Professional Documents
Culture Documents
Riordan Rick - Percy Jackson I Bogowie Olimpijscy - 03 - Klątwa Tytana
Riordan Rick - Percy Jackson I Bogowie Olimpijscy - 03 - Klątwa Tytana
ROZDZIA I
BARDZO NIEUDANA AKCJA
RATUNKOWA
zewntrz.
- Rewelka. Bdzie nieza zabawa.
Westover Hall wyglda jak zamek zego rycerza. Zbu-dowany
z czarnego kamienia, mia wieyczki i okienka strzelnicze oraz
ogromn, dwuskrzydow drewnian bram. Sta na onieonym
skalnym urwisku, z ktrego roztacza si widok na oszroniony
las z jednej strony i stalowoszary, sztormowy ocean z drugiej.
- Na pewno nie chcesz, ebym zaczekaa? - spytaa mama.
- Na pewno, mamo, dzikuj - odpowiedziaem. - Nie mam
pojcia, ile nam to zajmie. Damy sobie rad.
- A jak zamierzacie wri? Bd si niepokoia, Percy.
Miaem nadziej, e si nie rumieni. Wystarczajcym
obciachem byo ju to, e mama musiaa mnie dowie na pole
bitwy.
- Wszystko bdzie dobrze, prosz pani - Annabeth
umiechna si uspokajajco. Na jasnych wosach nosia
narciarsk czapeczk, a jej oczy miay ten sam odcie co ocean.
- Bdziemy go pilnoway.
Mama najwyraniej rozlunia si nieco. Uwaa Anna-beth za
najrozsdniejsz z grupy herosw, ktrzy doyli smej klasy.
Jest przekonana, e to ona zawsze chroni mnie przed nag
mierci. W sumie ma racj, ale to jeszcze nie znaczy, e mnie
te ma si to podoba.
- Dobrze, soneczka - powiedziaa mama. - Macie wszy-stko,
co trzeba?
- Tak, prosz pani - odrzeka Thalia. - Dzikujemy za
podwiezienie.
- Moe jednak jeszcze dodatkowy sweter? A macie
numer mojej komrki?
- Mamo...
- Zabrae ambrozj i nektar, Percy? I zot drahm, w razie
ROZDZIA II
ZASTPCY DYREKTORA WYRASTA
WYRZUTNIA RAKIET
ROZDZIA III
BIANCA DI ANGELO PODEJMUJE
DECYZJ
wasne nogi.
- Ale, oczywicie! Chod Nico!
Po chwili oddalili si w kierunku lasu, dyskutujc o punktach
ataku, modyfikatorach uzbrojenia obronnego i tym podobnych
dziwactwach. Artemida zabraa komple-tnie zdezorientowan
Biank na spacer wzdu urwiska. owczynie tymczasem
rozpakowyway swoje plecaki i rozbijay obz.
Zoe rzucia Thalii jeszcze jedno zowrogie spojrzenie, po czym
odesza, eby dopilnowa dziewczyn.
Gdy tylko si oddalia, Thalia tupna nog ze zoci.
- Ale one s bezczelne, te owczynie! Wydaje im si, e s...
Ech!
- Zgadzam si z tob - powiedziaem. - Nie ufam...
- Och zgadzasz si ze mn? - Tym razem Thalia zwrci-a
swoj zo na mnie. - A co sobie wyobraae w tej sali
gimnastycznej, Percy? e w pojedynk dasz rad panu
Cierniakowi? Wiedziae, e jest potworem! Gdy-bymy
trzymali si razem, moglibymy pokona go bez
interwencji owczy. Annabeth nie musiaaby zgin. Przyszo
ci to do gowy?
Zacisnem zby. Przychodzio mi do gowy troch nieprzyjemnych odpowiedzi i nawet odpyskowabym jej, gdyby
mojego wzroku nie przykuo co niebieskiego, co leao w
niegu pod moimi stopami. Niebieska bejsbo-lwka Annabeth.
Thalia zamilka. Otara z z policzka, odwrcia si i
pomaszerowaa przed siebie, pozostawiajc mnie same-go nad
lec w niegu podeptan czapeczk.
owczynie rozoyy biwak w kilka minut. Siedem du-ych
namiotw, wszystkie ze srebrzystego jedwabiu, otaczao p-
- No, tak.
- W takim razie pewnie wietnie surfujesz?
Spojrzaem na Grovera, ktry z trudem powstrzymy
wa si od miechu.
- Rany, Nico - powiedziaem. - Nigdy nie prbowaem.
Zasypa mnie pytaniami. Czy duo kc si z Thali, skoro
ona jest crk Zeusa? (Nie odpowiedziaem). Skoro matk
Annabeth jest Atena, bogini mdroci, to dlacze- go Annabeth
nie wymylia czego mdrzejszego ni spadanie z klifu?
(Zdoaem powstrzymac si od udusze-nia go za to pytanie). Czy
Annabeth jest moj dziewczy- n? (Po tym pytaniu miaem
ochot woy dzieciaka do worka po misie i rzuci na poarcie
wilkom).
Uznaem, e lada moment zapyta mnie o statystyki ataku i
cakowicie si zaami, ale w tej chwili pojawia si Zoe
Nightshade.
- Percy Jacksonie.
Miaa ciemnobrzowe oczy i lekko zadarty nos. Z t srebrn
przepask i dumnym wyrazem twarzy wyglda-a tak krlewsko,
e musiaem si powstrzyma, eby nie usi prosto i nie
powiedzie "Tak, pani". Przygl-daa mi si z niesmakiem,
jakbym by koszem z brudn bielizn, ktry kazano jej
przynie.
- Pjd ze mn - powiedziaa. - Pani Artemida pragnie z tob
rozmawia.
Zoe doprowadzia mnie do ostatniego namiotu, ktry nie rni
si niczym od pozostaych, i gestem wskazaa, ebym wszed do
rodka. Bianca di Angelo siedziaa obok tej rudowosej
dziewczyny - wci nie mogem si przyzwyczai do nazywania
jej Artemid.
W namiocie byo ciepo i wygodnie. Podog pokryway
jedwabiste dywany i poduszki. W samym rodku sta zoty
trjng, na ktrym pon najwidoczniej niczym niezasilany i
niedymicy ogie. Za plecami bogini, na stojaku z
polerowanego dbowego drewna lea jej wie-lki srebrny uk,
wyrzebiony tak, e przypomina rogi gazeli. Na cianach
wisiay skry zwierzce: czarny niedwied, tygrys i kilka
innych, ktrych nie byem w stanie rozpozna. Wyobraaem
sobie, e obroca praw zwierzt dostaby ataku serca na widok
tych rzadkich skr, ale moe skoro Artemida jest bogini
oww, potrafi uzupeni wszystko co ustrzeli. Zobaczyem
kole-jn skr, lec tu koo niej, i uwiadomiem sobie, e
jest to ywe zwierz -jele o byszczcej sierci i sre-brnych
rogach. Jego gowa spoczywaa spokojnie na jej kolanach.
- Witaj, Percy Jacksonie.
Usiadem naprzeciwko niej na pododze namiotu. Artemida
przygldaa mi si, a poczuem si niepew-nie. Miaa bardzo
dojrzae oczy jak na tak mod dziewczyn.
- Dziwi ci mj wiek? - spytaa.
- Yyy... Troszk.
- Mogabym ci si ukazac jako dorosa kobieta albo pomie,
albo te cokolwiek innego, na co miaabym ochot, ale t posta
lubi najbardziej. To redni wiek moich owczy, oraz
wszystkich modych dziewczt, ktrych jestem opiekunk,
zanim zejd na z drog.
- Zejd na z drog?
- Dorosn. Zaczn si podkochiwa w chopakach. Stan si
gupie, wiecznie czym zajte, niepewne. Zapomn o samych
sobie.
-Aha.
Cierniak.
- No... "Nienawidz gimnazjalnych potacwek".
- Nie, nie. Potem.
- Powiedzia, e jaki Genera ma mi wszystko wytumaczy.
Zoe zblada. Zwrcia si do Artemidy, eby co powie-dzie,
ale bogini uniosa rk.
- Mw dalej, Percy - polecia.
- No, a potem Cierniak mwi co o Wielkim Smaeniu...
- Gotowaniu - poprawia mnie Bianca.
- Tak. I powiedzia: "Wkrtce bdzie wrd nas najwa
niejszy z potworw - ten, ktry sprowadzi zagad na Olimp".
Bogini siedziaa tak nieruchomo, e rwnie dobrze moga by
posgiem.
- Moe kama - dorzuciem.
Artemida pokrcia przeczco gow.
- Nie, nie kama. Za pno dostrzegam znaki. Musz
rozpocz owy na tego potwora.
Zoe wygldaa tak, jakby bardzo staraa si nie ba.
Skina gow.
- Ruszymy natychmiast, pani
- Nie, Zoe. Tym razem musz zapolowa sama.
- Ale, Artemido...
- To zadanie jest zbyt niebezpieczne nawet dla owczy.
Wiesz, gdzie musz rozpoczc poszukiwania. Nie moecie tam
ze mn pj.
- Jak... Jak sobie yczysz, pani.
- Odnajd tego potwora - przyrzeka Artemida. - I
przyprowadz go z powrotem na Olimp do zimowego
przesilenia. To powinno przekona Rad Bogw, w jakim
znalelimy si niebezpieczestwie.
- Wiesz, czym jest ten potwr? - spytaem.
ROZDZIA
IV
w...
Na horyzoncie pojawi si nagy rozbysk wiata. Uderzenie
ciepa.
- Nie patrz - poradzia mi Artemida. - Niech on najpierw
zaparkuje.
Zaparkuje?
Odwrciem oczy i zobaczyem, e pozostali robi to samo.
wiato i ciepo narastay, a w kocu miaem wraenie, e moja
zimowa kurtka roztopi si na mnie. A potem zupenie nagle
wiato zgaso.
Podniosem wzrok. I nie uwierzyem wasnym oczom. To by
mj samochd. To znaczy raczej samochd moich marze.
Czerwony kabriolet maserati spyder. By tak wspaniay, e bi
od niego blask. A potem uwiadomiem sobie, e to byszczy
rozgrzany metal. Wok maserati nieg wytopi si w idealne
koo, co wyjania fakt, e staem teraz na zielonej trawie i
miaem mokro w butach.
Kierowca z umiechem wysiad z samochodu. Wyglda na
jakie siedemnacie albo osiemnacie lat i przez ua-mek
sekundy miaem nieprzyjemne wraenie, e patrz na Luke'a,
mojego starego wroga. Ten chopak mia takie same jasne wosy
i by w taki sam naturalny spo-sb przystojny. Ale to nie by
Luke. Ten go by wyszy i nie mia na twarzy blizny jak Luke.
Umiecha si sze-rzej i radoniej. (Luke ostatnimi czasy
gwnie krzywi si drwico). Mia na sobie dinsy, trampki i
podkoszu-lek bez rkaww.
- Rany - mrukna Thalia. - Ale on jest boski...
- Jest bogiem - powiedziaem.
- Nie to miaam na myli.
- Moja maa siostrzyczka! - zawoa Apollo. Gdyby mia
jeszcze bielsze zby, mgby nas olepi bez tego sone-cznego
ROZDZIA V
ZAMAWIAM PODWODN ROZMOW
TELEFONICZN
Wstaem od stou.
- Percy - w gosie Chejrona brzmiao powane ostrzee-nie. W
gbi serca wiedziaem, e nie naley zadziera z Panem D. On
nie odpuci nawet takiemu impulsywne-mu dziecku z ADHD
jak ja. Ale byem tak wcieky, e si nie przejmowaem.
- Wcale si nie zmartwisz, jeli stracisz kolejnego obozowicza
- oznajmiem. - Najbardziej by chcia, eby
my wszyscy znikli!
Kierownik obozu stumi ziewnicie.
- Jakie wnioski?
- Tak - burknem. - To, e ci tu zesali za kar, nie znaczy,
e musisz by leniwym burakiem! To rwnie twoja cywilizacja.
Moe zechciaby nam choc troszk pomc!
Przez chwil trwaa absolutna cisza, w ktrej sycha byo
jedynie trzask ognia. wiato odbijao si w oczach Pana D.
nadajc mu zowrogi wygld. Otworzy usta, eby co
powiedzie - zapewne jakie przeklestwo, ktre miao mnie
zmie z powierzchni ziemi - kiedy do pokoju wpad Nico a za
nim Grover.
- ALE SUPER! - krzykn Nico wycigajc rce do Chejrona.
- Jeste... Jeste centaurem!
Chejron zmusi si do nerwowego umiechu.
- Tak, panie di Angelo, owszem. Aczkolwiek wol t ludzk
form na wzku podczas pierwszych spotka.
- A ty, rany! - Nico przenis wzrok na Pana D. - Ty jeste ten
kolo od wina? Niemoliwe!
Pan D. odwrci wzrok ode mnie i rzuci chopcu niena-wistne
spojrzenie.
- Kolo od wina?
- Dionizos, zgadza si? O, rany! Mam twoj figurk.
- Moj figurk?
- Jak wojn?
Tyson westchn. Wysun ostrze miecza przez okno i wod
wypenia chmura bbelkw. Kiedy wcign miecz z powrotem
do kuni, metal by zimny.
- Stare duchy morza sprawiaj kopoty. Ajgajon. Okea-nos.
Tacy rni.
Co tam mi witao. Mia na myli tych niemiertel-nych,
ktrzy rzdzili morzami w czasach Tytanw. Zanim wadz
przejli Olimpijczycy. To, e zaczli pod-nosi gowy teraz,
kiedy Pan Kronos i jego poplecznicy roli w si, nie wryo
nic dobrego.
- Czy mog jako pomc? - spytaem.
Tyson pokrci smtnie gow.
- Stawiamy nereidy pod bro. Do jutra potrzebne bdzie dla
nich tysic mieczy. - Spojrza na swoje ostrze i westchn. Dawne duchy opiekuj si z odzi.
- Masz na myli "Ksiniczk Andromed"? - wybau-szyem
oczy. - Statek Luke'a?
- Tak. Bardzo ciko go znale. Chroni go przed sztormami
taty. Inaczej dawno by go rozwali.
- Rozwalenie go to niezy pomys.
Tyson przechyli gow, jakby co innego przyszo mu do
gowy.
- Annabeth! Jest z tob?
- Eee, no... - Serce ciyo mi jak kula od krgli. Tyson uwaa
Annabeth za najwspanialsz rzecz na wiecie zaraz po male
orzechowym (on uwielbia maso orzecho-we). Nie miaem serca
powiedzie mu, e zagina. Za-czby paka tak, e zapewne
zgasiby wszystkie pale-niska w kuni.
- No, nie. Nie ma jej tu w tej chwili.
- Pozdrw j ode mnie! - Rozpromieni si. - Pozdrw
Annabeth!
- Jasne. - Ledwie przeszo mi to przez gardo. - Pozdro-wi.
- I nie przejmuj si z odzi, Percy. Ona odpywa.
- Co masz na myli?
- Kana Panamski! To bardzo daleko.
Zmarszczyem brwi. Dlaczego Luke zabiera ten prze-siknity
demonami liniowiec a tam? Kiedy go ostatnio widzielimy,
pywa wzdu Wybrzerza Wschodniego, rekrutujc herosw i
musztrujc armi potworw.
- Okej - powiedziaem, ale wcale nie czuem si w porzdku. To... dobrze. Chyba.
W gbi kuni jaki niski gos rykn co, czego nie
zrozumiaem. Tyson si wzdrygn.
- Musz wraca do pracy. Inaczej szef si wcieknie.
Powodzenia, bracie.
- Okej, przeka tacie...
Zanim zdyem dokoczy, obraz zamigota i zgas. Byem
sam w moim domku, jeszcze bardziej osamotnio-ny ni
wczeniej.
Przy kolacji byem bardzo nieszczliwy.
Oczywicie jedzenie byo wspaniae jak zawsze. Trudno, eby
byo inaczej, jeli si ma miso z grilla, pizz i
samonapeniajce szklanki na napoje. Pochodnie i paleniska
zapewniaj otwartemu pawilonowi ciepo. Ale regua jest taka,
e siedzi si przy stoach z wsp-mieszkacami domkw, co
oznacza, e ja siedz sam
przy stoliku Posejdona, Thalia sama przy stoliku Zeusa, i nie
moemy usic razem. Przepisy obozowe. Hefajs-tos, Ares i
Hermes mieli po kilka osb. Nico usiad z bracmi Hood,
ROZDZIA VI
swj sen.
W naszej druynie by Beckendorf i jeszcze dwch chopakw
od Hefajstosa, kilka osb z domku Aresa (wci nie mogem si
przyzwyczaic do nieobecnoci Cla-risse), bracia Hood i Nico z
domku Hermesa oraz kilkoro dzieciakw od Afrodyty.
Zdziwiem si, e domek Afro-dyty w ogle chcia brac udzia w
zabawie. Oni zazwy-czaj trzymali si z boku, rozmawiajc we
wasnym
gronie i przegldajc si w rzece, ale kiedy dowiedzieli si, e
bdziemy gra przeciwko owczyniom, niespo-dziewanie
postanowili doczy.
- Ja im dam, mwi: "mio jest aosna" - mrukna Silena
Beauregad, zapinajc zbroj. - Zetr je na proch!
No i bylimy jeszcze ja i Thalia.
- Ja si zajm atakiem - zaproponowaa Thalia - a ty we
obron.
- Eee - powiedziaem niepewnie, poniewa wanie
zamierzaem wysunc podobn propozycj, tyle e z
odwrconymi rolami. - Nie wydaje ci si, e ze swoj tarcz i w
ogle bdziesz lepsza w obronie?
Thalia miaa ju Egid przypit do ramienia i nawet ludzie z
naszej druyny omijali j szerokim ukiem, mimowolnie
uchylajc si przed spiow gow Meduzy.
- Wiesz, uznaam, e ona bdzie lepsza w ataku
-odpowiedziaa Thalia. - A poza tym masz wiksze
dowiadczenie w obronie.
Nie byem pewny, czy sobie ze mnie kpi. Moje dowiadczenie
w obronie podczas bitwy o sztandar byo doc fatalne. W czasie
mojego pierwszego pobytu na obozie Annabeth wystawia mnie
jako rodzaj przynty, co skoczyo si tak, e omal nie
wykrwawiem si na mier i nie zostaem
magiczne. Na pozycje!
- Super - szepn koo mnie Nico. - Jakie przedmioty
magiczne? Ja te jaki dostan?
Miaem wanie przekaza mu smutn wiadomo, e nie
dostanie, kiedy odezwaa si Thalia.
- Niebiescy za mn!
Wznielimy okrzyk i pobieglimy za ni. Musiaem niele si
wysila, eby j dogoni, na dodatek potkn-em si o czyj
tarcz, wic rednio wygldaem na wspdowodzcego. Raczej
na totaln ajz.
Osadzilimy sztandar na szczycie Pici Zeusa. Jest to sterta
gazw na samym rodku zachodniego lasu, ktra -jeli spojrzec
na ni pod odpowiednim ktem - wyglda jak wielka pic
wystajca z ziemi. Kiedy popa-trzy si z drugiej strony,
przypomina raczej stert jele-nich odchodw, ale Chejron nie
pozwala nam nazywa tego miejsca Kup ajna, zwaszcza
odkd zostao naz-wane na cze Zeusa, ktry nie odznacza si
nadmier-nym poczuciem humoru.
W kadym razie byo to wietne miejsce na sztandar. Na
grny gaz siedmiometrowej wysokoci naprawd trudno si
wspi, wic sztandar by dobrze widoczny, zgdonie z zasadami,
i nie miao wielkiego znaczenia, e stranikom nie wolno byo
podej bliej ni na dziesi metrw.
Ustawiem Nica na stray z Beckendorfem i brami Hood,
zakadajc, e w ten sposb bdzie bezpieczny i nie bdzie
przeszkadza.
- Wysyamy przynt na lew stron - powiedziaa naszej
druynie Thalia - Silena, ty prowadzisz.
- Tak jest!
- We Laurel i Jasona. Oni dobrze biegaj. Okrcie szeroko
owczynie i postarajcie si odcign ich jak najwicej. Ja
ROZDZIA VII
NIENAWIDZ MNIE WSZYSCY OPRCZ
KONIA
przygotowa.
- Czyby sugerowaa, e bogowie nie potrafi wsp
pracowa, moda damo? - spyta Dionizos.
- Tak, Panie Dionizosie.
Pan D. skin gow.
- Tylko si upewniaem. Masz oczywicie racj. Jedmy dalej.
- Musz si zgodzi z Zoe - powiedzia Chejron. - Obecno
Artemidy podczas zimowej narady jest kluczo-wa. Mamy
zaledwie tydzie na jej odnalezienie. I, co by moe jeszcze
waniejsze, odnalezienie potwora, na ktrego polowaa. Na
pocztek musimy ustali skad wyprawy.
- Trzy plus dwa - powiedziaem.
Wszyscy zwrcili na mnie wzrok. Nawet Thalia zapomniaa, e nie istniaem.
- Ma nas byc picioro - powiedziaem, nieco skrpowa-ny. Trzy owczynie, dwie osoby z Obozu Herosw. To chyba
sprawiedliwe.
Thalia i Zoe wymieniy spojrzenia.
- No - odezwaa si Thalia. - To nawet ma sens.
Zoe prychna.
- Wolaabym zabra wszystkie owczynie. Bdziemy
potrzebowac wsparcia.
- Bdziecie szli po ladach bogini - przypomnia jej Chejron. Musicie porusza si szybko. Nie ulega wtpliwoci, e
Artemida znalaza trop tego rzadkiego potwora, czymkolwiek on
jest, i ruszya na zachd. Wy musicie uczyni tak samo. Tu
przepowiednia jest jasna: zagada Olimpu wskae drog. Co
powiedziaabym wasza mistrzyni? "Zbyt wiele owczy zatrze
trop". Lepsza jest maa grupka.
Zoe wzia do rki paletk do ping-ponga i wpatrywaa si w
ni tak, jakby rozwaaa, komu przywalic naj-pierw.
ROZDZIA VIII
SKADAM NIEBEZPIECZN OBIETNIC
ROZDZIA IX UCZ
SI HODOWLI ZOMBI
Jeli si lata na pegazie za dnia i nie jest si do ostro-nym,
atwo mona spowodowa powany wypadek dro-gowy na
autostradzie wiodcej na Long Island. Musia-em utrzymywa
Mrocznego na wysokoci chmur, ktre na szczcie, jak to zim,
wisiay nisko. Lecielimy zyg-zakiem, starajc si nie straci z
oczu biaej furgonetki Obozu Herosw. Na ziemi byo zimno, a
w powietrzu wrcz lodowato: marzncy deszcz ku w skr.
aowaem, e nie mam przy sobie tej trzymajcej ciepo
pomaraczowej bielizny, ktr mona byo kupi w obozowym
sklepiku. Choc po caej tej historii z Phoebe i zatrutym krwi
centaura podkoszulkiem nie byem pewny, czy kiedykolwiek
jeszcze zaufam tej marce.
Dwa razy furgonetka znikna nam z pola widzenia, ale byem
znik w chmurach.
Spojrzaem w kierunku biaej furgonetki. Wszyscy wysiadali.
Grover wskaza na jeden z wielkich budyn-kw przy parku
National Mall. Thalia skina gow i caa czwrka ruszya pod
wiatr - lodowaty wiatr.
Poszedem za nimi i zamarem.
Przecznic dalej otwary si drzwiczki czarnej limuzy-ny.
Wysiad z niej szpakowaty mczyzna ostrzyony na rekruta.
Nosi ciemne okulary i czarny paszcz. Jasne, w Waszyngtonie
mija si takich codziennie. Ale ja uwiadomiem sobie, e
widziaem ten samochd kilka-krotnie na autostradzie, jak jecha
na poudnie. ladem furgonetki.
Facet wycign komrk i co do niej powiedzia. Nastpnie
rozejrza si dookoa, jakby sprawdzajc, czy wszystko w
porzdku, i ruszy przez park w kierunku moich przyjaci.
A oto najgorsza wiadomo: kiedy si odwrci ku mnie,
rozpoznaem jego twarz. To by pan Cierniak, mantikora z
Westover Hall.
Nie zdejmujc bejsbolwki niewidki, ledziem go z pewnej
odlegoci. Serce walio mi jak motem. Skoro on przey upadek
z klifu, to Annabeth zapewne te. Moje sny okazay si prawd.
Annabeth yje i jest w niewoli.
Cierniak trzyma si z dala od moich przyjaci, stara-jc si
pozosta niezauwaonym.
W kocu Grover przystan przed budynkiem na ktrym
widnia napis: NARODOWE MUZEUM LOTNICTWA I
PRZESTRZENI KOSMICZNEJ. Oddzia Instytutu Smithsona!
Byem tam milion lat temu z mam i wszystko wtedy wydawao
mi si takie ogromne.
nadadz.
Zasadzi je w ziemi, w sumie dwanacie. Nastpnie podnis
konewk. Pokropi ziemi czerwonym pynem, odrzuci
konewk i rozoy szeroko ramiona.
- Rosnc!
Ziemia zadraa. Z gleby wysuna si kocista rka, chwytajc
powietrze. Genera spojrza ku galeryjce.
- Szybko, macie trop?
- Jasssne, panie - sykna jedna z wowych kobiet, wycigajc
chustk ze srebrzystej tkaniny, podobnej do tego, w co ubieray
si owczynie.
- Doskonale - powiedzia Genera. - Jak moi wojownicy zapi
trop,bd za nim i bez wytchnienia. Nic ich nie powstrzyma,
adna bro znana herosom czy owczy-niom. Rozedr
owczynie i ich sprzymierzecw na
strzpy. Rzu to tutaj!
W chwili gdy wymawia te sowa, z ziemi wyskoczyy
szkielety. Byo ich dwanacie, po jednym na kadego zba
zasianego przez Generaa. Nie wyglday wcale jak
halloweenowe kociotrupy, ktre oglda si w tanich horrorach.
Na moich oczach obrastay skr, zamienia-jc si w ludzi.
Mieli matow, szar skr i te oczy, a ubrani byli w
nowoczesne ciuchy, obcise szare koszulki, panierkowe spodnie
i wojskowe buty. Jeli nie przygl-dao si im zbyt dokadnie,
mona byo nawet wzic ich za zwykych ludzi, ale ich ciaa
byy przezroczyste, a pod spodem byo wida lnice koci jak
na przewietleniu.
Jeden z nich spojrza prosto na mnie, wpatrujc si zimnym
wzrokiem, a ja wiedziaem, e nie oszuka ich adna czapka
niewidka.
ROZDZIA X
ROZWALAM KILKA RAKIET
Pdzc przez trawnik, nie miaem si obejrze. Wpad-em do
Muzeum Lotnictwa i Przestrzeni Kosmicznej i zdjem
bejsbolwk niewidk, kiedy tylko przedostaem si przez kas i
szatni.
Gwna cz muzeum to ogromna sala z rakietami i
samolotami zawieszonymi pod sufitem. Wok biegn trzy
galeryjki, eby mona byo oglda eksponaty z rnej
wysokoci. Nie byo tu wielu ludzi, zaledwie kilka rodzin i
jakie nieliczne grupki dzieci, zapewne na wi-tecznych
wycieczkach. Chciaem wrzasnc do nich wszy-stkich, eby
szybko std uciekali, ale uznaem, e za- zapewne zostabym za
to aresztowany. Musiaem naj-pierw znale Thali, Grovera i
owczynie. Szkielety
mogy w kadej chwili dostac si do muzeum, a nie przypuszczaem, e zadowol si suchawkami z nagranym
przewodnikiem.
Wpadem na Thali - dosownie. Gnaem po rampie wiodcej
na najwyszy balkonik i zderzyem si z ni, wpychajc j do
kapsuy kosmicznej z programu Apollo.
Grover krzykn zaskoczony.
Zanim zdoaem odzyska rwnowag, Zoe i Bianca napiy
uki, mierzc w moj klatk piersiow. uki pojawiy si znikd.
Kiedy Zoe zorientowaa si, kim jestem, nadal nie zamierzaa
opuci broni.
- Ty! Jak miesz si tu pokazywa!
- Percy! - zawoa Grover. - Dziki bogom!
Zoe rzucia mu wcieke spojrzenie, a si zaczerwieni.
- To znaczy: ojej. Nie powinno ci tu byc!
- Luke - powiedziaem, z trudnem apic oddech. - On tu jest.
Gniew w oczach Thalii natychmiast wyparowa. Poo-ya do
na swojej srebrnej bransoletce.
- Gdzie?
Opowiedziaem im o tym, co widziaem w Muzeum Historii
Naturalnej, o panu Cierniaku, Luke'u i Genera-le.
ROZDZIA XI
GROYER DOSTAJE LAMBORGH1NI
Przejedalimy wanie przez Potomak, kiedy dostrze-glimy
helikopter. Bya to smuka, czarna wojskowa ma-szyna, taka
sama, jak widzielimy nad Westover Hall. I leciaa prosto na
nas. - Znaj furgonetk - powiedziaem. - Musimy j porzu-ci.
w to uwierzy, ale...
- Zrobi wszystko, co bdzie trzeba.
- Nawet jeli to oznacza zabicie go?
- Bd tak miy - powiedziaa - i wysid z mojego samochodu.
Czuem si tak fatalnie, e nie protestowaem.
Ale kiedy ju wysiadaem, odezwaa si znowu.
- Percy.
Obrciem si i zobaczyem, e ma zaczerwienione oczy, choc
nie byem w stanie oceni, czy to z gniewu czy ze smutku.
- Annabeth te rozwaaa doczenie do owczy. Moe
powiniene si zastanowi, dlaczego.
Zanim zdyem odpowiedzie, podniosa szyb, odcinajc si
ode mnie.
Usiadem na miejscu kierowcy w lamborghini Grovera, ktry
spa na tylnych siedzeniach. Nie prbowa ju robic wraenia na
Zoe i Biance grna piszczakach po tym, jak zagra Poison Ivy i
tytuowy trujcy bluszcz wyrs z kratki klimatyzacji w ich
lexusie.
Przygldaem si zachodzcemu socu i mylaem o
Annabeth. Baem si zasn. Nie chciaem mylec o tym, co
mogoby mi si przynic.
- Och, nie bj si snw - odezwa si gos koo mnie.
Obejrzaem si. Jako nie zdziwia mnie obecno bezdomnego
ze stacji kolejowej na siedzeniu pasaera. Jego dinsy byy tak
sprane, e niemal biae. Paszcz mia potargany, z wystajcym
przez dziury ociepleniem. Wyglda troch jak pluszowy mi
rozjechany przez ciarwk.
- Gdyby nie sny - oznajmi - nie wiedziabym poowy tego
wszystkiego, co wiem o przyszoci. S o niebo lepsze od
olimpijskich tabloidw.
Odchrzkn, po czym unis rce w dramatycznym gecie.
Transfery snw w moich uszach Download prawdy
rdo dobrych newsw
- Apollo? - domyliem si, bo uznaem, e nikt inny nie byby
w stanie uoy rwnie zego haiku.
Pooy palec na ustach.
- Jestem tu incognito. Mw mi Fred.
- Bg o imieniu Fred?
- No, wiesz... Zeus opiera si przy pewnych zasadach. Rce
precz od ludzkich misji. Nawet kiedy dzieje si co naprawd
niedobrego. Ale nikt nie bdzie krzywdzi mojej maej
siostrzyczki. Nikt.
- To ty moesz nam pomc?
- Ciii. Ju pomogem. Nie wygldae na zewntrz?
- Ten pocig. Jak szybko jedziemy?
Apollo si zamia.
- Wystarczajco szybko. Niestety mamy mao czasu. Ju
prawie noc, ale myl, e pokonalicie do tej pory spory kawaek
Ameryki.
- A gdzie jest Artemida?
Jego twarz spospniaa.
- Wiem duo i duo widz. Niestety, tego nie wiem nawet ja.
Ona... Jest przede mn ukryta. Nie podoba mi si to.
- A Annabeth?
Zmarszczy brwi.
- Ach, masz na myli t, ktr stracilicie? Hmmm. Nie wiem.
Usiowaem si nie denerwowa. Wiedziaem, e powa-ne
traktowanie miertelnikw sprawia bogom spore kopoty, nawet
On nas znajdzie!
Bya noc. Nad nami byszczay miliony gwiazd. Biegli-my
przez wysok traw, a zapach tysicy najrniej-szych kwiatw
sprawia, e krcio mi si w gowie. To by przepikny ogrd,
ale ta dziewczyna cigna mnie dalej, jakby grozia nam mier.
- Nie boj si - usiowaem jej powiedzie.
- A powiniene! - odkrzyknla, cignc mnie dalej. Mia-a
dugie, ciemne wosy splecione na karku. Jej jedwab-na szata
lnia lekko w wietle gwiazd.
Bieglimy po zboczu wzgrza. Dziewczyna pocigna mnie na
kolczasty krzak i upadlimy na ziemi, dyszc ciko. Nie
miaem pojcia, czego ona si tak boi. Ogrd wydawa si
bardzo spokojny.
A ja czuem si. Wiksz ni kiedykolwiek w yciu.
- Nie musimy ucieka - powiedziaem jej. Mj gos brzmia
gbiej i bardziej zdecydowanie. - Pokonaem tysice potworw
goymi rkami.
- Ale nie tego - odrzeka. - Ladon jest zbyt potny. Musisz
pj dookoa, na wzgrze, do mojego ojca. To jedyna droga.
Zaskoczya mnie troska w jej gosie. Ona bya napraw-d
zaniepokojona, jakby zaleao jej na mnie.
- Nie ufam twojemu ojcu - powiedziaem.
- I susznie - przytakna dziewczyna. - Bdziesz mu-sia go
oszuka. Ale nie moesz po prostu wzi nagrody. Umrzesz.
Zamiaem si.
- Dlaczego wic mi nie pomoesz, licznotko?
- Ja... Ja si boj. Ladon mnie zatrzyma. Moje siostry, jeli si
dowiedz... wydziedzicz mnie.
- No to nie mam innego wyjcia - wstaem, zacierajc rce.
- Zaczekaj - powiedziaa dziewczyna.
Sprawiaa wraenie, jakby bia si z mylami. A potem
ROZDZIA XII
SNOWBOARD Z WIEPRZEM
Biank. Wcale nie bya taka za. W ka-dym razie bya znacznie
milsza od Zoe Nightshade.
- Jak to z wami byo, z tob i Nico? - zapytaem. - Gdzie
chodzilicie do szkoy przed Westover Hall?
Zmarszczya brwi.
- To bya chyba jaka szkoa z internatem w Waszyng-tonie.
Wydaje mi si to tak bardzo dawno.
- Nigdy nie mieszkalicie z rodzicami? Mam na myli waszego
miertelnego rodzica.
- Powiedziano nam, e nasi rodzice nie yj. W banku jest
fundusz powierniczy dla nas. Mnstwo pienidzy, z tego co si
domylam. Co jaki czas odwiedza nas praw-nik i sprawdza,
czy wszystko w porzdku. A potem Nico i ja musielimy
opucic tamt szko.
- Dlaczego?
Widac byo, e wysila pamic.
- Musielimy dokd pojecha. Pamitam, e to byo bardzo
wane. Podrowalimy bardzo daleko. I przez kilka tygodni
mieszkalimy w hotelu. A potem... Nie wiem. Pewnego dnia
przyszed po nas inny prawnik. Powiedzia, e ju czas, ebymy
wyjechali. Zawiz nas
z powrotem na wschd, przez Waszyngton. A potem na pnoc
do Maine. Wtedy zaczlimy chodzi do Westover Hall.
Bya to dziwna opowie. Ale z drugiej strony Bianca i Nico
byli dziemi pkrwi. Nic normalnego nie miao prawa ich
spotka.
- Opiekowaa si bratem przez cay ten czas? - zapyta-em. Bylicie sami?
Potwierdzia.
- Dlatego tak bardzo chciaam przyczyc si do ow-czy.
Wiem, e to samolubne, ale chciaam mie wasne ycie i
- Grover, kubek!
Grover upuci pomalowany w ptaki kubek z kaw. Nagle ptaki
oderway si od naczynia i odleciay - stado malekich gobi.
Mj gumowy szczur pisn, zsun si z barierki i uciek midzy
drzewa - mia prawdziw sierc i prawdziwe wsiki.
Grover upad na ziemi obok swojej kawy, ktra paro-waa w
zetkniciu ze niegiem. Zebralimy si wok niego, usiujc go
obudzic. Jkn, ale jego oczy biegay nieprzytomnie.
- Hej! - zawoaa Thalia, nadbiegajc od strony ulicy. - Ja
tylko... Co si stao Groverowi?
- Nie mam pojcia - odpowiedziaem. - Zemdla.
- Uuuch -jkn satyr.
- Podniecie go! - zakomenderowaa Thalia. Z wczni w rku
ogldaa si za siebie, jakby kto j goni. - Musi-my std
ucieka.
Dobieglimy do granicy miasta, zanim pojawili si dwaj pierwsi
szkieletowi wojownicy. Wynurzyli si spomidzy drzew,
rosncych po obu stronach ulicy. Zamiast sza-rych panterek
mieli teraz na sobie granatowe mundury policji stanowej
Nowego Meksyku, ale ich skra pozosta-waa przezroczycie
szara, a oczy tawe.
Wycignli pistolety. Przyznaj, mylaem, e strzela-nie z
broni palnej jest fajne, ale zmieniem zdanie, kiedy szkielety
wymierzyy swoje pistolety we mnie.
Thalia uderzya swoj bransoletk. Egida rozwina si na jej
ramieniu, ale wojownicy nawet nie drgnli. Ich byszczce te
oczy wwiercay si we mnie.
Dobyem Orkan, cho nie bardzo wiedziaem, co moe
poradzi przeciwko kulom.
by skonfundowany.
- On chce nas zabic! - krzykna Thalia.
- Oczywicie - odpar Grover. - Przecie jest dziki!
- No to na czym polega to bogosawiestwo? - spytaa Bianca.
Wydao mi si to susznym pytaniem, ale dzik najwy-raniej
poczu si obraony i ruszy na ni. Bya szybsza ni si
spodziewaem. Uskoczya spod jego kopyt i znala-za si za
besti.
Dzik zamachn si szablami i rozwali w drzazgi znak
WITAJCIE W CLOUDCROFT.
Wysilaem mzg, usiujc przypomniec sobie mit o tym
zwierzciu. Byem prawie pewny, e walczy z nim kie-dy
Herakles, ale nie pamitaem jak go pokona. Prze-mkno mi
przez myl, e dzik przeora kilka greckich miast, zanim
Heraklesowi udao si przywoac go do porzdku. Miaem
nadziej, e Cloudcroft jest ubezpie-czone na wypadek
potwornych dzikw.
- Ruszajcie si! - krzykna Zoe.
Pobiega w jednym kierunku, a Bianca w drugim. Grover
taczy wok dzika, grajc na piszczakach, podczas gdy
potwr sapa i usiowa go przyszpili. Ale to my z Thali
wygralimy w kategorii najwikszego pecha. Kiedy zwierz
zwrcio si ku nam, Thalia pope-nia bd, e uniosa w
obronnym gecie Egid. Na widok gowy Meduzy dzik kwikn
z wciekoci.
Moe przypominaa mu kogo z rodziny. W kadym razie
zaatakowa.
Udao nam si uciec przed nim tylko dziki temu, e bieglimy
pod gr i moglimy kry si za drzewami, podczas gdy on
musia si przez nie przedziera.
Po drugiej stronie wzgrza znalazem tory kolejowe, na p
przysypane niegiem.
- Tdy. - Chwyciem Thali za rk i pobieglimy tora-mi. Dzik
rycza za nami, lizgajc si i zjedajc, kiedy usiowa si
wspi na strome zbocze. Jego racice si po prostu do tego nie
nadaway. Bogom niech bd dziki.
Przed nami zobaczyem tunel, a za nim stary drewnia-ny most
przerzucony nad wwozem. Przyszed mi do gowy wariacki
pomys.
- Za mn!
Thalia zwolnia - nie miaem czasu, eby zapyta dla-czego -ale
pocignem j za sob i niechtnie pobiega dalej. Za nami
dziesiciotonowy dziki czog przewraca sosny i kruszy
kopytami gazy.
Wbieglimy do tunelu i wypadlimy po przeciwnej stro-nie.
- Nie - krzykna Thalia.
Bya blada jak kreda. Stalimy na skraju mostu. Pod nami gra
opadaa w wypeniony niegiem wwz, g-boki na jakie
dwadziecia pi metrw.
Dzik by tu za nami.
- Chod! - powiedziaem. - Powinien utrzyma nasz ciar.
- Nie dam rady! - wrzasna. W jej szeroko otwartych oczach
dostrzegem przeraenie.
Rozjuszone zwierz wpado do tunelu i przedzierao si przez
niego na penym gazie.
- Szybko! - krzyknem na Thali.
Spojrzaa w d i przekna lin. Mgbym przysic, e
pozieleniaa.
Nie miaem czasu zastanawiac si nad tym. Dzik szar-owa
przez tunel wprost na nas. Czeka nas plan B. Chwyciem Thali i
rzuciem si razem z ni w bok od mostu, na zbocze gry.
Jechalimy na Egidzie jak na desce snowboardowej, przez
- Jak obecno?
Patrzya na mnie jak na idiot.
- Wadcy Dzikiej Natury, oczywicie. Przez chwil, kiedy
pojawi si dzik, wyczuam obecno Pana.
ROZDZIA XIII
WIZYTA NA BOSKIM MIETNIKU
Jechalimy na dziku do zachodu soca i to byo mniej wicej
tyle, ile by zdolny wytrzymac mj tyek. Wyobra-cie sobie
caodzienn jazd na ogromnej metalowej szczotce po bitej
drodze. Jazda na dziku jest rwnie wy-godna.
Nie miaem pojcia dokd zajechalimy, ale gry pozos-tay
daleko w tyle, zastpione przez niekoczc si such rwnin.
Trawa i krzaki staway si coraz rzad-sze, a wreszcie
galopowalimy (o ile dziki galopuj) przez pustyni.
Kiedy zapada noc, zwierz zatrzyma si przy korycie rzeki i
wszy. Zacz pi mulist wod, po czym wyrwa z ziemi
kaktusa olbrzyma i poar go razem z kolcami.
- Dalej nie pojedzie - powiedzia Grover. - Musimy zsi, pki
si poywia.
Nikogo nie trzeba byo namawia. Zsunlimy si z jego
grzbiety, wykorzystujc to, e potwr by wci zajty
wyrywaniem kaktusw. Nastpnie odeszlimy jak najdalej,
masujc poobijane siedzenia.
Po trzecim kaktusie i kolejnym yku mulistej wody dzik
- No to super - powiedziaem.
- Czekaj - wtrcia si Thalia. - Co to jest kasyno Lotos?
- Dwa lata temu - wyjaniem - Grover, Annabeth i ja
utknlimy tam. To jest tak zaplanowane, eby nigdy nie
chciaa stamtd wyj. Mymy si tam zatrzymali na okoo
godzin. Ale kiedy wyszlimy, mino pi dni. Czas tam
przyspiesza.
- Nie - powiedziaa Bianca. - Nie, to jest niemoliwe.
- Powiedziaa, e kto przyszed i zabra was stamtd przypomniaem sobie.
- Owszem.
- Jak on wyglda? Co powiedzia?
- Nie... Nie pamitam. Prosz, ja naprawd nie mam ochoty o
tym rozmawia.
Zoe usiada wyprostowana, na jej czole malowao si
zamylenie.
- Mwia, e Waszyngton si zmieni, kiedy tam przy-jechaa
w zeszym roku. Nie pamitaa, e byo tam metro.
- Tak, ale...
- Bianca - powiedziaa Zoe. - Kto jest obecnie prezy-dentem
Stanw Zjednoczonych?
- Nie wygupiaj si - odpara dziewczyna i podaa waciw
odpowied.
- A kto by prezydentem przed nim? - dopytywaa si Zoe.
Bianca pomylaa przez chwil.
- Roosevelt.
Zoe przekna lin.
- Theodore czy Franklin?
- Franklin - odpowiedzia Bianca. - "Nowy ad"...
- Nowy adny prezydent? - zapytaem. Serio, tylko to mi si
kojarzyo.
oznajmia Zoe.
- A poza tym - wydusi z siebie Grover. - Bar jest zam-knity.
Ares ponownie pstrykn palcami. W meksykaskiej knajpie
nagle rozbysy wiata. Deski opady z drzwi, a napis
ZAMKNITE zmieni si w OTWARTE.
- Mwie co, kozonogu?
- Idcie - powiedziaem do przyjaci. - Poradz sobie.
Staraem si okaza wicej pewnoci siebie, ni jej miaem.
Nie sdz jednak, bym oszuka Aresa.
- Syszelicie go - powiedzia bg wojny. - Jest wielki i silny.
Ma wszystko pod kontrol.
Moi kumple niechtnie ruszyli w stron meksykaskie-go baru.
Ares przyglda mi si z nienawici, w kocu otworzy
drzwiczki limuzyny jak szofer.
- Wsiadaj, leszczu - powiedzia. - I zachowuj si. Ona nie
przebacza zych manier rwnie atwo jak ja.
Kiedy j zobaczyem, szczkami opada.
Zapomniaem, jak si nazywam. Zapomniaem, gdzie jestem.
Zapomniaem, jak mwic penymi zdaniami.
Miaa na sobie sukni z czerwonej satyny, a jej wosy opaday
na ramiona kaskad lokw. Miaa najpikniej-sz twarz jak
kiedykolwiek widziaem: idealny maki-ja, cudowne oczy,
umiech zdolny rozjani ciemn stron ksiyca.
Jak o tym myl, nie jestem w stanie powiedzie, do kogo bya
podobna.
Nie wiem, jaki kolor miay jej wosy i oczy. Wyobracie sobie
najpikniejsz aktork, jak znacie. Bogini bya od niej sto razy
pikniejsza. Pomylcie, jaki jest was ulu-biony kolor wosw i
oczu, i tak dalej. Bogini wanie tak wygldaa.
Zaczerwieniem si.
- Nie byem pewny...
- Zamierza zmarnowa sobie ycie! A ty mj drogi moesz j
przed tym uratowa! Jakie to romantyczne!
- Ekhem...
- Och, moesz ju odoy to lusterko - oznajmia Afro-dyta. Teraz wygldam jak naley.
Nawet nie wiedziaem, e wci je trzymam, ale jak
tylko je odoyem, poczuem, e cierpy mi rce.
- Suchaj, Percy - powiedziaa Afrodyta. - owczynie s
twoimi wrogami. Zapomnij o nich, o Artemidzie i potwo-rze. To
nie jest wane. Skoncentruj si na odnalezieniu Annabeth.
- Wiesz, gdzie ona jest?
Bogini machna rk, poirtytowana.
- Nie, nie. To ty musisz dowiedzie si szczegw. Ale od tak
dawna nie mielimy dobrego, tragicznego romansu.
- No nie, przede wszystkim ja nic nie mwiem o mioci. A
poza tym, co tu ma by tragiczne?
- Mioc wszystko zwycia - obiecaa mi Afrodyta. - Spjrz na
Helen i Parysa. Czy oni pozwolili, eby cokolwiek stano
midzy nimi?
- Czy nie rozptali przypadkiem wojny trojaskiej, w ktrej
zgino mnstwo ludzi?
- Och. Nie o to chodzi. Id za gosem serca.
- Ale... Kiedy ja nie wiem, dokd prowadzi. To znaczy moje
serce.
Umiechna si wspczujco. Naprawd bya bardzo pikna. I
nie tylko dlatego, e miaa adn buzi, czy co takiego.
Wierzya w mioc tak mocno, e nie sposb byo nie czu
oszoomienia, kiedy o niej mwia.
- Niewiedza to poowa zabawy - oznajmia. - Rozkoszne
herosw.
- Wyjtkowo musz si z tob zgodzi - powiedziaa Thalia. Nie moesz ufa Afrodycie.
Grover przyglda mi si dziwacznie. Jego niezwyka empatia
pozwalaa mu odczyta moje emocje, miaem wic wraenie, e
doskonale wiedzia, o czym rozmawia-a ze mn bogini.
- Okej - powiedziaem, rozpaczliwie pragnc zmieni temat. Jak si std wydostaniemy?
- Tdy - wskazaa Zoe. - Tam jest zachd.
- Skd wiesz?
Byem zaskoczony, e w wietle ksiyca zobaczyem bardzo
dokadnie, jak przewraca oczami.
- Maa niedwiedzica jest na pnocy - wyjania - czyli zachd
jest tam.
Wskazaa na zachd, nastpnie na pnocy gwiazdo-zbir,
ktry ciko byo wypatrze, gdy tak duo byo innych gwiazd.
- No tak - powiedziaem. - Te niedwiedzie.
Zoe wygldaa na uraon.
- Miej nieco szacunku. To by wspaniay niedwied.
- Mwisz, jakby y naprawd.
- Ludzie - wtrci si Grover. - Patrzcie!
Dotarlimy na gra gry zomu. W wietle ksiyca janiay
metalowe przedmioty, urwane gowy spiowych koni, nogi
posgw z brzu, zgniecione rydwany, tony tarcz, mieczy i innej
broni, a obok tego nowoczesne
przedmioty: samochody lnice zotem i srebrem, lodwki,
pralki i monitory komputerowe.
- Rany... - powiedziaa Bianca. - Te rzeczy... Niektre
wygldaj jakby byy ze zota.
- Bo s - oznajmia Thalia ponuro. - Jak powiedzia Percy, nie
dotykamy niczego. To jest zomowisko bogw.
Nieudany model.
Metalowemu olbrzymowi najwyraniej nie spodobao si
sowo nieudany.
Sign rk do pasa i doby miecza. Dwik jaki wyda-o
ostrze wydostajce si z pochwy, by straszliwy; zgrzyt metalu o
metal. Gownia miaa jak nic trzydzieci metrw dugoci.
Wygldaa na zardzewia i tp, ale to zapewne nie miaoby
znaczenia. Uderzenie t broni byoby jak oberwanie
krownikiem.
- Kto z nas co zabra - oznajmia Zoe. - Kto to by?
Oczy wszystkich zwrciy si oskarycielsko na mnie.
Pokrciem gow.
- Mona rnie mnie nazwa, ale nie zodziejem.
Bianca nic nie mwia. Mgbym przysic, e miaa po-czucie
winy wymalowane na twarzy, ale nie byo czasu, zeby to dry,
poniewa olbrzym Talos Nieudany uczy-ni krok w naszym
kierunku, przemierzajc tym samym poow dzielcej nas
odlegoci i wstrzsajc ziemi.
- Biegiem! - wrzasn Grover.
wietna rada, tyle e bezuyteczna. To co byo w sta-nie nas
przegonic bez trudu nawet spacerkiem.
Rozdzielilimy si, jak wtedy przy lwie nemejskim. Thalia
rozoya tarcz i trzymaa j w grze, pdzc autostrad.
Olbrzym zamachn si mieczem i przeci lini wysokiego
napicia, ktrej kable eksplodoway iskrami i upady pod nogi
Thalii.
Strzay Zoe wistay, uderzajc w twarz potwora, ale odbiy si
od metalu, nie czynic adnej szkody. Grover zabecza jak
mode kol i zacz wspinac si na gr e-lastwa.
Bianca i ja schowalimy si pod roztrzaskanym rydwa-nem.
- To ty co zabraa - powiedziaem. - Ten uk.
- Bianca, nie!
Ale ona nie czekaa. Pobiega ku lewej stopie olbrzyma.
Talos by w tej chwili skupiony na Thalii, ktra przeko-naa
si, e jest on wielki, ale powolny. Jeli pozostawa- o si blisko
i zdoao uniknc zgniecenia, mona byo biegac wok niego i
przey. Przynajmniej na razie ta metoda dziaaa.
Bianca bya ju obok stopy olbrzyma, usiujc utrzy-mac
rwnowag na stercie zomu, ktra chwiaa si i koysaa pod
jego ciarem.
- Co ty wyprawiasz? - krzykna Zoe.
- Zrbcie co, eby podnis stop! - odkrzykna Bianca.
Zoe wystrzelia potworowi w twarz, trafiajc prosto w jedno z
nozdrzy. Olbrzym wyprostowa si i potrzsn gow.
- Hej! Zomku! - wrzasnem. - Tutaj!
Podbiegem do palucha i wbiem Orkana. Magiczne ostrze
przecieo spi.
Mj plan zadziaa. Niestety. Talos spojrza w d ku mnie i
podnis stop, eby zgniec mnie jak pluskw. Nie widziaem,
co robi Bianca. Musiaem odwrci si i zwiewac. Stopa opada
w d jakie dziesi centymet-rw za mn, wyrzucajc mnie w
powietrze. Uderzyem w co mocno i usiadem zamroczony.
Wyldowaem na lodwce firmy niegi Olimpu.
Potwr ju mia mnie wykoczy, kiedy Groverowi udao si
jako wygrzeba z hady zomu. Gra szaleczo na piszczakach
i jego muzyka posaa kolejny sup wy-sokiego napicia ku
udom Talosa. Potwr si obrci. Grover powinien ucieka, ale
najwyraniej by zbyt wy-czerpany wysikiem, jaki wkada w
ca t magi. Zrobi dwa ktoki, upad i nie podnis si wicej.
- Grover! - oboje z Thali pognalimy ku niemu, ale
wiedziaem, e nie zdymy.
rezultatu.
Zoe usiada na ziemi, paczc. Zdumia mnie ten widok.
Thalia wrzeszczaa z wciekoci i wbia swj miecz w
roztrzaskan twarz olbrzyma.
- Moemy dalej szuka - powiedziaem. - Teraz jest jasno.
Znajdziemy j.
- Nie, nie znajdziemy - odpar aonie Grover. - Wszys-tko
poszo zgodnie z planem.
- O czym ty mwisz?
Spojrza na mnie wielkimi, zapakanymi oczami.
- Przepowiednia. Jedno zaginie w bezdeszczowej guszy.
Jakim cudem nie przyszo mi to do gowy? Czemu poz-woliem
jej i, zamiast pj samemu? Oto znajdowalimy si na
pustyni. I Bianca di Angelo zagina.
ROZDZIA XIV
ZAPORA NA NASZEJ DRODZE
Na samym skraju zomowiska znalelimy ciarwk
holownicz tak star, e rwnie dobrze mogaby tu lee
wyrzucona. Ale silnik zapali, a w baku byo peno ben-zyny,
wic postanowilimy j wypoyczy. Tym razem prowadzia
Thalia. Nie bya a tak oszoomiona jak Zoe, Grover i ja.
- Szkielety wci nas szukaj- przypomniaa nam. - Musimy si
spieszy.
Jechalimy przez pustyni pod czystym bkitnym niebem,
- Dlaczego?
Potrzsna gow.
- miertelnicy miewaj szalone pomysy. Nie wiedz,
e te posgi s powicone Zeusowi, ale czuj, e s w jaki
sposb wane.
- Kiedy tu bya poprzednio, one do ciebie przemwiy albo
co w tym rodzaju?
Thalia spochmurniaa. Zgadywaem, e przyjechaa tu
wczeniej z nadziej na wanie co takiego: znak od ojca. Jaki
rodzaj kontaktu.
- Nie. One nic nie robi. To tylko wielkie metalowe posgi.
Pomylaem o ostatnim wielkim metalowym posgu, z ktrym
mielimy do czynienia. Nie skoczyo si to naj-lepiej.
Postanowiem jednak nie podnosi tego tematu.
- Znajdmy ten bar na zaporze. Widziaam strzak do czego,
co si nazywa "Wielka Tama" - wtrcia si Zoe. - Powinnimy
co zje, pki moemy.
Grover si zamia.
- Tutaj to pewnie maj zaporowe ceny - powiedzia z udan
rozpacz.
Zoe zamrugaa.
- Nie rozumiem. O co ci chodzi?
- O nic - odpar, usiujc zachowa powag. - Nie mia-bym nic
przeciwko frytkom dla zatamowania linotoku.
Nawet Thalia si umiechna.
- A ja z chci skorzystam z niezatamowanej azienki.
Moe przez to, e bylimy tacy zmczeni, napici i
emocjonalnie wyczerpani, w kadym razie zwinem si ze
miechu, a Thalia i Grover doczyli do mnie. Tylko Zoe
patrzya na nas jak na wariatw.
- Nic nie rozumiem.
- Ja tam bym si napi wody, ale moe nie zaporowej powiedzia Grover.
- A ja... - Thalia ledwie apaa oddech - kupi sobie troch
tandetnych souvenirw.
Wybuchnem miechem i pewnie miabym si do koca dnia,
gdybym nagle nie usysza takiego dwiku:
- Muuu.
Umiech znik z mojej twarzy. Zastanawiaem si, czy ten
dwik by syszalny tylko w mojej gowie, kiedy Grover te
przesta si mia. Rozglda si dookoa zde-zorientowany.
- Czy syszycie to co ja? Czy to krowa?!
- Krowa zaporowa? - zamiewaa si Thalia, nadal ogarnita
gupawk.
- Nie - odpowiedzia Grover. - Mwi powanie.
Zoe nasuchiwaa.
- Nic nie sysz.
Thalia wpatrywaa si we mnie.
- Wszystko w porzdku, Percy?
- Taa - powiedziaem. - Idcie do baru. Zaraz do was docz.
- Co si stao? - spyta mj przyjaciel.
- Nic - odrzekem. - Po prostu... No, potrzebuj chwilki
spokoju. Chc pomyle.
Wahali si, ale wida uznali, e na serio jestem zdoo-wany, bo
w kocu poszli do centrum turystycznego beze mnie. Kiedy
tylko si oddalili, podbiegem do pnocnej czci tamy i
wyjrzaem.
- Muuu.
Bya jakie dziesi metrw niej, w jeziorze, ale wi-dziaem
dokadnie: moja przyjacika z zatoki Long Island, wowa
krowa Nessie.
Rozejrzaem si. Po zaporze biegay grupki dzieciakw.
Poza tym byo duo starszych ludzi. Kilka godzin. Nikt z nich
jak na razie nie zwraca na ni uwagi.
- Co ty tu robisz? - zapytaem.
- Muuu!
W jej gosie byo co naglcego, jakby chciaa mnie ostrzec.
- Jak si tu dostaa? - pytaem dalej.
Znajdowalimy si tysice kilometrw od Long Island, daleko
w gbi ldu. Nie byo mowy, eby a tu dopy-na. A jednak
bya tutaj.
Nessie zataczaa kka pod wod i boda gow o brzeg tamy.
- Muuu!
Chciaa, abym do niej doczy. Dawaa do zrozumienia,
ebym si pospieszy.
- Nie mog - odpowiedziaem. - Moi przyjaciele s w rodku.
Rzucia mi spojrzenie swoich smutnych brzowych oczu.
Nastpnie wydaa z siebie jeszcze jedno ponaglaj-ce "Muuu!",
zrobia salto pod wod i znika.
Wahaem si. co poczc. Co byo zdecydowanie nie w
porzdku, a Nessie usiowaa mi to przekaza. Rozwaa-em
skok przez barierk i popynicie za ni, kiedy nagle zamarem.
Poczuem gsi skrk na ramionach. Spoj -rzaem na szos ku
wschodowi i zobaczyem dwch mczyzn zbliajcych si
powoli w moim kierunku. Mieli na sobie szare panterki, przez
ktre przebyskiway szkiele-towe ciaa.
Przeszli przez rodek grupy dzieci, odpychajc je na boki.
- Ej! - krzykno ktre z nich.
Jeden z wojownikw odwrci si, a jego twarz zamieni-a si
na moment w czaszk.
- Aaa! - wrzasno dziecko i caa grupa si cofna.
Popdziem w stron centrum turystycznego.
Byem ju prawie na schodach, kiedy usyszaem pisk opon. Po
ROZDZIA XV ZAPASY
ZE ZYM MIKOAJEM
Powiedz mi jak to si skoczy - zwrcia si do mnie Thalia.
Miaa mocno zacinite powieki. Posg trzyma nas tak
solidnie, e nie moglimy upa, ale ona mimo to zacis-kaa
palce na jego ramieniu, jakby byo najwaniesz rzecz na
wiecie.
- Wszystko w porzdku - zapewniem j.
- Czy my... jestemy bardzo wysoko?
Spojrzaem w d. Pod nami przemykay onieone szczyty
grskie. Wycignem nog i kopnem nieg na jednym ze
szczytw.
- Nie - odpowiedziaem. - Nie bardzo.
- Lecimy nad Sierr! - krzykna Zoe. Ona i Grover zwieszali
si z ramion drugiego posgu. - Polowaam tu kiedy. Przy tej
prdkoci za par godzin bdziemy w San Fancisco.
- Ech, Frisco! - rozmarzy si nasz anio. - Ej, Chuck! Moe by
tak znw odwiedzic pomnik Mechanikw? Oni umiej si
zabawi!
- Och, chopie - odpowiedzia drugi. - Jestem za!
- Bylicie kiedy w San Fancisco? - zapytaem.
- Zwariowalicie?
Ale Grover zrozumia. Szuka ju monety w kieszeni. Wrzuci
zot drahm w tcz, ktra wytworzya si w wodnej mgiece, i
krzykn:
- Bogini, przyjmij m ofiar!
Mga zafalowaa.
- Obz Herosw! - powiedziaem.
We mgle tu obok nas zamigota obraz ostatniej osoby, ktr
miaem ochot oglda: Pana D. w dresie w lam-parcie ctki,
buszujcego w lodwce.
Podnis leniwie wzrok.
- O co chodzi?
- Gdzie jest Chejron? - krzyknem.
- Co to za maniery. - Pan D. pocigna yk z dzbanka z sokiem
grejpfrutowym. - Tak mwi si "dzie dobry"?
- Dzie dobry - poprawiem si. - Moemy zaraz zgin! Gdzie
jest Chejron?
Pan D. si zamyli. Miaem ochot wrzasnc na niego, eby
si pospieszy, ale wiedziaem, e to nic nie da. Za nami, tupic i
krzyczc, zbliali si onierze mantikory.
- Moecie zaraz zgin - rozmarzy si Dionizos. - Ale zabawa.
Obawiam si, e Chejrona nie ma w pobliu. Mam przekaza
wiadomo?
Spojrzaem na przyjaci.
- Ju zginlimy.
Thalia chwycia wczni. Znw bya dawn, wciek
sob.
- W takim razie zaraz zginiemy w walce.
- C za szlachetny gest - skomentowa Pan D., tumic
ziewanie. - Na czym wic dokadnie polega problem?
Nie sdziem, eby wiele to miao zmieni, ale powie-dziaem
mu o Ofiotaurze.
- Hmmm - wpatrywa si z uwag w zawarto lodw-ki. - A
wic o to chodzi. Rozumiem.
- Nawet to pana nie obchodzi! - krzyknem. - Rwnie dobrze
moe pan sta i przyglda si, jak umieramy!
- Zastanwmy si. Chyba mam dzi ochot na pizz.
Miaem ochot ci Orkanem przez tcz i przerwa
poczenie, ale nie byo czasu.
- Tam s! - krzykna mantikora.
I zostalimy otoczeni. Dwaj ochroniarze stanli za ni, dwaj
inni pojawili si na dachach okolicznych sklepw. Mantikora
zrzucia paszcz i przybraa naturaln posta z lwimi pazurami i
dugim ogonem najeonym zatruty-mi kolcami.
- Doskonale - powiedziaa. Spojrzaa na obraz we mgle i
parskna. - Sami, bez prhawdziwej pomocy. Rhewela-cyjnie.
- Mgby poprosi o pomoc - mrukn do mnie Pan D., jakby
to byo zabawne. - Poprosi.
Kiedy dziki zaczn latac, pomylaem. Nie chciaem gin ze
sowami bagania skierowanymi do takiego flejtucha jak
Dionizos, po to tylko, eby on mg si miac z naszego koca.
Zoe napia uk. Grover przygotowywa piszczaki. Thalia
uniosa tarcz, a ja dostrzegem z na jej poli-czku. Nagle co
sobie uwiadomiem: ona ju co takiego przeya. Zostaa
otoczona na Wzgrzu Herosw. Dobro-wolnie oddaa ycie za
przyjaci. Tym razem jednak nie moga nas ocali.
Jak mogem pozwolic, eby j spotkao co takiego?
- Prosz, Panie D. - wymamrotaem. - Pom nam.
Oczywicie nic si nie wydarzyo.
Mantikora wyszczerzya zby.
- Oszczdzic crhk Zeusa. Wkrhtce do nas doczy. Zabic
pozostaych.
ROZDZIA XVI
SPOTKANIE ZE SMOKIEM WIECZNIE
ZEPSUTEGO ODDECHU
przypywu.
- Tato - powiedziaem. - Pomo nam. Zaprowad Ofio-taura i
Grovera bezpiecznie do obozu. Opiekuj si nimi na morzu.
- Taka modlitwa wymaga ofiary - powiedziaa Thalia. - Duej.
Mylaem przez chwil. Po czym zdjem paszcz.
- Percy - wtrci mj przyjaciel. - Jeste pewny? Ta lwia
skra... jest bardzo przydatna. Nosi j Herakles!
W chwili, gdy to powiedzia, co sobie uwiadomiem.
Spojrzaem na Zoe, ktra przypatrywaa mi si uwa-nie.
Wiedziaem ju, kim by jej heros - ten, ktry zruj-nowa jej
ycie, skaza na wygnanie i nigdy nie wspom-nia o tym, e mu
pomoga. By to Herakles, ten bohater, ktrego podziwiaem
przez cae ycie.
- Jeli przeyj - powiedziaem - to nie dlatego, e mam paszcz
z lwiej skry. Nie jestem Heraklesem.
Rzuciem go w wody zatoki. Zamieni si znw w zot lw
skr, poyskujc w promieniach soca. A kiedy ton w
falach, zdawa si roztapia w wyzoconej so-cem wodzie.
Podniosa si bryza.
Grover odetchn gboko.
- Nie mamy czasu do stracenia.
Wskoczy do wody i natychmiast zacz ton. Nessie
podpyn do niego i pozwoli mu chwyci si za szyj.
- Uwaajcie na siebie - powiedziaem im.
- Jasne - odpar Grover. - Dobra, yyy... Nessie? Jedzie-my na
Long Island. To jest na wschodzie. Tam.
- Muuu? - zapyta Nessie.
- Tak - odpowiedzia Grover. - Long Island. Taka wys-pa.
Duga. Och, czy moemy po prostu pywa?
- Muuuu!
Nessie skoczy do przodu i zacz sie zanurza.
- Nie potrafi oddycha pod wod! - zaprotestowa sa-tyr. Wanie miaem o tym...
Plusk!
Zanurkowali, a ja miaem nadziej, e opieka mojego ojca
obejmuje takie drobiazgi jak oddychanie.
- Okej, jeden problem z gowy - powiedziaa Zoe. - Ale jak
mamy si dosta do ogrodu moich sistr?
- Thalia ma racj - odparm. - Potrzebujemy samocho-du. Ale
nikt nam tu nie pomoe. Chyba e, no, poyczy-my sobie auto.
Nie podobaa mi si ta opcja. To znaczy, jasne, bylimy w
sytuacji podbramkowej, ale kradzie to kradzie - mae szanse,
e nie cignie na nas uwagi.
- Zaczekajcie - powiedziaa Thalia i zacza przeglda
zawarto swojego plecaczka. - W San Francisco jest kto, kto
moe nam pomc. A ja gdzie tu miaam adres.
- Kto? - zapytaem.
Thalia wycigna wymit kartk z zeszytu i podnios-a j do
oczu.
- Profesor Chase. Ojciec Annabeth.
- Oki, tato!
Pan Chase zwrci si do nas.
- Chodmy na gr, do mojego gabinetu. Tdy.
- Kochanie? - rozleg si kobiecy gos.
W drzwiach salonu pojawia si macocha Annabeth, wycierajc
rce w ciereczk do naczy. Bya to adna kobieta o azjatyckiej
urodzie z czerwonymi pasemkami we wosach upitych z tyu
gowy.
- Kim s nasi gocie? - zapytaa.
- Och - powiedzia pan Chase. - To jest...
Spojrza na nas bezradnie.
- Fryderyku - zbesztaa go. - Zapomniae ich spyta o
imiona?
Przedstawilimy si troch niepewnie, ale pani Chase sprawiaa
naprawd mie wraenie. Zapytaa, czy nie jestemy godni.
Przyznalimy si, e owszem, a ona obiecaa przyniec nam
ciastka, kanapki i co do picia.
- Kochanie - powiedzia jej m. - Oni przyszli w spra-wie
Annabeth.
W sumie spodziewaem si, e pani Chase dostanie szau na
samo wspomnienie pasierbicy, ale ona tylko za-gryza warg z
niepokojem.
- W porzdku. Idcie do gabinetu, a ja przynios wam co do
jedzenia. - Umiechna si do mnie. - Mio ci poznac, Percy.
Duo o tobie syszaam.
Kiedy na grze weszlimy do gabinetu profesora Cha-se'a,
zatkao mnie.
- Rany!
Cay pokj by zastawiony regaami z ksikami, ale moj
ROZDZIA XVII
PODNOSZ MILIARD TON
boku takich przyjaci nie bdzie najgorsz rzecz na wiecie. Ju - powiedziaem. I razem rzucilimy si do ataku.
Thalia uderzya prosto na Luke'a. Moc jej tarczy bya tak
ogromna, e smocze kobiety z gwardii rozbiegy si w panice,
upuszczajc zoty sarkofag i pozostawiajc chopca samego na
placu boju. Pomimo chorobliwego wygldu nie straci nic ze
sprawnoci w szermierce. Zawarcza jak dzikie zwierz i
przypuci kontratak. Kiedy jego miecz, Szersze, zetkn si z
tarcz Thalii, przebiega midzy nimi byskawica, napeniajc
powietrze tymi promieniami mocy.
A ja zrobiem najgupsz rzecz w moim yciu. Znajc mnie,
domylacie si ju, jak powalajco gupi. Zaata-kowaem tytana
Atlasa.
Rozemia si na widok mojej szary. W jego rce poja-wi si
ogromny oszczep. Jedwabny garnitur zamieni si w pen
greck zbroj.
- Niech wic bdzie!
- Percy! - krzykna Zoe. - Uwaaj!
Wiedziaem przed czym mnie ostrzegaa. Chejron po-wiedzia
mi dawno temu co takiego: Niemiertelni s ograniczeni przez
staroytne zasady. Ale heros moe i wszdzie, wyzwac
kogokolwiek, o ile ma odwag. Skoro ju zaatakowaem, Atlas
mia pene prawo broni si i atakowa z uyciem caej swojej
siy.
Zamachnem si mieczem, ale tytan odepchn mnie
drzewcem oszczepu. Poleciaem daleko i uderzyem w czarn
cian. To ju nie bya Mga. Paac podnosi si blok po bloku.
Stawa si prawdziwy.
- Gupcze! - krzykn radonie Atlas, odtrcajc jedn ze strza
Zoe. - Sdzie, e pokonanie tego ndznego boga wojny daje ci
prawo stawia czoo take mnie?
Wzmianka o Aresie podziaaa na mnie jak pachta na byka.
Otrzsnam si i zaatakowaem ponownie. Gdybym zoa
wskoczyc do tego jeziorka z wod, podwoiem moc.
Oszczep wystrzeli ku mnie jak kosa. Uniosem Orkan w
zamiarze przecicia drzewca broni Atlasa, ale moja rka bya jak
z oowiu. Miecz nagle way ton.
Przypomniao mi si ostrzeenie Aresa wypowiedziane na
play w Los Angeles tak dawno temu: Kiedy bdziesz
potrzebowa go najbardziej, twj miecz ci zawiedzie.
Nie teraz! - bagaem w mylach. Jednak to nic nie dao.
Usiowaem uskoczy, ale dostaem w pier oszcze-pem, ktry
rzuci mn jak szmacian lalk. Uderzyem o ziemi. W gowie
mi si krecio. Podniosem wzrok i uwiadomiem sobie, e
znalazem si tu koa Artemidy walczcej nadal z ciarem
nieboskonu.
- Uciekaj, chopcze - powiedziaa do mnie. - Musisz czeka!
Atlas nie spieszy si, podchodzc do mnie. Straciem miecz.
Spad za krawd urwiska. Zapewne pojawi si z powrotem w
kieszeni - moe nawet za par sekund - ale to nie bdzie miao
znaczenia. Do tego czasu bd ju martwy. Luke i Thalia
walczyli jak demony, sypic do-okoa byskawicami. Annabeth
leaa na ziemi, rozpacz-liwie usiujc uwolni rce.
- Gi, herosku - powiedzia tytan.
Unis oszczep, eby mnie nadzia na ostrze.
- Nie! - krzykna Zoe i w jego ramieniu utkwia gar
srebrnych strza.
- GRRR! - rykn i zwrci si w stron crki.
mogem.
Cay ciar nieba run na jego bark, omal nie przyg-niatajc go
do ziemi, ale tytan zdoa podnie si na kolana i prbowa teraz
wydosta si spod nieboskonu. Byo jednak za pno.
- Nieeee! - rykn tak gono, e gra zadraa w posa-dach.
-Tylko nie to!
Atlas zosta uwiziony pod swoim dawnym brzemie-niem.
Usiowaem stanc na nogach, ale upadem zamroczo-ny
blem. Miaem wraenie, e cae ciao mi ponie.
Thalia zapdzia Luke'a na krawd urwiska, lecz walczyli
nadal, tu obok zotego sarkofagu. Thalia miaa zy w oczach, a
przez pier Luke'a biega krwawa szra-ma. Jego poblada twarz
lnia od potu.
Skoczy do Thalii, ale ona uderzya go tarcz. Miecz
wylizgn mu si z rki i upad z brzkiem na kamie-nie. Thalia
przyoya mu grot wczni do garda.
Przez chwil panowao milczenie.
- No i co? - zapyta Luke. Stara si to ukry, ale sy-szaem w
jego gosie strach.
Dziewczyna dygotaa z wciekoci.
Za ni, chwiejc si, stana Annabeth, ktrej wreszcie udao
si uwolni z wizw. Twarz miaa posiniaczon i brudn.
- Nie zabijaj go!
- To zdrajca - powiedziaa Thalia. - Zdrajca!
Pomimo oszoomienia uwiadomiem sobie, e nie ma ju przy
mnie Artemidy. Pobiega ku czarnym skaom, gdzie upada Zoe.
- Przyprowadzimy go z powrotem - bagaa Annabeth. - Na
Olimp. On... on moe si jeszcze przyda.
- Tego pragniesz, Thalio? - spyta szyderczo Luke. Tryumfalnego powrotu na Olimp? eby ucieszy tatu-sia?
Thalia si zawahaa, a chopak podj rozpaczliwy wy-siek
ROZDZIA XVIII
POEGNANIE PRZYJACIKI
- Ej, momencik - burkn Ares, wskazujc na Thali i mnie. Ta dwjka jest niebezpieczna. Byoby znacznie lepiej, skoro ju
ich tu mamy...
- Aresie - przerwa mu Posejdon - to dzielni herosi. Nie
rozszarpujmy mojego syna na strzpy.
- Ani mojej crki - mrukn Zeus. - Doskonale sobie poradzia.
Thalia pokrya si rumiecem i wbia wzrok w podog.
Widziaem, jak si czua. Mnie rzadko zdarzao si roz-mawia
z ojcem, nie mwic ju o otrzymywaniu poch-wa. Bogini
Atena odchrzkna i wyprostowaa si.
- Ja te jestem dumna z mojej crki. Ale pozostaa dwjka
zagraa bezpieczestwu.
- Mamo! - zawoaa Annabeth. - Jak moesz...
Atena uciszya j spokojnym, ale nieznoszcym sprze-ciwu
spojrzeniem.
- To wielkie nieszczcie, e mj ojciec Zeus i wuj Posej-don
zamali przysig, zobowizujc ich do nieposiada-nia wicej
potomstwa. Tylko Hades dotrzyma sowa, co wydaje si
szczegln ironi. Jak wiemy z Wielkiej Prze-powiedni, dzieci
tej trjki starszych bogw... takie jak Thalia i Percy... stanowi
niebezpieczestwo. Jakkol-wiek ograniczony byby Ares, tutaj
ma racj.
- Wanie! - wykrzykn bg wojny. - Ej, chwileczk. Kto niby
jest...
Zacz si podnosi, ale wok jego torsu wyrosa winna
latorol, przytrzymujc go na tronie niczym pas bezpieczestwa.
- Prosz, Aresie - westchn Dionizos. - Zostawmy kt-nie na
pniej.
Ares zakl i zerwa winorol.
- Czekam na twoj opini, pijaku. Naprawd chcesz ocali te
- Ja tylko okazuj sympati przyjacielowi - poprawia mnie. Musz doczy do oww, Percy. Nie zaznaam pokoju od...
czasu Wzgrza Herosw. W kocu czuj, e mam dom. Ale ty
jeste herosem. To ciebie bdzie doty
czya przepowiednia.
- Super - mruknem.
- Jestem dumna z twojej przyjani.
Przytulia Annabeth, ktra z trudem powstrzymywaa si od
paczu. Uciskaa nawet Grovera, ktry wyglda tak, jakby mia
zaraz zemdle. Jakby kto wanie poda-rowa mu kupon na
dowoln iloc jedzenia w barze meksykaskim.
Nastpnie Thalia stana u boku Artemidy.
- A teraz w kwestii Ofiotaura - powiedziaa bogini.
- Chopak nadal stanowi zagroenie - ostrzeg Dionizos. - Ten
stwr jest pokus wielkiej wadzy. Nawet jeli oszczdzimy
chopaka...
- Nie. - Spojrzaem kolejno na wszystkich bogw. - Prosz. Nie
rbcie krzywdy Ofiotaurowi. Mj ojciec moe go ukry gdzie
w morzu albo trzyma go w akwarium tu, na Olimpie. Ale
musicie go strzec.
- A dlaczego mielibymy ci ufa? - burkn Hefajstos.
- Mam dopiero czternacie lat - powiedziaem. - Jeli ta
przepowiednia dotyczy mnie, to mam jeszcze dwa lata.
- Przez ten czas Kronos moe ci omota - zauwaya Atena. Wiele moe si zmieni przez dwa lata, mody herosie.
- Mamo! - krzykna Annabeth z rozdranieniem.
- To tylko prawda dziecko. Utrzymywanie tego zwie-rzcia
przy yciu to niedobra strategia. Albo chopca.
Mj ojciec wsta.
- Nie pozwol unicestwi tego stworzenia, jeli mam w tej
sprawie co do powiedzenia. A mam.
nieco podkrci.
Dionizos przechadza si, sprawiajc, e z podogi wy-rastay
stoliki z napojami, a towarzyszya mu bardzo pikna kobieta
-jego ona Ariadna. Po raz pierwszy widziaem go szczliwego.
Ze zotych fontann pyny nektar i ambrozja, za stoy
bankietowe uginay si pod ciarem przeksek dla
miertelnikw. Zote puchary napeniay si kadym napojem,
na jaki miao si ochot. Grover biega po sali z talerzem
penym metalo-wych puszek i da meksykaskich, a w pucharze
mia podwjne espresso latte, nad ktrym mamrota imi Pana
niczym jakie zaklcie.
Bogowie podchodzili do mnie z gratulacjami. Na szcz-cie
mieli teraz ludzkie rozmiary, dziki temu nie rozde-ptywali
goci. Hermes zacz pogawdk ze mn i by tak pogodny, e
nie miaem serca powiedzie mu, co si stao z jego najmniej
ulubionym synem, Lukiem. Kiedy wreszcie zdobyem si na
odwag, zadzwoni do niego kaduceusz i Hermes si oddali.
Apollo powiedzia mi, e mog prowadzi jego sonecz-ny
rydwan, kiedy tylko zechc, a jeli chciabym potre-nowa
ucznictwo...
- Dzikuj - powiedziaem mu. - Ale tak powanie, to nie
jestem w tym dobry.
- Bzdura - odrzek. - Chcesz powiczy strzelanie do
celu z rydwanu podczas lotu nad Stanami? wietna zabawa!
Udao mi si jako wyga i wmieszaem si w tum taczcy
na paacowych dziedzicach. Szukaem Anna-beth. W kocu j
zobaczyem, jak taczya z jakim pomniejszym bokiem.
Nagle za mn odezwa si mski gos.
- Mam nadziej, e mnie nie zawiedziesz.
Odwrciem si i zobaczyem umiechajcego si do mnie
Posejdona.
- Tato... cze.
- Witaj, Percy. Dobrze si spisae.
Poczuem si nieswojo, kiedy mnie pochwali. Oczywi-cie
oglnie poczuem si dobrze, ale wiedziaem, jak wiele
zaryzykowa, rczc za mnie. Byoby znacznie prociej, gdyby
pozostali mnie unicestwili.
- Nie zawiod ci - obiecaem.
Skin gow. Mam problemy z odczytywaniem emocji bogw i
zastanawiaem si, czy ma jakie wtpliwoci.
- Twj przyjaciel Luke...
- On nie jest moim przyjacielem - wypaliem, po czym
uwiadomiem sobie, e przerywanie bogu w p zdania nie jest
zapewne grzeczne. - Przepraszam.
- Twj byy przyjaciel Luke - poprawi si Posejdon. - On te
kiedy podobnie obiecywa. By dum i radoci Hermesa.
Pamitaj o tym, Percy. Nawet naj dzielniej-szym zdarza si
upadek.
- Luke upad cakiem powanie - zgodziem si. - Nie yje.
Mj ojciec pokrci przeczco gow.
- Nie, Percy. On nie zgin.
Wlepiem w jego wzrok.
- e co?
- Wydaje mi si, e Annabeth ju ci o tym mwia. Luke yje.
Widziaem go. Jego statek wanie w tej chwili wypywa ze
szcztkami Kronosa z San Francisco. Musz si wycofa i
przegrupowa, zanim zaatakuj ci znowu. Postaram si
zniszczy ten statek sztormami, ale on zawizuje ukady z moimi
rywalami, starszymi duchami morza. Mog stan do walki,
eby go ochroni.
- Jak on moe y? - zapytaem. - Ten upadek powinien go
zabi!
ROZDZIA XX
NOWY WRG W PREZENCIE
GWIAZDKOWYM
Zanim opuciem Olimp, postanowiem wykona kilka
iryfonw. Nie byo to proste, ale w kocu udao mi si znale
fonatnn w cichym zaktku ogrodu i skontakto-wa si z moim
bratem Tysonem na dnie morza. Opo-widziaem mu o naszych
przygodach oraz Nessiem - oczywicie
- Ona nie yje. - Zamkn oczy. Cay dra z wcieko-ci. Powinienem si domyli. Ona jest na kach Asfodelowych.
stoi przed sdziami, czeka na osd. Czuj to.
- Jak to czujesz?
Zanim zdy odpowiedzie, usyszaem za sob nowy dwik.
Syczce, grzechoczce odgosy, ktre nauczyem si
rozpoznawa a za dobrze.
- Wycignem miecz, a Nico krzykn. Odwrciem si i
stanem twarz w twarz z czterema szkieletowymi
wojownikami. Szczerzyli zby w uchwach i nacierali na mnie z
uniesionymi mieczami. Nie wiedziaem, jak uda-o im si dosta
w obrb obozu, ale nie miao to znacze-nia. I tak nie zdybym
pobiec po pomoc.
- Chcesz mnie zabi! - krzykn Nico.- Sprowadzie te... te
okropnoci.
- Nie! To znaczy tak, one za mn id, ale nie! Uciekaj, Nico.
Ich nie da si zniszczy.
- Nie ufam ci!
Pierwszy ze szkieletw zaatakowa. Odparowaem jego
uderzenie, ale trzej pozostali nie ustpowali. Przeciem jednego
na p, ale on natychmiast zacz si skada z powrotem.
Kolejnemu uciem gow, ale nie zaprzesta walki.
- Nico, uciekaj! - wrzasnem. - Sprowad pomoc!
- Nie! - przyoy donie do uszu.
Nie byem w stanie walczy z czterema na raz, zway-wszy, e
nie umierali. Ciem, wykonywaem obroty, ale oni tylko
nacierali dalej. Mogli mnie pokona w kilka sekund.
- Nie! - wrzasn Nico jeszcze goniej. - Wynocha!
Ziemia pode mn si zatrzsa. Szkielety zamary. Od-toczyem
si w chwili, kiedy pod ich stopami otwara si szczelina. Grunt
rozstpi si niczym kapica paszcza.
Annabeth poblada.
- Ale, Percy, to oznacza, e przepowiednia moe nie dotyczy
ciebie. Moe mwi o Nico. Musimy...
- Nie - upieraem si. - Ja wybieram przepowiedni. Ona
bdzie o mnie.
- Czemu to mwisz? - zawoaa. - Chcesz wzi odpo
wiedzialno za cay wiat?
Bya to ostatnia rzecz, ktrej chciaem, ale nie powie-dziaem
jej tego. Wiedziaem, e musz wystpi i si zdeklarowa.
- Nie pozwol, eby Nico by naraony na dalsze nie
bezpieczestwa - powiedziaem. - Jestem to winny jego siostrze.
Ja... Zawiodem ich oboje. Nie pozwol, eby ten biedny
dzieciak cierpia dalej.
- Biedny dzieciak, ktry ci nienawidzi i chciaby twojej
mierci - przypomnia mi Grover.
- Moe go znajdziemy - powiedziaem. - Moe zdoamy go
przekona, e wszystko w porzdku, ukry go w jakim
bezpiecznym miejscu.
Annabeth zadraa.
- Jeli Luke go dorwie...
- Nie dorwie - zapewniem j. - Ju ja si postaram, eby mia
inne zmartwienia. Konkretnie mnie.
Nie byem pewny, czy Chejron uwierzy w opowiastk, ktr z
Annabeth mu sprzedalimy. Chyba podejrzewa, e co
ukrywamy w zwizku ze znikniciem Nica, ale w kocu kupi
nasz wersj. Chopak nie by pierwszym herosem, ktry
znikn.
- Taki mody - westchn Chejron, opierajc rce na barierce
werandy przed domem. - Niestety musz mie nadziej, e