Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 246

ROZDZIA PIERWSZY

Kolona
Unis rce. Nie zawaha si. Nawet przez moment nie mia wtpliwoci,
co musi zrobi. Nie mg pozwoli, by cokolwiek stano mu na drodze, a ten
ludzki chopak odgradza go od czego upragnionego. Kalona nie paa
szczegln dz zabicia go, ale te niespecjalnie mu zaleao na tym, by
chopak y. By po prostu problemem do rozwizania. Niemiertelny nie czu
alu ani wyrzutw sumienia. W cigu stuleci, ktre miny od jego upadku, w
ogle czu bardzo niewiele. Zupenie obojtnie skrci wic chopakowi kark i
zakoczy jego ywot.
- Nie!!!
Udrka zawarta w tym sowie zmrozia mu serce. Upuci bezwadne ciao
chopaka, obrci si gwatownie i zobaczy pdzc ku niemu Zoey. Ich
spojrzenia si skrzyoway. W jej wzroku bya rozpacz i nienawi, w jego
oczach - niewiarygodne wyparcie. Prbowa znale sowa, ktre pozwol jej
zrozumie, moe nawet wybaczy, lecz nic nie mogo zmieni tego, co przed
chwil zobaczya, a jeli co takiego byo moliwe, zabrako mu czasu.
Zoey cisna w niego ca moc ywiou.
Kula ducha trafia niemiertelnego z si przewyszajc fizyczn. Duch
by jego esencj, jego rdzeniem; by ywioem, ktry od wiekw dawa mu moc
i przy ktrym czu si zawsze najwygodniej. Rzucona przez Zoey kula uderzya
w niego z takim impetem, e zaj si ogniem, wzbi w powietrze, przelecia
ponad wysokim murem oddzielajcym wampirsk wysepk od Zatoki
Weneckiej i wpad do lodowatej wody, ktra go ugasia. Przez chwil czu tak
dojmujcy bl, e nawet nie prbowa z nim walczy. Moe powinien pozwoli,
by ta potworna walka o ycie, ze wszystkimi swymi puapkami, dobiega koca.
Moe powinien pozwoli, by dziewczyna znw go pokonaa. Ale ju sekund
po tym jak to pomyla, poczu, e dusza Zoey rozpryskuje si na kawaki i
przenosi do innego wiata rwnie dosownie jak on w chwili swego upadku.
Ta wiadomo zrania go bardziej ni samo uderzenie.
Tylko nie Zoey! Nigdy nie planowa jej skrzywdzi. Mimo wszystkich
machinacji i knowa Tsi Sgili ani na chwil nie straci pewnoci, e bdzie si
troszczy o bezpieczestwo dziewczyny, wykorzystujc w tym celu potne
moce przynalene niemiertelnemu, bo wanie Zoey bya najblisz Nyks
osob, ktr mg spotka w tej krainie - w jedynej krainie, jaka mu pozostaa.
Prbujc doj do siebie po jej ataku, podwign ogromne cielsko ponad
fale trzymajce je kurczowo i dopiero wtedy uwiadomi sobie ca prawd:
sprawi, e duch opuci ciao Zoey, a to oznaczao mier dziewczyny.
Wcign w puca powietrze i wyda z siebie rozdzierajcy krzyk rozpaczy,
powtarzajc ostatnie sowo kapanki:

- Nie!!!
Czy naprawd od momentu swego upadku wierzy, e nie posiada uczu?
By okropnym gupcem. Myli si cakowicie: teraz, gdy chwiejnie lecia nisko
nad tafl wody, emocje targay nim, rozdzieray i tak ju poranionego ducha,
osabiay go i wykrwawiay mu serce. Przymionym wzrokiem usiowa
dostrzec po drugiej stronie laguny wiata ldu. Nie doleci. Musi zawrci do
paacu, to jedyne wyjcie. Krzeszc z siebie ostatnie rezerwy si, rozgarn
skrzydami zimne powietrze, przelecia nad murem i opad bezwadnie na
zmarznit ziemi.
Nie mia pojcia, jak dugo lea w ciemnociach zimowej nocy z
rozedrgan od emocji dusz. Gdzie na obrzeach umysu koataa wiadomo,
e to co przeywa, ju kiedy mu si przydarzyo. Znw upad, tyle e tym
razem bardziej duchem ni ciaem, cho i ciao nie wydawao mu si ju
posuszne.
Poczu jej obecno, nim jeszcze si odezwaa. Od samego pocztku tak
midzy nimi byo, czy tego pragn czy nie - bo prostu wyczuwali si nawzajem.
- Pozwolie Starkowi patrze, jak zabijasz chopaka! - Gos Neferet by
bardziej lodowaty ni zimowe morze.
Odwrci gow, by zobaczy co wicej ni tylko czubek jej szpilki.
Spojrza na ni, mrugajc, by rozjani wzrok.
- Wypadek przy pracy - wychrypia z trudem. - Zoey nie powinno tam
by. - Wypadki przy pracy s niedopuszczalne, a to, e ona tam bya, zupenie
mnie nie obchodzi. Szczerze mwic, nastpstwa tego, co zobaczya, cakiem
mnie zadowalaj.
- Wiesz, e jej dusza si rozpada? - Nienawidzi nienaturalnej saboci
swego gosu i odrtwienia ciaa niemal rwnie mocno jak swojej podatnoci na
lodowat urod Neferet.
- Chyba wikszo wampirw na wyspie ju o tym wie. Zoey zawsze
musi narobi wok siebie mnstwo haasu i jej duch te nie zamierza
odlatywa po cichu. Zastanawiam si jednak, ile z nich poczuo take uderzenie,
ktre ta smarkula ci wymierzya, nim opucia ten pad. - Neferet w zamyleniu
postukaa si dugim ostrym paznokciem w brod.
Kalona milcza, usiujc si skupi i poata poszarpane strzpy swojej
duszy, ale ziemia pod jego ciaem bya zbyt rzeczywista, a jemu brako si, by
sign w gr i nakarmi dusz krcymi tam widmowymi smukami
Zawiatw.
- Nie, nie sdz, by ktry to poczu - kontynuowaa Neferet swoim
najzimniejszym, najbardziej wyrachowanym tonem. - aden wampir nie jest
zwizany z ciemnoci ani z tob tak jak ja. Nieprawda, mj drogi?
- Jestemy zwizani w wyjtkowy sposb - zdoa wycharcze Kalona,
pragnc nagle, by okazao si to nieprawd.
- Istotnie... - przyznaa wci zamylona. Potem nagle oczy jej si
rozszerzyy, jakby co sobie uwiadomia. - Od dawna si zastanawiaam, jak to

moliwe, e ciebie, tak silnego fizycznie niemiertelnego, A-ya zdoaa zrani


do mocno, by te idiotyczne czirokeskie wiedmy mogy ci uwizi. Zdaje si,
e maa Zoey daa odpowied, ktr ty tak skrztnie przede mn ukrywae.
Twoje ciao mona zniszczy, lecz jedynie poprzez ducha. Czy to nie
fascynujce?
- Wylecz si - wyrzek z ca moc, na jak tylko byo go sta. - Zawie
mnie do zamku na Capri i zabierz na dach, bym by jak najbliej nieba, a wtedy
odzyskam siy.
- Pewnie tak by si stao. Pod warunkiem, e chciaabym to zrobi. Ale
mam wobec ciebie inne plany, mj drogi. - Neferet uniosa ramiona i rozoya
je ponad nim. Mwic kolejne sowa, krelia rkoma w powietrzu zoone
wzory niczym pajk tkajcy sie. - Nie pozwol, by Zoey znw nam
przeszkodzia.
- Strzaskana dusza to wyrok mierci. Zoey ju nam nie zagraa - odrzek
Kalona, bacznie obserwujc partnerk, ktra przywoaa do siebie tak dobrze mu
znajom kleist ciemno. Walczy z ni przez stulecia, nim wreszcie podda si
jej zimnej mocy. Teraz ciemno falowaa i pulsowaa poufale pod palcami Tsi
Sgili. Jakim cudem ona tak atwo manipuluje ciemnoci? - przemkno mu
przez gow niczym echo aobnego dzwonu. - Najwysza kapanka nie
powinna mie takiej mocy.
Ale ona nie bya ju zwyk kapank. Dawno przekroczya granice tej
funkcji i dzi bez problemu wadaa przywoywan przez siebie skbion
pomrok.
Ona staje si niemiertelna! Wraz z t wiadomoci do alu, rozpaczy i
gniewu, ktre ju buzoway w duszy upadego wojownika Nyks, doczy
strach.
- Mona by sdzi, e to wyrok mierci - przyznaa spokojnie Neferet,
cigajc do siebie coraz wicej atramentowych smuek - ale Zoey ma
denerwujcy zwyczaj pozostawania przy yciu. Tym razem zamierzam
dopilnowa, by zgina.
- Dusza Zoey take ma zwyczaj si odradza - zauway, celowo prbujc
zdekoncentrowa kapank.
- W takim razie bd j niszczy, ilekro si odrodzi! - zapowiedziaa
rozwcieczona jego sowami, skupiajc si jeszcze bardziej. Tkana przez ni
ciemno zgstniaa, kbic si wok ze zdwojon moc.
- Neferet. - Prbowa do niej dotrze poprzez wymwienie jej imienia. Czy naprawd pojmujesz, czym prbujesz wada?
Spojrzaa mu w oczy i Kalona po raz pierwszy dostrzeg szkaratn plam
porodku jej ciemnych renic.
- Naturalnie. Tym, co pomniejsze istoty nazywaj zem.
- Nie nale do pomniejszych istot, lecz ja take nazywam to zem.
- Kiedy moe tak byo. - Zamiaa si zjadliwie.

- Ale nie przez ostatnie stulecia. Wyglda jednak na to, e ostatnio za


bardzo yjesz cieniami przeszoci, zamiast si rozkoszowa cudown mroczn
potg teraniejszoci. I wiem, kto jest tego winny.
Kalona z olbrzymim wysikiem podnis si do pozycji siedzcej.
- Nie. Nie chc, eby si rusza. - Wycelowaa w niego palec i smuka
ciemnoci owina mu si na szyi, zacisna, po czym cigna go w d i
przyszpilia do ziemi.
- Czego ode mnie chcesz? - wychrypia.
- Chc, eby si uda w Zawiaty za duchem Zoey i dopilnowa, by nikt z
jej przyjaci - wyrzeka to sowo szyderczym tonem - nie znalaz sposobu, jak
cign go z powrotem do ciaa.
Szok wstrzsn niemiertelnym.
- Nyks wygnaa mnie ze swego krlestwa. Nie mog pody tam za
Zoey.
- Ale mylisz si, mj drogi. Widzisz, twj problem polega na tym, e
mylisz zbyt dosownie. Nyks ci wygnaa, upade, wic nie moesz wrci.
Od wiekw w to wierzysz. Owszem, w sensie dosownym nie moesz tam
wrci. - Westchna dramatycznie na widok jego nierozumiejcego spojrzenia.
- Twoje urocze ciako istotnie nie moe wrci, ale czy Nyks mwia cokolwiek
o twojej niemiertelnej duszyczce?
- Nie musiaa nic mwi. Jeli dusza zbyt dugo przebywa poza ciaem,
ciao umiera.
- Przecie twoje ciao nie jest miertelne, a to oznacza, e moe by
oddzielone od duszy nieskoczenie dugo i nie umrze - zauwaya Neferet.
Kalona ze wszystkich si stara si nie okaza przeraenia, jakim
napeniay go jej sowa.
- To prawda, nie mog umrze. Nie oznacza to jednak, e pozostan bez
szwanku, gdy mj duch na zbyt dugo opuci ciao.
Mog si postarze... oszale... zmieni w wegetujc skorup... przemykao mu przez gow. Kapanka wzruszya ramionami.
- W takim razie musisz zadba o to, by szybko wypeni zadanie i wrci
do swego cudownego ciaa, nim szkody stan si nieodwracalne. - Umiechna
si uwodzicielsko. - Bardzo bym nie chciaa, eby cokolwiek si przydarzyo
temu ciau, mj drogi.
- Neferet, nie rb tego. Siy, ktre wykorzystujesz, bd day
odwdziczenia si w sposb, ktrego konsekwencji nie chcesz pozna.
- Przesta mi grozi! Wybawiam ci z niewoli, w ktr sam si
wpakowae. Kochaam ci. A potem musiaam patrze, jak latasz za t
mizdrzc si smarkul! Chc j usun ze swego ycia! Konsekwencje?
Ponios je z rozkosz! Nie jestem ju sab, bezradn kapank praworzdnej
bogini! Nie rozumiesz? Gdyby nie by tak zajty t maolat, nie musiaabym ci
o tym mwi. Jestem rwnie niemiertelna jak ty, Kalono! - Jej gos by
cudownie wzmocniony nadprzyrodzon moc. - Idealnie do siebie pasujemy.

Kiedy ty te tak uwaae i znw w to uwierzysz, gdy tylko Zoey Redbird


przepadnie na zawsze.
Kalona wpatrywa si w ni, rozumiejc, e ta kobieta doszcztnie
oszalaa, i zastanawiajc si, dlaczego szalestwo tylko wzmaga jej potg i
dodaje urody.
- Oto co postanowiam - kontynuowaa beznamitnie. - Ukryj twoje
seksowne niemiertelne ciao bezpiecznie pod ziemi na czas, w ktrym twoja
dusza bdzie podrowa po Zawiatach, by na zawsze uniemoliwi Zoey
powrt.
- Nyks nigdy na to nie pozwoli! - wybuchn, nim zdy si
powstrzyma.
- Nyks zawsze kademu daje woln wol. Jako jej bya kapanka nie mam
najmniejszych wtpliwoci, e pozwoli, by uda si duchem do jej krlestwa odpara chytrze Neferet. - Pamitaj, Kalono, moja prawdziwa mioci, e jeli
dopilnujesz, by Zoey umara, usuniesz ostatni przeszkod stojc na drodze do
odzyskania przez nas wadzy. Bdziemy niepodzielnie panowa w tym wiecie
nowoczesnych cudw. Pomyl, ujarzmimy ludzi i przywrcimy rzdy
wampirw z caym ich piknem, ca pasj i nieograniczon potg. Ziemia
bdzie nasza! Mona powiedzie, e tchniemy w chwalebn przeszo nowe
ycie!
Kalona wiedzia, e kobieta celowo wykorzystuje jego saboci.
Przeklina si w duchu za to, e pozwoli, by tyle si dowiedziaa o jego
najgbszych pragnieniach. Kiedy jej zaufa, ona za wiedziaa, e poniewa
nie jest Erebem, nigdy nie bdzie mg zasi u boku Nyks w Zawiatach, a
jedyne co moe zrobi, to jak najwierniej odtworzy je we wspczesnym
wiecie.
- Widzisz, mj drogi, mylc logicznie, twoja wyprawa w Zawiaty po to,
by zerwa wizi pomidzy dusz a ciaem Zoey, jest absolutnie suszna.
Przysuy si realizacji twoich najwyszych celw - zauwaya Neferet lekkim
tonem, jakby rozmawiali o wyborze materiau na now sukni.
- Jak mam w ogle odnale t dusz? - Usiowa si dostroi do jej stylu.
- Zawiaty s tak wielkie, e tylko bogowie i boginie potrafi przemierzy je
cae.
Na twarz Neferet powrcia surowo, przy ktrej jej okrutne pikno
wrcz napawao groz.
- Nie udawaj, e nie masz wizi z jej dusz! - Niemiertelna Tsi Sgili
wzia gboki oddech, po czym kontynuowaa spokojniej: - Nie ukrywaj przede
mn, kochany, e mgby j odnale, nawet gdyby nikt inny tego nie potrafi.
Co wybierasz, Kalono? Rzdy na ziemi u mego boku czy pozostanie
niewolnikiem przeszoci?
- Chc rzdzi. Zawsze wybior wadz - odpar bez wahania.

Ledwie to powiedzia, jej twarz si zmienia. Zielone tczwki cakowicie


pochon szkarat. Neferet skierowaa ku niemu rozjarzone oczy, hipnotyzujc
go i nie pozwalajc mu odwrci wzroku.
- W takim razie wysuchaj mnie, Kalono, upady wojowniku Nyks.
Przysigam, e bezpiecznie przechowam twoje ciao. Kiedy Zoey Redbird,
adeptka penica funkcj najwyszej kapanki Nyks, zginie na zawsze, obiecuj
uwolni ci z acuchw ciemnoci i pozwoli twemu duchowi na powrt.
Wtedy zabior ci na dach naszego zamku na Capri i pozwol niebu tchn w
ciebie ycie i si, by mg rzdzi t krain jako mj maonek, mj stranik,
mj Ereb. - Patrzy bezradnie, jak kobieta ostrym paznokciem przecina jego
praw do, nabiera krwi i unosi j w gr. - Z krwi czerpi t moc, krwi
piecztuj przysig!
Ciemno wok niej zakbia si i opada na jej do, wijc si, drc,
spijajc krew. Kalona czu zew tej ciemnoci, ktra przemawiaa do jego duszy
uwodzicielskim, przepenionym moc szeptem.
- Tak! - Tym sowem, ktre samo wydaro si z gbi jego garda,
niemiertelny odda si we wadanie zachannego mroku.
- To by twj wybr - kontynuowaa Neferet wzmocnionym magicznie
gosem - eby przypiecztowa przysig krwi przed obliczem ciemnoci, ale
jeli mnie zawiedziesz i zamiesz j...
- Nie zawiod.
Jej umiech by zbyt pikny, by pochodzi z tego wiata. W oczach wci
kbia si krew.
- Jeli ty, Kalona, upady wojownik Nyks, zamiesz przysig i nie
zrealizujesz zadania polegajcego na zniszczeniu Zoey Redbird, modocianej
najwyszej kapanki Nyks, zachowam wadz nad twoim duchem tak dugo, jak
dugo bdziesz niemiertelny.
Jego odpowied bya mimowolna, wymuszona przez kuszc ciemno,
ktr przez tyle wiekw przedkada nad wiato.
- Jeli zawiod, zachowasz wadz nad moim duchem tak dugo, jak dugo
bd niemiertelny.
- Przysigam! - Neferet przecia sobie do, rysujc ostrym paznokciem
liter X. Miedziany zapach przypyn do Kalony niczym unoszcy si z ognia
dym, a Neferet znw uniosa do ku ciemnoci. - Niech si stanie! - Skrzywia
si z blu, gdy ciemno spijaa jej krew, ale nie cofna doni, pki otaczajce
j powietrze nie zaczo pulsowa, nabrzmiae krwi i przysig.
Dopiero wtedy opucia rk. Jej jzyk wysun si jak w, by zliza
szkaratn kresk i powstrzyma krwawienie. Podesza do Kalony, pochylia si
i agodnie przyoya donie po obu stronach jego twarzy, mniej wicej tak samo
jak on na moment przed umierceniem ludzkiego chopaka. Czu ciemno
krc w niej i wok niej niczym rozszalay byk czekajcy niecierpliwie na
rozkaz swojej pani.
Krwistoczerwone wargi kapanki zatrzymay si o centymetry od jego ust.

- W imi mocy krcej w moich yach i wszystkich mierci, ktre


zadaam, rozkazuj wam, moje cudowne nici ciemnoci, wyrwa dusz tego
zwizanego przysig niemiertelnego z jego ciaa i przenie j w Zawiaty.
Rbcie, co wam ka, a obiecuj, e powic wam ycie niewinnej osoby,
ktrej nie zdoaycie splami. Na moje danie niechaj tak si stanie!
Wzia gboki oddech. Kalona ujrza, jak przyzwane przez ni ciemne
nici przelizguj si midzy jej penymi czerwonymi wargami. Wdychaa
ciemno, a nabrzmiaa, a potem przykrya wargami jego usta i wpucia
ciemno w jego ciao z tak si, e wyrwaa z wntrza rann dusz. Krzyczc
w bezgonej udrce, niemiertelny wznis si daleko w gr, do krlestwa, z
ktrego wygnaa go bogini, a jego pozbawione ycia ciao, skute spojon przez
zo przysig, pozostao na ziemi zdane na ask Neferet.

ROZDZIA DRUGI
Rephaim
Dwiczny werbel brzmia jak bicie serca niemiertelnego: niekoczcy
si, porywajcy, wszechogarniajcy. Wibrowa w duszy Rephaima
zsynchronizowany z biciem serca. Potem zabrzmiay staroytne sowa, owijajc
si wok ciaa kruka tak, e cho spa, jego puls si dostroi do pradawnej
melodii. Kobiece gosy pieway:
Przedwieczny pi, czekajc chwili swej
Gdy ziemi moc czerwieni wit lni
Zaponie znak; krlowa zbudzi go
Tsi Sgili z oa strznie deszczem krwi.
Kuszca pie wia si niczym labirynt.
Swobod wrci mu miertelna do
Straszliwe pikno, widok jak ze snu
By nimi rzdzi znw jak czarna moc
Zastpy dam hod bd skada mu.
Pie bya szeptan pokus. Obietnic. Bogosawiestwem. Kltw.
Wspomnienie tego, o czym opowiadaa, zaniepokoio picego Rephaima, ktry
wzdrygn si i niczym porzucone dziecko wymamrota pytajco jedno sowo:
- Ojcze?
Pie koczya si dwuwierszem, ktrego kruk nauczy si na pami
przed wiekami.
Kalony pie ach jake sodko brzmi
Zimnego aru rze i morze krwi.
- ...i morze krwi - wyrecytowa przez sen. Nie zbudzi si, lecz jego puls
przyspieszy, donie zacisny si w pici, ciao napryo. Gdzie na granicy
snu i jawy werbel umilk, a agodne kobiece gosy zastpi jeden mski, gboki
i a nazbyt znajomy gos.
Zdrajca... tchrz... kamca! - wylicza z pogard. Gniewna litania
przenikna do snu Rephaima i rozbudzia go.
- Ojcze! - siad gwatownie, rozrzucajc stare gazety i kawaki kartonu, z
ktrych uwi sobie gniazdo. - Ojcze, jeste tu?
Ktem oka dostrzeg jaki ruch i rzuci si naprzd, skrzypic zamanym
skrzydem i prbujc co dostrzec w mroku obitej cedrowym drewnem wnki.

- Ojcze?
Jego serce zrozumiao, e to nie Kalona, jeszcze zanim widmo ze wiata i
ruchu uoyo si w ksztat dziecka.
- Kime ty jeste?
Rephaim wbi w dziewczynk ponce spojrzenie.
- Znikaj, widziado!
Zamiast jednak znikn, dziewczynka zmruya oczy i przygldaa mu
si. Wygldaa na zaintrygowan.
- Nie jeste ptakiem, ale masz skrzyda. Nie jeste chopcem, ale masz rce
i nogi. Oczy te masz chopice, lecz czerwone. Wic kim jeste?
Zalaa go fala gniewu. Gwatownym ruchem, ktry wywoa w jego ciele
potworny bl, wyskoczy z wnki, ldujc o kilka stp od ducha niczym
niebezpieczny rozjuszony drapieca.
- Jestem koszmarem, w ktry tchnito ycie, zjawo! Odejd i zostaw mnie
w spokoju, nim poka ci rzeczy o wiele straszniejsze od mierci.
Jego gwatowny ruch sprawi, e dziewczynka cofna si o krok,
zatrzymujc si przy niskim oknie i wci obserwujc go zaciekawionym
inteligentnym spojrzeniem.
- Woae ojca przez sen. Syszaam. Nie oszukasz mnie. Jestem sprytna i
mam dobr pami. Poza tym nie moesz mnie przestraszy, bo jeste zraniony i
samotny.
I duch dziewczynki obraonym gestem skrzyowa rce na chudej piersi,
odrzuci do tyu dugie blond wosy, po czym znikn, pozostawiajc go,
zgodnie z wypowiedzianymi przed chwil sowami, zranionego i samotnegoRozprostowa palce. Jego serce si uspokoio. Cikim chwiejnym
krokiem wrci do prowizorycznego legowiska i opar gow o drewnian
cian.
- aosne - mrukn do siebie. - Ulubiony syn pradawnego
niemiertelnego zmuszony do ucieczki, ukrywania si i rozmawiania z duchem
ludzkiego dziecka.
Prbowa si rozemia, ale mu nie wyszo. Echo muzyki ze snu - z
przeszoci - wci gono rozbrzmiewao wrd otaczajcych go cian.
Podobnie jak drugi gos - ten, ktry niemal na pewno nalea do jego ojca.
Nie potrafi duej siedzie. Wsta, ignorujc bl ramienia i potworne
tortury zadawane mu przez strzaskane skrzydo. Nienawidzi saboci, ktra
zawadna jego ciaem. Jak dugo ju tu przebywa, ranny, wyczerpany
ucieczk z dworca, skulony w tej wnce? Nie pamita. Dzie, dwa?
Gdzie ona si podziewa? Mwia, e przyjdzie w nocy. Czeka w miejscu,
gdzie go posaa, bya noc, lecz Stevie Rae nie przysza.
Z prychniciem pogardy dla samego siebie opuci wnk i mijajc okno,
przy ktrym zmaterializowaa si dziewczynka, przeszed do drzwi
prowadzcych na balkon. Kiedy przyby do domu krtko po wicie,
instynktownie ukry si na grnym pitrze. Wielkie skdind rezerwy si kruka

byy wwczas na wyczerpaniu i potrafi myle jedynie o bezpiecznym


schronieniu i nie.
Teraz jednak by a nazbyt rozbudzony.
Wpatrywa si w wyludniony teren muzeum. Kilkudniowe opady
marzncego deszczu ustay, ale ogromne drzewa na okolicznych wzgrzach
miay poskrcane, a czsto i poamane konary. Rephaim dobrze widzia w
ciemnociach, jednake nie dostrzeg na zewntrz adnego ruchu. Domy
pomidzy muzeum a centrum Tulsy byy niemal rwnie ciemne jak podczas
jego porannej wdrwki. Krajobraz tylko gdzieniegdzie znaczyy niewielkie
wiateka, w niczym nie przypominajce wielkiej olepiajcej jasnoci, ktrej
nauczy si oczekiwa od nowoczesnych miast. To byy zaledwie sabe
migoczce wieczki nieporwnywalne z majestatem mocy, jak potrafi
wyczarowa ten wiat.
Oczywicie kruk doskonale wiedzia, co si stao. Przewody
doprowadzajce prd do domw wspczesnych ludzi zostay uszkodzone przez
t sam nawanic, ktra zniszczya konary drzew. Dla niego byo to korzystne.
Nie liczc rozsianych tu i wdzie gazi i innych naniesionych mieci, drogi
wydaway si w miar przejezdne. Gdyby elektryczno nie wysiada, wraz z
nastaniem dnia wok muzeum i w jego wntrzu krcioby si mnstwo osb.
- Brak prdu powstrzymuje ludzi - mrukn do siebie Rephaim - Ale co
powstrzymuje j?
Prychn gniewnie, po czym szarpniciem otworzy zniszczone drzwi
balkonu, instynktownie chcc si zbliy do otwartego nieba, by ukoio jego
nerwy. Powietrze byo chodne cikie od wilgoci. Nisko nad poszarza
zimow traw wisiay cikie kby mgy, jak gdyby ziemia usiowaa si
zasoni przed jego wzrokiem.
Podnis oczy i wzi gboki spazmatyczny oddech. Oddycha niebem,
ktre zdawao mu si nienaturalnie jasne w porwnaniu z pogronym w
ciemnociach miastem. Gwiazdy i cienki rogalik znikajcego ksiyca
przyzyway goCae jego jestestwo tsknio za niebem. Chcia je czu pod skrzydami,
przenikajce przez jego ciemne opierzone ciao, gaszczce go jak matka, ktrej
nigdy nie pozna.
Rozoy zdrowe skrzydo, szerokoci przewyszajce wzrost dorosego
czowieka. Drugie, chore, zatrzepotao leciutko, wywoujc bolesny jk, z
ktrym Rephaim wypuci z puc nocne powietrze.
Poamane! - wibrowao mu w gowie.
- Nie. Nie ma pewnoci - rzek na gos. Potrzsn gow, usiujc si
pozby niezwykego znuenia, przez ktre czu si coraz bardziej bezradny i
niesprawny. - Skup si! - zgani siebie. - Czas odnale ojca!
Wci by saby, ale jego umys nabra ostroci, jakiej nie mia od chwili
upadku. Powinien wykry jaki lad ojca. Choby nie wiadomo jak bardzo

oddalili si od siebie w przestrzeni i czasie, byli zczeni krwi, duchem, a w


szczeglnoci darem niemiertelnoci, ktry Rephaim odziedziczy po ojcu.
Spojrza w niebo, mylc o prdach powietrza, na ktrych od dziecistwa
szybowa. Wzi kolejny gboki oddech, unis zdrowe rami i wycign do,
usiujc dotkn tych ulotnych prdw i ech czekajcej tam ciemnej magii z
Zawiatw.
- Przynie mi jego lad! - zaklina noc.
Przez chwil zdawao mu si, e z dalekiego, bardzo dalekiego wschodu
nadeszo jakie wte tchnienie. Potem wrcia apatia.
- Dlaczego ci nie znajduj, ojcze? - Sfrustrowany i niezwykle znuony
opuci bezwadnie rk.
Niezwykle znuony?
- Na wszystkich bogw! - Nagle uwiadomi sobie, co wyssao z niego
siy, pozostawiajc strzaskan skorup. Wiedzia ju, co uniemoliwia mu
odnalezienie cieki do ojca. - To jej sprawka! - rzuci gniewnie, a oczy
zapony mu czerwieni.
Owszem, by ciko ranny, ale jako syn niemiertelnego powinien ju
zacz wraca do zdrowia. Odkd wojownik zestrzeli go z nieba, dwukrotnie
spa. Jego umys si oczyci, a sen powinien mu pomaga w odzyskiwaniu si.
Nawet jeli, jak przypuszcza, strzaskane skrzydo byo nie do naprawienia,
reszta ciaa powinna by w znacznie lepszym stanie. Powinien odzyska siy.
Czerwona pia jego krew. Skojarzya si z nim! A robic to, zakcia
rwnowag obecnej w nim niemiertelnej mocy.
Do odczuwanej od dawna frustracji doczya furia.
Wykorzystany i porzucony!
Przez ni, tak jak wczeniej przez ojca...
- Nie! - poprawi si natychmiast. Jego ojca wygnaa modociana
kapanka. Wrci, kiedy bdzie mg, a wtedy Rephaim znw stanie u jego boku.
Jedynie Czerwona wykorzystaa go, a potem si go pozbya.
Dlaczego sama myl o tym zrodzia w nim ten dziwny bl? Ignorujc go,
Rephaim unis wzrok ku znajomemu niebu. Nie pragn tego Skojarzenia.
Uratowa j tylko dlatego, e zawdzicza jej ycie, a doskonale wiedzia, e
jednym z prawdziwych niebezpieczestw tego wiata, podobnie jak i tamtego w
grze, s niespacone zobowizania.
C, ona go uratowaa - znalaza, ukrya, a potem uwolnia - lecz na
dworcowym dachu Rephaim spaci dug, pomg jej unikn pewnej mierci.
Nie mia ju zobowiza wobec niej. By synem niemiertelnego, a nie sabym
czowiekiem. Nie wtpi, e potrafi si pozby Skojarzenia, tego aosnego
produktu ubocznego ratowania ycia dziewczyny. Wykorzysta pozostaoci
swojej siy, by je zlikwidowa, po czym zacznie naprawd zdrowie.
Wcigajc w puca kolejny haust nocnego nieba i nie zwaajc na
fizyczn sabo, wyty ca swoj wol.

- Przynalenym mi z urodzenia prawem przywouj moc ducha


pradawnych niemiertelnych, by zerwaa...
Zalaa go fala rozpaczy. Zachwia si i wspar o barier balkonu. Smutek
przenika cae jego ciao z si, ktra rzucia go na kolana. Z trudem apa
oddech, prbujc si przedrze przez bl i szok.
Co si dzieje?
Zaraz potem wypeni go dziwny obcy lk. Wtedy Rephaim zrozumia.
- To nie moje!... - rzek do siebie, szukajc rwnowagi wrd kbicej si
w nim cudzej rozpaczy. - To jej uczucia!
W lad za lkiem przysza bezradno. Bronic si przed nieprzerwanym
szturmem, z trudem wsta i usiowa oddali od siebie emocje Stevie Rae.
Uparcie ignorujc cigy atak i wasne znuenie, skoncentrowa si na szukaniu
siedliska mocy, ktre u wikszoci ludzi byo niedostpne i upione - miejsca,
do ktrego klucz dzierya jego krew.
Znw rozpocz inwokacj, tyle e teraz z zupenie innym zamiarem.
Pniej mia sobie tumaczy, e zareagowa instynktownie; e dziaa
pod wpywem Skojarzenia, ktre okazao si silniejsze, ni sdzi. To ta
przeklta wi kazaa mu wierzy, e najpewniejszym, najszybszym sposobem
na przerwanie tego potwornego naporu emocji Czerwonej bdzie sprowadzenie
jej do siebie i tym samym odcignicie od tego, co sprawia jej bl - cokolwiek
to byo.
Na pewno nie wchodzia tu w gr jego troska o ni. To byo absolutnie
niemoliwe.
- Przynalenym mi z urodzenia prawem przywouj moc ducha
pradawnych niemiertelnych - mwi szybko, lekcewac targajcy udrczonym
ciaem bl i przycigajc do siebie energi z najgbszej ciemnoci nocy,
wpuszczajc j w siebie i wzmacniajc niemiertelnoci. - W imi mojego ojca
Kalony, ktry tchn moc w moj krew i mego ducha, posyam ci do mojej... Urwa. Mojej? Ona nie jest adn moj. Jest... jest... - Posyam ci do
Czerwonej! Do najwyszej kapanki zagubionych wampirw - wykrztusi
wreszcie. - Jest ze mn zwizana Skojarzeniem i obustronnym dugiem ycia.
Id do niej. Wzmocnij j. Przyprowad j do mnie. Rozkazuj ci w imi
niemiertelnej czci mego jestestwa!
Czerwona mgieka natychmiast si rozproszya i odleciaa na poudnie - w
kierunku, z ktrego przyby. Poleciaa po ni.
Spojrza w tamt stron i czeka.

ROZDZIA TRZECI
Stevie Rae
Zaraz po przebudzeniu czua si jak jeden wielki stos ajna. Gorzej: jak
jeden wielki stos zestresowanego ajna.
Skojarzya si z Rephaimem!
Omal nie spona na dachu!
Przez gow przemkn jej doskonay odcinek z drugiego sezonu Czystej
krwi, w ktrym Godrick spali si na fikcyjnym dachu. Parskna miechem.
- W telewizji to si wydawao znacznie atwiejsze.
- Co?
- Dallas, do licha cikiego! Chcesz, ebym zawau dostaa? - Zacisna
palce na biaym przecieradle, ktrym bya przykryta. - Co ty tu robisz, do jasnej
ciasnej?
Chopak zmarszczy brwi.
- O rany, we si opanuj. Przyszedem zaraz po zmroku, eby zobaczy,
jak si czujesz, a Lenobia powiedziaa, e mog poczeka, a si zbudzisz. Co
taka nerwowa?
- Omal nie umaram! Chyba mam prawo by troch zdenerwowana.
Sposzony Dallas przysun krzeseko bliej ka i wzi j za rk.
- Wybacz. Masz racj. Przepraszam. Naprawd si przestraszyem, jak
Erik opowiedzia wszystkim, co si stao.
- Co konkretnie powiedzia?
Jego mie brzowe oczy pociemniay.
- e omal nie spona na dachu.
- No wanie. To byo potwornie gupie. Potknam si, przewrciam i
uderzyam w gow. - Musiaa odwrci wzrok. - Jak si obudziam, byam ju
prawie grzank.
- Jasne. Bzdury.
- Co?
- Zachowaj te brednie dla Erika, Lenobii i caej reszty. Ci gnoje chcieli ci
zabi, co?
- Dallas, o czym ty gadasz? - Prbowaa wyrwa do z jego ucisku, lecz
trzyma mocno.
- Hej - powiedzia agodnie, dotykajc jej twarzy i zmuszajc j, by znw
na niego spojrzaa. - To ja. Wiesz, e moesz powiedzie mi prawd, a ja
nikomu nie wygadam.
Westchna przecigle.
- Nie chc, eby Lenobia i inni si dowiedzieli. Zwaszcza niebiescy
adepci.
Dallas dugo si w ni wpatrywa.

- Nic nikomu nie powiem, ale musisz wiedzie, e moim zdaniem


popeniasz wielki bd. Nie moesz ich dalej chroni.
- Nie chroni ich! - zaprotestowaa. Tym razem to ona mocno trzymaa
dodajc otuchy ciep do Dallasa, usiujc zakomunikowa mu poprzez dotyk
co, czego nigdy nie mogaby powiedzie. - Po prostu chc to rozwiza po
swojemu. Jeli kto si dowie, bdzie prbowa mnie tu zatrzyma i sprawa
wymknie mi si z rk.
Co bdzie, jeli Lenobia zapie Nicole i jej band, a oni powiedz jej o
Rephaimie? - szeptao jej sumienie.
- I co chcesz z nimi zrobi? Nie moesz puci im tego pazem.
- Nie puszcz. Ale to ja za nich odpowiadam, wic sama si z nimi
rozprawi.
Dallas umiechn si od ucha do ucha.
- Skopiesz im tyki, co?
- Co w tym stylu - odpowiedziaa, w rzeczywistoci nie majc pojcia, co
w tej sprawie zrobi. Szybko zmienia temat. - Suchaj no, ktra godzina?
Umieram z godu.
Rozemia si i wsta.
- Wreszcie mwisz jak moja dziewczyna! - Ucaowa j w czoo i
odwrci si do malekiej lodwki wcinitej w metalowy rega na drugim
kocu pokoju. - Lenobia mwia, e znajdziemy tam par woreczkw krwi.
Stwierdzia, e sdzc po twoim mocnym nie, zdrowiejesz w ekspresowym
tempie i pewnie po przebudzeniu bdziesz godna jak wilk.
Kiedy Dallas poszed po krew, Stevie wstaa i ostronie zerkna pod
szpitaln koszul, niemile zaskoczona sztywnoci wasnych ruchw.
Spodziewaa si najgorszego. Kiedy Lenobia i Erik wycignli j z norki
wykopanej w ziemi, miaa plecy jak spalony hamburger.
Odcignli j od Rephaima...
Przesta teraz o tym myle! - ofukna si. - Skup si na...
- O cholerka! - szepna z zachwytem, patrzc na t cz wasnych
plecw, ktr bya w stanie dostrzec. Ju nie wyglday jak hamburger. Byy
jasnorowe jak od poparzenia sonecznego, lecz gadkie niczym skra
niemowlcia.
- Niesamowite - przyzna cicho Dallas. - To prawdziwy cud.
Podniosa na niego wzrok. Dugo patrzeli sobie w oczy.
- Niele mnie wystraszya, dziewczyno - rzek Dallas. - Nie rb tego
wicej, zgoda?
- Postaram si - odpara agodnie.
Chopak pochyli si i ostronie musn czubkami palcw zarowion
skr na ramieniu Stevie.
- Boli jeszcze?
- Niespecjalnie. Tylko czuj si strasznie sztywna.

- Niesamowite - powtrzy. - Wiem, e sen pomaga odzyska zdrowie, ale


bya naprawd ciko ranna i nie spodziewaem si, e tak...
- Jak dugo spaam? - przerwaa mu, zastanawiajc si, co bdzie, jeli si
okae, e bya nieprzytomna przez wiele dni. Co pomyla Rephaim, kiedy si
nie zjawia? Gorzej: co zrobi?
- Tylko dzie.
Zalaa j fala ulgi.
- Jeden dzie? Serio?
- No, troch duej, bo jest ju par godzin po zmierzchu. Przynieli ci
wczoraj po wschodzie soca. Wygldao to dramatycznie. Erik przejecha
hummerem przez teren szkoy, rozwali pot i wjecha prosto do stajni. Wszyscy
miotalimy si jak wariaci, eby czym prdzej zanie ci do szpitala.
- Tak, z hummera nawet zadzwoniam do Zo i czuam si prawie dobrze,
ale potem jakby kto zgasi wiata. Chyba zemdlaam.
- Na sto procent.
- Troch szkoda. - Pozwolia sobie na umiech. - Chtnie obejrzaabym
cae to przedstawienie.
- Fakt. - Wyszczerzy si. - O tym wanie sobie pomylaem, jak ju
przestaem si zamartwia, e wykitujesz.
- Nie wykituj - stwierdzia stanowczo.
- Mio mi to sysze. - Pochyli si, chwyci Stevie delikatnie za brod i
ucaowa leciutko w usta.
Cofna si instynktownie.
- Co z t krwi? - zapytaa szybko.
- Wanie. - Dallas wzruszy ramionami w odpowiedzi na odtrcenie, lecz
gdy podawa jej woreczek, mia nienaturalnie zarowione policzki. Przepraszam, nie zastanowiem si. Wiem, e jeste ranna i nie masz ochoty
na... no wiesz... - Umilk, wygldajc, jakby chcia si zapa pod ziemi.
Stevie Rae wiedziaa, e powinna jako to zaagodzi. W kocu co j z
tym chopakiem czyo. By sodki i pomysowy, a do tego dowid, e j
rozumie, stojc ze skruszon min i gow opuszczon w ten specyficzny
sposb, ktry upodabnia go do maego chopca. W dodatku by przystojny wysoki i szczupy, z odpowiednio wyrobionymi muskularni i piaskowymi
wosami. Naprawd lubia si z nim caowa. Przynajmniej kiedy.
A teraz?
Jaki nowy rodzaj niepokoju powstrzyma j przed wypowiedzeniem sw
pocieszenia. Zamiast si odezwa, wzia z rk Dallasa woreczek, oderwaa rg
i wycheptaa zawarto, czujc, jak krew spywa jej do garda i odka, by
stamtd promieniowa do reszty ciaa niczym supermocny red buli.
Cho tego nie chciaa, gdzie w gbi duszy dokonaa porwnania tej
zwykej, pochodzcej od miertelnika krwi z krwi Rephaima, ktra porazia j
niczym energetyzujcy, rozgrzewajcy piorun.

Nieznacznie drc rk otara usta i w kocu podniosa wzrok na


Dallasa.
- Lepiej? - zapyta, najwyraniej niezraony jej dziwnym zachowaniem.
Znw by znajomym sodkim Dallasem.
- Mog jeszcze?
Umiechn si i poda jej kolejny woreczek.
- Przewidziaem to, maa.
- Dziki. - Odczekaa chwil, nim wycheptaa drug porcj. - Nie czuj
si jeszcze idealnie, wiesz?
Skin gow.
- Wiem.
- Midzy nami wszystko gra?
- Jasne - powiedzia. - Jeli u ciebie gra, to i u mnie.
- To pomoe. - Przechylia woreczek do ust. W tym momencie do sali
wesza Lenobia.
- pica Krlewna w kocu si zbudzia - rzek do niej Dallas.
Stevie Rae szybko przekna ostatni kropl krwi i obrcia si w stron
drzwi, ale gdy tylko ujrzaa twarz Lenobii, powitalny umiech natychmiast
zamar jej na ustach.
Nauczycielka miaa opuchnite od paczu oczy.
- Na bogini, co si stao? - Stevie bya tak wstrznita rozpacz tej
opanowanej zwykle kobiety, e instynktownie poklepaa brzeg ka,
zapraszajc j, by usiada, tak jak niegdy robia jej mama, gdy creczka si
skaleczya i przybiegaa do niej zapakana.
Lenobia zrobia kilka sztywnych krokw, lecz zamiast usi, stana przy
ku i wzia gboki oddech, jakby si szykowaa do zrobienia czego
strasznego.
- Mam wyj? - zapyta z wahaniem Dallas.
- Nie. Zosta. Moesz by jej potrzebny - powiedziaa zachrypnitym,
amicym si gosem, po czym spojrzaa dziewczynie w oczy. - Chodzi o Zoey.
Co jej si stao.
Stevie poczua natychmiastowy ucisk w odku i nim zdya si
powstrzyma, wykrzykna:
- Niemoliwe! Dzwoniam do niej, pamitasz? Kiedy wyjedalimy z
dworca, zanim straciam przytomno. To byo zaledwie wczoraj!
- Moja przyjacika Erce, ktra asystuje Najwyszej Radzie, od paru
godzin usiowaa si ze mn skontaktowa. Byam tak nierozwana, e
zostawiam telefon w hummerze, wic dopiero przed chwil do niej
oddzwoniam. Kalona zabi Heatha.
Cholera! - wyrwao si Dallasowi.
Stevie zignorowaa go, wbijajc wzrok w Lenobi. Ojciec Rephaima zabi
Heatha! Ucisk w odku z kad sekund narasta.
- Zoey yje. Czuabym, gdyby umara.

- yje, ale widziaa mier chopaka. Usiowaa powstrzyma Kalon,


lecz nie zdoaa. To j rozbio, Stevie Rae! - zy znw pocieky po
alabastrowych policzkach nauczycielki.
- Rozbio? Co to znaczy?
- Cho jej ciao wci oddycha, opucia je dusza. Kiedy dusza najwyszej
kapanki ulega rozbiciu, ciao wkrtce musi za ni pody.
- Pody? Nie rozumiem. Chcesz powiedzie, e Zoey zniknie?
- Nie - odpara urywanym gosem Lenobia. - Umrze.
Stevie poruszaa gow w przd i w ty, w przd i w ty.
- Nie. Nie. Nie! Musimy j tu sprowadzi i wyleczy.
- Nawet jeli sprowadzimy jej ciao, Zoey nie wrci. Musisz si na to
przygotowa, Stevie Rae.
- Nigdy! - wrzasna Stevie. - To niemoliwe! Dallas, podaj mi dinsy i
reszt ciuchw. Musz si natychmiast dowiedzie, jak jej pomc. Ona nie
pooya na mnie krzyyka, to i ja na niej nie poo.
- Nie chodzi o ciebie - odezwa si od strony otwartych drzwi Smok
Lankford. Twarz wci mia cignit i zrozpaczon z powodu niedawnej
mierci ony, ale mwi spokojnie i pewnie. - Chodzi o to, e Zoey przeya
strat, ktrej nie bya w stanie znie. Wiem, co to strata. Gdy dusza ulega
rozbiciu, nie moe odnale drogi powrotnej do ciaa, a ciao pozbawione ducha
umiera.
- Nie, to niemoliwe. To jaki sen - jkna Stevie.
- Jeste pierwsz najwysz kapank wrd czerwonych wampirw.
Musisz znale w sobie si, by znie t strat. Bdziesz potrzebna swoim
ludziom - rzek Smok.
- Nie wiemy, dokd uciek Kalona ani jak rol w tych wydarzeniach
odgrywa Neferet - dodaa Lenobia.
- Wiemy jedynie, e mier Zoey byaby dla nich idealnym momentem do
uderzenia na nas - dokoczy Smok.
mier Zoey... Te dwa sowa zawibroway w gowie Stevie Rae,
pozostawiajc po sobie szok, strach i rozpacz.
- Dysponujesz potn moc. Dowodzi tego szybko, z jak zdrowiejesz
- zauwaya Lenobia. - A my bdziemy potrzebowali wszelkiej dostpnej mocy,
by okiezna ciemno, ktra z ca pewnoci wkrtce w nas uderzy.
- Zapanuj nad rozpacz i przejmij obowizki Zoey - powiedzia Smok.
- Nikt nie moe jej zastpi! - krzykna Stevie.
- Nie mwimy, e masz j zastpi. Prosimy jedynie, by pomoga
pozostaym wypeni pustk, ktr ona po sobie zostawia - wyjania Lenobia.
- Musz... musz si zastanowi - zawahaa si Stevie. - Zostawicie mnie
na chwil sam? Chc si ubra i pomyle.
- Oczywicie - rzeka Lenobia. - Idziemy do sali zebra. Przyjd tam,
kiedy bdziesz gotowa.

Szermierz i mistrzyni jedziectwa zdecydowanym mimo rozpaczy


krokiem opucili szpitaln salk.
- Dobrze si czujesz? - zapyta Dallas, podchodzc do dziewczyny i
biorc j za rk.
Ucisna jego do, po czym zaraz j pucia.
- Gdzie moje ubranie?
- Znalazem je w tej szafce. - Wskaza gow jedn z czci segmentu
ustawionego wzdu przeciwlegej ciany.
- wietnie, dziki - rzucia szybko. - Musisz wyj, ebym moga si
ubra.
- Nie odpowiedziaa na moje pytanie - zauway, przygldajc si jej
bacznie.
- Nie, nie czuj si dobrze. I na pewno si tak nie poczuj, jeli nie
przestan mi mwi, e Zoey umrze.
- Stevie Rae, ja te syszaem, co si dzieje, kiedy dusza opuszcza ciao.
Czowiek umiera - powiedzia, starajc si, by to zabrzmiao jak najagodniej.
- Nie tym razem - odpara Stevie. - A teraz znikaj std, chc si ubra.
Westchn.
- Zaczekam za drzwiami.
- Doskonale. Zaraz bd gotowa.
- Spokojnie, maa - rzek agodnie chopak. - Ja zaczekam.
Kiedy tylko zamkn za sob drzwi, Stevie bynajmniej nie zerwaa si z
ka i nie zacza gorczkowo ubiera. Zamiast tego rwnie gorczkowo
wertowaa w mylach Vademecum adepta, zatrzymujc si na niesamowicie
smutnej opowieci o staroytnej kapance, ktrej dusza ulega zniszczeniu. Nie
pamitaa wiele. Tylko to, e kapanka umara, cho wszyscy stawali na gowie,
by j uratowa.
- Najwysza kapanka umara - szepna do siebie Stevie. A Zoey nie bya
nawet prawdziw doros kapank. Wci bya tylko adeptk. Jak zdoa
odnale powrotn drog do swego ciaa po czym, co zabio nawet
penoprawn najwysz kapank?
To byo absolutnie niewykonalne.
Ale dlaczego? Przeyy razem tyle trudnych chwil, a teraz Zoey tak po
prostu ma umrze? Stevie Rae nie chciaa w to uwierzy. Miaa ochot walczy,
krzycze, pragna szuka sposobu na uratowanie przyjaciki. Tylko jak to
zrobi? Zo bya we Woszech, a ona w Tulsie. Do diaba! Nie potrafia uratowa
denerwujcej bandy czerwonych adeptw, wic jak moe myle, e zdoa co
zrobi w sprawie duszy Zoey, roztrzaskanej i wyrzuconej z ciaa?
Nie moga nawet ujawni nikomu prawdy o tym, e skojarzya si z
synem istoty, ktra spowodowaa t tragedi.
Ogarn j potworny smutek. Skulia si, przycisna poduszk do piersi i
nawijajc jasny loczek na palec, jak wtedy gdy bya maa, rozpakaa si.
Wstrzsana szlochem ukrya twarz w poduszce, by Dallas niczego nie usysza, i

do reszty pogrya si w szoku, przeraeniu i bezbrzenej, wszechogarniajcej


rozpaczy.
Gdy wydawao jej si, e nie ma ju adnej nadziei, powietrze wok niej
zawirowao, niemal jakby kto zbi szyb i wpuci chodny wiatr. Pocztkowo
nie zwracaa na to uwagi, zbyt pochonita swoim cierpieniem, ale wietrzyk by
uparty - agodnie i zdumiewajco przyjemnie gaska wie row skr
odkrytych plecw, a wreszcie Stevie si rozlunia i z ulg przyjmowaa ten
niespodziewany dotyk.
Dotyk?... Przecie kazaa Dallasowi czeka na zewntrz!
Poderwaa gow, obnaajc zby, by warkn na chopaka, lecz pokj
by pusty.
Bya sama. Zupenie sama.
Ukrya twarz w doniach. Czyby przez ten wstrzs kompletnie
zwariowaa? Nie ma na to czasu! Musi wsta, ubra si i wyj std, by stawi
czoo prawdzie o tym, co si stao z Zoey, a take zaj si czerwonymi
adeptami, Kalon i wreszcie - na samym kocu - Rephaimem.
Rephaim...
Jego imi zadwiczao w powietrzu niczym kolejna pieszczota, gaszczc
jej skr, owijajc si wok ciaa. Nie tylko dotykajc jej plecw, lecz zsuwajc
si po ramionach, oplatajc tali i nogi. Chd tego dotyku natychmiast
pomniejsza bl. Tym razem spokojniej podniosa gow. Otara oczy i spojrzaa
w d na swoje ciao.
Otaczajca j mgieka skadaa si z malekich poyskujcych kropelek o
barwie identycznej z barw jego oczu.
- Rephaim... - wyszeptaa wbrew sobie.
On ci wzywa...
- Co si tu, u diaba, dzieje? - wymamrotaa z gniewem.
Id do niego...
- I do niego? - zapytaa z narastajc wciekoci. - Po tym, co zrobi
jego ojciec?
Id do niego...
W ogniu bitwy midzy chodn pieszczot a rozpalon furi ubieraa si
szybko. Pjdzie do Rephaima, ale tylko po to, aby si dowiedzie czego, co
pomoe uratowa Zoey. Jako syn niebezpiecznego, potnego niemiertelnego
kruk z pewnoci posiada zdolnoci, o ktrych ona nie ma pojcia. Krca
wok niej czerwona mgieka niewtpliwie pochodzia od niego i musiaa si
skada z jakiego rodzaju ducha.
- wietnie - rzeka do niej Stevie. - Pjd.
Ledwie wypowiedziaa te sowa, mgieka wyparowaa, pozostawiajc
jedynie chd na skrze i dziwne, jakby pochodzce z innego wiata poczucie
spokoju.
Pjdzie do niego, a jeli Rephaim nie zdoa jej pomc, zabije go, nie
baczc na Skojarzenie.

ROZDZIA CZWARTY
Afrodyta
- Erce, powtrz to jeszcze tylko raz. Mam gdzie wasze durne zasady.
Tam - wskazaa wypielgnowanym palcem zamknite kamienne drzwi - jest
Zoey. A to oznacza, e ja musz tam wej.
- Afrodyto, jeste czowiekiem. Nie jeste nawet partnerk wampira. Nie
moesz tak po prostu wpa do sali obrad Najwyszej Rady z ca swoj
modziecz histeri miertelniczki, zwaszcza w tak kryzysowym momencie. Zmierzya chodnym spojrzeniem jej potargane wosy, mokr od ez twarz i
zaczerwienione oczy. - Rada sama zaprosi ci do rodka. Prawdopodobnie. Ale
na razie musisz czeka.
- Nie ma mowy o adnej histerii - wycedzia Afrodyta z przesadnym
spokojem, jakby w ten sposb moga przekama fakt, e gdy Stark nioscy
bezwadne ciao Zoey wszed do sali w towarzystwie Dariusa, Damiena,
Bliniaczek, a nawet Jacka, j pozostawiono na zewntrz wanie z powodu jej
modzieczej histerii miertelniczki. Nie potrafia dotrzyma kroku
pozostaym midzy innymi dlatego, e bya zapakana i zasmarkana w stopniu
niemal uniemoliwiajcym widzenie i oddychanie. Nim zdya si opanowa,
zatrzanito jej drzwi przed nosem i postawiono na stray te durn Erce.
Ta jednak bya w wielkim bdzie, jeli sdzia, e Afrodyta nie potrafi
sobie poradzi z zadzierajc nosa doros bab. Kto jak kto, ale ona zostaa
wychowana przez kobiet, przy ktrej Erce nie bya groniejsza ni jaka
pieprzona Mary Poppins.
- A wic uwaasz, e jestem tylko czowiekiem? - zapytaa, podchodzc
tak blisko, e wampirka instynktownie si cofna. - Wielkie dziki. Jestem
wieszczk Nyks. Pamitasz j? Nyks, twoja bogini i szefowa. Nie musz robi
za lodwk jakiego wampirskiego palanta, eby stan przed obliczem
Najwyszej Rady. Bogini daa mi do tego prawo. Wic zejd mi z drogi, do
cholery!
- Cho dziewczyna mogaby to wyrazi bardziej uprzejmie, zasadniczo
ma racj. Wpu j, Erce. Jeli rada bdzie niezadowolona, wezm
odpowiedzialno na siebie.
Na dwik gadkiego gosu Neferet Afrodyta poczua, jak woski na
rkach staj jej dba.
- To nie jest w zwyczaju - zauwaya Erce, cho byo jasne, e nie bdzie
si opiera.
- Roztrzaskiwanie dusz adeptw te nie jest w zwyczaju - skontrowaa
kapanka.

- Musz si z tob zgodzi - przyznaa Erce i otworzya grube kamienne


drzwi. - Ale od teraz to ty odpowiadasz za obecno tej ludzkiej dziewczyny w
sali obrad.
- Dzikuj, Erce. Bardzo to mie z twojej strony. Przy okazji: poprosiam
kilku wojownikw rady, by dostarczyli co na sal. Nie utrudniaj im wejcia,
dobrze?
Afrodyta nawet nie zerkna na wampirk mamroczc pod nosem
Oczywicie, kapanko, tylko od razu wmaszerowaa do rodka staroytnej
budowli.
- Czy to nie dziwne, e kiedy byymy sprzymierzecami, moje dziecko?
- usyszaa za sob gos Neferet.
- Nigdy nimi nie bdziemy. I nie jestem dzieckiem - odpowiedziaa, nie
odwracajc si ani nie zwalniajc kroku.
Z holu kolejne drzwi prowadziy do wielkiego kamiennego amfiteatru
otoczonego rzdami siedze. Wzrok Afrodyty natychmiast pobieg ku
znajdujcemu si dokadnie naprzeciw mej witraowi, ktry przedstawia
otoczon przecudnym pentagramem Nyks z uniesionymi rkoma obejmujcymi
pksiyc.
- Prawda, e pikny? - zapytaa lekkim tonem Neferet. - Wszystkie
wielkie dziea sztuki na wiecie s tworzone przez wampiry.
Nadal nie zaszczycajc kapanki spojrzeniem, Afrodyta wzruszya
ramionami.
- Wampiry maj pienidze, a za nie mona kupi wszelkie byskotki,
zarwno ludzkie, jak i nieludzkie. Skd wiesz ze ten witra zrobiy wampiry?
Owszem, jeste stara, ale nie a tak. - Po czym ignorujc protekcjonalny miech
Neferet spojrzaa w stron rodka sali. W pierwszej chwili niezupenie
zrozumiaa, na co patrzy, a gdy ju to do niej dotaro poczua si, jakby kto
uderzy j pici w brzuch
Porodku sali stao siedem rzebionych marmurowych tronw na
ogromnej trybunie. Jednake nie siedzce na nich wampirki przykuy jej uwag.
Nie moga odwrci wzroku od Zoey lecej na podwyszeniu przed tronami
niczym zwok, na katafalku. Obok niej klcza Stark zwrcony do Afrodyty
profilem. Nie wydawa najlejszego dwiku lecz zy strumieniami spyway mu
po twarzy i wsikay w koszul. Darius sta przy nim, mwic co do siedzcej
na Pierwszym tronie brunetki z przetykanymi siwizn gstymi wosami.
Damien, Jack, Bliniaczki siedzieli stoczeni jak stado barankw na krzesach w
pobliskim rzdzie, ryczc wniebogosy. Ich gona rozpacz rnia sie od
milczcego cierpienia Starka jak ocean od szemrzcego potoku
Afrodyta instynktownie ruszya naprzd, ale Neferet schwycia j za
nadgarstek, w kocu zmuszajc, aby si odwrcia i spojrzaa jej w oczy?
- Naprawd powinna mnie puci - powiedziaa cicho dziewczyna.
Kapanka uniosa brwi.
- Czyby si nauczya odmawia zastpczej matce?

Gniew pon cicho w sercu Afrodyty.


- Nie jeste niczyj zastpcz matk. A sprzeciwia si sukom umiem od
dawna.
Neferet zmarszczya brwi i pucia j.
- Nigdy nie podoba mi si twj rynsztokowy jzyk.
- Nie jest rynsztokowy. Oddaje istot rzeczy, a to co innego. Poza tym
mam w dupie, czy ci si co podoba czy nie. - Neferet wzia oddech, by
odpowiedzie, Afrodyta jednak nie dopucia jej do gosu. - I co ty tu w ogle,
kurwa, robisz?
Kapanka zamrugaa ze zdumienia.
- Przyszam, eby si zaj rann adeptk.
- Daj spokj! Komu chcesz wcisn ten kit? Przysza tu, bo skusio ci
co, czego pragniesz. Zawsze tak postpujesz, Neferet, nawet jeli one o tym nie
wiedz. - Wskazaa brod czonkinie Najwyszej Rady.
- Lepiej uwaaj, Afrodyto. W najbliszej przyszoci mog ci by
potrzebna.
Spokojnie wytrzymaa spojrzenie Neferet, ze zdumieniem zauwaajc, e
oczy kapanki si zmieniy. Nie miay ju wyrazistej szmaragdowozielonej
barwy. Pociemniay i... czy tylko jej si zdawao, czy w samym ich rodku
jarzyy si czerwone ogniki? Ledwo ta myl zrodzia si w gowie Afrodyty,
kobieta mrugna i jej oczy ponownie przybray kolor drogich klejnotw.
Dziewczyna spazmatycznie wcigna powietrze, czujc, jak woski na
rkach znw jej si podnosz, ale odezwaa si beznamitnym drwicym tonem:
- Trudno. Sprbuj sobie poradzi bez twojej pomocy. - Przy ostatnim
sowie narysowaa w powietrzu znak cudzysowu.
- Neferet, rada pozwala ci wej!
Kapanka zwrcia si twarz do rady, lecz nim zesza po schodkach, by
si do niej zbliy, wskazaa wdzicznym gestem Afrodyt.
- Prosz rad o zezwolenie na obecno tej ludzkiej istoty. To Afrodyta,
dziewczyna, ktra twierdzi, e jest wieszczk Nyks.
Afrodyta mina j i po kolei spogldaa w oczy kadej czonkini rady.
- Nie twierdz, e jestem wieszczk Nyks. Jestem ni, bo bogini sobie
tego yczy. Gdybym miaa wybr, nie przyjabym tej pracy. - Nie przerwaa,
cho kilka spord zasiadajcych w radzie kapanek wydao zdumione okrzyki. Nawiasem mwic, nie powiem wam niczego, o czym Nyks by jeszcze nie
wiedziaa.
- Bogini wierzy w Afrodyt, nawet jeli Afrodyta niezupenie wierzy w
siebie - doda Darius.
Umiechna si do niego. By kim wicej ni tylko jej potnym,
przystojnym i niezomnym wojownikiem. Moga na niego liczy. Zawsze
dostrzega w niej to co najlepsze.
- Dariusie - zwrcia si do niego brunetka - dlaczego wstawiasz si za t
ludzk dziewczyn?

- Duantio, wstawiam si za t wieszczk - bardzo wyranie wymwi


ostatnie sowo - poniewa zoyem jej lubowanie wojownika.
- lubowanie wojownika? - Neferet nie zdoaa ukry zdumienia. - Ale to
oznacza...
- Oznacza, e nie mog by w stu procentach czowiekiem, bo wampirski
wojownik nie moe si zwiza takim lubowaniem z istot ludzk - dokoczya
za ni Afrodyta.
- Moesz wej do sali, Afrodyto, wieszczko Nyks. Rada uznaje twoje
prawo - oznajmia Duantia.
Afrodyta pospiesznie zesza po schodkach, pozostawiajc Neferet w tyle.
Chciaa natychmiast podej do Zoey, intuicja jednak kazaa jej si zatrzyma
przed brunetk, ktr nazywano Duanti. Uroczycie przyoya pi do serca i
pokonia si z szacunkiem.
- Dzikuj za zgod na wejcie.
- Wyjtkowe czasy wymagaj od nas wyjtkowych praktyk - odpara
wysoka szczupa wampirka o oczach barwy nocy.
Afrodyta nie bardzo wiedziaa, jak na to zareagowa, wic tylko skina
gow i podesza do Zoey. Uja Dariusa za rk i cisna mocno, pragnc si
wesprze odrobin jego niesamowitej siy. Potem opucia wzrok na
przyjacik.
To nie byo zudzenie! Tatuae Zoey naprawd znikny. Pozosta jedynie
zwyczajnie wygldajcy kontur pksiyca porodku czoa. I do tego bya taka
blada! Wyglda na martw - pomylaa Afrodyta i natychmiast skarcia si za
t myl. Zoey nie bya martwa. Oddychaa. Jej serce wci bio. Nie bya
martwa. Nie bya martwa.
- Czy bogini co ci objawia, gdy na ni patrzysz, wieszczko? - zapytaa
chuda kobieta, ktra ju wczeniej si do niej zwrcia.
Afrodyta pucia do Dariusa i powoli przyklka obok Zoey. Zerkna
na klczcego naprzeciwko Starka, ale nawet si nie poruszy. Ledwie mrugn.
Wci tylko paka cicho i wpatrywa si w Zoey. Czy tak samo wygldaby
Darius, gdyby to przytrafio si mnie? - przemkno jej przez gow, lecz
szybko odpdzia od siebie t makabryczn myl, wycigna powoli do i
pooya j na ramieniu przyjaciki.
Skra Zoey bya chodna, jakby dziewczyna naprawd ju nie ya.
Afrodyta czekaa, a co si stanie, ale nie doznaa nawet przebysku wizji,
przeczucia czy czegokolwiek innego.
Z westchnieniem frustracji potrzsna gow.
- Nie. Nic nie czuj. Nie mam kontroli nad swoimi wizjami. Po prostu
mnie atakuj, czy tego chc czy nie, a szczerze mwic, zwykle prawd jest to
drugie.
- Nie wykorzystujesz wszystkich darw, jakie otrzymaa od bogini,
wieszczko.

Zdumiona podniosa wzrok znad ciaa Zoey. Ciemnooka wampirka wstaa


i zbliaa si do niej pynnym krokiem.
- Jeste prawdziw wieszczk Nyks, zgadza si? - zapytaa.
- Tak - odpara dziewczyna bez wahania, lecz z konsternacj.
Szeleszczc jedwabn szat koloru nocnego nieba, kobieta przyklka
obok niej.
- Nazywam si Tanatos. Wiesz, co oznacza moje imi?
Afrodyta pokrcia gow, aujc, e Damien nie siedzi bliej i nie moe
jej podpowiedzie.
- Tanatos oznacza mier. Nie jestem przewodniczc rady. Ten
zaszczyt przypada Duantii, aleja mam przywilej nadzwyczajnej bliskoci z nasz
bogini, jako e dawno temu obdarzya mnie darem wspierania dusz
przechodzcych z tego wiata do nastpnego.
- Potrafisz rozmawia z duchami?
Umiech przeobrazi surow twarz Tanatos, czynic j niemal pikn.
- W pewnym sensie. A dziki temu darowi wiem co nieco o wizjach.
- Naprawd? Wizje to co innego ni rozmowa z duchami.
- Czyby? A z jakiej krainy pochodz twoje wizje? Czy te, konkretniej
rzecz ujmujc, w jakiej krainie przebywasz, gdy je odbierasz?
Afrodyta pomylaa o tym, jak wielu przekltych wizji mierci
dowiadczya i jak w pewnym momencie zacza obserwowa to, co si w nich
dziao, z punktu widzenia umarych. Wzia gwatowny oddech.
- Odbieram wizje z Zawiatw! - wykrztusia zdumiona.
Tanatos przytakna.
- Odwiedzasz Zawiaty i krain duchw czciej ni ja, wieszczko. Ja
jedynie przeprowadzam umarych na drug stron i poprzez nich dostrzegam
przebyski innego wiata.
Afrodyta szybko przeniosa wzrok z powrotem na Zoey.
- Ona nie umara.
- Jeszcze nie. Ale jej ciao pozbawione duszy nie przetrwa duej ni
siedem dni, wic jest bardzo bliska mierci. Tak bliska, e Zawiaty dzier j w
elaznym ucisku, by moe silniejszym ni ten, ktrym oplataj wieo
zmarych. Dotknij jej raz jeszcze, wieszczko. Tym razem skoncentruj si i
wykorzystaj wicej otrzymanych darw.
- Przecie ja...
Tanatos przerwaa jej bezceremonialnie.
- Wieszczko, zrb to, czego yczyaby sobie Nyks.
- Nie wiem, czego by sobie yczya!
Surowa twarz Tanatos znw zagodniaa i rozjania si w umiechu.
- W takim razie po prostu popro j o pomoc, dziecinko.
- Tak po prostu? - Afrodyta zamrugaa zdumiona.
- Owszem, wieszczko, tak po prostu.

Afrodyta powoli pooya do na zimnym ramieniu Zoey, zamykajc


oczy i biorc trzy dugie gbokie wdechy, tak jak czynia Zoey przed
kadorazowym utworzeniem krgu. Potem posaa do Nyks milczc, lecz
arliw modlitw: Nie prosiabym, gdyby to nie byo takie wane, ale przecie ty
i tak ju wiesz, e nie mam zwyczaju prosi o przysugi. Nikogo. Poza tym nie
jestem dobra w zanoszeniu modw, o czym take wiesz. - Westchna w duchu. No wic potrzebuj twojej pomocy, Nyks. Tanatos chyba myli, e mam jak
wi z Zawiatami. Jeli to prawda, czy mogaby mi pokaza, co si dzieje z
Zoey? - Urwaa, westchna i otworzya si przed bogini. - Nyks, bagam. Nie
tylko dlatego, e Zoey jest dla mnie jak siostra, ktrej nie daa mi moja
wygodnicka matka. Potrzebuj twojej pomocy, bo tyle osb pokada w Zoey
nadziej, a to, niestety, jest waniejsze od mojej osoby.
Poczua ciepo gromadzce si jej pod palcami, a zaraz potem odniosa
wraenie, e wylizguje si ze swego ciaa i wnika w ciao Zoey. Bya tam tylko
przez krciutk chwil, nie dusz ni jedno uderzenie serca, ale to, co poczua
i zobaczya, to, czego si dowiedziaa, tak ni wstrzsno, e od razu powrcia
do wasnego ciaa, przycisna do piersi do, ktr wczeniej dotykaa Zoey,
jkna z przeraenia, po czym zgia si wp, wymiotujc bez treci, linic si
i lejc zy.
- Co si stao, wieszczko? Co zobaczya? - zapytaa spokojnie Tanatos,
wycierajc dziewczynie policzki i podtrzymujc j w pasie siln rk.
- Jej tam nie ma! - Afrodyta stumia szloch i prbowaa wzi si w
gar. - Przez sekund widziaam, co si z ni stao. Zoey rzucia w Kalon
pen moc swojego ducha. Woya wszystkie siy, prbujc go powstrzyma,
ale jej si nie udao. Heath zgin na jej oczach. To roztrzaskao dusz Zoey na
kawaki. - Dziwnie oszoomiona spojrzaa na Tanatos przez zy. - Wiesz, gdzie
ona jest, prawda?
- Sdz, e tak, musz to jednak zweryfikowa.
- Fragmenty jej ducha znajduj si wrd umarych w Zawiatach kontynuowaa Afrodyta, mrugajc gorczkowo, by zredukowa szczypanie
zaczerwienionych oczu. - Cakowicie std odesza. Nie potrafia znie tego, co
si tam stao. I wci nie potrafi.
- Nic wicej nie widziaa? Nic, co mogoby jej pomc?
Afrodyta przekna gromadzc si jej w gardle i uniosa drc
do.
- Nie, ale sprbuj jeszcze raz i...
Darius powstrzyma j przed dotkniciem Zoey, kadc jej do na
ramieniu.
- Nie. Wci jeste zbyt osabiona zerwaniem Skojarzenia ze Stevie Rae.
- To nie ma znaczenia. Zoey umiera!
- Ma znaczenie. Chcesz, eby z twoj dusz stao si to samo? - zapytaa
cicho Tanatos.
Afrodyta poczua kolejne ukucie przeraenia.

- Nie - wyszeptaa, przykrywajc do Dariusa wasn.


- Wanie dlatego czsto le si dzieje, gdy nasza kochajca bogini
obdarowuje modych ludzi, nie do dojrzaych, by mdrze wykorzystywa swe
dary - wtrcia Neferet.
Na dwik jej chodnego protekcjonalnego tonu ciaem Starka wstrzsn
widoczny dreszcz i chopak w kocu unis gow znad ciaa Zoey.
- Tej kreatury nie powinno si tu wpuszcza! To jej sprawka! To ona
zabia Heatha i zniszczya Zoey! - wychrypia, jakby musia przepycha kade
sowo przez warstw wiru.
Neferet zmierzya go zimnym spojrzeniem.
- Rozumiem, e jeste pod presj, ale nie wolno ci przemawia w ten
sposb do najwyszej kapanki, wojowniku.
Stark zerwa si na rwne nogi. Szybki jak byskawica Darius zdy go
zapa i Afrodyta usyszaa, jak szepcze chopakowi do ucha:
- Pomyl, zanim co zrobisz!
- Wojowniku - zwrcia si Duantia do Starka - bye obecny przy tym,
jak zgin chopiec, a dusza Zoey ulega rozbiciu. Przysigae, e uczyni to
skrzydlaty niemiertelny. O Neferet nie wspomniae.
- Zapytaj przyjaci Zoey. Zadzwo do Lenobii i Smoka Lankforda z
Domu Nocy w Tulsie. Wszyscy ci powiedz, e Neferet nie musi by fizycznie
obecna, by spowodowa czyj mier - rzek Stark, strcajc do Dariusa i
gniewnie ocierajc Iwarz, jakby dopiero teraz si zorientowa, e pacze.
- O...ona potrafi robi straszne rzeczy, nawet kiedy nie ma jej w pobliu odezwa si z wahaniem z drugiego koca sali Damien, a Bliniaczki i Jack,
cho zapakani, pokiwali energicznie gowami.
- Nie ma dowodu, e Neferet maczaa w tym palce - powiedziaa agodnie
Duantia.
- Nie moesz si dowiedzie, co spotkao Heatha? Nie mogaby
porozmawia z jego duchem i zapyta go o to? - zwrcia si Afrodyta do
Tanatos, ktra wrcia na swj tron, gdy Neferet zabraa gos.
- Ludzki duch nie ociga si z opuszczeniem tego wiata, a przed
odejciem z ca pewnoci nie szuka mojego wsparcia - odpara kapanka.
- Gdzie Kalona? - krzykn do Neferet Stark, ignorujc wszystkich
pozostaych. - Gdzie ukrya swojego kochanka, ktry to zrobi?
- Jeli masz na myli mojego niemiertelnego maonka Ereba, to wanie
w tej sprawie tu przybyam. - Odwrcia si tyem do niego i przemawiaa
wycznie do siedmiu kapanek. - Ja take poczuam rozpad duszy Zoey. Szam
wwczas przez labirynt, przygotowujc si duchowo do opuszczenia wyspy San
Clemente prawdopodobnie na bardzo dugi czas.
Musiaa przerwa, bo Stark prychn sarkastycznie.
- Ty i Kalona zamierzacie osiedli si na Capri i stamtd rzdzi wiatem,
wic jasne, e w najbliszym czasie tu nie wrcisz, chyba e po to, eby zrzuci
bomby.

Darius ponownie schwyci go ostrzegawczo za rami, ale Stark gniewnie


odtrci jego rk.
- Nie przecz, e Ereb i ja pragniemy przywrci dawny porzdek z
czasw, kiedy wampiry zarzdzay wiatem ze swojej siedziby na Capri, a
ludzie darzyli je zasuonym powaaniem i czci - zwrcia si do chopaka
Neferet. - Nie mam jednak najmniejszego zamiaru niszczy tej wyspy ani
Najwyszej Rady. Przeciwnie, przychodz tu po wsparcie.
- Raczej po wadz - zadrwi. - Teraz, gdy zabrako Zoey, bdzie ci
atwiej j zdoby.
- Naprawd? Czybym le rozumiaa, co zaszo dzisiaj w tej sali
pomidzy twoj Zoey a moim Erebem? Zoey sama przyznaa, e mj towarzysz
jest niemiertelnym poszukujcym bogini, ktrej mgby suy.
- Nigdy nie nazwaa go Erebem! - krzykn Stark.
- A mj niemiertelny Ereb w swojej uprzejmoci nazwa j omyln
zamiast kamczuch.
- Gadaj wic, co takiego zrobia, Neferet! Zmusia go do zabicia Heatha
i roztrzaskania duszy Zoey, bo bya zazdrosna o czc ich wi? - zapyta
Stark, cho Afrodyta nie miaa wtpliwoci, e przyznanie, i tak wiele czyo
Zo z Kalon, duo go kosztuje.
- Zwariowae? Myl gow, a nie tym aosnym zamanym serduszkiem!
Czy Zoey potrafiaby ci zmusi do zabicia niewinnej osoby? Z ca pewnoci
nie. Jeste jej wojownikiem, ale nie pozbawia ci to wolnej woli. Poza tym
wci jeste zwizany z Nyks, wic w ostatecznym rozrachunku musisz robi to,
czego sobie yczy bogini. - Nie dopuszczajc go do gosu, Neferet odwrcia si
do rady i kontynuowaa: - Jak ju mwiam, poczuam, e dusza Zoey si
rozpada, i wracaam wanie do paacu, gdy natknam si na Ereba. By ciko
ranny i ledwo przytomny. Zdy jedynie wyszepta: Chroniem swoj
bogini i wyzion ducha.
- Kalona nie yje? - wyrwao si Afrodycie.
Zamiast jej odpowiedzie, Neferet odwrcia si w stron wejcia do sali,
w ktrym stao czterech wojownikw rady trzymajcych lektyk uginajc si
pod ciarem spoczywajcego na niej ciaa. Jedno z czarnych skrzyde osuno
si i cigno po pododze.
- Wniecie go! - rozkazaa kapanka.
Wojownicy zeszli powoli po schodkach i zoyli lektyk obok podestu, na
ktrym spoczywaa Zoey. Stark i Darius odruchowo odgrodzili ciao
dziewczyny od ciaa Kalony.
- Kalona nie moe nie y. Jest Erebem, a wic niemiertelnym rozpocza Neferet z typow dla niej wyszoci, lecz potem gos jej si
zaama. - Nie jest martwy ale jak widzicie, duch opuci jego ciao!
Nie mogc si powstrzyma, Afrodyta wstaa i podesza do Kalony.
Darius natychmiast znalaz si obok niej.
- Nie - ostrzeg. - Nie dotykaj go.

- Obojtne jak go nazwiemy, Erebem czy inaczej, oczywiste jest, e


spoczywa przed nami przedwieczny niemiertelny. Jego krew ma zbyt wielk
moc, by wieszczka moga wnikn w jego ciao, nawet jeli uleciaa z niego
dusza Nie stanowi wic dla mej takiego zagroenia jak Zoey, wojowniku wyjania Tanatos.
- Wszystko w porzdku - rzeka do Dariusa Afrodyta. - Chc tylko
sprbowa. Moe si czego dowiem.
- Jestem przy tobie. Nie puszcz ci - odpar, ujmujc j za rk.
Razem podeszli do ciaa Kalony. Afrodyta czua napicie Danusa, mimo
to wzia trzy gbokie oddechy i skoncentrowaa si na niemiertelnym. Po
krtkiej chwili wahania wycigna rk, pooya j na jego ramieniu, podobnie
jak zrobia w przypadku Zoey. Mia tak zimn skr e z trudem si
powstrzymaa, by nie cofn doni. Zamkna oczy.
Nyks, prosz ci raz jeszcze, aby ujawnia mi cokolwiek, co nam pomoe.
- Urwaa, po czym dokoczya modlitw myl, ktra zacienia jej wi z
bogini i uczynia z niej prawdziw wieszczk: - Prosz, wykorzystaj mnie jako
narzdzie do pomocy w walce z ciemnoci i pozostania na twojej ciece.
Jej do si rozgrzaa, lecz dusza nie musiaa nurkowa w gb ciaa
Kalony, by wiedzie, e go tam nie ma. Powiedziaa jej to ciemno, ktr ze
zdumieniem ujrzaa jako yw istot, tak potn i wielk, e powinno si j
pisa przez due C. Ta ciemno bya wszdzie. Otaczaa niemiertelnego
niczym atramentowa pajczyna tkana przez pkatego niewidzialnego pajka.
Kleiste czarne nici szczelnie oplatay cae ciao, tulc je, gaszczc i dzierc w
elaznym ucisku niczym karykaturalna bariera ochronna bdca w
rzeczywistoci wizieniem. Afrodyta nie miaa jednak wtpliwoci, e wewntrz
tej skorupy, ktra kiedy bya Kalon, nie ma zupenie nic.
Krzykna cicho i szybko cofna rk, pocierajc j o udo, jak gdyby
czarna sie j zbrukaa. Kolana ugiy si pod ni i osuna si w ramiona
Dariusa.
- Jest tak samo jak z Zoey - powiedziaa, gdy wojownik j podnis. - Nie
ma go tam.
Celowo ukrya fakt, e ciao Kalony stao si czym w rodzaju zakadnika.

ROZDZIA PITY
Zoey
- Zo, musisz si obudzi. Bagam! Obud si i porozmawiaj ze mn.
Jego gos by miy. Wiedziaam, e mam do czynienia z fajnym facetem,
nim jeszcze otworzyam oczy. W kocu jednak je otworzyam i umiechnam
si, bo oczywicie moje przewidywania si sprawdziy. Jak by to powiedziaa
moja kumpela Kayla, by superciachem w sodziutkiej polewie. Mniam! Cho
wci miaam lekki mtlik w gowie, czuam si bezpieczna i szczliwa.
Umiechnam si wic jeszcze szerzej.
- Obudziam si. Kim jeste?
- Zoey, przesta si wygupia. To nie jest mieszne.
Chopak zmarszczy brwi, a ja uwiadomiam sobie nagle, e le na jego
kolanach, a on mnie obejmuje. Szybko usiadam i odsunam si nieco.
Owszem, by ciachem i tak dalej, ale nie miaam w zwyczaju lee na kolanach
nieznajomych.
- Wcale nie prbuj si wygupia.
Jego adna twarz bya cignita i zszokowana.
- Zo, chcesz powiedzie, e naprawd nie wiesz, kim jestem?
- Suchaj, przecie doskonale wiesz, e ci nie znam, chocia ty sprawiasz
wraenie, jakby zna mnie. - Umilkam zdezorientowana.
- A czy wiesz, kim ty jeste, Zoey?
Zamrugaam.
- Gupie pytanie. Pewnie, e wiem. Jestem Zoey. - Dobrze, e
przynajmniej by taki przystojny, cho najwyraniej brakowao mu pitej klepki.
- A czy wiesz, gdzie si znajdujesz? - zapyta agodnie, jakby z wahaniem.
Rozejrzaam si. Siedzielimy na bujnej mikkiej trawie obok pomostu
wrzynajcego si w jezioro, ktre w cudownym porannym socu przypominao
szyb.
Chwileczk... w socu?
Co tu byo nie tak.
Przeknam ciko lin i spojrzaam w agodne brzowe oczy chopaka.
- Jak masz na imi?
- Heath. Znasz mnie, Zo. Nigdy mnie nie zapomnisz.
Owszem. Znaam go.
Przebyski wspomnie migotay w mojej pamici niczym film ogldany w
przyspieszonym tempie: Heath w trzeciej klasie mwicy mi, e moje
ostrzyone wosy s adne; Heath ratujcy mnie przed ogromnym pajkiem,
ktry spad na mnie na oczach caej szstej klasy; Heath caujcy mnie po raz
pierwszy po meczu pikarskim w smej klasie; Heath pijcy zbyt wiele alkoholu

i wkurzajcy mnie; moje Skojarzenie z nim... i ponowne Skojarzenie... a potem


patrzenie, jak on...
- Na bogini! - Przebyski poczyy si w jedn cao i przypomniaam
sobie wszystko. Dokadnie wszystko.
- Zo - przygarn mnie do siebie - nie martw si. Bdzie dobrze.
- Niby jakim cudem? - wyszlochaam. - Ty nie yjesz!
- Zo, kochanie, takie rzeczy si zdarzaj. Nawet si nie baem. I wcale tak
bardzo nie bolao. - Koysa mnie powoli, poklepujc po plecach i przemawiajc
swoim spokojnym znajomym gosem.
- Ale ja pamitam! Pamitam! - kaam rozdzierajco, cho wiedziaam,
e jestem caa zasmarkana i wygldam ohydnie. - Kalona ci zabi. Widziaam
to! Heath, ja prbowaam go powstrzyma. Naprawd prbowaam!
- Ciii, kochanie, ciii... Wiem o tym. Nie moga nic zrobi. Przywoaem
ci, a ty przybiega. Dobrze si spisaa, Zo. Bardzo dobrze. A teraz musisz
wrci, by stawi czoo jemu i Neferet. To ona zabia tych dwoje wampirw z
twojej szkoy, nauczycielk dramatu i tamtego faceta.
- Lorena Blakea? - Byam tak wstrznita, e natychmiast przestaam
paka i zaczam wyciera twarz. Heath jak zwykle wyj z kieszeni dinsw
zwitek chusteczek higienicznych. Przez chwil wpatrywaam si w nie, a potem
zaskoczyam nas oboje, wybuchajc niepohamowanym miechem. - Zabrae do
nieba ohydne zuyte chusteczki? Ja nie mog! - chichotaam.
Wyglda na uraonego.
- Wcale nie s uywane, Zo. A jeli ju, to niewiele.
Potrzsnam gow, ostronie wziam chusteczki i otaram zy.
- Nos te wytrzyj. Smarki ci wisz. Zawsze smarkasz, jak paczesz.
Dlatego nigdzie si nie ruszam bez chusteczek.
- Och, zamknij si! Wcale tyle nie pacz - oburzyam si, zapominajc na
chwil, e Heath nie yje i tak dalej.
- Fakt. Ale jak ju paczesz, to smarkasz, wic musz by przygotowany.
Wbiam w niego wzrok znw przytoczona rzeczywistoci.
- W takim razie co si stanie, kiedy nie bdzie ci obok, eby mnie
poratowa chusteczk? - Z gbi garda wydar mi si szloch. - I eby mi
przypomnie, co to jest dom, co to jest mio? Co to znaczy by czowiekiem? Znw rozryczaam si na dobre.
- Daj spokj, Zo. Sama to wykombinujesz. Masz mnstwo czasu. Jeste
wielk wampirsk kapank, pamitasz?
- Nie chc ni by - wyznaam szczerze. - Chc by Zoey i zosta tu z
tob.
- Tylko cz ciebie tego chce. Moe ta cz po prostu musi dorosn? zapyta agodnym gosem, ktry wydawa si za stary i za mdry jak na mojego
Heatha.

- Nie - Gdy wypowiadaam to sowo, zobaczyam przelizgujc si na


skraju pola widzenia atramentow ciemno i poczuam ucisk w odku.
Zdawao mi si, ze dostrzegam ksztat ostrych rogw.
- Zo, nie moesz zmieni przeszoci.
- Nie - powtrzyam, odwracajc gow od Heatha i patrzc na to, co
jeszcze niedawno byo pikn jasn k otaczajc idealne jezioro. Tym razem
ujrzaam wyrane cienie i jakie postacie w miejscach, gdzie przedtem byo
tylko wiato soneczne i motyle.
Ciemno kbica si w cieniach przeraaa, ale obecne w nich postacie
przycigay mnie, tak jak jaskrawe przedmioty przycigaj niemowlta. W gbi
gstniejcego mroku byszczay oczy. Spojrzaam w jedn ich par i doznaam
olnienia. Te oczy naleay do...
- Znam tam kogo.
Heath uj mnie pod brod i zmusi, bym odwrcia si od cieni i spojrzaa
na niego.
- Zo nie sdz, eby rozgldanie si po tym miejscu byo dobrym
pomysem. Musisz podj decyzj o powrocie do domu, a potem stukn
pantofelkami albo zrobi jak inn niezwyk sztuczk najwyszej kapanki i
wrci do prawdziwego wiata, gdzie twoje miejsce.
- Bez ciebie?
- Beze mnie. Ja nie yj - powiedzia agodnie, gaszczc mnie po
policzku palcami, ktre zdaway mi si a nazbyt ywe. - Musz tu zosta.
Szczerze mwic, sdz, e to dopiero przedsionek wiata, do ktrego mam
pj. Ale ty wci yjesz, Zo. Nie powinna tu by.
Wyrwaam mu si i odsunam, wstajc i potrzsajc gow, a wosy
latay mi w t i we w t, jakbym bya stuknita.
- Nie! Nie wracam bez ciebie!
Moj uwag przycign kolejny cie pord otaczajcej nas skbionej
mgy, w ktr zamienia si ka. Tym razem nie miaam wtpliwoci, e widz
poyskujce ostro zakoczone rogi. Potem mga znw zawirowaa i cie
przybra bardziej ludzk form. Jego oczy spoglday na mnie z ciemnoci.
- Znam was - szepnam do nich. Bardzo przypominay moje oczy, tylko
wyglday starzej i smutniej. Znacznie smutniej.
Potem miejsce tej istoty zaja inna. Ona te na mnie patrzya, tyle e jej
oczy nie byy smutne, lecz niebieskie i kpice, cho rwnie znajome.
- Ty... - szepnam, usiujc si wyrwa z ramion Heatha, ktry mocno
przyciska mnie do siebie.
- Nie patrz. We si w gar i wracaj do domu, Zo.
Ale ja nie mogam oderwa wzroku. Co w rodku kazao mi patrze.
Zobaczyam kolejne oczy, tym razem tak dobrze znajome, e ich rozpoznanie
uyczyo mi siy, by wyrwa si Heathowi i odwrci go tak, e i on mg
zajrze w mrok.
- Do diaba, Heath! Spjrz na to. To ja!

I tak byo. Tamta ja zamara wpatrzona we mnie w strasznej ciszy.


Miaa jakie dziewi lat i mrugaa zdziwiona.
- Zoey, spjrz na mnie. - Heath pocign mnie do siebie, trzymajc za
ramiona tak mocno, e nie mogo si oby bez sicw. - Musisz si std
wynosi!
- Ale to jestem ja z dziecistwa.
- Myl, e one wszystkie s tob. Fragmentami ciebie. Co si stao z
twoj dusz, Zoey, i musisz std odej, eby mona byo j naprawi.
Poczuam zawroty gowy i osunam si w jego ramiona. Nie wiem, jakim
sposobem nagle wszystko zrozumiaam. Sowa, ktre popyny z moich ust,
byy rwnie prawdziwe i ostateczne jak mier Heatha.
- Nie mog odej, Heath. Nie zdoam, pki te fragmenty mnie nie
pocz si w cao. Tylko nie wiem, jak tego dokona... Po prostu nie wiem!
Heath przycisn swoje czoo do mojego.
- C, Zo, moe powinna wyprbowa ten maminy gos, ktrym do mnie
przemawiaa, gdy za duo piem, i kaza im... no nie wiem, skoczy z tymi
zafajdanymi wygupami i wrci do ciebie, gdzie ich miejsce.
Tak wietnie mnie udawa, e prawie si umiechnam. Tylko prawie.
- Czuj, e jeli zdoam si poskada, bd moga std odej, Heath szepnam do niego.
- A ja czuj, e jeli tego nie zrobisz, nigdy std me odejdziesz, bo
umrzesz, Zo.
Spojrzaam w jego znajome ciepe oczy.
- Czy to byoby takie ze? No wiesz, to miejsce wydaje si o wiele lepsze
ni baagan, ktry na mnie czeka w prawdziwym wiecie.
- Nie, Zoey - rzek gniewnie. - Tu nie jest dobrze. Nie dla ciebie.
- Moe dlatego, e nie jestem martwa. Jeszcze. - Przeknam lin i
przyznaam si sobie, e wypowiedzenie tego gono byo troch przeraajce.
Myl, e chodzi o co wicej.
Nie patrzy ju na mnie, lecz na co ponad moim ramieniem, robic
wielkie okrge oczy. Odwrciam si. Skbione postacie, nieprzyjemnie
przypominajce groteskowe niedokoczone wersje mnie, wylatyway z czarnej
mgy, by po chwili do niej wraca, kotujc si, jazgoczc i oglnie sprawiajc
wraenie bardzo zdenerwowanych. Potem nastpi bysk wiata, ktry zmieni
si w ogromne szpiczaste rogi, i co z koszmarnym furkotem sfruno na tamt
cz ki, a duchy, te oderwane fragmenty mnie, zaczy krzycze
wniebogosy, czmychajc, aby si schowa.
- Co teraz? - zapytaam Heatha, bezskutecznie prbujc ukry
przeraenie.
Uj mnie za rk i razem wycofywalimy si przez k.
- Nie wiem, ale cokolwiek si stanie, bd tu z tob. A teraz - szepn
naglcym gosem - nie odwracaj si, tylko biegnij!

Zwykle spieraam si z Heathem i kwestionowaam jego decyzje, tym


razem jednak zrobiam dokadnie to, co mi kaza: mocno schwyciam jego do i
pobiegam.

ROZDZIA SZSTY
Stevie Rae
- To naprawd nie jest dobry pomys - perorowa Dallas, idc szybko, by
dotrzyma jej kroku.
- Niedugo wrc, obiecuj - odpara, zatrzymujc si na parkingu i
rozgldajc za niebieskim autkiem Zoey. - Ha! Tu jest. Zo zawsze zostawia
klucze w rodku, bo drzwi i tak si nie zamykaj.
Podbiega do garbusa, otworzya trzeszczce drzwi i wydaa radosny
okrzyk na widok wiszcych w stacyjce kluczykw.
- Naprawd wolabym, eby posza ze mn do sali zebra i powiedziaa
wampirom o swoich planach, nawet jeli nie moesz powiedzie mnie. Zapytaj
ich o zdanie na temat tego, co si dzieje w twojej gowie, maa.
Stevie Rae odwrcia si do Dallasa.
- Problem w tym, e sama nie bardzo wiem, co si tam dzieje. Poza tym
nie powiedziaabym caemu gremium wampirw czego, czego wczeniej nie
obgadaabym z tob. Powiniene to wiedzie.
Dallas potar twarz doni.
- Kiedy wiedziaem, tyle e ostatnio wiele si wydarzyo, a ty
zachowujesz si troch dziwnie.
Pooya mu rk na ramieniu.
- Po prostu mam przeczucie, e mog co zrobi dla Zoey, ale nie
rozpracuj tej sprawy dokadnie, siedzc w sali i debatujc z nadtymi
wampirami. Musz by tu. - Rozpostara ramiona, jakby chciaa obj ca
ziemi. - eby myle, potrzebuj swojego ywiou. Mam wraenie, e co mi
umyka, a zrozumienie jest tu-tu. Musz wykorzysta ziemi, eby do niego
dotrze.
- A nie moesz tego zrobi tutaj? Na terenie szkoy jest mnstwo fajnej
ziemi.
Zmusia si do umiechu. Nienawidzia okamywa Dallasa, cho w
gruncie rzeczy wcale nie kamaa. Naprawd chciaa znale sposb na
uratowanie Zo, a nie moga tego zrobi w Domu Nocy.
- Tu jest zbyt wiele rzeczy, ktre odwracaj uwag.
- Suchaj, wiem, e nie mog ci niczego zabroni, ale musisz mi co
obieca, bo inaczej zrobi z siebie idiot i sprbuj zatrzyma ci si.
Zrobia wielkie oczy i umiechna si - tym razem szczerze.
- Chcesz mi skopa tyek, Dallas?
- C, oboje wiemy, e to niemoliwe. Dlatego wanie powiedziaem
sprbuj i zrobi z siebie idiot.
- Co mam ci obieca? - zapytaa, nie przestajc si umiecha.

- e nie wrcisz teraz na dworzec. Omal ci nie zabili. To, e tak szybko
dosza do siebie i wygldasz na cakiem zdrow, niczego nie zmienia. To byo
zaledwie wczoraj. Musisz mi wic obieca, e tej nocy do nich nie wrcisz.
- Obiecuj - odpara szczerze. - Nie jad tam. Ju ci mwiam, e chc
sprbowa si dowiedzie, jak uratowa Zo, a walka z tymi adeptami na pewno
by w tym nie pomoga.
- Sowo?
- Sowo.
Dallas westchn z ulg.
- wietnie. W takim razie co mam powiedzie tym wszystkim wampirom,
jak spytaj, dokd pojechaa?
- To, co ja powiedziaam tobie: e musz otoczy si ziemi i w
samotnoci sprbowa sign po wiedz, ktrej tutaj nie znajd.
- Dobra. Przeka im to. Wpadn w sza.
- Hm. C. Niedugo wracam - rzeka Stevie, wsiadajc do samochodu
Zoey. - I nie martw si, bd ostrona.
Ledwo odpalia auto, Dallas zapuka w szyb. Z trudem powstrzymujc
gniewny pomruk, wyczya silnik.
- Omal nie zapomniaem ci powiedzie... Jak na ciebie czekaem,
podsuchaem rozmow jakich adeptw. Cay internet trbi o tym, e nie tylko
dusza Zoey zostaa rozbita w Wenecji.
- Co to niby ma znaczy, Dallas?
- Podobno Neferet porzucia Kalon w sali obrad. W sensie dosownym.
Zostawia tam jego ciao, ale bez duszy.
- Dziki, Dallas. Musz ju jecha. - Nie czekajc na odpowied, wrzucia
bieg i wyjechaa z parkingu, a potem ze szkoy. Gwatownie skrcia w prawo w
Utica Street i ruszya przez centrum na pnocny wschd, ku pagrkom na
obrzeach Tulsy, gdzie miecio si Muzeum Gilcreasea.
Kalona te straci dusz!
Nawet przez sekund nie wierzya, e mogo si to sta z rozpaczy.
- Nie ma mowy - mrukna do siebie, krc po ciemnych milczcych
ulicach Tulsy. - Polecia za ni.
Ledwie wypowiedziaa te sowa, poczua, e ma racj.
Nie miaa natomiast pojcia, co ona mogaby w tej sprawie zrobi. Nie
wiedziaa nic o niemiertelnych strzaskanych duszach ani o Zawiatach.
Owszem, umara, lecz potem si odrodzia. I nie pamitaa, eby pomidzy tymi
dwoma zdarzeniami jej dusza gdzie podrowaa. Bya uwiziona w czym
czarnym, zimnym i bezdwicznym, a miaa ochot krzycze, krzycze bez
koca... Zadraa i zabronia sobie o tym myle. Niewiele pamitaa z tamtego
potwornego martwego czasu. I nie chciaa pamita. Ale znaa kogo, kto
wiedzia wiele o niemiertelnych, a w szczeglnoci o Katonie, i o wiecie
duchw. Z tego, co mwia babcia Zo, wynikao, i Rephaim istnia jedynie w
duchowej postaci, pki Neferet nie uwolnia jego obrzydliwego tatuka.

- Rephaim bdzie co wiedzia. A co on wie, ja te si dowiem - rzeka


zdecydowanym tonem, zaciskajc palce na kierownicy.
Bya gotowa w razie koniecznoci wykorzysta si ich Skojarzenia i
wszelk wasn moc, by wydoby z niego informacje. Ignorujc wic niezdrowe
potworne poczucie winy, jakie si w niej zrodzio na myl o walce z
Rephaimem, przycisna peda gazu i skrcia w Gilcrease Road.
Nie musiaa si zastanawia, gdzie go znajdzie. Od razu to wiedziaa.
Wlizna si do ciemnego zimnego domostwa, ktrego frontowe drzwi ju
wywaono, i podaa za niewidocznym ladem kruka w gr, coraz wyej. Nie
musiaa widzie uchylonych drzwi balkonu, by si domyli, e wanie za nimi
znajdzie Rephaima. To byo oczywiste. Zawsze bd wiedziaa, gdzie on jest pomylaa ponuro.
Nie od razu na ni spojrza i wcale jej to nie zmartwio. Potrzebowaa
troch czasu, by znw przywykn do jego widoku.
- Wic przysza - odezwa si, wci nie zaszczycajc jej spojrzeniem.
- Przywoae mnie - odpara, starajc si mwi spokojnie i powcign
gniew wywoany tym, co zrobi jego potworny ojciec.
Kruk obrci si i spojrza jej w oczy.
Jest wykoczony - pomylaa Stevie. - Jego rka znw krwawi.
Ona wci cierpi - pomyla Rephaim. - I jest wcieka.
Gapili si na siebie w milczeniu, bo adne nie chciao wypowiedzie
swych myli na gos.
- Co si stao? - zapyta w kocu kruk.
- A skd wiesz, e w ogle co si stao? - fukna na niego.
Zawaha si, najwyraniej bardzo starannie dobierajc sowa.
- Od ciebie.
- Gadasz bez sensu, Rephaim. - Dwik jej gosu wypowiadajcego jego
imi zdawa si wibrowa w powietrzu, a noc nagle wypenia si
wspomnieniem poyskujcej czerwonej mgieki posanej przez syna
niemiertelnego, by gaska skr Stevie Rae i przywoa dziewczyn.
- Bo i dla mnie to nie ma sensu - odpar gbokim, mikkim, penym
wahania gosem. - Nie mam pojcia, jak dziaa Skojarzenie. Bdziesz musiaa
mnie tego nauczy.
Poczua ciepo na policzkach. On mwi prawd - uwiadomia sobie. Nasze Skojarzenie pozwala mu wiedzie pewne rzeczy o mnie. Ale jak miaby
to wszystko poj? Sama mam z tym problemy.
Odkaszlna.
- Czytasz we mnie i dlatego wiesz, e co si stao?
- Czuj - odpar - nie czytam. Czuem twj bl. Nie taki jak wtedy, gdy
napia si mojej krwi. Wtedy cierpiao twoje ciao. Dzisiejszy bl nie by
fizyczny, lecz emocjonalny.
Nie moga oderwa od niego zdumionego wzroku.

- Owszem. By. I wci jest.


- Powiedz mi, co si stao.
- Dlaczego mnie przywoae? - zapytaa, zamiast odpowiedzie.
- Odczuwaa bl. Ja te go czuem. - Urwa, wyranie zakopotany
wasnymi sowami. - Chc przesta to czu - kontynuowa. - Posaem wic do
ciebie si i przywoaem ci.
- Jak to zrobie? Czym bya ta czerwona mgieka?
- Odpowiedz na moje pytanie, a wtedy ja odpowiem na twoje.
- W porzdku. Twj tatu zabi Heatha, ludzkiego chopaka, ktry by
partnerem Zoey. Zoey to zobaczya, ale nie zdoaa go powstrzyma, wic jej
dusza roztrzaskaa si na kawaki.
Rephaim wpatrywa si w ni tak dugo, a zacza mie wraenie, e
jego wzrok przenika przez jej ciao i zaglda prosto do duszy. Nie moga jednak
odwrci wzroku, a im duej na siebie patrzeli, tym trudniej jej byo zachowa
gniew. Oczy kruka byy takie ludzkie... Tylko kolor nie pasowa, lecz ich
szkarat nie by Stevie Rae a tak obcy, jak mgby si wydawa komu innemu.
Szczerze mwic, by przeraajco znajomy, bo kiedy barwi take jej oczy.
- Nie masz w tej sprawie nic do powiedzenia? - wybuchna, odrywajc
wzrok i wpatrujc si w pustk nocy.
- Nie powiedziaa mi wszystkiego. Co ukrywasz?
Znw przywoaa do siebie gniew i dopiero wtedy spojrzaa z powrotem
na kruka.
- Podobno dusza twojego ojca te si rozbia.
Rephaim zamruga, a w jego oczach odbi si silny wstrzs.
- Nie wierz - rzek kruk.
- Ja te nie, ale Neferet zaniosa do siedziby Najwyszej Rady jego
bezwadne ciao i rada podobno kupia t historyjk. Wiesz, co myl? - Nie
czekajc na odpowied, kontynuowaa gosem nabrzmiaym frustracj, zoci i
strachem: - Myl, e Kalona pody za Zoey w Zawiaty, bo ma kompletn
obsesj na jej punkcie. - Otara z policzkw zy, ktre ponownie zacza roni.
- To niemoliwe. - Rephaim wydawa si rwnie przybity jak ona. Ojciec nie moe wrci w Zawiaty. Otrzyma wieczysty zakaz wstpu.
- C, najwyraniej znalaz jaki sposb na ominicie tego zakazu.
- Sposb na ominicie zakazu wydanego przez sam bogini nocy? Jak
miaby tego dokona?
- Nyks wyrzucia go z Zawiatw? - zapytaa Stevie.
- Sam postanowi odej. Kiedy by jej wojownikiem. Kiedy upad, jego
luby zostay uniewanione.
- O matko, Kalona by wojownikiem Nyks? - Niewiadomie podesza
bliej Rephaima.
- Tak. Strzeg jej przed ciemnoci. - Rephaim wbi wzrok w noc.
- I co si stao? Dlaczego upad?

- Nigdy o tym nie mwi. Wiem jednak, e cokolwiek to byo, przepenio


go gniewem, ktry pon w nim przez wieki.
- I tak powstae. Zrodzony z jego gniewu.
Ich spojrzenia znw si skrzyoway.
- Owszem.
- Czy ciebie te to przepenia? Ten gniew i ciemno? - zapytaa, nie
mogc si powstrzyma.
- A czy nie wiedziaaby, gdyby tak byo? Czy nie czuaby tego tak
samo, jak ja czuj twj bl? Czy nie tak wanie dziaa cae to Skojarzenie?
- Hm, to do skomplikowane. Widzisz, w jakim sensie z przymusu
zostae moim partnerem, bo to ja jestem wampirem i tak dalej. A partnerowi
atwiej wyczuwa rzeczy dotyczce jego wampira ni odwrotnie. Ja od ciebie
odbieram...
- Moj moc - dokoczy za ni. Nie wydawa si szalony; tylko zmczony
i niemal pozbawiony nadziei. - Odbierasz moj niemierteln si.
- O kurcz! To dlatego tak szybko wyzdrowiaam.
- I dlatego ja nie mog wyzdrowie.
Zamrugaa zdumiona.
- Cholerka. Musisz si okropnie czu. Wygldasz fatalnie.
Ni to si zamia, ni prychn ironicznie.
- A ty znw wygldasz na zdrow i ca.
- Jestem zdrowa, ale nie bd naprawd caa, pki nie wymyl, jak
pomc Zoey. To moja najlepsza przyjacika, Rephaimie. Nie moe umrze.
- A on jest moim ojcem. I take nie moe umrze.
Patrzeli na siebie, usiujc jako zrozumie t dziwn si przycigajc
ich ku sobie mimo blu i gniewu, ktre kbiy si wok, definiujc i
rozdzielajc ich wiaty.
- Moe zrbmy tak: znajd ci co do jedzenia, zmieni opatrunek na
skrzydle, co nie bdzie zbyt przyjemne dla adnego z nas, a potem sprbujemy
zrozumie, co si dzieje z Zoey i z twoim tat. Powiniene wiedzie jedno: nie
wyczuwam twoich emocji tak, jak ty wyczuwasz moje, ale jeli bdziesz chcia
mnie okama, zorientuj si. Jestem take przekonana, e potrafi ci odnale,
gdziekolwiek bdziesz, wic jeli skamiesz i wystawisz Zoey, daj ci sowo, e
zwrc si przeciwko tobie ca si swojego ywiou i t woj ej krwi.
- Nie okami ci - odpar.
- wietnie. W takim razie chodmy do muzeum i znajdmy kuchni.
Opucia balkon, a Kruk Przemiewca ruszy za ni niczym przywizany
do swej najwyszej kapanki niewidocznym, lecz nierozerwalnym acuchem.
****
- Przy takiej mocy mogaby mie wszystko, czego tylko zapragniesz rzek Rephaim midzy ksami ogromnej kanapki zrobionej przez Stevie z

produktw, ktre jeszcze si nie popsuy w przemysowych lodwkach


muzealnej restauracji.
- E, raczej nie. Owszem, potrafi skoni jednego zmczonego,
przepracowanego i do tpego nocnego stra, eby nas wpuci do muzeum, a
potem zapomnia o naszym istnieniu, ale nie mog, no wiesz, rzdzi wiatem
ani nic rwnie zwariowanego.
- To fascynujca moc.
- Raczej odpowiedzialno, o ktr nie prosiam i ktrej sobie nie ycz.
Widzisz, wcale nie chc umie zmusza ludzi do robienia tego, co mi przyjdzie
do gowy. To po prostu nie w porzdku dla kogo, kto stoi po stronie Nyks.
- Bo twoja bogini nie uwaa, e jej poddani powinni dostawa to, czego
pragn?
Stevie Rae przez chwil gapia si na niego, nawijajc loczek na palec.
Zastanawiaa si, czy kruk nie prbuje ni manipulowa, ale spojrzenie jego
czerwonych oczu byo cakowicie szczere. Wzia wic gboki oddech i
wyjania:
- Nie. Dlatego, e Nyks daje kademu woln wol, a kiedy mieszam
komu w gowie i zaszczepiam tam co, nad czym nie ma kontroli, odbieram mu
moliwo wyboru. To nie w porzdku.
- Naprawd wierzysz, e wszyscy na wiecie powinni mie wybr?
- Pewnie. Dlatego teraz tu jestem i rozmawiam z tob. Zoey zwrcia mi
woln wol, wic mona powiedzie, e ja odpacam si tym samym tobie. To
co w rodzaju rewanu.
- Pozwolia mi y, bo miaa nadziej, e wybior wasn ciek,
zamiast i ciek ojca.
Bya zdumiona, e powiedzia to tak swobodnie, ale nie chciaa docieka
przyczyn jego szczeroci. Po prostu j zaakceptowaa.
- Tak. Powiedziaam ci to, gdy zamykaam za tob tunel i puszczaam ci
wolno, zamiast odda w rce moich przyjaci. Teraz sam kierujesz wasnym
yciem. Nie nadzoruje ci ani ojciec, ani nikt inny. - Urwaa na moment, a
potem bardzo szybko dodaa: - I ju rozpocze wasne ycie, ratujc mnie na
dachu.
- Niespacone dugi s niebezpieczne. Logika nakazywaa mi spaci ten,
ktry miaem wobec ciebie.
- Rozumiem. A dzisiejsza noc?
- Dzisiejsza noc?
- Przysae mi swoj si i przywoae mnie do siebie. Skoro masz tak
moc, dlaczego po prostu nie zerwae naszego Skojarzenia? To take
uwolnioby ci od blu.
Przerwa jedzenie i spojrza na ni swoimi szkaratnymi oczyma.
- Nie rb ze mnie kogo, kim nie jestem. Spdziem w mroku cae
stulecia. Zawsze towarzyszyo mi zo. Jestem zwizany ze swoim ojcem,
ktrego wypenia gniew zdolny spali cay ten wiat. Jeli ojciec powrci,

przeznaczenie nakae mi stan po jego stronie. Zobacz mnie takiego, jaki


jestem, Stevie Rae. Jestem koszmarn kreatur zrodzon z fum i gwatu. Chodz
pord ywych, ale zawsze bd inny ni oni: ani niemiertelny, ani czowiek,
ani zwierz.
Pozwolia jego sowom wnikn w swe yy. Wiedziaa, e kruk jest
wobec niej absolutnie, rozpaczliwie szczery. Wiedziaa te jednak z autopsji, e
Rephaim jest czym wicej ni tylko maszyn zaprogramowan w chwili
poczcia do suenia furii i zu. Poznaa jego drugie oblicze.
- C, chyba po prostu przyjm do wiadomoci, e moesz mie racj.
Zobaczya w jego krwawych oczach bysk zrozumienia.
- Co oznacza, e mog te jej nie mie?
Wzruszya ramionami.
- Myl sobie, co chcesz.
Kruk bez sowa pokrci gow i wrci do jedzenia. Stevie Rae
umiechna si i dalej robia sobie kanapk z indykiem.
- No wic - zagaia, wyciskajc musztard na biay chleb - jak masz
teori na temat zaginicia duszy swojego ojca?
Znw spojrza dziewczynie w oczy i wypowiedzia sowo, ktre zmrozio
jej krew w yach.
- Neferet.

ROZDZIA SIDMY
Stevie Rae
- Dallas mi powiedzia, e Neferet przyniosa ciao Kalony przed oblicze
Najwyszej Rady.
- Dallas? - zapyta Rephaim. - Kto to?
- Taki tam kolega. Wyglda na to, e Neferet zdradzia Kalon, chocia
niby s razem i tak dalej.
- Neferet uwodzi mojego ojca i udaje jego partnerk, ale w rzeczywistoci
troszczy si wycznie o siebie. On jest przepeniony gniewem, ona nienawici.
A nienawi to bardzo niebezpieczny sojusznik.
- Wic jeste pewien, e moga go zdradzi, by ratowa siebie? - zapytaa
Stevie Rae.
- Jestem pewien, e zdradziaby kadego, by ratowa siebie.
- Co moe zyska, oddajc im Kalon, zwaszcza pozbawionego duszy?
- Oddajc go Najwyszej Radzie, odsuwa podejrzenia od siebie - odpar
Rephaim.
- Fakt. To ma sens. Wiem, e chce mierci Zoey, a Heath w ogle jej nie
obchodzi. W sumie byo jej to na rk: Zoey zobaczya, jak Kalona prbuje
zabi Heatha, rzucia w niego ca moc ducha, ale nie zdoaa go powstrzyma
i utracia dusz. Podobno od tego ju tylko krok do mierci.
Rephaim nagle wbi w ni badawcze spojrzenie.
- Zoey zaatakowaa ojca ywioem ducha?
- Tak twierdz Lenobia i Smok.
- W takim razie musiaa go ciko zrani. - Kruk odwrci oczy, nie
mwic nic wicej.
- Hej, musisz mi powiedzie wszystko, co wiesz - rzeka z powag Stevie
Rae, a gdy nie odpowiada, westchna i kontynuowaa: - Dobrze. Oto moja
prawda: przyszam tu dzisiaj gotowa ci zmusi, eby mi opowiedzia o swoim
ojcu, Zawiatach i tym wszystkim, ale teraz, gdy ju tu jestem i z tob
rozmawiam, wcale nie chc ci do niczego zmusza. - Z wahaniem dotkna
jego ramienia. Wzdrygn si, gdy poczu na skrze jej palce, lecz nie odsun
si. - Nie moemy wsppracowa przy tej sprawie? Naprawd chcesz mierci
Zoey?
Spojrza na ni.
- Nie mam powodu yczy twojej przyjacice mierci, za to ty pragniesz
zaszkodzi memu ojcu.
Prychna nerwowo.
- C, mog pj na kompromis i powiedzie, e chc jedynie, aby
Kalona zostawi nas wszystkich w spokoju?
- Nie wiem, jak miaoby to by moliwe - odpar Rephaim.

- W kadym razie yczenie sobie tego przeze mnie jest moliwe. W tej
chwili zarwno Zoey, jak i Kalona s pozbawieni dusz. Wiem, e twj ojciec
jest niemiertelny, ale to, e jego ciao stao si pust skorup, na pewno mu nie
suy.
- Istotnie.
- Wic sprbujmy razem znale sposb, eby oboje sprowadzi z
powrotem, a reszt bdziemy si martwi, gdy ju to osigniemy.
- Na to mog si zgodzi - odpar kruk.
- wietnie. - cisna go za rami, po czym cofna rk. - Mwie, e
Kalona jest ranny. Co to znaczy?
- Nie moe umrze, ale jeli uszkodzi si jego ducha, ciao take sabnie.
Tak byo, gdy wykorzystano A-y, by go uwizi. Uczucie do niej oszoomio
jego dusz, osabiajc go i sprawiajc, e ciao stao si bardziej bezbronne.
- A wic to dziki temu Neferet moga go przynie do siedziby
Najwyszej Rady - domylia si Stevie Rae. - Zoey zrania jego ducha,
osabiajc te ciao.
- Musi chodzi o co wicej. Jeli nie jest w niewoli, jak przez tyle lat pod
ziemi, niemal natychmiast zaczyna odzyskiwa siy. Dopki jest wolny, moe
uleczy swoj dusz.
- C, najwyraniej Neferet pooya na nim apy, zanim si wyleczy.
Taki potwr jak ona pewnie zbi go na kwane jabko t straszn ciemnoci,
ktr zawsze si otacza, a potem...
- To jest to! - Podekscytowany Rephaim wsta, po czym skrzywi si
przeszyty blem promieniujcym od strzaskanego skrzyda. Potar chor rk i
usiad z powrotem, przyciskajc j do siebie. - Neferet dalej atakowaa jego
dusz. To Tsi Sgili: zyskuje moc dziki mrocznym siom ze wiata duchw.
- Zabia Szechin, nawet jej nie dotykajc - przypomniaa sobie Stevie
Rae.
- Dotkna najwyszej kapanki, ale nie rkami, lecz dziki spleceniu
wtkw mierci, za ktre odpowiada, powice, ktre poczynia, i mrocznych
obietnic, ktrych zamierza dotrzyma. Ta moc zabia Szechin, a teraz niszczy
osabion ju dusz mego ojca.
- Co ona waciwie mu robi?
- Trzyma w niewoli jego ciao, a duszy uywa do wasnych celw.
- Dziki czemu w oczach Najwyszej Rady uchodzi za kogo, kto stoi po
stronie dobra. Zao si, e wciska kapankom kity w stylu: Och, biedna
Zoey! i: Nie wiem, co Kalona sobie wyobraa.
- Tsi Sgili ma wielk moc. Po co miaaby dba o pozory?
- Neferet nie chce, eby rada si dowiedziaa o jej potdze, bo pragnie
zawadn caym cholernym wiatem. Pewno nie jest jeszcze gotowa, eby
przej rzdy zarwno nad Najwysz Rad Nyks, jak i nad ludmi. Nie moe
wic okaza radzie swojej radoci z tego, e Zoey jest bliska mierci.
- Ojciec nie pragnie mierci Zoey. On jedynie chce j posi.

Stevie Rae rzucia Rephaimowi ostre spojrzenie.


- Niektrzy uwaaj, e lepiej umrze, ni zosta wzitym si.
Kruk prychn.
- Masz na myli skojarzenie si z kim przez przypadek?
Stevie Rae zmarszczya brwi.
- Nie. Mam na myli co zupenie innego.
Rephaim znw prychn, nie przestajc pociera chorej rki.
- Chcesz powiedzie, e Kalona nie chcia, aby to, co zrobi Heathowi,
zniszczyo dusz Zoey? - zapytaa, wci marszczc brwi.
- Nie, bo musia mie wiadomo, e najprawdopodobniej skoczy si to
jej mierci.
- Najprawdopodobniej? - zareagowaa gwatownie. - Czy to znaczy, e
Zoey wcale nie musi umrze? Wampiry maj inne zdanie.
- Wampiry myl inaczej ni niemiertelni. adna mier nie jest tak
pewna, jak sdz. Zoey umrze, jeli jej duch nie powrci do ciaa, a ponowne
scalenie si tego ducha nie jest niemoliwe. Owszem, bdzie to trudne i bdzie
jej potrzebny w Zawiatach przewodnik i stranik, lecz... - Urwa gwatownie i
Stevie Rae ujrzaa w jego oczach ogromne zdumienie.
- Co?
- Neferet wykorzystuje mego ojca, by uniemoliwi duszy Zoey powrt.
Uwizia jego ciao, gdy by zraniony, a ducha zmusia do wypeniania swojej
woli w Zawiatach.
- Przecie mwie, e Nyks wygnaa go ze swojego krlestwa! Jak
mgby wrci?
Jego oczy rozbysy zrozumieniem.
- Wygnaa jego ciao.
- A ono wci jest na ziemi! Tylko duch powrci! - dokoczya za niego
Stevie Rae.
- Tak! Neferet zmusia go do powrotu. Dobrze znam swego ojca. Nigdy
by si nie zakrad z powrotem w Zawiaty. Jest zbyt dumny. Wrciby jedynie
wwczas, gdyby sama bogini go o to poprosia.
- Jak moesz by tego taki pewny? Moe polecia za Zoey, bo w kocu
zrozumia, e nigdy jej nie zdobdzie, i jak jaki zwariowany przeladowca woli
j zabi, ni dopuci zeby bya z innym? Czym jest duma w porwnaniu z
wciek zazdroci?
Rephaim pokrci gow.
- Ojciec nigdy nie uwierzy, e Zoey w kocu mu nie ulegnie. A-ya to
uczynia, a jej cz wci yje w duszy Zoey. - Urwa, lecz nim Stevie zdya
zada kolejne pytanie, kontynuowa: - Wiem jednak, jak moemy si co do tego
upewni. Jeli Neferet go wykorzystuje, z pewnoci spowia jego ciao
ciemnoci.
- Ciemnoci? To znaczy przeciwiestwem wiata?

- W pewnym sensie. Trudno dokadnie opisa czyste zo, ktre wci si


zmienia, nieustannie ewoluuje To wiadomy mrok. Kto, kto potrafi wyczuwa
istoty przybywajce z krainy duchw, prawdopodobnie zdoa zobaczy wizy
utkane przez Tsi Sgili, by uwizi ojca. O ile tam s.
- A ty potrafisz wyczuwa takie istoty?
- Tak - odpar, spokojnie patrzc jej w oczy. - Chcesz, ebym si odda w
rce waszej Najwyszej Rady?
Stevie Rae przygryza warg. Czy tego chciaa? Oznaczaoby to
powicenie dla Zoey jego ycia i by moe take jej ycia, bo musiaaby
pojecha tam z nim, a nie byo mowy, eby te niesamowicie potne wampirskie
kapanki nie zorientoway si, e s skojarzeni. Stevie bya oczywicie gotowa
zgin za Zoey, ale szczerze mwic, wolaaby znale inne wyjcie. Poza tym
Zoey nie chciaaby jej mierci. No c, zapewne nie chciaaby take, by Stevie
ratowaa Kruka Przemiewc, a potem si z nim skojarzya. Nikt by tego nie
chcia. Bogini wiedziaa, e nawet sama Stevie tego nie chciaa. Przynajmniej
przez wikszo czasu.
- Stevie Rae?
Ockna si z wewntrznego dialogu i zobaczya, e Rephaim bacznie j
obserwuje.
- Chcesz, ebym si odda w rce waszej Najwyszej Rady? - powtrzy z
powag.
- Tylko jeli wyczerpiemy wszystkie inne moliwoci. A jeli ju tam
pojedziesz, to razem ze mn. Zreszt rada pewnie i tak nie uwierzy w nic, co jej
powiesz. Mwie jednak, e potrzebujemy kogo, kto zna si na duchach i
moe wyczu ciemno, prawda?
- Tak.
- C, w radzie zasiada a siedem bardzo potnych wampirek. Ktra z
nich na pewno to potrafi.
Rephaim przechyli gow.
- Wykrycie mrocznych si, ktrymi posuguje si Tsi Sgili, byoby u
wampira czym niezwykym. Tylko dlatego Neferet jest w stanie tak dugo
utrzymywa swoj mistyfikacj. Prawdziwa zdolno do wykrywania ukrytej
ciemnoci jest naprawd rzadka. Trudno zidentyfikowa takie zo, jeli si go
nie zna.
- Kapanki z Najwyszej Rady rzekomo s bardzo niezwyke i tak dalej.
Ktra z nich na pewno sobie z tym poradzi - powiedziaa Stevie Rae z
pewnoci, ktrej nie miaa. Wszyscy wiedzieli, e kapanki wybierano do rady
z powodu ich honoru, uczciwoci i oglnie pojtej dobroci, co ani troch nie
szo w parze ze znajomoci za. Odkaszlna. - Suchaj, musz wraca do
Domu Nocy i zadzwoni do Wenecji - oznajmia stanowczo, po czym przeniosa
wzrok na jego chor rk i zwisajce bezwadnie skrzydo owinite
poplamionymi bandaami. - Boli jak diabli co?
Skin krtko gow.

- Najade si?
Znw skin.
Z trudem przekna lin, wspominajc ich wsplny bl, ktry czua
podczas ostatniej zmiany banday.
- Musz przynie apteczk. Podejrzewam niestety, e jest w dyurce, do
ktrej odesaam durnego stranika, co oznacza, e bd musiaa jeszcze raz
namci mu w tym mikroskopijnym mdku.
- Skd wiesz, e ma may mzg?
- Nie zauwaye jego spodni? aden rozumny czowiek poniej
osiemdziesitego roku ycia nie nosi takich dziadowskich, podcignitych
prawie pod pachy spodni. Trzeba mie mzg jak ebek od szpilki, mwi ci.
Ku zaskoczeniu obojga Rephaim si rozemia.
Podoba mi si brzmienie jego miechu - pomylaa Stevie i zanim
zdya si powstrzyma, powiedziaa:
- Powiniene si czciej mia. Fajnie to brzmi.
Kruk odpowiedzia jedynie nieodgadnionym spojrzeniem. Czujc si do
niezrcznie, szybko zeskoczya z kuchennego taboretu.
- No dobra, poszukam apteczki, zabandauj ci skrzydo najlepiej, jak
umiem, przygotuj jedzenie i reszt rzeczy, a potem pojad do szkoy i
wykonam par midzynarodowych pocze. Czekaj tu, zaraz wracam.
- Wolabym i z tob - rzek kruk, wstajc ostronie z przycinitym do
boku ramieniem.
- Chyba jednak byoby ci atwiej tu poczeka.
- Owszem, ale i tak chc i z tob- odpar cicho.
Poczua gdzie w gbi siebie dziwaczny krtki wstrzs, lecz wzruszya
lekcewaco ramionami.
- Jak tam chcesz. Tylko nie skomlij, e ci co boli.
- Ja nie skoml! - Spojrza na ni z tak msk dum w oczach, e tym
razem to ona musiaa si rozemia. Rami w rami wyszli z kuchni.
W drodze do domu zamierzaa myle o Zoey i planowa dalsze
dziaania. To jednak byo akurat bardzo proste. Musiaa zadzwoni do Afrodyty.
Ona niezalenie od tego, jakie tragedie spotykaj wiat, z pewnoci wciubia
swj zadarty nosek wszdzie, a zwaszcza w sprawy dotyczce Zoey.
Majc ju zaplanowany kolejny krok w procesie ratowania Zo, moga
spokojnie rozmyla o Rephaimie.
Bandaowanie tego cholernego skrzyda byo okropne. Wci odczuwaa
fantomowy bl w prawym ramieniu i plecach. Nawet kiedy znalaza soiczek
znieczulajcej lidokainy i posmarowaa ni cae skrzydo i zranione rami kruka,
wci bolao, a j mdlio. Rephaim przez ca t potworn operacj nie
wypowiedzia ani sowa. Odwrci od niej gow, a zanim dotkna jego
skrzyda, powiedzia:
- Masz ochot na t swoj sztuczk z mwieniem podczas bandaowania?

- O jak sztuczk z mwieniem ci chodzi? - zapytaa.


Zerkn na ni przez rami i mogaby przysic, e zobaczya w jego
oczach umiech.
- Mwisz. I to duo. Wic teraz te si nie krpuj. Dziki temu bd mg
myle o czym bardziej denerwujcym ni mj bl.
Oczywicie ofukna go, ale z umiechem. A potem rzeczywicie mwia,
ani na chwil nie przerywajc podczas oczyszczania, bandaowania i
usztywniania jego strzaskanego skrzyda. Mona powiedzie, e dostaa
werbalnej sraczki i trajkotaa o wszystkim i o niczym na fali dzielonego z
krukiem blu. Gdy wreszcie skoczya, Rephaim w milczeniu powoli wrci za
ni do opuszczonego domostwa, a ona sprbowaa zapewni mu wiksz
wygod, upychajc do wnki koce przyniesione z pokoju subowego.
- Musisz ju i. Nie przejmuj si tym. - Wzi z jej rk ostatni koc, po
czym dosownie pad.
- Pooyam ci tu torb z jedzeniem. Wziam takie, ktre si szybko nie
psuje. Pamitaj, eby pi duo wody i soku. Pyny to zdrowie - powiedziaa
nagle przejta, e zostawia go tak sabego i wykoczonego.
- Dobrze. Id.
- wietnie. Id. Sprbuj jutro znw przyj.
Odpowiedzia znuonym skinieniem gowy.
- No dobra. To lec.
Odwrcia si, by wyj, gdy zatrzyma j jego gos.
- Porozmawiaj z matk.
Stana jak wryta.
- Niby czemu miaabym gada z mam?
Stropiony Rephaim zamruga kilkakrotnie.
- Mwia o niej, gdy bandaowaa mi skrzydo - rzek w kocu. - Nie
pamitasz?
- Nie. To znaczy tak. Chyba nie zwracaam zbytniej uwagi na swoje
gadanie. - Machinalnie potara praw rk. - Po prostu kapaam dziobem i
chciaam jak najszybciej mie to wszystko z gowy.
- A ja suchaem ciebie, zamiast koncentrowa si na blu.
- Aha. - Nie wiedziaa, co jeszcze powiedzie.
- Mwia, e twoja mama sdzi, e umara. Wic... - Umilk,
najwyraniej tak zagubiony, jakby wanie prbowa odczyta nieznany mu
jzyk. - Wic moe powinna jej powiedzie, e yjesz. Na pewno chciaaby to
wiedzie, prawda?
- Tak.
Przez chwil spogldali na siebie.
- Na razie - zdoaa wreszcie wykrztusi Stevie. - Nie zapominaj o
jedzeniu.
Po czym dosownie wybiega z muzeum.

- Dlaczego, u diaba, tak si wystraszyam, gdy wspomnia o mojej


mamie? - zapytaa siebie na gos.
Znaa odpowied, tyle e jej akurat nie chciaa wypowiada na gos.
Rephaima interesowao to, co do niego mwia. Przejmowa si, e Stevie tskni
za mam. Parkujc przy Domu Nocy i wysiadajc z auta, przyznaa si przed
sob, e tak naprawd nie jego troska j przerazia, lecz wasne uczucia z ni
zwizane. Cieszya si, e Rephaim si o ni troszczy, chocia wiedziaa, e
niebezpiecznie si cieszy z troski potwora.
- Jeste! Najwyszy czas! - Dallas praktycznie wyskoczy na ni z
krzakw.
- Dallas!!! Przysigam na bogini, e zrobi z ciebie mokr plam, jeli
nie przestaniesz mnie straszy.
- Zaczekaj z tym troch. Na razie musisz i do sali zebra, bo Lenobia
bynajmniej nie jest zadowolona z twojej wyprawy.
Stevie Rae westchna i ruszya za nim po schodach do sali pooonej
naprzeciw biblioteki i wykorzystywanej jako miejsce zebra szkolnej rady. Sza
szybko, ale w drzwiach si zawahaa. Powietrze wok byo jak
naelektryzowane. Duy okrgy st zazwyczaj zblia ludzi, lecz tego dnia
bardziej przypomina jadalni pen oddzielnych i nienawidzcych si
wzajemnie gromadek.
Po jednej stronie siedzieli Lenobia, Smok, Erik i Kramisha. Po drugiej profesorowie Pentesilea, Garmy i Vento. Patrzeli na siebie spode ba, jakby
toczyli pojedynek na zabijanie si wzrokiem. Dallas odchrzkn i Lenobia
spojrzaa na przybyych.
- Stevie Rae! Nareszcie! Wiem, e czasy s niezwyke i wszyscy yjemy
w ogromnym stresie, ale bd ci wdziczna, jeli nastpnym razem
powcigniesz potrzeb udania si do parku czy gdziekolwiek indziej w czasie
wyznaczonym na zebranie rady. Penisz rol najwyszej kapanki i powinna
pamita o tym, by zachowywa si odpowiednio.
Przemawiaa tak surowo, e Stevie instynktownie si najeya. Otwara
usta, by napyskowa nauczycielce, powiedzie, e nikt jej nie bdzie
rozkazywa, demonstracyjnie opuci sal i zadzwoni do Wenecji. Nie bya ju
jednak jak tam adeptk, a odmowa wsppracy z wampirami troszczcymi si
o Zoey - co byo prawd przynajmniej w przypadku niektrych - z pewnoci
nie poprawiaby sytuacji.
Zacznij tak, jak chciaaby zakoczy - niemal usyszaa w gowie gos
matki.
Zamiast wic zrobi scen i wymaszerowa, wesza do sali i usiada na
jednym z krzese stojcych dokadnie pomidzy obiema grupami. Kiedy si
odezwaa, nie dopucia do gosu wciekoci. Staraa si jak najwierniej
odtworzy sposb mwienia, ktrego uywaa mama, gdy chciaa pokaza, e
jest ni bardzo, ale to bardzo rozczarowana.

- Lenobio, mam dar cznoci z ziemi. To za oznacza, e czasem musz


si oddali od wszystkich i przebywa z ni sam na sam. Taka blisko pomaga
mi myle, a obecnie wszyscy musimy wyty umysy. Dlatego bd si
czasem oddala, za wasz zgod lub bez niej, niezalenie od tego, czy
zwoalicie zebranie czy te nie. I nie peni roli najwyszej kapanki, tylko
jestem pierwsz i jedyn czerwon wampirsk najwysz kapank na caym
wiecie. Poniewa to nowe zjawisko, prawdopodobnie wi si z nim nowe
obowizki, ktre bd musiaa sama dla siebie odkry.
- Odwrcia si w drug stron i dodaa szybko: - Dzie dobry,
profesorowie Pen, Garmy i Vento. Dawno si nie widzielimy.
Troje nauczycieli wymamrotao powitanie, a Stevie Rae zignorowaa fakt,
e gapi si na jej czerwone tatuae, jakby bya ofiar nieudanego eksperymentu
naukowego.
- Dallas mwi, e Neferet zoya ciao Kalony w siedzibie Najwyszej
Rady i e jego dusza prawdopodobnie te jest rozbita - dodaa Stevie.
- Owszem, cho nie wszyscy chc w to wierzy - odpara Pen, rzucajc
Lenobii pospne spojrzenie.
- Kalona nie jest Erebem! - wybuchna Lenobia. - Doskonale te wiemy,
e Neferet nie jest ziemskim wcieleniem Nyks. Caa ta uzurpacja jest po prostu
mieszna.
- Rada donosi, e wieszczka Afrodyta ogosia, i duch niemiertelnego
uleg rozbiciu, tak samo jak duch Zoey - dodaa Garmy.
- Chwila. - Stevie uniosa rk, by powstrzyma wiszc w powietrzu
tyrad. - Czy wypowiedziaa sowo wieszczka obok sowa Afrodyta?
- Tak nazwaa j Najwysza Rada - odpar zgryliwie Erik - cho
wikszo z nas nie uyaby tego okrelenia.
Stevie Rae uniosa brwi.
- Czyby? Ja tak. Zoey te. Zreszt ty take to zrobie, moe nie mwic
tego wprost, lecz wicej ni raz kierujc si jej wizjami. Byam z ni skojarzona,
chocia niespecjalnie mi si to podobao, ale mog ci zapewni, e
niewtpliwie jest naznaczona przez Nyks i wie rne rzeczy. Mnstwo rzeczy. Przeniosa wzrok na Garmy. - Afrodyta wyczuwa fakty zwizane z duchem
Kalony?
- Tak sdzi Najwysza Rada.
Stevie wydaa dugie westchnienie ulgi.
- To najlepsza wiadomo, jak syszaam od paru dni. - Zerkna na
zegar i zacza liczy, ktra godzina jest teraz w Wenecji. W Tulsie byo wp
do jedenastej wieczorem, wic tam powinien si zblia wit. - Potrzebny mi
telefon. Musz zadzwoni do Afrodyty. Cholera, zostawiam swj w pokoju! Zacza wstawa.
- Stevie Rae, co ty robisz? - zapyta Smok, gapic si na ni wraz z
pozostaymi.

Zawahaa si i przeniosa wzrok z powrotem na zasiadajce wok stou


zdenerwowane i ponure wampiry.
- Moe powiem ci raczej, czego nie robi? Nie zamierzam siedzie tu i
kci si o to, kim s Kalona i Neferet, kiedy Zoey potrzebuje pomocy. Nie
opuszcz jej i nie pozwol si wcign w jak idiotyczn nauczycielsk
pyskwk. - Spojrzaa w przestraszone oczy Kramishy. - Wierzysz, e jestem
twoj najwysz kapank?
- Tak - odpara bez wahania dziewczyna.
- wietnie. W takim razie chod ze mn. Tu tylko marnujesz czas. Dallas?
- Zawsze jestem z tob, maa - odpar chopak.
Stevie po kolei spogldaa w oczy poszczeglnym wampirom.
- Musicie si pozbiera do kupy. Oto wiadomo od jedynej najwyszej
kapanki, jaka jeszcze wam pozostaa: Zoey nie umara. A wierzcie mi, wiem, co
to mier, bo to moja cholernie dobra znajoma. - Po tych sowach Stevie Rae
odwrcia si plecami do zebranych i wymaszerowaa z sali w towarzystwie
swoich adeptw.

ROZDZIA SMY
Afrodyta
Darius chcia j wynie z sali obrad, ale mu nie pozwolia. Nie moga
zostawi Zoey na pastw Neferet, ktra kompletnie oszalaa i wyprawiaa tu
jakie niesychane rzeczy. Jeden pogrony w rozpaczy wojownik i
rozhisteryzowane baranie stadko to byo stanowczo za mao, by ochroni
dziewczyn.
- Tak, uwaam, e powinno si pilnie strzec ciaa Ereba pod nieobecno
jego duszy. By moe to tylko chwilowy stan, w ktry popad po ataku Zoey przemawiaa Neferet do kapanek.
- Po ataku Zoey? Czy dobrze usyszaem? - Stark mia spuchnite oczy i
zapadnite policzki, lecz wyglda na gotowego skoczy jej do garda.
- Id do Starka i pom mu si opanowa - szepna do Dariusa Afrodyta,
a gdy si zawaha, dodaa: - Mnie nic nie jest. Bd tu sobie siedzie, sucha i
uczy si, troch jak na ktrym z przyj koktajlowych mojej mamy, ktre
wymkny si spod kontroli.
Darius skin gow, szybko podszed do Starka i pooy mu do na
ramieniu. Pomylaa, e wszystko jest na dobrej drodze, bo Stark nie strzsn
jego rki, ale z drugiej strony chopak by cieniem samego siebie. Zastanawiaa
si, co si dzieje z wojownikiem, gdy jego kapanka umiera, i zadraa pod
wpywem potwornego przeczucia.
- Zoey zaatakowaa Ereba. Jego pozbawione ducha ciao jest tego
niezbitym dowodem - odpara protekcjonalnie Neferet.
- Zoey usiowaa go powstrzyma przed zabiciem swojego partnera - rzek
Darius, nim Stark zdy zareagowa krzykiem.
- A wic o to chodzi? - Bya kapanka umiechna si do niego
jedwabicie, sprawiajc, e Afrodyta miaa ochot wydrapa jej oczy. - A
dlaczeg to mj partner czu potrzeb skrzywdzenia partnera Zoey? Wszystko
co wiemy na ten temat, wyszo z ust samego Ereba, nim jego duch zosta
wyrwany z ciaa. Ostatnie jego sowa brzmiay: Broniem mojej bogini. To co
zaszo midzy Zoey, Heathem i Erebem, jest wic znacznie bardziej zoone, ni
mogoby si zdawa modemu zrozpaczonemu wiadkowi.
- To nie bya jaka tam ktnia o Nyks! Kalona zabi Heatha!
Prawdopodobnie dlatego, e by zazdrosny o mio Zoey do niego - rzuci
Stark, sprawiajc wraenie kogo, kto najbardziej w wiecie pragnie zacisn
palce na szyi Neferet.
- A co ty czujesz w kwestii jej mioci do Heatha? Wi wojownika z
kapank jest bardzo silna, nieprawda? Bye tam z nimi, gdy dusza ulega
rozbiciu. Czy nie ponosisz adnej winy, wojowniku? - zapytaa Neferet.

Darius powstrzyma Starka przed rzuceniem si na ni, a Duantia szybko


sprbowaa zagodzi napicie:
- Neferet, sdz, e wszyscy si zgadzamy, i w kwestii tragedii, ktra
rozegraa si dzi na naszej wyspie, istnieje wiele znakw zapytania. Stark,
rozumiemy twoje oddanie kapance i wcieko, jak odczuwasz po jej stracie.
To wielki cios dla wojownika...
wiate przemwienie Duantii przerwa dwik refrenu Respect Arethy
Franklin dobiegajcy z torebeczki przewieszonej przez rami Afrodyty.
- Ojej, przepraszam. - Dziewczyna gorczkowo prbowaa wymaca
iPhone. - Byam pewna, e wyczyam dzwonek. Nie wiem, kto to moe... Umilka na widok imienia Stevie Rae na wywietlaczu. Ju miaa nacisn
przycisk odrzu, gdy nagle dopado j silne, wyrane przeczucie. Musiaa
porozmawia ze Stevie. - Jeszcze raz przepraszam, naprawd musz odebra. Pobiega w stron schodw prowadzcych do wyjcia z sali, czujc si jak naga,
bo wszyscy gapili si na ni spode ba, jakby przed chwil uderzya dziecko albo
utopia jakiego cholernego szczeniaka. - Stevie Rae - szepna w popochu wiem, e pewnie wanie si dowiedziaa o Zo i wpada w sza, ale to zy
moment na dzwonienie.
- Wyczuwasz duchy i inne zjawiska z Zawiatw? - zapytaa bez wstpw
Stevie.
Co w jej tonie kazao Afrodycie powstrzyma si od tradycyjnego
sarkazmu.
- Tak, chyba zaczynam. Podobno mam jak wi z Zawiatami, odkd
nawiedzaj mnie te wizje, ale do dzi nie zdawaam sobie z tego sprawy.
- Gdzie jest ciao Kalony?
Afrodyta zanurkowaa za zaom holu. Nikogo przy niej nie byo, lecz na
wszelki wypadek mwia pgosem.
- W sali obrad przed Najwysz Rad.
- Neferet te tam jest?
- Jasne.
- A Zoey?
- Te. To znaczy jej ciao. Samej Zo ani ladu. Stark jest totalnie
zaamany tym, co si stao, a w dodatku Neferet doprowadza go do szau, wic
dosownie nie moe zebra myli. Darius ratuje mu tyek, nie dopuszczajc do
rozdarcia jej na strzpy goymi rkami. Baranie stadko wpado w histeri.
- Ale ty zachowaa rozum.
Nie zabrzmiao to jak pytanie, lecz Afrodyta i tak odpowiedziaa:
- Kto musia.
- wietnie. Suchaj, mam pewn hipotez w sprawie Kalony. Jeli si nie
myl, Neferet jest po okcie umoczona w czym bardzo zym. Do tego stopnia,
e uwizia jego ciao, a duch musi by jej posuszny, eby mc wrci.
- Jakby kogo z nas mogo to zdziwi.

- Zao si, e wikszo Najwyszej Rady owszem. Neferet potrafi


zjednywa sobie ludzi.
Afrodyta prychna szyderczo.
- Z tego co widz, wikszo z nich nie ma pojcia, co z niej za ziko.
- Tak wanie mylaam. Wic walka z ni na oczach wszystkich bdzie
jeszcze trudniejsza ni bya tu, w szkole.
- Na to wyglda. O co chodzi z tym Kalon?
- Musisz zbada jego ciao przy uyciu swoich zdolnoci Spidermana.
- Stuknita jeste. Nie ma czego takiego jak Spiderman. To tylko durna
posta z jeszcze bardziej durnego komiksu - burkna Afrodyta.
- To si nazywa powie graficzna, a nie komiks. I nie musisz si tak
wymdrza. Nie mam czasu na kcenie si z tob o korzystny wpyw powieci
graficznych na wyobrani - odpara Stevie Rae.
- Och, daj spokj. Jeli co ma pierzast dup i pywa po wodzie, to
nazywa si kaczka. Obrazki ze sowami w dymkach nazywaj si komiks.
Komiksy to durnowata rozrywka dla aspoecznych niedomytych
pseudointelektualistw. Koniec dyskusji.
- Afrodyto, skup si! Masz wrci do sali i zbada ciao Kalony swoim
wewntrznym wykrywaczem duchw z innego wiata. Szukaj wszystkiego, co
dziwaczne i niedostrzegalne dla nikogo innego. Na przykad, bo ja wiem...
- Obrzydliwej kleistej pajczyny ciemnoci oplatajcej go jak jakie
dziwaczne acuchy? - podsuna.
- Przesta mnie wkurza! To zbyt wane - rzucia niezmiernie powanym
gosem Stevie Rae.
- Nie prbuj ci wkurza. Opowiadam ci o tym, co ju zobaczyam. Jego
ciao jest cakowicie pokryte ciemnymi nimi jakiej ohydnej substancji, ktrej
najwyraniej nie widzi nikt oprcz mojej skromnej osoby.
- To Neferet! - wykrzykna w podnieceniu Stevie Rae. - Pokumaa si z
ciemnoci. Tylko dziki temu moe korzysta z mocy Tsi Sgili. Udao jej si
uwizi Kalon zaraz po tym, jak Zoey zrania jego dusz. Jedynie wtedy jego
ciao byo do sabe, by ulec.
- Skd to wiesz?
- W ten sam sposb poprzednio uwizili go Czirokezi - uchylia si od
odpowiedzi, wypowiadajc t cz prawdy, ktr moga ujawni. - A-ya
zmcia mu dusz emocjami, do ktrych nie by przyzwyczajony, a kobiety ze
starszyzny wykorzystay jego sabo i zwabiy go w puapk.
- Brzmi sensownie. A teraz Neferet zwizaa go i uniemoliwia jego
duszy powrt. Tylko dlaczego? Jest jego obrzydliw kochank. Czemu miaaby
chcie, eby tu nie wraca? Mogliby zwia we dwoje i Kalona wcale nie
musiaby pokutowa za zabicie Heatha.
- Owszem. Nie wzia jednak pod uwag dwch rzeczy: po pierwsze,
Neferet wygldaaby na wspwinn, wic Najwysza Rada zwrciaby si
przeciwko niej, a po drugie, nie miaaby penej gwarancji, e Zoey umrze.

- Co ty pieprzysz? Rada mwi, e zosta jej najwyej tydzie ycia.


- Nieprawda. Jeli dusza wrci do ciaa, Zoey bdzie ya! Neferet o tym
wie, dlatego...
- Dlatego uwizia Kalon i kazaa mu polecie za Zo w Zawiaty, eby
uniemoliwi jej powrt! - dokoczya za ni Afrodyta. - Cholernie cwane. Ale
co mi tu nie pasuje. Kalona ma totaln amb na punkcie Zo. Nie sdz, eby
chcia jej mierci.
- A jeli zabicie jej jest dla niego jedynym sposobem na odzyskanie
wasnego ciaa?
- Wtedy j zabije - odpara z powag Afrodyta. - Stevie Rae, co my, u
diaba, zrobimy?
- Musimy znale sposb, eby uratowa Zoey i umoliwi jej powrt do
ciaa. Zanim zapytasz: nie, nie mam zielonego pojcia, jak si do tego zabra. Stevie zawahaa si, po czym ciskajc kciuki w nadziei, e to poowiczne
kamstwo jako przejdzie, dodaa: - Dzisiaj ziemia zdradzia mi pewne bardzo
dziwne fakty na temat Kalony. Podobno by kiedy wojownikiem Nyks. Sta po
waciwej stronie. Potem co si wydarzyo w Zawiatach i bogini go wygnaa.
Wtedy upad na ziemi.
- To znaczy, e zna Zawiaty o wiele lepiej ni ktokolwiek z nas zauwaya ponuro Afrodyta.
- No. Cholerka! Potrzebujemy wojownika, ktry bdzie walczy z Kalon
w Zawiatach i pomoe Zoey wrci.
Afrodyta poczua ukucie zrozumienia: docierao do niej, do czego
zmierza Stevie.
- Przecie ona ju ma wojownika.
- Stark operuje na ziemi, a nie tam.
- Wojownika i jego kapank czy wi ducha, lubw i powicenia.
Wiem, bo przeyam to z Dariusem. - Mwia z coraz wikszym
podekscytowaniem. - I nie powiesz mi, e mj wojownik nie poszedby za mn
do samego pieka, byle tylko mnie ratowa. Musimy jedynie przeprowadzi
dusz Starka w Zawiaty, eby mg strzec Zo tak jak tutaj.
I by moe uratowa w ten sposb take siebie - pomylaa.
- Nie wiem, Afrodyto. Na pewno jest strasznie zaamany utrat Zoey i tak
dalej.
- O to wanie chodzi! Ratujc j, uratuje siebie!
- To nie dziaa. Pamitam z Vademecum adepta opowie o najwyszej
kapance i jej wojowniku, ktry umar, gdy jej dusza zostaa rozbita, i w lad za
ni przenis si w Zawiaty.
- Daj spokj, idiotko. Te historie znajduj si w Vademecum po to, eby
przerazi na mier takich trzecioformatowcw jak ty i zniechci mode
pontne adeptki do uganiania si za seksownymi Synami Ereba. Pewnie napisaa
j jaka stara zasuszona wiedma, ktra od miliona lat z nikim nie spaa.

Bdmy powane. Stark musi wyruszy za Zoey w Zawiaty, skopa Kalonie


tyek i sprowadzi j z powrotem.
- Jestem pewna, e to o wiele bardziej zoone.
- Prawdopodobnie tak. I co z tego? Co wykombinujemy.
- Jak?
Afrodyta pomylaa o mdrych ciemnych oczach Tanatos.
- Chyba znam kogo, kto moe przynajmniej wskaza nam waciwy
kierunek.
- Tylko nie pozwl, eby Neferet si domylia, e co na ni mamy ostrzega j Stevie.
- Nie jestem idiotk, idiotko - odpara Afrodyta. - Zostaw to wszystko w
moich nadzwyczaj zrcznych i odpowiednio wypielgnowanych doniach.
Zadzwoni do ciebie pniej i zdam relacj. Narka! - Rozczya si, nim Stevie
zdya cokolwiek doda, po czym z chytrym umieszkiem udaa si z
powrotem do sali zebra.

ROZDZIA DZIEWITY
Stark
Im duej przebywa w jednym pomieszczeniu z Neferet tym silniej wrza
w nim gniew. Cieszyo go to, bo w gniewie potrafi myle, a w blu nie. Na
bogini! Ten nieznony bl po utracie jego kapanki... jego Zoey...
- Zatem postanowione - rzeka Neferet. - Zabior ciao swego partnera na
Capri. Tam bd moga go strzec, pki...
W kocu dotaro do niego, co mwi ta przeklta dziwka Natar na ni,
tylko dziki elaznemu chwytowi Dariusa nie rzucajc si jej do garda.
- Nie moecie pozwoli jej z nim uciec! - wrzasn na Duanti,
przewodniczc rady. - Kalona zabi Heatha. Widziaem to! Zoey te to
widziaa. Dlatego stao si z ni to co si stao. - Wskaza lece bez ycia ciao
dziewczyny, nie patrzc na nie. Nie mg na ni spojrze.
- Uciec? - prychna Neferet. - Zgodziam si ju na eskort grupy
wojownikw i na skadanie regularnych sprawozda dotyczcych stanu Ereba.
Racz zauway, e mj partner nie jest przestpc. Zabijanie istot ludzkich w
subie bogini przez jej wojownikw nie jest niezgodne z naszymi prawami.
Stark zignorowa j i nadal zwraca si do Duantii.
- Nie pozwl jej wyjecha. Nie pozwl jej go zabra. On zrobi co
gorszego ni zabicie istoty ludzkiej i bynajmniej nie suy Nyks.
- To kamstwa rozpowszechniane przez zazdrosn nastolatk, ktra do
tego stopnia nie panowaa nad sob, e zapacia za to utrat duszy! - zadrwia
Neferet.
- Ty zasrana dziwko! - Rzuci si na ni, lecz nawet nie mrugna;
wycigna jedynie swoj smuk rk i skierowaa ku niemu do obrcon
wierzchem do gry. Usiujc si uwolni z ucisku Dariusa, zobaczy
materializujcy si wok palcw Tsi Sgili czarny dym.
- Stark, debilu, przesta!
Nagle wyrosa przed nim Afrodyta. Cho wiedzia, e zaley jej na Zoey,
nie zawahaby si przed powaleniem jej na ziemi, by dosign Neferet, gdyby
nie Darius.
- W ten sposb nie pomagasz Zoey! - wrzeszczaa dalej dziewczyna.
Potem powiedziaa co, co kompletnie go zszokowao, a jeli sdzi po
gwatownym wcigniciu powietrza przez Dariusa, jego te. Afrodyta uja
mianowicie twarz Starka w swoje gadkie donie i zmusia, by spojrza jej w
oczy, po czym wyszeptaa sowa, ktre miay zmieni jego ycie:
- Wiem, jak jej pomc.
- Widzicie, jaki nieobliczalny jest ten chopak! Jeli mj partner tu
pozostanie, kto wie, co moe zrobi to niezdyscyplinowane dziecko! - plua
jadem Neferet, podczas gdy Stark nie odrywa wzroku od oczu Afrodyty.

- Przysigasz? - szepn natarczywie. - Czy tylko tak gadasz?


Afrodyta uniosa brew.
- Gdyby zna mnie lepiej, wiedziaby, e nigdy nie gadam ot, tak. Skoro
jednak sobie tego yczysz, to owszem, przysigam na swj nowy i denerwujco
wymagajcy tytu wieszczki, e wiem, jak pomc Zoey, ale najpierw musimy j
zabra z dala od Neferet, rozumiesz?
Skin krtko gow i przesta si szamota z Dariusem. Afrodyta
oderwaa donie od jego twarzy i odwrcia si w stron Neferet oraz
Najwyszej Rady.
- Dlaczego bez zastrzee przyjmujecie, e Zoey umrze? - zapytaa tonem
prawdziwej wieszczki.
Duantia odezwaa si pierwsza.
- Jej dusza opucia ciao nie tylko w celu duchowej podry w Zawiaty
czy chwilowego zespolenia z bogini. Zostaa rozbita.
Po niej gos zabraa inna czonkini rady, ktra dotd rzadko przemawiaa.
- Musisz zrozumie, co to oznacza, wieszczko. Duch Zoey przenis si w
Zawiaty w kawakach. Jej wczeniejsze wcielenia, wspomnienia i odrbne
aspekty osobowoci zostay rozdzielone. Zmienia si w Caoinic Shi, istot nie
yw, ale i nie umar, uwizion w krainie duchw, lecz pozbawion pociechy
posiadania wasnej duszy.
- Bdmy powane. Mw po amerykasku i skocz z tymi
zamierzchymi, popieprzonymi i potwornie mylcymi staroeuropejskimi
pierdoami. - Afrodyta podpara si jedn rk pod bok, a drug wycelowaa w
Najwysz Rad. - Wytumaczcie mi bez tych gotyckich bzdur, dlaczego, u
diaba, skrelacie Zoey.
Stark usysza, jak kilka czonki rady wciga powietrze w reakcji na
miae sowa Afrodyty, doszo go te protekcjonalne: Mwiam wam, e nie
panuj nad sob Neferet, ale Tanatos odpowiedziaa spokojnie:
- Eter miaa na myli to, e warstwy duchowe tworzce dzisiejsz Zoey,
czyli jej wczeniejsze ywoty, dotychczasowe dowiadczenie, osobowo,
zostay od niej oderwane, a bez nich nie moe ani odpocz w Zawiatach, ani
powrci do ciaa na tym wiecie. Wyobra sobie, e miaa straszny wypadek,
ktry oderwa warstwy skory, misni i koci chronicych twoje serce,
pozostawiajc je odsonite i bezbronne. Co by si wwczas z tob stao?
Afrodyta si zawahaa. Stark pomyla, e wzdraga si przed udzieleniem
oczywistej odpowiedzi, kiedy jednak zerkna na niego, ze zdumieniem ujrza w
jej oczach triumf i podniecenie.
- Nawet gdyby moje serce byo bezbronne, nadal by bio. Dlaczego wic
nie zaatwi Zoey jakiej ochrony?
Ochrony! Ja jestem jej ochron - uwiadomi sobie Stark i przez jego
ciao przemkn leciutki dreszcz nadziei.

- Ja jestem jej ochron - rzek szybko. - Obojtne, czy na tym wiecie, czy
na drugim. Pokacie mi tylko, jak si dosta tam, gdzie ona jest, a udam si tam
i bd przy niej.
- To brzmi cakiem logicznie, Stark - przyznaa Tanatos - Ty jednak jeste
obdarzony przymiotami wojownika, a s to przymioty cielesne, nie nalece do
wiata duchw.
- Ochrona to ochrona - nalega chopak. - Pokacie tylko, jak tam dotrze,
a reszt sam wykombinuj.
- Zoey musi ponownie scali swojego ducha - powiedziaa Eter. - Nie
moesz jej w tym wyrczy.
- Ale mog by przy niej, kiedy bdzie si z tym boryka. Mog jej strzec
- odpar Stark.
- ywy wojownik nie moe wej w Zawiaty nawet za swoj kapank rzeka Eter.
- Jeli tego sprbujesz, sam stracisz ycie - dodaa Duantia.
- Nie moesz by tego pewna.
- W naszej historii nie ma ani jednej wzmianki o wojowniku, ktry by
pody za roztrzaskan dusz swojej kapanki w Zawiaty i zachowa ycie zauwaya Tanatos. - Wszyscy zginli. I wojownicy, i kapanki.
Stark poczu ukucie zdumienia. Nawet nie przyszo mu do gowy, e i on
moe umrze. Z osobliwym zaciekawieniem, jakby obserwowa cudze myli,
uwiadomi sobie, e nie przeszkadza mu perspektywa mierci, byleby tylko
mg wypeni zoone Zoey luby. Nim jednak zdy odpowiedzie, znw
usysza lodowaty gos Neferet.
- A wszyscy ci wojownicy i wszystkie kapanki byli starsi i bardziej
dowiadczeni od ciebie.
- Moe to wanie stanowio ich problem - mrukna pgosem Afrodyta
wycznie na uytek Starka. - Byli zbyt starzy i zbyt dowiadczeni.
Chopak znw poczu dreszcz nadziei.
- Myliem si - rzek do Duantii. - Powinno si zezwoli Neferet na
zabranie ciaa Kalony, gdziekolwiek sobie yczy, ale ja take chc otrzyma
zgod na zabranie ciaa Zoey. - Urwa, wskazujc gestem Afrodyt, Dariusa i
pozostaych przyjaci, ktrzy stali niedaleko zbici w ciasn grupk. - My
wszyscy chcemy zabra Zoey ze sob.
- Stark, nie mog si zgodzi na co, co oznacza dla ciebie wyrok mieci zaoponowaa Duantia wspczujcym, lecz stanowczym tonem. - W cigu
najbliszego tygodnia Zoey umrze. Najlepsze miejsce dla niej jest tu, w naszym
szpitalu, gdzie bdzie miaa odpowiedni opiek przez swoje ostatnie dni. Ty
za powiniene si przygotowa na taki koniec, zamiast powica swoje ycie
w jaowej prbie uratowania kapanki.
- Jeste bardzo mody - dodaa Tanatos. - Masz przed sob dugie i
owocne ycie. Nie przecinaj nici, ktr tka dla ciebie Przdka.

- Zoey pozostanie tu do koca - zgodzia si z ni Duantia. - A ty - rzeka


do Starka - moesz oczywicie pozosta u jej boku.
- Przepraszam, prosz mnie nie uzna za bezczelnego, ale... - Uwaga
zebranych skierowaa si na grupk przyjaci Zoey, ktrzy do tej pory raczej
milczeli pogreni w blu. Damien podnis rk, jakby znajdowa si w klasie i
czeka, a nauczyciel udzieli mu gosu.
- Z kim mamy przyjemno? - zapytaa Duantia.
- Mam na imi Damien. Jestem jednym z przyjaci Zoey.
- I ma dar komunikacji z powietrzem - doda Jack, ocierajc zy z twarzy.
- Ach tak, mwiono mi o tym - przypomniaa sobie Duantia. - Czy
pragniesz przemwi do rady?
- To adept! Nie powinien w ogle przebywa w sali zebra Najwyszej
Rady! - wykrzykna Neferet.
- Nie wiedziaam, e moesz przemawia w imieniu rady, Neferet zauwaya Afrodyta.
- Nie moe - powiedziaa Tanatos, rzucajc Tsi Sgili ostre spojrzenie. Adepcie - zwrcia si do Damiena - czy pragniesz przemwi do rady?
Damien wyprostowa si na krzele i przekn gono lin.
- Potwierdzam - rzek.
Tanatos umiechna si leciutko.
- Zatem udzielamy ci gosu. Moesz ju opuci rk, Damienie.
- Ojej. Dzikuj. - Rka szybko powdrowaa w d. - Chciaem
powiedzie, e z caym szacunkiem, ale wedug wampirskiego prawa Stark, jako
zaprzysiony wojownik Zoey, ma prawo decydowa, gdzie i w jaki sposb
powinno si j chroni. Tak przynajmniej zapamitaem z lekcji socjologii, ktre
miaem w zeszym semestrze.
- Zoey umiera. - Sowa Duantii byy bezwzgldne, lecz ton agodny. Musisz zrozumie, e jej wojownik wkrtce zostanie zwolniony ze lubw.
- Rozumiem. Na razie jednak nie umara, a ja mwi tylko, e jej
wojownik ma prawo chroni j w kady sposb, ktry uzna za stosowny, dopki
jego kapanka yje.
- Musz si zgodzi z chopcem - przyznaa Tanatos, kaniajc si
Damienowi z szacunkiem. - Ma cakowit racj. Prawem i obowizkiem
zwizanego lubami wojownika jest podjcie decyzji, co bdzie najlepsze dla
bezpieczestwa jego kapanki. Zoey Redbird yje, wic wci jest pod ochron
swego wojownika.
- Co na to reszta rady? Czy zgadzacie si z Tanatos? - zapytaa Duantia.
Stark wstrzyma oddech. Pi pozostaych kapanek odpowiedziao
twierdzco, kiwajc gowami lub wypowiadajc powane tak.
- Dobra robota, Damienie - pochwalia chopaka Tanatos.
- Dzikuj, kapanko - odpar, rumienic si.
Duantia pokrcia gow.

- Osobicie nie cieszy mnie zbytnio perspektywa mierci modego


obiecujcego wojownika. - Wzruszya ramionami z rezygnacj. - Rada
opowiedziaa si jednak za tym rozwizaniem, wic cho zasmucona, musz
uczyni zado jej decyzji i wampirskiemu prawu. Stark, dokd pragniesz
zabra swoj najwysz kapank na jej ostatnie dni?
Nim odpowiedzia, w sali znw zabrzmia zimny gos Neferet:
- Czy mam rozumie, e ta zgoda oznacza jednoczenie przyzwolenie dla
mnie na zabranie std mojego partnera?
- Ju o tym zadecydowaymy, Neferet - odpara rwnie chodnym tonem
Tanatos. - Na uprzednio ustalonych warunkach moesz wrci na Capri wraz z
ciaem partnera.
- Dzikuj - powiedziaa krtko Tsi Sgili, po czym daa znak
wojownikom, ktrzy wnieli ciao Kalony do sali w lektyce. - Zabierzcie Ereba.
Opuszczamy to miejsce.
Po tych sowach poegnaa rad ledwo dostrzegalnym ukonem i
wadczym krokiem wysza z sali.
Gdy wszyscy spogldali za ni, Afrodyta schwycia Starka za rami.
- Graj na zwok. Nie mw im, dokd chcesz zabra Zoey.
- Teraz gdy nikt nam nie przeszkadza, moesz poinformowa rad, dokd
pragniesz zabra swoj kapank - zwrcia si do chopaka Tanatos.
- Na razie chc j przenie do naszego pokoju w paacu. Oczywicie za
wasz zgod. Potrzebuj troch czasu na zastanowienie si, jakie miejsce bdzie
dla mnie najlepsze.
- Mody, ale mdry - pochwalia go z umiechem kapanka.
- Ciesz si, e zdoae powcign gniew, wojowniku - rzeka Duantia.
- Oby nadal myla jasno i mdrze.
Stark zacisn zby i skoni si z szacunkiem, starannie unikajc spojrze
czonki rady w obawie, e dostrzeg prawd przebijajc spod zasony
spokoju.
- Rada udziela ci zgody na powrt do paacu wraz z rann kapank i
przyjacimi. Jutro poprosimy ci o podanie decyzji w sprawie miejsca, do
ktrego chcesz j zabra. Wiedz te, e nadal moesz zdecydowa o
pozostawieniu jej tutaj. Jeli tak postanowisz, zapewnimy schronienie wam
wszystkim na tak dugo, jak dugo bdzie trzeba.
- Dzikuj - odpar Stark, kaniajc si uroczycie grupie potnych
kapanek.
- Koniec posiedzenia rady. Szczerze was bogosawi i do zobaczenia
jutro.
Nie czekajc na pomoc Dariusa, Stark podszed do Zoey, unis w
ramionach jej ciao i przyciskajc je mocno do piersi, wyszed z sali obrad.
- Powiedz mi wszystko, co wiesz - zwrci si do Afrodyty, gdy tylko
pooy Zoey na ku w przeznaczonym dla nich apartamencie.

- Niewiele, ale do, eby sdzi, e wampiry si myl - odpara, siadajc


obok Dariusa na wielkim aksamitnym fotelu.
- Chcesz powiedzie, e syszaa o przypadku zawrcenia kapanki z
Zawiatw przez wojownika? - zapyta Damien, wraz z Jackiem wnoszc
krzesa z salonu do sypialni.
- Nie. Niezupenie.
- Wic o co chodzi, Afrodyto? - Stark spacerowa w t i z powrotem przy
ku Zoey.
- O to, e mam w dupie zamierzch histori. Zoey nie jest jak nadt
kapank z przeszoci.
- Osoby, ktre ignoruj histori, zwykle j powielaj - zauway cicho
Damien.
- Nie powiedziaam, e j ignoruj, gejasku. Powiedziaam, e mam j w
dupie. - Przeniosa ostre spojrzenie z Damiena na stojce w drzwiach sypialni
Bliniaczki. - Co si tak czaicie, szajbuski nierozczki?
- Nie czaimy si, Panno Wredna - odpara Shaunee gosem niewiele
goniejszym od szeptu.
- Wanie. Oddajemy cze - dodaa Erin.
- Co wy pieprzycie? - zdziwia si Afrodyta. - Porbao was?
- Nie powinno si rozmawia nad... no wiesz, nad ciaem Zoey, kiedy
ona... - Shaunee urwaa, szukajc wsparcia u przyjaciki.
Nim Erin swoim zwyczajem dokoczya za ni zdanie, odezwa si Stark.
- Nie. Nie traktujmy jej jak umarej. Po prostu chwilowo jej tu nie ma.
- Wic jestemy raczej w poczekalni ni w szpitalu - doda Jack,
wycigajc rk i dotykajc doni Zoey.
- Tyle e jest to poczekalnia prowadzca do czego naprawd dobrego doda Stark.
- Jak w wydziale komunikacji, gdy si czeka na odbir prawa jazdy z
fatalnym zdjciem? - zapyta Jack.
- Dokadnie tak, tyle e bez tego caego syfu i wieniactwa - stwierdzia
Afrodyta. - Bdcie wic askawe przynie sobie krzesa, Panny
Zrosomdki, i przestacie traktowa Zoey jak trupa.
Bliniaczki si zawahay, wymieniy spojrzenia, wzruszyy ramionami i
przyniosy z salonu krzesa, by doczy do niewielkiego krgu przyjaci
skupionych wok ka.
- C, skoro ju jestemy w komplecie, musisz nam w kocu powiedzie,
czego si dowiedziaa od Stevie Rae - rzek Darius.
Afrodyta umiechna si do swego wojownika.
- Skd wiesz, e to od niej?
Darius agodnie dotkn jej twarzy.
- Bo ci znam.
Stark zacisn pici i odwrci wzrok, nie chcc patrze na wyrazist
wi czc tych dwoje. Mia ochot w co uderzy. Waciwie nie tyle mia

ochot, ile musia. Czu, e eksploduje, jeli nie pozbdzie si czci dawicych
go od rodka uczu. Nagle jednak przez jego furi przedary si sowa Afrodyty,
sprawiajc, e obrci si gwatownie twarz do niej.
- Moesz powtrzy?
Powiedziaam, e Kalona naprawd jest w Zawiatach. Neferet go tam
wysaa, eby uniemoliwi Zoey powrt na ziemi.
- Chwila. Podsuchaem kiedy jego rozmow z Rephaimem. Kruk
powiedzia co o moliwoci powrotu w Zawiaty, a Kalona wciek si na
niego i wrzasn, e nie moe tam wrci, bo Nyks go wygnaa - rzek Stark.
- Wygnaa jego ciao. No i nie wrci tam ciaem - wyjania Afrodyta. Tylko jego dusza zakrada si z powrotem.
- Na bogini! - jkn Damien.
- Zoey ma wiksze kopoty, ni sdzilimy - mrukna smutno Erin.
- Mylaymy, e jest le - zgodzia si z ni Shaunee - a jest gorzej ni
le.
- O wiele gorzej. Za tym wszystkim stoi Neferet - pospieszya z kolejn
rewelacj Afrodyta. Potem westchna i spojrzaa Starkowi w oczy. - Wiem, e
to co powiem, nie bdzie dla ciebie przyjemne, ale musisz mnie wysucha i
pogodzi si z tym. Kalona by kiedy wojownikiem Nyks.
Stark zblad jak kreda.
- Zoey powiedziaa mi to tu przed... - Urwa i przeczesa palcami wosy.
- Nie uwierzyem. Wciekem si. Zachowaem si zazdronie i gupio. Dlatego
nie byo mnie przy niej, gdy zobaczya, jak Kalona zabija Heatha.
- Bdziesz musia znale sposb na przebaczenie sobie tego bdu zwrci si do niego Darius. - W przeciwnym razie nie zdoasz si
skoncentrowa na teraniejszoci.
- A do uratowania Zoey potrzebna ci bdzie maksymalna koncentracja zauwaya Afrodyta.
- Bo bdziesz musia przenikn w Zawiaty i walczy z Kalon o Zoey powiedzia Jack tak cicho, jakby rozmawia w czasie naboestwa.
- I pomc jej poczy fragmenty swojej duszy - doda Damien.
- Skoro trzeba, to tak wanie zrobi - odpar Stark zadowolony, e jego
gos brzmi pewnie, cho w rzeczywistoci czu si, jakby dosta pici w
brzuch.
- Jeli sprbujesz to zrobi bez odpowiednich przygotowa, twoja misja
na pewno si nie powiedzie, mody wojowniku.
Jego wzrok powdrowa ku drzwiom. Staa w nich Tanatos, wysoka,
pospna i stanowczo za bardzo wygldajca na personifikacj mierci.
- W takim razie powiedz mi, jak mam si przygotowa! - wybuchn
kipicy z frustracji Stark.
- Aby stoczy bitw w Zawiatach, wojownik musi umrze, by mg si
zrodzi szaman.

- Wystarczy si zabi? - zapyta bez wahania chopak. - Chcesz


powiedzie, e wtedy moja dusza bdzie moga si przenie w Zawiaty i
pomc Zoey?
- To nie moe by mier w sensie dosownym, wojowniku. Pomyl, co
by si stao z i tak ju straszliwie poranion dusz Zoey, gdyby oprcz mierci
swego partnera musiaa si zmierzy z twoj mierci.
- W tej sytuacji nigdy nie wrciaby na ziemi - rzek z powag Damien. Nawet gdyby zdoaa scali rozbite fragmenty swojej duszy.
- Tak, w istocie. Wanie to, jak sdz, przydarzyo si wszystkim tym
najwyszym kapankom, ktrych wojownicy podyli za nimi na drug stron powiedziaa Tanatos, wchodzc do pokoju i zbliajc si do oa Zoey.
- Wic oni naprawd si zabili, prbujc chroni swoje kapanki? zapytaa Afrodyta, przysuwajc si bliej Dariusa i splatajc palce z palcami
ukochanego.
- Wikszo z nich tak, a ci, ktrzy nie umarli przed udaniem si w
Zawiaty, zakoczyli ywot wkrtce potem. Musicie zrozumie, e wojownik to
nie najwysza kapanka. Nie posiada przymiotw, ktre pozwalayby mu
swobodnie si porusza po krainie duchw.
- Kalona tam przebywa, cho z ca pewnoci nie jest najwysz
kapank - zauway Stark.
- Nawet jeli nie wierzymy, e jest Erebem, ktry zstpi na ziemi,
musimy przyzna, e osobnik o imieniu Kalona jest niemiertelnym, ktry z
jakiego powodu przyby tu z Zawiatw. Zasady krpujce wojownika i
kadego innego wampira nie odnosz si do niego.
- Jest jednak skrpowany - oznajmia w podnieceniu Afrodyta, pochylajc
si naprzd. - Widz jego acuchy. Oplataj cae ciao.
- Opowiedz mi, co widziaa, wieszczko - rzeka Tanatos.
Afrodyta nagle si zawahaa.
- Powiedz jej - ponagli j Damien, a gdy spojrzaa mu w oczy,
kontynuowa: - Musimy komu zaufa, bo inaczej dla Starka i Zoey ta historia
zakoczy si tak samo jak dla pozostaych wojownikw i ich kapanek.
- Rwnie dobrze moglibymy zaufa mierci - mrukn Stark. - Bo w ten
czy inny sposb bd musia stawi jej czoo, by uratowa Zoey.
Afrodyta przeniosa wzrok z jego bladej twarzy na twarz Dariusa.
- Zgadzam si.
- Ja te - doda Jack.
- I ja - stwierdzia Shaunee.
- Powiedz jej wszystko - przytakna Erin.
- W porzdku - rzeka Afrodyta, umiechajc si ponuro do Tanatos. - W
takim razie powinnam chyba zacz od Neferet. Lepiej bdzie, jak usidziesz.

ROZDZIA DZIESITY
Stark
Podziwia Tanatos za to, e okazaa tylko minimalne zdumienie, gdy
Afrodyta z pewn pomoc Damiena opowiadaa jej wszystko, poczwszy od
przybycia Zoey do Domu Nocy poprzez odkrycie czerwonych adeptw,
uwolnienie Kalony, stopniowe odkrywanie, jak wielkie zo tkwi w Neferet, a
po sprawozdanie z ostatniej rozmowy ze Stevie Rae.
Po wysuchaniu opowieci kapanka wstaa i podesza do ciaa Zoey.
Przez chwil spogldaa na nie w milczeniu, a gdy w kocu si odezwaa,
wygldao to tak, jakby przemawiaa przede wszystkim do niej, a nie do
pozostaych zebranych.
- Od pocztku zatem bya to bitwa pomidzy wiatem a ciemnoci, tyle
e do tej pory rozgrywaa si gwnie w wiecie materialnym.
- Midzy wiatem a ciemnoci? Mam wraenie, e uywasz tych sw
jako czego w rodzaju nazw wasnych.
- Bardzo suszne spostrzeenie, adepcie - przyznaa Tanatos.
- Stevie Rae mwia o ciemnoci w ten sam sposb. Jakby to byo imi wtrcia Afrodyta.
- Imi? To znaczy, jakby wiato i ciemno byy osobami? - zapyta Jack.
- Nie osobami. To zbyt wskie ujcie. Myl o nich raczej jak o
niemiertelnych, ktrzy s tak potni, e potrafi manipulowa energi w
stopniu umoliwiajcym przybranie przez ducha namacalnego ksztatu poprawia go Tanatos.
- Chcesz powiedzie, e Nyks jest wiatem, a Kalona czy te to, co sob
reprezentuje, ciemnoci? - chcia si upewni Damien.
- Lepiej bdzie powiedzie, e Nyks jest sprzymierzona ze wiatem, a
Kalona z ciemnoci.
- Przyznaj, e nie jestem najpilniejsz uczennic na wiecie, ale mam
pewn inteligencj i zazwyczaj mimo wszystko suchaam, co mwili na
lekcjach, a o czym takim w yciu nie syszaam - zauwaya Afrodyta.
- Ja te nie - doda Damien.
- A to ju naprawd dziwne, bo on akurat jest najpilniejszym uczniem na
wiecie - stwierdzia Erin.
- Jak nic - popara j Shaunee.
Tanatos westchna i przeniosa wzrok z Zoey na nich.
- C, mwimy o starym pogldzie, ktry nie zosta w peni
zaakceptowany przez nasze dzisiejsze spoeczestwo, a przynajmniej przez jego
kapanki.
- Dlaczego? Co z nim nie tak? - zapytaa Afrodyta.

- Jest oparty na idei walki, przemocy i cierania si ywioowych si dobra


i za.
Afrodyta prychna.
- To raczej mski punkt widzenia.
Tanatos uniosa brwi.
- Owszem.
- Chwila - wtrci Stark. - Co waciwie takiego mskiego jest w idei
walki dobra ze zem?
- Nie chodzi o zwyk wiar, e istnieje na wiecie dobro, ktre powinno
zwalcza zo. Chodzi o personifikacj wiata i ciemnoci na najbardziej
podstawowym poziomie, jako si, ktre s tak pochonite wzajemn walk, e
nie mog bez siebie y, cho wci usiuj si nawzajem unicestwi. - Tanatos
znw westchna na widok tpych spojrze swoich rozmwcw. - Jednym z
pierwszych sposobw przedstawienia wiata i ciemnoci by obraz dwch
ogromnych bykw, ciemnoci jako biaego i wiata jako czarnego.
- Jak to? - zapyta Jack. - Nie powinno by odwrotnie?
- Mogoby si tak wydawa, ale tak wanie przedstawiano je na
staroytnych pergaminach. Pisano te, e kada z tych dwch si ma w sobie
co, czego druga zawsze bdzie pragn. Wyobra sobie dwa emanujce
potn moc byki, ktre tocz ze sob wieczn walk, by odebra drugiemu
co, czego nie mog zdoby, nie niszczc siebie. Kiedy, jako moda kapanka,
zobaczyam ten obraz i nigdy nie zapomniaam, jak bardzo wyda mi si
prymitywny i nieokrzesany. Byki cieray si rogami, wytajc potne ciaa,
by dosign przeciwnika, broczyy krwi i rozdymay nozdrza. By to impas
przeraajcy w swojej intensywnoci; cay obraz zdawa si wibrowa od
zawartej w nim mocy.
- Mskiej mocy - doda Darius. - Ja te widziaem ten symbol, kiedy
szkoliem si na wojownika. Widnia na okadce niektrych staroytnych
dziennikw autorstwa wielkich wojownikw z przeszoci.
- Mskiej mocy. Teraz rozumiem, dlaczego wampiry, ktre akceptoway
ten symbol, wyginy - zauwaya Erin.
- wita racja, bliniaczko - przytakna Shaunee. - U wampirw liczy si
gwnie eska moc.
- Ale nasz system wierze nie opiera si na tamszeniu mskiej mocy
przez esk, tylko na rwnowadze pomidzy obiema - zaoponowa Darius.
- Nie, wojowniku. Prawda jest taka, e nasz system wierze nie powinien
si opiera na tamszeniu mskiej mocy przez esk, lecz w rzeczywistoci,
podobnie jak w przypadku wiata i ciemnoci, toczy si wieczna wojna o
znalezienie rwnowagi pomidzy nimi bez koniecznoci zniszczenia jednej
przez drug. Pomyl o wizerunkach Nyks, ktre codziennie wok siebie
widujemy, o ich kobiecym piknie i powabie, i porwnaj je z surow si
tkwic w obrazie zmaga dwch wielkich mskich osobnikw. Rozumiesz

teraz, dlaczego wiat usiujcy pogodzi obie te wizje jest w cigym konflikcie,
ktry rozwiza moe jedynie stamszenie jednej z nich przez drug?
- Nietrudno to sobie wyobrazi - zakpia Afrodyta. - Ju widz, jak ta
nadta Najwysza Rada chce mie cokolwiek wsplnego z czym tak
niechlujnym jak te dwa byki i jakiekolwiek reprezentowane przez nie wartoci.
- Oczywicie ona nie ma na myli ciebie - wtrci szybko Stark,
marszczc brwi pod adresem Afrodyty i posyajc jej spojrzenie mwice:
Tylko pogarszasz spraw.
Tanatos skwitowaa to umiechem.
- Afrodyta ma racj. Rada zmieniaa si przez wieki, a w szczeglnoci w
cigu ostatnich czterech stuleci, ktre znam ju z pierwszej rki. Kiedy bya
energiczna, ywioowa i do pierwotna, obecnie staa si... - Najwysza
kapanka umilka, szukajc odpowiedniego okrelenia.
- Cywilizowana - podpowiedziaa Afrodyta. - Przesadnie cywilizowana.
- Wanie - przytakna Tanatos.
Niebieskie oczy dziewczyny si rozszerzyy.
- A zbytnie ucywilizowanie wcale nie musi by dobre, zwaszcza gdy ma
si do czynienia z dwoma nacierajcymi na siebie bykami, ktre niszcz
wszystko, co stoi pomidzy nimi.
- Zoey znajduje si niesamowicie blisko wiata rzek cicho Damien.
- Do blisko, by stratowaa j ciemno - doda Stark. - Zwaszcza jeli ta
ciemno ma uniemoliwi Zoey ponowne odnalezienie wiata.
W pokoju zalega cisza. Wszyscy patrzeli na nieruchom blad posta
dziewczyny na bardzo cywilizowanej atasowej pocieli o kremowym odcieniu.
Wanie w tej ciszy Stark nagle dozna olnienia, a instynkt wojownika
strzegcego swojej kapanki podpowiedzia mu, e odnalaz waciw drog.
- W takim razie aby uratowa Zoey, nie mona ignorowa przeszoci.
Trzeba zajrze w ni gbiej, ni to czyni wikszo wspczesnych wampirw mwi z narastajcym podnieceniem w gosie.
- I zrozumie t dzik si, ktra tkwi w walce wiata i ciemnoci ucilia Tanatos.
- Tylko skd my, u diaba, mamy czerpa t wiedz? - zapytaa Afrodyta,
nerwowo odgarniajc wosy z twarzy. - Sama powiedziaa, e te wierzenia
zostay ju zapomniane.
- By moe nie wszdzie - rzek Darius, prostujc si w fotelu i wbijajc
w Starka ostre inteligentne spojrzenie. - Jeli chcesz pozna prastare
barbarzyskie wierzenia, musisz si uda w miejsce, ktre jest tworem
prastarych barbarzyskich czasw. W miejsce w duym stopniu odcite od
wspczesnej cywilizacji.
- Musz jecha na wysp! - zrozumia Stark.
- Wanie - przytakn Darius.
- O czym wy, do licha cikiego, gadacie? - zapytaa Afrodyta.

- O miejscu, gdzie niegdy wojownicy byli szkoleni przez Sgiach odpara Tanatos.
- Przez Sgiach? Kto to taki? - zapyta Damien.
- Sgiach to imi nadane przed wiekami wojownikowi zwanemu te
Wielkim owc Gw - odpar Darius.
- By tak nieokrzesany i barbarzyski, jak tylko potrafi by wojownik doda Stark.
- wietnie - mrukna Afrodyta. - Doceniam te stare podania, ale
potrzebujemy tego Sgiacha ywego dzi a nie przed wiekami, bo jestem dziwnie
pewna, e Stark tak samo jak nie potrafi podrowa w Zawiaty, nie potrafi te
podrowa w przeszo.
- Waciwie Sgiach to ona - popraw i j Darius.
- Co? - zdziwia si dziewczyna.
- Sgiach to wojowniczka, wampirka o niesamowitej mocy - wyjani
Stark.
- A te stare podania, moja droga, gosz take, e Sgiach to tytu
przechodni - doda Darius, umiechajc si do niej pobaliwie. - Noszca go
osoba mieszka w Domu Nocy na Wyspie Kobiet.
- To na tej Wyspie Kobiet jest Dom Nocy? - zdziwia si Erin.
- Dlaczego nic o tym nie wiedzielimy? - zapytaa Shaunee. - Ty
wiedziae? - zapytaa Damiena.
Pokrci gow.
- Nie.
- Bo nie jestecie wojownikami - odpar Darius - Wyspa Kobiet znana jest
take jako wyspa Skye.
- Skye? - zapyta Damien. - Ta w Szkocji?
- Tak. Tam wanie szkolono pierwszych wampirskich wojownikw wyjani Darius.
- Ale ju si tego nie robi, prawda? - pyta dalej Damien, wodzc
wzrokiem od Dariusa do Starka - O ile wiem, wojownicy s szkoleni w wielu
Domach Nocy Na przykad Smok Lankford opiekuje si grup modych
wojownikw pochodzcych z rnych m.ejsc i z ca pewnoci nie robi tego w
Szkocji.
- Masz racj, Damienie - odpara Tanatos. - Wspczenie wojownicy s
przyuczani do suby w Domach Nocy na caym wiecie. Na przeomie
dziewitnastego i dwudziestego wieku Najwysza Rada uznaa, e takie
rozwizanie bdzie wygodniejsze.
- Wygodniejsze i bardziej cywilizowane - mrukna kpico Afrodyta.
- Ty take masz racj, wieszczko - przyznaa kapanka.
- W takim razie postanowione. Zabieram Zoey na Wysp Kobiet, do
Sgiach - rzek Stark.
- I co potem? - zapytaa Afrodyta.

- Potem porzuc mask cywilizacji i dowiem si, jak przenikn w


Zawiaty bez koniecznoci umierania, a gdy ju tam bd, zrobi co trzeba, by
sprowadzi Zoey z powrotem.
- Hm - mrukna Afrodyta - brzmi niele.
- O ile wpuszcz go na wysp - zauway Darius.
- Jest tam Dom Nocy. Dlaczego nie mieliby go wpuci? - zapyta
Damien.
- To specyficzne miejsce - odpara Tanatos. - Decyzja Najwyszej Rady o
przeniesieniu szkolenia wojownikw do innych Domw Nocy, rozsianych po
caym wiecie, stanowia kulminacyjny punkt wieloletnich napi i sporw
pomidzy urzdujc Sgiach a rad.
- Chcesz powiedzie, e Sgiach jest kim w rodzaju krlowej wyspy? zapyta Jack.
- W pewnym sensie. Jest krlow, ktrej do niedawna podlegali wszyscy
wojownicy - wyjania kapanka.
- Synowie Ereba mieli krlow? Nie dziwi si, e Najwyszej Radzie si
to nie podobao, skoro ta krlowa nie bya czonkini rady - powiedziaa
Afrodyta.
- Sgiach jest wojowniczk - zauwaya Tanatos - a wojownikom nie
wolno zasiada w radzie.
- Ale jest te kobiet. Teoretycznie mogaby zosta wybrana - rzek
Damien.
- Nie - zaprzeczy Darius. - aden wojownik nie moe zasiada w radzie.
Tak stanowi wampirskie prawo.
- Pewnie j to wkurzyo - stwierdzia ze zrozumieniem Afrodyta. - Ja na
jej miejscu dostaabym szau. Prawo powinno by takie samo dla wszystkich.
Tanatos pokiwaa gow.
- Zgadzam si z tob, wieszczko, ale wiele kapanek miao inne zdanie.
Kiedy odebrano jej moliwo szkolenia wojownikw, zaszya si na wyspie.
Nikogo nie uprzedzia o swoich planach, wszystkie jednak wyczuwaymy jej
gniew. Czuymy take obecno ochronnego krgu, ktry utworzya wok
wyspy. - Cienie przeszoci zamigotay w oczach Tanatos. - adna z nas nie
dowiadczya niczego podobnego, odkd potna wampirka Kleopatra otoczya
podobnym krgiem sw ukochan Aleksandri.
- Nikt nie moe stan na Wyspie Kobiet bez zezwolenia Sgiach - rzek
Darius.
- A ktokolwiek sprbuje, zginie - dodaa Tanatos.
- W takim razie jak mam uzyska to zezwolenie? - zapyta Stark.
Zalega duga niezrczna cisza.
- To pierwszy z twoich problemw - odezwaa si w kocu Tanatos. Odkd Sgiach utworzya ochronny krg, nikogo z zewntrz nie wpuszczono na
wysp.
- Mnie wpuszcz - upiera si chopak.

- Jak chcesz to osign, wojowniku? - zapytaa kapanka.


Zrobi dugi wydech.
- Wiem jedynie, czego nie zamierzam robi. Nie zamierzam by
cywilizowany. Reszt musz dopiero wykombinowa.
- Zaraz, zaraz... - zastanawia si Damien. - Tanatos, Dariusie, oboje
mwicie o Sgiach i o tej starej barbarzyskiej religii. Skd si o tym
dowiedzielicie?
- Ja zawsze lubiem czyta - odpar Darius, wzruszajc ramionami - wic
chtnie sigaem po stare zwoje znajdujce si w Domu Nocy, w ktrym
uczyem si walki.
- Nie do, e niebezpieczny, to jeszcze taki fascynujcy. Idealna
kombinacja - mrukna Afrodyta, przytulajc si do niego.
- Id, bo rzygn - mrukna Erin.
- Wanie. I w ogle przesta przeszkadza - dodaa Shaunee.
- A ty gdzie przeczytaa o bykach i Sgiach? - zwrci si do kapanki
Damien, piorunujc ca trjk wzrokiem.
- W starych tekstach przechowywanych w archiwach paacu. Kiedy
zostaam najwysz kapank, spdzaam tu wiele czasu na samotnej lekturze.
Musiaam - powiedziaa Tanatos. - Nie miaam mentora.
- Nie miaa mentora? To musiao by dla ciebie trudne! - zauway Stark.
- Wyglda na to, e nasz wiat potrzebuje naraz tylko jednej kapanki
majcej dar komunikacji ze mierci - odpara z cierpkim umiechem.
- Parszywa funkcja - mrukn Jack, po czym natychmiast zakry sobie usta
doni i pisn: - Ojejku! Przepraszam!
Kapanka umiechna si szerzej.
- Nie ma za co, chopcze. Wsppraca ze mierci nie jest najatwiejszym
zajciem na wiecie.
- Ale dziki niej oraz zamiowaniu Dariusa do czytania dowiedzielimy
si czego wanego - rzek Damien.
- I co o tym sdzisz? - zapytaa go Afrodyta.
- Sdz, e jestem naprawd dobry tylko w jednym: w nauce.
- W takim razie musimy jedynie wskaza ci materia do bada zrozumiaa Afrodyta, szeroko otwierajc swoje niebieskie oczy.
- Archiwa. Musisz wej do paacowych archiww - powiedziaa Tanatos,
ruszajc ku drzwiom. - Porozmawiam z Duanti.
- wietnie. Przygotuj si - odpar Damien.
- Ja ci pomog - zaoferowa Jack.
- Baranki drogie, cho doprowadza mnie to do furii, musz przyzna, e
chyba wszyscy musimy si przygotowa do wertowania archiww - stwierdzia
Afrodyta.
Stark spoglda za odchodzc Tanatos. Ktem oka zauway podniecenie
swoich towarzyszy faktem, e wreszcie znaleli sobie jakie wartociowe
zajcie, lecz szybko przenis wzrok z powrotem na blad twarz Zoey.

A ja przygotuj si na przymierze ze mierci - pomyla.

Zoey
Wszystko byo nie tak.
Owszem, wiedziaam, gdzie si znajduj. Byam w Zawiatach, ale nie
byam martwa. Razem ze mn przebywa tam Heath, ktry na odmian z ca
pewnoci by martwy.
Na bogini! Najdziwniejsze ze wszystkiego byo to, e powoli
przyzwyczajaam si do mylenia o nim jako o zmarym.
Tak czy owak, co tu byo nie w porzdku.
W tym momencie leaam wtulona w Heatha. Odpoczywalimy u stp
drzewa, objci jak stare dobre maestwo na materacu z mchu narosego
midzy potnymi starymi korzeniami. Powinno mi by bardzo wygodnie.
Mech by miciutki, a Heath sprawia wraenie cakowicie ywego. Widziaam
go, syszaam, dotykaam... Nawet pachnia sob. Powinnam bez trudu si
rozluni i cieszy jego obecnoci.
Wic dlaczego, zastanawiaam si wpatrzona w stadko roztaczonych
niebieskich motyli, jestem taka niespokojna i - jak by to powiedziaa moja
babcia - zafrasowana?
Babcia...
Tskniam za ni. Jej nieobecno bya jak micy zb. Czasem tsknota
saba, ale wiedziaam, e unosi si w pobliu i wrci, prawdopodobnie
wzmocniona.
Babcia Redbird musiaa si o mnie zamartwia. Myl o jej smutku bya
tak nieznona, e szybko odsunam j od siebie, a jednoczenie wyliznam si
z obj Heatha, uwaajc, by go nie zbudzi.
Zaczam si nerwowo przechadza.
Pomogo. No, przynajmniej na chwil. Chodziam w t i z powrotem, w t
i z powrotem, pilnujc, by ani na moment nie straci Heatha z oczu. licznie
wyglda, gdy tak spa.
aowaam, e sama nie mog zasn. Kiedy zamykaam oczy, czuam, e
trac fragmenty siebie. Tylko jakim cudem? Jak mogam traci siebie?
Przypominao to troch sen, ktry miaam, kiedy pewnego razu zachorowaam
na angin i dostaam bardzo wysokiej gorczki. nio mi si wtedy, e wiruj
wok tak szybko, a kawaki mojego ciaa zaczynaj odpada.
Zadraam. Dlaczego akurat to wspomnienie tak atwo byo przywoa,
gdy mnstwo innych rzeczy w mojej gowie skrywaa gsta mga?
Na bogini, byam naprawd zmczona.

Pogrona w mylach potknam si o jeden z adnych biaych kamieni


wystajcych ponad traw i bronic si przed upadkiem, wycignam rk i
schwyciam si pnia najbliszego drzewa.
Wtedy j zobaczyam. Swoj rk. Swoj do. Wygldaa dziwnie.
Stanam i gapiam si na ni. Przysigam, e moja skra falowaa jak w jakim
horrorze, w ktrym co obrzydliwego wpeza pod skr pnagiej dziewczyny i
przemieszcza si, sprawiajc...
- Nie! - Gorczkowo pocieraam rk. - Nie! Przesta!
- Zo, kochanie, co si dzieje?
- Heath! Heath, patrz! - Wycignam rk. - To jaki horror!
Spojrza na moj rk, a potem na twarz.
- Co? Jaki horror, Zo?
- Moja rka! Skra! Rusza si! - Machnam ni w jego kierunku.
Umiechn si, ale nie zdoa ukry niepokoju. Wycign do i powoli
przesun ni w d mojego przedramienia, by na koniec sple palce z moimi.
- Z twoj rk wszystko jest w porzdku, kochanie - zadeklarowa.
- Naprawd tak uwaasz?
- Naprawd. Na sto procent. Co si z tob dzieje?
Otworzyam usta, by mu powiedzie, e trac siebie - e fragmenty mnie
odpadaj jak zuszczona skra - gdy moj uwag przykuo co na skraju lasu.
Co ciemnego.
- Heath - powiedziaam, wskazujc to miejsce drc doni- nie podoba
mi si to.
Wietrzyk porusza szerokimi zielonymi limi drzew, ktre nagle wyday
mi si mniej masywne i bezpieczne ni przed chwil. Potem dotar do mnie
zapach, obrzydliwy i mdy jak trzydniowe cierwo. Gdy poczuam, jak ciao
Heatha si wzdryga, wiedziaam, e to co widz, nie jest produktem mojej
bujnej wyobrani.
Cienie si poruszyy i usyszaam trzepot skrzyde.
- O, nie! - szepnam.
Heath mocniej cisn mnie za rk.
- Chod. Musimy wej gbiej w las.
- Dlaczego? - zapytaam obezwadniona strachem. - jak drzewa mog nas
ochroni przed tym czym, cokolwiek to jest?
Uj mnie pod brod i zmusi, bym spojrzaa mu w oczy.
- Nie czujesz tego, Zo? Ten gaj jest dobry, na wskro dobry. Nie czujesz
obecnoci bogini, kochanie?
zy napyny mi do oczu, zamazujc jego posta. - Nie - powiedziaam
cicho, z trudem dobywajc z siebie sowa. - Nie czuj.
Wzi mnie w ramiona i przygarn mocno.
- Nie martw si, Zo. Ja j czuj, wic wszystko bdzie dobrze.
Przysigam. - Wci obejmujc mnie jednym ramieniem, ruszy w gb gaju

Nyks, a ja daam si prowadzi, pozwalajc gorcym zom spywa po


chodnych policzkach.

ROZDZIA JEDENASTY
Stevie Rae
- Skye? Serio? Gdzie to jest, w Irlandii? - pytaa.
- W Szkocji, palantko - odpara Afrodyta.
- Na jedno wychodzi. I nie mw do mnie palantko. To nieuprzejme.
- A co powiesz na odwal si? To ci zadowoli? Suchaj i postaraj si
by mniej przymulona, wieniaro. Musisz si znowu pobrata z t twoj zasran
ziemi, czy co ty tam z ni robisz, i sprbowa dowiedzie si czego o
mitologii wiata i ciemnoci. Zwr te uwag na to, czy jakie drzewko nie
szepnie ci czego o dwch bykach.
- Bykach? Masz na myli takie due krowy?
- Suchaj, czy ty przypadkiem nie pochodzisz z prowincji? Jakim cudem
moesz nie wiedzie, co to byk?
- Nie bd stereotypowa, Afrodyto. To, e nie urodziam si w wielkim
miecie, nie czyni mnie jeszcze specjalistk od zwierzt hodowlanych.
Cholerka, przecie nawet nie lubi koni ani nic.
- Prawdziwy z ciebie mutant - stwierdzia Afrodyta. - Byk to samiec
krowy. Nawet schizofreniczny pudelek mojej starej to wie. A teraz skup si, bo
to wane. Musisz zapyta swoj pieprzon traw o zamierzch i stanowczo zbyt
barbarzysk, a co za tym idzie, wysoce nieatrakcyjn mitologi, religi czy co
w tym stylu, ktrej symbolem s dwa walczce byki, biay i czarny, i cholernie
mska, brutalna, niekoczca si walka pomidzy nimi.
- Co to ma wsplnego z ratowaniem Zoey?
- Moliwe, e gdzie tam tkwi klucz, dziki ktremu Stark dostanie si w
Zawiaty, nie muszc umiera, zwaszcza e to podobno wcale nie pomaga
wojownikom strzegcym swoich kapanek po tamtej stronie.
- A krowy pomagaj? Niby jak? Przecie one nawet nie umiej mwi.
- Byki, palantko do kwadratu. Myl! Nie mwi o zwierztach, tylko o
otaczajcej je dzikoci i mocy. One j uosabiaj.
- Wic nie zaczn gada?
- Ocipiaa? Jak zechc, to zaczn, w kocu s bardzo stare i bardzo
magiczne, debilko! Skd ja, do kurwy ndzy, mam wiedzie, co mog zrobi?
Przyjmij do wiadomoci jedno: eby si dosta w Zawiaty, Stark nie moe by
nowoczesny, cywilizowany i ugaskany. Musi sta si kim wicej, bo inaczej
nie dotrze do Zoey i nie zdoa jej uratowa, a co wicej, sam zginie. Kluczem do
przemiany moe by ta stara religia.
- No c, to si nawet trzyma kupy. Kalona raczej nie naley do
nowoczesnych facetw. - Stevie Rae urwaa, tylko przed sob przyznajc si do
tego, e tak naprawd nie myli o Kalonie, lecz o Rephaimie. - I bez wtpienia
ma w sobie dzik moc.

- I znajduje si w Zawiatach, cho nie umar.


- I Stark te musi si tam znale.
- Wic id i pogadaj o tym z kwiatkami - polecia jej Afrodyta.
- W porzdku - zgodzia si Stevie.
- I zadzwo do mnie, jak si czego dowiesz.
- Dobra. Zobacz, co da si zrobi.
- Tylko bd ostrona - rzeka Afrodyta.
- Hej - zdziwia si Stevie - jednak potrafisz by mia!
- Zanim zaczniesz mi rzuca kwiaty pod nogi, powiedz jeszcze, z kim si
skojarzya, gdy nasza wi si zerwaa.
Stevie Rae zesztywniaa ze zgrozy.
- Z nikim.
- Rozumiem. Z kim bardzo nieodpowiednim. Kto to taki? Ktry z tych
twoich czerwonych leszczy?
- Afrodyto, przecie powiedziaam, e z nikim.
- Jasne. Widzisz, w zwizku ze swoj wieo uzyskan posad wieszczki,
ktra na og powoduje u mnie tylko pacz i zgrzytanie zbw, nauczyam si
rnych rzeczy, w tym tego, e kiedy sucham bez uywania uszu, sysz rne
rzeczy.
- Zupenie ci odwala.
- W kadym razie powtarzam ci: bd ostrona. Odbieram od ciebie
dziwne wibracje, ktre mi mwi, e wpakowaa si w jakie szambo.
- Myl, e po prostu zmylasz, eby jako wytumaczy to cae
wariactwo, ktre ci si zalgo w gowie.
- A ja myl, e ty co ukrywasz. Niech wic kada pozostanie przy
swoim zdaniu.
- Pogadam z kwiatkami o krowach. Na razie, Afrodyto.
- O bykach. Na razie, wieniaro.
Stevie Rae otworzya drzwi, eby wyj ze swojej sypialni, z czoem
wci zmarszczonym na wspomnienie sw Afrodyty, i omal nie znokautowaa
Kramishy, ktra staa na zewntrz z uniesion do zapukania rk. Obie
podskoczyy jak oparzone. Kramisha pokrcia gow.
- Nie rb, kurwa, takich rzeczy, bo pomyl, e ju kompletnie pado ci na
mzg.
- Kramisho, gdybym wiedziaa, e tam jeste, tobym nie podskoczya na
twj widok. Poza tym adna z nas nie jest normalna. Ju nie.
- Mw za siebie. Ja wci jestem sob. Nic mi nie dolega. Tob za to
mona by dzieci straszy.
- Dwa dni temu omal si nie sfajczyam na dachu! Chyba mam prawo le
wyglda, co?
- Nie chodzio mi o to, e le wygldasz. - Kramisha przekrzywia gow.
Miaa na sobie swoj tradycyjn krtk jaskrawot peruk, a powieki
pomalowaa byszczcym cieniem w tym samym kolorze. - Szczerze mwic,

wygldasz akurat dobrze, caa rowiutka jak wszystkie zdrowe biaasy. Troch
przypominasz uroczego prosiaczka.
- Kramisho, przy tobie eb zaczyna mi zaraz pka. O czym ty w ogle
gadasz?
- Mwi tylko, e dobrze wygldasz, ale jeste zakrcona. Tu - wskazaa
gow Stevie - wcale nie dzieje si dobrze.
- Mam mnstwo problemw - odpara wymijajco Stevie Rae.
- Taaa, wiem o Zoey. Mimo wszystko powinna si stara jako to
ogarn.
- Staram si.
- To staraj si bardziej. Zoey ci potrzebuje. Wiem, e nie jeste tam gdzie
ona, ale mam przeczucie, e moesz jej jako pomc. Musisz tylko zacz
uywa mzgu.
Kramisha wpatrywaa si w ni tak badawczo, e Stevie niemal si wia
pod jej spojrzeniem.
- Staram si. Kropka.
- Planujesz jakie wariactwo?
- Nie!
- Na pewno? Bo mam co dla ciebie. - Kramisha wycigna w jej stron
fioletow kartk z notesu zapisan swoim specyficznym pismem, czciowo
czonym, a czciowo rozcznym. - I co mi si zdaje, e to zapowied
jakiego totalnego wariactwa.
Stevie Rae wyrwaa jej kartk z rki.
- Cholerka, czemu od razu nie powiedziaa, e przyniosa wiersz?
- Prbowaam ci przygotowa. - Kramisha skrzyowaa ramiona i opara
si o framug, wyranie czekajc, a Stevie przeczyta wiersz.
- Nie masz nic do roboty?
- Nie. Wszyscy s w stowce. Znaczy wszyscy oprcz Dallasa, ktry
kombinuje co ze Smokiem przy mieczach, chocia lekcje oficjalnie jeszcze si
nie zaczy i ja osobicie nie widz powodu, eby si o nie upomina, wic nie
wiem, czemu Dallasowi si tak spieszy. No dobra, przeczytaj wreszcie ten
wiersz, najwysza kapanko. Ja nigdzie si nie wybieram.
Stevie Rae stumia westchnienie. Wiersze Kramishy wydaway si
zwykle niezrozumiae i abstrakcyjne, lecz zawieray przepowiednie. Sama myl
o nich wywoaa w odku Stevie uczucie jak po wypiciu kilku surowych jajek.
Niechtnie przeniosa wzrok na kartk i przeczytaa:
Czerwona wkracza w wiato
przepasane ldwie przerywaj
apokaliptyczny bj
Ciemno niejedno ma imi
ksztat, kolor, kamstwa

i emocje mc wzrok
Sprzymierz si z nim, sercem pacc
i na ufno nie liczc, pki
ciemnoci nie rozerwiesz
Patrz dusz, nie oczami
zajrzyj pod bestii przebranie
by z nimi taczy
Potrzsna gow, spojrzaa na Kramish, a potem powoli przeczytaa
wiersz ponownie, prbujc uciszy gone bicie serca w obawie, e zdradzi jej
przeraenie i poczucie winy. Kramisha miaa racj: z ca pewnoci bya tu
mowa o niej. Nie moga jednak wiedzie tego, co od razu zrozumiaa Stevie: e
w wierszu chodzi o ni i Rephaima. Dobrze chocia, e nie byo tam wzmianki o
skrzydach i ludzkich oczach przekltego ptaszyska. Wtedy dopiero byaby
ugotowana.
- I jak? Miaam racj?
Stevie podniosa wzrok i spojrzaa w inteligentne oczy czarnoskrej
dziewczyny.
- Pewnie. Ju w pierwszej linijce napisaa wyranie, e to o mnie.
- Tak wanie mylaam, chocia nigdy nie syszaam, eby kto mwi o
tobie po prostu Czerwona.
- Ale pasuje - wtrcia szybko Stevie Rae, starajc si zaguszy
wspomnienie gosu Rephaima nazywajcego j w ten sposb. Czerwona. Jestem jedyn czerwon wampirk, wic nie moe chodzi o nikogo innego.
- No, te tak uwaam, chocia ta caa reszta o bestiach i tak dalej jest
cholernie dziwna. Musiaam sprawdzi w sowniku, co to te przepasane
ldwie, bo wygldao na jakie zboczone wistwo, ale okazuje si, e to
oznacza po prostu bycie przygotowanym do walki.
- Ostatnio mamy jej cakiem sporo - przyznaa Stevie Rae, znw
spogldajc na wiersz.
- Wyglda na to, e ciebie czeka jeszcze wicej. Walki i innych
okropiestw. - Potem Kramisha odchrzkna znaczco i Stevie niechtnie
spojrzaa jej w oczy. - Co to zajeden?
- Kto?
Kramisha spojrzaa na ni z politowaniem.
- Nie rb ze mnie idiotki. On, facet, o ktrym wiersz mwi, e masz mu
odda serce.
- Nie mam zamiaru!
- Aha, wic jednak wiesz, o kogo chodzi. - Kramisha tupna czubkiem
buta ze wzorami naladujcymi gepardzi skr. - I z ca pewnoci to nie

Dallas, bo inaczej by si tak nie wzbraniaa przed oddaniem mu serca. Wszyscy


wiedz, e krcicie ze sob. No wic kto?
- Nie mam pojcia! Nie spotykam si z nikim oprcz Dallasa. Poza tym,
szczerze mwic, bardziej mnie niepokoj te fragmenty o ciemnoci, przebraniu
itepe - skamaa Stevie Rae.
- Tja - mrukna z przeksem Kramisha.
- Suchaj, zatrzymam sobie wiersz i pomyl nad nim, dobra? - rzeka
Stevie i nie czekajc na odpowied, wepchna kartk do kieszeni dinsw.
- Niech no zgadn... Mam nikomu o tym nie mwi? - domylia si
Kramisha, znw przytupujc.
- Wanie. Chc najpierw... - Wszechwiedzce spojrzenie koleanki zabio
wymwk. Stevie Rae zrobia dugi wydech i postanowia powiedzie tyle, ile
tylko moga. - Nie chc, eby co komu mwia, bo faktycznie mam problem z
jednym facetem, a jakby to teraz wyszo na wiato dzienne, byoby fatalnie i dla
Dallasa, i dla mnie, zwaszcza e jeszcze nie wiem, co tak naprawd jest midzy
mn a tym drugim.
- Teraz ju lepiej. Problemy z facetami potrafi by czasem naprawd
upierdliwe, a jak mwi moja mamuka, nie powinno si publicznie pra brudw.
- Dziki. Doceniam twoj wyrozumiao.
Kramisha uniosa rk.
- Chwilunia! Wcale nie powiedziaam, e to koniec tematu. Moje wiersze
s wane. Ten dotyczy czego wicej ni tylko twojego popieprzonego ycia
osobistego, wic powtrz raz jeszcze, eby sobie wybia z gowy te debilizmy
i pamitaa o uywaniu zdrowego rozsdku. Musisz te wiedzie, e za kadym
razem, kiedy pisaam sowo ciemno, co mnie ciskao we flakach.
Stevie Rae zmierzya j dugim spojrzeniem, po czym podja decyzj.
- Przejdziesz si ze mn na parking? Mam co do zaatwienia poza
campusem, ale po drodze chc z tob pogada.
- Nie ma sprawy - zgodzia si Kramisha. - Chyba ju czas, eby komu
opowiedziaa o tym, co si dzieje w twojej gowie. Ostatnio dziwacznie si
zachowywaa. I to jeszcze przed wypadkiem Zoey.
- Wiem - mrukna Stevie.
W milczeniu zeszy po schodach i przemierzyy hol ttnicego yciem
internatu. Stevie pomylaa, e wraz z topniejcym lodem odmarzy take serca
adeptw, w ostatnich dniach wicej wychodzili i zachowywali si bardziej
normalnie. Wprawdzie wiele osb wci gapio si na ni i na Kramish, ale ju
nie tak wrogo; raczej z obaw i zaciekawieniem.
- Mylisz, e naprawd moemy tu znw zamieszka i normalnie chodzi
do szkoy, jakby to wci by nasz dom? - wypalia Kramisha, gdy wyszy na
chodnik przed budynkiem.
Stevie spojrzaa na ni zdumiona.
- Zaczynam w to wierzy. Czy byoby nam tu tak le?
Poetka wzruszya ramionami.

- Bo ja wiem? Mog tylko powiedzie, e naprawd dobrze si czuj, gdy


pi pod ziemi.
- Wanie. To gwny problem.
- Ta ciemno w moim wierszu, ktra wzbudza we mnie dreszcze, to
chyba nie o nas, co?
- Nie! - Stevie zdecydowanie potrzsna gow. - Z nami wszystko jest w
porzdku. Ty, ja, Dallas i inni czerwoni adepci, ktrzy tu wrcili, podjli
decyzj. Nyks daa nam prawo wyboru, a my wybralimy dobro zamiast za,
wiato zamiast ciemnoci. W wierszu nie chodzi o nas. Jestem tego pewna.
- O tych drugich, co? - Kramisha ciszya gos, cho nikogo w pobliu nie
byo.
Stevie Rae zastanowia si i dosza do wniosku, e to moe by prawda.
Do tej pory bya wicie przekonana, e chodzi o Rephaima. Kurcz! Naprawd
musi zrobi porzdek w swojej gowie.
- Moliwe, cho jeli tak, to kiepska sprawa. Bardzo kiepska.
- Daj spokj. Przecie obie wiemy, e oni s okropni.
- Taaak... Wanie dowiedziaam si od Afrodyty pewnych rzeczy, przy
ktrych ciemno z wiersza staje si naprawd, ale to naprawd niebezpieczna.
Jeli oni maczaj w tym palce, to osignli wyszy poziom za. Na rwni z
Neferet.
- Cholera.
- Wanie. Wiersz moe faktycznie mwi o walce z nimi. Prcz tego, i o
tym wanie chciaam z tob rozmawia, zaczymy z Afrodyt zgbia pewn
dawn mitologi. Tak dawn, e nawet wampiry o niej zapomniay.
- O w mord. Musi by stara na maksa.
- Chcemy... mam na myli siebie, Afrodyt, Starka i pozostaych, ktrzy
s przy Zoey... chcemy sprawdzi, czy da si uy tej pradawnej wiedzy, eby
pomc Starkowi dosta si w Zawiaty i tam chroni Zoey, kiedy bdzie si
staraa scali swoj dusz.
- Stark ma si przenie w Zawiaty bez umierania?
- Tak. Podobno jego mier nic by Zoey nie daa.
- I chcecie uy tej starej mitologii, eby wykombinowa, jak to zrobi?
Stevie Rae umiechna si do Kramishy.
- Sprbujemy. A ty moesz nam pomc.
- Do usug. Powiedz tylko, co mam robi.
- No dobrze. Sprawa wyglda tak: odkd Afrodyta skupia si na swoim
darze wieszczenia, odkrya w nim nowe aspekty. - Stevie umiechna si
cierpko. - Przy czym nie powiem, eby j to cieszyo. - Kramisha parskna
miechem. - Pomylaam sobie, e chocia w odrnieniu od Zo nie mam tu
penego krgu, to wieszczk akurat mam.
Kramisha zamrugaa skonsternowana, a widzc, e Stevie nie przestaje si
na ni gapi, zrobia wielkie oczy i wybkaa:
- Mnie?

- Ciebie. A konkretnie ciebie i twoj poezj. Ju raz pomoga Zo znale


sposb na wygnanie std Kalony.
- Ale...
- Afrodyta to wykombinowaa - przerwaa jej Stevie. - Nie chcesz chyba
powiedzie, e jest od ciebie bystrzejsza?
Kramisha zmruya oczy.
- Bez artw. Ta bogata biaa laska miaaby by bystrzejsza ode mnie?
- No to do dziea. Lasso w do i na ko!
- Wiesz co, gsiej skrki dostaj na te twoje wiejskie odzywki.
- Wiem - umiechna si do niej Stevie. - Na razie znajd Dallasa i
powiedz mu o wszystkim oprcz wiersza, a ja przywoam ziemi i sprbuj si
czego dowiedzie.
- Nie musisz mi mwi, e oprcz wiersza. Ju powiedziaam, e ci nie
wsypi.
- Dziki. Jeste wietn Mistrzyni Poezji.
- Ty te nie jeste za jak na dziewczyn ze wsi.
- Na razie. - Stevie pomachaa jej i potruchtaa w kierunku samochodu
Zoey.
- Bd ci ubezpiecza, najwysza kapanko!
Poegnanie Kramishy wywoao ucisk w odku Stevie Rae, ale i
umiech na jej twarzy. Usiada, przekrcia kluczyk w stacyjce i wanie
wrzucaa bieg, gdy sobie uwiadomia, e po pierwsze, nie wie, dokd si
wybiera, a po drugie, cae to przywoywanie ziemi byoby znacznie
atwiejsze, gdyby wczeniej raczya wzi z pokoju zielon wiec i moe
jeszcze odrobin turwki, trawy pomagajcej przycign pozytywn energi.
Wcieka na siebie, przeoya dwigni z powrotem na luz. Co ona, do jasnej
ciasnej, wyprawia?
Wraca do Rephaima. Ta myl bya jak oddech, natychmiastowa i
instynktowna. Nim jednak Stevie zdya ruszy, zawahaa si raz jeszcze. Czy
naprawd odwiedzanie Rephaima w tej chwili to najlepsze, co moe zrobi?
Z jednej strony uzyskaa ju od niego mnstwo przydatnych informacji o
Kalonie, ciemnoci i tym podobnych.
Z drugiej, nie cakiem mu ufaa. Nie moga mu w peni zaufa.
Poza tym kruk namiesza jej w gowie. Gdy przeczytaa wiersz Kramishy,
bya tak zaabsorbowana jego osob, e nawet nie wzia pod uwag innej
interpretacji - na przykad takiej, e ostrzeenie moe dotyczy zych
czerwonych adeptw, a nie tego, co jest midzy ni a Krukiem Przemiewc.
Wic co, u licha, powinna zrobi?
Obiecaa Rephaimowi, e wrci i sprawdzi, czy wszystko z nim w
porzdku, ale tak naprawd chciaa tam pojecha nie tylko z powodu tej
obietnicy. Musiaa go zobaczy. Musiaa?... Tak, przyznaa si niechtnie przed
sob. Musiaa zobaczy Kruka Przemiewc. Ta wiadomo ni wstrzsna.

- Jestem z nim skojarzona. To oznacza, e czy nas wi, a ja niewiele


mog w tej sprawie zrobi - mrukna do siebie, zaciskajc palce na kierownicy
garbusa. - Musz nauczy si z tym y i tyle.
I nie mog zapomina, e jest synem swego ojca - dodaa w mylach.
Dobra. wietnie. Sprawdzi, co u niego. Zada mu take par pyta
dotyczcych wiata, ciemnoci i dwch krw. Czy tam bykw. Powinna jednak
troch powszy na wasn rk, bez jego udziau. Przywoa ziemi i zapyta j
o te krowobyki. To bdzie dobry przykad wykorzystania zdrowego rozsdku.
Wyszczerzya zby i uderzya domi w kierownic.
- To jest to! Zatrzymam si w tym fajnym starym parku w drodze do
Gilcreasea i zrobi mae czary-mary, a potem pojad do Rephaima. Piku!
Oczywicie najpierw musiaa skoczy do wityni Nyks i wzi stamtd
zielon wiec, zapaki i turwk. Majc plan, od razu lepiej si poczua i ju
miaa ruszy, gdy nagle na asfalcie parkingu usyszaa tupot kowbojskich butw,
a potem przesadnie nonszalancki gos Dallasa:
- Ja tylko podchodz do auta Zoey. Nie podkradam si do Stevie Rae ani
nic z tych rzeczy.
Opucia szyb i umiechna si do chopaka.
- Cze, Dallas. Kramisha mwia, e wiczysz ze Smokiem.
- wiczyem. Patrz, da mi taki fajny n. Mwi, e to dirk, szkocki
sztylet, i e mog si nauczy dobrze nim wada.
Stevie z powtpiewaniem patrzya, jak jej chopak wyjmuje z zawieszonej
przy pasie skrzanej pochwy ostro zakoczony n obosieczny i trzyma go
troch niezrcznie, jakby nie by pewien, czy ostrze przebije przeciwnika, czy
jego.
- Wyglda na bardzo ostry - zauwaya, silc si na podziw.
- Dlatego jeszcze nim nie wicz, ale Smok pozwoli mi nosi go ze sob.
Przez jaki czas. Jeli tylko bd ostrony.
- Aha. To super. - Nawet gdyby miaa y milion lat, chyba nigdy by nie
zrozumiaa mskich spraw.
- W kadym razie skoczyem zajcia i zaraz po wyjciu z sali spotkaem
Kramish - kontynuowa Dallas, chowajc n do pochwy. - Mwia, e chcesz
jecha na jak pogawdk z ziemi, wic pomylaem, e sprbuj ci zapa i
pojecha z tob.
- Aha. To bardzo mie z twojej strony, Dallas, ale sama sobie poradz.
Jeli chcesz by uyteczny, przynie mi ze wityni Nyks zielon wiec i
zapaki. No i troch turwki, o ile j znajdziesz. Chyba byam strasznie
rozkojarzona, skoro o nich zapomniaam. Przywoywanie ziemi bez wiecy jest
o wiele trudniejsze, nie mwic ju o turwce, ktra przyciga pozytywn
energi.
Ku jej zdumieniu Dallas nie powiedzia OK i nie potruchta grzecznie
do wityni. Zamiast tego sta tam, obserwujc j z rkoma w kieszeniach i do
niezadowolon min.

- Co jest? - zapytaa.
- Przykro mi, e nie jestem wojownikiem! - wypali. - Staram si nauczy
czego od Smoka, ale troch potrwa, zanim zacznie mi to w miar wychodzi.
Nigdy nie lubiem walczy i przykro mi z tego powodu! - powtrzy coraz
bardziej rozzoszczony.
- Dallas, o czym ty, do licha cikiego, gadasz?
Zniecierpliwiony wyrzuci rce w gr.
- O tym, e nie jestem dla ciebie do dobry! Wiem, e potrzebujesz
kogo lepszego. Wojownika. Do diaba, Stevie Rae, gdybym nim by, mgbym
ci uratowa, gdy tamci adepci ci zaatakowali i omal nie zabili. Gdybym by
twoim wojownikiem, nie wysyaaby mnie po jakie drobiazgi. Chciaaby
zawsze mie mnie przy sobie, ebym ci chroni podczas tych wszystkich
rzeczy, ktre robisz!
- Sama potrafi si ochroni, a wieca ziemi i reszta akcesoriw to nie
drobiazgi.
- Dobra, wiem, ale i tak zasugujesz na kogo lepszego. Po choler ci
facet, ktry nie potrafi broni swojej kobiety?
Uniosa brwi, a dotkny jasnych lokw.
- Czy dobrze syszaam? Nazwae mnie swoj kobiet?
- No tak - odpar, wiercc si niespokojnie. - W pozytywnym sensie.
- Dallas, nie moge zapobiec temu, co si stao na dachu - odpara
zgodnie z prawd. - Wiesz, jacy oni s.
- Powinienem by tam z tob. Jako twj wojownik.
- Nie potrzebuj wojownika! - wrzasna zniecierpliwiona jego uporem i
wcieka, e Dallas tak si tym wszystkim przejmuje.
- C, mnie na pewno ju nie potrzebujesz. - Po tych sowach odwrci si
tyem do samochodu, wpychajc rce z powrotem do kieszeni.
Na widok jego zgarbionych plecw Stevie poczua si podle. To bya jej
wina. Zrania chopaka, odtrcajc od siebie jego i wszystkich innych, by nie
zdradzi tajemnicy Rephaima. Zawstydzona jak zapany na gorcym uczynku
zodziejaszek wysiada z auta i agodnie dotkna ramienia Dallasa. Nawet na
ni nie spojrza.
- Suchaj, to nieprawda. Potrzebuj ci.
- Jasne. I dlatego wci mnie od siebie odpychasz.
- Nie. Po prostu mam mnstwo spraw na gowie. Przepraszam, jeli
zachowywaam si wrednie - powiedziaa.
W kocu si odwrci.
- Nie wrednie. Po prostu jakby ci ju nie zaleao.
- Zaley! - zaprzeczya pospiesznie i przytulia si do niego, obejmujc go
rwnie mocno jak on j.
- Wic pozwl mi jecha z sob- szepn jej do ucha.
Odsuna si, by na niego spojrze, i sowa Nie moesz zamary jej na
wargach. Oczy Dallasa odzwierciedlay jego uczucia. Nie miaa wtpliwoci, e

amie mu serce. Co ona wyprawia? Jak moe krzywdzi tego chopaka z


powodu Kruka Przemiewcy? Nie aowaa, e uratowaa Rephaima, ale byo jej
przykro, e odbija si to na otaczajcych j ludziach. Dosy - pomylaa. - Nie
mam zamiaru dalej krzywdzi osb, na ktrych najbardziej mi zaley.
- No dobrze - powiedziaa. - Moesz ze mn jecha.
Natychmiast pojaniay mu oczy.
- Serio?
- Pewnie, e serio. Tyle e naprawd potrzebuj wiecy ziemi. I turwki
te. To nie bya adna cierna.
- Zaatwi ci cay worek wiec i tyle turwki, ile tylko zechcesz! - Dallas
rozemia si, ucaowa j i popdzi w stron wityni, wrzeszczc, e zaraz
wraca.
Stevie powoli wsiada do auta, chwycia kierownic i gapia si przed
siebie, powtarzajc jak mantr: Przywoa ziemi z Dallasem. Dowiedzie si
jak najwicej o krowach. Odwie Dallasa z powrotem do szkoy.
Wykombinowa dobr wymwk, eby si wyrwa, tym razem bez wiadkw.
Jecha do Gilcreasea i sprawdzi, co z Rephaimem. Wybada, czy nie wie
czego, co mogoby pomc Starkowi i Zo. Wrci tu. Nie odtrca i nie rani
przyjaci. Sprawdzi, co u czerwonych adeptw. Powiedzie Lenobii i
pozostaym, czego si dowiedziaam o Zo. Zadzwoni do Afrodyty. Zastanowi
si, co pocz ze zymi adeptami z dworca. A potem robi wszystko, eby nie
rzuci si z dachu najbliszego wieowca.... Czujc, e tonie w starym,
znajomym cuchncym bagienku stresu, opucia gow i opara czoo na
kierownicy.
Jak, u diaba, Zoey poradzia sobie z podobnym bajzlem?
Nie poradzia sobie - dotaro do niej nieoczekiwanie. - On j zniszczy.

ROZDZIA DWUNASTY
Stevie Rae
- Kurcz! Wyglda, jakby przez Tuls przeszo jakie wielkie tornado! dziwi si Dallas, patrzc, jak Stevie omija kolejn stert lecych na ulicy
konarw. Wjazd do parku blokowaa grusza przeamana niemal idealnie na p.
Zaparkowali wic obok niej.
- Na szczcie przywracaj prd - zauwaya Stevie, wskazujc lampy
uliczne otaczajce park i owietlajce potworny baagan zoony z drzew
uszkodzonych przez nawanic i pooonych azalii.
- Ale nie im. - Dallas wskaza brod eleganckie domki w ssiedztwie
parku. Gdzieniegdzie zza okna wiecio dumnie wiato, dowodzc, e niektrzy
mieli do rozumu, by si zaopatrzy w generatory na propan, nim rozptaa si
burza, wikszo terenu bya jednak ciemna, zimna i cicha.
- Wspczuj im, ale to mi uatwi zadanie - powiedziaa Stevie. Wysiada
z auta, zabierajc ze sob zielon wiec rytualn, sznureczek splecionych
dbe suszonej turwki i pudeko dugich zapaek. Dallas ruszy za ni. Wszyscy siedz jak myszy pod miot i nikt nie zauway, co tu robi.
- W tej kwestii masz cakowit racj, maa. - Dallas otoczy j czule
ramieniem.
- Wiesz, e uwielbiam, jak przyznajesz mi racj? - Obja go w pasie, tak
jak kiedy wkadajc mu do do tylnej kieszeni dinsw. Dallas cisn jej
rami i ucaowa dziewczyn w czubek gowy.
- W takim razie bd ci to mwi czciej - obieca.
Umiechna si od ucha do ucha.
- Prbujesz mnie na co przygotowa?
- Nie wiem. A dziaa?
- Moe.
- To dobrze.
Oboje si rozemieli. Stevie szturchna chopaka biodrem.
- Chodmy pod ten stary db. Wyglda na odpowiednie miejsce.
- Jak sobie yczysz, maa.
Powoli szli przez zagracony rodek parku, obchodzc poamane gazie i
przedzierajc si przez zimne boto pozostae po nawanicy. Musieli uwaa, by
si nie polizn na kauach, ktre zaczy zamarza w nocnym przymrozku.
Stevie Rae pomylaa, e dobrze zrobia, zabierajc Dallasa ze sob. By moe
zamt wywoany w jej gowie przez Rephaima wynika czciowo z faktu, e
oddalia si od przyjaci i zbyt mocno skoncentrowaa na tym osobliwym
Skojarzeniu. Do licha, Skojarzenie z Afrodyt pocztkowo take zdawao jej si
potwornie dziwaczne. Moe po prostu potrzebowaa troch czasu - lub miejsca by si oswoi z nowoci.

- Hej, zobacz! - zawoa Dallas, wskazujc ziemi wok starego dbu. To wyglda, jakby drzewo samo przygotowao dla ciebie krg!
- Super! - powiedziaa. I rzeczywicie tak byo! Silne drzewo bez
szwanku przetrwao burz, tracc jedynie gar pomniejszych gazek, ktre
teraz leay na trawie, tworzc idealny okrg przy pniu.
Dallas zawaha si na jego skraju.
- Zostan tu, co? eby ten krg by naprawd tylko twj. Nie powinienem
przekracza granicy.
Spojrzaa na niego. By dobrym chopakiem. Zawsze mwi jej takie
sodkie rzeczy i dawa sygnay, e rozumie j lepiej ni wikszo osb.
- Dziki, Dallas. To naprawd mie z twojej strony. - Uniosa si na
palcach i pocaowaa go delikatnie.
Otoczy j ramionami i przygarn mocno.
- Wszystko dla mojej najwyszej kapanki.
Mia ciepy sodki oddech. Wiedziona impulsem Stevie znw go
pocaowaa, rozkoszujc si wywoanym przez to przyjemnym dreszczem.
Dotyk Dallasa wypdza jej z gowy myli o Rephaimie. Gdy chopak w kocu
niechtnie j puci, brakowao jej tchu.
Dallas odkaszln i zamia si krtko.
- Ostronie, maa. Dawno nie mielimy okazji by razem bez wiadkw.
Zachichotaa wesoo.
- Zbyt dawno.
Umiechn si sodko i seksownie.
- Wkrtce to nadrobimy. Najpierw jednak musisz troch popracowa.
- Fakt - mrukna. - Cigle tylko praca i praca...
Z umiechem chwycia warkoczyk turwki i zielon wiec oraz zapaki,
ktre poda jej Dallas.
- Suchaj - rzek nagle chopak - przypomniao mi si co o turwce. Czy
czasem nie trzeba uy czego jeszcze, zanim si j zapali? Byem dosy dobry
z zakl i obrzdw i przysigam, e chodzio o co wicej ni tylko zapalenie
warkoczyka z traw i wymachiwanie nim.
Stevie Rae zmarszczya czoo w skupieniu.
- Cholerka, nie wiem. Zoey powiedziaa mi o tej trawie, e niby przyciga
dobr energi. Uywaj jej rdzenni Amerykanie.
- No c, skoro Zo tak mwia... - mrukn Dallas. Stevie wzruszya
ramionami.
- Poza tym to tylko trawa o adnym zapachu. Co zego moe zrobi?
- Fakt. A w dodatku ty jeste Pann Ziemi, wic powinna sobie poradzi
z poncym zielskiem.
- Wanie - przytakna. - No to jazda.
Wyszeptaa: Dzikuj, ziemio, odwrcia si plecami do Dallasa i
wesza do krgu. Bez wahania przesuna si na jego pnocny kraniec,
znajdujcy si zaraz przy drzewie.

Stana tam i zamkna oczy. Ju dawno si zorientowaa, e najlepszym


sposobem na poczenie si z ywioem s zmysy. Oddychaa gboko,
oczyszczajc umys ze zbdnych myli, ktre zawsze ze sob nosia, i
pozostawiajc tylko jedno: such.
Wsuchaa si w ziemi. Syszaa wiatr szemrzcy wrd zimowych lici,
rozmawiajce piewem nocne ptaki, westchnienia parku udajcego si na dugi
chodny spoczynek.
Gdy syszaa ju tylko ziemi, wzia kolejny oddech i skupia si na
zapachu. Wdychaa ziemi z jej wilgotn, cik od lodowej powoki traw,
wiey cynamonowy aromat zwidych lici, specyficzn wo mchu
porastajcego stary db.
Nasycona zapachami, z kolejnym oddechem wyobrazia sobie intensywny
smak czosnku i dojrzaych letnich pomidorw. Zadumaa si nad prost
sztuczk, dziki ktrej pocigajc za zielone czuby, odkrywa si pod nimi grube
wiee marchewki wykarmione przez ziemi.
Wypeniona smakami ofiarowanych przez ziemi dbr, pomylaa o
mikkiej letniej trawie pod stopami, o mleczach askoczcych w twarz, gdy
prbuje si sprawdzi, czy pozostawi t smug, znak potajemnej mioci; o
tym, jak po wiosennym deszczu ziemia ogarnia wszystkie zmysy.
A wreszcie, z jeszcze gbszym oddechem, Stevie Rae pozwolia swym
zmysom rozkoszowa si cudown, niewiarygodn, magiczn komuni z
ziemskim ywioem. ziem a bya jej matk, powierniczk, siostr i przyjacik.
Dawaa jej oparcie, uspokajaa j i chronia nawet wtedy, gdy wszystko inne na
wiecie byo kompletnie pogmatwane.
Z umiechem otworzya oczy i obrcia si w prawo.
- Powietrze, zapraszam ci do swego krgu. - Nie miaa tej wiecy ani
nikogo, kto by si komunikowa z powietrzem, lecz wiedziaa, e naley
pokoni si kademu z pozostaych czterech ywiow, a jeli dopisze jej
szczcie wszystkie mog rzeczywicie zaszczycie j swoim przybyciem.
Obrcia si ku poudniu. - Ogniu, zapraszam ci do swego krgu. - Znw
obracajc si zgodnie z ruchem wskazwek zegara, zawoaa: - Wodo,
chciaabym, aby i ty przybya! - Na koniec za, zmieniajc zasady, cofna si o
kilka krokw i stojc porodku poronitej traw ziemi, powiedziaa: - Duchu,
wiem, e robi to w zej kolejnoci, ale naprawd bardzo bym chciaa, aby i ty
dopeni krgu
Idc ku pnocy, bya niemal stuprocentowo pewna ze dostrzega wirujc
wok siebie cienk wiata. Obrcia si przez rami i umiechna do Dallasa.
- Hej, chyba dziaa!
- Pewnie, e dziaa. W kocu jeste potn najwysz
Naprawd podobao jej si, gdy j tak nazywa. Nie przestajc si
umiecha, stana w pnocnym kracu, by w poczuciu dumy, siy zapali
zielon wiec

- Ziemio, wiem, e robi wszystko nie po kolei, lecz najlepsze musiaam


zachowa na koniec. Teraz prosz; ci aby do mnie przysza, tak jak zawsze
czynisz, bo ciebie i mnie czy wi, ktra jest nawet bardziej niezwyka ni
wietliki wypeniajce park Haikey Creek w letni noc. Przyjd do mnie,
ziemio. Prosz.
Ziemia rzucia si na ni jak rozradowany szczeniaczek. Przed chwil noc
bya zimna, mokra i przepeniona pozostaociami niszczycielskiej zawieruchy;
teraz Stevie poczua gocinne ciepo i wilgo oklahomskiego lata. Obecno
ywiou wypenia cay krg.
- Dzikuj! - zawoaa uszczliwiona dziewczyna. - Nie potrafi wyrazi,
ile dla mnie znaczy to, e zawsze mog na ciebie liczy! - Czua ciepo pod
stopami. Wicy traw ld pka i topnia, prostoway si oswobodzone dba.
- Dobrze. - Mylc wycznie o swoim ywiole, Stevie przemawiaa do niego,
jakby si zmaterializowa i sta przed ni. - Musz ci zapyta o co wanego.
Tylko najpierw to zapal, bo myl, e ci si spodoba. - Wycigna przed siebie
splecione trawy, by zapaliy si od pomienia wiecy, ktr po chwili postawia
na ziemi. Dmuchna lekko na turwk, a ta zacza dymi. Stevie Rae obrcia
si, umiechna do Dallasa i obesza krg wok, wymachujc traw, a cay
obszar spowi szary dym i ciki aromat letniej prerii.
Po powrocie do szczytu krgu znw zwrcia twarz ku pnocy, w
kierunku najbliej zwizanym z jej ywioem.
- Moja przyjacika, Zoey Redbird, mwia, e turwka przyciga
pozytywn energi, a ja z ca pewnoci jej dzi potrzebuj, zwaszcza e chc
ci prosi o pomoc wanie dla Zoey. Wiem, e j pamitasz. Ma dar
komunikacji z tob i wszystkimi innymi ywioami. Jest wyjtkowa nie tylko
dlatego, e to moja najlepsza przyjacika. Jest wyjtkowa, bo... - Stevie urwaa,
czekajc, a waciwe sowa same si znajd - ...bo ma w sobie wszystkiego po
trochu. Mona powiedzie, e reprezentuje nas wszystkich, wic chcemy, eby
wrcia. Poza tym tam, gdzie jest, cierpi i chyba nie wydostanie si stamtd bez
pomocy. Jej wojownik, chopak o nazwisku Stark, chce i tam za ni. On na sto
procent potrzebuje twojego wsparcia. Prosz ci, aby mi pokazaa, jak Stark
moe pomc Zoey. Bardzo prosz.
Raz jeszcze pomachaa wok siebie dymicym pczkiem trawy i czekaa.
Dym by sodki i gsty, a noc dziki wizycie ywiou staa si niezwykle
ciepa.
Poza tym nic si nie dziao.
Owszem, Stevie czua obecno otaczajcej j ziemi, ktra pragna
speni prob. Mimo to nic. Zupenie nic.
Nie wiedzc, co dalej robi, Stevie jeszcze par razy machna turwk i
sprbowaa znowu:
- Moe nie wyraziam si do szczegowo. - Zastanawiaa si przez
chwil, prbujc sobie przypomnie wszystko, co usyszaa od Afrodyty. - Na
moc ziemi i energi tej witej trawy zaklinam biaego byka z odlegej

przeszoci, by odwiedzi mj krg, bo musz si dowiedzie, jak Stark moe


dotrze do Zoey i chroni j, kiedy bdzie scalaa swoj dusz przed powrotem
do wiata.
Turwka, ktra dotd tylko lekko dymia, zmienia si w pochodni.
Stevie Rae upucia j z krzykiem. Ze skwierczcego pczka wydobywa si
gsty skbiony dym. Wyglda jak w rzygajcy ciemnoci.
Stevie przycisna poparzon do do tuowia i zatoczya si do tyu.
- Stevie Rae? Co si dzieje?
Syszaa gos Dallasa, ale gdy si obejrzaa, nie zdoaa go dostrzec w
kbach dymu. Obracaa si, na prno usiujc go odnale. Nawet zielon
wiec przysoni dym.
- Nie wiem, co si dzieje! - wrzasna zdenerwowana dziewczyna. Turwka nagle zwariowaa i...
Ziemia pod stopami - namacalna cz tak bliskiego Stevie ywiou zadraa.
- Stevie Rae, musisz natychmiast stamtd wyj! Nie podoba mi si ten
dym.
- Czujesz to? - zawoaa do Dallasa. - Tam te ziemia si trzsie?
- Nie, ale ci nie widz i mam ze przeczucia.
Poczua jego obecno, jeszcze zanim si objawi. Byo to przeraajco
znajome uczucie i natychmiast zrozumiaa dlaczego: przypominao jej moment,
kiedy uwiadomia sobie, e umiera. Moment, kiedy zakaszlaa, chwycia Zoey
za rk i powiedziaa: Boj si. Echo tamtej grozy tak j sparaliowao, e gdy
zmaterializowa si przed ni lnicy biay, ostry i niebezpieczny czubek
pierwszego rogu, potrafia si jedynie gapi i potrzsa gow w przd i w ty, w
przd i w ty.
- Stevie Rae, syszysz mnie?
Dallas wydawa si odlegy o wiele kilometrw.
Po chwili pojawi si drugi rg, a zaraz za nim gowa byka, biaa i
masywna, o oczach czarnych i poyskujcych niczym bezdenne jezioro o
pnocy.
- Pom mi! - prbowaa powiedzie, lecz sowa uwizy jej w gardle ze
strachu.
- Do tego. Id po ciebie, nawet jeli nie chcesz, ebym przerywa ten
krg i...
Poczua falowanie nici, ktrej dotkn Dallas. Byk najwyraniej te je
poczu, bo obrci swj wielki eb i zion w nieprzenikniony dym cuchncym
powietrzem. Noc zadraa w odpowiedzi.
- Cholera! Stevie, nie mog si dosta do krgu. Przerwij go i wyjd
stamtd!
- N...n...nie m...mog - wyjkaa szeptem.
W peni uformowany byk by jak ywcem wyjty z koszmaru. Jego
oddech j dawi, oczy wiziy. Biaa sier lnia we wszechogarniajcej

ciemnoci, ale nie bya pikna, lecz oliza, zimna i martwa. Jedna z
gigantycznych racic uniosa si i opada, rozdzierajc ziemi z tak furi, e
Stevie poczua w sercu bl. Oderwaa wzrok od oczu bestii i przeniosa go na
kopyta. Stkna z przeraenia: trawa wok zwierzcia bya stratowana i
czarna. Zraniona ziemia, jej ziemia, krwawia po spotkaniu z potworem.
- Nie! - zdoaa krzykn. - Przesta! Krzywdzisz nas!
Byk przewidrowa j czarnymi lepiami, a w jej gowie rozbrzmia jego
gos - gboki, potny i niewyobraalnie nikczemny.
- Miaa do mocy, by mnie przywoa, wampirko. Tak mnie to
rozbawio, e postanowiem speni twoj prob. Wojownik musi znale w
swojej krwi most na Wysp Kobiet, a potem pokona siebie, by wej na aren.
Tylko akceptujc t kolejno, zdoa odnale kapank. Gdy ju to zrobi, powrt
bdzie zalea od niej, nie od niego.
Stevie przekna lin.
- To nie ma sensu - powiedziaa.
- Twoja niezdolno zrozumienia jest mi obojtna. Wezwaa mnie, wic
przyszedem. A teraz odbior zapat. Miny eony, odkd kosztowaem sodkiej
wampirskiej krwi, zwaszcza tej wypenionej mnstwem niewinnej wiatoci.
Nim przysza jej do gowy jakakolwiek odpowied, byk pocz j okra.
Z unoszcego si wok niego dymu wylizgiway si czarne macki i suny ku
niej. Gdy jej dotkny, byy jak zamarznite brzytwy, ktre tn i rozdzieraj
ciao.
- Rephaim! - wrzasna bez namysu.

ROZDZIA TRZYNASTY
Rephaim
Od razu wiedzia, e to ciemno si objawia. Siedzia na szczytowym
balkonie, jedzc jabko, wpatrujc si w czyste nocne niebo i starajc si
zignorowa denerwujc obecno ludzkiego ducha, ktry niestety by nim
zafascynowany.
- Hej, powiedz! Fajnie jest lata? - zapytaa chyba po raz setny
dziewczynka. - Wyglda fajnie. Nigdy nie leciaam samolotem, ale i tak mog
si zaoy, e latanie na wasnych skrzydach jest o wiele lepsze!
Westchn. Ta maa bya bardziej gadatliwa ni Stevie Rae, a to duy
wyczyn. Irytujcy, lecz jednak. Zastanawia si, czy ma j nadal ignorowa w
nadziei, e w kocu odejdzie, czy wymyli co innego, bo to pierwsze na razie
nie dziaao. Moe powinien zapyta Stevie, co zrobi z tym duchem. To
skierowao jego myli z powrotem ku Czerwonej, cho szczerze mwic, nigdy
zbyt daleko od niej nie odbiegay.
- A czy latanie jest niebezpieczne? Widz, e masz chore skrzydo. To si
pewnie stao, kiedy leciae i...
Gdy tak trajkotaa, faktura wiata nagle si zmienia. W pierwszej,
wstrzsajcej chwili poczu co znajomego i pomyla, e jego ojciec powrci.
- Cisza! - rykn na ducha. Wsta i obrci si gwatownie, widrujc
ciemno czerwonymi lepiami w nadziei, e dostrzee krucz czer ojcowskich
skrzyde.
Dziewczynka pisna przeraona, odsuna si od niego i znika.
Rephaim nie zaszczyci jej nawet najkrtsz myl. Caa jego uwaga
skupiona bya na odbieraniu nawanicy informacji i emocji.
Najpierw uderzya w niego fala wiedzy. Niemal natychmiast zrozumia,
e tym, co wyczu, nie jest obecno ojca. Owszem, Kalona by potny i od
dawna sprzymierzony z ciemnoci, ale niemiertelny, ktry teraz si objawi,
musia by kim daleko potniejszym. Rephaim wyczuwa podniecenie
ciemnoci ukrytej w zaktkach ziemi, odzew maych istot zapomnianych przez
nowoczesny wiat elektrycznoci i ludzkiej magii. On jednak o nich pamita i
by zaskoczony, widzc ich gwatown reakcj w postaci drga najgbszej
nocy.
Co mogo by do silne, by obudzi ukryte licha?
Potem poczu strach Stevie Rae. Jej potworne przeraenie w zestawieniu z
podnieceniem lich i wasnym poczuciem, e zna t si, pozwolio Rephaimowi
zrozumie, z czym ma do czynienia.
- Na wszystkich bogw, sama ciemno nawiedzia ten wiat!

Jego ciao ruszyo instynktownie, wyprzedzajc wiadom decyzj.


Wybieg przez drzwi wejciowe zrujnowanego domu, roztrzaskujc je, jakby
byy zrobione z kartonu, i stan jak wryty na ganku.
Nie mia pojcia, dokd si uda.
Uderzya w niego kolejna eksplozja strachu. Czu, e Stevie Rae jest
sparaliowana, i jego umys wypenia potworna myl: czyby to ona przywoaa
t ciemno? Jakim cudem? I po co?
Odpowied na najwaniejsze z tych trzech pyta nadesza byskawicznie.
Stevie bya gotowa zrobi niemal wszystko, by odzyska Zoey.
Serce zadrao mu w piersi, krew zadudnia w yach. Gdzie ona jest? W
Domu Nocy?
Nie, z pewnoci nie. Jeli zamierzaa przywoa ciemno, nie moga
tego zrobi na terenie szkoy stojcej po stronie wiata.
- Dlaczego nie przysza do mnie? - zawoa rozpaczliwie w noc. - Ja
znam ciemno, ty nie!
Zaraz jednak przyzna si przed sob do bdu. Stevie Rae zostaa
dotknita przez ciemno w chwili swojej mierci. Rephaim jej wtedy nie zna,
ale zna Starka i widzia mrok towarzyszcy jego mierci i zmartwychwstaniu.
- Wybraa jednak wiato - powiedzia cicho. - A wiato nigdy nie
docenia okruciestwa ciemnoci.
Sam fakt, e ja yj, jest tego dowodem - doda w mylach.
Tej nocy Stevie Rae bardzo go potrzebowaa. To te byo faktem.
- Gdzie jeste, Stevie Rae? - mrukn.
Odpowiedziay mu tylko niespokojne licha szemrzce w mroku.
Zastanawia si, czy potrafiby podstpem nakoni jedno z nich, by
zaprowadzio go do ciemnoci. Nie. Szybko porzuci ten pomys. Licha szy do
ciemnoci, kiedy je przyzywaa, lecz gdy tego nie czynia, zdecydowanie wolay
si karmi odpryskami odlegej mocy. A on nie mg sobie pozwoli na
czekanie w nadziei, e ciemno je wezwie. Musia znale...
- Rephaim!!!
Krzyk Stevie Rae odbi si wewntrz niego przedziwnym echem.
Przepeniony blem i rozpacz gos przeszy mu serce jak sztylet. Kruk
wiedzia, e jego oczy jarz si teraz szkaratem. Mia ochot niszczy, drze na
strzpy. Tworzca si wok niego szkaratna mgieka furii bya kuszc
ucieczk; gdyby cakowicie si jej podda, staby si bardziej besti ni
czowiekiem, a ten nowy niezwyky, nieprzyjemny lk o dziewczyn utonby w
powodzi odruchw, w powodzi bezmylnego amoku, ktry mogo zaspokoi
jedynie zaatakowanie bezradnych ludzi w ktrym z ciemnych domw
otaczajcych upione muzeum. To by mu dao chwil spokoju. Chwil bez
uczu.
Dlaczego wic nie miaby si podda tej furii, ktra ju tyle razy go
pochaniaa? Byoby atwiej, bardziej swojsko, bezpieczniej.

Jeli poddam si furii, zerw wi czc mnie z Czerwon - pomyla


ze zdumieniem, ktre uzewntrznio si w postaci jasnych iskierek
rozpraszajcych przysaniajc mu wzrok szkaratn mg.
- Nie! - krzykn, dajc swemu czowieczestwu si zdoln pokona
besti. - Jeli j oddam na pastw ciemnoci, umrze! - Oddycha powoli,
gboko. Musia si uspokoi. Musia pomyle. Czerwona mgieka wci si
rozpraszaa i po chwili kruk znw potrafi myle logicznie. - Musz
wykorzysta braterstwo krwi!
Znieruchomia, biorc kolejny, jeszcze gbszy haust nocnego powietrza.
Wiedzia, co trzeba zrobi.
- Przyzywam moc ducha pradawnych niemiertelnych, ktra podlega mi
jako synowi mego ojca! - Sdzi, e zaklcie bardzo osabi jego chore ciao, ale
czerpic si z nocnego mroku, poczu zaskakujcy przypyw energii. Noc
wok niego zdawaa si nabrzmiewa, pulsowa dzik pradawn potg, ktra
wzbudzaa w nim ponure przeczucia, lecz nie waha si jej wykorzysta,
wchaniajc j w siebie i przygotowujc si do przesycenia jej niemiertelnoci
swojej krwi, bdcej teraz take krwi Stevie Rae. Wchaniana moc okazaa si
jednak tak dzika i gwatowna, e rzucia go na kolana.
Pierwsz wskazwk, e dzieje si co niezwykego, byo instynktowne
wyrzucenie w gr obu rk w obronie przed upadkiem. Obie go posuchay!
Take ta zamana i do tej pory wiszca bezwadnie na temblaku.
Klcza rozedrgany, wycigajc rce przed siebie i przygldajc si im.
Oddycha szybko i porusza palcami.
- Wicej! - sykn. - Jeszcze!
Zimna moc znw przeszya go niczym prd. Stara si wytrzyma jej
uderzenia, wiedzc, e ma do czynienia z czym zupenie innym ni wszystko,
co dotd spotyka, gdy przywoywa siy posuszne mu na mocy prawa
dziedziczenia. Nie by jednak todziobem. Od dawna targowa si z cieniami i
podymi kreaturami zamieszkujcymi noc. Sign w gb siebie, wdychajc
energi, po czym rozoy szeroko rce i rozwin skrzyda.
Oba go posuchay.
- Tak! - wykrzykn, a cienie zadray z rozkoszy poraone jego
zachwytem.
Znw by cay! Skrzydo cakowicie ozdrawiao!
Zerwa si na rwne nogi. Z rozpostartymi ciemnymi lotkami wyglda
jak oszaamiajca rzeba boka, ktra nagle oya. Kontynuowa inwokacj z
rozedrganym od mocy ciaem. Powietrze jarzyo si czerwieni rozpostartej
wok niego fosforyzujcej krwawej mgy. Napczniay poyczon potg
ciemnoci Rephaim zakrzykn w mrok:
- Na niemierteln moc mego ojca Kalony, ktry zasia w mej krwi i
duszy swoje dziedzictwo, nakazuj tej sile, ktr tu przywoaem, zaprowadzi
mnie do Czerwonej, tej, ktra skosztowaa krwi mojej, z ktr si skojarzyem i
wymieniem dug ycia. Zanie mnie do Stevie Rae! Rozkazuj ci!

Mgieka przez chwil unosia si nad nim, a potem przybraa posta


wstgi ze szkaratnego jedwabiu, tworzc w powietrzu poyskujc cienk
ciek. Rephaim szybko i pewnie wznis si w niebo i popdzi za
drogowskazem ciemnoci.
Odnalaz j niedaleko muzeum, w parku spowitym caunem dymu i
mierci. Opadajc cicho z nieba, zastanawia si, jak ludzie z okolicznych
domw mog by tak niewiadomi tego, co si panoszy zaraz za zudnym
zabezpieczeniem ich frontowych drzwi.
Najgstsza chmura czarnego dymu widniaa w sercu parku. Z trudem
dostrzega najwysze konary potnego starego dbu, pod ktrym panowa
potworny zamt. Zbliywszy si, kruk zwolni, nie skadajc jednak skrzyde,
ktrymi rozgarnia powietrze, posuwajc si szybko i bezdwicznie nawet po
wyldowaniu.
Adept go nie zauway. Nic dziwnego: pewnie nie dostrzegby przybycia
armii, bo cay si skupi na uderzaniu na olep dugim, zabjczo wygldajcym
noem w co, co wygldao - przynajmniej w jego oczach - na krg ciemnoci
zbity w twardy mur.
Rephaim jednak nie by adeptem i znacznie lepiej rozumia ciemno.
Niezauwaony przez chopaka omin go i stan twarz do krgu w jego
najbardziej wysunitym na pnoc punkcie. Nie wiedzia, czy to intuicja, czy
wpyw Stevie Rae go tam przywiody, cho na moment przyzna przed sob, e
obie te rzeczy mog si stapia w jedno.
Znieruchomia, by nastpnie jednym pynnym, acz niechtnym ruchem
opuci skrzyda i zoy je rwno na plecach. Potem unis rk i przemwi
agodnie do szkaratnej mgy, nad ktr nadal mia wadz.
- Ukryj mnie. Pozwl mi przekroczy barier.
Zamkn w pici pulsujc energi, a potem pstrykniciem palcw
rozproszy mgiek po caym swoim ciele.
Spodziewa si blu. Cho niektre aspekty niemiertelnej mocy byy mu
posuszne, zawsze miao to swoj cen. Czsto bywa ni wanie bl. Tym
razem zala jego wieo uleczone ciao niczym wrzca lawa, lecz kruk przyj
go spokojnie, bl oznacza bowiem, e jego proba zostaa speniona.
Nijak nie mg si przygotowa na to, co moe zasta wewntrz krgu.
Skoncentrowa si i przykryty odziedziczon moc ojcowskiej krwi, postpi
naprzd. ciana ciemnoci rozstpia si przed nim.
Wewntrz krgu uderzy go zapach krwi Stevie Rae i wszechogarniajcy
odr mierci i rozpadu.
- Prosz, przesta! Nie znios wicej! Zabij mnie, jeli chcesz, ale nie
dotykaj mnie wicej!
Nie widzia jej, lecz z krzyku wnioskowa, e jest u kresu si. Szybko
zebra ze swego ciaa troch przywierajcej do mgy.
- Id do niej - szepn. - Wzmocnij j.

Usysza gos Stevie i by niemal przekonany, e wykrzykna jego imi.


Potem ciemno si rozstpia, ukazujc mu widok, ktrego nigdy mia nie
zapomnie, nawet gdyby przyszo mu y tak dugo jak ojcu.
Stevie Rae staa porodku krgu. Wok jej ng owijay si czarne kleiste
macki. Gdziekolwiek jej dotkny, przerzynay skr. Dinsy zwisay w
strzpach, a z rozdartego ciaa sczya si krew. Na oczach kruka kolejna macka
wylizna si z otaczajcej ich gstej ciemnoci i chlasna jak bicz na
wysokoci talii, natychmiast wywoujc struk krwi. Dziewczyna stkna z
blu, oczy ucieky jej w gb gowy, ktra opada bezwadnie.
Wtedy w kocu kruk zobaczy besti. Ledwie si ukazaa, zrozumia
ponad wszelk wtpliwo, e patrzy na ucielenienie ciemnoci. Byk wyda
potworne, oguszajce prychnicie. Plujc krwi, luzem i dymem,
rozgrzebywa kopytami ziemi i naciera na Stevie Rae z najgstszej chmury
czarnego dymu. Jego biaa sier przypominaa wiato ksiyca w krypcie. Bya
jak mier. Potne zwierz musiao pochyli ogromny eb, by poliza zranion
tali dziewczyny.
- Nie! - krzyknli jednoczenie ona i Rephaim.
Wielki byk zastyg, po czym spojrza na kruka swoimi oczami jak
bezdenne studnie.
- Ta noc staje si coraz ciekawsza - rozbrzmia w gowie Rephaima jego
tubalny gos. Byk zrobi dwa kroki w jego stron, wszc w powietrzu i
wprawiajc ziemi w drenie. - Wyczuwam w tobie ciemno.
- To prawda - odpar kruk, starajc si opanowa strach i uspokoi walce
w piersi serce. - Spdziem w niej mnstwo czasu.
- Dziwne zatem, e ci nie znam. - Byk znowu powszy w powietrzu. Cho znaem twego ojca.
- To dziki jego mocy przerwaem t ciemn kurtyn i stoj przed tob. Rephaim nie odrywa wzroku od bestii, lecz by w peni wiadom bliskoci
zakrwawionej bezradnej Stevie Rae.
- Czyby? Zdaje mi si, e kamiesz, ptakoludzie.
Cho byk wci przemawia tym samym tonem, Kruk Przemiewca
wyczuwa jego gniew.
Nie tracc opanowania, przesun palcem po swojej piersi, zbierajc
czerwon mgiek. Potem unis palec i pokaza go bestii.
- To ona pozwolia mi rozedrze ciemn kurtyn tego krgu. Sia, ktr
wadam dziki prawu dziedziczenia po ojcu.
- Owszem, w twych yach pynie niemiertelna krew, ale rozdymajca twe
ciao moc, ktra przerwaa barier, jest poyczona ode mnie.
Dreszcz przebieg krukowi po plecach. Bardzo ostronie pochyli gow w
gecie wdzicznoci i szacunku.
- W takim razie dzikuj ci. cho nie przywoywaem twojej mocy, a
jedynie ojcowsk, do ktrej mam pene prawo.

- Rozpoznaj w twych sowach prawd, synu Kalony, po c jednak


rozkazywa niemiertelnej mocy, by ci tu przywioda i wpucia do mego
krgu? Czego pragniecie dzi od ciemnoci ty lub twj ojciec?
Ciao Rephaima znieruchomiao, lecz mzg pracowa na najwyszych
obrotach. Do tej chwili kruk zawsze czerpa si z niemiertelnoci pyncej w
jego krwi i z kruczego sprytu, ktry take zosta mu dany w chwili poczcia.
Teraz jednak, stojc twarz w twarz z ciemnoci, nabrzmiay moc, ktra nie
pochodzia od niego, nagle poj, e cho to dziki tej istocie udao mu si
odnale Stevie Rae, nie uratuje jej, posugujc si ciemnoci, niezalenie od
tego, czy bdzie ona pochodzia od byka czy od ojca. Kruczy instynkt take nie
zdoa pokona tej bestii. Siy sprzymierzone z ciemnoci nie mog pokona jej
inkarnacji.
Sign wic po jedyne, co mu pozostao: po resztki czowieczestwa
przekazanego mu przez dawno ju nieyjc matk. Odpowiedzia bykowi jak
czowiek z rozbrajajc, rozdzierajc serce szczeroci.
- Przybyem tu, bo ona tu jest, a ona naley do mnie. - Przez cay czas
patrzc bykowi w oczy, skin gow w kierunku Stevie.
- Czuj na tobie jej zapach. - Byk zrobi kolejny krok ku niemu,
wywoujc kolejny wstrzs ziemi. - By moe naley do ciebie, ale miaa
czelno mnie przywoa. Poprosia o pomoc, a ja speniem jej prob. Za to
za, jak wiesz, trzeba zapaci. Odejd wic, ptakoudzie, a pozwol ci y.
- Odejd, Rephaimie. - Gos dziewczyny by sabiutki, lecz gdy kruk w
kocu na ni spojrza, zobaczy, e oczy ma przytomne i wyraziste. - Teraz jest
inaczej ni tam, na dachu. Nie zdoasz mnie uratowa. Odejd.
Powinien to zrobi. Wiedzia o tym. Zaledwie kilka dni wczeniej nie
potrafiby sobie nawet wyobrazi wiata, w ktrym bdzie si mierzy z
ciemnoci, by uratowa wampira; by uratowa kogokolwiek innego ni siebie
czy swego ojca. Teraz jednak, patrzc w agodne niebieskie oczy Stevie Rae,
widzia w nich cay nowy wiat: wiat, w ktrym ta dziwna maa czerwona
wampirka oznaczaa serce, dusz i prawd.
- Prosz. Nie pozwl, eby ciebie te skrzywdzi - powiedziaa.
Wanie te szczere bezinteresowne sowa pomogy mu podj decyzj.
- Ju mwiem, e ona jest moja. Wyczue na mnie jej zapach, wic
wiesz, e to prawda. Mog spaci dug zamiast niej - rzek do byka.
- Nie! - wykrzykna Stevie.
- Zastanw si dobrze, zanim zoysz tak propozycj, synu Kalony. Nie
zabij jej. Ma wobec mnie dug krwi, a nie ycia. Kiedy ju skocz si ni
poywia, oddam ci j.
Na dwik tych sw Rephaim poczu mdoci. Ciemno niczym
aroczna pijawka zamierzaa si ywi sokami dziewczyny, liza jej poranion
skr, prbowa miedziano-sonej krwi - ich wsplnej krwi, na zawsze
poczonej Skojarzeniem.
We wic moj krew. Ja spac dug - nalega.

- Jeste synem swego ojca i tak jak on postanowie czci istot, ktra
nigdy nie da ci tego, czego najbardziej podasz. Niech wic tak bdzie.
Wypucie j! - zarzdzi byk.
Ostre jak brzytwy nici ciemnoci cofny si od ciaa Stevie Rae, ktra
natychmiast osuna si na zalan krwi ziemi, jakby tylko one do tej pory
utrzymyway j w pozycji stojcej.
Nim kruk zdy do niej podej, czarna macka niczym kobra wyonia si
z otaczajcego byka dymu i mroku. Z szybkoci, ktra nie moga nalee do
tego wiata, uderzya go w kostk i owina si wok niej.
Kruk Przemiewca znis to w milczeniu, cho mia wielk ochot
krzycze. Pomimo olepiajcego blu skoncentrowa si i zawoa do Stevie:
- Wracaj do Domu Nocy!
Widzia, e dziewczyna prbuje wsta, ale lizga si na wasnej krwi i
opada z powrotem na ziemi, paczc bezgonie. Gdy ich spojrzenia si
spotkay, Rephaim skoczy ku niej, rozpocierajc skrzyda, gotw zrobi
wszystko, by si wyrwa trzymajcej go nici i przynajmniej wynie Stevie poza
krg.
Z dymu wyonia si kolejna macka i oplota jego wieo uleczone rami,
wdzierajc si na trzy centymetry w gb minia. Jeszcze jedna zaatakowaa od
tyu. Tym razem nie zdoa powstrzyma zbolaego krzyku: ni owina si
wok skrzyde w miejscu, gdzie wyrastay z plecw, nadrywajc je i
przyszpilajc go do ziemi.
- Rephaim! - zaszlochaa Stevie Rae.
Nie widzia byka, ale czu drenie ziemi i wiedzia, e bestia si zblia.
Odwrci gow i zobaczy czogajc si ku niemu dziewczyn. Chcia jej
powiedzie, eby si zatrzymaa, zmusi j do ucieczki. Dopiero po chwili, z
trudem znoszc potworny dotyk jzyka bestii na swojej nodze, uwiadomi
sobie, e Stevie wcale nie czoga si ku niemu: rozczapierzya koczyny niczym
krab i napieraa na ziemi stopami i domi. Rce jej dray, a ciao wci
krwawio, twarz jednak odzyskiwaa kolor. Ona czerpie moc z ziemi! pomyla kruk z obezwadniajcym poczuciem ulgi, wiedzc, e to pozwoli jej
uciec z krgu i oddali si w bezpieczne miejsce.
- Zapomniaem ju, jak sodka jest krew niemiertelnych. - Byk zion na
niego zgniym oddechem. - W wampirskiej krwi odnalazem jedynie namiastk
tego. Bd z ciebie pi i pil synu Kalony. Poyczye dzi moc od ciemnoci, wic
masz do spacenia co wicej ni tylko dug dziewczyny.
Rephaim nie zamierza patrze mu w oczy. Jego ciao uwizione przez
tnce macki zostao odwrcone tak, e przywierao policzkiem do ziemi. Wci
nie odrywa wzroku od Stevie Rae, gdy byk stan nad nim i zacz spija krew
z rany u nasady krwawicych skrzyde.
Kruka zalaa fala blu, jakiego nigdy dotd nie zazna. Nie chcia
krzycze. Nie chcia si wi w mczarniach. Nic jednak nie mg na to poradzi.

Tylko oczy Stevie Rae pozwalay mu zachowa resztki przytomnoci. A


ciemno poia si nim, wci na nowo zadajc ten straszny gwat.
Gdy Stevie Rae wstaa i uniosa ramiona, kruk by przekonany, e
majaczy: wydaa mu si tak silna, tak potna i tak bardzo, bardzo rozgniewana.
Trzymaa co w rku. Wygldao jak dugi dymicy warkocz.
- Kiedy ju to zrobiam, wic znw zrobi.
Jej gos dotar do niego jakby z bardzo daleka, brzmia jednak silnie.
Rephaim zachodzi w gow, dlaczego byk jej nie syszy i nie powstrzymuje, ale
odpowiedzi udzieliy mu jki rozkoszy bestii i przeszywajcy plecy bl. Byk nie
uwaa dziewczyny za zagroenie, a przede wszystkim by cakowicie
skoncentrowany na piciu upojnej niemiertelnej krwi. Niech dalej ze mnie pije
i pozwoli jej uciec - modli si w duchu kruk do kadego bstwa, ktre byo
gotowe si zniy i wysucha go.
- Mj krg nie zosta przerwany - powiedziaa szybko i wyranie Stevie
Rae. - Rephaim i ten obrzydliwy byk przybyli tu na moje wezwanie. Teraz wic
na moc ziemi przyzywam drugiego byka. Tego, ktry walczy z tym tutaj.
Zapac, ile bdzie trzeba, byle tylko odsun t besti od mojego Kruka
Przemiewcy!
Rephaim poczu, jak byk przerywa uczt. W tym samym momencie z
dymnej czerni kbicej si przed Stevie Rae wystrzeli promie wiata.
Dziewczyna zrobia wielkie oczy i ku zdumieniu Rephaima umiechna si, a
nawet zamiaa.
- Tak! - powiedziaa radonie. - Zapac twoj cen. Rany, jaki ty czarny.
I jaki pikny!
Pochylony wci nad krukiem biay byk rykn krtko. Z otaczajcej
Rephaima ciemnoci zaczy si wylizgiwa macki. Poday w stron Stevie.
Kruk otworzy dzib, by j ostrzec, ale dziewczyna wesza prosto w jasny
promie. Rozleg si dwik przypominajcy grzmot, po nim za nastpia
kolejna eksplozja wiata, z ktrej wyoni si olbrzymi atramentowoczarny byk.
Jego czer nie przypominaa jednak tej, ktra tkwia w uciekajcych przed nim
w popochu mackach. Bya jak nocne niebo wypenione diamentowym blaskiem
gwiazd, gbokie, tajemnicze i cudowne.
Przez moment zwierz patrzyo w oczy Rephaimowi, ktry jkn z
rozkoszy, po raz pierwszy w swoim dugim yciu dowiadczajc takiej
yczliwoci. Nie sdzi nawet, e takie uczucie moe na wiecie istnie.
- Nie pozwl jej dokona zego wyboru - przemwi wprost do jego gowy
nowy gos, rwnie gboki jak gos biaego byka, lecz przepeniony
wspczuciem. - Niezalenie bowiem od tego, czy jeste tego wart, ona zapacia
cen.
Czarny byk opuci eb i natar na biaego, zrzucajc go z ciaa kruka. Gdy
si zderzyy, rozleg si oguszajcy huk, a potem zalega cisza tak gboka, e
zdawaa si rwnie oguszajca.

Macki ulotniy si jak rosa w letnim socu. Kiedy znikn dym, Rephaim
zobaczy, e Stevie klczy i wyciga do niego rce. W tym momencie do krgu
wbieg chopak z uniesionym do ciosu noem.
- Cofnij si, Stevie! Zabij gnoja!
Stevie dotkna ziemi.
- Ziemio, przewr go - wymamrotaa. - Mocno.
Rephaim zerkn jej przez rami i zobaczy, jak ziemia przed chopakiem
unosi si nagle i chudzielec opada ciko na twarz.
- Moesz lata? - szepna dziewczyna.
- Chyba tak - odpar kruk.
- W takim razie wracaj do muzeum - powiedziaa. - Odwiedz ci
wkrtce.
Zawaha si. Po tym, co przed chwil oboje przeszli, nie mia ochoty jej
opuszcza. Czy naprawd ju dosza do siebie po zadanych przez ciemno
ranach?
- Nic mi nie jest. Przysigam - powiedziaa cicho, jakby czytaa mu w
mylach. - Le.
Rephaim wsta, spojrza na ni raz jeszcze, a potem rozpostar skrzyda i
zmusi poranione ciao, by wynioso go w niebo.

ROZDZIA CZTERNASTY
Stevie Rae
Dallas p nis, p cign Stevie Rae do budynku szkoy, kcc si z
ni, e musi najpierw i do szpitala zamiast od razu do sypialni, gdy zauwayy
ich Kramisha i Lenobia idce w kierunku wityni Nyks.
- Na sodkiego Jezusa, co si z tob porobio? - wykrzykna Kramisha,
stajc jak wryta.
- Dallas, zaprowad j do szpitala - powiedziaa Lenobia, ktra w
odrnieniu od adeptki nie zamara na widok zakrwawionej dziewczyny.
Przeciwnie, podbiega do niej i pomoga Dallasowi j podtrzyma, kierujc
jednoczenie w stron szpitala.
- Suchajcie, po prostu zaprowadcie mnie do pokoju. Potrzebuj telefonu,
a nie lekarza. A swojej komrki nie mog znale.
- Nie moesz jej znale, bo to ptaszysko zdaro z ciebie prawie wszystkie
ciuchy razem ze skr. Twj telefon ley pewnie roztrzaskany w parku,
unurzany w twojej krwi. Idziesz do szpitala, bez gadania.
- Ja mam telefon. Moesz z niego zadzwoni! - zawoaa Kramisha,
doganiajc ich.
- Moesz zadzwoni z telefonu Kramishy, ale Dallas ma racj. Nawet nie
jeste w stanie sama usta na nogach. Idziesz do szpitala i ju - oznajmia
stanowczo Lenobia.
- wietnie. Nie ma sprawy. Skombinujcie mi krzeso albo co, ebym
wreszcie moga zadzwoni. Masz numer Afrodyty, nie? - zapytaa Kramish
Stevie Rae.
- Mam. Chocia nie kumpluj si z ni ani nic - zastrzega dziewczyna.
W drodze do szpitala Lenobia co rusz zerkaa badawczo na pokrwawione
ciao Stevie.
- le wygldasz. Znowu - powiedziaa, po czym najwyraniej dotary do
niej wczeniejsze sowa Dallasa, bo zrobia wielkie i przeraone oczy. Mwie, e ptak j zaatakowa?
- Raczej ptaszydo - odpar Dallas.
- Nie! - zawoaa jednoczenie Stevie, dodajc: - Dallas, nie mam czasu
ani siy, eby si teraz z tob o to kci.
- To znaczy, e nie widziae, co jej si stao? - zapytaa Lenobia.
- Nie. Tam byo peno czarnego dymu. Nie widziaem Stevie i nie
mogem wej do tego krgu, eby jej pomc. A kiedy dym si rozwia, ona ju
wygldaa tak jak teraz, a to ptaszysko si nad ni pochylao.
- Dallas, przesta gada o mnie tak, jakby mnie tu nie byo! Poza tym on
si nade mn nie pochyla, tylko lea na ziemi obok mnie.

Lenobia chciaa co powiedzie, lecz dotarli wanie na szpitalne pitro,


gdzie przywitaa ich z typow dla niej kwan min wysoka jasnowosa
pielgniarka Szafira, mianowana kierowniczk szpitala pod nieobecno
uzdrowicielki. Gdy jednak zobaczya, w jakim stanie jest Stevie, w jej oczach
odbio si przeraenie.
- Pocie j tutaj! - rozkazaa energicznie, wskazujc oprnion
niedawno szpitaln salk.
Pooyli dziewczyn na ku, a Szafira zacza wyjmowa rzeczy z
jednej z metalowych szafek - midzy innymi woreczek z krwi, ktry rzucia
Lenobii.
- Niech zaraz to wypije.
Lenobia w milczeniu rozerwaa brzeg woreczka i podtrzymaa drce rce
Stevie, ktra uniosa go do ust i cheptaa apczywie.
- Bd potrzebowaa wicej - powiedziaa, gdy skoczya. - Poza tym, jak
ju mwiam, potrzebny mi telefon. I to na gwat.
- Musz wiedzie, co ci tak pocio, upuszczajc ci stanowczo zbyt wiele
krwi, ktr naley natychmiast uzupeni, i dlaczego kapica z ciebie krew ma
taki dziwny zapach - rzeka Szafira.
- Kruk Przemiewca! - przypomnia sobie Dallas. - Tak si nazywa!
- Kruk Przemiewca ci zaatakowa? - zapytaa Lenobia.
- Nie. Cay czas usiuj przemwi Dallasowi do tego zakutego ba.
Ciemno zaatakowaa mnie i Kruka Przemiewc.
- Ju mwiem, e gadasz bez sensu! Widziaem to ptaszydo. Widziaem
krew. Nie powiesz mi, e twoje rany nie wygldaj jak cicia jego dzioba. Nic
wicej nie widziaem! - krzykn Dallas.
- Nie widziae nic wicej, bo ciemno zakamuflowaa wszystko, co byo
wewntrz krgu, w tym mnie i kruka, ktrego zaatakowaa, podobnie jak i mnie!
- wrzasna sfrustrowana Stevie.
- Dlaczego mam wraenie, e wci bronisz tego stwora? - zapyta
chopak, wyrzucajc w gr rce.
- Wiesz co, Dallas? Moesz mnie pocaowa w dup! Nie broni nikogo
oprcz siebie. Jako nie zauwayam, eby zdoa si dosta do krgu i pomc
mi. Musiaam sama o siebie zadba!
Zalega przeciga cisza, podczas ktrej Dallas wpatrywa si w Stevie
wyranie rozalonym wzrokiem. Potem odezwaa si Szafira.
- Musisz std wyj - zwrcia si do Dallasa ostrym, denerwujcym
pielgniarskim tonem. - Nie moesz patrze, jak bd jej rozcina resztki
ubrania.
- Ale ja...
- Przyprowadzie najwysz kapank do domu. Dobrze si spisae powiedziaa Lenobia, dotykajc agodnie jego ramienia. - Teraz pozwl nam si
ni zaj.

- Suchaj, Dallas, moe skoczysz co zje? Mnie ju nic nie jest wtrcia Stevie, czujc wyrzuty sumienia z powodu wylania na niego frustracji
wywoanej strachem i poczuciem winy.
- Dobra, spoko. Ju sobie id.
- Lenobia ma racj! - zawoaa za nim Stevie, gdy przygarbiony opuszcza
salk. - wietnie si spisae, przyprowadzajc mnie do domu!
Nim zamkn drzwi, obejrza si przez rami. Chyba jeszcze nigdy nie
widziaa w jego oczach takiego smutku.
- Dla ciebie wszystko, maa.
Ledwie drzwi si za nim zamkny, do akcji wkroczya Lenobia.
- Wyjanij, o co chodzi z tym krukiem.
- Wanie - dodaa Kramisha. - Mylaam, e wszystkie si wyniosy.
- Wy dwie moecie zosta. Margareta pojechaa do szpitala witego Jana
uzupeni zapasy, wic przydadz mi si dodatkowe rce do pracy. Moecie
sobie gada, ale jednoczenie musicie mi pomaga - oznajmia Szafira, podajc
Lenobii kolejny woreczek krwi. - Otwrz go. A ty, Kramisho, id tam, umyj
rce, a potem zacznij mi podawa te waciki nasczone spirytusem.
Dziewczyna spojrzaa na ni spod uniesionych brwi, lecz posusznie
podesza do umywalki. Lenobia rozerwaa brzeg woreczka i podaa go Stevie
Rae, ktra tym razem pia wolno, by zyska na czasie.
Z okropnym i stanowczo zbyt rozdzierajcym jak na to miejsce
dwikiem Szafira rozcia pozostaoci dinsw dziewczyny i koszulki z
napisem Kocham Oklahom.
Stevie czua na swoim niemal nagim ciele wzrok wszystkich obecnych.
Wiercia si nerwowo, klnc w duchu, e nie woya tego dnia adniejszego
stanika.
- Cholerka - powiedziaa w kocu - uwielbiaam te kowbojskie dinsy.
Bd musiaa jecha po nowe do Drysdales na rogu Trzydziestej Pierwszej i
Memoria, a tam cigle s potworne korki.
- Moe powinna rozszerzy swoje horyzonty odzieowe - zauwaya
Kramisha. - Little Black Dress na Cherry Street jest bliej i naprawd ma rne
fajne dinsy nie pochodzce z poprzedniego wieku.
Natychmiast przewierciy j trzy pary oczu.
- No co? - Wzruszya ramionami. - Wszyscy wiedz, e Stevie nadaje si
do kapitalnego remontu.
- Dziki, Kramisho. Od razu si lepiej poczuam po tym, jak przed chwil
o mao nie wyjechaam nogami do przodu. - Stevie Rae przewrcia oczami,
powstrzymujc umiech. Wbrew temu, co usiowaa zasugerowa, sowa
Kramishy istotnie poprawiy jej humor, bo dziki nim znw poczua si w miar
normalnie. Jednoczenie uwiadomia sobie, e i fizycznie czuje si lepiej.
Rozgrzana i wzmocniona przez wypit krew, miaa wraenie, e jej wasna
buzuje w yach, nabierajc coraz wikszej mocy. To krew Rephaima -

uwiadomia sobie - ta jej cz, ktra zmieszaa si z moj, teraz poi si ludzk
krwi i dodaje mi si.
- Stevie Rae, wygldasz na przytomn i wiadom - zauwaya Lenobia.
Stevie ockna si z zamylenia. Mistrzyni jazdy konnej przygldaa jej
si badawczo.
- Tak, czuj si ju o wiele lepiej. Naprawd potrzebny mi telefon.
Kramisha, poycz...
- Musz zdezynfekowa te rany i nie mam najmniejszego zamiaru
pozwala ci nigdzie dzwoni, dopki nie skocz - owiadczya Szafira z
czym, co Stevie uznaa za totalne zadzieranie nosa.
- W takim razie nie zaczynaj, pki nie zadzwoni do Afrodyty - odpara. Kramisho, pogrzeb wreszcie w tej swojej olbrzymiej torbie i podaj mi ten
cholerny telefon.
- Dezynfekcja nie moe czeka! - oburzya si Szafira. - Masz powane
obraenia. Jeste pocita od kostek u ng a po tali. Trzeba oczyci wszystkie
rany, a potem na niejedn zaoy szwy. Musisz wypi wicej krwi. Szczerze
mwic, najlepiej byoby sprowadzi ludzkiego ochotnika, eby moga si
napi bezporednio z niego. To by pomogo w procesie zdrowienia.
- Ludzkiego ochotnika? - jkna wstrznita Stevie Rae. Co si wyrabia
w tej szkole?
- Nie bd naiwna - odpowiedziaa chodno Szafira.
- Nie mam zamiaru wysysa adnego nieznajomego! - oznajmia
dziewczyna bardziej gwatownie, ni zamierzaa. Lenobia i Kramisha uniosy
brwi. - Znaczy, woreczki w zupenoci mi wystarcz. Jako sobie nie
wyobraam wysysania kogo, kogo nie znam, zwaszcza tak krtko po... no
wiecie... - Umilka, sugerujc porednio, e chodzi o jej niedawne Skojarzenie z
Afrodyt.
Oczywicie w rzeczywistoci bynajmniej nie mylaa o Afrodycie.
Mylaa o jedynej osobie, ktrej krwi teraz pragna i potrzebowaa: o
Rephaimie.
- Twoja krew le pachnie - zauwaya Lenobia.
Stevie natychmiast otrzewiaa i spojrzaa nauczycielce prosto w oczy.
- le? To znaczy jak?
- Ma w sobie co dziwnego - przyznaa Szafira, zabierajc si do
oczyszczania gbokich naci wacikami ze spirytusem podawanymi jej przez
Kramish.
Stevie stkna z blu.
- Jestem czerwon wampirk - wycedzia przez zby. - Mam inn krew
ni wy.
- Nie - powiedziaa Kramisha, marszczc nos i odwracajc wzrok od ran
Stevie. - One maj racj. Twoja krew ma dziwny zapach.
Stevie zastanowia si szybko.
- To dlatego, e on ze mnie pi! - rzucia.

- Kto? Kruk Przemiewca? - zapytaa Lenobia.


- Nie! - zaprzeczya dziewczyna. - Ju prbowaam tumaczy Dallasowi,
e nie kruk mnie zaatakowa. On te by ofiar.
- Stevie Rae, co tak naprawd ci si stao? - zapytaa Lenobia.
Stevie wzia gboki oddech i rozpocza opowie z grubsza prawdziw.
- Poszam do parku, eby na prob Afrodyty wycign od ziemi jakie
informacje, ktre pomogyby uratowa Zoey. Chodzio o wampirskie wierzenia
oparte na mitologii wojownikw, bardzo stare i ju niemodne, ale wedug niej
mogce podpowiedzie Starkowi, jak si dosta w Zawiaty.
- Przecie nie moe si tam dosta, nie umierajc - stwierdzia Lenobia.
- Wszyscy tak mwi, ale Afrodyta ostatnio odkrya, e ten stary mit
moe mu pomc dosta si tam za ycia. T ca religi, czy jak tam to
nazwiecie, reprezentuj podobno dwie krowy, znaczy si byki. Biay i czarny. Na ich wspomnienie Stevie Rae zadraa. - Afrodyta w swojej gupocie
zapomniaa mi powiedzie, e pieprzony biay byk jest zy, a pieprzony czarny
byk dobry, wic niechccy przywoaam zego.
Cay kolor odpyn z twarzy Lenobii, tak e zrobia si niemal
przezroczysta.
- O bogini! Przywoaa ciemno?
- Znasz t opowie? - zapytaa Stevie.
Lenobia jakby niewiadomie uniosa rce i dotkna palcami swego karku.
- Wiem co nieco o ciemnoci, a jako specjalistka od koni, wiem te co
nieco o zwierztach.
Szafira zaatakowaa wacikiem ran wijc si wok talii dziewczyny.
- Hej, to boli! - zawoaa Stevie, wzdrygajc si i zamykajc na chwil
oczy, by doj do siebie.
Kiedy je otworzya, Lenobia przygldaa jej si z nieodgadnionym
wyrazem twarzy. Stevie nie zdya jej jednak o nic zapyta, bo nauczycielka
znw si odezwaa.
- A co tam robi Kruk Przemiewca? Mwia, e ci nie atakowa, ale z
pewnoci nie mg mie powodw, by atakowa ciemno.
- Wanie - przytakna Kramisha, kiwajc w zamyleniu gow. - S po
tej samej stronie.
- Nie znam si na stronach, wiem tylko tyle, e zy byk z ca pewnoci
zaatakowa kruka. - Stevie wzia gboki oddech i kontynuowaa: - Tak
naprawd uratowaam si wanie dziki niemu. Nagle spad z nieba i odwrci
uwag zego byka na do dugo, ebym zdya zaczerpn si z ziemi i
przywoa dobrego byka. - Na wspomnienie tego zdumiewajcego zwierzcia
mimowolnie si umiechna. - Nigdy niczego takiego nie widziaam. Natar na
biaego byka i oba znikny. Wtedy Dallas zdoa si dosta do krgu, a kruk
odlecia.
- Chcesz powiedzie, e zanim kruk przylecia, biay byk pi twoj krew?
- zapytaa Lenobia.

Stevie Rae z trudem powstrzymaa kolejny dreszcz.


- Tak. Powiedzia, e musz mu zapaci za odpowied na moje pytanie.
Pewnie dlatego moja krew tak dziwnie pachnie, bo on cuchn jak diabli. Ale
faktycznie odpowiedzia. Wanie dlatego musz zadzwoni do Afrodyty.
- Pozwl jej - wtrcia Kramisha. - Nie potrzebuje szww. Zobacz, rany
ju si goj. - Wskazaa nacicia na kostkach.
Stevie Rae spojrzaa w d, cho i tak wiedziaa, co zobaczy. Zdya to
poczu: krew Rephaima rozprzestrzeniaa po caym ciele ciepo i si,
pomagajc poranionej skrze goi si i regenerowa.
- To doprawdy niezwyke - zauwaya Szafira.
- Twoje rany po oparzeniach te tak szybko si zaleczyy!
Stevie zmusia si, by spojrze pielgniarce w oczy.
- Jestem najwysz kapank czerwonych wampirw. Nigdy wczeniej nie
byo nikogo takiego jak ja, wic pewnie mona mnie nazwa krlikiem
dowiadczalnym. Wyglda na to, e czerwone kapanki szybko wracaj do
zdrowia. - Przykrya si skrajem przecierada i wycigna rk do Kramishy. Daj telefon.
Dziewczyna bez sowa podesza do miejsca, gdzie leaa jej torba, wyja
komrk i podaa j Stevie.
- Afrodyta jest pod B.
Stevie znalaza numer i wcisna zielony guzik. Afrodyta odebraa po
trzecim dzwonku.
- Jakby mnie pytaa, to jest stanowczo za wczenie na dzwonienie, a
twoje zasrane wiersze nic a nic mnie nie obchodz, Kramisho - oznajmia.
- To ja.
Jej sarkastyczny ton natychmiast si zmieni.
- Co jest?
- Wiedziaa, e biay byk jest zy, a czarny dobry?
- Tak. Nie powiedziaam ci? - zdziwia si.
- Nie. I wyszed z tego straszny syf, bo przywoaam do swojego krgu
biaego byka.
- O w mord. To faktycznie kiepsko. I co byo dalej?
- Kiepsko? Zgo to do konkursu na dowcip dekady. Byo le. Cholernie
le. - Stevie miaa ochot kaza Lenobii, Szafirze, a nawet Kramishy opuci
pokj, eby moga pogada z Afrodyt na osobnoci, ale wiedziaa, e musz
usysze to, co ma do powiedzenia. Niestety ignorowanie czego nie
wystarczao, by to co przestao by prawd. - Afrodyto, to jest zo, jakiego
jeszcze nigdy nie spotkaam. Neferet wyglda przy nim jak dzieciak przebrany
za diaba w Halloween. - Nie zwracajc uwagi na gniewne prychnicie Szafiry,
kontynuowaa: - I ma niewiarygodn moc. Nie potrafiam z nim walczy. Nie
sdz, by ktokolwiek oprcz drugiego byka by w stanie z nim walczy.

- Wic jak si uwolnia? - Afrodyta umilka na moment, po czym dodaa:


- Bo chyba si uwolnia, co? Nie jeste pod jego wpywem i nie suysz mu do
straszenia ludzi swoim wiejskim akcentem?
- Nie bd gupia.
- W takim razie udowodnij jako, e to naprawd ty.
- Podczas ostatniej rozmowy nazwaa mnie palantk. Wicej ni raz.
Powiedziaa te, e jestem przymulona, cokolwiek to znaczy. Nadal uwaam,
e to byo nieuprzejme.
- wietnie. To ty. Jak si uwolnia od byka?
- Udao mi si wezwa dobrego, ktry jest rwnie cudowny, jak tamten
potworny. Walczyy ze sob i zniky.
- Wic niczego si nie dowiedziaa?
- Owszem. Dowiedziaam si. - Stevie Rae zmruya oczy, koncentrujc
si z caych si, by powtrzy sowo w sowo to, co usyszaa od byka. Zapytaam, jak Stark moe si dosta do Zoey, eby j chroni, gdy bdzie
scalaa swoj dusz i wracaa na ziemi. A biay byk powiedzia: Wojownik
musi znale w swojej krwi most na Wysp Kobiet, a potem pokona siebie, by
wej na aren. Tylko akceptujc t kolejno, zdoa odnale kapank. Gdy ju
to zrobi, powrt bdzie zalea od niej, nie od niego.
- Powiedzia: Wyspa Kobiet? Jeste tego pewna?
- Tak. Na sto procent.
- wietnie. Dobra. Czekaj, zapisz to, ebym niczego nie zapomniaa.
Stevie syszaa, jak Afrodyta bazgrze na kartce.
- To znaczy, e jestemy na dobrej drodze! - oznajmia po chwili
podekscytowana. - Tylko jak, do cholery, Stark ma znale most w swojej
krwi? I co to, kurde, ma znaczy, e bdzie musia pokona siebie?
Stevie westchna, czujc w skroniach narastajcy szybko bl.
- Nie mam pojcia, ale zdobycie tej odpowiedzi omal mnie nie zabio,
wic ona musi co znaczy.
- W takim razie lepiej niech Stark to wykombinuje. - Afrodyta zawahaa
si, po czym dodaa: - Skoro ten czarny byk jest taki cudowny, moe by go
wezwaa jeszcze raz i...
- Nie! - odpara Stevie z tak moc, e wszystkie obecne w pokoju
kobiety podskoczyy. - Nigdy wicej. I nie pozwalaj nikomu innemu
przywoywa ktregokolwiek z nich. Cena jest zbyt wysoka.
- Zbyt wysoka? A konkretnie?
- S zbyt potne. Nad adnym z nich nie da si zapanowa. Afrodyto,
pewne rzeczy powinno si zostawia w spokoju i te byki do nich nale. Poza
tym bardzo moliwe, e kiedy przywoa si jednego, prdzej czy pniej drugi
te si pojawi, a wierz mi, e nigdy, przenigdy nie miaabym ochoty spotka
biaego byka.
- Dobrze ju, dobrze. Spoko. Rozumiem ci i przyznaj, e na sam myl
o tych bykach ogarnia mnie okropne przeczucie. Chyba masz racj. Nie

denerwuj si. Nikt nic nie zrobi, bdziemy tylko pomaga Starkowi w
odnalezieniu tego krwawego mostu na wysp Skye.
- Afrodyto, myl, e nie chodzi o aden krwawy most. To nawet nie
brzmi dobrze. - Stevie Rae potara twarz, ze zdumieniem dostrzegajc, e rka
jej dry.
- Na razie do - zarzdzia Lenobia. - Jeste silna, ale nie niemiertelna.
Stevie spojrzaa na ni gwatownie, lecz nie zobaczya w jej szarych
oczach nic oprcz troski.
- Afrodyto, musz koczy. Nie czuj si zbyt dobrze.
- Niech ci szlag. Chyba nie jeste znowu prawie umierajca, co? To
strasznie niemie uczucie.
- Nie, nie jestem prawie umierajca. Ju nie. A ty nie jeste nawet prawie
uprzejma. Zadzwoni pniej. Pozdrw wszystkich.
- Spoko, wyciskam ich i takie tam. Na razie, wieniaro.
- Na razie. - Stevie przerwaa poczenie, oddaa Kramishy telefon i
opada ciko na poduszk. - Nie macie nic przeciwko temu, ebym si troch
zdrzemna?
- Najpierw to wypij. - Szafira podaa jej kolejny woreczek z krwi. Potem pij. A wy musicie wyj i pozwoli jej odpocz.
Wrzucia zakrwawione waciki do mietnika, zdja lateksowe rkawiczki,
podesza do drzwi i staa tam, wymownie przytupujc i patrzc spode ba na
Lenobi i Kramish.
- Zajrz do ciebie, jak ju troch wypoczniesz - powiedziaa Lenobia.
- Brzmi niele - odpara z umiechem Stevie Rae.
Przed wyjciem nauczycielka cisna j za rk. Gdy pochylia si nad
ni Kramisha, Stevie przez krtk niepokojc chwil sdzia, e koleanka
zamierza j przytuli albo i pocaowa. Zamiast tego jednak Kramisha spojrzaa
jej w oczy i szepna:
Patrz dusz, nie oczami
zajrzyj pod bestii przebranie
by z nimi taczy.
Stevie przebieg nagle lodowaty dreszcz.
- Chyba naleao ci uwaniej sucha. Moe wtedy bym si domylia, e
wzywam nie t krow - odszepna.
Kramisha przygldaa jej si bacznym mdrym spojrzeniem.
- Moe nadal naley. Co mi mwi, e nie skoczya jeszcze taczy z
bestiami. - Potem si wyprostowaa i dodaa ju zwykym gosem: - Przepij si.
Jutro bdziesz potrzebowaa zdrowego rozsdku.
Gdy zamkny za sob drzwi, Stevie westchna z ulg grzecznie wypia
ostatni woreczek krwi, podcigna koc pod brod i skulia si na boku, raz
jeszcze wzdychajc i nawijajc sobie na palec jasny loczek. Bya kompletnie

wykoczona. Najwyraniej caa moc krwi Rephaima, ktra posuya do


zagojenia jej ran, ju si wyczerpaa.
Rephaim...
Wiedziaa, e nigdy, przenigdy nie zapomni, jak wyglda, gdy stawi
czoo biaemu bykowi, by j ratowa. By taki silny, dzielny i dobry. Niewane,
e Dallas, Lenobia i cay ten cholerny wiat wierz, i kruk trzyma z
ciemnoci. Niewane, e jego ojciec jest upadym wojownikiem Nyks, ktry
przed wiekami wybra zo. Ona zobaczya prawd. Rephaim z wasnej woli
powici si dla niej. By moe nie wybra wiatoci, ale z ca pewnoci
odrzuci ciemno.
Miaa racj, ratujc go wtedy w opactwie. A take dzi gdy przywoaa
biaego byka i uratowaa kruka - niezalenie od tego, jak cen sama musiaa za
to zapaci.
Rephaim by tego wart.
Naprawd?
Musi by wart. Po wszystkim, co si dzi wydarzyo, po prostu musi.
Przestaa nawija wosy na palec, a powieki zaczy jej opada, cho nie
chciaa ju myle, nie chciaa ni; nie chciaa pamita tej potwornej
ciemnoci i straszliwego, niewyobraalnego blu.
Oczy jej si jednak zamkny, a wspomnienie ciemnoci i tego, czego od
niej zaznaa, powrcio. Walczc z nieubaganym znueniem porodku
przeraajcego krgu, Stevie Rae znw usyszaa jego gos: Przybyem tu, bo
ona tu jest, a ona naley do mnie. To proste stwierdzenie odparo atak strachu,
kac wspomnieniu ciemnoci ustpi miejsca oswobodzeniu przez wiato.
Nim zapada w gboki sen bez koszmarw, pomylaa o piknym
czarnym byku i o zapacie, ktr na niej wymg, i po raz kolejny usyszaa
sowa Rephaima: Przybyem tu, bo ona tu jest, a ona naley do mnie.
Jej ostatni wiadom myl byo pytanie, czy Rephaim kiedykolwiek si
dowie, jak ironicznie prawdziwe dla nich obojga stay si nagle jego sowa...

ROZDZIA PITNASTY
Stark
Gdy si obudzi, przez krciutk chwil nic nie pamita. Wiedzia
jedynie, e Zoey ley w ku obok niego. Umiechn si sennie i wycign
rk, by j przygarn.
Chodny dotyk jej bezwadnego ciaa natychmiast przebudzi go do reszty,
a rzeczywisto uderzya z ca moc, wypalajc resztki snu.
- W kocu. Wiesz, wy, czerwone wampiry, moe w nocy jestecie silne i
tak dalej, ale w dzie, gdy picie, wygldacie jak trupy. Mam na to tylko jedno
sowo: bana.
Stark usiad i wykrzywi si do Afrodyty, ktra siedziaa na fotelu z
kremowego aksamitu, wdzicznie zaoywszy nog na nog, i popijaa gorc
herbat.
- Afrodyto, co ty tu robisz?
Zamiast mu odpowiedzie, przeniosa wzrok na Zoey.
- Ani troch si nie poruszya, odkd to si stao?
Stark wsta i agodnie owin Zo kocem, po czym dotkn opuszkami
palcw jej policzka i ucaowa jedyny tatua pozostay na jej ciele: zwyky
pksiyc porodku czoa, jaki nosz wszyscy adepci. Nie bd mia alu, jeli
powrcisz jako zwyczajna adeptka - pomyla, muskajc go wargami - tylko
wr. Potem si wyprostowa i spojrza na Afrodyt.
- Nie. Nie moga si poruszy, bo jej tu nie ma. A my mamy siedem dni
na wymylenie, jak sprowadzi j z powrotem.
- Sze - poprawia go.
Z trudem przekn lin.
- Racja. Ju sze.
- Chodmy. Nie ma czasu do stracenia. - Dziewczyna wstaa i ruszya ku
drzwiom.
- Dokd? - Szed za ni, co rusz si odwracajc i zerkajc na Zoey.
- Hej, przesta! Sam powiedziae, e jej tu nie ma, wic przesta si w
ni wgapia jak zagubiony szczeniaczek.
- Kocham j! Czy ty w ogle wiesz, co to znaczy, do cholery?
Stana jak wryta i zwrcia si twarz do niego.
- Mio ma tu gwno do rzeczy. Jeste jej wojownikiem. A to oznacza
co wicej ni Zabujaem si w Zo - zadrwia, krelc w powietrzu znak
cudzysowu. - Ja te mam wojownika, wic wiem, co to znaczy, i powiem ci
jedno: gdybym to ja utkna w Zawiatach z roztrzaskan dusz, nie chciaabym,
eby Darius nad tym ubolewa i jcza z rozpaczy. Chciaabym, eby si zabra
do roboty i wykombinowa, jak zrobi co trzeba, czyli pozosta przy yciu i
chroni mnie, dopki nie znajd sposobu na powrt do domu! To jak, idziesz

czy nie? - Zarzucia grzyw, odwrcia si do niego plecami i podreptaa w


stron holu.
Stark zamkn usta i ruszy za ni. Przez chwil szli w milczeniu.
Dziewczyna poprowadzia go schodami w d, potem labiryntem zwajcych
si korytarzy i wreszcie znowu w d.
- Dokd idziemy? - ponowi pytanie.
- Do czego, co przypomina loch, mierdzi pleni zmieszan z
osobliwym zapachem cia, wystrojem mogoby konkurowa z wizieniem albo
szpitalem psychiatrycznym i stanowi raj dla Damiena.
- Wracamy do ludzkiego liceum?
- Blisko - mrukna, unoszc kciki ust w namiastce umiechu. - Idziemy
do strasznie starej biblioteki ze studiujcym zapalczywie baranim stadkiem w
rodku.
Stark wyda z siebie przecige westchnienie majce zastpi miech.
Czasem prawie lubi Afrodyt, cho nie mia najmniejszego zamiaru
przyznawa si do tego.
Miaa racj. Piwnica paacu rzeczywicie przywodzia na myl odrapan
bibliotek szkoy publicznej - tyle e bez otwierajcych si na zewntrz okien i
tanich sfatygowanych aluzyjek - co byo cholernie dziwne, biorc pod uwag
fakt, e reszta wyspy San Clemente wprost ociekaa przepychem. Tu na dole
Stark zasta jedynie par wysuonych drewnianych stow i twardych awek,
nagie biae ciany i mnstwo regaw z niezliczonymi ksikami w
najrniejszych rozmiarach, ksztatach i stylach.
Przyjaciele Zoey siedzieli zbici w ciasn gromadk wok jednego ze
stow zawalonego tomami, puszkami po napojach, pomitymi torebkami po
czipsach i jednym gigantycznym stokiem penym czerwonych pianek
lukrecjowych. Stark pomyla, e wszyscy wygldaj na zmczonych, ale
niesamowicie naenergetyzowanych cukrem i kofein. Gdy on i Afrodyta
podeszli do stou, Jack pokazywa wanie jak ilustracj w duej oprawnej w
skr ksidze.
- Patrzcie! To kopia portretu greckiej kapanki Kaliope. Pisz, e bya
Mistrzyni Poezji zaraz po Safonie. Prawda, e wyglda zupenie jak Cher?
- Hej, to niesamowite! Naprawd wykapana moda Cher! - przyznaa Erin.
- Fakt. Zanim jeszcze zacza nosi te biae peruki. Co jej odbio? zastanawiaa si Shaunee.
Damien zmierzy Bliniaczki wymownym spojrzeniem.
- Odczepcie si od Cher - wycedzi.
- U-u... - mrukna Shaunee.
- Zrania jego gejowsk dum - dodaa Erin.
- Miaem lalk Barbie stylizowan na Cher - wtrci Jack. - Uwielbiaem
j.

- Czyja dobrze sysz, baranki? - odezwaa si Afrodyta, krcc gow z


niesmakiem i wydymajc usta na widok pianek lukrecjowych. - Ucinacie sobie
pogawdki o Barbie, zamiast ratowa Zo?
- Cay dzie tu lczymy, wic chyba mamy prawo do krtkiej przerwy?
Tanatos i Darius poszli po dalsze zaopatrzenie - wyjani Damien. - Zrobilimy
pewien postp, ale zaczekajmy ze sprawozdaniem do ich powrotu. - Pomacha
Starkowi, mwic Cze, a reszta adeptw mu zawtrowaa.
- Wanie, Afrodyto. Nie bd taka surowa. Zaraz si przekonasz, e
ciko pracowalimy.
- Gadajc o lalkach - zauwaya dziewczyna.
- O lalkach Barbie - ucili z naciskiem Jack. - I tylko przez moment.
Poza tym Barbie s fajne i stanowi wany element amerykaskiej kultury. Pokiwa energicznie gow, przyciskajc do piersi portret Cher. - Zwaszcza
Barbie z twarzami sawnych osb.
- Barbie z twarzami sawnych osb byyby wane tylko wwczas, gdyby
mona wraz z nimi kupi ciekawe accoutre-ments - stwierdzia Afrodyta.
- Akutre-co? - zdziwia si Shaunee.
- Gadasz, jakby pokna abojada i prbowaa go wyplu - dodaa Erin,
po czym obie Bliniaczki zachichotay.
- Lewa i prawa pkulo, informuj was uprzejmie, e ciekawe
accoutrements to znaczy rne fajne, oryginalne akcesoria.
- Dziewczyno, jeli nie masz pojcia o Barbie, to znaczy, e twoja matka
potwornie ci nienawidzia - stwierdzia Erin.
- Co zreszt cakowicie rozumiemy - dodaa Shaunee.
- Kto ma jakiekolwiek pojcie o Barbie, wie te, e mona dokupi do
nich rne rzeczy - dokoczya Erin.
- Fajne rzeczy - doda Jack.
- Moe fajne, ale nie dla mnie - skwitowaa Afrodyta z umiechem
wyszoci.
- A co jest fajne dla ciebie? - zapyta Jack, wywoujc zbolae jki
Bliniaczek.
- Skoro ju pytasz... Powinni zrobi Barbie z twarz Barbry Streisand, ale
paznokcie i nos kupowaoby si osobno, przy czym paznokcie byyby w
najrniejszych kolorach do wyboru.
Zalega duga cisza.
- To by byo super! - szepn w kocu wniebowzity Jack.
Afrodyta wygldaa na zadowolon z siebie.
- A co by powiedzia na ys Britney Spears z dodatkami w rodzaju
parasolki, kostiumu pogrubiajcego, dziwacznych peruk i oczywicie
opcjonalnych gaci?
- Ja ci! - Jack zachichota. - I jeszcze Paris Hilton z opcjonalnym
mzgiem!
Afrodyta uniosa brwi.

- Nie przesadzaj. Pewnych rzeczy nawet Paris nie jest w stanie kupi.
Stark sta przy nich oszoomiony, a kiedy wszyscy wybuchnli miechem,
mia wraenie, e mzg za chwil mu eksploduje.
- Odbija wam czy co?!! - rykn. - Jak moecie artowa w takiej chwili?
Skupiacie si na zabawkach, a Zoey moe lada dzie umrze!
Wszyscy umilkli sposzeni.
- Nie, wojowniku - rozleg si gos Tanatos nienaturalnie donony w tej
ciszy. - Oni si nie skupiaj na zabawkach. Skupiaj si na yciu i przebywaniu
wrd ywych. - Od duszego czasu staa razem z Dariusem w drzwiach,
obserwujc pozostaych. Teraz wesza do sali. Za ni ruszy Darius, ktry
pooy na stole tac z kanapkami i owocami, po czym usiad na drewnianej
awie obok Afrodyty. - I uwierz osobie, ktra wie o mierci wicej ni troch:
wanie to naley robi, jeli chce si dalej istnie w tym wiecie.
Damien odchrzkn, przycigajc wcieke spojrzenie Starka.
Niespeszony adept spokojnie spojrza wojownikowi w oczy.
- Tak - powiedzia - to jedna z rzeczy, ktrych si nauczylimy podczas
dzisiejszych zaj.
- Kiedy ty spae - mrukna pod nosem Shaunee.
- A my nie - dodaa Erin.
- Dowiedzielimy si ponadto - kontynuowa Damien, nim Stark zdy
cokolwiek odpowiedzie Bliniaczkom - e ilekro najwysza kapanka
doznawaa szoku, ktry roztrzaska jej dusz, sucemu jej wojownikowi nie
udawao si pozosta przy yciu.
Stark wpatrywa si w niego pytajco, natychmiast zapomniawszy o
lalkach Barbie i zoliwociach Bliniaczek.
- Jak to? - zapyta, usiujc co z tego zrozumie. - Chcesz powiedzie, e
wszyscy tak po prostu padli trupem?
- W pewnym sensie - odpar Damien.
- Niektrzy si zabili, eby pody za swoimi kapankami w Zawiaty i
tam dalej je chroni - podja wyjanienia Tanatos.
- Ale im si nie udao, bo aden nie wrci, prawda? - zapyta Stark.
- Istotnie. Osoby, ktre dziki darowi komunikacji z duchem potrafiy
przenikn w Zawiaty, donosz, e tamte najwysze kapanki nie zniosy
mierci swoich wojownikw. Te, ktre zdoay scali swoje dusze w
Zawiatach, postanowiy pozosta tam z wojownikami.
- Te, ktre scaliy dusze... - powtrzy powoli Stark. - A co si stao z
tymi, ktre nie zdoay tego dokona?
Przyjaciele Zoey zaczli si niespokojnie wierci, lecz Tanatos
odpowiedziaa bez wahania:
- Jak dowiedziae si wczoraj, dusza, ktra pozostaje rozbita, staje si
Caoinic Shi, istot, ktra nigdy nie zazna spokoju.
- To co jak zombie, tylko nie poera ludzi - powiedzia cicho Jack i
zadra.

- Zoey nie moe tak skoczy - rzek Stark. Przysiga j chroni, wic
jeli bdzie musia, pjdzie za ni w Zawiaty, by nie dopuci do przemiany
swojej kapanki w jakiego upiora.
- Chocia ostateczny wynik by taki sam, to jednak nie wszyscy
wojownicy si zabili, by doczy do swych kapanek - doda Damien.
- Opowiedz mi o pozostaych - zada Stark. Nie byby w stanie
usiedzie w miejscu, wic przechadza si w t i z powrotem wzdu stou.
- C, skoro byo jasne, e aden z wojownikw i adna z kapanek nie
wrcili, gdy wojownik si zabi, zajlimy si doniesieniami o tych, ktrzy robili
rne inne rzeczy, by si dosta w Zawiaty - rzek Damien.
- Niektrzy byli stuknici. Jeden na przykad tak dugo si godzi, a
zacz majaczy, a potem w pewnym sensie oddzieli si od swego ciaa powiedzia Jack.
- Znaczy umar - wyjania Shaunee.
- Wanie. To byo obrzydliwe. Zanim ostatecznie wykitowa,
wykrzykiwa rne rzeczy o swojej kapance i o tym, co si z ni dzieje - dodaa
Erin.
- Ani. Troch. Mu. Nie. Pomagacie - wycedzia Afrodyta.
- Niektrzy zaywali narkotyki, eby wpa w trans, i rzeczywicie ich
duchom udao si opuci ten wiat - kontynuowa Damien, gdy Bliniaczki
przewracay oczami w kierunku Afrodyty. - Nie mogli jednak przekroczy
granicy Zawiatw. Wiemy o tym, bo wrcili do swoich cia na do dugo, by
opowiedzie wiadkom o swoim niepowodzeniu. - Umilk i spojrza na Tanatos.
- Potem umarli - kontynuowaa kobieta. - Wszyscy.
- Zabio ich to, e nie zdoali ochroni swoich kapanek - stwierdzi
cakowicie beznamitnym tonem Stark.
- Nie - poprawi go Darius. - Zabio ich to, e odwrcili si od ycia.
Stark spojrza na niego gwatownie.
- A ty by tak nie zrobi? Gdyby Afrodyta umara, bo nie potrafie jej
ocali, czy nie wolaby umrze, ni y bez niej?
Dziewczyna nie daa swemu wojownikowi szansy na odpowied.
- Gdyby to zrobi, byabym na niego cholernie wcieka! Prbowaam ci
to wytumaczy na grze. Nie wolno ci si oglda za siebie. Ani na Zoey, ani
na przeszo, ani nawet na swoje lubowanie. Musisz i naprzd i znale
nowy sposb na ycie, na ochron Zoey.
- Lepiej powiedzcie mi co, co moe w tym pomc, zamiast opowiada o
klskach poprzednich wojownikw. Czy znalelicie co takiego w tych
przekltych ksigach?
- Ja powiem ci co, czego nie wyczytaam w ksidze. Ostatniej nocy
Stevie Rae niechccy przywoaa biaego byka.
- Ciemno!... Adeptka przywoaa na ten wiat ciemno? - Tanatos
wygldaa, jakby Afrodyta odpalia wanie bomb porodku sali.

- Nie adeptka. Stevie Rae jest czerwonym wampirem, jak Stark. Owszem,
przywoaa. W Tulsie. Przypadkiem. - Nie zwracajc uwagi na wstrznite
spojrzenie Tanatos, Afrodyta wyja z kieszeni skrawek papieru i przeczytaa: Wojownik musi znale w swojej krwi most na Wysp Kobiet, a potem
pokona siebie, by wej na aren. Tylko akceptujc t kolejno, zdoa
odnale kapank. Gdy ju to zrobi, powrt bdzie zalea od niej, nie od
niego. - Podniosa gow. - Kto ma jaki pomys, co to moe znaczy? Machaa rk na wszystkie strony, a w kocu Damien wyj jej kartk i z
zagldajcym mu przez rami Jackiem przeczyta ponownie.
- Jakiej ceny zadaa za t wiedz ciemno? - zapytaa blada jak ciana
Tanatos. - I jakim sposobem kapanka przeya t zapat, nie tracc zmysw
ani duszy?
- Sama si nad tym zastanawiaam. Mwia, e biay byk by potworny.
Powiedziaa, e jej zdaniem nie moe go pokona nikt z wyjtkiem czarnego
byka, dziki ktremu usza z yciem.
- Przywoaa te czarnego? - zapytaa Tanatos. - To nie do wiary!
- Stevie Rae ma niesamowit wi z ziemi - wyjani Jack.
- Wanie. To dziki niej sprowadzia do Tulsy dobrego byka.
Zaczerpna od ziemi si, by go przywoa - dodaa Afrodyta.
- Ufasz tej wampirce?
Zawahaa si.
- Na og tak.
Stark si spodziewa, e pozostali podskocz jak oparzeni i zapytaj, co to
znaczy na og, lecz oni milczeli.
- Dlaczego pytasz? - odezwa si w kocu Damien.
- Bo wiem rne rzeczy na temat dawnych wierze w byki reprezentujce
wiato i ciemno, midzy innymi to, e zawsze daj zapaty za swoje
przysugi. Zawsze. Odpowied na pytanie Stevie Rae bya przysug od
ciemnoci.
- Ale Stevie wezwaa dobrego byka, eby skopa tamtemu tyek, wic
wymigaa si od zapaty - zauway Jack.
- W takim razie zacigna dug wobec czarnego byka. - stwierdzia
kobieta.
Afrodyta zmruya oczy.
- A wic to miaa na myli, gdy mwia, e ju nigdy nie przywoa
adnego z nich, bo cena jest zbyt wysoka.
- Myl, e powinna j przycisn i dowiedzie si, w jaki sposb
musiaa si odpaci czarnemu bykowi - rzeka Tanatos.
- I dlaczego nie chciaa mi o tym powiedzie - dodaa Afrodyta.
Oczy Tanatos wyglday teraz staro i smutno.
- Pamitajcie, e kada rzecz, zarwno dobra, jak i za, ma swoje
konsekwencje.

- Czy moemy wreszcie przesta rozpamitywa to, co si przydarzyo


Stevie Rae? - zniecierpliwi si Stark. - Musz i naprzd! Pojecha na Skye i
znale ten krwawy most. Do roboty wic!
- Chwilunia, waniaku! - powstrzymaa go Afrodyta. - Opanuj si. Nie
moesz tak po prostu zjawi si na Wyspie Kobiet i zacz gada o jakim
krwawym mocie. Czar ochronny Sgiach tak ci popieci, e nie wyjdziesz z
tego ywy.
- Nie sdz, eby Stark mia szuka jakiego mostu w sensie dosownym wtrci Damien, po raz kolejny czytajc zanotowane przez Afrodyt sowa. - Tu
jest napisane: znale w swojej krwi most, a nie: znale krwawy most.
- Metafora. Ble. To kolejny powd, dla ktrego nienawidz poezji mrukna Afrodyta.
- Ja jestem dobry w metaforach! - zgosi si Jack. - Mog zobaczy? Damien poda mu kartk, a Jack przeczyta zdanie o mocie, przygryzajc
warg. - Hmm... Gdyby by z kim skojarzony, powiedziabym, e chodzi o to,
eby porozmawia z t osob i sprbowa si od niej czego dowiedzie.
- Ale nie jestem z nikim skojarzony - odpar Stark i znw zacz si
nerwowo przechadza.
- W takim razie moe to znaczy, e musimy si przyjrze tobie jako
takiemu i znale w tobie klucz do przedostania si na wysp Sgiach - rzek
Damien.
- Problem w tym, e nic takiego nie znajduj!
- W porzdku. Moe przejrzymy wszystko, co wynotowalimy na temat
Sgiach, i poszukamy czego, co mogoby do ciebie pasowa - wtrci Jack,
uspokajajc Starka gestem.
- Wanie - dodaa Shaunee. - Spokojnie!
- Usid i poczstuj si. - Erin wskazaa skraj ich awki przeuwan
wanie kanapk.
- Jedz - zawtrowaa jej Tanatos, take biorc kanapk i sadowic si
obok Jacka. - Skup si na yciu.
Stark stumi jk frustracji, sign po kanapk i usiad.
- Wyjmij ten wykres, ktry zrobilimy. - Jack zaglda przez rami
przerzucajcemu notatki Damienowi. - To wszystko staje si coraz bardziej
skomplikowane, a pomoce wizualne uatwiaj prac.
- Dobry pomys. Prosz. - Damien wyrwa kartk z tego zeszytu niemal
w caoci wypenionego notatkami. U gry widnia rysunek duego otwartego
parasola. Po jednej stronie rczki napisano wiato, a po drugiej ciemno.
- Ten parasol wiata i ciemnoci to dobra metafora - przyznaa Tanatos. Pokazuje, jak wielki zasig maj obie te siy.
- To by mj pomys - powiedzia Jack, rumienic si lekko.
Damien umiechn si do niego.
- Dobra robota. - Potem wskaza kolumn sw umieszczonych pod
wiatoci. - Tu zapisaem dobro, czarnego byka, Nyks, Zoey i nas. - Urwa, a

wszyscy pokiwali gowami. - A pod ciemnoci mam zo, biaego byka,


Neferet/Tsi Sgili, Kalon i Kruki Przemiewcw.
- Widz, e Sgiach umiecie porodku - zauwaya Tanatos.
- Tak. Razem z krkami cebulowymi, ciastkami czekoladowymi i moim
imieniem! - stwierdzia Afrodyta. - Co to ma znaczy, do cholery?
- Myl, e jeszcze nie wiemy, czy Sgiach suy wiatu czy ciemnoci odpar Damien.
- Ja dodaem krki cebulowe i ciastka - dorzuci Jack, a kiedy wszyscy
wbili w niego wzrok, wzruszy ramionami. - Krki s smaone w gbokim
tuszczu i tuczce, ale cebula to warzywo. Wic s dobre czy nie? A ciastka
czekoladowe to czekolada, tylko e ze mietank w rodku. No wic s
produktem mlecznym czy nie?
- Chyba ci pado na mzg - stwierdzia Afrodyta.
- A my dopisaymy twoje imi - oznajmia Erin.
- Tak. Naszym zdaniem jeste jak Rachela z serialu Glee - dodaa
Shaunee. - Strasznie wkurzajca, a jednoczenie potrzebna, bo raz po raz wpada
na wietny pomys.
- Nadal jednak uwaamy j za wiedm z pieka rodem, tak jak ciebie dokoczya ze sodkim umiechem Erin.
- Tak czy owak - Damien szybko wymaza krki cebulowe, ciastka i
Afrodyt, po czym pooy wykres porodku stou i wrci do przegldania
zeszytu - pozwlcie, e podsumuj to, czego dowiedzielimy si o Sgiach. Jest
uwaana za krlow wojownikw. Wielu Synw Ereba szkolio si na jej
wyspie, ale pozostali tam tylko zaprzysieni wojownicy...
- Chcesz powiedzie, e Sgiach ma wicej ni jednego zaprzysionego
wojownika? - przerwa mu Stark.
Damien skin gow.
- Podobno cay klan. Tyle e jej wita nie uywaa nazwy Synowie
Ereba, lecz... - urwa, przerzucajc kartki - ...Stranicy Asa.
- Jakiego Asa? - zapyta Stark.
- To kolejna metafora - odpara Afrodyta, przewracajc oczami. - Tak
nazywali Sgiach. To symbol krlowej ich klanu.
- Uwaam, e szkockie klany s super - wtrci Jack.
- Pewnie, e tak uwaasz - zakpia. - Faceci w spdnicach to twoja
fantazja erotyczna.
- To nie spdnice, tylko kilty - poprawi j Stark. - A te bardzo stare i
wielkie nazyway si filamor.
Afrodyta uniosa jasne brwi.
- Skoro tak si na nich znasz, to pewnie lubisz je nosi?
Wzruszy ramionami.
- Ja nie, ale mj dziadek nosi.
- Jeste Szkotem? - zapyta z niedowierzaniem Damien. - I dopiero teraz
nam to mwisz?

Stark znw wzruszy ramionami.


- A co ma z tym wszystkim wsplnego moja ludzka rodzina? Nie mam z
ni kontaktu od prawie czterech lat.
- To nie jest jaka tam rodzina - rzuci podekscytowany Damien,
przerzucajc kolejne kartki.
- Na lito bosk! Twoja rodzina to twoja krew, debilu! - wykrzykna
Afrodyta. - Jak si nazywa twj dziadek?
Stark zmarszczy brwi.
- MacUallis - odpowiedzieli jednoczenie on i Damien.
- Skd wiesz? - zapyta Damiena Stark.
- Klan MacUallisw by Stranikami Asa. - Damien umiechn si
triumfalnie, podnoszc kartk z napisem KLAN MACUALLIS - STRANICY
ASA.
- Chyba znalelimy twj most krwi - stwierdzi Jack, obejmujc
Damiena.

ROZDZIA SZESNASTY
Zoey
Heath poruszy si i wymamrota co o treningu i o tym, e zaspa.
Obserwowaam go z zapartym tchem, krc wok miejsca, w ktrym lea.
Sami powiedzcie, czy mielibycie ochot go obudzi i uwiadomi mu, e
jest zimnym trupem i ju nigdy w yciu nie zagra w pik?
Na pewno nie.
Staraam si zachowa maksymaln cisz, ale nie potrafiam trwa w
bezruchu. Tym razem nawet nie udawaam, e kad si z powrotem obok niego.
Nie mogam si powstrzyma: musiaam by w ruchu.
Znajdowalimy si porodku tego samego gstego zagajnika, do ktrego
przedtem ucieklimy. Przedtem to znaczy kiedy? Nie pamitaam. W kadym
razie te niskie skate drzewka i mnstwo starych kamieni wyglday naprawd
fajnie. Mech te. Zwaszcza on. By wszdzie - gsty, mikki i przytulny.
Nagle poczuam, e jestem bosa, a moje stopy zanurzaj si w dywanie
mchu i poruszaj palcami w ywym dywanie zieleni.
ywym?
Westchnam.
Nie. Podejrzewaam, e nic tu nie jest naprawd ywe, tyle e wci o
tym zapominaam.
Przez paszcz lici i konarw przenikao niewiele soca - do, by nas
ogrza, lecz nie przegrza - gdy jednak na chwil przysonia je chmura,
podniosam wzrok i zadraam.
Ciemno...
Zamrugaam zdumiona, wszystko sobie przypominajc. To dlatego Heath
i ja znalelimy si w tym zagajniku. Co nas gonio, ale odpucio, kiedymy tu
wbiegli.
Znw zadraam.
Nie miaam pojcia, czym jest to, co nas przeladuje. Miaam jedynie
poczucie nieprzeniknionej ciemnoci, widziaam zarys czego od dawna
martwego, rogw, skrzyde. Oboje z Heathem wzilimy nogi za pas, nim
zdoalimy zobaczy co wicej. Przeraeni bieglimy do utraty tchu. Dlatego
Heath tak twardo teraz spa. Ja te powinnam.
Ale nie potrafiam. Co zmuszao mnie do chodzenia. Naprawd si
martwiam opakanym stanem swojej pamici. Chocia mogoby si wydawa,
e z powodu tego wanie stanu nie bd... no c, nie bd pamita, e jest z
ni co nie tak, to jednak pamitaam. Wiedziaam, e w moim umyle brakuje
fragmentw - zarwno nowych, jak wspomnienie cigajcej nas okropnej
postaci, ktr dopiero przed chwil sobie przypomniaam, jak i starych.
Nie pamitaam, jak wygldaa moja mama.

Nie pamitaam koloru swoich oczu.


Nie pamitaam, dlaczego przestaam ufa Stevie Rae.
To, co pamitaam, byo jeszcze bardziej niepokojce. Pamitaam kady
szczeg umierania Stevie Rae. Pamitaam, e mj tata zostawi nas, gdy
miaam dwa latka, i nigdy nie wrci. Pamitaam, e zaufaam Kalonie i e tak
potwornie si pomyliam w jego ocenie.
Czuam ucisk w odku i pod jego wpywem kryam bez wytchnienia
po wewntrznej czci obwodu gaju.
Jak mogam pozwoli Kalonie tak mnie omami? Byam kompletn
debilk!
To przeze mnie zgin Heath.
Wypchnam z pamici t myl. Bya zbyt straszna, zbyt wiea.
Ktem oka zauwayam jaki cie, obrciam si gwatownie i stanam
twarz w twarz z n i . Wczeniej widywaam j jedynie w snach i we wsplnej
wizji.
- Witaj, A-yo - powiedziaam cicho.
- Zoey - powitaa mnie, pochylajc gow. Miaa gos bardzo podobny do
mojego, tyle e wszystkie jej sowa zabarwione byy smutkiem.
- Przez ciebie zaufaam Kalonie - rzekam do niej.
- Z mojego powodu mu wspczua - poprawia. - Kiedy utracia mnie,
utracia take wspczucie.
- Nieprawda - zaoponowaam. - Wci czuj wspczucie. Troszcz si o
Heatha.
- Czyby? To dlatego przetrzymujesz go tutaj, zamiast pozwoli mu
odej?
- On nie chce odej! - wybuchnam, po czym zamilkam zdumiona
wasnym gniewem.
A-ya pokrcia gow, wymachujc dugimi do pasa wosami.
- Nie zadaa sobie trudu, eby si zastanowi, czego chce Heath. Nie
zrobi tego te nikt inny. I nie zadasz go sobie, pki nie przywoasz mnie z
powrotem.
- Nie chc ci z powrotem. To wszystko stao si przez ciebie.
- Nieprawda, Zoey. To wszystko stao si z powodu caego acucha
wyborw dokonanych przez rne osoby. To nie dotyczy tylko ciebie. Pokrcia ze smutkiem gow i znika.
- Krzyyk na drog - mruknam i znw podjam wdrwk, jeszcze
bardziej niespokojna ni dotd.
Kolejny cie zamajaczy na skraju pola widzenia. Odwrciam si,
gotowa powiedzie A-yi, eby si wyniosa raz na zawsze, ale na widok stojcej
przed mn postaci opada mi szczka. Patrzyam na siebie! A konkretnie na
dziewicioletni Zoey, ktr widziaam ju w towarzystwie innych postaci, nim
rozproszyo je to co, co cigao Heatha i mnie.
- Cze - powitaam j.

- Mamy cycki! - powiedziaa maa Zoey, wpatrujc si w moj pier. Ciesz si, e wreszcie nam wyrosy.
- Taaa, ja te tak uwaaam. Wreszcie.
- Troch szkoda, e nie s wiksze. - Nie przestawaa si gapi na moje
piersi, a w kocu miaam ochot skrzyowa rce z przodu, co byo
gupkowate, skoro stanowiymy t sam osob. - Ale mogo si skoczy
gorzej! Mogymy by jak Becky Apple, hi, hi!
Jej radosny gos na moment wywoa mj umiech, szybko jednak
spowaniaam. Zbyt trudno byo mi zachowa pogod ducha, ktr ona
promieniaa.
- Becky Renee Apple... Nie do wiary, e mama tak j nazwaa, a potem
kazaa na wszystkich jej swetrach wyszy inicjay BRA.1 - Dziewczynka
znw zaniosa si miechem.
Bezskutecznie usiowaam si umiechn.
- Fakt. Gdy tylko si ochodzio, biedna dziewczyna miaa przerbane. Westchnam i potaram doni twarz, zastanawiajc si, skd si wzi ten
potworny smutek.
- To dlatego, e ja nie jestem ju z tob - wyjania dziewczynka. - Jestem
twoj radoci. Beze mnie nigdy wicej nie bdziesz szczliwa.
Wpatrywaam si w ni, nie majc wtpliwoci, e podobnie jak A-ya,
mwi prawd.
Heath wymamrota co przez sen. Spojrzaam na niego. Wydawa si tak
silny, zwyczajny i mody, a przecie nigdy wicej nie wyjdzie na boisko
pikarskie ani z piskiem opon nie wemie swoim pikapem liskiego zakrtu,
wydzierajc si jak typowy chopak z Oklahomy. Nie zostanie mem ani
ojcem.
Znw spojrzaam na dziewczynk.
- Chyba nie zasuguj na to, by jeszcze kiedy by szczliwa.
- al mi ciebie, Zoey - powiedziaa i znika.
A ja spacerowaam dalej oszoomiona.
Nastpna wersja mnie nie zamigotaa na skraju pola widzenia, tylko
bezczelnie zablokowaa mi drog. Wcale mnie nie przypominaa. Bya bardzo
wysoka, ze zwariowan czupryn dugich wosw koloru jasnej miedzi. Dopiero
gdy skrzyoway si nasze spojrzenia, rozpoznaam j po oczach. Bya kolejnym
fragmentem mnie.
- A ty to kto? - zapytaam zmczonym gosem. - Czego bdzie mi
brakowao, jeli ci nie odzyskam?
- Moesz mnie nazywa Brighid. Beze mnie zabraknie ci siy.
Westchnam.

Bra (ang.) - stanik (przyp. tum.).

- Jestem zbyt zmczona, by mie si. Moe pogadamy po tym, jak si


zdrzemn?
- Nic nie rozumiesz, prawda? - Brighid pokrcia pogardliwie gow. Bez nas ani si nie zdrzemniesz, ani nie odzyskasz si, ani nie odpoczniesz.
Bdziesz dryfowa coraz bardziej niekompletna.
- Ale z Heathem.
- By moe.
- A jeli wcz was wszystkie z powrotem w siebie, opuszcz go.
- Moliwe.
- Nie zrobi tego. Nie mog wrci na ziemi bez niego - powiedziaam.
- W takim razie jeste naprawd rozbita - stwierdzia Brighid i znikna.
Nogi odmwiy mi posuszestwa i klapnam tykiem na mech. Dopiero
kiedy na moich dinsach pojawiy si mokre lady, zauwayam, e pacz. Nie
wiem, jak dugo tak siedziaam obezwadniona alem, konsternacj i znueniem,
lecz w kocu przez mg, ktra spowia mj umys, przedary si jakie dwiki:
wist skrzyde rozgarniajcych wiatr, unoszcych si i opadajcych,
poszukujcych.
- Chod, Zo. Musimy si schowa gbiej.
Podniosam gow. Obok mnie kuca Heath.
- To moja wina powiedziaam.
- Nie, ale jakie to teraz ma znaczenie? Stao si, kochanie. Nic ju na to
nie poradzimy.
- Nie mog ci opuci, Heath - zakaam.
Odgarn mi wosy z twarzy i poda kolejny zwitek chusteczek.
- Wiem, e nie.
Furkot olbrzymich skrzyde narasta. Konary nad naszymi gowami
koysay si w odpowiedzi.
- Pniej o tym pogadamy, dobrze, Zo? Teraz musimy wia. - Chwyci
mnie za okie, podnis i zacz prowadzi w gb zagajnika, gdzie cienie byy
ciemniejsze, a drzewa zdaway si jeszcze starsze.
Szam bezwolnie za nim. W ruchu czuam si lepiej. Nie dobrze, ale lepiej
ni w tedy, gdy tkwiam w miejscu.
- To on, prawda? - zapytaam gucho.
- On? - powtrzy pytajco Heath, pomagajc mi przej nad
postrzpionym szarym gazem.
- Kalona. - Miaam wraenie, e gdy wypowiedziaam to sowo, powietrze
wok nas zgstniao. - Przyszed po mnie.
Heath spojrza na mnie gwatownie.
- Nie! - krzykn:. - Nie pozwol, eby ci zabra!

Stevie Rae

- Nie, nie pozwol, eby ci zabra! - zawoa Smok.


Podobnie jak wszyscy zebrani w sali obrad Stevie Rae wpatrywaa si w
szermierza, ktry wyglda, jakby zaraz mia podern komu gardo.
- Kto, Smoku? - zapytaa Stevie Rae.
- Kruk Przemiewca, ktry zabi moj on! Nie moesz wychodzi sama,
pki go nie wytropimy i nie zniszczymy.
Usiowaa zlekceway nieprzyjemne uczucie wywoane przez sowa
nauczyciela i okropne wyrzuty sumienia, ktrych doznawaa, patrzc mu w
oczy, widzc jego rozpacz i wiedzc, e cho Rephaim dwukrotnie uratowa jej
ycie, zabi te Anastasi Lankford.
On si zmieni - pomylaa - jest teraz inny. Bardzo aowaa, e nie
moe powiedzie tego na gos, nie sprowadzajc katastrofy na nich oboje.
Niestety. Nie moga wyjawi Smokowi prawdy o Rephaimie. Nie moga
wyjawi jej nikomu, wic zamiast tego ponownie zacza miesza prawd z
kamstwami, tkajc potworny gobelin unikw i krtactw.
- Smoku, nie wiem, ktry z Krukw Przemiewcw pojawi si w parku.
Nie wyjawi mi swojego imienia.
- Myl, e to by ich przywdca. Ten cay Re-co tam - wtrci Dallas
mimo zabjczego spojrzenia Stevie.
- Rephaim - rzek lodowatym gosem Smok.
- Wanie! By wielki, tak jak w waszych opowieciach, i mia zupenie
ludzkie oczy! Poza tym wyglda, jakby... jakby uwaa si za nie wiadomo
kogo.
Stevie Rae z trudem panowaa nad chci, by zasoni mu doni usta, a
przy okazji moe take nos. Uduszenie zdecydowanie zapobiegoby kolejnym
jego sowom.
- Daj spokj, Dallas. Nie wiemy, kto to by. Smoku rozumiem, e si
martwisz i tak dalej, ale przecie ja chce tylko pojecha do opactwa
benedyktynek, eby osobicie po wiedzie babci Redbird o Zoey. Nie wybieram
si na adne odludzie.
- Smok ma troch racji - zauwaya Lenobia, a Erik i Pentesilea pokiwali
gowami, chwilowo zapominajc o swoim sporze dotyczcym Neferet i Kalony.
- Ten kruk pojawi si tam, gdzie bya podczas swojego obcowania z ziemi.
- Powiedzenie, e obcowaa z ziemi, jest uproszczeniem - wtrci szybko
Smok, gdy na moment umilka - Stevie sama nam powiedziaa, e rozmawiaa z
pradawnymi siami dobra i za. Pojawienie si tej istoty podczas jej spotkania z
uosobieniem za nie moe by przypadkowe.
- Przecie kruk mnie nie zaatakowa! On...
Smok gestem nakaza jej milcze.
- Niewtpliwie przycigna go ciemno, ktra pniej zwrcia si
przeciwko niemu. Zo czsto tak czyni Nie moesz mie pewnoci, e ta istota
nie bdzie prbowaa ci dopa.

- Nie wiemy te, czy w Tulsie grasuje tylko jeden Kruk Przemiewca dodaa Lenobia.
Stevie poczua w odku ucisk paniki. Co bdzie, jeli wszyscy tak si
przejm perspektyw panoszcych si po Tulsie krukw, e uniemoliwi jej
wydostanie si z Domu Nocy i spotkanie z Rephaimem?
- Jad do opactwa, eby porozmawia z babci Redbird - owiadczya
stanowczo. - I nie sdz, eby po drodze miao mnie napa stado Krukw
Przemiewcw Myl raczej, e tylko jeden z nich jakim sposobem si uchowa
i trafi do parku, bo przycigna go ciemno. A poniewa nie mam
najmniejszego zamiaru przywoywa jej ponownie, nie ma obaw, e to
ptaszysko bdzie czego ode mnie chciao.
- Nie lekcewa niebezpieczestwa z jego strony - rzek smutnym,
pospnym gosem Smok.
- Nie lekcewa. Ale nie pozwol te, eby strach uwizi mnie w
campusie. Myl, e adne z nas nie powinno na to pozwoli - dodaa
pospiesznie. - Owszem, powinnimy zachowa ostrono, lecz strach i zo nie
mog kierowa naszym yciem.
- Stevie Rae ma racj - przyznaa Lenobia. - Szczerze powiedziawszy,
uwaam, e powinnimy przywrci w szkole zwyke zajcia i wczy
czerwonych adeptw do klas.
Kramisha, do tej pory siedzca w milczeniu na lewo od Stevie Rae,
prychna cicho, a znajdujcy po jej prawej stronie Dallas westchn ciko.
Stevie z trudem powstrzymaa umiech.
- wietny pomys - powiedziaa.
- Sdz, e nie powinnimy zbyt wiele mwi na temat stanu Zoey - rzek
Erik. - Przynajmniej dopki nie wydarzy si co bardziej... hm,
nieodwracalnego.
- Ona nie umrze! - zaprotestowaa Stevie Rae.
- Nie chc, eby umara! - zastrzeg si szybko Erik, wyranie
zdenerwowany na myl o tym. - Po prostu tyle si tu ostatnio dzieje, z
pojawieniem si Kruka Przemiewcy wcznie, e naprawd nie powinnimy
prowokowa kolejnych plotek.
- Moim zdaniem nie naley zamiata tego pod dywan - rzeka Stevie.
- Proponuj kompromis - odezwaa si Lenobia. - Odpowiadajmy na
pytania o Zoey, jeli bd je zadawa, i skupiajmy si na prawdzie: e wszyscy
staramy si sprowadzi j z powrotem z Zawiatw.
- Poza tym wydamy poprzez wychowawcw polecenie dla wszystkich
adeptw, eby byli czujni i donosili nam o wszystkim, co wyda im si
nietypowe.
- Brzmi rozsdnie - zgodzia si Pentesilea.
- W porzdku - stwierdzia Stevie. - Zgadzam si. - Umilka na chwil, po
czym dodaa: - Zastanawiam si, czyja te mam wrci na te same zajcia, na
ktre chodziam przedtem.

- Sama si nad tym zastanawiaam - przyznaa Kramisha.


- I ja - doda Dallas.
- Adepci powinni podj zajcia w miejscu, w ktrym przerwali - odpara
spokojnie Lenobia, umiechajc si do nich, jakby ta przerwa oznaczaa
nadprogramowe wakacje, a nie mier, ktra dziki takiemu sformuowaniu
nagle wydaa im si czym dziwnie naturalnym. Potem Lenobia zwrcia si do
Stevie: - Wampiry same decyduj o swojej przyszoci i wybieraj dziedziny,
ktre chc studiowa, nie w klasie z adeptami, lecz z innymi wampirami,
ekspertami w tych dziedzinach. Czy ju wiesz, co chciaaby studiowa?
Wszyscy wlepili spojrzenia w Stevie.
- Nyks - odpowiedziaa bez wahania dziewczyna. - Chc si uczy na
najwysz kapank. Chc zasuy na t funkcj, a nie sprawowa j tylko
dlatego, e jestem jedyn czerwon wampirk w caym cholernym
wszechwiecie.
- Odkd wygnano Neferet - Pentesilea spojrzaa wymownie na Lenobi nie mamy najwyszej kapanki, ktra mogaby ci szkoli.
- W takim razie bd studiowa we wasnym zakresie, pki nasza
kapanka nie wrci. - Spojrzaa nauczycielce w oczy, po czym dodaa: - I
zapewniam ci, e t kapank nie bdzie Neferet. - Wstaa. - C, w takim razie
pojad teraz do opactwa, a po powrocie spotkam si z reszt czerwonych
adeptw i powiem im, e od jutra zaczynaj lekcje.
Gdy wszyscy szurali krzesami i wychodzili z sali, Smok odcign j na
bok.
- Obiecaj mi, e bdziesz ostrona - powiedzia. - Masz niesamowit
zdolno regeneracji, ale nie jeste niemiertelna, Stevie Rae. Musisz o tym
pamita.
- Bd ostrona. Obiecuj.
- Jad z ni - oznajmia Kramisha. - Bd obserwowa niebo w
poszukiwaniu tych ohydnych ptaszysk. A jakbym jakie zobaczya, to tak
wrzasn, e dosownie cay wiat usyszy. Potrafi zabi wrzaskiem.
Smok skin gow, cho nie wyglda na przekonanego. Na szczcie
Lenobia przywoaa go do siebie, by porozmawia o projekcie obowizkowych
zaj ze sztuk walki dla wszystkich adeptw. Stevie wymkna si z sali i
zachodzia wanie w gow, jak si pozby Kramishy, ktra bya stanowczo
zbyt wcibska, gdy dogoni je Dallas.
- Moemy chwil pogada przed twoim wyjazdem? - zapyta.
- Bd w garbusie Zoey - powiedziaa Kramisha. - I zdecydowanie nie
dam si wysiuda - dodaa pod adresem Stevie, ktra przez chwil spogldaa za
ni, by w kocu niechtnie przenie wzrok na Dallasa.
- Moemy wej tam? - zapyta chopak, wskazujc pust sal
audiowizualn.
- Jasne, ale mam mao czasu.

Dallas bez sowa otworzy i przytrzyma jej drzwi. Weszli do chodnej


przyciemnionej sali pachncej ksikami i lakierem do mebli o zapachu
cytrynowym.
- Jeli chcesz, nie musimy duej by razem - powiedzia bardzo szybko.
- Co? Nie musimy by razem? Niby czemu?
Dallas skrzyowa rce na piersi, wyranie zakopotany.
- Chodzilimy ze sob. Bya moj dziewczyn. Teraz ju mnie nie
chcesz, a ja to rozumiem. Miaa racj, nie byem w stanie obroni ci przed tym
ptaszyskiem. Chc ci tylko powiedzie, e nie zamierzam robi z siebie palanta.
Jeli bdziesz mnie potrzebowa, zawsze bd do usug, bo pozostaniesz moj
kapank.
- Przecie ja nie chc z tob zrywa! - wypalia Stevie.
- Nie?
- Nie - powtrzya szczerze. W tej chwili istnia tylko on i jego wielkie,
oddane serce. Tracc go, poczuaby si, jakby kto zdzieli j pici w brzuch. Dallas, strasznie mi przykro z powodu tego, co wczeniej powiedziaam. Wcale
tak nie mylaam. Po prostu byam ranna i wcieka. Nawet ja nie potrafiam
przerwa tego krgu, cho sama go utworzyam. Ani ty, ani nikt inny, z
wojownikami wcznie, nie zdoaby si tam dosta.
Dallas spojrza jej w oczy.
- Kruk Przemiewca zdoa.
- Jak sam zauwaye, jest po stronie ciemnoci - powiedziaa, cho
przywoanie przez chopaka postaci Rephaima byo niczym chlunicie jej
zimn wod w twarz.
- Wszdzie wok jest peno ciemnoci i wyglda na to, e cz z niej w
ciebie wsika. Wic bd ostrona, dobrze, maa? - Wycign rk i odsun jej
z twarzy jasny loczek. - Nie znisbym, gdyby co ci si stao. - Pooy jej do
na ramieniu i agodnie pogadzi kciukiem szyj.
- Bd ostrona - powiedziaa cicho.
- Naprawd nie chcesz ze mn zerwa?
Pokrcia gow.
- To dobrze, boja te nie.
Pochyli si i obj j, po czym pocaowa z wahaniem. Stevie postanowia
si rozluni i zapomnie o wszystkim innym. Wtulia si w chopaka. wietnie
caowa. Podobao jej si, e jest od niej wyszy, ale niewiele. Jego usta miay
przyjemny smak. Wiedzia, e Stevie lubi by gadzona po plecach, wic wsun
rce pod jej bluzk nie po to, by mitosi cycki, jak zrobiaby wikszo
facetw, lecz by powoli kreli ciepe krgi u dou jej plecw, przygarniajc j
coraz mocniej i caujc gbiej.
A ona odwzajemniaa pocaunek. Tak dobrze si przy nim czua... Mio
byo zapomnie na chwil o wszystkim innym, nawet o Rephaimie i zwizanych
z nim sprawach - zwaszcza o dugu, ktry spacia tak ochoczo, e...
Wylizna si z obj Dallasa. Oboje przez chwil apali oddech.

- Suchaj, musz lecie. Pamitasz? - Umiechna si do niego, starajc


si nie okaza zakopotania.
- Szczerze mwic, chyba zapomniaem - odpar, umiechajc si do niej
sodko i znw odgarniajc jej z oczu upart sprynk wosw. - Ale teraz ju
wiem, e musisz. Odprowadz ci do garbusa.
Czujc si po czci zdrajczyni, po czci kamczuch, a po czci
skazan na doywocie winiark, pozwolia mu wzi si za rk i
odprowadzi do samochodu Zoey, jak gdyby znw naprawd mogli by par.

ROZDZIA SIEDEMNASTY
Stevie Rae
- Ten chopak wiata poza tob nie widzi - powiedziaa Kramisha, gdy
wyjeday ze szkolnego parkingu, pozostawiwszy za sob rozalonego Dallasa.
- Wiesz ju, co chcesz zrobi w sprawie tego drugiego?
Stevie zahamowaa na rodku asfaltu prowadzcego do Utica Street.
- Jestem teraz zbyt zestresowana, eby si zajmowa problemami z
facetami. Jeli masz zamiar cay czas o tym gada, to lepiej zosta w szkole.
- Nierozwizane problemy z facetami tylko zwikszaj stres.
- Spadaj.
- Dobra, dobra. Jeli masz tak szale, to nie powiem ju na ten temat ani
sowa. Na razie. Poza tym mam ci do zakomunikowania waniejsze rzeczy.
Stevie wrzucia bieg i wyjechaa z campusu, aujc, e Kramisha
zmienia temat i nie daa pretekstu do wyrzucenia si z samochodu.
- Pamitasz, jak kazaa mi przemyle wiersze i poszuka czego, co
mogoby pomc Zoey?
- Pewnie, e pamitam.
- No wic przemylaam. I co znalazam. - Poszperaa w swojej wielkiej
torbie i wyja sfatygowany zeszyt ze stronami w jej ulubionym fioletowym
kolorze. - Chyba wszyscy, w tym ja, dopki si nie skupiam, zapomnieli o tym.
- Otworzya zeszyt i pomachaa Stevie przed oczami kartk zapisan swoim
pismem.
- Kramisho, dobrze wiesz, e nie mog czyta, kiedy prowadz. Po prostu
mi powiedz, co sobie przypomniaa.
- Wiersz, ktry napisaam, zanim Zoey i reszta pojechali do Wenecji. Ten,
ktry brzmi, jakby Kalona przemawia do Zo. Ju czytam:
Obosieczny miecz
Jedna strona zniszczenie
Druga wolno
Jestem twym wzem gordyjskim
Uwolnisz mnie czy zniszczysz?
Id za prawd, a wtedy
Znajdziesz mnie na wodzie
Oczycisz przez ogie
Nigdy ju nie zamknie mnie ziemia
A powietrze wyszepcze ci to
Co duch ju wie:
e nawet po rozpadzie
Moliwe jest wszystko

Jeli wierzysz
Oboje bdziemy wolni.
- O matko! Kompletnie o tym zapomniaam! No dobra, przeczytaj mi go
jeszcze raz, tylko wolniej. - Stevie Rae suchaa uwanie, gdy Kramisha po raz
kolejny odczytywaa jej wiersz. - To musi by w imieniu Kalony, no nie? Ta
cz o zamkniciu przez ziemi nie moe dotyczy nikogo innego.
- Jestem prawie na sto procent przekonana, e to wiadomo od niego dla
niej.
- Na pewno, chocia ten pocztek z obosiecznym mieczem jest troch
straszny, ale zakoczenie wydaje si dobre.
- Oboje bdziemy wolni - przeczytaa Kramisha.
- Brzmi tak, jakby Zo miaa si uwolni z Zawiatw.
- Kalona te - dodaa Kramisha.
- Tym si zajmiemy, gdy ju do tego dojdzie. Na razie najwaniejsze jest
uwolnienie Zo. Hej, zaraz! Cz tej przepowiedni chyba ju si sprawdzia! Jak
lecia ten fragment o wodzie?
- Znajdziesz mnie na wodzie.
- No i tak si stao! Przecie wyspa San Clemente ley na wodzie!
- A o co moe chodzi w tym, e Zoey ma i za prawd?
- Nie mam stuprocentowej pewnoci, ale co mi wita. Kiedy ostatnio z
ni gadaam, powiedziaam jej, e ma si kierowa sercem, nawet jeli
wszystkim dookoa bdzie si wydawao, e kompletnie si myli. e ma robi
to, co podpowiada jej intuicja. - Stevie Rae urwaa i mrugaa szybko, bo nagle
zebrao jej si na pacz. - Tylko... tylko e teraz, po tym co si z ni stao, czuj
si winna jak diabli.
- Moe miaa racj! Moe to, co si z ni dzieje, miao si wydarzy, bo
kierowa si sercem i robi to, co podpowiada instynkt, to chyba znaczy wanie
i za prawd, no nie? I to przez due P.
Stevie poczua iskr podekscytowania.
- I jeli bdzie si tej prawdy trzyma, to reszta wiersza si sprawdzi i Zo
bdzie wolna!
- Masz racj jak nic. Mwi ci, czuj to w kociach.
- Ja te - przyznaa Stevie, umiechajc si od ucha do ucha.
- Zo musi si o tym jako dowiedzie. Ten wiersz moe j poprowadzi
jak mapa. Pierwszy etap, znalezienie go na wodzie, ju si wydarzy. Teraz
musi...
- Oczyci go przez ogie - zacytowaa z pamici Stevie. - A potem jest
co o ziemi i powietrzu?
- I o duchu. O wszystkich piciu ywioach.
- Zo ma dar komunikacji z kadym. Na kocu wiersz wymienia ducha,
ktry jest najpotniejszy.

- I rzdzi krlestwem, w ktrym ona si teraz znajduje - zauwaya


Kramisha. - Dobra. Suchaj uwanie, bo mwi to nie dlatego, e napisaam
genialny wiersz: Zoey musi si dowiedzie. To moe zadecydowa, czy wrci,
czy da si zabi temu, co si tam dzieje.
- Wierz ci.
- Wic jak masz zamiar to zrobi?
- Ja? Ja nie mog tego zrobi. Jestem zwizana z ziemi. Nie dam rady
wysa ducha w Zawiaty. - Stevie zadraa na sam myl o tym. - Ale Stark da
rad si tam przedosta. Tak twierdzia ta obrzydliwa krowa.
- Byk - poprawia j Kramisha.
- Wszystko jedno.
- Mam zadzwoni do Starka i odczyta mu wiersz? Znasz jego numer?
Stevie si zastanowia.
- Nie dzwo. Afrodyta mwi, e chopak ma teraz straszny mtlik w
gowie. Mgby zlekceway twj wiersz, bo pewnie mu si wydaje, e ma
waniejsze rzeczy do roboty.
- No to si myli.
- Wiem. Wanie dlatego musimy przeczyta wiersz Afrodycie. Jest
wredna i tak dalej, ale zrozumie, jakie to wane.
- Jest taka wredna, e nigdy w yciu nie pozwoli Starkowi go
zlekceway.
- Ot to. Wylij jej cay wiersz esemesem i napisz, e ma zmusi Starka,
eby si go nauczy na pami dla Zoey. I eby pamita, e to proroctwo, a nie
zwyky wiersz.
- Szczerze mwic, wtpi, czy Afrodyta go doceni, skoro nie cierpi
poezji - zauwaya Kramisha. - To bardzo le wiadczy o jej zdrowym rozsdku.
- Mnie nie musisz tego mwi.
- No to si rozumiemy. - Gdy Stevie parkowaa na wieo zaoranym
parkingu opactwa benedyktyskiego, Kramisha pochylia gow nad telefonem i
pieczoowicie wklepywaa tekst.
Stevie od razu zauwaya, e babcia Redbird czuje si znacznie lepiej.
Okropne sice na twarzy zblady i zamiast lee w ku, babcia siedziaa na
bujanym fotelu przy kominku w holu opactwa tak pogrona w lekturze, e w
pierwszej chwili nie zauwaya dziewczyny.
- Niebieskooki diabe! - Cho przysza tu, by przekaza babci smutn
wiadomo, nie moga powstrzyma umiechu na widok tytuu. - Babciu, to mi
wyglda na jakie romansido!
Babcia gwatownie schwycia si za gardo.
- Stevie Rae! Dziecko, ale mnie wystraszya. Owszem, to romans, i w
dodatku wymienity! Hardy Cates to wspaniay bohater.
- Wspaniay?
Babcia uniosa srebrzyste brwi.

- Moja droga, jestem stara, ale nie martwa. Nadal potrafi doceni
wspaniaego mczyzn. - Wskazaa obite drewniane krzesa stojce nieopodal.
- Przysu sobie jedno i pogawdzimy. Pewnie przynosisz mi wieci od Zoey.
Kto by pomyla, e wylduje a w Wenecji! Bardzo bym chciaa tam
pojecha... - Umilka, uwaniej przygldajc si twarzy Stevie. - Wiedziaam.
Wiedziaam, e co si stao, lecz po wypadku umys mam taki zmcony... Sylvia Redbird znieruchomiaa. - Mw zaraz - zadaa ochrypym ze strachu
gosem.
Stevie Rae westchna smutno, usiada na krzele obok fotela babci i
wzia j za rk.
- Nie umara, ale jest kiepsko.
- Wszystko. Chc usysze wszystko. Nie przerywaj i niczego nie
opuszczaj.
Babcia trzymaa si rki dziewczyny jak liny ratunkowej, a ona
opowiadaa jej o wszystkim, poczwszy od mierci Heatha poprzez byki i
proroczy wiersz Kramishy, opuszczajc tylko jedno: Rephaima. Kiedy
skoczya, twarz babci bya blada jak kreda. Wygldaa niemal jak wtedy, kiedy
przez miesic leaa w piczce po wypadku, o krok od mierci.
- Rozbita. Dusza mojej wnuczki zostaa rozbita - powiedziaa powoli, jak
gdyby kade sowo obarczone byo grub warstw alu.
- Stark do niej dotrze, babciu. - Stevie z wiar patrzya jej w oczy. Bdzie j chroni, by moga scali dusz.
- Cedr - rzeka babcia, kiwajc gow, jakby odpowiadaa na jakie
pytanie i sygnalizowaa, e Stevie powinna si zgodzi z jej odpowiedzi.
- Cedr? - zapytaa dziewczyna z nadziej, e wieci o Zoey nie
pomieszay staruszce w gowie.
- Igieki cedrowe. Powiedz Starkowi, eby kaza osobie, ktra bdzie
pilnowa jego ciaa, gdy on bdzie w transie, przez cay czas pali cedrowe igy.
- Pogubiam si, babciu.
- Cedrowe igy s silnym lekiem. Odstraszaj asgina, najbardziej zoliwe
spord wszystkich duchw. Cedru uywa si tylko w bardzo powanych
sytuacjach.
- C, to chyba jest bardzo powana sytuacja - zgodzia si Stevie, z ulg
widzc, e na policzki babci powoli wraca kolor.
- Powiedz Starkowi, by gboko wdycha dym i myla o zabraniu go ze
sob w Zawiaty. Musi wierzy, e dym pody tam za jego duchem. Czasem
umys potrafi zmieni nawet struktur duszy. Jeli Stark uwierzy, e dym
cedrowy moe towarzyszy jego duszy, jest szansa, e to si uda i zapewni mu
dodatkow ochron podczas misji.
- Przeka mu to.
Babcia jeszcze mocniej cisna dziewczyn za rk.

- Niekiedy rzeczy, ktre wydaj si drobne lub nieznaczce, mog nam


pomc w najtrudniejszej godzinie. Niczego nie lekcewa i nie pozwl na to
Starkowi.
- Dobrze, babciu. adne z nas niczego nie zlekceway. Zadbam o to.
- Sylvio, rozmawiaam przed chwil z Kramish. - Do holu wbiega
siostra Mary Angela i stana jak wryta na widok Stevie trzymajcej staruszk
za rk. - Och, na lito Maryi! A wic to prawda. - Pochylia gow, wyranie
walczc ze zami, lecz kiedy j podniosa, oczy miaa suche, a twarz zacit. C. Zajmiemy si tym. - Po tych sowach odwrcia si szybko do wyjcia.
- Siostro! - zawoaa za ni babcia Redbird. - Dokd biegniesz?
- Zwoa cae opactwo do kaplicy. Wszystkie musimy si modli.
- Do Maryi? - zapytaa sceptycznie Stevie.
Zakonnica skina gow.
- Tak, Stevie Rae - powiedziaa pewnym i mdrym gosem. - Do Maryi,
ktr uwaamy za matk ducha w nas wszystkich. By moe nie jest tym
samym bstwem co twoja Nyks, a by moe jest. Ale czy to w tej chwili
naprawd wane? Powiedz mi, najwysza kapanko czerwonych adeptw, czy
naprawd wierzysz, e proba o pomoc w imi mioci moe by bdem
niezalenie od tego, jakie oblicze przyjmuje sia, do ktrej si modlimy?
Przed oczyma Stevie przemkna twarz Rephaima o ludzkich oczach,
Rephaima stawiajcego czoo ciemnoci i biorcego na siebie dug zacignity
przez dziewczyn. Nagle zascho jej w ustach.
- Przepraszam, siostro. Myliam si. Popro swoj Maryj o pomoc.
Czasem mio przychodzi z nieoczekiwanej strony.
Siostra Mary Angela patrzya jej w oczy przez czas, ktry zdawa si
wiecznoci.
- Moesz doczy do naszej modlitwy, kochanie - powiedziaa w kocu.
Stevie umiechna si do niej.
- Dzikuj, ale musz zadba o wasne mody.
- Nie ma mowy! - powiedziaa Kramisha. - Nie bd dla ciebie kama!
- Nie prosz ci o kamstwo - odpara Stevie Rae.
- Wanie e tak. Chcesz, ebym powiedziaa, e posza sprawdzi tunel
razem z siostr Mary Angel. Przecie wszyscy wiedz, e go zasypaa, jak tu
poprzednio bya.
- Nie wszyscy - zaoponowaa Stevie.
- Wanie e tak. Poza tym wszystkie siostry modl si teraz za Zoey,
wic nie w porzdku byoby wykorzystywa ten czas na kamstwo.
- wietnie. Jeli to ci poprawi samopoczucie, to pjd do tunelu i sama go
sprawdz. - Stevie nie moga uwierzy, e Kramisha robi wielkie halo z maego
niewinnego kamstewka i zabiera jej cenny czas, ktry zamierzaa przeznaczy
na odwiedzenie Rephaima, bogini wie, jak mocno zranionego przez t
obrzydliw bia besti. Doskonale pamitaa udrk, ktr odczuwaa, gdy

ciemno karmia si ni, a wiedziaa, e w przypadku Rephaima byo znacznie


gorzej i e tym razem bdzie musiaa zrobi dla niego wicej, ni tylko go
obandaowa i nakarmi. Jak ciko by ranny? Oczyma duszy wci widziaa
pochylonego nad nim byka z czerwonym od jego krwi jzorem...
Podskoczya, uwiadamiajc sobie, e Kramisha cay czas stoi i gapi si
na ni bez sowa. Otrzsna si i podaa pierwsz wymwk, jaka jej przysza
do gowy.
- Suchaj, ja po prostu nie mam ochoty si zmaga z piekem, ktre z ca
pewnoci rozpta si w Domu Nocy, gdy wszyscy si dowiedz, e spdziam
sama choby jedn sekund. Tylko o to mi chodzi.
- Kamiesz.
- Jestem twoj najwysz kapank!
- Wic powinna si odpowiednio zachowywa - odpara Kramisha. Powiedz mi prawd o tym, co knujesz.
- Chc si spotka z tamtym facetem i nie chc, eby kto o tym wiedzia!
- wypalia Stevie.
Kramisha przechylia na bok gow.
- No, ju lepiej. On nie jest adeptem ani wampirem, co?
- Nie - odpara z cakowit szczeroci Stevie. - Jest kim, kto nikomu by
si nie spodoba.
- Ale chyba ci nie bije, co? Bo to naprawd ohydne. Znam par
dziewczyn, ktre wpady po uszy w to gwno i nie wiedz, jak z niego wyj.
- Kramisho, ja potrafi poruszy ziemi i skopa tyek niejednemu
facetowi. aden nie podniesie na mnie rki. aden.
- To znaczy, e jest czowiekiem, ale onatym.
- Przysigam ci, e nie jest onaty - wymigaa si Stevie.
- Tja - prychna Kramisha. - To moe po prostu jest palantem?
- Nie sdz.
- Mio to syf.
- Fakt - przyznaa jej racj Stevie. - Nie chc przez to powiedzie, e go
nie kocham - dodaa pospiesznie. - Po prostu...
- Namiesza ci w gowie, a to ostatnia rzecz, jakiej w tej chwili
potrzebujesz. - Kramisha przygryza warg w zamyleniu. - No dobra. Moe
zrbmy tak: ja poprosz ktr z sistr, eby mnie podwioza do Domu Nocy, a
jak wszyscy bd si stresowa, e zostaa sama na zewntrz, powiem, e
musiaa odwiedzi jakiego czowieka, wic w sumie nie jeste sama.
Przynajmniej nie skami.
Stevie Rae przemylaa propozycj.
- A musisz im mwi, e to facet?
- Powiem tylko, e czowiek i eby si nie dopytywali. Jak nikt nie zapyta
konkretnie, czy facet, to nie bd nic mwi.
- Umowa stoi - zgodzia si Stevie.

- Wiesz, e prdzej czy pniej i tak bdziesz musiaa si do niego


przyzna. Jeeli nie jest onaty, to nie ma sprawy. Jeste najwysz kapank,
wic moesz mie ludzkiego kochanka i wampirskiego ma jednoczenie.
Tym razem to Stevie prychna.
- I mylisz, e Dallas si z tym pogodzi?
- Bdzie musia, jeli chce si zwiza z najwysz kapank. Wszystkie
wampiry to wiedz.
- No c, na razie nie jest wampirem, wic nie zamierzam od niego
wymaga takich rzeczy. Prawda jest taka, e to by go zranio, a ja nie chc go
rani.
Kramisha pokiwaa gow.
- Wiem, e nie, ale chyba to wszystko wyolbrzymiasz. Dallas bdzie
musia nauczy si z tym y. A ty z kolei musisz zdecydowa, czy ten ludzki
facet jest tego wart.
- Jasne. To wanie prbuj zrobi. W takim razie do zobaczenia wkrtce
w Domu Nocy. - Stevie ruszya szybko w stron garbusa.
- Hej! - zawoaa za ni Kramisha. - On chyba nie jest czarny, co?
Stevie Rae si zatrzymaa i spojrzaa na ni przez rami, mylc o
kruczych skrzydach Rephaima.
- A jaka to rnica?
- Jeeli si go wstydzisz, to dua - odparowaa Murzynka.
- Nie wygupiaj si. Nie, nie jest czarny. A nawet gdyby by, tobym si go
nie wstydzia. Jezu. Na razie. Cze.
- Tak tylko pytaam.
- To byo gupie - mrukna Stevie, odwracajc si z powrotem w stron
parkingu.
- Syszaam! - powiedziaa Kramisha.
- To zajebicie!!! - wrzasna Stevie, po czym wsiada do garbusa Zoey i
ruszya w kierunku Muzeum Gilcreasea, mwic do siebie gono: - Nie,
Kramisho, on nie jest czarny. Jest zabjczym ptakiem, ktry za ojca ma czyste
zo, i nie tylko biali i czarni byliby na mnie wciekli, e z nim jestem. Wszyscy
byliby wciekli!
Po czym ku swemu cakowitemu zaskoczeniu wybuchna miechem.

ROZDZIA OSIEMNASTY
Rephaim
Kiedy otworzy oczy, zobaczy Stevie Rae przykucnit obok wnki
sucej mu za gniazdo i przygldajc mu si tak intensywnie, e a pomidzy
oczami zrobia jej si gboka bruzda, a czerwony pksiyc na czole dziwnie
si wybrzuszy. Z okalajcymi twarz jasnymi lokami wygldaa tak dziecinnie,
e kruk ze zdumieniem przypomnia sobie, z jak mod osob ma do czynienia mod i bezbronn niezalenie od swojej wielkiej mocy. Ta myl bya jak sztylet
przeszywajcy mu serce.
- Hej, nie pisz? - zapytaa dziewczyna.
- Dlaczego tak si we mnie wpatrujesz? - zapyta celowo szorstkim
gosem, zy na siebie, e ledwo j zobaczy, a ju zamartwia si ojej
bezpieczestwo.
- Usiuj oceni, jaki bliski mierci bye tym razem.
- Jestem synem niemiertelnego. Trudno mnie zabi. - Usiad z trudem,
starajc si nie skrzywi.
- Tak, wiem o twoim tacie, twojej niemiertelnej krwi i tak dalej, ale
ciemno mocno ci nadgryza, a to nie wry nic dobrego. Poza tym, szczerze
mwic, wygldasz naprawd kiepsko.
- A ty nie - odpar - chocia tob ciemno te si poywiaa.
- Nie jestem tak ciko ranna jak ty, bo sfrune z nieba niczym Batman,
zanim ten ohydny byk zdoa zrobi mi wiksz krzywd. Potem dostaam
zastrzyk od wiatoci, nawiasem mwic, naprawd fajny. I do tego twoja
niemiertelna krew, ktra buzuje we mnie jak zajczek z reklamy Energizera.
- Nie jestem nietoperzem - burkn kruk, bo wzmianka o Batmanie bya
jedyn czci jej wypowiedzi, ktr choby czciowo zrozumia.
- Nie powiedziaam nietoperz, tylko Batman. To superbohater.
- Bohaterem te nie jestem.
- C, moim okazae si a dwa razy.
Nie mia pojcia, co odpowiedzie. Wiedzia jedynie, e nazwanie go
superbohaterem przez t dziewczyn poruszyo czym w gbi niego tak mocno,
e nagle cay bl i caa troska o Stevie stay si atwiejsze do zniesienia.
- Chod. Zobaczmy, czy uda mi si odwzajemni przysug. - Wstaa i
wycigna rk.
- Nie wiem, czy jestem w stanie teraz je. Chtnie za to napij si wody.
Wypiem ju ca, ktr wczeniej przynielimy.
- Nie zabieram ci do kuchni. Przynajmniej nie w tej chwili. Idziemy na
zewntrz, do drzew. A konkretnie do tego wielkiego drzewa obok starej altanki
na dziedzicu.
- Po co?

- Ju powiedziaam. Pomoge mi, a ja sdz, e mog pomc tobie.


Musimy tylko znale si bliej ziemi, a drzewa maj w sobie wielk moc, z
ktrej ju kiedy korzystaam. By moe zreszt wanie dziki drzewom udao
mi si przywoa to stworzenie. - Zadraa, zapewne wspomniawszy
przyzywanie ciemnoci. Rephaim doskonale to rozumia. Gdyby nie potworny
bl ciaa przy kadym ruchu, sam by zadra.
Oprcz tego blu byo co jeszcze: jego krew wydawaa si zbyt gorca. Z
kadym uderzeniem serca jego yy wrzay, a miejsce zetknicia plecw ze
skrzydami - miejsce, w ktre brutalnie wern si biay byk - palio, jakby je
przypiekano rozarzonym elazem.
I ona uwaa, e jakie drzewo potrafi naprawi szkody wyrzdzone przez
ciemno?
- Chyba jednak tu zostan. Odpoczynek pomoe. Woda te. Jeli chcesz
co dla mnie zrobi, przynie mi jej.
- Nie. - Stevie Rae z si, ktra zawsze go zdumiewaa, chwycia go za
obie rce i podniosa. Pokj wok Rephaima koysa si i wirowa, a kruk przez
chwil myla, e zaraz zemdleje jak pensjonarka, ale Stevie cay czas go
trzymaa.
Gdy kryzys min, Rephaim zdoa otworzy oczy bez obawy, e zrobi z
siebie jeszcze wikszego durnia. Spojrza na trzymajc go wci za rce
dziewczyn. Nie odsuwa si ode mnie z niesmakiem - pomyla. - Od
pierwszego spotkania nie budz w niej obrzydzenia.
- Dlaczego bez lku mnie dotykasz? - zapyta mimowolnie, nim zdy si
powstrzyma.
Parskna krtkim miechem.
- Rephaimie, w tym stanie chyba nie daby rady zabi nawet muchy.
Poza tym dwukrotnie uratowae mi ycie i w dodatku jestemy skojarzeni. Nie
mam najmniejszego powodu, by si ciebie ba.
- Moe wic raczej powinienem zapyta, dlaczego dotykasz mnie bez
odrazy? - Take te sowa wyrzek niemal wbrew sobie.
Stevie Rae zmarszczya brew, znw tworzc bruzd na czole, jak zwykle,
gdy si zastanawiaa.
W kocu wzruszya ramionami.
- Nie sdz, by wampir mg czu odraz wobec kogo, z kim jest
skojarzony. Zanim napiam si twojej krwi, byam skojarzona z Afrodyt.
Wczeniej czasami naprawd si ni brzydziam, bo nie bya zbyt mia, a raczej
nie bya w ogle mia, ale po skojarzeniu co si midzy nami zmienio. To nie
byo przyciganie seksualne ani nic. Po prostu przestaam si ni brzydzi.
Potem Stevie zrobia wielkie oczy, uwiadamiajc sobie nagle, co
powiedziaa, a sowo seksualne niemal fizycznie zawiso w powietrzu.
Pucia donie Rephaima, jakby j parzyy.
- Dasz rad sam zej na d? - zapytaa nieswoim szorstkim gosem.

- Tak. Pjd za tob. Jeli naprawd uwaasz, e to drzewo moe mi


pomc.
- C, wkrtce si dowiemy, czy to, co uwaam, ma jakie znaczenie. Stevie odwrcia si plecami do niego i ruszya ku schodom. - Jeszcze jedno powiedziaa, nie odwracajc si. - Dziki za uratowanie mnie. Tym razem nie
musiae tego robi. - Mwia z wahaniem, jakby miaa kopot z doborem sw.
- On mwi, e nie zamierza mnie zabi.
- S rzeczy gorsze od mierci - odpar kruk. - To, co ciemno potrafi
odebra komu, kto kieruje si wiatoci, moe odmieni jego dusz.
- A co z tob? Co tobie odebraa? - zapytaa dziewczyna, wci nie
patrzc na niego. Przed dotarciem na parter wielkiego domu zwolnia, by
Rephaim zdoa j dogoni.
- Nic. Tylko wypenia mnie blem, a potem karmia si tym blem
zmieszanym z moj krwi.
Stevie Rae przystana przy drzwiach wejciowych i spojrzaa na niego.
- Bo ciemno karmi si blem, a wiato mioci.
Rephaim przyjrza si jej bacznie, zaalarmowany tymi sowami. Tak,
pomyla, ona co przede mn ukrywa.
- Czego zadaa od ciebie wiato za uratowanie mnie?
Gdy Stevie znw odwrcia wzrok, poczu dziwny, graniczcy z panik
lk. Ju myla, e dziewczyna wcale nie udzieli mu odpowiedzi, lecz w kocu
si odezwaa.
- A czy ty jeste gotw zdradzi mi wszystko, czego zada od ciebie
byk, gdy karmi si tob, sta nad tob i dosownie ci molestowa? - zapytaa
niemal ze zoci.
- Nie - odpar bez wahania Rephaim. - Ale drugi byk...
- Nie - powtrzya jak echo Stevie. - Ja te nie chc o tym mwi. Po
prostu zamknijmy ten rozdzia i rozpocznijmy nowy. Z nadziej, e uda mi si
zmniejszy troch ten bl, ktry ciemno w tobie zostawia.
Wyszed za ni na zmroony trawnik przed domem, zaniedbany i
wyniszczony niczym aosna karykatura dawnej wietnoci. Idc powoli, by
jako znie wyniszczajcy bl, kruk zastanawia si, jakiej zapaty moga od
dziewczyny zada wiato. Musiao to by co niepokojcego, skoro Stevie
tak zareagowaa na jego pytanie.
Zerka na ni, gdy patrzya w innym kierunku. Wygldaa zdrowo, jakby
cakiem ju wydobrzaa po spotkaniu z ciemnoci. Szczerze mwic,
wydawaa si silna i nic nie wskazywao na to, e tamta przygoda pozostawia w
niej jaki lad.
Kruk doskonale jednak wiedzia, e pozory potrafi myli.
Co byo nie tak. Co zwizanego z zapat, ktr obiecaa wiatoci,
niepokoio dziewczyn.
Zajty ukradkowym obserwowaniem swojej towarzyszki, omal nie
zderzy si z drzewem, przy ktrym przystana.

Spojrzaa na niego i pokrcia gow.


- Nie nabierzesz mnie. Jeste zbyt chory, eby dobrze udawa. Po prostu
przesta si na mnie gapi. Nic mi nie jest. Jezu, jeste gorszy od mojej mamy!
- Rozmawiaa z ni?
Jeszcze mocniej zmarszczya brwi.
- W ostatnich dniach nie miaam zbyt wiele wolnego czasu. Odpowied
brzmi: nie.
- Powinna.
- Nie mam zamiaru rozmawia teraz o swojej mamie!
- Jak sobie yczysz.
- A ty nie musisz do mnie mwi tym tonem!
- Jakim?
- Po prostu siadaj i bd cicho, ebym moga pomyle, jak ci pomc zadaa, zamiast odpowiedzie, po czym sama usiada po turecku, opierajc si
plecami o stary cedr, z ktrego sypay si sopelki lodu i aromatyczne igieki.
Widzc, e Rephaim si nie rusza, machna niecierpliwie rk, wskazujc
miejsce obok siebie. - No siadaj!
Usiad wreszcie.
- Co teraz? - zapyta.
- Daj mi minutk. Nie wiem dokadnie, jak si do tego zabra.
Patrzy, jak dziewczyna nawija na palec jasny loczek i marszczy czoo.
- Moe powinna pomyle o tym, jak udao ci si przewrci tego
denerwujcego adepta, ktremu si wydawao, e moe ze mn walczy?
- Dallas nie jest denerwujcy. Myla, e mnie atakujesz.
- Cae szczcie, e tak nie byo.
- Niby czemu?
Mimo blu jej ton go rozbawi. Doskonale wiedziaa, e ten mizerny
adept nie by adnym zagroeniem nawet dla tak osabionego Kruka
Przemiewcy. Gdyby Rephaim naprawd atakowa j lub kogo innego, bezsilny
dzieciak nie mgby go powstrzyma. Zauway jednak na czole chopaka
czerwony pksiyc znamionujcy poddanego Stevie Rae, a ona bya wierna do
blu. Rephaim pochyli wic gow na znak zrozumienia.
- Bo byoby niefortunnie, gdybym musia si broni - rzek tylko.
Stevie Rae uniosa kciki warg w namiastce umiechu.
- Dallas naprawd myla, e broni mnie przed tob.
- Nie potrzebujesz go - wyrwao mu si. Przez dusz chwil patrzeli
sobie w oczy. Kruk aowa, e nie potrafi zbyt dobrze czyta w twarzy
dziewczyny. Zdawao mu si, e widzi w jej oczach zaskoczenie i moe
odrobin nadziei, ale zobaczy te strach: tego jednego by pewien. Strach przed
nim? Nie, Stevie ju dowioda, e si go nie boi. Ten strach musia dotyczy
czego, co nie byo nim, lecz co jego obecno wyzwalaa. - Jak sama
zauwaya, nie dabym rady zabi nawet muchy - doda, nie wiedzc, co

jeszcze mgby powiedzie. - Z ca pewnoci nie byem dla ciebie


zagroeniem.
Stevie zamrugaa parokrotnie, jakby chciaa odpdzi zbdne myli, po
czym wzruszya ramionami.
- C, musiaam si niele nagimnastykowa, eby przekona wszystkich
w Domu Nocy, e twoje spadnicie z nieba w tym samym czasie, kiedy
zmaterializowaa si ciemno, byo jakim niesamowitym zbiegiem
okolicznoci, i e to nie ty mnie zaatakowae. A jak ju si dowiedzieli, e w
Tulsie wci przebywa Kruk Przemiewca, nie chcieli mi pozwoli wyjecha
samej ze szkoy.
- Powinienem std odlecie - mrukn i poczu w rodku dziwn pustk.
- Dokd?
- Na wschd - odpar bez wahania.
- Na wschd? To znaczy do Wenecji? Rephaimie, twj ojciec opuci
swoje ciao. Nie pomoesz mu, udajc si tam teraz. Myl, e bardziej si
przydasz, zostajc tutaj i pracujc wraz ze mn nad sprowadzeniem z powrotem
Zoey i jego.
- Nie chcesz, ebym odlecia?
Spucia gow, jakby wypatrywaa czego na ziemi.
- Wampirowi jest ciko, gdy osoba, z ktra jest skojarzony, przebywa
zbyt daleko.
- Ja nie jestem osob.
- Moe i nie, ale to nie przeszkodzio nam si skojarzy, wic myl, e ta
zasada odnosi si take do nas.
- W takim razie zostan, pki nie kaesz mi odej.
Stevie zamkna oczy, jakby jego sowa j zraniy, a on musia si
powstrzyma, by nie wycign rki i nie pocieszy jej, nie dotkn.
Dotkn? Mia ochot jej dotkn?
Skrzyowa rce na piersi, jakby chcia fizycznie odepchn t szokujc
myl.
- Ziemia - przerwa cisz, w ktrej jego gos zabrzmia zbyt gono. Stevie
podniosa gow i patrzya na niego pytajco. - Wezwaa j, by przewrcia
czerwonego adepta. I wczeniej, kiedy chciaa uciec przed socem na dachu. I
wtedy, gdy kazaa jej zasypa za mn tunel prowadzcy do opactwa. Nie
moesz po prostu jej zawoa i poprosi o pomoc?
Jej agodne niebieskie oczy mocno si rozszerzyy.
- Masz racj! Dlaczego tak sobie utrudniam ycie? Robiam to setki razy
w rnych sytuacjach. Nie ma powodu, eby nie zrobi tego teraz. - Uniosa
donie wntrzem do gry. - Schwy mnie.
Zbyt atwo przyszo mu rozoenie ramion i splecenie palcw z palcami
dziewczyny. Spojrza na ich zczone donie i nagle uwiadomi sobie, e
dopki nie pozna Stevie, nigdy nie dotkn istoty ludzkiej inaczej ni w celu
zadania blu. Z ni byo inaczej. Dotyka jej delikatnie, spokojnie. Dotyka jej

ciepej mikkiej skry i czerpa z tego przyjemno. Potem usysza jej sowa.
Mia wraenie, e poruszaj si wewntrz niego, osiadajc w tym odlegym,
nigdy dotd nietknitym miejscu.
- Ziemio, chc ci poprosi o ogromn przysug. Obecny tu Rephaim jest
dla mnie kim szczeglnym. Teraz cierpi i trudno mu doj do siebie. Ziemio,
ju wczeniej czerpaam z ciebie sil, by ratowa siebie i osoby, na ktrych mi
zaley. Teraz prosz ci o uyczenie siy Rephaimowi. Zasuy na to. - Urwaa i
spojrzaa na niego, ich spojrzenia si skrzyoway, a Stevie niemal powtrzya
sowa, ktre kruk wypowiedzia do biaego byka, gdy sdzi, e ona go nie
syszy: - Widzisz, to przeze mnie odnis rany. Ulecz go. Prosz.
Ziemia pod ich stopami zadraa, przywodzc Rephaimowi na myl
rozedrgan skr wijcego si zwierzcia. Stevie Rae krzykna zdumiona i
wzdrygna si, a on prbowa si oswobodzi, by powstrzyma to, co si z m
dzieje, cokolwiek to byo; Stevie jednak trzymaa go mocno.
- Nie! Nie puszczaj. Wszystko w porzdku.
Gorco przepywao przez jej donie w jego ciao, na moment
przypominajc mu o tym, jak niedawno prbowa przywoa niemierteln krew
ojca, a zamiast niej na wezwanie odpowiedziaa ciemno, przenikajc do jego
ciaa i uzdrawiajc poaman rk oraz skrzydo. Szybko jednak si zorientowa,
e istnieje zasadnicza rnica pomidzy dotykiem ciemnoci i dotykiem ziemi.
Poprzednia sia bya dzika i bezpardonowo wdzieraa si w jego ciao, pompujc
energi; ta wypeniaa go jak letni wietrzyk poruszajcy skrzydami. Jej
obecno w ciele Rephaima nie bya mniej potna od tamtej, ale w odrnieniu
od ciemnoci ziemia rozcieczaa swoj moc wspczuciem. Jej transfuzja bya
ywa, zdrowa i powolna, a nie zimna, gwatowna i aroczna. Bya balsamem
dla jego przegrzanej krwi. ulg w rozdzierajcym ciao blu. Kiedy ciepo ziemi
signo jego plecw i dotaro do tego udrczonego miejsca, z ktrego wyrastay
skrzyda, przynioso tak natychmiastowe ukojenie, e kruk zamkn oczy i
odpowiedzia dugim, radosnym westchnieniem.
Przez cay proces zdrowienia powietrze wok Rephaima wypenia
odurzajcy pokrzepiajcy aromat cedrowych igie i sodkiej letniej trawy.
- Pomyl teraz o przesaniu energii z powrotem do ziemi - powiedziaa
agodnie, lecz stanowczo Stevie Rae. Zacz otwiera oczy i prbowa puci jej
rce, ale wci go trzymaa. - Nie. Nie otwieraj oczu. Zosta tak, jak jeste,
tylko wyobra sobie moc ziemi w postaci zielonego blasku dochodzcego spod
moich stp i poprzez moje ciao przenikajcego w gb ciebie. Kiedy poczujesz,
e wykona swoje zadanie, wyobra sobie, e przelewa si z twojego ciaa z
powrotem do ziemi.
- Dlaczego? - zapyta z zamknitymi oczami. - Dlaczego mam mu
pozwoli odej?
Gdy odpowiedziaa, sysza, e si umiecha.

- Bo nie naley do ciebie, guptasie. Nie moesz zawadn jego moc.


Ona naley do ziemi. Ty moesz j tylko poycza, a potem odsya z powrotem
z serdecznym podzikowaniem.
Omal jej nie powiedzia, e to idiotyczne; e jeli daj ci si, to jej nie
oddajesz. Zatrzymujesz j, wykorzystujesz, przywaszczasz sobie. Chcia to
powiedzie, lecz nie mg. Te sowa wydaway mu si niewaciwe w obliczu
ziemskiej energii.
Zamiast tego zrobi wic rzecz waciw. Wyobrazi sobie wypeniajc
go energi jako zielony promie przepywajcy mu przez krgosup z powrotem
do ziemi, ktra go zrodzia. Gdy sodkie ciepo ziemi odpyno, cicho
wypowiedzia jedno sowo:
- Dzikuj.
Znw by sob, znw siedzia pod wielkim cedrem na zimnej wilgotnej
ziemi i trzyma Stevie za rce.
Otworzy oczy.
- Lepiej? - zapytaa.
- Tak. O wiele lepiej. - Rozpostar palce. Tym razem Stevie pucia jego
donie.
- Naprawd? Czuam obecno ziemi i zdawao mi si, e skutecznie j
tobie przesyam, ale nie byam pewna. - Przechylia gow i przygldaa mu si.
- Faktycznie wygldasz lepiej. W twoich oczach nie ma ju ladu blu.
Kruk wsta i rozoy ramiona, rozpocierajc ogromne skrzyda, jakby
pry muskuy.
- Widzisz? - zapyta triumfalnie. - Nic mnie nie boli, jak to robi!
Stevie Rae wpatrywaa si w niego rozszerzonymi oczami z tak dziwnym
wyrazem twarzy, e Rephaim machinalnie opuci rce i zoy skrzyda.
- Co si stao? - zapyta.
- Nie... Po prostu zapomniaam, e sam przyleciae do parku, a potem z
niego odleciae. - Wydaa dwik, ktry mgby by miechem, gdyby nie by
tak zdawiony. - Gupie, co? Jak mogam zapomnie o czym takim?
- Pewnie przyzwyczaia si do tego, e jestem poamany - rzek kruk,
usiujc zrozumie, dlaczego Stevie nagle sprawia wraenie zdystansowanej.
- Jak naprawie skrzydo?
- Dziki ziemi - odpar.
- Nie, nie teraz. Gdy tu przyszlimy, nie byo zamane. Bl, ktry czue,
nie mia z nim nic wsplnego.
- Nie. Uleczono mnie zeszej nocy. Bl wywoyway resztki ciemnoci i
pozostaoci po tym, co zrobia z moim ciaem.
- A co konkretnie zrobia? Jak to si stao, e twoje skrzydo jest cae?
Nie mia ochoty odpowiada. Gdy Stevie wpatrywaa si w niego
oskarycielsko, odkry, e wolaby skama - powiedzie, e zdarzy si cud
wywoany pync w jego yach krwi niemiertelnych. Tyle e nie mg jej
okama. Nie potrafi.

- Wezwaem moce, ktrymi zarzdzam dziki dziedzictwu krwi.


Musiaem to zrobi, bo usyszaem, jak wykrzykujesz moje imi.
Stevie Rae zamrugaa. Jej oczy rozbysy zrozumieniem.
- Ale byk mwi, e wypenia ci jego moc, a nie moc twego ojca.
Kruk skin gow.
- Czuem, e jest inna, cho nie wiedziaem dlaczego. Nie rozumiaem, e
otrzymuj moc bezporednio od samej ciemnoci.
- Wic to ona ci uleczya.
- Tak. A ziemia uleczya mnie z ran zadanych przez ciemno.
- No dobrze. - Stevie zerwaa si na nogi i otrzepaa dinsy. - Ju ci lepiej,
a ja musz i. Jak wspominaam, trudno mi si wymyka, gdy w Domu Nocy
panuje psychoza na punkcie grasujcego po miecie Kruka Przemiewcy.
Kiedy chciaa szybko przej obok niego, wycign rk i schwyci j za
nadgarstek.
Wyszarpna si.
Rephaim opuci rk i cofn si natychmiast.
Wpatrywali si w siebie.
- Musz i - powtrzya Stevie.
- Wrcisz?
- Musz! Obiecaam! - wrzasna mu w twarz, a on poczu si, jakby go
uderzya.
- Uwolniem ci od tej obietnicy! - odwrzasn wcieky, e ta maa
kobietka potrafi wywoa w jego wntrzu tak burz.
- Nie tobie obiecaam - powiedziaa z podejrzanym byskiem w oku - wic
nie moesz mnie uwolni.
Potem mina go pospiesznie, odwracajc gow, by nie mg zobaczy
jej twarzy.
- Nie wracaj dlatego, e musisz! Wr, tylko jeli bdziesz chciaa! zawoa za ni.
Nie zatrzymaa si i nie zaszczycia go spojrzeniem. Po prostu odesza.
Rephaim dugo sta pod cedrem. Dopiero gdy warkot silnika samochodu
Stevie ucich, kruk z wciekym wrzaskiem pobieg przed siebie, po czym
wznis si w nocne niebo, gorczkowo mcc zimne powietrze masywnymi
skrzydami i kierujc si w gr w poszukiwaniu ciepych prdw, by poniosy
go dokdkolwiek, byle dalej std.
Dalej! Zabierzcie mnie jak najdalej!
Lecia na wschd, w kierunku przeciwnym do obranego przez Stevie Rae,
oddalajc si od Tulsy i od caego zamieszania, ktre rozpoczo si w jego
yciu z chwil zjawienia si dziewczyny. Zamkn swj umys na wszystkie
doznania z wyjtkiem znajomej radoci podniebnego lotu i szybowa.

ROZDZIA DZIEWITNASTY
Stark
- Owszem, sucham ci, Afrodyto. Chcesz, ebym si nauczy na pami
tego wiersza. - Mwi do dziewczyny przez mikrofon poczony ze
suchawkami, ktrych niestety me potrafi wyczy. Nie mia ochoty
wysuchiwa jej gldzenia. Nie mia ochoty rozmawia z Afrodyt ani z nikim
innym. By cakowicie zaabsorbowany opracowywaniem strategii przedostania
si wraz z Zoey na wysp. Wyjrza przez okno helikoptera, usiujc poprzez
ciemno i mg dostrzec lad wyspy Skye, gdzie wedug Duantii i prawie caej
Najwyszej Rady czekaa go pewna mier w cigu najbliszych piciu dni.
- Nie wiersza, idioto. Przepowiedni. Nie prosiabym ci. eby si uczy
jakiego tam wiersza. Przenonia porwnanie, aluzja, symbolika... bla, bla, bla.
A mnie wosy bol, jak myl o tych bzdetach. Nie eby przepowiednia bya
mniej denerwujca, ale z przykroci stwierdzam e jest waniejsza. Poza tym
Stevie Rae ma racj. Ta przepowiednia sprawia wraenie jakiej
skomplikowanej poetyckiej mapy - powiedziaa dziewczyna.
- Zgadzam si z Afrodyt i Stevie Rae - wtrci Darius. - Prorocze wiersze
Kramishy ju kilkakrotnie udzieliy Zoey wskazwek. Z tym moe by
podobnie.
Stark oderwa wzrok od okna.
- Wiem. - Spojrza na Dariusa, na Afrodyt, wreszcie na lece bez ycia
ciao Zoey przypite do wskich noszy pomidzy nim a pozosta dwjk. Znalaza ju Kalon na wodzie. Musi go oczyci przez ogie. Powietrze musi
wyszepta do niej co, co duch wie, a jeli bdzie podaa za prawd, uwolni
si. Zapamitaem ju ten przeklty wiersz czy proroctwo, wszystko mi jedno.
Jeli jest jaka szansa, e to pomoe, przeka go Zoey.
Tymczasem w suchawkach wszystkich pasaerw zabrzmia gos pilota:
- Lduj. Pamitajcie, e mog was jedynie wysadzi. Dalej musicie sobie
radzi sami. Wiedzcie jednak, e kady krok zrobiony na tej wyspie bez
pozwolenia Sgiach bdzie was kosztowa ycie.
- Syszaem to ju ze sto razy, dupku - mrukn Stark, nie przejmujc si,
e pilot odwraca si i patrzy na niego gronie.
Helikopter osiad. Darius pomg Starkowi rozpi pasy Zoey. Mody
wojownik zeskoczy na ziemi, a pozostali ostronie podali mu ciao
dziewczyny. Przygarn j do piersi, by ochroni przed zimnym wilgotnym
wiatrem potgowanym przez potne opaty helikoptera. Darius i Afrodyta
doczyli do niego i caa grupa pospiesznie oddalia si od maszyny. Pilot nie
przesadza: nie mina nawet minuta, a ju unis migowiec w powietrze.
- Miczaki - mrukn Stark.

- Po prostu zawierzaj swoim instynktom - zaprzeczy Darius, rozgldajc


si, jakby lada chwila z otaczajcej ich mgy mia wyskoczy jaki upir.
- Bez jaj. To miejsce naprawd jest straszne. - Afrodyta przysuna si do
niego, a on przygarn j do siebie zaborczo.
Stark zmarszczy brwi.
- Odbija wam? Tylko mi nie mwcie, e te ponure wampirzyce
namieszay wam w gowach.
Darius dokadnie zlustrowa go wzrokiem, a potem wymieni spojrzenia z
Afrodyt.
- Nie czujesz tego, prawda?
- Jest mi zimno i mokro. Jestem wcieky, e Zoey ma kopoty, a ja nie
potrafi jej pomc. Wkurza mnie, e za jak godzin nadejdzie wit, a moim
jedynym schronieniem jest chatka, ktra wedug kapanek znajduje si p
godziny drogi std w przeciwnym kierunku. Co jeszcze powinienem czu?
- Silne pragnienie ucieczki - odpowiedziaa zamiast Dariusa Afrodyta. Ucieczki w sensie dosownym. Natychmiastowej.
- Chc zabra Afrodyt z tej wyspy i nigdy tu nie wrci - doda Darius. To wanie podpowiada mi instynkt.
- A ty nic takiego nie czujesz? - zapytaa Starka dziewczyna. - Nie masz
ochoty zabra Zoey jak najdalej std?
- Nie.
- To chyba dobry znak - rzek Darius. - Ostrzeenie wplecione w struktur
tej wyspy jakim sposobem jego nie dotyczy.
- Albo Stark jest zbyt przymulony, eby je odczyta - dodaa dziewczyna.
- Tym optymistycznym akcentem zakoczmy dyskusj - uci Stark. - Nie
zamierzam marnowa czasu na wasze tchrzliwe obawy. - Z Zoey w ramionach
ruszy przed siebie dugim wskim mostkiem, ktry rozciga si midzy
cyplem wyrastajcym ze staego ldu a wysp. Most owietlay ledwo widoczne
w zawiesistej nocnej mgle pochodnie. - Idziecie czy nie? A moe uciekniecie z
piskiem jak panienki?
- Idziemy - rzek Darius, doganiajc go kilkoma susami.
- Jeli o mnie chodzi, to powiedziaam tylko, e mam ochot ucieka. O
piszczeniu nie wspominaam. Nie mam w zwyczaju piszcze - dodaa Afrodyta.
Oboje udawali twardzieli, ale Stark nie zdy jeszcze doj do poowy
mostu, gdy usysza, jak dziewczyna szepcze co do Dariusa. Zerkn na nich.
Mimo sabego wiata zauway niesamowit blado wojownika i jego
kapanki. Zatrzyma si.
- Nie musicie i ze mn. Wszyscy, nawet Tanatos, twierdzili, e Sgiach
w adnym wypadku nie wpuci was na wysp. A jeli si mylili i jednak si tam
dostaniecie, to i tak niewiele bdziecie mogli zrobi. Sam musz
wykombinowa, jak dotrze do Zoey.
- Nie moemy by przy tobie, gdy bdziesz w Zawiatach - rzek Darius.

- Wic ci ubezpieczamy i nie masz w tej sprawie nic do powiedzenia.


Zoey byaby na mnie cholernie wcieka, gdyby wrcia tutaj - Afrodyta
wskazaa bezwadne ciao - i dowiedziaa si, e Darius i ja pozwolilimy ci
wdepn w to gwno samemu. Wiesz, jaka ona jest z tym swoim nastawieniem
jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Wampirki nie mogy tu wysa
caego baraniego stadka, wic my dwoje odwalamy robot w jego imieniu.
Znowu. A zatem skoro sam obiecae, e nie zamierzasz marnowa cennego
czasu, to go nie marnuj. - Machna rk w kierunku rozcigajcej si przed
nimi ciemnoci. - Id, a ja bd udawa, e nie widz rozbijajcych si w dole
czarnych fal i nie jestem na sto procent pewna, e ten cholerny most lada chwila
si rozwali i wpadniemy do wody, w ktrej potwory morskie wcign nas pod te
koszmarne czarne fale i wyss nam mzgi.
- Naprawd takie uczucia budzi w was to miejsce? - zapyta Stark,
bezskutecznie prbujc powstrzyma umiech.
- Owszem, tpaku.
Stark spojrza na Dariusa, ktry pokiwa gow, najwyraniej wolc
zacisn zby i rzuca podejrzliwe spojrzenia na koszmarne fale, ni
cokolwiek mwi.
- Hm. - Teraz ju Stark umiechn si do Afrodyty ca gb. - Ja widz
po prostu wod i most. Naprawd szkoda, e was to tak przeraa.
- Id - odpara Afrodyta - zanim zapomn, e trzymasz Zoey, i zepchn
ci z tego mostu, ebymy mogli wrci biegiem tam, skd przyszlimy, z
piskiem czy nie.
Stark nie potrzebowa tej odprawy, by spowanie ju po kilku krokach.
Wystarczy ciar ciaa Zoey w jego ramionach. Nie powinienem zadziera z
Afrodyt. Musz si skupi na tym, co mam powiedzie mieszkacom wyspy.
Bagam, Nyks, niech to bdzie dobry wybr. Niech powiem co, co pozwoli mi
dosta si na wysp. Zdecydowanym krokiem prowadzi swych towarzyszy
przez most, a dotarli do stp ogromnego uku wykonanego z eterycznie
piknego biaego kamienia. wiato pochodni wyapywao poyskujce
uwodzicielsko srebrzyste yki w czym, co Stark uzna za unikatowy marmur.
- O kurde. - Afrodyta odwrcia wzrok od uku. - Dosownie nie mog na
to patrze, a zwykle uwielbiam wiecideka.
- To musi by czar odstraszajcy - rzek Darius.
- Odstraszajcy? - Afrodyta zerkna na uk, zadraa i znw szybko
odwrcia spojrzenie. - Raczej obrzydzajcy.
- On te na ciebie nie dziaa, prawda? - zapyta Starka Darius.
Chopak wzruszy ramionami.
- uk robi wraenie i z ca pewnoci by bardzo kosztowny. Poza tym
nie wzbudza we mnie adnych uczu. - Podszed do kamiennej budowli i
przyglda si jej. - Jest tu gdzie jaki dzwonek albo co? Jak mamy kogo
przywoa? Maj jaki domofon, mam wrzeszcze czy co?

- Ha Gaelic akiv? - Bezcielesny mski gos zdawa si dobiega ze rodka


uku, jakby ten by ywy. Stark wbi wzrok w ciemny tunel. - Przejd zatem na
angielski - kontynuowa gos. - Do przywoania mnie wystarczya wasza
nieproszona wizyta.
- Musz porozmawia ze Sgiach. To sprawa ycia i mierci - rzek Stark.
- Wasza md, ywa czy umara, niczym jest dla Sgiach.
Tym razem gos jakby si przybliy, a jego akcent sta si bardziej
szkocki i gardowy.
- Co to, u diaba, znaczy md? - szepna Afrodyta.
- Ciii... - sykn Stark. - Zoey jest najwysz kapank i potrzebuje
pomocy - zwrci si do bezcielesnego gosu.
Z cienia wyoni si mczyzna w czerwono-brzowym kilcie
niepodobnym do tych, ktre widywali podczas swojej pospiesznej podry
przez szkockie gry. Ten by bardziej pofadowany i nie tak elegancki. Poza tym
wampirowi brakowao tweedowej marynarki i koszuli z falbanami. Mia nagie
ramiona i czciowo odsonity tors, nabit wiekami kamizelk i ochraniacze
na rce. U jego pasa lnia rkoje dirka, tradycyjnego szkockiego sztyletu.
Gow mia wygolon z wyjtkiem biegncego przez jej rodek pasma krtkich
wosw. Z jednego ucha zwisay mu dwa zote kka. wiato pochodni
pochwycio zot bransolet przywdcy klanu. Z muskularn sylwetk
kontrastowaa pokryta gbokimi zmarszczkami twarz z krtko przystrzyon
siw brod i tatuaem w ksztacie gryfw ze szponami na kociach
policzkowych. Stark mia wraenie, e widzi przed sob czowieka, ktry
mgby przej przez ogie i wyj z niego nie tylko nietknity, lecz zwyciski.
- To adeptka, nie adna kapanka - zauway wojownik.
- Zoey nie jest zwyk adeptk - rzek szybko Stark, bojc si, e kto, kto
wyglda, jakby przyby z zamierzchych czasw, moe si lada chwila
rozpyn i wrci do przeszoci. - Jeszcze dwa dni temu miaa znak wampira,
a tatuae pokryway wikszo jej ciaa. Posiadaa te dar komunikacji ze
wszystkimi picioma ywioami.
Badawcze spojrzenie niebieskich oczu ani na moment nie opucio Starka,
jakby Zoey, Afrodyty i Dariusa wcale tam nie byo.
- Dzi jednak widz jedynie nieprzytomn adeptk.
- Dwa dni temu jej dusza rozbia si podczas walki z upadym
niemiertelnym. Wwczas tatuae znikny.
- W takim razie dziewczyna umrze. - Wampir machn lekcewaco rk i
ruszy z powrotem.
- Nie! - krzykn Stark, robic krok naprzd.
- Stad anisl - rzuci rozkazujco wampir i z nieziemsk szybkoci
odwrci si, skoczy i wyldowa pod ukiem, zastawiajc chopcu drog. Czy ty doszcztnie oszala, czowieku? Nie wolno ci wej na Eilean nan
Sgiath, Wysp Kobiet. Jeli sprbujesz to uczyni, zapewniam ci, e zapacisz
yciem.

Stark sta o centymetry od potnego wampira, ale nie cofn si.


- Nie jestem gupcem - rzek, patrzc tamtemu w oczy. - Jestem
wojownikiem Zoey i jeli uwaam, e na tej wyspie moja kapanka otrzyma
najlepsz ochron, mam prawo zanie j do Sgiach.
- Kto wprowadzi ci w bd, wojowniku - owiadczy uprzejmie, lecz
stanowczo wampir. - Sgiach i jej wyspa nijak si maj do twojej Najwyszej
Rady i jej zasad. Nie jestem Synem Ereba, a ino bann ri, moja krlowa, nie
mieszka we Woszech. Wszystko jedno, czy jest wojownikiem rannej kapanki
czy nie. W tym miejscu nie masz adnych praw.
Stark obrci si gwatownie do Dariusa.
- Potrzymaj Zoey. - Poda dziewczyn drugiemu wojownikowi, a potem
znw zwrci si twarz do stranika bramy, unis do wierzchem do gry i na
oczach zaciekawionego wampira przeci sobie paznokciem nadgarstek. - Nie
prosz o prawo wstpu jako Syn Ereba. Sprzeciwiem si Najwyszej Radzie.
Mam gdzie jej zasady. W ogle o nic nie prosz! Na moc krwi, ktra we mnie
pynie, dam widzenia ze Sgiach! Mam jej co do powiedzenia.
Wampir nie oderwa wzroku od oczu chopaka, ale wszy w powietrzu.
- Jak si zwiesz?
- Dzi nazywaj mnie Stark, sdz jednak, e pytasz o nazwisko, ktre
nosiem, nim mnie naznaczono: MacUallis!
- Zosta tu, MacUallis. - Po tych sowach wampir znikn w mroku.
Stark wytar zakrwawion rk o dinsy i odebra Zoey od Dariusa.
- Nie pozwol jej umrze. - Wzi gboki oddech, zamkn oczy i
przygotowa si do przejcia pod ukiem, liczc na to, e ochroni go krew jego
ludzkich przodkw.
Darius schwyci go za rami i powstrzyma.
- Sdz, e on po ciebie wrci. To mia na myli, kac ci tu zosta.
Stark zatrzyma si i spojrza na niego, a potem na Afrodyt, ktra
przewrcia oczami.
- Wiesz - powiedziaa - skoro ju dostae drugie ycie, to chyba
powiniene si w nim nauczy odrobiny cierpliwoci i rozumu. Nie wytrzymasz
paru minut? Barbarzyca kaza ci tu zosta, a nie odej. Wyglda na to, e
zamierza wrci.
Stark chrzkn, odsun si o krok od przejcia i stan oparty o
zewntrzn cian uku, przekadajc ciar Zoey w rkach tak, by byo mu lej.
- wietnie. Poczekam. Byleby nie za dugo. Albo mnie wpuszcz na t
cholern wysp, albo nie. Tak czy owak chc mie to z gowy.
- Dziewczyna ma racj dobieg z ciemnoci wyspy kobiecy gos.
Musisz nauczy si cierpliwoci, mody wojowniku.
Stark wyprostowa si i ponownie stan przodem do wyspy.
- Mam tylko pi dni na ratowanie Zoey. W przeciwnym razie umrze.
Chwilowo brak mi czasu na nauk cierpliwoci.
miech kobiety sprawi, e woski na rkach stany mu dba.

- Porywczy, arogancki i bezczelny powiedziaa. Przypomina mi ciebie


sprzed kilku wiekw, Seorasie.
- Moe i tak, ale ja nawet wwczas nie byem taki mody odpar
znajomy gos wampirskiego wojownika.
Stark walczy wanie z pokus zawoania do nich, by wyszli z mroku i
stanli z nim twarz w twarz, gdy nagle zmaterializowali si przed samym jego
nosem po drugiej stronie uku. Ledwie obdarzy uwag znajomego ju wampira,
bo cakowicie zaabsorbowaa go kobieta.
Bya wysoka, barczysta i uminiona, a zarazem bardzo kobieca. Oczy,
mimo zmarszczek w kcikach, byy due i pikne, a ich barwa idealnie
odpowiadaa barwie bursztynu wielkoci pici, ktry zdobi koli na jej szyi.
Nie liczc kosmyka barwy cynamonu, sigajce do pasa wosy kobiety byy
idealnie siwe, lecz nie wygldaa staro. Modo zreszt te nie. Przygldajc si
jej, Stark uwiadomi sobie nagle, e czy j jakie nieuchwytne podobiestwo
z Kalon, ktry by jednoczenie wiecznie mody i bardzo stary. Ostro
zarysowan zmysow twarz okalay niesamowite tatuae przedstawiajce
miecze o misternie obionych rkojeciach i ostrzach. Po dugim milczeniu
chopak odzyska rezon. Odchrzkn, przygarn Zoey do piersi i pokoni si
kobiecie.
- Bd pozdrowiona, Sgiach.
- Dlaczego mam ci wpuci na swoj wysp? - zapytaa bez wstpw.
Stark wzi gboki oddech i unis gow, by spojrze wojowniczce
prosto w oczy.
- Moc prawa krwi. Jestem MacUallisem, a to oznacza, e nale do
twego klanu.
- Nie jej, chopcze. Mojego - poprawi go mczyzna, wykrzywiajc usta
w umiechu, w ktrym krya si raczej groba ni zachta.
Zaskoczony Stark przenis na niego wzrok.
- Twojego? - zapyta gupio. - To twj klan?
- Wiesz co? - zwrcia si do swego wojownika kobieta. - Ty za modu
bye jednak bystrzejszy.
- W istocie - rozemia si wampir. - W kadym wieku miaem wicej
rozumu ni on.
- Mam do rozumu, by wiedzie, e dziedzictwo mojej ludzkiej krwi
czy mnie zarwno z wami obojgiem, jak i z t wysp- odrzek Stark.
- Ledwo z pieluch wyrose, chopczyku - zakpi wojownik. - Bardziej ci
przystoj chopice zabawy, a takich na naszej wyspie nie uwiadczysz.
Zamiast zdenerwowa Starka, sowa mczyzny odblokoway jego
pami, jak gdyby znw mia przed oczami notatki Damiena.
- Chcesz wiedzie, dlaczego przysuguje mi prawo wejcia na wysp? zapyta. - Nie mam zielonego pojcia, jakim trzeba by wojownikiem, by
uratowa Zoey, ale wiem, e ona jest kim wicej ni zwyk najwysz
kapank. Nim roztrzaskano jej dusz, zmieniaa si w co, czego wampiry

jeszcze nigdy nie widziay. - Myli rodziy si w jego gowie bez wysiku.
Zobaczy zaskoczenie na twarzy Sgiach, fragmenty ukadanki wskoczyy na
waciwe miejsca i poczu, e poda dobrym tropem. - Zoey stawaa si
Krlow ywiow. Ja jestem jej wojownikiem, jej stranikiem, a ona moim
Asem. Przybyem tu po to, by nauczy si j chroni. Czy nie tym si
zajmujesz? Czy nie szkolisz wojownikw w ochronie ich Asw?
- Przestali do mnie przychodzi - wyznaa Sgiach.
W pierwszej chwili sdzi, e jedynie mu si zdawao, i syszy w jej
gosie smutek, ale kiedy starszy wojownik zbliy si nieco do swojej krlowej,
jakby natychmiast wychwyci zmian jej nastroju i chcia j pocieszy, Stark
zrozumia ponad wszelk wtpliwo, e znalaz waciw odpowied.
Dzikuj, Nyks - pomyla.
- Nie - rzek do staroytnej krlowej - nie przestali. Jestem tu. Ja,
wojownik, w ktrego yach pynie krew MacUallisw. Prosz ci o pomoc, by
mc chroni swego Asa. Sgiach, pozwl mi wej na swoj wysp. Naucz mnie,
jak zachowa przy yciu moj krlow.
Zawahaa si, wymieniajc spojrzenie ze starym wojownikiem, po czym
uniosa rk.
- Failte gu ant Eilean nan Sgiath... Witamy na Wyspie Sgiach. Moesz
wej.
- Wasza wysoko - odezwa si Darius i wszyscy zamarli w oczekiwaniu.
Wojownik przyklk na jedno kolano przed ukiem. Afrodyta staa za jego
plecami.
- Moesz mwi - zachcia go Sgiach.
- Nie nale do klanu, ale i ja jestem obroc Asa. Zwracam si zatem z
prob o moliwo wejcia na wysp. Nie przybywam jako wieo mianowany
wojownik, lecz sdz, e jeszcze wielu rzeczy mgbym si nauczy. Prosz,
pozwl mi zdobywa t wiedz u boku mego brata w jego walce o uratowanie
Zoey.
- Ta dziewczyna jest czowiekiem, a nie najwysz kapank - zauway
stary wampir, przygldajc si Afrodycie. - Jak moesz by z ni zwizany
lubowaniem?
- Przepraszam, nie dosyszaam twego imienia. Shawnus? - zapytaa
Afrodyta, podchodzc do Dariusa i kadc mu do na ramieniu.
- Seoras, do diaba! Gucha czy co? - odrzek wojownik, wolno i
wyranie wypowiadajc swoje imi. Stark ze zdumieniem zauway, e na
dwik zoliwego tonu dziewczyny kciki ust wampira unosz si w namiastce
umiechu.
- Ot, Seorasie - powiedziaa, zdumiewajco dobrze naladujc jego
wymow - nie jestem czowiekiem. Byam adeptk i wizjonerk. Potem
przestaam by adeptk, ale Nyks z jej tylko znanych powodw postanowia nie
odbiera mi wizji. Teraz jestem wic Wieszczk Bogini. Mam nadziej, e nie
liczc stresw i blw oczu, ktrych mi przysparza, mj status oznacza, i bd

si starze rwnie piknie jak twoja krlowa. - Afrodyta przerwaa i skonia si


Sgiach, ktra uniosa brwi, lecz nie zamordowaa dziewczyny, cho Stark
uwaa, e powinna. - Wracajc do tematu: Darius jest moim zaprzysionym
wojownikiem. Jeli dobrze zrozumiaam aluzj, a to nie takie pewne, bo mam
cholerne problemy z odczytywaniem metafor, na swj szczeglny sposb jestem
Asem. Darius pasuje wic do waszego klanu stranikw, nawet jeli nie pynie
w nim wasza krew.
Starkowi wydao si, e syszy, jak Seoras mamrocze Bezczelna pinda.
- A to ciekawe! - szepna w tym samym momencie Sgiach. - Failte gu
ant nan Sgiath, wieszczko i jej wojowniku.
Bez dalszej dyskusji nioscy Zoey Stark, a za nim Darius i Afrodyta
przeszli pod marmurowym ukiem i znaleli si na Wyspie Kobiet.

ROZDZIA DWUDZIESTY
Stark
Seoras poprowadzi ich do czarnego rang rovera zaparkowanego za
rogiem i niewidocznego od strony uku. Stark zatrzyma si przy samochodzie.
Na jego twarzy musiao si odmalowa zdumienie, bo stary wojownik parskn
miechem.
- Chyba nie spodziewae si bryczki i kuca szkockiego?
- Nie wiem jak on, ale ja tak - powiedziaa Afrodyta, sadowic si na
tylnym fotelu obok Dariusa. - I tym razem pomyka niezmiernie mnie cieszy.
Mczyzna otworzy przednie drzwi od strony pasaera. Stark wsiad,
ostronie manewrujc ciaem Zoey. Wojownik ruszy, nim chopak si
zorientowa, e Sgiach nie ma z nimi.
- Hej, a gdzie twoja krlowa?
- Sgiach nie potrzebuje automobilu, eby si porusza po wyspie.
Stark zastanawia si, jak sformuowa nastpne pytanie, lecz ubiega go
Afrodyta.
- A co to niby ma znaczy, do diaba?
- To znaczy, e dary Sgiach nie s ograniczone do konkretnych ywiow.
Komunikuje si z wysp. Rzdzi wszystkim, co si tu znajduje.
- W mord jea! Chcesz powiedzie, e potrafi si teleportowa jak w
jakiej mdrzejszej wersji Star Trekal - zdumiaa si Afrodyta. - O ile
oczywicie Star Trek mgby mie mdrzejsz wersj - dodaa.
Stark zacz si zastanawia, jak by tu j zakneblowa, nie naraajc si
na furi Dariusa.
Stary wojownik natomiast pozosta niezraony.
- Mona to mniej wicej tak okreli.
- Syszae o Star Trekul - wypali zdziwiony chopak, nim zdy si
ugry w jzyk.
Wojownik wzruszy ramionami.
- Mamy anten satelitarn.
- A internet? - zapytaa z nadziej Afrodyta.
- Internetograf te - odpar z kamienn twarz Seoras.
- Wic dopuszczacie komunikacj z zewntrz - zauway Stark.
Seoras zerkn na niego.
- Jeli suy krlowej, to tak.
- Mnie to nie dziwi - rzeka Afrodyta. - Jako krlowa zapewne lubi robi
zakupy. Std internet.
- Jako krlowa lubi by informowana o tym, co si dzieje na wiecie poprawi j wojownik tonem nie zachcajcym do zadawania dalszych pyta.

Jechali w milczeniu, pki niebo na wschodzie nie zaczo blednc.


Zaniepokojony Stark ju mia powiedzie Seorasowi, co si z nim stanie, jeli
wit zastanie go na zewntrz, gdy wojownik wskaza co na lewo od wskiej
drogi.
- Craobh, wity Gaj. Zamek jest na wybrzeu tu za nim.
Oczarowany chopak wpatrywa si w zdeformowane pnie drzew.
Wyglday, jakby nie potrafiy unie nawet jednego listka, ale musiaa to by
iluzja, bo ich korony stanowiy istny ocean zieleni. Wewntrz dostrzega
niewiele: warstwy mchu, cienie i poyskujce odamki tego samego marmuru, z
ktrego zrobiono uk. A przed tym wszystkim, niczym przywoujca
podrnych latarnia, wyrastao co, co wygldao na dwa splecione razem
drzewa, z ktrych gazi zwisay paski jaskrawej tkaniny, kontrastujc z
skatymi konarami, a zarazem dodajc im uroku.
Im duej si na nie gapi, tym dziwniej si czu.
- Nigdy nie widziaem takiego drzewa - rzek wreszcie. - Po co
zawieszono na nim ten materia?
Seoras zatrzyma samochd na rodku drogi.
- To gg i jarzbina wyhodowane razem jako obwieszka.
Widzc, e nie zamierza powiedzie nic wicej, Stark rzuci mu
sfrustrowane spojrzenie.
- Obwieszka?
- Masz powane luki w edukacji, modziecze. Kady wze, kady
powieszony na tym drzewie pasek materiau symbolizuje yczenie. Wieszaj je
rodzice pragncy zdrowia swego dziecka, przyjaciele wspominajcy tych, ktrzy
odeszli do innego wiata, ale najczciej kochankowie chccy zapewni
powodzenie swemu zwizkowi. Takimi drzewami opiekuje si Dobry Lud,
ktry przenosi yczenia midzy wiatami.
- Dobry Lud? - zapyta zniecierpliwiony zagadkami Stark.
- Tak. Magiczne istoty, po waszemu wrki albo elfy. Nie wiesz, skd si
wzio powiedzenie o zwizaniu wzem maeskim? - Wskaza supy na
drzewie.
- Romantyczne - zauwaya Afrodyta wyjtkowo bez ladu sarkazmu.
- A jake! Prawdziwie romantyczne, bo szkockie! - rzek wojownik,
wrzucajc bieg i powoli odjedajc od obwieszonego yczeniami drzewa.
Stark tak si zamyli nad moliwoci zwizania si takim wzem z
Zoey, e nie widzia zamku, pki Seoras ponownie nie zatrzyma samochodu.
Dopiero wtedy podnis gow i w oczy uderzya go feeria wiate odbitych od
skay i wody. Budowla staa o kilkaset metrw od gwnej drogi, przy wskiej
drce bdcej w zasadzie przecinajc moczary grobl. Owietlay j
pochodnie podobne do tych na mocie, tyle e tu byo ich co najmniej trzy razy
wicej, wic droga i samo ogromne zamczysko pawiy si w blasku.
Pomidzy latarniami widniay za pale gruboci mskiego ramienia z
osadzonymi na czubkach gowami. W pierwszej chwili Stark mia wraenie, e

makabryczne zasuszone czaszki o skrzywionych ustach i brakujcych oczach si


ruszaj; dopiero potem zauway, e to tylko zimny wiatr miota dugimi
strkami wosw zwisajcymi z pokurczonych skalpw.
- Ohyda - szepna z tylnego siedzenia Afrodyta.
- Wielki owca Gw - szepn oczarowany Darius.
- Nasza Sgiach - potwierdzi tylko Seoras, ale wargi wygiy mu si w
dumnym umiechu.
Stark milcza, przenoszc wzrok z potwornego szpaleru na fortec, ktra
wznosia si na samym brzegu urwiska opadajcego do oceanu. Nietrudno mu
byo wyobrazi sobie, jak musi wyglda zamek od strony oceanu, od strony
wiata, ktry nigdy nie dostpi zaszczytu wstpienia w jego progi, nawet jeli
ochronne czary Sgiach nie bd powstrzymyway intruzw. Budowl wykonano
z szarego kamienia przetkanego poyskujcym biaym marmurem, ktry na
wyspie spotykao si co krok. Przed grubymi dwuskrzydowymi drewnianymi
wrotami widnia imponujcy uk, a za nim wski mostek prowadzcy do zamku.
Wysiadajc z samochodu, Stark usysza jaki dwik i jeszcze bardziej
zadar gow. Z najwyszej wieyczki wyrastaa owietlona krgiem pochodni
flaga. Cho opotaa na wietrze, bez trudu dostrzeg wyrany ksztat potnego
czarnego byka z wpisanym w rodek swego ciaa wizerunkiem bogini lub
krlowej.
Potem wrota zamku si otwary i ze rodka wybiego kilkanacioro
wojownikw obojga pci. Stark machinalnie si cofn, a Darius stan obok
niego w pozycji obronnej.
- Nie obawiajcie si - rzek Seoras z uspokajajcym gestem skatej doni.
- Oni tylko chc si pokoni waszej krlowej.
Wojownicy, odziani identycznie jak on niezalenie od pci, szybko, lecz
bez ladu wrogoci podeszli do Starka. Szli w dwuszeregu, niosc skrzan
lektyk.
- Gdy ktry z naszych ludzi traci ycie, tradycja nakazuje klanowi zabra
go do domu, do Tir na ng, ziemi naszej modoci - wyjani Seoras. - Nigdy
nikogo nie zostawiamy na pastw losu.
Stark po chwili wahania spojrza mu w oczy.
- Nie mog pozwoli, eby j zabrali.
- Skde znowu - odpar spokojnie Seoras, kiwajc ze zrozumieniem
gow. - Nikt ci jej nie zabierze. Bdziesz przewodzi, a klan zajmie si reszt.
Chopak sta bez ruchu. W kocu stary wojownik podszed i wycign
rce. Stark nie zamierza odda mu Zoey. Nie wierzy, e zdoa to znie, pki
nie zobaczy zotej bransolety poyskujcej na nadgarstku wojownika. Ten
widok co w nim poruszy i ku wasnemu zdumieniu mody wojownik
uwiadomi sobie, e ufa Seorasowi. Przekaza mu dziewczyn, wiedzc, e jej
nie oddaje, lecz si ni dzieli.
Seoras odwrci si i ostronie uoy Zoey w lektyce. Wojownicy - byo
ich po szecioro z kadej strony - skonili si z szacunkiem. Potem ich

przywdczyni, wysoka kruczowosa kobieta stojca u szczytu lektyki, rzeka do


Starka:
- Wojowniku, zajmij moje miejsce.
Stark bez namysu podszed do lektyki i gdy kobieta si odsuna, uj
wysuon rczk. Seoras ruszy przodem, a pozostali wojownicy jak jeden m
poszli za nim, niosc Zoey niczym umar krlow do paacu Sgiach.
Widok wntrza budowli bardzo zaskoczy nowo przybyych, zwaszcza w
porwnaniu z ponur ekspozycj, ktr napotkali na zewntrz. Stark oczekiwa
przynajmniej zamku wojownika - surowego, spartaskiego, bdcego czym na
ksztat skrzyowania lochu z msk szatni. Myli si, i to bardzo.
Zamek prezentowa si wprost niesamowicie. Podogi mia z marmuru ze
srebrnymi ykami, ciany pokryte kolorowymi gobelinami ukazujcymi
przerne sceny, od wyspiarskich sielanek z dugowosymi krowami po rwnie
imponujce, co krwawe bitwy. Przeszli przez hol i dugim korytarzem dotarli do
ogromnych podwjnych schodw, gdzie Seoras gestem zatrzyma kolumn.
- Nie moesz by stranikiem Asa, jeli nie potrafisz podj decyzji.
Musisz wic zdecydowa, chopcze, czy chcesz zabra swoj krlow na gr,
by odpocz i przygotowa si, czy te od razu chcesz rozpocz misj.
- Nie mam czasu na odpoczynek - odpar bez wahania Stark - a
przygotowania rozpoczem w dniu, w ktrym Zoey przyja moje lubowanie.
Chc zacz natychmiast.
Seoras skin lekko gow.
- Chodmy zatem do komnaty Fianny Foil.
Ku potwornej irytacji Starka Afrodyta przyspieszya, niemal ich
doganiajc.
- Seorasie - zapytaa - co waciwie miae na myli, nazywajc zadanie
Starka misj?
Wojownik nawet nie zaszczyci jej spojrzeniem.
- Chyba mwi wyranie, kobieto. Skoro powiedziaem misja, to
miaem na myli misj.
Afrodyta odpowiedziaa prychniciem.
- Zamknij si - szepn Stark, lecz ona jak zwykle go zignorowaa.
- Tak, dosyszaam sowo. Po prostu nie jestem pewna, czy rozumiem
jego znaczenie.
Seoras dotar do wielkich dwuskrzydowych drzwi, ktre wyglday,
jakby do ich otwarcia trzeba byo caej armii, ale wojownik powiedzia tylko
cicho:
- Twj stranik prosi o zgod na wejcie, krlowo.
Drzwi otworzyy si z dwikiem przywodzcym na myl westchnienie
oblubienicy i Seoras wprowadzi ich do najbardziej zdumiewajcego
pomieszczenia, jakie Stark widzia w yciu.

Porodku ogromnej komnaty na biaym marmurowym tronie ustawionym


na trzystopniowym podecie siedziaa Sgiach. Na caej powierzchni
niezwykego siedziska wyrzebiono mnstwo misternych symboli
opowiadajcych jak histori lub ukazujcych scen, ale przez znajdujcy si
za tronem witra wdzierao si ju wiato brzasku, wic Stark stan jak wryty,
nie czekajc, a go dosignie. Caa kolumna wojownikw rwnie
znieruchomiaa, przygldajc mu si ciekawie. Gdy chopak zmruy oczy i
stara si pokona mtlik, jaki wywoaa w jego gowie jasno, Afrodyta
zbliya si do Seorasa, szybko skonia si Sgiach i rzeka do starego
wojownika:
- Stark to czerwony wampir. Jest inny ni wy. W penym wietle dnia
sponie.
- Zasoni okna - rozkaza natychmiast Seoras i wojownicy bez ocigania
wykonali polecenie, rozwijajc czerwone aksamitne kotary, ktrych Stark
wczeniej nie zauway.
Jego wzrok natychmiast przywyk do ciemnoci, ktra spowia sal, wic
nim jeszcze wojownicy zdyli zapali pochodnie na cianach i wieczniki
wielkoci drzew, wyranie zobaczy, jak Seoras wchodzi po stopniach podestu i
zajmuje miejsce po lewej stronie tronu. Bia od niego taka pewno siebie, e
chopak nie mia najmniejszych wtpliwoci, i nic na tym wiecie, a moe i na
tamtym, nie zdoaoby tkn jego krlowej. Poczu ukucie zazdroci. On te
tego pragn - pragn odzyska Zoey i zapewni jej bezpieczestwo po wsze
czasy! Sgiach uniosa do i pogaskaa swego wojownika po przedramieniu,
krtko, lecz poufale. Nie spojrzaa przy tym na niego, ale Stark owszem.
Zobaczy w jego oczach uczucie, ktre sam doskonale zna. Seoras nie by
jakim tam stranikiem - by stranikiem Sgiach. I kocha j.
- Podejdcie i pocie przede mn mod krlow - rzeka kobieta,
przywoujc Starka gestem.
Kolumna przesuna si do przodu i agodnie postawia lektyk z Zoey na
marmurowej pododze u stp Sgiach.
- Nie tolerujesz soca. Co jeszcze ci wyrnia? - zapytaa Starka, gdy
zapalono pozostae pochodnie i komnata zajaniaa ciepym tym blaskiem
otwartego ognia.
Wojownicy wtopili si w zacienione kty sali. Stark stan twarz do
krlowej i jej stranika, odpowiadajc szybko, by nie trwoni czasu na wykrty
czy wstpy.
- Zwykle przesypiam cay dzie. Nie jestem w peni sprawny, gdy wieci
soce. Mam wiksz dz krwi ni zwyke wampiry. Nie mog wej do
prywatnego domu bez zaproszenia. By moe rnic jest wicej, ale dopiero
niedawno zostaem czerwonym wampirem, wic jeszcze ich nie odkryem.
- Czy to prawda, e umare i zmartwychwstae? - zapytaa krlowa.
- Tak - odpar pospiesznie chopak, liczc na to, e Sgiach nie bdzie
dry tematu.

- To intrygujce... - mrukna.
- Czy dusza twojej krlowej rozprysna si za dnia? Czy to dlatego nie
zdoae jej ochroni? - zapyta Seoras.
Stark mia wraenie, e to pytanie wbija mu si w serce niczym strzaa,
wytrzyma jednak spojrzenie wojownika i odpowiedzia szczerze:
- Nie. Zawiodem nie dlatego, e dziao si to za dnia, lecz dlatego, e
popeniem bd.
- Jestem przekonana, e Najwysza Rada oraz wampiry z twojego Domu
Nocy wyjaniy ci, i rozbita dusza oznacza wyrok mierci dla kapanki, a
bardzo czsto take dla jej wojownika. Dlaczego wierzysz, e przybycie tutaj
co zmieni? - zapytaa Sgiach.
- Jak ju wspomniaem, Zoey nie jest zwyk kapank. Jest kim innym,
kim wikszym. A ja nie jestem tylko wojownikiem najwyszej kapanki.
Zamierzam zosta stranikiem krlowej.
- Wic jeste gotw dla niej umrze.
Seoras wypowiedzia te sowa w formie twierdzcej, lecz Stark i tak
skin gow.
- Owszem. Jeli bdzie trzeba, umr dla niej.
- Ale wie, e jeli to zrobi, straci moliwo sprowadzenia jej duszy z
powrotem do ciaa - wtrcia Afrodyta, podchodzc do chopaka wraz z
Dariusem. - Tego wanie prbowali inni wojownicy i adnemu si nie
powiodo.
- On chce wykorzysta byki i prastare wierzenia wojownikw, by
odnale drzwi do Zawiatw, nie umierajc - wyjani Darius.
Seoras zamia si ponuro.
- Nie moesz oczekiwa, e wejdziesz do Zawiatw dziki mitom i
plotkom.
- Nad waszym zamkiem opocze flaga z czarnym bykiem - zauway
Stark.
- Masz na myli Tar, staroytn symbolik rwnie dzi zapomnianjak
moja wyspa - rzeka Sgiach.
- My pamitamy o twojej wyspie - zripostowa Stark.
- Byki te nie zostay w Tulsie cakiem zapomniane - dodaa Afrodyta. Obydwa objawiy si tam ubiegej nocy.
Zalega duga cisza. Na twarzy Sgiach malowa si olbrzymi szok, a na
obliczu jej wojownika gotowo do walki na mier i ycie.
- Mw - rzuci krtko Seoras.
Afrodyta szybko i ze zdumiewajco znikom iloci sarkazmu
opowiedziaa, jak si dowiedzieli od Tanatos o bykach, jak Stevie Rae przez
pomyk przywoaa niewaciwego i jak Damien i pozostali odkryli zwizek
Starka ze Stranikami Asa.
- Powtrz przepowiedni biaego byka - zadaa Sgiach.

- Wojownik musi znale w swojej krwi most na Wysp Kobiet, a potem


pokona siebie, by wej na aren. Tylko akceptujc t kolejno, zdoa
odnale kapank. Gdy ju to zrobi, powrt bdzie zalea od niej, nie od
niego - wyrecytowa Stark.
Sgiach spojrzaa na swego wojownika.
- Byk da mu przepustk w Zawiaty.
Seoras przytakn.
- Tak. Tylko przepustk. Reszt chopak musi osign sam.
- Wyjanij mi to! - Stark nie zdoa duej powciga frustracji. - Co, u
diaba, mam zrobi, eby si dosta w te cholerne Zawiaty?
- Wojownik nie moe tam wej ywy - rzeka Sgiach. - T zdolno
posiadaj jedynie najwysze kapanki, i to nieliczne.
- Wiem o tym - wycedzi przez zby Stark. - Sama jednak powiedziaa,
e byk da mi woln drog.
- Nie - poprawi go Seoras. - Da ci przepustk, ale to nie oznacza wolnej
drogi. Nigdy nie zdoasz si tam dosta jako wojownik.
- Przecie jestem wojownikiem! Wic jak mam tam wej? Co oznacza
ten fragment o pokonaniu siebie?
- Tu wanie do akcji wkracza stara religia. Dawno temu mczyni
wampiry mogli suy bogini lub bogom nie tylko jako wojownicy - odpara
Sgiach.
- Niektrzy z nas byli szamanami - wyjani Seoras.
- I ja te mam zosta szamanem? - zapyta kompletnie zbity z tropu Stark.
- Znaam tylko jednego wojownika, ktry zosta take szamanem. - Po
tych sowach Sgiach pooya do na rce Seorasa.
- Jeste jednym i drugim! - wykrzykna podekscytowana Afrodyta. - W
takim razie powiedz Starkowi, jak ma to osign! Jak moe zosta szamanem,
bdc jednoczenie wojownikiem?
Stary wojownik unis brwi i wykrzywi usta w szyderczym umiechu.
- Ale to bardzo proste. Wojownik musi umrze, by mg si narodzi
szaman.
- wietnie. Tak czy inaczej umr - mrukn Stark.
- Na to wyglda - przyzna Seoras.
Niech to szlag - usysza Stark w wyobrani wyrany gos Zoey.

ROZDZIA DWUDZIESTY PIERWSZY


Stevie Rae
Wiedziaa, e po powrocie do szkoy czekaj cika przeprawa, ale nie
spodziewaa si zasta na parkingu Lenobii we wasnej osobie.
- Suchaj, potrzebowaam tylko chwili dla siebie. Jak widzisz, nic mi nie
jest i...
- W wieczornych wiadomociach by materia o wamaniu do budynku
mieszkalnego Tribune Lofts. Zabito cztery osoby. Rozszarpano im garda i
wytoczono wikszo krwi. Nie mamy policji na karku jedynie dlatego, e
kilkoro wiadkw zeznao, i widzieli band ludzkich nastolatkw. Z
czerwonymi oczami.
Stevie przekna ohydn , ktra napyna jej do garda.
- To ci czerwoni adepci, ktrych zostawiam na dworcu. Pomieszali
wiadkom w gowach, ale poniewa nie przeszli jeszcze Przemiany, nie potrafili
zamaskowa wszystkiego.
- Nie udao im si wymaza z pamici wiadkw tych jarzcych si na
czerwono lepiw. - Lenobia pokiwaa gow ze zrozumieniem.
Stevie wysiada z auta i ruszya w kierunku szkoy.
- Smok chyba tam nie pojecha, co?
- Nie. Postaraam si, eby mia duo roboty z grupkami adeptw. Zacz
ju wiczy z nimi samoobron na wypadek kolejnych atakw krukw.
- Lenobio, ja naprawd myl, e ten w parku by jakim niedobitkiem.
Teraz pewnie jest ju daleko od Tulsy.
Lenobia machna lekcewaco rk.
- Jeden Kruk Przemiewca to o jednego za duo, ale niezalenie od tego
czy jest sam, czy ze stadem. Smok go wytropi i zniszczy. Jeli Kalona i Neferet
ich nie podjudzaj, chyba nie musimy si obawia, e zaatakuj szko.
Znacznie bardziej niepokoj mnie ci zdziczali czerwoni adepci.
- Mnie te. - Stevie ochoczo zmienia temat. - W wiadomociach mwili,
e tym zabitym ludziom wytoczono tylko cz krwi?
Lenobia przytakna.
- Tak. A garda rozszarpano. Nie podernito ani nie rozgryziono, by
potem wyssa z nich krew, jak zrobiaby ty czyja, gdybymy chciay si
poywi.
- Oni si nie poywiaj. Oni si bawi. Uwielbiaj terroryzowa ludzi. To
dla nich jak narkotyk.
- To obrzydliwe sprzeniewierzenie si prawom Nyks. - Lenobia niemal
krzyczaa z gniewu, szybko wyrzucajc z siebie sowa. - Wolno nam si
poywia ludzk krwi tylko wtedy, gdy obie strony zaznaj przy tym
przyjemnoci. Dlatego wanie bogini daa nam zdolno dzielenia z istotami

ludzkimi tak silnych dozna. Nie zncamy si nad ludmi, nie torturujemy ich.
Cenimy ich i czynimy swoimi partnerami. Najwysza Rada wykla nawet
wampiry, ktre uyway siy w stosunku do ludzi.
- Nie powiedziaa radzie o czerwonych wampirach, prawda?
- Nie chciaam tego robi, zanim nie przedyskutuj tej sprawy z tob.
Jeste ich najwysz kapank. Musisz jednak zrozumie, e ich czyny
doprowadziy do sytuacji, ktrej nie moemy duej ignorowa.
- Wiem, lecz wci chc si z nimi rozprawi sama.
- Nie w pojedynk. Ju nie - zaoponowaa Lenobia.
- Masz racj. Ich dzisiejszy czyn uwiadomi mi, jak bardzo s groni.
- Mam wysa tam z tob Smoka?
- Nie. Zabieram kogo do pomocy i rzeczywicie chc im postawi
ultimatum: w t albo we w t, ale jeli przyprowadz osob z zewntrz, adepci
nie bd mieli szansy, by porzuci ciemno i przyczy si do mnie. - Nagle
Stevie uwiadomia sobie sens wasnych sw i stana jak wryta. - O bogini!
Powinnam bya to zrozumie, zanim wezwaam byki, a nie dopiero teraz.
Lenobio, to co, co nami wada, gdy umieramy, a potem zmartwychwstajemy
jako ze, dne krwi istoty, jest czci ciemnoci. A w takim razie musi by
rwnie stare jak ta pradawna religia wojownikw. Za tym, co przydarzyo si
mnie i pozostaym adeptom, stoi Neferet. - Stevie spojrzaa Lenobii w oczy i
zobaczya w nich odbicie wasnego strachu. - Ona ma konszachty z ciemnoci.
Teraz jestem o tym cakowicie przekonana.
- Obawiam si, e to byo jasne ju od duszego czasu - zauwaya
Lenobia.
- Tylko skd, u diaba, Neferet wiedziaa o ciemnoci? Wampiry czcz
Nyks ju od wielu wiekw.
- To, e przestano czci jakie bstwo, nie oznacza bynajmniej, e
przestaje ono istnie. Siy dobra i za poruszaj si w ponadczasowym tacu
niezalenie od md czy zachcianek miertelnikw.
- Ale przecie bogini jest Nyks.
- Nyks jest nasz bogini, a chyba nie sdzisz, e w tak zoonym wiecie
istnieje tylko jedno bstwo.
Stevie Rae westchna.
- Skoro tak to ujmujesz, to musz si zgodzi, cho wolaabym, eby
istnia tylko jeden rodzaj za.
- Wtedy istniaby rwnie tylko jeden rodzaj dobra. Pamitaj, e wszystko
musi by w wiecznej rwnowadze. - Przez chwil szy w milczeniu. - Chcesz
zabra ze sob czerwonych adeptw na konfrontacj z tymi z dworca? - zapytaa
w kocu Lenobia.
- Tak.
- Kiedy?
- Im wczeniej, tym lepiej.
- Do witu zostao niewiele ponad trzy godziny - zauwaya nauczycielka.

- Mam zamiar zada im proste pytanie, na ktre mona odpowiedzie


tak lub nie. Nie powinno to trwa dugo.
- A jeli powiedz nie?
- Przypilnuj, eby nie mogli ju wykorzystywa tuneli dworca jako
wygodnej kryjwki i eby zostali rozdzieleni. Nie wierz, aby byli a tak li w
pojedynk. - Stevie zawahaa si, po czym dodaa: - Nie chc ich zabija. Czuj,
e gdybym to zrobia, przeszabym na stron za. Nie chc, eby ciemno
jeszcze kiedykolwiek mnie dotkna. - Oczami duszy ujrzaa Rephaima z
rozpostartymi skrzydami, w peni uleczonego i potnego.
Lenobia skina gow.
- Rozumiem. Nie zgadzam si z tob, Stevie Rae, ale wiem, co masz na
myli. Ponadto twj plan ma pewn zalet. Jeli wygonisz dzikich adeptw z ich
twierdzy i zmusisz, by si rozproszyli, ci, ktrzy si do nas nie przycz, bd
musieli si zatroszczy o przetrwanie i nie bd mieli czasu na zabawy z
ludmi.
- W takim razie rozdzielmy si i zawiadommy wszystkich czerwonych
adeptw, e maj si natychmiast zebra na parkingu przy hummerze. Ja
obskocz internaty.
- A ja pjd do sali gimnastycznej, ale najpierw zajrz do stowki.
Kramisha przed chwil tam wchodzia, a ona zawsze wie, gdzie s pozostali.
Stevie skina gow i Lenobia oddalia si biegiem. Dopiero teraz, w
samotnoci, dziewczyna potrafia pozbiera myli. Zamiast jednak zastanawia
si nad tym, co ma powiedzie tej gupiej Nicole i jej zabjczym adeptom,
mylaa o Rephaimie.
Oddalenie si od niego byo jedn z najtrudniejszych rzeczy, jakie zrobia
w yciu. Dlaczego wic odjechaa?
- Bo on ju si dobrze czuje - powiedziaa na gos, po czym zamkna usta
i rozejrzaa si sposzona. Na szczcie nikogo w pobliu nie byo. Od tej pory
jednak trzymaa jzyk za zbami, cho jej umys pracowa na przyspieszonych
obrotach.
No dobrze, Rephaim wyzdrowia, i co? Chyba nie sdzia, e ju zawsze
pozostanie okaleczony?
Nie! Wcale nie chc, eby by okaleczony - pomylaa natychmiast i
wcale si nie oszukiwaa. Nie chodzio jednak tylko o to, e Rephaim
wyzdrowia. Chodzio o to, e po uleczeniu przez ciemno wyglda...
Przerwaa wewntrzny monolog, bo nie chciaa posuwa si dalej. Nie
chciaa przyznawa, nawet przed sob, jakie wraenie zrobi na niej kruk stojcy
tam w wietle ksiyca, potny i w peni si.
Nerwowo nawijaa na palec jasny lok, tumaczc sobie, e s skojarzeni, a
to nie moe pozosta bez wpywu na jej postrzeganie Rephaima.
Tyle e Afrodyta tak na ni nie dziaaa.
- Bo nie jestem lesbijk! - mrukna pod nosem i znw zamilka, do jej
umysu bowiem wkrada si niepodana myl.

Podoba jej si wygld Rephaima. Kruk by silny i pikny, a kiedy na


chwil udao jej si zerkn w gb jego duszy, nie zobaczya tam ladu
potwora. By imponujcy i nalea do niej.
Zatrzymaa si nagle. Wszystko przez tego przekltego czarnego byka! To
na pewno jego wina. Zanim cakowicie si zmaterializowa, powiedzia do niej:
Mog odegna ciemno, ale jeli to zrobi, bdziesz miaa dug wobec
wiatoci. Zostaniesz na zawsze zwizana z czowieczestwem tkwicym w
istocie, na ktrej ratunek mnie wezwaa. A ona odpowiedziaa bez wahania:
Tak! Zapac t cen. No i cholerny byk rzuci na ni jaki wietlisty czar,
ktry namiesza jej w gowie.
Czy aby na pewno? Znowu nerwowo bawia si loczkiem, usiujc sobie
przypomnie, kiedy midzy ni a krukiem co si zmienio, i dosza do wniosku,
e to byo jeszcze przed przybyciem czarnego byka - wtedy, gdy Rephaim rzuci
wezwanie ciemnoci i wzi na siebie spat dugu w postaci blu.
Powiedzia, e Stevie naley do niego.
Dzi uwiadomia sobie, e mia racj, i przerazio j to bardziej ni sama
ciemno.
- Wszyscy obecni?
Pokiwali gowami.
- Tak - odpar stojcy obok niej Dallas. - Wszyscy.
- To li adepci zabili tych ludzi z Tribune Lofts, no nie? - zapytaa
Kramisha.
- Tak myl - przyznaa Stevie.
- Okropno - rzeka Kramisha.
- Nie moemy im pozwoli mordowa - doda Dallas. - eby to jeszcze
byli bezdomni!
Stevie Rae wydaa dugie westchnienie.
- Dallas, ile razy mam ci powtarza, e niewane, czy kto jest bezdomny
czy nie. Nie powinno si zabija nikogo.
- Sorki - mrukn chopak. - Wiem, e masz racj, ale czasem w gowie
uaktywnia mi si przeszo, a zapominam o teraniejszoci.
Przeszo... To sowo jakby zawiso w powietrzu. Stevie Rae doskonale
wiedziaa, co mia na myli Dallas: czas sprzed powicenia Afrodyty, ktre
uratowao czowieczestwo Stevie i dao im wszystkim moliwo wyboru
midzy dobrem a zem. Ona te pamitaa t przeszo, lecz z kadym
kolejnym dniem coraz bardziej si od niej oddalaa i coraz atwiej jej byo
odsun od siebie myli o tamtych mrocznych chwilach. Patrzc na Dallasa,
zastanawiaa si, czy w jego przypadku - i w przypadku innych, ktrzy nie
przeszli jeszcze Przemiany - jest inaczej. Sdzc po tym, co mimowolnie mwi
czasem chopak, byo to cakiem moliwe.
- Wszystko w porzdku, Stevie Rae? - zapyta, wyranie speszony jej
bacznym spojrzeniem.

- Tak, jasne. Po prostu si zamyliam. A teraz suchajcie: jad do tuneli


pod dworcem, do naszych tuneli, i daj tamtym adeptom ostatni szans. Jeli
zmdrzeli, to zostaj tam i od poniedziaku chodz z nami do szkoy. Jeli nie,
bd musieli zacz nowe ycie po swojemu w jakim innym miejscu, bo
wysiudamy ich z tuneli bez prawa wstpu.
Kramisha wyszczerzya si radonie.
- Wracamy do tuneli!
- Tak - przyznaa Stevie, a syszc okrzyki Hurrra! Wreszcie!,
upewnia si, e podja waciw decyzj. - Jeszcze nie rozmawiaam o tym z
Lenobi, ale myl, e bez problemu bdziemy mogli codziennie dojeda z
dworca do Domu Nocy i z powrotem. Musimy przebywa pod ziemi i chocia
naprawd lubi t szko, nie czuj si ju w niej jak w domu. A w tunelach tak.
- Masz wit racj, maa - stwierdzi Dallas. - Tylko wyjanijmy sobie
jedno: nie bdziesz si ueraa z tymi adeptami sama. Ja id z tob.
- Ja te - dodaa Kramisha. - Gadaj sobie, co chcesz, a ja i tak wiem, e to
przez nich omal nie usmaya si na dachu.
- Wanie - wtrci muskularny Johnny B. - Rozmawialimy o tym i nie
ma mowy, eby nasza najwysza kapanka walczya z t band sama.
- Nawet jeli mwi, e z pomoc ziemi skopie kademu tyek - mrukn
Dallas.
- Nie mam zamiaru i sama. Wanie dlatego was tu wezwaam. Idziemy
odbi swoje tunele i jeli trzeba tamtym skopa tyki, zrobimy to razem - rzeka
Stevie. - Johnny B., poprowadzisz hummera. - Rzucia potnemu chopakowi
kluczyki, a on umiechn si i zapa je w locie. - Zabierz Anta,
Shannoncompton, Montoy, Elliotta, Sophie, Gerarty i Venus. Ja z Dallasem i
Kramish pojad garbusem Zo. Jedcie za mn. Zatrzymamy si na
podziemnym parkingu dworca.
- wietnie, tylko skd moemy mie pewno, e w ogle znajdziemy
tamtych adeptw? Wiecie, e te tunele s jak mrowisko. - Wszyscy si
rozemiali, bo wypowiedzia te sowa drobny chopak o przezwisku Ant, czyli
Mrwka.
- Te si nad tym zastanawiaam - przyznaa Kramisha. - Nie wiem, czy
chcecie tego sucha, ale mam pomys.
- Midzy innymi dlatego zawoaam tu was wszystkich - rzeka Stevie.
- No dobra. Oto mj pomys. Ci adepci ju raz prbowali ci zabi, no
nie?
Stevie Rae dosza do wniosku, e nie moe duej ukrywa tego przed
swymi podopiecznymi.
- Tak.
- A skoro raz prbowali i nie wyszo, to sprbuj znowu, mam racj?
- Pewnie tak.
- A co by zrobili, jakby myleli, e wrcia do tuneli?
- Przyszliby po mnie - odpara Stevie.

- Wic wykorzystaj ziemi i daj im zna, e tam jeste. Potrafisz to zrobi,


no nie?
Stevie zamrugaa zdziwiona.
- Nigdy wczeniej o tym nie mylaam, ale chyba tak.
- Kramisho, jeste genialna! - wykrzykn Dallas.
- Fakt! - przyznaa Stevie. - Czekajcie, sprawdz co. - Zesza z parkingu
na trawnik z paroma starymi dbami, awk z kutego elaza i szemrzc
fontann otoczon przez rabatki skutych obecnie lodem tych i fioletowych
bratkw. Na oczach pozostaych adeptw ich kapanka zwrcia si twarz ku
pnocy i przyklka na ziemi przed najwikszym z dbw. Pochylia gow.
- Przybd do mnie, ziemio - szepna i natychmiast poczua ciepo pod
kolanami, a w nozdrza uderzy j aromat dzikiego kwiecia i rozkoysanych na
wietrze dugich traw. Przycisna donie do ukochanej ziemi i rozkoszowaa si
wizi ze swym ywioem. Rozgrzana i wypeniona jego moc kontynuowaa: Tak! Znam ci. Czuj ci w sobie i siebie w tobie. Prosz, zrb co dla mnie.
We troch tej magii, tej niezwykoci, ktra tkwi w nas obu, i zanie j do
gwnego tunelu pod dworcem. Niech kady, kto znajduje si pod twoj
powierzchni, poczuje tam moj obecno. - Zamkna oczy i wyobrazia sobie
wystrzelajc ze swojego ciaa zielon byskawic, ktra poprzez ziemi sunie
do tunelu i wyskakuje obok jej dawnego pokoju. - Dzikuj ci, ziemio - rzeka. Dzikuj, e jeste moim ywioem. Moesz ju odej.
Gdy wrcia do pozostaych adeptw, wszyscy wpatrywali si w ni
rozszerzonymi oczami.
- Co jest? - zapytaa.
- To byo niesamowite! - wykrzykn z zachwytem Dallas.
- Bya caa zielona i wiecia - dodaa Kramisha. - W yciu czego
takiego nie widziaam.
- Super - stwierdzi Johnny B., a pozostali pokiwali gowami z
umiechem.
Stevie te si umiechna. Czua si teraz jak najprawdziwsza najwysza
kapanka.
- Jestem prawie pewna, e si udao - powiedziaa.
- Serio? - zapyta Dallas.
- Tak sdz - odpara Stevie, a gdy ich spojrzenia si skrzyoway,
poczua dygotanie w odku. Musiaa si otrzsn i skoncentrowa. - C. Do
roboty.
Adepci rozbiegli si do dwch samochodw. Dallas otoczy Stevie
ramieniem. Nie opieraa si, gdy przyciga j do siebie.
- Jestem z ciebie dumny, maa - rzek.
- Dziki. - Oplota go w pasie i woya rk do tylnej kieszeni jego
spodni.
- Ciesz si, e tym razem zabierasz nas ze sob - doda chopak.

- Robi to, co powinnam - powiedziaa. - Poza tym w grupie jestemy


silniejsi ni kade z osobna.
Dallas zatrzyma si obok garbusa i obj j mocno.
- Jasne, maa - szepn, niemal dotykajc ustami jej ust. - Razem jestemy
silniejsi. - Potem pocaowa j tak namitnie i zaborczo, e a si zdziwia. Nim
jej umys zdy zareagowa, odwzajemniaa pocaunek i rozkoszowaa si
dotykiem jego uminionego, znajomego, cakowicie zwyczajnego ciaa.
- Hej, wynajmijcie sobie pokj albo co! - zawoaa do nich Kramisha,
gramolc si na tylne siedzenie garbusa.
Stevie Rae zachichotaa dziwnie beztrosko, mylc: Zejd na ziemi,
staruszko, tego drugiego gocia nie moesz nawet pocaowa.
Dallas niechtnie pozwoli jej si odsun i usi na fotelu kierowcy.
Nim si pochylia, pochwyci jej spojrzenie nad dachem samochodu.
- Pokj? Nie mam nic przeciwko - mrukn cicho.
Stevie poczua, jak pon jej policzki, i nie zdoaa powstrzyma chichotu.
Oboje usadowili si na przednich siedzeniach.
- Syszaam to, Dallas - odezwaa si Kramisha - i uwaam, e lepiej
zrobicie, pozbywajc si kosmatych myli i skupiajc na zych adeptach, ktrzy
lubi rozszarpywa ludziom garda.
- O kosmatych mylach nic nie mwiem. - Dallas umiechn si do niej
zawadiacko znad oparcia.
- A ja mam podzieln uwag - dodaa Stevie, znw chichoczc.
- Niech wam bdzie, tylko ju jedmy. Mam jakie dziwne przeczucia powiedziaa Kramisha.
Wyjedajca ju z parkingu Stevie Rae natychmiast spowaniaa i
zerkna na twarz koleanki w lusterku wstecznym.
- Dziwne przeczucia? Czyby napisaa nowy wiersz, ktrego jeszcze nie
znam?
- Nie. I nie chodzi mi o tych zych adeptw.
Stevie zmarszczya brwi do lusterka.
- To niby o co? - zapyta Dallas.
Nim Kramisha odpowiedziaa, najpierw zmierzya Stevie dugim
spojrzeniem.
- O nic. Po prostu ostatnio mam jak paranoj. I wcale nie czuj si
lepiej, widzc, jak si obliniacie, zamiast myle o powanych sprawach.
- Ja myl - zaperzya si Stevie Rae, odwracajc wzrok od odbicia
Kramishy i skupiajc si na drodze.
- Wanie. Pamitaj, e moja dziewczyna jest najwysz kapank, a one z
ca pewnoci potrafi si skoncentrowa na kilku rzeczach naraz.
- Taaa - zakpia Kramisha.
Reszta drogi upyna im szybko i w ciszy. Stevie bya przesadnie
wiadoma obecnoci Kramishy na tylnym siedzeniu. Ona wie o Rephaimie szepn jej w gowie jaki gos, ktry natychmiast uciszya. Jej koleanka nie

wiedziaa o Rephaimie - wiedziaa jedynie, e w yciu Stevie jest kto jeszcze.


O kruku nie wiedzia nikt.
Nikt oprcz zych adeptw.
Poczua paniczne trzepotanie w odku. Co ona, u diaba, zrobi, jeli
Nicole albo kto inny powie jej adeptom o Rephaimie? Oczyma duszy widziaa
ju t scen. Nicole bdzie wredna i bezlitosna. Jej podopieczni przeyj
potworny szok. Nie bd mogli uwierzy, e ich kapanka...
Rozwizanie uderzyo j tak nagle, e omal nie krzykna. Jej adepci
nigdy, przenigdy nie uwierz, e skojarzya si z Krukiem Przemiewc!
Wystarczy po prostu zaprzeczy. Tamci nie maj dowodw. Owszem, jej krew
moe i pachnie dziwnie, ale przecie Stevie ju wyjania przyczyn. Ciemno
pia z jej ran! Trudno, eby co takiego nie wpyno na zapach krwi. Skoro
Kramisha i Lenobia w to uwierzyy, inni te uwierz. Wystarczy jej sowo,
sowo najwyszej kapanki, przeciwko sowu bandy adeptw, ktrzy zeszli na
z drog i usiowali j zabi.
A jeli niektrzy z tamtych rzeczywicie postanowi wybra dobro i
doczy do nich?
Bd musieli trzyma gby na kdk, bo inaczej nie pozwol im z nami
zosta - pomylaa ponuro Stevie, parkujc pod dworcem i gromadzc swoich
adeptw.
- No to idziemy. Nie lekcewacie ich - ostrzega.
Dallas bez sowa stan po jej prawej, a Johnny B. po lewej stronie.
Pozostali ruszyli za nimi i po odsuniciu blokujcej wejcie do podziemi kraty,
ktra tylko wygldaa na mocno osadzon, caa grupa wesza do rodka.
Wiele si nie zmienio od czasu, gdy tam mieszkali. Moe byo troch
wicej mieci, ale oglnie rzecz biorc znajdowali si w tej samej ciemnej
zimnej piwnicy. Przeszli na drug stron, skd mona byo zej w jeszcze
wiksz ciemno.
- Widzisz co? - zapyta Dallas.
- Pewnie - odpara Stevie Rae. - Jak tylko znajd zapaki czy co w tym
stylu, zapal pochodnie na cianach, ebycie wy te widzieli.
- Ja mam zapalniczk - odezwaa si Kramisha i zanurzya rk w swojej
przepastnej torbie.
- Tylko mi nie mw, e palisz! - mrukna Stevie, biorc od niej
zapalniczk.
- Nie, no co ty. Palenie to obciach. Ale lubi by zawsze przygotowana. A
zapalniczka w niektrych sytuacjach si przydaje. Na przykad teraz.
Stevie chciaa ruszy w d po metalowej drabince, lecz Dallas pooy jej
do na ramieniu.
- Ja pierwszy. To nie mnie chc zabi.
- Skd wiesz, e nie? - odpalia Stevie, przepucia go jednak i ruszya za
nim, a zaraz po nich na drabink wszed Johnny B. - Chwila. - Kazaa obu
chopakom czeka u stp drabiny, a sama bardzo pewnie podesza w

kompletnych ciemnociach do pierwszej ze starowieckich lamp naftowych,


ktre sama pomoga zawiesi na starych kolejowych gwodziach wzdu
krtego tunelu. Zapalia latarni i odwrcia si do chopakw. - Lepiej, co?
- Dobra robota, maa - wyszczerzy si Dallas, a potem nagle przechyli
gow, jakby nasuchiwa. - Syszycie?
Stevie Rae spojrzaa na Johnnyego, ktry pomaga wanie Kramishy
zej po drabinie. Pokrci gow.
- Co mamy sysze, Dallas? - zapytaa Stevie.
Chopak przyoy do do szorstkiego betonu ciany.
- To! - oznajmi z zachwytem.
- Dallas, ty bredzisz! - stwierdzia Kramisha.
Spojrza na nich przez rami.
- Wydaje mi si, e sysz szum przewodw elektrycznych.
- Dziwne - mrukna Kramisha.
- Zawsze bye dobry w te klocki - zauwaya Stevie.
- Niby tak, ale nigdy do tego stopnia. Naprawd sysz szum prdu w
kablach, ktre tu podczyem.
- Moe masz co w rodzaju daru - powiedziaa Stevie - tylko wczeniej
nie bye tego wiadom, bo cay czas tu siedziae i nie zwracae uwagi na ten
dwik.
- Przecie prd nie pochodzi od bogini. Jak mona mie dar komunikacji z
prdem? - zdziwia si Kramisha, zerkajc na Dallasa podejrzliwie.
- A dlaczego nie? - zaoponowaa Stevie. - Widziaam ju dziwniejsze
rzeczy ni adept majcy dar komunikacji z elektrycznoci. Wemy na przykad
biaego byka symbolizujcego ciemno.
- Co w tym jest - przyznaa Kramisha.
- Wic to naprawd moe by dar? - zapyta oszoomiony Dallas.
- Jasne, e tak - zapewnia go Stevie.
- Jeli tak jest, to twj dar moe nam si przyda - rzek Johnny B.,
pomagajc zej Shannoncompton i Venus.
- Przyda? - zdziwi si Dallas. - Niby do czego?
- Moe na przykad uda ci si okreli, czy ci wstrtni adepci uywali
ostatnio prdu - podsuna Kramisha.
- Sprawdz. - Dallas znw si odwrci do ciany, przyoy donie do
betonu i zamkn oczy. Po kilku zaledwie sekundach otworzy je z okrzykiem
zdumienia i spojrza prosto na Stevie Rae. - Tak! Uywali prdu! A waciwie
uywaj. S w kuchni.
- W takim razie i my tam chodmy - zarzdzia Stevie.

ROZDZIA DWUDZIESTY DRUGI


Stevie Rae
- To ju naprawd mnie wkurza - oznajmia Stevie Rae, kopic kolejn
pust butelk po napoju gazowanym Dr Pepper. Tunel by nimi wprost
zasypany.
- Ohyda - zgodzia si Kramisha. - Totalne bezgucie.
- Jezu - jkna Venus - jak mnie pobrudz, to szau dostan!
- Jak ci pobrudz?... Dziewczyno, czy ty widziaa, co oni zrobili z moim
pokojem? - burkna Kramisha.
- Suchajcie, chyba powinnimy si skupi - wtrci Dallas, nie odrywajc
doni od ciany. Im bardziej zbliali si do kuchni, tym bardziej si denerwowa.
- Fakt - przyznaa Stevie Rae. - Najpierw musimy ich std wyrzuci, a
dopiero potem bdziemy si martwi o porzdek.
- Markety Pier One i Pottery Barn wci maj w bazach zot kart
kredytow Afrodyty - poinformowaa Venus Kramisha.
- Uff- westchna z ulg dziewczyna. - W takim razie damy rad to
ogarn.
- Venus, tobie nie wystarczy zota karta, eby ogarn to, co z siebie
zrobia - odezwa si z tunelu przed nimi sarkastyczny gos. - Jeste taka mda i
nudna, e a si rzyga chce. A kiedy mylaam, e masz naprawd spory
potencja.
Venus, Stevie Rae i reszta adeptw zatrzymali si gwatownie.
- Ja jestem mda i nudna? - zapytaa Venus z takim samym sarkazmem jak
Nicole, parskajc miechem. - Wic uwaasz, e jest si cool, jak si rozszarpuje
ludziom garda? Daj spokj. To nie ma za grosz powabu.
- Nie krytykuj, pki nie sprbowaa - odpara Nicole, odsuwajc koc
zasaniajcy wejcie do kuchni.
W dochodzcym zza jej plecw wietle wydawaa si chudsza i bardziej
zowroga ni kiedy. Za ni stali Starr i Kurtis, a jeszcze dalej co najmniej tuzin
czerwonookich adeptw o rwnie zowrogich spojrzeniach.
Stevie Rae zrobia krok w ich stron. Nicole szybko przeniosa na ni
spojrzenie swych nienawistnych oczu w czerwonych obwdkach.
- Przysza si znw pobawi? - zapytaa.
- Nie zamierzam si z tob bawi, Nicole. I twoje zabawy - narysowaa
w powietrzu cudzysw - z okolicznymi ludmi te ju si skoczyy.
- Nie masz prawa nam rozkazywa! - wrzasna Nicole, a Starr i Kurtis
obnayli zby i wydali z siebie odgosy przypominajce bardziej warczenie ni
miech. Pozostali obecni w kuchni adepci wiercili si niespokojnie.

Wtedy Stevie to zobaczya. Wisiao pod sufitem nad gowami dzikich


adeptw niczym rozkoysane morze czerni puchncej i wijcej si niczym duch
zbudowany z cakowitej ciemnoci.
Ciemno!
Stevie Rae przekna napywajc do garda i zmusia si do
skupienia wzroku na Nicole. Wiedziaa, co trzeba zrobi. Musiaa zakoczy to
natychmiast, zanim ciemno zawadnie tymi adeptami jeszcze bardziej.
Zamiast odpowiedzie Nicole, wzia dugi oczyszczajcy oddech.
- Ziemio, przybd do mnie! - wezwaa swj ywio i dopiero gdy poczua
ciepo bijce od podoa i zakrzywionych cian tunelu, spojrzaa na
przywdczyni dzikich adeptw. - Jak zwykle le mnie zrozumiaa, Nicole. Nie
mam zamiaru wam rozkazywa - powiedziaa spokojnym, racjonalnym tonem.
Widzc zdumienie w oczach dziewczyny, odgada, e zaczyna si jarzy na
zielono, tak jak podczas ceremonii w Domu Nocy. Uniosa rce, przycigajc do
siebie jeszcze wicej wibrujcej gstej energii. - Dam wam wybr, a wy
poniesiecie konsekwencje wasnych decyzji. Tak jak my wszyscy.
- A moe raczej wy wemiecie swoje frajerskie dupy w troki i wrcicie do
Domu Nocy, eby si brata z reszt tych pierdolonych miczakw, ktrzy
nazywaj siebie wampirami? - odpalia Nicole.
- Dobrze wiesz, e nie jestem frajerem - rzek Dallas, przysuwajc si
bliej Stevie Rae.
- Ani ja - zagrzmia zza jego plecw Johnny B.
- Wiesz, Nicole, nigdy ci za bardzo nie lubiam. Zawsze uwaaam, e
cierpisz na wyjtkowo cik posta debilizmu. Teraz widz, e miaam racj powiedziaa Kramisha, stajc po drugiej stronie Stevie. - I nie podoba mi si
sposb, w jaki si zwracasz do naszej najwyszej kapanki.
- Mam w dupie, co ci si podoba, a co nie. A ona nie jest moj kapank! wykrzykna Nicole z tak furi, e a si poplua.
- Ohyda - prychna Venus. - Lepiej sobie przemyl t ca przemian w
z adeptk, bo strasznie przez to zbrzyda, i to nie tylko w sensie fizycznym.
- Moc nigdy nie bywa brzydka, a ja j mam - odpara Nicole.
Stevie Rae nie musiaa podnosi gowy, by wiedzie, e sczca si z
sufitu ciemno gstnieje.
- Wystarczy. Widz, e po dobroci nic z wami nie zaatwi, wic sprbuj
inaczej. Przedstawi wam opcje, a kade z was musi samo zadecydowa o
swoim losie. - Mwic to, Stevie spojrzaa za plecy Nicole, zagldajc kolejno
w kad par szkaratnych oczu i udzc si, e uda jej si dotrze choby do
jednego z tych adeptw. - Moecie si sprzymierzy ze wiatoci. Jeli to
zrobicie, wybierzecie dobro i prawa naszej bogini. Wtedy bdziecie mogli tu z
nami zosta. Od poniedziaku wracamy do szkoy, ale nie bdziemy mieszka w
Domu Nocy, tylko tu, w tunelach, gdzie jestemy otoczeni przez ziemi i
czujemy si swobodnie. Albo moecie pozosta sprzymierzeni z ciemnoci. Gdy nazwaa t si po imieniu, ujrzaa w oczach Nicole iskierk zdumienia. -

Tak, wiem wszystko o ciemnoci. I mog was zapewni, e zbytnie babranie si


w niej jest powanym bdem. Jeli jednak j wybierzecie, bdziecie musieli
std odej, i to na zawsze.
- Nie moesz nas do tego zmusi! - odezwa si zza plecw Nicole Kurtis.
- Mog. - Stevie uniosa rce i zacisna donie w rozjarzone pici. - I nie
tylko ja. Lenobia wanie informuje o was Najwysz Rad. Dostaniecie
oficjalny zakaz wstpu do wszystkich Domw Nocy na wiecie.
- Hej, Nicole - odezwaa si nagle Kramisha - jak ju mwia Venus,
wygldasz troch kiepsko. Jak si czujesz? - Potem podniosa gos i zwrcia si
do adeptw stojcych za plecami dziewczyny. - Hu z was kaszle i czuje si,
jakby zaraz miao zdechn? Dawno nie byo w pobliu adnego wampira, co?
- O matko, nie wiem, jak mogam o tym zapomnie! - zdziwia si Stevie
Rae, po czym spojrzaa na dzikich adeptw. - Ilu z was chce umrze? - zapytaa,
ignorujc Nicole.
- Wyglda na to, e czerwoni adepci a tak nie rni si od innych doda Dallas.
- Fakt - przytakn Johnny B. - Jeli wampiry bd w pobliu, moecie
umrze.
- Ale jeli ich nie bdzie, na pewno umrzecie - stwierdzia triumfalnie
Kramisha. - Zreszt chyba o tym wiecie, bo ju raz umarlicie. Macie ochot
znw przez to przechodzi?
- Musicie wybra - podsumowaa Stevie Rae, wci trzymajc w grze
rozjarzone zielone pici.
- Moesz by pewna, e nie wybierzemy ciebie na swoj kapank! fukna na ni Nicole. - I adne z was by tego nie zrobio, gdybycie znali
prawd. - Z umiechem Kota z Cheshire wypowiedziaa sowa, ktrych Stevie
najbardziej si obawiaa: - Pewnie wam nie powiedziaa, e uratowaa Kruka
Przemiewc, co?
- Kamiesz. - Stevie Rae spokojnie patrzya jej w oczy.
- Skd wiesz, e w Tulsie jest kruk? - zapyta Dallas.
Nicole prychna.
- Bo nas odwiedzi. I na kilometr mierdzia twoj cudown najwysz
kapank, bo to ona uratowaa mu ycie. Wanie dziki niemu uwizilimy j
na dachu. Posza tam, eby znw go ratowa.
- Bzdury! - wrzasn Dallas, przyciskajc do do ciany. Stevie poczua,
jak nagy przypyw elektrycznoci statycznej unosi jej wosy.
- Widz, e udao ci si ich nabra - zakpia Nicole.
- Do. Nie mam zamiaru duej tego sucha - oznajmia Stevie. Musicie natychmiast wybra. wiato czy ciemno?
- My ju wybralimy. - Nicole woya rk pod szerok koszul, wyja
pistolet i wycelowaa w gow Stevie.

Przeraona Stevie usyszaa dwa odgosy odbezpieczania broni i


zobaczya, e Kurtis i Starr celuj w Dallasa i Kramish. To j rozwcieczyo.
Od tego momentu wszystko potoczyo si byskawicznie.
- Ziemio, chro ich! - zawoaa.
Rozpostara szeroko rce i rozwara pici, wyobraajc sobie moc ziemi
zamykajc ich troje w czym na ksztat krysztau. Powietrze wok niej zalnio
mikk zieleni przywodzc na myl mech. Ledwie bariera si pojawia,
przywierajca do sufitu ciemno zafalowaa i rozproszya si.
- Co, kurwa? - wrzasn Dallas. - Celujesz we mnie ze spluwy?
Zamkn oczy i skoncentrowa si, przyciskajc obie donie do cian
tunelu. Rozleg si trzask. Kurtis krzykn i upuci bro. W tej samej chwili z
trzewi Nicole wyrwa si potworny, pierwotny wrzask, bardziej przypominajcy
ryk wciekego zwierzcia ni krzyk adepta. Nacisna spust.
Oguszajce strzay rozbrzmieway tak dugo, e Stevie Rae nie potrafia
si doliczy, ile razy Nicole naprawd wystrzelia, a ile z tych dwikw
stanowiy echa rozlegajce si w jej gowie.
Nie syszaa krzykw dzikich adeptw przeszywanych kulami, ktre
odbijay si od ziemnej bariery i uderzay w nich. Zobaczya jednak, jak Starr
upada, a z boku jej gowy zakwita straszliwa plama czerwieni. Oprcz niej na
ziemi pado dwoje innych zbuntowanych adeptw.
Rozptao si istne pieko. Ci spord dzikich adeptw, ktrzy nie
odnieli ran, przepychali si do wyjcia, tratujc si nawzajem w prbie dotarcia
do wskiego tunelu, ktry wid do gwnego budynku dworca.
Nicole staa w miejscu, trzymajc oprniony pistolet, wodzc wok
oszalaym wzrokiem i wci bezskutecznie naciskajc spust.
- Nie! - wrzasna Stevie. - Do ju narozrabiaa! - Instynktownie, w
penej symbiozie z ziemi zaklaskaa w roziskrzone donie. W drugim kocu
kuchni rozleg si odgos darcia i w miejscu, gdzie wczeniej znajdowaa si
zakrzywiona ciana, otworzya si poszarpana dziura. - Wynocie si std i
nigdy nie wracajcie! - Niczym bogini zemsty Stevie Rae cisna w Nicole,
Kurtisa i pozostaych fal powietrza, ktra pchna ich w stron wylotu nowo
powstaego tunelu. Syszc miotane przez Nicole przeklestwa, spokojnie
machna rk i wzmocnionym moc ywiou gosem powiedziaa: Wyprowad ich std i zamknij si za nimi. Jeli nie wyjd, pogrzeb ich ywcem.
Kiedy ostatni raz widziaa Nicole, ta wrzeszczaa wanie na Kurtisa, eby
ruszy swoj tust dup.
Potem tunel si zasklepi i wszystko ucicho.
- Chodmy - powiedziaa Stevie Rae i nie dajc sobie czasu na mylenie o
tym, w co si pakuje, wesza do kuchni penej pozostawionych przez Nicole
zakrwawionych i zmasakrowanych cia. Byo ich pi. Trjk, w tym Starr,
uderzyy odbite od bariery kule Nicole. Pozostaych dwoje stratowano. Wszyscy nie yj- stwierdzia zdziwiona, e jej gos brzmi tak spokojnie.

- Zajm si nimi. Johnny B., Elliott i Montoya mi pomog - rzek Dallas,


ciskajc j za rami.
- Pjd z wami - zadecydowaa Stevie. - Otworz ziemi i pogrzebi ich,
ale nie tutaj. Nie chc, eby znajdowali si w miejscu, gdzie bdziemy
mieszka.
- Jak sobie yczysz - odpar chopak, agodnie dotykajc jej twarzy.
- Macie tu piwory. Zawicie ich w nie. - Kramisha przedara si do szafy
przez zasan gruzami i ciaami podog.
- Dziki. - Stevie machinalnie wzia z jej rk piwory i zacza je
rozpina. Usyszaa jaki dwik i spojrzaa w stron drzwi, w ktrych stay
blade jak kreda Venus, Sophie i Shannoncompton. Sophie pochlipywaa lekko,
cho z oczu nie cieka jej ani jedna za. - Idcie do hummera i czekajcie tam na
nas - powiedziaa. - Wracamy do szkoy. Nie bdziemy tu dzisiaj spa, dobrze?
Dziewczyny pokiway gowami i trzymajc si za rce, odeszy w gb
tunelu.
- Chyba bdzie im potrzebny psycholog - stwierdzia Kramisha.
Stevie podniosa gow znad piwora.
- A tobie nie?
- Nie. Jak robiam za wolontariuszk w ambulatorium witego Jana, to
nie takie rzeczy widziaam.
Stevie Rae zacisna usta, aujc, e nie ma podobnych dowiadcze.
Zapakowali zabitych do piciu piworw, Stevie ruszya za uginajcymi si pod
ciarem cia chopakami do gwnego budynku, a potem na zewntrz. Caa
szstka pod wodz swojej kapanki sza w milczeniu w stron spowitego
mrokiem opuszczonego terenu w pobliu torw kolejowych. W kocu Stevie
przyklka i przycisna donie do ziemi.
- Prosz, otwrz si i pozwl tym adeptom wrci do ciebie. - Ziemia
zafalowaa jak skra zwierzcia, potem si rozstpia, tworzc wsk gbok
szczelin. - Wrzucie ich - polecia Stevie chopakom, ktrzy ponuro wypenili
rozkaz. - Nyks - powiedziaa, gdy ostatnie ciao zniko w szczelinie - wiem, e
ci adepci dokonali zych wyborw, ale nie sdz, by to bya wycznie ich wina.
To wci moi podwadni, wic jako ich kapanka prosz ci o okazanie im aski
i obdarzenie pokojem, ktrego nie zaznali tutaj. - Potem wykonaa zamaszysty
gest. - Pogrzeb ich, prosz. - I ziemia posusznie zasypaa ciaa.
Stevie Rae wstaa. Czua si, jakby miaa co najmniej sto lat. Dallas
prbowa jej dotkn, lecz ruszya szybko z powrotem w stron dworca.
- Dallas i Johnny B. - powiedziaa - upewnijcie si, e aden z dzikich
adeptw nie ma ochoty na powrt tutaj, dobra? Spotkamy si w kuchni.
- Nie ma sprawy, maa - rzek Dallas, po czym oddali si w towarzystwie
Johnnyego.
- Wy moecie ju i do hummera - zwrcia si do pozostaych
chopakw, ktrzy bez sowa ruszyli schodami na podziemny parking.

Stevie Rae powoli przesza przez budynek dworca i zesza do tuneli.


Kramisha wci bya w kuchni. Znalaza pudo ogromnych worw na mieci i
upychaa do nich gruz, mamroczc co do siebie. Stevie bez sowa signa po
jeden z workw i doczya do niej.
- Moesz ju i - powiedziaa, gdy z grubsza ogarny kuchni. - Ja
pogadam z ziemi i pozbd si tej krwi.
Kramisha zlustrowaa wzrokiem twarde klepisko pod nogami.
- Nawet nie wsika - zauwaya.
- Wiem. Dam sobie rad.
- Wiem, e jeste nasz kapank i tak dalej, ale musisz zrozumie, e
wszystkiego nie da si naprawi - powiedziaa Kramisha, patrzc jej prosto w
oczy.
- Myl, e dobra kapanka stara si to zrobi - odpara Stevie.
- A ja myl, e dobra kapanka nie torturuje si z powodu rzeczy, na
ktre nie moe nic poradzi.
- W takim razie sama byaby dobr kapank, Kramisho.
Zamiaa si.
- Ja ju mam robot. Wystarczajco gwnian, eby jeszcze miaa mi
dokada. Ledwie sobie radz z tymi okropnymi wierszyskami.
Stevie si umiechna, cho twarz dziwnie jej zesztywniaa.
- Dobrze wiesz, e to wszystko zaley od Nyks.
- Ju ja sobie z ni pogadam. Widzimy si na zewntrz. - Po tych sowach
dziewczyna wysza z kuchni i ruszya w stron wyjcia z tunelu, wci zrzdzc
pod nosem. Stevie zostaa sama.
- Ziemio, prosz, przybd do mnie raz jeszcze - powiedziaa, stajc w
drzwiach kuchni. Gdy poczua ciepo pod stopami i w sobie, wycigna donie
zwrcone wntrzem do zakrwawionej podogi. - Jak wszystko, co yje, krew
ostatecznie wraca do ciebie. Prosz, wcho krew tych adeptw, ktrzy wcale
nie musieli umiera. - Podoga kuchni przemienia si w ogromn porowat
gbk i na oczach dziewczyny wchona karmazynow plam. Gdy nie pozosta
po niej lad, pod Stevie ugiy si kolana. Usiada na oczyszczonej pododze i
rozpakaa si.
Dallas odnalaz j siedzc z opuszczon gow i ukryt w doniach
twarz. Szlochaa, jakby chciaa wypaka cay swj smutek, cae poczucie
winy, cae serce. Nie syszaa, jak chopak wchodzi do kuchni. Poczua dopiero,
jak j obejmuje i przygarnia do siebie, gadzc jej wosy i koyszc j jak ma
dziewczynk.
Gdy szloch przeszed w czkawk, a potem i ona ustaa, Stevie otara twarz
rkawem i opara gow na ramieniu Dallasa.
- Czekaj na nas. Musimy i - powiedziaa, cho trudno jej byo si
ruszy.
- Nie. Mamy czas. Odesaem wszystkich hummerem. Powiedziaem, e
przyjedziemy garbusem.

- Kramisha te pojechaa?
- Te. Chocia narzekaa, e musi siedzie na kolanach Johnnyego.
Stevie ku wasnemu zaskoczeniu parskna miechem.
- Zao si, e on nie narzeka.
- Nie. Chyba wpadli sobie w oko.
- Mylisz? - Odchylia gow, by spojrze mu w oczy.
Umiechn si.
- Tak. Mam niezego nosa do tego, kto na kogo leci.
- Serio? Podasz jakie inne przykady?
- Na przykad my na siebie. - Pochyli si i pocaowa j.
Pocztkowo caowa agodnie, ale jej to nie wystarczyo. Nie potrafiaby
dokadnie wyjani, co si stao: bya jak pochodnia, ktra caa zaja si
ogniem. Moe miao to jaki zwizek z tym, e otara si o mier. Moe
potrzebowaa dotyku i mioci, by na dobre wrci do ycia. A moe frustracja
narastajca w niej od chwili, gdy Rephaim po raz pierwszy si do niej odezwa,
w kocu signa zenitu. Tak czy inaczej, Stevie pona i tylko Dallas mg
ugasi ten ogie.
Szarpaa go za koszul, mamroczc z ustami przywierajcymi do jego ust:
Zdejmij j. Dallas jkn i cign koszul przez gow, a Stevie szybko
zdja bluzk, zrzucia buty i zacza rozpina pasek. Czujc na sobie spojrzenie
chopaka, podniosa na niego wzrok.
- Chc to z tob zrobi, Dallas - wyrzucia z siebie. - Teraz.
- Jeste pewna?
Skina gow.
- Sto procent.
- No dobra - powiedzia, wycigajc do niej ramiona.
Gdy poczua dotyk jego nagiej skry, miaa wraenie, e eksploduje. To
byo to! Jej ciao nadmiernie reagowao na wszystkie doznania, kady dotyk
Dallasa j pali, lecz byo to dobre, cudowne. Tego wanie potrzebowaa!
Musiaa by dotykana, kochana i brana w posiadanie, raz za razem, bo tylko tak
moga wymaza wspomnienie Nicole, zabitych adeptw, obaw o Zoey i myl o
Rephaimie. Przede wszystkim to ostatnie.
Dotyk Dallasa wypala nawet jego. Stevie wiedziaa, e wci jest
skojarzona z krukiem - tego nie dao si zapomnie - ale dotyk spoconej,
liskiej, gadkiej i ludzkiej skry chopaka sprawia, e Rephaim wydawa jej si
w tym momencie bardzo odlegy, jak gdyby naprawd si od niej oddala...
uwalnia j...
- Jeli masz ochot, moesz mnie ugry - szepn jej do ucha chopak. Serio. Chc tego.
Lec na niej, przesun si lekko, przysuwajc krzywizn szyi do ust
dziewczyny. Caowaa jego skr i prbowaa jzykiem jego smak, wyczuwajc
uderzajcy w pradawnym rytmie puls. Potem przesuna wzdu skry
paznokciem, gaszczc j i znajdujc idealne miejsce do nacicia, by mc

skosztowa krwi. Dallas jkn, spodziewajc si, e lada chwila to si stanie:


Stevie dostarczy mu rozkoszy i sama jej zazna. Tylko tak mogo by midzy
kochankami. To bdzie szybki, atwy i bardzo, bardzo przyjemny akt.
Jeli napij si jego krwi, moje Skojarzenie z Rephaimem zniknie pomylaa i zawahaa si. Zamara z przytknitym do skry Dallasa ostrym
paznokciem. Nie. Najwysza kapanka moe przecie mie maonka i
partnera - dodaa w mylach.
Ale byo to kamstwo - przynajmniej w przypadku Stevie Rae.
W najgbszych zakamarkach serca czua, e jej Skojarzenie z
Rephaimem jest wyjtkowe i nie podporzdkuje si reguom, ktre zwykle
obowizuj midzy wampirem i jego partnerem. Byo zdumiewajco silne. I
moe wanie z powodu tej niezwykej siy Stevie nie potrafia si skojarzy z
adnym innym mczyzn.
Jeli napij si krwi Dallasa, moje Skojarzenie z Rephaimem zniknie.
Odczuwaa to jako zimny, nieubagany fakt.
Co wtedy bdzie z dugiem, ktry zgodzia si spaci? Czy moga
pozosta zwizana z czowieczestwem Rephaima, nie bdc z nim skojarzona?
Na to pytanie nie doczekaa si odpowiedzi, bo wanie w tej chwili za
nimi, jakby wyczarowany przez jej myli, rozleg si krzyk Rephaima:
- Nie rb nam tego, Stevie Rae!

ROZDZIA DWUDZIESTY TRZECI


Rephaim
Zastanawia si, czy atwo dajcy si wyczu gniew dziewczyny jest
skierowany przeciw niemu. Celowo skoncentrowa myli na niej, wzmacniajc
czc ich wi krwi. Jeszcze wicej gniewu, tak zapiekego, e zdumiewa
kruka swoj moc, cho jednoczenie Stevie Rae bez wtpienia staraa si
powcign swoj furi.
Nie. Ta furia nie bya skierowana przeciw niemu. Kto inny doprowadzi
j do szau.
Rephaim mg tylko aowa tego biednego durnia. Gdyby by mniej
potnym stworzeniem, zamiaby si zgryliwie i yczy nieszcznikowi
powodzenia.
Powinien wreszcie wybi sobie z gowy t dziewczyn.
Lecia na wschd, potnymi skrzydami smakujc noc i rozkoszujc si
wolnoci.
Ju jej nie potrzebowa. By cay. Silny. Znowu by sob.
Nie potrzebowa Czerwonej. Ona bya jedynie narzdziem, ktre
pozwolio mu wyzdrowie. A jej reakcja na widok jego uleczonego ciaa tylko
dowodzia, e czc ich wi trzeba zerwa.
Zwolni, niespodziewanie przytoczony tymi mylami. Wyldowa na
agodnym wzniesieniu poronitym starymi dbami botnymi. Stan na pagrku
zwrcony twarz tam, skd przylecia, zastanawiajc si...
Dlaczego mnie odtrcia?
Czyby j wystraszy? Wydawao si to niemoliwe. Widziaa go
uleczonego, gdy wstpi do krgu. Kiedy mierzy si z ciemnoci, by
cakowicie zdrowy.
Dla niej stan do walki z ciemnoci!
Mimowolnie wycign za siebie rk i dotkn nasady skrzyde. Skra
pod palcami bya gadka - ani ladu fizycznego uszczerbku. Stevie cakowicie
go uleczya z ran zadanych przez ciemno.
A potem odwrcia si od niego, jakby nagle zobaczya w nim potwora
zamiast czowieka.
Ale ja nie jestem czowiekiem! - wybucho mu w gowie. - Od pocztku
wiedziaa, z kim ma do czynienia! Dlaczego odwrcia si ode mnie po
wszystkim, przez co przeszlimy?
Jej zachowanie stanowio dla niego jedn wielk zagadk. Wezwaa go,
gdy jej ycie byo w niebezpieczestwie. Gdy bya zbyt przeraona, by myle.
A on odpowiedzia na wezwanie - polecia i uratowa j, mwic, e naley do
niego.

Potem za ucieka od niego z paczem. Owszem, zauway jej zy, lecz nie
mia pojcia, co w jego postpowaniu mogo wywoa tak reakcj.
Z gardowym okrzykiem frustracji wyrzuci rce w powietrze, jakby
chcia si uwolni od myli o niej. wiato ksiyca zamigotao na jego
doniach. Zastyg. Patrzy na swoje rce, jakby je widzia po raz pierwszy w
yciu. Mia rce czowieka. Stevie trzymaa go za nie, a on nawet koysa j w
ramionach, cho zaledwie przez moment, po tym jak uniknli spalenia na dachu.
Ich skra niczym si nie rnia. By moe jego bya ciemniejsza, ale zaledwie
odrobin. Mia silne, dobrze zbudowane ramiona...
Na wszystkich bogw, co mu strzelio do gowy? Jakie znaczenie ma
wygld jego ramion? Ona nigdy nie moe naprawd nalee do niego. To
absolutnie wykluczone. Jak mg w ogle pomyle o czym takim?
Nagle wbrew jego woli przez gow przemkny mu sowa ciemnoci:
Jeste synem swego ojca i tak jak on postanowie czci istot, ktra nigdy nie
da ci tego, czego najbardziej podasz.
- Ojciec chroni Nyks - rzek w noc Rephaim - lecz ona go odtrcia. A
teraz ja take postanowiem chroni kogo, kto mnie odtrca.
Wzbija si wysoko w niebo, bez wytchnienia mcc powietrze
skrzydami. Pragn dotkn ksiyca, symbolu bogini, ktra zamaa serce jego
ojcu, przez co cig wydarze doprowadzi do narodzin Rephaima. Moe gdyby
zdoa go dotkn, bogini udzieliaby mu jakiego logicznego wyjanienia wyjanienia, ktre uspokoioby jego serce, bo ciemno miaa racj: tego, czego
najbardziej pragn, Stevie Rae nie moga mu da.
Najbardziej pragn mioci...
Nie potrafi gono wypowiedzie tego sowa. Sama myl o nim omal go
nie spalia. Zosta poczty z gwatu, podania, strachu i nienawici. Przede
wszystkim z nienawici, ktra zawsze go przepeniaa.
Pieci skrzydami niebo, wnoszc si wyej i wyej.
Dla niego nie ma mioci. Nie powinien nawet jej pragn, myle o niej.
A jednak myla. Odkd w jego yciu pojawia si Stevie Rae.
Stevie okazaa mu yczliwo, ktrej nigdy wczeniej nie zazna.
Okazaa mu dobro, agodnie bandaujc rany i pielgnujc ciao. Przed
tamt noc, kiedy to uratowaa go z mronego krwawego mroku, nikt nigdy si
nim nie opiekowa. Wspczucie... tak, to ona je wniosa w jego ycie.
I jeszcze co, czego wczeniej nie zna: miech.
Wpatrzony w ksiyc, bijc skrzydami powietrze, myla o jej
nieustannym trajkotaniu i o iskierkach wesooci w jej oczach, ktre pony tam
nawet wtedy, gdy Rephaim nie mia pojcia, czym j rozbawi. Niespodziewanie
zachciao mu si mia.
Myl o niej doprowadzaa go do miechu!
Stevie Rae zdawaa si nie zwaa na fakt, e ma przed sob potnego
syna niezniszczalnej niemiertelnej istoty. Rozkazywaa mu, jakby by ktrym

z jej podwadnych - zwykym miertelnikiem zdolnym do mioci, miechu i


odczuwania prawdziwych emocji.
A jednak... on take je odczuwa! Dziki niej!
Czy od pocztku to planowaa? Kiedy pomagaa mu uciec z opactwa,
mwia, e Rephaim musi dokona wyboru. Czy to wanie miaa na myli - e
moe wybra ycie, w ktrym naprawd istnieje miech, wspczucie, a nawet
mio?
Co jednak z jego ojcem? Co bdzie, jeli Rephaim wybierze nowe ycie, a
Kalona powrci na ten wiat?
Moe powinien zostawi ten problem do pniejszego rozwaenia? O ile
okae si to konieczne.
Nim si zorientowa, co robi, zwolni. Nie zdoa dotkn ksiyca: to
rwnie niemoliwe jak mio do kogo takiego jak on. Zauway nagle, e nie
leci ju na wschd, lecz skrci i wraca do Tulsy.
Stara si uwolni umys od wszelkich myli, czu jedynie noc pod
skrzydami, rozkoszowa si dotykiem sodkiego chodnego powietrza.
Ona jednak znw pokrzyowaa mu plany.
Dosign go jej smutek. Rephaim od razu si zorientowa, e Stevie
pacze. Mia wraenie, e szloch wstrzsa jego wasnym ciaem.
Przyspieszy. Co j doprowadzio do takiego stanu? Czy znw chodzio o
niego?
Bez chwili wahania min Muzeum Gilcreasea. Tam jej nie byo. Musiaa
si znajdowa gdzie na poudniu.
Gdy jego skrzyda rozgarniay nocne powietrze, nastrj dziewczyny si
zmieni - smutek ustpi miejsca czemu, co w pierwszej chwili wzbudzio w
Rephaimie konsternacj, a kiedy zrozumia, z czym ma do czynienia, krew w
nim zawrzaa.
Podanie! Stevie Rae bya w ramionach innego!
Nie zatrzyma si, by to przetrawi w swoim ni to ludzkim, ni zwierzcym
umyle. Nie pamita, e zrodzi si z gwatu i w subie dronego nienawici
ojca nie mia zazna niczego prcz ciemnoci i przemocy. W ogle nie myla tylko czu. Jeli Stevie odda si innemu, on, Rephaim, utraci j na zawsze.
A jeli to nastpi, jego wiat na powrt stanie si tym samym samotnym,
pozbawionym radoci miejscem, w ktrym kruk y, nim pozna dziewczyn.
Nie znisby tego.
Nie wezwa ojcowskiej krwi, by go zaprowadzia do Stevie Rae. Wprost
przeciwnie: z gbi wasnego jestestwa wywoa obraz sodkiej czirokeskiej
dziewczyny, ktra nie zasugiwaa na mczesk mier w kauy krwi, i majc
przed oczami t dziewczyn, o ktrej myla jako o swojej matce, lecia
wiedziony instynktem i sercem.
Serce przyprowadzio go na dworzec.
Widok tego miejsca wzbudzi w nim mdoci - nie tylko z powodu
wspomnienia tego, co si dziao na dachu i jak bliska mierci bya wwczas

Stevie Rae. Wiedzia, e gdzie tam, pod ziemi, Stevie ley w ramionach
innego.
Zerwa strzegc wejcia krat i bez wahania przemierzy piwnic. Wci
podajc za obecnym w jego krwi ladem dziewczyny, zszed do znajomych
tuneli. Oddycha coraz szybciej, coraz bardziej chrapliwie, a buzujca w yach
krew napdzaa jego furi i rozpacz.
Gdy w kocu j znalaz, zobaczy lecego na niej chopaka
pochonitego zaspokajaniem swojej chuci i obojtnego na wszystko inne na
wiecie. Co za dure! Rephaim mia ochot zrzuci go z dziewczyny. Powinien
to zrobi. yjcy w nim Kruk Przemiewca mia ochot uderza adeptem o
cian tak dugo, a jego zakrwawione, zmasakrowane ciao przestanie by
zagroeniem.
yjcy w nim mczyzna mia ochot paka.
Obezwadniony uczuciami, ktrych nie potrafi ani zrozumie, ani
opanowa, Rephaim zamar, wpatrujc si w tych dwoje z przeraeniem,
nienawici, ale take podaniem i rozpacz. Zobaczy, e Stevie Rae szykuje
si do spijania krwi chopaka, i natychmiast ze stuprocentow pewnoci poj
dwie rzeczy: po pierwsze, e to zerwie ich Skojarzenie; po drugie, e on tego nie
chce.
- Nie rb nam tego, Stevie Rae! - krzykn instynktownie.
Chopak zareagowa szybciej ni ona. Zerwa si na rwne nogi,
zasaniajc Stevie swoim ciaem.
- Wypierdalj std, poczwaro!
Widok adepta prbujcego chroni Stevie, jego Stevie, wprawi Rephaima
w sza zazdroci.
- Wyno si, smarkaczu! Nie potrzebujemy ci tu! - Przykucn i zblia
si powoli do adepta.
- Co jest? - Stevie potrzsaa gow, jakby prbowaa rozjani umys.
Podniosa z podogi koszul Dallasa i szybko j woya, by si okry.
- Nie ruszaj si stamtd, Stevie. Nie dopuszcz go do ciebie.
Rephaim naciera na chopaka, ktry cofa si, popychajc Stevie za sob.
W kocu dziewczyna wyjrzaa mu przez rami, dostrzega kruka i zrobia
wielkie oczy.
- Nie! - krzykna. - Nie, ciebie nie powinno tu by!
Jej sowa przeszyy go jak sztylet.
- Ale tu jestem! - Jego furia sigaa zenitu. Chopak wci si cofa,
trzymajc Stevie za sob. Rephaim wszed za nim do kuchni. Jego uwag
przycign jaki ruch pod sufitem.
Kruk podnis wzrok. Ciemno kbia si w przylegajcej do stropu
ohydnej czarnej kauy.
Szybko przenis uwag z powrotem na Stevie Rae. Nie mg teraz
myle o ciemnoci. Nie mg nawet bra pod uwag moliwoci, e biay byk
powrci, by odebra reszt dugu.

- Nie zbliaj si! - krzykn chopak i ku jego zdumieniu machn rk,


jakby odpdza ptaszka, ktry wpad mu do domu.
- Odsssu si! Masz co, co naley do mnie! - Rephaim nienawidzi
wydobywajcego mu si z garda zwierzcego syku, lecz nie mg na niego nic
poradzi. Ten przeklty smarkacz cakowicie wyprowadzi go z rwnowagi.
- Odejd std, Rephaimie. Nic mi nie jest. Dallas nie robi mi krzywdy.
- Odej? Zossstawi ci? - wybuchn kruk. - Jakebym mg?
- Nie powinno ci tu by! - krzykna Stevie Rae. Wygldaa, jakby za
chwil miaa si rozpaka.
- A niby gdzie mam by? Jak moga sdzi, e nie bd wiedzia, co tu
robicie?
- Wyno si std!
- Mam uciec? Tak jak ty ucieka ode mnie? Nie. Nie zrobi tego, Stevie
Rae. Tak postanowiem.
Chopak dotar do ciany. Zerkajc to na Rephaima, to na Stevie,
prbowa wymaca za plecami wystajce z dziury przewody.
- Wy naprawd si znacie - powiedzia.
- Jasssne, e si znamy, durniu! - sykn Rephaim, rozdraniony sykiem
obecnego w nim zwierzcia, ktre wymkno si spod kontroli.
- Skd? - rzuci w kierunku dziewczyny adept.
- Wszystko ci wytumacz.
- wietnie! - zawoa Rephaim, jakby powiedziaa to do niego, a nie do
chopaka. - Chc, eby mi wyjania, co si dzisiaj stao.
- Rephaimie. - Stevie Rae spojrzaa na niego zza Dallasa i potrzsna
gow, jakby bya potwornie sfrustrowana. - To zdecydowanie nie jest
odpowiedni moment.
- Znacie si.
Kruk wczeniej ni Stevie zauway zmian w gosie chopaka. Adept
wypowiedzia te sowa z zimn nienawici. Ciemno nad ich gowami
zadraa w rozkosznym wyczekiwaniu.
- Zgoda, znamy si. Ale mog ci wszystko wyjani. On...
- Cay czas z nim bya.
Zmarszczya brwi.
- Cay czas? Nie. Po prostu znalazam go, kiedy by powanie ranny, i nie
wiedziaam...
- Cay ten czas, gdy traktowaem ci jak jak krlow czy co w tym
stylu. Jakby bya prawdziw najwysz kapank- przerwa jej znowu chopak.
Stevie wygldaa na wstrznit i zranion.
- Jestem prawdziw najwysz kapank. Ale jak ju prbowaam ci
powiedzie, znalazam Rephaima, gdy by ciko ranny, i nie mogam tak po
prostu pozwoli mu umrze.
Wykorzystujc to, e uwaga adepta bya cakowicie skupiona na
dziewczynie, Rephaim przysun si bliej.

Ciemno ponad nimi zgstniaa.


- By czci tego, co omal ci nie zabio w krgu!
- To on mnie wtedy uratowa!!! - wrzasna Stevie.
- Gdyby si nie zjawi, biay byk wykrwawiby mnie na mier!
Chopak jakby tego nie sysza.
- Trzymaa tego... tego stwora w tajemnicy. Wszystkich okamywaa!
- Do cholery, Dallas, nie miaam pojcia, co robi!
- Okamaa mnie, dziwko!
- Nie wa si tak do mnie mwi! - Uderzya go z caej siy.
Zatoczy si o p kroku w ty.
- Co on z tob zrobi, do kurwy ndzy?
- Oprcz tego, e dwa razy uratowa mi ycie? Nic!!! - wrzasna.
- Namiesza ci we bie!!! - rykn Dallas. Ciemno spyna z sufitu,
jakby nagle znalaza saby punkt w tamie, i otoczya chopaka, osiadajc mu na
gowie i ramionach, oplatajc w pasie z obrzydliw poufaoci, ktra
przywodzia Rephaimowi na myl ostre jak brzytwa we. Tyle e ciemno
bynajmniej nie przecia adepta - wicej: on jej w ogle nie zauway.
- Moja gowa naley do mnie. On nic mi nie zrobi - powiedziaa Stevie i
zrobia wielkie oczy, dopiero teraz dostrzegajc ciemno. Cofna si o krok,
jakby nie chciaa, eby zbrukao j to, co jego dotykao. - Dallas, posuchaj
mnie. Myl. Znasz mnie. To nie to, o co mnie posdzasz.
Rephaim dostrzega zachodzc w adepcie zmian. Odsunicie si Stevie
i ciemno, ktra nim zawadna, doprowadziy go do wrzenia.
- Zrobi z ciebie zasran dziwk i kamczuch! - wrzasn chopak. Trzeba ci nauczy rozumu, dziewczyno!
Unis rk, jakby chcia j uderzy. Rephaim bez wahania skoczy na
niego, odrzuci go od Stevie i stan midzy nimi.
- Nie rb mu krzywdy! - powiedziaa, chwytajc go za rami i
powstrzymujc przed ponownym uderzeniem Dallasa. - Po prostu mu odbio.
Nic by mi nie zrobi.
Kruk pozwoli si odcign.
- Chyba go nie doceniasz - powiedzia jednak.
- Zdecydowanie - burkn chopak.
Rephaim nie wiedzia, skd wzi si ten bl. By jak olepiajco biay
pomie. Jego ciao wio si w mczarniach, plecy ugiy si pod krzyem
cierpienia. Niczym przez ciemniejcy welon widzia Dallasa z oczami
poncymi niewiarygodnie jaskrawym szkaratem, trzymajcego wystajce ze
ciany kable.
- Rephaim! - krzykna Stevie Rae.
Chciaa go schwyci, ale niespodziewanie si cofna i ruszya do
chopaka.
- Przesta! Pu go! - zawoaa, cignc go za rk.
Przewidrowa j krwistoczerwonymi oczyma.

- Usma go. A wtedy to co, co ci opanowao, zniknie i bdziemy mogli


by razem. Jeli tylko bdziesz moja, nikomu nie powiem o tym, co si tu
zdarzyo.
Z mglistym uczuciem zrozumienia Rephaim zauway, e ciemno nie
okleja ju ciaa chopaka. Wnikna w niego i cakowicie nim zawadna.
Czymkolwiek Dallas go razi, ciemno jeszcze wzmagaa jego si.
W Kruku zagocia pewno, e zginie.
- Ziemio, przybd. Potrzebuj ci.
Sysza gos Stevie Rae z zakceniami, jakby bya pomykiem wiecy
usiujcym do niego dotrze poprzez huraganowy wiatr. Olbrzymim wysikiem
woli skupi na niej wzrok. Ich spojrzenia si skrzyoway i nagle usysza
wyrany, silny i pewny gos dziewczyny:
- Ochro go przed Dallasem, bo Rephaim naley do mnie.
Zrobia ruch w jego kierunku, jakby czym ciskaa - i w jego ciao uderzy
zielony pomie, odrzucajc go do tyu i przerywajc kontakt z tym, czym razi
go Dallas. Kruk lea bezwadnie na pododze, ciko oddychajc i chonc co,
co stawao si ju znajomym agodnym dotykiem uzdrawiajcej ziemi.
Dallas obrci si do dziewczyny.
- Powiedziaa, e ta istota naley do ciebie.
Jego gos brzmia jak mier. Rephaim przylgn do ziemi, pragnc, by w
niego wnikna i uleczya go w stopniu, ktry by mu pozwoli dosign Stevie.
- Owszem. Naley. Trudno to wytumaczy i rozumiem, e jeste
wcieky. Ale Rephaim naley do mnie - powtrzya, przenoszc wzrok na
kruka. - I cho brzmi to dziwacznie, ja chyba te nale do niego.
- To nie jest dziwaczne. To jest kurewsko chore.
Nim Rephaim zdoa si podnie, Dallas wycelowa palcem w
dziewczyn. Rozleg si oguszajcy huk i po chwili Stevie staa porodku
wieccego zielonego krgu, potrzsajc gow i marszczc brwi.
- Prbowae mnie porazi prdem? Naprawd chciae mnie skrzywdzi,
Dallas?
- Wolaa t pokrak ode mnie!!! - wrzasn chopak.
- Robiam to, co uwaaam za suszne!
- Wiesz co? Jeli to jest suszne, to ja nie chc mie z tym nic wsplnego!
Wol przeciwiestwo!
Ledwie wypowiedzia te sowa, krzykn, upuci ciskany w rku kabel,
osun si na kolana, a potem opad twarz w d.
- Dallas, nic ci nie jest? - Stevie zrobia niepewny krok w jego stron.
- Nie zbliaj si do niego - wychrypia Rephaim, podnoszc si z wielkim
trudem.
Stevie zamara, po czym zmienia kierunek i zamiast do Dallasa podbiega
do kruka. Otoczya go ramieniem.
- Nic ci nie jest? Wygldasz na przypalonego.

- Przypalonego? - Mimo wszystko zachciao mu si mia. - Co to niby


ma znaczy?
- To. - Stevie dotkna jednego z pir pokrywajcych pier Rephaima. Ze
zdumieniem spostrzeg, e istotnie jest osmalone. - Troch ci si przypieky
brzegi.
- Dotykasz go! Pewnie si te pieprzycie, co? Niech to szlag, ciesz si,
e mnie powstrzyma, zanim dokoczylimy. Nie mam zamiaru spija
popuczyn po jakim maszkaronie!
- Dallas, co to za potworne... - Stevie Rae urwaa, gdy tylko jej wzrok
pad na chopaka.
- Zgadza si. Nie jestem ju jakim durnym adeptem.
Jego twarz okalay nowiutkie tatuae w ksztacie uderzajcych biczw.
Rephaim zauway, e s niepokojco podobne do macek, za pomoc ktrych
ciemno uwizia w krgu Stevie i jego. Oczy byszczay Dallasowi jeszcze
silniejsz ni przedtem czerwieni, a ciao zdawao si wiksze, jakby napucho
od nowo nabytej mocy.
- O matko! - jkna Stevie Rae. - Przeszede Przemian!
- I to niejedn.
- Dallas, musisz mnie wysucha. Pamitasz ciemno? Widziaam, jak
siga po ciebie. Prosz, sprbuj si skupi. Nie pozwl, eby ci opanowaa.
- Ona mnie? Jak moesz to mwi, stojc obok tej poczwary? Nie, kurwa!
Nie bd duej sucha twoich kamstw! I postaram si, eby nikt inny ich nie
sucha. - Warkn nienawistnie.
Gdy wsta i zacz siga po kable, ktrymi wczeniej przesya prd,
Stevie wycofaa si z kuchni, cignc za sob Rephaima. Kiedy znaleli si na
zewntrz, uniosa rk i wzia gboki oddech.
- Ziemio, zamknij to wejcie.
- Nie!!! - wrzasn Dallas.
Rephaim zdy zauway, jak chopak chwyta kabel i celuje w nich, po
czym z odgosem, ktry przywodzi na myl szemranie jesiennego wiatru w
gaziach, ziemia osypaa si za nimi, chronic ich przed gniewem ciemnoci.
- Moesz i? - zapytaa Stevie.
- Tak. Nie zrani mnie mocno. A jeli nawet, to twoja ziemia ju mnie
uleczya - powiedzia, spogldajc w d na otoczon jego ramieniem drobn,
lecz dumn i siln dziewczyn.
- Musimy si std wynosi - powiedziaa, ruszajc przodem ku wyjciu z
tuneli. - Kuchnia ma drugie wyjcie. Dallas raz-dwa si wydostanie.
- Dlaczego nie zamkniesz take tamtej drogi? - zapyta kruk, podajc za
ni.
Spojrzaa na niego z wyranym zniecierpliwieniem.
- Miaabym go zabi? Nic z tych rzeczy. On wcale nie jest taki zy,
Rephaimie. Po prostu wpad w sza, bo ciemno pomieszaa mu w gowie, gdy
dowiedzia si o nas.

O nas...
Mia ochot schwyci si kurczowo tych sw, ktre stanowiy most
midzy nimi dwojgiem, lecz nie mg. Nie byo na to czasu. Potrzsn gow.
- Nie, Stevie Rae. Ciemno nie pomieszaa mu w gowie. On j wybra.
Myla, e dziewczyna zaprotestuje, ale tylko zwiesia ramiona.
- Tak - powiedziaa, nie patrzc na niego. - Syszaam.
W milczeniu wspili si po drabinie. Gdy przechodzili przez piwnic, zza
wyrwanej kraty dobieg ich jaki dwik, ktry wyda si Rephaimowi znajomy.
- Zabiera garbusa! - krzykna Stevie Rae i ruszya sprintem, a on
popdzi za ni.
Gdy dobiegli na parking, zdyli jedynie zobaczy, jak niebieski
samochodzik go opuszcza.
- Mamy kopoty - stwierdzia Stevie.
Rephaim zlustrowa badawczym spojrzeniem horyzont na wschodzie.
Niebo zaczynao ju janie.
- Musisz zosta w tunelach - powiedzia.
- Nie mog. Jeli nie wrc przed witem, Lenobia i pozostali zaraz tu
bd.
- Odejd - rzek kruk. - Polec z powrotem do Gilcreasea. Moesz zosta
pod ziemi, eby ci znaleli. Bdziesz bezpieczna.
- A jeli Dallas wrci do Domu Nocy i opowie im o nas?
Rephaim zawaha si tylko na moment.
- W takim razie rb, co musisz. Wiesz, gdzie bd.
Odwrci si, by odej.
- We mnie ze sob!
Zamar.
- Zblia si wit - odpar, nie patrzc na ni.
- Jeste ju zdrowy, prawda?
- Tak.
- Masz do si, by lecie i nie mnie?
- Mam.
- Wic zanie mnie do Gilcreasea. Jestem pewna, e ten stary dom ma
piwnic.
- A co z twoimi przyjacimi, z pozostaymi czerwonymi adeptami? zapyta.
- Zadzwoni do Kramishy i powiem jej, e Dallas zwariowa i e jestem
bezpieczna, ale nie w tunelach. I e wszystko wyjani im jutro.
- Kiedy si o mnie dowiedz, bd myleli, e wybraa mnie zamiast
nich.
- Na razie wybieram jedynie par dni wolnego, by mc si zastanowi, co
zrobi z tym caym fermentem, ktry sieje Dallas - odpara Stevie, po czym
dodaa znacznie agodniejszym tonem: - Chyba e nie chcesz mnie zabra ze
sob. Moesz po prostu std odlecie i mie spokj od tej afery.

- Jestem twoim partnerem czy nie? - zapyta, nim zdy si powstrzyma.


- Tak. Jeste.
Nie mia pojcia, e wstrzymywa oddech, pki powietrze nie uszo z jego
puc w przecigym westchnieniu. Rozpostar ramiona.
- W takim razie powinna pj ze mn. Postaram si, eby za dnia spaa
spokojnie.
- Dzikuj - powiedziaa najwysza kapanka Rephaima i pozwolia, by
trzymajc j w silnych ramionach, unis si w niebo.
Nie mylia si: w starym domostwie bya piwnica. Miaa goe kamienne
ciany i klepisko zamiast podogi, ale bya zaskakujco sucha i wygodna. Stevie
Rae z westchnieniem ulgi usiada po turecku pod cian i wyja komrk.
Rephaim nie bardzo wiedzia, co robi, wic sta tam i sucha, jak Stevie
dzwoni do koleanki o imieniu Kramisha i zaczyna si pospiesznie tumaczy z
tego, e nie wrci do szkoy.
- Dallasowi kompletnie odbio... chyba ten prd co mu poprzestawia w
mzgu... wyrzuci mnie z auta Zo w drodze do Domu Nocy... nie, nic mi nie
jest... wrc pewnie wieczorem...
Rephaim czu si jak intruz. W kocu odszed, by mogy porozmawia
bez wiadkw. Wrci na strych i przechadza si przed otwartymi drzwiami
wnki, w ktrej zbudowa sobie gniazdo.
By zmczony. Mimo cakowitego wyzdrowienia wycig ze wschodem
soca ze Stevie Rae w ramionach doszcztnie go wyczerpa. Powinien uoy
si we wnce i odpoczywa do wieczora. Stevie nie wyjdzie z piwnicy do
zmroku.
Stevie nie moe stamtd wyj.
W wietle dziennym mona j skrzywdzi. Wprawdzie wszyscy czerwoni
adepci mieli ten sam problem, wic Dallas nie mg jej zagrozi przed
zmrokiem, ale co bdzie, jeli przypadkowo natknie si na ni czowiek?
Rephaim powoli zebra koce i zgromadzone wczeniej jedzenie, po czym
zacz przenosi to wszystko do piwnicy. Gdy schodzi tam po raz ostatni, byo
ju cakiem jasno. Dziewczyna zakoczya rozmow i leaa skulona w kcie.
Ledwie si poruszya, gdy przykry j kocem. Potem umoci sobie posanie
obok niej, nie do blisko, by si dotykali, lecz tak, by natychmiast po
przebudzeniu moga go zobaczy. Wybra miejsce pomidzy ni a drzwiami:
gdyby kto wszed, musiaby najpierw min jego, aby dotrze do niej.
Ostatni jego myl przed zaniciem bya ta, e wreszcie zrozumia
wieczne poczucie furii i wzburzenie towarzyszce jego ojcu. Gdyby Stevie Rae
naprawd go dzi odtrcia, jego wiat ju zawsze byby zbrukany jej strat. Ta
wiadomo przerazia go bardziej ni perspektywa ponownego spotkania z
ciemnoci.
Nie chc y w wiecie, w ktrym jej nie bdzie - pomyla kruk i
doszcztnie wyczerpany uczuciami, ktre ledwie rozumia, zasn.

ROZDZIA DWUDZIESTY CZWARTY


Stark
- Wiem, e wejcie w Zawiaty moe mnie zabi, ale nie chc y na tym
wiecie bez niej. - Powstrzyma si od krzyku, cho nie zdoa zakamuflowa
kipicej w nim frustracji. - Wic po prostu mi poka, co musz zrobi, eby
dosta si tam, gdzie ona jest, i zabra j stamtd!
- Dlaczego chcesz j odzyska? - zapytaa Sgiach.
Stark przeczesa palcami wosy. Wyczerpanie zwizane ze wiatem
dziennym dranio go i mcio mu w gowie. W kocu wyrzuci z siebie jedyn
odpowied, jak jego umczony umys zdoa z siebie wykrzesa:
- Bo j kocham.
Zamiast zareagowa jako na to wyznanie, krlowa przygldaa mu si w
zamyleniu.
- Czuj, e dotkna ci ciemno.
- Tak - przyzna chopak, cho nie cakiem wiedzia, co ma na myli
Sgiach - ale kiedy postanowiem by z Zoey, wybraem wiato.
- A czy wybieraby j nadal, gdyby to oznaczao utrat tego, co miujesz
najbardziej? - zapyta Seoras.
- Chwila. Przecie Stark wanie po to chce si przenie w Zawiaty,
eby chroni Zoey - zauwaya Afrodyta. - eby moga poskada do kupy
swoj dusz i wrci do ciaa. Zgadza si?
- W istocie. Kiedy ju scali swoj dusz, moe zadecydowa o powrocie przytakn wojownik.
- W takim razie nie rozumiem twojego pytania. Jeli Zo wrci, to Stark jej
nie straci - rzeka dziewczyna.
- Mj stranik chce powiedzie, e jeli Zoey powrci z Zawiatw,
bdzie odmieniona - wyjania Sgiach. - Co si stanie, jeli w wyniku tej
odmiany odsunie si od Starka?
- Jestem jej wojownikiem. To si nie zmieni. Bd musia przy niej
zosta.
- Wanie, chopcze. Bdziesz musia przy niej zosta jako wojownik, ale
moe nie jako jej wybranek - zauway Seoras.
Stark mia wraenie, e kto wbija mu sztylet w brzuch.
- Jestem gotw zgin, by wrcia - rzek jednak bez wahania. - Nic nie
zmieni mojego postanowienia.
- Czasem nasze najgbsze emocje rni si jedynie dziki temu, jacy
jestemy w gbi duszy - rzeka krlowa. - Podanie i empatia, powicenie i
obsesja, mio i nienawi: te uczucia s sobie niezmiernie bliskie. Twierdzisz,
e kochasz swoj krlow tak bardzo, i jeste gotw dla niej umrze, ale jak
barw przybraby twj wiat, gdyby ona przestaa odwzajemnia t mio?

Ciemn. To sowo natychmiast zrodzio si w jego gowie, lecz wiedzia,


e nie powinien wypowiada go na gos.
Na szczcie uratowaa go niewyparzona gba Afrodyty.
- Gdyby Zo nie chciaa z nim by w takim sensie, w jakim dziewczyna
jest z chopakiem, Stark czuby si potwornie. To chyba jasne. Co jednak nie
znaczy, e przeszedby na ciemn stron, a jestem pewna, e wiesz, co to
znaczy, skoro twj facet oglda Star Treka, ktry ani troch nie rni si od tego
drugiego debilnego filmu. A poza tym czy to, co Stark zrobiby w hipotetycznej
sytuacji, w ktrej Zoey by go rzucia, nie jest wycznie spraw midzy
Starkiem, Zoey i Nyks? Bogini wie, e nie chc, by to zabrzmiao wrednie, ale
ty w kocu jeste krlow, a nie bogini, wic w pewnych sprawach po prostu
nie masz nic do powiedzenia.
Stark wstrzyma oddech, czekajc, a Sgiach za pomoc Star Treka,
Gwiezdnych wojen czy innego badziewia roztrzaska Afrodyt na milion
kawakw, tymczasem krlowa parskna niespodziewanie modzieczym
miechem.
- Ciesz si, e nie jestem bogini, moda wieszczko. Ten niewielki
kawaek wiata, nad ktrym mam wadz, wystarcza mi a nadto.
- Dlaczego wic tak ci interesuje, co moe zrobi Stark? - zapytaa
Afrodyta, ignorujc ostrzegawcze spojrzenia Dariusa.
Sgiach i jej stranik wymienili dugie spojrzenia, po czym wojownik
skin lekko gow, jakby co wsplnie postanowili.
- Rwnowag midzy wiatoci a ciemnoci na wiecie moe naruszy
nawet jeden czyn. Postpowanie pojedynczego wojownika, takiego jak Stark,
moe mie wpyw na wielu innych.
- A nie byoby dobrze, gdyby kolejny potny wojownik tego wiata
walczy po stronie ciemnoci - doda stranik.
- Wiem o tym. Nigdy wicej nie stan po jej stronie - odpar ponuro Stark.
- Widziaem, jak dusza Zoey roztrzaskuje si w wyniku jednego czynu, wic t
cz te rozumiem.
- W takim razie dziaaj rozwanie - rzeka krlowa. - Zarwno w
Zawiatach, jak i na tym wiecie. Pamitaj te o tym, e o ile modzi i naiwni
wierz, i mio jest najsilniejsza ze wszystkiego, o tyle ci, ktrych cechuje
wikszy... hm, realizm, wiedz, e wola pojedynczej osoby, wzmocniona
uczciwoci i wiadomoci celu, moe mie wiksz moc ni dziaanie tuzina
zakochanych romantykw.
- Bd o tym pamita. Obiecuj. - Stark ledwie sysza wasne sowa. By
gotw przysic, e utnie sobie rk, gdyby o to wanie poprosia go Sgiach w
zamian za rozpoczcie procedury przenoszenia go w Zawiaty.
Krlowa pokrcia smutno gow, jakby syszaa jego myli.
- Dobrze zatem - powiedziaa. - Rozpocznijmy misj. - Uniosa rk. Przywouj Seol ne Gigh.

Rozleg si wist, a po nim seria stukni. Podoga pomidzy ciaem Zoey


a podestem krlowej otworzya si, wyrzucajc kamie w kolorze rdzy,
sigajcy Starkowi do pasa, szeroki i dostatecznie dugi, by na jego paskiej
powierzchni mg si pooy dorosy wampir. Na caej powierzchni kamienia
widniay misternie wyryte wzory, a po obu stronach otaczajcej go podogi
widniay rowki wygite w uk, grubsze na jednym kocu i ostro zakoczone na
drugim. Przygldajc im si, Stark nagle uwiadomi sobie dwie rzeczy.
Po pierwsze, rowki wyglday jak olbrzymie rogi.
Po drugie, kamie wcale nie by rdzawy. By to biay marmur, a rdzawa
barwa pochodzia od plamy. Plamy krwi.
- To Seol ne Gigh, Siedlisko Ducha - wyjania Sgiach. - Prastary wity
kamie ofiarny. Od niepamitnych czasw stanowi cznik z ciemnoci i
wiatoci, z biaym i czarnym bykiem, ktre razem wzite stanowi podstaw
mocy stranikw.
- Ofiarny? - zapytaa Afrodyta, zbliajc si do kamienia. - Jakie ofiary
masz na myli?
- To zaley od rodzaju misji, nieprawda? - zapyta Seoras.
- Twoja odpowied niczego nie wyjania - prychna.
- Ale oczywicie, e wyjania, drogie dziewcz - odpar Seoras,
umiechajc si do niej ponuro. - I ty dobrze o tym wiesz, nawet jeli nie masz
ochoty tego przyzna.
- Nie mam nic przeciwko ofiarom - rzek Stark, zmczonym gestem
pocierajc brwi. - Tylko mi powiedz, co lub kogo - tu rzuci okiem na Afrodyt,
nie troszczc si o gniewne spojrzenie Dariusa - musz powici, i sprawa
zaatwiona.
- To ty masz zosta powicony, chopcze - wyjani Seoras.
- Jego osabienie w godzinach dziennych powinno pomc. Duchowi
bdzie atwiej wymkn si z ciaa - zwrcia si do stranika Sgiach, ignorujc
obecno Starka.
- wita racja. Wikszo wojownikw wzbrania si przed opuszczeniem
ciaa. Sabo moe uatwi przejcie - przyzna Seoras.
- W takim razie co mam zrobi? Znale dziewic czy jak? - Stark nie
spojrza przy tym na Afrodyt, ktra zdecydowanie nie pasowaa mu do tej
kategorii.
- To twoja ofiara, wojowniku. Nie wystarczy przela cudz krew. Caa ta
misja od pocztku do koca bdzie twoja. Nadal jeste gotw j rozpocz,
Stark? - zapytaa Sgiach.
- Tak - odpar bez wahania.
- W takim razie po si na Seol ne Gigh, mody straniku MacUallisie.
Twj wdz utoczy ci krwi i zabierze ci w miejsce znajdujce si pomidzy
yciem a mierci. Kamie przyjmie twoj ofiar. Biay byk przemwi.
Zostaniesz przyjty. On zaprowadzi twego ducha do bramy Zawiatw. Od

ciebie zaley, czy dostaniesz si do rodka. Niech bogini ma tw dusz w opiece


- powiedziaa krlowa.
- W porzdku. wietnie. Miejmy to ju za sob - rzek Stark, ale nie
podszed od razu do Seol ne Gigh. Zamiast tego uklk obok ciaa Zoey i nie
zwaajc na spojrzenia wszystkich obecnych, obj domi jej twarz i agodnie
ucaowa w usta, szepczc: - Id po ciebie. Tym razem ci nie zawiod. - Potem
wsta, wyprostowa ramiona i podszed do ogromnego kamiennego bloku.
Seoras stan u szczytu kamienia. Spokojnie patrzc Starkowi w oczy,
wyj z zawieszonej u pasa skrzanej pochwy zabjczo ostry sztylet.
- Chwila, chwila! - Afrodyta w jej tylko znanym celu szperaa w ogromnej
torbie z nabyszczanej skry, ktr przywloka z Wenecji.
Stark mia jej serdecznie do.
- Afrodyto, to nie jest waciwy moment.
- No wreszcie! Wiedziaam, e nie mogabym zgubi czego tak
wielkiego i mierdzcego. - Wyja z torby spory woreczek wypeniony
brzowymi gazkami i igiekami, po czym daa znak jednemu ze stojcych pod
cian wojownikw, pstrykajc palcami i sprawiajc bardziej arystokratyczne
wraenie, ni Stark mgby gono przyzna. Potny mczyzna dosownie
podbieg, by wzi woreczek z jej rk. - Nim rozpoczniecie co, co z pewnoci
bdzie wyjtkowo nieatrakcyjnym upuszczaniem krwi, kto musi okadzi tym
Starka.
- Co ty wymylasz? - Stark potrzsn gow, nie pierwszy raz
zastanawiajc si, czy tej dziewczynie nie brakuje pitej klepki.
Afrodyta przewrcia oczami.
- Babcia Redbird powiedziaa Stevie Rae, a ona mnie, e palenie cedru
dziaa w wiecie duchw jak jaki wielki czirokeski amulet.
- Cedru? - zdziwi si Stark.
- Tak. Wdychaj go i zabierz ze sob w Zawiaty. A teraz prosz, zamknij
usta i przygotuj si do upuszczenia krwi. - Przeniosa wzrok na Sgiach. - Myl,
e uznaaby babci Redbird za szamank. Jest mdra i naprawd naley do
tych, ktrzy uwaaj, e ziemia posiada dusz. Twierdzi, e cedr pomoe
Starkowi.
Wojownik, ktremu podaa woreczek, zerkn na Sgiach, ktra wzruszya
ramionami i skina gow.
- Nie zaszkodzi.
Gdy rozpalono w koksowniku, dodajc par igieek, Afrodyta si
umiechna i skonia lekko Seorasowi.
- Teraz moemy zacz.
Stark omal nie wrzasn na t denerwujc idiotk, ale wzi si w gar.
Musia si skoncentrowa. Wdycha gboko zapach cedrowego igliwia, ufajc
babci Redbird i pamitajc, e liczy si tylko to, by dotrze do Zoey i mc j
chroni. Przetar doni czoo. Szkoda, e nie mg zetrze z siebie tej mccej
umys mgy, ktra osiadaa na nim, gdy na zewntrz wiecio soce.

- Nie walcz z tym. To naturalne, e czujesz si troch dziwnie,


wylizgujc si z ciaa. Wojownicy zwykle nie robi takich rzeczy. - Seoras
wskaza sztyletem pask powierzchni kamienia. - Odkryj pier i po si.
Chopak zdj bluz i koszulk, po czym pooy si na kamieniu.
- Widz, e zostae ju naznaczony - zauway stranik, wskazujc na
lewej czci jego klatki piersiowej row blizn po poparzeniu zaman strza.
- Tak. Dla Zoey.
- W takim razie suszne jest, by da si dla niej naznaczy po raz drugi.
Stark lea sztywno na splamionym krwi kamieniu, oczekujc blu.
Spodziewa si, e powierzchnia bdzie zimna i martwa, ale gdy tylko dotkn
skr marmuru, jego ciao poczo si nagrzewa. Ciepo bio rytmicznie z gbi
Seol ne Gigh niczym uderzajcy puls.
- Czujesz go! - zauway stary wojownik.
- Gorcy - odpar Stark, spogldajc na niego.
- Dla tych z nas, ktrzy s stranikami, kamie yje. Ufasz mi, chopcze?
Zaskoczony pytaniem Stark zamruga, lecz odpowiedzia bez wahania:
- Tak.
- Zabior ci przed oblicze mierci. eby si tam dosta, musisz mi
zaufa.
- Ufam ci - powtrzy chopak, czujc gbokie duchowe pokrewiestwo
ze stranikiem i wiedzc, e moe mu zawierzy.
- To nie bdzie przyjemne dla adnego z nas, ale jest konieczne. Ciao
musi uwolni ducha, by ten mg swobodnie ulecie. Mona to osign jedynie
poprzez bl i krew. Jeste gotw?
Chopak przytakn, przycisn donie do gorcej powierzchni kamienia i
wcign gboko w puca zapach cedru.
- Zaraz! Zanim go zranisz, powiedz mu co pomocnego. Nie pozwl, eby
jego dusza miotaa si po Zawiatach bez adu i skadu. Jeste szamanem, wic
przeka mu troch tego szamastwa! - nie wytrzymaa znw Afrodyta.
Seoras spojrza na ni, po czym przenis wzrok na swoj krlow. Stark
nie widzia twarzy Sgiach, dostrzeg jednak odbicie jej reakcji na twarzy
stranika, ktry delikatnie unis kciki ust w namiastce umiechu, spogldajc
znw na Afrodyt.
- C, moja maa krlowo, oto, co powiem twojemu przyjacielowi:
najprawdziwsze, najczystsze dobro poznajemy wtedy, kiedy najpodlejsze cechy
naszej natury ustpuj miejsca pragnieniu mioci, spokoju i harmonii. Poddanie
si im niesie ze sob wielk moc.
- Dla mnie to zbyt poetyckie, ale Stark lubi czyta. Moe bdzie wiedzia,
o co ci chodzi - odpara dziewczyna.
- Afrodyto - odezwa si Stark - wywiadczysz mi przysug?
- Kto wie?
- Racz. Si. Zamkn - wycedzi, po czym podnis wzrok na Seorasa. Dziki za rad. Bd o tym pamita.

Seoras spojrza mu w oczy.


- Musisz sobie poradzi z blem sam, chopcze. Ja nie mog ci nawet
przytrzymywa. Jeli nie dasz rady tego zrobi, to znaczy, e i tak nie
przeszedby przez bram, wic lepiej bdzie to zakoczy, zanim jeszcze
zaczniesz.
- Nie mam zamiaru si std ruszy - odpar Stark.
- Bicie serca Seol ne Gigh zaprowadzi ci w Zawiaty. Drog powrotn
bdziesz musia odnale sam.
Stark skin gow i rozpostar donie na powierzchni marmuru, grzejc
jego ciepem zzibnite nagle ciao.
Seoras unis sztylet i uderzy tak szybko, e chopak ledwie zarejestrowa
ruch jego rki. Pierwsza rana, ktr poczu jedynie jako fal gorca, biega od
pasa po grn krawd prawych eber.
Druga bya niemal identyczna, tyle e krwawa linia pojawia si po lewej
stronie.
Wtedy zaatakowa prawdziwy bl. Stark mia wraenie, e krew sczca
si z bokw i zbierajca w kau na kamieniu pali niczym lawa. Ostry jak
brzytwa dirk Seorasa ci metodycznie to z jednej, to z drugiej strony ciaa, a
wreszcie krew zebraa si na brzegu kamienia niczym w kcie oka jakiego
olbrzyma, by po chwili wahania przela si i spyn w d, toczc szkaratne
zy wzdu misternych obie, a na koniec ciekajc do rynien w ksztacie
rogw.
Nigdy w yciu nie czu takiego blu. Nawet kiedy umiera.
Nawet kiedy zmartwychwsta i potrafi myle jedynie o pragnieniu i
przemocy.
Nawet kiedy omal nie zgin od wasnej strzay.
Bl zadawany mu przez stranika nie by wycznie fizyczny. Pali mu
ciao, ale take dusz. Mczarnie cigny si nieprzerwan fal, od ktrej nie
byo wytchnienia. Stark czu, e lada chwila utonie.
Walczy mimowolnie, wiedzc, e nie moe si ruszy, starajc si jednak
zachowa wiadomo. Jeli si poddam, umr - koatao mu w gowie.
- Zaufaj mi, chopcze. Pozwl jej odej.
Seoras sta nad nim, raz za razem pochylajc si i tnc mu skr, ale jego
gos by dla Starka niczym odlega, ledwo dostrzegalna kotwica.
- Zaufaj mi.
Dokona ju wyboru. Teraz musia jedynie przy nim wytrwa.
- Ufam - usysza wasny szept. Potem wiat sta si szary, nastpnie
szkaratny, wreszcie czarny. Stark nie by wiadom niczego z wyjtkiem blu i
odpywajcej z ciaa krwi. Potem obie te rzeczy sploty si w jedno i nagle
znalaz si poza swoim ciaem, wsika w kamie, spywa po jego obionych
cianach i wpada do rynien.
Otoczony samym blem i ciemnoci, w pierwszej chwili zmaga si z
panik, ktra jednak zaraz ustpia miejsca otpiaej i w pewien sposb

pocieszajcej akceptacji. Pomyla, e ta ciemno nie jest wcale taka za, a bl


przechodzi... waciwie jest ju niemal tylko wspomnieniem.
- Nie poddawaj si, debilu! Zoey ci potrzebuje!
Afrodyta? Na bogini, jakie to denerwujce, e nawet po opuszczeniu
ciaa wci musi sucha tej idiotki.
Po opuszczeniu ciaa?... A wic udao mu si! Ogarn go zachwyt, ktry
po chwili zastpia konsternacja.
By poza ciaem.
Nic nie widzia. Niczego nie czu ani nie sysza. Otaczaa go
nieprzenikniona czer.
Nie mia pojcia, gdzie si znajduje. Jego duch miota si jak uwiziony
ptak, uderzajc o nico.
Co takiego powiedzia mu Seoras? Jak brzmiaa jego rada?
Poddanie si niesie ze sob wielk moc.
Przesta walczy i uspokoi si, a wwczas przez ciemno przedaro si
mgliste wspomnienie jego duszy przelewajcej si do dwch rynien w ksztacie
rogw.
Rogw!
Skoncentrowa si na jedynym uchwytnym pojciu, jakie si zrodzio w
jego umyle, i wyobrazi sobie, jak chwyta za owe rogi.
Z absolutnej ciemnoci wyonia si istota w innym odcieniu czerni,
przypominajcym niebo podczas nowiu albo gbok nocn wod i na wp
zapomniane sny.
- Przyjmuj twoj ofiar krwi, wojowniku. Staw mi czoo i przejd dalej,
jeli masz odwag.
- Mam! - krzykn Stark, przyjmujc wyzwanie.
Byk natar na niego. Chopak zadziaa instynktownie: nie ucieka, nie
odskoczy na bok, lecz rzuci si na zwierz, krzyczc z wciekoci i strachu.
Byk pochyli olbrzymi eb, jakby chcia go ub.
- Nie! - Stark skoczy na niego i chwyci za rogi niczym we nie, a bestia
w tym samym momencie gwatownie uniosa gow, wyrzucajc go w gr.
Mia wraenie, e skacze do wody z niewiarygodnie wysokiej skarpy,
koziokujc po drodze i syszc gdzie za sob dobiegajcy z bezdusznej czerni
gos byka, ktry powtarza trzy sowa:
- Dobra robota, straniku.
Po czym wok nastpia eksplozja wiata, a zaraz potem Stark uderzy o
tward ziemi. Podnosi si powoli, mylc, jakie to dziwne, e cho jest tylko
duchem, zachowa ksztat i czucie ciaa. Rozejrza si.
Przed nim znajdowa si zagajnik identyczny jak ten w pobliu zamku
Sgiach. Nie zabrako nawet drzewa ofiarnego obwieszonego niezliczonymi
paskami materiau, ktry zmienia si na jego oczach, przybierajc rne barwy
i dugoci, a przy tym poyskujc jak choinkowa lameta.

Zawiaty! To musiay by wrota krainy Nyks. Nic innego nie mogo


wyglda tak czarodziejsko.
Nim ruszy naprzd, zerkn za siebie, mylc, e dostanie si do rodka
nie moe by takie proste i e czarny byk zapewne ju si czai, by tym razem
naprawd go ub.
Zobaczy tylko czarn pustk, z ktrej tu przyby. Ju to byo do
straszne, a na domiar zego ziemia w miejscu, gdzie wyldowa, bya niewielkim
pkolem czerwieni, ktre nieoczekiwanie przypomniao mu Oklahom.
Porodku pkola widnia wbity do poowy byszczcy miecz. Stark wyrwa go
oburcz, a gdy ociera ostrze o dinsy, uwiadomi sobie, e ta ziemia, podobnie
jak Seol ne Gigh, zostaa zroszona krwi.
Pospiesznie dokoczy oczyszczanie, z jakiego powodu nie chcc myle
o krwi na ostrzu, po czym przenis uwag na zagajnik. Wszystko - umys,
serce, duch - mwio mu, e tam wanie musi si uda.
- Zoey, jestem tu. Id do ciebie - powiedzia, ruszy naprzd i wpad na
niewidzialn, tward jak kamie barier. - Co jest, do diaba? - mrukn, cofajc
si i podnoszc wzrok na kamienny uk, ktry ni std, ni zowd si tam pojawi.
Nastpia eksplozja zimnego wiata, ktra przywodzia na myl
koszmarny obraz otwierajcych si drzwi zamraarki z martwym ciaem w
rodku. Stark zamruga i opuci wzrok. I zobaczy co, co wstrzsno nim do
gbi.
Wpatrywa si w siebie!
Najpierw pomyla, e uk jest lustrem, ale nie dostrzeg odbicia czerni za
swoimi plecami, a do tego jego sobowtr umiecha si obuzersko, czego
zdecydowanie nie mona byo powiedzie o samym Starku. Potem ten drugi
przemwi, rozwiewajc wszelkie podejrzenia o to, e jest odbiciem, i kadc
kres poszukiwaniu logicznej odpowiedzi.
- Tak, palancie, to ty. Jeste mn. eby si dosta tutaj, bdziesz musia
mnie zabi, co ci si nie uda, bo nie mam najmniejszej ochoty umiera. Mnie
natomiast uda si zabi ciebie, tym razem na dobre.
Gdy Stark sta bez ruchu oniemiay, wpatrujc si w siebie, jego drugie ja
skoczyo naprzd i cio go mieczem identycznym z tym, ktry sam trzyma. Po
ramieniu chopaka spyna struka krwi.
- No widzisz? Wiedziaem, e bdzie atwo - rzek sobowtr i zaatakowa
ponownie.

ROZDZIA DWUDZIESTY PITY


Afrodyta
- Owszem, wiato si pali, ale z ca pewnoci nikogo nie ma w domu. Machna rk przed otwartymi, lecz niewidzcymi oczami Starka. Potem
szybko cofna rk, bo Seoras po raz kolejny ci noem w zakrwawiony bok
chopaka, nie zwaajc na to, e omal jej nie zrani. - Moe wystarczy? I tak ju
przypomina hamburgera - zauwaya. To, e nie bya wielbicielk Starka, nie
znaczyo od razu, e ma ochot patrze, jak kroj go na kawaki.
Seoras wyglda, jakby jej nie sysza. Ca jego uwag pochania lecy
na kamieniu chopak.
- S zczeni t misj - powiedziaa Sgiach, ktra zesza z tronu i staa
obok Afrodyty.
- Twj stranik jest jednak wiadomy i przebywa we wasnym ciele rzek Darius, obserwujc Seorasa.
- Tak. Jest wiadomy, ale tak zespolony z chopcem, e syszy bicie jego
serca i czuje oddech. Dokadnie wie, jak bliski fizycznej mierci jest Stark. Musi
go utrzyma na granicy ycia i mierci. Jeli nie do si oddali, jego dusza
wrci do ciaa i chopak si obudzi. Jeli za odejdzie zbyt daleko, dusza nie
powrci ju nigdy.
- Skd bdzie wiedzia, kiedy skoczy? - zapytaa dziewczyna,
mimowolnie si wzdrygajc, gdy sztylet Seorasa znw przeci ciao modego
wojownika.
- Stark albo si zbudzi, albo umrze. Tak czy inaczej zrobi to on, a nie mj
stranik. To, co robi Seoras, umoliwia chopcu dokonywanie wasnych
wyborw. - Cho Sgiach mwia do Afrodyty, nie spuszczaa z oczu Seorasa. Powinna robi to samo - dodaa.
- Ci go? - Afrodyta zmarszczya brwi, a krlowa si umiechna, nie
przestajc obserwowa stranika.
- Mwia, e jeste wieszczk Nyks, prawda?
- Bo jestem!
- Rozwa zatem moliwo uyczenia temu chopcu swojego daru.
- Zrobiabym to, gdybym miaa pojcie jak.
- Afrodyto, moe powinna... - zacz Darius, chwytajc j za rk i
odcigajc od Sgiach, najwyraniej przestraszony, e jego dziewczyna naduya
cierpliwoci krlowej.
- Nie. Nie musisz jej odciga. Wojownik zwizany z siln kobiet
przewanie nie jest w stanie wydoby jej z kopotw, w ktre si pakuje. To jej
sowa, wic i konsekwencje musi ponie sama. - W kocu Sgiach spojrzaa i na
ni. - Wykorzystaj cz tej siy, ktra sprawia, e twoje sowa s jak sztylety, i
znajd wasne odpowiedzi. Prawdziwa wieszczka otrzymuje na tym wiecie

bardzo niewiele wskazwek z wyjtkiem tych, ktre czerpie z posiadanego daru,


ale sia okieznana przez wiedz i cierpliwo musi ci nauczy, jak naley z
niego korzysta. - Krlowa uniosa rk i wdzicznie skina na jednego ze
stojcych w cieniu wampirw. - Zaprowad wieszczk i jej stranika do ich
komnaty. Niech si odwie i odpoczn w spokoju. - Nie mwic nic wicej,
wrcia na tron i znw skupia wzrok na Seorasie.
Afrodyta zacisna usta i ruszya za kasztanowowosym olbrzymem o
tatuaach w formie filigranowych spiral, ktre wydaway si zoone z
malekich szafirowych plamek. Wrcili do podwjnych schodw, a nastpnie
weszli po nich i znaleli si w holu o cianach ozdobionych przez wysadzane
drogimi kamieniami miecze, ktre poyskiway w blasku pochodni. W kocu
wsze, pojedyncze schody doprowadziy ich do ukowatych drewnianych
drzwi. Wojownik otworzy je i da gociom znak, by weszli.
- Czy kto mgby mnie zawiadomi, jeli tylko stan Starka si zmieni? zapytaa Afrodyta, nim tamten zamkn za nimi drzwi.
- Dobrze - odpar zaskakujco agodnym gosem i odszed, pozostawiajc
ich samych.
Obrcia si do Dariusa.
- Uwaasz, e za duo gadam i przez to mam kopoty?
Unis brwi.
- Pewnie.
Skrzywia si.
- Hej, ja nie artuj!
- Ja te nie.
- Dlaczego? Dlatego, e mwi to, co myl?
- Nie, moja pikna. Dlatego, e uywasz sw jak sztyletu, a obnaony
sztylet czsto przysparza kopotw.
Prychna i usiada na olbrzymim ou z baldachimem.
- Skoro mwi jak sztylet, to niby dlaczego ci si podobam?
Usiad obok i uj j za rk.
- Zapomniaa ju, e sztylet to moja ulubiona bro?
Afrodyta spojrzaa mu w oczy, mimo jego agodnego tonu czujc si
nagle niebezpiecznie bezbronna.
- Mwi serio. Jestem wredna. Nie powiniene mnie lubi. Myl, e
prawie nikt mnie nie lubi.
- Z wyjtkiem osb, ktre ci znaj. Prawdziw ciebie. Jeli o mnie
chodzi, to nie tylko ci lubi, Afrodyto. Kocham ci. Kocham twoj si,
poczucie humoru, gbok trosk o przyjaci. I to, e co, co w tobie pko,
powoli zaczyna si zrasta.
Wytrzymywaa jego wzrok, pki jej oczy nie wypeniy si zami i nie
musiaa zacz szybko mruga, by si ich pozby.
- To wszystko razem wzite robi ze mnie potworn franc.

- To wszystko razem wzite tworzy prawdziw ciebie. - Unis jej do do


ust, ucaowa delikatnie i doda: - I daje ci si, by obmyli, jak pomc
Starkowi.
- Nie mam pojcia jak!
- Wykorzystaa swj dar, by wyczu odejcie Zoey i Kalony. Moe tym
samym sposobem zdoasz wybada Starka?
- Przecie wiadomo ju, e Stark opuci ciao, wic sprawdzanie, czy tam
jest, nic nie da.
- W takim razie zrb to bez dotykania go.
Westchna.
- Tym samym sposobem?
- Tak.
Spojrzaa na niego i mocniej cisna go za rk.
- Naprawd mylisz, e potrafi?
- Wierz, e niewiele jest rzeczy, ktrych nie potrafiaby zrobi, gdy ju
si zawemiesz, moja pikna.
Skina gow i raz jeszcze cisna jego do, po czym j pucia.
Rozpia czarne skrzane szpilki i zrzuciwszy je, uoya si na ku, opierajc
gow na stercie poduszek z pierza.
- Przyrzekasz czuwa, gdy mnie nie bdzie? - zapytaa swego wojownika.
- Zawsze - odpar.
Stan obok ka, przy wodzc jej na myl Seorasa stojcego obok tronu
swojej krlowej. Czerpic si ze wiadomoci, e jej serce i ciao zawsze bd
bezpieczne przy Danusie, zamkna oczy i staraa si rozluni. Potem wzia
trzy gbokie oczyszczajce oddechy i skoncentrowaa myli na bogini.
- Nyks, to ja, Afrodyta. Twoja wieszczka. - W ostatniej chwili
powstrzymaa si od dodania: A przynajmniej tak mnie wszyscy nazywaj.
Wzia jeszcze jeden oddech i kontynuowaa: - Prosz ci o pomoc. Wiesz ju,
e nie mam pojcia, na czym dokadnie polega to cae wieszczenie, wic raczej
si nie zdziwisz, gdy dodam, e nie potrafi wykorzysta swego daru, by pomc
Starkowi, ale on potrzebuje mojej pomocy. W jednym wiecie ley pocity, a w
drugim miota si, prbujc uy poezji i pokrconych sw pewnego staruszka,
eby uratowa Zo. Midzy nami mwic, czasem myl, e o ile jest niele
zbudowany i ma naprawd fajne wosy, to rozumu nie posiada za grosz.
Zdecydowanie potrzebuje pomocy, a ja dla dobra Zoey chc mu jej udzieli.
Wic prosz, Nyks, poka mi, jak to zrobi.
- Oddaj si mnie, crko.
Gos bogini w jej gowie by jak szemranie cieniutkiej jedwabnej firanki przejrzystej, eterycznej i niewiarygodnie piknej.
- Tak! - odpowiedziaa natychmiast dziewczyna, otwierajc przed Nyks
serce, dusz i umys.
Nagle staa si bryz pync wzdu delikatnej linii gosu bogini, coraz
wyej i dalej.

- Ujrzyj me krlestwo.
Duch Afrodyty lecia nad Zawiatami, ktre okazay si nieopisanie
cudowne z niezliczonymi odcieniami zieleni, przelicznymi kwiatami
koyszcymi si jakby w rytm muzyki i poyskujcymi jeziorami. Przez chwil
zdawao jej si, e widzi pdzce mustangi, to znowu, e dostrzega wielobarwne
pawie.
Cae krlestwo byo te pene pojawiajcych si i umykajcych jej z drogi
duchw - roztaczonych, rozemianych, rozkochanych.
- To tu si trafia po mierci? - zapytaa oczarowana.
- Czasami.
- Jak to czasami? Chcesz powiedzie: jeli jest si dobrym? - Afrodyta
miaa nieprzyjemne uczucie, e jeli wejcie do tej krainy zaley od dobroci, to
ona pewnie nigdy tu nie trafi.
miech Nyks brzmia niczym magia.
- Crko, jestem twoj bogini, a nie sdzi. Dobro ma wiele twarzy.
Spjrz, oto jedna z nich.
Duch Afrodyty zwolni, a nastpnie zawis nad zdumiewajcym gajem.
Zamrugaa zdziwiona, uwiadamiajc sobie, e jest cakiem podobny do tego w
pobliu zamku Sgiach. W tym samym momencie agodnie opada poprzez gste
korony drzew i wyldowaa na porastajcym ziemi grubym dywanie mchu.
- Wysuchaj mnie, Zo! Potrafisz to zrobi.
Na dwik gosu Heatha obrcia si gwatownie i ujrzaa ich oboje. Byli
bladzi, niemal przejrzyci. Zoey wygldaa jak ptora nieszczcia i chodzia w
kko, a Heath sta w miejscu, przygldajc si jej ze smutkiem.
- Zoey! Wreszcie. Suchaj, musisz si zebra do kupy i wrci do ciaa usiowaa do niej przemwi Afrodyta.
Nie zwracajc na ni najmniejszej uwagi i nie przestajc chodzi, Zo
wybuchna paczem.
- Nie mog, Heath. To zbyt dugo trwa. Nie potrafi scali swojej duszy.
Pami mnie zawodzi, nie umiem si skoncentrowa, a jedyne, co wiem na
pewno, to e na to zasuyam.
- Zoey, do kurwy ndzy! Przesta rycze i posuchaj mnie! - ponownie
sprbowaa zwrci na siebie uwag Afrodyta.
- Nie zasuya na to! - Heath podszed do dziewczyny i obj j za
ramiona, zmuszajc, aby si zatrzymaa. - I potrafisz to zrobi. Musisz, Zo. Jeli
si uda, moemy by razem.
- wietnie. Jak w Opowieci wigilijnej - parskna Afrodyta. - Robi za
duchy minionych, obecnych i cholera wie jakich jeszcze wit. Nie sysz ani
jednego pieprzonego sowa, ktre wypowiadam!
- Moe zatem to ty powinna zacz sucha, crko.
Stumia westchnienie frustracji i postpia zgodnie z rad bogini, cho
czua si jak podgldaczka zerkajca w okno czyjej sypialni.

- Naprawd tak sdzisz, Heath? - Zoey gapia si na chopaka, przez


moment bardziej przypominajc siebie ni tego przeraajcego ducha, ktry nie
potrafi usta w miejscu. - Chciaby tu zosta? - Umiechna si niepewnie,
wci wiercc si niespokojnie pod jego rkami.
Ucaowa j.
- Kochanie, chc by tam, gdzie ty jeste. Zawsze.
Zoey wyrwaa mu si z bolesnym jkiem
- Przepraszam! Przepraszam! - woaa, znw chodzc w kko i paczc. Nie potrafi wytrzyma bez ruchu. Nie potrafi odpoczywa.
- Wanie dlatego musisz przywoa do siebie wszystkie fragmenty duszy.
Nie moesz by ze mn, jeli tego nie zrobisz. Jeli tego nie zrobisz, Zo, nie
bdziesz nikim i niczym. Bdziesz jedynie chodzi w kko, gubic kolejne
fragmenty, a cakowicie si rozpadniesz.
- To moja wina, e umare! Moja wina, e si tu znalaze, cho nie
powiniene. Jak moesz nadal mnie kocha? - Odgarna z twarzy skudlone
wosy i zacza kry wok niego, ani na moment nie przystajc.
- Wcale nie twoja! To Kalona mnie zabi! Nie dorabiaj do tego ideologii.
Zreszt co za rnica, gdzie jestemy, a nawet czy yjemy, pki jestemy
razem?
- Naprawd tak mylisz?
- Kocham ci, Zoey. Kocham ci od naszego pierwszego spotkania i
nigdy nie przestan kocha. Przysigam. Jeli si pozbierasz, zawsze bdziemy
razem.
- Zawsze - szepna Zoey. - I naprawd mi przebaczasz?
- Tu nie ma nic do przebaczania, kochanie.
Zoey zatrzymaa si z wyranym wysikiem.
- Wic sprbuj to zrobi dla ciebie - rzeka, rozpocierajc ramiona i
odrzucajc do tyu gow. Jej blade ciao jo wieci, najpierw emitujc
delikatn powiat, a potem leciutkie, niemiae wiateko. Zacza
wykrzykiwa imiona i...
Afrodyt wyrzucio z gaju i unioso w gr tak gwatownie, e odek
fikn jej kozioka.
- Kurde! Co to za szarpanie? Zaraz si porzygam!
Przepyn przez ni ciepy uspokajajcy wietrzyk. Gdy znw zacza
pyn, mdoci miny, oszoomienie jednak pozostao.
- Nic z tego nie rozumiem. Zo chce si pozbiera, ale nie po to, eby
wrci do ciaa, tylko eby zosta z Heathem?
- W tej wersji przyszoci tak.
Afrodyta si zawahaa, po czym zapytaa z ociganiem:
- I bdzie szczliwa?
- Tak. Zoey i Heath bd szczliwie y w Zawiatach po wsze czasy.
Poczua, jak osiada na niej ciki gsty smutek, lecz musiaa
kontynuowa rozmow.

- W takim razie moe powinna tam zosta. Bdziemy za ni tskni. Ja


bd tskni. - Zawahaa si, tumic wzbierajcy nieoczekiwanie w duszy
pacz. - Stark zdecydowanie nie bdzie zadowolony, ale jeli takie jest
przeznaczenie Zoey, to niech zostanie.
- Przeznaczenie kadego zmienia si wraz z jego wyborami. To tylko jedna
z wersji przyszoci Zoey, ktra podobnie jak wiele innych wyborw
dokonywanych w Zawiatach pod pewnymi wzgldami zmienia przyszo ziemi.
Jeli Zoey postanowi zosta, spjrz, jak bdzie wygldaa nowa przyszo.
Znalaza si w centrum a nazbyt znajomej sceny. Staa porodku pola,
ktre pamitaa ze swojej ostatniej wizji. Podobnie jak wwczas pona wraz z
innymi - ze miertelnikami, wampirami i adeptami. Ponownie przeywaa
zarwno bl wywoywany przez ogie, jak i abstrakcyjn udrk. I tak samo jak
wtedy, podnisszy wzrok, ujrzaa stojcego przed nimi Katan, tyle e tym
razem nie byo Zoey, ani (jak w pierwszej czci wizji) obciskujcej si z nim,
ani te (jak w czci drugiej) mwicej mu co, co go zniszczyo. Zamiast niej
pojawia si Neferet, ktra przesza obok Kalony wpatrzona w poncych ludzi i
zacza kreli w powietrzu zoone wzory. Wtedy wszdzie wok niej
wykwita ciemno, ktra rozprzestrzenia si na pole, gaszc ogie, ale nie
likwidujc blu.
- Nie, nie zabij ich! - Neferet kiwna palcem i ciao Kalony oplota sie
macek. - Pom mi ich ujarzmi.
Kalona wchon ich w siebie. Afrodyta skoncentrowaa si na jego
osobie, a wwczas jak za dotkniciem czarodziejskiej rdki otaczajce jego
niemiertelne ciao macki stay si wyraziste: wida byo, jak si wij, a
smagane przez nie ciao faluje i dygocze. Kalona krzykn krtko - nie potrafia
oceni, czy z rozkoszy czy z blu - lecz umiechn si ponuro do Neferet,
szeroko rozkadajc ramiona na przyjcie ciemnoci.
- Jak sobie yczysz, moja bogini.
Cay pokryty mackami podszed, stan przed ni i pad na kolana,
nadstawiajc karku, a Neferet pochylia si, polizaa jego skr, po czym z dzik
zachannoci zatopia zby w ciele niemiertelnego i poia si jego krwi.
Macki ciemnoci dray, pulsoway i rozmnaay si.
Kompletnie zdegustowana Afrodyta odwrcia wzrok i ujrzaa
wkraczajc na scen Stevie Rae.
A ta co tu robi?
Podeszo do niej co ciemnego - co, co po chwili okazao si Krukiem
Przemiewc. By tak blisko, e wygldali, jakby stanowili par.
Co to niby ma znaczy?
Kruk rozpostar skrzydo i otoczy nim dziewczyn, jakby j obejmowa.
Stevie Rae westchna i przywara do niego, dajc si cakowicie zamkn w
skrzydlatym ucisku. Wstrznita tym widokiem Afrodyta nawet nie
zauwaya, jak na scen wkroczy indiaski chopak, ktry nagle stan przed
krukiem.

Mimo wywoanego wizj blu i wstrzsu potrafia doceni jego


niesamowit posta. Wosy mia dugie, gste i rwnie czarne jak wplecione w
nie pira kruka. By wysoki i prawie nagi, wic nie dao si przeoczy walorw
jego ksztatnego muskularnego ciaa. Mwic krtko, by totalnym ciachem.
Ignorujc Kruka Przemiewc, wycign rk do Stevie.
- Jeli mnie przyjmiesz, on odejdzie - rzek.
Stevie wylizna si z obj kruka, ale nie uja doni chopaka.
- To nie takie proste - powiedziaa.
- Rephaimie! - krzykn Kalona klczcy wci przed Neferet. - Nie
zdrad mnie znowu, ukochany synu!
Sowa niemiertelnego podburzyy kruka, ktry zaatakowa indiaskiego
chopaka. Gdy ci dwaj toczyli ze sob brutaln walk, Stevie Rae staa
bezczynnie, zalewajc si zami.
- Nie opuszczaj mnie, Rephaimie - chlipaa. - Bagam, bagam, nie
opuszczaj mnie.
Na odlegym horyzoncie za nimi Afrodyta dostrzega co, co w pierwszej
chwili uznaa za jaskrawe soce, lecz zmruywszy oczy, zorientowaa si, e to
olbrzymi biay byk wspinajcy si na ciao zarnitego czarnego, ktry nie
zdoa ocali resztek tego, co niegdy byo wspczesnym wiatem.
Wyrzucio j z wizji. Nyks gaskaa jej drc dusz agodn bryz.
- O bogini! - szepna dziewczyna. - Nie, bagam! Czy naprawd wybr
jednej nastolatki moe zburzy rwnowag wiata i ciemnoci w caym wiecie?
Jak to moliwe?
- Pomyl o tym, e ty sama, wybierajc dobro, otworzya drog dla
cakowicie nowej rasy wampirw.
- Mwisz o czerwonych adeptach? Przecie oni istnieli, zanim cokolwiek
zrobiam!
- Owszem, lecz droga do odzyskania czowieczestwa bya dla nich
zamknita, pki nie otworzya jej twoja ofiara. Twj wybr. A czy ty nie jeste
jedn zwyk nastolatk?
- O rany. Cholera. Zoey musi wrci.
- W takim razie Heath musi odej z mojej czci Zawiatw. Tylko wtedy
Zoey moe zadecydowa o powrocie do ciaa, jeli uda jej si scali dusz.
- Jak mam to osign?
- Moesz jedynie przekaza im wiedz, crko. Wyboru dokonaj Heath,
Zoey i Stark.
Szarpno ni i przebya z powrotem ca drog, by z cichym okrzykiem
otworzy oczy, mrugajc poprzez bl i mgiek czerwonych ez, za ktrymi
dostrzega pochylonego nad sob Dariusa.
- Wrcia do mnie?
Usiada. W gowie jej si krcio, a w skroniach czua znajomy pulsujcy
bl. Odgarna wosy z twarzy zaskoczona silnym dreniem wasnej doni.

- Wypij to, moja pikna. Po duchowej podry musisz si zakotwiczy w


tym wiecie.
Poda jej puchar i pomg przytrzyma go przy ustach. Afrodyta szybko
wypia wino.
- Pom mi dotrze do Starka - powiedziaa.
- Ale twoje oczy... Musisz odpocz!
- Jeli to zrobi, cay cholerny wiat moe pj w diaby. W sensie
dosownym.
- W takim razie pomog ci.
Osabiona i wyczerpana Afrodyta wspara si o swego wojownika i oboje
wrcili do komnaty Fianny Foil, gdzie niewiele si zmienio. Sgiach wci
obserwowaa swego stranika, ktry powoli, metodycznie rani Starka.
Nie trwonic czasu, Afrodyta podesza prosto do krlowej.
- Musz porozmawia ze Starkiem. Natychmiast.
Sgiach spojrzaa na ni, zauwaajc drce ciao i przekrwione oczy.
- Uya swego daru?
- Tak. I musz powiedzie co Starkowi, bo inaczej bdzie le. Bardzo
le. Dla wszystkich.
Krlowa skina gow i daa jej znak, by podesza za ni do Seol ne
Gigh.
- Bdziesz mie na to tylko chwil. Mw szybko i wyranie. Jeli
przetrzymasz go tu zbyt dugo, nie zdoa ponownie odnale cieki w
Zawiaty, pki nie wydobrzeje po dzisiejszej podry, a musisz pamita, e to
potrwa wiele tygodni.
- Rozumiem. Mam tylko jedn szans. Jestem gotowa - oznajmia
dziewczyna.
Sgiach dotkna rki stranika. Byo to zaledwie municie, a jednak cae
jego ciao zadrao i zamaro w poowie drogi do kolejnego ciosu.
Nie odwracajc wzroku od Starka, zapyta chrzszczcym gosem:
- Mo bann ri? Moja krlowo?
- Przywoaj go z powrotem. Wieszczka musi z nim porozmawia.
Seoras zamkn oczy, jakby jej sowa go zraniy, lecz po chwili je
otworzy i niskim gosem mrukn tylko:
- Dobrze, kobieto... Jak sobie yczysz.
Potem pooy woln do na czole Starka.
- Usysz mnie, chopcze. Musisz wrci.

ROZDZIA DWUDZIESTY SZSTY


Stark
Zatoczy si do tyu, instynktownie unoszc wasny miecz i raczej
przypadkowo odpierajc zabjczy cios drugiego Starka, ktry by, a
jednoczenie nie by nim.
- Dlaczego to robisz?! - zawoa.
- Ju ci mwiem. Moesz tu wej pod warunkiem, e mnie zabijesz, a ja
nie zamierzam umrze.
Dwaj wojownicy okrali si czujnie.
- O czym ty, kurwa, gadasz? Jeste mn! Jak moesz umrze, jeli tam
wejd?
- Jestem czci ciebie. T niezbyt mi. Albo to ty jeste czci mnie, t
dobr, cho samo wymwienie tego sowa przychodzi mi z najwyszym trudem.
Nie zgrywaj durnia i nie udawaj, e o mnie nie wiesz. Przypomnij sobie, co
byo, zanim si skurwie i zoye przysig tej sodkiej idiotce. W tamtych
czasach znalimy si znacznie lepiej.
Stark gapi si na niego, dostrzegajc zowrogi wyraz twarzy, ktra bya
jego wasn, i czerwony odcie oczu. Tamten wci si umiecha, ale ju nie
zawadiacko, lecz okrutnie, dziki czemu jego rysy byy zarazem znajome i obce.
- Jeste zem we mnie.
- Zem? To zaley, po ktrej jeste stronie. Z tej, po ktrej w tej chwili si
znajduj, wcale nie postrzegam siebie jako zego. - Rozemia si. - Sowo zy
w adnej mierze nie odzwierciedla mojego potencjau. Zo to luksus. Mj wiat
wypeniaj rzeczy, ktrych nawet nie jeste w stanie sobie wyobrazi.
Stark pokrci gow, pragnc zaprzeczy tym sowom. Wykorzystujc
jego dekoncentracj, tamten zaatakowa ponownie, obic gbok bruzd w
jego prawym bicepsie.
Unoszc miecz obronnym gestem, Stark ze zdziwieniem stwierdzi, e nie
odczuwa blu, a jedynie dziwny ar.
- Niezbyt boli, co? Na razie. To dlatego, e klinga jest ostra jak brzytwa.
Zobacz, jak krwawisz. Jeszcze troch i nie bdziesz w stanie utrzyma tego
miecza. Wtedy ci wykocz - kontynuowa sobowtr. - Albo moe zabawi si
z tob. Jak mylisz, czy powinienem odcina z ciebie kawaek po kawaku, a
staniesz si zakrwawion padlin lec u moich stp?
Ktem oka Stark dostrzeg, e za odczuwany przez niego ar
odpowiedzialna jest krew wypywajca rwnym strumieniem z obu ran.
Sobowtr mia racj: jeszcze chwila i bdzie po nim.
Musia walczy - i to natychmiast. Jeli bdzie si dalej waha i ogranicza
do obrony, umrze.

Wiedziony wycznie instynktem, rzuci si naprzd, uderzajc w swoje


lustrzane odbicie i we wszystko wok - we wszystko, co mogo mu otworzy
drog - ale czerwonooka wersja niego bez trudu odpieraa kady cios, a potem
kontratakowaa niczym kobra, nie dajc si zablokowa, a wycia mu w udzie
dug gbok ran.
- Nie zdoasz mnie pokona. Znam wszystkie twoje ruchy. Jestem
wszystkim tym, czym ty nie jeste. Te brednie o dobroci zrobiy z ciebie oferm.
Dlatego nie udao ci si ochroni Zoey. Mio do niej ci osabia.
- Nie! Pokochanie jej byo najlepsz rzecz, jak w yciu zrobiem.
- I bdzie ostatni rzecz, jak zrobie, bo...
Nage szarpnicie wyrwao go z gaju i wrzucio z powrotem do ciaa.
Otworzy oczy i ujrza stojcego nad nim Seorasa, ktry w jednej doni dziery
sztylet, a drug przyciska do jego czoa.
- Nie! Musz wraca! - krzykn Stark, majc wraenie, e jego ciao
ponie. Boki paliy niemiosiernie, pompujc adrenalin, ktra kazaa mu
ucieka std i wraca do walki.
- Nie, chopcze. Pamitaj, e nie moesz si rusza - odpar Seoras.
Stark oddycha szybko i ciko, zmuszajc ciao do bezruchu.
- Wylij mnie z powrotem - rzek do stranika. - Musz tam wrci!
- Posuchaj mnie, Stark. - Nagle zamajaczya nad nim twarz Afrodyty. Kluczem jest Heath. Musisz dotrze do niego, zanim zobaczysz si z Zoey.
Powiedz mu, e ma ruszy dalej, a j zostawi w Zawiatach, bo inaczej Zo
nigdy tu nie wrci.
- Co?
Chwycia go za rami i zbliya twarz do jego twarzy. Dostrzeg jej
przekrwione oczy i zrozumia, e miaa wizj.
- Zaufaj mi. Znajd Heatha. Ka mu odej. Jeli tego nie zrobisz, nikt nie
zdoa powstrzyma Neferet i Kalony, a wtedy bdzie po nas.
- Jeli ma wrci, musi to zrobi teraz - wtrci Seoras.
- Wylij go z powrotem - polecia mu Sgiach.
Jasno wok Starka pocza przygasa i co znw pocigno go w d.
- Czekaj! - wyjka, opierajc si tej sile. - Jak... jak mam walczy ze
sob?
- Ale to bardzo proste. Wojownik musi umrze, by mg si narodzi
szaman.
Nie wiedzia, czy syszy odpowied Seorasa, czy tylko przypomina sobie
jego wczeniejsze sowa. Nie mia czasu si nad tym zastanawia. Wojownik
byskawicznie schwyci go za gow, ciskajc j jak w imadle, i przesun mu
ostrzem po powiekach. Palcy olepiajcy blask wysa Starka z powrotem
przed bram gaju. Sta naprzeciwko swego sobowtra, jakby ani na chwil si
stamtd nie ruszy. Mimo dezorientacji blem wywoanym przez ostatni cios
stranika uwiadomi sobie, e teraz jego ciao reaguje szybciej, ni umys jest w
stanie myle. Bez trudu odpiera ataki lustrzanego odbicia, jakby linia

ostatniego cicia ujawnia mu geometri uderze prowadzcych do serca


sobowtra, ktrej wczeniej nie zna, a skoro tak, to moe nie zna jej take ten
drugi. W takim wypadku Stark mia szans, cho wci marn.
- Mog si tak bawi cay dzie, ale ty nie. Daj spokj, przecie cakiem
atwo skopa mi dup. - Czerwonooki rozemia si arogancko.
Gdy tak rechota, Stark natar na niego, kierujc si drogowskazem blu, i
drasn przeciwnika w przedrami.
- W mord! Zranie mnie do krwi! Nie mylaem, e ci na to sta.
- C, to jeden z twoich problemw: jeste zbyt arogancki. - Stark ujrza
w oczach sobowtra wahanie i w jego umyle rozleg si szept zrozumienia.
Pody za t myl, wyranie dostrzegajc wszystkie swoje rany. - Nie, to nie
ty. To ja jestem arogancki.
Gdy sobowtr patrzy na niego zbity z tropu, Stark zrozumia reszt.
- I samolubny - doda. - Dlatego zgin mj mentor. Byem zbyt
samolubny, by pozwoli komukolwiek, eby mnie pokona.
- Nie! - wrzasn czerwonooki. - To nie ty, to ja!
Stark zwietrzy swoj szans i ci ponownie, dgajc sobowtra w bok.
- Mylisz si i wiesz o tym. Jeste tym, co we mnie ze, ale wci jeste
mn. Wojownik nie zdoaby tego przyzna, ale szaman we mnie zaczyna
rozumie - mwi Stark, nieubaganie atakujc tamtego i zadajc mu kolejne
ciosy. - Jestemy aroganccy. Jestemy samolubni. Bywamy podli. Mamy
cholernie burzliwy temperament, a kiedy si wciekamy, to dugo.
Jego sowa musiay uruchomi jak dwigni w drugim Starku, bo
zareagowa z niewyobraaln szybkoci, atakujc wciekle. O bogini, nie! Nie
pozwl, ebym znw co chlapn i straci szans. Z trudem bronic si przed
wciekymi atakami sobowtra, Stark uwiadomi sobie, e reaguje zbyt
racjonalnie, zbyt przewidywalnie. Jedynym sposobem na pokonanie sobowtra
byo zrobienie czego, czego tamten si nie spodziewa.
Musz si odsoni, by sprbowa zada zabjczy cios.
Gdy tamten rozdawa kolejne pchnicia, Stark uwiadomi sobie, e trafi
w sedno. Uda, e si zagapi, i czerwonooki natychmiast rzuci si na niego, na
moment odsaniajc si jeszcze bardziej. Stark ujrza jak na doni lini
waciwego ciosu i z si, o jak nawet si nie podejrzewa, ci ostrzem od gry
w czaszk.
Jego lustrzane odbicie opado na kolana, spazmatycznie apic oddech i z
trudem utrzymujc miecz w rkach.
- Wic teraz mnie zabijesz, pjdziesz w Zawiaty i wyprowadzisz stamtd
dziewczyn.
- Nie. Teraz ci zaakceptuj, bo chobym si sta nie wiem jak mdry i
dobry, zawsze bdziesz y we mnie.
Skrzyoway si spojrzenia czerwonych i brzowych oczu. Sobowtr
upuci miecz i byskawicznym ruchem rzuci si naprzd, nadziewajc si na
ostrze broni Starka i wbijajc je w swoj pier a po rkoje. W tej

niesamowicie intymnej chwili byli tak blisko siebie, e gdy czerwonooki wyda
z siebie ostatni sodki oddech, Stark wcign go w puca.
cisno go w odku. To by on. Zabi siebie! Przeraony potrzsn
gow.
- Nie! Ja... - Ale ju gdy wykrzykiwa te sowa, czerwonooki umiechn
si wszechwiedzco i szepn zakrwawionymi ustami:
- Zobaczymy si znw, wojowniku. Wczeniej, ni mylisz!
Stark wyj ostrze z jego piersi, pozwalajc konajcemu opa na ziemi u
swoich stp.
Czas stan w miejscu. Boskie wiato krainy Nyks poyskiwao na
zakrwawionej, lecz wci piknej klindze, olepiajc Starka, podobnie jak
olepi go ostatni cios Seorasa - i jakim cudem chopak ujrza obok i siebie, i
czerwonookiego starego stranika. Wszyscy trzej wpatrywali si w miecz.
- Tak - rzek Seoras, nie odrywajc wzroku od ostrza - to bdzie twj
claymore, chopcze. Miecz zahartowany w gorcej krwi, uywany jedynie w
obronie honoru przez czowieka, ktry wybra sub Asowi, bann ri, krlowej.
Jego brzeszczot jest tak ostry, e tnie bez blu, a stranik, ktry tego brzeszczotu
uywa, uderza bez litoci, strachu czy aski wszystkich, ktrzy plugawi nasz
wielki rd.
Zahipnotyzowany chopak obraca miecz w rku, pozwalajc klejnotom
na rkojeci igra ze wiatem.
- Pi krysztaw umieszczonych w czterech rogach i porodku kontynuowa Seoras - nieustannie pulsuje rytmem zsynchronizowanym z biciem
serca stranika, o ile ten jest wybracem, ktry ceni honor ponad ycie. - Seoras
urwa, w kocu odwracajc wzrok od miecza. - Czy ty nim jeste, chopcze?
Czy bdziesz prawdziwym stranikiem?
- Chc nim by - odpar Stark, starajc si si woli zmusi miecz, by
pulsowa w rytm bicia jego serca.
- W takim razie musisz zawsze postpowa honorowo i wysya tego,
ktrego pokonae, w lepsze miejsce Jeli zdoasz to zrobi jako stranik, a
niejako chopiec, jeli twoja dusza jest czystej krwi, synu, odkryjesz, e
najgorsz rzecz jest dla ciebie atwo, z jak akceptujesz i wypeniasz ten
wieczysty obowizek. Wiedz jednak, e nie ma odwrotu bo takie jest prawo i
przeznaczenie prawdziwego stranika, a twoj nagrod nie bdzie al,
zoliwo, niech czy zemsta, lecz niezomna wiara w honor. Nic ci nie
zagwarantuje mioci, szczcia ni zysku. Po nas nie ma ju nic. - Stark dojrza
w oczach Seorasa ponadczasow rezygnacj. - Musisz dwiga to brzemi przez
wieczno, bo kt miaby by stranikiem stranika? Teraz znasz ca prawd.
Decyduj synu.
Jego posta znikna i czas znw ruszy. Sobowtr klcza przed Starkiem
z oczyma wypenionymi strachem i rezygnacj.

Umrze z honorem - pomyla chopak i rkoje miecza rozgrzaa si


w jego doni, pulsujc w rytm serca. Pooy na niej take drug, rozkoszujc si
tym uczuciem.
Wtedy miecz zmieni si w yw si i wypeni go koszmarnie cudown
moc wiedzy. Pozbawiony wszelkich myli i emocji Stark zaczerpn moc z
uku pksiyca, by zada zabjczy cios, przecigajc ostrzem przez cae ciao
sobowtra i rozcinajc go od gowy po krocze. Rozlego si dugie
westchnienie, po ktrym ciao znikno.
Dopiero wtedy do Starka dotara caa brutalno tego czynu. Wypuci
miecz z rk i opad na kolana.
- Na bogini! Jak co takiego moe by honorowe?
Oszoomiony klcza na ziemi, dyszc ciko. Patrzy na wasne ciao,
spodziewajc si ujrze gbokie rany i mnstwo krwi.
Myli si. Nie mia adnych fizycznych obrae Jedyn krwi, jak
dostrzeg, bya ta, ktra dawno ju wsika w ubit ziemi. A jedyn ran byo
wspomnienie wasnego czynu sprzed chwili.
Jego do niemal z wasnej woli odnalaza rkoje miecza. Draa
wprawdzie od wspomnie zabjczego ciosu, mimo to trzymaa mocno, czujc
ciepo i echo uderze serca.
- Jestem stranikiem - szepn Stark, a wraz z tymi sowami przysza
prawdziwa akceptacja wasnej osoby i ostateczne zrozumienie. Nie chodzio o
zabicie za w sobie, lecz o zapanowanie nad nim. To wanie czyni prawdziwy
stranik. Nie negowa brutalnoci, tylko wykorzystywa j w sposb honorowy.
Pochyli gow, opierajc czoo na gowni miecza.
- Zoey, mj Asie, moja bann ri shi moja krlowo, lubuj zaakceptowa
to wszystko i poda ciek honoru. Tylko w ten sposb mog zosta takim
wojownikiem, jakiego potrzebujesz.
Jego przysiga jeszcze unosia si w powietrzu, gdy uk stanowicy
granic Zawiatw Nyks znikn, zabierajc ze sob miecz i pozostawiajc
Starka samego i bezbronnego na klczkach przed boskim gajem i eterycznie
piknym drzewem ofiarnym.
Podnis si z wysikiem i machinalnie ruszy w stron gaju, mylc tylko
o jednym - by odnale swoj krlow, swoj Zoey.
Im bardziej jednak si zblia, tym bardziej zwalnia, a w kocu si
zatrzyma.
Nie. Znw le zaczyna.
Nie Zoey przecie mia odnale, lecz Heatha. Niezalenie od tego jak
upierdliwa bya Afrodyta, jej wizje si sprawdzay. Prbowa sobie
przypomnie, co dokadnie mwia. Co o tym, e Heath musi i dalej, eby Zo
moga wrci. Zastanowi si i cho trudno mu byo to przyzna, zrozumia, e
wieszczka powiedziaa prawd: Zoey bya zwizana z Heathem od dziecistwa,
a patrzenie na jego mier tak ni wstrzsno, e roztrzaskao jej dusz. Gdyby
moga j scali i pozosta tu z Heathem...

Rozejrza si i podobnie jak wtedy gdy dotkn swojego cudownego


miecza, odsoni si przed nim cay obraz Zawiatw.
Byy niewiarygodne. Wyczuwa rozlego obszarw lecych poza
gajem i wiedzia, e krlestwo bogini jest znacznie, znacznie wiksze, ale
mwic szczerze, sam gaj w zupenoci mu wystarcza - zielony i kuszcy
niczym schronienie dla ducha. Po tym co przey, by si tu znale, znajc
swoje obowizki stranika i rozumiejc, e do koca misji jeszcze bardzo
daleko, mimo wszystko mia wielk ochot wej w gb gaju, oddycha pen
piersi i podda si panujcemu tam spokojowi. Gdyby doda do tego obecno
Zoey, byby niezmiernie zadowolony, mogc tam pozosta choby przez uamek
wiecznoci.
Wracajc do tematu: jeli Heath zostanie tu z Zoey, ona nie bdzie chciaa
si nigdzie ruszy. Stark potar rk twarz, niechtnie i z rozdartym sercem
przyznajc, e Zoey kocha Heatha, by moe nawet bardziej ni jego.
Otrzsn si. Co ma do rzeczy jej mio? Zoey musi wrci i ju. Nawet
wizja Afrodyty to potwierdzia. Oczywicie gdyby nie obecno Heatha, Stark
zapewne zdoaby j przekona do powrotu, bo przecie Zo troszczya si o
swoich przyjaci bardziej ni o siebie.
Dlatego wanie to Heath bdzie musia j opuci, a nie ona jego.
Trzeba go tylko namwi do porzucenia na zawsze jedynej dziewczyny,
jak kiedykolwiek kocha.
Do cholery, to przecie niemoliwe!
Rwnie niemoliwe powinno byo jednak by pokonanie przez Starka
samego siebie i akceptacja wszystkiego, co si z tym wie.
Myl, do licha! Myl jak jej stranik, zamiast reagowa jak gupie
dziecko.
Potrafi j odnale. Udawao mu si to ju w przeszoci. A kiedy do niej
dotrze, znajdzie tam take Heatha.
Przenis wzrok na drzewo modlitewne. Byo wiksze ni to na Skye, a
przywizane do jego olbrzymich konarw skrawki materiau wci zmieniay
kolory i dugo, koyszc si lekko w ciepym wietrzyku.
To byo drzewo marze, ycze i mioci.
A on kocha Zoey.
Zamkn oczy i myla o niej - o tym, jak bardzo j kocha i jak za ni
tskni.
Mija czas... moe minuty, a moe godziny. I nic. Zupenie nic, niech to
szlag. Nie mia zielonego pojcia, gdzie moe j znale. W ogle jej nie
wyczuwa.
Nie moesz si poddawa. Myl jak stranik!
Skoro mio nie moe go zaprowadzi do Zoey, to co moe? Co jest
silniejsze od mioci?
Zamruga zdumiony. Zna odpowied! Otrzyma j wraz z tytuem
stranika i mistycznym claymoreem.

- Dla stranika waniejszy od mioci jest honor - rzek na gos.


Ledwo wypowiedzia te sowa, nad jego gow pojawia si na drzewie
wska zota wstka. Poyskiwaa metalicznie, przywodzc mu na myl
tozot bransolet na rce Seorasa. Kiedy si rozwizaa i uwolnia z gazi,
by popyn w gb gaju, Stark bez wahania ruszy za ni, wiedziony instynktem
i odrobin honoru, ktr z siebie wykrzesa.

ROZDZIA DWUDZIESTY SIDMY


Heath
Stan Zoey wci si pogarsza. To byo niesprawiedliwe: na domiar
wszystkich ostatnich kopotw teraz popkaa jej dusza i dziewczyna stopniowo
oddalaa si od niego, od rzeczywistoci. Pocztkowo postpowao to powoli,
ale ostatnio zmienio si w jaki olbrzymi, katastrofalny rozpad. Im bardziej
zagbiali si w gaj, uciekajc od jego skraju, za ktrym prawdopodobnie czai
si Kalona, tym szybciej si zmieniaa i nie wygldao na to, eby on mg w tej
sprawie cokolwiek zrobi. Nie suchaa go. Nie potrafi przemwi jej do
rozsdku. Nie potrafia nawet przez p sekundy usiedzie w miejscu.
Teraz widzia j przed sob i cho niemal truchta wzdu omszonego
brzegu strumyka, nie by dla niej do szybki. Sza przodem, czasem szepczc
co w przestrze, czasem paczc cicho, lecz nigdy, przenigdy si nie
zatrzymujc.
Niemal jakby wyparowywaa.
Musia co zrobi. Wiedzia, e to wszystko dzieje si z powodu rozpadu
jej duszy. To miao sens. Prbowa z ni o tym rozmawia, nakoni j, by
pozbieraa wszystkie fragmenty, a potem wrcia do ciaa. Nie bardzo rozumia,
jak funkcjonuj Zawiaty, ale im duej w nich przebywa, tym wicej wiedzia prawdopodobnie dlatego, e by zimnym trupem.
Rany, jakie to dziwne myle o sobie jako o trupie. Nie przeraajce - po
prostu cholernie dziwaczne, bo wcale nie czu si martwy. Czu si zupenie jak
dawny on, tyle e przebywa w innym miejscu. Podrapa si po gowie. Do
diaba, trudno to wszystko ogarn, lecz jednego by pewien: Zo nie jest trupem,
wic nie powinna si tu znajdowa.
Westchn. Czasem mia wraenie, e i on tu nie pasuje. Nie eby to
miejsce nie byo fajne. Owszem, Zo znajdowaa si w opakanym stanie, a do
tego nie mogli opuci gaju, bo Kalona albo co innego z pewnoci by ich
zaatakowao i pewnie zabio go ponownie, o ile to moliwe. Poza tym jednak
byo tu cakiem niele.
Tylko niele.
Czu si, jakby jego duch poszukiwa czego innego; czego, czego tu nie
mg odnale.
- To dlatego, e umare za wczenie.
Podskoczy zdumiony. Przed nim staa Zoey, koyszc si w przd i w ty,
przestpujc z nogi na nog i wpatrujc si w niego przepenionymi smutkiem
oczami.
- Zo, kochanie, to troch straszne, gdy tak ni std, ni zowd si przede
mn pojawiasz. - Zmusi si do miechu. - Zupenie jakby to ty bya duchem, a
nie ja.

- Przepraszam... przepraszam... - wymamrotaa i zacza go okra. Powiedziay mi, e nie jeste tu szczliwy, bo za wczenie umare.
Heath sta w miejscu, ale obraca si, by nie traci jej z oczu.
- Kto ci powiedzia?
Ruchem rki wskazaa cay gaj.
- Takie jak ja.
Podszed do niej i szed obok, towarzyszc jej w nieustannej wdrwce.
- Kochanie, nie pamitasz, e o nich rozmawialimy? To fragmenty
ciebie. Dlatego czujesz si teraz taka otumaniona. Gdy znowu si do ciebie
odezw, musisz je poprosi, eby do ciebie wrciy. Wtedy bdzie znacznie le
PiejOtworzya szeroko zagubione oczy.
- Nie. Nie mog.
- Dlaczego?
Zoey wybuchna paczem.
- Nie mog, Heath. To trwa ju zbyt dugo. Nie pamitam tylu rzeczy, nie
potrafi si skupi. Jedyne, co wiem na pewno, to e na to zasuyam.
- Nie zasuya na to! - Heath podszed do niej i ju unosi rce, by je
pooy na jej ramionach i w kocu zmusi j do wysuchania go, gdy nagle na
skraju pola widzenia zamigotaa mu zota wstka, na moment odwracajc jego
uwag.
Ten moment wystarczy, by niepokj Zoey wzi gr.
- Musz i! - krzykna rozpaczliwie. - Musz wci chodzi, Heath!
Tylko to mog robi!
Nim zdy j powstrzyma, oddalia si od niego specyficznym ruchem,
niemal jakby fruna, jakby porywisty wiatr nis jej blade ciao niczym pirko
szybko, chaotycznie, coraz gbiej w gszcz.
- Cholera. To mi zdecydowanie nie odpowiada. - Ruszy za ni. Musia
jako doprowadzi do tego, by go wysuchaa. Musia jej pomc. Potem zawaha
si i zwolni, by wreszcie si zatrzyma. Problem polega na tym, e Heath nie
mia pojcia, jak pomc Zoey. - Nie wiem, co robi! - zawoa, uderzajc pici
w pie jednego z omszonych drzew. - Nie mam pojcia, co robi! - Uderzy
znowu, nie przejmujc si blem. - Co robi?!! - wrzasn, walc w pie, a
porani sobie kykcie i wok zacz si unosi zapach jego krwi.
Wtedy soce przysoni jaki cie. Heath wytar o mech piekc do i
unis wzrok.
Ciemno. Skrzyda. Odcicie od boskiego wiata.
Przykucn z bijcym mocno sercem, zaciskajc pici, lecz atak nie
nastpi.
Zamiast niego przyszo objawienie w postaci szeptanych myli, ktre
zdaway si wypywa z cienia nad jego gow i poprzez zapach krwi wnika w
jego yy.
- Moe tu z tob zosta na zawsze, ale musi by cala.

Zamruga zdziwiony.
- Kim jeste?
- Myl, ty miertelne cierwo!
- Dobra, dobra - mrukn Heath, mruc oczy, by co dostrzec w
krcym nad gow cieniu. Nie widzia go dokadnie. Czyby to jednak by
Kalona?
- Musisz j nakoni, by pozbieraa fragmenty swojej duszy, a wtedy
bdzie moga spocz wraz z tob tu, w witym gaju.
- Tyle to ja wiem. Nie wiem jednak, jak j do tego skoni.
- Odpowied ley w waszej wizi.
- W naszej wizi? Nie wiem... - I wtedy uwiadomi sobie, e jednak wie,
jak wykorzysta t wi. Musia tylko zmusi Zo, by go posuchaa, a to zawsze
potrafi zrobi, nawet gdy zachowywa si jak kompletny palant, pijc i
rozrabiajc w szkole, a ona prbowaa go rzuci. Zawsze potrafi doprowadzi
do zgody, utrzyma ich zwizek.
Umiechn si od ucha do ucha. To jest to! Zapominajc o skrzydlatej
ciemnoci, pobieg za Zoey, a wiato bogini znw bez przeszkd wiecio w
caym gaju. Ich wi bya kluczem. Cokolwiek si dziao w yciu kadego z
nich, nigdy nie zdoao ich rozdzieli. Ta wi nadal istniaa - to ona przywioda
Zo do niego nawet po jego mierci. Gdy Zoey zrozumie, e mog by razem i e
nie ma nic zego w jego obecnoci tutaj, scali swoj dusz, a wtedy bd zdolni
stawi czoo wszystkiemu i zawsze. Do diaba, to nie powinno by zbyt trudne.
Zo potrafia porzdnie skopa niejeden tyek.
Przepeniony now determinacj bieg za ni, gdy nagle zatrzyma go
jaki szept.
- Heath!
- Co? Gdzie...
- Tu!
Odwrci si i w miejscu, gdzie zota wstka zapltaa si w gazie
jarzbiny, ze zdumieniem spostrzeg wychodzcego zza drzewa chopaka.
- Stark? Co ty tu...
- Ciii! Zoey nie moe wiedzie, e tu jestem.
Heath podszed do drzewa.
- Co ty tu. kurde, robisz? - I nie dajc tamtemu czasu na odpowied,
kontynuowa: - Cholera! Te umare? Zo nigdy sobie tego nie wybaczy!
- Cicho, do diaba! Nie umarem. Przybyem tu chroni Zoey, kiedy
bdzie scala swoj dusz, eby moga wrci do ciaa. - Urwa, po chwili za
doda: - No bo ty wiesz, e nie yjesz, prawda?
- Co ty? Ja nie yj? - zakpi Heath. - Ciesz si, e mnie owiecie. Co
ja bym bez ciebie zrobi?
- W takim razie idmy dalej: wiesz, e dusza Zoey si roztrzaskaa?

Nim zdy odpowiedzie, obaj zobaczyli Zoey. Stark uskoczy za drzewo


i przykucn w jego cieniu, a Heath szybko ruszy jej naprzeciw, zasaniajc
wojownika.
- Nie przyszede za mn. Zawsze przychodzisz. - Koysaa si w przd i
w ty, usiujc usta w jednym miejscu.
- Ju id, Zo. Wiesz, e nigdy ci nie opuszcz. Po prostu jeste teraz
szybsza ode mnie.
- Wic mnie nie zostawisz?
Dotkn jej policzka zrozpaczony, e staa si taka saba i niepewna siebie
- zupenie niepodobna do dawnej Zoey.
- Nie. Nie zostawi ci. Id przodem, a ja ci dogoni. - Gdy si zawahaa
i byo jasne, e zaraz rozpocznie swoje wariackie krenie wok niego,
zbliajc si niebezpiecznie do kryjwki Starka, doda: - Suchaj, moe jeli
bdziesz si porusza naprawd szybko, poczujesz si lepiej? Pobiegaj sobie,
polataj czy co tam robisz, a potem tu wr. Jeli nie masz nic przeciwko temu,
postoj tu chwil. Musz troch odpocz.
- Wybacz... wybacz... Zapomniaam, e musisz odpoczywa...
zapomniaam...
Zacza odpywa.
- Tylko si za bardzo nie oddalaj! - zawoa za ni. - I nie zapomnij tu
wrci!
- Nie zapomn... Nie mog ci zapomnie - odpara i nie ogldajc si na
niego, znika za drzewami.
Stark wyszed zza drzewa.
- Cholera jasna! - wychrypia wstrznity. - Jest gorzej, ni mylaem.
Heath przytakn ponuro.
- Tak, wiem. Przez t rozbit dusz jest w totalnej rozsypce. Nie moe
spocz, nie potrafi myle i to robi z ni co... co potwornego.
- Najwysza Rada to przewidziaa - rzek Stark. nadal spogldajc w lad
za Zoey. - Zo zmienia si w Caoinic Shi Nie jest ani martwa, ani ywa i
przebywa w krainie duchw, nie majc wasnej duszy. Dlatego taka jest, a
bdzie jeszcze gorzej. Nigdy nie spocznie.
- W takim razie trzeba j zmusi, eby si pozbieraa. Myl, e mog co
w tej sprawie zrobi. I nie obra si, stary, ale nie sdz, eby ty mg mi w
tym pomc. Jeli naprawd chcesz by pomocny, id i skop dup temu
stworowi, ktry nas tu wizi. Z tym sobie poradzisz, a ja zajm si Zoey.
Heath ruszy przed siebie w stron, w ktr podya dziewczyna, lecz
zatrzymay go sowa Starka.
- Jasne, moesz jej pomc w scaleniu duszy, zapewniajc, e tu z ni
zostaniesz, ale jeli to zrobisz, napytasz cholernej biedy wszystkim, ktrych
Zoey kocha w prawdziwym wiecie.
Heath odwrci si przodem do Starka.

- Czowieku, nie bd wredny. Pozwl jej odej. Wiem, e j kochasz i


tak dalej, pomyl jednak: znasz j od niedawna, a ja jestem z ni od lat.
Rozumiem, e za ni tsknisz, ale tu, przy mnie, nic zego jej si nie stanie. I
bdzie szczliwa.
- Nie chodzi o mio, lecz o waciwe postpowanie. Daj ci sowo
stranika, e mwi prawd. Jeli Zoey nie wrci do swego ciaa, wiat, ktry
znaa i ktry ty znae, ulegnie zniszczeniu.
- O co chodzi z tym sowem stranika?
Stark wzi gboki oddech.
- O honor.
Co w jego gosie sprawio, e Heath ujrza go w innym ni dotd wietle.
Ten facet si zmieni. Wydawa si teraz wyszy, starszy i nie tak zawadiacki
jak kiedy. I smutny - bardzo smutny.
- Mwisz prawd.
Stark skin gow.
- Afrodyta miaa wizj. Zobaczya, jak nakaniasz Zoey do scalenia duszy,
obiecujc, e tu z ni zostaniesz. Zo nie zmienia si w Caoinic Shi Znw jest
taka jak kiedy i rzeczywicie zostaje tu z tob, ale bez niej na ziemi nikt nie
moe powstrzyma Neferet i Kalony.
- Ktrzy przejmuj wadz - dokoczy za niego Heath.
- Ktrzy przejmuj wadz - przytakn Stark.
Heath spojrza mu w oczy.
- Musz opuci Zoey.
- Nie pozwol, by zostaa sama - zapewni go Stark. - Jestem jej
wojownikiem i stranikiem. Uroczycie ci przysigam, e zawsze bd j
chroni.
Heath skin gow, odwracajc wzrok i starajc si zapanowa nad
emocjami. Mia ochot uciec, pobiec za Zoey i zrobi wszystko, by zostaa z
nim na zawsze, tu czy gdziekolwiek indziej. Gdy jednak przenis wzrok na
Starka, zrozumia z caym przekonaniem, e Zoey wpadnie w rozpacz, jeli
zgin jej przyjaciele. Jej wcieko z tego powodu bdzie silniejsza ni mio
do niego lub kogokolwiek innego. Jeli wic naprawd j kocha, musi si z ni
rozsta.
Cho mia wraenie, e lada chwila si porzyga, ucieszyo go spokojne
brzmienie wasnego gosu.
- Jak chcesz j doprowadzi do scalenia duszy, kiedy odejd?
- A nie moesz jej powiedzie, e zostajesz, pomc jej si pozbiera, a
potem odej?
Heath prychn w odpowiedzi.
- Stary, nie potraktuj ci zbyt ostro, bo jeszcze nie umare i nie masz
zielonego pojcia o sprawach duchw, ale nie ma mowy, ebym za pomoc
kamstwa namwi Zo na pozbieranie i wchonicie fragmentw siebie. Daj
spokj, to si nie trzyma kupy.

- Fakt. Chyba masz racj. - Stark przeczesa palcami wosy. - W takim


razie nie wiem, jak to zrobi. Jako bd musia. Jeli ty masz wystarczajce
jaja, by j opuci, to ja mam wystarczajce, by j uratowa.
- Zapamitaj jedno: Zo nie lubi, jak faceci j ratuj. Lubi si sama o siebie
troszczy. Przewanie bdziesz musia sta z boku i pozwala jej robi wszystko
samej.
Stark z powag pokiwa gow.
- Bd o tym pamita.
- No dobra. W takim razie chodmy do niej.
Ruszyli w kierunku czci gaju, w ktrej gb sza Zoey, kiedy j ostatnio
widzieli.
- Zostawi was samych, ebycie mogli si poegna. Nie poka si jej,
pki nie odejdziesz - rzek wojownik.
Heath przytakn w milczeniu, nie ufajc swojemu gosowi.
- Wspomniae co o jakiej strasznej istocie, ktra was tu wizi. Co to
jest?
Odkaszln.
- Pocztkowo sdziem, e to Kalona, ale dzi stao si co tak dziwnego,
e zwtpiem. To co tak jakby pomagao mi wykombinowa, jak uratowa
Zoey.
- A jednoczenie zosta tutaj?
- Tak. To chyba byo sedno tej caej historii.
- Nie widz nic dziwnego w tym, e Kalona nauczy ci, co robi, eby
Zoey nigdy nie opucia Zawiatw - zauway Stark.
- I niemal mu si udao! Pieprzony gnojek. Jakby nie wystarczyo mu, e
mnie zabi! - Heath spojrza na Starka. - Wic to dlatego tu jeste? Znaczy
wiem, e musiae kaza mi si std wynie, ale chodzi te o to, eby skopa
Kalonie tyek, bo tylko wtedy zdoasz bezpiecznie sprowadzi Zoey do domu?
- C, ten scenariusz wyglda coraz bardziej realnie.
- W takim razie powodzenia w walce z niemiertelnym, stary! - prychn
Heath.
- Zastanawiaem si nad tym i doszedem do wniosku, e wystarczy, jeli
nie bd dopuszcza go do Zoey dostatecznie dugo, by zdoaa si pozbiera.
Wtedy moe si std wynie i wrci do ciaa, a tam Kalona nie bdzie mg
jej skrzywdzi... przynajmniej na razie.
- Przykro mi, e krzyuj ci szyki, ale gdyby to byo takie proste, Zo nie
potrzebowaaby ciebie do ochrony.
Stark spojrza na niego pytajco.
- W tym gaju - Heath zatoczy rk wok - Zo jest bezpieczna. Zo nie
moe tu przenikn. Gaj ma w sobie co wyjtkowego. Tak jakby caa magia na
ziemi pochodzia wanie std. To taka lepsza ziemia, miejsce cakowitego
spokoju. Nie czujesz?

- Owszem, lepsza ziemia to do trafne okrelenie - przyzna Stark. Spokj te czuj. Dlatego od pocztku wiedziaem, e znajd tu Zoey.
- I dlatego Zo ci potrzebuje - doda Heath. - Im duej przebywa w tym
zaciszu, tym mniej jej pilno do powrotu. Raz jeszcze ycz ci powodzenia w
ochronie jej przed Kalon. Ten palant mnie zabi. Mam nadziej, e tobie
pjdzie z nim lepiej. Jeli tak, to daj mu popali w moim imieniu, a take w
imieniu Zo.
- Nie ma sprawy. Suchaj, Heath, chc ci powiedzie co jeszcze - rzek
Stark. - Nie miabym tyle siy co ty. Nie potrafibym od niej odej.
Heath popatrzy na niego, a potem wzruszy ramionami.
- C. Ja kocham j bardziej ni ty.
- Postpujesz waciwie. Honorowo.
- Wiesz - mrukn Heath - w moim obecnym pooeniu honor to puste
sowo. Dla mnie i Zo liczy si mio. Zawsze tak byo i zawsze bdzie.
Szli dalej w milczeniu, obaj pogreni w mylach. Dla mnie i Zo liczy
si mio. Zawsze tak byo i zawsze bdzie - dwiczao Starkowi w gowie,
a wreszcie, ku swemu ogromnemu zaskoczeniu, zrozumia to. Naprawd
zrozumia. I cho nie uatwiao mu to czekajcego go zadania, przynajmniej
czynio je znonym.
****
Znaleli j na maej polance w gbi gaju. Krya nieustannie wok
wysokiego iglastego drzewa, ktre wygldao imponujco, lecz dziwnie nie na
miejscu pord jarzbin, gogw i mchu. Powietrze wypenia zapach igliwia.
Stark i Heath podkradli si, schowani za krzakami. W kocu wojownik wskaza
grup omszonych skaek wielkoci czowieka znajdujc si w pobliu, ale poza
zasigiem wzroku dziewczyny. Heath przystan tam razem z nim i wzi
gboki oddech.
- Dziwne - powiedzia cichutko. - Zastanawiam si, co tu robi ten cedr.
- Cedr? - zapyta Stark. - To jest cedr?
- Tak. Midzy starym domem Zo a moim rs jeden wielki, zupenie
podobny do tego. I zapach ma identyczny.
- Babcia Zoey kazaa pali cedrowe igy, gdy bd przebywa w
Zawiatach - wyjani Stark. - Afrodyta przywioza ich cay wr. Zapalili je
wok mnie, nim opuciem ciao. - Spojrza na Heatha. - To dobry znak.
Drzewo oznacza, e wybralimy waciw drog.
Heath dugo patrzy mu w oczy.
- Mam nadziej, e dobry - odpar wreszcie - ale musisz w iedzie, e nie
jest mi z tego powodu ani troch atwiej.
- Rozumiem.
- Czyby? Szykuj si do opuszczenia dla ciebie jedynej dziewczyny,
ktr kochaem, cho wiem, e bardzo mnie potrzebuje.

- Co chciaby ode mnie usysze, Heath? e chciabym, aby nie musia


tego robi? Owszem. e chciabym, aby nie by martwy i aby dusza Zoey nie
bya rozbita, a jedynym, co by mi spdzao sen z powiek, byaby zazdro o tego
idiot Erika? Pewnie, e tak.
- Nie musisz by zazdrosny o Erika. Zo nigdy nie wytrzyma dugo z
adnym zaborczym dupkiem. Nie stresuj si takimi facetami.
- Jeli j odzyskam ca i zdrow, nie pozwol, by jeszcze kiedykolwiek
zestresowa mnie jakikolwiek facet - obieca Stark.
- Kiedy - poprawi go z powag Heath, a gdy Stark zmarszczy brwi.
wyjani: - K i e d y, a nie jeli j odzyskasz. Nie odejd std, jeli nie jeste
pewien, co robisz.
- Zgoda - przytakn Stark. - Kiedy j odzyskam. Jestem pewien, e
postpuj waciwie. e obaj postpujemy waciwie. Niestety, cokolwiek
zrobimy, ona i tak bdzie cierpiaa.
- Wiem. Ale - ruchem brody wskaza dziewczyn - na pewno nie bdzie
to takie ze jak jej obecny stan. - Na moment opuci gow, a potem klepn si
po kolei w kade z ramion, jakby postukiwa w futbolowe naramienniki.
Otrzsn si, wzi kolejny gboki oddech i unis gow, by po raz ostatni
spojrze Starkowi w oczy. - Zo musi wiedzie, e nie chc, aby si o mnie
zamartwiaa i smarkaa z rozpaczy. Przypomnij jej w moim imieniu, e kiedy to
robi, jest wysoce nieatrakcyjna.
- Dobrze.
- A skoro o tym mowa, to lepiej niech ci wejdzie w nawyk noszenie w
kieszeni chusteczek, bo ja wcale nie przesadzam. Gdy Zo ryczy, robi si
obrzydliwie zasmarkana.
- W porzdku.
Heath wycign rk do wojownika.
- Troszcz si o ni w moim imieniu.
Stark chwyci go za przedrami.
- Daj ci sowo wojownika.
- wietnie, bo zamierzam ci z niego rozliczy, jak si nastpnym razem
spotkamy.
Heath puci rk Starka, zrobi ostatni gboki wdech i wyszed z
kryjwki, starajc si nie myle o tym, co si zaraz stanie.
Spojrza na Zoey i zobaczy j pod mask cienia, ktrym si staa.
Pomyla o dziewczynie, ktr kocha od dziecistw. Oczyma duszy widzia
krzyw grzywk, ktr sama sobie obcia w czwartej klasie. Umiechn si,
mylc o jej obuzerskim okresie w gimnazjum, gdy posiniaczone i pokryte
strupami kolana nie goiy si caymi miesicami. Potem byo lato przed
pierwsz klas liceum, kiedy on wyjecha na miesiczne wakacje z rodzin,
zostawiajc j chuderlaw i niezgrabn, by po powrocie zasta przemienion w
mod bogini. Jego wasn bogini.

- Cze, Zo - powiedzia, doganiajc j i przyczajc si do jej


niespokojnego krenia.
- Heath! Zastanawiaam si, gdzie jeste. Zatrzymaam si tu, eby mg
mnie dogoni. Tskniam za tob
- Jeste szybka, Zo. Dogoniem ci najszybciej, jak potrafiem. Otoczy
j ramieniem Miaa przeraajco zimn skr. - Jak si miewasz, kochanie?
- Nie wiem. Jako mi dziwnie. Czuj si zamroczona i cika. Wiesz, co
ze mn jest, Heath?
- Tak. kochanie. Wiem. - Zatrzyma si, ale wci j obejmowa, wic i
ona musiaa przystan. - Twoja dusza si roztrzaskaa, Zo. Jestemy w
Zawiatach, pamitasz?
Spojrzaa na niego wielkimi ciemnymi oczami i przez chwil wygldaa
niemal jak dawna Zoey.
- Tak, teraz pamitam, i musz ci powiedzie, e to strasznie zafajdana
sytuacja.
Napywajce mu do oczu zy znieksztaciy jej sylwetk, lecz Heath
powstrzyma je i umiechn si,
- wita racja. Na szczcie wiem, jak wszystko naprawi.
- Serio? To wietnie, ale... hm... czy nie mgby tego naprawi, gdy ja
bd chodzi, bo to cae stanie jako mi nie suy?
Zamiast j puci, pooy donie na jej ramionach i trzyma mocno,
zmuszajc, by spojrzaa mu w oczy.
- Musisz pozbiera fragmenty swojej duszy, a potem wrci do ciaa,
ktre pozostao w prawdziwym wiecie. Musisz to zrobi dla swoich przyjaci,
dla Starka, dla babci. Nawet dla mnie, Zo.
Jej ciao drao; Heath widzia jednak, e Zoey ze wszystkich si stara si
wytrwa w bezruchu.
- Nie wrc bez ciebie. Nie mam zamiaru zostawia ci tutaj. Heath.
- Wiem, kochanie - rzek agodnie. - Czasem jednak musimy robi rzeczy,
ktrych nie chcemy. Ja na przykad te nie chc ci opuci, ale przyszed czas,
bym ruszy dalej.
Jej oczy si rozszerzyy, uniosa rce do ramion, by dotkn jego doni.
- Nie moesz mnie opuci. Heath! Umr, jeli to zrobisz!
- Nie, kochanie. Wrcz przeciwnie. Pozbierasz si i wrcisz do ycia.
- Nie, nie, nie! Nie moesz mnie opuci. - Rozpakaa si. - Nie mog tu
zosta bez ciebie.
- Wanie prbuj ci to wytumaczy, Zo. Jeli mnie tu nie bdzie, wrcisz
tam, gdzie powinna przebywa, i przestaniesz by tym aosnym widmem, w
ktre si zmieniasz.
- Daj spokj. Nie. Pozbieram si. obiecuj! Tylko tu zosta. Zosta ze
mn. Sam zobaczysz, e si pozbieram. Obiecuj, Heath.
Spodziewa si, e Zoey powie co w tym stylu, wic mia gotow
odpowied, lecz udziela jej ze zamanym sercem.

- Nie o ciebie tu chodzi, Zo. Chodzi o to, co jest dobre dla mnie. Czas,
ebym si przenis do nastpnego wiata.
- Co? Nic z tego nie rozumiem, Heath! - zaszlochaa.
- Wiem, kochanie. Ja te niezupenie to rozumiem, ale czuj, e tak
wanie jest - odpar szczerze. Kiedy mwi, do gowy przychodziy mu
odpowiednie sowa, a dusz wypeni spokj, kojc bl serca i potwierdzajc
ponad wszelk wtpliwo, e obra dobr drog. - To prawda, e umarem za
wczenie. Chc odzyska swoje ycie, Zo. Chc mie szans.
- Prz...przykro mi, Heath. To moja wina, ale nie mog zwrci ci ycia.
- Nikt nie moe tego zrobi, Zo. Mog jednak otrzyma drug szans. A
jeli tu pozostan, ani ja, ani ty nie zaznamy ju prawdziwego ycia.
Zoey przestaa szlocha, lecz zy wci pyny jej po policzkach i kapay
z twarzy, jakby staa na dworze w deszczowy letni dzie.
- Nie mog. Nie mog odej bez ciebie.
Heath potrzsn ni leciutko i zmusi si do umiechu.
- Owszem, moesz. Jeli ja potrafi to zrobi, to ty te. Dobrze wiesz, e
jeste bystrzejsza i silniejsza ni ja, Zo. Zawsze bya.
- Nie, Heath - szepna.
- Chc, eby co zapamitaa, Zo. To wane, a kiedy ju posklejasz
swoj dusz, lepiej to zrozumiesz. Odejd std i dostan nowe ycie. Ty
bdziesz wielk wampirsk kapank, a to oznacza, e bdziesz ya jaki milion
lat. Odnajd ci. Nawet jeli zajmie mi to cae stulecie, obiecuj ci, Zoey
Redbird, e znw bdziemy razem. - Obj j i pocaowa, starajc si poprzez
dotyk da jej do zrozumienia, e jego mio nigdy nie wyganie. Gdy w kocu
zmusi si, by j puci, wydao mu si, e widzi w jej przestraszonych,
wstrznitych oczach zrozumienie. - Zawsze bd ci kocha, Zo.
Potem odwrci si i odszed od swojej prawdziwej mioci. Powietrze
przed nim rozstpio si niczym kurtyna, a on przeszed do nastpnego
krlestwa, cakowicie znikajc z poprzedniego.
Kompletnie zdruzgotana Zoey dowloka si do cedru i milczca jak grb.
ze zami pyncymi po twarzy nieprzerwanym strumieniem, podja swoj
bezcelow wdrwk.

ROZDZIA DWUDZIESTY SMY


Kalona
Nie wiedzia, jak dugo ju przebywa w krainie Nyks.
Pocztkowo wyrwanie z ciaa przez ciemno, ktr wadaa Neferet, byo
dla niego takim wstrzsem, e utraci wiadomo wszystkiego z wyjtkiem
oczarowania i trwogi wywoanych ponownym przebywaniem w wiecie bogini.
Wci pamita i docenia - by moe bardziej ni ktokolwiek inny szczeglny urok i magi Zawiatw.
Kiedy tu mieszka, nie by t sam osob. Suy wwczas wiatoci i
chroni Nyks przed wszystkim, co moga wykrzesa z siebie ciemno w prbie
przechylenia szali zwycistwa na stron za, blu, egoizmu i rozpaczy, ktrymi
si karmia.
Przez niezliczone wieki Kalona chroni swoj bogini przed wszystkim z
wyjtkiem siebie.
Jak na ironi, wanie jego mio bya broni, ktr pokonaa go
ciemno.
Jeszcze bardziej ironiczny okaza si fakt, e po jego upadku wiato
posuya si t sam broni, by go uwizi.
Przez chwil si zastanawia, czy mio moe zgotowa mu gorsze
pieko, ni zgotowaa do tej pory, i czy w ogle jest jeszcze zdolny do tego
uczucia.
Z ca pewnoci nie kocha Neferet. Wykorzysta j, by si wydosta z
podziemnej niewoli, a potem ona wykorzystaa go do wasnych celw.
A Zoey?
Nie chcia doprowadzi do jej rozpadu, ale poczucie winy to nie to samo
co mio. Ani ono, ani al nie byy do silne, by wzbudzi w nim ch
powicenia wolnoci wasnego ciaa dla ratowania dziewczyny.
Podajc przez krain bogini, upady niemiertelny odoy na bok
wszystkie rozwaania na temat mioci i jej bolesnych puapek, aby si skupi
wycznie na obecnym zadaniu.
Pierwszym etapem byo odnalezienie Zoey.
Drugim - postaranie si o to, by nie moga powrci na ziemi, co
pozwoli mu odzyska ciao i speni zoon Neferet obietnic.
Odnalezienie dziewczyny nie nastrczyo trudnoci. Musia jedynie
skoncentrowa na niej swoj wol, a jego duch natychmiast poszybowa na fali
ciemnoci tam, gdzie znalazy schronienie fragmenty jej roztrzaskanej duszy.
Towarzyszy jej - a raczej tej jej czci, ktra miaa najwicej wsplnego
z aktualn Zoey - zabity przez Kalon ludzki chopak. Dziwnie byo patrze, jak
j pociesza, a potem instynktownie prowadzi do witego gaju bogini, miejsca

tak przepojonego kwintesencj Nyks, e pki na wiecie panowaa rwnowaga


midzy wiatem a ciemnoci, nie mogo si tam wedrze adne zo.
Kalona doskonale pamita to miejsce. To tam po raz pierwszy
uwiadomi sobie swoj mio do Nyks. W tym strasznym czasie przed
podjciem decyzji o porzuceniu jej tylko tam znajdowa odrobin spokoju.
Prbowa znw przekroczy granic gaju, odnale Zoey i Heatha i
zrzuci z siebie brzemi naoone przez machinacje Neferet, ale nie zdoa
przenikn do rodka, a w dodatku sama prba niezwykle go osabia, a nazbyt
dobrze przypominajc mu o czasach uwizienia w gbi ziemi.
Tym razem spokj i magia boskiej krainy nie uwiziy go, lecz odrzuciy.
Zbyt wiele ciemnoci nosi w sobie, by mc wstpi do boskiego gaju.
Oczekiwa niemal, e sama Nyks lada chwila objawi si przed nim,
oskary go - i cakiem susznie! - o wtargnicie bez zezwolenia do jej krainy i
wygna go po raz wtry. Nie doczeka si jednak. Wygldao na to, e Neferet
miaa racj, mwic, e Nyks wygnaa tylko jego ciao, bo gdyby zakaz
dotyczy take duszy, sam Ereb na prob bogini stawiby mu czoo i z pomoc
wszystkich boskich si wygnaby jego dusz z Zawiatw.
Niemiertelny otrzyma jednak swobod, przeklt moliwo powrotu i
rzucenia okiem na to, czego najbardziej w wiecie pragn, ale nie mg mie.
W jego duszy pon znajomy bezpieczny gniew.
Kalona obserwowa Zoey i chopaka. Wkrtce zdoa si zorientowa, e
wystarczy po prostu zmusza ich do pozostania w gaju, by ostatecznie dopi
swego.
Zoey ulegaa dalszemu rozpadowi. Zmieniaa si w niespokojn Caoininc
Shi, a w tej postaci nigdy nie bdzie moga wrci do ciaa.
Myl o Zoey przeobraajc si w istot, ktra nie jest ani ywa, ani
umara, zrodzia w Kalonie osobliwy bl.
Znowu te uczucia! Czy kiedykolwiek na dobre si ich pozbdzie? Tak,
musi istnie na to jaki sposb. By moe Neferet i w tej kwestii miaa racj:
moe wystarczy si pozby Zoey, by wraz z ni odeszo poczucie winy,
podania i straty, ktre w nim budzia.
Natychmiast jednak uwiadomi sobie, e nie uwolni si od niej,
pozostawiajc j tu, by staa si widmem, cieniem dawnej siebie. Myl o tym
przeladowaaby go po wiek wiekw.
Analizowa sytuacj, obserwujc spoza gaju, jak Heath nie odstpuje
Zoey, nieustannie prbujc jej nie nieosigalne pocieszenie.
On j kocha! A ona kocha jego! Ze zdumieniem spostrzeg, e ta myl nie
zrodzia w nim gniewu ani zazdroci. Bya zwyk konstatacj. Gdyby wiat
Zoey nie przewrci si do gry nogami, mogaby spdzi z tym ludzkim
chopakiem niewinne, zwyczajne szczliwe ycie.
I nagle Kalona poj z cakowit jasnoci, jak moe si pozby Zoey i
zrealizowa dan Neferet przysig.

Zoey bdzie szczliwa, mogc pozosta tu z Heathem, a jej zadowolenie


wystarczy, by ukoi wyrzuty sumienia, ktre niemiertelny odczuwa w zwizku
z zabiciem chopca. Oboje zostan tu, w boskim gaju, on za powrci na ziemi
uwolniony od jej uroku. Pozostanie tu wyjdzie jej na dobre - wmawia sobie. Nigdy wicej nie zazna ziemskich trosk ani blu. Takie rozwizanie wydawao
si zadowalajce.
Wypar ze wiadomoci myl o tym, jak by to byo y bez jedynej osoby,
ktra w dwch rnych wcieleniach przypominaa mu utracon bogini i
wzbudzaa w nim prawdziwe uczucia.
Zamiast tego skoncentrowa si na chopaku. To on by kluczem. To jego
mier wywoaa rozpad duszy Zoey, a zwizane z ni poczucie winy nie
pozwalao dziewczynie jej pozbiera. Durny miertelnik! Czyby nie rozumia,
e jedynie on moe ukoi jej sumienie i stworzy warunki do uzdrowienia
duszy?
Jasne, e nie. By tylko ludzkim chopcem, w dodatku niezbyt
rozgarnitym. Trzeba mu podpowiedzie, co ma robi.
Chopak znajdowa si jednak w gaju, do ktrego Kalona nie mia wstpu.
Kry wic w grze i obserwowa sytuacj, a kiedy wcieko chopaka
wykipiaa i doprowadzia do aktu samookaleczenia, wykorzysta ten okruch
pierwotnej emocji, by szeptem wskaza mu drog.
Niemal zadowolony Kalona wycofa si na skraj gaju i czeka, a chopak
pomoe Zoey naprawi dusz, a ona pozostanie z nim, nie chcc opuci swego
uzdrowiciela. Wwczas mier jej odczonego od duszy ciaa bdzie ju tylko
kwesti czasu.
Gdy to nastpi, niemiertelny bdzie mg powrci do wasnej cielesnej
powoki, speniwszy zoon Neferet przysig. A wwczas - pomyla ponuro
- Tsi Sgili nigdy wicej mn nie zawadnie.
Zadowolony ze swoich knowa i drobnych oszustw pod wasnym
adresem nie zauway, jak do gaju wkracza Stark, i nie by wiadkiem ponownej
rewolucji w yciu Zoey.

Stark
Patrzy, jak Heath przechodzi przez kurtyn rozdzielajc dwa krlestwa.
Przez chwil nie potrafi si ruszy nawet po to, by podej do Zoey.
Mia racj. Heath by silniejszy od niego.
- Bd przy nim, Nyks, i pozwl mu odnale Zoey ponownie jeszcze w
tym wcieleniu - szepn, pochyliwszy gow. - Nawet jeli cholernie
skomplikuje mi to ycie - doda z lekkim umieszkiem.

Potem podnis gow, otar oczy i wyszed zza skaki, by szybko i cicho
podej do Zoey.
Wygldaa potwornie. Spltane wosy powieway na dziwnym wietrze,
ktry zdawa si do niej szepta i nadawa rytm jej nieustannemu kreniu. Gdy
uniosa rk, by odgarn z twarzy kosmyki, ktre do niej przywary, Stark
zauway przejrzysto jej ciaa.
Ona naprawd blaka!
- Cze, Zoey!
Dwik jego gosu podziaa na ni jak elektrowstrzs. Wzdrygna si i
obrcia gwatownie w jego stron.
- Heath!
- Nie, to ja, Stark. Prz...przykro mi w zwizku z Heathem - wybka,
czujc si gupio, lecz nie wiedzc, co innego mgby powiedzie.
- Odszed. - Wbia zgaszony wzrok w miejsce, gdzie Heath sta
bezporednio przed swoim znikniciem, po czym znw zacza maszerowa w
kko, przenoszc udrczone spojrzenie na twarz Starka.
Wiedzia, w ktrym momencie go rozpoznaa, bo zatoczya si i
przystana, oplatajc si rkoma jakby w obronie przed ciosem.
- Stark! - Krcia gow. - Nie, tylko nie ty!
Od razu zrozumia, co sobie pomylaa. Podbieg do niej, otoczy
ramionami jej sztywne zimne ciao i przygarn j do siebie.
- Nie umarem - powiedzia powoli i wyranie, patrzc jej w oczy. Rozumiesz, Zoey? Jestem tu, ale mojemu ciau nic si nie stao. Znajduje si w
prawdziwym wiecie razem z twoim. adne z nas nie jest martwe.
Zoey niemal si umiechna i przez chwil naprawd pozwolia mu si
obejmowa.
- Strasznie za tob tskniem - szepn.
Odsuna si i wbia baczny wzrok w jego twarz.
- Jeste moim wojownikiem.
- Tak. Jestem nim i zawsze bd.
Zoey westchna leciutko i znw ruszya w swoj okrn wdrwk.
- Zawsze ju si skoczyo.
Szed krok w krok z ni, nie wiedzc, jak dotrze do tej dziwnej
widmowej wersji Zoey. Pamita, e Heath rozmawia z dziewczyn mniej
wicej zwyczajnie, wic nie zwracajc uwagi na jej niezrozumiae sowa i
nieustann wdrwk uj j za rk, jak gdyby po prostu spacerowali sobie po
lesie.
- Fajnie tu.
- Rzekomo ma tu panowa spokj.
- Moim zdaniem tak jest.
- Nie. Nie dla mnie. Ja ju nigdy nie odnajd spokoju. Utraciam t cz
siebie.
Ucisn jej do.

- Po to tu przyszedem. Bd ci chroni, eby moga pozbiera


fragmenty swojej duszy, a potem wrcimy do domu.
Nawet na niego nie spojrzaa.
- Nie mog. Wracaj beze mnie. Ja musz tu zosta i czeka na Heatha.
- Zoey, Heath tu nie wrci! Poszed po nowe ycie. Odrodzi si. W
prawdziwym wiecie.
- Nie moe tam wrci. Nie yje.
- Suchaj, niewiele wiem na temat funkcjonowania Zawiatw, ale o ile
zrozumiaem, Heath odszed std, by narodzi si ponownie i przey kolejne
ycie. Wtedy si z tob spotka, Zo.
Przystana i wpatrywaa si w niego matowym wzrokiem, po czym
pokrcia gow i znw ruszya.
Stark zacisn mocno zby, by nie wyrzuci z siebie sw, ktre
rozdzieray go od rodka: e Zoey wziaby si w gar dla Heatha, lecz nie dla
niego. Bo jego nie kocha tak bardzo.
Otrzsn si. Tu chodzio nie tylko o mio. Zrozumia to ju wtedy, gdy
Seoras zapyta go, czy jest gotw zaryzykowa ycie dla Zoey, nawet jeli
miaby j straci. Bd musia przy niej zosta - odpar wwczas Stark, a
Seoras rzek: Bdziesz musia przy niej zosta jako wojownik, ale moe nie
jako jej wybranek.
Moe niejako jej wybranek.
Spojrza na Zoey i zobaczy j tak, jaka naprawd bya: zdruzgotan,
pozbawion tatuay, z powiartowan dusz. Rozpadaa si, a mimo to
zachowaa dobro i si, ktre czyniy j atrakcyjn. Nie bya tym, kim bya
kiedy i kim by moga, jednake nawet w tym stanie bya jego Asem, jego
bann ri shi. Jego krlow.
Wiedz, e nie ma odwrotu, bo takie jest prawo i przeznaczenie
prawdziwego stranika, a twoj nagrod nie bdzie al, zoliwo, niech czy
zemsta, lecz niezomna wiara w honor. Nic ci nie zagwarantuje mioci,
szczcia ni zysku.
Cokolwiek si stanie, on musi pozosta jej stranikiem. Jest z ni
zwizany czym potniejszym od mioci: honorem.
- Zoey, musisz wrci. Nie z powodu tego, co wie ci z Heathem, ani
nawet z powodu tego, co wie ci ze mn. Musisz wrci, bo tak nakazuje
honor.
- Nie mog. Zbyt mao mnie zostao.
- W tym momencie na scen wkraczam ja, twj stranik. Po to mnie masz.
- Unis do ust jej do, ucaowa i umiechn si, co sobie przypominajc. Afrodyta kazaa mi nauczy si dla ciebie pewnego wiersza. Ona i Stevie Rae
sdz, e to co w rodzaju mapy, ktra poprowadzi ci do scalenia duszy.
- Afrodyta... Kramisha... Stevie Rae... - szeptaa niepewnie Zoey, jakby na
nowo uczya si tych sw. - To moje przyjaciki!

- Owszem. - Stark jeszcze raz cisn jej do. - Posuchaj wiersza kontynuowa, uznawszy, e co do niej dociera. - Oto on:
Obosieczny miecz
Jedna strona zniszczenie
Druga wolno
Jestem twym wzem gordyjskim
Uwolnisz mnie czy zniszczysz?
Id za prawd, a wtedy
Znajdziesz mnie na wodzie
Oczycisz przez ogie
Nigdy ju nie zamknie mnie ziemia
A powietrze wyszepcze ci to
Co duch ju wie:
Ze nawet po rozpadzie
Moliwe jest wszystko
Jeli wierzysz
Oboje bdziemy wolni.
Kiedy skoczy, Zoey zatrzymaa si na do dugo, by spojrze mu w
oczy.
- To nic nie znaczy - powiedziaa.
I znw ruszya, ale on mocno trzyma j za rk.
- Owszem, znaczy. Chodzi o ciebie i Kalon. Ma to co wsplnego z
twoim uwolnieniem si std. - Stark umilk na moment, po czym doda: Pamitasz, e co was czy, prawda?
- Ju nie - odpara szybko. - Zerwa t wi, kiedy skrci Heathowi kark.
Mam wielk nadziej - pomyla chopak.
- Mimo to cz przepowiedni ju si spenia - rzek jednak. - Podya
za tym, co uwaaa za prawd o nim, i znalaza go na wodzie. W nastpnej
linijce jest mowa o oczyszczeniu przez ogie. Jak mylisz, co to moe
oznacza?
- Nie wiem! - krzykna Zoey. Bya coraz bardziej zdenerwowana, lecz
Stark i tak si cieszy, e jej pozbawiona dotd wyrazu twarz zaczyna si
oywia. - Kalony tu nie ma. Ognia te nie. Wic o co moe chodzi?
Stark czeka, a Zoey si uspokoi, wci trzymajc j za rk.
- On tu jest - rzek. - Przyby tu za tob. Tylko e nie moe si dosta do
gaju. - A potem bez namysu wypowiedzia sowa pynce prosto z serca, nie z
umysu: - A mnie przyprowadzi tu ogie czy te co, co go przypominao.
Zoey zerkna na niego i cakiem rzeczowym tonem zauwaya co, co
miao diametralnie odmieni ycie Starka.
- W takim razie wyglda na to, e wiersz dotyczy Kalony i ciebie, a nie
Kalony i mnie.

Jej sowa oploty go niczym druciana siatka.


- Jak to Kalony i mnie?
- Pojechae ze mn do Wenecji, dobrze wiedzc, jakim potworem jest
Kalona, zanim ja si tego dowiedziaam. Przywid ci tu ogie. Jeli
zastanowisz si dobrze nad reszt, pewnie te odkryjesz w niej dla siebie jakie
znaczenie.
- Obosieczny miecz... - mrukn cicho Stark.
Claymore by obosieczny, a jego ciosy niosy i zniszczenie, i wyzwolenie.
Wojownik zna prawd o tym, jak niebezpieczny jest Kalona, gdy wraz z Zoey
udawa si w lad za nim do Wenecji... Ognisty bl zadawanych przez Seorasa
ran przywid go tutaj, do miejsca przypominajcego mu ziemi, cho
znajdujcego si w Zawiatach. A Zoey bya tu uwiziona i czekaa na
oswobodzenie. Stark za, by doprowadzi sw misj do koca, musia kierowa
si tym, co jego duch wiedzia o honorze.
- Cholera! - Spojrza na krc u jego boku Zoey i fragmenty ukadanki
wskoczyy na waciwe miejsca. - Masz racj. Ten wiersz jest przeznaczony dla
mnie.
- wietnie. W takim razie dziki niemu moesz si uwolni - odpara.
- Nie, Zo. Dziki niemu obaj moemy si uwolni - powiedzia Stark. Kalona i ja.
W jej niespokojnych oczach na moment zapaliy si ogniki, lecz szybko
odwrcia wzrok.
- Miaby uwolni Kalon? Nic z tego nie rozumiem.
- A ja tak - odpar ponuro, przypominajc sobie zabjczy cios, ktry
uwolni jego sobowtra. - Uwolnienie ma wiele rnych form. - Pocign j za
rk, zmuszajc, by zwolnia i spojrzaa mu w oczy. - Wierz w ciebie, Zoey.
Cho twoja dusza jest rozbita, moja przysiga pozostaje w mocy. Bd ci
chroni, a jeli tylko bd pamita, co to honor, i nie sprawi ci kolejnego
zawodu, wszystko jest moliwe. O to wanie chodzi w penieniu roli twojego
stranika: o honor.
Unis jej do i znw ucaowa, po czym porzucajc chodzenie w kko,
ruszy prosto ku skrajowi gaju.
- Nie, nie! Nie moemy tam i - zaoponowaa Zoey.
- Musimy, Zo. Wszystko bdzie dobrze. Zaufaj mi. - Nadal szed w
kierunku rozszerzajcych si jasnych plam pomidzy drzewami.
- Zaufa? Nie. To nie ma nic wsplnego z zaufaniem. Stark, nie moemy
opuci tego miejsca. Nigdy. Tam na zewntrz czyha zo. Tam jest on! - Mocno
cigna go za rk, starajc si zmusi do zmiany kierunku.
- Zoey, powiem ci teraz par rzeczy bardzo szybko. Wiem, e masz
problemy z koncentracj, ale musisz mnie wysucha. - Nieubaganie zmierza
ku skrajowi gaju, niemal wlokc j za sob. - Nie jestem ju tylko twoim
wojownikiem. Jestem twoim stranikiem. A to oznacza spore zmiany dla nas
obojga. Najwiksz z nich jest ta, e obecnie wie mnie z tob przede

wszystkim honor, a dopiero potem mio. Nigdy wicej ci nie zawiod. Nie
mog ci powiedzie, jaka zmiana zajdzie w twoim przypadku. - Przed nimi
zamigota skraj gaju. Stark przystan i pod wpywem impulsu przyklk na
jedno kolano przed swoj zdruzgotan krlow. - Mam jednak stuprocentow
pewno, e sobie z ni poradzisz. Zoey, jeste moim Asem, mo bann , moj
krlow, i musisz si pozbiera, bo inaczej adne z nas nie zdoa std wyj.
- Przeraasz mnie, Stark.
Podnis si, po czym ucaowa j w obie donie, a na koniec w czoo.
- W takim razie przygotuj si na cig dalszy, bo dopiero zaczem. Posa jej swj stary obuzerski umieszek. - Cokolwiek nas czeka, przynajmniej
udao mi si tu dotrze. Jeli wrcimy, bdziemy mogli zamia si w twarz tej
zarozumiaej Najwyszej Radzie.
Po tych sowach odsun gazki dwch jarzbin i przekroczy kamienist
granic gaju. Zoey pozostaa w rodku, lecz trzymaa gazie, by nie traci
wojownika z oczu, i koysaa si w przd i w ty, sprawiajc, e licie szeleciy
niczym pomrukujca widownia.
- Stark, wracaj!
- Nie mog, Zo. Mam sprawy do zaatwienia.
- Co? Jakie sprawy?
- Musz skopa tyek pewnemu niemiertelnemu. Za ciebie, za mnie i za
Heatha.
- To niemoliwe! Nie pokonasz Kalony.
- Pewnie masz racj. Ja nie zdoam tego zrobi, ale ty tak. - Rozpostar
ramiona i krzykn w boskie niebo: - Chod tu, Kalono! Wiem, e tam jeste.
Przyjd do mnie. Tylko tak moesz zapobiec powrotowi Zoey na ziemi, bo
pki ja yj, bd walczy o jej ocalenie!
Nieskazitelnie niebieski firmament zafalowa i pocz szarze. Macki
ciemnoci rozprzestrzeniay si niczym smuki dymu z toksycznego ognia,
gstniay i nabieray ksztatw. Najpierw zobaczyli jego skrzyda - masywne,
czarne, rozpite i blokujce boskie wiato. W lad za nimi zjawio si ciao
Kalony - wiksze, silniejsze i groniej wygldajce, ni je Stark zapamita.
Niemiertelny umiechn si, krc nad ich gowami.
- A wic to ty, chopcze. Powicie si, by tu przyby. W takim razie
wykonaem zadanie. Twoja mier uwizia j tu trwalej ni wszelkie moje
prby.
- Mylisz si, debilu. Nie umarem. yj i nie mam zamiaru tego zmienia.
Podobnie jak Zoey.
Kalona zmruy oczy.
- Zoey nie opuci Zawiatw.
- C, jestem tu po to, by po raz kolejny udowodni ci, jak bardzo si
mylisz.
- Stark, wracaj! - krzykna z gaju Zoey.
Kalona spojrza na ni.

- Byoby jej atwiej - powiedzia smutnym, niemal zgnbionym gosem gdyby pozwoli ludzkiemu chopakowi wykona moje polecenie.
- To wanie jest twj problem, Kalono. Masz kompleks boga, cho moe
raczej powinienem powiedzie: bogini. Widzisz, twoja niemiertelno
bynajmniej nie zapewnia ci wadzy. W twoim przypadku sprawia jedynie, e od
bardzo, bardzo dawna yjesz w wiecie uudy.
Kalona powoli przenis wzrok na Starka. Jego bursztynowe oczy byy
teraz pozbawione wszelkich emocji z wyjtkiem lodowatego gniewu.
- Popeniasz bd, chopcze.
- Nie jestem ju chopcem - odpar tym samym tonem Stark.
- Dla mnie zawsze nim bdziesz. Maym, sabym miertelnikiem.
- To znaczy, e pomylie si trzy razy z rzdu. miertelny to nie to samo
co saby. Sfru tu i pozwl mi tego dowie.
- Doskonale, chopcze. Niech bl Zoey obciy twoje, a nie moje
sumienie.
- wietnie. Bybym naprawd zy, gdyby nagle wzi na siebie pieprzon
odpowiedzialno za wszystkie swoje wistwa.
Zgodnie z jego przewidywaniami niemiertelny zawrza.
- Nie wa si wspomina o mojej przeszoci! - rykn i wycign rk, a
wwczas z kotujcej si wok niego ciemnoci wyonia si wcznia z
poyskujcym gronie metalowym grotem, czarnym jak bezksiycowe niebo.
Potem Kalona sfrun z nieba.
Zamiast wyldowa przed Starkiem, kry wok niego, uderzajc
skrzydami w ziemi, ktra zatrzsa si, a potem zacza osuwa, tworzc
dziur pod stopami wojownika.
Spad w przepa i uderzy o podoe z tak si, e zaparo mu dech, a w
oczach pociemniao. Usiowa wsta, syszc wok siebie wibrujcy chichot.
- May saby chopiec usiuje ze mn igra. To nawet nie jest zabawne zadrwi Kalona.
Jest jeszcze bardziej arogancki, ni ja kiedykolwiek byem - pomyla
Stark.
Myl o tym, kim by i kogo ju pokona, dodaa mu si. Zdoa odetchn i
odzyska wzrok na tyle, e dostrzeg jaskrawy bysk przeszywajcy dzielc go
od Kalony ciemno. W nastpnej sekundzie claymore stranika tkwi wbity w
ziemi obok niego.
Stark chwyci mocno rkoje i natychmiast poczu ciepo i pulsowanie
miecza zsynchronizowane z biciem jego serca.
Spojrza na Kalon i ujrza zdumienie w jego bursztynowych oczach.
- Mwiem ci, e nie jestem ju chopcem. - Bez wahania ruszy przed
siebie, dzierc miecz oburcz, cakowicie skoncentrowany na regularnych
liniach obrysowujcych ciao niemiertelnego.

ROZDZIA DWUDZIESTY DZIEWITY


Zoey
Kiedy Kalona zmaterializowa si ponad Starkiem, przeyam ogromny
wstrzs. Jego widok przypomnia mi o wszystkim, co si wydarzyo w ostatnich
chwilach ostatniego dnia, zanim mier, rozpacz i poczucie winy zgruchotay
mj wiat. Gdy ju cakowicie wyoni si z ciemnoci, spojrza na mnie swoimi
bursztynowymi oczyma, a ja zamaram na widok malujcego si w nich smutku,
wspominajc moment, w ktrym zdawao mi si, e dostrzegam w spojrzeniu
niemiertelnego czowieczestwo, yczliwo, a nawet mio.
Jake si myliam.
W wyniku mojej pomyki zgin Heath.
Stark tak dugo podjudza Kalon, a w kocu skrzydlaty przenis na
niego wzrok.
- O bogini, nie! ^jknam. - Prosz, ka mu si uciszy. Ka mu przybiec
z powrotem do mnie.
Stark jednak najwyraniej dobrze si bawi. Nie mia zamiaru si zamkn
ani ucieka. Z przeraeniem patrzyam, jak niemiertelny przywouje z nieba
wczni i wyrzyna skrzydami dziur w ziemi, a Stark wpada w ni i znika w
czeluci.
Wtedy uwiadomiam sobie, e i on zaraz zginie z mojego powodu.
Nie! - wyrwa si z moich trzewi bezgony krzyk. Czuam si pusta i
pozbawiona wszelkiej nadziei. Nie potrafiam usta w miejscu - musiaam biec,
by w ruchu, ucieka przed tym, co si tu dziao.
Nie mogam tego znie. Zostao mnie zbyt mao, bym moga stawi temu
czoo.
Wiedziaam jednak, e jeli nic nie zrobi, Stark zginie.
- Nie. - Tym razem nie by to milczcy widmowy krzyk, lecz mj gos
zupenie odmienny od okropnego skomlenia, ktre ostatnio z siebie wydawaam.
- Stark nie moe zgin. - Rozkoszujc si swojskim smakiem tych ust na
jzyku i ich brzmieniem w uszach, wyszam z gaju i podeszam do czarnej
dziury, w ktrej znikn mj wojownik.
Kiedy nad ni stanam, ujrzaam Starka i Kalon stojcych twarzami do
siebie porodku rozpadliny. Stark trzyma w obu doniach lnicy miecz, a
Kalona dziery swoj czarn wczni.
Dopiero wtedy uwiadomiam sobie, e to nie adna rozpadlina, tylko
arena. Niemiertelny stworzy plac walki otoczony wysokimi liskimi murami,
na ktre nie mona byo si wdrapa.
Uwizi Starka. Teraz wojownik nie mg ju uciec, nawet gdyby
postanowi mnie posucha. Rwnie niemoliwe wydawao si jego zwycistwo.

A Kalona z pewnoci o niczym nie marzy bardziej ni o pokonaniu Starka. A


konkretnie o jego zabiciu.
Znw ogarna mnie nerwowa ruchliwo, ktrej nie potrafiam si
oprze. Zmuszaam si jednak do chodzenia wok areny, by nie traci
walczcych z oczu. Ku mojemu niedowierzaniu to Stark zaatakowa pierwszy.
Kalona z okrutnym miechem machn wczni, parujc cios miecza, a
potem ruchem tak szybkim, e Stark nie mia szans zareagowa, z pen
szyderczej pogardy furi uderzy go otwart doni w twarz. Wojownik nie
zdoa wyhamowa i si wasnego ciosu zatoczy si do przodu, mijajc
niemiertelnego i padajc na ziemi obok niego z rkami na uszach, jakby chcia
w ten sposb uciszy bl gowy.
- Claymore stranika! Rozmieszye mnie. Naprawd uwaasz, e
moesz im dorwna? - zapyta Kalona, gdy chopak wsta i ponownie odwrci
si ku niemu z mieczem w doniach.
Krew cieka mu z uszu, nosa i ust, tworzc na brodzie i szyi szkaratne
struki.
- Nie uwaam si za stranika, lecz jestem nim.
- To niemoliwe. Znam twoj przeszo, chopcze. Widziaem, jak si
bratasz z ciemnoci. Powiedz im o tym, a zobaczymy, czy nadal bd ci
chcieli.
- Jedyn osob, ktra moe mianowa mnie stranikiem lub odebra mi to
miano, jest moja krlowa, ktra doskonale zna mnie i moj przeszo.
Patrzyam, jak Stark ponownie naciera, a Kalona z drwicym rechotem
blokuje ostrze wczni. Tym razem uderzy mojego wojownika pici, amic
mu nos i zakrwawionego przewracajc na plecy.
Wstrzymaam oddech, bezradnie czekajc na ostateczny cios.
Niemiertelny jednak tylko patrzy ze miechem, jak Stark z trudem
podnosi si z ziemi.
- Zoey nie jest adn krlow. Nie jest na to do silna. To tylko saba
dziewczyna, ktra daa si zdruzgota mierci jednego ludzkiego chopaka.
- Mylisz si. Nie jest saba, lecz wraliwa. A ten ludzki chopak? Midzy
innymi ze wzgldu na niego tu przybyem. Musz odebra dug, ktry
zacigne, zabijajc go.
- Durniu! Jedynie Zoey mogaby go odebra.
I wtedy, jakby Kalona wzi wczni i przeszy ni mgiek winy
otaczajc mnie od chwili, kiedy na moich oczach skrci Heathowi kark,
wszystko wok stao si dla mnie bardzo wyrane.
By moe nie uwaaam siebie za krlow, a czasem zdawaam si sobie
po prostu nikim, ale Stark we mnie wierzy. Podobnie jak Heath i Stevie Rae. A
nawet Afrodyta.
Kalona za, jak by to powiedziaa Stevie, by jednym wielkim gupim
cycem.

Troska o innych nie czynia mnie sab. Wszystko zaleao od wyborw,


ktrych dokonywaam w wyniku tej troski.
Raz pozwoliam, by mio mnie zdruzgotaa. Teraz - patrzc, jak Kalona
bawi si moim wojownikiem, moim stranikiem - postanowiam, e uzdrowi
mnie honor.
Podjam ostateczn decyzj.
Odwrciam si plecami do areny i szybko podeszam do brzegu boskiego
gaju. Tumic potrzeb chodzenia, ktra zmuszaa mnie do cigego, lecz
bezcelowego ruchu, zatrzymaam si, rozpostaram ramiona i skoncentrowaam
si w pierwszej kolejnoci na ostatnim z duchw, ktre ze mn rozmawiay.
- Brighid! Chc odzyska swoj si!
Przede mn zmaterializowaa si ruda pikno. Wygldaa niczym sama
bogini, ognista i wysoka, przepeniona moc i pewnoci, ktrej mnie
brakowao.
- Nie - poprawiam si na gos. - To moja moc i moja pewno. Po prostu
na pewien czas je utraciam.
- Gotowa, by je przyj z powrotem? - zapytaa, spogldajc na mnie
znajomymi oczami.
- Gotowa.
- Czas najwyszy. - Podesza i otoczya mnie ramionami, biorc w silne, a
zarazem czue objcia. Odwzajemniam ucisk, akceptujc j, a wwczas ona
rozpyna si, wypeniajc mnie ogniem siy. Siy w czystej postaci.
- Jedna z gowy - mruknam. - Czas na kolejn.
Znw rozoyam rce. Tym razem staam mocno na ziemi, a pragnienie
poruszania si, szukania i ucieczki przechodzio przeze mnie i odpywao w dal
niegrone jak letni deszczyk.
- Chc odzyska rado!
Dziewicioletnia Zoey nie zmaterializowaa si w powietrzu, lecz
przybiega z gbi gaju i rozchichotana rzucia mi si w ramiona. Schwyciam j,
a ona zawoaa Juhuuuu! i rozpyna si w mojej duszy.
Ze miechem rozpostaram ramiona po raz trzeci. Rado i sia pozwoliy
mi przygarn ostatni fragment zgruchotanej duszy - wspczucie.
- A-yo, ciebie te potrzebuj! - zawoaam w gszcz.
Czirokeska dziewczyna z wdzikiem wyonia si zza rzdu drzew.
- A-de-lv, siostro, ciesz si, e woasz mnie po imieniu.
- C, mog szczerze powiedzie, e si ciesz, i moesz by czci
mnie. Akceptuj ci, A-yo. Cakowicie. Wrcisz do mnie?
- Cay czas tu byam. Wystarczyo poprosi.
Podeszymy do siebie. Przytuliam j mocno, wchaniajc w siebie, a
jednoczenie odzyskujc swoje dawne ja.
- No to teraz zobaczmy, kto tu jest sab dziewczynk - mruknam,
wracajc pospiesznie na brzeg areny.

Spojrzaam w d. Na widok klczcego Starka cisno mi si serce.


Wyglda potwornie. Wargi mia spuchnite i popkane w kilku miejscach, nos
roztrzaskany, wykrzywiony i zakrwawiony; lewe rami byo zwichnite i
zmasakrowane, a rka zwisaa bezwadnie. Cudowny miecz lea na ziemi poza
jego zasigiem. Koci stopy i rzepka jednej nogi byy strzaskane, ale wojownik
wci si nie poddawa, bezskutecznie usiujc si doczoga do miecza.
Kalona balansowa wczni, przygldajc si Starkowi.
- Poamany stranik potrzaskanej dziewczyny. Teraz bardziej do siebie
pasujecie - powiedzia.
Strasznie mnie to rozdranio.
- Nie masz pojcia, jak mnie zmczyy twoje brednie, Kalono odezwaam si.
Obaj gwatownie podnieli gowy. Nie odwrciam wzroku od
niemiertelnego, ale czuam, e Stark si umiecha.
- Wracaj do gaju, Zoey - rzek Kalona. - Tam ci bdzie lepiej.
- Wiesz, czego naprawd nienawidz? Facetw, ktrzy prbuj mi mwi,
co mam robi.
- Tak wanie mwi Heath, moja krlowo - przytakn Stark tak wesoo,
e w kocu musiaam na niego spojrze.
W jego udrczonych oczach ujrzaam tak dum ze mnie, e do oczu
napyny mi zy.
- Mj wojowniku... - szepnam.
Ten jeden moment, ten drobny bd wystarczy Kalonie.
- Powinna bya tam wrci - rzek niemiertelny.
Zobaczyam, e Starkowi rozszerzaj si oczy. Natychmiast przeniosam
wzrok na Kalon i ujrzaam, jak obraca si z rk uniesion niczym staroytny
bg wojny. Wyrzuci wczni z tak prdkoci i si, e niemoliwe byo...
- Nie! - wrzasnam. - Powietrze, do mnie!
Zeskoczyam na aren, ufajc, e ywio mnie ochroni, ale gdy poczuam
jego dotyk, wiedziaam, e jest za pno.
Wcznia ugodzia Starka w sam rodek klatki piersiowej i przeszya na
wylot, wbia si w ebra a po kolce w trzonku i odrzucia chopaka do tyu z
tak si, e przyszpilia go do tylnej ciany areny.
Wyldowaam i podbiegam do niego. Spojrzaam mu w oczy. Wci y!
- Nie umieraj! Nie umieraj! Wylecz ci. Musz ci wyleczy.
Ku mojemu zdumieniu umiechn si.
- Pewnie. Moja krlowa nie pozwoli, eby co znowu j zniszczyo.
Wyegzekwuj dug i wracamy do domu.
Zamkn oczy i z umiechem na zmasakrowanych ustach zadra, po
czym znieruchomia z krwaw pian wok tkwicego w piersi drzewca. To
koniec. Straciam wojownika.
Tym razem, stawiajc czoo zabjcy kolejnej ukochanej osoby, nie
pozwoliam, by zawadny mn przeraenie i bl. Trzymaam ducha przy sobie

i zamiast ciska nim w Kalon, czerpaam z niego wiedz i pozwalaam si


prowadzi intuicji, a nie rozpaczy i wyrzutom sumienia.
Niemiertelny pokrci gow.
- Wolabym, eby to mogo si skoczy inaczej. Gdyby mnie posuchaa
i zaakceptowaa, tak by si stao - rzek.
- Mio, e si ze mn zgadzasz, bo to si skoczy inaczej - oznajmiam.
Nim ruszyam w jego kierunku, podniosam miecz Starka. By ciszy, ni si
spodziewaam, ale wci rozgrzany i wanie jego ciepo pomogo mi znale w
sobie si, by go podnie.
Kalona umiechn si niemal yczliwie.
- Nie bd z tob walczy. Potraktuj to jako prezent. - Rozpostar
majestatyczne skrzyda. - egnaj, Zoey. Bd za tob tskni i czsto wraca do
ciebie mylami.
- Powietrze, nie wypuszczaj go. - Rzuciam w niego ywioem, ktry bez
trudu pochwyci ogromne skrzyda i potnym podmuchem przygwodzi
niemiertelnego do ciany areny niczym odbicie Starka w krzywym zwierciadle.
Podeszam do niego i bez wahania wbiam mu miecz w pier.
- To za Starka. Wiem, e ci nie zabije, ale mam z tego cholern
przyjemno - powiedziaam. - I wiem, e on to doceni.
Oczy zabysy mu zowrogo.
- Nie moesz mnie tu trzyma wiecznie. A kiedy w kocu mnie
wypucisz, zemszcz si.
- Ale mylisz si. Po raz kolejny. W Zawiatach panuj inne prawa, wic
prawdopodobnie mogabym ci tu trzyma wiecznie, gdybym chciaa zosta i
zmieni si w szalonego anioa zemsty, ale poniewa niedawno byam bliska
szalestwa, nie mam najmniejszej ochoty tego powtarza. Poza tym chc ju
wrci do domu. Powiem ci wic, co zrobimy. Ty spacisz dug zacignity w
chwili zabicia mojego partnera, Heatha Lucka, oddajc mi Starka. Potem oboje,
Stark i ja, wrcimy do domu. Nawiasem mwic, nie interesuje mnie, dokd ty
si udasz.
- Odbio ci. Nie potrafi oywi trupa.
- W tym przypadku chyba potrafisz. Ciao Starka jest bezpieczne w
prawdziwym wiecie, podobnie jak moje. Znajdujemy si w Zawiatach, czyli w
wiecie duchw, a ty jeste niemiertelny, co oznacza, e take skadasz si
gwnie z ducha. Podzielisz si wic jego odrobin z moim stranikiem i oddasz
mi go. Teraz. Bo jeste mi to winien. Zrozumiano? dam natychmiastowej
spaty dugu.
- Nie masz mocy, ktra mogaby mnie do tego zmusi - rzek Kalona.
- Ona nie, ale ja tak.
Na arenie osiady wypowiedziane przez niewidzialn istot sowa.
Natychmiast rozpoznaam gos Nyks i rozgldaam si wyczekujco, lecz to on
pierwszy j zobaczy. Gapi si przez moje rami z zupenie zmienion twarz.
Chwil zajo mi rozpoznanie malujcych si na niej uczu: byo tam podanie,

zaborczo, a nawet to, co on nazywa mioci. Przez chwil sdziam, e


patrzy w ten sposb na mnie, myliam si jednak. Nie mnie kocha Kalona, tylko
bogini Nyks.
Podyam za jego wzrokiem i zobaczyam j obok ciaa Starka. Jedn
rk pooya agodnie na gowie wojownika.
- Nyks! - zdawionym, a zarazem zdumiewajco modzieczym gosem
wykrzykn Kalona. - Moja bogini!
Nyks uniosa wzrok znad ciaa Starka. Nie spojrzaa jednak na
niemiertelnego. Spojrzaa na mnie. I umiechna si, wypeniajc mnie
niewysowion radoci.
- Bd pozdrowiona, Zoey.
Pokoniam jej si z szerokim umiechem.
- Bd pozdrowiona, Nyks.
- Dobrze si spisaa, crko. Znw jestem z ciebie dumna.
- Zbyt dugo to trwao - odparam. - Przepraszam.
Jej spojrzenie wci promieniao yczliwoci.
- Podobnie jak wiele spord moich najsilniejszych crek, to ty sama
powinna sobie wybaczy. Nie musisz prosi o to mnie.
- A co ze mn? - zapyta Kalona. - Czy kiedykolwiek mi przebaczysz?
Bogini spojrzaa na niego. Oczy miaa smutne, lecz usta srogie.
- Jeli kiedykolwiek zasuysz na przebaczenie - powiedziaa wyzutym z
emocji gosem - moesz mnie o nie poprosi. Nie wczeniej jednak. - Uniosa
do z gowy Starka i pstrykna palcami na Kalon. Claymore znikn z jego
piersi, wiatr osab i niemiertelny odpad od ciany. - Spacisz mojej crce
zacignity wobec niej dug, a potem wrcisz do wiata i czekajcych ci tam
konsekwencji, wiedzc, mj upady wojowniku, e zarwno twoje ciao, jak i
dusza nie maj wstpu do mego krlestwa. - Nie zaszczycajc go kolejnym
spojrzeniem, bogini odwrcia si do plecami i pochylia nad Starkiem, by
lekko ucaowa go w usta. Wwczas powietrze wok niej zafalowao,
zamigotao i Nyks znikna.
Kiedy Kalona wsta, cofnam si szybko, unoszc rce, by znw porazi
go powietrzem. Gdy jednak nasze oczy si spotkay, zauwayam, e
niemiertelny ka cicho.
- Wypeni jej wol. Z wyjtkiem jednego jedynego razu zawsze robiem
to, czego sobie yczya - powiedzia.
Ruszyam za nim w stron ciaa Starka.
- Oddaj ci ostatni sodki oddech ycia. Oyj i przyjmij ten drobny okruch
mojej niemiertelnoci w zamian za ludzkie ycie, ktre odebraem. - Po czym,
ku mojemu nieskoczonemu zdumieniu, Kalona pochyli si i naladujc
bogini, ucaowa Starka.
Wojownik wzdrygn si, stkn i wcign dugi oddech.

Nim zdoaam go powstrzyma, Kalona pooy mu jedn rk na


ramieniu, a drug wyrwa z ciaa wczni. Stark krzykn rozdzierajco i osun
si na ziemi.
- Ty idioto! - Podbiegam do niego, przyklkam i pooyam jego gow
na swoich kolanach. Oddycha ciko, chrapliwie. Ale oddycha. Podniosam
wzrok na Kalon.
- Nic dziwnego, e bogini nie chce ci przebaczy. Jeste okrutny,
bezduszny i po prostu zy.
- Kiedy wrcisz do wiata, trzymaj si ode mnie z dala. Tam Nyks nie
przybiegnie ci na pomoc, bo bdziesz poza jej zasigiem - rzek niemiertelny.
- Im dalej od ciebie, tym lepiej.
Rozpostar skrzyda, lecz nim zdy si wznie w niebo, z czarnych
cian areny i rwnie czarnej ziemi pod jego stopami wystrzeliy kleiste ostre
macki ciemnoci, smagajc go i odcinajc fragment po fragmencie, a w kocu
pozostaa jedynie szarpica si czer, krew i bursztynowe oczy. Wtedy macki
signy tych oczu i wbiy si w nie. Krzyknam z przeraenia, patrzc, jak
wyrywaj ze rodka co tak jasnego i lnicego, e musiaam zacisn powieki,
by mnie nie olepio. Gdy je otworzyam, nie byo ju ani jego ciaa, ani areny, a
Stark i ja znajdowalimy si w gaju.

ROZDZIA TRZYDZIESTY
Zoey
- Zoey? Co... co si stao? - Stark usiowa jako poskada swoje
zmaltretowane ciao.
- Ciii, wszystko w porzdku. Kalony ju nie ma. Jestemy bezpieczni.
Odnalaz mnie wzrokiem i natychmiast mu ulyo. Osun si w moje
ramiona i pozwoli mi tuli swoj gow.
- To znowu ty. Nie jeste ju rozbita.
- Tak. To ja. - Dotknam jego policzka w jednym z nielicznych miejsc,
ktre nie byy zakrwawione, poamane ani posiniaczone. - Tym razem to ty
wygldasz na lekko potrzaskanego.
- Nie, Zo. Skoro ty jeste zdrowa, to i mnie nic nie bdzie. - Zakaszla, a z
otwartej rany w jego piersi popyna krew. Zamkn oczy, wykrzywiajc twarz
z blu.
O bogini! - pomylaam - jak on strasznie cierpi.
- wietnie - oznajmiam, starajc si, by zabrzmiao to jakby nigdy nic ale nie wygldasz za dobrze. Moe bymy tak wrcili do swoich cia? Oba na
nas czekaj, prawda?
Wstrzsna nim kolejna konwulsja. Oddycha pytko i z trudem, lecz
rozwar powieki i spojrza mi w oczy.
- Ty wr. Ja troch odpoczn, a potem ci dogoni.
Ogarna mnie panika.
- Daj spokj. Nie zostawi ci tu. Po prostu daj mi zna, gdy bdziesz
gotowy.
Zamruga kilkakrotnie, po czym wykrzywi usta w namiastce
obuzerskiego umieszku.
- Nie za bardzo wiem, jak wrci.
- Stark, bd powany! Jak moesz nie wiedzie?
- Powanie. Nie wiem.
- A jak si tu dostae?
Znw wykrzywi wargi.
- Przez bl.
Prychnam.
- W takim razie powrt powinien by atwy, bo teraz te troch ci boli.
- Owszem, ale na ziemi miaem stranika, ktrzy utrzymywa mnie na
granicy ycia i mierci. Nie mam pojcia, jak mu przekaza, e czas mnie
obudzi. A ty jak zamierzasz wrci?
Nawet nie musiaam si nad tym zastanawia. Odpowied przysza mi
rwnie naturalnie jak oddychanie.

- Pod za swoim duchem do ciaa. Moje miejsce jest tam, w


prawdziwym wiecie.
- Zrb to. - Musia urwa, bo zalaa go kolejna fala blu. - Ja pjd za
tob, jak troch odpoczn.
- Nie. Nie masz daru komunikacji z duchem. Nie uda ci si samemu.
- Ciesz si, e zachowaa swoje ywioy. Kiedy znikny twoje tatuae,
zastanawiaem si, czy i mocy nie utracia.
- Znikny? - Obejrzaam ze wszystkich stron swoj do i rzeczywicie,
nie znalazam ani ladu filigranowych szafirowych wzorw. Potem zerknam
na klatk piersiow. Duga rowa blizna wci tam bya, ale tatuay ani ladu. Wszystkie? Te na twarzy te?
- Zosta tylko pksiyc - odpar Stark i znw skrzywi si z blu.
Wyczerpany do granic, zamkn oczy. - Id za duchem. Ja co wykombinuj,
gdy bd mniej zmczony. Nie bj si, nie opuszcz ci.
- Nie ma mowy. Nie zamierzam straci kolejnego chopaka, ktry
obiecuje wrci w jakiej abstrakcyjnej przyszoci. Nigdy wicej nie dam si w
to wrobi.
Otworzy oczy.
- W takim razie powiedz mi, co robi, moja krlowo, a ja ci posucham.
Zignorowaam te brednie o krlowej. Owszem, ju wczeniej mnie tak
nazwa, rwnie w rozmowie z Kalon. Zastanawiaam si, czy to przypadkiem
nie stao si po tym, jak niemiertelny przywali mu w gow. Teraz waniejsze
byo poinstruowanie go, co ma robi... No wanie, co?
Spojrzaam na niego. By w strasznym stanie - w gorszym nawet ni
wtedy, gdy przyj na pier przeznaczon dla mnie strza, ktra tak go
poparzya, e omal nie zgin.
Wtedy jednak doszed do siebie waciwie sam. Musia, bo ja byam zbyt
saba, by komukolwiek pomaga.
Wziam gboki oddech, przypominajc sobie kazanie, ktre paln mi
Darius, gdy chciaam napoi Starka wasn krwi, by szybciej doszed do siebie.
Mwi, e midzy wojownikiem a jego kapank istnieje tak silna wi, i
niekiedy wojownicy wyczuwaj emocje kapanek. Spojrzaam na posiniaczon
twarz Starka. On bez wtpienia to potrafi. W takich chwilach stranik mg
przyjmowa od kapanki co wicej ni krew: energi.
I wanie tego potrzebowa teraz Stark: energii, by wyzdrowie i powrci
do ciaa.
Tym razem nie mg doj do siebie o wasnych siach, lecz ja, dziki
bogini, byam ju caa i w peni wadz umysowych.
- Hej - powiedziaam - wiem, co masz robi!
Otworzy oczy. Nie mogam znie malujcego si w nich blu.
- Mw. Jeli tylko zdoam, zrobi to.
Umiechnam si.
- Ugry mnie.

Na jego twarzy odmalowao si zaskoczenie, a potem Stark mimo


oczywistego blu umiechn si kpiarsko.
- Teraz mi to proponujesz? Kiedy jestem kompletnie zmasakrowany?
Super.
- Nie zgrywaj amanta. Proponuj ci wanie dlatego, e jeste
zmasakrowany.
- Ju ja bym ci nakoni do zmiany zdania, gdybym by w lepszym stanie.
Pokrciam gow i przewrciam oczami.
- Gdyby by w lepszym stanie, dostaby w pysk. - Po tych sowach z
najwysz ostronoci zsunam go z moich kolan. Usiowa stumi jk. Przepraszam! Tak mi przykro, e sprawiam ci bl. - Pooyam si obok niego i
objam go, by poprzez dotyk wzi na siebie jak najwicej jego udrki.
- Nie ma sprawy - wydysza. - Pom mi tylko przewrci si na dobr
stron.
Na dobr stron? Nie wiedziaam, czy mam si rozemia, czy
rozpaka. Pomogam mu przewrci si na bok po stronie zdrowego ramienia i
pooyam si twarz do niego. Potem przysunam si bliej. Pomylaam, e
chyba powinnam zrani si w rami, eby mg atwiej pi, nie muszc
wykonywa dodatkowych ruchw.
- Nie. - Usiowa wycign do mnie rk. - Nie tak. Zbli si, Zo. Bl nie
ma znaczenia. - Umilk, po chwili za doda: - Chyba e nie moesz si zbliy
ze wzgldu na moj krew. Budzi w tobie pragnienie?
- Krew? - Gdy zrozumiaam sens jego sw, a zamrugaam ze zdumienia.
- Nawet jej nie zauwayam. Znaczy zauwayam, e jeste cay zakrwawiony kontynuowaam na widok politowania na jego twarzy. - Ale nie poczuam
zapachu. - W zamyleniu dotknam krwi koniuszkiem palca. - Moja dza krwi
wcale si nie wcza.
- To pewnie dlatego, e s tu tylko nasze duchy - rzek Stark.
- W takim razie zastanawiam si, czy to zadziaa... Mam na myli
wzmocnienie ci moj krwi.
Spojrza mi w oczy.
- Zadziaa. czy nas co wicej ni fizyczne przyciganie. Jestemy
zczeni duchem.
- No dobrze. Miejmy tak nadziej - mruknam z nagym
zdenerwowaniem. Dotychczas jedynym facetem, ktrego poiam swoj krwi,
by Heath. Mj Heath. Szybko uciekam od myli o nim i od porwna midzy
nim a Starkiem, ale nie zdoaam zaprzeczy, e picie przez mczyzn mojej
krwi posiada wymiar seksualny. To byo przyjemne. Bardzo przyjemne.
Obdarzono nas tak zdolnoci i nie byo w tym nic zdronego.
Tyle e na myl o tym rozbola mnie odek.
- Hej, nie przejmuj si, po prostu przybli tu szyj.
Zlustrowaam wzrokiem pokiereszowan twarz i pogruchotane ciao
Starka.

- Przecie widz, e si denerwujesz. Owszem, jestem troch potrzaskany,


ale co z tego? - Spowania. - A moe to nie tylko nerwy? Czyby si
rozmylia?
- Nie - odparam szybko. - Nigdy si nie rozmyl, jeli chodzi o ciebie,
Stark.
Z najwysz ostronoci przysunam si do niego, przyoyam szyj do
jego ust, odgarnam wosy i przywaram do niego, napinajc minie w
oczekiwaniu na ugryzienie.
Stark jednak mnie zaskoczy. Zamiast ugry, agodnie ucaowa mnie w
szyj.
- Rozlunij si, moja krlowo.
Jego oddech wzbudzi we mnie dreszcz. Ile to ju czasu mino, odkd
Stark ostatnio mnie dotyka? W prawdziwym wiecie musiao upyn zaledwie
kilka dni, ale tu, w Zawiatach, miaam wraenie, e przez cae wieki
pozostawaam nietknita i nietykalna.
Znw mnie pocaowa. Przesun czubkiem jzyka po mojej szyi i jkn tym razem chyba nie z blu. Nie wahajc si duej, leciutko przegryz skr.
Poczuam szczypanie, lecz gdy tylko wargi wojownika przylgny do
niewielkiej ranki, bl zastpia tak wielka rozkosz, e teraz to z moich ust
wyrwa si jk.
Miaam ochot go obj i przywrze do niego z caych si, zmuszaam si
jednak do bezruchu, by nie sprawia mu blu.
Zbyt szybko oderwa wargi.
- Wiesz - powiedzia silniejszym ju gosem - kiedy po raz pierwszy
uwiadomiem sobie, e nale do ciebie?
Jego ciepy oddech po raz kolejny przyprawi mnie o dreszcz.
- Kiedy? - wydyszaam.
- Pamitasz, jak na mnie naskoczya w szpitalu Domu Nocy przed moj
Przemian?
- Pamitam. - Jak mogabym zapomnie? Byam wtedy naga i osaniaam
przed nim Dariusa, groc, e przywoam ywioy, eby skopay mu tyek.
Znw poczuam na skrze dotyk jego warg.
- Wygldaa jak wojownicza krlowa przepeniona gniewem bogini.
Chyba wanie wtedy zrozumiaem, e zawsze bd twj, bo zdoaa do mnie
dotrze mimo tej caej ciemnoci.
- Stark - szepnam oszoomiona wasnymi uczuciami do niego - tym
razem to ty do mnie dotare. Dzikuj. Dzikuj, e po mnie przyszede.
Jego usta bez sowa zamkny si na mojej szyi. Tym razem wgryz si
gbiej i zacz naprawd pi.
Rozkosz znw zastpia pocztkowy bl. Zamknam oczy i
skoncentrowaam si na cudownym arze ogarniajcym moje ciao. Nie
potrafiam si ju powstrzymywa przed dotykaniem Starka - objam go w

pasie, by czu pod palcami napite minie tu pod skr plecw. Chciaam by
bliej niego. Chciaam wicej.
Odsun wargi od mojej szyi i jako zdoa si podwign. Oczy pony
mu namitnoci. Dysza ciko.
- Zoey, czy dasz mi co wicej ni tylko swoj krew? Czy chcesz, abym
by twoim stranikiem?
Przyjrzaam mu si dokadniej i zobaczyam w jego oczach co, czego
nigdy wczeniej nie widziaam. Zazdrosny i wcieky chopak, ktry opuci
mnie w Wenecji, znikn, ustpujc miejsca mczynie bdcemu kim wicej
ni wampirem czy nawet wojownikiem. Cho lea zmasakrowany w moich
ramionach, czuam w nim si, honor i odpowiedzialno.
- Stranikiem? - zapytaam w zamyleniu, dotykajc jego twarzy. - To w
niego si przemienie?
Ani na moment nie odwrci wzroku.
- Tak, o ile akceptujesz mnie w tej roli. Bez zgody swojej krlowej
stranik nie istnieje.
- Przecie ja nie jestem adn krlow.
Na jego popkanych wargach zagoci umieszek.
- Jeste moj krlow i niech szlag trafi kadego, kto twierdzi inaczej.
Umiechnam si.
- Przyjam ju twoje lubowanie wojownika.
Natychmiast spowania.
- To co innego, Zoey. Co wicej. To moe zmieni nasz zwizek.
Raz jeszcze dotknam jego twarzy. Nie bardzo rozumiaam, o co prosi,
ale wiedziaam, e potrzebuje ode mnie czego wicej i e to, co teraz powiem
lub zrobi, bdzie miao wpyw na nasze dalsze ycie. Bogini, podpowiedz mi
waciwe sowa - pomodliam si w duchu.
- Jamesie Stark, od tej pory akceptuj ci jako swego stranika wraz ze
wszystkim, co si z tym wie.
Odwrci gow i ucaowa wntrze mojej doni.
- W takim razie oddaj w twoje rce swj honor i ycie. Na zawsze, Zoey,
mj Asie, mo bann ri, moja krlowo.
Jego przysiga fizycznie mn wstrzsna. Mia racj: to byo co innego
ni lubowanie wojownika. Tym razem odniosam wraenie, e Stark podarowa
mi cz siebie, i wiedziaam, e beze mnie nigdy nie bdzie cay. Zwizana z
tym odpowiedzialno przestraszya mnie niemal tak bardzo, jak wzmocnia.
Ponownie przycignam jego usta do swojej szyi.
- We wicej, Stark. Pozwl mi ci wyleczy.
Jkn i przywar do mojej skry, gryzc mocniej - i wtedy stao si co
niewiarygodnego. Najpierw przepyna przeze mnie specyficzna moc
powietrza, ktra nastpnie przenikna do ciaa mojego stranika, a zadra z
rozkoszy wypeniony skbion energi ywiou. W tym samym momencie
poczuam na czole i policzkach znajomy sodki bl, a pod powiekami

zamknitych oczu przemkn mi obraz wiwatujcego Damiena. Krzyknam


zdumiona. Nie musiaam pyta. Nie potrzebowaam lustra. Wiedziaam, e
powracaj moje tatuae.
W lad za powietrzem pojawi si ogie. Rozgrza mnie i wypeni Starka,
dodajc mu si do tego stopnia, e stranik zdoa unie rk i przycign mnie
bliej, by pi jeszcze bardziej apczywie. Palcy bl plecw oznajmi mi powrt
kolejnego tatuau i ujrzaam rozemian, wykonujc swj dziki taniec radoci
Shaunee.
Potem obmya nas woda. Przelaa si przez nas, popychajc dalej ku
penemu krgowi, a ja bez otwierania oczu rozkoszowaam si cudem, ktry
oboje przeywalimy, i draam z zachwytu, czujc, jak pojawia si tatua
wok talii, a za nim rozbrzmiewa miech i krzyk Erin:
- Hurrra!!! Zo wraca!
Dalej bya ziemia. Miaam wraenie, e stalimy si czci gaju.
Poczulimy yzno jego gleby, moc drzemic w korzeniach, podou i mchu.
Stark nagle znalaz si nade mn i przygarn mnie mocno, a ja wiedziaam, e
rany ju go nie bol. Czuam to co on, dzieliam jego rado, rozkosz i zachwyt.
Dotyk bogini pali mi donie, przywracajc czwarty tatua. Co ciekawe, nie
zobaczyam Stevie Rae, poczuam tylko jej rado docierajc z bardzo daleka,
jakby kto odsun j poza mj zasig.
Na kocu zelektryzowa nas duch. Tym razem nie tyle czuam to co Stark,
ile zjednoczyam si z nim - nie cielenie, lecz duchowo. Wraz z powrotem
ostatniego tatuau nasze dusze promieniay wiatem janiejszym od wszelkiej
fizycznej namitnoci.
Stark z okrzykiem oderwa wargi od mojej skry i przytuli do niej twarz.
Dra na caym ciele i dysza ciko, jakby wanie przebieg maraton. Dotkn
jzykiem rany na mojej szyi, pragnc j zamkn i zaleczy. Uniosam rk, by
pogaska go po wosach, i ze zdumieniem spostrzegam, e pot i krew
cakowicie znikny.
Wtedy mj stranik si podnis i walczc o uspokojenie oddechu,
spojrza na mnie z gry.
Na bogini! Wyglda olniewajco. Jeszcze przed chwil by miertelnie
ranny, poamany, pokrwawiony i tak saby, e z trudem si porusza. Teraz
promienia energi, zdrowiem i si.
- To bya najbardziej niesamowita rzecz, jaka mi si w yciu przydarzya rzek, po czym zrobi wielkie oczy. - Twoje tatuae! - Z namaszczeniem dotkn
mojej twarzy, a ja obrciam gow, by mg przeledzi filigranowe znaki na
ramionach i plecach. Potem uniosam do, by mg przytkn swoj do
szafirowych symboli w jej wntrzu.
- Wrciy - powiedziaam. - ywioy je przyniosy.
Krci gow zdumiony.
- Czuem to. Nie wiedziaem, co si dzieje, ale czuem to z tob. - Znw
wzi mnie w ramiona. - Czuem wszystko to co ty, moja krlowo.

- Jestem teraz czci ciebie, mj straniku - odparam i pocaowaam go.


Dugo si caowalimy. Pniej Stark trzyma mnie w ramionach,
dotykajc agodnie, jakby si upewnia, e nie wyparuj.
Nie puci mnie, gdy pakaam po utracie Heatha. Powtarza mi, e Heath
podj decyzj, by i dalej, i e by bardzo dzielny.
Tego ostatniego wcale nie musia mwi. Wiedziaam, jak dzielny jest
Heath, i byam pewna, e dziki tej dzielnoci - a take dziki mioci do mnie rozpoznam go, jeli nasze drogi znw si skrzyuj.
Gdy ju si wypakaam i wyaliam, otaram oczy, a Stark pomg mi
wsta.
- Gotw na powrt do domu? - zapytaam.
- O, tak. Dom brzmi wietnie. Ale jak mam tam wrci, Zo?
Wyszczerzyam si do niego.
- Ufajc mi.
- Ha! W takim razie to bdzie fraszka, jak mniemam.
- Fraszka? Jak mniemam? Skd ty wytrzasne t staroirlandzk
gadk?
- Irlandzk? Nie bd ignorantk, kobieto! - burkn, a ja zmarszczyam
brwi. Potem Stark rozemia si dwicznie i przytuli mnie. - To szkocki, nie
irlandzki. Wkrtce si dowiesz, gdzie si go nauczyem.

ROZDZIA TRZYDZIESTY PIERWSZY


Stevie Rae
O zachodzie soca otworzya oczy i przez moment bya kompletnie
zdezorientowana. Nie z powodu ciemnoci - ta bya przyjemna. Stevie czua
obecno ziemi, ktra j otaczaa, koysaa i osaniaa. Obok co si poruszyo.
Spojrzaa w tamtym kierunku i dziki doskonaej zdolnoci widzenia w mroku
zdoaa odrni jedn czer od drugiej, dostrzegajc zarys ogromnego skrzyda,
a nastpnie ciaa.
Ciaa kruka.
W mgnieniu oka wszystko wrcio: czerwoni adepci, Dallas i Rephaim.
Zawsze Rephaim.
- Zostae ze mn na dole?
Otworzy oczy. Ze zdumieniem spostrzega, e ich jaskrawy szkarat
przeszed w spokojny rdzawy odcie bliszy barwie bursztynu ni czerwieni.
- Tak. Za dnia jeste bezbronna.
Jego gos wyda jej si niespokojny, niemal przepraszajcy, wic
odpowiedziaa szerokim umiechem.
- Dziki, chocia to troch krpujce, e obserwowae mnie podczas snu.
- Wcale ci nie obserwowaem!
Powiedzia to tak szybko, e ani przez chwil mu nie wierzya. Otwieraa
wanie usta, by go zapewni, e nie musi cigle jej pilnowa, cho jest jej
bardzo mio, e tym razem to robi, zwaszcza po tak wyczerpujcym dla niej
dniu - i wanie ten moment wybra jej telefon, by zapiszcze sygnaem poczty
gosowej.
- Strasznie haasowa - poinformowa j Rephaim.
- Cholerka. Mam taki mocny sen, e nic nie sysz. - Westchna i
niechtnie podniosa lecy obok niej iPhone.
- Lepiej od razu mie to z gowy. - Otworzya komrk, zauwaya, e
bateria jest niemal wyczerpana, i znw westchna. Wesza do archiwum
pocze. - O kurde. Sze nieodebranych. Jedno od Lenobii i pi od
Afrodyty. - Z bijcym szybko sercem odsuchaa najpierw wiadomo od
Lenobii, wczajc przedtem gonik. - Lepiej, eby i ty to usysza. Pewnie
bdzie mwi o tobie.
Lenobia jednak nie powiedziaa nic w stylu: Ty taka owaka, spikna si
z Krukiem Przemiewc! Zaraz tam przyjd i zoj ci tyek!. Jej gos brzmia
cakiem zwyczajnie.
Stevie Rae, zadzwo do mnie, gdy tylko si zbudzisz. Kramisha mwi,
e nie wie, gdzie jeste, ale e jeste bezpieczna mimo ucieczki Dallasa.
Przyjad po ciebie. - Zawahaa si, ciszya gos i dodaa: - Opowiedziaa mi te,

co si stao z pozostaymi czerwonymi adeptami. Pomodliam si do Nyks za ich


dusze. Bd bogosawiona, Stevie Rae.
Stevie umiechna si do Rephaima.
- O rany. To mio z jej strony.
- Dallas jeszcze jej nic nie powiedzia.
- Najwyraniej - odpara, powaniejc, po czym znw przeniosa wzrok
na telefon. - Afrodyta dzwonia pi razy, ale zostawia tylko jedn wiadomo.
Mam nadziej, e to nie bdzie nic bardzo zego.
Wcisna przycisk play. Gos Afrodyty by metaliczny i odlegy, lecz
ani troch mniej wredny, ni gdyby siedziaa obok.
Ja pierdol, odbierz wreszcie ten cholerny telefon! Odpoczywasz w
swojej trumience czy co? O bogini, oszalej przez te strefy czasowe. W kadym
razie donosz, e Zo nadal jest rolink, a Stark daje si kroi na kawaki. To te
dobre wieci. Gorsza jest ta, e w mojej najnowszej wizji pojawiasz si ty, a
wraz z tob ekstraindiaski chopak i najczarniejszy charakter wrd Krukw
Przemiewcw, Rephaim. Musimy pogada, bo mam w tej sprawie bardzo ze
przeczucia. Wic we si, kurwa, w gar, i zadzwo do mnie! Jak bd spa,
wywiadcz ci t uprzejmo i obudz si!
- Czemu mnie nie dziwi, e wyczya si, nie mwic cze ani nawet
pocauj mnie w dup? - mrukna Stevie, po czym jakby nie chciaa duej
przebywa w pomieszczeniu, w ktrym unosio si echo sw najczarniejszy
charakter wrd Krukw Przemiewcw, Rephaim, szybko woya komrk
do kieszeni i ruszya po schodach ku wyjciu z piwnicy. Nie musiaa si
oglda, eby wiedzie, e kruk idzie za ni.
Noc bya chodna, lecz nie lodowata, na granicy mrozu i odwily. Stevie
Rae aowaa wszystkich tych ludzi gniedcych si w domach otaczajcych
muzeum i z radoci zauwaya, e cz z nich ma wreszcie prd. Jednoczenie
poczua si obserwowana i z wahaniem przystana w progu.
- Nikogo tu nie ma. Na razie zajli si przywracaniem wiata w
budynkach mieszkalnych, wic na pewno nie przyjd tutaj, szczeglnie w nocy.
Skina gow i z ulg zesza z werandy, po czym bez konkretnego
powodu podesza do stojcej porodku dziedzica nieczynnej fontanny.
- Twoi ludzie si o mnie dowiedz- rzek Rephaim.
- Niektrzy ju wiedz. - Dotkna czubka fontanny, oderwaa sopel lodu i
wrzucia go do basenu.
- Co zrobisz? - Rephaim stan obok niej i oboje wpatrywali si w tafl
wody, jakby chcieli odnale tam odpowied.
- Czy nie powinnimy sobie raczej zada pytania, co ty zrobisz? odrzeka w kocu Stevie.
- A co twoim zdaniem powinienem zrobi?
- Rephaimie, nie odpowiadaj pytaniem na pytanie!
Prychn drwico.
- Ty wanie tak zrobia.

- Daj spokj. Powiedz mi, co zamierzasz zrobi w sprawie... hm... w


sprawie nas.
Wpatrywaa si w jego zmienione oczy, aujc, e niewiele potrafi z nich
wyczyta. Tak dugo zwleka z odpowiedzi, e sdzia, i w ogle si jej nie
doczeka, i wprost kipiaa z frustracji. Musiaa wrci do Domu Nocy. Musiaa
odkrci pewne sprawy, zanim Dallas wszystko spieprzy.
- Zamierzam z tob zosta.
Jego proste, szczere i wypowiedziane jednym cigiem sowa w pierwszej
chwili do niej nie dotary. Patrzya na niego pytajco, nie w peni pojmujc, co
mia na myli. A gdy wreszcie to poja, poczua niespodziewany i niechciany
przypyw radoci.
- Bdzie le - odpara. - Ale ja te chc, eby ze mn zosta.
- Bd chcieli mnie zabi. Musisz to wiedzie.
- Nie pozwol im! - Wycigna rk i uja jego do. Wolno, bardzo
wolno ich palce si sploty. Rephaim pocign j lekko ku sobie. - Nie pozwol
im - powtrzya, nie patrzc na niego. Trzymaa go za rk, cieszc si chwil i
starajc si nie myle zbyt wiele, nie kwestionowa. Wpatrywaa si w ciemn
nieruchom tafl wody. Przysaniajca ksiyc chmura odpyna i w fontannie
odbiy si ich sylwetki. Jestem dziewczyn, ktra w jaki sposb zwizaa si z
czowieczestwem obecnym w facecie bdcym zwierzciem - pomylaa. Jestem do ciebie przywizana, Rephaimie - powiedziaa.
- A ja do ciebie, Stevie Rae - odpar bez wahania.
Gdy to powiedzia, woda zafalowaa, jak gdyby dmuchna na ni Nyks, i
ich odbicia si zmieniy. Teraz tafla ukazywaa Stevie Rae trzymajc za rk
wysokiego muskularnego Indianina o dugich gstych wosach, rwnie czarnych
jak wplecione w nie krucze pira. Mia odkryt pier i by przystojny jak jasny
gwint.
Stevie staa bez ruchu, bojc si, e jeli cokolwiek zrobi, obraz si
zmieni. Nie zdoaa jednak powstrzyma umiechu.
- Kurcz - powiedziaa - jeste naprawd adny.
Odbicie chopaka zamrugao kilkakrotnie, jakby nie byo pewne, czy
dobrze widzi, a potem odezwao si gosem Rephaima:
- Ale nie mam skrzyde.
Stevie poczua ucisk w odku i trzepotanie serca. Chciaa powiedzie
co gbokiego i inteligentnego, a przynajmniej romantycznego, lecz zamiast
tego usyszaa wasny gos mwicy:
- Fakt. Za to jeste wysoki i masz wplecione we wosy takie fajne pira.
Chopak unis woln rk i dotkn wosw.
- Niewiele s warte w porwnaniu ze skrzydami - rzek i umiechn si
do niej.
- C. Z pewnoci uatwiaj wkadanie koszuli.
Rozemia si i wyranie oczarowany dotkn swojej twarzy.
- Mikka - mrukn. - Ludzie maj takie mikkie twarze...

- Fakt - przyznaa Stevie zahipnotyzowana tym, co widziaa w odbiciu.


Rwnie powoli, jak przedtem sploty si ich palce, Rephaim przenis
do z wasnej twarzy na twarz dziewczyny, leciutko dotykajc jej skry,
gaszczc agodnie policzek, muskajc wargi, lecz nie odrywajc wzroku od tafli
wody. Stevie si umiechna, a potem z garda wyrwa jej si niepohamowany
chichot.
- Ale ty adny!
Ludzki obraz Rephaima take si umiechn.
- To ty jeste adna - rzek tak cicho, e ledwie go usyszaa.
- Naprawd tak mylisz? - zapytaa z bijcym dziko sercem.
- Naprawd. Po prostu nie potrafi ci tego powiedzie. Nie mog odsoni
przed tob swoich prawdziwych uczu.
- Teraz to robisz.
- Wiem. Pierwszy raz czuj...
Urwa w poowie zdania. Wizerunek chopaka zafalowa i znik. Zamiast
niego z nieruchomej wody uniosa si ciemno, ktra przybraa ksztat
kruczych skrzyde przymocowanych do ciaa potnego niemiertelnego.
- Ojcze!
Nie musia wykrzykiwa tego sowa, bo i bez niego Stevie od razu
wiedziaa, co ich rozdzielio. Wyrwaa do z ucisku kruka. Opiera si
zaledwie przez uamek sekundy. Potem j puci, obrci si twarz do niej i
unis jedno skrzydo, by zasoni jej widok odbicia w fontannie.
- Wrci do swego ciaa. Czuj to.
Stevie milczaa, nie ufajc swemu gosowi. Potrafia tylko skin gow.
- Tu jednak go nie ma. Jest bardzo daleko ode mnie. Pewnie we Woszech
- mwi szybko Rephaim. Stevie zrobia krok w ty, wci nie mogc wydoby z
siebie gosu. - Wydaje si odmieniony. Co si stao. - W kocu, jakby dogoniy
go wasne myli, spojrza dziewczynie w oczy. - Stevie Rae, co my zro...
Stevie krzykna. Ziemia zakotowaa si wok, wypeniajc jej zmysy
radosnym tacem powitania. Zimny krajobraz Tulsy zamigota i przeobrazi si,
otaczajc j niesamowitymi zielonymi drzewami o lnicym listowiu, pod
nogami kadc gruby dywan mikkiego mchu. Potem obraz si wyostrzy i
ukaza jej oczom rozemian i uleczon Zoey w ramionach Starka.
- Zoey! - krzykna, lecz obraz ju znikn, pozostawiajc po sobie
jedynie rado i pewno, e jej najlepsza przyjacika znw yje i ma si
dobrze. Uradowana Stevie podesza do Rephaima i zarzucia mu rce na szyj. Zoey yje!
Obj j mocno, ale trwao to jedynie moment, pki oboje nie
przypomnieli sobie prawdy i nie odskoczyli od siebie.
- Ojciec wraca.
- Zoey te.
- To oznacza, e nie moemy by razem - rzek Rephaim.
Stevie poczua si chora i smutna. Potrzsna gow.

- Nie, Rephaimie. Tak bdzie jedynie wtedy, gdy na to pozwolisz.


- Spjrz na mnie! - krzykn. - Nie jestem chopcem z odbicia w wodzie!
Jestem zwierzciem. Nie pasuj do ciebie.
- Twoje serce sdzi inaczej! - odkrzykna.
Opuci ramiona i odwrci wzrok.
- Stevie Rae, moje serce nigdy nie miao nic do powiedzenia.
Podesza do niego, a on instynktownie odwrci si do niej. Gdy spojrzeli
na siebie, Stevie z potworn rozpacz ujrzaa poncy znw w jego oczach
szkarat.
- wietnie. Kiedy dojdziesz do wniosku, e twoje serce znaczy dla ciebie
tyle ile dla mnie, przyjd po mnie. Nie powinno by trudno mnie odnale. Po
prostu id za gosem serca. - Po tych sowach bez wahania obja go i
przygarna mocno, ignorujc to, e kruk nie odwzajemnia ucisku. - Bd za
tob tskni - szepna, nim go pucia.
Gdy ruszya wzdu Gilcrease Road, nocny wiatr przynis jej szept
Rephaima: Ja te....

Zoey
- Naprawd pikne - powiedziaam, patrzc na drzewo obwieszone
niezliczonymi paskami kolorowych tkanin. - Powtrz, jak si nazywa?
- Obwieszka - rzek Stark.
- Mao romantyczna nazwa jak na tak fajne drzewo.
- Z pocztku te tak mylaem, ale si przyzwyczaiem.
- O, spjrz na t wstk! Jaka byszczca! - Wskazaam zoty paseczek,
ktry dopiero co si pojawi i w odrnieniu od pozostaych nie by zwizany z
adnym innym, lecz spywa w d, a znalaz si bezporednio nad naszymi
gowami.
Stark wycign rk i schwyci go, po czym poda mi, ebym moga
dotkn jego gadkiej faktury.
- To ona poprowadzia mnie do ciebie.
- Serio? Przypomina zot nitk.
- Tak, mnie te skojarzya si ze zotem.
- I znalaze mnie, idc za ni?
- Tak.
- C, w takim razie sprawdmy, czy znw zadziaa - powiedziaam.
- Mw mi tylko, co robi. Jestem na twoje rozkazy. - Stark skoni mi si
z wesoym byskiem w oku.
- Przesta si wygupia. To powana sprawa.

- Ojej, Zo, nie rozumiesz? Ja wcale nie uwaam, e to niepowane. Po


prostu w peni ci ufam. Wiem, e przeprowadzisz mnie z powrotem. Wierz w
ciebie, mo bann ri.
- Kiedy mnie nie byo, nauczye si jakich dziwnych swek.
Wyszczerzy zby.
- To dopiero wstp. Poczekaj, a zobaczysz, co bdzie dalej.
- Wiesz co, chopcze? Mam ju do czekania. - Jeden koniec zotej
wstki owinam mu na nadgarstku, a drugi mocno trzymaam w zacinitej
pici. - Zamknij oczy - poleciam. Usucha bez szemrania. Podeszam na
palcach i pocaowaam go. - Widzimy si wkrtce, straniku.
Potem odwrciam si od drzewa ycze, zagajnika i wszystkich
cudownych tajemnic wiata Nyks. Stanam przed ziejc czarn dziur, ktra
zdawaa si rozciga w nieskoczono, i rozoyam rce.
- Duchu, przyjd do mnie.
Ostatni z piciu ywiow, ten, z ktrym zawsze najbardziej si
utosamiaam, wypeni moj uzdrowion dusz radoci, wspczuciem, si i w kocu! - nadziej.
- Zabierz mnie do domu! - powiedziaam i pobiegam przed siebie, po
czym bez najmniejszych obaw skoczyam w mrok.
Mylaam, e to bdzie jak skakanie z urwiska do wody, ale si myliam.
Byo znacznie agodniejsze, jak zjedanie wind z najwyszego pitra drapacza
chmur. Po chwili poczuam hamowanie i wiedziaam, e wrciam do domu.
Nie od razu otworzyam oczy. Najpierw chciaam si skoncentrowa, by
mc si rozkoszowa kadym doznaniem. Leaam na czym twardym i
chodnym. Wziam gboki oddech i ku swemu zdumieniu rozpoznaam zapach
cedrowego drzewa, ktre roso na rogu naszej ulicy w Broken Arrow.
Pocztkowo syszaam tylko ciche pomruki i szepty, ale po paru oddechach
wszystko zmieni okrzyk Afrodyty:
- Otwrz wreszcie te oczy, do cholery! Wiem, e tam jeste!
Wic otworzyam.
- Jezu, w taborze si chowaa czy co? Musisz tak wrzeszcze?
- W czym? Zdawao mi si, e nie uywasz brzydkich sw, a sowo
tabor zdecydowanie si do takich zalicza - odpara Afrodyta, po czym
umiechna si, wybuchna miechem i przytulia mnie tak mocno, e byam
pewna, i w przyszoci si tego wyprze. - Naprawd wrcia? I nie jeste
odmdona ani nic z tych rzeczy?
- Wrciam! - Rozemiaam si. - Ani troch bardziej odmdona ni
przed odejciem.
Ponad jej ramieniem ujrzaam Dariusa, ktry z podejrzanie byszczcymi
oczami skoni mi si, przykadajc pi do serca.
- Witaj w domu, najwysza kapanko.

- Dziki, Dariusie. - Umiechnam si szeroko i wycignam rk, by


pomg mi wsta. Trzymaam si go mocno, bo nogi miaam jak z galarety i
pokj wirowa mi przed oczami.
- Trzeba j nakarmi i napoi - odezwa si wadczy kobiecy gos.
- Tak jest, wasza wysoko - zabrzmiaa natychmiastowa odpowied.
W kocu zawroty gowy ustpiy i zaczam widzie w miar normalnie.
- O kurcz, tron! Prawdziwy?
Siedzca na obionym marmurowym tronie pikna kobieta umiechna
si do mnie.
- Witamy w domu, moda krlowo - rzeka.
- Moda krlowo... - odpowiedziaam partem, ale gdy si
rozejrzaam, miech zamar mi na ustach, a tron, pikny wystrj sali i
perspektywa krlowania natychmiast wywietrzay mi z gowy.
Zobaczyam Starka. Lea na ogromnym kamiennym bloku, a przy jego
gowie sta wampirski wojownik, trzymajcy nad zakrwawion i pocit piersi
chopaka ostry jak brzytwa sztylet.
- Nie, przesta! - krzyknam, wyrywajc si Dariusowi i biegnc w
stron wojownika.
Krlowa byskawicznie znalaza si pomidzy nami i pooya mi do na
ramieniu.
- Co ci powiedzia Stark? - zapytaa agodnie.
Usiowaam wzi si w gar i myle jasno, nie zwaajc na krwaw
scen z udziaem mojego wojownika, mojego stranika.
Stranika...
Spojrzaam na krlow.
- Wic w ten sposb dosta si w Zawiaty. Ten wojownik tak naprawd
mu pomaga.
- Mj stranik - poprawia mnie. - Tak, pomaga Starkowi. Teraz jednak,
gdy jego misja dobiega koca, twoim obowizkiem jako jego krlowej jest
sprowadzi go z powrotem.
Otworzyam usta, by j zapyta, jak mam to zrobi, ale natychmiast je
zamknam. Wiedziaam. I musiaam to zrobi sama.
Krlowa chyba wyczytaa to z moich oczu, bo pochylia lekko gow i
odsuna si na bok.
Podeszam do mczyzny, ktrego nazwaa swoim stranikiem. Na jego
muskularnej piersi lni pot. Caa uwaga wojownika skoncentrowana bya na
Starku, jakby nie widzia ani nie sysza nikogo innego. Gdy unis n,
najwyraniej szykujc si do zadania kolejnego ciosu, wiato pochodni zabyso
na oplatajcej mu nadgarstek zotej bransolecie. Wwczas pojam, skd wzia
si zota wstga, ktra zaprowadzia Starka do mnie, i poczuam przypyw
sympatii dla stranika krlowej. agodnie dotknam jego rki przy bransolecie.
- Straniku - powiedziaam - moesz ju przesta. Czas, by Stark wrci
do domu.

Rka od razu si zatrzymaa, a ciao stranika przeszy dreszcz. Gdy


mczyzna przenis na mnie wzrok, zauwayam, e renice jego niebieskich
oczu s niezwykle rozszerzone.
- Moesz ju przesta - powtrzyam agodnie. - Dzikuj, e pomoge
mu do mnie dotrze.
Zamruga i przenis na mnie wzrok. Jego oczy wyglday ju bardziej
normalnie. Mia chropawy gos i niemal si umiechnam, rozpoznajc szkocki
akcent, ktry naladowa dla mnie Stark.
- Jak sobie yczysz, kobieto. - Zatoczy si do tyu. Wiedziaam, e
krlowa pochwycia go w ramiona, i syszaam, jak mruczy co do niego
uspokajajco. Zauwayam obecno w sali innych wojownikw. Czuam te, e
Afrodyta i Darius mnie obserwuj. Nie zwracaam jednak uwagi na nikogo.
Dla mnie liczy si tylko Stark.
Podeszam do kamienia, na ktrym lea w kauy krwi. Tym razem do
moich nozdrzy dolecia jej zapach, sodki i gsty. linka natychmiast napyna
mi do ust, ale musiaam si powstrzyma. To nie by dobry moment na
zawracanie sobie gowy krwi Starka i pragnieniem, jakie we mnie rodzia.
Podniosam rk.
- Wodo, przyjd do mnie. - Kiedy otoczya mnie agodna wilgo ywiou,
wskazaam ciao wojownika. - Obmyj go. - ywio usucha, zraszajc go
agodnym deszczem. Patrzyam, jak krew spywa z piersi i dalej misternymi
obieniami w ogromnym kamieniu, wypeniajc dwa zagbienia w pododze
po obu jego stronach. Rogi - uwiadomiam sobie. - To wyglda jak ogromne
rogi!
Ku mojemu zdziwieniu, gdy ju caa krew odpyna, zauwayam, e w
odrnieniu od reszty podogi rogi nie s biae, lecz poyskuj pikn tajemn
czerni przywodzc na myl nocne niebo.
Nie trwoniam jednak czasu na zachwyty nad magi, ktr w nich
wyczuwaam. Podeszam do obmytego z krwi Starka. Rany byy ju
zasklepione, ale wci czerwone i nabrzmiae. I nagle uwiadomiam sobie, na
co patrz. Wziam gboki oddech. Po obu stronach klatki piersiowej mojego
stranika widniay wyobione w skrze ksztaty strza zakoczonych z jednej
strony lotkami, a z drugiej ostrymi trjktnymi grotami, idealnie wspgrajce z
wypalon nad sercem zaman strza.
Pooyam rk na blinie pochodzcej z czasw, kiedy po raz pierwszy
uratowa mi ycie. Ze zdumieniem zauwayam, e wci ciskam w doni zot
wstk. agodnie uniosam rk Starka i owinam mu j w przegubie.
Jedwabisty materia stwardnia, zawin si i zamkn, bardzo teraz
przypominajc bransolet starego wojownika, jeli nie liczy tego, e na obrczy
Starka dostrzegam wyobione wizerunki trzech strza, w tym jednej zamanej.
- Dzikuj ci, bogini - szepnam. - Dzikuj za wszystko.
Potem pooyam do na sercu Starka i pochyliam si.

- Wr do swojej krlowej, straniku. Ju po wszystkim - powiedziaam,


nim przytknam wargi do jego ust.
Ucaowaam go, a gdy jego powieki zatrzepotay i uniosy si, gow
wypeni mi melodyjny miech Nyks.
- Nie, crko, nie jest po wszystkim - usyszaam jej gos. - To dopiero
pocztek...

You might also like