Professional Documents
Culture Documents
Dom Nocy 7 - Spalona - P. C. Cast, Kristin Cast
Dom Nocy 7 - Spalona - P. C. Cast, Kristin Cast
Kolona
Unis rce. Nie zawaha si. Nawet przez moment nie mia wtpliwoci,
co musi zrobi. Nie mg pozwoli, by cokolwiek stano mu na drodze, a ten
ludzki chopak odgradza go od czego upragnionego. Kalona nie paa
szczegln dz zabicia go, ale te niespecjalnie mu zaleao na tym, by
chopak y. By po prostu problemem do rozwizania. Niemiertelny nie czu
alu ani wyrzutw sumienia. W cigu stuleci, ktre miny od jego upadku, w
ogle czu bardzo niewiele. Zupenie obojtnie skrci wic chopakowi kark i
zakoczy jego ywot.
- Nie!!!
Udrka zawarta w tym sowie zmrozia mu serce. Upuci bezwadne ciao
chopaka, obrci si gwatownie i zobaczy pdzc ku niemu Zoey. Ich
spojrzenia si skrzyoway. W jej wzroku bya rozpacz i nienawi, w jego
oczach - niewiarygodne wyparcie. Prbowa znale sowa, ktre pozwol jej
zrozumie, moe nawet wybaczy, lecz nic nie mogo zmieni tego, co przed
chwil zobaczya, a jeli co takiego byo moliwe, zabrako mu czasu.
Zoey cisna w niego ca moc ywiou.
Kula ducha trafia niemiertelnego z si przewyszajc fizyczn. Duch
by jego esencj, jego rdzeniem; by ywioem, ktry od wiekw dawa mu moc
i przy ktrym czu si zawsze najwygodniej. Rzucona przez Zoey kula uderzya
w niego z takim impetem, e zaj si ogniem, wzbi w powietrze, przelecia
ponad wysokim murem oddzielajcym wampirsk wysepk od Zatoki
Weneckiej i wpad do lodowatej wody, ktra go ugasia. Przez chwil czu tak
dojmujcy bl, e nawet nie prbowa z nim walczy. Moe powinien pozwoli,
by ta potworna walka o ycie, ze wszystkimi swymi puapkami, dobiega koca.
Moe powinien pozwoli, by dziewczyna znw go pokonaa. Ale ju sekund
po tym jak to pomyla, poczu, e dusza Zoey rozpryskuje si na kawaki i
przenosi do innego wiata rwnie dosownie jak on w chwili swego upadku.
Ta wiadomo zrania go bardziej ni samo uderzenie.
Tylko nie Zoey! Nigdy nie planowa jej skrzywdzi. Mimo wszystkich
machinacji i knowa Tsi Sgili ani na chwil nie straci pewnoci, e bdzie si
troszczy o bezpieczestwo dziewczyny, wykorzystujc w tym celu potne
moce przynalene niemiertelnemu, bo wanie Zoey bya najblisz Nyks
osob, ktr mg spotka w tej krainie - w jedynej krainie, jaka mu pozostaa.
Prbujc doj do siebie po jej ataku, podwign ogromne cielsko ponad
fale trzymajce je kurczowo i dopiero wtedy uwiadomi sobie ca prawd:
sprawi, e duch opuci ciao Zoey, a to oznaczao mier dziewczyny.
Wcign w puca powietrze i wyda z siebie rozdzierajcy krzyk rozpaczy,
powtarzajc ostatnie sowo kapanki:
- Nie!!!
Czy naprawd od momentu swego upadku wierzy, e nie posiada uczu?
By okropnym gupcem. Myli si cakowicie: teraz, gdy chwiejnie lecia nisko
nad tafl wody, emocje targay nim, rozdzieray i tak ju poranionego ducha,
osabiay go i wykrwawiay mu serce. Przymionym wzrokiem usiowa
dostrzec po drugiej stronie laguny wiata ldu. Nie doleci. Musi zawrci do
paacu, to jedyne wyjcie. Krzeszc z siebie ostatnie rezerwy si, rozgarn
skrzydami zimne powietrze, przelecia nad murem i opad bezwadnie na
zmarznit ziemi.
Nie mia pojcia, jak dugo lea w ciemnociach zimowej nocy z
rozedrgan od emocji dusz. Gdzie na obrzeach umysu koataa wiadomo,
e to co przeywa, ju kiedy mu si przydarzyo. Znw upad, tyle e tym
razem bardziej duchem ni ciaem, cho i ciao nie wydawao mu si ju
posuszne.
Poczu jej obecno, nim jeszcze si odezwaa. Od samego pocztku tak
midzy nimi byo, czy tego pragn czy nie - bo prostu wyczuwali si nawzajem.
- Pozwolie Starkowi patrze, jak zabijasz chopaka! - Gos Neferet by
bardziej lodowaty ni zimowe morze.
Odwrci gow, by zobaczy co wicej ni tylko czubek jej szpilki.
Spojrza na ni, mrugajc, by rozjani wzrok.
- Wypadek przy pracy - wychrypia z trudem. - Zoey nie powinno tam
by. - Wypadki przy pracy s niedopuszczalne, a to, e ona tam bya, zupenie
mnie nie obchodzi. Szczerze mwic, nastpstwa tego, co zobaczya, cakiem
mnie zadowalaj.
- Wiesz, e jej dusza si rozpada? - Nienawidzi nienaturalnej saboci
swego gosu i odrtwienia ciaa niemal rwnie mocno jak swojej podatnoci na
lodowat urod Neferet.
- Chyba wikszo wampirw na wyspie ju o tym wie. Zoey zawsze
musi narobi wok siebie mnstwo haasu i jej duch te nie zamierza
odlatywa po cichu. Zastanawiam si jednak, ile z nich poczuo take uderzenie,
ktre ta smarkula ci wymierzya, nim opucia ten pad. - Neferet w zamyleniu
postukaa si dugim ostrym paznokciem w brod.
Kalona milcza, usiujc si skupi i poata poszarpane strzpy swojej
duszy, ale ziemia pod jego ciaem bya zbyt rzeczywista, a jemu brako si, by
sign w gr i nakarmi dusz krcymi tam widmowymi smukami
Zawiatw.
- Nie, nie sdz, by ktry to poczu - kontynuowaa Neferet swoim
najzimniejszym, najbardziej wyrachowanym tonem. - aden wampir nie jest
zwizany z ciemnoci ani z tob tak jak ja. Nieprawda, mj drogi?
- Jestemy zwizani w wyjtkowy sposb - zdoa wycharcze Kalona,
pragnc nagle, by okazao si to nieprawd.
- Istotnie... - przyznaa wci zamylona. Potem nagle oczy jej si
rozszerzyy, jakby co sobie uwiadomia. - Od dawna si zastanawiaam, jak to
ROZDZIA DRUGI
Rephaim
Dwiczny werbel brzmia jak bicie serca niemiertelnego: niekoczcy
si, porywajcy, wszechogarniajcy. Wibrowa w duszy Rephaima
zsynchronizowany z biciem serca. Potem zabrzmiay staroytne sowa, owijajc
si wok ciaa kruka tak, e cho spa, jego puls si dostroi do pradawnej
melodii. Kobiece gosy pieway:
Przedwieczny pi, czekajc chwili swej
Gdy ziemi moc czerwieni wit lni
Zaponie znak; krlowa zbudzi go
Tsi Sgili z oa strznie deszczem krwi.
Kuszca pie wia si niczym labirynt.
Swobod wrci mu miertelna do
Straszliwe pikno, widok jak ze snu
By nimi rzdzi znw jak czarna moc
Zastpy dam hod bd skada mu.
Pie bya szeptan pokus. Obietnic. Bogosawiestwem. Kltw.
Wspomnienie tego, o czym opowiadaa, zaniepokoio picego Rephaima, ktry
wzdrygn si i niczym porzucone dziecko wymamrota pytajco jedno sowo:
- Ojcze?
Pie koczya si dwuwierszem, ktrego kruk nauczy si na pami
przed wiekami.
Kalony pie ach jake sodko brzmi
Zimnego aru rze i morze krwi.
- ...i morze krwi - wyrecytowa przez sen. Nie zbudzi si, lecz jego puls
przyspieszy, donie zacisny si w pici, ciao napryo. Gdzie na granicy
snu i jawy werbel umilk, a agodne kobiece gosy zastpi jeden mski, gboki
i a nazbyt znajomy gos.
Zdrajca... tchrz... kamca! - wylicza z pogard. Gniewna litania
przenikna do snu Rephaima i rozbudzia go.
- Ojcze! - siad gwatownie, rozrzucajc stare gazety i kawaki kartonu, z
ktrych uwi sobie gniazdo. - Ojcze, jeste tu?
Ktem oka dostrzeg jaki ruch i rzuci si naprzd, skrzypic zamanym
skrzydem i prbujc co dostrzec w mroku obitej cedrowym drewnem wnki.
- Ojcze?
Jego serce zrozumiao, e to nie Kalona, jeszcze zanim widmo ze wiata i
ruchu uoyo si w ksztat dziecka.
- Kime ty jeste?
Rephaim wbi w dziewczynk ponce spojrzenie.
- Znikaj, widziado!
Zamiast jednak znikn, dziewczynka zmruya oczy i przygldaa mu
si. Wygldaa na zaintrygowan.
- Nie jeste ptakiem, ale masz skrzyda. Nie jeste chopcem, ale masz rce
i nogi. Oczy te masz chopice, lecz czerwone. Wic kim jeste?
Zalaa go fala gniewu. Gwatownym ruchem, ktry wywoa w jego ciele
potworny bl, wyskoczy z wnki, ldujc o kilka stp od ducha niczym
niebezpieczny rozjuszony drapieca.
- Jestem koszmarem, w ktry tchnito ycie, zjawo! Odejd i zostaw mnie
w spokoju, nim poka ci rzeczy o wiele straszniejsze od mierci.
Jego gwatowny ruch sprawi, e dziewczynka cofna si o krok,
zatrzymujc si przy niskim oknie i wci obserwujc go zaciekawionym
inteligentnym spojrzeniem.
- Woae ojca przez sen. Syszaam. Nie oszukasz mnie. Jestem sprytna i
mam dobr pami. Poza tym nie moesz mnie przestraszy, bo jeste zraniony i
samotny.
I duch dziewczynki obraonym gestem skrzyowa rce na chudej piersi,
odrzuci do tyu dugie blond wosy, po czym znikn, pozostawiajc go,
zgodnie z wypowiedzianymi przed chwil sowami, zranionego i samotnegoRozprostowa palce. Jego serce si uspokoio. Cikim chwiejnym
krokiem wrci do prowizorycznego legowiska i opar gow o drewnian
cian.
- aosne - mrukn do siebie. - Ulubiony syn pradawnego
niemiertelnego zmuszony do ucieczki, ukrywania si i rozmawiania z duchem
ludzkiego dziecka.
Prbowa si rozemia, ale mu nie wyszo. Echo muzyki ze snu - z
przeszoci - wci gono rozbrzmiewao wrd otaczajcych go cian.
Podobnie jak drugi gos - ten, ktry niemal na pewno nalea do jego ojca.
Nie potrafi duej siedzie. Wsta, ignorujc bl ramienia i potworne
tortury zadawane mu przez strzaskane skrzydo. Nienawidzi saboci, ktra
zawadna jego ciaem. Jak dugo ju tu przebywa, ranny, wyczerpany
ucieczk z dworca, skulony w tej wnce? Nie pamita. Dzie, dwa?
Gdzie ona si podziewa? Mwia, e przyjdzie w nocy. Czeka w miejscu,
gdzie go posaa, bya noc, lecz Stevie Rae nie przysza.
Z prychniciem pogardy dla samego siebie opuci wnk i mijajc okno,
przy ktrym zmaterializowaa si dziewczynka, przeszed do drzwi
prowadzcych na balkon. Kiedy przyby do domu krtko po wicie,
instynktownie ukry si na grnym pitrze. Wielkie skdind rezerwy si kruka
ROZDZIA TRZECI
Stevie Rae
Zaraz po przebudzeniu czua si jak jeden wielki stos ajna. Gorzej: jak
jeden wielki stos zestresowanego ajna.
Skojarzya si z Rephaimem!
Omal nie spona na dachu!
Przez gow przemkn jej doskonay odcinek z drugiego sezonu Czystej
krwi, w ktrym Godrick spali si na fikcyjnym dachu. Parskna miechem.
- W telewizji to si wydawao znacznie atwiejsze.
- Co?
- Dallas, do licha cikiego! Chcesz, ebym zawau dostaa? - Zacisna
palce na biaym przecieradle, ktrym bya przykryta. - Co ty tu robisz, do jasnej
ciasnej?
Chopak zmarszczy brwi.
- O rany, we si opanuj. Przyszedem zaraz po zmroku, eby zobaczy,
jak si czujesz, a Lenobia powiedziaa, e mog poczeka, a si zbudzisz. Co
taka nerwowa?
- Omal nie umaram! Chyba mam prawo by troch zdenerwowana.
Sposzony Dallas przysun krzeseko bliej ka i wzi j za rk.
- Wybacz. Masz racj. Przepraszam. Naprawd si przestraszyem, jak
Erik opowiedzia wszystkim, co si stao.
- Co konkretnie powiedzia?
Jego mie brzowe oczy pociemniay.
- e omal nie spona na dachu.
- No wanie. To byo potwornie gupie. Potknam si, przewrciam i
uderzyam w gow. - Musiaa odwrci wzrok. - Jak si obudziam, byam ju
prawie grzank.
- Jasne. Bzdury.
- Co?
- Zachowaj te brednie dla Erika, Lenobii i caej reszty. Ci gnoje chcieli ci
zabi, co?
- Dallas, o czym ty gadasz? - Prbowaa wyrwa do z jego ucisku, lecz
trzyma mocno.
- Hej - powiedzia agodnie, dotykajc jej twarzy i zmuszajc j, by znw
na niego spojrzaa. - To ja. Wiesz, e moesz powiedzie mi prawd, a ja
nikomu nie wygadam.
Westchna przecigle.
- Nie chc, eby Lenobia i inni si dowiedzieli. Zwaszcza niebiescy
adepci.
Dallas dugo si w ni wpatrywa.
ROZDZIA CZWARTY
Afrodyta
- Erce, powtrz to jeszcze tylko raz. Mam gdzie wasze durne zasady.
Tam - wskazaa wypielgnowanym palcem zamknite kamienne drzwi - jest
Zoey. A to oznacza, e ja musz tam wej.
- Afrodyto, jeste czowiekiem. Nie jeste nawet partnerk wampira. Nie
moesz tak po prostu wpa do sali obrad Najwyszej Rady z ca swoj
modziecz histeri miertelniczki, zwaszcza w tak kryzysowym momencie. Zmierzya chodnym spojrzeniem jej potargane wosy, mokr od ez twarz i
zaczerwienione oczy. - Rada sama zaprosi ci do rodka. Prawdopodobnie. Ale
na razie musisz czeka.
- Nie ma mowy o adnej histerii - wycedzia Afrodyta z przesadnym
spokojem, jakby w ten sposb moga przekama fakt, e gdy Stark nioscy
bezwadne ciao Zoey wszed do sali w towarzystwie Dariusa, Damiena,
Bliniaczek, a nawet Jacka, j pozostawiono na zewntrz wanie z powodu jej
modzieczej histerii miertelniczki. Nie potrafia dotrzyma kroku
pozostaym midzy innymi dlatego, e bya zapakana i zasmarkana w stopniu
niemal uniemoliwiajcym widzenie i oddychanie. Nim zdya si opanowa,
zatrzanito jej drzwi przed nosem i postawiono na stray te durn Erce.
Ta jednak bya w wielkim bdzie, jeli sdzia, e Afrodyta nie potrafi
sobie poradzi z zadzierajc nosa doros bab. Kto jak kto, ale ona zostaa
wychowana przez kobiet, przy ktrej Erce nie bya groniejsza ni jaka
pieprzona Mary Poppins.
- A wic uwaasz, e jestem tylko czowiekiem? - zapytaa, podchodzc
tak blisko, e wampirka instynktownie si cofna. - Wielkie dziki. Jestem
wieszczk Nyks. Pamitasz j? Nyks, twoja bogini i szefowa. Nie musz robi
za lodwk jakiego wampirskiego palanta, eby stan przed obliczem
Najwyszej Rady. Bogini daa mi do tego prawo. Wic zejd mi z drogi, do
cholery!
- Cho dziewczyna mogaby to wyrazi bardziej uprzejmie, zasadniczo
ma racj. Wpu j, Erce. Jeli rada bdzie niezadowolona, wezm
odpowiedzialno na siebie.
Na dwik gadkiego gosu Neferet Afrodyta poczua, jak woski na
rkach staj jej dba.
- To nie jest w zwyczaju - zauwaya Erce, cho byo jasne, e nie bdzie
si opiera.
- Roztrzaskiwanie dusz adeptw te nie jest w zwyczaju - skontrowaa
kapanka.
ROZDZIA PITY
Zoey
- Zo, musisz si obudzi. Bagam! Obud si i porozmawiaj ze mn.
Jego gos by miy. Wiedziaam, e mam do czynienia z fajnym facetem,
nim jeszcze otworzyam oczy. W kocu jednak je otworzyam i umiechnam
si, bo oczywicie moje przewidywania si sprawdziy. Jak by to powiedziaa
moja kumpela Kayla, by superciachem w sodziutkiej polewie. Mniam! Cho
wci miaam lekki mtlik w gowie, czuam si bezpieczna i szczliwa.
Umiechnam si wic jeszcze szerzej.
- Obudziam si. Kim jeste?
- Zoey, przesta si wygupia. To nie jest mieszne.
Chopak zmarszczy brwi, a ja uwiadomiam sobie nagle, e le na jego
kolanach, a on mnie obejmuje. Szybko usiadam i odsunam si nieco.
Owszem, by ciachem i tak dalej, ale nie miaam w zwyczaju lee na kolanach
nieznajomych.
- Wcale nie prbuj si wygupia.
Jego adna twarz bya cignita i zszokowana.
- Zo, chcesz powiedzie, e naprawd nie wiesz, kim jestem?
- Suchaj, przecie doskonale wiesz, e ci nie znam, chocia ty sprawiasz
wraenie, jakby zna mnie. - Umilkam zdezorientowana.
- A czy wiesz, kim ty jeste, Zoey?
Zamrugaam.
- Gupie pytanie. Pewnie, e wiem. Jestem Zoey. - Dobrze, e
przynajmniej by taki przystojny, cho najwyraniej brakowao mu pitej klepki.
- A czy wiesz, gdzie si znajdujesz? - zapyta agodnie, jakby z wahaniem.
Rozejrzaam si. Siedzielimy na bujnej mikkiej trawie obok pomostu
wrzynajcego si w jezioro, ktre w cudownym porannym socu przypominao
szyb.
Chwileczk... w socu?
Co tu byo nie tak.
Przeknam ciko lin i spojrzaam w agodne brzowe oczy chopaka.
- Jak masz na imi?
- Heath. Znasz mnie, Zo. Nigdy mnie nie zapomnisz.
Owszem. Znaam go.
Przebyski wspomnie migotay w mojej pamici niczym film ogldany w
przyspieszonym tempie: Heath w trzeciej klasie mwicy mi, e moje
ostrzyone wosy s adne; Heath ratujcy mnie przed ogromnym pajkiem,
ktry spad na mnie na oczach caej szstej klasy; Heath caujcy mnie po raz
pierwszy po meczu pikarskim w smej klasie; Heath pijcy zbyt wiele alkoholu
ROZDZIA SZSTY
Stevie Rae
- To naprawd nie jest dobry pomys - perorowa Dallas, idc szybko, by
dotrzyma jej kroku.
- Niedugo wrc, obiecuj - odpara, zatrzymujc si na parkingu i
rozgldajc za niebieskim autkiem Zoey. - Ha! Tu jest. Zo zawsze zostawia
klucze w rodku, bo drzwi i tak si nie zamykaj.
Podbiega do garbusa, otworzya trzeszczce drzwi i wydaa radosny
okrzyk na widok wiszcych w stacyjce kluczykw.
- Naprawd wolabym, eby posza ze mn do sali zebra i powiedziaa
wampirom o swoich planach, nawet jeli nie moesz powiedzie mnie. Zapytaj
ich o zdanie na temat tego, co si dzieje w twojej gowie, maa.
Stevie Rae odwrcia si do Dallasa.
- Problem w tym, e sama nie bardzo wiem, co si tam dzieje. Poza tym
nie powiedziaabym caemu gremium wampirw czego, czego wczeniej nie
obgadaabym z tob. Powiniene to wiedzie.
Dallas potar twarz doni.
- Kiedy wiedziaem, tyle e ostatnio wiele si wydarzyo, a ty
zachowujesz si troch dziwnie.
Pooya mu rk na ramieniu.
- Po prostu mam przeczucie, e mog co zrobi dla Zoey, ale nie
rozpracuj tej sprawy dokadnie, siedzc w sali i debatujc z nadtymi
wampirami. Musz by tu. - Rozpostara ramiona, jakby chciaa obj ca
ziemi. - eby myle, potrzebuj swojego ywiou. Mam wraenie, e co mi
umyka, a zrozumienie jest tu-tu. Musz wykorzysta ziemi, eby do niego
dotrze.
- A nie moesz tego zrobi tutaj? Na terenie szkoy jest mnstwo fajnej
ziemi.
Zmusia si do umiechu. Nienawidzia okamywa Dallasa, cho w
gruncie rzeczy wcale nie kamaa. Naprawd chciaa znale sposb na
uratowanie Zo, a nie moga tego zrobi w Domu Nocy.
- Tu jest zbyt wiele rzeczy, ktre odwracaj uwag.
- Suchaj, wiem, e nie mog ci niczego zabroni, ale musisz mi co
obieca, bo inaczej zrobi z siebie idiot i sprbuj zatrzyma ci si.
Zrobia wielkie oczy i umiechna si - tym razem szczerze.
- Chcesz mi skopa tyek, Dallas?
- C, oboje wiemy, e to niemoliwe. Dlatego wanie powiedziaem
sprbuj i zrobi z siebie idiot.
- Co mam ci obieca? - zapytaa, nie przestajc si umiecha.
- e nie wrcisz teraz na dworzec. Omal ci nie zabili. To, e tak szybko
dosza do siebie i wygldasz na cakiem zdrow, niczego nie zmienia. To byo
zaledwie wczoraj. Musisz mi wic obieca, e tej nocy do nich nie wrcisz.
- Obiecuj - odpara szczerze. - Nie jad tam. Ju ci mwiam, e chc
sprbowa si dowiedzie, jak uratowa Zo, a walka z tymi adeptami na pewno
by w tym nie pomoga.
- Sowo?
- Sowo.
Dallas westchn z ulg.
- wietnie. W takim razie co mam powiedzie tym wszystkim wampirom,
jak spytaj, dokd pojechaa?
- To, co ja powiedziaam tobie: e musz otoczy si ziemi i w
samotnoci sprbowa sign po wiedz, ktrej tutaj nie znajd.
- Dobra. Przeka im to. Wpadn w sza.
- Hm. C. Niedugo wracam - rzeka Stevie, wsiadajc do samochodu
Zoey. - I nie martw si, bd ostrona.
Ledwo odpalia auto, Dallas zapuka w szyb. Z trudem powstrzymujc
gniewny pomruk, wyczya silnik.
- Omal nie zapomniaem ci powiedzie... Jak na ciebie czekaem,
podsuchaem rozmow jakich adeptw. Cay internet trbi o tym, e nie tylko
dusza Zoey zostaa rozbita w Wenecji.
- Co to niby ma znaczy, Dallas?
- Podobno Neferet porzucia Kalon w sali obrad. W sensie dosownym.
Zostawia tam jego ciao, ale bez duszy.
- Dziki, Dallas. Musz ju jecha. - Nie czekajc na odpowied, wrzucia
bieg i wyjechaa z parkingu, a potem ze szkoy. Gwatownie skrcia w prawo w
Utica Street i ruszya przez centrum na pnocny wschd, ku pagrkom na
obrzeach Tulsy, gdzie miecio si Muzeum Gilcreasea.
Kalona te straci dusz!
Nawet przez sekund nie wierzya, e mogo si to sta z rozpaczy.
- Nie ma mowy - mrukna do siebie, krc po ciemnych milczcych
ulicach Tulsy. - Polecia za ni.
Ledwie wypowiedziaa te sowa, poczua, e ma racj.
Nie miaa natomiast pojcia, co ona mogaby w tej sprawie zrobi. Nie
wiedziaa nic o niemiertelnych strzaskanych duszach ani o Zawiatach.
Owszem, umara, lecz potem si odrodzia. I nie pamitaa, eby pomidzy tymi
dwoma zdarzeniami jej dusza gdzie podrowaa. Bya uwiziona w czym
czarnym, zimnym i bezdwicznym, a miaa ochot krzycze, krzycze bez
koca... Zadraa i zabronia sobie o tym myle. Niewiele pamitaa z tamtego
potwornego martwego czasu. I nie chciaa pamita. Ale znaa kogo, kto
wiedzia wiele o niemiertelnych, a w szczeglnoci o Katonie, i o wiecie
duchw. Z tego, co mwia babcia Zo, wynikao, i Rephaim istnia jedynie w
duchowej postaci, pki Neferet nie uwolnia jego obrzydliwego tatuka.
ROZDZIA SIDMY
Stevie Rae
- Dallas mi powiedzia, e Neferet przyniosa ciao Kalony przed oblicze
Najwyszej Rady.
- Dallas? - zapyta Rephaim. - Kto to?
- Taki tam kolega. Wyglda na to, e Neferet zdradzia Kalon, chocia
niby s razem i tak dalej.
- Neferet uwodzi mojego ojca i udaje jego partnerk, ale w rzeczywistoci
troszczy si wycznie o siebie. On jest przepeniony gniewem, ona nienawici.
A nienawi to bardzo niebezpieczny sojusznik.
- Wic jeste pewien, e moga go zdradzi, by ratowa siebie? - zapytaa
Stevie Rae.
- Jestem pewien, e zdradziaby kadego, by ratowa siebie.
- Co moe zyska, oddajc im Kalon, zwaszcza pozbawionego duszy?
- Oddajc go Najwyszej Radzie, odsuwa podejrzenia od siebie - odpar
Rephaim.
- Fakt. To ma sens. Wiem, e chce mierci Zoey, a Heath w ogle jej nie
obchodzi. W sumie byo jej to na rk: Zoey zobaczya, jak Kalona prbuje
zabi Heatha, rzucia w niego ca moc ducha, ale nie zdoaa go powstrzyma
i utracia dusz. Podobno od tego ju tylko krok do mierci.
Rephaim nagle wbi w ni badawcze spojrzenie.
- Zoey zaatakowaa ojca ywioem ducha?
- Tak twierdz Lenobia i Smok.
- W takim razie musiaa go ciko zrani. - Kruk odwrci oczy, nie
mwic nic wicej.
- Hej, musisz mi powiedzie wszystko, co wiesz - rzeka z powag Stevie
Rae, a gdy nie odpowiada, westchna i kontynuowaa: - Dobrze. Oto moja
prawda: przyszam tu dzisiaj gotowa ci zmusi, eby mi opowiedzia o swoim
ojcu, Zawiatach i tym wszystkim, ale teraz, gdy ju tu jestem i z tob
rozmawiam, wcale nie chc ci do niczego zmusza. - Z wahaniem dotkna
jego ramienia. Wzdrygn si, gdy poczu na skrze jej palce, lecz nie odsun
si. - Nie moemy wsppracowa przy tej sprawie? Naprawd chcesz mierci
Zoey?
Spojrza na ni.
- Nie mam powodu yczy twojej przyjacice mierci, za to ty pragniesz
zaszkodzi memu ojcu.
Prychna nerwowo.
- C, mog pj na kompromis i powiedzie, e chc jedynie, aby
Kalona zostawi nas wszystkich w spokoju?
- Nie wiem, jak miaoby to by moliwe - odpar Rephaim.
- W kadym razie yczenie sobie tego przeze mnie jest moliwe. W tej
chwili zarwno Zoey, jak i Kalona s pozbawieni dusz. Wiem, e twj ojciec
jest niemiertelny, ale to, e jego ciao stao si pust skorup, na pewno mu nie
suy.
- Istotnie.
- Wic sprbujmy razem znale sposb, eby oboje sprowadzi z
powrotem, a reszt bdziemy si martwi, gdy ju to osigniemy.
- Na to mog si zgodzi - odpar kruk.
- wietnie. - cisna go za rami, po czym cofna rk. - Mwie, e
Kalona jest ranny. Co to znaczy?
- Nie moe umrze, ale jeli uszkodzi si jego ducha, ciao take sabnie.
Tak byo, gdy wykorzystano A-y, by go uwizi. Uczucie do niej oszoomio
jego dusz, osabiajc go i sprawiajc, e ciao stao si bardziej bezbronne.
- A wic to dziki temu Neferet moga go przynie do siedziby
Najwyszej Rady - domylia si Stevie Rae. - Zoey zrania jego ducha,
osabiajc te ciao.
- Musi chodzi o co wicej. Jeli nie jest w niewoli, jak przez tyle lat pod
ziemi, niemal natychmiast zaczyna odzyskiwa siy. Dopki jest wolny, moe
uleczy swoj dusz.
- C, najwyraniej Neferet pooya na nim apy, zanim si wyleczy.
Taki potwr jak ona pewnie zbi go na kwane jabko t straszn ciemnoci,
ktr zawsze si otacza, a potem...
- To jest to! - Podekscytowany Rephaim wsta, po czym skrzywi si
przeszyty blem promieniujcym od strzaskanego skrzyda. Potar chor rk i
usiad z powrotem, przyciskajc j do siebie. - Neferet dalej atakowaa jego
dusz. To Tsi Sgili: zyskuje moc dziki mrocznym siom ze wiata duchw.
- Zabia Szechin, nawet jej nie dotykajc - przypomniaa sobie Stevie
Rae.
- Dotkna najwyszej kapanki, ale nie rkami, lecz dziki spleceniu
wtkw mierci, za ktre odpowiada, powice, ktre poczynia, i mrocznych
obietnic, ktrych zamierza dotrzyma. Ta moc zabia Szechin, a teraz niszczy
osabion ju dusz mego ojca.
- Co ona waciwie mu robi?
- Trzyma w niewoli jego ciao, a duszy uywa do wasnych celw.
- Dziki czemu w oczach Najwyszej Rady uchodzi za kogo, kto stoi po
stronie dobra. Zao si, e wciska kapankom kity w stylu: Och, biedna
Zoey! i: Nie wiem, co Kalona sobie wyobraa.
- Tsi Sgili ma wielk moc. Po co miaaby dba o pozory?
- Neferet nie chce, eby rada si dowiedziaa o jej potdze, bo pragnie
zawadn caym cholernym wiatem. Pewno nie jest jeszcze gotowa, eby
przej rzdy zarwno nad Najwysz Rad Nyks, jak i nad ludmi. Nie moe
wic okaza radzie swojej radoci z tego, e Zoey jest bliska mierci.
- Ojciec nie pragnie mierci Zoey. On jedynie chce j posi.
- Najade si?
Znw skin.
Z trudem przekna lin, wspominajc ich wsplny bl, ktry czua
podczas ostatniej zmiany banday.
- Musz przynie apteczk. Podejrzewam niestety, e jest w dyurce, do
ktrej odesaam durnego stranika, co oznacza, e bd musiaa jeszcze raz
namci mu w tym mikroskopijnym mdku.
- Skd wiesz, e ma may mzg?
- Nie zauwaye jego spodni? aden rozumny czowiek poniej
osiemdziesitego roku ycia nie nosi takich dziadowskich, podcignitych
prawie pod pachy spodni. Trzeba mie mzg jak ebek od szpilki, mwi ci.
Ku zaskoczeniu obojga Rephaim si rozemia.
Podoba mi si brzmienie jego miechu - pomylaa Stevie i zanim
zdya si powstrzyma, powiedziaa:
- Powiniene si czciej mia. Fajnie to brzmi.
Kruk odpowiedzia jedynie nieodgadnionym spojrzeniem. Czujc si do
niezrcznie, szybko zeskoczya z kuchennego taboretu.
- No dobra, poszukam apteczki, zabandauj ci skrzydo najlepiej, jak
umiem, przygotuj jedzenie i reszt rzeczy, a potem pojad do szkoy i
wykonam par midzynarodowych pocze. Czekaj tu, zaraz wracam.
- Wolabym i z tob - rzek kruk, wstajc ostronie z przycinitym do
boku ramieniem.
- Chyba jednak byoby ci atwiej tu poczeka.
- Owszem, ale i tak chc i z tob- odpar cicho.
Poczua gdzie w gbi siebie dziwaczny krtki wstrzs, lecz wzruszya
lekcewaco ramionami.
- Jak tam chcesz. Tylko nie skomlij, e ci co boli.
- Ja nie skoml! - Spojrza na ni z tak msk dum w oczach, e tym
razem to ona musiaa si rozemia. Rami w rami wyszli z kuchni.
W drodze do domu zamierzaa myle o Zoey i planowa dalsze
dziaania. To jednak byo akurat bardzo proste. Musiaa zadzwoni do Afrodyty.
Ona niezalenie od tego, jakie tragedie spotykaj wiat, z pewnoci wciubia
swj zadarty nosek wszdzie, a zwaszcza w sprawy dotyczce Zoey.
Majc ju zaplanowany kolejny krok w procesie ratowania Zo, moga
spokojnie rozmyla o Rephaimie.
Bandaowanie tego cholernego skrzyda byo okropne. Wci odczuwaa
fantomowy bl w prawym ramieniu i plecach. Nawet kiedy znalaza soiczek
znieczulajcej lidokainy i posmarowaa ni cae skrzydo i zranione rami kruka,
wci bolao, a j mdlio. Rephaim przez ca t potworn operacj nie
wypowiedzia ani sowa. Odwrci od niej gow, a zanim dotkna jego
skrzyda, powiedzia:
- Masz ochot na t swoj sztuczk z mwieniem podczas bandaowania?
ROZDZIA SMY
Afrodyta
Darius chcia j wynie z sali obrad, ale mu nie pozwolia. Nie moga
zostawi Zoey na pastw Neferet, ktra kompletnie oszalaa i wyprawiaa tu
jakie niesychane rzeczy. Jeden pogrony w rozpaczy wojownik i
rozhisteryzowane baranie stadko to byo stanowczo za mao, by ochroni
dziewczyn.
- Tak, uwaam, e powinno si pilnie strzec ciaa Ereba pod nieobecno
jego duszy. By moe to tylko chwilowy stan, w ktry popad po ataku Zoey przemawiaa Neferet do kapanek.
- Po ataku Zoey? Czy dobrze usyszaem? - Stark mia spuchnite oczy i
zapadnite policzki, lecz wyglda na gotowego skoczy jej do garda.
- Id do Starka i pom mu si opanowa - szepna do Dariusa Afrodyta,
a gdy si zawaha, dodaa: - Mnie nic nie jest. Bd tu sobie siedzie, sucha i
uczy si, troch jak na ktrym z przyj koktajlowych mojej mamy, ktre
wymkny si spod kontroli.
Darius skin gow, szybko podszed do Starka i pooy mu do na
ramieniu. Pomylaa, e wszystko jest na dobrej drodze, bo Stark nie strzsn
jego rki, ale z drugiej strony chopak by cieniem samego siebie. Zastanawiaa
si, co si dzieje z wojownikiem, gdy jego kapanka umiera, i zadraa pod
wpywem potwornego przeczucia.
- Zoey zaatakowaa Ereba. Jego pozbawione ducha ciao jest tego
niezbitym dowodem - odpara protekcjonalnie Neferet.
- Zoey usiowaa go powstrzyma przed zabiciem swojego partnera - rzek
Darius, nim Stark zdy zareagowa krzykiem.
- A wic o to chodzi? - Bya kapanka umiechna si do niego
jedwabicie, sprawiajc, e Afrodyta miaa ochot wydrapa jej oczy. - A
dlaczeg to mj partner czu potrzeb skrzywdzenia partnera Zoey? Wszystko
co wiemy na ten temat, wyszo z ust samego Ereba, nim jego duch zosta
wyrwany z ciaa. Ostatnie jego sowa brzmiay: Broniem mojej bogini. To co
zaszo midzy Zoey, Heathem i Erebem, jest wic znacznie bardziej zoone, ni
mogoby si zdawa modemu zrozpaczonemu wiadkowi.
- To nie bya jaka tam ktnia o Nyks! Kalona zabi Heatha!
Prawdopodobnie dlatego, e by zazdrosny o mio Zoey do niego - rzuci
Stark, sprawiajc wraenie kogo, kto najbardziej w wiecie pragnie zacisn
palce na szyi Neferet.
- A co ty czujesz w kwestii jej mioci do Heatha? Wi wojownika z
kapank jest bardzo silna, nieprawda? Bye tam z nimi, gdy dusza ulega
rozbiciu. Czy nie ponosisz adnej winy, wojowniku? - zapytaa Neferet.
ROZDZIA DZIEWITY
Stark
Im duej przebywa w jednym pomieszczeniu z Neferet tym silniej wrza
w nim gniew. Cieszyo go to, bo w gniewie potrafi myle, a w blu nie. Na
bogini! Ten nieznony bl po utracie jego kapanki... jego Zoey...
- Zatem postanowione - rzeka Neferet. - Zabior ciao swego partnera na
Capri. Tam bd moga go strzec, pki...
W kocu dotaro do niego, co mwi ta przeklta dziwka Natar na ni,
tylko dziki elaznemu chwytowi Dariusa nie rzucajc si jej do garda.
- Nie moecie pozwoli jej z nim uciec! - wrzasn na Duanti,
przewodniczc rady. - Kalona zabi Heatha. Widziaem to! Zoey te to
widziaa. Dlatego stao si z ni to co si stao. - Wskaza lece bez ycia ciao
dziewczyny, nie patrzc na nie. Nie mg na ni spojrze.
- Uciec? - prychna Neferet. - Zgodziam si ju na eskort grupy
wojownikw i na skadanie regularnych sprawozda dotyczcych stanu Ereba.
Racz zauway, e mj partner nie jest przestpc. Zabijanie istot ludzkich w
subie bogini przez jej wojownikw nie jest niezgodne z naszymi prawami.
Stark zignorowa j i nadal zwraca si do Duantii.
- Nie pozwl jej wyjecha. Nie pozwl jej go zabra. On zrobi co
gorszego ni zabicie istoty ludzkiej i bynajmniej nie suy Nyks.
- To kamstwa rozpowszechniane przez zazdrosn nastolatk, ktra do
tego stopnia nie panowaa nad sob, e zapacia za to utrat duszy! - zadrwia
Neferet.
- Ty zasrana dziwko! - Rzuci si na ni, lecz nawet nie mrugna;
wycigna jedynie swoj smuk rk i skierowaa ku niemu do obrcon
wierzchem do gry. Usiujc si uwolni z ucisku Dariusa, zobaczy
materializujcy si wok palcw Tsi Sgili czarny dym.
- Stark, debilu, przesta!
Nagle wyrosa przed nim Afrodyta. Cho wiedzia, e zaley jej na Zoey,
nie zawahaby si przed powaleniem jej na ziemi, by dosign Neferet, gdyby
nie Darius.
- W ten sposb nie pomagasz Zoey! - wrzeszczaa dalej dziewczyna.
Potem powiedziaa co, co kompletnie go zszokowao, a jeli sdzi po
gwatownym wcigniciu powietrza przez Dariusa, jego te. Afrodyta uja
mianowicie twarz Starka w swoje gadkie donie i zmusia, by spojrza jej w
oczy, po czym wyszeptaa sowa, ktre miay zmieni jego ycie:
- Wiem, jak jej pomc.
- Widzicie, jaki nieobliczalny jest ten chopak! Jeli mj partner tu
pozostanie, kto wie, co moe zrobi to niezdyscyplinowane dziecko! - plua
jadem Neferet, podczas gdy Stark nie odrywa wzroku od oczu Afrodyty.
- Ja jestem jej ochron - rzek szybko. - Obojtne, czy na tym wiecie, czy
na drugim. Pokacie mi tylko, jak si dosta tam, gdzie ona jest, a udam si tam
i bd przy niej.
- To brzmi cakiem logicznie, Stark - przyznaa Tanatos - Ty jednak jeste
obdarzony przymiotami wojownika, a s to przymioty cielesne, nie nalece do
wiata duchw.
- Ochrona to ochrona - nalega chopak. - Pokacie tylko, jak tam dotrze,
a reszt sam wykombinuj.
- Zoey musi ponownie scali swojego ducha - powiedziaa Eter. - Nie
moesz jej w tym wyrczy.
- Ale mog by przy niej, kiedy bdzie si z tym boryka. Mog jej strzec
- odpar Stark.
- ywy wojownik nie moe wej w Zawiaty nawet za swoj kapank rzeka Eter.
- Jeli tego sprbujesz, sam stracisz ycie - dodaa Duantia.
- Nie moesz by tego pewna.
- W naszej historii nie ma ani jednej wzmianki o wojowniku, ktry by
pody za roztrzaskan dusz swojej kapanki w Zawiaty i zachowa ycie zauwaya Tanatos. - Wszyscy zginli. I wojownicy, i kapanki.
Stark poczu ukucie zdumienia. Nawet nie przyszo mu do gowy, e i on
moe umrze. Z osobliwym zaciekawieniem, jakby obserwowa cudze myli,
uwiadomi sobie, e nie przeszkadza mu perspektywa mierci, byleby tylko
mg wypeni zoone Zoey luby. Nim jednak zdy odpowiedzie, znw
usysza lodowaty gos Neferet.
- A wszyscy ci wojownicy i wszystkie kapanki byli starsi i bardziej
dowiadczeni od ciebie.
- Moe to wanie stanowio ich problem - mrukna pgosem Afrodyta
wycznie na uytek Starka. - Byli zbyt starzy i zbyt dowiadczeni.
Chopak znw poczu dreszcz nadziei.
- Myliem si - rzek do Duantii. - Powinno si zezwoli Neferet na
zabranie ciaa Kalony, gdziekolwiek sobie yczy, ale ja take chc otrzyma
zgod na zabranie ciaa Zoey. - Urwa, wskazujc gestem Afrodyt, Dariusa i
pozostaych przyjaci, ktrzy stali niedaleko zbici w ciasn grupk. - My
wszyscy chcemy zabra Zoey ze sob.
- Stark, nie mog si zgodzi na co, co oznacza dla ciebie wyrok mieci zaoponowaa Duantia wspczujcym, lecz stanowczym tonem. - W cigu
najbliszego tygodnia Zoey umrze. Najlepsze miejsce dla niej jest tu, w naszym
szpitalu, gdzie bdzie miaa odpowiedni opiek przez swoje ostatnie dni. Ty
za powiniene si przygotowa na taki koniec, zamiast powica swoje ycie
w jaowej prbie uratowania kapanki.
- Jeste bardzo mody - dodaa Tanatos. - Masz przed sob dugie i
owocne ycie. Nie przecinaj nici, ktr tka dla ciebie Przdka.
ochot, ile musia. Czu, e eksploduje, jeli nie pozbdzie si czci dawicych
go od rodka uczu. Nagle jednak przez jego furi przedary si sowa Afrodyty,
sprawiajc, e obrci si gwatownie twarz do niej.
- Moesz powtrzy?
Powiedziaam, e Kalona naprawd jest w Zawiatach. Neferet go tam
wysaa, eby uniemoliwi Zoey powrt na ziemi.
- Chwila. Podsuchaem kiedy jego rozmow z Rephaimem. Kruk
powiedzia co o moliwoci powrotu w Zawiaty, a Kalona wciek si na
niego i wrzasn, e nie moe tam wrci, bo Nyks go wygnaa - rzek Stark.
- Wygnaa jego ciao. No i nie wrci tam ciaem - wyjania Afrodyta. Tylko jego dusza zakrada si z powrotem.
- Na bogini! - jkn Damien.
- Zoey ma wiksze kopoty, ni sdzilimy - mrukna smutno Erin.
- Mylaymy, e jest le - zgodzia si z ni Shaunee - a jest gorzej ni
le.
- O wiele gorzej. Za tym wszystkim stoi Neferet - pospieszya z kolejn
rewelacj Afrodyta. Potem westchna i spojrzaa Starkowi w oczy. - Wiem, e
to co powiem, nie bdzie dla ciebie przyjemne, ale musisz mnie wysucha i
pogodzi si z tym. Kalona by kiedy wojownikiem Nyks.
Stark zblad jak kreda.
- Zoey powiedziaa mi to tu przed... - Urwa i przeczesa palcami wosy.
- Nie uwierzyem. Wciekem si. Zachowaem si zazdronie i gupio. Dlatego
nie byo mnie przy niej, gdy zobaczya, jak Kalona zabija Heatha.
- Bdziesz musia znale sposb na przebaczenie sobie tego bdu zwrci si do niego Darius. - W przeciwnym razie nie zdoasz si
skoncentrowa na teraniejszoci.
- A do uratowania Zoey potrzebna ci bdzie maksymalna koncentracja zauwaya Afrodyta.
- Bo bdziesz musia przenikn w Zawiaty i walczy z Kalon o Zoey powiedzia Jack tak cicho, jakby rozmawia w czasie naboestwa.
- I pomc jej poczy fragmenty swojej duszy - doda Damien.
- Skoro trzeba, to tak wanie zrobi - odpar Stark zadowolony, e jego
gos brzmi pewnie, cho w rzeczywistoci czu si, jakby dosta pici w
brzuch.
- Jeli sprbujesz to zrobi bez odpowiednich przygotowa, twoja misja
na pewno si nie powiedzie, mody wojowniku.
Jego wzrok powdrowa ku drzwiom. Staa w nich Tanatos, wysoka,
pospna i stanowczo za bardzo wygldajca na personifikacj mierci.
- W takim razie powiedz mi, jak mam si przygotowa! - wybuchn
kipicy z frustracji Stark.
- Aby stoczy bitw w Zawiatach, wojownik musi umrze, by mg si
zrodzi szaman.
ROZDZIA DZIESITY
Stark
Podziwia Tanatos za to, e okazaa tylko minimalne zdumienie, gdy
Afrodyta z pewn pomoc Damiena opowiadaa jej wszystko, poczwszy od
przybycia Zoey do Domu Nocy poprzez odkrycie czerwonych adeptw,
uwolnienie Kalony, stopniowe odkrywanie, jak wielkie zo tkwi w Neferet, a
po sprawozdanie z ostatniej rozmowy ze Stevie Rae.
Po wysuchaniu opowieci kapanka wstaa i podesza do ciaa Zoey.
Przez chwil spogldaa na nie w milczeniu, a gdy w kocu si odezwaa,
wygldao to tak, jakby przemawiaa przede wszystkim do niej, a nie do
pozostaych zebranych.
- Od pocztku zatem bya to bitwa pomidzy wiatem a ciemnoci, tyle
e do tej pory rozgrywaa si gwnie w wiecie materialnym.
- Midzy wiatem a ciemnoci? Mam wraenie, e uywasz tych sw
jako czego w rodzaju nazw wasnych.
- Bardzo suszne spostrzeenie, adepcie - przyznaa Tanatos.
- Stevie Rae mwia o ciemnoci w ten sam sposb. Jakby to byo imi wtrcia Afrodyta.
- Imi? To znaczy, jakby wiato i ciemno byy osobami? - zapyta Jack.
- Nie osobami. To zbyt wskie ujcie. Myl o nich raczej jak o
niemiertelnych, ktrzy s tak potni, e potrafi manipulowa energi w
stopniu umoliwiajcym przybranie przez ducha namacalnego ksztatu poprawia go Tanatos.
- Chcesz powiedzie, e Nyks jest wiatem, a Kalona czy te to, co sob
reprezentuje, ciemnoci? - chcia si upewni Damien.
- Lepiej bdzie powiedzie, e Nyks jest sprzymierzona ze wiatem, a
Kalona z ciemnoci.
- Przyznaj, e nie jestem najpilniejsz uczennic na wiecie, ale mam
pewn inteligencj i zazwyczaj mimo wszystko suchaam, co mwili na
lekcjach, a o czym takim w yciu nie syszaam - zauwaya Afrodyta.
- Ja te nie - doda Damien.
- A to ju naprawd dziwne, bo on akurat jest najpilniejszym uczniem na
wiecie - stwierdzia Erin.
- Jak nic - popara j Shaunee.
Tanatos westchna i przeniosa wzrok z Zoey na nich.
- C, mwimy o starym pogldzie, ktry nie zosta w peni
zaakceptowany przez nasze dzisiejsze spoeczestwo, a przynajmniej przez jego
kapanki.
- Dlaczego? Co z nim nie tak? - zapytaa Afrodyta.
teraz, dlaczego wiat usiujcy pogodzi obie te wizje jest w cigym konflikcie,
ktry rozwiza moe jedynie stamszenie jednej z nich przez drug?
- Nietrudno to sobie wyobrazi - zakpia Afrodyta. - Ju widz, jak ta
nadta Najwysza Rada chce mie cokolwiek wsplnego z czym tak
niechlujnym jak te dwa byki i jakiekolwiek reprezentowane przez nie wartoci.
- Oczywicie ona nie ma na myli ciebie - wtrci szybko Stark,
marszczc brwi pod adresem Afrodyty i posyajc jej spojrzenie mwice:
Tylko pogarszasz spraw.
Tanatos skwitowaa to umiechem.
- Afrodyta ma racj. Rada zmieniaa si przez wieki, a w szczeglnoci w
cigu ostatnich czterech stuleci, ktre znam ju z pierwszej rki. Kiedy bya
energiczna, ywioowa i do pierwotna, obecnie staa si... - Najwysza
kapanka umilka, szukajc odpowiedniego okrelenia.
- Cywilizowana - podpowiedziaa Afrodyta. - Przesadnie cywilizowana.
- Wanie - przytakna Tanatos.
Niebieskie oczy dziewczyny si rozszerzyy.
- A zbytnie ucywilizowanie wcale nie musi by dobre, zwaszcza gdy ma
si do czynienia z dwoma nacierajcymi na siebie bykami, ktre niszcz
wszystko, co stoi pomidzy nimi.
- Zoey znajduje si niesamowicie blisko wiata rzek cicho Damien.
- Do blisko, by stratowaa j ciemno - doda Stark. - Zwaszcza jeli ta
ciemno ma uniemoliwi Zoey ponowne odnalezienie wiata.
W pokoju zalega cisza. Wszyscy patrzeli na nieruchom blad posta
dziewczyny na bardzo cywilizowanej atasowej pocieli o kremowym odcieniu.
Wanie w tej ciszy Stark nagle dozna olnienia, a instynkt wojownika
strzegcego swojej kapanki podpowiedzia mu, e odnalaz waciw drog.
- W takim razie aby uratowa Zoey, nie mona ignorowa przeszoci.
Trzeba zajrze w ni gbiej, ni to czyni wikszo wspczesnych wampirw mwi z narastajcym podnieceniem w gosie.
- I zrozumie t dzik si, ktra tkwi w walce wiata i ciemnoci ucilia Tanatos.
- Tylko skd my, u diaba, mamy czerpa t wiedz? - zapytaa Afrodyta,
nerwowo odgarniajc wosy z twarzy. - Sama powiedziaa, e te wierzenia
zostay ju zapomniane.
- By moe nie wszdzie - rzek Darius, prostujc si w fotelu i wbijajc
w Starka ostre inteligentne spojrzenie. - Jeli chcesz pozna prastare
barbarzyskie wierzenia, musisz si uda w miejsce, ktre jest tworem
prastarych barbarzyskich czasw. W miejsce w duym stopniu odcite od
wspczesnej cywilizacji.
- Musz jecha na wysp! - zrozumia Stark.
- Wanie - przytakn Darius.
- O czym wy, do licha cikiego, gadacie? - zapytaa Afrodyta.
- O miejscu, gdzie niegdy wojownicy byli szkoleni przez Sgiach odpara Tanatos.
- Przez Sgiach? Kto to taki? - zapyta Damien.
- Sgiach to imi nadane przed wiekami wojownikowi zwanemu te
Wielkim owc Gw - odpar Darius.
- By tak nieokrzesany i barbarzyski, jak tylko potrafi by wojownik doda Stark.
- wietnie - mrukna Afrodyta. - Doceniam te stare podania, ale
potrzebujemy tego Sgiacha ywego dzi a nie przed wiekami, bo jestem dziwnie
pewna, e Stark tak samo jak nie potrafi podrowa w Zawiaty, nie potrafi te
podrowa w przeszo.
- Waciwie Sgiach to ona - popraw i j Darius.
- Co? - zdziwia si dziewczyna.
- Sgiach to wojowniczka, wampirka o niesamowitej mocy - wyjani
Stark.
- A te stare podania, moja droga, gosz take, e Sgiach to tytu
przechodni - doda Darius, umiechajc si do niej pobaliwie. - Noszca go
osoba mieszka w Domu Nocy na Wyspie Kobiet.
- To na tej Wyspie Kobiet jest Dom Nocy? - zdziwia si Erin.
- Dlaczego nic o tym nie wiedzielimy? - zapytaa Shaunee. - Ty
wiedziae? - zapytaa Damiena.
Pokrci gow.
- Nie.
- Bo nie jestecie wojownikami - odpar Darius - Wyspa Kobiet znana jest
take jako wyspa Skye.
- Skye? - zapyta Damien. - Ta w Szkocji?
- Tak. Tam wanie szkolono pierwszych wampirskich wojownikw wyjani Darius.
- Ale ju si tego nie robi, prawda? - pyta dalej Damien, wodzc
wzrokiem od Dariusa do Starka - O ile wiem, wojownicy s szkoleni w wielu
Domach Nocy Na przykad Smok Lankford opiekuje si grup modych
wojownikw pochodzcych z rnych m.ejsc i z ca pewnoci nie robi tego w
Szkocji.
- Masz racj, Damienie - odpara Tanatos. - Wspczenie wojownicy s
przyuczani do suby w Domach Nocy na caym wiecie. Na przeomie
dziewitnastego i dwudziestego wieku Najwysza Rada uznaa, e takie
rozwizanie bdzie wygodniejsze.
- Wygodniejsze i bardziej cywilizowane - mrukna kpico Afrodyta.
- Ty take masz racj, wieszczko - przyznaa kapanka.
- W takim razie postanowione. Zabieram Zoey na Wysp Kobiet, do
Sgiach - rzek Stark.
- I co potem? - zapytaa Afrodyta.
Zoey
Wszystko byo nie tak.
Owszem, wiedziaam, gdzie si znajduj. Byam w Zawiatach, ale nie
byam martwa. Razem ze mn przebywa tam Heath, ktry na odmian z ca
pewnoci by martwy.
Na bogini! Najdziwniejsze ze wszystkiego byo to, e powoli
przyzwyczajaam si do mylenia o nim jako o zmarym.
Tak czy owak, co tu byo nie w porzdku.
W tym momencie leaam wtulona w Heatha. Odpoczywalimy u stp
drzewa, objci jak stare dobre maestwo na materacu z mchu narosego
midzy potnymi starymi korzeniami. Powinno mi by bardzo wygodnie.
Mech by miciutki, a Heath sprawia wraenie cakowicie ywego. Widziaam
go, syszaam, dotykaam... Nawet pachnia sob. Powinnam bez trudu si
rozluni i cieszy jego obecnoci.
Wic dlaczego, zastanawiaam si wpatrzona w stadko roztaczonych
niebieskich motyli, jestem taka niespokojna i - jak by to powiedziaa moja
babcia - zafrasowana?
Babcia...
Tskniam za ni. Jej nieobecno bya jak micy zb. Czasem tsknota
saba, ale wiedziaam, e unosi si w pobliu i wrci, prawdopodobnie
wzmocniona.
Babcia Redbird musiaa si o mnie zamartwia. Myl o jej smutku bya
tak nieznona, e szybko odsunam j od siebie, a jednoczenie wyliznam si
z obj Heatha, uwaajc, by go nie zbudzi.
Zaczam si nerwowo przechadza.
Pomogo. No, przynajmniej na chwil. Chodziam w t i z powrotem, w t
i z powrotem, pilnujc, by ani na moment nie straci Heatha z oczu. licznie
wyglda, gdy tak spa.
aowaam, e sama nie mog zasn. Kiedy zamykaam oczy, czuam, e
trac fragmenty siebie. Tylko jakim cudem? Jak mogam traci siebie?
Przypominao to troch sen, ktry miaam, kiedy pewnego razu zachorowaam
na angin i dostaam bardzo wysokiej gorczki. nio mi si wtedy, e wiruj
wok tak szybko, a kawaki mojego ciaa zaczynaj odpada.
Zadraam. Dlaczego akurat to wspomnienie tak atwo byo przywoa,
gdy mnstwo innych rzeczy w mojej gowie skrywaa gsta mga?
Na bogini, byam naprawd zmczona.
ROZDZIA JEDENASTY
Stevie Rae
- Skye? Serio? Gdzie to jest, w Irlandii? - pytaa.
- W Szkocji, palantko - odpara Afrodyta.
- Na jedno wychodzi. I nie mw do mnie palantko. To nieuprzejme.
- A co powiesz na odwal si? To ci zadowoli? Suchaj i postaraj si
by mniej przymulona, wieniaro. Musisz si znowu pobrata z t twoj zasran
ziemi, czy co ty tam z ni robisz, i sprbowa dowiedzie si czego o
mitologii wiata i ciemnoci. Zwr te uwag na to, czy jakie drzewko nie
szepnie ci czego o dwch bykach.
- Bykach? Masz na myli takie due krowy?
- Suchaj, czy ty przypadkiem nie pochodzisz z prowincji? Jakim cudem
moesz nie wiedzie, co to byk?
- Nie bd stereotypowa, Afrodyto. To, e nie urodziam si w wielkim
miecie, nie czyni mnie jeszcze specjalistk od zwierzt hodowlanych.
Cholerka, przecie nawet nie lubi koni ani nic.
- Prawdziwy z ciebie mutant - stwierdzia Afrodyta. - Byk to samiec
krowy. Nawet schizofreniczny pudelek mojej starej to wie. A teraz skup si, bo
to wane. Musisz zapyta swoj pieprzon traw o zamierzch i stanowczo zbyt
barbarzysk, a co za tym idzie, wysoce nieatrakcyjn mitologi, religi czy co
w tym stylu, ktrej symbolem s dwa walczce byki, biay i czarny, i cholernie
mska, brutalna, niekoczca si walka pomidzy nimi.
- Co to ma wsplnego z ratowaniem Zoey?
- Moliwe, e gdzie tam tkwi klucz, dziki ktremu Stark dostanie si w
Zawiaty, nie muszc umiera, zwaszcza e to podobno wcale nie pomaga
wojownikom strzegcym swoich kapanek po tamtej stronie.
- A krowy pomagaj? Niby jak? Przecie one nawet nie umiej mwi.
- Byki, palantko do kwadratu. Myl! Nie mwi o zwierztach, tylko o
otaczajcej je dzikoci i mocy. One j uosabiaj.
- Wic nie zaczn gada?
- Ocipiaa? Jak zechc, to zaczn, w kocu s bardzo stare i bardzo
magiczne, debilko! Skd ja, do kurwy ndzy, mam wiedzie, co mog zrobi?
Przyjmij do wiadomoci jedno: eby si dosta w Zawiaty, Stark nie moe by
nowoczesny, cywilizowany i ugaskany. Musi sta si kim wicej, bo inaczej
nie dotrze do Zoey i nie zdoa jej uratowa, a co wicej, sam zginie. Kluczem do
przemiany moe by ta stara religia.
- No c, to si nawet trzyma kupy. Kalona raczej nie naley do
nowoczesnych facetw. - Stevie Rae urwaa, tylko przed sob przyznajc si do
tego, e tak naprawd nie myli o Kalonie, lecz o Rephaimie. - I bez wtpienia
ma w sobie dzik moc.
wygldasz akurat dobrze, caa rowiutka jak wszystkie zdrowe biaasy. Troch
przypominasz uroczego prosiaczka.
- Kramisho, przy tobie eb zaczyna mi zaraz pka. O czym ty w ogle
gadasz?
- Mwi tylko, e dobrze wygldasz, ale jeste zakrcona. Tu - wskazaa
gow Stevie - wcale nie dzieje si dobrze.
- Mam mnstwo problemw - odpara wymijajco Stevie Rae.
- Taaa, wiem o Zoey. Mimo wszystko powinna si stara jako to
ogarn.
- Staram si.
- To staraj si bardziej. Zoey ci potrzebuje. Wiem, e nie jeste tam gdzie
ona, ale mam przeczucie, e moesz jej jako pomc. Musisz tylko zacz
uywa mzgu.
Kramisha wpatrywaa si w ni tak badawczo, e Stevie niemal si wia
pod jej spojrzeniem.
- Staram si. Kropka.
- Planujesz jakie wariactwo?
- Nie!
- Na pewno? Bo mam co dla ciebie. - Kramisha wycigna w jej stron
fioletow kartk z notesu zapisan swoim specyficznym pismem, czciowo
czonym, a czciowo rozcznym. - I co mi si zdaje, e to zapowied
jakiego totalnego wariactwa.
Stevie Rae wyrwaa jej kartk z rki.
- Cholerka, czemu od razu nie powiedziaa, e przyniosa wiersz?
- Prbowaam ci przygotowa. - Kramisha skrzyowaa ramiona i opara
si o framug, wyranie czekajc, a Stevie przeczyta wiersz.
- Nie masz nic do roboty?
- Nie. Wszyscy s w stowce. Znaczy wszyscy oprcz Dallasa, ktry
kombinuje co ze Smokiem przy mieczach, chocia lekcje oficjalnie jeszcze si
nie zaczy i ja osobicie nie widz powodu, eby si o nie upomina, wic nie
wiem, czemu Dallasowi si tak spieszy. No dobra, przeczytaj wreszcie ten
wiersz, najwysza kapanko. Ja nigdzie si nie wybieram.
Stevie Rae stumia westchnienie. Wiersze Kramishy wydaway si
zwykle niezrozumiae i abstrakcyjne, lecz zawieray przepowiednie. Sama myl
o nich wywoaa w odku Stevie uczucie jak po wypiciu kilku surowych jajek.
Niechtnie przeniosa wzrok na kartk i przeczytaa:
Czerwona wkracza w wiato
przepasane ldwie przerywaj
apokaliptyczny bj
Ciemno niejedno ma imi
ksztat, kolor, kamstwa
i emocje mc wzrok
Sprzymierz si z nim, sercem pacc
i na ufno nie liczc, pki
ciemnoci nie rozerwiesz
Patrz dusz, nie oczami
zajrzyj pod bestii przebranie
by z nimi taczy
Potrzsna gow, spojrzaa na Kramish, a potem powoli przeczytaa
wiersz ponownie, prbujc uciszy gone bicie serca w obawie, e zdradzi jej
przeraenie i poczucie winy. Kramisha miaa racj: z ca pewnoci bya tu
mowa o niej. Nie moga jednak wiedzie tego, co od razu zrozumiaa Stevie: e
w wierszu chodzi o ni i Rephaima. Dobrze chocia, e nie byo tam wzmianki o
skrzydach i ludzkich oczach przekltego ptaszyska. Wtedy dopiero byaby
ugotowana.
- I jak? Miaam racj?
Stevie podniosa wzrok i spojrzaa w inteligentne oczy czarnoskrej
dziewczyny.
- Pewnie. Ju w pierwszej linijce napisaa wyranie, e to o mnie.
- Tak wanie mylaam, chocia nigdy nie syszaam, eby kto mwi o
tobie po prostu Czerwona.
- Ale pasuje - wtrcia szybko Stevie Rae, starajc si zaguszy
wspomnienie gosu Rephaima nazywajcego j w ten sposb. Czerwona. Jestem jedyn czerwon wampirk, wic nie moe chodzi o nikogo innego.
- No, te tak uwaam, chocia ta caa reszta o bestiach i tak dalej jest
cholernie dziwna. Musiaam sprawdzi w sowniku, co to te przepasane
ldwie, bo wygldao na jakie zboczone wistwo, ale okazuje si, e to
oznacza po prostu bycie przygotowanym do walki.
- Ostatnio mamy jej cakiem sporo - przyznaa Stevie Rae, znw
spogldajc na wiersz.
- Wyglda na to, e ciebie czeka jeszcze wicej. Walki i innych
okropiestw. - Potem Kramisha odchrzkna znaczco i Stevie niechtnie
spojrzaa jej w oczy. - Co to zajeden?
- Kto?
Kramisha spojrzaa na ni z politowaniem.
- Nie rb ze mnie idiotki. On, facet, o ktrym wiersz mwi, e masz mu
odda serce.
- Nie mam zamiaru!
- Aha, wic jednak wiesz, o kogo chodzi. - Kramisha tupna czubkiem
buta ze wzorami naladujcymi gepardzi skr. - I z ca pewnoci to nie
- Co jest? - zapytaa.
- Przykro mi, e nie jestem wojownikiem! - wypali. - Staram si nauczy
czego od Smoka, ale troch potrwa, zanim zacznie mi to w miar wychodzi.
Nigdy nie lubiem walczy i przykro mi z tego powodu! - powtrzy coraz
bardziej rozzoszczony.
- Dallas, o czym ty, do licha cikiego, gadasz?
Zniecierpliwiony wyrzuci rce w gr.
- O tym, e nie jestem dla ciebie do dobry! Wiem, e potrzebujesz
kogo lepszego. Wojownika. Do diaba, Stevie Rae, gdybym nim by, mgbym
ci uratowa, gdy tamci adepci ci zaatakowali i omal nie zabili. Gdybym by
twoim wojownikiem, nie wysyaaby mnie po jakie drobiazgi. Chciaaby
zawsze mie mnie przy sobie, ebym ci chroni podczas tych wszystkich
rzeczy, ktre robisz!
- Sama potrafi si ochroni, a wieca ziemi i reszta akcesoriw to nie
drobiazgi.
- Dobra, wiem, ale i tak zasugujesz na kogo lepszego. Po choler ci
facet, ktry nie potrafi broni swojej kobiety?
Uniosa brwi, a dotkny jasnych lokw.
- Czy dobrze syszaam? Nazwae mnie swoj kobiet?
- No tak - odpar, wiercc si niespokojnie. - W pozytywnym sensie.
- Dallas, nie moge zapobiec temu, co si stao na dachu - odpara
zgodnie z prawd. - Wiesz, jacy oni s.
- Powinienem by tam z tob. Jako twj wojownik.
- Nie potrzebuj wojownika! - wrzasna zniecierpliwiona jego uporem i
wcieka, e Dallas tak si tym wszystkim przejmuje.
- C, mnie na pewno ju nie potrzebujesz. - Po tych sowach odwrci si
tyem do samochodu, wpychajc rce z powrotem do kieszeni.
Na widok jego zgarbionych plecw Stevie poczua si podle. To bya jej
wina. Zrania chopaka, odtrcajc od siebie jego i wszystkich innych, by nie
zdradzi tajemnicy Rephaima. Zawstydzona jak zapany na gorcym uczynku
zodziejaszek wysiada z auta i agodnie dotkna ramienia Dallasa. Nawet na
ni nie spojrza.
- Suchaj, to nieprawda. Potrzebuj ci.
- Jasne. I dlatego wci mnie od siebie odpychasz.
- Nie. Po prostu mam mnstwo spraw na gowie. Przepraszam, jeli
zachowywaam si wrednie - powiedziaa.
W kocu si odwrci.
- Nie wrednie. Po prostu jakby ci ju nie zaleao.
- Zaley! - zaprzeczya pospiesznie i przytulia si do niego, obejmujc go
rwnie mocno jak on j.
- Wic pozwl mi jecha z sob- szepn jej do ucha.
Odsuna si, by na niego spojrze, i sowa Nie moesz zamary jej na
wargach. Oczy Dallasa odzwierciedlay jego uczucia. Nie miaa wtpliwoci, e
ROZDZIA DWUNASTY
Stevie Rae
- Kurcz! Wyglda, jakby przez Tuls przeszo jakie wielkie tornado! dziwi si Dallas, patrzc, jak Stevie omija kolejn stert lecych na ulicy
konarw. Wjazd do parku blokowaa grusza przeamana niemal idealnie na p.
Zaparkowali wic obok niej.
- Na szczcie przywracaj prd - zauwaya Stevie, wskazujc lampy
uliczne otaczajce park i owietlajce potworny baagan zoony z drzew
uszkodzonych przez nawanic i pooonych azalii.
- Ale nie im. - Dallas wskaza brod eleganckie domki w ssiedztwie
parku. Gdzieniegdzie zza okna wiecio dumnie wiato, dowodzc, e niektrzy
mieli do rozumu, by si zaopatrzy w generatory na propan, nim rozptaa si
burza, wikszo terenu bya jednak ciemna, zimna i cicha.
- Wspczuj im, ale to mi uatwi zadanie - powiedziaa Stevie. Wysiada
z auta, zabierajc ze sob zielon wiec rytualn, sznureczek splecionych
dbe suszonej turwki i pudeko dugich zapaek. Dallas ruszy za ni. Wszyscy siedz jak myszy pod miot i nikt nie zauway, co tu robi.
- W tej kwestii masz cakowit racj, maa. - Dallas otoczy j czule
ramieniem.
- Wiesz, e uwielbiam, jak przyznajesz mi racj? - Obja go w pasie, tak
jak kiedy wkadajc mu do do tylnej kieszeni dinsw. Dallas cisn jej
rami i ucaowa dziewczyn w czubek gowy.
- W takim razie bd ci to mwi czciej - obieca.
Umiechna si od ucha do ucha.
- Prbujesz mnie na co przygotowa?
- Nie wiem. A dziaa?
- Moe.
- To dobrze.
Oboje si rozemieli. Stevie szturchna chopaka biodrem.
- Chodmy pod ten stary db. Wyglda na odpowiednie miejsce.
- Jak sobie yczysz, maa.
Powoli szli przez zagracony rodek parku, obchodzc poamane gazie i
przedzierajc si przez zimne boto pozostae po nawanicy. Musieli uwaa, by
si nie polizn na kauach, ktre zaczy zamarza w nocnym przymrozku.
Stevie Rae pomylaa, e dobrze zrobia, zabierajc Dallasa ze sob. By moe
zamt wywoany w jej gowie przez Rephaima wynika czciowo z faktu, e
oddalia si od przyjaci i zbyt mocno skoncentrowaa na tym osobliwym
Skojarzeniu. Do licha, Skojarzenie z Afrodyt pocztkowo take zdawao jej si
potwornie dziwaczne. Moe po prostu potrzebowaa troch czasu - lub miejsca by si oswoi z nowoci.
- Hej, zobacz! - zawoa Dallas, wskazujc ziemi wok starego dbu. To wyglda, jakby drzewo samo przygotowao dla ciebie krg!
- Super! - powiedziaa. I rzeczywicie tak byo! Silne drzewo bez
szwanku przetrwao burz, tracc jedynie gar pomniejszych gazek, ktre
teraz leay na trawie, tworzc idealny okrg przy pniu.
Dallas zawaha si na jego skraju.
- Zostan tu, co? eby ten krg by naprawd tylko twj. Nie powinienem
przekracza granicy.
Spojrzaa na niego. By dobrym chopakiem. Zawsze mwi jej takie
sodkie rzeczy i dawa sygnay, e rozumie j lepiej ni wikszo osb.
- Dziki, Dallas. To naprawd mie z twojej strony. - Uniosa si na
palcach i pocaowaa go delikatnie.
Otoczy j ramionami i przygarn mocno.
- Wszystko dla mojej najwyszej kapanki.
Mia ciepy sodki oddech. Wiedziona impulsem Stevie znw go
pocaowaa, rozkoszujc si wywoanym przez to przyjemnym dreszczem.
Dotyk Dallasa wypdza jej z gowy myli o Rephaimie. Gdy chopak w kocu
niechtnie j puci, brakowao jej tchu.
Dallas odkaszln i zamia si krtko.
- Ostronie, maa. Dawno nie mielimy okazji by razem bez wiadkw.
Zachichotaa wesoo.
- Zbyt dawno.
Umiechn si sodko i seksownie.
- Wkrtce to nadrobimy. Najpierw jednak musisz troch popracowa.
- Fakt - mrukna. - Cigle tylko praca i praca...
Z umiechem chwycia warkoczyk turwki i zielon wiec oraz zapaki,
ktre poda jej Dallas.
- Suchaj - rzek nagle chopak - przypomniao mi si co o turwce. Czy
czasem nie trzeba uy czego jeszcze, zanim si j zapali? Byem dosy dobry
z zakl i obrzdw i przysigam, e chodzio o co wicej ni tylko zapalenie
warkoczyka z traw i wymachiwanie nim.
Stevie Rae zmarszczya czoo w skupieniu.
- Cholerka, nie wiem. Zoey powiedziaa mi o tej trawie, e niby przyciga
dobr energi. Uywaj jej rdzenni Amerykanie.
- No c, skoro Zo tak mwia... - mrukn Dallas. Stevie wzruszya
ramionami.
- Poza tym to tylko trawa o adnym zapachu. Co zego moe zrobi?
- Fakt. A w dodatku ty jeste Pann Ziemi, wic powinna sobie poradzi
z poncym zielskiem.
- Wanie - przytakna. - No to jazda.
Wyszeptaa: Dzikuj, ziemio, odwrcia si plecami do Dallasa i
wesza do krgu. Bez wahania przesuna si na jego pnocny kraniec,
znajdujcy si zaraz przy drzewie.
ciemnoci, ale nie bya pikna, lecz oliza, zimna i martwa. Jedna z
gigantycznych racic uniosa si i opada, rozdzierajc ziemi z tak furi, e
Stevie poczua w sercu bl. Oderwaa wzrok od oczu bestii i przeniosa go na
kopyta. Stkna z przeraenia: trawa wok zwierzcia bya stratowana i
czarna. Zraniona ziemia, jej ziemia, krwawia po spotkaniu z potworem.
- Nie! - zdoaa krzykn. - Przesta! Krzywdzisz nas!
Byk przewidrowa j czarnymi lepiami, a w jej gowie rozbrzmia jego
gos - gboki, potny i niewyobraalnie nikczemny.
- Miaa do mocy, by mnie przywoa, wampirko. Tak mnie to
rozbawio, e postanowiem speni twoj prob. Wojownik musi znale w
swojej krwi most na Wysp Kobiet, a potem pokona siebie, by wej na aren.
Tylko akceptujc t kolejno, zdoa odnale kapank. Gdy ju to zrobi, powrt
bdzie zalea od niej, nie od niego.
Stevie przekna lin.
- To nie ma sensu - powiedziaa.
- Twoja niezdolno zrozumienia jest mi obojtna. Wezwaa mnie, wic
przyszedem. A teraz odbior zapat. Miny eony, odkd kosztowaem sodkiej
wampirskiej krwi, zwaszcza tej wypenionej mnstwem niewinnej wiatoci.
Nim przysza jej do gowy jakakolwiek odpowied, byk pocz j okra.
Z unoszcego si wok niego dymu wylizgiway si czarne macki i suny ku
niej. Gdy jej dotkny, byy jak zamarznite brzytwy, ktre tn i rozdzieraj
ciao.
- Rephaim! - wrzasna bez namysu.
ROZDZIA TRZYNASTY
Rephaim
Od razu wiedzia, e to ciemno si objawia. Siedzia na szczytowym
balkonie, jedzc jabko, wpatrujc si w czyste nocne niebo i starajc si
zignorowa denerwujc obecno ludzkiego ducha, ktry niestety by nim
zafascynowany.
- Hej, powiedz! Fajnie jest lata? - zapytaa chyba po raz setny
dziewczynka. - Wyglda fajnie. Nigdy nie leciaam samolotem, ale i tak mog
si zaoy, e latanie na wasnych skrzydach jest o wiele lepsze!
Westchn. Ta maa bya bardziej gadatliwa ni Stevie Rae, a to duy
wyczyn. Irytujcy, lecz jednak. Zastanawia si, czy ma j nadal ignorowa w
nadziei, e w kocu odejdzie, czy wymyli co innego, bo to pierwsze na razie
nie dziaao. Moe powinien zapyta Stevie, co zrobi z tym duchem. To
skierowao jego myli z powrotem ku Czerwonej, cho szczerze mwic, nigdy
zbyt daleko od niej nie odbiegay.
- A czy latanie jest niebezpieczne? Widz, e masz chore skrzydo. To si
pewnie stao, kiedy leciae i...
Gdy tak trajkotaa, faktura wiata nagle si zmienia. W pierwszej,
wstrzsajcej chwili poczu co znajomego i pomyla, e jego ojciec powrci.
- Cisza! - rykn na ducha. Wsta i obrci si gwatownie, widrujc
ciemno czerwonymi lepiami w nadziei, e dostrzee krucz czer ojcowskich
skrzyde.
Dziewczynka pisna przeraona, odsuna si od niego i znika.
Rephaim nie zaszczyci jej nawet najkrtsz myl. Caa jego uwaga
skupiona bya na odbieraniu nawanicy informacji i emocji.
Najpierw uderzya w niego fala wiedzy. Niemal natychmiast zrozumia,
e tym, co wyczu, nie jest obecno ojca. Owszem, Kalona by potny i od
dawna sprzymierzony z ciemnoci, ale niemiertelny, ktry teraz si objawi,
musia by kim daleko potniejszym. Rephaim wyczuwa podniecenie
ciemnoci ukrytej w zaktkach ziemi, odzew maych istot zapomnianych przez
nowoczesny wiat elektrycznoci i ludzkiej magii. On jednak o nich pamita i
by zaskoczony, widzc ich gwatown reakcj w postaci drga najgbszej
nocy.
Co mogo by do silne, by obudzi ukryte licha?
Potem poczu strach Stevie Rae. Jej potworne przeraenie w zestawieniu z
podnieceniem lich i wasnym poczuciem, e zna t si, pozwolio Rephaimowi
zrozumie, z czym ma do czynienia.
- Na wszystkich bogw, sama ciemno nawiedzia ten wiat!
- Jeste synem swego ojca i tak jak on postanowie czci istot, ktra
nigdy nie da ci tego, czego najbardziej podasz. Niech wic tak bdzie.
Wypucie j! - zarzdzi byk.
Ostre jak brzytwy nici ciemnoci cofny si od ciaa Stevie Rae, ktra
natychmiast osuna si na zalan krwi ziemi, jakby tylko one do tej pory
utrzymyway j w pozycji stojcej.
Nim kruk zdy do niej podej, czarna macka niczym kobra wyonia si
z otaczajcego byka dymu i mroku. Z szybkoci, ktra nie moga nalee do
tego wiata, uderzya go w kostk i owina si wok niej.
Kruk Przemiewca znis to w milczeniu, cho mia wielk ochot
krzycze. Pomimo olepiajcego blu skoncentrowa si i zawoa do Stevie:
- Wracaj do Domu Nocy!
Widzia, e dziewczyna prbuje wsta, ale lizga si na wasnej krwi i
opada z powrotem na ziemi, paczc bezgonie. Gdy ich spojrzenia si
spotkay, Rephaim skoczy ku niej, rozpocierajc skrzyda, gotw zrobi
wszystko, by si wyrwa trzymajcej go nici i przynajmniej wynie Stevie poza
krg.
Z dymu wyonia si kolejna macka i oplota jego wieo uleczone rami,
wdzierajc si na trzy centymetry w gb minia. Jeszcze jedna zaatakowaa od
tyu. Tym razem nie zdoa powstrzyma zbolaego krzyku: ni owina si
wok skrzyde w miejscu, gdzie wyrastay z plecw, nadrywajc je i
przyszpilajc go do ziemi.
- Rephaim! - zaszlochaa Stevie Rae.
Nie widzia byka, ale czu drenie ziemi i wiedzia, e bestia si zblia.
Odwrci gow i zobaczy czogajc si ku niemu dziewczyn. Chcia jej
powiedzie, eby si zatrzymaa, zmusi j do ucieczki. Dopiero po chwili, z
trudem znoszc potworny dotyk jzyka bestii na swojej nodze, uwiadomi
sobie, e Stevie wcale nie czoga si ku niemu: rozczapierzya koczyny niczym
krab i napieraa na ziemi stopami i domi. Rce jej dray, a ciao wci
krwawio, twarz jednak odzyskiwaa kolor. Ona czerpie moc z ziemi! pomyla kruk z obezwadniajcym poczuciem ulgi, wiedzc, e to pozwoli jej
uciec z krgu i oddali si w bezpieczne miejsce.
- Zapomniaem ju, jak sodka jest krew niemiertelnych. - Byk zion na
niego zgniym oddechem. - W wampirskiej krwi odnalazem jedynie namiastk
tego. Bd z ciebie pi i pil synu Kalony. Poyczye dzi moc od ciemnoci, wic
masz do spacenia co wicej ni tylko dug dziewczyny.
Rephaim nie zamierza patrze mu w oczy. Jego ciao uwizione przez
tnce macki zostao odwrcone tak, e przywierao policzkiem do ziemi. Wci
nie odrywa wzroku od Stevie Rae, gdy byk stan nad nim i zacz spija krew
z rany u nasady krwawicych skrzyde.
Kruka zalaa fala blu, jakiego nigdy dotd nie zazna. Nie chcia
krzycze. Nie chcia si wi w mczarniach. Nic jednak nie mg na to poradzi.
Macki ulotniy si jak rosa w letnim socu. Kiedy znikn dym, Rephaim
zobaczy, e Stevie klczy i wyciga do niego rce. W tym momencie do krgu
wbieg chopak z uniesionym do ciosu noem.
- Cofnij si, Stevie! Zabij gnoja!
Stevie dotkna ziemi.
- Ziemio, przewr go - wymamrotaa. - Mocno.
Rephaim zerkn jej przez rami i zobaczy, jak ziemia przed chopakiem
unosi si nagle i chudzielec opada ciko na twarz.
- Moesz lata? - szepna dziewczyna.
- Chyba tak - odpar kruk.
- W takim razie wracaj do muzeum - powiedziaa. - Odwiedz ci
wkrtce.
Zawaha si. Po tym, co przed chwil oboje przeszli, nie mia ochoty jej
opuszcza. Czy naprawd ju dosza do siebie po zadanych przez ciemno
ranach?
- Nic mi nie jest. Przysigam - powiedziaa cicho, jakby czytaa mu w
mylach. - Le.
Rephaim wsta, spojrza na ni raz jeszcze, a potem rozpostar skrzyda i
zmusi poranione ciao, by wynioso go w niebo.
ROZDZIA CZTERNASTY
Stevie Rae
Dallas p nis, p cign Stevie Rae do budynku szkoy, kcc si z
ni, e musi najpierw i do szpitala zamiast od razu do sypialni, gdy zauwayy
ich Kramisha i Lenobia idce w kierunku wityni Nyks.
- Na sodkiego Jezusa, co si z tob porobio? - wykrzykna Kramisha,
stajc jak wryta.
- Dallas, zaprowad j do szpitala - powiedziaa Lenobia, ktra w
odrnieniu od adeptki nie zamara na widok zakrwawionej dziewczyny.
Przeciwnie, podbiega do niej i pomoga Dallasowi j podtrzyma, kierujc
jednoczenie w stron szpitala.
- Suchajcie, po prostu zaprowadcie mnie do pokoju. Potrzebuj telefonu,
a nie lekarza. A swojej komrki nie mog znale.
- Nie moesz jej znale, bo to ptaszysko zdaro z ciebie prawie wszystkie
ciuchy razem ze skr. Twj telefon ley pewnie roztrzaskany w parku,
unurzany w twojej krwi. Idziesz do szpitala, bez gadania.
- Ja mam telefon. Moesz z niego zadzwoni! - zawoaa Kramisha,
doganiajc ich.
- Moesz zadzwoni z telefonu Kramishy, ale Dallas ma racj. Nawet nie
jeste w stanie sama usta na nogach. Idziesz do szpitala i ju - oznajmia
stanowczo Lenobia.
- wietnie. Nie ma sprawy. Skombinujcie mi krzeso albo co, ebym
wreszcie moga zadzwoni. Masz numer Afrodyty, nie? - zapytaa Kramish
Stevie Rae.
- Mam. Chocia nie kumpluj si z ni ani nic - zastrzega dziewczyna.
W drodze do szpitala Lenobia co rusz zerkaa badawczo na pokrwawione
ciao Stevie.
- le wygldasz. Znowu - powiedziaa, po czym najwyraniej dotary do
niej wczeniejsze sowa Dallasa, bo zrobia wielkie i przeraone oczy. Mwie, e ptak j zaatakowa?
- Raczej ptaszydo - odpar Dallas.
- Nie! - zawoaa jednoczenie Stevie, dodajc: - Dallas, nie mam czasu
ani siy, eby si teraz z tob o to kci.
- To znaczy, e nie widziae, co jej si stao? - zapytaa Lenobia.
- Nie. Tam byo peno czarnego dymu. Nie widziaem Stevie i nie
mogem wej do tego krgu, eby jej pomc. A kiedy dym si rozwia, ona ju
wygldaa tak jak teraz, a to ptaszysko si nad ni pochylao.
- Dallas, przesta gada o mnie tak, jakby mnie tu nie byo! Poza tym on
si nade mn nie pochyla, tylko lea na ziemi obok mnie.
- Suchaj, Dallas, moe skoczysz co zje? Mnie ju nic nie jest wtrcia Stevie, czujc wyrzuty sumienia z powodu wylania na niego frustracji
wywoanej strachem i poczuciem winy.
- Dobra, spoko. Ju sobie id.
- Lenobia ma racj! - zawoaa za nim Stevie, gdy przygarbiony opuszcza
salk. - wietnie si spisae, przyprowadzajc mnie do domu!
Nim zamkn drzwi, obejrza si przez rami. Chyba jeszcze nigdy nie
widziaa w jego oczach takiego smutku.
- Dla ciebie wszystko, maa.
Ledwie drzwi si za nim zamkny, do akcji wkroczya Lenobia.
- Wyjanij, o co chodzi z tym krukiem.
- Wanie - dodaa Kramisha. - Mylaam, e wszystkie si wyniosy.
- Wy dwie moecie zosta. Margareta pojechaa do szpitala witego Jana
uzupeni zapasy, wic przydadz mi si dodatkowe rce do pracy. Moecie
sobie gada, ale jednoczenie musicie mi pomaga - oznajmia Szafira, podajc
Lenobii kolejny woreczek krwi. - Otwrz go. A ty, Kramisho, id tam, umyj
rce, a potem zacznij mi podawa te waciki nasczone spirytusem.
Dziewczyna spojrzaa na ni spod uniesionych brwi, lecz posusznie
podesza do umywalki. Lenobia rozerwaa brzeg woreczka i podaa go Stevie
Rae, ktra tym razem pia wolno, by zyska na czasie.
Z okropnym i stanowczo zbyt rozdzierajcym jak na to miejsce
dwikiem Szafira rozcia pozostaoci dinsw dziewczyny i koszulki z
napisem Kocham Oklahom.
Stevie czua na swoim niemal nagim ciele wzrok wszystkich obecnych.
Wiercia si nerwowo, klnc w duchu, e nie woya tego dnia adniejszego
stanika.
- Cholerka - powiedziaa w kocu - uwielbiaam te kowbojskie dinsy.
Bd musiaa jecha po nowe do Drysdales na rogu Trzydziestej Pierwszej i
Memoria, a tam cigle s potworne korki.
- Moe powinna rozszerzy swoje horyzonty odzieowe - zauwaya
Kramisha. - Little Black Dress na Cherry Street jest bliej i naprawd ma rne
fajne dinsy nie pochodzce z poprzedniego wieku.
Natychmiast przewierciy j trzy pary oczu.
- No co? - Wzruszya ramionami. - Wszyscy wiedz, e Stevie nadaje si
do kapitalnego remontu.
- Dziki, Kramisho. Od razu si lepiej poczuam po tym, jak przed chwil
o mao nie wyjechaam nogami do przodu. - Stevie Rae przewrcia oczami,
powstrzymujc umiech. Wbrew temu, co usiowaa zasugerowa, sowa
Kramishy istotnie poprawiy jej humor, bo dziki nim znw poczua si w miar
normalnie. Jednoczenie uwiadomia sobie, e i fizycznie czuje si lepiej.
Rozgrzana i wzmocniona przez wypit krew, miaa wraenie, e jej wasna
buzuje w yach, nabierajc coraz wikszej mocy. To krew Rephaima -
uwiadomia sobie - ta jej cz, ktra zmieszaa si z moj, teraz poi si ludzk
krwi i dodaje mi si.
- Stevie Rae, wygldasz na przytomn i wiadom - zauwaya Lenobia.
Stevie ockna si z zamylenia. Mistrzyni jazdy konnej przygldaa jej
si badawczo.
- Tak, czuj si ju o wiele lepiej. Naprawd potrzebny mi telefon.
Kramisha, poycz...
- Musz zdezynfekowa te rany i nie mam najmniejszego zamiaru
pozwala ci nigdzie dzwoni, dopki nie skocz - owiadczya Szafira z
czym, co Stevie uznaa za totalne zadzieranie nosa.
- W takim razie nie zaczynaj, pki nie zadzwoni do Afrodyty - odpara. Kramisho, pogrzeb wreszcie w tej swojej olbrzymiej torbie i podaj mi ten
cholerny telefon.
- Dezynfekcja nie moe czeka! - oburzya si Szafira. - Masz powane
obraenia. Jeste pocita od kostek u ng a po tali. Trzeba oczyci wszystkie
rany, a potem na niejedn zaoy szwy. Musisz wypi wicej krwi. Szczerze
mwic, najlepiej byoby sprowadzi ludzkiego ochotnika, eby moga si
napi bezporednio z niego. To by pomogo w procesie zdrowienia.
- Ludzkiego ochotnika? - jkna wstrznita Stevie Rae. Co si wyrabia
w tej szkole?
- Nie bd naiwna - odpowiedziaa chodno Szafira.
- Nie mam zamiaru wysysa adnego nieznajomego! - oznajmia
dziewczyna bardziej gwatownie, ni zamierzaa. Lenobia i Kramisha uniosy
brwi. - Znaczy, woreczki w zupenoci mi wystarcz. Jako sobie nie
wyobraam wysysania kogo, kogo nie znam, zwaszcza tak krtko po... no
wiecie... - Umilka, sugerujc porednio, e chodzi o jej niedawne Skojarzenie z
Afrodyt.
Oczywicie w rzeczywistoci bynajmniej nie mylaa o Afrodycie.
Mylaa o jedynej osobie, ktrej krwi teraz pragna i potrzebowaa: o
Rephaimie.
- Twoja krew le pachnie - zauwaya Lenobia.
Stevie natychmiast otrzewiaa i spojrzaa nauczycielce prosto w oczy.
- le? To znaczy jak?
- Ma w sobie co dziwnego - przyznaa Szafira, zabierajc si do
oczyszczania gbokich naci wacikami ze spirytusem podawanymi jej przez
Kramish.
Stevie stkna z blu.
- Jestem czerwon wampirk - wycedzia przez zby. - Mam inn krew
ni wy.
- Nie - powiedziaa Kramisha, marszczc nos i odwracajc wzrok od ran
Stevie. - One maj racj. Twoja krew ma dziwny zapach.
Stevie zastanowia si szybko.
- To dlatego, e on ze mnie pi! - rzucia.
denerwuj si. Nikt nic nie zrobi, bdziemy tylko pomaga Starkowi w
odnalezieniu tego krwawego mostu na wysp Skye.
- Afrodyto, myl, e nie chodzi o aden krwawy most. To nawet nie
brzmi dobrze. - Stevie Rae potara twarz, ze zdumieniem dostrzegajc, e rka
jej dry.
- Na razie do - zarzdzia Lenobia. - Jeste silna, ale nie niemiertelna.
Stevie spojrzaa na ni gwatownie, lecz nie zobaczya w jej szarych
oczach nic oprcz troski.
- Afrodyto, musz koczy. Nie czuj si zbyt dobrze.
- Niech ci szlag. Chyba nie jeste znowu prawie umierajca, co? To
strasznie niemie uczucie.
- Nie, nie jestem prawie umierajca. Ju nie. A ty nie jeste nawet prawie
uprzejma. Zadzwoni pniej. Pozdrw wszystkich.
- Spoko, wyciskam ich i takie tam. Na razie, wieniaro.
- Na razie. - Stevie przerwaa poczenie, oddaa Kramishy telefon i
opada ciko na poduszk. - Nie macie nic przeciwko temu, ebym si troch
zdrzemna?
- Najpierw to wypij. - Szafira podaa jej kolejny woreczek z krwi. Potem pij. A wy musicie wyj i pozwoli jej odpocz.
Wrzucia zakrwawione waciki do mietnika, zdja lateksowe rkawiczki,
podesza do drzwi i staa tam, wymownie przytupujc i patrzc spode ba na
Lenobi i Kramish.
- Zajrz do ciebie, jak ju troch wypoczniesz - powiedziaa Lenobia.
- Brzmi niele - odpara z umiechem Stevie Rae.
Przed wyjciem nauczycielka cisna j za rk. Gdy pochylia si nad
ni Kramisha, Stevie przez krtk niepokojc chwil sdzia, e koleanka
zamierza j przytuli albo i pocaowa. Zamiast tego jednak Kramisha spojrzaa
jej w oczy i szepna:
Patrz dusz, nie oczami
zajrzyj pod bestii przebranie
by z nimi taczy.
Stevie przebieg nagle lodowaty dreszcz.
- Chyba naleao ci uwaniej sucha. Moe wtedy bym si domylia, e
wzywam nie t krow - odszepna.
Kramisha przygldaa jej si bacznym mdrym spojrzeniem.
- Moe nadal naley. Co mi mwi, e nie skoczya jeszcze taczy z
bestiami. - Potem si wyprostowaa i dodaa ju zwykym gosem: - Przepij si.
Jutro bdziesz potrzebowaa zdrowego rozsdku.
Gdy zamkny za sob drzwi, Stevie westchna z ulg grzecznie wypia
ostatni woreczek krwi, podcigna koc pod brod i skulia si na boku, raz
jeszcze wzdychajc i nawijajc sobie na palec jasny loczek. Bya kompletnie
ROZDZIA PITNASTY
Stark
Gdy si obudzi, przez krciutk chwil nic nie pamita. Wiedzia
jedynie, e Zoey ley w ku obok niego. Umiechn si sennie i wycign
rk, by j przygarn.
Chodny dotyk jej bezwadnego ciaa natychmiast przebudzi go do reszty,
a rzeczywisto uderzya z ca moc, wypalajc resztki snu.
- W kocu. Wiesz, wy, czerwone wampiry, moe w nocy jestecie silne i
tak dalej, ale w dzie, gdy picie, wygldacie jak trupy. Mam na to tylko jedno
sowo: bana.
Stark usiad i wykrzywi si do Afrodyty, ktra siedziaa na fotelu z
kremowego aksamitu, wdzicznie zaoywszy nog na nog, i popijaa gorc
herbat.
- Afrodyto, co ty tu robisz?
Zamiast mu odpowiedzie, przeniosa wzrok na Zoey.
- Ani troch si nie poruszya, odkd to si stao?
Stark wsta i agodnie owin Zo kocem, po czym dotkn opuszkami
palcw jej policzka i ucaowa jedyny tatua pozostay na jej ciele: zwyky
pksiyc porodku czoa, jaki nosz wszyscy adepci. Nie bd mia alu, jeli
powrcisz jako zwyczajna adeptka - pomyla, muskajc go wargami - tylko
wr. Potem si wyprostowa i spojrza na Afrodyt.
- Nie. Nie moga si poruszy, bo jej tu nie ma. A my mamy siedem dni
na wymylenie, jak sprowadzi j z powrotem.
- Sze - poprawia go.
Z trudem przekn lin.
- Racja. Ju sze.
- Chodmy. Nie ma czasu do stracenia. - Dziewczyna wstaa i ruszya ku
drzwiom.
- Dokd? - Szed za ni, co rusz si odwracajc i zerkajc na Zoey.
- Hej, przesta! Sam powiedziae, e jej tu nie ma, wic przesta si w
ni wgapia jak zagubiony szczeniaczek.
- Kocham j! Czy ty w ogle wiesz, co to znaczy, do cholery?
Stana jak wryta i zwrcia si twarz do niego.
- Mio ma tu gwno do rzeczy. Jeste jej wojownikiem. A to oznacza
co wicej ni Zabujaem si w Zo - zadrwia, krelc w powietrzu znak
cudzysowu. - Ja te mam wojownika, wic wiem, co to znaczy, i powiem ci
jedno: gdybym to ja utkna w Zawiatach z roztrzaskan dusz, nie chciaabym,
eby Darius nad tym ubolewa i jcza z rozpaczy. Chciaabym, eby si zabra
do roboty i wykombinowa, jak zrobi co trzeba, czyli pozosta przy yciu i
chroni mnie, dopki nie znajd sposobu na powrt do domu! To jak, idziesz
- Nie przesadzaj. Pewnych rzeczy nawet Paris nie jest w stanie kupi.
Stark sta przy nich oszoomiony, a kiedy wszyscy wybuchnli miechem,
mia wraenie, e mzg za chwil mu eksploduje.
- Odbija wam czy co?!! - rykn. - Jak moecie artowa w takiej chwili?
Skupiacie si na zabawkach, a Zoey moe lada dzie umrze!
Wszyscy umilkli sposzeni.
- Nie, wojowniku - rozleg si gos Tanatos nienaturalnie donony w tej
ciszy. - Oni si nie skupiaj na zabawkach. Skupiaj si na yciu i przebywaniu
wrd ywych. - Od duszego czasu staa razem z Dariusem w drzwiach,
obserwujc pozostaych. Teraz wesza do sali. Za ni ruszy Darius, ktry
pooy na stole tac z kanapkami i owocami, po czym usiad na drewnianej
awie obok Afrodyty. - I uwierz osobie, ktra wie o mierci wicej ni troch:
wanie to naley robi, jeli chce si dalej istnie w tym wiecie.
Damien odchrzkn, przycigajc wcieke spojrzenie Starka.
Niespeszony adept spokojnie spojrza wojownikowi w oczy.
- Tak - powiedzia - to jedna z rzeczy, ktrych si nauczylimy podczas
dzisiejszych zaj.
- Kiedy ty spae - mrukna pod nosem Shaunee.
- A my nie - dodaa Erin.
- Dowiedzielimy si ponadto - kontynuowa Damien, nim Stark zdy
cokolwiek odpowiedzie Bliniaczkom - e ilekro najwysza kapanka
doznawaa szoku, ktry roztrzaska jej dusz, sucemu jej wojownikowi nie
udawao si pozosta przy yciu.
Stark wpatrywa si w niego pytajco, natychmiast zapomniawszy o
lalkach Barbie i zoliwociach Bliniaczek.
- Jak to? - zapyta, usiujc co z tego zrozumie. - Chcesz powiedzie, e
wszyscy tak po prostu padli trupem?
- W pewnym sensie - odpar Damien.
- Niektrzy si zabili, eby pody za swoimi kapankami w Zawiaty i
tam dalej je chroni - podja wyjanienia Tanatos.
- Ale im si nie udao, bo aden nie wrci, prawda? - zapyta Stark.
- Istotnie. Osoby, ktre dziki darowi komunikacji z duchem potrafiy
przenikn w Zawiaty, donosz, e tamte najwysze kapanki nie zniosy
mierci swoich wojownikw. Te, ktre zdoay scali swoje dusze w
Zawiatach, postanowiy pozosta tam z wojownikami.
- Te, ktre scaliy dusze... - powtrzy powoli Stark. - A co si stao z
tymi, ktre nie zdoay tego dokona?
Przyjaciele Zoey zaczli si niespokojnie wierci, lecz Tanatos
odpowiedziaa bez wahania:
- Jak dowiedziae si wczoraj, dusza, ktra pozostaje rozbita, staje si
Caoinic Shi, istot, ktra nigdy nie zazna spokoju.
- To co jak zombie, tylko nie poera ludzi - powiedzia cicho Jack i
zadra.
- Zoey nie moe tak skoczy - rzek Stark. Przysiga j chroni, wic
jeli bdzie musia, pjdzie za ni w Zawiaty, by nie dopuci do przemiany
swojej kapanki w jakiego upiora.
- Chocia ostateczny wynik by taki sam, to jednak nie wszyscy
wojownicy si zabili, by doczy do swych kapanek - doda Damien.
- Opowiedz mi o pozostaych - zada Stark. Nie byby w stanie
usiedzie w miejscu, wic przechadza si w t i z powrotem wzdu stou.
- C, skoro byo jasne, e aden z wojownikw i adna z kapanek nie
wrcili, gdy wojownik si zabi, zajlimy si doniesieniami o tych, ktrzy robili
rne inne rzeczy, by si dosta w Zawiaty - rzek Damien.
- Niektrzy byli stuknici. Jeden na przykad tak dugo si godzi, a
zacz majaczy, a potem w pewnym sensie oddzieli si od swego ciaa powiedzia Jack.
- Znaczy umar - wyjania Shaunee.
- Wanie. To byo obrzydliwe. Zanim ostatecznie wykitowa,
wykrzykiwa rne rzeczy o swojej kapance i o tym, co si z ni dzieje - dodaa
Erin.
- Ani. Troch. Mu. Nie. Pomagacie - wycedzia Afrodyta.
- Niektrzy zaywali narkotyki, eby wpa w trans, i rzeczywicie ich
duchom udao si opuci ten wiat - kontynuowa Damien, gdy Bliniaczki
przewracay oczami w kierunku Afrodyty. - Nie mogli jednak przekroczy
granicy Zawiatw. Wiemy o tym, bo wrcili do swoich cia na do dugo, by
opowiedzie wiadkom o swoim niepowodzeniu. - Umilk i spojrza na Tanatos.
- Potem umarli - kontynuowaa kobieta. - Wszyscy.
- Zabio ich to, e nie zdoali ochroni swoich kapanek - stwierdzi
cakowicie beznamitnym tonem Stark.
- Nie - poprawi go Darius. - Zabio ich to, e odwrcili si od ycia.
Stark spojrza na niego gwatownie.
- A ty by tak nie zrobi? Gdyby Afrodyta umara, bo nie potrafie jej
ocali, czy nie wolaby umrze, ni y bez niej?
Dziewczyna nie daa swemu wojownikowi szansy na odpowied.
- Gdyby to zrobi, byabym na niego cholernie wcieka! Prbowaam ci
to wytumaczy na grze. Nie wolno ci si oglda za siebie. Ani na Zoey, ani
na przeszo, ani nawet na swoje lubowanie. Musisz i naprzd i znale
nowy sposb na ycie, na ochron Zoey.
- Lepiej powiedzcie mi co, co moe w tym pomc, zamiast opowiada o
klskach poprzednich wojownikw. Czy znalelicie co takiego w tych
przekltych ksigach?
- Ja powiem ci co, czego nie wyczytaam w ksidze. Ostatniej nocy
Stevie Rae niechccy przywoaa biaego byka.
- Ciemno!... Adeptka przywoaa na ten wiat ciemno? - Tanatos
wygldaa, jakby Afrodyta odpalia wanie bomb porodku sali.
- Nie adeptka. Stevie Rae jest czerwonym wampirem, jak Stark. Owszem,
przywoaa. W Tulsie. Przypadkiem. - Nie zwracajc uwagi na wstrznite
spojrzenie Tanatos, Afrodyta wyja z kieszeni skrawek papieru i przeczytaa: Wojownik musi znale w swojej krwi most na Wysp Kobiet, a potem
pokona siebie, by wej na aren. Tylko akceptujc t kolejno, zdoa
odnale kapank. Gdy ju to zrobi, powrt bdzie zalea od niej, nie od
niego. - Podniosa gow. - Kto ma jaki pomys, co to moe znaczy? Machaa rk na wszystkie strony, a w kocu Damien wyj jej kartk i z
zagldajcym mu przez rami Jackiem przeczyta ponownie.
- Jakiej ceny zadaa za t wiedz ciemno? - zapytaa blada jak ciana
Tanatos. - I jakim sposobem kapanka przeya t zapat, nie tracc zmysw
ani duszy?
- Sama si nad tym zastanawiaam. Mwia, e biay byk by potworny.
Powiedziaa, e jej zdaniem nie moe go pokona nikt z wyjtkiem czarnego
byka, dziki ktremu usza z yciem.
- Przywoaa te czarnego? - zapytaa Tanatos. - To nie do wiary!
- Stevie Rae ma niesamowit wi z ziemi - wyjani Jack.
- Wanie. To dziki niej sprowadzia do Tulsy dobrego byka.
Zaczerpna od ziemi si, by go przywoa - dodaa Afrodyta.
- Ufasz tej wampirce?
Zawahaa si.
- Na og tak.
Stark si spodziewa, e pozostali podskocz jak oparzeni i zapytaj, co to
znaczy na og, lecz oni milczeli.
- Dlaczego pytasz? - odezwa si w kocu Damien.
- Bo wiem rne rzeczy na temat dawnych wierze w byki reprezentujce
wiato i ciemno, midzy innymi to, e zawsze daj zapaty za swoje
przysugi. Zawsze. Odpowied na pytanie Stevie Rae bya przysug od
ciemnoci.
- Ale Stevie wezwaa dobrego byka, eby skopa tamtemu tyek, wic
wymigaa si od zapaty - zauway Jack.
- W takim razie zacigna dug wobec czarnego byka. - stwierdzia
kobieta.
Afrodyta zmruya oczy.
- A wic to miaa na myli, gdy mwia, e ju nigdy nie przywoa
adnego z nich, bo cena jest zbyt wysoka.
- Myl, e powinna j przycisn i dowiedzie si, w jaki sposb
musiaa si odpaci czarnemu bykowi - rzeka Tanatos.
- I dlaczego nie chciaa mi o tym powiedzie - dodaa Afrodyta.
Oczy Tanatos wyglday teraz staro i smutno.
- Pamitajcie, e kada rzecz, zarwno dobra, jak i za, ma swoje
konsekwencje.
ROZDZIA SZESNASTY
Zoey
Heath poruszy si i wymamrota co o treningu i o tym, e zaspa.
Obserwowaam go z zapartym tchem, krc wok miejsca, w ktrym lea.
Sami powiedzcie, czy mielibycie ochot go obudzi i uwiadomi mu, e
jest zimnym trupem i ju nigdy w yciu nie zagra w pik?
Na pewno nie.
Staraam si zachowa maksymaln cisz, ale nie potrafiam trwa w
bezruchu. Tym razem nawet nie udawaam, e kad si z powrotem obok niego.
Nie mogam si powstrzyma: musiaam by w ruchu.
Znajdowalimy si porodku tego samego gstego zagajnika, do ktrego
przedtem ucieklimy. Przedtem to znaczy kiedy? Nie pamitaam. W kadym
razie te niskie skate drzewka i mnstwo starych kamieni wyglday naprawd
fajnie. Mech te. Zwaszcza on. By wszdzie - gsty, mikki i przytulny.
Nagle poczuam, e jestem bosa, a moje stopy zanurzaj si w dywanie
mchu i poruszaj palcami w ywym dywanie zieleni.
ywym?
Westchnam.
Nie. Podejrzewaam, e nic tu nie jest naprawd ywe, tyle e wci o
tym zapominaam.
Przez paszcz lici i konarw przenikao niewiele soca - do, by nas
ogrza, lecz nie przegrza - gdy jednak na chwil przysonia je chmura,
podniosam wzrok i zadraam.
Ciemno...
Zamrugaam zdumiona, wszystko sobie przypominajc. To dlatego Heath
i ja znalelimy si w tym zagajniku. Co nas gonio, ale odpucio, kiedymy tu
wbiegli.
Znw zadraam.
Nie miaam pojcia, czym jest to, co nas przeladuje. Miaam jedynie
poczucie nieprzeniknionej ciemnoci, widziaam zarys czego od dawna
martwego, rogw, skrzyde. Oboje z Heathem wzilimy nogi za pas, nim
zdoalimy zobaczy co wicej. Przeraeni bieglimy do utraty tchu. Dlatego
Heath tak twardo teraz spa. Ja te powinnam.
Ale nie potrafiam. Co zmuszao mnie do chodzenia. Naprawd si
martwiam opakanym stanem swojej pamici. Chocia mogoby si wydawa,
e z powodu tego wanie stanu nie bd... no c, nie bd pamita, e jest z
ni co nie tak, to jednak pamitaam. Wiedziaam, e w moim umyle brakuje
fragmentw - zarwno nowych, jak wspomnienie cigajcej nas okropnej
postaci, ktr dopiero przed chwil sobie przypomniaam, jak i starych.
Nie pamitaam, jak wygldaa moja mama.
- Mamy cycki! - powiedziaa maa Zoey, wpatrujc si w moj pier. Ciesz si, e wreszcie nam wyrosy.
- Taaa, ja te tak uwaaam. Wreszcie.
- Troch szkoda, e nie s wiksze. - Nie przestawaa si gapi na moje
piersi, a w kocu miaam ochot skrzyowa rce z przodu, co byo
gupkowate, skoro stanowiymy t sam osob. - Ale mogo si skoczy
gorzej! Mogymy by jak Becky Apple, hi, hi!
Jej radosny gos na moment wywoa mj umiech, szybko jednak
spowaniaam. Zbyt trudno byo mi zachowa pogod ducha, ktr ona
promieniaa.
- Becky Renee Apple... Nie do wiary, e mama tak j nazwaa, a potem
kazaa na wszystkich jej swetrach wyszy inicjay BRA.1 - Dziewczynka
znw zaniosa si miechem.
Bezskutecznie usiowaam si umiechn.
- Fakt. Gdy tylko si ochodzio, biedna dziewczyna miaa przerbane. Westchnam i potaram doni twarz, zastanawiajc si, skd si wzi ten
potworny smutek.
- To dlatego, e ja nie jestem ju z tob - wyjania dziewczynka. - Jestem
twoj radoci. Beze mnie nigdy wicej nie bdziesz szczliwa.
Wpatrywaam si w ni, nie majc wtpliwoci, e podobnie jak A-ya,
mwi prawd.
Heath wymamrota co przez sen. Spojrzaam na niego. Wydawa si tak
silny, zwyczajny i mody, a przecie nigdy wicej nie wyjdzie na boisko
pikarskie ani z piskiem opon nie wemie swoim pikapem liskiego zakrtu,
wydzierajc si jak typowy chopak z Oklahomy. Nie zostanie mem ani
ojcem.
Znw spojrzaam na dziewczynk.
- Chyba nie zasuguj na to, by jeszcze kiedy by szczliwa.
- al mi ciebie, Zoey - powiedziaa i znika.
A ja spacerowaam dalej oszoomiona.
Nastpna wersja mnie nie zamigotaa na skraju pola widzenia, tylko
bezczelnie zablokowaa mi drog. Wcale mnie nie przypominaa. Bya bardzo
wysoka, ze zwariowan czupryn dugich wosw koloru jasnej miedzi. Dopiero
gdy skrzyoway si nasze spojrzenia, rozpoznaam j po oczach. Bya kolejnym
fragmentem mnie.
- A ty to kto? - zapytaam zmczonym gosem. - Czego bdzie mi
brakowao, jeli ci nie odzyskam?
- Moesz mnie nazywa Brighid. Beze mnie zabraknie ci siy.
Westchnam.
Stevie Rae
- Nie wiemy te, czy w Tulsie grasuje tylko jeden Kruk Przemiewca dodaa Lenobia.
Stevie poczua w odku ucisk paniki. Co bdzie, jeli wszyscy tak si
przejm perspektyw panoszcych si po Tulsie krukw, e uniemoliwi jej
wydostanie si z Domu Nocy i spotkanie z Rephaimem?
- Jad do opactwa, eby porozmawia z babci Redbird - owiadczya
stanowczo. - I nie sdz, eby po drodze miao mnie napa stado Krukw
Przemiewcw Myl raczej, e tylko jeden z nich jakim sposobem si uchowa
i trafi do parku, bo przycigna go ciemno. A poniewa nie mam
najmniejszego zamiaru przywoywa jej ponownie, nie ma obaw, e to
ptaszysko bdzie czego ode mnie chciao.
- Nie lekcewa niebezpieczestwa z jego strony - rzek smutnym,
pospnym gosem Smok.
- Nie lekcewa. Ale nie pozwol te, eby strach uwizi mnie w
campusie. Myl, e adne z nas nie powinno na to pozwoli - dodaa
pospiesznie. - Owszem, powinnimy zachowa ostrono, lecz strach i zo nie
mog kierowa naszym yciem.
- Stevie Rae ma racj - przyznaa Lenobia. - Szczerze powiedziawszy,
uwaam, e powinnimy przywrci w szkole zwyke zajcia i wczy
czerwonych adeptw do klas.
Kramisha, do tej pory siedzca w milczeniu na lewo od Stevie Rae,
prychna cicho, a znajdujcy po jej prawej stronie Dallas westchn ciko.
Stevie z trudem powstrzymaa umiech.
- wietny pomys - powiedziaa.
- Sdz, e nie powinnimy zbyt wiele mwi na temat stanu Zoey - rzek
Erik. - Przynajmniej dopki nie wydarzy si co bardziej... hm,
nieodwracalnego.
- Ona nie umrze! - zaprotestowaa Stevie Rae.
- Nie chc, eby umara! - zastrzeg si szybko Erik, wyranie
zdenerwowany na myl o tym. - Po prostu tyle si tu ostatnio dzieje, z
pojawieniem si Kruka Przemiewcy wcznie, e naprawd nie powinnimy
prowokowa kolejnych plotek.
- Moim zdaniem nie naley zamiata tego pod dywan - rzeka Stevie.
- Proponuj kompromis - odezwaa si Lenobia. - Odpowiadajmy na
pytania o Zoey, jeli bd je zadawa, i skupiajmy si na prawdzie: e wszyscy
staramy si sprowadzi j z powrotem z Zawiatw.
- Poza tym wydamy poprzez wychowawcw polecenie dla wszystkich
adeptw, eby byli czujni i donosili nam o wszystkim, co wyda im si
nietypowe.
- Brzmi rozsdnie - zgodzia si Pentesilea.
- W porzdku - stwierdzia Stevie. - Zgadzam si. - Umilka na chwil, po
czym dodaa: - Zastanawiam si, czyja te mam wrci na te same zajcia, na
ktre chodziam przedtem.
ROZDZIA SIEDEMNASTY
Stevie Rae
- Ten chopak wiata poza tob nie widzi - powiedziaa Kramisha, gdy
wyjeday ze szkolnego parkingu, pozostawiwszy za sob rozalonego Dallasa.
- Wiesz ju, co chcesz zrobi w sprawie tego drugiego?
Stevie zahamowaa na rodku asfaltu prowadzcego do Utica Street.
- Jestem teraz zbyt zestresowana, eby si zajmowa problemami z
facetami. Jeli masz zamiar cay czas o tym gada, to lepiej zosta w szkole.
- Nierozwizane problemy z facetami tylko zwikszaj stres.
- Spadaj.
- Dobra, dobra. Jeli masz tak szale, to nie powiem ju na ten temat ani
sowa. Na razie. Poza tym mam ci do zakomunikowania waniejsze rzeczy.
Stevie wrzucia bieg i wyjechaa z campusu, aujc, e Kramisha
zmienia temat i nie daa pretekstu do wyrzucenia si z samochodu.
- Pamitasz, jak kazaa mi przemyle wiersze i poszuka czego, co
mogoby pomc Zoey?
- Pewnie, e pamitam.
- No wic przemylaam. I co znalazam. - Poszperaa w swojej wielkiej
torbie i wyja sfatygowany zeszyt ze stronami w jej ulubionym fioletowym
kolorze. - Chyba wszyscy, w tym ja, dopki si nie skupiam, zapomnieli o tym.
- Otworzya zeszyt i pomachaa Stevie przed oczami kartk zapisan swoim
pismem.
- Kramisho, dobrze wiesz, e nie mog czyta, kiedy prowadz. Po prostu
mi powiedz, co sobie przypomniaa.
- Wiersz, ktry napisaam, zanim Zoey i reszta pojechali do Wenecji. Ten,
ktry brzmi, jakby Kalona przemawia do Zo. Ju czytam:
Obosieczny miecz
Jedna strona zniszczenie
Druga wolno
Jestem twym wzem gordyjskim
Uwolnisz mnie czy zniszczysz?
Id za prawd, a wtedy
Znajdziesz mnie na wodzie
Oczycisz przez ogie
Nigdy ju nie zamknie mnie ziemia
A powietrze wyszepcze ci to
Co duch ju wie:
e nawet po rozpadzie
Moliwe jest wszystko
Jeli wierzysz
Oboje bdziemy wolni.
- O matko! Kompletnie o tym zapomniaam! No dobra, przeczytaj mi go
jeszcze raz, tylko wolniej. - Stevie Rae suchaa uwanie, gdy Kramisha po raz
kolejny odczytywaa jej wiersz. - To musi by w imieniu Kalony, no nie? Ta
cz o zamkniciu przez ziemi nie moe dotyczy nikogo innego.
- Jestem prawie na sto procent przekonana, e to wiadomo od niego dla
niej.
- Na pewno, chocia ten pocztek z obosiecznym mieczem jest troch
straszny, ale zakoczenie wydaje si dobre.
- Oboje bdziemy wolni - przeczytaa Kramisha.
- Brzmi tak, jakby Zo miaa si uwolni z Zawiatw.
- Kalona te - dodaa Kramisha.
- Tym si zajmiemy, gdy ju do tego dojdzie. Na razie najwaniejsze jest
uwolnienie Zo. Hej, zaraz! Cz tej przepowiedni chyba ju si sprawdzia! Jak
lecia ten fragment o wodzie?
- Znajdziesz mnie na wodzie.
- No i tak si stao! Przecie wyspa San Clemente ley na wodzie!
- A o co moe chodzi w tym, e Zoey ma i za prawd?
- Nie mam stuprocentowej pewnoci, ale co mi wita. Kiedy ostatnio z
ni gadaam, powiedziaam jej, e ma si kierowa sercem, nawet jeli
wszystkim dookoa bdzie si wydawao, e kompletnie si myli. e ma robi
to, co podpowiada jej intuicja. - Stevie Rae urwaa i mrugaa szybko, bo nagle
zebrao jej si na pacz. - Tylko... tylko e teraz, po tym co si z ni stao, czuj
si winna jak diabli.
- Moe miaa racj! Moe to, co si z ni dzieje, miao si wydarzy, bo
kierowa si sercem i robi to, co podpowiada instynkt, to chyba znaczy wanie
i za prawd, no nie? I to przez due P.
Stevie poczua iskr podekscytowania.
- I jeli bdzie si tej prawdy trzyma, to reszta wiersza si sprawdzi i Zo
bdzie wolna!
- Masz racj jak nic. Mwi ci, czuj to w kociach.
- Ja te - przyznaa Stevie, umiechajc si od ucha do ucha.
- Zo musi si o tym jako dowiedzie. Ten wiersz moe j poprowadzi
jak mapa. Pierwszy etap, znalezienie go na wodzie, ju si wydarzy. Teraz
musi...
- Oczyci go przez ogie - zacytowaa z pamici Stevie. - A potem jest
co o ziemi i powietrzu?
- I o duchu. O wszystkich piciu ywioach.
- Zo ma dar komunikacji z kadym. Na kocu wiersz wymienia ducha,
ktry jest najpotniejszy.
- Moja droga, jestem stara, ale nie martwa. Nadal potrafi doceni
wspaniaego mczyzn. - Wskazaa obite drewniane krzesa stojce nieopodal.
- Przysu sobie jedno i pogawdzimy. Pewnie przynosisz mi wieci od Zoey.
Kto by pomyla, e wylduje a w Wenecji! Bardzo bym chciaa tam
pojecha... - Umilka, uwaniej przygldajc si twarzy Stevie. - Wiedziaam.
Wiedziaam, e co si stao, lecz po wypadku umys mam taki zmcony... Sylvia Redbird znieruchomiaa. - Mw zaraz - zadaa ochrypym ze strachu
gosem.
Stevie Rae westchna smutno, usiada na krzele obok fotela babci i
wzia j za rk.
- Nie umara, ale jest kiepsko.
- Wszystko. Chc usysze wszystko. Nie przerywaj i niczego nie
opuszczaj.
Babcia trzymaa si rki dziewczyny jak liny ratunkowej, a ona
opowiadaa jej o wszystkim, poczwszy od mierci Heatha poprzez byki i
proroczy wiersz Kramishy, opuszczajc tylko jedno: Rephaima. Kiedy
skoczya, twarz babci bya blada jak kreda. Wygldaa niemal jak wtedy, kiedy
przez miesic leaa w piczce po wypadku, o krok od mierci.
- Rozbita. Dusza mojej wnuczki zostaa rozbita - powiedziaa powoli, jak
gdyby kade sowo obarczone byo grub warstw alu.
- Stark do niej dotrze, babciu. - Stevie z wiar patrzya jej w oczy. Bdzie j chroni, by moga scali dusz.
- Cedr - rzeka babcia, kiwajc gow, jakby odpowiadaa na jakie
pytanie i sygnalizowaa, e Stevie powinna si zgodzi z jej odpowiedzi.
- Cedr? - zapytaa dziewczyna z nadziej, e wieci o Zoey nie
pomieszay staruszce w gowie.
- Igieki cedrowe. Powiedz Starkowi, eby kaza osobie, ktra bdzie
pilnowa jego ciaa, gdy on bdzie w transie, przez cay czas pali cedrowe igy.
- Pogubiam si, babciu.
- Cedrowe igy s silnym lekiem. Odstraszaj asgina, najbardziej zoliwe
spord wszystkich duchw. Cedru uywa si tylko w bardzo powanych
sytuacjach.
- C, to chyba jest bardzo powana sytuacja - zgodzia si Stevie, z ulg
widzc, e na policzki babci powoli wraca kolor.
- Powiedz Starkowi, by gboko wdycha dym i myla o zabraniu go ze
sob w Zawiaty. Musi wierzy, e dym pody tam za jego duchem. Czasem
umys potrafi zmieni nawet struktur duszy. Jeli Stark uwierzy, e dym
cedrowy moe towarzyszy jego duszy, jest szansa, e to si uda i zapewni mu
dodatkow ochron podczas misji.
- Przeka mu to.
Babcia jeszcze mocniej cisna dziewczyn za rk.
ROZDZIA OSIEMNASTY
Rephaim
Kiedy otworzy oczy, zobaczy Stevie Rae przykucnit obok wnki
sucej mu za gniazdo i przygldajc mu si tak intensywnie, e a pomidzy
oczami zrobia jej si gboka bruzda, a czerwony pksiyc na czole dziwnie
si wybrzuszy. Z okalajcymi twarz jasnymi lokami wygldaa tak dziecinnie,
e kruk ze zdumieniem przypomnia sobie, z jak mod osob ma do czynienia mod i bezbronn niezalenie od swojej wielkiej mocy. Ta myl bya jak sztylet
przeszywajcy mu serce.
- Hej, nie pisz? - zapytaa dziewczyna.
- Dlaczego tak si we mnie wpatrujesz? - zapyta celowo szorstkim
gosem, zy na siebie, e ledwo j zobaczy, a ju zamartwia si ojej
bezpieczestwo.
- Usiuj oceni, jaki bliski mierci bye tym razem.
- Jestem synem niemiertelnego. Trudno mnie zabi. - Usiad z trudem,
starajc si nie skrzywi.
- Tak, wiem o twoim tacie, twojej niemiertelnej krwi i tak dalej, ale
ciemno mocno ci nadgryza, a to nie wry nic dobrego. Poza tym, szczerze
mwic, wygldasz naprawd kiepsko.
- A ty nie - odpar - chocia tob ciemno te si poywiaa.
- Nie jestem tak ciko ranna jak ty, bo sfrune z nieba niczym Batman,
zanim ten ohydny byk zdoa zrobi mi wiksz krzywd. Potem dostaam
zastrzyk od wiatoci, nawiasem mwic, naprawd fajny. I do tego twoja
niemiertelna krew, ktra buzuje we mnie jak zajczek z reklamy Energizera.
- Nie jestem nietoperzem - burkn kruk, bo wzmianka o Batmanie bya
jedyn czci jej wypowiedzi, ktr choby czciowo zrozumia.
- Nie powiedziaam nietoperz, tylko Batman. To superbohater.
- Bohaterem te nie jestem.
- C, moim okazae si a dwa razy.
Nie mia pojcia, co odpowiedzie. Wiedzia jedynie, e nazwanie go
superbohaterem przez t dziewczyn poruszyo czym w gbi niego tak mocno,
e nagle cay bl i caa troska o Stevie stay si atwiejsze do zniesienia.
- Chod. Zobaczmy, czy uda mi si odwzajemni przysug. - Wstaa i
wycigna rk.
- Nie wiem, czy jestem w stanie teraz je. Chtnie za to napij si wody.
Wypiem ju ca, ktr wczeniej przynielimy.
- Nie zabieram ci do kuchni. Przynajmniej nie w tej chwili. Idziemy na
zewntrz, do drzew. A konkretnie do tego wielkiego drzewa obok starej altanki
na dziedzicu.
- Po co?
ciepej mikkiej skry i czerpa z tego przyjemno. Potem usysza jej sowa.
Mia wraenie, e poruszaj si wewntrz niego, osiadajc w tym odlegym,
nigdy dotd nietknitym miejscu.
- Ziemio, chc ci poprosi o ogromn przysug. Obecny tu Rephaim jest
dla mnie kim szczeglnym. Teraz cierpi i trudno mu doj do siebie. Ziemio,
ju wczeniej czerpaam z ciebie sil, by ratowa siebie i osoby, na ktrych mi
zaley. Teraz prosz ci o uyczenie siy Rephaimowi. Zasuy na to. - Urwaa i
spojrzaa na niego, ich spojrzenia si skrzyoway, a Stevie niemal powtrzya
sowa, ktre kruk wypowiedzia do biaego byka, gdy sdzi, e ona go nie
syszy: - Widzisz, to przeze mnie odnis rany. Ulecz go. Prosz.
Ziemia pod ich stopami zadraa, przywodzc Rephaimowi na myl
rozedrgan skr wijcego si zwierzcia. Stevie Rae krzykna zdumiona i
wzdrygna si, a on prbowa si oswobodzi, by powstrzyma to, co si z m
dzieje, cokolwiek to byo; Stevie jednak trzymaa go mocno.
- Nie! Nie puszczaj. Wszystko w porzdku.
Gorco przepywao przez jej donie w jego ciao, na moment
przypominajc mu o tym, jak niedawno prbowa przywoa niemierteln krew
ojca, a zamiast niej na wezwanie odpowiedziaa ciemno, przenikajc do jego
ciaa i uzdrawiajc poaman rk oraz skrzydo. Szybko jednak si zorientowa,
e istnieje zasadnicza rnica pomidzy dotykiem ciemnoci i dotykiem ziemi.
Poprzednia sia bya dzika i bezpardonowo wdzieraa si w jego ciao, pompujc
energi; ta wypeniaa go jak letni wietrzyk poruszajcy skrzydami. Jej
obecno w ciele Rephaima nie bya mniej potna od tamtej, ale w odrnieniu
od ciemnoci ziemia rozcieczaa swoj moc wspczuciem. Jej transfuzja bya
ywa, zdrowa i powolna, a nie zimna, gwatowna i aroczna. Bya balsamem
dla jego przegrzanej krwi. ulg w rozdzierajcym ciao blu. Kiedy ciepo ziemi
signo jego plecw i dotaro do tego udrczonego miejsca, z ktrego wyrastay
skrzyda, przynioso tak natychmiastowe ukojenie, e kruk zamkn oczy i
odpowiedzia dugim, radosnym westchnieniem.
Przez cay proces zdrowienia powietrze wok Rephaima wypenia
odurzajcy pokrzepiajcy aromat cedrowych igie i sodkiej letniej trawy.
- Pomyl teraz o przesaniu energii z powrotem do ziemi - powiedziaa
agodnie, lecz stanowczo Stevie Rae. Zacz otwiera oczy i prbowa puci jej
rce, ale wci go trzymaa. - Nie. Nie otwieraj oczu. Zosta tak, jak jeste,
tylko wyobra sobie moc ziemi w postaci zielonego blasku dochodzcego spod
moich stp i poprzez moje ciao przenikajcego w gb ciebie. Kiedy poczujesz,
e wykona swoje zadanie, wyobra sobie, e przelewa si z twojego ciaa z
powrotem do ziemi.
- Dlaczego? - zapyta z zamknitymi oczami. - Dlaczego mam mu
pozwoli odej?
Gdy odpowiedziaa, sysza, e si umiecha.
ROZDZIA DZIEWITNASTY
Stark
- Owszem, sucham ci, Afrodyto. Chcesz, ebym si nauczy na pami
tego wiersza. - Mwi do dziewczyny przez mikrofon poczony ze
suchawkami, ktrych niestety me potrafi wyczy. Nie mia ochoty
wysuchiwa jej gldzenia. Nie mia ochoty rozmawia z Afrodyt ani z nikim
innym. By cakowicie zaabsorbowany opracowywaniem strategii przedostania
si wraz z Zoey na wysp. Wyjrza przez okno helikoptera, usiujc poprzez
ciemno i mg dostrzec lad wyspy Skye, gdzie wedug Duantii i prawie caej
Najwyszej Rady czekaa go pewna mier w cigu najbliszych piciu dni.
- Nie wiersza, idioto. Przepowiedni. Nie prosiabym ci. eby si uczy
jakiego tam wiersza. Przenonia porwnanie, aluzja, symbolika... bla, bla, bla.
A mnie wosy bol, jak myl o tych bzdetach. Nie eby przepowiednia bya
mniej denerwujca, ale z przykroci stwierdzam e jest waniejsza. Poza tym
Stevie Rae ma racj. Ta przepowiednia sprawia wraenie jakiej
skomplikowanej poetyckiej mapy - powiedziaa dziewczyna.
- Zgadzam si z Afrodyt i Stevie Rae - wtrci Darius. - Prorocze wiersze
Kramishy ju kilkakrotnie udzieliy Zoey wskazwek. Z tym moe by
podobnie.
Stark oderwa wzrok od okna.
- Wiem. - Spojrza na Dariusa, na Afrodyt, wreszcie na lece bez ycia
ciao Zoey przypite do wskich noszy pomidzy nim a pozosta dwjk. Znalaza ju Kalon na wodzie. Musi go oczyci przez ogie. Powietrze musi
wyszepta do niej co, co duch wie, a jeli bdzie podaa za prawd, uwolni
si. Zapamitaem ju ten przeklty wiersz czy proroctwo, wszystko mi jedno.
Jeli jest jaka szansa, e to pomoe, przeka go Zoey.
Tymczasem w suchawkach wszystkich pasaerw zabrzmia gos pilota:
- Lduj. Pamitajcie, e mog was jedynie wysadzi. Dalej musicie sobie
radzi sami. Wiedzcie jednak, e kady krok zrobiony na tej wyspie bez
pozwolenia Sgiach bdzie was kosztowa ycie.
- Syszaem to ju ze sto razy, dupku - mrukn Stark, nie przejmujc si,
e pilot odwraca si i patrzy na niego gronie.
Helikopter osiad. Darius pomg Starkowi rozpi pasy Zoey. Mody
wojownik zeskoczy na ziemi, a pozostali ostronie podali mu ciao
dziewczyny. Przygarn j do piersi, by ochroni przed zimnym wilgotnym
wiatrem potgowanym przez potne opaty helikoptera. Darius i Afrodyta
doczyli do niego i caa grupa pospiesznie oddalia si od maszyny. Pilot nie
przesadza: nie mina nawet minuta, a ju unis migowiec w powietrze.
- Miczaki - mrukn Stark.
jeszcze nigdy nie widziay. - Myli rodziy si w jego gowie bez wysiku.
Zobaczy zaskoczenie na twarzy Sgiach, fragmenty ukadanki wskoczyy na
waciwe miejsca i poczu, e poda dobrym tropem. - Zoey stawaa si
Krlow ywiow. Ja jestem jej wojownikiem, jej stranikiem, a ona moim
Asem. Przybyem tu po to, by nauczy si j chroni. Czy nie tym si
zajmujesz? Czy nie szkolisz wojownikw w ochronie ich Asw?
- Przestali do mnie przychodzi - wyznaa Sgiach.
W pierwszej chwili sdzi, e jedynie mu si zdawao, i syszy w jej
gosie smutek, ale kiedy starszy wojownik zbliy si nieco do swojej krlowej,
jakby natychmiast wychwyci zmian jej nastroju i chcia j pocieszy, Stark
zrozumia ponad wszelk wtpliwo, e znalaz waciw odpowied.
Dzikuj, Nyks - pomyla.
- Nie - rzek do staroytnej krlowej - nie przestali. Jestem tu. Ja,
wojownik, w ktrego yach pynie krew MacUallisw. Prosz ci o pomoc, by
mc chroni swego Asa. Sgiach, pozwl mi wej na swoj wysp. Naucz mnie,
jak zachowa przy yciu moj krlow.
Zawahaa si, wymieniajc spojrzenie ze starym wojownikiem, po czym
uniosa rk.
- Failte gu ant Eilean nan Sgiath... Witamy na Wyspie Sgiach. Moesz
wej.
- Wasza wysoko - odezwa si Darius i wszyscy zamarli w oczekiwaniu.
Wojownik przyklk na jedno kolano przed ukiem. Afrodyta staa za jego
plecami.
- Moesz mwi - zachcia go Sgiach.
- Nie nale do klanu, ale i ja jestem obroc Asa. Zwracam si zatem z
prob o moliwo wejcia na wysp. Nie przybywam jako wieo mianowany
wojownik, lecz sdz, e jeszcze wielu rzeczy mgbym si nauczy. Prosz,
pozwl mi zdobywa t wiedz u boku mego brata w jego walce o uratowanie
Zoey.
- Ta dziewczyna jest czowiekiem, a nie najwysz kapank - zauway
stary wampir, przygldajc si Afrodycie. - Jak moesz by z ni zwizany
lubowaniem?
- Przepraszam, nie dosyszaam twego imienia. Shawnus? - zapytaa
Afrodyta, podchodzc do Dariusa i kadc mu do na ramieniu.
- Seoras, do diaba! Gucha czy co? - odrzek wojownik, wolno i
wyranie wypowiadajc swoje imi. Stark ze zdumieniem zauway, e na
dwik zoliwego tonu dziewczyny kciki ust wampira unosz si w namiastce
umiechu.
- Ot, Seorasie - powiedziaa, zdumiewajco dobrze naladujc jego
wymow - nie jestem czowiekiem. Byam adeptk i wizjonerk. Potem
przestaam by adeptk, ale Nyks z jej tylko znanych powodw postanowia nie
odbiera mi wizji. Teraz jestem wic Wieszczk Bogini. Mam nadziej, e nie
liczc stresw i blw oczu, ktrych mi przysparza, mj status oznacza, i bd
ROZDZIA DWUDZIESTY
Stark
Seoras poprowadzi ich do czarnego rang rovera zaparkowanego za
rogiem i niewidocznego od strony uku. Stark zatrzyma si przy samochodzie.
Na jego twarzy musiao si odmalowa zdumienie, bo stary wojownik parskn
miechem.
- Chyba nie spodziewae si bryczki i kuca szkockiego?
- Nie wiem jak on, ale ja tak - powiedziaa Afrodyta, sadowic si na
tylnym fotelu obok Dariusa. - I tym razem pomyka niezmiernie mnie cieszy.
Mczyzna otworzy przednie drzwi od strony pasaera. Stark wsiad,
ostronie manewrujc ciaem Zoey. Wojownik ruszy, nim chopak si
zorientowa, e Sgiach nie ma z nimi.
- Hej, a gdzie twoja krlowa?
- Sgiach nie potrzebuje automobilu, eby si porusza po wyspie.
Stark zastanawia si, jak sformuowa nastpne pytanie, lecz ubiega go
Afrodyta.
- A co to niby ma znaczy, do diaba?
- To znaczy, e dary Sgiach nie s ograniczone do konkretnych ywiow.
Komunikuje si z wysp. Rzdzi wszystkim, co si tu znajduje.
- W mord jea! Chcesz powiedzie, e potrafi si teleportowa jak w
jakiej mdrzejszej wersji Star Trekal - zdumiaa si Afrodyta. - O ile
oczywicie Star Trek mgby mie mdrzejsz wersj - dodaa.
Stark zacz si zastanawia, jak by tu j zakneblowa, nie naraajc si
na furi Dariusa.
Stary wojownik natomiast pozosta niezraony.
- Mona to mniej wicej tak okreli.
- Syszae o Star Trekul - wypali zdziwiony chopak, nim zdy si
ugry w jzyk.
Wojownik wzruszy ramionami.
- Mamy anten satelitarn.
- A internet? - zapytaa z nadziej Afrodyta.
- Internetograf te - odpar z kamienn twarz Seoras.
- Wic dopuszczacie komunikacj z zewntrz - zauway Stark.
Seoras zerkn na niego.
- Jeli suy krlowej, to tak.
- Mnie to nie dziwi - rzeka Afrodyta. - Jako krlowa zapewne lubi robi
zakupy. Std internet.
- Jako krlowa lubi by informowana o tym, co si dzieje na wiecie poprawi j wojownik tonem nie zachcajcym do zadawania dalszych pyta.
- To intrygujce... - mrukna.
- Czy dusza twojej krlowej rozprysna si za dnia? Czy to dlatego nie
zdoae jej ochroni? - zapyta Seoras.
Stark mia wraenie, e to pytanie wbija mu si w serce niczym strzaa,
wytrzyma jednak spojrzenie wojownika i odpowiedzia szczerze:
- Nie. Zawiodem nie dlatego, e dziao si to za dnia, lecz dlatego, e
popeniem bd.
- Jestem przekonana, e Najwysza Rada oraz wampiry z twojego Domu
Nocy wyjaniy ci, i rozbita dusza oznacza wyrok mierci dla kapanki, a
bardzo czsto take dla jej wojownika. Dlaczego wierzysz, e przybycie tutaj
co zmieni? - zapytaa Sgiach.
- Jak ju wspomniaem, Zoey nie jest zwyk kapank. Jest kim innym,
kim wikszym. A ja nie jestem tylko wojownikiem najwyszej kapanki.
Zamierzam zosta stranikiem krlowej.
- Wic jeste gotw dla niej umrze.
Seoras wypowiedzia te sowa w formie twierdzcej, lecz Stark i tak
skin gow.
- Owszem. Jeli bdzie trzeba, umr dla niej.
- Ale wie, e jeli to zrobi, straci moliwo sprowadzenia jej duszy z
powrotem do ciaa - wtrcia Afrodyta, podchodzc do chopaka wraz z
Dariusem. - Tego wanie prbowali inni wojownicy i adnemu si nie
powiodo.
- On chce wykorzysta byki i prastare wierzenia wojownikw, by
odnale drzwi do Zawiatw, nie umierajc - wyjani Darius.
Seoras zamia si ponuro.
- Nie moesz oczekiwa, e wejdziesz do Zawiatw dziki mitom i
plotkom.
- Nad waszym zamkiem opocze flaga z czarnym bykiem - zauway
Stark.
- Masz na myli Tar, staroytn symbolik rwnie dzi zapomnianjak
moja wyspa - rzeka Sgiach.
- My pamitamy o twojej wyspie - zripostowa Stark.
- Byki te nie zostay w Tulsie cakiem zapomniane - dodaa Afrodyta. Obydwa objawiy si tam ubiegej nocy.
Zalega duga cisza. Na twarzy Sgiach malowa si olbrzymi szok, a na
obliczu jej wojownika gotowo do walki na mier i ycie.
- Mw - rzuci krtko Seoras.
Afrodyta szybko i ze zdumiewajco znikom iloci sarkazmu
opowiedziaa, jak si dowiedzieli od Tanatos o bykach, jak Stevie Rae przez
pomyk przywoaa niewaciwego i jak Damien i pozostali odkryli zwizek
Starka ze Stranikami Asa.
- Powtrz przepowiedni biaego byka - zadaa Sgiach.
ludzkimi tak silnych dozna. Nie zncamy si nad ludmi, nie torturujemy ich.
Cenimy ich i czynimy swoimi partnerami. Najwysza Rada wykla nawet
wampiry, ktre uyway siy w stosunku do ludzi.
- Nie powiedziaa radzie o czerwonych wampirach, prawda?
- Nie chciaam tego robi, zanim nie przedyskutuj tej sprawy z tob.
Jeste ich najwysz kapank. Musisz jednak zrozumie, e ich czyny
doprowadziy do sytuacji, ktrej nie moemy duej ignorowa.
- Wiem, lecz wci chc si z nimi rozprawi sama.
- Nie w pojedynk. Ju nie - zaoponowaa Lenobia.
- Masz racj. Ich dzisiejszy czyn uwiadomi mi, jak bardzo s groni.
- Mam wysa tam z tob Smoka?
- Nie. Zabieram kogo do pomocy i rzeczywicie chc im postawi
ultimatum: w t albo we w t, ale jeli przyprowadz osob z zewntrz, adepci
nie bd mieli szansy, by porzuci ciemno i przyczy si do mnie. - Nagle
Stevie uwiadomia sobie sens wasnych sw i stana jak wryta. - O bogini!
Powinnam bya to zrozumie, zanim wezwaam byki, a nie dopiero teraz.
Lenobio, to co, co nami wada, gdy umieramy, a potem zmartwychwstajemy
jako ze, dne krwi istoty, jest czci ciemnoci. A w takim razie musi by
rwnie stare jak ta pradawna religia wojownikw. Za tym, co przydarzyo si
mnie i pozostaym adeptom, stoi Neferet. - Stevie spojrzaa Lenobii w oczy i
zobaczya w nich odbicie wasnego strachu. - Ona ma konszachty z ciemnoci.
Teraz jestem o tym cakowicie przekonana.
- Obawiam si, e to byo jasne ju od duszego czasu - zauwaya
Lenobia.
- Tylko skd, u diaba, Neferet wiedziaa o ciemnoci? Wampiry czcz
Nyks ju od wielu wiekw.
- To, e przestano czci jakie bstwo, nie oznacza bynajmniej, e
przestaje ono istnie. Siy dobra i za poruszaj si w ponadczasowym tacu
niezalenie od md czy zachcianek miertelnikw.
- Ale przecie bogini jest Nyks.
- Nyks jest nasz bogini, a chyba nie sdzisz, e w tak zoonym wiecie
istnieje tylko jedno bstwo.
Stevie Rae westchna.
- Skoro tak to ujmujesz, to musz si zgodzi, cho wolaabym, eby
istnia tylko jeden rodzaj za.
- Wtedy istniaby rwnie tylko jeden rodzaj dobra. Pamitaj, e wszystko
musi by w wiecznej rwnowadze. - Przez chwil szy w milczeniu. - Chcesz
zabra ze sob czerwonych adeptw na konfrontacj z tymi z dworca? - zapytaa
w kocu Lenobia.
- Tak.
- Kiedy?
- Im wczeniej, tym lepiej.
- Do witu zostao niewiele ponad trzy godziny - zauwaya nauczycielka.
- Kramisha te pojechaa?
- Te. Chocia narzekaa, e musi siedzie na kolanach Johnnyego.
Stevie ku wasnemu zaskoczeniu parskna miechem.
- Zao si, e on nie narzeka.
- Nie. Chyba wpadli sobie w oko.
- Mylisz? - Odchylia gow, by spojrze mu w oczy.
Umiechn si.
- Tak. Mam niezego nosa do tego, kto na kogo leci.
- Serio? Podasz jakie inne przykady?
- Na przykad my na siebie. - Pochyli si i pocaowa j.
Pocztkowo caowa agodnie, ale jej to nie wystarczyo. Nie potrafiaby
dokadnie wyjani, co si stao: bya jak pochodnia, ktra caa zaja si
ogniem. Moe miao to jaki zwizek z tym, e otara si o mier. Moe
potrzebowaa dotyku i mioci, by na dobre wrci do ycia. A moe frustracja
narastajca w niej od chwili, gdy Rephaim po raz pierwszy si do niej odezwa,
w kocu signa zenitu. Tak czy inaczej, Stevie pona i tylko Dallas mg
ugasi ten ogie.
Szarpaa go za koszul, mamroczc z ustami przywierajcymi do jego ust:
Zdejmij j. Dallas jkn i cign koszul przez gow, a Stevie szybko
zdja bluzk, zrzucia buty i zacza rozpina pasek. Czujc na sobie spojrzenie
chopaka, podniosa na niego wzrok.
- Chc to z tob zrobi, Dallas - wyrzucia z siebie. - Teraz.
- Jeste pewna?
Skina gow.
- Sto procent.
- No dobra - powiedzia, wycigajc do niej ramiona.
Gdy poczua dotyk jego nagiej skry, miaa wraenie, e eksploduje. To
byo to! Jej ciao nadmiernie reagowao na wszystkie doznania, kady dotyk
Dallasa j pali, lecz byo to dobre, cudowne. Tego wanie potrzebowaa!
Musiaa by dotykana, kochana i brana w posiadanie, raz za razem, bo tylko tak
moga wymaza wspomnienie Nicole, zabitych adeptw, obaw o Zoey i myl o
Rephaimie. Przede wszystkim to ostatnie.
Dotyk Dallasa wypala nawet jego. Stevie wiedziaa, e wci jest
skojarzona z krukiem - tego nie dao si zapomnie - ale dotyk spoconej,
liskiej, gadkiej i ludzkiej skry chopaka sprawia, e Rephaim wydawa jej si
w tym momencie bardzo odlegy, jak gdyby naprawd si od niej oddala...
uwalnia j...
- Jeli masz ochot, moesz mnie ugry - szepn jej do ucha chopak. Serio. Chc tego.
Lec na niej, przesun si lekko, przysuwajc krzywizn szyi do ust
dziewczyny. Caowaa jego skr i prbowaa jzykiem jego smak, wyczuwajc
uderzajcy w pradawnym rytmie puls. Potem przesuna wzdu skry
paznokciem, gaszczc j i znajdujc idealne miejsce do nacicia, by mc
Potem za ucieka od niego z paczem. Owszem, zauway jej zy, lecz nie
mia pojcia, co w jego postpowaniu mogo wywoa tak reakcj.
Z gardowym okrzykiem frustracji wyrzuci rce w powietrze, jakby
chcia si uwolni od myli o niej. wiato ksiyca zamigotao na jego
doniach. Zastyg. Patrzy na swoje rce, jakby je widzia po raz pierwszy w
yciu. Mia rce czowieka. Stevie trzymaa go za nie, a on nawet koysa j w
ramionach, cho zaledwie przez moment, po tym jak uniknli spalenia na dachu.
Ich skra niczym si nie rnia. By moe jego bya ciemniejsza, ale zaledwie
odrobin. Mia silne, dobrze zbudowane ramiona...
Na wszystkich bogw, co mu strzelio do gowy? Jakie znaczenie ma
wygld jego ramion? Ona nigdy nie moe naprawd nalee do niego. To
absolutnie wykluczone. Jak mg w ogle pomyle o czym takim?
Nagle wbrew jego woli przez gow przemkny mu sowa ciemnoci:
Jeste synem swego ojca i tak jak on postanowie czci istot, ktra nigdy nie
da ci tego, czego najbardziej podasz.
- Ojciec chroni Nyks - rzek w noc Rephaim - lecz ona go odtrcia. A
teraz ja take postanowiem chroni kogo, kto mnie odtrca.
Wzbija si wysoko w niebo, bez wytchnienia mcc powietrze
skrzydami. Pragn dotkn ksiyca, symbolu bogini, ktra zamaa serce jego
ojcu, przez co cig wydarze doprowadzi do narodzin Rephaima. Moe gdyby
zdoa go dotkn, bogini udzieliaby mu jakiego logicznego wyjanienia wyjanienia, ktre uspokoioby jego serce, bo ciemno miaa racj: tego, czego
najbardziej pragn, Stevie Rae nie moga mu da.
Najbardziej pragn mioci...
Nie potrafi gono wypowiedzie tego sowa. Sama myl o nim omal go
nie spalia. Zosta poczty z gwatu, podania, strachu i nienawici. Przede
wszystkim z nienawici, ktra zawsze go przepeniaa.
Pieci skrzydami niebo, wnoszc si wyej i wyej.
Dla niego nie ma mioci. Nie powinien nawet jej pragn, myle o niej.
A jednak myla. Odkd w jego yciu pojawia si Stevie Rae.
Stevie okazaa mu yczliwo, ktrej nigdy wczeniej nie zazna.
Okazaa mu dobro, agodnie bandaujc rany i pielgnujc ciao. Przed
tamt noc, kiedy to uratowaa go z mronego krwawego mroku, nikt nigdy si
nim nie opiekowa. Wspczucie... tak, to ona je wniosa w jego ycie.
I jeszcze co, czego wczeniej nie zna: miech.
Wpatrzony w ksiyc, bijc skrzydami powietrze, myla o jej
nieustannym trajkotaniu i o iskierkach wesooci w jej oczach, ktre pony tam
nawet wtedy, gdy Rephaim nie mia pojcia, czym j rozbawi. Niespodziewanie
zachciao mu si mia.
Myl o niej doprowadzaa go do miechu!
Stevie Rae zdawaa si nie zwaa na fakt, e ma przed sob potnego
syna niezniszczalnej niemiertelnej istoty. Rozkazywaa mu, jakby by ktrym
Stevie Rae. Wiedzia, e gdzie tam, pod ziemi, Stevie ley w ramionach
innego.
Zerwa strzegc wejcia krat i bez wahania przemierzy piwnic. Wci
podajc za obecnym w jego krwi ladem dziewczyny, zszed do znajomych
tuneli. Oddycha coraz szybciej, coraz bardziej chrapliwie, a buzujca w yach
krew napdzaa jego furi i rozpacz.
Gdy w kocu j znalaz, zobaczy lecego na niej chopaka
pochonitego zaspokajaniem swojej chuci i obojtnego na wszystko inne na
wiecie. Co za dure! Rephaim mia ochot zrzuci go z dziewczyny. Powinien
to zrobi. yjcy w nim Kruk Przemiewca mia ochot uderza adeptem o
cian tak dugo, a jego zakrwawione, zmasakrowane ciao przestanie by
zagroeniem.
yjcy w nim mczyzna mia ochot paka.
Obezwadniony uczuciami, ktrych nie potrafi ani zrozumie, ani
opanowa, Rephaim zamar, wpatrujc si w tych dwoje z przeraeniem,
nienawici, ale take podaniem i rozpacz. Zobaczy, e Stevie Rae szykuje
si do spijania krwi chopaka, i natychmiast ze stuprocentow pewnoci poj
dwie rzeczy: po pierwsze, e to zerwie ich Skojarzenie; po drugie, e on tego nie
chce.
- Nie rb nam tego, Stevie Rae! - krzykn instynktownie.
Chopak zareagowa szybciej ni ona. Zerwa si na rwne nogi,
zasaniajc Stevie swoim ciaem.
- Wypierdalj std, poczwaro!
Widok adepta prbujcego chroni Stevie, jego Stevie, wprawi Rephaima
w sza zazdroci.
- Wyno si, smarkaczu! Nie potrzebujemy ci tu! - Przykucn i zblia
si powoli do adepta.
- Co jest? - Stevie potrzsaa gow, jakby prbowaa rozjani umys.
Podniosa z podogi koszul Dallasa i szybko j woya, by si okry.
- Nie ruszaj si stamtd, Stevie. Nie dopuszcz go do ciebie.
Rephaim naciera na chopaka, ktry cofa si, popychajc Stevie za sob.
W kocu dziewczyna wyjrzaa mu przez rami, dostrzega kruka i zrobia
wielkie oczy.
- Nie! - krzykna. - Nie, ciebie nie powinno tu by!
Jej sowa przeszyy go jak sztylet.
- Ale tu jestem! - Jego furia sigaa zenitu. Chopak wci si cofa,
trzymajc Stevie za sob. Rephaim wszed za nim do kuchni. Jego uwag
przycign jaki ruch pod sufitem.
Kruk podnis wzrok. Ciemno kbia si w przylegajcej do stropu
ohydnej czarnej kauy.
Szybko przenis uwag z powrotem na Stevie Rae. Nie mg teraz
myle o ciemnoci. Nie mg nawet bra pod uwag moliwoci, e biay byk
powrci, by odebra reszt dugu.
O nas...
Mia ochot schwyci si kurczowo tych sw, ktre stanowiy most
midzy nimi dwojgiem, lecz nie mg. Nie byo na to czasu. Potrzsn gow.
- Nie, Stevie Rae. Ciemno nie pomieszaa mu w gowie. On j wybra.
Myla, e dziewczyna zaprotestuje, ale tylko zwiesia ramiona.
- Tak - powiedziaa, nie patrzc na niego. - Syszaam.
W milczeniu wspili si po drabinie. Gdy przechodzili przez piwnic, zza
wyrwanej kraty dobieg ich jaki dwik, ktry wyda si Rephaimowi znajomy.
- Zabiera garbusa! - krzykna Stevie Rae i ruszya sprintem, a on
popdzi za ni.
Gdy dobiegli na parking, zdyli jedynie zobaczy, jak niebieski
samochodzik go opuszcza.
- Mamy kopoty - stwierdzia Stevie.
Rephaim zlustrowa badawczym spojrzeniem horyzont na wschodzie.
Niebo zaczynao ju janie.
- Musisz zosta w tunelach - powiedzia.
- Nie mog. Jeli nie wrc przed witem, Lenobia i pozostali zaraz tu
bd.
- Odejd - rzek kruk. - Polec z powrotem do Gilcreasea. Moesz zosta
pod ziemi, eby ci znaleli. Bdziesz bezpieczna.
- A jeli Dallas wrci do Domu Nocy i opowie im o nas?
Rephaim zawaha si tylko na moment.
- W takim razie rb, co musisz. Wiesz, gdzie bd.
Odwrci si, by odej.
- We mnie ze sob!
Zamar.
- Zblia si wit - odpar, nie patrzc na ni.
- Jeste ju zdrowy, prawda?
- Tak.
- Masz do si, by lecie i nie mnie?
- Mam.
- Wic zanie mnie do Gilcreasea. Jestem pewna, e ten stary dom ma
piwnic.
- A co z twoimi przyjacimi, z pozostaymi czerwonymi adeptami? zapyta.
- Zadzwoni do Kramishy i powiem jej, e Dallas zwariowa i e jestem
bezpieczna, ale nie w tunelach. I e wszystko wyjani im jutro.
- Kiedy si o mnie dowiedz, bd myleli, e wybraa mnie zamiast
nich.
- Na razie wybieram jedynie par dni wolnego, by mc si zastanowi, co
zrobi z tym caym fermentem, ktry sieje Dallas - odpara Stevie, po czym
dodaa znacznie agodniejszym tonem: - Chyba e nie chcesz mnie zabra ze
sob. Moesz po prostu std odlecie i mie spokj od tej afery.
- Ujrzyj me krlestwo.
Duch Afrodyty lecia nad Zawiatami, ktre okazay si nieopisanie
cudowne z niezliczonymi odcieniami zieleni, przelicznymi kwiatami
koyszcymi si jakby w rytm muzyki i poyskujcymi jeziorami. Przez chwil
zdawao jej si, e widzi pdzce mustangi, to znowu, e dostrzega wielobarwne
pawie.
Cae krlestwo byo te pene pojawiajcych si i umykajcych jej z drogi
duchw - roztaczonych, rozemianych, rozkochanych.
- To tu si trafia po mierci? - zapytaa oczarowana.
- Czasami.
- Jak to czasami? Chcesz powiedzie: jeli jest si dobrym? - Afrodyta
miaa nieprzyjemne uczucie, e jeli wejcie do tej krainy zaley od dobroci, to
ona pewnie nigdy tu nie trafi.
miech Nyks brzmia niczym magia.
- Crko, jestem twoj bogini, a nie sdzi. Dobro ma wiele twarzy.
Spjrz, oto jedna z nich.
Duch Afrodyty zwolni, a nastpnie zawis nad zdumiewajcym gajem.
Zamrugaa zdziwiona, uwiadamiajc sobie, e jest cakiem podobny do tego w
pobliu zamku Sgiach. W tym samym momencie agodnie opada poprzez gste
korony drzew i wyldowaa na porastajcym ziemi grubym dywanie mchu.
- Wysuchaj mnie, Zo! Potrafisz to zrobi.
Na dwik gosu Heatha obrcia si gwatownie i ujrzaa ich oboje. Byli
bladzi, niemal przejrzyci. Zoey wygldaa jak ptora nieszczcia i chodzia w
kko, a Heath sta w miejscu, przygldajc si jej ze smutkiem.
- Zoey! Wreszcie. Suchaj, musisz si zebra do kupy i wrci do ciaa usiowaa do niej przemwi Afrodyta.
Nie zwracajc na ni najmniejszej uwagi i nie przestajc chodzi, Zo
wybuchna paczem.
- Nie mog, Heath. To zbyt dugo trwa. Nie potrafi scali swojej duszy.
Pami mnie zawodzi, nie umiem si skoncentrowa, a jedyne, co wiem na
pewno, to e na to zasuyam.
- Zoey, do kurwy ndzy! Przesta rycze i posuchaj mnie! - ponownie
sprbowaa zwrci na siebie uwag Afrodyta.
- Nie zasuya na to! - Heath podszed do dziewczyny i obj j za
ramiona, zmuszajc, aby si zatrzymaa. - I potrafisz to zrobi. Musisz, Zo. Jeli
si uda, moemy by razem.
- wietnie. Jak w Opowieci wigilijnej - parskna Afrodyta. - Robi za
duchy minionych, obecnych i cholera wie jakich jeszcze wit. Nie sysz ani
jednego pieprzonego sowa, ktre wypowiadam!
- Moe zatem to ty powinna zacz sucha, crko.
Stumia westchnienie frustracji i postpia zgodnie z rad bogini, cho
czua si jak podgldaczka zerkajca w okno czyjej sypialni.
niesamowicie intymnej chwili byli tak blisko siebie, e gdy czerwonooki wyda
z siebie ostatni sodki oddech, Stark wcign go w puca.
cisno go w odku. To by on. Zabi siebie! Przeraony potrzsn
gow.
- Nie! Ja... - Ale ju gdy wykrzykiwa te sowa, czerwonooki umiechn
si wszechwiedzco i szepn zakrwawionymi ustami:
- Zobaczymy si znw, wojowniku. Wczeniej, ni mylisz!
Stark wyj ostrze z jego piersi, pozwalajc konajcemu opa na ziemi u
swoich stp.
Czas stan w miejscu. Boskie wiato krainy Nyks poyskiwao na
zakrwawionej, lecz wci piknej klindze, olepiajc Starka, podobnie jak
olepi go ostatni cios Seorasa - i jakim cudem chopak ujrza obok i siebie, i
czerwonookiego starego stranika. Wszyscy trzej wpatrywali si w miecz.
- Tak - rzek Seoras, nie odrywajc wzroku od ostrza - to bdzie twj
claymore, chopcze. Miecz zahartowany w gorcej krwi, uywany jedynie w
obronie honoru przez czowieka, ktry wybra sub Asowi, bann ri, krlowej.
Jego brzeszczot jest tak ostry, e tnie bez blu, a stranik, ktry tego brzeszczotu
uywa, uderza bez litoci, strachu czy aski wszystkich, ktrzy plugawi nasz
wielki rd.
Zahipnotyzowany chopak obraca miecz w rku, pozwalajc klejnotom
na rkojeci igra ze wiatem.
- Pi krysztaw umieszczonych w czterech rogach i porodku kontynuowa Seoras - nieustannie pulsuje rytmem zsynchronizowanym z biciem
serca stranika, o ile ten jest wybracem, ktry ceni honor ponad ycie. - Seoras
urwa, w kocu odwracajc wzrok od miecza. - Czy ty nim jeste, chopcze?
Czy bdziesz prawdziwym stranikiem?
- Chc nim by - odpar Stark, starajc si si woli zmusi miecz, by
pulsowa w rytm bicia jego serca.
- W takim razie musisz zawsze postpowa honorowo i wysya tego,
ktrego pokonae, w lepsze miejsce Jeli zdoasz to zrobi jako stranik, a
niejako chopiec, jeli twoja dusza jest czystej krwi, synu, odkryjesz, e
najgorsz rzecz jest dla ciebie atwo, z jak akceptujesz i wypeniasz ten
wieczysty obowizek. Wiedz jednak, e nie ma odwrotu bo takie jest prawo i
przeznaczenie prawdziwego stranika, a twoj nagrod nie bdzie al,
zoliwo, niech czy zemsta, lecz niezomna wiara w honor. Nic ci nie
zagwarantuje mioci, szczcia ni zysku. Po nas nie ma ju nic. - Stark dojrza
w oczach Seorasa ponadczasow rezygnacj. - Musisz dwiga to brzemi przez
wieczno, bo kt miaby by stranikiem stranika? Teraz znasz ca prawd.
Decyduj synu.
Jego posta znikna i czas znw ruszy. Sobowtr klcza przed Starkiem
z oczyma wypenionymi strachem i rezygnacj.
- Przepraszam... przepraszam... - wymamrotaa i zacza go okra. Powiedziay mi, e nie jeste tu szczliwy, bo za wczenie umare.
Heath sta w miejscu, ale obraca si, by nie traci jej z oczu.
- Kto ci powiedzia?
Ruchem rki wskazaa cay gaj.
- Takie jak ja.
Podszed do niej i szed obok, towarzyszc jej w nieustannej wdrwce.
- Kochanie, nie pamitasz, e o nich rozmawialimy? To fragmenty
ciebie. Dlatego czujesz si teraz taka otumaniona. Gdy znowu si do ciebie
odezw, musisz je poprosi, eby do ciebie wrciy. Wtedy bdzie znacznie le
PiejOtworzya szeroko zagubione oczy.
- Nie. Nie mog.
- Dlaczego?
Zoey wybuchna paczem.
- Nie mog, Heath. To trwa ju zbyt dugo. Nie pamitam tylu rzeczy, nie
potrafi si skupi. Jedyne, co wiem na pewno, to e na to zasuyam.
- Nie zasuya na to! - Heath podszed do niej i ju unosi rce, by je
pooy na jej ramionach i w kocu zmusi j do wysuchania go, gdy nagle na
skraju pola widzenia zamigotaa mu zota wstka, na moment odwracajc jego
uwag.
Ten moment wystarczy, by niepokj Zoey wzi gr.
- Musz i! - krzykna rozpaczliwie. - Musz wci chodzi, Heath!
Tylko to mog robi!
Nim zdy j powstrzyma, oddalia si od niego specyficznym ruchem,
niemal jakby fruna, jakby porywisty wiatr nis jej blade ciao niczym pirko
szybko, chaotycznie, coraz gbiej w gszcz.
- Cholera. To mi zdecydowanie nie odpowiada. - Ruszy za ni. Musia
jako doprowadzi do tego, by go wysuchaa. Musia jej pomc. Potem zawaha
si i zwolni, by wreszcie si zatrzyma. Problem polega na tym, e Heath nie
mia pojcia, jak pomc Zoey. - Nie wiem, co robi! - zawoa, uderzajc pici
w pie jednego z omszonych drzew. - Nie mam pojcia, co robi! - Uderzy
znowu, nie przejmujc si blem. - Co robi?!! - wrzasn, walc w pie, a
porani sobie kykcie i wok zacz si unosi zapach jego krwi.
Wtedy soce przysoni jaki cie. Heath wytar o mech piekc do i
unis wzrok.
Ciemno. Skrzyda. Odcicie od boskiego wiata.
Przykucn z bijcym mocno sercem, zaciskajc pici, lecz atak nie
nastpi.
Zamiast niego przyszo objawienie w postaci szeptanych myli, ktre
zdaway si wypywa z cienia nad jego gow i poprzez zapach krwi wnika w
jego yy.
- Moe tu z tob zosta na zawsze, ale musi by cala.
Zamruga zdziwiony.
- Kim jeste?
- Myl, ty miertelne cierwo!
- Dobra, dobra - mrukn Heath, mruc oczy, by co dostrzec w
krcym nad gow cieniu. Nie widzia go dokadnie. Czyby to jednak by
Kalona?
- Musisz j nakoni, by pozbieraa fragmenty swojej duszy, a wtedy
bdzie moga spocz wraz z tob tu, w witym gaju.
- Tyle to ja wiem. Nie wiem jednak, jak j do tego skoni.
- Odpowied ley w waszej wizi.
- W naszej wizi? Nie wiem... - I wtedy uwiadomi sobie, e jednak wie,
jak wykorzysta t wi. Musia tylko zmusi Zo, by go posuchaa, a to zawsze
potrafi zrobi, nawet gdy zachowywa si jak kompletny palant, pijc i
rozrabiajc w szkole, a ona prbowaa go rzuci. Zawsze potrafi doprowadzi
do zgody, utrzyma ich zwizek.
Umiechn si od ucha do ucha. To jest to! Zapominajc o skrzydlatej
ciemnoci, pobieg za Zoey, a wiato bogini znw bez przeszkd wiecio w
caym gaju. Ich wi bya kluczem. Cokolwiek si dziao w yciu kadego z
nich, nigdy nie zdoao ich rozdzieli. Ta wi nadal istniaa - to ona przywioda
Zo do niego nawet po jego mierci. Gdy Zoey zrozumie, e mog by razem i e
nie ma nic zego w jego obecnoci tutaj, scali swoj dusz, a wtedy bd zdolni
stawi czoo wszystkiemu i zawsze. Do diaba, to nie powinno by zbyt trudne.
Zo potrafia porzdnie skopa niejeden tyek.
Przepeniony now determinacj bieg za ni, gdy nagle zatrzyma go
jaki szept.
- Heath!
- Co? Gdzie...
- Tu!
Odwrci si i w miejscu, gdzie zota wstka zapltaa si w gazie
jarzbiny, ze zdumieniem spostrzeg wychodzcego zza drzewa chopaka.
- Stark? Co ty tu...
- Ciii! Zoey nie moe wiedzie, e tu jestem.
Heath podszed do drzewa.
- Co ty tu. kurde, robisz? - I nie dajc tamtemu czasu na odpowied,
kontynuowa: - Cholera! Te umare? Zo nigdy sobie tego nie wybaczy!
- Cicho, do diaba! Nie umarem. Przybyem tu chroni Zoey, kiedy
bdzie scala swoj dusz, eby moga wrci do ciaa. - Urwa, po chwili za
doda: - No bo ty wiesz, e nie yjesz, prawda?
- Co ty? Ja nie yj? - zakpi Heath. - Ciesz si, e mnie owiecie. Co
ja bym bez ciebie zrobi?
- W takim razie idmy dalej: wiesz, e dusza Zoey si roztrzaskaa?
- Owszem, lepsza ziemia to do trafne okrelenie - przyzna Stark. Spokj te czuj. Dlatego od pocztku wiedziaem, e znajd tu Zoey.
- I dlatego Zo ci potrzebuje - doda Heath. - Im duej przebywa w tym
zaciszu, tym mniej jej pilno do powrotu. Raz jeszcze ycz ci powodzenia w
ochronie jej przed Kalon. Ten palant mnie zabi. Mam nadziej, e tobie
pjdzie z nim lepiej. Jeli tak, to daj mu popali w moim imieniu, a take w
imieniu Zo.
- Nie ma sprawy. Suchaj, Heath, chc ci powiedzie co jeszcze - rzek
Stark. - Nie miabym tyle siy co ty. Nie potrafibym od niej odej.
Heath popatrzy na niego, a potem wzruszy ramionami.
- C. Ja kocham j bardziej ni ty.
- Postpujesz waciwie. Honorowo.
- Wiesz - mrukn Heath - w moim obecnym pooeniu honor to puste
sowo. Dla mnie i Zo liczy si mio. Zawsze tak byo i zawsze bdzie.
Szli dalej w milczeniu, obaj pogreni w mylach. Dla mnie i Zo liczy
si mio. Zawsze tak byo i zawsze bdzie - dwiczao Starkowi w gowie,
a wreszcie, ku swemu ogromnemu zaskoczeniu, zrozumia to. Naprawd
zrozumia. I cho nie uatwiao mu to czekajcego go zadania, przynajmniej
czynio je znonym.
****
Znaleli j na maej polance w gbi gaju. Krya nieustannie wok
wysokiego iglastego drzewa, ktre wygldao imponujco, lecz dziwnie nie na
miejscu pord jarzbin, gogw i mchu. Powietrze wypenia zapach igliwia.
Stark i Heath podkradli si, schowani za krzakami. W kocu wojownik wskaza
grup omszonych skaek wielkoci czowieka znajdujc si w pobliu, ale poza
zasigiem wzroku dziewczyny. Heath przystan tam razem z nim i wzi
gboki oddech.
- Dziwne - powiedzia cichutko. - Zastanawiam si, co tu robi ten cedr.
- Cedr? - zapyta Stark. - To jest cedr?
- Tak. Midzy starym domem Zo a moim rs jeden wielki, zupenie
podobny do tego. I zapach ma identyczny.
- Babcia Zoey kazaa pali cedrowe igy, gdy bd przebywa w
Zawiatach - wyjani Stark. - Afrodyta przywioza ich cay wr. Zapalili je
wok mnie, nim opuciem ciao. - Spojrza na Heatha. - To dobry znak.
Drzewo oznacza, e wybralimy waciw drog.
Heath dugo patrzy mu w oczy.
- Mam nadziej, e dobry - odpar wreszcie - ale musisz w iedzie, e nie
jest mi z tego powodu ani troch atwiej.
- Rozumiem.
- Czyby? Szykuj si do opuszczenia dla ciebie jedynej dziewczyny,
ktr kochaem, cho wiem, e bardzo mnie potrzebuje.
- Nie o ciebie tu chodzi, Zo. Chodzi o to, co jest dobre dla mnie. Czas,
ebym si przenis do nastpnego wiata.
- Co? Nic z tego nie rozumiem, Heath! - zaszlochaa.
- Wiem, kochanie. Ja te niezupenie to rozumiem, ale czuj, e tak
wanie jest - odpar szczerze. Kiedy mwi, do gowy przychodziy mu
odpowiednie sowa, a dusz wypeni spokj, kojc bl serca i potwierdzajc
ponad wszelk wtpliwo, e obra dobr drog. - To prawda, e umarem za
wczenie. Chc odzyska swoje ycie, Zo. Chc mie szans.
- Prz...przykro mi, Heath. To moja wina, ale nie mog zwrci ci ycia.
- Nikt nie moe tego zrobi, Zo. Mog jednak otrzyma drug szans. A
jeli tu pozostan, ani ja, ani ty nie zaznamy ju prawdziwego ycia.
Zoey przestaa szlocha, lecz zy wci pyny jej po policzkach i kapay
z twarzy, jakby staa na dworze w deszczowy letni dzie.
- Nie mog. Nie mog odej bez ciebie.
Heath potrzsn ni leciutko i zmusi si do umiechu.
- Owszem, moesz. Jeli ja potrafi to zrobi, to ty te. Dobrze wiesz, e
jeste bystrzejsza i silniejsza ni ja, Zo. Zawsze bya.
- Nie, Heath - szepna.
- Chc, eby co zapamitaa, Zo. To wane, a kiedy ju posklejasz
swoj dusz, lepiej to zrozumiesz. Odejd std i dostan nowe ycie. Ty
bdziesz wielk wampirsk kapank, a to oznacza, e bdziesz ya jaki milion
lat. Odnajd ci. Nawet jeli zajmie mi to cae stulecie, obiecuj ci, Zoey
Redbird, e znw bdziemy razem. - Obj j i pocaowa, starajc si poprzez
dotyk da jej do zrozumienia, e jego mio nigdy nie wyganie. Gdy w kocu
zmusi si, by j puci, wydao mu si, e widzi w jej przestraszonych,
wstrznitych oczach zrozumienie. - Zawsze bd ci kocha, Zo.
Potem odwrci si i odszed od swojej prawdziwej mioci. Powietrze
przed nim rozstpio si niczym kurtyna, a on przeszed do nastpnego
krlestwa, cakowicie znikajc z poprzedniego.
Kompletnie zdruzgotana Zoey dowloka si do cedru i milczca jak grb.
ze zami pyncymi po twarzy nieprzerwanym strumieniem, podja swoj
bezcelow wdrwk.
Stark
Patrzy, jak Heath przechodzi przez kurtyn rozdzielajc dwa krlestwa.
Przez chwil nie potrafi si ruszy nawet po to, by podej do Zoey.
Mia racj. Heath by silniejszy od niego.
- Bd przy nim, Nyks, i pozwl mu odnale Zoey ponownie jeszcze w
tym wcieleniu - szepn, pochyliwszy gow. - Nawet jeli cholernie
skomplikuje mi to ycie - doda z lekkim umieszkiem.
Potem podnis gow, otar oczy i wyszed zza skaki, by szybko i cicho
podej do Zoey.
Wygldaa potwornie. Spltane wosy powieway na dziwnym wietrze,
ktry zdawa si do niej szepta i nadawa rytm jej nieustannemu kreniu. Gdy
uniosa rk, by odgarn z twarzy kosmyki, ktre do niej przywary, Stark
zauway przejrzysto jej ciaa.
Ona naprawd blaka!
- Cze, Zoey!
Dwik jego gosu podziaa na ni jak elektrowstrzs. Wzdrygna si i
obrcia gwatownie w jego stron.
- Heath!
- Nie, to ja, Stark. Prz...przykro mi w zwizku z Heathem - wybka,
czujc si gupio, lecz nie wiedzc, co innego mgby powiedzie.
- Odszed. - Wbia zgaszony wzrok w miejsce, gdzie Heath sta
bezporednio przed swoim znikniciem, po czym znw zacza maszerowa w
kko, przenoszc udrczone spojrzenie na twarz Starka.
Wiedzia, w ktrym momencie go rozpoznaa, bo zatoczya si i
przystana, oplatajc si rkoma jakby w obronie przed ciosem.
- Stark! - Krcia gow. - Nie, tylko nie ty!
Od razu zrozumia, co sobie pomylaa. Podbieg do niej, otoczy
ramionami jej sztywne zimne ciao i przygarn j do siebie.
- Nie umarem - powiedzia powoli i wyranie, patrzc jej w oczy. Rozumiesz, Zoey? Jestem tu, ale mojemu ciau nic si nie stao. Znajduje si w
prawdziwym wiecie razem z twoim. adne z nas nie jest martwe.
Zoey niemal si umiechna i przez chwil naprawd pozwolia mu si
obejmowa.
- Strasznie za tob tskniem - szepn.
Odsuna si i wbia baczny wzrok w jego twarz.
- Jeste moim wojownikiem.
- Tak. Jestem nim i zawsze bd.
Zoey westchna leciutko i znw ruszya w swoj okrn wdrwk.
- Zawsze ju si skoczyo.
Szed krok w krok z ni, nie wiedzc, jak dotrze do tej dziwnej
widmowej wersji Zoey. Pamita, e Heath rozmawia z dziewczyn mniej
wicej zwyczajnie, wic nie zwracajc uwagi na jej niezrozumiae sowa i
nieustann wdrwk uj j za rk, jak gdyby po prostu spacerowali sobie po
lesie.
- Fajnie tu.
- Rzekomo ma tu panowa spokj.
- Moim zdaniem tak jest.
- Nie. Nie dla mnie. Ja ju nigdy nie odnajd spokoju. Utraciam t cz
siebie.
Ucisn jej do.
- Owszem. - Stark jeszcze raz cisn jej do. - Posuchaj wiersza kontynuowa, uznawszy, e co do niej dociera. - Oto on:
Obosieczny miecz
Jedna strona zniszczenie
Druga wolno
Jestem twym wzem gordyjskim
Uwolnisz mnie czy zniszczysz?
Id za prawd, a wtedy
Znajdziesz mnie na wodzie
Oczycisz przez ogie
Nigdy ju nie zamknie mnie ziemia
A powietrze wyszepcze ci to
Co duch ju wie:
Ze nawet po rozpadzie
Moliwe jest wszystko
Jeli wierzysz
Oboje bdziemy wolni.
Kiedy skoczy, Zoey zatrzymaa si na do dugo, by spojrze mu w
oczy.
- To nic nie znaczy - powiedziaa.
I znw ruszya, ale on mocno trzyma j za rk.
- Owszem, znaczy. Chodzi o ciebie i Kalon. Ma to co wsplnego z
twoim uwolnieniem si std. - Stark umilk na moment, po czym doda: Pamitasz, e co was czy, prawda?
- Ju nie - odpara szybko. - Zerwa t wi, kiedy skrci Heathowi kark.
Mam wielk nadziej - pomyla chopak.
- Mimo to cz przepowiedni ju si spenia - rzek jednak. - Podya
za tym, co uwaaa za prawd o nim, i znalaza go na wodzie. W nastpnej
linijce jest mowa o oczyszczeniu przez ogie. Jak mylisz, co to moe
oznacza?
- Nie wiem! - krzykna Zoey. Bya coraz bardziej zdenerwowana, lecz
Stark i tak si cieszy, e jej pozbawiona dotd wyrazu twarz zaczyna si
oywia. - Kalony tu nie ma. Ognia te nie. Wic o co moe chodzi?
Stark czeka, a Zoey si uspokoi, wci trzymajc j za rk.
- On tu jest - rzek. - Przyby tu za tob. Tylko e nie moe si dosta do
gaju. - A potem bez namysu wypowiedzia sowa pynce prosto z serca, nie z
umysu: - A mnie przyprowadzi tu ogie czy te co, co go przypominao.
Zoey zerkna na niego i cakiem rzeczowym tonem zauwaya co, co
miao diametralnie odmieni ycie Starka.
- W takim razie wyglda na to, e wiersz dotyczy Kalony i ciebie, a nie
Kalony i mnie.
wszystkim honor, a dopiero potem mio. Nigdy wicej ci nie zawiod. Nie
mog ci powiedzie, jaka zmiana zajdzie w twoim przypadku. - Przed nimi
zamigota skraj gaju. Stark przystan i pod wpywem impulsu przyklk na
jedno kolano przed swoj zdruzgotan krlow. - Mam jednak stuprocentow
pewno, e sobie z ni poradzisz. Zoey, jeste moim Asem, mo bann , moj
krlow, i musisz si pozbiera, bo inaczej adne z nas nie zdoa std wyj.
- Przeraasz mnie, Stark.
Podnis si, po czym ucaowa j w obie donie, a na koniec w czoo.
- W takim razie przygotuj si na cig dalszy, bo dopiero zaczem. Posa jej swj stary obuzerski umieszek. - Cokolwiek nas czeka, przynajmniej
udao mi si tu dotrze. Jeli wrcimy, bdziemy mogli zamia si w twarz tej
zarozumiaej Najwyszej Radzie.
Po tych sowach odsun gazki dwch jarzbin i przekroczy kamienist
granic gaju. Zoey pozostaa w rodku, lecz trzymaa gazie, by nie traci
wojownika z oczu, i koysaa si w przd i w ty, sprawiajc, e licie szeleciy
niczym pomrukujca widownia.
- Stark, wracaj!
- Nie mog, Zo. Mam sprawy do zaatwienia.
- Co? Jakie sprawy?
- Musz skopa tyek pewnemu niemiertelnemu. Za ciebie, za mnie i za
Heatha.
- To niemoliwe! Nie pokonasz Kalony.
- Pewnie masz racj. Ja nie zdoam tego zrobi, ale ty tak. - Rozpostar
ramiona i krzykn w boskie niebo: - Chod tu, Kalono! Wiem, e tam jeste.
Przyjd do mnie. Tylko tak moesz zapobiec powrotowi Zoey na ziemi, bo
pki ja yj, bd walczy o jej ocalenie!
Nieskazitelnie niebieski firmament zafalowa i pocz szarze. Macki
ciemnoci rozprzestrzeniay si niczym smuki dymu z toksycznego ognia,
gstniay i nabieray ksztatw. Najpierw zobaczyli jego skrzyda - masywne,
czarne, rozpite i blokujce boskie wiato. W lad za nimi zjawio si ciao
Kalony - wiksze, silniejsze i groniej wygldajce, ni je Stark zapamita.
Niemiertelny umiechn si, krc nad ich gowami.
- A wic to ty, chopcze. Powicie si, by tu przyby. W takim razie
wykonaem zadanie. Twoja mier uwizia j tu trwalej ni wszelkie moje
prby.
- Mylisz si, debilu. Nie umarem. yj i nie mam zamiaru tego zmienia.
Podobnie jak Zoey.
Kalona zmruy oczy.
- Zoey nie opuci Zawiatw.
- C, jestem tu po to, by po raz kolejny udowodni ci, jak bardzo si
mylisz.
- Stark, wracaj! - krzykna z gaju Zoey.
Kalona spojrza na ni.
- Byoby jej atwiej - powiedzia smutnym, niemal zgnbionym gosem gdyby pozwoli ludzkiemu chopakowi wykona moje polecenie.
- To wanie jest twj problem, Kalono. Masz kompleks boga, cho moe
raczej powinienem powiedzie: bogini. Widzisz, twoja niemiertelno
bynajmniej nie zapewnia ci wadzy. W twoim przypadku sprawia jedynie, e od
bardzo, bardzo dawna yjesz w wiecie uudy.
Kalona powoli przenis wzrok na Starka. Jego bursztynowe oczy byy
teraz pozbawione wszelkich emocji z wyjtkiem lodowatego gniewu.
- Popeniasz bd, chopcze.
- Nie jestem ju chopcem - odpar tym samym tonem Stark.
- Dla mnie zawsze nim bdziesz. Maym, sabym miertelnikiem.
- To znaczy, e pomylie si trzy razy z rzdu. miertelny to nie to samo
co saby. Sfru tu i pozwl mi tego dowie.
- Doskonale, chopcze. Niech bl Zoey obciy twoje, a nie moje
sumienie.
- wietnie. Bybym naprawd zy, gdyby nagle wzi na siebie pieprzon
odpowiedzialno za wszystkie swoje wistwa.
Zgodnie z jego przewidywaniami niemiertelny zawrza.
- Nie wa si wspomina o mojej przeszoci! - rykn i wycign rk, a
wwczas z kotujcej si wok niego ciemnoci wyonia si wcznia z
poyskujcym gronie metalowym grotem, czarnym jak bezksiycowe niebo.
Potem Kalona sfrun z nieba.
Zamiast wyldowa przed Starkiem, kry wok niego, uderzajc
skrzydami w ziemi, ktra zatrzsa si, a potem zacza osuwa, tworzc
dziur pod stopami wojownika.
Spad w przepa i uderzy o podoe z tak si, e zaparo mu dech, a w
oczach pociemniao. Usiowa wsta, syszc wok siebie wibrujcy chichot.
- May saby chopiec usiuje ze mn igra. To nawet nie jest zabawne zadrwi Kalona.
Jest jeszcze bardziej arogancki, ni ja kiedykolwiek byem - pomyla
Stark.
Myl o tym, kim by i kogo ju pokona, dodaa mu si. Zdoa odetchn i
odzyska wzrok na tyle, e dostrzeg jaskrawy bysk przeszywajcy dzielc go
od Kalony ciemno. W nastpnej sekundzie claymore stranika tkwi wbity w
ziemi obok niego.
Stark chwyci mocno rkoje i natychmiast poczu ciepo i pulsowanie
miecza zsynchronizowane z biciem jego serca.
Spojrza na Kalon i ujrza zdumienie w jego bursztynowych oczach.
- Mwiem ci, e nie jestem ju chopcem. - Bez wahania ruszy przed
siebie, dzierc miecz oburcz, cakowicie skoncentrowany na regularnych
liniach obrysowujcych ciao niemiertelnego.
ROZDZIA TRZYDZIESTY
Zoey
- Zoey? Co... co si stao? - Stark usiowa jako poskada swoje
zmaltretowane ciao.
- Ciii, wszystko w porzdku. Kalony ju nie ma. Jestemy bezpieczni.
Odnalaz mnie wzrokiem i natychmiast mu ulyo. Osun si w moje
ramiona i pozwoli mi tuli swoj gow.
- To znowu ty. Nie jeste ju rozbita.
- Tak. To ja. - Dotknam jego policzka w jednym z nielicznych miejsc,
ktre nie byy zakrwawione, poamane ani posiniaczone. - Tym razem to ty
wygldasz na lekko potrzaskanego.
- Nie, Zo. Skoro ty jeste zdrowa, to i mnie nic nie bdzie. - Zakaszla, a z
otwartej rany w jego piersi popyna krew. Zamkn oczy, wykrzywiajc twarz
z blu.
O bogini! - pomylaam - jak on strasznie cierpi.
- wietnie - oznajmiam, starajc si, by zabrzmiao to jakby nigdy nic ale nie wygldasz za dobrze. Moe bymy tak wrcili do swoich cia? Oba na
nas czekaj, prawda?
Wstrzsna nim kolejna konwulsja. Oddycha pytko i z trudem, lecz
rozwar powieki i spojrza mi w oczy.
- Ty wr. Ja troch odpoczn, a potem ci dogoni.
Ogarna mnie panika.
- Daj spokj. Nie zostawi ci tu. Po prostu daj mi zna, gdy bdziesz
gotowy.
Zamruga kilkakrotnie, po czym wykrzywi usta w namiastce
obuzerskiego umieszku.
- Nie za bardzo wiem, jak wrci.
- Stark, bd powany! Jak moesz nie wiedzie?
- Powanie. Nie wiem.
- A jak si tu dostae?
Znw wykrzywi wargi.
- Przez bl.
Prychnam.
- W takim razie powrt powinien by atwy, bo teraz te troch ci boli.
- Owszem, ale na ziemi miaem stranika, ktrzy utrzymywa mnie na
granicy ycia i mierci. Nie mam pojcia, jak mu przekaza, e czas mnie
obudzi. A ty jak zamierzasz wrci?
Nawet nie musiaam si nad tym zastanawia. Odpowied przysza mi
rwnie naturalnie jak oddychanie.
pasie, by czu pod palcami napite minie tu pod skr plecw. Chciaam by
bliej niego. Chciaam wicej.
Odsun wargi od mojej szyi i jako zdoa si podwign. Oczy pony
mu namitnoci. Dysza ciko.
- Zoey, czy dasz mi co wicej ni tylko swoj krew? Czy chcesz, abym
by twoim stranikiem?
Przyjrzaam mu si dokadniej i zobaczyam w jego oczach co, czego
nigdy wczeniej nie widziaam. Zazdrosny i wcieky chopak, ktry opuci
mnie w Wenecji, znikn, ustpujc miejsca mczynie bdcemu kim wicej
ni wampirem czy nawet wojownikiem. Cho lea zmasakrowany w moich
ramionach, czuam w nim si, honor i odpowiedzialno.
- Stranikiem? - zapytaam w zamyleniu, dotykajc jego twarzy. - To w
niego si przemienie?
Ani na moment nie odwrci wzroku.
- Tak, o ile akceptujesz mnie w tej roli. Bez zgody swojej krlowej
stranik nie istnieje.
- Przecie ja nie jestem adn krlow.
Na jego popkanych wargach zagoci umieszek.
- Jeste moj krlow i niech szlag trafi kadego, kto twierdzi inaczej.
Umiechnam si.
- Przyjam ju twoje lubowanie wojownika.
Natychmiast spowania.
- To co innego, Zoey. Co wicej. To moe zmieni nasz zwizek.
Raz jeszcze dotknam jego twarzy. Nie bardzo rozumiaam, o co prosi,
ale wiedziaam, e potrzebuje ode mnie czego wicej i e to, co teraz powiem
lub zrobi, bdzie miao wpyw na nasze dalsze ycie. Bogini, podpowiedz mi
waciwe sowa - pomodliam si w duchu.
- Jamesie Stark, od tej pory akceptuj ci jako swego stranika wraz ze
wszystkim, co si z tym wie.
Odwrci gow i ucaowa wntrze mojej doni.
- W takim razie oddaj w twoje rce swj honor i ycie. Na zawsze, Zoey,
mj Asie, mo bann ri, moja krlowo.
Jego przysiga fizycznie mn wstrzsna. Mia racj: to byo co innego
ni lubowanie wojownika. Tym razem odniosam wraenie, e Stark podarowa
mi cz siebie, i wiedziaam, e beze mnie nigdy nie bdzie cay. Zwizana z
tym odpowiedzialno przestraszya mnie niemal tak bardzo, jak wzmocnia.
Ponownie przycignam jego usta do swojej szyi.
- We wicej, Stark. Pozwl mi ci wyleczy.
Jkn i przywar do mojej skry, gryzc mocniej - i wtedy stao si co
niewiarygodnego. Najpierw przepyna przeze mnie specyficzna moc
powietrza, ktra nastpnie przenikna do ciaa mojego stranika, a zadra z
rozkoszy wypeniony skbion energi ywiou. W tym samym momencie
poczuam na czole i policzkach znajomy sodki bl, a pod powiekami
Zoey
- Naprawd pikne - powiedziaam, patrzc na drzewo obwieszone
niezliczonymi paskami kolorowych tkanin. - Powtrz, jak si nazywa?
- Obwieszka - rzek Stark.
- Mao romantyczna nazwa jak na tak fajne drzewo.
- Z pocztku te tak mylaem, ale si przyzwyczaiem.
- O, spjrz na t wstk! Jaka byszczca! - Wskazaam zoty paseczek,
ktry dopiero co si pojawi i w odrnieniu od pozostaych nie by zwizany z
adnym innym, lecz spywa w d, a znalaz si bezporednio nad naszymi
gowami.
Stark wycign rk i schwyci go, po czym poda mi, ebym moga
dotkn jego gadkiej faktury.
- To ona poprowadzia mnie do ciebie.
- Serio? Przypomina zot nitk.
- Tak, mnie te skojarzya si ze zotem.
- I znalaze mnie, idc za ni?
- Tak.
- C, w takim razie sprawdmy, czy znw zadziaa - powiedziaam.
- Mw mi tylko, co robi. Jestem na twoje rozkazy. - Stark skoni mi si
z wesoym byskiem w oku.
- Przesta si wygupia. To powana sprawa.