-Cherbourg, w odlegoci pitnastu lub
dwudziestu mil od wybrzea Francji. Wiatr pnocny, wschodni lub zachodni w cigu jednej doby
moe dopchn mnie do brzegu, na ktrym s Niemcy. Tylko wiatr poudniowy byby pomylny.
Kady kurs pnocny prowadzi do bazy... Gdyby zaczo d z poudnia z tak si, jak poprzednio
do z pnocy, w cigu trzech dni mgbym dotrze do brzegw Anglii. Gdyby zaczo d
z poudnia...
Ledwie to pomylaem, prawie gadka powierzchnia morza zacza si marszczy, pniej fadowa,
a potem szumie i pluska. Bryzgi wody raz po raz paday na fartuch dinghy. Fale rosy. Jedna
wlizna mi si na kolana, druga chlusna w plecy.
Pyn! Pyn na pnoc, o czym wiadczy soce chylce si ku zachodowi na lewo ode mnie. Z braku
zagubionych wiose, sucych rwnie za podstaw masztu, opieram go o wasny brzuch i rozwijam
agiel.
Przed samym zachodem ujrzaem fortece wracajce z wyprawy. Szy wysoko nade mn.
Podniosem gow i licz. Wtem bliski warkot silnikw wstrzsn mn jak prd elektryczny. Jedna z
fortec leci nisko, tracc wysoko. Na jej skrzydach - dwa spitfirey jakby w kluczu, a dwie polskie
czwrki myliwcw patroluj dokoa. Krc aglem nad gow. Skrcaj wprost na mnie!
O Boe! Widz!... Zniaj si!
Serce wali. Pochylaj si do zakrtu i... Nie! Nie widz. Wycigaj w gr, przekadaj w przeciwny
zakrt, oddalaj si. Jeszcze jeden zawd.
Ale wiatr dmie. Wiatr poudniowy. Bd co bd zbliam si ku Anglii. Wiatr jest mi teraz jedynym
sprzymierzecem.
Uklkem w dinghy, eby z niej wyczerpa wod. Jednak niespodziewanie dua fala uniosa mnie,
sprzymierzeniec za dopomg i wywrci dk. Caodzienne suszenie ubrania poszo na marne.
A noc zapada i znw dzwonic zbami dygocz z zimna.
Wiatr dmie coraz silniej. I ciesz si, i boj si: czarne chmury zaczynaj pcznie na horyzoncie.
Moe bdzie deszcz? Moe ugasz pragnienie?
Sysz znw pianie kogutw. Zaczynam podejrzewa, e to zudzenie, bo w uszach, ktre mnie bol,
mam peno przernych dwikw.
Od pasa w d zdrtwiaem wskutek siedzenia w zimnej wodzie bez ruchu. Nie mog porusza
nogami. Co bdzie, jeeli dinghy znw si wywrci?...
Zaczyna pada deszcz. Strzsam wod z fartucha i rozpocieram go na kolanach, by naapa
deszczwki. Ale przelotny deszczyk koczy si prdko. Zgarniam odrobin wody z fartucha pokrywk
od latarki i pij. Jest sona.
Ju nie panuj nad sob: wyciskam z tubki ostatnie krople mleka, eby zwily obolay jzyk. Nie
zostao mi nic poza pastylkami. Ale chwilowo doznaj ulgi. Podnosz wzrok ku niebu. Chmury
przeszy; widz przed sob Wielk Niedwiedzic. Pyn na pnoc.
Kady kurs pnocny prowadzi do bazy!

Nad ranem budz si z odrtwienia. Jestem dziwnie obojtny i leniwy. Nie zdaj sobie sprawy, czy
spaem w nocy. Kady ruch sprawia mi bl. Skr na okciach mam pocieran o rkawy; sl morska
jtrzy skaleczenia. Gryz i poykam such tabletk Horliks. Jest zimno. Z niecierpliwoci spogldam
na soce, czekajc, a si podniesie, by mnie ogrzao.
Usiuj przezwyciy lenistwo i zaczynam wylewa wod z dinghy. Ale w tej chwili kto mwi mi do
ucha:
- Jak ci nie wstyd?! Dogadzasz im, wysugujesz si...
- Komu? - powtarza gos - Wing Commandorom, Wing Comman-do-rom!
Nie rozumiem. Nie wiem, co to ma znaczy. Ale czuj, e kto niesusznie mnie podejrzewa.
- Przecie ja tylko, eby si rozgrza. O - fala napenia dk prdzej, ni mgbym z niej wyczerpa
wod!
Kto za mn mieje si urgliwie, ironicznie:
- Dogadzasz Wing Commandorom! Ha, ha, ha! Wing Commandorom!
Ten miech jest nieznony. Nie bd wylewa wody! Nie chc! Pi! Pi mi si chce!
- Krew! Krew! - kto wola z gry. - Krrew!
Podnosz wzrok. To mewy. Dwie z nich chc usi na burcie dinghy. Sposzyem je krzykiem:
- Jeszcze nie jestem gotw!
Wic usiady na morzu i cierpliwie czekaj pync obok mnie. Patrz na nie obojtnie. Jestem senny.
Przymykam oczy. Po chwili - kto gra na harmonii. Aha: to Grzyb z naszego dywizjonu.
Soce grzeje: mie, rozbierajce ciepo rozchodzi si po plecach. Za chwil zasn, a wiem, e nie
powinienem, bo oczekuj przyjazdu Jurka. Mia przyjecha w poniedziaek... Ale - prawda! Przecie ja
nie wrciem z wypadu na Francj.
Wydaj rozkaz: Przygotowa trumn do dekoracji!
Kwiaty, kwiaty, kwiaty! Chryzantemy - rdzawe i biae. ciel si, pyn, sypi si z gry. I nagle, jak
wybuch granatu, czerwone, skpane we krwi gwodziki! Idzie od nich podmuch, ktry rozrzuca
chryzantemy na wszystkie strony. Czarne wieko trumny sterczy ostrymi kantami, ktre rozszerzaj
si, urastaj do rozmiaru domu, hangaru, lotniska... I co teraz bdzie? Jake - z tak olbrzymi
trumn?...
Warkot samolotw przerywa te majaczenia. Otwieram oczy. Na redniej wysokoci idzie wyprawa
bostonw, eskortowanych przez spitfirey.
Nagle jeden boston zakopci, odczy si od szyku; zawraca, tracc wysoko w zakrcie, i nisko,
akurat nade mn, wraca do bazy. Dwa spitfirey towarzysz mu wiernie, zachodz z obu stron
szerokim ukiem.
Nie ruszam si: i tak nie zobacz. Patrz na morze. Dokoa mnie pyn kpy wodorostw. Czyby to
miao wiadczy o bliskoci brzegu?
Mijaj mnie z szybkoci okoo metra na sekund.
Wic jeeli prd jest od brzegu, a ja pyn z wiatrem, to robi ptorej mili na godzin. Niech bdzie
nawet mila na godzin, to i tak w cztery dni mona przepyn cay Kana. A przecie pyn z wiatrem
ju ca dob. Jeeli wiatr si nie zmieni, to za trzy dni...
Coraz wicej wodorostw naokoo. Wyawiam spor ich kp i prbuj u, ale piek jak pieprz.
Morze staje si coraz burzliwsze. Musz uwaa, eby fale nie uderzay z boku, bo mnie wywrc.
Jeden z uchwytw dinghy jest naderwany. Spogldam z niepokojem na odstajcy strzpek gumy
i nasuchuj, czy nie zacznie sycze powietrze. Dopompowywa trzeba coraz czciej.
Fala raz po raz uderza mnie w plecy, oblewajc caego, lub wynosi mnie wysoko na swj grzbiet,
z ktrego po chwili zjedam w gbok bruzd.
Soce zachodzi. Chyba spaem, bo przecie niedawno byo poudnie. Wiatr wzmaga si cigle. Na
horyzoncie - chmury.
Moe znw bdzie deszcz? Oby tylko nie burza.
Pragnienie - straszne. Oddech mam krtki i szybki, jak po zmczeniu. Z trudem przeykam dwie
pastylki na podtrzymanie energii; boj si nocy.
Wiatr napina agiel, a trudno utrzyma sznury, ktre wrzynaj si gboko w namoknite,
ciastowate donie. Pyn.
Pyn na pnoc. Po zapadniciu ciemnoci nie spuszczam z oczu Wielkiej Niedwiedzicy, ktra
wskazuje mi Gwiazd Polarn. Konstelacje mrugaj ku sobie porozumiewawczo: On pynie na
pnoc. Wiecie? Kady pnocny kurs prowadzi do bazy.
Ale z dou, chyba z samego dna morza, kto podglda gwiazdy.
- Ho-Ho! On pynie na pnoc... Wielka Niedwiedzica twierdzi, e ten w dinghy pynie na pnoc -
chlupocze fala. - I c na to Wing Commandorowie?
Kto zamia si gono tu obok mnie. Chlasno po wodzie, zadudnio i nagle - dzwoni dzwonki
elektryczne!
Obejrzaem si w tamt stron. Daleko, w lewo ode mnie, chwieje si na falach jasna, wiecca kula.
Boja ratownicza! Omal jej nie minem...
Zwijam agiel i zaczynam wiosowa. Moe za chwil bd mg napi si czystej wody, ogrza si
w ciepym, suchym piworze i nada sygna przez radio?!
Mcz si szybko, lecz wiosuj nadal, bo wiato zblia si, ronie, jest coraz janiejsze. Jeszcze sto
jardw... Jeszcze osiemdziesit... Pidziesit... Jeszcze tylko par ruchw...
Wtem wietlista kula rozdwaja si, rozpywa si w dwie rne strony. Na prawo pynie wielki, rowy
abd; na lewo z wolna zapada pod wod pomaraczowy so.
Przestaj wiosowa. Przecieram oczy. So podnosi trb i ryczy aonie. Ju znik. abd pynie
dalej, koysze si na falach w d i w gr, w d i w gr...
Przywidziao mi si chyba - myl. - Nie ma na wiecie rowych abdzi.
Podnoszc agiel sysz zowrogie szemranie. Kto narzeka, e si nim wysuguj, e znw dogadzam
Wing Commandorom... Co to moe znaczy?
Wiatr szarpie aglem i fale przewalaj si przez dinghy. Patrz na Wielk Niedwiedzic, ktra jedzi
po niebie jak na karuzeli. Nacigam sznury, pochylam si w ty i usiuj uspokoi rozbiegane gwiazdy.
Przychodzi mi na myl, e powinien je kto pilnowa, bo mog zasn; jestem taki zmczony.. I nagle
domylam si, e gwiazd pilnuje Molly, ta, co usuguje w mesie oficerskiej na naszej stacji. No,
dobrze, niech tylko uwaa, bo moe przyj zmiana kursu.
- Jak to zmiana? - dziwi si Molly. - Przecie kady kurs prowadzi do bazy...
- Nic podobnego - mwi. - Wcale nie kady...
Ale ona mi przerywa:
- Panie poruczniku, ukradli Wielk Niedwiedzic!
Wzruszam ramionami.
- No to co z tego? - i zaczynam szuka po ciemku.
Szukaem jednak na prno. Przykryy j chmury. Noc staa si atramentowoczarna.
Ocknem si, gdy ju szarzao. Wiatr zmieni kierunek na pnocno-wschodni. To mogo przeduy
moj podr, ale - c mi pozostawao innego, jak eglowa dalej?
Zaczyna si rozwidnia. Spogldam na pnoc i gdy fala unosi mnie w gr, widz ld! Ld, bez adnej
wtpliwoci! Biae kredowe urwisko skalne. Odlego jest jeszcze bardzo dua. Ale nie zmniejsza to
mojej radoci. eby mi tylko starczyo si...
Morze jest burzliwe; obawiam si, e fala wywrci mnie lada chwila. Woda przelewa si przez dinghy.
Nie wyczerpuj jej, bo kady ruch sprawia mi bl. Jestem bardzo osabiony. Poykam pastylki na
podtrzymanie energii. Skutek tych pastylek jest naprawd nadzwyczajny: siy pomau wracaj, a bl
ustaje; nawet pragnienie staje si mniej dotkliwe. Wiatr znosi mnie w prawo. Umocowuj kaptur
kotwiczny przy lewej burcie. W ten sposb jeli nawet nie pyn ku brzegowi, to przynajmniej stale
mam go przed oczyma.
Mijaj godziny i wci widz ten brzeg - wci jednakowo odlegy. Prbuj wiosowa masztem, ale to
prna strata si. Postanawiam wic zda si na wiatr i - czeka: za dzie czy za dwa dopyn wreszcie.
Nikt nie wie - nikt nie moe wiedzie, jak dugo trwa dzie, jeli nie spdzi go na morzu w dinghy,
koysany, hutany, zalewany przez fale; kto nie przey tych godzin samotnych, ze wzrokiem
utkwionym w ld; kto nie cierpia wskutek pragnienia...
Boj si zamkn oczy, boj si zasn, obawiam si zapadnicia ciemnoci - aby ten brzeg, biay
kredowy brzeg, nie rozwia si, nie znikn. Ale soce skania si ku zachodowi. Jest na lewo ode
mnie. Za godzin, moe za ptorej godziny zacznie si zmierzcha. Spogldam ku lekko zamglonej
tarczy sonecznej. Wzrok mam zmczony i niepewny: wydaje mi si, e obok soca byszcz dwie
zote gwiazdy. Nie - przecie nie mgbym widzie gwiazd o tej porze i w tej stronie. A jednak co tam
byszczy na niebie. Rozpywa si w jasnym bkicie i byszczy znowu. Coraz wyraniej, coraz wyej...
Serce zaczyna przypiesza. Oddycham z trudem. Nie chc wierzy na prno; nie chc ulec
zudzeniu. Ale poyskujce przedmioty s coraz wyraniejsze, coraz wiksze, a pod nimi ukazuje si
nad powierzchni morza - dym.
Nie mam ju wtpliwoci: to konwj; statki, chronione przez balony na uwizi. Id wprost na mnie.
Widz ju maszty i kominy. Obliczam, e musz si znale midzy pierwszym a drugim. Przecie
musz mnie zauway z pokadw, gdy bd midzy nimi. Wywijam nad gow aglem. Krzycz.
Oto lewy zadymi mocniej i pochyli si w lewo, pozostawiajc za sob biay ogon piany.
Boe! Dostrzegli mnie!
May statek handlowy urasta w mych oczach do rozmiarw wielkiego gmachu. Gmachu spenionych
marze i nadziei. Ju widz marynarzy stoczonych na pokadzie. Widz, jak jeden z nich rozkrca nad
gow lin, by mi j rzuci.
Lina pada wprost na mnie. Chwytam j rkami i zbami.
Szarpnicie. Uderzam o burt statku. Dinghy ucieka spode mnie. Cign mnie w gr. Sysz gosy,
widz twarze, oczy, umiechy. Ludzie! Ludzie dokoa mnie!
Kilka par rk ciga ze mnie mokre ubranie. Kto wlewa mi rum do ust. Unosz mnie w gr i - Jezus,
Maria! - pode mn w dole przelewaj si zielone grzywiaste fale!
Ze zwierzcym strachem, kurczowo objem za szyj najbliej stojcego marynarza.
- Nie bj si - uspokaja mnie rosy chopak. - Tu jeste bezpieczny.
Zawstydziem si.
- Sorry. Od niedzieli jestem w morzu - powiedziaem, chcc jako usprawiedliwi ten odruch.
Licz na palcach:
- Niedziela, poniedziaek, wtorek, roda, czwartek.
Pokiwali gow:
- Zupenie dosy...
W kabinie starszego oficera jest upa, ja za dygocz z zimna pod kocami na jego koi. Skipper podaje
mi po yku wody, nie pozwalajc rkami uchwyci szklanki.
Potem prosi o dowody tosamoci.
Nie mam nic prcz pamitnika, pisanego na konierzyku.
- To zupenie wystarczy - mwi skipper.
Przygotowuje dla mnie wasne ubranie i martwi si, e rkawy bd troch za krtkie.
- Wysalimy ju sygna o tobie na lotnisko - powiada. - Za p godziny bdziemy w porcie, tam ju
czekaj lekarze. Znalelimy ci sze mil na poudnie od Beach Head. Teraz idziemy do New Haven.
Opowiada o sobie, pokazuje fotografie rodziny, zaprasza na urlop i wszelkimi sposobami stara si
zaj moj uwag, ebym nie myla o piciu.
Wreszcie - zakotwiczamy. Gdzie mnie nios, wioz, znw nios. Co dzieje si dokoa mnie, jakie
gosy, dwiki, coraz dalsze, coraz mniej wyrane, coraz trudniejsze do rozrnienia. A potem - szum.
Tylko szum, ktry ronie, nabrzmiewa, pdzi. Widz rowego abdzia, jak rozdwaja si, odpywa.
Dwa rowe abdzie, cztery, osiem - cae szeregi, sznury abdzi! Potem sonie i balony, ktre
rozpycha na lewo i na prawo czarna, pionowa krawd. To dzib statku. Wyj silniki - nie: syreny;
soce pka nad kredowym brzegiem, wylewajc na biae skay gst, czerwon ma. Zbieram j
palcem, bo wiem, e to piguki na podtrzymanie energii tak si rozpuciy. Ach, zalay mj pamitnik
na konierzu od koszuli i - co teraz powie Jean? Tak: co teraz powie Jean?... Nie znajduj odpowiedzi
na to drczce pytanie. Nie mog sobie przypomnie, gdzie mi si podziaa. Przecie miaem j
gotow, bya w kopercie z napisem: Kady kurs pnocny prowadzi do bazy.
Londyn, 1944.

Mode asy

Chory Jerzy Mroczek jeszcze w szkole pod Riazaniem zapowiada si na asa. aden z kolegw nie
mg mu dorwna, a gdy czoowa grupa modych pilotw ukoczya przeszkolenie podstawowe
i zostaa przeniesiona pod Kijw na kurs bojowy, Mroczek od razu zwrci na siebie uwag szefa
pilotau, majora Gonara.
Zdarzyo si to wkrtce po rozpoczciu kursu, podczas walki wiczebnej jeden przeciw dwu,
w ktrej Mroczek by jednym majc za przeciwnikw Jana Pierzcha i Romana Fromera. Gonar
siedzia przy chorgiewce na rodku lotniska i tumaczy pozostaym, jak naley atakowa z wywrotu,
gdy wanie Mroczek w ten sposb zaatakowa Pierzcha, uwolniwszy si nagym skrtem od
zamierzonego ataku Fromera.
- Ot, widzicie! - zawoa major. - To najlepszy przykad. Ten jak ju jest zestrzelony. Kto to jest? -
spyta.
Starszy grupy, Kolenda, powiedzia, e zestrzelon maszyn kieruje Pierzchaa.
- Jan Pierzchaa? - upewni si Gonar.
- Jan - potwierdzio kilku na raz.
A ten, co go zestrzeli, to Jerzy Mroczek? - zapyta znowu major.
Przytaknli trcajc si okciami: c za pami mia ten nowy dowdca!
- Bardzo dobrze - mrukn Gonar na p do siebie. - Zobaczymy, jak sobie poradzi dalej.
Tymczasem Mroczek wykrca si od atakw Fromera, ktry uczepi mu si pod statecznikami
i podchodzi coraz bliej, groc ostateczn seri z fotokarabinu.
Wywikanie si z tej sytuacji byo trudne: Fromer powtarza kady manewr Jerzego z byskawiczn
szybkoci i oba jaki wiy si jeden za drugim, jak by poczone niewidzialnym sprzgem. Co gorsza,
Fromer zblia si z wolna, lecz nieustannie.
Na prno Mroczek rzuci si w korkocig z ostrego przewrotu; kiedy po dwu zwojach wyprowadzi,
Fromer by za nim.
Wtedy postanowi oderwa si od przeciwnika na wikszej wysokoci; przypuszcza, e w tym wycigu
wygra. Na penym gazie zadar samolot w gr i - wycigajc ostatni dech z silnika - patrzy w lusterko
przed sob. Ale Fromer szed za nim, cigle w tej samej odlegoci; odbicie wzniesionego ba jego
maszyny niezmiennie balansowao po okrgej powierzchni lusterka.
Na wysokoci dwch tysicy metrw Jerzy sprbowa zaatakowa go znienacka, lecz na prno.
Odlego midzy nim a Romanem zmalaa jeszcze wskutek tej ryzykownej prby.
Wic dalej dar si w gr, liczc ju tylko na dug szalecz pik, w ktr chcia rzuci maszyn
z trzech tysicy metrw.
- Ten Fromer te jest dobry - powiedzia kapitan Bielawin.
- Zawzita bestia - zgodzi si Gonar.
Polubi ju tych modych chopakw, ktrymi mia dowodzi w boju, i wiedzia, e oni polubili go
rwnie. Zrozumieli si od razu; poczya ich szybko wsplna sprawa walki przeciw hitlerowskiemu
najedcy, reszty za dokona talent dowdczy majora.
A przecie Gonar dowiedziawszy si, e jego proba o przydzia na front zostaa powtrnie zaatwiona
odmownie, z pocztku niezbyt przychylnie spoglda na t grup uczniw, ktr mu przysano na
przeszkolenie myliwskie. Mia tego dosy: chcia si bi, nie uczy innych, ktrzy kolejno przechodzili
przez jego rce i szli w ogie.
Pojecha do swego dowdcy prosi osobicie, aby mu pozwolono znw walczy. Ale genera nie da
mu przyj do sowa.
- Jestecie potrzebni w szkole. Nie mam chwilowo nikogo na wasze miejsce, a to jest teraz waniejsze
ni wszystko inne.
Gonar opuci gow.
- Ju prawie ptora roku, towarzyszu generale...
Genera popatrzy na jego chmurn twarz. Zrobio mu si al tego wietnego pilota. Rozumia go
dobrze.
Zastanowi si.
- No - rzek wreszcie - na razie mog was tylko pocieszy: jak wyszkolicie t grup Polakw,
postaramy si, ebycie poszli razem z nimi. Ale musz lata jak sokoy! Mao ich jest, wic
uzupenimy puk instruktorami, ktrych macie teraz. I jak ju z nimi pjdziecie, pamitajcie: trzeba ich
oszczdza; polskich rezerw jest mao.
Gonarowi zawieciy oczy.
- Dzikuj - powiedzia. - A co do tego, jak bd wyszkoleni, bdcie spokojni; zrobimy z nich pilotw.
Tak si to zaczo przed trzema tygodniami, a teraz oto Gonar ju ich zna wszystkich, nie tylko
z imienia i nazwiska, lecz take z charakteru i temperamentu. Mia pod tym wzgldem due
dowiadczenie i potrafi kademu z modych pilotw dopomc indywidualnie w trudnej sztuce walki.
Tej grupie chcia da wicej ni jakiejkolwiek innej. Chcia z niej stworzy zgrany zesp, grony dla
nieprzyjaciela, pewny i karny. Chcia, aby ten polski puk - jeden z kilku utworzonych na ziemi
radzieckiej - sta si sawny. eby przetrwa nie dlatego, iby nie mia si bi, lecz dlatego, e biby si
doskonale, bez strat. Tak rozumia sowa generaa o oszczdzaniu polskich pilotw.
Myla o tym, podczas gdy w grze, na wysokoci dwch tysicy piciuset metrw dalej toczya si
walka, ktrej kolejne fazy ledzio wraz z nim kilkunastu uczniw.
Mroczek wanie zdoa nieco odsdzi si od Fromera w wycigu na wysoko. Moe w kocu
udaoby mu si zyska tyle na odlegoci, e mgby z powodzeniem znw przej do natarcia, lecz
nagle silnik jego jaka zacz przerywa. Zadawi si raz i drugi, a potem raz po raz strzela do
ganika, jak by dosta napadu kaszlu..
Na to nie byo rady. Jerzy zamkn gaz i ju mia skrzyowa stery, by rzuci si w korkocig, gdy
spostrzeg kby czarnego dymu wydobywajce si spod maski.
Wstrzyma oddech.
Pali si! - pomyla.
Nacisn kran ganicy, ale mosiny kurek zosta mu w doni. By zapewne nadpknity i teraz si
odama.
W sekund potem rozleg si trzask i zgrzyt blachy. Jedna z wygitych konch maski odpia si
i porwana pdem przeleciaa tu obok owiewki, za ni za buchn pomie, w mgnieniu oka
przeskoczy na zapasowy zbiornik benzyny, przewin si pod owiewk i sign do twarzy pilota.
Strach rzuci si na Jerzego, chwyci go za gardo. Poar hucza mu w uszach, dym dusi, dotkliwe
ukszenia ognia zapieky na szyi... Puci na chwil ster i zdusi pomie na konierzu kombinezonu.
Ten krtki moment wrci mu przytomno umysu. Zamkn dopyw paliwa i opuci rkoje
wyrzutnika, pozbywajc si w ten sposb rodkowego zbiornika z benzyn.
Donie jego pracoway jak automaty. Nie traci czasu na zastanowienie si; wiedzia, co trzeba zrobi.
Gdy zbiornik wypad, da znw peny gaz, nie zwaajc ju na to, e dosta si teraz wprost przed
celownik fotokarabinw Romana. Szo mu w tej chwili tylko o to, aby jak najprdzej wypali benzyn,
wessa j do cylindrw, zapobiec dalszemu rozlewaniu si ognistej cieczy, ktra obja may zbiornik
zapasowy i moga spowodowa jego wybuch wskutek gorca.
Jednoczenie pchn maszyn w ostry trawers, aby unikn szalejcych pomieni.
Ale cienka cianka zbiornika nie wytrzymaa. Wygia si i nagle pka tu przy korku.
Ogie zahucza, pomie wyduy si, zatrzepota i znw sign pod owiewk, do wntrza kabiny.
Kombinezon tli si na Mroczku, a tu nad jego gow strzpiy si jzory ognia.
Przez mgnienie oka strach sparaliowa mu czonki.
Spal si - pomyla.
Spojrza w d. Do ziemi byo dwa i p tysica metrw.
Nie zd - przeleciao mu przez gow.
Wtem przypomnia sobie, e przecie ma spadochron. Natychmiast si uspokoi i jednoczenie
postanowi:
Musz zdy!
Odpi pasy, odsun owiewk, lecz by zdecydowany skaka tylko w ostatecznoci.
Trzeba ratowa maszyn - pomyla.
Pchn j pionowo ku ziemi i polecia w d, jak kamie rzucony w przepa.
Zaparo mu dech. Pomie spleciony z czarnym warkoczem dymu wyduy si w parumetrow
ognist wstg. Czerwony jzor, rwany szalonym pdem, hucza jak grzmot. Raz po raz wpada do
wntrza gondoli i cwaowa po przewodach i kablach, po pokrowcach i obiciach, a zatliy si i dymiy
coraz bardziej, przesycone ciekncym skd smarem.
Mroczka wgnioto w elastyczne oparcie fotela, olepio i oguszyo niemal cakowicie. Z trudem
odczytywa kolejne wskazania wysokociomierza:
2000 - 1500 - 1000 metrw.
Zdawao mu si, e to trwa ca wieczno. Ale na piciuset metrach w huraganie pdu zgas pknity
zbiornik; sprysty, gsty odpyw powietrza zdmuchn z niego pomie jak ze wiecy.
Samolot gna w d, ryczc, wyjc i gwidc jak potpieniec. Zdawao si, e zgubi stateczniki
i skrzyda, e rozsypie si, rozprynie w powietrzu obejmujcym go twardo ubitym nurtem.
Wyprowadzi - pomyla Jerzy, na wp uduszony dymem.
Ledwo mg si zdoby na ten wysiek. Z trudem unis lew rk i chwyci ster. Ramiona ciyy mu
jak oowiane.
Zacz ciga oburcz. Ster opiera si. Midzy dwiema warstwami opywu tkwi sztywno jak
w kleszczach.
Mroczek wyty wszystkie siy.
Teraz albo odejd skrzyda - pomyla - albo kadub pknie i urw si stery, albo uratuj maszyn!
Pocign z caej mocy.
Ster wolno poddawa si, nowy ton wplata si do kwiku i piania fletnerw drcych powietrze.
Samolot wchodzi na uk.
Sia odrodkowa coraz bardziej dawaa si odczu pilotowi, nalewajc oowiem jego czonki i cae
ciao. Czu, jak krew odpywa mu z twarzy. Dozna zawrotu gowy i pogry si w mrok, omal nie
tracc przytomnoci. Przycisn brod do piersi, aby nie podda si omdleniu, i wreszcie znw ujrza
wiato; maszyna wysza do linii lotu i oraa gbok bruzd w gstym, hamujcym j powietrzu.
Odetchn z ulg. Wydao mu si, e niebezpieczestwo mino.
Spojrza w d. Dwiecie metrw pod sob mia lotnisko - na wiatr, lecz troch za blisko na ldowanie
po prostej.
Wypuci podwozie.
Zejd lizgiem - pomyla.
Wtem poczu dym i zaraz potem zobaczy pomie oblizujcy akomie pokad midzy pedaem
nonego steru a burt. Widocznie poar tli si nadal wewntrz gondoli, a teraz ogarnia j na nowo.
Nogawki kombinezonu zaczy znw dymi; swd tlejcej skry i weny podchodzi do garda, iskry
kuy, parzyy jak ogniste osy.
Mroczek nie czeka duej. Wiedzia, e za kilkanacie sekund bdzie mia znw pen kabin ognia.
Wycofa szybko lew nog i kadc jaka na skrzydo, skrzyowa lotki.
Ziemia spyna w bok i zacza z prawej strony sun ku niemu coraz prdzej. Na wprost odcina si
prostoktny namiot polowy, a porodku lotniska czerniay sylwetki ludzi. Dalej na lewo kad si
w gboki wira jak Fromera.
Wszystko to odbio si w wiadomoci Jerzego bez jego udziau, jakby w zwierciadle. Myla teraz
tylko o poncej dokoa kabinie, usuwajc si w bok, aby unikn gryzcego dymu i ognia, ktrego
strzpiaste paty latay ju obok jego twarzy. Pd wiatru znosi je czciowo na zewntrz i tylko dziki
temu mona byo jeszcze pilotowa.
Ale na par metrw od ziemi naleao przecie wyrwna, wyprowadzajc jaka ze lizgu.
Jerzy zasoni twarz ramieniem, wyprostowa stery i zacz ldowa. Pomie natychmiast zwrci si
wprost przeciw niemu.
Chopak zacisn zby.
Ju niedugo - myla. - Ju zaraz...
Ale sekundy cieky wolno, przeduajc t mk. Wreszcie poczu, e podwozie przylgno do ziemi,
a poza ogona zaterkotaa po trawie.
Nacisn hamulec. Samolot zwolni i stan przed skrajem lotniska, a jednoczenie ogie obj cay
rodek kaduba.
Mroczek wyskoczy z furczcych pomieni i szybko cign tlejcy kombinezon.
Z daleka, od strony chorgiewki startowej zatknitej porodku lotniska, gdzie staa grupa, bieg ku
niemu major Gonar z szefem mechanikw, sierantem Liszk, za nimi za jeszcze dwaj mechanicy
z ganicami. Nie czekajc na ich przybycie skoczy ku zaoranym skibom i wie, pulchn ziemi zacz
zasypywa poar. Potem, osoniwszy si kombinezonem, wyrwa zcze ganicy powyej zamanego
kranu i skierowa strumie piany pod silnik, skd cigle jeszcze buchay pomienie.
Zanim tamci przybyli, ogie zosta stumiony.

Major Gonar by widocznie bardzo przejty, cho panowa nad sob i stara si nie okazywa
wzburzenia.
Kiedy jak Mroczka przeszed w pionow pik po wyrzuceniu zbiornika z benzyn, przypuszcza -
podobnie zreszt jak inni - e Jerzy straci przytomno. Zdawao mu si, e chorgiew ognia i dymu,
lecca ze straszliwym wyciem w d, przykrywa ju tylko zwglone ciao pilota.
Dopiero kiedy pd zerwa pomienie i kiedy maszyna zacza z wolna wychodzi do linii lotu po
wielkim, dziewidziesiciostopniowym uku, uwiadomi sobie, e Mroczek yje i panuje nad
sterami. Oczekiwa, tak jak i on, e samolot straci skrzyda. Z gorcym, penym podziwu wzruszeniem
obserwowa ldowanie tego chopca, ktry tyle potrafi wytrzyma.
- Dlaczego nie skakae? - zapyta marszczc brwi, aby nie okaza, jak jest z niego zadowolony.
Jerzy patrzy mu prosto w oczy.
- Maszyna, majorze... Maszyny mi byo szkoda.
Gonar nie wytrzyma i umiechn si, a potem ucisn go serdecznie.
- No, ale trzeba byo skaka - powiedzia bez wielkiego nacisku. - Poparzyo ci, co?
- Gupstwo! Takie tam poparzenie... Gdyby nie ten kran od ganicy...
Major rzuci Liszce wymowne spojrzenie i potrzsn gow.
- No? Sami widzicie...
Liszka by przejty najbardziej ze wszystkich.
- Nowa ganica, majorze... Musieli o co uderzy kranem przy montau. Pk, a takiego pknicia nie
wida. Czasem dopiero po kilku obrotach kurka...
- Trzeba przejrze wszystkie - nowe, nienowe - przerwa mu dowdca. - Gdybym was nie zna, Liszka,
le by si to skoczyo.
- Ja wiem, majorze. Moja wina. Zaraz przejrzymy, podczas przerwy obiadowej.
Mroczek spoglda na szefa wyszkolenia i przestpowa z nogi na nog.
- Co jeszcze? - spyta Gonar.
- Bo tym razem Fromerowi udao si, majorze - zacz Jerzy. - A ja mgbym si jeszcze wywin
z pola jego ostrzau i...
- Moe by - zgodzi si major.
- I... jeeli bycie pozwolili, to chciabym t walk powtrzy. Zaraz - doda.
Gonar rozemia si.
- A to zajada sztuka! Jutro wemiesz innego jaka i polecicie. Na dzi wystarczy.
Od owego dnia upyno wiele tygodni.
Ze szkolnej grupy modych pilotw powsta puk myliwski, a major Gonar, awansowawszy do stopnia
podpukownika, ruszy wreszcie na jego czele do akcji bojowej, ktra dla modych pilotw rozpocza
si od razu na ziemi polskiej, pomidzy Bugiem a Wis.
Dziaania myliwskie nad Wark, walki nad Warszaw. Tam pod Wark po raz pierwszy zobaczyli
swych instruktorw w ogniu. Tam w ataku na hitlerowskie czogi i artyleri zrozumieli, co to jest
braterstwo w powietrzu. Zrozumieli take, ile zawdziczaj nie tylko wyszkoleniu, jakie przeszli pod
kierunkiem tych wietnych pilotw, lecz rwnie ich radom i opiece w boju.
Ulice, place, parki miejskie, przedmiecia i najblisze okolice Warszawy naszpikowane byy w tym
czasie nieprzyjacielsk artyleri przeciwlotnicz. Gdy patrole powietrzne puku zbliay si do stolicy,
dziesitki baterii dzia, karabinw maszynowych i punktw ognia z czogw spowijay je w ciasny krg
dymu rozrywajcych si pociskw. Instruktorzy - teraz dowdcy eskadr i patroli - prowadzili je przez
ten labirynt miao, lecz z rozwag.
- Nie sztuka da si zabi - powtarza porucznik Umienkow, may, wesoy pilot, ktrego szczeglnie
lubili za jego arty i mieszne piosenki ukadane midzy jedn a drug wypraw. - Nie sztuka zgin:
sztuk jest narba faszystw i samemu wyj cao!
Mimo to odamki czsto trafiay w cel. Maszyny wracay postrzelane, z dziurami w pokryciu skrzyde
i kadubw, z uszkodzonymi silnikami, z ciekncymi zbiornikami, z porwanymi przewodami i kablami
instalacji.
Lecz zawsze nazajutrz byy znw gotowe do lotu. Dziao si to za spraw mechanikw. Liszka i jego
brygady obsugi nie dosypiali, nie mieli czasu na posiki, zarywali noce - ale maszyny od witu do
zmroku byy w powietrzu.
Potem - rozpoznanie: Grodzisk, Pruszkw, Bonie, Nadarzyn, Piaseczno, Grjec, Modlin. Potem - loty
na fotografowanie pasa umocnie niemieckich wzdu Wisy na odcinku Pierwszej Armii.
To byo jedno z najtrudniejszych zada. Sztab Hitlera doskonale wiedzia, po co zwinne dwjki
jakw nieustannie defiluj wzdu brzegw, naraajc si na skoncentrowany ogie faszystowskich
dzia i nie ostrzeliwujc ich ze swej strony.
Starzy piloci fotografowali; modzi - ich uczniowie - lecieli jako osaniajcy, majc wiksz swobod
manewru i - czasem - mono wygarnicia serii do stanowisk ogniowych wroga. To byo przecie
atwiejsze do wytrzymania ni lot po prostej, przy niezmiennej wysokoci i kierunku, gdy caa artyleria
skupia swj ogie na samolocie z kamer foto!
Nie lubili tych wypraw. Chcieli si bi z faszystami w powietrznych spotkaniach, a do tego nie
dochodzio teraz prawie nigdy.
- Nic, nic - pociesza ich Stefaski, oficer polityczny. - Musicie, braciszkowie, pocierpie. To si wam
przyda. Za to, jak ruszymy naprzd!...
Lubili z nim rozmawia. Zawsze umia trafi we waciwy ton; zawsze mia co ciekawego do
powiedzenia, bez wzgldu na to, czy gawdzi o Mickiewiczu i Puszkinie, czy zaznajamia ich
z aktualn sytuacj wojenn i polityczn, czy te mwi o czynach poszczeglnych onierzy polskich
i radzieckich.
Nie wyrnia adnego z nich: Mroczek, syn robotnika z Biaegostoku, i Kolenda, chop maorolny, byli
takimi samymi, jego przyjacimi jak inteligent Suchy. Zapewne te pod jego silnym, a przecie
zupenie nieuchwytnym wpywem coraz lepiej pojmowali, o co walcz, jak maj budowa przyszo
ojczyzny po uwolnieniu kraju spod faszystowskiej przemocy.
Ale trudno byo powstrzyma ich niecierpliwo. Nie mogli si doczeka tej wielkiej chwili.
I wreszcie - wreszcie ruszyli. Zaczo si to wielkie natarcie!
Byli ju wwczas zgranym, dowiadczonym zespoem; znali si nawzajem doskonale i wiedzieli, e
mog sobie zaufa. Ich szacunek dla dowdcy zabarwi si ywym, gorcym uczuciem, on za take
przywiza si do nich i uwaa ich za swoich modszych przyjaci. Wiedzia, jak mu s oddani, by
z nich dumny, szczyci si nimi.
Nie straci dotd adnego z nich pomimo cikich walk i trudnych zada. To dawao mu bodaj
najwicej radoci: sam ich nauczy, jak maj walczy i zwycia.
Tylko kapral Bielawin nie doczeka tej chwili. Wraca z wywiadu wraz z Kolend, ktry go osania, gdy
nagle spoza chmur spyno ku nim sze meserw. Zaatakowali je, uprzedzajc natarcie, i Bielawin
od razu zestrzeli jednego. Ale Kolenda chybi i dosta si w kleszcze. Wtedy kapitan popieszy mu
z pomoc, uszkodzi drugiego napastnika i zawoa przez radio:
- Wyrywaj w chmury!
Kolenda doda gazu i w tej samej chwili zobaczy cigncy opodal klucz radziecki. Wezwa pomocy.
Usyszeli go i gnali ju ku nim, gdy jeden z hitlerowcw zderzy si z samolotem Bielawina.
Pozostae mesery umkny. Na piasku wilanym pozosta stos szcztkw hitlerowskiej maszyny
i radzieckiego jaka, na ktrym zgin Bielawin, jeden z najlepszych instruktorw i przyjaci modych
polskich pilotw.

Ofensywa runa jak lawina. Pierwsza Armia przeamaa si przez Warszaw, Pruszkw, Leszno i
Modlin, a zadania puku lotniczego zaczy obejmowa coraz dalsze, coraz gbiej na zachd sigajce
wyprawy.
Dopiero w pierwszych dniach lutego front na pewien czas si ustali, co zreszt nie trwao dugo -
kilka dni zaledwie.
Puk sta pod miastem P. Gonar, korzystajc z krtkiego wypoczynku, wysa cz pilotw po nowe
maszyny, aby przygotowa si do dalszych dziaa, gdy pewnego dnia podczas obiadu, ktry
spoywali wsplnie w opuszczonym dworze jakiego obszarnika, nadesza nie spodziewana tak
prdko wiadomo.
Jeden z oficerw zapuka niecierpliwie w szyb.
- cznik z dowdztwa, pukowniku! - zawoa, gdy Kolenda otworzy okno.
- Dawa go tu! - zerwa si Gonar.
Przed ganek zajecha motocykl. Do pokoju wszed zmarznity, zmczony kierowca z kopert w rku.
Gonar pokwitowa odbir i zamawszy piecz zacz czyta.
- Piloci i szef mechanikw na odpraw - powiedzia po chwili. - Dajcie mu je - dorzuci wskazujc
cznika.
W pi minut pniej zeszli si w pokoju na pitrze, ktry zajmowa dowdca. Serca biy im mocno:
znw zacznie si natarcie!
Przeczucia ich nie zawiody.
- Jutro od witu zaczyna si na naszym odcinku wielka koncentracja przed nowym uderzeniem -
zacz Gonar. - Zauwaono obecno kilkunastu wieych eskadr myliwskich i lotnictwa bombowego
po stronie nieprzyjaciela, ktry z pewnoci bdzie si stara zdezorganizowa transporty
i komunikacj na naszych tyach. Moliwe, e Niemcy sprbuj nawet przej do przeciwnatarcia.
Chodzi o to, aby od godziny 6.30 do 17.00 nie dopuci ani jednego ich samolotu poza nasze linie na
przestrzeni kilkudziesiciu kilometrw frontu. Na prawo bdziemy wspierani przez trzydziesty
pierwszy radziecki puk myliwski; na lewo przez sidmy. Za nami znajduje si trzecia grupa
myliwska. Musimy w cigu caego dnia jutrzejszego uzyska zupen przewag w powietrzu, nie
liczc przy tym na jak znaczniejsz pomoc rezerw, ktre bd miay inne zadania.
Jest nas niewielu - cign po chwili dalej - wic to nie bdzie atwe. Ile maszyn macie gotowych do
lotu? - spyta zwracajc si do Liszki.
Szef mechanikw zameldowa, e rozporzdza tylko szesnastu jakami.
- Miao przyj uzupenienie...
- Wiem - przeci Gonar. - Na razie nie przyszo i musimy si bez niego oby. Zreszt nie ma nas nawet
szesnastu - mrukn policzywszy ich wzrokiem. - Kady musi starczy za dwch.
Rozoy map i zacz im szczegowo wyjania sytuacj.
Suchali w skupieniu. Wida byo po ich twarzach, po roziskrzonych oczach, e nie tylko rozumiej, jak
trudne zadanie przypado im w udziale, lecz e zdecydowani s raczej polec wszyscy, ilu ich jest, ni
pozwoli na wdarcie si choby jednej maszyny Hitlera poza ten kordon, ktry kazano im utrzyma.
- Strefa naszego dziaania ley midzy Kunic a Barcinem - mwi Gonar. - Nasz pas ochronny ma
pitnacie kilometrw dugoci i okoo piciu szerokoci. Na poudnie od Barcina mamy sidmy puk
myliwski; na pnoc od Kunicy - trzydziesty pierwszy; z tyu - trzeci grup.
Spojrza po nich uwanie. Po raz pierwszy sami mieli dowodzi patrolami bojowymi, poniewa - chcc
da im wypocz - wysa by po uzupenienie sprztu wszystkich starszych pilotw. Zastanowi si
przez chwil, ktrym z nich powierzy dowdztwo.
- Rozdzielicie si sami na cztery klucze - postanowi wreszcie. - Ja wyznacz tylko dowdcw.
Wodzi po nich wzrokiem i wymienia nazwiska:
- Mroczek, Fromer, Rodak, Suchy. Wy czterej. Cztery patrole po trzy maszyny. Kolejno patrolowania
te uoycie midzy sob. Mroczek zrobi spis wedug tej kolejnoci dyurw w powietrzu.
- Tak jest - odezwa si Jerzy.
Gonar poda im nowe kryptonimy dla kluczy: 22, 23, 24 i 25.
- Teraz - Liszka...
- Jestem, pukowniku - zgosi si szef mechanikw.
- Poniewa oficer techniczny polecia odbiera nowe samoloty, na was spoczywa cala
odpowiedzialno za przygotowanie tych maszyn, jakie nam zostay. Nie tylko patowcw i silnikw,
ale rwnie uzbrojenia. Pamitajcie: te szesnacie jakw musi by przez cay jutrzejszy dzie
w akcji! Dla mnie przygotujcie dwie maszyny. Bd je stale zmienia, eby mc odwiedza kady klucz
dyurny. Moecie ju i, zaj si tymi sprawami. Pniej do was zajrz.
- Rozumiem - powiedzia Liszka i wyszed.
By podniecony, jak zawsze - gdy miaa si rozpocz jaka powaniejsza akcja. To mu zreszt nie
przeszkadzao w zwykej sumiennoci, z jak kierowa prac przy maszynach. Liszka bowiem istotnie
by sumienny, moe nawet drobiazgowy i wymagajcy nie tylko dla mechanikw, lecz i w stosunku do
siebie samego.
Zamanie si kranu ganicy, ktre omal nie stao si przyczyn mierci Mroczka podczas kursu
bojowego pod Kijowem, wzmogo jeszcze t jego cech. Nadal wypomina w wypadek
brygadzistom.
By najstarszy wiekiem w caym puku i to dodawao mu powagi.
Gonar wiedzia, e mona mu zaufa, podobnie jak mona byo ufa powiceniu i pracy caego
zespou obsugi. Wszak ci polscy mechanicy, ktrzy si pozjedali ze wszystkich stron Zwizku
Radzieckiego, przeszli take dobr szko pod kierunkiem Liszki i dowiadczonych brygadzistw
radzieckich, zanim powierzono im opiek nad jakami puku.
Nie zawiod - pomyla spogldajc na Liszk.
Potem znw zwrci si do pilotw.
- Jeeli ktrykolwiek klucz rozpocznie walk - a trzeba j rozpocz z kadym samolotem, ktry bdzie
lecia od strony nieprzyjaciela - reszta zostanie zaalarmowana przez nasz artyleri spod Barcina.
Zapamitajcie znak wywoawczy dowdztwa: Pustynia. Baterie w Kunicy maj kryptonim 666.
Jeeli zaalarmuj was podczas mojej nieobecnoci na lotnisku, wszystkie pozostae klucze
natychmiast wystartuj, aby przyby z pomoc, i zaatakuj nieprzyjaciela zalenie od okolicznoci -
tego wam nie bd tumaczy. Miejsce zbirki po kadej walce - nad Kunic, po czym w powietrzu
pozostaje klucz dyurny, a reszta wraca na lotnisko. Na wypadek gdyby walka miaa odcign nas od
strefy patrolowania w kierunku wschodnim, dyurny klucz wycofa si z niej i wrci na swoje miejsce.
W adnym wypadku nie wolno pozostawia tej strefy bez dozoru. Wysoko lotu dla wszystkich
kluczy trzy tysice metrw. No i ebycie wszyscy pamitali: to jest dla was taka prba, jakiej jeszcze
nie byo. Musicie pokaza hitlerowcom, e nie opaca si z wami zadziera. Teraz - do maszyn. Niech
kady sam dopatrzy swojej: karabiny, amunicja, zbiorniki, silnik. I o dziewitej - spa.

Dzie wsta jasny, szronisty, cichy. Nic nie zdawao si zapowiada walki i rzeczywicie do godziny
smej w powietrzu i na ziemi panowa spokj, jeli nie liczy dwch samolotw rozpoznawczych,
ktre tylko na chwil ukazay si od zachodu, aby zaraz zawrci w kierunku pnocnym.
Baterie pod Barcinem milczay. Dalekie, wysunite na pnocny zachd rowy strzeleckie leay ciche,
jak by zupenie opuszczone, szczerzc te zby piaszczystych przedpiersi i zygzakami podpezajc ku
wsi.
Ta wie waciwie przestaa istnie. Bya tylko stosem rumowisk, na p zwglonych belek walcych
si midzy pozostaymi kominami, ktre sterczay prosto, jak by wycelowane w niebo.
O parset metrw dalej zaczynay si olszowe zarola i - nad brzegiem bagnistej rzeczuki - rowy
niemieckie. Jeszcze dalej prost lini przebiega ukryty w dolinie tor kolejowy, poszczerbiony
bombami lotniczymi i pociskami artylerii.
Ten tor lea guchy i bezczynny polniewajc w socu podwjnym ciegiem szyn, czerniejc lejami
wybuchw i wyamanymi czonami podkadw.
O jego posiadanie przed kilku dniami walczyy zaciekle obie strony.
Podpukownik Gonar wystartowa dziesi minut przed sm i biorc po drodze wysoko, polecia
zobaczy, co si dzieje z kluczem Jerzego Mroczka.
Mroczek mia ze sob Jzka Kolend i Tomka Zawad. Nastpny z kolei klucz, pozostajc w alarmie,
tworzyli Fromer, Szczygie i Nowak. Wszyscy inni byli w pogotowiu.
Siedzieli w namiocie przy elaznym piecyku i mili papierosy, zamieniajc od czasu do czasu po par
sw, ktre nie miay waciwie adnego znaczenia. Gadali ot tak, aby zabi czas i skrci nieznonie
dugie oczekiwanie. Nikt nie sucha tego, co mwi inni. Kady myla tylko o czekajcej ich walce,
nasuchujc, czy nie zadwiczy sygna z dowdztwa artylerii.
Czekali na ten dwik i byli na przygotowani, a jednak kiedy odezwa si krtko i nerwowo, porwali
si z miejsc jak zelektryzowani. Rodak drc doni uj suchawk i zameldowa si gosem
przerywanym ze wzruszenia, a potem sucha w meczeniu, powtarzajc tylko tak jest i tak,
pukowniku, podczas gdy inni, wpatrzeni w jego twarz blednc i rumienic si na przemian,
z trudem hamowali niecierpliwo.
- Lecimy zaraz - powiedzia wreszcie. - Czoem, pukowniku.
Odoy suchawk i oddzwoni.
- No co? - spytali wszyscy razem.
- Bij si. Przyleciay trzy niemieckie klucze po pi maszyn. Musimy si pieszy. Zdaje si, e s tam
take jaki z sidmego puku.
Potem dopadli samolotw.
- Walcz na dwch tysicach! - krzykn jeszcze Rodak i po chwili ruszy do startu na czele swego
klucza.
Tu za nim startowaa trjka Fromera, a zaraz potem - Suchego.
Byo pi po smej, wic starcie mogo nastpi zaledwie przed paru minutami. Alarm z baterii
nastpi w por.
Gnali na penym gazie i wkrtce zobaczyli znajome zarysy okopw. Wtedy idcy najwyej klucz
Fromera skrci w lewo.
Rodak nie zauway manewru i lecia dalej na wprost, omiatajc wzrokiem horyzont, a Suchy skrca
za Fromerem, gdy nagle spostrzeg wysoko nad sob siedem bombowcw ze swastykami na
skrzydach.
W tej samej chwili dostrzeg je take Fromer. Jego klucz zwin si w miejscu i pocign za nimi,
niepostrzeenie zachodzc je od tyu.
Suchy zostawi rozpraw z tym zgrupowaniem Fromerowi, a sam stara si odkry, co skonio tego
ostatniego do zwrotu na pnoc.
Przelecia ze swoim kluczem nad stanowiskami artylerii, szukajc na ziemi wskazwek, ktrych nie
mg znale w powietrzu, co do kierunku, w jakim naleao pody z odsiecz Mroczkowi. I oto
ziemia potwierdzia kierunek pnocny, w ktrym Fromer pocztkowo rzuci swj klucz: midzy
liniami roww strzeleckich lea rozbity messerschmitt 110!
W tej samej chwili usysza w suchawkach swj sygna wywoawczy:
- Halo 25! Halo 25! Woa Pustynia, woa Pustynia...
Rozpozna gos szefa sztabu.
- Tu 25 - odpowiedzia. - Sucham.
- Lecie prosto na pnoc. Tam si toczy walka. Spieszcie si!
- Rozumiem! - potwierdzi. - Zrozumiano!
Obejrza si na swoich, doda gazu.
Ju po upywie dwch minut zobaczyli t walk.
Trzy mesery gnay w ostrym skrcie za jakiem. Wymyka si im zrcznie, raz po raz przechodzc
do natarcia i grzmic krtkimi seriami. Pomimo przygniatajcej przewagi liczebnej przeciwnikw pilot
dawa sobie jako rad i stale by dla nich niebezpieczny. Jeszcze zanim klucz Suchego mg
popieszy mu z pomoc - przerzucajc samolot w wywrocie - zapa na cel jednego z nieprzyjaci
i widocznie unieszkodliwi go zupenie, bo messerschmitt nagle zszed w ty na skrzydo, zawaha si
jak by i bezwadnie run w korkocig.
Suchy patrzy za nim: czy nie wyprynie ze zwojw poniej? Ale maszyna wirowaa coraz gwatowniej,
a w kocu grzmotna midzy te okopy, skd buchn dym i ogie poaru.
Tymczasem pozostali dwaj hitlerowcy zaciekle atakowali nadal. Suchy poleci Pierzchale pozosta na
puapie, aby osania klucz z gry przed moliwoci zaskoczenia przez jakie inne zgrupowanie
wroga, po czym Kozowski, ktry lecia po lewej stronie, wszed za ogon jednego z meserw, on za
sam zaatakowa drugiego na trzy czwarte z tyu i z gry, zjawiajc si nieoczekiwanie midzy nim
a socem.
W tej samej chwili mia go na celowniku i machinalnie nacisn spust. Widzia, jak smugowe pociski
chlaszcz po gondoli hitlerowskiego samolotu i jak ten samolot, zwichnwszy nagle uk
podcignitego wirau, spada w ostrej pice a do ziemi.
Tak szybkie zwycistwo napenio go nie tyle dum, ile zdziwieniem.
To ju po wszystkim? - przeleciao mu przez gow.
Nie mia zreszt czasu zastanawia si nad celnoci swego ognia, bo zaraz dostrzeg cay kb
walczcych o jakie trzysta metrw niej, na lewo, a jednoczenie usysza w suchawkach urywane
sowa i okrzyki kolegw.
Walka midzy ostatnim z trzech najpierw spotkanych meserw a dwoma jakami dobiegaa kresu.
Polscy piloci zbliyli si do niego na trzydzieci metrw i prali po kadubie midzy skrzydami. Wysoko
nad nimi kry na stray Pierzchaa.
Suchy ogarn to wszystko jednym rzutem oka i znurkowa, aby wmiesza si do walczcego poniej
roju.
Tu bya cisza praca: dwa jaki walczyy rozpaczliwie przeciw omiu hitlerowskim maszynom.
W jakim zakrcie Suchy dostrzeg posiekane pociskami burty samolotu Kolendy. To, e po takiej serii
w gondol pilot y jeszcze, wydao mu si zdumiewajce. Ale jeszcze dziwniejsze byo, jak mg
pozosta dotd nietknity w warze pociskw wypluwanych przez trzy otaczajce go messerschmitty.
Nie mg wymkn si spomidzy nich i przej do natarcia, tak ciasno go obskoczyy. Suchy ba si
strzela, aby go nie trafi przypadkiem.
Drugi jak by w pooeniu niewiele lepszym: atakowa jednego z nieprzyjaci, wystawiajc si pod
obstrza trzech pozostaych.
Nagle dwaj z nich zwrcili si przeciw Kozowskiemu, a jeden z atakujcych Kolend wywin wcieky
zawrt i pdzi wprost na Suchego, gwatownie rosnc mu w oczach. Z odlegoci trzydziestu metrw
zasypali si wzajemnie pociskami i nagle hitlerowiec rzuci si w d unikajc niechybnego zderzenia.
Suchy bez wahania zostawi go pod sob i ostrzela inn maszyn, ktra wanie przez krtk chwil
znalaza si porodku jego celownika.
Potem nie migi ju obserwowa, co si dzieje z tamtymi. Poczu uderzenie pociskw w stery, w ogon,
w kadub, tu za plecami!
Szarpn jaka w gr, przewali go na wznak i w tym pooeniu ujrzawszy napastnika, odwrci
maszyn przez skrzydo, by go zaatakowa. Nie zdy: z bokw trzeszczay serie dwu innych
meserw dziurawic mu burty, a pod ogon wchodzi trzeci szyjc smugowym ogniem poprzez jego
stery.
Suchy uwiadomi sobie, e jest w matni. Pod jak celn seri tu przed nim rozprysy si zegary.
Zakatrupi mnie - pomyla.
Ale w tej samej chwili seria si urwaa. To Pierzchaa, widzc, co si dzieje, nie wytrzyma duej, run
z gry jak jastrzb i celnym ogniem zwali na ziemi jednego z meserw.
- Dzikuj! - krzykn mu Suchy.
- Uwaga! - usysza w odpowiedzi. - Od soca spywaj focke-wulffy!
Istotnie, spod ulewy promieni sonecznych sypny si wiee myliwce Luftwaffe.
Ostrzeeni w por, uniknli pierwszego ich natarcia, sytuacja jednak staa si grona, nieomal
beznadziejna. Kady z nich mia teraz przeciw sobie co najmniej trzech nieprzyjaci, zgniatajcych go
ku ziemi.
Suchy woa:
- W gr! W gr, Pierzchaa! Nie schodzi w d!
Ale w nastpnej sekundzie sam musia ratowa si unikiem, ktry kosztowa go prawie sto metrw
wysokoci. Sprbowa odzyska je w natarciu, lecz powstrzymay go krzyujce si smugi. Gondola
drgaa, suchy trzask szed po sterach, krtkie dreszcze jak werble wstrzsay skrzydami.
Koniec - pomyla.
Zaci zby.
Trzeba cho jednego zwali, zanim mnie zwal. Nie sztuka da si zabi - przypomniay mu si
sowa porucznika Umienkowa.
Wybra najbliszego i wanie mia poderwa swego jaka do skoku wprost przed jego ty eb, gdy
wreszcie nadesza niespodziewana odsiecz.
Midzy walczcych wpada z gry zwinna maszyna, kliwa jak osa.
Gonar! - przemkno Suchemu w myli.
Tak byo istotnie. To przybywa podpukownik Gonar, aby w niespena trzydzieci sekund uzyska
swoje trzecie i czwarte zwycistwo tego dnia.
Stao si to tak byskawicznie, e nikt nie zdoa nawet zauway, kiedy dowdca puku skada si do
mesera i focke-wulffa, ktre kolejno stany w ogniu i dymie!
Potem rzuci si midzy Kolend a nacierajcych na przeladowcw, niemal otar si kocem
skrzyda o kaduby ich maszyn, rozpdzi na cztery wiatry ten atak, aby ju w nastpnej sekundzie
wpakowa innemu focke-wulffowi ca seri w cylindry silnika.
Wszdzie go byo peno: jak by nie jeden, lecz trzech Gonarw spado na karki hitlerowcw. Rzuca
swego jaka od jednej grupy walczcych do drugiej, goni, roznosi w puch!
Ju po paru minutach mogo si zdawa, e jaki rozporzdzaj przewag.
Nie wytrzymay tej furii krtkich, szybkich jak byski szpady uderze messerschmitty i focke-wulffy.
Prysy na wszystkie strony, rzuciy si do ucieczki.
Dwa z nich zrazu pomkny na wschd, obok Kunicy, w gb polskiej strony frontu. Za tymi pogoni
Mroczek, nie przeczuwajc z pewnoci, e wraz z tym pocigiem zaczyna si dla niego pena
niebezpieczestw przygoda, z ktrej moe ju nie powrci na swoim a dotd zwyciskim jaku.

Dwaj piloci osawionej hitlerowskiej Luftwaffe byli tak zaskoczeni i przeraeni nag klsk wyprawy,
e z pocztku nie zorientowali si, w jakim kierunku uciekaj. Dopiero po duszej chwili, ochonwszy
nieco po piorunujcym ataku Gonara, zauwayli pomyk. Jednoczenie dostrzegli cigajcy ich
samolot Mroczka, ktry tymczasem zdoa znacznie si do nich zbliy.
aden z nich nie zamierza wszczyna walki, cho we dwch mieliby przecie znakomit okazj
pomci mier swych kolegw bodaj na tym jednym zapalecu, ktry niebacznie oddzieli si od
reszty i samotnie wyzywa ich do stoczenia jeszcze jednego pojedynku. Obaj woleli wycofa si z tego
ryzykownego przedsiwzicia, a widzc, e odlego midzy nimi a jakiem maleje, dodali gazu
i pooyli si w odrodkowe uki wirau.
Jerzy skrci w prawo, za tym, ktrego mia bliej, i wkrtce straci drugiego z nich z oczu. Raz czy dwa
razy obejrza si za nim, ale na prno, wic postanowi skoczy z tym jednym.
Gna na penych obrotach, lecz teraz ju nie zblia si do niego, bo uciekajcy wyciska ze swej
maszyny najwysz szybko, a w czasie walki jaki odamek uszkodzi na jaku automat zmiany
skoku miga i maszyna nie moga osign maksymalnej prdkoci. Dzielca ich odlego cigle
wynosia okoo dwustu metrw.
Jerzy nie chcia strzela na taki dystans, aby nie marnowa resztek amunicji. By przecie sam i lecia
w gb strefy nieprzyjacielskiej; kady pocisk stawa si teraz cenny. Postanowi otworzy ogie tylko
na bardzo krtk met, gdy cel stanie si bliski i pewny.
Ale czas mija, linia frontu dawno ju znika za horyzontem, a meser nie by nawet o cal bliej ni
poprzednio. Ostatecznie trzeba byo zdecydowa si i albo ostrzela go teraz, albo te zrezygnowa
z tej zdobyczy.
Mroczek wybra t pierwsz alternatyw i zoywszy si starannie, nacisn spust.
Karabiny maszynowe zatargay si jak ujadajce psy na acuchu. Popielate smugi pociskw dotkny
uciekajcej maszyny.
Zatoczya si jak ukszona, lega w zakrt, migna w gr i popyna dalej. Ale jej pilot nie na dugo
unikn tym sposobem celnego ognia. Mroczek dokadnie powtrzy kady jego ruch i natychmiast
posa mu now seri.
Ta bya widocznie jeszcze skuteczniejsza, bo hitlerowiec wycignwszy w gr gwatown wiec,
przymkn gaz i rzuci swj samolot w korkocig.
I znowu - jak poprzednio w podcignitym wirau - Mroczek szed za nim w warczcych pdem
zwojach korkocigu. Znowu wyprysn z nich w tym samym co i on momencie, by nacisn spust
w chwili, gdy sylwetka messerschmitta znalaza si na krzyu celownika.
Gruchna nowa seria. Uciekajcy gwatownym szarpniciem otworzy oson i obejrza si, a potem
spojrza w d, na ziemi. Jerzemu migna jasna plamka jego pobladej twarzy. Poszed w kierunku
spojrzenia swojej ofiary i dostrzeg, e leci nad jakim lotniskiem. Od rozlegej paszczyzny, okrytej
cienk warstewk niegu, ze rodka asfaltowej bieni odryway si wanie trzy samoloty ze
swastykami na jasnych skrzydach.
Zaraz potem przeciwnik przymkn] gaz, jak by zamierza wypuci podwozie i wyldowa, Jerzy za,
korzystajc z tego, pocisn ster i otworzy ogie.
Zagrzechotaa duga seria i urwaa si nagle; zabrako pociskw.
Mroczek natychmiast zrozumia, e jest bezbronny, ale t wiadomo przesonio mu gorce uczucie
tryumfu. Tak dugo cigany meser zszed pionowo ku ziemi i rbn w sam rodek lotniska, gboko
zakopujc dymicy silnik pod zszarpanymi na bezksztatn mas szcztkami.
Jerzy czu za sob pogo. Teraz on ze cigajcego sta si ciganym, z t olbrzymi rnic na sw
niekorzy, e nie mia amunicji i e nieprzyjaciel rozporzdza przygniatajc przewag.
Chcia zaraz zawrci na wschd, ale dwa rwnolege idce za nim klucze odcinay mu odwrt,
a defilada w obliczu szeciu focke-wulffw byaby zwykym samobjstwem. Z koniecznoci wic na
razie lecia prosto przed siebie, postanowiwszy dopuci ich jak najbliej i dopiero wtedy podj
ryzykown prb wymknicia si niespodziewanym wywrotem. Wiedzia zreszt, e ma zaledwie
jedn szans na sto.
Oglda si raz po raz, czekajc sposobniejszej chwili. Oba klucze zbliay si, zacieniay szyk. Lada
sekunda otworz ogie.
Wanie uprzedzajc ten moment chcia zredukowa gaz do owego wywrotu, gdy nagle silnik
przerwa, zakrztusi si, chwyci i przerwa znowu.
Tego tylko jeszcze brakowao - pomyla. - Koczy mi si benzyna. Widocznie jednak trafili w jaki
przewd.
Zegar benzynowy ju od dawna przesta wskazywa cokolwiek, ale Mroczek liczy na zbiornik
zapasowy. Tymczasem spotka go zawd.
Nie mia ju czasu myle o konsekwencjach swej nieostronoci, jak by niewtpliwie pocig za
nieprzyjacielem tak daleko od wasnych linii. Silnik zacharcza po raz ostatni, migo zawahao si
i stano.
Jednoczenie kadub jaka smagny pierwsze pociski.
Jerzy rozejrza si w terenie. Pod nim, o piset metrw zaledwie, leaa rozlega wie, za ktr
zaczynay si zagajniki i zarola przechodzce dalej w las. Poszkarpione, garbate wzgrza, parowy,
jaki staw i krta, spltana rzeczka.
Urocze ldowisko - pomyla z gorzk ironi. - Jeszcze tu kark skrc. Moe lepiej wyskoczy?
Ale zaraz porzuci t myl. Hitlerowcy prawie zawsze strzelali do zag ratujcych si przy uyciu
spadochronw. To bya pewna mier.
Zdecydowa si szybko. Wybra niski modniak wierkowy pod samym lasem na agodniejszym
zboczu. Prowadzi maszyn do ldowania, nie wypuszczajc podwozia, z bocznym wiatrem w lew
burt.
Oba cigajce go klucze, nie mogc wytraci szybkoci, przeszy nad nim i pooyy si w ostry zakrt
bez gazu, aby dostrzeli zwycionego ju, ale yjcego jeszcze przeciwnika.
- Dranie! - mrukn przez zby.
Zobaczy przed sob zbliajce si wierki, podcign, przeskoczy nad wierzchokami, zapad niej.
Elastyczne iglaste gazki zaszumiay szybko po skrzydach, zatrzeszczay amane pnie.
Wtem obrcio gwatownie maszyn. Mocno, gboko wkopany sup potu, ogradzajcego szkk
drzew, opar si wiotczejcemu pdowi jaka. Samolot zary kadubem, wykosi wolnym skrzydem
pkole wierczyny i bezwadnie osiad w gstwinie.
By prawie nie uszkodzony. Gdyby nie w postrza...
W tej samej chwili z gry zagwizday pociski, zaczy bzyka coraz bliej, wstrzsajc gaziami,
cukajc w ziemi, bbnic po skrzydach. Nagle sypny si jak grad, ucichy i sypny si znowu.
Puduj - pomyla Jerzy ochonwszy z wraenia.
Zawaha si: ucieka w las czy przyczai si tutaj?
A maszyna?! - bysno mu w gowie.
Nie mg przecie zostawi jaka zdatnego do lotu po niewielkich naprawach.
Nie dostan go - pomyla.
Spieszy si zapominajc o niebezpieczestwie powtrnego nalotu. Kaleczc donie, szarpa, rwa,
wyamywa przewody od zbiornikw, aby wyciekay z nich resztki benzyny. Udao mu si wreszcie.
Sign po zapaki, ale nie znalaz ich na zwykym miejscu w prawej kieszeni. Wywrci wszystkie
pozostae, a potem, zdjwszy kombinezon, szuka w kieszeniach munduru - na prno.
Tymczasem nieprzyjacielskie klucze powtrzyy nalot chybiajc zreszt znowu. Podczas gdy ich gste
serie skoncentrowane dokoa nieruchomego jaka mciy piaszczyst ziemi, szyjc poprzez
wierkow ziele, Mroczek wcinity w jaki wykrot, pozostay po wywrconym wiekowym wierku-
samotniku, zastanawia si, co ma uczyni, aby jednak nie pozostawia maszyny w rkach wroga.
Nie myla o swoim losie, o czekajcej go niewoli, o tym, co dalej pocznie. Byy to sprawy jeszcze zbyt
odlege w owych chwilach, tak penych napicia i przeadowanych wraeniami, jakich nie zdarzyo mu
si dotd przey. Poza tym musia si pieszy. Lada minuta mg si tu pojawi jaki oddzia wojska
lub zwiadowcy na motocyklach.
Wtem bysno mu w gowie:
Instalacja elektryczna!
Tak. Instalacja bya nie uszkodzona.
Wypez ze swego ukrycia i chykiem dopad jaka. Odnalaz kabel wysokiego napicia, wyrwa jego
kocwk z gniazda rozdzielczego i przytkn do masy.
Posypay si drobne, bkitne iskry. Odetchn z ulg.
Zwily benzyn chustk, przytkn j do kocwki. Ogie buchn natychmiast, a gdy rzuci ponc
szmat na zerwane przewody, poar obj zbiorniki i ca gondol.

Podpukownika Gonara ogarny ze przeczucia. Od kwadransa dwanacie jakw kryo nad
Kunic, a trzynasty dotd nie przyby na miejsce zbirki.
Gonar wiedzia ju, e to by jak Jerzego Mroczka; pierwszy klucz kry bez swego przodownika.
Trzeba byo wraca mimo jego nieobecnoci: w zbiornikach Kolendy i Zawady paliwo musiao si ju
wyczerpywa.
Z cikim sercem Gonar wyda rozkazy. Dyurny klucz Fromera wzi wysoko i pozosta na
stanowisku. Inni w zwartych szykach lecieli za dowdc.
Na lotnisku czeka Liszka z mechanikami. Czas duy im si niepomiernie i kiedy wreszcie na
horyzoncie zamajaczyy znajome sylwetki jakw, werkmistrz strzepn palcami z zadowolenia.
- No, wracaj!
Potem splun, zakl soczycie i zapali papierosa. Wreszcie, gdy si nieco zbliyli, policzy maszyny
i spochmurnia znowu.
- Dziewi - mrukn zaniepokojony.
- Moe na patrolu zostawili silniejszy klucz, z czterech? - powiedzia ktry z mechanikw.
- Moe - mrukn.
Szyk podchodzi pod wiatr. Liszka pozna samolot Gonara i dozna pewnej ulgi: ten przynajmniej
wrci! Ale przecie kogo brakowao.
Jaki kolejno osiaday na lotnisku. Gonar pierwszy podprowadzi maszyn na zwyke miejsce,
wyczy silnik, dwign si z kabiny.
Mechanicy wyczytali z wiadomo z jego zatroskanej twarzy.
- Mroczek - powiedzia dowdca spotkawszy pytajce spojrzenia.
- Zgin, panie pukowniku?
- Nie wiem. Moe jeszcze wrci. Moe bdzie jaka wiadomo...
Piloci rozmawiali po cichu. Byli przygnbieni. Nie cieszyo ich odniesione zwycistwo, zdobyte
zestrzay.
Gonar zarzdzi krtk odpraw, przygotowanie raportw i samolotw. Podczas tej odprawy mwi o
Jerzym jak najmniej. Potem zsumowa straty nieprzyjaciela. Okazao si, e ogem puk zestrzeli na
pewno dziewi maszyn, nie liczc uszkodzonych oraz tych, z ktrymi walczy klucz Fromera i co do
ktrych nie byo jeszcze danych.
- Bardzo dobry wynik - powiedzia.
Potem zacz omawia szczegy starcia, nie szczdzc pochwa i uwag krytycznych. Wreszcie odesa
ich do pisania raportw, a potem do maszyn.
Ukoczyli ich przygotowanie wraz z obsug, gdy wrci klucz Fromera, zluzowany tymczasem przez
Rodaka.
Poszli na obiad.
Siedli na zwykych miejscach, milczc. Dopiero gdy dowdca zacz wypytywa Romana o szczegy
walki jego klucza, oywili si troch.
Fromer odpowiada na pytania zwile, jakby niechtnie, lecz w miar jak opisywane fakty i obrazy
uplastyczniay mu si w pamici, rozgada si i straci sztywno jzyka.
Walka z dobrze uzbrojonymi bombowcami nie bya atwa. Wprawdzie nie byy tak zwrotne i szybkie
jak messerschmitty i focke-wulffy, ale za to wyposaone w du ilo broni pokadowej.
- A ich zaogi nie aoway amunicji - wtrci Daniel. - Strzelcy prali do nas z odlegoci p kilometra.
- Liczyli na to, e mesery wykocz nas wszystkich - mwi dalej Fromer. - Wygldao na to, e
wyprawa bombowa nie spodziewaa si adnych przeszkd!
Widzc strzelanin na du odlego, Roman powiedzia sobie, e kto strzela z daleka, musi by
kiepskim strzelcem i bardzo nerwowym lotnikiem.
Wobec tego zaatakowa cae zgrupowanie z boku. Ale ju w cigu kilkunastu sekund zrozumia, e
omyli si, przynajmniej co do sprawnoci hitlerowskich strzelcw. Ich pociski bbniy po masce jego
silnika i szy przez skrzyda.
Chcc nie chcc naleao zaj od martwych pl ognia i dopiero stamtd przypuci atak, ktry zreszt
okaza si tym razem skuteczny.
- Zestrzelilimy trzy zaogi - powiedzia spogldajc po swoich pilotach. - Kady jedn. Potem zaja si
tymi bombowcami eskadra radziecka, ktra nadleciaa w sam czas, eby ich wykoczy: mymy mieli
ju bardzo mao amunicji. Przyjemnie byo patrze, jak piloci radzieccy z nimi tacuj. Chyba te ze
trzech spucili na ziemi. A reszta hitlerowcw wyrzucia bomby w las i zawrcia. adnemu z nas
nawet nie podbili maszyny; takie tylko powierzchowne dranicia. A Jurek...
Spojrza na puste miejsce Mroczka i nie skoczy zdania.
Gonar uda, e tego nie dostrzeg. Wsta od stou, za nim za inni.
Szkoda chopaka - myla. - Wielka szkoda. Zostaby na pewno asem, gdyby jeszcze troch polata.
A tak - i mnie ciko, i im.
Wiedzia, e to przejdzie. Na froncie al po stracie kolegi, nawet bardzo gboki i bolesny, musi by
krtki. Zdarzenia, bitwy, nowe straty, zwycistwa nastpuj szybko jedne po drugich. Czas pdzi jak
wicher i agodzi bl po tych, co zginli.
Trzeba pomc im otrzsn si z tego - pomyla. - Jak pjd znw w ogie, to im uly. I mnie te -
doda.

Noc zapada szybko. Mroczek by zmczony i godny, ale szed dalej, aby si przynajmniej rozgrza.
Kombinezon rzuci w ogie wraz ze spadochronem i pozosta w grubym swetrze, ktry jednak
niedostatecznie chroni go przed zimnem.
Do wieczora przelea w zaronitym krzakami przydronym rowie na skraju lasu, dokd dotar po
dwugodzinnym marszu, spaliwszy samolot. Dalej droga prowadzia przez ki i skrcaa ku jakiej
niewielkiej osadzie, zoonej z kilku gospodarstw. Przypuszcza, e nie ma tam wojska, bo obserwujc
j z daleka, nigdzie nie dostrzeg niemieckich mundurw.
Gste zarola leszczyny i jeyn ukryway go doskonale w owym rowie, do ktrego wpezn, nie chcc
ryzykowa za dnia przejcia przez osad. Obawia si tylko, aby nie wytropiy go psy ujadajce midzy
opotkami. Ale wiatr wia wanie stamtd i nie zwszyy go jako.
Mimo to niepokj, myli i plany przedostania si poprzez lini frontu do swoich, a przede wszystkim
dokuczliwy chd - nie day mu zasn i teraz czu si rozbity, jak by wcale nie odpoczywa.
Z nastaniem ciemnoci ostronie wylaz z rowu i ominwszy zabudowania ruszy na przeaj przez pola,
kierujc si ku wschodowi. Wkrtce znw zagbi si w las, a pniej przekrada si zagajnikami
i bocznymi drogami polnymi, omijajc ludzkie siedziby, w ktrych mogy kwaterowa oddziay
nieprzyjacielskie.
Przejcie nieregularnej linii frontu wydawao mu si nieatwe wprawdzie, ale moliwe. Najtrudniej
byo przebrn przez tyy i pas przyfrontowy: w kadej chwili mg natkn si na jaki oddzia
wojska, ktrego peno byo w miasteczkach i po wsiach, a take na szosach.
Obliczy, e od strefy walk dzieli go okoo szedziesiciu kilometrw. Niepodobiestwem byo
przeby tak odlego w mundurze. Naleao jak najprdzej postara si o ubranie cywilne, ale to
take stanowio nie lada trudno.
Nad ranem dotar do maego folwarku z zabudowaniami otoczonymi niskim murem z cegy. Tu przy
murze zaczyna si wierkowy ywopot i cign si wzdu drogi, ktra czya folwark z nie
ogrodzonym sadem w czystym polu. ywopot by do wysoki i tak gsty, e cakowicie zasania
dalszy widok.
Przy wjedzie midzy budynkami u wrt bramy wida byo sylwetk wartownika z karabinem.
Widocznie folwark by zajty przez jaki oddzia wojska.
wit wstawa szarorowy, nieco mglisty, cho pogodny.
Za p godziny zrobi si jasno. Trzeba wyszuka jak kryjwk na cay dzie, i to tak, eby mona
spa i nie marzn - pomyla zbieg.
Przyszo mu do gowy, eby dosta si niepostrzeenie na jaki strych stajenny albo do stodoy, gdzie
z pewnoci nikt by go nie szuka.
Unis si nieco i wyjrza spoza krzakw agrestu, za ktrymi lea obserwujc okolic. Stwierdziwszy,
e prcz wartownika przed bram nikogo w pobliu nie ma, postanowi wykorzysta chwil, w ktrej
onierz, przechadzajc si tam i z powrotem, bdzie odwrcony do niego tyem: podpezn do
ywopotu i zobaczy, co si tam znajduje po drugiej stronie.
Wanie chcia wprowadzi to postanowienie w czyn, gdy zza ywopotu dobiegy go gosy ludzkie.
Pada jaka komenda, wszcz si ruch i nagle - zawarcza silnik samolotu.
To nim wstrzsno, jak by dotkn przewodw prdu elektrycznego. Za ywopotem byo lotnisko.
Przypomnia sobie od razu, e w ostatnich sekundach pocigu za samolotem, ktry w kocu zestrzeli,
przelatywa nad lotniskiem. To std przecie wystartoway dwa klucze, ktre nastpnie odciy mu
odwrt.
Silnik za ywopotem warcza tymczasem na maym gazie. Wartownik przystan i spoglda w tamt
stron.
Mroczek nie mg si teraz poruszy. Czeka.
Minuty upyway wolno, duc si coraz bardziej. Serce walio gono, napite minie chwyta
bolesny skurcz, donie grabiay z zimna, a gorcy pot perli si na czole.
Wreszcie onierz znw zacz chodzi tam i z powrotem, przytupujc dla rozgrzewki. Lecz teraz na
drodze ukaza si may oddzia, zapewne obrony przeciwlotniczej, maszerujcy ku folwarkowi. I znw
miny cay trzy minuty, zanim przeszli.
Tymczasem silnik warcza coraz goniej, a za rycza na penych obrotach i przycich. Wtedy
zapuszczono drug, po niej za trzeci maszyn. Zimne silniki gdakay, klekotay, jak by rozgniewane
i zniecierpliwione tym, e wyrwano je tak wczenie ze snu.
Przygotowuj jaki patrol - pomyla Mroczek.
Wartownik doszed do koca muru, odwrci si i odchodzi z powrotem.
Teraz - zdecydowa si Jerzy.
Skoczy na rwne nogi i nie zachowujc ju zbytnich ostronoci, bo warkot motorw guszy jego
kroki, przebieg przez drog. Zaszy si w wierczyn i przekonawszy si, e nikt go nie dostrzeg,
rozchyli gazie, aby spojrze na lotnisko.
Nieco w prawo od jego punktu obserwacyjnego, zaledwie o dwadziecia krokw od ywopotu, stay
trzy messerschmitty mielce migami.
Oczy mu zabysy. Ju od momentu, w ktrym usysza odgos zapuszczonego silnika, wiedzia, e nic
go nie powstrzyma od podjcia tej ryzykownej prby. Teraz uwiadomi sobie tylko, e jeden z trzech
samolotw jest ju gotowy do lotu, podczas gdy motory dwu pozostaych s jeszcze zimne. Od razu
zorientowa si, jak powinien postpi.
Szczcie mu sprzyjao. Maszyna z nagrzanym i wyprbowanym silnikiem staa pierwsza z brzegu;
mechanik, ktry j obsugiwa, wylaz z kabiny, zeskoczy na ziemi i podszed do grupy pilotw
zajtych rozmow opodal.
Zasalutowa, ale nie zdy ju nic powiedzie.
Kto krzykn: Achtung! Kto zacz biec, jakie niezrozumiae zamieszanie powstao nagle przy
samolotach. Jeden z oficerw roztrci towarzyszy, wyrwa pistolet ze skrzanej pochwy i strzela raz
po raz za messerschmittem, ktry w niezrozumiay sposb ruszy z miejsca na penym gazie.
Strzela na prno. Mroczek ju by daleko i wanie wyrywa maszyn w powietrze, biorc tu od
ziemi kierunek na wschd.

Rwny szyk dwunastu jakw zawrci sprawnie za swym dowdc. Wystartowali przed wschodem
soca - waciwie bez cile okrelonego zadania. Dowdztwo III grupy nie miale adnych
szczeglnych zlece dla puku, ale zezwolio na patrolowanie zaczepne, zgodnie z inicjatyw Gonara.
Wstali wic przed witem i wylecieli z pierwszym brzaskiem dnia. Wiedzieli lub raczej przeczuwali,
jaka myl kierowaa dowdc: odnale szcztki samolotu Mroczka i pomci mier towarzysza na
kadym hitlerowcu spotkanym w powietrzu.
Szyk sun zygzakiem, idc w gb nieprzyjacielskiego terytorium. Demonstrowali, szukali zaczepki.
Nikt jednak nie odpowiada na to wyzwanie. Przeciwnika m; byo. Myliwskie dywizjony Luftwaffe
przyczaiy si na polowych lotniskach, wyprawy bombowe i szturmowe jeszcze nie wystartoway. Ale
Gonar wiedzia, e ta bezczynno nie potrwa dugo
- Bdcie stale w cznoci radiowej z nami - powiedzia mu szef sztabu. - Moecie by w kadej chwili
potrzebni.
On za mia nadziej, e uda mu si zaskoczy nieprzyjaciela przed startem na jakim lotnisku, co
byoby najskuteczniejsze.
Kiedy po raz pity skrcili pod ktem prostym z pnocnego na poudniowy zachd, nagle z gsto
podszytego lasu bluzny kpki dymw i w gr barwnym ciegiem pomkny pociski wietlne, aby -
przeszywszy przestrze midzy samolotami - zakwitn powyej rozpryskiem sinawych oboczkw.
Wtedy w suchawkach rozleg si krtki rozkaz dowdcy
- Za mn kolejno w kluczach. Uwaga: na d!
Sypnli si z wysoka ku ziemi jak podranione osy.
Zaterkotay serie. Po gaziach drzew, po podszyciu lasu szy dreszcze od opancerzonego stal oowiu.
Sieczone pociskami pnie odpowiaday suchym stukotem; zaszeptay, zadrgay iglaste gazki,
zadzwoni spi armatnich luf.
Dziaa raz jeszcze hukny basem i umilky. Przeraona obsuga przypada do ziemi. Tu i tam coraz
czciej rozlega si jk, a na oszronionym mchu i igliwiu czerwienia si krew. Tylko jaki pojedynczy
karabin maszynowy z osony baterii ujada jeszcze zaciekle, a umilk, zapewne wskutek zacicia.
Wtem Gonar dostrzeg przemykajcy poniej, nad lasem, rozkrzyowany cie obcego samolotu i zaraz
potem ujrza czarne krzye na jego skrzydach.
- Wszyscy za mn! - zawoa. - Uwaga! Mija nas meser.
Usyszeli go. Klucze zwiny si w ostrych wiraach, spitrzyy si jeden za drugim. W dziesi sekund
szyk wyrwna si jak na paradzie i gna na zgub hitlerowca, ktry niebacznie zapuci si w t
stron.
Mieli nad nim znaczn przewag wysokoci, wic dopdzali go szybko. Zdawao si, e nic prcz
skoku ze spadochronem nie zdoa uchroni go od zguby. Lecz on jak gdyby nie zdawa sobie z tego
sprawy. Par prosto na wschd i znia si cigle, dobywajc caej mocy z silnika. Przypuszcza
zapewne, e tym sposobem umknie.
Bya to prna nadzieja. Jaki doganiay go metr po metrze. Mona byo oczekiwa, e lada chwila
otworz ogie.
Jeli to jeszcze nie nastpio, to tylko dlatego, e Gonar zwykle strzela dopiero z odlegoci
kilkudziesiciu metrw. Aby nie marnowa amunicji - jak mawia.
I oto nieprzyjacielski pilot - jak by o tym wiedzia - na pidziesit metrw przed migem dowdcy
polskiego zgrupowania zrobi kapitaln, nieprawdopodobnie wysok wiec, po czym nie czekajc na
powtrzenie tego manewru przez swego przeladowc, skrci w prawo, nagle przerzuci si
w wywrocie i tu pod pierwsz trjk jakw wyrwa w przeciwn stron.
Takiego wybiegu nie przewidzia nawet Gonar. Zanadto by pewny bliskiego zestrzau.
Pierwszy klucz przeszed nad umykajc maszyn i odbi si od niej o kilkaset metrw.
W tej chwili Gonar usysza w suchawkach wezwanie Suchego:
- Za nami id dwa mesery, pukowniku.
- Dobrze. Niech wasz klucz si nimi zaopiekuje - odrzek.
Rozejrza si po niebie. Dalej na lewo, duo wyej, dostrzeg w pierwszych promieniach soca jeszcze
trzy wiecce punkciki.
Podstp? - pomyla. - Dam ja wam podstpy!
Wywoa z kolei numer Rodaka, a gdy ten si zgosi, posa go z kluczem na spotkanie owych trzech
maszyn.
- Tylko nie postrzelajcie naszych - doda. - Najpierw rozpozna, dopiero potem otwiera ogie.
I wracajcie prosto na lotnisko.
Po chwili wahania przydzieli Rodakowi wszystkich pozostaych pilotw, aby zapewni mu zupen
przewag.
Tak wzmocniony klucz zwin si niemal w miejscu i skoczy w gr ku podejrzanemu zgrupowaniu.
Gonar pozosta sam na sam z umykajcym wrogiem.
Zestrzel tego i wrc - pomyla.
By podraniony tym, e przeciwnik wymkn mu si tak gadko. Nie wiedzia jeszcze w owej chwili, e
sam ma karter przestrzelony na wylot pociskiem z owego karabinu maszynowego osaniajcego
bateri dzia. Tymczasem bowiem silnik jego jaka pracowa normalnie: messerschmitt nie mg
uciec daleko.
Istotnie Gonar ju znw go dogania.
I oto w hitlerowski pilot znw na kilkadziesit metrw przed migem jaka wykona cakiem
nieoczekiwany manewr, jak by go kto zdmuchn z pola widzenia cigajcego. Poderwa swego
mesera do ciasnej pionowej ptli i nagle wp drogi zwolni ster.
Wtedy Gonar pomyla: Pjdzie w korkocig i ju przymknwszy gaz gotw by uczyni to samo, gdy
dostrzeg, e silnik tamtego pracuje pen moc.
Natychmiast zwikszy obroty, lecz w tej samej chwili motor zacz si krztusi.
Szybkim spojrzeniem obj tablic zegarw.
Smar - stwierdzi. - Cinienie spada... I benzyna...
Nie mg ju docign za tamtym. Jak zwali mu si z ptli bem na d!
Wyprowadzi go i ujrza hitlerowsk maszyn daleko przed sob.
Ucieknie mi - pomyla z alem. - Diabli nadali. Musiaem chyba dosta po silniku nad tym lasem.
Gdyby nie to...
Wtem dostrzeg dwa radzieckie klucze, sunce dalej na prawo. Bez wahania wezwa je na pomoc.
- Daruj wam tego rnesera: mam postrzelony silnik.
Patrzy, jak spywaj z gry.
Dostan go nad naszym lotniskiem - pomyla.
Ale nad lotniskiem czekaa ich wszystkich nowa niespodzianka. Nieprzyjacielski pilot zaraz po
pierwszej serii najbliszego jaka zamkn gaz i odrzuciwszy zason powia ku nim bia chustk.
Poddawa si.
Doprowadzili go nisko, niemal do samej ziemi, a gdy zatrzyma maszyn i zosta otoczony przez
nadbiegajcych mechanikw, Gonar okry lotnisko i wyldowa take.
Tymczasem Rodak zbiera swoj eskadr w powietrzu nad pobojowiskiem. O przebytej walce
wiadczyy tylko dymice szcztki trzech focke-wulffw, rozsiane w promieniu kilku kilometrw na
ziemi. Osiem jakw kryo nad nimi, formujc szyk.
W drodze na lotnisko dopdzi ich patrol Suchego. Obaj modzi dowdcy meldowali przez radio
o wyniku spotka. Rodak, Pierzchaa i Kolenda zestrzelili po jednym focke-wulffie. Suchy mia na
rozkadzie owe dwa messerschmitty lecce za pierwszym, ktry wymkn si Gonarowi i wyldowa
na lotnisku, oddajc si do niewoli.
Pukownik w paru sowach zawiadomi o tym niezwykym zdarzeniu tych, ktrzy jeszcze o niczym nie
wiedzieli. Wywoao to oglne zaciekawienie. Kim by w doskonay pilot? Dlaczego tak osobliwie si
zachowa?
Czas duy im si niezmiernie. Chcieli jak najprdzej dowiedzie si o szczegach caej tej sprawy.
Wreszcie ujrzeli wasne lotnisko i odcignit ju na bok hitlerowsk maszyn z czarnymi krzyami na
skrzydach.
Podeszli pod wiatr, wypucili podwozia, wyldowali i pod koowali do namiotu, przy ktrym czeka
Gonar i Liszka z mechanikami.
Prawie jednoczenie wyczyli silniki, zeskoczyli na ziemi i wszyscy razem ruszyli ku namiotowi.
Nagle stanli jak wryci. Potem Rodak pierwszy zawoa:
- Jerzy! Ty diable rogaty! - i pobieg naprzd.
Wtedy zaczli wrzeszcze jak optani, pdzc za nim.
Obok dowdcy puku sta Jerzy Mroczek i wyciga ku nim obie rce, miejc si, ze zami w oczach.
Porwali go z ziemi i unieli w gr. Mogo si zdawa, e go rozszarpi z wielkiej radoci.
- Skd si u licha wzie? - pytali jeden przez drugiego.
Ze wzruszenia nie mg wydoby gosu. Tylko gestem wskaza na stojc obok nieprzyjacielsk
maszyn.
Dopiero wwczas zrozumieli. Fromer chwyci si za wosy,
- Ludzie! A ja do niego strzelaem!
- Haniebnie spudowae - rozemia si Mroczek. - Caa seria posza bokiem.
- O rany! - westchn tamten. - Przecie moglimy ci ukatrupi.
- Ba, pukownik zrobiby to z pewnoci, gdyby mia silnik w porzdku - odrzek Jerzy. - I tak ledwie
mu uciekem.
- Dlaczego nie pisne do nas ani sowa przez radio, wariacie jeden?!
- Nie miaem ani laryngofonu, ani suchawek. Nie mg era take wydosta chustki, eby da znak, e
si poddaj: nie byo czasu...
Gadali teraz na wycigi, przezwyciajc skurcz garde, patrzyli w jego poblad, zmczon twarz,
dotykali go, aby si upewni, e istotnie yje, e wrci, e to on, ten sam, zdrw i cay.
Pukownik Gonar obj go ramieniem i tak szli do namiotu, otoczeni przez pozostaych.
Serce dowdcy wypeniaa duma i rado. Ten chopak wymkn si jemu, Gonarowi!
A inni - pomyla i obj ich roziskrzonym wzrokiem. - Eh, a ja nie chciaem ich szkoli z pocztku! No
c - warto byo si trudzi, warto byo czeka, eby teraz nimi dowodzi.
Oni za spogldali na niego, jak by odgadujc te myli. Wiedzieli dobrze, ile mu zawdziczaj. Zawsze
go szanowali i byli mu wdziczni; teraz kochali go szczerze. Mg na nich liczy; mia nie tylko
dwunastu Polakw w swym puku; mia take dwanacie gorcych polskich serc, ktre zdoby na
zawsze.
Zakopane 1947

Pierwszy lot

Dzie by skwarny. Przez zielonkawe szyby hangaru cieko soce rozlewajc si mtn plam na
betonowej pododze. Nagrzane wntrze ziao pustk i pachniao md woni smarw. Prawie
wszystkie maszyny byy w powietrzu i tylko dwie czy trzy stay przed hangarem na bielonej wapnem
linii, prostopadle do jego frontu. Te stanowiy rezerw.
Pomocnicy mechanikw napeniali zbiorniki pompujc benzyn z elaznych beczek, przetaczanych na
niskich wzkach.
Sadzewicz spoglda na nich zza uchylonych wrt, rozkrcajc gwne ruby pierwszego bloku
cylindrw silnika, ktry sta na drewnianych kozach u wejcia do hangaru.
Blok trzeba byo wymieni jeszcze przed poudniem. Szef pilotau, kapitan Grski, mia polecie do
Biaegostoku i chcia wrci tego dnia wieczorem, a samolot by w proszku po czciowym
remoncie.
Z kapitanem mia polecie plutonowy Wrona, brygadzista i bezporedni zwierzchnik Sadzewicza. On
te powinien by kierowa wymian bloku i wbudowaniem silnika do maszyny. Ale mechanikw byo
mao i Wrona poszed na start razem z grup uczniw pilotw, aby tam obsugiwa samoloty szkolne.
Dopiero po skoczonych lotach mg zaj si montaem, a Sadzewiczowi mieli pomc trzej
szeregowcy dyurni.
Dlatego wanie spojrzenia Sadzewicza tak czsto ku nim wybiegay.
Wymiana bloku i wmontowanie silnika w oe samolotu nie jest zabawk. Zwaszcza wwczas, gdy
soce pray od wczesnego rana i kiedy si pi zaledwie pi lub sze godzin na dob w letnim
sezonie szkolenia. O wiele przyjemniej byoby pj na start, gdzie tylko od czasu do czasu trzeba
zmieni zaoliwion wiec, podcign rozluniony amortyzator albo puci w ruch silnik. Poza tym
mona lee na trawie pod startow chorgiewk i patrze, jak w powietrzu snuj si szkolne
maszyny. Mona posucha artw uczniw, pomia si z kolegami albo pomarzy zamknwszy oczy.
Co par minut obok grupy startowej rozlega si charakterystyczny, cichncy z wolna powist pdu,
a za nim klekot silnika na wolnych obrotach. Ktry z instruktorw, czasem sam kapitan Grski, daje
znak startowemu. Krtki sygna biaej, furkajcej na wietrze chorgiewki - i silnik wyrzuca ze
stalowych puc potny, niski ryk. Maszyna podrywa si do biegu, unosi ogon i pdzi naprzd.
Pionowa petwa steru prowadzi j prosto pod wiatr i nie wiadomo kiedy wzdte brzuchy
pneumatykw oddzielaj si od ziemi. Soce byska na skrzydach pochylonych w zakrcie.
Przyjemnie jest na starcie. Kiedy si patrzy za uciekajc w dal maszyn, myl pynie jeszcze dalej,
wyprzedza rozkrzyowan sylwetk samolotu i dociera a tam, daleko, gdzie w cieniu drzew stoi
rodzinny dom.
Stefan Sadzewicz by synem wiejskiego kowala, spod Biaegostoku. Ju cakiem dobrze umia
obchodzi si z motem, kiedy ogoszono ochotniczy, przedterminowy zacig do suby wojskowej
w lotnictwie. Zawsze cigno go do samolotw. Jako mody chopiec nalea do Ligi Lotniczej
i skoczy kurs modelarski, a potem - w ZMP - teoretyczny kurs obsugi silnikw. Dziki temu przyjto
go wprost do szkoy mechanikw, nastpnie za przydzielono do centrum wyszkolenia pilotw jako
pomocnika w brygadzie obsugi plutonowego Wrony.
By zdolny i pracowity. Szef mechanikw, sierant Czy, wyrnia go i czsto powierza mu
samodzielne roboty. Ale koledzy wymiewali Sadzewicza: ba si lata.
- Co z ciebie za mechanik, kiedy nigdy nie bye w powietrzu? Jak okujesz wz albo szkap, to te by
na niej nie pojecha, co?
- Na bronie moe jeszcze, bo niewysoko.
- Na bronie? - powtrzy Sadzewicz. - Ja, bracie, na traktorach, nie na bronach bd rozjeda.
Niedaleko od nas orodek maszynowy powstaje.
To ich zaciekawio. Rozpytywali, jak do tego doszo, a potem rozgadali si ju przyjanie
o samopomocy chopskiej, o spdzielniach produkcyjnych. Wiedzia o tym wicej od nich: by ze wsi.
- Niegupi chopak - powiedzia pniej Wrona. - Wicej by si takich kowali zdao.
Mimo to Sadzewicz i nadal nie mg przezwyciy tej obawy przed lotem, przed moliwoci
jakiego wypadku. Nieraz ju postanawia, e poprosi ktrego z instruktorw, eby go zabra
w powietrze, i zawsze w ostatniej chwili ogarnia go strach.
Z podziwem, niemal ze czci patrzy na kapitana Grskiego: ten dopiero lata! Wszyscy mwili, e jest
asem, i z pewnoci tak byo. Robi z maszyn w powietrzu, co tylko chcia. Jego zimna krew,
opanowanie samolotu, wysoka klasa akrobacji zdumiewaa tych, ktrzy po raz pierwszy widzieli
samolot w jego niezawodnych rkach.
Nawet instruktorzy go podziwiali.
- Mie tak gow i rk jak Grski! Tak lata!
Kapitan Grski od trzech lat by szefem pilotau. W tym czasie nie uszkodzi adnej maszyny, cho
lata po dziesi godzin dziennie. Sierant Czy, ktry go zna od dawna, utrzymywa, e kapitan
w ogle nie zama nawet pozy podczas swych kilkunastu tysicy ldowa. Nawet wwczas, gdy
zosta ciko ranny na froncie.
Czasem Sadzewicz wyobraa sobie, e sam jest pilotem. Takim, naturalnie, jak kapitan. Czasem nio
mu si, e oto sam leci, e przewija si w pionowych ptlach, przewierca korkocigiem chmury, kae
socu i obokom pdzi po niespodziewanych ukach krzywizn... Nie bal si wtedy ani troch. Czu si
lekki, pewny siebie - jak ptak o mocnych skrzydach.
Mimo to nie mg si zdoby na decyzj, na pierwszy lot na jawie.
Kiedy grupy uczniw zaczy wraca ze startw, Sadzewicz mia ju tylko poczy przewody wodne
w nowo ustawionym bloku. Ponad hangarem, nisko, nad samym zrbem dachu, przesza maszyna
i przytarszy podwoziem, przykleia si do ziemi w krtkim dobiegu. Stefan pomyla, e to chyba musi
by kapitan Grski, bo mao kto potrafiby tak po mistrzowsku spyn tu na dachem i zatrzyma si
tak blisko.
Rzeczywicie ldowa szef pilotau. Podkoowa na lini i wyczy. Poszed prosto ku mechanikom,
spojrza na gotowy ju silnik i powiedzia:
- Prdko uwinlicie si z tym blokiem. Na ktr bd mia maszyn?
- Na pierwsz, kapitanie.
- Ale o dwunastej macie obiad.
- Zjemy troch pniej - powiedzia Sadzewicz. - Obiad nie ucieknie.
Kapitan umiechn si do niego. Umia szanowa i ceni prac obsugi. Umia okaza mechanikom
wdziczno i uznanie za ich wysiki. Posiada ich zaufanie i sam im ufa, zdajc sobie zreszt spraw
z tego, e od ich sumiennoci zaley jego bezpieczestwo.
Porozmawia jeszcze z Czyem i z Wron, potem odszed. Oni tymczasem ustawili trjnony dwig
krkowy, aby wywindowa w gr silnik, i podcignli maszyn z gbi hangaru. Wrona sprawdzi
zamocowanie i ustawienie nowego bloku, a potem wiby acuchw dwigu obejmujce karter.
- W gr - powiedzia.
Pocignli zgodnie, rwnym wysikiem ramion. acuch zachlipa dwicznie na wielokrku, silnik
drgn i unis si. Gdy osign wysoko oa, ostronie przesunli go midzy dwigary i opucili na
d. Siad na swoim miejscu i wyszczerzy w obie strony dwa rzdy krtko citych rur wydechowych.
Zamocowali gwintowane sworznie podstawy, pocigali szczelnie zcza, wyregulowali dwignie,
podokrcali ruby, zaoyli filtry na ssce paszcze ganikw. Potem wkrcili mu garnitur
porcelanowych wiec i zaklinowali migo. Wreszcie wlali w pusty brzuch karteru bak oleju
i napenili zbiorniki, a stkny blachy.
Srebrzyste skrzela maski okryy silnik i sylwetka samolotu nabraa waciwego wdziku. Szeroko
rozpite, mocne skrzyda, wyduony, podany w przd eb, czarne migo, jak by zastyge
w oczekiwaniu na chwil, w ktrej pierwszym, skonym ciosem szarpnie powietrze, odrzuci w ty
rzek pdu, zmiecie jej gsty nurt pod stery, pocignie maszyn, wyrwie j ziemi.
Sadzewicz odszed na bok i krci si niespokojnie. Gdyby tak polecie z kapitanem?
Grski wybiera si do Biaegostoku. Z kuni w Falentach wida byo lotnisko o kilometr czy ptora.
Wrona z pewnoci zgodziby si ustpi mu swego miejsca na ten przelot. On jeden nie kpi ze
Stefana, a nawet przed kilku dniami - kiedy ogoszono w rozkazie o otwarciu zapisw na kurs
szybowcowy dla szeregowych - namawia go, eby si zgosi.
Wtedy Sadzewicz po raz pierwszy pomyla o tym, e naprawd mgby lata. Pomyla jak o czym
realnym, nie jak o nieziszczalnej bajce. Odpowiada wszystkich wymaganym warunkom: mia za sob
prac w Lidze i w ZMP, by ochotnikiem, nie przekroczy granicy wieku.
Ale nie zdecydowa si jeszcze na w krok stanowczy. Powiedzia tylko, e si namyli.
Mijay dni i termin si zblia, on za jeszcze si waha. Koledzy zaczepiali go cigle: pewnie skorzysta
z okazji, eby zosta pilotem, i dopiero pokae kapitanowi Grskiemu, jak si lata.
Te drwiny uprzykrzay mu ycie. Czu, e musi cho raz sprbowa i zdecydowa si wreszcie. I oto
niespodziewany wypadek przyszed mu z pomoc.

Szef mechanikw nadszed z kapitanem zaraz po pierwszej. Grski zapina szelki spadochronu,
podczas gdy Czy siad do gondoli, aby zapuci i wyprbowa silnik. Sadzewicz obraca migo.
Gadko przeskakiway kompresje, zawory z sykiem wypuszczay spron mieszank.
Z tyu podszed Wrona.
- May gaz - powiedzia do Czya.
- May gaz.
Stefan usun si w bok. Brygadzista pooy lew do na grzbiecie miga.
- Kontakt.
- Kontakt - powtrzy Czy.
Wrona odsdzi si i szarpn w d. Silnik splun dymem, ruszy, a jednoczenie mechanik sykn
z blu i chwyci si praw rk za przedrami.
- Co si stao? - zapyta kapitan.
- Dostaem lekko migem, kapitanie, ale tylko po miniach, zdaje si. Nic wielkiego.
Powiedzia, e pjdzie do lekarza, jak wyprawi maszyn, i e nie ma o czym mwi. Ale wida byo,
e bl mu dokucza.
Grski si pieszy. Siad do maszyny. Poleci tylko Czyowi, eby dopilnowa tej wizyty u lekarza.
Sadzewicz sta obok, trzymajc spadochron przygotowany dla Wrony. Kapitan obejrza si na niego.
- No, c, Sadzewicz, polecicie ze mn? To przecie wasze rodzinne strony.
Stefan by zaskoczony.
- Siadaj - powiedzia Wrona. - Czego si gapisz? Musi kto polecie, bo tam nie ma obsugi.
To zadecydowao. Sadzewicz sam nie wiedzia, kiedy znalaz si w gondoli. Poczu, e maszyna toczy
si po lotnisku, podskakujc na nierwnociach. Potem zimny strach gwatownym skurczem wdar si
w minie, zaciskajc mu donie: ruszyli penym gazem.
Ziemia pognaa w ty. Na wprost pdziy hangary i drzewa przy szosie. Zdawao si, e zetr samolot
w proch spotkawszy go na swej drodze. Lecz wtem zaczy zapada si coraz niej i niej, zwalnia, a
utony pod horyzontem. Samolot przeszed nad nimi i par w gr, lotnisko w ostrym zakrcie
zajrzao do wntrza kabiny, a wielkie koo horyzontu nagle wychylio si nad gow Sadzewicza, by po
chwili wrci na waciwe miejsce.
W nierwno nagrzanym powietrzu maszyna zachybotaa, wspia si na jaki niewidzialny prg,
wpada w wyrw, za drgaa nerwowo na lejkowatym wirze i wreszcie - wydostaa si na gadk
powierzchni nurtu.
Wtedy Sadzewicz rozluni kurczowy chwyt doni i zacz pojmowa, e leci.
Tgi dech wiatru obejmowa jego twarz chodnym opywem Daleka, zalana socem ziemia
rozpocieraa si ze wszech stron powozielonym dywanem; wysuwaa si spod tylnej krawdzi
skrzyda i uchodzia za drcy od pdu statecznik. Popielata linia drogi biega rwnolegle do burt
kaduba, odskakiwaa niespodziewanie w bok lub przemykaa pod samolotem na drug stron.
Drobnym kroczkiem po podkadkach przydrepta tor kolejowy, zalni blaskiem, przewin si przez
wiadukt i uciek do lasu, zabierajc z sob kaniajce si nisko supy telegraficzne Las wypez z prawa,
wysun jzor zagajnika a do niewielkiego jeziorka pod wsi i chepta wod przyczaiwszy si pasko
na ziemi. Wtem szary dymek buchn ze rodka jego grzbietu i zacz szy rwny cieg na wschd. To
czarna gsienica pocigu czogaa si po torze, na prno usiujc dopdzi samolot.
Stefan czu si bezpieczny i pewny w spokojnym powietrzu Stalowe tamy none, wcite w bkit
nieba, budziy zaufanie adna sia nie zdoa ich zerwa. Gboki bas silnika pru drzemic cisz
zwyciskim, nieprzerwanym rytmem, a pilot, rozparty za sterem niedbale, patrzy w bok, jak by
siedzia bez czynnie w wygodnym fotelu. Nic tu nie mogo grozi; adne nie bezpieczestwo nie kryo
si na szerokich niebieskich szlakach.
W kabinie sterczcy z pokadu drek sterowy pochyla si w rne strony, zgodnie z ruchami
bliniaczego drka pilota. Pod nogami wolno balansowa bliniaczy orczyk steru nonego
Sadzewicz wiedzia, e kapitan Grski pozwala mechanikom prowadzi maszyn w powietrzu, a
Wrona utrzymywa, e nic w tym nie ma trudnego. Korcio go, eby cho kocami palcw uj ster.
Gdy si na to zdecydowa i poczu pynne pochylenie drka, z kolei dotkn take stopami orczyka.
Mia teraz zudzenie, e sam jest pilotem.
Wtem warkot silnika cich i kapitan odwrci gow.
- Chcecie prowadzi? - spyta z umiechem.
Sadzewicz nie zdy odpowiedzie, bo silnik ju znowu rycza na normalnych obrotach, a eb maszyny
dwign si ponad horyzontem.
- Niej - powiedzia pilot. - Jeszcze niej.
Trzeba byo co zrobi: samolot dar si w gr, a kapitan puci ster.
Sadzewicz niepewnie pochyli drek w d.
- Troch za wiele - poprawi Grski. - Tak, jak teraz.
Lecieli dalej. Maszyna kada si na skrzyda, rwaa w d i w gr, wykrcaa z kursu. Grski si tym
nie zniechca; nie dotykajc sterw wskazywa Stefanowi bdy. Potem prowadzi przez chwil
razem z nim i znw oddawa mu stery.
- Spokojnie, tylko spokojnie.
Sadzewicz stara si opanowa i wreszcie udao mu si utrzyma mask silnika na horyzoncie,
a skrzyda rwnolegle do ziemi. Maszyna przestaa harcowa i popyna gadko. Tylko od czasu do
czasu trzeba j byo podeprze lotk. Pierwsza rado wadzy nad samolotem obja serce
mechanika.
Po upywie p godziny kapitan sam uj stery, a Stefan powrci do obserwacji ziemi. Krte rzeczki
pltay si w lasach i na rozlegych kach. Wsie, szeroko rozsiade przy drogach, drzemay w socu,
ktre kado si na dachach, daleko na wprost lni wygity luk Narwi z czarn krat mostu porodku,
za nim za, na samym horyzoncie, lea Biaystok, jak zbiorowisko maych, czerwonych i szarych
kamykw rozrzuconych midzy srebrzcymi si nimi wza kolejowego.
Sadzewicz patrzy na wolno zbliajce si miasto. Liczy dymice kominy fabryk. Pomyla, e dymi
wszystkie, ile ich jest. A przecie hitlerowcy starali si zniszczy zakady przemysowe i jeszcze do
niedawna niektre fabryki nie pracoway.
Ba, i przed wojn nie wszystkie dymiy - pomyla. - Nie tak, jak teraz.
Kiedy przelecieli nad szczerbatymi uliczkami i minli wysmuke wiee kociow, zobaczy lotnisko. Na
prawo pod rzdem topl leay Falenty. Serce zabio mu ywiej: midzy dwiema lipami na kocu wsi
staa ojcowa kunia.
W domu suchano go z szeroko otwartymi oczami, w ktrych pona ciekawo. Opowiada, troch
jeszcze oszoomiony lotem, jak to piknie jest tam w grze i jak dziwnie. Tumaczy im, jak si to
dzieje, e samolot leci, e mona nim kierowa. I - na co Ludowej Polsce potrzebne jest lotnictwo. I -
e su w nim dzi zwykli ludzie, tacy sami jak on, jak jego bracia - synowie chopw i robotnikw.
Mwi o sobie, o szkole pilotw, o kapitanie Grskim, o swojej pracy, o zamiarze zostania pilotem.
Chcia w cigu paru godzin wypowiedzie wszystko, co przemyla dotd i co w nim dojrzao podczas
tego pierwszego lotu.
Potem oni opowiadali mu o zmianach, jakie zaszy w Falentach.
Stary Sadzewicz pracowa teraz w pastwowym orodku maszynowym jako majster. Z Biaegostoku
przysano technika i mechanikw. Modzi chopcy - rwienicy Stefana - rwali si do takiej roboty;
jedni ju pracowali w orodku, inni byli na kursie traktorzystw, kilku poszo do Szkoy Mechanicznej
w Biaymstoku.
Przygotowywano si do akcji niwnej i cae Falenty yy w nieustannym podnieceniu: ile maszyn
zd zmontowa, naprawi, uruchomi.
- Ju nie to, co dawniej - powiedzia ojciec z dum. - Naprzd idziemy teraz. Doganiamy stracony czas.
Gdy wreszcie Stefan musia ju odej, matka przycigna go do siebie.
- Bywaj zdrw, Stefek. Ju pewnie tu nie wrcisz, tylko tam zostaniesz z lotnikami?
Spojrza na ni wzruszony.
- Chyba zostan.
- Tu u nas ju teraz naprawd fabryka; zmienio si przez ten rok. Ojca na majstra przyjli, Jzek te
praktykuje, to sobie bez ciebie poradzimy. A jak masz tak ch... zosta.

Plutonowy Wrona z rk na temblaku siedzia przed otwartym hangarem. Ostatnie maszyny zeszy
z lotniska. Pod rudym, gasncym blaskiem zachodu peza fioletowy cie i sa si na ziemi.
W trop za nim schodzi mrok nocy. te, mde wiato arwek gino wrd samolotw ciasno
ustawionych w hangarze.
- Nie przylec czy co? - powiedzia sierant Czy.
- Przylec - odrzek Wrona. - Jak kapitan powiedzia, e dzi wrci, to przylec na pewno.
W tej chwili zza lasu ukaza si samolot. Lecia nisko i kiedy okry hangary, szyby zadray od ryku
silnika. Zaszed pod wiatr, pooy si w gboki zakrt i przemkn nad samymi gowami mechanikw.
Wrona dostrzeg wychylon za burt posta Sadzewicza.
- Widzia szef, jaki Sadzewicz kozak? - rozemia si.
Poszli obaj naprzeciw maszyny, ktra ju koowaa ku hangarowi.
Sadzewicz zeskoczy na ziemi.
- Jest plutonowy Wrona? - spyta jednego z pomocnikw.
- Jak tam, Sadzewicz? - odezwa si brygadzista yczliwie.
- Wszystko w porzdku. Tylko chciaem zameldowa, e chyba pjd na ten kurs pilotau.
Wrona umiechn si, a Czy spojrza na niego z irytacj: szczupy stan obsugi mia si zmniejszy
jeszcze o jednego zdolnego pomocnika.
Zakopane 1947

Ponad falami Batyku

Major Ignut, lecc na czele swojej eskadry, pierwszy zobaczy morze. Leao ciemne, sine, bez
jednego choby bysku soca, ktre zaszo za chmury skaniajc si ju ku zachodowi. Dalekie, jak
okiem sign a po jasny horyzont, zapade za urwistym brzegiem Orowa, morze...
Eskadra majora Ignuta po raz pierwszy miaa wzi udzia w manewrach na Batyku i oto dwanacie
szturmowcw wykrcao teraz na pnocny zachd, minwszy z daleka Gdask i lecc nad plaami
kpielisk, by wzi kurs na lotnisko.
Ignut zmniejszy obroty silnika i znia si wolno wzdu toru kolejowego. Lotnisko ju byo wida:
stacja kolejowa, droga wysadzona topolami, hangary, drewniany pawilon aeroklubu.
Major sprawdzi kierunek wiatru i ju mia zej do ldowania ca eskadr, gdy w ostatniej chwili
dostrzeg na rodku trzy szybowce obok samolotu klubowego. Ta nieoczekiwana przeszkoda zmusia
go do zmiany postanowienia: nie mona byo ryzykowa ldowania w szyku.
Akurat teraz musz mi si tu pta szybownicy - pomyla niezadowolony, dajc znak do rozejcia si
kluczami.
Gdy okrywszy powtrnie lotnisko usiad tu przy szybowcach, do jego maszyny podbiegli dwaj
chopcy z aeroklubu.
- Kto tu rzdzi tymi szybowcami? - zapyta ostro, przekrzykujc warkot silnika.
- Koleanka Witwicka, majorze - powiedzia jeden z nich.
- Kto? - zdumia si major. - Koleanka?
- Tak jest.
- C to, baby tu lataj?
- Tak jest. Dziewczyny z Aeroklubu Ligi Lotniczej. Koleanka Witwicka...
- Dawa tu t Witwick - przerwa.
Podesza wanie sama, nie woana.
- Melduj si jako komendantka obozu szybowcowego.
Ignut lekko wzruszy ramionami.
- Zajmujecie mi cae lotnisko. Musiaem rozbija szyk, bo nie ma gdzie ldowa.
- Mamy zezwolenie, majorze - odpara spokojnie. - A od jutra bdziemy latay w godzinach, ktre nam
wskaecie, eby nie przeszkadza. Mogabym zaraz...
- Zaraz nie. Zgocie si pniej. Teraz nie mam czasu. I silnik... Nic nie sycha.
Doda gazu i zacz koowa ku hangarom w lad za ostatnim kluczem, ktry wanie wyldowa na
lewo od jego samolotu.
Zatrzyma maszyn przed betonow pyt, wysiad, przyj raport komendanta portu i zarzdziwszy
odpraw personelu latajcego poszed co zje w kasynie.
Zajcia subowe zwrciy w innym kierunku tok jego myli. Do mia na gowie, nie mg zajmowa
si teraz t dziewczyn i jej szybowcami.
Manewry poczone z ostrym strzelaniem i bombardowaniem okrtw-celi, pierwsze tego rodzaju
manewry lotniczo-morskie, w ktrych bra udzia, pochony cakowicie jego energi i umys.
Po odprawie powici Barbarze Witwickiej zaledwie cztery minuty, zdy jednak dowiedzie si, e
dziewczyna ma kobiecy szybowcowy rekord Polski w locie na odlego. Niezbyt mu to
zaimponowao, nie interesowa si rekordami. Nie zaciekawio go nawet, ile to kilometrw.
Wyznaczy godziny lotw dla kursu, ktry prowadzia, i wreszcie zapyta, kiedy kocz ten kurs.
- Za trzy dni - odpowiedziaa.
- I potem ju std wyjedziecie?
Baka spojrzaa na niego spod oka.
- Chcielibycie si mnie jak najprdzej pozby z lotniska - zauwaya.
- Rozumie si - mrukn. - To jest, no - nie. Ostatecznie...
Rozemiaa si.
- Nie usiujcie teraz by uprzejmym. Ja jeszcze zostan, ale chyba nie duej ni tydzie.
- No, to my krcej - odrzek. - W godzinach wyznaczonych moecie sobie lata, ile tylko chcecie. Jaki
nowy rekord przygotowujecie?
- Bd czekaa na warunki, ktre pozwol mi zrobi przelot nad morzem - powiedziaa prdko. - No
wic dzikuj i do widzenia.
- Do widzenia - rzek ciskajc jej siln do. - Zwariowana dziewczyna - pomyla. - Dokd ona chce
lecie na szybowcu przez morze?
Wzruszy ramionami.
Wykpie si i jaki statek bdzie mia z ni kopoty, A moe jeszcze nam ka jej szuka.

Wstpne wiczenia zajy lotnikom trzy dni, po czym eskadra zmienia lotnisko. Tego dnia
dziewczta ukoczyy kurs lotw wleczonych i nazajutrz rozjechay si do domw. Baka zostaa sama
w aeroklubie.
Pomys przelotu nad Batykiem opracowywaa od dawna. Pocztkowo traktowaa t spraw jako
wyczyn sportowy, a pomoc aeroklubu w jego realizacji jako pikn nagrod za swoj bezinteresown,
wytrwa prac instruktorsk. Ale z biegiem czasu, w miar jak do wspudziau przy realizacji tego
projektu trzeba byo wczy coraz nowe organizacje, wydao jej si, e trud podjty przez nie jest
niewspmiernie wielki w stosunku do zamierzonego celu. To nie byoby po zetempowsku
przyjmowa tyle od pastwa i od tych wszystkich ludzi za usugi oddane przy szkoleniu.
Podzielia si swoimi wtpliwociami na zebraniu miejscowego aktywu partyjnego.
- Co o tym sdzicie? Czy rekordowy przelot nad morzem wart jest takiego wysiku organizacyjnego?
Wtedy - zupenie dla niej niespodziewanie - zabra gos jeden z szyprw Polmoru.
Mwi krtko, jasno i zwile:
- Jeeli chcecie lecie tylko dlatego, eby zdoby rekord, eby uczyni zado wasnej ambicji, to nie
dziwi si, e macie wtpliwoci. Ale mnie si zdaje, e ta wasza prba mogaby przynie wiele
poytku bardziej praktycznego. Moe przydaoby si to Instytutowi Meteorologicznemu i
Hydrograficznemu, a moe i nam, rybakom. Nie zaraz, ma si rozumie, i moe nie bezporednio, ale
w przyszoci. Widzicie - w Zwizku Radzieckim lotnictwo silnikowe oddaje due usugi zaogom
kutrw i trawlerw przy poszukiwaniu owisk i przy obserwacji awic ryb. Moe udaoby si, na
przykad, zastosowa nad Batykiem szybowce do tego celu? To by trzeba zbada: jak lata, kiedy,
w jakich warunkach. I gdybycie take pod tym ktem widzenia potraktowali swj przelot, to znaczy -
jako prb latania nad morzem, jako pierwszy krok do przestudiowania warunkw takich lotw, to ja
bym uwaa, e naley wam pomc wszystkimi rozporzdzalnymi rodkami.
Dyskusja tak rozpoczta rozwina si obszernie. Barbara odpowiadaa na pytania, wyjania
znaczenie lotw wyczynowych dla rozwoju bada nad eglug powietrzn, suchaa wypowiedzi
innych - za i przeciw tej sprawie. Ale osi jej myli stay si teraz sowa Jana Cyby, owego szypra.
Gdy w jego towarzystwie wracaa z zebrania, ktre w ostatecznej konkluzji poparo projekt przelotu,
marzyy jej si nowe horyzonty zastosowania szybownictwa do pracy rybakw dalekomorskich. Cay
splot problemw: hangarowanie na maych statkach; start z wody czy z pokadu? Sposb holowania
za kutrem lub trawlerem; ldowanie czy te wodowanie? Technika latania przy okrelonych
zadaniach w poszukiwaniu awic i owisk... To byo porywajce.
Pomylaa, e teraz istotnie ten przelot nabiera sensu i szerszego znaczenia, a jednoczenie
uwiadomia sobie wzrost odpowiedzialnoci za jego wykonanie. To mia by przecie pierwszy krok
na drodze dowiadcze, ktre znalazyby w przyszoci due zastosowanie praktyczne.
Nazajutrz z now energi zabraa si do przygotowa i rozpocza pierwsze loty prbne.
Pocztkowo chciaa czeka na jak burz idc z poudnia lub poudnio-wschodu, aby przed jej
frontem poeglowa w kierunku wyspy Oland lub zatoki Hano. Ale komunikaty meteorologiczne
zapowiaday duszy okres pogody bez burz, poza tym za lot na czele burzy nie odpowiada ju teraz
jej zamierzeniom. Zmienia zamiar i postanowia dokadniej zbada moliwo lotw na prdach
termicznych wieczorem, po zachodzie soca, kiedy nagrzana woda wolniej i duej promieniuje
ciepo ni prdko ochadzajca si ziemia. Chciaa take sprbowa eglowania w kominach pod
obokami lub poszuka stojcej fali nad Rozewiem czy nawet nad otwartym morzem - wyej.
Pierwsze prby nie powiody si. Rozewie byo widocznie zbyt ma przeszkod dla wiatru, ktry
cign z morza; jego strumie wypitrza si tylko nieznacznie nad tym przyldkiem, tworzc fal
non, ktra sigaa zaledwie paruset metrw.
Wieczorem nosio wprawdzie wcale niele nad morzem w pobliu brzegu, ale gdy oddalia si
nieco, prdy wstpujce zanikay.
Wobec tego powrcia do kominw, majc nadziej, e w kocu uda jej si dziki nim osign
wiksz wysoko i przelecie do Szwecji.
Miaa ju wszystko przygotowane do wykonania tego trudnego przedsiwzicia: konieczne
zezwolenie wadz, paszport i wiz szwedzk, ktr aeroklub uzyska dla niej nie bez trudnoci -
waciwie tylko dziki staraniom szwedzkich sportowych zrzesze modziey robotniczej.
Rybitwa - szybowiec wyczynowy o doskonaoci ponad 50, oddany na dwa tygodnie do jej
dyspozycji przez Pastwowy Instytut Szybowcowy - zosta wyposaony w radiowy odbiornik bateryjny
i akumulator do wiate, na wypadek gdyby lot mia si odbywa noc. Wreszcie Pastwowe Centrum
Wychowania Morskiego w porozumieniu z polskimi przedsibiorstwami eglugi i pooww
dalekomorskich zapewnio jej pomoc na morzu w razie wodowania.
Drugiego sierpnia aeroklub zawiadomi dowdztwo WOP, e Witwicka podejmuje now prb i jeli
trafi na pomylne warunki, pjdzie na przelot. O godzinie dziewitej Basia wystartowaa za
samolotem, ktry j holowa, i na omiuset metrach od czepia si, by wzi kurs na pnocny zachd.
Morze w dole byo siwe, lekko przymglone. Powietrze ciepe, lecz nierwno nagrzane. Niebo jasne,
jak by spowiae, usiane kbiastymi obokami, ktre wanie zaczy si skupia i puchn w wielkie,
coraz wyej wypitrzajce si cumulusy. Szybowcem rzucao dosy ostro, ale pod cumulusami
o paskich podstawach byo nadspodziewanie spokojnie. W sztolniach termiki panowa rwny, mocny
cig w gr i dopiero w wybujaej gowicy oboku zaczynay si gwatowne wiry i uskoki, w ktrych
giy si i drgay dugie, elastyczne skrzyda rybitwy, unoszc j coraz wyej i wyej, a poza
rozwiewajce si kowado u szczytu chmury,
Baka przebywaa kominy lec w spirali, wpatrzona w przyrzdy, zgubiona w popielatej parze,
otulajcej szybowiec jak brudna wata. Nagle wydostawaa si w olepiajc biel zalan socem, by
znw da nura w skbion czelu chmury, samotna, czujna i pewna, gotowa w kadej chwili
zwikszy szybko nad zaczajonymi tu obok depresjami, ktre czyhaj na sposobno, aby zepchn
szybowiec w d.
Tak wspinaa si a ponad szczyt cumulusa i zelizgiwaa si najkrtsz drog do nastpnego oboku.
Jan Cyba, w szyper, ktrego poznaa przed kilku dniami na zebraniu partyjnym, wyranie si
zastrzega, e jego zdaniem nie naley da od niej zbyt wiele na raz. Niech ten przelot bdzie
istotnie przelotem, nie prb lotu w poszukiwaniu owisk. Na takie prby te przyjdzie kolej po
bardziej oglnym zbadaniu moliwoci eglowania nad morzem na wikszych przestrzeniach.
Wyrazi t myl ju po dyskusji, rozmawiajc z Barbar w drodze na dworzec kolejowy.
Dowodzi trawlerem Jowisz, ktry poawia ledzie i dorsze na Batyku i na Morzu Pnocnym.
Opowiada jej o tych poowach, o swojej pracy i o zaodze Jowisza. Obieca, e chtnie jej pomoe
zaznajomi si z zagadnieniami rybackimi, jeli istotnie Barbara zechce im si kiedy powici
w zwizku z rzucon przez niego uwag o moliwoci pomocy szybownictwa przy poowach.
Teraz przypomniaa jej si ta rozmowa. Umiechna si: bardzo si jej podoba ten mody rybak,
ktry mia takie miae pomysy.
Po trzech godzinach lotu stracia z oczu brzeg i tylko od czasu do czasu widziaa pojawiajce si tu
i wdzie dymy parowcw lub agle.
W poudnie zaczo rzuca tak mocno, e nie miaa ju ani chwili spokoju. Szybowiec kad si gboko
na burty i z trudem wstawa pod dziaaniem lotek. Zatacza si, ton i wypywa, zalewany bystrym,
nierwnym nurtem lub wynoszony przez jego fale. Stawa dba, lizga si, ustpowa prdom,
porywany przez nie, szamota si i wyrywa miotany w przestrzeni cwaujcym teraz wichrem. Za to
jego szybko przecitna wzrosa do pidziesiciu kilometrw na godzin, a szybko wznoszenia si
pod cumulusami dochodzia do szeciu metrw na sekund.
Koo pierwszej, bdc na wysokoci siedmiuset metrw, Baka zobaczya w dole okrty. Pyny jeden
za drugim w szyku torowym, w tym kierunku, co ona.
Wiedziaa, e powinna oddali si od nich natychmiast, zgodnie z instrukcjami, jakie otrzymaa
z dowdztwa Marynarki Wojennej i WOP; skrcia wic na pnocny wschd, pod olbrzymi, bia
chmur, ktra pitrzya si niby potna masa bitej mietany, sigajc wysoko ponad szczyty
mniejszych obokw.
Tam bdzie dobre noszenie - pomylaa.
Gdy ostatnim spojrzeniem obrzucia pokady okrtw, co si na nich zaczynao dzia, co zwrcio jej
uwag. Raz po raz na rejkach nad pomostami nawigacyjnymi ukazyway si flagi sygnaowe,
marynarze biegali od dziobw do ruf, dwie czerwone rakiety strzelono w gr, w kierunku szybowca.
Zauwayli mnie - pomylaa. - Ale chyba widz moje znaki rozpoznawcze.
- Bardzo przepraszam - powiedziaa z umiechem. - Ju si std wynosz.
Szeroka, spaszczona od spodu podstawa cumulusa bya tu blisko. Wariometr pokazywa trzy metry,
pi metrw, siedem metrw...
Wesza w prd wstpujcy i przestao j obchodzi wszystko, prcz utrzymania szybowca w jego
zasigu.

Ostatni szturmowiec w szyku skrci nad wielki, biay obok i zacz ostro nurkowa. Przed nim gnay
w d jeszcze dwa, podczas gdy pozostae wypryskiway ju stromym ukiem w gr, ostrzelawszy
tarcz i pawy holowane przez torpedowiec.
Ignut, ktry strzela pierwszy, par na penym gazie odzyskujc wysoko w szerokim wirau, gotw
ju do ponownej piki. Czeka tylko, a w ostatni przemknie na lewo od niego.
Widzia doskonale sylwetk samolotu, jak gina i ukazywaa si midzy kbami chmury, rwc w d
znad szczytu. Gwatowny wir za sterami maszyny obi szerok drog w zboczach cumulusa. Biaa,
gsta para kotowaa si niby wrztek.
Tuman - pomyla z irytacj. - Zabawia si w przebijanie chmur, a celu nie widzi.
Wtem czarna sylwetka rozdwoia mu si w oczach; wrd wirujcych smug pary zaciemnia jakby jej
cie o wyduonych skrzydach. Znik i ukaza si znowu, zostajc w tyle za nurkujcym szturmowcem.
Co u licha? - zdumia si Ignut.
Natychmiast zreszt zrozumia, e to nie aden cie: ten ciemny upir samolotu szed w d
korkocigiem, wessany wirem szturmowca.
Zauwaono go take z okrtu, bo nagle migny stamtd czerwone rakiety, a zaraz potem
w suchawkach Ignuta rozleg si gos:
- Ja miay. Uwaajcie na szybowiec w chmurach na lewo od was. Moecie powtrzy strzelanie.
Odbir.
- Ja Biegun - odpowiedzia. - Rozumiem. Szybowiec schodzi korkocigiem - moe uszkodzony. Zaraz
bdziemy strzelali Koniec.
Dostrzeg jeszcze, e jaki cigacz odchodzi w bok i mknie z powrotem, szerokim pkolem omijajc
pawy, podczas gdy szybowiec na wysokoci dwustu metrw wymyka si ze zwojw i leci na
poudnie.
No, wyowi go - pomyla . Obejrza si na swoich pilotw, da im znak, eby zaczynali sam za
pooy si w zakrt i dopdzi ostatniego: chcia widzie, jak im to pjdzie, wic postanowi strzela
na kocu
Szli w d jak po sznurku, kolejno grajc karabinami maszynowymi. Snopy pociskw omotay po
deskach tarcz.
Staraj si chopaki - pomyla zadowolony.
Gdy przysza jego kolej, znurkowa ostro, chwyci na celownik prostoktn paw i nacisn spusty.
Wiedzia, e seria trafia w sam rodek celu.
Nisko nad wod wyrwa samolot w gr, zwin si w zakrcie i na penym gazie zacz dogania
innych.
Prawie w tej samej chwili, w ktrej ich dopdzi, z torpedowca zasygnalizowano: sto osiemdziesit
sze trafnych - koniec strzelania.
Ignut obliczy w myli - przecitnie 88,5 procent trafnych.
- Niele - umiechn si. - Jeeli z bombardowaniem pjdzie tak samo, zakasujemy wszystkie
pozostae eskadry.
Obejrza si na swoich. Ciasny, zwarty szyk gna za nim jak scementowany. Skrzyda samolotw
pokryway si wzajemnie, tworzc nieprzerwan, niemal zupenie prost lini poniej obokw,
grubsz porodku i nieco ciesz u obu kocw.
Staraj si chopaki - powtrzy.
Maszyn rzucao w d i w gr. Poudniowy wiatr d co raz silniej. Na dole, w lewo, w przeciwn
stron - ku p nocy - wraca pen szybkoci may cigacz.
A co z tym szybowcem? - zaniepokoi si Ignut.
Dopiero teraz przyszo mu na myl, e moga go pilotowa ta czupurna dziewczyna - Barbara - jak jej
tam? - Witwicka.
Odpowiedziano mu, e wyowi go rybacki trawler Jowisz ktry wraca do Gdyni.
- To jaka dziewczyna - doda radiooperator cigacza. - Nawet si nie zamoczya, a szybowiec nie
uszkodzony. Miaa wyjtkowe szczcie. To ta, co chciaa dokona przelotu do Szwecji. Czytalicie
w uwagach do rozkazu operacyjnego?
- Czytaem... zdaje si - odrzek Ignut niepewnie, poniewa wanie ten punkt pomin w popiechu,
nie przywizujc do niego wikszej wagi.
Zboczy nieco na wschd, eby przelecie nad trawlerem, na ktrego pokadzie wida byo grup
rybakw, otaczajc szybowiec ustawiony na pokrywie przedniego luku.
Nie udao si dziewczynie - pomyla bez zoliwoci. - Ale po c si tam pchaa, akurat nad poligon?

W par dni pniej eskadra szturmowa wesp z dywizjonem torpedowym lotnictwa morskiego
otrzymaa nowe zadanie.
Flota nieprzyjacielska, ktr stanowiy trzy stare, przeznaczone na zniszczenie statki i trzy holujce
je torpedowce, usiowaa zamkn siy strony przeciwnej, stawiajc pola minowe, bombardujc
wybrzee i wysadzajc desanty. Naleao jej w tym jak najprdzej przeszkodzi, przy czym na
gbokim morzu statki-cele miay zosta zatopione bd przez ich storpedowanie przez dywizjon
lotnictwa morskiego, bd za pomoc bomb szturmowcw.
Przeprowadziwszy rozpoznanie i uoywszy na jego podstawie plan dziaania, major Ignut zapewni
sobie pomoc puku myliwskiego, ktry mia zniszczy lotnictwo nieprzyjaciela lub zwiza je
w walce, podczas gdy szturmowce i dywizjon morski miay bezporednio zaatakowa okrty. Reszta
si lotniczych otrzymaa zadanie patrolowania nad ldem w zwizku z nieprzyjacielskim desantem.
Ustalono kod cznoci radiowej, dugo fal, znaki rozpoznawcze samolotw i okrtw obu stron.
Uzgodniono czas. Wysano rozjemcw.
Potem zacza si akcja.
Eskadra Ignuta wystartowaa druga i odleciaa w lunym szyku na pnocny wschd. Caa flota pen
szybkoci pyna za ni, ustawiona w trzy sekcje, schodami.
Depesze zaczy kry na falach radiowych od nadawczych stacji i samolotw do anten okrtw i z
powrotem, biegy ku brzegom, przenikay si i mijay wzajemnie. Meldunki, rozkazy, instrukcje -
krtkie sygnay, kreski i kropki ukaday si w zaszyfrowane kolumny liter i cyfr, zrozumiae tylko dla
sztabw. Puszczony w ruch skomplikowany mechanizm zacz dziaa.
Major Ignut wiedzia, e czeka go trudne zadanie: byo mglisto; puap chmur ustawicznie si obnia,
zgodnie zreszt z przewidywaniem komunikatu meteorologicznego. W dodatku od pnocy zbiera si
sztorm, a wyprzedzajce go znacznie zaburzenia elektryczne coraz bardziej utrudniay czno
radiow. Naleao si pieszy, bo rozkaz brzmia wyranie: Nie naraa zag i samolotw.
W przypadku zaskoczenia przez burz wyrzuci adunek bomb w morze i natychmiast wraca na
lotnisko.
Tymczasem - jak na zo - flotylla nieprzyjacielska ukrywaa si gdzie wrd mgie wleczonych
przez wiatr tu nad falami, ktre zaczynay ju zakwita pian. Ignut po raz czwarty zmieni kierunek
lotu, prowadzc szyk zygzakiem i na prno usiujc przebi wzrokiem mtniejc dokoa przestrze.
Wiatr wzmaga si i ubywao paliwa w zbiornikach. Maszyny grzzy w wirach, wyskakiway w gr jak
korki z wody, wspinay si i opaday na progach i garbach nurtu. Daleko, pomidzy zamglonym
morzem a cikim, szarym puapem, czernia grony rozlegy front stoczonych chmur, wrd ktrych
raz po raz byskay olepe iglice piorunw.
Jeszcze dziesi minut i trzeba bdzie zawrci - pomyla Ignut. - Niech to wszyscy diabli!
Wtem silniejszy podmuch szkwau zmit popielaty welon mgy, zwin go i porwa w gr.
Jednoczenie puap chmur unis si jak by i nawet zbkany promie soca przez krtk chwil
sypn blaskiem po zbawanionym morzu.
Ignut spojrza w tamt stron.
Okrty!
Szy w rwnych odstpach, walczc z boczn fal, ktra za kadym z nich wspinaa si na ogoocone
z osprztu kaduby statkw, majcych suy za cele. Wskie strugi dymu wybiegay z kominw
i pdzone wiatrem rozwieway si pasko, coraz szerzej, czc si wreszcie w jedn rzek, coraz
bledsz i coraz sabiej widoczn na tle oowianego morza.
Ignut wydawa krtkie, pieszne rozkazy. Szyk szturmowcw zama si na pojedyncze klucze, ktre
kolejno weszy w chmury.
eby si tylko nie pogubili - pomyla.
Sam z kolei doda gazu i prawie natychmiast skry si w gstej parze przesaniajcej mu widok.
Kurs i czas - myla. - Kurs i czas, to wszystko. Wyj niespodziewanie z chmur, moliwie dokadnie
nad okrtami. Potem - kilka sekund pionowego lotu, uchwycenie celu i may ruch dwigni, ktra
wyzwala bomby.
Wyobraa sobie ten efekt. Bysk, wstrzs wybuchu, potne bble powietrza na wzburzonym morzu!
Wtem usysza gos strzelca, ktry mwi przez telefon wewntrzny:
- Morski dywizjon idzie za nami, majorze. Ale my bdziemy pierwsi.
- Dobrze - mrukn spogldajc na stoper. - Zostanie i dla nich co nieco.
Wskazwka przesuwaa si po kreseczkach podziaki.
Jeszcze dwadziecia sekund - pomyla. - Pitnacie. Dziesi. Pi. Ju!
Samolot zadar eb, pooy si na skrzydo, zarzuci ogonem i poszed w d. Zasona chmur wiona
w gr i na dnie przestrzeni ukazao si morze. Na wprost przed maszyn zarysowa si
wrzecionowaty kadub celu. Nieco dalej, na prawo, pyny w szyku frontowym jeszcze dwa podobne,
a o parset metrw przed nimi nurzay si w falach wskie torpedowce, ktre je holoway.
Wszystko to Ignut obj jednym spojrzeniem. W chwili gdy mia przenie wzrok na celownik, wydao
mu si, e na prawo zamajaczy jaki szybko zbliajcy si ksztat.
Maszyna - przemkno mu przez gow. - Aha, to ci z dywizjonu morskiego.
Nie mia czasu popatrze w tamt stron. Jego samolot nabiera szybkoci w pionowym locie i wy ju
jak potpieniec. rodek kaduba statku ukaza si w maym krgu celownika, urs w okamgnieniu do
rozmiarw redniego krgu i ju siga brzegw duego.
Pilot uj rkoje dwigni.
Do! - pomyla i szarpn.
Potem odchyli gow w bok i zacz wolno podciga ster.
W tej samej chwili usysza stumiony huk i odczu wstrzs wybuchu. To jednak nie byo teraz
najwaniejsze: naleao wyprowadzi samolot do linii lotu. Sia odrodkowa ju zaczynaa dziaa.
Przy duej szybkoci w skrcie nie tylko obieg krwi w caym ciele pilota doznaje zakce. Wszystkie
wntrznoci zdaj si urywa, serce przestaje bi, oczy widzie, a czonki zdaj si by z oowiu.
Trzeba wielkiego wysiku woli i dugiego treningu, aby nie podda si omdleniu.
Dopiero gdy maszyna przestaa wy i gwizda, na wysokoci dwudziestu metrw nad powierzchni
wody, major Ignut mg si obejrze.
Przede wszystkim stwierdzi, e jego bomba bya trafna: rozdara wntrze kaduba przebijajc dno.
Wesoy okrzyk potwierdzi to spostrzeenie.
- Celny, majorze! - dar si strzelec na cae gardo, nie zwaajc, e krzyczy w tub telefonu
i nadwera bbenki w uszach swemu dowdcy.
- Cicho bd - warkn ten ostatni. - Tamci torpeduj.
Istotnie, kilkanacie wodnosamolotw zbliao si w trzech rzutach rozwinitego szyku. Leciay nisko,
niosc dugie stalowe torpedy, podwieszone u spodu kadubw.
Ignut niespokojnie patrzy po niebie.
- Nasi...
Chcia powiedzie: Nasi spniaj si, ale nie skoczy.
Spomidzy chmur wypady jego szturmowce. Kolejno, jak na komend, kady si na skrzydo,
zawijay ogonami i pdziy w d.
Zawyo, zagwizdao, zadudnio grzmotem. Przecigy, ciki omot, jak gigantyczne glissando
fortepianowe, targn powietrzem. Dym, oskot, huk. Wytryski wody jak gejzery; snopy ognia; potem
grad odamkw i szcztkw spadajcych w marze.
A potem - nowy huk; jeden, drugi, trzeci. U prawych burt celw morze stano dba. Olbrzymia fala
wtargna na pokady, przewalia si do rozdartych kadubw, zalaa zrujnowane bombardowaniem
wntrza. Torpedy trafiy w burty pod lini wodn.

Barbara bya nieco zaskoczona tym, e w zamonej, tak dugo korzystajcej z dobrodziejstw pokoju
Szwecji Robotniczy Klub Sportowy nie posiada nawet wycigarki, nie mwic ju o samolocie, ktry
mgby wy holowa jej rybitw nad morze.
- Widzicie, w naszym klubie nie ma ludzi bogatych - wyjani jej sekretarz. - Na wycigarki i na
samoloty mog sobie pozwoli tylko takie aerokluby, do ktrych nale waciciele fabryk, nie
robotnicy... Nam rzd nie pomaga, nie mamy subwencji.
Baka zmieszaa si. Powinna bya o tym pamita i nie da odczu tym ludziom, e oczekiwaa tu
czego wicej, ni da jej mogli. Wszak ich staraniom w duej mierze zawdziczaa chwilow gocin
na ziemi szwedzkiej.
Gdy po szczliwej, po raz wtry podjtej prbie przelotu odnalaza wskazane jej szybowisko
i wyldowaa w dolinie nad jeziorem u stp grskiego grzbietu, delegaci klubu przyjli j ze szczer
sympati. Byo jej przyjemnie i dobrze wrd modziey robotniczej Olafstrom. Dopiero wieczorem,
gdy powstaa kwestia powrotu, wyonia si ta trudno.
Sekretarz klubu telefonowa do Sztokholmu i uzyska tam w zarzdzie gwnym obietnic, e
nazajutrz w poudnie wyl im samolot.
- Pojutrze bdziecie mogli odlecie - owiadczy.
Ale nazajutrz od rana pogoda bya niepewna, a komunikat meteorologiczny zapowiada burz we
wczesnych godzinach popoudniowych.
Barbara zwiedzia szybowisko i jego urzdzenia, przygldaa si lotom szkolnym, wreszcie - na
zaproszenie instruktora - sama wystartowaa na treningowym torro i poeglowaa wzdu zbocza.
Przyszo jej na myl, e mogaby doczeka si zapowiadanej burzy i zaryzykowa przelot na jej czele,
startujc z nacigu, podobnie jak na torro.
Gdy w poudnie czarne chmury okryy horyzont na pnocy, a ze Sztokholmu nadesza wiadomo
telefoniczna, e przelot samolotu holowniczego odoono do dnia nastpnego, Barbara przedstawia
gospodarzom swj projekt.
Odradzali jej ten lot, ale nie odmwili pomocy. Do aeroklubu w Gdyni, do szwedzkiej stray granicznej
wysano telefonogramy o zamierzonym przelocie i rybitwa wrd pierwszych podmuchw
pnocnego wiatru stana na starcie.
- Naprzd! - zakomenderowa instruktor.
Czarny gumowy sznur wibrowa jak struna.
- Pu!
Kto zwolni zaczep ogona i szybowiec poderwa si z miejsca jak strzaa.
Barbara wykorzystaa cay nadmiar szybkoci na wznoszenie i lekki zakrt ku zboczu.
Jednoczenie dostrzega pierwsz zmarszczk na gadkiej tafli wody, a po chwili powierzchnia jeziora
okrya si ciemn usk fal. Las w dole zaszumia, pochyli si nisko.
Nagle krtkie, mocne tchnienie podparo rybitw unoszc j w gr, a potem uderzy strumie
wichru.
Wariometr wskaza trzy metry, pi, dziewi. Barbara zwikszya szybko, zawrcia.
Spojrzaa na start, skd powieway chustki i chorgiewki egnajcych j kolegw z Olafstrom.
Pokiwaa im rk i obejrzaa si na prawo, ku pnocy.
Wtedy zobaczya burz.
Szybowiec puch w gr jak balon pozbawiony balastu. Mona byo odej znad grzbietu i eglowa
bez pomocy fali, ktra si nad nim utworzya.
Barbara ucieka na poudnie i pozwolia sobie na krtki wypoczynek po tym starciu z wichur,
wyprzedziwszy j do znacznie. W kadej chwili moga powrci i odzyska wysoko, ktr teraz
zuywaa na lot lizgowy.
Mijaa prostokty pl, gbczaste liszaje lasw, lnice asfaltem lub popielate betonowe szosy
obramowane cieniami drzew, czarne tory kolejowe, stada owiec i byda rogatego na pastwiskach,
miasteczka z domami z czerwonej cegy.
Widok dalekiego, ciemniejcego na horyzoncie morza oderwa j od tych obserwacji. Trzeba byo
nabra wysokoci: midzy szwedzkim a polskim brzegiem leaa dwustukilometrowa przestrze, na
ktrej dnie szumiay szkliste, zielonkawe fale.
W chwili gdy kada si w zakrt, aby znw dosta si na barki cigajcego j walca burzy,
w suchawkach jej odbiornika radiowego odezwa si saby, daleki gos:
- Rybitwa, rybitwa, ja Meta. Ja Meta...
Przekrcia delikatnie gak strojc i gos sta si bliszy.
- Otrzymalimy wasz telefonogram i nastpn wiadomo o starcie. Moecie lecie miao przed
frontem burzy. Posterunki na statkach uprzedzone. Oczekujemy was w Gdyni. Za kwadrans podamy
ostatni komunikat meteorologiczny. Szczliwego ldowania. Koniec.
Umiechna si wzruszona. Myleli tam o niej. Starali si jej pomc. Opiekowali si ni z daleka.
miao posza na spotkanie wiatru i prawie natychmiast odczua gwatownie wznoszc si fal.
Tu za pierwsz pitrzyy si dalsze, coraz wysze i coraz potniejsze. Znw zatargao sterami,
rzucio, zakotowao w odmcie.
Szybowiec wchodzi nad morze.
Wreszcie ujrzaa je pod sob, gboko w dole, zmarszczone, gniewne, zorane w pieniste bruzdy. Na
poudnio-wschodzie niebo zalegaa niska, biaawa awica deszczowych chmur. Burza sza w tamt
stron i tam take Baka kierowaa swoj rybitw.
* * *
Eskadra szturmowcw w szyku wykrcia za samolotem dowdcy. Sztorm pdzi na poudnie
i oskrzydla j od wschodu. Naleao si pieszy.
Samoloty szarpane wichrem i sieczone deszczem balansoway, nurzajc si w wyboistym prdzie
wichury, ktra leciaa cwaem podnoszc grzywiast fal. Odlego widzenia, zmniejszona i tak przez
niski puap, malaa chwilami do ptora kilometra lub nawet do kilkuset metrw wskutek
przelatujcych gsto szkwaw, ktre niosy potoki ulewy. Lecz wkrtce przecignli burz i zostawili
j za sob.
Zaraz te na horyzoncie ukaza si dugi pas ldu, a wkrtce potem - miasto.
- Gdynia na kursie - powiedzia Ignut.
Przemknli obok, nad zielonymi wzgrzami, i dopadli lotniska. Ignut zdecydowa si na ldowanie
w szyku ze wzgldu na blisko burzy. Przymkn gaz i ju mia podej pod wiatr, gdy ze startu
strzelono rakiet.
- Co u licha? - mrukn na p do siebie.
- Szybowiec, majorze - odrzek strzelec przez telefon wewntrzny. - Lduje przed nami.
Trzeba byo doda gazu i rozbi szyk na klucze. Ignut uczyni to, przeklinajc wszystkie szybowce,
ktre stale wchodziy mu w drog.
Ale gdy wyldowa pierwszy po dodatkowym okreniu i zatrzyma maszyn obok szybowca, ktry
zreszt skromnie lea u skraju lotniska nie stanowic prawie adnej przeszkody, ogarno go
zdumienie: porodku grupy modziey z aeroklubu i dziennikarzy staa z bukietem kwiatw w rce...
Barbara Witwicka.
By tak zaskoczony jej widokiem, e zapomnia o wszystkim innym. Nie odpowiedziawszy na jakie
pytanie strzelca wysiad z kabiny i podszed do pilotki roztrcajc ludzi po drodze.
- Skd pani si tu znw wzia? - zapyta jak zwykle szorstko i rzeczowo.
Rozemiaa si.
- Wrciam z Olafstrom, ze Szwecji, majorze. Przyleciaam na froncie burzy.
- Wrcilicie?
- No tak - odrzeka. - Wczoraj udao mi si tam przelecie, nie spotykajc wreszcie po drodze nikogo
z waszej eskadry, a dzi - jestem z powrotem. Czy macie co przeciw temu?
Teraz i on si umiechn.
- Wcale nie - powiedzia wesoo. - Chciaem wam powinszowa. Tylko nie mylcie, e to ja wtedy
wyuskaem was z tego cumulusa. Baem si, e nie wyjdziecie z korkocigu - doda.
Obejrzaa si na modego czowieka o wygldzie marynarza, ktry sta za ni. Majorowi wydao si, e
porozumiewaj si spojrzeniem.
- I ja si troch baam, ale wyszam - odrzeka.
Ignut popatrzy na ni ciekawie.
Dzielna dziewczyna - pomyla.
Podobaa mu si coraz bardziej. Nagle przypomnia sobie, e wieczorem ma si odby w kasynie
lotnicza zabawa taneczna.
- Przyjdcie do nas wieczorem - powiedzia. - Cay personel latajcy, ze mn na czele, marzy, eby
z wami zataczy na zgod.
Znw si zamiaa.
- Widzicie, majorze - odrzeka rumienic si i ujmujc pod rk owego marynarza - myl, e chyba
nie gniewamy si wzajem na siebie. A co do tej zabawy - owszem, ju mam zaproszenie i chtnie
przyjd. Tylko obiecaam wszystkie tace pewnemu szyprowi, ktry mnie wtedy wyowi z morza...
Ignut westchn z na p tylko udanym rozczarowaniem.
- To wy? - spyta wycigajc rk do towarzysza Barbary. - Ha, trudno. Musz chyba i wam
powinszowa: zdobylicie sobie pierwszestwo.
Krakw-Zakopane 1939-1947

Na Tajmyrze umiera czowiek

Szybki ratowniczy samolot lichacz gadko pooy si w obszerny zakrt na penym gazie, przelecia
nad rzek, ktra wyonia si z biaych oparw, okry budzce si ze snu miasto, ledwie widoczne
pod skbion mglist zason, i wyrwna na kursie do Kirowa.
Suchy zmniejszy obroty i poprawi si w fotelu. Spojrza m swego towarzysza, ktry siedzia obok,
przy drugim sterze, podtrzymujc prawe rami podwizane temblakiem.
- Czego od nas chc w tym Kirowie? - zapyta.
Tamten wzruszy ramionami i skrzywi si.
- Nie wiem. Nie podali. Ale dowiemy si najdalej za godzin. To niedaleko.
Suchy zauway skrzywienie jego ust.
- Boli?
- Tylko przy poruszeniu. Cigle o tym zapominam. Ot, gupia sprawa - doda z irytacj.
Suchy potrzsn gow: istotnie, gupia sprawa.
Zdarzyo si to poprzedniego dnia w Irkucku. Wyszli we dwch z pukownikiem Gonarem z biura
Aerofotu, aby pojecha na lotnisko, i Gonar polizn si na skrce od pomaraczy, ktr nieuwany
przechodzie rzuci obok kosza na mieci. Upad tak niefortunnie, e pka mu ko przedramienia.
Gdy si o tym dowiedzia w klinice, gdzie przewietlono i unieruchomiono mu rk, by tyle
zawstydzony, co rozgniewany i rozmieszony.
Szczliwie przeby ca wojn jako pilot myliwski. Zestrzeli dwadziecia pi hitlerowskich
samolotw i nie zosta nawet dranity w paruset spotkaniach bojowych w powietrzu. Lata od roku
1935; przez pi lat by kolejno: instruktorem, szefem pilotau i dowdc szkoy lotniczej; dowodzi
polskim pukiem myliwskim na froncie od Warszawy po Berlin; po wojnie by najpierw pilotem
pocztowym na pnocnosyberyjskich liniach komunikacyjnych, nastpnie przeszed do lotniczej
suby ratowniczej, wreszcie zosta generalnym inspektorem ruchu komunikacji pocztowej
i pasaerskiej Aerofotu. I przez te pitnacie lat, w cigu tych kilkunastu tysicy godzin przebytych za
sterami najrozmaitszych maszyn, na przestrzeni paru milionw kilometrw powietrznych szlakw nie
zama nawet paznokcia. A oto teraz, na gadkim miejskim chodniku zama rk!
Dyrektor kliniki, starszy, pogodny czowiek, spoglda na niego z umiechem sponad grubych szkie,
ktre opaday mu na koniec nosa.
- Chodzenie po ziemi jest dla was troch niebezpieczne, pukowniku - powiedzia artem. - Ju lepiej
latajcie, bo tu moecie atwo kark skrci. Ale na dobr spraw powinienem pooy was z t rk do
ka.
Gonar nie chcia nawet sysze o czym podobnym; on - do ka?! W Irkucku?!! Z powodu takiego
gupstwa?!!!
- Musiabym zama sobie co najmniej krgosup, eby mnie to zatrzymao - owiadczy dzikujc
chirurgowi. - Jutro rano musz by w Moskwie. Zaraz polecimy.
Lekarz zaniepokoi si.
- Chyba nie bdziecie sami kierowa maszyn?
- Nie - skrzywi si Gonar. - Ten mody czowiek odstawi mnie na miejsce - powiedzia przedstawiajc
mu Suchego. - Jest u nas na stau. Waciwie ju odby ten sta i wanie chc go jeszcze zapozna
z pewnymi szczegami organizacyjnymi w Moskwie. Potem wraca do Polski.
Chirurga to zaciekawio. Zaprosi ich na szklank herbaty z konfiturami.
- Jeeli macie chwil czasu...
Pukownik si zgodzi:
- Tak czy owak bdziemy lecieli w nocy.
- Do Moskwy? - zdumia si lekarz. - Przecie to jest prawie pi tysicy kilometrw.
- W prostej linii cztery tysice czterysta - wtrci Suchy. - Nasz lichacz machnie to w pitnacie godzin,
liczc ju z ldowaniem po drodze.
Doktor kiwa gow z uznaniem.
- No-no. To rozumiem. A skd przylecielicie tutaj?
Suchy odrzek, e z Wadywostoku.
- Waciwie trudno powiedzie skd - doda. - Od dwch miesicy latamy po wszystkich szlakach.
Przecie oglna dugo waszej sieci powietrznej to prawie 180 000 kilometrw. Kolos, co?
Chirurg umiechn si do niego przyjanie. Podoba mu si ten mody Polak. Zacz go wypytywa
o w sta i jak mu si podoba praca w Zwizku Radzieckim.
Suchy opowiada z zapaem. To, co tu zobaczy i z czym si zapozna, byo imponujce. Przytacza
z pamici dane liczbowe i daty.
W roku 1931 dugo radzieckiej komunikacyjnej sieci lotniczej wynosia 26 000 kilometrw, w 1934 -
ponad 43 000, w 1940 - 160 000, dzi - prawie 180 000. Transport towarw i poczty z 40 000 w roku
1939 wzrs obecnie do p miliona ton. W dwu moskiewskich portach lotniczych startuje i lduje
codziennie tysic pasaerw i trzydzieci ton adunku. Siedemdziesit samolotw dziennie odlatuje z
Moskwy we wszystkich kierunkach.
- Byem w stolicach wszystkich waszych republik - mwi. - Widziaem wspprac lotnictwa
z kochozami, braem udzia w walce ze szkodnikami na olbrzymich polach burakw cukrowych i nad
winnicami, lataem na opylanie lasw, przygldaem si, jak za pomoc rodkw chemicznych,
rozsiewanych z powietrza, wyniszczono moskity na przestrzeni 20 000 kilometrw kwadratowych
bagien i k, razem z waszymi lotnikami patrolowaem nad lasami w subie przeciwpoarowej...
Ogrom tej pracy, jej doskonaa organizacja i wspaniae wyniki s zdumiewajce. Dopiero teraz widz,
ile zastosowa moe mie lotnictwo w czasie pokoju. Nauczyem si wiele i myl, e u nas w Polsce
jest jeszcze mnstwo roboty, zanim bdzie mona te sprawy postawi tak jak tutaj.
Gonar umiecha si z dum. Lubi Suchego. Znali si od dawna - od owych czasw, kiedy Suchy wraz
z ca grup wieo wyszkolonych pilotw polskich przyby na myliwski kurs bojowy, ktrym Gonar
kierowa.
Potem Gonar obj dowdztwo nad pukiem sformowanym z nich pod Kijowem i walczyli ju razem
pod Warszaw, Bydgoszcz, Koobrzegiem - w zwyciskiej ofensywie a po Berlin.
Wreszcie - po wojnie - rozstali si: pukownik wrci do Moskwy, Suchy zosta w Warszawie. Ale obaj
przeszli do suby w lotnictwie cywilnym. I oto spotkali si znowu, gdy Suchego wysano na sta do
Zwizku Radzieckiego.
Od chwili tego ponownego spotkania upyny prawie trzy miesice. Pierwsze cztery tygodnie Suchy
spdzi na studiowaniu organizacji Aerofotu. Potem lata wraz z Gonarem, aby zapozna si
z zagadnieniami praktycznymi i ca rozleg dziedzin pracy, jak mia wykona po powrocie do
Polski.
Gonar, ktry by dla niego nie tylko dowdc i przeoonym, lecz rwnie przyjacielem i wzorem,
uczyni wszystko, aby mu dopomc. Nie aowa czasu i trudu. Teraz, gdy sta Suchego dobiega
koca, mg sobie powiedzie z czystym sumieniem, e nie zmarnowa ani jednego dnia. Nawet ten
wypadek ze zamaniem rki w Irkucku nie mg mu przeszkodzi w programie, ktry musia zosta
wyczerpany do koca.
Poegnawszy gocinnego dyrektora kliniki pojechali na lotnisko. Mechanik pokadowy, Misza Kozyr,
czeka tam na nich, siedzc w maszynie. By bardzo zaniepokojony dug ich nieobecnoci, cho
Suchy telefonowa do niego i powiadomi go o tym, co zaszo.
Misza lata z nimi wszdzie. By od dawna radiotelegrafist i zarazem mechanikiem Gonara,
a jakkolwiek liczy sobie dopiero dwadziecia pi lat, posiada ju dyplom majstra-brygadzisty
z dwiema specjalnociami.
Suchy zastanawia si od pocztku swej znajomoci z Kozyrem, kto w sercu mechanika zajmuje
pierwsze miejsce: pukownik Gonar czy samolot? Nie sposb byo rozstrzygn tej sprawy.
Mio Miszy do pilota miaa w sobie cechy uwielbienia i bezgranicznego zaufania. Kozyr by
absolutnie pewien, e Gonar jest najlepszym pilotem wiata i najdoskonalsz istot na ziemi. Uczucie
dla samolotu byo zarazem czue i wymagajce. Lichacz stanowi przedmiot dumy swego mechanika;
mia w nim troskliwego opiekuna, ktry jednak oczekiwa i da od maszyny wszystkiego, na co j
byo sta w powietrzu.
We dwch, wraz z Gonarem, stanowili chyba najlepszy zespl latajcy, jaki Suchemu zdarzyo si
widzie kiedykolwiek. Teraz - od dwch miesicy - on sam nalea do tego zespou. Sta si nie tylko
czonkiem zaogi, lecz rwnie podziela jej uczucia dla samolotu.
By wytrawnym pilotem, o bardzo duym dowiadczeniu, ktre zdoby zarwno podczas wojny pod
rozkazami Gonara, jak i pniej, latajc w Polsce na liniach LOTU. Ju po kilku startach i ldowaniach
lichacz w jego rkach sta si rwnie pewny i niezawodny, jak wwczas gdy za sterem siedzia Gonar.
To od razu zjednao mu sympati Kozyra, ktra wkrtce przeobrazia si w przyja.
Gdy Suchy z pukownikiem wysiedli z samochodu Aerofotu, Misza podszed ku nim piesznie
i zameldowa, e lichacz jest gotowy do startu.
- Bardzo dobrze - odrzek Gonar. - My te.
Mechanik krci si niespokojnie, spogldajc na jego rami podtrzymywane temblakiem.
- Nie patrz na mnie jak niaka na trzyletnie dziecko - powiedzia pukownik szorstko. - Nic mi nie jest.
Misza si obrazi.
- Wcale tak nie patrz - mrukn - tylko wolabym sam rce i nogi poama...
- Ale ja bym nie wola, eby poama - rozemia si Gonar. - Naprawd gupstwo. Nie ma o czym
mwi. Benzyny peno?
- Peno.
- No to jazda.
Pierwszy wszed do gondoli i usiad na miejscu drugiego pilota.
Misza chwyci Suchego za rkaw.
- Naprawd nic powabnego? - spyta.
- Naprawd. Ale doktor powiedzia, e w Moskwie powinien wzi urlop przynajmniej na trzy
tygodnie, pki pknita ko si nie zronie.
- I wemie?
- Bo ja wiem...
Mechanik westchn.
- Z takim czowiekiem trudniej ni z samolotem. Gdyby lichacz poama skrzydo...
- Przestaniecie nareszcie?! - hukn im nad gowami Gonar. - O sidmej rano chc by w Moskwie!
- Bdziemy, szefie. Zdymy - mrukn Misza. - To nie aden rekord.
Wsiedli i Suchy zapuci silniki. Byy ciepe, bo Kozyr zagrzewa je kilkakrotnie, czekajc na ich
przyjazd.
Wystartowali punktualnie o czwartej, gdy ju zaczyna si zmierzch. Gonar odczytywa ostatni
komunikat meteorologiczny, ktry wrczono im jeszcze przed odlotem.
- Pogoda nie bdzie rozkoszna - powiedzia na p do siebie. - Dopiero midzy Kazaniem a Moskw
troch si poprawi.
Chmury szy zwartymi kolumnami z pnoco-wschodu. Zmierzch szybko gstnia. nieg zacz sypa
zaraz po starcie i natychmiast zasoni przed ich wzrokiem gry wyrastajce z lewej strony
poprzecznymi falami. Zobaczyli jeszcze tylko na prawo jakie wiata, po czym pochony ich oboki.
Suchy nabiera wysokoci, chcc wydosta si ponad nie.
W p godziny pniej przebili si przez brudnoszar warstw chmur i na trzech tysicach metrw
ujrzeli pod sob skbiony ocean, biaobkitny teraz, zarowiony lekko na zachodzie.
Wyej, nad nimi, ciemniao gbokie niebo i zapalay si pierwsze konstelacje gwiazd. Silny, rwny
cig wiatru, podkada si pod samolot, warczay silniki, antena rozpita nad gondol lekko syczaa,
pogwizdyway fletnery na sterach.
Suchy prowadzi maszyn swobodnie, powicajc jej niewiele uwagi. Dopiero po dwch godzinach -
gdy wedug jego oblicze powinni byli mija Kask - zmieni kurs; wyrwna na dwustu szedziesiciu
stopniach i obejrza si na Misz.
- Popro o namiar z Krasnojarska - powiedzia.
Mechanik wczy stacj radiow, wywoa goniometr w Krasnojarsku i czeka.
Zmierzono ich natychmiast i podano pozycj.
- Bardzo dobrze - powiedzia Gonar, obudziwszy si z drzemki.
Sprawdzi czas, zuycie paliwa, temperatur.
- Bdziemy przed dwudziest pierwsz w Nowosybirsku. Oni s uprzedzeni o naszym przylocie?
- Tak - odrzek Suchy. - Nadaem depesz z Irkucka, a potem, po naszym starcie, mieli tam
telefonowa z portu.
Gonar wyj z kieszeni papierosy i poda je Kozyrowi.
- Zapal trzy i daj nam po jednym. Spa ci si chce? - zwrci si do Suchego.
- Troch.
- No, bracie, musisz pocierpie przeze mnie. Nie mogem tego przewidzie; nie pozwolibym ci
prowadzi maszyny wczoraj z Wadywostoku. To ju druga noc...
- Gupstwo - odrzek Suchy, - Wypi si jutro w Moskwie.
- A do Moskwy, do naczelnej dyrekcji depeszowae?
- Depeszowaem, e przylecimy jutro rano, koo sidmej.
- W porzdku - mrukn Gonar.
Palili w milczeniu. Senno ogarniajca Suchego ustpia. Ale czas duy mu si bardzo.
Po upywie jeszcze jednej godziny odebrali wiey komunikat z Nowosybirska. Wiatr wzmaga si,
chmury schodziy coraz niej, zamie niena trwaa.
Znw podano im pozycj: znajdowali si dokadnie na loksodromie. Wysokie pasma grskie zostay
ju za nimi. Nad ostatnim z nich, nalecym do gr Aa-Tan, przelecieli przed kwadransem.
Suchy usiowa przypomnie sobie, jak wyglda krajobraz przesonity grub awic chmur. Lasy?
Nagie, poszarpane szczyty?
Nie pamita.
Pod samolotem - jak okiem sign - cigna si teraz biaa, wysrebrzona wiatem ksiyca pustynia
zwartych obokw, pitrzca si na pnoc olbrzymim waem, ktry zdawa si wznosi a ku
gwiazdom.
Z Tajmyru, od wybrzey Oceanu Lodowatego, idzie burza - pomyla.
Zobaczy cie maszyny na srebrnych chmurach i ledzi go wzrokiem. Cie raz ciemnia, raz blad,
oddala si zapadajc we wgbienia i jary midzy awicami i kopuami, to znw pdzi ku niemu po
stromych zboczach, wspina si na kbiaste grzbiety i sadzi blisko, zataczajc si na wypukociach,
aby nagle skoczy w d, znikn i ukaza si znowu.
Ksiyc, ciemne niebo nabite gwiazdami, biay chaos chmur i w ywy, toczcy si po nich cie - to
by cay dostrzegalny wiat wrd tej nocy na wysokoci trzech tysicy metrw nad
zachodniosybirskim krajem.
Wielkie rzeki, gry i doliny, miasta, wsie, linie kolejowe, uprawne pola i lasy stanowiy wiat zupenie
inny - prawie nierealny w tej chwili. Ale Suchy wiedzia, e le tam, gboko w dole, na samym dnie
przestworza, gdzie noc jest zupenie czarna, bezgwiezdna, tylko tu i wdzie przetykana iskierkami
wiateek z ludzkich osiedli.
Trzeba bdzie zaraz tam zej - pomyla.
Spojrza na zegarek: wp do dziewitej.
- Ju czas - mrukn Gonar.
Silniki przycichy. Bkitno-ty pomie strzela raz po raz z rur wydechowych. Lichacz szed w d
wrd cielcego si u jego burt szumu i syku. Pd powietrza dar si na fletnerach, wznosi si
i opada, ta i wiotcza jak duga oceaniczna fala.
Wtem za szybami przewaliy pierwsze woale pary i zaraz potem ksiyc zgas, pograjc kabin
w gstej ciemnoci, ktra wdara si tam jak rozpylona sadza. Dopiero po chwili wrd tej czerni
zalniy fosforyzujce zegary, zielonkawe cyfry, wskazwki i podziaki przyrzdw na tablicy przed
sterami.
- Jaki tam puap maj w Nowosybirsku? - spyta Gonar.
- Czterysta metrw - odrzek Misza.
Pukownik pochyli si w przd, jak by chcia dojrze co przed sob w zupenym mroku.
- Ldowanie bdzie w kierunku na tor kolejowy - powiedzia. - Pamitasz, gdzie jest lotnisko?
- Pamitam - mrukn Suchy.
Gwatowny, niespodziewany poryw wiatru rzuci maszyn.
- Kotuje - zauway Misza.
Suchy spoglda to na wariometr, to na szybkociomierz. Szli w d poprzez grub pierzyn chmur,
z ktrych wysypyway si cae tony nienego puchu. Wiatr szamota si coraz gwatowniej ze
skrzydami, tarmosi stery, wywija si w lewo i w prawo, w d i w gr, jak olbrzymi, rozwcieczony
w. Ale lichacz wytrzymywa te ataki niewzruszenie: donie pilota pewnie i szybko odparowyway
kady zakrt - drek sterowy pochyla si w przd i w ty, uchwyty prowadzce lotki zataczay
niewielkie uki, i to byo ca odpowiedzi na furi wichury.
Strzaka na tarczy wysokociomierza draa leciutko, z wolna mijajc cyfry: 2000 - 1800 - 1500...
Ciemno zdawaa si gstnie jeszcze bardziej.
Na wysokoci tysica metrw Suchy zwikszy nieco obroty, aby nie przechodzi silnikw.
- Namiar - powiedzia zwracajc si do Miszy.
W suchawkach zawiergotay skcone sygnay Morsego, ucichy, wypyny znowu i urway si
nagle: Misza wczy nadajnik. Sycha byo drobny, ziarnisty syk hasa wywoawczego - trzy dugie,
dwa krtkie, dwa dugie.
Po chwili zgosi si goniometr Nowosybirska i zacz ich prowadzi ku lotnisku.
Potem - kobiecy gos:
- Puap trzysta do czterystu. Ldowanie na kursie 47 stopni. Zapalamy wiata.
- Dzikuj - odpowiedzia Misza. - Jeszcze jestemy w chmurach.
Niemal w tej samej chwili Suchy dostrzeg rozwiewajce si przed maszyn welony czarnego kiru:
chmury rozsypyway si pod nim, uciekay w popochu w gr i wreszcie zwary si powyej w zbit
mas. W dole zamajaczya ziemia, szarobiaa, zakopana w niegu, niewyrana, bezksztatna.
Dopiero po duszej chwili zauway ciemn wstg rzeki midzy agodnymi stokami wzgrz, potem
wskie pasemko toru kolejowego i daleko, nieco na lewo - rud un wiate miasta.
Nagle spod tej uny bysny drobne paciorki latar i rojowisko iskierek rozsypanych w mroku;
wygite grzbiety mostw na Obi, czerwone i zielone punkciki wza kolejowego, raniec granicznych
lamp lotniska. nieyca mieciona podmuchami wiatru zasaniaa je raz po raz, ale wyaniay si z niej
uparcie, jarzc si wyraniej, coraz ywiej, a wyamay si w regularne linie ulic, domw, dworca
kolejowego, portu rzecznego i hangarw.
Suchy okra miasto od poudnia, podczas gdy Kozyr pyta przez radio, czy mog ldowa.
Odpowied przysza natychmiast i dwa reflektory wyciy biay klin porodku betonowej bieni.
Z cichym westchnieniem pneumatycznych zaworw wyszo podwozie, warkot silnikw usta i tylko
szum i syk pdu splata si z cwaujc wichur.
Ziemia pobiega naprzeciw maszynie, podcielia si pod ni, suna gadko, coraz blisza. Zalnia
ostro midzy klingami reflektorw, przywara do k, zadrgaa lekkim dreszczem. Pisny hamulce
i lichacz agodnie skrci w stron owietlonego budynku, dokd wzyway go byski elektrycznych
latarek.
Pogoda psua si coraz bardziej. Gdy uzupeniwszy zapas paliwa i smarw, przed dziesit wieczorem
startowali z Nowosybirska, lodowaty tajmyrsko-jenisiejski wicher rozhula si na dobre. Gna
z pnoco-wschodu gbokimi zatokami wrd tundry, pdzi dolinami rzek, lizga si po jeziorach
skuwajc mrozem ich powierzchni, tarza si po tajdze i cwaowa przez wielkie rwniny
zachodniosybirskiego i wschodniouralskiego obszaru - hen, a po Kazachstan, po aralskie i kaspijskie
brzegi.
Gonar czu si gorzej: zapewne mia troch gorczki. Rami dokuczao mu bardzo, a bl wdra si
gbiej, a do stawu barkowego. Stara si tego nie okazywa. Usiowa dowcipkowa i rozmawia,
lecz wkrtce umilk i tylko pali jednego papierosa po drugim.
Misza, zjadszy obfit kolacj, usn zaraz po starcie, Suchy za, pokrzepiony mocn kaw, prowadzi
lichacza w poprzek nierwnego nurtu wichury, z zacitym uporem utrzymujc go na kursie.
Tak mijay godziny, mierzone jednostajnym rykiem silnikw, mina pnoc, a potem pierwsza po
pnocy i druga.
Zmczenie i senno znw zaczy ogarnia pilota. Walczy z nimi zwycisko a do Swierdowska, lecz
gdy wreszcie wyldowa na tamtejszym podgrskim lotnisku, poczu, e musi usn choby na p
godziny, jeli ma lecie dalej.
Wycign si na wskiej kanapie w poczekalni pasaerskie) i natychmiast zapad w sen.
Gonar obudzi go o wp do trzeciej i znw wystartowali wrd czarnej nocy, jczcej wiatrem, ktry
tu, w grach, piekli si bardziej jeszcze ni na rwninie.
Chmury dary si na szczytach, kbiy si na przeczach zawalay wwozy i doliny a do ziemi. Trzeba
byo przebija si przez nie na olep, bo ich warstwa urosa do kilku tysicy metrw, a w grnych
rejonach grozio obmarzanie.
Suchy wzi wysoko nad lotniskiem i na dwu tysicach metrw prowadzi maszyn na
Krasnoufimsk, aby dopiero stamtd wrci na waciwy kurs przez Kaza do Moskwy.
Jeszcze cztery i p godziny - pomyla.
Teraz, gdy ju skaliste jary Uralu zostay za nimi, wiatr nieco zagodnia. Za to od Kamy nadcigna
zimna, niska mga i rozpeza si na wszystkie strony. Lecieli ponad ni, na niewielkiej wysokoci,
poniej puapu chmur, ktre szy tutaj jednolit mas, cikie i leniwe. Mga bielaa w dole,
podpywaa a pod skrzyda i opadaa niej, ginc w ciemnoci. Nie byo wida ani jednego wiateka
i nawet najlejszy blask nie przebija tej szczelnej zasony, gdy przelatywali nad ludzkimi osiedlami po
drodze. Gdyby nie namiary goniometrw, nie mona by si byo rozezna w mijanej trasie lotu.
Kaza ostrzega dwukrotnie: Silna mga do samej ziemi. Widzialno - zero.
- Niech sobie bdzie - mrukn Gonar. - W Moskwie mgy nie ma.
Ale o pitej, gdy ju byli blisko, w suchawkach odezwa si po raz trzeci sygna wywoawczy lichacza.
Gonar sam si zgosi:
- Czego chcecie?
Z chaosu przygwizdw, wierka, szeptw i poszumw wypyn gos:
-... chacz... Lichacz... Lichacz... Podaj wiadomo dla inspektora Gonara.
- Tu inspektor Gonar. Sucham.
- Tu port lotniczy w Kazaniu. Wiadomo dla inspektora Gonara na pokadzie samolotu lichacz - 9737.
- No? - mrukn Gonar.
- Skierowa natychmiast inspektora Gonara na samolocie lichacz - 9737 do Kirowa. Lichacz - 9737
znajduje si w drodze z Wadywostoku przez Irkuck do Moskwy. Obecnie prawdo podobnie midzy
Swierdowskiem a Moskw. Podpisa zastpca naczelnego dyrektora Aerofotu. Powtarzam:
Skierowa natychmiast...
- Zrozumiano - przerwa Gonar. - Nie powtarzajcie. Mam natychmiast lecie do Kirowa. Rozumiem.
Odnotujcie: Przyj inspektor Gonar na pokadzie samolotu lichacz - 9737.
- Zrozumiano - zabrzmiao znw w suchawce. - Szczliwej drogi.
Gonar spojrza na Suchego. Ich oczy spotkay si.
- Syszae?
Pilot skin gow.
- Kurs jedenacie stopni, zdaje si? - spyta rzeczowo.
- Tak - odrzek Gonar. - Jestemy chyba tu przed Kazaniem, wic...
- Wida miasto! - zawoa Misza, ktry obudzi si podczas rozmowy radiotelefonicznej.
Spojrzeli w d przed siebie. Mleczna to mgy przesyconej mrokiem opalizowaa lekkim rumiecem.
Tu i wdzie przekuy j na wskro nike wiateka.
- To Kaza - powiedzia Gonar. - Zdaje mi si, e nie bdziesz tych dwch nocy odsypia w Moskwie...
Suchy rozemia si.
- O ile wiem, Kirw te nie jest najgorszym miejscem do spania.
Pukownik nic nie odrzek, ale pomyla, e Suchy take i w Kirowie si nie wypi.

II

Mniej wicej o tej samej porze, kiedy ratowniczy samolot lichacz startowa z Wadywostoku przez
Chabarowsk do Irkucka, na stacji arktycznej Wos-Taj III, o jakie cztery tysice kilometrw dalej na
pnoc, zachorowa czowiek.
Nie by ani uczonym, ani lekarzem, ani nawet asystentem. Nazywa si Arga, umia czyta i pisa,
obchodzi si z barografami, hydrometrami i termometrami, prowadzi psie zaprzgi, skoczy
dziesicioklasow szko, a przede wszystkim umia pracowa i y na Dalekiej Pnocy. Zawodowo
trudni si mylistwem i rybowstwem, na stacji za spenia rne czynnoci jako jedyny pracownik
fizyczny.
By dotd zdrw i krzepki, o wiele silniejszy i wytrzymalszy od kadego innego mieszkaca Wos-Taj III,
poniewa urodzi si w tym kraju, daleko za krgiem polarnym, tu si wychowa i w tutejszych
cikich warunkach zacz pracowa. Tote wstydzi si bardzo, e wanie jego chwycia w swe
szpony choroba, podczas gdy tamci ludzie, przybyli tu z poudnia, z wielkich miast, nie chorowali.
Z pocztku prbowa si przemc; mimo dojmujcego blu, ktry zacz si ju wieczorem, a w nocy
rozsadza mu czaszk i stos pacierzowy, wsta jak zawsze o pitej, aby narba drzewa i podsyci
ogie w piecach. Przynis cztery kocioki lodu, ustawi je na pycie kuchennej, nakarmi psy, odmit
nieg ze cieki prowadzcej do budek meteorologicznych i nagle zwali si na ziemi; straszliwy,
gboki bl przeszy mu biodra, przewidrowa uda i kolana, sparaliowa nogi.
Nie mg si ju dwign i jczc dowlk si na okciach do progu. Tam znalaz go mody lekarz
stacji, Bonin. Zawoa innych, przenieli Arg do ciepej izby, rozebrali, napoili gorc herbat, dali
jakie proszki.
Potem Bonin dugo bada, opukiwa, osuchiwa jego ciao, w ktrym bl rozprzestrzenia si po
kociach i miniach skuwajc je gwatownym skurczeni.
- Tetanuss Arcticus - powiedzia wreszcie do kierownika stacji, Guzowskiego. - To jest odmiana tca.
Guzowski patrzy na niego zatroskany.
- W takim razie - szepn, odcigajc go w przeciwlegy kt pokoju - w takim razie to bardzo
powane? Nie mylicie si?
- Wolabym si myli - odrzek Bonin. - Widzicie, to jest, na szczcie, bardzo rzadko spotykany
zarazek. Na t chorob zapada jeden czowiek na milion, ale zwykle wtedy umiera w strasznych
mczarniach. Profesor Tokarow, ktremu udao si odkry wirusy tca arktycznego...
- Wycie praktykowali w klinice u Tokarowa w Moskwie? - przerwa Guzowski.
- Tak. Profesor zbada ogem okoo trzydzieci takich wypadkw. Z tego zaledwie pi wyleczy. Ja
miaem sposobno widzie tylko trzech zakaonych. Wszyscy zmarli, poniewa za pno
przywieziono ich do kliniki.
- A jak si to leczy?
Bonin rozoy rce.
- Jeszcze nie mamy pewnych rodkw. Prace Tokarowa s w stadium dowiadcze. Ale najwaniejszy
zabieg to zastrzyk surowicy z ozdrowieca. Jeeli zastosuje si taki zastrzyk przed upywem
czterdziestu omiu godzin od chwili pierwszych objaww, jest nadzieja, e silny organizm przy
odpowiedniej opiece i w dobrych warunkach moe zwalczy chorob.
Guzowski przygryz wargi.
Czterdzieci osiem godzin... Surowica z ozdrowieca... Odpowiednia opieka... Dobre warunki...
Stacja Wos-Taj III we Wschodnim Tajmyrze, na siedemdziesitym sidmym rwnoleniku, o pi
tysicy kilometrw od Moskwy, skd jedynie mona by otrzyma ow surowic... Jeden mody lekarz
obsugujcy trzy placwki odlege od siebie o trzy ani drogi... Drewniany barak o podwjnych
cianach, niewielka apteka polowa, zapas konserw i ywnoci dla ludzi zdrowych.,
Wydao mu si to w pierwszej chwili beznadziejne, ale wrodzona energia i optymizm natychmiast
wziy gr.
- Skoro tak, to trzeba si pieszy - powiedzia gono. - Nadajcie radiodepesz do tego waszego
Tokarowa. Niech nam przyle surowic samolotem. Musimy ratowa czowieka.

Profesor Tokarow otrzyma radiotelegraficzn wiadomo o wypadku Tetanuss Arcticus u myliwego
Argi tego dnia po poudniu. Duga depesza radiowa z opisem wszystkich podejrzanych objaww bya
fachowo zredagowana i podpisana znanym mu skd nazwiskiem - Bonin.
- Co to za Bonin? - spyta zwracajc si do swojej sekretarki.
Natalia Aleksandrowna byo przyzwyczajona do takich nieoczekiwanych pyta. Miaa przy tym
fenomenaln pami.
- Jzef Piotrowicz Bonin. Ukoczy Akademi Lekarsk w Leningradzie w roku 1947. Odbywa u nas
praktyk dwa lata temu Oddzia zakany, wewntrzny, dermatologia. Niski, dosy tgi blondyn -
wyrecytowaa.
- Aha, ju wiem - mrukn profesor. - Wiecie, gdzie on jest?
- Wysali go z jak ekspedycj polarn do Tajmyru. Gdzie Jest teraz, nie wiem.
- Wanie tam, na Tajmyrze. A ja musz si do niego zaraz dosta.
- Na Tajmyr? - zdumiaa si sekretarka.
- Na Tajmyr. Na stacj Wos-Taj III. Zanotujcie: Wos-Taj III. Polec samolotem. Dowiedzcie si
o poczenie i w ogle zorganizujcie mi to. Musz tam by na miejscu najpniej jutro wieczorem. Tu
jest depesza w tej sprawie: moe wam by potrzebna. Aha. Niech doktor Kornerowa przygotuje dla
mnie sto pidziesit centymetrw szeciennych surowicy AT XXI. Oprcz tego zatelefonujcie do
mnie do domu, eby mi przygotowali ciep bielizn; tam jest bardzo zimno na tym Tajmyrze. A teraz
niech tu przyjdzie doktor Demian. Musz si z nim porozumie; bdzie mnie zastpowa.
Natalia Aleksandrowna skina gow i wysza. Najpierw przeczytaa depesz Bonina. Potem w cigu
paru minut telefonicznie zaatwia sprawy w klinice i przekazaa wiadomo o wyjedzi profesora
jego crce. Wreszcie zacza konferowa z biurem Aerofotu i tam natrafia na powane trudnoci:
samolot do Archangielska, majcy nazajutrz rano dalsze poczenie do Nordwiku, ju odlecia.
Nastpny - nocny - mia odlecie przez Leningrad, ale w Archangielsku trzeba by czeka na poczenie
prawie ca dob.
- Wyszukajcie mi jak inn drog - powiedziaa Natalia Aleksandrowna. - Profesor musi by najdalej
za trzydzieci sze godzin w Wos-Taj III.
- Do Wos-Taj III w ogle nie ma regularnej komunikacji lotniczej - odpowiedziano jej po chwili. - Raz
na tydzie z Nordwiku odlatuje samolot do Wos-Taj II. Stamtd macie koo stu szedziesiciu
kilometrw na nartach albo saniami z psim zaprzgiem.
- A kiedy odlatuje ten samolot z Nordwiku? - zapytaa,
- W poniedziaek. Za pi dni; dzi jest roda.
- Dobrze, a jak mona dosta si do Nordwiku wczeniej, omijajc Archangielsk, inn drog?
- No, ostatecznie mona. Przez Krasnojarsk... Ale to jest prawie o tysic kilometrw wicej i bylibycie
tam o ca dob pniej.
Natalia Aleksandrowna nie zraaa si.
- W takim razie trzeba bdzie uy specjalnego samolotu poza rozkadem.
- To ju musicie zwrci si wprost do naczelnej dyrekcji - powiedzia urzdnik. - Ale popieszcie si:
za p godziny kocz tam urzdowanie.
Podzikowaa mu i pojechaa do dyrekcji Aerofotu,
Nie byo jej dwie godziny. Tokarow zoci si i kl, ale wrcia z tryumfem, nic sobie nie robic z jego
gronej miny i nastroszonych siwych brwi.
- Jutro przed pnoc bdziecie w Nordwiku - powiedziaa. - Tam przenocujecie, a rano dadz wam
samolot sanitarny do Wos-Taj III. Moecie by na miejscu pojutrze o smej.
Rozchmurzy si.
- Herod-baba. Jak to urzdzia?
Opowiedziaa mu wszystko dokadnie. Z pocztku w aden sposb nie chcieli da specjalnej maszyny.
Ale przekonaa ich: chodzio przecie o ratowanie czowieka.
- Polecicie dzi o godzinie dwudziestej czwartej nocnym pocztowym samolotem do Kirowa.
- Do Kirowa?! - zdumia si profesor. - Przecie...
- Prosz mi nie przerywa - zgromia go. - Do Kirowa. To jest cztery godziny lotu. Bdziecie tam
o czwartej rano i zjecie niadanie, a moe nawet bdziecie si mogli troch przespa. To bdzie
zaleao od pukownika Gonara.
- Kt to jest ten Gonar?
- Nie syszelicie o Gonarze? - zdziwia si. - Podczas wojny pisay o nim wszystkie dzienniki. Zestrzeli
kilkadziesit hitlerowskich samolotw. Teraz jest generalnym inspektorem ruchu w Aerofocie. Ot
inspektor Gonar przed paru godzinami wystartowa z Irkucka i leci do Moskwy.
- Przez Kirow? - domyli si profesor.
- Nie, przez Kaza.
- Ale ja bd w Kirowie! - zawoa zniecierpliwiony.
- I jego skieruj do Kirowa - odrzeka spokojnie. - Powinien tam by koo szstej rano, akurat wtedy,
kiedy samolot pasaerski bdzie odlatywa z Archangielska do Ust-Usa.
- Ale, kobieto! Ja nie bd ani w Archangielsku, ani w Ust-Usa.
- Owszem, bdziecie w Ust-Usa. Inspektor Gonar tam wanie odstawi was z Kirowa. Dalej polecicie
tym samolotem pasaerskim a do Nordwiku.
- I wy to wszystko wymylilicie, Natalio?
- No - odrzeka z umiechem - troch mi pomogli w naczelnej dyrekcji Aerofotu.
Daa mu notatk z caym tym rozkadem, eby si nie zgubi midzy trzydziestym smym a sto
pitnastym poudnikiem, i zapytaa, czy bdzie mu jeszcze potrzebna.
- Najchtniej zabrabym was z sob - westchn. - Ale doktor Demian nie darowaby mi tego, a jutro
potraciliby tu gowy. Idcie ju. Bardzo dzikuj.
Natalia Aleksandrowna lekko porowiaa. Doktor Demian zaprosi j do teatru. Profesor mia tak
min, jak by co o tym wiedzia...

Nocny samolot pasaerski I-12 sta na peronie, gotowy do drogi. Ludzie z obsugi portu adowali
walizki pasaerw i worki z poczt do przedziau bagaowego. Steward koczy przygotowywa
posania na rozkadanych fotelach-kach. Odprowadzajcy egnali si z podrnymi u wyjcia
z poczekalni.
Kobiecy gos, troch znieksztacany przez mikrofon, oznajmi:
- Uwaga, uwaga! Samolot do Kirowa z poczeniem do Baku i Taszkientu wyruszy o godzinie
dwudziestej czwartej. Prosz zaj miejsca.
Profesor Tokarow ucisn crk, wzi od niej teczk i ciepy koc, raz jeszcze obieca, e bdzie
uwaa na siebie, i wraz z innymi wszed po schodkach do kabiny.
Potem wskim korytarzem przeszli dwaj piloci i radiomechanik. Kto z zewntrz zatrzasn drzwi
i usun schodki. Prawy silnik sapn, migo obrcio si raz i drugi, a nagle, porwane obrotem wau,
dmuchno pdem powietrza po skrzydle. Zaraz te z lewej strony zawarczay cylindry i lekki dreszcz
przebieg po gondoli.
Pasaerowie ukadali si do snu, przegldali gazety, rozmawiali. Pilot zagrza silniki, wyprbowa je
kolejno na penych obrotach, zmniejszy gaz. Po chwili otrzyma znak do koowania na start.
Ruszyli, prowadzeni zielonymi wiatekami. Maszyna wolno peza po asfaltowej drodze okrnej, a
czerwony sygna zatrzyma j u skraju bieni.
Przez okna zajrzay wiata: czerwone, biae, zielone.
- Samolot 421 - start! - odezwa si gos w suchawkach pilota.
Motory zagray potnym akordem, pocigny. Latarnie po lewej stronie bieni popdziy naprzeciw
- coraz prdzej, coraz prdzej. Wtem - zaczy zwalnia, oddala si, ton w ciemnoci, a wreszcie
cay ich rzd pochyli si gboko w dole, wykrci jak na osi i nagle znik pod czarnym skrzydem. Po
chwili drugi pilot zameldowa:
- Centrala! Centrala! Tu 421. Tu 421. Odchodzimy na kurs 45 stopni.
- 421! 421! Tu Centrala. Zrozumiano, Szczliwej drogi. Wyczamy si - odpowiedziaa ziemia.

Profesor Tokarow sta porodku poczekalni portu lotniczego w Kirowie i rozglda si bezradnie. Kilku
pasaerw odjechao ju autobusem do miasta. Inni czekali na uzupenienie paliwa i odlot do
Kujbyszewa i Baku. Jeszcze inni - przybyli wczeniej - zaatwiali formalnoci bagaowe. Lecieli do
Kazania i Moskwy.
Trzeba i do kierownika portu - pomyla profesor.
W tej chwili gonik na sali przemwi:
- Profesor Tokarow przybyy z Moskwy proszony jest do kierownika portu. Drzwi obok kasy
bagaowej. Powtarzam: profesor Tokarow...
Tokarow szed ku owym drzwiom.
Gdy je otworzy, od stou pod oknem podniosa si kobieta w rednim wieku.
- Ja do kierownika - powiedzia. - Jestem Tokarow.
- Bardzo mi przyjemnie - umiechna si do niego. - To ja wanie jestem kierownikiem. Moje
nazwisko - Siemionowa.
Zaprowadzia go do ssiedniego pokoju, gdzie stao kilka czysto zasanych ek.
- To nasza izba chorych - objania. - Ale nikt z nas nie choruje. Nie moemy skorzysta nawet z takiej
okazji, e tu jestecie. Zaraz wam przynios niadanie i bdziecie mogli przespa si jeszcze godzink:
inspektor Gonar wylecia o wp do trzeciej ze Swierdowska. Bdzie tu przed szst.
Tokarow podzikowa. Nie chciao mu si spa. Wypi herbat i z powrotem wymkn si do
poczekalni, a stamtd na lotnisko. Wasa si przed budynkiem portowym i obserwowa starty
samolotw: do Kujbyszewa i Baku, do Moskwy.
Z wolna zaczo si rozwidnia. Wtedy zauway, e nad ziemi ciele si mga. Zaniepokoio go to:
a nu nie bdzie mona lecie?
Mga cigna z pnocy i ze wschodu. Kbia si i rozstpowaa, falowaa leniwie, opadaa ku
bieniom, przesaniaa je i wzdymaa si nad nimi.
Wtem na dwch przeciwlegych kracach lotniska bysny dwie pary reflektorw i spojrzay pionowo
w gr. Jednoczeni gdzie bardzo wysoko narodzi si w ciszy saby, drgajcy szept Zblia si
szybko, rs, twardnia, nabiera metalicznego przydwiku.
Leci - pomyla profesor. - Pokazuj mu drog.
Szept sta si pomrukiem, warkotem, stumionym rykiem silnikw. Zagrzmia z bliska, przeora
powietrze nad gow Tokarowa i uton daleko za miastem.
Ale po chwili odezwa si znowu: wraca stamtd, gdzie przepad, i wzmaga si gwatownie.
Mogo si zdawa, e pdzi wprost na budynek portowy, e grozi mu zagad.
Nagle zgas. Zosta po nim tylko szum, cigany wysokim wistem.
Midzy dwoma supami biaego wiata przemkno blade widmo samolotu i rozpyno si we mgle.
Cisza zsuna si za nim i lega mikko, jak puch osiadajcy na ziemi.
Co si z nim stao? - pomyla profesor, na prno wytajc wzrok i such. - Przecie...
Nie dokoczy tej myli: przecigy pisk hamulcw rozci przestrze. Zaklekotay silniki. Trzy wiata -
czerwone, biae i zielone podpezy wolno ku niemu, za nimi za wyoni si ciemny ksztat maszyny.
Ratowniczy samolot lichacz-9737 zatrzyma si przy peronie portu lotniczego w Kirowie.

III

- Pilota do Ust-Usa? - powtrzya Olga Siemionowa. - Naturalnie, znajdziemy. Ale nie w tej chwili -
dopiero w poudnie, jak przyleci maszyna z Mootowa.
Gonar poruszy si niecierpliwie.
- Jeeli mamy zapa w Ust-Usa ten samolot pasaerski z Archangielska, to trzeba lecie zaraz. A mj
pilot dwie noce nie spa i odwali siedem tysicy piset kilometrw.
Kierowniczka bya szczerze zmartwiona.
- Nie dostaam z Moskwy adnego polecenia w sprawie pilota - powiedziaa. - Tam chyba nie
wiedzieli, e w Irkucku spotka was wypadek.
Gonar mrukn pod nosem, e nie ma zwyczaju podawa do publicznej wiadomoci biuletynw
o stanie swego zdrowia, ale w duchu przyzna, e to jego wasna wina.
- Jeeli tylko o to chodzi - odezwa si Suchy - to ja mog polecie do Ust-Usa. Wcale nie jestem tak
bardzo zmczony.
Gonar spojrza na niego spode ba.
- Kamiesz, bracie, ale nie ma innej rady: polecimy. To jest tylko osiemset kilometrw.
- Jak to? - spyta Suchy spogldajc na jego rk. - Wy te?
- Ja te - umiechn si pukownik. - Jak cierpie, to ju razem.
- Ale...
- Nie ma adnego ale. Nie ma czasu do stracenia; dawajcie komunikat meteo - i lecimy.
Komunikat odebrano wanie przed chwil. Gonar przebieg! wzrokiem jego tre i gwizdn przez
zby.
- No, niewesoo - mrukn podajc go Suchemu.
Istotnie, byo niewesoo; na ogromnych rwninach w dorzeczu Dwiny i Peczory, od Morza Biaego
po Ural leaa mga W niewysokich Grach Tymaskich puap chmur lea na ziemi. Z wybrzea
meldowano mg coraz gstsz, a dalej na wschd - obfite opady niene. Komunikat koczy si
zapowiedzi:
W Kraju Pnocnym i w Autonomicznej Republice Komi przewidywane dalsze pogorszenie si
warunkw atmosferycznych, a do widzialnoci zero.
Mimo to Gonar postanowi lecie natychmiast: chodzio przecie o ratowanie czowieka.
- Nadajcie radiogram do kierownika portu w Ust-Usa - powiedzia do Siemionowej. - Samolot, ktry
tam przyleci z Archangielska, ma na nas czeka. Moemy si troch spni.

Wkrtce po starcie ziemia znika im z oczu. Lecieli w wodnistym mleku, nie widzc nawet kocw
skrzyde lichacza, ktry zdawa si tkwi nieruchomo w tej mtnej bieli otaczajcej go ze wszech
stron. O tym, co si dzieje z maszyn, o zmianach jej pooenia, o wychyleniach, o prdkoci,
wysokoci i kierunku lotu wiadczyy tylko wskazania przyrzdw i zegarw. Gdyby nie one, lot nie
byby moliwy.
Ale o ile atwiej jest pilotowa widzc niewielki szmat ziemi pod maszyn lub wski sektor horyzontu
czy choby tylko kilka gwiazd na niebie - ni lecie na lepo, wedug tych precyzyjnych, nieomylnych
przyrzdw!
Gdy wartki potok lasw, k i pl pdzi pod samolotem, gdy daleko na wprost wida zawsze poziom
lini graniczn pomidzy niebem a ziemi, gdy noc znajomy ukad niebieskich konstelacji zapala si
w grze, jeden rzut oka wystarcza na to, aby dostrzec najlejszy zwis na skrzydo lub zboczenie
z kursu. aden pilot nie patrzy na zegary, kadc maszyn w zakrt i wyprowadzajc j do linii lotu.
Przyrzdy bowiem s wwczas tylko po to, aby od czasu do czasu mona byo skontrolowa kurs
i wysoko.
Natomiast podczas mgy i w chmurach pozostaj tylko one, a kady z nich wskazuje tylko jeden
z wielu elementw lotu. Na to, aby wiedzie, jak zachowuje si samolot, trzeba nieustannie
konfrontowa wszystkie ich wskazania; trzeba je widzie wszystkie jednoczenie; powica im
nieustannie ca uwag.
Taki lot mczy i nuy. Pilot powinien ufa przyrzdom, ale wszak zaufanie opiera si midzy innymi
take na tym, e w kadej chwili mona sprawdzi, czy dany mechanizm dziaa prawidowo; e
w kadej chwili mona porwna jego wskazania z faktycznym stanem rzeczy. W locie na lepo taka
kontrola w kadej chwili jest niemoliwa, a po duszym czasie wraenia subiektywne zdaj si
przeczy temu, co mwi poziomice, skrtomierz, wariometr, prdkociomierz i licznik obrotw.
Trzeba mie duo silnej woli i dowiadczenia, aby wierzy przyrzdom, nie za wasnemu - jake
omylnemu! - zmysowi rwnowagi.
Suchy by wytrawnym, dowiadczonym pilotem. Ale mia za sob dwie nie przespane noce i teraz
zmczenie ciyo mu oowiem w mzgu. Tylko ambicja i wrodzona zacito trzymay go w napiciu.
Inspektor Gonar czuwa rwnie, i to stanowio dodatkow podniet dla Suchego. Wiedzia, e
pukownik wraz z nim ledzi wskazania zegarw, jak by sam trzyma stery lichacza. Domyla si, e
zamane rami dokucza mu dotkliwie, i w duchu podziwia jego opanowanie i spokj. Gonar za
wiedzia, e tylko w ten sposb moe mu dopomc.
Mniej wicej w poowie drogi otrzymali radiowy namiar swojej pozycji. Potem znw wolno pyny
minuty, a zoyy si w drug godzin lotu.
Wtedy nadesza wiadomo z Ust-Usa: z powodu fatalnych warunkw atmosferycznych kierownictwo
portu lotniczego w Archangielsku odwoao starty samolotw na trasie arktycznej.
Ldowanie w Ust-Usa, na lotnisku bez radiolatarni i urzdze do sprowadzania samolotw na ziemi
podczas mgy, byoby oczywistym szalestwem.
- Puap - zero. Widoczno - zero. Wszelki ruch a do odwoania wstrzymany - meldowaa tamtejsza
stacja radiowa.
Pukownik Gonar nie mg zaprzeczy susznoci tego zarzdzenia. Zapyta, jak jest na maym
ldowisku pomocniczym w Usie, o dwiecie trzydzieci kilometrw dalej na wschd.
- Tak samo - odpowiedziano mu natychmiast.
- A w Solechard?
Odczytano mu komunikat z Solechard. Na trasie za Uralem szalaa burza niena pod
dwustumetrowym puapem chmur i przy sile wiatru jedenacie wedug skali Beauforta.
- To jest znacznie lepsze ni ta mga - umiechn si Suchy. - Tylko - czy nam starczy benzyny?
Gonar klepn go lew rk po plecach.
- Starczy - powiedzia. - Do Solechard bdzie std niewiele ponad osiemset kilometrw. Zaraz ci
oblicz kurs.
Ust-Usa zgosia si znowu:
- Radzimy wam zawrci do Kirowa. Przejcie nad Uralem jest bardzo ryzykowne: puap szeset, ale
powyej tysica metrw w chmurach bardzo prawdopodobne oblodzenie.
- Ju my si tam przemkniemy poniej tysica - mrukn Gonar.
Suchy umiechn si do niego. Ufa mu wicej ni sobie.
Dolec - pomyla. - Musz dolecie; na Tajmyrze umiera czowiek.

W dziesi minut pniej lichacz skrci na wschd, a po godzinie przelecia nad miastem Us.
O dziesitej min krg polarny.
Gonar co chwila spoglda to na zegarek, to na map. Wreszcie zdecydowa si:
- Kurs dwadziecia stopni - powiedzia. - Schod ostronie w d. Powinnimy zobaczy ziemi na
szeciuset metrach.
Suchego bolay barki i kark. Kurcz chwyta minie. Pokrci gow, aby je rozrusza, obejrza si
i zobaczy utkwione w siebie oczy Kozyra. Mechanik mrugn do niego porozumiewawczo, wskazujc
ruchem gowy profesora, ktry spa wycignity w fotelu. Suchy szczerze mu zazdroci. Ale nie mia
czasu roztkliwia si nad sob.
Zmniejszy obroty i pooy maszyn do zakrtu. Czarna kula busoli zacza si obraca. Cyfry i kreski
podziaki pobiegy w lewo. Zatrzyma je na dwudziestu stopniach jednym pynnym pocigniciem
steru; wyrwna. Strzaka wysokociomierza peza w d. Wariometr czujnie notowa opadanie. Za
szybami kabiny kbiy si, przewieway szare oboki.
- Trzymaj rk na gazie - ostrzeg Gonar. - Moemy nie trafi. - Wtedy - peny gaz i w gr.
- Wiem - odrzek Suchy.
Oczy pieky i zawiy. Zacisn powieki i rozwar je znowu.
- Widzisz? - spyta pukownik.
Jaka niewyrana, ciemna masa wolno rosa w dole przed samolotem.
- Ziemia - mrukn Suchy.
Wyty wzrok. Dolin wrd lasw wia si rzeka.
- We j pod pach i le na prawo - powiedzia Gonar. - Doprowadzi nas pod przecz.
To nie byo wcale atwe i proste; krta rzeka wylizgiwaa si w lewo i w prawo, a na wiraach
wyskakiway skaliste grzbiety i szczyty sigajce chmur. Puap to si podnosi, to zwisa nisko,
zamykajc maszyn w wskiej dolinie jak w tunelu. Pierwsze porywy wiatru zabkanego w tych
labiryntach podsadzay si niespodzianie pod skrzyda, rzucajc samolotem.
Gonar patrzy przed siebie w napiciu. Musia znale t przecz. Nie wolno mu byo omyli si teraz,
jeli mieli wyj cao z tej ryzykownej przeprawy.
Gry po obu stronach zbiegay si coraz bliej, jak by groc zamkniciem drogi przed lichaczem.
W dole pienia si Usa.
Zaraz bdzie przeom rzeki - pomyla. - Przed nim na prawo powinna by ta brama pomidzy dwoma
szczytami.
Ujrza j w chwili, gdy rzeka, a wraz z ni i samolot rzucay si w ostry, lewy zakrt.
- Na prawo! - zawoa. - Tam!
Suchy skontrolowa stery. Maszyna pooya si na praw burt, zaoraa brzuchem, wpara si
w elastyczny, sprysty nurt powietrza, przemkna o metr od stromego zbocza i wysza do linii lotu
prosto na luk.
- Teraz ostro w gr - powiedzia pukownik. - Grzbiet przeczy wznosi si na dziewiset metrw.
Przejdziemy w chmurach. Tylko trzymaj kurs, bo tu po obu stronach wysoko.
Silniki zawyy na penych obrotach i prawie natychmiast gsta, szara zasona opada na wiat.
Gdy strzaka wysokociomierza dotara do tysica, Gonar powiedzia:
- Dosy. Kurs i czas.
Suchy, mimo caej swej wiary w jego nieomylno, czu rosnce napicie nerww. Lecia ju raz tdy
przy dobrych warunkach. Wiedzia, e na prawo pitrzy si grzbiet ze szczytem sigajcym prawie
ptora tysica metrw, na lewo za - okoo tysica trzystu. Jeli Gonar popeni bd, jeeli zakrt
nastpi o p minuty za wczenie lub za pno...
Zabrania sobie o tym myle, ale nieposuszna wyobrania wymykaa si jego woli: wrd chmur czai
si trzask i oskot zderzenia, zgrzyt wyamywanych motorw, huk wybuchajcych zbiornikw.
Czai si, by coraz bliszy, coraz bardziej plastyczny, drga w uszach, ku w mzgu i - nie nastpowa.
Lecimy dobrze - upewnia si pilot i wszystko zaczynao si od nowa.
Tak mino pitnacie minut.
Nagle uderzy wiatr! Suchy odczu pierwszy jego wcieky atak, jak potny cios wymierzony od
spodu. Lichacz stan dba i skoczy w gr jak znarowiony ko. Omal nie przerzucio go na wznak
w tym szalonym susie. Kabina jkna bolenie, zachysny si silniki, szarpno sterami.
Pilot natychmiast wyrwna i w teje chwili otwara si pod nim prnia, w ktr samolot zacz
spada, jak by straci skrzyda. Wtem otrzyma nowy cios - tym razem z boku. Zmioto go w prawo,
zakoysao, wybio z kursu. Zanim zdoa powrci do linii lotu, skrt wichru cisn nim w lewo,
podsadzi si pod stery, pad z gry na skrzyda, zachybota nimi, jak by chcia sprbowa, w ktr
stron atwiej bdzie wyama je z kaduba, i niespodzianie porwa si w gr, unoszc z sob
maszyn.
Wszystko to trwao zaledwie kilka sekund. Byskawiczne natarcia i finty wichru nastpoway po sobie
rwnie szybko, jak myli pdzce przez gow Suchego:
Przed nami skay! Nie... jeszcze nie... I w gr! A moe zamkn gaz? Co si stao?
I wreszcie - jak olnienie: Minlimy przecz!
Tak byo istotnie.
- Kurs na Solechard dziewidziesit stopni - powiedzia Gonar. - Za dwadziecia minut bdziemy na
miejscu.

Lecz nie byo im dane zakoczy lotu w Solechard. Zastali tam wprawdzie samolot -
dziesicioosobowy Jak-16, ktry przyby przed dziesit z Nowego Portu, lecz podczas ldowania
zosta uszkodzony, i to do powanie. Przyczyn byo oblodzenie migie i krawdzi natarcia patw.
Obu pilotw lekko rannych odwieziono do szpitala.
Na trasie do Nordwiku, na przestrzeni tysica omiuset kilometrw niemal bezludnej tundry, by
jeszcze tylko jeden wzowy port lotniczy: Igarka nad Jenisiejem. Tam z pewnoci mona byo liczy
na rezerwowy samolot i pilota. Ale od Igarki dzielio ich prawie tysic kilometrw.
Poza tym - nad caym tym olbrzymim obszarem od wielu godzin przelewaa si burza arktyczna, ktra
moga trwa jeszcze kilka dni. Regularny ruch na liniach lotniczych zosta wstrzymany, radiolokacja
szwankowaa z powodu gwatownych zakce elektromagnetycznych, przewody telekomunikacyjne
byy pozrywane. Tylko w wypadkach nadzwyczajnej wagi mona si byo pokusi o przelot w tych
okolicznociach, powierzajc tak ryzykowne zadanie szczeglnie dowiadczonym ludziom przy uyciu
najlepszego sprztu.
Pukownik Gonar wiedzia o tym doskonale. Wiedzia take, i prawdopodobnie nie znajdzie obecnie
w promieniu tysica kilometrw lepszego pilota ni Suchy i pewniejszej maszyny ni lichacz. Na
Tajmyrze za umiera czowiek, ktrego mona byo uratowa tylko w takim wypadku, jeli ratunek
nastpi szybko.
To przechylio szal decyzji generalnego inspektora.
- Musimy lecie dalej - powiedzia kadc zdrow rk na ramieniu Suchego i patrzc mu w oczy. -
Musisz dolecie a do Wos-Taj III, bo nie mog wysa samolotu sanitarnego z modym pilotem na
tak pogod z Nordwiku. Nie bdziesz spa jeszcze osiem albo dziesi godzin. Pomog ci: nie
pozwol ci usn za sterem.
Suchy spojrza na niego z podziwem. Skd ten czowiek, sam cierpicy, zmczony i nie wyspany,
czerpa siy, aby go podtrzymywa?
- Dasz rad? - spyta pukownik.
- Dam. Tylko... nie oszczdzajcie mnie. Wy musicie spa.
Profesor Tokarow, do ktrego wiadomoci dopiero teraz dotar fakt, e ci dwaj ludzie s u kresu si,
rozgniewa si nagle.
Dlaczego nie powiedzieli mu o tym wczeniej?! C to za postpowanie?! Od czego on tu jest z nimi?!
- Kochany profesorze - rozemia si Gonar. - Nie bdziecie przecie pilotowa.
Tokarow wytrzeszczy na niego oczy.
- Ja myl! - krzykn i odwrci si. - Gdzie jest moja torba lekarska? Gdziecie j podzieli?!
Misza kopn si do maszyny i przynis staromodn cik torb. Profesor otworzy j i niecierpliwie
grzeba w jej wntrzu, pki nie znalaz, czego szuka.
- Pitnacie kropel tego pynu zastpi wam kilka godzin snu - powiedzia potrzsajc tryumfalnie
przed nosem Suchego niebiesk flaszk.
Gonar wycign po ni rk, ale Tokarow spojrza na niego nieufnie.
- Co to, to ju nie, mj miy. Dawajcie swoj herbat; ja wam to sam przyrzdz. I nie procie mnie
dzisiaj o drug dawk: to jest trucizna; tak czy owak trzeba j pniej odespa. Cudw nie ma!
Mimo tak autorytatywnego stwierdzenia Suchy skonny by przypisa owemu rodkowi na
podtrzymanie energii zgoa cudowne waciwoci. Zaywszy dawk sumiennie odmierzon przez
profesora poczu si rwnie rzeki jak wtedy, gdy czterdzieci godzin temu startowa z
Wadywostoku. A przecie w cigu pidziesiciu czterech godzin spa zaledwie trzydzieci minut, w
Swierdowsku.
Ale dopiero w powietrzu, siedzc za sterem lichacza, zrozumia prawdziw warto cudownych
kropli.
Gonar postanowi lecie krtsz drog, na Nowy Port, Dudink, Nordwik, pozostawiajc daleko na
prawo zwyk tras lotnicz, gdzie w poowie drogi leaa Igarka. W ten sposb omijali Gry Putorana
i mogli utrzyma si stale poniej chmur, w ktrych grozioby im oblodzenie.
Natomiast utrzymanie samolotu w jakiej takiej rwnowadze stao si w tych warunkach prawie
niepodobiestwem; oszalay wicher cwaowa przez tundr, taczc i wyjc jak stado potpiecw.
Tarza si po nienej rwninie, pitrzy si wzwy, grzbietem wygitym jak spryna siga chmur,
rozpaszcza si nagle i rwnie nagle zwija si w lejowate wiry, aby tu za nimi urwa si, znikn
w powietrznej przepaci i po sekundzie buchn z niej pionowo jak gejzer albo wywin koza
i popdzi dalej - w prawo! w lewo! - skokami, zygzakami, zakrtami, z ktrych kady mgby rzuci
maszyn o ziemi, jeli pilot nie zareagowaby do szybkim ruchem lotek i sterw.
Na domiar zego, raz po raz gwatowne nieyce przewalay si wraz z t piekieln wichur, otaczajc
samolot gsto utkan przdz, ktra cakowicie zasaniaa i tak ledwie dostrzegalne zarysy ziemi.
Dopiero po dwu i pgodzinnej walce, gdy minli ujcie Jenisieju, za oson Gr Byranga, huraganowy
wiatr sta si mniej porywisty, jakkolwiek niewiele sabszy.
D teraz bardziej ze wschodu, niemal od czoa, i hamowa szybko lichacza, ktra z trzystu
pidziesiciu spada do dwustu siedemdziesiciu kilometrw na godzin.
Skutkiem tego do Nordwiku przybyli wrd zupenych ciemnoci i na ostatnich kroplach benzyny.
Burza uszkodzia przewody elektryczne i tylko dziki fenomenalnej orientacji Gonara znaleli lotnisko,
skpo owietlone latarniami naftowymi.
Mieli std jeszcze piset kilometrw do stacji arktycznej Wos-Taj III; co najmniej ptorej godziny
lotu ponad zupenym pustkowiem, znw wrd szalejcego orkanu, ktry teraz gna prosto z Oceanu
Lodowatego, wci przybierajc na sile.

Suchy przeby ten ostatni etap w stanie pprzytomnym: dziaanie kropel, ktre zay w Solechard, po
szeciu godzinach osabo, a potem ustao zupenie. Senno omotaa mu zmysy, stpia myli,
osabia wol.
Gdy po uzupenieniu zapasu paliwa i zamianie k podwozia na pozy Misza wywoa go z biura
kierownika portu, Suchy pomyla, e nie zdoa doprowadzi maszyny nawet na miejsce startu.
Bya czarna noc, gsta od niegu, wyjca wichrem Trzeba byo odwoa si do pomocy ludzi
z ssiedniej osady rybackiej, aby utrzyma samolot na ziemi wbrew zakusom wiatru, ktry usiowa go
rzuci na ciany budynkw.
Gdy silniki zagrzmiay pen moc i maszyna po krtkim wybiegu wesza na rwcy nurt powietrzny,
furia wichury zdawaa si osiga szczyt nasilenia.
Lecz nad spienion powierzchni zatoki wzrosa bardziej jeszcze; nie starczao sterw do sparowania
gwatownych przechyw i skrtw. Lichacz kad si gboko na burty i nie mg powsta, pki pilot
nie podpar go penym gazem lewego czy prawego motoru; wynosio go w gr i spychao w d,
skrcao, zmiatao w bok jak strzp papieru, jak dbo somy.
Dopiero gdy znw znaleli si nad ldem, uspokoio si nieco. Suchy ochon po gwatownych
zapasach z ywioem i natychmiast zacz doznawa uczucia, jak by zapada si w jak mglist
otcha. Tylko od czasu do czasu majaczyy mu przed oczyma zegary, manometry, liczniki. Wtedy
prbowa uwiadomi sobie ich znaczenie i nagle budzi si z odrtwienia: lecia! Prowadzi maszyn!
By odpowiedzialny nie tylko za wasne ycie!
To otrzewiao go na chwil. Rozumia przecie ca groz tej swojej saboci i postanawia, e nie
ulegnie, e dotrwa do koca.
Ale ju po kilku minutach powieki ciyy mu jak oowiane, a w chwile pniej znw przyapywa si
na granicy snu.
Wreszcie po jednym z takich ockni zdecydowa si powiedzie o tym Gonarowi. Spojrza na niego
i nagle zrozumia rzecz najdziwniejsz, nad ktr nie zastanawia si dotd - zdumiewajcy fakt, i
maszyna zachowuje stale waciwy kurs i poziom lotu, podczas gdy on sam traci wiadomo, co si
z ni dzieje.
Pukownik lew rk trzyma uchwyt steru. Jego energiczna twarz miaa wyraz napitej, stanowczej
woli. Tylko od czasu do czasu kciki ust drgay mu lekko, jakby skurczem blu.
On wie! - pomyla Suchy. - On prowadzi lichacza, nie ja...
Zrobio mu si gorco ze wstydu. Nie umia znale do mocnych sw, aby potpi samego siebie.
Jak mg do tego dopuci?!
- Spij - powiedzia Gonar, nie odrywajc spojrzenia od przyrzdw. - Obudz ci, jak trzeba bdzie
wyldowa.
Suchy omal nie rozpaka si z wciekoci.
- Nie bd spa! - zawoa. - Nie zasn ju ani na sekund. Jeeli nie uwaacie mnie za ostatni kanali,
jeeli nie chcecie upokorzy i zgnbi mnie do reszty, pucie ster!
- No, no - umiechn si pukownik speniajc to yczenie. - Nie ma z czego robi tragedii. To
waciwie moja wina: miaem ci budzi...

IV

W p godziny po ryzykownym ldowaniu na polowym lotnisku stacji arktycznej Wos-Taj III, zaoga
samolotu lichacz-9737 spaa ju kamiennym snem. Gonar owiadczy, e musz wypocz co najmniej
przez dwanacie godzin, i byy to ostatnie sowa, jakie doszy do wiadomoci Suchego.
Tote gdy w jakiej chwili zrozumia, e kto przemoc ciga go z ka, zbuntowa si przeciw
caemu wiatu. Tego byo ju za wiele! Nie chcia o niczym wiedzie. Kady jego nerw, kade wkno
jego mini, kady splot mzgu poda snu.
- Nie wstan - mrukn. - Idcie precz! Nie mam zamiaru...
Ale postawiono go na nogi, a lodowaty, wilgotny okad na karku wrci mu przytomno. Wstrzsn
si i otworzy oczy. Kierownik stacji, Guzowski, i doktor Bonin trzymali go pod rce, eby nie upad.
Przed nim sta Gonar. Profesor Tokarow chodzi tam i z powrotem po izbie. ko, na ktrym
przedtem spa Misza Kozyr, byo puste.
Zapyta, co si stao i ktra godzina.
- Mina pnoc - powiedzia Gonar. - Spalimy dwie godziny. Musimy zaraz lecie.
Suchy patrzy na niego, nie mogc zrozumie znaczenia tych sw.
- Jeeli nie zdobdziesz si na ten lot - mwi pukownik dalej - polec sam i...
Tokarow zatrzyma si na rodku pokoju.
- Jeeli nie wytrzymacie lotu do Moskwy, ten czowiek umrze - owiadczy gniewnie. - Nie zgodz si
na to, eby inspektor Gonar prowadzi maszyn, majc zaman rk i siln gorczk.
Suchy oprzytomnia do reszty.
- Ten czowiek? - powiedzia. - To znaczy...
- Nasz czowiek - wyjani Guzowski. - Nazywa si Arga.
- Ale przecie dostarczylimy surowic...
Profesor rozoy rce.
- Gdyby nie surowica, skonaby ju zapewne. Ale jego stan jest bardzo ciki. Trzeba go natychmiast
przewie do kliniki. Jeeli uda si tego dokona w cigu kilkunastu godzin, uratuj go.
- Rozumiem - powiedzia Suchy. - Lecimy.

Wos-Taj III - Nordwik - Dudinka - Solechard - Archangielsk - Moskwa. Niespena pi tysicy
kilometrw w piciu etapach lotu. Pitnacie godzin za sterem samolotu, w ciemnociach nocy,
w burzy, na barkach wichru, w nieycy. Pitnacie godzin nadludzkiego wysiku, walki z ywioem, ze
strachem, ze miertelnym zmczeniem, z wasn saboci.
Nie dla zdobycia jakiego rekordu, oczywicie. Po prostu - dla uratowania ycia czowieka!
Taki by sens tego lotu. Tak zrozumieli go ludzie biorcy w nim udzia oraz ci, ktrych obowizkiem
byo decydowa o dziaaniu olbrzymiego, skomplikowanego mechanizmu - radzieckiej sieci
komunikacji lotniczej. Takie wreszcie byo prawo Zwizku Radzieckich Republik: troska o Czowieka.

Ratowniczy samolot lichacz-9737 wyldowa w Moskwie o godzinie szesnastej. Jego zaoga i dwaj
pasaerowie - profesor Tokarow i tajmyrski myliwy Arga - na polecenie naczelnej dyrekcji Aerofotu
zostali natychmiast przewiezieni samochodem subowym do kliniki Akademii Medycznej.
Pukownik Gonar nie mg pogodzi si z tym dziwacznym postpowaniem swoich przeoonych. Mia
przecie do zaatwienia mnstwo pilnych spraw, ktre czekay na niego od rana dnia poprzedniego.
Wysiadajc z kabiny lichacza na moskiewskim lotnisku, by przekonany, e wykona do koca zadanie,
ktre opnio jego powrt. A oto kazano mu jeszcze traci czas w gabinecie Tokarowa,
w oczekiwaniu na co czy te na kogo - licho wie po co!
Siedzieli tam we trzech, podczas gdy profesor - zapomniawszy o ich istnieniu - zaj si wycznie
swoim nowym pacjentem, Arg.
Gonar by zniecierpliwiony i zy. W dodatku bl w zamanym przedramieniu dokucza mu coraz
dotkliwiej. Z irytacja spoglda to na drzwi, za ktrymi przed kwadransem znik Tokarow wraz ze sw
sekretark czy asystentk, to na Suchego i Kozyra, ktrzy zasnli natychmiast w wygodnych fotelach.
Zapali ostatniego papierosa, zgnit tekturowe pudeko i zacz si rozglda za koszem na papiery
i odpadki, gdy drzwi ostronie, cicho si otwary i do gabinetu wesza owa sekretarka niosc
niklowane pudo sterylizacyjne.
Gonar spojrza na ni przez rami.
- Na co my czekamy? - spyta. - Nie wiecie?
- Nie wiem - odrzeka. - Profesor mnie przysa, eby wam zrobi zastrzyk.
- Mnie? - zdumia si pukownik. - Jaki zastrzyk?!
- Umierzajcy. Boli was? - dotkna palcem jego ramienia.
Rozgniewa si.
- Boli czy nie boli - ja nie mam czasu! - powiedzia szorstko.
Wcale jej to nie zrazio. Przygotowaa strzykawk i ig, odamaa cienk szyjk fiolki, cigna mu
z prawego ramienia bluz, odwina rkaw koszuli.
- Nie chc adnego zastrzyku - mrucza. - Dajcie mi spokj.
Ale nie zwaaa na to. Nie mg si przecie z ni mocowa.
- Usidcie - rozkazaa wskazujc mu fotel za biurkiem.
Podda si. C byo robi.
- Profesor przyjdzie za chwil - powiedziaa pocieszajco.
Nie poczu nawet ukucia igy, a gdy zabraa z powrotem swoje pudo, buteleczk z eterem i wat,
mrukn: Dzikuj i zrezygnowany wycign si wygodniej. Trzeba byo czeka.
Nigdy pniej nie mg sobie przypomnie, jak dugo to trwao. Pamita tylko, e bl w ramieniu
zgas prawie natychmiast. Dozna miego uczucia spokoju i odprenia. Ostatnim przebyskiem
wiadomoci przewin mu si w uszach dwiczny sygna telefonu. Machinalnie sign po
suchawk i - gowa opada mu na rami, wycignite poprzez blat biurka. Usn.
Telefon nadal dzwoni uporczywie i po chwili Natalia Aleksandrowna usyszaa ten powtarzajcy si
dwik zza drzwi sekretariatu.
Masz tobie! Zapomniaam wyczy - pomylaa. - Jeszcze ich pobudzi. Wstaa i szybko podesza ku
drzwiom. W tej samej chwili od strony korytarza wszed profesor.
- No, ten czowiek bdzie y! - powiedzia. - Jak on si nazywa?
- Arga - odrzeka Natalia Aleksandrowna. - Zrobiam inspektorowi Gonarowi zastrzyk nasenny, ale nie
wyczyam telefonu - dodaa. - Kto dzwoni...
Tokarow lekcewaco machn rk.
- Nie obudzi si, choby mu z armat strzelali nad gow.
Wszed do gabinetu i zdj suchawk.
Zgosi si naczelny dyrektor Aerofotu.
- Poradzilicie sobie z Gonarem?
Profesor umiechn si.
- pi - odrzek. - pi wszyscy trzej.
- No-no! - powiedzia dyrektor. - To z was czarodziej. Jutro ich odwiedz. Tylko pilnujcie, eby wam
nie uciekli. Ten czowiek gotw wyskoczy oknem, jak si dowie, e ma zosta u was a trzy tygodnie.
Tokarow zapewni go, e do tego nie dopuci. Odoy suchawk i obejrza si na swoj sekretark.
- -Natalio - powiedzia gronie. - Musisz to sama urzdzi. Ja mam tego czowieka z Tajmyru. Jak on
si nazywa?
- Arga - odrzeka cierpliwie Natalia Aleksandrowna.
Zakopane 1951

Ilustrowa i okadk projektowa JANUSZ GRABIASKI
Pastwowe Wydawnictwo Iskry, Warszawa 1959 r. Nakad 30 000 + 250 egz. Wydanie drugie. Ark. wyd. 16,7. Ark druk. 19,75. Papier
druk. mat. kl. V, 70 g, 61 x 86 (16). Oddano do skadania w styczniu 1958 t. Druk ukoczono w kwietniu 1958 r. Nr 528 A-62 Drukarnia RSW
Prasa, Bydgoszcz, Czerwonej Armii 13

You might also like