Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 210

HISTORYCZNE BITWY

JANUSZ SIKORSKI

KANNY 216 p.n.e.


Wydawnictwo
Ministerstwa Obrony Narodowej
Warszawa 1984
WSTĘP 

Jedna  z  największych  bitew  czasów  starożytnych,  bitwa  pod


Kannami,  stoczona  w  216  r.  przed  naszą  erą  podczas  II  wojny
punickiej,  zajmuje  w  historii  wojen  i  sztuki  wojennej  miejsce
wyjątkowe.  Jak  żadna  inna  spośród  bitew  stoczonych  na  prze­
strzeni  paru  tysięcy  lat,  wywarła  ona  swoiste  piętno  na  teorii
i  praktyce  sztuki  wojennej  aż  do  naszych  czasów  i  znalazła
szerokie  odbicie  w  literaturze  wojskowej,  będąc  klasycznym  przy­
kładem  okrążenia  mniejszymi  siłami  większych  wojsk  przeciwnika
w  celu ich całkowitego  zniszczenia.
Z  czasem  słowo  „Kanny"  stało  się  przysłowiowe  w  dziejach
sztuki  wojennej.  „Drugimi  Kannami"  nazwano  okrążenie  pod
Sedanem  liczącej  prawie  130  tys.  żołnierzy  armii  francuskiej
Mac  Mahona  podczas  wojny  francusko-pruskiej  w  1870  r.  Ze
starożytną  bitwą  zaczęto  porównywać  wiele  bitew  XIX,  a  na­
wet  XX  wieku,  doszukując  się  w  nich  idei  słynnego  kanneńskiego
manewru Hannibala.
Wybitny  niemiecki  teoretyk  wojskowy,  uznany  za  następcę
Carla  von  Clausewitza  feldmarszałek  Alfred  von  S c h l i e f f e n ,
pełniący  obowiązki  szefa  niemieckiego  sztabu  generalnego  w  la­
tach  1891—1905,  napisał  książkę  Kanny,  w  której  opisując  i  ana­
lizując  wojnę  francusko-pruską  lat  1870—1871,  rozpoczął  swoje
rozważania  od  opisu  bitwy  pod  Kannami  z  216  roku  p.n.e.  Wy­
stępując  przeciw  wojnie  na  wyczerpanie  i  głosząc  konieczność
prowadzenia  wojny  błyskawicznej,  zalecał  właśnie  działania  skrzy­
dłowe  na  wzór  bitwy  pod  Kannami.  Schlieffen  dopatrywał  się
także  założeń  taktycznych  Hannibala  w  wielu  bitwach  toczonych
później  przez  Fryderyka  II  i Napoleona Bonapartego1.  Porównywa-
1  S c h l i e f f e n ,  Cannae,  Berlin  1936.
8
no  także  bitwę  pod  Kannami  z  działaniami  wojennymi  podczas
I  wojny  światowej.  Tak  na  przykład  francuski  pułkownik  E.  Va-
2
lar ch e   porównywał  antyczną  bitwę  z  marszem  1  armii  niemiec­
kiej  generała-pułkownika  von  Klucka  na  Paryż  w  1914  r.  Kanneń-
ską  ideę  dwustronnego  oskrzydlenia  i  całkowitego  okrążenia  prze­
ciwnika  w  celu  jego  zupełnego  zniszczenia  widziano  również
w  słynnej  bitwie  stalingradzkiej  1942—1943 r.
Niezależnie  od  tego  rodzaju  porównań,  bitwa  pod  Kannami
fascynowała  następne  pokolenia  osobą  zwycięskiego  Kartagińczy-
ka  Hannibala,  jednego  z  najwybitniejszych  wodzów  świata  staro­
żytnego,  który  przeszedł  do  historii  sztuki  dowodzenia  na  równi
z  Aleksandrem  Wielkim,  Publiuszem  Korneliuszem  Scypionem
Afrykańskim  Starszym  czy  Gajuszem  Juliuszem  Cezarem.  „Hanni­
bal  był  największym  z  żołnierzy.  Nikt  inny  w  historii  nie  potra­
fił  tak  ukrywać  całej  armii  gdzieś  za  mgłą,  w  której  nieprzyjaciel
maszerował  nic  nie  podejrzewając,  ani  też  zastawiać  straszliwych
pułapek  na  takich  równinach,  jak  pole  bitwy  pod  Kannami.
Nikt  inny  z  wyjątkiem  Aleksandra  Wielkiego  nie  zdołał  utrzymać
armii  na  lądzie  nieprzyjacielskim  prawie  przez  czas  jednego
pokolenia"  3.
Pamięć  o  Hannibalu  przetrwała  wieki.  Jest  to  tym  bardziej
zastanawiające,  że  dzieje  jego  życia  zawierają  dużo  nie  wyjaśnio­
nych  zagadek,  których  próby  rozwiązania  podejmowało  wielu
historyków.  Powstała  w  ten  sposób  obszerna  literatura  tego  fascy­
nującego  tematu.  Spróbujmy  pokrótce  przyjrzeć  się  źródłom
i  opracowaniom,  z  których  bierze  się  nasza  wiedza  o  II  wojnie
punickiej  pomiędzy  Rzymem  a  Kartaginą,  o  bitwie  pod  Kannami
i  o  Hannibalu.
Wśród  źródeł  na  pierwszym  miejscu  wymienić  należy  Dzieje
P o  1  i b i  u  s  z a  z  Megalopolis,  które  w  40  księgach  obejmowały
wydarzenia  lat  264—144  p.n.e.  Dzieło  to,  niestety,  nie  zachowało
się  w  całości,  ale  posiadamy  z  niego  pierwszych  pięć  ksiąg
opisujących  główne  wydarzenia  wojen  punickich  do  bitwy
pod  Kannami.  Polibiusz,  interesując  się  przede  wszystkim  historią
polityczną,  dużo  miejsca  poświęcił  historii  wojskowości,  a  wiele
wydarzeń  znal  z  autopsji.  Jego  Dzieje  uznane  zostały  za  najbar­
dziej  wiarygodne  i  rzetelne  źródło  do  okresu  wielkich  podbojów
rzymskich 4,

2 E.  V a l a r c h e ,  C a n n e s  et  la  mat che  de  Lun Kluck  sur  Parts,  P aris 1929.
3 H.  L  a  m  b,  Hannibal,  W a r s z a w a  1962,  s.  423—424.
4  P o r .  M.  J  a  c  z  y  n  o  w  s  k  a,  Historia  starożytnego  Rzymu,  Warszawa
1974,  s.  75.
9

Drugim  obok  Polibiusza  słownym  źródłem  dla  omawianych


przez  nas  zagadnień  jest  dzieło  Od  założenia  Rzymu,  w  142  księ­
gach,  napisane  przez  Tytusa  L i  w  i  u  s  z a  z  Patawium,  najznako­
mitszego  obok  Tacyta  historyka  rzymskiego.  Praca  ta  daje  nam
ciągłość  opisu  wydarzeń  dla  lat  218—168  p.n.e.  (księgi  21—45)  i  tę
część  dzieła  Liwiusza  cechuje  znacznie  większa  wartość  historycz­
na,  niż  księgi  opisujące  dzieje  najwcześniejsze 5.  Ważnym  także
źródłem  jest  Historia  rzymska  A p p i a n a  z  Aleksandrii,  której
zachowana  w  całości  księga  VII  poświęcona  jest  wojnie  z  Hanni­
balem  na  terenie  Italii.  Natomiast  wiadomości  uzupełniające,  do­
tyczące  czołowych  postaci  tej  epoki,  znaleźć  można  w  Żywotach
równoległych  P l u t a  r  c h a  z  Cheronei 6.  Są  to,  między  innymi,
życiorysy  słynnych  wodzów  rzymskich  Fabiusza  Maksymusa
„Kunktatora"  i  Lucjusza  Emiliusza  Paulusa.
Wśród  opracowań  istnieją  liczne  publikacje  naukowe  dotyczące
zarówno  II  wojny  punickiej,  jak  i  samej  bitwy  pod  Kannami.
Jest  to  jednak  przede  wszystkim  literatura  obcojęzyczna,  nato­
miast  literatura  polska  przedstawia  się  więcej  niż  skromnie.
Zważywszy  na  charakter  niniejszej  książki  pragniemy  jedynie
zwrócić  uwagę  czytelnika  na  pozycje  ważniejsze.
Otóż  druga  wojna  punicka  i  bitwa  pod  Kannami  znalazły  na­
leżne  im  miejsce  w  wielkich,  całokształtowych  opracowaniach  po­
święconych  historii  wojskowości  powszechnej.  Na  pierwszym  miej­
scu  wymienić  tu  trzeba  dzieło  Hansa  D e l b r u c k a ,  w  którego
I  tomie  poświęconym  starożytności  autor  przedstawił  między  in­
nymi  szczegółowo  bitwę  pod  Kannami,  a  opis  ten  do  dzisiaj
zachował  w  literaturze  historycznej  podstawowy  c h a r a k t e r 7.  Na
uwagę  zasługuje  też  praca  Johannesa  K r o m a y e r a  i  Georga
 8
V e i t h  a   oraz  tychże  autorów  atlas  bitew  starożytnych,  w  któ­
9
rym  znajduje  się  również  plan  bitwy  pod  K a n n a m i .  Zagadnienia
taktyki  armii  rzymskiej  tego  okresu  przedstawili  ci  sami  auto­
  10
rzy .  Wśród  prac  ogólnych,  zawierających  zagadnienia  nas  inte-

5
  Tamże.
6P l u t a r c h z Cheronei, Żywoty sławnych mężów, przeł. M. B r oż e k , wstęp i
komentarz T. S i n k o, wyd. III, Wrocław 1956.
7  H.  D e l b r u c k ,  Geschichte  der  Kriegskunst  Im  Rahmen der  pollti-
schen Geschichte,  Bd.  I,  Das  Altertum.  Berlin  1964.  FUnltes  Buch.  Der -
-zweite  punische  Krieg,  s.  J19—416.  Erstes  Kapitel.  Dle  Schlacht  bei  Cann<i,
s.  326—351.
8  J.  K r o m  a  y  e  r,  G.  V  e  i  t  h,  Antike  Schlachtjelder,  t.  1—4,  Munchen

1903—1931,  zwłaszcza  część  l  tomu  III  obejmującego  drugą  wojnę  punicką


na  terenie  Italii.
9  J.  K r o m a y e r ,  G.  V e i t h ,  Schlachten-Atlas  zur  Antiken  Kriegs-
geschtchte,  Munchen  1922.
10
  J.  K r o m a y e r ,  G.  V  e  i  t  h  Heerwesen  und  Kriegfuhrung  dei  Grie-
10

resujące,  znajduje  się  III  tom  dzieła  Ulricha  K a h r s t e d t a 11


oraz  nowsze  pozycje  A .  A d c o c k a  i  Grahama  W e b s t e r a 12
dotyczące  rzymskiej  armii  i  sztuki  wojennej.
W  polskiej  literaturze  naukowej  problematyka  bitwy  kamień­
skiej  poruszona  została  zarówno  w  najważniejszych  opracowa­
niach  syntetycznych  Ludwika  P i o t r o w i c z a ,  Janusza  W o l ­
s k i e g o  i  Marii  J a c z y n o w s k i e j 13,  jak  też  w  pracy  Janu­
14
sza  S i k o r s k i e g o   poświęconej  historii  wojskowości  powszech­
nej.  Dysponujemy  także  przekładami  z  języka  rosyjskiego  książ­
ki  P.  S  i  m a  n s  k  i e g  o  15  oraz  prac  historyków  radzieckich
N.  A.  M a s  z k i n a  i  E.  R a z i n a 16 .
Spośród  dawniejszych  prac  szczegółowych  dotyczących  samej
bitwy  i  jej  wielkich  aktorów,  w  tym  przede  wszystkim  Hannibala,
wymienić  trzeba  szczegółowe  studium  Friedricha  C o r n e l i u -
sa 17 .  Autor  postawił  tu  szereg  pytań  badawczych,  na  które
starał  się  odpowiedzieć.  Dotyczyły  one  chronologii  bitwy,  stosunku
sił  walczących  stron,  a  przede  wszystkim  samego  miejsca  walki,
istniały  bowiem  różne  poglądy  na  temat  tego,  na  którym  brzegu
rzeki  Aulidus  bitwa  została  stoczona.  Cornelius  przeprowadził
również  analizę  przekazów  Polibiusza  i  Liwiusza,  a  także  Appia-
na.  Istnieją  również  prace  dotyczące  poszczególnych  fragmentów
lub  zagadnień  bitwy  kamieńskiej,  jak  na  przykład  szkic  Stanisła­
wa  K o c h a n o w s k i e g o  o  taktyce  jazdy  Hannibala  pod  Kan­
nami  1 8 .

chen  und  Romer,  druk.  w  Handbuch  der  Altertumswlssenschajt  hrsg.  von


W.  Otto  (IV,  3,  2).  Munchen  1963,  s.  288—296.
11
  O.  M e l t z e r ,  U.  K a h r s t e d t ,  Geschichte  der  Karthager,  t.  I—III,
Berlin  1870—1913.
12 F.  E.  A  d  c  o  c  k,  The  Roman  Art  of  War  under  the  Republic,  Cam­

bridge  1940;  Gr.  W e b s t e r ,  The  Roman  Army,  Chester  1956.


13 L.  P i o t r o w i c z ,  Dzieje  rzymskie  (Wielka Historia
Powszechna, t.  III),  Warszawa  1934,  s.  216—229;  J.  W o l s k i ,  Historia
powszechna,  Starożytność,  Warszawa  1971,  s.  351—353;  M.  J a c z y n o w s k a,
Historia starożytnego  Rzymu,  Warszawa  1974,  s.  92,  97—100.
14 J.  S i k o r s k i ,  Zarys  historii  wojskowości  powszechnej  do  końca
XIX  wieku  (wyd.  II),  Warszawa  1975,  s.  83—91.
15  P.  S  i  m  a  n  s  k  i,  Podręcznik historii wojskowości  powszechnej.

Rzym i Bizancjum (przel.  S.  Płoski),  Warszawa  1931,  rozdział  II,  Wojny
punickie i Hannibal,  s.  23—60.
16  N.  A.  M a  s z k i n,  Historia starożytnego  Rzymu,  Warszawa  1951, s.

200—215;  E.  R a z i n ,  Historia  sztuki  wojennej,  t.  1,  Sztuka  wojenna  okre­
su  niewolniczego,  Warszawa  1958,  s.  350—372,
17 F.  C o r n e l i u s ,  Cannae.  Das  militarische und das literarische Problem,

Leipzig  1932.
18  S.  K.  K o c h a n o w s k i ,  Jazda Hannibala  pod  Kannami  (druk.  w

"Przeglądzie  Kawaleryjskim"),  Warszawa  1925.


11
Jednakże  zdecydowana  większość  opracowań  ujmuje  tę  proble­
matykę  w  szerszym  aspekcie  całej  II  wojny  punickiej,  a  zwła­
szcza  marszu  Hannibala  do  Italii  i  jego  sztuki  dowódczej.  Postać
Hannibala  jako  wodza  i  polityka  zafascynowała  wielu  historyków,
poczynając  od  trzytomowej  pracy  biograficznej  E.  H e n n e b e r -
t a 19 ,  która  ukazała  się  w  ostatnim  ćwierćwieczu  XIX  stulecia,
warto  zwrócić  uwagę  na  badania  Edmunda  G r o a g a 20,  Waltera
G  ó  r  1  i t  z  a 21 ,  Gabriela  A  u  d  i  s  i  o  22,  Gavina  de  B e e r a 23  czy
też  Charlesa  P  i  c  a  r  d  a  24.  Szczególne  zainteresowanie  badaczy
wzbudził  marsz  Hannibala,  jego  przeprawa  przez  Alpy  i  transport
słoni  prowadzonych  z  Afryki.  Problematyką  tą  szczegółowo  zajęli
się  C.  T o n 25 ,  wspomniany  już  de  B e e r 26  oraz  John  L  a-
z e  n b  y  w  najświeższej  pracy  na  ten  temat,  zawierającej  między 
innymi  ciekawie  opracowany  diariusz  marszu  armii  kartagiń-
s k i e j 27 .
Czytelnikowi  polskiemu  postać  Hannibala  przybliżył  Bronisław
B i e l i ń s k i  niewielką  książeczką  wydaną  w  okresie  między­
wojennym  28,  ale  wszechstronny  obraz  tego  genialnego  wodza
znaleźć  możemy  w  fascynującej  książce  Harolda  L a m b a  Han­
nibal,  One  man  against  Roma,  której  polski  przekład  ukazał  się
 
dwadzieścia  lat  temu 29 .
Oczywiście,  oprócz  wyżej  wymienionych  istnieje  jeszcze  wiele
opracowań  poświęconych  II  wojnie  punickiej  i  Hannibalowi,  za­
równo  w  formie  odrębnych  książek30 ,  jak  i  dużej  ilości  artykułów
oraz  szkiców  drukowanych  w  różnych  czasopismach  naukowych,

19  E.  H e  n  n  e b  e  r  t,  Histoire d'Annibal,  3  vol.,  Paris  1870—1878.
20  E.  G  r  o a  g,  Hannibal  ais  Politiker,  Wleń  1929.
21 W .  G  o  r  l i  t  z,  Hannibal.  Der  Feldheer,  der  Staatsmann,  der  Mensch,

Leipzig  1935;  t e n ż e ,  Hannibal.  Eine  politische  Biographie,  Stuttgart


1970. 22  G.  A u  d i s i o,  Hannibal,  P a r i s  1961.
23
  G.  de  B  e  e  r, Hannibal,  London  1969.
24 G.  Ch.  P i c a r d ,  Hannibal,  Paris  1967,  oraz  przekład  polski,

Warszawa  1971.
25  C.  T  o  r  r,  Hannibal  Crosses  the  Alps,  Cambridge  1935.
26  G.  de  B  e e  r,  Alps  and Elephants.  Hannibal's  march,  London  1955.
27 J.  F.  L  a  z  e  n  b  y,  Hannibal's War.  A military  history  of  the  Second

Punic War,  Warmlnster  1978.


28  B.  B i e l i ń s k i ,  Hannibal  wódz kartagiński,  Lwów  1935.
29  Lamb,  op. cit.,  J.  w.
30  Z  nowsze]  literatury  odnotować  Jeszcze  warto:  B.  C.  F a r  n o u  x,

Les guerres  puniques,  Paris  1960;  L.  C o t t r e l l ,  Enemy  of  Roma, Lon­


don  1960;  A.  B  o  n n  a  r  d,  JSt  Rome  trembla.  La  derntere  guerre
punigue (218—202  au.  J.  c.)  ou  la  (minc  CAnnibal.  Paris  1961;  W.  H o f
f m a n n , Hannibal,  Praha  1867;  A.  G  u i11  a  u  m  e,  Annibal  franchit
les  Alpes 218  av.  J.  C,  La  Tronche  — Montfleury  1967;  I.  Sz.  K o r a b i
e w,  Ganni-bal,  Moskwa  1976.
12 

głównie  zachodnioeuropejskich.  Potwierdza  to  fakt,  iż  problema­


tyka,  która  będzie  treścią  niniejszej  książki,  nie  tylko  nie  uległa 
zapomnieniu,  ale  przeciwnie,  do  dnia  dzisiejszego  wzbudza  wielkie 
zainteresowanie  zarówno  historyków,  jak  i  szerokich  rzesz  czytel­
ników  w  wielu  krajach  świata. 
RYWALIZACJA 
DWÓCH  POTĘG 

Bezpośrednią  przyczyną  wojen  punickich  była  walka


o  Sycylię,  w  rzeczywistości  zaś  było  nią  dążenie  dwóch
potęg  antycznych,  Kartaginy  i  Rzymu,  do  opanowania
basenu  Morza  Śródziemnego.  Kartagina,  stara  kolonia
fenicka  założona  na  północnym  wybrzeżu  Afryki,  na  te­
renie  dzisiejszej  Tunezji,  rozrosła  się  z  czasem  w  silne
państwo,  które  podporządkowało  sobie  znaczną  część  ob­
szaru  północno-zachodniej  Afryki.  W  połowie  V  wieku
Kartagina  stała  się  pierwszą  potęgą  w  akwenie  śródziem­
nomorskim  i  najsilniejszym  państwem  niehelleńskiego
świata  zachodniego.  Podporządkowała  sobie  liczne  kolo­
nie  fenickie  oraz  opanowała  Baleary,  Sardynię,  zachod­
nią  część  Sycylii  i  drobne  wysepki  rozsiane  między  Sycy­
lią  a  lądem  afrykańskim.  Na  wybrzeżach  północnej  Afry­
ki  jej  terytorium  sięgało  od  granic  Cyrenajki,  aż  poza
Cieśninę  Gibraltarską,  do  okolicy  przeciwległej  Wyspom
Kanaryjskim.
W  IV  wieku  p.n.e.  Kartagina  stała  się  pierwszą  potęgą
handlową  Morza  Śródziemnego,  a  jej  statki  docierały  aż
do  Brytanii.  Gospodarka  rolna  państwa  kartagińskiego,
które  było  krajem  o  silnie  rozwiniętej  własności  ziem-

1
  J a c z y n o w s k a ,  op.  cit.,  s.  86.
14

skiej,  stała  na  wysokim  poziomie.  Pomimo  stosunkowo


niewielkiej  liczby  ludności,  sięgającej  około  200  tys.  mie­
szkańców  2,  Kartagina  mogła  prowadzić  mocarstwową  po­
litykę  i  przez  długie  wieki  odgrywać  ważną  rolę  dzięki
ogromnym  bogactwom  materialnym.  Stanowiły  je  olbrzy­
mie  dochody,  płynące  z  danin  miast  i  bezwzględnie  wy­
zyskiwanej  podbitej  ludności  libijskiej,  z  poddanych  na
Sycylii  i  Sardynii  oraz  ceł  i  opłat  portowych.  Świetny
stan  finansów  umożliwiał  Kartagińczykom  utrzymywa­
nie  ogromnej  floty  wojennej  i  wystawianie  w  czasie  woj­
ny  wielkich  armii  najemników  3.
Ekspansja  handlowa  Kartaginy  doprowadziła  do  starcia
z  Grekami.  Szczególnie  ostro  zarysowało  się  to  na  Sy­
cylii,  gdzie  były  Syrakuzy,  najsilniejsze  miasto-państwo
(polis)  tak  zwanej  Wielkiej  Grecji.  Natomiast  pomiędzy
Kartaginą  a  Rzymem  przez  długie  lata  panowały  poko­
jowe  stosunki,  ponieważ  Kartagińczycy  byli  naturalnymi
sojusznikami  Rzymian  wobec  Greków  oraz  ludów  ital­
skich.  Rzymianie  bowiem  w  IV  i  III  wieku  p.n.e.  podbili
wiele  plemion  italskich,  co  pozwoliło  nadtybrzańskiej  me­
tropolii  na  uzyskanie  przodującej  pozycji  w  Lacjum
i  wyrośnięcie  na  najsilniejsze  państwo  w  środkowej  Italii.
Z  podbitymi  plemionami  zawierali  zwycięzcy  indywidual­
ne  przymierza  na  różnych  warunkach.  Plemiona  te  mu­
siały  dostarczać  oddziałów  wojskowych  i  nie  mogły  pro­
wadzić  własnej  polityki  zewnętrznej,  uzyskując  status
sprzymierzeńców  Rzymu,  którzy  później,  po  tak  zwanej
wojnie  sprzymierzeńczej  toczonej  w  latach  90—88  p.n.e.,
otrzymali  prawa  obywateli  rzymskich.
Ale  stosunki  pomiędzy  Rzymem  a  Kartaginą  uległy
zasadniczej  zmianie  wówczas,  kiedy  Rzymianie  po  opano­
waniu  całej  południowej  Italii,  a  zwłaszcza  miasta  Re­
gion,  zbliżyli  się  bezpośrednio  do  sycylijskich  posiadłości
Kartaginy,  od  których  dzieliła  ich  już  tylko  wąska  Cieś-
2 P i o t r o w i c z ,  op.  cit.,  s.  192.
3 Tamże,  s.  194.
15

nina  Mesyńska.  Rzymianie  nie  mogli  dopuścić  do  stałego


rozszerzania  władzy  Kartagińczyków  na  wyspie.  Sycylia
stanowiła  przecież  przedłużenie  Italii  i  zajęcie  jej  całej
przez  konkurentów  oznaczało  dla  Rzymian  zamknięcie
basenu  Morza  Tyrreńskiego  i  Cieśniny  Mesyńskiej,
a  równocześnie  stanowiłoby  stałe  zagrożenie  dla  Italii.
Stąd  dążenie  Rzymian  do  zajęcia  Sycylii  stało  się  przy­
czyną  I  wojny  punickiej,  toczącej  się  w  latach  264—241
p.n.e.  i  otworzyło  długi  okres  walk  o  panowanie  na  Mo­
rzu  Śródziemnym.
Bezpośrednim  powodem  do  zatargu  i  wybuchu  wojny
było,  udzielenie  przez  Rzymian  pomocy  Mamertynom,
żołnierzom  najemnym  z  Samnium  i  z  Kampanii,  którzy
służyli  w  wojsku  tyrana  Syrakuz,  Agatoklesa.  Po  śmierci
tyrana  Mamertynowie  opanowali  miasto  Messanę  popa­
dając  w  konflikt  z  nowym  władcą  Syrakuz,  Hieronem  II.
Odniósł  on  nad  nimi  zwycięstwo  w  bitwie  nad  rzeką
Longanos  i  miał  zamiar  zająć  Messanę,  jednak  ubiegli  go
w  tym  Kartagińczycy  zainteresowani  opanowaniem  tego
miasta.  W  tej  sytuacji  Hieron,  nie  chcąc  wojny  z  Karta­
giną,  wstrzymał  działania  wojenne.
Kiedy  wojska  rzymskie  przeprawiły  się  na  Sycylię
i  nawiązały  kontakt  z  Mamertynami,  ci  podstępnie  ujęli
dowódcę  załogi  kartagińskiej  Hannona,  zmusili  go  do
opuszczenia  zamku,  a  następnie  wpuścili  do  miasta  swo­
ich  nowych  sojuszników.  Wówczas  Kartagińczycy  zażą­
dali  wycofania  wojsk  rzymskich,  a  kiedy  ultimatum  ich
nie  zostało  spełnione,  wypowiedzieli  Rzymowi  wojnę  wy­
syłając  jednocześnie  pod  Messanę  armię,  która  zabloko­
wała  miasto  od  strony  lądu  i  morza.  Z  Kartagińczykami
połączył  się  również  król  Syrakuz  Hieron.  Pomimo  za­
blokowania  miasta  udało  się  dowódcy  rzymskiemu,  kon­
sulowi  Appiuszowi  Klaudiuszowi,  przerzucić  podczas
ciemnej  nocy  swoje  główne  siły  do  Messany  i  odeprzeć
następnie  wiele  ataków  wojsk  syrakuzańskich  i  kartagiń-
skich.
16

W  następnym,  263  r.,  konsul  Maniusz  Waleriusz,  który


objął  dowództwo  nad  wojskami  rzymskimi  w  Messanie,
zmusił  w  końcu  Hierona,  a  następnie  Kartagińczyków
do  odstąpienia  od  oblężenia.  Po  tym  sukcesie  Rzymianie
przerzucili  na  Sycylię  drugą  armię  pod  dowództwem
konsula  Maniusza  Otacyliusza  i  obydwaj  wodzowie  roz­
poczęli  działania  skierowane  w  głąb  wyspy.  Ponieważ
wiele  miast  greckich  przeszło  na  stronę  rzymską,  Hieron,
widząc  bezowocność  dalszej  walki  po  stronie  kartagiń-
skiej,  zawarł  pokój  z  Rzymem,  stając  się  teraz  jego
sojusznikiem,  mimo  że  Syrakuzy  z  potężnymi  fortyfika­
cjami  i  otwartym  dostępem  do  morza  mogły  z  powodze­
niem  długo  się  bronić.  Odtąd  Syrakuzy  stały  się  wasalem
Rzymu,  a  samodzielność  polityczna  Greków  sycylijskich
skończyła  się  definitywnie.
Kartagińczycy  nie  pospieszyli  z  pomocą  na  lądzie  swo­
im  syrakuzańskim  sprzymierzeńcom.  Zdając  sobie  spra­
wę,  że  ich  najemne  wojska  nie  sprostają  w  otwartym
polu  rzymskim  legionom,  ograniczyli  się  do  obrony
umocnionych  miast,  zwłaszcza  nadmorskich,  które  trudne
były  do  zdobycia,  jak  długo  flota  kartagińska  panowała
na  morzu.  Pomimo  iż  wojska  rzymskie  w  262  r.  zdobyły
po  półrocznym  oblężeniu  sprzymierzone  z  Kartaginą  po­
tężne  miasto  sycylijskie  Agrigentum  (dawną  kolonię  gre­
cką  Akragas),  to  jednak  dalsze  ich  sukcesy  na  Sycylii
utrudniała  zdecydowana  przewaga  floty  kartagińskiej,
która  przeprowadzała  łupieżcze  wyprawy  na  wybrzeża
Italii.  W  Rzymie  zrozumiano  wówczas,  że  przede  wszy­
stkim  trzeba  złamać  przeciwnika  na  morzu  i  dlatego
podjęto  decyzję  o  wybudowaniu  silnej  floty  wojennej.
Budowa  posuwała  się  szybko  i  na  początku  260  r.  p.n.e.
Rzymianie  posiadali  już  123  okręty,  w  tym  100  pięciorzę-
dowych,  czyli  posiadających  pięć  rzędów  wioseł  na  każ­
dej  burcie  i 23 trzyrzędowe. Okręty pięciorzędowe (pentery) 
miały  długość  ponad  50  m,  szerokość  od  5,5  do 8 m,
zanurzenie  około  4  m  i  wyporność 534  tony.  Załoga pen-
17

tery  liczyła  120  żołnierzy  i  300  wioślarzy.  Materiał  kad­


łubów,  omasztowanie  i  ożaglowanie  tych  okrętów  nie
różniły  się  wiele  od  dawnych  trzyrzędowych  galer  grec­
kich  i  lenickich.  Rzymskie  okręty  wojenne  miały  ponadto
drewniane  opancerzenie  na  burtach  z  grubych  bali  dębo­
wych.  Niekiedy  na  pokładach  umieszczano  także  machiny
miotające  oraz  wieże  dla  łuczników  i  procarzy.
Aby  wyrównać  brak  doświadczenia  i  sprawności  w
walce  na  morzu  w  stosunku  do  Kartagińczyków  oraz  aby
maksymalnie  przybliżyć  sposób  walki  morskiej  do  walki
lądowej,  w  której  Rzymianie  byli  mistrzami,  zastosowano
we  flocie  rzymskiej  specjalne  rozwiązanie.  Ponieważ  wy­
sokość  burt  wynosiła  średnio  około  trzy  metry  nad  po­
wierzchnią  wody,  co  utrudniało  przedostanie  się  na  po­
kład  nieprzyjacielskiego  okrętu,  w  czasie  abordażu  zasto­
sowano  ruchome  pomosty  drewniane  (manus  jerrata),
które  po  sczepieniu  walczących  jednostek  burtami  prze­
rzucano  na  wrogi  okręt,  ułatwiając  dostanie  się  na  jego
pokład.
W  rezultacie  każda  galera  rzymska  wyposażona  została
w  ruchomy  pomost  długości  jedenastu  metrów  i  szero­
kości  ponad  jednego  metra,  wzdłuż  którego  ciągnęły  się
poręcze  na  słupkach  lub  ślepe  parapety.  Pomost  znajdo­
wał  się  na  dziobie  okrętu  i  był  przymocowany  do  wyso­
kiego,  ośmiometrowego  słupa,  sterczącego  pionowo  nad
pokładem  i  opierającego  się  o  kil  jednostki.  Mógł  on  być
obracany  dokoła  w  zakresie  300°  i  znajdował  się  w  osi
symetrii  okrętu.  Pomost  był  przytwierdzony  dolną  kra­
wędzią  do  słupa  nośnego  na  wysokości  ćwierć  metra  nad
pokładem.  Do  górnej  krawędzi  pomostu  przymocowana
była  gruba  lina,  która  przechodziła  przez  krążek  umiesz­
czony  na  wierzchołku  słupa.  Ciągnąc  za  nią  można  było
pomost  podnieść  albo  opuścić,  ą  kręcąc  słupem,  obrócić
na  prawą,  bądź  na  lewą  burtę.  Końcowa  krawędź  po­
mostu  miała  pod  spodem  żelazny  ząb  który  przy  gwał­
townym  opadaniu  wbijał  się  w  pokład  okrętu  nieprzy-
18

jacielskiego  stabilizując  przeprawę  piechurów  i  uniemo­


żliwiając  wrogowi  odpłynięcie.
Chociaż  pierwsza  bitwa  morska  stoczona  w  260  r.  p.n.e.
koło  Wysp  Liparyjskich  była  niepomyślna  dla  floty  rzym­
skiej,  to  już  następna,  stoczona  w  tymże  roku  u  przyląd­
ka  Mylae,  na  północny  zachód  od  Messany,  dzięki  zastoso­
waniu  przez  Rzymian  ruchomych  pomostów,  miała  już
zupełnie  inny  przebieg.  Zobaczmy,  jak  działania  te  wy­
glądały.
Flota  kartagińska,  mająca  bazę  w  Panormus  (obecnie
Palermo)  na  Sycylii,  podwoziła  wciąż  rezerwy,  zaopatrze­
nie  i  sprzęt  wojenny  z  wybrzeża  afrykańskiego  dla  wojsk
lądowych  znajdujących  się  na  wyspie,  a  jednocześnie
blokowała  wybrzeża  italskie.  Aby  przeszkodzić  jej  działa­
niom,  flota  rzymska  pod  dowództwem  konsula  Gajusza
Duiliusza,  w  sile  130  okrętów,  wypłynęła  z  Ostii  kierując
się  wzdłuż  wybrzeży  do  Cieśniny  Mesyńskiej.  Po  dopły­
nięciu  do  celu  Duiliusz  otrzymał  wiadomość,  że  przeciw­
nik  w  sile  120  okrętów  wypłynął  z  Panormus  w  kierunku
Messany  niszcząc  po  drodze  17  niedużych  okrętów  rzym­
skich.  Po  otrzymaniu  tej  wiadomości  Rzymianie  wypły­
nęli  niezwłocznie  na  spotkanie  wroga.  Na  wysokości
przylądka  Mylae  załogi  rzymskie  dostrzegły  30  galer  kar-
tagińskich  płynących  w  awangardzie  pod,  jak  się  okazało,
osobistym  dowództwem  Hamilkara  Barkasa.
Kartagińczycy,  lekceważąc  przeciwnika,  nie  płynęli
w  szyku  bojowym  i  zobaczywszy  okręty  rzymskie  prze­
szli  natychmiast  do  natarcia.  Okręty  kartagińskie  uderzy­
ły  od  czoła,  ale  kiedy  podpłynęły  bliżej,  Duiliusz  dał  roz­
kaz  opuszczenia  pomostów  i  przerzucenia  legionistów  na
pokłady  okrętów  nieprzyjacielskich.  Legioniści  w  zaciek­
łej  walce  dosyć  szybko  wzięli  górę  nad  załogami  kartagiń-
skimi  zdobywając  wszystkie  jednostki  wroga.  Hamilkar,
nie  zrażony  pierwszym  niepowodzeniem  awangardy,  ude­
rzył  teraz  głównymi  siłami  wynoszącymi  90  okrętów.
Rozpoczął  koncentryczne  natarcie  otoczywszy  Rzymian,
19 

ci  jednak  znowu  przerzucili  pomosty,  po  których  piechota 


wtargnęła  na  pokłady  galer  kartagińskich.  W  zaciętej 
walce  Kartagińczycy  stracili  jeszcze  20  okrętów,  a  reszta 
odpłynęła  do  Panormus.  W  sumie  Kartagińczycy  stracili 
50  okrętów  oraz  trzy  tysiące  zabitych  i  siedem  tysięcy 
wziętych  do  niewoli  żołnierzy.  Straty  Rzymian  były  nie­
wielkie. 
Zwycięski  konsul  Gajusz  Duiliusz  odbył  triumf,  a  po­
nadto  dla  uczczenia  tego  zwycięstwa  zbudowano  w  Rzy­
mie  kolumnę  ozdobioną  dziobami  zdobytych  okrętów  kar­
tagińskich  (columna  rostrata),  zaś  na  monetach  zaczęto 
bić  symboliczny  dziób  okrętu. 
Zwycięstwo  to  jednak  nie  miało  wpływu  na  dalszy 
przebieg  wojny.  Kartagińczycy  zachowali  przewagę  na 
morzu,  natomiast  Rzymianie  podczas  walk  lądowych 
natknęli  się  na  długi  i  zaciekły  opór  kilku  dobrze  obwa­
rowanych  miast,  takich  jak  Drepanum,  Lilybaeum  czy 
też  Panormus.  W  latach  259—258  p.n.e.  Rzymianie  podję­
li  bez  skutku  wyprawę  przeciw  Kartagińczykom  na  Kor­
syce  i  Sardynii,  a  tymczasem  na  Sycylii  Hamilkar  Barkas 
odważył  się  nawet  na  rozpoczęcie  działań  zaczepnych  od­
nosząc  poważne  zwycięstwo  między  Paropos  a  Thermae. 
W  tej  sytuacji  Rzymianie  musieli  przerzucić  na  teren 
działań  dwie  armie  w  sile  czterech  legionów  (około 40  tys. 
żołnierzy),  ale  pomimo  tego  sytuacja  wojenna  nie  uległa 
zasadniczej  zmianie.  Nie  przyniosła  również  rezultatu 
podjęta  w  257  r.  wyprawa  mająca  na  celu  opanowanie 
kartagińskiej  wyspy  Lipary,  a  nowe  starcie  na  morzu 
pod  Tyndaris  okazało  się  nie  rozstrzygnięte. 
Wobec  przedłużania  się  wojny  i  braku  decydujących 
rozstrzygnięć  Rzymianie  postanowili  ugodzić  samą  Kar­
taginę  przenosząc  działania  wojenne  na  teren  afrykański 
W  256  r.  wypłynęła  do  Afryki  potężna  flota  składająca 
się  podobno  z  330  okrętów  wojennych,  głównie  pięcio-
rzędowych,  na  których  pokładach  znajdowało  się  40  tys. 
żołnierzy.  Wyprawą  tą  dowodzili  dwaj  konsulowie  — 
20

Marek  Atyliusz  Regulus  i  Lucjusz  Manliusz  Wulson.


Flota  ta  po  wypłynięciu  z  Ostii  skierowała  się  przez
Cieśninę  Mesyńską  ku  przylądkowi  Eknomos  na  połud­
niowym  wybrzeżu  Sycylii.  Równocześnie  flota  kartagiń-
ska,  w  sile  prawdopodobnie  350  galer,  wypłynęła  z  Pa-
normus  kierując  się  w  stronę  Eknomos  na  spotkanie
Rzymian.  Doszło  tu  do  jednej  z  największych  bitew  mor­
skich  w  czasach  starożytnych,  chociaż  przekazane  w
źródłach  liczby  biorących  udział  w  zmaganiach  wioślarzy
i  żołnierzy  (140  tys.  po  stronie  rzymskiej  i  150  tys.  po
stronie  kartagińskiej)  są  z  pewnością  grubo  przesadzone  4.
Dowódca  kartagiński,  Hamilkar  Barkas,  postanowił
uderzyć  w  momencie,  gdy  flota  rzymska  wypłynie  już
z  Eknomosu.  Decyzja  ta  była  słuszna  —  rzymskie  okręty
wojenne  miały  wówczas  trudne  do  wykonania  zadanie
walki  z  przeciwnikiem  wraz  z  równoczesną  osłoną  wcho­
dzących  w  skład  floty  galer  transportowych.  Rzymianie
ryzykowali  przeprawiając  wojsko  do  Afryki  bez  zdobycia
uprzednio  panowania  na  morzu.  Narażali  się  na  nie­
uchronną  bitwę  w  niekorzystnych  dla  siebie  warunkach,
co  mogło  doprowadzić  do  niepowodzenia  całej  wyprawy.
Opuszczając  Eknomos  flota  rzymska  została  podzielona
na  cztery  grupy.  Pierwsze  trzy  utworzyły  równoboczny
trójkąt  (klin)  przy  czym  dwie  grupy  tworzące  boki  trój­
kąta  płynęły  w  szyku  skośnym,  natomiast  trzecia,  sta­
nowiąca  podstawę,  płynęła  w  szyku  czołowym,  mając
za  sobą  galery  transportowe.  Czwarta  grupa  płynęła
w  ariergardzie  również  w  szyku  czołowym.  Całe  ugrupo­
wanie  floty  rzymskiej  było  dość  skomplikowane  i  wy­
magało  dobrego  wyszkolenia  żeglarskiego,  zwłaszcza  przy
szyku  skośnym,  oraz  ze  względu  na  konieczność  osłania­
nia  statków  transportowych,  co  absorbowało  połowę  jed­
nostek  bojowych.
Niebawem  po  wypłynięciu  z  Eknomosu  Rzymianie  spo-
4
  Tamże,  s.  202.
21

strzegli  flotę  kartagińską,  która  płynęła  naprzeciw,  po­


dzielona  również  na  cztery  części.  Wzdłuż  brzegu  płynęła
grupa  okrętów  wroga  w  szyku  torowym,  a  na  prawo
od  niej  podążały  pozostałe  trzy  grupy  w  szyku  czołowym,
tworząc  jedną  linię,  która  była  lekko  wygięta  w  kształcie
półksiężyca  ze  skrzydłami  wysuniętymi  w  stronę  prze­
ciwnika.
Rzymianie  płynęli  wolno,  kierując  się  swoim  trójkątem
na  pierwszą  i  drugą  grupę  floty  kartaginskiej.  Hamilkar
dopuścił  rzymskie  okręty  wojenne  na  niewielką  odleg­
łość,  a  następnie  wydał  swoim  jednostkom  rozkaz  zawró­
cenia  i  jak  najszybszego  odpłynięcia  do  tyłu.  Rzymianie
rozpoczęli  pościg  odrywając  pierwsze  dwie  grupy  swoich
okrętów  od  pozostałych  sił  osłaniających  statki  transpor­
towe.  Kartagińczycy  cofnęli  się  na  odległość  mili  mor­
skiej  i  zawrócili,  zachodząc  ścigające  ich  okręty  ze  skrzy­
deł.  Sytuacja  Rzymian  stała  się  groźna.  Kartagińczycy,
licząc  na  pewne  zwycięstwo,  rozpoczęli  taranowanie  spe­
cjalnie  wzmocnionymi  dziobami  swoich  okrętów,  co  pro­
wadziło  do  połamania  wioseł  i  uszkodzenia kadłubów
wrogich  jednostek.  Rzymianie  jednak,  mając  już  za  sobą
doświadczenie  bitwy  pod  Mylae,  zarzucili  ruchome  po­
mosty  sczepiając  się  z  wrogiem  i  rozpoczynając  walkę
na  pokładach.
Tymczasem  czwarta  grupa  kartagińską,  płynąca  wzdłuż
brzegu,  zamiast  zaatakować  od  tyłu  okręty  rzymskie
związane  walką  z  jednostkami  Hamilkara,  uderzyła  całą
siłą  na  trzecią  grupę  rzymską,  eskortującą  statki  trans­
portowe.  Rozgorzała  walka,  a  tymczasem  transportowce
wycofały  się  z  obszaru  bitwy,  chroniąc  się  u  ujścia  rzeki
Himery  koło  Eknomos.  W  zaciekłej  walce  rzymskie  okrę­
ty  wojenne  wycofywały  się  powoli  do  samego  wybrzeża
w  ślad  za  galerami  transportowymi,  chcąc  je  osłonić,
po  wtóre  natomiast  uniknąć  oskrzydlenia  przez  pozostałe
siły  Kartagińczyków,  które  istotnie  wykonały  manewr
oskrzydlający,  zmuszając  również  do  odwrotu  ostatnią
22
pozostającą  na  obszarze  działań,  czwartą  grupę  okrętów
rzymskich.  W  tym  czasie  dwie  pierwsze  grupy  okrętów
kartagińskich,  których  załogi  toczyły  walkę  na  pokładach
po  przerzuceniu  przez  Rzymian  pomostów,  poniosły  tak
znaczne  straty,  że  Hamilkar  dał  pozostałym  okrętom  roz­
kaz  do  odwrotu  w  kierunku  zachodnim.  Jednostki  rzym­
skie  niezwłocznie  ruszyły  za  nimi w  pościg.
Natomiast  przy  brzegu  szala  zwycięstwa  początkowo
przechylała  się  na  stronę  Kartagińczyków,  którzy  zadali
poważne  straty  ostatniej  grupie  okrętów  rzymskich.  Jed­
nak  Rzymianie  wykorzystali  teraz  to,  że  ich  flota  znaj­
dowała  się  przy  samym  brzegu,  co  utrudniało  przeciwni­
kowi  manewrowanie,  a  zwłaszcza  uniemożliwiało  całko­
wite  okrążenie  floty  rzymskiej.  Jej  okręty  zaczęły  stoso­
wać  abordaż  z  przerzucaniem  ruchomych  pomostów
i  walka  stawała  się  coraz  bardziej  zacięta.  W  jej  trakcie
powróciły  z  pościgu  za  Hamilkarem  okręty  pierwszej
oraz  drugiej  grupy  i  uderzyły  od  tyłu  na  walczące  przy
brzegu  siły  kartagińskie,  rozbijając  je  doszczętnie.  W  ten
sposób  bitwa  morska  pod  Eknomos  zakończyła  się  peł­
nym  zwycięstwem  floty  rzymskiej.  Straciła  ona  24  okrę­
ty,  z  których  ani  jeden  nie  poddał  się,  oraz  około  10  tys.
żołnierzy  w  zabitych  i  rannych.  Natomiast  straty  Karta­
gińczyków  wyniosły  100  okrętów  (w  tym  64  poddały  się)
oraz  40  tys.  żołnierzy  w  zabitych,  rannych  i  wziętych
do  niewoli.
Oceniając  tę  bitwę  z  taktycznego  punktu  widzenia,
można  by  wskazać  na  udoskonalony  sposób  abordażu,
nowe  szyki  okrętów  wojennych  oraz  wykorzystanie  od­
wrotu  w  celu  wyciągnięcia  nieprzyjaciela  z  jego  ugrupo­
wania,  co  umożliwiało  kolejne  likwidowanie  poszczegól­
nych  grup  okrętów.
Bitwa  pod  Eknomos  miała  duże  znaczenie  strategiczne,
ponieważ  zwycięstwo  odniesione  przez  Rzymian  pozwo­
liło  im  przenieść  działania  wojenne  na  terytorium  Afryki,
gdzie  leżała  metropolia  kartagińska.  Po  uzupełnieniu
23
strat  i  naprawieniu  uszkodzonych  okrętów  Rzymianie
skierowali  się  ku  wybrzeżom  afrykańskim  i  bez  prze­
szkód  wylądowali  w  miejscowości  Klupea,  nie  napotyka­
jąc  nigdzie  oporu.  Po  tych  początkowych  sukcesach  se­
nat  rzymski,  będący  czynnikiem  ustawodawczym  pań­
stwa,  uznał,  że  do  prowadzenia  dalszych  działań  wystar­
czy  jedna  armia  i  odwołał  do  Italii  konsula  Manliusza
Wulsona  z  jego  wojskiem  i  flotą,  pozostawiając  na  tere­
nie  Afryki  drugiego  konsula,  Marka  Atyliusza  Regulusa
z  armią  liczącą  15  tys.  piechoty,  500  jeźdźców  i  40  okrę­
tów.  Regulus,  mimo  osłabienia  sił,  pobił  wkrótce  w  bit­
wie  w  otwartym  polu  teraz  dopiero  skierowane  przeciw
niemu  wojska  kartagińskie  i  opanował  miasto  Tunes,
gdzie  rozlokował  wojska  na  leża  zimowe.
W  tej  sytuacji  Kartagińczycy  podjęli  rokowania  poko­
jowe,  które  jednak  rychło  zostały  zerwane  wobec  twar­
dych  warunków  postawionych  przez  Regulusa.  Rzymianie
domagali  się  między  innymi  zwrotu  Sycylii  i  Sardynii,
wydania  floty  wojennej,  kontrybucji  oraz  stałej  daniny
rocznej.  Zimą  na  przełomie  lat  256  i  255  p.n.e.  Kartagiń­
czycy  zreorganizowali  swoje  siły  zbrojne,  głównie  dzięki
zaciągowi  żołnierzy  greckich,  pośród  których  znajdował
się  doświadczony  oficer  spartański  Ksantippos.
Latem  255  r.  doszło  pod  Klupeą  do  bitwy  w  otwartym
polu  pomiędzy  armią  dowodzoną  przez  Ksantipposa
a  wojskami  konsula  Regulusa.  W  rezultacie  rozdarcia
centrum  ugrupowania  rzymskiego  przez  używane  w  woj­
sku  kartagińskim  słonie  oraz  dwustronnego  oskrzydlenia
przez  przeważającą  liczebnie  jazdę  kartagińską,  bitwa
zakończyła  się  katastrofalną  klęską  Rzymian.  Przeważa­
jąca  część  armii  legła  na  pobojowisku  i  tylko  dwa  tysiące
żołnierzy  zdołało  ujść  z  pola  walki  do  Klupei,  gdzie
oblegli  ich  Kartagińczycy.  500  żołnierzy  wraz  z  konsulem
dostało  się  do  niewoli,  w  której  Regulus  zginął.  Na  wia­
domość  o  klęsce,  senat  rzymski  wysłał  flotę,  która  po
zwycięskim  starciu  z  Kartagińczykami  u  przylądka  Mer-
24
kurego  (obecnie  Cap  Bon),  zabrała  niedobitki  armii  Re-
gulusa.  Jednak  w  drodze  powrotnej  z  Afryki  flota  ta
uległa  w  przeważającej  mierze  zniszczeniu  podczas  burzy
szalejącej  u  wybrzeży  Sycylii.  Z  364  okrętów  ocalało
zaledwie  80.
Po  tych  niepowodzeniach  Rzymianie  nie  załamali  się
jednak  i  postanowili  prowadzić  dalsze  działania  na  Sy­
cylii.  Wybudowano  nową,  składającą  się  z  220  okrętów
flotę  wojenną,  która  w  254  r.  p.n.e.  wyruszyła  na  Sycylię,
gdzie  Rzymianie  przystąpili  do  systematycznego  oczysz­
czania  z  Kartagińczyków  północnego  wybrzeża.  Osiągnęli
wówczas  pierwszy  od  kilku  lat  poważniejszy  sukces,  opa­
nowując  między  innymi  Panormus.
W  latach  następnych działania  toczyły  się  ze  zmiennym
szczęściem.  Flota  rzymska  poniosła  spore  straty  w  szale­
jących  burzach.  Dopiero  w  251  r.  konsul  Lucjusz  Cecy-
liusz  Metellus  zdołał  całkowicie  rozgromić  świeżo  prze­
rzuconą  na  Sycylię  nową  armię  kartagińską,  która  miała
za  zadanie  odzyskać  Panormus.  Dzięki  temu  Rzymianie
ponownie  uzyskali  przewagę  na  lądzie.  Po  tym  niepowo­
dzeniu  ich  przeciwnicy  zrezygnowali  z  walki  w  otwartym
polu  i  po  opuszczeniu  mniejszych  miejscowości  ograni­
czyli  się  do  obrony  zachodnich  obszarów  wyspy  z  mia­
stami  Lilybaeum,  Eryks  i  z  portem  tegoż  miasta  —  Dre-
panum.  W  250  r.  konsul  Appiusz  Klaudiusz  Pulcher  za­
atakował  flotę  kartagińską  pod  Drepanum,  ale  poniósł
druzgocącą  klęskę.
Wojna  przeciągała  się  i  trudno  było  przewidzieć,  kiedy
nastąpi  jej  zakończenie.  Rzymianie  stracili  już  cztery
wielkie  floty  oraz  ponieśli  także  znaczne  straty  w  woj­
skach  lądowych.  Próbowali  różnych  sposobów,  aby  zmu­
sić  Kartaginę  do  zawarcia  korzystnego  dla  siebie  pokoju.
Starali  się  dosięgnąć  przeciwników  na  morzu,  przenieść
walkę  na  teren  Afryki,  ale  wszystko  to  nie  przybliżało
zwycięskiego  końca  wojny.  Wobec  znacznego  wyczerpa­
nia  finansowego  Rzymianie  zaniechali  prowadzenia  woj-
25

ny  na  morzu  i  toczyli  jedynie  sporadyczne  walki  na


lądzie,  aby  nie  utracić  dotychczasowych  zdobyczy.
Ale  i  Kartagina  była  również  wyczerpana,  a  jej  straty
w  ludziach  i  w  okrętach  były  także  wielkie.  W  247  r.
p.n.e.  sytuacja  na  Sycylii  zmieniła  się  jednak  na  nieko­
rzyść  Rzymian,  ponieważ  dowództwo  wojsk  kartagińskich
na  wyspie  ponownie  objął  przedstawiciel  odgrywającego
kierowniczą  rolę  w  państwie  rodu  Barkidów,  Hamilkar
Barkas.  Natychmiast  przystąpił  on  do  działań  zaczepnych,
zmuszając  Rzymian  do  przerzucenia  części  sił  spod  Lily-
baeum  i  Drepanum  w  rejon  Panormus.  Równocześnie
jego  okręty  przeprowadzały  wyprawy  na  wybrzeża  Italii.
W  tej  sytuacji,  aby  wreszcie  położyć  kres  wojnie  toczącej
się  już  dwadzieścia  lat,  Rzymianie  zdobyli  się  na  osta­
teczny  wysiłek  i  dzięki  dobrowolnym  składkom  obywa­
teli,  a  zwłaszcza  bogatych  kupców  oraz  finansistów,  wy­
budowali  nową  flotę  wojenną  liczącą  200  okrętów  pięcio-
rzędowych.  Wypłynęła  ona  na  morze  w  242  r.  pod  do­
wództwem  konsula  Gajusza  Lutacjusza  Katulusa.  Karta-
gińczycy,  zaskoczeni  tą  akcją,  wysłali  na  Sycylię  pod
dowództwem  Hannona  dużą  flotę,  która  natknęła  się  na
przeciwników  koło  Eguzy,  jednej  z  Wysp  Egackich.
U  brzegów  tego  archipelagu  doszło  w  241  r.  do  ostatniej
wielkiej  bitwy  morskiej  pomiędzy  Rzymianami  a  Karta-
gińczykami 5.
Położenie  tych  ostatnich  było  trudne,  ponieważ  ich
flota  prowadziła  statki  transportowe  z  posiłkami  i  zaopa­
trzeniem  dla  wojsk  na  Sycylii.  Wysłana  z  Afryki  flota
otrzymała  zadanie  odbicia  Drepanum  i  wysadzenia  tam
na  ląd  posiłków  dla  wyczerpanej  armii  Hamilkara,  która
zajmowała  stanowiska  na  wschód  od  tego  portu,  a  na­
stępnie  rozbicia floty  Katulusa,  blokującej  Lilybaeum.

5
  Por.  W.  H u b e r t ,  Historia  wojen  morskich,  Warszawa  1935, 
s.  43—44,  oraz  t e g o ż :  Wpływ  bitew  morskich  na  przcbiug 
dziejów,  Warszawa  (b.r.w.),  s.  74—77. 
26
Katulus  postanowił  nie  dopuścić  przeciwnika  do  Drepa-
num  i  wydać  mu  rozstrzygającą  bitwę  przed  wysadze­
niem  desantu,  uważając  słusznie,  iż  statki  transportowe
stanowią  poważne  obciążenie  dla  nieprzyjaciela  i  że
utrudnią mu one manewrowanie.
11  marca  241  r.  p.n.e.  flota  rzymska  stanęła  w  szyku
czołowym  koło  wyspy  Eguza.  W  jej  kierunku  przy  sprzy­
jającym  silnym  wietrze  zachodnim  płynęła  flota  kartagiń-
ska,  także  w  szyku  czołowym  i  z  wysuniętymi  skrzydła­
mi.  Katulus,  ujrzawszy  ją,  wydał  swoim  galerom  rozkaz
ruszenia  na  wiosłach  na  spotkanie.  Hannon,  zamiast  pły­
nąć  naprzód  wykorzystując  pomyślny  wiatr,  kazał  skró­
cić  żagle  i  przyjąć  walkę  na  miejscu.  W  ten  sposób  Kar-
tagińczycy  utracili  jedyną,  jaką  posiadali  przewagę  ko­
rzystnego  wiatru.  Rzymianie  przeszli  od  razu  do  natarcia,
przerzucając  na  okręty  kartagińskie  swoje  ruchome  po­
mosty,  po  których  legioniści  wdarli  się  na  pokłady  nie­
przyjacielskie,  łamiąc  szybko  w  zaciekłej  walce  opór
wrogów.  Część  floty  kartagińskiej  zdołała  ujść  z  rejonu
walki,  ale  70  galer  zostało  wziętych  do  niewoli  razem
z  załogami,  natomiast  50  zatonęło.
Klęska  Kartagińczyków  była  zupełna.  Niebawem  też
Hamilkar  i  Katulus  zawarli  rozejm,  a  następnie  przy­
stąpili  do  pertraktacji  pokojowych,  w  rezultacie  których
Kartagina  zrezygnowała  ze  swoich  terenów  na  Sycylii
i  z  Wysp  Liparyjskich,  oddała  bez  okupu  jeńców  i  zobo­
wiązała  się  do  zapłacenia  w  przeciągu  dziesięciu  lat  kon­
trybucji  wojennej  w  wysokości  3200  talentów  (czyli  około
90  ton  srebra).  Tak  więc  po  dwudziestotrzyletniej  wojnie
Kartagina  musiała  ustąpić  z Sycylii,  która  w  ciągu  kilku­
nastu  lat  następnych  stała  się,  z  wyjątkiem  Syrakuz,
pierwszą  prowincją  Rzymu,  czyli  krajem  zależnym  poza
terenem  Italii.  Z  długoletnich  zmagań  Rzym  wyszedł
jako  potęga  dominująca  w  zachodniej  części  Morza  Śród­
ziemnego.
27

Tymczasem  zrujnowane  wojną  i  kontrybucją  państwo


kartagińskie  znalazło  się  na  skraju  przepaści.  Ściągnięte
bowiem  z  Sycylii  wojska  najemne  w  liczbie  około  20  tys.
żołnierzy  zbuntowały  się  z  powodu  niewypłacenia  im
zaległego  żołdu,  którego  Kartagina  wypłacić  nie  była
w  stanie  wobec  pustki  w  skarbie.  Do  zbuntowanych
wojsk  przyłączyła  się  wyzyskiwana  ludność  libijska,
a  nawet  nadbrzeżne  miasta  fenickie,  zrażone  z  powodu
nakładanych  na  nie  w  czasie  wojny  ciężarów  fiskalnych.
W  ten  sposób  doszło  do  powszechnego  powstania  lud­
ności,  przeciw  której  powołano  w  Kartaginie  pod  broń
obywateli  i  zaciągnięto  nowe  oddziały  najemne.  Na  ich
czele  stanął  wsławiony  w  walkach  na  Sycylii  Hamilkar
Barkas.  Po  przeszło  trzech  latach  zaciekłej  wojny  domo­
wej  (241—238)  Hamilkar  zdołał  ująć  głównych  przywód­
ców  powstania,  a  ich  wojska  rozbić  w  wielkiej  bitwie
pod  Prion.  Nie  udało  się  jednak  Kartagińczykom  zmusić
do  uległości  zbuntowanych  najemników  na  Sardynii,  wo­
bec  poparcia  ich  przez  Rzymian  w  238  r.  p.n.e.,  w  rezul­
tacie  czego  Sardynia  i  Korsyka  przeszły  również  pod  pa­
nowanie  Rzymu.  Kartagina  wyczerpana  do  reszty  powsta­
niem  nie  mogła  nawet  myśleć  o  podjęciu  nowej  wojny
z  potężną  republiką  rzymską  i  nie  pozostało  jej  nic  inne­
go,  jak  ugiąć  się  przed  brutalną  siłą.  Oprócz  odstąpienia
Sardynii,  Kartagińczycy  zobowiązali  się  dodatkowo  wy­
płacić  Rzymianom  sumę  1200  talentów.
Pokój  zawarty  po  zakończeniu  I  wojny  punickiej  był,
jak  się  okazało,  z  obu  stron  kontynuacją  polityki  wojen­
nej.  Pomimo  klęsk  poniesionych  w  wojnie  z  Rzymem,
utraty  Sycylii,  Sardynii  i  Korsyki  oraz  osłabienia  wew­
nętrznego  spowodowanego  powstaniem  najemników,  Kar­
tagińczycy  nie  zrezygnowali  z  aspiracji  mocarstwowych.
Po  stłumieniu  powstania  stronnictwo  Hamilkara  Barkasa
uzyskało  przewagę  nad  stronnictwem  Hannona  Wielkie­
go,  który  był  rzecznikiem  ugodowej  polityki  wobec  Rzy-
28

mu.  Wybrany  naczelnym  wodzem  armii  Hamilkar  rozpo­


czął  działania  mające  na  celu  odbudowę  mocarstwowej
pozycji  państwa,  a  zarazem  przygotowania  go  na  wypa­
dek  nowej  wojny  z  Rzymem.  Ponieważ  I  wojna  punicka
wykazała,  że  brak  terytorialnej  podstawy  działań  unie­
możliwia  osiągnięcie  sukcesów,  jako  zadanie  pierwszo­
planowe  wysunięto  ekspansję  na  lądzie,  która  umożliwi­
łaby  zorganizowanie  potężnej  armii  polowej  oraz  stwo­
rzyła  możliwości  uzyskania  nowych  źródeł  dochodu  dla
wyczerpanego  skarbu  państwowego.
Mając  wytyczone  takie  cele  Hamilkar  zwrócił  uwagę
na  Półwysep  Pirenejski,  zamierzając  w  tym  rejonie  świa­
ta  starożytnego  utworzyć  nowe  imperium  kartagińskie.
W  237  r.  p.n.e.  przeprawił  się  on  do  Hiszpanii  i  w  ciągu
kilku  najbliższych  lat  opanował  całą  południową  część
półwyspu  w  dorzeczu  rzek  Gwadalkiwir  i  Gwadiana.
W  tych  działaniach  wojennych  towarzyszył  mu  dziewię­
cioletni  wówczas  syn  Hannibal,  któremu  podczas  wy­
marszu  ojciec  kazał  złożyć  przysięgę,  że  nigdy  nie  będzie
przyjacielam  Rzymian.
W  czasie  walk  Hamilkar  opanował  bogate  kopalnie
złota  i  srebra  w  górach  Morena,  po  czym  przystąpił  do
zreorganizowania  ich  eksploatacji,  natomiast  mennica  sta­
rego  fenickiego  miasta  Gades  zaczęła  bić  nową  wartościo­
wą  monetę.  Zapewniło  to  wodzowi  znaczną  niezależność
ekonomiczną  i  przyczyniło  się  do  odrodzenia  gospodar­
czego  w  Kartaginie.  Podczas  dalszego  podboju  Hamilkar
zginął  w  229  r.  p.n.e.  w  walce  z  plemieniem  Oretanów.
Dowództwo  nad  wojskami  kartagińskimi  w  Hiszpanii
objął  wówczas  jego  zięć  Hazdrubal,  który  kontynuował
dzieło  swojego  poprzednika.  Na  miejscu  starej  kolonii  fe-
nickiej  Mastii  założył  Hazdrubal  stolicę  punickiej  Hisz­
panii,  miasto,  które  Rzymianie  nazwali  Nową  Kartaginą.
Było  ono  ważnym  portem  i  silną  twierdzą,  w  której  Haz­
drubal  wzniósł  okazały  pałac królewski.
Sukcesy  Hamilkara  i  Hazdrubala  w  Hiszpanii  zanie-
29

pokoiły  jednak  Rzym.  Dzięki  zajęciu  południowej  Hisz­


panii  Kartagińczycy  uzyskali  ogromny  obszar  rekrutacyj­
ny  dla  uzupełniania  swoich  sił  zbrojnych,  wyszkolili  zna­
czną  armię  i  uzyskali  bogate  źródła  dochodów  z  eksplo­
atacji  kopalń  srebra  i  złota  oraz  danin  od  podbitej  lud­
ności.  Rzymianie  nawiązali  więc  rokowania  z  Hazdruba-
lem  i  skłonili  go  do  zawarcia  układu,  na  mocy  którego
północną  granicą  wpływów  Kartaginy  w  Hiszpanii  miała
być  rzeka  Iberus.  Chodziło  tu  o  zabezpieczenie  przed
Kartagińczykami  bogatego  miasta  Sagunt,  które  zwróciło
się  do  Rzymu  o  pomoc  6.
W  221  r.  p.n.e.  zginął  podstępnie  zamordowany  Haz-
drubal  i  wówczas  dowództwo  nad  armią  kartaginską
w  Hiszpanii  objął  z  woli  żołnierzy  dwudziestosześcioletni
syn  Hamilkara  Hannibal,  który  niebawem  miał  zasłynąć
jako  jeden  z  najwybitniejszych  wodzów  świata  starożyt­
nego.  Postać  Hannibala  fascynuje  do  dziś  historyków.
Jego  sztuka  dowodzenia  i  sukcesy  militarne  stały  się
przedmiotem  badań  wielu  pokoleń  uczonych,  a  powstała
na  jego  temat  literatura  sięga  liczby  kilkuset  pozycji.
„Uznany  za  mistrza  sztuki  wojennej,  inteligentniejszy  od
Aleksandra  i  zdolniejszy  od  Napoleona  Bonaparte,  prze­
kazał  nowożytnym  strategom  triumf  zwycięstwa  pod
Kannami,  zwycięstwa,  które  nierzadko  próbowali  naśla­
 7
dować" .
Historia  życia  Hannibala  zawiera  wiele  nie  wyjaśnio­
nych  dotąd  zagadek.  Nie  zachowała  się  żadna  jego  po-
6
 Jest  to  nowy  pogląd  w  historiografii.  Dotychczas  przyjmowa­
no  powszechnie,  iż  rzeką  tą  miała  być  Ebro.  Por.  J a c z y n o w -
s  k  a,  op.  cit.,  s.  92,  która  opowiada  się  za  słusznością  poglądów
T.  Carcopino  i  G.  Ch.  Picarda,  w  myśl  których  wytyczoną  w  ukła­
dzie  granicą  miał  być  Iberus  południowy,  czyli  Jukar.  Rzymianie
bowiem  mogli  wówczas  zawrzeć  sojusz  z  Saguntem,  jako  miastem
leżącym  poza  strefą  wpływów  Kartaginy,  a  więc  na  północ  od
Jukaru  (Iberus  południowy).  Por.  G.  Ch.  P i c a r d,  op.  cit.
s.  74—75.
7 L  a  m  b,  op.  cit., s. 8.
 
30

dobizna,  nie  pozostawił  po  sobie  żadnych  pouczających


wskazówek  dla  następców,  a  mimo  to  pamięć  o  nim
przetrwała  bardzo  długo.  W  chwili  śmierci  Hazdrubala
Hannibal  był  młodym  człowiekiem  z  charakterem  w  peł­
ni  ukształtowanym.  Posiadał  już  wówczas  niemałe  doś­
wiadczenie  wojskowe,  w  trudnych  sytuacjach  szybko  po­
dejmował  decyzję,  nie  tracił  głowy  w  niebezpieczeństwie.
Fizycznie  bardzo  odporny  na  trudy  żołnierskiego  życia,
niewybredny  w  jedzeniu  i  piciu,  podczas  działań  wojen­
nych  prowadził  tryb  życia  zwykłego  żołnierza.  Nie  lubił
wygodnego  namiotu  i  często  sypiał  na  rozesłanej  na  ziemi
lwiej  skórze,  tuż  przy  posterunkach  wartowniczych.  Ale
posiadał  także  poczucie  humoru,  traktując  w  ten  sposób
zarówno  siebie,  jak  i  swoje  otoczenie.
W  historiografii  starożytnej  panował  pogląd,  przejęty
później  przez  wielu  historyków,  że  Hannibal  od  chwili
objęcia  dowództwa  parł  bezwzględnie  do  zerwania  ukła­
du  z  Rzymem,  dlatego  też  spowodował  wybuch  wojny,
która  na  zawsze  miała  się  związać  z  jego  imieniem.
Dzisiaj  pogląd  ten,  jako  oparty  na  tendencyjnych  za­
piskach  historyków  rzymskich,  został  przez  wielu  bada­
czy  odrzucony,  a  w  polemikach  podkreśla  się,  że  stroną
zaczepną  był  Rzym,  a  nie  Kartagina  8.  Natomiast  Hanni­
bala  określa  się  nie  jako  okrutnego  Fenicjanina,  który
napadł  na  spokojny  lud  rzymski,  lecz  wodza  o  wyjątko­
wym  talencie  militarnym,  który  na  czele  słabszych  li­
czebnie  wojsk  walczył  z  potężnym  wrogiem.  Głośna
przysięga  Hannibala  głosząca,  że  „nigdy  nie  będzie  przy­
jacielem  Rzymian",  obecnie  również  jest  inaczej  inter­
pretowana.  Podkreśla  się,  że  w  stwierdzeniu  tym  nie  ma
wcale  mowy  o  wiecznym  antagonizmie,  ponieważ  zwrot
ten  miał  wówczas  określone  znaczenie  polityczne:  jeżeli
było  się  przyjacielem  Rzymu,  podlegało  się  jego  władzy
Hannibal  zaś,  czyniąc  zadość  żądaniu  swojego  ojca,  po
8P i o t r o w i c z ,  op. cit.,  s.  219.  Zob.  także  W o l s k i ,  op. cit.,
s.  251.
31

prostu  przysiągł,  że  nigdy  nie  podda  się  rzymskiej  wła­


dzy  9.
Po  objęciu  dowództwa  Hannibal  rozpoczął  dalsze  dzia­
łania  mające  na  celu  rozszerzenie  posiadłości  kartagiń-
skich  na  Półwyspie  Pirenejskim.  Starał  się  przy  tym
początkowo  utrzymać  w  granicach  umowy  z  Rzymem
z  226  r.  p.n.e.,  nie  naruszając  ustalonego  zakresu  wpły­
wów  w  Hiszpanii.  W  ciągu  niespełna  roku  jego  wojska,
zdobywając  szturmem  wiele  miast,  znalazły  się  na  północ
od  środkowego  Tagu.  Hannibal,  werbując  po  drodze  no­
wych  ludzi  do  swojej  armii,  toczył  walki  z  plemionami
Wakcejów  i  Celtyberów.  Nad  Tagiem  doszło  do  zaciętej
bitwy,  w  której  po  stronie  kartagińskiej  zostały  użyte
słonie,  tratujące  jeźdźców  przeciwnika  i  wpędzające  do
wody  ogarnięte  paniką  konie.  Z  czasem  jednak  Hanniba­
lowi,  który  bacznie  obserwował  swoich  przeciwników,
udało  się  pozyskać  i  przeciągnąć  na  swoją  stronę  wo­
jowniczych  Celtyberów,  doskonałych  jeźdźców.  Hanniba­
lowi  bardzo  odpowiadały  ich  cechy:  niezwykła  duma,
wysokie  poczucie  honoru  oraz  wręcz  niespotykana  wier­
ność  swojemu  wodzowi.  Wojownik  z  tego  plemienia  do
tego  stopnia  pozostawał  wierny  złożonej  przysiędze,  że
sam  się  zabijał,  jeśli  jego  wódz  poniósł  śmierć.  I  właśnie
ci  jeźdźcy  celtyberyjscy  złożyli  przysięgę  Hannibalowi,
który  zorganizował  z  nich  oddziały  jazdy,  a  ich  lekkie
wozy  ciągnięte  przez  małe,  szybkonogie  woły  wykorzy­
stał  jako  tabory  aprowizacyjne.
Nadszedł  rok  219  p.n.e.,  w  którym  sytuacja  w  Hiszpanii
uległa  gwałtownemu  zaostrzeniu.  Widmo  nowej  wojny
pomiędzy  Kartaginą  a  Rzymem  zawisło  nad  światem
śródziemnomorskim,  nadeszła  chwila  decydującego  star­
cia,  którego  bezpośrednim  powodem  stała  się  sprawa
sprzymierzonego  z  Rzymem  Saguntu.

9 L a  m b,  op.  cit.,  s.  34.  Natomiast  J a  c z y n o w s k a,  op.  cit.,
s.  92,  uważa,  że  Hannibal  był  wychowany  w  tradycji  nieprzejed­
nanej  nienawiści  do  Rzymu.
SIŁY  ZBROJNE  RZYMU  I  KARTAGINY

Ażeby  zrozumieć  i  ocenić  przebieg  decydującego  starcia 


zbrojnego  pomiędzy  Rzymem  a  Kartaginą,  jakim  była 
II  wojna  punicka,  niezbędne  jest  krótkie  chociażby  za­
poznanie  się  z  siłami  zbrojnymi  obu  stron.  Łatwiej  będzie 
wówczas  ocenić  możliwości  wykonywania  stawianych  za­
dań  oraz  realność  planów  strategicznych,  czy  założeń 
taktycznych.  Lepiej  też  będzie  można  zrozumieć  ówczes­
ną  sztukę  dowódczą. 
W  czasach  najdawniejszych,  w  okresie  do  reform  prze­
prowadzonych  około  578  r.  p.n.e.  przez  ostatniego  króla 
Serwiusza  Tulliusza,  wojsko  rzymskie  składało  się  z  jed­
nego  legionu  liczącego  3000  ciężkozbrojnych  żołnierzy  pie­
szych.  Legion  formowali  wszyscy  obywatele  zdolni  do 
noszenia  broni  w  obrębie  rodu  i  plemion.  W  jego  skład 
wchodziło  także  300  konnych  pod  dowództwem  trybuna 
jazdy.  Po  reformach  Tulliusza  wojsko  stało  się  właściwie 
pospolitym  ruszeniem  całej  wolnej  ludności  męskiej,  po­
dzielonej  na  centurie  zależne  od  stanu  majątkowego. 
Organizacja  ta  utrzymała  się  również  we  wczesnym  okre­
sie  republiki. 
Najzamożniejsi  obywatele  rzymscy,  należący  do  cen­
turii  jazdy,  a  później  również  i  ci,  którzy  zostali  zaliczeni 
do  I  klasy  majątkowej,  zobowiązani  byli  do  służby 
w  konnicy,  która  uchodziła  za  zaszczytniejszą  niż  w  pie-
33
chocie.  Obywatele  należący  do  klasy  II,  III  i  IV,  a  byli
to  w  ogromnej  części  średnio  zamożni  chłopi,  służyli
w  ciężkozbrojnej  piechocie.  Natomiast  należący  do  kla­
sy  V  służyli  jako  lekkozbrojni.  Wyzwoleńców  i  ubogich
obywateli  poniżej  cenzusu  V  klasy  majątkowej  powoły­
wano  do  służby  we  flocie  wojennej.  Przy  powszechnym
obowiązku  służby  wojskowej,  który  zaczynał  się  w  sie­
demnastym  roku  życia,  Rzymianie  mogli  ze  swoich  wiel­
kich  zasobów  ludzi  zdolnych  do  noszenia  broni  wystawiać
z  łatwością  armie  liczące  40—50  tys.  żołnierzy  i  uzupeł­
niać  straty  ciągle  nowymi  rezerwami.  Poniesiona  klęska
niszczyła  armię,  ale  nie  państwo  rzymskie,  które  mogło
wkrótce  wystawić  nowe  siły  i  prowadzić  wojnę,  aż  do
zupełnego  pokonania  przeciwnika.  Tak  było  w  wielkim
starciu  z  Kartaginą  w  I  wojnie  punickiej  i  tak  miało  się
stać  podczas  decydującego  starcia  w  II  wojnie.
W  okresie  wojen  punickich,  a  więc  także  i  bitwy  pod
Kannami,  jednostką  organizacyjną  wyższego  rzędu  był
w  wojsku  rzymskim  legion,  liczący  w  zasadzie  4500  żoł­
nierzy,  w  tym  3000  ciężkozbrojnej  piechoty,  1200  lekko-
zbrojnych  i  300  jeźdźców.  Do  każdego  legionu  przydzie­
lano  co  najmniej  taką  samą  liczbę  piechoty  i  trzykrotnie
większą  liczbę  jazdy  sprzymierzeńców.  W  normalnych
warunkach  corocznie  wystawiano  dwie  armie  konsularne,
z  których  każda  składała  się  z  dwóch  legionów  wraz
z  odpowiednią  liczbą  sprzymierzeńców.  Określenie  „ar­
mia  konsularna"  pochodzi  stąd,  że  dowodził  nią  konsul,
a  więc  najwyższy  urzędnik  w  rzeczypospolitej  rzymskiej.
Ponieważ  co  roku  wybierani  byli  dwaj  konsulowie  po­
siadający  najwyższą  godność  państwową,  a  zarazem  naj­
wyższą  władzę  wojskową,  dlatego  wystawiano  dwie  ar­
mie  konsularne.  Natomiast  w  przypadku  gdy  obie  te
armie  działały  razem,  konsulowie  zmieniali  się  na  stano­
wisku  dowódczym  codziennie.  W  razie  potrzeby  formo­
wano  większą  ilość  legionów.  Na  przykład  w  czasie  na­
jazdu  Gallów  na  Rzym  zorganizowano  sześć  legionów,
34
a  podczas  II  wojny  punickiej  zaciągnięto  pod  broń  aż
23  legiony.
Taktyka  początkowo  była  bardzo  prosta.  Jednostkę
taktyczną  stanowiła  w  zasadzie  cała  armia,  która  walczy­
ła  w  ciasno  zwartych  szeregach,  czyli  w  tak  zwanej  fa­
landze.  Zasadniczym  sposobem  walki  było  działanie  masą
na  nieprzyjaciela.  Lekkozbrojni,  którzy  wysunięci  byli
przed  front  falangi,  mieli  za  zadanie  tak  długo  powstrzy­
mywać  przeciwnika,  aż  ciężka  piechota  legionowa  ustawi
się  do  walki,  po  czym  wycofywali  się  na  tyły.  Taktyka
falangowa  miała  wiele  ujemnych  stron.  Przede  wszy­
stkim  skuteczne  natarcie  można  było  prowadzić  tylko
w  terenie  równym,  pozbawionym  przeszkód  naturalnych,
takich  jak  zagłębienia,  wyniosłości,  drzewa  czy  strumie­
nie.  W  przeciwnym  razie  łatwo  było  rozerwać  te  zwarte
szyki  i  ułatwić  wdarcie  się  w  nie  nieprzyjacielowi.  Rów­
nież  tylne  szeregi  nie  mogły  dostatecznie  skutecznie
współdziałać  w  bitwie,  niemożliwe  było  manewrowanie
i  brak  było  odwodów  niezbędnych  dla  wsparcia  działań
w  krytycznych  sytuacjach.
Z  czasem  jednak  Rzymianie  przeszli  do  taktyki  mani-
pularnej,  która  miała  im  zapewnić  wielkie  sukcesy  wo­
jenne.  Jej  powstanie  wiąże  się  z  reformami  wojskowymi
przeprowadzonymi  u  schyłku  V  w.  p.n.e.  przez  Mariusza
Furiusza  Kamillusa.  Legion  został  podzielony  na  30  je­
dnostek  taktycznych  zwanych  manipułami,  z  których
każda  dla  celów  administracyjnych  obejmowała  dwie
centurie.  Równocześnie,  w  zależności  od  wieku  i  stopnia
wyszkolenia  żołnierzy,  utworzono  nowe  ugrupowanie  bo­
jowe  legionu,  tak  zwany  szyk  potrójny  (acies  triplex).  Po­
dzielona  na  trzy  grupy  ciężkozbrojna  piechota  legionowa
występowała  do  walki  w  trzech  oddzielnych  liniach.
W  pierwszej  linii  stawali  najmłodsi  żołnierze,  do  24  roku
życia  (hastali).  W  drugiej  —  bardziej  doświadczeni,
w  wieku  24—30  lat  fprincipes),  a  wreszcie  w  trzeciej  li­
nii  —  doborowi,  najstarsi  żołnierce  do  46  lat  (triarit).
35

Każda  z  tych  linii  składała  się  z  dziesięciu  manipułów,


które  ustawiano  w  odstępach  w  ten  sposób,  że  manipuły
linii  następnej  kryły  wolne  odstępy  między  manipułami
linii  poprzedzającej.  Manipuły  dwóch  pierwszych  linii
(hastati  i  principes)  liczyły  po  120  żołnierzy  ustawianych
po  dwudziestu  na  szerokość,  w  sześciu  szeregach  w  głąb,
natomiast  manipuły  triarii  —  po  60  żołnierzy,  ustawia­
nych  w  trzy  szeregi  po  dwudziestu.  Do  każdego  mani-
pułu  było  przydzielonych  po  40  lekkozbrojnych.  Razem
więc  piechota  legionowa  liczyła  4200  żołnierzy  l.  To  nowe
ugrupowanie  bojowe  przetrwało  w  wojsku  rzymskim
wraz  z  taktyką  manipularną  przez  około  trzysta  lat,  aż
do  reform  Gajusza  Mariusza  na  przełomie  II  i  I  w.  p.n.e.
Z  taktyką  manipularną  rozpoczęła  armia  republiki  wojnę
z  Kartaginą,  a  doświadczenia  wyniesione  z  działań  po­
ciągnęły  za  sobą  jej  kolejne  przemiany.
Uzbrojenie  żołnierzy  rzymskich  w  omawianym  okresie
przedstawiało  się  następująco.  Podstawową  broń  zaczep­
ną  stanowił  rodzaj  oszczepu  (pilum),  długości  około  dwóch
metrów,  z  czego  połowa  przypadała  na  drzewce,  a  druga
połowa  na  długi,  wąski  grot  z  ostrym,  hartowanym
końcem.  Oszczep  ten  przeznaczony  był  do  miotania  na
nieprzyjaciela  przy  pierwszym  ataku  na  jego  linie.  Żoł­
nierz,  który  zwykle  miał  dwa  pila,  rzucał  je  na  przeciw­
nika  usiłując  trafić  jego  tarczę.  Przebita  tarcza  stawała
się  niewygodnym  ciężarem  i  wojownik  zwykle  ją  odrzu­
cał,  a  wtedy  rzymski  legionista  mógł  go  już  razić  nie
osłoniętego.  W  oszczepy  te  uzbrojeni  byli  hastati  i  prin
cipes.  Prócz  tego  broń  zaczepną  stanowiła  włócznia  (ha-
sta)  oraz  służący  do  walki  wręcz  szeroki,  obosieczny
miecz  (gladius),  nadający  się  zarówno  do  cięcia,  jak
i  pchnięcia.  Do  czasów  II  wojny  punickiej  używany  był
miecz  typu  galijskiego,  który  jako  zbyt  długi,  ustąpił
później  miejsca  krótszemu,  hiszpańskiemu.  Miecz  noszony

1 P i o t r o w i c z ,  op. cit.,  s.  165-190.


36
był  w  pochwie  na  pendencie  zawieszonym  na  lewym  ra­
mieniu.  Zarówno  rękojeść,  jak  i  pochwa  były  bogato  zdo­
bione,  czasem  wykładane  złotem  i  srebrem.  Natomiast  nie
jest  rzeczą  pewną,  czy  już  w  okresie  rzeczypospolitej
rzymskiej  do  uzbrojenia  zaczepnego  należał  także  sztylet
(pugio),  noszony  za  pasem,  który  w  okresie  cesarstwa  sta­
nowił  stałe  uzbrojenie  legionistów.
Uzbrojenie  ochronne  składało  się  z  hełmu,  pancerza
i  tarczy.  Hełm  (galea)  wyrabiany  był  zazwyczaj  ze  skóry
obijanej  dla  wzmocnienia  blachą  metalową.  Czasami  cały
wykonany  był  z  blachy  żelaznej,  względnie  z  brązu.
Z  obu  boków  hełm  posiadał  daszki  policzkowe  na  zawia­
sach,  zapinane  rzemykiem  pod  brodą.  Ozdobiony  był  czę­
sto  pióropuszem  lub  końską  kitą.  Podczas  marszu  żołnie­
rze  nosili  hełmy  po  prawej  stronie  piersi  na  rzemieniu
zakładanym  na  szyję.  Pancerz  (lorico)  sporządzony  był  ze
skórzanych  pasów  wzmacnianych  płytkami  z  żelaza  lub
brązu  i  łączonych  rzemieniami.  Osłaniał  górną  połowę
ciała  i  wkładany  był  na  tunikę.  Uzupełniał  go  skórzany
pas  owijany  kilkakrotnie  wokół  tułowia,  który  u  dołu
kończył  się  kilkoma  rzemieniami  z  metalowymi  okucia­
mi  tworzącymi  rodzaj  fartuszka  dla  ochrony  dolnych  czę­
ści  ciała.  Pas  wzmacniały  i  jednocześnie  zdobiły  metalo­
we  płytki.  Oficerowie  nosili  droższe  pancerze,  pokryte
metalowymi  łuskami,  osadzonymi  na  oczkach  drucianej
plecionki.
W  omawianym  okresie  hastati  i  principes  nosili  jeszcze
nagolennice  na  prawej  nodze,  ponieważ  lewą  nogę  osła­
niała  tarcza.  Później  nosili  je  wszyscy  żołnierze.  Pieszy
legionista  uzbrojony  był  także  w  czworoboczną,  lekko
wygiętą  na  zewnątrz  tarczę  (scutum),  sporządzoną
z  dwóch  warstw  drewna  powleczonych  skórą.  Była  ona
okuta  u  góry  i  u  dołu,  miała  w  środku  żelazny  rdzeń
(umbo),  a  ogólne  wymiary  wynosiły  około  120  cm  wy­
sokości i  około  100  cm  szerokości.
Żołnierze  lekkozbrojni  posiadali  po  kilka  krótkich  osz-
37
czepów  (iaculum)  i  miecz,  natomiast  ich  uzbrojenie  och­
ronne  stanowił  gładki,  skórzany  hełm  i  mała,  okrągła
tarcza  (parma)  o  średnicy  około  90  cm.  Jazda  rzymska
jako  broń  zaczepną  posiadała  włócznie,  a  jako  uzbrojenie
ochronne:  hełmy,  skórzane  pancerze  i  lekkie  okrągłe  tar­
cze  (clipeus).
Wojska  sprzymierzeńców  rekrutowały  się  z  mieszkań­
ców  miast  latyńskich  i  sprzymierzonych.  Spośród  nich
wydzielano  zazwyczaj  1600  żołnierzy  pieszych  i  600  jeźdź­
ców,  którzy,  jako  tak  zwani  nadzwyczajni  (extraordinarii),
pozostawali  do  wyłącznej  dyspozycji  naczelnego  wodza.
Resztę  dzielono  na  dwie  części  zwane  skrzydłami  (alae),
na  czele  których  stali  oficerowie  rzymscy  z  tytułem  pre­
fektów,  i  ustawiano  w  ugrupowaniu  bojowym  na  obu
stronach  stojących  w  centrum  legionów.  Obok  nich  na
skrzydłach  stawała  jazda,  której  zadaniem  było  zabez­
pieczanie  frontu  przed  oskrzydleniem.
Wśród  wojsk  sprzymierzonych  występowały  jeszcze
inne  rodzaje  uzbrojenia.  W  okresie  wojen  punickich  wpro­
wadzono  do  armii  rzymskiej  oddziały  łuczników  kreteń-
skich  i  procarzy  balearskich.  Procarze  tworzyli  oddzielną
centurię  dodawaną  do  legionu.  Uzbrojeni  byli  w  tarcze
i  krótkie  miecze,  a  główną  ich  broń  stanowiły  proce  (fun-
dae)  wraz  z  pociskami  umieszczanymi  w  fałdach  płasz-
cza-narzutki  (sagum).  Sprzymierzeńcy  z  Azji  dostarczali
oddziałów  łuczników  konnych  odzianych  w  hełmy  i  pan­
cerze  łuskowe.
W  wojsku  rzymskim  znajdowały  się  także  oddziały  rze­
mieślników  wojskowych  (fabri),  składające  się  z  różnych
fachowców,  jak  na  przykład:  cieśli,  kowali,  murarzy.
Zajmowali  się  oni  między  innymi  budową  machin  oblęż-
niczych  i  obsługiwali  je  wraz  z  żołnierzami.  Przy  każdym
legionie  znajdował  się  oddział  rzemieślników  liczący  oko­
ło  stu ludzi.
Zobaczmy  z  kolei,  jak  wyglądała  u  Rzymian  organiza­
cja  dowodzenia.  Naczelne  dowództwo  nad  armią  znajdo-
38
wało  się  w  rękach  konsulów,  z  których  każdy  dowodził
dwoma  legionami,  czyli  jedną  armią  konsularną.  Ozna­
kami  naczelnego  wodza  były:  czerwony  płaszcz  (paluda-
mentum),  pęki  rózg  z  toporami  niesione  przez  dwunastu
liktorów  oraz  straż  przyboczna,  składająca  się  z  najlep­
szych  wojowników,  osobistych  przyjaciół  konsula  i  mło­
dzieńców  ze  znakomitych  rodów.  Pomocnikiem  konsula
był  kwestor,  który  zajmował  się  w  zasadzie  sprawami  fi­
nansowymi  i  pełnił  funkcję  intendenta  armii.  On  zaopa­
trywał  wojsko  w  żywność,  wypłacał  żołd,  prowadził  ra­
chunki,  a  także  rozdzielał  i  sprzedawał  łupy.  Naczelny
wódz  posiadał  sztab,  w  skład  którego  wchodzili  wyżsi
oficerowie,  a  mianowicie:  legaci,  wybierani  przez  konsula
spośród  senatorów,  z  których  każdy  sprawował  dowódz­
two  nad  jednym  legionem  i  miał  także  prawo  dowodzić
całą  armią  w  zastępstwie  naczelnego  wodza;  trybuni  woj­
skowi,  których  w  każdym  legionie  było  sześciu,  a  dwóch
z  nich  sprawowało  przez  miesiąc  dowództwo  legionu,
zmieniając  się  co  drugi  dzień,  podczas  gdy  pozostałych
czterech  służyło  przy  naczelnym  wodzu;  prefekci  woj­
skowi,  którzy  stali  na  czele  oddziałów  specjalnych.
Główna  jednak  odpowiedzialność  w  walce  spoczywała
na  niższych  oficerach,  czyli  centurionach,  których  mia­
nował  wódz  naczelny  spośród  najlepszych  żołnierzy,  po
jednym  na  każdą  centurię  (dwóch  na  manipul).  W  walce
manipułem  dowodził  centurion  pierwszej  centurii  stoją­
cej  na  prawym  skrzydle,  natomiast  najwyżsi  rangą  byli
centurionowie  pierwszych  manipułów  każdej  linii  acies
triplex.  Odpowiednikiem  centuriona  w  jeździe  rzymskiej
był  dowódca  dekurii.
Każdy  manipuł  posiadał  swój  znak  (signum),  zwykle
w  kształcie  podniesionej  w  górę  ręki  umieszczonej  na
drzewcu,  który  nosił  stale  wyznaczony  do  tego  chorąży
(signifer).  Oprócz  tego  legiony  posiadały  symboliczne  zna­
ki  kultowe,  najczęściej  znak  z  wyobrażeniem  orła  sta­
nowiącego  symbol  Jowisza.  Jazda  legionowa  posiadała
39

małe  chorągiewki  (vexilla).  Znaki  te  odgrywały  w  wojsku


rzymskim  dużą  rolę,  zarówno  praktyczną,  jak  i  symbo­
liczną:  ułatwiały  utrzymanie  łączności  pamiędzy  oddzia­
łami  w  walce,  zwłaszcza  przy  wykonywaniu  różnych  ma­
newrów;  były  symbolem  jedności  oddziału  i  nienaruszal­
ności  porządku  wojskowego.  Utrata  znaku  stanowiła
hańbę  dla  żołnierzy.  W  razie  niechybnej  klęski  signifer
ratował  znak,  zrywając  na  przykład  orła  z  drzewca.
Sygnały  podawali  w  wojsku  trębacze,  nazywani  różnie
w  zależności  od  instrumentu,  którego  używali.  W  piecho­
cie  sygnały  do  ataku  bądź  odwrotu  dawali  tubicines  przy
pomocy  prostej  trąby  (tuba).  W  oddziałach  jazdy  corni-
cines  grali  na  rogach  (cnrnua).  Jeszcze  inni  trębacze  (buc-
cinatores)  dawali  sygnały  do  zmiany  warty  na  metalo­
wych  prostych  lub  zakrzywionych  trąbach.
W  wojsku  rzymskim  panowała  wielka  karność  i  surowa
dyscyplina.  Rozbudowany  był  system  kar  i  nagród.  W  ar­
mii  panował  ścisły  porządek  wewnętrzny,  doprowadzony
nieraz  do  pedanterii 2 .  W  oddziałach starannie  prowadzono
różnorodne  księgi,  wykazy  nagród,  służb,  odkomendero-
wań  i  urlopów.  Istniał  szczegółowy  regulamin  służby
wartowniczej.  Zarówno  drobne,  jak  i  poważne  wykrocze­
nia  karano  natychmiast.  Różne  były  rodzaje  kar:  nagana,
zmniejszenie  żołdu  i  racji  żywności,  wyznaczenie  do  robót
poza  kolejnością,  degradacja,  usunięcie  z  wojska,  kary
cielesne,  a  wreszcie  kara  śmierci.  Jeśli  przy  sprawdzaniu
wart  nie  znaleziono  wartownika  na  posterunku  lub  za­
stano  go  śpiącego,  to  następnego  dnia  stawał  on  przed
sądem  wojennym.  W  przypadku  wyroku  skazującego
trybun  dotykał  winnego  trzciną  i  wówczas  żołnierze,  jego
koledzy,  bili  go  kijami  lub  rzucali  w  niego  kamieniami.
Dezercję,  zdradę  i  tchórzostwo  karano  śmiercią.
2 P.  Simanski,  podręcznik  historii  wojskowości  powszechnej.
Rzym  i  Bizancjum,  Warszawa  1931,  s.  1718;  zota.  też  O.  J u r e w i c z
i  I.  W i n n i c z u k ,  Starożytni  Grecy  i  Rzymianie  w  życiu
prywatnym  i  państwowym,  Warszawa  1968,  s.  429—434.
40

Dowódcy  posiadali  bardzo  duże  uprawnienia  dyscypli­


narne.  Konsul  mógł  w  drodze  dyscyplinarnej  karać  nawet
śmiercią  i  posiadał  także  prawo  decymacji,  to  znaczy
karania  śmiercią  dziesiątej  części  całych  oddziałów  (co
dziesiątego  żołnierza).  Trybun  miał  prawo  stosowania
najbardziej  surowych  cielesnych  kar,  do  kamieniowania
włącznie,  co  właściwie  równało  się  karze  śmierci.  Naj­
większą  rolę  w  utrzymaniu  surowej  dyscypliny  odgrywał
jednak  centurion,  jako  bezpośredni  przełożony  szerego­
wych  żołnierzy,  sprawujący  nad  nimi  ciągły  nadzór  i  rea­
gujący  natychmiast  na  wszelkie  wykroczenia.
Natomiast  za  okazane  w  walce  męstwo  i  dobre  wyko­
nywanie  obowiązków  żołnierze  otrzymywali  liczne  nagro­
dy.  Na  przykład,  odczytywano  przed  frontem  oddziału
nazwiska  wyróżnionych,  przyznawano  honorowe  nara­
mienniki,  pierścienie  lub  różnego  rodzaju  proporczyki.
Niekiedy  przyznawano  prawo  do  noszenia  na  piersiach
małych  tarcz  ze  srebra.  Za  męstwo  w  walce  przyznawano
nagrody  w  formie  różnego  rodzaju  wieńców:  żołnierz,
który  pierwszy  wdarł  się  na  mury,  otrzymywał  złoty
wieniec  (corona  muralis);  ten,  który  pierwszy  wdarł  się
na  okręt  nieprzyjacielski,  był  nagradzany  wieńcem  ze  zło­
tych  dziobów  okrętowych  (corona  nowalie);  za  uratowanie
życia  obywatelowi  w  czasie  bitwy  przyznawano  wyższe
odznaczenie  —  wieniec  z  liści  dębowych  (corona  ciuicaj.
Oficerowie  nagradzani  byli  honorowymi  sztandarami,
 3
włóczniami lub  wieńcami  ze  złota .
Najwyższym  wyróżnieniem  dla  naczelnego  wodza  było
odbycie  triumfu  w  Rzymie,  który  był  dowodem  szczegól­
nego  uznania  senatu  za  samodzielnie  prowadzoną  i  wy­
graną  wojnę,  w  której  zginęło  minimum  pięć  tysięcy  żoł­
nierzy  nieprzyjaciela 4.  Triumf  polegał  na  uroczystym  po­
chodzie  zwycięskiego  wodza  na  Kapitol,  gdzie  składał  on

3
  J u r e w i c z  i  W i n n i c z u k ,  op.  cit.,  s.  430.
4
  Tamże,  s.  432.
41

w  darze  Jowiszowi  Kapitolińskiemu  swój  złoty  wieniec.


W  pochodzie  poprzez  odświętnie  udekorowane  ulice  i  pla­
ce  Rzymu  za  wodzem  szło  wojsko  pod  dowództwem  lega­
tów  i  trybunów.  Żołnierze  nieśli  łupy  wojenne,  prowa­
dzono  skutych  jeńców.  Wódz  naczelny,  triumfator,  jechał
na  rydwanie  zaprzęgniętym  w  białe  konie.  Ubrany  był
w  białą  tunikę  wyszywaną  w  palmy  i  uroczystą  purpu­
rową  togę.  W  ręce  trzymał  zwyczajowo  gałązkę  lauru
i  berło  z  kości  słoniowej  ozdobione  orłem.  Uroczystość
kończyły  liczne  uczty  i  zabawy  organizowane  dla  ludności
stolicy.
Wspomnieliśmy,  że  w  wojnach  z  Kartaginą  armia
rzymska  stosowała  taktykę  manipularną.  Przyniosła  ona
niewątpliwie  wiele  korzyści  w  stosunku  do  poprzednio
stosowanej  taktyki  zwartej  falangi,  ale  wymagała  więk­
szego  zdyscyplinowania  żołnierzy  na  polu  walki  i  ścisłego
pilnowania  przez  każdego  swojego  miejsca  w  szyku,
w  czym  dopomagały  żołnierzom  znaki  w  manipułach.  Od­
stępy  pomiędzy  manipułami  w  ugrupowaniu  acies  triplex
pozwalały  na  znacznie  większe  niż  dawniej  wykorzystanie
broni  miotającej.  Lekkozbrojni,  a  także  łucznicy  i  pro-
carze,  wysunięci  przed  front  mogli  w  każdej  chwili  wy­
cofać  się  na  tyły  ugrupowania  legionu  przez  odstępy  po­
między  pododdziałami.  Szyk  ten  wymagał  pewnego  i  zde­
cydowanego  dowodzenia  manipułem.
Po  wycofaniu  się  lekkozbrojnych,  którzy  rozpoczynali
walkę,  na  skrzydła  lub  przez  odstępy  pomiędzy  manipu­
łami,  następowało  gwałtowne  natarcie  masy  piechoty
legionowej,  przy  czym  manipuły  principes  zapełniały  od­
stępy  pomiędzy  manipułami  hastati.  Jeżeli,  mimo  to,
nie  udało  się  przełamać  frontu  nieprzyjaciela,  uderzali
z  kolei  triarii,  wypełniając  odstępy  pomiędzy  manipuła­
mi  pierwszej  oraz  drugiej  linii  i  wszyscy  razem,  atakując
już  zwartym  frontem,  wykonywali  ostateczne  potężne
uderzenie,  rozstrzygające  zazwyczaj  o  wyniku  bitwy.
Zadaniem  jazdy,  ustawianej  stale  na  skrzydłach,  było
42

rozbicie  stojącej  naprzeciw  konnicy  przeciwnika  i  ude­


rzenie  na  tyły  jego  piechoty,  co  z  reguły  powodowało
jego  klęskę.  Jeśli  konnica  nieprzyjacielska  przeważała  li­
czebnie,  wówczas  jazda  rzymska  starała  się  przez  roz­
myślną  ucieczkę  pociągnąć  za  sobą  przeciwników  daleko
poza  pole  walki,  aby  tymczasem  piechota  mogła  walkę
rozstrzygnąć.
W  ten  sposób  wojska  rzymskie  prowadziły  w  omawia­
nym  okresie  walkę  w  polu  otwartym,  natomiast  sztuka
oblężnicza  odgrywała  wówczas  jeszcze  nieznaczną  rolę
i  właściwie  sprowadzała  się  do  zdobywania  twierdz  gło­
dem  lub  podstępem.  Dopiero  później  Rzymianie  rozwinęli
osiągnięcia  Greków  w  tej  dziedzinie,  doprowadzając  je
na  największe  wyżyny  w  świecie  starożytnym.
Oprócz  taktyki  manipulamej,  drugą  charakterystyczną
cechą  wojskowości  rzymskiej  związaną  z  taktyką,  był
fakt,  że  wojsko  podczas  prowadzonych  działań  wojennych
nigdy  nie  zatrzymywało  się  inaczej,  jak  tylko  w  silnie
obwarowanym  obozie.  Znamy  plan  takiego  obozu  prze­
znaczonego  dla  jednej  armii  konsularnej,  składającej  się
z  dwóch  legionów  i  oddziałów  sprzymierzeńców,  pocho­
dzący  z  około  150  r.  p.n.e.  Obóz  miał  kształt  kwadratu
lub  prostokąta  i  otoczony  był  w  razie  dłuższego  postoju
rowem  zewnętrznym  oraz  wałem  ziemnym  umocnionym
palisadą,  dla  zbudowania  której  żołnierze  przebywający
w  okolicach  ubogich  w  drewno  musieli  nosić  pale  z  sobą.
Wznoszenie  oszańcowania  było  bardzo  ciężkim  obowiąz­
kiem,  ale  pod  jego  osłoną  wojsko  było  zabezpieczone
przed  niespodziewanymi  atakami,  a  w  razie  przegranej
bitwy  rozbita  armia  znajdowała  w  takim  obozie  schro­
nienie.
Obóz  posiadał  cztery  bramy:  frontową,  od  strony  nie­
przyjaciela;  tylną  po  przeciwległej  stronie  oraz  dwie
boczne.  Przecinały  go  ulice  łączące  ze  sobą  poszczególne
bramy,  przy  których  bez  przerwy  stała  warta.  Na  dużym
placu  w  pobliżu  bramy  frontowej  rozbijano  namiot  wo-
43

dza.  Obok  niego  stawiano  mównicę,  za  którą  rozciągało


się  miejsce  zgromadzeń  wojska  (forum).  Po  obu  stronach
namiotu  wodza  znajdowały  się  namioty  najlepszych  od­
działów,  a  nie  opodal  budowano  ołtarz  oraz  stawiano  na­
mioty  kwestora,  legatów  i  trybunów.  Wojska  posiłkowe
zajmowały  miejsce  bliżej  bramy  frontowej,  natomiast
cały  obszar  poza  ulicą,  łączącą  bramy  boczne,  zajmowały
namioty  zasadniczej  masy  wojska.  Obóz  zakładany  na
zimę  różnił  się  tym,  że  zamiast  namiotów  budowano  ba­
raki  kryte  słomą  i  skórami.  Wzorowo  zorganizowane
obozy  wojskowe  dały  początek  miastom  zakładanym  na
ich  wzór  w  okresie  późnego  cesarstwa  rzymskiego.
W  tym  okresie  armia  kartagińska,  oparta  na  innych
zasadach  organizacji  i  uzupełniania,  była  zupełnym  prze­
ciwieństwem  wojska  rzymskiego,  albowiem  Kartagina
posiadała  silną  flotę  wojenną,  natomiast  znacznie  słabsze
wojska  lądowe.  Rzymianie  finansowo  byli  nieporównanie
słabsi,  ale  za  to  posiadali  wprost  niewyczerpalne  rezerwy
w  ludziach  dzięki  ścisłej  organizacji  Związku  Italskiego.
O  ile  wojsko  rzymskie  rekrutowało  się  z  wolnych  oby­
wateli,  powoływanych  na  zasadzie  powszechnego  obo­
wiązku  służby  wojskowej,  to  wojsko  kartagińskie  skła­
dało  się  z  żołnierzy  najemnych,  zaciąganych  przede  wszy­
stkim  spośród  poddanych  libijskich,  a  także  najemników
werbowanych  w  Hiszpanii,  Ligurii,  Italii  i  Grecji.  Tak,
na  przykład,  lekka  jazda  rekrutowała  się  z  Numidów
i  Maurów,  a  piechota  z  Libijczyków,  Berberów  i  częścio­
wo  Celtyberów.  Z  samych  Kartagińczyków  składały  się
oddziały  inżynieryjne  i  częściowo  jazda.
Zresztą  obywateli  kartagińskich  bardzo  rzadko  powo­
ływano  pod  broń  i  to  tylko  gdy  chodziło  o  obronę  tery­
torium  afrykańskiego  przed  najazdem  z  zewnątrz.  W  ar­
mii  jedynie  stanowiska  wyższych  oficerów  były  obsadza­
ne  przez  obywateli  kartagińskich.  W  takim  sposobie
uzupełniania  kryły  się  elementy  słabości,  mimo  świetnego
stanu  finansów  Kartaginy.  Nawet  bowiem  tak  bogate
44

państwo  nie  mogło  sobie  pozwolić  na  zbyt  długie  utrzy­


mywanie  wielkich  armii  najemnych.  Dlatego  też  wojska
kartagińskie  prowadzące  działania  wojenne  rzadko  prze­
kraczały  liczbę  20—30  tys.  żołnierzy.
Stan  moralny  armii  kartagińskiej  także  nie  dorówny­
wał  rzymskiej,  przede  wszystkim  dlatego,  że  sprawa,
o  którą  walczyli  najemnicy,  była  im  najzupełniej  obca.
Wyróżniali  się  oni  co  prawda  walecznością  charaktery­
styczną  dla  plemion  „barbarzyńskich",  ale  dalecy  byli  od
tego,  aby  się  poświęcać  dla  państwa,  które  wynajmowało
ich  na  służbę.  Żołnierze  ci  z  trudnością  poddawali  się
dyscyplinie  wojskowej,  tak  że  ich  dowódcy  zawsze  mu­
sieli  się  liczyć  z  możliwością  buntu,  bądź  dezercji.  Dla­
tego  też  na  lądzie  Kartagina  nie  przedstawiała  poważ­
niejszej  siły  i  dopiero  zdobycie  Hiszpanii  po  I  wojnie
punickiej  otworzyło  nowe  zasoby  do  rekrutacji  i  stwo­
rzyło  podstawy  do  wzmocnienia  organizacji  wojskowej.
Uzbrojenie  lekkiej  jazdy  kartagińskiej  stanowiły  dłu­
gie  oszczepy,  noże  oraz  niewielkie  tarcze,  które  wykony­
wano  z  drewna  powlekanego  skórą  słoni.  Broń  zaczepną
piechoty  stanowiły  włócznie  z  żelaznymi  grotami
i,  u  Celtyberów,  krótkie,  zakrzywione  miecze.  Uzbrojenie
ochronne  piechoty  składało  się  ze  skórzanych  hełmów
i  metalowych  pancerzy  oraz  podłużnych  tarcz.  Procarze,
walczący  w  armii  kartagińskiej  przeważnie  konno,  uzbro­
jeni  byli  w  skórzane  proce  o  trzech  różnych  długościach.
Wszystkie  stanowiska  oficerskie  w  armii,  a  także  sztab
naczelnego  wodza,  obsadzone  były  przez  Kartagińczyków,
natomiast  doradcy  i  eksperci  wywodzili  się  z  różnych  na­
rodowości.  Na  czele  państwa  w  omawianym  okresie  stali
dwaj  corocznie  wybierani  urzędnicy  zwani  sufetami,  czyli
sędziami.  Natomiast  stanowisko  naczelnego  wodza  było
odrębne  od  godności  przywódcy  państwa,  chociaż  często
łączono  je  z  godnością  sufeta.  Władza  sufetów  i  naczel­
nego  wodza  była  jednak  ograniczona,  bowiem  istotne
kierownictwo  kartagińskie  znajdowało  się  w  rękach  trzy-
45

dziestoosobowej  rady,  która  decydowała  we  wszystkich


sprawach  państwowych.  Natomiast  w  wojsku  bardzo  dużą
rolę  odgrywała  indywidualność  naczelnego  wodza.  Tylko
wybitny  dowódca  mógł  z  tej  wielonarodowościowej  masy
żołnierskiej  stworzyć  sprawne  narzędzie  prowadzenia
wojny.
Szczęściem  dla  Kartaginy  było,  że  w  momencie  decy­
dującego  starcia  z  Rzymem,  które  zapowiadał  rok  219
p.n.e.,  miała  ona  takiego  wodza  w  osobie  Hannibala.
DECYDUJĄCE   STARCIE

Wiosną  219  r.  p.n.e.  przybyli  do  Hannibala  posłowie


z  Rzymu  z  oświadczeniem,  aby  zgodnie  ze  złożonym
wcześniej  przez  Hazdrubala  zobowiązaniem  nie  przekra­
czał  granicy  wpływów  Kartaginy  i  nie  zbliżał  się  ani  nie
podejmował  żadnej  akcji  wobec  sprzymierzonego  z  Rzy­
mem  Saguntu.  Hannibal  odrzucił  ten  postulat,  ale  równo­
cześnie  zwrócił  się  o  instrukcje  do  metropolii,  dokąd  tak­
że  udali  się  rzymscy  posłowie.  W  międzyczasie jednak,
ponieważ  mieszkańcy  Saguntu  zaczepili  poddanych  Kar-
tagińczykom  Torboletów,  Hannibal,  nie  zważając  na  żą­
dania  znad  Tybru,  a  równocześnie  wykorzystując  zaab­
sorbowanie  Rzymian  sprawami  galijskimi,  podjął  działa­
nia  wobec  Saguntu.  W  219  r.  po  ośmiomiesięcznym  oblę­
żeniu  zdobył  i  zniszczył  miasto,  któremu  Rzymianie  nie
udzielili  pomocy.
Zdobycie  Saguntu  przez  Hannibala  Rzym  uznał  za  ca­
sus  belli  i  zażądał  od  Kartaginy  wydania  swojego  wodza
jako  podżegacza  wojennego.  W  marcu  218  r.  Rzymianie
wysłali  do  Afryki  poselstwo.  Rada  kartagińska  nie  mogła
oczywiście  akceptować  żądania,  ale  mimo  to  wobec  po­
słów  rzymskich  zajęto  ustępliwe  stanowisko  nie  chcąc
drażnić  przeciwników.  Podczas  spotkania  z  Radą  w  twier­
dzy  Byrsa  stojący  na  czele  poselstwa  rzymskiego  Kwin-
47
tus  Fabiusz  przerwał  jednak  wszelką  dyskusję,  „zrobił
w  todze  fałdę  i  rzekł:  »Tu  wam  niesiemy  wojnę  i  pokój:
wybierajcie,  co  chcecie!«  Na  te  słowa  z  nie  mniejszym
zuchwalstwem  zawołano,  by  dał,  co  chce.  A  gdy  on  fałdę
rozpuścił  i  oświadczył,  że  daje  wojnę,  wszyscy  odpowie­
dzieli,  że  przyjmują  ją  i  z  tą  sama  odwagą,  z  jaką  ją
 1
przyjęli,  będą  też  prowadzić" .
Poselstwo  powróciło  do  Rzymu  i  złożyło  sprawozdanie
senatowi.  Bramy  świątyni  boga  Janusa  otwarte  zostały
na  oścież,  co  oznaczało,  że  ogłoszona  została  wojna.  Pod­
jęta  przez  Rzym  II  wojna  punicka  miała  trwać  od  roku
218 do 201  p.n.e.
Obydwie  strony  rozpoczęły  energiczne  przygotowania.
Rzymianie  opracowali  plan  równoczesnego  uderzenia  na
samą  Kartaginę  z  Sycylii  i  na  Hiszpanię  kartagińską  przy
użyciu  silnej  floty  wojennej,  którą  posiadali.  Natomiast
Hannibal,  zdając  sobie  sprawę  ze  słabości  Kartaginy  na
morzu  w  tym  okresie,  planował  szybkie  przeniesienie
działań  wojennych  na  teren  Italii.  Spodziewai  się  przy
tym,  że  uda  mu  się  przeciągnąć  na  swoją  stronę  plemiona
 2
południowoitalskie, a  zwłaszcza  miasta  greckie .  Połączo­
ne  siły  kartagińskie  i  sprzymierzonych  z  nimi  ludów  ital­
skich  miały  zadać  Rzymowi  decydujący  cios.  Słabością
tego  planu  była  jednak  konieczność  utrzymania  lądowego
połączenia  z  Hiszpanią,  główną  bazą  zaopatrzenia  armii
kartagińskiej.  To  jednak  miało  się  uwidocznić  dopiero  po
pewnym  czasie.  Na  razie  plan  dotarcia  do  Italii  drogą
lądową,  a  szczególnie  wybór  trasy  alpejskiej,  okazał  się
dla  Rzymu  największym  zaskoczeniem.
Na  temat  marszu  Hannibala  przez  Alpy  istnieje  obfita
literatura  naukowa,  ponieważ  to  niezwykłe  na  owe  czasy
osiągnięcie  budziło  zrozumiałe  zainteresowanie  badaczy,
1 Tytus  L i w i u s z ,  Dzieje  Rzymu  od  założenia  miasta,  księgi
XXVII,  przekład  i  opracowanie  M.  Brożek,  Wrocław—
Warszawa  1974,  s.  24.
2  W o  1 s k i,  op. cit,  s.  352.
48
zresztą  nie  tylko  historyków.  Według  ostatnich  ustaleń
naukowych  Hannibal  nie  maszerował,  jak  dotąd  przyj­
mowano,  jedynym  znanym  Rzymianom  przejściem  przez
Alpy,  a  mianowicie  drogą  Heraklesa,  która  prowadziła
z  doliny  Rodanu  doliną  rzeki  Druencja  przez  przełęcz
koło  Mont  Genevre  w  Alpach  Kotyjskich,  lecz  dalszą
i  trudniejszą  trasą,  prowadzącą  z  doliny  Rodanu  doliną
Izery  w  wysoką  partię  Alp  Graickich  na  przełęcz  koło
Mont  Cenis 3.  Wybranie  tej  trasy  przemarszu  przez  Alpy
było  genialnym  manewrem  Hannibala,  zaskakującym  wo­
dza  rzymskiego,  konsula  Publiusza  Korneliusza  Scypiona,
który  ze  swoją  armią  oczekiwał  na  Kartagińczyków  przy
zejściu  z  Alp  na  drodze  Heraklesa.
W  końcu  kwietnia  218  r.  p.n.e.  Hannibal  wyruszył  z No­
wej  Kartaginy  na  północ  z  armią  liczącą  około  60  tys.
żołnierzy,  pozostawiając  w  Hiszpanii  swojego  brata  Haz-
drubala  z  14  tys.  żołnierzy  zaciągniętych  w  Afryce  i  flotą
składającą  się  z  50  okrętów  wojennych  4.  Armia  Hanni­
bala  składała  się  z  żołnierzy  różnych  narodowości,  ale  jej
trzon  stanowiły  wojska  afrykańskie,  chociaż  z  samej  Kar­
taginy  przybyły  jedynie  oddziały  inżynieryjne  i  niewielka
ilość  jazdy,  wywodzącej  się  z  bogatych  rodów,  która  sta-

3
  Zob.  J a c z y n o w s k a ,  op. cit.,  s.  97,  która  przyjęła  teorię
wysuniętą  już  przez  C.  Julliana  i  S.  Gsella,  przedstawioną  w  peł­
ni  w  pracy  R.  D i o n ,  La  voie  heracleenne  et  l'itineraire  trans-
alpin  d'Hannibal,  Bruxelles  1962.  Por.  także  szczegółową  pracę.-.
Gavin  de  B  e  e  r,  Alps  and  Elephants.  Hannibal's  March,  London
1955,  zawierającą  m.in.  zestawienie  31  autorów  podających  różne
trasy  przemarszu  Hannibala  przez  Alpy  (dodatek  E),  s.  108—110.
W.  G ö r l i t z  w  pracy:  Hannibal. Der Feldherr..., s.  247,  podaje
zestawienie  autorów,  którzy  opowiadali  się  za  jedną  z  trzech
dróg  transalpejskiego  przemarszu  przez  przełęcze:  Małą  Św.  Ber­
narda,  Mont  Genevre  i  Mont  Cenis.
4
Podawana  przez  historiografię  polską  liczebność  armii  Hanni­
bala,  waha  się  w  granicach  od  50  do  102  tys.  żołnierzy.  Por.  J  a-
c z y n o w s k a ,  op. cit.,  s.  97;  W o l s k i ,  op.  cit,  s.  352  i  P i o t -
r o w i c z ,  op. cit.,  s.  221.
49

nowiła  rezerwową  grupę  oficerów.  Naczelnym  lekarzem


wyprawy  był  Egipcjanin  Synhalus,  a  głównymi  sekreta­
rzami  wodza,  Grecy  —  Sosilos  i  Silenos.
Po  przekroczeniu  rzeki  Ebro  armia  kartagińska  masze­
rowała  powoli  ku  Pirenej om.  Hannibal  nie  był  wówczas
jeszcze  całkowicie  zdecydowany  by  ruszyć  w  głąb  Euro­
py,  ale  w  trakcie  marszu  otrzymał  wiadomości,  że  Rzy­
mianie  przygotowują  się  do  działań  zaczepnych.  Główne
uderzenie,  skierowane  na  Afrykę,  miała  wykonać  armia
rzymska  składająca  się  z  dwóch  legionów  i  160  okrętów
pod  dowództwem  konsula  Tyberiusza  Semproniusza  Lon-
gusa,  natomiast  drugi  konsul,  Publiusz  Korneliusz  Scy-
pion,  z  60  okrętami  i  prawdopodobnie  jednym  legionem
miał  uderzyć  na  Hiszpanię.  Jednak  z  powodu  powstania
plemienia  Bojów,  którzy  chwycili  za  broń  pociągając  za
sobą  Insubrów,  rozpoczęcie  tych  działań  uległo  opóźnie­
niu.  Bojowie  i  Insubrowie  były  to  plemicna  celtyckie,
które  wtargnęły  do  Italii  z  północy około  400  r.  p.n.e.
i  rozsiadły  się  na  równinie  nadpadańskiej.  Insubrowie
osiedlili  się  na  północ  od  Padu,  zakładając  swoją  stolicę
Mediolanium  (dzisiejscy  Mediolan)  na  miejscu  głównej
twierdzy  etruskiej  Melpum,  natomiast  Bojowie  osiedlili
się  na  południe  od  Padu,  zakładając  swoją  stolicę  Felsinę,
późniejszą  Bononię.  W  rezultacie  legion  Scypiona  został
skierowany  na  północ,  do  Galii  Nadpadańskiej,  a  zanim
zorganizowano  nowy,  upłynęło  sporo  czasu.
Tymczasem  Hannibal  szybko  przegrupował  swoje  siły.
10  tys.  żołnierzy  zostało  skierowanych  na  podbój  obsza­
rów  górskich  i  twierdz  za  Ebro,  a  oddziały  czołowe  wy­
ruszyły  na  północ,  by  opanować  najbliższą  przełęcz  Per-
tus  w  Pirenejach.  Hannibal  po  długich  rozważaniach  pod­
jął  już  ostateczną  decyzję  poprowadzenia  armii  do  Italii.
Zdawał  sobie  sprawę,  że  czekają  go  liczne  trudy  i  nie­
bezpieczeństwa,  ale  jednocześnie  wiedział,  że  tylko  tą
drogą  osiągnie  sukces.
Podczas  dalszego  marszu  doszło  do  dezercji  trzech  ty-
50 

sięcy  żołnierzy  z  plemienia  Karpetanów  zamieszkujących 


środkową  Hiszpanię  nad  górnym  biegiem  Tagu,  którzy 
w  nocy  uciekli  z  obozu.  Hannibal  nie  nakazał  pościgu, 
lecz  wezwał  do  siebie  dowódców  oddziałów  hiszpańskich 
oświadczając  im,  że  ci  żołnierze,  którzy  chcieliby  zawró­
cić,  mogą  to  uczynić.  Wówczas  jeszcze  siedem  tysięcy 
Celtyberów  postanowiło  powrócić  do  domu.  Zostali  oni 
odesłani do Hazdrubala. 
Po  przekroczeniu  z  głównymi  siłami  Pirenejów  Hanni­
bal  dotarł  przez  kraj  Gallów  do  Rodanu.  Przeprawę  przez 
tę  szeroką  rzekę  trzeba  było  przygotować  starannie, 
zwłaszcza  że  na  przeciwnym  brzegu  znajdowały  się 
zbrojne  oddziały  Gallów.  W  założonym  obozie  rozpoczęto 
budowę  łodzi  i  tratew  przy  pomocy  ściągniętych  z  po­
bliskich  osad  mieszkańców.  Wykorzystywano  również  ich 
łodzie,  za  które  zapłacono  im  srebrnymi  pieniędzmi.  Żoł­
nierze  Hannibala  rozpoczęli  również  poszukiwania  kozich 
skór,  niezbędnych  do  owijania  ekwipunku  podczas  prze­
praw  przez  rzeki.  Skóry  kozie  napełnione  powietrzem 
służyły  też  jako  pływaki  do  przeprawy.  W  czasie  tych 
przygotowań  Hannibal  wysłał  oddział  jeźdźców  iberyj­
skich  pod  dowództwem  Hannona  w  górę  Rodanu  z  zada­
niem  przeprawienia  się  przez  bród  nie  pilnowany  przez 
Gallów,  wyjścia  na  ich  tyły  i  wykonania  następnie  nie­
spodziewanego  uderzenia. 
Nazajutrz  rano  przednie  oddziały  jazdy  kartagińskiej 
rozpoczęły  przeprawę  osłaniane  na  wodzie  przez  płyną­
cych  równolegle  na  łodziach  procarzy  balearskich.  W  tym 
samym  momencie  znajdujący  się  na  przeciwległym  brze­
gu  Gallowie  zostali  niespodziewanie  zaatakowani  przez 
jazdę  Hannona.  Próbując  stawić  jej  czoła,  zostali  jedno­
cześnie  odparci  od  brzegu  przez  nacierających  na  łodziach 
żołnierzy  kartagińskich  i  ostatecznie  zmuszeni  do  ucieczki 
w  dół  rzeki.  Wówczas  Kartagińczycy  rozpoczęli  przepra­
wę  sił  głównych  i  taborów.  Część  słoni  przeprawiono  na 
potężnej  tratwie  przysypanej  ziemią,  część  natomiast 
51

wpław  obok  niej  5.  Cała  przeprawa  odbyła  się  pomyślnie,


ale  wzrastająca  coraz  bardziej  odległość  od  rodzinnych
stron,  nieznana  kraina  i  wilgotne  lasy  otaczające  wojsko
dookoła  zaczęły  coraz  bardziej  przygnębiająco  oddziały­
wać  na  żołnierzy.  Wówczas,  jak  pisze  Liwiusz,  „Hannibal,
zdecydowawszy  się  kontynuować  marsz  i  iść  do  Italii,
zwołał  żołnierzy  na  wiec,  by  naganą  i  zachętą  zmienić
wśród  nich  nastroje"  6.
Po  przeprawie  Hannibal  na  wiadomość  o  wysadzeniu
przez  Scypiona  armii  na  ląd  w  Masalii  ruszył  wzdłuż  Ro­
danu  na  północ,  nie  chcąc  wszczynać  walki  z  Rzymianami
przed  przybyciem  do  Italii.  Przeciwnicy  nie  zdołali  więc
zamknąć  mu  dalszej  drogi.  Publiusz  Korneliusz  Scypion
nie  próbował  pościgu,  zamiast  jednak  zawrócić  z  woj­
skiem  do  Italii,  wysłał  swoją  armię  do  Hiszpanii  pod
dowództwem  brata  Gnejusza,  sam  natomiast  podążył
z  powrotem  do  Pizy,  a  stamtąd  do  Ariminum,  by  nad
Padem  zastąpić  drogę  Hannibalowi  po  jego  przejściu
przez  Alpy.  To  posunięcie  miało  istotne  znaczenie  dla
dalszego  przebiegu  wojny,  ponieważ  przerzucenie  armii
rzymskiej  do  północnej  Hiszpanii,  pomiędzy  Ebro  a  Pi­
reneje,  odcinało  Hannibala  od  podstawy  operacyjnej  jego
działań  i  bazy  zaopatrzenia,  zwłaszcza  że  pozostawiona
tam  część  sił  kartagińskich  została  wkrótce  zniszczona
przez  Gnejusza  Korneliusza  Scypiona.  Równocześnie
wstrzymane  zostało  także  w  portach  na  południowym
wybrzeżu  Sycylii  zaokrętowanie  wojsk  rzymskich,  które
miały  być  wysłane  do  Afryki.  Legiony  te,  pod  dowódz­
twem  drugiego  konsula  Tyberiusza  Semproniusza  Longu-
sa,  rozpoczęły  długi  marsz  na  północ,  do  doliny  Padu,
gdzie  spodziewano  się  armii  Hannibala.
Tymczasem  Hannibal  ze  swoimi  wojskami,  po  czterech
dniach  marszu  prowadzonego  w  szybkim  tempie,  znalazł
  5
  G.  de  B  e e r,  op.  cit,  s.  35.
6
L i w i u s z ,  op.  cit.,  s.  34.
52

się  w  rejonie,  gdzie  Izera  wpada  do  Rodanu.  W  rozwidle­


niu  tym  rozciągała  się  żyzna  dolina  z  licznymi  osadami
celtyckimi,  którą  żołnierze  Hannibala  nazwali  „Wyspą".
Podczas  postoju  w  tym  miejscu  wódz  kartagiński  wystę­
pując  w  roli  arbitra  i  opowiadając  się  po  stronie  star­
szyzny  plemiennej  załagodził  spór  o  władzę,  jaki  powstał
w  miejscowym  plemieniu  Allobrogów.  Dzięki  temu  uzys­
kał  od  mieszkańców  pomoc  w  formie  wełnianej  odzieży
i  skórzanych  butów  dla  żołnierzy  oraz  zapasów  żywności.
Otrzymał  także  przewodników,  zapewniając  miejscową
ludność,  że  jego  armia  opuści  natychmiast  ich  teryto­
rium,  dzięki  czemu  zapewnił  sobie  ewentualną  drogę  od­
wrotu  aż  do  „Wyspy"  7.
Po  uśmierzeniu  walk  wewnętrznych  u  Allobrogów  ar­
mia  kartagińska  ruszyła  dalej.  Hannibal  nie  poszedł  jed­
nak  prosto  w  kierunku  Alp,  lecz  skręcił  w  lewo  i  nie
napotykając  nigdzie  na  opór  miejscowych  plemion  Try-
kastynów,  Wokoncjów  i  Trykoriów,  dotarł  do  następnej
rzeki,  Druencji  (obecnie  Arc),  przez  którą  jego  wojska
8
przeprawiły  się  w  bród  w  czasie  gwałtownej  ulewy .
Stąd,  wzdłuż  doliny,  armia  ruszyła  już  w  kierunku  gór.
Kiedy  maszerujący  w  awangardzie  żołnierze  zaczęli  już
podchodzić  do  góry,  dostrzegli  niespodziewanie  nad  swoi­
mi  głowami,  na  wierzchołkach  skalnych,  jakichś  ludzi.
Hannibal  zatrzymał  marsz  obawiając  się  nagłego  ataku
z  ich  strony,  a  następnie  polecił  rozbić  obóz,  wysyłając
7
  J.  F.  L a z e n  b y ,  Hannibal's  War.  A  military  history  of  the
Second  Punic  War,  Warminster  1978,  s.  37—42.
8
  Wspomnieliśmy  już  o  różnych  hipotezach  na  temat  drogi
Hannibala  przez  Alpy.  „Hipoteza,  która  ostatnio  zyskała  najwięcej
zwolenników,  a  wysunięta  została  już  w  roku  1887  przez  fran­
cuskiego  oficera  J.  B.  Perrina,  w  toku  obecnych  szczegółowych
badań  topograficznych  zweryfikowana,  prowadzi  Hannibala  doli­
nami  rzek  Isere  i  Arc  —  Arc  identyfikowanej  z  Liwiuszową
Druencją  —  przez  Col  du  Clapier  na  wysokości  2482  m,  przejście
dzisiaj  już  prawie  nie  używane,  na  południe  od  Mont  Cenis"
por.  L i w i u s z ,  op.  cit.,  s.  35,  przypis  82.
53

równocześnie  zwiadowców  dla  przeprowadzenia  rozpozna­


nia.  Niebawem  zwiadowcy  donieśli,  że  ludzie  ci  to  miej­
scowi  górale  z  plemienia  Allobrogów,  słynący  z  łupie-
stwa,  którzy  obsadzają  góry  jedynie  w  dzień,  natomiast
na  noc  rozchodzą  się  do  swoich  domów  w  dolinach.
Wówczas  Hannibal  wydał  rozkaz,  aby  w  nocy  w  obozie
nie  wygaszano  ognisk,  a  nawet  rozpalono  ich  więcej,
mimo  iż  niewiele  pozostało  już  drewna,  sam  natomiast
zorganizował  kolumnę  z  ciężkozbrojnej  piechoty  celtybe-
ryjskiej,  którą  poprowadził  zboczem  wąwozu  pod  górę
i  obsadził  miejsca  na  wierzchołkach,  gdzie  w  dzień  znaj­
dowali  się  Allobrogowie.  Na  sygnał  dany  pochodnią  ze
szczytu  obóz  został  zwinięty  i  armia  wraz  z  taborami
zaczęła  wolno  posuwać  się  po  ciemku  do  góry.
Ale  o  świcie  tabory  i  jazda  nie  wydostały  się  jeszcze
z  przełęczy,  ponieważ  zejście  po  drugiej  stronie  było
znacznie  węższe.  Przed  wschodem  słońca  Allobrogowie,
którzy  wyruszyli  z  chat  i  zaczęli  wspinać  się  ku  swoim
posterunkom,  zaskoczeni  zostali  obecnością  Kartagińczy-
ków  w  tych  miejscach.  Rzucili  się  więc  w  dół  na  kolumny
wojska,  a  zwłaszcza  na  tabory  wiozące  łupy,  wywołując
popłoch  wśród  zwierząt.  Hannibal  wydał  swojej  piechocie
rozkaz  oczyszczenia  zboczy  z  górali,  którzy  zaatakowani,
wyparci  zostali  w  dolinę,  gdzie  ich  pogromu  dokonała
jazda  kartagińska.  Oddziały  Hannibala  zajęły  okoliczne
osady  Allobrogów  oraz  leżącą  w  środku  doliny  ich  głów­
ną  miejscowość,  w  której  zagarnęły  zapasy  prowiantu
i  stada  bydła  tak  liczne,  że  armia  miała  zapewnione  wy­
żywienie  na  dalsze  trzy  dni  marszu.
Po  krótkim  odpoczynku  wojska  ruszyły  dalej  przez
kotlinę,  bacznie  obserwując  okoliczne  zbocza  gór.  Hanni­
bal  nie  miał  już  przewodników,  ponieważ  ci,  którzy  to­
warzyszyli  mu  od  „Wyspy",  zawrócili  do  domu  oświad­
czając,  że  dalszej  drogi  nie  znają.
W  trzecim  dniu  wędrówki  naprzeciwko  maszerujących
wojsk  ukazała  się  grupa  posłów  składająca  się  z  pode-
54

szłych  wiekiem  naczelników  osad  górskich.  Zapropono­


wali  oni  pomoc  w  formie  żywności  i  przewodników.
Hannibal  nie  dowierzał  im  i  propozycje  te  traktował
z  rezerwą,  dlatego  też  przyjąwszy  nowych  przewodników
przegrupował  swoje  wojska  w  kolumnie  marszowej  prze
suwając  do  przodu  słonie  i  jazdę,  za  nimi  grupując  pie­
chotę  i  na  końcu  wozy  taborowe.  Sam  maszerował  razem
z  piechotą,  polecając  pilnie  obserwować  czoło  kolumny,
a  szczególnie  obie  strony  traktu.
Kiedy  droga  prowadząca  wśród  pionowych  niemal
ścian  granitowych  szczytów  raptownie  zaczęła  się  zwężać,
nagle  zniknęli  przewodnicy  i  w  tym  samym  momencie
na  żołnierzy  posypały  się  z  góry  kamienie  i  głazy,  a  gro­
mady  górali  rzuciły  się  ze  skalistych  ścian  wąwozów  na
wozy  taborowe,  przecinając  na  dwie  części  kolumnę  mar­
szową.  Po  zaciekłej  walce  udało  się  jednak  Hannibalowi
oczyścić  w  końcu  wąwóz  z  rabusiów  i  wojska  ruszyły
dalej.  Idące  na  przodzie  słonie  odstraszały  górali,  którzy
nigdy  takich  zwierząt  nie  widzieli,  a  z  drugiej  strony
wiedzione  być  może  instynktem,  zwierzęta  te  wyszuki­
wały  łatwiejsze  przejścia.
Po  dziewięciu  dniach  marszu  od  chwili  wyruszenia
z  płaskowyżu  zamieszkałego  przez  Alloborgów  armia
Hannibala  znalazła  się  na  wysokości  ponad  2400  metrów
nad  poziomem  morza,  przed  przełęczą  na  południe  od
Mont  Cenis.  Wódz  zarządził  tutaj  dwudniowy  postój.  Do
obozu  założonego  na  terenie  pokrytym  już  śniegiem  ścią­
gali  grupkami  maruderzy.  Znoszono  rannych  i  chorych,
spośród  których  wielu  zmarło  wśród  śniegu,  spędzano
konie  i  znoszono  zagubione  juki.  Na  przełęczy  szalała
wichura,  a  z  ciemnych  chmur  sypał  śnieg.
Kiedy  trzeciego  dnia  niebo  się  rozjaśniło,  Hannibal
zdecydował  się  na  dalszy  marsz,  ale  armia  była  już  bar­
dzo  wyczerpana  i  żołnierze,  cierpiący  głód  i  osłabieni
chorobami,  niechętnie  zbierali  się  do  drogi.  Wówczas,
jak  opisuje  Liwiusz,  "Hannibal  wysunął  się  naprzód
55

przed  chorągwie  i  na  pewnym  wyskoku  górskim,  skąd


daleki  i  szeroki  roztaczał  się  widok,  kazał  stanąć  żołnie­
rzom  pokazując  im  Italię  —  leżące  pod  Alpami  nadpa-
dańskie  równiny  —  i  mówiąc,  że  przekraczają  mury  nie
tylko  Italii,  ale  samego  Rzymu!  Reszta  —  to  równiny
i  lekkie  pochyłości.  A  potem,  po  jednej  lub  najwyżej
drugiej  bitwie  w  moc  swą  i  ręce  dostaną  twierdzę  i  sto­
licę  Italii"  9.  Żołnierze  uwierzyli,  że  najgorsze  jest  już
za  nimi  i  nowa  nadzieja  ożywiła  ich  serca.  Kolejny  raz
udało  się  Hannibalowi  podźwignąć  i  umocnić  morale
swojej  armii.
Oddziały  ruszyły  w  dalszą  drogę,  ale  marsz  w  dół  oka­
zał  się  o  wiele  trudniejszy  niż  podchodzenie  w  górę.
Stroma,  oblodzona  droga,  częściowo  przysypana  świeżym
śniegiem,  do  tego  wąska,  prowadząca  nad  przepaściami,
stwarzała  trudności  zdawałoby  się  wręcz  nie  do  pokona­
nia.  Ziemia  osuwająca  się  na  stromym  zboczu  pociągnęła
za  sobą  nowe  ofiary  w  ludziach  i  koniach.  Zdarzało  się,
iż  trzeba  było  przekopywać  przejścia  w  głębokim  śniegu
i  układać  drewniane  kładki.  Nieraz  dalszą  drogę  zamy­
kały  oberwane  bloki  skalne,  które  żołnierze  musieli  kru­
szyć,  aby  otworzyć  przejście.
Jak  tego  dokonywano,  opisał  Liwiusz:  „Stąd  wysyłano
żołnierzy  do  kruszenia  skały.  Bo  przez  nią  tylko  dało  się
uzyskać  przejście.  Przed  rwaniem  kamienia  nacięto  do­
koła  potężnych  drzew,  oczyszczając  je  z  gałęzi,  zbudo­
wano  z  nich  olbrzymi  stos  i  gdy  zerwał  się  wiatr  z  od­
powiednią  siłą  do  rozdmuchania  ognia,  stos  podpalono.
Rozżarzoną  skałę  oblano  octem  i  w  ten  sposób  ją  dopro­
wadzono  do  spękania.  Sprażony  ogniem  kamień  zaczęto
łupać  żelazem  i  budować  zeń  łagodnie  po  zakrętach  spa­
dający  chodnik,  tak  żeby  po  nim  mogły  zejść  w  dół  nie
tylko  zwierzęta  juczne,  ale  także  słonie.  Cztery  dni  za­
bawiono  przy  tej  skale.  Zwierzęta  z  głodu  już  prawie

9 Tamże,  s.  40.


56

zdychały.  Wierzchołki  gór  są  bowiem  niemal  całkiem


nagie;  a  jeśli  było  coś  na  nich  paszy,  przywaliły  ją  śnie­
gi.  Niżej  dopiero  były  doliny  i  niektóre  nasłonecznione
zbocza,  potoki  blisko  lasów  i  w  ogóle  okolice  już  bardziej
nadające  się  do  zamieszkania  przez  człowieka.  Tu  zwie­
rzęta  posłano  na  pastwisko,  a  ludziom  zmęczonym  bu­
dową  przejścia  pozwolono  odpocząć.  W  trzy  dni  później
zstąpiono  na  równinę,  gdzie  już  i  teren  był  łagodniejszy
i  ludzie  z  usposobienia  spokojniejsi"  10.
Przejście  armii  Hannibala  przez  Alpy  w  ciągu  piętna­
stu  dni  pociągnęło  za  sobą  ogromne  straty.  Z  38  tys.  pie­
choty  i  8  tys.  jazdy,  które  przekroczyły  Rodan,  pozostało
po  przejściu  Alp  20  tys.  piechoty  i  6  tys.  jazdy,  czyli  że
stracona  została  blisko  połowa  wojsk  pieszych  i  czwarta
część  konnicy.  Ale  najwięcej  ucierpiały  tabory  i  zwie­
rzęta,  a  zwłaszcza  słonie,  których  znaczną  część  pochło­
nęły  alpejskie  przepaście.
Po  przejściu  Alp  Hannibal  w  listopadzie  218  r.  p.n.e.
wkroczył  do  Galii  Przedalpejskiej,  ale  nie  zastał  tam
swoich  sprzymierzeńców,  Bojów  i  Insubrów.  Pierwszym
plemieniem,  z  którym  się  zetknął  po  dotarciu  do  Italii,
byli  Taurynowie,  wrogo  do  niego  nastawieni,  zwłaszcza
że  w  tym  czasie  żyli  oni  w  niezgodzie  z  Bojami,  sprzymie­
rzeńcami  Kartagińczyków.  W  tej  sytuacji  Hannibal  za­
atakował  i  zdobył  główne  miasto  Taurynow  (dzisiejszy
Turyn)  wypędzając  jego  mieszkańców,  a  następnie  za­
trzymując  się  w  nim  na  krótki  postój  dla  odpoczynku
wojska  i  zwierząt  oraz  przeglądu  uzbrojenia  i  ekwipunku.
Po  wymarszu  armia  kartagińska  przeprawiła  się  przez
dopływy  Padu  i  ruszyła  w  kierunku  Mediolanu  oraz
miast  zamieszkałych  przez  Bojów  i  Insubrów.  Kartagiń-
czycy  posuwali  się  naprzód  w  marszu  ubezpieczonym,
zachowując  w  nieznanym  terenie  wszelkie  środki  ostroż­
ności,  Hannibal  bowiem  nie  ufał  już  żadnym  przewod-

10  Tamże,  s.  41.


57 

nikom.  Po  pewnym  czasie  dotarli  nad  rzekę  Ticinus, 


gdzie  doszło  do  pierwszego  spotkania,  a  zarazem  starcia 
z  armią  rzymską  Publiusza  Korneliusza  Scypiona. 
Scypion,  który  uprzednio  pozostawił  swoje  wojska  nad 
Rodanem  i  po  wylądowaniu  w  Pizie  ruszył  na  północ, 
by  stanąć  na  czele  legionów  mających  uśmierzyć  powsta­
nie  plemion  galijskich,  nie  spodziewał  się,  że  Hannibalo­
wi  uda  się  o  tej  porze  roku  przeprowadzić  armię  przez 
Alpy.  Gdy  jednak  wiadomość  ta  dotarła  do  niego,  zasko­
czony,  skierował  się  na  północ  wzdłuż  Ticinusu,  aby 
wypełniając  obowiązek  konsula  zagrodzić  Hannibalowi 
dalszą  drogę  w  głąb  Italii.  Położenie  Hannibala  było 
jednak  znacznie  trudniejsze.  O  ile  Scypion  mógł  liczyć 
na  znaczne  odwody  znajdujące  się  w  głębi  kraju,  o  tyle 
Hannibal  mógł  polegać  tylko  na  sobie  i  swoich  żołnie­
rzach,  mając  z  tyłu  zasypane  śniegiem  drogi  alpejskie, 
przerwaną  przez  armię  rzymską  komunikację  z  Hiszpa­
nią  drogą  przez  Pireneje,  brak  w  Italii  zaplecza  dla  siebie 
i  wreszcie  morze,  z  dwóch  stron  umożliwiające  działania 
przeciwnikom.  Zawiodły  także  początkowo  Hannibala  ra­
chuby  na  pozyskanie  jako  sprzymierzeńców  plemion  ga­
lijskich.  Wiedział  tylko  jedno,  że  nie  może  się  już  cofnąć. 
Rzymianie,  maszerujący  wzdłuż  Ticinusu,  po  dotarciu 
do  miejsca,  gdzie  rzeka  ta  wpada  do  Padu,  zbudowali 
most  i  po  umocnieniu  przyczółka  przeprawili  się  na  drugi 
brzeg,  na  którym  w  niedalekiej  odległości  znajdowały  się 
wojska  kartagińskie.  Nazajutrz  rankiem,  kiedy  mgła  opa­
dła,  przeciwnicy  się  dojrzeli.  Scypion  uszykował  do  walki 
piechotę  legionową  w  centrum  ugrupowania,  jazdę  nato­
miast  umieścił  na  skrzydłach.  Zanim  na  dobre  rozwinęło 
się  natarcie  Rzymian,  jazda  Hannibala,  składająca  się 
z  Celtyberów  i  Berberów,  uderzyła  gwałtownie  na  kon­
nicę  rzymską  rozbijając  ją.  Następnie  piechota  numidyj-
ska  zaatakowała  unieruchomione  legiony,  okrążając  je 
i  wychodząc  im  na  tyły.  Rzymianie,  broniąc  się  cały  czas, 
zdołali  się  wycofać  do  swojego  umocnionego  obozu,  któ-
58

rego  Hannibal  już  nie  atakował.  W  bitwie  Scypion  został


ciężko  ranny,  a  życie  ocalił  mu  jego  młodszy  syn  wraz
z  liguryjskim  niewolnikiem.
Bitwa  nad  Ticinusem  pokazała,  że  jazda  kartagińska
zdecydowanie  górowała  nad  rzymską.  Bezpośrednią  zaś
korzyścią  dla  Hannibala  było  to,  że  wśród  plemion  galij­
skich  wzrósł  prestiż  Kartagińczyków.  W  nocy  po  bitwie
zdezerterowało  z  obozu  Scypiona  dwa  tysiące  żołnierzy
galijskich  służących  w  armii  rzymskiej,  którzy  przeszli
na  stronę  Hannibala.  Kilku  z  nich  wódz  kartagiński  wy­
korzystał  następnie  do  służby  wywiadowczej,  polecając
im  przedostać  się  z  powrotem  do  obozu  rzymskiego
i  przesłać  stamtąd  informacje.  Przybyło  także  do  Hanni­
bala  poselstwo  od  plemienia  Bojów,  które  ofiarowało  mu
pomoc  oraz  przekazało  trzech  rzymskich  jeńców,  preto­
rów.  Wódz  kartagiński  polecił  ich  wymienić  na  znajdu­
jących  się  w  niewoli  Gallów,  tych  zaś  następnie  zwolnił
do  domów,  aby  mogli  opowiedzieć,  jak  Hannibal  z  nimi
się  obszedł.
Tej  samej  nocy  Rzymianie  zwinęli  swój  obóz  i  szybkim
marszem  ruszyli  w  kierunku  Placencji.  Kartagińczycy
zdołali  jedynie  zaatakować  składającą  się  z  600  żołnierzy
straż  tylną,  która  zrywała  most  na  rzece,  aby  uniemożli­
wić  pościg.  Następnego  dnia  armia  kartagińska  ruszyła
w  ślad  za  Rzymianami,  przy  czym  przodem  wysłano
szybką,  nie  obciążoną  taborami  grupę  pod  dowództwem
Magona.  Oddział  ten  składał  się  z  jazdy  i  piechoty  hisz­
pańskiej.  Po  kilku  dniach  marszu  obydwie  armie  stanęły
naprzeciw  siebie  obozami  nad  rzeką  Trebbią  w  pobliżu
Placencji.
Tam  też  do  obozu  Scypiona  ściągnęła  druga  armia
rzymska,  dowodzona  przez  konsula  Tyberiusza  Sempro-
niusza  Longusa,  przeznaczona  początkowo  do  działań
w  Afryce.  Dotarła  ona  tu  forsownymi  marszami  z  Sycy­
lii.  Ponieważ  Scypion  nie  powrócił  jeszcze  do  zdrowia
po  odniesieniu  ciężkiej  rany  w  bitwie  nad  Ticinusem.
59 

dowództwo  objął  Semproniusz.  Było  mu  to  na  rękę, 


w  duchu  bowiem  liczył  na  odniesienie  zwycięstwa  nad 
Hannibalem,  co  w  nadchodzących  właśnie  wyborach 
ułatwiłoby  mu  ponowny  wybór  na  konsula.  Czekał  więc 
na  okazję,  by  rozpocząć  działania.  Nadarzyła  się  ona 
wkrótce. 
Hannibal  tymczasem  rozpoczął  staranne  przygotowanie 
do  bitwy.  Na  podstawie  informacji  uzyskanych  od  szpie­
gów,  którzy  z  rzymskiego  obozu  przeprawili  się  przez 
rzekę,  wyrobił  sobie  własny  pogląd  na  możliwości  Sem-
proniusza.  Po  przeprowadzeniu  rekonesansu  na  równinie, 
gdzie  mieścił  się  jego  obóz,  polecił  Magonowi  przygoto­
wać  zasadzkę  w  dosyć  dużym,  lecz  wąskim  parowie  ciąg­
nącym  się  pośród  wzgórz  otaczających  równinę.  Magon 
otrzymał  rozkaz  ukrycia  w  tym  miejscu  tysiąca  żołnie­
rzy,  którzy  mieli  być  użyci  w  odpowiednim  momencie 
bitwy.  Po  tych  przygotowaniach,  jeszcze  przed  świtem 
następnego  dnia,  przy  fatalnej  pogodzie,  lodowatym 
deszczu  ze  śniegiem,  Hannibal  wydał  rozkaz  liczącemu 
500  jeźdźców  oddziałowi  numidyjskiemu  przeprawienia 
się  przez  rzekę  w  kierunku  obozu  rzymskiego  w  celu 
wyciągnięcia  przeciwnika  do  walki.  Pozostałe  w  obozie 
oddziały  kartagińskie  spożywały  przy  rozpalonych  przed 
namiotami  ogniskach  gorący  posiłek  —  duszone  mięso 
z  kaszą  jęczmienną.  Przygotowujący  się  do  walki  żołnie­
rze  nacierali  ręce  i  nogi  oliwą  dla  ochrony  przed  zim­
nem. 
W  momencie  niespodziewanego  zjawienia  się  przed  bra­
mami  obozu  jazdy  nieprzyjacielskiej  Semproniusz,  wy­
rwany  nagle  ze  snu,  wydał  rozkaz  wyprowadzenia  kon­
nicy  w  celu  uderzenia  na  wrogów,  a  następnie  poderwał 
piechotę  legionową,  która  w  szyku  bojowym  ruszyła  za 
cofającymi  się  w  kierunku  rzeki  Numidami.  Żołnierze 
rzymscy,  wprowadzeni  nagle  do  walki,  głodni  i  nie  za­
bezpieczeni  przed  zimnem,  przeprawiali  się  przez  rzekę 
w  lodowatej  wodzie  sięgającej  im  do  ramion,  tak  że  po 
60

wydostaniu  się  na  równinę,  odrętwieni,  z  ledwością  trzy­


mali  się  na  nogach.
Kiedy  wojska  rzymskie  znalazły  się  na  drugim  brzegu,
zostały  zaatakowane  na  równinie  przez  procarzy  balear-
skich,  a  następnie  przez  ciężkozbrojną  piechotę  iberyjską
i  libijską,  ukrytą  za  uprzednio  usypanym  wałem  ziem­
nym.  Walka  piechoty  początkowo  była  wyrównana,  ale
ustawiona  przez  Hannibala  na  skrzydłach  jazda  karta-
gińska,  mająca  przeszło  dwukrotną  przewagę  nad  cztero-
tysięczną  konnicą  rzymską,  rychło  wzięła  nad  nią  górę,
spychając  ją  w  zaciekłych  szarżach  na  linię  piechoty
legionowej,  która  została  okrążona.  W  tym  momencie
tysiąc  żołnierzy  Magona,  wynurzywszy  się  z  parowu,
uderzyło  na  tyły  Rzymian.  W  trakcie  tej  walki  udało  się
dziesięciu  tysiącom  żołnierzy  rzymskich  wyrwać  z  okrą­
żenia  i  ruszyć  w  kierunku  Placencji.  Znaczna  jednak
część  armii  konsula  Semproniusza  rozproszyła  się,  bądź
została  wybita  lub  wzięta  do  niewoli.  Kartagińczycy  ści­
gali  niedobitków  jedynie  do  brzegów  Trebbii,  a  następnie
powrócili  do  swojego  obozu.
Klęska  Rzymian  była  zupełna.  Hannibal  spośród  jeń­
ców  zatrzymał  dla  uzyskania  okupu  jedynie  obywateli
rzymskich,  natomiast  sprzymierzeńców  rzymskich  zwol­
nił  do  domów.  Duże  były  straty  wśród  zwierząt,  a  zwła­
szcza  słoni,  których  Kartagińczycy  użyli  na  skrzydłach
wraz  z  jazdą,  tym  bardziej  że  bardzo  źle  znosiły  one
zimno.
Próbując  ocenić  bitwę  pod  Trebbią  z  taktycznego  pun­
ktu  widzenia,  trzeba  zwrócić  uwagę  na  fakt,  że  wystąpiły
już  w  niej  te  charakterystyczne  cechy  taktyki  Hannibala,
które  miały  mu  przynieść  najsłynniejsze  zwycięstwo
w  bitwie  pod  Kannami.  Był  to  mianowicie  atak  ze  skrzy­
deł  przeważającą  jakościowo  i  liczebnie  jazdą  w  celu
wyjścia  na  tyły  nieprzyjaciela  i  zniszczenie  jego  armii
w  okrążeniu.  Powodzenie  tego  manewru  zależało  od  tego,
czy  centrum  ugrupowania  kartagińskiego  wytrzyma  na-
61

pór  ściśniętej  w  zwartym  szyku  piechoty  legionowej.  Nad


Trebbią  część  armii  rzymskiej  zdołała  przerwać  zamy­
kający  ją  pierścień  i  dzięki  temu  mogła  się  uratować,  ale
pod  Kannami  już  się  to  Rzymianom  nie  udało.  Bitwa  nad
Trebbią  pokazała,  że  szablonowo  stosowana  taktyka
rzymskiego  legionu  manipularnego  zaczęła  zawodzić  wo­
bec  niespodziewanych  manewrów,  zwłaszcza  jazdy  nie­
przyjacielskiej 11.
Korzystnym  dla  Hannibala  następstwem  odniesionego
zwycięstwa  było  umocnienie  przymierza  z  plemionami
galijskimi  w  północnej  Italii.  Insubrowie  sprzymierzeni
z  Bojami  odnowili  przysięgę  wierności  wobec  Hannibala
zobowiązując  się  dostarczyć  mu  posiłków.  Również  Ligu-
rowie  złożyli  mu  hołd.  W  sumie  około  10  tys.  wojowni­
ków  galijskich  przeszło  pod  rozkazy  wodza  kartagińskie-
go.  Ale  najważniejsze  było  to,  że  Hannibal  uzyskał  teraz
w  dolinie  Padu  nową  bazę  zaopatrzenia  dla  swojej  armii.
Po  zwycięstwie  tym  armia  kartagińska  na  dwa  miesią­
ce  rozłożyła  się  na  leże  zimowe  nad  Padem.  Był  to  dla
niej  pierwszy  dłuższy  odpoczynek  od  chwili  przekrocze­
nia  Pirenejów.  Zima  dała  się  mocno  we  znaki  żołnierzom
przyzwyczajonym  do  ciepłego  klimatu  Afryki  czy  Hisz­
panii.  Większa  część  słoni  wyginęła  z  zimna.  Hannibal,
wykorzystując  czas  postoju,  starał  się  zebrać  jak  najwię­
cej  informacji  przydatnych  w  dalszych  działaniach.  Czę­
ściowo  dostarczał  mu  ich  wywiad  zorganizowany  przez
zaufanego  oficera  jego  sztabu,  Kartalona,  częściowo  zaś
uzyskiwał  je  sam,  jeżdżąc  w  przebraniu  po terenie  i  zmie­
niając  podobno  peruki 1 2 .  Mistyfikacja  ta  pozwoliła  mu
uniknąć  skrytobójczego  mordu,  jaki  spotkał  w  Hiszpanii
Hazdrubala.  Hannibal  wiedział  już,  że  w  Hiszpanii  wylą­
dowała  armia  rzymska  pod  dowództwem  Gnejusza  Kor­
neliusza  Scypiona.  Zdawał  sobie  sprawę  także  i  z  tego,
11
  P i o t r o w i c z ,  op.  cit.,  s.  223.
12
  P o 1 i b i u  s  z,  Dzieje,  t.  I,  przekład  i  oprac.  S.  Hammer,
Wrocław  1957,  s.  163.
62
że  po  zadanej  im  klęsce  Rzymianie  sięgną  do  swoich  od­
wodów  i  przygotują  nową  armię,  która  będzie  się  starała
powstrzymać  jego  dalszy  marsz  w  głąb  Italii.
W  styczniu  217  r.  p.n.e.  Tyberiusz  Semproniusz  Lon-
gus  wyruszył  do  Rzymu,  aby  przewodniczyć  nowym  wy­
borom.  Nie  został  jednak  wybrany  ponownie  konsulem,
co  było  do  przewidzenia  wobec  klęski  poniesionej  przez
niego  nad  Trebbią.  Nowymi  konsulami  zostali  Gnejusz
Serwiliusz  i  Gajusz  Flaminiusz.  Tymczasem  w  Rzymie
od  chwili  kiedy  dotarły  wiadomości  znad  Trebbii  zapano­
wał  nastrój  niepokoju  i  przygnębienia.  Kronikarze  wspo­
minają  o  pojawieniu  się  wówczas  w  stolicy  i  okolicy  dziw­
nych  znaków  wróżebnych  świadczących  o  gniewie  bogów.
Liwiusz  pisze,  że  „na  niebie  pojawiło  się  światło  w  kształ­
cie  okrętów;  w  świątynię  Nadziei  przy  forum  Olitorium
uderzył  piorun.  W  Lanuwium  włócznia  sama  się  poru­
szyła;  do  świątyni  Junony  wleciał  kruk  i  usiadł  na  sa­
mym  wezgłowiu  bogini;  na  polu  amiterneńskim  [Ami-
ternum,  m.  w  kraju  Sabinów  na  płn.-wsch.  od  Rzymu  —
przyp.  J.S.]  widziano  z  daleka  w  wielu  miejscach  posta­
cie  ludzkie,  które  do  nikogo  się  nie  zbliżały;  w  Picenum
spadł  deszcz  kamienny".  W  związku  z  ukazaniem  się  tych
znaków  „kazano  decemwirom  ofiarniczym  zajrzeć  do
ksiąg  sybillińskich.  Z  powodu  owego  kamiennego  deszczu
w  Picenum  ogłoszono  dziewięciodniowe  ofiary.  A  nieba­
wem  prawie  całe  miasto  zajęte  było  odwracaniem  innych
wróżb.  Przede  wszystkim  przeprowadzono  religijne  oczy­
szczenie  miasta,  przy  czym  bogom,  którym  należało,  bito
na  ofiarę  zwierzęta  większe.  Junonie  zaniesiono  do  Lanu­
wium  dar  z  czterdziestu  funtów  złota,  a  Junonie  na
  13
Awentynie  matrony  ofiarowały  posąg  z  brązu" .
W  czasie  kiedy  w  Rzymie  zajmowano  się  przejednywa-
niem  bogów,  a  także  przeprowadzano  nowy  pobór  do
wojska,  armia  kartagińska  opuściła  leża  zimowe  nad

13
  L  i  w  i  u  s  z,  op.  cit.,  s.  63.
63
Padem  i  rozpoczęła  dalszy  marsz  na  południe.  Hannibal
miał  do  wyboru  dwie  drogi:  jedną  dogodną,  ale  dłuższą,
i  drugą,  znacznie  krótszą,  lecz  prowadzącą  przez  bardzo
trudny,  zabagniony  teren.  Na  wiadomość,  że  konsul  Ga-
jusz  Flaminiusz  skoncentrował  swoją  armię  koło  Arre-
cjum,  Hannibal  postanowił  ruszyć  w  tym  właśnie  kie­
runku,  krótszą  drogą  przez  mokradła,  omijając  główną
armię  rzymską,  która  stała  koło  Ariminum  pod  dowódz­
twem  drugiego  konsula  Gnejusza  Serwiliusza.  Armia  kar-
tagińska  pomaszerowała  prawdopodobnie  doliną  rzeki  Re­
mis  (obecnie  Reno),  przesmykiem  la  Folce,  a  następnie
niezmiernie  uciążliwą  drogą  przez  bagna  w  dolinie  rzek
Ombrone  i  Arnus  (obecnie  Arno)  koło  Faesule  (Fiesole),
kierując  się  stamtąd  w  dolinę  rzeki  Klanis  (Chiana).
Szczegółowy  opis  tego  marszu  dał  Polibiusz,  który  praw­
14
dopodobnie  oparł  się  na  źródłach  kartagińskich .
Hannibal  ugrupował  swoją  armie  do  marszu  w  ten
sposób,  że  na  czele  wyruszyła  piechota  libijska  i  iberyj­
ska  wraz  z  taborami.  W  drugim  rzucie  pomaszerowali
sprzymierzeńcy  galijscy,  zaś  straż  tylną  stanowiła  jazda
pod  dowództwem  Magona.  Libijczycy  i  Iberowie  poko­
nywali  jeszcze  stosunkowo  najmniejsze  trudności,  ponie­
waż  maszerując  jako  pierwsi  przez  grząski  teren  posu­
wali  się  jeszcze  po  drodze  nie  rozdeptanej,  która  dla
następnych  kolumn  stawała  się  coraz  gorsza.  W  niektó­
rych  miejscach  żołnierze  tonęli  po  szyję  w  mokradłach
oraz  brnęli  wśród  głębokich  wirów  rzecznych  i  zapadło­
ści  terenu.  Szczególnie  źle  znosili  trudy  tego  marszu  żoł­
nierze  galijscy,  wiele  także  zwierząt  jucznych  zginęło
w  błotach.  Wyczerpywała  ludzi  bezsenność,  ponieważ
armia  z  krótkimi  odpoczynkami  maszerowała  prawie  bez
przerwy  przez  cztery  dni  i  trzy  noce.  Naczelny  medyk
armii  Synhalus  i  jego  podkomendni  lekarze  nie  byli
w  stanie  zapobiec  epidemii  malarii.  Przemarzniętych

14
  P o l i b i u s z ,  op.  cit.,  s.  164—166. 
64
i  przemoczonych  żołnierzy  osłabiały  ataki  tej  choroby.
Sam  Hannibal,  jadący  na  jedynym  pozostałym  przy  ży­
ciu  słoniu,  cierpiał  na  silne  bóle  głowy  i  ostre  zapalenie
oczu,  na  skutek  którego  stracił  w  końcu  jedno  oko,  po­
nieważ  nie  było  miejsca  ani  czasu  dla  przeprowadzenia
odpowiedniego  leczenia.
Wreszcie,  po  pokonaniu  bagiennego  terenu,  armia  do­
tarła  do  doliny  rzeki  Arnus,  gdzie  przy  brodach  na  rzece
czekali  na  Hannibala  przebrani  za  wędrownych  handlarzy
szpiedzy  wysłani  naprzód  przez  Kartalona,  którzy  go  po­
informowali,  że  rozciągające  się  przed  Kartagińczykami
okolice  są  ludne  i  bogate,  zaś  armia  Flaminiusza  znaj­
duje  się  koło  Arrecjum.  Wówczas  Hannibal  postanowił
wyminąć  wojska  Flaminiusza  i  szybkim  marszem  ruszyć
przez  Etrurię  w  kierunku  Rzymu.
Pustosząc  całą  okolicę  pomiędzy  Kortoną  a  jeziorem
Trazymeńskim  wojska  kartaginskie  dotarły  w  końcu  do
miejsca  doskonale  nadającego  się  na  urządzenie  zasadzki,
a  mianowicie  tam,  gdzie  jezioro  Trazymeńskie  najbardziej
podchodziło  pod  góry  Kortonskie.  W  miejscu  tym  droga
prowadząca  pomiędzy  jeziorem  a  nadbrzeżnymi,  zalesio­
nymi  wzgórzami  i  stokami  górskimi  zwężała  się  bardzo
na  przestrzeni  około  dziewięciu  kilometrów.  Tam  też
Hannibal  postanowił  wydać  bitwę  Flaminiuszowi,  który
dowiedziawszy  się  w  międzyczasie  o  spustoszeniu  przez
Kartagińczyków  okolic  Kortony,  ruszył  za  nimi  w  pościg.
Flaminiusz  postanowił  ruszyć  w  ślad  za  Hannibalem
wbrew  stanowisku  rady  wojennej,  która  uważała,  że  na­
leży  poczekać  na  Gnejusza  Serwiliusza  stojącego  koło
Ariminum  i  dopiero  po  połączeniu  obu  armii  konsular­
nych  rozpocząć  wspólnie  działania  zaczepne,  a  na  razie
jedynie  lekkozbrojnymi  oddziałami  posiłkowymi  prze­
szkadzać  Kartagińczykom  w  pustoszeniu  kraju.  Liwiusz
w  ten  sposób  przekazał  nam  reakcję  Flaminiusza  na  za­
lecenia  rady  wojennej:
,,Na  to  jednak  on  rozgniewany  wypadł  z  tej  narady,
Hamilkar

Portret Hannibala
z Wolubilis
Popiersie Hannibala
pochodzące z czasów
cesarstwa

Pieszy legionista
z okresu republiki
w ubiorze bojowym
z charakterystycznym
oszczepem-pilum,
obosiecznym mieczem,
w hełmie, pancerzu
i z tarczą
Piesi legioniści
w ubiorze i oporządzeniu
marszowym
Chorąży (signifer)
piechoty legionowej
w ubiorze bojowym
ze znakiem (signum)
swego oddziału

Chorąży posiłkowych
wojsk sprzymierzeńców
rzymskich w ubiorze
bojowym ze znakiem
swego oddziału
Rzymski trębacz
- sygnalista w ubiorze
bojowym

Pieszy legionista rzymski


(obok dwa rodzaje
oszczepów)
Rzymski chorąży
noszący
znak legionu w postaci
orła (aguilifer)

Żołnierze
z poszczególnych linii
legionu rzymskiego,
na lewo - triarius,
na prawo - hastatus
bądź princeps
Oficer jazdy rzymskiej

Naczelny dowódca
armii rzymskiej (konsul)
Model rzymskiej machiny miotającej (onager)

Model rzymskiej machiny miotającej (katapulta)


65

kazał  podnieść  chorągiew  na  znak  wymarszu  i  zarazem


bitwy  wołając:  »Owszem,  siedźmy  pod  murami  Arre-
cjum!  Tu  nasza  ojczyzna  i  penaty!  Wypuśćmy  z  rąk  na­
szych  Hannibala,  niech  niszczy  Italię,  niech  pustoszy
i  pali  wszystko  i  tak  dotrze  pod  mury  Rzymu!  A  my,  nie
ruszajmy  się  stąd  pierwej,  aż  Gajusza  Flaminiusza  spod
Arrecjum  wezwie  na  pomoc  senat,  jak  niegdyś  spod  Wej
wzywał  Kamillusa!«.  Tak  ganiąc  ich,  kazał  ruszyć  prę­
dzej  z  chorągwiami,  ale  gdy  wskakiwał  na  konia,  koń  się
nagle  potknął  i  konsula  zrzucił  przez  głowę.  Wszyscy
stojący  dokoła  przerazili  się  widząc  w  tym  niedobrą
wróżbę  dla  rozpoczynanego  dzieła.  A  do  tego  jeszcze
zameldowano,  że  chorąży  mimo  wszelkich  wysiłków  nie
może  wyrwać  z  ziemi  chorągwi.  Lecz  on  zwróciwszy  się
do  meldującego  odparł:  »A  możeś  przyniósł  jeszcze  pismo
od  senatu  każące  mi  zaprzestać  tego  przedsięwzięcia?
Ruszaj  stąd  i  powiedz,  żeby  wykopali  chorągiew,  jeżeli
do  tego,  żeby  ją  wyrwać,  zdrętwiały  im  ręce  ze  strachu«.
Pochód  ruszył  z  miejsca.  Ludzie  wysokiej  rangi  prócz
tego,  że  byli  innego  zdania,  teraz  jeszcze  niepokoili  się
podwójną  niepomyślnością  wróżby.  Natomiast  żołnierz
w  tłumie  cieszył  się,  że  wódz  pewny  siebie,  choć  widział
przed  sobą  raczej  nadzieję,  niż  tej  nadziei  podstawy"15.
Dokładne  ustalenie  miejsca  bitwy  nad  jeziorem  Trazy-
meńskim  nastręcza  pewne  trudności,  stąd  rozbieżności
w  historiografii.  Najpowszechniej  reprezentowany  jest
jednak  pogląd,  że  bitwa  została  stoczona  wzdłuż  wąskie­
go  odcinka  drogi  nad  brzegiem  jeziora,  pomiędzy  dzisiej­
szymi  miejscowościami  Pasignano  i  Torricella 16.  Najpeł­
niejszy  opis  walki  podał  Polibiusz  oraz  Liwiusz,  znacznie
zaś  krótszą,  wersję  Appian  17.
15
  L  i w i u s  z,  op.  cit.,  s.  69—70.
16 Tamże;  zob.  też  załączoną  mapę.
17 P o l i b i u s z ,  op.  cit.,  s.  166—168;  L i w i u s z ,  op.
cit., s.  70—73;  A p p i a n  z  Aleksandrii,  Historia  rzymska,  t.  I,
przekład  i  opra c.  L.  Piotrowicz,  Wrocław  1957,  s.  102.
66

Po  uprzednim  przeprowadzeniu  dokładnego  rekonesan­


su  w  terenie  Hannibal  w  nocy  na  21  czerwca  217  r.  p.n.e. 
zwinął  obóz  i  rozmieścił  wojska  na  zadrzewionych  wzgó­
rzach  wzdłuż  kilkukilometrowego,  bardzo  wąskiego  od­
cinka  drogi,  częścią  sił  zamykając  również  dalszą  drogę 
od  czoła  na  wzgórzach  w  okolicy  Torricella.  Tam  też 
umieścił  w  ukryciu  piechotę  iberyjską  i  libijską  oraz  pro-
carzy  i  łuczników  balearskich,  na  stokach  wzdłuż  dro­
gi  —  oddziały  galijskie,  zaś  u  samego  wejścia  do  prze­
smyku  —  jazdę.  Zasadzka  została  przygotowana  staran­
nie.  Hannibal  wykorzystał  doskonale  sprzyjające  warun­
ki  terenowe  i  klimatyczne,  rano  bowiem  nad  jeziorem  za­
padła  bardzo  gęsta  mgła  i  widoczność  ogromnie  zmalała. 
Armia  kartagińska  czekała  na  nieprzyjaciela. 
O  świcie  armia  Flaminiusza  licząca  około  25  tys.  żoł­
nierzy  wyruszyła  z  obozu.  Kolumna  marszowa  Rzymian 
rozciągnęła  się  bardzo  i  kiedy  znalazła  się  już  na  owym 
bardzo  wąskim  odcinku  drogi,  nagle,  w  sposób  zupełnie 
nieoczekiwany,  została  gwałtownie  zaatakowana,  naj­
pierw  z  boku,  a  następnie  od  tyłu  i  od  czoła.  Zaskoczenie 
było  tak  wielkie,  że  w  pierwszej  chwili  Rzymianie  nie 
wiedzieli  w  ogóle,  co  się  stało.  Zewsząd  słychać  było 
krzyki  i  jęki  rannych.  Poprzez  mgłę  leciały  ze  świstem 
pociski  na  zwarte  szeregi  piechoty,  którą  centurionowie 
bezskutecznie  usiłowali  przegrupować  do  walki  z  ataku­
jącymi  ze  zboczy  żołnierzami  kartagińskimi.  Ci  natomiast 
runęli  ze  wzgórz  na  maszerującą  kolumnę  z  takim  impe­
tem,  że  rozerwali  ją  zupełnie,  walcząc  następnie  zaciekle 
z  legionistami  na  samym  skrawku  wybrzeża,  pomiędzy 
skalistymi  zboczami  a  wodą. 
Jak  pisze  Polibiusz,  żołnierze  rzymscy  byli  „spychani 
do  jeziora,  jedni  w  przystępie  szału  próbowali  w  zbroi 
pływać  i  tonęli,  a  większość  wchodziła  do  jeziora,  jak 
daleko  mogła  i  tam  zostawała,  stercząc  tylko  głową  po­
nad  wodę.  A  kiedy  zjawili  się  jeźdźcy  i  zagłada  ich  była 
widoczna,  wyciągali  w  górę  ręce  i  prosili,  żeby  ich  żyw-
67

cem  pojmano,  krzycząc  na  całe  gardło;  w  końcu  część


padła  z  ręki  nieprzyjaciół,  a  niektórzy,  nawzajem  się
zachęcając,  sami  się  zabijali"  18.
W  trakcie  walki  piechoty  na  tyłach  wojsk  rzymskich
pojawiła  się  ciężka  jazda  kartagińska  zamykając  drogę
odwrotu.  Panika  ogarnęła  rozbite  legiony,  nie  było  dokąd
uciekać,  zwłaszcza  że  i  od  czoła  zamknęły  wyjście  z  po­
trzasku  oddziały  piechoty  libijskiej  pod  dowództwem
Maharbala.  Przyjrzyjmy  się,  jak  barwnie  przebieg  tej
bitwy  opisał  Liwiusz:
„Ostatecznie  jednak  w  tej  wrzawie  i  zamieszaniu  tru­
dno  było  czy  to  plan  powziąć,  czy  odebrać  rozkaz.  Nie
można  też  było  rozpoznać  swoich  znaków,  szeregów,
miejsca,  tak  że  prawie  nie  starczyło  przytomności,  by
porwać  broń  i  przysposobić  ją  do  walki.  Toteż  sporo
ludzi  zaskoczyła  walka,  gdy  broń  dopiero  dźwigali  i  nie
mogli  się  nią  jeszcze  osłaniać.  A  do  tego  w  takiej  mgle
więcej  orientowano  się  słuchem  niż  wzrokiem.  Jęki  ran­
nych,  ciosy  zadawane  w  ludzi  czy  w  broń,  okrzyki  groźby
lub  strachu  kierowały  ku  sobie  twarze  i  oczy.  Tu  ucho­
dzący  wpadali  na  zwartą  masę  walczących  i  zatrzymy­
wali  się  w  miejscu,  tu  znów  wracających  do  walki  po­
rywała  z  sobą  grupa  uciekających.
Potem,  po  wielu  daremnych  próbach  przebicia  się  na
wszystkie  strony  z  tego  zamknięcia  z  boków  jeziorem
i  górami,  a  z  przodu  i  z  tyłu  wojskami  przeciwnika,
widać  było,  że  jedyną  nadzieją  dla  każdego  jest  jego
własna  prawica  i  broń.  Każdy  więc  stał  się  sobie  samemu
wodzem  i  bodźcem  do  działania,  walka  zaczęła  się  od
początku  na  nowo.  Ale  nie  była  to  już  walka  zorganizo­
wanych  w  szeregi  pryncypów,  hastatów  i  triariów,  nie
walczyły  przed  znakami  oddziały  harcujące,  za  znakami
inne,  żołnierz  nie  znajdował  się  w  swoim  legionie  czy
w  swojej  kohorcie,  w  swoim  manipule.  Przypadek  two-

18 P o  1  i  b i u  s z,  op.  cit.,  s.  167.


68 

rzył  zwarte  grupy  i  każdy  według  własnej  odwagi  wal­


czył  w  pierwszej  lub  w  dalszej  kolejności.  A  bito  się 
z  taką  zaciętością,  że  nikt  z  walczących  nie  zauważył 
nawet  tego  trzęsienia  ziemi,  które  wtedy  obróciło  w  ru­
inę  wielkie  części  miast  italskich,  odwróciło  w  biegu 
rwące  rzeki,  morze  wepchnęło  w  koryta  rzeczne,  spo­
wodowało  potężne  zawalenie  się  gór. 
Walczono  tak  już  dobre  trzy  godziny,  a  wszędzie 
z  wielką  zaciekłością.  Koło  konsula  toczyła  się  szczegól­
nie  ostra  i  groźna  walka.  Szły  przecież  za  nim  najlepsze 
siły  żołnierskie  i  sam  także,  gdzie  tylko  widział  ciężką 
i  niebezpieczną  sytuację  swoich  ludzi,  wszędzie  natych­
miast  biegł  z  pomocą.  Wyróżniał  się  uzbrojeniem,  więc 
go  i  nieprzyjaciel  najsilniej  atakował,  i  swoi  bronili, 
aż  oto  pewien  jeździec  insubryjski,  imieniem  Dukariusz, 
poznał  konsula  z  samej  twarzy  wołając  do  swoich  ziom­
ków:  »Oto  ten,  który  wybił  nasze  wojska,  spustoszył 
nasze  ziemie  i  miasta!  Już  ja  go  wydam  na  ofiarę  cie­
niom  naszych  obywateli  tak  marnie  potraconych!«  Pchnął 
konia  ostrogami,  przedarł  się  przez  najbardziej  zwarte 
szeregi  przeciwnika,  zabił  najpierw  żołnierza  przybocz­
nego,  który  groźnie  atakującemu  chciał  się  przeciwsta­
wić,  a  następnie  przebił  lancą  samego  konsula.  Próbował 
nawet  zedrzeć  zeń  zbroję,  ale  przeszkodzili  mu  w  tym 
triariusze  osłaniając  konsula  tarczami. 
Teraz  dopiero  zaczęła  się  ucieczka  wielkiej  części  wal­
czących.  Już  ani  jezioro  nie  stanowiło  przeszkody  w  tej 
panice,  ani  góry.  Przez  wszystkie  ciasne  ścieżki  i  urwiska 
uciekali  na  oślep,  waliła  się  broń  i  ludzie  jedni  na  dru­
gich.  Dużo  ludzi  nie  znajdując  innego  miejsca  do  ucieczki 
weszło  do  wody  przez  przybrzeżne  błota,  zanurzając  się 
w  nią,  dopóki  ramiona  czy  głowa  wystawały  nad  po­
wierzchnię.  Znaleźli  się  i  tacy,  których  niebaczny  strach 
pchnął  nawet  do  szukania  ucieczki  w  przepłynięciu  je­
ziora.  Ale  ogromna  jego  przestrzeń  stawiała  ich  w  bez­
nadziejnym  położeniu.  Jednym  zabrakło  tchu  i  ginęli 
69

pochłonięci  przez  topiel,  inni  zmęczeni  zawracali  z  naj­


większym  wysiłkiem  z  powrotem  na  płytsze  wody.  Ale
daremnie.  Tu  wszędzie  zabijali  ich  wchodzący  w  wodę
  19
jeźdźcy  przeciwnika" .
Podczas  tej  trzygodzinnej  bitwy  udało  się  około  sześciu
tysiącom  żołnierzy  przedniej  straży  rzymskiej  przedrzeć
w  kierunku  wschodnim  na  tereny  wyżej  położone.  Jed­
nak  rzucona  za  nimi  w  pościg  jazda  kartagińska  dopę-
dziła  ich  i  otoczyła.  Legioniści  poddali  się  Kartagińczy-
kom  wraz  ze  sztandarami,  co  było  wydarzeniem  niezwy­
kłym  w  armii  rzymskiej.
Bitwa  nad  Jeziorem  Trazymeńskim  zakończyła  się  więc
zupełną  klęską  Rzymian.  Liwiusz,  opierając  się  na  prze­
kazie  żyjącego  w  czasie  II  wojny  punickiej  historyka
rzymskiego  Kwintusa  Fabiusza  Piktora  podaje,  że  zginęło
w  niej  15  tys.  żołnierzy,  zaś  10  tys.  poszło  w  rozsypkę,
uciekając  przez  Etrurię  różnymi  drogami  do  Rzymu, bądź
dostając  się  do  niewoli  kartagińskiej.  Po  stronie  Hanni­
bala  miało  zginąć  na  polu  walki  około  2500  żołnierzy,
ale  sporo  miało  jeszcze  później  umrzeć  z  odniesionych
ran.  Po  bitwie  Hannibal  polecił  pilnie  szukać  zwłok  Fla-
miniusza,  żeby  je  pogrzebać  z  należnymi  honorami,  ale
niestety,  ciała  konsula  nie  znaleziono,  gdyż  prawdopo­
dobnie  zostało  ono  odarte  z  oznak  dostojeństwa  i  po­
rzucone  na  polu  walki.  Poległym  Kartagińczykom  urzą­
dzono  pogrzeb.  Na  pobojowisku  leżały  porzucone  srebrne
orły  wraz  ze  sztandarami  manipułów,  stosy  ekwipunku
i  zapasów  żywności  oraz  części  przenośnych  mostów
i machin  oblężniczych.
W  nocy,  po  bitwie,  Kartagińczycy  święcili  odniesione
zwycięstwo.  Kapłani  odprawiali  rytualne  obrzędy  przed
wizerunkami  bóstw  w  namiocie  zamienionym  na  świą­
tynię.  Wziętych  do  niewoli  jeńców  pozostających  w  służ­
bie  rzymskiej,  lecz  rekrutujących  się  spośród  ludów

19
  L i w i u s z ,  op.  cit.,  s.  71—72.
70

sprzymierzonych,  Hannibal  polecił  wypuścić  na  wolność,


zatrzymał  natomiast  obywateli  rzymskich,  nakazując
traktować  ich  surowo.  Miał  wówczas  oświadczyć,  iż  pro­
wadzi  wojnę  przeciwko  Rzymowi,  nie  zaś  przeciwko  jego
sprzymierzeńcom.
Podczas  przygotowań  do  dalszego  marszu  Hannibal
otrzymał  wiadomość,  że  stojący  koło  Ariminum  drugi
konsul,  Gnejusz  Serwiliusz,  dowiedziawszy  się  o  bitwie
nad  Jeziorem  Trazymeńskim,  skierował  szybkim  mar­
szem  w  tym  kierunku  czterotysięczny  oddział  jazdy  pod
dowództwem  propretora  Gajusza  Centeniusza.  Wówczas
Hannibal  wysłał  jazdę  pod  dowództwem  Maharbala.  Na
skrzyżowaniu  Via  Flaminia  z  Via  Cassia  doszło  do  star­
cia,  w  którym  dwa  tysiące  Rzymian  zginęło,  a  drugie
dwa  Kartagińczycy  wzięli  do  niewoli.
Kiedy  wiadomość  o  klęsce  armii  Flaminiusza  dotarła
do  Rzymu  miasto  ogarnęła  trwoga.  Dodatkowo  pogłębiła
ją  wieść  o  zniszczeniu  oddziału  Centeniusza.  Tłumy
mieszkańców  wyległy  na  Forum  Romanum  czekając  na
oficjalne  wiadomości  z  senatu.  Wreszcie  wszedł  na  mów­
nicę  pretor  Marek  Pomponiusz  i  uciszywszy  gwar  tłumu
oświadczył  krótko:  „Ponieśliśmy  klęskę  w  wielkiej  bit­
wie"  20.  Po  takim  oświadczeniu,  jak  pisze  Liwiusz:  „Na­
stępnego  dnia  i  przez  kilka  dni  dalszych  stał  przy  bra­
mach  miasta  niemal  większy  tłum  kobiet  niż  mężczyzn,
czekających  na  kogoś  ze  swoich  lub  na  wieści  o  nich.
Napotykanych  otaczano  kołem  wypytując  ich  o  wszystko
i  nie  dając  się  oderwać,  zwłaszcza  od  znajomych,  dopóki
nie  wybadano  wszystkiego  po  kolei.  Potem  różne  można
było  widzieć  twarze  ludzi  rozchodzących  się  od  zwiastu­
nów  wieści,  zależnie  od  tego,  jak  komu  oznajmiono  coś
miłego  lub  smutnego,  i  wracających  do  domu  w  otocze­
niu  takich,  którzy  im  wyrażali  swą  radość,  czy  też  ich
pocieszali.  Kobiety  szczególnie  silnie  przeżywały  radość

20
  P  o  1 i b i u s z,  op. cit.,  s.  168.
71

czy  smutek.  Jedna,  jak  opowiadają,  w  samej  bramie


spotkawszy  nagle  ocalonego  syna  umarła  w  jego  obję­
ciach.  Inna,  która  otrzymała  wiadomość  o  śmierci  syna,
siedziała  w  domu  zmartwiona  i  nagle  na  widok  wraca­
jącego  —  bo  wiadomość  była  fałszywa  —  z  niezmiernej
radości  padła  bez  życia.  Pretorzy  przez  kilka  dni  trzymali
senat  od  świtu  do  zachodu  słońca  i  naradzano  się,  pod
jakim  dowództwem  i  z  jakimi  wojskami  można  by  stawić
  21
opór  zwycięskim  Punijczykom" .
W  tej  trudnej  sytuacji,  wśród  niesłychanego  popłochu,
oczekiwano  powszechnie,  że  Hannibal  uderzy  teraz  bez­
pośrednio  na  Rzym.  Dla  przygotowania  należytej  obrony
sięgnięto  do  nadzwyczajnych  środków  —  postanowiono
mianować  dyktatora.  Co  ciekawsze,  wobec  nieobecności
konsula,  który  mógł  tego  mianowania  dokonać,  dyktatora
powołał  lud,  a  został  nim  Kwintus  Fabiusz  Maksymus.
Równocześnie  na  dowódcę  jazdy  (magister  eąuitum)  po­
wołano  przy  nim  Marka  Minucjusza  Rufusa.  I  tym  wła­
śnie  ludziom  senat  powierzył  zadanie  obrony  Rzymu,
wzmocnienia  murów  i  baszt  miasta,  przygotowania  za­
łogi  i  zerwania  mostów  na  rzekach.
Po  objęciu  stanowiska  Kwintus  Fabiusz  Maksymus
zwrócił  się  do  senatu  o  podjęcie  uchwały  dotyczącej  usta­
lenia  liczby  legionów  niezbędnych  w  dalszej  walce  z  Han­
nibalem.  Postanowiono,  że  Fabiusz  przejmie  armię  od
konsula  Gnejusza  Serwiliusza,  a  ponadto  powoła  pod
broń  taką  ilość  jazdy  i  piechoty  spośród  obywateli  rzym­
skich  i  sprzymierzeńców,  jaką  uzna  za  stosowną  dla  pro­
wadzenia  skutecznej  obrony.  Dyktator  postanowił  wzmo­
cnić  dwoma  legionami  armię,  którą  miał  przejąć  od  Ser­
wiliusza.  Ich  rekrutację  polecił  przeprowadzić  Minucju-
szowi.  Równocześnie  Fabiusz  zarządził  ewakuację  lud­
ności  miast  i  wsi  zagrożonych  przez  wojska  kartagińskie,
polecając  zniszczyć  plony  i  podpalić  domostwa  po  ich

21
  L  i  w i  u s  z,  op.  cit,  s.  74.
72

opuszczeniu,  aby  uniemożliwić  Hannibalowi  wszelkie  za­


opatrzenie  na  szlaku  marszu.
Tymczasem  obawy  o  bezpośrednie  zaatakowanie  Rzy­
mu  okazały  się  niesłuszne.  Wielki  wódz  kartagiński  trze­
źwo  oceniał  sytuację  i  rozumiał,  że  nie  zdoła  opanować
miasta  z  marszu,  zaś  o  oblężeniu  nie  mógł  nawet  myśleć
nie  dysponując  po  temu  odpowiednimi  środkami,  a  co
gorsza,  mając  za  sobą  armię  Serwiliusza,  a  do  tego  ko­
nieczność  brania  pod  uwagę  prób  odsieczy  ze  strony
sprzymierzeńców  rzymskich  i  kolonistów  latyńskich.
Ważniejszą  dla  niego  sprawą  w  tej  sytuacji  było  rozbicie
Związku  Italskiego  i  oderwanie  plemion  południowoital-
skich  od  Rzymu.  Dlatego  w  tym  kierunku  postanowił
ruszyć  ze  swoją  armią.  Ta  droga  miała  go  ostatecznie
zaprowadzić  do  największego  triumfu  jego  życia,  do  naj­
straszliwszej  klęski,  jaką  Rzymianie  ponieśli  z  jego  ręki
w  walce,  która  przeszła  do  historii  jako  najsłynniejsza
bitwa  czasów  starożytnych,  przetrwała  w  pamięci  ludz­
kiej  ponad  dwa  tysiące  lat,  bitwie  —  symbolu,  któremu
na  imię  Kanny.
KANNY 

Po  odniesieniu  zwycięstwa  nad  Jeziorem  Trazymeńskim 


oraz  rozbiciu  grupy  wojsk  Centeniusza  Hannibal  ruszył 
z  armią  w  kierunku  wschodnim,  nad  Adriatyk.  Przez 
Umbrię,  po  nieudanej  próbie  zdobycia  miasta  Spoletium, 
wojska  kartagińskie  dotarły  do  Picenum,  kraju  nadmor­
skiego,  gdzie  zatrzymały  się  na  pewien  czas  dla  odpo­
czynku  po  zimowych  marszach,  przeprawie  przez  bagna 
i  ostatniej,  wielkiej  i  pomyślnej,  chociaż  wcale  niełatwej 
bitwie. 
Hannibal  wyposażył  częściowo  swoich  żołnierzy  w  zdo­
byczne  rzymskie  oporządzenie  i  broń,  a  także  rozpoczął 
przeszkolenie  wojska  wykorzystując  dotychczasowe  doś­
wiadczenia  z  walk.  Następnie  armia  kartagińska  pusto­
sząc  najbliższe  okolice  ruszyła  wzdłuż  brzegu  morskiego 
na  południe,  do  Apulii.  Hannibal  maszerował  w  kierunku 
płaskowyżu  rozciągającego  się  wokół  skrzyżowania  dróg 
w  pobliżu  Lucerii,  stamtąd  zaś  skierował  się  do  połud­
niowego  Samnium,  do  kraju  Hirpinów,  skąd  ruszył  do 
środkowego  Samnium  i  pustosząc  okolice  Benewentu 
zdobył  miasto  Telezję.  Po  tym  sukcesie,  ulegając  namo­
wom  swoich  doradców,  pomaszerował  do  Kampanii  licząc 
na  zdobycie  Kapui.  Na  granicy  Lacjum  i  Kampanii  woj­
ska  kartagińskie  zniszczyły  doszczętnie  Wzgórza  Faler-
neńskie,  słynne  już  wówczas  z  uprawy  winorośli  i  pro­
dukcji  doskonałego  wina.  Hannibal  polecając  wyciąć  te 
74

winnice  pozbawiał  handel  italski  najcenniejszego  z  pro­


duktów  eksportowych.
Podczas  gdy  armia  kartagińska  pustoszyła  tereny  Italii
od  Apulii  do  Kampanii,  dyktator  Kwintus  Fabiusz  Mak-
symus,  który  objął  dowództwo  nad  armią  Serwiliusza
wzmacniając  ją  dwoma  nowo  zaciągniętymi  legionami,
śledził  ruchy  przeciwnika  nie  myśląc  wdawać  się  w  ot­
wartą  walkę.  Zdawał  on  sobie  sprawę  z  tego,  że  armia
Hannibala,  składająca  się  z  doświadczonych  żołnierzy,
weteranów  wielu  bitew,  ma  przewagę  nad  jego  wojskami,
w  których  wielu  było  świeżo  zaciągniętych  chłopów  ital­
skich  pozostających  pod  wrażeniem  poniesionych  ostatnio
klęsk.  Każda  więc  otwarta  walka  groziła  nowym  niepo­
wodzeniem,  którego  skutki  trudno  było  nawet  przewi­
dzieć.  Natomiast  strategia  Fabiusza,  obliczona  na  prze­
wlekanie  starcia  i  zniszczenie  ograniczonych,  a  do  tego
osłabionych  w  drobnych  walkach  i  utarczkach  sił  nie­
przyjaciela,  mogła  przynieść  pozytywny  skutek.  Wyda­
wało  się  to  tym  bardziej  realne,  że  armia  kartagińska
odcięta  od  baz  zaopatrzenia  w  północnej  Italii  i  Hiszpanii
borykała  się  z  coraz  większymi  trudnościami  aprowiza-
cyjnymi.  Żadne  z  plemion,  przez  których  obszary  Hanni­
bal  przechodził  docierając  aż  do  Kampanii,  nie  połączyło
z  nim  się,  żadne  miasto  nie  otworzyło  mu  swoich  bram,
a  jego  wojska  pozbawione  były  jakiegokolwiek  oparcia
wśród  ludów,  których  wierności  pilnowała  armia  rzym­
ska  śledząca  ruchy  nieprzyjaciół.
Fabiusz,  nie  dając  się  sprowokować  Kartagińczykom,
obsadził  garnizonami  główne  miasta  Kampanii,  szczegól­
nie  zaś  Casilinum,  odległe  kilka  kilometrów  od  Kapui,
a  także  zablokował  wszystkie  przesmyki  górskie.  Hanni­
bal  w  obawie  przed  otoczeniem  zdecydował  się  opuścić
Kampanię,  ale  znalazł  się  w  pułapce,  z  której  jednak
udało  mu  się  wydostać  dzięki  zastosowaniu  oryginalnego

1
  Zob.  G. Ch. P i  c a r  d, Hannibal, Warszawa  1971, s. 138.
75

podstępu.  Pierwszą  silną  zaporę  dla  ewentualnej  próby


przedzierania  się  na  północ  wąskim  przesmykiem  między
górami  a  morzem  stanowiło  miasto  Formie,  leżące  w  po­
łowie  drogi  z  Synuessy  do  Tarracyny.  Tędy  bowiem
prowadziła  najkrótsza  droga  do  Rzymu,  słynna  Via
Appia.  Ale  i  na  południe  zamykały  Hannibalowi  drogę
bagniste  tereny  w  okolicy  Liternum.  W  tej  sytuacji,
nie  mogąc  również  wydostać  się  przez  obsadzone  Rzymia­
nami  Casilinum,  Hannibal  postanowił  ruszyć  w  kierunku
gór.  Obawiając  się  jednak  zaatakowania  swojej  masze­
rującej  doliną  armii  przez  Rzymian,  którzy  obsadzili
szczyt  przełęczy  oraz  sąsiednie  zbocza,  uciekł  się  do  pod­
stępu.
Po  zapadnięciu  zmierzchu  rozkazał  poganiaczom  stad
bydła,  które  prowadził  ze  sobą,  popędzić  wzdłuż  doliny
około  tysiąca  wołów.  Zwierzętom  przywiązano  do  rogów
wiązki  suchego  chrustu  lub  pochodnie.  Około  północy
popędzono  woły  stromym  zboczem  pod  górę,  zapalając
na  szczycie  przymocowane  do  ich  rogów  wiązki  drewna  2.
Woły  jak  oszalałe  popędziły  naprzód  łamiąc  zarośla
i  drzewa.  Posterunki  rzymskie  ujrzawszy  setki  ogni
i  usłyszawszy  trzask  tratowanych  gałęzi  ruszyły  z  prze­
łęczy  i  sąsiednich  szczytów  w  kierunku  niesamowitego
zjawiska.  Wielu  żołnierzy  rzymskich  z  przerażeniem  rzu­
ciło  się  do  ucieczki,  zaskoczenie  bowiem  było  ogromne.
Tymczasem  armia  kartagińska  przeszła  przez  przełęcz
i  o  wschodzie  słońca  koniec  kolumny  był  już  u  wylotu
doliny.  Główne  siły  rzymskie  z  daleka  obserwowały  te
wydarzenia,  ale  Fabiusz  nie  miał  zamiaru  wszczynać
w  nocy  jakichkolwiek  działań  zaczepnych.  Ostatecznie
Kartagińczycy  z  powrotem  wkroczyli  do  Samnium,
a  stamtąd  przemaszerowali  do  Apulii,  gdzie  Hannibal

2P o l i b i u s z ,  op.  cit.,  s.  173;  L i w i u s z ,  op. cit.,  s.  83—84;


A  p p i  a  n,  op.  cit,  s.  104.  Polibiusz  oraz  Liwiusz  wspominają
o  2000  wołach.  Zob.  także  L a m b,  op.  cit.,  s.  173—174.
76

po  zajęciu  miasta  Gerunium  rozłożył  swoje  wojska  na


leża  zimowe  dając  im  kilka  miesięcy  wypoczynku.
Sposób  prowadzenia  wojny  z  Hannibalem  polegający
na  odwlekaniu  decydującego  starcia,  jaki  zastosował
Kwintus  Fabiusz  Maksymus,  przyniósł  mu  przydomek
Cunctator,  to  znaczy  Zwlekający,  ale  równocześnie  wobec
takiej  strategii  zaczęła  się  pojawiać  opozycja.  Działania
prowadzone  przez  Fabiusza  zaczęły  być  przedstawiane
przez  jego  wrogów  jako  klęska 3. Zarzucano  mu  tchórzli-
wość  i  opieszałość.  Wreszcie  stojący  na  czele  tej  opozycji
magister equitum,  Marek  Minucjusz,  uzyskał  prawo  za­
pewniające  mu  taką  samą  władzę,  jaką  miał  dyktator
Fabiusz.  Legiony  zostały  podzielone  pomiędzy  dwóch  wo­
dzów,  chociaż  z  punktu  widzenia  prawa  zrównanie  do­
wódcy  jazdy  z  dyktatorem  było  wydarzeniem  bez  pre­
cedensu  i  naruszało  zasadę  jednoosobowego  dowodzenia.
W  czasie  nieobecności  Fabiusza,  który  wyjechał  chwilowo
do  stolicy,  Minucjusz  odniósł  sukces  w  niewielkiej  po­
tyczce  z  wojskami  kartagińskimi  pod  Gerunium,  co  wy­
wołało  radość  w  Rzymie,  a  równocześnie  pogłębiło  nie­
chęć  ku  Fabiuszowi.  Kiedy  jednak  wkrótce  potem  Minu­
cjusz  omal  nie  poniósł  klęski  w  nowym  starciu  z  Hanni­
balem  i  tylko  szybka  interwencja  dyktatora  zdołała  go
uratować,  znów  pojawiły  się  głosy  chwalące  Fabiusza,
chociaż  zapału wojennego to  nie  ugasiło.
W  rezultacie  dotychczas  prowadzonych  działań  wojen­
nych,  które  zostały  przerwane  pod  Gerunium,  znaczne
obszary  środkowej  Italii  zostały  spustoszone  przez  Karta-
gińczyków  i  Rzym  zaczął  odczuwać  brak  żywności.  Wów­
czas  przyszedł  z  pomocą  Rzymianom  tyran  syrakuzański
Hieron  II  —  jego  flota  zawinęła  do  portu  w  Ostii  przy­
wożąc  zapasy  zboża  i  pomoc  wojskową.  Liwiusz  wspomi­
na,  że  Hieron  przesłał  w  darze  senatowi  złoty  posąg
bogini  zwycięstwa  Wiktorii,  ważący  około  72  kg,  a  także

3
  P  i  c  a  r d,  op.  cit.,  s.  139.
77
trzysta  tysięcy  miar  pszenicy,  dwieście  jęczmienia,  żeby
nie  brakowało  żywności"  oraz  „tysiąc  strzelców  i  proca-
rzy,  oddziały  dobre  przeciw  Balearom  i  Maurom  i  prze­
ciw  innym  plemionom  walczącym  sprawnie  miotaniem
pocisków" 4 .  Równocześnie  ludność  terenów,  które  naj­
bardziej  ucierpiały  od  Kartagińczyków,  jak  na  przykład
Samnici,  zaczęła  się  coraz  bardziej  natarczywie  domagać
podjęcia  energicznych  działań  wobec  Hannibala  i  szyb­
kiego  zakończenia  wojny.
W  Rzymie  zbliżał  się  termin  wyboru  nowych  konsulów
na  rok  216  p.n.e.  Zostali  nimi  Lucjusz  Emiliusz  Paulus
oraz  Gajusz  Terencjusz  Warron,  najwymowniejszy  mów­
ca  polityczny,  ale  zarazem  demagog,  a  także  najgorętszy
przeciwnik  kunktatorskiej  strategii  Fabiusza.  Już  na  po­
czątku  urzędowania  nowych  konsulów  wystąpiły  pomię­
dzy  nimi  różnice  w  poglądach  na  sposoby  dalszego  pro­
wadzenia  wojny . O  ile  Paulus  opowiadał  się  za  umiarko­
waniem  w  dalszych  działaniach,  o  tyle  Warron  był  zwo­
lennikiem  kroków  ofensywnych  prowadzących  do  ostate­
cznego  zwycięstwa.  Tymczasem  w  stolicy  w  połowie
216  r.  p.n.e.  wyraźnie  narastała  atmosfera  wojny  i  dąże­
nia  do  rozstrzygającej  rozprawy  z  Hannibalem.  Zgodnie
z  uchwałą  senatu  konsulowie  wydali  dekret  o  mobilizacji,
której  rozmiary  były  znacznie  większe  niż  poprzednio.
Nawet  przeciwnicy  wojny  w  senacie  zgodzili  się  w  końcu
na  rozpoczęcie  działań  zaczepnych,  a  przeszło  stu  senato­
rów  zrezygnowało  ze  swoich  stanowisk,  by  zaciągnąć  się
do  legionów  5.
W  stan  pełnej  gotowości  bojowej  zostało  postawionych
osiem  legionów  wraz  z  odpowiednimi  kontyngentami
sprzymierzeńców,  co  w  sumie  dawało  około  86  tys.  żoł­
nierzy.  Była  to  najsilniejsza  armia,  jaką  kiedykolwiek
Rzymianie  dysponowali.  Hannibal  mógł  jej  przeciwstawić
wojska  liczące  około  50  tys.  żołnierzy.  Podczas  gdy  Fa-
  L i w i u s z ,  op.  cit.,  s.  104.
4

5
  L  a  m  b,  op.  cit,  s.  179.
78

biusz  Maksymus  został  już  pozbawiony  wszelkiej  władzy,


obydwaj  konsulowie,  po  połączeniu  się  z  wojskami  Ser-
wiliusza  Minucjusza,  ruszyli  przeciwko  Hannibalowi,  któ­
ry  okopany  dotąd  w  Gerunium,  z  początkiem  lata  zaczął
schodzić  ku  bogatym  równinom  południowej  Apulii,  za­
równo  w  celu  zdobycia  zaopatrzenia  dla  swoich  wojsk,
jak  i  ściągnięcia  armii  rzymskiej  na  tereny  sprzyjające
szczególnie  działaniom  jego  jazdy.  W  czasie  tego  marszu
Hannibal  zagarnął  magazyny  zbożowe  w  niedużej  miej­
scowości  Cannae  (Kanny),  leżącej  na  wybrzeżu  adriatyc­
kim  nad  rzeką  Aufidus  (obecnie  Ofanto).  Tutaj,  2  sierp­
nia  216  r.  p.n.e.  doszło  do  najsłynniejszej  bitwy  czasów
starożytnych.
Do  dzisiaj  nie  ma  w  historiografii  jednolitego  poglądu
na  to,  czy  bitwa  została  stoczona  na  północnym,  czy  na
południowym  brzegu  rzeki  Aufidus,  która  zresztą  wielo­
krotnie  zmieniała  łożysko  w  ciągu  minionych  dwóch  ty­
sięcy  lat.  W  1937  r.  na  południowy  zachód  od  Kann
odkopano  cmentarzysko,  gdzie  w  kamiennych  grobach
znaleziono  tysiące  szkieletów.  Okazało  się  jednak,  że  nie
były  to  groby  z  czasów  współczesnych  bitwie,  lecz  z  V
lub  VI  wieku  naszej  ery 6.  Tym  niemniej  przeważa  po­
gląd,  że  bitwa  została  stoczona  na  południowym  brzegu
Aufidusu,  na  wschód  od  Kann.  Za  tą  lokalizacją  opo­
wiadają  się  najlepsi  znawcy  historii  wojskowej,  tacy  jak
Kromayer,  czy  Delbriick.  Natomiast  Cornelius,  który
przeprowadził  najbardziej  szczegółową  analizę  przekazów
źródłowych,  stwierdza,  że  każda  inna  lokalizacja  byłaby
przekreśleniem  tradycji  pisanej  7.
Tak  więc  przyjmujemy,  że  bitwa  rozegrała  się  na  pra­
wym,  południowym  brzegu  Aufidusu,  na  wschód  od  mia­
steczka  Kanny,  niedaleko  wybrzeża  Adriatyku.  Teren
walki  stanowiła  rozległa  równina,  nadająca  się  doskonale
do  manewrowania  jazdą,  same  zaś  Kanny  leżały  na
6
  P i c a r d ,  op.  cit.,  s.  141.
7 C o r n e l i u s ,  op.  cit.,  s.  20.
79
wzgórzu,  na  którym  wznosił  się  też  zamek  (obecnie  Mon­
te  di  Canne).  Liwiusz  wspomina,  że  na  równinie  tej  wiał
często  silny,  południowo-wschodni  wiatr  volturnus,  go­
rący  i  suchy,  który  niósł  całe  chmury  pyłu  (znamy  go
8
pod  nazwą  sirocco) .  Tak  wyglądała  scena,  gdzie  miała
się  rozegrać  jedna  z  największych  tragedii  armii  rzym­
skiej.
Trudno  jest  ustalić  dokładnie  ilość  żołnierzy  biorących
udział  w  bitwie  po  obu  stronach.  Na  podstawie  dotych­
czasowych  ustaleń  historiografii  przyjmuje  się,  że  armia
rzymska  liczyła:  55  tys.  ciężkiej  piechoty  legionowej,
8—9  tys.  lekkozbrojnych,  6  tys.  konnicy.  Siły  te  prze­
znaczone  były  do  działań  w  polu.  Natomiast  10  tys.
ciężko-  i  lekkozbrojnych  znajdowało  się  w  umocnionych
obozach,  co  w  sumie  dawało  około  80  tys.  żołnierzy.
Armia  kartagińska  liczyła:  32  tys.  ciężkozbrojnej  piecho­
ty,  8  tys.  lekkozbrojnych  i  10  tys.  konnicy,  w  sumie
 9
około  50  tys.  żołnierzy .  Tak  więc  w  piechocie  przewaga
była  po  stronie  rzymskiej,  natomiast  w  konnicy  po  stro­
nie  kartagińskiej.
W  dniu  bitwy,  o  wschodzie  słońca  wojska  obu  stron
szykując  się  do  walki,  przeprawiły  się  przez  Aufidus
ze  swoich  obozów  położonych  na  lewym  brzegu  rzeki
10
na  prawobrzeżną  równinę .  Armia  rzymska  przyjęła
ugrupowanie  frontem  na  południowy  zachód,  opierając
swoje  prawe  skrzydło  o  brzeg  rzeki,  kartagińska  zaś  —

8 L i w i u s z ,  op.  cit.,  s.  110.


9 D e l b r u c k ,  op.  cit,  s.  326—327  oraz  bardzo  szczegółowe
wyliczenia  —  s.  338—346.  Także  szczegółowe  wyliczenia  na  pod­
stawie  przekazów  Polibiusza  i  Liwiusza  daje  C o r n e l i u s ,
op.  cit.,  s.  20—23.
10
  W  historiografii  istnieją  kontrowersje  na  temat  daty  bitwy.
Przyjmuje  się  2 VIII  216  r.  p.n.e.  lub  pierwszą  połowę  czerwca
tego  roku.  Zob.  P  i  c  a  r  d,  op.  cit,  s.  141;  P i o t r o w i c z ,  op.  cit,
s.  226.  Najbardziej  szczegółowo  rozważa  chronologię  bitwy  C o r ­
n e l i u s ,  op.  cit.,  s.  2—9;  L  a  m  b,  op. cit.,  s.  181,  przyjmuje
datę  3 VIII 216  r.  p.n.e.
80

frontem  na  północny  wschód,  mając  brzeg  przy  lewym


skrzydle.
Wodzowie  rzymscy  nie  potrafili  w  odpowiedni  sposób
wykorzystać  swojej  znacznej  przewagi.  Ich  wojska  zo­
stały  uszykowane  w  trzy  linie  po  dwanaście  szeregów
w  każdej.  Centrum  szyku  zajęła  ciężkozbrojna  piechota,
natomiast  konnica  stanęła  na  skrzydłach,  na  lewym  —
4  tys.  i  na  prawym  —  2  tys.  Lekkozbrojni  zajęli  miejsce
przed  frontem  osłaniając  całe  ugrupowanie  bojowe.  Ma-
nipuły  piechoty  ustawione  zostały  inaczej  niż  dotąd,
a  mianowicie  bardziej  ciasno  i  znacznie  głębiej.  Wiązało
się  to  z  zamiarem  przełamania  ugrupowania  przeciwnika;
naciskiem  zwartej  masy  piechoty  w  centrum,  aby  zgnieść
słabszą  liczebnie  piechotę  Hannibala.  Dowództwo  prawe­
go  skrzydła  objął  Lucjusz  Emiliusz  Paulus,  lewego  —
Gajusz  Terencjusz  Warron,  zaś  w  centrum  dowodzili
konsulowie  poprzedniego  roku  —  Gnejusz  Serwiliusz
i  Marek  Atyliusz.
Hannibal  ugrupował  swoją  armię  odwrotnie.  Wykorzy­
stując  doświadczenia  bitwy  nad  Trebbią  przeniósł  punkt
ciężkości  uderzenia  na  skrzydła,  gdzie  ustawił  silniejszą
jazdę.  W  centrum  zaś  ustawił  piechotę,  która  otrzymała
zadanie  wytrzymania  tak  długo  natarcia  piechoty  rzym­
skiej,  aż  własna  jazda,  po  rozbiciu  konnicy  wroga  na
skrzydłach,  okrąży  armię  Rzymian  z  dwóch  stron  i  wyj­
dzie  na  jej  tyły.  Aby  zaoszczędzić  strat  swoim  wetera­
nom  Hannibal  ustawił  swoją  piechotę  w  formie  wygię­
tego  w  stronę  nieprzyjaciela  łuku,  którego  środek,  naj­
bardziej  narażony  na  atak  głównych  sił  rzymskich,  zajęła
piechota  galijska  zaciągnięta  nad  Padem,  zaś  boki  pie­
chota  iberyjska  i  libijska.  Prawe  skrzydło  armii  karta-
gińskiej  stanowiła  jazda  numidyjska,  zaś  lewe  —  naj­
lepsza  ciężka  jazda,  głównie  iberyjska.  Całą  armię  przed
frontem  osłaniali  balearscy  procarze  i  lekkozbrojni  strzel­
cy.  Hannibal  zajął  stanowisko  dowodzenia  w  centrum
mając  przy  sobie  brata  Magona,  dowództwo  na  lewym
81 

skrzydle  powierzył  Hazdrubalowi,  zaś  na  prawym —


Hannonowi.
Dwaj  główni  wodzowie  armii  rzymskiej,  konsulowie
216  r.  p.n.e.,  Emiliusz  Paulus  i  Terencjusz  Warron,  nie
byli  zgodni  co  do  zamiaru  stoczenia  bitwy  z  Hannibalem.
Posłuchajmy,  co  o  tym  napisał  Polibiusz:  „Otóż  Lucjusz
widząc  dookoła  równinne  i  bezdrzewne  miejsca  uważał,
że  nie  należy  staczać  bitwy,  bo  nieprzyjaciele  mają  prze­
ważającą  ilość  jazdy,  a  raczej  przyciągnąć  ich  i  zwabić
w  takie  okolice,  gdzie  walka  przypadnie  głównie  woj­
skom  pieszym.  Ponieważ  jednak  Gajusz  z  braku  doświad­
czenia  był  przeciwnego  zdania,  wywiązał  się  między  wo­
dzami  spór  i  niesnaski,  co  ze  wszystkiego  jest  najniebez­
pieczniejsze.  Wobec  tego,  że  w  najbliższym  dniu  komenda
należała  się  Gajuszowi  —  gdyż  według  zwyczaju  rzym­
skiego  konsulowie  codziennie  zmieniają  naczelne  dowódz­
two  —  tenże  zwinął  obóz  i  ruszył  naprzód,  chcąc  zbliżyć
się  do  nieprzyjaciół,  mimo  usilnych  zaklinań  i  przeszkód
ze  strony  Lucjusza"11.  Tak  więc  decyzję  stoczenia 
bitwy podjął  Warron  pomimo  wahań  Paulusa.
Bitwa  rozpoczęła  się  starciem  lekkozbrojnych,  którzy
po  nawiązaniu  walki  wycofali  się  za  szyki  swoich  wojsk.
Bezpośrednio  po  tym  jazda  kartagińska  lewego  skrzydła
uderzyła  na  konnicę  rzymską  znajdującą  się  na  prawym
skrzydle,  rozbiła  ją,  a  następnie,  gnając  wzdłuż  rzeki
i  siekąc  bez  pardonu  uciekających  jeźdźców,  znalazła  się
na  tyłach  ugrupowania  Rzymian,  atakując  z  kolei  lewo-
skrzydłową  formację  jazdy.
W  tym  samym  czasie  ciężka  piechota  legionowa  roz­
poczęła  natarcie  w  centrum.  Pod  jej  naporem  Gallowie,
mimo  rozpaczliwego  oporu,  zaczęli  się  cofać,  pociągając
za  sobą  znajdującą  się  na  bokach  piechotę  iberyjską,  tak
że  wygięty  początkowo  w  stronę  Rzymian  łuk  frontu
zaczął  przybierać  kształt  wklęsły.  Do  tego  zagłębienia
11
  P o l i b i u s z ,  op.  cit.,  s.  184.
82

zaczęły  się  wciskać  coraz  ciaśniej  manipuły,  skracając


przez  to  linię  swojego  frontu.  Ułatwiło  to  piechocie  libij­
skiej  wysunięcie  się  do  przodu  na  obu  skrzydłach  i  roz­
poczęło  dwustronne  oskrzydlanie  przez  Kartagińczyków
armii  rzymskiej.
Nastąpił  kulminacyjny  moment  bitwy.  Rzymianom  nie
udało  się  w  centrum  przełamać  do  końca  oporu  zaciekle
broniącej  się  piechoty  galijskiej,  gdy  tymczasem  ciężka
jazda  kartagińska,  która  po  rozbiciu  prawego  skrzydła
wroga  znalazła  się  na  tyłach  Rzymian,  uderzyła  na  lewe
skrzydłoj  przychodząc  z  pomocą  konnicy  numidyjskiej,
atakującej  tu  od  czoła.  Pod  tym  uderzeniem  zadanym
z  tyłu  jazda  rzymska  została  natychmiast  zmieciona.
W  pościg  za  jej  resztkami  ruszyła  konnica  numidyjska,
ciężka  zaś  jazda  kartagińska  zaatakowała  teraz  od  tyłu
stłoczoną  w  centrum  rzymską  piechotę,  zamykając  osta­
tecznie  pierścień  okrążenia.  Tylne  szeregi  atakowanej
piechoty  zmuszone  były  zwrócić  się  w  stronę  konnicy
kartaginskiej.  Legioniści  zbici  byli  teraz  w  jedną  masę
i  walczyć  właściwie  mogli  tylko  żołnierze  z  zewnętrznych
szeregów.
Walka  zamieniła  się  w  straszliwą  rzeź  armii  rzymskiej.
Śmiertelnie  zraniony  pociskiem  z  procyj  padł  na  polu
bitwy  Emiliusz  Paulus.  Zginęli  także  Gnejusz  Serwiliusz
i  Marek  Atyliusz,  natomiast  Terencjusz  Warron  uciekł
z  pola  bitwy  do  Wenuzji  z  zaledwie  50  żołnierzami.  Pod
koniec  bitwy  udało  się  wyrwać  z  okrążenia  około  dwóm
tysiącom  żołnierzy  rzymskich,  którzy  schronili  się  w  ru­
inach  Kann,  jednak  otoczyli  ich  tam  jeźdźcy  z  oddziałów
Maharbala  i  zmusili  do poddania  się.  Bitwa  pod  Kannami
zakończyła  się  przerażającą  klęską  armii  rzymskiej.  We­
dług  Polibiusza  zginęło  70  tys.  żołnierzy  rzymskich,  zaś
12
10  tys.  dostało  się  do  niewoli .  Praktycznie  więc  prze-
12 
Tamże,  s.  189.  W  historiografii  podkreśla  się,  że  dane  te  są
przesadzone.  Za  bardziej  prawdopodobne  przyjmuje  się  liczby
podane  przez  L i w i u s z a ,  op. cit.,  s.  115,  tzn.  48 200  zabitych
83
stała  istnieć  cała  armia.  Natomiast  straty  Hannibala  wy­
niosły  około  7  tys.  żołnierzy,  w  tym  4  tys.  Gallów.  Han­
nibalowi  udało  się  więc  nie  tylko  pobić,  ale  i  zniszczyć
armię  dwukrotnie  większą  od  swojej.  Jak  napisał  Li-
wiusz:  „Pod  Kannami  za  uchodzącym  konsulem  szło  za­
ledwie  pięćdziesięciu  ludzi,  za  umierającym  poszło  do
grobu  całe  jego  wojsko"  13.
Ogrom  klęski  Rzymian  wydawał  się  chyba  samemu
Hannibalowi  i  jego  oficerom  wprost  niewiarygodny.  Ale
dopiero  ranek  następnego  dnia  po  bitwie  ukazał  w  pełni
rozmiary  klęski.  Jak  pisze  Liwiusz:  „Następnego  dnia,
gdy  tylko  świt  nastał,  nieprzyjaciel  zabrał  się  do  zbie­
rania  łupów  i  przeglądu  pobojowiska,  przedstawiającego
okropny  widok  nawet  dla  niego  samego.  Leżało  tyle  ty­
sięcy  Rzymian,  na  każdym  kroku  piechur  czy  jeździec,
jak  którego  z  drugim  połączył  przypadek  lub  walka,  lub
ucieczka.  Ten  i  ów,  skrwawiony,  starał  się  podnieść  z  po­
bojowiska  przywrócony  do  przytomności  przez  ból  ran
kurczących  się  od  porannego  chłodu,  lecz  dobił  ich  wróg.
Niektórych  między  poległymi  znaleziono  jeszcze  przy  ży­
ciu  z  pociętymi  biodrami  i  nogami.  Odsłaniali  oni  kark
i  szyję  i  wołali,  żeby  ich  jeszcze  reszty  krwi  pozbawić.
Innych  znowu  znaleziono  z  głowami  zakopanymi  w  zie­
mię  i  widać  było,  że  ci  ludzie  sami  kopali  sobie  doły,
przywalali  swe  głowy  ziemią  i  tak  pozbawiali  się  możno­
ści  oddychania.  Uwagę  wszystkich  zwrócił  na  siebie
szczególnie  jeden  Numidyjczyk,  żywy,  którego  wyciąg­
nięto  spod  leżącego  na  nim  Rzymianina,  ale  pogryzione
miał  nos  i  uszy.  Bo  tamten  nie  mogąc  już  rękami  utrzy­
mać  broni  wpadł  z  gniewu  we  wściekłość  i  zaczął  gryźć
przeciwnika  zębami,  i  tak  skonał"  14.

i  około  24  tys.  tych,  którzy  uszli  lub  zostali  wzięci  do  niewoli.
Zob.  też  P i c a r d,  op. cit.,  s.  142.
13
  L i w i u s z ,  op. cit,  s.  116.
14
  Tamże,  s.  117.
84

Hannibal  polecił  pogrzebać  swoich  zabitych  żołnierzy,


a  także  odszukać  ciało  poległego  konsula  Emiliusza  Pau­
lusa  i  spalić  je  wraz  z  bronią  i  insygniami  władzy.  Na­
stępnie  zarządził  odpoczynek  dla  wojska  i  rozkazał  przy­
gotować  suty  posiłek  oraz  wino  dla  żołnierzy.  Ale  wśród
najbliższego  otoczenia  Hannibala  byli  i  tacy,  którzy  do­
radzali  mu  podjęcie  natychmiast  po  bitwie  marszu  na
Rzym  i  zdobycie  go  przez  zaskoczenie,  co  wydawało  się
możliwe  wobec  chaosu,  jaki  tam  panował.  Tak  uważał
stary  weteran  z  czasów  Hamilkara,  dowódca  jazdy  Ma­
harbal,  ale  Hannibal  odrzucił  ten  plan.  Liwiusz  przekazał
nam  o  tym  wydarzeniu  taką  informację:
„Wśród  zwycięzców  zaś  wszyscy  z  otoczenia  Hannibala
gratulowali  mu  i  radzili,  by  po  uporaniu  się  z  tak  wielką
bitwą  resztę  dnia  i  najbliższą  noc  poświęcił  na  spoczynek,
zarówno  własny,  jak  i  utrudzonych  żołnierzy.  Ale  do­
wódca  jazdy  Maharbal  uważał,  że  nie  należy  ani  chwili
ustawać,  i  mówił:  »Przeciwnie!  Chcesz  wiedzieć,  coś
przez  tę  bitwę  osiągnął?  Za  pięć  dni  możesz  ucztować
na  Kapitolu.  Chodź  za  mną!  Ja  z  konnicą  popędzę  przo­
dem,  żeby  się  prędzej  dowiedzieli,  żeś  przybył,  niż  że
masz  przybyć!«.  Hannibalowi  jednak  wydało  się  to  zbyt
radosne  i  nie  mogło  mu  się  to  tak  od  razu  w  głowie
pomieścić.  Powiedział  więc,  że  chwali  gotowość  Mahar-
bala,  lecz  do  rozważenia  tego  planu  potrzebuje  czasu.
Na  to  Maharbal:  »Nie  wszystko,  zaiste  bogowie  dali  jed­
nemu:  zwyciężać  umiesz,  Hannibalu,  zwycięstwa  wyzy­
skać  nie  umiesz«.  Panuje  też  głęboka  wiara,  że  zwłoka
  15
tego  dnia  uratowała  Rzym  i  jego  panowanie" .
Hannibal  zdawał  sobie  jednak  dobrze  sprawę  z  tego,
że  natychmiastowy  marsz  na  Rzym  to  przedsięwzięcie
16
zbyt  ryzykowne.  Wymagałby  on  czternastu  dni ,  a  to
zupełnie  wystarczało,  aby  miasto  przygotować  do  obrony

15
  Tamże, s. 117.
16  P i o t r o w i c z ,  op. cit.,  s.  228.
85

i  uniknąć  zaskoczenia.  O  oblężeniu  i  tym  razem  nie  mógł


myśleć  mając  niewielką  armię  tym  bardziej  że  mury
rzymskie  zostały  świeżo  wzmocnione,  a  garnizon  miasta
składający  się  z  dwóch  legionów  pod  dowództwem  preto­
ra  Publiusza  Furiusza  Filusa  mógł  skutecznie  prowadzić
obronę.  Co  więcej,  oblężenie  tak  długo  byłoby  bezsku­
teczne,  jak  długo  na  Tybrze  znajdowałaby  się  nienaru­
szona  flota  rzymska  17.  Zresztą  plan  Hannibala  był  inny.
Jego  celem  nie  było  zniszczenie  Rzymu,  lecz  izolowanie
go  poprzez  rozbicie  Związku  Italskiego,  który  właśnie
zaczął  się  rozsypywać  w  gruzy  po  ostatniej  katastrofie
rzymskiej.  I  to  był  bezpośredni  rezultat  bitwy  pod  Kan­
nami.  W  ciągu  kilku  tygodni  na  stronę  Hannibala  prze­
szły,  z  małymi  wyjątkami,  wszystkie  plemiona  południo­
wej  Italii  —  Apulowie,  Lukanowie,  Brucjowie,  Samnici,
Hirpinowie  i  wreszcie,  co  wywołało  największe  wrażenie,
Kapua  wraz  z  szeregiem  miast  kampańskich,  takich  jak:
Atella,  Calatia,  Nuceria  i  Acerrae.
Tymczasem  w  Rzymie,  gdy  dotarły  pierwsze  wiado­
mości  o  straszliwej  klęsce,  zapanowało  ogromne  przera­
żenie.  Powszechne  było  przekonanie,  że  wróg  przystąpi
teraz  do  zdobywania  miasta.  Z  trwogą  wypowiadano  sło­
wa:  Hannibal  ante  portas!  —  Hannibal  u  bram!  Na  uli­
cach  i  przed  świątyniami  zaczęły  się  gromadzić  tłumy,
a  zaniepokojone  o  losy  swoich  najbliższych  kobiety  wy­
legły  z  domów  na  ulice.  Pretorowie  Publiusz  Furiusz
Filus  i  Marek  Pomponiusz  zwołali  posiedzenie  senatu
w  kurii  Hostyliusza,  aby  podjąć  niezbędne  decyzje  dla
zabezpieczenia  miasta.  Były  dyktator  Kwintus  Fabiusz
Maksymus,  ponownie  objąwszy  władzę,  rozesłał  gońców
na  wschód  i  południe  od  Rzymu  z  poleceniem  uzyskania
sprawdzonych  wiadomości  o  zaistniałej  sytuacji.  Nieba­
wem  gońcy  donieśli,  że  armia  już  nie  istnieje,  nie  zna­
leźli  też  ani  obozów,  ani  dowództwa.  Potwierdziły  się  więc

17 P  i  c a r d,  op.  cit.,  s.  142.


86

najgorsze  przypuszczenia.  Fabiusz  Maksymus  wydał  sze­


reg  zarządzeń  mających  na  celu  opanowanie  wzrastającej
paniki  i  przywrócenie  porządku  w  stolicy.  Między  innymi
zabronił  mieszkańcom  opuszczać  miasto,  ustawiając  przy
wszystkich  bramach  posterunki,  które  miały  powstrzy­
mywać  od  ucieczki  ogarnięte  paniką  rodziny.  Wszystkich,
którzy  przynosili  jakiekolwiek  wiadomości,  miano  przy­
prowadzić  natychmiast  do  pretorów.
Jak  zwykle  w  tego  rodzaju  dramatycznych  sytuacjach
starano  się  skierować  umysły  mieszkańców  w  inną  stronę
wzywając  na  pomoc  siły  nadprzyrodzone.  Ogłoszono
w  Rzymie,  że  wróżby  w  roku  ubiegłym  objawiły  gniew
bogów.  Złe  wróżby  były  między  innymi  wynikiem  postę­
powania  dwóch  westalek,  Opimii  i  Floronii,  chroniących
święty  ogień.  Udowodniono  im  utratę  niewinności.  Jak
pisze  Liwiusz:  „Jedną  z  nich  stracono,  wedle  zwyczaju,
przez  zakopanie  żywcem  w  ziemi  koło  bramy  Kollińskiej,
druga  popełniła  samobójstwo.  Lucjusz  Kantyliusz,  pisarz
pontyfików,  pisarzy  tych  teraz  nazywają  pontyfikami
niższymi,  który  dopuścił  się  nierządu  z  Floronią,  został
na  komicjum  z  rozkazu  najwyższego  pontyfika  tak  ciężko
obity  kijami,  że  przy  tej  karze  wyzionął  ducha.  Tę  nie-
godziwość  wśród  tylu  klęsk  wzięto,  jak  to  bywa,  za  złą
wróżbę  i  komisji  do  spraw  ofiarniczych  polecono  zajrzeć
do  ksiąg  sybillińskich,  a  Kwintusa  Fabiusza  Piktora  wy­
słano  do  Delf,  do  tamtejszej  wyroczni,  z  zapytaniem,
jakimi  modłami  i  ofiarami  przebłagalnymi  można  by  bo­
gów  udobruchać  i  jaki  będzie  koniec  tak  wielkich  klęsk.
Na  razie  zaś  dokonano  kilku  nadzwyczajnych  ofiar,  zgod­
nie  z  księgami  przeznaczeń.  Między  innymi  pogrzebano
żywcem  w  ziemi  Galla  i  Gallijkę,  Greka  i  Greczynkę
na  Placu  Wolim,  w  miejscu  otoczonym  kamieniem,  już
dawno  skalanym  ofiarami  z  ludzi,  bynajmniej  nie  rzym­
skim  rodzajem  ofiary"  18.

18
  L i w i u s z ,  op.  cit.,  s.  121—122.
87

Kiedy  zaś  dokonano  już  rytualnych  czynności  religij­


nych,  przeprowadzono  szereg  posunięć  mających  na  celu
konkretne  wzmocnienie  obrony  Rzymu  na  wypadek  za­
atakowania  go  przez  armię  Hannibala.  Zorganizowano
w  krótkim  czasie  cztery  nowe  legiony,  do  których  wcie­
lono  nawet  chłopców  siedemnastoletnich.  Wykupiono  na
koszt  publiczny  i  zaciągnięto  pod  broń  osiem  tysięcy
niewolników,  po  uprzednim  przyjęciu  od  każdego  oświad­
czenia,  że  chce  służyć  w  wojsku.  Marek  Klaudiusz  Mar-
cellus  wysłał  z  Ostii  do  Rzymu  1500  żołnierzy,  zaciągnię­
tych  pod  broń  dla  obsadzenia  floty,  ale  teraz  przeznaczo­
nych  do  obrony  miasta.  Zwrócono  się  do  sprzymierzeń­
ców,  aby  dostarczyli  żołnierzy  według  spisu  roczników
poborowych.  „Kazano  przygotować  broń,  pociski  i  inne
wyposażenie,  a  także  zdjąć  w  tym  celu  ze  świątyń  i  por­
tyków  broń  zdobytą  dawniej  na  wrogach"  19.
W  rezultacie  takich  przygotowań  do  obrony  nikt  nie
myślał  o  pokoju  i  kiedy  do  Rzymu  przybył  wysłannik
Hannibala,  Kartalon,  dla  przeprowadzenia  rozmów
w  sprawie  wykupu  jeńców,  nawet  nie  został  wpuszczony
do  miasta.  Fakt  wysłania  Kartalona  w  sprawie  wymiany
jeńców  wskazuje  wyraźnie,  że  Hannibal  trzeźwo  ocenia­
jąc  sytuację  po  bitwie  pod  Kannami  skłonny  był  do
zawarcia  pokoju  na  zasadzie  stanu  rzeczy,  jaki  zaistniał
po  odniesionym  przez  niego  zwycięstwie.  Wobec  kate­
gorycznej  odmowy  Rzymian  prowadzenia  jakichkolwiek
pertraktacji,  Hannibalowi  nie  pozostawało  nic  innego  jak
kontynuowanie  wojny  w  celu  ostatecznego  złamania  opo­
ru  przeciwnika  20.
Zanim  przejdziemy  do  dalszego  przebiegu  wydarzeń,
jakie  miały  miejsce  po  bitwie  pod  Kannami,  zwrócić
musimy  jeszcze  uwagę  na  jej  znaczenie  w  historii  sztuki
wojennej.  Przebieg  walki  nasuwa  następujące  wnioski:

19
  Tamże,  s.  122.
20
  P i o t r o w i c z ,  op.  cit.,  s.  229.
88

Hannibal  tak  uszykował  swoje  wojska,  aby  móc  całko­


wicie  zniszczyć  siły  nieprzyjaciela.  W  bitwie  szczególnie
uwypukliło  się  decydujące  znaczenie  silnych  skrzydeł
w  ugrupowaniu  bojowym.  Okazało  się  bowiem,  że  skrzy­
dła  to  nie  tylko  czuły  punkt  ugrupowania,  ale  także  siła
mogąca  zadecydować  o  zwycięstwie.
Kanny  są  klasycznym  przykładem  okrążenia  mniejszy­
mi  siłami  większych  sił  przeciwnika  w  celu  ich  całkowi­
  2I
tego  zniszczenia .  Analizując  bitwę  zwrócić  trzeba  uwagę
na  następujące,  najistotniejsze  momenty  taktyczne:  cen­
trum  ugrupowania  Hannibala,  wygięte  w  formie  łuku
w  stronę  Rzymian,  odegrało  rolę  jak  gdyby  „elastycznego
zderzaka",  który  pod  naporem  zwartej  masy  piechoty
rzymskiej  cofnął  się,  ale  jednocześnie  zahamował  jej  im­
pet.  Ułatwiło  to  Hannibalowi  równoczesne  uderzenie
oskrzydlające  i  wyjście  na  tyły  Rzymian.  Skrócenie  od­
stępów  i  odległości  oraz  zwiększenie  głębokości  szyku
rzymskiego  oznaczało  faktyczną  rezygnację  z  zalet  ma-
nipularnego  ugrupowania  legionów.  Armia  rzymska  prze­
obraziła  się  w  olbrzymią  falangę  niezdolną  do  manewru
na  polu  walki 2 2 .  Z  chwilą  powstrzymania  jej  impetu  od
czoła,  przy  równoczesnej  konieczności  zwrócenia  się  tyl­
nych  szeregów  w  stronę  oskrzydlających  Kartagińczy-
ków,  rzymska  piechota  stała  się  bierną  masą,  niezdolną
do  jakiegokolwiek  działania.  Tylko  niewielka  liczba  żoł­
nierzy  stojących  na  obwodzie  mogła  prowadzić  walkę,
natomiast  ściśnięty  tłum  wojska  wewnątrz  stał  się  łat­
wym  łupem  dla  broni  miotającej  przeciwnika,  zwłaszcza
dla  świetnych  procarzy  balearskich.  Walka  otoczonej

21
  J.  S i k o r s k i ,  Zarys  historii  wojskowości  powszechnej  do
końca  XIX  wieku,  wyd.  II,  Warszawa  1975,  s.  90.
22
  E.  R a z i n ,  Historia  sztuki  wojennej,  t.  I,  Warszawa  1958,
s.  367.  Por.  także:  C o r n e l i u s ,  op.  cit.,  s.  24—36  oraz  K  r  o-
m a y e r  i  V e i t h ,  Heerwesen  und  Kriegfiihrung  der  Criechen
und  Romer,  Munchen  1963,  s.  289.
89
i  unieruchomionej  falangi  z  góry  była  skazana  na  nie­
powodzenie.
Bitwa  pod  Kannami  stanowi  przykład  okrążenia  tak­
tycznego.  Poważną  rolę  odegrała  tu  jazda.  Dobrze  zorga­
nizowana  i  uzbrojona  konnica  kartagińska  odniosła  zwy­
cięstwo  nad  pierwszorzędną  wówczas  piechotą  rzymską.
To  właśnie  jazda  dokonała  ostatecznego  okrążenia  armii
rzymskiej,  co  faktycznie  zadecydowało  o  wyniku  bitwy.
W  historiografii  podkreśla  się  znaczenie  manewrowania
na  polu  bitwy  jazdy;  Hannibala,  jako  rodzaju  wojska,
który  przygotował  i  wyzyskał  zwycięstwo  23.  Na  szczegól­
nie  pozytywną  ocenę  zasługuje  zgranie  uderzenia  konnicy
Hannibala  na  lewym  skrzydle  z  walką  piechoty  w  cen­
trum  i  natarciem  jazdy  numidyjskiej  na  prawym  skrzy­
dle.  Pierwsze  uderzenie  na  lewym  skrzydle  wyelimino­
wało  z  walki  lepszą  od  jazdy  sprzymierzeńców  konnicę
rzymską,  która  mogłaby  być  groźna  w  dalszym  etapie
walki.  Kiedy  ciężka  jazda  kartagińska  z  lewego  skrzydła
znalazła  się  już  na  tyłach  armii  rzymskiej,  pomocnicze
uderzenie  prawoskrzydłowej  konnicy  numidyjskiej  spo­
wodowało,  że  położenie  Rzymian  stało  się  beznadziejne.
Numidowie  zaś  dopiero  w  pościgu  ujawnili  wszystkie
swoje  właściwości,  cechy  jazdy  „lotnej  jak  piasek  Saha­
ry"  24,  skoro  z  kilku  tysięcy  jeźdźców  rzymskich  zdołało
ujść  z  pola  bitwy  zaledwie  nieco  ponad  trzystu.  Hannibal
potrafił  w  tej  bitwie  dobrze  zorganizować  współdziałanie
jazdy  z  piechotą,  potrafił  także  wykorzystać  doświadcze­
nia  bitwy  nad  Trebbią,  wzmacniając  kosztem  centrum
bardzo  silnie  skrzydła,  będące  fundamentem  całego  ugru­
powania  bojowego.  Jednak  Kartagińczyk,  osiągnąwszy
wspaniałe  zwycięstwo,  nie  wykorzystał  go  do  końca,  nie
potrafił  bowiem  zniszczyć  ani  sił  moralnych  Rzymian,
ani  ich  zdolności  oporu.

23
24
  Zob.  K o c h a n o w s k i ,  op.  cit.,  s.  5.
  Tamże.
90

Przez  cały  sierpień  216  r.  p.n.e.  w  Rzymie  trwały  przy­


gotowania  do  obrony  miasta  przed  Hannibalem,  który  je­
dnak  zamiast  na  stolicę,  ruszył  ze  swoją  armią  dalej  na
południe,  na  Neapol.  Równocześnie  Hannibal  przesłał
sprawozdanie  ze  swoich  dotychczasowych  działań  Radzie
w  Kartaginie,  która  podjęła  określone  kroki,  aby  poprzeć
jego  akcję.  Mianowicie  znajdującemu  się  w  Hiszpanii
bratu  Hannibala,  Hazdrubalowi,  polecono,  by  natychmiast
wyruszył  do  Italii,  zaś  na  miejsce  jego  armii  wysłane
zostały  na  Półwysep  Pirenejski  nowe  siły  lądowe  i  mor­
skie  pod  dowództwem  Himilkona.
Hazdrubal  natknął  się  jednak  nad  Ebro  na  armię
rzymską  pod  wodzą  Gnejusza  Scypiona  oraz  Publiusza
Scypiona,  który  został  również  wysłany  do  Hiszpanii  po
złożeniu  konsulatu  w  217  r.  p.n.e.  Doszło  do  bitwy  nad
rzeką,  w  której  Hazdrubal  zastosował  taktykę  swojego
brata,  jednak  centrum  ugrupowania  jego  armii  nie  wy­
trzymało  natarcia  rzymskich  legionistów  i  zostało  prze­
rwane,  zanim  oddziały  skrzydłowe  zdołały  okrążyć  nie­
przyjaciela.  W  ten  sposób  bitwa  zakończyła  się  klęską
Kartagińczyków,  a  sam  Hazdrubal  ledwo  uszedł  z  ży­
ciem  z  pola  walki 25. Tak  więc  niebezpieczeństwo  przerzu­
cenia  do  Italii  kolejnej  armii  kartagińskiej  zostało  za­
żegnane.
Tymczasem  Hannibal  po  dotarciu  do  Neapolu  zoriento­
wał  się,  że  miasto  to  ma  zamiar  się  bronić,  a  wobec
nadchodzącej  zimy  nie  chciał  rozpoczynać  oblężenia  portu
otwartego  dla  dowozu  zaopatrzenia  drogą  morską.  Za­
wrócił  więc  ze  swoją  armią  w  kierunku  Kapui,  która
miała  się  stać  jego  zimową  kwaterą,  a  równocześnie  oś­
rodkiem  nowego  sojuszu  przeciwko  Rzymowi.  Kapua
otworzyła  mu  bramy  zawierając  z  nim  przymierze,
a  równocześnie  zrywając  swoje  dotychczasowe  stosunki
z  Rzymem.  Spośród  warunków,  na  jakich  zawarto  poro-

25
  P  i  o t r o w i c  z,  op.  cit.,  s.  229.
91

zumienie,  Liwiusz  wymienia  następujące:  „Żaden  wódz


czy  urzędnik  punicki  nie  będzie  miał  żadnej  władzy  nad
obywatelem  kampańskim.  Obywatel  kampański  nie  bę­
dzie  wbrew  swej  woli  zobowiązany  do  służby  wojskowej
czy  do  innych  funkcji.  Kapua  zachowa  własne  prawa
i  własnych  urzędników.  Punijczyk  da  Kartagińczykom
trzystu  spośród  jeńców  rzymskich,  których  sobie  sami
wybiorą,  potrzebnych  do  wymiany  za  ekwitów  kampań-
skich,  służących  w  wojsku  na  Sycylii"  26.
Po  wkroczeniu  do  miasta  Hannibal  został  przyjęty
przez  Pakuwiusza  Kalawiusza,  przywódcę  stronnictwa,
które  opowiedziało  się  za  Kartagińczykami  oraz  przez
innych  znakomitych,  bogatych  nobilów.  Po  powitalnej
uczcie  oraz  zwiedzeniu  miasta  Hannibal  kazał  rozbić  swój
namiot  i  urządził  kwaterę  dowództwa  armii  poza  mia­
stem,  na  skalistej  górze  Tifata27 ,  skąd  rozciągał  się  wspa­
niały  widok  na  ogromny  obszar  kampańskiej  równiny.
Chociaż  jego  wojska  okupowały  miasto,  wydał  żołnierzom
rozkaz  płacenia  gotówką  za  wyżywienie  i  wszelkie  usłu­
gi.  Podczas  postoju  wojsk  w  Kapui  Hannibal  zwiedzał
najbliższe  okolice,  a  nawet  odwiedził  miejsca,  gdzie  kie­
dyś  wymknął  się  z  pułapki  zastawionej  na  niego  przez
Fabiusza  Maksymusa  używając  do  tego  wołów  z  zapalo­
nymi pochodniami.
Czas  zimowania  w  Kapui  Hannibal  starał  się  wyko­
rzystać  dla  pozyskania  nowych  sprzymierzeńców.  Zapew­
nił  sobie  wierność  części  ludności  Picenum  na  wybrzeżu
Adriatyku,  większości  Samnitów  oraz  Lukanów  i  Bru-
sjów  z  południa.  Natomiast  bogate  miasta  południowego
wybrzeża,  utrzymujące  łączność  z  flotą  rzymską,  pozo­
stały  wierne  Rzymowi.  Najważniejszym  z  nich  był  Nea­
pol,  którego  Hannibal  nie  mógł  zdobyć.  Udało  się  nato­
miast  Kartagińczykom  opanować  port  Lokris,  do  którego

26
  L i w i u s z ,  op.  cit.,  s.  134.
27
  L a  m b ,  op.  cit.,  s,  211.
92

niebawem  przypłynął  z  Afryki  mały  konwój  statków  pod


dowództwem  Bomilkara,  przywożąc  posiłki  numidyjskie
z końmi i 40 słoni.
Tak  więc  kartagińskie  siły  zbrojne  składały  się  teraz
z  żołnierzy  pochodzących  z  zachodniego  wybrzeża  morza
Śródziemnego,  z  Numidii,  Ligurii  i  z  półwyspu  Brucjum.
Hannibal  rozpoczął  szkolenie  nowo  przybyłych,  natomiast
dawnym  swoim  weteranom  alpejskim  zezwolił  na  dłuższy
wypoczynek.
Ale,  jak  się  okazało,  wygody  zimowych  kwater  w  Ka­
pui  bardzo  źle  wpłynęły  na  żołnierzy  kartagińskich.  Li-
wiusz,  nastawiony  niechętnie  do  Hannibala  i  do  zbunto­
wanej  wobec  Rzymu  Kapui,  przedstawił  bardzo  obrazowo
demoralizację  wrogich  żołnierzy  i  ich  zniewieściałość,  bę­
dącą  wynikiem  zimowej  bezczynności:  „W  Kapui  przez
większą  część  zimy  trzymał  Hannibal  wojsko  w  domach.
Było  to  wojsko  często  i  długo  hartowane  na  wszelkie
ludzkie  zło,  dobrego  nie  znające  ani  do  niego  przywykłe.
Toteż  tych,  których  nie  złamała  żadna  moc  zła,  zgubił
zbytni  dobrobyt  i  brak  miary  w  używaniu  przyjemności,
i  to  tym  skuteczniej,  im  chciwiej,  z  braku  przyzwyczaje­
nia,  w  nich  się  pogrążyli.  Sen,  wino,  jedzenie,  kobiety,
łaźnie,  bezczynność  z  każdym  dniem  słodsza  przez  samo
przyzwyczajenie  się  do  niej  —  wszystko  to  tak  osłabiło
w  nich  wytrzymałość  fizyczną  i  psychiczną,  że  odtąd
zapewniały  im  bezpieczeństwo  już  bardziej  minione  zwy­
cięstwa  niż  obecne  siły.
Biegli  w sztukach  wojennych  uważaliby  ten  grzech
wodza  za  większy  nawet  niż  to,  że  nie  pospieszył  z  woj­
skiem  na  Rzym  bezpośrednio  po  bitwie  pod  Kannami.
Tamta  bowiem  zwłoka  mogła  być  uznana  tylko  za  opóź­
nienie  zwycięstwa,  natomiast  ten  błąd  za  zniszczenie  sił
potrzebnych  do  zwycięstwa.
Toteż,  na  Herkulesa,  z  Kapui  wyszedł  Hannibal  jakby
z  innym  wojskiem.  Nigdzie  ni  śladu  dawnej  karności  nie
utrzymał.  Mnóstwo  wróciło  uwikłanych  w  stosunki  z  ko-
93

bietami,  a  gdy  tylko  zaczęło  się  ich  trzymać  pod  skórza­


nymi  namiotami,  gdy  przyszło  maszerować  czy  znosić
inny  trud  żołnierski,  to  jakby  początkujący  rekruci  opa­
dali  z  sił  i  upadali  na  duchu,  i  stąd  przez  cały  czas
letniego  obozu  wielka  część  oddalała  się  od  chorągwi  bez
urlopów,  przy  czym  nie  inne  miejsce  było  schronieniem
28
dla  dezerterów,  jak  właśnie  Kapua" .  Z  tym  zimowa­
niem  w  Kapui  i  osłabieniem  morale  armii  kartagińskiej
wiąże  się  też  powiedzenie,  że  „Kapua  była  Kannami  dla
Hannibala".
Na  razie  Hannibal  zdołał  jeszcze  pozyskać  sobie  dal­
szych  sprzymierzeńców.  Do  Kapui  przybyło  poselstwo
od  króla  macedońskiego  Filipa  V,  które  zawarło  układ,
na  mocy  którego  Kartagina  i  Macedonia  miały  zjednoczyć
29
swoje  siły  przeciwko  Rzymowi .  Filip  V  zobowiązał  się
do  wylądowania  w  Italii  z  200  okrętami,  zaś  Hannibal
do  udzielenia  królowi  pomocy  we  wszystkich  jego  przed­
sięwzięciach.  Następnie  zjawili  się  w  Kapui  wysłannicy
Hieronima,  młodocianego  wnuka  i  następcy  zmarłego
w  215  r.  p.n.e.  króla  Syrakuz,  Hierona  II,  którzy  zawarli
z  Hannibalem  układ  obronny  zrywający  dotychczasowe
przymierze  z  Rzymem.  W  ten  sposób  Hannibal  stanął  na
czele  sprzymierzonych  wojsk  Kartaginy,  Macedonii  i  Sy­
rakuz.  Z  nastaniem  cieplejszych  miesięcy  miał  zamiar
rozpocząć  dalsze  działania,  które  miały  go  doprowadzić
do  ostatecznego,  zwycięskiego  zakończenia  wojny.  Histo­
ria  jednak  potoczyła  się  inaczej.

28
  Tamże,  s.  147.
29
  Zob.  P  i c  a  r  d,  op.  cit.,  s.  147  oraz  L  a  m  b,  op.  cit.,  s.  216—
217.  Por.  także  tekst  układu  zachowany  u  P  o 1  i b i u s z a,  op.  cit,
s.  359—360.
OSTATNI  ETAP

Chociaż  Hannibal  podczas  pobytu  w  Kapui  zawarł  szereg 


pomyślnych  dla  siebie  układów,  to  jednak  w  wyniku  nie 
przewidzianych  wydarzeń,  jakie  nastąpiły  w  ciągu  kilku 
miesięcy  po  bitwie  pod  Kannami,  sytuacja  odwróciła  się 
prawie  na  wszystkich  frontach  na  korzyść  Rzymu. 
W  latach  216—214  p.n.e.  Hannibal  starał  się  oderwać 
od  Rzymu  te  miasta,  które  przy  nim  nadal  trwały.  Nie 
kusił  się  o  szturmowanie  miast  bronionych  murami  i  wy­
posażonych  w  machiny  miotające,  obsadzał  natomiast 
wojskiem  ich  okolice,  odcinając  dowóz  żywności  i  zaopa­
trzenia.  Za  wszelką  cenę  chciał  jednak  zdobyć  Nolę,  ostat­
nie  miasto  na  drodze  do  Neapolu,  jakie  stawiało  mu  opór. 
Przystąpił  więc  do  jego  oblężenia  licząc  na  poparcie 
pospólstwa  miejskiego,  które  było  mu  przychylne. 
Noli  broniły  wojska  rzymskie  pod  dowództwem  ener­
gicznego  prokonsula  Marcellusa  z  rodu  Klaudiuszów,  któ­
ry  miał  zasłynąć  jako  „Miecz  Rzymu".  Kiedy  spełzły  na 
niczym  nadzieje  Hannibala  na  zdobycie  Noli  przez  wyda­
nie  miasta  w  jego  ręce,  czemu  skutecznie  zapobiegł  Mar-
cellus  rozkazując  stracić  70  prowodyrów  pospólstwa  i  ob­
sadzając  bramy  silnymi  oddziałami,  Kartagińczyk  zdecy­
dował  się  na  oblężenie.  Walki  te  były  niezwykle  charak­
terystyczne  ze  względu  na  przemiany,  jakie  zaszły  w  ar-
95

mii  kartagińskiej,  o  których  wspominaliśmy  już  przy


opisie  zimowania  w  Kapui,  a  także  ze  względu  na  fakt,
że  Marcellus  zaczął  walczyć  z  Hannibalem  jego  własną
taktyką,  co  oznaczało,  że  Rzymianie  potrafili  wyciągnąć
wnioski  z  dotychczasowego  przebiegu  wojny.  Oddajmy
głos  Liwiuszowi,  który  jakże  barwnie  i  sugestywnie
przedstawia  te  wydarzenia:
„Hannibal  wobec  tego  otoczył  je  [Nolę  —  przyp.  J.S.]
pierścieniem,  aby  mury  zaatakować  jednocześnie  ze
wszystkich  stron.  Marcellus  jednak  widząc,  że  wróg  pod­
szedł  pod  mury,  ustawił  wojsko  w  szyku  bojowym  od
wewnętrznej  strony  bram  i  dokonał  wypadu  z  miasta
siejąc  wielki  postrach.  Trochę  nieprzyjaciela  przerażono
i  położono  trupem  przy  pierwszym  uderzeniu.  Potem  do
walczących  już  przybiegli  jeszcze  inni,  siły  się  wyrówna­
ły  i  zaczynała  się  zacięta  walka.  Byłaby  to  jedna  z  naj­
bardziej  pamiętnych  bitew,  gdyby  walczących  nie  roz­
łączyła  okropna  burza  z  ulewnym  deszczem.  W  tym  dniu
zatem,  po  ograniczonym  starciu,  gdy  ludzie  zaledwie  za­
grzali  się  do  walki,  Rzymianie  wrócili  do  miasta,  Punij-
czycy  do  obozu.  Punijczyków  padło  nie  więcej  niż  trzy­
dziestu,  zaskoczonych  wypadem  wroga  na  początku,
a  Rzymian  pięćdziesięciu.
Potem  deszcz  padał  całą  noc  bez  przerwy  i  aż  do  trze­
ciej  godziny  następnego  dnia.  Choć  więc  obie  strony
pragnęły  zmierzyć  się  z  sobą,  tego  dnia  trzymano  się  za
obwarowaniem.
Na  trzeci  dzień  Hannibal  wysłał  część  wojska  na  łupie­
nie  terenów  nolańskich.  Spostrzegł  to  Marcellus  i  z  miej­
sca  wyprowadził  wojsko  do  linii  bojowej.  Również  Hanni­
bal  nie  wstrzymał  się  od  spotkania.  Między  miastem
i  jego  obozem  była  przestrzeń  około  tysiąca  kroków.  Na
tej  przestrzeni  —  a  wszystko  dokoła  Noli  jest  równiną —
nastąpiło  starcie.  Z  obu  stron  podniesiono  okrzyk  wo­
jenny.  To  do  już  rozpoczętej  bitwy  ściągnęło  również
najbliższe  z  owych  kohort,  które  wyszły  w  pole  na  gra-
96

bież.  Rzymską  zaś  stronę  wzmocnili  Nolanie,  za  co  Mar-


cellus  wyraził  im  uznanie  i  kazał  pozostać  wśród  rezerw.
Mieli  oni  odnosić  z  pola  walki  tylko  rannych,  natomiast
wstrzymać  się  od  bitwy,  póki  by  im  nie  dał  odpowied­
niego  znaku.
Walka  była  wyrównana.  Z  największym  wytężeniem
sił  i  wodzowie  zachęcali  do  boju,  i  żołnierze  się  bili.  Mar-
cellus  wzywał,  by  nacierali  na  tych,  których  przedwczo­
raj  pokonali,  a  przed  kilku  dniami  przepędzili  spod  Kum,
przed  rokiem  zaś  on  sam  jako  wódz  na  czele  innego
wojska  odegnał  od  Noli:  »U  wroga  nie  wszyscy  stanęli
w  szyku  bojowym.  Część  poszła  na  grabież  i  plącze  się
w  terenie.  Walczący  zaś  zgnuśnieli  od  kampańskiego
zbytku,  wyczerpani  przez  pijaństwo  i  nierząd,  i  wszelką
rozpustę  w  ciągu  całej  zimy.  Minęła  ta  energia  i  ta  wy­
trzymałość,  prysnęły  te  siły  ducha  i  ciała,  które  poko­
nywały  grzbiety  Pirenejów  i  Alp.  W  walce  są  tylko
resztki  tamtych  ludzi  i  ledwie  z  bronią  trzymają  się  na
nogach.  Kapua  dla  Hannibala  była  Kannami.  Tam  zgasło
męstwo  wojenne,  tam  dyscyplina  wojskowa,  tam  rozgłos
minionych  lat,  nadzieja  na  przyszłość!«.
Takim  więc  wskazywaniem  słabych  stron  wroga  Mar-
cellus  dodawał  swoim  żołnierzom  odwagi.
Hannibal  grzmiał  o  wiele  większymi  wyrzutami:  »Broń
i  znaki  poznaję  te  same,  które  oglądałem  i  posiadałem
nad  Trebbią  czy  Jeziorem  Trazymeńskim,  a  w  końcu  pod
Kannami,  ale  żołnierza,  doprawdy,  innego  zaprowadziłem
na  zimę  do  Kapui,  z  innym  stamtąd  wyszedłem.  Wy,
którym  nigdy  nie  oparły  się  dwa  wojska  konsularne,
ledwie  wytrzymujecie  przy  wielkim  wysiłku  walkę  z  le­
gatem  rzymskim  mającym  jeden  legion  i  jedno  skrzydło
wojsk  sprzymierzeńczych?  Marcellus  z  początkującym
rekrutem  i  posiłkami  nolańskimi  już  po  raz  drugi  bez­
karnie  nas  zaczepia?  Gdzież  ten  mój  żołnierz,  który
ściągnął  z  konia  konsula  Gajusza  Flaminiusza  i  zdobył
97
jego  głowę?  Gdzież  ten,  co  pod  Kannami  zabił  Lucjusza
Paulusa?  Czy  żelazo  teraz  tępe?  Czy  ręce  zdrętwiały?
Czy  inny  w  tym  znak  jakiś  złowróżbny?  Mało  was  było
i  biliście  przeważającego  przeciwnika,  a  dziś  więcej  was
i  nie  potraficie  oprzeć  się  mniejszości?  Dzielni  w  języku
chełpiliście  się,  że  zdobędziecie  Rzym,  gdyby  was  tylko
nań  poprowadzono!  Oto  w  mniejszym  zadaniu  chcę  wy­
próbować  waszą  siłę  i  męstwo:  zdobądźcie  Nolę,  miasto
na  równinie,  nie  chronione  ni  rzeką,  ni  morzem!  Potem
z  tak  zasobnego  miasta  albo  poprowadzę  was,  obłowio­
nych  łupem  i  zdobyczną  bronią,  dokąd  zechcecie,  albo
pójdę  za  wami«.
Ale  ani  dobre  słowo,  ani  złe  nie  zdołało  ludziom  dodać
siły.  Na  wszystkich  odcinkach  Punijczycy  ulegli  rozbiciu.
W  Rzymianach  natomiast  rosła  odwaga  nie  tylko  dzięki
słowom  zachęty  ze  strony  wodza,  ale  także  dzięki  okrzy­
kom  Nolan,  którzy  dając  w  ten  sposób  wyraz  swej  dla
nich  przychylności  pobudzali  w  nich  zapał  do  walki.
Punijczycy  podali  tyły  i  zostali  wpędzeni  do  obozu.
Żołnierze  rzymscy  bardzo  chcieli  obóz  zdobyć  szturmem,
ale  Marcellus  odprowadził  ich  z  powrotem  do  Noli  wśród
wielkiej  radości  i  wdzięczności  również  ludu,  który  przed­
tem  chylił  się  bardziej  na  stronę  punicką.
Padło  tego  dnia  ponad  pięć  tysięcy  nieprzyjaciela,
żywcem  wzięto  sześciuset  ludzi.  Zdobyto  dziewiętnaście
znaków  wojskowych  oraz  dwa  słonie.  W  bitwie  zabito
cztery.  Po  stronie  rzymskiej  poległo  mniej  niż  tysiąc  lu­
dzi.  Następny  dzień  w  cichym  zawieszeniu  broni  obie
strony  spędziły  na  grzebaniu  poległych.  Zdobytą  na  wro­
gu  zbroję  Marcellus  spalił  jako  wotum  dla  Wulkana.
Na  trzeci  dzień  272  jeźdźców  numidyjskich  pospołu
z  hiszpańskimi  przeszło  do  Marcellusa  —  zapewne  z  po­
wodu  jakiegoś  zagniewania  albo  w  nadziei  korzystniej­
szej  wojaczki.  I  Rzymianie  nieraz  w  tej  wojnie  skorzy­
stali  z  ich  dzielnej  i  wiernej  służby.  Za  męstwo  nadano
98

im  po  wojnie  ziemię,  Hiszpanom  w  Hiszpanii,  Numidom


w  Afryce  l.
Tak  więc  oblężenie  i  bitwa  pod  Nolą  zakończyły  się
porażką  Hannibala,  który  także  po  raz  pierwszy  miał
większe  straty  niż  Rzymianie,  a  co  więcej,  w  jego  woj­
sku  wystąpiła  także  dezercja.  Niepowodzenie  to  usiłował
Hannibal  zrekompensować  podstępnym  opanowaniem
drugiego  co  do  wielkości  portu  na  południu  —  Tarentu,
toteż  korzystając  z  usług  dwóch  Tarentyjczyków,  Filome-
nosa  i  Nikona,  którzy  przybyli  do  niego  i  zaofiarowali
się  przeprowadzić  go  przez  bramę  miasta,  zwinął  w  nocy
swój  obóz  pod  Nolą  i  ruszył  z  wojskami  w  stronę  portu.
Po  przybyciu  pod  miasto  uzgodniono  szczegółowo  plan
działania.  Załoga  rzymska  pod  dowództwem  Marka  Li-
wiusza  znajdowała  się  w  cytadeli,  natomiast  przy  ze­
wnętrznych  murach  miasta  i  przy  bramach  czuwały
rzymskie  posterunki.  Hannibal  zdecydował,  że  wejdzie  do
miasta  w  nocy  z  oddziałami  piechoty  przez  dwie  różne
bramy,  przy  czym  wejście  przez  jedną  zabezpieczy  Filo-
menos,  którego  znały  posterunki  rzymskie,  zaś  wejście
przez  drugą  bramę  ułatwi  Nikon  ze  swoimi  ludźmi.
Tak  się  też  stało.  Kiedy  Nikon  ze  swoją  grupą  obez­
władnił  posterunki  rzymskie  przy  bramie,  Hannibal,  po­
zostawiając  jazdę  na  zewnątrz  murów,  wkroczył  z  pie­
chotą  do  miasta  docierając  na  plac  targowy.  Równocześ­
nie  przy  drugiej  bramie  Filomenos,  po  podstępnym  zabi­
ciu  strażnika,  przy  pomocy  trzydziestu  żołnierzy  karta-
gińskich  rozbił  wrota  ułatwiając  wejście  do  miasta
kolejnym  oddziałom.  Przed  świtem  Hannibal  opanował
miasto,  ale  niestety  nie  udało  mu  się  opanować  cytadeli,
która  skutecznie  blokowała  port.  Flota  tarencka  nie  mo­
gła  go  opuścić,  zaś  kartagińska  nie  mogła  do  niego  wpły­
nąć  ani  korzystać  z  arsenału.  W  ten  sposób  Hannibal

1
  L  i  w i  u  s  z.  op.  cit.,  s.  174—176
99

stracił  możliwość  zorganizowania  wielkiej  bazy  morskiej,


a  tym  samym  nadzieję  panowania  na  morzu.
Ale  jeszcze  większe  niepowodzenie  spotkało  Kartagiń-
czyków  na  Sycylii.  Kiedy  w  214  r.  p.n.e.  król  Hieronim,
opowiedziawszy  się  po  stronie  Hannibala,  podjął  wypra­
wę  na  rzymską  część  wyspy,  w  drodze  został  zamordowa­
ny,  w  następstwie  czego  w  Syrakuzach  usunięto  monar­
chię,  a  władzę  ujęła  partia  arystokratyczna  dążąca  do
utrzymania  związku  z  Rzymem.  Po  kolejnym  przewrocie
w  Syrakuzach,  kiedy  znowu  obalono  ugrupowanie  pro-
rzymskie,  armia  pod  dowództwem  Marka  Klaudiusza
Marcellusa  obiegła  miasto,  by  zmusić  je  do  uległości,
zamykając  jednocześnie  pierścień  okrążenia  od  strony
lądu  i  morza.  Działania  te  rozpoczęły  się  wiosną  213  r.
Marcellus  próbował  zdobyć  Syrakuzy  szturmem,  ale
zamiar  ten  nie  powiódł  się  wobec  potężnych  fortyfikacji
miasta  i  technicznej  przewagi  obrony  zorganizowanej
przez  znakomitego  matematyka  i  konstruktora  machin
oblężniczych,  Archimedesa.  „Był  to  znakomity  obserwa­
tor  nieba  i  gwiazd,  bardziej  jednak  znany  i  podziwiany
jako  wynalazca  i  konstruktor  machin  wojennych  i  urzą­
dzeń,  dzięki  którym  w  bardzo  łatwy  sposób  udaremniał
wszystkie  poczynania  przeciwnika  podejmowane  z  olbrzy­
 2
mim  nakładem  sił" .  Mury  Syrakuz,  zbudowane  na  pa­
górkach,  były  przeważnie  wysokie  i  niedostępne,  ale
w  niektórych  miejscach  obniżały  się,  tak  że  od  strony
płaskich  równin  istniała  możliwość  dostępu  do  nich.
„Odpowiednio  do  tego  Archimedes  ustawił  na  nich  wszel­
kiego  rodzaju  machiny  miotające  pociski"  3.
Mury  od  strony  morza,  „atakował  Marcellus  z  pokładu
sześćdziesięciu  pięciorzędowców.  Z  części  okrętów  łucz­
nicy  i  procarze,  a  także  lekkozbrojni,  których  pocisk
w  rękach  niedoświadczonych  nie  dawał  się  wykorzystać

2
  Tamże,  s.  213.
3
  Tamże..
100

do  rzutu  z  powrotem,  nikomu  nie  pozwolili  ostać  się  na


murach  bez  rany.  Okręty  z  tymi  strzelcami  trzymały  się
z  dala,  ponieważ  pocisk  potrzebuje  przestrzeni.  Inne  pię-
ciorzędowce  złączono  po  dwa  razem  —  usunięto  wiosła
po  wewnętrznej  ich  stronie,  aby  bok  stykał  się  z  bokiem
i  przy  pomocy  zewnętrznych  rzędów  wioseł  pływano  jak­
by  na  jednym  okręcie  —  i  na  nich  podwożono  pod  mury
kilkupoziomowe  wieże  i  inne  burzące  machiny.
Otóż  Archimedes  przeciw  tej  okrętowej  akcji  rozmieś­
cił  na  murach  różnej  wielkości  miotacze  pocisków.
W  okręty  stojące  z  dala  ciskał  bardzo  ciężkimi  głazami,
w  bliższe  celował  mniejszymi,  ale  za  to  z  tym  większą
częstością.  Wreszcie,  żeby  jego  strona  mogła  zasypywać
przeciwnika  pociskami  sama  nie  narażona  na  rany,  poro­
bił  w  murze  od  dołu  do  góry  gęsto  rozmieszczone  otwory
rozwartości  około  łokcia  i  przez  te  dziury  atakowano  na­
pastnika  z  ukrycia  częścią  strzałami,  częścią  pociskami
z  małych  skorpionów  [machin  —  przyp.  J.S.].  Jeśli  ja­
kieś  okręty  podpływały  bliżej,  żeby  się  znaleźć  po  we­
wnętrznej  stronie  zasięgu  pocisków,  to  na  ich  przody
zrzucano  z  góry  —  przy  pomocy  sterczącej  nad  murem
dżwigni-żurawia  —  przywiązane  do  silnego  łańcucha  że­
lazne  kleszcze,  po  czym  z  pomocą  przeciwwagi  z  ciężkiego
ołowiu  ogon  żurawia  obniżano  do  ziemi  i  przód  okrętu
szedł  w  górę  stawiając  go  na  rufie.  Następnie  dźwignię
spuszczano  nagle  w  dół  i  okręt  jakby  spadając  z  murów
tak  uderzał  o  falę,  przy  wielkim  strachu  załogi  okręto­
wej,  że  nawet  gdy  siadł  znowu  prosto,  wdzierało  się  do
niego  sporo  wody.
Tak  zatem  atak  od  strony  morza  spełznął  na  niczym,
całą  nadzieję  i  wszystkie  siły  rzucono  ku  atakowi  od
strony  lądu.
Ale  i  ta  część  murów  wyposażona  była  w  ten  sam
sprzęt  wszelkiego  rodzaju  machin  dzięki  wieloletnim  sta­
raniom  i  nakładom  finansowym  Hierona  i  szczególnej
umiejętności  Archimedesa.
101

Z  pomocą  przychodziło  tu  zresztą  samo  położenie  mia­


sta.  Skała,  na  której  leży  podstawa  muru,  jest  po  więk­
szej  części  tak  spadzista,  że  nie  tylko  miotane  z  machin
pociski,  ale  wszystko,  co  własnym  tylko  ciężarem  sta­
czało  się  w  dół,  spadało  na  napastnika  ciężkim  uderze­
niem.  To  również  sprawiło,  że  i  do  wspinania  się  dostęp
był  bardzo  trudny  i  niepewne  posuwanie  się  naprzód.
Tak  zatem  po  odbyciu  narady  postanowiono  zaprzestać
szturmowania  miasta,  bo  wszystkie  wysiłki  szły  na  mar­
ne,  i  tylko  oblężeniem  odcinać  nieprzyjacielowi  dowóz
 4
żywności  od  strony  morza  i  lądu" .  Rzymianie  postano­
wili  więc  zdobyć  Syrakuzy  głodem.
Tymczasem  Kartagina  doceniając  znaczenie  Sycylii,
mimo  wyczerpania  spowodowanego  zbrojeniami  w  celu
ratowania  sytuacji  w  Hiszpanii,  zdobyła  się  ponownie  na
ogromny  wysiłek.  Na  wyspę  skierowano  wielką  armię
liczącą  25  tys.  piechoty,  3  tys.  jazdy  i  55  okrętów  wo­
jennych.  Latem  212  r.  p.n.e.  wojska  te  zaatakowały  armię
rzymską,  która  tymczasem  po  otrzymaniu  posiłków  zdo­
łała  opanować  zachodnią  część  Syrakuz.  Mimo  liczebnej
przewagi  przeciwników  Rzymianie  potrafili  się  obronić
przed  kartagińską  odsieczą,  z  którą  współdziałali  oblężeni
Syrakuzańczycy,  trzymający  się  jeszcze  we  wschodniej
części  miasta.  W  niedługi  czas  potem  w  kartagińskiej
armii,  znajdującej  się  w  malarycznej  dolinie  rzeki  Ana-
pos,  wybuchła  epidemia,  która  doprowadziła  do  jej  zu­
pełnego  zniszczenia.  Wysiłek  Kartaginy  poszedł  na  mar­
ne,  a  równocześnie  przesądzony  został  i  los  Syrakuz.
Nie  odmieniło  także  sytuacji  wiosną  211  r.  wysłanie
przez  Radę  kartagińską  na  pomoc  oblężonym  silnej  floty,
liczącej  130  okrętów  pod  wodzą  Bomilkara.  Gdy  układy
o  kapitulację  Syrakuz  spełzły  na  niczym,  udało  się  Mar-
cellusowi  opanować  miasto  za  pomocą  zdrady.  Żołnierze
rzymscy  po  opanowaniu  jednej  dzielnicy,  wyrąbali  sobie
4
  Tamże,  s.  213—214.
102 

drogę  do  portu.  Miasto  zostało  wydane  na  łup  zwycięz­


ców,  zagrabiono  skarby  królów  syrakuzańskich,  a  wielu 
mieszkańców  poniosło  śmierć.  Zginął  również  bohaterski 
Archimedes.  „Legenda  głosi,  że  gdy  do  komnaty  siedem­
dziesiąt  pięć  lat  liczącego  wówczas  Archimedesa  wtargnę­
li  żołnierze  rzymscy,  był  on  pochłonięty  wyprowadze­
niem  równań  matematycznych  na  piaskowej  tablicy.  Być 
może  zapytał  głosem  gniewnie  podniesionym,  kto  mu 
przeszkadza,  zanim  żołnierze  Marcellusa  przeszyli  go 
włócznią  i  poszli  grabić  dalej.  Taką  śmierć  poniósł  sta­
rzec,  który  był  najwybitniejszym  astronomem  i  matema­
tykiem  epoki  hellenistycznej"  5. 
Wraz  z  upadkiem  Syrakuz  stracona  była  dla  Kartagiń-
czyków  cała  Sycylia.  Hannibal  nie  mógł  wpłynąć  na  prze­
bieg  wydarzeń  na  wyspie,  ponieważ  posiadał  zbyt  szczu­
płe  siły,  a  ponadto  pochłaniała  go  całkowicie  wojna 
w  Italii.  Rzymianie  stosowali  wobec  niego  w  dalszym 
ciągu  wojnę  podjazdową  nękając  drobnymi  starciami 
wojska  kartagińskie  i  unikając  walnej  bitwy  w  otwartym 
polu.  Drugą,  po  upadku  Syrakuz,  dotkliwą  stratą  dla 
Hannibala  była  kapitulacja  wobec  Rzymian  pozostawio­
nej  swojemu  losowi  Kapui,  za  którą  poszły  także  inne 
miasta  kampańskie.  Przewaga  w  wojnie  zaczęła  się  prze­
chylać  na  korzyść  Rzymian.  W  209  r.  p.n.e.  Hannibal 
utracił  Tarent,  a  wraz  z  nim  również  Apulię  i  Kalabrię. 
Jednakże  ciągle  jeszcze  walka  z  Hannibalem  w  Italii 
nie  zapowiadała  bezpośrednio  pomyślnego  wyniku, 
w  związku  z  czym  Rzymianie  postanowili  szukać  roz­
strzygnięcia  na  terenie  Hiszpanii.  W  tym  celu  wysłali 
tam  nowe  wojska,  powierzając  naczelne  dowództwo  nad 
wszystkimi  siłami  rzymskimi  w  Hiszpanii  młodemu,  li­
czącemu  25  lat  Publiuszowi  Korneliuszowi  Scypionowi, 
synowi  poległego  w  211  r.  Publiusza  Scypiona.  Okazało 
się  wnet,  że  jako  wódz  dorównywał  on  geniuszem  wojen-

5
  L a m b,  op.  cit.,  s.  235—236.
103 

nym  Hannibalowi,  a  jego  sława  w  niedługim  czasie  miała 


przyćmić  gwiazdę  Kartagińczyka. 
Po  przybyciu  Scypiona  do  Hiszpanii  prowadzona  dotąd 
przez  Rzymian  wojna  zmieniła  zdecydowanie  charakter 
z  defensywnej  na  ofensywną.  Po  zreorganizowaniu  swo­
ich  sił,  które  liczyły  w  sumie  31  tys.  żołnierzy,  Scypion 
uderzył  w  209  r.  p.n.e.  na  Nową  Kartaginę,  która  stano­
wiła  główny  ośrodek  kartagińskiej  potęgi  w  Hiszpanii. 
Uderzenie  to  było  dobrze  zaplanowane,  ponieważ  w  chwi­
li  gdy  Scypion  stanął  pod  murami  twierdzy,  najbliżej 
znajdujące  się  wojska  kartagińskie  znajdowały  się  w  od­
ległości  dziesięciu  dni  marszu.  Twierdzy  zaś  broniła  za­
łoga  licząca  zaledwie  tysiąc  żołnierzy. 
Gdy  szturm  miasta  od  strony  lądu  okazał  się  utrud­
niony  z  powodu  potężnych  i  wysokich  obwarowań  obsa­
dzonych  większością  załogi,  Scypion  umiejętnie  wykorzy­
stał  odpływ  morza  i  przeprowadziwszy  wojsko  przez  od­
słoniętą  część  wybrzeża  wdarł  się  na  mury  od  strony  pół­
nocnej,  słabo  obwarowanej  i  niezbyt  mocno  bronionej. 
Jak  pisze  Liwiusz:  „Było  prawie  południe  i  oprócz  tego, 
że  na  skutek  ustępowania  przypływu  woda  cofała  się 
w  morze,  zerwał  się  jeszcze  silny  wiatr  północny  i  pcha­
jąc  ustępujące  wody  również  w  kierunku  odpływu  do 
tego  stopnia  odsłonił  dno,  że  woda  miejscami  sięgała 
ludziom  do  pępka,  miejscami  ledwie  powyżej  kolan.  Scy­
pion  znał  to  na  podstawie  dokładnej  obserwacji  rzeczy, 
ale  potraktował  to  jako  dobrą  wróżbę  ze  strony  bogów, 
którzy,  jak  mówił,  odwracają  morze,  by  dać  Rzymianom 
przejście  i  usuwają  wody,  otwierając  im  drogę  tam,  gdzie 
stopa  ludzka  nigdy  dotychczas  nie  stanęła.  I  tak  kazał 
żołnierzom  iść  za  przewodnictwem  Neptuna  i  wspinać  się 
na  mury  wprost  z  wody...  Tutaj  mur  ani  przez  kon­
strukcję  nie  był  dość  umocniony,  jako  że  zawierzono 
całkiem  samemu  jego  położeniu  i  osłonie  morskiej,  ani 
też  nie  ustawiono  na  nim  żadnego  zbrojnego  posterunku 
czy  choćby  straży.  Wszyscy  byli  nastawieni  na  niesienie 
104

pomocy  tam,  gdzie  grożono  niebezpieczeństwem.  Z  tej


strony  więc  Rzymianie  wdarli  się  do  miasta..." 6.
W  ręce  zdobywców  wpadły  ogromne  łupy  oraz  mnó­
stwo  sprzętu  wojennego  i  broni,  a  między  innymi:  120
wielkich  katapult,  281  mniejszych,  23  duże  balisty  i  42
małe  oraz  wielka  ilość  pocisków.  Zagarnięto  kasę  woj­
skową  i  spore  zapasy  żywności,  a  zwłaszcza  zboża.
W  porcie  zdobyto  18  okrętów.  Utrata  Nowej  Kartaginy
była  dotkliwym  ciosem  dla  Kartagińczyków,  ponieważ
równocześnie,  w  związku  z  opanowaniem  przez  Rzymian
kopalń  srebra  znajdujących  się  w  pobliżu  tego  miasta,
z  których  głównie  czerpano  środki  pieniężne  na  prowa­
dzenie  wojny,  zachwiane  zostały  podstawy  finansowe  do­
tychczasowej  polityki  państwa.
Na  rezultaty  sukcesu  Scypiona  nie  trzeba  było  długo
czekać.  Już  na  przełomie  roku  209  i  208  p.n.e.  wiele  ple­
mion  iberyjskich  przeszło  na  stronę  Rzymian.  W  tej  po­
garszającej  się  dla  Kartagińczyków  sytuacji,  brat  Hanni­
bala,  Hazdrubal,  postanowił  stoczyć  ze  Scypionem  decy­
dującą  bitwę,  uważając,  że  dalsze  zwlekanie  przyczyni  się
tylko  do  wzmocnienia  przeciwnika.  Gdyby  nie  udało  mu
się  rozbić  Rzymian,  planował  przebić  się  na  północ  i  przez
Pireneje  dotrzeć  do  Italii.  Do  decydującego  starcia  doszło
w  lipcu  208  r.  pod  miastem  Baecula,  gdzie  wojska  rzym­
skie  po  przezimowaniu  w  Tarrakonie,  natknęły  się  na
armię  Hazdrubala.
Bitwa  pod  Baeculą  miała  przełomowe  znaczenie  w  hi­
storii  rzymskiej  sztuki  wojennej.  Publiusz  Korneliusz
Scypion,  wykorzystując  dotychczasowe  doświadczenie
Rzymian  w  wojnie  z  Hannibalem,  zastosował  tu  zupełnie
inną  taktykę,  która  była  naśladownictwem  taktyki  kar-
tagińskiej  zastosowanej  w  bitwie  pod  Kannami.  Wbrew
dotychczasowym  zasadom  zaatakował  on  bowiem  nie­
przyjaciela  od  czoła  przy  pomocy  lekkozbrojnych,  którzy

6 L i  w i  u s z,  op.  cit,  s.  333—334.


105

mieli  za  zadanie  wytrzymać  nacisk  centrum  przeciwnika,


natomiast  ciężką  piechotę  legionową  podzieloną  na  dwie
grupy  rzucił  na  skrzydła  Kartagińczyków,  na  dwóch  róż­
nych  kierunkach.  Ciężka  piechota  wykonując  główne
uderzenie  rozbiła  skrzydła  armii  Hazdrubala,  który  wi­
dząc,  że  klęska  jest  nieuchronna,  wycofał  z  walki  resztę
swoich  sił  i  rozpoczął  szybki  odwrót  na  północ.
Ogromne  znaczenie  tej  bitwy  w  rozwoju  sztuki  wojen­
nej  polega  na  tym,  że  armia  rzymska  po  raz  pierwszy
walczyła  tu  nie  w  jednolitej,  wyciągniętej  linii,  ale  po­
dzielona  była  na  szereg  jednostek  taktycznych,  z  których
każda  wykonała  określone  zadanie  bojowe  samodzielnie
manewrując  na  polu  walki.  Taką  jednostkę  taktyczną
stanowiły  trzy  stojące  jeden  za  drugim  manipuły,  które
z  biegiem  czasu  zaczęto  traktować  jako  odrębną  jedno­
stkę  legionu  —  kohortę.  Chociaż  ustalenie  tego  podziału
nastąpiło  później,  jego  zaczątki  wiążą  się  z  nazwiskiem
Korneliusza  ScypionaJ  Taki  system  walki  był  dalszym
udoskonaleniem  taktyki  manipularnej  —  zerwanie  z  sza­
blonem  i  wprowadzenie  do  bitwy  manewru  poszczegól­
nych  części  armii  współdziałających  ze  sobą  według  z  gó­
ry  określonego  planu.  W  związku  z  tym  znacznie  wzrosła
też  rola  dowódcy,  który  oprócz  ułożenia  planu  bitwy
musiał  teraz  kierować  nią  aż  do  ostatniej  chwili,  podczas
gdy  dawniej  wydawał  on  w  zasadzie  jedynie  rozkaz  roz­
poczęcia  walki,  po  czym  bitwa  toczyła  się  według  usta­
lonego  szablonu.
Tymczasem  Hazdrubal,  wycofawszy  się  z  pola  bitwy,
podążył  szybkim  marszem  na  północ,  przekroczył  bez
przeszkód  Pireneje,  a  następnie  wiosną  207  r.  p.n.e.  Alpy,
prawdopodobnie  tą  samą  drogą  co  Hannibal,  i  stanął
w  północnej  Italii.  Jego  armia,  po  zasileniu  oddziałami
galijskimi,  liczyła  około  12  tys.  żołnierzy.  Hazdrubal  po­
stanowił  połączyć  się  z  Hannibalem  i  po  krótkim  postoju
nad  Padem,  ruszył  z  wojskami  na  południe,  drogą  na
Ariminum,  wysyłając  równocześnie  do  brata  gońców  z  li-
106

stem,  w  którym  wyznaczył  Umbrię  jako  miejsce  spotka­


nia  obu  armii.
Jednak  gońcy  ci  zostali  przechwyceni  przez  oddział
rzymski  niedaleko  Tarentu  i  list  zamiast  do  adresata
dostał  się  do  rąk  konsula  Gajusza  Klaudiusza  Nerona,
który  z  jedną  armią  konsularną  znajdował  się  w  Lukanii
prowadząc  działania  przeciwko  Hannibalowi.  Po  otrzy­
maniu  listu  Klaudiusz  Neron,  pozostawiwszy  część
swoich  wojsk  naprzeciw  Hannibala,  ruszył  w  największej
tajemnicy  z  jednym  legionem  i  tysiącem  dobrej  jazdy
szybkim  marszem  na  północ,  w  celu  połączenia  się  z  dru­
gim  konsulem,  Markiem  Liwiuszem  Salinatorem,  stoją­
cym  z  wojskami  naprzeciw  armii  Hazdrubala  nad  rzeką
Metaurus,  niedaleko  miejscowości  Sena  Gallica.  Obaj
konsulowie  zamknęli  Hazdrubalowi  drogę  na  południe
do  Hannibala,  który  nie  mógł  wyruszyć  na  północ,  nie
wiedząc  którędy  będzie  maszerował  brat.
Wojska  Klaudiusza  Nerona  przyszły  do  obozu  Liwiusza
w  nocy,  bardzo  zmęczone  forsownym  marszem.  Liwiusz
uważał,  że  żołnierze  ci  powinni  przed  bitwą  wypocząć,
ale  Klaudiusz  stał  na  stanowisku,  że  wszelka  zwłoka
może  mieć  fatalne  skutki.  Tymczasem  o  mało  co  plan
konsulów  nie  został  udaremniony.  Mianowicie  trębacz,
który  w  nocy  dał  sygnał  do  zajęcia  stanowisk  bojowych,
zgodnie  z  regulaminem  zatrąbił  przed  namiotem  Liwiusza
dwa  razy.  Gdy  zwiadowcy  zameldowali  o  tym  Hazdruba­
lowi,  zrozumiał  on  natychmiast,  że  ma  do  czynienia
z  dwoma  konsulami,  a  nie  z  jednym  i  że  widocznie  woj­
ska  rzymskie  powiększyły  się  o  drugą  armię  konsularną.
W  tej  sytuacji  Hazdrubal  postanowił  wycofać  się  ze
swoją  armią  jeszcze  tej  nocy,  usiłując  wymknąć  się  do­
liną  Metaurusu  do  prowadzącej  na  południe  Via  Flaminia.
Domyślił  się,  „że  list  jego  nie  doszedł  do  brata  i  został
przejęty  i  że  to  konsula  zachęciło  do  nagłego  zaskoczenia
jego  samego.  Tymi  niepokojony  myślami  o  pierwszej
straży  nocnej  wydal  rozkaz  cichego  zwinięcia  obozu  przy
107

wygaszonych  ogniskach  i  podniesienia  chorągwi  do  od­


marszu.  Ale  w  pośpiechu  i  nocnym  nieładzie  nie  dość
uważnie  pilnowano  przewodników  i  jeden  przysiadł
w  kryjówce,  którą  sobie  już  wcześniej  w  duchu  obmyślił,
drugi  przez  znane  sobie  miejsce  płytsze  przepłynął  na
drugą  stronę  rzeki  Metaurus.  Wojsko  w  marszu  pozostało
bez  przewodników.  Najpierw  błądziło  po  polach,  potem
spora  liczba  ludzi  znużonych  drogą  i  bezsennością  tu
i  tam  pokładła  się  do  snu,  zostawiając  chorągwie  woj­
skowe  z małymi  oddziałami.
Hazdrubal,  nim  nastał  dzień,  kazał  maszerować  brze­
giem  rzeki.  Nabłądził  się  dużo  po  zakolach  i  pętlach
krętej  rzeki  wracając  w  te  same  miejsca  i  niewiele  się
posuwając  naprzód.  Chciał  jednak  przedostać  się  na  dru­
gą  stronę  tej  rzeki,  gdy  tylko  światło  dnia  pokaże  mu
dogodne  przejście.  Tymczasem  brzegi  rzeki,  w  miarę  jak
się  od  morza  oddalał,  stawały  się  węższe,  i  tak  nie  mogąc
znaleźć  miejsca  do  przeprawy  i  tracąc  na  tym  dzień  dał
 7
nieprzyjacielowi  czas  do  podjęcia  za  nim  pościgu" .
Rzymianie  odcięli  Hazdrubala  ostatecznie  od  drogi  Fla-
mińskiej,  tak  że  po  nieudanej  próbie  wymknięcia  się
na  południe,  zmuszony  on  został  do  walki  z  przeważają­
cymi  siłami  obu  konsulów.
Obie  armie  stanęły  naprzeciw  siebie.  Hazdrubal  ustawił
na  swoim  lewym  skrzydle  Gallów  naprzeciw  wojsk  Klau­
diusza  Nerona,  na  prawym  oddziały  iberyjskie,  zaś
w  centrum  ugrupowania  Ligurów,  przed  którymi  umieś­
cił  słonie.  Sam  również  w  środku  zajął  stanowisko  do­
wodzenia.  Bitwa  rozpoczęła  się  uderzeniem  Kartagińczy-
ków  na  lewe  skrzydło  Rzymian,  którym  dowodził  Li-
wiusz  Salinator.  Rozgorzała  zaciekła  walka,  a  losy  bitwy
ważyły  się  przez  wiele  godzin.  Słonie  nie  spełniły  swo­
jego  zadania,  ponieważ  zamknięte  w  środku  i  obrzucone

7
  Tamże,  s.  400.
108

pociskami  pomieszały  szeregi  zarówno  Rzymian  jak  i  Ibe-


 8
rów .
Wreszcie  szalę  zwycięstwa  przeważył  Klaudiusz  Neron,
który  z  zajmowanych  na  prawym  skrzydle  pozycji  na
wzgórzu  wykonał  manewr  oskrzydlający  siłami  swoich
siedmiu  tysięcy  żołnierzy,  wychodząc  na  tyły  walczących
wojsk  Hazdrubala.  To  decydujące  uderzenie  spowodo­
wało,  że  część  oddziałów  kartagińskich  zaczęła  się  cofać.
Wówczas  Hazdrubal,  chcąc  je  zatrzymać,  wjechał  konno
w  ustępujące  szeregi  i  w  kilka  chwil  później  poległ.
Wtedy  Rzymianie  dokonali  już  pogromu  resztek  armii
kartaginskiej.  Spośród  żołnierzy  hiszpańsko-afrykanskich
uszli  z  życiem  tylko  nieliczni  i  nie  było  nikogo,  kto
zająłby  miejsce  Hazdrubala.  Jego  armia,  licząca  ogółem
około  12  tys.  żołnierzy,  została  niemal  w  całości  wycięta
i  przestała  istnieć.  W  nocy,  po  bitwie  Klaudiusz  Neron
wyruszył  ze  swoim  legionem  z  powrotem  na  południe
do  obozu  w  Lukanii  zabierając  głowę  zabitego  Hazdru­
bala,  którą  po  przybyciu  na  miejsce  kazał  rzucić  przed
placówkami  Hannibala,  donosząc  mu  równocześnie  przez
dwóch  jeńców  o  śmierci  brata.  Na  wiadomość  o  klęsce
Hannibal  ściągnął  swoje  wojska  z  Lukanii,  ograniczając
się  już  tylko  do  obrony  Brucjum.  Był  to  właściwie  koniec
wojny  w  Italii.
Bitwę  nad  Metaurusem  określa  się  jako  jedną  z  bitew,
które  zmieniły  bieg  historii.  Wówczas  po  raz  ostatni  ludy
Italii  stanęły  w  szyku  bojowym  wobec  legionów,  zwia­
stunów  cesarstwa  Cezarów.  Klęska  Hazdrubala  rozstrzyg­
nęła  także  ostatecznie  los  Hiszpanii.  Wprawdzie  Karta-
gińczycy  próbowali  jeszcze  bronić  tego  kraju  w  ciągu
207  r.  p.n.e.  rozmieszczając  swoje  wojska  w  wielu  miej­
scach  umocnionych,  ale  ponieważ  nie  przyniosło  to  żad­
nego  rezultatu,  zdecydowali  się  na  bitwę  w  otwartym
polu.  W  206  r.,  w  wielkiej  bitwie  pod  miastem  Ilipa

8
  P o 1 i b i u s z,  op.  cit.,  t.  II.  s.  75.
109 

w  dolinie  rzeki  Baetis  ponieśli  jednak  druzgocącą  klęskę, 


której  rezultatem  był  upadek  panowania  kartagińskiego 
w  Hiszpanii.  Po  bitwie  zwycięski  Publiusz  Korneliusz 
Scypion  przesłał  do  Rzymu  wspaniałe  łupy  i  trofea. 
Na  jego  stronę  przeszły  plemiona  iberyjskie  oraz  nad­
brzeżne  miasta  fenickie.  Wraz  z  podbojem  Hiszpanii  II 
wojna  punicka  zaczęła  się  zbliżać  ku  końcowi.  Pod  wpły­
wem  sukcesów  rzymskich  wycofał  się  również  z  wojny 
król  macedoński  Filip  V,  który  zawarł  odrębny  pokój 
z  Rzymianami. 
Zdobywca  Hiszpanii,  Scypion,  który  został  wybrany 
konsulem  na  rok  205  p.n.e.,  rozpoczął  przygotowania  do 
zadania  ostatecznego  ciosu  Kartaginie,  postanawiając 
przenieść  wojnę  na  teren  Afryki  i  pozostawiając  w  spo­
koju  Hannibala  w  Italii.  Latem  204  r.  Scypion  wypły­
nął  z  Sycylii  w  kierunku  Kartaginy  z  silną  flotą.  Na 
pokładach  jego  okrętów  znajdowało  się  35  tys.  żołnierzy 
piechoty  i  3200  jazdy.  Z  armią  tą  wylądował  bez  prze­
szkód  na  wybrzeżu  afrykańskim,  niedaleko  miasta  Utyka 
leżącego  przy  ujściu  rzeki  Bagradas  w  odległości  około 
30  km  od  Kartaginy.  Na  wiadomość  o  tym  przybył  do 
rzymskiego  obozu  młody  książę  plemienia  Massyliów  ze 
wschodniej  Numidii,  Masynissa,  z  którym  Scypion  jeszcze 
w  Hiszpanii  nawiązał  porozumienie.  Przyprowadził  on 
ze  sobą  200  jeźdźców  numidyjskich.  Chociaż  były  to 
posiłki  niewielkie,  Masynissa  był  pożądanym  sprzymie­
rzeńcem,  dobrze  bowiem  znał  teren  i  miejscowe  sto­
sunki. 
Ponieważ  nie  udało  się  Scypionowi  zdobyć  Utyki  sztur­
mem,  toteż  wobec  silnych  umocnień  miasta,  a  także 
w  związku  ze  zbliżającą  się  zimą,  rozłożył  swoje  wojska 
na  leża  zimowe  na  małym  przylądku  na  wschód  od  Uty­
ki.  Naprzeciw  niego  w  dwóch  obozach  rozłożyły  się  woj­
ska  kartagińskie  liczące  30  tys.  piechoty  i  3  tys.  jazdy 
pod  dowództwem  drugiego  Hazdrubala,  syna  Giskona, 
oraz  wojska  sprzymierzonego  z  nim  króla  numidyjskiego 
110

Syfaksa,  które  liczyły  podobno  50  tys.  piechoty  i  10  tys.


jazdy.  Scypion  obwarował  swój  obóz  nazywając  go  Ca­
stra  Cornelia,  wyciągnął  galery  na  brzeg,  a  ich  załogi
odkomenderował  do  robót  oblężniczych.  W  okresie  burz
zimowych  nie  mógł  utrzymywać  łączności  z  Italią,  ale
też  nie  groził  mu  w  tym  czasie  atak  floty  kartagińskiej
od  strony morza.
Wiosną  203  r.  p.n.e.  Scypion,  wykorzystując  zaskocze­
nie  przeciwników  uzyskane  prowadzeniem  z  nimi  pozor­
nych  rokowań  pokojowych,  niespodziewanie  uderzył
w  nocy  na  oba  obozy.  Wywoławszy  tam  pożar  po  podpa­
leniu  szałasów  i  namiotów,  Rzymianie  wtargnęli  gwałto­
wnie  do  środka  rozbijając  oraz  zmuszając  do  ucieczki
wojska  Hazdrubala  i  Syfaksa.  Dopiero  po  trzech  tygod­
niach  udało  się  Kartagińczykom  sformować  na  nowo  roz­
bite  oddziały,  uzupełniając  je  przybyłymi  najemnikami.
Połączyły  się  one  z  zebranymi  ponownie  siłami  Syfaksa
w  dolinie  Bagradasu.
Tymczasem  Scypion,  który  rozpoczął  oblężenie  Utyki,
ruszył  w  ich  kierunku  i  na  tak  zwanych  wielkich  polach
nad  Bagradasem  odniósł  nad  nimi  zupełne  zwycięstwo,
po  którym  Rzymianie  stali  się  panami  w  otwartym  tere­
nie.  Bitwa  ta  zasługuje  na  uwagę  również  dlatego,  po­
nieważ  Scypion  ponownie  wykorzystał  tu  doświadczenia
kanneńskie.  Mianowicie  wojska  rzymskie  zaatakowały
przeciwnika  obydwoma  skrzydłami,  natomiast  naciera­
jąca  w  centrum  piechota  legionowa  po  zbliżeniu  się  Kar-
tagińczyków  nagle  przegrupowała  się  w  ten  sposób,  że
oddziały  pierwszej  i  trzeciej  linii  rozsunęły  się  na  boki,
w  rezultacie  czego  główne  siły  uderzeniowe  nieprzyja­
ciela  znalazły  się  —  podobnie  jak  legiony  rzymskie  oto­
czone  pod  Kannami  —  w  okrążeniu,  z  którego  trudno
już  było  się  wyrwać.  Z  pola  walki  udało  się  ujść  jedynie
Syfaksowi  z  resztką  swoich  wojsk,  lecz  w  pościg  za  nim
ruszył  przyjaciel  Scypiona,  Leliusz  razem  z  Masynissą.
111

Pobili  Syfaksa  jeszcze  raz  pod  Cyrtą  i  w  bitwie  tej


wzięli  go  do  niewoli.
W  tej  niepomyślnej  dla  państwa  sytuacji  Rada  w  Kar­
taginie  uznała,  że  tylko  Hannibal  może  przynieść  ocale­
nie.  Wysłano  więc  do  niego  wezwanie  powrotu.  Podobnie
wezwano  Magona  z  liguryjskiego  wybrzeża.  Tak  więc
po  piętnastu  latach  prowadzenia  wojny  w  kraju  nie­
przyjacielskim  Hannibal  opuścił  ostatni  skrawek  Italii,
jaki  mu  pozostał,  i  z  początkiem  zimy  na  przełomie  ro­
ku  203  i  202  p.n.e.  wylądował  w  Leptis  Minor,  rozkładając
siej  obozem  pod  Hadrumentum.  Jego  brat  Magon  nic
dotarł  do  Afryki,  ponieważ  zmarł  w  drodze  z  ran  odnie­
sionych  podczas  walk  w  Ligurii.
Początkowo  wydawało  się,  że  nie  dojdzie  do  decydu­
jącej  walki  pomiędzy  armiami  dwóch  wielkich  wodzów,
gdyż  zanim  jeszcze  Hannibal  przybył  do  ojczyzny,
w  Kartaginie  wzięła  górę  partia  pokojowa,  która  prze­
forsowała  rozpoczęcie  rokowań  z  Rzymem.  Zawarto  za­
wieszenie  broni,  jednak  niespodziewanie  zostało  ono  zer­
wane  zanim  posłowie  kartaginscy  wrócili  z  Rzymu.  Po­
wodem  zerwania  było  zagarnięcie  przez  Kartagińczyków
rzymskich  statków  transportowych  z  ładunkiem  zboża.
Kiedy  Scypion  zażądał  zadośćuczynienia,  kartaginscy
zwolennicy  wojny  urządzili  napad  na  okręt  wiozący
rzymskich  posłów.
W  odpowiedzi  na  to  Scypion  wznowił  działania  wojen­
ne  i  z  armią  liczącą  30  tys.  żołnierzy  ruszył  w  dolinę
Bagradasu  na  spotkanie  z  nadciągającym  z  pomocą  Ma-
synissą.  Na  wiadomość  o  tym  Hannibal  ruszył  także
z  Hadrumentum  z  armią  liczącą  42  tys.  żołnierzy.  Po
kilku  dniach  marszu  zatrzymał  się  pod  miastem  Zamą,
do  którego  podeszły  również  wojska  Scypiona,  wzmocnio­
ne  posiłkami  Masynissy  do  ogólnej  liczby  40  tys.  żołnie­
rzy.  Hannibal  usiłował  jeszcze  nawiązać  rokowania  ze
Scypionem,  a  nawet  w  osobistej  rozmowie  ustalić  warun-
112 

ki  pokoju.  Ponieważ  jednak  Rzymianin  zażądał  bezwa­


runkowej  kapitulacji,  nie  pozostało  nic  innego,  jak  sto­
czenie  decydującej  bitwy.  Doszło  do  niej  pod  Zamą 
w  maju  202  r.  p.n.e. 
Ugrupowanie  obydwu  stojących  naprzeciw  siebie  wojsk 
było  podobne.  Do  przodu  wysunięta  była  lekka  piechota, 
za  nią  w  dwóch  rzutach  znajdowała  się  piechota  ciężko­
zbrojna,  jazda  zaś  zajęła  miejsce  na  skrzydłach.  Scypion 
ustawił  manipuły  nie  w  szachownicę,  lecz  jeden  za  dru­
gim  oraz  wzmocnił  swoje  prawe  skrzydło,  ustawiając  tam 
konnicę  numidyjską.  Kartagińczycy  natomiast  wysunęli 
do  przodu  słonie  i  lekką  piechotę.  Hannibal  miał  zamiar 
początkowo  odciągnąć  z  pola  walki  rzymską  jazdę,  a  na­
stępnie  okrążyć  piechotę  nieprzyjaciela.  Ponieważ  jednak 
nie  udał  mu  się  ten  manewr,  usiłował  cofnąć  armię  kar-
tagińską  do  umocnionego  obozu. 
Bitwę  rozpoczęli  Kartagińczycy  rzucając  do  walki  sło­
nie.  Użycie  ich  nie  przyniosło  jednak  spodziewanego  re­
zultatu,  ponieważ  uderzyły  one  w  lukę  między  manipuła-
mi,  a  poza  tym  legioniści  zdołali  je  zatrzymać  miotając 
różnego  rodzaju  pociski  oraz  trąbiąc  donośnie  na  rogach 
i  innych  instrumentach.  Słonie  zawróciły  i  uciekając  wy­
wołały  zamieszanie  w  szeregach  armii  Hannibala.  Po  od­
parciu  ataku  słoni  jazda  rzymska  zaatakowała  konnicę 
kartagińską  i  pozorując  odwrót  odciągnęła  ją  z  pola  wal­
ki.  Hannibal  widząc,  że  słonie  i  konnica  nie  odniosły 
sukcesu,  zdecydował  zaatakować  skrzydła  przeciwnika 
siłami  swojej  piechoty.  W  tym  celu  rozkazał  uderzyć  ze 
skrzydeł  drugiej  linii.  Rzymianie  jednak  uczynili  to  samo 
i  bitwa  przejęła  formę  starcia  czołowego.  W  tym  czasie 
jazda  rzymska,  powróciwszy  na  pole  bitwy  z  pościgu 
za  konnicą  kartagińską,  uderzyła  niespodziewanie  na  tyły 
wojsk  Hannibala.  Uderzenie  to  rozstrzygnęło  losy  bitwy. 
Hannibal  nie  miał  już  jazdy,  aby  powstrzymać  szarżę 
Rzymian,  stracił  bowiem  armię,  którą  dowodził  przez 
szesnaście  lat.  „Pod  drugimi  Kannami  zatriumfował  Scy-
Schemat obozu rzymskiej armii konsularnej z roku
150 p.n.e.
Tarcza (scutum) pieszego
legionisty rzymskiego

Tabory wojsk rzymskich


Znaki legionu i manipułów
Rzymski  okręt  wojenny 

Abordaż  przy  pomocy  ruchomego  pomostu  desantowego


Armia  rzymska w  marszu,  przeprawa  przez  rzekę 
Wyprawa wojenna. W dolnym pasie prace żołnierzy rzymskich w obozie: 
ścinanie drzew, noszenie wody. W górnym, maszerujące oddziały 
legionistów 
Scena bitewna
Żołnierze  wojsk  posiłkowych  sprzymierzeńców  rzymskich 
113

pion"  9.  Hannibal  z  kilkoma  jeźdźcami  uszedł  do  Hadru-


mentum,  a  stamtąd  do  Kartaginy.
Znaczenie  bitwy  pod  Zamą  w  rozwoju  sztuki  wojennej
polega  głównie  na  tym,  że  stanowi  ona  przykład  daleko
posuniętego  manewrowania  na  polu  walki.  Rzymianie
potrafili  wyciągnąć  wnioski  z  bitwy  pod  Kannami,  gdzie
wobec  nierozczłonkowania  szyku  bojowego  ich  zdolności
manewrowe  były  sprowadzone  do  zera.  Na  zwiększenie
manewrowości  w  bitwie  pod  Zamą  wpłynęło  niewątpli­
wie  pogłębienie  całości  ugrupowania  armii  przez  uszyko­
wanie  wojska  w  dwóch,  a  nawet  trzech  rzutach.  Stwo­
rzyło  to  możliwość  większych  kombinacji  taktycznych,
a  jednocześnie  niepomiernie  rozszerzyło  rolę  i  znaczenie
dowódcy  w  kierowaniu  walką.
Po  dotarciu  do  Kartaginy,  wobec  całkowitej  utraty
armii,  Hannibal,  zdając  sobie  sprawę,  że  dalszy  opór  jest
daremny,  wystąpił  jako  rzecznik  zawarcia  pokoju  z  Rzy­
mem.  Scypion  skłonny  był  również  do  zawarcia  układu,
ponieważ  Rzymianie  byli  wyczerpani  długoletnią  wojną,
a  zdobywanie  Kartaginy  wymagało  nowych  ofiar  i  wy­
siłków.  Warunki  pokoju  były  następujące:  Kartagińczycy
mieli  zrezygnować  z  posiadłości  poza  Afryką,  wydać  jeń­
ców,  słonie  i  okręty  z  wyjątkiem  dziesięciu,  a  także  za­
płacić  sumę  10  tys.  talentów  srebra  w  ciągu  pięćdziesię­
ciu  lat.  Zastrzeżono  też,  że  wojny  będzie  mogła  Kartagina
w  przyszłości  prowadzić  tylko  w  Afryce  i  to  za  zgodą
Rzymu.  Warunki  te  zostały  przyjęte  i  w  201  r.  p.n.e.  obie
strony  ratyfikowały  układ  pokojowy.  Wojna  była  skoń­
czona.
Publiusz  Korneliusz  Scypion  powrócił  do  Rzymu  od­
bywając  triumfalny  wjazd  do  stolicy.  W  nagrodę  za  od­
niesione  zwycięstwo  otrzymał  zaszczytny  przydomek
Africanus.  Podobno  przywiózł  ze  sobą  jako  zdobycz  wo-

9  L a m b, op. cit. s. 357.


114 

jenną  123  tys.  funtów  srebra,  które  zostało  złożone 


w  skarbcu  państwowym. 
II  wojna  punicka  miała  ogromne  znaczenie  w  dziejach 
świata  starożytnego,  a  także  w  rozwoju  sztuki  wojennej. 
Przede  wszystkim  Rzym  bezwzględnie  ugruntował  swoje 
panowanie  w  zachodniej  części  morza  Śródziemnego, 
a  podbój  greckiego  Wschodu  dokonał  się  już  później  bez 
większego  wysiłku,  szczególnie  wobec  rozbicia  politycz­
nego  i  antagonizmów  pomiędzy  państwami  hellenistycz­
nymi.  W  zdobytej  na  Kartagińczykach  Hiszpanii  Rzy­
mianie  zorganizowali  w  197  r.  p.n.e.  dwie  prowincje.  Roz­
szerzyli  także  prowincję  sycylijską  przez  przyłączenie  do 
niej  królestwa  syrakuzańslfiego.  Rezultatem  wojny  na 
terenie  samej  Italii  było  zaznaczenie  się  w  pełni  przewagi 
Rzymian  i  Latynów  w  Związku  Italskim.  Fakt,  że  naj­
wybitniejszy  wódz  ówczesnego  świata,  Hannibal,  uległ 
w  końcu  przewadze  oręża  rzymskiego,  napawał  Rzymian 
przekonaniem,  że  na  drodze  rozwoju  ich  militarnej  potęgi 
nie  istnieją  już  żadne  przeszkody. 
Cała  II  wojna  punicka  obfitowała  w  jakościowo  nowe 
przemiany  w  sztuce  wojennej.  Stąd  też  jej  znaczenie 
dla  ogólnego  rozwoju  sposobów  prowadzenia  wojny 
i  walki  jest  bardzo  duże.  Podczas  wojny  wypracowana 
została  klasyczna  forma  dwustronnego  oskrzydlenia 
i  okrążenia  armii  przeciwnika  w  celu  jej  zupełnego  znisz­
czenia  (Kanny).  Sztuka  wojenna  wzbogaciła  się  o  nowe 
doświadczenia  w  prowadzeniu  walki  w  trudnym  terenie 
i  urządzaniu  zasadzek  na  nieprzyjaciela  (sforsowanie  Ro­
danu  przez  Hannibala,  przejście  przez  Alpy,  bitwa  nad 
Jeziorem  Trazymeńskim)  oraz  samodzielnym  działaniu 
poszczególnych  grup  armii  (Baecula). 
W  działaniach  armii  kartagińskiej  dawała  się  zauważyć 
tendencja  do  wykorzystania  wszystkich  środków  mogą­
cych  zmusić  nieprzyjaciela  do  walki  w  otwartym  polu. 
Charakteryzował  je  rozmach  i  zdecydowanie  w  realizacji 
poszczególnych  celów  (nie  rozbicie  i  zmuszenie  do  odwro-
115

tu,  lecz  pełne  zniszczenie  armiii  nieprzyjacielskiej).  Ze


strony  rzymskiej  na  podkreślenie  zasługuje  umiejętność
wykorzystania  doświadczeń  przeciwnika  oraz  fakt,  iż  mi­
mo  tylu  niepowodzeń  państwo  rzymskie  przetrwało  pró­
bę  wojny.
W  historiografii  napotykamy  szczegółowe  omówie­
nia,  analizy  i  oceny  zagadnień  strategii  oraz  taktyki
obydwu  walczących  stron  podczas  II  wojny  punickiej.
Niekiedy  są  one  kontrowersyjne  10.  Jest  to  już  temat  ogól­
niejszy,  w  wymiarach  historii  wojska  i  sztuki  wojennej.
Istotną  natomiast  kwestią  jest  rozwój  idei  manewru  kan-
neńskiego  w  teorii  i  praktyce  wojskowej  na  przestrzeni
wieków.

10
  Por.  D e 1 b r u c k,  op.  cit.,  s.  352—390  oraz  E.  R a z i n ,
Historia  sztuki  wojennej,  t.  I,  Warszawa  1958,  s.  379—381.
IDEA  MANEWRU  KANNEŃSKIEGO 

Bitwa  pod  Kannami  jest  chyba  jedyną  bitwą  w  historii


wojen  i  sztuki  wojennej,  która  koncentrowała  na  sobie
uwagę  wielu  praktyków  i  teoretyków  wojskowych  od
czasów  starożytnych  aż  do  XX  wieku.  O  ile  bowiem,
na  przykład,  porównywano  starożytną  bitwę  stoczoną
w  371  r.  p.n.e.  przez  Epaminondasa  pod  Leuktrami  w  cza­
sie  wojny  beockiej  z  bitwą  pod  Lutynią  w  1757  r.  n.e.,
która  miała  być  nawiązaniem  przez  Fryderyka  II  do
antycznych  wzorów  —  szyku  skośnego  w  natarciu,  o  tyle
ideę  bitwy  pod  Kannami  widziano  w  bitwie  pod  Sedanem
w  1870  r.  podczas  wojny  francusko-pruskiej,  w  schlieffe-
nowskim  planie  wojny  z  Francją  w  1914  r.  i  marszu
armii  gen.  von  Klucka  na  Paryż,  a  wreszcie, nawet  w  bit­
wie  stalingradzkiej  1942—1943.  Chociaż  spotykamy  się
także  z  poglądami,  że  nie  można  utożsamiać  Kann,  Se-
  1
danu  i  Stalingradu   to  jednak  bitwy  te  bywają  po­
równywane,  jako  przykłady  manewru  okrążającego.  Bit­
wę  pod  Kannami  przypominali  i  odwoływali  się  do  niej,
jako  do  przykładu  sztuki  dowodzenia  czy  też  ilustracji
historycznego  rozwoju  czynników  manewru,  pisarze,  te-

1
  R a z i n ,  op.  cit.,  s.  372. 
117

oretycy  wojskowi  zarówno  w  okresie  międzywojennym 2 ,


jak  i  po  II  wojnie  światowej 3.
Pierwszym,  który  w  XX  wieku  najpełniej  przejął
i  propagował  ideę  bitwy  pod  Kannami  i  zasady  dwu­
stronnego  manewru  Hannibala,  był  feldmarszałek  Alfred
von  Schlieffen,  będący  w  latach  1891—1905  szefem  nie­
mieckiego  Sztabu  Generalnego.  Głosił  on  pogląd,  że  cho­
  -
ciaż  w  ciągu  dwóch  tysięcy  lat  zmieniła się  zupełnie
broń  i  sposoby  prowadzenia  walki,  chociaż  szybkostrzelne
działo  zastąpiło  łuk,  a  karabin  maszynowy  —  procę,  to
jednak  nie  zmienione  pozostały  ogólne  zasady  prowadze­
nia  bitew.  Bitwa  niszcząca  może  być  i  dzisiaj  przepro­
wadzona  według  tego  samego  planu,  jaki  obmyślił  Hanni­
bal  w  zamierzchłych  czasach  4.  Analizując  bitwę  pod
Kannami  Schlieffen  przypomniał,  że  zarówno  Napoleon,
jak  i  Clausewitz  uważali,  iż  mając  słabsze  siły  nie  wolno
planować  i  wykonywać  dwustronnego  manewru  oskrzy­
dlającego,  a  tymczasem  na  długo  przed  nimi  Hannibal
wykonał  taki  manewr  z  powodzeniem  i  co  więcej,  wy­
szedł  jeszcze  na  tyły  nieprzyjaciela.
Co  prawda  za  istotną  przesłankę  powodzenia  uznał
Schlieffen  działania  przeciwnika,  stwierdzając,  że  szczęś­
ciem  dla  Hannibala  był  fakt,  że  naprzeciw  niego  znalazł
się  Terencjusz  Warron,  który  ustawiając  swoją  piechotę
głęboko  w  36  szeregów  sprowadził  do  zera  swoją  prze­
wagę.  A  więc  na  zwycięstwo  miała  wpływ  i  nieudolność
wodza  rzymskiego.  Ostatecznie  Schlieffen  stwierdził,  że
całkowite  powtórzenie  bitwy  pod  Kannami  spotyka  się
w  historii  wojen  bardzo  rzadko,  albowiem  konieczny  jest
do  tego  z  jednej  strony  Hannibal,  z  drugiej  zaś  —  Teren-

2  Zob.  S.  H o l a - A r c i s z e w s k i ,  Sztuka  dowodzenia  na  za­


chodzie  Europy,  Warszawa  1934,  s.  229—244.
3  S.  M  o  s  s  o  r,  Sztuka  wojenna  w  warunkach  nowoczesnej
wojny.  Warszawa  1945,  s.  351—353.  Autor  jest  epigonem  teorety­
ków  okresu  międzywojennego.
4
  S c h 1 i e f f e n,  op.  cit.,  s.  3.
118

cjusz  Warron,  z  których  każdy  na  swój  sposób  współ­


5
działał  w  osiągnięciu  wielkiego  celu .
Pod  kątem  widzenia  idei  manewru  kanneńskiego  rozpa­
trywał  Schlieffen  szereg  bitew  od  wojny  siedmioletniej
1756—1763  do  wojny  francusko-pruskiej  1870—1871.  Za­
czął  od  bitwy  pod  Lutynią  (Leuthen)  w  1757  r.,  stwier­
dzając  że  nikt  bardziej  niż  Fryderyk  Wielki  nie  był
skłonny  powtórzyć  przykładu  Hannibala,  staczając  bitwę
mającą  na  celu  zniszczenie  przeciwnika  posiadając  armię
liczebnie  mniejszą  od  niego  6.  Prusacy  mieli  bowiem  w  tej
bitwie  około  35  tys.  żołnierzy,  zaś  Austriacy  około  65 tys.,
tak  więc  znaczna  przewaga  była  po  ich  stronie.  Fryde­
ryk  II  nie  mógł  zaatakować  przeciwnika  frontalnie,  za
słabe  miał  także  siły,  aby  wykonać  manewr  oskrzydla­
jący  na  oba  skrzydła,  postanowił  więc  wykonać  główne
uderzenie  tylko  na  jednym.
Rankiem,  5  grudnia  1757  r.,  pruska  straż  przednia  za­
atakowała  kawalerię  austriacką  we  wsi  Źródło  (Borne)
i  odrzuciła  ją  w  kierunku  Wróblowic  (Frobelwitz).  Było
to  jednak  maskujące  uderzenie  pomocnicze,  Fryderyk  II
zamierzał  bowiem  zaatakować  głównymi  siłami  lewe
skrzydło  austriackie.  Awangarda  pruska  rozwinęła  się
do  zaatakowania  prawego  skrzydła  Austriaków,  co  wpro­
wadziło  w  błąd  ich  dowództwo,  które  przerzuciło  tam
odwody  i  część  kawalerii  z  lewego  skrzydła.  Tymczasem
główne  siły  pruskie  ruszyły  na  wieś  Łowenice  (Lowe-
nitz).  Gęsta  mgła  ułatwiła  Prusakom  skryte  podejście
pod  pozycje  austriackie.  Natarcie  rozpoczęła  piechota
pruska  batalionami  wysuniętymi  skośnie  od  prawego
skrzydła  (ten  szyk  skośny  był  nawiązaniem  do  szyku
Epaminondasa  w  bitwie  pod  Leuktrami).  Austriacy
zorientowali  się  w  tym  manewrze  skrzydłowym  Fryde­
ryka  II  i  chcieli  zmienić  front,  ale  nie  mając  na  to  czasu,

5
  Tamże,  s.  262.
6
  Tamże,  s.  4.
119

nie  zdołali  już  rozwinąć  szyku  linearnego  na  nowym


kierunku  i  przyjęli  ugrupowanie  głębokie  na  40  szere­
gów,  podobne  do  tego  jakie  przyjął  Terencjusz 
Warron pod Kannami.
Schlieffen  twierdził,  że  i  sytuacja  była  wówczas  po­
dobna  do  tej,  jaka  zaistniała  w  bitwie  pod 
Kannami. Wąski  front  austriacki  był  atakowany 
niewiele  szerszym pruskim,  zaś  na  obu  skrzydłach 
zgrupowana  była  kawaleria.  Brakowało  tylko  dwóch 
zagiętych  skrzydeł  piechoty kartagińskiej,  po  6  tys. 
żołnierzy  w  każdym.  Ponieważ nie  wystarczało  sił, 
trzeba  było  głębokie  oskrzydlenie zamienić  na  skośne 
uszykowanie  piechoty  na  prawym skrzydle,  która  w 
tak  prowadzonym  natarciu  opanowała w  końcu 
Lutynię  odpierając  ataki  kawalerii  lewego skrzydła 
austriackiego.  Ponieważ  równocześnie  i  na  prawym 
skrzydle  austriackim  pruska  piechota  i  kawaleria
atakujące  ze  skrzydła  zmusiły  wroga  do  ucieczki,  bitwa
zakończyła  się  klęską  Austriaków.
Zważywszy,  że  różnica  sił  była  zbyt  duża,  bitwa  pod
Lutynią  mogła  być  tylko  bladym  podobieństwem 
bitwy pod  Kannami,  ale  zadanie  stoczenia  walki  na 
zniszczenie, przy  dwukrotnie  mniejszych siłach  własnych, 
zostało  — jak  pisze  Schlieffen  —  w  określonym  stopniu 
wykonane. To,  czego  nie  udało  się  osiągnąć  w  trakcie 
walki  w  odniesieniu  do  oskrzydlenia  i  okrążenia  prze-
ciwnika,  uzyskane  zostało  przez  wykonanie  manewru 
oskrzydlającego na  lewe  skrzydło  Austriaków,  którego 
celem  było  zmuszenie  ich  do  zmiany  frontu,  co  w 
warunkach  stosowania taktyki  linearnej  równało  się 
rozerwaniu  ugrupowania, a  w  dalszej  konsekwencji  — 
niemożności  stawiania  przeciwnikowi  skutecznego  oporu.
Analizując  kampanie  i  bitwy  napoleońskie  Schlieffen
stwierdził,  że  Napoleon  odszedł  od  idei  staczania bitew,
których  celem  byłoby  całkowite  zniszczenie  nieprzyjacie­
la,  natomiast  jego  przeciwnicy  ostrożnie  i  z  wahaniem
podjęli  porzucone  narzędzie  walki  i  role  zmieniły  się.
120

Bitwy  pod  Katzbach,  Dennewitz  i  Kulm  były  już  zbliżo­


ne  do  bitew  na  zniszczenie  nieprzyjaciela,  zaś  bitwa  pod
Lipskiem  w  1813  r.,  zdaniem  Schlieffena,  mogłaby  się
przekształcić  we  współczesne  Kanny  poprzez  rozwinięcie
sił,  wyjście  na  tyły  przeciwnika  oraz  okrążenie  go  ze
wszystkich  stron,  gdyby  nie  zasugerowany  lęk,  który
spowodował,  że  pozostawiono  Napoleonowi  drogę  odwro­
 7
tu .  Nawet  w  bitwie  pod  Waterloo,  porównywanej  z  Ma-
rengo,  widział  Schlieffen  cząstkę  bitwy  pod  Kannami.
Ale  nie  tylko  wojny  napoleońskie  były  przedmiotem
tej  analizy  i  porównań.  Były  nimi  także:  wojna  1866  r.
oraz  wojna  francusko-pruska  lat  1870—1871.  Jeśli  chodzi
o wojnę  1866  r.,  Schlieffen  uważał,  że  dwukrotnie  mogły
się  wydarzyć  „Kanny",  ale  idea  pełnego  okrążenia
i  zniszczenia  przeciwnika  obca  była  generałom  pruskim .
8

W  rezultacie  przeciwnik  był  tylko  odrzucony  do  tyłu.


I  rzeczywiście,  na  przykład  podczas  kampanii  w  Cze­
chach  w  bitwie  pod  Sadową,  Prusacy  atakujący  trzema
armiami  wojska  austriackie  gen.  Ludwiga  von  Benedeka
nie  potrafili  wykonać  ze  skrzydeł  2  armią  i  armią  Łaby
całkowitego  manewru  okrążającego,  co  umożliwiło  wy­
cofanie  się  armii  austriackiej  do  Hradec  Kralove.  Cho­
ciaż  bitwa  ta  zakończyła  się  klęską  Austriaków,  to  jed­
nakże  nie  uzyskano  całkowitego  zniszczenia  ich  armii.
Najpełniejszym  jednak  odniesieniem  do  bitwy  pod
Kannamil  jest  okrążenie  pod  Sedanem  130  tys.  armii
gen.  Edme  Patrice  Mac  Mahona  podczas  wojny  fran-
cusko-pruskiej  1870—1871,  które  w  historiografii  zyskało
miano  „drugich  Kann".  Przyjrzyjmy  się  nieco  tym  dzia­
łaniom,  które  chociaż  w  innej  skali,  bo  operacyjnej,  a  nie
taktycznej,  nasunęły  teoretykom  wojskowym  skojarzenia
ze  starożytną  bitwą  kamieńską.  Do  katastrofy  pod  Seda­
nem  doszło  w  rezultacie  realizacji  pruskiego  planu  wo-

7
  Tamże,  s.  50.
8
  Tamże,  s.  149.
121

jennego,  przygotowywanego  starannie  przez  feldmarszał­


ka  Helmutha  Moltkego  od  1857  r.
Plan  ten  trafnie  zakładał,  że  Francuzi  zgrupują  swoje
siły  wokół  głównych  węzłów  kolejowych  —  Metzu  w  Lo­
taryngii  i  Strasbourga  w  Alzacji,  tym  bardziej  że  oba
te  miasta  posiadały  twierdze  mogące  stanowić  bazy  za­
opatrzeniowe  zgrupowań  francuskich.  Zakładając  szybką
mobilizację  i  koncentrację  własnej  armii  oraz  zapewnie­
nie  przewagi  liczebnej  nad  przeciwnikiem  Moltke  prze­
widywał,  przy  jednostronnym  wiązaniu  od  czoła  lota-
ryńskiego  zgrupowania  Francuzów,  działania  3  armii  pru­
skiej  przez  Wogezy  w  kierunku  na  Alzację  i  zmuszenie
alzackiego  zgrupowania  Francuzów  do  odwrotu  w  kie­
runku  południowo-zachodnim.  W  rezultacie  więc  plan
pruski  przewidywał  obejście  głównych  sił  francuskich
od  południa,  odcięcie  im  drogi  odwrotu  w  głąb  kraju,
przyparcie  do  granicy  belgijskiej,  a  następnie  zniszczenie
ich  lub  zmuszenie  do  kapitulacji  i  tym  samym  otwarcie
drogi  do  Paryża.
We  Francji  rozważano  dwa  warianty  działań,  ale  tru­
dno  jest  ustalić,  czy  Napoleon  III  miał  ostateczny  plan
wojny.  Przebieg  początkowego  etapu  walk  wskazuje  ra­
czej,  że  sposób  rozwinięcia  sił  na  granicy  i  ruchy  wojsk
ustalone  były  dorywczo  w  przededniu  wojny,  a  nie  prze­
widziane  zawczasu.  W  rezultacie  już  w  pierwszych
dniach  wojny  armia  „drugiego  cesarstwa"  poniosła  zna­
czne  straty  i  zmuszona  została  do  odwrotu,  a  kryzys
narastał  w  miarę  rozwoju  wydarzeń.
Cesarz  Napoleon  III  złożył,  faktycznie  nie  sprawowane,
naczelne  dowództwo  i  oficjalnie  podzielił  siły  walczące
z  Prusakami  na  dwie  grupy:  Armię  Metzu,  liczącą  około
150  tys.  żołnierzy,  pod  rozkazami  marszałka  Achille
Francois  Bazaine'a  i  Armię  Chalońską  (około  130  tys.),
zorganizowaną  przez  Mac  Mahona  z  resztek  rozbitych
w  Alzacji  korpusów  i  nowych  uzupełnień.  Obie  armie
cofały  się  w  kierunku  zachodnim:  armia  Mac  Mahona,
122

osłaniająca  Paryż,  osiągnęła  Chalons,  zaś  armia  Bazaine'a,


która  nie  wykorzystała  taktycznego  sukcesu  w  bitwie  pod
Saint-Privat  i  Gravelotte,  osaczona  została  w  twierdzy
Metz,  co  w  rezultacie  spowodowało  izolację  przeszło  po­
łowy  sił  francuskich.  Napoleon  III  w  obawie  by  niepo­
wodzenia  na  froncie  nie  zachwiały  podstaw  jego  panowa­
nia,  polecił  Mac  Mahonowi,  mimo  niekorzystnego  stosun­
ku  sił,  rozpocząć działania  zaczepne.
Realizując  ten  rozkaz  Armia  Chalońska  maszerując
na  Montmedy dostała  się  w  pułapkę,  z  której  Mac  Mahoń
chciał  ją  wyprowadzić  jedyną  drogą  wiodącą  przez  Sedan
po  sforsowaniu  Mozy.  Nieumiejętna  jednak  realizacja
tego  planu  spowodowała,  że  armia  Mac  Mahona  została
stłoczona  pod  Sedanem  w  obliczu  przeważających  sił
przeciwnika  na  trójkątnym  płaskowyżu  między  Mozą,
Givonne  i  strumykiem  Stoing,  otoczonym  w  niewielkiej
odległości  lasami  Ardenów.  Płaskowyż  miał  tylko  jedno
wyjście  —  cieśninę  Falizatte,  o  której  obsadzeniu  Mac
Mahoń,  wykazując  fatalne  niedbalstwo,  nie  pomyślał.
W  wyniku  nie  przemyślanych  i  nierealnie  zaplanowa­
nych  działań  zaczepnych  ostatnie  wielkie  zgrupowanie
sił  francuskich,  Armia  Chalońska,  znalazło  się  w  pułapce
pod  Sedanem,  w  obliczu  przeciwnika  mającego  półtora-
krotną  przewagę  w  sile  żywej  i  dwukrotną  w  sprzęcie
artyleryjskim.  Korzystając  z  tego,  że  armia  Mac  Mahona
po  przeprawie  przez  Mozę  nie  zniszczyła  mostów,  Pru­
sacy  przerzucili  przez  rzekę  dwa  korpusy  na  północ
i  cztery  korpusy  na  południe  od  Sedanu,  wysyłając  je­
dnocześnie  na  miasto  od  południowego  zachodu  2  korpus
bawarski.  W  ten  sposób  zarysował  się  tragiczny  dla  armii
francuskiej  finał  operacji  sedańskiej  —  okrążenie  armii
Mac Mahona.
1  września  1870  r.  losy  Armii  Chalońskiej  rozstrzyg­
nęły  się  w  bitwie  pod  Sedanem.  Francuzi,  stłoczeni  na
płaskowzgórzu  Illy  początkowo  na  obszarze  30  km 2
( 6 x 5  km),  a  w  drugiej  fazie  bitwy  na  obszarze  8,75  km 2
123

(3,5  X  2,5  km),  byli  masakrowani  ogniem  780  dział  pru­


skich.  Wysokie,  jak  na  owe  czasy,  właściwości  techniczne
niemieckiego  sprzętu  artyleryjskiego  pozwalały  Prusa­
kom  swobodnie  przestrzeliwać  cały  otoczony  obszar.
W  ciągu  pierwszych  trzech  godzin  bitwy  dowództwo  Ar­
mii  Chalońskiej  zmieniło  się  trzykrotnie,  co  jeszcze  bar­
dziej  potęgowało  chaos.  Po  kilku  godzinach  walki  pierś­
cień  wojsk  pruskich  wspieranych  silnym  ogniem  artyle­
ryjskim  zaczął  się  coraz  bardziej  zacieśniać.  Podjęta
przez  otoczoną  armię  rozpaczliwa  próba  wyrwania
z  okrążenia;  zakończyła  się  fiaskiem,  Francuzi  bowiem
pod  huraganowym  ogniem  dział  ponosili  olbrzymie  stra­
ty.  Wieczorem  Armia  Chalońska  przestała  istnieć  i  Na­
poleon  III podpisał kapitulację.
Tak  więc  armia  francuska  została  zniszczona  w  rezul­
tacie  dwustronnego  oskrzydlenia  oraz  okrążenia  i,  po­
dobnie  jak  w  bitwie  pod  Kannami  armia  rzymska,  ścieś­
niona  na  małym  obszarze  utraciła  możliwość  skutecznej
obrony.  Te  przypisywane  później  Moltkemu  „drugie
Kanny"  pod  Sedanem  były  jednak  także  w  dużej  mierze
wynikiem  błędów  popełnionych  przez  nieudolne  dowódz­
two  francuskie.  Czyżby  więc  Schlieffen  miał  rację
stwierdzając,  że  do  powtórzenia  bitwy  pod  Kannami
z  jednej  strony  konieczny  był  Hannibal  (Moltke),  z  dru­
giej  zaś  Terencjusz  Warron  (Mac  Mahoń)?  W  każdym
razie  zbieżność  jest  zastanawiająca.
Schlieffen  uznawał  i  propagował  te  same  zasady  dwu­
stronnego  manewru  oskrzydlającego,  które  Hannibal
wprowadził  do  historii  sztuki  wojennej.  Teoretycy  woj­
skowi  i  historycy  zastanawiali  się,  czy  niemiecki  feld­
marszałek  miał  rację  uznając  możliwość  oparcia  bitew
milionowych  armii  nowoczesnych  na  tych  samych  zasa­
dach,  którymi  kierował  się  wódz  niespełna  pięćdziesięcio­
tysięcznej  armii,  Hannibal?  Czy  podważyło  logikę  myśli
Schlieffena  to,  że  planując  swoje  operacje  na  frontach
liczących  setki  kilometrów  wzorował  się  na  bitwie  pod
124

Kannami,  która  rozwinęła  się  na  froncie  kilku  kilome­


trów?  Jedni  bronili  Schlieffena,  inni  krytykowali 9 .
Opracowując  plan  wojny  z  Francją  w  1914  r.  Schlief-
fen  oparł  go  na  schemacie  Kann 1 0 .  Spodziewając  się,
że  wojska  niemieckie  napotkają  siły  francuskie  na  umoc­
nionych  pozycjach,  które  trudno  będzie  przełamać,  wi­
dział  tylko  jeden  sposób  skutecznego  poprowadzenia
działań  bez  zbytecznych  strat,  a  mianowicie  przez  zwią­
zanie  przeciwnika  na  froncie  od  czoła  za  pomocą  słabych
sił,  przy  równoczesnym  obejściu  jego  obu  skrzydeł  przez
dwie  potężne  masy  uderzeniowe:  północną  (1  i  2  armia),
która  miała  przekroczyć  Mozę  pomiędzy  Donchery  i
Stenay,  oraz  południową  (4  i  5  armia),  która  miała
przebić się  przez  Charmes  i  ruszyć  na  NeufchSteau.
Dzięki  dwu­ stronnemu  obejściu  ze  skrzydeł,  plan  ten
miał  przynieść powtórzenie  Sedanu  w  nieporównanie
większej  skali.
Z  czasem  jednak  okazało  się,  że  francuskie  lewe  skrzy­
dło  sięga  bardziej  na  północ,  w  związku  z  czym  należało
rozszerzyć  strefę  manewru  oskrzydlającego,  co  naprowa­
dziło  Schlieffena  na  myśl  oskrzydlenia  Francuzów
w  wielkim  natarciu  przez  Belgię  i  północną  Francję.
Wypracowując  dalej  swój  plan  feldmarszałek  wzmacniał
ciągle  prawe  skrzydło  mające  nacierać  przez  Belgię  i  na
nim  szukał  rozstrzygnięcia 11.  W  historiografii  spotykamy
się  ze  stwierdzeniem,  że  podstawą  tego  drugiego  planu
nie  był  już  schemat  Kann,  lecz  że  zbudowany  on  został
na  schemacie  bitwy  pod  Lutynią  przez  stworzenie  sil­
niejszego  prawego  skrzydła  12.
Mimo  to,  nie  tylko  w  planach  wojny,  ale  i  w  pro­
wadzonych  później  działaniach  szukano  i  dopatrywano  się
9
  Por.  M o s s o r ,  op.  cit.,  s. 3,  34;  R a z i n ,  op.  cit.,  s.  371.
10
  Zob.  C a m o n,  Geneza  niemieckiego  planu  wojny  1914  r.,
Warszawa  1923,  s.  29.
11
  J.  D ą b r o w s k i ,  Wielka  wojna  1914-1918,  Warszawa  1937.
s.  96—97.
12  C a m o n ,  op.  cit.,  s.  37.  39.
125

wzoru  manewru  kanneńskiego.  Siły  niemieckie  na  fron­


cie  zachodnim  składały  się  z  siedmiu  armii  skoncentro­
wanych  od  granicy  holenderskiej  do  Alzacji.  Główną  gru­
pę  uderzeniową  tworzyły  trzy  armie  (1—3).  1  armia,
dowodzona  przez  generała-pułkownika  Alexandra  von
Klucka,  miała  wykonać  wielki  manewr  oskrzydlający
z  prawego  skrzydła,  natomiast  zgrupowane  na  lewym
skrzydle  6  i  7  armie  miały  związać  siły  prawego  skrzy­
dła  francuskiego  na  kierunku  Lotaryngii  i  w  ten  sposób
przeszkodzić  w  przerzuceniu  ich  na  północ 13.  Marsz  i 
ma­ newr  armii  von  Klucka  porównano  z  manewrem 
kan-neńskim  Hannibala 14.  Przypuszczano  także,  że  gen. 
Karl von Bulow, któremu  podporządkowano  von  Klucka,
chciał  siłami  trzech  armii  prawoskrzydłowych  (1—3)  sto­
czyć  z  armią  belgijską  bitwę  według  schematu  Kann  15.
W  toku  dalszych  działań  wojennych  i  posuwania  się
Niemców  w  głąb  Francji,  kiedy  Francuzi  podjęli  pierwszą
próbę  zwrotu  zaczepnego  i  ich  5  armia  powstrzymała
natarcie  2  armii  niemieckiej  nad  rzeką  Oise,  gen.  Biilow
przejęty  ideą  manewru  kanneńskiego,  miał  zamiar  go
zastosować  wobec  nieprzyjaciela  16.  Chciał  mianowicie  ze
swoją  2  armią  powstrzymać  5,  armię  francuską  od  czoła,
a  siłami  3  armii  od  wschodu  i  1  armii  od  zachodu,  dwu­
stronnym  manewrem  oskrzydlającym  wyjść  na  tyły  wro­
ga.  Zamiar  ten  jednak  nie  powiódł  się,  ponieważ  5  armia
francuska  wobec  zagrożenia  przez  przeważające  siły  nie­
przyjaciela  rozpoczęła  odwrót.
Ale  i  w  dalszym  przebiegu  wojny  na  zachodzie
w  1914  r.  teoretycy  wojskowi  widzieli  naśladowanie  bit­
wy  pod  Kannami.  Według  tych  opinii  cofające  się  nad
13
  C a m o n ,  Załamanie  się  niemieckiego  planu  wojny,  Warsza­
wa  1923,  s.  15.
  Zob.  E.  V a l a r c h ś ,  Cannes  et  la  marche  de  von  Klilck
14

sur  Paris,  Paris  1929,  s.  20—39.


15
  C a m o n ,  op.  cit.,  s.  18.
16
Tamże.  s.  31.
126

Marnę  i  poza  nią  lewoskrzydłowe  armie  francuskie,  przy


równoczesnym  utrzymaniu  się  w  rejonie  Verdun  3  armii
francuskiej,  utworzyły  pomiędzy  Verdun  a  Paryżem
wielki  wklęsły  łuk,  jakby  według  schematu  bitwy  kan-
neńskiej.  Wówczas  gen.  Helmuth  von  Moltke,  bratanek
feldmarszałka,  wydał  armiom  niemieckim  dyrektywę  wy­
konania  manewru  opartego  na  schemacie  antycznej  bit­
wy.  3,  4  i  5  armie  niemieckie  miały  wykonać  natarcie
od  czoła,  zaś  2  i  6  armia  —  dwustronny  manewr  oskrzy­
dlający  od  zachodu  i  wschodu 17.  Ale  do  realizacji  tego
planu  nie  doszło.  Dowódca  1  armii  niemieckiej,  gen.
Kluck,  uważał,  iż  wytyczne  Moltkego  nie  odpowiadały
położeniu  i  aby  odciąć  lewe  skrzydło  francuskie  od  Pa­
ryża,  należało  dojść  co  najmniej  do  Sekwany.  Wszystkie
te  zamiary  spełzły  jednak  na  niczym  wobec  ogólnego
zwrotu  zaczepnego  armii  francuskich,  którego  epilogiem
była  zorganizowana  przez  naczelnego  dowódcę  wojsk
francuskich,  marszałka  Josepha  Joffre'a,  wielka  bitwa
nad  Marną.  Zakończyła  się  ona  ostatecznie  odwrotem
Niemców  spod  Paryża,  przesądzając  w  sensie  niepomyśl­
nym  dla  nich  kampanię  na  zachodzie,  a  przez  nią  i  w  du­
18
żej  mierze  losy  całej  I  wojny  światowej .
W  literaturze  stwierdza  się,  że  Niemcy  stale  zapatrzeni
we  wzorzec  bitwy  pod  Kannami  chcieli  widzieć  bitwę
kanneńską  również  w  koncepcji  walki  nad  Marną  marsz.
Joffre'a.  Gen.  Kluck  uważał  za  rzecz  pewną,  że  francuska
Kwatera  Główna  miała  zamiar,  w  myśl  zasad  interesu­
jącej  nas  bitwy  antycznej,  zgotować  armiom  niemieckim
zupełne  otoczenie.  Ale  wypowiadane  były  także  poglądy,
że  bitwa  nad  Marną  stanowi  przykład  bitwy  typu  na­
poleońskiego  i  że  marsz.  Joffre  nie  miał  zamiaru  powta­
rzać  wzoru  kanneńskiego 19.  Warto  tutaj  także  przypom-

17 Tamże, op. cit.,  s.


19
C a m o n ,  op.  cit., s.
127

nieć,  że  losy  wielkiej  ofensywy  niemieckiej  na  Paryż


zostały  przesądzone  przez  rewizję  planu  Schlieffena,  któ­
rej  dokonał  Moltke  osłabiając  prawe  skrzydło,  a  wzmac­
niając  lewe.  Konsekwencją  tej  zmiany  była  próba  ma­
newru  oskrzydlającego  nie  na  zachód,  ale  na  wschód  od
Paryża  pod  groźbą  francuskiego  uderzenia  skrzydłowego.
Wspomnieliśmy  już,  że  do  bitwy  pod  Kannami  jako
przykładu  manewru,  czy  też  sztuki  dowodzenia,  odwoły­
wali  się  pisarze  i  teoretycy  wojskowi  po  I  wojnie  świa­
towej,  a  nawet  i  po  drugiej.  Przypominano  ją  jako  ilu­
strację  zaczątków  sztuki  wojennej  obok  takich  bitew,  jak
Maraton,  Leuktry  czy  Mantinea,  jako  materiał  niezbędny
dla  studiów  pozwalających  wyraźnie  określić  różnice  po­
między  uznawanymi  przez  wielu  teoretyków  wojskowych
niezmiennymi  zasadami  sztuki  wojennej  a  sposobami  ich
realizacji20.  Analizowano  jej  przebieg  stawiając  pytania
badawcze  i  formułując  oceny.  Stwierdzano,  że  założenia
bitwy  pod  Kannami  uważać  można,  zarówno  ze  strony
rzymskiej,  jak  i  kartagińskiej,  za  wynik  doświadczeń
uzyskanych  w  bitwie  nad  Trebbią.
Polski  pisarz  i  teoretyk  wojskowy  okresu  międzywo­
jennego,  Stanisław  Rola-Arciszewski,  wysunął  dwa  pro­
blemy  wymagające  jego  zdaniem  wyświetlenia:  „Pierw­
szy,  jakich  środków  użył  Hannibal,  aby  mając  tak  zna­
cznie  mniejsze  siły,  nie  tylko  otoczyć  nieprzyjaciela,  ale
równocześnie  powstrzymać  jego  potężne  natarcie  czoło­
we?  Drugi,  w  jaki  sposób  udało  mu  się,  po  dokonaniu
osaczenia,  uniemożliwić  przerwanie  pierścienia  przez
zwartą,  skupioną  masę  nieprzyjacielską?"21. Odpowiadając
na  te  pytania  stwierdził,  że  „Hannibal  postanowił  pod
Kannami  unicestwić  powodzenie  przeciwnika  wykorzy­
staniem  przestrzeni,  godząc  się  na  zepchnięcie  w  tył  swe-

20
  R o l a - A r c i s z e w s k i ,  cit.,  s.  187.
21
  Tamże, s. 231.
128

go  centrum" 22.  Geniusz  Hannibala  polegał,  jego  zdaniem,


na  tym,  że  „rozpędowi  masy  rzymskiej  postanowił  prze­
ciwstawić  początkowo  słaby  opór,  który  miał  jednak  sta­
le  wzrastać,  niwecząc  stopniowo  jej  ruch" 23.
Była  to  koncepcja  „elastycznego  zderzaka".  Ale  zda­
niem  Roli-Arciszewskiego,  który  zresztą  polemizował
z  poglądami  Schlieffena,  nie  ugrupowanie,  lecz  przede
wszystkim  dowodzenie  rzymskie  poniosło  pod  Kannami
klęskę.  Falanga  rzymska  nie  była  dowodzona,  lecz  sta­
nowiła  bezduszną  bryłę,  podobną  do  kamienia  młyńskie­
go,  puszczonego  po  stoku,  którego  odłamki  oderwawszy
się  od  całości,  bezcelowo  ginęły  w  przestrzeni.  Już 
Delbriick  stwierdził,  że  Kartagińczycy  zwyciężyli  pod 
Kan­ nami  dzięki  korpusowi  oficerskiemu,  generałom  i 
ofice­ rom  sztabowym,  którzy  umieli  dowodzić  swoimi 
oddzia­ łami  z  taktycznego  punktu  widzenia,  oraz  dzięki 
Hanni­ balowi,  który  potrafił  całością  sił  pokierować  w 
jednoli­ tym  działaniu 24. Tak  więc  ogromny  sukces  Han-
nibal  za­ wdzięczał  nie  temu,  że  szczęśliwie  trafił  na 
Warrona,  lecz wyższości  swojej  sztuki  dowodzenia.
Do  idei  bitwy  pod  Kannami  powracano  przy  prowadze­
niu  studiów  porównawczych  nad  dwoma  głównymi  do­
ktrynami  wojennymi  wykształtowanymi  przed  I  wojną
światową,  a  mianowicie  francuską  doktryną,  której  twór­
cą  był  gen.  Wilhelm  Bonnal  i  niemiecką,  której  twórcą
był  Schlieffen.  W  literaturze  pojawiły  się  określenia:
„System  Hannibala",  „System  Trebbia",  „System  Kan­
 25
ny" .  Podkreślano,  że  aby  móc  uderzyć  na  Francję,  nie­
miecka  myśl  teoretyczno-wojskowa  musiała  znaleźć  wyj­
ście  z  impasu,  do  którego  doprowadziło  stosowanie  syste­
mu  napoleońskiego  przeciw  systemowi  napoleońskiemu.
Do  tego  celu  prowadziła  tylko  jedna  droga,  a  mianowicie
22
Tamże,  s.  232.
23
  Tamże,  s.  233.
24 D e l b r i i c k , op. cit.,  s.  335.
25 R o l a - A r c i s z e w s k i ,  op  cit.,  s.  315,  327  i  32!)
129

nawiązanie  do  systemu  bitwy  pod  Kannami,  pośrednio


poprzez  system  bitwy  nad  Trebbią.  Rola-Arciszewski
stwierdził,  że  „badając  genezę  myśli  kanneńskiej  w  nie­
mieckich  koncepcjach  operacyjnych  i  taktycznych,  trudno
oprzeć  się  wrażeniu,  że  właśnie  ten  ostatni  projekt,  opie­
rający  się  całkowicie  na  zaskoczeniu,  był  jednym  z  naj­
ważniejszych,  a  może  rozstrzygającym  drogowskazem  dla
poszukującego  wyjścia  z  trudnego  położenia  Schlieffena"
i  że  „droga,  do  której  przywykł  tradycyjnie  Hannibal,
a  na  którą  konieczność  skierowała  Schlieffena,  dawała
przewagę  zaskoczeniu,  zapobiegając  szybkością  posunięć
  26
uchyleniu  się  przeciwnika  spod  ciosu" .
Bitwa  pod  Kannami  stanowiła  dla  teoretyków  wojsko­
wych  materiał  do  rozważań  na  temat  manewru  operacyj­
nego  oraz  historycznego  rozwoju  jego  czynników  i  uwa­
runkowań 27. W  rozważaniach  tych  podkreślano,  że  Han­
nibal  umiał  świetnie  połączyć  obydwa  czynniki  manewru,
działające  do  jego  czasów  zwykle  oddzielnie  (czynnik
okrążenia  i  skupionej  siły),  co  uzasadnia  uznanie  go  za
twórcę  właściwego  manewru.  „Umiał  bowiem  zastosować
i  wyzyskać  wszystkie  trzy  składniki,  których  od  ma­
newru  wymagamy:  myśl  kierowniczą,  ruch  i  s i ł ę " 28 .
Warto  też  zwrócić  uwagę,  że  porównywano  formy  ma­
newru  Hannibala  i  Napoleona.  W  literaturze  spotykamy
pogląd,  że  spośród  wszystkich  wodzów  świata  starożyt­
nego,  Hannibal  miał  pozornie  największe  upodobanie  do
jednego  sposobu  bicia  przeciwnika  —  przez  manewr  dwu­
29
stronny .  Jednakże  wykonywał  to  za  każdym  razem
w  sposób  odmienny  i  umiał  także  dostosować  się  do
doraźnych  warunków  i  okoliczności  bitwy.  Zastanawiano
się  dlaczego  Napoleon  tak  rzadko  posługiwał  się  ma­
newrem  dwustronnym,  chociaż  w  przypadku  powodzenia
26
  Tamże,  s.  329,  331.
27
  M o s s o r,  op.  cit.,  s.  353.
28
  Tamże,  s.  353.
29
  Tamże,  s.  367.
130

dawał  on  o  wiele  lepsze  rezultaty.  Odpowiedź  widziano


w  tym,  że  od  czasów  Kann  zmienił  się  zupełnie  charakter
przeciwników.  Napoleonowi  ponadto  brakło  tego,  czym
Hannibal  rozporządzał  nad  Trebbią  i  pod  Kannami  —
stale  przeważającej  i  szybkiej  kawalerii.  „Ani  pod  Lodi,
ani  pod  Wagram,  ani  tym  bardziej  pod  Wilnem  nie
można  już  było  tak  szybko  i  tak  całkowicie  opasać  prze­
ciwnika  jak  nad  Trebbią  czy  pod  Kannami,  bo  na  to
trzeba  by  całej  armii  konnej  i  bardzo  dużo  czasu,  zwła­
szcza  że  przeciwnik  nie  stał  na  miejscu,  lecz  był  w  ru­
chu"  30.
Reasumując  to,  co  przedstawiliśmy  powyżej,  wpływ
i  wykorzystanie  świadome  czy  podświadome  osiągnięć
sztuki  wojennej  z  zamierzchłych  czasów  przez  teorety­
ków  i  praktyków  wojskowych  aż  do  XX  wieku  uznać
trzeba  za  bezsporne.  A  że  w  procesie  tym  słynna  staro­
żytna  bitwa  pod  Kannami  zajęła  miejsce  szczególne,  do­
wodzi  jej  wyjątkowego  znaczenia  w  historii  wojen  i  sztu­
ki  wojennej.  W  całej  ogromnej  literaturze  dotyczącej
tego  tematu,  ani  jeden  z  autorów  nie  próbował  pomniej­
szyć  roli  i  znaczenia  bitwy  kanneńskiej  oraz  jej  wpływu
na  dalsze  losy  świata  starożytnego  i  na  całą  historię
wojskową.

30 Tamże,  s.  390.


ANEKSY
133

A n e k s  1

Fragmenty  trzech  podstawowych  źródeł  pisanych  dotyczących


bitwy  pod  Kannami  w  216  r.  p.n.e.,  a  mianowicie  przekazów
Polibiusza,  Liwiusza  i  Appiana.

P o 1 i b i u s z,  Dzieje,  t.  I,  ks.  III,  rozdz.


107—117,  przekład  i  oprać.  S.  Hammer,
Wrocław  1957,  s.  182—190.

Polibiusz  z  Megalopolis  w  Arkadii  (2007—118?  p.n.e.).


Najwybitniejszy  historyk  grecki  epoki  hellenistycznej.
W  latach  169—168  był  dowódcą  jazdy  (hipparch)  Związku
Achajskiego.  W  168  r.  po  bitwie  pod  Pydną,  wzięty  wraz
z  innymi  zakładnikami  achajskimi  do  Italii,  przebywał
w  Rzymie  (167—150)  jako  wychowawca  synów  Emiliusza
Paulusa,  zwycięzcy  spod  Pydny.  Z  młodszym  z  nich,
Publiuszem  Scypionem  Emilianusem,  zaprzyjaźnił  się
i  w  charakterze  doradcy  wojskowego  brał  udział  w  jego
wyprawach  wojennych,  między  innymi  przeciwko  Karta­
ginie  (był  świadkiem  jej  zburzenia  w  146  r.).  Poznał
wówczas  Hiszpanię,  Galię,  Afrykę  oraz  przeszedł  drogą
Hannibala  przez  Alpy.  Był  gorącym  zwolennikiem  Rzy­
mian  i  ich  ustroju.  Polibiusz  znany  jest  przede  wszystkim
jako  autor  Dziejów,  pierwszej  historii  powszechnej,  jed­
nego  z  najważniejszych  dzieł  historycznych  starożytności,
głównego  źródła  do  wojen  punickich.  Z  40  ksiąg,  obejmu­
jących  lata  264—144  p.n.e.  zachowały  .się  w  całości  i  w
wyciągach  księgi  1—5.  Wyciągi  i  fragmenty  pozostałych
ksiąg  (prócz  nie  zachowanych  ksiąg  17  i  40)  między  inny­
mi  dotyczą  II  i  m  wojny  punickiej.  Polibiusz  przy  bada­
niu  przyczyn  i  skutków  wydarzeń  zachował  krytyczny
stosunek  do  swoich  źródeł,  dbał  o  prawdę  i  obiektywne
134 

oświetlenie  taktów.  Wartości  tego  dzieła  zawdzięcza  Poli-


biusz  drugie  po  Tukidydesie  miejsce  w  historiografii 
greckiej. 
„107.  Otóż  przez  zimę  i  wiosnę  zostały  obie 
strony  w  swych  obozach  stojąc  naprzeciw  siebie.  A  kiedy 
już  pora  roku  pozwalała  zbierać  zapasy  z  tegorocznych 
plonów,  wywiódł  Hannibal  swe  wojsko  z  obozu  koło 
Gerunium.  Uważając  zaś  za  rzecz  korzystną,  żeby  na 
wszelki  sposób  zmusić  nieprzyjaciół  do  walki,  zajął  za­
mek  miasta  zwanego  Kanny.  W  nim  bowiem  nagroma­
dzili  Rzymianie  zboże  i  resztę  zapasów  z  okolicy  Ka-
nuzjum  i  stamtąd  zawsze  wedle  potrzeby  sprowadzali  je 
do  obozu.  Wprawdzie  miasto  jeszcze  przedtem  zostało 
zburzone,  lecz  kiedy  teraz  nieprzyjaciel  zajął  zapasy 
wojenne  i  zamek,  niemałe  powstało  zaniepokojenie  wśród 
wojsk  rzymskich.  Nie  tylko  bowiem  z  powodu  środków 
żywnościowych  znaleźli  się  w  kłopocie  wskutek  zajęcia 
wspomnianego  miejsca,  lecz  także  dlatego,  że  ono  swym 
położeniem  górowało  nad  okolicznym  krajem.  Posyłając 
więc  raz  po  raz  do  Rzymu  zapytywali,  co  należy  uczynić; 
bo  jeżeli  raz  zbliżą  się  do  nieprzyjaciół,  nie  będą  mogli 
walki  uniknąć,  skoro  kraj  jest  pustoszony,  a  wszyscy 
sprzymierzeńcy  chwiejni  są  w  swych  nastrojach.  Senat 
zadecydował,  żeby  walczyć  i  wydać  bitwę  nieprzyjacio­
łom.  Gneuszowi  więc  i  Markowi  dał  znać,  żeby  jeszcze 
zaczekali,  a  sam  wysłał  konsulów  w  pole.  Oczy  wszystkich 
zwrócone  były  ku  Emiliuszowi  i  w  nim  pokładano  naj­
większe  nadzieje,  częściowo  z  powodu  zacności,  jakiej 
w  ogóle  dowiódł  w  życiu,  częściowo  dlatego,  że  przed 
niewielu  laty,  według  powszechnej  opinii,  zarówno  męż­
nie,  jak  i  skutecznie  prowadził  wojnę  przeciw  Ilirom. 
Postanowiono  więe  z  ośmiu  legionami  stanąć  do  boju, 
co  przedtem  nigdy  nie  zdarzyło  się  u  Rzymian,  i  to  każdy 
legion  miał  liczyć  około  pięciu  tysięcy  ludzi  prócz  sprzy­
mierzeńców.  Mianowicie  Rzymianie,  jak  już  przedtem 
gdzieś  powiedzieliśmy,  zaciągają  za  każdym  razem  cztery 
135 

legiony.  A  legion  obejmuje  około  czterech  tysięcy  pie­


szych  i  dwustu  jeźdźców.  Jeżeli  jednak  większą  przewi­
duje  się  wojnę,  to  przydziela  się  każdemu  legionowi 
około  pięciu  tysięcy  pieszych  i  trzystu  jeźdźców.  Co  do 
sprzymierzeńców,  to  liczba  ich  piechurów  jest  równa 
liczbie  w  rzymskich  legionach,  liczbę  zaś  jeźdźców  z  re­
guły  ustanawiają  potrójną.  Z  tych  sprzymierzeńców  dają 
połowę  wraz  z  dwoma  legionami  każdemu  z  konsulów, 
kiedy  wysyłani  są  na  wojnę.  Przeważną  część  walk  roz­
strzygają  pod  wodzą  jednego  konsula  dwa  legiony  oraz 
podana  liczba  sprzymierzeńców,  a  tylko  rzadko  używają 
wszystkich  sił  w  jednym  czasie  i  na  jedną  wojnę.  Teraz 
jednak  ogarnął  ich  taki  lęk  i  niepokój  o  przyszłość,  że 
nie  tylko  z  czterema,  lecz  z  ośmiu  legionami  na  raz 
postanowili  iść  do  boju. 
108.  Dlatego  też  upomnieli  Emiliusza  i  jego 
kolegę,  stawili  im  przed  oczyma  wielkość  skutków,  do­
datnich  albo  ujemnych,  jakie  musiałyby  wyniknąć  z  bit­
wy,  i  wysłali  ich  z  poleceniem,  żeby  w  odpowiedniej 
chwili  stoczyli  rozstrzygającą  bitwę  w  sposób  chlubny 
i  godny  ojczyzny.  Konsulowie  po  przybyciu  do  wojsk 
zebrali  żołnierzy,  oznajmili  im  wolę  senatu  i  zachęcali 
ich  w  stosowny  do  okoliczności  sposób,  przy  czym  Lu­
cjusz  Emiliusz  w  swej  przemowie  dał  wyraz  własnemu 
uczuciu.  Przeważnie  jego  mowa  zdążała  do  tego,  żeby 
usprawiedliwić  świeżo  poniesione  klęski;  bo  ogół  tak  był 
nimi  zalękniony,  że  potrzebował  pociechy.  Przeto  usiło­
wał  wykazać,  że  można  znaleźć  nie  tylko  jedną  albo 
drugą,  lecz  więcej  przyczyn  nieszczęśliwego  wyniku  po­
przednich  walk,  podczas  gdy  teraz  nie  istnieje  już  żaden 
powód,  żeby  nie  mieli  zwyciężyć  wrogów,  o  ile  są  mę­
żami.  Wówczas  bowiem  ani  obaj  wodzowie  razem  nigdy 
nie  walczyli  na  czele  swych  legionów,  ani  nie  mieli 
wojska  wyćwiczonego,  lecz  świeżo  zaciągnięte  i  nie  obez­
nane  z  wszelkim  niebezpieczeństwem.  A  co  najważniej­
sze,  do  tego  stopnia  nie  znali  oni  przedtem  nieprzyjaciół, 
136

że  niemal  wprzódy,  zanim  jeszcze  widzieli  swych  prze­


ciwników,  stawali  naprzeciw  nich  i  wdawali  się  w  roz­
strzygające  walki.  »Ci  bowiem,  co  ulegli  nad  rzeką  Treb-
bią,  dopiero  poprzedniego  dnia  przybyli  z  Sycylii  i  zaraz
o  świcie  nazajutrz  ustawili  się  w  szyku  bojowym.  A  ci,
co  walczyli  w  Etrurii,  nie  tylko  przedtem,  lecz  nawet
w  samej  bitwie  nie  mogli  widzieć  nieprzyjaciela  wskutek
nie  sprzyjającej  pogody.  Teraz  zaś  pod  każdym  względem
ma  się  rzecz  inaczej.
109.  Najprzód  bowiem  my  obaj  tu  jesteśmy
nie  tylko,  aby  sami  dzielić  z  wami  niebezpieczeństwa,
lecz  także  konsulów  z  poprzedniego  roku  skłoniliśmy
do  pozostania  i  uczestnictwa  w  tych  samych  zapasach.
A  wy  nie  tylko  widzieliście  uzbrojenie,  szyk  bojowy,
liczbę  nieprzyjaciół,  lecz  spędzacie  już  drugi  rok  na  co­
dziennych  prawie  z  nimi  walkach.  Skoro  zatem  wszystkie
szczegóły  przedstawiają  się  odmiennie  niż  w  poprzednich
bitwach,  to  naturalnie  i  wynik  obecnej  bitwy  będzie
odmienny.  Wszak  byłoby  uderzające,  a  raczej  wprost
niemożliwe,  żebyście  w  częściowych  utarczkach,  równi
liczbą  przy  potyczkach  z  nieprzyjaciółmi,  przeważnie  byli
górą,  a  wszyscy  razem  stanąwszy  w  szyku  bojowym,
więcej  niż  dwakroć  tak  silni,  jak  przeciwnicy,  mieli  po­
nieść  klęskę.  Przeto  mężowie,  skoro  wszystko  pomaga
nam  do  zwycięstwa,  potrzeba  tylko  jednego  warunku:
waszej  woli  i  gorliwości,  do  której  dalej  was  zachęcać
uważam  nawet  za  rzecz  wam  ubliżającą.  Zapewne  dla
takich,  którzy  za  żołd  u  kogoś  służą,  albo  którzy  jako
sprzymierzeńcy  z  obowiązku  mają  się  bić  za  innych,  dla
ludzi,  którym  w  samej  walce  grozi  największe  niebez­
pieczeństwo,  natomiast  jej  wynik  jest  im  obojętny,  ko­
niecznym  środkiem  staje  się  zachęta;  kogo  zaś,  jak  was
teraz,  czeka  walka  nie  w  obronie  innych,  lecz  o  siebie
samych,  ojczyznę,  żony  i  dzieci,  i  dla  kogo  skutki  jej
mają  znacznie  wyższą  doniosłość  niż  chwilowe  niebezpie­
czeństwa,  temu  potrzebne  jest  tylko  przypomnienie,  nie
137

zachęta.  Któż  bowiem  nie  chciałby  przede  wszystkim


zwyciężyć  w  boju,  a  gdyby  to  było  niemożliwe,  paść
raczej  w  walce,  niż  żyjąc  patrzeć  na  katowanie  i  zagładę
najbliższych  osób?  Dlatego,  mężowie,  bez  pomocy  moich
słów  sami  stawcie  sobie  przed  oczyma  różnicę  tego,  co
nastąpi  po  klęsce,  a  co  po  zwycięstwie,  i  z  tym  przekona­
niem  idźcie  w  bój,  że  ojczyzna  ryzykuje  teraz  nie  same
tylko  legiony,  lecz  cały  swój  byt.  Bo  gdyby  obecna
rozgrywka  niepomyślnie  wypadła,  to  ojczyzna  nie  może
już  nic  dodać  do  istniejącej  siły  bojowej,  ażeby  nad
wrogami  zdobyć  przewagę.  Wszak  całą  swą  gorliwość
i  siłę  złożyła  w  wasze  ręce  i  w  was  pokłada  całą  nadzieję
ratunku.  Nie  zawiedźcie  jej  teraz  w  tych  nadziejach,
lecz  zwróćcie  ojczyźnie  należną  jej  podziękę  i  dowiedźcie
całemu  światu,  że  poprzednie  klęski  nie  nastąpiły  dla­
tego,  iż  Rzymianie  są  gorszymi  mężami  niż  Kartagińczy-
cy,  lecz  z  braku  doświadczenia  u  tych,  co  wówczas  wal­
czyli,  i  z  powodu  chwilowych  niekorzystnych  okolicz­
nością.
Skoro  więc  Lucjusz  w  tych  i  tym  podobnych  słowach
upomniał żołnierzy, na razie ich odprawił.
110.  Nazajutrz  wyruszyli  konsulowie  i  powiedli
wojsko  tam,  gdzie,  jak  słyszeli,  obozują  nieprzyjaciele.
Przybyto  na  miejsce  w  drugim  dniu  i  założono  obóz
w  odległości  około  pięćdziesięciu  stadiów  1  od  nieprzyja­
ciół.  Otóż  Lucjusz  widząc  dookoła  równinne  i  bezdrzewne
miejsca  uważał,  że  nie  należy  staczać  bitwy,  bo  nieprzy­
jaciele  mają  przeważającą  ilość  jazdy,  a  raczej  przy­
ciągnąć  ich  i  zwabić  w  takie  okolice,  gdzie  walka  przy­
padnie  głównie  wojskom  pieszym.  Ponieważ  jednak  Ga-
jusz  z  braku  doświadczenia  był  przeciwnego  zdania,  wy­
wiązał  się  między  wodzami  spór  i  niesnaski,  co  ze  wszy­
stkiego  jest  najniebezpieczniejsze.  Wobec  tego,  że  w  naj­
bliższym  dniu  komenda  należała  się  Gajuszowi  —  gdyż

1
  Stadion  =  600  stóp  =  około  180  m.
138

według  zwyczaju  rzymskiego  konsulowie  codziennie


zmieniają  naczelne  dowództwo  —  tenże  zwinął  obóz  i  ru­
szył  naprzód,  chcąc  zbliżyć  się  do  nieprzyjaciół,  mimo
usilnych  zaklinań  i  przeszkód  ze  strony  Lucjusza.  Han­
nibal  wyszedł  na  spotkanie  wrogów  z  lekkozbrojnymi
i  jeźdźcami,  napadł  na  maszerujących,  uwikłał  ich  nie­
postrzeżenie  w  walkę  i  wywołał  wśród  nich  wielki  zamęt.
Rzymianie  jednak  wytrzymali  pierwszy  atak  zasłaniając
się  oddziałem  ciężkozbrojnych;  potem  nasłali  na  wroga
włóczników  i  jeźdźców  i  wyszli  zwycięsko  z  całej  potycz­
ki,  gdyż  Kartagińczycy  nie  mieli  żadnej  znaczniejszej
rezerwy,  zaś  po  stronie  rzymskiej  razem  walczyły  pewne
kohorty  legionowe  połączone  z  lekkozbrojnymi.  Na  razie
więc  z  nastaniem  nocy  rozstali  się  przeciwnicy,  przy
czym  atak  Kartagińczyków  nie  miał  spodziewanego  wy­
niku.  W  następnym  zaś  dniu  Lucjusz,  który  ani  nie  był
zdecydowany  .na  walkę,  ani  nie  mógł  już  bezpiecznie
odprowadzić  wojska,  z  dwiema  tegoż  częściami  rozłożył
się  obozem  nad  rzeką  Aufidus,  która  jedyna  przepływa
Apeniny  (jest  to  nieprzerwane  pasmo  gór  tworzące  gra­
nicę  dla  wszystkich  wód  w  Italii,  z  których  jedne  zdążają
do  Morza  Tyrreńskiego,  drugie  do  Adriatyku;  przez  to
pasmo  gór  płynąc,  ma  Aufidus  swe  źródła  w  okolicach
Italii  zwróconych  ku  Morzu  Tyrreńskiemu,  a  uchodzi
do  Adriatyku),  a  trzeciej  części  wojska  kazał  rozbić  obóz
po  drugiej  stronie  Aufidu  w  odległości  około  dziesięciu
stadiów  od  własnego  obozu  licząc  od  miejsca  przejścia
ku  wschodowi,  a  w  nieco  większej  od  obozu  nieprzyja­
ciół,  chcąc  tym  oddziałem  kryć  picowników  z  przeciwleg­
łego  obozu,  zagrozić  zaś  picownikom  kartagińskim.
111.  W  tym  samym  czasie  Hannibal  widząc,
że  sytuacja  wymaga  walki  i  starcia  się  z  nieprzyjaciółmi,
a  bojąc  się,  żeby  wojsko  nie  popadło  w  popłoch  wskutek
poprzedniej  klęski,  uznał  za  potrzebną  w  danej  chwili
zachętę  i  zwołał  żołnierzy  na  wiec.  Gdy  się  zebrali,
kazał  wszystkim  rozglądnąć  się  po  okolicy  i  zapytał,  co
139 

korzystniejszego  mogliby  w  obecnym  czasie  uprosić  sobie 


u  bogów,  gdyby  użyczono  im  prawa  do  tego,  niż  to, 
żeby  górując  znacznie  jazdą  nad  nieprzyjaciółmi  w  takiej 
okolicy  stoczyć  rozstrzygającą  bitwą.  Skoro  wszyscy 
przyjęli  z  uznaniem  jego  słowa,  tak  mówił  dalej:  »Przede 
wszystkim  więc  podziękujcie  bogom  (oni  bowiem  dopo­
magając  nam  do  zwycięstwa  zaprowadzili  wrogów  do 
takiej  okolicy),  po  wtóre  nam,  że  zmusiliśmy  nieprzyja­
ciół  do  walki  (bo  nie  mogą  już  jej  uniknąć),  i  to  da 
walki  w  okolicznościach,  które  wyraźnie  dają  nam  prze­
wagę.  A  zachęcać  was  teraz  we  wielu  słowach,  abyście 
byli  odważni  i  gotowi  do  boju,  nie  wydaje  mi  się  zgoła 
odpowiednią  rzeczą.  Bo  kiedy  jeszcze  nie  mieliście  do­
świadczenia  w  wojowaniu  z  Rzymianami,  musiałem  to 
czynić  i  mówiłem  do  was  przytaczając  wiele  przykładów. 
Lecz  odkąd  w  trzech  po  sobie  następujących  tak  wielkich 
bitwach  niewątpliwie  zwyciężyliście  Rzymian,  jakaż  mo­
wa  jeszcze  mogłaby  was  natchnąć  silniejszą  odwagą  niż 
same  czyny?  Zatem  przez  dotychczasowe  walki  zawład­
nęliście  krajem  i  jego  dobrami,  stosownie  do  naszych 
przyrzeczeń,  przy  czym  we  wszystkich  wypowiedzianych 
do  was  słowach  nie  popełniliśmy  kłamstwa;  a  obecny  bój 
dotyczy  miast  i  bogactw,  które  się  w  nich  znajdują. 
Jeżeli  w  nim  zwyciężycie,  będziecie  od  razu  panami  całej 
Italii,  a  uwolnieni  od  teraźniejszych  mozołów  i  posiada­
jąc  całe  bogactwa  Rzymian,  zostaniecie  dzięki  tej  bitwie 
przywódcami  i  władcami  całej  ziemi.  Dlatego  nie  słów 
tu,  lecz  czynów  potrzeba.  Wszak  z  wolą  bożą  spodziewam 
się  w  rychłym  czasie  spełnić  wam  moje  obietnice«. 
Gdy  po  tych  i  tym  podobnych  słowach  wojsko  w  żywy 
sposób  wyraziło  mu  swe  uznanie,  pochwalił  i  powitał  je­
go  zapał,  a  następnie  je  odprawił;  niezwłocznie  też  rozbił 
obóz  po  tej  stronie  rzeki,  gdzie  stał  większy  obóz  prze­
ciwników. 
112.  W  następnym  dniu  polecił  wszystkim  za­
jąć  się  zbrojeniem  i  pielęgnacją  ciała.  A  w  dzień  później 
140

ustawił  wojsko  wzdłuż  rzeki  w  szyku  bojowym  i  było


widoczne,  że  pragnie  bić  się  z  nieprzyjaciółmi.  Lucjusz
zaś,  któremu  nie  podobała  się  okolica,  a  który  przewi­
dywał,  że  Kartagińczycy  z  powodu  trudności  dowozu
żywności  rychło  będą  zmuszeni  do  zmiany  obozu,  zacho­
wywał  się  spokojnie,  ubezpieczywszy  oba  obozy  czatami.
Hannibal  czekał  przez  dłuższy  czas,  a  gdy  nikt  nie  wy­
chodził  przeciw  niemu,  resztę  wojska  z  powrotem  za­
wiódł  do  obozu,  Numidów  zaś  nasłał  na  tych  ludzi,  któ­
rzy  z  mniejszego  obozu  przynosili  wodę.  Kiedy  Numido-
wie  dopadli  aż  do  samego  wału  i  przeszkadzali  w  czerpa­
niu  wody,  Gajusz  jeszcze  bardziej  się  rozsierdził,  a  także
wojska  ogarnął  zapał  do  walki,  tak  że  zwłokę  z  trudem
znosiły.  Wszak  najprzykrzejszy  dla  wszystkich  ludzi  jest
czas  oczekiwania;  a  skoro  raz  poweźmie  się  decyzję,  trze­
ba  się  podjąć  wycierpienia  wszystkiego,  cokolwiek  uważa
się  za  straszne.
Kiedy  do  Rzymu  doszła  wiadomość,  że  wojska  obozują
naprzeciw  siebie  i  że  każdego  dnia  odbywają  się  utarczki
harcowników,  miasto  było  pełne  podniecenia  i  niepokoju,
bo  ogół  obawiał  się  przyszłości,  wskutek  nieraz  już
przedtem  doznanych  klęsk,  i  zawczasu  w  swych  przewi­
dywaniach  i  myślach  uprzytomniał  sobie  to,  co  wyniknie
w  razie  zupełnej  porażki.  Wszystkie  też  rozpowszechnio­
ne  u  nich  przepowiednie  mieli  teraz  wszyscy  na  ustach,
a  każda  świątynia  i  każdy  dom  pełne  były  znaków  i  cu­
dów;  dlatego  też  modły,  ofiary,  błagania  bogów  i  prośby
zaległy  miasto.  Albowiem  w  chwilach  niedoli  okazują
Rzymianie  wielką  gorliwość  w  zjednywaniu  bogów  i  lu­
dzi  i  w  takich  czasach  nic  nie  uchodzi  za  nieprzystojne
czy  niegodne,  co  się  spełnia  w  tym  celu.
113.  Skoro  Gajusz  w  następnym  dniu  przejął
naczelne  dowództwo,  kazał  bezpośrednio  po  wschodzie
słońca  wyruszyć  wojsku  równocześnie  z  obu  obozów.
Mianowicie  żołnierzy  z  większego  obozu  przeprowadził
przez  rzekę  i  ustawił  zaraz  w  szyku  bojowym,  a  innych
141 

z  drugiego  dołączył  do  nich  i  uszykował  w  tej  samej 


linii,  zwracając  całe  wojsko  frontem  na  południe.  Otóż 
jeźdźców  rzymskich  umieścił  nad  samą  rzeką  na  prawym 
skrzydle;  piechotę  zaś  łącznie  z  nimi  wyciągnął  w  tej 
samej  prostej  linii  ustawiając  manipuły  gęściej  niż  przed­
tem  i  nadając  rotom  znacznie  większą  głębokość,  niż  miał 
ją  front.  Jazdę  sprzymierzeńców  ustawił  na  lewym  skrzy­
dle,  wreszcie  lekkozbrojnym  wskazał  miejsce  w  pewnym 
odstępie  przed  całym  wojskiem.  Było  zaś  wraz  ze  sprzy­
mierzeńcami  około  osiemdziesięciu  tysięcy  pieszych  i  nie­
co  więcej  niż  sześć  tysięcy  jeźdźców. 
A  Hannibal  w  tym  samym  czasie  przeprowadził  Balea-
rów  i  kopijników  przez  rzekę  i  ustawił  ich  przed  woj­
skiem;  skoro  zaś  resztę  żołnierzy  wywiódł  z  obozu  i  prze­
prawił  w  dwóch  miejscach  przez  rzekę,  uszykował  się 
naprzeciw  nieprzyjaciół.  Oto  tuż  przy  rzece  ustawił  na 
lewym  skrzydle  iberyjskich  i  galickich  jeźdźców  naprze­
ciw  jazdy  rzymskiej,  najbliżej  nich  pieszych,  to  jest  po­
łowę  ciężkozbrojnych  Libijczyków,  dalej  Iberów  i  Galów, 
a  obok  nich  drugą  połowę  Libijczyków;  na  prawym  zaś 
skrzydle  otrzymali  miejsce  numidyjscy  jeźdźcy.  Skoro 
wszystkie  te  wojska  wyciągnął  w  jednej  prostej  linii, 
sam  następnie  ze  stojącymi  w  środku  oddziałami  Iberów 
i  Galów  wysunął  się  naprzód,  a  reszcie  kazał  odpowiednio 
do  tego  z  nimi  się  połączyć,  tak  że  wytworzył  półksię-
życową  wygiętą  linię  i  zwęził  szeregi  tychże  wojsk;  za­
miarem  jego  było,  żeby  rolę  ich  rezerwy  w  bitwie  prze­
jęli  Libijczycy,  a  Iberowie  i  Galowie  szli  z  nim  na  pierw­
szy  ogień. 
114.  Libijczycy  mieli  rzymskie  uzbrojenie,  bo 
Hannibal  wszystkich  zaopatrzył  w  rynsztunki  wybrane 
z  tych,  które  był  złupił  w  poprzedniej  bitwie.  Tarcze 
Iberów  i  Galów  były  podobne,  lecz  miecze  miały  od­
mienny  wygląd.  Albowiem  iberyjskie  niemniej  skutecznie 
raniły  przez  zadanie  sztychu  jak  i  ciosu,  a  galicki  miecz 
przydatny  był  tylko  do  zadania  ciosu,  i  to  z  odległości. 
142 

Ponieważ  zaś  ich  roty  na  przemian  były  ustawione, 


i  Galowie  byli  nadzy,  a  Iberowie  według  ojczystego  zwy­
czaju  nosili  płócienne  kaftany  obramowane  p u r p u r ą ,  więc 
przedstawiali  widok  zarówno  niezwykły,  jak  i  straszny. 
Ilość  jazdy  wynosiła  u  Kartagińczyków  ogółem  około 
dziesięciu  tysięcy,  piechoty  z  włączeniem  Galów  niewiele 
więcej  niż  czterdzieści  tysięcy  ludzi.  U  Rzymian  dowodził 
prawym  skrzydłem  Emiliusz,  lewym  Gajusz,  w  środku 
Marek  i  Gneusz,  konsulowie  poprzedniego  roku.  U  Kar­
tagińczyków  zajmował  lewe  skrzydło  Hazdrubal,  a  prawe 
Hanno;  w  środku  stał  sam  Hannibal  mając  przy  sobie 
brata  Magona.  Ponieważ  zaś  rzymskie  wojsko,  jak  wyżej 
powiedziałem,  było  zwrócone  na  południe,  a  kartagińskie 
na  północ,  przeto  dla  obu  nieszkodliwy  był  wschód  słoń­
ca. 
115.  Pierwsze  starcie  nastąpiło  wśród  tych,  co 
stali  przed  znakami;  z  początku  walczyli  sami  lekkozbroj-
ni  z  równym  skutkiem,  skoro  jednak  iberyjscy  i  galiccy 
jeźdźcy  z  lewego  skrzydła  zbliżyli  się  do  Rzymian,  roz­
poczęli  prawdziwą  i  barbarzyńską  walkę:  bo  nie  bili  się 
prawidłowo  odwracając  się  i  znów  zwracając  ku  nieprzy­
jacielowi,  lecz  raz  go  dopadłszy  zeskakiwali  z  koni  wal­
cząc  i  zwierając  się  mąż  z  mężem.  A  skoro  kartagińscy 
jeźdźcy  wzięli  górę  i  przeważną  część  Rzymian,  choć  ci 
wszyscy  bili  się  odważnie  i  dzielnie,  w  starciu  wytłukli, 
resztę  zaś  gnali  wzdłuż  rzeki  mordując  i  siekąc  bez  par­
donu  —  wtedy  to  ciężkie  wojska  piesze  zajmując  miejsce 
lekkozbrojnych  uderzyły  na  siebie.  Otóż  przez  krótki 
czas  szeregi  Iberów  i  Galów  dotrzymywały  placu  i  dziel­
nie  walczyły  z  Rzymianami;  potem  jednak  przytłaczane 
masą  poczęły  się  chwiać  i  ustępować  w  tył,  przez  co 
rozwiązały  szyk  półksiężycowy.  A  manipuły  rzymskie 
odważnie  za  nimi  idąc  łatwo  przełamały  szyk  bojowy 
nieprzyjaciół,  jako  że  Galowie  tylko  z  rzadka  byli  usta­
wieni,  Rzymianie  zaś  w  zwartych  szeregach  nadciągnęli 
od  skrzydeł  do  środka  i  do  miejsca  walki.  Mianowicie 
143

nie  równocześnie  znalazły  się  w  boju  skrzydła  Kartagiń-


czyków  i  centrum,  lecz  najprzód  centrum,  ponieważ  Ga­
lowie  ustawieni  w  formie  półksiężyca  znacznie  wybiegali
poza  skrzydła,  jako  że  sklepienie  półksiężyca  zwrócone
było  ku  nieprzyjaciołom.  Rzymianie  zatem  ścigali  Galów,
a  wpadając  w  środek  i  w  zachwianą  pozycję  nieprzyja­
ciół  tak  daleko  zapędzili  się  naprzód,  że  z  obu  stron
ciężkozbrojni  Libijczycy  znaleźli  się  u  ich  boków.  Z  tych
jedni,  którzy  byli  na  prawym  skrzydle,  zrobili  zwrot
w  lewo  i  atakując  z  prawej  strony  zbliżyli  się  do  nie­
przyjaciół  z  boku.  A  ustawieni  na  lewym  skrzydle  zro­
bili  zwrot  w  prawo  i  w  dodatku  z  lewej  strony  wkroczyli,
przy  czym  same  okoliczności  wskazywały  im,  co  mieli
czynić.  Z  tego  wynikło,  stosownie  do  planu  Hannibala,
że  Rzymianie  przy  ściganiu  Galów  zostali  przez  Libij-
czyków  wzięci  w  środek.  Ci  więc  nie  walczyli  już  w  całej
linii  bojowej,  lecz  poszczególni  i  w  poszczególnych  ma-
nipułach  zwracając  się  przeciw  nieprzyjaciołom,  którzy
nacierali na  nich  z  boków.
116.  Lucjusz,  choć  od  początku  stał  na  prawym
skrzydle  i  przez  jakiś  czas  uczestniczył  w  potyczce  jeźdź­
ców,  mimo  to  jeszcze  teraz  był  przy  życiu.  Chcąc  jednak
w  myśl  własnych  słów  zachęty  wziąć  udział  w  samych
działaniach  i  widząc,  że  rozstrzygnięcie  bitwy  głównie
zależy  od  wojsk  pieszych,  wjechał  na  koniu  w  środek  ca­
łego  szyku  bojowego  i  już  to  sam  walczył  wręcz  i  uderzał
na  nieprzyjaciół,  już  to  upominał  i  zachęcał  swych  żoł­
nierzy.  To  samo  czynił  Hannibal;  bo  i  on  stał  od  po­
czątku  na  czele  tej  części  swego  wojska.  A  Numidzi,
którzy  z  prawego  skrzydła  dopadli  nieprzyjacielskich
jeźdźców  ustawionych  na  lewym  skrzydle,  ani  nic  wiel­
kiego  nie  dokonali,  ani  nie  ucierpieli  dzięki  osobliwej
taktyce  swej  walki;  jednak  zmuszali  nieprzyjaciół  do
bezczynności  odciągając  ich  i  nacierając  ze  wszystkich
stron. Lecz kiedy  wojsko  Hazdrubala  wysiekłszy  jeźdź­
ców  nad rzeką,  prócz  całkiem  małej  garstki,  z  lewego
144

skrzydła  przybyło  Numidom  na  pomoc,  wtedy  jeźdźcy


rzymskich  sprzymierzeńców  widząc  z  daleka  jego  pochód
zrobili  zwrot  i  wycofali  się.  Teraz  Hazdrubal,  jak  się
zdaje,  postąpił  sobie  biegle  i  rozumnie.  Widząc  bowiem,
że  liczba  Numidów  jest  wielka  i  że  walczą  oni  najbar­
dziej  skutecznie  i  straszni  są  wobec  takich,  co  raz  poszli
w  rozsypkę,  oddal  uciekających  Numidom  i  powiódł  swo­
ich  tam,  gdzie  walczyły  wojska  piesze,  pragnąc  udzielić
pomocy  Libijczykom.  Jakoż  wpadłszy  z  tyłu  na  rzymskie
legiony  i  z  kolei  atakując  je  swymi  szwadronami  równo­
cześnie  na  wielu  miejscach,  wzmocnił  odwagę  Libijczy-
ków,  a  Rzymian  przejął  strachem  i  osłabił  ich  ducha  bo­
jowego.  Wtedy  także  stracił  życie  Lucjusz  Emiliusz  od­
niósłszy  ciężkie  rany  w  zamęcie  walki,  mąż,  który  jak
rzadko  kto  w  ciągu  całego  życia  i  w  ostatniej  swej  go­
dzinie  uczynił  zadość  wszystkim  obowiązkom  względem
ojczyzny.  Rzymianie  zaś  tak  długo  stawiali  opór,  póki 
bili  się  na  peryferiach,  zwracając  się  przeciw  tym,  co
ich  osaczyli.  Lecz  gdy  dokoła  walczący  ciągle  padali
i  w  krótkim  czasie  ujęto  ich  w  kleszcze,  w  końcu  wszy­
scy  na  miejscu  polegli,  wśród  nich  też  Marek  i  Gneusz,
konsulowie  poprzedniego  roku,  którzy  w  tej  walce  oka­
zali  się  dzielnymi  i  godnymi  Rzymu  mężami.  Podczas
gdy  ci  w  boju  znaleźli  śmierć,  Numidzi  ścigając  ucieka­
jących  jeźdźców  większość  z  nich  wytlukli,  a  niektórych
obalili  z  koni..  Tylko  niewielu  zbiegło  do  Wenuzji,  a  wśród
nich  był  też  Gajusz  Terencjusz,  rzymski  konsul,  mąż,
który  haniebną  obrał  ucieczkę,  a  urząd  swój  sprawował
na  szkodę  ojczyzny.
117.  Otóż  taki  był  wynik  bitwy  pod  Kannami
stoczonej  między  Rzymianami  a  Kartagińczykami,  bitwy,
w  której  zarówno  po  stronie  zwycięzców,  jak  i  pokona­
nych  brali  udział  najdzielniejsi  mężowie.  A  świadczą
o  tym  wyraźnie  same  fakty.  Bo  z  sześciu  tysięcy  jeźdź­
ców  zbiegło  siedemdziesięciu  z  Gajuszem  do  Wenuzji,
a  około  trzystu  ze  sprzymierzeńców  w  rozsypce  uszło
145 

z  życiem  do  swych  miast.  Z  piechoty  około  dziesięciu 


tysięcy  zostało  pojmanych  w  bitwie,  inni  zaś  poza  polem 
bitwy.  Z  samej  walki  uciekły  tylko  może  trzy  tysiące  do 
sąsiednich  miast;  cała  reszta,  około  siedemdziesięciu  ty­
sięcy,  poległa  śmiercią  walecznych.  A  Kartagińczykom 
zarówno  teraz,  jak  i  przedtem  największe  usługi  w  od­
niesieniu  zwycięstwa  oddało  mnóstwo  jazdy.  Jakoż  wy­
nika  stąd  nauka  dla  potomnych,  że  lepiej  jest  na  wypa­
dek  wojny  mieć  tylko  połowę  piechoty,  a  zdecydowaną 
przewagę  w  jeździe,  niż  z  siłami  całkiem  równymi  nie­
przyjacielskim  stawać  do  boju.  Z  wojska  Hannibala  pa­
dło  około  czterech  tysięcy  Galów,  a  Iberów  i  Libijczy-
ków  około  tysiąca  pięciuset  i  mniej  więcej  dwustu  jeźdź­
ców.  Schwytani  zaś  żywcem  Rzymianie  znaleźli  się  poza 
polem  walki  z  następującej  przyczyny.  Lucjusz  pozosta­
wił  dziesięć  tysięcy  pieszych  w  swoim  obozie,  aby  w  ra­
zie,  gdyby  Hannibal  nie  troszcząc  się  o  własny  obóz  wy­
ruszył  z  wszystkimi  siłami,  ci  wpadli  tam  podczas  bitwy 
i  zagarnęli  bagaż  nieprzyjaciół;  a  gdyby  tenże  przeczuwa­
jąc  niebezpieczeństwo  pozostawił  znaczną  załogę,  to  Rzy­
mianie  przeciw  mniejszej  sile  toczyliby  rozstrzygającą 
bitwę.  Dostali  się  zaś  do  niewoli  w  taki  sposób.  Ponieważ 
Hannibal  zostawił  w  obozie  wystarczającą  załogę,  Rzy­
mianie  zaraz  na  początku  bitwy  stosownie  do  rozkazu 
przypuścili  atak  do  obozu  i  obiegli  pozostawionych  tam 
Kartagińczyków.  Ci  z  początku  stawiali  opór;  kiedy  zaś 
było  już  z  nimi  krucho,  Hannibal  rozstrzygnąwszy  bitwę 
na  wszystkich  punktach  pospieszył  teraz  im  z  pomocą, 
zmusił  Rzymian  do  odwrotu  i  zamknął  we  własnym  ich 
obozie;  dwa  tysiące  z  nich  zgładził,  a  całą  resztę  żywcem 
dostał  w  swe  ręce.  Tak  samo  tych,  co  schronili  się  do 
warownych  miejsc  w  okolicy,  zmusili  Numidzi  do  kapi­
tulacji  i  sprowadzili  jako  jeńców  do  obozu  około  dwóch 
tysięcy  z  owych  jeźdźców,  którzy  rzucili  się  do  ucieczki". 
146 

Tytus  Liwiusz,  Dzieje  Rzymu  od  założenia 


miasta,  ks.  XXI—XXVII,  przekład  i  opra­
cowanie  M.  Brożek,  Wrocław—Warszawa 
1974,  k.  XXII,  rozdz.  43—52,  s.  109—118. 

Tytus  Liwiusz,  urodził  się  w  59  r.  p.n.e.  w  P a t a v i u m


(dzisiejsza  Padwa),  zmarł  w  17  r.  n.e.  Był  największym
obok  Tacyta  historykiem  rzymskim  i  najwybitniejszym
przedstawicielem  prozy  epoki  augustowskiej.  Napisał
dzieło  Ab  urbe  condita  libri  CXXXXII  (142  księgi  dzie­
jów  od  założenia  miasta),  które  objęło  dzieje  Rzymu  od
czasów  legendarnych  do  roku  9  p.n.e.  Z  dzieła  tego  za­
chowały  się  księgi  1—10  (obejmujące  okres  do  293  r.
p.n.e.)  oraz  21—45  (obejmujące  lata  218—108  p.n.e.,  to
znaczy  od  wybuchu  II  wojny  punickiej  do  zwycięstwa
Emiliusza  Paulusa  nad  Macedonią  w  bitwie  pod  Pydną)
i  fragmenty.  Liwiusz  nie  prowadził  samodzielnych  badań
i  w  dziele  tym  oparł  się  na  opracowaniach  wcześniejszych
pisarzy,  zwłaszcza  młodszych  annalistów.  Posiadał  wielki
talent  pisarski.  Był  doskonałym  narratorem,  a  fakty  hi­
storyczne  ujmował  w  sposób  dramatyczny.  Liwiusz  nie
był  jednak  krytyczny  wobec  źródeł,  z  których  korzystał,
stąd  jego  praca  zawiera  wiele  błędów  i  nie  oddaje  cało­
kształtu  historii  Rzymu.  Mimo  to  dzieło  Liwiusza  stało
się  popularne  i  zyskało  wielki  rozgłos  już  za  życia  autora,
będąc  źródłem  informacji  i  wzorem  dla  wielu  jego  na­
stępców.

„PRZEMARSZ  WOJSK  POD  K A N N Y " 

43.  Hannibal  widząc,  że  wśród  Rzymian  naro­


biło  się  raczej  tylko  bezplanowego  ruchu,  ale  do  osta­
tecznej  nierozwagi  nie  dali  się  porwać,  z  niczym  —  bo
podstęp  wykryto  —  wrócił  do  obozu.
147

Tu  nie  mógł  pozostać  już  zbyt  długo,  bo  me  miał  żyw­
ności.  Każdy  więc  dzień  rodził  nowe  plany  nie  tylko
wśród  żołnierzy  tworzących  mieszaninę  różnych  ludów,
lecz  także  w  umyśle  samego  wodza.  Najpierw  zaczęto
szemrać,  potem  otwarcie  wołać  i  żądać  należnego  żołdu,
skarżyć  się  na  przydziały  zboża,  a  w  końcu  na  głód,
i  szła  pogłoska,  że  żołnierze  najemni,  zwłaszcza  hiszpań­
scy,  powzięli  plan  przejścia  do  przeciwnika.  Sam  Hanni­
bal  podobno  nieraz  myślał  o  ucieczce  do  Galii;  zostawić
miał  całą  piechotę  i  puścić  się  w  drogę  z  samą  jazdą.
Wobec  takich  nastrojów  i  planów  w  obozie  postanowił
przenieść  się  stamtąd  w  cieplejszą  okolicę  Apulii,  gdzie
by  plony  dojrzewały  wcześniej.  A  chciał  też  przez  odda­
lenie  się  od  nieprzyjaciela  utrudnić  pochopniejszym  lu­
dziom  przechodzenie  na  jego  stronę.  Wyruszył  więc  nocą
wznieciwszy,  podobnie  jak  poprzednio,  ogniska  i  zosta­
wiwszy  dla  pozoru  kilka  stojących  namiotów,  żeby  strach
przed  zasadzką  tak  samo  jak  przedtem  zatrzymał  Rzy­
mian  na  miejscu.  Ale  gdy  przez  tegoż  Lukańczyka  Sta-
tyliusza  zbadano  wszystko  z  tamtej  strony  obozu  i  za
górami  i  odebrano  meldunek,  że  widziano  kolumnę nie­
przyjacielską  w  marszu,  zaraz  zaczęto  się  tu naradzać
nad  podjęciem  pościgu.  Z  konsulów  każdy  był tego  sa­
mego,  co  przedtem,  zdania.  Ale  do  zdania Warrona
przyłączali  się  prawie  wszyscy,  za zdaniem Paulusa  nie
opowiadał  się  nikt,  oprócz  konsula poprzedniego  roku,
Serwiliusza.
Opinia  silniejszej  strony  przeważyła  i  wyruszono
w  drogę.  A  los  pchał  ich  pod  mające  zasłynąć  klęską  Rzy­
mian  Kanny.
Hannibal  bowiem  rozłożył  się  obozem  w  pobliżu  tej
właśnie  miejscowości,  od  strony  wiatru  Wolturnu,  który
po  suchych  od  gorąca  równinach  niesie  całe  chmury  ku­
rzu.  To  położenie  było  nie  tylko  dla  samego  obozu  ko­
rzystne,  ale  miało  okazać  się  ono  także  przy  ustawianiu
szyku  bojowego  zbawienne:  Punijczycy  odwróceni  od
148

wiatru,  wiejącego  na  nich  tylko  z  tyłu,  mieli  walczyć


przeciw  wrogowi  oślepianemu  sypiącym  mu  w  twarz
kurzem.

BITWA  POD  KANNAMI 

44.  Konsulowie  zbadawszy  dobrze  drogi  szli 


za  Punijczykiem  i  przybyli  pod  Kanny.  Tu  mieli  wroga 
na  oku.  Obwarowali  się  w  dwu  obozach,  w  tej  samej  od­
ległości  co  pod  Gereonium,  i  z  tym  samym  podziałem 
wojsk.  Koło  obozów  jednej  i  drugiej  strony  płynęła  rzeka 
Aufidus.  Ta  dawała  chodzącym  po  wodę  wygodny  dla 
jednych  i  drugich  do  siebie  dostęp,  jednakże  nie  bez 
walki.  Z  mniejszego  jednak  obozu,  leżącego  po  drugiej 
stronie  Aufidu,  Rzymianie  mieli  większą  swobodę  zao­
patrywania  się  w  wodę,  ponieważ  ten  brzeg  nie  miał 
żadnej  załogi  nieprzyjacielskiej. 
Hannibal  uzyskawszy  widoki  na  to,  że  na  terenie  jakby 
z  natury  stworzonym  do  walki  konnej  —  a  w  tej  właśnie 
kategorii  sił  był  niezwyciężony  —  konsulowie  dadzą  oka­
zję  do  bitwy,  ustawił  wojsko  w  szyku  bojowym  i  drażnił 
przeciwnika  harcami  Numidów.  Tutaj  jednak  znowu  obóz 
rzymski  rozdzierać  zaczęła  niesforność  żołnierzy  i  nie­
zgoda  między  konsulami.  Paulus  wyrzucał  Warronowi 
brak  rozwagi,  jak  u  Semproniusza  i  Flaminiusza,  Warron 
Paulusowi  wyborny  dla  tchórzliwych  i  gnuśnych  wodzów 
wzór  Fabiusza.  Ten  wzywał  przy  tym  bogów  i  ludzi  na 
świadków,  że  nie  ma  w  tym  żadnej  jego  winy,  jeżeli 
Hannibal  praktycznie  już  niemal  zajął  Italię,  bo  krępuje 
go  i  unieruchamia  kolega,  a  żołnierzom  pełnym  gniewu 
i  pragnącym  walki  zabiera  się  z  rąk  miecz  i  broń,  tam­
ten  zaś  twierdził,  że  gdyby  legiony  rzucone  i  wydane  na 
łup  nierozważnej  i  nieprzezornej  walki  spotkało  coś  złe-
149

go,  to  on  wolny  od  wszelkiej  winy  musi  jednak  ponosić
konsekwencje  każdego  jej  wyniku:  »Niech  więc  kolega
baczy,  żeby  ci,  co  mają  pochopny  i  nieodpowiedzialny  ję­
zyk,  mieli  także  w  bitwie  równie  silne  ramię«.
45.  Tak  tracono  czas  raczej  na  sporach  niż  na
naradzie,  a  tymczasem  Hannibal  z  szyku  bojowego,  który
trzymał  do  późnego  dnia  pod  bronią,  wycofał  wszystkie
wojska  do  obozu,  oprócz  Numidów.  Tych  wysłał  na  dru­
gą  stronę  rzeki,  by  tam  napadali  na  idących  po  wodę
Rzymian  z  mniejszego  obozu.  Bezładny  ich  tłum,  zaled­
wie  podszedł  do  brzegu,  Numidzi  przepędzili  krzykiem
i  wrzawą  i  zapuścili  się  nawet  na  stojący  pod  wałem  po­
sterunek  straży,  docierając  niemal  pod  bramy  obozu.  To
już  wydało  się  tak  oburzające,  żeby  nawet  obóz  był  za­
grożony  przez  napastliwe  oddziały  posiłkowe,  że  tylko
ten  jeden  powód  wstrzymał  Rzymian  od  natychmiasto­
wego  przekroczenia  rzeki  i  wystąpienia  do  walki  w  szyku
bojowym,  że  główne  dowództwo  spoczywało  tego  dnia
w  rękach  Paulusa.
Ale  najbliższego  dnia  los  oddał  dowództwo  Warreno­
wi.  Ten  nie  pytając  kolegi  o  zdanie  wystawił  chorągiew
do  boju  i  wojska  uzbrojone  przeprowadził  na  drugą  stro­
nę  rzeki.  Za  nim  poszedł  i  Paulus.  Bo  mógł  nie  pochwa­
lać  planu  kolegi,  ale  nie  mógł  odmówić  mu  pomocy.
Przekroczywszy  rzekę  dołączyli  do  swych  wojsk  także
te siły,  które  mieli  w  małym  obozie,  i  tak  ustawili  szyk
bojowy:  na  prawym  skrzydle,  to  jest  bliższym  rzeki,
umieszczono  konnicę  rzymską,  następnie  piechotę,  lewe
skrzydło  całkiem  na  zewnątrz  zajęła  jazda  sprzymierzeń­
ców  rzymskich,  a  po  jej  wewnętrznej  stronie  stanęła
sprzymierzeńcza  piechota,  stykając  się  w  środku  z  pie­
chotą  legionową.  Linię  przedfrontową  utworzono  ze
strzelców  i  reszty  lekkozbrojnych  wojsk  posiłkowych.
Konsulowie  zajęli  stanowiska  na  skrzydłach,  na  lewym
Warron,  na  prawym  Paulus.  Geminusowi  Serwiliuszowi
powierzono  opiekę  nad  środkową  częścią  frontu.
150 

46.  Hannibal  z  brzaskiem  dnia  wysłał  naprzód


Balearów  i  resztę  lekkozbrojnych  i  tak  przekroczył  rzekę,
że  w  jakiej  kolejności  przeprowadzał  wojska,  w  takiej
ustawiał  je  w  szyku:  jazdę  gallicką  i  hiszpańską  blisko
brzegu,  na  lewym  skrzydle,  naprzeciw  konnicy  rzym­
skiej;  prawe  skrzydło  wyznaczył  konnicy  numidyjskiej;
środek  linii  wypełnił  siłami  pieszymi,  tak  że  po  obu  stro­
nach  stanęli  Afrykanie,  a  w  środku  między  nimi  Gallo-
wie  i  Hiszpanie.
Szeregi  afrykańskie  można  było  brać  za  wojsko  rzym­
skie:  tak  byli  uzbrojeni  bronią  zdobytą  nad  Trebbią.
przeważnie  jednak  nad  Jeziorem  Trazymeńskim.  Gallo-
wie  i  Hiszpanie  mieli  tarcze  prawie  tego  samego  kształtu,
różne  natomiast  co  do  wielkości  i  kształtu  miecze:  Gal-
lowie  bardzo  długie  i  bez  ostrego  zakończenia,  Hiszpanie,
przywykli  atakować  przeciwnika  raczej  pchnięciem  niż
cięciem,  krótkie,  obrotne  i  z  ostrym  szpicem.  Ci  ludzie
też  wyróżniali  się  wśród  innych  postawą  i  budzili  strach
tak  swą  wielkością,  jak  wyglądem.  Gallowie  powyżej  pęp­
ka  byli  nadzy.  Hiszpanie  stali  w  lnianych,  p u r p u r ą  ob­
szytych  tunikach,  dziwną  lśniących  bielą.
Liczba  wszystkiej  piechoty  stojącej  w  szyku  wynosiła
tu  czterdzieści  tysięcy,  konnicy  dziesięć  tysięcy.  Jako
wodzowie  stanęli:  na  lewym  skrzydle  Hazdrubal,  na  pra­
wym  Maharbal,  środek  frontu  objął  sam  Hannibal  z  bra­
tem  swym  Magonem.
Słońce  —  czy  to  dlatego,  że  świadomie  tak  się  ustawili,
czy  że  przypadkiem  tak  właśnie  stanęli  —  świeciło  jed­
n y m  i  drugim  bardzo  wygodnie  z  boku.  Rzymianie  zwró­
ceni  byli  frontem  na  południe,  Punijczycy  ku  północy.
Wiatr,  zwany  przez  miejscową  ludność  Wolturnem,  ze­
rwał  się  w  kierunku  Rzymian  i  miotąc  silnie  w  twarz
kurzem  odbierał  im  widok.
47.  Wzniesiono  okrzyk  bojowy,  wojska  posił­
kowe  podbiegły  naprzód  i  najpierw  stoczyli  walkę  lek-
kozbrojni.
151 

Potem  lewe  skrzydło,  gallicko-hiszpańskie,  zderzyło  się 


z  prawym  skrzydłem  rzymskim,  ale  w  sposób  zupełnie 
niewłaściwy  walce  konnej:  trzeba  było  walczyć  frontem 
do  frontu,  bo  nie  zostawiono  z  boku  żadnego  miejsca  do 
swobodnego  poruszania  się,  skoro  z  jednej  strony  zamy­
kała  ich  rzeka,  z  drugiej  kolumna  piechoty.  Musiano  na­
pierać  na  siebie  wprost,  konie  stały  w  miejscu,  potem 
zbiły  się  w  masę,  człowiek  obejmował  człowieka  i  ściągał 
z  konia.  I  tak  walka  toczyła  się  już  w  dużej  części  pieszo. 
Walczono  jednak  raczej  zacięcie  niż  długo.  Rzymska  jaz­
da  odparta podała tyły. 
Pod  koniec  tej  bitwy  konnej  zaczęła  walczyć  piechota. 
Walka  była  z  początku  wyrównana  co  do  sił  i  męstwa, 
jak  długo  stały  w  miejscu  zwarte  szeregi  Gallów  i  Hisz­
panów.  W  końcu  jednak  Rzymianie,  po  długim  kilka­
krotnym  nacieraniu  skośnym  frontem  i  zagęszczonymi 
szeregami  uderzyli  w  klin  przeciwnika  zbyt  cienki  i  dla­
tego  mało  wytrzymały,  wystający  naprzód  z  reszty  linii 
bojowej.  Odrzucili  go,  a  potem  na  cofających  się  w  po­
płochu  zaczęli  nastawać  i  jednym  ciągiem  prąc  naprzód 
za  uciekającą  na  oślep  kolumną  najpierw  zapędzili  się 
w  środek  szyku  bojowego  przeciwnika,  a  w  końcu,  nie 
napotykając  oporu,  posunęli  się  aż  do  stojących  w  od­
wodzie  sił  afrykańskich.  Te  stały  na  cofniętych  w  tył 
obu  bokach  piechoty,  gdyż  środek  linii,  gdzie  ustawiono 
Gallów  i  Hiszpanów,  wystawał  klinem  znacznie  naprzód. 
Ten  właśnie  klin  odepchnięty  najpierw  zrównał  się  z  linią 
swego  frontu,  a  potem  cofając  się  poza  nią  utworzył 
w  środku  nawet  wgłębienie.  A  wtedy  Afrykańczycy  do­
konali  oskrzydlenia  i  gdy  Rzymianie  wpadli  nieostrożnie 
w  ich  środek,  wzięli  ich  między  siebie,  po.  czym  wydłu­
żywszy  skrzydła  zamknęli  ich  także  od  tyłu.  Teraz  Rzy­
mianie,  nie  kończąc  na  tym,  że  załatwili  się  z  jedną  bit­
wą,  porzucili  Gallów  i  Hiszpanów  pobitych  w  ucieczce 
i  zabrali  się  do  nowej  bitwy  z  Afrykańczykami.  Ale  bit­
wy  nie  tylko  przez  to  nierównej,  że  zamknięci  mieli  wal-
152

czyć  z  otaczającymi  ich  w  koło,  ale  także  dlatego,  że


zmęczeni  bili  się  ze  świeżymi  i  krzepkimi  siłami  prze­
ciwnika.
48.  Tymczasem  już  i  na  lewym  skrzydle  rzym­
skim,  gdzie  stała  konnica  sprzymierzeńcza  przeciw  Nu-
midom,  stoczono  bitwę.  Najpierw  ospałą  i  zaczętą  od
punickiego  podstępu.  Około  pięciuset  Numidów  miało,
oprócz  zwykłej  broni  i  pocisków,  ukryte  pod  pancerzami
miecze.  Ci  udając  zbiegów  i  trzymając  tarcze  za  plecami
podbiegli  od  swoich  do  przeciwnika  i  nagle  zeskoczywszy
z  koni  porzucili  przed  nim  tarcze  i  pociski.  Wzięto  ich
w  środek  szeregów,  odprowadzono  na  tyły  i  tam  kazano
im  siedzieć.  A  oni,  póki  bitwa  się  rozkręcała,  siedzieli
spokojnie.  Kiedy  jednak  walka  zajęła  już  w  zupełności
uwagę  i  oczy  wszystkich,  porwali  tarcze,  leżące  wszędzie
między  stosami  zabitych,  i  zaatakowali  szeregi  rzymskie
z  tyłu,  tnąc  je  w  plecy,  siekąc  po  nogach.  W  ten  sposób
narobili  dużo  zniszczenia  i  znacznie  powiększyli  przera­
żenie  i  zamieszanie.  I  kiedy  tak  tu  panowała  już  trwoga
i  ucieczka,  tam,  choć  w  sytuacji  beznadziejnej,  uporczywa
trwała  jeszcze  walka,  Hazdrubal,  który  z  tej  strony  kie­
rował  walką,  usunął  ze  środka  szyku  Numidów,  bo  wal­
ka  ich  z  przeciwnikiem,  gdy  do  nich  zwrócił  się  przodem,
była  słaba,  i  wysłał  ich  na  ściganie  uciekających  na
wszystkie  strony,  a  jazdę  hiszpańsko-gallicką  dołączył  do
Afrykańczyków,  zmęczonych  już  więcej  rzezią  niż  walką.
49.  Na  drugim  końcu  linii  bojowej  Paulus,
choć  od  razu  na  początku  bitwy  został  ciężko  raniony
pociskiem  z  procy,  kilkakrotnie  jednak  ze  zwartym  szy­
kiem  stawiał  czoła  Hannibalowi  i  wznowił  walkę  na  wielu
odcinkach.  Osłaniali  go  jeźdźcy  rzymscy,  którzy  w  końcu,
gdy  konsulowi  brakowało  już  sił  do  kierowania  koniem,
sami  także  konie  odstawili.  Wtedy  to  Hannibal,  gdy  mu
ktoś  zameldował,  że  konsul  kazał  jeźdźcom  zsiąść  z  koni
do  walki  pieszej,  miał  powiedzieć:  »Lepiej,  żeby  ich  jesz­
cze  związać  kazał  i  tak  mi  ich  wydał«.
153

Walka  jeźdźców  w  roli  piechoty  była  taka,  na  jaką


pozwalało  już  niewątpliwie  zwycięstwo  wroga:  pokonani
woleli  na  miejscu  ginąć  niż  ratować  się  ucieczką,  a  zwy­
cięzcy  rozwścieczeni  tym  opóźnianiem  ich  zwycięstwa,
mordowali  tych,  których  nie  mogli  rozbić.  Rozbili  ich
jednak,  gdy  już  niewielu  pozostało  przy  życiu  zupełnie
wycieńczonych  od  wysiłku  i  ran.  Wszyscy  poszli  w  roz­
sypkę  i  kto  mógł,  wracał  z  powrotem  do  konia  i  uciekał.
Wtedy  to  trybun  ludowy  Gneusz  Lentulus  przejeżdża­
jąc  na  koniu  zobaczył  siedzącego  na  kamieniu  i  krwią
broczącego  konsula:  »Lucjuszu  Emiliuszu  —  zawołał  —
tyś  jeden  wolny  od  winy  tej  klęski  dzisiejszej  i  bogowie
winni  spojrzeć  za  to  łaskawym  na  ciebie  okiem:  bierz
tego  konia,  póki  sam  jeszcze  masz  trochę  sił  i  ja  przy
tobie  mogę  cię  nań  podnieść  i  osłonić.  Nie  rób  tego,  by
tę  bitwę  miała  okryć  żałobą  jeszcze  śmierć  konsula.  Bez
tego dość  jest  łez  i  smutku!«.
Na  to  jednak  konsul:  »Bohaterski  jesteś  Gneuszu  Kor­
neliuszu!  Ale  uważaj,  żebyś  nie  tracił  czasu  na  próżno
litując  się  nade  mną;  bo  masz  tylko  moment  do  tego,  by
ujść  z  rąk  wroga.  Idź  i  powiedz  z  urzędu  senatowi,  żeby
zabezpieczył  miasto  Rzym  i  wzmocnił  je  załogami,  zanim
zjawi  się  pod  nim  zwycięski  wróg.  Prywatnie  powiedz
Kwintusowi  Fabiuszowi,  że  Lucjusz  Emiliusz  do  końca
życia  pamiętał  o  jego  przestrogach  i  z  tym  umiera.  Po­
zwól  mi  wyzionąć  ducha  wśród  leżących  tu  pokotem
moich  żołnierzy,  żebym  ani  jako  obwiniony  nie  był  po­
zwany  do  odpowiedzialności  po  konsulacie,  ani  nie  musiał
winić  kolegi  i  oskarżaniem  jego  osłaniać  własną  niewin­
ność«.
Na  tej  rozmowie  zastał  ich  najpierw  tłum  uciekających
obywateli,  a  za  nimi  nieprzyjaciel.  Ten  nie  wiedząc,  że
to  konsul,  zasypał  go  pociskami,  a  Lentulusa  wśród  tego
popłochu koń poniósł dalej.
Potem  już  wszędzie  tłumnie  uciekano.  Siedem  tysięcy
ludzi  schroniło  się  do  mniejszego  obozu,  dziesięć  tysięcy
154 

do  większego.  Około  dwóch  tysięcy  uszło  do  samej  miej­


scowości  Kanny.  Tu  od  razu  zostali  otoczeni  przez  Kar-
talona  i  jego  jeźdźców,  bo  miejscowości  tej  nie  osłaniały 
żadne  obwarowania. 
Drugi  konsul,  czy  to  przypadkiem,  czy  z  rozmysłu,  nie 
włączył  się  do  żadnej  kolumny  uciekających,  lecz  z  mniej 
więcej  pięćdziesięciu  konnymi  uszedł  do  Wenuzji. 
Zabitych  podają  czterdzieści  pięć  tysięcy  pięciuset  lu­
dzi  piechoty,  dwa  tysiące  siedmiuset  jazdy,  w  tym  prawio 
równą  część  obywateli  i  sprzymierzeńców.  Między  in­
nymi  zginęli  obaj  konsularni  kwestorowie,  Lucjusz  Aty-
liusz  i  Lucjusz  Furiusz  Bibakulus,  dwudziestu  dziewięciu 
trybunów  wojskowych,  szereg  byłych  konsulów,  pretorów 
i  edylów  —  wśród  nich  wymieniają  Gneusza  Serwiliusza 
Geminusa  i  Marka  Minicjusza,  który  poprzedniego  roku 
był  dowódcą  jazdy,  a  kilka  lat  przedtem  konsulem  — 
poza  tym  osiemdziesięciu  już  to  senatorów,  już  to  mają­
cych  za  sobą  takie  urzędy,  że  powinni  byli  zostać  wy­
brani  do  senatu  w  chwili,  gdy  dobrowolnie  zgłosili  się 
do  legionów  jako  żołnierze.  Do  niewoli  dostało  się  w  tej 
bitwie  trzy  tysiące  piechoty,  tak  piszą,  i  tysiąc  pięciuset 
jeźdźców. 
50.  Oto  bitwa  pod  Kannami,  rozgłosem  swoim 
dorównująca  klęsce  nad  Allią.  W  ogóle  zaś,  o  ile  w  bez­
pośrednio  po  niej  idących  zdarzeniach  mniej  dotkliwą, 
ponieważ  wróg  się  ociągał,  o  tyle  straszniejsza  i  hanieb-
niejsza  przez  wymordowanie  wojska.  Bitwa  nad  Allią 
wydała  na  łup  nieprzyjaciela  miasto,  ale  nie  zgubiła  woj­
ska.  Pod  Kannami  za  uchodzącym  konsulem  szło  zaled­
wie  pięćdziesięciu  ludzi,  za  umierającym  poszło  do  grobu 
całe  jego  wojsko. 
155 

PO BITWIE POD KANNAMI

Ponieważ  w  obu  obozach  tłum  na  wpół  uzbrojony  po­


zostawał  bez  wodza,  ci  z  większego  obozu  posłali  do
mniejszego  —  w  nocy,  gdy  nieprzyjaciel  znużony  trudem
walki,  a  potem  radosnym  ucztowaniem  leżał  pogrążony
we  śnie  —  gońca  z  propozycją,  żeby  przeszli  do  ich  obozu
i  jedną  z nimi  kolumną poszli  do Kanuzjum.
Plan  ten  jedni  całkowicie  odrzucali:  »Dlaczego  tamci
mówili  —  którzy  ich  wzywają  do  siebie,  sami  do  nich  nie
przyjdą,  skoro  tak  samo  oni  mogliby  przyłączyć  się  do
nich?  Oczywiście  dlatego,  że  wszystko  pośrodku  pełne
jest  wroga  i  na  takie  niebezpieczeństwo  wolą  narazić
drugich  niż  siebie«.  Innym  nie  tyle  plan  się  nie  podobał,
ile  raczej  brakowało  odwagi.
Wtedy  to  trybun  wojskowy  Publiusz  Semproniusz  Tu-
ditanus  powiedział:  »Wolicie  więc,  żeby  was  wziął  do
niewoli  najbardziej  nienasycony  i  najokrutniejszy  wróg?
Wolicie,  żeby  oszacowano  wasze  głowy  i  dla  ustalenia
ceny  pytano  was,  czyś  ty  obywatel  rzymski  czy  sprzy­
mierzeniec  latyński,  i  żeby  inny  szukał  dla  siebie  chwały
z  poniżenia  i  nieszczęścia  każdego  z  was?  Nie  chce  z  was
tego  żaden,  bo  przecież  jesteście  współobywatelami  kon­
sula  Lucjusza  Emiliusza,  który  wolał  zaszczytnie  zginąć
niż  żyć  w  niesławie,  i  tyle  bohaterskich  towarzyszy  bro­
ni,  którzy  stosami  leżą  wokół  niego.  Zanim  więc  zaskoczy
nas  dzień  i  osaczą  silniejsze  zastępy  wroga,  przebijmy  się
przez  tych,  którzy  hałasują  pod  bramami  bez  ładu  i  skła­
du.  Żelazem  i  odwagą  da  się  utorować  drogę  nawet  przez
zwarte  szeregi  nieprzyjaciela.  Klinem  w  każdym  razie
roztrącisz  tę  rozluźnioną  i  rozprzęgłą  zaporę,  jakby  ci
na drodze  nic  nie  stało.  Za  mną  więc,  kto  i  siebie  rato­
wać  pragnie,  i  rzeczpospolitą!«
Po  tych  słowach  dobył  miecza,  uformował  klin  i  zaczął
się  przedzierać  przez  środek  wroga.  A  ponieważ  Numidzi
miotali  pociskami  w  ich  prawy,  odsłonięty  bok,  przerzu-
156

cono  tarcze  na  prawe  ramię  i  tak  do  sześciuset  ludzi


przedarło  się  do  większego  obozu,  a  stąd  od  razu  dołą­
czywszy  się  do  innej,  wielkiej  kolumny  dotarli  cało  do
Kanuzjum.
U  pokonanych  więc  takie  podjęto  kroki,  więcej  pod
impulsem  odwagi,  jaką  każdemu  dawała  jego  natura  czy
przypadek  niż  z  rozwagi  ich  samych  albo  czyjegokolwiek
rozkazu.
51.  Wśród  zwycięzców  zaś  wszyscy  z  otoczenia
Hannibala  gratulowali  mu  i  radzili,  by  po  uporaniu  się
z  tak  wielką  bitwą  resztę  dnia  i  najbliższą  noc  poświęcił
na  spoczynek,  zarówno  własny,  jak  i  utrudzonych  żoł­
nierzy.  Ale  dowódca  jazdy  Maharbal  uważał,  że  nie  na­
leży  ani  chwili  ustawać,  i  mówił:  »Przeciwnie!  Chcesz
wiedzieć,  coś  przez  tę  bitwę  osiągnął?  Za  pięć  dni  możesz
ucztować  na  Kapitolu.  Chodź  za  mną!  Ja  z  konnicą  po­
pędzę  przodem,  żeby  się  prędzej  dowiedzieli,  żeś  przybył,
niż  że  masz  przybyć!«
Hannibalowi  jednak  wydało  się  to  zbyt  radosne  i  nie
mogło  mu  się  to  tak  od  razu  w  głowie  pomieścić.  Po­
wiedział  więc,  że  chwali  gotowość  Maharbala,  ale  do  roz­
ważenia  tego  planu  potrzebuje  czasu.  Na  to  Maharbal:
»Nie  wszystko,  zaiste,  bogowie  dali  jednemu:  zwyciężać
umiesz,  Hannibalu,  zwycięstwa  wyzyskać  nie  umiesz«.
Panuje  też  głęboka  wiara,  że  zwłoka  tego  dnia  urato­
wała  Rzym  i  jego  panowanie".

A p p i a n  z  Aleksandrii,  Historia  rzym­


ska,  t.  I,  przekład  i  oprać.  L.  Piotrowicz*, 
Wrocław  1957,  ks.  VII,  Wojna  Hannibal-
ska,  rozdz.  17—26,  s.  105—110. 

Appian  był  Grekiem  z  Aleksandrii,  żyjącym  w  II  wie­


ku  n.e.,  który  otrzymał  obywatelstwo  rzymskie,  godność 
!
  Według  Piotrowicza  opis  bitwy  pod  Kannami,  jaki  dał  Appian, 
„odbiegający  zupełnie  od  trzeźwej  i  rzeczowej  relacji  Polibiu-
157

ekwity  i  stanowisko  prokuratora  cesarskiego  w  Egipcie-


W  starszym  wieku  napisał  dzieło  Historia  rzymska,  obej­
mujące  okres  od  założenia  Rzymu  do  czasów  mu  współ­
czesnych,  to  znaczy  do  panowania  cesarza  Trajana.
Z  24  ksiąg  tego  dzieła  zachowały  się  w  całości  księgi:
6—7  oraz  11—17,  natomiast  księgi  1,  5,  8  i  9  zachowały
się  we  fragmentach,  reszta  zaginęła.  Appian  zastosował
w  swoim  dziele  układ  topograficzno-etnograficzny,  opisu­
jąc  dzieje  poszczególnych  prowincji  rzymskich  bądź  lu­
dów.  Historia  rzymska  jest  dziełem  o  charakterze  kompi-
lacyjnym,  opartym  na  pracach  wcześniejszych  annalistów
i  historyków  rzymskich  oraz  pracach  nieznanych  pisa­
rzy.  Zawiera  ona  wiele  błędów,  zaś  autor  w  ocenie  fak­
tów  przyjmuje  rzymski  punkt  widzenia.  Pomimo  tego
dzieło  Appiana  jest  ważnym  źródłem  historycznym.
„17.  Tak  było  zatem  z  Hannibalem.  Rzymianie
zaś  nie  mogli  przeboleć  ogromnej  klęski  Flaminiusza
i  Centeniusza,  jak  też  nie  umieli  się  pogodzić  z  niespo­
dziewanymi  a  częstymi  niepowodzeniami  uważając  je  za
niegodne  siebie;  nie  do  zniesienia  była  zaś  dla  nich  myśl,
że  wojna  toczy  się  na  obszarze  ich  własnego  kraju.  Prze­
jęci  goryczą  zaciągnęli  przeciw  Hannibalowi  cztery  le­
giony  żołnierzy  z  rzymskich  obywateli  i  zewsząd  ściągali
do  Japygii  sprzymierzeńców.  Konsulami  wybrali  Lucju­
sza  Emiliusza,  kierując  się  względem  na  jego  sławę  wo­
jenną,  którą  zdobył  sobie  w  wojnie  z  Ilirami,  i  —  ze
względu  na  umiejętności  zjednywania  sobie  łask  ludu  —
Terencjusza  Warrona,  który  powodowany  właściwą  sobie
chełpliwością  robił  im  wielkie  obietnice.  Gdy  wyjeżdżali,
odprowadzili  ich  do  bram  i  prosili,  by  wojnę  rozstrzyg­
nęli  w  polu  i  nie  pozwolili,  aby  się  miasto  wyczerpywało
przez  jej  przewlekanie,  nieustanną  służbę  wojskową,  da-
niny,  głód  i  leżenie  odłogiem  narażonej  na  pustoszenie

sza,  jest  historycznie  bezwartościowy",  zob.  A p p i a n ,  op.  cit.,


s.  107,  przypis  40.
158 

ziemi.  Konsulowie  połączywszy  się  z  wojskami  stojącymi 


w  Japygii,  rozporządzając  ogółem  70 000  piechoty  i  6000 
jazdy,  stanęli  obozem  koło  pewnej  miejscowości  noszącej 
nazwę  Kanny.  Naprzeciw  nich  rozłożył  się  obozem  także 
Hannibal.  Z  natury  swej  rozmiłowany  w  wojnie  i  nigdy 
nie  znoszący  bezczynności,  tym  chętniej  wówczas  Hanni­
bal  wyprowadzał  swe  wojsko  raz  po  raz  do  boju,  że  do­
kuczał  mu  już  brak  środków  żywności,  tak  iż  się  obawiał, 
by  najemnicy  jego  nie  przeszli  na  stronę  nieprzyjaciół 
z  powodu  niewypłacania  im  żołdu,  albo  też  nie  rozpro­
szyli  się  celem  gromadzenia  żywności.  Z  tego  powodu 
właśnie  wyzywał  nieprzyjaciół  do  walki. 
18.  Zdania  konsulów  były  podzielone.  Emiliusz 
uważał,  że  należy  przez  zwlekanie  wyniszczać  Hannibala, 
który  nie  będzie  mógł  się  długo  opierać  z  powodu  braku 
żywności,  a  nie  zapuszczać  się  w  walkę  z  wodzem  i  woj­
skiem  wyćwiczonym  w  wojnach  i  to  zwycięskich.  Teren-
cjusz  natomiast,  jak  zawsze  zabiegając  o  względy  ludu, 
był  za  tym,  by  pamiętać,  co  im  lud  zlecił  przy  wymarszu 
z  miasta,  i  szybko  przyjąć  rozstrzygającą  bitwę.  Za  zda­
niem  Emiliusza  oświadczył  się  Serwiliusz,  który  był 
ubiegłego  roku  konsulem,  a  jeszcze  był  obecny,  po  stronie 
zaś  Terencjusza  wypowiedzieli  się  wszyscy  członkowie 
senatu  oraz  tak  zwani  rycerze,  którzy  dowodzili  woj­
skiem. 
Kiedy  pierwsi  upierali  się  jeszcze  przy  swoim  zdaniu, 
Hannibal,  który  napadł  na  oddziały  rzymskie  zbierające 
paszę,  czy  też  drzewo,  udał,  że  poniósł  porażkę  i  około 
ostatniej  straży  nocnej  poruszył  całe  wojsko,  jak  gdyby 
miał  się  stąd  wycofać.  Na  widok  tego  Terencjusz  wypro­
wadził  w  pole  swe  wojsko,  by  ścigać  uciekającego  jakoby 
Hannibala,  mimo  że  Emiliusz  i  tym  razem  mu  się  sprze­
ciwił.  Kiedy  go  nie  przekonał,  zarządził  Emiliusz  na  włas­
ną  rękę  auspicja,  jak  to  jest  zwyczajem  u  Rzymian, 
i  maszerującemu  już  Terencjuszowi  posłał  zawiadomienie, 
że  wróżby  na  ten  dzień  są  niepomyślne.  Terencjusz  za-
159

wrócił  wówczas  obawiając  się  przeciwstawiać  wróżbom,


ale  w  oczach  wojska  rwał  sobie  włosy  i  gorzko  się  skar­
żył,  że  przez  zawiść  towarzysza  władzy  traci  zwycięstwo;
a  tłum  żołnierzy  razem  z  nim  wyrażał  swe  oburzenie.
19.  Gdy  Hannibalowi  ta  próba  się  nie  powiodła,
natychmiast  zawrócił  do  obozu,  wyraźnie  przyznając  się
w  ten  sposób  do  podstępu.  Ale  i  to  nie  nauczyło  Teren-
cjusza,  by  nie  ufać  żadnym  przedsięwzięciom  Hannibala,
lecz  tak  jak  był,  w  pełnym  uzbrojeniu  wpadł  do  namiotu
naczelnego  dowództwa,  gdzie  jeszcze  byli  zebrani  sena­
torowie,  centurionowie  i  trybunowie,  i  obwiniał  Emiliu-
sza,  że  auspicja  służą  mu  tylko  za  pozór,  a  odbiera  mia­
stu  oczywiste  zwycięstwo,  wahając  się  z  tchórzostwa,  czy
też  zazdroszcząc  mu  z  zawiści.  Kiedy  tak  gniewem  unie­
siony  krzyczał,  posłyszało  to  wojsko  otaczające  namiot
i  żołnierze  również  zaczęli  złorzeczyć  Emiliuszowi,  który
długo  tłumaczył  zebranym  w  namiocie,  co  jest  w  tej
chwili  korzystne,  ale  na  próżno.  Ponieważ  inni  z  wyjąt­
kiem  Serwiliusza  opowiadali  się  za  Terencjuszem,  więc
ustąpił  w  końcu  i  następnego  dnia,  kiedy  jemu  z  kolei
po  Terencjuszu  wypadło  naczelne  dowództwo,  ustawił
wojsko  w  szyku  bojowym.  Hannibal  zauważył  to  wpraw-
dzie,  ale  tym  razem  nie  przyjął  bitwy,  bo  nie  był  jeszcze
w  pełni  przygotowany  do  walki,  tak  że  dopiero  następ-
Inego  dnia  wystąpiły  obie  strony  na  równinie.
Rzymianie  ustawieni  byli  w  trzy  linie  bojowe,  w  nie­
wielkiej  odległości  jedna  za  drugą;  każda  z  nich  miała
w  środku  piechotę,  po  obu  zaś  stronach  lekkozbrojnych
i  jazdę.  W  środku  dowodził  Emiliusz,  na  lewym  skrzydle
Serwiliusz,  na  prawym  Terencjusz,  każdy  w  otoczeniu
tysiaca  doborowych  jeźdźców,  aby  spieszyć  z  pomocą,
gdzie  tego  będzie  potrzeba.  Tak  zatem  byli  ustawieni  Rzy-
mianie.
20.  Hannibal,  który  wiedział,  że  zwyczajnie
koło  południa  zrywa  się  w  tej  okolicy  południowo-
w s c h o d n i  wiatr  powodujący  zaciemnienie  nieba,  obsa-
160

dził  przede  wszystkim  te  obszary,  na  których  wiatr  ten


miałby  od  tyłu;  następnie  na  górze  wokół  zarośniętej,
poprzecinanej  rozpadlinami,  umieścił  w  zasadzce  konnicę
i  lekkozbrojnych,  którzy  otrzymali  polecenie,  aby  z  tyłu
uderzyli  na  nieprzyjaciół,  kiedy  falangi  zewrą  się  w  wal­
ce,  a  to  z  chwilą,  kiedy  się  zerwie  wichura.  Nadto  500
Celtyberom  oprócz  długich  mieczy  kazał  przypasać  jesz­
cze  pod  suknią  krótsze  miecze  i  zastrzegł  sobie,  że  sam
da  im  znak,  kiedy  mają  ich  użyć.  Całe  swe  wojsko  po­
dzielił  również  na  trzy  linie  bojowe,  a  na  skrzydłach
ustawił  w  znacznym  oddaleniu  konnicę,  aby  o  ile  możno­
ści  okrążyć  nieprzyjaciół.  Dowództwo  na  prawym  skrzy­
dle  powierzył  bratu  swemu  Magonowi,  na  lewym  sio­
strzeńcowi  Hannonowi,  w  środku  zaś  dowodził  sam  ze
względu  na  Emiliusza,  o  którego  doświadczeniu  wojen­
nym  miał  wysokie  mniemanie.  Otaczało  go  2000  doboro­
wych  jeźdźców,  a  oprócz  tego  stał  w  pogotowiu  Maharbal
z  dalszym  tysiącem  konnicy,  która  miała  wkroczyć,  gdzie­
kolwiek  zobaczy  jakieś  niebezpieczeństwo.  Wśród  tych
przygotowań  zwlekał  aż  do  drugiej  godziny  dnia,  żeby
skrócić  odstęp  czasu  do  nadejścia  wichury.
21.  Kiedy  po  obu  stronach  wszystko  było  go­
towe,  dowódcy  rozbiegli  się  między  wojskiem  i  zachęcali
żołnierzy,  przypominając  im  rodziców,  żony  i  dzieci  tu­
dzież  poniesioną  poprzednio  klęskę,  podkreślając,  że  ta
bitwa  będzie  rozstrzygająca  dla  ich  ocalenia.  Hannibal
znów  przywodził  swoim  na  pamięć  zwycięstwa  odniesione
nad  tymi  właśnie  przeciwnikami  i  uprzytamniał  im,  jaką
to  hańbą  byłoby  dać  się  pokonać zwyciężonym.  Kiedy za-
grzmiały  trąby  i  falangi  wzniosły  okrzyk, najpierw  wy-
biegli  naprzód  na  pole  w  środku łucznicy, procarze  i  mio-
tacze  kamieni  i  zaczęli  walkę  z  przeciwnikami;  za  nimi
ruszyły  do  dzieła  falangi  i  zaczęła  się  rzeź  oraz  ciężkie
zmaganie, bo  obie  strony  walczyły  ochotnie.  Wtem  Han-
nibal  dał  znak  jeździe,  aby  okrążyła  skrzydło  nieprzyja-
ciół.  Ale  jeźdźcy  rzymscy,  choć  znacznie  mniej  liczni  niż
Nagrody  za  męstwo  wojenne:  1  -corona  muralis,  2-corona  navalis,  3-corona  triumphalis. 
4 - corona  civica,  5 - corona  myrtea 
Rodan  w  miejscu  przeprawy  armii  Hannibala 

Wąwóz  de  la  Boume - prawdopodobne  miejsce  zasadzki  Hannibala 


na  Allobrogow 
Alpejska  przełącz Col  de Clapier, którą przechodziła armia  Hannibala 

Teren  bitwy  pod  Kannami 


Wzgórze,  na  którym  stał  starożytny  zamek  w  Kannach 

Góra  Tifata,  na  której  Hannibal  urządził swą  kwaterę zimową 


Klaudiusz  Marcellus, 
zdobywca  Syrakuz 

Archimedes  w  obliczu  swej  śmierci 


Słoń  bojowy
Atak słoni  kartagińskich  w bitwie  nad  Metaurusem 
161

nieprzyjacielscy,  stawili  im  czoła  i  walczyli  mężnie  wy­


dłużając  linię  bojową,  tak  że  się  stawała  coraz  cieńsza,
przy  czym  odznaczyli  się  zwłaszcza  ci,  co  stali  na  lewym
skrzydle  nad  morzem.  Wówczas  Hannibal  i  Maharbal
równocześnie  wyprowadzili  przeciwko  nim  jazdę,  jaką
mieli  przy  sobie.  Ta  rzuciła  się  na  nich  z  olbrzymim
i  barbarzyńskim  wrzaskiem  w  przekonaniu,  że  rzucą  po­
strach  na  nieprzyjaciół.  Rzymianie  jednak  niewzruszenie
i  nieustraszenie  wytrzymali  i  ich  atak.
22.  Ponieważ  i  ta  próba  zawiodła,  dał  Hannibal
znak  500  Celtyberom,  a  ci  wybiegli  nagle  z  szeregów,
przeszli  do  Rzymian  i  jako  zbiegowie  oddali  im  swe  tar­
cze,  włócznie  tudzież  miecze,  które  mieli  widoczne.  Ser-
wiliusz  pochwalił  ich,  natychmiast  odebrał  im  broń  i  zo­
stawił  ich  z  tyłu  w  samych  tylko,  jak  sądził,  sukniach.
Nie  uważał  bowiem  za  właściwe  wiązać  zbiegów  w  obli­
czu  nieprzyjaciół,  a  nie  podejrzewał  niczego,  widząc  ich
w  samych  sukniach,  zresztą  nie  było  na  to  czasu  w  toku
tak  zaciętej  bitwy.  Z  kolei  inne  oddziały  Libijczyków
udały,  że  uciekają  aż  do  gór,  wznosząc  przy  tym  olbrzy­
mi  krzyk.  Wrzask  ten  stanowił  znak  dla  tych,  co  byli
ukryci  w  wąwozach,  żeby  się  rzucili  na  ścigających.  Ja­
koż  natychmiast  wypadli  z  zasadzki  lekkozbrojni,  a  przy­
padkiem  zerwał  się  też  silny  wiatr,  powodujący  zaciem­
nienie  nieba,  niosący  w  twarze  Rzymian  wiele  pyłu,  nie
pozwalającego  im  widzieć  z  dala  nieprzyjaciół.  Wszystkie
pociski  Rzymian  traciły  na  sile  pod  działaniem  przeciw­
nego  wiatru,  natomiast  pociski  wyrzucane  przez  nieprzy­
jaciół,  pomyślnie  dosięgały  celu,  bo  wiatr  wzmacniał  roz­
mach,  z  jakim  były  wyrzucane.  Rzymianie  nie  mogli  ich
dość  wcześnie  zoczyć,  a  przez  to  i  uchylić  się  przed  nimi
ani  też  celnie  wyrzucać  swoich  pocisków,  tak  że  nawet
słali  je  w  stronę  swoich  towarzyszy  i  zaczęli  już  w  róż­
nych  punktach  wpadać  w  zamieszanie.
23.  Wówczas  to  500  Celtyberów  widząc,  że  na­
deszła  właściwa  chwila,  stosownie  do  wskazówek  wy-
162 

ciągnęli  ukryte  na  piersiach  krótsze  miecze  i  najpierw 


wycięli  tych,  za  którymi  stali,  a  następnie  pochwyciwszy 
swe  większe  miecze,  tarcze  i  włócznie,  rzucili  się  na  dal­
szych  i  naciskali  na  nich  bezlitośnie,  a  że  się  znajdowali 
na  tyłach  całego  wojska,  więc  rzeź,  jaką  sprawili,  była 
szczególnie  wielka.  Rzymianie  znaleźli  się  teraz  w  nie­
zmiernie  ciężkim  i  trudnym  położeniu,  bo  naciskani  byli 
przez  atakujących  z  przodu,  okrążeni  przez  wypadających 
z  zasadzki,  a  w  końcu  wycinani  przez  tych,  którzy  się 
między  nich  wmieszali.  Zwrócić  się  przeciw  tym  ostat­
nim  nie  mogli,  ponieważ  równocześnie  inni  naciskali  na 
nich  z  przodu;  nawet  już  z  trudnością  ich  poznawali,  bo 
mieli  tarcze  rzymskie.  Przede  wszystkim  jednak  dawał 
się  im  we  znaki  pył,  bo  nie  mogli  się  zorientować,  co  się 
dzieje,  lecz,  jak  to  bywa  w  zamieszaniu  i  strachu,  wszyst­
ko  sobie  gorzej  wyobrażali;  nie  wiedzieli,  że  zasadzka 
nie  jest  tak  groźna,  ani  też,  że  liczba  zbiegów  wynosi 
tylko  500.  Przeciwnie,  w  przekonaniu,  że  całe  ich  wojsko 
jest  otoczone  przez  zbiegów  i  jeźdźców,  w  nieładzie  rzu­
cili  się  do  ucieczki,  najpierw  na  prawym  skrzydle,  gdzie 
pierwszy  zaczął  uciekać  Terencjusz,  następnie  i  na  le­
wym,  skąd  dowodzący  Serwiliusz  przemknął  się  do  Emi-
liusza;  koło  nich  skupili  się  co  najdzielniejsi  ludzie  z  jaz­
dy i piechoty  w  liczbie  około  10 000. 
24.  Wodzowie  zeskoczyli  z  koni,  a  za  nimi 
wszyscy  inni,  którzy  byli  na  koniach,  i  pieszo  walczyli 
z  otaczającą  ich  jazdą  Hannibala.  Ponieważ  byli  doświad­
czonymi  wojownikami  i  walczyli  z  wielkim  męstwem, 
a  zarazem  i  z  rozpaczą,  dokazali  wiele  świetnych  czynów, 
uderzając  z  zaciekłością  na  nieprzyjaciół.  Wycinano  ich 
jednak  ze  wszystkich  stron,  bo  Hannibal  uganiał  wokół 
między  swoimi  i  zagrzewał  ich  do  walki,  nawoływał,  by 
jeszcze  trochę  się  wysilili,  by  w  pełni  zwycięstwo  osiąg­
nąć,  niekiedy  zaś  i  łajał  ich  i  hańbą  to  nazywał,  żeby  po 
zwyciężeniu  masy  nieprzyjaciół  mieli  się  nie  rozprawić 
z  tą  niewielką  grupą.  Dopóki  Emiliusz  i  Serwiliusz  nie 
163 

polegli,  Rzymianie  dokonując  wielu  mężnych  czynów,  ale 


też  i  ciężkie  ponosząc  straty,  trwali  mimo  wszystko 
w  szyku  bojowym;  skoro  jednak  wodzowie  ich  padli, 
przebili  się  z  wielką  gwałtownością  przez  szeregi  nieprzy­
jaciół  i  poczęli  uciekać  w  oddzielnych  grupach.  Jedni 
kierowali  się  do  obu  obozów,  dokąd  schronili  się  ci,  co 
przed  nimi  uszli;  zebrało  się  ich  ogółem  około  15 000  lu­
dzi,  a  zostali  przez  Hannibala  obstawieni  strażami.  Inni 
w  liczbie  około  2000  uciekli  do  Kann,  gdzie  później  pod­
dali  się  Hannibalowi,  reszta  rozproszyła  się  w  drobnych 
oddziałach po lasach. 
25.  Tak  zakończyła  się  ta  bitwa  pod  Kannami 
między  Rzymianami  a  Hannibalem,  która  zaczęła  się  po 
godzinie  drugiej,  a  zakończyła  się  dwie  godziny  przed 
zapadnięciem  nocy.  Jeszcze  dzisiaj  zachowuje  się  ona  ży­
wo  w  pamięci  Rzymian  z  powodu  ogromu  klęski;  bo 
w  ciągu  tych  niewielu  godzin  zginęło  ich  50  000,  a  wielka 
liczba  ludzi,  którzy  utrzymali  się  przy  życiu,  dostała  się 
do  niewoli.  Wielu  senatorów,  którzy  brali  udział  w  bit­
wie,  zginęło,  prócz  nich  wszyscy  trybunowie  i  centurio­
nowie  i  dwaj  najdzielniejsi  z  naczelnych  wodzów.  Nato­
miast  najmarniejszy  z  nich,  sprawca  tej  klęski,  umknął 
zaraz  z  chwilą,  gdy  zaczęła  się  ucieczka.  W  przeciągu 
dwóch  lat,  w  których  Rzymianie  walczyli  z  Hannibalem 
w  Italii,  stracili  już  około  100 000  własnych  obywateli 
i  sprzymierzeńców. 
26.  W  taki  to  sposób  odniósł  Hannibal  w  jed­
nym  dniu  wspaniałe  i  wielkie  zwycięstwo  przy  zastoso­
waniu  czterech  podstępów  wojennych;  przez  wyzyskanie 
pędu  wiatru,  przez  atak  zbiegłych  do  nieprzyjaciela  Cel-
tyberów,  przez  pozorowaną  ucieczkę  części  oddziałów 
i  w  końcu  ukrycie  zasadzki  w  głębi  wąwozów.  Zaraz  po 
bitwie  wyszedł  zobaczyć  poległych,  a  widząc  zabitych 
najdzielniejszych  ze  swych  przyjaciół  wydał  jęk  żalu 
i  łzami  się  zalał  mówiąc,  że  nie  pragnie  drugiego  takiego 
zwycięstwa.  To  samo  podobno  powiedział  przed  nim  król 
164

Epiru  Pyrrus,  który  również  odniósł  zwycięstwo  nad


Rzymianami  w  Italii  okupione  podobnymi  stratami.
Z  tych,  co  zdołali  ujść  z  pola  bitwy,  jedni,  którzy  się
schronili  do  większego  obozu,  wybrali  sobie  wieczorem
wodza  w  osobie  Publiusza  Semproniusza,  przełamali  siłą
pierścień  straży  Hannibala,  znużonej  snem  i  utrudzeniem,
i  uciekli  do  Kanuzjum  około  północy  w  liczbie  około
10  000;  drudzy,  w  mniejszym  obozie,  ogółem  około  5000,
zostali  dnia  następnego  ujęci  przez  Hannibala.  Terencjusz
zaś  zgromadził  rozproszone  resztki  wojska  i  usiłował  pod­
nieść  je  na  duchu,  po  czym  oddawszy  dowództwo  nad
nimi  jednemu  z  trybunów,  Scypionowi,  podążył  do  Rzy­
mu".

A n e k s  2

Fragmenty  dzieia  P olibiusza  przedstawiające  wojskowość


rzymską:

P o  1  i b i u s z.  Dzieje,  t.  I,  ks.  VI.  roz­


dział  19—42;  s.  329—345.

„19.  ...Po  mianowaniu  konsulów  wybierają  try­


bunów  wojskowych,  i  to  czternastu  spośród  tych,  którzy
mają  już  pięć  lat  służby  wojskowej,  a  równocześnie  dzie­
sięciu  dalszych  z  tych,  którzy  wysłużyli  lat  dziesięć.  Mia­
nowicie  każdy  obywatel  musi  aż  do  czterdziestego  szóste­
go  roku  życia  służyć  dziesięć  lat  w  jeździe,  a  w  piechocie
szesnaście  lat  —  z  wyjątkiem  tych,  których  dochód  osza­
cowano  poniżej  czterystu  drachm:  takich  rezerwują  wszy­
stkich  do  służby  we  flocie.  Jednak  w  razie  naglących
okoliczności  obowiązani  są  piesi  służyć  w  wojsku  przez
dwadzieścia  lat.  A  do  urzędu  państwowego  nie  może  nikt
dojść,  zanim  nie  odbędzie  dziesięcioletniej  służby  woj­
skowej.
Kiedy  ci,  którzy  piastują  władzę  konsularną,  zamie-
165 

rzają  przeprowadzić  zaciąg  żołnierza,  zapowiadają  na 


Zgromadzeniu  Ludu  dzień,  w  którym  mają  się  stawić 
wszyscy pełnoletni  Rzymianie.  A  czynią  to  corocznie.  Gdy 
więc  nadejdzie  ten  dzień  i  zobowiązani  do  służby  wojsko­
wej  zjawią  się  w  Rzymie,  a  następnie  zgromadzą  się  na 
Kapitolu,  wówczas  młodsi  trybunowie  wojskowi,  usta­
wieni  przez  lud  czy  przez  konsulów,  dzielą  się  na  cztery 
części,  ponieważ  u  Rzymian  cztery  legiony  stanowią  za­
sadniczy  i  pierwotny  podział  sił  zbrojnych.  Otóż  czterech 
pierwszych  przydzielają  do  tak  zwanego  pierwszego  le­
gionu,  trzech  najbliższych  do  drugiego,  czterech  następ­
nych  do  trzeciego,  a  trzech  ostatnich  do  czwartego.  Ze 
starszych  zaś  trybunów  przydzielają  dwóch  pierwszych 
do  pierwszego  legionu,  trzech  następnych  do  drugiego, 
potem  dwóch  do  trzeciego,  a  trzech  ostatnich  do  czwar­
tego  legionu. 
20.  Skoro  więc  trybunów  wojskowych  podzieli 
się  i  rozmieści  w  ten  sposób,  że  wszystkie  legiony  mają 
równą  liczbę  oficerów,  zasiadają  potem  trybunowie  każ­
dego  legionu  oddzielnie  i  obierają  losem  dzielnice  jedną 
po  drugiej  oraz  powołują  za  każdym  razem  tę,  na  którą 
padł  los.  Z  tej  wybierają  czterech  młodych  ludzi,  którzy 
wiekiem  i  budową  ciała  są  mniej  więcej  do  siebie  podob­
ni.  Gdy  się  ich  przyprowadzi,  pierwsi  dokonują  wyboru 
trybunowie  pierwszego  legionu,  następnie  trybunowie 
drugiego,  potem  trzeciego,  wreszcie  czwartego.  Po  przy­
prowadzeniu  znów  innych  czterech  wybierają  najpierw 
trybunowie  drugiego  legionu  i  tak  dalej,  a  na  końcu  try­
bunowie  pierwszego.  Przy  dalszych  czterech,  których  się 
przyprowadzi,  zaczynają  wybierać  trybunowie  trzeciego 
legionu,  a  jako  ostatni  wybierają  trybunowie  drugiego. 
Gdy  więc  zawsze  tak  w  regularnym  obiegu  odbywa  się 
wybór,  skutek  jest  ten,  że  do  każdego  legionu  bierze  się 
równych  wzrostem  mężczyzn.  Dokonawszy  zaciągu  wy­
maganej  liczby  rekruta  (ta  wynosi  raz  na  każdy  po­
szczególny  legion  cztery  tysiące  dwustu  pieszych,  raz 
166

pięć  tysięcy,  jeżeli  większe  jakieś  pojawi  się  niebezpie­


czeństwo)  zwykli  byli  dawniej  po  wybraniu  czterech  ty­
sięcy  dwustu  pieszych  dobierać  jeźdźców;  teraz  zaś  dzieje
się  to  przedtem,  mianowicie  drogą  wyboru,  jakiego  do­
konuje  cenzor  wedle  ich  stanu  majątkowego.  Jeźdźców
wyznaczają  trzystu  dla  każdego  legionu.
21.  Skoro  dokona  się  zaciągu  w  podany  właśnie
sposób,  gromadzą  zaciągniętych  właściwi  trybunowie  woj­
skowi  według  ich  legionu  i  wybierają  spośród  wszystkich
jednego  najodpowiedniejszego  męża,  którego  zobowiązują
przysięgą,  że  będzie  słuchał  i  wykonywał  wedle  sił  roz­
kazy  przełożonych.  A  wszyscy  pozostali  występując  jeden
po  drugim  przysięgają  i  oświadczają  to  samo,  że  we
wszystkim  tak  będą  postępować  jak  pierwszy.
W  tym  samym  czasie  konsulowie  przesyłają  rozkazy
władzom  italskich  miast  sprzymierzonych,  od  których
chcą  zaciągnąć  kontyngenty  wojskowe,  i  oznaczają  im
liczbę,  dzień  i  miejsce,  gdzie  poborowi  mają  się  zjawić.
Miasta  dokonują  poboru  i  zaprzysiężenia  w  sposób  po­
dobny  do  wyżej  przytoczonego  i  wysyłają  wojska,  doda­
jąc  im  wodza  i  wypłacającego  żołd  kwestora.
A  trybunowie  i  wojskowi  w  Rzymie  ogłaszają  po  za­
przysiężeniu  każdemu  legionowi  dzień  i  miejsce,  gdzie
ludzie  mają  się  stawić  bez  broni,  i  na  razie  ich  odpra­
wiają.  Gdy  zjawią  się  w  oznaczonym  dniu,  przydzielają
najmłodszych  i  najbiedniejszych  z  nich  do  kopijników
(velites),  najbliższych  im  do  tak  zwanych  hastati,  naj-
dojrzalszych  wiekiem  do  principes,  najstarszych  wreszcie
do  triarii.  Z  tych  bowiem  i  z  tylu  jednostek  wojskowych,
których  różnice  uwydatniają  się  nie  tylko  w  nazwie
i  wieku,  lecz  także  w  uzbrojeniu,  składa  się  u  Rzymian
każdy  legion.  Podział  przeprowadza  się  w  ten  sposób,  że
liczba  najstarszych,  tak  zwanych  triarii  wynosi  sześćset,
liczba  principes  tysiąc  dwieście  i  tyluż  liczba  hastati;
resztę,  to  jest  najmłodsi,  tworzy  grupę  velites.  Jeżeli  zaś
wszystkich  więcej  jest  niż  cztery  tysiące,  to  proporcjonal-
167

nie  podwyższa  się  liczbę  poszczególnych  jednostek  woj­


skowych,  z  wyjątkiem  triarii,  z  których  liczba  zawsze
zostaje  ta  sama.
22.  Najmłodszym  wiekiem,  to  jest  velites  po­
lecają  nosić  miecz,  pociski  i  parmę 3.  Parma  dzięki  swej
konstrukcji  posiada  wystarczającą  do  osłony  siłę  i  wiel­
kość;  mianowicie  jest  okrągła  i  ma  trzystopową  4  średnicę.
Prócz  tego  jeszcze  zaopatrują  się  velites  w  prostą  czapkę
na  głowę;  niekiedy  nakładają  sobie  hełm  z  wilczej  skóry
lub  coś  w  tym  rodzaju,  dla  osłony  zarazem  i  dla  oznaki,
aby  przez  dowódców  oddziałów  mogli  być  rozpoznani,
jeżeli  walczyli  dzielnie  w  pierwszych  szeregach  lub  też
zachowali  się  tchórzliwie.  Pociski  mają  drzewce  długie
przeciętnie  na  dwa  łokcie,  a  na  cal  grube.  Grot  na  nim
długi  jest  na  piędź  5,  a  tak  cienko  wykuty  i  zaostrzony,
że  z  konieczności  zaraz  od  pierwszego  rzutu  zgina  się,
nieprzyjaciel  zaś  nie  może  tej  samej  broni  użyć  w  odwe­
cie;  w  przeciwnym  bowiem  razie  byłby  to  pocisk  dla
obu  stron.
23.  Zbliżonym  do  nich  wiekiem,  tak  zwanym
hastati  pozwalają  nosić  pełne  uzbrojenie.  Do  rzymskiego
pełnego  uzbrojenia  należy  przede  wszystkim  wielka  tar­
cza,  której  sklepiona  powierzchnia  wszerz  wynosi  pół-
trzecia  stopy,  wzdłuż  zaś  cztery  stopy;  największe  są
jeszcze  o  cztery  palce  dłuższe.  Tarcza  ta  składa  się  z  po­
dwójnej  warstwy  desek  spojonych  klejem  wołowym,  a  na
zewnętrznej  swej  powierzchni  pokryta  jest  płótnem,  na­
stępnie  skórą  cielęcą.  Dokoła  górnego  i  dolnego  brzegu
biegnie  żelazna  obręcz,  która  zabezpiecza  ją  przed  cio­
sami  miecza  i  czyni  zdatną  do  oparcia  o  ziemię.  Nadto
przytwierdzona  jest  do  niej  żelazna  wypukłość,  chroniąca
przed  ciężkimi  rzutami  kamieni  i  sarys  6  i  w  ogóle  przed
3
  Mała  okrągła  tarcza.
4  Stopa  (miara  długości)  =  16  cali  =  około  30  cm.
5
  Piędź  =  około  20  cm.
6 Macedońska  dzida.
168 

gwałtownymi  pociskami.  Prócz  tarczy  mają  miecz,  który 


nosi  się  przy  p r a w y m  biodrze,  a  nazywają  go  iberyj­
skim.  Nadaje  się  on  wybornie  zarówno  do  pchnięcia,  jak 
i  do  gwałtownych  cięć  z  obu  stron,  ponieważ  ma  silną 
i  trwałą  klingę.  Mają  również  dwa  dziryty,  spiżowy  hełm 
i  nagolennice.  Z  dzirytów  jedne  są  grube,  drugie  cienkie. 
Z  masywniejszych  okrągłe  mają  średnicę  na  cztery  palce, 
a  czworoboczne  jeden  bok  na  tyleż  palców.  Cienkie  po­
dobne  są  do  oszczepów  myśliwskich  o  średniej  wielkości, 
a  nosi  się  je  obok  poprzednio  wymienionych.  Długość  zaś 
drzewca  ich  wszystkich  wynosi  około  trzech  łokci.  Do 
każdego  przymocowany  jest  żelazny  grot  z  zakrzywio­
nym  hakiem,  mający  tę  samą  długość  co  drzewce.  Z  nim 
tak  mocno  i  trwale  spajają  grot  dla  celów  praktycznych 
wpuszczając  go  aż  do  środka  drzewca  i  spinając  licznymi 
skuwkami,  że  w  użyciu  prędzej  złamie  się  żelazo,  niż 
rozluźni  się  węzeł,  choć  żelazo  na  spodzie,  gdzie  przylega 
do  drzewa,  grube  jest  na  półtora  palca;  tyle  troski  po­
święcają  temu  połączeniu.  Do  tego  wszystkiego  stroją  się 
jeszcze  w  hełm  z  pióropuszem,  który  składa  się  z  trzech 
prosto  stojących  czerwonych  albo  czarnych  piór,  długich 
prawie  na  łokieć.  Gdy  te,  zatknięte  na  hełmie  doda  się 
do  reszty  uzbrojenia,  mąż  wydaje  się  dwakroć  większy, 
niż  jest  w  rzeczywistości,  i  przedstawia  piękny,  a  równo­
cześnie  groźny  dla  nieprzyjaciół  widok.  Większość  bierze 
nadto  spiżową  płytę,  szeroką  i  długą  na  piędź,  którą  kła­
dą  na  pierś  i  nazywają  napierśnikiem;  to  wszystko  sta­
nowi  pełne  uzbrojenie.  Ci  zaś,  których  majątek  jest  osza­
cowany  powyżej  dziesięciu  tysięcy  drachm,  noszą  zamiast 
napierśnika,  prócz  innych  części  zbroi,  pancerze  łańcusz­
kowe.  W  ten  sam  sposób  uzbrojeni  są  też  principes  i  tria-
rii,  tylko  że  triarii  zamiast  dzirytów  noszą  włócznie. 
24.  Spośród  każdej  z  wymienionych  jednostek 
wojskowych,  z  wyjątkiem  najmłodszych,  wybierają  dzie­
sięciu  dowódców  oddziału  wedle  ich  wartości  i  zasługi. 
Po  nich  dokonują  powtórnego  wyboru  dalszych  dziesięciu. 
169
 7
Tych  wszystkich  nazywają  dowódcami  oddziałów ,  a  ten,
który  jest  wybrany  jako  pierwszy,  uczestniczy  nawet
w  radzie  wojennej.  Oni  znów  sami  dobierają  sobie  równą
 8
liczbę  dowódców  tylnej  straży .  Następnie  wspólnie  z  do­
wódcami  oddziału  dzielą  różne  klasy  wieku,  każdą  na
dziesięć  części,  z  wyjątkiem  velites,  i  przydzielają  każdej
z  tych  części  spośród  wybranych  mężów  po  dwóch  wo­
dzów  i  po  dwóch  dowódców  tylnej  straży.  Velites  zaś,
zależnie  od  ich  liczby,  rozdzielają  równomiernie  między
wszystkie  części.  Te  zaś  poszczególne  części  nazywają:
ordo,  manipulus,  vexillum 9, a  ich  wodzów  centurionami
albo  dowódcami  oddziału.  Ci  ostatni  wybierają  sami
w  każdym  manipule,  spośród  innych,  dwóch  najsilniej­
szych  i  najdzielniejszych  mężów  —  na  chorążych.  Że  zaś
dwóch  w  każdym  oddziale  mianują  wodzów,  ma  to  swoje
uzasadnienie:  ponieważ  nie  wiadomo,  czego  dowodzący
dokona  albo  co  go  spotka,  a  służba  na  wojnie  nie  do­
puszcza  zwłoki,  przeto  chcą,  żeby  oddział  nigdy  nie  po­
zostawał  bez  wodza  i  kierownika.  Jeżeli  więc  obaj  są
obecni,  to  ten,  któty  został  wcześniej  wybrany,  dowodzi
prawym  skrzydłem  oddziału,  a  ten,  który  później  —  le­
wym;  a  gdy  jednego  nie  ma,  to  drugi  obejmuje  do­
wództwo  nad  wszystkimi.  Od  centurionów  wymagają  nie
tyle  odwagi  i  zamiłowania  do  niebezpieczeństw,  ile  raczej
biegłości  w  dowodzeniu,  stałości, i  przytomności  umysłu;
i  nie  na  tyle,  żeby  z  nienaruszoną  załogą  nacierali  i  za­
czynali  walkę,  lecz  żeby  wobec  przewagi  i  nacisku
nieprzyjaciela  wytrwali  i  umierali  w  obronie  swej  po­
zycji.
25.  Podobnie  też  jeźdźców  dzielą  na  dziesięć
rot;  z  każdej  wybierają  trzech  dowódców  rot,  którzy
z  kolei  sami  dobierają  sobie  dalszych  trzech  dowódców

7
Centurionami.
8
  Optiones,  czyli  pomocnicy  centurionów.
9 Oddział,  manipuł,  chorągiew. 
170

tylnej  straży.  Ten,  który  najpierw  został  wybrany  do­


wódcą  roty,  obejmuje  komendę  nad  całą  rotą,  dwaj  inni
mają  tylko  rangę  dekarchów  10,  wszyscy  jednak  zwą  się
dekurionami.  Jeżeli  pierwszy  dowódca  jest  nieobecny,  to
zastępuje  go  drugi.  Uzbrojenie  jeźdźców  teraz  podobne
jest  do  greckiego.  Dawniej  zaś  przede  wszystkim  nie
mieli  pancerza,  lecz  w  walce  przepasywali  się  tylko  far­
tuchem,  wskutek  czego  żwawo  i  zręcznie  zeskakiwali
z  konia  i  szybko  nań  wsiadali,  natomiast  w  potyczce  na­
rażali  się  na  niebezpieczeństwo,  gdyż  walczyli  nieokryci.
Następnie  włócznie  z  dwóch  względów  były  dla  nich  nie­
praktyczne.  Po  pierwsze  bowiem  sporządzali  je  cienkie
i  łamliwe  i  dlatego  nie  mogli  trafiać  do  wyznaczonego
celu,  a  zanim  wbilij  grot  w  jakiś  przedmiot,  włócznie
przez  sam  ruch  konia  rozedrgane  przeważnie  się  łamały.
Po  wtóre  sporządzali  je  bez  dolnego  ostrza;  przeto  uży
wali  ich  tylko)  do  jednego  i  pierwszego  ciosu  górnym
ostrzem,  po  czym,  gdy  włócznia  złamała  się,  była  już
dla  nich  bezużyteczna  i  daremna.  Dalej  tarcza  ich  była
ze  skóry  wołowej,  podobna  do  placków  w  kształcie  pępka,
które  kładzie  się  przy  ofiarach.  Tych  tarczy  nie  można
było  użyć  przeciw  nacierającym  nieprzyjaciołom,  gdyż
nie  miały  trwałości;  nadto  skóra  ich  od  deszczu  psuła  się
i  wskutek  wilgoci  tak  miękła,  że  o  ile  już  przedtem  nie
odpowiadały  potrzebie,  teraz  zgoła  stawały  się  bezuży­
teczne.  Ponieważ  więc  to  uzbrojenie  w  praktyce  zawo­
dziło,  rychło  zamiast  własnej  przejęli  grecką  konstrukcję
broni.  Przy  tej  konstrukcji  włóczni  zaraz  pierwszy  cios
grotu  jest  celny  i  skuteczny,  gdyż  włócznia  jest  nieza­
wodna  i  praktyczna;  a  tak  samo  po  odwróceniu  dolne
ostrze  w  praktyce  jest  trwałe  i  silne.  Nie  inaczej  ma  się
sprawa  z  tarczami,  które  do  natarcia  czy  z  bliska,  czy
z  daleka  okazują  się  mocne  i  pewne  w  użyciu.  Gdy
Rzymianie  to  zauważyli,  rychło  zaczęli  je  naśladować.

10
  Dziesiętników,  dowodzących  dziesięcioma  ludźmi. 
Albowiem  jeżeli  kto,  to  oni  zdolni  są  do  tego,  żeby
zmieniać  dawne  nawyki  i  naśladować  to,  co  lepsze.
26.  Skoro  więc  trybunowie  wojskowi  przepro­
wadzą  taki  podział  wojska  i  wydadzą  powyższe  zlecenia
co  do  broni,  na  razie  odprawiają  ludzi  do  domu.  A  z  na­
dejściem  dnia,  w  którym  ci  przysięgą  zobowiązali  się
zgromadzić  wszyscy  razem  w  oznaczonym  przez  konsu­
lów  miejscu  (z  reguły  zaś  oznacza  każdy  z  obu  konsulów
osobne  miejsce  swoim  legionom;  każdemu  z  nich  bowiem
przydziela  się  część  sprzymierzeńców  i  dwa  rzymskie
legiony),  stawiają  się  niezawodnie  wszyscy  zaciągnięci,
bo  zaprzysiężonym  nie  pozwala  się  na  żadne  inne  uspra­
wiedliwienie,  prócz  niepomyślnych  auspicjów  i  niemożli­
wości  zjawienia  się.  Gdy  wraz  z  Rzymianami  zbiorą  się
także  sprzymierzeńcy,  przejmują  ich  organizację  i  kie­
rownictwo  ustanowieni  przez  konsulów  zwierzchnicy,
zwani  prefektami,  a  jest  ich  dwunastu.  Ci  przede  wszy­
stkim  wybierają  konsulom  najzdatniejszych  do  właściwej
służby  polowej  spośród  wszystkich  przybyłych  sprzymie­
rzeńców,  jeźdźców  i  pieszych,  tak  zwanych  extraordinarii,
co  w  naszym  języku  oznacza  »doborowych«.  Ogólna  licz­
ba  sprzymierzeńców  w  piechocie  równa  się  zazwyczaj
liczbie  pieszych  w  rzymskich  legionach,  podczas  gdy  licz­
ba  jeźdźców  jest  potrójna.  Z  tych  sprzymierzeńców  biorą
do  extraordinarii  mniej  więcej  trzecią  część  jeźdźców,
a  piątą  część  pieszych.  Pozostałych  dzielą  na  dwie  części
i  jedną  nazywają  prawym,  a  drugą  lewym  skrzydłem.
Gdy  to  wszystko  gotowe,  otrzymują  trybunowie  woj­
skowi  razem  Rzymian  i  sprzymierzeńców  i  rozbijają  obóz;
przy  tym  istnieje  u  nich  jeden  prosty  system,  którego
trzymają  się  w  każdym  czasie  i  na  każdym  miejscu.
Dlatego  wydaje  mi  się,  że  jest  tu  odpowiednia  chwila,
żeby  spróbować  —  o  ile  to  można  słowami  przedstawić  —
dać  czytelnikom  wyobrażenie,  jak  Rzymianie  kierują
wojskami  podczas  marszu,  przy  rozbijaniu  obozu  i  przy
ustawianiu  linii  bojowej.  Któż  bowiem  byłby  tak  nie-
172

czuły  na  coś  pięknego  i  wybornego,  żeby  nie  chciał  nieco


dokładniej  rozważyć  takich  rzeczy,  o  których  raz  tylko
słysząc  nabędzie  wiedzę  o  przedmiocie  wyjątkowo  god­
nym  wzmianki i poznania?
27.  Przy  rozbijaniu  obozu  postępują  w  nastę­
pujący  sposób.  Z  miejsca,  wybranego  za  każdym  razem
do  obozowania,  namiot  wodza  zajmuje  tę  część,  która  jest
najodpowiedniejsza  do  przeglądu  całości  jako  też  do  wy­
dawania  rozkazów.  Po  zatknięciu  sztandaru  tam,  gdzie
mają  namiot  przytwierdzić,  odmierza  się  dokoła  sztanda­
ru  czworokątną  przestrzeń,  tak  że  wszystkie  jej  boki
oddalone  są  o  sto  stóp  od  sztandaru,  a  podstawa  powierz­
chni  wynosi  cztery  pletry11.  Zawsze  przy  jednym  boku
tego  czworokąta,  to  jest  przy  tym,  który  wyda  się  naj­
odpowiedniejszy  do  sprowadzania  wody  i  żywności,  za­
kłada  się  obóz  rzymski  w  taki  sposób.  Ponieważ  w  każ­
dym  legionie  jest  sześciu  trybunów  wojskowych,  jak
dopiero  co  powiedziałem,  a  każdy  z  konsulów  ma  pod
sobą  zawsze  dwa  rzymskie  legiony  —  jasną  jest  rzeczą,
że  dwunastu  trybunów  musi  każdemu  konsulowi  towa­
rzyszyć  na  wyprawie.  Otóż  namioty  tych  trybunów  usta­
wiają  wszystkie  w  jednej  prostej  linii,  która  biegnie
równolegle  do  wybranego  boku  czworokąta  i  odległa  jest
od  niego  o  pięćdziesiąt  stóp,  aby  zostało  dość  miejsca
dla  koni,  dla  bydląt  jucznych  i  dla  innego  sprzętu  trybu­
nów.  Namioty  zaś  tak  się  rozbija,  że  odwrócone  tyłem
do  powyższej  figury  —  skierowane  są  ku  stronie  zewnę­
trznej,  którą  uważajmy  raz  na  zawsze  za  linię  frontową
  12
całej  figury,  jak  ją  też  będziemy  nazywać .  Wzajemna

11
  Pletron  jako  miara  długości  =  100  stóp,  jako  miara  po­
wierzchni  =  10  000  stóp. 
12
  Strona,  którą  Polibiusa  oznacza  jako  frontową  (z  bramą, 
przez  którą  wyruszyło  wojsko  po  wodę  i  żywność)  była  pod 
względem  taktycznym,  jako  odwrócona  od  nieprzyjaciela,  stroną 
tylną,  i  tak  ją  nazywają  rzymscy  pisarze. 
173

odległość  między  namiotami  trybunów  jest  równa,  a  co


do  przestrzeni  o  tyle  wielka,  że  ciągną  się  one  zawsze
przez  całą  szerokość  miejsca  zajętego  przez  rzymskie
legiony.
28.  Potem  odmierzywszy  znów  sto  stóp  ku
przodowi  od  wszystkich  tych  namiotów  zaczynają  od  linii
prostej,  która  stanowi  granicę  wytworzonej  przez  to  sze­
rokiej  ulicy  i  biegnie  równolegle  do  namiotów  trybu­
nów  —  od  tej  więc  linii  zaczynają  wyznaczać  obozowiska
legionów,  postępując  w  taki  sposób.  Dzielą  wspomnianą
linie  prostą  na  dwie  połowy  i  prowadzą  w  punkcie  po­
działu  linię  prostopadłą,  wzdłuż  której  umieszczają  po
obu  stronach  naprzeciw  siebie  namioty  dla  jeźdźców  obu
legionów,  oddalone'  nawzajem  o  pięćdziesiąt  stóp,  przy
czym  linia  prostopadła  przecina  w  środku  ten  odstęp.
Zresztą  podobnie  urządza  się  namioty  dla  jeźdźców  i  dla
pieszych.  Zasadniczą  formą  dla  namiotu-  manipułu  jak
i  roty  jest  czworokąt.  Tak  ukształtowany  namiot  zwróco­
ny  jest  frontem  do  ulicy  i  ma  określoną  długość  z  tej
strony,  mianowicie  sto  stóp;  zazwyczaj  też  szerokości
usiłują  nadać  ten  sam  wymiar,  prócz  namiotów  sprzy­
mierzeńców.  Ilekroć  zaś  posługują  się  pełniejszymi  legio­
nami,  powiększają  proporcjonalnie  tak  długość,  jak  i  sze­
rokość.
29.  Przez  obóz  jeźdźców,  leżący  naprzeciw
środka  namiotów  trybunów,  powstaje  jak  gdyby  ulica
obozowa,  która  ukośnie  przylega  do  wspomnianej  po­
przednio  linii  prostej  i  do  miejsca  przed  namiotami  try­
bunów:  bo  istotnie  podobny  do  ulic  staje  się  wygląd
wszystkich  tych  przejść,  ponieważ  wzdłuż  nich  z  obu
stron  rozkładają  się  obozem  tu  manipuły,  tam  roty.
W  tyle  za  wymienionymi  jeźdźcami  umieszczają  leże  tria-
rii  z  obu  legionów,  za  każdą  rotą  jeden  manipuł,  również
w  czworokącie  —  tak  że  oba  czworokąty  stykają  się
z  sobą,  lecz  triarii  frontem  zwróceni  są  w  przeciwną
stronę  niż  jeźdźcy.  Szerokość  zaś  każdego  manipułu  tria-
174

rii  wynosi  tylko  połowę  jego  długości13,  ponieważ  liczba


triarii  z  reguły  jest  o  połowę  mniejsza  od  liczby  innych
oddziałów  piechoty.  Choć  zatem  liczba  żołnierzy  nieraz
jest  różna,  to  przecież  wszystkie  części  mają  zawsze
równie  długie  obozowiska  —  z  powodu  różnej  szerokości.
Znowu  w  odstępie  pięćdziesięciu  stóp  z  obu  stron  od
triarii  umieszczają  naprzeciw  nich  principes.  Ponieważ
i  ci  frontem  zwróceni  są  do  wspomnianych  przedtem  od­
stępów,  przeto  znów  powstają  tu  dwie  ulice,  które  po­
czynają  się  od  tej  samej  linii  prostej  i  stamtąd  biorą
początek,  co  ulice  jeźdźców,  mianowicie  od  szerokiego
na  sto  stóp  odstępu  przed  namiotami  trybunów,  kończą
się  zaś  przy  tym  boku  obozu,  który  leży  naprzeciw  na­
miotów  trybuńskich,  a  który  od  samego  początku  ozna­
czyliśmy  jako  linię  frontową  całej  figury.  Za  principes,
w  ich  tyle,  umieszczają  hastati,  ale  również  zwróconych
w  przeciwną  stronę,  choć  stykających  się  z  nimi.  Wobec
tego,  że  według  pierwotnego  podziału  wszystkie  jednostki
wojskowe  piechoty  mają  dziesięć  manipułów,  muszą  tak­
że  wszystkie  ulice  mieć  tę  samą  długość,  a  ich  końcowe
punkty  równie  daleko  sięgać  do  frontowego  boku  obozu,
ku  któremu  zwrócone  są  też  namioty  ostatnich  manipu­
łów.
30.  Znów  w  odstępie  pięćdziesięciu  stóp  od
hastati  umieszczają  naprzeciw  nich  jazdę  sprzymierzeń­
ców,  rozpoczynając  od1  tej  samej  linii  prostej  i  na  tej
samej  linii  kończąc.  Liczba  sprzymierzeńców,  jak  wyżej
powiedziałem,  w  piechocie  prawie  dorównuje  rzymskim
legionom  —  z  wyłączeniem  ekstraordinafii.  Natomiast
liczba  jeźdźców  jest  podwójnie  tak  wielka,  gdy  i  z  ich
liczby  odejmie  się  trzecią  część  ekstraordinarii.  Dlatego
też  obozowiskom  jeźdźców  nadają  stosunkowo  większą
szerokość,  podczas  gdy  co  do  długości  starają  się  utrzy­
mać  ten  sam  wymiar  co  przy  rzymskich  legionach.  Skoro

13  A  więc  50  stóp.  długość  zaś"  100  stóp.


175

tak  wytworzy  się  ogółem  pięć  ulic,  znowu  manipuły  pie­


szych  sprzymierzeńców,  podobnie  jak  jeźdźców,  umiesz­
czają  odwrócone  od  nich  w  przeciwną  stronę  i  proporcjo­
nalnie  powiększają  ich  szerokość;  front  tych  manipułów
zwraca  się  ku  wałowi  obozu  i  ku  obu  jego  bokom  po­
przecznym.  Przy  każdym  manipule  pierwsze  namioty
na  obu  końcach  otrzymują  centurionowie.  Gdy  w  opisany
sposób  rozkładają  w  obozie  poszczególne  jednostki  woj­
skowe,  zostawiają  równocześnie  między  piątą  a  szóstą
rotą,  a  tak  samo  między  manipułamil  piechoty,  odstęp
pięćdziesięciostopowy,  tak  że  i  tu  powstaje  jeszcze  inne
przejście  przez  środek  całego  obozu,  które  na  poprzek
przecina  różne  ulice,  biegnie  zaś  równolegle  do  namiotów
trybunów.  To  przejście  nazywają  piątym,  ponieważ  ciąg­
nie  się  wzdłuż piątych manipułów  i  rot.
31.  Z  przestrzeni  znajdującej  się  w  tyle  za
namiotami  trybunów,  która  z  obu  stron  przylega  do  placu
w  koło  namiotu  wodza,  jedna  część  tworzy  rynek,  druga
mieści  w  sobie  spichlerz  wraz  z  zapasami.  Od  ostatniego
zaś  namiotu  trybunów  ku  tyłowi,  niby  haczykowato  opa­
sując  namioty  trybunów,  obozuje  elita  konnych  ekstra-
ordinarii  i  część  tych,  którzy  dobrowolnie  służą  dla  przy­
podobania  się  konsulom;1  ci  wszyscy  mają  swe  pozycje
wzdłuż  poprzecznych  boków  obozu  i  zwróceni  są  frontem
bądź  ku  spichlerzowi,  bądź  z  drugiej  strony  ku  rynkowi.
Zazwyczaj  te  załogi  nie  tylko  obozują  w  pobliżu  konsu­
lów,  lecz  także  podczas  marszów  i  w  innych  działaniach
wykonują  swą  służbę  i  ciągle  przebywają  w  otoczeniu
konsula  i  kwestora.  Naprzeciw  nich  leżą  obozem,  z  fron­
tem  ku  wałowi  piesi  żołnierze,  którzy  pełnią  tę  samą
służbę,  co  poprzednio  wymienieni  jeźdźcy.  Tuż  za  nimi
zostawia  się  miejsce  na  ulicę,  sto  stóp  szeroką,  która
biegnie  równolegle  do  namiotów  trybuńskich,  a  po  dru­
giej  stronie  rynku,  namiotu  wodza  i  spichlerza  ciągnie  się
wzdłuż  wszystkich  poprzednio  wymienionych  części  obo­
zu.  Przy  górnym  boku  tej  ulicy  obozują  jezdni  ekstra-
176

ordinarii  sprzymierzeńców,  zwróceni  frontem  równocześ­


nie  ku  forum,  namiotowi  wodza  i  spichlerzowi.  W  środku
między  namiotami  tych  jeźdźców  i  wprost  naprzeciw
placu  dokoła  namiotu  wodza  zostawia  się  wolne  przej­
ście,  szerokie  na  pięćdziesiąt  stóp,  które  wiedzie  do  tyl­
nego  boku  obozu  i  pod  kątem  prostym  przylega  do
wspomnianej  ulicy.  W  tyle  za  tymi  jeźdźcami  umieszcza
się  znowu  pieszych  ekstraordinarii  sprzymierzeńców,
frontem  ku  wałowi  i  tylnej  stronie  całego  obozu.  Pozo­
stałą  po  obu  ich  stronach  próżną  przestrzeń  wzdłuż  po­
przecznych  boków  obozu  przydziela  się  obcym  wojskom
posiłkowym  i  tym  sprzymierzeńcom,  którzy  przypadko­
wo  w  ciągu  wojny  się  zjawią.
W  ten  sposób  cały  obóz  ma  kształt  równobocznego
czworokąta;  co  się  zaś  tyczy  szczegółowego  podziału  na
ulice,  jako  też  innych  urządzeń,  to  przypomina  on  układ
miasta.  Między  wałem  a  namiotami  robią  odstęp,  który
ze  wszystkich  stron  wynosi  dwieście  stóp.  To  próżne
miejsce  użycza  im  wielu  cennych  korzyści.  Najprzód
położeniem  swym  wybornie  nadaje  się  do  wmarszu  i  wy­
marszu  legionów;  bo  poszczególne  oddziały  według
swych  ulic  wychodzą  na  tę  wolną  przestrzeń,  tak  że  nie
wpadają  razem  w  jedną  ulicę  i  nie  obalają  się  nawzajem
ani  nie  rozdeptują.  Po  wtóre  łupy  w  uprowadzonym  by­
dle,  czy  też  wydarte  nieprzyjaciołom,  tam  właśnie  ścią­
gają  i  bezpiecznie  strzegą  przez  noc.  Co  zaś  najważniej­
sze,  w  czasie  nocnych  zaczepek  ani  ogień,  ani  pocisk  nie
dosięga  ich  —  z  całkiem  nielicznymi  wyjątkami;  a  i  w  ta­
kim  wypadku  są  one  prawie  nieszkodliwe  z  powodu  wiel­
kości  odstępu  i  otoczenia  namiotów.
32.  Skoro  więc  dana  jest  liczba  pieszych  i  kon­
nych  w  obu  wypadkach,  zarówno  wtenczas  gdy  wyznaczą
cztery  czy  pięć  tysięcy  ludzi  na  każdy  legion,  a  tak  samo
ustalona  jest  głębokość,  długość  i  liczba  załóg  każdego
manipułu;  skoro  nadto  dane  są  odstępy  przejść  i  ulic,
jako  też  wszystkie  inne  normy  —  każdy,  kto  zechce  się
177 

zastanowić,  może  obliczyć  również  wielkość  przestrzeni 


i  cały  obwód  obozu.  Jeżeli  zaś  kiedy  zdarzy  się  większa 
liczba  sprzymierzeńców,  którzy  albo  od  początku  uczest­
niczą  w  wyprawie,  albo  przypadkiem  później  przybędą, 
to  przygodnymi  załogami  oprócz  wymienionych  miejsc 
zapełniają  także  te,  które  są  obok  namiotu  wodza,  przy 
czym  rynek  i  spichlerz  ograniczają  tylko  do  takiej  prze­
strzeni,  jakiej  koniecznie  wymaga  potrzeba;  a  dla  tych, 
którzy  od  początku  razem  wyruszają  w  pole,  jeśli  liczba 
ich  jest  znaczniejsza,  dodają  z  obu  stron  rzymskich  le­
gionów  jeszcze  jedną  ulicę  do  tych,  które  ciągną  się 
wzdłuż  poprzecznych  boków  obozu.  Jeżeli  zaś  wszystkie 
czery  legiony  i  obaj  konsulowie  zgromadzą  się  w  jednym 
obozie,  nie  inaczej  należy  sobie  to  wyobrażać,  jak  że 
dwa  wojska,  obozujące  w  poniżej  opisany  sposób,  tyłami 
do  siebie  przylegają  sąsiadując  z  sobą  tam,  gdzie  rozło­
żeni  są  ekstraordinarii  obu  wojsk,  które,  jak  zauważyli­
śmy,  mają  widok  na  tylną  stronę  całego  obozu.  W  tym 
wypadku  powstaje  figura  podłużnego  prostokąta,  którego 
przestrzeń  dwa  razy,  a  obwód  półtora  raza  są  większe 
niż  w  poprzednim  czworokącie.  Otóż  ilekroć  obaj  kon­
sulowie  razem  są  w  obozie,  to  przy  zakładaniu  go  po­
stępują  zawsze  w  podany  sposób;  ilekroć  zaś  stoją  od­
dzielnie,  to  wszystko  inne  rozmieszczają  tak  samo,  tylko 
rynek,  spichlerz  i  namiot  wodza  przenoszą  na  środek 
między  oba  legiony. 
33.  Po  rozbiciu  obozu  gromadzą  się  trybunowie 
wojskowi  i  zaprzysięgają  wszystkich,  którzy  się  w  nim 
znajdują,  zarówno  wolnych,  jak  i  niewolników,  odbierając 
przysięgę  od  każdego  z  osobna.  Formuła  przysięgi  jest 
taka:  że  niczego  nie  ukradną  z  obozu,  a  nawet,  jeżeli 
ktoś  co  znajdzie,  odniesie  to  do  trybunów.  Następnie 
przeznaczają  manipuły  principes  i  hastati  z  każdego  le­
gionu,  to  jest  dwa  z  nich,  do  służby  na  placu  przed  na­
miotami  trybunów.  Na  tej  bowiem  ulicy  większość  Rzy­
mian  całe  dnie  przepędza;  dlatego  zawsze  na  to  uważają, 
178

ażeby  im  ją  starannie  skrapiano  i  wymiatano.  Z  pozo­


stałych  osiemnastu  manipułów  trzy  otrzymuje  losem
każdy  trybun;  tyle  bowiem  manipułów  hastati  i  principes
jest  w  każdym  legionie  wedle  powyżej  wspomnianego
podziału,  trybunów  zaś  sześciu.  Z  trzech  manipułów  każ­
dy  kolejno  spełnia  u  trybuna  następującą  służbę.  Skoro
obierze  się  miejsce  pod  obóz,  oni  ustawiają  mu  namiot
i  wyrównują  grunt  dokoła  namiotu.  A  jeżeli  część  jego
bagażu  trzeba  zagrodzić  gwoli  bezpieczeństwa,  oni  to
załatwiają.  Odbywają  też  dwie  straże  (każda  składa  się
z  czterech  mężów),,  z  których  jedna  przed  namiotem,
druga  z  tyłu  przy  koniach  zaciąga  posterunek.  Ponieważ
zaś  każdy  trybun  ma  trzy  manipuły,  a  każdy  manipuł
liczy  ponad  stu  mężów  —  poza  triarii  i  velites,  którzy
takiej  służby  nie  pełnią  —  przeto  zadanie  ich  jest  lekkie,
gdyż  co  cztery  dni  przypada  służba  każdemu  manipuło-
1
wi;  trybunowie  zaś   dzięki  wspomnianym  wojskom  nie
tylko  to  osiągają,  czego  wymaga  konieczna  potrzeba,  lecz
także  odpowiadające  ich  władzy  dostojność  i  przodujące
stanowisko.  Manipuły  triarii  wolne  są  od  służby  przy
trybunach,  natomiast  odbywają  straż  przy  rotach  jeźdź­
ców,  mianowicie  każdy  manipuł  codziennie  stróżuje  przy
tej  rocie,  która  sąsiaduje  z  nim  od  tyłu.  Ci  pilnują  wszy­
stkiego,  zwłaszcza  koni,  aby  nie  wikłały  się  w  powrozy
i  wskutek  obrażeń  nie  stawały  się  nieprzydatne,  albo
żeby  zrywając  pęta  i  wpadając  na  inne  konie  —  nie
sprawiały  w  obozie  zamętu  i  wrzawy.  Jeden  spośród
wszystkich  manipuł  kolejno  obozuje  codziennie  przy  na­
miocie  wodza;  ten  zabezpiecza  jego  osobę  przed  tajnymi
zamachami  i  równocześnie  zdobi  majestat  jego  władzy.
34.  Jeżeli  chodzi  o  pracę  przy  kopaniu  rowu
i  sypaniu  wału,  to  dwa  boki  przypadają  na  sprzymie­
rzeńców,  mianowicie  te,  przy  których  obozują  oba  ich
skrzydła,  dwa  zaś  na  Rzymian,  to  jest  jeden  na  każdy
legion.  Każdy  bok  zostaje  rozdzielony  między  różne  ma­
nipuły,  a  nadzór  nad  poszczególnymi  częściami  mają
179 

obecni  przy  pracy  centurionowie,  podczas  gdy  ocena  pra­


cy  całego  boku  należy  do  dwóch  trybunów.  Również  resz­
tę  nadzoru  w  obozie  wykonują  trybunowie;  mianowicie 
dzielą  się  na  dwóch  i  dwóch,  i  kolejno  w  okresie  sześcio­
miesięcznym  przez  dwa  miesiące  stoją  na  czele,  więc  ci, 
na  których  padnie  los,  kierują  całą  służbą  polową.  W  ten 
sam  sposób  wśród  sprzymierzeńców  wykonują  swą  wła­
dzę  prefekci.  Jeźdźcy  zaś  i  centurionowie  zjawiają  się 
wszyscy  razem  o  świcie  przed  namiotami  trybunów, 
a  trybunowie  u  konsula.  Ten  wydaje  trybunom  za  każ­
dym  razem  niezbędne  rozkazy;  trybunowie  przekazują  je 
jeźdźcom  i  centurionom,  a  ci  ogółowi  żołnierzy,  skoro  na 
wszystko  przyjdzie  właściwa  pora. 
O  bezpieczne  przekazywanie  nocnego  hasła  dbają 
w  następujący  sposób.  We  wszystkich  rodzajach  wojsk 
pieszych  i  konnych,  z  co  dziesiątego  manipułu  albo  roty, 
obozujących  u  końca  każdej  ulicy,  wybiera  się  jednego 
męża,  który  zostaje  zwolniony  od  obowiązku  pełnienia 
straży,  za  to  jednak  musi  się  zjawić  codziennie  o  zacho­
dzie  słońca  przed  namiotem  trybuna,  aby  otrzymać  hasło 
(jest  to  tabliczka  z  napisem),  po  czym  znowu  odchodzi. 
Wróciwszy  do  swego  manipułu,  oddaje  przy  świadkach 
drewnianą  tabliczkę  z  hasłem  dowódcy  najbliższego  ma­
nipułu,  a  ten  w  podobny  sposób  dowódcy  następnego. 
To  samo  czynią  wszyscy  po  kolei,  aż  hasło  dojdzie  do 
pierwszych  manipułów,  które  obozują  w  pobliżu  trybu­
nów.  Te  muszą  jeszcze  za  dnia  odnieść  tabliczkę  do  try­
bunów.  Jeżeli  więc  odniesie  się  z  powrotem  wszystkie 
wydane  tabliczki,  wtedy  poznaje  trybun,  że  hasło  zostało 
podane  wszystkim  i  obszedłszy  wszystkich  do  niego  do­
tarło;  jeżeli  zaś  jakiejś  brak,  na  poczekaniu  bada  sprawę, 
wiedząc  z  napisu,  od  jakiego  oddziału  nie  nadeszła  ta­
bliczka.  Ten  zatem,  u  którego  wykryje  się  wstrzymanie 
tabliczki,  podlega  należnej  karze. 
35.  Nocne  zaś  straże  tak  się  u  nich  urządza. 
Wodza  i  jego  namiotu  strzeże  obozujący  przy  nim  ma-
180

nipuł,  a  namiotów  trybunów  jako  też  rot  jeźdźców  pil­


nują  ci,  których  do  tego  celu  wyznacza  się  z  poszczegól­
nych  manipułów,  jak  nieco  wyżej  powiedziano.  Tak  samo
przy  każdym  manipule  wszyscy  spośród  siebie  ustawiają
straż;  resztę  wart  naznacza  wódz.  Ogółem  jest  ich  trzy
przy  kwestorze,  przy  każdym  zaś  z  legatów  i  członków
rady  wojennej  dwie.  Zewnętrzną  stronę  obozu  obsadzają
velites,  którzy  codziennie  wzdłuż  całego  wału  odbywają
straż.  Tę  bowiem  zlecono  im  służbę,  a  nadto  co  dziesięciu
ludzi  spośród  nich  właśnie  stróżuje  przy  bramach  obozu.
Tego  żołnierza,  który  ma  odbyć  pierwszą  straż  nocną,
a  który  wyznaczony  był  do  czatów  z  każdej  strażnicy,
prowadzi  wieczorem  do  trybuna  jeden  optio  każdego  ma-
nipułu.  Trybun  wręcza  tym  wszystkim  małe  drewniane
tabliczki  zaopatrzone  znakiem,  po  jednej  za  jedną  straż
nocną.  Otrzymawszy  je  udają  się  oni  na  wyznaczone  im
miejsca.
Obchodzenie  posterunków  powierza  się  jeźdźcom.  Mia­
nowicie  pierwszy  prefekt  roty  w  każdym  legionie  musi
jednemu  ze  swych  optiones  rano  wydać  rozkaz,  żeby
czterem  młodym  ludziom  z  własnej  roty,  którzy  mają
odbyć  patrol,  zapowiedział  to  przed  śniadaniem.  Następ­
nie  ten  sam  prefekt  ma  zapowiedzieć  wieczorem  dowódcy
najbliższe]  roty,  że  jego  właśnie  obowiązuje  nazajutrz
wyznaczenie  patroli.  Ten  otrzymawszy  zapowiedź,  musi
to  samo,  co  wprzód  wymieniony,  w  najbliższym  dniu
podobnie  wykonać;  i  tak  też  inni  po  kolei.  Owi  zaś  czte­
rej,  których  optio  wybrał  z  pierwszej  roty,  wylosowawszy
między  sobą  straże  nocne,  udają  się  do  trybuna  i  otrzy­
mują  od  niego  pisemną  wskazówkę,  w  jakich  godzinach
i  ile  posterunków  muszą  obejść.  Potem  ci  czterej  stają
na  straży  przy  pierwszym  manipule  triarii,  którego  cen­
turion  ma  się  o  to  postarać,  żeby  przy  każdej  zmianie
warty  nocnej  dawano  znak  trąbą.
36.  Skoro  nadejdzie  oznaczony  czas,  rozpoczyna
objazd  ten,  który  wylosował  pierwszą  straż  nocną,  mając
181 

ze  sobą  za  świadków  kilku  ze  swoich  przyjaciół.  Obchodzi


więc  wszystkie  wymienione  posterunki,  nie  tylko  dokoła
1
wału   i  przy  bramach,  lecz  także  p r z y  poszczególnych
manipułach  i  rotach.  Jeżeli  zastanie  czuwających  tych,
którzy  odbywają  pierwszą  straż  nocną,  to  odbiera  od
nich  drewniane  tabliczki;  jeżeli  zaś  skonstatuje,  że  ktoś
śpi  albo  porzucił  swój  posterunek,  wtedy  bierze  towarzy­
szących  mu  przyjaciół  na  świadków  i  idzie  dalej.  To  samo
czynią  ci,  którzy  obchodzą  następne  straże  nocne.  O  to
zaś,  żeby  dawano  znak  trąbą  przy  zmianie  każdej  straży
nocnej  celem  zapewnienia  zgodności  między  tymi,  co
patrolują,  a  tymi,  co  stoją  na  straży,  o  to,  jak  przed  chwi­
lą  powiedziałem,  mają  się  starać  codziennie  centuriono­
wie  pierwszego  manipułu  triarii  w  obu  legionach.
Z  patroli  każdy  wraz  z  brzaskiem  dnia  odnosi  trybu­
nowi  drewniane  tabliczki.  Jeżeli  więc  wszystkie  zostaną
oddane,  to  odchodzą  wolni  od  oskarżeń;  jeżeli  zaś  liczba
tabliczek,  które  ktoś  przyniesie,  jest  mniejsza  od  liczby
strażnic,  to  szuka  się  według  wyrytego  znaku,  z  jakiej
strażnicy  brak  tabliczki.  Po  wyśledzeniu  tej  sprawy
wzywa  trybun  odpowiedniego  centuriona.  Ten  przypro­
wadza  wyznaczonych  do  straży,  po  czym  zostają  oni
skonfrontowani  z  patrolem.  Jeżeli  wina  jest  po  stronie
strażników,  to  zaraz  składa  dowód  ten,  który  odbywał
patrol,  powołując  się  na  świadectwo  swych  towarzyszy;
bo  jest  zobowiązany  to  uczynić.  Jeśliby  zaś  nic  takiego
nie  miało  miejsca,  to  znowu  na  patrol  spada  obwinienie.
37.  Zasiada  więc  natychmiast  rada  wojenna
trybunów  i  odbywa  nad  nim  sąd,  a  jeżeli  zostanie  ska­
zany,  bije  się  go  kijem.  To  bicie  kijem  odbywa  się  w  taki
sposób.  Trybun  bierze  kij  i  dotyka  nim  tylko  zasądzone­
go,  po  czym  wszyscy  żołnierze  legionu  biją  go  kijami
i  obrzucają  kamieniami.  Większość  już  w  samym  obozie
pada  z  ich  ręki;  a  jeżeli  ktoś  wyjdzie  cało,  to  i  tak  nie  ma
dlań  ratunku.  Bo  jakżeż?  Kiedy  nie  wolno  mu  nawet
wrócić  dn  ojczyzny  ani  też  nikt  z  krewnych  nie  ważyłby
182

się  takiego  przyjąć  w  domu!  Przeto  ci,  którzy  raz  popad­


ną  w  takie  nieszczęście,  są  zupełnie  straceni.  Ta  sama
kara,  co  wymienionych,  czeka  też  optio  i  dowódcę  roty,
jeżeli  jeden  patrolowi,  drugi  dowódcy  najbliższej  roty
nie  udzieli  w  odpowiedniej  porze  potrzebnych  wskazó­
wek.  Wobec  tak  surowej  i  nieuniknionej  kary,  straże  noc­
ne  odbywają  się  u  Rzymian  z  nieomylną  punktualnością.
Żołnierze  muszą  być  posłuszni  trybunom,  a  ci  znowu
konsulom.  Trybun  ma  prawo  nakładać  karę  pieniężną,
fantować  i  skazywać  na  chłostę,  a  to  samo  prawo  mają
w  stosunku  do  sprzymierzeńców  prefekci.  Biczuje  się
także  tego,  który  coś  ukradł  w  obozie;  również  tego,  co
złożył  fałszywe  świadectwo;  dalej,  jeżeli  kogoś  z  młodych
ludzi  przyłapie  się  na  frymarczeniu  ciałem;  wreszcie
tego,  który  trzy  razy  za  tę  samą  winę  był  karany  grzyw­
ną.  Te  więc  sprawki  karzą  jako  przestępstwa.  Za  tchó­
rzostwo  zaś  i  hańbę  żołnierską  uważają  następujące  za­
rzuty:  jeżeli  ktoś  fałszywie  zamelduje  trybunom  o  swym
walecznym  czynie,  aby  otrzymać  odznaczenie;  tak  samo
jeżeli  ktoś,  postawiony  na  posterunku,  wskazane  mu
miejsce  ze  strachu  opuści;  podobnie  wreszcie,  jeżeli
wśród  samej  walki  z  trwogi  coś  ze  swej  broni  odrzuci.
Dlatego  też  niektórzy  na  swych  stanowiskach  narażają
się  na  oczywistą  śmierć,  gdy  napiera  na  nich  o  wiele
liczniejszy  nieprzyjaciel,  nie  chcąc  opuścić  szyku  z  oba­
wy  przed  karą  w  obozie.  Niektórzy  zaś  straciwszy  w  sa­
mej  walce  tarczę,  miecz  lub  inną  część  broni,  jak  sza­
leńcy  rzucają  się  na  nieprzyjaciół  w  nadziei,  że  albo  od­
zyskają  to,  co  stracili,  albo  poniósłszy  śmierć  unikną  nie­
zawodnej  hańby  i  zniewagi  ze  strony  towarzyszy.
38.  Jeżeli  zaś  kiedy  ten  sam  wypadek  zdarzy
się  wielu  ludziom,  tak  że  całe  manipuły  pod  naciskiem
nieprzyjaciół  opuszczą  stanowiska,  to  zarzucają  wpraw­
dzie  karę  biczowania  lub  tracenia  wszystkich,  natomiast
znaleźli  załatwienie  sprawy  zarówno  pożyteczne,  jak
i  wzbudzające  lęk.  Oto  trybun  zgromadza  legion,  wpro-
183 

wadzą  na  środek  dezerterów,  oskarża  ich  w  ostrych  sło­


wach,  i  ostatecznie  wybiera  bądź  pięciu,  bądź  ośmiu,  bądź 
dwudziestu,  w  ogóle  zawsze  uwzględniając  liczbę  wino­
wajców,  tak  żeby  mniej  więcej  trafić  na  każdego  dzie­
siątego.  Tylu  ze  wszystkich,  co  stchórzyli,  wybiera  lo­
sem,  a  wylosowanych  każe  niemiłosiernie  okładać  kijami 
w  opisany  wyżej  sposób.  Reszcie  daje  należne  im  zboże 
w  jęczmieniu,  a  nie  w  pszenicy  i  każe  obozować  poza 
ubezpieczającym  wałem.  Ponieważ  więc  niebezpieczeń­
stwo  i  obawa  przed  losowaniem,  którego  wynik  jest  nie­
wiadomy,  na  równi  wszystkim  zagraża,  a  przydział  gor­
szego  zboża  wszystkich  tak  samo  dotyka,  przeto  według 
zwyczaju  czyniono,  co  było  możliwe,  żeby  z  jednej  strony 
rzucić  postrach,  z  drugiej  zmazać  winę. 
39.  Pięknie  też młodzież  zachęcają do  narażania 
się  na  niebezpieczeństwa.  Skoro  bowiem  odbędzie  się 
jakaś  walka  i  niektórzy  odznaczą  się  dzielnością,  wódz 
zwołuje  na  wiec  wojsko  i  każe  stanąć  przy  sobie  tym, 
których  jakiś  wyjątkowy  czyn  potwierdza  opinia  publicz­
na.  Najpierw  więc  chwali  każdego  za  okazaną  dzielność 
oraz  jeżeli  jeszcze  coś  innego  znajdzie  się  w  ich  życiu, 
co  zasługuje  na  zaszczytną  wzmiankę;  następnie  obdarza 
włócznią  tego,  który  zranił  nieprzyjaciela,  tego  zaś,  który 
nieprzyjaciela  zabił  i  ściągnął  mu  zbroję,  o  ile  jest  pie­
szym  żołnierzem  —  czarą  ofiarną,  o  ile  jest  jeźdźcem  — 
rzędem  na  konia,  choć  pierwotnie  tylko  włócznia  była 
nagrodą.  A  otrzymuje  te  nagrody  nie  wtedy,  jeżeli  w  li­
nii  bojowej  albo  przy  zdobywaniu  miasta  zrani  kilku 
nieprzyjaciół  albo  ściągnie  z  nich  zbroję,  lecz  jeżeli  zaj­
dzie  to  przy  utarczkach  z  nieprzyjacielem  albo  przy  in­
nych  tego  rodzaju  okazjach,  gdzie  nie  ma  konieczności 
walczyć  w  pojedynkę,  on  jednak  dobrowolnie  i  z  własnej 
woli  wda  się  w  ten  bój.  Tym,  którzy  przy  zajmowaniu 
miasta  pierwsi  wyjdą  na  mur,  daje  złoty  wieniec.  Tak 
samo  i  tych,  którzy  osłonili  tarczą  i  ocalili  kogoś  z  oby­
wateli  lub  sprzymierzeńców,  odznaczą  wódz  podarkami, 
184

a  także  ocaleni  mają  swego  zbawcę  obdarzyć  wieńcem;


jeżeli  zaś  dobrowolnie  tego  nie  uczynią,  to  zmuszają  ich
trybunowie  wyrokiem  sądowym.  Ocalony  czci  swego
zbawcę  nawet  przez  cale  życie  i  zobowiązany  jest  wszyst­
ko  dlań  uczynić,  jak  syn  dla  ojca.  Przez  taką  zachętę  nie
tylko  tych,  co  osobiście  to  słyszą,  zagrzewają  do  współ­
zawodnictwa  i  zapału  w  walkach,  lecz  także  tych,  co
zostali  w  domu.  Wszak  owi,  którzy  uzyskali  takie  dary  —
poza  sławą  w  obozie  i  bezpośrednim  rozgłosem  —  także
po  powrocie  do  ojczyzny  biorą  udział  w  pochodzie  trium­
falnym  wyróżnieni  odznakami,  bo  tylko  im,  których  z  po­
wodu  dzielności  zaszczycili  wodzowie,  wolno  przywdzie­
wać  uroczysty  strój,  a  w  domach  swych  na  miejscach
najbardziej  widocznych  kładą  złupione  zbroje  jako  do­
wody  i  świadectwa  swego  męstwa.  Przy  takiej  trosce
i  gorliwości,  jaką  Rzymianie  poświęcają  zarówno  nagro­
dom,  jak  i  karom  w  wojsku,  nie  dziw,  że  i  wyniki  wo­
jennych  przedsięwzięć  są  dla  nich  pomyślne  i  świetne.
Jako  żołd  pobierają  piesi  żołnierze  na  dzień  dwa  obole,
centurionowie  dwa  razy  tyle,  jeźdźcy  drachmę.  W  ziarnie
otrzymuje  piechota  na  miesiąc  około  dwóch  trzecich  czę­
ści  attyckiego  medymna 14  pszenicy,  jazda  siedem  me-
dymnów  jęczmienia  i  dwa  medymny  pszenicy.  Ze  sprzy­
mierzeńców  piesi  dostają  to  samo  co  Rzymianie,  jeźdźcy
jeden  i  jedną  trzecią  medymna  pszenicy  i  pięć  medym-
nów  jęczmienia.  Sprzymierzeńcom  daje  się  to  za  darmo;
Rzymianom  natomiast  za  zboże,  za  odzież  albo  za  broń,
jakiej  potrzebują,  odciąga  kwestor  ustaloną  cenę  z  ich
żołdu.
40.  Wymarsz  z  obozu  odbywa  się  w  następu­
jący  sposób.  Na  pierwszy  dany  sygnał  zwijają  wszyscy
namioty  i  składają  razem  toboły;  nie  wolno  jednak  niko­
mu  ani  zwijać,  ani  ustawiać  swego  namiotu,  zanim  nie
stanie  się  to  z  namiotami  trybunów  i  z  namiotem  wodza.

14 Medimnos  (miara  pojemności)  =  52  1.


185

Na  drugi  sygnał  obładowują  bagażem  bydlęta  juczne.  Na


trzeci  muszą  stojący  na  przodzie  rozpocząć  marsz  i  cały
obóz  musi  ruszyć  w  drogę.  Na  czele  pochodu  umieszczają
zazwyczaj  ekstraordinarii,  za  nimi  postępuje  prawe
skrzydło  sprzymierzeńców,  z  kolei  ciągną  bydlęta  juczne
wprzód  wymienionych.  Ich  pochód  luzuje  pierwszy  legion
Rzymian,  mając  z  tyłu  własny  sprzęt;  następnie  idzie
drugi  legion,  a  za  nim  jego  bydlęta  juczne  wraz  ze  sprzę­
tem  sprzymierzeńców  tworzących  tylną  straż;  albowiem
na  końcu  pochodu  ustawia  się  lewe  ich  skrzydło.  Jeźdźcy
bądź  zamykają  pochód  poszczególnych  swych  jednostek
wojskowych,  bądź  jadą  z  boku  przy  bydlętach  jucznych,
trzymając  je  razem  i  zapewniając  im  bezpieczeństwo.  Je­
żeli  zaś  od  tyłu  oczekuje  się  napadu  nieprzyjacielskiego,
to  wszystko  inne  zostaje  u  nich  w  tym  samym  porządku,
tylko  ekstraordinarii  sprzymierzeńców  z  frontu  pochodu
przenoszą  się  na  jego  koniec.  Co  drugi  dzień  jeden  legion
i  jedno  skrzydło  idzie  na  przedzie,  a  potem  te  same  zno­
wu  postępują  z  tyłu,  aby  wszyscy  równy  mieli  udział
w  korzyściach  zaopatrzenia  się  w  wodę  i  żywność  stale
na  przemian  zajmując  pierwsze  miejsce  w  pochodzie.  Sto­
sują  też  inny  porządek  marszu  wśród  niepewnych  oko­
liczności,  kiedy  natrafią  na  miejsca  otwarte.  Wiodą  wtedy
hastati  i  principes  i  triarii  w  trzech  paralelnych  kolum­
nach,  ustawiając  bydlęta  juczne  pierwszych  manipułów
na  czele  całego  pochodu,  za  pierwszymi  manipulami
bydlęta  juczne  drugich,  za  drugimi  manipułami  bydlęta
juczne  trzecich,  i  w  ten  sam  sposób  dalej  umieszczając
na  przemian  bydlęta  juczne  i  manipuly.  Przy  tym  po­
rządku  marszu,  jeżeli  zajdzie  jakieś  niebezpieczeństwo,
mogą  przez  zwrot  bądź  w  lewo,  bądź  w  prawo,  wywieść
naprzód  manipuly  spomiędzy  bydląt  jucznych  w  tę
stronę,  gdzie  znajduje  się  nieprzyjaciel.  W  ten  sposób
w  krótkim  czasie  i  przez  jeden  ruch  cały  zespół  ciężko-
  zbrojnych  staje  w  pełnym  szyku  bojowym  —  chyba  że
w  dodatku  jeszcze  hastati  muszą  rozwinąć  swe  siły;
186

a  bydlęta  juczne  i  towarzyszący  im  tłum  wycofany  poza


szyk  bojowy  zyskuje  podczas  walki  odpowiednie  miejsce.
41.  Skoro  podczas  marszu  zbliżą  się  do  miej­
sca,  gdzie  mają  stanąć  obozem,  idą  tam  naprzód  trybun
i  ci  centurionowie,  których  za  każdym  razem  wyznacza
się  do  tego  zajęcia.  Oni  zbadawszy  całe  miejsce,  gdzie
należy  rozbić  obóz,  wybierają  na  nim  przede  wszystkim
punkt,  na  którym  według  poprzednich  naszych  wywodów
musi  stanąć  namiot  wodza,  i  rozpatrują,  przy  jakim  boku
jako  froncie  otaczającej  namiot  przestrzeni  powinno  się
umieścić  legiony.  Po  rozstrzygnięciu  tej  kwestii  odmie­
rzają  przestrzeń  dokoła  namiotu,  następnie  linię  prostą,
przy  której  wznosi  się  namioty  trybunów,  dalej  równo­
ległą  do  niej  linię,  od  której  zaczyna  się  obozowisko  le­
gionów.  Tak  samo  oznaczają  liniami  części  położone  po
drugiej  stronie  namiotu,  które  dopiero  co  w  szczegółach
obszernie  opisaliśmy.  To  odbywa  się  w  krótkim  czasie,
gdyż  wszystkie  odległości  są  dokładnie  określone  i  znane,
wobec  czego  mierzenie  idzie  łatwo.  Następnie  zatykają
chorągwie,  mianowicie  jedną  i  pierwszą  na  miejscu,  gdzie
ma  się  ustawić  namiot  wodza,  drugą  na  obranym  boku
frontowym,  trzecią  w  środku  linii,  na  której  mają  swe
namioty  trybuni,  czwartą  na  linii,  przy  której  umieszcza
się  legiony.  Trzy  ostatnie  chorągwie  są  czerwone,  nato­
miast  chorągiew  na  miejscu  namiotu  wodza  jest  biała.
Po  przeciwległej  stronie  wbijają  albo  zwykłe  włócznie,
albo  chorągwie  w  innych  kolorach.  Gdy  to  uczynią,  z  ko­
lei  odmierzają  ulice  i  przy  każdej  ulicy  wbijają  włócznię
w  ziemię.  Wskutek  tego,  gdy  nadejdą  w  marszu  legiony
i  przestrzeń  obozu  stanie  się  dla  nich  widoczna,  natural­
nie  od  razu  wszystko  jest  dla  wszystkich  zrozumiałe,
gdyż  wnioskują  i  orientują  się  według  chorągwi  wodza.
Ponieważ  więc  każdy  dokładnie  wie,  w  jakiej  części  obo­
zu  i  na  jakim  jej  miejscu  stanie  jego  namiot,  gdyż  wszy­
scy  zawsze  to  samo  miejsce  w  obozie  zajmują  —  dzieje
się  coś  podobnego,  jak  gdy  do  macierzystego  miasta
187 

wkracza  wojsko.  Bo  i  tam  mijając  bramę  zaraz  każdy 


idzie  dalej  i  przybywa  nieomylnie  do  swego  mieszkania, 
dlatego  że  ogólnie  i  w  szczegółach  znane  mu  jest  miejsce 
jego  kwatery  w  mieście.  To  samo  zachodzi  także  przy 
wytyczaniu  rzymskiego  obozu. 
42.  Dążąc  więc  do  biegłości  w  tych  sprawach 
wydają  mi  się  Rzymianie  pod  tym  względem  kroczyć 
inną  drogą  niż  Grecy.  Mianowicie  Grecy  przy  rozbijaniu 
obozu  uważają  za  najważniejszą  rzecz,  żeby  korzystać 
z  naturalnej  obronności  miejsc;  bo  z  jednej  strony  chcą 
uniknąć  mozołu  przy  kopaniu  rowów,  a  z  drugiej  sądzą, 
że  sztuczne  umocnienia  nie  dorównują  naturalnym  środ­
kom  ochronnym  miejsca.  Dlatego  nie  tylko,  o  ile  to  do­
tyczy  planu  całego  obozu,  zmuszeni  są  nadawać  mu 
wszelkie  możliwe  formy  stosując  się  do  miejscowości, 
lecz  także  poszczególne  jego  części  przenosić  na  coraz  to 
inne  i  nieodpowiednie  miejsca.  Skutek  jest  taki,  że  miej­
sce  w  obozie  zarówno  dla  poszczególnych  żołnierzy,  jak 
i  dla  poszczególnych  części  wojska  jest  niestałe.  Nato­
miast  Rzymianie  wolą  podjąć  się  mozołu  kopania  rowów 
i  łączących  się  z  tym  innych  prac  —  dzięki  swej  obrot­
ności  i  po  to,  aby  mieć  znany  żołnierzom,  jeden  i  ten 
sam  zawsze  obóz. 
To  są  ważniejsze  punkty  systemu  dotyczącego  urządzeń 
wojskowych,  a  zwłaszcza  zakładania  obozu". 
BIBLIOGRAFIA 

I. Źródła

A p p i a n  z  Aleksandrii,  Historia  rzymska,  przekład  i  oprac.


L.  Piotrowicz,  t.  I,  Wrocław  1957.
L  i  w  i u  s  z  Tytus,  Dzieje  Rzymu  od  założenia  miasta,  przekład
i  opr.  M.  Brożek,  Wrocław—Warszawa  1974.
P l u t a r c h  z  Cheronei,  Żywoty  sławnych  mężów,  przekład
M.  Brożek,  wstęp  i  komentarz  T.  Sinko,  Wrocław  1956.
P o l i b i u s z ,  Dzieje,  przekład  i  opr.  S.  Hammer,  t.  I,  Wrocław
1957.

II.  Opracowania

A d d o c k  T.  E.,  The  Roman  Art  of  War  unde'r  the  Republic,
Cambridge  1940.
A u d i s i o  Gabriel,  Hannibal,  Paris  1961.
B  e e  r  Gavin,  de,  Alps  and  Elephants.  Hannibal's  March,  London
1955.
B i e l i ń s k i  Bronisław,  Hannibal  wódz  kartagiński,  Lwów  1935.
B o n n a r d  Andre,  Et  Romę  trembln.  La  dcmiere  guerre  puniąue
(218—202  av.  J.C.)  ou  la  haine  d'Annibal,  Paris  1961.
C o r n e l i u s  Friedrich,  Cannae.  Das  militarische  und  das  lite-
rarische  Problem,  Leipzig  1932.
C o t t r e l l  Leonard,  Enemy  of  Rome,  London  1960.
D  e  l  b  r  ii  c  k  Hans,  Geschichte  der  Kriegskunst  im  Rahmen  der
politischen  Geschichte,  Bd.  I,  Das  Altertum,  Berlin  1964.
D i o n  R.,  La  voie  heracleenne  et  l'itineraire  transalpin  d'Hanni-
bal,  Bruxelles  1962.
189 

F a r n o u x  Bernard,  Les  guerres  puniques,  Paris  1960.


G ö r l i t z  Walter,  Hannibal.  Der  Feldheer,  der  Staatsmann,  der
Mensch,  Leipzig  1935;  Hannibal.  Eine  politische  Biographie,
Stuttgart  1970.
G r o  a g  Edmund,  Hannibal  ais  Politiker,  Wien  1929.
G u i l l a u m e  Augustin,  Annibal  jranchit  les  Alpes  218  av.  J.C.,
La  Tronche  —  Montfleury  1967.
H o f f m a n n  Wilhelm,  Hannibal,  Góttingen  1962.
J a c z y n o w s k a  Maria,  Historia  starożytnego  Rzymu,  Warsza­
wa  1974.
K o c h a n o w s k i  Stanisław,  Jazda  Hannibala  pod  Kannami,
„Przegląd  Kawaleryjski",  Warszawa  1925.
K o r a b l e w  I.,  Gannibal,  Moskwa  1976.
K  r o  m  a  y  e r  Johannes,  V  e i t  h  Georg, Antike  Schlachtjelder,
  t.  1—4,  Munchen  1903—1931;  Schlachten-Atlas  zur  Antiken
Kriegsgeschichte,  Munchen  1922;  Heerwesen  und  Kriegfiihrung
der  Griechen  und  Romer,  w:  Handbuch  der  Alterlumswissen-
schajt,  hrsg.  von  Otto  W.  (IV.3.2),  Munchen  1963,  s.  288—296.
L a m b  Harold,  Hannibal,  Warszawa  1962.
L  a  z e  n  b  y  John,  Hannibal's  War.  A  military  history  of  the  Se-
cond  Punic  War,  Warminster  1978.
M a s z k i n  N.  A.,  Historia  starożytnego  Rzymu,  Warszawa  1951.
M  e  11 z  e  r  Otto,  K a h r s t e d t  Ulrich,  Geschichte  der  Karthager,
t. I—III, Berlin 1870—1913.
P  i c a r  d  Charles,  Hannibal,  Warszawa  1971.
P i o t r o w i c z  Ludwik,  Dzieje  rzymskie,  w:  Wielka  Historia
Powszechna,  t.  III,  Warszawa  1934.
R a z i n  E.,  Historia  sztuki  wojennej,  t.  I,  Sztuka  wojenna  okresu
niewolniczego,  Warszawa  1958.
S c h l i e f f e n  Alfred  von,  Cannae,  Berlin  1936.
S i k o r s k i  Janusz,  Zarys  historii  wojskowości  powszechnej  do
końca  XIX  w.,  Warszawa  1975.
T  o  r  r  C,  Hannibal  Crosses  the  Alps.  Cambridge  1935.
W e b s t e r  Graham,  The  Roman  Army,  Chester  1956.
W o l s k i  Józef,  Historia  powszechna.  Starożytność,  Warszawa
1971.
WYKAZ ILUSTRACJI 

Hamilkar  (Rzym,  Villa  Albani),  repr.  z  G.  F e r r e r o ,  Wielkość


i  upadek  Rzymu,  t.  I,  Poznań  brw.
Portret  Hannibala  z  Wolubilis,  repr.  z  G.  P  i  c  a  r d,  Hannibal,
Warszawa  1971.
Popiersie  Hannibala  z  czasów  cesarstwa  (Neapol,  Muzeum  Naro­
dowe),  repr.  z  A p p i a n  z  Aleksandrii,  Historia  rzymska,
t.  I,  Wrocław  1957.
Pieszy  legionista  z  okresu  republiki  w  ubiorze  bojowym,  repr.
z  M.  S i m k i n s ,  The  Roman  Army  from  Caesar  to  Tra-
jan, Reading  1974.
Piesi  legioniści  w  ubiorze  i  oporządzeniu  marszowym,  repr.
z  M.  S i m k i n s ,  The  Roman  Army...
Chorąży  piechoty  legionowej  w  ubiorze  bojowym,  repr.
z M .  S i m k i n s ,  The  Roman  Army...
Chorąży  posiłkowych  wojsk  sprzymierzeńców  rzymskich,  repr.
z  M.  S i m k i n s ,  The  Roman  Army...
Rzymski  trębacz,  repr.  z  M.  S i m k i n s ,  The  Roman  Army...
Pieszy  legionista  rzymski,  repr.  z  P.  C o n n o l l y ,  The  Roman
Army,  London  1976.
Rzymski  chorąży  ze  znakiem  legionowym,  repr.  z  P.  C o n n o l l y ,
The  Roman  Army...
Żołnierze  z  poszczególnych  linii  legionu  rzymskiego,  repr.
z  P.  C o n n o l l y ,  The  Roman  Army...
Oficer  jazdy  rzymskiej,  repr.  z  M.  S i m k i n s ,  The  Roman  Army...
Naczelny  dowódca  armii  rzymskiej,  repr.  z  M.  S i m k i n s ,  The
Roman  Army...
Modele  rzymskich  machin  miotających  (onager  i  katapulta),  repr.
z  G.  W e b s t e r ,  The  Roman  Imperial  Army,  London  1969.
Schemat  obozu  rzymskiej  armii  konsularnej,  repr.  z  J.  K r o -
m a y e r  i  G.  V e i t h ,  Heerwesen  und  Kriegjuhrung  der
Griechen  und  Romer,  Munchen  1968.
Tarcza  pieszego  legionisty  rzymskiego,  repr.  z  M.  S i m k i n s ,
The  Roman  Army...
Tabory  wojsk  rzymskich,  repr.  z J .  K r o m a y e r  i  G.  V  e 11  h,
Heerwesen  und  Kriegführung...
Znaki  legionu  i  manipułów  (Rzym,  fragment  reliefu  z  S.  Mar­
cello),  repr.  z  G.  W e b s t e r ,  The  Roman  Imperial...
191

Rzymski  okręt  wojenny  (Rzym,  Muzeum  Watykańskie),  repr.


z  O.  J u r e w i c z  i  L.  W i n n i c z u k ,  Starożytni  Grecy
i  Rzymianie  w  życiu  prywatnym  i  państwowym,  Warszawa
1968.
Abordaż  przy  pomocy  ruchomego  pomostu  desantowego,  repr.
z  P.  C  o  n  n  o  11  y,  The  Roman  Army...
Armia  rzymska  w  marszu,  przeprawa  przez  rzekę,  repr.  z  J.  K  r  o-
m a y e r  i  G.  V e i t h ,  Heerwesen  und  Kriegjuhrung...
Wyprawa  wojenna  (Rzym,  fragment  reliefu  z  kolumny  Trajana),
repr.  z K . K u m a n i e c k i ,  Historia  kultury  starożytnej  Gre­
cji  i  Rzymu,  Warszawa  1964.
Scena  bitewna  (Rzym,  fragment  reliefu  z  kolumny  Trajana),
repr.  z  G.  W e b s t e r ,  The  Roman  Imperial...
Żołnierze  wojsk  posiłkowych  sprzymierzeńców  rzymskich  (Rzym,
fragment  reliefu  z  kolumny  Trajana),  repr.  z  G.  W e b s t e r ,
The  Roman  Imperial...
Nagrody  za  męstwo  wojenne,  repr.  z  O.  J u r e w i c z  i  L.  W i n ­
n i c z u k ,  Starożytni  Grecy  i  Rzymianie...
Rodan  w  miejscu  przeprawy  armii  Hannibala,  repr.  z  J.  F.  L  a-
z  e  n  b  y,  Hannibal's  War.  A  military  history  oj  the  Second
Punic  War,  Warminster  1978.
Wąwóz  de  la  Bourne  —  prawdopodobne  miejsce  zasadzki  Han­
nibala  na  Allobrogów,  repr. z  J.  F.  L  a  z  e  n  b  y,  Hannibal's
War...
Alpejska  przełęcz  Col  de  Clapier,  którą  przechodziła  armia  Han­
nibala,  repr.  z  J.  F.  L  a  z e  n b  y,  Hannibal's  War...
Teren  bitwy  pod  Kannami,  repr.  z  T.  L  i w  i u s  z,  Dzieje  Rzymu
od  założenia  miasta,  Wrocław  1974.
Wzgórze,  na  którym  stał  starożytny  zamek  w  Kannach,  repr.
z  J.  F.  L  a  z  e  n  b  y,  Hannibal's  War...
Góra  Tifata,  miejsce  zimowej  kwatery  Hannibala,  repr.
z  J.  F.  L a z e n  b y ,  Hannibal's  War...
Klaudiusz  Marcellus,  zdobywca  Syrakuz  (Rzym,  Muzeum  Kapito-
lińskie),  repr.  z  G.  F e r r e r o ,  Wielkość  i  upadek...
Archimedes  w  obliczu  śmierci  (mozaika  rzymska  —  Frankfurt
n/Menem,  zbiory  miejskie),  repr.  z  T.  L  i  w  i  u  s  z,  Dzieje
Rzymu...
Słoń  bojowy,  repr.  z  G.  P  i  c  a  r  d,  Hannibal.
Atak  słoni  kartagińskich  w  bitwie  nad  Metaurusem,  repr.  z  The
Pictoral  History  of  Battles,  London  1974.
Popiersie  rzekomo  Publiusza  Korneliusza  Scypiona  (Rzym,  Mu­
zeum  Kapitolińskie),  repr.  z  A p p  i  a  n  z  Aleksandrii,  Hi­
storia...
Scena  znalezienia  przez  Hannibala  głowy  swego  brata  Hazdrubala,
repr.  z  The  Pictoral...
SPIS  TREŚCI 

Wstęp  7 
I.  Rywalizacja  dwóch  potęg  13 
II.  Siły  zbrojne  Rzymu  i  Kartaginy  32 
III. Decydujące  starcie  46 
IV.  Kanny  73 
V.  Ostatni  etap  94 
VI.  Idea  manewru  kannenskiego  116 
Aneksy  131 
Bibliografia  188 
Wykaz  ilustracji  190 

You might also like