Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 320

Aby rozpocz lektur,

kliknij na taki przycisk ,


ktry da ci peny dostp do spisu treci ksiki.

Jeli chcesz poczy si z Portem Wydawniczym


LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniej.
WIKTOR HUGO

NDZNICY

TOM 2

Tower Press 2001

1
Cz trzecia

MARIUSZ

2
Rozdzia pierwszy

PARY OGLDANY
W SWOIM ATOMIE

Parvulus1

Pary ma dziecko, a las ma ptaka; ptak si nazywa wrblem, dziecko ulicznikiem.


Poczcie te dwie rzeczy, z ktrych jedna zawiera obraz pieca ognistego, druga jutrzenki;
zetknijcie te dwie iskry, Pary i dziecistwo, a powstanie z tego maa istota. Homuncio2,
powiedziaby Plaut.
Ten may stwr jest wesoy. Niecodziennie jada, ale codziennie, jeli ma ochot, chodzi do
teatru. Nie ma koszuli na grzbiecie, trzewikw na nogach, dachu nad gow obywa si bez tego
jak muchy. Liczy sobie siedem do trzynastu lat; yje gromadnie, obija bruki, mieszka pod goym
niebem, nosi stare spodnie po swoim ojcu, ktre spadaj mu niej pit, stary kapelusz jakiego
innego ojca, ktry spada mu niej uszu, jedn szelk z tej krajki, biega, tropi, ebrze, marnuje
czas, pyka z fajeczki, klnie jak potpieniec, wczy si po szynkach, zna si ze zodziejami, jest
na ty z dziewczynami ulicznymi, mwi zodziejskim jzykiem, piewa sprone piosenki i nic
zego nie ma w sercu. Bo w duszy ma per: niewinno, a pery nie rozpuszczaj si w bocie.
Dopki czowiek jest dzieckiem, Bg chce, eby by niewinny.
Gdyby zapyta olbrzymiego miasta: Co to takiego? odpowiedziaoby: To mj may.

1
Malec (ac.)
2
Czowieczek (ac.)

3
Przyszo ukryta w ludzie

Wrd ludu paryskiego nawet czowiek dorosy zawsze jest chopcem z ulicy.
Rasa paryska, podkreli to naley, wystpuje gwnie na przedmieciach; tam krew jest
czysta, tam oblicze jej jest prawdziwe; tam lud pracuje i cierpi, a cierpienie i praca s to dwa
ksztaty czowieka. Tam s niezgbione zoa istot nieznanych, pomidzy ktrymi roj si
najdziwniejsze typy, od tragarza z la Rpe do rakarza z Montfaucon. Fex urbis3 woa Cyceron;
mob dodaje oburzony Burke; gawied, ciba, posplstwo. Jake atwo wymawiaj si te sowa!
Lecz niech i tak bdzie. C z tego? C z tego, e chodz boso? Nie umiej czyta? Tym gorzej.
Czy dlatego opucicie ich? Czy niedol ich uczynicie przeklestwem? Czy wiato nie moe
przenikn w te tumy? Wrmy do tego okrzyku: wiata! i przy nim trwajmy niewzruszenie.
wiata! wiata! Kt wie, czy te ciemnoci nie stan si przejrzyste? Czy rewolucje nie s
przemianami? Idcie, filozofowie, nauczajcie, owiecajcie, zapalajcie, mylcie gono, mwcie
gono, biegnijcie radonie w biay dzie, bratajcie si z ulic, zwiastujcie dobre nowiny,
rozdawajcie elementarze, ogaszajcie prawa, piewajcie Marsylianki, szerzcie zapa, zrywajcie z
dbw zielone gazki. Uczycie z idei taneczne koo. Tum ten mona uszlachetni. Umiejmy
korzysta z tego poaru zasad i cnt, ktry si iskrzy, wybucha i drga w pewnych godzinach. Te
nogi bose, te rce goe, te achmany, to nieuctwo, to upodlenie, ta ciemnota mog by uyte dla
zdobycia ideau. Wpatrzcie si w lud, a zobaczycie prawd. Niech ten ndzny piasek, ktry
depczecie nogami, wrzucony zostanie do pieca, niech si stopi i niech zakipi, a przeksztaci si w
wietny kryszta, a przy jego to pomocy Galileusz i Newton odkryj nowe gwiazdy.

May Gavroche

W jakie osiem lub dziewi lat po tym, comy opowiedzieli w drugiej czci tej ksiki,
widywano na bulwarze Temple i w okolicach wiey cinie maego chopca, lat jedenastu,
najwyej dwunastu, ktry by dosy dokadnie odpowiada skrelonemu powyej typowi
ulicznika, gdyby z umiechem waciwym jego wiekowi nie czyo si serce ponure i zupenie
puste. Dzieciak ten przyodziany by w mskie spodnie, lecz nie dosta ich od ojca, i w kaftan
kobiecy, ale nie bdcy darem matki. Jacy ludzie ubrali chopca w owe achmany przez
miosierdzie, a jednak mia i ojca, i matk. Lecz ojciec nie myla o nim, a matka nie kochaa go
wcale. Byo to jedno z tych dzieci godnych litoci, ktre maj i ojca, i matk, a s sierotami.
Chopiec ten nigdzie nie czu si tak dobrze jak na ulicy. Bruk by dla niego mniej twardy
anieli serce matki.
Rodzice kopniciem pchnli go w ycie.
Cakiem po prostu poszed wic przed siebie.
By to chopiec haaliwy, blady, zwinny, bystry, dowcipny, z wygldu peen ycia i wty
zarazem. Chodzi, biega, piewa, gra na piszczace, grzeba w rynsztokach, troch krad, ale na
sposb kotw i wrbli, wesoo mia si, kiedy nazywano go wisusem, gniewa si, kiedy
nazywano go wczg. Nie mia schronienia ani chleba, ani ognia, ani mioci; by jednak

3
Motoch miejski (ac.)

4
wesoy, poniewa by wolny.
Gdy podobne istotki staj si ludmi, prawie zawsze koo porzdku spoecznego najeda na
nie i miady, lecz dopki s dziemi, wymykaj si mu. S tak mae, e schroni si mog w
najmniejszej szparce.
Jednak cho tak opuszczony przez rodzicw, chopiec co dwa lub trzy miesice mwi sobie:
No, pjd zobaczy mam. Wwczas porzuca bulwar, cyrk, bram Saint-Martin, szed na
wybrzea, przechodzi przez mosty, kierowa si ku przedmieciom, dochodzi do ulicy
Salptrire i dociera dokd? Ot do podwjnego numeru 50/52, znanego ju czytelnikowi, do
rudery Gorbeau.
W tym czasie rudera 50/52, zwykle pusta i wiecznie przyozdobiona napisem: Pokoje do
wynajcia, bya rzecz dla niej rzadka zamieszkana przez kilka osb, ktre zreszt jak to
bywa zawsze w Paryu nie utrzymyway stosunkw ani nie miay z sob nic wsplnego.
Naleay one do tej ubogiej klasy, ktra rozpoczyna si od drobnego mieszczanina, bdcego w
cigych kopotach pieninych, i cignie si z ndzy w ndz, a do najniszych dow
spoecznych, a do dwch istot, na ktrych si koczy caa materialna strona cywilizacji: do
czyciciela rynsztokw, ktry zmiata boto, i do gaganiarza, ktry zbiera szmaty.
Gwna lokatorka z czasw Jana Valjean umara i jej miejsce zaja inna, zupenie do niej
podobna. Nie wiem, ktry filozof powiedzia: Nigdy nie brak starych kobiet.
Ta nowa staruszka nazywaa si pani Burgon i w jej yciu nie byo nic szczeglnego oprcz
dynastii trzech papug, ktre kolejno panoway nad jej sercem.
Do najndzniejszych mieszkacw domostwa naleaa rodzina zoona z czterech osb: ojca,
matki i dwch crek, ju do duych; wszyscy czworo miecili si w tej samej izbie, jednej z
owych klitek, o ktrych ju mwilimy.
Rodzina ta na pierwszy rzut oka nie odznaczaa si niczym, oprcz niezwykego niedostatku.
Ojciec, wynajmujc pokj, owiadczy, e si nazywa Jondrette. Wkrtce po dokonaniu
przeprowadzki, ktra dziwnie bya podobna eby uy wiekopomnego wyraenia gwnej
lokatorki do przenosin, w ktrych nic si nie niesie, powiedzia tej kobiecie, ktra tak jak jej
poprzedniczka penia zarazem obowizki odwiernej i zamiataa schody: Matko taka a taka,
jeeliby ktokolwiek przypadkiem przyszed i pyta o Polaka lub Wocha, a moe o Hiszpana, to
jestem ja.
Bya to wanie rodzina wesoego obszarpaca. Przychodzi i znajdowa ndz, ale co o
wiele smutniejsze adnego umiechu: chd w izbie i chd w sercach. Kiedy si zjawia,
pytano go: Gdzie bye? Odpowiada: Na ulicy. Kiedy wychodzi, pytano go: Dokd
idziesz? Odpowiada: Na ulic. Matka mwia mu: Czego tutaj szukasz?
To dziecko yo bez mioci, jak owe blade roliny w piwnicach. Nie cierpia z tego powodu i
do nikogo nie czu alu. Nie wiedzia waciwie, jacy powinni by ojciec i matka.
Zreszt matka kochaa jego siostry.
Zapomnielimy powiedzie, e na bulwarze Temple nazywano to dziecko maym Gavroche.
Dlaczego nazywa si Gavroche? Prawdopodobnie dlatego, e ojciec jego nazywa si Jondrette.
Zacieranie ladw, zrywanie zwizkw to jakby instynkt w niektrych rodzinach ndzarzy.
Pokj, w ktrym mieszkali Jondretteowie w ruderze Gorbeau, lea na samym kocu
korytarza. Ssiedni izdebk zajmowa pewien mody czowiek, bardzo ubogi, ktrego nazywano
panem Mariuszem.
Powiedzmy, kim by ten pan Mariusz.

5
Rozdzia drugi

WIELKI MIESZCZANIN

Dziewidziesit lat i trzydzieci dwa zby

Przy ulicy Boucherat, przy ulicy Normandzkiej i przy ulicy Saintonge yj do dzi dawni
mieszkacy, ktrzy znali jeszcze czowieka zwanego panem Gillenormand i chtnie go
wspominaj. Czowiek ten by starcem ju za czasw ich modoci. Dla tych, ktrzy
melancholijnie spogldaj w niewyrane rojowisko cieni nazywane przeszoci, posta jego nie
cakiem jeszcze znika z labiryntu ulic ssiadujcych z Temple, ktrym za Ludwika XIV nadano
nazwy wszystkich prowincji Francji, zupenie tak samo jak za naszych czasw ulice nowej
dzielnicy Tivoli otrzymay nazwy wszystkich stolic europejskich. W tym postpowaniu,
powiedzmy nawiasem, wida skutki postpu.
Pan Gillenormand, ktry w roku 1831 by jak najbardziej ywy, nalea do rzdu tych ludzi,
ktrzy wzbudzaj ch ogldania ich jedynie dlatego, e dugo yli, i ktrzy niezwykli s dlatego,
e niegdy podobni do wszystkich, stali si niepodobnymi do nikogo. By to niezwyky starzec i
prawdziwy przedstawiciel innego wieku, doskonay i nieco wyniosy mieszczanin z osiemnastego
stulecia, dumny ze starego mieszczaskiego rodu jak markiz ze swego markizatu. Ukoczywszy
dziewidziesit lat chodzi prosto, mwi gono, widzia wyranie, pi do dna, jad, spa i
chrapa. Mia wszystkie trzydzieci dwa zby. Okulary wkada tylko do czytania. By
usposobienia kochliwego, lecz twierdzi, e od dziesiciu lat stanowczo i ostatecznie wyrzek si
kobiet. Powiada, e nie moe si ju im podoba, ale nie dodawa: Jestem zbyt stary lecz:
Jestem zbyt ubogi. Mwi: Gdybym nie by zrujnowany... ho, ho! Istotnie, pozosta mu
tylko dochd okoo pitnastu tysicy liwrw. Marzeniem jego by dosta spadek i mie sto
tysicy frankw renty, aeby mc utrzymywa kochanki. Nie nalea wic, jak widzimy, do
rodzaju tych schorowanych osiemdziesiciolatkw, ktrzy, jak Wolter, konaj przez cae ycie;
nie bya to dugowieczno pknitego garnka; ten chwacki starzec by zawsze zdrw.
Powierzchowny, gwatowny, atwo wpada w gniew. Burzy si z kadego powodu, najczciej
bez adnej rozumnej przyczyny. Kiedy mu kto przeczy, podnosi lask i bi jak za czasw
wielkiego stulecia. Mia crk przeszo pidziesicioletni, niezamn, ktr w gniewie tuk
mocno, a chtnie by j nawet wiczy batem, jak gdyby miaa osiem lat. Energicznie policzkowa
sub mwic: O, ty cierwo! Pan Gillenormand uwielbia Burbonw, a rok 1789 budzi w
nim wstrt i zgroz; opowiada nieustannie, w jaki sposb uratowa si w czasie terroru i ile

6
potrzebowa wesooci i dowcipu, aeby ocali gow. Kiedy kto z modziey odway si
pochwali w jego obecnoci Republik, sinia i wpada w gniew a do utraty zmysw. Czasami
robi aluzj do swoich dziewidziesiciu lat i powiada: Mam nadziej, e nie bd oglda dwa
razy dziewidziesitego trzeciego.

Na chwil zjawia si Magnon i jej dwaj malcy

Pan Gillenormand uzewntrznia bl w postaci zoci; wcieka si na wasn rozpacz. Mia on


wszystkie moliwe przesdy i pozwala sobie na wszelkie wybryki. Do cech, ktre skaday si
na jego zewntrzny obraz i dostarczay mu wewntrznej satysfakcji, naleao przekonanie, e jest
wci kobieciarzem, tudzie skonno do uchodzenia za takiego w najwyszym stopniu.
Mawia, e to znaczy mie renom krlewsk. Ta krlewska renoma robia mu czasem
osobliwe niespodzianki. Pewnego dnia przyniesiono mu w kobiace, niczym dwa tuziny ostryg,
okazowego noworodka, drcego si wniebogosy i naleycie opatulonego w powijaki, a ktrego
ojcostwo przypisywaa mu odprawiona przed p rokiem suca. Pan Gillenormand mia wtedy
ni mniej, ni wicej tylko osiemdziesit cztery lata. W caym domu oburzenie i rwetes. Co ta
bezwstydna ajdaczka sobie myli? Co za bezczelno! Co za ohydne oszczerstwo! Pan
Gillenormand natomiast wcale si nie zdenerwowa. Popatrzy na powijaki z dobrotliwym
umiechem czowieka, ktry w oszczerstwie odczuwa pochlebstwo, i powiedzia do obecnych:
No i co? Co si stao? Co w tym jest nadzwyczajnego? Rozdziawilicie usta jak ludzie, ktrzy o
niczym nie maj pojcia. Ksi dAngoulme, bkart jego krlewskiej moci Karola IX, oeni
si w osiemdziesitym pitym roku ycia z pitnastoletni podfruwajk; markiz dAlluye, brat
kardynaa de Sourdis, arcybiskupa Bordeaux, liczy sobie osiemdziesit trzy lata, kiedy mia z
pokojwk pani Jacquin, ony prezesa trybunau, prawdziwe dziecko mioci, syna, ktry zosta
pniej kawalerem maltaskim i radc stanu. W takich wypadkach nie ma nic niezwykego. A co
si dzieje w Biblii? To rzekszy owiadczam, e ten may jegomo nie jest moim dzieckiem, ale
prosz zaj si nim, bo to nie jego wina. Gest by peen dobrodusznoci. Ta sama kreatura
imieniem Magnon obdarzya go po roku now przesyk. By to znowu chopiec. Tym razem
pan Gillenormand skapitulowa. Powierzy matce obu malcw, zobowizujc si oy na ich
utrzymanie osiemdziesit frankw miesicznie, pod warunkiem, e wzmiankowana matka nie
bdzie ju tego powtarzaa. Doda przy tym: ycz sobie, eby matka dobrze traktowaa
chopcw. Od czasu do czasu bd ich odwiedza. Tak te czyni.
onaty by dwukrotnie: z pierwszej ony mia crk, ktra pozostaa pann; z drugiej
rwnie crk, ktra umara okoo trzydziestego roku ycia. Ta, z mioci, przypadku czy te z
innej przyczyny, polubia onierza, ktry suy w wojsku Republiki i Cesarstwa, pod Austerlitz
dosta order, a pod Waterloo zosta pukownikiem. To zakaa rodziny powiada stary
mieszczanin. Zaywa duo tabaki i ze szczeglnym wdzikiem strzepywa rk swj koronkowy
abot. Bardzo mao wierzy w Boga.

7
Zasada: przyjmowa tylko wieczorem

Takim by pan Luc-Esprit Gillenormand. Zachowa wszystkie wosy, raczej szare ni biae.
W sumie, z tym wszystkim czcigodny.
Frywolny, a zarazem wielki, mia co z osiemnastego stulecia. W pierwszych latach
Restauracji pan Gillenormand, jeszcze wwczas mody mia zaledwie szedziesit cztery lata
w 1814 roku mieszka na przedmieciu Saint-Germain, przy ulicy Servandoni, niedaleko w.
Sulpicjusza. Schroni si w dzielnicy Marais dopiero wtedy, gdy wycofa si z ycia
towarzyskiego, bdc ju dobrze po osiemdziesitce.
Wycofujc si za z ycia towarzyskiego, obwarowa si swoimi nawykami. Pierwszym z
nich, od ktrego nie odstpowa, byo: mie drzwi bezwzgldnie zamknite w cigu dnia i
przyjmowa tylko wieczorem, obojtne, kto by przychodzi i z jak spraw. Obiad jad o pitej,
po czym drzwi otwierano. Bya to moda jego stulecia, przy ktrej obstawa. Dzie to kanalia
mawia. Wart tylko zamknitej okiennicy. Ludzie dobrych obyczajw zapalaj umysy, kiedy
zenit zapala gwiazdy. I barykadowa si przed wszystkimi, choby i przed krlem. Stara
elegancja jego epoki.

Dwie osoby to niekoniecznie para

Pan Gillenormand, jak powiedzielimy przed chwil, mia dwie crki. Dzielca je rnica
wieku wynosia dziesi lat. W modoci niewiele byy do siebie podobne, i tak z charakteru, jak
i z twarzy zgoa nie wyglday na siostry. Modsza bya to urocza dusza, rwca si do
wszystkiego, co byo wiatem, zajta kwiatami, wierszami i muzyk, ulatujca w wietlne
przestworza, eteryczna entuzjastka, od lat dziecinnych zarczona idealnie z jak mglist postaci
bohatera. Starsza miaa take swoje marzenia; widziaa w bkitach jakiego dostawc, jakiego
grubego i bogatego liweranta, ma odpowiednio gupiego, milion w postaci mczyzny, albo te
prefekta; przyjcia w prefekturze, wony w przedpokoju z acuchem na szyi, oficjalne bale,
przemowy w merostwie; zosta pani prefektow, oto, co wypeniao zgiekiem jej
wyobrani. Obie siostry, bdc dziewcztami, bkay si w ten sposb, kada w swoim
marzeniu. Obie miay skrzyda: jedna anioa, druga gsi.
adna ambicja nie ziszcza si cakowicie, na tym padole przynajmniej. aden raj nie staje si
ziemski w czasach, w ktrych yjemy. Modsza zalubia czowieka ze swych snw, ale umara.
Starsza wcale nie wysza za m.
W naszym opowiadaniu zjawia si ju jako stara panna, ogniotrwae cnotliwa, obdarzona
jednym z najostrzejszych nosw i jednym z najtpszych umysw, jakie kiedykolwiek mona
byo oglda. Szczeg charakterystyczny: poza najblisz rodzin nikt nie zna jej chrzestnego
imienia. Nazywano j: panna Gillenormand starsza.
Co do pruderii, panna Gillenormand starsza moga wytrzyma porwnanie z kad angielsk
miss. Bya to wstydliwo posunita a do obrzydliwoci. Miaa jedno straszne wspomnienie w
swoim yciu: pewien mczyzna ujrza raz jej podwizk. Wiek powikszy jeszcze t
nielitociw wstydliwo. Stanik jej nigdy nie by do nieprzejrzysty i nigdy nie dochodzi
dosy wysoko pod szyj. Zapinaa si na liczne haftki i agrafki tam, gdzie nikomu nawet nie nio

8
si spojrze. Jest to waciwoci pruderii, e tym wicej mnoy rodkw obrony, im mniejsze
niebezpieczestwo grozi fortecy.
Jednak (niech wytumaczy, kto potrafi, te stare tajemnice dusz niewinnych) bez przykroci
pozwalaa caowa si oficerowi uanw, ktry by wnukiem jej stryjenki i nazywa si Teodul.
Zarzdzaa domem ojca. Pan Gillenormand mia przy sobie crk, tak jak ksidz Benvenuto
mia przy sobie siostr. Takie gospodarstwa, zoone ze starca i starej panny, nie s rzadkie i
zawsze przedstawiaj rozczulajcy widok dwch saboci wspierajcych si nawzajem.
Oprcz tego za pomidzy star pann i starcem byo jeszcze w tym domu dziecko, chopczyk,
zawsze drcy i milczcy w obecnoci pana Gillenormand. Pan Gillenormand nie mwi nigdy
inaczej do tego dziecka jak gosem surowym, a czsto z podniesion lask: Tu, paniczu! Chod
tu, hultaju, uliczniku, zbli si! Odpowiadaj, nicponiu! Poka si, ty ladaco! itp. itp.
Jednoczenie ubstwia go.
By to jego wnuk. Spotkamy si jeszcze z tym dzieckiem.

9
Rozdzia trzeci

DZIADEK I WNUK

Dawny salon

Kiedy pan Gillenormand mieszka na ulicy Seryandoni, bywa w kilku bardzo wytwornych i
bardzo arystokratycznych salonach. Przyjmowano tam pana Gillenormand, cho by
mieszczaninem. Poniewa mia rozum podwjny: ten, ktry w istocie posiada, i ten, ktry mu
przypisywano, wic poszukiwano go i fetowano. Bywa tylko tam, gdzie wiedzia, e jest
podany i powaany. S ludzie, ktrzy pragn za wszelk cen mie wpywy i zwraca na siebie
uwag; tam wic, gdzie nie mog by wyroczni, staj si baznami. Pan Gillenormand nie by
czowiekiem tego rodzaju; swych przewag w salonach rojalistycznych, do ktrych uczszcza, nie
zdobywa kosztem szacunku dla samego siebie. By wyroczni wszdzie. Zdarzao mu si stawi
czoo panu de Bonald, a nawet panu Bengy-Puy-Valle.
Okoo 1817 roku dwa popoudnia w tygodniu spdza niezmiennie w jednym z ssiednich
domw, przy ulicy Ferou, u pani baronowej de T., godnej i szanownej osoby, ktrej m za
Ludwika XVI by ambasadorem Francji w Berlinie. Baron de T., ktry za ycia swego zajmowa
si namitnie uniesieniami i wizjami magnetycznymi, zmar zrujnowany na emigracji,
pozostawiajc za cay majtek dziesi tomw rkopisu oprawnych w czerwony safian ze
zoconymi brzegami bardzo ciekawych wspomnie o Mesmerze i jego misce. Pani de T. przez
poczucie godnoci nie ogosia tych pamitnikw i utrzymywaa si z maej renty, ktra nie
wiedzie jak ocalaa. Pani de T. ya z daleka od dworu, tego, jak powiadaa, bardzo mieszanego
towarzystwa, w odosobnieniu szlachetnym, dumnym i ubogim. Kilku przyjaci zbierao si
dwa razy na tydzie przy jej wdowim kominku i w ten sposb tworzy si salon czysto
rojalistyczny. Pio si tam herbat i stosownie do elegijnego lub dytyrambicznego usposobienia
albo ubolewano, albo oburzano si na wiek, na kart konstytucyjn, na bonapartystw, na
prostytucj Orderu w. Ducha, rozdawanego mieszczanom, na jakobinizm Ludwika XVIII i
mwiono po cichu o nadziejach, ktre budzi Monsieur, pniejszy Karol X.
Pan Gillenormand przychodzi zwykle w towarzystwie swojej crki, wysokiej, chudej panny,
ktra skoczya ju wwczas czterdzieci lat, a zdawaa si mie ich pidziesit, i licznego
siedmioletniego chopczyka, biaego, rowego, wieego, z oczami penymi szczcia i ufnoci,
ktry przy kadym pojawieniu si w tym salonie sysza dookoa szept: Co za pikny chopiec!
Jaka szkoda! Biedne dziecko! O tym to wanie chopcu mwilimy przed chwil. Nazywano
go biednym dzieckiem, poniewa mia ojca zbja znad Loary.
Zbjem znad Loary by zi pana Gillenormand, o ktrym ju wspominalimy, a ktrego pan

10
Gillenormand nazywa zaka rodziny.

Jedno z czerwonych widm tego czasu

Kto by przechodzi w tej epoce przez miasteczko Vernon i zatrzyma si na piknym,


monumentalnym mocie, na ktrego miejscu, jak naley si spodziewa, ju wkrtce stanie jaki
okropny most elazny, ten spogldajc w d mg zobaczy mczyzn lat okoo pidziesiciu,
w skrzanym kaszkiecie, w spodniach i kurtce z grubego szarego sukna, przy ktrej wisiao co
tego, co byo niegdy czerwon wsteczk; czowiek ten nosi drewniane trepy, by opalony
od soca, mia twarz prawie czarn, wosy prawie biae i szerok blizn sigajc od czoa a do
policzka. Pochylony, zgarbiony, postarzay przedwczenie, przechadza si prawie codziennie z
rydlem i noem ogrodniczym w rku po jednym z tych otoczonych murami skrawkw gruntu,
ktre le w pobliu mostu i rozcigaj si acuchem wzdu lewego brzegu Sekwany; te urocze
placyki, pene kwiatw, wygldayby na ogrody, gdyby byy o wiele wiksze, a na bukiety,
gdyby byy jeszcze troch mniejsze. Na jednym kracu placyku sta domek, drugi kraniec
przytyka do rzeki. Czowiek w kaftanie i w trepach, o ktrym mwimy, mieszka okoo 1817
roku w najmniejszym z tych ogrdkw i w najskromniejszym z tych domkw. Mieszka
samotnie, cicho i ubogo, z kobiet ani mod, ani star, ani adn, ani brzydk, ani chopk, ani
mieszczk, ktra mu usugiwaa. Kawaek ziemi, ktry on nazywa swoim ogrodem, syn w
miecie z piknych kwiatw, ktre tam hodowa. Zajmowa si tylko tymi kwiatami.
Ktokolwiek czytywa w tym czasie pamitniki wojenne, biografie, Monitora i biuletyny
wielkiej armii, ten niechybnie zauway tam nazwisko powtarzajce si dosy czsto, nazwisko
Jerzego Pontmercy. Pod Waterloo dowodzi on szwadronem kirasjerw w brygadzie Dubois.
Zdoby te sztandar puku luneburskiego. Zoy t zdobycz u stp cesarza. By cay
zakrwawiony, gdy podczas walki o sztandar dosta cicie szabl w gow. Cesarz, zadowolony,
zawoa do niego: Jeste od dzi pukownikiem, baronem i oficerem Legii Honorowej!
Pontmercy odpowiedzia: Najjaniejszy panie, dzikuj w imieniu tej, ktra bdzie wdow po
mnie. Po godzinie pad w wwozie Ohain. A kim by teraz ten Jerzy Pontmercy? Wanie
zbjem znad Loary.
Znamy ju pewien fakt z jego dziejw. Po bitwie pod Waterloo Pontmercy, wycignity jak
sobie przypominamy z wwozu Ohain, dogoni armi i przerzucany z ambulansu do ambulansu
dotar a do obozu nad Loar.
Restauracja wyznaczya mu poow odu, a nastpnie zesaa go na pobyt, tj. pod dozr, do
miasteczka Vernon. Krl Ludwik XVIII, uwaajc za niebye to, co zaszo podczas Stu Dni, nie
uzna ani jego godnoci oficera Legii Honorowej, ani jego stopnia pukownika, ani jego tytuu
barona. On za przy kadej sposobnoci podpisywa si: Pukownik baron Pontmercy.
Nie mia nic prcz bardzo lichego podu dowdcy szwadronu. Wynaj w Vernon
najmniejszy domek, jaki mg znale. y tam samotny; widzielimy, w jaki sposb. Za
Cesarstwa, pomidzy dwiema wojnami, znalaz czas, eby polubi pann Gillenormand. Stary
mieszczanin, oburzony do gbi, zgodzi si wzdychajc i mwic: Najwiksze rodziny bywaj
do tego zmuszone. W roku 1815 pani Pontmercy, kobieta zreszt pod kadym wzgldem
zasugujca na uwielbienie, wyksztacona i niepospolita, godna swego ma, umara
pozostawiajc dziecko. Dziecko to byoby radoci pukownika w jego osamotnieniu, ale dziadek

11
gwatownie domaga si wnuka owiadczajc, e wydziedziczy chopca, jeeli mu go nie
oddadz. Ojciec ustpi w interesie maego i nie mogc oglda dziecka pokocha kwiaty.
Wyrzek si zreszt wszystkiego, nie rusza si z wyznaczonego mu miejsca zamieszkania, nie
spiskowa. Dzieli swoje myli pomidzy niewinne czynnoci, ktre wypeniay mu
teraniejszo, i wielkie czyny, ktrych dokona w przeszoci. Spdza czas, czekajc na
rozkwitnicie godzika lub wspominajc Austerlitz.
Pan Gillenormand nie utrzymywa adnych stosunkw ze swoim ziciem. Pukownik by dla
niego bandyt, a on by dla pukownika zakutym bem. Pan Gillenormand nigdy nie mwi o
pukowniku, czasem tylko robi szydercze aluzje do jego baronostwa. Dziadek zastrzeg sobie
wyranie, e Pontmercy nie bdzie si stara widywa syna ani z nim mwi, pod grob
wydziedziczenia i odesania mu chopca. Dla Gillenormandw Pontmercy by trdowaty. Chcieli
wychowa dziecko po swojemu. Pukownik moe postpi niesusznie, przyjmujc takie warunki,
ale uleg im sdzc, e dobrze robi i e powica tylko siebie. Spadek po panu Gillenormand by
niewielki, lecz spadek po pannie Gillenormand by znaczny. Ciotka ta, ktra pozostaa
niezamna, bya bardzo bogata po matce i syn siostry by jej naturalnym spadkobierc. Dziecko,
ktre miao na imi Mariusz, wiedziao, e ma ojca, i tylko tyle. Nikt ani swkiem nie odzywa
si o nim w jego obecnoci. Jednake szepty, pswka, mruganie osb z towarzystwa, do
ktrego wprowadza go dziadek, przenikny wreszcie do wiadomoci malca, a e w sposb
naturalny coraz bardziej nasika pogldami i przekonaniami, ktre go otaczay jak powietrze,
zacz myle o swoim ojcu ze wstydem i ze cinitym sercem.
Kiedy chopiec rs tak, pukownik co drugi lub trzeci miesic znika, aby po kryjomu, jak
przestpca wydalajcy si spod dozoru policyjnego, pojecha do Parya i pj do kocioa w.
Sulpicjusza w godzinach, kiedy ciotka Gillenormand przyprowadzaa tam Mariusza na msz. I
drc, eby ciotka si nie odwrcia, ukryty za filarem, bez ruchu, wstrzymujc oddech, patrzy
na swoje dziecko. Ten czowiek z blizn na czole bal si starej panny.
To dao pocztek jego znajomoci z ksidzem Mabeuf, proboszczem w Vernon.
Brat proboszcza by skarbnikiem u w. Sulpicjusza i czsto widzia mczyzn, ktry si
wpatrywa w dziecko, widzia szram na jego twarzy i wielkie zy w oczach. Pewnego dnia,
przybywszy do Vernon, aby odwiedzi brata, min na mocie pukownika Pontmercy i
rozpozna czowieka z kocioa w. Sulpicjusza. Powiedzia o tym proboszczowi i obaj pod
jakim pretekstem zoyli pukownikowi wizyt. Po pierwszej wizycie przyszy nastpne.
Pukownik, z pocztku bardzo zamknity, zacz si wreszcie zwierza, dziki czemu proboszcz i
skarbnik poznali ca histori i dowiedzieli si, e Pontmercy powica swoje szczcie dla
przyszoci dziecka. Proboszcz poczu gboki i tkliwy szacunek dla niego, a pukownik ze swej
strony polubi proboszcza.
Dwa razy na rok, pierwszego stycznia i na w. Jerzego, Mariusz pisa do swego ojca
obowizkowe listy, ktre mu dyktowaa ciotka i ktre byy jakby skopiowane z podrcznika
korespondencji; pan Gillenormand tolerowa tylko tyle; ojciec odpowiada listami penymi
czuoci, a dziadek bez czytania chowa je do kieszeni.

Koniec zbja

Mariusz Pontmercy, jak wszystkie mae dzieci, uczy si tego i owego. Kiedy wyszed z rk

12
ciotki Gillenormand, dziadek powierzy go powanemu pedagogowi, ktry by okazem
nieskomplikowanej inteligencji klasykw.
Ta moda, otwierajca si dusza przesza z rk pruderii w rce pedanta. Mariusz chodzi przez
kilka lat do kolegium, pniej wstpi na wydzia prawa. By rojalist fanatycznym i surowym.
Dziadka, ktry go razi swoim humorem i cynizmem, kocha mao; na temat ojca milcza
pospnie. By to zreszt chopiec zapalczywy i opanowany, szlachetny, wspaniaomylny,
dumny, religijny, ezgaltowany; prawy a do surowoci, czysty a do dzikoci.
Kiedy koczy nauk szkoln, pan Gillenormand poegna si z yciem towarzyskim. Starzec
przesta bywa na przedmieciu Saint-Germain, w salonie pani de T., i osiad we wasnym domu
przy ulicy Panien Kalwaryjskich. Suba jego skadaa si z pokojwki Nikolety i dychawicznego
Baskijczyka.
W roku 1827 Mariusz skoczy lat siedemnacie. Pewnego wieczora, wracajc do domu
ujrza, e dziadek jego trzyma w rku list.
Mariuszu rzek pan Gillenormand jutro pojedziesz do Vernon.
Po co? zapyta Mariusz.
Zobaczy si z ojcem.
Mariusz zadra. Wszystko przypuszcza, z wyjtkiem tego, e mgby kiedy zobaczy si z
ojcem. Nic nie mogo by dla niego bardziej niespodziewane, bardziej zadziwiajce i
powiedzmy od razu bardziej nieprzyjemne. Ju nawet nie zmartwienie, lecz po prostu
paszczyzna.
Mariusz mia nie tylko polityczne powody niechci, ale by take przekonany, e ojciec jego,
ten rbajo jak go nazywa pan Gillenormand w chwilach dobrego usposobienia nie kocha
go; byo to oczywiste, poniewa porzuci syna i zostawi na asce innych. Nie czujc si
kochanym, sam te nie kocha. To przecie cakiem proste powiedzia sobie.
By tak zdumiony, e nawet o nic nie zapyta pana Gillenormand. Dziadek odezwa si znowu:
Zdaje si, e jest chory. Wzywa ci. A po chwili milczenia doda: Jed jutro z rana.
Zdaje mi si, e z placu des Fontaines odchodzi powz o szstej, a przybywa na miejsce
wieczorem. Pojed nim. Twj ojciec pisze, e to pilne.
Po czym zmi list i wsun go do kieszeni.
Mariusz mgby pojecha jeszcze tego samego wieczora i by na drugi dzie rano u ojca. W
tym czasie dylians z ulicy Bouloi wyrusza wieczorem do Rouen i przejeda przez Vernon.
Ani pan Gillenormand, ani Mariusz pomyleli, eby zasign wiadomoci w tym wzgldzie.
Nad wieczorem nastpnego dnia Mariusz przyby do Vernon. Zaczynano ju zapala wiece.
Pierwszego napotkanego przechodnia zapyta o dom pana Pontmercy. By bowiem tego
samego zdania co Restauracja i rwnie nie przyznawa ojcu ani baronostwa, ani stopnia
pukownika.
Wskazano mu, gdzie mieszka. Zadzwoni; otworzya drzwi kobieta trzymajca w rku ma
lampk.
Czy zastaem pana Pontmercy? powiedzia Mariusz.
Kobieta nie poruszya si.
Czy to tutaj? zapyta Mariusz.
Kobieta twierdzco skina gow.
Czy mog z nim mwi?
Kobieta daa znak przeczcy.
Ale jestem jego synem! zawoa Mariusz. On na mnie czeka!
Ju nie czeka odpowiedziaa kobieta.
Wwczas spostrzeg, e pakaa. Wskazaa palcem na drzwi do pokoju. Wszed.

13
W pokoju tym, owietlonym ojow wiec postawion na kominku, byo trzech ludzi: jeden
sta, jeden klcza, a jeden, w koszuli, lea na pododze. Ten, ktry lea na pododze, by
wanie pukownikiem.
Dwaj inni byli to lekarz i ksidz, ktry si modli.
Pukownik przed trzema dniami dosta zapalenia mzgu. W pocztkach choroby, majc ze
przeczucie, napisa do pana Gillenormand, proszc o przyjazd syna. Stan pogorszy si. Tego
wieczora, kiedy Mariusz przyby do Vernon, pukownik, w ataku maligny, pomimo oporu
sucej wsta z ka krzyczc: Mj syn nie przybywa! Id na spotkanie mego syna!
Wyszed ze swego pokoju i przekroczywszy prg, upad na podog. Przed chwil wanie
skona.
Zawezwano lekarza i ksidza. Lekarz zjawi si za pno, ksidz zjawi si za pno. Syn
take przyby za pno.
Przy wtym wietle wiecy na policzku pukownika, lecego i bladego, wida byo wielk
z, ktra spyna z nieywego oka. Oko zagaso, za nie wyscha jeszcze. Ta za to byo
spnienie syna.
Mariusz patrzy na tego czowieka, ktrego widzia po raz pierwszy i po raz ostatni, na t
twarz godn i msk, na te oczy otwarte, ktre widziay, na te biae wosy, na muskularne ciao,
na ktrym daway si widzie tu i wdzie brutalne linie, lady po ciciach szabli, i niby gwiazdy
czerwone dziury od kul. Patrzy na olbrzymi blizn, ktra opromieniaa bohaterstwem t
twarz, przez Boga naznaczon dobroci. Pomyla, e ten czowiek by jego ojcem i e ten
czowiek umar i nic si w nim nie poruszyo. Smutek, ktrego doznawa, by to smutek, ktry
by odczu w obecnoci kadego umarego.
aoba, bolesna aoba napeniaa ten pokj. Suca lamentowaa w kcie, ksidz modli si i
sycha byo, e ka, lekarz ociera oczy, nawet trup paka.
Ten lekarz, ten ksidz i ta kobieta patrzyli na Mariusza przez swj smutek, nic nie mwic;
by tu obcy. Mariusz, bardzo mao wzruszony, czu wstyd i zaenowanie, e tak si zachowywa.
W rku mia kapelusz, upuci go wic na ziemi, eby pomylano, e obezwadniony przez boi
nie mg go utrzyma.
W tej samej chwili dozna jakby wyrzutu sumienia i z pogard pomyla o swoim postpku.
Lecz czy to bya jego wina? Nie kocha przecie ojca!
Pukownik nic po sobie nie zostawi. Ze sprzeday ruchomoci zaledwie opacono pogrzeb.
Suca znalaza kawaek papieru, ktry oddaa Mariuszowi. Na nim byo napisane rk
pukownika:

Dla mego syna. Cesarz mianowa mnie baronem na polu bitwy pod
Waterloo. Poniewa Restauracja odmawia mi prawa do tego tytuu, ktry
opaciem wasn krwi, syn mj przyjmie ten tytu i bdzie go uywa. Jest
rzecz oczywist, e bdzie tego godny.

Po drugiej stronie kartki pukownik dopisa jeszcze:

W tej samej bitwie pod Waterloo pewien sierant ocali mi ycie. Czowiek
ten nazywa si Thnardier. W ostatnich czasach jak mi si zdaje mia on
ma ober w jednej z wiosek w okolicach Parya, w Chelles albo w
Montfermeil. Jeeliby go syn mj kiedy spotka, niech zrobi dla niego wszystko,
co tylko bdzie w jego mocy.

14
Nie przez pietyzm dla pamici ojca, lecz wskutek tego nieokrelonego poszanowania, jakie
zawsze mier nakazuje sercu czowieka, Mariusz wzi kartk i schowa j.
Nic nie zostao po pukowniku. Pan Gillenormand kaza sprzeda tandeciarzowi jego szpad i
uniform. Ssiedzi zniszczyli ogrd i zrabowali rzadkie kwiaty. Inne roliny zdziczay i zginy.
Mariusz tylko dwie doby przebywa w Vernon. Po pogrzebie wrci do Parya i zaj si
swoim prawem, nie mylc wicej o ojcu, jak gdyby nie y on nigdy. W dwa dni pukownik by
pochowany, a w trzy zapomniano o nim.
Mariusz nosi krep na kapeluszu. Oto i wszystko.

Chodzenie do kocioa moe si przyda,


eby zosta rewolucjonist

Mariusz zachowa z dziecistwa swoje praktyki religijne. Pewnej niedzieli poszed na msz do
w. Sulpicjusza, do tej samej kaplicy Matki Boskiej, gdzie jako may chopiec bywa z ciotk;
wyjtkowo tego dnia roztargniony i zatopiony w mylach, stan za jednym z filarw i nie
zwracajc uwagi na to, co robi, zaj miejsce na obitym utrechckim aksamitem klczniku,
ktrego oparcie zdobi napis: Pan Mabeuf, skarbnik parafii. Msza si zacza, kiedy nadszed
jaki starzec i powiedzia do Mariusza:
To jest moje miejsce, prosz pana.
Mariusz wsta popiesznie i starzec zaj swj klcznik. Po skoczonej mszy Mariusz sta
jeszcze w zamyleniu o kilka krokw dalej; starzec znowu podszed do niego i powiedzia;
Bardzo przepraszam, e panu wtedy przeszkodziem i e chc to zrobi jeszcze raz; uzna
pan pewno moje postpowanie za niegrzeczne, musz si wic wytumaczy.
Ale to jest zupenie niepotrzebne odpowiedzia Mariusz.
A jednak odpar staruszek. Nie chciabym, eby pan o mnie le myla. Widzi pan,
jestem do tego miejsca bardzo przywizany. Zdaje mi si, e msza std wysuchana jest wicej
warta. Zaraz panu powiem, dlaczego. Przez cae lata, regularnie co dwa albo trzy miesice,
spotykaem tu jakiego nieszczliwego ojca, ktry nie mia innego sposobu, eby widywa
swojego synka, poniewa uniemoliwiay mu to stosunki rodzinne. Przychodzi do tego kocioa
wtedy, kiedy przyprowadzano jego dziecko na msz. Malec wcale si tego nie domyla, moe
nawet nie wiedzia, biedaczek, e ma ojca. Ojciec ukrywa si za tym filarem, eby go nie
dostrzeono. Patrzy na swoje dziecko i paka. Dlatego to miejsce stao si dla mnie wite i
przyzwyczaiem si std sucha mszy. Wol je nawet od awki kolatorskiej, do ktrej mam
prawo jako skarbnik parafii. Troch zreszt znaem tego nieszczliwego czowieka. Mia on
tecia, bogat ciotk czy krewnych, sam ju nie wiem, ktrzy grozili, e wydziedzicz chopca,
jeeli on, ojciec, bdzie go widywa. Powici si wic, eby jego syn zosta pewnego dnia
bogaty i by szczliwy. Powodem tej sytuacji by pogldy polityczne. Osobicie nie mam nic
przeciwko pogldom politycznym, ale s ludzie, ktrzy w tym id za daleko. Mj Boe, dlatego,
e kto si bi pod Waterloo, to jeszcze nie sta si wskutek tego potworem i to nie jest powd,
eby zabiera ojcu dziecko. On by pukownikiem u Bonapartego. Zdaje mi si, e ju nie yje.
Mieszka w Vernon, gdzie mj brat jest proboszczem, i nazywa si Pontmarie, Montpercy czy
jako podobnie... Mia na twarzy szram po niezgorszym ciosie szabl.
Pontmercy? zapyta Mariusz blednc.

15
Wanie. Pontmercy. Czy pan go moe zna?
Prosz pana rzek Mariusz to by mj ojciec.
Stary skarbnik zoy rce i zawoa:
Ach, to pan by tym dzieckiem! No tak, to si zgadza, zdy pan dorosn. O, mj biedny
chopcze, moesz sobie powiedzie, e miae ojca, ktry ci bardzo kocha!
Mariusz poda rami starcowi i odprowadzi go a do mieszkania. Nazajutrz powiedzia do
pana Gillenormand:
Urzdzamy z kolegami polowanie. Czy mog wyjecha na trzy dni?
Na cztery! odpar dziadek. Jed, baw si.
I mruc oko szepn do crki:
Jaka miostka!

Do czego moe doprowadzi


spotkanie ze skarbnikiem parafii

Dokd Mariusz pojecha, tego dowiemy si pniej.


Przez trzy dni by nieobecny w domu, po czym wrci do Parya i poszed prosto do biblioteki
wydziau prawa, gdzie zada kompletu Monitora.
Zacz czyta Monitora wszystkie historie Republiki i Cesarstwa, Wspomnienia z Wyspy
witej Heleny, wszystkie pamitniki, gazety, biuletyny, proklamacje; wszystko to poyka.
Kiedy po raz pierwszy spotka nazwisko ojca w biuletynach wielkiej armii, dosta gorczki na
cay tydzie. Odwiedza generaw, pod ktrymi suy Jerzy Pontmercy, midzy innymi
hrabiego H. Skarbnik, Mabeuf, do ktrego zachodzi, opowiedzia mu o yciu w Vernon,
egzystencji pukownika, jego kwiatach, jego samotnoci. Mariusz dokadnie zrozumia, kim by
ten niezwyky czowiek, wzniosy i agodny, ten lew-baranek, ktry by jego ojcem.
Zajty tymi studiami, absorbujcymi cay jego czas i wszystkie jego myli, prawie nie
widywa pana Gillenormand. Zjawia si w godzinach posikw; kiedy go potem szukano,
Mariusza ju nie byo w domu. Ciotka zrzdzia. Pan Gillenormand umiecha si: Hm, to jest
okres dziewczynek! Czasami dorzuca: Do diaba, mylaem, e to jaki romansik, ale zdaje
si, e to jest namitno.
Bya to rzeczywicie namitno.
Mariusz zacz uwielbia ojca.
Jednoczenie niezwyka przemiana dokonywaa si w jego pogldach. Ta historia na ktr
dopiero teraz spojrza, przeraaa go. Najpierw przyszo olnienie.
Republika, Cesarstwo dotd byy to dla niego sowa potworne. Republika gilotyna w
pmroku. Cesarstwo szabla w mrokach nocy. Popatrzy teraz na to wszystko i tam, gdzie
spodziewa si zobaczy chaos ciemnoci, z jakim ogromnym zdumieniem, w ktrym by lk i
rado, odkry wiecce gwiazdy: Mirabeau, Vergniauda, Saint-Justa, Robespierrea, Kamila
Desmoulins, Dantona i soce Napoleona. Nie wiedzia, gdzie Jest. Cofa si olepiony t
wiatoci. Powoli, gdy wstrzs min, zacz si przyzwyczaja do tych blaskw, rozwaa
czyny bez zawrotu gowy i patrza na ich sprawcw bez uczucia zgrozy; rewolucja i Cesarstwo
stany w promiennej perspektywie przed jego pen wizji renic; te dwie grupy wydarze i
ludzi streciy si dla niego w dwch potnych faktach Republika w suwerennoci prawa

16
obywatelskiego przywrconego masom. Cesarstwo w suwerennoci myli, francuskiej
narzuconej Europie; ujrza wyaniajc si z rewolucji wielk posta ludu, z Cesarstwa wielk
posta Francji. Orzek w swoim sumieniu, e wszystko to byo suszne.
Nie uwaamy za konieczne wskazywa tu, co jego olnienie pomijao w tym pierwszym, o
wiele za bardzo syntetycznym sdzie; stwierdzamy stan umysu, ktry si rozwija. Postp nie
odbywa si w jednym etapie. Owiadczywszy to, zarwno w stosunku do tego, comy ju
powiedzieli, jak i tego, co jeszcze bdzie powiedziane, idziemy dalej.
Mariusz spostrzeg wtedy, e tak samo jak nie rozumia swojego ojca, nie rozumia swojego
kraju. Nie zna ani jednego, ani drugiego i dobrowolnie znosi jak gdyby noc na oczach. Teraz ju
widzia i z jednej strony podziwia, z drugiej uwielbia.
Peen by alu i wyrzutw sumienia. Z rozpacz myla, e to wszystko, co czu, mg
wypowiedzie tylko wobec grobu. Ach, gdyby jego ojciec nie umar, gdyby go Mariusz jeszcze
mia, gdyby Bg w swojej litoci i dobroci zezwoli, eby ten ojciec pozosta midzy yjcymi,
jakeby on pobieg, rzuci si ku niemu i zawoa: Ojcze, oto jestem! To ja! Mam takie samo
serce jak i ty! Jestem twoim synem! W jego sercu przelewao si cige kanie, ktre co chwila
powtarzao: niestety!
Od rehabilitacji ojca przeszed naturalnie do rehabilitacji Napoleona. Nie dostrzega, e razem
z geniuszem, w chaotycznym pomieszaniu, podziwia przemoc, to znaczy, e umieszcza w
dwch przedziaach swojego kultu z jednej strony to, co jest boskie, z drugiej to, co brutalne. W
niejednym wzgldzie zacz znowu bdzi. Aprobowa wszystko. Oywia go rodzaj gwatownej
dobrej wiary, ktra przyjmowaa wszystko w caoci.
Kiedy w tej tajemniczej pracy zrzuci zupenie dawn, burbosk i ultramontask skr,
kiedy zdar z siebie arystokrat i rojalist, kiedy zosta wyznawc rewolucji, gbokim demokrat
i prawie republikaninem, wwczas poszed do rytownika na ulicy Zotnikw i zamwi setk
biletw wizytowych z napisem Baron Mariusz Pontmercy.
By to tylko logiczne nastpstwo zmiany, jaka w nim zasza, zmiany, w ktrej wszystko
kryo dookoa osoby ojca.
Ale e nie zna nikogo i u adnego odwiernego nie mg zostawi swoich biletw, schowa je
do kieszeni.
Drugim naturalnym zjawiskiem byo oddalanie si od dziadka, w miar jak si zblia do ojca,
do jego pamici i do sprawy, za ktr pukownik walczy przez dwadziecia pi lat.
Powiedzielimy ju, e usposobienie pana Gillenormand nie odpowiadao mu nigdy. Byy
midzy nimi wszystkie rozdwiki, jakie mog istnie midzy powanym modziecem i
pochym starcem. Dopki mieli wsplne idee i przekonania polityczne, Mariusz spotyka si z
panem Gillenormand na ich terenie jak gdyby na jakim mocie. Kiedy ten most run, otwara
si przepa. Nade wszystko za Mariusz czu niewysowiony bunt, kiedy myla, e pan
Gillenormand, powodowany gupstwami, tak bezlitonie oderwa go od pukownika i zabra ojcu
dziecko, a dziecku ojca.
Mariusz co pewien czas gdzie znika.
Dokd on tak jedzi? pytaa ciotka.
Podczas jednej z tych przejadek, zawsze bardzo krtkich, pojecha do Montfermeil.
Wypeniajc zlecenie ojca, prbowa odszuka tam byego sieranta spod Waterloo, oberyst
Thnardiera. Thnardier zbankrutowa, ober zamknito, a co si z nim stao, nikt nie wiedzia.
Z powodu tych poszukiwa Mariusz przez cztery dni nie by w domu.
Stanowczo powiedzia dziadek baamuci si!...
Zdawao si im, e Mariusz nosi na piersiach pod koszul jaki przedmiot zawieszony na
czarnej wstce.

17
Jaka spdniczka

Mwilimy ju o uanie.
Byt to stryjeczny wnuk pana Gillenormand. Prowadzi on, z dala od rodziny i wszelkich
ognisk domowych, ycie garnizonowe. Porucznik Teodul Gillenormand spenia wszystkie
warunki, jakich si wymaga od tak zwanego adnego oficerka. Mia tali jak panna,
wojowniczy sposb cignicia za sob szabli i wysoko podkrcone wsy. W Paryu bywa
bardzo rzadko, tak rzadko, e Mariusz nigdy go nie widzia. Obaj kuzyni znali si tylko ze
syszenia. Teodul zdaje si, emy o tym wspominali by ulubiecem ciotki Gillenormand,
ktra go wolaa, poniewa go widywaa tak mao. Rzadkie widywanie ludzi pozwala
przypisywa im wszystkie moliwe doskonaoci.
Pewnego poranka panna Gillenormand wrcia do swojego pokoju tak poruszona, jak tylko na
to pozwala jej zrwnowaony charakter. Mariusz wanie prosi znowu dziadka o pozwolenie na
ma wycieczk, dodajc, e chce wyjecha jeszcze tego samego wieczora. Ruszaj!
powiedzia pan Gillenormand i podnoszc brwi do gry pomyla: Znowu nocna eskapada.
Panna Gillenormand sza do siebie mocno zaintrygowana, a idc po schodach, rzucia
wykrzyknik: A to dobre sobie! oraz znak zapytania: Ale dokde on jedzie? Przeczuwaa
jak awantur sercow, mniej lub wicej zakazan, jak kobiet w pmroku, schadzk,
tajemnic i chtnie by wciubia w to swoje okulary.
Aby zaguszy t ciekawo, ktra j nurtowaa ponad miar jej przyzwyczaje, poszukaa
ucieczki w swoich talentach i zacza wyszywa bawen na bawenie jeden z tych haftw w
stylu Cesarstwa i Restauracji, obfitujcych w motyw koa od kabrioletu. Robtka to nudna, wic i
robotnica bya bez entuzjazmu. Siedziaa nad tym ju par godzin, kiedy drzwi si otworzyy.
Panna Gillenormand podniosa nos: przed ni sta porucznik Teodul, salutujc po wojskowemu.
Stara panna wydaa okrzyk radoci. Mona by star i pen pruderii, mona by pobonisi i
ciotk, ale zawsze przyjemnie jest zobaczy wchodzcego do pokoju uana.
To ty, Teodulu! zawoaa.
Przejazdem, ciociu odpowiedzia.
Pocauje mnie.
Ju! rzek Teodul.
I pocaowa j. Ciotka Gillenormand podesza do sekretarzyka i otworzya go.
Zostaniesz przynajmniej z tydzie?
Dzi wieczorem jad, prosz cioci.
Niemoliwe!
Jak dwa a dwa cztery.
Zosta, Teodulku, bardzo ci prosz.
Serce mwi: tak, ale rozkaz: nie. Rzecz jest prosta. Zmieniamy garnizon; bylimy w Melun,
przenosz nas do Gaillon. Z dawnego garnizonu do nowego przejeda si przez Pary, wic
pomylaem sobie: pjd odwiedzi cioci.
Masz tu za fatyg.
Woya mu do rki dziesi luidorw.
Droga ciocia chciaa powiedzie: za przyjemno.

18
Pocaowa ciotk drugi raz, ku jej wielkiemu zadowoleniu, drapic j naszywkami po karku.
Jedziesz konno razem z pukiem? zapytaa.
Nie, ciociu. Chciaem tu wstpi i dostaem specjalne pozwolenie. Mojego konia prowadzi
ordynans, a ja jad dyliansem. A propos, chciaem o co zapyta.
O co?
Czy kuzyn Mariusz Pontmercy wyjeda?
Skd o tym wiesz? zapytaa ciotka, ktrej ciekawo zostaa nagle poaskotana do ywego.
Zaraz po przybyciu poszedem zamwi miejsce w dyliansie.
No i?
Jaki podrny mia ju zamwione miejsce na imperiale. Widziaem na licie jego
nazwisko.
Jakie?
Mariusz Pontmercy.
Co za nicpo! zawoaa ciotka. Ach, twj kuzyn nie jest takim statecznym chopcem jak
ty. Pomyle, e spdzi noc w dyliansie!
Tak samo jak ja.
Ale ty z obowizku, a on z rozpusty.
O, do diaska! rzek Teodul.
W tym momencie wydarzyo si pannie Gillenormand co niezwykego. Przysza jej do gowy
myl. Gdyby bya mczyzn, uderzyaby si w czoo. Zapytaa Teodula:
Czy wiesz, e twj kuzyn nie zna ciebie?
Tak. Ja go widziaem, ale on nigdy nie raczy zwrci na mnie uwagi.
Posuchaj, Teodulu.
Sucham, ciociu.
Ot Mariusz znika z domu.
H, h!
Podruje.
Aaa!...
Sypia nie wiadomo gdzie.
Ooo!...
Chcielibymy wiedzie, co w tym jest.
Teodul odpowiedzia z monumentalnym spokojem:
Jaka spdniczka.
Zrb nam przyjemno. Miej na oku Mariusza. On ci nie zna, wic to bdzie atwe. Skoro
tu chodzi o dziewczyn, postaraj si j zobaczy. Napiszesz nam o tej awanturce. To zabawi
dziadka.
Teodul nie mia nadmiernych skonnoci do suby tego rodzaju, ale by bardzo wzruszony
dziesicioma luidorami i spodziewa si, e moe bd miay cig dalszy. Przyj zlecenie i
powiedzia:
Do usug cioci.
Mariusz wieczorem tego dnia, w ktrym odby si ten dialog, wsiad do dyliansu, nie
przypuszczajc nawet, e jest pod obserwacj. Co do obserwatora, to zacz on podr od
zanicia. Jego sen by mocny i sumienny.
O wicie wonica zawoa: Vernon! Przystanek w Vernon! Podrni do Vernon wysiadaj!
Porucznik Teodul obudzi si.
Aha wymamrota jeszcze w pnie to ja tu wysiadam.
Jednoczenie czarne spodnie, schodzce z imperialu, ukazay si w oknie dyliansu.

19
Czy to Mariusz? pomyla porucznik.
By to istotnie Mariusz.
Obok pojazdu dziewczyna wiejska, wmieszana w cib koni i pocztylionw, sprzedawaa
kwiaty. Kupujcie kwiaty dla waszych pa! woaa.
Mariusz podszed do niej i kupi najpikniejsze kwiaty, jakie miaa.
To ju mnie zaczyna intrygowa pomyla Teodul, zeskakujc z dyliansu na ziemi.
Komu, u licha, on zaniesie te kwiaty? Taki pikny bukiet to chyba dla jakiej licznej kobiety.
Musz j zobaczy.
I teraz ju nie z polecenia, ale dla wasnej ciekawoci, jak psy polujce na swj rachunek,
ruszy krok w krok za Mariuszem.
Mariusz skierowa si w stron kocioa. Nie wszed jednak do rodka, ale okry absyd i
znikn za jedn z przypr, ktre j podtrzymyway.
Spotkanie jest na zewntrz pomyla Teodul. Zobaczymy t dziewczyn.
I poszed na czubkach butw ku naronikowi, za ktry Mariusz skrci.
Przybywszy na miejsce, zatrzyma si zdumiony.
Mariusz z czoem ukrytym w doniach klcza w trawie przed grobem, na ktry rozsypa swj
bukiet. Na kracu grobu, gdzie lekkie podwyszenie wskazywao gow, sta krzy z czarnego
drzewa, a na nim biae litery: Pukownik baron Pontmercy. Sycha byo pacz Mariusza.
Dziewczynka okazaa si grobem.

Marmur przeciwko granitowi

Tu wanie przyby Mariusz, gdy po raz pierwszy wyjecha z Parya. Tu wraca za kadym
razem, gdy pan Gillenormand mwi: Nocna eskapada.
Porucznik Teodul poczu si cakowicie zbity z tropu tym niespodziewanym napotkaniem
grobu. Dozna uczucia nieprzyjemnego i szczeglnego, ktrego nie umiaby okreli, a ktre
czyo szacunek dla grobu z szacunkiem dla pukownika. Wycofa si, pozostawiajc Mariusza
samego na cmentarzu, i byo co z wojskowej dyscypliny w tym wycofaniu. mier ukazaa mu
si w wielkich epoletach, wic odda jej salut wojskowy. Nie wiedzc, co napisa ciotce,
postanowi nie pisa w ogle i prawdopodobnie nic by nie wyniko z odkrycia Teodula co do
miostek Mariusza, gdyby skutkiem jednego z tych tajemniczych zrzdze, przypadkowych a
tak czstych scena z Vernon nie miaa prawie natychmiastowego oddwiku w Paryu.
Mariusz wrci z Vernon na trzeci dzie, wczesnym rankiem. Zmczony dwiema nocami
spdzonymi w dyliansie, czu si niewyspany i chcia si odwiey godzin pywania; wbieg
wic szybko do siebie, zrzuci surdut podrny i czarn tasiemk, ktr mia na szyi, po czym
poszed si kpa.
Pan Gillenormand, ktry wstawa rano, jak wszyscy zdrowi starcy, usyszawszy, e Mariusz
jest u siebie i chcc go ucisn, a i troch wybada, skd przybywa, zacz wspinaczk po
schodach, tok popieszn, jak mu tylko pozwalay jego stare nogi. Ale modziecowi mniej
zajo czasu zejcie ze schodw, ni osiemdziesicioletniemu starcowi wejcie po nich na gr, i
kiedy pan Gillenormand dosta si na piterko, Mariusza ju nie byo.
ko stao nietknite, a na ku lea podrny surdut i czarna tasiemka.
Tym lepiej powiedzia pan Gillenormand.

20
I w chwil pniej wszed do salonu, gdzie panna Gillenormand siedziaa ju, haftujc swoje
kabrioletowe koa.
Wejcie byo triumfalne.
Pan Gillenormand w jednej rce trzyma surdut podrny, w drugiej tasiemk i woa:
Zwycistwo! Zbadamy tajemnic! Dowiemy si najwaniejszej rzeczy, poznamy miostk
naszego mruka! Jestemy w samym rodku romansu! Mam portret!
Rzeczywicie, na tasiemce wisiao pudeeczko z czarnego jaszczuru, dosy podobne do
medalionu.
Starzec wzi pudeko i nie otwierajc patrzy na nie z wyrazem rozkoszy, zachwytu i gniewu
godomora, ktry widzi, jak przed jego nosem nios smaczny obiad dla innego.
Bo na pewno jest to portret. Znam si na tym. To si wanie nosi czule, na sercu. Jacy oni
gupi! Zapewne jaka pokraka, na ktr nie mona patrzy bez dreszczu obrzydzenia! Modzie
ma dzisiaj taki zy gust.
Zobaczymy, ojcze powiedziaa stara panna.
Pudeeczko otworzyo si za naciniciem spryny. Znaleli nim tylko kawaek troskliwie
zoonego papieru.
Od tej samej do tego! zawoa pan Gillenormand, wybuchajc miechem. Wiem, co to
znaczy. Bilecik miosny!
Ach! Przeczytajmy! powiedziaa ciotka.
I woya okulary. Rozoyli papier i przeczytali, co nastpuje:

Dla mego syna. Cesarz mianowa mnie baronem na polu bitwy pod
Waterloo. Poniewa Restauracja odmawia mi prawa do tego tytuu. ktry
opaciem wasn krwi, syn mj przyjmie ten tytu i bdzie go uywa. Jest
rzecz oczywist, e bdzie tego godny.

Jakiego uczucia doznali ojciec i crka, nie da si wypowiedzie. Przeszy ich zimny dreszcz,
jakby od tchnienia trupiej gowy. Nie zamienili ani sowa. Tylko pan Gillenormand szepn
cicho, jakby sam do siebie:
To pismo tego rbajy.
Ciotka obejrzaa kartk, obrcia j na wszystkie strony i woya na powrt do pudeeczka, w
tej samej chwili z kieszeni surduta wypad may prostoktny pakiecik, zawinity w bkitny
papier. Panna Gillenormand podniosa go i rozwina. Bya to setka wizytowanych biletw
Mariusza. Podaa jeden z nich panu Gillenormand, a ten przeczyta: Baron Mariusz Pontmercy.
Starzec zadzwoni.
Przysza Nikoleta. Pan Gillenormand wzi tasiemk, pudeeczko i surdut; rzuci to wszystko
na posadzk, na rodek salonu, i powiedzia:
Odnie te rupiecie.
Godzina caa upyna wrd najgbszego milczenia. Starzec i stara panna siedzieli,
odwrceni do siebie plecami, i myleli, kade ze swej strony, o tym samym zapewne. Pod koniec
tej godziny ciotka Gillenormand powiedziaa:
To adnie!
W kilka minut pniej zjawi si Mariusz. Zanim przestpi prg salonu, zobaczy dziadka
trzymajcego w rku jego bilet wizytowy. Ujrzawszy go starzec zawoa z wyrazem
mieszczaskiej pewnoci siebie, penej szyderstwa i druzgoccej:
Patrzcie! Patrzcie! Jeste teraz baronem. Winszuj ci. Co to ma znaczy?
Mariusz poczerwienia z lekka i odpowiedzia:

21
To znaczy, e jestem synem mego ojca.
Pan Gillenormand przesta si mia i rzek ostro:
Twj ojciec to ja!
Mj ojciec odrzek Mariusz ze spuszczonymi oczami i z surowym wyrazem twarzy by
czowiekiem skromnym i bohaterskim, ktry chlubnie suy Republice i Francji, ktry by wielki
w najwikszym epizodzie historii, na jaki zdobya si ludzko, ktry przez wier wieku y w
obozie, w dzie pod gradem kul i kartaczy, w nocy w niegu, w bocie, pod deszczem, ktry
zdoby dwa sztandary pukowe, ktry otrzyma dwadziecia ran, ktry umar w zapomnieniu i
opuszczeniu i ktry tym jedynie zawini, e za bardzo kocha dwch niewdzicznikw: swj kraj
i mnie.
Byo to wicej, anieli pan Gillenormand mg znie. Przy sowie Republika podnis si z
krzesa albo, dokadniej mwic, stan prosto. Kady wyraz, wypowiedziany przez Mariusza,
wywoywa na twarzy starego rojalisty taki skutek jak dmuchnicie miecha kowalskiego na
rozpalonej gowni. Z ponurej staa si czerwona, z czerwonej purpurowa, z purpurowej
pomienista!
Mariuszu! zawoa. Szkaradne dziecko! Nie wiem, kim by twj ojciec! Nie chc
wiedzie! Nic nie wiem zgoa i nie znam go! Ale to wiem, e ci wszyscy ludzie byli ndznikami!
e to byli wszystko oberwacy, zbje, czerwone czapki, zodzieje! Powiadam: wszyscy!
Powiadam: wszyscy! Nie znam nikogo! Powiadam: wszyscy! Syszysz, Mariuszu? Wiedz, e
jeste takim baronem jak mj pantofel! Byli to wszystko bandyci, co suyli Robespierreowi!
Rabusie, co suyli Bu-o-na-par-temu! Zdrajcy, ktrzy zdradzili, zdradzili, zdradzili swego
prawowitego krla! Tchrze, co uciekli przed Prusakami i Anglikami pod Waterloo! Oto, co
wiem. Czy ojciec paski by jednym z nich, nie wiem, bardzo mi przykro, tym gorzej, suga
paski!
Z kolei Mariusz teraz by gowni, a pan Gillenormand kowalskim miechem. Mariusz dra
cay, nie wiedzia, co pocz, gowa mu paaa. By jak ksidz, ktry widzi, jak wyrzucaj na
wiatr jego wszystkie hostie; jak fakir, ktremu przechodzie plwa na jego bstwo. Nie mg
dopuci, aeby takie rzeczy bezkarnie mwiono przy nim. Lecz co mia uczyni? Jego ojciec
zosta oto skopany i podeptany w jego obecnoci, ale przez kogo? Przez jego dziadka. Jak
pomci jednego, nie obraajc drugiego? Byo niepodobiestwem obrazi dziadka i byo
rwnie niepodobiestwem nie pomci ojca. Z jednej strony wity grb, z drugiej siwe wosy.
Przez kilka chwil by jak pijany i chwia si, a w gowie wiroway mu te wszystkie myli
rwnoczenie; pniej podnis oczy, utkwi je w dziadku i grzmicym gosem zawoa:
Precz z Burbonami! Precz z grubym wieprzem, Ludwikiem XVIII!
Ludwik XVIII nie y ju od czterech lat, ale byo mu to wszystko jedno.
Starzec, ktry by przedtem szkaratny, sta si nagle bielszy od swoich wosw. Zwrci si
do popiersia ksicia de Berry, ktre stao na kominku, i ukoni mu si nisko, jako szczeglnie
uroczycie. Pniej przeszed si dwa razy, powoli i milczc, od kominka do okna i od okna do
kominka, przez ca sal, a posadzka trzeszczaa, jakby stpa po niej kamienny posg. Za
drugim razem nachyli si do swojej crki, ktra patrzaa na to starcie ze zdumieniem starej
owcy, i umiechajc si prawie spokojnym umiechem, rzek do niej:
Taki baron, jak ten pan, i taki mieszczanin, jak ja, nie mog pozostawa pod jednym
dachem. I nagle, wyprostowawszy si, blady, drcy, straszny, z czoem, na ktrym sroya si
burza gniewu, wycign rami w kierunku Mariusza i krzykn mu:
Precz!
Mariusz opuci dom.
Na drugi dzie pan Gillenormand powiedzia do crki:

22
Co sze miesicy pole pani szedziesit pistolw temu ludoercy i prosz mi nigdy o nim
nie wspomina!
Majc do zuycia ogromn ilo pozostaej wciekoci i nie wiedzc, co z ni zrobi, wicej
ni przez trzy miesice mwi do crki pani.
Mariusz rwnie wyszed oburzony. Pewna okoliczno, o ktrej wspomnie trzeba,
powikszya jego rozdranienie. Zawsze zbieg maych, fatalnych wypadkw komplikuje podobne
domowe dramaty. Odnoszc prdko, na rozkaz dziadka, rupiecie Mariusza do jego pokoju,
Nikoleta zgubia prawdopodobnie na schodach, ktre byy ciemne, medalion z czarnego
jaszczuru, w ktrym bya kartka pisana przez pukownika. Ani tej kartki, ani tego medalionu nie
udao si odszuka. Mariusz by przekonany, e pan Gillenormand inaczej go nie nazywa od
tego dnia rzuci do ognia testament jego ojca. Mariusz umia na pami tych kilka wierszy
napisanych przez pukownika, nic wic nie zgino bezpowrotnie. Lecz ten papier, to pismo, ta
wita relikwia, wszystko to byo jego wasnym sercem. Co si z tym stao?
Mariusz wyszed, nie mwic i nie wiedzc, dokd si udaje, z trzydziestoma frankami, z
zegarkiem i z niewielk iloci manatkw w podrnej torbie. Na ulicy wsiad do doroki, wzi
j na godzin i na chybi trafi kaza wie si do dzielnicy aciskiej.
Co si stanie z Mariuszem?

23
Rozdzia czwarty

PRZYJACIELE ABECADA

Grupa, ktra omal nie przesza do historii

Przez t epok, pozornie obojtn, przebiega jaki rewolucyjny dreszcz. W powietrzu czu
byo powiewy, ktre wracay z gbin 1789 i 1792 roku. Modzie opierzaa si, jeli wolno nam
uy tu tego wyrazu. Modzi ludzie zmieniali si, prawie nie dostrzegajc tego, przez samo
posuwanie si naprzd czasu. Wskazwka, ktra si obraca na tarczy zegarowej, obraca si
rwnie i w ludzkich duszach. Kady robi ten krok naprzd, ktry naleao uczyni. Rojalici
stawali si liberaami, liberaowie stawali si demokratami.
Przekonania postpowe miay podwjne dno. Co, co rozpoczynao si potajemnie, grozio
ustalonemu porzdkowi, ktry by podejrzliwy i skryty. Znak to w najwyszym stopniu
rewolucyjny. Ukryta myl wadzy spotka si w podziemnym podkopie z ukryt myl narodu.
Dojrzewajce powstanie jest odpowiedzi na zamierzony zamach stanu.
Nie byo jeszcze wwczas we Francji tak wielkich organizacji podziemnych jak Tugendbund
niemiecki i karbonaryzm woski, ale tu i wdzie rozgaziay si ju tajemne drenia.
Cougourda powstawaa w Akwizgranie; w Paryu, prcz innych tego rodzaju zwizkw, istniao
Towarzystwo Przyjaci Abecada.
Kim byli Przyjaciele Abecada? Stowarzyszeniem pozornie majcym na celu wychowanie
dzieci, w rzeczywistoci za podnoszenie z upodlenia ludzi. Wystpowao ono jako propagator
elementarza, prawdziwa jednak jego nazwa brzmiaa: Towarzystwo Przyjaci Abecada
Wolnoci.
Przyjaciele Abecada bya to grupa nieliczna, stanowia ona stowarzyszenie tajne w stanie
zacztkowym; prawie koteri, powiedzielibymy, gdyby koterie wydaway bohaterw. Zbierali
si w dwch miejscach: koo targowiska, w szynku zwanym Korynt, o ktrym pniej bdzie
mowa, i w pobliu Panteonu, na placu w. Michaa, w maej kawiarni zwanej Caf Musain,
dzi zburzonej; pierwsze z tych miejsc zebra byo wygodniejsze dla robotnikw, drugie dla
studiujcej modziey.
Zwyke schadzki Przyjaci Abecada odbyway si w tylnej sali kawiarni Musain. Sala ta,
do oddalona od frontu, z ktrym czya si bardzo dugim korytarzem, miaa dwa okna i
wyjcie z ukrytymi schodami na uliczk des Grs. Palio si tam i pio wrd zabaw i miechu.
Rozmawiano bardzo gono o wszystkim i po cichu o innych rzeczach. Na cianie bya przybita
dawna mapa Francji z czasw Republiki, dostateczna wskazwka dla obudzenia czujnoci agenta
policji.

24
Wikszo Przyjaci Abecada stanowili studenci, pozostajcy w serdecznych stosunkach z
kilkoma robotnikami. Oto nazwiska gwnych osb. W pewnej mierze nale ju one do historii:
Enjolras,Combeferre, Jan Prouvaire, Feuilly, Courfeyrac, Bahorel, Lesgle, czyli Laigle, Joly,
Grantaire.
Ci modzi ludzie tworzyli razem jakby rodzin, opart na przyjani. Wszyscy, z wyjtkiem
Laiglea, pochodzili z poudnia.
Grupa ta godna bya uwagi. Znikna ona w niewidzialnych gbiach, ktre s poza nami. W
tym punkcie dramatu, do ktrego doszlimy, nie jest moe rzecz zbyteczn rzucenie wiata na
te mode gowy, zanim czytelnik ujrzy, jak zapadaj si w ciemno tragicznej przygody.
Enjolras, ktrego wymienilimy na pierwszym miejscu a dlaczego, to zobaczymy pniej
by bogatym jedynakiem. By to czarujcy modzieniec, ktry potrafi stawa si strasznym. By
anielsko pikny. Rzekby srogi i dziki Antinous. Widzc zadumany blask jego spojrzenia,
mona by powiedzie, e w jakim poprzednim istnieniu przeszed apokalips rewolucji. Mia jej
tradycje w sobie, Jakby by jej wiadkiem. Zna najdrobniejsze szczegy tej wielkiej sprawy.
Natura kapaska i onierska, niezwyka u modzieca. By on wierzcy i wojujcy; z
bezporedniego punktu widzenia onierz demokracji, patrzc z punktu wyniesionego ponad
ruch wspczesny kapan ideau. Mia jedn namitno prawo; jedn myl obalenie
przeszkody. By surowy w uciechach. Przed wszystkim, co nie byo Republik, skromnie
spuszcza oczy. Kocha si w marmurze Wolnoci. Sowo jego byo cierpko natchnione i drao
hymnem. Niespodziewanie rozpociera skrzyda. Biada zalotom, ktre by zwrciy si ku
niemu! Gdyby ktra gryzetka z placu Cambrai lub z ulicy Saint-Jean-de-Beauvais, widzc t
posta wieo upieczonego maturzysty, t min pazia, dugie, jasne rzsy, szafirowe oczy, gste i
rozrzucone wosy, rowe policzki, wiee usta, adne zby, skusia si na te uroki jutrzenki i
poprbowaa wpywu swej piknoci na Enjolrasie zdumiony i grony wzrok wskazaby jej
nagle przepa i nauczyby j nie myli strasznego cherubina ezechielowego z zalotnym
Cherubinem Beaumarchaisgo.
Obok Enjolrasa, ktry reprezentowa logik rewolucji, Combeferre reprezentowa jej filozofi.
Pomidzy logik rewolucji i jej filozofi jest ta rnica, e jej logika moe doprowadzi do
wojny, filozofia za moe prowadzi tylko do pokoju. Combeferre uzupenia i prostowa
Enjolrasa. By niszy i tszy. Chcia, aeby w umysy wpajano rozlege zasady oglnych idei;
mwi: Rewolucja, ale i cywilizacja i dokoa stromej gry odsania szeroki widnokrg bkitu.
Std we wszystkich pogldach Combeferrea byo co przystpnego i dajcego si
urzeczywistni. atwiej byo oddycha rewolucj z Combeferreem anieli z Enjolrasem.
Enjolras wyraa jej prawo boskie, Combeferre jej prawo przyrodzone. Pierwszy pochodzi od
Robespierrea, drugi zblia si do Condorceta. Combeferre bardziej anieli Enjolras y tak jak
inni ludzie. Gdyby tym dwm modziecom dane byo przej do historii, pierwszy zwaby si
sprawiedliwym, drugi mdrym. Enjolras by bardziej mski, Combeferre bardziej ludzki. Homo i
vir, oto rnica odcieni w ich osobowoci; Combeferre by agodny, jak Enjolras by surowy,
przez wrodzon czysto. Lubi wyraz: obywatel, lecz wola wyraz: czowiek. Twierdzi, i
przyszo znajduje si w rku nauczyciela ludowego, zajmowa si wiele zagadnieniami
wychowania i nauczania. Wierzy we wszystkie marzenia: w koleje elazne, w usunicie blu
przy operacjach chirurgicznych, w utrwalenie obrazu camery obscury, w telegraf elektryczny, w
kierowanie balonami. I nie lka si zbytnio cytadel, ktre wszdzie pobudoway przeciwko
rodzajowi ludzkiemu zabobony, despotyzmy i przesdy. Nalea do tych, ktrzy s przekonani,
e dziki nauce ukad si w kocu si zmieni. Enjolras by wodzem. Combeferre by
przewodnikiem. Z pierwszym pragnby walczy, z drugim posuwa si naprzd krok za
krokiem. Nie znaczyo to, eby Combeferre nie by zdolny do walki, eby odmawia zmierzenia

25
si z przeszkod, natarcia na ni si i gwatem, ale e czu wicej upodobania do tego, by przez
nauczanie rzeczy pewnych i ogaszanie praw pozytywnych godzi rodzaj ludzki z jego losami;
wybierajc z dwch jasnoci, skania si raczej ku wiatu ni poarowi. Poar niewtpliwie
moe zastpi jutrzenk, ale dlaczego nie zaczeka na wit? Wulkan rozwietla, lecz wit
rozwietla jeszcze lepiej. Combeferre wolaby moe biao pikna od pomieni wzniosoci.
Jasno zamcona dymem, postp opacony gwatem zadowalniay tylko poowicznie ten umys
czuy i powany. Rzucenie si ludu w prawd z krawdzi urwiska, jak w roku 1793, przeraao
go; lecz bierno jeszcze bardziej bya mu wstrtna, czu w niej zgnilizn i mier; a wic
ostatecznie wola pian ni miazmaty, potok ni kloak, wodospad Niagary ni jezioro
Montfaucon. Nie chcia ani postoju, ani popiechu. Combeferre byby skonny klkn i zoy
rce bagajc, eby przyszo nadesza w caej swojej czystoci, eby nic nie zamcio wielkiej
moralnej ewolucji ludw.
Jan Prouvaire to odcie jeszcze agodniejszy ni Combeferre. Jan Prouvaire kocha si,
hodowa kwiatek w doniczce, gra na flecie, pisa wiersze, miowa lud, litowa si nad kobiet,
paka nad losem dziecka, w tym samym uczuciu ufnoci czy przyszo z Bogiem i potpia
rewolucj za to, e cia krlewsk gow Andrzeja Chenier. Gos jego, zwykle cichy i agodny,
nagle chwilami stawa si mski. By uczony a do erudycji, by prawie skoczonym orientalist.
Nade wszystko by dobry i rzecz cakiem prosta dla tych, co wiedz, jak dobro blisko
graniczy z wielkoci w poezji nad wszystko przekada Nieskoczono. Umia po wosku, po
acinie, po grecku i po hebrajsku i korzysta z tego tylko dla czytania czterech poetw: Dantego,
Juvenala, Aischylosa i Izajasza. Wczy si chtnie po polach, wrd traw i kwiatw, i zajmowa
si obokami tyle samo co polityk. Umys jego by dwustronny: z jednej strony zwraca si do
czowieka, z drugiej do Boga; uczy si lub rozmyla. Przez cay dzie zgbia zagadnienia
spoeczne: pac, kapita, kredyt, maestwo, religi, wolno myli, swobodn mio,
wychowanie, kary, ndz, stowarzyszenia, wasno, wytwrczo i podzia dbr, zagadki
ziemskie, ktre ciemn mg przykryy ludzkie mrowie; a wieczorem patrzy na gwiazdy, te
istoty ogromne. Jak i Enjolras by bogatym jedynakiem. Mwi agodnie, pochyla gow,
spuszcza oczy, umiecha si z zakopotaniem, ubiera si le, by niemiay, rumieni si z byle
powodu, by bardzo lkliwy. Jednoczenie nieustraszony.
Feuilly by robotnikiem wyrabiajcym wachlarze, sierot bez ojca i matki, ktry z trudnoci
zarabia trzy franki dziennie i mia tylko jedn myl oswobodzi wiat. Mia jeszcze inne
zajcie: ksztacenie si, co take nazywa zdobywaniem wolnoci. Sam si nauczy czyta i pisa;
wszystkiego, co umia, nauczy si sam. Feuilly mia szlachetne serce. Mia gest
wszechobejmujcy. Bdc sierot, uzna za swoje dzieci wszystkie ludy. Poniewa nie mia
matki, rozmyla o ojczynie. Nie chcia, eby na ziemi by cho jeden czowiek bez ojczyzny.
Hodowa w sobie, z gbok intuicj ludzi prostych, to, co dzisiaj nazywamy ide narodowoci.
Nauczy si historii umylnie po to, eby si skuteczniej i trafniej oburza. W tej maej gromadce
utopistw, zajtych przewanie Francj, reprezentowa sprawy zagraniczne. Specjalnoci jego
byy: Grecja, Polska, Wgry, Rumunia, Wochy. Wymawia te nazwy bez ustanku, z powodem i
bez powodu, ze susznym uporem. Turcy na Krecie i w Tesalii, Rosja w Warszawie, Austria w
Wenecji te gwaty budziy w nim gniew. Przede wszystkim oburza go wielki akt przemocy w
roku 1772. Suszno w oburzeniu bardziej przekonywajca wymowa nie istnieje. T wymow
by wymowny. Nigdy nie przestawa przypomina tej haniebnej daty, roku 1772, tego dzielnego i
szlachetnego ludu zniszczonego przez zdrad, tej potrjnej zbrodni, tej potwornej zasadzki,
prototypu i patrona wszystkich pniejszych rozbiorw, ktre od tego czasu uderzyy w wiele
szlachetnych narodw, wymazujc, by tak rzec, metryki ich urodzin. Wszystkie spoeczne
zamachy stanu wspczesnoci wywodz si z rozbiorw Polski. Rozbiory Polski to teoremat, z

26
ktrego wszystkie wspczesne zbrodnie polityczne wynikaj jako wnioski. Ju od prawie wieku
nie ma despoty, nie ma zdrajcy, ktry by nie potwierdzi, nie broni, kontrasygnowa i parafowa
ne varietur rozbiorw Polski. Gdy si bierze do rki akta wspczesnych zdrad, ta zjawia si na
pocztku. Kongres Wiedeski poradzi si tej zbrodni, nim zatwierdzi swoj. 1772 to sygna
rozpoczcia oww, 1815 to spuszczenie psw ze smyczy. Feuilly rozprawia o tym nieustannie.
Ten ubogi robotnik zrobi si opiekunem sprawiedliwoci, a ona mu si odwzajemnia, czynic
go wielkim. W prawie bowiem zawarta jest wieczno.
Courfeyrac mia ojca, ktry nazywa si panem de Courfeyrac. Jednym z bdnych pogldw
buruazji czasw Restauracji na arystokracj i szlacht byo to, e wierzya ona w swko de
postawione przed nazwiskiem. Swko to, jest wiadomo, nie ma adnego znaczenia. Lecz
mieszczanie z czasw Minerwy tak wielce szacowali to biedne de, e uwaano za obowizek
wyrzekanie si go. Pan de Chauvelin kaza nazywa si panem Chauvelin, pan de Caumartin
panem Caumartin, pan de Constant de Rebecque panem Beniaminem Constant, pan de
Lafayette panem Lafayette. Courfeyrac nie chcia pozosta w tyle i nazywa si po prostu
Courfeyrac.
Enjolras by przywdc, Combeferre przewodnikiem, Courfeyrac rodkiem. Inni dawali
wicej wiata, on dawa wicej ciepa; i faktem byo, e mia wszystkie przymioty rodka:
okrgo i promieniowanie.
Bahorel lubi dobr zabaw i ze towarzystwo, by odwany, lekkomylny, rozrzutny a do
wspaniaomylnoci, gadatliwy a do granic krasomwstwa, miay a do bezczelnoci;
najwikszy zabijaka, jakiego mona sobie wyobrazi; ubiera si w jaskrawe kamizelki i
szkaratne przekonania; haaburda na wielk skal, to znaczy, e nic nie byo mu milsze od
ktni, z wyjtkiem rozruchw, i nic ponad rozruchy, z wyjtkiem rewolucji; zawsze gotw stuc
szyb, zerwa bruk i obali rzd, eby zobaczy, co tego wyniknie. Od jedenastu lat by
studentem. Obwchiwa prawo, ale go nie studiowa.
Bahorel, czowiek kapryny, chodzi do rozmaitych kawiarni. Inni mieli w tym wzgldzie
przyzwyczajenia, on adnych. Wczy si. Bdzi jest rzecz ludzk. Wczy si to rzecz
paryska. W istocie by to umys przenikliwy i bardziej mylcy, anieliby si zdawao. By
cznikiem midzy Przyjacimi Abecada i innymi, jeszcze niezupenie okrelonymi grupami,
ktre dopiero pniej miay si uksztatowa.
To zgromadzenie modych miao jednego ysego w swym gronie. w jedyny ysy podpisywa
si Laigle (z Meaux). Koledzy dla skrcenia nazywali go Bossuetem. By to wesoy chopiec
przeladowany przez pech. Specjalnoci jego byo niepowodzenie we wszystkim. Przez
przekor mia si ze wszystkiego. Majc dwadziecia pi lat, by ysy. Ojciec jego dorobi si z
trudem domu i pola; lecz on nic nie mia pilniejszego, jak straci w chybionej spekulacji ten dom
i to pole. By ubogi, lecz jego sakiewka z dobrym humorem nie wyczerpywaa si. Szybko
dochodzi do ostatniego su, nigdy do ostatniego parsknicia miechem.
Bossuet kierowa si z wolna ku zawodowi adwokata; uczy si prawa na sposb Bahorela.
Prawie e nie mia mieszkania, czasami nie mia go wcale. Mieszka to u jednego, to u drugiego,
najczciej u Jolyego. Joly studiowa medycyn. By o dwa lata modszy od Bossueta.
Joly by to mody chory z urojenia. Z medycyny skorzysta tyle, e sta si bardziej jeszcze
pacjentem ni lekarzem. W dwudziestym trzecim roku ycia uwaa si za schorowanego i
spdza czas na ogldaniu w lusterku swego jzyka. Utrzymywa, e czowiek magnetyzuje si
jak iga, i w swoim pokoju ustawia ko tak, eby gowa skierowana bya na poudnie, a nogi na
pnoc i eby wielki prd magnetyczny kuli ziemskiej nie przeszkadza kreniu krwi. Podczas
burzy bada sobie puls. Zreszt by ze wszystkich najweselszy.
Stowarzyszeni i wtajemniczeni, w podziemnej pracy usiowali ksztatowa idea.

27
Wrd wszystkich tych serc gorcych i przekonanych umysw znajdowa si jeden sceptyk.
Jak si tam znalaz? Przycignity kontrastem. Sceptyk ten nazywa si Grantaire. Grantaire by
czowiekiem, ktry nade wszystko wystrzega si wiary w cokolwiek. Wszystkie te wyrazy:
prawa ludu, prawa czowieka, umowa spoeczna, rewolucja francuska, republika, demokracja,
ludzko, cywilizacja, religia, postp, dla Grantairea nie miay prawie adnego znaczenia.
Umiecha si syszc je. Niedowiarstwo, ta nied inteligencji, nie pozostawio mu w gowie ani
jednej nienadpsutej myli. y ironicznie. Mia za ulubiony aksjomat: jedna jest tylko pewno na
wiecie pena szklanka.
Sceptyk w mia jednak przedmiot uwielbienia. Przedmiotem tym nie bya ani idea, ani
dogmat, ani sztuka, ani nauka; by to czowiek: Enjolras. Grantaire podziwia, kocha i czci
Enjolrasa. Z kime spord tego zastpu wierzcych umysw zwiza si w anarchistyczny
niedowiarek? Z wierzcym najbezwzgldniej. W jaki sposb Enjolras potrafi go ujarzmi?
Swoimi przekonaniami? Nie. Swoim charakterem. Jest to zjawisko czsto spotykane.
Niedowiarek lgncy do wierzcego, jest to tak proste jak prawo dopeniania si barw. Pociga
nas zwykle to, czego brak nam samym. Nie zdajc sobie jasno z tego sprawy i nie prbujc sobie
tego wytumaczy, by pod urokiem tej natury czystej, zdrowej, tgiej, prawej, twardej,
niepokalanej. Podziwia instynktownie swoje przeciwiestwo.

Mowa pogrzebowa Bossueta


na cze profesora Blondeau

Pewnego popoudnia, ktre jak si pniej okae, miao zwizek z opowiedzianymi wyej
wypadkami, Laigle z Meaux sta sobie, wygodnie oparty o drzwi kawiarni Musain. Wyglda jak
prnujca kariatyda; dwiga tylko wasne marzenia. Patrzy na plac w. Michaa. Sta opierajc
si o co plecami, to jakby lee stojc, pozycja mia marzycielom. Laigle z Meaux
rozpamitywa bez przykroci drobn przygod, ktra spotkaa go poprzedniego dnia na
uniwersytecie i zmienia jego plany na przyszo, plany zreszt do nieokrelone.
Zamylenie nie przeszkadza doroce przejeda ulic, a zamylonemu spostrzec t dorok.
Laigle z Meaux, ktrego oczy bkay si, jakby w wdrwce nie majcej celu, zauway poprzez
swj lunatyzm dwukoowy ekwipa jadcy placem powoli, jakby nie wiedzc dokd.
Przypatrzywszy si baczniej, spostrzeg siedzcego obok wonicy modzieca, a przed
modziecem do du torb podrn. Na torbie, na bilecie przytwierdzonym do materiau,
wypisane byo wielkimi czarnymi literami nazwisko waciciela: Mariusz Pontmercy.
Nazwisko to poruszyo z miejsca Laiglea; stan prosto i zawoa na modzieca z kabrioletu:
Panie Pontmercy!
Na to wezwanie kabriolet zatrzyma si.
Modzieniec, ktry rwnie wydawa si gboko zamylony, podnis oczy.
Co takiego? zapyta.
To pan jest Mariuszem Pontmercy?
Ponad wszelk wtpliwo.
Wanie pana szukaem rzek Laigle z Meaux.
W jaki sposb? zapyta Mariusz, gdy rzeczywicie by to on; przed chwil opuci dom
swego dziadka i oto zagadnity zosta niespodzianie przez czowieka, ktrego widzia po raz

28
pierwszy w yciu. Nie znam pana.
I ja rwnie pana nie znam odpowiedzia Laigle.
Mariusz zacz podejrzewa, e to studencki figiel, pocztek Jakiej ulicznej mistyfikacji. Nie
by wcale usposobiony po temu w tej chwili. Zmarszczy brwi. Laigle z Meaux z najzimniejsz
krwi mwi dalej:
Nie by pan onegdaj na wykadzie.
To moliwe.
To pewne.
Jest pan studentem? spyta Mariusz.
Tak, prosz pana. Jak i pan. Onegdaj przypadkiem zaszedem na wykad. Wie pan, czasem
strzeli czowiekowi taki pomys do gowy. Profesor wanie sprawdza list. Wie pan zapewne, e
oni tam s teraz bardzo mieszni. Po stwierdzeniu trzech nieobecnoci skrelaj studenta i
wpisowe przepada. Szedziesit frankw wyrzuconych w boto.
Obudzio to ciekawo Mariusza. Laigle mwi dalej:
Blondeau czyta list. Zna pan przecie Blondeau, ma on nos wielce ostry i zoliwy i lubuje
si w wywchiwaniu nieobecnych. Tym razem zacz podstpnie od litery P. Suchaem pite
przez dziesite, nie majc nic wsplnego z t spgosk. Szo jako niele. Ani jednego
wykrelenia cay wszechwiat by obecny. C za smutek dla Blondeau. Mwiem sobie w
duchu: Blondeau, kochanie moje, dzi nie uda ci si upolowa ani jednego. Nagle Blondeau
wywouje: Mariusz Pontmercy. Nikt nie odpowiada. Blondeau, peen nadziei, powtarza goniej:
Mariusz Pontmercy. I chwyta za piro. Panie, mam przecie serce w piersi! Szybko
powiedziaem sobie w duchu: Gotw wykreli chopaka! Uwaga! To czowiek prawdziwie
ywy, bo niesumienny. To nie kujon, to nie student studiujcy, naiwny todzib, ale szlachetny
le, ktry uczszcza na ono natury, zajmuje si gryzetkami, zaleca si do dziewczynek, jest
moe w tej chwili u swojej kochanki. Ratujmy go, mier staremu Blondeau! Wanie w tej
chwili Blondeau umacza w atramencie piro, poczerniae od skrele, powlek swoim
wyblakym spojrzeniem po sali i powtrzy po raz trzeci: Mariusz Pontmercy. Odpowiedziaem
miao: Jest! To sprawio, e pana nie wykreli.
Ach, prosz pana... przerwa Mariusz.
A za to ja zostaem skrelony doda Laigle z Meaux.
Nie pojmuj rzek Mariusz.
Laigle cign dalej:
Nic prostszego. Umieciem si naumylnie w bliskoci katedry, eby mc odpowiedzie, e
jestem, i zarazem w ssiedztwie drzwi, aeby mc potem zwia. Ale profesor wpatrywa si we
mnie jako zbyt uwanie. I nagle, wyposaony w ten diablo przebiegy nos, o ktrym wspomina
Boileau, przeskakuje do litery L. L to moja litera. Jestem rodem z Meaux i nazywam si
Laigle.
Laigle orze przerwa Mariusz c za pikne nazwisko!
Prosz pana, Blondeau, doszedszy do tego piknego nazwiska, woa: Laigle! Odpowiadam:
Jest! Wtedy spojrza na mnie z tygrysi sodycz, umiechn si i rzek: Jeeli pan jeste
Pontmercy, to nie moesz by orem. Zdanie ubliajce nieco paskiej osobie, lecz tylko dla
mnie zowieszcze. Albowiem po tych sowach wykreli mnie.
Mariusz zawoa:
Ach, prosz pana, jestem w rozpaczy...
Przede wszystkim przerwa Laigle pragnbym zabalsamowa Blondeau w kilku
zdaniach serdecznej pochway. Przypumy, e ju nie yje. Prawd mwic, niewielkiej ulec by
musiaa zmianie jego chudo, blado, lodowato, sztywno i tak samo zapach. Powiadam

29
wic: Erudimini, quiju.dica.tis terram4. Tu spoczywa Blondeau-nos, ktry by prawy, dokadny,
surowy, skrupulatny i antypatyczny. Bg go wykreli z ycia, jak on mnie wykreli z listy.
Mariusz odezwa si znowu:
Jest mi niesychanie przykro...
Modziecze rzek Laigle z Meaux niech ci to posuy za nauk na przyszo. Odtd
staraj si by akuratny.
Przepraszam pana tysickrotnie.
Nie wystawiaj si wicej na to, aby z twej przyczyny twj blini mia by wykrelony.
Jestem ogromnie zmartwiony...
Laigle parskn miechem.
A ja jestem zachwycony. Spadaem ju po pochyoci ku adwokaturze. To wykrelenie
ocalio mnie. Wyrzekam si laurw sprzed kratek. Nie bd broni wdw, nie bd oskara
sierot. Bywaj zdrowa, togo, egnaj, trybunale! Ot sobie zdobyem wykrelenie! Panu je
zawdziczam, panie Pontmercy. Chc wic zoy panu uroczyst wizyt dzikczynn. Gdzie
pan mieszka?
W tym kabriolecie rzek Mariusz.
To znak zamonoci odpar Laigle z flegm. Winszuj panu. Komorne paskie wynosi
rocznie dziewi tysicy frankw.
W tej chwili wyszed z kawiarni Courfeyrac.
Mariusz umiechn si smutno.
Mieszkam w tym apartamencie dopiero od dwch godzin i pragnbym si przeprowadzi,
ale rzecz w tym, e nie wiem dokd.
Prosz pana do mnie rzek Courfeyrac.
Powinien bym mie pierwszestwo zrobi uwag Laigle tylko e brak mi wasnego
mieszkania.
Cicho bd, Bossuet przerwa Courfeyrac.
Bossuet rzek Mariusz ale zdaje mi si, e si pan nazwa Laigle!
Z Meaux odpowiedzia Laigle. W przenoni: Bossuet.
Courfeyrac wsiad do kabrioletu.
Do hotelu Porte-Saint-Jacques rzek do dorokarza.
I tego samego wieczora Mariusz zamieszka w jednym z pokojw hotelu Porte-Saint-Jacques,
tu obok Courfeyraca.

Zdziwienie Mariusza

Po kilku dniach Mariusz zaprzyjani si z Courfeyrakiem. Modo to okres atwego zrastania


si ludzi i szybkiego zabliniania si ran. W towarzystwie Courfeyraca oddycha swobodnie,
uczucie do dla niego nowe. Courfeyrac nie zapyta go o nic, nawet o tym nie pomyla. W tym
wieku twarze mwi od razu wszystko. Sowa nie s potrzebne. O niejednym modziecu mona
powiedzie, e jego twarz jest gadatliwa. Jedno spojrzenie i znajomo gotowa.
Jednake pewnego poranku Courfeyrac zapyta z naga Mariusza:
Ale, czy ty masz jaki przekonania polityczne?
4
Uczcie si, ktrzy sdzicie ziemi (ac.)

30
Te co! rzek Mariusz, prawie obraony tym pytaniem.
Kim jeste?
Demokrat-bonapartyst.
Ochronna barwa szarej myszy rzek Courfeyrac.
Nazajutrz Courfeyrac zabra Mariusza do kawiarni Musain. Po czym szepn mu do ucha z
umiechem: Musz ci wprowadzi w rewolucj. I zaprowadzi go do sali Przyjaci
Abecada. Tam przedstawi go innym kolegom, wymawiajc pgosem zwyke sowo, ktrego
Mariusz nie zrozumia:
Ucze.
Mariusz wpad w gniazdo dowcipnych os. Zreszt, cho milczcy i powany, nie by wrd
nich ani najmniej lotny, ani najgorzej uzbrojony.
A dotd samotny i tak z przyzwyczajenia, jak i z zamiowania usposobiony raczej do
rozmowy ze sob, by zrazu odurzony tym rojem modziey, brzczcym dokoa niego. Te
wypowiedzi, te zdania tak rozmaite podnieciy go i gwatownie nim szarpny. Zgiekliwa
ruchliwo tych swobodnych i rozbudowanych umysw sprawia, e myli jego zostay
wprawione w ruch wirowy. Niekiedy w tym zamcie odlatyway tak daleko od niego, e z trudem
je odnajdywa. Sysza, jak dookoa rozmawiaj o filozofii, literaturze, historii, sztuce, religii w
sposb cakiem dla niego nieoczekiwany. Ujrza nagle to wszystko w jakich niezwykych
skrtach, a e nie potrafi ustawi sobie tego w perspektywie, nie by pewny, czy nie widzi
przypadkiem chaosu. Rzucajc przekonania dziadka dla przekona ojca, sdzi, e si
ustabilizowa duchowo na cae ycie; teraz z niepokojem i nie mia tego wyzna sobie, zacz
podejrzewa, e tak nie jest. Kt, pod ktrym dotd spoglda na wszystko, zacz si przesuwa.
Drganie jakie zakoysao wszystkimi widnokrgami jego umysu. Czu dziwne poruszenie
wewntrzne. Prawie e bolesne.
Jedna z dyskusji, przy ktrych Mariusz by obecny i w ktrych czasami bra udzia, staa si
dla niego prawdziwym wstrzsem.
Pord oglnego rozgwaru Bossuet zakoczy nagle jakie swoje przemwienie do
Combeferrea t dat:
18 czerwca 1815, Waterloo.
Do diaba! zawoa Courfeyrac. (Do diaska zaczo w tym czasie wychodzi z uycia).
Ta liczba 18 jest dziwna i zastanawia mnie. To jest fatalna liczba Bonapartego. Postawcie obok
niej raz Ludwika, a drugi raz Brumairea, a macie cae przeznaczenie tego czowieka, z t jeszcze
wymown osobliwoci, e koniec zachodzi na pocztek.
Enjolras, dotd milczcy, zwrci si do Courfeyraca z tymi sowy:
Chcesz powiedzie, e ekspiacja zachodzi na zbrodni.
Sowo zbrodnia przekraczao miar tego, co mg wytrzyma Mariusz, ju bardzo
poruszony gwatownym przypomnieniem bitwy pod Waterloo.
Wsta, podszed wolnym krokiem do mapy Francji, wiszcej na cianie, wskaza palcem
wysp uwidocznion w osobnej sekcji mapy i powiedzia:
Korsyka. Maa wyspa, ktra uczynia Francj bardzo wielk.
Enjolras, ktrego niebieskie oczy nie, spoczyway na nikim i zdaway si utkwione w prni,
powiedzia, nie patrzc na Mariusza:
Francja nie potrzebuje adnej Korsyki, eby by wielk. Francja jest wielka, bo jest Francj.
Mariusz nie mia najmniejszej ochoty do wycofania si. Zwrci si do Enjolrasa i jego gos
wybuchn wzruszeniem, ktre zawrzao w najgbszych pokadach jego istoty:
Sysz, e mwicie Buonaparte akcentujc u jak rojalici. Bdmy sprawiedliwi, drodzy
przyjaciele! By cesarstwem takiego cesarza, co to za wspaniay los dla narodu, kiedy tym

31
narodem jest Francja i dodaje swj geniusz do jego geniuszu! Zjawi si i zapanowa, i
naprzd i triumfowa, mie za miejsca postoju wszystkie stolice, bra swoich grenadierw i robi
z nich krlw, dekretami usuwa dynastie, przeksztaca Europ w tempie marsza idcej do ataku
kolumny, niech wiedz, kiedy si grodzi, e si kadzie do na gowni miecza, ktry jest
mieczem Boga, kroczy za wodzem, ktry jest w jednej osobie Hannibalem, Cezarem i Karolem
Wielkim, podwjnie zdobywa wiat, podbojem i olnieniem, to jest wspaniae. Czy moe by
co wikszego?
By wolnym odpowiedzia Combeferre.
Teraz Mariusz spuci gow. To proste i zimne sowo jak stalowe ostrze przecio jego
epickie natchnienie. Poczu, e ono w nim zamiera.

Res angusta5

Pewnego ranka waciciel hotelu wszed do pokoju Mariusza i rzek:


Pan Courfeyrac porczy za pana.
Tak.
Ale ja potrzebowabym pienidzy.
Prosz poprosi pana Courfeyraca, eby przyszed pomwi i mn rzek Mariusz.
Kiedy Courfeyrac przyszed, gospodarz zostawi ich samych Mariusz opowiedzia wwczas
przyjacielowi bo dotychczas nie przyszo mu na myl, eby to uczyni e jest sam na wiecie i
e nie ma adnych krewnych.
Wic co z tob bdzie? zapyta Courfeyrac.
Nie wiem odpowiedzia Mariusz.
Co zrobisz?
Nie wiem.
Masz pienidze.
Pitnacie frankw.
Chcesz, ebym ci poyczy?
Nigdy w wiecie.
Masz ubranie?
To, ktre tu wisi.
Masz jakie klejnoty?
Zegarek.
Srebrny?
Zoty. Oto on.
Znam kupca, ktry kupi surdut i spodnie.
Dobrze.
Bdziesz mia tylko jedne spodnie, jedn kamizelk, jeden kapelusz i jeden tuurek.
I buty.
Nie chcesz chodzi boso? Co za zbytki!
To mi wystarczy.
Znam zegarmistrza, ktry kupi zegarek.
5
Cika sytuacja (ac.)

32
Dobrze.
Nie, niedobrze. Co bdziesz robi pniej?
Wszystko, co bdzie potrzeba. Wszystko w granicach uczciwoci.
Umiesz po angielsku?
Nie.
Umiesz po niemiecku?
Nie.
To niedobrze.
Dlaczego?
Dlatego, e jeden z moich przyjaci, ksigarz, ukada co w rodzaju encyklopedii, do ktrej
mgby tumaczy artykuy z niemieckiego lub angielskiego. Licho to patne, ale mona y.
Naucz si po angielsku i po niemiecku.
A tymczasem?
A tymczasem bd zjada ubranie i zegarek.
Zawoano tandeciarza. Kupi uywane ubranie za dwadziecia frankw. Poszli do
zegarmistrza. Kupi zegarek za czterdzieci pi frankw.
To niele powiedzia Mariusz do Courfeyraca, wchodzc do hotelu razem z moimi
pitnastoma frankami czyni to osiemdziesit frankw.
A rachunek hotelowy? zauway Courfeyrac.
Masz tobie, zapomniaem! powiedzia Mariusz.
Do diaba! wtrci Courfeyrac. Przejesz pi frankw, uczc si po angielsku i pi
frankw, uczc si po niemiecku. Bdziesz wic musia albo bardzo szybko poyka jzyk, albo
bardzo powoli piciofrankwk.
Tymczasem ciotka Gillenormand, osoba w smutnych chwilach w gruncie rzeczy nieza,
odszukaa wreszcie mieszkanie Mariusza. Pewnego ranka, kiedy Mariusz wrci z wykadw,
znalaz u siebie list ciotki i w zapiecztowanym pudeku szedziesit pistolw, czyli szeset
frankw w zocie.
Mariusz odesa ciotce te pienidze wraz z penym szacunku listem, w ktrym owiadczy, e
ma z czego y o wasnych siach i e mu wystarcza na wszystko. Mia wwczas jeszcze trzy
franki.
Ciotka nie wspomniaa dziadkowi o tej odmowie, bojc si rozgniewa go do reszty. A
zreszt, czy nie powiedzia sam: Niech mi nikt nie wspomina o tym ludoercy.
Mariusz opuci hotel Porte-Saint-Jacques, nie chcc si w nim zaduy.

33
Rozdzia pity

DOBRA STRONA NIESZCZCIA

Mariusz w kopotach

ycie stao si dla Mariusza surowe. Przeje ubranie i zegarek to nie byo jeszcze nic.
Skosztowa on pniej smaku tej niewypowiedzianej rzeczy, ktr nazywaj misem wcieklej
krowy. Skadaj si na t straszn rzecz dni bez chleba, noce bezsenne, wieczory bez wiecy,
kominek bez ognia, cae tygodnie bez pracy, przyszo bez nadziei, rkawy przetarte na
okciach, stary kapelusz wywoujcy miech dziewczt, drzwi, ktre si wieczorem zastaje
zamknite, bo si nie paci komornego, impertynencje dozorcy i restauratora, szyderstwa
ssiadw, upokorzenia, ukrywane poczucie godnoci, przyjmowanie byle jakich zaj dla
zarobku, niesmak, gorycz, przygnbienie. Mariusz nauczy si przeywa to wszystko i
dowiedzia si, e czsto tylko tym trzeba y. Wtedy wanie, kiedy czowiek chce kocha i
dlatego musi by dumny, on czu, e kpi z niego, poniewa jest le ubrany, i widzia, e jest
mieszny z powodu swojego ubstwa. W wieku, w ktrym modo rozpiera serce krlewsk
dum, nieraz opuszcza oczy na swoje dziurawe trzewiki, pozna krzywdzce pitno ndzy i jej
bolesne rumiece. Wspaniaa i grona to prba, ktra sabych czyni podymi, a silnych
uszlachetnia. Tygiel, w ktry los wrzuca czowieka, ilekro chce stworzy ajdaka lub pboga.
Zdarzao si, e Mariusz sam zamiata schody przed swoimi drzwiami, e kupowa w sklepiku
sera z Brie za jednego su, e czeka na zmierzch, aby zej do piekarza i kupi kawaek chleba,
ktry nis chykiem na swoje poddasze, jak gdyby go ukrad. Czasem mona byo widzie, jak
pewien mody czowiek z ksikami pod pach, niemiay i zarazem wrzcy gniewem,
wlizgiwa si niezdarnie do pobliskiego sklepu rzenika, wrd tumu potrcajcych go i
obrzucajcych szyderczymi spojrzeniami kucharek. Ju na progu zdejmowa kapelusz ze
spoconego czoa, nisko si kania zdziwionej rzeniczce, kania si czeladnikowi, prosi o kotlet
barani, paci sze albo siedem su, zawija miso w papier, kad midzy ksiki i wychodzi. By
to Mariusz. Tym kotletem, ktry sam smay, y potem przez trzy dni.
Pierwszego dnia jad miso, drugiego tuszcz, trzeciego obgryza ko.
Ciotka Gillenormand kilka razy prbowaa mu dorcza szedziesit pistoli od dziadka, ale
Mariusz zawsze je odsya owiadczajc, e nic mu nie potrzeba.
W tym czasie uzyska dyplom adwokacki. Jako swj adres podawa mieszkanie Courfeyraca,
gdy byo ono przyzwoite i znajdowaa si w nim pewna ilo ksiek prawniczych pomnoona o
tomy zdekompletowanych powieci, co razem mogo udawa bibliotek wymagan przez
przepisy. Do Courfeyraca kaza przesya swoj korespondencj.

34
Kiedy zosta adwokatem, zawiadomi o tym dziadka w licie zimnym, ale penym
przywizania i szacunku. Pan Gillenormand otworzy ten list drc rk, przeczyta, podar na
wierci i rzuci do kosza. W kilka dni pniej panna Gillenormand usyszaa ojca mwicego
gono do siebie w pustym pokoju. Zdarzao mu si to zawsze, kiedy by bardzo czym
poruszony. Stara panna nadstawia ucha. Starzec mwi: Gdyby nie by ostatnim gupcem,
wiedziaby, e nie mona by jednoczenie baronem i adwokatem.

Mariusz w biedzie

Z ndz jest tak jak ze wszystkim. Staje si w kocu znona. Przybiera pewien ksztat i ukada
si. Czowiek wegetuje, czyli rozwija si w sposb wty, saby, wystarczajcy jednak, eby y.
Oto w jaki sposb uoya si egzystencja Mariusza Pontmercy.
Wyszed ju z najwikszych trudnoci; zaczo si przed nim troch rozjania. Pracowitoci,
odwag, wytrwaoci i wol doszed do tego, e praca dawaa mu okoo siedmiuset frankw
rocznie. Nauczy si po niemiecku i po angielsku. Dziki Courfeyrakowi, ktry zaznajomi go ze
swoim przyjacielem ksigarzem, peni Mariusz w literaturze ksigarskiej funkcje skromne, ale
poyteczne. Ukada prospekty, tumaczy dzienniki, robi przypisy do wydawnictw, kompilowa
biografie itd. Czysty dochd roczny przecitnie siedemset frankw. Z tego y. Jak? Niele.
Zaraz opowiemy.
Wynajmowa w ruderze Gorbeau za trzydzieci frankw rocznie izdebk bez kominka, zwan
gabinetem, w ktrej z mebli stao tylko to co najniezbdniejsze. Meble te naleay do niego.
Paci trzy franki miesicznie gwnej lokatorce, ktra zamiataa jego izb przynosia mu co
rano troch gorcej wody, wiee jajko i chleba za jednego su. Ten chleb i jajko stanowiy jego
niadanie. Kosztowao go ono od dwch do czterech su, stosownie do tego, czy jaja byy drosze
czy tasze. O szstej wieczorem szed na ulic w. Jakuba na obiad do Rousseau, naprzeciw
Basseta, sprzedajcego sztychy na rogu ulicy des Mathurins. Zupy nie jada. Bra porcj misa za
szec su, p porcji jarzyn za trzy i deser za trzy. Za trzy su mia chleb bez ograniczenia. Zamiast
wina pija wod. Pacc przy kasie, za ktr majestatycznie zasiadaa pani Rousseau, ju
wwczas tusta i jeszcze wiea, dawa su chopcu, a pani Rousseau nagradzaa go umiechem.
Pniej wychodzi. Za szesnacie su dostawa umiech i obiad.
A wic: niadanie za trzy su, obiad za szesnacie su jedzenie kosztowao go dziennie
dwadziecia su, co czynio rocznie trzysta szedziesit pi frankw. Dodajmy do tego
trzydzieci frankw czynszu i trzydzieci sze frankw, ktre paci starej, a nadto niektre
drobne wydatki. Za czterysta pidziesit frankw Mariusz mia jedzenie, mieszkanie i usug.
Ubranie kosztowao go sto frankw, bielizna pidziesit frankw, praczka pidziesit frankw,
Pozostawao mu pidziesit frankw. By bogaty. W potrzebie mg poyczy dziesi frankw
przyjacielowi; Courfeyrac poyczy raz od niego a szedziesit frankw. Kwesti opau
Mariusz, nie majc kominka, uproci.
Mia zawsze dwa kompletne garnitury: jeden, stary, na co dzie, drugi, nowy, od wita. Oba
byy czarne. Mia tylko trzy koszule: Jedn na sobie, drug w komodzie, trzeci u praczki.
Dokupywa, w miar jak si zuyway. Zwykle byy podarte, co go zmuszao do zapinania
surduta pod sam szyj.
W sercu Mariusza, obok imienia ojca, wyryte byo jeszcze inne imi, imi Thnardiera.

35
Mariusz, z natury powany i entuzjasta, otoczy aureol tego czowieka, ktremu jak myla
winien by ycie ojca; by to dla niego nieustraszony sierant, ktry wrd kul i partaczy bitwy
Waterloo ocali pukownika. Wspomnienia o tym czowieku nie oddziela od wspomnienia o ojcu
i poczy ich w swojej czci. By to pewien rodzaj kultu o dwch stopniach: wielki otarz dla
pukownika, may dla Thnardiera. A tkliwo jego uczucia wdzicznoci podwajaa myl o
ndzy, w jak wedug zebranych przez niego informacji wpad Thnardier. Mariusz
dowiedzia si w Montfermeil o ruinie i bankructwie nieszczliwego oberysty i czyni
niesychane usiowania, eby odszuka jego lady i dotrze do niego w tej ciemnej przepaci
ndzy, w ktrej Thnardier znikn. Mariusz przemierzy ca okolic, by w Chelles, w Bondy,
w Goumay, w Nogent, w Lagny. Nie ustawa w swej zawzitoci przez trzy lata, wydajc na te
poszukiwania cae zaoszczdzone z trudem pienidze. Nikt nie mg mu udzieli adnej
wiadomoci o Thnardierze; mniemano, e wyjecha na obczyzn. Wierzyciele szukali go take,
z mniejsz mioci ni Mariusz, ale z tak sam zawzitoci, i nie udao si im schwyta go.
Mariusz obwinia si, oskara prawie, e mu si poszukiwania nie powiody. Zobaczy
Thnardiera, odda jakkolwiek usug Thnardierowi, powiedzie mu: Nie zna mnie pan, aleja
znam pana. Oto jestem. Prosz mn rozporzdza! Takie byo najsodsze i najpikniejsze
marzenie Mariusza.
Mariusz y samotnie; Nie wszed zdecydowanie do grupy, ktrej przewodniczy Enjolras; raz
dlatego, e lubi trzyma si na uboczu, z dala od wydarze, i dlatego rwnie, e sposzyli go
nieco. Zachowano nadal dobre, przyjacielskie stosunki; w kadej potrzebie modziecy gotowi
byli wspiera si nawzajem wszelkimi moliwymi sposobami, ale nic wicej. Mariusz mia
dwch przyjaci: modego, Courfeyraca, i starego, pana Mabeufa. Starszy by mu droszy. Jemu
to przede wszystkim zawdzicza rewolucj, ktra si w nim dokonaa; jemu rwnie
zawdzicza to, e pozna i pokocha swego ojca. Zdj mi katarakt z oczu powiada.
Poniewa pniej spotkamy pana Mabeufa, kilka sw o nim nie bdzie bez poytku.

Pan Mabeuf

Tego dnia, kiedy pan Mabeuf powiedzia Mariuszowi: Nie mam nic przeciwko pogldom
politycznym, dokadnie scharakteryzowa ca swoj umysowo. Wszystkie opinie polityczne
byy dla niego obojtne i wszystkie uznawa bez rnicy, byle tylko zostawiay go w spokoju.
Opinie polityczne zastpowaa panu Mabeuf mio do rolin, a nade wszystko do ksiek. Mia,
jak i wszyscy, swoj kocwk: ista, bez ktrej w owym czasie nikt nie mg y, ale nie by ani
rojalist, ani bonapartyst, ani konstytucjonalist, ani orleanist, ani anarchist, lecz tylko
bukinist.
Nie pojmowa, jak ludzie mogli zajmowa si nienawidzeniem si wzajemnym dla takich
gupstw jak karta konstytucyjna, demokracja, legitymizm, monarchia, republika itd., kiedy mogli
na tym wiecie przypatrywa si wszelkiego rodzaju mchom, trawom i krzakom i przeglda
stosy ksig in folio, a nawet in 32. Wystrzega si bardzo, eby nie by bezuytecznym;
posiadanie ksiek nie przeszkadzao mu ich czyta, zajcia botaniczne nie przeszkadzay mu by
ogrodnikiem. Kiedy pozna Pontmercyego, pomidzy pukownikiem a nim istniaa tego rodzaju
sympatia, e to, co robi pukownik dla kwiatw, on robi dla owocw. Pan Mabeuf doszed do
tego, e przez szczepienie wyhodowa gruszki tak smaczne jak gruszki z Saint-Germain;

36
skutkiem jednej z tych kombinacji jak si zdaje powstaa mirabela padziernikowa, synna
dzisiaj, a nie mniej wonna od mirabeli letniej. Chodzi na msz raczej z powodu swego
agodnego usposobienia anieli przez naboestwo i dlatego take, e lubic twarze ludzkie, a
nienawidzc haasu, znajdowa w kociele ludzi zgromadzonych i milczcych. Czujc, e trzeba
by czym w pastwie, wybra obowizek skarbnika parani. Wreszcie nigdy nie udawao mu si
pokocha adnej kobiety tak, jak kocha cebulk tulipanu, ani te pokocha jakiego mczyzny
tak, jak kocha elzewiry. Uoy i ogosi drukiem Flor okolic Cauteretz z tablicami
kolorowanymi, dzieo dosy powane, ktrego pyty miedziorytowe znajdoway si u niego, a
ktre sam sprzedawa. Przychodzc po nie, dzwoniono dwa lub trzy razy na dzie do jego
mieszkania na ulicy Mezieres. Mia z tego przeszo dwa tysice frankw rocznie; bya to prawie
caa jego fortuna. Chocia ubogi, mia ten talent, e przy cierpliwoci i oszczdnoci posiad z
czasem kosztowny zbir rzadkich egzemplarzy wszelkiego rodzaju. Wychodzi zawsze z ksik
pod pach, a wraca czsto z dwiema. Jedynym upikszeniem jego czterech pokojw
parterowych, ktre wraz z ogrdkiem stanowiy jego mieszkanie, byy zielniki, oprawione w
ramy, i sztychy starych mistrzw. Widok szpady lub strzelby przejmowa go zimnym dreszczem.
W yciu swoim nigdy nie zbliy si do dziaa, nawet u Inwalidw. Mia odek dosy zdrowy,
brata ksidza, wosy zupenie biae, brak zbw, zarwno w ustach, jak w umyle, trzs si cay,
mwi akcentem pikardyjskim, mia si jak dziecko, atwo si trwoy i wyrazem twarzy
przypomina starego barana. Z tym wszystkim adnej innej przyjani ani te innej zayoci z
ywymi osobami oprcz starego ksigarza u bramy w. Jakuba, nazywajcego si Royol.
Marzeniem jego byo zaaklimatyzowa indygo we Francji. Suca jego bya take odmian
niewinnoci.
Pan Mabeuf przyjmowa Mariusza dobrze, dlatego e Mariusz, bdc mody i agodny,
ogrzewa jego staro, nie wystraszajc jego niemiaoci. Modo poczona z agodnoci
wywiera na starcu wraenie soca bez wiatru. Kiedy Mariusz, nasyciwszy si saw wojenn,
prochem, marszami i kontrmarszami oraz wszystkimi tymi nadzwyczajnymi bitwami, w ktrych
jego ojciec zadawa i otrzymywa tak silne cicia, szed do pana Mabeufa, ten opowiada mu o
bohaterze z punktu widzenia jego stosunku do kwiatw.
Okoo roku 1830 brat jego, ksidz, umar, i prawie nagle, jakby noc zapada, cay widnokrg
spospnia dla pana Mabeufa. Bankructwo notariusza pozbawio go sumy dziesiciu tysicy
frankw, wszystkiego, co posiada po ojcu. Rewolucja lipcowa sprowadzia przesilenie w handlu
ksigarskim. Taka rzecz jak Flora pierwsza odczuwa kryzys. Sprzeda Flory okolic Cauteretz
wstrzymaa si. Upyway tygodnie, a kupujcych nie byo. Czasami pan Mabeuf wstrzsa si na
odgos dzwonka. Panie powiadaa mu smutnie suca, przezwana przez niego matk Plutarch
przyniesiono wod. Krtko mwic pewnego dnia pan Mabeuf porzuci ulic Mezieres,
zoy urzd skarbnika parafii, wyrzek si w. Sulpicjusza, sprzeda cz nie ksiek, lecz
sztychw, ktre go mniej obchodziy i zamieszka w domku na bulwarze Montparnasse, gdzie
zreszt pozosta tylko jeden kwarta, a to z dwch powodw: naprzd, parter i ogrd kosztoway
trzysta frankw, a on nie mg wydawa na czynsz wicej nad dwiecie; po wtre, bdc w
ssiedztwie strzelnicy, sysza strzay pistoletowe; bya to dla niego rzecz nie do zniesienia.
Zabra ze sob Flor, pyty miedziorytowe, zielniki, teki i ksiki i zamieszka koo
Salptrire, w wiosce Austerlitz, gdzie znalaz co w rodzaju chaty; tam mia za dwiecie
pidziesit frankw rocznie trzy pokoje i ogrd, oparkaniony, ze studni. Skorzysta z
przeprowadzki i sprzeda prawie wszystkie meble. Tego dnia, kiedy wprowadzi si do nowego
mieszkania, by bardzo wesoy i sam wbija gwodzie do zawieszenia sztychw i zielnikw;
przez reszt dnia kopa w ogrodzie, a wieczorem, widzc, e matka Plutarch miaa min smutn i
bya zamylona, uderzy j po ramieniu i umiechem powiedzia do niej: Mamy jeszcze

37
indygo!

Ubstwo, dobry ssiad ndzy

Mariusz lubi tego prostego starca, ktry widzia, jak niedostatek powoli go ogarnia, i zaczyna
ju troch si temu dziwi, jeszcze si jednak nie smucc. Mariusz spotyka Coufeyraca, a
Mabeufa szuka. Bardzo rzadko jednak, raz lub dwa razy na miesic co najwyej.
Rozrywk Mariusza byy dugie, samotne przechadzki po zewntrznych bulwarach, po Polu
Marsowym lub po mao uczszczanych alejach Ogrodu Luksemburskiego. Czasem przez p dnia
przypatrywa si jakiemu warzywnemu ogrdkowi, grzdkom saaty, kurom na mietniku i
koniowi obracajcemu koo kieratu. Przechodnie spogldali na niego ze zdziwieniem, niektrym
ubranie jego wydawao si podejrzane, a mina zowroga. By to tylko ubogi modzieniec,
zatopiony w mylach.
Wanie podczas jednej z takich przechadzek odkry ruder Gorbeau; odludne pooenie i
niskie komorne skusiy go; zamieszka w niej. Znano go tam tylko pod imieniem pana Mariusza.
Kilku dawnych generaw i dawnych towarzyszy jego ojca zapraszao go do siebie poznawszy
bliej. Mariusz nie odmawia. Muzykowano tam i taczono. Na przyjcia Mariusz wkada swoje
nowe ubranie. Ale na te wieczory i na bale chodzi tylko wwczas, kiedy by mrz trzaskajcy,
poniewa nie mia pienidzy na wynajcie powozu, a uwaa, e zjawi si tam moe tylko w
butach byszczcych jak lustro.
Mwi czasem bez goryczy: Ludzie s ju tacy, e w salonie moesz by cay zabocony, ale
z wyjtkiem butw. Przyjmujc ci tam, wymagaj tylko jednej rzeczy, ktra musi by bez
zarzutu. Sumienie? Nie obuwie.
Wszystkie namitnoci, oprcz namitnoci serca, rozpraszaj si w marzeniu. Gorczki
polityczne Mariusza wystygy te wanie tam. Rewolucja roku 1830, zadowalajc go i
uspokajajc, dopomoga. Pozosta tym samym, wyjwszy gniew. Mia zawsze te same
przekonania. Tyle tylko, e zagodzone. Waciwie mwic, nie mia ju przekona, mia tylko
sympatie. Do jakiego stronnictwa nalea? Do stronnictwa ludzkoci. W ludzkoci wybiera
Francj; w narodzie wybiera lud; w ludzie wybiera kobiet. Ku niej szczeglnie skaniaa si
jego lito. Przekada teraz myl nad czyn, poet nad bohatera i bardziej podziwia tak ksig
jak ksiga Hioba, ni takie wydarzenie jak Marengo. I kiedy po dniu spdzonym na rozmylaniu
wraca wieczorem bulwarami i przez gazie drzew spostrzega przestwory bez dna, wiata bez
nazwy, przepa, cie, tajemnic wszystko, co byo tylko ludzkie, wydawao mu si mae.
Okoo poowy tego roku 1830 staruszka, ktra usugiwaa Mariuszowi, opowiedziaa mu, e
wyrzucaj z mieszkania jego ssiadw, ubog rodzin Jondrettew. Mariusz, ktry spdza cae
dnie poza domem, zaledwie wiedzia, e ma ssiadw.
Dlaczego ich wyrzucaj? zapyta.
Dlatego, e nie pac czynszu. Winni ju s za dwa miesice.
Ile to jest?
Dwadziecia frankw powiedziaa staruszka.
Mariusz mia trzydzieci frankw schowanych w szufladzie.
Masz! powiedzia do starej oto dwadziecia pi frankw. Zapa za tych biednych ludzi,
daj im pi frankw i nie mw, e to ja daem.

38
Rozdzia szsty

POCZENIE DWCH GWIAZD

Z przezwiska powstaje nazwisko

W owej epoce Mariusz by piknym modziecem redniego wzrostu, mia bujne, bardzo
czarne wosy, czoo wysokie i rozumne nozdrza otwarte i namitne, w wyrazie twarzy szczero,
spokj i co nie dajcego si wypowiedzie, co, co byo dum, zamyleniem niewinnoci.
Ju przed przeszo rokiem Mariusz zauway w jednej z odosobnionych alei Ogrodu
Luksemburskiego jakiego mczyzn bardzo mod dziewczyn, prawie zawsze siedzcych
obok siebie na tej samej awce, w najbardziej odludnej czci alei, w pobliu ulicy Zachodniej.
Za kadym razem, kiedy traf, lubicy miesza si do przechadzek ludzi, ktrych wzrok zwrcony
jest ku wasnemu wntrzu, sprowadza Mariusza do tej alei, a zdarzao si to prawie co dzie,
modzieniec spotyka tam t par. Mczyzna mg mie lat szedziesit; wydawa si smutny i
powany; caa jego powierzchowno nosia te cechy siy i znuenia, ktre znamionuj
wojskowych w stanie spoczynku. Gdyby nosi order, Mariusz rzekby sobie: To jaki
dymisjonowany oficer. Wyglda na czowieka dobrego, ale nieprzystpnego i jego spojrzenie
nigdy nie spotykao si z niczyim wzrokiem. Nosi granatowe spodnie, taki surdut kapelusz z
szerokim rondem, wszystko to zawsze jakby wieo sprawione; czarn chustk na szyi i koszul
kwakra, czyli niene. biaoci, lecz z grubego ptna. Jaka gryzetka, przechodzc raz koo
niego, powiedziaa: Jaki czyciutki wdowiec. Mia wosy bardzo siwe.
Kiedy towarzyszca mu dziewczynka przysza z nim po raz pierwszy i siada na tej awce,
ktr odtd jakby objli w posiadanie, bya ona podlotkiem majcym od trzynastu do czternastu
lat, chudym, prawie brzydkim, niepokanym i niezgrabnym; tylko jej oczy niele si zapowiaday
na przyszo, spoglday jednak z jak nieprzyjemn pewnoci siebie. Ubrana bya zarazem
jak dorosa i jak dziecko, w sposb waciwy pensjonarkom wychowanym w klasztorze. Nosia
sukienk z grubego czarnego merynosu, skrojon niezgrabnie. Wygldali na ojca i crk.
Mariusz nadchodzi zwykle od przeciwlegego koca alei, przemierza ca jej dugo, mija
ich awk, potem wraca a do miejsca, przez ktre przyszed, i znowu zawraca. Przechadza si
w ten sposb tam i z powrotem kilka razy, i to prawie codziennie, lecz nigdy jeszcze nie zdarzyo
si, eby cho ukonili si sobie nawzajem. w jegomo z dziewczynk, jakkolwiek zdawali si
unika wszelkich spojrze, wanie moe dlatego, e ich unikali, obudzili uwag kilku studentw
uywajcych niekiedy przechadzki wzdu alei Pepiniery. Zdarzao si to pracowitym po
wykadach, innym za po ukoczeniu kilku partii bilardu. Courfeyrac, ktry nalea do tych
ostatnich, przyglda im si jaki czas, ale doszedszy do wniosku, e dziewczyna jest brzydka,

39
szybko i starannie usun si na bok. Ucieka jednak jak Part, rzucajc im przezwisko. Uderzony
gwnie barw sukienki dziewczyny i wosw starego, nazwa crk pann Czarn, a ojca panem
Biaym, i poniewa nikt nie wiedzia, jak si nazywaj, odtd przylgny do nich te przezwiska.
Studenci mwili: O, pan Biay siedzi na swojej awce! Mariusz take przywyk nazywa tego
nieznanego jegomocia panem Biaym.
Uczynimy tak samo i bdziemy go nazywa panem Biaym, dla uatwienia opowiadania.
Mariusz widywa ich wic prawie codziennie, o tej samej godzinie, przez cay pierwszy rok.
Jegomo do mu si podoba, lecz dziewczyna nie budzia w nim sympatii.

Lux facta est6

Nastpnego roku, wanie w momencie opowiadania, do ktrego czytelnik teraz dotar,


Mariusz przesta chodzi do Ogrodu Luksemburskiego i sam nie wiedzc dlaczego, przez cae
p roku nie zjawi si w swojej alei. Wreszcie wrci tam ktrego dnia. Byo to w jasny letni
poranek; Mariusz czu si wesoy i lekki, jak to bywa przy piknej pogodzie. Zdawao mu si, e
ma w sercu wszystkie piewy ptakw, ktre go dolatyway, i wszystkie skrawki bkitu, ktre
widzia poprzez licie drzew.
Poszed prosto do swojej alei i kiedy stan u jej koca, spostrzeg, zawsze na tej samej
awce, t par, z dawna sobie znan. I oto, kiedy si zbliy, ujrza wprawdzie tego samego
mczyzn, lecz wydao mu si, e dziewczyna jest nie ta sama. Moda osoba, ktr w tej chwili
mia przed oczami, bya doros i pikn istot, majc wszystkie ksztaty najbardziej uroczej
kobiety, znajdujcej si wanie w owej chwili ycia, kiedy si one splataj jeszcze ze wszystkimi
najniewinniejszymi wdzikami dziecka; chwila to przelotna i nieuchwytna, ktr mog odda
tylko te dwa wyrazy: pitnacie lat. A wic cudowne ciemne wosy ze smugami o zotawych
byskach, czoo jak z marmuru, policzki niby patki ry, pastelowa karnacja, blado oywiona
wzruszeniem, usta jeden wdzik, podkrelony wiatem umiechu i muzyk gosu, gowa, jak
Rafael daby Madonnie, spoczywajca na szyi, jak by Jan Goujon da Wenerze. I eby nic nie
brakowao w tej uroczej twarzy, nos nie pikny, ale liczny, ani prosty, ani zgity, ani woski, ani
grecki nosek paryski, dowcipny, figlarny; o nieregularnych, a jednak czystych zarysach, ktre
do rozpaczy doprowadzaj malarzy, a zachwycaj poetw.
Przechodzc koo niej, Mariusz nie mg zobaczy jej oczu stale spuszczonych. Ujrza tylko
dugie ciemne rzsy, pene cienia i wstydliwoci.
Kiedy po raz drugi przeszed koo modej dziewczyny, podniosa powieki. Miaa w oczach
gboki bkit, lecz w tym zamglonym lazurze byo jeszcze tylko spojrzenie dziecka. Popatrzya
na Mariusza obojtnie, jakby to by dzieciak biegajcy pod kasztanami albo marmurowa waza,
ktrej cie pada na awk. Mariusz spacerowa dalej, mylc o czym innym.
Przeszed jeszcze kilka razy obok awki, na ktrej siedziaa dziewczyna, nie zwracajc nawet
oczu ku niej.
W nastpne dni przychodzi jak dawniej do Ogrodu Luksemburskiego i jak dawniej spotyka
tam ojca i crk, ale ju nie zwraca na nich uwagi. Nie wicej myla o tej dziewczynie teraz,
kiedy si staa pikna, ni wtedy, kiedy bya brzydka. Przechodzi jednak zawsze bardzo blisko
awki, na ktrej siedziaa, bo mia ju taki zwyczaj.
6
Staa si wiato (ac.)

40
Obrazek wiosenny

Pewnego dnia powietrze byo ciepe, Ogrd Luksemburski skpany w socu i cieniu drzew,
niebo tak czyste, jakby je anioowie opukali w rannej rosie, a wrble wiergotay w gstwinie
kasztanw. Mariusz zdawa si oddycha ca dusz tym wieym powietrzem natury, nie myla
o niczym, y i oddycha; przeszed koo znajomej sobie awki, dziewczyna podniosa na niego
oczy, spojrzenia ich spotkay si.
Co byo tym razem we wzroku dziewczyny? Mariusz nie umiaby odpowiedzie. Nie byo nic
i byo wszystko. Osobliwa jaka byskawica.
Ona spucia oczy, a on poszed dalej.
To, co ujrza, nie byo ju niewinnym i prostym spojrzeniem dziecka, bya to otcha
tajemnicza, ktra si na chwil otwara, a potem nagle zamkna.
Nadchodzi dzie takiego spojrzenia dla kadej dziewczyny. Biada temu, kto si wtedy
znajdzie blisko.
To pierwsze spojrzenie duszy, ktra jeszcze sama siebie nie zna, jest niby wit na niebie. Jest
to przebudzenie czego promienistego i nieznanego. Nic nie zdoa odda niebezpiecznego
wdziku tego nieoczekiwanego bysku, ktry z naga, niejasno rozjania urocze ciemnoci i na
ktry skada si caa niewinno chwili obecnej i caa namitno przyszoci. Jest to jakby
nieokrelona czuo, ktra si zdradza przypadkiem i czeka. Jest to zasadzka, ktr niewinno
zastawia bezwiednie i w ktr chwyta serca bezwiednie i mimowolnie. Dziewiczo, ktra patrzy
jak kobieco.
Rzadko si zdarza, eby tam, gdzie padnie ten wzrok, nie urodzio si gbokie marzenie.
Wszystkie czystoci i wszystkie niepokalane biaoci zbiegaj si w tym promieniu zarazem
niebiaskim i fatalnym, ktry daleko pewniej od najbardziej wymylnych spojrze zalotnie
znajduje czarodziejsk wadz, aby wywoa w gbi duszy ten kwiat ciemny, peen trucizny i
woni, ktry nazywa si mioci.
Wieczorem, wrciwszy do swej mizernej izdebki, Mariusz przypadkiem rzuci okiem na
swoje ubranie i po raz pierwszy spostrzeg, e jak ostatni niechluj i gupiec bez wychowania
spacerowa po Ogrodzie Luksemburskim w swoim codziennym stroju, to jest w kapeluszu
zamanym przy samej tamie, w grubych fornalskich buciskach, w czarnych spodniach
przetartych na kolanach i w czarnym tuurku wywieconym na okciach.

Pocztki cikiej choroby

Nazajutrz o zwykej godzinie Mariusz wyj z szafy nowy tuurek, nowe spodnie, nowy
kapelusz i nowe buty; ubra si w ten nowy komplet, woy take rkawiczki, co byo
niebywaym zbytkiem, i poszed do Ogrodu Luksemburskiego.
Po drodze spotka Courfeyraca i uda, e go nie widzi. Courfeyrac, wrciwszy do siebie,
oznajmi przyjacioom:

41
Spotkaem przed chwil nowy kapelusz i nowy tuurek Mariusza oraz Mariusza w rodku
tego wszystkiego. Najpewniej szed zdawa egzamin, bo mia bardzo gupi min.
Przybywszy do ogrodu Mariusz obszed naokoo sadzawk i przypatrywa si abdziom.
Potem sta w dugiej kontemplacji przed posgiem, ktry mia gow cakiem poczernia od
pleni i ktremu brakowao biodra. Koo sadzawki sta jaki mieszczuch, czterdziestoletni i
brzuchaty, ktry trzymajc za rk maego, picioletniego chopca, mwi do niego: Unikaj
zawsze ostatecznoci. Pamitaj, synu, eby si zawsze trzyma w rwnej odlegoci od
absolutyzmu i od anarchii. Mariusz wysucha tego buruja. Potem jeszcze raz obszed
sadzawk dookoa. Wreszcie skierowa si ku swojej alei, wolno, jakby niechtnie. Rzekby, e
co go cignie i zarazem trzyma na miejscu. Nie zdawa sobie z tego sprawy i sdzi, e
zachowuje si tak ja co dzie.
Wchodzc w alej, spostrzeg na drugim kocu, na ich awce, pana Biaego i dziewczyn.
Zapi si a pod szyj, obcign na sobie tuurek, eby wygadzi wszystkie jego zmarszczki,
spojrza z pewnym zadowoleniem na spodnie i buty, po czym ruszy na awk. Szed jak do
ataku, jego krok niewtpliwie zdradza jakie pragnienie podboju. Dlatego te mwi: ruszy na
awk, jakbym powiedzia: Hannibal ruszy na Rzym.
Im bardziej, si zblia, tym bardziej zwalnia kroku. Daleko byo jeszcze do koca alei, kiedy
w pewnej odlegoci od awki zatrzyma si i sam nie wiedzc jak, zawrci. Bo nawet nie
powiedzia sobie w duszy, e nie pjdzie do koca. Wskutek tego dziewczyna ledwo moga
dostrzec go z daleka i zobaczy, jak piknie wyglda w nowym ubraniu. Jednak trzyma si
bardzo prosto, eby si dobrze prezentowa, gdyby mu si kto przyglda z tyu.
Doszed do przeciwlegego koca alei, zawrci znowu i tym razem podszed ju nieco bliej,
nawet a tak blisko, e od awki dzieliy go tylko trzy drzewa. Ale tam uczu, e
niepodobiestwem jest pj dalej, i zawaha si. Zdawao mu si, e twarz dziewczyny pochylia
si w jego stron. Zdoby si wreszcie na gwatowny i mski wysiek, poskromi wahanie i
poszed. W kilka sekund pniej min awk, prosto i odwanie, zaczerwieniwszy si a po
uszy, nie mic spojrze ani na prawo, ani na lewo, trzymajc rk w zanadrzu jak m stanu.
Kiedy przechodzi koo tej fortyfikacji, dozna przeraliwego bicia serca. Nieznajoma ubrana
bya jak poprzednio, w adamaszkow sukni i krepowy kapelusz. Usysza gos peen
niewypowiedzianego wdziku, ktry mg by tylko jej gosem. Rozmawiaa spokojnie. Bya
bardzo adna. Czu to, jakkolwiek nie prbowa spojrze na ni. Spodziewam si jednak myla
sobie e nie odmwiaby mi szacunku i powaania, gdyby wiedziaa, e to ja jestem
prawdziwym autorem rozprawy o Marcosie Obregonie de la Ronda, ktr pan Franciszek de
Neufchteau umieci jako wasn na wstpie swojego wydania Idziego Blasa.
Min awk, doszed do bliskiego ju koca alei, potem wrci i znowu przeszed koo
piknej dziewczyny. Tym razem by bardzo blady. Zreszt uczucie, jakiego dowiadcza, nie byo
wcale przyjemne. Oddali si od awki i od dziewczyny; odwrcony tyem wyobraa sobie, e
patrzaa na niego, i nogi mu si pltay.
Nie prbowa wicej zbliy si do awki, zatrzyma si w poowie alei i tam, co mu si nigdy
przedtem nie zdarzyo, usiad spogldajc z ukosa, a w najciemniejszych gbiach jego umysu
zaczo wita przypuszczenie, e jednak niepodobna, aeby osoba, ktrej biay kapelusz i czarn
sukni podziwia, miaa by zupenie obojtna na jego byszczce buty i nowe ubranie.
Po pewnym czasie wsta, jakby mia znowu rozpocz marsz ku awce, ktr opromieniaa
aureola. Ale przystan i znieruchomia. Po raz pierwszy od pitnastu miesicy pomyla sobie,
e w jegomo, ktry tam co dzie siadywa ze swoj crk, na pewno te go zauway i
prawdopodobnie by zdziwiony jego upartym pojawianiem si w alei.
Po raz pierwszy take uczu jaki brak uszanowania w nadawaniu temu nieznajomemu, nawet

42
w skrytoci myli, przezwiska pana Biaego.
Sta kilka chwil z gow spuszczon, rysujc po piasku laseczk, ktr trzyma w rku.
Potem odwrci si nagle od awki pana Biaego i jego crki i poszed do domu.
Tego dnia zapomnia o obiedzie. Spostrzeg to o smej wieczorem, a poniewa ju byo za
pno, eby pj na ulic w. Jakuba powiedzia: Hm! i zjad kawaek chleba.
Nim si pooy, wyczyci szczotk ubranie i zoy je starannie.

Przygody litery U, wystawionej na domysy

Osamotnienie, oderwanie od wszystkiego, duma, niezawiso, ukochanie przyrody, brak


codziennego i konkretnego zajcia, ycie zamknite w sobie, tajemne walki wstydliwoci,
zachwyt wobec caego stworzenia, wszystko to razem przygotowao Mariusza do tego optania,
ktre nazywaj namitnoci. Cze dla ojca staa si dla niego z wolna religi i jak kada religia,
cofna si w gb duszy, potrzeba mu byo czego na pierwszym planie. Nadesza mio.
Przez cay dugi miesic Mariusz co dzie chodzi do Ogrodu Luksemburskiego. Z nadejciem
zwykej godziny nic nie byo w stanie go zatrzyma. Ma teraz sub powiada Courfeyrac.
Mariusz y w ekstazie. Moda dziewczyna ponad wszelk wtpliwo spogldaa na niego.
Naley jednak sdzi, e pan Biay zacz si wreszcie czego domyla, gdy czsto, widzc
nadchodzcego Mariusza, wstawa i zaczyna si przechadza. Porzuci swoje dotychczasowe
miejsce i przenis si gdzie indziej, w przeciwlegy koniec alei, na awk przy posgu gladiatora,
jakby dla wyprbowania, czy Mariusz pjdzie za nim i tam. Mariusz nie zrozumia, o co chodzi, i
popeni ten bd Ojciec zacz przychodzi do ogrodu mniej punktualnie i nie co dzie
przyprowadza crk. Czasem zjawia si sam. Wtedy Mariusz natychmiast znika. Drugi bd.
Mariusz nie zwrci na to wszystko uwagi. Ze stanu trwoliwoci przeszed ju naturalnym i
nieuniknionym biegiem rzeczy do zalepienia. Mio jego rosa. ni o niej kadej nocy.
Zdarzyo mu si te szczcie niespodziewane oliwa dolana do ognia, podwojenie bielma na
oczach. Pewnego wieczora, o zmroku, na awce, ktr pan Biay i jego crka tylko co opucili,
znalaz chustk, zupenie zwyczajn, bez haftw, ale bia, cienk i przesycon zdawao mu si
niebiaskimi zapachami. Rzuci si na ni z uniesieniem. Chustka ta bya znaczona literami U. F.
Mariusz niczego nie wiedzia o piknej dziewczynie, nie zna jej nazwiska, jej imienia, nie
wiedzia, gdzie mieszka, te dwie litery byy pierwsz rzecz od niej pochodzc, ktr dosta w
rce ukochane litery, na ktrych pocz natychmiast budowa gmach domysw. U byo
oczywicie pocztkow gosk imienia. Urszula pomyla sobie. Co za rozkoszne imi!
Ucaowa chustk, wdycha jej wo, w dzie nosi j pod koszul, na sercu, a wieczorem, kadc
si do snu, trzyma j przy ustach.
Czuj w niej ca jej dusz mwi sobie.
Chustka bya wasnoci starszego pana i po prostu wypada mu z kieszeni.
W cigu nastpnych dni, chodzc po ogrodzie, Mariusz caowa bez ustanku chustk i
przyciska j do serca. Pikna dziewczyna nie rozumiaa nic i dawaa mu zna o tym ledwie
dostrzegalnymi znakami.
Co za niewinno myla Mariusz.

43
Zamienie

Widzielimy poprzednio, w jaki sposb Mariusz odkry, czyli raczej zdawao mu si, e
odkry, i Ona ma na imi Urszula.
W mioci apetyt ronie razem z uczuciem. Dowiedzie si, e jej na imi Urszula, to ju
duo, ale i mao. W cigu kilku tygodni Mariusz cakowicie skonsumowa to szczcie. Zachciao
mu si drugiego. Zachciao mu si dowiedzie, gdzie mieszka.
Pierwszy bd popeni, kiedy da si wcign w zasadzk awki koo gladiatora. Drugi bd
popeni, kiedy wychodzi z ogrodu, ilekro pan Biay zjawia si sam. Teraz popeni trzeci.
Ogromny. Zacz ledzi Urszul.
Mieszkaa w najmniej uczszczanej czci ulicy Zachodniej, w trzypitrowym nowym domu o
skromnym wygldzie.
Od tej chwili do szczcia widywania jej w ogrodzie doczy Mariusz drugie szczcie i szed
za ni a do jej mieszkania.
Gd jego rs. Wiedzia ju, jak si nazywaa, przynajmniej, jakie byo jej imi, przeliczne
imi, prawdziwie kobiece; wiedzia ju, gdzie mieszkaa; zapragn dowiedzie si, kim bya.
Pewnego wieczora, odprowadziwszy ich a do domu i zobaczywszy, jak zniknli w bramie,
poszed ich ladem i odwanie zapyta odwiernego:
Czy ten pan, co tu wanie wszed, mieszka na pierwszym pitrze?
Nie odpowiedzia odwierny. To pan z trzeciego pitra.
By to nowy krok naprzd. Powodzenie omielio Mariusza.
Od frontu? spyta.
Pewnie! rzek odwierny. Dom ma mieszkania tylko od ulicy!
A czym si trudni ten pan? rzek znowu Mariusz.
To rentier. Czowiek bardzo dobry, ktry wiadczy wiele biednym, cho sam nie jest bogaty.
Jak si nazywa? zapyta Mariusz.
Odwierny spojrza mu w oczy i rzek:
Czy pan jest szpiclem?
Mariusz odszed zawstydzony, ale bardzo zachwycony. Posuwa si coraz dalej.
Dobre i to myla sobie. Wiem, e ma na imi Urszula, e jest crk rentiera i e mieszka
przy ulicy Zachodniej, na trzecim pitrze.
Nazajutrz pan Biay i jego crka zjawili si w ogrodzie na bardzo krtko: wyszli stamtd
jeszcze za dnia. Mariusz poszed za nimi na ulic Zachodni, jak to mu ju weszo w zwyczaj.
Przybywszy do bramy, pan Biay puci crk naprzd, a sam zatrzyma si i nim przestpi prg,
uwanie spojrza na Mariusza.
Nastpnego dnia wcale nie przyszli do ogrodu. Mariusz na prno czeka cay dzie.
Z nadejciem zmroku poszed na ulic Zachodni i zobaczy wiata w oknach trzeciego
pitra. Przechadza si pod tymi oknami, pki wiata w nich nie pogasy.
Nazajutrz znowu nikogo w ogrodzie. Mariusz czeka przez cay dzie, potem poszed na wart
nocn pod oknami. Trwao to a do dziesitej wieczr. Na obiad jad byle co. Gorczka ywi
chorego, mio zakochanego.
W ten sposb przeszed tydzie. Pan Biay i jego crka nie pokazywali si ju w ogrodzie.
Mariusz robi smutne przypuszczenia; nie mia w dzie pilnowa bramy, poprzesta wic tylko
na przychodzeniu wieczorem dla przygldania si czerwonawemu wiatu okien. Chwilami

44
widywa w nich przesuwajce si cienie i wtedy serce silniej mu bio.
smego dnia, kiedy przyszed pod okna, nie byo w nich jeszcze wiata. O! rzek sobie nie
zapalili jeszcze lampy. A jednak ju jest ciemno. Czyby gdzie wyszli? Czeka a do godziny
dziesitej. Czeka a do pnocy. A do pierwszej. Ani wiate nie zapalono w oknach trzeciego
pitra, ani nikt nie wrci do domu. Odszed bardzo zachmurzony.
Nazajutrz (gdy od pewnego czasu y tylko jutrem i mona powiedzie, nie byo ju dla
niego dnia dzisiejszego), nazajutrz tedy znowu nie zasta nikogo w ogrodzie; przewidywa to. O
zmroku poszed znowu do domu przy ulicy Zachodniej. adnego wiata w oknach, aluzje
zapuszczone; cae trzecie pitro byo ciemne.
Mariusz zastuka do bramy, wszed i zapyta odwiernego:
Czy pan z trzeciego pitra jest w domu?
Wyprowadzi si odpowiedzia odwierny.
Mariusz zachwia si na nogach i spyta sabym gosem:
Kiedy si wyprowadzi?
Wczoraj.
A gdzie mieszka teraz?
Nie wiem.
Wic nie zostawi nowego adresu?
Nie.
Powiedziawszy to odwierny wpatrzy si w Mariusza i pozna go.
A, to znowu pan rzek. Wic pan rzeczywicie chce tu co przewcha?

45
Rozdzia sidmy

KOCIA APA

Pod spoeczestwem istnieje i istnie bdzie podkrelmy to a po dzie rozproszenia


ciemnoty, ogromna jaskinia za. Ciemnica ta nie zna mdrcw, jej sztylet nigdy nie zastruga
pira. Czarno jej nie ma najmniejszego zwizku ze szczytn czarnoci atramentu. Nigdy palce
tej nocy, ktre si kurcz pod tym zatchym sklepieniem, nie dotkny kart ksiki, nie rozoyy
dziennika.
To potworne mrowisko podkopuje nie tylko obecny porzdek spoeczny, podkopuje take
filozofi, podkopuje nauk, prawo, myl ludzk, podkopuje cywilizacj, podkopuje rewolucj,
podkopuje postp. Nazywa si po prostu zodziejstwem, nierzdem, morderstwem i rozbojem.
Skada si z mrokw i pragnie chaosu. Sklepienie tej jaskini za zbudowane jest z ciemnoty.
Zniszczcie j, a pozbdziecie si kreta zbrodni.
Kwartet bandytw Claquesous, Gueulemer, Babet, Montparnasse rzdzi podziemiami
Parya w latach 1830 1835.
Gueulemer by zdeklasowanym Herkulesem. Za swoj jaskini obra sobie kana ciekowy
pod ukiem Marion. Mia sze stp wysokoci, pier z marmuru, muskuy ze spiu, oddech
kowalskiego miecha, tors olbrzyma, czaszk ptaka. Rzekby, Herkules Farnezyjski ubrany w
baweniane spodnie i welwetow kurtk. Gueulemer, zbudowany w sposb podobnie posgowy,
mgby poskramia potwory, lecz uzna, e wygodniej jest sta si samemu jednym z nich. Czoo
niskie, szerokie skronie, a na nich zmarszczki, cho nie mia jeszcze lat czterdziestu; wosy
szorstkie i krtkie, twarz i broda zawsze zarose jakby szczecin ju wida, co to za czowiek.
Jego muskuy domagay si pracy, jego tpota nie chciaa jej. Bya to olbrzymia rozleniwiona
sia. Z lenistwa sta si morderc.
Przejrzysto Babeta kontrastowaa z misistoci Gueulemera. Babet by chudy i uczony. By
przezroczysty, ale nieprzenikniony. wiato przewiecao przez jego koci, ale nic nie
przegldao przez jego renice. Podawa si za chemika. By klownem w teatrzyku Bobechea i
pajacem w budzie Bobina. By to czowiek wyrachowany, doskonay mwca, ktry podkrela
swoje umiechy i gesty. Zawd jego polega na sprzedawaniu na ulicach gipsowych popiersi i
portretw gowy pastwa. Wyrywa rwnie zby. Niegdy pokazywa na jarmarkach
fenomeny natury i mia bud z trb i nastpujcym afiszem: Babet, artysta dentysta, czonek
wielu akademii, robi fizyczne dowiadczenia na metalach i metaloidach, usuwa zby, podejmuje
si nawet wyrywania piekw, ktrym nie dali rady jego koledzy. Cena: jeden zb ptora
franka, dwa zby dwa franki, trzy zby ptrzecia franka. Korzystajcie ze sposobnoci!
Kim z kolei by Claquesous? Noc. eby si pokaza, czeka, a si niebo spowije w czer.
Wieczorem dopiero wyazi ze swojej nory, do ktrej wraca przed witem. Gdzie bya ta nora?

46
Nikt tego nie wiedzia. Nawet w zupenych ciemnociach i do wasnych wsplnikw nie odzywa
si inaczej jak odwrcony tyem. Jeeli wnoszono wiec, wkada na twarz mask. By
brzuchomwc. Babet mawia o nim: Claquesous jest nokturnem na dwa gosy. Claquesous
by nieokrelony, bdny, straszny. Nie byo pewne, czy si jako nazywa, bo znany by tylko pod
swoim przezwiskiem; nie byo pewne, czy posiada jaki gos, poniewa czciej mwi
brzuchem ni ustami; nie byo pewne, czy ma jak twarz, poniewa ogldano tylko jego mask.
Znika, jak gdyby si rozwiewa; zjawia si wychodzc spod ziemi.
Ponur postaci by Montparnasse. Jeszcze dziecko lat niespena dwadziecia, usta jak
winie, pikne czarne wosy, blask wiosny w oczach mia wszystkie ze skonnoci i cigno
go do wszystkich zbrodni. Powodem wszystkich zbrodni tego modzieca bya dza ubierania
si wytwornie. Pierwsza gryzetka, ktra mu powiedziaa: Jeste pikny! rzucia mu plam
ciemnoci w serce i z tego Abla zrobia Kaina. Uwaajc si za piknego, zapragn by
wytwornym; ot najpierwsz wytwornoci jest bezczynno. Bezczynno biedaka to zbrodnia.
Niewielu wczgw wzbudzao tyle postrachu co Montparnasse. W osiemnastym roku ycia
mia ju za sob niejednego trupa. Niejeden przechodzie lea w cieniu tego ndznika, z
wycignitymi rkami, nurzajc twarz w kauy krwi. Utrefiony, wypomadowany, cinity w
pasie, z biodrami kobiety, z biustem pruskiego oficera, otoczony szmerem podziwu dziewczt z
bulwaru, w misternie zawizanym krawacie, z pak w kieszeni, z kwiatkiem w butonierce taki
by ten upiorny elegancik.
We czterech ci bandyci tworzyli jakby rodzaj Proteusza, przesuwajcego si przez szeregi
policji i usiujcego nieustannie wymyka si niedyskretnym spojrzeniom Vidocqa pod
rozmaitymi postaciami: drzewa, pomyka i rda, poyczajc sobie nawzajem swoich imion i
swoich sztuczek, ukrywajc si we wasnym swoim cieniu, jedni drugim suc za kryjwki i
schronienia, zdejmujc z siebie swoje cechy osobiste, tak jak si odejmuje faszywy nos na
maskaradzie, czasem upraszczajc si do tego stopnia, e byli jednym czowiekiem, niekiedy
znowu tak si pomnaajc, e najwprawniejsze oko policyjne mogo ich wzi za gromad.
Ci czterej ludzie nie byli bynajmniej czterema ludmi; by to raczej rodzaj tajemniczego
zodzieja o czterech gowach, pracujcego na wielk skal w Paryu; by to potworny polip za,
zamieszkujcy krypt spoeczestwa. Dziki swoim rozgazieniom i sieci swoich znajomoci
Babet, Gueulemer, Claquesous i Montparnasse prowadzili przedsibiorstwo zasadzek na
departament Sekwany. Dokonywali na przechodniach zamachu stanu od dou. Ci, ktrzy mieli
tego rodzaju pomysy, ludzie o nocnej wyobrani, zwracali si do nich w sprawie realizacji.
Dostarczali kanwy tym ajdakom, a inscenizacj oni ju brali na siebie. Dysponowali trup
ciemnych aktorw do tych jaskiniowych tragedii.
Kocia apa tak nazw dawano w podziemnych koach stowarzyszeniu tych czterech
ludzi. W starym i dziwacznym jzyku ludu paryskiego, ktry zanika z kadym dniem, kocia
apa oznacza poranek, podobnie jak pora midzy psem i wilkiem znaczy Wieczr. Nazwa
Kocia apa pochodzia zapewne od godziny, o ktrej si koczya ich robota, gdy brzask jest
zarwno chwil pierzchania widziade, jak i rozchodzenia si bandytw. Oto nazwiska, na jakie
odpowiadali gwni czonkowie Kociej apy: Panchaud, zwany Wiosennym, Brujon (istniaa
caa dynastia Brujonw), Boulatruelle (znany ju drnik), Wdowa Wtorek-Wieczr, Depesza,
Koronkarz, Pszelg, zwany Dwa Miliardy, itd. itd.
Ludzie ci, jeli zdarzy si spotka ich lub spostrzec koo pnocy na pustym bulwarze, s
przeraajcy. Nie wygldaj na ludzi, lecz na postacie z ywej mgy; chciaoby si powiedzie,
e zwykle zronici z ciemnociami, niczym si od nich nie rni, nie maj innej duszy ni
mrok i tylko na chwil, eby przey kilka minut egzystencji potworw, odczyli si od nocy.
Czego trzeba, eby si te upiory rozwiay? wiata. Strumieni wiata. Nie ma nietoperza,

47
ktry by si osta wobec brzasku dnia. Owiecajcie spoeczestwo od spodu.

48
Rozdzia smy

NIEGODZIWY BIEDAK

Szukajc dziewczyny w kapeluszu,


Mariusz spotyka czowieka w czapce

Przeszo lato, potem jesie; nadesza zima. Ani pan Biay, ani dziewczyna nie zjawili si w
Ogrodzie Luksemburskim. Mariusz y tylko jedn myl: eby zobaczy znowu t twarz sodk
i urocz. Szuka jej wci i wszdzie i nie znajdowa. Nie by to ju Mariusz marzyciel peen
zapau, czowiek zdeterminowany, ognisty i wytrway, miay i wyzywajcy przeznaczenie,
wyobrania, ktra pitrzya gmachy przyszoci, mody umys peen planw, zamiarw, dumy,
pomysw i woli; by to zbkany pies. Popad w czarny smutek, wszystko si skoczyo. Praca
bya mu wstrtna, przechadzki mczyy go, samotno nudzia. Szeroka przyroda, tak dla niego
niegdy pena ksztatw, wiatoci, gosu, rad, perspektyw, widnokrgw, nauk, roztaczaa si
dzi przed nim jakby wielka pustka. Zdawao mu si, e wszystko zniko.
Myla nadal, gdy nie mg nie myle, ale nie lubowa si ju swoimi mylami. Na
wszystko, co mu one po cichu a bezustannie podszeptyway, odpowiada w otaczajcym go
mroku:
I co z tego?
Razu pewnego, ufajc piknemu socu wrzeniowemu, Mariusz da si Courfeyrakowi
zaprowadzi na doroczny bal do Sceaux, spodziewajc si co za urojenie! e moe j tam
odnajdzie. Poszed take Bossuet i Grantaire. Naturalnie nie znalaz tam tej, ktrej szuka. A
jednak to tutaj znale mona wszystkie zgubione kobiecy mrukn Grantaire na stronie.
Mariusz zostawi swoich przyjaci na balu i wrci piechot, sam, zmczony, rozgorczkowany,
ze wzrokiem mtnym i smutnym wrd ciemnoci, odurzony turkotem i kurzaw rozbawionych
omnibusw przepenionych piewajcymi istotami, ktre wracajc z zabawy przejeday koo
niego; zniechcony, wdycha dla ochodzenia paajcej gowy ostry zapach drzew orzechowych
przy drodze.
Zacz znowu y jak przedtem, coraz bardziej samotny, zagubiony, przygnbiony, cay
oddany wewntrznym cierpieniom, szarpic si w puapce swego blu jak wilk w samotrzasku,
wypatrujc wszdzie nieobecnej, ogupiay z mioci.
Innym razem zdarzyo mu si spotkanie, ktre wywaro na nim osobliwe wraenie. Ujrza na
jednej z ciasnych uliczek, ssiadujcych z bulwarem Inwalidw, jakiego czowieka ubranego jak
rzemielnik, w czapce z duym daszkiem, spod ktrej wysuway si kosmyki bardzo siwych
wosw. Mariusza uderzya pikno tych biaych wosw i przyjrza si temu czowiekowi,

49
idcemu wolnym krokiem i jakby pogronemu w bolesnym zamyleniu. Rzecz dziwna, wydao
mu si, e poznaje pana Biaego. Byy to te same wosy, ten sam profil, o ile czapka pozwalaa go
rozpozna, ten sam chd, tylko bardziej smutny. Ale dlaczego to odzienie rzemielnika? Co to
miao znaczy? Czemu przypisa to przebranie? Mariusz by bardzo zdziwiony. Kiedy opamita
si, natychmiast postanowi pj ladami tego czowieka; a nu natrafi wreszcie na trop, ktrego
szuka? W kadym razie naleao przypatrze si nieznajomemu z bliska i. wyjani zagadk. Ale
wpad na ten pomys za pno, czowieka ju nie byo. Skrci w ktr z bocznych uliczek i
Mariusz nie mg go znale. Spotkanie to drczyo go przez kilka dni, w kocu zatara si w
pamici. Zreszt powiedzia sobie byo to chyba tylko podobiestwo.

Zguba znaleziona

Mariusz mieszka nadal w ruderze Gorbeau, nie zwracajc uwagi na nikogo.


W tej epoce co prawda nie byo tam innych mieszkacw prcz niego i Jondrettew, za
ktrych kiedy zapaci komorne, nigdy zreszt nie zamieniwszy sowa ani z ojcem, ani z matk,
ani z adn z crek. Inni lokatorzy albo si wyprowadzili, albo poumierali, albo zostali
eksmitowani, bo nie pacili komornego.
Pewnego dnia owej zimy pokazao si nieco soca po poudniu ale by to drugi lutego, w
stary dzie Matki Boskiej Gromnicznej ktrego zdradzieckie soce, zapowiadajce sze
tygodni zimna natchno Mateuszowi Laensberg te dwa wiersze, susznie uznane za klasyczne:

Czy to wieci, czy poyska,


Niedwied pi wrd legowiska.

Mariusz tylko co wyszed ze swojego. Zmierzch zapada. Bya to pora obiadu, gdy musia
znw powrci do jadania obiadw. Niestety! Jak wielka jest niedoskonao idealnych
namitnoci!
Mariusz szed z wolna bulwarem w stron rogatki, kierujc si ku ulicy w. Jakuba. Szed
zamylony, ze zwieszon gow.
Nagle uczu, e go kto potrci wrd mgy; odwrciwszy si ujrza dwie dziewczyny w
achmanach, jedn wysok i szczup, drug nisz nieco, ktre szy szybko, zadyszane,
wystraszone, jakby uciekay; idc naprzeciwko niego nie spostrzegy go i mijajc potrciy.
Mariusz mg rozrni w ciemnoci ich wyblade twarze, wosy w nieadzie, brudne czepki,
spdnice w strzpach i bose nogi. Biegnc rozmawiay ze sob. Wysza mwia bardzo cicho:
Glina przysza, o mao mnie nie capnli.
Druga odpowiedziaa:
Ja ich zaraz zwchaam. Zwiewaam, ile siy.
Mariusz domyli si poprzez niejasno tego zowrogiego szwargotu, e zapewne andarmi
albo policja miejska polowali na te dwie dziewczyny i e si im wymkny.
Dziewczta weszy pomidzy drzewa bulwaru, przez kilka chwil majaczyy niewyran biel
wrd ciemnoci, wreszcie zniky.
Mariusz zatrzyma si na chwil. I ju mia ruszy dalej, kiedy spostrzeg na ziemi u ng
swoich ma, szar paczk. Schyli si i podnis j. Bya to jakby koperta, ktra zdawaa si

50
zawiera papiery.
Tak, to zapewne te nieszczsne stworzenia upuciy rzek do siebie.
Zawrci, woa, ale ju ich nie byo; pomyla sobie, e odeszy ju za daleko, schowa
paczk do kieszeni i poszed na obiad.

Czowiek o czterech twarzach

Wieczorem, rozbierajc si, poczu w kieszeni surduta paczk, ktr znalaz na bulwarze.
Zapomnia o niej. Pomyla, e moe nie do rzeczy bdzie j otworzy, gdy zawieraa zapewne
adres dziewczt, jeeli rzeczywicie do nich naleaa, a w kadym razie jakie objanienia tyczce
si osoby, ktra j zgubia.
Otworzy kopert.
Nie bya zapiecztowana i zawieraa cztery listy, rwnie nie zapiecztowane.
Wszystkie cztery cuchny podym tytoniem.
Pierwszy list mia adres nastpujcy: Do Janie Wielmonej margrabiny de Grucheray, na
placu wprost Izby Deputowanych, Nr...
Mariusz pomyla sobie, e tam znajdzie pewno wskazwki, ktrych szuka, i e skoro list nie
jest zamknity, mona go przeczyta nie popeniajc niedelikatnoci.

List by nastpujcej treci:

Janie Wielmona Pani Margrabino!

Cnota miosierdzia i nabonoci jest t, ktra wie razem spoeczestwo.


Porusz Pani swoje uczcie chrzecijaskie i spujsz penym litoci okiem na
mnie, nieszczliwego Hiszpana, ofiar prawoci i przywizania do wietnej
sprawy prawowitego krula, ktre opaci swoj krwi, powiencif ca fortun,
wszystko, eby broni tej sprawy, a dzi si znajdje w najwikszej mizerii. Nie
wtpi, e Janie Wielmona Pani, szlachetna osoba, udzieli t pomoc dla
zachowania cikiego ycia wojskowemu penemu ran z wielk edukacj
izchonorem, i licz zgury na ludzko Janie Wielmonej Margrabiny, jako te
wspczucie, ktre j oywia ku narodowi tak nieszczliwemu. Ich proba nie
bdzie nadaremn i ich wdziczno zachowa Jej urocze wspomnienie.
cz uczcia pene uszanowania, z ktrymi mam zaszczyt by Janie
Wielmonej Pani Margrabiny unionym sg

Don Alvarez
kapitan hiszpaski,
rojalista zbiegy do Francji,
ktren znajdje si w podroy
do swojej ojczyzny i
brakuje mu pienidzy na dalsz drog.

Przy podpisie nie byo adnego adresu. Mariusz spodziewa si go znale w drugim licie,

51
ktry mia w nagwku nastpujce sowa: Do Janie Wielmonej Pani Hrabiny de Montvemet,
przy ulicy Cassette Nr 9.
Oto, co przeczyta w tym licie!

Janie Wielmona Pani Hrabim!


Jestem nieszczliw matk szeciorgu dzieciom, najmniejsze osiem
miesicy. Ja jestem chora po ostatnim poogu, m mnie uci pi miesicy
temu nazat bez adnego funduszu na wiecie w najokropniejszej ndzy.
W nadziei Janie Wielmonej Hrabiny krel si
Balizardowa

Mariusz przeszed do trzeciego listu, ktry jak i poprzednie by prob; brzmia on tak:

Do Wielmonego Pana Pabourgeot, wyborcy, waciciela skadu czapek na


rogu ulicy w. Dionizego i elaznej.

Pozwalam sobie przesa Wielmonemu Panu ten list z prob o udzielenie


mi szacownej aski swojej sympatii i zainteresowania si literatem, ktry tylko
co wysa swj dramat do komedii francuskiej. Rzecz jest historyczna i odbywa
si w Owernii za Cesarstwa. Styl, zdaje mi si, jest naturalny, lakoniczny i w
ogule chyba dobry. W czterech miejscach s piosenki. Chumor, powaga,
niespodzianki mieszaj si z urozmaiceniem charakteruw i romantycznem
nastrojem, rozproszonem letko po caej intrydze, w ktrej s tajemnice i duo
uderzajcych katastrof i to si rozwionzuje w kilku efektownych scenach.
Guwnym moim celem jest zadowolni postpow potrzeb czowieka
naszego wieku, znaczy si mod, t kapryn i dziwaczn chorgiewk, ktra
zmienia kiernek mona powiedzie za kadym powiewem wiatru.
Wielmony Panie Pabowgeot, zasona Paska reputacja owieconego
protektora literatury omiela mnie przysa do Pana moj crk, ktra panu
wyszczy nasze pooenie niedostateczne, ktremu braknie chleba i ognia w tej
srogiej poz zimowej. Jeeli powiem, e prosz Wielmonego Pana, aeby
raczy przyj chod, ktry paam dz zoy Panu w moim dramacie i we
wszystkich, ktre skponuj na przyszo, jest to tylko dowd, jak dalece
pragn zaszczytu schronienia si pod Paski puklesz i przyozdobienia moich
pism Paskim nazwiskiem. Jeeli raczysz Pan zaszczyci mnie choby
najskromniejsz ofiar, natychmiast wezm si do pisania obszernego poematu,
aeby spaci Wielmonemu Panu mj characz wdzicznoci. Poemat ten, ktry
stara si bd poprawi jak tylko by moe najbardziej, zostanie dostarczony
W.Panu przed wydrukowaniem na czele dramatu i wydeklamowaniem na
scenie.

Wielmonemu panu Pabourgeot i Maonce chody najuniesze skada


Genflot, literata

P.S. Wystarczy i czterdzieci su.


Prosz przebaczy, e posyam crk i si nie stawiam w swojej
osobie, ale smutne przyczyny, zwizane z garderob, nie pozwalaj mi

52
niestety wychodzi z domu.

Mariusz otworzy wreszcie czwarty list. By na nim nastpujcy adres: Wielmonemu


Dobroczynnemu Panu z kocioa w. Jakuba. Zawiera te oto sw kilka:

Dobroczyco!

Jeeli raczysz Pan przyj w towarzystwie mojej crki, bdziesz wiadkiem


ndznej klski i poka ci moje wiadectwa.
Na widok tego pisania Paska szlachetna dusza przenikniona zostanie
uczciem tkliwego wspfczcia, gdysz prawdziwi filozofowi zawsze gboko
odczwaj.
Przyznaj wsplczjcy czowieku, e trzeba cierpie najokrutniejszy,
niedostatek i e jest to bardzo bolesne dla otrzymania jakiejkolwiek ulgi,
powiadcza go przez wadze, jakby niewolno byo czowiekowi cierpie w
skrytosci i kona z godu, nim kto go wspomorze. Przeznaczenie jest dziwnie
okrtne dla jednych, a roztne wzgldem innych.
Czekam paskiej wizyty albo ofiary, jeeli raczysz j uroni, i prosz przyjm
Pan pene uszanowania uczcia, z ktrym szczyc si by.

Czowieku prawdziwie wspaniaomylny,


paskim bardzo pokornym sug,
P . F a b a n t o u , artysta dramatyczny

Po przeczytaniu tych czterech listw Mariusz niewiele wicej wiedzia ni przedtem. Po


pierwsze, aden z podpisujcych nie poda swego adresu. Po wtre, listy zdaway si pochodzi
od czterech rozmaitych indywiduw: don Alvareza, jejmoci Balizard, poety Genflot i artysty
dramatycznego Fabantou, lecz miay t osobliw waciwo, e byy wszystkie napisane jednym
pismem.
Std wic wniosek, e pochodziy od jednej i tej samej osoby.
W dodatku co jeszcze bardziej potwierdzao to przypuszczenie wszystkie cztery listy byy
pisane na jednakowym papierze, ordynarnym i pokym, wszystkie jednakowo czu byo
tytoniem i jakkolwiek usiowano o ile monoci urozmaici styl, te same bdy ortograficzne
wszdzie si w nich powtarzay ze spokojn swobod, dowodzc najwyraniej, e literat Genflot
nie mniej im podlega od hiszpaskiego kapitana.
Nie byo warto wysila si na odgadywanie tej maej tajemnicy. Gdyby listy nie zostay
znalezione przypadkiem, caa sprawa mogaby wyglda na mistyfikacj. Mariusz zanadto by
smutny, aby dobrze przyj jakikolwiek art, choby od trafu, i aby si da wcign w figiel,
ktrym chcia go zabawi bruk uliczny. Zdawao mu si, e gra w lep babk z czterema listami,
ktre si z niego wymiewaj.
Nic zreszt nie wskazywao, e te listy naleay do dziewczt, ktre Mariusz spotka na
bulwarze. Koniec kocem, byy to nikomu niepotrzebne szpargay.
Mariusz woy to wszystko z powrotem do koperty, rzuci w kt i pooy si spa.
Okoo sidmej z rana, kiedy wsta, zjad niadanie i zabiera si wanie do roboty, zapukano
lekko do drzwi.
Poniewa nic nie posiada, nie wyjmowa klucza z zamku, najwyej tylko wwczas, gdy mia
piln robot, co si bardzo rzadko zdarzao. Nawet wychodzc na miasto, zostawia klucz w

53
drzwiach. Okradn pana mawiaa pani Burgon. C mi mog ukra? odpowiada
Mariusz. Zdarzyo si jednak, e pewnego dnia skradziono mu par starych butw, ku wielkiemu
triumfowi gwnej lokatorki.
Zapukano po raz wtry, rwnie cicho jak za pierwszym razem.
Prosz wej rzek Mariusz.
Drzwi si otworzyy.
Czego pani sobie yczy, pani Burgon? odezwa si Mariusz, nie odwracajc oczu od
ksiek i rkopisw rozoonych na stole.
Gos, ktry nie by gosem pani Burgon, odpowiedzia:
Przepraszam pana...
By to gos guchy, zuyty, przytumiony, gardowy, gos starego pijaka, ochrypy od wdki i
araku.
Mariusz odwrci si szybko i zobaczy mod dziewczyn.

Ra w ndzy

W na p uchylonych drzwiach staa bardzo moda dziewczyna. Okienko izdebki, przez ktre
wpadao wiato, znajdowao si wanie na wprost drzwi i owietlao t posta. Bya to istota
chuda, wta, skra i koci; tylko koszula i spdnica osaniay nieco jej nago, drc i
zzibnit. Zamiast paska kawaek sznurka, wosy take sznurkiem zwizane. Kociste ramiona
sterczay spod koszuli, cer miaa blad i limfatyczn, szare obojczyki, czerwone rce, usta
wpotwarte i cofnite, bez kilku zbw, oczy przygase, bezczelne i znikczemniae, ksztaty
przedwczenie zgrzybiaej dziewczyny, spojrzenie starej rozpustnicy, niby pidziesit lat i niby
pitnacie; jedna z tych istot, ktre s jednoczenie wte i straszliwe i ktre wywouj dreszcz
lku u tego, kto by na ich widok nie zapaka.
Mariusz wsta i przypatrywa si z pewnym rodzajem osupienia temu stworzeniu podobnemu
do cieni, ktre si przesuwaj w przykrych snach.
Najbardziej byo rozdzierajce, e ta dziewczyna nie zdawaa si by stworzona na to, eby
by brzydk. Jako dziecko musiaa by nawet adna. Wdzik jej wieku wyranie walczy w niej
jeszcze z ohyd przedwczesnego zestarzenia w rozpucie i ndzy.
Resztki piknoci dogoryway na tej szesnastoletniej twarzy, jak blade soce, ktre ganie za
sinymi obokami o wicie zimowego dnia.
Twarz ta nie bya obca Mariuszowi. Zdawao mu si, e j sobie skd przypomina.
Czego sobie panienka yczy? zapyta.
A moda dziewczyna odpowiedziaa swym gosem pijanego galernika:
Mam tu list do pana, panie Mariuszu.
Nazywaa Mariusza po imieniu, nie byo wic wtpliwoci, e to do niego miaa interes. Ale
kim bya ta dziewczyna? Skd znaa jego imi?
Nie czekajc pozwolenia, wesza, rozejrzaa si miao, z jak ciskajc serce bezczelnoci,
po caej izbie i nie posanym jeszcze ku. Bya bosa. Wielkie dziury w jej spdnicy ukazyway
dugie nogi i chude kolana. Draa z zimna.
Rzeczywicie trzymaa w rku list, ktry oddaa Mariuszowi.
Mariusz, otwierajc list, zauway, e ogromny opatek, ktrym go zapiecztowano, by

54
jeszcze cakiem wilgotny. Pismo tedy nie musiao pochodzi z bardzo daleka. Przeczyta:

Miy modziecze i ssiedzie.

Dowiedziaem si o Paskiej uprzejmoci, e pan zapaci za mnie komorne


pu roku temu. Bg ci za to zapa, modziecze. Moja starsza crka opowie
panu, e jestemy bez kawaka chleba ju od dwch dni, we czworo i jeszcze
moja ona chora. Jeeli myli moje nie zawodz mnie, zdaj mi si, e powinien
bym mie nadziej, e paskie szlachetne serce zmikczy si tymi powodami i
nakae panu pragnienie stania si moj Opacznosci, raczc mi udzieli
choby lekkiego dobrodziejstwa.
Pozostaj ze znakomitym powaaniem, ktre si susznie naley
dobroczycom luckosci.
Jondrette

P. S. Moja crka zaczeka na Paskie rozkazy, kochany panie Mariuszu.


Pord ciemnej przygody, ktra Mariusza zajmowaa ju od wczorajszego wieczoru, list ten
by jakby wiec w piwnicy. Wszystko si nagle rozjanio.
Pochodzi on z tego rda co i tamte cztery. To samo pismo, ten sam styl, ta sama ortografia,
ten sam papier, ten sam zapach tytoniu.
Byo wic pi listw, pi zmylonych historii, pi adresw, ale jeden tylko podpisujcy.
Hiszpaski kapitan don Alvarez, nieszczliwa matka Balizard, poeta dramatyczny Genflot, stary
aktor Fabantou, nazywali si wszyscy czterej Jondrette, jeeli Jondrette rzeczywicie nazywa si
Jondrette.
Cho Mariusz od dawna ju mieszka w tym domu, nie mia prawie sposobnoci, jakemy to
ju powiedzieli, nie tylko widywa, ale nawet spostrzega swoich najbliszych ssiadw. Duch
jego kry daleko, a gdzie biey duch, tam i spojrzenie. Zapewne nieraz spotyka si z
czonkami rodziny Jondrette bd w korytarzu, bd na schodach, ale byli oni dla niego tylko
zarysami postaci; tak mato na nich zwaa, e poprzedniego wieczora potrci na bulwarze, nie
Poznajc ich, crki Jondrettea, gdy niewtpliwie byy to one, a widok tej, ktra wesza do jego
pokoju, z trudnoci zdoa obudzi w nim, poprzez wstrt i lito, niewyrane przypomnienie, e
j ju kiedy widzia.
Teraz wszystko mu si wyjanio. Zrozumia, e ssiad Jondrette zawodowo wyzyskiwa w
swojej niedoli lito dobroczynnych osb; e wyszukiwa adresy i pisywa pod zmylonymi
nazwiskami do ludzi, o ktrych sdzi, e s bogaci i miosierni, listy, ktre zanosiy jego crki
na wasne ryzyko. Albowiem przykadny ten ojciec doszed ju do tego, e ryzykowa crki.
Rozgrywa gr z losem i stawia na kart swoje dzieci. Wnoszc z ich wczorajszej ucieczki,
zadyszania, strachu i tych kilku sw w zodziejskiej gwarze, ktre usysza, Mariusz domyli
si, e nieszczliwe dziewczyny uprawiay jeszcze i inne podejrzane procedery i e z tego
wszystkiego spoeczestwo ludzkie w jego dzisiejszej postaci uksztatowao dwie upade istoty,
ktre nie byy ani dziemi, ani dziewcztami, ani kobietami, lecz jakim rodzajem potworw
nieczystych a niewinnych zarazem, spodzonych przez ndz.
Kiedy Mariusz przypatrywa si jej zdziwionym i bolesnym wzrokiem, dziewczyna krcia si
po izbie z zuchwaoci widma.. Szastaa si na wszystkie strony, nic sobie nie robic ze swej
nagoci; chwilami koszula jej, rozchestana i podarta, opadaa prawie do pasa. Przesuwaa
krzesa, braa do rki drobiazgi toaletowe stojce na komodzie, dotykaa ubrania Mariusza,
pldrowaa po wszystkich ktach.

55
A, jak Bozi kocham mwia pan ma lustro!
I nucia sobie, jakby bya sama, urywki z wodewilw, wesoe zwrotki, ktrym jej gos
gardowy i ochrypy przydawa pospnego wyrazu. Spod tej pozornej bezczelnoci przebijao co
wymuszonego, niespokojnego i upokorzonego. Bezczelno wypywa z uczucia wstydu.
Mariusz namyla si i pozwala jej robi, co chciaa.
Zbliya si do stou.
Aha! rzeka ksiki!
Jakie wiato migno w jej szklistych oczach. Cigna dalej, a gos jej wyraa rado, e
moe si czym pochwali uczucie, ktre nie jest obojtne adnemu ludzkiemu stworzeniu.
Ja te umiem czyta!
Porwaa szybko ksik, ktra otwarta leaa na stole, i przeczytaa do pynnie:
... Genera Baudouin dosta rozkaz zdobycia, z pomoc piciu batalionw swojej brygady,
zamku Hougomont, ktry si znajduje na rodku rwniny Waterloo...
Przerwaa sobie:
A, Waterloo! Wiem. To bya kiedy bitwa. Mj ojciec tam by. Ojciec suy przy wojsku.
Mymy wszyscy bonapartyci, ho, ho! Bili si tam z Anglikami.
Pooya ksik, wzia piro i zawoaa:
Umiem te i pisa!
Umoczya piro w kaamarzu i zwracajc si ku Mariuszowi:
Chce pan zobaczy? rzeka. Niech pan patrzy. Napisz panu co.
I zanim mia czas odpowiedzie, napisaa na arkuszu czystego papieru, ktry lea na stole:
Salcesony id.
Potem spojrzaa na Mariusza i twarz jej zmienia si dziwnie.
Czy pan wie, panie Mariuszu, e adny chopak z pana? zapytaa.
Jednoczenie przyszo im obojgu to samo na myl, tylko e ona umiechna si, a on si
zarumieni.
Przybliya si do niego i pooya mu rk na ramieniu.
Pan na mnie nie zwraca uwagi, ale ja pana znam, panie Mariuszu. Spotykam pana na
schodach i nieraz widz, jak pan wchodzi do jednego pana, co si nazywa Mabeuf i mieszka koo
mostu Austerlickiego. Tak, widuj pana, bo nieraz spaceruj w tamtych stronach. Bardzo panu do
twarzy z tymi poczochranymi wosami.
Gos jej stara si by miy, lecz sta si tylko cichy. Cz sw przepadaa gdzie po drodze
od garda ku ustom, jakby na klawiaturze, gdzie nie wszystkie tony odpowiadaj.
Mariusz cofn si nieznacznie.
Prosz pani rzek ze zwyk sobie chodn powag mam tu jak paczk, ktra, zdaje mi
si, naley do pani. Prosz, oto ona.
I odda jej kopert zawierajc cztery listy.
Klasna w rce i zawoaa:
Ach, comy si tego naszukay!
Potem chwycia paczk, rozdara kopert i mwia:
Jak Bozi kocham, alemy si z siostr naszukay! I pan to znalaz! Na bulwarze, prawda?
To musiao by na bulwarze! Musiaa upa wtedy, kiedymy biegy. To ta smarkata upucia.
Jakemy przyszy do domu, rozstp si, ziemio, nie ma nigdzie. A e nie chciaymy dosta w
skr, bo nam to do szczcia wcale a wcale niepotrzebne, zmyliymy, emy odniosy listy i e
nam wszdzie pokazali fig. A tu raptem masz z powrotem te nieszczsne listy. Ale po czym pan
pozna, e to moje? A, prawda, po pimie. To pana potrciymy wczoraj wieczorem? Ju byo
ciemno! Powiadam do siostry: Czy to jaki pan? a ona powiada: Tak, to zdaje si jaki pan.

56
Mwic to rozwina prob adresowan do dobroczynnego jegomocia z kocioa w.
Jakuba.
A! rzeka to proba do tego starego, co chodzi na msz. Wanie w sam raz pora.
Zanios. Da nam moe co na niadanie?
Potem zacza si mia i dodaa:
Wie pan, co to bdzie, jeeli dzi zjemy niadanie? To bdzie razem niadanie onegdajsze,
obiad onegdajszy, niadanie wczorajsze i obiad wczorajszy, wszystko razem w kupie dzi rano.
Tak, do stu diabw, a jak to komu nie odpowiada, moe sobie zdechn!
Sowa te przypomniay Mariuszowi, po co nieszczsna dziewczyna przysza do niego.
Sign do kieszeni kamizelki, ale nic nie znalaz.
Przetrzsnwszy wszystkie kieszenie, zdoa zebra pi frankw i szesnacie su. By to cay
jego majtek w tej chwili.
Na dzisiejszy obiad wystarczy pomyla sobie. O jutrze pomylimy jutro.
Odoy dla siebie szesnacie su, a pi frankw da dziewczynie.
Porwaa pienidze.
Dobra! zawoaa. Soce wieci!
I jakby to soce miao wasno roztapiania w jej mzgu lawiny ulicznej gwary, woaa dalej:
Pi frankw! Krlik! A to klawo! Tylko pa i chla, a mu bdzie uszami wyazio!
Wyerka bdzie pierwszej klasy! Moe sobie aowa, co?
Nacigna koszul na ramiona, nisko si skonia Mariuszowi, przyjacielsko skina doni i
skierowaa si ku drzwiom, mwic:
Do widzenia panu! Ale i tak pjd jeszcze do starego.
Przechodzc koo komody, spostrzega na niej zesch skrk chleba, pleniejc w kurzu.
Rzucia si na ni i zacza gry, mruczc do siebie:
Smaczne, chocia twarde! Mona sobie zby poama!
I wysza.

Okienko Opatrznoci

Pi lat ju przey Mariusz w biedzie, w niedostatku, w ubstwie nawet, lecz dopiero teraz
spostrzeg, e nie zazna jeszcze prawdziwej ndzy.
Prawdziw ndz byo to, co zobaczy przed chwil. To widmo, ktre mu si przesuno przed
oczami. Bo kto widzia tylko ndz mczyzny, ten nic nie widzia trzeba zobaczy ndz
kobiety; a kto widzia tylko ndz kobiety, ten nic nie widzia trzeba zobaczy ndz dziecka.
Mariusz prawie wyrzuca sobie, e pogrony w miosnym rozmarzeniu, nigdy okiem nawet
nie rzuci na swoich ssiadw. Zapaci za nich komorne, ale by to odruch tylko, kady
postpiby tak samo, on, Mariusz, powinien by zrobi co wicej. Jak to? ciana tylko
przedzielaa go od tych opuszczonych istot, ktre bkay si po omacku wrd nocy, wyrzucone
poza obrb yjcych; potrca o nich, by jak gdyby ostatnim ogniwem rodu ludzkiego, ktrego
oni dotykali, sysza ich oddech, a raczej rzenie tu obok siebie i nie zwraca na nich uwagi! Co
dzie, w kadej chwili sysza poprzez cian, jak ruszaj si, chodz, mwi, lecz nie sucha!
A kiedy czyni sobie te wymwki (gdy Mariusz, jak wszystkie serca prawdziwie zacne,
bywa swoim wasnym nauczycielem i aja si, niekiedy wicej nawet, ni na to zasuy),

57
wpatrywa si w cian, ktra go przedzielaa od Jondrettew, jak gdyby jego wzrok, peen
wspczucia, mg przenikn poprzez t zapor i ogrza tych nieszczliwych.
cian stanowia cienka warstwa tynku podtrzymywanego przez aty i listwy, co jakemy ju
powiedzieli, pozwalao dokadnie rozrnia gosy, a nawet i wyrazy. Trzeba byo by takim jak
Mariusz marzycielem, eby tego nie spostrzec a do tej pory. ciana nie bya wyklejona
papierem ani po stronie Jondrettew, ani po stronie Mariusza; jej niespoista, niechlujna
konstrukcja widoczna bya jak na doni. Mariusz patrzy na cian, nie bardzo zdajc sobie z tego
spraw; czasem i zaduma rozwaa, obserwuje i bada, tak jak myl. Nagle podnis si, spostrzeg
u gry, prawie tu pod sufitem, trjktn dziur powsta midzy trzema atami. Wypado wapno,
ktre zatykao t prni. Stanwszy na komodzie mona byo zajrze przez ten otwr do izby
Jondrettew. Wspczucie posiada i powinno posiada swoj ciekawo. Dziura ta stanowia
jakby rodzaj okienka. Wolno jest z ukrycia podpatrywa nieszczcie po to, eby mu pomc.
Zobaczmy, co to za ludzie pomyla Mariusz i co si tam dzieje.
Wdrapa si na komod, przyoy oko do szpary i spojrza.

Dzikus w swoim legowisku

Miasta, na podobiestwo lasw, maj swoje ostpy, w ktrych si kryje to, co najzoliwsze i
najniebezpieczniejsze. Tylko e w miastach to, co si tak ukrywa, jest okrutne, plugawe i mae,
czyli szpetne; to za, co si ukrywa w lasach, jest okrutne, dzikie i wielkie, czyli pikne.
Wybierajc pomidzy norami, wol zwierzce ni ludzkie. Jaskinie wicej s warte ni meliny.
To, co Mariusz ujrza, byo tak ludzk nor.
Mariusz by biedny i izdebka jego bya uboga, ale jak jego ubstwo byo szlachetne, tak jego
poddasze byo schludne. Izba, w ktr zapuci wzrok w tej chwili, bya obrzydliwa, brudna,
smrodliwa, duszna, ciemna, plugawa. Jedyne meble: koszykowe krzeso, kulawy st, par
starych skorup i w dwch ktach dwa niemoliwe do opisania barogi; jedyne wiato
mansardowe okno o czterech szybkach, zasnute pajczynami. Wpadao przez ten otwr tyle tylko
dnia, ile byo trzeba, eby z twarzy ludzkiej zrobi twarz widziada. ciany byy odrapane,
poatane, popkane, podobne do twarzy znieksztaconej jak straszliw chorob. Spywaa z
nich lepka wilgo. Wida byo te bezwstydne rysunki niezgrabnie nagryzmolone wglem.
Izba, ktr Mariusz zajmowa, miaa przynajmniej wydeptan kamienn posadzk; ta za nie
miaa adnej, chodzio si tam po prostu po cegach czarnych od naniesionego bota.
Na tym nierwnym gruncie, pokrytym stwardnia warstw kurzu i nie tknitym przez miot,
leay w nieregularnych stosach stare chodaki, zuyte poczochy i najobrzydliwsze szmaty;
zreszt izba ta miaa kominek, tote wynajmowano j za czterdzieci frankw rocznie. W
kominku tym byo wszystko: fajerka, garnek, poamane deski, achmany zawieszone na
gwodziach, pusta klatka, kupa popiou, a nawet i ogie. Kopciy si w nim smtnie dwa polana.
Jedno z legowisk znajdowao si przy drzwiach, drugie przy oknie. Obydwa jednym kocem
dotykay komina i znajdoway si naprzeciwko Mariusza. W jednym z ktw ssiadujcych z
otworem, przez ktry Mariusz zaglda, w ramach z czarnego drzewa, wisiaa na cianie
kolorowana rycina z napisem wielkimi literami pod spodem: SEN. Przedstawiona tam bya
pica kobieta, dziecko spoczywajce we nie na jej kolanach i orze wrd obokw, z koron w
dziobie; kobieta odsuwaa koron znad gowy dziecka, nie budzc si zreszt wcale; w gbi

58
wida byo wrd promieni Napoleona, wspartego na ciemnoniebieskiej kolumnie z tym
kapitelem.
Pod tym obrazem sta oparty ukonie o cian jaki prostoktny blat zbity z desek. Wygldao
to na obraz tyem odwrcony, ptno oprawione w ramy i pewno zasmarowane po drugiej stronie
albo moe na zwierciado zdjte ze ciany i czekajce tam w zapomnieniu, eby je znowu
powieszono.
Przed stoem, na ktrym dostrzeg Mariusz piro, kaamarz i papier, siedzia czowiek lat
okoo szedziesiciu, may, chudy, wyky, dzikiego wejrzenia, z wyrazem twarzy
przebiegym, okrutnym i niespokojnym jaki ohydny otr.
Czowiek ten mia dug, szpakowat brod. Odziany by w kobiec koszul, ktra odsaniaa
jego kosmate piersi i nagie ramiona najeone siwawym wosem. Spod tej koszuli wyglday
uszargane spodnie i buty, z ktrych wyaziy palce.
Pali fajk. Nie byo ju chleba w tej ndznej norze, ale na tyto jeszcze starczao.
Pisa, zapewne jaki list w rodzaju tych, ktre Mariusz czyta niedawno.
Gruba kobieta, mogca mie rwnie dobrze lat czterdzieci jak i sto, przysiada w kucki przy
kominie, na goych pitach.
I ona rwnie odziana bya tylko w koszul i trykotow halk, poatan kawakami starego
sukna. Fartuch z grubego ptna zakrywa t halk do poowy. Cho przykucna i skulia si,
wida byo, e jest bardzo wysokiego wzrostu.
Przy swoim mu wygldaa na olbrzymk. Miaa okropne, jasnorude, ju siwiejce wosy,
ktre czochraa sobie od czasu do czasu ogromnymi, zatuszczonymi rkami o paskich
paznokciach.
Na jednym z barogw dostrzeg Mariusz dziewczynk, chud, blad, prawie nag, ktra
siedziaa ze zwieszonymi nogami; wydawao si, e nie syszy, nie widzi, nie yje.
Bya to zapewne modsza siostra tej, ktra go niedawno odwiedzia.
Zdawaa si mie lat jedenacie lub dwanacie. Przypatrzywszy si jej baczniej, mona byo
pozna, e miaa ju co najmniej czternacie.
Nic w tym mieszkaniu nie wskazywao, e wykonywano tu jakkolwiek prac, nie byo tam
ani krosien, ani koowrotka, ani adnego innego narzdzia. W jednym kcie jakie elastwo o
podejrzanym przeznaczeniu. Widziae tutaj odrtwiae nierbstwo, ktre idzie w lad za
rozpacz, a poprzedza konanie.
Mariusz oglda czas jaki to grobowe wntrze, straszliwsze od wntrza grobu, bo czu tu byo
szamotanie si ludzkiej duszy i drganie ycia.
Sycha byo skrzyp pira po papierze. Mczyzna, nie przestajc pisa, pomrukiwa:
ajdactwo! ajdactwo! Wszystko jest ajdactwo!
Ta odmiana przypowieci Salomona wyrwaa westchnienie z piersi kobiety.
Robaczku, uspokj si rzeka. Jeszcze sobie zaszkodzisz, kochanie. I tak twojej aski za
wiele, e piszesz do tych gaganw, moje serce.

Strategia i taktyka

Mariusz, ze cinitym sercem, chcia ju zej z owego obserwatorium, ktre urzdzi sobie,
kiedy jaki nowy haas zwrci jego uwag i zatrzyma go jeszcze.

59
Drzwi izby otworzyy si gwatownie. W progu ukazaa si starsza crka. Miaa na nogach
grube mskie trzewiki, powalane botem, ktre obryzgao jej czerwone nogi a do kostek; okryta
bya jak star, podart mantyl, ktrej Mariusz przedtem na niej nie widzia, gdy wchodzc do
niego zapewne rzucia j pod drzwiami, aby wzbudzi wicej litoci, a po wyjciu znw
narzucia. Wesza, zatrzasna drzwi za sob, zatrzymaa si dla nabrania tchu, gdy bya bardzo
zadyszana, po czym zawoaa z wyrazem triumfu i radoci:
Idzie!
Ojciec spojrza na ni, matka odwrcia ku niej gow, tylko modsza siostra nie ruszya si.
Kto? zapyta ojciec.
Pan!
Filantrop?
Tak.
Z kocioa witego Jakuba?
Tak.
Ten stary?
Tak.
I przyjdzie?
Idzie za mn.
Jeste pewna?
Jestem pewna.
Naprawd idzie?
Jedzie dorok.
Dorok! To Rotszyld!
Ojciec wsta.
Dlaczego jeste pewna? Jeeli jedzie dorok, to jak moga przed nim zdy? Czy mu
przynajmniej daa adres jak si naley? Czy powiedziaa, e to ostatnie drzwi w gbi korytarza,
na prawo? Byle si tylko nie omyli. Wic go znalaza w kociele? Przeczyta mj list? Co ci
powiedzia?
Ta, ta, ta! rzeka dziewczyna. Ale si pieszysz, panie starszy! Wic to byo tak:
Weszam do kocioa, on siedzia tam, gdzie zwykle. Ukoniam si i oddaam mu list. Przeczyta
go i spyta mnie: Gdzie mieszkasz, moje dziecko? Ja powiadam: Zaprowadz pana. A on
na to: Nie, daj mi wasz adres; moj crka ma sprawunki do zaatwienia, wic wezm dorok i
przybd do was w tym samym czasie co ty. Daam mu adres. Kiedy mu powiedziaam, w
jakim to domu, jakby si zdziwi i zawaha na chwil, a potem powiedzia: Wszystko jedno,
przyjad do was. Po skoczonej mszy widziaam, jak wychodzi z kocioa ze swoj crk i
jak wsiadali do doroki. I powiedziaam mu wyranie: ostatnie drzwi w gbi korytarza, na
prawo.
A skd wiesz, e on przyjdzie?
Bo widziaam dorok, jak wjedaa na ulic Maego Bankiera I dlatego co tchu
pobiegam naprzd.
A skd wiesz, e to ta sama doroka?
Ojej, bo zapamitaam numer.
Jaki numer?
440.
No, to dobrze, masz rozum.
Dziewczyna zuchwale spojrzaa ojcu w oczy i pokazaa na swoje trzewiki.
Mam rozum? rzeka. Moliwe, ale zapowiadam, e nie bd ju nosi wicej tych

60
trzewikw; najprzd dla zdrowia, potem dla czystoci. Nic mnie tak nie zoci jak te
przeciekajce podeszwy. Co krok to chlupot. Wol chodzi boso.
Masz suszno odpowiedzia ojciec agodnym gosem, ktry stanowi przeciwiestwo
szorstkoci dziewczyny. Ale inaczej nie wpuciliby ci do kocioa, biedni tam musz mie
trzewiki na nogach. Nie wolno wchodzi boso do Pana Boga doda z gorycz.
Potem, wracajc do przedmiotu, ktry go zaprzta:
I jeste pewna, e on przyjdzie?
Jest o dwa kroki za mn odpowiedziaa.
Mczyzna wsta. Twarz jego jak gdyby rozjania si.
ono zawoa syszysz? Idzie filantrop! Zaga ogie!
Kobieta osupiaa. Nie ruszaa si z miejsca. M ze zwinnoci kuglarza porwa
wyszczerbiony garnek, ktry sta na kominie, i wyla wod na gownie. Potem, zwracajc si do
starszej crki:
A ty prdko zrb dziur w krzele.
Crka nie zrozumiaa.
Porwa krzeso i jednym kopniciem przedziurawi somian plecionk. Noga jego przesza na
wylot. Wycigajc j z dziury, spyta crk:
Zimno na dworze?
Bardzo zimno. Pada nieg.
Ojciec zwrci si ku modszej crce, ktra siedziaa na barogu tu przy oknie, i krzykn
grzmicym gosem:
ywo, precz z ka, wakoniu! Czy z ciebie nigdy nic nie bdzie? Stucz szyb.
Dziewczyna zeskoczya z barogu, szczkajc zbami.
Stucz szyb powtrzy.
Dziecko stano bez ruchu.
Czy syszysz? powtrzy ojciec. Powiadam ci, eby stuka szyb!
Dziewczyna z tpym posuszestwem wspia si na palcach i uderzya pici w szyb. Szko
pryso i rozpado si z brzkiem.
Dobrze rzek ojciec.
Rozkazywa powanie i szorstko. Wzrok jego przebiega szybko wszystkie kty izby.
Wyglda jak wdz, robicy ostatnie przygotowania, w chwili kiedy bitwa ma si rozpocz.
Kobieta, ktra a dotd nie wymwia ani jednego sowa, podniosa si i spytaa gosem
powolnym, guchym, ktrego dwiki zdaway si jakby mrozem cite:
Co ty zamylasz, kochanie?
Kad si do ka odpowiedzia m.
Ton, jakim wyrzek to, nie dopuszcza wahania. Kobieta usuchaa i rzucia si ciko na jedno
z legowisk.
Tymczasem w kcie sycha byo kanie.
Co tam? zawoa ojciec.
Modsza crka, nie wychodzc z ciemnego kta, w ktry si wcisna, pokazaa zakrwawion
pi. Skaleczya si wybijajc szyb. Usiada przy posaniu matki i pakaa w cichoci.
Teraz matka zerwaa si i krzykna:
Widzisz! To te twoje przeklte gupstwa! Wybia szyb i przecia sobie rk.
Tym lepiej rzek ojciec. To byo przewidziane.
Jak to, tym lepiej?
Milcze odpar ojciec. Znosz wolno prasy.
Nastpnie rozdar kobiec koszul, ktr mia na sobie, wyrwa z niej kawa ptna i obwin

61
nim co ywo zakrwawion pi dziewczyny.
Zrobiwszy to, z zadowoleniem popatrzy na rozdart koszul.
I koszula take rzek. Wszystko bardzo dobrze wyglda.
Mrony wiatr gwizda i wpada do izby przez stuczon szyb. Przenikaa te z dworu mga i
rozpywaa si niby lekkie kby waty rozskubywane niewidzialnymi palcami. Przez stuczone
okno wida byo, jak pada nieg. Mrz, zwiastowany poprzedniego dnia przez gromniczne
soce, nadszed rzeczywicie.
Ojciec powid wzrokiem dookoa, jakby dla przekonania si, czy przypadkiem o czym nie
zapomnia. Wzi star opatk i narzuci popiou na zmoczone gownie, tak eby ich nie byo
wida. Potem wyprostowa si i opar o komin.
Teraz rzek moemy przyj filantropa.

Promie w norze

Starsza crka podesza do ojca i pooya rk na jego rce.


Dotknij, jak mi zimno rzeka.
Ba! odpowiedzia ojciec. Mnie jeszcze zimniej.
Kobieta zawoaa gwatownie:
Ty zawsze masz wszystko lepsze od innych, nawet i dolegliwoci.
Id do diaba! odrzek mczyzna.
Mwic to spojrza na ni w taki sposb, e umilka. W izbie zrobio si cicho. Starsza crka
niedbale wykruszaa boto ze swego paszcza, modsza nie przestawaa szlocha. Matka
pocigna j do siebie i zacza caowa, mwic cicho:
Mj skarbie, to nic, to si zgoi; tylko nie pacz, bo si ojciec bdzie gniewa.
Nie! zawoa ojciec przeciwnie! Pacz, szlochaj, to dobrze!
Potem zwrci si ku starszej:
No i co? Jeszcze nie przyszed! Moe wcale nie przyjdzie? Zagasiem ogie, zrobiem dziur
w krzele, podarem koszul, stukem szyb i wszystko na nic?
I dziecko skaleczy mrukna matka.
Wiecie co cign ojciec zimno jest jak w psiarni w tej czartowskiej dziurze. Jeeli ten
czowiek nie przyjdzie? To tak jest! Kae na siebie czeka, powiada: No to i c, niech tam
sobie czekaj, oni s od tego. Moe cymba zapomnia adresu? Zao si, e ten stary dure...
W tej chwili zapukano z lekka do drzwi. Mczyzna rzuci si do nich co prdzej i otworzy,
wykrzykujc z gbokimi ukonami i umiechami uwielbienia:
Racz wej, askawy panie, czcigodny nasz dobroczyco i ty zacna i czarujca damo.
Jaki czowiek w dojrzaym ju wieku i jaka moda osoba ukazali si na progu izby.
Mariusz cigle trwa na swoim stanowisku. To, czego dowiadczy w tej chwili, nie da si
wypowiedzie adnym jzykiem na wiecie.
Bya to Ona.
Ktokolwiek kocha, ten zna cae promienne znaczenie, ktre zawieraj w sobie trzy litery tego
sowa: Ona.
Bya to istotnie ona. Zaledwie j Mariusz dostrzeg poprzez obok wietlnej mgy, ktra si
nagle roztoczya przed jego oczami. Bya to ta sama wdziczna istota, tak dugo nieobecna, ta

62
sama gwiazda, ktra mu wiecia przez sze miesicy, to samo spojrzenie, to samo czoo, te
usta, ta twarz, co znika tak nagle i odchodzc tak cikie ciemnoci zostawia za sob.
Pojawia si wrd tych mrokw, w tej izbie ndznej, w tej norze obrzydliwej, wrd tego
plugastwa!
Mariusz dra nieprzytomny. Czy to ona? Bicie serca mcio mu wzrok. Czu, e gotw jest
rozszlocha si. Tak! Wic widzi j znowu po tak dugim szukaniu. Wydao mu si, e zgubi
wasn dusz i e j odnajduje w tej chwili.
Bya taka sama, tylko nieco bledsza; delikatn jej twarzyczk okala kapelusz z fiokowego
aksamitu, kibi jej ukryta bya pod czarnym atasowym paszczykiem. Wida byo spod jej
dugiej sukni ma nk ujt w jedwabny pantofelek.
Towarzyszy jej, jak zwykle, pan Biay.
Wszedszy do izby, postpia kilka krokw i pooya na stole jakie dosy grube zawinitko.
Starsza crka Jondrettew stana za drzwiami i przygldaa si ponuro aksamitnemu
kapeluszowi, paszczykowi z jedwabiu i tej piknej, szczliwej twarzyczce.

Jondrette prawie pacze

Izba bya tak dalece ciemna, e kady, kto przychodzi ze dworu, mia wraenie, e si znalaz
w piwnicy. Nowo przybyli weszli niepewnym krokiem, z trudem rozrniajc przedmioty, sami
tymczasem dokadnie lustrowani przez mieszkacw izby, ktrych oczy przyzwyczajone byy
do tego pmroku.
Pan Biay zbliy si ze swoim dobrym i smutnym spojrzeniem i rzek do ojca Jondrettea:
Znajdzie pan w tym zawinitku nowe odzienie, poczochy i weniane kodry.
Nasz anielski dobroczyca obdarza nas a nadmiernie rzek Jondrette, kaniajc si do
ziemi.
Nastpnie, kiedy nowo przybyli rozgldali si po tym aosnym wntrzu, doda szybko i po
cichu, pochylajc si do ucha starszej crki:
A co, nie mwiem? achy, a gotwki ani grosza. Wszyscy tacy sami. Ale, ale, jak by
podpisany list do tego starego cymbaa?
Fabantou odpowiedziaa crka.
Artysta dramatyczny, ju wiem.
Jondrette w por zapyta, gdy w tej samej chwili pan Biay obrci si ku niemu i odezwa si
z min czowieka, ktry chciaby sobie przypomnie nazwisko:
Widz, e znajduje si pan w bardzo przykrym pooeniu, panie...
Fabantou odpowiedzia ywo Jondrette.
Panie Fabantou, tak, tak, przypominam sobie.
Tak, askawy panie, artysta dramatyczny, i to artysta, ktry mia niegdy powodzenie.
W tym miejscu Jondrette uwaa wida, e nadesza chwila stosowna, aby oszoomi
filantropa. Zawoa gosem przypominajcym jednoczenie triumfalne przechwaki jarmarcznego
kuglarza i pokor ebraka siedzcego przy gocicu:
Ucze Talmy, askawy panie, tak, tak. Jestem uczniem Talmy. Fortuna umiechaa mi si
kiedy. Niestety, teraz znowu kolej niedoli. Patrz, szlachetny dobroczyco, ani chleba, ani ognia.
Moje biedne dzieci nie maj ognia! Moje jedyne krzeso dziurawe. Szyba wybita, w tak pogod!

63
Moja maonka w ku, chora.
Biedna kobieta! rzek pan Biay.
Moje dzieci skaleczone doda Jondrette.
Dziewczyna, pochonita przybyciem obcych, wlepia oczy w pikn pann i przestaa
szlocha.
Pacze! Rycz! szepn jej Jondrette.
I uszczypn j w zranion rk. Uczyni to wszystko z prawdziwym talentem kuglarza.
Maa zacza przenikliwie jcze.
Urocza dziewczyna, ktr Mariusz w sercu swoim nazywa swoj Urszul, przybliya si
spiesznie.
Biedactwo! rzeka.
Patrz pani, moja anielska panienko! cign dalej Jondrette ma we krwi ca do. To
wypadek, pracowaa przy maszynie eby zarobi sze su na dzie. Moe trzeba jej bdzie uci
rk.
Czy by moe? rzek stary pan, bardzo przejty.
Dziewczyna, biorc sowa ojca na serio, rozszlochaa si jeszcze bardziej.
Niestety! Wszystko by moe, wspaniay nasz dobroczyco odpar ojciec.
Od niejakiego czasu Jondrette przypatrywa si filantropowi w jaki osobliwy sposb.
Mwic do niego, zdawa si obserwowa go uwanie, jakby usiowa pozbiera wspomnienia.
Nagle, korzystajc z tego, e nowo przybyli ze wspczuciem wypytywali dziewczyn o
skaleczon rk, przemkn si do ony, ktra leaa na ku z min przygnbion i ogupia, i
szepn jej szybko i bardzo cicho:
Przypatrz si temu czowiekowi.
Po czym, zwracajc si znowu do pana Biaego, dalej cign swe lamenty:
Niech pan spojrzy, za cae ubranie mam na sobie tylko koszul mojej ony, i to cakiem
podart! A jest zima! Nie mog wyj z domu, bo nie mam w czym. Gdybym mia cho jakie
takie ubranie, poszedbym do panny Mars, ktra mnie zna i bardzo mnie nawet lubi. Chyba wci
jeszcze mieszka przy ulicy Tour-des-Dames. Czy pan uwierzy? Grywalimy razem na scenach
prowincjonalnych! Dzieliem jej wawrzyny. Ale nic z tego! I ani grosza w domu! ona chora, a
tu ani grosza! ona cierpi na dusznoci; wiek, askawy panie. A i system nerwowy przyczy si
do tego. Trzeba j ratowa, tak samo jak crk. Ale doktor! Ale apteka! Czym tu paci, kiedy nie
ma ani grosza! askawy panie, szanowny panie, czy wie pan, co nas czeka jutro? Jutro to 4
lutego, dzie fatalny, ostateczny termin, ktry mi zapowiedzia gospodarz domu; jeeli mu tego
wieczora nie zapac komornego, jutro moja starsza crka, ja, moja maonka ze swoj gorczk,
moje dziecko ze swoj ran, wszyscy czworo zostaniemy std wypdzeni i wyrzuceni precz na
ulic, na bulwar, bez dachu nad gow, na deszcz, na nieg. Tak, zacny panie. Jestem duny za
cztery kwartay, za cay rok! To jest razem szedziesit frankw.
Jondrette kama. Wszystkie cztery raty wyniosyby czterdzieci frankw, a nie mg by
duny za cay rok, skoro zaledwie sze miesicy temu Mariusz zapaci za procze.
Pan Biay doby z kieszeni pi frankw i rzuci je na st.
Jondrette zdy mrukn na ucho starszej crce:
Bawan! Co mi po jego piciu frankach! Nie zwrci si nawet za krzeso i za szyb. I rb tu
wydatki!
Tymczasem pan Biay zdj obszerny, ciemny paszcz, ktry nosi na swoim granatowym
tuurku, i pooy go na porczy krzesa.
Panie Fabantou rzek mam przy sobie tylko te pi frankw ale odprowadz crk do
domu i wrc wieczorem; wieczorem musi pan zapaci komorne, prawda?

64
Dziwny wyraz rozjani twarz Jondrettea. Odpowiedzia szybko:
Tak, przezacny panie. Punkt o smej powinienem si zjawi u mojego gospodarza.
Wic przyjd o szstej i przynios panu szedziesit frankw.
Dobroczyco! zawoa Jondrette, nie posiadajc si z radoci.
I doda po cichu:
Przypatrz mu si dobrze, ono.
Pan Biay uj pod rk pikn dziewczyn i zwrci si ku drzwiom.
Zatem do widzenia, dobrzy ludzie rzek.
O szstej rzek Jondrette.
Tak, punkt o szstej.
W tej chwili paszcz porzucony na krzele zwrci uwag starszej crki Jondrettea.
Panie rzeka pan zapomnia paszcza.
Jondrette cisn na crk piorunujce spojrzenie poczone z gronym ruchem ramion.
Pan Biay odwrci si i odpowiedzia z umiechem:
Nie zapomniaem, ale go zostawiam.
O, szlachetny opiekunie rzek Jondrette o, wspaniay dobroczyco! Doprawdy, zy mam
w oczach. Chciej mi pan pozwoli, ebym go odprowadzi a do doroki.

Taksa doroek: dwa franki za godzin

Mariusz nic nie straci z tej caej sceny, a jednak w gruncie rzeczy nic z niej nie widzia. Oczy
jego byy wlepione w dziewczyn, serce jego pochwycio j, eby tak rzec, i objo ca, odkd
ukazaa si na progu izby. Przez cay czas, kiedy tam bya, y owym yciem zachwytu, ktre
wstrzymuje wszelkie postrzeganie zmysw i kieruje wszystkie wadze duszy w jedno tylko
miejsce. Wpatrywa si nie w dziewczyn, ale w t wiato, ktra miaa na sobie jedwabny
paszczyk i aksamitny kapelusz. Gdyby wesza do izby gwiazda Syriusza, nie zostaby bardziej
olniony.
Kiedy dziewczyna rozwizywaa zawinitko, rozkadaa odzienie i kodry, wypytywaa
yczliwie chor matk i litowaa si nad skaleczon, ledzi kady jej ruch, stara si usysze
kade jej sowo. Zna ju jej oczy, czoo, pikno, kibi, postaw, ale nie zna jej gosu. Zdawao
mu si, kiedy, w Ogrodzie Luksemburskim, e usysza, jak wymwia kilka sw, ale nie by
tego pewny. Oddaby dziesi lat ycia, eby j usysze, eby mc unie w duszy odrobin tej
muzyki. Ale wszystko si gubio w paczliwej deklamacji i grzmicych wybuchach Jondrettea.
Do zachwytu Mariusza przyczy si gniew. Poera j oczami. Niepodobna mu byo pogodzi
si z myl, e istotnie mia przed sob t bosk istot pord tych wszystkich plugawych
stworze, w tej obrzydliwej norze. Zdawao mu si, e widzi kolibra wrd ropuch.
Kiedy wysza, mia jedn tylko myl: pobiec za ni, uczepi si jej ladw i nie puci jej,
pki si nie dowie, gdzie mieszka, eby ju jej nie straci, skoro mu si udao tak cudownie j
odzyska.
Zbieg co tchu i wydostawszy si na bulwar, spostrzeg, e doroka mija wanie rg ulicy
Maego Bankiera i wjeda do miasta.
Mariusz puci si biegiem w tym kierunku. Z rogu bulwaru znowu zobaczy dorok,
wjedajc szybko w ulic Mouffetard; bya ju daleko; jak j dopdzi? Biec? Niepodobna.

65
Zreszt, z powozu atwo byo spostrzec czowieka, biegncego co tchu w lad za nim, i ojciec
poznaby go. W tej chwili wanie, przypadkiem niezwykym i cudownym, ujrza Mariusz pusty
kabriolet przejedajcy bulwarem. Naleao wsi do tego kabrioletu i jecha za dorok. By
to sposb pewny, skuteczny i adnego niebezpieczestwa nie przedstawiajcy.
Mariusz skin na wonic, eby stan, i krzykn mu:
Bior ci na godzin!
Mariusz by bez krawata, mia na sobie stary, codzienny surdut, u ktrego brakowao guzikw,
koszula bya przedarta w jednym miejscu na zakadzie gorsu.
Wonica zatrzyma si, przymruy oko i wycign ku Mariuszowi lew rk, w znaczcy
sposb przebierajc palcami.
O co idzie? rzek Mariusz.
Paci z gry rzek wonica.
Mariusz przypomnia sobie nagle, e mia wszystkiego szesnacie su.
Ile? zapyta.
Dwa franki.
Zapac w domu.
Wonica za ca odpowied zagwizda melodi z Crki regimentu i zaci konia.
Mariusz patrzy na oddalajcy si kabriolet obkanym wzrokiem. Dla dwudziestu czterech su,
ktrych mu brakowao, traci swoj rado, swoje szczcie, swoj mio. Zapada znowu w
ciemno; przejrza i oto znowu stawa si niewidomym. Wrci do domu pogrony w rozpaczy.
Mgby si pocieszy tym, e pan Biay obieca wrci wieczorem i e naleao tylko lepiej
wzi si do rzeczy tym razem, aeby go znw nie straci z oczu; ale w swoim zachwyceniu
zaledwie sysza, e o tym bya mowa.
Kiedy ju mia wej na schody, spostrzeg po drugiej stronie bulwaru, tu przy murze
cigncym si wzdu ulicy Gobelinw, Jondrettea odzianego w paszcz filantropa.
Rozmawia z jednym z tych ludzi o podejrzanym wygldzie, ktrych okrela si zwykle nazw
podmiejskich wczgw, ludzi o zagadkowym obliczu, o niepokojcej mowie, ktrzy tak
wygldaj, jakby zawsze co knuli, i ktrzy zwykle sypiaj przez cay dzie, co kae wnosi, e
pracuj w nocy.
Ci dwaj ludzie, stojcy nieruchomo i rozmawiajcy mimo gsto padajcego niegu, mogli bez
wtpienia zwrci uwag kadego policjanta. Ale Mariusz zaledwie ich zauway.
Chocia bardzo by zmartwiony, musia jednak pomyle, e ten podmiejski wczga, z
ktrym Jondrette rozmawia, podobny jest do niejakiego Panchauda, zwanego Wiosennym i take
Urwipociem, ktrego mu kiedy pokaza Courfeyrac, a ktry uchodzi w tej czci miasta za
dosy niebezpiecznego nocnego rzezimieszka.

Ndza pomaga cierpieniu

Mariusz wchodzi powoli po schodach rudery. Kiedy mia wej do swej izdebki, spostrzeg w
korytarzu starsz crk Jondrettea, ktra za nim sza.
Mariusz wszed do pokoju i chcia zamkn drzwi.
Lecz drzwi nie zamkny si Odwrci si i zobaczy rk, ktra je przytrzymywaa.
Co tam znowu? spyta. Kto to?

66
Bya to starsza Jondrettewna.
To znw pani? rzek ostro prawie. Czego pani chce?
Wydawaa si zamylona i nie odpowiadaa. Nie miaa ju tej miaoci co z rana. Nie wesza,
tylko staa w mroku na korytarzu, gdzie Mariusz widzia j przez uchylone drzwi.
No co? Prosz odpowiedzie rzek Mariusz. Czego pani chce ode mnie?
Podniosa na niego swj przygasy wzrok, gdzie zdawa si pega jaki niewyrany blask, i
powiedziaa:
Panie Mariuszu, wyglda pan na smutnego. Co panu jest?
Mnie? rzek Mariusz.
Tak, panu.
Nic mi nie jest.
A jednak tak.
Nie.
A ja powiadam, e tak.
Prosz mi da spokj.
Mariusz znowu pchn drzwi, ale ona je przytrzymywaa w dalszym cigu.
Przepraszam pana rzeka niech si pan nie gniewa. Cho pan niebogaty, by pan dobry
dzi rano. Niech pan bdzie dobry i teraz. Z pana aski miaam co zje, prosz mi powiedzie
teraz, co panu dolega? Pan ma jakie zmartwienie, to przecie wida. Ja nie chc, eby pan mia
zmartwienie. Jak na to poradzi? Jeelibym si panu moga na co przyda, to prosz mnie
uywa. Nie chc zna pana sekretw, nie potrzebuje mi si pan z niczym zwierza. Ale przecie
i ja si mog przyda. Mog i panu dopomc, kiedy pomagam ojcu. Jeeli potrzeba zanie gdzie
list, i do jakiego domu, rozpytywa si od drzwi do drzwi, znale jaki adres, chodzi za kim,
to ju ja si do tego nadaj. Tote moe mi pan otwarcie powiedzie, co panu jest, a ja pjd
pogada, z kim trzeba; czasem jak si pogada, to si zaraz i rzecz uoy, i wszystko si zaatwi.
Nieche pan si namyli, czybym ja si panu na co nie przydaa.
W gowie Mariusza powsta nagy pomys. Toncy chwyta si choby i brzytwy.
Zbliy si do dziewczyny.
Suchaj... rzek jej.
Przerwaa mu z byskiem radoci w oczach:
O, tak, niech mi pan mwi: ty!
Niech bdzie cign. To ty przyprowadzia tu tego starego pana z crk?
Ja.
Czy znasz ich adres?
Nie.
Znajd mi go.
Oczy dziewczyny, ktre zabysy radoci, znowu stay si ponure.
A, to tego panu potrzeba? spytaa.
Tak.
Czy pan ich zna?
Nie.
To znaczy rzeka ywo e jej pan nie zna, ale chce j pan pozna.
To ich zamienione na j miao w sobie co znaczcego i gorzkiego.
No c? Czy moesz to zrobi? spyta Mariusz.
Bdzie pan mia adres piknej panny.
Pochylia gow, a potem szybkim ruchem popchna drzwi, ktre zamkny si.
Mariusz by znowu sam.

67
Opad na krzeso, gow i okcie wspar o ko i pogry si w mylach, ktre na prno
usiowa uporzdkowa, wydany na pastw zamtu. Wszystko, co si dziao od rana: pojawienie
si anioa, jego zniknicie, niedawna rozmowa z tym ndznym stworzeniem, saby bysk nadziei,
migoccy pord ogromnej rozpaczy, wszystko to bezadnie wypenio jego mzg.
Nagle zosta gwatownie wyrwany ze swego rozmarzenia.
Usysza donony i ostry gos Jondrettea, wymawiajcy sowa, j ktre zaciekawiy go w
najbardziej nieoczekiwany sposb:
A ja ci powiadam, e na pewno poznaem go.
O kime mwi Jondrette? Kog to pozna? Czy pana Biaego, ojca jego Urszuli? Co
znowu! Czyby go Jondrette mg zna? Miae Mariusz otrzyma w ten sposb, nagle i
nieprzewidzianie, wszystkie objanienia, bez ktrych wasne ycie byo dla niego ciemne?
Miae si dowiedzie nareszcie, kogo kocha? Kim bya ta dziewczyna? Kim by jej ojciec?
Czyby gsty mrok, ktry ich okrywa a dotd, mia si rozjani? Czyby si miaa rozerwa
zasona? O, nieba!
Nie wszed, lecz wskoczy na komod i znw zaj miejsce przy maej szczelinie w cianie.
Znw oglda ndzn izb Jondrettew.

Na co uyto piciu frankw pana Biaego

Nic si tam nie zmienio, tyle tylko, e matka i crki ju skorzystay z otrzymanej paczki i
woyy poczochy i weniane kaftany. Dwie nowe kodry rozoono na tapczanach.
Jondrette widocznie przed chwil wrci, bo jeszcze dysza. Crki jego siedziay na ziemi
obok komina, a starsza opatrywaa rk modszej. ona rozwalia si na tapczanie przytykajcym
do komina, z wyrazem zdziwienia na twarzy. Jondrette ogromnymi krokami przechadza si po
izbie. Mia dziwne oczy.
Kobieta, ktra zdawaa si zatrwoona i oniemielona wobec ma, odwaya si przemwi:
Jake to? Czy jeste pewny?
Pewny! Osiem lat mino! Ale poznaj go! O tak, poznaj! Od razu go poznaem! Co? A
tobie si to nie rzucio w oczy?
Nie.
A przecie powiedziaem ci: uwaaj. Ten sam wzrost, ten sam gos, ta sama twarz, niewiele
nawet starsza, bo s ludzie, co si nie starzej; nie wiem, jak oni to robi! Lepiej ubrany i to
wszystko. Ach, tajemniczy stary diable, mam ci! Poczekaj!
Zatrzyma si i rzek do crek:
Wynocie mi si! Marsz! A to dziwne, e tobie si to od razu nie rzucio w oczy!
Dziewczyny wstay, eby wypeni rozkaz. Matka wyszeptaa:
Z t chor rk?
Dobrze jej zrobi wiee powietrze odpowiedzia Jondrette. Idcie!
Zostawszy sam z on, Jondrette zacz znw chodzi po izbie. Przeszed si dwa czy trzy
razy w milczeniu. Nastpnie przez kilka minut wpycha w spodnie i obciga damsk koszul,
ktr mia na sobie.
Nagle obrci si ku onie, zaoy rce i zawoa:
A wiesz ty, co ja ci jeszcze powiem? Ta panna...

68
Co ta panna? podchwycia kobieta.
Mariusz nie mg ju wtpi, mwili o niej.
Sucha ze straszliwym niepokojem. Zamieni si cay w such.
Lecz Jondrette schyli si i szepta co onie do ucha. Potem wyprostowa si i dokoczy
gono:
Powiadam ci, e to ona.
Tak? zapytaa ona.
Tak! odpowiedzia m.
adne wyraenie nie potrafi odda wszystkiego, co wyraao tak? tej kobiety. Byo to
zdziwienie, wcieko, nienawi, zo, zmieszane i poczone razem w jedn potworn
intonacj. Widocznie dosy byo kilku sw, zapewne jakiego imienia, ktre jej m szepn w
ucho, aby ta ogromna, zaspana kobieta rozbudzia si i z odraajcej staa si straszliw.
Niepodobna! wrzasna. Kiedy sobie pomyl, e moje crki chodz boso i nie maj
sukni na grzbiecie! A ta w futrze pokrytym atlasem, w aksamitnym kapeluszu, w bucikach;
wszystko ma! Rzeczy na niej za przeszo dwiecie frankw! Pomylaby, e to dama! Chyba ci
si przywidziao? Zreszt, tamta bya szkaradna, a ta jest niebrzydka; doprawdy, niebrzydka! To
nie moe by ona!
A ja ci powiadam, e to ona. Przekonasz si!
Na to tak stanowcze twierdzenie baba podniosa swoj szerok, czerwon twarz i spojrzaa w
sufit z jakim potwornym wyrazem. W tej chwili wydaa si Mariuszowi groniejsza jeszcze od
ma. Bya to maciora ze spojrzeniem tygrysicy.
Co u diaba! zawoaa. Ta przeklta licznotka, pannica, co z litoci patrzya na moje
crki, miaaby by t ajdaczk? O, ja bym jej obcasami flaki z brzucha wyprua!
Zeskoczya z ka i staa przez chwil, rozczochrana, z rozdtymi nozdrzami, z rozwart
gb, z piciami zacinitymi i odrzuconymi w ty, do ciosu. Potem znowu upada na swj
barg. Mczyzna tymczasem chodzi tam i z powrotem, nie zwracajc uwagi na swoj samic.
Po kilku chwilach milczenia przybliy si do ony, stan przed ni ze skrzyowanymi na
piersiach rkami, tak samo jak pierwej, i rzek:
A wiesz ty, co ja ci jeszcze powiem?
Co takiego? spytaa.
Odpowiedzia jej krtko i z cicha:
To, e nareszcie bd mia pienidze. Posuchaj. Mamy go, tego krezusa, albo jak bymy go
ju mieli. Wszystko uoone. Gadaem z ludmi. Przyjdzie tu, kanalia, o szstej wieczr ze
swoimi szedziesicioma frankami. Widziaa, jakem ja mu to wyrecytowa, i te szedziesit
frankw, i tego gospodarza, i termin! Przyjdzie wic o szstej, wtedy nasz ssiad idzie na obiad,
a stara Burgon zmywa naczynia w miecie. W caym domu nie ma nikogo. Ssiad nigdy nie
wraca przed jedenast. Zreszt dziewczta bd pilnoway. Ty nam pomoesz. Zobaczysz, jak
mu licznie wyprztniemy kieszenie.
A jak sobie nie da wyprztn? zapytaa kobieta.
Jondrette zowieszczo machn rk i rzek:
To go sprztniemy.
I zacz si mia.
Mariusz po raz pierwszy widzia go, jak si mieje. miech jego, zimny i cichy, przeszywa
dreszczem.
Jondrette otworzy szaf, ukryt w cianie tu przy kominie, wycign star czapk i woy
j na gow, wyczyciwszy rkawem.
A teraz rzek wychodz. Mam jeszcze do pogadania z tym i z owym. Zobaczysz,

69
wszystko pjdzie jak po male. Wrc, jak bd mg najprdzej, to nie lada gratka. Ty zosta w
domu.
Ledwie zdy zrobi kilka krokw za progiem, kiedy drzwi znw si otworzyy i ukaza si w
nich jeszcze raz jego dziki i przebiegy profil.
Zapomniaem rzek. Rozpalisz piecyk.
Mwic to rzuci w fartuch onie t sam piciofrankwk, ktr mu zostawi filantrop.
Piecyk? zapytaa kobieta.
Tak.
Ile trzeba wgla?
Ze dwie miary.
To bdzie ptora franka, za reszt kupi co na obiad.
Nie, do licha!
Dlaczego?
Nie wydawaj wszystkich pienidzy.
Dlaczego?
Bo ja te musz co kupi.
Co?
Co.
A ile ci bdzie trzeba?
Jest tu gdzie blisko sklep elazny?
Na ulicy Mouffetard.
Prawda, na rogu, wiem ju.
Ale powiedz mi, ile ci bdzie trzeba na to, co masz kupi?
Od dwch i p do trzech frankw.
Nieduo zostanie na obiad.
Dzi nie o jedzenie idzie. Jest lepsza rzecz do roboty!
Dobrze, id ju, mj klejnocie!
Na to sowo ony Jondrette przymkn drzwi i tym. razem Mariusz usysza, jak oddala si
wzdu korytarza i szybko schodzi po schodach.
Na wiey w. Medarda wybia pierwsza.

Solus cum solo in loco remoto


non cogitabuntur orare Pater noster7

Mariusz, cho marzyciel, by jednak, jak to ju powiedzielimy natur zdecydowan i


energiczn.
Trzeba zdepta tych ndznikw rzek.
Nie wyjania mu si adna z zagadek, ktrych rozwizania pragn tak gorco; przeciwnie,
wszystko si chyba jeszcze bardziej pogmatwao. Nie dowiedzia si niczego wicej o piknej
dziewczynie z Ogrodu Luksemburskiego i o czowieku, ktrego nazywa panem Biaym tyle
tylko, e Jondrette ich zna. Poprzez niezrozumiae sowa, ktre zostay powiedziane, jasno
widzia jedno, e przygotowywano zasadzk, zasadzk niewiadom, ale straszn; e nad
7
Dwaj samotni ludzie w ustronnym miejscu nie bd myleli o odmawianiu Ojcze nasz (ac.)

70
obojgiem wisiao wielkie niebezpieczestwo, nad ni moe nad jej ojcem na pewno; i e
trzeba byo ich ocali; e naleao zapobiec nikczemnym zamysom Jondrettew i rozerwa sieci
tych pajkw.
Przez chwil przyglda si onie Jondrettea. Wycigaa z kta stary blaszany piecyk i
szperaa pomidzy elastwem.
Zszed z komody, jak tylko mg najostroniej i najciszej.
Co mia robi? Czy ostrzec zagroone osoby? Gdzie ich szuka Nie zna ich adresu. Przez
chwil ukazay si one jego oczom i znw utony w niezmiernych gbiach Parya. Czeka na
pana Biaego u drzwi, wieczorem, o godzinie szstej, kiedy ma przyj, i ostrzec go o zasadzce?
Ale Jondrette i jego wsplnicy mog go dostrzec na czatach, miejsce jest odludne, bd silniejsi
od niego, znajd sposb, eby go schwyta lub oddali, i ten, ktrego Mariusz pragn uratowa,
bdzie zgubiony. Przed chwil wybia pierwsza, zasadzka naznaczona bya na godzin szst.
Mariusz mia przed sob pi godzin.
Jedno tylko mg zrobi.
Woy swoje przyzwoite ubranie, zawiza chustk na szyi, wzi kapelusz i wyszed, nie
wicej robic haasu, ni gdyby stpa boso po mchu.
Zreszt Jondretteowa przebieraa w elastwie.
Wyszedszy z domu, uda si na ulic Maego Bankiera.
Znajdowa si ju w poowie tej ulicy, w pobliu bardzo niskiego muru, ktry nawet mona
przeskoczy w pewnych miejscach, a ktry otacza jaki pusty plac. Szed powoli, zastanawiajc
si, nieg guszy odgos jego krokw; nagle usysza gosy rozmawiajce gdzie bardzo blisko.
Obejrza si ulica pusta, nikogo nie wida, dzie biay, a jednak wyranie sysza gosy.
Przyszo mu na myl, eby spojrze za mur, obok ktrego szed.
Rzeczywicie zobaczy tam dwch ludzi. Siedzieli na niegu, oparci o mur, i rozmawiali po
cichu.
Nie zna ich. Jeden, brodaty, mia na sobie blizn, a drugi, dugowosy, jakie achmany.
Brodaty mia na gowie greck czapeczk, drugi by z gol gow, wosy mia onieone.
Wysunwszy nieco wyej gow, Mariusz mg ich sysze.
Dugowosy trca drugiego okciem i mwi:
Z pomoc Kociej apy to si musi uda.
Tak ci si widzi? rzek brodaty.
A dugowosy odpowiedzia:
Na kadego wypadnie z piset okrglakw. A jakby si co przydarzyo to pi lat, sze,
najwyej dziesi.
Tamten odpowiedzia mu z pewnym wahaniem i szczkajc zbami.
Ano, to jedno jest pewne. Po co szuka guza?
Powiadam ci, e interes si uda mwi znowu dugowosy. Bryczuszka dziadka Ktosia
bdzie w pogotowiu.
Potem zaczli rozmawia o jakim melodramacie, ktry widzieli poprzedniego dnia w teatrze
Gait.
Mariusz poszed dalej.
Zdawao mu si, e niezrozumiae sowa tych ludzi, w dziwny sposb ukrytych za murem i
przykucnitych na niegu, nie byy moe bez pewnego zwizku ze straszliwymi zamiarami
Jondrettea. To o tym interesie musiaa by mowa.
Zwrci si ku przedmieciu Saint-Marceau i zapyta w pierwszym napotkanym sklepie, gdzie
jest komisariat policji.
Wskazano mu numer 14 przy ulicy Pontoise.

71
Tam si uda.

Funkcjonariusz policji daje adwokatowi dwa kuksace

Odnalazszy numer 14 przy ulicy Pontoise, wszed na pierwsze pitro i zapyta o komisarza
policji.
Pana komisarza nie ma powiedzia mu wony ale jest inspektor, ktry go zastpuje. Chce
si pan z nim widzie? Czy to pilna sprawa?
Tak rzek Mariusz.
Wony wprowadzi go do gabinetu komisarza. Sta tam za krat mczyzna wysokiego
wzrostu, oparty o elazny piecyk, i podnosi do gry poy obszernego surduta o trzech
pelerynkach. Twarz mia prawie kwadratow, usta wskie i zacinite, bujne szpakowate
faworyty, potgujce groz oblicza, i wzrok, ktry wywraca kieszenie.
Mona byo powiedzie o tym wzroku, e nie tyle przeszywa, co raczej przeszukiwa.
Czowiek ten wyglda nie o wiele mniej srogo i gronie ni Jondrette. Spotkanie z buldogiem
bywa rwnie niepokojce co i spotkanie z wilkiem.
Czego chcecie? rzek do Mariusza, nie mwic mu nawet panie.
Idzie tu o rzecz bardzo sekretn.
Wic prosz mwi.
I bardzo piln.
Wic prosz prdko.
Czowiek ten spokojny i porywczy i zatrwaa, i uspokaja rwnoczenie. Budzi i strach, i
zaufanie. Mariusz opowiedzia mu cae zdarzenie: e pewna osoba, ktr zna tylko z widzenia,
miaa zosta wcignita tego wieczora w zasadzk; e on, Mariusz Pontmercy, adwokat, ze
swego mieszkania, ktre ssiaduje z gniazdem opryszkw, na wasne uszy wysucha przez
cian ich zmowy; e zbrodniarz, ktry obmyli zasadzk, by to niejaki Jondrette; e bdzie
mia wsplnikw, prawdopodobnie wczgw podmiejskich, pomidzy innymi niejakiego
Panchauda, zwanego Wiosennym i take Urwipociem; e crki Jondrettea maj sta na czatach;
e nie ma najmniejszego sposobu, aby uprzedzi zagroonego czowieka zwaywszy, e nie
znane mu jest nawet jego nazwisko; i wreszcie, e wszystko to ma si odby o godzinie szstej
wieczorem, w najbardziej odosobnionym miejscu bulwaru Hpital, w domu pod numerem 50/52.
Usyszawszy ten numer, inspektor podnis gow i rzek chodno:
Wic to w izbie pooonej w gbi korytarza?
Tak, tam odpowiedzia Mariusz. I doda: Czy pan zna ten dom?
Inspektor sta chwil w milczeniu, potem rzek, grzejc sobie nog u drzwiczek piecyka:
By moe.
I cign dalej przez zby, mwic bardziej w swj krawat ni do Mariusza:
Macza w tym pewnie palce Kocia apa.
Wyraenie to uderzyo Mariusza.
Kocia apa? powtrzy. Istotnie, syszaem take i te sowa.
Tu opowiedzia inspektorowi rozmow dugowosego z brodatym, w niegu za murem na
uliczce Maego Bankiera.
Inspektor mrukn:

72
A, dugowosy to pewnie Brujon, a brodaty to pewnie Pszelg, zwany Dwa Miliardy.
Powiedziawszy to, znowu spuci oczy i rozmyla chwil.
Co do dziadka Ktosia, zaczynam si domyla. Masz tobie, spaliem sobie surdut. Zawsze za
mocno pal w tych przekltych piecach! Numer 50/52, dawna posiado Gorbeau.
I spojrza na Mariusza.
Pan widzia tylko dugowosego i brodatego?
I Panchauda.
A czy nie kry tam taki mody, szataski elegancik?
Nie.
Ani ogromny, tgi drab, podobny do sonia z Ogrodu Zoologicznego?
Nie.
Ani stary lis, ktry wyglda troch na kuglarza?
Nie.
Co do czwartego, tego nikt nigdy nie widzia, nawet jego adiutanci, wsplnicy i pomagierzy.
Nic dziwnego, e i pan go nie zauway.
Nie. A kime s te wszystkie typy? spyta Mariusz.
Inspektor odpowiedzia:
Zreszt, to nie ich godzina.
Umilk, po czym znw si odezwa:
50/52, znam t chaup. Nie mona schowa si wewntrz, bo si aktorzy spostrzeg, i
wtedy mogliby odoy wodewil na kiedy indziej. Oni s tacy skromni! Wstydz si
publicznoci. Nie, to trzeba bdzie zrobi inaczej. Musz usysze, jak piewaj, a potem ich
puci w taniec.
Skoczywszy ten monolog, zwrci si do Mariusza i zapyta, patrzc mu bystro w oczy:
Czy pan si nie przestraszy?
Czego? spyta Mariusz.
Tych ludzi?
Nie wicej ni pana! odpowiedzia sucho Mariusz.
Inspektor spojrza na Mariusza jeszcze baczniej i rzek pewnym rodzajem uroczystej powagi:
Mwi pan jak czowiek odwany i jak czowiek uczciwy. Odwaga nie lka si wystpku, a
uczciwo nie lka si wadzy.
Mariusz przerwa mu:
Dobrze, ale co pan chce zrobi?
Inspektor odrzek mu tyle tylko:
Wiem, e kady lokator tego domu ma klucz od wejciowych drzwi, eby mc wraca w
nocy. Ma pan pewnie taki klucz?
Tak rzek Mariusz.
Czy ma go pan przy sobie?
Mam.
Prosz mi go da rzek inspektor.
Mariusz wyj swj klucz z kieszeni, poda inspektorowi i powiedzia:
Ja radzibym zabra tam silny oddzia.
Inspektor rzuci Mariuszowi spojrzenie, jakim Wolter obdarzyby studenta z prowincji, ktry
by mu si chcia przysuy! rymem; jednym ruchem wsun swoje ogromne rce w dwie
ogromne kieszenie surduta i wycign z nich dwa niedue stalowe pistolety z tych, ktre
wwczas nazywano kuksacami. Poda je Mariuszowi i rzek krtko:
Prosz to wzi, wrci do domu i ukry si w swoim pokoju. Niech myl, e pan wyszed.

73
Pistolety s nabite. Kady dwiema kulami. Obserwowa wszystko przez t dziur w cianie, o
ktrej mi pan powiedzia. Zejd si. Niech zaczn robi swoje. Kiedy zajd tak daleko, e osdzi
pan, e ich trzeba powstrzyma prosz strzeli. Byle nie za wczenie. Reszta naley do mnie.
Strza w powietrze, w sufit, gdzie bd. Przede wszystkim nie za wczenie. Doczeka pan
pocztku przestpstwa. Jest pan adwokatem, wic musi pan wiedzie, co to znaczy.
Mariusz wzi pistolety i woy je w boczne kieszenie surduta.
Zanadto zna. W je pan w kieszenie spodni.
Mariusz schowa pistolety w kieszenie spodni.
A teraz mwi dalej inspektor nie ma ani chwili do stracenia. Ktra godzina? P do
trzeciej. Umwili si na sidm?
Na szst rzek Mariusz.
Czasu do rzek inspektor ale nie wicej ni trzeba. Niech pan nie zapomni nic z tego,
co powiedziaem. Paf! Jeden strza z pistoletu.
Moe pan by spokojny odpowiedzia Mariusz.
Kiedy trzyma ju rk na klamce, zabierajc si do wyjcia, inspektor zawoa jeszcze:
Ale! Gdyby mnie pan potrzebowa wczeniej, to przyjd pan tu albo przylij kogo. Prosz
si pyta o inspektora Javerta.

Jondrette zaatwia swj sprawunek

W kilka chwil potem, koo godziny trzeciej, Courfeyrac w towarzystwie Bossueta przechodzi
przypadkiem przez ulic Mouffetard. nieg si wzmaga i sypa coraz gciej. Bossuet mwi
wanie do Courfeyraca:
Widzc te patki niegu, powiedziaby, e w niebie jest pomr na biae motyle.
Nagle Bossuet spostrzeg Mariusza idcego ulic ku rogatce z Jakim osobliwym wyrazem
twarzy.
Patrzaj rzek Bossuet. Mariusz.
Widz odpar Courfeyrac ale go nie zaczepimy.
Dlaczego?
Bo jest zajty.
Czym?
Czy nie widzisz, jak ma min?
Jak
Wyglda na czowieka, ktry za kim idzie.
A, prawda rzek Bossuet.
Zobacz tylko, jak patrzy rzek znowu Courfeyrac.
Za kim tak pdzi, u diaba?
Jaka spdniczka w kapelusiku z kwiatami. On jest zakochany.
Ale zrobi uwag Bossuet nie widz nigdzie ani spdniczki ani kapelusika, ani kwiatw.
Nie ma ani jednej kobiety na ulicy.
Courfeyrac spojrza i zawoa:
Idzie za mczyzn!
Rzeczywicie, jaki mczyzna w czapce, z siw brod, ktr wida byo nawet od tyu, szed

74
na jakie dwadziecia krokw przed Mariuszem.
Czowiek ten ubrany by w nowiuteki paszcz, za duy na niego, i w straszliwie wystrzpione
spodnie, cakiem poczerniae od bota.
Bossuet rozemia si.
C to znw za figura?
To odpowiedzia Courfeyrac to poeta. Poeci nosz do chtnie spodnie handlarzy
krlikw i paszcze parw Francji.
Zobaczymy, dokd to idzie Mariusz rzek Bossuet i ten drugi. Pjdziemy za nimi, co?
Bossuecie! zawoa Courfeyrac. Orle z Meaux! Jeste przeraliwym bydlciem. Kt
chodzi za czowiekiem, ktry goni mczyzn?
Zawrcili wic.
Mariusz rzeczywicie spostrzeg na ulicy Mouffetard Jondrettea i zacz go ledzi.
Jondrette szed przed nim, nie domylajc si, e jest na uwizi czyjego spojrzenia.
Skrci z ulicy Mouffetard i Mariusz ujrza, jak wchodzi do jednej z najokropniejszych bud
przy ulicy Gracieuse. Znikn tam na dobry kwadrans, potem wrci na ulic Mouffetard. Wstpi
do sklepu elaznego, ktry si znajdowa wwczas na rogu ulicy Pierre-Lombard, i w kilka minut
pniej wyszed ze sklepu trzymajc w rku due duto z rkojeci z biaego drzewa. Schowa je
pod paszcz. Doszedszy do ulicy Petit-Gentilly, skrci w lewo i wszed szybko na ulic Maego
Bankiera.
Mariusz pomyla sobie, e roztropnie bdzie wrci teraz do domu, korzystajc z
nieobecnoci Jondrettea. Zreszt, robio si ju pno. Co wieczr pani Burgon, wychodzc na
miasto, by zmywa naczynia po domach, miaa zwyczaj zamyka drzwi od ulicy, ktre w ten
sposb zamknite byway od zmroku; Mariusz da swj klucz inspektorowi; naleao wic si
popieszy.
Poszed szybko w kierunku domu pod numerem 50/52. Drzwi wejciowe byy jeszcze otwarte.
Wszed po schodach na palcach i przelizn si wzdu muru korytarza a do swego pokoju.
Korytarz ten, jak to sobie przypominamy, mia po obu stronach izdebki w tej chwili puste i do
wynajcia. Pani Burgon zostawiaa zwykle drzwi od nich pootwierane. Przechodzc pod jednymi
z takich drzwi, Mariusz dostrzeg wyranie w nie zamieszkanej izdebce cztery nieruchome
mskie gowy, widoczne w resztkach dziennego wiata wpadajcego przez mae okienko.
Mariusz nie stara si przypatrzy im, nie chcc by samemu widzianym. Udao mu si wej do
pokoju niepostrzeenie i bez szmeru. W sam czas; w chwil pniej usysza, jak pani Burgon
wychodzi, zamykajc na klucz drzwi od ulicy.

Gdzie spotkamy si z piosenk


na angielsk melodi modn w roku 1832

Mariusz usiad na ku. Mogo by p do szstej. Ju tylko pl godziny dzielio go od tego,


co si miao sta. Sysza bicie swego pulsu, jak si syszy w ciemnoci tykanie zegarka. Myla o
tym podwjnym pochodzie, ktry si w tej chwili odbywa wrd zmroku, o zbrodni
nadchodzcej z jednej strony, o sprawiedliwoci nadchodzcej z drugiej. Nie ba si, ale nie mg
myle bez pewnego drenia o tym, co si niebawem bdzie dziao. Jak kademu, na kogo
spadnie znienacka niezwyke wydarzenie, cay ten dzie wydawa mu si snem, i eby sprawdzi,

75
czy aby nie znalaz si w mocy przykrego snu, czu potrzeb dotykania chodnej stali pistoletw,
ktre mia w kieszeniach.
W izbie Jondrettew wiecio si; dziura w cianie janiaa czerwonym wiatem, ktre si
Mariuszowi wydawao koloru krwi.
wiato to nie mogo pochodzi od wiecy. W izbie byo cicho, nikt si nie rusza, nikt si nie
odzywa, nie oddycha, zalegao j milczenie tak lodowate i gbokie, e gdyby nie to wiato,
mona by sdzi, e si jest w pobliu grobu.
Mariusz ostronie zdj buty i wsun je pod ko.
Upyno kilka minut. Nagle usysza skrzypnicie wejciowych drzwi, kto cikim i szybkim
krokiem wszed na schody, przebieg korytarz, u drzwi do izby podniosa si z haasem klamka;
Jondrette wrci do domu.
Natychmiast day si sysze gosy. W izbie zebrana bya caa rodzina, ale w nieobecnoci
pana siedziaa cicho, jak wilczta w nieobecnoci wilka.
To ja rzek.
Dobry wieczr, ojczulku odszczekny crki.
No i co? rzeka matka.
Wszystko idzie jak po male odpowiedzia Jondrette tylko mi piesko zmarzy nogi.
Widz, e si ubraa, to dobrze. Trzeba, eby budzia zaufanie.
Jestem gotowa do wyjcia.
Ale nie zapomnisz nic z tego, co ci powiedziaem? Zrobisz wszystko, jak si naley?
Bd spokojny.
Bo to... rzek Jondrette.
I nie dokoczy.
Mariusz usysza, jak kadzie co cikiego na stole; pewnie duto, ktre kupi.
No mwi dalej Jondrette a czycie co jedli?
Tak odpowiedziaa stara. Miaam trzy spore kartofle i skorzystaam z ognia, eby je
upiec.
Dobrze odpar Jondrette. Jutro ja zaprowadz was na obiad. Bdzie kaczka i rozmaite
dodatki. Bdziemy jedli jak Karol X. Wszystko idzie jak z patka.
Potem doda, zniajc gos:
Puapka otwarta. Koty ju s.
Jeszcze bardziej zniy gos i rzek:
W to w ogie.
Mariusz usysza szelest wgli poruszanych obcgami czy te innym elaznym narzdziem, a
Jondrette mwi dalej:
Czy posmarowaa zawiasy u drzwi, eby nie skrzypiay?
Posmarowaam odpowiedziaa kobieta.
Ktra godzina?
Niedugo bdzie szsta. Tylko co bio p u w. Medarda.
Do diaba! rzek Jondrette. Trzeba ju wyprawi dziewczta na czaty. Chodcie no tu
doda, zwracajc si do crek.
Przez chwil sycha byo szepty.
Jondrette znowu odezwa si gono:
Stara Burgon na miecie?
Tak odpowiedziaa matka.
Czy na pewno ssiada nie ma w domu?
Nie byo go przez cay dzie, a wiesz dobrze, e to godzina jego obiadu.

76
Czy tylko na pewno?
Jak najpewniej.
Ale nie szkodzi mwi Jondrette pj sprawdzi, czy go przypadkiem nie ma. We no,
crko, wiec i zajrzyj tam.
Mariusz zsun si na podog i na czworakach, cichutko, wpezn pod ko.
Ledwie si tam ulokowa, spostrzeg wiato przez szpary drzwi.
Tato! zawoa gos nie ma go, wyszed.
Mariusz pozna gos starszej dziewczyny.
Czy wesza do rodka? zapyta ojciec.
Nie odpowiedziaa crka ale klucz tkwi w zamku, wic wyszed.
Ojciec zawoa znowu:
Wejd jednak, zobacz.
Drzwi si otworzyy i Mariusz ujrza na progu starsz crk Jondrettea ze wiec w rku.
Bya taka sama jak rano, tylko jeszcze bardziej przeraajca w tym wietle.
Sza wprost do ka; Mariusz mia chwil niewysowionej obawy, ale koo ka znajdowao
si lustro przybite do ciany i tam wanie kierowaa si.
Stana na palcach i zacza si przyglda. W ssiedniej izbie sycha byo brzk
poruszanego elastwa.
Przygadzia sobie rk wosy i zacza umiecha si do lustra, nucc swoim ochrypym,
ponurym gosem:

Miostki nasze trway tydzie cay,


Lecz przecie losy mogy by askawsze
Dla dwojga serc, co po to si spotkay,
eby pokocha si na zawsze!
eby pokocha si na zawsze!

Mariusz dra. Zdawao mu si, e dziewczyna nie moga nie usysze jego oddechu.
Podesza do okna i spogldajc przez szyb, powiedziaa gono, waciwym sobie,
gupkowatym tonem:
Jaki ten Pary jest brzydki w biaej koszuli! Znowu wrcia do lustra i przygldaa si sobie
to na wprost, to z boku.
No i co? zawoa ojciec. Co tam robisz tak dugo?
Szukam pod kiem i pod meblami odpowiedziaa, wci poprawiajc wosy. Nie ma
nikogo.
Mapo jedna! zawoa ojciec. Wracaj mi zaraz, nie ma czasu!
Ju id, ju id mwia dziewczyna. Czowiek na nic nie ma czasu w tej ich przekltej
dziurze.
I zanucia:

Rzucasz mnie idc na wojn,


Smutek mj ciga ci bdzie...

Raz jeszcze rzucia okiem w lustro i wysza, zamykajc za sob drzwi.


Po chwili Mariusz usysza bose kroki dziewczt na korytarzu i gos Jondrettea, ktry woa
za nimi:
Uwaajcie dobrze! Jedna od strony rogatki, druga na rogu ulicy Maego Bankiera. Ani na

77
chwil nie spuszczajcie z oka drzwi domu. Jakby si tylko pokazao cokolwiek, natychmiast
przychodzi tutaj. Co tchu. Macie klucz od wejcia.
Starsza mrukna:
Sta na stray z bosymi nogami na niegu!
Jutro bdziecie miay jedwabne buciki koloru skarabeusza rzek ojciec.
Zeszy ze schodw i w kilka chwil potem trzaniecie drzwiami wejciowymi oznajmio, e ju
wyszy na ulic.
W caym domu zostali tylko Jondretteowie i Mariusz; a zapewne rwnie i owe tajemnicze
istoty, ktre Mariusz zauway w zmroku za drzwiami nie zamieszkanej izdebki.

Na co uyto piciu frankw Mariusza

Mariusz uzna, e powinien ju wrci na stanowisko obserwacyjne. W mgnieniu oka, z


waciw swojemu wiekowi zwinnoci, znalaz si przy otworze w cianie.
Zajrza.
Wntrze izby Jondrettew przedstawiao widok osobliwy; Mariusz teraz dopiero mg sobie
wytumaczy dziwne wiato, ktre przedtem spostrzeg. Palia si tam wieca w mosinym,
zaniedziaym lichtarzu, lecz waciwie nie jej wiato owietlao izb. Cae poddasze jakby
iluminowane byo czerwonym blaskiem idcym od sporego elaznego piecyka, postawionego w
kominie i penego rozarzonych wgli. By to ten piecyk, ktry ona Jondrettea przygotowaa z
rana. Wgiel pon i piecyk rozgrza si do czerwonoci. Migay w nim bkitne pomyki,
pozwalajc rozrni ksztat duta kupionego przez Jondrettea na ulicy Pierre-Lombard. Duto,
wetknite w ar, byo take czerwone. Wida te byo w kcie przy drzwiach, przygotowane
chyba na jaki z gry przewidziany uytek, dwa stosy, jeden jakby elastwa, drugi postronkw.
Wszystko to w oczach czowieka, ktry by nie wiedzia, co si tam szykowao, mogo si
zarwno wyda zowieszcze, jak i cakiem zwyke. Izba owietlona w ten sposb wygldaa
raczej na kuni ni na piekielne czelucie, ale Jondrette przy tym wietle podobny by bardziej
do szatana ni do kowala.
Ksiyc, wpadajcy poprzez cztery szyby okna, rzuca swoje blade wiato na poczerwienia i
rozgorza izb i dla poetycznego umysu Mariusza, ktry umia marzy nawet w chwilach
czynu, wygldao to niby myl niebiaska wplatana w drczce ziemskie sny.
Jondrette zapali fajk, usiad na przedziurawionym krzele i pyka. ona co do niego mwia
po cichu.
Nagle Jondrette odezwa si gono:
Aha, co mi si przypomniao! Na tak por przyjedzie pewnie dorok. Zapal latarni, we
j i zejd. Postoisz za drzwiami od ulicy. Kiedy usyszysz, e doroka zajechaa, zaraz otworzysz,
on wysidzie, powiecisz mu na schodach i na korytarzu i kiedy on bdzie wchodzi tutaj, ty
zbiegniesz prdko, zapacisz wonicy i odprawisz dorok.
A pienidze? spytaa ona.
Jondrette sign do kieszeni i da jej pi frankw.
A to co znowu? zawoaa. Jondrette odpowiedzia z godnoci:
To forsa, ktr ssiad da nam dzisiaj rano.
I doda:

78
Wiesz co? Trzeba by tu dwch krzese.
Po co?
eby byo na czym usi.
Mariusz uczu dreszcz w caym ciele, syszc, jak Jondretteowa odpowiada spokojnie:
No to przynios od ssiada.
Szybkim ruchem otworzya drzwi i wysza na korytarz. Stao si to tak prdko, e Mariusz nie
mg zej z komody schowa si pod kiem.
We wiec zawoa Jondrette.
Nie trzeba rzeka tylko by mi zawadzaa, musz zabra dwa krzesa. Ksiyc wieci.
Mariusz usysza, jak cika rka matki Jondrette szuka po omacku klucza w jego zamku.
Drzwi si otworzyy. Sta nieruchomo, jak przygwodony do ciany, zdrtwiay z przeraenia.
Jondretteowa wesza.
Przez mansardowe okienko wpadao wiato ksiyca, jasn smug dzielc na dwie czci
mrok izdebki. Jedna z tych dwu czci ciemnoci cakowicie zasaniaa cian, do ktrej si
przycisn Mariusz, dziki temu niewidzialny.
Jondretteowa rozejrzaa si, nie spostrzega Mariusza, wzia dwa krzesa wszystkie, jakie
mia i wysza, gono zatrzaskujc za sob drzwi.
Wrcia do swojej izby.
S dwa krzesa.
Bierz latarni rzek m. Schod prdko.
Usuchaa spiesznie i Jondrette zosta sam.
Ustawi krzesa po dwch stronach stou, poruszy duto tkwice w arze, ustawi przed
kominem stary parawan, eby zasoni piecyk, potem poszed do kta, gdzie lea stos sznurw, i
schyli si co ogldajc. Mariusz pozna wwczas, e to, co wzi za bezksztatn mas
postronkw, byo bardzo starannie zrobion sznurow drabin z drewnianymi szczeblami i
dwoma hakami do zaczepiania.
I ta drabina, i kilka potnych narzdzi, wygldajcych na prawdziwe maczugi z elaza, ktre
wida byo wrd stosu elastwa nagromadzonego za drzwiami, rano nie znajdoway si jeszcze
w izbie Jondrettew i widocznie zostay przyniesione dopiero po poudniu, podczas
nieobecnoci Mariusza.
To narzdzie lusarskie pomyla Mariusz.
Gdyby Mariusz by nieco bardziej wyksztacony w tym zakresie, mgby rozpozna wrd
tego, co wzi za rynsztunek lusarza, przyrzdy do wyamywania zamkw i otwierania drzwi
oraz do piowania i przecinania.
Komin i st z dwoma krzesami znajdoway si na wprost Mariusza. Po zasoniciu piecyka
izb owietlaa ju tylko wieca; najmniejsza skorupa na stole czy na kominie rzucaa duy cie.
Wyszczerbiony dzban na wod zaciemnia p ciany. Panowa w tej izbie niesamowity,
przeraajcy spokj. Czuo si tu oczekiwanie na co strasznego.
Jondrette usiad znowu na swoim miejscu i by tak zajty mylami, e nawet nie zauway, jak
mu zgasa fajka. wiato wiecy uwydatniao dzikie i przebiege rysy jego twarzy. Niekiedy
marszczy brwi i gwatownie porusza praw rk, jak gdyby odpowiada na ostatnie rady, ktre
mu podsuwa jaki ponury monolog wewntrzny. W jednej z tych tajemniczych odpowiedzi,
ktre dawa sam sobie, wycign nagle szuflad stou, wyj z niej dugi n kuchenny i
sprbowa jego ostrza na paznokciu. Nastpnie woy go z powrotem do szuflady i zasun j.
Mariusz jednoczenie wyj z prawej kieszeni pistolet i odwid kurek.
Pistolet wyda przy tym lekki zgrzyt.
Jondrette zadra i na wp podnis si z krzesa.

79
Kto tam? krzykn.
Mariusz wstrzyma oddech, Jondrette nasuchiwa przez chwil, po czym rozemia si i rzek:
Osio ze mnie! To trzeszczy przepierzenie.
Mariusz wci trzyma pistolet w rku.

Dwa krzesa Mariusza stoj naprzeciw siebie

Nagle daleki i smutny dwik dzwonu wstrzsn szybami.


Zegar na wiey u w. Medarda bi szst.
Jondrette odlicza uderzenia skinieniami gowy. Po wybiciu ostatniego palcami objani
wiec.
Potem zacz chodzi po izbie, nasuchiwa w korytarzu, chodzi i znowu nasuchiwa.
Byle tylko przyszed mrucza pod nosem.
Ledwie usiad z powrotem, drzwi otworzyy si.
Otworzya je Jondretteowa, po czym cofna si na korytarz z potwornym grymasem
ugrzecznienia, owietlonym z dou przez latarni.
Prosz, niech pan wejdzie mwia.
Prosz, szlachetny dobroczyco powtrzy Jondrette, zrywajc si gwatownie.
Ukaza si pan Biay.
Mia na twarzy wyraz pogody, ktry go czyni szczeglnie czcigodnym.
Pooy na stole cztery luidory.
Panie Fabantou rzek oto na twoje komorne i wasze pierwsze potrzeby. Pniej jeszcze
zobaczymy.
O, niech ci Bg zapaci, mj szlachetny dobroczyco! rzek Jondrette.
I zbliajc si szybko do ony, doda:
Odpraw dorok!
Wymkna si za drzwi, a m jej kania si i podsuwa krzeso panu Biaemu. Po chwili
wrcia i szepna mu do ucha:
Ju.
nieg, ktry bez ustanku pada od rana, lea na ulicy tak grubo, e nie byo sycha ani
przyjazdu doroki przed chwil, ani jej odjazdu.
Tymczasem pan Biay usiad.
Jondrette zaj drugie krzeso, naprzeciw pana Biaego. A teraz, eby lepiej zrozumie scen,
ktra nastpi, niech sobie czytelnik wyobrazi mron noc, pust dzielnic Salptrire, przykryt
niegiem i bielejc w promieniach ksiyca jak gdyby jaki ogromny caun; mde wiato
ulicznych latarni gdzieniegdzie rozjaniajce czerwieni te tragiczne bulwary i dugie rzdy
czarnych wizw; ani jednego przechodnia na jakie wier mili dokoa, ruder Gorbeau w
najwyszym punkcie ciszy, grozy i nocy, a w tej ruderze, wrd tej pustki, wrd tych mrokw,
obszern izb Jondrettea owietlon jedn tylko wiec; w tej izbie dwch ludzi przy stole: pana
Biaego, ktry siedzi spokojnie, i Jondrettea ze straszliwym umiechem, jego on, matk
wilczyc, w kcie, i za przepierzeniem Mariusza, ktry niewidzialny, w pogotowiu, nie tracc ani
jednego sowa, ani jednego ruchu, wytajc wzrok, czeka z pistoletem w zacinitej doni.

80
Uwaa na ciemne kty

Usiadszy na krzele, pan Biay spojrza ku tapczanom, ktre byy puste.


Jake si ma skaleczona dziewczynka? zapyta.
le odpowiedzia Jondrette ze zmartwionym i penym wdzicznoci umiechem. Bardzo
le, przezacny panie. Starsza siostra zaprowadzia j do szpitala Bourbe, eby j tam opatrzono.
Zobaczy je pan obie, zaraz wrc.
Ale pani Fabantou wydaje mi si troch zdrowsza? rzek pan Biay.
Jest umierajca! odpar Jondrette. Ale to, uwaa pan, krzepka kobieta! W, nie kobieta!
Jondretteowa, wzruszona pochwa, zawoaa, mizdrzc si, jak potwr, ktry zosta
pogaskany:
Zawsze taki dobry dla mnie, moci Jondrette.
Jondrette? zapyta pan Biay. Zdawao mi si, e si pan nazywa Fabantou?
Fabantou, zwany Jondrette podchwyci ywo m. Przezwisko aktorskie!
I przesyajc onie wzruszenie ramion, czego pan Biay nie zauway, mwi dalej gosem
przesadnym i pieszczotliwym:
Ach, to biedactwo i ja bylimy zawsze dobrym maestwem. C by nam zostao,
gdybymy nie mieli cho tego! Jestemy tak nieszczliwi, czcigodny panie! Czowiek ma rce,
ale nie ma pracy! Czowiek ma chci, ale nie ma roboty! Nie wiem prawdziwie, jak rzd ukada
to wszystko sowo honoru, askawy panie, nie jestem wcale jakobinem ani adnym
zagorzalcem, nie ycz mu nic zego, ale gdybym by ministrem, moe mi pan wierzy, wszystko
szoby inaczej. Prosz, przykad chciabym moje crki wyuczy robienia pudeek. Powiesz mi
pan na to: Jak to! Rzemioso? Tak! Rzemioso, liche rzemioso, byle y! Co za upadek,
szlachetny dobroczyco. Co za ponienie, kiedy si byo tym, czym mymy byli! Niestety! Nie
pozostao nam ju nic z czasw naszego dobrobytu! Nic, tylko Jeden przedmiot, obraz, do
ktrego jestem przywizany, ale ktrego bybym skonny pozby si, bo trzeba y! Item8 trzeba
y!
Podczas gdy Jondrette mwi, na pozr chaotycznie, co jednak bynajmniej nie odbierao jego
twarzy wyrazu skupienia i przebiegoci, Mariusz podnis wzrok i ujrza w gbi izby kogo,
kogo dotd nie widzia. Przed chwil wszed jaki czowiek tak cicho, e nawet nie sycha byo
skrzypnicia zawiasw u drzwi. Mia on na sobie kamizelk z fioletowego trykotu, star, zuyt,
poplamion, podart i ziejc szparami na wszystkich szwach, szerokie spodnie z bawenianego
welwetu, grube skarpetki na nogach, by bez koszuli, z go szyj, z goymi i tatuowanymi
ramionami, z twarz pomazan na czarno. Usiad w milczeniu na najbliszym, tapczanie,
skrzyowawszy rce, a poniewa znajdowa si za on Jondrettea, ledwie go byo wida.
w rodzaj magnetycznego przeczucia, ktry ostrzega nasz wzrok, sprawi, e pan Biay
odwrci si prawie jednoczenie z Mariuszem. Nie mg powcign wyrazu zdziwienia, ktry
nie uszed oka Jondrettea.
A, widz, e si pan przypatruje swojemu paszczowi zawoa, zapinajc si z zadowolon
min. Jakby na mnie uszyty; doprawdy, jakby na mnie uszyty!
Co to za czowiek? zapyta pan Biay.
Ten? rzek Jondrette. To ssiad. Niech pan na niego nie zwaa.
8
poza tym (ac.)

81
w ssiad mia powierzchowno osobliw. Ale w okolicy przedmiecia Saint-Marceau
znajduje si wiele fabryk wyrobw chemicznych. Robotnicy z tych fabryk miewaj uczernione
twarze. Caa osoba pana Biaego tchna prost a nieustraszon ufnoci. Mwi dalej:
Przepraszam, o czym mi pan mwi, panie Fabantou?
Mwiem, zacny i ukochany opiekunie cign Jondrette, wsparszy si okciami na stole i
wlepiajc w pana Biaego wzrok uporczywy i tkliwy, do podobny do spojrzenia wa boa
mwiem panu, e mam obraz do sprzedania.
U drzwi da si sysze lekki szmer. Wszed drugi czowiek i te usiad na tapczanie za
Jondretteow. Mia jak i pierwszy obnaone rce i na twarzy mask z atramentu czy z sadzy.
Jakkolwiek ten czowiek dosownie wlizn si do izby, pan Biay spostrzeg go.
Niech pan na to nie zwraca uwagi rzek Jondrette. To domowi. Mwiem wic, e mam
jeszcze cenny obraz... O, niech pan zobaczy.
Wsta, podszed ku cianie, o ktr bya oparta wspomniana ju przez nas rama, odwrci j i
postawi w tym samym miejscu pod cian.
Byo to rzeczywicie co na ksztat obrazu, co blask wiecy pozwala od biedy obejrze.
Mariusz nie mg zobaczy szczegw, gdy Jondrette sta midzy nim a malowidem; dostrzeg
tylko ptno zasmarowane pdzlem ordynarnego pacykarza i jak niby gwn osob,
namalowan z wrzaskliw jaskrawoci bohomazw jarmarcznych i scen zdobicych parawany.
Co to jest? zapyta pan Biay.
Jondrette wpad w ferwor:
Mistrzowskie malowido, dzieo ogromnej wartoci, mj dobroczyco! Kocham ten obraz
jak moje obie crki. Przywodzi mi na pami tyle wspomnie! Ale powiedziaem ju i nie cofam
sowa jestem tak nieszczliwy, e bybym skonny go sprzeda!
Czy przypadkiem, czy te dlatego, e zaczyna go nurtowa niepokj, wzrok pana Biaego,
niby to ogldajc obraz, skierowa si w gb izby. Byo tam ju czterech ludzi, trzej siedzieli na
tapczanie, jeden sta oparty o cian przy drzwiach, wszyscy z obnaonymi ramionami,
nieruchomi, z twarzami umazanymi na czarno. Jeden z siedzcych opar si o cian i zamkn
oczy; wydawao si, e pi. Ten by stary; jego siwe wosy przy czarnej twarzy robiy okropne
wraenie. Dwaj inni zdawali si modzi; jeden mia brod, drugi dugie wosy. Wszyscy bez
obuwia; ci, co nie mieli na nogach skarpetek, byli boso.
Jondrette zauway, e wzrok pana Biaego zwrci si ku tym ludziom.
To przyjaciele, ssiedzi rzek. Umorusani, maj do czynienia z wglem. Oni s zdunami.
Nie zajmuj si nimi, mj dobroczyco, ale kup mj obraz. Miej lito nad moj ndz. Nie bd
si droy. Ile go pan ceni?
Ale rzek pan Biay, patrzc Jondretteowi prosto w oczy, jak czowiek, ktry si zaczyna
mie na bacznoci to jest jaki szyld znad obery, wart ze trzy franki.
Jondrette odpar mu ze sodycz:
Czy ma pan przy sobie pugilares? Przestan na trzech tysicach frankw.
Pan Biay wsta, opar si o cian i szybko rozejrza si po izbie.
Mia Jondrettea po lewej rce; od okna, a jego on i czterech mczyzn po prawej, od drzwi.
Mczyni ci nie ruszali si wcale i zdawali si go nie widzie. Jondrette za zacz mwi dalej,
paczliwym gosem, ze spojrzeniem tak zamglonym i z tak aosn intonacj, e pan Biay mg
pomyle, i czowiek, ktrego mia przed oczyma, po prostu oszala z ndzy.
Jeeli pan nie kupi ode mnie tego obrazu, drogi dobroczyco mwi Jondrette nie ma ju
dla mnie ratunku i jedno pozostaje mi tylko, rzuci si do rzeki. Pomyle, e chciaem wyuczy
moje crki roboty ozdobnych pudeek, do witecznych podarunkw! A do tego potrzeba stou z
desk z tyu, eby si szka nie zsuway na ziemi trzeba specjalnego piecyka, garnka z trzema

82
przegrodami, eby w nim robi klej o rozmaitej gstoci, do drzewa, do papieru i do materii;
trzeba noyka do krajania tektury, formy do pasowania pudeek, motka do przybijania stalowych
ozdb, pdzli, pdzelkw, diabli wiedz, czego jeszcze! A wszystko po to, eby zarobi cztery su
dziennie, pracujc po czternacie godzin! Kade pudeko przechodzi trzynacie razy przez rce
robotnicy! Zwila papier, nic nie poplami, uwaa, eby klej nie ostyg niech to piorun strzeli
Za cztery su dziennie powiadam! Jak pan chce, eby z tego wyy?
Mwic to wszystko, Jondrette nie patrzy na pana Biaego, ktry mu si przyglda. Wzrok
pana Biaego utkwiony by w Jondrettea, a wzrok Jondrettea w drzwi. Gorczkowa baczno
Mariusza przebiegaa od jednego do drugiego. Pan Biay wyglda, jakby zadawa sobie pytanie:
Czy to idiota? Jondrette powtrzy jeszcze par razy w rozmaitych odcieniach tonacji ebrzco
bagalnej:
Nie pozostaje mi nic, tylko rzuci si do rzeki! Ktrego dnia zszedem ju nawet z trzech
schodw przy mocie Austerlickim!
Nagle jego zagase renice rozgorzay ohydnym pomieniem, ten may czowiek wyprostowa
si i sta si straszny; postpi o krok ku panu Biaemu i zawoa grzmicym gosem:
To wcale nie o to idzie! Czy mnie pan nie poznaje?

Zasadzka

Drzwi izby otworzyy si gwatownie i ukazao si w nich trzech ludzi w pciennych


niebieskich bluzach i maskach z czarnego papieru. Pierwszy z nich by chudy i mia w rku dug
pak okut elazem; drugi by rodzajem olbrzyma i trzyma przez rodek rkojeci, ostrzem na
d, wielki topr rzeniczy. Trzeci czowiek, barczysty, nie tak chudy jak pierwszy, nie tak
atletyczny jak drugi, ciska w garci ogromny klucz, skradziony z drzwi jakiego wizienia.
Zdaje si, i Jondrette czeka na ich przybycie. Zawizaa si szybka rozmowa midzy nim i
czowiekiem uzbrojonym w pak, tym chudym.
Wszystko gotowe? zapyta Jondrette.
Wszystko odpowiedzia chudy.
A gdzie Montparnasse?
Pierwszy amant rozmawia z twoj crk.
Z ktr?
Ze starsz.
Czy doroka jest na dole?
Jest.
A bryczuszka zaprzona?
Zaprzona.
W dwa dobre konie?
Doskonae.
Czeka tam, gdzie kazaem?
Tam.
Dobrze rzek Jondrette.
Pan Biay by bardzo blady. Rozglda si po izbie jak czowiek, ktry rozumie, co mu grozi;
gowa jego, kolejno zwracajc si ku wszystkim gowom, ktre go otaczay, obracaa si z

83
powolnoci zdziwion i baczn, lecz nie byo w jego postawie nic podobnego do strachu. Zrobi
sobie ze stou zaimprowizowany szaniec; ten czowiek, ktry przed chwil wyglda tylko na
poczciwego starszego pana, sta si nagle atlet i pooy swoj potn pi na porczy krzesa
ruchem gronym i zastanawiajcym.
Starzec ten, tak pewny siebie i tak odwany wobec podobnego niebezpieczestwa, wydawa
si jedn z tych natur, ktre w sposb najprostszy w wiecie czy odwag i dobro. Ojciec
kobiety, ktr kochamy, nigdy nie jest dla nas obcy; Mariusz by dumny z nieznajomego.
Trzej ludzie, o ktrych Jondrette powiedzia: oni s zdunami, wybrali tymczasem ze stosu
elastwa, jeden spore noyce, drugi obcgi, trzeci mot, i uszykowali si w poprzek drzwi,
nie mwic ani sowa. Stary zosta na tapczanie i tylko na chwil otworzy oczy. ona
Jondrettea usiada obok niego.
Mariusz pomyla, e ju za chwil wypadnie wda si w t spraw, i podnis praw rk ku
sufitowi, w kierunku korytarza, gotw do wypalenia z pistoletu.
Jondrette, ukoczywszy swoj rozmow z czowiekiem trzymajcym maczug, zwrci si
znowu ku panu Biaemu i przy. akompaniamencie cichego, stumionego, strasznego miechu
powtrzy swoje pytanie:
Wic mnie pan nie poznaje?
Pan Biay spojrza mu w oczy i rzek:
Nie.
Wtedy Jondrette zbliy si do stou.
Pochyli si nad wiec, skrzyowa ramiona, przysun swoj kanciast i okrutn szczk, tak
blisko jak mg, do spokojnej twarzy Biaego, ktry nawet nie drgn, i w tej postawie dzikiego
zwierza szczerzcego ky wrzasn:
Nie nazywam si Fabantou, nie nazywam si Jondrette, nazywam si Thnardier! Jestem
karczmarzem w Montfermeil! Czy pan dobrze syszy? Thnardier! Teraz poznaje mnie pan?
Ledwie dostrzegalny rumieniec przesun si po czole pana Biaego. Swoim zwykym,
spokojnym gosem, ktry ani nie zadra, ani si nie podnis, odpowiedzia:
Nie wicej ni przedtem.
Mariusz nie usysza ju tej odpowiedzi. Kto by go widzia w tej chwili, wrd tych ciemnoci,
ten zobaczyby, e osupia jak raony gromem. Kiedy Jondrette wyrzek: Nazywam si
Thnardier, zadra caym ciaem i opar si o cian, jakby uczu chd ostrza przeszywajcy
mu serce szpady. A potem jego prawa rka, gotowa lada chwila da umwiony wystrza, opada
powoli i kiedy Jondrette powtrzy: Czy pan dobrze syszy? Thnardier!, sabnce palce
Mariusza omal nie upuciy pistoletu. Jondrette, odkrywajc nagle kim by, nie wywoa
najmniejszego wzruszenia w panu Biaym, a za to wstrzsn Mariuszem.
To nazwisko Thnardier, ktrego pan Biay zdawa si nie zna wcale, Mariusz zna dobrze.
Trzeba sobie przypomnie, czym to nazwisko byo dla niego! Nazwisko to nosi na sercu,
zapisane w testamencie ojca! Nosi je w gbi myli, w gbi pamici, w tym witym zleceniu:
Pewien Thnardier ocali mi ycie. Jeeliby go syn mj kiedy spotka, niech zrobi dla niego
wszystko, co tylko bdzie w jego mocy. Nazwisko to, jak sobie przypominamy, byo jedn z
pobonych pamitek jego duszy; w kulcie swoim wiza je zawsze z nazwiskiem ojca. Jak to?
Wic to by w Thnardier, wic to by ten karczmarz z Montfermeil, ktrego na prno i tak
dugo szuka! Odnaleziony nareszcie, ale jak! w zbawca jego ojca by bandyt; w czowiek,
ktremu Mariusz pragn si powici, by potworem! Ten, ktry ocali ycie pukownikowi
Pontmercy, wanie w tej chwili zamierza dokona zamachu, ktrego charakteru Mariusz dobrze
jeszcze nie zna, ale ktry podobny by do morderstwa! I to na kim? Wielki Boe! Co za
fatalno, co za gorzkie szyderstwo losu! Ojciec jego nakazywa mu z gbi mogiy zrobi

84
wszystko, co bdzie w jego mocy, dla Thnardiera; od czterech lat Mariusz myla tylko o
jednym eby spaci ten dug swego ojca, i wanie wtedy, kiedy mia wyda w rce
sprawiedliwoci zoczyc, zabierajcego si do wykonania zbrodni, przeznaczenie zawoao: To
Thnardier!
C pocz? Co wybra? Sprzeniewierzy si pamici, sprzeniewierzy si najgbszym
zobowizaniom powzitym wobec samego siebie, sprzeniewierzy si najwitszemu
obowizkowi zleconemu wyranie w ostatniej woli ojca, czy zezwoli na popenienie zbrodni?
By bliski omdlenia.
Tymczasem Thnardier (nie bdziemy go ju odtd nazywali inaczej) przechadza si tam i z
powrotem przed stoem, w stanie triumfalnego podniecenia.
Schwyci w gar wiec i postawi j na kominie tak gwatownie, e o mao nie zgasa i j
obryzga cian.
Potem zwrci si ku panu Biaemu, blady, straszliwy, i wycharkn:
A co, zapany jeste, wpade, nie wyjdziesz na sucho! I znw zacz chodzi, wybuchajc
ju do reszty:
A! woa znajduj ci nareszcie, moci filantropie, obdarty milionerze! Panie
rozdawaczu lalek! Stary joopie! Nie poznajesz mnie? Nie? To moe nie ty bye u mnie w
Montfermeil w mojej karczmie, osiem lat temu, w Wigili Boego Narodzenia 1823 roku?
To nie ty uprowadzie ode mnie dziecko Fantyny, Skowronka? To nie ty miae wtedy na
sobie ty surdut, co? I zawinitko pene odziey w rku, jak tutaj dzi rano? Widzisz go, ono,
on chyba choruje na roznoszenie po domach paczek z wenianymi poczochami. Miosierny
dziadek! C to, czy masz fabryk poczoch, moci milionerze? Pewnie oddajesz biednym twoje
sklepowe zapasy, wity czowiecze? Co za bazestwo! Ach, wic nie poznajesz mnie. A ja ci
poznaj! Poznaem ci od razu, jak tylko wetkne tu pysk.
Umilk i zdawa si przez chwil rozmawia z samym sob. Rzec by mona, e wcieko
jego, jak Rodan, przepadaa w jakiej podziemnej czeluci; potem, jakby koczc gono to, co
sobie powiedzia po cichu, uderzy pici w st i zawoa:
Ach, ta jego poczciwa mina!
I zwracajc si do pana Biaego:
Do diaba, zakpie sobie kiedy ze mnie. Jeste przyczyn wszystkich moich nieszcz!
Dostae za tysic piset frankw dziewczyn, ktra bya u mnie i ktrej rodzice byli na pewno
bogaci. Przyniosa mi ju sporo pienidzy i mogem mie z niej utrzymanie do koca ycia.
Oddaaby mi z procentem wszystko, com straci w tej przekltej garkuchni, gdzie sza zabawa jak
sto diabw i gdzie przejadem jak ostatni dure cay mj dobytek! Bodaj wszystko wino, ktre
kto kiedy wypi u mnie, obrcio mu si w trucizn! Zreszt, pal sze! Powiedz no, musiae si
zdrowo nabija ze mnie, kiedy sobie poszed ze Skowronkiem? Miae wtedy w lesie pak.
Bye silniejszy. Wet za wet. Teraz moje na wierzchu. Jeste z kretesem przegrany, robaczku!
Ho, ho, boki zrywa ze miechu!
Thnardier przesta wreszcie mwi. Zadysza si. Jego szczupe, wskie piersi pracoway jak
kowalskie miechy. Oczy jego pene byy nikczemnego szczcia istoty sabej, okrutnej i podej,
ktra moe nareszcie zdepta tego, kogo si lkaa, i znieway tego, komu schlebiaa; szczcie
kara, ktry by postawi stop na gowie Goliata; rado szakala, ktry zaczyna rozszarpywa
chorego byka, na tyle martwego, eby ju si nie mg broni, na tyle ywego, eby jeszcze mg
cierpie.
Pan Biay nie przerywa mu, ale kiedy on sam przerwa, powiedzia:
Nie rozumiem, co to ma znaczy. Pan si myli. Jestem czowiekiem biednym, a nie adnym
milionerem. Nie znam pana. Bierze mnie pan za kogo innego.

85
A! rykn Thnardier dobry wykrt! Upierasz si przy tej facecji! Bredzisz, mj stary. A,
pan nie przypomina sobie! Pan nie widzi, kim jestem!
O, bardzo pana przepraszam odpowiedzia pan Biay grzecznie i w takiej chwili taki ton
zabrzmia dziwnie i majestatycznie widz, e jest pan bandyt.
Kt nie zauway, e istoty pode atwo si obraaj, e potwory s draliwe. Na wyraz
bandyta Thnardierowa podskoczya na tapczanie, m jej porwa krzeso, jakby je chcia
zdruzgota w rkach.
Nie ruszaj si! krzykn na on.
I zwracajc si ku panu Biaemu, zawoa:
Bandyta?! Tak, wiem, e nas tak nazywacie, panowie bogaci! Rzeczywicie,
zbankrutowaem, ukrywam si, nie mam chleba, nie mam grosza przy duszy jestem bandyt!
Ju trzy dni nie miaem nic w ustach jestem bandyt! Moci milionerze, dowiedz si w takim
razie: urzdziem si, miaem koncesj, byem wyborc, jestem obywatelem; a pan moe wcale
nim nie jest!
Tu Thnardier postpi o krok ku ludziom stojcym przy drzwiach i doda, rozdygotany:
I taki mie mwi do czowieka jak do szewca!
Potem, zwracajc si znowu do pana Biaego, krzykn w przypywie wciekoci:
Dowiedz si jeszcze jednego, moci filantropie! Ja nie jestem czowiekiem podejrzanym, ja
nie jestem czowiekiem, ktrego nazwiska nikt nie zna i ktry wczy si po domach, eby kra
dzieci! Jestem dawnym onierzem francuskim, miaem dosta order, byem pod Waterloo i w
bitwie ocaliem ycie jednemu generaowi, ktry si nazywa hrabia jako tam! Powiedzia mi
swoje nazwisko, ale, cholera, mia ju taki saby gos, e usyszaem tylko: merci. Wolabym
usysze jego nazwisko ni podzikowanie. Mgbym go pniej odszuka. Ten obraz, ktry
masz przed oczami, ktry jest malowany przez Davida w Brukseli, czy wiesz, kogo on
przedstawia? Mnie przedstawia! David chcia uwieczni ten bohaterski czyn. To ja dwigam na
plecach tego generaa i wynosz go spod kartaczy. Tak to byo! A ten genera nawet nigdy mi nic
dobrego nie zrobi, nie wicej by wart od innych! Jednak ocaliem mu ycie, sam si naraajc, i
mam na to kup wiadectw! Jestem onierz spod Waterloo, do stu tysicy piorunw! A teraz,
kiedym to wszystko askawie opowiedzia do rzeczy. Potrzeba mi pienidzy, potrzeba mi duo
pienidzy, potrzeba mi mnstwo pienidzy albo ci zamorduj, do kroset milionw diabw!
Tymczasem Mariusz odzyska nieco wadz nad swoim wzburzeniem i sucha. Ostatnia
moliwo wtpliwoci rozwiaa si. By to istotnie Thnardier z testamentu. Mariusz zadra na
wyrzut niewdzicznoci zrobiony jego ojcu, ktry on sam mia wanie potwierdzi tak fatalnie.
Udrka jego wzrosa.
Mistrzowski obraz, malowido Davida, ktrego nabycie proponowa Thnardier panu
Biaemu, by po prostu (co czytelnik ju zapewne odgad) szyldem jego dawnej obery,
malowanym, jak sobie przypominamy, przez niego samego, ostatnim szcztkiem ocalaym z jego
bankructwa w Montfermeil.
Poniewa Thnardier przesta wreszcie zasania Mariuszowi, mg on teraz przyjrze si
obrazowi i w malowidle rozpozna rzeczywicie bitw, to z dymu, i czowieka, ktry nis
drugiego na plecach. By to Thnardier i Pontmercy, sierant zbawca i ocalony pukownik.
Mariusz odchodzi od zmysw; obraz ten zdawa si wskrzesza jego ojca; nie by to ju szyld
karczmy w Montfermeil, byo to zmartwychwstanie, grobowiec rozwar si, wstao z niego
widmo. Mariusz sysza ttno serca w skroniach, w uszach grzmiay mu dziaa spod Waterloo,
ojciec krwi zbroczony, niewyranie namalowany na tych zowieszczych deskach, przeraa go i
zdawao mu si, e ta bezksztatna posta patrzy na niego.
Thnardier zapa wreszcie oddech, wlepi w pana Biaego swoje krwawe renice i rzek, cicho

86
i krtko:
Co masz do powiedzenia, zanim z tob zataczymy?
Pan Biay milcza. Wrd tego milczenia ochrypy gos odezwa si z korytarza, szydzc
zowrogo:
Wzgldem rbania drzewa, to ju ja jestem gotw.
To cieszy si czowiek z toporem.
Jednoczenie ogromna twarz, szczeciniasta i ziemistoszara, zajraa do izby, ukazujc w
okropnym miechu nie zby, lecz ky. Bya to twarz czowieka z toporem.
Dlaczego zdje mask? krzykn na niego ze zoci Thnardier.
eby si mia pada odpowied.
Od pewnego czasu pan Biay zdawa si uwaa i ledzi wszystkie ruchy Thnardiera, ktry
zalepiony i olniony wasn wciekoci, chodzi tam i z powrotem po swojej jaskini ze
swobod, ktra, dawaa mu pewno, e drzwi s strzeone, e trzyma w zbrojne doni
bezbronnego, e jest ich dziewiciu przeciw jednemu, liczc Thnardierow za jednego tylko
mczyzn. Besztajc czowieka! toporem, odwrci si tyem do pana Biaego.
Pan Biay skorzysta z tej chwili, nog odepchn krzeso, pici st i jednym skokiem, z
nieprawdopodobn zwinnoci, zanim Thnardier mia czas si odwrci, znalaz si koo okna.
Otworzy je, wskoczy na nie, przerzuci nog przez parapet byo dzieem jednej chwili. By
ju polow ciaa na zewntrz, kiedy sze potnych doni schwytao go i gwatem wcigno na
powrt do izby. To trzej zdunowie rzucili si na niego. Jednoczenie Thnardierowa zapaa go
za wosy.
Na harmider, jaki przy tym powsta, inni bandyci zbiegli si z korytarza. Stary, ktry siedzia
na tapczanie i ktry si wydawa pijany, zlaz z legowiska i zataczajc si podszed take, z
motem do rozbijania kamieni w rku.
Jeden ze zdunw, ktrego umazan twarz owietlaa wieca i w ktrym Mariusz pomimo
uczernienia rozpozna Panchauda, zwanego Wiosennym lub Urwipociem, podnis ponad gow
pana Biaego rodzaj krtkiej elaznej paki, majcej na obu kocach kule z oowiu.
Mariusz nie mg ju powstrzyma si duej. Ojcze mj! pomyla przebacz mi! I palec
jego poszuka kurka pistoletu. Mia wypali, kiedy nagle doszed go gos Thnardiera:
Nie robi mu nic zego!
Ten rozpaczliwy wysiek ofiary, zamiast bardziej rozwcieczy Thnardiera, uspokoi go.
Byo w nim dwch ludzi: czowiek dziki i czowiek zrczny. A do tej chwili, w upojeniu
triumfu, wobec zdobyczy powalonej na ziemi i nie dajcej znaku ycia, przewaa czowiek
dziki; ale kiedy ofiara zacza si szamota i prbowaa walki, czowiek zrczny obudzi si i
wzi gr.
Nie robi mu nic zego! powtrzy i ani si domyli, e przede wszystkim zatrzyma w ten
sposb pistolet gotowy do strzau i obezwadni Mariusza; znika konieczno natychmiastowego
dziaania i wobec tej nowej sytuacji uzna on, e mona si jeszcze wstrzyma.
Zacza si herkulesowa walka. Jednym ciosem pici pan Biay zwali z ng starego
zoczyc na podog, potem dwoma uderzeniami na odlew pooy dwch innych przeciwnikw
i przycisn ich udami; ndznicy rzzili pod tym ciarem, jakby pod brzemieniem myskiego
kamienia; ale czterej inni schwycili straszliwego starca za obie rce i za kark i trzymali go
siedzcego okrakiem na dwch powalonych zdunach.
Zdoali go wreszcie rzuci na tapczan najbliszy okna i tam opanowa. Thnardierowa nie
pucia z rk jego wosw.
Nie wtrcaj si do tego powiedzia Thnardier. Podrzesz sobie szal.
Usuchaa jak wilczyca, ktra sucha wilka, z niechtnym pomrukiem.

87
A wy rzek Thnardier przetrznijcie mu kieszenie.
Zdawao si, e pan Biay zaniecha oporu. Przeszukali mu wszystkie kieszenie; mia przy
sobie tylko skrzany woreczek, w ktrym byo sze frankw i chustka do nosa. Thnardier
woy chustk do swojej kieszeni.
Jak to? Nie ma pugilaresu? spyta.
Ani zegarka odpowiedzia jeden ze zdunw.
No tak mrukn brzuchomwczym gosem czowiek w masce, trzymajcy ogromny klucz.
To tgi gracz.
Thnardier poszed do kta za drzwiami, wzi pk sznurw i rzuci go im.
Przywicie go do nogi ka rzek.
A spostrzegszy starego, ktry po uderzeniu pici pana Biaego lea na pododze i nie rusza
si:
Czy Boulatruelle zabity? zapyta.
Nie odpowiedzia Urwipoe. Pijany.
Odsucie go w kt.
Dwch zdunw nogami popchno pijaka w kierunku kupy elastwa.
Pan Biay nie broni si ju.
Zoczycy skrpowali go na stojco, przywizujc solidnie do nogi tapczana, w miejscu
najbardziej oddalonym od okna i najbliszym komina. Kiedy ostatni supe zosta zacinity,
Thnardier wzi krzeso i siad na nim prawi naprzeciw pana Biaego. Po czym, oddalajc
ruchem rki zbjw, ktrzy jeszcze przytrzymywali go
Odejdcie no troch rzek. Dajcie mi pomwi z panem.
Wszyscy cofnli si ku drzwiom; on cign:
le pan zrobi, e pan prbowa wyskoczy przez okno. Mg pan sobie zama nog. Teraz,
Jeeli pan pozwoli, pogadamy spokojnie. Najprzd musz si podzieli z panem spostrzeeniem,
jakie zrobiem, mianowicie, e pan jeszcze ani razu nie krzykn.
Thnardier mia suszno, tak byo w istocie, jakkolwiek ten szczeg uszed uwagi Mariusza
w jego wzburzeniu. Pan Biay zaledwie wymwi kilka sw. nie podnoszc gosu, i nawet
podczas szamotania si z szecioma bandytami pod oknem zachowa najgbsze i najosobliwsze
milczenie. Thnardier mwi dalej:
A przecie gdyby pan troch zawoa o ratunek, nie uznabym tego za niestosowne.
Ratunku! Bandyci! to si zwykle mwi w takich razach, i co do mnie, wcale bym si o to nie
obrazi. To rzecz naturalna, e czowiek sobie haasuje, kiedy si znajdzie wrd osb, ktre w
nim nie wzbudzaj dostatecznego zaufania! Powiem panu, jaki z tego wywodz wniosek.
askawy panie, kto przybywa, kiedy si krzyczy? Policja. A tu za policj? Sprawiedliwo.
Ot pan nie krzycza; wic widocznie tak samo jak my nie yczy pan sobie przybycia
sprawiedliwoci i policji. Od dawna ju si domylam, e pan ma jaki interes w tym, eby co
ukry. Nam te na tym zaley, wic moemy doj do porozumienia.
Mwic to wszystko, Thnardier nie spuszcza wzroku z pana Biaego i zdawa si zatapia
ostrza renic w najtajniejszych mylach swego winia. Ale on, zwizany sznurami, otoczony
przez oprawcw, do polowy ju pogrony jak gdyby w dole, co chwila gbiej go
wchaniajcym, pozostawa niewzruszony. By to widocznie czowiek o duszy niedostpnej
trwodze i nie wiedzcy, co to znaczy straci gow.
Thnardier podnis si spokojnie, podszed ku kominowi, odstawi parawan, opar go o
ssiedni tapczan i odsoni w len sposb peen aru piecyk, w ktrym wizie mg wyranie
zobaczy duto rozpalone do biaoci, nakrapiane tu i wdzie szkaratnymi gwiazdkami.
Nastpnie Thnardier znowu usiad naprzeciw pana Biaego.

88
Wracam do tej sprawy rzek. Moemy si porozumie. Zaatwmy to polubownie. le
zrobiem, e si przed chwil uniosem; sam nie wiem, co mi strzelio do gowy, zagalopowaem
si, gadaem niedorzecznoci. Na przykad powiedziaem, e skoro pan. Jest milionerem, dam
pienidzy, duo pienidzy, mnstwo pienidzy. To by nie byo rozsdne. Mj Boe, co z tego, e
pan jest bogaty? Pan te ma wydatki, bo kto ich nie ma? Nie chc pana zrujnowa, nie jestem
ostatecznie adnym zdzierc. Nie nale do ludzi, ktrzy majc przewag pooenia, przesadnie z
niej korzystaj. Wic niech strac i te ponios ofiar. Wezm tylko dwiecie tysicy frankw.
Pan Biay nie wyrzek ani sowa. Thnardier mwi dalej:
Sam pan widzi, e ja do zgody jak ryba do wody. Nie znam paskiego stanu majtkowego,
ale wiem, e niewiele zwaa pan na wydatki i e czowiek dobroczynny, jak pan, moe da
dwiecie tysicy frankw ojcu rodziny, ktry jest w potrzebie. Powiesz mi pan na to: Ale ja nie
mam przy sobie dwustu tysicy frankw! Ach, ja nie jestem a tak znowu wymagajcy i wcale
tego nie dam. Poprosz pana tylko o jedno. Zechciej zrobi mi t grzeczno i napisz, co ci
podyktuj.
Thnardier przysun st a do pana Biaego, wyj kaamarz, piro i arkusz papieru z
szuflady, ktr zostawi nieco wysunit. Poyskiwao w niej dugie ostrze noa.
Pooy arkusz papieru przed panem Biaym.
Prosz pisa rzek.
Wizie odezwa si nareszcie:
Jake pan chce, ebym pisa. Jestem zwizany.
To prawda, przepraszam rzek Thnardier ma pan suszno.
I zwracajc si do Urwipocia:
Prosz odwiza panu praw rk rzek.
Panchaud, zwany Wiosennym, zwany take Urwipoiciem, wykona rozkaz Thnardiera. Kiedy
prawa rka winia bya ju wolna, Thnardier umoczy piro w atramencie i poda mu.
Pan Biay wzi piro.
Thnardier zacz dyktowa:
Moja crko...
Wizie drgn i podnis oczy na Thnardiera.
Niech pan napisze: Kochana crko rzek Thnardier.
Pan Biay usucha. Thnardier dyktowa dalej:
Przybd natychmiast...
Przerwa.
Mwi jej pan ty, prawda?
Komu? spyta pan Biay.
No, do licha! rzek Thnardier. Tej maej. Skowronkowi.
Pan Biay odpowiedzia bez najmniejszego na pozr wzruszenia:
Nie wiem, o czym pan mwi.
Niech pan pisze dalej rzek Thnardier i zacz znowu dyktowa:
Przybd natychmiast. Potrzebuj ci bezzwocznie. Osoba, ktra ci ten list wrczy,
przyprowadzi ci do mnie. Czekam ci. Przyjd bez obawy.
Pan Biay pisa wszystko. Thnardier rzek nagle:
Lepiej skrel pan sowa przyjd bez obawy. To moe wywoa przypuszczenie, e co jest
nie w porzdku i e mona by si tu czego obawia.
Pan Biay przekreli te trzy wyrazy.
Teraz mwi dalej Thnardier prosz podpisa. Jak si pan nazywa?
Wizie pooy piro i spyta:

89
Do kogo to list?
Wie pan dobrze odpowiedzia Thnardier do maej. Przecie powiedziaem.
Widoczne byo, e Thnardier stara si nie wymienia imienia dziewczyny, o ktr szo.
Nazywa j ma lub Skowronkiem, ale imienia jej nie wymwi ani razu. Bya to
przezorno sprytnego czowieka, zachowujcego tajemnic wobec swych wsplnikw.
Powiedzie imi, byoby to odda im w rce cay interes i da im wicej wiadomoci ni byo
trzeba.
Cign dalej:
Niech pan podpisze. Jak si pan nazywa?
Urban Fabre rzek wizie.
Thnardier kocim ruchem wsun rk do kieszeni i wycign z niej chustk zabran panu
Biaemu. Poszuka na niej znaku i przybliy do wiecy.
U. F., dobrze: Urban Fabre. No to podpisz pan: U.F.
Wizie podpisa.
Poniewa potrzeba dwch rk do zoenia listu, prosz mi go da, ja go zo.
Zrobiwszy to, Thnardier mwi dalej:
Teraz adres: Panna Fabre, ulica... Wiem, e pan mieszka gdzie niedaleko std, w okolicy
kocioa w. Jakuba, poniewa tam chodzicie co dzie na msz, ale nie wiem, na ktrej ulicy.
Widz, e pan zrozumia swoje pooenie. Jak pan nie skama, mwic swoje nazwisko, to nie
zechce pan poda faszywego adresu. Prosz napisa wasn rk.
Wizie namyla si chwil, wreszcie wzi piro i napisa: Do panny Fabre, w mieszkaniu
pana Urbana Fabre, przy ulicy w. Dominika Nr 17.
Thnardier pochwyci list z gorczkowym popiechem.
ono! zawoa.
Thnardierowa przybiega.
Masz list. Wiesz ju, co masz zrobi. Doroka czeka na dole. Jed zaraz i wracaj idem9.
I wskazujc na czowieka z toporem:
Ty ju zdje swoj mask, wic pojedziesz z gospodyni. Na tylnym siedzeniu. Wiesz,
gdzie zostawi bryczuszk?
Wiem odpowiedzia czowiek.
I postawiwszy swj obuch w kcie, poszed za Thnardierow.
Kiedy ju byli na korytarzu, Thnardier wysun gow przez potwarte drzwi i zawoa za
nimi:
Tylko nie zgub listu. Pamitaj, e masz przy sobie dwiecie tysicy frankw.
Ochrypy gos ony odpowiedzia:
Nie bj si. Schowaam go na brzuchu.
Nie upyna minuta, kiedy usyszano trzanicia z bicza, ktre wkrtce ucichy w oddaleniu.
Dobrze mrukn Thnardier. Pojechali prdko. Tak pdzc gospodyni bdzie z
powrotem za trzy kwadranse.
Przystawi sobie krzeso do komina i usiad, zaplatajc rce na krzy i przysuwajc zabocone
buty do piecyka:
Zimno mi w nogi rzek.
W izbie prcz Thnardiera i winia zostao ju tylko piciu bandytw. Ludzie ci,
zamaskowani czy te umazani czym czarnym, co z nich robio, stosownie do wyboru
przeraonego oka, wglarzy, Murzynw albo szatanw, mieli twarze otpiae i ponure; zbrodni

9
Tak samo (ac.)

90
wykonywali najwidoczniej jak powszedni robot, spokojnie, bez gniewu i bez miosierdzia,
ogarnici rodzajem nudy. Stali w kcie, stoczeni jak bydo, i milczeli. Thnardier grza sobie
nogi. Wizie popad znowu w swoje milczenie. Jaki ponury spokj nastpi po dzikiej wrzawie,
ktra napeniaa izb jeszcze kilka chwil temu.
Mariusz czeka w trwodze, ktr potgowao wszystko. Zagadka bya w tej chwili bardziej
nieprzenikniona ni kiedykolwiek. C to za maa, ktr Thnardier nazywa take
Skowronkiem? Miaaby to by jego Urszula? Wizie nie zdawa si wcale reagowa na
sowo Skowronek; gdy je usysza, odpowiedzia najnaturalniej w wiecie: Nie wiem, o czym
pan mwi. Z drugiej strony litery U. F. zostay nareszcie wyjanione, znaczyy Urban Fabre i
Urszula nie miaa ju imienia Urszuli.
Upyno tak z p godziny. Thnardier zdawa si zatopiony w ciemnych rozmylaniach,
wizie siedzia bez ruchu. Zdawao si jednak Mariuszowi, e od jakiego czasu syszy koo
niego lekki, stumiony szmer.
Nagle Thnardier odezwa si do pana Biaego:
Panie Fabre, niech tam powiem panu wszystko od razu.
Te kilka sw zdawao si zapowiada jakie wyjanienie. Mariusz nadstawi ucha. Thnardier
mwi dalej:
Moja ona niedugo wrci, niech pan bdzie cierpliwy. Myl, e Skowronek jest naprawd
pask crk, i uwaam za rzecz naturaln, eby j pan mia przy sobie. Ale niech pan posucha.
Moja ona przyjedzie do niej z paskim listem. Sid obie do doroki razem z moim
towarzyszem. W jednym miejscu za rogatkami czeka bryczuszka zaprzona w par dobrych
koni. Na to miejsce zawioz twoj panienk. Wysidzie z doroki. Mj towarzysz wsidzie z ni
do bryczuszki, a moja ona wrci tu powiedzie nam, e rzecz jest zaatwiona. Co do twojej
panienki, nie stanie si jej nic zego; bryczuszka zawiezie j gdzie, gdzie sobie bdzie siedziaa
spokojnie, i jak tylko dostan te marne dwiecie tysicy frankw, to si j panu zwrci. A jeeli
kaesz mnie aresztowa, to mj koleka stuknie Skowronka. To wszystko.
Wizie nie odpowiedzia ani sowem. Po chwili Thnardier odezwa si znowu:
Jak tylko moja maonka wrci i powie mi: Skowronek jest ju w drodze, pucimy pana i
bdziesz mg wrci na noc do domu. Widzisz, e nie mamy adnych zych zamiarw.
Straszliwe obrazy przesuny si przez wyobrani Mariusza. Jak to? Wic porywana
dziewczyna nie zostanie przywieziona? Jeden z tych potworw uprowadzi j po ciemku... i
dokd?... Jeeli to ona... Tak, to na pewno ona. Mariusz czu, jak mu serce przestaje bi. Co
pocz? Czy wypali z pistoletu? Odda w rce sprawiedliwoci tych wszystkich ndznikw?
Ale wtedy straszny czowiek z toporem i tak wymknby si razem z porwan dziewczyn, a
Mariusz przypomnia sobie sowa Thnardiera, ktrych krwawe znaczenie odgadywa: Jeeli
kaesz mnie aresztowa, to mj koleka stuknie Skowronka.
Teraz ju nie tylko przez poszanowanie ostatniej woli ojca, ale przez sw mio, przez lk o
t, ktr kocha, powstrzyma si od strzau.
To okropne pooenie, trwajce ju przeszo godzin, zmieniao si co chwila. Mariusz znalaz
jeszcze si, eby rozpatrzy po kolei wszystkie najdotkliwsze przypuszczenia, szukajc nadziei i
nigdzie JEJ nie znajdujc. Od zgieku jego myli odcinaa si grobowa cisza jaskini.
Wrd tego milczenia usyszano oskot drzwi od ulicy, ktre si otwary i po chwili zamkny.
Wizie poruszy si w swych postronkach.
Jest gospodyni rzek Thnardier.
Ledwo wypowiedzia te sowa, kiedy rzeczywicie Thnardierowa wpada do izby, czerwona,
zadyszana, z paajcymi oczami, i zawoaa, uderzajc si ogromnymi domi po udach:
Faszywy adres!

91
Bandyta, ktrego zabraa z sob, ukaza si za ni i wzi swj topr.
Faszywy adres? powtrzy Thnardier.
A ona na to:
Nikogo! aden pan Urban Fabre nie mieszka pod siedemnastym na ulicy w. Dominika!
Nikt nie wie, kto to taki!
Zatrzymaa si dla nabrania tchu i mwia dalej:
Thnardier! Ten stary dziad wystrychn ci na dudka! Sam widzisz, e jeste za dobry! Ja
na twoim miejscu pokrajaabym mu gb na czworo, a gdyby i wtedy si stawia, tobym go
ywcem ugotowaa! Musiaby powiedzie, gdzie ma dziewczyn i pienidze.
Mariusz odetchn. Ona, Urszula czy Skowronek, ta, ktrej nie potrafi ju nazwa po imieniu,
bya ocalona.
Kiedy wcieka Thnardierowa urgaa, jej m usiad na stole; pozosta tak czas jaki, nie
mwic ani sowa, bujajc praw nog w powietrzu i przypatrujc si piecykowi z wyrazem
ponurego zamylenia.
Wreszcie rzek do winia, powoli i z intonacj pen szczeglnego okruciestwa:
Faszywy adres? I czego ty si spodziewa?
e zyskam na czasie! krzykn wizie grzmicym gosem.
I rwnoczenie potrzsn swoimi wizami; byy poprzecinane. Wizie by ju tylko za nog
przywizany do ka.
Zanim siedmiu ludzi zdyo zorientowa si i rzuci na niego, on przechyli si ponad
kominem, sign rk do piecyka, potem si wyprostowa i naraz Thnardier, jego ona i
bandyci, ktrzy cofnli si zdumieni w gb izby, ujrzeli z osupieniem, jak podnosi w gr
rozpalone do czerwonoci, iskrzce si zowieszczym blaskiem duto, prawie wolny i stojcy
przed nimi w niesamowitej postawie.
ledztwo sdowe, ktre w rezultacie spowodowaa zasadzka w ruderze Gorbeau, stwierdzio,
e gdy andarmi zbadali izb, znaleli na pododze monet dziesiciocentymow, przecit i
obrobion w szczeglny sposb; miedziak ten by jednym z owych arcydzie rzemiosa, ktre
cierpliwo galernikw wytwarza w ciemnociach i dla ciemnoci, arcydzie, ktre nie s niczym
innym jak narzdziami ucieczki. Te straszne i delikatne wytwory zdumiewajcej sztuki s w
jubilerstwie tym, czym przenonie jzyka zoczycw w poezji. Na galerach mona spotka
Benvenutw Cellinich, tak jak w literaturze Villonw. Nieszczliwy czowiek, tsknicy do
swobody, potrafi niekiedy bez adnych narzdzi, za pomoc kozika czy starego noa, przeci
pienidz na dwie cienkie blaszki, wyobi wewntrz te dwie blaszki, nie naruszajc wyciskw
stempla, i wyry gwint na obrbie pienidza w taki sposb, e blaszki na nowo przystaj do
siebie. Zakrca si je i odkrca wedug potrzeby, sowem jest to pudeeczko. W pudeeczku tym
mona ukry spryn od zegarka, a ta spryna, odpowiednio uyta, przecina grube kajdany i
elazne kraty. Wydaje si, e wszystko, co ten nieszczliwy galernik posiada, to tylko jeden su;
nieprawda, on posiada wolno. Podczas pniejszych dochodze policyjnych jeden z takich
miedziakw znaleziony zosta w izbie, pod tapczanem koo okna, odrubowany i w dwch
powkach. Znaleziono take mat pieczk z bkitnej stali, ktra moga zmieci si wewntrz
miedziaka. Prawdopodobnie uwiziony mia go przy sobie, kiedy zoczycy zaczli przetrzsa
mu kieszenie, i wwczas ukry miedziaka w doni, a nastpnie uwolnion praw rk odrubowa
go i uy piki do przecinania postronkw, ktrymi by skrpowany, co tumaczyoby lekki
szelest i nieznaczne ruchy winia, ktre Mariusz zauway.
eby si nie zdradzi, nie mg si jednak schyli i nie przeci wizw lewej nogi.
Tymczasem bandyci po pierwszym zdumieniu odzyskiwali przytomno.
Nie bj si rzek Urwipoe do Thnardiera. Trzyma si jeszcze za nog i nie urwie si.

92
Rcz za to. Ja sam mu przywizaem to kopyto.
Tymczasem wizie podnis gos:
Jestecie ndznikami, ale moje ycie niewarte jest obrony. A jeeli sobie wyobraacie, e
moglibycie mnie zmusi do napisania tego, czego nie chc napisa, i do powiedzenia, czego nie
chc powiedzie, to...
Podwin lewy rkaw i doda:
Patrzcie!
Wycign rami i przyoy do ciaa rozarzone duto, ktre trzyma w prawej rce za
drewniany trzonek.
Dao si sysze syczenie przypalonej skry, po izbie rozszed si swd waciwy miejscom
tortur; Mariusz zachwia si, oszalay ze zgrozy, nawet bandyci zadreli, a twarz dziwnego starca
zaledwie drgna i kiedy czerwone elazo zagbiao si w dymic ran, on niewzruszony i
prawie dostojny, utkwi w Thnardierze swj pikny wzrok, w ktrym nie byo nienawici i gdzie
cierpienie rozpywao si w pogodnej powadze.
U istot o wielkim i szlachetnym charakterze walki ciaa i zmysw, oddanych na pastw
cierpieniom fizycznym, wyprowadzaj na wierzch dusz i opromieniaj ni czoo, podobnie jak
bunty odactwa zmuszaj wodza do ukazania si.
Ndznicy rzek moecie nie ba si mnie, tak samo jak ja was si nie boj!
I wyrywajc duto z rany, cisn je przez okno, ktre pozostao otwarte; straszliwe gorejce
narzdzie zniko, wirujc w mroku nocy, i pado gdzie daleko, aby zgasn wrd niegu.
Wizie odezwa si znowu:
Teraz rbcie ze mn, co sami chcecie.
By rozbrojony.
Zapcie go! rzek Thnardier.
Dwch zoczycw przytrzymao winia za ramiona, a zamaskowany czowiek z gosem
brzuchomwcy stan naprzeciwko, gotw roztrzaska mu czaszk uderzeniem klucza, gdyby
cho drgn.
Jednoczenie Mariusz usysza pod sob, tu koo przepierzenia, tak blisko, e nie mg nawet
widzie rozmawiajcych, tych kilka sw wymwionych po cichu:
Zostaje tylko jedno.
Ciachn!
Wanie.
To m naradza si z on.
Thnardier podszed powoli do stou, wysun szuflad i wyj z niej n.
Mariusz miady w doni rkoje pistoletu. Rozterka niesamowita. Od godziny ju dwa
gosy walczyy w jego sumieniu; jeden nakazywa mu szacunek dla ojcowskiego testamentu,
drugi woa o ratunek dla winia. Te dwa gosy bez przerwy odzyway si rwnoczenie i to go
doprowadzao do szalestwa. A do tej chwili mia jeszcze cie nadziei, e znajdzie si sposb
pogodzenia tych dwch obowizkw, ale nic si nie nadarzyo. Tymczasem niebezpieczestwo
naglio, ostatni okres oczekiwania zosta przekroczony, Thnardier, o kilka krokw od winia,
rozmyla, z noem w rku.
Mariusz, nieprzytomny, rozglda si wkoo, co zwykle bywa ostatni, instynktown ucieczk
rozpaczy.
Nagle drgn.
U jego ng, na stole, jasny promie ksiyca w peni owieca i zdawa si wskazywa mu
kawaek papieru. Na tym wistku wyczyta wyrazy, ktre niezgrabnymi literami napisaa tego
ranka starsza crka Thnardiera: Salcesony id.

93
Myl podobna do nagego wiata przebiega umys Mariusza; oto sposb, ktrego szuka,
jedyne rozwizanie tego straszliwego dylematu, ktry go drczy: jak oszczdzi zabjc i ocali
ofiar. Uklk na komodzie, wycign rk, wzi wistek, oderwa delikatnie kawaek wapna od
ciany, obwin go w ten skrawek papieru i rzuci przez szpar na rodek izby.
Bya to ju ostatnia chwila. Thnardier przezwyciy w kocu swoje ostatnie obawy, czy te
ostatnie skrupuy, i szed ku winiowi.
Co spado! zawoaa jego ona.
Co? rzek m.
Kobieta podskoczya i podnisszy kawaek wapna, obwinity w papier, podaa go mowi.
Ktrdy to wleciao? spyta Thnardier.
A ktrdy miao wlecie? odpara kobieta. Rozumie si, e przez okno.
Widziaem nawet, jak leciao rzek Urwipoe.
Thnardier szybko rozwin wistek i przybliy go do wiecy.
Pismo Eponiny! A niech to diabli! Da znak onie, ktra przybliya si ywo, i pokaza jej
kartk. Potem doda guchym gosem:
Prdko! Dawajcie drabin! Zostawmy szperk w puapce i bierzmy nogi za pas.
Jak to? Nie skrcimy mu przedtem karku? zapytaa ona.
Nie ma czasu.
Ale ktrdy? odezwa si Urwipoe.
Oknem odpowiedzia Thnardier. Skoro Eponina rzucia kamie przez okno, to znaczy,
e z tej strony domu nie otoczyli. Zamaskowany brzuchomwca pooy na ziemi swj ogromny
klucz, wznis w gr obie rce i klasn trzykrotnie, nie mwic ani sowa. By to jakby znak
alarmu dla zaogi okrtu; zoczycy trzymajcy winia pucili go; w mgnieniu oka drabina
sznurowa zostaa wyrzucona za okno i silnie przytwierdzona do futryny dwoma elaznymi
hakami.
Wizie nie zwraca uwagi na to, co si dziao dokoa. Wyglda, jakby marzy albo si
modli.
Gdy tylko drabina bya umocowana, Thnardier zawoa:
Chod, kobieto! I rzuci si ku oknu.
Ale kiedy mia ju przeoy nog przez parapet, Urwipoe schwyci go gwatownie za
konierz:
O, nie, stary cwaniaku, ty wyjdziesz ostatni!
Ostatni! zawyli chrem wszyscy bandyci.
Jestecie dzieci rzek Thnardier tracimy czas, a te psy ju nam nastpuj na pity.
No to cignijmy losy, kto pierwszy! rzek jeden z bandytw.
Thnardier zawoa:
Czycie dostali bzika? Co za kupa idiotw! Traci czas, losowa! Jak wolicie, na wzeki
czy na somki, co? Albo wypisa nazwiska i wrzuci w czapk?...
Moe chcecie w mj kapelusz? odezwa si gos od progu.
Wszyscy si odwrcili. By to Javert.
Trzyma w rku kapelusz i nadstawia go z umiechem.

94
Trzeba by zawsze zaczyna od aresztowania ofiar

Javert z nadejciem nocy rozstawi swoich ludzi i sam stan na czatach za drzewami w
pobliu ulicy Gobelinw, ktra si znajduje na wprost rudery Gorbeau, po drugiej stronie
bulwaru. Na pocztek otworzy swj mieszek, eby schwyta do niego dziewczyny pilnujce
przystpu do spelunki. Ale upolowa tylko Anzelm. Eponiny nie byo na stanowisku; znika i nie
mg jej zapa. Nastpnie Javert zaczai si znowu, czekajc na umwiony znak. Przejedajca
i odjedajca doroka bardzo go zaniepokoia. Wreszcie zniecierpliwi si i pewny, e tam si
znajdowao gniazdo, pewny zdobyczy, gdy pozna wrd wchodzcych kilku bandytw,
zdecydowa si wej nie czekajc wystrzau.
Pamitamy, e mia klucz Mariusza.
Zjawi si w sam por.
Przeraeni bandyci chwycili znowu za bro, ktr rozrzucili po caej izbie, chcc ucieka.
Szybciej ni w mgnieniu oka tych siedmiu ludzi o tak przeraajcej powierzchownoci stano
rami przy ramieniu w obronnej postawie, jeden ze swoim toporem, drugi z kluczem, trzeci z
pak, inni z noycami, obcgami i motami, Thnardier z noem w garci. Thnardierowa
porwaa ogromny kamie brukowy, ktry lea koo okna i suy jej crkom za taboret.
Javert woy kapelusz na gow i zrobi dwa kroki w gb izby, z rkami skrzyowanymi na
piersi, z lask pod pach i szpad w pochwie.
Spokojnie! rzek. Nie wyjdziecie oknem, wyjdziecie drzwiami. Tak bdzie zdrowiej.
Was jest siedmiu, nas pitnastu. Po co si mamy bra za by jak chopi z Owernii. Bdmy
grzeczni.
Urwipoe wyj pistolet spod bluzy i wsun go w do Thnardiera, szepczc mu na ucho:
To Javert. Nie miem do niego strzeli. Odwaysz si?
No chyba! odpowiedzia Thnardier.
To strzelaj!
Thnardier wzi pistolet i wycelowa w Javerta. Javert, stojcy o trzy kroki, spojrza mu
bystro w oczy i powiedzia tyle tylko:
Lepiej nie strzelaj, spali ci na panewce.
Thnardier nacisn kurek. Spalio.
Przecie ci mwiem! rzek Javert. Urwipoe rzuci mu swoj maczug pod nogi.
Jeste cesarzem diabw! zawoa. Poddaj si.
A wy? zapyta Javert pozostaych bandytw.
Odpowiedzieli:
My te.
Javert odezwa si spokojnie:
Tak, to dobrze; wiedziaem, e bdziecie grzeczni.
Prosz tylko o jedn rzecz rzek Urwipoe. eby mi pozwolono mie tyto przez ten
czas, kiedy bd w ciupie.
Zgoda rzek Javert.
Odwrci si i zawoa:
Teraz wejdcie!
Na wezwanie Javerta do izby wtargna gromada andarmw z goymi szablami w rku i
policjantw uzbrojonych w kastety i paki. Bandytw skrpowano. W izbie zrobio si ciemno od

95
tego toku, sabo owietlonego jedn wiec.
Wszystkim obrczki! zawoa Javert.
Zblicie si troch! krzykn gos, ktry nie by gosem mskim, ale o ktrym nikt nie
mgby powiedzie: to gos kobiety.
Thnardierowa schronia si w kcie koo okna i ona to wanie wydaa ten ryk.
Policjanci i andarmi cofnli si.
Zrzucia szal, na gowie miaa kapelusz; m, skulony za ni, chowa si prawie pod szalem;
Thnardierowa przykrywaa go swoim ciaem i obiema rkami wznoszc nad gow kamie,
chwiaa si jak olbrzymka, ktra ma cisn ska.
Wszyscy cofnli si w stron korytarza. Porodku izby utworzya si dua wolna przestrze.
Thnardierowa spojrzaa na bandytw, ktrzy dali si skrpowa, i mrukna gosem
gardowym i ochrypym:
Tchrze!
Javert umiechn si i posun w kierunku wolnej przestrzeni, z ktrej Thnardierowa nie
spuszczaa oczu.
Nie zbliaj si! Precz, bo ci zmiad! krzykna.
Ale grenadier rzek Javert. Matko, masz brod jak mczyzna, za to ja mam pazurki jak
kobieta.
I znw posun si naprzd.
Thnardierowa, rozczochrana i przeraajca, rozstawia nogi wygia si do tyu i
nieprzytomnie rzucia kamie na gow Javert Javert schyli si. Kamie przeszed ponad nim,
uderzy o mur w gbi, odrywajc duy kawa wapna, i rykoszetowa od ciany do ciany po izbie
na szczcie prawie pustej, a upad martwy u ng Javerta.
W tej samej chwili Javert podszed do maonkw Thnardieir. Pooy swe wielkie donie,
jedn na ramieniu ony, drug na gowie ma.
Obrczki! krzykn.
Tum andarmw i policjantw wszed z powrotem i w kilka chwil rozkaz Javerta by
wykonany.
Thnardierowa, zamana, popatrzya na zwizane rce, swoje i ma, upada na podog i
zawoaa z paczem:
Moje crki!
Siedz w kozie odpar Javert.
Tymczasem policjanci spostrzegli pijaka upionego za drzwiami i potrzsali nim. Obudzi si
mamroczc:
Skoczone, Jondrette?
Tak odpowiedzia Javert.
Szstka zwizanych bandytw zachowaa jeszcze swj wygld upiorw; trzech o twarzach
czernionych, trzech w maskach.
Zostacie zamaskowani rzek Javert.
I dokonujc ich przegldu spojrzeniem Fryderyka II na paradzie w Poczdamie, rzek do trzech
zdunw:
Jak si masz, Urwipoe? Jak si masz, Brujon? Jak si masz, Dwa Miliardy?
Potem, Zwracajc si ku trzem bandytom w maskach, rzek do czowieka z toporem:
Jak si masz, Gueulemer?
A do czowieka z pak:
Jak si masz, Babet?
I do brzuchomwcy:

96
Uszanowanie, Claquesous.
W tej chwili spostrzeg winia zoczycw, ktry od chwili wejcia policji nie odezwa si
ani sowem, sta tylko ze spuszczon gow.
Rozwicie tego pana rzek Javert i niech nikt std nie wychodzi.
Powiedziawszy to rozsiad si wadczo za stoem, na ktrym staa wieca i przybory do
pisania, wyj z kieszeni papier stemplowy i zacz spisywanie protokou.
Napisawszy kilka zda niezmiennej formuy wstpnej, podnis oczy.
Prosz tu naprzd tego pana rzek ktrego ci panowie skrpowali.
Agenci rozejrzeli si po izbie.
No co? spyta Javert. Gdzie on jest?
Wizie zoczycw, pan Biay, pan Urban Fabre, ojciec Urszuli albo Skowronka, znik.
Drzwi byy strzeone, ale okna nikt nie pilnowa. Kiedy Javert pisa, odwizany skorzysta z
zamtu, zamieszania, toku, ciemnoci w chwili kiedy uwaga nie bya zwrcona na niego
wyskoczy oknem.
Jeden z agentw pobieg do okna i spojrza. Nie byo ju wida nikogo. Sznurowa drabina
jeszcze draa.
Niech ci diabli! mrukn Javert przez zby. Ten musia by najlepszy!

97
Cz czwarta

IDYLLA NA ULICY PLUMET


I EPOPEJA
NA UL. W. DIONIZEGO

98
Rozdzia pierwszy

KILKA STRON HISTORII

Dobrze skrajane

1831 i 1832 dwa lata, ktre wi si bezporednio z rewolucj lipcow, nale do


najbardziej znamiennych i osobliwych momentw historii. Owe dwa lata, pord lat
poprzedzajcych je i nastpujcych po nich, s jak dwie gry. Maj one rewolucyjn wielko.
Wida tam przepaci. Warstwy spoeczne, same fundamenty cywilizacji, masywny blok
naoonych na siebie i mocno powizanych interesw, wielowiekowe kontury starej formacji
francuskiej pojawiaj si tu i nikn wrd burzliwych obokw namitnoci, systemw i teorii.
Te pojawienia si i znikania nazwano oporem i ruchem. Chwilami przewieca przez nie prawda,
to wiato ludzkiej duszy.
Ta godna uwagi epoka jest dostatecznie zamknita i zaczyna dostatecznie si od nas oddala,
eby mona byo ju teraz uchwyci jej gwne linie.
A wic sprbujmy.
Epoka Restauracji bya jedn z tych faz przejciowych, trudnych do scharakteryzowania, w
ktrych jest znuenie, szum, gwar, senno, zamieszanie okresw, ktre po prostu oznaczaj
przybycie wielkiego narodu na miejsce postoju.
Dynastia Burbonw sdzia, e ma korzenie, poniewa bya przeszoci. Mylia si: bya
czci przeszoci, ale ca przeszoci bya Francja. Korzenie spoeczestwa francuskiego
tkwiy nie w Burbonach, lecz w narodzie. Te niezbadane a ywotne korzenie nie tworzyy
bynajmniej praw jednej rodziny, ale histori caego narodu. Znajdoway si one wszdzie, tylko
nie pod tronem.
Dynastia Burbonw bya dla Francji wspaniaym i krwawym wzem jej historii, ale nie bya
ju zasadniczym czynnikiem jej przeznaczenia i nieodzown podstaw jej polityki. Mona byo
obej si bez Burbonw; obywano si bez nich przez dwadziecia dwa lata; cigo zostaa
przerwana nie domylali si tego. Nigdy jeszcze, jak daleko siga pami historii, monarchowie
nie byli tak lepi wobec faktw i wobec tej czstki boskiej wadzy, ktr fakty zawieraj w sobie
i gosz. Nigdy jeszcze to przyziemne prawo, ktre nazywa si prawem krlw, nie zaprzeczao
w takim stopniu prawu z gry.
Oto kapitalny bd, ktry doprowadzi t rodzin do naruszenia gwarancji oktrojowanych w
roku 1814, ustpstw, jak je ona nazywaa. Rzecz smutna! Co ona nazywaa swoimi ustpstwami,
to byy nasze zdobycze; co nazywaa naszymi uroszczeniami, to byy nasze prawa.
Kiedy wedug jej mniemania nadesza stosowna godzina. Restauracja, uwaajc, e

99
zwyciya Bonapartego i zapucia korzenie w kraju, to znaczy wierzc w swoj si i w swoj
trwao, nagle powzia decyzj i zaryzykowaa uderzenie. Pewnego poranka stana twarz w
twarz z Francj i podniesionym gosem odmwia praw zbiorowych i praw indywidualnych,
odmwia narodowi suwerennoci i obywatelowi wolnoci. Innymi sowy, zaprzeczya narodowi
praw do tego, co go czynio narodem, a obywatelowi do tego, co go czynio obywatelem.
Oto jest to synnych aktw, ktre nazwano ordonansami lipcowymi.
Restauracja upada.
Rewolucja lipcowa jest triumfem prawa obalajcego fakt. Rzecz to wspaniaa.

le zszyte

Rewolucja roku 1830 prdko si zatrzymaa.


Kiedy rewolucja osiada na mielinie, ludzie zrczni rozbieraj okrt na kawaki.
Jeeli wierzy ludziom zrcznym, takie rewolucje, jak lipcowa, to przecite arterie; trzeba je
co rychlej podwiza. Prawo, proklamowane ze zbytni wspaniaoci, wywouje wstrzsy. Gdy
przeto prawo zostaje wreszcie umocnione, trzeba wzmocni pastwo. Po zapewnieniu wolnoci
trzeba pomyle o wadzy.
Wedug tych politykw, dostatecznie pomysowych, eby wygodnym dla nich fikcjom
naoy mask koniecznoci, pierwsz potrzeb narodu po rewolucji, gdy w nard stanowi
cz kontynentu monarchicznego, jest wynalezienie sobie dynastii. W ten sposb, powiadaj,
bdzie on mia zapewniony pokj po rewolucji, to znaczy czas konieczny do opatrzenia ran i
odbudowania domu. Dynastia kryje rusztowania i zastania szpitale.
Domy krlewskie podobne s do owych indyjskich drzew figowych, ktrych kada ga,
schylajc si a do ziemi, zapuszcza w niej korzenie i sama staje si drzewem. Kada ga moe
sta si dynasti. O ile tylko schyli si a do ludu.
Taka jest teoria ludzi zrcznych.
Oto, na czym polega ich wielka umiejtno wydoby ze zwycistwa ton katastrofy, eby ci,
ktrym ono suy, te si zlkli, zaprawi strachem krok postawiony naprzd, przeduy lini
rozwoju do punktu, gdzie postp zwalnia biegu, osabi barw jutrzenki, potpi i przytumi
arliwy entuzjazm, obci ostre krawdzie i pazury, zatka wat fanfary, obandaowa prawo,
owin flanel i prdko pooy do ka olbrzyma, ktremu na imi lud, trzyma na diecie jego
zbyt bujne zdrowie, wmwi Herkulesowi, e jest rekonwalescentem, rozmieni przeom na
drobne zarzdzenia, umysom spragnionym ideau da ten nektar, ale pomieszany z zikami,
pilnowa, eby nic si za dobrze nie udao, naoy na rewolucj abaur.
Rok 1830 wypraktykowa t metod, zastosowan ju przez Angli w roku 1688.
Pauperyzm, proletariat, pace, szkolnictwo, system karny, prostytucja, los kobiety, bogactwo,
ndza, produkcja, spoycie, rozdzia dbr, wymiana, pienidz, kredyt, prawo kapitau, prawo
pracy wszystkie te zagadnienia pitrzyy si nad spoeczestwem; straszliwe brzemi.
Zaledwie dwadziecia miesicy upyno od rewolucji lipcowej, a rok 1832 otwiera si pod
znakiem niebezpieczestwa i groby.
Rok 1830 jest rewolucj, ktra zatrzymaa si w poowie drogi. Postp poowiczny, niby
prawo. Ot logika nie uznaje pojcia mniej wicej, zupenie tak samo, jak soce nie uznaje
wiecy.

100
Kto zatrzymuje rewolucje w poowie drogi? Buruazja.
Dlaczego?
Dlatego e buruazja to interes, ktry doszed do skutku.
Wczoraj by apetyt, dzi jest jego zaspokojenie, jutro bdzie syto.

Fakty, z ktrych historia si rodzi,


ale ktrych nie chce zna

Pod koniec kwietnia sytuacja zaostrzya si. Od roku 1830 poczwszy, tu i wdzie zdarzay si
drobne lokalne rozruchy, szybko tumione, ale odradzajce si znami wielkiego podziemnego
poaru. Dojrzewao co strasznego. Daway si dostrzec niewyrane jeszcze i sabo owietlone
zarysy moliwej rewolucji.
Gorczka rewolucyjna rosa. aden punkt Parya ani Francji nie by od niej wolny. Arteria
pulsowaa wszdzie. Jak bony, ktre powstaj z pewnych stanw zapalnych i tworz si w ciele
ludzkim, sie tajnych towarzystw zaczynaa si rozprzestrzenia po kraju. Z jawnego i tajnego
jednoczenie Stowarzyszenia Przyjaci Ludu powstao Stowarzyszenie Praw Czowieka.
Ze Stowarzyszenia Praw Czowieka wyszo Stowarzyszenie Czynu. Byli to niecierpliwi,
ktrzy si odczali i biegli przodem. Inne stowarzyszenia czyy si w wielkie organizacje
centralne. Sekcyjni nie mogli poradzi sobie z napywem nowych czonkw.
Wyraniej ni w jakimkolwiek innym zgrupowaniu ludnoci dawaa si odczu ta sytuacja na
przedmieciu w. Antoniego. Tu by punkt bolesny.
To stare przedmiecie, zaludnione jak mrowisko, pracowite, odwane i gniewne jak ul, drao
w oczekiwaniu i pragnieniu rozruchw. Wszystko si tam burzyo, nie przerywajc pracy. Nic
nie moe da wyobraenia o jego ywym i pospnym wygldzie. S na tym przedmieciu
wstrzsajce rozpacze ukryte pod dachami mansard; s tam take inteligencje pomienne i
niepospolite. Skrajna rozpacz i szczyt inteligencji daj poczenie szczeglnie niebezpieczne.
W roku 1793, zalenie od tego, czy idea wiszca w powietrzu bya dobra lub za, zalenie od
tego, czy by dzie fanatyzmu czy te entuzjazmu, z przedmiecia w. Antoniego wyruszay
dzikie legiony albo bandy heroiczne.
Naprzeciwko tych ludzi dzikich, przyznajemy to, i strasznych, ale dzikich i strasznych w imi
dobra, s inni ludzie, umiechnici, haftowani, zoceni, pokryci wstkami i orderami, w
jedwabnych poczochach, w biaych piropuszach, w tych rkawiczkach, w lakierowanych
trzewikach, ktrzy siedzc koo marmurowego kominka, przy stole obitym aksamitem, agodnie
nalegaj na utrzymanie i zachowanie przeszoci, redniowiecza, prawa boskiego, fanatyzmu,
ciemnoty, niewolnictwa, kary mierci, wojny i grzecznie, pgosem sawi szabl, stos i szafot.
My, gdybymy musieli wybiera midzy barbarzycami cywilizacji i cywilizowanym
barbarzystwem, wybralibymy barbarzycw.
Ale, dziki niebu, moliwy jest i inny wybr. Nie ma koniecznoci rzucenia si w przepa,
czy to w przd, czy w ty. Ani despotyzmu, ani terroryzmu. Chcemy postpu po agodnym
zboczu.

101
Rozdzia drugi

EPONINA

Skowronkowe Pole

Mariusz by wiadkiem niespodziewanego zakoczenia zasadzki, na ktrej lad sam


naprowadzi Javena; ale zaledwie Javert opuci ruder, zabierajc ze sob winiw w trzech
dorokach, Mariusz wymkn si z domu. Bya zaledwie dziewita. Uda si do Courfeyraca.
Courfeyrac nie by ju owym niefrasobliwym mieszkacem dzielnicy aciskiej; osiad przy ulicy
Szklarskiej z powodw politycznych; leaa ona w dzielnicy, ktr upodobay sobie wczesne
powstania. Mariusz rzek do Courfeyraca: Przychodz do ciebie na noc. Courfeyrac
wycign z ka jeden materac (mia ich dwa), rozoy na ziemi i rzek: Su ci.
Nazajutrz o sidmej rano Mariusz wrci do rudery, zapaci komorne i drobne nalenoci
matce Burgon, zaadowa na rczny wzek swoje ksiki, ko, st, komod i dwa krzesa, po
czym odjecha, nie zostawiajc adresu, i kiedy Javert tego jeszcze ranka wrci, by wypyta go o
wypadki poprzedniego wieczora, zasta tylko matk Burgon, ktra odpowiedziaa:
Wyprowadzi si!
Stara jejmo bya pewna, e Mariusz mia co wsplnego ze zodziejami schwytanymi
wieczorem: Kto by pomyla? wykrzykiwaa u strek w ssiedztwie. Takie to mode,
wygldao jak panienka!
Mariusz wyprowadzi si tak szybko z dwch powodw. Przede wszystkim budzi w nim
zgroz ten dom, w ktrym z tak bliska i z ca ohyd i okropnoci szczegw widzia szpetot
spoeczn, szkaradniejsz jeszcze moe od zego bogacza: zego ndzarza. Po wtre, nie chcia
by wmieszany w spraw sdow, do ktrej prawdopodobnie doj miao, bo nie chcia
wiadczy przeciw Thnardierowi.
Javert sdzi, e modzieniec, ktrego nazwiska nie zapamita, zlk si i uciek, a moe i w
ogle nie wrci do domu w czasie zasadzki; stara si jednak odszuka go, ale nadaremnie.
Upyn miesic, potem drugi. Mariusz wci mieszka u Courfeyraca. Dowiedziawszy si od
pocztkujcego adwokata, czstego bywalca poczekalni sdowej, e Thnardier siedzi, co
poniedziaek skada dla niego w kancelarii wizienia La Force pi frankw.
Poniewa wyczerpa swe zasoby, poycza te pi frankw od Courfeyraca. Pierwszy raz w
yciu poycza pienidze. Regularna przesyka piciu frankw bya podwjn zagadk dla
Courfeyraca, ktry je dawa, i dla Thnardiera, ktry je odbiera. Do kogo to idzie? myla
Courfeyrac. Skd to przychodzi? zapytywa si Thnardier.
Mariusz by zreszt zdruzgotany. Wszystko znowu zapado jak w przepa. Nie widzia nic

102
przed sob; ycie jego znowu otoczya tajemnica, w ktrej bdzi po omacku. Na chwil ujrza z
bliska w tej ciemnoci ukochan dziewczyn i starca wygldajcego na jej ojca, nieznane istoty,
ktre pochony wszystkie jego myli i stay si jego jedyn nadziej na tym wiecie; a kiedy ju
zdawao mu si, e je chwyta, podmuch unis te cienie. Ani jedna iskierka pewnoci i prawdy
nie wytrysa, ze straszliwego wstrzsu. Wszelkie domysy byy prne. Nie zna ju nawet
imienia, cho sdzi, e je zdoby. Na pewno to ju nie Urszula. A Skowronek to przezwisko. A
co myle o starcu? Czy rzeczywicie ukrywa si przed policj? Przypomnia sobie robotnika o
biaych wosach, ktrego spotka w okolicy Inwalidw. Cakiem moliwe, e w robotnik i pan
Biay byli t sam osob. A wic si przebiera? Czowiek ten by i bohaterski, i podejrzany.
Dlaczego nie wzywa pomocy? Dlaczego uciek? By czy te nie by ojcem dziewczyny? Na
koniec bye w istocie czowiekiem, ktrego Thnardier zdawa si pozna? Czy Thnardier
mg si omyli? Ile nierozwizalnych zagadek! Wszystko to, co prawda, nie umniejszao
anielskiego uroku dziewczyny z Ogrodu Luksemburskiego. Smutek przejmujcy; Mariusz mia w
sercu wielk mio, a na oczach noc. Cae jego ycie streszczao si teraz w sowach: Zupena
niepewno w nieprzeniknionym mroku. Zobaczy j, zobaczy wci jeszcze do tego
wzdycha, ale ju si tego nie spodziewa.
Na domiar nieszczcia wrcia ndza. Czu jej lodowate tchnienie przy sobie i za sob. Jego
udrka dawno ju odzwyczaia go od pracy, a nic niebezpieczniejszego jak przerwana praca; jest
to znikajce przyzwyczajenie. atwo je porzuci, trudno odzyska.
A dnie upyway, nie przynoszc nic nowego. Zdawao mu si tylko, e ponura przestrze,
ktra mu pozostaa do przebycia, skraca si z kad chwil. Zdawao mu si, e ju widzi
wyranie stromy brzeg bezdennej przepaci.
Jak to powtarza sobie wic jej przedtem nie zobacz?
Kto pjdzie w gr ulicy w. Jakuba, minie rogatk i dotrze, idc pewien czas lew stron
starego bulwaru wewntrznego, do ulicy Sante, a potem Glacire, ten, nie dochodzc do rzeczuki
Gobelinw, znajdzie si na czym w rodzaju pola, ktre w dugim i jednostajnym pasie bulwarw
paryskich jest jedynym miejscem, gdzie Ruysdal miaby ochot usi.
Tam spotyka przechodnia nie dajca si okreli aura wdziku, zielona czka przecita
sznurami, na ktrych wiatr suszy szmaty, stara ferma ogrodnicza, zbudowana w czasach Ludwika
XIII, z wysokim dachem o dziwacznie rozmieszczonych mansardach, walce si ogrodzenia,
troch wody midzy topolami, kobiety, miechy, gosy; na horyzoncie Panteon, drzewo przy
Instytucie Guchoniemych, Val-de-Grce, czarny przysadzisty, fantastyczny, mieszny i
wspaniay, a w gbi surowe prostoktne wiee katedry Notre-Dame.
Poniewa to miejsce warte jest widzenia, wic nikt tam nie chodzi. Od czasu do czasu tylko
przejedaj obok wozy. Zdarzyo si kiedy, e Mariusz w samotnej przechadzce zaszed na t
k koo tej wody. Wyjtkowo tego dnia kto szed po bulwarze. Mariusz, uderzony pdzikim
urokiem miejsca, zapyta przechodnia:
Jak si nazywa ten zaktek?
Przechodzie odpowiedzia:
To Skowronkowe Pole.
I doda:
Tu Ulbach zabi pasterk z Ivry.
Ale po sowie Skowronkowe Mariusz nic ju nie sysza. Kiedy czowiek jest rozmarzony,
lada sowo moe nagle wprowadzi ducha w stan jak gdyby stenia. Caa myl zgszcza si
nagle wok jednej idei i niezdolna jest do przyjmowania innych wrae. Skowronek, byo to
imi, ktre w gbinach melancholii Mariusza zajo miejsce Urszuli.
Ach! pomyla machinalnie, z brakiem logiki waciwym tego rodzaju wewntrznym gosom

103
na stronie to jej pole. Tu dowiem si, gdzie mieszka.
Skojarzenie to byo niedorzeczne, ale nieodparte.
I zacz codziennie przychodzi na to Skowronkowe Pole.

Zbrodnie rodzce si w wylgarni wiziennej

Triumf Javerta w ruderze Gorbeau zdawa si zupeny, ale takim nie by. Najprzd co go
najbardziej martwio nie uwizi winia. Jeeli ten, kogo zabijaj, ucieka, staje si bardziej
podejrzany ni zabjca; w osobnik, tak cenny up dla bandytw, byby prawdopodobnie nie
mniej podan zdobycz dla wadzy.
Poza tym umkn Javertowi Montparnasse. Wypadao czeka innej sposobnoci, eby zowi
tego szataskiego fircyka. W istocie Montparnasse, spotkawszy Eponin stojc na warcie pod
drzewami bulwaru, zabra j stamtd, bo wola bawi si w kochanka z crk ni w rakarza z
ojcem. Dobrze na tym wyszed. By wolny. Co do Eponiny, Javert przyapa j wprawdzie, ale
mizerna to bya pociecha. Eponina dostaa si do wizienia Magdalenek, gdzie siedziaa
Anzelma. Na koniec, w drodze z rudery Gorbeau do wizienia La Force, zagin jeden z
gwnych aresztowanych, Claquesous. Czy stopnia w ciemnoci jak patek niegu w wodzie?
Czy by w tajnym porozumieniu z agentami? Jakkolwiek rzecz si miaa, Claquesous ju si nie
odnalaz. Javert by tym bardziej rozgniewany ni zdziwiony.
Co do Mariusza, mazgaja-adwokata, ktry prawdopodobnie stchrzy, a ktrego nazwiska
nie pamita, Javert mao si o niego troszczy. Zreszt adwokata zawsze jako mona odszuka.
Tylko czy naprawd by adwokatem?
Rozpoczo si ledztwo.
Sdzia ledczy uzna za stosowne, eby jednego z czonkw bandy Kociej apy nie
zamyka w osobnej celi, mia bowiem nadziej, e si zdradzi w rozmowie. Tym winiem by
Brujon, kudaty opryszek z ulicy Maego Bankiera. Pozwolono mu chodzi po podwrzu Karola
Wielkiego i dozorcy mieli na niego baczne oko.
Zodzieje nie przerywaj pracy, gdy si znajduj w rku sprawiedliwoci. Taka drobnostka nie
jest dla nich przeszkod. Mona wizieniu za zbrodni i rozpoczyna now zbrodni. S to
artyci, ktrzy chocia posali obraz na wystaw, niemniej gorliwie pracuj u siebie nad nowym
dzieem.
Brujon wyda si w wizieniu zupenie ogupiay. Niekiedy caymi godzinami sta na
podwrzu Karola Wielkiego przed okienkiem kantyny i jak idiota patrzy na brudny cennik,
ktrego pocztek opiewa: Czosnek 62 centymy, a koniec: Cygaro 5 centymw. Albo te
cay czas dra, szczka zbami, mwi, e ma gorczk, i zapytywa, czy wrd dwudziestu
omiu ek na sali jedno jest wolne.
Pewnej nocy, kiedy dozorca, pilnujcy sypialni na dole w Nowym Gmachu, wrzuca swj
kasztan dc skrzynki uywano tego sposobu dla upewnienia si, e dozorcy cile wykonuj
sub; co godzina jeden kasztan musia wpada do skrzynki w kadej sypialni ot dozorca w
zobaczy przez judasza, e Brujon, siedzc w ku, pisa co przy wietle lampki. Dozorca
wszed, wsadzono Brujona na miesic do osobnej celi, ale nie znaleziono tego, co napisa. Policja
niczego si wicej nie dowiedziaa.
To tylko jest pewne, e nazajutrz z podwrza Karola Wielkiego na ssiednie podwrze

104
wizienne, ponad piciopitrowym gmachem, ktry je przedziela, zosta przerzucony
posaniec.
Winiowie nazywaj posacem misternie ugniecion gak chleba. Gaka pada na podwrze;
kto j podniesie, ten j otwiera i znajduje bilecik adresowany do jednego z winiw. Jeli
znajduje j wizie, oddaje wedug adresu, jeli dozorca wizienny lub jeden z winiw
tajemnie zaprzedanych, ktrych w wizieniach nazywaj baranami, a na galerach lisami,
bilet zostaje zaniesiony do kancelarii i oddany policji.
Tym razem posaniec doszed swego przeznaczenia, chocia ten, do ktrego by
adresowany, w tej chwili siedzia zamknity w osobnej celi. Adresatem by sam Babet, jeden z
czterech hersztw bandy Kociej apy.
Posaniec zawiera zwinity papier, na ktrym napisane byy te sowa: Babet. Jest robota na
ulicy Plumet. Kraty od ogrodu. To wanie napisa Brujon owej nocy.
Pomimo wcibskoci dozorcw i dozorczy Babet znalaz sposb, eby przesa bilecik
Brujona z La Force do wizienia Salptrire, gdzie bya zamknita jedna z jego przyjaciek.
Dziewczyna z kolei przesaa bilet swej znajomej imieniem Magnon, uwanie obserwowanej
przez policj, ale jeszcze nie aresztowanej. Magnon miaa z rodzin Thnardier stosunki, ktre
opiszemy pniej i odwiedzajc Eponin moga utrzymywa czno midzy Salptrire a
Magdalenkami.
Wanie w owym czasie, z braku dowodw, crki Thnardiera, Eponina i Anzelma, zostay
wypuszczone na wolno.
Kiedy Eponina wysza, Magnon, czekajc na ni pod bram Magdalenek, oddaa bilet Brujona
do Babeta i polecia wyjani spraw.
Eponina udaa si na ulic Plumet, odnalaza kraty i ogrd, przyjrzaa si domowi, ledzia,
szpiegowaa i po kilku dniach zaniosa Magnon sucharek, ktry Magnon oddaa kochance Babeta
w Salptrire. Sucharek w mrocznej symbolice zodziejskiej znaczy: Nic z tego.
Po upywie niecaego tygodnia, kiedy Babet i Brujon spotkali si na podwrzu, jeden idc na
ledztwo, a drugi z niego wracajc: No i co zapyta Brujon ulica P? Sucharek
odpowiedzia Babet.
Tak zosta poroniony zarodek zbrodni, ktry spodzi Brujon w wizieniu La Force.
Poronienie to jednak pocigno za sob nastpstwa nie majce nic wsplnego z programem
Brujona. Zobaczymy jakie.
Nieraz mylc, e si zadzierzga jedn ni, nawizuje si drug.

Duch nawiedza pana Mabeuf

Mariusz nie chodzi ju do nikogo, niekiedy tylko zdarzao mu si spotka z ojcem Mabeuf.
Gdy Mariusz z wolna zstpowa po ponurych stopniach, ktre by mona nazwa schodami
piwnicy prowadzcymi do ciemnoci, gdzie nad gow sycha chodzcych szczliwcw, pan
Mabeuf take spada coraz niej.
Flory okolic Cauteretz nikt zgoa nie kupowa. Dowiadczenia z indygo nie udaway si w
maym ogrdku dzielnicy Austerlickiej, le wstawionym na dziaanie soca. Pan Mabeuf mg
tam hodowa tylko kilka rzadkich kwiatw, lubicych cie i wilgo. Jednake nie traci odwagi.
Dosta kawaek Ogrodu Botanicznego, w dobrym miejscu, i tam wasnym kosztem robi prby

105
z indygo. Na to zastawi w lombardzie pyty swojej Flory. niadanie ograniczy do och jaj, z
ktrych jedno ustpowa starej sucej, od pitnastu miesicy nie biorcej pensji. Czsto
niadanie byo caodziennym pokarmem. Cay dzie pracowa przy zagonie indygo, a wieczorem
wraca do siebie polewa kwiaty w ogrodzie i czyta ksiki. Pan Mabeuf mia wwczas okoo
osiemdziesiciu lat.
Jednego wieczora mia osobliwe widzenie.
Wrci do domu jeszcze za dnia. Matka Plutarch, podupadszy na siach, zachorowaa i
pooya si do ka. Na obiad ogryz ko na ktrej byo troch misa, przeksi kawakiem
chleba znalezionym w kuchni i usiad na obalonym supku kamiennym, ktry w ogrodzie
zastpowa awk.
Pan Mabeuf zacz kartkowa i czyta, z pomoc okularw, dwie ksiki, ktre byy jego
namitnoci, a nawet, rzecz wikszej wagi w jego wieku, absorboway go. Nie przerywajc
lektury, sponad ksiki, ktr trzyma w rku, spoglda na swoje roliny, a wrd nich na
olbrzymi rododendron, ktry by jego pociech. By to czwarty dzie suszy, wiatru i spiekoty,
bez jednej kropli deszczu; giy si odyki, pochylay pczki, opaday licie, wszystkie roliny
musiay by podlane; szczeglnie rododendron by smutny. Ojciec Mabeuf nalea do ludzi, dla
ktrych roliny maj dusz. Starzec pracowa cay dzie na swym zagonie indygo i by zupenie
wyczerpany, podnis si jednak, pooy ksiki na awce, i pochylony, chwiejc si na nogach,
poszed a do studni, lecz kiedy uj acuch, nie mg nawet pocign na tyle, eby go
odczepi. Wtedy odwrci si i ku niebu, ktre wypeniao si gwiazdami, wznis wzrok peen
przeraenia.
Wieczr mia t dziwn pogod przygniatajc cierpienia ludzkie jak ponur i wieczn
radoci. Noc zapowiadaa si rwnie sucha jak dzie.
Wszdzie gwiazdy! pomyla starzec. Ani jednej chmurki, ani kropli wody!
I gowa jego, podniesion na chwil, spada na piersi.
Podnis j jeszcze i spojrza w niebo, szepczc:
Przez lito, cho kropelk rosy!
Raz jeszcze pocign acuch w studni, daremnie.
W tej chwili usysza gos mwicy:
Ojcze Mabeuf, chce pan, to podlej ogrd.
Jednoczenie co zaszelecio koo potu, jak gdyby przechodzio tamtdy jakie dzikie
zwierz, i starzec zobaczy wychodzc z zaroli chud posta, ktra stana przed nim i
spojrzaa na miao. Wygldao to rwnie na ludzk istot, jak na widmo wylge w mroku.
Nim ojciec Mabeuf, atwo si lkajcy, zdoa odpowiedzie swko, ju ta istota, z dziwn
szybkoci poruszajca si w cieniu, zdja acuch z haka, zanurzya i wycigna wiadro,
napenia konewk i poczciwiec patrzy z radoci, jak to bosonogie i obdarte widziado
przebiegao klomby, rozlewajc dokoa ycie. Szmer wody padajcej na licie przepenia
zachwytem dusz ojca Mabeuf. Zdawao mu si, e teraz rododendron jest szczliwy.
Wyprniwszy jedno wiadro, dziewczyna wycigna drugie, potem trzecie. Podlaa wszystkie
kwiaty ogrodu.
Tak biegajc po ciekach, przesuwajc si jak czarne widzenie, z rozpuszczonymi na wiatr
kocami podartej chustki, zarzuconej na kociste ramiona, podobna bya do nietoperza.
Gdy skoczya robot, ojciec Mabeuf zbliy si ze zami w oczach i pooy rk na jej czole.
Bg ci pobogosawi rzek. Jeste anioem, bo pielgnujesz kwiaty.
Nie odpowiedziaa. Jestem diabem, ale dla mnie to wszystko jedno.
Starzec, nie czekajc na odpowied ani jej nie syszc zawoa:
Co za szkoda, e jestem taki nieszczliwy i biedny! Nie mog nic dla ciebie zrobi.

106
Owszem, moe pan rzeka.
C takiego?
Powiedzie mi, gdzie mieszka pan Mariusz.
Starzec nie zrozumia.
Jaki pan Mariusz?
Podnis szkliste oczy i zdawa si szuka czego, co uciekao.
Mody czowiek, ktry dawniej tu przychodzi.
Tymczasem pan Mabeuf szuka w pamici.
A, tak... zawoa wiem teraz, o co ci chodzi. Poczekaj! Pan Mariusz... baron Mariusz
Pontmercy, to on! Mieszka... albo raczej ju nie mieszka... Dalibg, nie wiem gdzie. Tak mwic
pochyli si, eby poprawi gazk rododendronu, i doda:
Prawda, teraz sobie przypominam. Czsto przechodzi bulwarem, idc w stron Glaciere.
Ulica Croulebarbe. Skowronkowe Pole. id tamtdy, to go atwo spotkasz.
Gdy pan Mabeuf podnis gow, ju nie byo nikogo; dziewczyna znika.
Ogarn go naprawd strach.
Do licha pomyla gdyby nie to, e ogrd jest podlany, uwierzybym, e to duch.

Zjawa ukazuje si Mariuszowi

Pewnego poranka, w kilka dni po tej wizycie ducha u ojca Mabeuf by to poniedziaek,
dzie piciu frankw, ktre Mariusz poycza od Courfeyraca dla Thnardiera Mariusz woy
pienidze do kieszeni i nim je odnis do kancelarii wizienia, poszed przej si troch, w
nadziei, e po powrocie bdzie mu atwiej pracowa. Co dzie zreszt powtarzaa si ta sama
historia. Po wstaniu z ka zasiada nad ksik i arkuszem papieru, eby zabra si do
tumaczenia; dosta wtedy do roboty przekad na jzyk francuski sawnej ktni Niemcw Gansa i
Savignyego; bra Savignyego, bra Gansa, przeczyta cztery wiersze, prbowa pisa, nie mg,
bo jaka gwiazda stawaa midzy jego oczyma i papierem, i zrywa si z krzesa mwic:
Wyjd. To mnie usposobi do pracy.
I szed na Skowronkowe Pole.
Tu jeszcze wyraniej widzia gwiazd, a daleko sabiej Savignyego i Gansa.
Powraca, usiowa znowu zabra si do pracy i nigdy nie mg; niepodobiestwem byo
zwizanie jakiejkolwiek z pozrywanych nici jego umysu; wwczas mwi: Jutro nie wyjd.
Przeszkadza mi to w pracy. I wychodzi co dzie.
Wicej mieszka na Skowronkowym Polu ni u Courfeyraca. Jego prawdziwy adres brzmia:
bulwar Sante pod sidmym drzewem za ulic Croulebarbe.
Tego ranka porzuci swoje sidme drzewo i usiad na brzegu rzeczki Gobelinw. Wesoe
promienie soneczne igray wrd wieych i penych blasku lici.
Marzy o Niej. Marzenie, stajc si wyrzutem sumienia, spadao na niego bolesnym
ciarem; ze wstydem myla o swoim lenistwie, tym paraliu duszy, ktry ogarnia go coraz
bardziej, i o tej nocy, ktra z kad chwil stawaa si gstsza, zakrywajc mu ju soce.
Nagle usysza sowa:
No! Nareszcie jest!
Podnis oczy i pozna nieszczliw dziewczyn, ktra kiedy przysza do niego, starsz

107
crk Thnardierw, Eponin; teraz wiedzia ju, jak jej na imi. Rzecz dziwna, zbiedniaa i
wyadniaa, cho i jedno, i drugie wydawao si u niej niemoliwe. Dokonaa podwjnego
postpu ku wiatu i ku ndzy. Bya bosa i w achmanach, jak wtedy gdy tak miao wesza do
jego pokoju, ale jej achmany byy o dwa miesice starsze, bardziej dziurawe i brudniejsze. Ten
sam zachrypy gos, to samo pociemniae czoo o skrze spkanej od soca, to samo spojrzenie
ruchliwe, bdne i niepewne. Prcz tego miaa w twarzy ten wyraz lkliwy i aosny, ktry
dodaje do ndzy pobyt w wizieniu.
dba somy i siana tkwiy w jej wosach, nie jak u Ofelii, ktra wpada w obkanie,
zaraziwszy si szalestwem Hamleta, ale po prostu dlatego, e przespaa noc na jakim
stajennym strychu.
Z tym wszystkim bya jednak pikna. Jak gwiazd jeste, o modoci!
Zatrzymaa si przed Mariuszem z odrobin radoci na zsiniaej twarzy i czym, co byo
podobne do umiechu.
Przez chwil zdawao si, e nie moe wydoby z garda ani sowa.
Gdyby pan wiedzia, ile si pana naszukaam! rzeka wreszcie. Wypucili mnie, bo nie
mieli przeciw mnie dowodw, a przy tym jestem jeszcze niepenoletnia. Brakowao mi dwch
miesicy. Ale si pana naszukaam! Cae sze tygodni! Wic pan ju tam nie mieszka?
Nie odpowiedzia Mariusz.
O, rozumiem, z powodu tej historii. Takie hece to nic przyjemnego, wic si pan
wyprowadzi. Ale dlaczego pan nosi taki stary kapelusz? Taki panicz powinien si ubiera
elegancko. Niech pan powie, gdzie pan teraz mieszka?
Mariusz nie odpowiedzia.
O! mwia dalej ma pan w koszuli dziur. Musz j zacerowa.
I znw zacza mwi tonem coraz smutniejszym:
Nie bardzo si pan ucieszy na mj widok?
Mariusz milcza i ona zamilka na chwil, po czym zawoaa:
A gdybym chciaa, tobym tak zrobia, e musiaby si pan ucieszy!
Co? zapyta Mariusz. Co pani chce przez to powiedzie?
O, dawniej mwi mi pan ty! odpara.
No wic, co chcesz przez to powiedzie?
Zagryza usta, zdawaa si waha, jakby w duchu walczya sama z sob. Wreszcie
zdecydowaa si.
Trudno, mniejsza o to. Pan jest smutny, a ja chc, eby pan by zadowolony. Niech mi pan
przyrzeknie, e bdzie si pan mia. Chc, eby si pan rozemia i powiedzia: A to dobrze! To
dobrze! Biedny panie Mariuszu! Przecie pan powiedzia, e mi pan da, co zechc...
Tak! Ale mw w kocu!
Spojrzaa mu gboko w oczy i powiedziaa:
Mam adres!
Mariusz zblad. Wszystka krew spyna mu do serca.
Jaki adres?
Adres, o ktry pan mnie prosi.
I dodaa jakby z wysikiem:
Adres... przecie pan wie?
Tak wybka Mariusz.
Tej panienki!
Wymwiwszy ten wyraz, westchna gboko.
Mariusz zeskoczy z bariery, na ktrej siedzia, i jak szalony porwa j za rk.

108
O, zaprowad mnie! Mw! daj, czego tylko chcesz! Gdzie to?
Niech pan idzie ze mn odpowiedziaa. Nie wiem dobrze, jak si nazywa ta ulica ani
ktry to numer. To jest w zupenie innej stronie, ale dobrze znam ten dom i zaprowadz pana.
Usuna rk i dodaa tonem, ktry by przeszy serce czowieka uwanie j obserwujcego, ale
na Mariuszu, pijanym ze szczcia, nie zrobi najmniejszego wraenia:
Ach, jaki pan jest zadowolony!
Nagle Mariusz zachmurzy si. Schwyci Eponin za rami.
Tylko zaklnij si...
Zakl si? odpara. Co to znaczy? Chce pan, ebym zakla?
I rozemiaa si.
Bo twj ojciec... Przyrzeknij mi, zaklnij si, Eponino. Przysignij, e nie powiesz tego
adresu twojemu ojcu!
Eponina obrcia si ku niemu zdumiona.
Eponino! Skd pan wie, e nazywam si Eponina?
Przyrzeknij mi to, o czym mwi!
Zdawao si, e go nie syszy.
To bardzo mio, e pan mnie nazywa Eponina!
Mariusz wzi j za obie rce.
Ale odpowiedz mi, na mio bosk! Uwaaj, co mwi, przysignij, e nie powiesz ojcu
tego adresu!
Ojcu? rzeka. Ach tak, mojemu ojcu! Moe pan by spokojny. Siedzi. A zreszt, co mnie
obchodzi mj ojciec.
Ale mi nie przyrzekasz! zawoa Mariusz.
Niech pan mnie puci! krzykna parskajc miechem. Jak pan mn trzsie! Tak,
przyrzekam, przysigam! Co mi to szkodzi? Nie powiem adresu mojemu ojcu. Wystarczy? Czy
ju wszystko? O to panu chodzio?
Ani nikomu? zapyta Mariusz.
Ani nikomu.
A teraz rzek Mariusz zaprowad mnie.
W tej chwili?
W tej chwili.
Chodmy. O, jaki zadowolony! powiedziaa.
Po kilku krokach zatrzymaa si.
Za blisko pan idzie za mn, panie Mariuszu. Ja pjd naprzd, a pan niech idzie z daleka,
jakby pan nie szed za mn. Nie trzeba, eby ludzie widzieli, e taki porzdny mody czowiek,
jak pan, idzie z tak kobiet jak ja.
aden jzyk nie potrafi wyrazi tego wszystkiego, co si miecio w sowie kobieta,
wypowiedzianym w tej sytuacji przez to dziecko.
Usza z dziesi krokw i przystana; Mariusz znowu znalaz si przy niej. Nie odwracajc
gowy w jego stron, zapytaa:
A czy pan pamita, e mi pan co obieca?
Mariusz woy rk do kieszeni. Mia tylko pi frankw przeznaczonych dla Thnardiera.
Wyj je i wsun Eponinie do rki.
Otworzya palce i pienidz upad na ziemi. Spojrzaa ponuro na Mariusza i powiedziaa:
Ja nie chc od pana pienidzy.

109
Rozdzia trzeci

DOM NA ULICY PLUMET

Tajemniczy dom

W poowie zeszego wieku pewien prezydent parlamentu paryskiego, ktry mia kochank i
kry si z tym bo w owym czasie wielcy panowie chwalili si swoimi kochankami, a
mieszczanie ukrywali je kaza zbudowa dom na przedmieciu Saint-Germain, w samotnej
ulicy Blomet, ktr dzi nazywaj Plumet, niedaleko miejsca zwanego wwczas Walk
Zwierzt.
By to jednopitrowy dworek; dwa pokoje na parterze, dwa na pierwszym pitrze, na dole
kuchnia, na grze buduar, strych pod dachem, a dokoa ogrd, zamknity od ulicy wysok krat.
Ogrd mia blisko morg. Tyle tylko mogli zobaczy przechodnie; ale za dworkiem byo wskie
podwrko, a w gbi podwrka niski domek o dwch izbach nad piwnic, zbudowany umylnie
na wypadek, gdyby trzeba byo ukry dziecko i mamk. Domek ten czy si ukrytymi i tajemnie
otwieranymi drzwiami z dugim, wskim i krtym korytarzem, wybrukowanym, bez dachu,
poprowadzonym midzy dwoma wysokimi murami; korytarz ten, po mistrzowsku zamaskowany
i jakby zagubiony midzy ogrodzeniami ssiednich posesji, kluczy po zygzakowatej linii ich
granic, wiodc a do drugich take ukrytych drzwi, odlegych o p wierci mili francuskiej od
dworku, prawie w innej dzielnicy miasta, bo w nie zamieszkanym kracu ulicy Babiloskiej.
Tdy to wchodzi pan prezydent, a ci, co go szpiegowali i zauwayli, e pan prezydent
codziennie gdzie tajemniczo znika, nie mogli si domyli, e udajc si na ulic Babilosk,
idzie na ulic Blomet. Dziki zrcznemu kupnu gruntw dowcipny prezydent mg zbudowa to
tajemnicze przejcie u siebie, na wasnej ziemi, a zatem bez kontroli. Pniej sprzeda czciowo
na ogrody i pola grunty dotykajce do korytarza, a waciciele tych kawakw ziemi, z obu stron,
byli pewni, e maj przed sob mur graniczny, i nie przypuszczali nawet istnienia korytarza,
wijcego si wykowato midzy ich ogrodami i sadami. Tylko ptaki oglday t osobliwo.
Prawdopodobnie szczygy i sikory zeszego stulecia zoliwie obgadyway pana prezydenta.
W padzierniku 1829 roku zjawi si czowiek podeszego wieku i wynaj dom, oczywicie
razem z tylnym budynkiem i korytarzem wychodzcym na ulic Babilosk. Kaza zaoy na
nowo sekretne zamknicia dwojga drzwi tego zamaskowanego przejcia. Dom by jeszcze
umeblowany starymi meblami prezydenta i nowy lokator kaza je odnowi, doda to, czego
brakowao, naprawi bruk na podwrzu, posadzki w pokojach, stopnie schodw, wstawi szyby w
oknach i w kocu zamieszka tam z mod pann i star suc, czynic to tak dyskretnie, jakby
si wkrada do cudzego domu, nie za wprowadza do siebie. Ssiedzi nie robili plotek z tej

110
przyczyny, e nie byo tam adnych ssiadw.
Tym niedyskretnym lokatorem by Jan Valjean, a mod pann Kozeta. Suca nazywaa si
Toussaint i bya kobiet, ktr Jan Valjean wydoby ze szpitala i ndzy; bya stara, pochodzia z
prowincji i jkaa si trzy zalety, ktre zdecydoway, e Jan Valjean wzi j na sub.
Wynaj dom pod nazwiskiem pana Fauchelevent, rentiera. Ze wszystkiego, comy wyej
opowiedzieli, czytelnik niewtpliwie pozna Jana Valjean jeszcze prdzej ni Thnardier.
Dlaczego Jan Valjean opuci klasztor Petit-Picpus? Co si stao?
Nic si nie stao.
Jak sobie przypominamy, Jan Valjean by szczliwy w klasztorze, tak szczliwy, e w kocu
sumienie jego zaczo si niepokoi. Codziennie widywa Kozet, czu rodzc si i rozwijajc
w swym sercu mio ojcowsk, strzeg duszy tego dziecka, mwi sobie, e Kozeta naley do
niego, e nie mog mu jej zabra, e tak. bdzie zawsze, e zapewne zostanie zakonnic,
codziennie wcigana do tego trybu ycia, e w ten sposb klasztor stanie si odtd dla niego i dla
niej caym wiatem, e on tam zestarzeje si. ona doronie i pniej te si zestarzeje, a on
umrze, e na koniec rozkoszna nadzieja! nic ich nigdy nie rozdzieli. Rozmylajc nad tym,
zacz si niepokoi. Bada siebie; zapytywa, czy to szczcie nie byo egoizmem, czy nie
powinno mu chodzi o drugie szczcie, szczcie dziecka, ktre zabra dla siebie, on, starzec.
Czy nie jest to kradzie? Mwi sobie, e ta dziecina ma prawo pozna ycie, nim si go
wyrzeknie, e odejmowa jej z gry, nie zasignwszy jej zdania, wszelkie radoci pod pozorem,
e siej chroni od wszelkich cikich dowiadcze, korzysta z jej niewiadomoci i odcicia od
wiata, eby wydoby z niej sztuczne powoanie, jest to wynaturza istot ludzk i kama Bogu.
Kt wie, czy pniej, zdawszy sobie pewnego dnia spraw z tego i bdc zakonnic wbrew
chci, Kozeta go znienawidzi? Ta ostatnia myl, prawie samolubna i mniej heroiczna od innych,
wydaa mu si nieznona. Zdecydowa si opuci klasztor.
Zdecydowa si wic. Z rozpacz stwierdzi, e tak trzeba. Obaw nie mia ju zreszt adnych.
Pi lat pobytu midzy czterema murami i zniknicia na pewno zniszczyy lub rozproszyy
niebezpieczestwo. Mg spokojnie wrci midzy ludzi. Postarza, wszystko zmienio si. Kto
by go teraz pozna? A przy tym, w najgorszym razie, niebezpieczestwo grozio tylko jemu i nie
mia prawa skazywa Kozety na klauzur dla tej tylko przyczyny, e sam by skazany na galery.
Zreszt, czym jest niebezpieczestwo w porwnaniu z obowizkiem? A wreszcie nic mu nie
przeszkadzao by ostronym i mie si na bacznoci.
Edukacja Kozety bya prawie ukoczona.
Raz powziwszy postanowienie, czeka tylko sposobnoci. Wkrtce si nadarzya. Stary
Fauchelevent umar.
Jan Valjean poprosi o posuchanie u wielebnej przeoonej i oznajmi jej, e otrzymawszy po
mierci brata may spadek, ktry pozwala mu y teraz bez pracy, opuszcza sub klasztorn i
zabiera z sob crk; e jednak byoby niesprawiedliwe, aby Kozeta odebraa wychowanie
bezpatne, nie zostajc zakonnic, prosi wic pokornie wielebn przeoon, eby raczya przyj
dla zgromadzenia pi tysicy frankw jako zwrot kosztw picioletniego utrzymania dziecka.
W taki to sposb Jan Valjean opuci klasztor. Wychodzc, sam ponis, nikomu nie chcc go
powierzy, may kuferek, od ktrego klucz mia zawsze przy sobie. Kuferek intrygowa Kozet,
bo wydobywaa si z niego wo dziwnie balsamiczna.
Powiedzmy od razu, e odtd z kuferkiem tym nie rozstawa si nigdy. Bywaa to pierwsza,
niekiedy jedyna rzecz, ktr zabiera przy przeprowadzce. Kozeta miaa si z tego i nazywajc
ten kuferek nieodcznym mwia: Jestem o niego zazdrosna!
Zreszt Jan Valjean wyszed na wiat nie bez pewnego uczucia lku.
Wynalaz dom przy ulicy Plumet i w nim si zagrzeba. Nazywa si odtd Ultym

111
Fauchelevent.
Jednoczenie wynaj dwa inne mieszkania w Paryu, aby nie przebywajc stale w tej samej
dzielnicy, mniej zwraca na siebie uwagi, mc si oddali w razie najlejszego niepokoju i nie
by zaskoczonym znienacka, jak owej nocy, gdy cudem prawie wymkn si Javertowi. Te dwa
mieszkania, bardzo skromne, wygldajce nawet ubogo, znajdoway si w dzielnicach bardzo od
siebie oddalonych: jedno przy Zachodniej, drugie przy ulicy Czowieka Zbrojnego.
Na ulicy Czowieka Zbrojnego, to znowu na Zachodniej spdza z Kozet miesic lub ptora,
nie ruszajc z miejsca starej Toussaint. Uywa do posug dozorcw domowych i podawa si za
rentiera z okolic Parya, wynajmujcego mieszkanie, eby mc si zatrzyma w miecie. Ten
czowiek tak cnotliwy mia trzy siedziby w Paryu, aby uj uwagi policji.

Jan Valjean jako gwardzista narodowy

Waciwie zreszt mieszka przy ulicy Plumet i urzdzi sobie ycie w sposb nastpujcy:
Kozeta ze suc zajmowaa dworek; miaa obszern sypialni z malowanymi cianami,
buduar ze zoconymi listwami i salon prezydenta, a w nim kobierce i obszerne, wygodne fotele;
miaa te ogrd. Jan Valjean kaza postawi w pokoju Kozety ko pod baldachimem z
antycznego trjbarwnego adamaszku, podog przykry piknym starym dywanem perskim, ktry
kupi na ulicy Figuier-Saint-Paul u pani Gaucher; aby za zagodzi nieco t surowo wietnej
starzyzny wstawi tu rwnie wesoe i zgrabne mebelki panieskie, etaerk, biblioteczk z
ksikami o zoconych brzegach, z papierem listowym i przyborami do pisania, stolik do robtek
inkrustowany perow mas, emaliowan szkatuk i gotowalni z japoskiej porcelany. Dugie
adamaszkowe portiery w pasy na czerwonym tle, w kolorach baldachimu, wisiay u okien na
pierwszym pitrze. W pokojach na dole firanki haftowane. Przez ca zim mieszkanie Kozety
ogrzewane byo na dole i na grze. On sam zajmowa w gbi podwrza pomieszczenia podobne
do strwki, gdzie byo ko na pasach z materacem, st z surowego drzewa, dwa plecione
krzesa, fajansowy dzban na wod, kilka starych ksiek na pce, a w kcie cenny kuferek;
nigdy nie pali ognia.
Przyjmujc star Toussaint na sub, powiedzia jej:
Panienka jest pani domu.
A pa-an, prosz pa-a-ana? zapytaa zdumiona Toussaint.
Ja jestem czym wicej ni panem domu, jestem ojcem.
Kozeta nauczya si gospodarstwa domowego w klasztorze i teraz przez jej rce przechodziy
ich niewielkie wydatki. Codziennie Jan Valjean bra j pod rami i szli na spacer. Prowadzi
Kozet do Ogrodu Luksemburskiego w alej najmniej uczszczan, a co niedziela na msz do
kocioa w. Jakuba, poniewa lea on daleko.
Dzielnica, w ktrej sta koci, bya bardzo uboga, rozdawa wic szczodrze jamun i
dlatego to Thnardier adresowa do niego list: Wielmonemu Dobroczynnemu Panu z kocioa w.
Jakuba. Chtnie prowadzi Kozet do ubogich i chorych. aden obcy nie wchodzi do domu przy
ulicy Plumet. Toussaint kupowaa jedzenie, a Jan Valjean sam chodzi po wod do studni,
znajdujcej si tu obok na bulwarze.
Przy furtce od ulicy Babiloskiej wisiaa skrzynka w rodzaju skarbonki, przeznaczona na listy
i dzienniki, e jednak troje mieszkacw pawilonu przy ulicy Plumet nie odbierao dziennikw

112
ani listw, skrzynka, przyjmujca niegdy miosne liciki i poufne zwierzenia umizgalskiego
palestranta, teraz suya tylko do zawiadomie poborcy podatkowego i wezwa na wart od
dowdcy gwardii narodowej. Albowiem rentier Fauchelevent nalea do gwardii narodowej; nie
mg wymkn si z gstych sieci spisu ludnoci w roku 1831. Wadze miejskie owych czasw
dotary a do klasztoru Petit-Picpus, nieprzystpnego a witego oboku, z ktrego Jan Valjean
wyszed jako czowiek w oczach merostwa nieposzlakowany, a wic i godny, by peni wart.
Trzy lub cztery razy do roku Jan Valjean ubiera si w mundur i odbywa wart; zreszt
bardzo chtnie, gdy byo to dla niego doskonae przebranie, dziki ktremu mia styczno z
ludmi, pozostajc w samotnoci. Doszed wanie lat szedziesiciu, wieku zwalniajcego od
suby, ale wyglda ledwie na pidziesit, a przy tym nie mia adnej ochoty do uwolnienia si
od swojego sieranta, popadajc w zatarg z hrabi Lobau; nie mia papierw, ukrywa nazwisko i
tosamo osoby, ukrywa swj wiek, ukrywa wszystko i jakemy powiedzieli by
gwardzist narodowym z dobrej woli. By podobnym od pierwszego lepszego, co paci podatki
oto caa jego ambicja. Zewntrz mieszczanin, wewntrz anio, taki by idea tego czowieka.
Jan Valjean, Kozeta i Toussaint wchodzili i wychodzili zawsze drzwiami od ulicy
Babiloskiej. Kto ich nie spostrzeg przez kraty ogrodu, ten aniby si domyli, e mieszkaj przy
ulicy Plumet. A krata zawsze bya zamknita. Jan Valjean nie uprawia ogrodu, eby nie
przyciga uwagi.
I to by moe bd.

Zaczyna si bitwa

Kozeta ya w swoim cieniu, tak jak Mariusz w swoim, kadej chwili gotowa zapon. Los ze
sw tajemnicz i fataln cierpliwoci zblia ku sobie te dwie istoty roztsknione i naadowane
burzliw elektrycznoci uczucia, te dwie dusze, ktre niosy mio, jak dwie chmury nios
piorun, aby zbliy si i poczy w spojrzeniu jak chmury w byskawicy.
Od dawna ju spostrzega go i przypatrywaa mu si, jak dziewczta przypatruj si i widz
patrzc gdzie indziej. Kozeta wydawaa si jeszcze Mariuszowi brzydka, a on ju wyda si jej
pikny. Ale e nie zwraca na ni uwagi, by jej obojtny.
Jednak mimo woli powiedziaa sobie, e ten modzieniec ma pikne wosy, pikne oczy,
pikne zby, przyjemne brzmienie gosu, bo usyszaa, jak rozmawia z kolegami; e chodzi
pochylony, to prawda, ale z jakim swoistym wdzikiem, e zdawa si wcale niegupi, e caa
jego posta bya szlachetna, mia, prosta i dumna, i wreszcie, e wyglda biednie, ale bardzo
przyzwoicie.
Tego dnia, gdy ich oczy spotkay si i powiedziay sobie nagle te pierwsze, ciemne i
niewysowione rzeczy, ktre szepcze spojrzenie, Kozeta zrazu nie zrozumiaa. Zamylona
wrcia do domu na Zachodniej, gdzie Jan Valjean, wedug zwyczaju, spdza sze tygodni.
Nazajutrz, obudziwszy si, pomylaa o nieznajomym modziecu ktry dawniej tak obojtny i
zimny, teraz zdawa si zwraca na ni uwag i bynajmniej nie sprawio jej to przyjemnoci.
Owszem, rozgniewa j raczej ten wzgardliwy pikni. Ch walki obudzia si w jej duszy.
Zdawao si jej i czul ju dziecinn rado na myl o tym e wkrtce si zemci.
Codziennie z niecierpliwoci czekaa godziny przechadzki, a spotkawszy Mariusza, czua si
niewymownie szczliwa i sdzia, e szczerze wyraa swoje myli mwic do Jana Valjean:

113
Jaki rozkoszny jest ten Ogrd Luksemburski!
Mariusz i Kozeta byli dla siebie jakby zanurzeni w nieprzeniknionej nocy. Nie rozmawiali z
sob, nie witali si, nie znali; widywali si tylko i jak gwiazdy na niebie, oddzielone milionami
mil, yli patrzeniem na siebie.
Tak Kozeta powoli stawaa si kobiet i rozwijaa si, pikna i zakochana, wiadoma swej
urody, niewiadoma swej mioci. A w dodatku zalotna przez niewinno.

On smutny, ona jeszcze smutniejsza

Kada sytuacja porusza w czowieku waciwy instynkt. Stara odwieczna matka natura
ostrzegaa po cichu Jana Valjean o obecnoci Mariusza. Jan Valjean dra w najtajniejszej gbi
swych myli. Nic nie widzia, nic nie wiedzia, a jednak z upart uwag wpatrywa si w
ciemnoci, ktrymi by otoczony, jakby czu, e co si buduje z jednej strony, e co si z
drugiej strony wali. Mariusz, przestrzeony take przez t sam matk natur, ktra jest gbokim
prawem Boga, jak mg, stara si unika ojca. Zdarzao si jednak, e Jan Valjean spostrzeg
go. Postpowanie Mariusza byo w istocie niezwyke. By podejrzanie roztropny i niezgrabnie
miay. Nie zblia si ju jak dawniej, zatrzymywa si z daleka i siedzia w ekstazie; mia w
rku ksik i udawa, e czyta; po co udawa? Dawniej przychodzi w starym ubraniu, teraz
codziennie by w nowym; moe nawet ukada sobie wosy, strzela oczyma, nosi rkawiczki;
sowem Jan Valjean serdecznie znienawidzi tego modzieca.
Jan Valjean nie przerywa przechadzek do Ogrodu Luksemburskiego; nie chcia zachowywa
si inaczej ni zwykle, a nade wszystko lka si, aby Kozeta nie odgada, co go niepokoi; ale w
godzinach tak sodkich dla dwojga zakochanych, gdy Kozeta posyaa umiech upojonemu
Mariuszowi, ktry nic prcz tego nie spostrzega i z caego wiata widzia tylko t promienn,
ubstwian twarz, Jan Valjean wpatrywa si w Mariusza okiem byszczcym i gronym. On,
ktry w kocu uwierzy, e nie jest zdolny do adnej nieyczliwoci, gdy Mariusz by w
ogrodzie, chwilami czu, e znw staje si dziki i okrutny, czu, e si roztwieraj i burz w nim
przeciwko temu czowiekowi wszystkie stare gbie jego duszy, w ktrej niegdy tyle byo zoci.
Zdawao mu si nawet, e znowu powstaj w jego duszy jakie nieznane wulkany.
C to? Znowu ten czowiek! Czego on chce? Kry, wywiaduje si, bada, prbuje i powiada:
A czemu nie? Kry koo ycia Jana Valjean! Kry koo jego szczcia, eby je porwa i
zabra!
Jan Valjean dodawa: Tak, tak wanie! Czego szuka? Przygody? Miostki? A ja? Byem
najprzd najndzniejszym z ludzi, a potem najnieszczliwszym; szedziesit lat przeyem na
kolanach, przecierpiaem, ile tylko mona przecierpie, zestarzaem si nie znajc modoci,
yem bez rodziny, bez krewnych, bez przyjaci, bez ony, bez dzieci, zostawiem swoj krew
na wszystkich cierniach, na wszystkich kamieniach, na wszystkich drogach, wzdu wszystkich
murw, byem agodny, cho ze mn postpowano okrutnie, i dobry, cho ludzie byli dla mnie
li, pomimo to staem si uczciwym czowiekiem, odpokutowaem za zo, ktre czyniem, i
przebaczyem zo, ktre mi uczyniono, i oto, kiedy nareszcie otrzymaem nagrod, kiedy
skoczya si niedola, kiedy zbliam si do celu, kiedy mam to, czego pragn, to dobro okupione,
zdobyte tak drogo wszystko to ma znikn jak dym i strac Kozet, strac moje ycie, moj
rado, moj dusz, bo si jakiemu nicponiowi spodobao spacerowa po Ogrodzie

114
Luksemburskim!
Wwczas renice jego napeniay si wiatem ponurym i niezwykym. Nie by to ju
czowiek patrzcy na czowieka, nie by to wrg patrzcy na wroga. By to brytan ledzcy
zodzieja.
Wiemy, co si dalej stao. Mariusz stale postpowa jak nieprzytomny. Pewnego dnia zaszed
za Kozeta a na ulic Zachodni. Innego znowu rozmawia z odwiernym. Odwierny ze swojej
strony powiedzia do Jana Valjean: Prosz pana, rozpytywa si tu o pana Jaki ciekawy
modzieniec. Nazajutrz Jan Valjean rzuci na Mariusza spojrzenie, ktre on wreszcie spostrzeg.
W tydzie pniej Jan Valjean wyprowadzi si. Przysig sobie, e noga jego nie podanie ani w
Ogrodzie Luksemburskim, ani na ulicy Zachodniej. Powrci na ulic Plumet.
Kozeta nie skarya si, nie powiedziaa ani sowa, nie pytaa, nie prbowaa bada dlaczego;
dosza do tego momentu, w ktrym nad wszystkim gruje obawa, eby nie da si przenikn i
nie zdradzi swoich myli. Jan Valjean nie zna z dowiadczenia tych niedoli, jedynych, ktre s
mie, i jedynych, ktrych sam nigdy nie przeywa; dlatego te nie zrozumia, jak powan byo
rzecz milczenie Kozety. Zauway tylko, e posmutniaa, i sta si ponury. Z obu stron stanli do
walki niedowiadczeni zapanicy.

acuch

Nieszczliwszym z dwojga by Jan Valjean. Modo, nawet wrd swoich smutkw, sama
sobie jest pociech.
Byway chwile, w ktrych Jan Valjean tak cierpia, e dziecinnia. Jest to waciwe cierpieniu,
e odsania ono dziecinne strony czowieka. By przekonany, e Kozeta jest ju dla niego
stracona. Chcia walczy, chcia j zatrzyma przy sobie, zachwyci j i olni jakim
zewntrznym przepychem. Myli te, dziecinne, jakemy powiedzieli, i zarazem starcze, wanie
przez t swoj dziecinno day mu do trafne wyobraenie o wpywie zoconych mundurw na
wyobrani dziewczt. Zdarzyo mu si raz widzie przejedajcego konno generaa w
galowym uniformie, hrabiego Coutard, komendanta Parya. Pozazdroci temu wyzoconemu
czowiekowi; powiedzia sobie, e byby szczliwy, gdyby mg przywdzia taki strj, e na
pewno olniby Kozet, e gdyby prowadzc j pod rk i przechodzc koo bramy Ogrodu
Tuileryjskiego, odbiera honory wojskowe, toby wystarczyo Kozecie i wybio jej z gowy
wszystkich modych ludzi.
Niespodziewany wstrzs przyczy si do tych smutnych myli.
Nawet i wwczas, kiedy ich ycie posmutniao, zachowali zwyczaj porannych przechadzek.
Ot pewnego padziernikowego ranka, skuszeni pikn pogod jesieni roku 1831, wyszli na
przechadzk i stanli o wicie przy rogatce Maine. Soce jeszcze nie wzeszo; by dopiero
pierwszy brzask, chwila rozkoszna i tajemnicza. Tu i wdzie wieciy gwiazdy na bladym,
gbokim bkicie niebios, ziemia bya jeszcze ciemna, niebo biae, dba trawek drgay,
wszdzie panowa tajemniczy urok pierzchajcego mroku.
Jan Valjean usiad w bocznej alei, na belkach zoonych pod drzwiami jakiej fabryki. Twarz
odwrcony ku drodze, a plecami ku wiatu, zapomnia o socu, ktre wkrtce miao wzej;
uton w jednym z tych gbokich marze, ktre skupiaj ca dusz i niby w czterech murach
wi wzrok. S zamylenia, ktre nazwa by mona pionowymi; kiedy si jest na ich dnie, duo

115
trzeba czasu, eby si wydosta na ziemi. Jan Valjean zapuci si w gb jednego z takich
marze. Myla o Kozecie, o szczciu, jakiego mg dozna, gdyby nic nie stano midzy ni i
nim, o jasnoci, jak wypeniaa jego ycie, jasnoci, ktra bya oddechem jej duszy. By prawie
szczliwy w tym marzeniu. Kozeta, stojc tu koo niego, patrzaa, jak rowiej oboki.
Nagle zawoaa:
Ojcze, zdaje si, e co nadjeda.
Jan Valjean podnis oczy.
Kozeta miaa suszno.
Szosa, wiodca do dawnej rogatki Maine, jest jak wiadomo przedueniem ulicy Sevres,
przecitym pod prostym ktem przez prawy bulwar wewntrzny. W miejscu, gdzie zbiega si on
z szos, sycha byo turkot, trudny do wytumaczenia o tej godzinie, i w dali ukaza si
niewyranie jak gdyby ruchomy zator. Co bezksztatnego, co wyonio si z bulwaru,
wyjedao na szos.
Roso to, zdawao si porusza w porzdku, ale byo najeone i drce; wygldao jak wz,
lecz adunku nie mona byo dostrzec. Byy tam konie, koa, krzyki, trzaskania z bata. Kontury
ustalay si stopniowo, chocia jeszcze zatopione w ciemnociach. By to rzeczywicie wz, za
nim drugi, trzeci i czwarty; siedem wozw wyjechao z bulwaru, tak blisko jeden za drugim, e
gowy koni dotykay wozw jadcych przed nimi. Jakie sylwetki poruszay si na tych wozach,
wida byo w mroku byski jak gdyby obnaonych szabli, sycha byo szczk przypominajcy
poruszane acuchy, wszystko to posuwao si naprzd, gosy rosy; jaka rzecz straszliwa z
rodzaju tych, ktre wychodz z jaskini snw.
W bliszej ju odlegoci, przybierajc ksztaty, zarysowao si to za drzewami upiornie sine i
zaczo biele; dzie, ktry powoli nastawa, kad blade wiato na tym rojowisku zarazem
grobowym i yjcym, gowy sylwetek stay si trupimi twarzami, i oto, co wreszcie mona byo
zobaczy:
siedem wozw jechao gsiego po szosie. Sze pierwszych miao niezwyk konstrukcj.
Przypominay one wzki bednarskie, co w rodzaju dugiej drabiny na dwch koach, ktrej
przeduenie od przodu stanowi dyszle. Kady wz, albo raczej kad drabin, cigny cztery
konie. Na tych drabinach siedziay dziwne grupy ludzi. Przy sabym wietle brzasku nie mona
ich byo widzie, lecz tylko domyli si. Jechali po dwudziestu czterech na wozie, dwunastu z
kadej strony, zwrceni do siebie plecami, a twarz do przechodniw, z nogami zwisymi w
powietrzu; za plecami co im brzczao by to acuch, a na szyjach co wiecio byy to
obroe. Kady mia osobn obro, ale acuch by wsplny dla wszystkich; tak wic jeeli tym
dwudziestu czterem ludziom zdarzyo si zej z wozu i i pieszo, chwytaa ich wtedy
nieubagana jedno i z acuchem, ktry si stawa ich krgosupem, musieli wi si po ziemi
mniej wicej jak stonoga. W tyle i na przedzie kadego wozu stali dwaj ludzie z karabinami,
kady trzymajc koniec acucha pod stop. Obroe byy kwadratowe. Na kocu jecha
normalny, wielki wz bez przykrycia, zaprzony w sze koni; zaadowany by brzczcym
stosem elaznych kotw, garnkw, kuchenek i acuchw, wrd ktrych leao kilku ludzi
skrpowanych postronkami i wygldajcych na chorych.
Wszystkie niedole zczyy si w tym orszaku w jeden chaos; byy tam kty twarzowe
wszystkich zwierzt, byli starcy, modziecy, byy goe czaszki, siwe brody, cyniczne monstra,
nadsana rezygnacja, grymas okrutnego umiechu, dziwaczne postawy, ryje nakryte czapkami,
gwki jakby dziewczce z lokami na skroniach, twarze dziecinne i dlatego wanie straszne,
wychude oblicza szkieletw, ktrym brakowao tylko mierci. Na pierwszym wozie wida byo
Murzyna, ktry zapewne by dawniej niewolnikiem i teraz mg porwnywa acuchy.
Straszliwe zrwnanie w d, ku habie, dotkno tych cz; na tym stopniu ponienia wszyscy

116
przeszli najostatniejsze przemiany w najostateczniejszych gbiach duszy, i ciemnota ich, ktra
si staa otpieniem, dorwnywaa inteligencji, ktra si zamienia w rozpacz. Niepodobna byo
wybiera midzy tymi ludmi, ukazujcymi si oczom niby ekstrakt bota. Ten, kto formowa
ow ohydn procesj, z pewnoci nie pomyla o adnej klasyfikacji. Istoty te zostay powizane
i zestawione w pary bezadnie, prawdopodobnie w nieporzdku alfabetycznym, i jak szo
zaadowane na wozy. Jednake skupione razem okropnoci daj w kocu wspln wypadkow; z
dodawania nieszcznikw zawsze wynika suma; kady acuch mia wspln dusz, kady wz
swoj fizjonomi. Na jednym piewali, na drugim wyli, na trzecim wycigali rce po jamun,
na innym znowu zgrzytali zbami, tam grozili przechodniom, wdzie blunili Bogu; ostatni wz
milcza jak mogia. Dante pomylaby, e widzi podrujce krgi piekielne.
Oczy Jana Valjean nabray strasznego wyrazu. Nie mia ju renic, lecz to gbokie szko,
ktre czasem u ludzi nieszczliwych zastpuje spojrzenie, zdaje si nie widzie nic z
rzeczywistoci i tylko odbija w migotliwych blaskach jakie strachy i katastrofy. Na patrzy na
widowisko, lecz przeywa wizj. Chcia si podnie, biec, ucieka, ale nie mg poruszy
nogami. Niekiedy rzeczy, na ktre patrzymy, chwytaj nas i trzymaj. Siedzia tak przykuty,
osupiay, bezmylny i zapytywa sam siebie w ogromnej, nieokrelonej trwodze, co znacz te
drczce go upiory, skd wychodzi to cigajce go pandemonium. Nagle podnis rk do czoa
ruch waciwy ludziom, ktrym nagle wraca pami przypomnia sobie, e bya to zwyka
trasa, e stosowano t drog okrn, aby unikn zawsze moliwego spotkania z orszakiem
krlewskim na szosie prowadzcej do Fontainebleau, i e przed trzydziestu piciu laty on sam te
przejeda przez t rogatk.
Kozeta nie mniej bya przeraona, cho w inny sposb. Nie rozumiaa, zabrako jej tchu, nie
chciaa wierzy wasnym oczom, w kocu zawoaa:
Ojcze! Kto to jedzie na tych wozach?
Jan Valjean odpowiedzia:
Skazacy.
Dokd jad?
Na galery.
Ojcze, czy to jeszcze ludzie?
Czasami odpowiedzia nieszcznik.
W istocie by to konwj skazacw, ktry wyruszywszy przed witem z Bicetre, przejeda
przez rogatk Maine.
Jan Valjean wrci do domu przybity. Takie spotkania s strasznymi ciosami, a wspomnienie
ich podobne jest do gwatownego Wstrzsu.
Wracajc na ulic Babilosk, Jan Valjean zauway jednak, e Kozeta nie wypytywaa go ju
wicej o to, co zobaczya; moe zbyt by pogrony w bolesnych mylach i zbyt znkany, eby
sysze jej sowa i odpowiada na nie? Dopiero wieczorem, kiedy Kozeta sza do swojego
pokoju, usysza, jak pgosem mwia do siebie: Mj Boe, zdaje mi si, e gdybym z bliska
zobaczya ktrego z tych ludzi, umarabym na sam widok!

117
Rozdzia czwarty

POMOC Z DOU
MOE BY POMOC Z GRY

Zewntrzna rana leczy bl wewntrzny

Tak wic ich ycie chmurzyo si stopniowo. Pozostaa im tylko jedna rozrywka niegdy
szczcie nosi chleb ludziom, ktrzy cierpieli gd, i odzienie ludziom, ktrych nkao zimno.
Kozeta czsto towarzyszya Janowi Valjean i w tym nawiedzaniu ubogich odzyskiwali nieco
dawnego szczcia. Niekiedy po dobrze spdzonym dniu, gdy wielu niedolom dopomogli, gdy
przyodziali i nakarmili wiele drobnych dzieci, Kozeta bya wieczorem troch weselsza. W owym
to czasie odwiedzili poddasze Jondrettea.
Nazajutrz po tych odwiedzinach Jan Valjean zjawi si rano w domu, spokojny jak zwykle, ale
z szerok ran na lewej rce, zaognion i rozjtrzon, podobn do oparzenia, ktr jako
wytumaczy. Wskutek tej rany cay miesic mia gorczk i nie wychodzi. Nie chcia adnego
lekarza. Kiedy Kozeta nalegaa, mwi:
Wezwij weterynarza.
Rano i wieczr Kozeta opatrywaa mu ran z tak troskliwoci i tak niewypowiedzianie
szczliwa, e moe mu by uyteczna, i Jan Valjean czu znowu dawn rado rozpraszajc
jego obawy i troski; patrzy na Kozet i powtarza sobie: O, poczciwa rano! O, dobry blu!
W czasie choroby ojca Kozeta porzucia dworek i z przyjemnoci przebywaa w maej
izdebce na tylnym podwrzu. Po caych dniach siedziaa przy Janie i czytaa mu ksiki, jakie
chcia; przewanie opisy podry. Jan Valjean odradza si; jego szczcie odywao w
niebiaskich promieniach. Ogrd Luksemburski, nieznany natrt, chd Kozety wszystkie te
chmury jego duszy przeminy Doszo do tego, e myla: Uroiem sobie to wszystko. Jestem
stary wariat.
Szczcie jego byo tak wielkie, e straszne i niespodziewane odkrycie Thnardierw w norze
Jondrettea jakby przelizno si po nim. Zdoa umkn, jego trop zgubili o co wicej mogo
mu chodzi? Jeli pomyla o tej przygodzie, to po to tylko, eby litowa si nad tymi
ndznikami. Siedz w wizieniu i nie mog ju szkodzi myla ale jaki rozpaczliwy jest los
tej rodziny!
O potwornej wizji z rogatki Maine Kozeta nie wspomniaa ju nigdy.
W klasztorze siostra Mechtylda uczya j muzyki. Kozeta miaa gos przyjemny i peen
uczucia i nieraz wieczorem w skromnym mieszkaniu rannego piewaa smutne pieni, ktre

118
radoway Jana Valjean.
Nadesza wiosna, ogrd w tej porze roku by tak pikny, e Jan Valjean powiedzia do Kozety:
Przestaa tam chodzi, wybierz si na spacer.
Jak chcesz, ojcze odpowiedziaa Kozeta.
I posuszna jego woli, znw przechadzaa si, jak dawniej, po ogrodzie, najczciej sama, bo
jak powiedzielimy, Jan Valjean, prawdopodobnie obawiajc si, eby go nie spostrzeono przez
krat, prawie nigdy tam nie zaglda.
Rana Jana Valjean odmienia ich ycie.
Widzc, e ojciec mniej cierpi, e przychodzi do zdrowia i wydaje si szczliwy, Kozeta
czua rado, ktra rozgocia si w jej sercu tak nieznacznie i naturalnie, e jej prawie nie
spostrzega. A przy tym by marzec, dnie robiy si dusze, mijaa zima, jak zwykle unoszc ze
sob troch naszych smutkw; potem nadszed kwiecie, ten wit lata, wiey jak wszystkie
jutrzenki, wesoy jak czasy dziecistwa, czasem troch paczliwy jak noworodek. W tym
miesicu przyroda ma rozkoszne blaski, ktre z nieba, obokw, drzew, k i kwiatw przenikaj
do ludzkich serc.
Kozeta bya jeszcze zbyt moda, eby nie przenikna jej ta rado kwietniowa, tak bardzo
podobna do niej samej. Rano, koo dziesitej, kiedy po niadaniu udao jej si wycign ojca na
kwadrans do ogrodu i kiedy chodzia z nim razem po socu koo ganku, podtrzymujc jego
chor rk, nie dostrzegaa nawet, e co chwila mieje si i jest szczliwa.
Upojony Jan Valjean widzia, e staje si znowu rumiana i wesoa.
O, poczciwa rano! powtarza po cichu.
I by wdziczny Thnardierom.
Kiedy si rana zagoia, znowu zacz przechadzki w samotnych miejscach, o zmroku.
Bdem byoby sdzi, e przechadzajc si tak samotnie w nie zamieszkanych stronach
Parya, mona si ustrzec od wszelkiej przygody.

Matka Plutarch nie ma kopotu


z wytumaczeniem zjawiska

Pewnego wieczora may Gavroche nic nie jad; przypomnia sobie, e i poprzedniego dnia te
si oby bez kolacji; to ju zaczynao by mczce. Postanowi sprbowa, a nu uda si co
zje. Zacz wasa si za Salptrire, w pustej, mao zamieszkanej okolicy. Tam to zwykle
zdarzaj si gratki; gdzie nie ma nikogo, tam mona co znale. Dotar do osady, ktra, jak mu
si wydao, bya wiosk Austerlitz.
W jednej ze swoich dawniejszych wycieczek zauway tam stary ogrd, gdzie widzia tylko
jednego starca i jedn staruszk, a w tym ogrodzie niezgorsz jabo. Obok jaboni staa nie
domknita skrzynia na owoce, z ktrej mona by wycign jabko. Jabko to kolacja, jabko to
ycie. Co zgubio Adama, mogo uratowa Gavrochea. Ogrd cign si wzdu samotnej,
niebrukowanej uliczki, obrzeonej po obu stronach zarolami; domw nie byo wida; ywopot
oddziela ogrd od uliczki.
Gavroche poszed w tamt stron, znalaz uliczk, pozna jabo, sprawdzi, e skrzynia stoi, i
zbada ywopot; taki pot przesadza si jednym susem. Zaczynao zmierzcha, na ulicy nie byo
nawet kota, pora wydawaa si stosowna. Gavroche zebra si do skoku i nagle si zatrzyma. W

119
ogrodzie rozmawiano. Zajrza przez szpar.
O dwa kroki od niego, tu pod potem, z drugiej strony, dokadnie w tym miejscu, gdzie byby
wyldowa, lea kamie zastpujcy awk; siedzia na nim starzec z ogrodu, a obok starca staa
staruszka. Najwidoczniej zrzdzia. Gavroche bez ceremonii zacz podsuchiwa.
Panie Mabeuf! mwia stara.
Mabeuf! pomyla Gavroche pocieszne nazwisko.
Starzec nie odzywa si. Staruszka powtrzya:
Panie Mabeuf!
Starzec, nie podnoszc oczu od ziemi, nareszcie odpowiedzia:
Co tam znowu, matko Plutarch?
Matka Plutarch! pomyla Gavroche drugie pocieszne nazwisko.
Matka Plutarch odezwaa si znowu i starzec, rad nierad, musia wej w rozmow.
Gospodarz jest niezadowolony.
Dlaczego?
Bo mu si naley za trzy kwartay.
Jeszcze trzy miesice, a bdziemy mu winni za cztery.
Powiada, e wyrzuci pana na ulic.
To pjd.
Sklepikarka chce, eby jej zapaci. Nie daje ani wizki drzewa. Czym bdziemy pali
zim?
Soce grzeje.
Rzenik odmawia kredytu; nie chce wicej dawa misa.
To bardzo dobrze. Ja le trawi miso. Za cikie.
Co bdziemy mieli na obiad?
Chleb.
Piekarz da cho czci dugu i mwi: Nie ma pienidzy, to i nie ma chleba.
Nie mam ani grosza.
Staruszka odesza, starzec zosta. Zacz rozmyla. Gavroche myla take. Robia si noc.
Pierwszym rezultatem rozmyla Gavrochea byo to, e zamiast przeskoczy ywopot,
przykucn pod nim. Gazie u dou byy troch rzadsze.
O! zawoa w duchu Gavroche sypialnia! I uoy si wygodniej. Plecami dotyka prawie
awki ojca Mabeuf. Sysza nawet oddech starca.
Na kolacj sprbowa si zdrzemn.
Spa na jedno oko i drzemic czuwa.
Blade niebo zmierzchu rozjaniao nieco ziemi i uliczka tworzya sin lini midzy dwoma
rzdami ciemnych zaroli.
Nagle na tym janiejszym pasie ukazay si dwie sylwetki.
Jedna sza przodem, druga o kilka krokw za ni.
Id jacy dwaj mrukn Gavroche.
Pierwsza posta wydawaa si starym mieszczaninem, zgarbionym i zamylonym, odzianym
bardzo skromnie, ktry szed powoli z powodu podeszego wieku, uywajc wieczornej
przechadzki.
Druga bya prosta, silna, wysmuka. Miarkowaa kroki wedug krokw pierwszej, lecz chd
jej, umylnie zwolniony, zdradza gibko i zwinno. Posta ta, cho troch dzika i niepokojca,
bya uosobieniem tego, co wwczas nazywano elegancj; kapelusz mia wietny krj, surdut by
czarny, zgrabny, prawdopodobnie z cienkiego sukna, wcity w pasie. W sposobie trzymania
gowy bya jaka wdziczna mska sia, a pod kapeluszem wida byo w zmroku blady

120
modzieczy profil. Profil ten mia r w ustach. Gavroche od razu pozna t drug posta; by
to Montparnasse.
O pierwszej za mg tyle tylko powiedzie, e by to jaki starszy czowiek.
Gavroche niezwocznie zabra si do obserwacji. Jeden z dwch przechodniw najwidoczniej
mia jakie zamiary wobec drugiego. Gavroche ze swego miejsca mg widzie, co bdzie dalej.
Sypialnia w sam por staa si kryjwk.
Montparnasse na owach o tej porze, w tym miejscu grona rzecz. Gavroche czu, e jego
serce ulicznika ciska si litoci nad starym czowiekiem.
Ale co pocz? Wmiesza si w to? Saby biegncy na pomoc sabemu? Montparnasse niele
by si umia. Gavroche wiedzia przecie, e ten straszny dziewitnastoletni bandyta zgnitby
na miazg naprzd starca, potem dziecko.
Kiedy Gavroche tak rozmyla, nastpi napad, szybki i ohydny. Napad tygrysa na mua,
napad pajka na much. Montparnasse znienacka rzuci r, skoczy na starca, schwyci go za
szyj, cisn i zawis na niej. Gavroche o mao nie krzykn. Po chwili jeden z tych ludzi lea
pod drugim; powalony charcza i szamota si, a pier mia przygniecion kolanem z marmuru.
Tylko e stao si zupenie inaczej, ni to przewidzia Gavroche. Pod spodem lea
Montparnasse, a na wierzchu znajdowa si stary poczciwiec.
Dziao si to wszystko o kilka krokw od Gavrochea.
Starzec, otrzymawszy cios, odbi go, i to tak strasznie, e w mgnieniu oka napastnik i
napastowany zmienili role.
A to dzielny inwalida pomyla Gavroche.
I mimo woli klasn w donie. Ale klanicie nie doszo do zapanikw oguszonych walk.
Wreszcie zrobio si cicho.
Montparnasse przesta si szamota.
Gavroche szepn na stronie: Czyby umar?
Staruszek nie wyrzek sowa, nie krzykn. Powsta i Gavroche usysza, jak mwi do
Montparnassea:
Wsta!
Montparnasse podnis si, ale poczciwiec trzyma go. Montparnasse by upokorzony i
wcieky jak wilk, ktrego by zapa baran.
Gavroche patrzy i sucha, usiujc uszami zdwoi si wzroku. Bawio go to niesychanie.
I wynagrodzony zosta za sumienn emocj widza. Mg ukradkiem pochwyci rozmow,
ktra w ciemnociach brzmiaa dziwnie tragicznie. Stary poczciwiec pyta, Montparnasse
odpowiada:
Ile masz lat?
Dziewitnacie.
Jeste silny i zdrw. Dlaczego nie pracujesz?
Bo to mnie nudzi.
Czym si trudnisz?
Prniactwem.
Mw serio. Czy mog ci w czym dopomc? Kim chcesz zosta?
Zodziejem.
Zamilk na chwil. Starzec zamyli si gboko. Sta nieruchomy i nie puszcza
Montparnassea.
Chwilami mody bandyta, silny i zwinny, rzuca si jak dziki zwierz w samotrzasku. Wstrzsa
si, podstawia nog, wi si wciekle, usiujc uciec. Starzec nie zdawa si zwaa na to i jedn
garci trzyma jego obie rce z wszechwadn obojtnoci bezwzgldnej siy.

121
Zamylenie starca trwao kilka chwil, potem spojrzawszy w oczy Montparnasseowi i
podnisszy agodnie ton, wygosi do wrd tych ciemnoci rodzaj uroczystej przemowy, z
ktrej Gavroche nie straci ani sylaby:
Moje dziecko, przez lenistwo wchodzisz oto w najpracowitsz egzystencj. Tak, powiadasz,
e jeste prniakiem! Przygotuj si do cikiej pracy. Czy widziae pewn maszyn, bardzo
gron? Nazywa si ona walcowni. Trzeba si jej strzec, bo jest podstpna i okrutna jeeli ci
zapie po ubrania, wcignie ci caego. Ta maszyna to prniactwo. Zatrzymaj si, pki jeszcze
czas, i ratuj si. Inaczej zginiesz; nim si obejrzysz, schwyc ci jej zby. Kiedy raz w nie
wpadniesz, poegnaj si z nadziej. Do roboty, leniwcze! Do odpoczynku! Nieubagana rka
pracy trzyma ci. Zarabia na chleb, mie zajcie, wypenia obowizki nie chcesz tego? By
jak inni to ci nudzi? C, bdziesz musia pracowa inaczej. Praca jest prawem, kto odpycha
jej nud, ten bdzie mia jej mk. Nie chcesz by robotnikiem, bdziesz niewolnikiem. Jeeli
praca puci z jednej strony, to ci chwyci z drugiej; nie chcesz by jej przyjacielem, bdziesz jej
Murzynem! Tak, nie chciae uczciwego znoju ludzi, bdziesz mia krwawy pot potpiecw.
Kiedy inni piewaj, ty bdziesz charcza. Z daleka, z dou, patrzy bdziesz na innych ludzi przy
pracy i wyda ci si, e odpoczywaj. C, nie podoba ci si praca! Masz na myli tylko jedno: jak
by dobrze zje, dobrze si napi i dobrze si wyspa. Bdziesz pi wod, bdziesz jad czarny
chleb, spa na deskach z elazem przykutym do ng, ktrego zimno czu bdziesz noc na nagim
ciele! Skruszysz to elazo, uciekniesz. Dobrze. Bdziesz czoga si w zarolach i karmi si
zielskiem jak lene zwierzta. I zostaniesz schwytany. Wwczas bdziesz lee kilka lat w lochu,
przykuty do muru, szukajc po omacku dzbana z wod, gryzc plugawy chleb ciemnoci, ktrego
pies by nie tkn, bdziesz jad groch, ktry ju jado robactwo. I staniesz si stonog w piwnicy.
O, miej lito nad sob! Ndzny dzieciaku, nie ma dwudziestu lat, jake ssa pier matki, moe t
matk masz jeszcze! Zaklinam ci, usuchaj. Chcesz ubra z cienkiego sukna, lakierowanych
trzewikw, chcesz fryzowa wosy i skrapla je pachnc wod, chcesz podoba si
dziewcztom, by adny. Bdziesz mia ogolon gow, czerwony Spencer na grzbiecie i saboty
na nogach. Chcesz mie piercie na palcu; bdziesz mia obro na szyi. A jeeli spojrzysz na
kobiet, dostaniesz kijem. I wejdziesz tam w dwudziestym roku, a wyjdziesz w pidziesitym!
Wejdziesz mody, wiey, rumiany, z byszczcymi oczyma, biaymi zbami i bujnymi wosami
modoci, a wyjdziesz zamany, zbity, pomarszczony, bezzbny, straszny, z siwym wosem! Ach,
biedne dziecko, jeste na zej drodze, prniactwo le ci radzi; kradzie jest najmozolniejsz
prac. Wierzaj mi, nie podejmuj si cikiej pracy leniwca. Trudny jest ywot hultaja. Daleko
atwiej by uczciwym czowiekiem. Id teraz i zastanw si nad tym, co ci powiedziaem. Ale!
Czego chciae ode mnie? Sakiewki? Masz.
I starzec, puciwszy Montparnassea, woy mu w rk woreczek, ktry bandyta przez chwil
way na doni. Potem, ostronie, jakby j ukrad, Montparnasse wsun nieznacznie sakiewk do
tylnej kieszeni surduta.
To powiedziawszy i uczyniwszy, poczciwiec odwrci si i spokojnie poszed dalej.
Stary osio! mrukn Montparnasse.
Kim by w staruszek? Czytelnik domyli si zapewne.
Zdumiony Montparnasse patrzy, jak znika w ciemnoci. Ta zaduma staa si dla niego fatalna
w skutku.
Starzec si oddala, a tymczasem zblia si Gavroche.
Gavroche, spojrzawszy z ukosa, upewni si, e ojciec Mabeuf siedzi jeszcze na awce; spa.
Ulicznik wypezn spod krzakw i zacz czoga si za plecami nieruchomego Montparnassea.
Podpezn do niego nie widziany i nie syszany, cicho wsun rk w tyln kiesze surduta z
cienkiego czarnego sukna, chwyci sakiewk, wydoby rk i czogajc si znowu, umkn w

122
ciemnociach jak jaszczurka. Montparnasse, ktry nie widzia powodu do ostronoci i zamyli
si po raz pierwszy w yciu, nie spostrzeg niczego. Gavroche, wrciwszy tam, gdzie siedzia
ojciec Mabeuf, rzuci sakiewk przez pot i co tchu uciek.
Sakiewka spada na nog ojca Mabeuf. Uderzenie obudzio go. Pochyli si i podnis j. Nie
rozumiejc, co to znaczy, otworzy sakiewk. Byy w niej dwie przegrdki; w jednej troch
drobnej monety, w drugiej sze napoleonw.
Pan Mabeuf, bardzo przestraszony, zanis to gospodyni.
Wida spada z nieba! rzeka matka Plutarch.

123
Rozdzia pity

KTREGO KONIEC
NIE JEST PODOBNY DO POCZTKU

Samotno i koszary

Cierpienie Kozety, cho tak dojmujce i ywe jeszcze przed czterema czy picioma
miesicami, teraz, mimo jej wiedzy, zaczynao si uspokaja. Przyroda, wiosna, modo,
przywizanie do ojca, wesoo ptakw i kwiatw sczyy w t dusz dziewczc powoli,
codziennie, kropla po kropli co, co podobne byo do zapomnienia. Czy ogie zagas w niej
zupenie? Czy tylko tworzyy si pokady popiou? To pewne, e ju nie czua prawie bolesnego i
palcego miejsca.
Pewnego dnia nagle pomylaa o Mariuszu:
To dziwne! rzeka ju o nim nie myl.
W tym samym tygodniu zauwaya przechodzcego przed krat ogrodu piknego oficera
uanw, o cienkiej talii, w licznym mundurze, rumianego jak panienka, z szabl pod pach, z
upomadowanymi wsami, w lakierowanej czapce. Mia przy tym jasne wosy, oczy
ciemnoniebieskie i wyupiaste, twarz okrg, prn, zuchwa i adn; zupene przeciwiestwo
Mariusza. W ustach cygaro. Kozeta pomylaa, e oficer ten zapewne nalea do puku, ktry sta
w koszarach przy ulicy Babiloskiej.
Nazajutrz zobaczya, jak przechodzi znowu. Zapamitaa sobie godzin. Od tej chwili czy
to by przypadek? widywaa go prawie codziennie.
Wanie wtedy Mariusz bliski by agonii i mwi: ebym przynajmniej mg j zobaczy,
nim umr! Gdyby yczenie jego si spenio, ujrzaby w tej chwili Kozet zerkajc na uana i
bez sowa umarby z rozpaczy.
Kto by temu winien? Nikt.
Co wypeniao dusz Kozety? Namitno, w ktrej zapanowa stan uspokojenia lub snu;
mio w chwiejnej rwnowadze; co, co byo przezroczyste, lnice, na pewnej gbokoci
zamcone, a jeszcze gbiej ciemne. Obraz piknego oficera odbija si na powierzchni. A czy
gboko, na samym dnie, tkwio jakie wspomnienie? Moe. Kozeta nie wiedziaa.
Tymczasem zdarzy si dziwny wypadek.

124
Strach pomnoony
przez komentarze starej Toussaint

Przy kracie od ulicy staa w ogrodzie kamienna awka, ktr przed oczami ciekawych
zasania grabowy szpaler, ale przechodzie mg dosign jej przez szpaler i krat, bardzo
wycigajc rk.
Pewnego wieczora tego miesica kwietnia Jan Yaljean wyszed; Kozeta po zachodzie soca
usiada na awce. Wiatr szeleci midzy drzewami, Kozeta marzya; jaki niewytumaczony
smutek ogarnia j z wolna, w nieodparty smutek wieczorny, ktry pochodzi moe kto to wie?
z tajemnicy grobu, odmykajcej si o tej godzinie.
Moe Fantyna staa w tym cieniu?
Kozeta podniosa si z awki, powoli obesza ogrd, stpajc po trawie wilgotnej od rosy i
mwic do siebie w melancholijnym somnambulizmie, ktry j opanowa: Doprawdy, o tej
porze potrzebne s w ogrodzie saboty. Mona dosta kataru.
Siadajc spostrzega w miejscu, z ktrego przed chwil wstaa, duy kamie, widocznie
wieo pooony.
Kozeta patrzya na kamie, zapytujc siebie, co to ma znaczy. Nagle przyszo jej na myl, e
kamie ten nie sam si dosta na awk, e kto go pooy, e jaka rka wsuna si przez krat;
ogarn j strach. Nie tkna kamienia i nie mia obejrze si, ucieka do domu I zamkna
natychmiast okiennice, zaoya sztab i zasuna zasuw przy oszklonych drzwiach od ganku.
Zapytaa starej Toussaint:
Czy ojciec wrci?
Jeszcze nie, prosz panienki.
Jan Valjean, czowiek lubicy rozmylania i nocne przechadzki, wraca dosy pno.
Toussaint mwia dalej Kozeta czy ty starannie zamykasz okiennice od ogrodu i
wkadasz koce sztab w kka, jak si naley?
O, niech panienka bdzie spokojna.
Kozeta wiedziaa, e Toussaint o tym pamita, ale nie moga si powstrzyma i zawoaa:
Bo tu tak pusto!
O, co to, to prawda odpara Toussaint. Mog tu czowieka zamordowa, nim zdy
pisn. A do tego pan nie sypia w domu. Ale niech panienka si nie boi, zamykam okna jak
fortece. Same kobiety w mieszkaniu jak tu si nie ba? Wyobraa sobie panienka? Jacy ludzie
wchodz w nocy do pokoju, powiadaj: Milcz! i zaczynaj nam podrzyna garda. Mniejsza o
mier, i tak wszyscy umrzemy, wiadomo, e trzeba umrze, ale jakie paskudne musi by
dotknicie takich ludzi. A w dodatku na pewno rn tpymi noami! O, mj Boe!
Cicho, Toussaint rzeka Kozeta. Zamknij wszystko dokadnie.
Kozeta, przestraszona melodramatem, ktry Toussaint uoya naprdce, nie miaa nawet jej
powiedzie: Id obejrze kamie, ktry kto pooy na awce! Baa si otworzy drzwi od
ogrodu, skd mogli wej ci ludzie. Kazaa sucej starannie pozamyka wszystkie drzwi i
okna i obejrze cay dom od piwnicy po strych, zamkna si na klucz w swoim pokoju, zajrzaa
pod ko, pooya si i miaa niespokojny sen. Ca noc widziaa kamie wielki jak gra i peen
jaski.
O wschodzie soca (wschodzce soce ma to do siebie, e miejemy si z nocnych majakw
tym serdeczniej, im wikszym nas przejmoway lkiem) Kozeta obudziwszy si pomylaa o
wczorajszym strachu jak o drczcym nie i powiedziaa do siebie:

125
Co mi si uroio? Soce, ktre si przedzierao przez szczeliny okiennic i zocio jej
adamaszkowe firanki, uspokoio j tak dalece, e z myli jej pierzchny wszystkie widziada,
nawet i kamie.
Ubraa si, zesza do ogrodu, pobiega do awki i uczua, jak zimny pot wystpuje jej na czoo.
Kamie lea.
Trwao to jednak tylko chwil. Co przeraa w nocy, we dnie budzi ciekawo.
No, to popatrzmy powiedziaa.
Podniosa kamie, ktry by do duy. Pod spodem leao cos jak gdyby list.
Bya to koperta z biaego papieru. Kozeta wzia j i obejrzaa: nie miaa adresu ani piecztki
z drugiej strony. Ale koperta, chocia otwarta, nie bya pusta. Wida byo w rodku kartki
papieru.
Wyja je z koperty. Nie by to ju ani strach, ani ciekawo, ale pocztek niepokoju.
Koperta zawieraa niewielki zeszycik, ktrego kartki byy ponumerowane i zapisane piknym
i drobnym pismem.
Kozeta zamylia si. Szukaa jakiego nazwiska, ale na prno, jakiego podpisu te bez
skutku. Do kogo to byo adresowane? Prawdopodobnie do niej, bo czyja rka pooya pakiet na
jej awce. Od kogo pochodzio? Jaki urok nieprzeparty pad na ni, prbowaa odwrci oczy od
tych kartek, spojrzaa w niebo, na ulic, na akacje oblane wiatem, na gobie lecce nad
ssiednim dachem, potem spojrzenie jej pado nagle na rkopis i powiedziaa sobie, e trzeba
dowiedzie si, co w nim jest.
Oto, co tam czytaa:

Sprowadzenie wszechwiata do jednej istoty, rozszerzenie jednostki a do


Boga oto czym jest mio.
Rozdzieleni kochankowie oszukuj nieobecno tysicem zud, ktre jednak
s na swj sposb rzeczywiste. Nie wolno im si widzie, nie mog do siebie
pisywa, a jednak znajduj tysice tajemniczych sposobw, eby rozmawia.
Przesyaj sobie piew ptakw, zapach kwiatw, miech dzieci, wiato soca,
tchnienie wiatru, promienie gwiazd, cay wszechwiat. Dlaczego by nie mieli
tak czyni? Wszystkie dziea boe przeznaczone s na usugi mioci. Mio jest
do potna, eby przekazywanie swoich myli zleca caej przyrodzie.
O wiosno, jeste listem, ktry do niej pisze.
Prawdziwa mio wpada w rozpacz lub w zachwycenie z powodu byle
zgubionej rkawiczki lub znalezionej chustki i potrzebuje wiecznoci dla swego
powicenia i swoich nadziei. Skada si z rzeczy nieskoczenie wielkich i z
nieskoczenie maych.
Czy przychodzi jeszcze do Luksemburskiego Ogrodu? Nie, panie.
W tym kociele bywa na mszy, prawda? Ju tu nie przychodzi. Czy
wci mieszka w tym domu? Wyprowadzia si. Gdzie teraz mieszka?
Nie powiedziaa.
Spotkaem na ulicy bardzo ubogiego modzieca, ktry kocha. Kapelusz
mia stary, odzie zuyt, okcie dziurawe, woda laa mu si do butw, a
gwiazdy do duszy.
Wielka to rzecz by kochanym! Wiksza jeszcze kocha! Serce staje si
bohaterskie dziki namitnoci. Wszystko, co ma ono w sobie, jest sam
czystoci, na czymkolwiek si wesprze, jest wzniose i wielkie. Myl niegodna
nie wyronie w tym sercu, tak samo jak pokrzyw nie wyronie na lodzie. Dusza

126
wyniosa i pogodna, niedostpna niskim dzom i przyziemnym wzruszeniom,
grujc nad chmurami i cierniami tego wiata, nad szalestwami, kamstwem,
nienawici, prnoci i ndz, zamieszkuje bkity niebios i czuje tylko
gbokie, ukryte wstrzsy losu, jak szczyty grskie czuje) trzsienie ziemi.
Gdyby ani jeden czowiek na wiecie nie kocha, sonce by zgaso.

Kozeta po przeczytaniu listu

Czytajc te kartki, Kozeta coraz gbiej tona w marzeniach. Kiedy podniosa oczy po
przeczytaniu ostatniego wiersza zeszytu, pikny oficer (bya to jego godzina) przechodzi
triumfalnie koo kraty. Wyda si jej obrzydliwy.
Od kogo pochodziy te kartki? Kto je napisa?
Kozeta nie wahaa si ani chwili. Jeden tylko czowiek.
On!
W jej umyle rozjanio si zupenie; wszystko ukazao si znowu. Czua niesychan rado i
gboki niepokj. To on! On do niej pisa! On by tutaj! To jego rami wsuno si przez krat!
Kiedy ona o nim zapomniaa, on j odnalaz! Ale czy go zapomniaa? Nie! Nigdy! Bya szalona,
wierzc w to cho przez chwil. Zawsze go kochaa, zawsze ubstwiaa. Ogie skry si, arzy
czas pewien pod popioem, ale wiedziaa przecie, e on wera si tylko coraz gbiej i oto
buchn znowu i ogarn j ca. w zeszyt by niby pomie przerzucony z tamtej duszy w jej
dusz. Czua, e poar powrci z now si. Kade sowo z zeszytu gboko zapado w jej serce.
O, tak! mwia tak, poznaj. Wszystko to przeczytaam ju w jego oczach.
Przez cay dzie Kozeta chodzia jak odurzona. Zaledwie moga myle, myli jej byy jak
popltany motek, nie umiaa sformuowa adnych przypuszcze, drc spodziewaa si ale
czego? Czego nieokrelonego. Nie miaa sobie nic obiecywa i niczego nie chciaa sobie
odmwi. Twarz jej co chwila blada, dreszcze przenikay ciao. Chwilami miaa wraenie, e
stpa wrd chimer, mwia do siebie: Czy to prawda? i dotykaa przez sukni ukochanego
papieru, przyciskaa go do serca, czua brzegi kartek i gdyby Jan Valjean ujrza j wtedy,
zadraby na widok tej radoci nieznanej a penej wiata, tryskajcej spod jej powiek.
O, tak! mylaa. To on! To od niego dla mnie.
I mwia sobie, e go odnalaza dziki porednictwu aniow, za spraw jakiego boskiego
przypadku.
Co za transfiguracja mioci! Co za marzenie! Ten boski przypadek to porednictwo aniow
byo gak z chleba, ktr jeden zodziej rzuci drugiemu z podwrza Karola Wielkiego nad
dachem wizienia La Force.

Starzy s od tego, eby w por wychodzili

Wieczorem Jan Valjean wyszed; Kozeta ubraa si, uczesaa wosy jak najbardziej twarzowo i
woya sukni z dekoltem gboko wycitym, jak mwi mode dziewczta, troch

127
nieprzyzwoitym. Nie byo to ani troch nieprzyzwoite, a tylko adne. Ubraa si tak, sama nie
wiedzc dlaczego.
Czy chciaa wyj? Nie.
Czy spodziewaa si odwiedzin? Nie.
O zmroku zesza do ogrodu. Toussaint zajta bya w kuchni, ktrej okna wychodziy na tylne
podwrko.
Zacza przechadza si, odsuwajc rkami gazie drzew, bo niektre zwieszay si bardzo
nisko.
Tak dosza do awki.
Kamie lea w tym samym miejscu.
Usiada i pooya delikatn bia rk na tym kamieniu, jakby chciaa go popieci i
podzikowa mu.
Nagle doznaa nieopisanego wraenia, jakiego mimo woli si dowiadcza, kiedy kto
znienacka stanie za nami.
Odwrcia gow i podniosa si.
By to on.
Sta z odkryt gow. Wydawa si blady i wychudy. Ledwie mona byo dostrzec jego czarne
ubranie. Zmrok pooy cie na Jego piknym czole i zakry mu oczy ciemnoci. Byo w nim,
pod jak mglist i delikatn zason, co ze mierci i nocy. Na jego twarzy janiay ostatnie
wiata dnia, ktry umiera, i ostatnie myli duszy, ktra odchodzi.
Zdawao si, e nie by jeszcze widmem, a przesta ju by czowiekiem.
Kapelusz jego lea obok, rzucony w zarola.
Kozeta, bliska omdlenia, nie krzykna. Cofaa si powoli, czua bowiem, e j co przyciga.
On nie ruszy si z miejsca. Czua, jakby otulio j co niewysowionego a smutnego spojrzenie
jego oczu, ktrych nie widziaa.
Cofajc si napotkaa drzewo i opara si o nie. Gdyby nie to drzewo, byaby upada.
Wwczas usyszaa jego gos, ten gos, ktrego naprawd nigdy jeszcze nie syszaa,
szepczcy troch goniej od szmeru lici:
Niech mi pani wybaczy, e tu jestem. Serce mam pene pani, nie mogem tak y duej i
przyszedem. Czy pani przeczytaa to, co pooyem na awce? Czy mnie pani cho troch
poznaje? Niech si pani nie boi. Jak ten czas leci! Czy pani pamita ten dzie, kiedy pani na mnie
spojrzaa? To byo w Ogrodzie Luksemburskim, przy gladiatorze. A kiedy pani koo mnie
przesza? To byo szesnastego czerwca i drugiego lipca. Niedugo minie rok. Dawno ju pani nie
widziaem. Pytaem kobiety wynajmujcej krzesa w ogrodzie, powiedziaa, e ju pani nie
przychodzi. Mieszkaa pani przy ulicy Zachodniej na trzecim pitrze, w nowym domu. Widzi
pani, e wiem? ledziem pani. Co miaem robi? Pniej pani znikna. Zdawao mi si raz, e
pani przechodzia, kiedy czytaem dzienniki pod arkadami Odeonu. Pobiegem. Ale nie: to bya
jaka moda osoba w podobnym kapeluszu. W nocy przychodz tutaj. Niech si pani nie lka,
nikt mnie nie widzi. Przychodz popatrze z bliska na pani okna. Gdyby pani wiedziaa, jak
bardzo kocham! Przepraszam, sam nie wiem, co mwi, moe pani si gniewa. Gniewa si pani?
O moja matko! powiedziaa Kozeta.
I zachwiaa si, jakby miaa umrze.
Podtrzyma j, osuna si, wzi j w swoje objcia i przytuli z caej siy, nie wiedzc, co
czyni. Trzyma j tak, sam chwiejc si na nogach.
Uja jego rk i pooya j sobie na sercu. Wyczu swj list i wyszepta:
Wic kocha mnie pani?
Odpowiedziaa gosem cichym jak tchnienie, ledwie dosyszalnym:

128
Cicho! Ty wiesz!
I ukrya zarumienione policzki na piersi dumnego i upojonego szczciem modzieca.
Usiad na awce, ona przy nim. Zabrako im sw. Gwiazdy zaczynay wschodzi. Jak doszo
do tego, e ich usta spotkay si? Jak dochodzi do tego, e ptak piewa, nieg topnieje, ra
otwiera si, maj rozkwita, e biay wit wstaje za czarnymi drzewami na drcym szczycie
wzgrz?
Pocaunek to byo wszystko.
Powoli zaczli rozmawia. Po milczeniu, ktre jest peni szczcia, nadesza chwila
zwierze. Noc bya pogodna i jasna nad ich gowami. Te dwie istoty, czyste jak duchy,
opowiedziay sobie wszystko swoje sny, upojenia, zachwyty, zudzenia i zwtpienia, jak
ubstwiali si z daleka, jak pragnli si nawzajem i jak wielka bya ich rozpacz, kiedy przestali
si widywa. W idealnej poufaoci, ktrej nic ju powikszy nie mogo, zwierzyli sobie
wzajem wszystko, co mieli najskrytszego i najtajniejszego. Opowiedzieli sobie, z ca
najczystsz wiar w swoje zudzenia, wszystko, cokolwiek mio, modo i ta reszta
dziecistwa, ktra w nich bya jeszcze, podsuny im na myl. Te dwa serca przelay si jedno w
drugie i po upywie godziny modzieniec mia w sobie dusz dziewczyny, a dziewczyna miaa w
sobie dusz modzieca. Przeniknli si, oczarowali, olnili.
Kiedy skoczyli rozmow, kiedy ju powiedzieli sobie wszystko, ona pooya gow na jego
ramieniu i zapytaa:
Jak panu na imi?
Mariusz odpowiedzia. A pani?
Kozeta.

129
Rozdzia szsty

MAY GAVROCHE

Zoliwy figiel wiatru

Po roku 1823, kiedy karczma w Montfermeil tona powoli nie w przepaci bankructwa, lecz
w kloace drobnych dugw, maonkom Thnardier przybyo dwoje dzieci, dwch chopcw. W
ten sposb mieli picioro: dwie crki i trzech synw. Duy przychwek.
Thnardierowa wyjtkowo szczliwie uwolnia si od dwch najmodszych, kiedy jeszcze
byli cakiem mali.
Owa Magnon, o ktrej mwilimy niedawno, bya t sam suc, ktr uzyskaa od
poczciwego pana Gillenormand alimenty na utrzymanie dwojga swoich dzieci. Mieszkaa na
nadbrzeu Celestynw, na rogu ulicy Pimowej, ktra zrobia, co moga, aby zamieni na
przyjemny zapach swoj nie najlepsz saw. Pamitna jest do dzisiaj straszna epidemia krupu,
ktra trzydzieci pi lat temu dotkna nadrzeczne dzielnice Parya. W tej epidemii Magnon
stracia jednego dnia swoich dwch synw, jeszcze bardzo maych; jednego rano, drugiego
wieczorem. By to dla niej cios. Dzieci te byy drogie matce: przedstawiay warto
osiemdziesiciu frankw miesicznie. Te osiemdziesit frankw bardzo punktualnie wypaca w
imieniu pana Gillenormand jego plenipotent, pan Barge, emerytowany komornik, mieszkajcy
przy ulicy Krla Sycylii. Ze mierci dzieci renta bya pogrzebana. Magnon poszukaa na to rady.
W tej ciemnej masonerii za, do ktrej naleaa, ludzie wiedz o sobie wszystko, dochowuj
tajemnicy i pomagaj sobie wzajemnie. Magnon potrzebowaa dwojga dzieci. Thnardierowa
miaa ich dwoje. Ta sama pe, ten sam wiek. Dobre rozwizanie dla jednej, dobra lokata dla
drugiej. Mali Thnardierowie zostali synami Magnon. Magnon wyprowadzia si z nadbrzea
Celestynw i zamieszkaa przy ulicy Clocheperce. W Paryu tosamo osb przerywa si przez
przeprowadzk z ulicy na ulic.
Urzd Stanu Cywilnego, nie wiedzc o niczym, nie wda si w t spraw i podstawienie
odbyo si w sposb najprostszy w wiecie. Thnardierowa zadaa za poyczenie dzieci
dziesiciu frankw miesicznie, ktre jej Magnon przyrzeka, a nawet pacia. Nie trzeba
dodawa, e pan Gillenormand dotrzymywa swojego zobowizania. Odwiedza malcw co p
roku. Nie spostrzeg zmiany. Panie mwia mu Magnon jacy oni podobni do pana.
Thnardier, ktry potrafi prdko zmienia skr, skorzysta z tej sposobnoci, eby sta si
Jondretteem. Do wiadomoci jego dwch crek i Gavrochea istnienie najmodszych braci
prawie nie dotaro. Na pewnym stopniu ndzy panuje obojtno krainy umarych i na ywe
istoty patrzy si jak na upiory. Ludzie s czsto dla swoich najbliszych tylko bezksztatnymi
postaciami cienia, ledwo odrbnymi od mglistego ta ycia, i atwo wracaj w niewidzialne.

130
Dwa mae podrzutki nie mogy narzeka na Magnon. Za rekomendacj suyo im
osiemdziesit frankw, wic obchodzono si z nimi dobrze, jak z kad rzecz, z ktrej cignie
si zysk. Byli niele odziani, niele ywieni, prawie jak mali panicze, lepiej traktowani przez
przybran matk ni przez prawdziw.
Ale cakiem niespodzianie biedni malcy, z ktrymi dotd nawet w zlej doli los obchodzi si
do askawie, zostali szorstko rzuceni w wir ycia i musieli rozpocz je na wasn rk.
Zbiorowe aresztowanie przestpcw, takie jak to, ktre si odbyo na poddaszu Jondrettea, z
koniecznoci pocigajce za sob dalsze poszukiwania i uwizienia, jest prawdziw klsk dla tej
ohydnej, tajnej przeciw spoecznoci, ktra yje pod spoeczestwem jawnym. Katastrofa
Thnardierw spowodowaa katastrof Magnon.
Pewnego dnia, wkrtce po przekazaniu Eponinie przez Magnon kartki w sprawie ulicy Plumet
na ulicy Clocheperce odbya si obawa policyjna; Magnon zostaa ujta i razem z ni wpadli do
sieci mieszkacy caego domu, wszyscy podejrzani. Dwaj chopcy bawili si wwczas w tylnym
podwrzu i nie wiedzieli o niczym; kiedy chcieli wrci, znaleli drzwi zamknite i dom pusty.
Szewc z przeciwka zawoa ich i odda im kawaek papieru, ktry matka dla nich zostawia. Na
tym papierze by adres: Pan Barge, poborca renty, ulica Krla Sycylii 8. Szewc powiedzia:
Nie bdziecie ju tu mieszkali. Idcie tam. To niedaleko. Pierwsza ulica na lewo. Pytajcie
si o drog z tym papierem.
Dzieci poszy; starszy brat prowadzi modszego, trzymajc w rku kartk, ktra miaa by ich
przewodnikiem. Byo zimno i mae, zdrtwiae palce chopca sabo trzymay ow kartk. Na
zakrcie uliczki Clocheperce powiew wiatru wyrwa mu j, a e noc ju zapadaa, dziecko nie
mogo jej odszuka.
Zaczli bdzi po ulicach na los szczcia.

May Gavroche wykorzystujcy


Napoleona Wielkiego

Wiosn w Paryu zdarzaj si do czsto ostre i przykre wiatry, od ktrych czowiek nie
cakiem zamarza, ale porzdnie marznie. Te wiatry, psujce pikn pogod wiosenn, dziaaj
dokadnie tak, jak podmuch zimnego powietrza, ktre wciska si do ciepego pokoju przez szpar
w nie domknitych oknach lub drzwiach. Wydaje si wtedy, e w ponurej bramie zimy zostaa
szpara i wiatr przez ni uchodzi. Na wiosn roku 1832, kiedy Europ nawiedzia pierwsza w tym
stuleciu wielka epidemia, wiatry byy jeszcze ostrzejsze i bardziej przenikliwe ni zwykle.
Uchyliy si wwczas bramy jeszcze bardziej lodowate ni bramy zimy. Byy to bramy grobu. W
tych wiatrach czu byo tchnienie cholery.
Pewnego wieczora, kiedy podobny wicher d tak okropnie, jak gdyby powrci stycze, i
mieszkacy Parya na nowo poubierali si w zimowe palta, may Gavroche, wesoy i drcy pod
swymi achmanami, sta w zachwyceniu przed sklepem jakiego fryzjera w okolicy Orme-Saint-
Gervais. By wystrojony w wenian chustk kobiec, nie wiedzie jak zdobyt, z ktrej zrobi
sobie szalik. May Gavroche zdawa si pochonity zachwytem dla woskowej panny modej,
wygorsowanej, w wianku z pomaraczowego kwiecia, ktra obracaa si w koo za szybk,
ukazujc przechodniom, midzy dwoma kinkietami, swj umiech; naprawd za oglda sklep
tylko dlatego, eby zobaczy, czy nie udaoby si wisn z wystawy kawaka myda, ktry by

131
mg nastpnego dnia odprzeda za jednego su fryzjerowi z przedmiecia. Nieraz ju miewa
niadanie z takiego chleba. To zajcie, do ktrego mia due zdolnoci, nazywao si w jego
jzyku goli brod golibrodom.
Wpatrujc si w lalk i zerkajc na mydo, Gavroche mrucza przez zby.
We wtorek. Nie, nie we wtorek. Czy we wtorek? Moe to i we wtorek. Tak, we wtorek.
Nie dowiedziano si nigdy, o co chodzio w tym monologu.
Jeeli przypadkiem monolog odnosi si do dnia, w ktrym malec ostatni raz jad obiad, toby
znaczyo, e przed trzema dniami, gdy rzecz dziaa si w pitek.
W sklepie ogrzanym przez piec, w ktrym dobrze napalono, fryzjer goli klienta i od czasu do
czasu rzuca spojrzenia w stron tego wroga, tego zzibnitego i zuchwaego ulicznika, ktry
obie rce trzyma w kieszeniach, ale najwidoczniej dziaa myl.
Kiedy Gavroche tak oglda pann mod, wystaw i myda windsorskie, dwaj chopcy,
nierwnego wzrostu, do czysto ubrani i jeszcze mniejsi od niego, z ktrych jeden wyglda na
siedem, a drugi na pi lat, nacisnli niemiao klamk i weszli do sklepu, proszc nie wiadomo o
co, moe o lito, paczliwym gosem, podobniejszym do jku ni do proby. Mwili obaj naraz i
niepodobna byo zrozumie ich sw, poniewa kania przeryway gos modszemu, a zby
starszego dzwoniy z zimna. Fryzjer obrci si z wciekoci na twarzy i nie odkadajc
brzytwy, odsun starszego lew rk, modszego kolanem, po czym wypchnwszy ich na ulic,
zamkn drzwi mwic:
Tylko zimno wpuszczaj nie wiedzie po co!
Chopcy poszli dalej, paczc. Tymczasem zachmurzyo si, zaczyna pada deszcz.
May Gavroche pobieg za nimi i zaczepi ich.
Co wam si stao, smyki?
Nie wiemy, gdzie i spa odpowiedzia starszy.
Tylko to? rzek Gavroche. Wielkie rzeczy. Czy dlatego si pacze? A to todzioby!
I z nieco drwic wyszoci, a zarazem jako czule, powanie i opiekuczo rzek do nich:
Knoty, chodcie ze mn!
Dobrze, prosz pana rzek starszy. I obaj malcy poszli za nim jak za arcybiskupem.
Przestali paka.
Gavroche powdrowa razem z nimi ulic w. Antoniego w kierunku Bastylii.
Odchodzc obejrza si i obrzuci fryzur oburzonym spojrzeniem.
Nie ma toto wcale serca, jak wilk! mrucza. Angielskie ziko!
Jaka dziewczyna, widzc ich idcych gsiego z Gavrocheem na czele, wybuchna gonym
miechem. miech ten nie odznacza si uszanowaniem dla maszerujcej trjki.
Dzie dobry, panno Omnibus powiedzia jej Gavroche.
W chwil potem przypomnia sobie fryzjera i doda:
Pomyliem zwierzta, to nie wilk, ale w. Golibrodo, pjd po lusarza i ka ci przyprawi
dzwonek do ogona.
Przygoda z fryzjerem uczynia go agresywnym. Przeskakujc przez rynsztok, zawoa do
brodatej strki, godnej wita Fausta na Brockenie, ktra sza z miot w rku:
Ach, wic pani wychodzi na miasto razem ze swoim koniem?
I mwic to obryzga lakierowane buty jakiego przechodnia.
Ty ajdaku! zawoa z wciekoci poszkodowany.
Gavroche wysun nos z chustki.
Pan ma do kogo pretensj?
Do ciebie! rzek przechodzie.
Biuro zamknite odpar Gavroche dzi ju nie przyjmuj adnych zaale.

132
Tymczasem, idc dalej ulic, spostrzeg pod jedn z bram zzibnit do szpiku koci
ebraczk, lat trzynastu lub moe czternastu, tak krotko ubran, e byo jej wida kolana.
Biedna dziewczyna! rzek Gavroche. Nie ma nawet majtek. Masz, we chocia to.
I odwinwszy z szyi swj ciepy szalik, rzuci go na chude i fioletowe z zimna ramiona
ebraczki, na ktrych jego szalik sta si znowu chustk.
Maa popatrzya na niego ze zdziwieniem i w milczeniu przyja chustk. Na pewnym stopniu
ndzy czowiek w swoim otpieniu ju nie narzeka na zo i nie dzikuje za dobro.
Brrr! wstrzsn si Gavroche, dygocc teraz bardziej ni wity Marcin, ktry jednak
zostawi sobie poow swego paszcza.
Po tym brrr! ulewa rozsroya si jeszcze bardziej. Zoliwe niebiosa karz niekiedy dobre
uczynki.
O! zawoa Gavroche a to co znaczy? Znowu deszcz! Mj Boe, jeeli to duej potrwa,
skrelam swj abonament.
I poszed dalej.
Mniejsza o to doda po chwili, rzucajc okiem na ebraczk otulajc si jego szalem ma
przynajmniej co porzdnego na grzbiecie.
I patrzc na chmur, zawoa:
Nie udao ci si!
Dwaj malcy dreptali za nim.
Kiedy przechodzili koo jednego z tych gsto zakratowanych okien wystawowych, ktre
wskazuj na piekarni, gdy chleb, jak zoto, trzymany jest za elaznymi kratami, Gavroche
odwrci si:
Smyki! Jedlicie obiad?
Prosz pana odpowiedzia starszy nic jeszcze nie jedlimy od samego rana.
Wic nie macie ani ojca, ani matki? zapyta majestatycznie Gavroche.
Przepraszam pana, mamy tat i mam, ale nie wiemy, gdzie oni s.
Czasami jest lepiej tego nie wiedzie rzek Gavroche, ktry by filozofem.
Ju dwie godziny mwi dalej starszy chodzimy i szukamy czego do jedzenia po
bramach, ale nic nie znalelimy.
Wiem rzek Gavroche to psy wszystko wyjadaj. I po chwili milczenia doda:
A wic to tak, zgubilimy naszych autorw. Nie wiemy, comy z nimi zrobili. To nieadnie z
waszej strony, obuzy. Zawieruszy starszych ludzi! Ale byo nie byo, trzeba co przeksi.
Nie zadawa im dalszych pyta. Nie mieli gdzie mieszka, c prostszego?
Starszy z dwch smykw, prawie cakiem powrciwszy do dziecicej beztroski, zawoa:
To dopiero heca! Mamusia mwia, e w palmow niedziel zaprowadzi nas na palmy.
Napalmy w piecu! odpowiedzia Gavroche.
Przystan tymczasem, obmacujc i przetrzsajc wszystkie zakamarki swoich achmanw.
Na koniec podnis gow z min, ktra miaa wyraa tylko zadowolenie, lecz bya pena
triumfu.
Uspokjmy si, szczeniaki! Oto kolacja dla trzech.
I wycign z ktrej kieszeni jeden su.
Nie dajc malcom czasu na wyraenie podziwu, wepchn ich obu przed sob do piekarni i
rzuci swoj monet na lad, woajc:
Panie starszy, chleba za pi centymw! Sprzedawca, ktrym by sam waciciel piekarni,
wzi chleb i n.
W trzech kawakach, panie starszy! poleci Gavroche i doda z godnoci: Jest nas
trzech.

133
A widzc, e piekarz, przyjrzawszy si trzem biesiadnikom wzi chleb razowy, gboko
wsadzi palec do nosa, wcign powietrze tak potnie, jakby na kocu tego palca bya szczypta
tabaki Fryderyka Wielkiego, i zawoa z wyrazem oburzenia:
A to co?
Piekarz odpowiedzia:
Jak to co? Chleb, bardzo dobry chleb drugiego gatunku.
To znaczy ordynarny razowiec odpar Gavroche, spokojny i peen zimnej pogardy.
Biaego chleba, panie starszy! Ja stawiam!
Piekarz nie mg powstrzyma umiechu i krajc biay chleb patrzy na nich z wyrazem
wspczucia, ktre dotkno Gavrochea.
e co, panie Piekarski? Co nas pan tak mierzysz? Moe pan jeszcze okcia wemiesz?
Wszyscy trzej, postawieni jeden na drugim, nie mieliby wicej ni trzy okcie.
Kiedy chleb zosta pokrajany, piekarz schowa pienidz i Gavroche odezwa si do dzieci:
Wcinajcie!
Chopcy patrzyli na niego zdziwieni.
Gavroche zacz si mia.
Ach, prawda! Jeszcze nie rozumiej, takie to mae!
I powtrzy:
Jedzcie.
To mwic, poda kademu po kawaku chleba. Sdzc, e starszy, ktry mu si wydawa
godniejszy rozmowy, zasugiwa na szczegln zacht i e naleao mu oszczdzi wszelkiego
wahania w zaspokojeniu apetytu, doda wrczajc mu najwiksz porcj:
Zatkaj tym sobie jadaczk. Jeden kawaek by mniejszy od pozostaych; Gavroche wzi go
dla siebie.
Biedne dzieciaki byy, nie wyczajc Gavrochea, bardzo godne. Pochaniajc chleb
wielkimi ksami, tarasoway niewielk przestrze przed lad i piekarz, jak tylko zainkasowa
naleno, przybra niechtny wyraz twarzy.
Wracajmy na ulic rzek Gavroche.
I poszli dalej w kierunku Bastylii.
Od czasu do czasu, kiedy mijali owietlone wystawy sklepw, modszy malec zatrzymywa
si, eby zobaczy godzin na oowianym zegarku, ktry nosi na sznurku obwizanym dokoa
szyi.
Gupie to jak but z lewej nogi mwi wtedy Gavroche.
Potem, zamylony, mrucza przez zby:
Swoj drog, gdybym ja mia dzieci, dabym im lepsz szko.
Kiedy koczyli ju swj chleb i zbliali si do rogu ponurej ulicy des Ballets, w gbi ktrej
wida nisk i gron furt wizienia La Force, kto si odezwa:
A, to ty, Gavroche?
A, to ty, Montparnasse? odpowiedzia Gavroche.
Jaki dorosy mczyzna zaczepi chopca, a mczyzn tym by rzeczywicie Montparnasse,
przebrany, w niebieskich okularach, lecz atwy do poznania dla Gavrochea.
Ty spryciarzu! mwi dalej Gavroche masz przyodziewek koloru okadw z lnianego
siemienia i niebieskie okulary jak doktor. Znasz si na stylu, sowo honoru!
Pst! odpowiedzia Montparnasse nie tak gono! I szybko odcign Gavrochea poza
wiato padajce ze sklepw.
Dwaj malcy szli za nim machinalnie, trzymajc si za rce. Kiedy znaleli si pod czarnym
ukiem jakiej bramy, ukryci przed spojrzeniami i deszczem, Montparnasse zapyta:

134
Wiesz, dokd id?
Na szubienic! rzek Gavroche.
Kawalarz jeste odrzek Montparnasse i doda: Babet na mnie czeka.
Ach! zawoa Gavroche ona ma na imi Babet.
Montparnasse zniy gos:
Nie ona, on.
O, Babet?
Tak, Babet.
Mylaem, e go opiecztowali.
Zdj piecz odrzek Montparnasse.
I szybko opowiedzia chopcu, e tego dnia rano Babet zdoa umkn, skrcajc na lewo,
zamiast na prawo, w korytarzu bada.
Gavroche wyrazi podziw dla tej zrcznoci.
Co za dentysta! rzek.
Montparnasse doda kilka szczegw ucieczki Babeta i zakoczy sowami:
Ale to jeszcze nie wszystko.
Gavroche, suchajc go, wzi lask, ktr Montparnasse trzyma w rku, niechccy pocign
za jej grn cz i ukazao si ostrze sztyletu.
O! zawoa, szybko wsuwajc pochw na sztylet zabrae swojego andarma
przebranego po cywilnemu.
Montparnasse przymruy oko.
Do diaba! rzek Gavroche wic idziesz na salcesony?
Jeszcze nie wiem odpowiedzia Montparnasse obojtnie. Zawsze nie zawodzi mie przy
sobie szpilk.
Gavroche nalega:
Co masz zamiar robi w nocy?
Montparnasse przybra znowu tajemnicz min i rzek, poykajc sylaby:
To i owo.
I nagle, zmieniajc temat, doda:
Co ci powiem.
Co znowu?
Zupenie inna historia. Wyobra sobie, par dni temu spotykam jakiego cywila. Dostaj od
niego dugie kazanie i sakiewk. Kad j do kieszeni. W chwil pniej sigam po ni, a w
kieszeni nie ma nic.
Oprcz kazania rzek Gavroche.
A ty pyta Montparnasse gdzie idziesz teraz?
Gavroche pokaza swoich dwch protegowanych i owiadczy:
Id pooy spa te dzieci.
Gdzie je pooysz?
U mnie w domu.
To znaczy gdzie?
U mnie w domu.
Wic masz mieszkanie?
Mam
Gdzie?
W soniu rzek Gavroche.
Montparnasse, jakkolwiek z natury mao dziwicy si, nie mg powstrzyma okrzyku:

135
W soniu!
No tak, w soniu! Czy to takie dziwne?
Pod wpywem tej uwagi Montparnasse odzyska spokj i rozsdek. Zdawao si, e nabra
wikszego szacunku dla mieszkania Gavrochea.
Rzeczywicie rzek tak jest, w soniu... A czy tam dobrze?
Bardzo dobrze rzek Gavroche nawet byczo. Nie ma przecigw, jak pod mostem.
Jak wchodzisz?
Wchodz.
Jest jaka dziura? dopytywa si Montparnasse.
No chyba. Ale nie trzeba o niej mwi. Midzy przednimi nogami. Szpicle jej nie
zauwayli.
Przez ni wazisz? Rozumiem.
Chwytam si rkami, raz, dwa i ju mnie nie wida.
Po chwili milczenia Gavroche doda:
Dla tych malcw bd mia drabin.
Montparnasse zacz si mia.
Gdzie, u diaba, wytrzasne tych szczeniakw? Gavroche odpowiedzia po prostu:
Dostaem to bractwo w prezencie od jednego golibrody. A teraz dobranoc, id z nimi do
mojego sonia. Gdyby mnie przypadkiem potrzebowa ktrej nocy, moesz si tam zgosi.
Mieszkam na pierwszym pitrze. Nie ma portiera. Pytaj o pana Gavrochea.
Dobrze odrzek Montparnasse.
Po czym rozstali si; Montparnasse poszed w stron placu Grve, Gavroche w stron Bastylii.
Na poudniowo wschodnim rogu placu Bastylii, w pobliu wylotu kanau, wykopanego w
dawnej fosie tej fortecy wizienia, istnia Jeszcze dwadziecia lat temu dziwaczny pomnik,
wymazany ju z pamici paryan, ktry jednak zasugiwa na ni, by bowiem pomysem
czonka Instytutu, generaa dowdcy armii egipskiej.
Mwimy: pomnik, chocia bya to tylko makieta. Ale ta makieta wspaniay szkic, dostojny
trup myli napoleoskiej, ktr kilka poryww wiatru unioso i odrzucio daleko od nas, staa si
historyczna i miaa co ostatecznego, co kontrastowao z jej prowizorycznoci. By to so
wysoki na czterdzieci stp; zbudowany z desek i cegy, dwiga on na grzbiecie wie,
przypominajc dom i pomalowan z pocztku na zielono przez jakiego pacykarza, pniej na
czarno przez niebo, deszcze i czas. W tej pustej i odsonitej czci placu szerokie czoo kolosa,
jego trba, ky, wiea, ogromny zad i nogi, podobne do czterech kolumn, rysoway noc na tle
gwiadzistego nieba sylwetk zdumiewajc i gron. Nie wiadomo byo, co miaa znaczy. By
to jakby symbol siy ludu, pospny i ogromny, widmo potne i widzialne, stojce obok
niewidzialnego upiora Bastylii.
Niewielu cudzoziemcw odwiedzao ten zabytek, aden przechodzie na niego nie patrzy.
Rozsypywa si w gruzy; za kad zmian pory roku tynk odpadajcy mu z bokw zostawia
szkaradne rany. Edylowie, jak si to mwi w wytwornym stylu, zapomnieli o nim od roku
1814. Sta w so w swoim kcie ponury, chory, chylcy si do upadku, w rodku gnijcego
ogrodzenia, ktre ustawicznie zanieczyszczali pijani wonice. Brzuch mia cay w szczelinach,
jaka deska sterczaa z ogona, midzy nogami wyrosy wysokie chwasty, a poniewa przez
trzydzieci lat otaczajcy go plac podnis si w powolnym, lecz cigym procesie, ktry
niedostrzegalnie dwiga w gr grunt wielkich miast, wic so sta w dole, jak gdyby si ziemia
pod nim zapadaa. By brudny, pogardzany, odpychajcy i wspaniay, brzydki w oczach
mieszczucha, melancholijny w oczach myliciela. Mia w sobie co ze miecia, ktry zostanie
wymieciony, i z majestatu skazanego na cicie.

136
Jakemy powiedzieli, noc jego wygld zmienia si. Noc stwarza waciw atmosfer dla
wszystkiego, co jest cieniem. Jak tylko zapada zmierzch, stary so przeywa transfiguracj;
stawa si spokojny i grony w niewzruszenie pogodnych ciemnociach. Nalec do przeszoci,
nalea do nocy i niknc w niej, pozostawa wielki.
Do tego kta placu, zaledwie owietlonego odblaskiem oddalonej latarni, zaprowadzi
Gavroche dwch smykw.
Niech nam bdzie wolno przerwa tu sobie i przypomnie, e jestemy wci w
najprawdziwszej rzeczywistoci i e dwadziecia lat temu sd karny rozpatrywa spraw o
wczgostwo i niszczenie pomnikw publicznych, wytoczon przeciwko dziecku, ktre zapano
pice we wntrzu tego wanie sonia z placu Bastylii.
Przypomniawszy o tym, cigniemy dalej nasz opowie. W pobliu kolosa Gavroche,
rozumiejc, jak nieskoczenie wielkie moe dziaa na nieskoczenie mae, rzek:
Smarkacze, nie bjcie si.
Nastpnie wszed przez dziur w ogrodzeniu otaczajcym sonia i pomg malcom przedosta
si przez ni. Dzieci, troch wylke, szy za Gavrocheem, nie mwic ani sowa i powierzajc
si cakowicie tej maej opatrznoci w achmanach, ktra im daa chleba i obiecaa dach nad
gow.
Leaa tam wzdu ogrodzenia drabina, ktra suya w dzie robotnikom z ssiedniej
budowy. Gavroche podnis j z zadziwiajc si i opar o jedn z przednich ng sonia. Tam
gdzie koczya si drabina, mona byo dojrze rodzaj czarnego otworu w brzuchu kolosa.
Gavroche wskaza swoim gociom drabin i otwr, po czym rzek:
Wejdcie tam.
Dwaj mali chopcy patrzyli na siebie przestraszeni.
Boicie si, smyki! zawoa Gavroche.
I doda:
Zaraz zobaczycie.
Obj silnie chropowat nog sonia i w mgnieniu oka, nie raczc posuy si drabin, by
przy otworze. Wszed do rodka jak zaskroniec wlizgujcy si w rozpadlin skay i znikn, a w
chwil potem malcy zobaczyli rysujc si niewyranie, jak sinoszara plama, jego gow,
wychylon z dziury penej ciemnoci.
No! zawoa wazi, smyki, zobaczycie, jak tu dobrze! Wa ty zwrci si do starszego
podam ci rk.
Malcy trcili si okciami; Gavroche napdza im strachu, ale jednoczenie omiela ich, a
przy tym deszcz pada coraz wikszy. Starszy zdecydowa si. Modszy, widzc, e brat wchodzi
na drabin, a on zostaje sam midzy nogami tej ogromnej bestii, mia Wielk ochot rozpaka
si, ale nie mia.
Starszy wchodzi, chwiejc si na szczeblach drabiny. Gavroche podtrzymywa go na duchu
okrzykami, jakimi fechtmistrz zwraca si do swoich uczniw albo mulnik do swoich muw:
Nie bj si!
Dobrze!
Dalej!
Postaw tu nog!
Daj rk!
miao!
Kiedy by ju przy otworze, pochwyci go nagle i silnie za rami i przycign do siebie.
Zrobione! zawoa.
Malec znalaz si w rodku.

137
Teraz rzek Gavroche zaczekaj na mnie. Niech pan bdzie askaw usi.
I wysunwszy si z dziury, zelizn si ze zwinnoci wiewirki po nodze sonia, zeskoczy
na traw, wzi na rce picioletniego chopca i postawi go na samym rodku drabiny; potem
zacz wchodzi za nim, woajc na starszego:
Ja go bd pcha, a ty cignij.
W jednej chwili malec zosta podniesiony, popchnity, wcignity i wpakowany do dziury, nie
zorientowawszy si nawet, co si z nim dzieje; Gavroche, wchodzc za nim, zepchn nog
drabin, ktra upada na traw, klasn w rce i zawoa:
Jestemy! Niech yje genera Lafayette! Wyrzuciwszy z siebie ten triumfalny okrzyk, doda:
Smyki! Jestecie w moim domu.
Gavroche by rzeczywicie w swoim domu.
O niespodziewana uytecznoci rzeczy bezuytecznych! O miosierdzie rzeczy wielkich! O
dobroci olbrzymw! Ten ogromny pomnik, ktry zawiera niegdy myl cesarza, sta si
mieszkaniem ulicznika.
Malec zosta przyjty i przytulony przez kolosa. Wystrojeni na niedziel mieszczanie,
przechodzc okoo sonia na placu Bastylii, pytali nieraz, mierzc go pogardliwym spojrzeniem
swoich wyupiastych oczu: Po co to stoi? To stao po to, aeby ochroni od zimna, szronu,
gradu i deszczu, eby zasoni od wichrw zimowych i uratowa od noclegu w bocie, ktry
sprowadza gorczk, lub od noclegu w niegu, ktry sprowadza mier dziecko bez ojca i
matki, bez chleba, bez odzienia, bez przytuku. To stao, aby przytuli niewinn istot, ktr
odepchno spoeczestwo. To stao, aby zmniejszy wielko publicznej winy. Bya to
kryjwka otwarta dla tych, przed ktrymi wszystkie drzwi s zamknite. Zdawao si, e stary,
wyndzniay olbrzym, pokonany przez robactwo i zapomnienie, pokryty narolami, pleni i
wrzodami, chwiejcy si, sprchniay, opuszczony, potpiony, niby olbrzymi ebrak, bagajcy
na prno o jamun yczliwego spojrzenia na publicznym placu, ulitowa si nad innym
ebrakiem, nad biednym pigmejem, bkajcym si bez butw, bez dachu nad gow,
chuchajcym w palce, okrytym gaganami, karmicym si tym, co inni wyrzucaj. Oto, po co sta
so na placu Bastylii.
Dziura, przez ktr Gavroche dosta si do wntrza, bya szpar ledwo od zewntrz widzialn,
bo ukryta pod brzuchem sonia, a tak ciasn, e rzeczywicie tylko koty i dzieci mogy si przez
ni przecisn.
Najprzd rzek Gavroche zapowiemy portierowi, e nas nie ma w domu.
I zanurzajc si w ciemnoci ze swobod czowieka, ktry zna swoje mieszkanie na pami,
wzi desk i zakry ni dziur.
Potem znowu zanurzy si w ciemno. Dzieci usyszay syczenie zapaki, zanurzonej w
butelce fosforycznej. Zapaek chemicznych jeszcze nie znano, krzesiwo Fumadea byo wtedy
ostatni zdobycz postpu. Malcy, olepieni nagym wiatem, zmruyli oczy to Gavroche
zapali kawaek knota nasyconego ywic. Ten stoczek, ktry bardziej kopci, ni wieci, ukaza
nieco wntrza sonia.
Dwaj gocie Gavrochea rozgldali si dokoa i przeywali to, co by zapewne przeywa kto
zamknity we wntrzu wielkiej beczki heidelberskiej, lub raczej to, czego dowiadcza musia
Jonasz w biblijnym brzuchu wieloryba; jaki olbrzymi szkielet objawi si im i otoczy ich. W
grze duga, brunatna belka, z ktrej w pewnych odlegociach wychodziy mocne, wklse prty,
wyobraaa stos pacierzowy z jego ebrami; stalaktyty wapna zwieszay si z nich niby jelita, a
na caej szerokoci rozpite tkaniny pajcze zdaway si naladowa zakurzone przepony. Tu i
wdzie wida byo wielkie czarne plamy, ktre zdaway si y i szybko, nagym i przeraonym
ruchem, zmieniay miejsce.

138
Odamki, spade z grzbietu sonia na jego brzuch, wypeniay zagbienie tak, e mona byo
po nim chodzi jak po pododze.
Modszy z dwch malcw przytuli si do brata i rzek pgosem:
Ciemno.
Sowo to wywoao oburzenie Gavrochea; osupiae miny dwch smykw wskazyway na
potrzeb wstrzsu.
A co to za gadanie? zawoa. Kpicie, czy co? Mao wam jeszcze? Tuileryjskich salonw
wam potrzeba? Spadlicie z byka? Wiedzcie, e ze mn nie ma artw.
Par szturchacw dobrze robi na strach. To wzmacnia i uspokaja.
Dwaj malcy podeszli bliej do Gavrochea.
Gavroche, ojcowsko rozczulony tym zaufaniem, przeszed od powagi do sodyczy i odezwa
si do modszego:
Guptasie! rzek, agodzc zniewag pieszczotliw intonacj gosu. To tam na ulicy jest
ciemno. Tam deszcz pada, a tu nie pada: tam zimno, tu nie ma ani szczypty wiatru; tam tumy
ludzi, tu nie ma nikogo; tam ksiyc nawet nie wieci, a tu jest moja wieca, do stu diabw!
Dzieci zaczy si rozglda po apartamencie z mniejszym strachem, lecz Gavroche nie
zostawi im wiele czasu do namysu.
Dalej! rzek.
I popchn ich jestemy szczliwi, e moemy to tak nazwa w gb pokoju.
Tam stao jego ko.
ku Gavrochea nie mona byo nic zarzuci. To znaczy, e miao materac, kodr i alkow
z firankami.
Materacem bya mata somiana, kodr dosy dua pachta z grubej, szarej weny, bardzo
ciepa i prawie nowa. A oto, jak wygldaa alkowa.
Stay tam trzy dosy dugie tyki, mocno wbite w pokryt warstw gruzu ziemi, to jest w
brzuch sonia, dwie z przodu, a jedna z tyu, i zwizane sznurem u gry, aby tworzyy piramid.
Te zwizane tyki podtrzymyway mosin siatk zarzucon na nie i zrcznie przymocowan
kawakami elaznego drutu w ten sposb, e je dokadnie okrywaa. U dou due kamienie,
uoone wkoo na pododze, przyciskay siatk, dziki czemu nic si nie mogo pod ni
przecisn. Owa siatka bya po prostu czci kraty, jakiej w menaeriach uywa si do
pomieszcze dla ptactwa. ko Gavrochea umieszczone byo pod ni jak w klatce. Wszystko
razem przypominao namiot Eskimosa.
Ta wanie siatka zastopowaa firanki.
Gavroche odsun nieco kamienie przyciskajce j z przodu i dwie czci siatki, zachodzce
jedna na drug, rozchyliy si.
Na czworaki, smarkacze! zawoa.
Ostronie wpuci swoich goci do klatki, wczoga si za nimi, przesun kamienie i zamkn
szczelnie szpar.
Leeli wszyscy trzej na macie.
Jakkolwiek byli mali, aden z nich nie mg stan w tej alkowie. Gavroche wci trzyma w
rku swj stoczek.
A teraz rzek kimajcie! Zgasz kandelabr.
Prosz pana zapyta starszy z braci, wskazujc na drucian siatk co to jest?
To odpowiedzia powanie Gavroche to jest od szczurw. Kimajcie!
Uczu jednak, e winien jest tym drobnym istotom kilka sw objanienia, i doda:
Ten cay interes jest z Ogrodu Zoologicznego. To jest potrzebne dla dzikich zwierzt, maj
tam tego do licha i troch. Trzeba tylko przele przez mur, wdrapa si przez okno, przecisn

139
si pod bram i mona bra i wybiera.
Mwic to okrywa czci kodry najmodszego, ktry szepta:
O, jak dobrze! Jak ciepo!
Gavroche zwrci zadowolone spojrzenie na swoj kodr.
To te z Ogrodu Zoologicznego. Zabraem to mapom. I pokazujc starszemu mat, na
ktrej lea, mat bardzo grub i kunsztownie plecion, rzek.
A to byo u yrafy.
Umilk, po czym doda jeszcze:
Wszystko to miay zwierzta. Zabraem im. Nie gnieway si wcale, bo powiedziaem, e to
dla sonia. Znw milcza chwil i znw doda:
Przeazi si przez mury, gwide si na rzd.
Chopcy wyraali spojrzeniem bojaliwy i zdumiony szacunek, jaki w nich budzia ta istota
nieulka i przedsibiorcza, ten wczga taki sam jak oni, samotny i bezbronny jak oni, czcy
w sobie ndz i potg, ktra im si wydawaa nadprzyrodzona, i majcy w twarzy wszystkie
grymasy starego klowna, pomieszane z najbardziej dziecinnym i uroczym umiechem.
Prosz pana zapyta lkliwie starszy a czy pan si nie boi policjantw?
Gavroche ograniczy si do odpowiedzi:
Nie mwi si policjantw, tylko salcesonw.
Modszy mia oczy otwarte, ale nic nie mwi. Poniewa lea na skraju maty, a starszy
znajdowa si w rodku, Gavroche otuli go kodr jak matka i podnis mu troch pod gow
mat, wpychajc pod spd stare gagany, eby malec mia poduszk. Nastpnie zwrci si do
starszego:
H! adnie tu, prawda?
O, tak! odpowiedzia starszy, przygldajc si Gavrocheowi z wyrazem wybawionego
anioa.
Przemokym do suchej nitki biedakom zaczynao si robi ciepo.
No wic mwi dalej Gavroche po co byo paka?
I pokazujc modszego brata starszemu, cign:
Nie dziwi si takiemu knotowi jak ten, ale eby taki duy becza, to trzeba by kretynem;
kto pacze, wyglda jak ciel.
Mj Boe! rzeko dziecko nie mamy ju domu, nie wiedzielimy, gdzie pj.
Smyku! odpar Gavroche. Nie mwi si dom, mwi si buda.
I jeszcze balimy si zosta sami w nocy.
Nie mwi si noc, ale kawa.
Dzikuj panu odpowiedziao dziecko.
Suchaj rzek Gavroche nigdy nie trzeba kwka o byle co. Ja si wami zaopiekuj.
Zobaczysz, jaka bdzie zabawa. Latem bdziemy si kpali razem z Franusiem, moim koleg, w
przystani na Sekwanie, bdziemy biegali nago po tratwach przed mostem Austerlickim; praczki
si o to wciekaj. Krzycz, kln; nie masz pojcia, jakie to mieszne! Pjdziemy obejrze
czowieka kociotrupa. Takiego, co yje. To jest na Polach Elizejskich. Go chudy jak nie
wiem co. Potem was zaprowadz do teatru. Zobaczycie Fryderyka Lematre. Mam bilety, znam
aktorw, sam nawet graem w jednej sztuce. Kilku nas byo takich smykw, biegalimy pod
ptnem i to naladowao morze. Dostaniecie zajcie w moim teatrze. Pjdziemy zobaczy
dzikich. To nie s prawdziwi dzicy. Maj na sobie rowe trykoty, ktre si marszcz, a na
okciach wida cery z biaych nici. Potem pjdziemy na oper. Wejdziemy razem z klakierami.
Klaka w operze jest bardzo dobrze urzdzona. Do teatrzykw bulwarowych z klak nie chodz.
Poka wam kata. Mieszka na ulicy Marais, nazywa si pan Sanson, ma skrzynk do listw na

140
drzwiach. Ach, jak wesoo mona si bawi!
W tej chwili kropla wosku spada na palec Gavrochea i przypomniaa mu rzeczywisto.
Do stu diabw! zawoa knotek si topi. Nie mog przecie wydawa wicej ni jednego
su miesicznie na owietlenie. Kto si kadzie do ka, powinien spa. Nie mamy czasu na
czytanie romansw pana Paul de Kock. A i wiato mogoby si przedosta przez szczeliny w
bramie, salcesonom wicej nie trzeba.
A przy tym zauway bojaliwie starszy, bo on tylko mia odwag odzywa si do pana
Gavrochea i odpowiada mu mogaby na som upa iskra. Trzeba si strzec, eby nie spali
domu.
Nie mwi si spali dom rzek Gavroche. Mwi si skopci bud.
Burza wzmagaa si. Wrd uderze piorunw sycha byo ulew bijc o grzbiet kolosa.
Deszcz moe si da wypcha! rzek Gavroche. Lubi sucha, jak si leje z tej karafki
po nogach mojego domu. Gupie deszczysko na prno si wysila, marnuje swj towar; nie moe
nas przemoczy i dlatego stary nosiwoda tak zrzdzi.
Po tej aluzji do pioruna, ktrej wszelkie konsekwencje Gavroche bra na siebie jako filozof
dziewitnastego stulecia, zajaniaa ogromna byskawica, tak wietna, e blask jej wtargn przez
otwr a do brzucha sonia. Prawie jednoczenie rozleg si wcieky grzmot. Dwaj malcy
krzyknli i podskoczyli tak ywo, e omal nie rozsunli siatki, ale Gavroche zwrci ku nim
swoj zuchowat twarz i na uderzenie pioruna odpowiedzia wybuchem miechu:
Spokojnie, dzieci! Nie rozwalajmy budynku. Jaki pikny grzmot, pogratulowa! I
byskawica te nie tandetna. Brawo, Pan Bg! Do diaska, udao si niewiele gorzej ni w teatrze
Ambigu.
To rzekszy poprawi siatk, popchn agodnie malcw na posanie, przycisn im kolana,
eby si dobrze wycignli, i zawoa:
Kiedy Bozia zapala wieczk, to ja mog zdmuchn swoj. Modziecy, trzeba spa. Nie
wysypia si to jest bardzo niezdrowa rzecz. Od tego zalatuje czowiekowi z korytarza, czyli jak
mwi w eleganckim wiecie, mierdzi z gby. Otulcie si dobrze w kodr. Zaraz gasz. No,
ju?
Ju szepn starszy. Tak mi jest dobrze, jakbym mia puchow poduszk pod gow.
Nie mwi si pod gow krzykn Gavroche. Mwi si pod kops.
Chopcy przytulili si do siebie. Gavroche uoy ich jeszcze wygodniej na macie, podcign
kodr a po uszy, wreszcie po raz trzeci rozkaza w swoim dostojnym jzyku:
Kimajcie!
I zdmuchn wiato.
Ledwie wieca zgasa, jakie niezwyke drenie zaczo wstrzsa siatk, pod ktr leeli trzej
chopcy. Byo to szybkie skrobanie wydajce metaliczny dwik, jakby jakie pazury i zby
zgrzytay na miedzianym drucie. Towarzyszyy temu najrozmaitsze rodzaje przenikliwych
piskw.
Picioletni malec, usyszawszy nad gow szmer, zlodowacia ze strachu i trci okciem brata,
lecz ten ju kima, stosownie do rozkazu Gavrochea. Wwczas malec, nie mogc ju
wytrzyma omieli si zainterpelowa Gavrochea, jak mg najciszej, powstrzymujc oddech:
Prosz pana...
H? zapyta Gavroche, ktry ledwie zamkn powieki.
Co to jest?
To szczury odpowiedzia Gavroche.
I znw przytuli gow do maty.
Istotnie, w drewnianych wntrznociach sonia roio si od szczurw. To wanie byy te

141
czarne, ywe plamy, o ktrych wspominalimy. Przy blasku wieczki czuy jeszcze respekt, ale
gdy tylko ta pieczara, ktra bya jak gdyby ich pastwem, zostaa z powrotem oddana ciemnoci,
zaatakoway tumnie namiot Gavrochea, wdrapay si a na szczyt i gryzy druty, szukajc drogi
do tej niezwykej fortecy.
Jednake malec wci nie zasypia.
Prosz pana... szepn znowu.
H? rzek Gavroche.
Co to takiego szczury?
To takie myszy.
To objanienie dodao nieco odwagi malcowi. Widzia ju w swoim yciu biae myszki i nie
ba si ich wcale. Jednake odezwa si jeszcze raz:
Prosz pana...
H? zapyta znowu Gavroche.
Dlaczego pan nie ma kota?
Miaem odpowiedzia Gavroche przyniosem tutaj, ale one mi go zjady.
To drugie objanienie zburzyo dzieo pierwszego i may zacz znowu dre ze strachu.
Rozmowa midzy nim i Gavrocheem rozpocza si po raz czwarty.
Prosz pana...
H?
Kogo one zjady?
Kota.
A one, to znaczy kto?
Szczury.
Myszy?
Tak, szczury.
Dzieciak, przeraony tymi myszami, ktre zjadaj koty, pyta dalej:
Prosz pana, a czy te myszy mogyby i nas zje?
I jeszcze jak! odrzek Gavroche.
Przestrach dziecka doszed do szczytu. Ale Gavroche doda:
Nie bj si! Nie mog wej. A zreszt ja tu jestem! Masz, we mnie za rk. Bd cicho i
kimaj!
Gavroche wycign do malca rk poprzez picego w rodku starszego brata. Dziecko
przycisno jego do do siebie i poczuo si mielej. Odwaga i sia udzielaj si w tajemniczy
sposb. Dokoa nich zrobio si cicho, rozmowa przestraszya i oddalia szczury, a gdy w kilka
chwil pniej wrciy z now wciekoci, trzech chopcw, pogronych we nie, nic ju nie
syszao.
Godziny nocy upyway. Cie zasa olbrzymi plac Bastylii, od czasu do czasu podnosi si
zimowy wiatr, zmieszany z deszczem, patrole sprawdzay bramy, aleje, parkany, ciemne kty i
szukajc nocnych wczgw, przechodziy w milczeniu koo sonia; potwr stojcy nieruchomo,
z oczami otwartymi w mrok, zdawa si rozmyla, jakby gboko zadowolony ze swojego
dobrego uczynku, i chroni przed niebem i ludmi troje biednych dzieci pogronych we nie.
Kiedy zblia si wit, jaki czowiek wybieg z ulicy w. Antoniego, przebieg przez plac i
przelizn si midzy sztachetami a pod brzuch sonia. Gdyby jakiekolwiek wiato pado na
tego czowieka, atwo byoby odgadn po jego przemoczonej odziey, e spdzi noc na
deszczu. Kiedy stan pod soniem, wyda okrzyk dziwaczny, nie nalecy do adnego jzyka,
ktry jedna tylko papuga mogaby odda dokadnie. Powtrzy dwukrotnie ten okrzyk, o ktrym
jakie takie wyobraenie da moe nastpujca pisownia:

142
Kirikikiu!
Kiedy tak zawoa po raz drugi jasny, wesoy i mody gos odpowiedzia z gbi sonia:
Jestem.
Prawie natychmiast zasaniajca otwr deska usuna si, dajc przejcie dziecku, ktre si
zelizno w d po nodze sonia i zwinnie wyldowao obok owego czowieka. By to Gavroche.
Czowiekiem, ktry na niego czeka, by Montparnasse.
w okrzyk kirikikiu oznacza bez wtpienia to samo, co chopiec wyrazi sowami:
Zapytasz o pana Gavrochea.
Usyszawszy wezwanie, Gavroche obudzi si od razu, wyskoczy ze swej alkowy, rozsuwajc
nieco drucian siatk, ktr starannie zamkn za sob, odsoni otwr i zszed na d.
Mczyzna i chopiec poznali si w milczeniu wrd ciemnoci; Montparnasse powiedzia
tylko tyle:
Jeste nam potrzebny do pomocy.
Gavroche nie potrzebowa innego wyjanienia.
Dobra odrzek.
I obaj poszli ku ulicy w. Antoniego, z ktrej wyszed Montparnasse, lawirujc zrcznie w
dugim strumieniu ogrodniczych wzkw, ktre o tej godzinie jad w kierunku Hal.
Ogrodnicy, siedzcy na wzkach wrd stosw warzyw, na wp drzemic, po oczy zawinici
w pachty, bo deszcz la strumieniami, nie spojrzeli nawet na tych dziwnych przechodniw.

Koleje ucieczki

Opowiedzmy teraz, co si dziao tej samej nocy w wizieniu La Force.


Ucieczka zostaa uknuta przez Babeta, Brujona, Gueulemera i Thnardiera, chocia
Thnardier siedzia w oddzielnej celi. Babet uciek ju na wasn rk, tego dnia wanie, jak
wiemy z tego, co Montparnasse opowiedzia Gavrocheowi. Montparnasse mia im pomaga z
zewntrz.
Chwila bya tym bardziej stosowna do przedsiwzicia ucieczki, e wanie dekarze
naprawiali cz dachw wizienia. Pawilon w. Bernarda nie by wskutek tego zupenie odcity
od pawilonu Karola Wielkiego i pawilonu w. Ludwika. Na dachach stay rusztowania i drabiny,
czyli mwic inaczej, mosty i schody prowadzce do wybawienia.
Sabym punktem wizienia by Nowy Budynek, najbardziej odrapana rudera, jak mona
sobie wyobrazi. Mury tego pawilonu tak dalece przetrawia saletra, e musiano poobija
deskami sklepienia cel, gdy odrywajce si od nich kamienie spaday na posania winiw. W
tej jednak ruinie umieszczono lekkomylnie najniebezpieczniejszych oskaronych, grube
sprawy, jak si to mwi w jzyku wiziennym.
Nowy Budynek mieci cztery sypialnie, pooone jedna nad drug, i poddasze, ktre
nazywano Letniskiem. Szeroki przewd kominowy, prawdopodobnie resztka dawnej kuchni
ksit de La Force, wychodzi z parteru, przecina wszystkie cztery pitra, dzielc na dwoje
sypialnie, gdzie wyglda jak spaszczona kolumna, i koczy si na dachu.
Gueulemer i Brujon umieszczeni zostali w jednej sypialni. Przez ostrono posadzono ich na
samym dole. Przypadek zrzdzi, e gowy ich prycz dotykay owego komina.
Thnardier znajdowa si dokadnie nad ich gowami na poddaszu zwanym Letniskiem.

143
Tej samej nocy, kiedy may Gavroche zaopiekowa si bezdomnymi chopcami, Brujon i
Gueulemer, ktrzy wiedzieli, e zbiegy rano Babet oczekuje ich na ulicy razem z
Montparnasseem, wstali po cichu i za pomoc gwodzia, znalezionego przez Brujona, zabrali si
do wiercenia otworu w rurze kominowej. Odamki paday na prycz Brujona, wic te nie byo
ich sycha. Deszcz z gradem i grzmoty wstrzsay drzwiami w zawiasach, robic w wizieniu
haas ogromny i poyteczny. Ci z winiw, ktrzy si przebudzili, udali, e zasypiaj znowu, nie
przeszkadzajc Gueulemerowi i Brujonowi. Brujon by zrczny, Gueulemer silny. Najmniejszy
nawet szmer nie zaniepokoi stranika picego w okratowanej celce, ktra wychodzia na
sypialni, podczas gdy bandyci przebijali mur i wspinali si wewntrz komina, aby po wyamaniu
elaznej kraty zamykajcej go u gry, stan w kocu na dachu. Deszcz i wichura wzmogy si,
dach by liski.
Jaka czarna kawa, w sam raz, eby si urwa! rzek Brujon.
Przepa szerokoci szeciu stp, a gbokoci osiemdziesiciu dzielia ich jeszcze od muru.
Na dnie tej przepaci wida byo poyskujcy w mroku karabin wartownika. Zoczycy
przywizali do odamkw kraty, pozostaych w wylocie komina, sznur, ktry Brujon ukrci w
swojej celi, drugi jego koniec przerzucili przez mur, przesadzili jednym skokiem przepa,
uchwycili si rkoma krawdzi muru i jeden za drugim zjechali po sznurze na daszek kpieliska.
Nastpnie cignli sznur, zeskoczyli na podwrze i znaleli si na ulicy.
Niecae trzy kwadranse upyny od chwili, kiedy usiedli w ciemnociach na swoich pryczach
z gwodziem w rku i projektem w gowie.
W kilka chwil potem spotkali Babeta i Montparnassea, ktrzy kryli w pobliu.
Pocigajc ku sobie sznur, zerwali go i kawaek pozosta na dachu, przywizany do komina.
Nie zdarzyo im si zreszt nic zego, to jedno chyba, e starli sobie prawie wszystk skr z rk.
Tej samej nocy Thnardier zosta uprzedzony, nie wiadomo w jaki sposb, i nie spa.
Okoo pierwszej, mimo ciemnoci, ujrza na dachu dwa cienie przesuwajce si wrd deszczu
i wiatru przed okienkiem naprzeciw jego celi. Jeden z cieni zatrzyma si na mgnienie oka przed
okienkiem. By to Brujon. Thnardier pozna go i zrozumia wszystko. To mu wystarczao.
Jako niebezpieczny bandyta, oskarony o nocn zasadzk z uyciem broni, by pod cisym
dozorem. Przed jego cel przechadza si stranik z nabitym karabinem, zmieniany co dwie
godziny. Letnisko byo owietlone lamp wiszc na cianie. Wizie mia nogi skute
pitnastofuntowymi kajdanami.
Pozwolono mu zachowa przy sobie co na ksztat elaznego koka, co mu suyo do
zawieszania chleba w szparze ciany, aby jak mwi, zabezpieczy go od szczurw. Poniewa
Thnardier by dobrze pilnowany, nie wydawao si, eby ten koek mg by niebezpieczny.
Pniej jednak przypomniano sobie, e ktry ze stranikw powiedzia:
Lepiej by byo da mu tylko drewniany koek.
O godzinie drugiej po pnocy wartownik, stary onierz, mia zmian; zastpi go mody
rekrut. Po dwch godzinach, przy nastpnej zmianie, o czwartej rano znaleziono go picego i
lecego jak kloc na ziemi przy separatce Thnardiera. Thnardiera ju w niej nie byo. Na
pododze leay rozbite kajdany. W suficie celi bya dziura, a nad ni, w dachu, druga. Jedna
deska z pryczy bya wyrwana i zapewne zabrana, gdy jej nie znaleziono. Znaleziono natomiast
w celi do polowy oprnion butelk zawierajc reszt odurzajcego wina, ktrym onierz
zosta upiony. Bagnet stranika rwnie znik.
Kiedy to wszystko odkryto, wydawao si, e Thnardier jest poza zasigiem wszelkich
poszukiwa. W rzeczywistoci jednak, cho opuci ju Nowy Budynek, znajdowa si jeszcze w
wielkim niebezpieczestwie.
Wydostawszy si na dach Nowego Budynku, znalaz reszt sznura Brujona, wiszc na

144
prtach kraty u szczytu komina, lecz ten urwany kawaek sznura by za krtki i Thnardier nie
mg uciec przez mur, jak to uczynili Brujon i Gueulemer.
Skrcajc z ulicy des Ballets na ulic Krla Sycylii, spotyka si tu za rogiem, po prawej
stronie, wstrtnie wygldajce zagbienie. W ubiegym stuleciu sta tam dom, z ktrego zostaa
jedynie tylna ciana, prawdziwa ruina, wznoszca si midzy ssiednimi budynkami do
wysokoci trzeciego pitra.
Na szczyt tej wanie ruiny wszed Thnardier wkrtce po trzeciej rano.
W jaki sposb udao mu si tam dosta? Nigdy nie zdoano tego wytumaczy ani zrozumie.
Byskawice zapewne przeszkadzay mu i zarazem pomagay. Czy skorzysta z drabin i rusztowa
dekarzy, aby przechodzc z dachu na dach, z gzymsu na gzyms, przez pawilony Karola
Wielkiego i w. Ludwika, i wreszcie przez mur, dotrze do ruiny na ulicy Krla Sycylii? Czy te
moe desk ze swojej pryczy przerzuci jako pomost midzy dachem Letniska i murem, a
nastpnie czoga si po szczycie muru dokoa caego wizienia, a trafi na ow ruin? Na oba
sposoby ucieczka wydawaa si nieprawdopodobna. Czy Thnardier, pod wpywem
nieubaganego pragnienia wolnoci, ktre zmienia przepaci w rowy, elazne kraty w plecionki z
wikliny, beznogiego kalek w atlet, podagryka w ptaka, gupot w instynkt, instynkt w
inteligencj, inteligencj w geniusz czy Thnardier wynalaz i zaimprowizowa jaki trzeci
sposb? Nie wyjaniono tego nigdy.
Jakkolwiek si to stao, Thnardier, zlany potem, przesiky deszczem, w ubraniu
poszarpanym na strzpy, z pocieranymi rkami, z okciami we krwi, z podrapanymi kolanami,
wszed na t cian, wycign si jak dugi na jej szczycie, ale tam ju mu zabrako si.
Wysoko trzech piter dzielia go od bruku ulicy.
Sznur, ktry mia, by za krtki.
Czeka blady, wyczerpany, utraciwszy ca nadziej, jeszcze okryty zason nocy, lecz zdajcy
sobie spraw, e nadchodzi dzie, przeraony myl, e za chwil usyszy na pobliskiej wiey
w. Pawa uderzenie godziny czwartej, godziny, o ktrej przyjd zmienia wart i zobacz
stranika upionego pod przedziurawionym dachem, i osupiay patrzy w d, w t straszliw
gbi, gdzie pod wiatem latar rozciga si mokry i czarny bruk, ten bruk upragniony i
grony, ktry oznacza mier i jednoczenie oznacza wolno.
Wybia czwarta. Thnardier zadra. W kilka chwil potem wybuch w wizieniu niespokojny i
pomieszany rozgwar, ktry jest pierwszym nastpstwem odkrytej ucieczki. Trzaskanie
otwieranych i zamykanych drzwi, szczk krat i zawiasw, gosy stray, chrapliwe nawoywania
dozorcw, uderzenia kolbami o bruk dochodziy a do niego.
Lec tak w rozpaczy, zobaczy nagle, cho jeszcze ulica bya zupenie ciemna,
przesuwajcego si wzdu cian czowieka, ktry nadchodzi od ulicy Brukowej i zatrzyma si
przed zagbieniem, ponad ktrym Thnardier trwa jakby zawieszony. Po chwili do tego
czowieka przyczy si drugi, ktry szed z tak sam ostronoci, nastpnie trzeci, wreszcie
czwarty. Kiedy si poczyli, jeden z nich otworzy furtk w parkanie i wszyscy czterej weszli na
placyk, gdzie staa drewniana szopa. Zatrzymali si wprost pod Thnardierem. Widocznie obrali
to miejsce, eby rozmawia nie wystawiajc si na widok przechodniw i wartownika, stojcego
nie opodal przy furtce wizienia. Trzeba zreszt doda, e deszcz uwizi wartownika w jego
budce. Thnardier, nie mogc rozpozna twarzy tych ludzi, nastawi ucha na ich sowa, z
rozpaczliw uwag czowieka, ktry czuje, e jest zgubiony.
Przed oczami Thnardiera przesuno si co podobnego do nadziei ci ludzie mwili gwar
zodziejsk.
Nie mia ich zawoa jeden okrzyk, gdyby go kto usysza, mg wszystko popsu;
przyszed mu jednak do gowy pomys, ostatni bysk nadziei; wyj z kieszeni kawaek sznura

145
Brujona, ktry odwiza od komina na Nowym Budynku, i rzuci go na d.
Lina upada przy nogach czterech ludzi.
Wdowa po nieboszczyku Dyndale rzek Babet.
To mj szpagat zawoa Brujon.
Karczmarz tu jest rzek Montparnasse.
Spojrzeli w gr. Thnardier wysun nieco gow.
Prdzej! rzek Montparnasse. Brujon, masz drugi kawa sznura?
Mam.
Zwi oba razem. Rzucimy mu, przywie go do ciany, to wystarczy, eby zej.
Thnardier omieli si odezwa pgosem:
Zesztywniaem z zimna.
Rozgrzejesz si.
Nie mog si ruszy.
Tylko si zsuniesz, my ci ju zapiemy.
Rce mi zdrtwiay.
Przywi tylko lin do muru.
Nie dam rady.
Ktry z nas musi wle stwierdzi Montparnasse.
Trzy pitra! szepn Brujon.
Stary przewd kominowy, prowadzcy do pieca, ktry sta w szopie, szed po murze do
samego szczytu, koczc si prawie w tym miejscu, gdzie byo wida Thnardiera. Przewd ten,
ju wwczas zniszczony i porysowany, pniej rozpad si cakiem, lecz. do tej pory jeszcze
wida jego lady.
Mona by wle tdy rzek Montparnasse.
Przez t rur zawoa Babet dorosy czowiek si nie przecinie, trzeba by jakiego ptaka.
Trzeba by ptaka powtrzy Brujon.
Skd go wzi? zapyta Gueulemer.
Zaczekajcie rzek Montparnasse. Ju mam.
Montparnasse otworzy po cichu furtk w parkanie, upewni si, e na ulicy nikogo nie ma,
wyszed ostronie, zamkn za sob furtk i pobieg w kierunku Bastylii.
Upyno siedem, moe osiem minut osiem tysicy wiekw dla Thnardiera; Babet, Brujon i
Gueulemer przez cay czas milczeli; w kocu furtka otworzya si i ukaza si zadyszany
Montparnasse prowadzcy Gavrochea. Dziki deszczowi ulica bya wci pusta.
May Gavroche wszed na placyk i spokojnie obejrza bandytw. Woda ciekaa mu z wosw.
Co trzeba zrobi? zapyta.
Wle na szczyt t rur odpowiedzia Montparnasse.
Z tym szpagatem doda Babet.
I fest go tam przytranoli dorzuci Brujon.
Chopiec spojrza na lin, przewd kominowy i mur, po czym mrukn pogardliwie co, co
miao oznacza:
Wielkie rzeczy!
Tam na grze siedzi czowiek, ktrego uratujesz wyjani jeszcze Montparnasse.
Zrobisz to? zapyta Brujon.
Gupi jeste odpowiedzia chopiec, jak gdyby pytanie wydao mu si niestosowne, i zdj
trzewiki.
Gueulemer podpar Gavrochea ramieniem, wsadzi go na dach szopy, ktrego sprchniae
deski uginay si pod ciarem dziecka, i da mu sznur zwizany tymczasem przez Brujona.

146
Chopiec podszed do rury, do ktrej nietrudno byo si dosta przez du szczelin tu nad
dachem. Kiedy mia rozpocz wspinaczk, Thnardier, widzc bliskie ocalenie, wychyli si za
krawd muru; pierwszy brzask dnia owietli nieco jego spocone czoo, sine policzki, dugi i
ostry nos, siw, najeon brod i Gavroche pozna go.
O! powiedzia to mj ojciec!... Ale to nic nie szkodzi.
I wziwszy lin w zby, miao pocz si wdrapywa. Dosta si na szczyt, siad okrakiem na
starym murze i mocno przywiza lin do ramy okiennej.
W chwil potem Thnardier by na ulicy.
Skoro tylko dotkn bruku i poczu si wolnym od niebezpieczestwa, zapomnia o
zmczeniu, zimnie i strachu; wszystkie okropnoci, ktre przeszed, zniky jak dym, caa jego
niezwyka i krwioercza inteligencja obudzia si, miaa i swobodna, gotowa ruszy przed
siebie. Oto, jakie byy pierwsze sowa tego czowieka:
Jest jaka rozrbka?
Schowajmy si w kt rzek Brujon. Pogadamy krtko i zaraz si rozejdziemy. By niele
wygldajcy interes na ulicy Plumet. Pusta ulica, dom w ogrodzie za starymi kratami, same
kobiety.
No wic, czemu nie? zapyta Thnardier.
Twoja crka Eponina zbadaa spraw odpowiedzia Babet.
I przyniosa Magnon sucharek doda Gueulemer. Nie ma tam nic do roboty.
Niegupia dziewczyna mrukn Thnardier. W kadym razie trzeba zobaczy.
Tak, tak odrzek Brujon. Trzeba zobaczy.
aden z nich nie zwraca ju uwagi na Gavrochea, ktry podczas tej rozmowy siedzia na
jednym z murowanych supw parkanu, moe czekajc, eby ojciec obejrza si na niego, potem
za wzi trzewiki i rzek:
Wszystko zaatwione? Nie jestem wam potrzebny? W takim razie id sobie, musz pobudzi
moich smykw.
I odszed. Piciu ludzi wyszo kolejno zza parkanu.
Kiedy Gavroche znik na zakrcie ulicy des Ballets, Babet zwrci si do Thnardiera:
Czy widziae tego ptaka? zapyta go.
Ktrego?
Tego, co si wdrapa do ciebie ze sznurem.
Nie bardzo.
Co mi si zdaje, e to twj syn.
Co ty powiesz? rzek Thnardier. Rzeczywicie?
I poszed dalej.

147
Rozdzia sidmy

ZACHWYTY I SMUTKI

Penia wiata

Czytelnik domyli si, e Eponina, poznawszy przez krat mieszkank ulicy Plumet, dokd j
wysiaa Magnon, najprzd oddalia bandytw od tej ulicy, a potem zaprowadzia tam Mariusza i
e Mariusz po kilku dniach ekstazy przed krat, party t si, ktra cignie elazo ku magnesowi,
a zakochanego ku domowi ukochanej, wszed do ogrodu Kozety jak Romeo do ogrodu Julii.
Przyszo mu to nawet atwiej; Romeo musia przeskakiwa przez mur, Mariusz obluzowa tylko
w starej kracie ogrodzenia jeden z prtw, chwiejnych jak zby zgrzybiaego czowieka. By
szczupy i przesun si bez trudu.
A e nikt nigdy t ulic nie przechodzi, on za jedynie noc wlizgiwa si do ogrodu, nikt go
nie zobaczy. Od bogosawionej i witej godziny, w ktrej pocaunek zarczy ze sob te dwie
dusze, Mariusz przychodzi tam co wieczr.
Nocami, kiedy byli razem, ogrd wydawa si miejscem yjcym i witym. Wszystkie kwiaty
otwieray kielichy i wysyay ku zakochanym odurzajce wonie; oni otwierali swoje dusze, ktre
spyway na kwiaty. Bujny wiat rolinny dra dokoa od przelewajcego si w nim ycia i
upojenia; oni mwili o swojej mioci i sowa ich budziy w drzewach dreszcze.
Co zawieray te sowa? Tyle co oddech. Nic wicej. Te tchnienia wystarczay, aby wywoa
wzruszenie na caej przyrodzie. Magiczna potga, ktrej nie zrozumiaby nikt, kto by czyta w
ksice te rozmowy, stworzone po to, eby wiatr je unis i rozproszy wrd lici jak dym.
Odejmijcie od szeptw dwojga zakochanych melodi, ktra wychodzi z duszy i towarzyszy
sowom jak akompaniament na lirze, a zostanie wam tylko cie i powiecie: Jak to, wic to nie jest
nic wicej? Tak, dziecinna pustota, powtarzanie w kko tego samego, wybuchy miechu z byle
powodu, sowa bez zwizku, gupstwa to wanie jest to, co wiat ma najwspanialszego i
najgbszego, jedyne rzeczy, ktre warto mwi i ktrych warto sucha!
Ten, kto nigdy nie sucha i sam nigdy nie mwi tych gupstw zasugujcych na politowanie,
jest czowiekiem gupim i zym.
Kozeta mwia do Mariusza:
Czy wiesz?...
(Wrd tego wszystkiego, w tej niebiaskiej niewinnoci, sami nie wiedzc, jak si to stao,
zaczli si tyka).
Czy wiesz, e ja mam na imi Eufrazja?
Eufrazja? Nieprawda, przecie ty jeste Kozeta.
Ach, to jest takie brzydkie przezwisko, ktre dostaam, kiedy byam maa. Eufrazja to moje

148
prawdziwe imi! Czy ci si podoba?
Owszem... Ale i Kozeta brzmi adnie.
Bardziej ci si podoba ni Eufrazja?
Chyba tak.
No to i mnie te. Rzeczywicie, Kozeta to adne imi. Mw do mnie Kozeta.
Powiedziaa to z umiechem, zamieniajcym ich dialog w idyll godn jakiego zaktka w
niebie.
Ubstwiali si.
Ale siy trwae i niezmienne nigdy nie przestaj istnie. Dwoje modych kocha si, umiecha
do siebie, mieje, przekomarza, splata donie, mwi sobie ty, a wieczno pozostaje sob.
Zakochani kryj si w wieczorze, w zmroku, staj si niewidzialni w towarzystwie ptakw i r,
hipnotyzuj si poprzez ciemnoci sercami, ktre janiej im w oczach, mwi pgosem,
szepcz, a tymczasem w nieskoczonej przestrzeni gwiazdy kr po swoich torach.

Zaczyna si ciemnia

Jan Valjean nie domyla si niczego.


Kozeta bya wesoa i to wystarczao do jego szczcia. Zaprztnie uczuciem myli Kozety i
obraz Mariusza wypeniajcy jej dusz nie umniejszay nieporwnanej czystoci jej piknego,
pogodnego czoa.
W tym wieku dziewczyna nosi swoj mio jak anio lili. Jan Valjean by wic spokojny. A
przy tym, gdy dwoje zakochanych doszo do porozumienia, wszystko idzie jak najlepiej; osob
trzeci, ktra by moga przeszkadza ich mioci, trzyma si w doskonaym zalepieniu, za
pomoc niewielu rodkw ostronoci, zawsze takich samych u wszystkich zakochanych. Kozeta
nigdy wic i w niczym nie sprzeciwiaa si Janowi Valjean. Chcia i na przechadzk? Dobrze,
ojczulku. Chcia zosta w domu? wietnie. Chcia spdzi wieczr razem z ni? Bya
zachwycona. Zwykle wraca do siebie o dziesitej i Mariusz wchodzi wtedy do ogrodu dopiero
po tej godzinie, gdy usysza z ulicy, e Kozeta otwiera drzwi na ganek. Nie potrzebujemy chyba
mwi, e we dnie Mariusz tam si nie pokazywa. Jan Valjean zapomnia nawet o jego istnieniu.
Raz tylko, pewnego ranka, zapyta Kozety: Co to, masz ubielone plecy? To poprzedniego
wieczora Mariusz w uniesieniu przycisn j do ciany.
Stara Toussaint kada si wczenie i po skoczonej robocie mylaa tylko o spaniu, tote tak
samo jak Jan Valjean nie wiedziaa o niczym.
Mariusz nigdy nie wchodzi do domu. Kiedy by z Kozet, kryli si we wnce koo ganku,
eby nikt nie mg ich zobaczy i usysze z ulicy; siedzieli tam i czsto rozmow zastpowao
im ciskanie sobie rk po dwadziecia razy na minut i spogldanie na gazie drzew. Gdyby
wtedy pad piorun w odlegoci trzydziestu krokw, nawet by go nie zauwayli, tak oboje byli
sob pochonici.
A jednak zbliay si rozmaite powikania.
Pewnego wieczora Mariusz szed na schadzk bulwarem Inwalidw; szed, jak zwykle, ze
spuszczon gow; kiedy mia skrci w ulic Plumet, usysza tu przy sobie gos:
Dobry wieczr, panie Mariuszu!
Podnis gow i pozna Eponin.

149
Sprawio to na nim dziwne wraenie. Ta dziewczyna nie przysza mu na myl ani razu od
czasu, jak go zaprowadzia na ulic Plumet; nie widzia jej potem i zupenie o niej zapomnia.
Czu si wobec niej bardzo zobowizany, jej zawdzicza swoje obecne szczcie, a jednak to
spotkanie nie byo mu przyjemne.
Odpowiedzia z pewnym zakopotaniem:
A, to panna Eponina?
Dlaczego mnie pan nazywa pann? Czy panu zrobiam co zego?
Nie odpar.
Oczywicie, nie mia do niej adnej urazy. Przeciwnie. Ale czu, e teraz, kiedy by na ty z
Kozet, nie mg postpi inaczej i musia mwi Eponinie panna.
Poniewa milcza, powiedziaa:
No, niech pan powie...
Tu przerwaa. Zdawao si, e zabrako sw tej dziewczynie, niedawno tak beztroskiej i
pewnej siebie. Chciaa si umiechn i nie moga. Powiedziaa tylko:
Wic?...
Potem znw umilka i spucia oczy.
Dobranoc, panie Mariuszu rzeka nagle i odesza.

Niespodziewany str

Nazajutrz by 3 czerwca 3 czerwca 1832 roku, data, ktr trzeba wymieni z powodu
wanych wypadkw zawisych wwczas nad Paryem jak chmury zwiastujce burz. Mariusz
szed o zmroku t sam drog co poprzedniego wieczora, z sercem penym rozkosznych myli,
kiedy midzy drzewami bulwaru spostrzeg idc naprzeciw Eponin. Dwa dni z rzdu to za
wiele. Zawrci szybko, skrci z bulwaru i poszed na ulic Plumet ulic Monsieur.
Eponina posza za nim a do ulicy Plumet, co si jej dotychczas nie zdarzyo. Zwykle
wystarczao jej, e go ujrzaa, kiedy przechodzi bulwarem, i nie staraa si z nim spotka.
Wczoraj dopiero sprbowaa z nim pomwi.
Eponina sza wic za Mariuszem, ktry nie wiedzia o tym. Zobaczya, jak odsun prt kraty i
wlizn si do ogrodu.
Oho! rzeka. Wchodzi do domu!
Podesza do kraty i dotykajc po kolei prtw atwo poznaa ten, ktry odsun Mariusz.
Szepna ponuro:
Co to, to nie, Lizeto!
Usiada na podmurowaniu kraty, tu obok ruchomego prtu, Jakby go pilnowaa. W tym
wanie miejscu krata dotykaa ssiedniego muru, tworzc ciemny kt, w ktrym Eponina znika
zupenie.
Siedziaa duej ni godzin, nieruchoma, milczca, pogrona w mylach.
Okoo dziesitej jeden z nielicznych na tej ulicy przechodniw, jaki starszy czowiek, ktry
pieszy do domu i szybkim krokiem mija to miejsce samotne i nie najlepsz majce saw,
usysza guchy i grony gos wydobywajcy si z kta midzy krat a murem ogrodu:
Nie dziwiabym si, gdyby tu przychodzi co wieczr!
Przechodzie obejrza si dokoa, nie zobaczy nikogo, nie odway si zajrze w ciemny kt i

150
przestraszony podwoi kroku.
Dobrze zrobi, e si popieszy, bo w kilka minut pniej szeciu ludzi, ktrzy szli jeden za
drugim w pewnych odstpach i trzymajc si murw, przez co wygldali na jaki pijany patrol,
weszo na ulic Plumet.
Pierwszy, zbliywszy si do kraty ogrodu, stan i czeka na towarzyszy; po chwili zebraa si
caa szstka.
Ludzie ci zaczli rozmawia po cichu:
To tu rzek jeden.
Czy oni tu maj w ogrodzie psa? zapyta drugi.
Cholera ich wie. Na wszelki wypadek przyniosem mu gak do zearcia.
Masz plaster, eby wywali szyb?
Mam.
Krata jest stara doda pity, ktry mia gos brzuchomwcy.
To klawo rzek drugi nie zaskrzypi pod pi i nie bdzie duo kramu z robot.
Szsty, ktry jeszcze dotd ust nie otworzy, zabra si do ogldania kraty, jak to godzin temu
uczynia Eponina, ujmujc kolejno za kady prt i potrzsajc nim ostronie. Doszed wreszcie
do prtu, ktry Mariusz obluni. Gdy ju mia za niego uj, jaka rka nagle wynurzya si z
cienia, opada mu na rami, co odepchno go silnie i gos ochrypy rzek cicho:
Jest pies.
W tej samej chwili stana przed nim blada dziewczyna. Czowiek dozna wstrzsu, jaki
zwykle wywouje niespodziane wydarzenie. Wyglda jak najeony potwr; nie ma nic
straszniejszego ni widok popochu u drapienikw. Ich przeraenie jest przeraajce. Cofn si
i wybekota:
Co to za banica?
Twoja crka.
Rzeczywicie bya to Eponina, a czowiekiem, ktremu si ukazaa, by Thnardier.
Kiedy j ujrzano, piciu innych, to jest Claquesous, Gueulemer, Babet, Montparnasse i
Brujon, zbliyo si bez szmeru, bez popiechu, nie mwic ani sowa, ze zowrog powolnoci
waciw tym mocnym ludziom.
Kady z nich mia w rku jakie ohydne narzdzie. Gueulemer trzyma zakrzywione szczypce,
ktre bandyci nazywaj Franusi.
A ty co tu robisz? Czego chcesz? Zwariowaa? krzykn
Thnardier, o ile mona krzycze szeptem.
Po co przychodzisz przeszkadza nam w robocie?
Eponina ze miechem rzucia mu si na szyj:
Przyszam, ojczulku, bo mi si zachciao przyj. Czy ju nie wolno usi sobie na
kamieniu? Ale wy nie powinnicie tutaj przychodzi. Czego tu chcecie, kiedy to jest sucharek?
Przecie Magnon dostaa ode mnie wiadomo. Nic tu nie ma do roboty. Pocauje mnie,
kochany ojczulku! Tak dawnomy si nie widzieli! Znaczy si, e wyszede?
Thnardier prbowa uwolni si od uciskw Eponiny i mrucza:
Dobrze. Pocaowaa mnie. Tak, wyszedem. Ju nie siedz. A teraz ruszaj precz.
Eponina nie puszczaa go jednak i podwoia pieszczoty.
A jak to zrobie, ojczulku? Trzeba mie nie byle jaki rozum, eby co takiego potrafi.
Opowiedz mi o tym. A matka? Gdzie jest matka? Opowiedz mi co o mamusi.
Thnardier odpowiedzia:
Jest zdrowa, nie wiem zreszt, pu mnie. Powiadam ci, ruszaj sobie.
Eponina wzia za rk Montparnassea.

151
Uwaaj rzek bo si zatniesz, majcher mam otwarty.
Mj Montparnasseczku odpara ze sodycz trzeba mie zaufanie do ludzi. Jestem chyba
crk mojego ojca. Panie Babet, panie Gueulemer, to przecie ja miaam zbada t spraw.
Doni kocist i wt jak do szkieletu cisna potne apsko Gueulemera i mwia dalej:
Wiecie dobrze, e nie jestem gupia. Zawsze mi ufacie. Nieraz ju wywiadczyam wam
usugi. Ot wywiedziaam si o wszystkim i powiadam wam, szkoda ryzyka. Przysigam, e w
tym domu nie ma nic do roboty.
Tu s samotne kobiety rzek Gueulemer.
Nie, kobiety wyprowadziy si.
Ale wiece nie wyprowadziy si! rzek Babet.
I pokaza Eponinie w grze, midzy wierzchokami drzew, wiato, z ktrym kto szed po
strychu dworku. To stara Toussaint rozwieszaa bielizn.
Eponina sprbowaa jeszcze raz.
Ale to biedni ludzie rzeka. Nie maj zamanego szelga.
Id do diaba! krzykn Thnardier. Jak przewrcimy cay dom, e piwnica bdzie na
grze, a strych na dole, to ci powiemy, co tam jest.
I pchn j, chcc przej.
Kochany przyjacielu Montparnasse rzeka Eponina. Prosz ci, jeste przecie poczciwy
chopak, nie wchodcie!
Strze si, mwi ci, bo moesz si zaci! odpar Montparnasse.
Thnardier odezwa si znowu stanowczym gosem:
Zjedaj, crka, i nie przeszkadzaj ludziom w pracy.
Eponina pucia rk Montparnassea i zapytaa:
Wic chcecie wej do tego domu?
Troszeczk! rzek miejc si brzuchomwca. Po tych sowach opara si plecami o krat i
patrzc na szeciu uzbrojonych bandytw, ktrych twarze nabray w ciemnociach szataskich
rysw, owiadczya gosem ciszonym, lecz silnym:
Ale ja nie chc.
Zatrzymali si zdumieni. Tylko brzuchomwca mia si jeszcze. Ona mwia dalej:
Przyjaciele, posuchajcie uwanie. Tu nie ma artw. Teraz ja mwi. Jeeli wejdziecie do
ogrodu, jeeli tylko dotkniecie tej kraty, bd krzycze, wali do drzwi, rozbudz ludzi i
sprowadz andarmw, eby was nakryli wszystkich szeciu.
Ona to zrobi rzek cicho Thnardier do Brujona i brzuchomwcy.
Przytakna ruchem gowy i dodaa:
Zaczynajc od mojego ojca! Thnardier zbliy si do niej.
Rce przy sobie, panie starszy! zawoaa.
Cofn si, mruczc pod nosem: Co jej si stao? i doda:
Ach, ty suko!!
Eponina wybuchna jakim straszliwym miechem.
Jak si wam podoba, ale nie wejdziecie. Nie jestem suk, bo jestem crk wilka. Jest was
szeciu wielka rzecz! Jestecie mczyznami, ja jestem kobiet, ale nie boj si was, wcale si
nie boj. Ruszajcie do diaba, bo ju mnie nudzicie. Idcie, gdzie chcecie, ale tu nie
przychodcie, zabraniam wam tego! Wy z noami, ja z pantoflem wszystko mi jedno, zblicie
si tylko.
Postpia krok ku bandytom. Bya straszna. Zacza si znowu mia.
Dalibg, niczego si nie boj. I tak latem bd godna, zim bd marza. Gupie te chopy,
myl, e nastrasz dziewczyn! Czym? Pkn mona ze miechu! Dlatego, e macie kochanki,

152
szurgoty, co si chowaj pod ko, kiedy na nie krzykniecie, to si wam zdaje, ecie tacy
straszni? Ja si niczego nie boj!
Utkwia wzrok w Thnardierze i powiedziaa:
Nawet ciebie!
I mwia dalej, wodzc po bandytach krwawymi renicami widma:
Co mi szkodzi, jeeli jutro znajd mnie tu na bruku, zadgan noem przez ojca, albo za rok
wyowi mnie w Saint-Cloud razem ze starymi korkami i trupami potopionych psw!
Musiaa przerwa, gdy wstrzsn ni atak suchego kaszlu; oddech jej wydobywa si
chrapliwie z wtej piersi.
Bandyci, zdumieni i zirytowani, e jedna dziewczyna krzyuje ich plany, odeszli w cie za
latarni i tu zaczli si naradza. Ich gwatowne gesty zdradzay upokorzenie i wcieko.
Eponina tymczasem przygldaa im si ze spokojnym i gronym wyrazem twarzy.
Co w tym jest rzek Babet. Ona ma jaki powd. Moe si zakochaa w psie? Swoj
drog szkoda okazji. Dwie kobiety i stary, ktry mieszka od tyu. W oknach wisz niezgorsze
firanki; Stary to pewnie yd. Myl, e interes jest dobry.
W takim razie wy wejdcie zawoa Montparnasse. Wecie si do roboty, a ja zostan tu
z dziewczyn i jeeli pinie...
Bysn ostrzem noa, ktry trzyma otwarty w rkawie. Thnardier milcza i zdawa si z
gry przyjmowa decyzj. Brujon, ktry uchodzi prawie za wyroczni i jak wiadomo,
nastrczy robot, jeszcze si nie odezwa. Sta, jakby gboko zamylony. Mia opini
czowieka, ktry nie cofa si przed adnym niebezpieczestwem, i wszyscy wiedzieli, e raz dla
kawau obrabowa posterunek andarmerii. Oprcz tego ukada wiersze i piosenki, co mu
dawao wielki autorytet.
Babet zapyta go:
C, Brujon, nic nie mwisz?
Brujon milcza jeszcze przez chwil, potem kilka razy na rne sposoby potrzsn gow i na
koniec zdecydowa si przemwi:
Posuchajcie: dzi rano widziaem dwa bijce si wrble, wieczorem spotykam ktliw
kobiet. To zy znak. Idmy std.
I poszli.
Odchodzc Montparnasse mrucza:
Wszystko jedno, ale gdyby co do czego, tobym j stukn.
Babet odpowiedzia:
Ja nie. Nie podnosz rki na pe pikn.
Na rogu ulicy zatrzymali si i po cichu wymienili kilka zagadkowych zda nastpujcej treci:
Gdzie bdziemy spa tej nocy?
Pod Paryem.
Thnardier, masz przy sobie klucz od kraty?
Pewnie, e mam.
Eponina, ktra ich nie spuszczaa z oczu, zobaczya, e zawracaj w stron, z ktrej przyszli.
Wstaa i cichaczem poczogaa si za nimi wzdu murw i domw. Odprowadzia ich tak a do
bulwaru. Tu si zatrzymaa, widzc tych szeciu mczyzn znikajcych w ciemnociach, jakby
si w nich roztapiali.

153
Mariusz tak bardzo wraca do rzeczywistoci,
e zostawia Kozecie swj adres

Podczas kiedy pies w ludzkiej postaci pilnowa kraty ogrodu i bandyci ustpowali wobec
uporu jednej dziewczyny, Mariusz rozmawia z Kozet.
Nigdy niebo nie byo gwiadzistsze i pikniejsze, drzewa bardziej drce i zapach zi
bardziej przenikliwy; nigdy piew ptakw usypiajcych w listowiu nie by tak czarowny; nigdy
wszechwiat harmoni swej pogody nie wtrowa lepiej wewntrznej muzyce mioci; nigdy
Mariusz nie by bardziej zakochany, szczliwy, peen zachwytu. Ale zasta Kozet smutn.
Widocznie pakaa, gdy miaa oczy zaczerwienione.
Pierwszym sowem Mariusza byo:
Co ci jest?
Ona odpowiedziaa:
Zaraz ci powiem.
Potem usiada na awce przy ganku i kiedy on siada przy niej, drcy z niepokoju, mwia
dalej:
Dzi rano ojciec mi powiedzia, ebym si przygotowaa do podry, bo ma zaatwi jakie
sprawy i pewno wyjedziemy.
Mariusz zadra od stp do gw.
Nie wyrzek ani sowa. Kozeta czua tylko, e ma rk bardzo zimn. Z kolei ona zapytaa:
Co ci jest?
Odpowiedzia tak cicho, e ledwie usyszaa:
Nie zrozumiaem, co powiedziaa.
Dzi rano ojciec mi powiedzia powtrzya ebym zaatwia drobne sprawunki i bya
gotowa, e mi da swoj bielizn do zapakowania, e musi wyjecha, e wyjedziemy, e
potrzebny bdzie duy kufer dla mnie, a may dla niego, e to wszystko trzeba przygotowa w
cigu tygodnia, e moe pojedziemy do Anglii.
Ale to potworne! zawoa Mariusz.
To pewne, e w tej chwili adne naduycie wadzy, aden gwat, adne zncanie si
najpotworniejszych tyranw, aden czyn Buzyrysa, Tyberiusza lub Henryka VIII nie
dorwnywa w mniemaniu Mariusza temu okruciestwu: pan Fauchelevent zabiera crk do
Anglii, bo ma interesy.
Zapyta sabym gosem:
I kiedy wyjedziesz?
Nie powiedzia kiedy.
A kiedy wrcisz?
Nie powiedzia kiedy.
Mariusz wsta i rzek chodno:
Wic pani jedzie, panno Kozeto?
Kozeta podniosa ku niemu swoje pikne oczy, pene trwogi i odpowiedziaa jak
nieprzytomna:
Dokd?
Do Anglii. Jedzie pani?
Dlaczego mi mwisz pani?
Pytam, czy pani pojedzie?

154
Co mam zrobi? rzeka zaamujc rce.
Wic jedzie pani?
Jeeli ojciec jedzie?
Wic pani pojedzie?
Kozeta wzia rk Mariusza i cisna j bez odpowiedzi.
Dobrze rzek Mariusz. Wic ja pojad gdzie indziej.
Kozeta bardziej wyczula znaczenie tych sw, ni zrozumiaa. Zblada tak, e w ciemnoci
wida byo jej blado. Wyjkaa:
Co chcesz przez to powiedzie?
Mariusz spojrza na ni, podnis z wolna oczy ku niebu i odpowiedzia:
Nic.
Kiedy spuci oczy, ujrza, e Kozeta umiecha si do niego. Umiech kochanej kobiety wieci
jasnoci widoczn i w nocy.
Ach, jacy my jestemy gupi! Mariuszu, mam pomys.
Jaki?
Jed za nami! Powiem ci, dokd! Przyjed tam, gdzie ja bd!
Mariusz obudzi si ju zupenie. Spad z obokw w rzeczywisto i zawoa:
Jecha za wami! Oszalaa? Na to trzeba pienidzy, a ja ich nie mam! Jecha do Anglii?
Ale ja jestem winien sam nie wiem ile, przeszo dziesi luidorw Courfeyrakowi, jednemu z
moich przyjaci, ktrego nie znasz. Mam stary kapelusz, ktry nie wart trzech frankw, mam
surdut bez kilku guzikw na przedzie, mam podart koszul, dziurawe okcie, dziurawe buty. Od
szeciu tygodni nie myl o tym i nic ci nie powiedziaem. Kozeto, jestem ndzarzem. Widujesz
mnie tylko w nocy i dajesz mi sw mio; gdyby mnie zobaczya we dnie, daaby mi jamun
jak ebrakowi. Jecha do Anglii! Nie mam nawet czym zapaci za paszport!
Opar si o drzewo, zaama rce nad gow i zacz trze czoem o kor, nie czujc ani
drzewa ktre mu obdzierao skr, ani gorczki, ktra motem bia mu w skroniach,
nieruchomy, bliski upadku, jak posg rozpaczy.
Dugo sta w tej pozycji. W takich otchaniach mona zapomnie si na ca wieczno. W
kocu odwrci si. Usysza za sob stumiony gos, agodny i smutny.
To Kozeta pakaa.
Pakaa ju przeszo dwie godziny obok pogronego w rozmylaniach Mariusza.
Wzi j za rk i powiedzia:
Kozeto, nigdy nikomu nie dawaem sowa honoru, bo to budzi we mnie lk, czuj wtedy
obecno ojca. Ot daj ci najwitsze sowo honoru, e jeeli wyjedziesz, to ja umr.
Ton, jakim wymwi te sowa, mia tyle spokojnego i uroczystego smutku, e Kozeta zadraa.
Uczua zimno, jakie sprawia blisko nieuniknionej grozy. Dreszcz przerwa jej kanie.
A teraz posuchaj rzek. Nie czekaj na mnie jutro.
Dlaczego?
Dopiero pojutrze.
O, dlaczego?
Zobaczysz.
Nie widzie ci cay dzie! To niemoliwe!
Powimy jeden dzie, eby mie moe cae ycie. I Mariusz doda pgosem do siebie:
Ten czowiek nie zmienia swych zwyczajw i nikogo jeszcze nie przyj w dzie.
O kim mwisz? zapytaa Kozeta.
Ja? Nic nie mwi.
Wic czego si spodziewasz?

155
Poczekaj dwa dni.
Chcesz tego?
Tak jest, Kozeto.
Uja jego gow w obie rce, wspia si na palce i szukaa nadziei w jego oczach.
Mariusz mwi dalej:
Jeszcze jedno, musisz zna mj adres, bo kto wie, moe co zaj. Mieszkam u przyjaciela,
ktry si nazywa Courfeyrac, ulica Szklarska 16.
Poszuka w kieszeni, wyj scyzoryk i wyry nim na tynku ciany: Szklarska 16.
Tymczasem Kozeta znowu zacza wpatrywa mu si w oczy.
Powiedz mi, jaki masz pomys, Mariuszu? Ty co wymylie? Powiedz mi. O, powiedz,
ebym moga spa spokojnie!
Niemoliwe, eby Bg chcia nas rozdzieli, to wymyliem. Czekaj na mnie pojutrze.
A c poczn przez tak dugi czas? zapytaa Kozeta. Ty bo Jeste wolny, moesz i,
gdzie chcesz. Jacy szczliwi s mczyni. Ja zostan sama! O, jak mi bdzie smutno! Co
chcesz zrobi jutro wieczorem, powiedz?
Sprbuj jednej rzeczy.
Kiedy Mariusz wyszed, ulica bya pusta. Eponina wanie odprowadzaa bandytw do
bulwaru.
Gdy Mariusz zamyli si oparszy gow o drzewo, przyszed mu do gowy pewien pomys;
pomys, ktry niestety sam uwaa za niedorzeczny i beznadziejny. Powzi desperackie
postanowienie.

Stare serce spotyka si z modym

Dziadek Gillenormand mia w owym czasie lat dziewidziesit jeden z okadem. Jak dawniej
mieszka razem z pann Gillenormand przy ulicy Panien Kalwaryjskich 6, w starym domu
bdcym jego wasnoci. By to, jak sobie przypominamy, jeden z tych zabytkowych starcw,
ktrzy czekaj mierci wyprostowani i nie daj si ugi ani brzemieniu lat, ani zmartwieniom.
Przez cztery lata spokojnie czeka na Mariusza, przekonany, e ten may hultaj prdzej czy
pniej zadzwoni do jego drzwi, ale zdarzay si ponure godziny, kiedy mwi sobie, e jeeli
Mariusz kae czeka na siebie jeszcze duej... Ba si nie mierci, ale myli, e moe ju nigdy
nie zobaczy Mariusza. Nie zobaczy ju Mariusza dotd ani razu nie przeszo mu to przez
mzg; teraz myl ta zacza si pojawia i przeraaa go. Nieobecno, jak to zwykle bywa w
wypadku gbokich uczu rodzinnych, powikszaa tylko jego mio do niewdzicznego wnuka,
ktry poszed sobie w wiat. O socu mylimy najwicej w grudniowe noce, podczas
dziesiciostopniowych mrozw. Pan Gillenormand tak mu si przynajmniej zdawao nie by
zdolny do uczynienia wobec wnuka pierwszego kroku pojednawczego. Krew by mnie zalaa
mawia. Nie mia sobie nic do wyrzucenia, ale myla o Mariuszu z coraz gbszym rozczuleniem
i niem rozpacz starca, ktry ju odchodzi w ciemno.
Kaza sobie powiesi nad kiem tak eby budzc si ze snu mie go od razu przed oczami
stary portret swojej drugiej crki, zmarej pani Pontmercy, zrobiony, gdy miaa osiemnacie lat.
Nieustannie patrzy na ten portret. Pewnego dnia powiedzia przypatrujc si mu:
Uwaam, e jest do niej podobny.

156
Do mojej siostry? podchwycia pana Gillenormand. Tak.
Starzec doda:
I do niego te.
Pewnego razu, kiedy siedzia cisnwszy kolana, z przymknitymi oczami, w postawie penej
przygnbienia, crka omielia si odezwa:
Ojcze, czy zawsze czujesz t sam uraz?
I zatrzymaa si, nie majc odwagi dokoczy.
Do kogo? zapyta.
Do biednego Mariusza.
Podnis swoj star gow i pooywszy na stole zacinit do, wychud i pomarszczon,
zawoa tak gniewnie, jak mu si zdarzao w przystpach najwikszej irytacji:
Biedny Mariusz, powiadasz panna! Ten panicz to hultaj, niegodziwiec, fircyk,
niewdzicznik bez serca i bez duszy, zarozumialec, po prostu zy czowiek!
I odwrci gow, eby crka nie ujrzaa zy w jego oku. W trzy dni potem przerwa milczenie,
ktre ju trwao od czterech godzin, i odezwa si znienacka do crki:
Miaem ju zaszczyt prosi pann Gillenormand, eby nigdy ze mn o tym nie mwia.
Zreszt, co byo atwe do przewidzenia, pannie Gillenormand nie udao si podstawi na
miejsce Mariusza swojego ulubieca, oficera uanw. Teodul nie spodoba si. Pan Gillenormand
nie przyj tej zamiany. Pustki w sercu nie wypenia si byle czym. Ze swej strony Teodul,
chocia umia oceni spadek po dziadku, nie znosi zabiegania o wzgldy. Starzec nudzi uana, a
uan drani starca. Porucznik Teodul by niewtpliwie wesoy, ale gadatliwy; frywolny, ale bez
elegancji; hulaka, ale w zym stylu; mia kochanki, to prawda, i duo o nich mwi, to te
prawda, ale mwi le. Kada jego zaleta miaa jak wad. Pana Gillenormand draniy jego
opowiadania o tanich przygodach miosnych z okolic koszar przy ulicy Babiloskiej. A przy tym
porucznik Gillenormand przychodzi czasami w mundurze z trjkolorow kokardk. Przez to
jedno ju sta si nieznony.
Pewnego wieczora byo to 4 czerwca, co nie przeszkadzao, e u Pana Gillenormand pali si
dobry ogie na kominku starzec odesa crk, ktra szya w ssiedniej izbie. By sam w swoim
pokoju ozdobionym scenami pasterskimi, nogi opar o krawd kominka i na p zasonity
duym parawanem o dziewiciu skrzydach, siedzia na mikkich poduszkach fotela, oparty o
st, na ktrym pony dwie wiece woskowe pod zielonym abaurem, i trzyma w rku ksik,
ale jej nie czyta..
Kiedy trwa tak pogrony w gbokiej zadumie, wszed stary suga, Baskijczyk, i zapyta:
Czy pan moe przyj pana Mariusza?
Starzec wyprostowa si nagle, blady i podobny do trupa, ktrego podnosi wstrzs
galwaniczny. Caa krew spyna mu do serca. Wyjka:
Jakiego pana Mariusza?
Nie wiem odrzek Baskijczyk, zatrwoony i zbity z tropu wyrazem twarzy swojego
chlebodawcy nie widziaem go. To Nikoleta powiedziaa: Przyszed mody czowiek,
powiedz, e to pan Mariusz.
Pan Gillenormand wyszepta po cichu:
Prosi.
Siedzia, nie ruszajc si z miejsca, z chwiejc si gow i oczami utkwionymi we drzwi.
Otworzyy si. Wszed mody czowiek. By to Mariusz.
Mariusz zatrzyma si przy drzwiach, jakby czekajc na wezwanie, eby si zbliy.
W cieniu abaura nie mona byo zobaczy wyranie jego ndznej odziey. Wida byo tylko
twarz spokojn i powan, ale dziwnie smutn.

157
Pan Gillenormand siedzia jakby zniedoniay ze zdumienia i radoci, przez dug chwil
widzc przed sob tylko jasno jak gdyby wizji. By bliski omdlenia; widzia Mariusza poprzez
olepiajcy blask. Tak, to by on, Mariusz!
Nareszcie! Po czterech latach! Uchwyci go caego jednym rzutem oka. Wyda mu si pikny,
szlachetny, wytworny, dorosy dojrzay mczyzna o swobodnym i ujmujcym zachowaniu,
peen wdziku. Mia ochot wycign ku niemu ramiona, przywoa go i rzuci si w jego
objcia, serce jego topniao z rozkoszy, czue sowa wzbieray w nim i przepeniay mu piersi.
Caa ta czuo ukazaa si na koniec, dotara do warg i przez sprzeczno, ktra stanowia rdze
jego natury, wyrazia si cierpko. Zapyta opryskliwie:
Po co pan tu przyszed?
Mariusz odpowiedzia z zakopotaniem:
Panie...
Pan Gillenormand chcia, eby Mariusz rzuci si w jego objcia. By niezadowolony z niego i
z siebie. Uczu, e sam by opryskliwy, a Mariusz zimny. Nieznony, bolesny niepokj ogarn
starca. Czu si przecie tak roztkliwiony, rozrzewniony; dlaczego na zewntrz umia by tylko
szorstki i twardy? Powrcia gorycz. Przerwa Mariuszowi tonem zrzdliwym:
Wic po co pan przychodzi?
To wic znaczyo: jeeli nie po to, eby mnie uciska. Mariusz spojrza na dziadka, ktrego
blada twarz wydawaa si jak z marmuru.
Panie...
Starzec przerwa surowo:
Czy przychodzisz prosi o przebaczenie? Czy zrozumiae swoj win?
Chcia naprowadzi Mariusza na waciw drog i myla, e dziecko ugnie si. Mariusz
zadra; dano od niego, eby si wypar ojca; spuci oczy i odpowiedzia:
Nie, prosz pana.
A wic gwatownie zawoa starzec z boleci przejmujc i gniewn czego pan chce ode
mnie?
Mariusz zoy rce, postpi krok naprzd i rzek sabym i drcym gosem:
Panie, miej lito nade mn.
To sowo poruszyo pana Gillenormand; powiedziane wczeniej, byoby go rozczulio, ale
przybywao za pno. Starzec podnis si; wspar si oburcz na lasce, usta mia blade, gowa
mu draa, ale jego wysoka posta growaa nad pochylonym Mariuszem.
Lito nad tob, mj panie! Modzieniec prosi o lito dziewidziesicioletniego starca!
Wchodzisz w ycie, ja je opuszczam; chodzisz na widowiska, na bale, do kawiarni, na bilard,
jeste dowcipny, podobasz si kobietom, jeste adnym chopcem; ja w peni lata spluwam w
ogie rozpalony na kominku; jeste bogaty jedynym prawdziwym bogactwem, ja mam wszystkie
ndze staroci, niemoc, samotno! Masz trzydzieci dwa zby, zdrowy odek, ywe oko, si,
apetyt, zdrowie, wesoo, las czarnych wosw; ja straciem ju i siwe, straciem zby, trac
nogi, trac pami, wci mi si myl trzy nazwy ulic: ulica Charlot, ulica Chaume i ulica
witego Klaudiusza do tego ju doszedem. Ty masz przed sob ca przyszo pen soca,
ja zaczynam ju nic nie widzie, coraz dalej posuwam si w noc; jeste zakochany, to pewne,
mnie nikt w wiecie nie kocha, i ty prosisz mnie o lito! Dalibg! Molier o tym zapomnia! Jeli
w taki sposb artujecie sobie w sdach, panowie adwokaci, to wam serdecznie winszuj.
Jestecie bazny!
I dziewidziesicioletni starzec doda gniewnie i powanie:
No, czego pan chce ode mnie?
Panie rzek Mariusz wiem, e moja obecno jest ci niemia, ale przyszedem poprosi

158
ci tylko o pewn rzecz i zaraz odejd.
Gupi jeste! rzek starzec. Kto ci mwi, eby sobie poszed?
Ten gwatowny sposb popychania wnuka do czuoci sprawi tyle tylko, e Mariusz zamilk.
Pan Gillenormand skrzyowa ramiona na piersi, co byo u niego gestem szczeglnie
majestatycznym, i rzek z gorycz:
Skoczmy ju. Przychodzi pan prosi mnie o co. O c wic? O co? Prosz mwi.
Panie rzek Mariusz, patrzc jak czowiek, pod ktrym otwiera si przepa przychodz
prosi o pozwolenie wejcia w zwizki maeskie.
Pan Gillenormand zadzwoni. Baskijczyk uchyli drzwi.
Popro moj crk.
Po chwili drzwi si znowu otwary, panna Gillenormand nie wesza, lecz tylko ukazaa si w
nich; Mariusz sta milczcy, z opuszczonymi rkami i min winowajcy; pan Gillenormand
przechadza si wszerz i wzdu po pokoju. Odwrci si do crki i rzek:
Nic takiego. To pan Mariusz. Powiedz mu dobry wieczr. Pan Mariusz chce si eni. Oto
wszystko. Moesz odej.
Ochrypy i przerywany gos starca by oznak najwyszego uniesienia. Ciotka spojrzaa na
Mariusza z przeraeniem. Wydawao si, e go prawie nie poznaje, nie powiedziaa ani sowa,
nie uczynia adnego ruchu i znika na skinienie ojca prdzej ni dbo somy pdzone
huraganem.
Pan Gillenormand opar siei plecami o kominek.
A wic masz stanowisko? Zrobie majtek? Ile zarabiasz na adwokaturze?
Nic odpowiedzia Mariusz stanowczo i z rezygnacj niemal zaczepn.
Nic. Wic utrzymujesz si tylko z tysica dwustu liwrw, ktre ci daj?
Mariusz nie odpowiedzia. Pan Gillenormand mwi dalej:
Rozumiem teraz, panna jest bogata?
Jak ja.
Co? Bez posagu?
Bez.
A w sperandzie?
Prawdopodobnie nic.
Goluteka! A kim jest jej ojciec?
Nie wiem.
Jak si nazywa?
Panna Fauchelevent.
Fauche... jak?
Fauchelevent.
Phi! odezwa si starzec.
Panie! krzykn Mariusz.
Pan Gillenormand przerwa mu tonem czowieka, ktry mwi do siebie:
Ot to, dwadziecia jeden lat, bez stanowiska w wiecie, tysic dwiecie liwrw na rok;
pani baronowa Pontmercy bdzie kupowa u straganiarki woszczyzny za dwa su.
Panie odpar Mariusz, jakby obkany wiadomoci, e ostatnia nadzieja rozwiaa si
zaklinam ci ze zoonymi rkami, na mio bosk, bagam ci na klczkach, pozwl mi si z
ni oeni!
Starzec rozemia si sucho i ponuro, odkaszln i rzek:
Aha! Powiedziae sobie: Niech to piorun, pjd do tego starego piernika, do tego gupiego
safanduty! Jaka szkoda, e nie mam dwudziestu piciu lat! Wtedy bym mu kropn oracj! Wtedy

159
dopiero gwizdabym na jego pozwolenie! Ale i tak powiem mu: Stary kretynie, za wiele robi ci
szczcia moj obecnoci, mam ochot oeni si, zalubi mniejsza o to kogo, crk licho wie
kogo, nie mam butw, ona nie ma koszuli, wszystko jest w porzdku, mam ochot wyrzuci za
okno moj przyszo, modo, ycie, mam ochot da nurka w ndz z on na karku, tak mi
si podoba, musisz si zgodzi i stara mumia si zgodzi. Dalej wic, chopcze, rb, jak ci si
podoba, przywi sobie kamie do szyi, oe si z t swoj Pousselevent, Coupelevent... Nigdy,
mj panie, nigdy!
Dziadku!
Nigdy!
To nigdy wymwi starzec takim tonem, e Mariusz utraci wszelk nadziej. Przeszed
przez pokj powoli, chwiejc si, ze spuszczon gow, jakby umiera raczej, ni odchodzi.
Pan Gillenormand wid za nim oczami i kiedy drzwi otworzyy si, kiedy Mariusz mia
wyj, w kilku susach przebieg pokj z energi porywczych i rozpieszczonych starcw, chwyci
Mariusza za konierz, gwatownie wcign go do pokoju, rzuci na fotel i rzek:
Opowiedz mi wszystko!
Jedno swko dziadku, ktre si wyrwao Mariuszowi, wywoao t rewolucj.
Mariusz patrzy na niego nieprzytomnie. Ruchliwa twarz pana Gillenormand wyraaa ju
tylko szorstk i niewysowion dobro. Odezwao si serce dziadka.
No, sucham, opowiedz swe miostki, rozgadaj si, mw wszystko, do diaska! Jacy gupi s
ci modzi ludzie!
Dziadku odezwa si Mariusz.
Twarz starca zajaniaa niewymown radoci.
A tak, nazywaj mnie dziadkiem, a zobaczysz!
Byo co tak dobrego, czuego, prostego i ojcowskiego w tej porywczoci starca, e Mariusz,
w nagym przejciu od rozpaczy do nadziei, zosta tym jakby oguszony i odurzony. Siedzia przy
stole, w wietle wiec wida byo jego zniszczone ubranie, ktre pan Gillenormand oglda ze
zdumieniem.
Ot, mj dziadku... rzek Mariusz.
Ach tak przerwa pan Gillenormand ty, widz, naprawd nie masz ani grosza. Ubrany
jeste jak zodziej.
Poszuka w szufladzie, wyj sakiewk i pooy na stole:
Masz sto luidorw, kup sobie kapelusz.
Mj dziadku mwi dalej Mariusz mj dziaduniu, gdyby wiedzia! Kocham j! Nie
wyobraasz sobie, pierwszy raz zobaczyem j w Ogrodzie Luksemburskim, bo ona tam
przychodzia. Z pocztku nie zwracaem na ni uwagi, pniej, nie wiem, jak si to stao,
zakochaem si. O, jaki byem nieszczliwy! Teraz wreszcie widuj j co dzie, u niej, ojciec nie
wie o niczym, wyobra sobie, dziadku, maj wyjecha, spotykamy si w ogrodzie, jej ojciec
zabiera j do Anglii, wic pomylaem: Pjd do dziadka i opowiem mu wszystko. Oszalabym,
umarbym, zachorowa, rzucibym si do Sekwany. Musz si z ni koniecznie oeni, bo inaczej
zwariuj. Oto caa prawda. Mieszka w ogrodzie zamknitym krat, na ulicy Plumet. To jest w
stronie Inwalidw.
Pan Gillenormand rozpromieniony szczciem usiad obok Mariusza. Suchajc go,
rozkoszujc si dwikiem jego gosu, zay powoli spory niuch tabaki. Usyszawszy sowa na
ulicy Plumet przerwa i reszt tabaki rozsypa na kolana.
Ulica Plumet! Powiadasz, ulica Plumet? Poczekaj no! Czy w tamtej stronie nie ma koszar?
Ale tak, to to samo. Twj kuzyn Teodul mwi mi o niej, ten uan, oficer. Kokietka, poczciwy
chopcze, kokietka! Dalibg, prawda, ulica Plumet. Dawniej nazywaa si Blomet. Teraz

160
przypominam sobie. Syszaem o tej maej zza kraty na ulicy Plumet. W ogrodzie. Masz dobry
gust. Podobno niezgorsza. Mwic midzy nami, ten gupi wojak troch si do niej umizga. Nie
wiem, jak daleko tam zaszo. Ale ostatecznie to niewane, a przy tym nie trzeba mu wierzy. On
lubi si chwali. Mariuszu, moim zdaniem, dobrze robisz, e si kochasz. To wanie przystoi
twemu wiekowi. Wol, eby si kocha w spdniczce do pioruna! choby w dwudziestu
spdniczkach, ni w panu Robespierze. Tak, trzeba by rozsdnym chopcem. Przychodzisz do
dziadka, ktry w gruncie rzeczy jest poczciwym czowiekiem i zawsze ma kilka rulonw
dukatw w starej szufladzie; powiadasz mu: dziaduniu, oto jaka historia. A dziadek mwi:
najprostsza w wiecie. Modo ma swoje prawa, staro ma swoje obowizki. I ja byem mody,
i ty bdziesz stary. No, mj chopcze, oddasz to swojemu wnukowi. Masz dwiecie pistoli. Baw
si, u diaba! Doskonale! Sprawa tak si powinna uoy. Nie trzeba si eni, ale to nic nie
przeszkadza. Rozumiesz mnie?
Mariusz, skamieniay i nie mogc wymwi ani sowa, potrzsn gow na znak, e nie
rozumie.
Starzec parskn miechem, zmruy pomarszczon powiek, uderzy go doni po kolanie,
spojrza mu w oczy tajemniczo i radonie, po czym rzek tkliwie, wzruszajc ramionami:
Guptasie, zrb z niej swoj kochank.
Mariusz zblad. Nic nie zrozumia ze wszystkiego, co powiedzia dziadek. Gadanina o ulicy
Blomet, o koszarach, o uanie przesuna si przed nim jak senne majaczenie. Nic z tego nie
mogo si odnosi do Kozety, ktra bya lili. Poczciwy stary bredzi. Ale to bredzenie
zakoczyo si swkiem, ktre Mariusz zrozumia, swkiem, ktre miertelnie zniewaao
Kozet. Wyraenie: Zrb z niej swoj kochank jak miecz przeszyo serce surowego
modzieca.
Powsta, podnis kapelusz i poszed ku drzwiom silnym i pewnym krokiem. Tu obrci si,
ukoni si nisko dziadkowi, podnis gow i rzek:
Przed piciu laty znieway pan mego ojca, dzi zniewaa pan moj on. O nic ju pana nie
prosz. egnam.
Pan Gillenormand, zdumiony, otworzy usta, wycign rce, chcia si podnie i nim zdoa
wyrzec sowo, ju drzwi si zamkny i Mariusz znik.
Starzec siedzia chwil nieruchomy, jak raony piorunem, nie mogc przemwi ani
odetchn; zdawao si, e jaka elazna gar ciskaa mu gardo. Na koniec zerwa si z fotela,
podbieg do drzwi o ile mona biec po dziewidziesitce, otworzy i zawoa:
Na pomoc! Na pomoc!
Ukazaa si crka, potem sucy. Starzec jcza aonie:
Biegnijcie za nim! Zatrzymajcie go! Co ja mu zego zrobiem? Oszala! Poszed! O mj
Boe! Teraz ju nie wrci!
Poszed do okna od ulicy, otworzy je starczymi, drcymi rkami, wychyli si wicej ni
przez p i podczas gdy Baskijczyk i. Nikoleta trzymali go z tyu, woa:
Mariusz! Mariusz! Mariusz! Mariusz!
Ale Mariusz nie mg ju sysze, gdy w tej wanie chwili skrci za rg ulicy w. Ludwika.
Starzec gestem rozpaczy dwa lub trzy razy podnis rce do skroni, cofn si chwiejnym
krokiem i pad na fotel bez si, bez gosu, bez jednej zy, potrzsajc gow i poruszajc
nieprzytomnie ustami, a przed oczami i w sercu roso co pospnego i bez granic, co byo
podobne do nocy.

161
Rozdzia smy

DOKD ID

Jan Valjean

Tego samego dnia, okoo czwartej po poudniu, Jan Valjean siedzia sam na jednym z
najsamotniejszych waw Pola Marsowego. Czy to przez ostrono, czy te dlatego, e chcia
zebra myli, a moe po prostu skutkiem nieznacznej zmiany przyzwyczaje, jaka dokonuje si
powoli w kadym ludzkim istnieniu, Jan Valjean rzadko teraz wychodzi razem z Kozet. Mia
na sobie kurtk robotnicz, spodnie z szarego ptna i czapk, ktrej szeroki daszek zakrywa mu
twarz. By teraz zupenie spokojny o Kozet; zniko wszystko, co go przez pewien czas trwoyo
i martwio; ale przed dwoma tygodniami zjawia si inna troska. Pewnego dnia, przechadzajc si
po bulwarze, spostrzeg Thnardiera; dziki przebraniu Thnardier nie pozna go; lecz od tamtego
czasu Jan Valjean widzia go kilkakrotnie i nabra pewnoci, e Thnardier wczy si w tej
dzielnicy miasta. Byo to dla niego do, eby powzi zasadnicz decyzj. Blisko Thnardiera
oznaczaa wiele niebezpieczestw naraz.
Prcz tego Pary nie by spokojny; zaburzenia polityczne stworzyy t niedogodno dla ludzi
majcych co do ukrycia w swym yciu, e policja staa si bardzo niespokojna i podejrzliwa;
tropic ludzi takich jak Pepin lub Morey, atwo moga trafi na czowieka w rodzaju Jana
Valjean.
Zwaywszy to wszystko, Jan Valjean postanowi opuci Pary, a nawet Francj, i przenie
si do Anglii. Uprzedzi o tym Kozet. Chcia wyjecha w cigu tygodnia. Siedzia teraz na Polu
Marsowym, na zboczu wau, i rozmyla o Thnardierze, o policji, o podroy i o trudnociach,
jakie bdzie mia ze zdobyciem paszportu.
Wszystkie te sprawy niepokoiy go wielce.
Wreszcie jeden fakt nie wytumaczony a najnowszy do reszty rozbudzi jego podejrzliwo.
Tego wanie ranka, wstawszy wczenie, spacerowa po ogrodzie, zanim otworzyy si okiennice
u Kozety, gdy nagle spostrzeg na cianie litery, wyryte prawdopodobnie gwodziem: Szklarska
16.
Napis by wiey, rysy biae na poczerniaym ze staroci tynku, zeskrobane wapno pokrywao
jeszcze, jak delikatny puder, licie pokrzyw rosncych pod cian. Widocznie napis powsta w
cigu nocy. Co to mogo by? Adres? Sygna dla innych? Przestroga dla niego? W kadym razie
na pewno kto wchodzi do ogrodu, jacy nieznajomi tu bywali. Nie wspomina Kozecie o
napisie na cianie, gdy nie chcia jej przestraszy.
Zajty tymi rozmylaniami, spostrzeg po cieniu rzuconym przez soce, e kto zatrzyma si

162
za nim na szczycie wau. Ju mia si odwrci, gdy na kolana upad mu papier zoony we
czworo, jakby jaka rka rzucia go ponad jego gow. Wzi kartk, rozwin i przeczyta te
sowa, napisane owkiem duymi literami:

WYPROWADCIE SI

Jan Valjean podnis si szybko, ale ju nikogo nie byo na wale; rozejrza si dokoa i
spostrzeg jak istot wysz ni dziecko, nisz ni mczyzna, ubran w szar bluz i
popielate spodnie welwetowe; stworzenie to przeskoczyo wa i zniko w rowie Pola Marsowego.
Jan Valjean wrci natychmiast do domu, zatopiony w mylach.

Mariusz

Mariusz wyszed od pana Gillenormand zdruzgotany. Wchodzi do tego domu z niewielk


nadziej, opuszcza go z niezmiern rozpacz.
Ci, co znaj si na sercu ludzkim, atwo zrozumiej, e oficer uanw, gupawy kuzyn Teodul,
nie zostawi ladu w jego umyle Nawet najmniejszego. Zdawaoby si, e poeta dramatyczny
mgby wydoby pewne powikanie z rewelacji, jak dziadek niespodzianie uraczy wnuka. Ale
ile by zyska na tym dramat, tyle straciaby prawda. Mariusz by w tym wieku, w ktrym nie
wierzy si w rzeczy ze; pniej nadchodzi wiek, w ktrym wierzy si we wszystko. Podejrzenia
nie s niczym innym jak zmarszczkami. Wczesna modo ich nie ma. Podejrzewa Kozet!
Mariusz prdzej by popeni kad inn zbrodni.
Zacz chodzi po ulicach zwyka to ucieczka ludzi cierpicych. O czym myla, nigdy nie
mg sobie przypomnie. O drugiej nad ranem wrci do Courfeyraca i w ubraniu rzuci si na
swj materac. Soce wzeszo ju, kiedy usn okropnym, cikim snem, w ktrym nieustannie
snuj si po gowie myli. Gdy si obudzi, zobaczy stojcych w pokoju Courfeyraca, Enjolrasa,
Feuillyego i Combeferrea, w kapeluszach na gowie, gotowych do wyjcia i bardzo czym
przejtych.
Courieyrac zapyta go:
Czy pjdziesz na pogrzeb generaa Lamarque?
Wydao mu si, e Courfeyrac mwi po chisku.
Wyszed wkrtce po nich. Woy do kieszeni pistolety, ktre Javert powierzy mu podczas
przygody w dniu 3 lutego i ktre pozostay w jego rkach. Pistolety byy jeszcze nabite. Trudno
byoby powiedzie, jakie ciemne myli nawiedzay go, kiedy je ze sob zabiera.
Wieczorem, punkt o dziewitej, jak obieca Kozecie, zjawi si na ulicy Plumet. Gdy zbliy
si do kraty, zapomnia o wszystkim. Od czterdziestu omiu godzin nie widzia Kozety, teraz j
ujrzy, wszelka inna myl znika, czul tylko niewymown i gbok rado. Minuty, w ktrych
przeywamy wieki, s tak wszechwadne i cudowne, e kiedy nadchodz, cakowicie wypeniaj
serce.
Mariusz odsun prt w kracie i wbieg do ogrodu. Nie byo Kozety w miejscu, gdzie zwykle
go oczekiwaa. Przedar si przez gstwin i podszed do wnki koo ganku. Tam na mnie czeka
myla. I tam nie byo Kozety. Podnis oczy i zobaczy, e okiennice s pozamykane. Obszed
ogrd; ogrd by pusty. Wwczas wrci do dworku i oszalay z mioci, pijany, przeraony,

163
przywiedziony do rozpaczy blem i niepokojem, jak czowiek wracajcy do swojego domu o
niezwykej godzinie, zastuka w okiennice. Zastuka raz i drugi, ryzykujc, e okno si otworzy i
wyjrzy z niego pospna twarz ojca, ktry zapyta: Czego pan chce? Nic to nie znaczyo w
porwnaniu z nurtujcym go przeczuciem. Dobija si dugo, a potem zwoa: Kozeto! Kozeto!
powtrzy gwatownie. Nikt nie odpowiedzia.
Wszystko skoczone. Nikogo nie byo w ogrodzie i nikogo nie byo w domu.
Nagle usysza gos, ktry zdawa si pochodzi z ulicy i woa poprzez drzewa:
Panie Mariuszu!
Wyprostowa si.
Co? zapyta.
Panie Mariuszu, czy pan tam jest?
Jestem.
Panie Mariuszu mwi dalej gos pascy przyjaciele czekaj na pana przy barykadzie na
ulicy Konopnej.
Gos ten nie by mu nieznajomy. Przypomnia zachrypy i ostry gos Eponiny. Mariusz pobieg
do kraty, pchn ruchomy prt, wysun gow i ujrza, e kto, kto wyglda na chopca, szybko
biegnc gin w mroku.

Pan Mabeuf

Sakiewka Jana Valjean nie przydaa si panu Mabeuf. Pan Mabeuf w swej dziecinnie
nieskazitelnej uczciwoci nie przyj daru nieba; nie wierzy, e gwiazda moe spa w postaci
zotych monet. Nie odgad, e to, co spado z nieba, pochodzio od Gavrochea. Zanis sakiewk
do komisariatu swojej dzielnicy, aby jako przedmiot w jego przekonaniu zgubiony, nie przepada
wacicielowi. Teraz dopiero sakiewka przepada na dobre. Nikt si po ni oczywicie nie zgosi,
a pana Mabeuf nie wspomoga.
Pan Mabeuf za coraz bardziej podupada.
Pewnego dnia matka Plutarch powiedziaa mu:
Nie mam za co kupi obiadu.
Obiadem nazywaa kawaek chleba i kilka kartofli.
A na kredyt? zapyta pan Mabeuf.
Wie pan przecie, e nie chc kredytowa.
Pan Mabeuf otworzy bibliotek, dugo oglda swoje ksiki jedn po drugiej, jak ojciec
zmuszony do zdziesitkowania potomstwa i zastanawiajcy si nad wyborem ofiary, gwatownie
chwyci jedn, woy pod pach i wyszed. Po dwch godzinach wrci, nie majc ju nic pod
pach, pooy trzydzieci su na stole i rzek:
To na obiad.
Matka Plutarch spostrzega, e od tej chwili pogodna twarz starca zacza si okrywa
pospn zason, ktra pozostaa ju na zawsze.
Nazajutrz, na trzeci dzie, codziennie trzeba byo robi to samo. pan Mabeuf wychodzi z
ksik i wraca z pienidzmi. Poniewa antykwariusze wiedzieli, e sprzedaje przycinity
koniecznoci, dawali dwadziecia su za ksik, za ktr zapaci niegdy dwadziecia frankw.
Nieraz u tego samego ksigarza. Czasami mwi: przecie mam ju osiemdziesit lat jakby

164
si spodziewa, e prdzej doczeka si koca swoich dni ni koca swojej biblioteki. By coraz
smutniejszy. Raz tylko rozpogodzi si. Wyszed z Robertem Estienne, ktrego sprzeda za
trzydzieci pi su na ulicy Malaquais, a wrci z Aldem, ktrego naby za czterdzieci su na
ulicy des Grs. Jestem winien pi su owiadczy rozradowany matce Plutarch. Tego dnia nie
jad obiadu.
Mia zwyczaj czyta co wieczr przed pjciem do ka kilka stron Diogenesa z Laerty. Zna
na tyle grek, e mg smakowa we wszystkich piknociach tekstu. Nie mia ju adnej innej
pociechy. Tak upyno kilka tygodni. Nagle matka Plutarch zachorowaa. Smutn jest rzecz nie
mie za co kupi chleba u piekarza, smutniejsz nie mie pienidzy na kupno lekarstwa w aptece.
Pewnego wieczora lekarz zapisa bardzo drog mikstur. Przy tym stan chorej pogarsza si,
trzeba byo naj kobiet do pielgnowania; pan Mabeuf otworzy bibliotek; bya pusta. Ostatnia
ksika powdrowaa ju do antykwariusza. Pozosta tylko Diogenes z Laerty.
Wzi pod pach t jedyn swoj ksik i wyszed; byo to 4 czerwca 1832 roku; uda si pod
bram w. Jakuba do nastpcy Royola i powrci ze stu frankami. Pooy gar piciofrankwek
na nocnym stoliku starej sucej i bez sowa zamkn si w swoim pokoju.
Nazajutrz o wicie usiad w ogrodzie na obalonym supie i przez pot mona byo widzie, jak
cay ranek siedzia nieruchomy, z pochylonym czoem, bdzc oczami po zwidych zagonach.
Chwilami my deszcz, ale starzec zdawa si tego nie spostrzega.
Po poudniu day si sysze w Paryu niezwyke haasy. Przypominao to strzay karabinowe i
krzyki tumu.
Ojciec Mabeuf podnis gow, spostrzeg przechodzcego ogrodnika i zapyta:
Co to si dzieje?
Ogrodnik, nioscy rydel na ramieniu, odpowiedzia najspokojniej:
To rozruchy.
Co to znaczy rozruchy?
No tak. Bij si.
Dlaczego si bij?
Bo ja wiem? odpowiedzia ogrodnik.
A gdzie? zapyta pan Mabeuf.
W stronie Arsenau.
Ojciec Mabeuf wrci do pokoju, wzi kapelusz, machinalnie poszuka jakiej ksiki, eby j
woy pod pach, nic nie znalaz, powiedzia: Aha, prawda! i wyszed krokiem czowieka
nieprzytomnego.

165
Rozdzia dziewity

5 CZERWCA 1832 ROKU

Wiosn roku 1832, mimo e cholera od trzech miesicy mrozia umysy i swoj groz
uspokajaa ich wzburzenie, Pary by gotw do wybuchu. Wielkie miasto bywa podobne do
nabitej armaty; jednej iskry wystarcza wtedy, eby ta armata strzelia. W czerwcu 1832 roku
iskr staa si mier generaa Lamarque.
Lamarque by czowiekiem sawy i czynu. Mia kolejno, za Cesarstwa i za Restauracji, oba
rodzaje odwagi konieczne w tych dwch epokach, odwag na polu walki i odwag na trybunie.
Za Restauracji by wymowny, tak jak poprzednio by waleczny; w jego sowach czuo si szabl.
Zasiada midzy lewic a skrajn lewic, kochany przez tum za to, e wiernie suy cesarzowi.
Traktaty 1815 roku oburzay go jak osobista zniewaga. Nienawidzi Wellingtona ywioow
nienawici, ktra podobaa si tumowi, i od lat siedemnastu, zaledwie zwracajc uwag na
wspczesne wydarzenia, majestatycznie nosi aob po Waterloo. W agonii przyciska do piersi
szpad, ktr mu ofiarowali oficerowie Stu Dni. Napoleon umar, wymawiajc sowo armia,
Lamarque wymawiajc sowo ojczyzna. O jego mierci, ktr przewidywano, lud myla z
lkiem jako o wielkiej stracie. Rzd oczekiwa jej te z lkiem jako okazji do rozruchw. Ta
mier bya aob. Jak wszystko co gorzkie, aoba moe si zmieni w rewolt. Tak te si
stao.
Czwartego czerwca i nazajutrz rano, w dzie wyznaczony na pogrzeb Lamarquea,
przedmiecie w. Antoniego, przez ktre mia przechodzi kondukt, przybrao grony wygld. Ta
gwarna sie ulic zapenia si haasem. Wszyscy zbroili si, jak mogli. Na ulicy Traversiere,
przed zakadem Rolanda, i na placu Spalonego Domu, przed warsztatem lusarskim Berniera,
stay grupki szepczcych ludzi. Jako najbardziej ruchliwy, zwraca tam na siebie uwag niejaki
Mavot, ktry w adnym warsztacie nie by duej ni tydzie odprawiany przez pracodawcw,
poniewa bez przerwy trzeba byo si z nim kci. Poleg on nastpnego dnia na barykadzie
przy ulicy Mnilmontant. Pretot, ktry te mia zgin w walce, pomaga Mavotowi i gdy go
pytano: Do czego dysz? odpowiada: Do powstania. Robotnicy zgromadzeni na rogu
ulicy Bercy oczekiwali czowieka nazwiskiem Lemarin, organizatora spisku na przedmieciu
Saint-Marceau. Umwione hasa kryy z ust do ust niemal jawnie.
Pitego czerwca wic, w dzie na przemian deszczowy i soneczny, kondukt pogrzebowy
generaa Lamarque szed ulicami Parya z oficjaln asyst wojskow, przez ostrono nieco
wzmocnion. Dwa bataliony z bbnami owinitymi w krep i karabinami odwrconymi luf do
ziemi, dziesi tysicy gwardzistw z szablami przy boku oraz artyleria gwardii narodowej
eskortoway karawan, ktry cigna modzie. Tu za nimi kroczyli oficerowie ze Schroniska
Inwalidw, niosc gazki wawrzynu, a dalej ogromny, podniecony, dziwny tum, czonkowie

166
Towarzystwa Przyjaci Ludu, studenci prawa, studenci medycyny, uchodcy najrozmaitszych
narodowoci, sztandary hiszpaskie, woskie, niemieckie, polskie, trjbarwne w poziome pasy
wszystkie flagi wiata, dzieci wywijajce zielonymi gazkami, kamieniarze i ciele, ktrzy
wanie strajkowali, drukarze wyrniajcy si czapkami z papieru; maszerowali dwjkami albo
trjkami, wznoszc okrzyki, prawie wszyscy uzbrojeni w kije, niektrzy w szable, bez adnego
porzdku, a jednak oywieni jedn dusz; chwilami bezadna ciba, to znowu regularna kolumna.
Poszczeglne grupki wybieray sobie dowdcw; jaki mczyzna z par pistoletw, ktrych
zupenie nie ukrywa, zdawa si dokonywa przegldu szeregw, ktre si przed nim
rozstpoway. Na ulicach przylegych do bulwaru, w gaziach drzew, na balkonach, w oknach,
na dachach domw, roio si od gw mczyzn, kobiet i dzieci; ich oczy wyraay niepokj;
jeden tum, uzbrojony, maszerowa, a drugi, wylky, przyglda si.
Rzd ze swej strony take obserwowa. Obserwowa z doni na rkojeci szabli. Na placu
Ludwika XV mona byo widzie stojce w pogotowiu, z penymi adownicami i nabit broni,
cztery szwadrony karabinierw i trbaczy w pierwszym szeregu; w dzielnicy aciskiej i w
Ogrodzie Botanicznym rozsypaa si gwardia miejska, w Hali Win sta szwadron dragonw, na
placu Grve p dwunastego puku szwoleerw, druga jego poowa wypeniaa dziedziniec
Luwru. Reszta wojska, nie mwic o oddziaach z okolic Parya, czekaa w koszarach.
Zaniepokojony rzd zawiesi nad niebezpiecznym tumem dwadziecia cztery tysice onierzy w
miecie i trzydzieci tysicy na peryferiach.
Orszak szed z gorczkow powolnoci od mieszkania zmarego przez bulwary do placu
Bastylii. Co pewien czas padao, ale deszcz nie robi adnego wraenia na tym tumie. Nie brako
incydentw: oprowadzano trumn dookoa kolumny Vendme, posypay si kamienie, gdy
ksi Fitz-James ukaza si na balkonie z nakryt gow, kogut galijski zosta zerwany z
ludowego sztandaru i rzucony w boto, przy bramie w. Marcina raniono policjanta, ktry oficer
z dwunastego puku szwoleerw powiedzia na cay gos: Ja jestem republikaninem, gdy
studenci politechniki przybyli, wbrew zakazowi swoich przeoonych, z orszaku rozlegy si
gosy: Niech yje politechnika, niech yj republikanie! Na placu Bastylii przyczyy si do
konduktu dugie szeregi mieszkacw przedmiecia w. Antoniego i jakie niesamowite wrzenie
zaczo ogarnia tum.
Minwszy plac Bastylii, karawan pojecha wzdu kanau, przeby may most i dotar do
esplanady koo mostu Austerlickiego. Tam zatrzyma si. Gdyby wwczas spojrze na to mrowie
ludzkie z lotu ptaka, wygldaoby ono jak kometa, ktrej gowa leaa na esplanadzie, a ogon,
rozpostarty na nadbrzeu Bourdon i przykrywajcy plac Bastylii, siga a do bramy w.
Marcina.
Utworzy si krg dookoa karawanu. W tumie zapanowaa cisza. Przemwi Lafayette,
egnajc Lamarquea. By to moment wzruszajcy i wspaniay; wszyscy odkryli gowy i
wszystkie serca mocniej zabiy. Nagle w rodku grupy otaczajcej karawan zjawi si mczyzna
na koniu, cay w czerni i z czerwonym sztandarem w rku niektrzy mwili, e z czerwon
czapk zatknit na pik. Lafayette odwrci gow.
Ten czerwony sztandar wywoa burz i znikn w niej. Od bulwaru Bourdon do mostu
Austerlickiego tumem wstrzsn jeden z ych okrzykw, ktre przypominaj fal na morzu:
Lamarque do Panteonu! Lafayette na ratusz! Modzie przy entuzjastycznej aprobacie tumu
zacza cign karawan Lamarquea w stron mostu Austerlickiego, a dorok Lafayettea przez
nadbrzee Morland.
Tymczasem z lewego brzegu ruszyli konni gwardzici, aby zagrodzi most, a na prawym
brzegu wyonili si dragoni, zajmujc nadbrzee Morland. Ludzie cigncy Lafayettea
zauwayli ich niespodzianie na zakrcie i zawoali: Dragoni! dragoni! Oni za, trzymajc

167
jeszcze pistolety w olstrach, szable w pochwach i karabinki na ramieniu, jechali stpa, zowrogo
wyczekujcy.
Na dwiecie krokw przed maym mostem przystanli. Doroka Lafayettea podjechaa ku
nim, dragoni rozstpili si, przepucili j i znowu zwarli szeregi. W tej chwili tum by ju o krok
od nich. Przeraone kobiety uciekay.
Co si stao w tej minucie fatalnej? Nikt nie potrafiby tego stwierdzi na pewno. Jedni
opowiadaj, e od Arsenau rozleg si gos trbki dajcy sygna do ataku, inni mwi, e jakie
dziecko ranio sztyletem dragona. W kadym razie nagle pady trzy strzay: pierwszy zabi
dowdc szwadronu Choleta, drugi guch staruszk, ktra zamykaa okno w swoim mieszkaniu
na ulicy Contrescarpe, trzeci zdar naramiennik jednemu z oficerw. Jaka kobieta zawoaa:
Zaczynaj za wczenie! Wtem na wprost nadbrzea Morland ukaza si przybywajcy dopiero z
koszar szwadron dragonw, ktry z goymi szablami popdzi galopem przez ulic Bassompierre
i bulwar Bourdon, zmiatajc wszystko, co mu stao na drodze.
Teraz nie trzeba ju nic wicej. Zrywa si nawanica, padaj kamienie, wybucha kanonada,
wiele ludzi rzuca si do podna skarpy i przechodzi przez wsk odnog Sekwany, dzi
zasypan; warsztaty na wyspie Louviers, jakby zawczasu przygotowana reduta, w jednej chwili
s przepenione walczcymi. Wyrywa si supy, strzela z pistoletw, zaczyna rosn barykada,
odepchnici przez wojsko modzi ludzie przebiegaj razem z karawanem most Austerlicki i
atakuj gwardi miejsk, nadchodz karabinierzy, dragoni siek szablami, tum rozbiega si na
cztery strony wiata, szczk wojny rozchodzi si po caym Paryu, ludzie woaj do broni!,
pdz, przewracaj si, uciekaj, stawiaj opr. Gniew roznosi powstanie, jak wiatr iskry poaru.

168
Rozdzia dziesity

ATOM BRATA SI Z HURAGANEM

Nieco wyjanie na temat rde poezji Gavrochea


O wpywie czonka Akademii Francuskiej na t poezj

W tej wanie chwili dzieciak w achmanach, ktry szed ulic Mnilmontant, trzymajc w
rku kwitnc gazk zerwan na wzgrzach Belleville, zobaczy na wystawie sklepu ze starym
elastwem antyczny pistolet kawaleryjski. Rzuci na bruk swoj gazk i zawoa:
Kumo Niewiadomska, poyczam od was t maszyn.
I uciek z pistoletem.
W kilka minut potem przeraeni mieszczanie, pierzchajcy ulic Amelot i ulic Nisk,
spotkali chopca, ktry wymachiwa pistoletem i piewa:

W nocy nie widzimy wcale,


W dzie widzimy doskonale.
Spasy mieszczuch jak miech sapie;
Nim sens pism faszywych zapie;
Bd cnotliwy, mody wnuku!
Tereferekuku!

To may Gavroche szed na wojn.


Na bulwarze spostrzeg, e pistolet nie mia kurka.
Od kogo nauczy si tej zwrotki, ktr przypiewywa sobie w marszu, gdzie si nauczy
innych piosenek, ktre chtnie piewa przy kadej sposobnoci? Nie wiemy. Moe sam je
tworzy? Gavroche zna zreszt wszystkie ludowe piosenki bdce w obiegu i przyozdabia je
wasnymi pomysami. Psotnik i sowizdrza, bez trosko czy gosy przyrody z gosami Parya.
Repertuar ptakw splata z repertuarem pracowni malarskich. Zna modych malarzy, plemi
blisko spokrewnione z jego wiatem. Zdaje si, e przez kilka miesicy by czeladnikiem
drukarskim. Pewnego dnia posano go z jakim poleceniem do pana Baour-Lormian, jednego z
czterdziestu Niemiertelnych. Gavroche by ulicznikiem literatury.
Nawiasem mwic, Gavroche nie domyla si, e w t okropn deszczow noc, kiedy
ofiarowa dwm malcom gocin w swoim soniu, wykonywa funkcj Opatrznoci wobec
wasnych braci. Wieczorem bracia, nad ranem ojciec to byy wydarzenia owej nocy.
Opuciwszy przed witem ulic des Ballets, spiesznie wrci do sonia, zrcznie wydoby z niego

169
malcw, podzieli midzy nich jakie improwizowane niadanie, po czym odszed, powierzajc
ich dobrej matce ulicy, ktrej sam zawdzicza prawie cae swoje wychowanie. Przed rozstaniem
si z nimi powiedzia, eby wieczorem przyszli na to samo miejsce, i wygosi nastpujce
przemwienie poegnalne:
Teraz daj nog albo inaczej mwic drapaka, czyli jak powiadaj w Wersalu, zjedam.
Ptaki, jeeli nie znajdziecie taty i mamy, wrcie tu wieczorem, wykombinuj wam kolacj i
poo was spa.
Dzieci zabrane przez andarma czy te skradzione przez jakiego cyrkowca, a moe po prostu
zabkane w niezmiernym labiryncie paryskim, nie wrciy. Najnisze rejony naszego
spoeczestwa s pene takich zgubionych ladw. Gavroche ju nie zobaczy malcw. Od tej
nocy upyno dziesi, moe dwanacie tygodni. Nieraz drapa si w gow i zadawa sobie
pytanie: Gdzie, u diaba, podziay si moje dzieci?
Tymczasem z pistoletem w garci doszed do ulicy Pont-aux-Choux. Zauway, e na tej ulicy
tylko jeden sklep by otwarty, i to, rzecz godna zastanowienia, sklep z ciastkami. Mia doskona
okazj, eby zje jeszcze kawaek placka z jabkami, zanim wkroczy w nieznane. Gavroche
zatrzyma si, obmaca spodnie, przetrzsn kamizelk, wywrci kieszenie, nie znalaz ani
jednego su i zacz woa: Ratunku!
Przykra to rzecz nie zje ostatniego ciastka.
Poszed jednak dalej.
W dwie minuty pniej by na ulicy w. Ludwika. Przechodzc ulic Parku Krlewskiego,
zapragn powetowa sobie nieosigalny placek z jabkami i odda si niewypowiedzianie
rozkosznemu zajciu, jakim jest rozdzieranie w biay dzie afiszw teatralnych.
Nieco dalej, widzc przechodzc grup ludzi o dostatnim wygldzie, ktrych zaliczy do klas
posiadajcych, wzruszy ramionami i splun przed siebie filozoficzn ci:
Jakie te rentiery tuste! Opycha si to, po kostki brodzi w dobrym jedzeniu. Zapytaj ich, co
robi z pienidzmi sami nie wiedz. r je chyba! Wszystko pchaj w kadun.

Gavroche maszeruje

Wymachiwanie pistoletem bez kurka na rodku ulicy jest do tego stopnia funkcj spoeczn,
e Gavrocheowi z kadym krokiem przybywao werwy. piewa Marsyliank pokrzykujc
midzy wierszami:
Wszystko w porzdku! upie mi lewa apa, zapaem reumatyzm, ale jestem zadowolony,
obywatele! Niech si burujstwo ma na bacznoci, bo zaraz zaczn odstawia wywrotowe
piosenki. Co to s szpicle? To psy! Nie, do cholery, nie obraajmy psw. Swoj drog chciabym
wzi ktrego z nich na muszk mojego pistoletu. Id z bulwaru, moi kochani, tam jest gorco,
tam si gotuje! Pora ju zebra szumowiny z garnka. Naprzd, chopy! Niech krew nieczysta
zaleje bruzdy naszych pl. Oddaj ycie za ojczyzn, ju nie zobacz swojej kochanki, swojej
kochanki Anki nigdy ju! Ale niech tam, niech yje humor! Do broni, psiakrew! Dosy ju mam
despotyzmu.
W tej chwili ko przejedajcego ulic gwardzisty narodowego potkn si i upad. Gavroche
pooy pistolet na bruku, poda rk gwardzicie i pomg mu podnie konia. Nastpnie zabra
swj pistolet i poszed dalej.

170
Na ulicy Thorigny byo cicho i spokojnie. Ta apatia, waciwa przedmieciu Marais, stanowia
dziwn sprzeczno z niezmiern wrzaw dokoa. Przed progiem domu rozmawiay cztery
kumoszki. Byy to trzy strki i jedna gaganiarka z koszem i haczykiem.
Zdaway si sta we cztery w czterech rogach staroci, ktrymi s zgrzybiao, niedostwo,
ndza i smutek.
Gaganiarka miaa pokorn min. W tym ulicznym wiecie gaganiarka kania si, a strka
protekcjonalnie kiwa gow. Pochodzi to std, e mietnik bywa tusty lub chudy, zalenie od
fantazji tego, kto administruje mieciami. I miota moe by askawa.
Gaganiarka, kosz na odpadki peen wdzicznoci, umiechaa si i to jakim umiechem!
do trzech strek. Rozmawiay mniej wicej w ten sposb:
No i co, ten panin kot jest zawsze taki zy?
Co robi, mj Boe, wiadomo, e koty zawsze skacz psom do oczu. A psy si skar.
I ludzie te.
Ale pchy z kota przynajmniej nie przechodz na ludzi.
To nie o to chodzi; psy s niebezpieczne. Pamitam rok, kiedy byo tyle psw, e a gazety
o tym pisay. To byo wtedy, kiedy w Tuileriach due barany cigny powozik krla
rzymskiego. Pamita pani krla rzymskiego?
Ja wolaam ksicia Bordeaux.
A ja znaam Ludwika XVII. Wol Ludwika XVII.
A jakie miso jest drogie, pani Patagon!
Ach, nie mwcie mi o rzenikach, to okropiestwo. Straszne okropiestwo. A ludzie
znajduj w tym przyjemno.
Tu wtrcia si gaganiarka:
Interes nie idzie, panie dobrodziejki. miecie s chude. Ludzie nic ju nie wyrzucaj, sami
wszystko jedz.
S biedniejsi od was, matko Vargoulme.
O, to prawda odpowiedziaa ustpliwie gaganiarka ja mam przynajmniej swoje zajcie.
Po chwili milczenia gaganiarka, czujc potrzeb popisania si, tak przyrodzon naturze
czowieka, dodaa:
Jak wracam rano, przetrzsam kosz, przebieram i sortuj miecie. Mam tego w izbie cae
stosy. Gagany kad do koszyka, ogryzki do szaflika, ptno do szafki, wen do komody, stare
papiery w kt pod oknem, rzeczy do jedzenia kad do misy, kawaki szka do komina, stare
trzewiki za drzwi, a koci pod ko.
Gavroche przystan z tyu i sucha:
Babule rzek skd wam przyszo rozmawia o polityce?
Odpowiedziaa mu salwa jazgotu na cztery gosy:
Patrzcie go, jeszcze jeden zbrodniarz!
Co to on trzyma w garci? Pistolet!
No prosz, taki obdarty mikrus!
I nie usiedzi to spokojnie, dopki nie obali rzdu!
Gavroche, peen pogardy, raczy odpowiedzie tylko gestem, podnoszc koniec nosa duym
palcem szeroko otwartej doni.
Gaganiarka krzykna:
Paskudny oberwaniec!
Kumoszka, ktr nazywano pani Patagon, klasna z oburzenia w donie:
Bdzie na pewno jakie nieszczcie. W ssiednim domu jest taki miedziak z brdk. Co
dzie go widziaam, jak prowadzi si z jedn mdk w rowym czepku, a dzisiaj nis fuzj.

171
Kuma Bacheux powiada, e w zeszym tygodniu bya rewolucja w... w... Ju nie pamitam
gdzie... w Pontoise. A teraz ten urwis z pistoletem! Podobno na ulicy Celestynw jest peno
armat. I jak tu rzd ma sobie da rad z takimi nicponiami, ktre same ju nie wiedz, co
wymyli, eby niepokoi ludzi. A ju si zaczynao troch uspokaja po tych wszystkich
nieszczciach, mj Boe! Ta biedaczka krlowa uciekaa sama widziaam na prostym
wzku! I przez to wszystko znw podroeje tabaka. Okropno! Zobaczysz, otrze, pjd patrze,
jak ci bd gilotynowa!
Kapie ci z nosa, staruszko odpowiedzia Gavroche. Podetrzyj go sobie.
I poszed dalej.

Starzec wywouje zdziwienie dziecka

Na rynku w. Jana, gdzie posterunki byy ju rozbrojone, Gavroche przyczy si do grupy,


ktrej przewodzili Enjolras, Courfeyrac, Combeferre i Feuilly. Wszyscy byli jako tako uzbrojeni,
Enjolras w myliwsk dwururk, Combeferre w karabin gwardii narodowej z numerem oddziau i
dwa pistolety za pasem, ktre byo wida pod jego rozpitym surdutem. Jan Prouvaire mia may
kawaleryjski karabinek, Bahorel zwyky karabin. Courfeyrac wywija lask z obnaonym
sztyletem. Feuilly ze szpad w doni kroczy na czele i krzycza: Niech yje Polska!
Przybyli tu z nadbrzea Morland, bez krawatw, bez kapeluszy, zziajani, przemoczeni
deszczem, z byskawicami w oczach. Gavroche zagadn ich spokojnie:
Dokd idziemy?
Chod z nami odpar Courfeyrac.
Tu za Feuillyrn maszerowa, a raczej podskakiwa Bahorel, czujcy si jak ryba w wodzie
rozruchw. Mia na sobie purpurow kamizelk i sypa zadzierzystymi dowcipami. Jego
kamizelka przeraaa jakiego przechodnia, ktry wrzasn jak optany:
Czerwoni id!
Czerwoni, czerwoni! przedrzenia Bahorel. Co za mieszny lk, obywatelu buruju. Ja
nie dr na widok polnego maku, nie truchlej wobec czerwonego kapturka. Obywatelu buruju,
wierz mi, zostawmy rogatemu bydu strach przed czerwieni.
Zbliy si do rogu, gdzie wisia sobie spokojnie kawaek papieru dyspensa arcybiskupa
Parya, zezwalajca jego owieczkom na spoywanie jajek podczas wielkiego postu.
Bahorel krzykn:
Owieczki! To znaczy, mniej agodnie mwic, barany!
I zerwa z muru list pasterski. Czynem tym zjedna sobie uznanie Gavrochea. Odtd
Gavroche zacz uwanie obserwowa Bahorela.
Nie masz racji, Bahorel zauway Enjolras. Nie trzeba byo rusza tego ogoszenia, bo
my z nim nie walczymy. Niepotrzebnie marnujesz swj gniew. Oszczdzaj siy, bracie.
Kady na swj sposb, Enjolras odpar mu Bahorel. Ta proza biskupia drani mnie, chc
je jajka bez niczyjego pozwolenia. Ty jeste z tych, co si pal na zimno, a ja si po prostu
bawi. Zreszt nie marnuj si, na odwrt, bior rozpd. I jeeli podarem ten list pasterski, to
na Heraklesa! tylko po to, eby zaostrzy sobie apetyt.
Wyraenie na Heraklesa zastanowio Gavrochea. Korzysta z kadej okazji, eby si uczy,
a ten niszczyciel afiszw budzi w nim szacunek.

172
Co to znaczy na Heraklesa? zapyta go.
To znaczy po acinie psiakrew.
Towarzyszy im wrzaskliwy orszak: studenci, artyci, robotnicy z przedmie, robotnicy
portowi, uzbrojeni w kije i bagnety; niektrzy mieli, jak Combeferre, pistolety za pasem.
Midzy nimi szed czowiek, ktry wydawa si bardzo stary. Nie mia adnej broni i chocia
zamylony, stara si nie pozostawa w tyle za innymi.
Gavroche spostrzeg go.
Kto to taki? zapyta Courfeyraca.
Jaki starowina.
By to pan Mabeuf.

Starzec

Opowiedzmy, co si stao.
Na ulicy Lesdiguieres spotkali idcego wolno starca. Zwrcio ich uwag, e szed zygzakiem,
jak pijany. Prcz tego trzyma kapelusz w rku, mimo e cae rano pada deszcz i e padao
rwnie w tej chwili. Courfeyrac pozna ojca Mabeuf. Zna go, gdy nieraz a do jego drzwi
odprowadza Mariusza. Wiedzia, e stary skarbnik parafii i bibliofil by czowiekiem spokojnym
i wicej nawet ni niemiaym, tote ze zdumieniem zobaczy go w tym tumie, o kilka krokw
od szary konnicy, prawie w rodku strzelaniny, z odkryt gow przechadzajcego si wrd
kul.
Podszed do niego i midzy dwudziestopicioletnim powstacem a osiemdziesicioletnim
starcem zawiza si taki dialog:
Panie Mabeuf, niech pan wraca do domu.
Dlaczego?
Bo bdzie gorco.
To dobrze.
Rbanie szablami, strzelanina, panie Mabeuf.
To dobrze.
Strzelanie z armat.
To dobrze. A wy dokd idziecie?
My idziemy obali rzd.
To dobrze.
I poszed za nimi. Od tej chwili nie odezwa si ani sowem. Krok jego sta si nagle pewny i
silny. Robotnicy chcieli go prowadzi pod rce, ale odmwi poruszeniem gowy. Wysun si
prawie do pierwszego szeregu i mia ruchy czowieka, ktry idzie, a twarz czowieka, ktry pi.
Jaki zacity starzec! szeptali studenci.
Przez szeregi przebiegaa wie, e to dawny czonek Konwentu, stary krlobjca.
Tum wszed w ulic Szklarsk. May Gavroche szed jak trbacz przed pierwszym szeregiem,
drc si na cae gardo.
piewa:

Patrz, wzeszed ksiyc, chod do lasu,

173
Karolko, ach, nie tramy czasu!
Nie chc, tam ciemno jest i chd!
Don, don, don,
Pjdziemy do Meudon.
Ja mam jednego tylko Boga. jednego krla, jeden grosz i jeden but.

W sztok si zalay dwa wrbelki,


Wypity rosy dwie kropelki.
Jak w Galilejskiej Kanie cud!
Zi, zi, zi,
Pjdziemy do Passy.
Ja mam jednego tylko Boga. jednego krla, jeden grosz i jeden but.

Z wilikami byo te sto pociech,


A tygrys mia si w swojej grocie,
Jak jeden wilk drugiego bd.
Tu, tu, tu,
Pjdziemy do Chatou.
Ja mam jednego tylko Boga, jednego krla, jeden grosz i jeden but.

On baga, ona klnie i zrzdzi.


Wic z lasu dzisiaj nic nie bdzie,
Bo tam ciemno jest i chd.
Nie, to nie,
W Paryu nie jest le.
Ja mam jednego tylko Boga, jednego krla, jeden grosz i jeden but.

Szli w kierunku w. Mederyka.

Ochotnicy

Co chwila tum si powiksza. Przy ulicy des Billettes przyczy si do nich jaki mczyzna
wysokiego wzrostu, szpakowaty, ktrego sylwetk tchnc energi i zdecydowaniem, mia i
surow min Courfeyrac, Enjolras i Combeferre spostrzegli od razu, cho go nie znali. Gavroche
piewa, gwizda, nuci, wyta krok w pierwszym szeregu, stuka w okiennice sklepw kolb
swojego pistoletu bez kurka i tak by tym wszystkim pochonity, e nie zwrci uwagi na tego
czowieka.
Tak si zdarzyo, e przechodzili ulic Szklarsk koo mieszkania Courfeyraca.
Doskonaa okazja rzek Courfeyrac. Zapomniaem sakiewki i zgubiem kapelusz.
Odczy si od gromady i przeskakujc po cztery stopnie schodw naraz, pobieg do siebie.
Wzi stary kapelusz i sakiewk. Zabra te kwadratow skrzynk wielkoci sporej walizy, ktra
bya ukryta pod brudn bielizn. Kiedy zbiega na d, dozorczyni zawoaa:
Kto czeka na pana.

174
Kto taki?
Nie wiem.
Gdzie?
U mnie w strwce.
Niech go diabli wezm! rzek Courfeyrac.
Ale ten czowiek czeka ju wicej ni godzin nalegaa dozorczyni.
W tej samej chwili kto wygldajcy na modego robotnika, chudy, blady, niski, piegowaty,
odziany w dziuraw bluz i atane welwetowe spodnie, bardziej podobny do przebranej
dziewczyny ni do mczyzny, wyszed z izby i zapyta Courfeyraca gosem, ktry jako ywo nie
mia w sobie nic kobiecego:
Prosz pana, gdzie jest pan Mariusz?
Nie ma go w domu.
Czy wrci wieczorem?
Nie wiem.
I Courfeyrac doda:
Ja na pewno nie wrc.
Mody robotnik spojrza na niego uwanie i zapyta:
Bo co?
Bo nic.
Gdzie pan idzie?
A co ci to obchodzi?
Pozwoli pan zanie kufer?
Id na barykady.
Czy mog pj z panem?
Jak ci si podoba odpowiedzia Courfeyrac. Ulica jest otwarta, bruk jest dla wszystkich.
I pobieg, eby dogoni przyjaci. Zczywszy si z nimi, odda kufer jednemu z towarzyszy.
Dopiero w kwadrans potem spostrzeg, e mody robotnik rzeczywicie poszed za nim.
Tum nie zawsze idzie tam, gdzie chce. Wytumaczylimy ju, e unosi go pd wiatru. Minli
w. Mederyka i sami nie wiedzc jak, znaleli si na ulicy w. Dionizego.

175
Rozdzia jedenasty

KORYNT

Historia Koryntu od czasu jego zaoenia

Paryanie, ktrzy dzisiaj wchodz na ulic Rambuteau od strony Hal i widz po prawej rce,
naprzeciw ulicy Zakrt, sklep koszykarza z wywieszk, ktr jest koszyk majcy ksztat cesarza
Napoleona Wielkiego i zaopatrzony w napis:

NAPOLEON NOWY, CAY WIKLINOWY,

nie domylaj si straszliwych scen, jakich widowni byo to miejsce przed trzydziestu
zaledwie laty. Tu bya ulica Konopna i sawna gospoda zwana Koryntem.
Dla jasnoci opowiadania niech nam wolno bdzie uciec si do prostego sposobu, uytego ju
raz przy opisie bitwy pod Waterloo. Kto chce mie dosy dokadny obraz rozmieszczenia domw
stojcych w owym czasie koo wiey w. Eustachego, na pnocnowschodnim rogu Hal
Paryskich, gdzie dzi koczy si ulica Rambuteau, niech sobie przedstawi w przestrzeni midzy
ulic w. Dionizego i Halami du liter N, ktrej ramionami pionowymi byyby ulice Wielka
ebracza i Konopna, a lini ukon ulica Maa ebracza. Stara ulica Zakrt przecinaa owe trzy
linie pod bardzo ostrymi ktami i w rezultacie pltanina tych czterech ulic utworzya na
przestrzeni stu sni kwadratowych, midzy Halami i ulic w. Dionizego z jednej strony, a ulic
abdzi i Dominikask z drugiej, siedem wysepek domw dziwacznie citych, rnej
wielkoci, rozrzuconych przypadkowo i oddzielonych wskimi szczelinami niby bloki kamienne
w warsztacie kamieniarza.
Powiedzielimy wskimi szczelinami, bo trudno jest da dokadniejsze wyobraenie o tych
uliczkach ciemnych, cinitych, kanciastych i otoczonych omiopitrowymi ruderami. Rudery te
byy tak zniszczone, e na ulicy Konopnej i Maej ebraczej podtrzymyway je belki opierajce
si o ciany przeciwlegych domw. Ulica bya wska, a rynsztok szeroki, przechodzie szed po
zawsze botnistym bruku, ocierajc si o sklepy podobne do piwnic, o grube supy poczone
elaznymi acuchami, o olbrzymie stosy mieci i bramy zbrojne w cikie, odwieczne kraty.
Przebicie ulicy Rambuteau zniszczyo to wszystko.
Przechodzie skrcajcy z ulicy w. Dionizego w Konopn widzia j przed sob, zwajc
si stopniowo jak lejek. Na kocu tej ulicy, bardzo krtkiej, zagradza mu drog od strony Hal
rzd wysokich domw i mona by przypuszcza, e ulica jest zamknita, gdyby nie dwa ciemne
przesmyki na prawo i na lewo, ktre daway przejcie. Bya to ulica Zakrt, ktra miaa jeden

176
wylot na Dominikask, a drugi na abdzi i Ma ebracz. W gbi tej niby lepej uliczki, na
rogu prawego przesmyka, sta dom niszy ni inne, wysunity na jezdni jak pwysep.
W tym to wanie domu, o dwch tylko pitrach, rozsiada si wesoo przed trzystu laty synna
gospoda. Miejsce byo dobre, gospoda przechodzia z ojca na syna.
Za czasw Maturyna Regnier gospoda nazywaa si Pot-aux-Roses, a e wwczas byy w
modzie rebusy, wic za wywieszk miaa na rowo pomalowany supek. W przeszym stuleciu
zacny Natoire, jeden z mistrzw fantazji, dzi wzgardzony przez wyznawcw napuszonego
ideau, upiwszy si kilka razy w tej gospodzie przy tym samym stole, przy ktrym upija si
sawny Regnier, przez wdziczno wymalowa na rowym supku winn ki. Waciciel z
radoci zmieni nazw i kaza napisa zotymi goskami: Pod Winogronami z Koryntu. Std
wzia si nazwa Korynt. Ostatni z tej dynastii oberystw, ojciec Hucheloup, nie wiedzc ju nic
o rodzinnej tradycji, pomalowa supek na niebiesko.
Ojciec Hucheloup prawdopodobnie przyszed na wiat z talentem chemika, ale zosta
kucharzem; w gospodzie jego nie tylko si pio, ale i jado. Wynalaz on doskona potraw,
ktr tylko u niego mona byo dosta; potraw t byy faszerowane karpie. Jakemy ju mwili,
Courfeyrac i jego przyjaciele upodobali sobie Korynt jako Jeden z najchtniej uczszczanych
lokali czy zgoa punktw zbornych.
ona oberysty, stara Hucheloup, bya istot brodat i bardzo szpetn. Okoo roku 1830 ojciec
Hucheloup umar, zabierajc z sob do grobu tajemnic przyrzdzania faszerowanych karpi.
Wdowa, mao nadajca si do tego, eby j kto chcia pocieszy, sama prowadzia dalej gospod,
ale kuchnia spada na poziom niesychanie niski, a wino, ktre zawsze byo ze, stao si
obrzydliwe. Courfeyrac
i jego przyjaciele wci jednak chodzili do Koryntu przez pietyzm, jak powiada Bossuet.
Dwie suce, zwane Matelota i Gibelota, pomagay matce Hucheloup podawa dzbany z
winem i stawia w glinianych misach przed wygodzonymi gomi rne polewki. Matelota,
gruba, okrga, rudowosa i krzykliwa, dawna ulubienica nieboszczyka Hucheloup, bya brzydsza
od wszystkich potworw mitologicznych, ale e wypada, aby suca ustpowaa pierwszestwa
swojej pani, bya mniej brzydka ni matka Hucheloup. Gibelota, wysoka, delikatna i limfatycznie
blada, z podkronymi oczami, opadymi powiekami, zawsze wyczerpana i saba, chora na co,
co nazwa by mona chronicznym wycieczeniem, wstawaa pierwsza, kada si spa ostatnia,
usugiwaa wszystkim, nawet drugiej sucej, cicho, spokojnie, pokornie, umiechajc si mimo
znuenia jakim bdnym, sennym umiechem.
Na drzwiach prowadzcych do sali restauracyjnej przeczyta mona byo sentencj wypisan
kred przez Courfeyraca:

RACZ SI, O ILE MOESZ, JEDZ, JELI ODWANY

Beztroski pocztek

Laigle z Meaux, jak wiadomo, czciej mieszka u Jolyego ni gdzie indziej. Traktowa
mieszkanie jak ptak ga. Dwaj przyjaciele mieszkali razem, jedli razem i spali razem. Rano,
pitego czerwca, poszli na niadanie do Koryntu.
Bya dziewita, gdy otworzyli drzwi gospody.

177
Weszli na pierwsze pitro.
Matelota i Gibelota zapytay, co poda.
Ostrygi, ser i szynk rzek Laigle.
Usiedli za stoem.
W pustej gospodzie nie byo nikogo prcz nich dwch.
Gibelota, poznawszy Jolyego i Laiglea, postawia na stole butelk wina.
Zabierali si wanie do ostryg, kiedy w otworze schodw ukazaa si gowa i jaki gos
zawoa:
Przechodziem tdy. Zalecia mnie na ulicy rozkoszny zapach sera z Brie. Wic wchodz.
By to Grantaire.
Wzi taboret i usiad przy stole.
Gibelota na widok Grantairea przyniosa jeszcze dwie butelki. A wic razem trzy.
Czy masz zamiar wypi te dwie butelki? zapyta Laigle Grantairea.
Grantaire odpowiedzia:
Wszyscy s domylni, ty jeden bezmylny. Dwie butelki nie zdziwiy jeszcze adnego
mczyzny.
Joly i Laigle zabrali si najprzd do jedzenia. Grantaire zacz od picia. Szybko oprni p
butelki.
Masz chyba dziur w brzuchu? zapyta Laigle.
A ty na okciu odpar Grantaire.
I wychyliwszy szklank, doda:
Doprawdy, orle mw pogrzebowych, masz stary przyodziewek.
Ma si rozumie odpowiedzia Laigle. Tote mj surdut i ja yjemy w przykadnej
zgodzie. Stare surduty to jak starzy przyjaciele.
Grantaire zapyta czy przychodzisz z bulwaru?
Nie.
Joly i ja widzielimy pocztek pogrzebu.
To wspaniay widok rzek Joly.
Jaka to spokojna ulica! zawoa Laigle. Kto by si domyli, e Pary przewrcony jest
do gry nogami? Zaraz pozna, e tu dawniej mieciy si same klasztory. Peno tu byo
mnichw: trzewiczkowych, bosych, ogolonych, brodatych, szarych, czarnych, biaych,
franciszkanw, minorytw, kapucynw, karmelitw, maych augustianw, wielkich augustianw,
starych augustianw... istne mrowisko.
Nie mwmy o mnichach przerwa Grantaire bo zaraz mam ochot si podrapa.
Grantaire rozpoczyna swoj drug butelk, gdy ze schodw wyoni si nowy przybysz. By
to chopczyk niespena dziesicioletni, obdarty, drobny, ty, o wychudzonej twarzy i bystrym
spojrzeniu, niesychanie rozczochrany, przemoky od deszczu, ale umiechnity.
Bez wahania, wybierajc midzy trzema, cho najwidoczniej nie zna adnego, chopiec
odezwa si do Laiglea z Meaux:
Pan jest Bossuet?
To moje imi chrzestne odpowiedzia Laigle. Co powiesz?
Jeden wysoki blondyn zapyta mnie na bulwarze: Czy znasz matk Hucheloup?
Odpowiedziaem: Znam, na ulicy Konopnej, wdowa po starym. A on mi na to: Id tam.
Zastaniesz u niej pana Bossueta i powiesz mu ode mnie: ABC. To na pewno jaki kawa,
prawda? Da mi dziesi su.
Joly, poycz mi dziesi su rzek Laigle i obracajc si do Grantairea, doda: Grantaire,
poycz mi dziesi su.

178
Zebrawszy tym sposobem dwadziecia su, Laigle da je malcowi.
Dzikuj panu rzek chopczyk.
Jak si nazywasz? zapyta Laigle.
Franu, przyjaciel Gavrochea.
Zosta z nami rzek Laigle.
Zjedz z nami niadanie uzupeni Grantaire.
Malec odpowiedzia:
Nie mog, jestem z orszaku; to ja krzycz: Precz z Polignakiem!
I mocno szurgnwszy nog, co miao oznacza ukon peen szacunku, chopczyk poszed
sobie.
Laigle zamyli si i po chwili rzek pgosem:
ABC to znaczy pogrzeb Lamarquea.
Wysoki blondyn doda Grantaire to Enjolras. Wzywa ci.
Pjdziemy? zapyta Bossuet.
Deszcz pada rzek Joly. Przysigaem, e pjd w ogie, ale nie w wod. Nie chc dosta
kataru.
Ja zostaj rzek Grantaire. Wol niadanie ni pogrzeb.
A wic zostajemy zakoczy Laigle. Pijmy! Zreszt mona nie by na pogrzebie i zdy
jeszcze na ruchawk.
A, ruchawka, rozumiem! zawoa Joly.
Laigle zatar rce:
Oto wreszcie poprawimy troch rewolucj z 1830 roku. Rzeczywicie, uciska ona nard ze
wszech stron.
Nic mnie nie obchodzi wasza rewolucja rzek Grantaire. Wcale nie mam nienawici do
obecnego rzdu. To korona, ktr agodzi wczkowy czepek. Bero zakoczone parasolem.
Zdaje mi si, e dzi, na tak pogod, krl Ludwik Filip mgby uy w dwojaki sposb swej
krlewskiej godnoci: wycign bero przeciw ludowi i otworzy parasol przeciw chmurom.
Sala bya ciemna, gste chmury zakryy soce. W gospodzie i na ulicy nie byo nikogo,
wszyscy poszli popatrze, co si dzieje.
Czy to poudnie, czy pnoc? zawoa Bossuet. Ciemno jak w rogu. Gibeloto, podaj
wiec!
Grantaire, smutny, popija.
Enjolras gardzi mn mrukn. Przysa Franusia do Bossueta. Gdyby przyszed po mnie,
poszedbym z nim. Tym gorzej dla Enjolrasa! Nie pjd na ten jego pogrzeb.
Powziwszy takie postanowienie, Bossuet, Joly i Grantaire nie ruszyli si z szynkowni. Okoo
drugiej po poudniu st, przy ktrym siedzieli, by zastawiony prnymi butelkami. Paliy si
dwie wiece, jedna w mosinym lichtarzu, cakiem pozieleniaym od grynszpanu, druga w
szyjce obtuczonej butelki. Grantaire namwi Jolyego i Bossueta na wino, a Joly i Bossuet
namwili Grantairea na wesoo.
Bossuet, dobrze podchmielony, zachowywa si spokojnie. Siedzia we framudze otwartego
okna, moczc plecy na deszczu, i spoglda na przyjaci.
Nagle usysza za sob wrzaw, szybkie kroki i krzyki: Do broni! Odwrci si i na rogu
ulicy w. Dionizego, u wylotu Konopnej, zobaczy Enjolrasa z karabinem, Gavrochea z
pistoletem, Feuillyego i Courfeyraca z szablami, Prouvairea, Combeferrea i Bahorela
uzbrojonych w karabiny, a za nimi tum zbrojny i wzburzony.
Ulica Konopna nie bya dusza nad strza karabinowy. Bossuet, zoywszy przy ustach donie
w ksztat tuby, zawoa:

179
Courfeyrac! Courfeyrac! Hop, hop!
Courfeyrac usysza, spostrzeg Bossueta i wbieg w Konopn woajc: Czego chcesz? co
skrzyowao si z zapytaniem: Dokd idziesz?
Stawia barykad odpowiedzia Courfeyrac.
Wic chod tutaj! Miejsce dobre; stawiaj tutaj.
To prawda, Orle rzek Courfeyrac.
I na skinienie Courfeyraca tum rzuci si w ulic Konopn.

Noc zapada nad Grantaireem

Miejsce rzeczywicie byo znakomite: wejcie w ulic szerokie, gb jej zwona i prawie
zamknita przez Korynt, ulica Zakrt atwa do zagrodzenia i z lewa, i z prawa, natarcie moliwe
tylko od w. Dionizego, to jest od przodu i z odsonitych pozycji. Podchmielony Bossuet mia
bystre spojrzenie trzewego Hannibala.
Gdy zbrojny tum wpad na ulic, mieszkacw ogarn strach. Przechodnie uciekli. W
mgnieniu oka, w gbi, na prawo i na lewo, pozamykay si sklepy, bramy, okna i okienka
rnych rozmiarw, od parteru a po dachy. Jaka wylkniona starowinka wywiesia przez okno
materac na dwch kijach do suszenia bielizny, aby j chroni od kul. Tylko dom, gdzie miecia
si gospoda, sta otworem z tej prostej przyczyny, e tum wtargn do rodka. O mj Boe!
Mj Boe! jczaa matka Hucheloup.
Bossuet zszed na spotkanie Courfeyraca.
Joly stan w oknie i woa:
Courfeyrac, dlaczego nie wzi parasola? Zakatarzysz si!
Tymczasem w cigu kilku minut wyrwano dwadziecia prtw elaznych z okratowanych
okien gospody i rozebrano dziesi sni bruku. Gavroche i Bahorel zatrzymali i przewrcili na
bok wz fabrykanta wapna, nazwiskiem Anceau, zawierajcy trzy beczki z wapnem, i uoyli na
nich warstw brukowcw; Enjolras otworzy piwnic i wszystkie stare beczki od wina ustawione
zostay przy beczkach z wapnem. Kiedy Bossuet i Courfeyrac spojrzeli na ulic, ju potowa jej
bya zagrodzona waem, wyej ni na wzrost czowieka. Nie ma nic zrczniejszego nad rk ludu
do budowania tego, co trzeba budowa niszczc.
Matelota i Gilbelota pomagay w pracy. Gibelota znosia gruz na barykad z rwnie spokojn i
zaspan min, jak podawaa wino.
W gbi ulicy przejeda omnibus zaprzony w dwa biae konie.
Bossuet przeskoczy stos kamieni, pobieg, zatrzyma wonic poprosi podrnych, eby
wysiedli, poda rk damom, odprawi konduktora i wrci, prowadzc za uzd konie cignce
pojazd.
W chwil pniej wyprzone konie puszczono na ulic Zakrt, a przewrcony omnibus
uzupeni barykad.
Przeraona matka Hucheloup ucieka na pierwsze pitro.
Patrzya bdnymi oczami, nic nie widzc; chciaa krzycze, ale okrzyki strachu zamieray jej
w gardle.
Koniec wiata! szeptaa.
Joly zoy pocaunek na czerwonym i pomarszczonym karku wdowy Hucheloup, mwic do

180
Grantairea:
Zawsze uwaaem, e karczek kobiety to rzecz niezmiernie delikatna.
Ale najwysze rejony szalestwa osign Grantaire. Kiedy Matelota wrcia na pitro,
chwyci j wp i poprowadzi ku oknu wybuchajc miechem.
Matelota jest brzydka! woa. Jest brzydka jak marzenie! Matelota jest chimer! Uciskaj
mnie, Mateloto! Jeste zmysowa i wstydliwa. Masz policzki, ktre czekaj na pocaunek
siostrzany, i wargi, ktre wzywaj ust kochanka!
Cicho bd, opoju! krzykn mu Courfeyrac.
Grantaire odpowiedzia:
Jestem kapituom i laureatem turnieju poetyckiego w Tuluzie!
Enjolras, ktry sta na barykadzie z karabinem w rku, podnis ku niemu swoj pikn i
surow twarz. Mia on w sobie, jak wiadomo, co spartaskiego i purytaskiego. Zginby w
Termopilach razem z Leonidasem i spaliby Droghed z Cromwellem.
Grantaire! zawoa. Id si gdzie przespa! To jest miejsce upojenia, ale nie pijastwa!
Nie wolno ci habi barykady!
Te sowa wywary osobliwe wraenie na Grantairze. Mona by powiedzie, e zachowa si,
jakby mu kto wyla na twarz szklank zimnej wody. Wydawao si, e raptownie otrzewia.
Usiad przy stole koo okna, wspar si na okciach, popatrzy na Enjolrasa z niewypowiedzian
sodycz i powiedzia:
Ty wiesz, e ja w ciebie wierz.
Wyno si.
Pozwl mi si tu przespa.
Przepij si, ale gdzie indziej! zawoa Enjolras.
Ale Grantaire, wci wlepiajc w niego tkliwe i zamglone spojrzenie, odpar na to:
Pozwl mi tu spa a do mierci. Enjolras spojrza na niego z pogard.
Grantaire rzek. Ty nie potrafisz wierzy, myle, chcie, y ani umrze.
Grantaire odpowiedzia powanie:
Zobaczysz.
Wybekota jeszcze kilka niezrozumiaych sw, po czym jego gowa opada ciko na st i
jak to zwykle bywa w drugim stadium pijackiego zamroczenia, po chwili Grantaire ju spa.

Prba pocieszenia wdowy Hucheloup

Bahorel, zachwycony barykad, woa:


A to wydekoltowana ulica, a mio spojrze!
Courfeyrac, demolujc czciowo gospod, stara si pocieszy wdow po szynkarzu:
Matko Hucheloup, przecie niedawno skarylicie si, e spisali protok, bo Gibelota
trzepaa dywan za oknem, prawda?
Rzeczywicie, kochany panie Courfeyrac. O mj Boe! Czy i ten mj st zabierzecie do
tych waszych zbereestw? A rzd to mi nie tylko za dywan, ale i za doniczk kwiatw, ktra
spada z mansardy na ulic, kaza zapaci sto frankw kary. Co za niegodziwo!
Ot, matko Hucheloup, my teraz mcimy si za was.
Matka Hucheloup nie zdawaa si dostrzega w tym akcie sprawiedliwoci zysku dla siebie.

181
Deszcz usta. Nadcigali nowi ochotnicy. Robotnicy przynieli pod bluzami baryk prochu,
koszyk peen butelek z kwasem siarkowym, kilka karnawaowych pochodni i kosz lampionw,
ktre zostay z imienin krla. Uroczysto ta odbya si niedawno, pierwszego maja. Tuczono
jedyne latarnie na ulicach Konopnej i w. Dionizego oraz wszystkie inne w ssiedztwie, na ulicy
Zakrt, na abdziej, Dominikaskiej, Maej i Wielkiej ebraczej.
Enjolras, Combeferre i Courfeyrac kierowali ca akcj. Teraz budowano jednoczenie dwie
barykady, obie oparte o Korynt i prostopade do siebie; wiksza zamykaa ulic Konopn,
mniejsza Zakrt od strony abdziej. Ta druga barykada, bardzo wska, zbudowana bya z
samych beczek i brukowcw. Pracowao przy niej okoo pidziesiciu ludzi; trzydziestu z nich
byo uzbrojonych w karabiny, gdy po drodze zacignli wiksz poyczk w sklepie
rusznikarskim.
Trudno sobie wyobrazi co bardziej dziwacznego i pstrokatego ni ta gromada. Jeden mia
Spencer, kawaleryjsk szabl, dwa pistolety, drugi bez kurtki i w okrgym kapeluszu roek z
prochem zawieszony u pasa. Kto woa: Wyrnijmy ich wszystkich co do nogi i umrzyjmy z
bagnetem w doni! Ten nie mia nawet bagnetu
Inny pyszni si lederwerkami i adownic gwardii narodowej, z wyszytym czerwon wen
napisem: Porzdek publiczny. Dodajcie do tego ogromn rozpito wieku i rozmaito twarzy
drobni ludzie o bladej cerze obok opalonych na brz robotnikw portowych. Wszyscy si
pieszyli i pomagajc sobie nawzajem, rozmawiali o widokach powodzenia e okoo trzeciej
rano nadejd posiki, e jeden puk jest pewny, e Pary powstanie. Pene grozy sowa
przeplatay si z wesoymi artami. Wszyscy wygldali na braci, chocia nie znali swoich
nazwisk. Wielkie niebezpieczestwa w tym s pikne, e ukazuj braterstwo nie znajcych si
ludzi.
W kuchni rozpalono ogie i topiono na kule dzbany, yki, widelce, ca cynow zastaw
gospody. Praca nie przeszkadzaa w piciu wina. Midzy szklankami leay bezadnie napoje, rut
i kule. W sali bilardowej matka Hucheloup, Matelota i Gibelota, kada na swj sposb
przeraona, jedna ogupiaa, druga zadyszana, trzecia skupiona, dary stare szmaty i robiy
szarpie.
Wysoki mczyzna, ktrego Courfeyrac, Combeferre i Enjolras spostrzegli, kiedy przyczy
si do gromady przy ulicy des Billettes, pomaga przy budowie maej barykady i okaza si
bardzo poyteczny. Gavroche pracowa przy duej. Natomiast mody robotnik, ktry przyszed
do domu Courfeyraca i pyta o pana Mariusza, znikn, mniej wicej wwczas, kiedy
przewracano omnibus.
Gavroche, zachwycony, promieniejcy radoci, wzi na siebie podtrzymywanie entuzjazmu.
Biega, krzta si, haasowa, migota jak iskra. Zdawa si by tu dla zachty innych. Czy mia
po temu jak przyczyn? Tak, swoj ndz. Czyby mia skrzyda? Tak, swoj wesoo. By
jak huragan. Co krok wyrasta z ziemi, jego gos rozlega si bez przerwy. Dwojc si i trojc by
jednoczenie wszdzie; jego wszechobecno prawie irytowaa, ale nic go nie mogo
powstrzyma. Ogromna barykada czua go na swym grzbiecie. Zawstydza prniakw, pobudza
leniwych, dodawa si zmczonym, niecierpliwi zamylonych, w jednych budzi humor, w
innych energi, w jeszcze innych gniew; przygadywa studentom, docina robotykom, przystawa
na chwil, siada, znw si zrywa i wzlatywa nad tym pracowitym zgiekiem, przeskakiwa z
miejsca na miejsce, mrucza, brzcza i nka jak mucha ogromny zaprzg wozu rewolucji.
Jego chude ramiona byy w nieustannym ruchu, a drobne puca nieustannie krzyczay:
miao! Dawajcie wicej kamieni z bruku! Jeszcze beczek! Jeszcze wicej! Czy ju nic nie
ma? Zatka mi t dziur koszykiem gruzu! Maa jest ta wasza barykada. Trzeba j podcign w
gr. Zniecie i zwalcie wszystko na kup, rozbierzcie dom! O, szklane drzwi!

182
Jeden z robotnikw zawoa:
Szklane drzwi? A to po co, mikrusie?
Na Heraklesa! odpar Gavroche. Szklane drzwi to w barykadzie wietna rzecz. Nie
obroni nas przed atakiem, ale utrudni zdobycie barykady. Czy nigdy nie chodzie kra jabek
za murem, na ktrym leay potuczone butelki? Szklane drzwi pokalecz nogi gwardii
narodowej, kiedy bdzie chciaa wedrze si na barykad. Szko jest zdradzieckie jak diabli.
Sab macie wyobrani, towarzysze.
Gavroche by zirytowany swoim pistoletem bez kurka. Chodzi od jednego do drugiego,
woajc: Dajcie mi karabin! Dlaczego nie dostaem karabina?
Tobie karabin? rzek Combeferre.
A dlaczego nie? odpar Gavroche. W roku 1830, kiedymy mieli awantur z Karolem X,
przecie dostaem.
Enjolras wzruszy ramionami.
Kiedy bdzie do karabinw dla dorosych, wtedy zaczniemy je rozdawa dzieciom.
Gavroche odwrci si dumnie i rzek:
Jeeli ciebie zabij przede mn, zabior twj.
Smarkaczu! krzykn Enjolras.
Mokosie! odrzek Gavroche.
Jaki elegant, zabkany w tej ulicy, zwrci ich uwag.
Gavroche zawoa:
Chod do nas, modziecze! Jak to? Nic nie zrobimy dla tej starej ojczyzny?
Elegant uciek.

Przygotowania

Dzienniki wczesne, ktre pisay, e barykada na ulicy Konopnej, ten bastion prawie nie do
zdobycia jak j nazyway siga pierwszego pitra, myliy si. W rzeczywistoci jej
przecitna wysoko nie przekraczaa szeciu, moe siedmiu stp. Zbudowana bya w ten sposb,
e walczcy mogli albo ukry si za ni, albo te wej na szczyt po czterech stopniach z
uoonych na jej wewntrznej stronie kamieni. Na zewntrz barykada, skadajca si ze stosw
kamieni brukowych i beczek poczonych belkami i deskami, ktre wetknito w koa wozu po
wapnie i przewrconego omnibusu, wygldaa jak najeony labirynt. Midzy domami i
przeciwlegym gospodzie kracem barykady pozostawiono wskie przejcie na jednego
czowieka, dziki czemu mona si byo stamtd wydosta. Dyszel omnibusu, przywizany
sznurami, stercza prostopadle i na jego szczycie powiewaa czerwona chorgiew.
Maej barykady na Zakrcie, ukrytej za domem mieszczcym gospod, nie byo wida. Obie
barykady razem tworzyy prawdziw redut. Enjolras i Courfeyrac nie uznali za stosowne
zamkn drug odnog ulicy Zakrt, prowadzc przez Dominikask do Hal, zapewne chcieli
zabezpieczy sobie poczenie z miastem, a od trudnej do sforsowania uliczki Dominikaskiej
atak wydawa si im mao prawdopodobny.
Caa robota wykonana bya w cigu godziny bez adnej przeszkody i nikt z garstki tych
dziwnych ludzi nie zobaczy ani bermycy, ani bagnetu. Nieliczni przechodnie, ktrzy w tym
momencie rozruchw mieli jeszcze odwag zapuci si w ulic w. Dionizego, rzuciwszy okiem

183
w Konopn spostrzegali barykad i przypieszali kroku.
Po skoczeniu obu barykad i wywieszeniu chorgwi wyniesiono z gospody st, na ktry
wszed Courfeyrac. Enjolras przynis kwadratowy kuferek i Courfeyrac otworzy go. Kuferek
by peen naboi. Na ten widok najodwaniejszych przeszed dreszcz i zapanowao milczenie.
Courfeyrac z umiechem rozdzieli amunicj.
Kady dosta po trzydzieci sztuk. Wielu miao proch i ci zabrali si do wyrabiania nowych
naboi ze wieo wytopionych kul. Baryka prochu staa na osobnym stole przy drzwiach jako
rezerwa.
Kiedy barykady byy gotowe; stanowiska wyznaczone, karabiny nabite, warty rozstawione,
samotni w rodku tych strasznych ulic, ktrymi nikt ju nie przechodzi, otoczeni murami
milczcych, Jakby wymarych domw, gdzie zastyg wszelki ruch, okryci zason gstniejcego
zmierzchu, w tym mroku i w tej ciszy, penych tragizmu i grozy, zwiastunach czego, co miao
nadej, odcici od wiata, uzbrojeni, zdecydowani, spokojni, powstacy czekali.

Ochotnik z ulicy des Billettes

Zrobia si zupena noc; nic nie nadchodzio. Sycha byo tylko guch wrzaw i czasem
strzay, ale rzadkie i dalekie. Ta przeduajca si zwoka znaczya, e rzd spokojnie gromadzi
siy. Pidziesiciu ludzi czekao na szedziesit tysicy.
Enjolras czu, e ogarnia go zniecierpliwienie, waciwe silnym duszom stojcym u progu
gronych zdarze. Poszed po Gavrochea, ktry zaj si wyrobem amunicji w izbie parterowej,
przy skpym wietle dwch wieczek postawionych przez ostrono na bufecie, gdy na stoach
rozsypany by proch. W tej chwili Gavroche by bardzo zajty, ale waciwie nie nabojami.
Mczyzna z ulicy des Billettes wszed do izby i usiad za stoem stojcym w najciemniejszym
kcie. Dosta mu si duy karabin, ktry trzyma midzy kolanami. Gavroche, pochonity dotd
mnstwem zabawnych rzeczy, nie zauway jeszcze tego czowieka.
Kiedy wszed, Gavroche machinalnie powid za nim oczami, z podziwem przyjrza si jego
karabinowi, a potem, gdy mczyzna usiad, chopiec nagle wsta. Kto by ledzi owego
mczyzn a do tej chwili, dostrzegby, e przypatrywa si on barykadzie i powstacom ze
szczegln uwag, lecz odkd wszed do gospody, zaton w mylach i jak gdyby przesta
widzie, co si dokoa niego dzieje. Chopiec podszed do zamylonego jegomocia i zacz
kry dokoa niego na palcach, jakby nie chcia go obudzi. Rwnoczenie jego dziecica twarz,
tak zuchwaa i zarazem tak powana, tak trzpiotowata i tak rozumna, tak wesoa i tak bolesna,
graa mimik dorosego czowieka, mwic: Co znowu?... Nie moe by!... Chyba
przywidzenie... Skd mi to przyszo do gowy?... Czyby to by...? Ale nie!... A jednak tak!... A
jednak nie! i tak dalej. Gavroche koysa si na pitach, zaciska pici w kieszeniach, porusza
szyj jak ptak i ca swoj przenikliwo wyraa wysunit naprzd doln warg. By zdumiony,
niepewny, niedowierzajcy, przekonany i olniony. Wszystko w nim pracowao; instynkt, ktry
wszy, i inteligencja, ktra konstruuje. Najoczywiciej przydarzyo si Gavrocheowi co bardzo
wanego.
Wtedy wanie zbliy si do niego Enjolras.
Jeste may powiedzia i nikt ci nie zobaczy. Wyjd za barykady, przesu si pod
cianami domw, rozejrzyj si po ulicach i opowiedz mi, co si tam dzieje.

184
Gavroche wyprostowa si.
Wic i tacy mali na co si przydaj! Cae szczcie! Id! Ufaj pan maym, ale nie dowierzaj
duym... Tu Gavroche podnis gow, ciszy gos i doda, pokazujc na czowieka z ulicy des
Billettes: Widzi pan tego drgala?
No i co?
To policjant.
Jeste tego pewny?
Niecae dwa tygodnie temu cign mnie za ucho z parapetu na mocie Krlewskim, gdzie
sobie odpoczywaem.
Enjolras szybko opuci malca i szepn kilka sw do znajdujcego si w izbie robotnika z
magazynw wina. Robotnik wyszed i natychmiast wrci z trzema innymi. Czterech mczyzn,
czterech tragarzy o szerokich barach, spokojnie, nie zwracajc na siebie uwagi, zajo miejsce za
stoem, o ktry wspar si okciem czowiek z ulicy des Billettes; byli gotowi w razie potrzeby
rzuci si na niego.
Wwczas podszed Enjolras i zapyta:
Kto pan jest?
Na to niespodziane zapytanie czowiek drgn. Zatopi spojrzenie w jasnych renicach
Enjolrasa i widocznie odgad jego myl. Umiechn si umiechem nieskoczenie pogardliwym,
penym energii i determinacji, po czym odpowiedzia z wynios powag:
Rozumiem, o co chodzi... Tak jest!
Jeste szpiclem?
Jestem wykonawc wadzy.
Nazywasz si?
Javert.
Enjolras skin na czterech ludzi. Nim Javert zdy si odwrci, zosta powalony na ziemi,
zwizany i zrewidowany.
Znaleziono przy nim okrg karteczk oprawion w dwa szkieka; z jednej strony widnia
herb Francji oraz sowa Dozr i czujno, z drugiej napis: Javert, inspektor policji, lat
pidziesit dwa i podpis wczesnego prefekta policji, pana Gisquet.
Mia rwnie zegarek i sakiewk z paroma sztukami zota. Zostawiono mu pienidze i
zegarek. Za zegarkiem, w gbi kieszonki, znaleziono jeszcze papier zoony we czworo.
Enjolras rozwin go i przeczyta nastpujce polecenie skrelone wasnorcznie przez prefekta
policji:

Bezporednio po wykonaniu swojej misji politycznej inspektor Javert zbada dokadnie, czy
rzeczywicie zoczycy grasuj na prawym brzegu Sekwany przy mocie Jenajskim.

Po skoczonej rewizji podniesiono Javerta, skrpowano mu rce i z tyu i przywizano do


sawnego supa, od ktrego gospoda niegdy wzia sw nazw.
Gavroche, przypatrujcy si tej scenie i wyraajcy swoj aprobat milczcym skinieniem
gowy, zbliyl si do Javerta i rzek:
To mysz zapaa kota.
Na widok przywizanego do supa Javerta nadbiegli Courfeyrac, Bossuet, Joly, Combeferre i
ludzie z obu barykad.
Javert, przywizany do supa tak mocno, e nie mg si poruszy, podnis gow z
nieustraszonym spokojem czowieka, ktry nigdy nie skama.
To szpicel rzek Enjolras.

185
I obrciwszy si do Javerta, doda:
Bdziesz rozstrzelany na dziesi minut przed wziciem barykady.
Javert odpowiedzia najbardziej wadczym tonem, jakiego uywa:
Dlaczego nie zaraz?
Oszczdzamy prochu.
W takim razie skoczcie pchniciem noa.
Szpiclu odpowiedzia pikny Enjolras jestemy sdziami, nie mordercami.
Potem zawoa Gavrochea.
Ruszaj do roboty! Zrb, co ci kazaem.
Ju id rzek Gavroche.
Zatrzyma si jednak jeszcze na chwil.
ebym nie zapomnia: dacie mi jego karabin! zawoa. Oddaj wam muzykanta, ale
klarnet mnie si naley.
Zasalutowa i wesoo wsun si w szczelin przy wielkiej barykadzie.

186
Rozdzia dwunasty

MARIUSZ WCHODZI W MROK

Z ulicy Plumet do dzielnicy w. Dionizego

w gos, ktry z mroku wezwa Mariusza na barykad przy ulicy Konopnej, wyda mu si
gosem przeznaczenia. Chcia umrze, nadarzaa si sposobno; stuka do drzwi grobu, jaka
tajemnicza rka podaa mu klucz. Zowrogie korytarze otwierajce si w ciemnociach przed
rozpacz s kuszce. Mariusz odsun elazny prt, ktry go tylokrotnie wpuszcza do ogrodu,
wyszed na ulic i powiedzia: Chodmy!
Oszalay z boleci, nie widzc przed sob nic pewnego, adnej nadziei, niezdolny nic ju
przyj od losu po tych dwch miesicach spdzonych w upojeniu modoci i mioci,
przytoczony rozpacz, mia teraz tylko jedno pragnienie: skoczy jak najprdzej.
Poszed szybko przed siebie. Przypadkowo by uzbrojony w pistolety Javerta.
Mody czowiek, ktry mign mu przed oczami, znik gdzie wrd ulic.
Wyszedszy z ulicy Plumet bulwarem, Mariusz min plac i most Inwalidw, Pola Elizejskie,
plac Ludwika XV i wszed na ulic Rivoli. Sklepy byy jeszcze otwarte, gaz pali si pod
arkadami, kobiety robiy sprawunki, jedzono lody w kawiarni Laiter i ciastka w cukierni
Angielskiej.
Mariusz wszed przez pasa Delorme w ulic w. Honoriusza. Tu sklepy byy zamknite,
kupcy rozmawiali przy uchylonych drzwiach, kryli przechodnie, paliy si latarnie i od
pierwszego pitra w gr wszystkie okna byy owietlone jak zwykle. Na placu Paacu
Krlewskiego staa konnica.
Mariusz szed ulic w. Honoriusza. W miar jak oddala si od Paacu Krlewskiego, coraz
mniej widzia owietlonych okien; sklepy tu byy zamknite na gucho, nikt nie rozmawia na
progach, ulica pospniaa, a tum gstnia. Tu bowiem przechodnie byli tak liczni, e stali si
tumem. Nikt nie mwi w tym tumie, a jednak szed od niego szmer guchy i gboki.
Na zakrcie ulicy Ksiej tum ju nie posuwa si dalej. Tworzy skupion, potn,
nieprzeniknion mas ludzi rozmawiajcych szeptem. Nie byo tam prawie czarnych surdutw i
okrgych kapeluszy. Dugie kurty, bluzy, czapki, gowy rozczochrane, twarze szare. Za tym
gszczem ludzi, na ulicy Roule, Ksiej i na przedueniu w. Honoriusza, w adnym oknie nie
pona wieca. Samotne, malejce rzdy latarni gubiy si w gbi ulic. wczesne latarnie,
podobne do duych czerwonych gwiazd, zawieszonych na sznurach, rzucay na bruk cie w
ksztacie ogromnego pajka. Ulice te nie byy puste. Wida byo na nich zoone w kozy
karabiny, ruszajce si bagnety i biwakujce wojsko. Ciekawo nikogo nie pchna do
przekroczenia tej granicy. Tu ju przechodnie nie kryli. Tu koczy si tum, a zaczynaa si

187
armia.
Kluczc zaukami, doszed Mariusz do uliczki, ktra jak sdzi, bya ulic Garncarsk; na
rodku uliczki potkn si o przeszkod. Wycign rce. By to przewrcony wz; Mariusz
stpa po kauach, po rozkopanej ziemi i wyrwach w bruku. Widocznie zaczto tu stawia
barykad, lecz j opuszczono. Przeskoczy przez spitrzone kamienie bruku i znalaz si po
drugiej stronie przeszkody. Szed pod cianami domw, wedug nich si kierujc. Niedaleko za
barykad wydao mu si, e widzi co biaego.
Podszed bliej i rozpozna ksztaty. Byy to dwa biae konie; konie z omnibusu, wyprzone
rano przez Bossueta, ktre bkay si po ulicach przez cay dzie, a teraz stany tutaj ze
zrezygnowan cierpliwoci bydlt, nie rozumiejcych czynw czowieka, jak czowiek nie
pojmuje czynw Opatrznoci.
Mariusz min konie i gdy skrca, jak mu si zdawao, w ulic Umowy Spoecznej, kula,
wystrzelona nie wiadomo skd, wisna w ciemnoci tu nad jego gow i przebia mosiny
talerz zawieszony nad sklepem fryzjera. Jeszcze w roku 1846 mona byo oglda na ulicy
Umowy Spoecznej t przebit wywieszk,
Ten strza by jeszcze jakim znakiem ycia. Od tej chwili Mariusz nic ju nie spotyka.
Caa ta jego droga podobna bya do zstpowania w d po czarnych schodach.
Szed jednak naprzd.

Krawd

Mariusz dotar do Hal.


Tu byo jeszcze spokojniej, ciemniej i martwiej ni w ssiednich ulicach. Mona byo
powiedzie, e lodowaty spokj grobw wyszed z ziemi i rozpostar si na jej powierzchni.
Jaki czerwony blask odcina wszake od czarnego ta wysokie dachy domw, ktre
zagradzay ulic Konopn od strony kocioa w. Eustachego. By to blask pochodni z barykady
Koryntu. Mariusz poszed w kierunku tej uny. Zawioda go ona do Rynku Warzywnego i
stamtd zobaczy ciemny wylot ulicy Dominikaskiej. Wszed w ni. Posterunek powstacw
ustawiony w drugim kocu ulicy nie spostrzeg go. Mariusz czu, e jest ju blisko tego, czego
szuka; stpa na palcach.
Doszed w ten sposb do tej czci uliczki Zakrt, ktr Enjolras, jak pamitamy, pozostawi
nie zabarykadowan, aby mie wyjcie na zewntrz. Wysun gow zza wga ostatniego domu
po lewej stronie i zajrza w gb tego zauka.
Tu za ciemnym rogiem zauka i ulicy Konopnej, rzucajcym szerok pacht cienia, ktra go
czynia niewidzialnym, Mariusz zauway wiateka na bruku, fragment gospody, lampion
mrugajcy we wnce jakiej dziwacznej ciany i przykucnitych ludzi z karabinami na kolanach.
Dzielio go od nich niespena dziesi sni. To byo wntrze barykady.
Domy stojce po prawej stronie zauku zakryy przed nim reszt gospody, wielk barykad i
sztandar.
Mariuszowi pozostao jeszcze zrobi jeden tylko krok.
Nieszczliwy modzieniec usiad na kamieniu pod. bram, skrzyowa ramiona i zacz
myle o swoim ojcu.
Zacz myle o tym bohaterskim pukowniku Pontmercy, ktry by tak wspaniaym

188
onierzem, za Republiki broni granic Francji, a za cesarza dotar do granic Azji, widzia Genu,
Aleksandri, Mediolan, Turyn, Madryt, Wiede, Drezno, Berlin, Moskw, na polach zwyciskich
bitew w caej Europie zostawi krople tej samej krwi, ktra pyna w yach Mariusza, posiwia
przedwczenie w trudach onierskiej dyscypliny i dowdztwa, y nigdy nie odpinajc pasa, z
frdzlami epoletw spadajcymi na pier, z kokard poczernia od prochu i czoem pooranym
zmarszczkami od kasku, w obozowych barakach, na postojach, w ambulansach, a wreszcie po
dwudziestu latach wrci z wielkich wojen, przynoszc do domu szram na policzku i twarz
umiechnit, prost, spokojn, budzc uwielbienie, czysty jak dziecko, zrobiwszy wszystko, co
mg, dla Francji i nic przeciwko niej.
Myla, e oto nadszed i jego dzie, e wybia wreszcie jego godzina, e po ojcu on z kolei
bdzie teraz odwany, nieustraszony, zuchway, pjdzie naprzd pod gradem kul, nadstawi pier
na bagnety, bdzie przelewa krew, szuka wroga, szuka mierci; e teraz on ruszy na wojn i
stanie na polu bitwy, a polem bitwy, na ktrym stanie, jest ulica, a wojna, na ktr ruszy, jest
wojn domow!
Ujrza przed sob wojn domow niby otwart otcha, ktra za chwil go pochonie.
I wwczas zadra.
Pomyla o szpadzie ojca, ktr dziadek sprzeda handlarzowi starego elastwa, a ktrej stary
niegdy nie mg przebole. Mwi sobie, e gdyby teraz mia przy sobie t szpad, gdyby
zabrawszy j znad wezgowia zmarego ojca, omieli si jej uy do nocnej walki ulicznej
midzy Francuzami, na pewno by przepalia mu donie i zapona nad nim jak miecz archanioa!
Powinien by szczliwy mwi sobie e nie ma jej, e zgina; stao si dobrze i
sprawiedliwie, dziadek by prawdziwym strem stawy jego ojca, lepiej, e stara szpada
pukownika, sprzedana na licytacji, dostaa si w rce tandeciarza i rdzewiaa na stosie elastwa,
niby miaa dzi rozkrwawi ciao ojczyzny.
Udrczony nadmiarem myli, zwiesi gow.
Nagle podnis j. Bo dokonao si w jego umyle jakie potne sprostowanie. W bliskoci
grobu myl rozszerza si, ogarnia wicej, gdy si jest bliskim mierci, zaczyna si widzie
prawdziwie. Wizja walki, w ktr, czu to, by moe wejdzie ju za chwil, pojawia si przed
nim nie aosna, lecz wietna. Wojna uliczna przeobrazia si niespodzianie, nie wiadomo jak
prac ducha, przed okiem jego umysu. Wszystkie haaliwe pytajniki marzenia wyoniy si od
nowa, lecz tym razem nie wywoay u niego pomieszania. Na wszystkie mia odpowied.
Dlaczego by ojciec mia si oburza? Czy nie zdarza si, e powstania urastaj do godnoci
obowizku? W czyme to habica jest dla syna pukownika Pontmercy ta walka, ktra si
rozpoczyna? Przywrci prawd spoeczn, odda tron wolnoci, uczyni lud ludem, czowieka
wadc, woy z powrotem purpur na gow Francji, odbudowa w caej peni rozum i
sprawiedliwo, wypleni wszelkie ziarno antagonizmu, oddajc kademu jego godno, usun
przeszkod, jak jest monarchia, na drodze do powszechnego pokoju, zrwna ludzko wobec
prawa jaka sprawa moe by sprawiedliwsza, i jaka zatem wojna wzniolejsza? Takie wojny
buduj pokj. Potna twierdza przesdw, przywilejw, zabobonw, kamstw, upiestw,
naduy, gwatw, mrokw wznosi jeszcze nad wiatem swoje wiee zbudowane z nienawici.
Trzeba j zburzy. Niechaj runie ta masywna ohyda. Jest wielko w zwycistwie pod Austerlitz,
ale w zdobyciu Bastylii jest ogrom niezmierzony.
Podczas gdy tak rozmyla, przygnbiony, lecz ju zdecydowany, a mimo wszystko peen
jeszcze niepewnoci i drcy na myl o tym, co mia uczyni, spojrzenie jego bdzio po wntrzu
barykady. Powstacy rozmawiali pgosem, nie ruszajc si, i dawaa si tam odczu ta cisza,
ktra oznacza ostatni moment oczekiwania.

189
Rozdzia trzynasty

WIELKO ROZPACZY

Sztandar akt pierwszy

Nic jeszcze nie nadchodzio. Na wiey w. Mederyka wybia dziesita. Enjolras i Combeferre
z karabinami w rku usiedli w przejciu koo wielkiej barykady. Nie mwili do siebie; suchali,
czy nie doleci ich uszu choby najbardziej stumiony i daleki odgos krokw.
Nagle wrd tej zowrogiej ciszy rozleg si gos wiey, mody, wesoy, ktry zdawa si
dochodzi z ulicy w. Dionizego i piewa na melodi znanej, starej piosenki Przy wietle
ksiyca te sowa, zakoczone okrzykiem naladujcym pianie koguta:

Mokro jest mi w nosie,


Mj drogi Bugeaud.
Mam may donosik,
Gdzie andarmi s.

Niebieskie mundury
Peno ich jest tu.
A na czapkach kury
Ku-kukuryku!

cisnli si za rce.
To Gavroche rzek Enjolras.
Ostrzega nas rzek Combeferre.
Tupot biegncych ng zakci spokj pustej ulicy, jakie stworzenie zwinniejsze od
linoskoczka wdrapao si na omnibus i zdyszany Gavroche zeskoczy z barykady woajc:
Dajcie karabin! Id!
Elektryczny wstrzs przebieg przez barykad, sycha byo ruchy rk chwytajcych za bro.
Chcesz mj? zapyta chopca Enjolras.
Wol ten duy odpowiedzia Gavroche.
I wzi karabin Javerta.
Dwaj wartownicy wycofali si i wrcili tu za Gavrocheem. Jeden by to powstaniec z
naronego posterunku, drugi z ulicy Maej ebraczej. Wartownik z Dominikaskiej pozosta na
stanowisku, co wskazywao, e od strony mostw i Hal nic nie nadchodzi.

190
Ulica Konopna, z ktrej bruku wida byo w wietle padajcym na sztandar tylko kilka
kamieni, wygldaa jak jakie wielkie czarne drzwi otwarte w kbach dymu.
Wszyscy zajli swoje stanowiska.
Czterdziestu trzech powstacw, a wrd nich Enjolras, Combeferre, Courfeyrac, Bossuet,
Joly, Bahorel i Gavroche, uklko za barykad, gow sigajc jej krawdzi, z lufami strzelb i
karabinw opartymi o kamienie jak w strzelnicach; baczni, milczcy, gotowi do strzau. Szeciu
pod dowdztwem Feuillyego stano ze strzelbami przy twarzy w oknach obu piter Koryntu.
Upyno jeszcze kilka chwil, potem da si wyranie sysze od strony Saint-Leu odgos
krokw miarowych, cikich, tumnych. Haas ten, zrazu saby, pniej wyrany, wreszcie
gony i dudnicy, zblia si z wolna, uparcie, bez przerwy, ze spokojn i straszn
nieustannoci. Nic innego nie dao si sysze. Bya to jednoczenie cisza i stpanie posgu
Komandora, ale ten kamienny krok mia w sobie co olbrzymiego i wielokrotnego, co
przywodzio na myl zarazem obraz tumu i obraz widma, jak gdyby nadchodzi przeraajcy
posg istoty, ktrej imi jest Legion. Te kroki staway si blisze, coraz blisze i w kocu
stany. Zdawao im si, e z koca ulicy sycha oddech wielu ludzi. Jednake nic nie byo
wida, tylko daleko w gstych ciemnociach poyskiwao mnstwo metalowych nitek cienkich
jak igy, prawie niedostrzegalnych; drgay one, przypominajc fosforyczne sieci, ktre v chwili
zasypiania widzimy pod zamknitymi powiekami wrd pierwszych oparw snu. Byy to bagnety
i lufy karabinw, niewyranie owietlone dalekim odblaskiem pochodni.
Nastaa przerwa, jakby z obu stron jeszcze czekano. Nagle z gbi mroku przemwi gos tym
bardziej zowrogi, e nie byo wida mwicego, jak gdyby to si odezway same ciemnoci.
Gos ten zawoa:
Kto tam?
Rwnoczenie da si sysze chrzst opuszczanych karabinw.
Enjolras odpowiedzia dononie i z dum:
Rewolucja francuska!
Ognia! zakomenderowa gos.
Byskawica przemkna czerwieni przez wszystkie fasady domw, jakby nagle otworzyy si
i zamkny drzwi rozarzonego pieca.
Straszliwa detonacja wstrzsna barykad. Czerwona chorgiew upada. Salwa bya tak
gwatowna i gsta, e zamaa drzewce, czyli wierzchoek dyszla omnibusu. Kule, odbite od cian
domw, upady za barykad i raniy kilku ludzi.
Pierwsza salwa zmrozia wszystkich. Uderzenie byo nie byle jakie i nawet najodwaniejsi
mieli si nad czym zastanowi. Naprzeciw nich sta z pewnoci co najmniej puk.
Towarzysze zawoa Courfeyrac nie marnujmy prochu. Czekajmy, a wejd w ulic.
A przede wszystkim powiedzia Enjolras podniemy sztandar!
I schyli si po sztandar, ktry upad u jego stp.
Po drugiej stronie sycha byo uderzenia stempli w lufach; wojsko nabijao bro.
Enjolras odezwa si znowu:
Kto jest odwany? Kto na nowo zawiesi sztandar nad barykad?
Nikt nie odpowiedzia. Wejcie na barykad, w chwili kiedy onierze na pewno znowu do
niej celowali, oznaczao po prostu mier. Najdzielniejszy nawet czowiek waha si, nim
dobrowolnie pjdzie na pewn zagad. Sam Enjolras zadra. Powtrzy:
Nikt si nie zgasza?

191
Sztandar akt drugi

Odkd powstacy przybyli do Koryntu i zabrali si do stawiania barykady, nikt ju nie


zwraca uwagi na ojca Mabeuf. Pan Mabeuf nie opuci jednak oddziau. Wszed do parterowej
sali gospody i usiad za lad. Tu jakby unicestwi si w sobie. Przesta ju patrze i myle. I
Courfeyrac, i inni podchodzili do niego kilka razy, przestrzegajc przed niebezpieczestwem,
namawiajc, eby sobie poszed, ale mieli wraenie, e ich nie syszy. Kiedy nikt do niego nie
mwi, wargi starca poruszay si, jakby odpowiada, a kiedy si do niego odzywano, usta mu
nieruchomiay i oczy traciy wszelki wyraz ycia; Od kilku godzin siedzia w tej samej pozie, z
piciami na kolanach i gow zwieszon w d, jakby spoglda w przepa. Nic go ju nie
zdoao poruszy; duch jego zdawa si bdzi daleko od barykady. Kiedy powstacy zajmowali
swoje posterunki w gospodzie, na dole zosta tylko Javert przywizany do supa, powstaniec z
obnaon szabl, pilnujcy Javerta, i on, Mabeuf. W chwili ataku detonacja dotara do niego. Jak
obudzony ze snu, podnis si nagle, przeszed przez sal i gdy Enjolras powtarza swoje
wezwanie: Nikt si nie zgasza? ujrzano starca stojcego na progu gospody.
Jego widok zrobi due wraenie. Zaczto woa:
To jeden z tych, co gosowali, pose do Konwentu! To przedstawiciel ludu!
Prawdopodobnie nie sysza tych okrzykw.
Szed prosto do Enjolrasa, midzy powstacami rozstpujcymi si przed nim z religijn
czci. Wyrwa sztandar z rk Enjolrasa, ktry cofa si oniemiay. Nikt nie mia odwagi ani
przeszkodzi, ani pomc temu osiemdziesicioletniemu starcowi, gdy z trzsc si gow, ale
pewnym krokiem zacz wchodzi powoli po kamiennych schodach barykady. Byo to tak
niesamowite i tak wspaniae, e wszyscy dokoa krzyknli: Zdj czapki! Za kadym
stopniem, na ktry wchodzi, widok nabiera coraz wikszej grozy: jego biae wosy, zgrzybiaa
twarz, jego wysokie, yse i pomarszczone czoo, zapade oczy, usta zdziwione i otwarte, starcze
rami podnoszce czerwony sztandar wyaniay si z cienia i olbrzymiay w krwawym blasku
pochodni; zdawao si, e to duch roku 1793 wychodzi spod ziemi ze sztandarem terroru w rku.
Kiedy by ju na najwyszym schodku, kiedy ten duch, drcy i straszliwy, stojcy na tym
szacu z rupieci i brukowcw, naprzeciw tysica dwustu niewidocznych karabinw, wyprostowa
si, stawiajc czoo mierci, jakby by silniejszy od niej, caa barykada nabraa w ciemnociach
rozmiarw nadnaturalnych i olbrzymich.
Nastaa cisza, jaka zapada w obliczu cudw.
Wrd tej ciszy starzec potrzsn czerwonym sztandarem i krzykn:
Niech yje rewolucja! Niech yje Republika! Braterstwo, rwno i mier!
Powstacy za barykad usyszeli cichy i szybki szept, podobny do modlitwy ksidza, ktremu
si pieszy. By to zapewne gos komisarza policji, ktry z drugiego koca ulicy przywoywa
starca do porzdku.
Nastpnie ten sam przeraliwy gos, ktry przedtem krzykn: Kto tam?, zawoa:
Cofn si!
Pan Mabeuf, silny, z dzikim spojrzeniem, ze renicami rozjanionymi ponurymi ogniami
obdu, podnis sztandar nad gow i powtrzy:
Niech yje Republika!
Ognia! rozkaza gos.
Druga salwa, podobna do ognia kartaczowego, spada na barykad.
Starzec zgi kolana, potem si podnis, wypuci sztandar i upad w ty, na bruk, prosto jak

192
deska, z rozkrzyowanymi rkami.
Krew chlusna strumieniem spod jego ciaa. Stara gowa, blada i smutna, zdawaa si patrze
w niebo.
Jedno z tych wzrusze silniejszych od woli czowieka, ktre sprawiaj, e zapomina si nawet
o obronie, zawadno powstacami; zbliyli si do trupa z lkiem i szacunkiem.
Co to za ludzie ci krlobjcy! rzek Enjolras. Courfeyrac pochyli si do ucha Enjolrasa:
Co ci powiem, ale tylko tobie, bo nie chc osabia entuzjazmu. To nie by aden
krlobjca, ja go znaem. Nazywa si ojciec Mabeuf. Nie wiem, co mu si dzisiaj stao. To by
sobie taki poczciwy niedoga. Spjrz na jego twarz.
Gowa niedogi, a serce Brutusa odpowiedzia Enjolras.
Po czym podnis gos:
Obywatele! Oto przykad, jaki starzy daj modym. Wahalimy si, on przyszed!
Cofnlimy si, on poszed naprzd! Oto, czego ci, ktrzy dr ze staroci, ucz tych, ktrzy dr
ze strachu! Ten starzec jest dostojny w obliczu ojczyzny. Mia dugie ycie i wspania mier!
Teraz zabierzmy jego zwoki, niech kady z nas broni tego martwego starca, tak jakby broni
swojego ywego ojca, i niech jego obecno wrd nas uczyni t barykad niezdobyt! Szmer
aprobaty penej smutku i energii przyj jego sowa. Enjolras schyli si, unis gow starca i z
powag ucaowa go w czoo, a nastpnie, odsuwajc mu rce i dotykajc umarego z tkliw
ostronoci, jakby si ba, eby mu nie zrobi krzywdy, zdj z niego surdut, pokaza wszystkim
jego krwawe dziury i powiedzia:
Oto jest nasz sztandar.

Gavroche lepiej by zrobi,


gdyby wzi karabin Enjolrasa

Na ciao ojca Mabeuf zarzucono dugi czarny szal wdowy Hucheloup. Szeciu ludzi zrobio ze
strzelb nosze, zoyli na nich zwoki i z odkrytymi gowami, powoli, uroczycie zanieli je do
izby na parterze i zoyli na duym stole.
Ludzie ci, zajci powan i wit czynnoci, zupenie zapomnieli o swoim niebezpiecznym
pooeniu.
Kiedy zwoki niesiono obok obojtnego na wszystko Javerta, Enjolras rzek do szpiega:
Zaraz nadejdzie twoja kolej.
Tymczasem maemu Gavrocheowi, ktry jedyny nie opuci stanowiska i czuwa, wydao si,
e jacy ludzie id cichymi krokami ku barykadzie. Nagle zawoa:
Baczno!
Courfeyrac, Enjolras, Jan Prouvaire, Combeferre, Joly, Bahorel, Bossuet i inni wypadli z
gospody. By ju najwyszy czas. Ujrzano iskrzcy si gszcz bagnetw, ktry falowa nad
barykad. Roli gwardzici municypalni wdzierali si do rodka, jedni po omnibusie, inni przez
przejcie pod cian. Chopiec cofa si przed nimi, ale nie ucieka.
Chwila bya krytyczna. Bya to ta pierwsza minuta powodzi, kiedy rzeka przybiera do
wysokoci tamy i woda zaczyna sczy si przez szczeliny. Jeszcze sekunda, a barykada byaby
zdobyta.
Bahorel rzuci si na pierwszego gwardzist, ktry stan na jej szczycie, i zabi go wystrzaem

193
z karabinu; drugi gwardzista zabi Bahorela pchniciem bagnetu. Inny powali ju Courfeyraca,
ktry woa: Do mnie! Najwyszy ze wszystkich, rodzaj olbrzyma, szed z bagnetem na
Gavrochea. Chopiec podnis maymi domi ogromny karabin Javerta, rezolutnie zmierzy do
olbrzyma i pocign za kurek. Karabin nie wystrzeli. Javert nie nabi go. Gwardzista zamia si
i podnis bagnet na dzieciaka.
Lecz zanim bagnet dotkn Gavrochea, karabin wypad z rk onierza, kula trafia go w
rodek czoa i powalia na wznak. Druga kula ugodzia w piersi innego gwardzist, ktry walczy
z Courfeyrakiem, i ten run na bruk.
To Mariusz wszed na barykad.

Baryka prochu

Mariusz z ukrycia za wgem ulicy Zakrt patrzy na pocztek walki, niezdecydowany i


drcy. Nie mg jednak dugo opiera si tajemniczemu i wszechwadnemu przyciganiu, ktre
nazwa by mona woaniem przepaci. Patrzc na zbliajce si niebezpieczestwo, na mier
pana Mabeuf, t pospn zagadk, i na mier Bahorela, syszc woanie Courfeyraca: Do
mnie! i widzc zagroone dziecko, przyjaci, ktrzy oczekiwali, eby im pomg albo ich
pomci przesta si waha i rzuci si do walki z dwoma pistoletami w rku. Pierwszym
strzaem ocali Gavrochea, drugim oswobodzi Courfeyraca.
Na odgos strzaw, na krzyk padajcych gwardzistw oblegajcy wdarli si na barykad i zza
jej szczytu wyania si teraz cay tum onierzy z gwardii miejskiej, oddziaw liniowych i
gwardii narodowej podmiejskiej, wychylonych do poowy ciaa, z karabinami w rkach.
Pokrywali ju przeszo dwie trzecie barykady, ale nie przeskakiwali na drug stron, jakby w
obawie przed zasadzk. Zagldali w ciemne wntrze jak do jaskini lwa. Byski pochodni
owietlay tylko bagnety, bermyce i niespokojne, gniewne oczy.
Mariusz nie mia ju naboi, odrzuci wystrzelone pistolety, ale zobaczy przy drzwiach
gospody baryk z prochem.
Kiedy odwraca si, patrzc w t stron, jaki onierz wycelowa w niego. W tej samej chwili
czyja rka zakryta luf karabinu. To przyskoczy mody robotnik w welwetowych spodniach.
Strza pad, przeszy mu rk, a moe nie tylko rk, bo mody czowiek przewrci si, ale kula
nie dosiga Mariusza. Wrd gstego dymu nikt prawie tego nie zauway. Mariusz wchodzi
wanie do izby i ledwie spostrzeg, co si stao.
Powstacy, zaskoczeni wprawdzie, nie dali si zastraszy i prdko opamitali. Enjolras
zawoa: Czekajcie! Nie strzela na lepo! W istocie, w pierwszym zamieszaniu mogli rani
jedni drugich. Wiksza ich cz stana w oknach pierwszego pitra i na poddaszu, skd
growali nad nacierajcymi. Najodwaniejsi, z Enjolrasem, Courfeyrakiem, Janem Prouvaire i
Combeferreem, dumnie oparli si o ciany domw, niczym nie osonici, i stali naprzeciw
onierzy i gwardzistw, wychylajcych si spoza barykady.
Dokonao si to wszystko bez popiechu, z dziwn i gron powag, ktra poprzedza bitwy.
Przeciwnicy celowali do siebie z tak bliska, e mogliby ze sob rozmawia. Kiedy miaa pa
iskra, oficer w haftowanym konierzu, z ogromnymi epoletami, wycign szabl i zawoa:
Zcie bro!
Ognia! rozkaza Enjolras.

194
Strzay z obydwch stron pady jednoczenie i wszystko zasoni dym.
Dym ostry i duszcy, w ktrym z guchym i sabym jkiem czogali si konajcy i ranni.
Kiedy dym opad, ujrzano przerzedzone szeregi walczcych, ktrzy nie ustpiwszy z miejsca,
w milczeniu nabijali bro.
Nagle rozleg si grzmicy gos:
Precz std albo wysadz barykad w powietrze!
Wszyscy odwrcili si w jego stron.
Mariusz wszed do gospody, zabra beczuk z prochem i wykorzystujc dym oraz t jakby
mg, ktra wypenia oszacowane wntrze, podczoga si pod barykad a do kamiennej
wnki, gdzie umieszczona bya pochodnia. Wyrwa pochodni, postawi we wnce baryk,
podsun stos kamieni pod baryk, ktrej denko wyskoczyo natychmiast z niesamowitym
posuszestwem, wszystko to zajo Mariuszowi tyle czasu, ile trzeba, eby si schyli i
wyprostowa. Teraz wszyscy, gwardzici narodowi, gwardzici miejscy, oficerowie i onierze,
zebrani na drugim kocu barykady, patrzyli w osupieniu, jak jedn nog oparty na spitrzonych
kamieniach, z pochodni w rku, z twarz rozwietlon ponur determinacj, Mariusz pochyla
pomie pochodni ku strasznej wnce, w ktrej wida byo otwart baryk prochu, i woa
przeraajcym gosem:
Precz std albo wysadz barykad w powietrze! Mariusz, tu, na tej barykadzie, po
osiemdziesicioletnim starcu, by uosobieniem modej rewolucji po ukazaniu si starej.
Wysadzisz barykad zawoa sierant ale i siebie!
Mariusz odpowiedzia:
I siebie!
I zbliy pochodni do baryki z prochem.
Ale na barykadzie nie byo ju nikogo. Napastnicy, porzuciwszy swoich zabitych i rannych,
biegli w nieadzie, jeden przez drugiego ku kracowi ulicy i znowu roztapiali si w
ciemnociach. Ogarn ich popoch.
Barykada bya wolna.

Koniec poezji Jana Prouvairea

Wszyscy otoczyli Mariusza. Courfeyrac rzuci mu si na szyj.


Wic przyszede!
Co za szczcie! zawoa Combeferre.
Zjawie si w sam por! rzek Bossuet.
Gdyby nie ty, ju bym nie y wtrci Courfeyrac.
Gdyby nie pan, tobym wsik! doda Gavroche.
Mariusz zapyta:
Kto jest dowdc?
Ty rzek Enjolras.
ar, ktry przez cay dzie pali jego mzg, ustpi teraz miejsca wirowi i Mariusz mi
uczucie, e ten wir jest gdzie na zewntrz niego i unosi go. Dzielia go ju od ycia niezmierna
odlego. Dwa jasne miesice radoci i mioci nagle zakoczyy si t straszn bezdenn
przepaci; Kozeta bya dla niego stracona, pan Mabeuf da si zabi za Republik, on sam zosta

195
dowdc powstacw; wszystko to chwilami wydawao mu si potwornym snem. Musia
wyta umys, eby sobie przypomnie, e to, co go otacza, jest rzeczywistoci. Patrzy na
wasny dramat jak na niezrozumia sztuk.
W tym zamroczeniu umysu nie pozna Javerta, ktry przywizany do supa, nie odwrciwszy
gowy, podczas szturmu na barykad przyglda si otaczajcej go rewolcie z rezygnacj
mczennika i majestatem sdziego. Mariusz nawet go nie spostrzeg.
Tymczasem napastnicy nie ponawiali ataku, sycha byo tylko ruch i kroki w kocu ulicy,
nikt si jednak w ni nie zapuszcza; czekali moe na rozkazy albo posiki, by rzuci si znowu
na t niezdobyt redut. Powstacy rozstawili posterunki, a niektrzy z nich, studenci medycyny,
zabrali si do opatrywania rannych.
Z gospody wyrzucono stoy, prcz dwch, na ktrych leay szarpie i naboje, oraz stou, na
ktrym spoczywa ojciec Mabeuf.
Ustawiono je na barykadzie i zamiast nich rozoono w izbie parterowej materace z ek
matki Hucheloup i sucych. Na tych materacach pooono rannych. Nikt nie wiedzia, co si
stao z trzema nieszczsnymi mieszkankami Koryntu, a wreszcie znalazy si w piwnicy.
Bolesne wzruszenie zachmurzyo rado ocalonej barykady. Zarzdzony zosta apel. Jednego
z powstacw brakowao. Ktrego? Jednego z najdroszych, jednego z najdzielniejszych, Jana
Prouvairea. Szukali go wrd rannych na prno; szukali midzy polegymi i tam go nie
byo. Widocznie dosta si do niewoli.
Combeferre powiedzia do Enjolrasa:
Maj naszego przyjaciela; my mamy ich agenta. Czy bardzo ci zaley na mierci tego
szpicla?
Tak odpowiedzia Enjolras ale mniej ni na yciu Jana Prouvairea.
Dziao si to w izbie na parterze, przy supie, do ktrego przywizany by Javert.
A wic rzek Combeferre przywi bia chustk do laski i pjd jako parlamentariusz
zaproponowa im wymian jecw.
Posuchaj rzek Enjolras, kadc rk na ramieniu Combeferrea.
Z koca ulicy dochodzi charakterystyczny szczk broni. Mski gos zawoa:
Niech yje Francja! Niech yje przyszo!
Poznano gos Prouvairea.
Migna byskawica i rozleg si strza.
I znw zapanowaa cisza.
Zabili go! zawoa Combeferre.
Enjolras spojrza na Javerta i rzek:
Twoi przyjaciele rozstrzelali ci.

Agonia mierci po agonii ycia

Osobliwoci tego rodzaju wojny jest to, e szturm do barykad odbywa si prawie zawsze od
przodu i e oblegajcy unikaj zwykle okrania pozycji, poniewa lkaj si zasadzek albo te
nie maj odwagi zapuci si w krte uliczki. Czujno powstacw zwrcona wic bya w
stron wielkiej barykady, ktrej niewtpliwie grozio niebezpieczestwo i gdzie na pewno walka
miaa rozpocz si od nowa. Mariusz jednak pomyla take o maej barykadzie i poszed j

196
obejrze. Bya pusta i strzeona jedynie przez lampion chwiejcy si midzy kamieniami.
Uliczka Zakrt i rozgazienia abdziej i Maej ebraczej byy zreszt zupenie spokojne.
Kiedy Mariusz powraca po skoczonym przegldzie, usysza saby gos woajcy go z
ciemnoci:
Panie Mariuszu!
Zadra, gdy pozna gos, ktry przed dwiema godzinami zawoa go przez krat na ulicy
Plumet.
Teraz jednak gos ten by saby jak oddech.
Rozejrza si, ale nie zobaczy nikogo.
Sdzi, e si myli i e to byo zudzenie, dodane przez jego wyobrani do tych wszystkich
niezwykych wydarze, ktre kbiy si dokoa niego. Ruszy naprzd, eby wyj z kta midzy
murami, gdzie staa barykada.
Panie Mariuszu! powtrzy gos.
Tym razem nie mg wtpi, usysza wyranie; popatrzy dokoa i nic nie zobaczy.
U pana stp powiedzia gos.
Schyli si i zobaczy w cieniu jaki ksztat, ktry si ku niemu czoga. Co pezo po bruku i
wanie to co odzywao si do niego.
wiato lampionu pozwolio mu dostrzec bluz, podarte welwetowe spodnie, bose nogi i
wielk plam wygldajc jak kaua krwi. Zobaczy rwnie blad twarz, ktra podniosa si ku
niemu i zapytaa:
Pan mnie nie poznaje?
Nie.
Jestem Eponina.
Mariusz schyli si szybko. Bya to rzeczywicie ta nieszczliwa dziewczyna, przebrana za
mczyzn.
Jak si tu dostaa? Co tu robisz?
Umieram odpowiedziaa.
S sowa i zdarzenia, ktre budz z najwikszego przygnbienia. Mariusz zawoa, jakby
zerwawszy si ze snu:
Jeste ranna! Poczekaj, zanios ci do izby. Opatrz ci. Czy to cika rana? Jak ci mam
wzi, eby nie urazi? Gdzie ci boli? Na pomoc! Mj Boe! Ale po co tu przysza?
I usiowa wsun rami pod jej plecy, eby j podnie. Podnoszc dziewczyn dotkn jej
rki. Eponina wydaa saby okrzyk.
Czy ci uraziem? zapyta Mariusz.
Troch.
Przecie dotknem tylko rki.
Podniosa do do jego oczu i Mariusz zobaczy na rodku tej doni czarn dziur.
Co si stao z twoj rk? zapyta.
Przebita.
Przebita?
Tak.
Czym?
Kul.
W jaki sposb?
Czy widzia pan karabin wycelowany w pana?
Tak, i widziaem te rk, ktra zakrya luf.
To bya moja rka.

197
Mariusz zadra.
Co za szalestwo! Biedne dziecko! Ale tym lepiej, to niegrona rana, pozwl, zanios ci na
ko. Zrobi ci opatrunek, nie umiera si od przebitej doni.
Eponina szepna:
Kula przeszya rk, ale wysza przez plecy. Ju nie warto mnie std zabiera. Powiem panu,
jak pan moe mi zrobi lepszy opatrunek ni chirurg. Niech pan sidzie przy mnie na tym
kamieniu.
Usucha; Eponina pooya gow na jego kolanach i nie patrzc na niego, powiedziaa:
O, jak dobrze. Jak mi przyjemnie. Ju nic nie boli.
Przez chwil leaa w milczeniu, potem z wysikiem odwrcia twarz i spojrzaa na Mariusza.
Wie pan, panie Mariuszu, dranio mnie, e pan wchodzi do tego ogrodu. To nie miao
adnego sensu, bo przecie sama pokazaam panu ten dom i powinnam bya zrozumie, e mody
czowiek taki jak pan...
Przerwaa i nie koczc smutnej myli, ktra j zapewne nurtowaa, dodaa z rozdzierajcym
umiechem:
Uwaa pan, e jestem brzydka, prawda?
I mwia dalej:
Widzi pan, jest pan zgubiony! Nikt ju teraz nie wyjdzie z tej barykady. I to ja pana tu
sprowadziam. Umrze pan na pewno. Ale kiedy widziaam, e onierz do pana celuje, zasoniam
mu wylot lufy. To byo mieszne, ale chciaam umrze przed panem. Kiedy kula mnie trafia,
przyczogaam si w to miejsce; nikt mnie nie zauway i nie zabrali mnie. Czekaam na pana i
mwiam sobie: czy on nie przyjdzie? Ach, gdyby pan wiedzia! Gryzam swoj bluz, tak mnie
bolao. Teraz jest mi ju dobrze. Kiedy da mi pan pi frankw, a ja powiedziaam, e nie chc
paskich pienidzy. Czy pan je przynajmniej wtedy podnis? Przecie pan nie jest bogaty.
Powinien by pan podnie, nie przyszo mi do gowy, eby to panu powiedzie. Soce tak
piknie wiecio, byo ciepo. Pamita pan, panie Mariuszu? Ach, jestem szczliwa! Wszyscy
umr.
Mariusz patrzy z gbokim wspczuciem na to nieszczsne stworzenie.
Ach zawoaa nagle bl wraca. Dusz si! Zacza gry swoj bluz, jej nogi coraz
sztywniej wycigay si na bruku.
W tej wanie chwili koguci gos maego Gavrochea rozleg si na barykadzie. Chopiec
wszed na st, aby nabi karabin, i piewa wesoo popularn wwczas piosenk:

Gdy si pokae Lafayette,


Wszyscy andarmi krzycz wnet:
Kto yje, w nogi!
Kto yje, w nogi!

Eponina podniosa si, posuchaa i szepna:


To on.
I zwracajc si do Mariusza, powiedziaa:
Tam jest mj brat. Nie chc, eby mnie zobaczy. Jeszcze mnie zwymyla.
Twj brat? zapyta Mariusz, ktry w tej chwili ogromnej goryczy i smutku myla o
obowizkach, jakie ojciec przekaza mu wzgldem Thnardierw. Kto jest twoim bratem?
Ten may.
Ten, ktry piewa?
Tak.

198
Mariusz poruszy si.
O nie, niech pan nie odchodzi powiedziaa to ju nie potrwa dugo. Podniosa si
nieco, ale gos jej by bardzo cichy i przerywany czkawk. Chwilami rzenie nie pozwalao jej
mwi. Zbliya, ile tylko moga, swoj twarz do twarzy Mariusza i odezwaa si jakim
dziwnym tonem:
Niech pan posucha, nie chc panu zrobi na zo. Mam w kieszeni list do pana. Od
wczoraj. Kazano mi odnie go na poczt. Schowaam list. Nie chciaam, eby doszed do pana.
Ale moe miaby pan do mnie o to al tam, gdzie si ju niedugo spotkamy. Bo si zobaczymy,
prawda? Niech pan wemie swj list.
Konwulsyjnie schwycia do Mariusza przebit rk, lecz zdawaa si nie czu ju blu.
Woya do Mariusza do kieszeni swej bluzy.
Mariusz dotkn kartki papieru.
Niech pan wemie powiedziaa.
Mariusz wzi list.
Skina gow na znak zadowolenia i zgody.
Ale za to przyrzeknie mi pan...
Zatrzymaa si.
Co? zapyta Mariusz.
Niech mi pan przyrzeknie!
Przyrzekam.
Niech mi pan przyrzeknie, e mnie pan pocauje w czoo, kiedy umr. Poczuj to i po
mierci.
Gowa Eponiny opada na kolana Mariusza, powieki zamkny si.
Mia wraenie, e jej biedna dusza ju uleciaa. Leaa bez ruchu.
Nagle otworzya powoli oczy, w ktrych ukazaa si pospna gbia mierci, i powiedziaa
gosem, ktrego tkliwo zdawaa si przychodzi ju z innego wiata:
Bo widzi pan, panie Mariuszu, zdaje mi si, e byam w panu troch zakochana.
Sprbowaa jeszcze umiechn si i skonaa.

Gavroche, gboki rachmistrz odlegoci

Mariusz dotrzyma obietnicy. Zoy pocaunek na bladym czole, na ktrym perli si zimny
pot.
Nie bya to niewierno wzgldem Kozety, lecz pene zadumy i tkliwe poegnanie
nieszczliwej duszy.
Nie bez drenia wzi list, ktry mu oddaa Eponina. Odgad, e zawiera co wanego. Pragn
go przeczyta jak najprdzej. Takie ju jest serce ludzkie ledwie biedna dziewczyna zamkna
oczy, Mariusz myla o rozwiniciu tej kartki.
Ostronie zoy Eponin na ziemi i odszed. Co szeptao mu, e przy jej zwokach nie
powinien czyta tego listu.
Zbliy si do wiecy w izbie na parterze. By to bilecik zoony i zapiecztowany z wytworn
starannoci kobiec. Adres, pisany rk kobiety, by taki:
Pan Mariusz Pontmercy, u pana Courfeyraca

199
ulica Szklarska 16
Zama piecztk i przeczyta:
Ukochany mj!
Niestety, ojciec chce wyjecha natychmiast. Dzi wieczr bdziemy na
ulicy Czowieka Zbrojnego 7. Za tydzie wyjedamy do Londynu.
Kozeta
4 czerwca
Taka bya niewinno ich mioci, e Mariusz nie zna nawet pisma Kozety.
W kilku sowach da si opowiedzie, co zaszo. Wszystko byo sprawk Eponiny. Po
wieczorze trzeciego czerwca drczyy j nieustannie dwie myli: jak przeszkodzi zamiarom jej
ojca i bandytw wobec domu przy ulicy Plumet i jak rozczy Mariusza z Kozet. Zamienia
swoje achmany z pierwszym napotkanym ulicznikiem, ktry myl przebrania si za kobiet
przyj jako dobry kawa, i woya na siebie mskie ubranie. Ona to daa Janowi Valjean na Polu
Marsowym wymown przestrog: Wyprowadcie si! Jan Valjean powrci do domu i
powiedzia do Kozety: Przenosimy si dzi wieczr razem z Toussaint na ulic Czowieka
Zbrojnego. W przyszym tygodniu bdziemy w Londynie. Zdruzgotana t niespodziewan
decyzj, Kozeta skrelia naprdce kilka sw do Mariusza. Ale jak odda list na poczt? Sama
nie wychodzia, a Toussaint, zdumiona takim zleceniem, pewnie pokazaaby list panu
Fauchelevent.
Wrd tej rozterki Kozeta spostrzega przez krat Eponin, ktra przebrana za chopca krya
teraz nieustannie w okolicach ogrodu. Kozeta przywoaa modego robotnika i wsuna mu w
rk pi frankw oraz list, ze sowami: Zaniecie ten list natychmiast wedug adresu.
Eponina schowaa list do kieszeni. Nazajutrz. pitego czerwca, posza do Courfeyraca rozpyla
si o Mariusza, nie eby mu odda list, ale co atwo pojmie kada dusza zakochana i zazdrosna,
eby popatrzy. Tu czekaa na Mariusza, a przynajmniej na Courfeyraca. Kiedy Courfeyrac
powiedzia: Idziemy na barykady! przysza jej nagle do gowy pewna myl. Rzuci si w t
mier, jak bya gotowa rzuci si w kad inn, i wtrci w ni Mariusza. Posza za
Courfeyrakiem, zapamitaa sobie, gdzie zabrano si do budowy barykady, i pewna, i Mariusz
jak zwykle o zmroku zjawi si na wieczornej schadzce, jako e nic nie wiedzia, bo ona przeja
list, posza na ulic Plumet; tam doczekaa si Mariusza i w imieniu przyjaci wezwaa go na
barykad. Liczya na jego rozpacz, kiedy nie znajdzie w domu Kozety, i nie omylia si. Sama
take wrcia na Konopn. Wiemy ju, co si dalej stao.
Umara z t tragiczn radoci zazdrosnych serc, ktre pocigaj za sob w mier ukochan
istot, mylc: nikt go mie nie bdzie.
Mariusz okry pocaunkami list Kozety. Wic kochaa go! Pomyla na chwil, e nie
powinien umiera. Potem powiedzia sobie: Odjeda! Ojciec zabiera j do Anglii, a mj
dziadek nie chce zezwoli na maestwo. Nic si nie zmienio w fatalnym losie. I wwczas
pomyla, e pozostay mu do spenienia dwa obowizki: zawiadomi Kozet o swojej mierci i
posa jej ostatnie poegnanie oraz uratowa z nadchodzcej katastrofy tego nieszczsnego
dzieciaka, brata Eponiny, a syna Thnardiera.
Mia przy sobie pugilares, ten sam, w ktrym przedtem mieci si zeszycik z wyznaniami
mioci dla Kozety. Wydar kartk i napisa owkiem te sowa:

Nasze maestwo jest niemoliwe. Prosiem o pozwolenie dziadka,


odmwi: nie mam majtku. Ty take. Pobiegem do Ciebie, ale Ci nie
zastaem. Nie zapomniaem danego Ci sowa, dotrzymuj go. Umieram.
Kocham Ci. Kiedy to bdziesz czyta, duch mj stanie przy Tobie i

200
umiechniecie do Ciebie.

Nie majc czym zapiecztowa listu, zoy papier we czworo i napisa adres:

Panna Kozeta Fauchelevent, u pana Fauchelevent,


ulica Czowieka Zbrojnego 7.

Zoywszy list, siedzia chwil zamylony, wzi znowu pugilares, otworzy i tym samym
owkiem napisa na pierwszej stronicy te sowa:

Nazywam si Mariusz Pontmercy. Prosz zanie mojego trupa do


mojego dziadka, pana Gillenormand, ulica Panien Kalwaryjskich 6, w
dzielnicy Marais.

Woy pugilares do kieszeni surduta, po czym zawoa Gavrochea. Na gos Mariusza


chopiec przybieg z uradowan i usun min.
Czy chcesz co zrobi dla mnie?
Wszystko, jak Bozi kocham! zawoa Gavroche. Gdyby nie pan, byoby ju po mnie jak
dwa a dwa cztery.
Widzisz ten list?
Widz.
We go. Wyjd zaraz z barykady Gavroche niespokojnie zacz si drapa za uchem i
jutro rano oddasz go wedug adresu pannie Kozecie u pana Fauchelevent, ulica Czowieka
Zbrojnego, numer 7.
Bohaterski dzieciak odpowiedzia:
Aha, wanie tymczasem wezm barykad i mnie tu nie bdzie.
Wedug wszelkiego prawdopodobiestwa barykad szturmowa zaczn nad ranem i nie
zdobd jej przed poudniem.
Rzeczywicie; chwila wytchnienia, ktr oblegajcy dali barykadzie, przeduaa si. Bya to
jedna z tych przerw, tak czstych w nocnych walkach, po ktrych rozpoczyna si ze zdwojon
zacitoci nowy bj.
A wic zapyta Gavroche moe bym odnis pana list jutro rano?
To bdzie za pno. Prawdopodobnie otocz barykad, wszystkie ulice bd strzeone i nie
wyjdziesz. Id zaraz.
Gavroche, nie znajdujc ju adnej odpowiedzi, sta niepewny i smutnie drapa si za uchem.
Nagle waciwym sobie ptasim ruchem porwa list i owiadczy:
Dobrze.
I pobieg przez uliczk Zakrt.
Gavroche wpad na pewien pomys, ktry wpyn na jego postanowienie, nie wyjawi go
wszake z obawy, aby Mariusz si nie sprzeciwi.
Jest dopiero pnoc myla sobie na ulic Czowieka Zbrojnego niedaleko, zaraz zanios
list i wrc na czas.

201
Rozdzia czternasty

ULICA CZOWIEKA ZBROJNEGO

Bibua-gadua

Czyme s zaburzenia w miecie przy niepokojach duszy? Czowiek to jeszcze wiksza


gbina ni lud. Jan Valjean by wydany na pastw przeraajcej zamieszki. Rozwary si przed
nim wszystkie otchanie. Jak Pary, tak i on dra na progu strasznej i tajemniczej rewolucji.
Do byo na to kilku godzin. Jego los i sumienie nagle pokryy si mrokiem. O nim, tak samo
jak o Paryu, mona byo powiedzie: dwie zasady stany naprzeciw siebie. Anio biay i anio
czarny wezm si za bary nad brzegiem przepaci. Ktry z nich zepchnie drugiego? Ktry
zwyciy?
W przeddzie pitego czerwca Jan Valjean w towarzystwie Kozety i Toussaint przenis si
na ulic Czowieka Zbrojnego. Oczekiwaa go tam niespodzianka.
Kozeta nie bez oporu opucia ulic Plumet. Po raz pierwszy, od czasu jak mieszkali razem,
wola Kozety nie bya zgodna z wol Jana Valjean; jeeli jedna i druga nie stary si z sob, to w
kadym razie byy sprzeczne. Z jednej strony zjawi si sprzeciw, z drugiej nieugito. Rada:
Wyprowadcie si! znienacka dana mu przez nieznajomego, przerazia Jana Valjean tak dalece,
e na nic nie zwaa. Zdawao mu si, e jest odkryty i cigany. Kozeta musiaa ustpi.
Oboje przybyli na ulic Czowieka Zbrojnego nie otworzywszy ust, nie wymwiwszy do
siebie ani sowa, kade zajte wasnymi mylami. Jan Valjean by tak niespokojny, e nie
dostrzeg smutku Kozety, a Kozeta taka smutna, e nie widziaa niepokoju Jana VaIjean.
Jan Valjean zabra z sob Toussaint, czego nigdy poprzednio nie czyni. Przewidywa, e
moe nie wrci na ulic Plumet, a nie mg ani pozostawi za sob Toussaint, ani powierzy jej
swojej tajemnicy.
Mieszkanie przy ulicy Czowieka Zbrojnego byo w podwrzu, na drugim pitrze, i skadao
si w dwch pokoi sypialnych, jadalni i tu przy niej kuchni z pawlaczem, gdzie stao ko,
ktre przypado w udziale Toussaint. Jadalnia bya zarazem przedpokojem i rozdzielaa obie
sypialnie. Mieszkanie byo zaopatrzone we wszelkie potrzebne sprzty.
Czowiek rwnie prdko odzyskuje spokj, jak wpada w trwog; taka jest jego natura.
Zaledwie Jan Valjean przyby na ulic Czowieka Zbrojnego, obawy jego zmniejszyy si i
stopniowo zniky. S takie miejsca uspokajajce, ktre dziaaj na umys prawie mechanicznie.
Ulica bya nieuczszczana, mieszkacy spokojni. Janowi Valjean jakby udzieli si spokj tej
uliczki starego Parya, tak wskiej, e do zamknicia jej dla ruchu koowego wystarczaa belka
pooona w poprzek na dwch supkach, cichej i guchej wrd wrzawy miasta, ciemnej w

202
poudnie i e tak powiem, niezdolnej do wzrusze midzy swoimi dwoma rzdami wysokich
stuletnich domw, milczcych jak wszyscy starcy. Byo w tej ulicy jakie zastyge zapomnienie.
Jan Valjean odetchn. Kt by go tu mg odnale?
Okoo pitej Toussaint, krztajca si nieustannie i wielce przejta t niewielk
przeprowadzk, postawia na stole w jadalni pmisek z zimnym drobiem, na ktry Kozeta
zgodzia si spojrze przez wzgld na ojca.
Nastpnie, pod pozorem uporczywej migreny, powiedziaa Janowi Valjean dobranoc i
zamkna si w swojej sypialni. Jan Valjean zjad z apetytem skrzydeko kury i wsparty na stole,
coraz pogodniejszy, czu si coraz bardziej bezpieczny.
Podczas tego skromnego obiadu kilkakrotnie dochodzi go jak gdyby z daleka gos Toussaint,
ktra jkajc si mwia: Prosz pana, co si dzieje w Paryu, bij si. Ale zajty swoimi
mylami, nie zwrci na to uwagi, bo prawd mwic, nie sysza, co mwia.
Wsta i zacz si przechadza od okna do drzwi i od drzwi do okna, coraz spokojniejszy.
Razem z uspokojeniem powracaa w jego myli Kozeta, jedyny przedmiot jego
zainteresowania. Nie dlatego, eby go zatrwoy w bl gowy, mae rozdranienie nerww i
dsy dziewczce ta chwilowa chmurka zniknie jutro lub pojutrze ale myla o przyszoci i
jak zwykle myla z rozczuleniem. Zdawao mu si, e nic ju nie stoi na przeszkodzie, eby
jego ycie dalej potoczyo si szczliwie. W pewnych godzinach wszystko wydaje si nam
niemoliwe; w innych znowu wszystko wydaje si atwe. Jan Valjean by wanie w jednej z
takich dobrych godzin. Zazwyczaj przychodz one po zych, jak dzie po nocy, przez to prawo
nastpstwa i kontrastu, ktre jest sam istot natury, a ktre umysy powierzchowne nazywaj
antytez. W tej spokojnej ulicy, na ktr si schroni, Jan Valjean uwalnia si od wszystkiego, co
go niepokoio od pewnego czasu. Wanie dlatego, e widzia wiele ciemnoci, zaczyna
stopniowo dostrzega pogodne niebo. Ju to byo szczliw wrb, e bez adnego wypadku i
bez adnych powika opuci ulic Plumet. Moe roztropnie byoby wyjecha z Francji, choby
na kilka miesicy, i uda si do Londynu? Wic pojedzie! Francja czy Anglia, wszystko mu
jedno, gdzie bdzie, byle mia przy sobie Kozet. Kozeta bya jego ojczyzn. Kozeta bya caym
jego szczciem. Myl, e moe on jej do szczcia nie wystarczy, ta myl, ktra niegdy
przyprawiaa go o bezsenno i gorczk, teraz nie przychodzia mu do gowy. Zastygy w nim
wszystkie cierpienia, by peen optymizmu.
Przechadzajc si powoli wzdu i wszerz pokoju natkn si nagle spojrzeniem na co
dziwnego.

Naprzeciwko, w pochylonym lustrze stojcym na kredensie, ujrza i wyranie przeczyta takie


oto sowa:
Ukochany mj!
Niestety, ojciec chce wyjecha natychmiast. Dzi wieczr bdziemy w
ulicy Czowieka Zbrojnego 7. Za tydzie wyjedamy do Londynu.
Kozeta
4 czerwca

Jan Valjean stan przeraony.


Kozeta pooya po przyjedzie teczk z papierem listowym i bibu przed lustrem i
pogrona w bolesnym niepokoju zapomniaa jej zabra, nie zauwaywszy, e jest otwarta, i to
na tej wanie stronie bibuy, ktr osuszya list napisany do Mariusza i przesany mu przez
modego robotnika z ulicy Plumet. Pismo odcisno si na bibule.
Lustro je odbijao.

203
Jan Valjean zachwia si, wzi do rki bibu, upuci j i pad na stary fotel obok kredensu,
ze spuszczon gow i szklanymi, obkanymi oczyma. Powiedzia sobie, e to byo oczywiste,
e wiato wiata zgaso dla niego i e Kozeta napisaa ten list do jakiego mczyzny. Dusza
jego staa si znowu straszna i w ciemnych jej gbiach usysza guchy ryk. Sprbujcie wydrze
lwu psa, ktrego ma w swej klatce!
Rzecz dziwna i smutna, w tej chwili Mariusz nie mia jeszcze listu Kozety; zdradziecki
przypadek odda go wczeniej Janowi Valjean ni Mariuszowi.
Jan Valjean do tego dnia nie upad pod brzemieniem adnej przeciwnoci. Przeszed
najstraszniejsze prby; nie szczdzono mu adnych udrcze; okrutny los, zbrojny we wszystkie
kary i omyki spoeczestwa, przeladowa go zawzicie. Jan Valjean nigdy si nie cofn ani
zawaha. Kiedy byo trzeba, przyjmowa kad ostateczno; powici swoj odzyskan
nietykalno ludzk, odda swoj wolno, narazi gow, wszystko straci, wszystko wycierpia i
pozosta bezinteresowny i stoicki; chwilami mona byo sdzi, e wyzby si samego siebie jak
mczennik. Jego sumienie, zaprawione do odparcia wszelkich atakw przeciwnoci, zdawao si
niezdobyte. Ot, kto by zajrza w tej chwili do jego sumienia, musiaby stwierdzi, e sabnie.
Albowiem ze wszystkich katuszy, jakich dozna w dugiej torturze ycia, ta bya
najstraszniejsza. Nigdy jeszcze nie chwyciy go tak potne kleszcze. Czu, e si w nim
tajemniczo poruszaa caa jego ukryta wraliwo. Czu, e co w nim szarpno nie znan mu
strun. Niestety, najwysz prb, lepiej powiedzmy, jedyn prb, jest utrata kochanej istoty.
Biedny, stary Jan Valjean wprawdzie kocha Kozet tylko jak ojciec, ale jak zauwaylimy
poprzednio, wdowiestwo jego ycia wlao w to ojcostwo wszystkie rodzaje mioci: kocha
Kozet jak crk i kocha j jak matk, i kocha j jak siostr. A e nie mia nigdy ani kochanki,
ani ony, a natura jest wierzycielem bezlitosnym, to uczucie, najsilniejsze ze wszystkich, te
przymieszao si do innych, niepewne siebie, niewiadome, czyste czystoci zalepienia,
niebiaskie, anielskie, boskie; nie tyle uczucie, ile instynkt, nie tyle instynkt, ile pocig
niedostrzeony i niewidzialny, ale rzeczywisty; i mio w penym znaczeniu tego sowa bya w
jego niezmiernej czuoci dla Kozety niby w grach ya zota, ukryta i dziewicza.
Tote kiedy ujrza, e wszystko si skoczyo ostatecznie, e Kozeta ucieka, e mu si
wysuwa z rk, pierzcha, rozpywa jak mga wycieka jak woda, gdy mu stana przed oczami ta
miadca oczywisto: inny jest celem jej serca, inny jest pragnieniem jej ycia, inny jest jej
kochankiem; ja tylko ojcem, ja nie istniej! gdy ju nie mg powtpiewa, gdy powiedzia
sobie: ona wydziera si z mej duszy! bole, jakiej dozna, przesza wszelkie wyobraenie!
Zrobi wszystko, co zrobi dotychczas i na tym zakoczy! I sta si niczym! Wtedy,
powiedzielimy, dreszcz buntu przenikn go od stp do gw. Uczu a w korzonkach wosw
potne przebudzenie si egoizmu i ja zawyo w otchaniach tego czowieka.
Jan Valjean wzi jeszcze raz bibu do rki i przekona si jeszcze raz; siedzia pochylony i
osupiay, wpatrzony w te nieubagane litery, i powstaa w nim mga tak gsta, e mona by
sdzi, i cae wntrze jego duszy runo.
Patrzy na to odkrycie rozrastajce si w jego jakby sennej wyobrani, patrzy ze spokojem
pozornym i strasznym, bo rzecz to grona, kiedy spokj czowieka jest zimny jak posg.
Instynkt jego nie waha si ani chwili. Porwna pewne okolicznoci, pewne daty, pewne
rumiece i blado Kozety i powiedzia sobie: to on. Przenikliwo rozpaczy jest niby
zaczarowany uk, ktry nigdy nie chybia celu. Zaraz w pierwszym domyle dosign Mariusza.
Nie znal nazwiska, ale natychmiast odgad czowieka. W nieubaganej wizji wspomnienia
dostrzeg wyranie nieznanego wczg z Ogrodu Luksemburskiego, ndznego poszukiwacza
miostek, romansowego prniaka, durnia i nikczemnika, bo nikczemnoci jest umizganie si do
dziewczt majcych przy boku kochajcego je ojca.

204
Stwierdziwszy niezbicie, e przyczyn tego by w modzieniec i e wszystko wywodzi si od
niego, on Jan Valjean, czowiek odrodzony, czowiek, ktry tyle pracowa nad sw dusz i tyle
robi wysikw, aby cae swoje ycie, wszystkie ndze i wszelkie nieszczsna przetopi w mio,
zajrza w gb siebie i zobaczy tam widmo Nienawi.
Kiedy tak rozmyla, wesza Toussaint. Jan Valjean wsta i zapyta:
W ktrej to stronie? Nie wiecie?
Toussaint, zdumiona, zapytaa:
Czego pan sobie yczy? Przecie przed chwil mwilicie, e si bij?
A tak, prosz pana odpowiedziaa Toussaint. Bij si w stronie witego Mederyka.
Istniej machinalne nakazy, ktre poza nasz wiedz dobywaj si z samego dna naszego
umysu. Niewtpliwie pod dziaaniem jednego z takich nakazw, nie bardzo wiadom dlaczego,
Jan Valjean w pi minut pniej znalaz si na ulicy.
Z odkryt gow usiad na progu domu. Zdawa si nasuchiwa.
Zapada ju noc.

Ulicznik, nieprzyjaciel wiata

Ile czasu tak przesiedzia? Jakie byy przypywy i odpywy jego tragicznych rozmyla? Czy
wyprostowa si? Czy pozosta zgity? A moe pochyli si tak bardzo, e a si zaama? Czy
mg dwign si jeszcze, odnale jaki trway grunt w swojej wiadomoci? Sam zapewne nie
umiaby powiedzie.
Ulica bya pusta. Kilku niespokojnych mieszczan, popiesznie wracajc do domw, ledwie go
spostrzego. W czasach niebezpiecznych kady myli o sobie. Latarnik o zwykej godzinie
przyszed zapali latarni, stojc wprost drzwi numeru sidmego, i poszed sobie. Temu, kto by
mu si przyjrza w tej chwili, Jan Valjean nie wydaby si ywym czowiekiem. Siedzia
nieruchomy na progu swoich drzwi, jak zlodowaciay upir. Rozpacz mrozi. Sycha byo gos
dzwonu i jaki guchy, burzliwy szum. Wrd niespokojnego bicia w dzwony i dalekiego zgieku
walki zegar na kociele w. Pawa wybi jedenast, powanie, nie pieszc si; bo gos dzwonu to
czowiek, a gos zegara to Bg. Jan Valjean, obojtny na pn por, nie poruszy si.
Tymczasem prawie w tej samej chwili rozlega si seria strzaw od strony Hal, potem druga,
jeszcze gwatowniejsza; prawdopodobnie by to szturm na barykad na ulicy Konopnej, ktry,
jak widzielimy, odpar Mariusz. Na odgos tej dwukrotnej salwy, ktrej wcieko jakby
wzrosa wrd guchej ciszy nocnej, Jan Valjean zadra, odwrci si w stron, skd dochodzi
haas, potem znowu zgarbi si na progu, zaoy rce na krzy i gowa jego powoli opada na
piersi.
Znowu rozpocz ponur rozmow z sob samym.
Nagle podnis oczy, kto szed ulic, usysza kroki gdzie blisko, spojrza i przy wietle
latarni zobaczy nadchodzc od strony Archiww jak posta, blad, mod i zadzierzyst.
To Gavroche wszed w ulic Czowieka Zbrojnego.
Gavroche patrzy w gr i zdawa si czego szuka. Widzia doskonale Jana Valjean, ale nie
zwraca na niego uwagi.
Popatrzywszy si w gr, spojrza w d; wspinajc si na palce, dotyka drzwi i okien na
parterze; wszystkie byy zamknite i zaryglowane. Zbadawszy pi lub sze tak

205
zabarykadowanych domw, chopiec zagai rozwaania na ten temat nastpujcymi sowy:
Psiakrew!
Potem znowu zacz patrze w gr.
Jan Valjean, ktry przed chwil nie przemwiby sowa do nikogo, mimo woli odezwa si do
dziecka:
Czego chcesz, may?
Chc je odpowiedzia Gavroche rzeczowo. I doda: Sam pan jest may.
Jan Valjean poszuka w kieszeni i wyj piciofrankwk. Ale Gavroche, ruchliwy jak pliszka,
szybko przechodzi od jednego gestu do drugiego i tymczasem podnis ju kamie. Spostrzeg
bowiem latarni.
C to, u was si jeszcze pali na ulicach. Co wy sobie mylicie, moi przyjaciele? Co za
nieporzdki! Stuczmy to!
I rzuci kamie w latarni, ktrej szyby upady z takim oskotem, e mieszczuchy, skulone za
firankami w ssiednim domu, zawoay: Wrci rok dziewidziesity trzeci!
Latarnia zakoysaa si gwatownie i zgasa. Ulica nagle zatona w ciemnociach.
Tak, stara ulico rzek Gavroche kad teraz szlafmyc na gow.
I obrciwszy si do Jana Valjean, doda:
Jak si nazywa ten olbrzymi gmach, ktry macie tam na kocu ulicy? Archiwa, prawda?
Przydaoby si wykopsa te kolumny, co przed nim stoj, i uoy z nich jak barykadk.
Jan Valjean zbliy si do Gavrochea.
Biedne dziecko rzek pgosem do siebie jest godne.
I woy mu w rk pi frankw.
Gavroche podnis nos, zdumiony wielkoci tej monety. Przyjrza si jej w mroku,
zachwycony blaskiem. Zna piciofrankwki tylko ze syszenia, podobaa mu si ich reputacja i
ucieszy si, e wreszcie oglda jedn z bliska. Powiedzia wic: Przypatrzmy si tygrysowi.
Oglda monet kilka chwil, potem obrci si do Jana Valjean, odda mu pienidz i rzek
majestatycznie:
Buruju, wol rozbija latarnie. Zabierz swoje dzikie zwierz. Nie dam si przekupi. Ma to
pi szponw, ale mnie nie dranie.
Masz matk? zapyta Jan Valjean.
Gavroche odpowiedzia:
Moe nawet bardziej na pewno ni pan.
W takim razie rzek Jan Valjean schowaj te pienidze dla matki.
Gavroche uczu si poruszony. Zauway zreszt, e czowiek, z ktrym rozmawia, nie mia
kapelusza i to wzbudzio w nim zaufanie.
Naprawd? rzek. Nie po to pan daje, ebym nie tuk latarni?
Tucz, co ci si podoba.
Porzdny z pana czowiek rzek Gavroche.
I woy pi frankw do jednej ze swych licznych kieszeni.
Nabrawszy zaufania, rzek:
Pan jest z tej ulicy?
Tak, bo co?
Czy moe mi pan wskaza numer sidmy?
Na co ci potrzebny numer sidmy?
Chopiec zamilk w obawie, czy aby za duo nie powiedzia. Energicznie podrapa si w
gow i odpowiedzia tylko:
Ano tak sobie.

206
Pewna myl przemkna w umyle Jana Valjean. Rozpacz bywa przenikliwa. Zapyta chopca:
Moe przynosisz list, na ktry czekam.
Pan? odpar Gavroche. Pan nie jest kobiet.
List jest do panny Kozety, prawda?
Kozeta mrukn Gavroche. Zdaje mi si, e to jest wanie to mieszne imi.
Ot ja mam jej odda ten list. Daj!
W takim razie powiniene pan wiedzie, e jestem przysany z barykady.
Pewnie, e wiem.
Gavroche wsun rk do innej znw kieszeni i wyj papier zoony we czworo.
Nastpnie, salutujc po wojskowemu, rzek:
Respekt dla depeszy! Pochodzi od rzdu tymczasowego.
Daj rzek Jan Valjean.
Gavroche trzyma papier wysoko nad gow.
Nie wyobraaj pan sobie, e to bilecik miosny. To dla kobiety, ale i dla ludu. My bijemy si
i szanujemy pe pikn. Nie jestemy jak te lwy salonowe, co gruchaj z gsiami.
Dawaj!
Co prawda mwi dalej Gavroche masz pan min porzdnego czowieka.
Dawaj ywo!
Masz pan.
I odda papier Janowi Valjean.
I piesz si, panie Kto, bo panna Ktosieta czeka.
Gavroche by z tego konceptu bardzo zadowolony.
Jan Valjean zapyta:
Czy odpowied trzeba odnie na witego Mederyka?
Strzeliby pan wtedy zwierza, ktrego pospolicie nazywaj bykiem odpowiedzia
Gavroche. List pochodzi z barykady na ulicy Konopnej i ja tam wracam. Dobranoc, obywatelu.
To powiedziawszy odszed albo, mwic dokadniej, polecia jak ptak ku miejscu, z ktrego
przyby. Da nurka w ciemnoci, jakby je przebija z szybkoci wystrzelonego pocisku. Ulica
Czowieka Zbrojnego znowu staa si cicha i pusta; w jednym mgnieniu oka ten dziwny dzieciak,
w ktrym byo co z mgy, pogry si w cieniu wrd rzdw czarnych domw i znikn jak
dym w ciemnociach. Mona by sdzi, e si rozwia w powietrzu, gdyby w kilku minut po jego
znikniciu gony brzk tuczonego szka i szczk padajcych na bruk szyb latarni nie rozbudzi
znowu oburzonych mieszczan. To Gavroche przechodzi ulic Chaume.

Podczas gdy Kozeta i Toussaint pi

Jan Valjean wrci do domu z listem Mariusza. Po omacku wszed po schodach, zadowolony z
ciemnoci niby sowa trzymajca w szponach lup, po cichu otworzy i zamkn drzwi swego
pokoju, nadstawi ucha, czy nie sycha gdzie szmeru, przekona si, e wedug wszelkiego
prawdopodobiestwa Kozeta i Toussaint pi, zanurzy kilka zapaek w butelce fosforycznej, ale
adnej nie zapali, tak mu dray rce; to, co popeni, byo jednak kradzie. W kocu zapali
wiec, usiad przy stole, rozwin papier i przeczyta.
W gwatownych wzruszeniach czowiek nie czyta, ale eby tak rzec, miady papier, ktry

207
trzyma w rku; dusi go jak ofiar, gniecie i zapuszcza we szpony swego gniewu lub radoci;
przebiega a do koca, przeskakuje na pocztek; uwaga jest rozgorczkowana, obejmuje cao,
przyblion tre, chwyta jeden punkt, a reszta znika. W licie Mariusza do Kozety Jan Valjean
zobaczy tyle tylko:
...Umieram... Kiedy to bdziesz czyta, duch mj stanie przy Tobie...
Odczytujc te dwa wiersze dozna niesamowitego olnienia; przez chwil by jakby
unicestwiony nag zmian dozna, ktra si dokonywaa w jego sercu, i patrzy na list Mariusza
z pijackim jakby zdziwieniem; mia przed oczami wspaniay widok: mier znienawidzonej
istoty.
Wyda straszny okrzyk wewntrznej radoci. A wic ju si skoczyo! Rozwizanie nadeszo
wczeniej, niby si omieli spodziewa. Oto znika ten, ktry ciy na jego losie. Znika sam,
dobrowolnie. On, Jan Valjean, niczym si do tego nie przyoy, nie jego to wina, e ten
czowiek umiera. Moe nawet ju umar. Tu gorczka zacza rachowa: nie, jeszcze nie umar!
Widocznie list pisany by z t myl, e Kozeta bdzie go czytaa nazajutrz rano; po dwch
salwach, ktre syszano midzy godzin jedenast i pnoc, nie byo walki; na barykad uderz
dopiero nad ranem; ale to wszystko jedno, jeeli ten czowiek wmiesza si do tej wojny, ju po
nim; wcignity zosta w nieubagane koo machiny. Jan Valjean poczu si oswobodzony. Wic
znowu bdzie sam z Kozet. Wspzawodnik ustpuje; przyszo rozpoczyna si od nowa.
Wystarczy schowa list do kieszeni. Kozeta nigdy nie bdzie wiedziaa, co si z tym
czowiekiem stao. Wystarczy poczeka na bieg wypadkw. Ten czowiek nie umknie mierci.
Jeeli jeszcze nie umar, umrze na pewno. Co za szczcie!
Powiedziawszy sobie w duchu to wszystko, spochmurnia.
Potem zszed na d i obudzi odwiernego.
W niespena godzin pniej Jan Valjean wyszed na ulic w mundurze gwardii narodowej i z
broni w rku. Odwierny bez trudu znalaz w ssiedztwie wszystko, czego mu brakowao do
ekwipunku. Mia nabity karabin i adownic pen amunicji. Poszed w stron Hal.

Nadmierna gorliwo Gavrochea

Tymczasem Gavrocheowi zdarzya si przygoda. Sumiennie ukamienowawszy latarni na


ulicy Chaume, Gavroche wszed na ulic Vieilles-Haudriettes i nie widzc tam ywej duszy,
uzna, e ma dobr okazj do pofolgowania swojemu natchnieniu pieniarskiemu.
piewajc nie zwalnia kroku, przeciwnie, przypiesza go. Na upione lub przeraone domy
zacz rozsiewa takie oto pomienne kuplety:

W starej, altance gil zawodzi:


Atala taka wita bya,
A z kim to w podr si pucia?

Dokd to pikne dziewcz uchodzi?


Hej ha!

Nie gderz, Piotrusiu, co szkodzi,

208
e bardzo lubi mnie Ludmia,
Caus przez okno mi przesya.

Dokd to pikne dziewcz uchodzi?


Hej ha!

Z mioci ycie pynie sodziej.


Cho na mnie sida zastawia,
Sama w nie wpada Bogumia.

Dokd to pikne dziewcz uchodzi?


Hej ha!

Uroda na bezdroa wodzi.


Janeczko, dusza moja nia,
e mnie tulia i piecia.

Dokd to pikne dziewcz uchodzi?


Hej ha!

W czasie piewu Gavroche nie szczdzi min i gestw. Ruch jest komentarzem melodii. Twarz
jego, niewyczerpany repertuar masek, robia grymasy bardziej fantastyczne ni dziurawa bielizna
schnca na porywistym wietrze. Na nieszczcie by sam i otoczony noc, cuda te przeminy
wic nie widziane i niewidzialne. Zdarzaj si takie stracone bogactwa.
Nagle zatrzyma si i rzek:
Dosy tej ballady.
Jego kocia renica spostrzega w zagbieniu bramy to, co w malarstwie nazywa si
kompozycj yw istot i przedmiot; przedmiotem by rczny wzek, yw istot chop z
Owernii, picy w wzku.
Drki wzka opieray si o bruk, a gowa Owerniaka o krawd wzka. Lea on skulony na
tej rwni pochyej, nogami dotykajc ziemi.
Gavroche, dowiadczony w sprawach tego wiata, pozna pijaka.
By to tragarz, ktry wypi bardzo duo i spa bardzo mocno.
Oto pomyla Gavroche do czego przydaj si letnie noce. Owerniak zasypia w swoim
wzku. Zabierzemy wzek dla republiki, a pijaka zostawimy monarchii.
W gowie bysna mu bowiem myl: Ten wzek wygldaby pierwszorzdnie na naszej
barykadzie.
Owerniak chrapa.
Gavroche delikatnie pchn wzek w ty, a Owerniaka pocign z przodu, czyli za nogi, i po
chwili chop, wci pic w najlepsze, lea na bruku.
Wzek zosta oswobodzony.
Gavroche, przywyky do spotykania si z niespodziankami, mia zawsze wszystko przy sobie.
Poszuka w kieszeniach, wyj skrawek papieru i kawaek czerwonego owka, ktry cign
jakiemu cieli.
Napisa:

209
REPUBLIKA FRANCUSKA
Otrzymano twj wzek.

I podpisa:
Gavroche

To uczyniwszy woy papier do kieszeni welwetowej kamizelki chopa, ktry dalej chrapa,
chwyci drki w obie garcie i pobieg w kierunku Hal, popychajc przed sob wzek z
triumfalnym oskotem.
Byo to niebezpieczne. Przy Drukami Krlewskiej miecia si wartownia. Gavroche nie
pomyla o tym. Stali tam gwardzici narodowi z przedmiecia. Oddzia zaniepokoi si i kilku
gwardzistw, picych na kach polowych, podnioso gowy. Dwie latarni stuczone jedna po
drugiej, piosenka piewana na cae gardo, byo to ju bardzo wiele jak na te tchrzliwe uliczki,
ktre lubi spa od zachodu soca i wczenie gasz wiece. Ju od godziny ulicznik haasowa w
tej spokojnej dzielnicy jak komar w butelce. Sierant z przedmiecia sucha i czeka. By to
czowiek ostrony.
Wcieky turkot wzka dopeni miary oczekiwania i sierant zdecydowa si zrobi
rekonesans.
Jest ich tu caa gromada pomyla idmy ostronie.
Nie wtpi, e hydra anarchii wypeza ze swej kryjwki i szalaa w dzielnicy.
Ostronymi krokami ruszy na wywiad.
Nagle, kiedy Gavroche, popychajc wzek, mia skrca z ulicy Vieilles-Haudriettes, spotka
si oko w oko z mundurem, czakiem, kit i karabinem.
Zatrzyma si po raz drugi.
O! rzek to on. Uszanowanie, porzdku publiczny.
Zdziwienie byo zawsze u Gavrochea krtkie i znikao szybko.
Dokd idziesz, obuzie? krzykn sierant.
Obywatelu rzek Gavroche jeszcze ci nie nazwaem burujem. Dlaczego mnie
zniewaasz?
Dokd idziesz, hultaju?
Mj panie odpar Gavroche moe wczoraj bye czowiekiem dowcipnym, ale dzi rano
widocznie ci zdegradowali.
Pytam ci, dokd idziesz, otrze! Gavroche odpowiedzia:
Jaki pan jest grzeczny. Dalibg, nigdy bym nie da panu tyle lat, co pan ma. Powinien pan
sprzeda swoje wosy po sto frankw sztuka. Dostaby pan za wszystkie razem piset frankw.
Dokd idziesz, dokd, dokd, bandyto?
Gavroche odpar spokojnie:
A fe! Jakie brzydkie sowa. Na drugi raz, mj panie, jak ci mamka bdzie dawa piersi,
niech ci potem lepiej obetrze gb.
Sierant nastawi bagnet.
Powiesz mi w kocu, dokd idziesz, ndzniku?
Mj generale odrzek Gavroche id po doktora. ona mi rodzi.
Do broni! krzykn sierant.
Ocali si z pomoc tego, co nas zgubio, oto arcydzieo dzielnego czowieka. Gavroche
jednym rzutem oka obj ca sytuacj. Wzek go skompromitowa, wzek powinien go obroni.
Kiedy sierant mia ju rzuci si na Gavrochea, wzek, zamieniony w pocisk, pchnity z
caych si, potoczy si na niego z furi i sierant, ugodzony w brzuch, upad na wznak w

210
rynsztok, a jego karabin wystrzeli w powietrze.
Syszc krzyk sieranta, onierze z wartowni wybiegli bezadnie na ulic, wystrza z karabinu
sta si dla nich pobudk do salwy na chybi trafi, po czym znowu nabili bro i znowu zaczli
strzela.
Ta karabinowa zabawa w ciuciubabk trwaa dobry kwadrans i pocigna za sob kilka ofiar
w postaci szyb.
Tymczasem Gavroche, ktry ucieka, ile mia si w nogach, by ju oddalony o pi albo sze
ulic i dyszc siedzia na kamieniu przy rogu ulicy Czerwonych Dzieci.
Nadsuchiwa.
Odetchnwszy chwil, odwrci si w stron, skd dochodzia go zawzita strzelanina,
podnis lew rk do wysokoci nosa i trzykrotnie wysun j ku przodowi, uderzajc si praw
w ty gowy; jest to monumentalny gest, w ktrym ulicznicy Parya strecili ironi francusk,
gest widocznie skuteczny, skoro ju przetrwa p wieku.
Gorzka refleksja zakcia jednak jego wesoo.
No tak powiedzia sobie wesoo mi, tarzam si ze miechu, ale zszedem z drogi i teraz
trzeba bdzie okra. Bylebym si tylko nie spni na barykad!
I znowu zacz biec.
Biegnc zada sobie pytanie:
Ale w ktrym to ja miejscu przerwaem?
I pdem przemierzajc ulic, dalej piewa swoj piosenk; wrd ciemnoci coraz ciszej
rozlegay si sowa:

Ale czy kto si na to zgodzi,


eby Bastylia znw oya
Przyda si jeszcze nasza sia.
Dokd to pikne dziewcz uchodzi?
Hej ha!

Wic wszyscy razem, starzy, modzi,


Uderzmy znowu w Luwr, gdzie zgnia
Monarchia gniazdo swe uwia.
Dokd to pikne dziewcz uchodzi?
Hej ha!

Krata wolnoci nie odgrodzi.


Krla Karola nie zbawia,
Korona mu si odkleia.
Dokd to pikne dziewcz uchodzi?
Hej ha!

Przygoda Gavrochea przechowaa si w podaniach dzielnicy Temple jako jedno z najbardziej


wstrzsajcych wspomnie starych mieszkacw Marais i w ich pamici nosi tytu: Nocny atak
na wartowni Drukami Krlewskiej.

211
Cz pita

JAN VALJEAN

212
Rozdzia pierwszy

WOJNA WRD CZTERECH CIAN

Co robi w przepaci, jeeli nie rozmawia

Pod okiem Enjolrasa, bo Mariusz nic ju nie widzia, powstacy wykorzystali noc. Nie tylko
naprawili, ale powikszyli barykad. Podwyszyli j o dwie stopy. elazne prty, umocowane
midzy kamieniami, wyglday jak sterczce piki. Wszelkiego rodzaju rupiecie i zewszd
poznoszone gruzy pokryy zewntrzn cz barykady. Naprawili take kamienne schody, po
ktrych mona byo wej na ni jak na mur cytadeli.
Zabitych zoono na stos na uliczce Zakrt, ktr powstacy wci jeszcze mieli w swoim
rku. W miejscu tym bruk na dugo pozosta czerwony. Wrd polegych byo czterech
gwardzistw narodowych z przedmiecia. Enjolras kaza odoy na bok ich mundury.
Radzi, eby si przespa teraz ze dwie godziny. Rada Enjolrasa bya rozkazem. Niewielu
jednak z niej skorzystao.
Feuilly uy tych trzech godzin na wyrycie napisu w murze naprzeciw obery:

NIECH YJ LUDY!

Te trzy wyrazy, wydrapane gwodziem w tynku, widniay na tej cianie jeszcze w roku 1848.
Trzy kobiety, korzystajc z nocnej przerwy, znikny na dobre; powstacy odetchnli
swobodniej.
Znalazy one sposb schronienia si w ktrym z ssiednich domw.
Wikszo rannych moga i chciaa jeszcze walczy. W kuchni, ktr zamieniono na
ambulans, leao na posaniu z materacw i somy piciu ciko rannych, wrd nich dwch
miejskich gwardzistw. Opatrzono ich przed innymi.
W izbie na parterze pozosta tylko Mabeuf pod czarnym caunem i Javert przywizany do
supa.
Tutaj jest sala umarych powiedzia Enjolras.
W sali tej, sabo owietlonej ojwk, st z nieboszczykiem by umieszczony w gbi w
poprzek za supem tak, e stojcy Javert i lecy Mabeuf tworzyli jakby rodzaj krzya.
Dyszel omnibusu, cho zamany przez kule, stercza jeszcze do gry i mona byo zawiesi na
nim chorgiew.
Enjolras, ktry mia t cech wodza, e zawsze wykonywa to, co powiedzia, przywiza do
tego drzewca podziurawiony i skrwawiony paszcz zabitego starca.

213
Nie byo ju nic do jedzenia. Ani chleba, ani misa. Pidziesiciu ludzi z barykady w cigu
szesnastu godzin wyczerpao do cna liche zapasy gospody. Poniewa nie byo co je, Enjolras
nie pozwoli pi. Zupenie zabroni wina i ograniczy porcje wdki.
W piwnicy znaleziono pitnacie penych butelek, szczelnie zapiecztowanych. Enjolras i
Combeferre obejrzeli je, a Combeferre wracajc na gr rzek:
To stare zapasy ojca Hucheloup, ktry by kiedy kupcem winnym.
To musi by prawdziwe wino doda Bossuet. Szczcie, e Grantaire pi; gdyby si
trzyma na nogach, nieatwo bymy ocalili te butelki.
Mimo szemrania Enjolras obj butelki swoim zakazem i eby byy nietykalne, jak jaka
wito, kaza je postawi pod stoem, na ktrym spoczywa ojciec Mabeuf.
O drugiej nad ranem policzyli si. Byo ich jeszcze trzydziestu siedmiu.
Zaczynao wita. Zgaszono pochodni, na powrt wstawion w kamienne zagbienie.
Ciemne wntrze barykady, podobne do podwrza urzdzonego na ulicy, wygldao w ponurej
szaroci poranka jak pokad zniszczonego okrtu. Poruszay si na nim czarne sylwetki ludzi z
zaogi. Nad tym strasznym gniazdem cienia milczce domy wznosiy sine zarysy piter; w grze
kominy ju bielay Niebo miao pikny, nieokrelony odcie, ktry jest moe biel, a moe
bkitem. Ptaki przelatyway z radosnym wiergotem. Na dachu wysokiego domu w gbi
barykady, zwrconego ku wschodowi, kad si rowy odblask.
Ciesz si, e pochodnia jest zgaszona rzek Courfeyrac do Feuillyego. Nieprzyjemny
by jej pomie chwiejcy si na wietrze. Wygldao to, jakby si baa. wiato pochodni
podobne jest do mdroci ludzi tchrzliwych: dry i dlatego jest niepewne.
wit budzi i ptaki, i myli. Wszyscy zaczli rozmawia.
Joly, widzc kota przechadzajcego si po rynnie, filozofowa na jego temat.
Co to jest kot? mwi. Korekta. Pan Bg stworzywszy mysz powiedzia sobie: O,
zrobiem gupstwo! I wtedy stworzy kota. Kot jest poprawk myszy. Mysz razem z kotem to
przejrzany i poprawiony tekst dziea stworzenia.

Rozjanienia i przymienia

Enjolras poszed na rekonesans. Wyszed przez uliczk Zakrt, przesuwajc si wzdu


domw.
Powstacy, stwierdmy to, byli peni nadziei. atwo, z jak odepchnli nocny atak,
sprawia, e ju niemal lekcewayli atak, ktry mia nastpi o wicie. Oczekiwali go
umiechajc si. Nie wtpili o sukcesie, jak nie wtpili o swojej sprawie. Na pewno zreszt
otrzymaj pomoc. Liczyli na ni. Z ow skonnoci do przewidywania zwycistwa, ktra jest
wielk si walczcego Francuza, dzielili nadchodzcy dzie na trzy okresy, ktrych byli pewni:
o szstej rano puk, ktry obrobili, przejdzie na ich stron, w poudnie wybuchnie powstanie w
caym Paryu, o zachodzie soca zacznie si rewolucja.
Enjolras wrci. Wraca z pospnej wyprawy ora w otaczajc gniazdo ciemno. Sucha
przez chwil tej radosnej wrzawy ze skrzyowanymi ramionami i rk na ustach. Potem, wiey i
rowy we wzrastajcej jasnoci poranka, rzek:
Caa armia paryska naciera. Trzecia cz tej armii oblega barykad, na ktrej wy jestecie.
Prcz tego gwardia narodowa. Poznaem czaka pitego puku liniowego i sztandar szstej legii.

214
Zostaniecie zaatakowani za godzin. Lud burzy si wczoraj, ale dzi JUZ si nie rusza. Nie trzeba
niczego oczekiwa, niczego si spodziewa. Przedmiecia nie wicej ni puku. Jestecie
opuszczeni.
Sowa te upady w gwar rozmw i podziaay na obrocw barykady tak, jak na rj pszcz
dziaa pierwsza kropla burzy. Wszyscy oniemieli. Nastaa chwila tak niewypowiedzianej ciszy,
e mona by byo usysze przelatujc mier.
Chwila ta bya krtka.
Jaki gos z samego koca szeregw krzykn do Enjolrasa:
Niech i tak bdzie. Wzniemy barykad na dwadziecia stp i wszyscy tu zostamy.
Obywatele, niech nasze trupy zaprotestuj. Pokamy, e chocia lud porzuca republikanw,
republikanie nie porzucaj ludu.
Sowa te wyoniy wspln myl z cikiej chmury odosobnionych niepokojw. Przyjte
zostay z entuzjazmem.
Nie dowiedziano si nigdy nazwiska czowieka, ktry je powiedzia. By to jaki nieznany
robotnik, bezimienny, zapomniany, przemijajcy bohater, w wielki anonim, zjawiajcy si
zawsze w przeomowych chwilach ludzkoci, u pocztkw narodzin nowego spoeczestwa,
ktry w decydujcym momencie wypowiada nieodwoalnie rozstrzygajce sowo i znika w
ciemnociach, on, ktry przez minut, w wietle byskawicy, reprezentowa lud i Boga.
To nieubagane postanowienie jakby unosio si w powietrzu dnia 6 czerwca 1832 roku;
prawie w tym samym czasie powstacy z barykady w. Mederyka wydali okrzyk, ktry przeszed
do historii i zosta wcignity do protokou: Wszystko jedno, czy dostaniemy pomoc, czy nie!
Zgimy tu, a do ostatniego!
Jak wida, obie barykady, cho materialnie oddzielone, miay czno.

O piciu mniej, o jednego wicej

Kiedy w czowiek, ktry zadekretowa protest trupw, wypowiedzia i okreli wspln


tre ich dusz, ze wszystkich ust wyszed ten sam okrzyk dziwnie spokojny i straszny, aobny w
znaczeniu, triumfalny w tonie.
Niech yje mier! Zostamy tu wszyscy!
Dlaczego wszyscy? rzek Enjolras.
Wszyscy! Wszyscy!
Pozycja jest dobra rzek Enjolras barykada pikna. Wystarczy trzydziestu ludzi. Po co
powica czterdziestu?
Odpowiedzieli:
Bo aden nie zechce odej.
Obywatele zawoa Enjolras prawie gniewnie republika nie jest do bogata w ludzi,
eby nimi niepotrzebnie szafowa. Szukanie czczej chway to marnotrawstwo. Jeeli dla
niektrych obowizkiem jest odej std, obowizek ten powinien by speniony jak kady inny.
Tak wtrci jeden z gromady odej to atwo powiedzie. Barykada jest otoczona.
Od strony Hal nie rzek Enjolras. Ulica Zakrt jest wolna, a przez ulic Dominikask
mona si przedosta na plac Modziankw.
Ale tam si wpadnie odpar inny gos z tumu. Posterunek wojskowy albo gwardyjski

215
zobaczy przechodzcego czowieka w bluzie i w czapce. Skd idziesz? Czy nie z barykady?
Obejrz ci rce. Czu ci prochem. I kula w gow.
Enjolras, nie odpowiadajc, trci w rami Combeferrea i obydwaj weszli do izby.
Po chwili wyszli. Enjolras trzyma w obu rkach cztery mundury, ktre przedtem schowano, a
Combeferre nis za nim lederwerki i kaszkiety.
W tych mundurach rzek Enjolras mona wmiesza si w szeregi i umkn. Dla czterech
wystarczy.
I rzuci cztery mundury na ziemi odart z bruku. Nikt si nie poruszy w tym stoickim
audytorium. Combeferre zabra gos:
No, miejcie troch litoci. Czy wiecie, o kogo tu chodzi? Chodzi o kobiety. Posuchajcie.
Czy nie ma kobiet i dzieci? Czy nie ma matek koyszcych niemowlta i otoczonych
drobiazgiem? Statystyki stwierdzaj, e miertelno opuszczonych dzieci wynosi pidziesit
pi na sto. Powtarzam: chodzi o kobiety, o matki, o dziewczta, o drobne dzieci. Albo o was
mwi? Wiadomo, kim jestecie, wiadomo, ecie odwani, do kroset! wszyscy wiemy, e
kady z was czuje w duszy rado i dum, oddajc ycie za wielk spraw, e kady z was czuje
si powoany, eby zgin z poytkiem i chwa, e kademu drogi jest udzia w triumfie.
Doskonale! Ale nie jestecie sami na wiecie. S i inne istoty, o ktrych naley pomyle. Nie
bdmy samolubni.
Wszyscy ponuro pochylili gowy.
Dziwne bywaj sprzecznoci serca ludzkiego w najbardziej podniosych chwilach.
Combeferre, ktry tak mwi, nie by przecie sierot. Pamita o innych matkach, a o swojej
zapomnia. Szed na mier. By samolubny.
Mariusz, ktrego trawi gd i gorczka, poegnawszy po kolei wszystkie swoje nadzieje,
wyrzucony na raf cierpienia, najpospniejszy z rozbitkw, miotany gwatownymi uczuciami i
wiadomy bliskiego koca, pogra si coraz bardziej w tym wizyjnym otpieniu, jakie zawsze
poprzedza chwil fataln, dobrowolnie oczekiwan.
Jednak ta scena wzruszya go. Byo w niej co, co dotaro swoim ostrzem a do jego
wiadomoci i obudzio go. Mia ju tylko jedno pragnienie mier i odsuwa od siebie
wszystko, co by mogo go odcign od tej myli, ale w tym pospnym lunatyzmie wydao mu
si, e kiedy sam ginie, moe jeszcze kogo ocali.
Rzek wic doniosym gosem:
Enjolras i Combeferre maj suszno; obejdzie si bez niepotrzebnych ofiar. Przyczam si
do nich i wzywam, ebycie si popieszyli. S midzy wami tacy, ktrzy maj rodziny, matki,
siostry, ony i dzieci. Niechaj ci wyjd z szeregw.
Nikt si nie ruszy.
onaci oraz utrzymujcy rodziny wystpi z szeregw! powtrzy Mariusz.
Powaga jego bya wielka. Enjolras by dowdc barykady, lecz Mariusz jej wybawc.
Rozkazuj! zawoa Enjolras.
Prosz was o to rzek Mariusz.
Wwczas, wzruszeni sowami Combeferrea, zachwiani rozkazem Enjolrasa, roztkliwieni
prob Mariusza, ci bohaterscy ludzie zaczli si nawzajem wydawa. To prawda mwi
modzieniec do dojrzaego czowieka. Jeste ojcem rodziny. Id. To raczej ty odpar tamten
masz na utrzymaniu dwie siostry. Wybuchna niezwyka walka. Nikt nie chcia, eby go
wypdzono z grobu.
pieszmy si powiedzia Courfeyrac za kwadrans ju bdzie za pno.
Obywatele cign Enjolras mamy tu republik i obowizuje powszechne gosowanie.
Sami wyznaczcie tych, ktrzy powinni odej.

216
Usuchali go. Po kilku minutach piciu ludzi jednomylnie wybranych wystpio z szeregw.
Jest ich piciu! zawoa Mariusz. Mundurw byo tylko cztery.
Trudno powiedzieli wybrani jeden musi zosta.
Szlachetna ktnia rozpocza si na nowo.
Ty masz on, ktra ci kocha. A ty masz star matk. Ty nie masz ju ani ojca, ani
matki, co si stanie z twoimi trzema maymi brami? Ty masz picioro dzieci. A ty
powiniene y, masz dopiero siedemnacie lat.
Prdzej powtrzy Courfeyrac.
Kto zawoa do Mariusza:
Niech pan wybierze tego, ktry ma zosta.
Tak powiedziao tych piciu niech pan wybiera. Usuchamy.
Mariusz nie sdzi, eby cokolwiek mogo go jeszcze wzruszy. Kiedy jednak pomyla, e ma
wybra na mier czowieka, caa krew spyna mu do serca. Zbladby, gdyby mg jeszcze
bardziej zbledn.
Podszed ku tym piciu, ktrzy si do niego umiechali i z tym wielkim ogniem w oczach,
ktry ponie w historii Termopil, zaczli woa jeden przez drugiego: Mnie! Mnie! Mnie!
Porachowa ich bezmylnie; tak, byo niewtpliwie piciu. Potem spuci oczy na cztery
mundury. I w tej wanie chwili pity mundur spad jak z nieba. Pity czowiek by ocalony.
Mariusz podnis oczy i pozna pana Fauchelevent.
Jan Valjean wszed na barykad.
Moe zasignwszy informacji, czy te instynktownie, a moe przypadkiem przyszed przez
uliczk Zakrt. By w mundurze gwardzisty, wic nikt go nie zatrzyma. Powstaniec stojcy na
warcie w uliczce, widzc samotnego gwardzist, nie wszczyna alarmu. Pozwoli mu przej,
mylc sobie, e zapewne chce przysta do powstania, a w najgorszym razie zostanie jecem.
Chwila bya zbyt wana, aby wartownik mg zej ze stanowiska.
Kiedy Jan Valjean wszed do reduty, nikt go nie spostrzeg, bo oczy wszystkich zwrcone
byy na piciu wybranych i na cztery mundury. Ale Jan Valjean widzia i sysza, po cichu zdj z
siebie mundur i dorzuci go na stos.
Wraenie byo nie do opisania.
Kim jest ten czowiek? zapyta Bossuet.
To jest czowiek odpowiedzia Combeferre ktry ocala innych.
Mariusz doda z powag:
Znam go.
Ta rkojmia wystarczya wszystkim.
Enjolras obrci si do Jana Valjean:
Witaj, obywatelu rzek.
I doda:
Wiesz, e czeka nas mier.
Jan Valjean, nie odpowiadajc, pomaga ubra si w swj mundur powstacowi, ktrego
ocali.

217
Jaki horyzont mona oglda
ze szczytu barykady

Enjolras sta na kamieniach uoonych w stopnie, wsparty okciem na lufie karabinu.


Rozmyla; zadra, jakby przeszed jaki podmuch; przez miejsca, w ktrych jest mier,
przebiegaj takie prorocze prdy.
Z jego renic, zapatrzonych w gb, wydobyway si jakie tumione ognie. Nagle
wyprostowa gow i jego jasne wosy podniosy si jak wosy anioa na pospnej kwadrydze z
gwiazd wyglday niby lwia grzywa zjeona groz w pomienn aureol. Enjolras zawoa:
Obywatele, czy wyobraacie sobie przyszo? Ulice miast zalane wiatem, zielone gazie
na progach, zbratane narody, starcy bogosawicy dzieci, przeszo pojednana z przyszoci,
myliciele korzystajcy z penej swobody, wierzcy z penej rwnoci, religia zastpiona przez
niebo, Bg jako bezporedni kapan, sumienie ludzkie jako otarz, koniec wszelkich nienawici,
zjednoczenie warsztatu i szkoy, kara i nagroda sprowadzone do publicznego potpienia i
publicznej pochway. Praca dla wszystkich, dla wszystkich prawa, nad wszystkimi pokj, koniec
rozleww krwi, koniec wojen, szczliwe matki! Poskromi materi, oto pierwszy krok;
zrealizowa idea, oto drugi krok. Zastanwcie si, co ju uczyni postp. Niegdy pierwotne
plemiona trzsy si z lku, widzc hydr, ktra swoim tchnieniem ziona na wody, smoka,
ktry wyrzuca z paszczy ogie, latajcego gryfa, powietrznego potwora o skrzydach ora i
szponach tygrysa; przeraajce zwierzta, ktre panoway nad czowiekiem. Czowiek jednak
zastawi swoje sida, wite sida rozumu, i wreszcie schwyci potwory. Poskromilimy hydr i
nazywa si ona statkiem parowym, poskromilimy smoka i nazywa si on parowozem, ju
wkrtce poskromimy gryfa, ju go trzymamy; nazywa si on balonem. W dzie, kiedy zakoczy
si to prometejskie dzieo, kiedy czowiek ostatecznie podporzdkuje swojej woli potrjn
chimer staroytnoci, hydr, smoka i gryfa, stanie si on panem wody, ognia i powietrza i dla
reszty ywego stworzenia bdzie tym, czym dawni bogowie byli niegdy dla niego. Odwagi,
idmy naprzd! Ach, rodzaj ludzki bdzie wyzwolony, podniesiony i dozna pociechy!
Zapewniamy go o tym z tej barykady. Skd ma si odezwa gos mioci, jeeli nie z wyyn
powicenia? O moi bracia, w tym miejscu poczyli si ci, co myl, i ci, co cierpi; ta barykada
nie jest zbudowana z kamienia ani z belek, ani z elastwa, lecz z dwch stosw ze stosu idei i
ze stosu cierpie. Ndza spotyka si tu z ideaem. Dzie obejmuje tu w ucisku noc i mwi do
niej: umr z tob, a ty si odrodzisz ze mn. Z ucisku wszystkich nieszcz rodzi si wiara.
Cierpienia przynosz tu swoj agoni, idee swoj niemiertelno. Ta agonia pomieszana z t
niemiertelnoci zoy si na nasz mier. Bracia, kto tu umiera, umiera w promieniach
przyszoci. Wchodzimy do grobu rozjanionego jutrzenk.
Enjolras przerwa sobie raczej, ni skoczy przemawia; jego wargi poruszay si w
milczeniu, jak gdyby mwi jeszcze sam do siebie, i powstacy, wytajc uwag, aby nie straci
tych sw, patrzyli na niego. Nie byo oklaskw, ale dugo szeptano. Sowo jest podmuchem i
poruszone przez nie umysy podobne s do szeleszczcych lici.

218
Mariusz nieprzytomny, Javert maomwny

Powiedzmy, co si dziao tymczasem w mylach Mariusza.


Czytelnik pamita, jaki by stan jego duszy. Przypomnielimy przed chwil, e wszystko byo
dla niego ju tylko przywidzeniem. Umys jego spowia mga. Mariusz, podkrelmy to, sta w
cieniu wielkich, mrocznych skrzyde, ktre rozpocieraj si nad konajcymi. Czu, e wchodzi
w grb. Wydawao mu si, e jest ju z tamtej strony muru, i na twarze yjcych patrzy oczami
umarego.
W jaki sposb dosta si tu pan Fauchelevent? Dlaczego przyszed? Co zamierza tu robi?
Mariusz nie zadawa sobie tych pyta. Rozpacz czowieka ma t waciwo, e zagarnia
wszystkich dokoa nas, wydawao mu si wic cakiem logiczne, e wszyscy szukaj mierci.
Tylko serce ciskao mu si na myl o Kozecie.
Zreszt pan Fauchelevent nie przemwi do niego ani sowa, nie spojrza nawet na niego i
zdawa si nie sysze, kiedy Mariusz powiedzia: znam go.
Takie zachowanie si pana Fauchelevent sprawio ulg Mariuszowi i gdyby mona uy tego
wyraenia dla okrelenia takich wrae, powiedzielibymy, e podobao mu si. Zawsze czu, e
w aden sposb nie potrafiby przemwi do tego zagadkowego czowieka, ktry wydawa mu
si zarazem i podejrzany, i imponujcy. Prcz tego za od dawna ju go nie widzia, co naturom
niemiaym i zamknitym w sobie, jak Mariusz, jeszcze bardziej uniemoliwia rozmow.
Piciu wybranych opucio barykad przez uliczk Zakrt; byli udzco podobni do
gwardzistw. Jeden z nich, odchodzc, paka. Przed odejciem uciskali tych, ktrzy pozostali.
Kiedy piciu ludzi odesanych yciu odeszo, Enjolras pomyla o skazanym na mier.
Wszed do izby na parterze. Javert, przywizany do supa, duma.
Potrzeba ci czego? zapyta Enjolras.
Javert odpowiedzia:
Kiedy mnie zabijecie?
Poczekaj. W tej chwili potrzebujemy wszystkich adunkw.
Wic dajcie mi wody rzek Javert.
Enjolras sam mu poda szklank wody, a e Javert by zwizany, podnis mu j do ust.
Czy to wszystko? zapyta Enjolras.
Niewygodnie mi przy tym supie odpowiedzia Javert. Nie najczulsze macie serca,
kiedycie mnie tak zostawili na ca noc. Zwizujcie mnie, jak wam si podoba, ale moecie
przecie pooy mnie na stole, jak tego.
I ruchem gowy wskaza na zwoki pana Mabeuf.
Na rozkaz Enjolrasa czterech powstacw odwizao Javerta od supa. Kiedy to robili, pity
trzyma bagnet przyoony do jego piersi. Rce mia wci skrpowane z tyu, a nogi mu
zwizano sznurkiem cienkim i mocnym, tak eby mg stpa drobnym krokiem, jak czowiek
idcy na rusztowanie. W ten sposb zaprowadzono go na drugi koniec izby, do stou, na ktrym
pooono go i mocno przywizano w poowie ciaa.
Kiedy krpowano Javerta, jaki mczyzna, stojcy w progu przypatrywa mu si ze
szczegln uwag. Na widok cienia padajcego od tego czowieka, Javert odwrci gow.
Podnis oczy i pozna Jana Valjean. Nie zadra nawet, wyniole zamkn powieki i powiedzia
tylko: Oczywicie.

219
Sytuacja staje si coraz powaniejsza

Rozjaniao si szybko. Ale ani jedno okno nie otworzyo si, nie uchyliy si ani jedne drzwi;
ten wit nie obudzi nikogo. Mwilimy ju, e wojsko wycofao si z przeciwlegego barykadzie
kraca ulicy Konopnej; wydawaa si ona wolna i otwieraa si dla przechodniw ze zowrogim
spokojem. Ulica w. Dionizego bya niema jak aleja tebaskich sfinksw. Ani ywej duszy na
zalanych socem rogach. Jake pospne jest wiato soneczne na pustych ulicach!
Byo pusto, ale nie gucho. Z pewnej odlegoci dawa si sysze jaki tajemniczy ruch.
Niewtpliwie chwila krytyczna bya coraz blisza. Jak poprzedniego wieczora, placwki opuciy
stanowiska, lecz tym razem wszystkie.
Barykada bya silniejsza ni podczas pierwszego ataku. Po odejciu piciu powstacw
jeszcze j podwyszono.
Za rad wartownika, ktry obserwowa okolic Hal, Enjolras, obawiajc si napaci z tyu,
powzi powan decyzj. Kaza zabarykadowa woln dotd uliczk Zakrt. W tym celu
zerwano bruk sprzed kilku domw. Teraz barykada, zamurowana z trzech stron: z przodu od
Konopnej, od abdziej i Maej ebraczej z lewej strony, od Zakrtu z prawej, staa si
rzeczywicie prawie nie do zdobycia, lecz powstacy te byli w niej cakowicie zamknici. Miaa
trzy fronty, bez adnego ju jednak wyjcia. Twierdza, ale i puapka Powiedzia miejc si
Courfeyrac.
Jak wczorajszego wieczora, wszystkie oczy byy wpatrzone, mona by prawie powiedzie:
wparte w koniec ulicy, teraz widoczny w wietle dnia.
Oczekiwanie nie trwao dugo. Wrzawa wyranie dochodzia od strony Saint-Leu, nie byo to
jednak podobne do porusze pierwszego ataku. Brzk acuchw, niepokojcy turkot czego
cikiego, szczk spiu podskakujcego na bruku, jaki jakby uroczysty zgiek, zapowiaday, e
zblia si zowieszcza machina elazna. Dreszcz przenikn wntrznoci tych starych ulic,
spokojnych, zabudowanych dla podnej cyrkulacji interesw i idei, a bynajmniej nie
przeznaczonych dla potwornych k wojny.
renice obrocw barykady utkwione byy W koniec ulicy z coraz bardziej zacit
gotowoci.
Ukazaa si armata.
Artylerzyci popychali dziao osadzone na lawecie; konie byy odprzone; dwch onierzy
podtrzymywao lawet, a czterech pchao koa; inni szli z tyu prowadzc jaszczyk. Wida byo
dymicy si lont.
Ognia! krzykn Enjolras.
Caa barykada daa ognia, huk by straszny; tumany dymu skryy armat i onierzy; po kilku
sekundach chmura rozproszya si, armata i ludzie ukazali si znowu, artylerzyci dalej popychali
dziao i ustawiali je naprzeciw barykady, spokojnie, bez popiechu. Ani jeden nie zosta
ugodzony. Dowdca baterii siad na lawecie armaty i regulowa cel z powag astronoma
ustawiajcego lunet.
Brawo, kanonierzy! zawoa Bossuet.
I caa barykada zaklaskaa w donie.
Po chwili armata, ustawiona na samym rodku ulicy, w poprzek rynsztoka, bya gotowa do
strzau. Jej potna paszcza otworzya si ku barykadzie.

220
Nabi bro! rozkaza Enjolras.
Jak barykada wytrzyma strza armatni? Czy pocisk zrobi wyom? Takie zadawano sobie
pytania. Kiedy powstacy adowali karabiny, artylerzyci nabijali armat.
Wielki by niepokj w reducie.
Przyoono lont dziao wypalio.
Jestem! zawoa wesoy gos.
Kula armatnia ugodzia w barykad i w tej samej chwili Gavroche wpad do rodka.
Przyszed od strony ulicy abdziej, przeskoczywszy z atwoci barykad na Maej
ebraczej.
Gavroche wywar wiksze wraenie ni wystrza armatni.
Kula ugrzza w gruzach. Zamaa tylko koo omnibusu i zgruchotaa do reszty stary wz
handlarza wapnem. Ujrzawszy to, caa barykada wybuchna miechem.
Strzelajcie dalej! zawoa Bossuet do artylerzystw.

Z artylerzystami nie ma artw

Otoczono Gavrochea.
Nie mia jednak czasu opowiedzie swych przygd. Mariusz z dreniem odprowadzi go na
bok.
Po co tu przyszed?
Jak to? odpar chopiec. A pan?
I utkwi w Mariuszu swoje epicko zuchwae spojrzenie. Pomie dumy rozszerza jego
renice.
Mariusz mwi dalej surowym tonem:
Kto ci kaza wraca? Czy przynajmniej oddae list wedug adresu?
Gavroche mia troch wyrzutw sumienia z powodu tego listu. pieszc si, eby jak
najprdzej wrci, raczej si go pozby, ni odda. Ale wydoby si z kopotu najpospolitsz
drog: skama wierutnie.
Obywatelu, oddaem list dozorcy. Dama spaa. Dostanie list, kiedy si obudzi.
Mariusz, wysyajc list, mia cel podwjny: poegna si z Kozet i ocali Gavrochea. Musia
si zadowoli poow tego, czego pragn.
Uderzy go pewien zwizek midzy wysaniem listu i zjawieniem si na barykadzie pana
Fauchelevent. Pokaza go Gavrocheowi.
Czy znasz tego czowieka?
Nie odpowiedzia Gavroche.
Rzeczywicie, jak pamitamy, Gavroche widzia Jana Valjean w nocy.
Niepewne i chorobliwe domysy, ktre powstay na chwil w umyle Mariusza, rozproszyy
si. Nie zna przecie pogldw pana Fauchelevent. Moe by on po prostu republikaninem i std
jego obecno w walce?
Tymczasem Gavroche by ju na drugim kocu barykady i woa:
Gdzie jest mj karabin?
Courfeyrac kaza mu go odda.
Gavroche ostrzeg swoich towarzyszy, jak ich nazywa, e barykada jest otoczona. Przedar

221
si z wielkim trudem. Batalion liniowy, stojc na ulicy Maej ebraczej, czuwa od strony
abdziej; ze strony przeciwnej gwardia miejska zajmowaa Dominikask. Przed sob mieli
gwn cz wojska. Gavroche opowiedzia to wszystko i doda na zakoczenie:
Upowaniam was do przetrzepania im skry.
Enjolras tymczasem patrzy przez strzelnic i nasuchiwa. Oblegajcy, zapewne
niezadowoleni ze strzau armatniego, ju go nie powtrzyli.
Kompania piechoty zaja koniec ulicy, za armat. onierze wyrywali kamienie z bruku i
ukadali na wprost barykady podmurowanie, stanowisko strzelnicze wysokoci nie wikszej ni
jakie osiemnacie cali. Na lewym kracu tego podmurowania wida byo czoo batalionu
gwardzistw ulokowanego na ulicy w. Dionizego.
Enjolrasowi zdawao si, e syszy osobliwy szmer, towarzyszcy posuwaniu jaszczyka z
kartaczami, i zobaczy, e dowdca baterii zmieni kierunek i przesuwa luf w lewo. Potem
artylerzyci nabili armat. Dowdca sam chwyci lont i zbliy do ognia.
Schyli gowy, uszykujcie si wzdu muru zawoa Enjolras klkn pod barykad!
Rozproszeni koo gospody powstacy, ktrzy zeszli ze swoich stanowisk w chwili przybycia
Gavrochea, rzucili si bezadnie ku barykadzie, ale nim wykonali rozkaz Enjolrasa, rozleg si
przeraliwy ryk wystrzau kartaczami. Byy to rzeczywicie kartacze.
Strza, skierowany w przejcie midzy redut a domem, odbi si od ciany i ten straszny
rykoszet ugodzi miertelnie dwch powstacw i rani trzech.
Jeszcze kilka takich strzaw i barykada byaby nie do utrzymania. Kartacze wpaday do
rodka.
Rozleg si szmer przeraenia.
Postarajmy si nie dopuci do drugiego strzau rzek Enjolras.
I opuciwszy karabin, zmierzy do dowdcy baterii, ktry w tej chwili, pochylony na lawecie,
poprawia i ostatecznie ustala cel. Z lufy karabinu trysna byskawica. Artylerzysta dwa razy
okrci si dokoa siebie z wycignitymi rkami i podniesion gow, jakby chcia zaczerpn
powietrza, po czym zwali si bokiem na armat i zosta tak bez ruchu.
Trzeba go byo zabra i zastpi innym. Zyskali wic kilka minut.

Uytek starego talentu kusowniczego


niezawodnej celnoci strzau, ktra wpyna
na wyrok z roku 1796

Powstacy naradzali si popiesznie. Obstrza armatni znw si rozpocznie, kartacze zburz


barykad w cigu kwadransa. Naleao bezwzgldnie unieszkodliwi strzay.
Enjolras rzuci rozkaz:
Trzeba umieci tam materac.
Nie ma materaca rzek Combeferre. Le na nim ranni.
Jan Valjean, siedzc na skraju trotuaru, przy gospodzie, trzyma midzy kolanami strzelb i a
do tej pory nie bra udziau w niczym. Jakby nie sysza, e dokoa odzyway si gosy
walczcych: patrzcie, bezczynna strzelba!
Na dwik rozkazu rzuconego przez Enjolrasa wsta. Pamitamy przecie, e gdy oddzia
przyby na ulic Konopn, jaka staruszka, przewidujc kule, wywiesia przed oknem materac.

222
To okno znajdowao si na mansardzie szeciopitrowego domu stojcego nieco przed barykad.
Materac, uoony w poprzek, oparty by o dwie tyczki do suszenia bielizny, a u gry przywizany
dwoma sznurkami do gwodzi wbitych w ramy okna. Sznurki te, wyranie widoczne na tle nieba,
wydaway si cienkie jak wosy.
Moe mi kto poyczy dwustrzaowego karabinu? zapyta Jan Valjean.
Enjolras poda mu swj, ktry nabi przed chwil. Jan Valjean zmierzy do okienka i strzeli.
Jeden sznurek zosta przecity. Materac wisia ju tylko na drugim.
Jan Valjean strzeli powtrnie. Drugi sznurek uderzy o szyb okienka. Materac zsun si
midzy tyczkami i spad na ulic.
Barykada klaskaa.
Wszyscy zawoali:
Mamy materac!
Tak rzek Combeferre ale kto po niego pjdzie?
Rzeczywicie, materac upad przed barykad, midzy obleganymi i oblegajcymi. mier
sieranta artylerii doprowadzia wojsko do wciekoci; onierze, pooywszy si za zason z
kamieni brukowych, od kilku minut strzelali w barykad, czekajc, kiedy po uzupenieniu obsugi
znw odezwie si dziao. Powstacy nie odpowiadali im, aby oszczdza amunicji. Strzay
rozbijay si o barykad, ale gsto wistajce kule czyniy ulic niebezpieczn.
Jan Valjean przesun si koo ciany, wyszed na jezdni, przeszed pod gradem pociskw a
do materaca, podnis go, woy sobie na plecy i wrci na barykad. Sam zastawi przejcie
materacem, w ten sposb przysuwajc go do muru, e artylerzyci nie mogli go widzie.
Teraz powstacy czekali na nowy strza armatni.
Nastpi niebawem.
Armata z rykiem wyrzucia adunek kartaczy. Ale nie byo rykoszetu, kule uwizy w
materacu. Rezultat odpowiada oczekiwaniom. Barykada ocalaa jeszcze raz.
Obywatelu powiedzia Enjolras do Jana Valjean. Republika dzikuje ci!
Bossuet podziwia i mia si. Zawoa:
To niemoralne, eby materac mia tak si. Triumf tego, co si ugina, nad tym, co ciska
pioruny. Ale wszystko jedno. Chwaa materacowi, ktry unieszkodliwia armat!

Strza, ktry nie chybia celu, nie zabijajc nikogo

Ogie oblegajcych nie ustawa. Strzay armatnie i karabinowe nastpoway po sobie kolejno,
niewielkie jednak czynic spustoszenie. Ucierpiaa od nich tylko grna cz fasady Koryntu.
Okna pierwszego pitra i poddasza, dziurawione kulami i kartaczami, rozpaday si powoli.
Powstacy, ktrzy mieli tam stanowiska, musieli si cofn.
Zreszt jest to taktyka normalna przy ataku na barykady; strzela dugo, aby wyczerpa
amunicj oblonych, jeli popeniaj oni ten bd, e odpowiadaj strzelaniem. Kiedy po
sabniciu ich ognia oblegajcy poznaj, e brak ju im kul i prochu, wtedy przypuszczaj atak.
Enjolras nie wpad w t zasadzk; barykada nie odpowiadaa wcale.
Przy kadej salwie oddziau Gavroche wypycha sobie policzek jzykiem na znak gbokiej
pogardy.
To dobrze powiedzia drzyjcie ptno. Potrzeba nam szarpi.

223
Courfeyrac zapytywa kartacze o powody maych szkd, jakie wyrzdzay, i mwi do armaty:
Jako kiepsko si trzymasz, moja staruszko!
W czasie bitwy strony intryguj si jak na balu. Prawdopodobnie milczenie reduty zaczo
niepokoi oblegajcych i budzi w nich obaw jakiej niespodzianki; zapragnli wic stwierdzi,
co si dzieje za t kup kamieni, za tym niezdobytym waem, ktry obojtnie przyjmowa
pociski, nie odpowiadajc na nie. Powstacy spostrzegli nagle kask byszczcy w socu na
ssiednim dachu. Jaki saper sta przy wysokim kominie, jakby na warcie. Spojrzenie jego padao
prosto na barykad.
Krpuje nas ten dozorca rzek Enjolras.
Jan Valjean odda by karabin Enjolrasa, ale mia swoj strzelb.
Nie rzekszy sowa, zmierzy do sapera i w chwil pniej kask, przestrzelony kul, spad z
oskotem na ulic. Przestraszony onierz wycofa si.
Miejsce jego zaj drugi obserwator. By nim oficer. Jan Valjean nabi strzelb, zmierzy do
nowo przybyego i kask oficera spad w lad za kaskiem onierza. Oficer nie upiera si i prdko
znikn. Tym razem zrozumiano przestrog. Nikt si nie pojawi na dachu; wojsko zrezygnowao
z podpatrywania barykady.
Dlaczego nie zabi pan tego czowieka? zapyta Bossuet Jana Valjean.
Jan Valjean nie odpowiedzia.

Niead stronnikiem adu

Bossuet szepn Combeferreowi do ucha:


Nie odpowiedzia na moje pytanie.
Ten czowiek czyni dobro kulami odrzek Combeferre.
Ci, ktrzy zachowali w pamici t odleg epok, przypominaj moe sobie, e podmiejska
gwardia narodowa dzielnie walczya przeciwko powstaniom. Szczegln zapamitaoci i
odwag odznaczaa si w dni czerwcowe 1832 roku. Ten czy w oberysta z Pantin, z Vertus czy
z la Cunette, ktrego zakad by nieczynny z powodu zamieszek, nabiera icie lwiej odwagi na
widok swej pustej sali taca i szed na mier w obronie porzdku uosobionego w postaci szynku.
W owych czasach, mieszczaskich i heroicznych zarazem, przeciwko rycerzom idei wystpowali
paladyni interesu. Prozaiczno pobudek nie pomniejszaa brawury ruchu. Malejcy stos
dwudziestofrankwek skania bankierw do piewania Marsylianki. Lirycznie przelewano krew
za spraw kontuaru i z lacedemoskim entuzjazmem broniono sklepu, tego ogromnego
zdrobnienia ojczyzny.
W istocie, powiedzmy to, szo wwczas o sprawy bardzo powane. ywioy spoeczne, w
oczekiwaniu dnia, kiedy znajd si w rwnowadze, ruszyy do walki.
Drugim znakiem czasu byo zbratanie si anarchii z prorzdowoci.
Zwolennicy adu bronili go w sposb bezadny, niekarny. Bbny zaczynay bi znienacka, na
rozkaz jakiego pukownika gwardii narodowej, na dowolnie zarzdzony apel. Tu jaki kapitan
rzuca si w wir walki pod wpywem przelotnego natchnienia; tam jaki oddzia gwardii walczy
na wasn odpowiedzialno i wasne ryzyko. W chwilach przeomowych w ogniu utarczek
radzono si nie tyle dowdcw, ile wasnych instynktw.
Cywilizacja, na nieszczcie bdca w owej epoce raczej splotem interesw ni zbiorem

224
zasad, bya zagroona lub te za tak si miaa; podnosia alarm i oto kady, kto chcia, pomaga
jej i ochrania j wedug wasnego widzimisi; pierwszy lepszy przybda obwoywa si zbawc
spoeczestwa.
Gorliwo doprowadzaa czasem do zbrodni. Ten czy w pluton gwardii narodowej uznawa
sam siebie trybunaem wojennym i w cigu piciu minut sdzi i traci wzitego do niewoli
powstaca.
Szstego czerwca 1832 roku kompania gwardii narodowej pod komend Fannicota z wasnej i
nieprzymuszonej woli daa si zdziesitkowa na ulicy Konopnej. Ten niezwyky fakt zosta
stwierdzony przez ledztwo zarzdzone po umierzeniu powstania 1832 roku. Kapitan Fannicot,
krewki i buczuczny mieszczanin z rasy kondotierw porzdku, ktrych opisywalimy wyej,
fanatyczny a niesforny stronnik rzdu, nie mg si oprze pokusie otwarcia ognia przed
oznaczon godzin i ambicji zdobycia barykady samemu tylko, czyli ze swoj kompani. W
chwili gdy si najmniej tego spodziewano, kapitan Fannicot pchn swoich ludzi przeciw
barykadzie. Ten manewr, wykonany bardziej zapalczywie ni strategicznie, drogo kosztowa
kompani. Ledwie bowiem przebya dwie trzecie ulicy, przywitaa j salwa z barykady. Czterech
najodwaniejszych, ktrzy biegli na przedzie, lego pod sam redut. Po krtkim wahaniu
zuchwaa gromada gwardzistw, odwanych, lecz pozbawionych wojskowej wytrzymaoci,
musiaa cofn si, pozostawiajc na bruku pitnacie trupw. Chwila wahania pozwolia
powstacom ponownie naadowa bro. I zanim kompania zdya schroni si za rogiem,
dosiga jej nastpna mordercza salwa. Przez chwil, wzita we dwa ognie, znalaza si w
zasigu baterii, ktra nie majc odpowiedniego rozkazu, nie zaprzestaa strzela. Nieustraszony i
nieroztropny Fannicot pad wrd trafionych kartaczami. Zabio go dziao bron stronnikw
adu.
Atak w, bardziej wcieky ni powany, rozdrani Enjolrasa.
Gupcy! zawoa. Wysyaj na rze swoich onierzy i zmuszaj nas do marnowania
amunicji.
Enjolras odezwa si, jak przystoi generaowi buntu, ktrym by w istocie. Powstanie i represja
nie walcz rwn broni. Powstanie rozporzdza ograniczon liczb i strzaw, i ludzi.
Wyczerpana adownica i zabity czowiek nie daj si zastpi. Represja nie skpi ludzi, bo ma
armi, i nie auje amunicji, bo ma Vincennes. Represja ma tyle pukw, ile barykada ma
obrocw, i tyle arsenaw, ile barykada adownic. S to zatem boje jednego przeciwko stu, ktre
zawsze kocz si zmiadeniem barykady; chyba e rewolucja, nagle wybuchajc, rzuci na
szal swj gorejcy miecz archanioa. Zdarza si to. Wwczas wszystko powstaje, bruki
zaczynaj wrze, mno si ludowe reduty, Pary dry potnie, quid divinum10 wydobywa si,
10 sierpnia jest w powietrzu, 29 lipca jest w powietrzu, objawia si cudowne wiato, rozwarty
pysk przemocy cofa si i armia, ten lew, widzi przed sob spokojnie stojcego proroka Francj.

Dowiadujemy si imienia kochanki Enjolrasa

Courfeyrac, siedzcy na kamieniu obok Enjolrasa, w dalszym cigu przeklina armat i za


kadym razem, kiedy z potwornym haasem przelatywaa chmura pociskw, ktra nazywa si
karlaem, przyjmowa j wybuchem ironii:
10
Co boskiego (ac.)

225
Nadwerysz sobie puca, mj biedny, stary brutalu, robisz mi zmartwienie, marnujesz swj
haas. To nie grzmot, to kaszel.
Stojcy w pobliu miali si.
Podziwiam Enjolrasa mwi Bossuet. Zachwyca mnie jego niewzruszona odwaga. yje
samotnie i to go moe czyni nieco smutnym. Enjolras skary si na swoj wielko, ktra skazuje
go na wdowiestwo. My wszyscy mamy mniej lub wicej kochanek, ktre robi z nas ludzi
szalonych, czyli odwanych. Kiedy czowiek jest zakochany jak tygrys, wtedy bi si jak lew to
dla niego fraszka. Jest to pewien sposb zemsty za pociski mioci, jakimi poraziy nas gryzetki,
panie nasze. Wszystkie nasze bohaterstwa pochodz od naszych kobiet. Mczyzna bez kobiety
jest jak pistolet bez kurka; to kobieta sprawia, e mczyzna strzela. A wic, Enjolras nie ma
kobiety. Nie kocha si, a jednak potrafi by nieustraszony. To niesychane, e mona by
zimnym jak ld i miaym jak ogie.
Enjolras zdawa si nie sucha, ale kto, kto by znajdowa si blisko niego, usyszaby, jak
szepn cicho sowo: Patria11.
Bossuet mia si jeszcze, kiedy Courfeyrac krzykn:
Co nowego!
I naladujc gos wonego wywoujcego nazwiska, doda:
Nazywam si Omiofuntwka.
W samej rzeczy nowa osobisto wkroczya na scen. Byo to drugie dziao.
Artylerzyci szybko wykonali manewr i odprzodkowali to dziao obok pierwszego.
Zaczynao zarysowywa si rozwizanie.
W kilka chwil pniej oba dziaa, obsugiwane z popiechem, strzelay prosto na redut; ogie
plutonu liniowego i plutonu gwardii wspiera artyleri.
W pewnej odlegoci sycha byo inn kanonad. W tym samym czasie, kiedy dwa dziaa
waliy do szaca na ulicy Konopnej, dwa inne, jedno wycelowane w ulic w. Dionizego, drugie
w ulic Aubry-le-Boucher, zasypyway pociskami barykad w. Mederyka. Cztery armaty
pospnie sobie wtroway.
Ponure psy wojny szczekay do siebie.
Z dwch dzia, ktre waliy teraz w barykad na ulicy Konopnej, jedno strzelao kartaczami,
drugie kulami.
Dziao strzelajce kulami wycelowane byo nieco za wysoko, a strzay byy tak wymierzone,
e kule uderzay w skraj grnego wga barykady, odbijay si od niego i kruszyy kamienie
brukowe, ktrych odamki paday na powstacw.
Taki sposb strzelania zmierza do zepchnicia powstacw ze szczytu reduty, aby musieli
zgrupowa si w jej wntrzu, a wic zapowiada natarcie.
Po wyparciu walczcych kulami ze szczytu barykady i kartaczami z okien gospody
kolumny szturmowe mogyby zapuci si w ulic, nie wystawiajc si na cel, moe nawet
niepostrzeenie, nagle wedrze si na redut, jak poprzedniego wieczora, i kto wie, czy nie
zdoby jej znienacka.
Koniecznie trzeba zmniejszy szkodliwo tych dzia rzek Enjolras i zawoa: Ognia do
artylerzystw!
Wszystko byo gotowe. Barykada, ktra milczaa ju od tak dawna, daa wciek salw; z
radoci jak gdyby i zaarcie wystrzelili tak siedem, osiem razy z rzdu, ulica wypenia si
olepiajcym dymem i po kilku minutach, poprzez t mg zmieszan z pomieniami, z trudem
zobaczy mona byo dwie trzecie artylerzystw zwisajcych na koach armat. Ci, ktrzy

11
Ojczyzna (ac.)

226
pozostali, nie przestali obsugiwa dzia z surowym spokojem, ale ogie sta si rzadszy.
Dobrze idzie rzek Bossuet do Enjolrasa. Udao si.
Enjolras potrzsn gow i odpowiedzia:
Jeszcze kwadrans takiego powodzenia, a nie bdzie nawet dziesiciu nabojw na
barykadzie.
Zdaje si, e Gavroche usysza te sowa.

Gavroche przed barykad

Courfeyrac nagle spostrzeg kogo przed barykad, na ulicy, pod kulami.


Gavroche zabra z gospody kosz na butelki, wyszed przez przekop i spokojnie zacz
oprnia adownice gwardzistw narodowych, zabitych pod barykad.
Co tam robisz? zapyta Courfeyrac.
Gavroche odpowiedzia:
Obywatelu, napeniam koszyk.
Nie widzisz, e kartaczuj?
Gavroche odpowiedzia:
A tak, pada. Co z tego?
Courfeyrac zawoa:
Wracaj!
Zaraz wrc odrzek Gavroche.
I jednym skokiem rzuci si w ulic.
Pamitamy, e kompania gwardzistw kapitana Fannicot, ustpujc,postawia za sob sznur
trupw.
Ze dwudziestu polegych gwardzistw leao tam rozrzuconych po bruku na caej dugoci
ulicy. Dwadziecia adownic dla Gavrochea. Zapas naboi dla barykady.
Dym strzaw wypeni ulic jak gsta mga. Kto widzia chmur opad w wwz grski
midzy dwoma stromymi zboczami, ten potrafi wyobrazi sobie ten dym zgszczony midzy
dwoma ciemnymi rzdami wysokich domw. Podnosi si z wolna i odnawia za kadym
wystrzaem, std rosnca ciemno wrd biaego dnia. Walczcy na dwch kocach do
krtkiej przecie ulicy ledwo si nawzajem widzieli.
Ta ciemno, prawdopodobnie podana i przewidziana przez dowdcw kierujcych
szturmem do barykady, bya korzystna dla Gavrochea.
Pod skbion zason dymu i dziki swej drobnej postaci, nie dostrzeony posun si daleko
w ulic. Bez wikszego niebezpieczestwa wyprni siedem czy osiem adownic.
Czoga si na brzuchu, pdzi na czworakach, trzymajc koszyk w zbach, krci si, pezn,
wi jak w od jednego do drugiego trupa i oprnia adownice, jak mapa uska orzechy.
Z barykady, od ktrej nie by jeszcze bardzo oddalony, nie odwaono si przywoywa go z
powrotem, bojc si zwrci na niego uwag oblegajcych.
Przy trupie jakiego kaprala znalaz roek z prochem.
I to si przyda rzek, chowajc roek do kieszeni. Posuwajc si wci naprzd, dotar do
miejsca, gdzie dym strzaw stawa si przezroczysty.
Wreszcie tyralierzy piechoty, przykucnici za swoj oson z kamieni, i tyralierzy gwardii

227
podmiejskiej, zgrupowani za rogiem ulicy, zaczli nagle pokazywa sobie co, co si ruszao
wrd dymu.
Kiedy Gavroche zabiera adunki sierantowi lecemu przy brzegu trotuaru, kula trafia trupa.
Tam do licha! rzek Gavroche. Zabijaj mi moich nieboszczykw.
Druga kula skrzesaa iskry na bruku, tu obok niego.
Trzecia przewrcia mu koszyk.
Gavroche spojrza i zobaczy, e strzay pochodz od gwardzistw.
Wsta, wyprostowa si, uj pod boki i z wosami rozwianymi przez wiatr, wpatrujc si w
strzelajcych gwardzistw, zapiewa:

Kto kim w Hawrze poniewiera


Wszystko wina jest Waltera.
Kto jest gupi w Palaiseau
Wszystko przez tego Rousseau.

Potem podnis koszyk, zebra co do jednego adunki, ktre si wysypay, i zbliajc si ku


strzaom, zacz oprnia now adownic. Tam chybia go czwarta kula. Gavroche zapiewa:

Nie chc wybra mnie na mera


Wszystko wina jest Waltera.
Chystek jestem, nie ma co
Wszystko przez tego Rousseau.

Pita kula wywoaa tylko trzeci zwrotk:

Dobry humor mnie rozpiera


Wszystko wina jest Waltera.
Ale portki mi si dr
Wszystko przez tego Rousseau.

Tak trwao pewien czas.


By to widok przeraajcy i urzekajcy zarazem. Ostrzeliwany Gavroche kpi ze strzelaniny.
Zdawa si bawi wymienicie. By to wrbel dziobicy strzelcw. Na kady wystrza
odpowiada zwrotk piosenki. Strzelali do niego nieustannie i zawsze chybiali. Gwardzici
narodowi i onierze mieli si celujc. To pad plackiem na ziemi, to powsta, to skry si w kt
bramy, podskoczy, znik, ukaza si znowu, na strzay odpowiada grymasami, a jednoczenie
zbiera adunki, oprnia adownice i napenia koszyk. Powstacy, wstrzymujc oddech z
niepokoju, ledzili go wzrokiem. Barykada draa, on piewa. Nie by to dzieciak, nie by to
mczyzna, ale Jaki dziwny ulicznik czarodziej. Rzekby, nietykalny karzeek z tumu. Kule
uganiay si za nim, on by zwinniejszy od kul. Gra ze mierci w jak przeraajc
ciuciubabk; ilekro zbliaa si paskonosa twarz widma, dawa jej szczutka w nos.
Jedna wszake kula, lepiej wymierzona lub bardziej od innych radziecka, dosiga jednak tego
chopca ognika. Gavroche zachwia si i upad. Caa barykada krzykna; ale ten pigmej mia w
sobie co z Anteusza. Dla ulicznika dotkn si bruku, to jak dla olbrzyma dotkn ziemi.
Gavroche upad tylko po to, eby si zaraz podnie; usiad na bruku, duga struga krwi spywaa
mu po twarzy podnis obie rce do gry, spojrza w stron, z ktrej przyszed strza, i zacz
piewa:

228
Czowiek tylko guzy zbiera
Wszystko wina jest Waltera.
Lec nosem w rynsztok, o!
Wszystko przez tego...

Nie dokoczy. Druga kula tego samego strzelca przerwaa piosenk. Tym razem upad twarz
w bruk i ju si nie poruszy. Wielka dusza maego czowieczka uleciaa.

W jaki sposb brat staje si ojcem

W tym samym czasie, w Ogrodzie Luksemburskim spojrzenie dramatu winno przenikn


wszdzie szo dwoje dzieci, trzymajc si za rce. Jedno mogo mie siedem, drugie pi lat.
Deszcz je zmoczy, wic szy alej po sonecznej stronie; starszy chopiec prowadzi modszego;
byli obdarci, mizerni, mieli wygld dzikich ptakw. Modszy powtarza: Chce mi si je.
Starszy, ju troch w roli opiekuna, prowadzi brata lew rk, a w prawej trzyma kijek.
Byli sami w ogrodzie. Ogrd by pusty, bramy zamknite z nakazu policji spowodowanego
powstaniem. Biwakujce tu wojsko wyruszyo do walki.
O tych to wanie dwch malcw martwi si Gavroche, jak sobie czytelnik przypomina. Byy
to dzieci Thnardierw umieszczone u Magnon, przypisywane panu Gillenormand, a teraz jak
licie zerwane z tych gazi bez korzeni i gnane wiatrem po ziemi.
Ubranie ich, schludne, kiedy byli jeszcze u Magnon i gdy suyo ono za prospekt dla pana
Gillenormand, teraz podaro si w strzpy.
Te biedne istotki naleay ju do rubryki statystycznej dzieci opuszczonych, ktre policja
znajduje, zbiera, gubi i znowu odnajduje na paryskim bruku.
Trzeba byo a zaburze tego dnia, aby dwaj mali ndzarze mogli znale si w tym ogrodzie.
Gdyby ich spostrzegli dozorcy, wypdziliby te achmany. Maym biedakom nie wolno wchodzi
do ogrodw publicznych; a jednak naleaoby pomyle, e jako dzieci maj prawo do kwiatw.
Chwilami, kiedy powia wiatr, dolatyway niewyrane krzyki, jaka wrzawa, burzliwy oskot
karabinowych strzaw i guchy huk armat. Dym unosi si nad dachami od strony Hal. Dzwon,
ktry zdawa si nawoywa, dzwoni w oddali.
Ale dzieci nie zwracay uwagi na t wrzaw. Modszy powtarza pgosem: Chce mi si
je.
Prawie jednoczenie z malcami do wielkiej sadzawki zbliya si druga para. By to
pidziesicioletni jegomo, ktry prowadzi za rk szecioletniego jegomocia. Zapewne
ojciec i syn. Jegomo szecioletni trzyma w rku due drodowe ciastko.
W owym czasie mieszkacy niektrych ssiednich domw przy ulicy Madame i Enfer mieli
klucze od Ogrodu Luksemburskiego i mogli korzysta z nich, kiedy bramy byy ju zamknite;
pniej zniesiono ten przywilej. Ojciec i syn wyszli najwidoczniej z ktrego z takich domw.
Dwaj biedni malcy zobaczyli nadchodzcego pana i skryli si za szop, w ktrej mieszkay
abdzie.
w pan by to mieszczanin, moe ten sam, ktrego spotka razu pewnego Mariusz, ogarnity
gorczk mioci, take przy tej sadzawce, i sysza, jak radzi synowi, eby unika zbytkw.

229
Mia min uprzejm i wynios, a usta nie domknite i umiechnite. Ten umiech mechaniczny,
pochodzcy z nadmiaru szczk, a niedostatku skry, pokazywa raczej zby ni dusz. Chopiec,
z napocztym ciastkiem w rku, by wyranie przekarmiony. Malec z powodu rozruchw mia na
sobie mundurek gwardii narodowej, ojciec za przez roztropno pozosta w ubraniu cywilnym.
Ojciec i syn zatrzymali si przy wielkiej sadzawce, gdzie pluskay si abdzie. w
mieszczanin zdawa si mie szczeglny sentyment dla abdzi. By do nich podobny o tyle, e
chodzi jak one.
abdzie pyway wanie, co jest ich gwnym talentem, i byy wspaniae.
Gdyby ci dwaj malcy mogli usysze i zrozumie, doszyby ich te oto sowa czowieka
powanego. Ojciec mwi do syna:
Mdrzec zadowala si niewielkim! Spjrz na mnie, mj synu. Nie lubi przepychu. Nie
widziano mnie nigdy w ubiorze wyszytym zotem i drogimi kamieniami; ten faszywy blask
zostawiam duszom le uksztaconym.
W tej chwili wzmogy si guche krzyki dochodzce od strony Hal, bicie dzwonu i wrzawa.
Co to jest? zapyta chopiec.
Ojciec odpowiedzia:
Rozpusta uliczna.
Nagle zauway dwch obdartych malcw, stojcych za zielonym domkiem abdzi.
Oto ju pocztek rzek.
I po chwili milczenia doda:
Anarchia wciska si do tego ogrodu.
Tymczasem chopiec ugryz kawaek ciastka, wyplu go i nagle zacz paka.
Czego paczesz? zapyta ojciec.
Ju mi si nie chce je.
Ojciec umiechn si rozumnie:
Moje dziecko, nie trzeba by godnym, eby je ciastko.
To ciastko mi nie smakuje. Jest czerstwe.
Nie chcesz go?
Nie.
Ojciec pokaza mu abdzie.
Rzu je tym petwonogom.
Chopiec zawaha si; mona ju nie chcie ciastka, ale to jeszcze nie powd, eby je
oddawa. Ojciec mwi dalej:
Bd ludzki. Trzeba mie lito dla zwierzt.
I biorc ciastko z rki syna, rzuci je do sadzawki.
Ciastko upado blisko brzegu.
abdzie byy daleko, na rodku sadzawki, zajte polowaniem na jak zdobycz. Nie widziay
ani pana, ani ciastka.
Pan, w obawie, eby ciastko nie utono nadaremnie, rozpocz jak sygnalizacj
telegraficzn, ktra zwrcia wreszcie uwag abdzi.
Spostrzegy co pywajcego na powierzchni, jak okrty zmieniy kierunek i z wolna
popyny ku ciastku, z majestatycznym spokojem, jaki przystoi biaym ptakom.
abdzie rozumiej znaki rzek mieszczanin uszczliwiony swoj pomysowoci.
W tej chwili daleka wrzawa miejska znowu wzrosa, tym razem zowrogo. Niektre powiewy
wiatru mwi wyraniej ni inne. Ten, ktry d w tej chwili, wyranie donosi bicie w bbny,
krzyki, strzay i ponury dwugos dzwonw i armat. Jednoczenie czarna chmura nagle zasonia
soce.

230
abdzie jeszcze nie dopyny do ciastka.
Wracajmy rzek ojciec szturmuj do Tuileriw.
I odszed, prowadzc za rk swego maego mieszczucha.
Syn, aujc abdzi, odwraca gow ku sadzawce, dopki na zakrcie alei nie straci jej z
oczu.
Tymczasem razem z abdziami dwaj biedni zabkani malcy zbliyli si do ciastka. Pywao
na wodzie. Mniejszy patrzy na ciastko, wikszy patrzy na odchodzcego pana.
Ojciec i syn zniknli w labiryncie alei prowadzcych na wielkie schody od ulicy Madame.
Kiedy ju nie byo ich wida, starszy chopiec pooy si plackiem na ziemi przy brzegu
sadzawki, lew rk uczepi si krawdzi, przechyli si ku wodzie, tak e o mao nie spad, i
praw rk z kijem wycign ku ciastku. abdzie spostrzegy nieprzyjaciela i zaczy si
pieszy, ale swoim popiechem pomogy maemu rybakowi; poruszyy piersiami wod i jedna z
kolistych koncentrycznych fal lekko popchna ciastko ku dziecku. Kiedy ptaki dopyny,
ciastko byo ju koo kijka. Chopiec uderzy kijkiem w wod, przycign ciastko do brzegu,
odstraszy abdzie, porwa ciastko i podnis si.
Ciastko byo mokre, ale chciao im si je i pi. Starszy rozama ciastko na dwoje, mniejsz
cz wzi sobie, wiksz poda maemu bratu i rzek:
Masz, wcinaj.

Mortuus pater filium moriturum expectat12

Mariusz wyskoczy za barykad. Combeferre pobieg za nim. Ale byo za pno. Gavroche
by martwy. Combeferre zabra koszyk z adunkami. Mariusz zabra chopca.
Ach! myla. To, co ojciec Gavrochea uczyni dla jego ojca, on oddaje synowi; ale
Thnardier przynis jego ojca ywego, on nis martwe dziecko.
Kiedy Mariusz z Gavrocheem na rkach wrcili do reduty, mia, jak i chopiec, twarz zlan
krwi.
W chwili gdy schyla si, eby podnie Gavrochea, kula drasna go w czaszk; nawet tego
nie spostrzeg.
Courfeyrac odwiza z szyi chustk i owin Mariuszowi czoo.
Zoono Gavrochea na stole obok Mabeufa i oba ciaa okryto czarnym szalem; starczyo go i
dla starca, i dla dziecka.
Combeferre rozda adunki z przyniesionego koszyka.
Dostao si kademu po pitnacie strzaw.
Jan Valjean siedzia wci w tym samym miejscu, na brzegu trotuaru, nieruchomy. Gdy
Combeferre podawa mu pitnacie adunkw, przeczco potrzsn gow.
A to osobliwy dziwak rzek cicho Combeferre do Enjolrasa. Znajduje sposb, eby si
nie bi na tej barykadzie.
Co mu nie przeszkadza jej broni odpowiedzia Enjolras.
Bohaterstwo ma swoich oryginaw wtrci Combeferre.
A Courfeyrac, ktry usysza, dorzuci:
To inny gatunek ni ojciec Mabeuf.
12
Zmary ojciec czeka na syna, ktry ma umrze (ac.)

231
Combeferre, przepasany fartuchem, opatrywa rannych; Bossuet i Feuilly robili adunki z
prochu, ktry Gavroche zabra polegemu kapralowi. Bossuet mwi do Feuillyego: Wkrtce
wsidziemy do dyliansu na drug planet. Courfeyrac, siedzc na kamieniach, ktre sobie
zarezerwowa przy Enjolrasie, ukada i porzdkowa cay arsena: swoj lask ze szpad, swj
karabin, dwa pistolety i kij; czyni to ze starannoci dziewczcia porzdkujcego swj
koszyczek do robtki. Jan Valjean, milczc, patrzy na cian przed sob. Jaki robotnik woy
na gow szeroki somiany kapelusz matki Hucheloup, eby jak mwi nie opali si na
socu. Joly oglda sobie jzyk w lusterku wdowy Hucheloup. Paru powstacw znalazo w
szufladzie suche skrki spleniaego chleba i zjadao je chciwie. Mariusz rozmyla z niepokojem
o tym, co ju wkrtce powie mu ojciec.

Sp dostaje si w inne szpony

Nagle midzy dwoma wystrzaami usyszano daleki dwik zegara bijcego godzin.
Poudnie rzek Combeferre.
Jeszcze nie przebrzmiao dwunaste uderzenie, gdy Enjolras zerwa si i piorunujcym gosem
zawoa ze szczytu barykady:
Znosi bruk do domu! Zatka nim otwory okien na dole i na poddaszu! Poowa ludzi do
broni, potowa niech nosi bruk! Nie ma ani chwili do stracenia!
Na skraju ulicy ukaza si w bojowym ordynku oddzia saperw z siekierami na ramieniu.
Nie mogo to by nic innego ni czowka kolumny. Jakiej? Oczywicie kolumny szturmowej,
poniewa saperzy majcy rozbiera barykad szli zawsze przed onierzami, ktrzy mieli j
zdoby.
Rozkaz Enjolrasa zosta wykonany z systematycznym popiechem waciwym okrtom i
barykadom, jedynym miejscom, z ktrych nie ma ucieczki.
Nastpnie zabarykadowano okna na dole i ustawiono w pogotowiu elazne sztaby, ktre na
noc zakadano od wewntrz na drzwi gospody.
Twierdza bya gotowa, niczego nie brakowao. Barykada bya waem, a karczma obronn
wie. Pozostaymi kamieniami zaoono przejcie przy cianie.
Enjolras powiedzia do Mariusza:
Jestemy obydwaj dowdcami. Ja wydam ostatnie rozkazy wewntrz, ty zosta na zewntrz
i uwaaj.
Mariusz stan na szczycie barykady i patrzy. Enjolras kaza zabi gwodziami drzwi do
kuchni, ktr jak pamitamy, zamieniono na ambulans.
Ostronie z rannymi rzek.
Ostatnie instrukcje wydawa w izbie na parterze, silnym, ale spokojnym gosem. Feuilly
sucha i odpowiada w imieniu wszystkich.
Na pierwszym pitrze potrzebne s topory do zrbania schodw. Czy macie je?
Mamy rzek Feuilly.
Ile?
Dwa topory i siekier.
Wystarczy. Jest tu nas dwudziestu szeciu zdolnych do walki.
Ile karabinw?

232
Trzydzieci cztery.
O osiem za duo. Miejcie te osiem karabinw nabite i pod rk. U pasa szable i pistolety.
Dwudziestu ludzi na barykadzie. Szeciu przyczai si w oknach pierwszego pitra i na strychu,
eby strzela do oblegajcych przez strzelnice z kamieni brukowych. Niech ani jeden nie zostanie
bezczynny. Jak tylko bben uderzy do ataku niech caa dwudziestka wskoczy na barykad.
Pierwsi zajm najlepsze miejsca.
Wydawszy te rozporzdzenia, obrci si do Javerta i rzek:
Nie zapomniaem o tobie.
I pooywszy pistolet na stole, doda:
Ostatni, ktry std wyjdzie, rozwali eb temu szpiegowi.
Tu? zapyta jaki gos.
Nie, tego trupa nie godzi si miesza z naszymi polegymi. Mona wyprowadzi go za ma
barykad, na Zakrt. Barykada ma tylko cztery stopy wysokoci. On jest dobrze zwizany. Tam
go zaprowadzi i zastrzeli.
Kto mia w tej chwili wyraz twarzy obojtniejszy jeszcze ni Enjolras; tym kim by Javert.
W tej chwili pojawi si Jan Valjean.
Sta dotd w gromadzie powstacw. Teraz wyszed naprzd i zapyta Enjolrasa:
Czy pan jest dowdc?
Ja.
Przed chwil dzikowa mi pan.
W imieniu Republiki. Barykada ma dwch zbawcw: Mariusza Pontmercy i pana.
Czy sdzi pan, e zasuyem na nagrod?
Niewtpliwie.
Wic prosz o ni.
Jak?
ebym mg sam paln w eb temu czowiekowi.
Javert podnis gow, zobaczy Jana Valjean, drgn niepostrzeenie i rzek:
Susznie.
Enjolras zabra si do nabijania karabinu; powid oczami dokoa i zapyta:
Nikt si nie sprzeciwia?
I obrciwszy si do Jana Valjean, rzek:
We pan sobie tego szpicla.
Jan Valjean obj w posiadanie Javerta, siadajc na brzegu stou. Wzi pistolet i cichy zgrzyt
oznajmi, e go nabija. W teje chwili usyszano gos trbki.
Do broni! zawoa Mariusz ze szczytu barykady.
Javert zamia si waciwym sobie cichym miechem i patrzc uporczywie na powstacw,
rzek:
Nie lepiej si macie ni ja.
Wszyscy na ulic! zawoa Enjolras.
Powstacy rzucili si tumnie, a Javert krzykn w lad za nimi:
Do prdkiego zobaczenia!

233
Zemsta Jana Valjean

Kiedy Jan Valjean pozosta sam z Javertem, odwiza sznur krpujcy winia w pasie, a
zawizany na supe pod stoem, i da mu znak, eby wsta.
Javert usucha, z tym nieopisanym umiechem, ktry wyraa ca wyszo uwizionej
wadzy.
Jan Valjean wzi Javerta za postronek, jak bierze si konia za uzd, i cignc go za sob,
wyszed z gospody, powoli, bo Javert ze sptanymi nogami mg stpa tylko drobnym krokiem.
Jan Valjean trzyma w rku pistolet.
Tak przeszli przez trapezoidalne wntrze barykady. Powstacy, zajci bliskim szturmem,
odwrceni byli plecami. Tylko Mariusz, stojcy bokiem na lewym kracu nasypu, widzia, jak
przechodzili. Grobowe wiato, ktre mia w duszy, owietlio t grup zoon ze skazacw i
kata.
Jan Valjean nie bez trudu przecign Javerta przez ma barykad uliczki Zakrt, nie
puszczajc go jednak ani na chwil.
Kiedy przebyli barykad, znaleli si w uliczce sami. Nikt ich nie mg ju widzie. Rg
kamienicy zasania ich przed okiem walczcych. Trupy zniesione z barykady leay tu obok,
uoone w straszliwy stos.
Wrd tych zwok wida byo sin twarz, rozpuszczone wosy, przestrzelon rk i na wp
obnaon pier niewieci. Bya to Eponina.
Javert spojrza z ukosa na zmar i najzupeniej spokojny powiedzia pgosem:
Zdaje mi si, e znam t dziewczyn.
Potem odwrci si do Jana Valjean.
Jan Valjean wsun pistolet pod pach i utkwi w Jayercie spojenie, ktre i bez sw mwio
wyranie: To ja, Javercie!
Javert odpowiedzia:
Mcij si wic.
Jan Valjean wydoby z kieszeni n i otworzy.
Majcher? zawoa Javert. Masz suszno! To stosowniejsza bro dla ciebie.
Jan Valjean przeci postronek, ktry Javert mia na szyi, nastpnie sznur na rkach, po czym
schyli si, przeci szpagat u ng i prostujc si, rzek:
Jest pan wolny.
Javert nieatwo si dziwi. A jednak, cho tak wietnie panowa nad sob, nie mg
przezwyciy wzruszenia. Otworzy usta i sta nieruchomo.
Jan Valjean mwi dalej:
Nie sdz, ebym std wyszed. Ale jeeli jakim przypadkiem wydostan si, to mieszkam
pod nazwiskiem Faucheleyent, przy ulicy Czowieka Zbrojnego pod sidmym.
Javert skrzywi si jak tygrys jedn stron ust i mrukn przez zby:
Strze si.
Niech pan idzie rzek Jan Valjean.
Javert odpar:
Powiedziae: Fauchelevent, ulica Czowieka Zbrojnego?
Numer sidmy.
Javert powtrzy pgosem:

234
Numer sidmy.
Zapi surdut, sztywno, po wojskowemu wyprostowa si, wykona p obrotu, skrzyowa
ramiona i trzymajc si jedn rk za podbrdek, zacz i w kierunku Hal. Jan Valjean ledzi
go spojrzeniem. Uszedszy kilka krokw, Javert odwrci si i krzykn na Jana Valjean:
Nudzi mnie to, niech mnie pan raczej zabije.
Javert sam nawet nie spostrzeg, e mwi do Jana Valjean pan.
Niech pan sobie idzie odpowiedzia Jan Valjean.
Javert oddali si wolnym krokiem. Po chwili skrci za rg ulicy Dominikaskiej.
Kiedy Javert znikn, Jan Valjean wystrzeli z pistoletu w powietrze.
Potem wrci na barykad i rzek:
Skoczone.
A oto, co si tymczasem stao.
Mariusz, bardziej zajty tym, co si dziao na zewntrz barykady, ni tym, co w rodku,
dotychczas nie przypatrzy si uwaniej szpiegowi zwizanemu i uwizionemu w ciemnym kcie
izby.
Kiedy zobaczy go przy wietle dnia, jak przechodzi barykad idc na mier, pozna go.
Przypomnia sobie inspektora z ulicy Pontoise i dwa pistolety od niego otrzymane, a ktrych on,
Mariusz, uy tu wanie, na tej barykadzie; przypomnia sobie nie tylko twarz, ale i nazwisko.
Ale wspomnienie to byo mgliste i niepewne jak wszystkie jego myli. Nie tyle stwierdzi, ile
raczej zada sobie pytanie: Czy to aby nie inspektor policji, ktry mwi, e si nazywa Javert?
Moe by jeszcze czas, eby wstawi si za tym czowiekiem? Ale naleaoby wprzd
wiedzie, czy to rzeczywicie ten sam Javert.
Mariusz zawoa do Enjolrasa, ktry sta na drugim kocu barykady:
Enjolras!
Co?
Jak si nazywa ten czowiek?
Kto?
Agent policji. Znasz jego nazwisko?
Naturalnie. Sam powiedzia.
Jake si nazywa?
Javert.
Mariusz drgn.
W tej chwili usyszano strza z pistoletu.
Jan Valjean ukaza si i krzykn:
Skoczone!
Ponury dreszcz przenikn serce Mariusza.

Bohaterowie

Nagle uderzono w bbny do szturmu.


Atak by gwatowny jak nawanica. Poprzedniego dnia onierze zbliali si do barykady
cichaczem, w ciemnoci, jak w boa. Teraz, w dzie, w odsonitej ulicy, zaskoczenie byo
niemoliwe, zreszt odsonite ju bateri, ju zaryczay dziaa, armia rzucia si na barykad.

235
Tym razem wcieko zaja miejsce zrcznoci. Silna kolumna piechoty liniowej, w rwnych
odstpach przetykana gwardi narodow i piesz gwardi miejsk, majc za sob niezliczone
masy, ktre daway si sysze, cho niewidoczne, wpada biegiem w ulic przy odgosie bbnw
i trb, z bagnetami zoonymi do ataku, z saperami na czele, i nie zwaajc na strzay, uderzya w
barykad niby spiowa belka w mur.
Mur wytrzyma.
Nacierajcy mieli za sob liczb, powstacy pozycj. Stali na szczycie i z bliska razili
onierzy, ktrzy potykali si o trupy i rannych i z trudem wdzierali si na strom cian
barykady. Ta barykada, zbudowana znakomicie i wietnie umieszczona, moga z garstk ludzi
trzyma w szachu cay legion. Wszelako kolumna oblegajcych cigle wzrastaa i mimo gradu
kul zbliaa si nieubaganie, krok za krokiem, powoli, ale pewnie; armia ciskaa barykad jak
ruba pras.
Ataki powtarzay si jeden za drugim. Wzrastaa zgroza.
Wwczas na tej kupie kamieni przy ulicy Konopnej wszcza si walka godna murw Troi. Ci
ludzie, mizerni, obdarci, wyczerpani, ktrzy od dwudziestu czterech godzin nie jedli, nie spali,
mieli tylko po kilka nabojw i na prno szukali jeszcze po pustych kieszeniach, prawie wszyscy
ranni, z gowami i rkami w bandaach rdzawych od krwi, czarnych od sadzy, z dziurami w
odzieniu, przez ktre sczya si krew, ledwie uzbrojeni w ze karabiny i stare wyszczerbione
szable stali si tytanami. Wojsko dziesi razy przypadao do barykady, nigdy nie mogc jej
wzi.
Aby poj t walk, trzeba by wyobrazi sobie ogie podoony pod stos straszliwej odwagi, i
poar, ktry by std powsta. To nie bya bitwa, lecz wntrze pieca; usta dyszay tu pomieniem,
twarze byy niezwyke, ksztaty ludzkie zdaway si czym niemoliwym, walczcy ponli i
straszliwy by widok tych salamander buntu poruszajcych si w czerwonym dymie.
Walczyli wrcz, zwarci ze sob, na pistolety, na szable, na pici, z dala, z bliska, z gry, z
dou, zewszd, z dachu domu, z okien gospody, z. otworw piwnicy, gdzie kilku si wlizno.
Na wp zburzona fasada Koryntu bya straszna. Okno, poszczerbione kartaczami, stracio szyby
i ramy i stanowio tylko bezksztatn dziur, ktr zastawiono naprdce kamieniami z bruku.
Poleg Bossuet, poleg Feuilly, poleg Courfeyrac, poleg Joly; Combeferre, trzy razy pchnity w
pier bagnetem, w chwili gdy podnosi rannego onierza, spojrza jeszcze w niebo i skona.
Mariusz wci walczy; by tak poraniony, zwaszcza w gow, e twarz nika mu we krwi,
jakby mu j kto zakry czerwon chustk.
Tylko Enjolras nie odnis rany. Kiedy nie mia ju broni, wyciga rk na prawo i lewo, a
powstacy podawali mu, co kto mia. Zostay mu w rku cztery uamki szpady; o jeden wicej
ni Franciszkowi I pod Marignan.

Krok za krokiem

Kiedy z dowdcw pozostali przy yciu ju tylko Enjolras i Mariusz na dwch kracach
barykady, rodek, ktrego tak dugo bronili Courfeyrac, Joly, Bossuet, Feuilly i Combeferre,
zaama si. Armata, nie robic w nim wyomu, do szeroko go wyszczerbia; szczyt run w
tym miejscu pod kulami, a szcztki, ktre upady i na zewntrz, i do rodka, utworzyy dwa
usypiska po obu stronach barykady, jedno z przodu, drugie z tyu. Usypisko zewntrzne tworzyo

236
rwni pochy, pozwalajc wej na szaniec.
Przypuszczono tam silne natarcie i natarcie to udao si. Tum najeony bagnetami, pchnity
naprzd, wdar si na szaniec gimnastycznym krokiem i szerokie czoo kolumny szturmowej
ukazao si wrd dymu na szczycie barykady. Tym razem by to koniec. Garstka powstacw,
bronica rodka, cofna si w popochu.
Wtedy u niektrych zbudzio si rozpaczliwe ukochanie ycia. Widzc wycelowany w siebie
las karabinw, nie chcieli umiera. Bya to ta chwila, kiedy instynkt zachowawczy zaczyna wy,
kiedy w czowieku odzywa si zwierz. Byli przyparci do wysokiego, szeciopitrowego domu,
ktry tworzy ty reduty. Ten dom mg da ocalenie. Dom ten by zabarykadowany i jakby
zamurowany od gry do dou. Zanim piechota liniowa znajdzie si we wntrzu szaca, jakie
drzwi zdyyby jeszcze otworzy si i zamkn, wystarczyoby mgnienie oka, a brama tego
domu, nagle uchylona i natychmiast zamknita, to byo ycie dla tych stracecw. Za domem
byy ulice, moliwo ucieczki, przestrze. Zaczli wali w bram kolbami i nogami, woajc,
krzyczc, bagajc, skadajc rce. Nikt nie otworzy.
Ale Enjolras i Mariusz oraz siedmiu czy omiu zebranych dokoa nich rzucili si naprzd i
osonili tamtych. Enjolras krzykn do onierzy: Stjcie! a kiedy jaki oficer nie usucha,
Enjolras zabi oficera. Sta teraz na wewntrznym placyku szaca, pod sam cian Koryntu, ze
szpad w jednej, z karabinem w drugiej doni, i przytrzymywa otwarte drzwi gospody,
zagradzajc dostp napastnikom. Krzycza do zrozpaczonych: Tylko jedna brama jest otwarta.
Ta! I osaniajc ich wasnym ciaem, sam jeden stawiajc czoo caemu batalionowi, przepuci
ich za sob. Wszyscy wpadli do rodka. Wykonujc karabinem, ktrego teraz uywa jak laski,
manewr nazywany przez szermierzy r, Enjolras odbi bagnety dokoa siebie i przed sob i
wszed ostatni; nadesza straszna chwila, kiedy onierze chcieli wtargn, a powstacy zamkn
si. Drzwi zatrzanito z tak gwatownoci, e kiedy podskoczyy w ramie, ujrzano pi
obcitych i przyklejonych do drzewa palcw onierza, ktry si ich uczepi.
Mariusz pozosta na zewntrz. Kula strzaskaa mu obojczyk; czu, e mdleje i pada. W tej
chwili, kiedy oczy mia ju zamknite, poczu szarpnicie silnej doni, ktra go chwycia, i
omdlenie, w ktre si osuwa, zaledwie dao mu czas na t oto myl zmieszan z ostatnim
wspomnieniem Kozety: Dostaem si do niewoli. Bd rozstrzelany.
Enjolras, nie widzc Mariusza wrd tych, ktrzy schronili si do gospody, pomyla to samo.
Ale byli w takim pooeniu, kiedy kady ni czas pomyle tylko o wasnej mierci. Enjolras
zasun sztab, zaryglowa drzwi, dwa razy przekrci klucze w zamku i w kdce, a tymczasem z
zewntrz paday gwatowne uderzenia, onierze walili kolbami, saperzy siekierami. Tu
skierowao si gwne natarcie. Rozpoczynao si teraz oblenie gospody.
onierzy, powiedzmy to, opanowaa furia.
Rozwcieczya ich mier sieranta artylerii, a pniej, co gorsza, w czasie godzin, ktre
poprzedziy atak, rozesza si midzy nimi wie, e powstacy kalecz jecw i e w gospodzie
znajduj si zwoki onierza bez gowy. Takie straszliwe pogoski towarzysz zwykle wojnom
domowym i tego wanie rodzaju za plotka staa si pniej przyczyn katastrofy przy ulicy
Transnonain.
Kiedy zabarykadowano drzwi, Enjolras powiedzia do towarzyszy: Sprzedajmy si drogo.
Niczego nie zabrako przy zdobywaniu gospody Hucheloup; ani deszczu kamieni brukowych,
ktre spadajc z okien i z dachu na oblegajcych, krzesay gniew onierzy, miadc ich
straszliwie, ani strzaw z piwnicy i strychu, ani wciekoci natarcia, ani zaartoci obrony, ani
w kocu, kiedy drzwi ustpiy, optanej rzezi. Gdy napastnicy wpadli do gospody, potykajc si
o deski wywaonych drzwi, nie znaleli tam ani jednego powstaca. Krte schody, porbane
toporem, leay porodku sali na parterze, kilku rannych konao, wszyscy pozostali przy yciu

237
znajdowali si na pierwszym pitrze i stamtd, przez otwr w suficie, ktry by przedtem
wejciem na schody, buchn przeraajcy ogie. Byy to ostatnie naboje. Kiedy si wyczerpay,
kiedy ci konajcy bohaterowie nie mieli ju ani prochu, ani kul, kady wzi w rk po dwie
butelki przygotowane przez Enjolrasa i stawili czoo natarciu uzbrojeni w te kruche maczugi.
Byy to butelki z kwasem azotowym. Strzelanina oblegajcych, cho utrudniona i z dou do gry
idca, bya zabjcza. Otwr w suficie otoczyy wkrtce martwe gowy, z ktrych sczyy si
dugie, czerwone i dymice strugi.

Orestes na czczo, Pylades pijany

Na koniec, podajc sobie rce, wdrapujc si po szcztkach schodw, czepiajc si cian i


sufitu, rbic ostatnich, ktrzy stawiali opr w otworze, ze dwudziestu oblegajcych onierzy,
gwardzistw narodowych i miejskich prawie wszyscy oszpeceni ranami na twarzy, olepieni
krwi i wciekoci wdaro si do izby na pierwszym pitrze. Tam czeka na nich tylko jeden
czowiek, Enjolras. Bez adunkw, bez szabli, trzyma tylko luf od dubeltwki, bo kolb
strzaska na gowie jednego z atakujcych. Zagrodzi si bilardem przed napastnikami, cofn w
rg sali i tu ze spojrzeniem dumnym, wyniosym czoem i uamkiem broni w rku, by jeszcze
tak straszny, e pustka powstaa dookoa. Jaki gos zawoa:
To dowdca! To on zabi artylerzyst. Niech zostanie tam, gdzie stoi. Rozstrzelajmy go na
miejscu!
Rozstrzelajcie rzek Enjolras.
I odrzuciwszy luf swojej dubeltwki, zaoy rce i nadstawi pier.
Odwaga wobec mierci zawsze wzrusza ludzi. Gdy Enjolras zaoy rce, czekajc na koniec,
wrzawa w izbie umilka i cay ten chaos uciszy si nagle w jakim pogrzebowym skupieniu.
Zdawao si, e grony majestat bezbronnego i nieruchomego Enjolrasa przytoczy ten zgiek i
e ten modzieniec, jedyny z powstacw, ktry nawet nie by ranny, sam tylko wadcz powag
swego spokojnego spojrzenia, wspaniay, unurzany we krwi, pikny, obojtny, jakby go si kule
nie imay, zmusi t ponur cib, eby go zabia z szacunkiem.
Dwunastu ludzi uformowao si w pluton w przeciwnym kocu sali i milczc nabijao
karabiny. Sierant zakomenderowa:
Cel!
Wtem wtrci si oficer:
Zaczekajcie.
I obrciwszy si do Enjolrasa, zapyta:
Czy zawiza panu oczy?
Nie.
Czy to pan zabi sieranta artylerii?
Tak.
Przed kilku minutami obudzi si Grantaire.
Grantaire, jak sobie przypominamy, spa od poprzedniego dnia w grnej izbie gospody,
siedzc na krzele i oparty o stoi.
By on w caym znaczeniu tego wyraenia pijany jak bela. Szkaradna mieszanina piounwki i
spirytusu wtrcia go w letarg. Stolik jego by may, nieprzydatny dla barykady, wic zostawiono

238
mu go.
Otrzewienie pijanego podobne jest do rozdarcia si zasony. Spostrzega on od razu, jednym
rzutem oka wszystko, co byo ukryte. Pami nagle odywa i pijak, nie majcy pojcia o
wydarzeniach ostatniej doby, ledwie otwiera oczy, ju si w nich orientuje. Jasno umysu
wraca mu w mgnieniu oka i niby uska z oczu, z mzgu spada mga pijastwa, ustpujc miejsca
jasnej obserwacji rzeczywistoci.
onierze zajci Enjolrasem nie spostrzegli Grantairea, ktry siedzia w drugim kocu izby,
jakby schowany za bilardem, i sierant zamierza ju powtrzy komend: Cel!, gdy nagle tu
obok usysza silny gos woajcy:
Niech yje Republika! Ja jestem z nimi!
Grantaire wsta. Niezmierne wiato caej walki, ktr przespa i w ktrej nie bra udziau,
pojawio si w byszczcym spojrzeniu przetworzonego pijaka.
Powtrzy:
Niech yje Republika!
Przeszed sal pewnym krokiem i stan na wprost karabinw, obok Enjolrasa.
Zabijcie nas obu jedn salw powiedzia.
I obracajc si do Enjolrasa, zapyta niemiao:
Pozwolisz?
Enjolras ucisn mu do i umiechn si.
Umiech nie zamar jeszcze na jego ustach, kiedy rozlega si salwa.
Enjolras, przeszyty omiu kulami, pozosta oparty o cian, jakby go strzay do niej przybiy.
Tylko gowa opada mu na pier.
Grantaire martwy run u jego ng.
W kilka chwil potem onierze cigali ostatnich powstacw ukrywajcych si na pitrze.
Strzelali przez drewniane kraty na strychu. Walczono na poddaszu. Wyrzucano ciaa przez okno,
czasami jeszcze ywe. Dwch woltyerw, ktrzy usiowali podnie strzaskany omnibus,
zostao zabitych strzaami z mansardy. Mczyzna w bluzie, ugodzony bagnetem w brzuch i
wypchnity przez okienko, lea rzc na bruku. Jaki onierz szamota si z powstacem na
pochyoci dachu i nie chcc si poniecha, spadli razem, trzymajc si w objciach straszliwym
uciskiem. Podobna walka w piwnicy. Krzyki, strzay, straszliwy tupot. Potem cisza. Barykada
bya wzita.
onierze zaczli przeszukiwa okoliczne domy cigajc zbiegw.

Jeniec

Mariusz by rzeczywicie jecem. Jecem Jana Valjean.


Rka, ktra padajcego schwycia z tyu i ktrej ucisk poczu, kiedy traci przytomno, bya
rk Jana Valjean.
Jan Valjean nie bra udziau w walce oprcz tego, e si naraa. Gdyby nie on, w ostatniej
godzinie konania barykady nikt by nie pomyla o rannych. On to, jak Opatrzno, wszdzie
obecny podczas rzezi, podnosi upadajcych, zanosi do izby na parterze i opatrywa. Kiedy nie
nosi rannych, naprawia barykad. Ale oni razu nie podnis rki do strzau czy uderzenia,
choby po to, eby si broni. Dozna zreszt zaledwie kilku zadrani. Kule go omijay. Jeeli

239
wchodzc do tego grobu myla o samobjstwie, to mu si nie udao urzeczywistni tego
pragnienia. Nie sdzimy jednak, eby przysza mu do gowy myl o samobjstwie, czynie
sprzecznym z religi.
W gstej chmurze walki Jan Valjean zdawa si nie widzie Mariusza, ale nie spuszcza go z
oczu. Gdy upad trafiony kul karabinow, Jan Valjean skoczy ze zwinnoci tygrysa, rzuci si
na niego jak na up i unis.
Atak by w tej chwili tak gwatownie skoncentrowany wkoo Enjolrasa i drzwi gospody, e
nikt nie zobaczy, jak Jan Valjean, niosc na rkach omdlaego Mariusza, przeszed przez
ogoocone z bruku wntrze barykady i znik za wgem Koryntu.
Przypominacie sobie ten rg, ktry wrzyna si niby przyldek w ulic; zasania on od kul i
kartaczy, a rwnie i od ludzkich spojrze kilka stp kwadratowych ziemi. Zdarza si w czasie
poaru izba, ktrej ogie nie ogarnie, i podczas najgwatowniejszej burzy morskiej jakie
spokojne zagbienie w rafach. W tym to wanie jakby zagiciu wewntrznego trapezu barykady
skonaa Eponina.
Tu zatrzyma si Jan Valjean, ostronie zoy na ziemi Mariusza, wspar si o mur i rozejrza
dokoa.
Pooenie byo grone.
Na chwil, na kilka minut najduej, ten zaom muru by schronieniem, ale jak wydosta si z
tej rzezi? Przypomnia sobie, w jakiej miertelnej trwodze znalaz si na ulicy Polonceau przed
omiu laty i w jaki sposb udao mu si umkn; wwczas byo to trudne, teraz niemoliwe. Mia
przed sob nieubagany, guchy, szeciopitrowy dom. Po prawej strome mia barykad, do
nisk, zamykajc ulic Ma ebracz; przeskoczy przez t przeszkod byo rzecz nietrudn,
ale stercza sponad niej szpaler bagnetw. Oddziay wojska stay na czatach w tyle barykady.
Przej barykad, znaczyo to oczywicie narazi si na ogie plutonowy; kada gowa, ktra by
wysuna si za mur, staaby si celem szedziesiciu strzaw z karabinu. Po lewej stronie mia
pole bitwy. Za wgem bya mier.
Co pocz?
Jan Valjean spojrza na dom naprzeciwko, spojrza na stojc obok barykad, a potem spojrza
w ziemi z gwatownoci ostatniego wysiku, jakby chcia przewidrowa j oczami.
A kiedy tak w ni patrza, co, co ledwie potrafi dostrzec w tej przedmiertnej chwili,
zarysowao si u jego ng, jakby potg wzroku wykrzesa to, czego pragn. O kilka krokw od
siebie, u stp barykady nieubaganie strzeonej z zewntrz, pod stosem kamieni ujrza na wp
ukryt krat elazn, lec poziomo na wysokoci bruku. Ta krata, zoona z kilku
poprzecznych prtw, miaa powierzchni okoo dwch stp kwadratowych. Bruk umacniajcy
krat zosta wyrwany. Bya jakby wyjta z oprawy. Za prtanu widnia ciemny otwr, podobny
do rury komina lub cylindra studni. Jan Valjean rzuci si ku kracie. Jego stara umiejtno
organizowania ucieczek jak byskawica rozjania mu umys. Usun kamienie, podnis krat,
bezwadnego jak trup Mariusza woy na ramiona, pomagajc sobie okciami i kolanami, spuci
si z tym brzemieniem w rodzaj studni, na szczcie nie bardzo gbokiej, zamkn za sob
cik krat elazn, na ktr znowu spady poruszone kamienie bruku, i stan na dnie
wyoonym pytami kamiennymi, trzy okcie pod ziemi wszystkiego tego dokona jakby w
gorczce, z si olbrzyma i szybkoci ora; trwao to zaledwie kilka minut.
Jan Valjean znalaz si z wci nieprzytomnym Mariuszem w jakim dugim korytarzu
podziemnym.
Ogarn go tu gboki spokj, zupena cisza i noc.
Wrcio mu wraenie, jakiego dowiadczy niegdy, wpadajc z ulicy do klasztoru. Tylko e
dzi unosi z sob nie Kozet, lecz Mariusza.

240
Teraz ledwo dochodzia go z gry, w postaci niewyranego szmeru, straszliwa wrzawa
zdobywanej szturmem gospody.

241
Rozdzia drugi

WNTRZNOCI LEWIATANA

Historia staroytna kanaw

Gdyby wyobrazi sobie Pary zdjty na podobiestwo przykrywki, podziemna sie kanaw,
ogldana z lotu ptaka, narysowaaby po obu brzegach Sekwany rodzaj wielkiej gazi
zaszczepionej na rzece. Na prawym brzegu kana obwodowy byby pniem tej gazi, kanay
doprowadzajce jej konarami, a pomniejsze, lepo koczce si cieki gazkami.
Dokadniejszy obraz tej niezwykej figury geometrycznej mona uzyska, przedstawiajc
sobie rozoony na tle mrokw jaki dziwaczny i niezmiernie zagmatwany alfabet wschodni,
ktrego bezksztatne litery poczone byyby midzy sob na pozr chaotycznie i jakby
przypadkowo, czasem wierzchokami, kiedy indziej znowu kracami.
cieki s sumieniem miasta. Wszystko si w nich zbiega i konfrontuje. W tym sinym
przybytku panuj ciemnoci, ale nie ma ju adnych tajemnic. Kada rzecz ma swj ksztat
prawdziwy albo przynajmniej ostateczny. Stos mieci ma t zalet, e nie kamie. Tam si
schronia naiwno. Wszystkie brudy cywilizacji, odbywszy swoj sub, wpadaj w ten grb
prawdy, gdzie znajduje swj kres gigantyczne obsuwanie si gruntu spoecznego. Wpadaj, ale
rozpocieraj si w caej okazaoci. Ten chaos jest spowiedzi. Koniec wszelkich faszywych
pozorw, nie ma mowy o adnej szmince, plugastwo zdejmuje koszul, absolutna nago, klska
zudze i miray, nic ponad to, co jest i co przybiera zowrog posta tego, co si koczy.
Rzeczywisto i nico. Odamek butelki wyznaje pijastwo, pak koszyka opowiada o tajnikach
koszykowego; ogryzek, ktry niegdy mia swoje pogldy na literatur, z powrotem staje si
ogryzkiem; podobizna na miedzianym groszaku szczerze pokrywa si jadowitym grynszpanem,
splunicie Kaifasza spotyka wymioty Falstaffa, luidor pochodzcy z szulerni uderza o gwd, z
ktrego zwisa kawaek sznura samobjcy, siny pd toczy si zawinity w cekiny, ktre taczyy
w Operze w ostatni tusty wtorek, biret, ktry sdzi ludzi, tarza si obok zgniego achmana,
ktry by spdnic ulicznej dziewczyny; to ju nie jest braterstwo, ale tykanie si. Wszystko, co
si malowao, teraz nurza twarz w brudzie. Ostatnia zasona zostaa zerwana. ciek jest cynikiem.
Mwi wszystko.
Ta szczero nieczystoci podoba si nam i dziaa kojco na dusz. Kiedy ycie na ziemi
wypenia czowiekowi widowisko, jakie daj, przybierajc majestatyczne pozy, racja stanu,
niewzruszono przysigi, mdro polityczna, sprawiedliwo ludzka, uczciwo zawodowa,
koniunkturalne przypywy bezwzgldnoci, nieprzekupne togi doznaje si ulgi, wchodzc do
cieku i widzc boto, ktre to wszystko wyznaje.

242
W redniowieczu kanay paryskie byy legendarne. W szesnastym wieku Henryk II prbowa
je zbada, lecz prba si nie powioda.
Na pocztku biecego stulecia wci jeszcze byy miejscem tajemniczym. Pary domyla
si, e ma pod sob straszn piwnic. Mwiono o niej, jak o owej potwornej kauy tebaskiej, w
ktrej roiy si stonogi majce po pitnacie stp dugoci i ktra mogaby suy za wann dla
Behemota.
Otwr kanau na ulicy Mortellerie sawny by z zaraliwych wyzieww, ktre si z niego
wydobyway. Zamknity krat z ostro zakoczonych sztab elaznych, podobnych do szeregu
zbw, wyglda na tej nieszczsnej ulicy jak paszcza smoka ziejca piekem na ludzi.
Wyobrania ludowa przydaa ponuremu zlewowi Parya jakiej ohydnej nieskoczonoci. Nawet
policji nie przychodzia myl zbadania tych kryjwek trdu. Kt by si odway przetrzsa to
niewiadome, zapuci sond w te cienie, robi odkrycia w tej przepaci. Byo to przeraajce.
Jednak znalaz si kto taki. Kloaka miaa swojego Krzysztofa Kolumba.
Pewnego dnia w roku 1805, podczas jednej z rzadkich wizyt, ktre cesarz skada Paryowi,
minister spraw wewntrznych asystowa przy wstawaniu monarchy. Sycha byo na placu
Karuzelu szczk szabel tych niezwykych onierzy wielkiej Republiki i wielkiego Cesarstwa.
Caa wczesna armia bya tam, na dziedzicu Tuileriw, reprezentowana przez szwadrony lub
plutony strzegce spoczynku Napoleona; bya to owa wietna epoka, w ktrej wielka armia miaa
za sob Marengo, a przed sob Austerlitz.
Najjaniejszy panie powiedzia minister spraw wewntrznych do Napoleona widziaem
wczoraj najodwaniejszego czowieka w twoim cesarstwie.
Kim jest ten czowiek zapyta porywczo cesarz i co zrobi?
Chce dopiero zrobi, najjaniejszy panie.
C takiego?
Zwiedzi paryskie kanay.
Czowiek ten istnia rzeczywicie i nazywa si Bruneseau.

Nieznane szczegy

I zwiedzi je. Bya to straszna wyprawa, nocna walka przeciw zarazie i trucinie. Bya to
rwnie podr odkrywcza. Jeden z uczestnikw tej wyprawy, inteligentny robotnik, bardzo
wwczas mody, jeszcze przed kilku laty opowiada ciekawe szczegy, ktre Bruneseau uzna za
konieczne pomin w raporcie zoonym prefektowi policji, jako niegodne stylu urzdowego.
Tu i wdzie, gwnie pod Paacem Sprawiedliwoci, rozpoznano lady komrek dawnych
wizie, umieszczonych tu wanie, w kanaach. Ohydne in pace. elazna obrcz wisiaa jeszcze
na acuchu w jednej z takich celek. Zamurowano je wszystkie. Niektre odkrycia byy bardzo
niezwyke; midzy innymi znaleziono szkielet orangutana, ktry znikn z Ogrodu
Zoologicznego w roku 1800. Zniknicie to prawdopodobnie nie byo bez zwizku ze synnym i
niezaprzeczonym pojawieniem si diaba na ulicy Bernardynw, w ostatnim roku osiemnastego
stulecia. Biedny diabe skoczy, topic si w kanale.
W drugim sklepionym korytarzu, koczcym si pod ukiem Marion, wzbudzi podziw
znawcw doskonale zachowany kosz szmaciarza. Mu, ktry robotnicy kanalizacyjni nauczyli si
w kocu porusza bez lku, obfitowa wszdzie w drogocenne przedmioty, zot i srebrn

243
biuteri, szlachetne kamienie, monety. Olbrzym, ktre by przefiltrowa t kloak, odkryby w
swoim filtrze bogactwa stuleci. Pod rozgazieniem ulic Temple i Sainte-Avoye znaleziono
osobliwy medal protestancki z miedzi, przedstawiajcy no jednej stronie wieprza w kapeluszu
kardynalskim, a po drugiej wilka ubranego w tiar.
Caa wizytacja podziemnych nieczystoci Parya trwaa siedem lat od roku 1805 do 1812. W
czasie tych podry Bruneseau projektowa powane roboty, kierowa nimi i doprowadza je do
koca; w roku 1808 obniy poziom kanau Ponceau i budujc wszdzie nowe przewody,
przeduy w roku 1809 kanay pod ulic w. Dionizego a do fontanny Modziankw, w roku
1812 do ulicy Pokoju i alei dAntin. Jednoczenie te dezynfekowa i oczyszcza ca sie. W
drugim roku tej pracy wzi do pomocy swojego zicia Nargaud.
W ten sposb na pocztku naszego stulecia stare spoeczestwo zatroszczyo si o swoj
podszewk i zrobio toalet swoich ciekw, co przynajmniej w sobie oczyszczajc.
Krte, pene zapadlin, pozbawione bruku, usiane trzsawiskami, wznoszce si i zniajce
bezsensownie, smrodliwe, dzikie, przeraajce, pogrone w ciemnociach, z bliznami na
kamiennych pytach i szramami na cianach, odraajce takie byy przed laty staroytne cieki
paryskie. Odnogi we wszystkie strony, krzyujce si przejcia, rozgazienia w ksztacie ptasich
ap lub gwiazd, jak w okopach, przewody bez wyjcia, lepe zauki, przearte saletr sklepienia,
ziejce zaraz doy, liszajowate wycieki na cianach, krople wilgoci spadajce ze sklepie,
nieprzejrzane ciemnoci; nic nie dorwnywao okropnociom tej starej krypty sczcej zgnilizn,
tego systemu trawiennego Babilonu, tej jaskini, grobu, pieczary przewierconej ulicami,
tytanicznego kretowiska, w ktrym umys zdaje si spostrzega bdzcego w mroku, w
plugastwie, ktre byo wietnoci, ogromnego lepego kreta przeszo.
Dzi ciek paryski jest czysty, chodny, prosty, poprawny. Jest on prawie urzeczywistnieniem
tego ideau, ktry okrela si w Anglii wyrazem respectable13. Jest godny, siwiejcy, wycignity
pod sznur, mona by prawie powiedzie: wymuskany. Jest w nim niemal jasno. Nieczystoci
zachowuj si tu przyzwoicie.
Trzydzieci lat temu, w epoce powstania pitego i szstego czerwca, w wielu miejscach ciek
paryski by jeszcze ciekiem prawie staroytnym. Wiele ulic, dzi wypukych, byo nawczas
wklsymi szosami. W licznych punktach, przy zbiegu ulic lub na rogach placw, znajdoway si
due kwadratowe kraty z elaza, ktrych grube sztaby, wyszlifowane stopami przechodzcego
tumu, byy niebezpieczne dla powozw i przewracay konie. Stara kloaka gotycka wysuwaa
jeszcze cyniczne swe paszcze. Kamienne jej podniebienia, niekiedy otoczone supkami, otwieray
si w ogromnym rozziewie z posgow bezczelnoci.

13
Godny szacunku (ac.)

244
Rozdzia trzeci

BOTO, ALE I DUSZA

Niespodzianki kanau

Jan Valjean znajdowa si w paryskim cieku. Jest to jeszcze jedno podobiestwo Parya do
morza. Nurek moe w nim znikn jak w oceanie. Byo to przejcie niesychane. Z samego
rodka miasta Jan Valjean wyszed poza miasto i w mgnieniu oka, w cigu czasu potrzebnego na
podniesienie i zamknicie pokrywy, przeszed z biaego dnia w zupen ciemno, z poudnia w
pnoc, z haasu w cisz, spod gradu piorunw w bezruch grobu i zbiegiem rzeczy jeszcze
cudowniejszym ni na ulicy Polonceau, z najniebezpieczniejszego pooenia do
najbezwzgldniejszego bezpieczestwa.
Gwatowny upadek do piwnicy, zniknicie w lochach Parya, zejcie z powierzchni ziemi,
gdzie dokoa czyhaa mier, do tego grobowca, w ktrym byo ycie bya to chwila bardzo
dziwna. Przez kilka minut sta jak nieprzytomny i nasuchiwa w osupieniu.
Ranny nie rusza si wcale i Jan Valjean nie wiedzia, czy ten, ktrego wnis do tego grobu,
by ywy czy umary.
Pierwszym wraeniem, jakiego dozna, byo olepienie. Nagle przesta widzie. Zdawao mu
si rwnie, e w jednej chwili oguch.
Nic nie sysza. Dziki gruboci ziemi, ktra go dzielia od ulicy, krwawa burza, szalejca o
kilka stp nad nim, dochodzia do niego, jak to powiedzielimy, gucho i niewyranie niby jaki
szum gbin. Czu tylko, e ma twardy grunt pod nogami, nic wicej, ale to byo ju do.
Wycign rk, pniej drug, dotkn si muru z dwch stron i stwierdzi, e korytarz jest
wski; polizn si i poczu, e bruk jest wilgotny. Ostronie wysun nog, obawiajc si
dziury, studni lub topieli, i nabra pewnoci, e bruk idzie dalej. Smrodliwy zaduch objani go o
miejscu, w ktrym si znajdowa.
Po upywie kilku chwil przesta by lepy. Nieco wiata wpadao z otworu, ktrym si
wlizn, i wzrok jego dostosowa si do tej piwnicy. Zaczyna rozrnia ksztaty. Za jego
plecami korytarz, w ktrym si zary aden inny wyraz nie oddaby lepiej pooenia by
zamurowany. By to jeden z tych lepych zaukw, ktre jzyk specjalny nazywa rozgazieniami
kanau. Przed nim staa inna ciana, ciana mroku. wiato otworu gaso o dziesi lub
dwadziecia krokw od miejsca, w ktrym znajdowa si Jan Valjean, i szarawym blaskiem
rozjaniao zaledwie kilka metrw wilgotnych murw korytarza. Dalej ciemno stawaa si
nieprzenikniona; lk powstrzymywa przed wejciem w t otcha groc miakowi

245
utoniciem; jednak mona i trzeba byo zapuci si w t cian mgy. Trzeba byo nawet jak
najprdzej. Jan Valjean pomyla, e krat, spostrzeon przez niego pod brukiem, mogli rwnie
spostrzec onierze i e ycie zaleao od tego przypadku. Mogli te zej w studni i zacz
poszukiwania. Nie byo chwili do stracenia. Przedtem zoy Mariusza na bruku, teraz zebra go
jest to take wyraz dokadnie rzecz malujcy wzi znw na barki i poszed. Zdecydowanie
wkroczy w t ciemno.
Kiedy przeszed z pidziesit krokw, musia przystan. Nastrczao si pytanie. Korytarz
koczy si u innego przewodu, ktry przecina go poprzecznie. Byy zatem dwie drogi. Ktr
obra? Czy naleao skrci w lewo, czy te w prawo? Jak zorientowa si w tym czarnym
labiryncie? Labirynt ten ma wszake swoj ni spadek. I w kierunku spadku, znaczy i ku
rzece.
Jan Valjean zrozumia to natychmiast. Pomyla sobie, e znajduje si prawdopodobnie pod
Halami; e jeeli wybierze kierunek na lewo i pjdzie w d, za niecay kwadrans dotrze do
brzegu rzeki w okolicy midzy mostem Wymiany i Nowym Mostem, czyli w jasny dzie ukae
si w najbardziej ruchliwym punkcie Parya. Lepiej byo zagbi si w labirynt, zaufa
ciemnociom i spraw wyjcia odda w rce Opatrznoci. Poszed pod gr, na prawo.
Kiedy skrci do nowej galerii, oddalone wiato otworu zniko, znowu spada na niego
zasona zupenej ciemnoci i olep powtrnie. Mimo to jednak posuwa si nie wolniej ni
przedtem. Ramiona Mariusza mia zarzucone na szyj, jego nogi zwisay mu na plecach. Jan
Valjean przytrzymywa jedn rk rce rannego, drug za dotyka cian. Twarz Mariusza
dotykaa jego twarzy i kleia si do niej, gdy bya zakrwawiona. Czu, jak spywa po nim i
przesika mu pod ubranie ciepy strumie krwi Mariusza. Ale wilgotne ciepo koo ucha, ktrego
dotykay usta rannego, oznaczao oddech, a wic ycie. Szed w ciemnociach, podobny do
duchw nocy po omacku poruszajcych si w niewidzialnym i zagubionych w podziemnych
yach mroku.
Powoli jednak czy to dlatego, e oddalone okienka dopuszczay nieco rozproszonego wiata
w gb tej nieprzejrzanej mgy, czy te, e oczy przyzwyczajay si do ciemnoci zaczo mu
si zdawa, e co widzi, i chwilami jakby dostrzega to cian, ktrej dotyka, to sklepienie, pod
ktrym przechodzi.
Powoli te, trzeba to przyzna, zaczyna go ogarnia strach. Mrok, ktry go otacza, przenika
mu do mzgu. Szed wrd zagadki. Ten kloaczny akwedukt jest grony; krzyuje si on i wika
zawrotnie. By pochonitym przez ten Pary ciemnoci to rzecz okrutna. Jan Valjean musia
wynajdywa, prawie wymyla sobie drog, nie widzc jej. W tym nieznanym kady krok, ktry
stawia, mg by ostatnim krokiem. Jak si std wydostanie? Czy znajdzie wyjcie? Czy
znajdzie je na czas? Czy zdoa przenikn i przebi t kolosaln gbk podziemn skadajc si
z kamiennych komrek? Czy natrafi na jaki niespodziewany wze ciemnoci? Czy dojdzie do
nierozwizywalnego i nieprzebytego? Czy Mariusz umrze z upywu krwi, a on sam z godu? Czy
skoczy si tak, e zgin obaj i stan si dwoma szkieletami w jakim zakamarku tej nocy? Nie
wiedzia. Zadawa sobie te pytania i na adne nie potrafi odpowiedzie. Kiszki Parya to
przepa. Jan Valjean by jak prorok w brzuchu potwora.
Przy kadym rozgazieniu korytarza Jan Valjean obmacywa naroniki i gdy spostrzega, e
boczny otwr jest wszy od korytarza, w ktrym si znajdowa, nie skrca, lecz szed dalej
prosto, rozumujc susznie, e kada wsza droga moe doprowadzi go do lepej ciany i
jedynie oddali od celu, czyli od wyjcia.
Nagle zobaczy przed sob swj cie. Rysowa si on na tle ledwie dostrzegalnej czerwonoci,
ktra zabarwiaa sab purpur bruk pod Jego stopami oraz sklepienie ponad gow i lizgaa si z
prawej i z lewej strony po wilgotnych murach. Zdumiony, odwrci si.

246
Za nim, w tej czci korytarza, ktr ju przeszed, w odlegoci, ktra wydaa mu si
ogromn, byszczaa, przebijajc swoim wiatem gsty mrok, jak gdyby jaka straszna gwiazda,
zdajca si spoglda na niego.
Bya to pospna gwiazda policji, ktra wschodzia w kanale.
Za ni poruszao si w cieniu osiem, moe dziesi postaci karnych, wyprostowanych,
niewyranych, strasznych.

Wyjanienie

Szstego czerwca nakazane zostao przetrznicie kanaw. Obawiano si, eby zwycieni
nie szukali w nich schronienia, i prefekt Gisquet mia przeszuka Pary ukryty, w tym samym
czasie, kiedy genera Bugeaud wymiata Pary jawny. Trzy plutony agentw i uprztaczy
kanaw przeglday podziemn otcha Parya: pierwszy prawy brzeg, drugi lewy, trzeci za
wysp Cite.
To, co w tej chwili szo na Jana Valjean, byo latarni prawobrzenego patrolu.
Patrol ten zwiedzi ju ukon galeri i trzy lepe korytarze pod ulic Cadran. Kiedy obnosi
on sw latarni po tych labiryntach, Jan Valjean napotka na swej drodze wejcie do galerii i
zorientowawszy si, e jest wsze od gwnego przejcia, nie wszed w nie i poszed dalej.
Wychodzcym z galerii pod ulic Cadran policjantom zdawao si, e sysz odgos krokw
idcych w kierunku kanau obwodowego. Byy to rzeczywicie kroki Jana Valjean. Sierant
dowodzcy patrolem podnis latarni i jego ludzie zaczli wpatrywa si w ciemnoci, skd
dochodzi szmer.
Dla Jana Valjean bya to chwila, ktrej opisa niepodobna.
Na szczcie, on dobrze widzia latarni, a latarnia widziaa go le. Ona bya wiatem, on by
cieniem. By daleko i wtapia si w mrok. Przylgn do ciany i stan.
Zreszt nie zdawa sobie sprawy z tego, co si za nim poruszao. Bezsenno, gd,
wzruszenia i jego wprowadziy w stan pmaligny. Widzia migajce wiato i dokoa tego
wiata cienie. Co to byo? Nie mia pojcia.
Kiedy Jan Valjean si zatrzyma, haas usta.
Ludzie nalecy do patrolu suchali i nic nie syszeli, patrzyli i nic nie widzieli. Zaczli si
naradza.
Podczas tej narady doszli do wniosku, e ulegli zudzeniu, e szmeru wcale nie byo, e dalej
nie ma nikogo i nie warto zapuszcza si w kana obwodowy, gdy byaby to strata czasu, jak
najpieszniej natomiast trzeba i w kierunku w. Mederyka, bo jeeli gdzie moe by co do
roboty, jeeli uda si wytropi zbiega, to wanie w tamtej dzielnicy.
Sierant da rozkaz, eby skrcili w lewo, ku Sekwanie. Gdyby im przyszo do gowy
rozdzieli si na dwa oddziay i pj w dwch kierunkach, Jan Valjean zostaby schwytany.
Wszystko zawiso na tym wosku. Prawdopodobnie jednak instrukcje prefektury, przewidujc
moliwo walki i obecno znaczniejszej liczby powstacw w kanale, zabraniay patrolom
dzieli si na grupy. Patrol odszed, pozostawiajc za sob Jana Valjean, ktry dostrzeg tyle
tylko, e latarnia obrcia si nagle i zgasa.
Przed odejciem sierant, dla zaspokojenia swego policyjnego sumienia, wystrzeli z karabinu
w stron, ktr opuszczali, w kierunku Jana Valjean. Echo roznioso wzdu krypty detonacj

247
niby burczenie w tym tytanicznym brzuchu. Odamek tynku, ktry upad z pluskiem w wod o
kilka krokw od Jana Valjean, uwiadomi go, e kula trafia w sklepienie tu nad jego gow.
Kroki rwne i powolne odbijay si jeszcze przez kilka chwil po bruku, cichnc coraz bardziej
w rosncym oddaleniu; grupa czarnych postaci zagbiaa si coraz dalej, migotliwe i
rozkoysane wiato rzucao na sklepienie czerwonaw smug, ktra zwaa si coraz bardziej i
wreszcie znika; powrcia gboka cisza, powrcia nieprzejrzana ciemno, mrok znowu sta si
lepy i guchy. Jan Valjean, wci nie majc odwagi poruszy si, dugo jeszcze sta oparty o
mur, z nastawionym uchem, z naton renic, patrzc, jak si rozwiewa ten widmowy patrol.

Czowiek tropiony

Naley odda policji owych czasw t sprawiedliwo, e nawet podczas najciszych


zamieszek publicznych niezachwianie wypeniaa swj obowizek dozoru i bacznoci. Wrd
wydarze politycznych, ktre mogy mie nieobliczalne skutki, w obliczu zagraajcej rewolucji,
nie pozwalajc przeszkodzi sobie, agent policyjny mimo powstania i barykad tropi zodzieja.
Co w tym wanie rodzaju odbywao si po poudniu szstego czerwca nad brzegiem
Sekwany, na skarpie lewego wybrzea, nieco za mostem Inwalidw.
Dwaj ludzie na tym to wybrzeu, oddzieleni od siebie pewn odlegoci, zdawali si
obserwowa wzajemnie, unikajc si jednake. Ten, ktry szed naprzd, stara si oddali, ten
za, ktry szed z tylu, stara si przybliy.
Bya to niby partia szachw rozgrywana z daleka i w milczeniu. Ani jeden, ani drugi nie
zdradza popiechu i obydwaj szli powoli, Jakby w obawie, e nadmierny popiech moe
podwoi kroki partnera.
Tych dwch ludzi mona byo atwo dostrzec tylko z przeciwlegego brzegu i temu, kto by ich
oglda z tej odlegoci, czowiek, idcy przodem, wydaby si istot nastroszon, obdart i
cherlaw, niespokojn i drc pod achmanem bluzy, drugi za osob klasyczn i urzdow,
noszc surdut wadzy zapity na wszystkie guziki.
Czytelnik poznaby moe tych dwch ludzi, gdyby ich zobaczy z bliska.
Jaki by cel drugiego czowieka?
Prawdopodobnie pragn odzia pierwszego nieco cieplej.
Kiedy czowiek ubrany przez pastwo ciga czowieka w achmanach, to po to, eby zrobi z
niego take czowieka ubranego przez pastwo. Tyle tylko, e w inn barw. By odzianym w
bkit to rzecz chlubna; by odzianym w czerwie rzecz nieprzyjemna.
Istnieje te bowiem purpura ponienia.
Pierwszy czowiek stara si zapewne unikn jakiej nieprzyjemnoci i jakiej tego rodzaju
purpury.
Jeeli drugi pozwala mu i naprzd i nie schwyta go jeszcze, to wedug wszelkiego
prawdopodobiestwa dlatego, e si spodziewa przychwyci go na jakim interesujcym
spotkaniu i dosta w swoje rce jakie cenne towarzystwo.
Przypuszczenie to jest tym prawdopodobniejsze, e czowiek zapity a po szyj,
spostrzegszy z wybrzea na ulicy przejedajc pust dorok, da znak dorokarzowi;
dorokarz zrozumia, pozna zapewne, z kim ma do czynienia, cign cugle i zacz jecha
powoli po jezdni za tymi dwoma. Ponura i obdarta posta idca przodem nie spostrzega tego

248
wcale.
Jedna z sekretnych instrukcji policyjnych danych agentom zawiera taki artyku: Mie zawsze
pod rk pojazd miejski, na wszelki wypadek.
Tak manewrujc, kady ze swej strony z nienagann strategi, zbliyli si obaj do zjazdu, po
ktrym dorokarze jadcy od Passy zbaczali z ulicy na wybrzee, aby napoi konie w Sekwanie.
Czowiek w bluzie zamierza prawdopodobnie wej tym zjazdem na ulic, eby prbowa
znikn na Polach Elizejskich, miejscu obsadzonym drzewami, ale te pilnie strzeonym przez
agentw policji, gdzie cigajcy znalazby wic atwo pomoc.
Ku wielkiemu zdziwieniu swojego obserwatora czowiek tropiony nie skrci wcale na zjazd.
Szed dalej brzegiem Sekwany wzdu ulicy.
Jego pooenie stawao si w ten sposb krytyczne.
Jeeli nie zamierza si rzuci do Sekwany, co mg jeszcze przedsiwzi?
Co prawda ten kraniec wybrzea by zasonity przed wzrokiem ludzkim przez stos gruzu,
sze do siedmiu stp wysoki, pochodzcy z jakiej rozbirki. Ale czy ten czowiek mg myle,
e bdzie bezpieczny za rumowiskiem, ktre dosy byo obej, by go zapa? Byoby to
dziecinad. Z pewnoci na to nie liczy. Naiwno zodziei nie siga tak daleko.
Stos gruzu tworzy nad brzegiem wody rodzaj pagrka, wznoszcego si coraz wyej a do
prostopadego muru, nad ktrym leaa ulica.
Czowiek cigany doszed do tego wzniesienia i okry je tak, e idcy za nim straci go z
oczu.
Ten skorzysta teraz, e sam te nie jest przez niego widziany, porzuci wszelkie udawanie i
zacz i bardzo szybko. W kilka chwil wchodzi ju za stos gruzu. Tam zatrzyma si
zdumiony. Czowieka, ktrego ciga, nie byo.
Zbieg nie mg si rzuci do Sekwany ani wdrapa na mur, bo ten, ktry go ledzi, byby to
zobaczy. C si wic stao?
Czowiek w surducie zapitym po szyj podszed do kraca wybrzea i przystan tam w
zamyleniu, z zacinitymi piciami, bystro rozgldajc si wok. Nagle uderzy si w czoo.
Tam gdzie ziemia graniczya z wod, zobaczy elazn krat, szerok i nisk, sklepion,
opatrzon w potny zamek i trzy masywne zawiasy. Ta krata, rodzaj drzwi wybitych w murze
nadbrzea, wychodzia jednoczenie na rzek i na skrawek brzegu. Wypywa spod niej brunatny
strumyk. Strumyk ten wpada do Sekwany.
Za grubymi, zardzewiaymi prtami kraty mona byo rozpozna rodzaj sklepionego i
ciemnego korytarza.
Czowiek skrzyowa ramiona i popatrzy na krat z wyrzutem.
Poniewa spojrzenie nie wystarczyo, sprbowa j popchn; wstrzsn ni, ale krata ani
drgna. Prawdopodobnie zostaa przed chwil otwarta, jakkolwiek nie sycha byo
najmniejszego skrzypnicia, co jest rzecz niezwyk dla kraty tak zardzewiaej; to jednak byo
pewne, e j zamknito z powrotem. A zatem osobnik, przed ktrym te drzwi si otworzyy, mia
nie wytrych, lecz klucz.
Czowiek usiujcy poruszy krat zrozumia to natychmiast i z ust jego wyrwaa si pena
oburzenia sentencja:
adne rzeczy! Rzdowym kluczem!
Nastpnie uspokoi si w mgnieniu oka i pomieci cay tum wewntrznych przypuszcze w
szeregu wykrzyknikw wymwionych tonem prawie ironicznym:
No! no! no! no!
Po tych sowach, spodziewajc si nie wiadomo czego czy e czowiek w bluzie stamtd
wyjdzie, czy te, e inni tam wejd stan na czatach za stosem gruzu z cierpliw zaciekoci

249
psa wystawiajcego zwierzyn.
Doroka, ktra przedtem jechaa za nim krok w krok, staa teraz nad nim na skraju ulicy.
Przewidujc dugie czekanie, wonica zaoy na pyski swoich koni worek z owsem, wilgotny od
spodu, tak dobrze znany paryanom, ktrym, nawiasem mwic, bywa te czasem zakadany
przez rzd. Przez most Jenajski przechodzili niekiedy ludzie, ktrzy przystawali i odwracali
gowy, eby popatrze przez chwil na te dwa nieruchome szczegy krajobrazu: czowieka na
brzegu Sekwany i dorok na nadbrzenej ulicy.

On take niesie swj krzy

Jan Valjean zacz i dalej i ju nie zatrzymywa si.


Byo chyba koo trzeciej po poudniu, kiedy doszed do gwnego kanau.
Zdziwio go przede wszystkim niespodziane rozszerzenie si korytarza. Znalaz si nagle w
galerii, ktrej cian nie mg dosign wycigajc w bok obie rce, i pod sklepieniem, ktrego
nie dotyka gow. Istotnie, gwny kana ma osiem stp szerokoci i siedem wysokoci.
Punkt, w ktrym kana Montmartre czy si z wielkim kanaem, jest punktem przecicia
dwch innych galerii podziemnych: galerii pod ulic Provence i galerii pod rzeni. Majc do
wyboru te cztery drogi, czowiek mniej roztropny byby niezdecydowany. Jan Valjean wybra
najszersz, to jest kana obwodowy. Ale tu wracao pytanie: i w d, czy pod gr? Pomyla,
e czas nagli i e mimo ryzyka powinien czym prdzej dosta si do Sekwany. Innymi sowy,
postanowi i ze spadkiem. Skrci w lewo.
Dobrze na tym wyszed. Bdne byoby mniemanie, e kana obwodowy ma dwa wyjcia,
jedno przy Bercy, a drugie koo Passy, e zgodnie ze swoj nazw biegnie pod ziemi po
zewntrznym obwodzie prawobrzenego Parya. Ten wielki kana, ktry jest po prostu dawnym
strumieniem Mnilmontant, koczy si, gdy i nim pod prd, lepym zaukiem u stp wzgrza
Mnilmontant, w miejscu, gdzie niegdy strumie mia swoje rdo. Gdyby Jan Valjean poszed
pod gr, po tysicznych wysikach, wyczerpany znueniem, konajcy w ciemnociach, dotarby
do lepej ciany. Byby zgubiony.
Instynkt pokierowa nim szczliwie. Pjcie w d byo rzeczywicie jedyn drog ocalenia.
Tu za odnog, ktra bya prawdopodobnie kanaem w. Magdaleny, zatrzyma si. By
bardzo zmczony. Dosy szerokie okienko, wychodzce zapewne na ulic Andegawesk,
przepuszczao duo wiata. Ostronie, jakby mia do czynienia z wasnym bratem, Jan Valjean
zoy rannego na wystpie muru. Zakrwawiona twarz ukazaa si w bladym wietle okienka jak
na dnie grobu. Mariusz mia oczy zamknite, kosmyki wosw przyklejone do skroni niby pdzle
zasche w czerwonej farbie, rce zwisay bezwadnie, donie byy zimne, krew skrzepa w
kcikach warg. Gruze krwi tkwi w wle krawata, koszula przywara do ran, ubranie ocierao
si o gbokie skaleczenia. Jan Valjean, rozchyliwszy kocem palcw odzie Mariusza, pooy
rk na jego piersi; serce jeszcze bio. Podar swoj koszul, obwiza rany, jak najlepiej potrafi,
i zatamowa upywajc krew; nastpnie, schyliwszy si w tym pcieniu nad wci
nieprzytomnym i prawie nie oddychajcym Mariuszem, popatrza na niego z nie dajc si opisa
nienawici.
Poprawiajc odzie Mariusza, znalaz w jego kieszeniach dwie rzeczy: zapomniany od
poprzedniego dnia kawaek chleba i pugilares. Zjad chleb i otworzy pugilares. Znalaz tam

250
kartk i na niej kilka sw napisanych rk Mariusza. Przypominamy je sobie:

Nazywam si Mariusz Pontmercy. Prosz zanie mojego trupa do


mojego dziadka, pana Gillenormand, ulica Panien Kalwaryjskich 6, w
dzielnicy Marais.

Jan Valjean przy wietle okienka przeczyta te sowa i sta przez chwil jakby pogrony w
samym sobie, powtarzajc pgosem: Ulica Panien Kalwaryjskich, numer szsty, pan
Gillenormand. Woy z powrotem pugilares do kieszeni Mariusza. Po zjedzeniu chleba czul si
silniejszy; wzi znowu Mariusza na plecy, opar troskliwie jego gow na swoim prawym
ramieniu i poszed dalej w d kanau.
Ciemno gstniaa dokoa niego coraz bardziej, on jednak nie przestawa posuwa si w niej
po omacku.
Nagle ta ciemno staa si straszna.

Topiel

Jan Valjean uczu, e wchodzi w wod i nie ma ju pod stopami bruku, lecz mu.
Jan Valjean natrafi na grzsk zapadlin.
Tego rodzaju osiadanie ziemi czsto zdarzao si wwczas pod Polami Elizejskimi, gdzie
niewdziczny dla robt hydraulicznych grunt le utrzymywa podziemne budowle, gdy by
nazbyt sypki.
Topiel napotkana przez Jana Valjean powstaa z ulewy, ktra spada poprzedniego dnia.
Uoony na piasku bruk obsun si, woda deszczowa wypenia zagbienie, przecieka dalej pod
chodnik i tak go podmya, e si zapad. Na jak duej przestrzeni? Nie sposb byo odgadn.
Ciemno zalegaa gstsza ni gdzie indziej. Bya to dziura pena bota w mrocznej jaskini.
Jan Valjean uczu, e kamienie uciekaj mu spod ng. Wszed w to boto. Pod wod stojc na
powierzchni dotyka muu. Trzeba byo i dalej. Wkrtce mia mu po kostki, a wod po kolana.
Szed trzymajc oburcz Mariusza, o ile monoci nad wod. Teraz mu siga mu po ydki, a
woda po pas. Odwrt mia ju odcity i zanurza si coraz gbiej. Ten mu, do gsty na ciar
jednego czowieka, widocznie nie mg utrzyma dwch. I on, i Mariusz wydostaliby si
zapewne, ale pojedynczo. Jan Valjean szed przed siebie, trzymajc na rkach tego umierajcego,
ktry moe by ju trupem.
Woda sigaa mu po pachy; czu, e si zapada. Ledwo mg porusza nogami w gbokim
bocie. Gszcz, ktry go podtrzyrnywa, by zarazem przeszkod. Dobywajc ostatka si, nis
cige Mariusza i szed dalej, ale zanurza si coraz gbiej.
Zagbi si jeszcze bardziej, przechyli gow do tyu, aby unikn wody i aby mc oddycha.
Kto by go widzia w tych ciemnociach, pomylaby, e to maska pywajca na powierzchni
mroku; jak przez mg dostrzega nad sob zwieszon gow i blad twarz Mariusza; zrobi
rozpaczliwy wysiek i wysun naprzd nog; uderzy o co twardego. Jaki punkt oparcia. Czas
by zaiste.
Wyprostowa si, obrci i z rozpaczliw energi uczepi si tej podpory. Zdawao mu si, e
wstpi na pierwszy stopie schodw prowadzcych do ycia.

251
Ten punkt oparcia, napotkany w mule w ostatniej chwili, by pocztkiem drugiego koca
ocembrowania, ktre ugio si jak deska i nie zaamujc si, w caoci leao pod wod. Dobrze
zbudowane bruki sklepiaj si w ten sposb i s na tyle wytrzymae. Fragment zatopionej
cembrowiny by solidnym pomostem i wystarczyo stan na nim, aby uj niebezpieczestwa.
Jan Valjean wszed po tej pochyoci i dotar do drugiego brzegu trzsawiska.
Wychodzc z wody, potkn si o kamie i upad na kolana. Pomyla, e to dobrze, i przez
kilka chwil pozosta w tej pozycji, pogrony w jakiej milczcej rozmowie z Bogiem.
Wsta, trzsc si z zimna, cuchncy i zgarbiony pod na p martwym brzemieniem, ktre
dwiga; ocieka botem, ale dusz mia pen przedziwnej jasnoci.

Czasem czowiek osiada na mielinie,


mylc, e jest blisko portu

Jeszcze raz ruszy w drog.


Szed z rozpacz, dosy szybko, i zrobi tak ze sto krokw, nie podnoszc gowy, prawie nie
oddychajc, kiedy nagle uderzy si o cian. Doszed do zakrtu kanau i napotka mur. Podnis
oczy i u koca podziemia, daleko przed sob, spostrzeg wiato. Tym razem nie byo to wiato
straszne, ale dobre i jasne. wiato dnia.
Jan Valjean zobaczy wyjcie.
Nie czu ju znuenia, nie czu ciaru Mariusza, odzyska swoje stalowe nogi i raczej bieg,
ni szed. Im by bliej, tym wyraniej rysowao si wyjcie. By to uk niszy od sklepienia,
ktre obniao si stopniowo, i wszy od galerii, ktra kurczya si, w miar jak sklepienie
opadao.
Jan Valjean doszed do wyjcia.
Doszedszy zatrzyma si.
Istotnie mia przed sob wyjcie, ale wyj nie mg.
uk zamknity by siln krat, a krata, wedug wszelkiego prawdopodobiestwa rzadko
obracajca si na zardzewiaych zawiasach unieruchomiona bya w swoim kamiennym
obramowaniu mocnym zamkiem, ktry czerwona rdza czynia podobnym do ogromnej cegy.
Byo ju pewno p do dziewitej; zapada zmrok.
Jan Valjean pooy Mariusza pod murem na suchej czci cembrowiny, zbliy si do kraty i
zacisn obie donie na elaznych prtach; wstrzs by potny, lecz krata nawet nie drgna. Jan
Valjean chwyta prty jeden po drugim, spodziewajc si, e wyrwie najsabszy i z jego pomoc
wysadzi krat lub zdruzgocze zamek. aden prt nie poruszy si. Zby tygrysa nie s mocniej
osadzone. Bez lewara nie mg wyway kraty. Przeszkoda bya nie do przezwycienia. Ani
mowy o otworzeniu kraty.
Wic mia tu skona? Co pocz? Zawrci? Znowu rozpocz straszn podr podziemn?
Si mu ju na to nie starczao. Zreszt, jak powtrnie przeby t topiel, z ktrej wydoby si
cudem? A za trzsawiskiem, czy nie grozi patrol policji, ktremu pewnie by nie umkn po raz
drugi? I dokd i? Jaki obra kierunek? Schodzenie po pochyoci nie prowadzio do celu.
Choby doszed do innego wyjcia, natknby si na krat lub czop. I inne wyjcia
najprawdopodobniej tak zabezpieczono. Tylko przypadek oderwa krat, przez ktr wszed, ale
na pewno pozostae wyloty kanaw byy zamknite. Udao mu si jedynie uciec do wizienia.

252
Wszystko wic przepado. Cay wysiek Jana Valjean okaza si bezuyteczny. Bg odmwi
pomocy.
Obydwaj zostali schwytani w ciemn i ogromn sie mierci. Jan Valjean czu, jak po jej
czarnych niciach, drgajcych w mroku, biegnie straszliwy pajk.
Odwrci si plecami do kraty i usiad, a raczej upad na bruk obok nieruchomego Mariusza i
gowa osuna mu si na kolana. Nie ma wyjcia to bya ju ostatnia kropla goryczy.
O kim myla Jan Valjean tak przytoczony nieszczciem? Nie o sobie i nie o Mariuszu.
Myla o Kozecie.

Oddarta poa surduta

Wrd tego unicestwienia jaka rka opara si na jego ramieniu i odezwa si cichy gos:
Dzielimy si p na pl.
Czowiek wrd tym mrokw? Nic bardziej nie jest podobne snu ni rozpacz. Jan Valjean
pomyla, e ni. Nie sysza przecie krokw. Czy to moliwe? Podnis oczy.
Przed nim kto sta.
Czowiek ten mia na sobie bluz i by bosy, trzewiki trzyma w lewym rku. Najwidoczniej
zdj je, eby podej niepostrzeenie.
Jan Valjean zorientowa si w mgnieniu oka. Spotkanie byo niespodziewane, ale pozna tego
czowieka od razu. By to Thnardier.
Jakkolwiek eby tak powiedzie wyrwany ze snu, Jan Valjean, przywyky do nagych
alarmw i niespodzianych ciosw, ktre wymagaj szybkiego odparowania, natychmiast
odzyska ca przytomno umysu. Zreszt pooenie nie mogo si pogorszy; s takie
rozpaczliwe momenty, ktre nie maj ju wyszego stopnia, i nawet Thnardier nie mg uczyni
tej nocy ciemniejsz.
Nastpia teraz chwila wyczekiwania.
Thnardier podnis praw rk do czoa, robic z niej daszek, zmarszczy brwi, zmruy oczy
i cisn wargi w sposb charakterystyczny dla czowieka natajcego uwag, aby rozpozna,
kogo ma przed sob. Nie udao mu si to jednak. Jak powiedzielimy, Jan Valjean siedzia tyem
do wiata, a przy tym by tak zmieniony, obocony i zakrwawiony, e i w poudnie nikt by go nie
pozna. Thnardier natomiast, ktremu w sam twarz padao wiato przedostajce si zza kraty,
wiato piwniczne co prawda i blade, ale mimo bladoci owietlajce, od razu jak powiada
pena siy, cho banalna metafora rzuci si w oczy Janowi Valjean. Te odmienne warunki
zapewniay mu przewag w tajemniczym pojedynku, ktry miay stoczy ze sob dwie sytuacje i
dwaj ludzie. Spotkanie odbywao si midzy Janem Valjean, ktry pozostawa zakryty, i
Thnardierem, ktry by bez maski.
Jan Valjean w lot spostrzeg, e Thnardier go nie pozna.
Przez chwil patrzyli na siebie w tym pcieniu, jakby si obaj nawzajem mierzyli. Thnardier
pierwszy przerwa milczenie:
Jakim sposobem chcesz wyj?
Jan Valjean nie odpowiedzia.
Thnardier za cign:
Nie ma mowy o otworzeniu drzwi wytrychem. A jednak musisz std wyj.

253
To prawda rzek Jan Valjean.
W takim razie podzielimy si p na p.
Co to znaczy?
Zabie tego czowieka. W porzdku. A ja mam klucz.
Thnardier wskazywa przy tym na Mariusza.
Nie znam ci, ale chc ci pomc. Musisz by jednym z przyjaci powiedzia jeszcze.
Jan Valjean zaczyna rozumie. Thnardier uwaa go za morderc.
Thnardier doda:
Suchaj, kolego. Nie zabie go przecie, nie zajrzawszy mu do kieszeni. Daj mi poow, a ja
ci otworz drzwi.
I wydobywajc spod dziurawej bluzy gruby klucz, mwi dalej:
Chcesz zobaczy, jak wyglda klucz od ulicy? Popatrz.
Jan Valjean zdrtwia ogupiay (wyraenie pochodzi od starego Comeillea) tak dalece, e
nie wierzy wasnym oczom. Opatrzno zjawiaa si przed nim, przybierajc t straszliw
posta; anio wybawienia wyszed spod ziemi w osobie Thnardiera.
Thnardier wsadzi rk do wielkiej kieszeni ukrytej pod bluz, wyj stamtd sznur i poda go
Janowi Valjean.
Masz rzek daj ci ten sznur na dodatek.
Po co mi sznur?
Potrzebny ci jest jeszcze kamie, ale go znajdziesz za drzwiami. Tam ley taka kupa gruzu.
Po co kamie?
Niedogo, skoro masz go wrzuci do rzeki, potrzebny ci jest kamie i sznur, bo inaczej to
bdzie pywao po wierzchu.
Jan Valjean wzi sznur. Bywa tak, e machinalnie bierzemy, co nam daj.
Thnardier trzasn palcami, jakby pod wpywem jakiej nagej myli.
Powiedz mi jedn rzecz, kolego. Jak wydobye si z tego trzsawiska? Ja nie miaem
odwagi tam wej. Pfu! Nie mona powiedzie, eby adnie pachnia.
Po chwili doda:
Masz racj, e nie odpowiadasz na moje pytania. Dobrze si przygotowujesz do tej
paskudnej chwili, kiedy bdziesz rozmawia z sdzi ledczym. A nic nie mwic, na pewno nie
odezwiesz si zanadto gono. Mniejsza o to. Ale chocia nie widz twojej twarzy i nie znam
twojego nazwiska, nie myl aby, e nie wiem, kto jeste i czego chcesz. Wiem wszystko.
Poturbowae troch tego jegomocia, a teraz chciaby go gdzie schowa. Szukasz rzeki, bo w
niej si ukryje kade gupstwo. Wydobd ci z kopotu. Pomaga poczciwym chopakom to dla
mnie wielka frajda.
Mimo tej pochway milczenia, w widoczny sposb usiowa wcign Jana Valjean w
rozmow. Trci go w rami, eby mu si przyjrze z profilu, i zawoa nie podnoszc jednak
zbytnio swego przyciszonego gosu:
A co do tego trzsawiska, to jeste patentowany gupiec. Dlaczego tam nie wrzuci tego
czowieka?
Jan Valjean wci milcza.
Thnardier mwi dalej, przy czym podciga ku grdyce szmat zastpujc mu krawat, ktry
to gest wyraa u ludzi penych powagi najwyszy stopie zadowolenia z siebie.
W gruncie rzeczy moe i postpie rozsdnie. Robotnicy, ktrzy przyjd zatka dziur, jak
dwa a dwa cztery, znaleliby zgubionego obywatela. Powolutku, po nitce do kbka, mona by
wtedy odnale lad i trafi do ciebie. Kto przechodzi kanaem! Kto? Ktrdy wyszed? Czy
nikt go przy wyjciu nie widzia? Policja ma duo dowcipu. Kana jest zdradliwy i denuncjuje

254
czowieka. Takie odkrycie to dla policji sensacja; zwraca uwag, bo mao kto zaatwia swoje
interesy w kanale. Kady ma do dyspozycji rzek. Rzeka to prawdziwy grb. Po miesicu
wyowi twojego pasaera pod Saint-Cloud. Ale co to komu zaszkodzi? To ju jest tylko kawa
cierwa. Kto zabi tego czowieka? Pary. I policja nawet nie zaczyna ledztwa. Dobrze zrobi.
Im wymowniejszy by Thnardier, tym bardziej uporczywie milcza Jan Valjean. Thnardier
znowu trci go w rami.
A teraz dobijmy targu. Podzielmy si. Widziae mj klucz, poka mi swoje pienidze.
Mia wyraz twarzy dziki i podstpny, nieco grony, ale mimo wszystko przyjacielski.
Jedno byo dziwne. Thnardier nie zachowywa si cakiem normalnie; wyglda jakby czym
skrpowany, chocia nie stwarza specjalnie nastroju konspiracji; mwi cicho; od czasu do czasu
kad palec na ustach i szepta: Pst! Trudno byo odgadn powd takiego postpowania. Byli
przecie sami. Jan Valjean pomyla, e moe inni bandyci kryli si w jakim niedalekim
zakamarku i Thnardier nie chcia si z nimi dzieli.
Thnardier odezwa si znowu:
Skoczmy. Ile ten frajer mia?
Jan Valjean poszuka w kieszeniach.
Jak pamitamy, zawsze mia przy sobie pienidze. Jego smutne ycie, pene niespodzianek,
narzucio mu t zasad. Tym razem jednak zosta zaskoczony zupenie nagle. Kiedy
poprzedniego wieczora wdziewa mundur gwardii narodowej, pogrony w ponurych mylach,
zapomnia o pugilaresie. Mia tylko troch bilonu w kieszonce kamizelki. Byo tego okoo
trzydziestu frankw. Wywrci przesiknit botem kieszonk i pooy na murze luidora dwie
piciofrankwki i pi czy sze monet dziesiciocentymowych.
Thnardier wysun doln warg i znaczco pokiwa gow.
Zabie go za tanie pienidze rzek.
Zacz poufale obmacywa kieszenie Janowi Valjean i Mariuszowi. Jan Valjean nie
przeszkadza mu, uwaajc tylko na to, eby si nie obrci do wiata. Przetrzsajc surdut
Mariusza, Thnardier ze zrcznoci kuglarza oderwa niepostrzeenie kawaek poy i ukry pod
bluz, mylc sobie zapewne, e ten kawaek sukna posuy mu pniej do rozpoznania zabjcy i
zabitego. Nie znalaz zreszt nic, co by powikszyo sum tamtych trzydziestu frankw.
Rzeczywicie powiedzia wynosi kolega z kanau trupa, ktrego majtek duo nie
wynosi.
I zapominajc, e mwi o podziale p na p, zabra wszystko.
Waha si tylko, czy bra miedziaki. Po namyle zgarn je take, mruczc:
Niech tam. Nie szlachtuje si ludzi po tak niskiej cenie. Po czym znowu wyj klucz spod
bluzy.
Teraz, mj kochany, trzeba ci otworzy. Tu, jak na jarmarku, paci si przy wyjciu.
Zapacie, wic wychod.
I zacz si mia.
Czy wywiadczajc tym kluczem przysug nieznajomemu i wypuszczajc go za krat, mia
szczery i bezinteresowny zamiar ocalenia mordercy? Wydaje si to nader wtpliwe.
Thnardier pomg Janowi Valjean zarzuci Mariusza na plecy, potem na palcach, wci
boso, skierowa si ku wyjciu, dajc rk znak, eby i za nim, popatrzy przez krat, pooy
palec na ustach i przez kilka chwil sta jakby niezdecydowany; upewniwszy si wreszcie, woy
klucz do zamku. Zasuwa ustpia i drzwi obrciy si na zawiasach, bez adnego trzasku ani
zgrzytu, zupenie cicho.
Widocznie krata i zawiasy, starannie naoliwione, otwieray si czciej, niby kto
przypuszcza. Ta cicho bya zowroga; czuo si w niej kroki zdajce ukradkiem na zewntrz

255
i do rodka, dokonywane w milczeniu wyprawy i powroty nocnych ludzi, stpanie wilka zbrodni.
Kana by z pewnoci wsplnikiem jakiej tajemniczej bandy. Ta milczca krata ukrywaa
zoczycw.
Thnardier uchyli drzwi na tyle tylko, eby Jan Valjean mg si przez nie przecisn,
zamkn je z powrotem i dwa razy przekrci klucz, po czym znik w ciemnociach, bezszelestny
jak oddech. Zdawao si, e chodzi na aksamitnych apach tygrysa.
Ohydna opatrzno powrcia w niewidzialne.
Jan Valjean wyszed z kanau.

Mariusz wydaje si martwy komu,


co si na tym zna

Pooy Mariusza na brzegu.


Wydostali si!
Smrodliwe wyziewy, ciemno, groza byy za nim. Otoczyo go zdrowe, wiee, czyste,
radosne powietrze, nadajce si do oddychania. Wszdzie dokoa cisza, rozkoszna cisza tej
chwili, w ktrej soce wanie zaszo na pogodnym niebie. Zmrok ju zapad, nadchodzia noc,
wielka oswobodzicielka i przyjacika tych wszystkich, ktrym potrzebny jest paszcz ciemnoci,
eby si pozby udrki. Gdziekolwiek byo spojrze, niebo ofiarowywao oczom swj
bezgraniczny spokj.
Jan Valjean sta przez chwil urzeczony t dostojn i pieszczotliw pogod. Zdarzaj si takie
minuty zapomnienia, cierpienie wypuszcza wwczas ndzarza ze swych szponw, myli
zacieraj si, spokj spowija rozmarzonego czowieka jak noc i wrd wiate zmierzchu, na
podobiestwo wieczornego nieba, w duszy wschodz gwiazdy. Jan Valjean mimo woli zapatrzy
si w ten ogrom ciemnej Jasnoci, ktry mia nad sob; majestatyczna cisza odwiecznych niebios
bya dla jego zamylenia kpiel w zachwycie i modlitwie. Potem, jakby mu nagle wrcio
poczucie obowizku, pochyli si nad Mariuszem i zaczerpnwszy w donie wody, prysn mu
ni lekko na twarz. Powieki Mariusza nie otworzyy si, ale rozchylone usta oddychay.
Jan Valjean mia ju powtrnie zanurzy rk w rzece, lecz oto nagle dozna niemiego
uczucia, jakby sta za nim kto, kogo on nie widzia.
Raz ju wspomnielimy o tym wraeniu, znanym kademu.
Odwrci si.
Rzeczywicie kto sta za nim.
Wysoki czowiek, odziany w dugi surdut, z rkami zaoonymi na piersi, w prawej rce
trzymajc pak z oowian gak, sta o kilka krokw za Janem Valjean schylonym nad
Mariuszem.
W zmroku wieczornym wydawa si zjaw. Prostak przestraszyby si go z powodu
ciemnoci, czowiek mylcy z powodu paki.
Jan Valjean pozna Javerta.
Czytelnik odgad zapewne, e to Javert wanie tropi Thnardiera. Javert, po nieoczekiwanym
wydostaniu si z barykady, poszed do prefektury policji, osobicie zoy prefektowi meldunek
na krtkiej audiencji, a potem bezzwocznie wrci do swoich obowizkw, ktre pamitamy

256
znalezion przy nim notatk polegay na obserwowaniu prawego brzegu rzeki w okolicy Pl
Elizejskich, gdy miejsce to od pewnego czasu przycigao uwag policji. Tu spostrzeg
Thnardiera i poszed jego ladem. Reszt znamy.
Czytelnik zrozumia te niewtpliwie, e tak uprzejme otworzenie kraty przed Janem Valjean
byo podstpem Thnardiera. Czu on, e Javert nadal czeka; cigany czowiek ma niezawodny
wch. Wypychajc na zewntrz Jana Valjean jako swojego zastpc, Thnardier dawa up
policji, naprowadza j na inny lad, kaza jej zapomnie o sobie dla powaniejszej sprawy,
wynagradza Javerta za oczekiwanie, co szpiclowi jest zawsze mie, zyskiwa trzydzieci frankw
i liczy, e uda mu si umkn, korzystajc z zamieszania.
Jan Valjean wpad z jednej opresji w drug.
Dwa spotkania jedno po drugim, Javert po Thnardierze, to zaiste cika prba.
Javert nie pozna Jana Valjean, ktry jak powiedzielimy, zmieniony by nie do poznania.
Stojc wci na miejscu, niedostrzegalnym ruchem cisn silniej pak i odezwa si spokojnie:
Kto pan jest?
Ja.
Kto taki?
Jan Valjean.
Javert woy pak w zby, zgi kolana, pochyli si, pooy na ramionach Jana Valjean
swoje potne donie, ktre wpiy si w nie jak kleszcze, przypatrzy mu si i pozna. Ich twarze
prawie si dotykay. Spojrzenie Javerta byo straszne.
Jan Valjean nie prbowa wydoby si z ucisku Javerta, podobny do lwa, ktry nie broni si
od szponw rysia.
Inspektorze Javert rzek jestem w paskiej mocy. Zreszt ju od rana uwaam si za
twojego winia. Nie po to daem panu mj adres, eby ucieka. Zabierz mnie. Ale wprzd zrb
mi pan jedn ask.
Javert zdawa si nie sysze. Utkwi w Janie Valjean nieruchome renice. Zmarszczy brod i
wysun wargi, co nadao jego twarzy wyraz jakiej ponurej zadumy. Na koniec puci Jana
Valjean, wyprostowa si, wzi pak w gar i jakby mwic przez sen, raczej wyszepta, ni
powiedzia:
Co pan tu robi i co to za czowiek, ten drugi?
W dalszym cigu nie tyka Jana Valjean.
Jan Valjean odpowiedzia i dopiero dwik jego gosu jakby obudzi Javerta:
Wanie o nim chciaem mwi. Rozporzdzaj pan mn, jak si panu podoba, ale najpierw
pom mi odnie go do domu. O to jedno prosz.
Twarz Javerta cigna si, jak to mu si zdarzao, ilekro kto prbowa prosi go o
ustpstwo. Mimo to nie odpowiedzia odmownie.
Pochyli si znowu, wyj z kieszeni chustk, umoczy j w wodzie i otar zakrwawione czoo
Mariusza.
Ten czowiek by na barykadzie rzek pgosem, jakby do siebie. Nazywano go
Mariuszem.
Pierwszorzdny szpicel Javert wszystko podsucha, wypatrzy i zauway; cho sdzi, e
umrze, szpiclowa bliski ju agonii; oparty o krawd grobu, jeszcze zbiera informacje.
Uj rk Mariusza, szukajc pulsu.
On jest ranny rzek Jan Valjean.
Zabity odpar Javert.
Jan Valjean odpowiedzia:
Nie. Jeszcze yje.

257
Wic pan go przynis tutaj z barykady? zapyta Javert.
Musia by nadzwyczaj zajty swymi mylami, skoro nie zapyta o szczegy tej dziwnej
podry przez kanay i nie spostrzeg nawet e Jan Valjean odpowiedzia mu milczeniem.
Jan Valjean rwnie wydawa si zajty jedn tylko myl i rzek:
Mieszka w Marais na ulicy Panien Kalwaryjskich, u dziadka... Zapomniaem nazwiska.
Poszuka w surducie Mariusza, wydoby pugilares, otworzy go i poda Javertowi razem z
zapisan kartk.
Byo jeszcze do wiata, eby j przeczyta. Javert mia zreszt wzrok nocnych ptakw.
Przeczyta sowa napisane przez Mariusza i mrukn:
Gillenormand, ulica Panien Kalwaryjskich numer 6. Nastpnie zawoa:
Doroka!
Pamitamy, e doroka na wszelki wypadek czekaa.
Javert zatrzyma pugilares Mariusza.
W chwil potem pojazd zjecha na sam brzeg. Mariusza zoono na siedzeniu w gbi. Javert
usiad z Janem Valjean na przedzie.
Po zamkniciu drzwiczek doroka szybko ruszya w kierunku placu Bastylii.
Oddalili si od Sekwany i wjechali w miasto. Dorokarz, tworzcy na kole czarn sylwetk,
okada batem swoje chude szkapy. We wntrzu doroki panowaa martwa cisza. Nieruchomy
Mariusz, plecami wcinity w rg midzy oparciem a porcz, z gow opad na piersi, ze
zwieszonymi rkami i sztywnymi nogami, zdawa si czeka ju tylko na trumn. Jan Valjean
wyglda jak cie, Javert jak gaz; w tej penej ciemnoci doroce, ktrej wntrze, ilekro
przejedali koo latarni, ukazywao si bladosine jak w blasku byskawicy, przypadek poczy
w jakiej zowrogiej konfrontacji trzy magiczne odmiany spokoju: trupi, widmow i posgow.

Powrt syna marnotrawnego, ktry strwoni ycie

Za kadym wstrzsem doroki kropla krwi spadaa z wosw Mariusza.


Bya ju ciemna noc, kiedy doroka stana przed domem numer 6 na ulicy Panien
Kalwaryjskich.
Javert wysiad pierwszy, jednym rzutem oka sprawdzi numer nad bram i podnisszy ciki
motek z kutego elaza, ozdobiony starowieck mod kozem, ktry bd satyra, gwatownie
zastuka. Drzwi uchyliy si, Javert pchn je. Wyjrza zza nich dozorca; ziewa, na wp jeszcze
picy, i trzyma w rku wiec.
Javert odezwa si do niego tonem, jaki przystoi rzdowi przemawiajcemu do dozorcy w
domu rebelianta:
Tu mieszka Gillenormand?
Tu, a czego pan chce?
Odnosz mu syna.
Syna? powtrzy tpo dozorca.
Ju nieywego.
Za Javertem sta Jan Valjean, obdarty i brudny; dozorca popatrzy na niego z widocznym
lkiem, ten za poruszy przeczco gow.
Dozorca jakby nie rozumia ani sw Javerta, ani znaku Jana Valjean. Javert mwi dalej:

258
Poszed na barykad, macie go z powrotem.
Na barykad? zawoa dozorca.
Da si zabi. Idcie obudzi ojca.
Dozorca nie ruszy si z miejsca.
Prdzej! krzykn Javert.
I doda:
Jutro bdzie tu pogrzeb.
Dla Javerta wszystko, co si zdarzao na ulicy, podlegao niewzruszonym kategoriom, ktre s
podstaw czujnoci i dozoru. Kady wypadek mia swoj rubryk; wszelkie moliwe wydarzenia
leay jakby w szufladkach, z ktrych wychodziy stosownie do okolicznoci w rozmaitych
dozach; na ulicy mogy mie miejsce: zakcenie porzdku, rozruchy, karnawa, pogrzeb.
Dozorca obudzi tylko Baskijczyka, Baskijczyk Nikolet, Nikoleta ciotk Gillenormand.
Dziadka zostawiono w spokoju, uwaajc, e zawsze do wczenie dowie si o nieszczciu.
Wniesiono Mariusza na pierwsze pitro, tak e nikt nic nie sysza w innych czciach domu, i
zoono go na starej kanapie w przedpokoju pana Gillenormand. Gdy Baskijczyk wyruszy po
lekarza, a Nikoleta otwieraa szaf z bielizn, Jan Valjean uczu, e Javert dotyka jego ramienia;
Zrozumia i zszed na d, a Javert krok w krok za nim.
Odwierny patrzy na nich jak wtedy kiedy si zjawili zaspany i przestraszony.
Wsiedli do doroki, dorokarz zaj swoje miejsce na kole.
Inspektorze Javert rzek Jan Valjean prosz pana jeszcze o jedn ask.
Jak? zapyta opryskliwie Javert.
Pozwl mi wstpi na chwil do domu. Pniej zrobi pan ze mn, co pan zechce.
Javert milcza przez chwil, wsunwszy brod w konierz surduta, po czym opuci szyb
powozu.
Dorokarzu poleci jed na ulic Czowieka Zbrojnego numer 7.

Zachwiany absolut

Przez ca drog nie otworzyli ust.


Czego chcia Jan Valjean? Dokoczy tego, co rozpocz; zawiadomi Kozet, powiedzie jej,
gdzie jest Mariusz, moe udzieli jej jeszcze jakich innych poytecznych informacji i przekaza,
gdyby mu na to pozwolono, swoj ostatni wol. Co do niego samego, wszystko ju si
skoczyo; by schwytany przez Javerta i nie stawia mu oporu. Inny na jego miejscu pomylaby
o sznurku, ktry mu da Thnardier, i o kracie pierwszego wizienia, ktre go czekao, ale od
spotkania z biskupem Jan Valjean czu podkrelmy to gboki religijny wstrt do zamachu na
ycie ludzkie, choby swoje wasne.
Przy wylocie ulicy Czowieka Zbrojnego doroka zatrzymaa si, poniewa ulica ta bya zbyt
wska dla pojazdw. Javert i Jan Valjean wysiedli.
Weszli w ulic. Jak zwykle bya pusta. Javert kroczy za Janem Valjean. Podeszli pod numer
sidmy. Jan Valjean zastuka. Drzwi si otworzyy.
Dobrze rzek Javert. Id pan na gr.
I doda z dziwnym wyrazem twarzy, jakby zadawa sobie gwat wymawiajc te sowa:
Ja tu zaczekam.

259
Jan Valjean spojrza na Javerta. Taki sposb postpowania nie nalea do zwyczajw
inspektora. Jednak nie zdziwi si, e Javert okazuje mu to wyniose zaufanie, zaufanie kota,
ktry pozwala myszy porusza si w zasigu swoich pazurw, gdy by najzupeniej
zdecydowany odda si w jego rce i ju raz ze wszystkim skoczy. Pchn drzwi, wszed do
domu i zawoawszy do odwiernego, ktry z ka pocign za sznurek: To ja! wszed na
schody.
Stanwszy na pierwszym pitrze, zatrzyma si. Wszystkie drogi mki maj swoje stacje.
Mae okienko nad podestem byo otwarte. Jak w wielu starych domach, klatka schodowa miaa
okna od ulicy. Stojca naprzeciwko latarnia rzucaa nieco blasku na stopnie, co pozwalao
oszczdza na owietleniu wejcia.
Jan Valjean wysun gow przez okno, moe chcc odetchn wieym powietrzem, a moe
tylko machinalnie. Wyjrza na ulic. Bya krtka, latarnia owietlaa j od koca do koca. Jan
Valjean zachwia si ze zdumienia: na ulicy nie byo nikogo.
Javert odszed.

Dziadek

Baskijczyk i dozorca wnieli Mariusza do salonu na tej samej kanapie, na ktrej go pooono
po przyjedzie. Wezwany lekarz przyby niezwocznie. Ciotka Gillenormand wstaa z ka.
Na rozkaz lekarza postawiono obok kanapy ko na pasach.
Lekarz obejrza Mariusza i przekonawszy si, e puls bije, e rana na piersi nie jest gboka, a
krew zakrzepa w kcikach ust spyna z nozdrzy, kaza go pooy na wznak, bez poduszki,
gow rwno z ciaem, nawet nieco niej, z obnaon piersi, aby uatwi oddychanie. Panna
Gillenormand, widzc, e rozbieraj Mariusza, wysza i zabraa si do odmawiania raca w
swoim pokoju.
Ciao do pasa nie byo powaniej uszkodzone; kula, odbiwszy si od pugilaresu, zboczya i
zelizna si po ebrach, rozdzierajc ciao szpetnie, ale niegboko, a wic niezbyt
niebezpiecznie. W dugiej podry podziemnej zamany obojczyk przesun si i to rzeczywicie
mogo niepokoi. Ramiona nosiy lady szabli. adna szrama nie oszpecia twarzy, ale gowa
bya caa pocita. Jakie byy te rany na gowie? Czy zatrzymyway si na skrze, przy wosach?
Czy naruszyy czaszk? Tego nie mona byo jeszcze orzec. Wany symptomat stanowio
wywoane przez nie omdlenie, a z takich omdle czowiek nie zawsze si budzi. Prcz tego
krwotok wyczerpa rannego. Barykada ochronia Mariusza przed ranami od pasa w d.
Lekarz zamyli si smutnie. Czasami czyni gow znak przeczenia, jakby odpowiada na
pytanie, ktre sobie zadawa w duchu. Zy to znak dla chorego taki tajemniczy dialog lekarza z
samym sob.
Kiedy ociera twarz Mariusza i z lekka dotyka palcem powiek, cigle zamknitych, otwary
si drzwi w gbi salonu i blada, wyniosa posta stana na progu.
By to dziadek.
Starcy maj lekki sen; pokj pana Gillenormand przylega do salonu i mimo wszelkich
ostronoci haas obudzi go. Zdziwiony wiatem w szczelinie pod drzwiami, wsta z ka i
wszed po cichu.
Sta zdziwiony na progu, z rk opart o klamk na wp otwartych drzwi, z gow nieco

260
naprzd pochylon i drc, w biaym szlafroku, prostym, gadkim jak caun; przypomina
widmo zagldajce w grb.
Ujrza ko i na materacu modzieca we krwi, bladego bladoci wosku, jego zamknite
oczy, otwarte usta, sine wargi, ciao obnaone do pasa, cae w szkaratnych ranach, nieruchome i
jaskrawo owietlone.
Dziadek zadra od stp do gw tak silnie, jak tylko stare, zesztywniae ciao moe zadre.
Jego oczy o starczo pokych biakach zamglia szklista powoka, caa twarz w jednej chwili
zapada si trupio, rce mu zwisy, jakby pka w nich spryna, i osupienie wyrazio si w
rozsuniciu palcw obu drcych doni, kolana ugiy si do przodu, ukazujc przez otwarte poy
szlafroka wychude nogi z najeonymi siwymi wosami.
Mariusz! szepn.
Prosz pana rzek Baskijczyk przynieli panicza. By na barykadzie i...
Nie yje! krzykn starzec przeraajcym gosem. A zbj!
Naraz jaka upiorna przemiana zasza w zgrzybiaym starcu, ktry si wyprostowa jak mody
chopiec.
Panie rzek jest pan lekarzem. Chciej mi najpierw jedno powiedzie. Nie yje, czy tak?
Lekarz milcza, peen niepokoju.
Pan Gillenormand zaama rce i wybuchn strasznym miechem.
Nie yje! Nie yje! Da si zabi na barykadzie. Z nienawici do mnie! Na zo mnie! Ach,
ty krwiopijco! To tak do mnie wracasz! O ndzo mojego ycia. Zabili go!
Podszed do okna, otworzy je na ocie, jakby mu byo duszno, i twarz zwrcony ku
ciemnoci, zacz mwi do nocy zalegajcej ulic:
Pocity, posiekany, zarnity, zamordowany, pokrajany, porbany w kawaki! Patrzcie go,
ajdaka! Wiedzia dobrze, e na niego czekam, e kazaem uporzdkowa jego pokj i e
zawiesiem sobie nad kiem jego portret z dziecinnych lat! Wiedzia, e go przyjm w otwarte
ramiona, e wzywaem go od dawna, e po caych wieczorach siedziaem przy kominku z rkami
zaoonymi na kolanach, nie wiedzc, co robi, e ogupiaem od tego! Dobrze wiedziae, e
wystarczyoby ci wrci i powiedzie: To ja a byby panem domu; ja bybym ci posuszny i
robiby, co chcia z tym starym safandu, twoim dziadkiem! Wiedziae to, a jednak
powiedziae: Nie, nie pjd, to rojalista! I wolae i na barykady i da si tam zabi ze
zoci! Z zemsty za to, com ci mwi o jego wysokoci ksiciu de Berry! To haniebne! Pocie
si teraz i pijcie spokojnie! Nie yje. Oto moje przebudzenie.
Zbliy si do Mariusza, ktry lea blady i nieruchomy. Biae wargi starca poruszay si
machinalnie; wydobyway si z nich, niby rzcy oddech konajcego, prawie niedosyszalne
sowa: A, serce z kamienia! A, klubista! Zbrodniarz! Septembrzysta! Byy to ciche wyrzuty
agonii wobec trupa.
Powoli jednak, jako e wybuchy wewntrzne zawsze musz wydoby si na wierzch, zwizek
sw wraca, lecz starzec jakby nie mia siy wymawia ich wyranie; gos jego sta si guchy i
zagasy, jakby przychodzi z drugiego brzegu otchani:
Wszystko mi jedno, i ja te umr. Pomyle tylko, e nie ma w Paryu spdniczki, ktra by
nie czua si szczliwa, uszczliwiajc tego otra! Bd dwa pogrzeby naraz. I take si urzdzi
dla piknych oczu generaa Lamarque? Co ci zrobi dobrego ten genera Lamarque? Rbacz,
gadua! Da gow za trupa! Jak tu nie zwariowa? I kto to zrozumie? W dwudziestym roku
ycia! I nie odwrci gowy, eby spojrze, czy za sob czego nie zostawia. Tak, teraz biedni
starcy musz umiera samotnie. Zdychaj w swej dziurze, sowo! Ha, tym lepiej, tego si
spodziewaem, to mnie od razu zabije. Jestem zbyt stary; mam sto lat, mam sto tysicy lat, od
dawna ju mam prawo umrze. Taki cios to koniec. Stao si, co za szczcie! Po co mu pod nos

261
podsuwa amoniak i te wszystkie leki? Na prno tracisz czas, gupi lekarzu! Id sobie, nie yje,
na dobre nie yje. Znam si na tym, bo sam ju jestem nieywy. Nie zrobi tego do poowy. Tak,
dzisiejsze czasy s haniebne, haniebne, haniebne! Oto, co myl o was, o waszych ideach, o
waszych systemach, o waszych mistrzach, o waszych wyroczniach, o waszych uczonych, o
waszych ajdackich pisarzach, o waszych gaganach filozofach i o wszystkich rewolucjach, ktre
od szedziesiciu lat posz stada krukw w Tuileriach! A e bye bez litoci, dajc si zabi w
taki sposb, nie bd nawet czu alu po twej mierci syszysz, morderco?
W tej chwili Mariusz powoli otworzy powieki i jego wzrok jeszcze zamglony, jakby si
dziwi przebudzeniem z letargu, spocz na panu Gillenormand.
Mariuszu! krzykn starzec. Mariuszu! Mj may Mariuszu! moje dziecko! mj synu
kochany! Otwierasz oczy, patrzysz na mnie yjesz, dziki ci!
I mdlejc osun si na podog.

262
Rozdzia czwarty

JAVERT WYKOLEJONY

Javert wolnym krokiem wyszed z ulicy Czowieka Zbrojnego. Po raz pierwszy w yciu szed
z pochylon gow i rwnie po raz pierwszy w yciu zaoy rce w ty.
A do tego dnia z dwch postaw Napoleona Javert przybiera tylko jedn, t, ktra wyraa
niezomn decyzj ramiona skrzyowane na piersi; druga, ktra wyraa niepewno rce
zaoone w ty nie bya mu znana. Teraz dokonaa si odmiana; jego powolne ruchy i caa
ponura posta zdradzay gbok rozterk.
Zapuci si w milczce uliczki.
Szed jednak w okrelonym kierunku.
Obra najkrtsz drog do Sekwany, dotar do nadbrzea Wizw, poszed nim wzdu rzeki,
min plac Grve i zatrzyma si w pewnej odlegoci od komisariatu na placu Chtelet, koo
mostu Notre-Dame. Midzy tym mostem i mostem Wymiany z jednej strony, a midzy
nadbrzeami Biaoskrnikw i Kwiatowym z drugiej, Sekwana tworzy rodzaj kwadratowego
jeziora, przez ktre przepywa wartki prd.
Wszyscy eglujcy po Sekwanie boj si tego miejsca. Nie ma nic bardziej niebezpiecznego
ni ten prd, cinity w owym czasie i pienicy si midzy supami myna stojcego na mocie,
dzi zburzonego. Dwa mosty tak bliskie siebie powikszaj niebezpieczestwo; woda pdzi pod
ukami z niesamowitym popiechem. Toczy swoje grone fady i spitrzona rzuca si na filary,
jakby je chciaa wyrwa pynnymi postronkami. Kto tam wpadnie, ten ju nie wypywa na
powierzchni; najlepsi pywacy ton w tym miejscu.
Javert opar okcie o parapet, brod skry w doniach i machinalnie zatapiajc paznokcie w
gstych faworytach, zamyli si.
Nowe, rewolucyjne, katastrofalne rzeczy zaszy w gbi jego duszy; mia si nad czym
zastanowi.
Cierpia straszliwie.
Od kilku godzin przesta by prostym czowiekiem.
Wszystko w nim si zmcio; ten mzg, tak jasny w swojej lepocie, utraci sw
przezroczysto; w tym krysztale zjawia si chmura. Javert czu, e poczucie obowizku
rozdwaja si w jego wiadomoci, i nie potrafi tego ukry przed sob. Kiedy tak niespodzianie
spotka nad brzegiem Sekwany Jana Valjean, podobny by do wilka odzyskujcego swoj
zdobycz i do psa odnajdujcego swojego pana.
Widzia przed sob dwie drogi, obie jednakowo proste, ale byo ich dwie i to go przeraao,
jego, ktry w caym swoim yciu zna tylko jedn prost drog. A najbardziej go nkao, e te
drogi byy rozbiene. Jedna z tych linii prostych wykluczaa drug. Ktra bya suszna?

263
Znajdowa si w pooeniu nie do opisania.
Zawdzicza ocalenie ycia zoczycy, przyj ten dug i spaci go, znale si wbrew
samemu sobie na rwni z wyrzutkiem spoeczestwa i odda mu usug za usug, dopuci do
tego, eby mu kto powiedzia: moesz i i z kolei powiedzie temu czowiekowi: jeste
wolny powici z osobistych pobudek obowizek, ktry jest najwyszym prawem, i
wyczuwa w tych osobistych pobudkach co, co jest take prawem i moe jeszcze wyszym;
zdradzi spoeczestwo, eby pozosta wiernym sumieniu wszystko to byo absurdalne, ale
rzeczywiste i zwalio si na Javerta, miadc go swym ciarem.
Jedno go zdumiao e Jan Valjean darowa mu ycie, i jedno wprawio w stan zupenego
osupienia e on, Javert, darowa ycie Janowi Valjean.
Co si z nim stao? Szuka samego siebie i nie mg odnale.
Co uczyni teraz? Odda Jana Valjean w rce policji le, zostawi Jana Valjean na wolnoci
le. W pierwszym wypadku czowiek reprezentujcy wadz spada niej od czowieka z galer,
w drugim galernik stawa si wyszy nad prawo i depta je. Czy tak, czy owak, Javert ciga na
siebie hab. Czy z tej, czy z tamtej strony mg go spotka tylko upadek. Los prowadzi czasem
czowieka na strome szczyty niemoliwoci, poza ktrymi ycie jest tylko przepaci. Javert sta
na jednym z takich szczytw.
Niepokoio go take to, e mimo woli zacz myle. Zmusia go do tego ju sama
gwatowno jego sprzecznych wzrusze. Mylenie byo czynnoci, ktrej nie praktykowa i
ktra sprawiaa mu dotkliwy bl.
Kada myl zawiera jak ilo wewntrznego buntu i Javert irytowa si, kiedy poczu w
sobie co takiego.
Rozmylanie o czymkolwiek poza ciasnym krgiem jego czynnoci urzdowych uwaa
zawsze za bezuyteczne i mczce, a rozmylanie o wydarzeniach ostatniego dnia byo ju dla
niego prawdziw katusz. Naleao jednak zajrze w swoje sumienie po tych wstrzsach i zda
sobie spraw z samego siebie.
W jego refleksjach coraz bardziej wzbieraa groza.
Mgby sobie wyrzuca i owego powstaca, ktrego odwiz na ulic Panien Kalwaryjskich,
ale o tym nawet nie pomyla. Mniejsza wina gina w wikszej. Zreszt, powstaniec przecie ju
nie y, a wedug przepisw mier uwalnia od odpowiedzialnoci prawnej.
Ciarem, ktry przygniata jego dusz, by Jan Valjean.
Jan Valjean dezorientowa go. Wszystkie prawdy, na ktrych dotychczas opiera cae swoje
ycie, runy wobec tego czowieka. Gnbia go wspaniaomylno Jana Valjean wzgldem
niego, Javerta. Inne fakty, ktre sobie przypomnia, a ktre dawniej uwaa za kamstwa i
brednie, odyy teraz jako rzeczywisto. Za Janem Valjean pojawi si pan Madeleine i obydwie
postacie, nakadajc si na siebie, stworzyy jedn cao nakazujc szacunek. Javert czul, e co
okropnego przenika do jego duszy: podziw dla galernika. Szacunek dla czowieka skazanego
przez prawo czy to do czego podobne? Dreszcz wstrzsa nim na t myl, ale nie mg si jej
oprze. Daremnie szamota si; musia uzna w duchu szlachetno tego ndznika. To byo dla
niego straszne.
Dobroczynny zoczyca, agodny i zawsze gotowy nie pomoc, galernik o ludzkim sercu,
ktry odpaca dobrem za zo, przebaczeniem za nienawi, przekada lito nad zemst, wasn
zgub nad zgub wroga, ocala wasnego oprawc i klcza na szczycie cnoty, bliszy anioom
ni ludziom! Javert zmuszony by wyzna sobie, e taki potwr istnieje.
Nie mogo tak trwa duej.
Nie bez sprzeciwu stwierdzamy to z naciskiem podda si temu potworowi, temu
haniebnemu anioowi, wstrtnemu bohaterowi,

264
ktry go w tym samym prawie stopniu oburza, co zdumiewa. Ze dwadziecia razy, gdy
siedzia w doroce naprzeciw Jana Valjean, zarycza w nim tygrys praworzdnoci. Ze
dwadziecia razy braa go ochota rzuci si na Jana Valjean, schwyta go i pore, to znaczy
aresztowa. C byo atwiejszego? Zawoa na pierwszy lepszy posterunek, koo ktrego
przejedali: oto zbiegy kryminalista! Wezwa andarmw i rozkaza im: zabierzcie go! a
potem pj sobie, zostawi tego potpieca i nie troszczy si o reszt. Nad tym czowiekiem
wisi nieodwoalnie brzemi prawa i prawo zrobi z nim co zechce.
C bardziej susznego? Javert powiedzia sobie to wszystko, chcia si przemc, dziaa i
zaaresztowa go, ale i wwczas, i teraz nie potrafi. Jego rka, konwulsyjnie podnoszca si do
konierza Jana Valjean, opadaa za kadym razem, jakby lea na niej jaki ogromny ciar. W
gbi jego myli odzywa si gos, dziwny gos, ktry wola: Dobrze, wydaj swojego zbawc, a
potem ka przynie misk Poncjusza Piata i umyj sobie szpony.
Zwraca myl ku sobie i obok olbrzymiego Jana Valjean widzia si may i upodlony.
Galernik by jego dobroczyc.
Dlaczego pozwoli temu czowiekowi darowa sobie ycie? Mia prawo zosta zabity na tej
barykadzie. Powinien by skorzysta z tego prawa. Mg wezwa innych powstacw na pomoc
przeciw Janowi Valjean i kaza si rozstrzela, tak byoby lepiej.
Najbardziej drczyo go to, e straci pewno siebie. Czu, e nie ma gruntu pod nogami.
Kodeks w jego rku by ju tylko odamkiem strzaskanego miecza. Obudziy si w nim nieznane
skrupuy.
Doznawa jakiego uczuciowego objawienia, zupenie rnego od litery prawa, ktr jedynie
dotd si kierowa. Dawna sumienno przestaa mu ju wystarcza. Nowe, nieoczekiwane fakty
stany przed nim, eby go obezwadni. Nieznany wiat ukaza si jego duszy: zobowizanie
wynikajce z doznanego dobrodziejstwa, powicenie, wspczucie, wyrozumiao, lito
triumfujca nad surowoci, zrozumienie kadej indywidualnoci, koniec bezapelacyjnych
wyrokw, ktre potpiaj na zawsze, prawo, ktremu wolno si wzruszy, jaka sprawiedliwo
boska, idca pod prd sprawiedliwoci ludzkiej. Widzia w ciemnociach, jak wschodzi soce
nieznanej etyki, budzc w nim groz i olnienie. By jak sowa zmuszona patrzy wzrokiem ora.
Musia przyzna, e dobro istnieje. Ten przestpca by dobry. I on sam, rzecz niesychana,
zrobi dzi dobry uczynek. A wic uleg demoralizacji.
Uwaa, e stchrzy. Myla o sobie z przeraeniem. Jak to? Ten wielkoduszny ndznik
odkry pknicie w pancerzu, ktry chroni spoeczestwo. Jak to? Uczciwy suga prawa znalaz
si nagle midzy dwiema zbrodniami, midzy zbrodni wypuszczenia czowieka na wolno i
zbrodni aresztowania go. Nie wszystko zatem jest pewne w poleceniach, jakie pastwo daje
urzdnikowi? Wic istniej bezdroa obowizku. Wic to prawda?
Czy to moliwe, eby dawny bandyta, dwigajcy na plecach wyroki prawa, wyprostowa si i
w kocu mia suszno? To nie do wiary. A wic s wypadki, w ktrych prawo powinno si
cofn wobec przeistoczonego zbrodniarza i prosi o przebaczenie!
Tak, to bya prawda, Javert to widzia, dotyka tego i nie tylko nie mg zaprzeczy, ale nawet
bra w tym udzia. To byy rzeczywicie fakty. Obrzydliwa jest rzeczywisto a do tego stopnia
potworna.
Gdyby fakty speniay swj obowizek, dowodziyby jedynie susznoci prawa. Fakty zsya
sam Bg. Czyby teraz miaa zej z nieba anarchia?
A zatem wyolbrzymiajce wszystko wzburzenie i faszywa optyka bezradnoci przesoniy
mu to, co by go mogo podtrzyma, i Javert obejmowa teraz spoeczestwo, ludzko, wiat
jednym prostym i okropnym konturem a zatem prawo karne, prawomocny wyrok, powaga
ustawodawstwa, orzeczenia najwyszych instancji, cae sdownictwo, ciganie i karanie

265
przestpstwa, przykazania urzdowej mdroci, nieomylno trybunaw, podstawy monarchii, te
rne dogmaty, na ktrych opiera si polityka i ad spoeczny, wadza, sprawiedliwo, logika
kodeksu, idea spoeczestwa, oficjalne prawdy wszystko to obraca si w ruiny, gruzy, chaos;
on sam, Javert, str porzdku, nieprzekupno na subie policji, opatrzno i pies podwrzowy
spoeczestwa, ley pokonany na ziemi, a na tych ruinach stoi czowiek w zielonej czapce i w
aureoli nad czoem. Oto, jaki zamt powsta w duszy Javerta i jaka straszliwa wizja mu si
ukazaa.
Czy mg to znie? Nie.
Nie mona sobie wyobrazi stanu gwatowniejszego wzburzenia. Byy tylko dwa sposoby
wyjcia z niego. Jeden: ruszy zdecydowanym krokiem po Jana Valjean i wtrci galernika do
wizienia. Drugi...
Javert odsun si od parapetu i tym razem z podniesion gow poszed pewnym i silnym
krokiem w kierunku komisariatu, ktry wskazywaa latarnia na rogu placu Chtelet.
Przyszedszy tam, zobaczy przez oszklone drzwi policjanta i wszed do rodka. Wymieni
swoje nazwisko, wylegitymowa si i usiad za stoem, na ktrym pona wieca. Znalaz tam
piro oowiany kaamarz i papier do protokow i sprawozda z nocnych patroli.
Javert wzi arkusz papieru i zacz pisa. Oto, co napisa:

Kilka uwag dla dobra suby


Po pierwsze: prosz pana prefekta, eby sam zechcia na to rzuci okiem.
Po wtre: aresztaci przyprowadzeni na ledztwo zdejmuj trzewiki i stoj
boso na kamiennej posadzce przez cay czas trwania rewizji osobistej. Wielu
wraca do wizienia z kaszlem. To pociga wydatki na szpital.
Po trzecie: siedzenie podejrzanych osobnikw z pomoc agentw
rozstawionych w pewnych odlegociach od siebie jest skuteczne, trzeba jednak
mie na uwadze, eby przynajmniej dwaj agenci nie spuszczali si z oczu,
zwaywszy, e gdy z jakiej bd przyczyny jeden agent zachwieje si w
wypenianiu obowizkw, drugi powinien nad nim czuwa i w potrzebie
zastpi go.
Po czwarte: nie mona sobie wytumaczy, dlaczego specjalny regulamin
wizienia Magdalenek zabrania winiowi mie krzeso, nawet za opat.
Po pite: przy kantynie u Magdalenek s tylko dwa prty, wskutek czego
winiowie mog dotyka rki sprzedajcej.
Po szste: winiowie zwani szczekaczami, dlatego e wywouje innych
winiw do rozmwnicy, ka sobie paci dwa su za wyrane wywoanie
nazwiska. Jest to kradzie:
Po sidme: w warsztacie tkackim strca si winiom dziesi su od sztuki;
jest to naduycie przedsibiorcy, bo ich ptno nie jest gorsze.
Po sme: nie jest dobrze, e przychodzcy na widzenie do wizieniu La
Force musz przechodzi przez oddzia kobiecy, udajc si do rozmwnicy w
pawilonie w. Marii Egipcjanki.
Po dziewite: jest rzecz pewn, e andarmi opowiadaj sobie na podwrzu
prefektury szczegy z przesuchiwa oskaronych. Jest 10 powane uchybienie,
gdy andarm, ktry powinien dochowywa wicie tajemnicy, opowiada, co
sysza w gabinecie sdziego ledczego.
Po dziesite: pani Henry jest uczciw kobiet, jej kantyna jest bardzo
schludna, ale miejsce kobiety nie jest przy drzwiach wiziennych. Nie licuje to z

266
powag wiziennictwa w kraju wielkiej kultury.

Javert napisa to pismem rwnym, starannym, nie opuciwszy ani jednego przecinka i silnie
skrzypic pirem po papierze. Na koniec podpisa si:

Javert
Inspektor I klasy

Komisariat na placu Chtelet.


7 czerwca 1832 r., okoo pierwszej nad ranem.

Wysuszy atrament, zoy arkusz jak list, zapiecztowa, napisa na wierzchu: Notatka dla
administracji, zostawi swoje pismo na stole i trzasnwszy oszklonymi drzwiami, wyszed z
komisariatu.
Znowu przeci na ukos plac Chtelet, poszed na wybrzee i z dokadnoci automatu wrci
na miejsce, ktre opuci przed kwadransem; oparty okciami o parapet sta tak samo jak
przedtem i w tym samym punkcie, jakby si w ogle stamtd nie ruszy. Dokoa panowaa
nieprzenikniona ciemno. Bya to ta grobowa pora, ktra nastpuje po pnocy. Gste chmury
zasaniay niebo.
Na bruku nadbrzenej ulicy latarnia kada czerwon plam. Mosty, jeden za drugim,
roztapiay we mgle swoje sylwetki. Rzeka przybraa po niedawnych deszczach.
Miejsce, gdzie sta Javert, znajdowao si nad samym prdem, obmurowanie schodzio
pionowo w gron spiral wiru, ktra skrcaa si i rozkrcaa jak ruba bez koca.
Javert pochyli gow i spojrza. Wszystko byo czarne. Dochodzi do niego szum spienionych
fal, ale rzeki nie byo wida. Czasami w tej przepacistej gbi wia si jaka lnica smuga, gdy
woda nawet w najciemniejsze noce potrafi nie wiadomo jakim sposobem zapala wiata, ktre
zamienia w we. Te byski gasy po chwili i wszystko znowu stawao si nierozpoznawalne i
bezgraniczne. W dole nie pyna woda, lecz ziona otcha. ciana nadbrzena, stroma,
niewyrana, pomieszana z mg, uciekaa oczom i podobna bya do krawdzi nieskoczonoci.
Nic nie byo wida, zalatywa tylko wrogi chd wody i mdy zapach wilgotnych kamieni.
Przepa wysyaa w gr swj niesamowity oddech.
Przybr wody, nie tyle dajcy si dostrzec, co odgadn, tragiczny szept fal, ogrom ponurych
ukw mostu, moliwo upadku w czarn prni na dole wszystko w tych mrokach pene
byo grozy.
Javert przez kilka minut sta bez ruchu nad otwart pod nim ciemnoci i wpatrywa si w
niewidzialne z nateniem, jakby skupiajc uwag. Woda szumiaa. Nagle zdj kapelusz i
pooy go na parapecie. Po chwili wysoka i czarna posta, ktr spniony przechodzie mgby
wzi z daleka za upiora, stana na parapecie pochylia si ku Sekwanie i znowu wyprostowana
spada w ciemno; rozleg si guchy plusk i tylko noc widziaa konwulsje tej czarnej postaci
znikajcej pod wod.

267
Rozdzia pity

WNUK I DZIADEK

Znowu spotykamy drzewo obite blach

W jaki czas po wypadkach, ktremy opowiedzieli, im Boulatruelle przey wielkie


wzruszenie.
Im Boulatruelle to w drnik z Montfermeil, ktrego ju widzielimy w mrocznych
czciach tej ksiki.
Boulatruelle jak sobie moe czytelnik przypomina oddawa si rnym i podejrzanym
zajciom. Tuk kamienie i niepokoi podrnych na gocicu. Robotnik drogowy i zodziej,
marzy o skarbach zakopanych w lesie Montfermeil. Spodziewa si, e pewnego dnia znajdzie
pienidze w ziemi u stp jakiego drzewa, a na razie chtnie szuka ich w kieszeniach
przechodniw.
Ostatnio jednak zachowywa si ostronie, poniewa cudem tylko wydoby si z opaw.
Zosta on aresztowany na poddaszu Jondrettea razem z innymi bandytami. Naogi czasem si
przydaj uratowao go pijastwo. Nie umiano w aden sposb ustali, w jakim charakterze tam
si znalaz jako rabu czy jako obrabowany. Sprawa jego zostaa umorzona na podstawie
niezbicie stwierdzonego faktu, e w czasie zasadzki by pijany, i dziki temu wyszed na
wolno.
Pewnego poranka Boulatruelle, idc jak zwykle do pracy, a moe i na zasadzk, nieco przed
wschodem soca, zobaczy midzy drzewami czowieka, ktrego sylwetka, mimo i widzia j
tylko od tyu, z daleka i wrd szarwki, nie bya mu nieznajoma. Chocia pijak, Boulatruelle
mia dobr pami, t nieodzown bro kadego, kto yje w niezupenej zgodzie z prawem.
Gdzie, u diaba, mogem widzie co podobnego do tego czowieka? zastanawia si.
Potrafi odpowiedzie sobie tylko tyle, e czowiek ten podobny by do kogo, kto pozostawi w
jego wspomnieniach jaki niewyrany lad.
Boulatruelle pomyla o skarbie. Poszperawszy w pamici, przypomnia sobie, e przed kilku
laty obudzi jego podejrzenia osobnik, ktry jak mu si wydawao, mg by tym samym
czowiekiem.
Pod ciarem tych rozmyla pochyli gow; ruch to naturalny, ale niezbyt zrczny. Kiedy j
podnis, nic ju nie mg dostrzec. Czowiek znik w lesie i w mroku.
Do pioruna! rzek Boulatruelle znajd go. Dowiem si, co to za ptaszek. Ten wczga
spod kociej apy chodzi tu nie bez kozery. W moim lesie nikt nie moe mie przede mn
tajemnic.

268
Wzi swoj bardzo ostr motyk.
Ot mrukn jest czym pogrzeba w ziemi i w czowieku.
Aby zwiza przerwan ni, ruszy spiesznie w kierunku, w ktrym najprawdopodobniej
poszed w czowiek, i zapuci si w zarola.
Jaki myliwy, ktry o tej wczesnej porze z daleka przechodzi lasem, gwidc sobie
piosenk o Guillerym, nasun mu myl wdrapania si na drzewo. Boulatruelle, cho stary, by
zwinny. Pod rk mia wysoki buk, godny Tityra i Boulatruellea. Wdrapa si na niego, jak mg
najwyej.
Pomys by dobry. Badajc okolic w stronie, gdzie las jest najgstszy i najdzikszy,
Boulatruelle nagle spostrzeg tego czowieka.
Zobaczy go i natychmiast zgubi z oczu. Czowiek wszed, a raczej wlizn si na polank
do odleg i zasonit wysokimi drzewami, ale Boulatruelle zna j doskonale i zauway przy
stosie kamieni chory kasztan, obandaowany przybit do kory blach. T polan niegdy
nazywano k Blaru. Stos kamieni, ktry lea tam nie wiadomo po co przed trzydziestu laty,
ley pewnie do dzi. Nic nie jest rwnie dugotrwae jak stos kamieni, chyba ogrodzenie z desek.
Jedno i drugie jest tymczasowe. Najlepszy powd, eby trwa dugo.
Boulatruelle, lekki i radosny, raczej zeskoczy z drzewa, ni zszed. Znalaz legowisko, teraz
trzeba byo tylko zowi zwierza. Prawdopodobnie by tam w sawny skarb.
Wszed bez wahania w gstwin krzakw.
Przedziera si przez ostrokrzewy, tarniny, pokrzywy, dzikie re, osty i kolczaste ciemi.
Podrapa si okrutnie.
Na koniec po czterdziestu minutach doszed do czki Blaru. spocony, zmczony, zadyszany,
podrapany, wcieky.
Na polanie nie byo nikogo.
Boulatruelle podbieg do kamieni. Leay na swoim miejscu; nikt ich nie zabra.
Czowiek za znikn w lesie. Wymkn si. Gdzie? Ktrdy?
W jak wszed gstwin? Niepodobna odgadn.
A najboleniejsze byo to, e za stosem kamieni, naprzeciw drzewa obandaowanego blach,
Boulatruelle zobaczy wieo poruszon ziemi, zapomnian albo porzucon motyk i d.
D by pusty.
Ach, ty zodzieju! krzykn Boulatruelle, podnoszc w gr obie pici.

Po wyjciu z jednej wojny domowej


Mariusz gotuje si do drugiej

Przez dugi czas Mariusz by pmartwy, pywy. Przez kilka tygodni mia gorczk z
majaczeniami i dosy grone zaburzenia mzgowe, raczej od wstrzsw, ktrych dozna
odnoszc rany w gow, ni od samych ran.
Po caych nocach w zowrogim gorczkowym podnieceniu i z uporem agonii powtarza imi
Kozety. Due rany byy niebezpieczne, gdy ich ropa przy pewnych stanach atmosfery moga
zosta wchonita przez organizm i zabi chorego; za kad zmian pogody, przy lada burzy,
lekarz niepokoi si. Chory przede wszystkim nie moe mie adnych wzrusze powtarza.
Dopki trwao niebezpieczestwo, pan Gillenormand siedzia jak obkany przy ku Mariusza i

269
jak on by pmartwy, pywy.
Codziennie, a niekiedy dwa razy dziennie, jaki siwy pan, wedug relacji dozorcy bardzo
porzdnie ubrany, przychodzi dowiadywa si o rannego i przynosi du paczk szarpi do
opatrunkw.
Na koniec sidmego wrzenia, dokadnie w cztery miesice od owej bolesnej nocy, w ktrej
przyniesiono do dziadka umierajcego Mariusza, lekarz owiadczy, e rczy za jego ycie.
Zacza si rekonwalescencja. Ale z powodu zamania obojczyka Mariusz musia jeszcze przez
dwa miesice lee na szezlongu.
Ta duga choroba i powolny powrt do zdrowia zabezpieczyy go przed poszukiwaniami
wadz. We Francji aden gniew, nawet publiczny, nie trwa duej ni p roku. Zamieszki s tak
dalece win wszystkich w obecnym stanie spoeczestwa, e daje si po nich odczu potrzeba
przymknicia oczu.
Pan Gillenormand przeszed przez wszystkie rozpacze, a pniej przez wszystkie radoci. Z
wielk trudnoci odwiedziono go od zamiaru czuwania nocami przy rannym; kaza ustawi swj
wielki fotel przy ku Mariusza; da, eby crka dawaa najpikniejsze ptno na opatrunki i
bandae. Panna Gillenormand, jako osoba dojrzaa i roztropna, znalaza sposb oszczdzania
ptna, wmawiajc w ojca, e czyni zado jego rozkazom. Pan Gillenormand nie dawa si
jednak przekona, e grube ptno jest rwnie dobre na szarpie jak batyst, a stare lepsze ni
nowe. By obecny przy wszystkich opatrunkach, podczas ktrych panna Gillenormand
wychodzia wstydliwie do drugiego pokoju. Gdy odcinano noyczkami zgangrenowane kawaki
ciaa, krzycza: aj, aj. Wzruszajcy by widok, jak ten starzec drcymi rkami podawa
rannemu zika w filiance. Lekarza zasypywa pytaniami, nie spostrzegajc, e cigle pyta o to
samo.
Owego dnia, w ktrym lekarz owiadczy, e niebezpieczestwo ju mino, starowina szala z
radoci. Prbowa wzi Nikolet na kolana. Tytuowa Mariusza baronem i woa: Niech yje
Republika! Nie uznawa ju siebie, uwaa si za nic. Mariusz by panem domu, starzec z
radoci wyrzek si wadzy ojcowskiej i sta si wnukiem swego wnuka.
W tej radoci pan Gillenormand by wzruszajco dziecinny. Nie chcc naprzykrza si
rekonwalescentowi, stawa za nim i umiecha si do niego. By zadowolony, wesoy,
zachwycony, czarujcy, mody. Jego biae wosy dodaway agodnego majestatu radoci rozlanej
na jego twarzy. Kiedy wdzik czy si ze zmarszczkami, budzi uwielbienie. Jest co z jutrzenki
w szczciu staroci.
Tymczasem Mariusz, pozwalajc si bandaowa i pielgnowa, myla tylko o Kozecie.
Kiedy gorczka i maligna opuciy go, nie wspomina ju jej imienia i mona byo sdzi, e
ju o niej nie myli. On milcza dlatego, e dusz by przy niej.
Nie wiedzia, co si stao z Kozet. Wydarzenia z ulicy Konopnej wynurzay si z jego
pamici jak obok mgy; niewyrane cienie kryy w jego umyle: Eponina, Gavroche, Mabeuf,
Thnardierowie i tragiczne postacie przyjaci w dymie barykady; dziwny udzia pana
Fauchelevent w tej krwawej przygodzie by dla niego zagadk wrd nawanicy; nie rozumia,
dlaczego yje, nie rozumia, kto i w jaki sposb go ocali, i nikt w domu tego nie wiedzia;
powiedziano mu tylko, e zosta przywieziony w nocy na ulic Panien Kalwaryjskich.
Przeszo, teraniejszo, przyszo stay si mglistymi pojciami, ale wrd tej mgy jeden
punkt trwa, jedno byo wyrane i jasne silne postanowienie jakby wykute w granicie: odnale
Kozet.
Nie ukrywa przed sob czekajcych go przeszkd i trudnoci.
Zanotujmy tu jeden szczeg: wszystkie starania, caa tkliwo dziadka nie podbia go, nie
rozczulia. Przede wszystkim nie zna caych jej rozmiarw, a po wtre umys chorego, moe

270
jeszcze rozgorczkowany, nie dowierza tym pieszczotom, ktre byy dla niego dziwne i nowe, a
miay go zapewne ujarzmi. Przyjmowa je chodno. Biedny dziadek na prno wysila swj
stary umiech. Mariusz mwi sobie, e wszystko to dobre, pki on si nie odzywa, ale gdy
wspomni o Kozecie, ujrzy cakiem inn twarz i rzeczywisty stosunek dziadka do niego wwczas
si odsoni.
A przy tym, w miar jak odzyskiwa ycie, wracay dawne urazy, otwieray si stare rany
pamici; wspomina przeszo, pukownik Pontmercy stawa midzy nim a panem Gillenormand
i Mariusz mwi sobie, e niczego dobrego nie mona si spodziewa po czowieku, ktry by tak
niesprawiedliwy i twardy dla jego ojca. Razem ze zdrowiem wracaa cierpko wobec dziadka.
Biedny starzec cierpia i milcza.
Pan Gillenormand, cho tego nie okazywa, zauway, e Mariusz od chwili, gdy go
przyniesiono i gdy odzyska przytomno, ani razu nie nazwa go ojcem. Nie mwi mu co
prawda prosz pana, ale unikajc jednego i drugiego znajdowa zawsze jaki wymijajcy
sposb zwracania si do niego.
Chwila przeomowa zbliaa si najwidoczniej.
Jak prawie zawsze bywa w podobnych razach, przed przystpieniem do bitwy Mariusz
przedsiwzi prbn utarczk. Pewnego poranka pan Gillenormand wziwszy do rki gazet
odezwa si lekcewaco o Konwencie i zakoczy rojalistyczn sentencj na temat Dantona,
Saint-Justa i Robespierrea. Ludzie dziewidziesitego trzeciego roku byli olbrzymami
odpar surowo Mariusz. Starzec umilk i przez cay dzie nie powiedzia ju ani sowa.
Mariusz, ktry od najmodszych lat zna niezomny charakter dziadka, oceni to milczenie jako
stumiony gniew i wywnioskowa, e walka bdzie zacita; w zaktkach myli zacz mnoy
przygotowania do boju.
Postanowi sobie, i w razie odmowy poszarpie bandae, rozecie zestawiony obojczyk,
rozjtrzy rany i nie bdzie przyjmowa adnych pokarmw. Rany byy jego broni. Dostanie
Kozet albo umrze.
Czeka na sprzyjajc chwil z podstpn cierpliwoci choych.
Chwila ta nadesza.

Mariusz atakuje

Pewnego dnia, kiedy ciotka porzdkowaa buteleczki i filianki na marmurowym blacie


komody, pan Gillenormand, pochyliwszy si ku Mariuszowi, powiedzia do niego swoim.
najtkliwszym tonem:
Wiesz co, Mariuszku, na twoim miejscu jadbym teraz wicej misa ni ryb. Smaona ryba
dobra jest w pocztkach rekonwalescencji, ale eby stan na nogach, chory potrzebuje dobrego
kotleta.
Mariusz, ktry prawie cakiem ju odzyska siy, zebra je, usiad, pooy na kodrze
zacinite donie, spojrza dziadkowi prosto w twarz i rzek gronym tonem:
To mi przypomina, e mam ci co powiedzie.
Co takiego?
e chc si oeni.
To jest przewidziane odpowiedzia dziadek i rozemia si.

271
Jak to: przewidziane?
Tak, przewidziane. Dostaniesz t swoj dziewczynk.
Mariusz zadra, osupiay, zgnbiony i olniony. Pan Gillenormand mwi dalej:
Tak, dostaniesz t liczn dziewczyn. Ona tu przychodzi codziennie w postaci starego
jegomocia, eby dowiadywa si o twoje zdrowie. Odkd jeste ranny, cay czas tylko pacze i
skubie szarpie. Zasignem o niej informacji. Mieszka na ulicy Czowieka Zbrojnego pod
sidmym. Wic o to ci chodzi, chcesz j dobrze, dostaniesz. Ja ci proponuj kotlety, a ty mi
odpowiadasz: A propos, chc si oeni. adne skojarzenie. Liczye na sprzeczk, co? Nie
wiedziae, e jestem stary tchrz. Co teraz powiesz? Dsasz si? Nie przypuszczae, e twj
dziadek jest gupszy od ciebie, i przepada ci mowa, ktr sobie przygotowae, panie adwokacie.
To irytujce, ale trudno, zo si. Zatkao ci, guptasie, e robi to, czego chcesz. Posuchaj.
Dowiedziaem si wszystkiego, bo i ja jestem chytry. Ona jest zachwycajca, cnotliwa, w historii
o oficerze nie byo nic prawdy naskubaa fur szarpi to prawdziwy klejnot, ubstwia ci.
Gdyby umar, pogrzeb byby na trzy osoby, poniewa jej trumna towarzyszyaby mojej.
Wiedziaem, uwaasz, e mnie nie kochasz, wic pomylaem sobie: co, u licha, zrobi, eby
mnie to zwierz pokochao? Aha, mam pod rk t ma Kozet, dam mu j i wtedy musi mnie
troch pokocha albo powiedzie, dlaczego nie kocha. Mylae pewno, e stary bdzie si
rzuca, zoci, krzycza: nie pozwol! i podniesie kij na t ryczk. Nic podobnego. Kozeta?
prosz bardzo. Mio? prosz bardzo. Niczego wicej nie pragn, niech pan bdzie askaw si
oeni. Bd szczliwy, mj drogi chopcze.
To powiedziawszy starzec zaszlocha.
Obj rkoma gow Mariusza, przycisn j do starej piersi i obydwaj pakali. Jest to jedna z
form najwyszego szczcia.
Mj ojcze! zawoa Mariusz.
Ach! Wic jednak mnie kochasz powiedzia starzec.
Nadesza niewysowiona chwila. Dusio ich kanie i nie mogli mwi.
Na koniec starzec wybekota:
No, nareszcie si odkorkowa i powiedzia mi: mj ojcze. Mariusz wysun gow z obj
dziadka i powiedzia:
Mj ojcze, teraz jestem zdrw, wic zdaje mi si, e mgbym j zobaczy.
I to jest przewidziane, zobaczysz j jutro.
Ojcze...
Co?
Dlaczego nie dzi?
Zgoda, dzi! Niech bdzie dzi. Powiedziae mi trzy razy ojcze, wic ci si to naley.
Zajm si tym, przyprowadz j do ciebie. To byo przewidziane, powiadam ci, a nawet dawno
ju uoone wierszem. Tak si koczy elegia Chory chopiec Andrzeja Chnier, ktrego
zamordowali ci zbrod... ci olbrzymi z roku dziewidziesitego trzeciego.
Panu Gillenormand zdawao si, e dostrzega lekk zmarszczk na czole Mariusza, ktry
nawet nie sysza sw dziadka, pogrony w zachwycie i mylcy o Kozecie, a nie o roku
dziewidziesitym trzecim.
Przeraony swoj niefortunn uwag o Andrzeju Chenier, starzec zacz mwi bardzo
szybko:
Zamordowali to nie jest waciwe sowo. W rzeczywistoci ci genialni rewolucjonici,
ktrzy nie byli zymi ludmi bez wtpienia, to byli nawet bohaterowie uwaali, e Chenier
troch im przeszkadza, i go zgiloty... to znaczy w interesie ocalenia publicznego ci wielcy
ludzie sidmego termidora poprosili Andrzeja Chnier, eby by askaw wej na...

272
Rozpoczte zdanie uwizo mu w gardle i pan Gillenormand nie mg go dokoczy, a e za
pno ju byo na odwoanie wypowiedzianych sw, wzburzony tylu wzruszeniami, starzec
spiesznie wybieg z sypialni, podczas gdy jego crka poprawiaa Mariuszowi poduszk, trzasn
drzwiami za sob i czerwony, zapieniony, z wytrzeszczonymi oczami, wpad na poczciwego
Baskijczyka, ktry w przedpokoju czyci buty. Porwa Baskijczyka za konierz i krzykn mu w
uszy gosem penym wciekoci:
Do stu tysicy fur beczek diabw, ci rozbjnicy go zamordowali!
Kogo, prosz pana?
Andrzeja Chnier!
Tak jest, prosz pana odpowiedzia przestraszony Baskijczyk.

Panna Gillenormand w kocu przestaje mie za ze,


e pan Fauchelevent przyszed,
trzymajc co pod pach

Kozeta i Mariusz zobaczyli si znowu.


Spotkania tego opisywa nie bdziemy. S rzeczy, ktrych odmalowa niepodobna; do ich
liczby naley soce.
Caa rodzina, nie wyczajc Baskijczyka i Nikolety, zebraa si w pokoju Mariusza w chwili,
gdy wesza Kozeta.
Ukazaa si na progu; zdawao si, e biy od niej promienie.
Wanie w tej chwili dziadek mia wytrze nos; znieruchomia na jej widok i z chustk przy
nosie spojrza na Kozet.
Przeliczna! zawoa.
Po czym gono dokoczy wycierania nosa.
Kozeta bya pena upojenia, zachwytu, lku i szczcia. Czua niepokj o tyle, o ile szczcie
moe niepokoi. Mwia plczc sowa, na przemian blada i purpurowa, miaa ochot rzuci si
w objcia Mariusza i zabrako jej odwagi. Wstydzia si, e tyle osb widzi jej mio. Nie mamy
litoci dla szczliwych kochankw; zostajemy przy nich, gdy najbardziej chcieliby zosta sami.
A oni przecie wcale nas nie potrzebuj.
Za Kozet wszed mczyzna o siwych wosach, powany, cho umiechnity jakim dziwnie
bolesnym umiechem. By to pan Fauchelevent, czyli Jan Valjean.
By bardzo porzdnie ubrany, jak mwi dozorca, cay na czarno i w biaym krawacie.
W tym nieskazitelnym mieszczaninie, wygldajcym na notariusza, dozorca nigdy by nie
pozna przeraajcego tragarza trupw, ktry ukaza si mu w nocy sidmego czerwca obdarty,
zabocony, okropny, dziki, z twarz umazan krwi i botem, niosc w ramionach omdlaego
Mariusza. Strowski wch dziaa wszake. Kiedy pan Fauchelevent wszed z Kozet, dozorca
powiedzia na ucho swojej onie: Nie wiem dlaczego, ale co mi si zdaje, e ju kiedy t
twarz widziaem.
W pokoju Mariusza pan Fauchelevent stan jakby na uboczu, przy drzwiach. Mia pod pach
pakiet dosy podobny do ksiki formatu in octavo. owinity w papier. Papier ten by zielonkawy
i jakby spleniay.
Czy ten pan zawsze nosi ksiki pod pach? szeptem zapytaa Nikolet panna

273
Gillenormand, ktra nie lubia ksiek.
To pewnie jaki uczony odpowiedzia rwnie cicho pan Gillenormand, dosyszawszy jej
sowa. Czy to jego wina? Pan Boulard, mj znajomy, te zawsze chodzi z ksik pod pach.
I skoniwszy si rzek gono:
Panie Trancheleverit...
Pan Gillenormand nie zrobi tego umylnie; niezwracanie uwagi na nazwiska naleao do jego
arystokratycznych manier.
Panie Tranchelevent, mam zaszczyt prosi pana o rk panny Tranchelevent dla mojego
wnuka, pana barona Mariusza Pontmercy.
Pan Tranchelevent ukoni si.
Sprawa zaatwiona owiadczy dziadek.
Po czym, obrcony ku Mariuszowi i Kozecie, wycign do nich rce bogosawicym gestem
i zawoa:
Moecie si teraz ubstwia!
Nie kazali sobie powtarza tego pozwolenia. Rozpocz si szczebiot. Rozmawiali po cichu,
Mariusz wsparty na szezlongu, Kozeta stojc przy nim.
O mj Boe szeptaa Kozeta. Znowu pana widz. To ty! To pan!... Po co byo chodzi na
barykad. Co za okropno! Przez cztery miesice byam jak nieywa. Ach, jak to nieadnie, e
pan poszed bi si! Co ja panu takiego zrobiam? Przebaczam, ale eby to byo ostatni raz.
Kiedy si teraz dowiedziaam, e mam tu przyj znowu mylaam, e umr, ale z radoci. Tak
mi byo smutno. Nie zdyam si przebra, pewno wygldam jak strach na wrble. Co pana
rodzina powie na mj wygnieciony konierzyk? No, niech si pan odezwie cho sowem. Cay
czas tylko ja mwi. Mieszkamy wci na ulicy Czowieka Zbrojnego. Podobno by pan tak
strasznie ranny w rami. Syszaam, e w tej ranie zmieciaby si pi! I podobno obcinali panu
ciao noyczkami. To straszne. Oczy sobie wypakaam. A dziwne, e mona tak cierpie.
Paski dziadek jest bardzo przyjemny. Niech pan ley spokojnie i nie opiera si na okciu, bo
bdzie bolao. Ach, jaka jestem szczliwa! Wic ju wszystko w porzdku! Zupenie
zgupiaam, miaam tyle do powiedzenia i wszystko mi wyleciao z gowy. Czy pan mnie jeszcze
kocha? Mieszkamy na ulicy Czowieka Zbrojnego. Tam nie ma ogrodu. Cay czas skubaam
szarpie, prosz spojrze, to pana wina, porobiy mi si na palcach odciski.
Aniele odpowiada jej Mariusz.
Anio to najbardziej odporne sowo w mowie ludzkiej; adne inne nie wytrzymaoby tak
niemiosiernego naduywania przez kochankw.
Potem, przez wzgld na obecnych, przerwali rozmow. Nie mwili ju nic, tylko ciskali si
za rce.
Pan Gillenormand odwrci si do wszystkich obecnych i zawoa:
Rozmawiajcie gono, krzyczcie, haasujcie, u diaba, eby dzieci mogy sobie swobodnie
poszczebiota.
I zbliywszy si do Mariusza i Kozety, szepn im:
Mwcie sobie ty, nie krpujcie si.
Ciotka Gillenormand z osupieniem patrzya na to wtargnicie wiata w jej starczy dom.
Osupienie to jednak nie miao w sobie nic nieprzyjaznego, nie byo to bynajmniej zgorszone i
zazdrosne spojrzenie sowy na dwoje turkawek, tylko bezmylne oko biednego,
pidziesicioletniego niewinitka; chybione ycie patrzyo na triumf mioci.
Panno Gillenormand starsza rzek do niej ojciec a co, mwiem przecie, e ci to
spotka.
I po chwili milczenia doda:

274
Przypatrz si szczciu innych.
Usiad przy nich, posadzi Kozet i uj ich cztery rce w swoje stare, pomarszczone donie.
Zachwycajca jest ta maa. Kozeta to arcydzieo. Maa dziewczynka, a wielka dama.
Szkoda, e bdzie tylko baronow, urodzia si na margrabin. Co za rzsy! Moje dziatki, dobrze
zapamitajcie sobie, e nie ma nic lepszego ni mio. Kochajcie si! Zgupiejcie z mioci!
Mio to gupota ludzi i mdro Boga. Ubstwiajcie si! Tylko doda nagle zachmurzony co
za nieszczcie! Przyszo mi na myl, e poowa tego, co posiadam, to doywocie. Dopki bd
y, to jako pjdzie, ale po mojej mierci, za dwadziecia lat mniej wicej, nie bdziecie mieli
ani szelga, biedne dzieci. Twoje pikne rczki, pani baronowo, bd musiay klepa bied.
Tu odezwa si powany i spokojny gos:
Panna Eufrazja Fauchelevent ma szeset tysicy frankw posagu.
By to gos Jana Valjean.
Dotychczas nie wyrzek jeszcze ani sowa; wszyscy zapomnieli prawie, e sta nieruchomy, z
tyu za tymi szczliwymi ludmi.
Jaka panna Eufrazja? zapyta zdumiony dziadek.
To ja odpowiedziaa Kozeta.
Szeset tysicy frankw! powtrzy pan Gillenormand.
Bez czternastu czy moe pitnastu tysicy doda Jan Valjean.
I pooy na stole pakiet, ktry ciotka Gillenormand wzia za ksik.
Jan Valjean sam go rozwin; by to plik banknotw. Rozwizano go i przeliczono. Byo
piset banknotw tysicfrankowych i sto szedziesit osiem pisetfrankowych. Razem piset
osiemdziesit cztery tysice frankw.
To rzeczywicie pikna ksika rzek pan Gillenormand.
Piset osiemdziesit cztery tysice frankw szepna ciotka.
To si dobrze skada, nieprawda, panno Gillenormand starsza? mwi dziadek. Ten
diabe, Mariusz, odkry na drzewie marze milionow gryzetk. I ufaj tu miostkom modych
ludzi! Studenci znajduj kochanki z szeciuset tysicami frankw!
Piset osiemdziesit cztery tysice frankw! powtrzya pgosem panna Gillenormand.
Piset osiemdziesit cztery! To jakby szeset tysicy, co?
A Mariusz i Kozeta tymczasem wpatrywali si w siebie i prawie nie zwrcili uwagi na ten
drobiazg.

Bezpieczniej jest zoy pienidze w lesie


ni u notariusza

Nie potrzebujemy chyba opowiada szczegowo, e po sprawie Champmathieu Jan Valjean


mg podczas swej pierwszej kilkudniowej ucieczki wpa do Parya, e zdy jeszcze podnie
u Laffittea swoje pienidze, zoone na nazwisko pana Madeleine, mera w Montreuil-sur-mer, i
e obawiajc si powtrnego aresztowania, ktre nastpio wkrtce, zakopa te pienidze w lesie
Montfermeil, w miejscu zwanym polan Blaru. Suma szeciuset tysicy frankw, caa w
banknotach, mao zajmowaa miejsca i mona j byo zamkn w pudeku, ale eby uchroni
pienidze od wilgoci, woy je do dbowego kuferka napenionego wirami z kasztanowego
drzewa. Do kuferka tego woy rwnie i swj drugi skarb, wieczniki biskupa. Pamitamy, e

275
je zabra, uciekajc z Montreuil-sur-mer. Czowiek, ktrego Boulatruelle zobaczy pierwszy raz
pewnego wieczora, by to Jan Valjean. Pniej, ilekro Jan Valjean potrzebowa pienidzy,
chodzi po nie na polan Blaru. Std wyjazdy, o ktrych bya mowa. Mia motyk schowan w
krzakach, w jemu tylko znanej kryjwce.
Rzeczywista suma wynosia piset osiemdziesit cztery tysice piset frankw. Jan Valjean
zachowa piset frankw dla siebie. Co bdzie dalej, to si zobaczy myla.
Rnica midzy t sum i szeciuset trzydziestoma tysicami frankw podniesionymi u
Laffittea zostaa wydana w cigu dziesiciu lat, od 1823 do 1833 roku. Pi lat pobytu w
klasztorze kosztowao tylko pi tysicy frankw.
Jan Valjean postawi na swoim kominku dwa srebrne lichtarze, gdzie byszczay ku wielkiemu
podziwowi starej Toussaint.
Jan Valjean wiedzia, e si uwolni od Javerta. Opowiadano przy nim i sam to sprawdzi w
Monitorze, ktry ten fakt ogosi, e inspektor policji Javert zosta znaleziony pod galarami
praczek midzy mostem Wymiany i Nowym Mostem i e pismo zostawione przez tego
czowieka, nieskazitelnego zreszt i bardzo cenionego przez zwierzchnikw, naprowadzio na
domys, e w przystpie pomieszania zmysw odebra sobie ycie.
Rzeczywicie pomyla Jan Valjean jeeli mia mnie w rku i puci na wolno, to ju
wtedy chyba nie by przy zdrowych zmysach.

Dwaj starcy, kady na swj sposb, robi, co mog,


eby Kozeta bya szczliwa

Przygotowano wszystko do wesela. Lekarz owiadczy, e moe si ono odby w lutym. By


grudzie. Rozkoszne tygodnie doskonaego szczcia przeminy szybko.
Dziadek nie nalea do najmniej szczliwych. Caymi godzinami wpatrywa si w Kozet.
liczna dziewczyna! woa. I ma twarz tak agodn i dobr! Dalibg, bardziej uroczej nie
widziaem, jak yj. Pniej bdzie to miao cnoty z zapachem fiokw. Prawdziwa gracja, na
honor! Majc tak on, musisz y na wysokiej stopie. Mariuszu, drogi chopcze, jeste
baronem, jeste bogaty rzu to swoje adwokackie rzemioso, bagam ci.
Kozeta i Mariusz nagle przeszli z grobu do raju. Przejcie byo tak niespodziane, e
odurzyoby ich, gdyby ich nie olnio.
Czy rozumiesz co z tego wszystkiego? pyta Mariusz.
Nie odpowiadaa Kozeta ale zdaje mi si, e Pan Bg na nas patrzy.
Jan Valjean dziaa, pokonywa trudnoci, zabiega o wszystko i wszystko uatwi.
Przypiesza szczcie Kozety tak skwapliwie i na Dozr z tak radoci jak i ona sama.
Jako dawny mer potrafi rozwiza draliwe zagadnienie, ktego tajemnic posiada on tylko:
spraw pochodzenia Kozety. Wyznanie caej prawdy moe by przeszkodzio maestwu. Jan
Valjean usun jednak wszystkie trudnoci. Wynalaz jej zmarych rodzicw, co mu dao
pewno, e nikt si nigdy o nic nie upomni. Kozeta nie miaa odtd nikogo z najbliszej rodziny,
ktra ju wygasa; nie bya jego crk, ale crk innego Faucheleventa. Dwaj bracia
Fauchelevent pracowali niegdy jako ogrodnicy w klasztorze przy ulicy Petit-Picpus. Zapytany o
nich klasztor da wiadectwa rwnie pochlebne, jak zasugujce na zaufanie; poczciwe
zakonnice, niezbyt zdolne i niezbyt skonne do roztrzsa w materii ojcostwa, nie znalazy

276
powodu do adnych podejrze, a w dodatku nigdy dobrze nie wiedziay, ktry z dwch
Faucheleventw by ojcem maej Kozety. Potwierdziy wic wszystko z najwikszym
przekonaniem. Spisano akt tosamoci. Kozeta staa si w obliczu prawa pann Eufrazj
Fauchelevent, sierot, ktr odumarli oboje rodzice Jan Valjean urzdzi si w ten sposb, e pod
nazwiskiem Fauchelevent wyznaczony zosta na opiekuna Kozety, a jako drugiego opiekuna
dodano jej pana Gillenormand.
Co do piciuset osiemdziesiciu czterech tysicy frankw, by to zapis dla Kozety, uczyniony
przez osob ju nie yjc, ktra chciaa pozosta nieznan; pierwotny zapis wynosi piset
dziewidziesit cztery tysice frankw, ale dziesi tysicy kosztowao wychowanie panny
Eufrazji; pi tysicy z tej sumy dosta przed laty klasztor. Zapis, zoony na rce osoby trzeciej,
mia by oddany Kozecie, gdy dojdzie do penoletnoci lub wyjdzie za m. Jak widzimy, caa ta
historia bya do przyjcia, zwaszcza z dodatkiem przeszo p miliona frankw. Niektre
szczegy wyglday co prawda troch dziwnie, ale ich nie spostrzeono. Jednemu z
zainteresowanych zawizaa oczy mio, wobec innych spenio t rol szeset tysicy.
Kozeta dowiedziaa si, e nie jest crk tego starca, ktrego tak dugo nazywaa ojcem. By
to tylko jej krewny; jej ojcem prawdziwym by inny Fauchelevent. W kadej innej chwili
dotknoby j to bolenie. Ale przeywaa teraz godziny niewysowionego szczcia i ta
wiadomo rzucia na ni tylko przelotny cie, ktry rado wkrtce rozproszya. Miaa
Mariusza. Zjawi si mody, stary odchodzi na stron takie jest ycie.
Ponadto Kozeta od wielu lat przywyka do ycia wrd zagadek; kada istota, ktrej dziecinne
lata otoczya tajemnic, atwo godzi si z jej wyjanieniem.
Jednake w dalszym cigu nazywaa Jana Valjean ojcem.
Kozeta bya wniebowzita i zachwycaa si panem Gillenormand. Przyczyniy si do tego jego
komplementy i podarunki. Kiedy Jan Valjean stara si zapewni jej normaln sytuacj w
spoeczestwie, pan Gillenormand czuwa nad wypraw. Najwicej radowaa go wasna
szczodro.
Co rano Kozeta dostawaa jaki nowy prezent. Dokoa niej pitrzyy si stosy kosztownych
fataaszkw.
Uoono, e mode maestwo bdzie mieszka u dziadka. Pan Gillenormand koniecznie
chcia odstpi im swj pokj, najpikniejszy w caym domu. Odmodniej dziki temu
mwi. To dawny projekt, zawsze marzyem, eby wyprawi wesele w moim pokoju.
Umeblowa ten pokj mnstwem starych wytwornych cacek, sufit i ciany kaza obi niezwyk
materi, ktrej ca sztuk mia w zapasie i sdzi, e pochodzia z Utrechtu na atasowym tle
barwy jasnotej widniay tam aksamitne pierwiosnki.
Biblioteka pana Gillenormand staa si kancelari adwokata, ktrej potrzebowa Mariusz,
poniewa jak czytelnik zapewne przypomina sobie rada adwokacka wymagaa posiadania
wasnej kancelarii.

Majaki pomieszane ze szczciem

Narzeczeni widywali si codziennie. Kozeta przychodzia z panem Fauchelevent.


Mariusz zadawa w mylach najrozmaitsze nieme zapytania temu panu Fauchelevent, ktry
nie okazywa mu nic oprcz yczliwej obojtnoci. Mody czowiek powtpiewa czasem o

277
wasnych wspomnieniach. Mia w pamici luk, ciemne miejsce, przepa, ktr wydryy
cztery miesice konania. Zagubio si w niej wiele rzeczy. Tak by niepewny, e zapytywa
siebie, czy rzeczywicie widzia na barykadzie pana Fauchelevent, tego czowieka tak powanego
i spokojnego.
Mariusz nie mg uwierzy, eby Fauchelevent z barykady by tym samym Faucheleventem z
krwi i koci, tak dostojnie siedzcym obok Kozety. Pierwszy by zapewne jednym z tych
drczcych snw, ktre mu przyniosa i odchodzc zabraa maligna. Zreszt natury ich byy
niedostpne dla siebie nawzajem i Mariusz czu, e nie potrafi zada panu Fauchelevent
jakiegokolwiek pytania.
Dwaj ludzie, ktrzy maj wspln tajemnic i na podstawie milczcej umowy nie wspominaj
o niej ani sowem to si zdarza czciej, niby kto przypuszcza.
Raz jednak Mariusz zdoby si na prb. Napomkn w rozmowie ulic Konopn i zwracajc
si do pana Fauchelevent zapyta:
Pan chyba zna t ulic?
Jak ulic?
Konopn!
Nie mam adnego pojcia o nazwie tej ulicy odpowiedzia pan Fauchelevent tonem
najnaturalniejszym w wiecie.
Odpowied dotyczya nazwy ulicy, nie za samej ulicy, ale mimo to Mariusz uzna te sowa za
bardziej jednoznaczne, ni byy w istocie.
Przywidziao mi si pomyla. Miaem halucynacje. To kto kto by do niego podobny.
Pan Fauchelevent tam nie by.

Dwaj ludzie, ktrych nie sposb odszuka

Jakkolwiek wielkie byo szczcie Mariusza, nie wyposzyo ono jednak z jego umysu innych
spraw.
Podczas przygotowa do wesela, w oczekiwaniu naznaczonego dnia, Mariusz sondowa
przeszo, zarzdzajc trudne i skrupulatne poszukiwania.
Poczuwa si do rnych dugw wdzicznoci; winien j by za ojca i za siebie.
Istnia przecie Thnardier, istnia te nieznajomy, ktry go odnis do pana Gillenormand.
Mariuszowi bardzo zaleao na odnalezieniu tych ludzi. Nie chcia oeni si i by szczliwy,
zapominajc o nich. Lka si, eby te nie spacone dugi nie rzuciy cienia na jego ycie, ktre
odtd miao by tak pogodne. Niepodobna mu byo zostawi ich za sob i przed wkroczeniem w
radosn przyszo pragn rozliczy si z przeszoci.
To, e Thnardier by zoczyc, w niczym nie zmieniao faktu, e ocali ycie pukownikowi
Pontmercy. Thnardier by bandyt dla wszystkich, ale nie dla Mariusza.
Niewiadomy rzeczywistego przebiegu wydarze na polu bitwy pod Waterloo, nie wiedzia,
e w tej dziwnej przygodzie jego ojciec by wprawdzie winien Thnardierowi ycie, lecz nie by
obowizany do wdzicznoci.
Ani jeden z licznych agentw, ktrych uywa Mariusz, nie mg trafi na trop Thnardiera.
Zdawao si, e przepad bez ladu. Thnardierowa umara w wizieniu podczas ledztwa.
Thnardier i jego crka Anzelma, dwie istoty pozostae z tej aosnej rodziny, znw utony w

278
mroku. Wobec tego, e Thnardierowa umara, Boulatruelle nie by objty oskareniem,
Claquesous znikna gwni oskareni uciekli z wizienia, proces o zasadzk w ruderze Gorbeau
waciwie spez na niczym. Sprawa pozostaa nie wyjaniona.
Sd przysigych musia poprzesta na dwch podrzdnych winowajcach, Panchaudzie,
zwanym Wiosennym i Urwipociem, oraz Pszelgu, zwanym Dwa Miliardy, ktrzy zostali
skazani na dziesi lat galer. Ich zbiegych wsplnikw skazano zaocznie na doywotnie cikie
roboty, a Thnardiera jako herszta bandy te zaocznie, na kar mierci.
Co do drugiego czowieka, nieznajomego, ktry ocali ycie Mariuszowi, poszukiwania,
przebiegajce z pocztku do pomylnie, utkny nagle na martwym punkcie. Odszukano
dorokarza, ktry przywiz Mariusza na ulic Panien Kalwaryjskich wieczorem szstego
czerwca. Dorokarz owiadczy, e dnia szstego czerwca, na rozkaz agenta policji, sta od
trzeciej po poudniu a do zapadnicia nocy na nadbrzeu przy Polach Elizejskich nad wejciem
do gwnego kanau; e okoo godziny dziewitej wieczorem otworzya si krata kanau od
strony rzeki i wyszed z niej czowiek nioscy drugiego czowieka, ktry wydawa si nieywy;
e agent, ktry sta na czatach w tym miejscu, aresztowa czowieka yjcego i zabra martwego;
e na rozkaz agenta, on, dorokarz, zabra wszystkich do swego powozu i pojecha na ulic
Panien Kalwaryjskich; e tam zoono zmarego; e zmarym by pan Mariusz i e on, dorokarz,
poznaje go, cho tym razem yje; e nastpnie znowu wsiedli do powozu, e zaci konie, e o
kilka krokw przed wejciem do Archiww kazano mu si zatrzyma, zapacono go i
odprawiono; e agent zabra ze sob tego drugiego czowieka; e on nic ju wicej nie wie, e
noc bya bardzo ciemna.
Mariusz, jak powiedzielimy, nic sobie nie przypomina. To jedno tylko pamita, e jaka
silna rka schwycia go w chwili, gdy pada na wznak na barykadzie; wszystko, co pniej
nastpio, zataro si w jego pamici. Odzyska przytomno dopiero u pana Gillenormand.
Gubi si w domysach.
Starannie schowa zakrwawione ubranie, w ktrym go przyniesiono do dziadka, liczc, e mu
si przyda w poszukiwaniach. Kiedy oglda surdut, zauway, e jedna poa jest dziwnie
rozdarta. Brakowao kawaka sukna.
Pewnego wieczora Mariusz w obecnoci Kozety i Jana Valjean opowiada o tej swojej
dziwnej przygodzie, o niezliczonych poszukiwaniach i braku jakichkolwiek wynikw.
Zniecierpliwiony zimnym wyrazem twarzy pana Fauchelevent zawoa z ywoci, w ktrej
brzmia prawie gniew:
Tak, ten czowiek, kimkolwiek on jest, by wspaniay. Czy pan wie, co on uczyni? Zjawi
si jak archanio. Musia rzuci si w zgiek walki, porwa mnie, otworzy kana, wcign mnie
tam nie! Musia i przeszo ptorej mili po strasznych galeriach podziemnych, pochylony,
zgity w ciemnociach, w kloace przeszo ptorej mili, prosz pana, z trupem na plecach! I w
jakim celu? eby uratowa trupa. A tym trupem byem ja. Powiedzia sobie: Moe tli si w nim
jeszcze iskierka ycia; zaryzykuj moje ycie dla tej ndznej iskierki! I nie ryzykowa tego
ycia raz, ale dwadziecia razy! Na kadym kroku czyhao niebezpieczestwo. Najlepszy dowd,
e ledwie Wyszed z kanau, zosta aresztowany. Pojmuje pan, e on to wszystko zrobi? Nie
mogc oczekiwa adnej nagrody! Bo kime ja byem? Powstacem, zwycionym. Ach, gdyby
te szeset tysicy frankw Kozety naleay do mnie...
Nale do pana przerwa Jan Valjean.
Wic rzek Mariusz oddabym je za odnalezienie tego czowieka.
Jan Valjean milcza.

279
Rozdzia szsty

BIAA NOC

16 lutego 1833 roku

Noc z 16 na 17 lutego 1833 roku bya bogosawion noc. Nad jej ciemnoci otwaro si
niebo. Bya to noc wesela Mariusza i Kozety.
Chocia zawarcie maestwa jest spraw naturaln i prost, ogoszenie zapowiedzi, spisanie
aktw, zaatwienie formalnoci w biurze mera i w kociele zawsze bywa do kopotliwe. Nie
udao si zdy przed szesnastym.
Ot notujemy ten szczeg tylko z zamiowania do cisoci trzeba byo trafu, e
szesnastego lutego wypad tusty wtorek. Std wahania i skrupuy, szczeglnie ze strony ciotki
Gillenormand.
Tusty wtorek! zawoa dziadek tym lepiej. Jest przysowie:

Kto si w tusty wtorek eni,


Za dzieci si nie rumieni

Nie zwracajmy na to uwagi. Niech ju zostanie szesnasty! A moe ty, Mariuszu, chciaby
odoy lub?
O, nie! odpowiedzia zakochany.
A wic emy si rzek dziadek.
I wesele odbyo si szesnastego, pomimo publicznych zabaw. Dnia tego pada deszcz, ale
zawsze znajdzie si na niebie bkitny kcik na usugi szczcia i narzeczem widz go nawet
wtedy, kiedy reszta stworzenia kryje si pod parasolem.
Poprzedniego dnia Jan Valjean wrczy Mariuszowi w obecnoci Pana Gillenormand piset
osiemdziesit cztery tysice frankw.
Niepotrzebn ju Janowi Valjean Toussaint odziedziczya Kozeta i awansowaa j na
pokojow.
Dla niego przygotowano w domu pana Gillenormand pikny pokj umeblowany z myl o
nim. Kozeta powiedziaa z tak nieodpartym wdzikiem: Ojcze, prosz ci, mieszkaj z nami e
Jan Valjean prawie przysta na to.
Na kilka dni przed lubem Jan Valjean mia wypadek: zgnit sobie palec u prawej rki. Nie
byo to nic niebezpiecznego. Nie pozwoli, eby kto si tym zaj, opatrzy lub przynajmniej
zobaczy jego ran, ktrej nie pokaza nawet Kozecie. Musia jednak obandaowa rk i nosi

280
na temblaku; nie mg wic nic podpisa. Zastpi go pan Gillenormand jako drugi opiekun
Kozety.
Nie zaprowadzimy czytelnika ani do kancelarii mera, ani do kocioa. Nie chodzi si a tam w
lad za zakochanymi i dramat zwykle przestaje interesowa, gdy tylko nadejdzie chwila lubnego
bukietu. Poprzestaniemy na zanotowaniu jednego szczegu nie dostrzeonego przez mod par
i orszak podczas przejazdu z ulicy Panien Kalwaryjskich do kocioa w. Pawa.
W owym czasie naprawiano bruk w pnocnym kocu ulicy w. Ludwika, ktr wobec tego
zamknito od ulicy Parku Krlewskiego. Powozy weselne nie mogy jecha wprost do w. Pawa
i trzeba byo zdecydowa si na okrn drog przez bulwar.
Na bulwarze rojno byo od masek. Padajcy co pewien czas deszcz nie zraa pajacw,
baznw i trefnisiw. Pary, wesoy tej zimy 1833 roku, przeistoczy si w Wenecj. Takich
zapustw teraz ju nie ma. Poniewa wszystko stao si powszechnym karnawaem, karnawa
przesta istnie.
W podwjnym rzdzie powozw, wzdu ktrych niby psy pasterskie cwaowali gwardzici
miejscy, poczciwe koczobryki familijne, zapchane ciociami i babkami, ukazyway w
drzwiczkach wiee twarzyczki poprzebieranych dzieciakw, siedmioletnich pierrotw,
szecioletnich kolombin, czarujcych istotek, ktre czujc, e oficjalnie bior udzia w publicznej
zabawie, przeniknite byy godnoci tej maskarady i zachowyway si z powag urzdnikw.
Czasami w tej procesji powstawao jakie zamieszanie. Po lewej lub prawej stronie sznur
powozw zatrzymywa si, dopki znowu nie rozwizano supa; jeden powz, ktry utkn w
miejscu, wystarcza, eby sparaliowa cay korowd. Potem znowu ruszano naprzd.
Powozy weselne naleay do szeregu cigncego ku placowi Bastylii, wzdu prawego brzegu
bulwaru. Przy ulicy Pont-aux-Choux orszak zatrzyma si. Prawie w tej samej chwili drugi
orszak, cigncy w kierunku kocioa w. Magdaleny, przystan take. Naprzeciwko powozu
panny modej znalaz si powz z maskami.
Patrzajcie zawoaa jedna z masek wesele!
To na niby odpowiedziaa druga. Prawdziwe wesele jest u nas.
Tymczasem dwie inne maski z tego samego powozu, stary Hiszpan z potwornym nosem i
ogromnymi czarnymi wsami i chuda przekupka, moda dziewczyna w czarnej masce, te
zauwayli wesele i zaczli rozmawia po cichu.
Rozmowa ich gina w oglnym zgieku. Strugi deszczu lay si w odkryty powz, a wiatr w
lutym nie jest ciepy, tote wydekoltowana przekupka rozmawiajca z Hiszpanem draa i kasaa
midzy jednym a drugim wybuchem miechu.
Oto ich dialog:
Suchaj no!
Co tata powie?
Widzisz tego starego?
Jakiego starego?
Tego w pierwszej lubnej dryndzie z naszej strony.
Co ma rk zawieszon na czarnej chustce?
Wanie.
Wic co?
Jestem pewny, e go znam.
O!
Wychyl si, moe ci si uda zobaczy pann mod.
Nie widz.
Mniejsza o to, ale tego starego, ktremu co si stao w ap, dalibg, ja na pewno znam.

281
Na co si to moe przyda?
Nie wiem. Rne rzeczy przydaj si.
A co mnie obchodz starzy!
Skd jedzie to wesele?
A czy ja wiem!
Suchaj no!
Co?
Musisz si dowiedzie, co to jest za wesele, z ktrym jedzie ten stary, i gdzie oni mieszkaj.
Nie mog opuci powozu.
Dlaczego?
Jestem wynajta.
A, do licha!
Prefektura wynaja mnie na dzisiaj jako przekupk.
To prawda.
Jeeli opuszcz wz, zatrzyma mnie pierwszy lepszy inspektor, ktry mnie zobaczy. Wiesz
o tym dobrze.
Tak, wiem.
Na dzisiaj jestem kupiona przez rzd.
Wszystko jedno. Ten stary mnie nudzi. Suchaj no.
Co?
Musisz si dowiedzie, gdzie pojechao to wesele.
Jeszcze czego! Znale po tygodniu wesele, ktre przejedao przez Pary w tusty wtorek!
Szukaj szpilki w stogu siania. Jak ja ich znajd?
Trudno, musisz sprbowa. Rozumiesz, Anzelmo? Dwa szeregi po obu stronach bulwaru
ruszyy z miejsca w przeciwnych kierunkach i powz masek straci z oczu drynd pastwa
modych.

Nieodczny

Po skoczeniu wszystkich ceremonii, kiedy powiedzieli ju przed merem i przed ksidzem


wszystkie moliwe tak, kiedy ju podpisali si w merostwie i w zakrystii, kiedy klczc obok
siebie pod baldachimem z biaej mory wrd dymu kadzielnicy, zamienili obrczki, kiedy wracali
trzymajc si za rce, budzc podziw i zazdro wszystkich, Mariusz cay na czarno, ona w bieli,
poprzedzani przez szwajcara, ktry mia epolety pukownika i stuka halabard w marmurow
posadzk, midzy dwoma rzdami zachwyconych widzw, kiedy stanli w drzwiach kocioa
otwartych na ocie, kiedy wszystko si skoczyo i mieli siada do powozu, Kozeta nie
wierzya, e to prawda. Patrzya na Mariusza, patrzya na tum, patrzya na niebo, jakby w
obawie, e si zbudzi ze snu.
Potem wrcili do domu na ulic Panien Kalwaryjskich. Mariusz promieniejcy triumfem
wstpowa obok Kozety na te same schody, po ktrych niedawno wniesiono go umierajcego.
Pan Gillenormand poda rami Kozecie i wszed z ni pierwszy do jadalni, a za nim reszta
biesiadnikw. Zajto miejsca za stoem.
Dwa wielkie fotele stay po prawej i po lewej rce panny modej: jeden dla pana

282
Gillenormand, drugi dla Jana Valjean. Pan Gillenormand usiad. Drugi fotel zosta pusty.
Zaczto si rozglda za panem Fauchelevent.
Nigdzie go nie byo.
Pan Gillenormand zapyta Baskijczyka:
Gdzie jest pan Fauchelevent?
Janie panie odpowiedzia Baskijczyk pan Fauchelevent kaza powiedzie, e boli go
chora rka i e nie moe si do obiadu z panem baronem i pani baronow. Prosi, eby mu
wybaczy, i powiedzia, e przyjdzie jutro rano. Wyszed przed chwil.
Ten pusty fotel ostudzi na chwil weseln rado. Ale cho zabrako pana Fauchelevent, by
pan Gillenormand, a dziadek jania radoci za dwch. Zapewni, e pan Fauchelevent dobrze
zrobi idc wczenie spa, jeli poczu si gorzej, ale jego dolegliwo to drobnostka. To
wystarczyo. Czym by zreszt jeden ciemny punkcik w tej powodzi radoci? Kozeta i Mariusz
przeywali jedn z tych chwil samolubnych i bogosawionych, w ktrych czowiek zdolny jest
odczuwa tylko szczcie. A przy tym pan Gillenormand wpad na pomys: Do diaska, ten fotel
jest pusty zawoa. Przesid si tu, Mariuszu!
Kiedy fotel zosta zajty, biesiadnicy zapomnieli o panu Fauchelevent i niczego ju nie
brakowao. W pi minut pniej wszyscy miali si wesoo.

Jan Valjean powrci do swego domu. Zapali wiec i wszed na gr. Mieszkanie ziono
pustk. Nawet Toussaint ju nie byo. Kroki Jana Valjean goniej ni zwykle rozlegay si po
schodach. Wszystkie szafy byy otwarte. Wszed do pokoju Kozety. ko stao rozebrane.
Poduszki bez powoczek i koronek leay na zoonej kodrze i goym materacu, na ktrym nikt
ju nie mia spa. Wszystkie drobiazgi, ktre Kozeta lubia, zostay zabrane; pozostay tylko
cztery ciany i cikie sprzty. Pociel Toussaint rwnie zabrano. Jedno tylko ko byo
posane i zdawao si na kogo czeka ko Jana Valjean.
Jan Valjean popatrzy na ciany, zamkn szafy i przeszed do drugiego pokoju.
Nastpnie wrci do siebie i postawi lichtarz na stole.
Odwiza temblak i zacz posugiwa si praw rk, jakby go wcale nie bolaa.
Podszed do ka i oczy jego przypadkiem czy umylnie moe zatrzymay si na
nieodcznym, ktry budzi zazdro w Kozecie, na maym kuferku, ktry go nigdy nie
opuszcza. Czwartego czerwca, po przybyciu na ulic Czowieka Zbrojnego, postawi go na
stoliku przy ku. Nagle oywiony, zbliy si do stolika, wyj z kieszeni klucz i otworzy
kuferek.
Powoli wyjmowa z niego ubranie, w ktrym przed dziesiciu laty Kozeta opucia
Montfermeil: najpierw czarn sukienk, potem czarn chusteczk, potem grube dziecinne
trzewiki, ktre Kozeta mogaby jeszcze i teraz woy, tak drobn miaa nk, potem kaftanik z
ciepej weny, potem trykotow haleczk, fartuszek z dwiema kieszonkami i ciepe poczoszki.
Poczoszki te, ktre zachoway ksztat drobnej nki, niewiele byy dusze ni do Jana
Valjean. Wszystko to byo czarne. Przynis jej wtedy to odzienie do Montfermeil. Teraz
wyjmowa je z kuferka i w zamyleniu rozkada na ku. Przypomina sobie. Byo to w zimie,
w bardzo chodny dzie grudniowy, ona draa pnaga, w achmanach, i miaa bose czerwone
nki w dziurawych chodakach. On, Jan Valjean, kaza jej zrzuci achmany i woy to aobne
ubranie. Matka musiaa uradowa si w swoim grobie, widzc, e crka nosi po niej aob, a
jeszcze bardziej, e jest ubrana, e jest jej ciepo. Przypomnia sobie las w Montfermeil, jak
przeszli razem z Kozet przez ten las; przypomnia sobie zim, drzewa bez lici i bez ptakw,
niebo bez soca; wszystko to jednak byo cudowne. Rozoy te mae szatki na ku, chustk
przy halce, poczochy przy bucikach, kaftanik przy sukience i oglda je po kolei. Bya taka

283
drobniutka, trzymaa du lalk na rku, woya luidora do kieszeni fartuszka, miaa si, szli
razem, trzymajc si za rce, jego tylko miaa na wiecie.
Wwczas siwa gowa starca upada na ko, stare stoickie serce pko, twarz zanurzya si w
ubraniach Kozety i gdyby kto szed w tej chwili po schodach, usyszaby przeraajcy szloch.

284
Rozdzia sidmy

OSTATNIE KROPLE Z KIELICHA GORYCZY

Sidmy krg piekie i sme niebo

Dnie nastpujce po weselu s zwykle samotne. Szanujemy skupienie szczliwych i troch


ich bezsenno. Zgiek odwiedzin i powinszowa rozpoczyna si dopiero pniej. Siedemnastego
lutego, koo poudnia, kiedy Baskijczyk z serwet i miotek pod pach zajmowa si sprztaniem
przedpokoju, kto lekko zapuka do drzwi.
Nie zadzwoni, przez wzgld dla tego dnia. Baskijczyk otworzy i zobaczy pana
Fauchelevent. Wprowadzi go do salonu, w ktrym jeszcze pozosta wczorajszy niead i ktry
wyglda jak pobojowisko wesela.
Tam do licha, prosz pana, poznomy si dzi pobudzili.
Czy pan wsta? zapyta Jan Valjean.
Jak si ma paska rka? odpowiedzia Baskijczyk.
Lepiej. Czy pan wsta?
Ktry? Dawny czy nowy?
Pan Pontmercy.
Pan baron? rzek Baskijczyk prostujc si.
Baronem jest si przede wszystkim dla sucych. Cign oni z tego pewne zyski, dostaj
bowiem co, co filozof nazwaby odpryskami tytuu, i to im pochlebia. Nawiasem mwic,
Mariusz, jakkolwiek republikanin, i to w czynie, bo dowid tego, sta si teraz baronem mimo
woli. W pogldach na ten tytu nastpia w rodzinie miaa rewolucja; teraz pan Gillenormand
przywizywa do niego wag, a Mariusz nie lubi go. Ale pukownik Pontmercy napisa: Syn mj
przyjmie ten tytu i bdzie go uywa. Mariusz by posuszny. A przy tym jego ona, w ktrej
zaczynaa si odzywa kobieta, bya zachwycona tytuem baronowej.
Pan baron? powtrzy Baskijczyk. Pjd zobaczy. Powiem mu, e pan Fauchelevent
czeka.
Nie. Nie mwcie mu, e to ja. Powiedzcie, e kto chce si z nim rozmwi na osobnoci, i
nie wymieniajcie nazwiska.
O! rzek Baskijczyk.
Chc mu zrobi niespodziank.
O! powtrzy Baskijczyk, jakby tumaczc w ten sposb sobie samemu pierwszy okrzyk.
I wyszed.
Jan Valjean zosta sam.

285
By bardzo blady. Zapade od bezsennoci oczy prawie e zniky w oczodoach. Czarne
ubranie byo pomite, jakby go nie zdejmowa na noc. Jan Valjean patrzy na okno, ktre soce
rysowao na posadzce u jego stp.
Usysza haas koo drzwi i podnis oczy.
Wszed Mariusz, z podniesion gow, umiechnity, z jakim wiatem na twarzy, z
pogodnym czoem i triumfujcym spojrzeniem. On take nie spa tej nocy.
To ty, ojcze! zawoa, zobaczywszy Jana Valjean. Ten niedoga Baskijczyk mia tak
tajemnicz min! Przychodzi ojciec bardzo wczenie. Jest dopiero p do pierwszej. Kozeta pi.
Wyraz ojciec, powiedziany panu Fauchelevent przez Mariusza, znaczy: szczcie
niewysowione. Jak wiemy, by zawsze midzy nimi jaki chd i przymus ld, ktry naleao
przeama lub stopi. Mariusz by tak upojony szczciem, e przezwyciy przymus, e ld
stopnia i jak Kozeta uwaa teraz pana Fauchelevent za ojca.
Mwi dalej z wylaniem, waciwym boskim paroksyzmom radoci:
Jake rad jestem, e widz ojca! Tak nam ci wczoraj brakowao! Dzie dobry, ojcze. Jake
rka? Ju lepiej, prawda?
I zadowolony z pomylnej odpowiedzi, ktr da sam sobie, mwi dalej:
Tylemy rozmawiali o ojcu, Kozeta tak ojca kocha! Niech ojciec pamita, e ma tu swj
wasny pokj! Nie chcemy, eby ojciec mieszka sam na ulicy Czowieka Zbrojnego. Nie
chcemy! Jak mona mieszka na takiej ulicy, niezdrowej, ndznej, brzydkiej, zatarasowanej na
jednym kocu, zimnej, wskiej, gdzie nawet nie da si wjecha? Ojciec zamieszka z nami. I to od
dzisiaj. Podobno ojciec przywizuje wielk wag do jakiego kuferka; przygotowaem ju dla
niego honorowy kcik. Zawojowa ojciec mojego dziadka, bardzo ojca polubi. Bdziemy
mieszkali razem. Czy umie ojciec gra w wista? Dziadek byby zachwycony. Kiedy bd w
sdzie, ojciec bdzie chodzi z Kozet na spacer do Ogrodu Luksemburskiego, jak kiedy.
Postanowilimy by bardzo szczliwi. A i ojciec bdzie szczliwy naszym szczciem, prawda?
Zaraz zjemy razem niadanie.
Prosz pana rzek Jan Valjean chc co panu powiedzie. Jestem dawnym galernikiem.
Granica dosyszalnoci dwikw istnieje nie tylko dla ucha, lecz rwnie i dla wiadomoci.
Sowa: Jestem dawnym galernikiem wyszy z ust pana Fauchelevent i dotary do Mariusza, ale
znajdoway si poza granic rozumienia. Mariusz nie usysza. Wydao mu si tylko, e co mu
powiedziano, ale nie wiedzia co. Sta osupiay.
Po chwili dopiero spostrzeg, e czowiek, ktry do mego mwi, wyglda strasznie. Olniony
szczciem, nie zauway dotychczas jego okropnej bladoci.
Jan Valjean odwiza temblak podtrzymujcy jego praw rk, odwin banda i pokaza
Mariuszowi obnaony palec.
Nic mi si nie stao w rk rzek. Mariusz spojrza na ten palec.
Nigdy mnie nie bolaa powtrzy Jan Valjean.
Rzeczywicie, nie byo nawet ladu skaleczenia. Jan Valjean mwi dalej:
Wypadao, ebym nie by obecny na waszym lubie. Staraem si, ile tylko mona, by na
nim jak najmniej obecny. Zmyliem skaleczenie, eby nie podpisa si na kontrakcie lubnym,
ktry inaczej byby niewany.
Mariusz wybka:
Co to wszystko znaczy?
To znaczy odpowiedzia Jan Valjean e byem na galerach.
Przyprawia mnie pan o szalestwo! zawoa przeraony Mariusz.
Panie Pontmercy rzek Jan Valjean byem dziewitnacie lat na galerach. Za kradzie.
Potem skazany zostaem na doywocie. Za kradzie. Za recydyw. Teraz jestem zbiegiem z

286
wizienia.
Na prno Mariusz chcia cofn si przed rzeczywistoci, nie przyj jej, oprze si temu,
co byo oczywiste. Musia si podda Zaczyna pojmowa i jak zwykle bywa w takich razach,
zrozumia za wiele. Przeszy go na wskro blask straszliwej byskawicy. Pewna myl powstaa
mu w gowie i wstrzsna nim. Ujrza nagle przyszo szykujc mu potworny los.
Niech pan powie wszystko, niech pan powie! zawoa. Jest pan ojcem Kozety!
I cofn si o dwa kroki z gestem niewymownej zgrozy. Jan Valjean podnis gow z tak
majestatyczn godnoci, e zdawao si, i wyrs pod sam sufit.
Trzeba, eby mi pan wierzy rzek. Chocia przysigi takich ludzi jak ja nie maj
znaczenia wobec sdw...
Umilk na chwil. Potem z wadcz i mierteln powag doda powoli, kadc nacisk na kad
sylab:
Musi mi pan wierzy. Ja ojcem Kozety?! W obliczu Boga, nie! Panie baronie Pontmercy,
jestem chopem z Faverolles. Pracowaem na ycie, strzygc drzewa. Nazywam si nie
Fuchelevent, lecz Jan Valjean. Nie jestem adnym krewnym Kozety, bd pan spokojny.
Mariusz wybekota:
Kto mi dowiedzie?
Ja. Przecie mwi panu.
Mariusz spojrza na tego czowieka. By pospny i spokojny. Ten spokj nie mg ukrywa w
sobie kamstwa. Chd jest szczery. Czuo si prawd w tym grobowym zimnie.
Wierz panu rzek Mariusz.
Jan Valjean skin gow, jakby na znak, e go trzyma za sowo, i mwi dalej:
Czym jestem wobec Kozety? Przechodniem. Przed dziesiciu laty nie wiedziaem nawet o
jej istnieniu. Kocham j, to prawda. Kiedy stary czowiek widzi mae dziecko, kocha je mimo
woli. Staremu czowiekowi zdaje si, e jest dziadkiem wszystkich maych dzieci. Chyba moe
pan uwierzy, e mam co w rodzaju serca. Bya sierot, bez ojca i matki. Potrzebowaa mnie. I
dlatego j pokochaem. Dzieci s takie sabe, e pierwszy lepszy czowiek, nawet taki jak ja,
moe by ich opiekunem. Speniem ten obowizek wzgldem
Kozety. Nie sdz nawet, eby tak drobnostk mona byo nazwa dobrym uczynkiem, ale
jeeli to jest dobry uczynek, powiedzmy, e go speniem. Niech pan zanotuje t okoliczno
agodzc. Dzisiaj Kozeta opuszcza moje ycie, nasze drogi rozchodz si. Odtd nic wicej nie
mog dla niej zrobi. Zostaa pani Pontmercy. Los jej zmieni si i Kozeta zyskaa na tej
zmianie. Wszystko jest w porzdku. Co do szeciuset tysicy frankw pan o nich nie
wspomina, ale wyprzedz paskie obawy: jest to depozyt. Jakim sposobem dosta si w moje
rce? Co to pana obchodzi? Oddaj depozyt. To wszystko, czego mona ode mnie da.
Zwracajc pienidze, na dodatek wymieniam jeszcze moje prawdziwe nazwisko. To jest zreszt
moja osobista sprawa. Zaley mi, eby pan wiedzia, kim jestem.
I Jan Valjean spojrza Mariuszowi w oczy. Mariusz tak bardzo by wytrcony z rwnowagi
now sytuacj, e zacz mwi do tego czowieka, jakby mia mu za ze wyznanie.
Ale po co waciwie mi pan to mwi? Co pana zmusza do tego? Mgby pan schowa dla
siebie t tajemnic. Przecie nikt pana nie zadenuncjowa, nikt nie ledzi ani ciga. Ma pan chyba
jaki powd, eby z lekkim sercem odkrywa tak tajemnic. Niech pan dokoczy. Bo co w tym
jeszcze jest. Dlaczego czyni pan to wyznanie? Z jakich pobudek?
Z jakich pobudek? odpowiedzia Jan Valjean gosem tak cichym i guchym, jakby
rozmawia z sob samym, a nie z Mariuszem. W istocie, z jakich pobudek ten galernik
przychodzi i mwi: jestem galernikiem? Ot pobudka jest dziwna. Uczciwo. Widzi pan, na
nieszczcie mam w sercu ni, ktra mnie trzyma na uwizi. Kiedy si czowiek zestarzeje, nici

287
s najmocniejsze. Gdybym mg zerwa t ni, przeci lub rozwiza wze i odej daleko,
bybym ocalony, pojechabym sobie pierwszym lepszym dyliansem z ulicy Bouloi pan jest
szczliwy, ja odchodz. Prbowaem zerwa t ni, cignem j, wytrzymaa, nie pka,
wydzieraem z ni wasne serce. Wtedy powiedziaem sobie: nie mog y gdzie indziej. Musz
tu zosta. Tak, ma pan suszno, jestem gupi, dlaczego nie zostaem u was? Ofiarowuje mi
pan pokj w tym domu, pani Pontmercy mnie kocha, paski dziadek te chtnie by mnie tu
oglda, przypadem mu do gustu, bdziemy razem mieszka, razem jada, bd podawa rami
Kozecie... przepraszam, pani Pontmercy to przyzwyczajenie bdziemy mieli wsplny st,
wsplne ognisko, wsplny kcik przy kominku w zimie, wsplne przechadzki w lecie, wsplne
nadzieje, wsplne szczcie, wszystko wsplne. Bdziemy y jak jedna rodzina. Rodzina!
Wymawiajc to sowo, Jan Valjean spojrza dziko. Rce skrzyowa na piersi, wzrok wbi w
podog, jakby chcia w niej wyobi przepa, gos jego nagle sta si silny.
Rodzina! Nie. Ja do adnej rodziny nie nale. Do waszej te nie. Nie nale do rodziny
ludzi. W domu, gdzie kady jest u siebie ja jestem zbyteczny. S rodziny, ale dla mnie jej nie ma.
Jestem nieszczliwy, wszdzie obcy. Czy miaem ojca i matk? Wtpi prawie. W dniu, w
ktrym wydaem za m to dziecko, wszystko si skoczyo. Widziaem j szczliw z
czowiekiem, ktrego kocha maj przy sobie dobrego starca, yj jak dwoje aniow, maj
wszystkie radoci w swoim domu. To dobrze powiedziaem sobie. Ale ty tam nie wejdziesz.
Mogem co prawda skama, mogem was wszystkich oszuka i pozosta panem Fauchelevent.
Dopki to byo potrzebne dla jej dobra, kamaem, ale teraz kamabym we wasnym interesie,
wic nie mog. Czy ja mam prawo do szczcia? Ja stoj poza obrbem ycia, prosz pana.
Jan Valjean zatrzyma si. Mariusz sucha. Niepodobna przerywa takich wyleww myli i
blu.
Jan Valjean znowu zniy gos, ale gos jego nie brzmia teraz gucho. Brzmia zowrogo.
Pyta pan, dlaczego to wszystko mwi? Powiada pan, e nikt mnie nie denuncjowa, nikt nie
poszukuje, nie ciga. Owszem, denuncjowano mnie, poszukuj, cigaj! Kto? Ja sam. To ja sam
zamykam sobie drog, sam si cigam, aresztuj i trac, a kto sam si chwyta, ten dobrze chwyta.
Na prno Fauchelevent poyczy mi swojego nazwiska, nie mam prawa go uywa; on mg je
da, aleja nie mogem przyj. Nazwisko to jakby ja. Widzi pan, mylaem troch i czytaem
nieco, chocia jestem chopem, i jak syszysz, wyraam si do przyzwoicie. Zdaj sobie spraw
ze wszystkiego. Ksztaciem si sam. Ot podszywa si pod cudze nazwisko to rzecz
nieuczciwa. Goski abecada kradnie si tak samo jak woreczek z pienidzmi albo zegarek. By
faszywym podpisem z ciaa i koci, by ywym wytrychem, wchodzi do ludzi uczciwych,
oszukujc ich zamek, zawsze patrze z ukosa i by nikczemnym w duchu, nie, nigdy! nigdy!
nigdy! Lepiej cierpie, krwawi, paka, zdziera paznokciami skr z ciaa, po nocach skrca
si z blu i szarpa sobie wntrznoci i dusz. I dlatego opowiedziaem panu wszystko. Z lekkim
sercem, jak pan to nazwa.
Odetchn z trudem i dorzuci ostatnie sowa:
eby y, kiedy ukradem bochenek chleba. Dzi nie chc kra nazwiska, eby y.
eby y! przerwa Mariusz.
Ale nazwisko nie jest potrzebne, eby y.
O, ja ju wiem, co mwi odpowiedzia Jan Valjean i kilkakrotnie poruszy gow.
Nastaa chwila milczenia. Obydwaj nie mwili nic, kady pogrony w przepaci swoich
myli. Mariusz usiad przy stole i opar gow na doni, przyciskajc palce do ust. Jan Valjean
chodzi po pokoju. Zatrzyma si przed lustrem i sta bez ruchu. Potem, jakby odpowiadajc na
jakie wewntrzne rozumowanie, rzek patrzc w lustro, w ktrym si nie widzia:
A teraz czuj ulg!

288
Znowu zacz chodzi po salonie. Kiedy odwrci si, spostrzeg, e Mariusz obserwuje jego
chd. Wwczas odezwa si nieopisan intonacj:
Powcz troch nog. Teraz rozumie pan dlaczego.
Po czym stan na wprost Mariusza.
A teraz niech pan sobie wyobrazi, e nic panu nie powiedziaem: zostaem panem
Fauchelevent, osiadem przy was, nale do was, siedz w moim pokoju, przychodz na
niadanie w pantoflach, wieczorami wychodzimy we troje na przechadzk, towarzysz pani
Pontmercy do Tuileriw i na plac Krlewski, jestemy razem, uwaasz mnie za rwnego sobie;
a tu pewnego piknego poranka, gdy gawdzimy i miejemy si, syszy pan gos woajcy: Jan
Valjean! i oto straszna rka policji wysuwa si z cienia i nagle zrywa moj mask!
Znowu umilk. Mariusz wsta, drc.
Jan Valjean zapyta:
I co pan na to?
Mariusz milcza.
Jan Valjean mwi dalej:
Widzi pan, e miaem suszno, wyznajc wszystko. Posuchaj, bd szczliwy, yj jak w
niebie, bd anioem dla anioa, rozkoszuj si wiatem sonecznym i niech ci to wystarczy. Nie
troszcz si, w jaki sposb biedny potpieniec rozdziera sobie piersi i spenia swj obowizek.
Masz pan przed sob nieszczliwego czowieka.
Mariusz z wolna przeszed przez salon i gdy znalaz si koo Jana Valjean, wycign do niego
rk.
Spotka do bezwadn, ktra nie odpowiedziaa na jego gest, i mia uczucie, e ciska
marmur.
Mj dziadek ma przyjaci rzek Mariusz wyjednamy panu uaskawienie.
To niepotrzebne odpowiedzia Jan Valjean. Maj mnie za umarego, to wystarczy.
Umarli nie podlegaj nadzorowi. Mog gni spokojnie. mier to to samo co uaskawienie.
I uwalniajc rk z ucisku Mariusza, doda z nieubagan surowoci:
Zreszt speniam obowizek, to jedyny przyjaciel, do ktrego si udaj, i nie potrzebuj
innej aski prcz aski wasnego sumienia.
W tej chwili uchyliy si cicho drzwi w drugim kocu salonu i ukazaa si gowa Kozety.
Wida byo tylko jej pen wdziku twarz, wosy miaa w uroczym nieadzie i powieki byy
jeszcze nabrzmiae od snu. Zrobia ruch ptaka wysuwajcego gwk z gniazda, spojrzaa
naprzd na ma, potem na Jana Valjean i zawoaa miejc si by to jakby umiech patkw
ry:
Zao si, e rozmawiacie o polityce; jak to brzydko, zamiast by ze mn!
Jan Valjean zadra.
Kozeto... szepn Mariusz.
I uci. Rzekby, dwaj winowajcy.
Promieniejca radoci Kozeta wci patrzya na nich. W oczach jej byskay wiata raju.
Chwytam was na gorcym uczynku rzeka. Syszaam przez drzwi, jak mj ojciec
mwi: Sumienie... Speni obowizek... To co z polityki. Ja tak nie chc! Nie wolno mwi
o polityce nazajutrz po lubie. To nie jest w porzdku.
Mylisz si, Kozeto odpowiedzia Mariusz. Mwimy o interesach. Mwimy o tym, jak by
najlepiej ulokowa twoje szeset tysicy frankw...
Nie, to nie to przerwaa Kozeta. Przyszam. Czy mog wej?
Otworzya szeroko drzwi i wesza do salonu. Miaa na sobie biay szlafroczek ranny, fadzisty,
z szerokimi rkawami, ktry od szyi spada jej do stp. W zocistych tach starych gotyckich

289
obrazw widuje si takie liczne worki na anioy.
Przejrzaa si od stp do gw w wielkim lustrze, po czym zawoaa z niewysowionym
zachwytem:
By sobie raz krl i krlowa! O, jaka jestem zadowolona!
To rzekszy ukonia si Mariuszowi i Janowi Valjean.
Usid przy panach na fotelu, niadanie bdzie za p godziny. Mwcie sobie, co chcecie.
Wiem, e mczyni maj duo do mwienia, bd grzeczna.
O, nie odpowiedzia bagajcym tonem Mariusz. Musimy skoczy jedn spraw.
Nie mog zosta?
Mariusz rzek powanie:
Zapewniam ci, Kozeto, e niepodobna.
A, zaczynasz przemawia po msku. Dobrze. Pjd sobie. I ojciec mnie nie popar. Panie
mu i panie papo, jestecie tyranami. Powiem to dziadkowi. Jeeli wam si zdaje, e wrc i
bd si paszczy przed wami, to si grubo mylicie. Jestem dumna. Teraz ja na was czekam.
Zobaczycie, jak wam bdzie nudno beze mnie. Stao si, odchodz.
I wysza.
Po chwili drzwi si znowu otwary, raz jeszcze ukazujc jej row twarzyczk, i Kozeta
zawoaa:
Jestem bardzo zagniewana!
Drzwi si zamkny i znowu nastaa ciemno. By to jakby zabkany promie soca, ktry
sam o tym nie wiedzc, przemkn nagle wrd nocy.
Mariusz upewni si, e drzwi s dobrze zamknite.
Biedna Kozeta szepn. Kiedy si dowie...
Na te sowa Jan Valjean zadra i spojrza na Mariusza nieprzytomnym wzrokiem.
Kozeta. Tak, prawda, pan to powie Kozecie. Susznie. Nie przyszo mi to na myl. Na jedne
rzeczy wystarcza czowiekowi siy, na inne ju nie. Panie, zaklinam ci, bagam, daj mi
najwitsze sowo, e jej tego nie powiesz. Chyba wystarczy, e pan sam bdzie wiedzia.
Powiedziaem to przecie panu z wasnej, nieprzymuszonej woli, powiedziabym wszystkim,
caemu wiatu, wszystko mi Jedno. Ale ona tego nie zrozumie, to by j przerazio. Galernik co
to takiego? Trzeba by jej byo wytumaczy, powiedzie: to czowiek, ktry by na galerach.
Widziaa kiedy przecigajcy oddzia winiw. O mj Boe!
Pad na krzeso i zakry twarz rkami. Nic nie byo sycha, ale drganie ramion zdradzao, e
paka. Pacz to by cichy, straszny.
Niech pan bdzie spokojny rzek Mariusz. Zachowam tajemnic przy sobie.
I mniej rozczulony, niby moe powinien, poniewa od godziny ju oswaja si ze straszn
niespodziank i w oczach jego galernik zajmowa coraz bardziej miejsce pana Fauchelevent,
ulegajc z wolna tej ponurej rzeczywistoci i mimo woli mierzc dystans, jaki go zaczyna dzieli
od tego czowieka, Mariusz doda:
Musz jeszcze pomwi z panem o depozycie, ktry odda pan tak wiernie i sumiennie. Jest
to dowd uczciwoci. Naley si za to wynagrodzenie. Niech pan wymieni sum, a wypac j.
Niech pan zupenie swobodnie wymieni jak najwysz sum.
Dzikuj panu odpowiedzia agodnie Jan Valjean.
Sta przez chwil zamylony, machinalnie wodzc palcem wskazujcym po paznokciu
wielkiego palca, po czym odezwa si:
To ju prawie wszystko. Pozostao jeszcze jedno...
Co takiego?
Jan Valjean zawaha si i bezgonie, niedosyszalnie prawie, szepn:

290
Teraz, kiedy pan wie, czy sdzi pan, jako pan domu, e nie powinienem ju widywa
Kozety?
Myl, e tak byoby lepiej zimno odpowiedzia Mariusz.
Wic ju jej nie zobacz wyjka Jan Valjean.
I poszed ku drzwiom.
Pooy rk na klamce, drzwi si otworzyy. Jan Valjean nie przestpi jednak progu, sta
chwil, potem zamkn je i obrci si w stron Mariusza.
Nie by ju blady, ale siny. Oczy mia suche, ale pali si w nich jaki tragiczny pomie. Gos
jego sta si dziwnie spokojny.
Prosz pana rzek jeeli pan pozwoli, bd j widywa. Zapewniam pana, e bardzo tego
pragn. Gdyby mi nie zaleao na widywaniu Kozety, odjechabym bez adnych wyzna, ale
chcc zosta tu, gdzie jest Kozeta, i widywa j nadal, musiaem uczciwie powiedzie panu
wszystko. Chyba pan mnie zrozumie. Widzi pan, dziewi lat mino, jak mam j przy sobie.
Jeeli pan nie uwaa tego za niestosowne, bd od czasu do czasu odwiedza Kozet. Nie
przychodzibym czsto i dugo bym nie zostawa. Niech pan postawi si w moim pooeniu nic
wicej nie mam na wiecie. A poza tym trzeba zachowa ostrono. Gdybym ju tu wicej nie
przyszed, zrobioby to ze wraenie, wydaoby si dziwne. Mgbym na przykad przychodzi o
zmierzchu.
Niech pan przychodzi co wieczr odpowiedzia Mariusz. Kozeta bdzie na pana czekaa.
Jest pan dobry rzek Jan Valjean.
Mariusz poegna go ukonem, szczcie odprowadzio do drzwi rozpacz i ci dwaj ludzie
rozstali si.

Ile niejasnoci mieci si moe w odkryciu

Mariusz by wzburzony.
Zrozumia teraz, dlaczego zawsze co go odpychao od czowieka, przy ktrym widywa
Kozet. Instynkt go przestrzega, e w tym czowieku kryje si jaka zagadka. T zagadk bya
najohydniejsza sromota, galery. w pan Fauchelevent by galernikiem Janem Valjean.
Taka tajemnica, znaleziona nagle wrd szczcia, to niby skorpion odkryty w gniazdku
synogarlic.
W tej odrazie wszake, wyzna trzeba, bya te i lito, a nawet i pewne zdziwienie.
Ten zodziej, zodziej recydywista, odda depozyt. I to jaki depozyt: szeset tysicy frankw.
Jemu tylko znana bya tajemnica depozytu. Mg wszystko zatrzyma sobie, a jednak wszystko
odda.
Prcz tego sam, dobrowolnie odkry swoj tajemnic. Nic go do tego nie zmuszao. Jeeli kto
wiedzia, kim on jest, to tylko od niego. Czynic wyznanie, godzi si na upokorzenie, ale i na
co wicej ryzykowa swoje bezpieczestwo. Maska jest dla przestpcy nie tylko mask jest
schronieniem. Wyrzek si tego schronienia. Faszywe nazwisko zabezpiecza, a on odrzuci
faszywe nazwisko. On, galernik, mg na zawsze ukry si w uczciwej rodzinie, ale opar si tej
pokusie. I dlaczego? Przez skrupu sumienia. Sam to wytumaczy w sowach tchncych
niewtpliw prawd. Kimkolwiek wic by ten Jan Valjean, niewtpliwie obudzio si w nim
sumienie. Rozpoczo si w nim jakie tajemnicze odrodzenie i wedug wszelkiego

291
prawdopodobiestwa skrupu od dawna by panem tego czowieka. Takie poczucie susznoci i
dobra nie jest waciwe naturom pospolitym. Rozbudzone sumienie to wielko duszy.
Jan Valjean by szczery. Ta szczero, widoczna, namacalna, niezaprzeczalna, niewtpliwa
choby przez bl, ktry mu sprawia, czynia niepotrzebnymi dalsze poszukiwania i nadawaa
autorytet kademu sowu, ktre ten czowiek powiedzia. Jak dziwnie si wszystko Mariuszowi
odwrcio pan Fauchelevent budzi w nim nieufno, a Jan Valjean zaufanie.
Mariusz zestawia w zadumie tajemniczy bilans tego Jana Valjean, stwierdza aktywa i
pasywa, szuka rwnowagi; dziao si to jednak jakby podczas burzy. Usiujc powzi dokadne
wyobraenie o Janie Valjean, goni go wrd swoich myli i to gubi, to znajdowa w jakiej
zowrogiej mgle.
Chocia wspomnienia Mariusza byy niewyrane, powraca jaki ich cie.
Czym bya waciwie przygoda na poddaszu Jondrettea? Dlaczego ten czowiek uciek po
przybyciu policji zamiast si poskary? Tu Mariusz mia odpowied. Bo ten czowiek by
zbiegym winiem.
Drugie pytanie: dlaczego poszed na barykad? Gdy teraz Mariusz widzia go dokadnie,
wspomnienie wydobyo si na jaw w jego pamici jak atrament sympatyczny pod dziaaniem
ognia. Ten czowiek by na barykadzie. Nie walczy. Po c wic tam poszed? Odpowied na to
pytanie dawao zmartwychpowstae widmo: Javert. Teraz Mariusz doskonale sobie przypomina
ponury widok Jana Valjean cigncego za barykad skrpowanego Javerta i sysza wyranie
straszny strza z pistoletu za rogiem uliczki Zakrt. Midzy policjantem a galernikiem bya
prawdopodobnie jaka nienawi. Jeden zawadza drugiemu. Jan Valjean poszed na barykad,
eby si zemci. Przyszed tam pno. Zapewne wiedzia, e Javert jest w niewoli. Korsykaska
wendeta przenikna do nizin spoecznych i staa si tam prawem; jest ona tak prosta, e nie
pobudza do zastanowienia dusz, ktre ju na wp zwrciy si ku dobru; zdarza si, e
kryminalista czujcy ju skruch i cofajcy si przed kradzie nie widzi nic zego w zemcie.
Jan Valjean zabi Javerta, a przynajmniej wydawao si to oczywiste.
Na koniec ostatnie pytanie, ale na nie nie byo odpowiedzi. Mariusz czu je niby kleszcze
chwytajce za serce. Jak si to stao, e Jan Valjean tak dugo i tak blisko obcowa z Kozet?
Jaka igraszka Opatrznoci zetkna to dziecko z tym czowiekiem? Czy zdarzaj si w niebie
takie acuchy o dwch kocach i Bg nie waha si czy anioa z szatanem? Zbrodnia i
niewinno mog wic mieszka razem na tajemniczych galerach ndzy? Wic w tej defiladzie
potpiecw, ktr nazywaj losem ludzkim, mog styka si dwa czoa, jedno dziecice, drugie
straszne, jedno skpane w niebieskim wietle jutrzenki, drugie siniejce w blaskach wiekuistej
byskawicy?
Kto by sprawc tego niewytumaczalnego zespolenia? Jak, jakim cudem mogo uoy si
wsplne ycie tego niebiaskiego dziecka i tego starego potpieca? Kto mg przywiza jagni
do wilka i rzecz jeszcze trudniejsza do zrozumienia przywiza wilka do jagnicia? Bo wilk
kocha jagni, dzika istota ubstwiaa sab istot przez dziewi lat; potwr by jedynym
opiekunem anioa. To szkaradne przywizanie ochraniao dziecistwo Kozety, jej dziewiczy
rozkwit ku wiatu i yciu. Odtd pytania rozwijay si w niezliczone zagadki, na dnie jednych
otchani otwieray si drugie i Mariusz, pochylony nad Janem Valjean, czu zawrt gowy. Kime
by ten czowiek przepastny?
W tym stanie ducha Mariusz truchla na myl, e w czowiek bdzie mie jak styczno z
Kozet. Teraz prawie wyrzuca sobie, e nie zada tych strasznych pyta, ktrych si lka, a z
ktrych mogoby wyj nieubagane i ostateczne postanowienie. Uwaa, e by zbyt agodny,
powiedzmy otwarcie, zbyt saby. Ta sabo skonia go do nieroztropnego ustpstwa. Da si
rozczuli. Zbdzi. Powinien by po prostu odepchn Jana Valjean. Powinien by uwolni swj

292
dom od tego czowieka. Gniewa si o to na siebie, na ten wir wzrusze, ktry go oguszy,
olepi i porwa mimo woli. By niezadowolony z samego siebie.
Co teraz pocz? Czu gboki wstrt do odwiedzin Jana Valjean. Po co ten czowiek ma do
niego przychodzi? Co robi? Tu zagusza si, nie chcia si zastanawia, bada i zgbia siebie
samego. Przyrzek, pozwoli wymc na sobie obietnic; Jan Valjean mia jego sowo, a sowa
dotrzyma naley nawet galernikowi, zwaszcza galernikowi. Jednake jego pierwszy obowizek
by wzgldem Kozety. Nad wszystkim growao w nim obrzydzenie.
Te myli kbiy si w umyle Mariusza i kada nim wstrzsaa. Std rs jego niepokj.
Nieatwo byo mu ukry go przed Kozet, ale mio jest talentem i Mariusz dokaza tej sztuki.
Zreszt nieznacznie wypyta Kozet o to i owo, a ona, tak niewinna, jak biaa jest gobka, nie
domylia si niczego. Rozmawia z ni ojej dziecistwie i modoci i coraz bardziej si
przekonywa, e galernik by wzgldem Kozety czowiekiem najlepszym, najbardziej
czcigodnym ojcem. To, co Mariusz przypuszcza, czego domyla si, byo prawd. Ta pospna
pokrzywa kochaa i osaniaa lili.

293
Rozdzia smy

MROK ZAPADA

Pokj na dole

Nazajutrz o zmroku Jan Valjean zastuka do domu pana Gillenormand. Otworzy mu


Baskijczyk, ktry wanie by na podwrzu, jakby mu tak rozkazano. Czasami sucy dostaje
polecenie: uwaaj, kiedy przyjdzie pan ten a ten.
Baskijczyk, nie czekajc, a Jan Valjean odezwie si do niego, rzek:
Pan baron poleci zapyta, czy pan yczy sobie wej na gr czy zosta na dole.
Zosta na dole odpowiedzia Jan Valjean.
Baskijczyk, z wielkim zreszt uszanowaniem, otworzy drzwi i owiadczy:
Pjd zawiadomi pani.
Pokj, do ktrego wszed Jan Valjean, by sklepiony i wilgotny; w razie potrzeby zastpowa
lamus, mia posadzk z czerwonych cegie; owietlao go jedyne, okratowane okno, wychodzce
na ulic. Nie nalea do pomieszcze, gdzie czsto dziaaj mioty i szczotki. Warstwy kurzu
spoczyway tu nie tykane. Pajki nie cierpiay przeladowa. Pikna, szeroka pajczyna,
poczerniaa i ozdobiona zdechymi muchami, zasnua kolicie jedn z szyb w oknie. W izbie tej,
niewielkiej i niskiej, ustawiono w kcie puste butelki. Tynk, pomalowany na to, odstawa! od
ciany szerokimi patami. W gbi, na drewnianym kominku z wskim parapetem pomalowanym
na czarno, pali si ogie, co wskazywao, e liczono na odpowied Jana Valjean: zosta na dole.
Przy kominku stay dwa fotele. Midzy fotelami lea stary dywanik sprzed ka, w ktrym
wicej byo sznurkw ni weny.
Izb owietla ogie kominka i zmrok wpadajcy przez okno.
Jan Valjean by znuony. Od kilku dni nie jad i nie sypia. Usiad ciko na jednym z foteli.
Baskijczyk powrci, postawi na kominku zapalon wiec i wyszed. Jan Valjean trzyma
gow opuszczon na piersi i nie spostrzeg ani Baskijczyka, ani wiecy.
Nagle drgn, jakby budzc si ze snu. Staa za nim Kozeta. Nie widzia, jak wchodzia, ale
czu, e wesza. Odwrci si i spojrza na ni. Bya cudownie pikna.
On jednak szuka swoim przenikliwym spojrzeniem nie jej urody, lecz duszy.
No zawoaa Kozeta adny pomys! Wiedziaam, e ojciec lubi dziwactwa, ale nie
spodziewaam si czego podobnego. Mariusz powiada, e ojciec chce, ebym go tu
przyjmowaa.
A tak, chc.
Spodziewaam si tej odpowiedzi. Dobrze. Uprzedzam ojca, e zrobi scen. Zacznijmy od

294
pocztku. Niech mnie ojciec pocauje. I nadstawia mu policzek. Jan Valjean nie ruszy si z
miejsca.
Ojciec nawet si nie ruszy. Stwierdzam to. Widocznie poczuwa si do winy. Mniejsza o to,
przebaczam. Chrystus powiedzia: Nadstaw drugi policzek. Nadstawiam.
I podsuna mu drugi policzek.
Jan Valjean nie ruszy si, jakby mia nogi przybite do posadzki.
Sprawa staje si powana rzeka Kozeta. Co ja ci zrobiam zego? Owiadczam, e si
gniewam. Musi mnie ojciec przeprosi. Zostanie ojciec u nas na kolacji?
Ju jestem po kolacji.
Nieprawda. Poprosz dziadka Gillenormand, eby ojca wyaja. Dziadkowie mog aja
ojcw. Chodmy do salonu, zaraz.
To niemoliwe.
Kozeta zaniepokoia si nieco. Przestaa rozkazywa, zacza bada.
Dlaczego? Ojciec wybra na spotkanie ze mn najbrzydszy pokj w caym domu. Tu jest
okropnie!
Wiesz przecie...
Jan Valjean si poprawi.
Wie pani przecie, e jestem dziwak, e miewam swoje zachcianki.
Kozeta klasna w rczki.
Pani!... Co nowego! Co to ma znaczy?
Jan Valjean spojrza na ni z rozdzierajcym umiechem i powiedzia:
Chciaa by pani. Jeste ni.
Ale nie dla ciebie, ojcze.
Niech mnie ju pani nie nazywa ojcem.
Co znowu?
Prosz mnie nazywa panem Janem lub po prostu Janem.
Panem Janem? Wic nie jeste ju ojcem, a ja Kozet? Co to znaczy? To jakie rewolucje?
Co si stao? Prosz mi spojrze w oczy. I nie chcesz, ojcze, mieszka z nami? Nie chcesz pj
do mego pokoju? Co ci zawiniam, co zego zrobiam? Czy co si stao?
Nic.
A wic?
Wszystko jest po dawnemu.
A dlaczego ojciec zmienia imi?
Przecie i pani je zmienia.
Umiechn si tym samym bolesnym umiechem i doda:
Kiedy jeste pani Pontmercy, to i ja mog by panem Janem.
Jestem wcieka! zawoaa. Od wczoraj wszyscy mnie zocicie. Nic nie rozumiem.
Ojciec nie broni mnie przed Mariuszem. Mariusz nie broni mnie przed ojcem, jestem zupenie
samotna. Urzdzam pokj jak najpikniej. Posadziabym w nim Pana Boga, gdyby byo mona, i
pokj dostaje kosza. Mj lokator doprowadza mnie do bankructwa. Polecam Nikolecie zrobi
smaczn kolacj. Obejdzie si bez kolacji, prosz pani. Mj ojciec Fauchelevent kae, ebym go
nazywaa panem Janem i przyjmowaa w szkaradnej, starej, wilgotnej piwnicy, gdzie zamiast
krysztaw stoj puste butelki, a zamiast firanek wisi pajczyna! Ojciec jest dziwak, zgoda, nie
ma na to rady, ale trzeba mie troch wzgldw dla ludzi, ktrzy si tylko co pobrali. Mona byo
odoy dziwactwa na troch pniej. Widocznie bardzo si ojcu podoba ta szkaradna ulica
Czowieka Zbrojnego. Mnie ona doprowadzaa do rozpaczy! Co ojciec ma przeciwko mnie? Tak
mi smutno.

295
Powaniejc nagle, bystro spojrzaa w oczy Janowi Valjean i dodaa:
Moe mi ojciec ma za ze, e jestem szczliwa?
Naiwno bezwiednie siga nieraz bardzo daleko. To pytanie tak proste dla Kozety, gboko
poruszyo Jana Valjean. Kozeta chciaa tylko drasn, a zrania.
Jan Valjean zblad. Przez chwil nie odpowiada, potem, mwic do siebie, wyszepta
trudnym do opisania tonem:
Jej szczcie byo celem mojego ycia. Teraz Bg moe mi pozwoli odej. Kozeto, jeste
szczliwa; mj czas min.
O, ojciec mwi mi ty! zawoaa.
I rzucia mu si na szyj.
Jan Valjean przycisn j w uniesieniu do piersi. Zdawao mu si prawie, e j odzyskuje.
Dzikuj ci, ojcze rzeka Kozeta.
To uniesienie zakoczyo si bolenie. Jan Valjean agodnie usun rce Kozety i wzi
kapelusz.
Co znowu? zapytaa Kozeta.
Jan Valjean odpowiedzia:
Odchodz, czekaj na pani.
I od progu doda jeszcze:
Powiedziaem pani ty. Prosz zapewni swego ma, e drugi raz ju si to nie powtrzy.
Chciej mi pani przebaczy.
Jan Valjean wyszed, zostawiajc Kozet zdumion tym zagadkowym poegnaniem.

Dalsze kroki w ty

Nastpnego dnia Jan Valjean przyszed o tej samej godzinie.


Kozeta ju go nie wypytywaa, nie dziwia si, nie narzekaa na zimno, nie wspomniaa o
salonie i nie mwia ani ojcze, ani panie Janie. Nie gniewaa si, e przesta j tyka,
pozwolia nazywa si pani. Bya jednak nieco mniej wesoa. Byaby nawet smutna, gdyby
moga zdoby si na smutek.
Odbya zapewne z Mariuszem jedn z tych rozmw, w ktrych kochany mczyzna mwi, co
chce, nic nie tumaczy i uspokaja ukochan kobiet. Ciekawo zakochanych nie siga daleko
poza ich mio.
Izdebka na dole zostaa troch oporzdzona. Baskijczyk wynis butelki, a Nikoleta wymiota
pajczyn.
Jan Valjean przychodzi codziennie o tej samej godzinie. Potraktowa dosownie zgod
Mariusza, nie mia siy inaczej uczyni. Mariusz stara si by zawsze na miecie, kiedy on
przychodzi. Domownicy przyzwyczaili si do nowych zwyczajw pana Fauchelevent. Toussaint
pomoga im, powtarzajc: Pan zawsze by taki. Dziadek zawyrokowa: To orygina. I
wszystko zostao zaatwione.
Tak mino kilka tygodni. Kozet coraz bardziej wcigao nowe ycie, stosunki towarzyskie,
ktre stwarza maestwo, wizyty, zajcia gospodarskie, przyjemnoci te wane sprawy.
Przyjemnoci Kozety nie byy kosztowne, sprowadzay si do jednego, eby by z Mariuszem.
Wychodzi razem z nim, przebywa razem z nim takie byo najwaniejsze zajcie jej ycia.

296
Bya to dla nich rado zawsze nowa wziwszy si pod rce spacerowa w socu, na ulicy, nie
kryjc si, wobec caego wiata, a tylko we dwoje. Dziadek by zdrw; Mariusz wystpowa
czasami przed sdem; ciotka Gillenormand wioda na uboczu obok modej pary swj spokojny
ywot, ktry j zadowala. Jan Valjean przychodzi codziennie.
Przez to, e ju jej nie tyka, mwi pani, a ona pan Jan, stawa si dla Kozety jakby kim
innym. Powiody mu si starania, eby j od siebie odstrczy. Bya coraz weselsza i coraz mniej
czua. A jednak kochaa go wci i on o tym wiedzia. Ktrego dnia powiedziaa mu
niespodziewanie: By pan moim ojcem i ju pan nie jest, by pan panem Fauchelevent, teraz
jest pan panem Janem. Kim pan jest waciwie? Wcale mi si to nie podoba. Gdybym nie
wiedziaa, e jest pan taki dobry, tobym si pana baa.
Mieszka nadal na ulicy Czowieka Zbrojnego; nie mg si zdoby na porzucenie dzielnicy, w
ktrej ya Kozeta.
Z pocztku zostawa z Kozet ledwie kilka minut i zaraz odchodzi. Powoli wszake nabra
zwyczaju duszych odwiedzin. Rzekby, e korzysta z upowanienia dni, ktre staway si
dusze; przychodzi wczeniej i odchodzi pniej.
Pewnego dnia Kozecie wyrwao si sowo: Ojcze. Byskawica radoci rozjania star,
pospn twarz Jana Valjean. Poprawi j.
Prosz mnie nazywa Janem.
A, prawda odpowiedziaa wybuchajc miechem pan Jan.
Tak, wanie tak rzek i odwrci gow, eby nie widziaa, jak ociera oczy.

Przypominaj sobie ogrd przy ulicy Plumet

Zdarzyo si to ostatni raz. Po tym ostatnim bysku wiato zgaso zupenie. adnej ju
poufaoci, adnych powita z pocaunkami ani tych sw tak sodkich: Mj ojcze! Z wasnej
woli i samemu do tego przykadajc rki, traci stopniowo wszystko, co mu dawao szczcie.
Doy tej ndzy, e jednego dnia straci ca Kozet, a potem musia j jeszcze traci po
odrobinie.
Oko przyzwyczaja si w kocu do piwnicznej ciemnoci. Wystarczyo mu, e co dzie
widywa Kozet. Cae jego ycie skupiao si w tej godzinie odwiedzin. Siada przy niej, patrzy
na ni w milczeniu albo te mwi ojej minionych latach, ojej dziecistwie, o klasztorze i
dawnych maych przyjacikach.
Pewnego popoudnia by to jeden z pierwszych dni kwietnia, ju ciepy, cho jeszcze
chodnawy, w radosnych promieniach soca budziy si ogrody, pod oknami Mariusza i Kozety
rozkwitaa tarnina, lewkonie kady swoje kwiaty na starych murach jak biuterie, rowe lwie
paszcze otwieray si w kamiennych rozpadlinach, pierwsze stokrotki i jaskry wychodziy z
trawy, biae motylki odbyway pierwsze loty i wiatr, ten kapelmistrz odwiecznego wesela,
prbowa midzy drzewami pierwszych tonw wielkiej symfonii nazywanej wiosn Mariusz
powiedzia do Kozety: Obiecalimy sobie, e pjdziemy zobaczy nasz ogrd przy ulicy
Plumet. Nie wolno by niewdzicznym. Chodmy.
Jan Valjean przyszed na ulic Panien Kalwaryjskich wieczorem o zwykej godzinie. Pani
wysza z panem i jeszcze nie wrcia oznajmi mu Baskijczyk. Usiad w milczeniu i czeka
godzin. Kozeta nie wracaa. Schyli gow i odszed.

297
Kozeta tak bya upojona t przechadzk do ich ogrodu i tak szczliwa, e przeya cay
dzie w swojej przeszoci, i nazajutrz nie mwia o niczym innym. Nie zauwaya nawet, e
nie widziaa si z Janem Valjean.
Jak poszlicie tam? zapyta j.
Pieszo.
A z powrotem?
Dorok.
Od pewnego czasu Jan Valjean zauway, e moda para yje bardzo oszczdnie. Zaniepokoio
go to. Oszczdno Mariusza wydaa mu si surowa w caym tego okrelenia znaczeniu.
Zapyta wic:
Dlaczego nie macie wasnego powozu? Utrzymanie powozu i koni nie kosztowaoby was
wicej ni piset frankw miesicznie Jestecie bogaci.
Nie wiem odpowiedziaa Kozeta.
Tak samo z Toussaint. Odprawilicie j i nie wzilicie innej na jej miejsce. Dlaczego?
Nikoleta wystarcza.
Przecie potrzebuje pani pokojwki.
Czy nie mam Mariusza?
Powinnicie mie wasny dom, wasn sub, powz, loe w teatrze. Dlaczego nie
korzystacie z waszego majtku? Majtek pomnaa szczcie.
Kozeta nic nie odpowiedziaa.
Pewnego dnia Jan Valjean pozosta duej ni zwykle. Nazajutrz zauway, e na kominku nie
byo ognia. O! pomyla nie ma ognia. I sam sobie wytumaczy: Po prostu nadszed
kwiecie i robi si ciepo.
Boe! Jak tu zimno! zawoaa wchodzc Kozeta.
Ale nie zaprotestowa Jan Valjean.
Wic to pan kaza Baskijczykowi nie pali?
Tak. Wkrtce bdziemy mieli maj.
Ale pali si do czerwca. A w tej piwnicy choby i przez cay rok.
Mylaem, e obejdzie si bez ognia.
Ach, to jedno z pana dziwactw! odpara Kozeta.
Nastpnego dnia zapalono na kominku. Ale dwa fotele stay w drugim kocu pokoju, przy
drzwiach. Co to ma znaczy? pomyla Jan Valjean i postawi fotele na zwykym miejscu.
Ogie doda mu nieco odwagi. Przeduy swoj wizyt jeszcze bardziej. Kiedy ju mia
odej, Kozeta odezwaa si:
Wczoraj mj m powiedzia mi dziwn rzecz.
C takiego?
Powiedzia: Kozeto, mamy trzydzieci tysicy frankw rocznego dochodu. Ty masz
dwadziecia siedem, a ja mam od dziadka trzy. Odpowiedziaam: To czyni razem
trzydzieci. On doda: Czy bdziesz mie odwag y tylko z trzech tysicy?
Odpowiedziaam mu: Nawet z niczego, byle z tob. I potem zapytaam Dlaczego mi to
mwisz? On odpowiedzia: Chciaem tylko wiedzie.
Jan Valjean nie znalaz ani sowa odpowiedzi. Prawdopodobnie Kozeta spodziewaa si, e jej
da jakie wyjanienie; sucha milczc ponuro. W powrotnej drodze na ulic Czowieka
Zbrojnego by tak pogrony w mylach, e pomyli drzwi i wszed do ssiedniego domu.
Dopiero na drugim pitrze Spostrzeg to i zszed na d.
W gowie jego snuy si przerne domysy. Najwidoczniej Mariusz powtpiewa o czystoci
rda, z ktrego pochodzio tych szeset tysicy frankw; moe odgad, e pienidze te

298
pochodziy od Jana Valjean i brzydzc si nimi, wola y z Kozet w biedzie, ni uywa
podejrzanego majtku.
Oprcz tego Jan Valjean zaczyna pojmowa, e si go chc pozby.
Nastpnego dnia, wchodzc do pokoju na dole, dozna wstrzsu. Fotele zniky. Nie byo nawet
krzesa.
Co to? zawoaa Kozeta, stajc na progu nie ma foteli? Gdzie si podziay fotele?
Nie ma ich odpowiedzia Jan Valjean.
A co to znowu?
Jan Valjean wybka:
To ja powiedziaem Baskijczykowi, eby je zabra.
Dlaczego?
Bo dzi zostan tylko kilka minut.
To jeszcze nie powd, eby rozmawia stojc.
Zdaje si, e Baskijczyk potrzebowa tych foteli do salonu.
Po co?
Pewnie macie dzi goci.
adnych.
Jan Valjean nie wiedzia ju, co powiedzie. Kozeta wzruszya ramionami.
Kaza zabra fotele! Ju kiedy kaza pan zgasi ogie na kominku. Co za dziwactwa!
egnam szepn Jan Valjean.
Nie powiedzia: egnam ci, Kozeto, ale te nie mia siy powiedzie: egnam pani.
Wyszed przytoczony.
Tym razem zrozumia.
Nazajutrz nie przyszed. Kozeta spostrzega to dopiero wieczorem.
O! rzeka pan Jan dzi nie by.
Serce cisno si jej troch, ale ledwie to spostrzega, gdy w tej samej chwili Mariusz j
pocaowa.
Nastpnego dnia rwnie nie przyszed.
Kozeta nie zauwaya tego; wieczr i noc przeminy jak zwykle i pomylaa o nim dopiero
po przebudzeniu. Bya taka szczliwa! Posaa natychmiast Nikolet z zapytaniem, czy pan Jan
nie jest, chory i dlaczego nie przyszed wczoraj. Nikoleta przyniosa odpowied od pana Jana.
Jest zdrw, ale zajty. Wkrtce przyjdzie. Jak tylko bdzie mg najprdzej. Zreszt wyjeda
niedugo. Pani pamita chyba, e ma zwyczaj czasami wyjeda. Prosi, eby si nie niepokoi i
nie myle o nim.
Nikoleta, przybywszy do pana Jana, zapytaa dosownie, tak jak Kozeta polecia, dlaczego pan
Jan nie przyszed wczoraj. Nie byem ju dwa dni rzek Jan Valjean agodnie.
Ale Nikoleta nie zrozumiaa tej uwagi i nie powtrzya jej Kozecie.

Przyciganie i ganicie

Pod koniec wiosny i w pierwszych miesicach letnich roku 1833 nieliczni przechodnie
dzielnicy Marais, kupcy w drzwiach swoich sklepw i prniacy, stojcy przed bramami,
widywali starca w czarnym, dobrze utrzymanym ubraniu, ktry codziennie o jednej porze, gdy

299
zapada zmrok, wychodzi z ulicy Czowieka Zbrojnego i szed a do ulicy w. Ludwika.
Wchodzi w ni wolno, z gow wysunit naprzd, nic nie widzc, nic nie syszc, z oczami
nieruchomo utkwionymi w jeden punkt, zawsze ten sam, ktry dla niego zdawa si mie pikno
promiennej gwiazdy, naprawd za by rogiem ulicy Panien Kalwaryjskich. Im bardziej si
zblia do tego rogu, tym bardziej byszczay mu oczy, jaka rado rozjaniaa renice
wewntrznym wiatem, czu si widocznie oczarowany i rozrzewniony, usta jego poruszay si,
jakby rozmawia z kim niewidzialnym, umiecha si dziwnie i kroczy coraz wolniej. Rzekby,
e cho pragnie doj, lka si chwili, w ktrej stanie na miejscu. Kiedy by ju tylko o kilka
domw od tej przycigajcej go ulicy, szed tak wolno, e wygldao to, jakby sta. Drenie
gowy i nieruchomo renic przypominay ig magnesow szukajc bieguna. Jakkolwiek stara
si i jak najduej, musia w kocu doj do rogu ulicy Panien Kalwaryjskich; wwczas
zatrzymywa si, dra, pospnie i lkliwie wysuwa gow zza wga ostatniego domu i patrzy
w t ulic, a w jego tragicznym spojrzeniu byo co podobnego do olnienia nieosigalnym
szczciem, do blasku zamknitego raju. Pniej gruba za, ktra z wolna zbieraa si w kciku
powiek, spywaa po jego policzku i czasami zatrzymywaa si na wargach. Starzec czu jej
gorzki smak. Sta tak przez kilka minut jak skamieniay, po czym wraca t sam drog i tym
samym krokiem, a w miar jak si oddala, wzrok jego przygasa.
Po jakim czasie starzec przesta dochodzi do rogu ulicy Panien Kalwaryjskich i zatrzymywa
si w p drogi na ulicy w. Ludwika, raz troch dalej, kiedy indziej troch bliej.
Codziennie wychodzi z domu o tej samej godzinie i wdrowa t sam drog, ale nie do
koca i moe niewiadomie stale skraca przechadzk. Twarz jego wyraaa jedn jedyn
myl: Po co? W renicach nie zapalao si ju wiato, za ju nie zbieraa si w kciku powiek,
zadumane oczy byy suche. Gowa starca bya zawsze wysunita do przodu, broda poruszaa si
chwilami; przykro byo patrze na zmarszczki jego chudej szyi. Niekiedy, podczas soty, mia
pod pach parasol, ale go nie otwiera. Kumoszki z tej dzielnicy powiaday: To wariat. Dzieci
biegay za nim miejc si.

300
Rozdzia dziewity

U KRESU MROKW JUTRZENKA

Litoci dla nieszczliwych,


ale i pobaania dla szczliwych

Straszna to rzecz by szczliwym! Jak to zaspokaja czowieka! Jak mu wystarcza!


Osignwszy faszywy cel ycia, szczcie jak atwo zapominamy o prawdziwym celu, o
obowizku!
Trzeba przyzna jednak, e niesusznie by postpi, kto by potpi Mariusza.
Mariusz jak to mwilimy ju przed lubem nie zadawa pyta panu Fauchelevent, a
pniej lka si zapyta Jana Valjean o cokolwiek. aowa obietnicy danej w chwili uniesienia.
Wyrzuca sobie, e niepotrzebnie zrobi to ustpstwo wobec rozpaczy. Poprzesta na odsuwaniu
powoli Jana Valjean od swojego domu i na usuwaniu go, ile monoci, z myli Kozety. Stawa
zawsze midzy Kozet i Janem Valjean, pewny, e ona wskutek tego nie bdzie go widziaa i
przestanie o nim myle. I nie tylko go zasoni, ale i unicestwi w jej sercu.
Mariusz czyni to, co uwaa za konieczne i suszne. Odsuwajc Jana Valjean agodnie, ale
nieugicie, sdzi, e ma po temu powane powody jedne ju znamy, inne wkrtce poznamy.
Bronic w pewnym procesie, pozna przypadkiem dawnego komisanta banku Laffittea i nie
starajc si nawet o to, zdoby do zagadkowe wiadomoci, ktrych jednak nie mg zgbi,
szanujc tajemnic, ktrej przyrzek dochowa, i majc wzgld na niebezpieczne pooenie Jana
Valjean. Jedno tylko wiedzia i ma do spenienia wany obowizek: zwrci szeset tysicy
frankw komu, kogo szuka w jak najwikszej dyskrecji; tymczasem nie tyka tych pienidzy.
Kozeta nie wiedziaa o adnej z tych tajemnic; ale potpia j byoby te okruciestwem.
Nie tyle zapomniaa o Janie Valjean, ile bya oszoomiona swoim szczciem. W gbi serca
bardzo kochaa tego czowieka, ktrego przez tak dugi czas nazywaa swoim ojcem. Ale jeszcze
bardziej kochaa ma. To wanie zakcio nieco rwnowag jej serca i przechylio szal na
jedn stron.
Zdarzao si, e Kozeta wspominaa Jana Valjean i dziwia si jego nieobecnoci. Wtedy
Mariusz uspokaja j, mwic: Sdz, e go nie ma w Paryu, przecie sam powiedzia, e
wyjeda w podr. To prawda pomylaa Kozeta. Zdarzao si przecie, e tak znika. Ale
zwykle nie na dugo. Kilka razy posaa Nikolet na ulic Czowieka Zbrojnego, eby si
dowiedziaa, czy pan Jan powrci z podry. Jan Valjean kaza odpowiada, e nie.
Kozeta nie dowiadywaa si wicej, potrzebujc na ziemi jednej tylko istoty Mariusza.
Modzi biegn tam, gdzie jest rado, wesele, blask i mio. Starcy zmierzaj do swojego

301
kresu. Nie trac si z oczu, ale ju nie ma midzy nimi cisej zayoci. Modzi doznaj czasem
chodnych powieww ycia, starzy czuj zimno grobu. Nie oskarajmy tych biednych dzieci.

Ostatnie drgania lampy bez oliwy

Pewnego dnia Jan Valjean wyszed na ulic i usiad na supku przed bram, tam wanie, gdzie
w nocy pitego czerwca zasta go Gavroche pogronego w mylach. Posiedzia tak kilka minut i
wrci na gr. Byo to ostatnie poruszenie wahada zegara. Nazajutrz nie wyszed z domu.
Nastpnego dnia nie wsta z ka.
Dozorczyni, ktra gotowaa mu skromny obiad, troch kapusty lub kilka kartofli z odrobin
soniny, spojrzaa w glinian misk i zawoaa:
Przecie pan wczoraj nic nie jad, biedny, kochany panie!
Owszem, jadem odpowiedzia Jan Valjean.
Talerz jest peny.
Zajrzyjcie do dzbanka z wod. Jest prny.
To znaczy, e pan pi, ale nie znaczy, e pan jad.
C rzek Jan Valjean skoro mam apetyt tylko na wod?
To si nazywa pragnienie, a jeeli si przy tym nie je, to si nazywa gorczka.
Zjem jutro.
Albo na wity Nigdy. Dlaczego nie dzi? Kto to sysza, eby mwi: zjem jutro.
Zostawia cay pmisek nie tknity. Takie smaczne kartofelki!
Jan Valjean uj rk staruszki.
Obiecuj, e wszystko zjem rzek swoim agodnym gosem.
Nie jestem z pana zadowolona odpowiedziaa dozorczyni. Upyn tydzie, a Jan Valjean
nie podnis si z ka. Dozorczyni mwia do ma: Ten poczciwy starowina z gry ju nie
wstaje, nie je i niedugo pocignie. Musi mie jakie zmartwienie. Zaoyabym si, e jego crka
le wysza za m.
Dozorca odpowiedzia tonem, w ktrym brzmiaa mska pewno siebie:
Jeeli jest bogaty, niech pole po doktora, jeeli nie jest bogaty, niech nie posya. A jeeli
doktor nie przyjdzie, to on umrze.
A jeeli przyjdzie?
To i tak umrze zawyrokowa dozorca.
Jego ona, wygrzebujc starym noem traw rosnc midzy kamieniami jej jak mawiaa
bruku, mrukna:
Szkoda go. Taki schludny staruszek. Biay jak gobek.
I zobaczywszy na rogu ulicy lekarza, ktry praktykowa w tej dzielnicy, poprosia go, eby
wstpi do jej lokatora.
To na drugim pitrze wyjania. Drzwi nie zamknite, staruszek nie rusza si z ka i
klucz jest w zamku.
Lekarz obejrza Jana Valjean i porozmawia z nim. Kiedy zszed na d, dozorczyni zagadna
go:
I co, panie doktorze?
Wasz chory jest bardzo chory.

302
Co mu jest?
Wszystko i nic. Ten czowiek, wedug wszelkiego prawdopodobiestwa, straci kochan
osob. Z tego si umiera.
Co panu powiedzia?
Powiedzia, e jest zdrw.
Czy pan doktor wrci?
Tak odpowiedzia lekarz. Ale trzeba by, eby wrci kto inny.

Piro ciy czowiekowi,


ktry podnis wz Faucheleventa

Pewnego wieczora Jan Valjean z trudem unis si na okciu. Wzi si za rk i nie znalaz
pulsu; oddech mia krtki, przerywany. Zrozumia, e jest sabszy ni kiedykolwiek, i ulegajc
jakiemu nieodpartemu nakazowi doby ostatnich si, usiad na ku i ubra si. Woy swoje
stare robotnicze ubranie. Odkd nie wychodzi z domu, wrci do tego ubrania i w nim czu si
najlepiej. Kilka razy musia odpoczywa, tak bardzo by osabiony; pot spywa mu z czoa, kiedy
naciga rkawy kurtki.
Odkd by sam, przenis ko do przedpokoju, aby jak najmniej patrzy na pustki w swoim
mieszkaniu.
Otworzy kuferek i wyj ubranko Kozety.
Rozoy je na ku.
Na kominku, jak zwykle, stay lichtarze biskupa. Wyj z szuflady dwie woskowe wiece i
osadzi je w lichtarzach. Nastpnie, cho soce jeszcze wiecio byo lato zapali wiece.
Widujemy czasem we dnie takie ponce wiece w pokojach, w ktrych le umarli.
Kady krok, kade poruszenie wyczerpywao go i musia co chwila siada. Nie byo to
zwyczajne zmczenie, wydatek si, ktre znowu wrc, ale ostatnie moliwoci ruchu, ostatnie
krople ycia wyciekajce wrd zmaga, ktre ju nigdy nie miay si ponowi.
Noc zapada. Z trudnoci przycign do kominka st i stare krzeso, po czym pooy na
stole piro, kaamarz i papier.
Dokonawszy tego, zemdla. Kiedy odzyska przytomno, poczu pragnienie. Nie mogc
podnie dzbanka, z wielkim trudem pochyli go do ust i napi si troch.
Potem odwrci si ku ku i siedzc gdy nie mg wsta patrzy na czarn sukienk i
wszystkie te drogie przedmioty.
Wpatrywa si w nie przez kilka godzin, ktre wyday mu si minutami. Nagle zadra
poczuwszy chd; opar si na stole, owietlonym lichtarzami biskupa, i wzi piro do rki.
Rka mu draa. Pisa powoli nastpujce sowa:

Kozeto, bogosawi ci. Musz ci wytumaczy. Twj m mia suszno,


dajc mi do zrozumienia, e powinienem odej; pomyli si nieco, ale mia
suszno. To bardzo dobry czowiek. Nie przesta go kocha, kiedy ja umr.
Panie Pontmercy, kochaj zawsze moje najdrosze dziecko. Kozeto, znajdziesz
ten list, powiem ci, zobaczysz cyfry, jeeli bd mia siy przypomnie sobie,
posuchaj, przekonasz si z cyfr, e te pienidze s naprawd twoje. Oto, na

303
czym rzecz polega: biay det pochodzi z Norwegii, czarny z Anglii, czarna
imitacja ze szka pochodzi z Niemiec. Det jest lejszy, bardziej szlachetny i
droszy. We Francji mona tak samo jak w Niemczech wyrabia imitacje.
Bierze si kowadeko wielkoci dwu cali kwadratowych i lampk spirytusow
do topienia masy. Mas wyrabiano dawniej z ywicy i sadzy, to kosztowao
cztery franki funt. Wynalazem sposb robienia jej z laku i terpentyny. Taka
masa kosztuje tylko trzydzieci su i jest daleko lepsza. Kolczyki robi si ze szka
fioletowego, ktre si t mas przylepia do cienkiej elaznej blaszki. Szko
powinno by fioletowe dla kolczykw elaznych, a czarne dla zotych.
Hiszpania duo tego kupuje. To kraj detw...

Tu przerwa pisanie, piro wypado mu z rki, porwa go rozpaczliwy szloch, ktry dobywa
si czasem z gbin jego istoty, i biedny czowiek, ujwszy gow w donie, zacz rozmyla.
Ach! zawoa w gbi duszy. By to jeden z tych rozpaczliwych krzykw, ktre syszy
tylko Bg. Wszystko skoczone! Ju jej nie zobacz! To by tylko przelotny umiech. Wejd w
noc, nie widzc jej. O, gdyby chocia na minut, na jedn chwilk usysze jej gos, dotkn jej
sukni, popatrzy na tego anioa i dopiero potem umrze! Umrze to nic strasznego, strasznie jest
nie zobaczy jej przed mierci. Umiechnaby si do mnie, co by mi powiedziaa. Czyby to
komu szkodzio? Ale nie, to koniec, ju nigdy! Jestem sam! Boe mj, Boe! Ju jej nie zobacz.
W tej chwili zapukano do drzwi.

Butelka atramentu,
ktry wybiela zamiast czerni

Tego samego dnia albo raczej tego samego wieczora Mariusz wsta wanie od stou i
przechodzi do gabinetu, eby przejrze jakie akta, gdy Baskijczyk poda mu list i powiedzia:
Osoba, ktra ten list napisaa, czeka w przedpokoju.
Kozeta wzia pod rk pana Gillenormand i posza z nim do ogrodu.
List, jak czowiek, moe mie odstrczajc powierzchowno. Gruby, niezgrabnie zoony
papier czasem ju od pierwszego rzutu oka budzi niech. Pismo przyniesione przez Baskijczyka
byo z tego gatunku.
Mariusz wzi list do rki. Czu go byo tytoniem. Nic nie budzi wspomnie tak jak zapach.
Mariusz pozna ten tyto. Spojrza na adres: Do pana barona Pommerci we wasnym paacu.
Poznawszy zapach tytoniu, pozna i charakter pisma. Mona by powiedzie, e zdziwienie miewa
byskawice. Mariusz zosta jakby olniony jedn z takich byskawic.
Wch, tajemniczy pomocnik pamici, przywoa w nim do ycia cay wiat przeszoci. By to
ten sam papier, ten sam sposb skadania, ten sam blady atrament, ten sam znany charakter
pisma, a nade wszystko ten sam zapach tytoniu. Stana mu przed oczami izba Jondrettea.
Tak oto, dziwnym zrzdzeniem losu, jeden z dwch ladw, ktrych tak usilnie poszukiwa, i
to ten, ktry wydawa si zagubiony na zawsze, sam wpada mu w rce.
Skwapliwie rozpiecztowa list i przeczyta:

Gdyby Istota Najwysza obdarzya mnie odpowiednim taltem, mgbym by baronem

304
Thnard, czonkiem Instytutu, ale nim nie jestem. Mam tylko wspulne z nim nazwisko, szczliwy,
jeli to podobiestwo dobrze mnie poleci Wielce askawemu Panu Baronowi. Dobrodziejstwo,
kturym mnie Pan zaszczycisz, bdzie odwzajemnione. Znajdje si w posiadaniu tajemnicy, ktura
dotyczy jednego osobnika. Ten osobnik dotyczy Pana Barona. Chowam t tajemnic do
Paskiego rozpodzenia, pragnc mie chonor oddania Panu Baronowi przyslgi. Dziki mnie
bdzie Pan mg wypdzi z ona swojej szlachetnej rodziny tego osobnika, ktren do niej nie ma
prawa, bo Pani Baronowa jest wysokiego rodu. Sanktuarium cnoty nie moe zamieszkiwa razem
ze zbrodni, jeeli nie chce abdykowa.
Czekam w przedpokoju na rozkazy Pana Barona. Z uszanowaniem

List nosi podpis: Thnard.


Ten podpis nie by faszywy. By tylko nieco skrcony. Zreszt napuszony styl i pisownia
uzupeniay odkrycie. W metryce pochodzenia tego pisma nic nie brakowao. Nie byo
wtpliwoci.
Mariusz by gboko poruszony. Po uczuciu zdziwienia dozna uczucia radoci. Gdyby jeszcze
znalaz drugiego czowieka, tego, ktry mu ocali ycie, niczego by ju wicej nie pragn.
Otworzy szuflad biurka, wyj kilka banknotw, woy je do kieszeni, zamkn biurko i
zadzwoni.
Baskijczyk uchyli drzwi.
Prosi rzek Mariusz.
Baskijczyk zaanonsowa:
Pan Thnard.
Wszed jaki czowiek:
Nowa niespodzianka. Czowiek, ktry wszed, by Mariuszowi najzupeniej nie znany.
Czowiek ten, dosy stary, mia gruby nos, brod w halsztuku zielone okulary, nad oczami
daszek z zielonej kitajki, wosy gadko sczesane na czoo a po brwi, jak peruka wonicw w
wytwornych domach angielskich. Wosy mia szpakowate. Ubrany by cay na czarno, w odzie
schludn, cho mocno wytart; pk brelokw zwisajcych z kieszeni kamizelki pozwala
domyla si zegarka. W rku trzyma stary kapelusz. Garbi si, a gboki ukon jeszcze bardziej
pochyli mu plecy.
Od pierwszego rzutu oka uderzao, e surdut, zbyt obszerny, chocia zapity starannie, nie
wydawa si uszyty na tego czowieka. Gdyby Mariusz zna tajemne instytucje Parya,
natychmiast poznaby na grzbiecie gocia, ktrego wprowadzi Baskijczyk, ubranie ma stanu
poyczone od tandeciarza.
Zawiedziony, e nie ujrza czowieka, ktrego oczekiwa, Mariusz potraktowa przybysza
opryskliwie. Obejrza go od stp do gw, kiedy ten gi si w przesadnym ukonie, i zapyta
oschle:
Czego pan chce?
Nieznajomy odpowiedzia ze sodkim grymasem, o ktrym pewne wyobraenie mgby da
pieszczotliwy umiech krokodyla:
Niepodobna, ebym nie mia dotd zaszczytu spotyka pana barona. Zdaje mi si, e kilka
lat temu widywaem go, zwaszcza u ksinej Bagration i w salonach wicehrabiego Dambray,
para Francji.
Udawanie, e si poznaje kogo cakiem nieznajomego, to wyprbowana taktyka oszustw.
Mariusz sucha uwanie. Bada dwik gosu i ruchy, ale rozczarowanie byo coraz wiksze,
bo przybysz mwi przez nos i niczym mu nie przypomina ostrego i suchego gosu, ktrego si
spodziewa. Zbio go to z tropu do reszty.

305
Nie znam odpar ani pani Bagration, ani pana Dambray. Noga moja nie postaa w tych
salonach.
Odpowied bya ostra. Nieznajomy, mimo to promieniujcy czarem, nalega:
W takim razie widziaem pana u Chateaubrianda! Znam blisko Chateaubrianda. Bardzo miy
czowiek. Nieraz mi mwi: Przyjacielu Thnard, no co, moe wypijemy po kieliszku?
Czoo Mariusza zaspiao si coraz bardziej.
Nie miaem zaszczytu by przyjmowany u pana de Chateaubriand.
Do rzeczy. Czego pan chce?
Go, syszc surowszy gos, skoni si jeszcze niej.
Panie baronie, racz mnie wysucha. Jest w Ameryce, gdzie koo Panamy, wioska zwana
Joya. Ta wioska skada si z jednego domu. Dom to ogromny, kwadratowy, o trzech pitrach, z
cegy suszonej na socu; kady bok kwadratu ma piset stp dugoci, kade pitro cofnite jest
o dwanacie stp w stosunku do niszego pitra, tak e ma taras biegncy dokoa gmachu; w
rodku wewntrzne podwrze, gdzie mieszcz si zapasy i amunicja; adnych okien oprcz
strzelnic, zamiast drzwi tylko drabiny, drabiny do wchodzenia z dou na pierwszy taras, z
pierwszego na drugi i z drugiego na trzeci, po drabinach te schodzi si na wewntrzne
podwrze, w pokojach nie ma drzwi tylko otwory w sufitach, adnych schodw tylko
drabiny; na noc zamyka si klapy otworw, zdejmuje drabiny, wstawia modzierze i karabiny w
strzelnice nie sposb dosta si do rodka. We dnie dom, w nocy cytadela, omiuset
mieszkacw oto wioska. Dlaczego takie ostronoci? Bo kraj jest niebezpieczny, peen
ludoercw. Wic po c tam si jedzi? Bo to kraj cudowny, znajduj w nim zoto.
Do czego to wszystko prowadzi? przerwa Mariusz, ktry zaczyna si niecierpliwi.
Do tego, panie baronie. Jestem dawnym dyplomat i zmczy mnie mj zawd. Stara
cywilizacja wlaza mi za skr. Chc sprbowa ycia w dzikich krajach.
No wic?
Panie baronie, egoizm jest prawem, ktre rzdzi wiatem. Wyrobnica wiejska oglda si,
kiedy przejeda dylians, a chopka posiadajca wasn rol nie oglda si. Pies biedaka szczeka
na bogacza, a pies bogacza szczeka na biednego. Kady myli o sobie. Interes oto cel ludzi.
Zoto oto magnes.
Co dalej? Kocz pan prdzej.
Chciabym osi w Joya. Jest nas troje. Mam maonk i crk, bardzo adn panienk.
Podr jest duga i kosztowna. Potrzebuj troch pienidzy.
Co mnie to obchodzi? zapyta Mariusz.
Nieznajomy spim ruchem wycign szyj z halsztuka i odpowiedzia, podwajajc umiech:
Czy pan baron nie czyta mojego listu?
Uwaga bya suszna. W istocie, Mariusz zapomnia o treci listu albo raczej wpatrywa si w
pismo, a nie czyta go prawie. Zaledwie pamita, co w nim byo. Przed chwil znw powrciy
jego przypuszczenia. Zauway ten szczeg: mam maonk i crk. Spojrza przenikliwie na
nieznajomego. Byo to spojrzenie sdziego ledczego. Bada go wzrokiem i odpowiedzia tylko:
Prosz mwi krcej.
Nieznajomy wsun obie rce w kieszenie kamizelki, podnis gow, nie prostujc plecw, i
ze swej strony bada Mariusza zielonym spojrzeniem swoich okularw.
Zgoda, panie baronie. Powiem krtko. Mog panu sprzeda pewn tajemnic.
Tajemnic?
Tajemnic.
Ktra mnie dotyczy?
Troch.

306
Jaka to tajemnica?
Cigle suchajc, Mariusz coraz uwaniej wpatrywa si w przybysza.
Zaczynam bezpatnie rzek nieznajomy. Osdzi pan sam, czy to jest co interesujcego.
Prosz mwi.
Panie baronie, ma pan u siebie w domu zodzieja i morderc.
Mariusz zadra.
U mnie w domu? Nie odpowiedzia.
Nieznajomy flegmatycznie potar okciem o kapelusz i mwi dalej:
Morderc i zodzieja. Pan baron raczy zauway, e nie mwi tu bynajmniej o wypadkach
starych i zapomnianych, ktre przedawnienie mogo zatrze wobec prawa, a skrucha wobec
Boga. Mwi o wypadkach wieych, teraniejszych, o ktrych sprawiedliwo jeszcze nie wie.
Ot ten czowiek wkrad si w paskie zaufanie, prawie w pask rodzin, pod faszywym
nazwiskiem. Powiem panu jego prawdziwe nazwisko. I powiem za darmo.
Sucham.
Nazywa si Jan Valjean.
Wiem o tym.
Powiem panu, rwnie za darmo, kim on jest.
Sucham.
To dawny galernik.
Wiem o tym.
Wie pan od chwili, w ktrej miaem zaszczyt powiedzie to panu.
Nie. Wiedziaem to ju dawniej.
Chodny ton Mariusza, jego dwukrotna odpowied: wiem o tym. Jego nie zachcajca do
rozmowy zwizo obudziy w nieznajomym guchy gniew. Ukradkiem rzuci na Mariusza
wcieke spojrzenie, ktre jakkolwiek szybkie, nie uszo jego uwagi. Pewne byski wzroku
waciwe s tylko pewnym duszom; renica, to okienko myli, zapala si od takiej duszy.
Okulary nie ukryj niczego sprbujcie zakry szyb pieko.
Nieznajomy umiechn si i cign dalej:
Nie omielam si zadawa kamu panu baronowi. W kadym razie widzi pan, e jestem
dobrze poinformowany. Ale to, co teraz powiem, jest wiadome tylko mnie. Dotyczy to majtku
pani baronowej. Nadzwyczajna to tajemnica. Jest do sprzedania. Proponuj j najprzd panu.
Tanio, za dwadziecia tysicy frankw.
Znam t tajemnic, jak wszystkie inne rzek Mariusz.
Przybysz uczu, e wypada troch zniy cen.
Niech pan baron da dziesi tysicy, a powiem.
Powtarzam, e nie dowiem si nic nowego. Wiem, co mi pan chce powiedzie.
W oczach czowieka pojawia si znw byskawica. Zawoa:
Przecie musz dzi zje obiad! Nadzwyczajna tajemnica, powtarzam. Panie baronie,
powiem. Ju mwi. Daj pan dwadziecia frankw.
Mariusz spojrza mu bystro w oczy:
Znam t nadzwyczajn tajemnic, znaem nazwisko Jana Valjean i wiem, jak pan si
nazywa.
Ja?
Tak.
To nic trudnego, panie baronie. Miaem zaszczyt napisa i powiedzie panu swoje nazwisko.
Thnardier.
Co?

307
Thnardier.
Kto to?
W obliczu niebezpieczestwa jeozwierz nastawia kolce chrzszcz udaje martwego, stara
gwardia formuje czworobok; ten czowiek zacz si mia.
Nastpnie strzsn palcem py z rkawa swego fraka.
Mariusz mwi dalej:
Jeste take robotnikiem Jondrette, aktorem Fabantou, poet Genflot, Hiszpanem don
Alvarez i wdow Balizard.
Jak wdow?
I miae szynk w Montfermeil.
Szynk? Nigdy!
Powiadam ci, e jeste Thnardier.
Zaprzeczam.
I e jeste ajdak. Masz, trzymaj.
Mariusz wyj z kieszeni banknot i rzuci mu go.
Dzikuj. Przepraszam. Piset frankw! Ach, panie baronie!
Zdumiony, wstrznity, kania si i oglda banknot.
Piset frankw powtrzy zdumiony. I wybka pgosem: Powana flota.
Po czym odezwa si gwatownie:
A wic niech tak bdzie. Mwmy otwarcie i bez ceregieli.
I ze zwinnoci mapy odrzuci w ty wosy, zerwa okulary, wyj z nosa dwa pirka i zdj
swoj twarz, jak si zdejmuje kapelusz. Oczy mu zajaniay, odsonio si czoo nierwne,
poorane, tu i wdzie pokryte guzami, ohydnie zmarszczone u gry, nos sta si spiczasty jak
dzib; wyszed na wiato dzienne okrutny i przebiegy profil czowieka drapiecy.
Pan baron jest nieomylny rzek czystym gosem, z ktrego bez ladu znikn akcent
nosowy jestem Thnardier.
I wyprostowa pochylone plecy.
Thnardier, bo on to by w istocie, zdumia si niezmiernie; zmieszaby si nawet, gdyby to
byo moliwe. Przyszed zaskoczy Mariusza, a sam zosta zaskoczony. Za to upokorzenie
pacono mu piset frankw; pogodzi si z tym wprawdzie, niemniej jednak by oszoomiony.
Pierwszy raz w yciu widzia barona Pontmercy i ten wanie baron Pontmercy pozna go
mimo przebrania, co wicej, przenikn go na wskro. Nie do, e wiedzia wszystko o
Thnardierze, ale nadto zdawa si wiedzie wszystko o Janie Valjean. Kime by ten
modzieniec, prawie mokos, wyniosy i wspaniaomylny, ktry tak zna nazwiska ludzi, ktry
zna wszystkie ich nazwiska, a jednak otwiera dla nich sw sakiewk, ktry traktowa oszustw
jak sdzia i jednoczenie paci im, jak gdyby dawa si nabiera?
Czytelnik przypomina sobie, e Thnardier, cho by ssiadem Mariusza, nigdy go nie
widywa, co w Paryu czsto si zdarza; sysza tylko od swoich crek o jakim biednym
modziecu imieniem Mariusz, ktry mieszka w tym samym domu. Jak wiemy, nie znajc go,
napisa kiedy do niego. Ani przez chwil nie postao mu w gowie, e tamten Mariusz mg
mie co wsplnego z panem baronem Pontmercy.
Przez swoj crk Anzelm wysan na przeszpiegi za par modoecw, ktr dostrzeg
szesnastego lutego, oraz dziki wasnym poszukiwaniom dowiedzia si wielu rzeczy i z gbi
swoich mrokw zdoa uchwyci niejedn tajemnicz ni. Jeeli nie odkry przez te zabiegi, to
przynajmniej odgad na podstawie rozumowania, kim by w czowiek, ktrego spotka w
gwnym kanale. Kiedy ustali osob, atwo trafi na jej nazwisko. Wiedzia, e Kozeta staa si
pani baronow Pontmercy. W stosunku do niej postanowi wszake zachowa dyskrecj. Kim

308
bya Kozeta? Sam dobrze nie wiedzia. Podejrzewa co prawda, e bya nielubnym dzieckiem,
bo historia Fantyny zawsze mu si wydawaa niejasna, ale po co o tym mwi? eby kaza sobie
zapaci za milczenie? Mia do sprzedania co lepszego, tak przynajmniej sdzi. Zreszt, wedug
wszelkiego prawdopodobiestwa, gdyby nie przedstawiajc dowodw powiedzia baronowi
Pontmercy: Paska ona jest bkartem, zyskaby tylko tyle, e m kopnby go w okolice
krzya.
W przekonaniu Thnardiera rozmowa z Mariuszem jeszcze si nie zacza. Trzeba byo si
cofn, zastosowa inn strategi, porzuci zajte stanowisko, zmieni front. Nic jeszcze nie
przegra, zarobi ju piset frankw, a mia do powiedzenia co tak druzgoccego, e nawet
wobec tego barona Pontmercy, ktry tak dobrze by poinformowany i uzbrojony, czu si silny.
Dla ludzi takich jak Thnardier kada rozmowa jest pojedynkiem. Jaka bya jego sytuacja w
rozmowie, ktra si miaa rozpocz? Nie wiedzia, z kim rozmawia, ale wiedzia, o czym ma
mwi. Szybko dokona tego wewntrznego przegldu swoich si i powiedziawszy: Jestem
Thnardier czeka.
Mariusz zamyli si gboko. A wic nareszcie mia przed sob Thnardiera. Znalaz
czowieka, ktrego tak bardzo pragn odszuka. Mg wic wypeni wreszcie polecenie
pukownika Pontmercy.
Upokarzao go, e ten bohater zawdzicza co bandycie i e on Mariusz, dotychczas nie
spaci dugu, ktry mu ojciec przekaza zza grobu. Wrd sprzecznych uczu, jakie w nim budzi
Thnardier pomyla, e pukownikowi naley si zemsta za to, e mia nieszczcie zosta
ocalonym przez takiego ajdaka. W kadym razie by zadowolony. Mg wreszcie oswobodzi
cie pukownika od tego niegodnego wierzyciela i zdawao mu si, e wydobywa pami ojca z
wizienia za dugi.
Obok tego obowizku mia drugi wywietli w miar monoci pochodzenie majtku
Kozety. Kto wie, moe wanie nastrczaa si sposobno? Moe Thnardier co wiedzia.
Poznanie tajemnic tego czowieka mogo by uyteczne.
Thnardier schowa do kieszeni powan flot i patrzy na Mariusza agodnie, niemal
tkliwie.
Mariusz przerwa milczenie.
Thnardier, powiedziaem ci twoje nazwisko. Czy chcesz, ebym ci teraz odkry tajemnic,
ktr mi chciae powiedzie? I ja rozporzdzam informacjami. Przekonasz si, e wiem wicej.
Jan Valjean, jak powiedziae, jest zabjc i zodziejem. Zodziejem, bo okrad bogatego
przemysowca, pana Madeleine, niszczc jego egzystencj. Zabjc, bo zastrzeli inspektora
policji Javerta.
Nie rozumiem, panie baronie! rzek Thnardier.
Zaraz zrozumiesz. Posuchaj. Okoo roku 1822 y w pewnym okrgu departamentu Pas-de-
Calais czowiek, ktry dawniej mia jakie zatargi ze sprawiedliwoci, ale pod nazwiskiem
Madeleine wrci na drog uczciwoci. By to w caym znaczeniu tego sowa czowiek
sprawiedliwy. Wasnym przemysem, prowadzc fabryk czarnych wiecideek, wzbogaci cae
miasto. Zdoby te osobisty majtek, ale prawie od niechcenia, nie dbajc o to. By ywicielem
ubogich. Zakada szpitale, otwiera szkoy, odwiedza chorych, wyposaa ubogie dziewczta,
wspiera wdowy, utrzymywa sieroty; sta si opatrznoci caej okolicy. Nie chcia przyj
orderu. Mianowano go merem. Pewien uwolniony galernik wiedzia o przestpstwie
popenionym niegdy przez tego czowieka, zadenuncjowa go; a potem, korzystajc z jego
aresztowania, przyjecha do Parya i sfaszowawszy podpis podnis u bankiera Laffittea wiem
to od samego kasjera przeszo p miliona frankw nalecych do pana Madeleine.
Galernikiem, ktry okrad pana Madeleine, by Jan Valjean. Co do drugiego faktu, take mi nic

309
nowego nie powiesz. Jan Valjean zabi inspektora Javerta, zabi go wystrzaem z pistoletu. Ja,
ktry ci to mwi, byem przy tym.
Thnardier obrzuci Mariusza spojrzeniem czowieka, ktry ponisszy porak znowu
zaczyna by gr, gdy w jednej chwili odzyska stracony teren. Ale umiech natychmiast wrci
na jego usta. Triumf nad wyej postawionym przeciwnikiem zawsze powinien by ozdobiony
pochlebstwem. Thnardier ograniczy si do owiadczenia:
Panie baronie, bdzimy po manowcach. I podkreli te sowa, wprawiajc wymownym
gestem swj pk brelokw w ruch obrotowy.
Co? zapyta Mariusz zaprzeczasz temu? To s fakty.
To s przywidzenia. Zaufanie, jakim mnie pan baron zaszczyca, nakazuje mi, ebym mu to
powiedzia otwarcie. Prawda i sprawiedliwo przede wszystkim. Panie baronie, Jan Valjean
nigdy nie okrad pana Madeleine i Jan Valjean wcale nie zabi Javerta.
C za pewno! A dlaczego?
Z dwch przyczyn.
Jakich? Mw.
Oto pierwsza. Nie okrad pana Madeleine, poniewa on sam, Jan Valjean, jest panem
Madeleine.
Co ty pleciesz?!
Oto druga. Nie zabi Javerta, zwaywszy, e tym, kto zabi Javerta, by sam Javert.
Co takiego?!
Javert popeni samobjstwo.
Dowied tego, dowied! krzykn Mariusz, tracc panowanie nad sob.
Thnardier odpowiedzia, skandujc swoje sowa jak staroytny heksametr:
Bo inspek-tora po-licji Ja-verta znale-ziono martwego pod galarem koo mostu Wy-miany.
Jak moesz tego dowie?
Thnardier wyj z bocznej kieszeni du szar kopert, ktra zdawaa si zawiera zoone
papiery rnego formatu.
Mam akta rzek spokojnie.
I doda:
Panie baronie, w paskim interesie staraem si dobrze pozna Jana Valjean. Utrzymuj
tedy, e Jan Valjean i Madeleine to jeden i ten sam czowiek; utrzymuj, e Javerta zabi sam
Javert, i jeeli tak mwi, to dlatego, e mam dowody. Nie pisane, pismo budzi wtpliwoci,
pismo moe kama, ale drukowane.
Mwic to Thnardier wyj z koperty dwa numery dziennikw zke, pomite i mocno
przesycone zapachem tytoniu. Jeden z tych dziennikw, podarty na zgiciach i rozpadajcy si na
kwadratowe kawaki, wydawa si znacznie starszy od drugiego.
Dwa fakty, dwa dowody rzek Thnardier.
I poda Mariuszowi dwa rozoone dzienniki.
Czytelnik zna je dobrze. Jeden, starszy, numer Biaej Chorgwi z dnia 25 lipca 1823 roku,
ustala tosamo pana Madeleine i Jana Valjean. Drugi, Monitor z dnia 15 czerwca 1832 roku,
informowa o samobjstwie Javerta, dodajc, e z ustnego raportu zoonego prefektowi przez
samego Javerta wynikao, i uwiziony na ulicy Konopnej inspektor policji ocala dziki
wspaniaomylnoci pewnego powstaca, ktry zamiast go zabi, wystrzeli w powietrze.
Mariusz przeczyta. Podda si oczywistoci. Data bya pewna, dowd nieodparty, bo przecie
te dwa dzienniki nie zostay wydrukowane specjalnie na poparcie sw Thnardiera; wzmiank
ogoszon w Monitorze nadesaa drog administracyjn prefektura policji. Mariusz nie mg
wtpi. Kasjer z banku Laffittea udzieli bdnych informacji, sam si omyli. Jan Valjean

310
wynurza si z mgy, nagle wyolbrzymiay; Mariusz nie mg powstrzyma okrzyku radoci:
A wic ten nieszcznik jest czowiekiem godnym podziwu! Majtek nalea rzeczywicie
do niego, to Madeleine, opatrzno caego Montreuil! To Jan Valjean, zbawca Javerta, bohater,
wity!
Nie wity i nie bohater odpar Thnardier. To zabjca i zodziej.
I doda tonem czowieka, ktry zaczyna zdawa sobie spraw, e ma pewien autorytet.
Uspokjmy si.
Zodziej, zabjca te sowa, ktre zdawao si zniky na zawsze, spady na Mariusza jak
strumie zimnej wody.
Znw to samo rzek.
Zawsze to samo. Jan Valjean nie okrad Madeleinea, ale jest zodziejem. Nie zabi Javerta,
ale jest morderc.
Moe mwisz zapyta Mariusz. o tej ndznej kradziey sprzed czterdziestu laty, ktr, jak
to wynika nawet z twoich gazet, odpokutowa caym yciem penym skruchy, zaparcia si i
cnoty?
Powiadam: zabjstwo i kradzie, panie baronie. I powtarzam, e mwi o faktach
niedawnych. To, co mam panu odkry, jest absolutnie nie znane. Rewelacja! Dziki niej znajdzie
pan moe rdo majtku, ktry Jan Valjean tak zrcznie ofiarowa pani baronowej. Powiadam:
zrcznie, albowiem wcisn si do zacnego domu za pomoc tego rodzaju darowizny, dzieli
dobrobyt tego domu i zarazem ukry swoj zbrodni, korzysta z kradziey, pogrzeba wasne
nazwisko i znale sobie rodzin to pomys wcale niegupi.
Mgbym ci tu przerwa wtrci Mariusz ale mw dalej.
Panie baronie, powiem wszystko, pozostawiajc kwesti wynagrodzenia paskiej
wspaniaomylnoci. Zapyta pan: dlaczego nie zwrcie si do Jana Valjean? Z bardzo prostej
przyczyny wiem, e si ze wszystkiego ogooci dla pastwa. Uwaam t kombinacj za bardzo
dowcipn, ale on nie ma ju ani grosza i pokazaby mi puste rce, a poniewa potrzebuj
pienidzy na podr do Joya, wolaem uda si do pana, ktry ma wszystko, ni do niego, ktry
nie ma nic. Jestem troch zmczony; niech pan pozwoli, e usid. Mariusz usiad i ruchem doni
wskaza mu krzeso. Thnardier rozsiad si wygodnie na wycieanym krzele, zabra z
powrotem obie gazety, woy je do koperty i mrukn prztykajc paznokciem w Bia
Chorgiew. Niemaom si nabiedzi, eby to dosta! Po czym zaoy nog na nog, rozpar
si, przybierajc postaw czowieka, ktry jest pewny tego, co mwi, i zacz tonem powanym,
kadc nacisk na kady wyraz:
Panie baronie, dnia szstego czerwca 1832 roku, blisko rok temu, podczas zamieszek,
pewien czowiek znajdowa si w gwnym kanale paryskim, w miejscu, gdzie cieki wpadaj do
Sekwany, midzy mostem Inwalidw i mostem Jenajskim.
Mariusz gwatownie przysun swoje krzeso do krzesa Thnardiera. Zauwaywszy to
poruszenie, Thnardier cign dalej z powolnoci mwcy, ktry wie, e trzyma suchacza w
napiciu, i czuje, jak przeciwnik dry pod wpywem tego, co syszy.
Czowiek ten, zmuszony ukrywa si, z przyczyn zupenie zreszt obcych polityce, obra
kana na mieszkanie i mia klucz do niego. Powtarzam, byo to szstego czerwca okoo smej
wieczorem.
Czowiek w usysza szelest w kanale. Bardzo zdziwiony, przyczai si i czeka. By to
szelest krokw; kto szed w ciemnociach w jego stron. Dziwna rzecz, w kanale by jeszcze
kto drugi. Krata zamykajca wyjcie z kanau znajdowaa si niedaleko. Wpadao przez ni
troch wiata, ktre pozwalao rozpozna nowo przybyego i zauway, e nis on na plecach
jaki ciar, pod ktrym si ugina. Czowiek, ktry szed tak pochylony, by dawnym

311
galernikiem, a to, co nis na plecach, byo trupem. Nie potrzeba lepszego dowodu morderstwa.
Co do kradziey, to rozumie si ona sama przez si; nikt nie zabija czowieka gratis. Galernik
nis trupa do rzeki. Warto zaznaczy, e nim dotar do kraty przy wyjciu, niewtpliwie napotka
po drodze ogromn zapadlin, gdzie mgby utopi trupa, ale nazajutrz robotnicy kanaowi,
pracujcy przy zalewie, znaleliby zabitego czowieka, a tego wanie nie yczy sobie zabjca.
Wola przeprawi si przez topiel ze swoim ciarem, a jego wysiki musiay by straszne, bo
niepodobna bardziej naraa ycia; nie pojmuj, jak mg wyj stamtd ywy.
Krzeso Mariusza przysuno si jeszcze bliej. Thnardier przy tej okazji odetchn gbiej i
tak mwi dalej:
Panie baronie, kana ciekowy to nie Pole Marsowe. Brak tam wszystkiego, nawet miejsca.
Gdy dwaj ludzie znajd si tam, musz si spotka. Tak si te stao. Lokator i przechodzie
zmuszeni byli powiedzie sobie dzie dobry, cho aden z nich nie by zadowolony z tego
spotkania. Przechodzie powiedzia do lokatora: Widzisz, co mam na plecach; musz std
wyj, ty masz klucz, wic daj mi go. Galernik by niepospolitym siaczem, co utrudniao
odmow. Waciciel klucza wda si w pertraktacje, ale tylko po to, eby zyska na czasie.
Przypatrywa si zabitemu, nie mg jednak nic dojrze prcz tego, e by mody, porzdnie
ubrany, wyglda na bogatego i cay broczy krwi. Podczas rozmowy udao mu si
niepostrzeenie oderwa kawa poy jego surduta; morderca tego nie zauway. Rozumie pan
dowd rzeczowy, ktry mg si przyda do wykrycia i oskarenia przestpcy. Woy ten dowd
do kieszeni, po czym otworzy krat, wypuci czowieka nioscego swj ciar, zamkn krat i
schowa si, nie majc ochoty by wmieszanym w t awantur, a nade wszystko nie chcc
oglda, jak zabjca bdzie wrzuca zabitego do rzeki. Teraz pan rozumie. Tym, ktry nis
trupa, by Jan Valjean, ten, ktry mia klucz, rozmawia z panem w tej chwili, a kawaek surduta...
Thnardier dokoczy zdania, wyjmujc z kieszeni i podnoszc do gry obiema rkami
kawaek udartego czarnego sukna, cay w ciemnych plamach.
Mariusz wsta blady, wzruszony, prawie bez tchu, utkwi wzrok w tym czarnym strzpie i nie
mwic ani sowa, nie spuszczajc oczu z tej szmaty, cofn si ku cianie i sign za siebie,
szukajc klucza od szafy przy kominku. Znalaz klucz, otworzy szaf i nie patrzc wsun rk
do rodka, a jego roziskrzone renice cigle byy utkwione w kawaku sukna, ktry Thnardier
trzyma rozwinity.
Tymczasem Thnardier mwi dalej:
Panie baronie, mam wszelkie powody, eby twierdzi, e w zabity modzieniec by
bogatym cudzoziemcem, ktrego Jan Valjean wcign w zasadzk, zabi i zabra mu ogromne
pienidze.
Tym modziecem byem ja, oto masz surdut! zawoa Mariusz i rzuci na podog stare,
czarne ubranie, cae poplamione krwi.
Potem wyrwa Thnardierowi jego kawaek sukna, przykucn i przyoy go do poy surduta.
Oddarty kawaek przystawa najdokadniej i uzupenia surdut.
Thnardier osupia i pomyla: A to wpadem!
Mariusz podnis si rozdygotany, zrozpaczony, promieniejcy.
Poszuka w kieszeniach, podszed z wciekoci do Thnardiera i dotykajc prawie jego
twarzy pici pen banknotw piset i tysicfrankowych, zawoa:
Jeste nikczemny kamca, potwarca i zbrodniarz. Przyszede oskary czowieka, a
usprawiedliwie go; chciae go zgubi, a zdoae tylko wynie go na piedesta. Ty sam jeste
zodziejem i zabjc! Widziaem ci, Thnardier-Jondrette, w twojej spelunce na bulwarze
Hpital. To, co wiem o tobie, wystarczyoby, eby ci posa na galery i nawet dalej. Masz tysic
frankw, otrze!

312
I cisn Thnardierowi banknot tysicfrankowy.
Ach, Jondrette-Thnardier, pody hultaju! Niech to bdzie dla ciebie nauk, tandeciarzu
sekretw, kramarzu tajemnic, szperaczu w ciemnociach, ndzniku! Bierz jeszcze te piset
frankw i wyno si std! Osania ci Waterloo.
Waterloo! mrukn Thnardier, kadc pienidze do kieszeni.
Tak jest, zbju! Ocalie tam ycie pukownikowi.
Generaowi wtrci Thnardier podnoszc gow.
Pukownikowi odpar z gniewem Mariusz. Nie dabym ci szelga za generaa! I
przyszede tu w takich podych zamiarach. Powiadam ci, e nie ma zbrodni, ktrej by nie
popeni. Precz! Wyno si! Bd sobie szczliwy, ycz ci tego. Ach, ty potworze! Masz
jeszcze trzy tysice frankw. Bierz je. Jutro pojedziesz do Ameryki z crk, bo twoja ona
umara, plugawy garzu. Dopilnuj, eby wyjecha! A w ten dzie, rozbjniku, wylicz ci
jeszcze dwadziecia tysicy frankw. Jed, niech ci powiesz gdzie indziej!
Panie baronie odpowiedzia Thnardier, kaniajc si do ziemi dozgonna wdziczno!
I wyszed nic nie rozumiejc, zdumiony i zachwycony sodkim ciarem workw ze zotem i
tych piorunw, ktre sypay si na jego gow w postaci banknotw.
Czu si rzeczywicie jak raony gromem, ale zarazem najzupeniej szczliwy i bardzo by
aowa, gdyby podczas tej burzy sta pod jakim piorunochronem.
Dokoczmy od razu historii tego czowieka. W dwa dni po wypadkach, ktre teraz
opowiadamy, dziki staraniom Mariusza wyjecha pod faszywym nazwiskiem do Ameryki,
zabierajc ze sob crk Anzelm i patny w Nowym Jorku weksel na dwadziecia tysicy
frankw. Moralna ndza Thnardiera, wykolejeca buruazji, bya nieuleczalna: w Ameryce
pozosta tym, czym by w Europie. li ludzie marnuj czasem dobre uczynki i wykorzystuj je do
zych celw. Thnardier obrci pienidze Mariusza na handel Murzynami.
Kiedy wyszed, Mariusz pobieg do ogrodu, gdzie Kozeta jeszcze spacerowaa.
Kozeto, Kozeto! woa. Chod! Chod prdko!
Baskijczyk, zawoaj dorok! Nie tramy ani chwili! W szal.
Kozeta pomylaa, e postrada zmysy, ale usuchaa. Mariusz nie mg oddycha i przyciska
rk do serca, eby stumi jego bicie. To przechadza si wielkimi krokami, to caowa Kozet.
Ach, Kozeto, jestem nieszczliwym czowiekiem! mwi.
Traci gow. Zaczyna dostrzega w Janie Valjean co wielkiego i pospnego. Ukazao mu si
niespotykane uosobienie cnoty wzniosej i cichej, ogromnej i pokornej. Przestpca zamienia si
w Chrystusa.
Cud ten olniewa Mariusza. Nie wiedzia dobrze, co widzi, czu tylko t wielko.
Po chwili doroka stana przed bram.
Mariusz pomg wsi Kozecie i szybko usiad obok niej.
Ulica Czowieka Zbrojnego siedem! powiedzia.
Doroka ruszya z miejsca.
Jak to dobrze! zawoaa Kozeta. Jedziemy na ulic Czowieka Zbrojnego. Nie miaam ci
ju o tym mwi. Zobaczymy pana Jana.
Twojego ojca, Kozeto, twojego ojca bardziej ni kiedykolwiek! Teraz zaczynam rozumie.
Mwia mi, e nie dostaa listu, ktry ci posaem przez Gavrochea. Widocznie on go dosta,
Kozeto, i poszed na barykad, eby mnie ocali. A e musi postpowa jak anio, wic przy
sposobnoci ocala te innych; ocali Javerta. Wydoby mnie z tej przepaci i odda tobie. Nis
mnie na plecach w tym strasznym kanale. Jestem potwornym niewdzicznikiem. Zabierzemy go
do siebie, chce czy nie chce. Nie rozstanie si ju z nami. Byle tylko by w domu. Bylemy go
zastali! Do koca ycia bd go czci. Tak, to na pewno tak byo. Gavroche odda mu list.

313
Wszystko si wyjania. Rozumiesz?
Kozeta nie rozumiaa ani sowa.
Masz racj odpowiedziaa.
Doroka jechaa szybko.

Noc, za ktr jest dzie

Usyszawszy pukanie do drzwi, Jan Valjean odwrci si.


Prosz rzek sabym gosem.
Drzwi si otworzyy. Kozeta i Mariusz stanli na progu.
Kozeta wbiega do pokoju.
Mariusz zatrzyma si w drzwiach, oparty o futryn.
Kozeta! szepn Jan Valjean i wyprostowa si na krzele, wycigajc drce rce,
zdumiony, trupioblady, z oczami penymi niezmiernej radoci.
Kozeta, dawic si wzruszeniem, upadla na pier Jana Valjean.
Ojcze! zawoaa.
On, zmieszany i wstrznity, bekota:
Kozeta! To ona! To pani! To ty! Mj Boe!
Czujc ucisk jej ramion, zawoa:
To ty! Jeste tutaj! Wic mi przebaczasz?
Mariusz, spuciwszy powieki, eby powstrzyma zy, podszed bliej i wyszepta, ciskajc
konwulsyjnie usta, ktre mu drgay od kania:
Mj ojcze!
I pan te mi przebacza! rzek Jan Valjean.
Mariusz nie mg znale sw.
Jan Valjean doda:
Dzikuj.
Kozeta zerwaa z siebie szal i rzucia kapelusz na ko.
Przeszkadza mi to! zawoaa.
I siadajc na kolanach starca, wdzicznym ruchem odgarna jego siwe wosy i pocaowaa go
w czoo.
Jan Valjean nie opiera si; Kozeta piecia go i tulia, jakby chciaa spaci dug Mariusza.
Jan Valjean mwi szeptem:
Jaki jestem gupi. Mylaem, e ju jej nie zobacz. Niech pan sobie wyobrazi, panie
Pontmercy, e w tej chwili, kiedycie weszli, mwiem sobie: ju wszystko skoczone. Oto jej
sukienka. Co za ndza, ju nie zobacz Kozety; tak mylaem, kiedycie wchodzili na schody.
Jaki byem gupi. Nie mona by gupszym. Zapomniaem, e Pan Bg istnieje. Pan Bg mwi:
Mylisz, guptasie, e ci opuszcz? Nie, nie, tak nie bdzie. Biedny czowiek potrzebuje anioa i
anio przychodzi. Biedny czowiek widzi swoj Kozet, swoj ma Kozet! Ach, byem bardzo
nieszczliwy.
Jaki ty niedobry, e nas tak porzuci! woaa Kozeta. Gdzie ojciec by? Dlaczego tak
dugo? Dawniej podre ojca trway najwyej kilka dni. Nikoleta zawsze wracaa z t sam
odpowiedzi: Nie ma go. Czy dawno ojciec wrci? Dlaczego nas nie zawiadomi? Ojciec jest

314
bardzo zmieniony. Ach, jak to nieadnie, by chory i nic nie powiedzia. Mariuszu, dotknij jego
rki, jaka zimna.
Wic i pan przyszed, panie Pontmercy. Przebaczy mi pan powtrzy Jan Valjean.
Tym razem wezbrane serce Mariusza zerwao tamy.
Kozeto, czy syszysz, co on mwi? zawoa. On oczekiwa mojego przebaczenia! A czy
wiesz, co on zrobi? Ocali mi ycie. Zrobi wicej. Da mi ciebie. I po tym wszystkim
zrezygnowa z wasnego szczcia. Oto czowiek. I mnie, niewdzicznemu, bez pamici, bez
serca, mnie, winowajcy, on mwi: Dzikuj! Kozeto, chobym cae ycie spdzi klczc przed
tym czowiekiem, to jeszcze byoby za mao. Poszed na barykad, do kanau, w to pieko, w t
kloak, wszystko to zrobi dla mnie i dla ciebie, Kozeto! Wynis mnie ze miertelnych
niebezpieczestw, ktre odsuwa ode mnie i bra na siebie. Zoy wszelkie moliwe dowody
odwagi, cnoty, bohaterstwa, witoci! Kozeto, ten czowiek jest anioem!
Cicho! szepn Jan Valjean po co o tym mwi?
Ale dlaczego zawoa Mariusz gosem, w ktrym brzmia gniew pomieszany z gbok
czci pan sam nic o tym nie powiedzia? Jest w tym i paska wina. Ocali innym ycie i
ukrywa to, a co wicej, spotwarza si samemu pod pretekstem, e si wyznaje prawd, to
okropne!
Powiedziaem prawd rzek Jan Valjean.
Nie odpar Mariusz prawda to jest caa prawda, a pan jej nie powiedzia. Co szkodzio
powiedzie, e by pan panem Madeleine, e ocali pan Javerta, e ja panu zawdziczam ycie?
Mylaem wtedy tak jak pan. Uwaaem, e mia pan racj. Powinienem by odej. Gdyby
wiedzia o tej przeprawie przez kana, zatrzymaby mnie przy sobie. Musiaem wic milcze.
Wszystko, co bym powiedzia, staoby si przeszkod.
Jak przeszkod? zapyta Mariusz. Czy panu si zdaje, e pan tu zostanie? Zabieramy ci
std. Mj Boe, pomyle, e tylko przypadkiem dowiedziaem si o wszystkim! Zabieramy ci,
ojcze. Naleysz do nas. Jeste jej i moim ojcem. Ani jednego dnia wicej nie spdzisz w tym
strasznym domu. Nie myl nawet, e bdziesz tu jeszcze jutro.
Jutro odrzek Jan Valjean nie bd ju tu, ale nie bd i u was.
Co to ma znaczy! zawoa Mariusz. Nie pozwalamy na adn podr! Nigdy si ju nie
rozstaniemy. Naleysz do nas i nie pucimy ci od siebie.
Tym razem wymwki nic nie pomog dodaa Kozeta. Na dole mamy dorok. Zabieram
ojca, a w razie potrzeby uyj nawet siy.
I miejc si udawaa, e chce wzi starca na rce.
Jan Valjean mwi dalej:
Tak, to prawda, dobrze byoby y razem. Tam jest tyle ptakw... Spacerowabym z
Kozet... Ach, nalee do ludzi, ktrzy yj, mwi sobie dzie dobry, nawouj si w
ogrodzie, to bardzo przyjemnie. Kade z nas uprawiaoby jaki zaktek ogrodu. Ona by mi
dawaa swoje truskawki i zrywaa moje re... Piknie by byo. Tylko e...
Przerwa i doda cicho:
Szkoda.
za nie spada, zatrzymaa si pod powiek i zastpi j umiech.
Kozeta uja w swoje donie rce starca.
Mj Boe! zawoaa ojciec ma coraz zimniejsze rce! Czy jeste chory, ojcze? Cierpisz?
Nie odpowiedzia Jan Valjean. Czuj si bardzo dobrze, tylko e...
Umilk.
Tylko e co?
Za chwil umr.

315
Dreszcz wstrzsn Kozeta i Mariuszem.
Umrzesz?! zawoa Mariusz.
Tak, ale to nic odpowiedzia Jan Valjean.
Odetchn, umiechn si i doda:
Kozeto, mwia do mnie; mw jeszcze, mw, niech sysz twj gos.
Skamieniay Mariusz wpatrywa si w starca.
Kozeta krzykna rozdzierajcym gosem:
Ojcze, drogi ojcze, nie umrzesz! Bdziesz y! Chc, eby y, syszysz?
Jan Valjean podnis gow, patrzc na ni z uwielbieniem.
O tak, zabro mi umiera. Kto wie, moe bd posuszny? Umieraem ju, kiedycie
przyszli. To mnie zatrzymao, czuem, e si odradzam.
Jeste peen si i ycia! zawoa Mariusz. Czy wyobraasz sobie, ojcze, e tak wyglda
mier? Miae zmartwienia, ale ju si skoczyy. Bagam ci na kolanach, eby mi przebaczy.
Bdziesz y razem z nami, bdziesz y dugo. Zabieramy ci do siebie. Odtd oboje bdziemy
myle tylko o jednym eby czu si szczliwy!
Widzisz, ojcze wtrcia zalana zami Kozeta Mariusz mwi, e nie umrzesz.
Jan Valjean wci si umiecha.
Choby mnie zabra do siebie, panie Pontmercy, czy przestan by tym, kim jestem? Nie,
Bg pomyla jak ty i ja i nie zmieni zdania. Powinienem odej. mier wszystko zaatwi. Bg
wie lepiej od nas, co nam jest potrzebne. Tak na pewno bdzie dobrze bdziecie szczliwi, pan
Pontmercy zostanie z Kozet, modo polubia poranek, dokoa was, moje dzieci, kwitn bzy i
piewaj sowiki, ycie ciele si przed wami jak pikna ka w socu, wszystkie uroki niebios
wypeni wam dusze, a ja, ktry ju do niczego nie mog si przyda, umr sobie. Bdmy
rozsdni, nie ma ju czego si spodziewa, widz wyranie, e wszystko skoczone. Przed
godzin zemdlaem, a w nocy wypiem cay dzbanek wody. Jaki twj m jest dobry, Kozeto!
Lepiej ci z nim ni ze mn.
Za drzwiami day si sysze kroki. Wszed lekarz.
Witaj i egnaj, doktorze rzek Jan Valjean. Przyszy moje poczciwe dzieci.
Mariusz zbliy si do lekarza i powiedzia tylko: Panie?... lecz w tonie, jakim wymwi to
sowo, miecio si wszystko, o co chcia zapyta.
Lekarz odpowiedzia wymownym spojrzeniem.
Kiedy nam si co nie podoba rzek Jan Valjean to jeszcze nie powd, eby by
niewdzicznym wobec Boga.
Nastao milczenie. Wszystkim cisny si serca.
Jan Valjean zwrci si w stron Kozety. Wpatrywa si w ni, jakby j chcia wzi dla siebie
na ca wieczno. W gbinach cienia, w ktre ju zszed, zdolny by jeszcze do ekstazy na
widok Kozety. Odblask jej twarzyczki rozjania jego wyblade oblicze. Grb ma swoje
olnienia.
Lekarz zbada mu puls.
Ach, to wy bylicie mu tak potrzebni! powiedzia do siebie, patrzc na Kozet i Mariusza.
I pochylajc si ku Mariuszowi, szepn mu do ucha:
Za pno.
Jan Valjean, niemal nie odrywajc oczu od Kozety, rzuci pogodne spojrzenie na Mariusza i
lekarza. Z jego ust wydobyy si niewyrane sowa:
Sama mier to nic, ale straszne jest, e si ju nie bdzie yo.
Nagle podnis si. Takie przypywy energii s czasami najcharakterystyczniejsz oznak
agonii. Pewnym krokiem podszed do ciany, odsun Mariusza i lekarza, ktrzy chcieli mu

316
pomc, zdj z gwodzia may mosiny krucyfiks, wrci na swoje miejsce ze swobod ruchw
zdrowego czowieka i stawiajc krucyfiks na stole, powiedzia gono:
Oto wielki mczennik.
Potem westchn gboko, gowa zacza mu dre, jakby nadeszo ju miertelne
oszoomienie, i palce obu rk wpity si paznokciami w sukno spodni.
Mona by powiedzie, e agonia podchodzi do czowieka lini zygzakowat. Postpuje
naprzd, zblia si do grobu i wraca w stron ycia. Umieranie ma w sobie co z chodzenia po
omacku.
Po tym krtkim pomdleniu Jan Valjean wyprostowa si, potrzsn gow, jakby chcia
zrzuci z niej ciemnoci, i by znowu prawie przytomny. Uj skraj rkawa Kozety, podnis do
ust i pocaowa.
Przychodzi do siebie, panie doktorze! zawoa Mariusz.
Oboje jestecie dobrzy rzek Jan Valjean. Powiem wam, co mi sprawio przykro.
Przykro mi byo, panie Pontmercy, e nie chciae uywa tych pienidzy, a one rzeczywicie
nale do twojej ony. Wytumacz wam to, moje dzieci; ju choby dlatego jestem rad, e was
widz. Czarny det pochodzi z Anglii, a biay z Norwegii. To jest opisane w licie, ktry sobie
przeczytacie. Wynalazem sposb zastpowania w bransoletkach ogniw lutowanych przez
ogniwa ciskane. To jest adniejsze, bardziej trwae i tasze. Mona na tym duo zarobi.
Majtek Kozety jest wic naprawd jej wasnoci. Mwi wam o tym wszystkim, ebycie mieli
spokojne sumienie.
Dozorczyni, ktra wesza na gr, zajrzaa przez uchylone drzwi. Lekarz odprawi j ruchem
rki, ale gorliwa kobiecina zdya zawoa do umierajcego:
Moe panu przysa ksidza?
Jest ju przy mnie ksidz odpowiedzia Jan Valjean.
I palcem wskaza punkt nad swoj gow, jakby tam kogo widzia.
Moe istotnie biskup by obecny przy jego mierci.

Kozeta wsuna mu ostronie poduszk pod plecy. Jan Valjean mwi dalej:
Panie Pontmercy, zaklinam ci, nie miej adnych obaw. Te szeset tysicy frankw to
wasno Kozety. Stracibym ycie na prno, gdybycie z nich nie korzystali. Wyrb
wiecideek szed nam bardzo dobrze. Wspzawodniczylimy z biuteri, ktr nazywaj
berlisk. Takiego czarnego szka jak niemieckie nie moglimy otrzyma. Tysic dwiecie
bardzo dobrze oszlifowanych szkieek kosztuje tylko trzy franki.
Gdy droga nam istota umiera, patrzymy na ni spojrzeniem, ktre j chwyta i chciaoby
zatrzyma. Kozeta podaa rk Mariuszowi i oboje, niemi z blu, nie wiedzc, co powiedzie
mierci, zrozpaczeni i drcy, stali przed Janem Valjean.
Jan Valjean sab z kad chwil. Dogasa, by coraz bliej czarnego horyzontu.
Jego oddech sta si nieregularny, przerywany rzeniem. Ledwo mg porusza rk, nogi
mia bezwadne, ale w miar jak rosa ndza ciaa i bezwad czonkw, cay majestat duszy
stawa si widomy na jego czole. W renicach odbija si ju blask nieznanego wiata.
Twarz jego blada i jednoczenie umiechaa si. Nie byo ju w niej ycia, ale co innego.
Oddech zamiera, spojrzenie sigao coraz dalej. U ramion martwego ciaa wyrastay skrzyda.
Skin na Kozet, pniej na Mariusza, eby podeszli bliej. Bya to ju widocznie ostatnia
minuta ostatniej godziny. Odezwa si gosem tak sabym, jakby mwi z bardzo daleka,
oddzielony ju od nich murem:
Zbli si, zblicie si oboje. Kocham was z caego serca. Ach, jak dobrze jest tak umiera.
Ty te mnie kochasz, moja Kozeto. Wiem, e zawsze bya przywizana do twojego starego

317
opiekuna. Jaka ty jeste dobra, e mi wsuna t poduszk pod plecy! Zapaczesz troch po
mnie, prawda? Byle nieduo. Nie chc, eby miaa prawdziwe zmartwienia. Powinnicie si
duo bawi, moje dzieci. Zapomniaem wam powiedzie, e na sprzczkach bez zbkw zarabia
si najwicej. Wyrb dwunastu tuzinw kosztowa dziesi frankw, a sprzedawao si za
szedziesit. To by rzeczywicie dobry interes. Nie powinno ci dziwi tych szeset tysicy
frankw, panie Pontmercy. To uczciwie zapracowane pienidze. Moecie spokojnie uywa
swojego bogactwa. Trzeba mie powz, chodzi do teatru, sprawia sobie pikne toalety balowe,
moja Kozeto, zaprasza przyjaci na dobre obiady i y bardzo szczliwie. Pisaem przed
chwil do Kozety. Znajdzie mj list na stole. Jej take zapisuj dwa wieczniki, ktre stoj na
kominku. S srebrne, ale dla mnie jak zote, jak diamentowe; zwyczajna ojwka zamienia si w
nich w woskow wiec. Nie wiem, czy ten, ktry mi je darowa, jest zadowolony ze mnie, tam
w grze. Czyniem, co mogem. Dzieci, nie zapominajcie, e jestem biedny, pochowajcie mnie w
byle jakim kciku, pod kamieniem, ktry oznaczy miejsce. Taka jest moja Wola. adnego
nazwiska na kamieniu. Jeeli Kozeta przyjdzie kiedy do mnie, bd bardzo szczliwy. A i ty
przyjd, panie Pontmercy. Musz ci wyzna, e nie zawsz ci kochaem, chciej mi to
przebaczy.
Teraz ty i ona jestecie dla mnie jedn istot. Jestem ci bardzo wdziczny. Czuj, e Kozeta
jest z tob szczliwa. Dzieci moje, ju le was widz, miaem jeszcze duo do powiedzenia, ale
trudno. Wspomnijcie mnie czasem. Bogosawi was. Nie wiem, co mi jest, widz wiato.
Zblicie si jeszcze. Umieram szczliwy. Przysucie wasze kochane gowy, niech poo na
nich rce.
Kozeta i Mariusz, nieprzytomni, dawic si zami, padli na kolana i przytulili do ust donie
Jana Valjean. Te dobre donie ju si nie poruszyy.
Przechyli si na wznak, owietlony przez dwie wiece; jego blada twarz patrzya w niebo; nie
broni Kozecie i Mariuszowi caowa si po rkach; by ju martwy.
Noc bya bezgwiezdna i bardzo ciemna. Jaki ogromny anio sta na pewno w cieniu z
rozwinitymi skrzydami, czekajc na dusz.

Trawa zarasta, a deszcz zaciera

Na cmentarzu Pere-Lachaise, w okolicach wsplnego grobu dla ubogich, z dala od


wykwintnej dzielnicy tego miasta umarych, z dala od wymylnych grobowcw, ktre wobec
wiecznoci popisuj si ohydnym przepychem mody cmentarnej, w samotnym zaktku, pod
starym murem, pod wyniosym cisem, gdzie pn si powoje, midzy perzem i mchami, ley
kamie. Kamienia tego, podobnie jak innych, nie oszczdzi trd czasu, ple, mchy i lady
przelotu ptakw. Z dala od cieek, nie wabi przechodniw, bo w wysokiej trawie przemika
obuwie. Kiedy soce zawieci, przychodz tu jaszczurki. Dokoa w chwastach szeleci wiatr.
Wiosn na drzewie piewaj szczygy.
Ten kamie jest nagi. Ciosajc go, mylano tylko o tym, e potrzebny jest na grb, e musi
by na tyle dugi i szeroki, aby przykry czowieka.
Na kamieniu nie ma adnego nazwiska.
Tylko wiele ju lat temu jaka rka napisaa owkiem cztery wiersze, ktre pod deszczem
i kurzem stay si powoli nieczytelne, a dzi prawdopodobnie cakiem ju zniky:

318
On pi. Cho los dla niego by twardy i wrogi,
On y, dwigajc brzemi doli mczennika.
A kiedy z jego ycia znikn anio drogi,
Zgas tak, jak dzie ganie, kiedy soce znika.

Korekta: Joanna Bednarek

319

You might also like