Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 264

HISTORYCZNE BITWY

BERNARD NOWACZYK

MASADA 66-73 n.e.

BELLONA
Warszawa
WSTĘP

Masada — w historii wojen drobny, niemający większego


znaczenia epizod. Ale jakiż to heroiczny epizod. Choć
w podręcznikach historii czasem nie jest wzmiankowana,
a jeśli już, to tylko jednym zdaniem, w historii narodu
żydowskiego to prawie kamień milowy. Na miejscu,
gdzie kiedyś znajdowała się ta twierdza, żołnierze armii
współczesnego Izraela składają przysięgę wojskową, a we
wszystkich pracach o tematyce patriotycznej autorzy
żydowscy wymieniają ją na pierwszym miejscu.
Powszechnie przyjęło się, przynajmniej do czasu po­
wstania w XX wieku naszej ery nowoczesnego państwa
Izrael, traktować naród żydowski jako niemający walecznej
tradycji. Postawa Żydów, żyjących przecież praktycznie od
początków naszej ery w rozproszeniu, rzeczywiście nie
była wojownicza. Naród ten znosił w pokorze prześladowa­
nia, najpierw ze strony ludów pogańskich, potem — wy­
znających chrześcijaństwo. I choć podstawą chrześcijaństwa
jest to samo Pismo Święte (Stary Testament dla chrześcijan
i dla Żydów to jedyna święta księga pochodząca od Boga),
to jednak postrzegamy je tylko jako księgę świętą, a nie
także jako bogate źródło wiedzy o narodzie żydowskim.
A przecież wnikliwa lektura tego dzieła pokazuje nam
dzieje narodu, który musiał cały czas toczyć wojny w obro­
nie swego istnienia.
Historia narodu żydowskiego to ciągłe walki ze wszyst­
kimi sąsiadami, zarówno słabszymi od niego, jak i potęgami
— największymi mocarstwami w poszczególnych okresach
dziejów. Główną, choć nie zawsze akcentowaną, przyczyną
tych wojen była odmienność kulturowa i religijna narodu.
Otaczające go narody i państwa miały różne wierzenia, ale
zawsze były to religie politeistyczne — wierzono w wielu
bogów, przedstawianych w postaci ludzkiej lub zwierzęcej,
ale niezbyt różniących się od siebie. Często bogowie
jednego ludu przyjmowani byli przez innych, jedynie
(a i to nie zawsze) ze zmienianą nazwą. Podbijane ludy
bardzo rzadko opierały się wierzeniom narzucanym im
przez zwycięzców, bo nie różniły się one znacznie od ich
rodzimych bogów i wyobrażeń religijnych. Rzymianie,
szczególnie w okresie cesarstwa, przyjmowali do swego
panteonu bogów podbitych ludów, by w ten sposób związać
ich z imperium. W przypadku żydowskiego Boga było to
niemożliwe. Bóg Żydów jest surowy, ale łaskawy dla
swych wyznawców, nigdy pod żadną postacią nie wyob­
rażany, jedyny i niepodzielny. Ten Bóg ustanowił dla
swych wyznawców surowe prawo — nie wolno im było
w żadnym razie oddawać czci innym bóstwom, nie wolno
było odstępować od jedynego Boga. I to była główna
przyczyna niekończących się wojen — Żydzi nie chcieli
nigdy oddać pokłonu jakiemukolwiek innemu bogu. Stąd
też i nienawiść innych do nich. A zarazem to właśnie wiara
w tego jedynego Boga stanowiła źródło ich wytrwałości
w walce, więzi i spoistości narodu, pozwoliła im przetrwać
niewole, najazdy, prześladowania.
Naród żydowski ma długą i bogatą historię. Wtedy gdy
Izraelici budowali swoje miasta na Ziemi Obiecanej, na
siedmiu wzgórzach w Italii szumiał jeszcze las, a i Grecy
dopiero wychodzili z mroków barbarzyństwa, że już nie
wspomnimy o dziejach narodu polskiego. Wiedzę o tej
bogatej historii możemy czerpać z kart Pisma Świętego
dzieła pisanego wtedy, gdy większość narodów nam
współczesnych nie tylko żyła w drewnianych chałupach,
lecz także nawet nie myślała o piśmie.
Wszystkie wojny, jakie toczył w swej historii naród
żydowski (poza okresem podboju Kanaanu), były w obronie
ojczyzny i religii, decydującymi o losie narodu. Były to
wojny okrutne, tak jak okrutne były czasy, w których je
toczono. W czasie walk stosowano różne metody — w tym
także takie, które obecnie noszą miano działań terrorys­
tycznych.
Dzieje największej w historii narodu żydowskiego wojny
w obronie religii i wolności miały, na szczęście dla
potomnych, wybitnego kronikarza. Był nim Żyd, Józef, syn
Mattiasa, który przyjął rzymskie nazwisko Flawiusz. Histo­
ryk opisujący dawne dzieje musi opierać się na źródłach.
Ale źródłom nie zawsze można wierzyć, przynajmniej nie
w całości. Można powiedzieć za znanym polskim histo­
rykiem, „że jeżeli mediewista ma trzy rodzaje źródeł, to
żadnemu nie wierzy, porównuje, pisze prace na ten temat
itd. Natomiast jeżeli ma tylko jedno, to co ma biedak
robić? Wierzy mu bez zastrzeżeń”1. Taka jest właśnie
sytuacja w przypadku pisania o powstaniu w 66 roku,
o obronie Jotapaty, Jerozolimy, i wreszcie Masady. Korzys­
tać możemy tylko z dzieła Józefa Flawiusza, które jest
skażone bardzo subiektywnymi ocenami. Flawiusz pisał je
z myślą o czytelnikach zarówno żydowskich, jak i rzym­
skich, nie mógł więc pisać całkiem szczerze. Drugim
czynnikiem, który zmusza do czytania „między wierszami”,
jest fakt, że Flawiusz pisał swoje dzieło, by usprawiedliwić
to, że sam — wszak Żyd — stał się stronnikiem Rzymian,
1 Janusz T a z b i r , Ciągle szukamy znaków kląski, [w:] „Gazeta
Świąteczna”, dodatek do „Gazety Wyborczej” nr 87.5697 z 12-13
kwietnia 2008, s. 29.
że zdradził swoich rodaków, że namawiał ich do kapitulacji.
Dlatego też był po prostu zmuszony do przedstawienia
powstańców nie jako bohaterów, ale jako rozbójników,
gdyż inaczej jego odstępstwo od sprawy narodowej byłoby
oceniane jako zdrada. I mimo tych starań tak rzeczywiście
było. Nie pomogły wysiłki Flawiusza — w opinii Żydów
był on zdrajcą. Pozostaje tylko pytanie, co byłoby dla
sprawy żydowskiej, a zarazem dla poznania losów i prze­
biegu wojny, ważniejsze i korzystniejsze: bohaterska śmierć
Józefa syna Mattiasa w podziemiach Jotapaty, czy jego
dalsze życie. Gdyby zginął, pozostałby może w tradycji
ustnej bohaterem, ale kto by dziś pamiętał o nim i o heroiz­
mie jego rodaków w wojnie lat 66-73.
Dlatego też głównymi źródłami wykorzystanymi w tej
skromnej pracy, obok Pisma Świętego Starego i Nowego
Testamentu, są: Józefa Flawiusza Dawne dzieje Izraela
(wyd. Warszawa 1993), tegoż Wojna żydowska (wyd.
Poznań 1980) i, w bardzo niewielkim stopniu, Plutarcha
z Cheronei Żywoty sławnych mężów, t. 3 (wyd. Wrocław
2006), Tacyta Dzieje (w: Wybór pism, wyd. Wrocław 2004)
oraz Gajusa Swetoniusza Trankwillusa Żywoty cezarów
(wyd. Wrocław 2004). Pomocniczą rolę, ale tylko odnośnie
do historii wojskowości Rzymu, odegrało dzieło Polibiusza
Dzieje (wyd. Wrocław 2005).
Ponadto korzystałem z prac historyków polskich i za­
granicznych, a w szczególności z prac Mireille Hadas-Lebel
Józef Flawiusz. Żyd rzymski (wyd. Warszawa 1997), Daniela
Gazdy Armie świata antycznego. Cesarstwo rzymskie i bar­
barzyńcy (wyd. Warszawa 2007) i Aleksandra Krawczuka
Poczet cesarzy rzymskich. Pryncypat (wyd. Warszawa
1986). Korzystałem także z portali historycznych w Inter­
necie, choć ze względu na swoistą anonimowość osób
umieszczających tam swoje hasła lub notki istnieje niebez­
pieczeństwo popełnienia błędu. Pełny spis literatury znajduje
się na ostatnich stronach pracy.
ŻYDZI
— KRÓTKI RYS HISTORII NARODU I PAŃSTWA
OD POCZĄTKÓW DO RZYMSKIEGO PANOWANIA

OKRES POCZĄTKOWY PAŃSTWA


— DO ROZPADU PO ŚMIERCI SALOMONA

Krainę położoną między wschodnim brzegiem Morza


Śródziemnego a Morzem Martwym i Jordanem, pomiędzy
półwyspem Synaj a górami Libanu, od wieków nazywano
różnie — Palestyną, Kanaan, Ziemią Obiecaną, Izraelem
i Judeą, Ziemią Świętą.
Na te ziemie od 1500 r. p.n.e. zaczęły napływać plemiona
Izraelitów i Aramejczyków, powoli wypierając z nich
poprzednich mieszkańców. Około 1250 r. p.n.e. z terytorium
Egiptu do Palestyny wkroczyły plemiona osiadłe przez
pewien czas w Egipcie, uchodzące przed uciskiem urzęd­
ników faraona1. Na czele tej grupy Izraelitów stali Moj­
żesz i jego brat Aaron. Po wkroczeniu na półwysep Synaj
(w drodze stoczono walki ze ścigającymi ich wojskami
faraona), Mojżesz, po samotnym pobycie na górze Synaj,
oznajmił zgromadzonym to, co usłyszał od Boga. W przed­
stawionym uchodźcom zbiorze, nazwanym przezeń Deka­
logiem, nakazał przestrzegać praw boskich. Nakazał też

1 Starożytny Izrael, [w:l http://www.wiw.pl/historia/dziejepanstw.


zbudować z niebutwiejącego drewna, spiżowych i złotych
blach oraz skór owczych i kozich przenośną świątynię
stanowiącą Przybytek Boga, a w niej umieścić bogato
zdobioną złotem skrzynię nazwaną Arką Przymierza 2.
Od tej chwili, zgodnie z Dekalogiem, plemiona wędrujące
z Egiptu stały się wyjątkiem wśród innych ludów — zaczęły
wyznawać religię monoteistyczną. Jak to wynika z treści
praw objawionych Mojżeszowi, w odróżnieniu od innych
wierzeń dla nich istniał tylko jeden Bóg, i to Bóg niemający
postaci: „Pierwsze słowo poucza nas, że Bóg jest jeden
i że tylko Jemu należy oddawać cześć. Drugie zabrania
nam czynić wizerunków jakichkolwiek żywych stworzeń
dla oddawania im czci”3. Czytając dosłownie Pismo Święte:
„Ja jestem Pan, twój Bóg, który cię wywiódł z ziemi
egipskiej, z domu niewoli. Nie będziesz miał cudzych
bogów obok Mnie! Nie będziesz czynił żadnej rzeźby
ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko,
ani tego, co jest na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodach
pod ziemią! Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie
będziesz im służył” 4.
Bóg Izraelitów nie miał, w odróżnieniu od bogów innych
ludów starożytnych, żadnej rodziny. Relacje między nim
a jego ludem były regulowane ściśle określonymi zasadami
zawartymi w przekazanych Izraelitom przez Boga za
pośrednictwem Mojżesza przepisach prawa, opisanymi
w świętych księgach judaizmu, zwanych przez nich Torą
(na Torę składa się pięć pierwszych ksiąg Starego Tes­
tamentu: Rodzaju, Wyjścia, Kapłańska, Liczb i Powtórzo­
nego Prawa). Księgi te nie tylko opowiadały historię
„narodu wybranego”; stanowiły także swoisty kodeks, zbiór

2 Józef F l a w i u s z , Dawne dzieje Izraela, Warszawa 1993,


s. 167-182. Dalej zaznaczamy tylko Flawiusz.
3 Tamże, s. 180.

4 Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Poznań-Warszawa


1982, s. 86.
praw i obowiązków całego narodu, zawierały wszystko to,
co obejmuje w naszych czasach prawo karne, cywilne
i kanoniczne, a ścisłe ich przestrzeganie miało zapewnić
powodzenie i łaskę Boga dla narodu.
Ta dziwna dla wszystkich innych ludów religia, jej
surowe nakazy i ścisłe ich wypełnianie przez wyznawców,
była stałym źródłem zatargów z innymi ludami, przyczyną
wielu nieszczęść i prześladowań tego, przecież „wybrane­
go”, narodu (a jednak mimo tych prześladowań i szykan,
trwających aż do obecnych czasów, lud ten trwał i trwa
w wierze swych przodków).
Grupy Izraelitów, dokonawszy podboju Palestyny, połą­
czyły się z nielicznymi przedstawicielami swego ludu na
tych ziemiach i do 1200 r. p.n.e. opanowały tereny przy­
obiecane im przez Jahwe i Mojżesza. Podzielone na
dwanaście plemion (każde plemię otrzymało swoją ziemię
i zadania do spełnienia; wyjątek stanowili Lewici, których
zadaniem było kapłaństwo, toteż nie mieli swego przydziału
ziemi), rozpoczęły kolonizację Palestyny. Na straży służby
i prawa Bożego stali „sędziowie” — ich rządy trwały około
dwustu lat. Taka organizacja rządów stanowiła wyjątek
w tamtych czasach — sędziowie wybierani byli doraźnie
i nie mieli pełni władzy, ich rola ograniczała się do
rozstrzygania sporów, interpretacji przepisów prawa moj-
żeszowego, a wyjątkowo — sprawowania przywództwa
w trakcie sporów i walk z sąsiadami 5.
Napływ obcych plemion (Filistynów i Ammonitów)
zmusił Izraelitów do utworzenia scentralizowanej władzy.
W połowie XI w. p.n.e. ustanowiono królestwo. Pierwszym
królem został Saul — wódz, który wygrał wojnę z Am-
monitami. Po jego śmierci państwo początkowo zostało
podzielone na Izrael z królem Iszbaalem i Judeę z królem
Dawidem, który po pewnym czasie połączył obie części.

5 E. K r y ś c i a k , Izrael, [w:] http://historicus.pl/pub/izrael.htm.


Panowanie Dawida trwało od 1010 do 970 r. p.n.e. Był to
okres zwycięstw nad Filistynami, zwieńczony zdobyciem
Jerozolimy i przeniesieniem tam Arki Przymierza (Przybyt­
ku Pana), oraz nad ludami Moabitów, Ammonitów i Edo-
mitów. Państwo Dawida stało się lokalnym mocarstwem
obejmującym nie tylko Ziemię Obiecaną, lecz także tery­
toria podbite — ziemie Aramejczyków i Damaszek — czyli
także część dzisiejszej Syrii.
Następnym władcą państwa został syn Dawida, Salomon,
panujący do 925 r. p.n.e. Jego panowanie stanowiło złoty
okres w dziejach Izraela. Przyczyniło się do tego wielkie
bogactwo zdobyte dzięki opanowaniu handlu z Arabami.
Salomon rozbudował Jerozolimę, zbudował w niej pałace
i świątynię Jahwe, w której została umieszczona Arka
Przymierza. Całość państwa została podzielona na dwanaś­
cie prowincji, utrzymujących na zmianę dwór królewski
i armię. Ale to także okres rozwarstwienia klasowego
— traciła na znaczeniu przynależność do pokoleń (czytaj:
plemion), a zyskał na nim majątek — ziemia, kosztowności,
towary (towarem byli także niewolnicy, w tym także
współplemieńcy, których przed panowaniem Salomona nie
można było zamieniać w niewolników).
Złoty okres Izraela skończył się wraz ze śmiercią
Salomona. W 925 r. p.n.e. nastąpił podział państwa na
królestwo Judy ze stolicą w Jerozolimie i królestwo Izraela
ze stolicą (po kilku zmianach lokalizacji) w Samarii.
Przyczynami tego rozbicia były niechęć plemion północnych
do „domu Dawidowego” wywodzącego się z południa oraz
ciężary podatkowe na rzecz Jerozolimy.

PAŃSTWO PODZIELONE — DZIEJE IZRAELA I JUDEI


DO KOŃCA PANOWANIA PERSKIEGO

Podział państwa spowodował niesnaski między Izraelita­


mi. Niezgodne z prawem Mojżesza małżeństwa władców
z obcymi narodowo księżniczkami powodowały odstępstwa
od wiary przodków, szczególnie silnie występujące w kró­
lestwie Izraela rządzonym przez dynastię Omridów. Spo­
wodowało to opór opozycji jahwistycznej, reprezentowanej
przez proroków, z których najbardziej znani byli Eliasz,
Elizeusz i Izajasz. Mimo ich oporu przez jakiś czas w obu
państwach szerzył się kult fenickiego boga — Baala. Walki
między Izraelem i Judeą stanowiły przyczynę stopniowego
ich uzależnienia od sąsiadów — początkowo Asyrii, potem
Egiptu i znów Asyrii.
W 722 r. p.n.e. Sargon II, król Asyrii, podbił Izrael
i przesiedlił wielu jego mieszkańców na swoje terytorium
(do Medii i Mezopotamii). Nieprzesiedleni Izraelici wyna­
rodowili się przez zawieranie mieszanych małżeństw
z przedstawicielami przesiedlanych tam obcych ludów, co
spowodowało powstanie nowego narodu — Samarytan.
Królestwo Judei miało więcej szczęścia — dzięki zawarciu
przymierza z Egiptem zachowało niezależność do 711 r.
p.n.e. Ale i ono popadło na pewien czas w niewolę asyryjską.
Król Jozjasz, panujący w latach 639-609 p.n.e., przeprowadził
odnowę życia duchowego i oczyścił świątynię w Jerozolimie
z obcych kultów religijnych. Po jego śmierci doszło do walk
o sukcesję. I znów niezgoda stała się przyczyną nieszczęścia
— nie pomagały nawoływania proroków do jedności i prze­
strzegania prawa (najważniejszym z proroków, którzy ostrze­
gali wtedy przed upadkiem, był Jeremiasz). Doszło do wojny
z państwem nowobabilońskim, rządzonym przez Nabuchodo-
nozora II. W 586 r. p.n.e. Babilończycy zdobyli i zniszczyli
Jerozolimę (to wtedy została zagrabiona i nigdy już nie
odnaleziona Arka Przymierza). Mieszkańcy Judei zostali
przesiedleni do Babilonu. Zaczął się trwający do 538 r. p.n.e.
okres „niewoli babilońskiej”. Od tej niewoli zaczęło się życie
narodu żydowskiego (taka nazwa pojawiła się obok używanych
do tego czasu określeń „Izraelici” i „Hebrajczycy”) w roz­
proszeniu (w diasporze).
Upadek państwa nowobabilońskiego pod ciosami nowej
potęgi, jaką stała się monarchia perska pod rządami
Cyrusa I, był wybawieniem dla Żydów. Perski władca
zezwolił im na powrót do ojczyzny i na jej urządzenie
według własnego prawa. Nie była to jednak niepodległość.
Ziemia Święta stała się prowincją państwa perskiego — nie
miała swojego władcy, rządy w imieniu władców Persji
sprawowali arcykapłani. Ze zgody na powrót do ojczyzny
nie skorzystali w 538 r. p.n.e. wszyscy Żydzi. „Cała ta
wyprawa razem liczyła czterdzieści dwa tysiące trzysta
sześćdziesiąt osób, oprócz ich niewolników i niewolnic;
tych było siedem tysięcy trzysta trzydzieści siedem; mieli
oni też dwustu śpiewaków i śpiewaczek. Koni mieli oni
siedemset trzydzieści sześć, mułów — dwieście czter­
dzieści pięć, wielbłądów — czterysta trzydzieści pięć,
osłów — sześć tysięcy siedemset dwadzieścia” 6.
Może dziwić niewielka liczba powracających, ale Pismo
Święte podaje tylko liczbę dorosłych mężczyzn. Wodzem
tej wyprawy został Szeszbassar z rodu królów Judei. Po
powrocie do ojczyzny Żydzi zasiedlili ponownie ziemie,
które zamieszkiwali ich ojcowie, i przystąpili do odbudowy
świątyni, którą oddano do użytku w 516 r. p.n.e.7
W 458 r. p.n.e. z Mezopotamii wyruszyła do ziemi
przodków następna grupa Żydów. Na jej czele stał Ezdrasz,
w linii męskiej potomek arcykapłana Aarona — brata
Mojżesza. Ta grupa liczyła tylko 1734 dorosłych mężczyzn
i 220 niewolników8. Była to jednak grupa niejednolita
etnicznie, gdyż duża część powracających przyprowadziła
ze sobą żony, które nie były Żydówkami, a także dzieci
pochodzące z tych mieszanych związków. Zgodnie z obo­
wiązującym prawem żony te i dzieci zostały odesłane
6 Pismo Święte..., s. 423.
7 Ta świątynia przetrwała, pomimo kilku zniszczeń i przebudowań, aż
do 70 r. n.e.
8 Pismo Święte..., s. 428-429.
z powrotem do Mezopotamii9. Po oczyszczeniu narodu
z obcych naleciałości Ezdrasz przyłączył się do dalszej
rozbudowy świątyni i samej Jerozolimy, a jednocześnie
ujednolicił przepisy prawa. Razem z nim dzieło odbudowy
wierzeń religijnych oraz miast i wsi prowadził przybyły
trzynaście lat po nim Nehemiasz. Pomimo oporu Samarytan
i innych ludów pochodzenia izraelskiego (tych, które nie
były w niewoli babilońskiej), dzieło odbudowy moralnej,
religijnej i materialnej zostało dokonane. Ale przez cały ten
czas, aż do 332 r. p.n.e., cała Palestyna znajdowała się pod
panowaniem perskim — co prawda względnie łagodnym
(władcy perscy zezwalali poddanym na uprawianie ich
kultów i budowę świątyń, nie narzucali swojej religii).

IZRAEL I JUDEA POD RZĄDAMI HELLENISTYCZNYMI


— POWSTANIE MACHABEUSZY (168-142 r. p.n.e.)

Pod koniec VI w. p.n.e. pojawiła się na tym terenie


nowa siła militarna i polityczna. Było nią królestwo
Macedonii, rządzone kolejno przez dwu wybitnych królów
— Filipa II i Aleksandra Wielkiego. Drugi z nich rozpoczął
w 334 r. p.n.e. wojnę z Persją, którą rozpropagował jako
odwet za wojny Persji z państwami greckimi. Kolejne
zwycięstwa Aleksandra — nad Granikiem (334 r. p.n.e.)
i pod Issos (333 r. p.n.e.) wyprowadziły jego armię z Azji
Mniejszej na azjatyckie wybrzeże Morza Śródziemnego.
Stąd już było niedaleko do Palestyny.
Przed bitwą pod Issos rządzący w Izraelu arcykapłani
liczyli na zwycięstwo króla perskiego Dariusza III. „Dariusz
(...) postanowił stawić czoło Macedończykom, zanim w po­
chodzie swoim ujarzmią całą Azję. Zgromadził zastępy
konne i piesze, przeprawił się przez rzekę Eufrat, przebył
Taurus, góry w Cylicji i zatrzymał się w cylicyjskiej
miejscowości Issos, by czekać tam na atak nieprzyjaciół.
Wtedy Sanaballetes (perski namiestnik w Syrii, któremu
podlegały także tereny Izraela — uwaga autora), ucieszony
tą wyprawą Dariusza, powiedział Manassesowi (arcykap­
łanowi żydowskiemu, a zarazem swemu zięciowi — uwaga
moja), że niebawem spełni dane mu obietnice (pełne
arcykapłaństwo i władzę nad ziemiami Izraela — uwaga
moja), gdy Dariusz będzie wracał z pogromu wrogów (...).
Stało się jednak inaczej”10. Po zwycięstwie nad Dariuszem
to Aleksander wkroczył ze swoją armią do Syrii i „Stamtąd
wysłał list do arcykapłana Żydów (drugi ze współrządzących
arcykapłanów, brat Manassesa — Jadduła — uwaga moja),
żądając posiłków zbrojnych i dostarczenia wojsku żyw­
ności; domagał się również, żeby dary, jakimi przedtem
uiszczali haracz Dariuszowi, teraz jemu złożyli, wybierając
przyjaźń z Macedończykami, a na pewno — pisał — nie
pożałują tego. Arcykapłan jednak oświadczył oddawcom
listu, iż zaprzysiągł Dariuszowi, że nie podniesie oręża
przeciw niemu; nie złamie więc tej przysięgi, póki
Dariusz pozostawać będzie wśród żyjących. Ta odpowiedź
rozgniewała Aleksandra”11. Jednak pomimo to Aleksander
nie tylko nie ukarał Żydów za takie zachowanie wobec
niego, ale, jak twierdzi w cytowanym dziele Józef Fla-
wiusz, przebłagany powitalną procesją, prowadzoną przez
arcykapłana, zatwierdził ich dotychczasowe przywileje,
przyznane im przez władców perskich, a nawet dość
znacznie je rozszerzył (także na Żydów mieszkających
w Babilonie i Medii). Jednocześnie ogłosił ochotniczy
zaciąg do swojej armii, co spowodowało dość znaczny
napływ chętnych do wojaczki 12.
Po śmierci Aleksandra Wielkiego (323 r. p.n.e.) stwo­
rzone przez niego imperium rozpadło się na kilka państw,
10 F1 a w i u s z, dz.cyt., s. 508-509.
11 Tamże, s. 509.
12 Tamże, s. 510-511.
rządzonych przez jego najważniejszych wodzów, zwanych
diadochami. Ziemie żydowskie weszły początkowo w skład
monarchii egipskiej rządzonej przez dynastię Lagidów
(bardziej znaną jako dynastia Ptolemeuszy). Pierwszy król
tej dynastii — Ptolemeusz Soter (Zbawca), zajął podstępem
Jerozolimę i uprowadził do Egiptu wielu mieszkańców
miasta i górzystych terenów Judei i Samarii, co dało
początek licznej kolonii żydowskiej w Aleksandrii i jej
okolicach.
Czasy, w których Żydzi poddani byli Ptolemeuszom, nie
należały do zbyt uciążliwych. Mieli oni wtedy dużą swobodę
religijną (to wtedy Pismo zostało po raz pierwszy przetłuma­
czone na język grecki). Taką samą swobodę mieli początko­
wo także po opanowaniu Palestyny (nastąpiło to w wyniku
kampanii wojennych w latach 202 i 198 p.n.e.) przez
Antiocha Wielkiego (panował w latach 223-187 p.n.e.).
Sytuacja zmieniła się za rządów jego następcy, Antiocha
Epifanesa. W 169 r. p.n.e. Antioch opanował podstępem
Jerozolimę i w następstwie tego cały Izrael. „W swojej pysze
wtargnął do świątyni i zabrał złoty ołtarz i świecznik razem
z tym wszystkim, co do niego należało, stół pokładny,
naczynia do ofiar płynnych, czasze, złote kadzielnice, zasłonę,
wieńce, złote ozdoby świątynnej fasady — i wszystko
połamał. Zabrał srebro, złoto i kosztowne naczynia, zabrał też
ukryte skarby, które odnalazł. Zabrawszy to wszystko,
odszedł do swojego kraju, a w Jerozolimie uczynił rzeź
i przemawiał z ogromną pychą”13. Następne nieszczęścia
spadły na Jerozolimę dwa lata później. Po ponownej rzezi
mieszkańców i uprowadzeniu dużej ich liczby do niewoli
zburzono mury miasta, a jego część — tak zwane Miasto
Dawidowe, otoczono wysokim murem i utworzono z niego
warownię, zamieszkaną przez Syryjczyków i tych spośród
Żydów, którzy odstąpili od swej religii.

13 Pismo Święte..., s. 485-486.


Ale i to nie było najgorsze dla prawowiernych Żydów.
W 167 r. p.n.e. Antioch IV Epifanes nakazał wprowadze­
nie w całym państwie (a więc także na terenie Izraela)
jednej religii — religii wyznawanej przez Greków i Ma­
cedończyków. Na jego rozkaz wybudowano w świątyni
jerozolimskiej na ołtarzu całopalenia ołtarz Zeusa Olim­
pijskiego14 i nakazano składać mu ofiary. Dla wyznawców
Boga jedynego, w dodatku takiego, który w nadanym
swemu ludowi Dekalogu wyraźnie zabraniał oddawania
czci innym bogom, a zarazem zabraniał przedstawiania
Boga w jakiejkolwiek postaci (zarówno jako człowieka,
jak i zwierzęcia), stanowiło to zniewagę. Jeśli do tego
dodać masowe prześladowania, o których tak świadczy
zapis w Pierwszej Księdze Machabejskiej: „a w okolicz­
nych miastach judzkich pobudowano także ołtarze — ofia­
ry kadzielne składano nawet przed drzwiami domów i na
ulicach. Księgi Prawa, które znaleziono, darto w strzępy
i palono ogniem. Wyrok królewski pozbawiał życia tego,
u kogo gdziekolwiek znalazła się Księga Przymierza albo
jeżeli ktoś postępował zgodnie z nakazami Prawa. Tak
z miesiąca na miesiąc stosowano przemoc przeciw Iz­
raelowi, przeciwko każdemu, kogokolwiek udało im się
pochwycić w miastach. Dnia dwunastego piątego miesiąca
(Kislew) składano ofiary na ołtarzu, który wzniesiono na
ołtarzu całopalenia. Wtedy to na mocy królewskiego
dekretu wymordowano kobiety, które obrzezały swoje
dzieci. I powieszono im niemowlęta na szyjach. A także
(zabito) domowników i tych, którzy dokonywali na nich
obrzezania”'5. Nie można się zatem dziwić, że duża część
społeczności żydowskiej odstąpiła od wiary i, sterroryzo­

14 W przypisie do tego wydarzenia w Piśmie Świętym na stronie 486


błędnie podano, że był to ołtarz Jowisza Olimpijskiego, gdy w tekście
Drugiej Księgi Machabejskiej na stronie 522 tego samego wydania Pisma
Świętego ołtarz ten nazwany jest prawidłowo ołtarzem Zeusa.
15 Tamże, s. 486-487.
wana, poddała się. Większość Żydów jednak zaczęła
stosować bierny opór, polegający na niespożywaniu potraw
„nieczystych”, na ucieczce na pustkowia. Ale i tam nie
zaznawali spokoju. Wysyłane za nimi oddziały wojskowe
otaczały grupy uciekinierów i atakowały ich w dzień
szabatu (jest to dzień, w którym pobożny Żyd nie może
wykonywać żadnych prac, a także nie może walczyć),
masowo ich wybijając.
Takie postępowanie władz państwa Seleukidów do­
prowadziło do wybuchu w 168 r. p.n.e. powstania (na­
zwanego w historii powstaniem Machabeuszy), na którego
czele stanął kapłan Matatiasz i jego pięciu synów — Jan
Gaddi, Szymon Tassi, Juda Machabeusz (to od niego
pochodzi nazwa rodu i określenie powstania), Elezar
Auaran i Jonatan Apfus. Machabeusze (taką nazwę bę­
dziemy stosować do wszystkich członków rodziny) podjęli
od razu najważniejszą decyzję — dla dobra wszystkich
uczestników powstania nie będą unikać walki w dzień
szabatu (miało to obowiązywać tylko w wypadku ataku na
nich, sami natomiast nieniepokojeni w tym dniu nie mieli
atakować przeciwnika). W krótkim czasie Machabeusze
utworzyli silną i zdeterminowaną armię, zdolną stawić
opór wojsku Antiocha IV.
Po śmierci Matatiasza (naturalnej — był już w po­
deszłym wieku) dowódcą armii powstańczej został Juda
Machabeusz. W krótkim czasie powstańcy pokonali sta­
cjonujące na ich ziemi oddziały królewskie, a następnie
wojska przysłane przez króla. Pokonali także wojska
sprzymierzonych z Antiochem IV sąsiednich narodów.
W 164 r. p.n.e. Żydzi dla uczczenia dotychczasowych
sukcesów w walce (oraz dla wybłagania dalszej opieki
i pomocy Boga) oczyścili świątynię w Jerozolimie poprzez
zniszczenie ołtarza poświęconego Zeusowi i odbudowę
poprzedniego ołtarza. Ze złota zdobytego na wrogach
i innych kosztowności odtworzono naczynia i inne przed­
mioty liturgiczne. Na cześć oczyszczenia świątyni ustano­
wiono ośmiodniowe święto Chanuka 16.
W 163 r. p.n.e. w trakcie wyprawy do Persji umarł król
Antioch IV Epifanes. Nowym władcą został jego syn
Antioch V Eupator. W tym czasie wojska syryjskie oblegały
Jerozolimę, ale na wieść o śmierci króla oblężenie zostało
przerwane. Panowanie Antiocha V było bardzo krótkie
— w 161 r. p.n.e. został zamordowany. Nowy król, Demet-
riusz I Soter, skierował przeciw powstańcom nowe siły.
W znacznym stopniu korzystał w walce z pomocy odstęp-
ców spośród Żydów. Na czele zdrajców stanął wtedy
kapłan Alkimos, pochodzący ze starego, zasłużonego rodu
arcykapłana Aarona. Korzystając z jego pomocy, wojska
syryjskie opanowały Jerozolimę (nie dokonały jednak jej
zniszczenia). Powstanie jednak trwało nadal, nawet pomimo
bohaterskiej śmierci (w 160 r. p.n.e.) Judy Machabeusza.
Nowym wodzem powstania został brat Judy — Jonatan.
Walki z Seleukidami stopniowo jednak traciły na sile.
Jonatan, mianowany arcykapłanem przez jednego z uzur­
patorów walczących w Syrii przeciwko prawowitemu
władcy — Aleksandra, uzyskał ten tytuł także od Demet-
riusza I Sotera. Umiejętnie wykorzystywał walki wewnęt­
rzne w Syrii do utrzymania pokoju w Judei, unikając
jednak ciężkich walk. Zawarł też przymierze z Rzymem.
Zwabiony podstępnie przez jednego z uzurpatorów — Try-
fona, został zamordowany w 142 r. p.n.e. Jego następcą
został Szymon. W tym samym roku została zniesiona
dotychczasowa forma zależności między Izraelem a monar­
chią Seleukidzką — była ona już tylko formalna. Ostatecz­
nie około 140 r. p.n.e. zależność stała się fikcją.
Po okresie rządów religijnych i cywilnych, w 104 r.
p.n.e. w Izraelu została wprowadzona monarchia z panującą
dynastią Machabeuszy (hasmonejską). Było to niezgodne

16 Tamże, s. 492.
z Prawem — nie wolno było łączyć władzy duchownej
— arcykapłańskiej, z władzą świecką — królewską, gdyż
władza króla „przypisana” była do pokolenia Judy, a władza
arcykapłana do potomków Aarona. Tak więc Arystobul,
wnuk arcykapłana Szymona i syn arcykapłana Jana Hir-
kana I, przyjął ten tytuł nieprawnie. Pomimo wprowadzenia
po jego śmierci (panował w latach 104—103 p.n.e.) rozdziału
funkcji, tytuł królewski pozostał przy dynastii Machabeuszy.
Kolejnymi władcami z tego rodu byli Aleksander
Janneusz (103-76 r. p.n.e.), jego żona Salome Aleksandra
(76-67 r. p.n.e.) i kolejno ich synowie, Arystobul II
(67-63 r. p.n.e.) i Hirkan II (63-40 r. p.n.e.), a następnie
syn Arystobula, Antygon (40-37 r. p.n.e.). Na nich kończy
się dynastia — zresztą od 63 r. p.n.e. nie dysponowali
oni pełnią władzy.

ZIEMIA ŻYDOWSKA POD PROTEKTORATEM RZYMU

Władcy państw żydowskich byli nieodrodnymi synami


epok, w których panowali. Przynależność do narodu wy­
branego nie wpływała na ich postawy i zachowania.
Potomkowie władców po śmierci swych poprzedników
toczyli między sobą walki o sukcesję, wciągając do nich
także władców ościennych państw, aby tylko „dorwać” się
do władzy. Tak też stało się po śmierci Salome Aleksandry.
Jej synowie, Hirkan II i Arystobul II, natychmiast wszczęli
wojnę między sobą. Początkowo zwycięzcą został Arys­
tobul. Hirkan, obawiając się tego, by oprócz władzy nie
stracić także i życia, poszukał pomocy u władcy Arabii
— Aretasa, a w zamian obiecał mu zwrot ziem zajętych
przez Żydów kilkadziesiąt lat przedtem. W ten sposób
dopuścił się zdrady interesów państwa. W czasie gdy
Hirkan z pomocą Arabów oblegał wojska Arystobula
w Jerozolimie, pojawiła się w rejonie nowa siła — mocar­
stwo dążące do kolejnych zdobyczy. Tym mocarstwem był
Rzym. Niby dla Żydów nic nowego — już w trakcie
powstania Machabeuszy (prawdopodobnie przed 135 r.
p.n.e.) zawarli przymierze z Rzymem. Ale teraz sytuacja
była diametralnie inna. Rzymianie toczyli wojnę o panowa­
nie nad Azją (w znanych im granicach), o zajęcie ziem,
które należały do państw hellenistycznych. Największy
wróg Rzymu na tych terenach, Mitrydates, był już pokonany
(choć jeszcze żył gdzieś na Krymie), więc mogli się
pokusić o zdobywanie nowych ziem17. Wybitny wódz
rzymski, Pompejusz, po pokonaniu króla Armenii — Tyg-
ranesa (sojusznika Mitrydatesa), skierował swoje wojska
na południe. Zajął niebronioną Syrię (dynastia Seleukidów
nie miała już sił) i doszedł do granic Judei.
Do tego wodza zwrócili się o pomoc obaj zwaśnieni
przywódcy żydowscy. Rzymianie pod nieobecność Pom-
pejusza początkowo pomagali Arystobulowi. Ten oblężony
w Jerozolimie król miał dla nich większą wartość — po
co zdobywać silnie ufortyfikowane miasto, skoro jego
władca sam oferuje znaczne skarby za pomoc. Ale sytuacja
zmieniła się, gdy sprawa doszła do Pompejusza, który
w tym czasie podbił już całą Syrię i w 63 r. p.n.e. zajął
Damaszek. „Tam wysłuchał spraw Żydów i ich wodzów,
Hirkana i Arystobula, którzy spierali się ze sobą, podczas
gdy naród byl przeciwny im obu (...). Hirkan (...) skarżył
się na to, że wskutek bezprawnego postępowania Arys­
tobula utracił przywilej starszeństwa (...). Oskarżył dalej
Arystobula o organizowanie napadów na sąsiednie ple­
miona i pirackich grabieży na morzu (...). Tym jego
oskarżeniom przy wtórzyło więcej niż tysiąc najznakomit­
szych Żydów (...). Natomiast Arystobul twierdził, że
utracenie władzy przez Hirkana spowodował jego charak­
ter, właściwy mu brak energii, który skłania innych do
lekceważenia tego człowieka. (...) Wysłuchawszy tych
17 Zainteresowanych wojną z tym władcą odsyłam do: B. N o w a c z y k ,

Powstanie Spartakusa 73-71 p.n.e., Warszawa 2008.


roszczeń, Pompejusz potępił gwałt, jakiego dopuścił się
Arystobul. Na razie jednak dal obu przeciwnikom grzeczną
odprawę, zapowiadając, że rozstrzygnie wszystkie te spory,
gdy przybędzie do ich kraju (...). Do tego czasu polecił im
zachować spokój, przy czym starał się pochlebić Arys-
tobulowi, lękając się, aby ten nie podburzył przeciw
niemu swego kraju i nie zamknął przed nim drogi.
Pomimo tych starań Arystobul tak właśnie postąpił”18.
Nierozważna postawa żydowskiego króla spowodowała
zdecydowaną reakcję Rzymian. Armia rzymska wyruszyła
na Jerozolimę. Przerażony Arystobul przybył do obozu
rzymskiego i obiecał poddanie miasta i znaczną kwotę
pieniędzy. Ale pozostawieni sami sobie obrońcy stolicy
nie wydali złota, a zdradzeni przez ugodową starszyznę,
po otwarciu przez nią bram miasta obwarowali się w świą­
tyni. Oburzony takim obrotem sprawy rzymski wódz
uwięził Arystobula i przystąpił do oblężenia dobrze
ufortyfikowanego wzgórza świątynnego, wykorzystując
znane mu (dzięki podszeptom Hirkana) zwyczaje Żydów.
„Pompejusz dzień za dniem za cenę wielkich trudów
wzniósł tam był szaniec; do tego dzieła Rzymianie
wyrąbali drzewa w okolicy. Gdy szaniec wydźwignięto do
dostatecznej wysokości (...) Pompejusz przystąpił do
szturmu. Ustawił machiny oblężnicze i narzędzia wojenne
przywiezione z Tyru i począł ostrzeliwać świątynię z balist.
Gdyby tradycja przodków nie nakazywała nam spoczywać
w dzień szabatu, nigdy nie zdołano by wykończyć szań­
ców, bo Żydzi przeszkodziliby temu. Ale Prawo pozwala
nam tylko bronić się przeciwko napastnikom, którzy
wszczynają bitwę i wymierzają nam ciosy, natomiast
zakazuje nam przeciwstawiać się w owym dniu wszelkim
innym poczynaniom nieprzyjaciół. O tym Rzymianie
dobrze wiedzieli i w dniach, które nazywamy szabatami,

18 F1 a w i u s z, dz.cyt., s. 616-617.
nie miotali pocisków w Żydów ani nie rzucali się do walki
wręcz, lecz wznosili szańce i wieże i podprowadzali
machiny oblężnicze, aby ich użyć następnego dnia”19. Tak
oto zemściło się na Żydach przestrzeganie Prawa Moj­
żeszowego. Działania Rzymian przyniosły zakładany
skutek, lecz i tak oblężenie trwało trzy miesiące. „Gdy
pod naporem machiny oblężniczej zachwiała się i runęła
największa z wież, utworzył się w obwarowaniach wyłom,
przez który wlała się fala napastników. Pierwszy spośród
nich wdarł się na mury Korneliusz Faustus, syn Sulli, na
czele swoich żołnierzy, po nim — od innej strony
— centurion Furiusz ze swoim oddziałem, a środkiem,
pomiędzy nimi, wdarł się Fabiusz, inny centurion, z nie­
wzruszonym swoim zastępem. Wszędzie zapanowała rzeź.
Jedni Żydzi ginęli z rąk Rzymian, inni pod ciosami
rodaków (stronników Hirkana — uwaga moja). Niektórzy
sami rzucali się w przepaść albo podkładali ogień pod
swoje domy i ginęli w pożodze; nie starczyło im bowiem
sił, aby mogli udźwignąć swoją niedolę. Żydów padło
wtedy około dwudziestu tysięcy, a Rzymian bardzo
niewielu. Wśród pojmanych znalazł się również Absalom,
będący wujem i zarazem teściem Arystobula. Dopuszczono
się też wtedy niemałego grzechu wobec świętego Przybyt­
ku, który dotychczas był zupełnie niedostępny, nawet
spojrzeniu. Teraz wszedł tam Pompejusz wraz ze sporą
garstką swoich ludzi i ujrzeli oni rzeczy, których nie
godzi się oglądać nikomu oprócz arcykapłanów” 20.
Tak zakończony został spór między braćmi o władzę nad
Palestyną. Pompejusz ustanowił władcą Hirkana, choć, jak
twierdzi Józef Flawiusz, tylko z tytułem arcykapłana. Dla
Żydów było to bardzo ważne wydarzenie, ale biograf
Pompejusza, Plutarch z Cheronei, kwituje to tylko dwoma
zdaniami, pisząc, że Pompejusz „Podbił Judeę i pojmał
19 Tamże, s. 618-619.
20 Tamże, s. 619.
tamtejszego króla Arystobulosa. Miasta częścią sam założył,
częścią wyzwolił i ukarał tamtejszych tyranów” 21.
Zdobycie Jerozolimy i inne zwycięstwa odniesione przez
Pompejusza spowodowały, że zasłużył na triumf, który
odbył po powrocie do Rzymu. „Jako jeńcy wojenni szli
w pochodzie triumfalnym, oprócz archipiratów, syn Tyg-
ranesa z Armenii z żoną i córką; samego Tygranesa żona
Zosyma; król judejski Arystobulos”22. Arystobul pozostał
w niewoli w Rzymie, aż w 49 r. p.n.e. Juliusz Cezar go
uwolnił i wysłał do Judei, gdzie został otruty przez
stronników Pompejusza w wojnie domowej.
Władzę w Judei sprawował Hirkan II, ale była ona
znacznie ograniczona. Ponadto Hirkan musiał się borykać
z buntującymi się poddanymi i z narzuconym mu doradcą,
Antypatrem, i jego synem, Herodem (późniejszym królem
Herodem Wielkim). W czasie wojny domowej w Rzymie,
toczonej między Cezarem i Pompejuszem, a także w czasie
walk Cezara w Egipcie, Judea udzielała pomocy Cezarowi.
W tych walkach czołową rolę odgrywał właśnie Antypater,
czym zasłużył sobie na wdzięczność Cezara. O jej przeja­
wach tak pisze historyk Żydów: „Toteż gdy później Cezar
po skończonej wojnie odpłynął do Syrii, wielce go uczcił,
gdyż zatwierdziwszy Hirkana na stanowisku arcykapłana
obdarzył Antypatra obywatelstwem rzymskim i zwolnił od
wszelkich podatków” 23.
W trakcie następnej wojny domowej, pomiędzy zabójcami
Cezara a Markiem Antoniuszem i Oktawianem, rządzący
Judeą Hirkan i Herod (którego ojciec Antypater został
wcześniej zamordowany) poparli Antoniusza i Oktawiana.
Za to poparcie Herod został mianowany tetrarchą Judei 24.

21 P l u t a r c h z C h e r o n e i , Żywoty sławnych mężów, t. 3, Wrocław


2006, s. 331.
22 Tamże, s. 337.
21 F1 a w i u s z, dz.cyt., s. 626.
24 Tamże, s. 643-644.
W czasie walk między Rzymianami na Judeę uderzyli
Partowie, którzy po pojmaniu podstępem Hirkana II i brata
Heroda — Fazaela, wprowadzili na tron Antygona, syna
Arystobula II. Ten jednak panował tylko trzy lata (od 40
do 37 r. p.n.e.). W tym też czasie musiał toczyć walki
z Herodem, popieranym zgodnie przez Antoniusza i Ok­
tawiana. To oni mianowali Heroda w 40 r. p.n.e. królem
Judei. Początkowo był to tylko tytuł — należało pokonać
Antygona, co trwało trzy lata. W czasie walk z Antygonem
Herod po raz pierwszy zetknął się z niezbyt silną wówczas
twierdzą Masada — to tam ukrywali się jego krewni.
W trwającej trzy lata wojnie domowej, która spowodowała
ogromne straty wśród Żydów, w końcu jednak udało się
Herodowi — przy wydatnej pomocy rzymskich legionów
— zdobyć Jerozolimę. „Powstała wtenczas ogólna rzeź,
gdyż Rzymianie byli rozwścieczeni przedłużającym się
oblężeniem, a Żydzi stojący po stronie Heroda nie chcieli
przepuścić nikomu, kto był im przeciwny. Zabijano ludzi
całymi gromadami, czy to tłoczących się na wąskich
uliczkach i po domach, czy też chroniących się do świątyni.
Nie było litości ani dla dzieci, ani dla starców, nie
oszczędzano nawet słabych kobiet. I chociaż król na
wszystkie strony porozsyłał gońców i wzywał do opamię­
tania, nikt nie mógł powstrzymać swej ręki, lecz jakby szał
wszystkich opętał, zabijali ludzi nie bacząc na wiek” 25.
I tutaj potwierdziła się znana z innych bratobójczych
walk prawidłowość — najokrutniejszą z wojen jest wojna
domowa. W zdobytej Jerozolimie poddał się samozwańczy
król Antygon (choć pochodził z królewskiego rodu Macha-
beuszy, rządzących Judeą od czasów Szymona Machabeu-
sza, nie miał on poparcia panujących wówczas nad całym
znanym światem Rzymian, a tym samym nie miał szansy
na władzę). Obalonego potomka królów spotkał straszny

25 Tamże, s. 656.
los — został przywiązany do krzyża, wychłostany, a na­
stępnie ścięty toporem 26. Władzę objęła nowa dynastia
— niewywodząca się z ludu żydowskiego (Herod był
Idumejczykiem — członkiem ludu wyznającego judaizm,
ale niemającego pełni praw), a tym samym niemająca
w myśl Prawa Mojżeszowego prawa do tronu — nazwana
od pierwszego z dynastów, dynastią herodiańską. Nie była
to jednak władza pełna. Dynastia zależała całkowicie od
Rzymu i jego władców.
Nowy władca starał się wszelkimi sposobami zyskać
przychylność zarówno poddanych, jak i Rzymu. Popełnił
jednak początkowo błąd w wyborze sojusznika w Rzymie
— przypuszczając, że jego władcą zostanie Antoniusz,
u nie Oktawian, popierał tego pierwszego. Nie baczył
nawet na to, że Kleopatra — władczyni Egiptu, nakłaniała
swego kolejnego kochanka do przyłączenia całego te­
rytorium żydowskiego do jej państwa. Pomimo tego
błędu po zwycięstwie Oktawiana nad Antoniuszem w bi­
twie pod Akcjum udało mu się nie utracić poparcia
Rzymu. Gdy został wezwany do Rzymu, żeby wy­
tłumaczył się z postawy, jaką przyjął w walce toczącej
się między byłymi triumwirami, nie tylko zdołał uniknąć
Śmierci, lecz także został zatwierdzony na stanowisku
króla. Nie zaszkodziło mu nawet to, że zamordował
swego poprzednika — Hirkana II.
W sprawach wewnętrznych Herod prowadził politykę
dość dwuznaczną — z jednej strony starał się zaskarbić
sobie przychylność poddanych poprzez takie działania, jak
zmniejszanie podatków, budowa nowych miast, a przede
wszystkim odbudowa od podstaw świątyni w Jerozolimie,
ule z drugiej strony drażnił Żydów odstępstwem od prze-
slrzegania przepisów religijnych. Te drażniące poddanych
poczynania to na przykład: ustanowienie igrzysk na cześć

26 Tamże, s. 657.
Oktawiana (nazywanego przez Józefa Flawiusza Cezarem),
zbudowanie świątyni Cezara (a gdzie przykazanie „Nie
będziesz miał cudzych bogów obok Mnie”?), zbudowanie
nowego miasta, nazwanego na cześć Oktawiana Cezareą
i zorganizowanie z tej okazji igrzysk (w tym także walk
gladiatorów do tego czasu nieznanych w Izraelu), budowa
w miastach poza Izraelem świątyń dla rzymskich bogów,
a także złożenie ogromnych sum na wznowienie igrzysk
olimpijskich.
Nie były to jednak działania bezsensowne — każde takie
posunięcie przynosiło Herodowi, a tym samym także
wszystkim Żydom, korzyści. To dzięki temu uzyskiwał on
dekrety Oktawiana, a także pisma innych konsulów do
różnych miast i rządców prowincji, nakazujące ochronę
Żydów. Warto tu przytoczyć niektóre z nich: „Cezar
pozdrawia Norbanusa Flakkusa. Żydom gdziekolwiek mie­
szkają i podług starodawnego obyczaju posyłają święte
pieniądze do świątyni w Jerozolimie, niech będzie wolno
to czynić bez żadnej przeszkody”; „Agryppa, pozdrawia
urzędników, radę i mieszkańców Efezu. Życzeniem moim
jest, aby Żydom w Azji wolno było zbierać na święte cele
przeznaczone pieniądze, które posyłają do Jerozolimy,
i mieć je w swojej pieczy, według ich dawnych obyczajów.
A gdyby kto ukradł Żydom święte pisma i zbiegł do miejsc
azylu, to życzeniem moim jest, aby go stamtąd wy­
prowadzono i oddano im takim prawem, jak wyprowadza
się świętokradców. Napisałem także do pretora Sylana, aby
nikt nie pozywał Żydów do stawania przed sądem w dzień
szabatu” 27.
Podobne pisma i nakazy wysyłano w różne miejsca, co
było bezsprzecznie zasługą Heroda. Ale z drugiej strony
dopuścił się Herod czegoś, co można było nazwać święto­
kradztwem — otworzył grobowiec królów Dawida i Salo­

27 Tamże, s. 718-719.
mona, aby ograbić go ze złota, ale ostatecznie, wystraszony
czymś, niczego nie zabrał 28.
Ale największymi wadami Heroda, nazwanego (nie przez
Żydów) Wielkim, były jego okrucieństwo, otaczanie się
nadmiernym zbytkiem, a także rozwiązłość. Okrucieństwo
i nadmierną podejrzliwość okazywał nie tylko wobec
poddanych. Taki sam był w stosunku do swoich najbliż-
szych — braci, żon, a także synów. Otrzymawszy donos na
swą żonę Mariamme (wnuczkę Hirkana II), nie wahał się
skazać ją i jej ciotkę Aleksandrę (córkę tegoż Hirkana) na
śmierć, choć przecież małżeństwo z nią w pewnym stopniu
legitymizowało jego władzę. Podobnie nie zawahał się, gdy
jego najstarszy syn Antypater oskarżył swych przyrodnich
braci (synów Mariamme) o spisek przeciw niemu. Ich
także skazał na śmierć — a razem z nimi ich domniemanych
wspólników. Wszystkich stracono w okrutny sposób (na­
stąpiło to w 7 r. p.n.e.).
Stracenie synów, Aleksandra i Arystobula, oznaczało
praktycznie zlikwidowanie pozostałości poprzedniej dyna-
stii. Nie było już wśród żywych potomków dynastii
Machabeuszy — nie było więc już i ewentualnych mści­
cieli jej upadku. Kandydatem na następcę Heroda był jego
syn Antypater. Ten ambitny człowiek spiskował jednak
dalej — doprowadził do oddalenia z dworu ostatniego
z braci Heroda i przygotował zamach na niego, ale
jednocześnie wspólnie z nim przygotował zamach na ojca,
nie mogąc się już doczekać upragnionego tronu. Zdrada
jednego ze sług uniemożliwiła ten zamach. Ale z zemstą
na synu musiał Herod poczekać do czasu jego powrotu
z Rzymu (sam go tam wysłał do Oktawiana, aby ten
zatwierdził go na króla).
Proces przeciwko Antypatrowi wykazał jego winę — zo­
stał za to skazany na śmierć. Ogłoszenie wyroku zbiegło

28 Tamże, s. 720.
się z ciężką chorobą Heroda, a jednocześnie z buntem
części poddanych (głównie młodzieży) przeciwko niemu.
Schorowany władca miał jeszcze dość siły, by okrutnie
rozprawić się z buntownikami (część ujętych, na czele
z przywódcą buntu Mattiasem, została żywcem spalona).
Choć powszechnie Herod Wielki uchodzi w tradycji chrześ­
cijańskiej za tego, kto w obawie przed przyszłym królem
żydowskim — Chrystusem, nakazał wymordować wszyst­
kich nowo narodzonych chłopców, nie wspomina o tym
Józef Flawiusz w swym dziele o historii Izraela. Ale nawet
jeśli rzeź niewiniątek nie została historycznie potwierdzona,
to i tak ten władca zasłużył swoim postępowaniem na
wieczne potępienie.
Umierając, wydał polecenie wykonania wyroku śmierci
na synu (otrzymał na to zgodę Oktawiana Augusta) oraz
„Rozkazał (...) sprowadzić najznakomitszych mężów z ca­
łego narodu, gdziekolwiek mieszkali. Ze zaś rozkaz
ogłoszony był w całym kraju, a wszyscy go słuchali,
gdyż w przeciwnym razie tym, którzy by zlekceważyli
polecenie, groziła kara śmierci, stawili się w wielkiej
liczbie. Król rozwścieczony zarówno na winnych, jak
i niewinnych kazał ich wszystkich zamknąć w hipo­
dromie i wezwawszy do siebie siostrę Salome i jej męża
Aleksasa powiedział im, że dręczą go nieznośne bóle
i czuje, iż niedługo umrze (...) trapi się tym, że nie
będzie po nim płaczu i żałoby, jakie zwykle mają miejsce
po śmierci króla. Wie przecież dobrze, co myślą Żydzi,
którzy niczego tak gorąco nie pragną i z taką radością nie
wyglądają jak jego śmierci. Wszak jeszcze za jego życia
wszczynali bunty i jego zarządzenia mieli w pogardzie.
Powinni przeto starać się dać królowi jakąś pociechę
w tej zgryzocie. Jeśli zgodzą się z jego zdaniem, to
wyprawią mu tak wspaniały pogrzeb, jakiego nie miał
żaden król, a cały naród będzie płakał z głębi duszy (...).
Skoro tylko stwierdzą, że już ducha wyzionął, mają
wydać rozkaz żołnierzom, nic jeszcze nie wiedzącym
o jego zgonie (nie powinni śmierci rozgłaszać, nim taki
rozkaz wydadzą), aby okrążyli hipodrom i wybili strzałami
zamkniętych w nim Żydów (...). Oni zaś przyrzekli, że tak
postąpią”29. Już taki rozkaz uświadamia, jaki charakter
miał ten człowiek, toteż można mu śmiało przypisać nawet
i takie czyny, o których nie pisali zawodowi historycy
starożytni.
Po śmierci Heroda nie dokonano jednak tego, o co prosił.
Salome i Aleksas uwolnili zgromadzonych w hipodromie
Żydów. Następnie przed zgromadzonymi odczytano testament
króla. W tym ostatnim dokumencie dokonał on podziału
władzy pomiędzy żyjących jeszcze swoich potomków. Na
króla całego państwa wyznaczył Archelaosa, dając mu
w pełne władanie Judeę i Samarię, natomiast Antypasa Herod
mianował tetrarchą (zarządcą części państwa z władzą
mniejszą niż król) Galilei i Perei; przyrodniego brata tej
dwójki Filipa wyznaczył na tetrarchę Gaulanitydy, Trachonu,
Batanei i Paneas. W swoim testamencie obdarował też hojnie
pozostałych krewnych. Testament ten musiał jednak uzyskać
ukceptację Oktawiana Augusta, dlatego Herod obdarował
władcę Rzymu dziesięcioma milionami sztuk srebra i wielo­
ma innymi kosztownościami, a jego żonie, Julii, podarował
pięć milionów sztuk srebra 30.
Hojne dary dla Oktawiana nie pomogły jednak zbytnio
potomkom Heroda. Zaraz po jego pogrzebie wybuchły
w Jerozolimie zamieszki, które zostały krwawo stłumione
przez uważającego się za króla Archelaosa. Dlatego też
Oktawian, obrażony tym, że nie czekano na jego zgodę,
pomimo osobistego stawienia się przed nim spadkobierców
zmarłego króla, nie podjął początkowo żadnej decyzji
w sprawie władzy w Palestynie.

29
Tamże, s. 756-757.
30Tamże, s. 758. Zob. także Herod Wielki, [w:] http://
www.histiirion.pl/strona/slownik/postac/herod_wielki.html.
W czasie gdy spadkobiercy Heroda zabiegali o swoje
prawa w Rzymie, pod ich nieobecność ponownie wybuchło
powstanie, stłumione początkowo przez zarządcę Syrii,
Warusa. Był to jednak bardzo krótkotrwały sukces. Pozo­
stawiony w Palestynie rzymski urzędnik, Sabinus (z jednym
legionem wojska), niezręczną działalnością i gnębieniem
Żydów doprowadził do wznowienia buntu. Okrucieństwo
Rzymian w krótkim czasie spowodowało rozszerzenie się
walk na całe terytorium państwa żydowskiego. Do po­
wstańców przyłączyła się znaczna część wojska królew­
skiego. Dopiero ponowna interwencja Warusa (z dwoma
legionami rzymskimi i wspierającymi go władcami krajów
sąsiadujących z Palestyną) doprowadziła do zakończenia
walk. Z uczestnikami buntu rozprawiono się w sposób
znany z dziejów Rzymu — dwa tysiące bojowników
ukrzyżowano 31.
Wydarzenia w Palestynie wpłynęły na decyzję w sprawie
spadku po Herodzie. Oktawian nie ogłosił Archelaosa królem,
a nadał mu jedynie miano etnarchy (tak tytułowano władców
krajów całkowicie zależnych od Rzymu) i zmniejszył
terytorium, na którym miał on sprawować władzę (tereny
wokół Gazy, Gadary i Hippos włączono bezpośrednio do
rzymskiej prowincji, Syrii). Pomimo tego że Oktawian
obiecał mu nadanie tytułu królewskiego (gdy na to zasłuży),
Archelaos rządził tylko do 6 r. n.e. (dziesięć lat) i został
skazany na wygnanie do Wienny w Gali Narbonensis, gdzie
zmarł32. Po jego wygnaniu tereny podległe jego władzy
zostały wcielone do Syrii. W taki sposób zakończyła się (co
prawda niepełna) niezależność państwa żydowskiego. Rządzi­
li jeszcze w swych tetrarchiach Antypas Herod i Filip, ale
była to już władza iluzoryczna — nie odgrywali oni
praktycznie żadnej roli, byli natomiast całkowicie zależni od
Rzymu, jego władców i ich decyzji.
31 F1 a w i u s z., dz.cyt., s. 763-767.
32 Tamże, s. 771.
KIERUNKI I SEKTY W RELIGII MOJŻESZOWEJ
— ICH WPŁYW NA NARÓD I POLITYKĘ

Już w czasach podległości państwom hellenistycznym


w ramach dotąd spoistej i niepodzielnej religii narodu
wybranego dokonał się podział na wyznawców różnych
teorii — jak je nazwać? — filozoficznych, teologicznych,
czy wręcz sekciarskich. Każda z nich inaczej pojmowała
prawo i propagowała inne postępowanie, a także inaczej
rozumiała pojęcie przeznaczenia (u Żydów tożsamego
z Opatrznością Bożą).
Najwcześniej powstał kierunek religijny, którego wy­
znawców (zwolenników, propagatorów) nazwano faryzeu­
szami. Aby dokonać charakterystyki tego ruchu i nie
popaść w podejrzenie o herezję (w Piśmie Świętym Nowego
Testamentu nie mają oni zbyt dobrej opinii), najlepiej
posłużyć się opisem współczesnego im historyka, a zarazem
gorliwego wyznawcy religii judaistycznej — Józefa Fla-
wiusza: „Faryzeusze prowadzą życie wstrzemięźliwe i uni­
kają wszelkich uciech, kierując się tym, co ich nauka
wybrała i przekazała jako dobre, i usilnie starając się
przestrzegać jej nakazów. Ludzi starszych otaczają szacun­
kiem i nie odważają się pochopnie sprzeciwiać ich radom.
Choć mniemają, że wszystkim rządzi przeznaczenie (okreś­
lenie przyjęte w miejsce niezrozumiałego przecież dla
Greka czy Rzymianina pojęcia Opatrzności Bożej — uwaga
moja w ślad za przypisem do tego cytatu), nie odmawiają
woli ludzkiej samoistnego działania, gdyż Bóg postanowił
oddzielić od siebie zrządzenia losu i wolę ludzką, tak że
każdy, kto pragnie, może według jej wskazania iść bądź
drogą występku, bądź cnoty. Wierzą także, że dusze mają
moc nieśmiertelną, a ci, którzy pędzą cnotliwe lub występne
życie, odbierają w podziemiu nagrodę lub karę. Dusze
pierwszych mają możność powrotu do życia (jest to wiara
w zmartwychwstanie, ale tylko duszy — zob. przypis 13
z cytowanej strony), drugich zaś na wieki pozostają
zamknięte w więzieniu. Przez te nauki posiedli oni tak
znaczny wpływ na ludzi, że we wszystkich sprawach
religijnych, odprawianiu modłów i składaniu ofiar roz­
strzygają ich wskazania”33. O takiej postawie faryzeuszy
pośrednio świadczy postawa jednego z nich — Gamaliela,
który w czasie prześladowania w Izraelu pierwszych
wyznawców niewymienianej przez Józefa Flawiusza nowej
wiary — przyszłego chrześcijaństwa (chodzi tutaj o apos­
tołów prześladowanych po śmierci Jezusa Chrystusa),
wystąpił w ich obronie, mówiąc: „Mężowie izraelscy (...)
zastanówcie się dobrze, co macie uczynić z tymi ludźmi.
(...) teraz wam mówię: Odstąpcie od tych ludzi i puśćcie
ich. Jeżeli bowiem od ludzi pochodzi ta myśl czy sprawa,
rozpadnie się, a jeżeli rzeczywiście od Boga pochodzi, nie
potraficie ich zniszczyć i może się czasem okazać, że
walczycie z Bogiem” 34.
Drugą grupą (sektą?), powstałą nieco później, byli
saduceusze. Według opinii Józefa Flawiusza nie wierzyli
oni w zmartwychwstanie duszy, uważając, że ginie ona
razem z ciałem. Ściśle stosowali się do przepisów Prawa
Mojżeszowego. Była to grupa niezbyt liczna, ale składająca
się z przedstawicieli wyższych warstw społeczeństwa
żydowskiego. W dokonywaniu obrzędów religijnych kiero­
wali się zdaniem faryzeuszy, niemniej jednak odgrywali
wielką rolę w społeczeństwie z uwagi na to, że często
pełnili funkcje kapłańskie i sędziowskie. O zadawnionym
sporze o zmartwychwstanie świadczyć może wykorzystanie
tej różnicy między faryzeuszami a saduceuszami przez
świętego Pawła w czasie jego procesu przed Sanhedrynem
(organ sądowy sądzący zarówno w sprawach religijnych,

33 Tamże, s. 779-780.
34 Dzieje Apostolskie, [w:] Pismo Święte..., s. 1248. Tam też w przypisie
stwierdzenie, że wymieniony faryzeusz stał się z czasem zwolennikiem
chrześcijaństwa.
jak i cywilnych i karnych). Wtedy to „wiedząc (...), że
jedna część (składu sędziowskiego — uwaga moja) składa
się z saduceuszów, a druga z faryzeuszów, wołał przed
Sanhedrynem: Jestem faryzeuszem, bracia, i synem fary­
zeuszów, a stoję przed sądem za to, że spodziewam się
zmartwychwstania umarłych. Gdy to powiedział powstał
spór między faryzeuszami i saduceuszami i doszło do
rozdwojenia wśród zebranych”35. Saduceusze w stosunkach
z ludźmi byli surowi i nieprzychylni, a w sprawach
sądowych stosowali prawo biblijne literalnie.
Trzecią grupą filozoficzną (znów należy postawić znak
zapytania, czy nazwać to filozofią, czy sektą) byli esseń­
czycy. Stanowili oni solidną, jednorodną i doskonale
zorganizowaną wspólnotę, wymagającą od swych członków
surowego trybu życia i ścisłego przestrzegania obowiązu­
jącej reguły. Tak o nich pisze historyk: „Według nauki
esseńczyków, wszystko pozostaje w ręku Boga. Wierzą
w nieśmiertelność duszy i uważają, że nade wszystko
należy dążyć do sprawiedliwości (...). Na podziw zasługują
u wszystkich, którzy pragną posiąść cnotę, dla spra­
wiedliwości niespotykanej ani u Greków, ani u bar­
barzyńców (...). Mienie mają wspólne i bogaty nie korzysta
bardziej ze swoich dóbr niż ten, który nic nie posiada
(...). Ani żon nie pojmują, ani nie kupują niewolników;
jedno, jak sądzą, staje się zarzewiem kłótni, drugie
prowadzi do niesprawiedliwości”36. Jest to może zbyt
idealistyczny opis — wiadomo z innych źródeł, że
byli w tej sekcie także i tacy, którzy dla podtrzymania
istnienia swej grupy nie odrzucali małżeństwa 37.
Czwartą grupę (czy sektę, choć raczej chyba nie)
stanowili zwolennicy Judy Galilejczyka, nazwani później

35 Tamże, s. 1266-1267.
36 F1 a w i u s z, dz.cyt., s. 780.
37 Zob. M. H a d a s-L e b e 1, Józef Flawiusz , Żyd rzymski, Warszawa

1997, s. 30.
(w czasie wojny żydowskiej w latach 66-73) zelotami
(słowo to należy tłumaczyć jako „gorliwcy”). W poglądach
religijnych bliscy faryzeuszom, wyróżniali się fanatyzmem,
jeśli chodziło o podległość władzy (zarówno władców
rodzimych, jak i obcych) — uważali, że wolność jest
nadrzędnym dobrem i nie można podlegać żadnej obcej
władzy: „tylko Boga samego uznają za swojego pana
i władcę. Nie odstraszają ich ani niezwykłe formy śmierci,
ani zemsta na ich krewnych i przyjaciołach, byleby
tylko mogli nie nazywać nikogo z ludzi swym panem”38.
To prawdopodobnie właśnie z tej sekty wywodzili się
sykariusze (nożownicy), nazywani także sykarytami (na­
zwa pochodzi od słowa sica — tak nazywano krótki,
zakrzywiony nóż, którym się najczęściej posługiwali),
zwalczający w sposób skrytobójczy nie tylko Rzymian,
lecz także tych spośród Żydów, których uważali za
kolaborantów. Ich metody walki przypominają nam współ­
czesnych terrorystów, w tym także tak zwalczanych
przez współczesne władze Izraela bojowników pales­
tyńskiego Hamasu.
Pomijam tutaj całkowicie powstający w tych czasach
nowy ruch religijny nazywany czasem judeochrześcijańst-
wem, a później już tylko chrześcijaństwem. Wynika to nie
tylko z tego, że chrześcijanie stopniowo oddalali się od
wyznawców judaizmu, lecz także z tego, że wyznawcy
Chrystusa nie odegrali w nadchodzącej wojnie Żydów
z Rzymem żadnej roli — uważali, że nie jest to ich wojna,
a dążyli do ochrony swych współwyznawców przed prze­
śladowaniami zarówno ze strony jednych, jak i drugich.
Nie oznacza to jednak, że popierali Rzym — wprost
przeciwnie — byli jego wrogami, ale nie uznawali siły
i przemocy za środek mogący rozstrzygać o losach świata.

18 F1 a w i u s z, dz.cyt., s. 781.
RZĄDY PROKURATORÓW RZYMSKICH
— DROGA DO WYBUCHU POWSTANIA

Po odsunięciu od władzy ostatniego króla żydowskiego


(wystąpił później co prawda krótki epizod sprawowania
władzy przez potomka Heroda — Agryppę I w latach
41-44 n.e., ale ten władca, wychowany w Rzymie, bardziej
czuł się Rzymianinem niż Żydem), cesarz Oktawian wysłał
do Judei dwu ludzi, Kwiryniusza i Koponiusza. Zadaniem
pierwszego z nich było przeprowadzenie spisu majątku
w Judei (a prawdopodobnie także i spisu ludności); nie był
to pierwszy taki spis — poprzedni przeprowadzono w latach
8-7 p.n.e. Drugi urzędnik rzymski przybył, by objąć
stanowisko prokuratora Judei — był to urząd niższy niż
namiestnik (zarządca) prowincji, gdyż Judeę przyłączono
do prowincji Syria.
Nastała w ten sposób era rządów prokuratorów, wy­
znaczanych przez władzę obcą narodowi, a tym samym
zorientowanych w swych działaniach na uzyskiwanie
korzyści dla władzy, która ich przysłała, a zarazem na
zdobycie majątku dla siebie. O tym, że należało naprawdę
się spieszyć ze zdobywaniem tego majątku, świadczyć
może to, że na tym stanowisku w pierwszym okresie (od
6 do 41 roku) zmieniło się aż siedmiu urzędników (czyli
średnio co pięć lat), a w drugim okresie (od końca 44 do
połowy 66 roku) urząd ten pełniło także siedmiu przed­
stawicieli cesarza.
Kolejnymi zarządcami Judei byli Koponiusz (6-9 rok),
Marek Ambibulus (9-12 rok; za jego rządów zmarła siostra
Heroda Wielkiego — Salome), Anniusz Rufus (12-15 rok),
u następnie najdłużej rządzący jako prokurator Waleriusz
Gratus (15-26 rok) — urzędnik najczęściej ingerujący
w sprawy religijne Żydów — dokonał aż czterech zmian
na stanowisku arcykapłana (m.in. usunął z tego stanowiska
znanego z Ewangelii Annasza, a także wyznaczył na nie
inną postać znaną z Nowego Testamentu — Józefa Kaj­
fasza); po nim zaś stanowisko objął znany z Ewangelii
Poncjusz Piłat (26-36 rok).
Z uwagi na to, że Piłat jest osobą, która zapisała się nie
tylko w historii Judei i Samarii, lecz także w historii
chrześcijaństwa, warto przybliżyć okres jego działalności.
Jeśli jego poprzednicy zajmowali się głównie pomnaża­
niem swojego majątku, ale starali się nie drażnić ponad
miarę uczuć religijnych Żydów, to Piłat już na początku
swej „kadencji” doprowadził do poważnego zadrażnienia.
W 26 roku „prokurator Judei ściągnąwszy wojsko z Ce­
zarei wysłał je na leże zimowe do Jerozolimy i, dążąc do
obalenia obyczajów żydowskich, kazał wnieść do miasta
znaki legionowe z wizerunkiem Cezara, choć Prawo nasze
zakazuje sporządzać takie podobizny. Dlatego poprzedni
zarządcy (...) używali znaków bez tych ozdób. Pierwszy
Piłat, wkroczywszy z nimi do Jerozolimy w tajemnicy
przed ludźmi i nocną porą, kazał tutaj te wizerunki
umieścić. Mieszkańcy (...) przez wiele dni prosili Piłata,
aby je usunął. (...) Gdy zaś Żydzi ponawiali swoje prośby,
szóstego dnia uzbroił po cichu żołnierzy (...). Kiedy Żydzi
znów wystąpili z tą samą prośbą, dał umówiony znak
żołnierzom, aby ich otoczyli, i zagroził, że (...) natychmiast
ukarze ich śmiercią. Lecz Żydzi upadli na ziemię i ob­
nażywszy szyje poczęli wołać, że wolą raczej umrzeć, niż
poważyć się na odstąpienie od mądrości swoich praw”39.
Cesarski prokurator musiał tym razem ustąpić woli tłumu.
Niedługo potem doszło jednak do poważniejszego starcia.
W trakcie budowy za pieniądze świątynne (a więc dla
Żydów święte — takie, których można było użyć tylko na
potrzeby świątyni i kultu) ujęcia wody dla miasta doszło
do ponownej demonstracji niezadowolonych z tego miesz­
kańców. Tym razem Piłat nie ustąpił i rozkazał siłą (ale

39 Tamże, s. 785.
bez użycia broni) rozpędzić zebrany tłum. Pomimo tego,
że do walki użyto tylko pałek, z powodu ścisku panującego
w wąskich ulicach zginęło wielu protestujących, jak też
wielu z nich zostało rannych.
Trzecim wydarzeniem na trwałe związanym z osobą
Piłata było pojawienie się na arenie dziejów Jezusa z Na­
zaretu. Na to wydarzenie wskazuje tak wiele przekazów
źródłowych, że postaram się być w miarę oryginalny i nie
skorzystać z żadnego z opisów zawartych w Ewangeliach
i innych pismach chrześcijańskich, a przytoczę jeden krótki
cytat z literatury żydowskiej: „W tym czasie żył Jezus,
człowiek mądry, jeżeli w ogóle można go nazwać człowie­
kiem. Czynił bowiem rzeczy niezwykłe i był nauczycielem
ludzi, którzy z radością przyjmują prawdę. Zjednał sobie
wielu Żydów, jako też Greków. On to był Chrystusem.
A gdy wskutek doniesienia najznakomitszych u nas mężów
Piłat zasądził go na śmierć krzyżową, jego dawni wyznawcy
nie przestali go miłować. Albowiem trzeciego dnia ukazał
im się znów jako żywy, co o nim, jak i o wielu innych
zdumiewających rzeczach przepowiedzieli boscy prorocy.
I odtąd, aż po dzień dzisiejszy, istnieje plemię chrześcijan,
którzy od niego otrzymali tę nazwę”40. Z tego przekazu
wynika między innymi i to, że po pewnym czasie postawa
Piłata wobec społeczności żydowskiej zmieniła się, że
zrozumiał, iż trzeba czasem współpracować przynajmniej
z elitą społeczną, a dla zachowania spokoju i uniknięcia
zadrażnień trzeba czasem ustąpić i spełnić jej postulaty.
Tak też się stało w przypadku żądań co do ukarania
Chrystusa.
Ale koniec rządów Piłata w Judei nastąpił nie w związku
z jego postępowaniem wobec Żydów, lecz wobec Samary­
tan, plemienia blisko spokrewnionego z Żydami, wyznają­
cego prawie tę samą religię (z pewnymi odstępstwami

40 Tamże, s. 786.
— ale nie jest celem tej rozprawy wywód teologiczny,
toteż pominiemy opis tych różnic). Gdy Samarytanie
w celach jak najbardziej pokojowych udali się tłumnie na
górę Garizim, zostali zaatakowani przez rzymskich legionis­
tów. Skarga na postępowanie Piłata wniesiona do namiest­
nika Syrii (to jemu podlegał prokurator Judei), Witeliusza,
przyniosła skutek — Piłat został wysłany do Rzymu, aby
wytłumaczył się ze swej postawy, ale na swoje szczęście
przybył do stolicy już po śmierci cesarza Tyberiusza.
Następnymi po Piłacie prokuratorami Judei byli Mar-
cellus (36-37 rok) i Marullus (37-41 rok)41. W tym
czasie w Rzymie panował cesarz Kaligula, człowiek
niepohamowany w pysze i samouwielbieniu. On to,
uznając się za równego bogom, nakazał jeszcze za
swego życia stawiać sobie świątynie lub co najmniej
swoje posągi w największych świątyniach. W ten też
sposób doszło do nakazu postawienia posągu cesarza
w świątyni w Jerozolimie. Wykonać ten rozkaz miał
namiestnik Syrii, Petroniusz. Ten z kolei, ulegając na­
mowom i błaganiom zarówno starszyzny żydowskiej,
jak i szerokich mas ludu, zwrócił się do Kaliguli z prośbą
o zaniechanie stawiania posągu. O to samo zwrócił
się do Kaliguli potomek Heroda — Agryppa, późniejszy
efemeryczny władca Judei. Zbieg tych próśb spowodował
straszny gniew cesarza. Na szczęście jednak dla tych,
którzy opierali się pomysłom Kaliguli, nie zdążył on
przed swoją śmiercią (został zamordowany w 41 r.)
ukarać ani Petroniusza i Agryppy, ani też narodu ży­
dowskiego 42.
Po śmierci Kaliguli jego następca, Klaudiusz, mianował
królem Judei swojego przyjaciela Heroda Agryppę. Jego
panowanie trwało jednak tylko trzy lata (41- 44 rok).
41 Zob. M. H a d a s - L e b e l , dz.cyt., s. 181. Flawiusz w cytowanym
wyżej dziele nie wymienia tych dwu urzędników.
42 Zob. F l a w i u s z , dz.cyt., s. 804—809.
Śmierć jego nastąpiła nagle, w chwili, gdy pochlebcy
nazwali go bogiem43. Według Dziejów Apostolskich, jego
śmierć była karą za prześladowanie wyznawców Chrystusa
(ścięcie Jakuba, brata Jana, uwięzienie Piotra). Sam zgon
opisują one następująco: „W oznaczonym dniu Herod
ubrany w szaty królewskie zasiadł na tronie i miał do nich
mowę. A lud wołał: «To głos boga, a nie człowieka!».
Natychmiast poraził go anioł Pański za to, że nie oddał czci
Bogu. I wyzionął ducha, stoczony przez robactwo” 44.
Cesarz Klaudiusz planował początkowo wyznaczyć
na następcę zmarłego jego syna Agryppę, ale ostatecznie
zrezygnował z tego zamiaru i przywrócił w Judei
urząd prokuratora, wyznaczając na to stanowisko Ku-
spiusza Fadusa (44-46 rok). Jednocześnie dla złago­
dzenia sporów mianowanie arcykapłanów powierzył
Herodowi, królowi Chalkis (wnukowi Heroda Wiel­
kiego). Za rządów Fadusa doszło znowu do zamieszek,
które krwawo stłumiono. Następnym prokuratorem zo­
stał (w latach 46-48) Tyberiusz Aleksander, Żyd,
który porzucił wiarę i został obywatelem rzymskim.
Zapisał się w historii tym, że skazał na śmierć na
krzyżu synów Judy Galilejczyka, przywódcy buntu
przeciwko Rzymianom z 6 roku — Jakuba i Szymona.
Kolejnym prokuratorem został Wentidiusz Kumanus
(48-52 rok). Za jego rządów doszło ponownie do poważ­
nych rozruchów spowodowanych urażeniem uczuć religij­
nych Żydów przez żołnierzy rzymskich. O przyczynach
tych zamieszek tak napisał Józef Flawiusz: „Kiedy zbliżało
się święto zwane Paschą (...) Kumanus, bojąc się, żeby nie
stało się ono okazją do wywołania rozruchów, rozkazał,
aby jeden oddział żołnierzy ustawił się z bronią w ręku
przy krużgankach świątyni, aby w zarodku stłumić zamie­
szki, gdyby do nich doszło. (...) W czwartym dniu święta
41 Tamże, s. 849.
44 Pismo Święte..., s. 1254—1255.
pewien żołnierz obnażył i wystawił do ludu wstydliwą
część ciała. Ten postępek ogromnie wzburzył patrzących,
gdyż — jak mówili — nie ich zelżono w ten sposób, lecz
znieważono samego Boga. Zuchwalsi z nich obrzucili
obelgami samego Kumanusa (...). Kumanus wielce oburzył
się (...) i wezwał ich, aby poniechali dążeń buntowniczych
(...). Ponieważ go nie usłuchano (...), kazał wysłać całe
wojsko z bronią w ręku (...). Na widok przybywających
żołnierzy przerażony tłum rzucił się do ucieczki (...) powstał
ścisk wśród uciekających w popłochu i wielu z nich zginęło
tratując jedni drugich. W czasie tych rozruchów naliczono
dwadzieścia tysięcy trupów. (...) Takie to nieszczęścia
sprowadził bezwstydny czyn jednego żołnierza”45. Za ten
czyn naruszający godność narodu żydowskiego i uwłaczają­
cy religii Żydów sprawca nie został ukarany — wszak
pochodził ze słynnego ponoć III legionu, zwanego galijskim
(Gallica)46. Jakby tego nieszczęścia było mało, w pobliżu
Jerozolimy doszło do napadu rozbójników (a właściwie
członków sekty zelotów) na niewolnika cesarskiego. Reak­
cją prokuratora było wysłanie żołnierzy z rozkazem, „aby
złupili sąsiednie wioski, a najwybitniejszych mieszkańców
związali i do niego przyprowadzili. W czasie tego plądrowa­
nia jeden z żołnierzy znalazł przechowywaną w pewnej wsi
księgę Praw Mojżesza i przyniósłszy rozdarł ją wobec
wszystkich, wypowiadając przy tym szyderstwa i liczne
obelgi”47. W tym przypadku prokurator, obawiając się
jeszcze poważniejszych rozruchów, ukarał winnego żołnie­
rza śmiercią. Jak pierwsze wydarzenie z Jerozolimy, tak
i drugie związane ze zniszczeniem Tory — czyn dokonany
także przez żołnierza z III legionu — spowodowały
całkowite zerwanie pewnej nici sympatii, jaka istniała

45 F l a w i u s z , dz.cyt., s. 867.
46 Por. S. D a n d o-C o 11 i n s, Żołnierze Marka Antoniusza. III legion
galijski, Warszawa 2008, s. 106.
47 F l a w i u s z , dz.cyt., s. 867-868.
między Rzymianami i Żydami, wynikającej między innymi
z ich postaw wobec wyznawców Chrystusa 48.
W tym samym czasie o wiele poważniejszym wydarze­
niem stały się spory i walki Żydów z Samarytanami,
wywołane przez tych ostatnich. W trakcie tych walk
prokurator stanął po stronie Samarytan. Żydzi, dowodzeni
przez Eleazara (sykariusza), zostali pokonani. Przywódcy
zamieszek (zarówno Żydzi, jak i Samarytanie) zostali na
rozkaz zarządcy Syrii, Ummidiusa Kwadratusa, straceni
i tylko Eleazar uniknął śmierci. Zarządca Syrii wysłał też
arcykapłana Ananiasza i innych przywódców — zarówno
żydowskich, jak i spośród Samarytan — oraz prokuratora
Kumanusa do Rzymu, aby spór rozstrzygnął cesarz Klau­
diusz. Ten zaś, przekonany przez Agryppę (syna Heroda
Agryppy), uznał winę Samarytan i Kumanusa.
Następnym prokuratorem został wyzwoleniec Antoniusz
Feliks (lata 52-60), a Agryppa II został mianowany następcą
Heroda z Chalkis i otrzymał także we władanie tetrarchię
Filipa (syna Heroda Wielkiego). Jednym z pierwszych
posunięć nowego prokuratora było stracenie przywódcy
żydowskiego z okresu walk z Samarytanami — Eleazara.
Rządy Filipa były najgorszym okresem dotychczasowej
podległości wobec Rzymu. W każdym sporze między
Żydami a przedstawicielami innych narodów Filip przy­
znawał rację przeciwnikom Żydów. Doszło do tego, że
w trakcie sporu między Żydami a Syryjczykami w Cezarei
Filip wysłał przeciwko Żydom „uzbrojonych żołnierzy,
wielu z nich zabił, jeszcze większą liczbę wziął do niewoli
i pozwolił ograbić niektóre domy w mieście, w których
było pełno wszelakiego bogactwa”49. Pomimo tak drastycz­
nych środków wrzenie w ludzie nie ustawało. Nie pomogła
zmiana na stanowisku prokuratora — między innymi
dlatego, że Porcjusz Festus (60- 62 rok), tak samo jak
48 Zob. S. D a n d o-C o 11 i n s, s. 106.
49 F1 a w i u s z, s. 874.
i poprzednicy, za jedyne narzędzie władzy uznawał siłę.
Dla niego wszelkie, nawet najbardziej pokojowe zgroma­
dzenia Żydów stanowiły próby rozruchów i były natych­
miast rozpędzane przy pomocy wojska. „Przeciwko zaś
ludziom omamionym przez pewnego zwodziciela, który
obiecał ocalenie i wybawienie od nieszczęść, jeśli udadzą
się z nim na pustynię, Festus posłał oddział jazdy i piechoty.
Wysłani żołnierze zabili owego oszusta, jak również
wszystkich tych, którzy za nim poszli” 50.
A był to w dziejach Izraela okres najbardziej obfitujący we
wszelkiego rodzaju „głosicieli” proroctw o zbliżającym się
Królestwie, w którym władzę sprawować będzie tylko Bóg.
Na przestrzeni około trzystu lat (od II w. p.n.e. do połowy
I w. n.e.) pojawiały się liczne pisma apokaliptyczne, z których
największy wpływ na Żydów wywarła Księga Daniela. Na
początku I w. n.e. Księga Daniela wymagała jednak pewnego
uaktualnienia (Daniel nie wspomina jako wroga ludzkości
Rzymu, lecz Babilon, a teraz głównym wrogiem dla Królest­
wa Bożego i dla Żydów stał się właśnie Rzym). Uaktualnienia
tego dokonali twórcy nowej filozofii (jak ich nazywa Józef
Flawiusz), Juda Galilejczyk i Sadok. Sięgnięcie do tradycji
Dawidowej poskutkowało tym, że wszelkie poczynania
przedstawicieli władzy rzymskiej w szerzących się przepo­
wiedniach nabrały rysów działań jakiejś monstrualnej bestii51.
Najpełniejszy obraz tego monstrualnego wroga występuje
w Apokalipsie św. Jana — powstałej co prawda już po
wydarzeniach wojny żydowskiej, a w dodatku napisanej przez
wyznawcę religii innej niż judaizm, ale zachowującej styl,
a nawet powtórzenia z poprzednich dzieł tego typu. Warto ją
przytoczyć, gdyż odzwierciedla postawę i myśli wielu
mieszkańców Judei:
„Potem przyszedł jeden z siedmiu aniołów, mających
siedem czasz i tak odezwał się do mnie: Chodź, ukażę ci
50 Tamże, s. 875.
51 M. H a d a s - L e b e l , dz.cyt., s. 35-36.
wyrok na Wielką Nierządnicę, która siedzi nad wielu
wodami, z którą nierządu się dopuścili królowie ziemi,
a mieszkańcy ziemi się upili winem jej nierządu. I zaniósł
mnie w stanie zachwycenia na pustynię. I ujrzałem Niewias­
tę siedzącą na Bestii szkarłatnej, pełnej imion bluźnierczych,
mającej siedem głów i dziesięć rogów. A niewiasta była
odziana w purpurę i szkarłat, cała zdobna w złoto, drogi
kamień i perły, miała w swej ręce złoty puchar pełen
obrzydliwości i brudów swego nierządu. A na jej czole
wypisane imię — tajemnica: «Wielki Babilon Macierz
nierządnic i obrzydliwości ziemi». (...) a widząc ją, zdu­
miałem się wielce. I rzekł do mnie anioł: Czemu się
zdumiałeś? Ja ci wyjaśnię tajemnicę Niewiasty i Bestii,
która ją nosi, a ma siedem głów i dziesięć rogów. (...) Tu
trzeba zrozumienia, o mający mądrość! Siedem głów to jest
siedem gór tam, gdzie siedzi na nich Niewiasta. (...)
A dziesięć rogów, które widziałeś, to dziesięciu jest królów
(...). (...) Wody, które widziałeś, gdzie Nierządnica ma
siedzibę, to są ludy i tłumy, narody i języki. A dziesięć
rogów, które widziałeś, i Bestia — ci nienawidzić będą
Nierządnicy i sprawią, że będzie spustoszona i naga, i będą
jedli jej ciało, i spalą ją ogniem, bo Bóg natchnął ich serca,
aby wykonali Jego zamysł i to jeden zamysł wykonali
— i dali Bestii królewską swą władzę, aż Boże słowa się
spełnią. A Niewiasta, którą widziałeś, jest to Wielkie
Miasto, mające władzę królewską nad królami ziemi” 52.
Jeśli podobną treść miały proroctwa wygłaszane przez
żydowskich wieszczy, a na pewno nie różniły się znacznie,
to nie można się dziwić, że powstawał grunt ideowy
i polityczny pod wybuch powstania. A rządzący w imieniu
Rzymu dolewali swoją działalnością oliwy do ognia.
Kolejnym prokuratorem po Festusie został Lukcejusz
Albinus (62-64 rok). Przystąpił on do zdecydowanej

52 Apokalipsa św. Jana, [w:] Pismo Święte..., s. 1410-1411.


walki z sykariuszami, ale z uwagi na ich wzrastającą
liczbę i popularność nie osiągnął zamierzonych wyników.
W tym czasie zaczęły powstawać już w miarę zwarte,
liczne i coraz lepiej uzbrojone grupy, które Józef Flawiusz
nazywa bandami rozbójników (taką nazwę nadaje pod
wpływem swych późniejszych zatargów z zelotami i sy­
kariuszami).
Niepowodzenia w opanowaniu sytuacji w kraju spo­
wodowały odwołanie Albinusa z piastowanego stanowiska
przez cesarza Nerona. Jego następcą został Gessjusz
Florus (64-66 rok). Jego rządy zapisały się w historii
jak najgorzej. Tak charakteryzuje jego postawę i działanie
historyk: „popisywał się przestępstwami popełnionymi
na narodzie i jakby przysłany był do spełnienia roli
kata wobec skazańców, nie cofał się przed żadną grabieżą
czy gwałtem. Gdzie trzeba było okazać litość, on po­
stępował z niezwykłym okrucieństwem, a jeśli chodziło
o czyny bezecne, staczał się na samo dno hańby. (...)
Wyciąganie korzyści od pojedynczych ludzi wydawało
mu się mało opłacalne, więc całe miasta ograbiał i gro­
mady ludzi doprowadzał do ruiny” 53.
Bunt Żydów wisiał w powietrzu, potrzebna była tylko
jeszcze jedna, nawet drobna krzywda. Takim ostatecznym
ciosem stało się dla Żydów zabranie ze skarbca świątyn­
nego części zgromadzonych tam pieniędzy (podobno na
potrzeby cesarza). Oburzeni tym mieszkańcy Jerozolimy
wystąpili w obronie „świętych” pieniędzy. Reakcją proku­
ratora było wysłanie przeciwko pokojowo protestującym
Żydom oddziału wojska. Zażądał też od starszych miasta
wydania przywódców buntu, a gdy ci odmówili, „krzyknął
na żołnierzy, aby grabili (...) i zabijali każdego, kto
wpadnie im w ręce. Ci zaś otrzymawszy taki rozkaz
zarządcy przy swojej żądzy łupu nie tylko splądrowali tę

51 J ó z e f F l a w i u s z , Wojna żydowska, Poznań 1980, s. 178.


część miasta, do której zostali wysłani, lecz wdzierali się
do wszystkich domów i mordowali ich mieszkańców. (...)
Żołnierze dopuszczali się rabunków na wszelki sposób,
a wielu spokojnych obywateli pojmali i przyprowadzili do
Florusa. Ten kazał ich najpierw biczować, a potem
ukrzyżować. Ogólna liczba ofiar owego dnia wynosiła
łącznie z kobietami i dziećmi — nie oszczędzano bowiem
nawet nieletnich — około sześćset trzydzieści. Tragedię
jeszcze spotęgował nowy rodzaj okrucieństwa Rzymian.
Florus bowiem poważył się na czyn, którego nikt przedtem
nie popełnił — kazał przed swoim trybunałem biczować
mężów rycerskiego stanu i przybić ich do krzyża; z po­
chodzenia byli oni wprawdzie Żydami, lecz otrzymali
godność rzymską”54. Aresztowania, a następnie stracenia
(i to śmiercią hańbiącą — bo przez ukrzyżowanie) wielu
przedstawicieli wyższej klasy społecznej (byli wśród
aresztowanych, a następnie ukrzyżowanych, zarówno
arystokraci żydowscy, jak i ludzie nie tylko szczycący się
prostym obywatelstwem rzymskim, lecz także członkowie
klasy ekwitów), zostały dokonane przez stacjonujących
w Jerozolimie (w twierdzy Antonia) legionistów z III
legionu Gallica (poszczególne kohorty tego legionu stały
w Cezarei, w Jerozolimie, Antiochii i innych miastach
rzymskiej prowincji Syria), co jeszcze bardziej spotęgo­
wało nienawiść do tego, poważanego niegdyś przez
Żydów, oddziału wojska 55.
Teraz już nic nie mogło powstrzymać niekorzystnego
rozwoju sytuacji, szczególnie że Florusowi nie było na
rękę pokojowe uśmierzenie rozruchów. Gdy mieszkańcy,
przekonani przez kapłanów, usłuchali polecenia Florusa
(który zaplanował zasadzkę przeciwko ludowi) i udali się
poza miasto, by pokojowo powitać wojsko, zostali zaata­
kowani, i wielu zginęło — zarówno od ciosów Rzymian,
54 Tamże, s. 180-181.
55 Zob. S. D a n d o-C o 11 i n s, dz.cyt., s. 160.
jak i wskutek stratowania przez spanikowany tłum. „Upa­
dających na ziemię spotkał tragiczny los; ginęli bowiem
bądź uduszeni, bądź zmiażdżeni stopami tłumu, tak że
nawet najbliżsi nie mogli rozpoznać ciał (...) żołnierze
cisnęli się wraz z nimi do miasta, nie szczędząc razów
tym, którzy im się nawinęli, i spychali tłum (...) chcąc siłą
utorować sobie drogę i opanować świątynię oraz Antonię.
Florus (...) wywiódł swoich żołnierzy z pałacu królew­
skiego, usiłując dotrzeć do twierdzy. Nie powiódł mu się
jednak ten plan, gdyż lud natychmiast odwrócił się
i powstrzymał jego napór, a niektórzy zająwszy stanowiska
na dachach trzymali Rzymian pod obstrzałem. Ci rażeni
pociskami miotanymi na nich z góry i nie mając tyle siły,
żeby przebić się przez tłum, który zatarasował wąskie
ulice, wycofali się do obozu przy pałacu królewskim” 56.
Zdecydowany opór mieszkańców miasta zmusił proku­
ratora do wycofania się. Aby usprawiedliwić się ze swego
postępowania, wysłał do namiestnika Syrii list, w którym
oskarżył wszystkich Żydów o bunt przeciw cesarzowi. Ale
namiestnik nie uwierzył mu i wydawało się, że nastąpi
uspokojenie. Do spokoju nawoływał mieszkańców także
przebywający w tym czasie w Jerozolimie król Agryppa,
ale gdy nieopatrznie wezwał ich także do okazania Floru-
sowi posłuszeństwa do czasu przybycia nowego prokuratora,
nie usłuchano go.
Część ludzi, przede wszystkim ci, którzy odznaczyli się
męstwem w trakcie walki z legionistami rzymskimi, nie
czekając na łaskę cesarską, opanowała podstępem twierdzę
w Masadzie (na południe od Jerozolimy) i wybiła sta­
cjonującą tam załogę rzymską (czynu tego dokonali syka-
riusze). Część kapłanów odmówiła przyjmowania ofiary od
obcych, a co za tym idzie — przyjęcia ofiary za Rzymian
i cesarza. A to było już powodem do otwartej wojny.

56 F l a w i u s z , Wojna..., s. 183.
Odmowa modłów za panującego była bowiem w Rzymie
traktowana jak największa zbrodnia, a jeśli dokonali jej
przedstawiciele narodu, to znaczyło, że cały naród popełnił
taką zbrodnię.
Głównym odpowiedzialnym za taki rozwój sytuacji był
bez żadnej wątpliwości Florus. On to spowodował, że
cierpliwość Żydów została wyczerpana 57.

57 Zob. T a c y t , Dzieje, [w:] Tegoż, Wybór pism, Wrocław 2004, s. 286.


ARMIA RZYMSKA W OKRESIE WCZESNEGO
CESARSTWA (KONIEC I w. p.n.e.- l w. n.e.)

ORGANIZACJA WOJSKA

Zakończenie wojen domowych poprzez zwycięstwo nad


Markiem Antoniuszem i Kleopatrą w bitwie pod Akcjum
(31 r. p.n.e.) pozwoliło na ustabilizowanie sytuacji w im­
perium rzymskim. Przystąpiono do reorganizacji systemu
rządzenia, zapoczątkowano zmiany w administracji, a co
wydawało się wówczas najważniejsze, rozpoczęto grun­
towną reformę wojska. W okresie wojen domowych armia
rzymska — dowodzona przez przeciwników, którzy mimo
wszystko byli przecież Rzymianami, a więc tocząca walki
bratobójcze — liczyła 60 legionów. Była to liczba nie­
spotykana przedtem w dziejach państwa — samych tylko
legionistów było ponad 300 000, a przecież należy do tego
doliczyć jeszcze jednostki pomocnicze, złożone z niemają-
cych obywatelstwa mieszkańców prowincji, nie mniejsze
od legionów.
Było to bardzo poważne obciążenie dla budżetu państwa,
a jednocześnie stanowiło dla państwa realne niebezpieczeń­
stwo w razie nieuniknionych przecież początkowo opóźnień
w wypłacie żołdu. Byłoby to szczególnie groźne, gdyby
dotknęło żołnierzy walczących pod dowództwem tych,
którzy przegrali. Dlatego też pierwszym posunięciem
władcy państwa1 było zmniejszenie, i to znaczne, armii.
W 29 r. p.n.e. Oktawian ustalił wielkość armii na 28
legionów (po klęsce Warusa w bitwie w Lesie Teutoburskim
w 9 r. n.e. i całkowitej zagładzie trzech legionów, aż do
czasów Nerona było tylko 25 legionów, gdyż Oktawian nie
chciał, aby mu przypominano o tej klęsce). Neron — cesarz
panujący w czasie, gdy doszło do wybuchu powstania
Żydów, zwiększył pod koniec swych rządów liczbę legio­
nów ponownie do 28 2.
Legion — dowodzony przez legata, który podlegał
bezpośrednio cesarzowi (często na potrzeby konkretnej
wojny czy kampanii wojennej łączono kilka legionów
w armię dowodzoną przez jednego z legatów) — składał
się z dziewięciu kohort po 480 legionistów i jednej kohorty
„podwójnej”, liczącej 800 żołnierzy. Dodatkową grupę
żołnierzy w legionie tworzyli nadliczbowi (supernumerarii),
stanowiący rezerwę na uzupełnianie ubytków w szeregach.
W każdym legionie był też liczący 120 ludzi oddział jazdy.
Taki legion liczył od 5200 do 5500 ludzi 3.
Formacjami o podobnej organizacji były oddziały zwane
auxilia, formowane z mieszkańców prowincji niebędących
obywatelami rzymskimi. Były to oddziały (kohorty) piesze
lub konne (za panowania Tyberiusza wprowadzono dodat­
kowo kohorty mieszane składające się w równej ilości
z piechoty i jazdy). Początkowo tylko dowódcy otrzymywali
w uznaniu za zasługi obywatelstwo rzymskie, ale za

1 Dla uniknięcia zamieszania z tytułami, jakie przybierali Oktawian


i jego następcy, należy przyjąć, że rządzący państwem nosił tytuł cesarza,
choć to określenie pojawiło się później.
2 Zob. D. G a z d a , Armie świata antycznego. Cesarstwo rzymskie
i barbarzyńcy, Warszawa 2007, s. 32.
3 Tamże, s. 32. Także R.E. D u p u y , T.N. D u p u y , Historia woj­
skowości. Starożytność—średniowiecze, Warszawa 1999, s. 112.
panowania Klaudiusza wprowadzono zasadę nadawania
obywatelstwa wszystkim żołnierzom tych formacji po
upływie 25 lat służby 4.
Dodatkową siłę stanowiła gwardia pretoriańska, powołana
przez Oktawiana Augusta do ochrony osoby władcy.
Składała się z dziewięciu kohort po 500 ludzi. Była ona
stopniowo rozwijana, tak by w końcu I w. n.e. osiągnąć
stan dziesięciu kohort po 1000 żołnierzy. Oktawian utworzył
także kohorty miejskie, które początkowo tylko w Rzymie,
a z czasem i w innych ważnych miastach pełniły funkcję
policji, oraz kohorty straży pożarnej. Obie te formacje
podlegały senatorskiemu prefektowi miasta i oprócz celów,
do których zostały powołane, mogły być także wykorzy­
stywane do obrony miasta5. Gwardia pretoriańska, nieuczest-
nicząca w wojnach, a spędzająca cały czas służby w Rzy­
mie, uważała się za wyższą kastę w wojsku, a rozzuch­
walona przywilejami i wygodnym życiem w garnizonie,
często próbowała wpływać na rządy w państwie (to
pretorianie w omawianym okresie obalili i zamordowali
cesarza Kaligulę i powołali na tron Klaudiusza). Z czasem
prefekt pretorian stał się jedną z najważniejszych osób
w państwie — to on decydował o tym, kto będzie miał
dostęp do władcy.
Służba w legionach trwała 20 lat, a po upływie tego
okresu weteran otrzymywał odprawę w wysokości 12 000
sestercji (około 3000 denarów) i działkę ziemi w koloniach
wojskowych. W okresie służby legionista otrzymywał 225
denarów rocznie, mógł też liczyć na podwójny żołd (za
pełnienie dodatkowych funkcji lub za męstwo wykazane na
polu walki), a także na nagrody materialne w postaci
złotych lub srebrnych ozdób albo premii pieniężnych.
Z uzyskiwanego żołdu potrącano kwoty za uzbrojenie oraz
za żywność. Dla zapewnienia możliwości wypłat żołdu
4 R.E. D u p u y , T.N. D u p u y, dz.cyt., s. 112.
5 Tamże.
i odpraw pieniężnych należnych weteranom Oktawian
powołał specjalny skarb wojskowy (aerarium militare).
Dość często jednak występowały przypadki przedłużania
służby weteranom z powodu czasowej niewypłacalności
tego organu 6.

KADRA DOWÓDCZA

W tak zorganizowanych legionach podstawę stanowiła


kadra dowódcza. Dowódcą legionu był, jak już wspo­
mniano wyżej, legat (legatus legionis) mianowany przez
cesarza (w późniejszym okresie cesarstwa przez namie­
stnika prowincji). Był to członek stanu senatorskiego
lub ekwita, mający doświadczenie wojskowe i urzędnicze,
który uprzednio piastował niższe stanowiska w wojsku
— czasem nawet od szczebla centuriona, poprzez trybuna
lub prefekta. Zastępcą legata, przełożonym trybunów,
był tribunus militium laticlavius, pochodzący ze stanu
senatorskiego, służący w wojsku nie krócej niż rok.
Była to osoba przewidywana w przyszłości do awansu
na stanowisko legata. Podlegało mu sześciu trybunów
wojskowych (tribunus militium legionis), wywodzących
się ze stanu ekwickiego. Ponadto w skład sztabu legionu
wchodzili: quaestor (kwatermistrz), do którego obowią­
zków należała troska o zaopatrzenie legionu w żywność,
wypłatę żołdu i uzbrojenie legionistów; praefectus ca-
strorum (prefekt obozu, po polsku zwany oboźnym),
odpowiedzialny za budowę obozu i za porządek w nim;
oraz praefectus fabrum (inżynier) — dowódca oddziału
inżynieryjnego, odpowiedzialny między innymi za ma­
chiny bojowe. Funkcje pomocnicze w sztabie legionu
pełnili także adiutanci, pisarze, lekarze, weterynarze,
pielęgniarze, inżynierowie, rzemieślnicy, trębacze i kaci.
6 D. G a z d a , dz. cyt., s. 40. Także R. E. D u p u y , T. N. D u p u y ,
dz. cyt., s. 112.
Niższe funkcje dowódcze sprawowali centurioni, cho­
rążowie (signifer aąuilifer) wyznaczeni do noszenia zna­
ków kohorty, manipułu i orła legionowego, a także
tesseriusz — odpowiedzialny za pełnienie wart, i dzie­
siętnicy (dekurioni) 7.

LEGIONIŚCI. UZBROJENIE ARMII RZYMSKIEJ

Do legionów wcielano obywateli rzymskich podlegają­


cych obowiązkowi służby i ochotników, pełnoletnich (co
najmniej dwudziestoletnich), choć zdarzało się, że przyj­
mowano także piętnasto-, szesnastolatków. Warunkiem
przyjęcia do legionu były sprawność fizyczna, bez ułomno­
ści, i w miarę wysoki wzrost (żołnierze powinni mieć
178 cm wzrostu, choć w praktyce, z powodu niskiego
wzrostu populacji rzymskiej, rzadko przekraczali 170 cm).
Z reguły wcielani byli do służby całymi kohortami (nie
mieszano rekrutów z weteranami). Nowo wcielony żołnierz
po przybyciu do legionu składał przysięgę (sacramentum),
która była powtarzana co roku.
Uzbrojenie legionistów w okresie cesarstwa nie odbiegało
w zasadzie od wypracowanego i wypróbowanego w walkach
z czasów republiki. Podstawowym elementem uzbrojenia
ochronnego była zbroja składająca się z kolczugi (koszulka
wykonana z kółeczek metalowych, łączonych gęsto ze
sobą, naszyta na tunikę), uzupełniona metalowymi nara­
miennikami (powoli wycofywana z użycia). Pod koniec
I w. p.n.e. coraz częściej używano pancerza folgowego
(segmentowego), wykonanego z siedmiu pasów blachy
ułożonych poziomo w pasie i na piersiach oraz z za­
chodzących na siebie 10-12 pionowych pasów na ramio­
nach. Pasy blachy łączono nitami i spinano skórzanymi
pasami i rzemieniami. Innym typem zbroi był pancerz

7 D. G a z d a , dz. cyt., s. 35-38.


łuskowy, wykonany z brązowych lub żelaznych łusek
o wymiarach 2-5 cm długości i 1,5-3 cm szerokości,
mocowanych na skórzanej kurtce lub tunice. Dowódcy
wyższego szczebla nosili pancerze torsowe, wykonane
z odpowiednio wymodelowanych płyt z brązu lub żelaza,
z wyraźnie zaznaczoną muskulaturą. Napierśnik i na-
plecznik takich pancerzy były łączone po bokach pasami
lub za pomocą zawiasów. Głowę legionisty chronił hełm.
W użyciu były hełmy typu „dżokejka”, charakteryzujące
się daszkiem z przodu, oraz hełmy typu galijskiego
i tak zwane Montefortino (te miały kształt stożkowy
i były wyposażone w zwieńczenie na pióropusz). Hełmy
dowódców były okrągłe z pióropuszem poprzecznym
przez całą szerokość hełmu 8.
Wyszły natomiast z użycia dotychczasowe tarcze typu
scutum. Zaczęto używać mniejszych (zamiast 120 cm tylko
100 cm wysokości), prostokątnych tarcz, wygiętych w lekki
łuk. Wykonywano je z trzech warstw cienkich drewnianych
listewek o grubości 2 mm. Powierzchnię połączonych
listewek oklejano z obu stron płótnem lub filcem, a krawę­
dzie obszywano, wzmacniając je od wewnątrz ramą z wią­
zek listew. Całą tarczę pokrywano skórą i płótnem. Na
zewnątrz pośrodku nakładano prostokątne metalowe umbo,
a krawędzie dodatkowo obijano pasami z brązu lub żelaza.
Taką tarczę bogato zdobiono, najczęściej elementami
przypominającymi błyskawice i skrzydła lub symbolami
legionu lub kohorty. Tarcza szeregowego legionisty ważyła
około 10 kg. Tarcze oficerów były owalne lub okrągłe
i mniejsze, ale za to bardziej zdobione 9.
Uzbrojenie zaczepne stanowiły oszczep (pilum) i miecz
(gladius). Oszczepy służyły do miotania, dlatego każdy
legionista miał ich 2-3 sztuki. Składały się z około metrowej
8 Tamże, s. 47-49. Także P. R o c h a l a , Imperium u progu zagłady.
Najazd Cymbrów i Teutonów, Warszawa 2007, s. 121-122.
9 D. G a z d a , dz. cyt., s. 49-50.
długości grotu i drzewca długiego na około 1-1,5 m.
Główną zaletą takiego oszczepu był grot. Wykonywano
go z metalowego pręta, zwężającego się z 1 cm w miejscu
zamontowania na drzewcu do 0,5 cm przy ostrzu. Ostrze
stanowił czworograniasty ostrosłup o długości 3-5 cm
i przekroju u podstawy 1 cm. Taki oszczep po przebiciu
tarczy przeciwnika wsuwał się w nią aż do nasady,
czyli na około 80 cm, a następnie pod ciężarem drzewca
wykrzywiał się, co utrudniało jego usunięcie z tarczy
i zmuszało nawet nieranionego przeciwnika do odrzucenia
tarczy10.
Miecz gladius był bronią z obosieczną głownią, zaopat­
rzoną w środku w ość, z kończystym sztychem, rękojeścią
o kulistej głowicy z drewna lub rogu, metalowym trzonem
o karbowanej powierzchni lub ujętym w obłe pierścienie
i mało wydatnym pudełkowatym jelcem. Początkowo długi
na 60 cm, pod wpływem dłuższych mieczy przeciwników
został wydłużony do 70-80 cm. Ważył około 1 kg, służył
do zadawania cięć i kłucia. Noszony był przez legionistów
po prawej stronie, a przez oficerów po lewej, w pochwie
zwanej vagina 11.
Broń strzelecką stanowiły łuki (wprowadzone do uzbro­
jenia przez cesarza Klaudiusza) i proce, z których wy­
rzucano pociski metalowe lub kamienne.
Tak uzbrojony żołnierz był wyposażony dodatkowo
w kosz na drobiazgi, torbę do noszenia żywności na kilka
dni, sierp, manierkę, kociołek do gotowania strawy, siekierę,
szpadel i łopatę oraz dwa pale służące do budowy palisady
wokół obozu. W ten sposób legionista, nazywany „mułem
Mariusza” (ten wódz rzymski po raz pierwszy w historii

10 R.E. D u p u y , T.N. D u p u y , dz.cyt., s. 71. Także W. K w a ś ­


n i e w i c z, 1000 słów o broni białej i uzbrojeniu ochronnym, Warszawa
1989, s. 175.
11 W. K w a ś n i e w i c z , Leksykon broni białej i miotającej, Warszawa

2003, s. 67.
tak wyposażył swych żołnierzy), nosił w czasie przemar­
szów ciężar około 33-35 kg 12.
W uzbrojeniu każdego legionu były też machiny miota­
jące (antyczna artyleria). Każda centuria miała jedną balistę,
a każda kohorta — jeden onager. Balista to machina
przypominająca kuszę, przystosowana do wyrzucania strzał
na odległość do 100 m (najskuteczniejsze wyrzucały strzały
nawet na kilkaset metrów). Mogła też miotać pociski
kulowe (kule metalowe lub kamienne) o ciężarze od kilku
do kilkunastu kilogramów13. Onager to wyrzutnia o sztyw­
nym ramieniu z uchwytem w kształcie łyżki lub procy,
zamocowanym w mocno skręconej wiązce elastycznych lin
z włosia lub żył zwierzęcych. Po napięciu dźwigni (prze­
łożenie jej w tylne położenie) w odpowiednim zamocowa­
niu, w uchwyt wkładano pocisk (kamienną lub metalową
kulę) i po zwolnieniu ramienia następował „strzał”, wy­
rzucający pocisk o wadze 50 kg na odległość do 450 m,
a o wadze 30 kg na odległość do 1000 m 14.

PROCES SZKOLENIA. SYSTEM WYRÓŻNIEŃ I KAR

Podstawą sukcesu na polu walki zawsze były wysoki


poziom wyszkolenia bojowego szeregowych żołnierzy,
umiejętności i wiedza taktyczna i operacyjna kadry dowód­
czej oraz wysoki poziom tego, co współcześnie nazywa się
morale wojska. Doskonale rozumieli to także władcy,
dowódcy i żołnierze rzymscy. Tak samo jak w czasach
republiki zwracano baczną uwagę zarówno na kondycję
fizyczną żołnierzy, jak i na nabywanie przez nich w drodze
ciągłego treningu nawyków i odruchów charakterystycznych
dla dobrego żołnierza. Do środków mających na celu

12 Zob. P. R o c h a l a , dz.cyt., s. 122-123, także R.E. D u p u y , T.N.


D u p u y , dz. cyt., s . 7 1 .
13 R.M. J u r g a , Machiny wojenne, Kraków-Warszawa 1995, s. 22-24.
14 Tamże, s. 30-32.
nabycie umiejętności niezbędnych na polu walki należały:
musztra, czyli ćwiczenia w poruszaniu się w szyku mar­
szowym i bojowym, wykonywaniu zwrotów, harmonijnym
przechodzeniu z marszu do biegu i na odwrót; ćwiczenia
w posługiwaniu się bronią (fechtunek, rzut oszczepem,
posługiwanie się tarczą, zarówno indywidualnie, jak i w szy­
ku, obsługa machin bojowych); nauka budowania i lik­
widacji obozu; dla wybranych także ćwiczenie jazdy konnej
i pływania.
Najważniejszymi z tych ćwiczeń były fechtunek i zajęcia
wzmacniające kondycję. Dlatego też co najmniej raz
w miesiącu odbywano marsze na odległość 30 kilometrów
w pełnym uzbrojeniu i obciążeniu, stosując w trakcie
zmiany tempa. W pozostałe dni ćwiczono zwroty, walkę
wręcz, obroty w szyku. Inny był proces szkolenia dla
rekrutów (ci musieli ćwiczyć przed południem i po połu­
dniu), a inny dla doświadczonych żołnierzy (tym wystar­
czało tylko ćwiczenie raz dziennie). Co pewien czas
przeprowadzano ćwiczenia całym legionem (współcześnie
nazwalibyśmy to manewrami), prowadząc pozorowaną
walkę z wydzielonymi legionistami z tego samego legionu
(bywały też ćwiczenia, w których rolę przeciwnika odgrywał
inny legion) 15.
W każdej armii ważnym czynnikiem wpływającym na jej
zdolności bojowe i spoistość była dyscyplina. Z tym w armii
rzymskiej nie było najgorzej. Utrzymanie wysokiego poziomu
dyscypliny było niezwykle istotne także i dlatego, że przecież
nie tak dawno toczono wojny domowe, w których legionista
walczył przeciwko legioniście. Obraz tych wojen tkwił
jeszcze jeśli nie w pamięci bezpośrednich ich uczestników (ci
już powoli wymarli), to w przekazie ustnym.
Głównym środkiem do osiągnięcia wysokiego poziomu
dyscypliny był wypracowany przez lata system kar (to one

15 D. G a z d a , dz. cyt., s. 40-42.


odgrywały większą rolę). Wcielony do legionu rekrut był
praktycznie własnością przełożonych, w tym oczywiście
cesarza. Musiał im być posłuszny w każdym calu. Za
zaniedbywanie obowiązków groziły surowe kary, w tym
bardzo często stosowana kara śmierci, wykonywana za
takie przewinienia, jak dezercja, porzucenie broni, opusz­
czenie posterunku. Kara ta wykonywana była na skazanych
przez współtowarzyszy broni poprzez kamienowanie lub
pałowanie (nawet jeśli ktoś przeżył taką karę, to wypędzony
z obozu, pozbawiony broni i żywności, nie miał szansy na
przeżycie). Za mniejsze przewinienia karano degradacją,
piętnowaniem, utratą przywilejów (przede wszystkim finan­
sowych) i karami pieniężnymi. W przypadku tchórzostwa
całego lub części oddziału lub pododdziału stosowano
także kary zbiorowe. Polegały one na karnym rozwiązaniu
centurii lub kohorty, rzadziej całego legionu.
Zachowana została także najdrastyczniejsza kara — de-
cymacja, czyli dziesiątkowanie oddziału lub pododdziału.
Nie była ona stosowana nagminnie, niemniej jednak jej
groźba wisiała zawsze nad żołnierzami. Polegała ona na
wyborze poprzez odliczanie co dziesiątego żołnierza z da­
nego oddziału i wykonanie na takim „wybrańcu” (wybrań­
cach) kary śmierci przez ukamienowanie lub zatłuczenie na
śmierć kijami, rzadziej przez ścięcie. Aby uzmysłowić, jak
wyglądało wykonanie takiej kary, posłużę się opisem
dokonanym przez historyka z II w. p.n.e. Mimo że opis ten
dotyczy okresu o dwieście lat wcześniejszego niż to,
o czym mowa w tej pracy, nie utracił aktualności:
„kiedy ten sam wypadek (tchórzostwo, porzucenie broni
— dopisek mój) zdarzy się wielu ludziom, tak że całe
manipuły (jedynie tutaj występuje anachronizm — w okre­
sie cesarstwa nie występował pododdział nazywany ma-
nipułem, dlatego należy czytać to jako kohorta lub
centuria — uwaga moja) pod naciskiem nieprzyjaciół
opuszczą stanowiska (...) znaleźli załatwienie sprawy
zarówno pożyteczne, jak i wzbudzające lęk. Oto trybun
zgromadza legion, wyprowadza na środek dezerterów,
oskarża ich i (...) wybiera bądź pięciu, bądź ośmiu, bądź
dwudziestu (...) uwzględniając liczbę winowajców, tak
żeby (...) trafić na każdego dziesiątego. Tylu (...) każe
niemiłosiernie okładać kijami (...). Reszcie daje należne im
zboże w jęczmieniu, a nie w pszenicy i każe obozować
poza ubezpieczającym wałem” 16.
Ale system samych kar nie wystarczał. Dla równowagi
musiał także istnieć system wyróżnień, zachęcający do
sumiennej służby, do wykazywania się odwagą, pomysłowoś­
cią, inicjatywą i ofiarnością. Cesarze wprowadzili więc
specjalne nagrody. Prostym legionistom wręczano następujące
odznaczenia: naszyjniki (torques), medale (phalerae) i bran­
solety (armillae) wykonywane ze srebra, często inkrustowane
złotem. Centurion mógł otrzymać dodatkowo jeszcze wieniec
ze złota (corona aurea), a bardziej zasłużeni centurionowie
i młodzi trybunowie włócznie bez grotu, wykonane także ze
srebra (hasta pura). Starsi trybunowie otrzymywali po dwie
takie włócznie, wieńce ze złota oraz dwie miniaturki
insygniów legionu (vexillia). Legaci mogli otrzymać po trzy
odznaczenia każdego typu. Ponadto funkcjonowały nadal
odznaczenia z czasów republiki, takie jak wieniec triumfalny
oraz korony — corona obsidionalis (za oswobodzenie miasta
z oblężenia), corona civica (za ocalenie życia obywatelowi
Rzymu), corona muralis (otrzymywał ją ten, kto wdarł się
pierwszy na mury twierdzy lub miasta przeciwnika), corona
vallaris (za wdarcie się na wały obozu przeciwnika) i corona
navalis (za zdobycie okrętu wroga). Najwyższym zaszczytem
dla wodza było odbycie w Rzymie tryumfu lub owacji
(mniejszy tryumf)17. Opis takiego tryumfu przytoczymy
w dalszej części tego opracowania.
16 P o 1 i b i u s z, Dzieje, Wrocław 2005, s. 412.
17 D . G a z d a , dz.cyt., s. 43. Zob. także J. S i k o r s k i , Kanny 216
p.n.e., Warszawa 1984, s. 40.
PRZEMARSZE WOJSKA

Armia rzymska, pomimo opisanego powyżej obciążenia


osobistego każdego żołnierza, a także sprzętu „artyleryj­
skiego” oraz taborów (w taborach przewożono żywność,
sprzęt obozowy, zapasowe uzbrojenie i sprzęt inżynieryjny
niezbędny do budowy przepraw przez rzeki), przemieszczała
się stosunkowo szybko. W trakcie marszów normalnych
dziennie pokonywano 20-30 km, a marszem forsownym
nawet do 50 km. Na przeszkodach wodnych, których nie
można było pokonać w bród lub wpław, budowano mosty
pontonowe (na łodziach lub beczkach), mosty na palach,
a jeśli dysponowano wystarczającym czasem, nawet mosty
na filarach kamiennych. Każdy przemarsz miał swój
ustalony i niezmienny szyk i przebieg. Warto tutaj przyto­
czyć opis takiego marszu, tym bardziej że dotyczy on
wędrówki oddziałów rzymskich w Judei w trakcie tłumienia
powstania, które zostanie opisane dalej: „Głos trąbki
oznajmia, kiedy trzeba opuścić obóz. Nikt wówczas nie
spoczywa, lecz na dany znak żołnierze zwijają namioty
i wszystko szykują do wymarszu. Potem powtórnie trąbki
dają sygnał do przygotowania się: wtedy pośpiesznie ładują
bagaż na muły i inne zwierzęta juczne i stojąc gotowi do
drogi, jak biegacze do startu, podpalają obóz dlatego, że
z łatwością mogą rozbić drugi na tym samym miejscu, jak
również z tej przyczyny, żeby nigdy nie mogli go wykorzy­
stać nieprzyjaciele. Podobnie po raz trzeci trąbki dają znak
do wymarszu i ponaglają tych, co z jakichś powodów
ociągają się, aby nikogo nie brakło w szeregu. Herold
stojący po prawej ręce wodza po trzykroć zapytuje żołnierzy
w ich ojczystym języku, czy są gotowi do walki. Ci zaś
tyleż razy odpowiadają głośno i z zapałem, potwierdzając
swoją gotowość, a niektórzy nawet uprzedzają zapytania
i ożywieni duchem marsowym równocześnie z okrzykami
podnoszą prawe ręce. Potem ruszają w drogę i wszyscy
maszerują w milczeniu i porządku, przy czym każdy
znajduje się jak w bitwie na swoim miejscu w szeregu.
Żołnierze piesi noszą jako osłonę pancerze i hełmy i z obu
boków mają przypasane miecze. Ten po lewej stronie jest
znacznie dłuższy (jest to miecz właściwy, czyli gladius
— uwaga moja), bo miecz zwisający po prawej nie ma
więcej jak piędź długości (nie jest to miecz, lecz sztylet
— uwaga moja). Doborowi żołnierze stanowiący straż
wodza noszą włócznię i okrągłą tarczę, a pozostałe oddziały
liniowe dzidę (pilum — uwaga moja) i tarczę podłużną,
a ponadto mają piłę, koszyk, łopatkę, toporek i jeszcze pas,
nóż, łańcuch oraz żywność na trzy dni. Toteż żołnierz
pieszy jest niemal objuczony jak muł. (...) Na czele zawsze
kroczy legion wyznaczony losem” 18.
Szyk marszowy był zawsze ubezpieczany, toteż dowódca
ustawiał kolumnę w następujący sposób: „Lekkozbrojnym
oddziałom wojsk posiłkowych oraz łucznikom wyznaczył
miejsce na przedzie, aby odpierali niespodziewane napady
nieprzyjacielskie i przeszukiwali lasy podejrzane i nadające
się do urządzania zasadzek. Za nimi postępował także
oddział ciężkozbrojnych żołnierzy rzymskich złożony z pie­
szych i jeźdźców. Tym towarzyszyło po dziesięciu ludzi
z każdej centurii niosących oprócz swojego bagażu przy­
rządy miernicze dla wyznaczania obozu. Za nimi szli
pionierzy (odpowiednik współczesnych nam saperów),
których zadaniem było prostowanie zakrętów na drogach,
wyrównywanie odcinków wyboistych i wycinanie zarośli
stojących na przeszkodzie, aby oszczędzić wojsku niepo­
trzebnych uciążliwości w marszu. Za tymi umieścił swój
bagaż i podległych mu dowódców, i dla zabezpieczenia
ich, spory oddział jeźdźców. Potem sam jechał w otoczeniu
doborowych żołnierzy pieszych, jeźdźców i oszczepników.
Następnie postępowały oddziały jazdy przynależne do

18 F l a w i u s z , Wojna..., s. 224.
poszczególnych legionów (...). Z kolei ciągnęły juczne
zwierzęta dźwigające helepole oraz inne machiny oblęż-
nicze. Potem szli dowódcy legionów i prefekci kohort
z trybunami w otoczeniu doborowych żołnierzy. Następnie
niesiono sztandary otaczające orła, który u Rzymian znaj­
duje się na czele każdego legionu (...) jest [on] u nich
symbolem cesarstwa i zdaje się wróżyć zwycięstwo (...). Za
tymi znakami świętymi maszerowali trębacze, a po nich
zwarta kolumna wojska ustawiona w rzędach po sześciu.
(...) Wszystkie ciury każdego legionu ciągnęły za oddziałami
pieszymi, wioząc bagaż żołnierzy na mułach i innych
jucznych zwierzętach. Na końcu poza wszystkimi legionami
posuwał się tłum wojsk najemnych, a za nimi dla zabez­
pieczenia straż tylna złożona z lekkozbrojnej i ciężkozbroj­
nej piechoty oraz znacznej liczby jazdy” 19.
Tak maszerująca armia była zdolna w krótkim czasie
przejść z szyku marszowego w szyk przedbojowy, w któ­
rym całość taborów umieszczano w środku, a gdy prze­
ciwnik próbował zaatakować, rozwijano armię w szyk
bojowy, w którego centrum stawały legiony, a na ich
skrzydłach oddziały posiłkowe i sprzymierzeńcy oraz
najemnicy.

ZAKŁADANIE OBOZÓW

Na koniec każdego dnia marszu Rzymianie budowali


obóz — postój bez obozu był w tej armii po prostu
niemożliwy. Miejsce obozu było z góry planowane — nie
dopuszczano w tym względzie żadnej dowolności, nie
powierzano tego przypadkowi. Z zasady budowano go na
miejscu mającym walor obronny i w miarę możliwości
dostęp do wody. Obóz miał zabezpieczać przed niespodzie­
wanym atakiem przeciwnika, a także zapewniać warunki

19 Tamże, s. 226-227.
odpoczynku i stanowić miejsce schronienia i walki w przy­
padku niepowodzenia w otwartej bitwie.
Typowy obóz miał zazwyczaj kształt kwadratu lub
prostokąta. Jego zasadnicze elementy i sposób budowy nie
zmieniły się w okresie cesarstwa w porównaniu do tego, co
wypracowano w II w. p.n.e. We wnętrzu obozu wytyczano
drogi przecinające się pod kątem prostym. Każdy bok
obozu miał w środku bramę (odpowiednio zabezpieczoną).
Bramy miały swoje nazwy. I tak brama frontowa (od strony
przeciwnika), to porta praetoria, przeciwległa do niej to
porta decumana, a bramy boczne to porta principalis
dextra i porta principalis sinistra. Centralnym miejscem
obozu był namiot wodza, wokół którego stawiano namioty
dowódców niższych rangą. Tam też znajdowało się forum
— miejsce zbiórki armii. Pomiędzy drogami ustawiano
namioty poszczególnych oddziałów i pododdziałów (jeden
skórzany namiot na dziesięciu żołnierzy). Przebieg wyty­
czania obozu wyglądał następująco: „Skoro podczas marszu
zbliżą się do miejsca, gdzie mają stanąć obozem, idą tam
naprzód trybun i ci centurionowie, których za każdym
razem wyznacza się do tego zajęcia. Oni zbadawszy miejsce
(...) wybierają na nim przede wszystkim punkt, na którym
(...) musi stanąć namiot wodza (...) odmierzają przestrzeń
dookoła namiotu, następnie linię prostą, przy której wznosi
się namioty trybunów, dalej (...) linię, od której zaczyna się
obozowisko legionów. Tak samo oznaczają liniami części
położone po drugiej stronie namiotu (...). Następnie zatykają
chorągwie (...) jedną i pierwszą na miejscu, gdzie ma się
ustawić namiot wodza, drugą na obranym boku frontowym,
trzecią w środku linii, na której mają swe namioty trybuni,
czwartą na linii, przy której umieszcza się legiony. (...)
Gdy to uczynią, z kolei odmierzają ulice i przy każdej ulicy
wbijają włócznię w ziemię. Wskutek tego, gdy nadejdą
w marszu legiony i przestrzeń obozu stanie się dla nich
widoczna, naturalnie od razu wszystko jest dla wszystkich
zrozumiałe, gdyż wnioskują i orientują się według chorągwi
wodza. Ponieważ każdy dokładnie wie, w jakiej części
obozu i na jakim jej miejscu stanie jego namiot, gdyż
wszyscy zawsze to samo miejsce w obozie zajmują — dzieje
się coś podobnego, jak gdy do macierzystego miasta
wkracza wojsko” 20.
Obóz otaczano wałem z palisadą (do tego służyły pale
noszone przez każdego legionistę) i wykopywano fosę
(ziemia z fosy służyła do usypania wału). Każdy legionista
miał zawsze wyznaczone to samo zadanie, toteż możliwe
było wyliczenie czasu pracy, tak aby obóz był gotowy do
zamieszkania i do obrony w ciągu czterech godzin. Dłuższy
czas na budowę wyznaczano, gdy obóz stawiano na terenie
przeciwnika lub w jego bliskości. Wtedy część żołnierzy
(od jednej trzeciej do dwu trzecich ich całkowitej liczby)
musiała być pod bronią w celu odparcia ewentualnego
ataku, a budowniczowie musieli mieć na podorędziu broń,
tak aby mogli w krótkim czasie stanąć w szyku do walki.
W przypadku dłuższego postoju w jednym miejscu roz­
budowywano stale jego umocnienia (podwyższano wał,
pogłębiano fosę, wzmacniano palisadę, budowano wieże na
narożnikach i wieże bramne) oraz infrastrukturę sanitarną
i bytową (ujęcia wody, sanitariaty, a w przypadku zimo­
wania stopniowo zastępowano namioty barakami).

DYSLOKACJA ARMII

Pod koniec panowania Oktawiana Augusta granice Rzy­


mu opierały się zasadniczo na naturalnych przeszkodach
(rzeki Ren i Dunaj, łańcuchy górskie), co wzmacniało
obronność państwa. Całość sił zbrojnych rozmieszczono
wzdłuż granic lub w prowincjach nadgranicznych. Osiem
legionów stacjonowało w rejonie najbardziej zagrożonym

20 P o l i b i u s z, dz.cyt., s. 414—415.
najazdami Germanów, wzdłuż Renu, trzy w Panonii (nad
Dunajem, teren dzisiejszych Węgier), dwa w Ilirii (też nad
Dunajem, obecnie teren Serbii i Chorwacji), dwa w Mezji
(dolny bieg Dunaju, w dzisiejszej Bułgarii). Reszta legionów
stacjonowała na pozostałych rubieżach imperium — cztery
w Syrii, dwa w Egipcie, jeden w Afryce (dzisiejsza Tunezja)
i trzy w Hiszpanii21. Pewna zmiana dyslokacji została
przeprowadzona po podboju Brytanii i w momencie wybu­
chu wojny w Judei. W tym okresie legiony II, IX i XX
rozmieszczono w Brytanii, V, XV, XVI, I, IV, XXII
(legion Primigenia) i XXI nad Renem, X, XIII, XI, VIII, II
i VII nad Dunajem, IV, XII i VI (legion Ferrata) w okoli­
cach Antiochii w Syrii, V, X i XV w Judei, III (legion
Cyrenaica) i XXII (legion Deiotariana) w Egipcie, II
(legion Augusta) w dzisiejszej Tunezji, VI (legion Victrix)
w Hiszpanii, XIV w Galii (dzisiejsza Francja), a I (legion
Italica) w Italii22. Rejony nadgraniczne, w których sta­
cjonowały legiony, stopniowo umacniano, budując wzdłuż
granic forty i inne umocnienia. Obozy, w których sta­
cjonowały legiony, stopniowo rozbudowywano w miasta
(budowano w nich domy kamienne, otaczano kamiennymi
murami, wznoszono świątynie).

SPOSÓB WALKI

W stosunku do taktyki z okresu republiki nastąpiły


pewne zmiany. Legion stawał do walki w obronie tylko
w dwie linie (po pięć kohort w linii), praktycznie bez
odstępów w kohortach w pierwszej linii. Na skrzydłach
i lukach ustawiano balisty. Za drugą linią legionu ustawiano
łuczników z oddziałów auxilia, a za nimi onagery i inne
machiny bojowe. Taki legion miał w walce front sze­
rokości do 400 m i głębokości do 100 metrów. Inaczej
21 Zob. D. G a z d a , dz. cyt., s. 59-60.
22 Tamże, mapa na s. 62.
wyglądał szyk w natarciu. W tym przypadku zachowano
szyk zbliżony do tego z okresu republiki. Legion stawał
tak samo jak w obronie w dwu liniach, ale zachowano
szyk w szachownicę (odstępy między kohortami na
szerokość szyku kohorty, kohorty drugiej linii z tyłu
pokrywające luki pierwszej linii). W przerwach między
kohortami czasem ustawiano machiny (częściej jednak
nadal ustawiano je na skrzydłach szyku). Jeśli do walki
występowało kilka legionów, w centrum szyku stawały
legiony, a na skrzydłach — jednostki auxilia i sprzy­
mierzeńców, jazda ubezpieczała zaś skrzydła takiego
szyku. Zarówno w czasie walki w obronie, jak i w natarciu,
po dojściu przeciwnika na odległość 20 metrów pierwsza
linia rzucała w niego pilum, a gdy przeciwnik dochodził
już do zwarcia, rzut pilum wykonywała druga linia.
Gdy dochodziło do zwarcia z przeciwnikiem, legioniści
zacieśniali szyk i, osłaniając się szczelnie tarczami,
tworzącymi prawie szczelny płot, walczyli zza nich
mieczami i pozostałymi pilum, zadając głównie pchnięcia.
Taki zwarty szyk, nazywany żółwiem, był bardzo trudny
do rozerwania i stanowił doskonałą zaporę, szczególnie
dla przeciwników niedysponujących ciężkim uzbrojeniem
(a tak było z większością wrogów Rzymu) 23.

23 Zob. D. G a z d a , dz.cyt., s. 65-66, także R. E. D u p u y , T.N.


D u p u y , dz. cyt., s. 121.
POCZĄTEK POWSTANIA (WOJNY ŻYDOWSKIEJ).
ORGANIZACJA ARMII POWSTAŃCZEJ

PRZECIWNICY I ZWOLENNICY WOJNY.


DZIAŁANIA WOJENNE W PIERWSZYM OKRESIE

Sprowokowane przez Florusa wydarzenia w Jerozolimie,


pomimo ich krwawego dla obu stron przebiegu, nie stwo­
rzyły początkowo sytuacji nieodwracalnej. Po obu stronach
konfliktu były zarówno siły dążące do wojny, jak i takie,
które za wszelką cenę chciały wojny uniknąć.
Po stronie rzymskiej Florus liczył na to, że w wyniku
wojny zostaną zatuszowane jego nadużycia i nieudolność
sprawowanej władzy, że uda mu się zachować to, co
zagrabił. Na jego prośbę namiestnik Syrii, Cestiusz, wysłał
do Jerozolimy swojego urzędnika, który na miejscu miał
się zapoznać z sytuacją. W tej podróży towarzyszył mu
tetrarcha (nosił także tytuł króla) Galilei, Auranitydy,
Batanei, Trachonitydy i Gaulanitydy, prawnuk Heroda
Wielkiego, Agryppa II. Ten monarcha za wszelką cenę
chciał doprowadzić do pokojowego zakończenia sporu.
Początkowo sytuacja sprzyjała tej części społeczeństwa,
która mimo wszystko dążyła do zachowania pokoju. Przed­
stawiciele arystokracji (w tym kasty kapłańskiej) posunęli
się nawet do tego, że wysłano do Florusa i do Agryppy
prośbę, aby obaj „przybyli z wojskiem do miasta i stłumili
bunt, zanim nie rozpali się on na dobre. Otóż dla Florusa
była to najlepsza nowina. Ponieważ z całej duszy dążył on
do wywołania wojny, pozostawił wysłanników bez od­
powiedzi. Natomiast Agryppie na sercu leżał zarówno los
powstańców, jak i tych, przeciwko którym podnoszono
oręż (a trwały już wówczas w Jerozolimie walki między
stronnictwem ugodowym a powstańcami — uwaga moja).
Pragnął więc zachować dla Rzymian Żydów jako wiernych
poddanych, a Żydom ocalić Przybytek i ojczyste miasto,
a równocześnie zdając sobie sprawę z tego, że zamieszki
nie przyniosą i jemu samemu niczego dobrego, wysłał na
pomoc ludowi dwa tysiące jeźdźców z Auranitydy, Batanei
i Trachonitydy z hipparchem Dariuszem i wodzem Filipem,
synem Jakimosa, na czele” 1.
Przysłana przez Agryppę pomoc umożliwiła tym, którzy
za wszelką cenę pragnęli zachować pokój, to znaczy
arcykapłanom oraz przedstawicielom bogatszych warstw
ludności, opanować Górne Miasto. Między wojskiem kró­
lewskim i stronnictwem ugodowym a powstańcami doszło
do walk o Dolne Miasto i świątynię, które znajdowały
się w rękach Eleazara i jego zelotów. Walki trwały
siedem dni i nie przyniosły zwycięstwa żadnej ze stron.
Ale w końcu powstańcom nadarzyła się okazja sukcesu.
„Nastało Święto Ksyloforii (...). Powstańcy nie pozwolili
swoim przeciwnikom wziąć udziału w tym obrzędzie
(wpuścili natomiast do świątyni lud miasta — dopisek
mój), ale przyjąwszy do swoich szeregów sporą liczbę
sykaryjczyków (tak nazywali się rozbójnicy noszący mie­
cze pod fałdami szat), którzy wtargnęli wraz z bezbronnym
ludem (do Górnego Miasta — dopisek mój), nacierali
z jeszcze większą gwałtownością. Żołnierze królewscy

1 F1 a w i u s z, Wojna..., s. 192.
ustępowali im liczbą i odwagą i zmuszeni byli opuścić
Górne Miasto. Napastnicy podpalili dom arcykapłana
Ananiasza oraz pałac Agryppy i Bereniki (siostra Agryppy,
znana z olśniewającej piękności; w trakcie wojny i po jej
zakończeniu pomimo znacznej różnicy wieku — była już
kobietą dojrzałą — ukochana późniejszego cesarza Tytusa
— uwaga moja). Następnie podłożyli ogień pod archiwum,
pragnąc jak najprędzej zniszczyć wykazy długów (...)
i uniemożliwić ściąganie należności, aby w ten sposób
pozyskać sobie masę dłużników i podburzyć biednych, bez
obawy kary, przeciwko bogatym” 2.
Wojsko króla wraz z oddziałem Rzymian broniło się
w zamku Antonia i w pałacu króla Heroda. Po dwóch
dniach zamek zdobyto (obrońców zamku po wzięciu do
niewoli wymordowano) i jedynym nieopanowanym miej­
scem w mieście pozostał pałac.
W trakcie walk o pałac Manahem (syn przywódcy buntu
Żydów z 6 roku, Judy Galilejczyka) opanował zbrojownię
zamku w Masadzie, wydostał stamtąd broń zgromadzoną
jeszcze za Heroda Wielkiego, i rozdzielił ją pomiędzy
swoich zwolenników. Ta świetnie uzbrojona grupa wzmoc­
niła siły powstańców w Jerozolimie. Powstańcy nie dys­
ponowali sprzętem oblężniczym, dlatego też zastosowali
podkop pod jedną z wież pałacu, podstemplowali ją
i następnie podpalili stemple. Gdy wieża runęła, „Obrońcy
(...) wysłali posłów do Manahema i przywódców buntu,
prosząc o pozwolenie na wyjście z twierdzy na podstawie
układu. Wyrażono na to zgodę, ale tylko w stosunku do
wojsk królewskich i tubylców, którzy przeto opuścili pałac.
[Żołnierze rzymscy], którzy pozostali sami (...) opuścili
swój obóz, jako że łatwy był do zdobycia, i wycofali się do
wież (...). Zwolennicy Manahema wpadli do miejsc opusz­
czonych przez żołnierzy i wszystkich, którzy nie zdołali

2 Tamże, s. 192-193.
zbiec i dostali się w ich ręce, pozabijali, ich bagaże
zrabowali, sam obóz podpalili. (...) został schwytany
arcykapłan Ananiasz ukrywający się koło kanału wodnego
w pałacu królewskim i wraz z bratem Ezechiaszem zamor­
dowany przez rozbójników” 3.
Po opanowaniu prawie całego pałacu i wymarszu królew­
skich żołnierzy samozwańczy wódz powstańców (za takiego
się uważał, gdyż to jego żołnierze w znacznej mierze
przyczynili się do zwycięstwa), Manahem, zaczął się
zachowywać jak król, co spowodowało reakcję Eleazara
i jego zwolenników. Postanowiono się go pozbyć, i to
w sposób ostateczny. Korzystając z krótkiej przerwy
w walkach, przeciwnicy Manahema zaatakowali zbrojnie
jego zwolenników, którzy po krótkiej walce w większości
zostali wybici; zginął także ich przywódca. Nieliczna
garstka pod dowództwem Eleazara syna Jaira schroniła się
w będącej w ich rękach Masadzie. Zarówno oni, jak i ich
dowódca zasłużą jeszcze swoją postawą w toku powstania
na słowa najwyższego uznania.
Powstania nie poparła niewielka (po wyjeździe jej
przywódców, apostołów, na misje) gmina chrześcijańska.
Złożyło się na to kilka przyczyn. Wyznawcy Chrystusa byli
czasami prześladowani przez byłych współwyznawców
— dlaczego teraz mieliby ich popierać? Z drugiej strony
stosowali się na pewno do nauk Jezusa, a ten przecież,
zapowiadając upadek Jerozolimy, mówił między innymi
tak: „Skoro ujrzycie Jerozolimę otoczoną przez wojska,
wtedy wiedzcie, że jej spustoszenie jest bliskie. Wtedy ci,
którzy będą w Judei, niech uciekają w góry; ci, którzy są
w mieście, niech z niego uchodzą, a ci po wsiach, niech do
niego nie wchodzą! Będzie to bowiem czas pomsty, aby się
spełniło wszystko, co jest napisane. Biada brzemiennym
i karmiącym w owe dni! Będzie bowiem wielki ucisk na

3 Tamże, s. 194.
ziemi i gniew na ten naród: jedni polegną od miecza,
a drugich zapędzą w niewolę między wszystkie narody.
A Jerozolima będzie deptana przez pogan (...)” 4.
Chrześcijanie byli ponadto odporni na wszelkie przepo­
wiednie o nadejściu Mesjasza — o tym, że ten lub tamten
pseudoprorok umożliwi ludowi wejście do nieba, byleby
ten lud za nim poszedł. W momencie wybuchu powstania
tacy niby-Mesjasze zaczęli występować częściej. Na te
działania, na takie przepowiednie chrześcijanie mieli naukę
Chrystusa, który przestrzegał: „Wtedy jeśliby wam kto
powiedział: «Oto tu jest Mesjasz» albo: «Tam», nie
wierzcie! Powstaną bowiem fałszywi mesjasze i fałszywi
prorocy i działać będą wielkie znaki i cuda, by w błąd
wprowadzić, jeśli to możliwe, także wybranych. Oto wam
przepowiedziałem. Jeśli więc wam powiedzą: «Oto jest na
pustyni», nie chodźcie tam! «Oto wewnątrz domu», nie
wierzcie!”5. Dlatego też chrześcijanie nie uwierzyli w to,
że powstanie rozpoczynające się na ich oczach jest zwias­
tunem odrodzenia, i w większości uciekali za Jordan. Taka
postawa stała u podstaw późniejszych, jeszcze większych
prześladowań ze strony współziomków, co z kolei powo­
dowało z ich strony retorsje w stosunku do Żydów — ale
to już temat na całkiem inną książkę.
W tym czasie trwało nadal oblężenie żołnierzy rzymskich,
aż ich dowódca, Metiliusz, widząc bezsens dalszego oporu,
zawarł układ z przywódcami powstania. Na mocy tego
układu legioniści mieli złożyć broń i pod tym warunkiem
mieli zagwarantowane bezpieczne opuszczenie Judei. Gdy
układ ten został uroczyście zawarty, „Metiliusz sprowadził
żołnierzy. Dopóki mieli broń przy sobie, żaden z buntow­
ników nie podniósł na nich ręki (...). Lecz gdy już wszyscy
złożyli wedle umowy tarcze i miecze (...) ludzie Eleazara
ruszyli na nich, otoczyli ich i zabijali, a ci ani się nie
4 Ewangelia według św. Łukasza, [w:] Pismo Święte..., s. 1208.
5 Ewangelia według św. Mateusza, [w:] Pismo Święte..., s. 1151.
bronili, ani nie błagali o litość, jeno głośnym wołaniem
przypominali układy i przysięgi. Wszystkich więc w taki
sposób bezlitośnie wycięto (ocalał jedynie dowódca pod
warunkiem przejścia na judaizm — uwaga moja) (...). Cios
zadany Rzymianom był mało znaczący, gdyż z ogromnej
armii zginęła ledwie garstka ludzi, ale dla Żydów była to
zapowiedź upadku ich miasta. Widząc, że już powstały
nieodwracalne powody wojny, a miasto zostało skalane tak
haniebną zbrodnią, że słusznie za to można się było
spodziewać kary Boskiej, nie mówiąc już o zemście
Rzymian, Żydzi oddali się publicznej żałobie. Spośród
umiarkowanych każdy drżał z obawy, że będzie musiał
słono zapłacić za czyny buntowników. Wszak mordu
dokonano w dzień sabatu, w którym Żydzi powstrzymują
się ze względów religijnych nawet od dozwolonych skąd­
inąd zajęć”6. Historyk przesadza tutaj prawdopodobnie z tą
żałobą mieszkańców Jerozolimy, niemniej jednak wymor­
dowanie legionistów to krok, po którym nie było już
możliwości odwrotu. Wojna stała się faktem, a zbrodnia
była nie do przebaczenia.
Czy to stało się przyczyną innych zbrodni — tym razem
popełnianych na Żydach — nie wiadomo. Flawiusz w swoim
dziele o wojnie podaje, że w tym samym dniu w wielu
miejscach Palestyny, a także za jej granicami, w miastach
zamieszkanych przez ludność mieszaną, ale jednocześnie
stanowiących wielkie skupiska Żydów, doszło do pogromów.
Zamieszki i masowe morderstwa wystąpiły na pograniczu
całej Judei (w Cezarei Nadmorskiej wymordowano ponad
dwadzieścia tysięcy Żydów, w Scytopolis — trzynaście
tysięcy, w Askalonie — dwa tysiące pięciuset, w Ptolemais
— dwa tysiące).
Poza granicami Palestyny masowe zbrodnie też były na
porządku dziennym — tak było w miastach syryjskich

6 F l a w i u s z , Wojna..., s . 195.
i nawet w państwie Agryppy. Wywołało to zrozumiałą
reakcję Żydów. Rozlew krwi na pograniczu sprawił, że
zadawniona niechęć między mieszkańcami miast o ludności
mieszanej przerodziła się w niemożliwą do przezwyciężenia
nienawiść. W wyniku walk Żydom, pomimo olbrzymich
strat, udało się opanować część miast i twierdz, nie tylko
w samej Judei i Galilei, lecz także poza ich granicami
(m.in. na wschód od Jordanu i Morza Martwego) 7.
Do największych, a zarazem najkrwawszych zajść doszło
w egipskiej Aleksandrii. Starcia między Żydami a Grekami
aleksandryjskimi rozpoczęły się w miejskim amfiteatrze
i rozprzestrzeniły się nie tylko na całe miasto, lecz także
na deltę Nilu. Prefekt Egiptu, Tyberiusz Aleksander (zhel-
lenizowany Żyd, były prokurator w Judei), „wysłał na nich
(na Żydów — uwaga moja) dwa legiony rzymskie sta­
cjonujące w mieście razem z dwoma tysiącami żołnierzy,
którzy na nieszczęście Żydów właśnie nadciągnęli byli
z Libii. Zezwolił im nie tylko zabijać przeciwników, lecz
także grabić ich mienie i palić domy. Ci przeto ruszyli (...)
i wykonali rozkazy, choć nie bez krwawych ofiar po swojej
stronie. Żydzi bowiem stanęli w zwartej gromadzie i usta­
wiwszy najlepiej uzbrojonych mężów w pierwszym szeregu przez
długi czas stawiali opór. Gdy tylko zaczęli ustępować,
/
z łatwością dawali się zabijać. Śmierć ponosili w rozmaity
sposób: jedni pochwyceni na otwartym polu, drudzy stło­
czeni w domach, które zresztą Rzymianie podpalali zrabo­
wawszy wpierw to, co się w nich znajdowało. Żołnierze nie
znali litości ani dla małych dzieci, ani nie mieli żadnego
względu dla starców, lecz wyrzynali wszystkich bez różnicy
wieku, tak że cała dzielnica była zbroczona krwią i powstały
stosy trupów liczące pięćdziesiąt tysięcy. Pozostała część
też nie uszłaby z życiem, gdyby nie zaczęto błagać
zmiłowania. (...) Aleksander rozkazał Rzymianom wycofać

7 Tamże, s. 195-198.
się. (...) lecz lud aleksandryjski miotany gwałtowną
nienawiścią trudno było uspokoić i nie sposób oderwać
od trupów” 8.
Można w tym miejscu zadać pytanie, skąd ta nienawiść
innych narodów do Żydów. Brało się to z odrębności
Żydów — to oni zamieszkiwali odrębne dzielnice, nie
dopuszczali do mieszanych małżeństw, a co było najważ­
niejsze, na każdym kroku akcentowali swoją odmienność
religijną, wyznawali bowiem religię całkowicie inną od
wszystkich znanych religii ówczesnego świata. To budziło
u innych wstręt, pogardę, a w dodatku „usprawiedliwiało”
w ich oczach tę chęć rabowania (należy zaznaczyć, że
Żydzi, nie łącząc się z innymi, należeli jednocześnie
w większości do bogatszych mieszkańców).
Sytuacja stawała się dla Żydów niebezpieczna. Powodo­
wało to powolne jednoczenie się w oporze i zjednywało
powstańcom sojuszników — lud żydowski zrozumiał, że
nieważne już jest to, kto zaczął, ale to, w jaki sposób się
bronić. Jeśli nie było już szansy na wyrozumiałość, jeśli
atakowani byli tak samo ci, którzy byli gotowi i chętni do
walki, jak i ci, którzy chcieli jej uniknąć, to należało, jeśli
nie chciało się dać biernie zabijać — walczyć. A opór
powodował jeszcze większą zaciekłość przeciwników Ży­
dów — i tak spirala zbrodni się nakręcała.
Po stronie Rzymian także zrozumiano, że należy prowa­
dzić wojnę w sposób zorganizowany, gdyż sytuacja może
się gruntownie zmienić — gdy ościenne narody zauważą,
że to oni, a nie władza rzymska, prowadzą walkę, mogą
dojść do wniosku, że imperium rzymskie jest słabe i nie
potrafi sobie poradzić z buntem. Stąd już niedaleko do
wniosku, że można próbować pozbyć się jego rządów,
biorąc przykład z Żydów. Wojna stała się faktem i należało
w krótkim czasie zaprowadzić porządek.

8 Tamże, s. 199.
TEATR DZIAŁAŃ WOJENNYCH.
IZRAEL OBECNIE I W STAROŻYTNOŚCI

Ziemie dzisiejszego Izraela pokrywają się w zasadzie


z terenem objętym działaniami bojowymi w toku wojny
żydowskiej w latach 66-73 (z wyjątkiem najbardziej na
południe położonej wyżyny Negew i doliny Wadi al-Araba).
Jest to kraina częściowo wyżynno-górska ze szczególnie
wyróżniającą się Wyżyną Galilejską (tam znajduje się
najwyższy szczyt Izraela — góra Meron — 1208 m n.p.m.)
i wzniesieniami Judei. W pasie nadmorskim natomiast
występuje nizina Szaron (długa na 180 km, szeroka na
6-20 km). Pozostała część kraju jest równinna, pocięta
licznymi rowami i uskokami tektonicznymi — najważniejszy
z nich to Rów Jordanu z Jeziorem Tyberiadzkim (Nazaretań-
skim, Genezaret), rzeką Jordan i Morzem Martwym (naj­
głębsza na świecie depresja — powierzchnia wody na
405 m p.p.m.). Panuje klimat podzwrotnikowy kontynentalny
suchy, na północnym zachodzie wilgotny. Średnia tem­
peratura w styczniu to 14-16 stopni, w sierpniu 28-33
stopnie Celsjusza; średnia suma opadów wynosi od 600-
800 mm na północy do 100 mm w okolicach Jerozolimy.
Rzeki, poza Jordanem, są okresowe. Roślinność, w wyniku
działania ludzi, w części północnej i nad morzem jest
śródziemnomorska, na pozostałym terenie — stepowa i pół-
pustynna. Gleby są na północy żyzne, najżyźniejsze w dolinie
Jordanu, a na południu skaliste 9.
Inaczej wyglądała ta ziemia w starożytności. Według
Tacyta Judea, Samaria i Galilea to ziemie w większości
żyzne. Co prawda deszcze były tam rzadkie, ale roślinność
bujna, śródziemnomorska, w okolicach Jerycha i w Galilei
występowały palmy i drzewa balsamiczne. Użyźniała
kraj rzeka Jordan, przepływająca przez jezioro Genezaret
i wpadająca do Morza Martwego, także nazywanego
9 Encyklopedia „Gazety Wyborczej", t. 7, Kraków, [b.r.], s. 215-216.
jeziorem. Oto jego charakterystyka z okresu starożytnego:
„Jezioro to o niezmiernym obwodzie, jakby morze,
a smakiem jeszcze przykrzejsze (...) wiatr nigdy go
nie poruszy; nie znosi ono ani ryb, ani wodnego ptactwa.
Leniwe fale unoszą rzucone na nie, jak na stały grunt,
przedmioty; czy kto umie pływać, czy też nie, równie
się dobrze na jego powierzchni utrzyma. W pewnej
porze roku wyrzuca z siebie smołę (asfalt — uwaga
na podstawie przypisu do tego fragmentu w cytowanym
dziele); jej praktycznego zbioru, podobnie jak innych
gałęzi przemysłu, doświadczenie nauczyło. (...) Niedaleko
od tego jeziora leżą równiny, niegdyś, jak wieść niesie,
żyzne i wielkimi miastami zaludnione, które jednak
od piorunów spłonęły; miały tylko ich ślady pozostać,
a nawet ziemia, jakby wysuszona, moc rodzenia stracić
miała” 10.
Dokładniejszy obraz terenów, na których toczyły się
walki, daje nam Flawiusz, omawiając szeroko poszczegól­
ne krainy. Najszerzej opisuje Galileę, którą „otaczają
Fenicja i Syria, a na zachodzie graniczy ona z ziemią
Ptolemais i górą Karmel. (...) Od południowej strony
rozciąga się ziemia Samarii i Scytopolis aż do wód
Jordanu. Na wschodzie oddzielają ją ziemie Hippos,
Gadary i Gaulanitis. (...) Od północy zamyka ją Tyr (...).
Dolna Galilea ciągnie się na długość od Tyberiady do
Chabulon (...). Ziemia tu jest wszędzie urodzajna, bogata
w pasze i porośnięta wszelkiego rodzaju drzewami, tak że
świetne warunki pociągają do pracy na roli nawet takiego,
który nie ma do tego żadnego zamiłowania. Przeto cała
ziemia była uprawiana (...) i żaden skrawek nie leżał
odłogiem. Miasta są tu gęsto rozsiane, liczne wsie (...)
bardzo ludne, tak że najmniejsza z nich liczy ponad
piętnaście tysięcy mieszkańców. (...) Perea (kraina leżąca
10 T a c y t , dz.cyt., s. 282-283. O miastach spalonych od pioruna zob.
szerzej w: Pismo Święte..., s. 38-39.
na wschód od Jordanu — dopisek mój) obejmuje większy
obszar, ale przeważnie jest pustynna, kamienista i zbyt
dzika, aby mogła rodzić szlachetne owoce. Są też tam
części urodzajniejsze, przynoszące wszelkiego rodzaju
plony, a równiny porastają różne drzewa, ale szczególnie
hoduje się tu drzewo oliwne, winną latorośl i palmy.
Krainę tę zraszają rwące potoki i źródła zawsze obficie
wodą tryskające, jeśli nawet te pierwsze wysychają
w skwarze lata (czyli potoki są tylko okresowe — uwaga
moja). (...) Ziemia Samarytańska leży pośrodku między
Galileą a Judeą. (...) niczym nie różni się od Judei. Obie
te bowiem krainy mają pagórki i równiny, łagodny klimat
i żyzną glebę, co sprzyja uprawie roli, są bujnie porośnięte
drzewami i rodzą w obfitości (...) owoce, bo nigdzie nie
ma miejsc pustynnych. (...) Najlepszym jednak dowodem
żyzności ziemi i kwitnącego stanu w tych krainach jest
gęste zaludnienie” 11.
Rangę Judei potwierdzało istnienie w jej obrębie najważ­
niejszego dla Żydów miasta — Jerozolimy (jej opis zostanie
podany w dalszej części pracy). Taką to bogatą, ludną
krainę, zamieszkaną przez ludzi pracowitych i głęboko
religijnych, miała spustoszyć najokrutniejsza w jej dziejach
wojna, i to spustoszyć tak dokładnie, że przez setki lat nie
odzyskała swej dawnej urody.

WYPRAWA CESTIUSZA NA JEROZOLIMĘ

Namiestnik Syrii, Cestiusz, doceniwszy powagę sytuacji,


zareagował stanowczo, tak aby uśmierzyć powstanie, zanim
powstańcy nie umocnią się i nie zdobędą poparcia całej
społeczności żydowskiej. Dlatego też przygotował znaczne,
jak na swoje możliwości, siły. Z wojsk stacjonujących
w Syrii wybrał do akcji XII legion, który dodatkowo

11 F l a w i u s z , Wojna..., s. 220-221.
wzmocnił, przydzielając mu z pozostałych dwu legionów
po dwa tysiące piechoty; ponadto z oddziałów auxilia
zabrał sześć kohort (czyli około trzech tysięcy zbrojnych)
i cztery oddziały jazdy (czyli dwa tysiące). Razem siły
rzymskie liczyły około dwunastu tysięcy ludzi.
Oprócz tego do przysłania wojsk Cestiusz wezwał także
sojuszników (marionetkowych władców ościennych
państw). Król Antioch z Chalkis przysłał dwa tysiące
jeźdźców i trzy tysiące piechoty, Agryppa II (prawnuk
Heroda Wielkiego) przyprowadził trzy tysiące piechoty
i około dwóch tysięcy jazdy, a Soajmos (władca niewiel­
kiego państwa nad Eufratem) dostarczył około 1300 jeźdź­
ców i 2700 łuczników. Razem siły zgromadzone przeciwko
powstańcom wyniosły dwadzieścia sześć tysięcy żołnierzy.
W drodze z Antiochii armia ta była jeszcze uzupełniana
w miastach syryjskich 12.
Niestety, dla Rzymian dowódca wyprawy, Cestiusz, nie
należał do zdolnych wodzów. Jego marsz znamionowały
grabieże i zniszczenia oraz częste zmiany kierunku. Taka
działalność doprowadziła do tego, że Żydzi po począt­
kowej panice zaczęli odnosić pewne sukcesy w walce,
stosując taktykę, którą można określić mianem partyzanc­
kiej. Powstańcy unikali otwartych potyczek, a za to
przeprowadzali napady na tyły przeciwnika (w taki sposób
rozbili w zasadzce w pobliżu Chabulonu, miasta w Galilei,
tylną straż rzymską i zabili dwa tysiące zajętych rabunkiem
żołnierzy).
Sukcesem wyprawy w jej początkowym okresie było
zajęcie portowego miasta Joppa w Judei — tam po
zaskoczeniu obrońców Rzymianie wymordowali ponad
osiem tysięcy mieszkańców. Po tym sukcesie armia
rzymska została podzielona. Część wojsk pod dowódz­
twem Cezeniusza Gallusa (dowódca XII legionu) wkroczyła

12 Tamże, s. 200.
do Galilei, gdzie nie napotkała początkowo większego
oporu. Do większej potyczki doszło w górach Asamon,
gdzie po zaciętej walce Rzymianie, dysponujący lepszym
uzbrojeniem, rozbili oddział żydowski i zabili dwa tysiące
powstańców przy stracie tylko dwustu legionistów 13.
Po spustoszeniu okolic Antypatrydy w Samarii cała
armia rzymska pomaszerowała w kierunku Jerozolimy.
W tym czasie Żydzi obchodzili Święto Namiotów. „Kie­
dy Żydzi spostrzegli, że wojna zbliża się do bram ich
stolicy, przerwali świętowanie i chwycili za broń. Żywiąc
wielką ufność we własną liczbę, rzucili się do walki bez
żadnego ładu i z wielką wrzawą, nie bacząc nawet na
siódmy dzień (szabat — uwaga moja) (...). Ich dziki
zapał (...) dał im także przewagę w boju. Z taką bowiem
gwałtownością uderzyli na Rzymian, że przerwali ich
szeregi i prąc przez środek nieprzyjaciół, szerzyli wśród
nich śmierć. (...) Po stronie Rzymian śmierć poniosło
pięciuset piętnastu żołnierzy, w tej liczbie było czterystu
pieszych, resztę stanowili jeźdźcy”14. Nie udało się jednak
Żydom odnieść pełnego sukcesu. Od całkowitej klęski
uratowała Rzymian akcja części sił (jazda) na skrzydła
atakujących. Drugim sukcesem Żydów w tej bitwie za­
kończył się atak części ich sił na tyły Rzymian — zdoby­
li tam część taborów.
Po kilku dniach armia rzymska ruszyła do ponownego
natarcia w kierunku miasta. Powstańcy, którzy nie mieli
wystarczających sił do obrony całości murów, wycofali się
do wewnętrznej części miasta i do świątyni. Armia Ces-
tiusza wkroczyła do Nowego Miasta i na Rynek Drzewny
i, po częściowym ich spaleniu, założyła obóz w okolicy
zamku królewskiego.
Na szturm Starego Miasta i świątyni Rzymianie zdecy­
dowali się dopiero po kilku dniach. Obrońcy „rozdzielili
13 Tamże, s. 201.
14 Tamże, s. 201.
się i miotali z wież pociski na głowy usiłujących sztur­
mować mur. Przez pięć dni Rzymianie przypuszczali ataki
ze wszystkich stron, lecz próby te okazały się daremne.
Szóstego dnia Cestiusz (...) począł szturmować północny
mur świątyni. Żydzi bronili się z dachu krużganku
i raz po raz odpędzali podchodzących do muru nie­
przyjaciół (...). Wtedy żołnierze rzymscy z pierwszych
szeregów przyparli tarcze brzegiem do muru, potem
ci, którzy stali za nimi przystawili swoje, z kolei następni
uczynili to samo tworząc tak zwanego u nich «żółwia»,
po którym pociski zsuwały się, nie wyrządzając szkody.
(...) mogli teraz zupełnie bezpiecznie czynić podkop
pod murem i przygotowania do podłożenia ognia pod
bramę świątyni” 15.
Gdy wydawało się, że lada moment świątynia zostanie
zdobyta, nastąpił niezrozumiały zwrot sytuacji. Rzymski
wódz zdecydował się na odstąpienie od oblężenia i wycofał
się z miasta. Powstańcy wykorzystali natychmiast ten błąd
Rzymian. Lekkie, doskonale znające teren oddziały żydow­
skie zaatakowały osłaniających odwrót piechurów i jeźdź­
ców i zadali im znaczne straty. Walk nie przerwano nawet
w nocy, co uniemożliwiało zmęczonym legionistom od­
poczynek.
Następnego dnia Żydzi atakowali nie tylko tylne straże
wycofujących się Rzymian, lecz także, nieobciążeni nad­
miernie bronią, wyprzedzali kolumnę, atakowali znienacka
z boków lub z przodu. W takich niespodziewanych atakach
straty legionistów były znaczne, i to nie tylko ze względu
na liczbę poległych, lecz także i na to, że ginęli też wyżsi
rangą dowódcy (w walce stracili życie między innymi:
dowódca VI legionu Priskus, trybun Longinus, dowódca
jazdy Emiliusz Jukundus). Bolesne dla Rzymian było też
i to, że stracili dużą część taboru (a tam były namioty,

15 Tamże, s. 203.
sprzęt inżynieryjny, a co najważniejsze zapasowa broń,
która przydała się powstańcom).
Odwrót przerodził się stopniowo w ucieczkę. Każdy
wąwóz, każda góra, każdy las, były miejscem zasadzki,
a atak groził w każdej chwili. Nie pomogło nawet za­
stosowanie fortelu, znanego i wypróbowanego w wielu
poprzednich wojnach — wódz rzymski z większą częścią
wojska w nocy po kryjomu opuścił obóz, pozostawiwszy
tylko niewielki oddział (około 400 legionistów), aby
upozorować obecność wojsk w obozie. Rankiem Żydzi
wybili tę garstkę i tak szybko ruszyli w pościg za uchodzącą
armią przeciwnika, że Rzymianie, aby uniknąć śmierci,
narzucili „takie tempo, że żołnierze w popłochu i strachu
porzucili swoje helepole, katapulty i wiele innych machin.
Wszystko to stało się łupem Żydów, którzy później użyli
sprzętu przeciwko tym, co go pozostawili. Czyniąc pościg
za Rzymianami, Żydzi doszli aż do Antipatris (inna nazwa
wspomnianej Antypatrydy — uwaga moja), a następnie
skoro nie mogli ich dogonić, zawrócili, zabrali z sobą
machiny, obdarli poległych ze zbroi, wzięli pozostawione
łupy i wśród zwycięskich pieśni podążyli z powrotem do
stolicy. Sami ponieśli zupełnie nieznaczne straty, ale
położyli trupem pięć tysięcy trzystu żołnierzy pieszych
i czterystu osiemdziesięciu jeźdźców spośród Rzymian
i ich sprzymierzeńców” 16.
Klęska Rzymian była porażająca. Jeśli nawet przyjąć, że
co najmniej połowa poległych to byli sprzymierzeńcy, to
i tak stracono prawie cały legion, a jeśli dodać straty z całej
wyprawy, to wynosiły one prawie półtora legionu. Takie
zwycięstwo wywołało euforię ludu. Jedynie część arysto­
kracji, przerażona przebiegiem wydarzeń (liczyli bowiem
na zwycięstwo Rzymian i ewentualną późniejszą łaskawość
Nerona), w popłochu opuszczała Jerozolimę. Pozostali

16 Tamże, s. 204-205.
w mieście szykowali się do dalszej, w ich mniemaniu
zwycięskiej wojny.

ORGANIZACJA ARMII POWSTAŃCZEJ

Po powrocie zwycięzców przystąpiono w mieście do


organizacji władzy i — co najważniejsze — wojska.
Dotychczas była to tylko zbieranina, niezbyt karne, podległe
różnym samozwańczym wodzom oddziały, często nawet
prawie bez broni. Władzę w Jerozolimie powierzono
początkowo przedstawicielom arystokracji (Józefowi, sy­
nowi Goriona, i arcykapłanowi Ananosowi), polecając im
przygotowanie stolicy do walki. Jednak brak pieniędzy na
budowę umocnień, a także żądania ludu wymogły zmianę
wodza — został nim zwycięzca Cestiusza, a zarazem
pierwszy wódz powstania — Eleazar.
Wyznaczono także dowódców w poszczególnych pro­
wincjach, kierując się w tym wyborze zarówno znacze­
niem i rangą danej osoby, jak i jej umiejętnościami.
I tutaj z zasady unikano wyznaczania ludzi najbardziej
zacietrzewionych, czyli członków sekty zelotów. W Idu-
mei (ziemie na południe od Jerozolimy) wyznaczono na
dowódcę arcykapłana Jezusa (syna Sapfasa; nie należy
mylić tej postaci z Jezusem Chrystusem — Chrystus już
od ponad trzydziestu lat nie żył; imię to było w tamtych
czasach dość popularne wśród Żydów), w Jerychu i oko­
licach wodzem został Józef syn Szymona, a wodzem
całej Galilei został stosunkowo młody (urodzony w 37
roku, więc nawet nie trzydziestolatek), ale bardzo zdolny
członek rodu kapłańskiego — Józef syn Mattiasa (bar­
dziej znany w historii pod nazwiskiem Józef Flawiusz
— późniejszy kronikarz tej wojny; to dzięki niemu
znamy jej przebieg) 17.

17 Tamże, s. 205-206.
Rządy poszczególnych wodzów na przydzielonych im
terenach nie należały do najłatwiejszych. W zasadzie
żaden z nich nie mógł w pełni liczyć na współpracę
z poszczególnymi lokalnymi watażkami. Jak to zazwyczaj
bywa w przypadku tego typu wojen, żaden z samozwań­
czych przywódców nie godził się z narzuconą mu władzą.
Z dzieła Józefa Flawiusza znamy dobrze jego własne
perypetie, ale nie możemy ich przyjąć za całkowicie
prawdziwe — autor będący jednocześnie uczestnikiem
wydarzeń zawsze będzie się starał przedstawiać siebie
w jak najlepszym świetle, a Flawiusz dodatkowo musi się
jeszcze usprawiedliwiać przed potomnymi i przed Rzy­
mianami (o przyczynach takiej jego postawy dowiemy się
więcej w dalszej części opowieści). Niemniej jednak,
ponieważ sytuacja w Galilei była w zasadzie prawie
identyczna jak — waśnie i spory — w całym kraju, warto
o niej opowiedzieć szerzej. Każdy z wyznaczonych
wodzów (a można nazwać ich namiestnikami lub zarząd­
cami prowincji) musiał wyznaczyć spośród mieszkańców
osoby odpowiedzialne za sprawy porządkowe i za przy­
gotowanie prowincji do wojny (sprawy mobilizacji, ap­
rowizacji, uzbrojenia).
Dowódca w Galilei — to stanowisko bardzo ważne. Od
początku liczono się z tym, że przeciwnicy (Rzymianie)
nadejdą ze swoją armią od północy i że to właśnie w Galilei
nastąpi pierwsze starcie z wrogiem. Stąd troska młodego
wodza o umocnienie poszczególnych twierdz, a przede
wszystkim o silną i zdyscyplinowaną armię. Organizacja
nowych sił zbrojnych przebiegała w Galilei wzorcowo
i dlatego warto, omawiając wojsko powstańcze, oprzeć się
na tym, czego tam dokonano. A zastosowano wzorzec już
sprawdzony w starożytności, czyli organizację taką, jaką
miała armia rzymska.
Braki w doświadczeniu wojskowym, a szczególnie
w wyszkoleniu i w uzbrojeniu, starano się zniwelować
poprzez wzorowany na Rzymianach podział na oddziały,
w których stosunkowo duża liczba dowódców miała
zwiększyć ich spoistość i dyscyplinę. Stąd podział na
dziesiątki z własnymi dowódcami, które z kolei połączono
w setki (wzorem rzymskich centurii), następnie w podobne
do rzymskich kohort większe pododdziały, połączone
w jeszcze większe oddziały. W taki sposób armia w samej
tylko Galilei liczyła sześćdziesiąt tysięcy piechoty, ale
tylko trzystu pięćdziesięciu jeźdźców. Dodatkowe wzmoc­
nienie stanowili żołnierze najemni (tych w Galilei było
cztery tysiące pięciuset).
Dokonano także podziału ludności prowincji na tych,
którzy służyli w armii, i na tych, których zadaniem była
praca mająca na celu zaopatrywanie służących w wojsku
w żywność i broń oraz zaspokajanie innych potrzeb
(rozbudowa i umacnianie twierdz). Największy problem
stanowiła broń — mimo zebrania wszystkiego, co tylko
przypominało oręż, nie można było przygotować tego
w takiej ilości, by wystarczyło dla wszystkich, a co
najważniejsze, by można było z takim orężem stanąć do
walki w otwartym polu przeciwko armii rzymskiej 18.
Problem dla dowódcy w Galilei stanowili jego prze­
ciwnicy polityczni, a szczególnie jeden z nich — Jan
z Gischali, który rościł sobie pretensje do stanowiska
wodza. Niesnaski zostały zażegnane dopiero przez spe­
cjalną komisję z Jerozolimy (choć niechęć między tymi
dwoma wodzami trwała nadal).
Do wojny przygotowywała się także reszta kraju.
W Jerozolimie naprawiono mury miejskie i przystąpiono
do wytwarzania broni, w tym także machin wojennych.
Cały naród przygotowywał się do wojny, ale w jego
łonie było wielu takich, którzy uważali czas pozostały
do nadejścia Rzymian za doskonałą okazję do rozprawy

18 Tamże, s. 206-207.
z własnymi wrogami. Stąd też dość często dochodziło
do walk między stronnikami poszczególnych dowódców,
co w żaden sposób nie przyczyniało się do poprawy
sytuacji obronnej i umacniania zwartości bojowej
— często wrogiem groźniejszym niż Rzymianie (których
jeszcze nie było) był ten, kto teoretycznie powinien
być sojusznikiem.
REAKCJA CESARZA NERONA.
WYPRAWA WESPAZJANA FLAWIUSZA NA JUDEĘ

Niestety, czasu na właściwe przygotowanie się do wojny


Żydzi nie uzyskali, bo i nie mogli uzyskać. Na ich
nieszczęście cesarz Neron znajdował się niedaleko teatru
działań wojennych — w Achai. Choć władcę bardziej
interesowały igrzyska, zawody i zabawy, nie mógł nie
zareagować na bunt. Brak reakcji mógłby bowiem wywołać
bunty w innych prowincjach wschodnich. W pobliżu był
akurat doświadczony dowódca, pozornie bez ambicji poli­
tycznych, a w dodatku zasłużony dla imperium. Był nim
zwycięzca z wojen w Germanii i Brytanii — Wespazjan.
Tak przyczyny jego wyboru opisuje Swetoniusz: „Dla
stłumienia tego buntu potrzeba było większego wojska
i bardzo energicznego wodza, któremu można by powierzyć
bezpiecznie tak wielkie zadanie. Wybrano bez zastrzeżeń
właśnie Wespazjana, jako że doświadczono już nieraz jego
energii, a przy tym w żadnym wypadku nie mógł budzić
obaw jako ewentualny pretendent do władzy najwyższej ze
względu na gminność pochodzenia i nazwiska”1. Nowy
wódz natychmiast udał się do wojsk i wysłał swego syna
Tytusa do Aleksandrii po XV legion.
1 Gajus S w e t o n i u s z Trankwillus, Żywoty cezarów, t. 2, Wrocław
2004, s. 513-514. Dalej zaznaczać będziemy tylko Swetoniusz.
DZIAŁANIA ŻYDÓW PRZED PRZYBYCIEM NOWEGO WODZA
RZYMIAN. PRZYGOTOWANIA WESPAZJANA DO WOJNY

Nim na teatrze działań wojennych pojawiły się nowe siły


rzymskie, powstańcy na południu Judei przystąpili do
zwiększania swego stanu posiadania. Armia powstańcza
dowodzona przez Babilończyka (najemnika w służbie
powstaniu) Silasa i Jana, członka sekty esseńczyków,
wyprawiła się na należące do prowincji egipskiej miasto
Askalon (w dzisiejszej Strefie Gazy). Liczyli przy tym na
łatwy sukces — miasto było co prawda obwarowane, ale
załogę stanowiły tylko jedna kohorta, wywodząca się
z kilkakrotnie wymienianego już legionu Gallica, i jeden
oddział jazdy rzymskiej. Całość sił rzymskich w mieście,
dowodzonych przez centuriona Antoniusza, liczyła czterystu
osiemdziesięciu piechurów i stu dwudziestu czterech jeźdź­
ców (wszyscy byli doświadczonymi żołnierzami), a armia
ich przeciwników aż ponad dwadzieścia tysięcy2. Dowódca
obrony miasta „wpierw wywiódł jazdę i nie uląkłszy się ani
liczby, ani śmiałości nieprzyjaciół, mężnie przyjął ich
pierwsze uderzenie i odparł zmierzających do muru. A że
walczyli tu niedoświadczeni z zaprawionymi do boju,
piechota z jazdą, idący bezładną kupą z żołnierzami
w zwartych szeregach, uzbrojeni byle jak z ciężkozbrojnymi
zastępami w pełnym rynsztunku, kierujący się więcej
zapałem niż rozwagą z nawykłymi do karności i speł­
niającymi wszystko na dany sygnał, nacierający znaleźli
się w wielkich opałach. (...) ustępując przed atakami
konnicy, wszyscy rozproszyli się po całej równinie. (...)
Okoliczność ta znakomicie ułatwiła Rzymianom zadanie,
lecz stała się przyczyną istnej rzezi wśród Żydów”3. Straty
Żydów były ogromne — zginęło około dziesięciu tysięcy
powstańców (w tym Silas i Jan), Rzymianie nie mieli ani
2 Zob. S. D a n d o - C o 11 i n s, dz.cyt., Warszawa 2008, s. 178.
3 F l a w i u s z , Wojna ..., s. 218.
jednego zabitego żołnierza. Tak zakończyła się dobra passa
Żydów — musieli przyjąć do wiadomości, że w bitwie
w otwartym polu nie można atakować bez planu i bez
zachowania choćby namiastki szyku.
Tymczasem Wespazjan, dotarłszy do Syrii, zebrał znaj­
dujące się tam pozostałości wojsk rzymskich; przybyły mu
także dodatkowo „dwa legiony, osiem szwadronów jazdy,
dziesięć kohort (...). Wespazjan z chwilą wkroczenia do
prowincji przeciągnął na swą stronę także kraje sąsiednie”4.
Nowy wódz miał więc do swojej dyspozycji trzy legiony
— V legion Macedonica, X legion Fretensis i XV legion
Apollinaris — oraz dwadzieścia trzy kohorty piechoty
i sześć oddziałów jazdy z oddziałów auxilia.
Państwa wasalne dostarczyły także dość znaczne siły.
Królowie Agryppa, Antioch i Soajmos dostarczyli po
dwa tysiące pieszych łuczników i po tysiącu jeźdźców,
a arabski król Malchos przysłał Wespazjanowi pięć
tysięcy piechoty i tysiąc jeźdźców. Tym sposobem zgro­
madzono sześćdziesiąt tysięcy żołnierzy (z czego czter­
dzieści pięć tysięcy stanowili żołnierze rzymscy — le­
gioniści i auxilia). Ponadto rzymski wódz mógł wy­
korzystać — jeśli nie do bezpośredniej walki, to do
spełniania zadań dodatkowych (budowa umocnień, dróg,
mostów, machin bojowych) — rzesze sług obozowych.
Tak licznej armii towarzyszyli bowiem ludzie do obsługi
w liczbie nie mniejszej niż jedna czwarta liczby żołnierzy
— byli to zarówno wolni obywatele, jak i niewolnicy 5.

WALKI W GALILEI. OBLĘŻENIE JOTAPATY

Pierwszym sukcesem tej armii, i to osiągniętym bez


walki, było poddanie się miasta Sefforis. Wespazjan od
razu wysłał do miasta silny garnizon, który dokonywał
4 S w e t o n i u s z , dz.cyt., s. 514.
5 F l a w i u s z , Wojna..., s. 222.
wypadów w okolice. Żydowski wódz Galilei, Józef, prze­
prowadził próbę odbicia miasta, ale nie odniósł sukcesu.
W odpowiedzi Rzymianie wzmogli rajdy w okolicy, nisz­
cząc uprawy; mieszkańców zdolnych do noszenia broni
zabijali, kobiety i nieletnich sprzedawali w niewolę. Galilej­
czycy mogli czuć się bezpiecznie tylko w obwarowanych
miastach (i to też tylko do czasu).
Pierwszej próby ataku na obwarowane miasto — Jo-
tapatę — dokonał dowódca garnizonu Sefforis, Placidus.
Ale miasto było dobrze bronione. Mieszkańcy czekali
„nań przed miastem i niespodziewanie rzucili się całą
masą na Rzymian. A że byli dobrze przygotowani do
walki i pełni zapału, ponieważ bronili zagrożonego miasta
ojczystego, swoich żon i dzieci, więc rychło zmusili
ich do ucieczki. Wielu Rzymian zranili, a tylko siedmiu
ubili, ponieważ odwrót nie odbywał się bez zachowania
porządku. Rany zresztą, które odnieśli, były powierz­
chowne, gdyż ciała mieli zewsząd osłonięte. Żydzi przy
swoim lekkim uzbrojeniu woleli raczej razić ich z dala
(...). Po stronie żydowskiej padło trzech mężów i niewielu
odniosło rany” 6.
Ten pierwszy epizod z walk o Jotapatę uświadomił
powstańcom, że mogą odnosić sukcesy w boju, nawet
w otwartym polu, ale jednocześnie wskazał na to, że
przeciwnik dysponuje lepszym uzbrojeniem i dlatego też
zawsze będzie ponosił w takim starciu niewielkie straty.
Rzymianom okrytym dobrą zbroją, dysponującym dobrą
tarczą, nie można było zadać takich strat, jakie musieli
ponosić Żydzi, choćby już z tego tylko powodu, że pełną
zbroję, równorzędną ze zbroją rzymską, posiadali tylko
nieliczni. W większości przypadków była to zbroja zdobycz­
na — należało więc tak walczyć, aby tych zdobycznych
elementów uzbrojenia było jak najwięcej.

6 Tamże, s. 226.
Wymarsz armii rzymskiej z Syrii spowodował panikę
w armii żydowskiej w Galilei. Jej dowódca — Józef, został
rozwojem sytuacji zmuszony do wycofania swoich żołnierzy
do twierdz. Sam udał się do Jotapaty, uznawszy, że jest to
miasto najlepiej przygotowane do obrony. O jej walorach
obronnych świadczy opis Flawiusza: „Prawie cała Jotapata
leży na bardzo stromej skale i jest z trzech stron zupełnie
odcięta tak przepastnymi wąwozami, że tym, którzy
próbują zapuścić w nie wzrok, w oczach się ćmi z powodu
głębi. Dostępna jest tylko od strony północnej, gdzie
swoją zabudową wychodzi na spadzisty występ góry.
Kiedy Józef opasywał miasto murem, objął nim także
tę jego część, tak że nieprzyjaciele nie mogli zająć
szczytu wznoszącego się ponad nim. Było ono tak ukryte
między otaczającymi je górami, że nie można go było
widzieć, dopóki się do niego nie doszło. Tak przedstawiały
się warunki obronne Jotapaty” 7.
Rzymianie podeszli pod miasto wieczorem. Zostało
ono natychmiast otoczone potrójnym kordonem, tak aby
uniemożliwić ucieczkę. Pokazanie obrońcom całej potęgi
miało zasiać strach i skłonić ich do kapitulacji. Ale
taka akcja przyniosła skutek odwrotny — obrońcy, widząc
się okrążonymi i teoretycznie pozbawionymi szans, po­
stanowili stawić tym bardziej zdecydowany opór. Ran­
kiem następnego dnia Rzymianie zaatakowali miasto.
Pierwszy odpór dały im oddziały powstańcze obozujące
poza miastem. Gdy mimo ich zdecydowanego oporu,
Rzymianie, blokując ich, ruszyli na mury, obrońcy do­
konali wypadu z miasta i odpędzili legionistów, po­
niósłszy jednak w otwartym boju straty większe niż
przeciwnicy. Rzymianie mieli tylko trzynastu zabitych
i bardzo wielu rannych, Żydów poległo siedemnastu,
a sześciuset zostało rannych 8.
7 Tamże, s. 229.
8 Tamże, s. 228-229.
Trwający kilka dni opór powstańców, połączony z ciąg­
łymi wycieczkami, zmusił rzymskiego wodza do przy­
stąpienia do regularnego oblężenia. Postanowiwszy ustawić
pod murami machiny oblężnicze, Rzymianie przystąpili do
budowy grobli podprowadzającej pod mury. Wokół miasta
Rzymianie rozmieścili machiny bojowe — katapulty,
skorpiony, onagery i balisty, wyrzucając z nich różne
pociski na obrońców. O sile tych machin i o zniszczeniu,
jakie one czyniły, świadczyć może taki opis: „miotane
z siłą niezwykłą pociski ze skorpionów i katapult powalały
od razu wielu mężów, a wysyłane z szumem głazy
z wyrzutni zrywały blanki i odłamywały rogi wież. Nie
było tak silnej grupy mężów, żeby moc uderzenia i masa
kamienia nie powaliła ich co do jednego. O sile działania
tej machiny dają wyobrażenie choćby takie (...) wypadki
(...) jednemu z ludzi (...) ugodzonemu pociskiem z niej,
odcięło głowę, a czaszkę jego poniosło na odległość trzech
stadiów. Płód kobiety brzemiennej, która (...) dostała
pociskiem w brzuch, wyrzuciło na odległość pół stadia” 9.
Obrońcy stosowali różne środki mające utrudnić Rzy­
mianom prace oblężnicze. Nocami dokonywano wypadów
na wznoszone szańce, podpalano ich osłony, starano się
niszczyć wały wybudowane za dnia. Gdy rosnący wał
dosięgał już wysokości murów, zaczęto je podwyższać,
a dla osłony przed pociskami na specjalnie wzniesionym
rusztowaniu zawieszono świeże skóry wołowe, które wy­
chwytywały mniejsze pociski; wystrzeliwane przez Rzymian
płonące głownie gasły same po zetknięciu z wilgotnymi
skórami. W taki sposób udało się obrońcom znacznie
podwyższyć mury.
Zacięty opór obrońców skłonił Wespazjana do decyzji
o zaprzestaniu prac oblężniczych — zamierzał zająć miasto
po dłuższym oblężeniu, gdy już obrońcom zabraknie

9 Tamże, s. 235.
żywności, a co najważniejsze — wody (miasto nie
miało naturalnego zbiornika wody, tylko cysterny o sto­
sunkowo małej pojemności). Ale i na to znalazł się
sposób — żywności w mieście nie brakowało, a by
wprowadzić Rzymian w błąd co do ilości zapasów
wody, dowódca obrońców nakazał większej liczbie ludzi
rozwiesić na murach zamoczoną odzież, tak że cały
mur spływał wodą. Na widok takiego marnotrawstwa
Rzymianie doszli do błędnego wniosku, że obrońcy
dysponują dużymi zapasami wody i utracili wiarę w to,
że zdobędą miasto po osłabnięciu ich z głodu i pragnienia.
Tymczasem obrońcy, korzystając z niewidocznego wą­
wozu, nocami, okryci skórami zwierząt, wyprawiali się
po świeżą żywność i wodę. Nadal też, zarówno w nocy,
jak i czasami w dzień, dokonywali wypadów, niszcząc
umocnienia rzymskie i paląc machiny. Każdy taki wypad
przynosił im jednak coraz większe straty 10.
Prace oblężnicze posuwały się naprzód mimo odwagi
i poświęcenia obrońców. Rzymianie postanowili wprowa­
dzić do akcji najważniejszy środek — taran (nazwany
„baranem”). Taranu zawsze używano przed generalnym
szturmem, a jego zadaniem było, w zależności od potrzeb,
albo rozbicie bramy wiodącej do twierdzy, albo dokonanie
wyłomu w murze. W przypadku Jotapaty celem był mur.
Tak sam taran i sposób jego użycia opisuje naoczny
świadek: „Stanowi go potężna belka, podobna do masztu
okrętu, która okuta jest na samym końcu grubym żelazem
ukształtowanym na wzór łba barana, od którego otrzymała
też swoją nazwę. W środku jest zawieszona linami, jak
szala wagi, na innej belce, która znów na obu końcach
spoczywa na mocnych podporach. Gromada mężów ciągnie
«barana» do tyłu i znów jednocześnie z całą siłą pcha go
do przodu, tak że wysunięty żelazny koniec uderza w mury.

10 Tamże, s. 230-233.
Nie ma tak mocnej wieży ani tak grubego muru, żeby po
wytrzymaniu pierwszego uderzenia mógł oprzeć się dalszym
ciosom. (...) Tedy Rzymianie przysunęli bliżej katapulty
i pozostałe machiny rażące, aby dosięgnąć obrońców na
murach, którzy usiłowali im przeszkodzić, i posypał się
grad pocisków. (...) inna grupa żołnierzy rzymskich przy­
niosła taran, który na całej długości nakryty był plecion­
kami, a od góry skórą dla osłony samej machiny i jej
obsługi. Już pierwsze uderzenie wstrząsnęło murem” 11.
Ale nie ma sytuacji bez wyjścia. Dowódca powstańców
wymyślił dość skuteczny środek przeciwdziałania. Przygo­
towano odpowiednio duże worki wypełnione plewami
i spuszczano je na te fragmenty muru, na które był
wycelowany taran. Worki z plewami skutecznie wyhamo­
wywały impet taranu. Był to środek, który na pewien czas
osłabił moc machiny. W końcu, jak to zazwyczaj bywa,
potrzeba bojowa podpowiedziała Rzymianom sposób reak­
cji. Umieścili na długich żerdziach sierpy i obcinali nimi
liny, na których opuszczano worki. Gdy tylko taran odzyskał
swoją moc, znów od jego ciosów zatrzęsły się mury.
Obrońcy dokonali więc wypadu ze środkami łatwo palnymi
i podpalili obudowę taranu i sam taran, tak że w ciągu
niespełna godziny cała obudowa machiny spłonęła. Obrońcy
w trakcie tej wycieczki dokonywali cudów odwagi: „wśród
Żydów wyróżnił się pewien mąż zasługujący na wspo­
mnienie i pamięć. Był synem Sameasza i zwał się Eleazar
(nie był to nikt ze starszyzny powstania — to było bardzo
popularne wówczas żydowskie imię — dopisek mój) (...).
Otóż uniósł on olbrzymi głaz i z taką siłą cisnął go z muru
na taran, że odłamał głowę tej machiny i zeskoczywszy
w dół zabrał ją spomiędzy nieprzyjaciół i bez najmniejszego
strachu przyniósł pod mur. Dla wszystkich wrogów stanowił
łatwy cel, a że pociski godziły w nie osłonięte ciało,

11 Tamże, s. 233-234.
Wojownicy żydowscy: 1. Jeździec nabetański na wielbłądzie. 2. Ciężko­
zbrojny jeździec króla Agryppy II. 3. Sykariusz

Powstaniec żydowski uzbrojony


jedynie w łuk
Szyk bojowy legionistów

Legionista rzymski
z okresu cesarstwa
w hełmie typu galijskiego
Legionista rzymski z okresu cesarstwa — pióropusz na hełmie oznacza
dowódcę
Legioniści w walce z barbarzyńcami

Rzymska
zbroja segmentowa
Kolumna marszowa legionistów z pełnym obciążeniem
Rzymski taran podwieszony na ruchomej platformie

Szopy oblężnicze z taranami w środku


Wieża oblężnicza

Onager — machina miotająca kule kamienne lub metalowe


Katapulta oblężnicza wyrzucająca pociski kamienne

Rzymianie pod murami Jerozolimy. Rycina z XIX w.


przeszyło go pięć strzał. Lecz on nie zważał na to, wstąpił
na mur i wszystkim pokazał, jak śmiałego dokonał czynu,
po czym skłonił się wskutek otrzymanych ran i stoczył się
w dół wraz z łbem «barana»” 12.
Pozostali uczestnicy wypadu zniszczyli machiny wojenne
piątego i dziesiątego legionu. Ale już pod koniec dnia
Rzymianie uruchomili taran. Wtedy to przez czysty przy­
padek jeden z obrońców zranił lekko w nogę Wespazjana,
nie miało to jednak żadnego wpływu na działania Rzymian.
Walka trwała przez całą noc, a machiny wojenne zbierały
krwawe żniwo wśród obrońców.
Nad ranem taran dokonał dzieła — w murze powstała
wyrwa. Rzymianie przygotowywali się do decydującego
szturmu, obrońcy natomiast utworzyli w miejscu wyłomu
żywy mur. Ich zadaniem było zaatakowanie Rzymian
w momencie zarzucenia przez nich pomostów oblężniczych
i zepchnięcie szturmujących. Dla Rzymian była to normalna
bitwa, walka o łupy, o niewolników, dla obrońców była to
już tylko walka o godną śmierć — wszyscy doskonale
wiedzieli, że w tej bitwie nie mogą zwyciężyć, mogą tylko
z honorem polec.
Dowodzący obroną Józef, choć, jak sam zaznacza
w swym dziele, nie był zwolennikiem powstania, przygo­
tował swych żołnierzy do ostatniej bitwy i stanął w pierw­
szym szeregu walczących. „1 oto od razu zatrąbili trębacze
wszystkich legionów i wojsko podniosło przeraźliwe okrzy­
ki, a gdy na dany znak zaczęto wypuszczać strzały, słońca
nie było widać. Mężowie Józefa pomni jego rozkazów (...)
skoro tylko zarzucono pomosty, wpadli na nie, nim Rzy­
mianie zdołali na nich postawić swoje stopy. Walcząc
wręcz z wdzierającymi się (...). Nie rozłączali się (...)
z Rzymianami pierwej, niż albo sami padli, albo ich
trupem położyli. Jednakże Żydzi wyczerpani nieustającą

12 Tamże, s. 234.
walką nie mogli zluzować walczących w pierwszej linii,
gdy tymczasem u Rzymian znużone wojsko zmieniały
świeże zastępy (...). Rzymianie tworzyli niezwyciężoną
kolumnę, która (...) już zaczęła wdzierać się na mur” 13.
Gdy Rzymianie wyparli obrońców z pomostów i wież
oblężniczych, Żydzi zastosowali nowy rodzaj broni. Na
nacierających przeciwników wylewano wrzącą oliwę, co
spowodowało panikę wśród nacierających. Oliwa wlewała
się w szczeliny pancerzy, powodując od razu bolesne
oparzenia — atakujący zwijali się z bólu i spadali z pomos­
tów lub byli z nich spychani przez nacierających z tyłu za
nimi. Gdy skończyły się zapasy wrzącej oliwy, obrońcy
wylali na pomosty rozgotowane ziele kozieradki (rośliny
miododajnej, stąd po rozgotowaniu tworzącej śliską pap­
kę14), na którym Rzymianie przewracali się jak bezradne
dzieci. Pod koniec dnia Wespazjan wstrzymał atak. Jotapata
obroniła się — na razie.
Rzymianie przystąpili ponownie do prac oblężniczych,
wznosząc wały przewyższające mury miasta. Na wałach
wzniesiono wieże obite blachami, co zabezpieczało je
przed próbami podpalenia. Obrońcy bronili się resztkami
sił. W czterdziestym siódmym dniu oblężenia do obozu
rzymskiego zgłosił się zdrajca, który nakłonił Wespazjana
do zaatakowania miasta tuż przed świtem, kiedy strażnicy
są już tak wyczerpani, że zasypiają na stojąco. Rzymianie
zastosowali się do tej rady.
O świcie na mury jako pierwszy wkroczył syn Wespaz­
jana — Tytus, z jednym z trybunów i kilkoma legionistami.
Strażników zabito we śnie. Miasto zostało zdobyte, choć
obrońcy nawet o tym nie wiedzieli. Mieszkańcy i duża
część obrońców obudzili się dopiero wtedy, gdy do miasta
wkroczyła prawie cała armia rzymska.
13 Tamże, s. 237.
14 Zob. Encyklopedia „Gazety Wyborczej”, t. 8, Kraków, [b.r.],
s. 689-690.
Tymczasem Rzymianie rozpoczęli wyrzynanie miesz­
kańców, nie zważając ani na wiek, ani na pleć. Cały
dzień trwało polowanie na obrońców i ich mordowanie.
W następnych dniach rozpoczęto poszukiwania ważniej­
szych osób — podobno najbardziej poszukiwano Józefa.
o skali dokonanej rzezi może świadczyć to, że do
niewoli wzięto tylko tysiąc dwieście osób (głównie
kobiety i dzieci). Zabitych zaś, zarówno w trakcie
oblężenia, jak i po zdobyciu miasta, było około czter­
dziestu tysięcy 15.
W trakcie przeszukiwania miasta w celu ujęcia resztek
ukrywających się powstańców doszło do symbolicznego
zadośćuczynienia za klęskę armii powstańczej pod As-
kalonem. Centurion Antoniusz, wsławiony zwycięstwem
pod tym miastem, odnalazł w jakiejś jamie powstańca,
którego wezwał do poddania się. Tamten „Poprosił cen­
turiona Antoniusza o podanie mu ręki, co miało być
rękojmią szczerości i prośbą o pomoc w wydostaniu się.
Centurion pochylił się, żeby podać mu prawą rękę — tę od
miecza. Powstaniec chwycił ją swoją lewą dłonią, dobył
prawą miecza i pchnął nią wściekle Rzymianina. Ostrze
przeszyło dół brzucha Antoniusza, uszkadzając ważne dla
życia narządy. Sławny centurion Antoniusz upadł i szybko
wyzionął ducha” 16.
Dowódca obrony — Józef, ukrył się tymczasem wraz
z czterdziestu innymi znacznymi obywatelami miasta w nie­
dostępnej i niewidocznej dla oczu jaskini. Mogli tam pozostać
bezpieczni przez dłuższy czas — mieli zapas żywności
i wody. Ale kryjówkę wydała jakaś kobieta. Gdy Rzymianie
dowiedzieli się, gdzie ukrywa się tak poszukiwany przez
nich dowódca obrony, wezwali go i ukrywających się razem
z nim do poddania się, obiecując darowanie życia. Ale
towarzysze doli i niedoli nie wyrazili zgody na poddanie się.
15 F l a w i u s z , Wojna..., s . 238-242.
16 S. D a n d o - C o 1 1 i n s , dz. cyt., s. 191-192.
Nie pomogły namowy ani argumentacja, że tylko żywi mogą
się przydać narodowi. „Współlokatorzy” jaskini gotowi byli
zabić Józefa, nazywając go zdrajcą. W tej sytuacji znalazł
on jednak wyjście. Aby nie zginąć z rąk współtowarzyszy
z piętnem zdrajcy, zgodził się na zbiorowe samobójstwo, ale
w taki sposób, że poprzedzi je losowanie, a tego, który
wylosuje numer pierwszy, zabije następny po nim, i tak
kolejno, aż do ostatniego, który po zabiciu swego poprzednika
popełni samobójstwo. Trudno jest przypuścić, że to Opatrz­
ność Boża tak pokierowała przebiegiem losowania, że Józef
(przecież przeciwnik samobójstwa) wylosował numer ostatni
— to on miał po zabiciu swego poprzednika, zadać sobie
cios. Można więc przyjąć za pracą Mireille Hadas-Lebel
inne wytłumaczenie tego przypadku: „Kilku ludzi, którzy
nie dawali temu wiary, znalazło już w przeszłości bardziej
racjonalne wyjaśnienie «cudu»: Józef był utalentowanym
matematykiem i potrafił tak pokierować losowaniem, żeby
sobie zapewnić ostatni numer. Oto, jaką postać przybrała ta
interpretacja w wydanym ostatnio francuskim podręczniku
do matematyki Permutacja Józefa Flawiusza «W 67 roku po
Chrystusie podczas powstania Żydów przeciw Rzymianom
było uwięzionych czterdziestu Żydów. Ponieważ nie chcieli
stać się niewolnikami, postanowili ustawić się w koło
i nadać sobie numery od 1 do 40. Co siódmy był więc
zabijany, aż w końcu zostanie jeden: ten powinien sam się
zabić. Przyszły historyk Józef Flawiusz tak się umieścił, że
został ostatni i nie popełnił samobójstwa. Oznaczyć numer
wybrany przez Józefa Flawiusza».
W rzeczywistości Józef nie pozostał sam. Nie chciał
zarówno zabijać, jak i zostać zabitym. Kiedy przyszła na
niego kolej, aby swym mieczem podciąć gardło ostatniego
żyjącego, odmówił i przyrzekł, że będzie się starał ze
wszystkich sił ocalić razem ze sobą także jego” 17.

17 M. H a d a s - L e b e l , dz. cyt., s. 84-85.


Ujęty wódz żydowski miał być, zgodnie z decyzją
Wespazjana, wysłany do Rzymu, aby to Neron (cesarz znał
Józefa, który przed wojną posłował do Rzymu w imieniu
kolegium arcykapłanów i był mu przedstawiony) zdecydo-
wał o jego losie. Wynika z tego, że pomimo obietnicy
pozostawienia przy życiu Rzymianie nie mieli początkowo
zamiaru komukolwiek darować życia — była to obietnica
bez pokrycia. Los Józefa był już przesądzony — nie był on
wodzem naczelnym powstańców, stąd nie było potrzeby
utrzymywać go przy życiu do czasu ewentualnego triumfu.
Czekała go zatem śmierć prawie natychmiastowa i okrutna
— bo na krzyżu.
Ale Józef, aby uniknąć tego strasznego losu, postanowił
wykorzystać krążące od około stu lat przepowiednie
o tym, że z ziemi Izraela wyjdzie władca świata, i w roz­
mowie z Wespazjanem przepowiedział mu, że to on
będzie cesarzem. Pytanie czy sam w to wierzył — raczej
na pewno nie, ale jego wypowiedź, poparta zgodą na
pozostanie pod strażą aż do czasu spełnienia się proroctwa,
dawała szansę na przedłużenie życia — a może w tym
czasie wydarzy się coś, co umożliwi wyjście na wolność?
Wespazjan uwierzył w przepowiednię — choć chyba
nie do końca, gdyż początkowo pozostawił Józefa w kaj­
danach — kierując się tym, że podobno już wcześniej,
choć nie z taką jak Józef pasją, wróżono mu cesarską
koronę. Nie ma tu potrzeby przytaczać wszystkich wróżb
dotyczących Wespazjana, choć moim zdaniem tworzone
one były już po fakcie 18.
W czasie, gdy zdobywano Jotapatę, silny oddział rzymski
(tysiąc jazdy i dwa tysiące piechoty) pod dowództwem
Trajana (dowódca dziesiątego legionu), wyprawił się na
Jafę — miasto galilejskie. Padło ono po krótkiej walce
18 Zainteresowanym wróżbami i proroctwami dotyczącymi Wespazjana
polecam: Swetoniusz, dz.cyt., s. 514-516. Tam także zawarta
jest wzmianka o proroctwie Józefa.
z powodu błędu obrońców. Było otoczone podwójnymi
murami i gdy Rzymianie wdarli się między nie, obrońcy
zamknęli wewnętrzne bramy, czym skazali większą część
swego wojska na zagładę między murami. Pozostali przy
życiu powstańcy stoczyli jeszcze beznadziejną już walkę
na murach i ulicach miasta. Rzymianie po zdobyciu Jafy
wymordowali praktycznie wszystkich jego mieszkańców
— do niewoli wzięto tylko część kobiet i niemowlęta
(ogółem dwa tysiące sto trzydzieści osób). Natomiast
w walce poległo lub zostało zamordowanych ponad pięt­
naście tysięcy ludzi 19.
Ale nie tylko Żydzi stawali się wtedy ofiarami rzym­
skiego okrucieństwa. Podobny los spotkał także dużą
grupę Samarytan, którzy próbowali uniknąć grozy wojny
i schronili się na górze Garizim (niedaleko Cezarei).
Tam zostało wymordowanych jedenaście tysięcy sześciuset
uchodźców 20.
Po zniszczeniu Jotapaty Wespazjan wyruszył z armią
w kierunku Cezarei Nadmorskiej, gdzie rozlokował na leże
zimowe dwa legiony, a trzeci (piętnasty — najbardziej
zasłużony, zarówno w walce, jak i w mordowaniu) skiero­
wał na odpoczynek do Scytopolis. Pozostał tylko jeszcze
jeden mały ośrodek oporu na wybrzeżu — Joppa (Jaffa),
stanowiąca port tych powstańców, którzy postanowili
walczyć na morzu i dość skutecznie paraliżowali żeglugę
pomiędzy Syrią a Egiptem.
Atak oddziałów rzymskich zaskoczył mieszkańców Joppy
i stacjonującą tam powstańczą flotyllę. Rzymianie zajęli
miasto bez oporu, a mieszkańcy i powstańcy zbiegli
na okręty. Ale szczęście opuściło ich całkowicie — nad
ranem zerwał się sztorm i okręty tonęły albo rozbijając
się o skaliste wybrzeże (a był to bardzo niegościnny
brzeg) lub o podwodne rafy, albo zalewane falami.
19 Zob. F l a w i u s z , Wojna..., s. 238-239.
20 Tamże, s. 239-240.
Los uchodźców był straszny. „Część ludzi ginęła po­
chłonięta przez fale, wielu innych tonęło wraz z zapadają­
cymi się szczątkami okrętów, a niektórzy własnymi
mieczami śmierć sobie zadawali, uważając ją za lżejszą,
niż pogrążenie się w otchłani morza. Najwięcej ludzi
porwały fale i roztrzaskały o skały, tak że na szerokiej
przestrzeni morze było zarumienione od krwi, a brzeg
usłany trupami. Tych bowiem, których woda wyniosła na
brzeg, zabijali stojący na nim Rzymianie”21. Rankiem na
brzegu naliczono cztery tysiące dwieście ciał — ile opadło
na dno, nie wiadomo. Miasto zostało przez najeźdźców
zrównane z ziemią, a w niewielkiej cytadeli Rzymianie
pozostawili oddział jazdy i grupę piechoty z zadaniem
pustoszenia okolicy.
Upadek Jotapaty stanowił dla pozostałych powstańców
prawdziwy szok. Początkowo w Jerozolimie nie dawano
temu wiary, niemniej jednak po pewnym czasie prawda
dotarła do przywódców i uczestników powstania.
Oburzenie budziła u nich postawa Józefa, którego wszy­
scy zgodnie uznali za zdrajcę. Natomiast, co może wydać
się dziwne, nikt nie zastanawiał się nad tym, dlaczego
pozostawiono Galileę bez pomocy. Jeśli sami Galilejczycy
stawili Rzymianom taki opór, może i cała wojna miałaby
inny przebieg, gdyby z Judei pospieszyła ze wsparciem
przynajmniej część powstańczej armii. I może nie byłoby
przypadku poddania się dowódcy dość wysokiego szcze­
bla. Ale ta nauczka w zasadzie nikogo niczego nie na­
uczyła. W Judei, tak samo zresztą jak i w pozostałych
częściach Palestyny, zamiast przygotowywać się do walki
z Rzymianami, zamiast poszukiwać sposobów współpracy,
nawiązywać kontakty z poszczególnymi ośrodkami oporu,
toczono stale spory pomiędzy zwolennikami wojny i stron­
nictwem prorzymskim, a także pomiędzy poszczególnymi

21 Tamże, s. 248.
przywódcami powstania. A to tylko ułatwiało Rzymianom
wojnę — nie mieli przeciwko sobie całego narodu, ba!
— nawet nie całej armii, a tylko poszczególne, często
odizolowane grupy i punkty oporu.

PODBÓJ POZOSTAŁYCH CZĘŚCI GALILEI

W Galilei pozostały wolne jeszcze cztery twierdze,


w tym trzy w tej jej części, która podlegała władzy
Agryppy, umocnione jeszcze przez Józefa. W twierdzach
podległych Agryppie doszło do zamieszek w tym samym
czasie, gdy Wespazjan przebywał w gościnie u króla.
Rzymianie natychmiast wysłali tam swoje oddziały — była
to bowiem doskonała okazja do jeszcze ściślejszego sojuszu
z Agryppą, a jednocześnie do dokonania następnych gra­
bieży (a z tego przecież żyło wojsko, z tego czerpano
środki na nagrody dla żołnierzy). Pierwsza z tych twierdz,
Tyberias (Tyberiada), doskonale umocniona, położona nad
brzegiem Jeziora Tyberiadzkiego22, po drobnym incydencie
z odebraniem pięciu Rzymianom koni, poddała się bez
walki. Następnym punktem oporu była Tarichea (Tarychea).
Do tego miasta (niestety słabiej umocnionego przez Józefa)
przenieśli się powstańcy. Ale nie tylko niedokończone
mury stanowiły słaby punkt obrony. Drugi, groźniejszy
mankament to brak umocnień od strony jeziora, które było
stosunkowo płytkie. Powstańcy starali się jeszcze przed
walką zapobiec atakowi piechoty i jazdy rzymskiej poprzez
płytkie wody, przygotowując dużą liczbę łodzi wyposażo­
nych w sprzęt odpowiedni do walki.
Gdy wojska rzymskie podeszły pod mury i swoim
zwyczajem przystąpiły do budowy obozu, powstańcy za­
atakowali jego budowniczych. W toku walki zniszczyli
część wału obozowego i dopiero interwencja legionistów
22 Jezioro Genazeret — taką nazwę nosi ono w Piśmie Świętym
Nowego Testamentu.
stojących pod bronią23 zmusiła ich do wycofania się na
jezioro, gdzie z bezpiecznej odległości razili przeciwników
z łuków. Większa natomiast część powstańców ustawiła się
w szyku na równinie przed miastem. Tam w pierwszym
odruchu Wespazjan wysłał do walki tylko jazdę, dowodzoną
przez jego syna — Tytusa, ubezpieczoną niewielkim
oddziałem łuczników. Atak jazdy rzymskiej rozbił niekarny
szyk powstańców, którzy, atakowani ze wszystkich stron,
rzucili się do panicznej ucieczki.
Ale wbiegających w bramy miasta powitały rzesze
mieszkańców, którzy widząc klęskę, postanowili nie stawiać
już oporu. Rozgardiasz w mieście wykorzystał Tytus
i poprowadził swoich żołnierzy brzegiem jeziora do nie-
umocnionego skraju miasta. Wdzierające się rzymska jazda
i piechota wywołały panikę. Powstańcy próbowali ratować
się ucieczką na jezioro, wykorzystując do tego pozostawione
łodzie. Udało się to tylko nielicznym.
W tym samym czasie ci, którym atak rzymski odciął
drogę ucieczki, ginęli w nierównej walce. Rzymianie nie
oszczędzali nikogo — zbijano zarówno tych, którzy próbo­
wali jeszcze walczyć, jak i tych, którzy porzucili już broń
i chcieli się poddać. Charakterystyczne jest tutaj zdanie
zapisane przez kronikarza tej wojny: „W końcu Tytus po
wytraceniu winowajców ulitował się nad mieszkańcami
miasta i kazał zaprzestać rzezi”24. Już z tego zdania wynika
jasno, że Józef, nazwany później Flawiuszem, wiedząc,
komu zawdzięcza życie, wybiela postać zwycięzcy. Cieka­
we jest to, w jaki sposób Tytus był w stanie w ferworze
walki rozpoznać, kto był winowajcą, a kto spokojnym
mieszkańcem miasta, a w dodatku jeszcze przeciwnikiem
powstania — przecież Rzymianie stosowali zasadę znaną
z wielu wojen: zabijajcie wszystkich, bogowie (Bóg)
23 O budowie obozu na terenie nieprzyjaciela — zob. jeden z poprzed­

nich rozdziałów.
24 F l a w i u s z , Wojna..., s, 253.
rozpoznają naszych i jakoś im wynagrodzą tę śmierć — ale
dosyć tej dygresji. Po zajęciu miasta na polecenie Wespaz­
jana otoczono je szczelnym kordonem, tak aby można było
uchwycić tych, którzy chcieliby uciec, i ich pozabijać.
Rankiem po bitwie Rzymianie postanowili rozprawić się
z tymi, którzy schronili się na jeziorze — stanowili oni
bowiem zagrożenie i nie można było ich pozostawić
w spokoju. W szybkim tempie rzemieślnicy towarzyszący
armii zbudowali dużą ilość tratw, na które „zaokrętowano”
piechotę, i ta zaimprowizowana flotylla wypłynęła na
jezioro. Z takim przeciwnikiem nie byli w stanie walczyć
powstańcy, dysponujący małymi łódkami z jedynie kilku­
osobową załogą. Atakowani ze wszystkich stron, obrzucani
włóczniami, nie mieli broni, która mogłaby równoważyć
siłę rażenia broni rzymskiej. W tej bitwie na wodzie
wytracono wszystkich, którzy byli na łodziach. Razem
w walce o Tarycheę poległo sześć tysięcy siedmiuset ludzi 25.
Po bitwie Wespazjan dokonał sądu nad mieszkańcami
miasta i tymi, którzy schronili się w nim w trakcie działań
wojennych. Wszystkich przybyszów oddzielono od miesz­
kańców i pozornie zgodzono się puścić ich wolno, wraz
z dobytkiem, do ich miejsc zamieszkania. Ale był to
podstęp, który miał uspokoić stałych mieszkańców miasta.
W rzeczywistości „Rzymianie obsadzili całą drogę aż do
Tyberias, aby nikt nie mógł z niej zboczyć, i osaczonych
wpędzili do miasta. (...) Wespazjan kazał (...) starców oraz
niezdolnych do pracy w liczbie tysiąca dwustu ludzi stracić.
Z młodszych wybrał sześć tysięcy najsilniejszych i wysłał
ich na Istm do Nerona (Neron w tym czasie rozpoczął na
Istmie Korynckim przekopywanie przesmyku w celu połą­
czenia Zatoki Korynckiej z Morzem Egejskim — uwaga
moja). Pozostały tłum liczący trzydzieści tysięcy czterysta
głów sprzedał, oprócz tych, których podarował Agryppie.

25 Tamże, s. 254-256.
Z jeńcami pochodzącymi z jego królestwa pozwolił mu
postąpić wedle swej woli, ale król także ich sprzedał” 26.
Po tym zwycięstwie wolne od okupacji rzymskiej były
już tylko dwa miasta, oba zamienione w twierdze. Pierwszą
z nich, Gamalę, leżącą na ziemiach Agryppy, wzniesiono
na stoku wysokiej góry w miejscu, gdzie zbocze tworzy
garb i przypomina z daleka swym wyglądem wielbłąda. Po
obu stronach zbocza i z jego przodu znajdują się przepaś­
ciste wąwozy. Miasto było dostępne tylko od strony góry,
ale tam mieszkańcy, przygotowując się do walki, wykopali
szeroką i głęboką fosę (nie ma jednak ideału — była ona
pozbawiona wody). Samo miasto usadowione zostało na
stromym zboczu w taki sposób, że domy zbudowano gęsto
i jakby jedne nad drugimi, tworząc labirynt, zarówno na
płaszczyźnie, jak i w pionie (niektóre domy zachodziły na
siebie). Na samym szczycie garbu wzniesiono miejską
cytadelę. Miasto dysponowało w obrębie murów niewielkim
źródłem. Dowódca powstańców w mieście — Józef (niestety
źródła nie podają jego rodowodu, a imię to było dość
popularne), przygotowując się do obrony, pokrył je jeszcze
siecią podziemnych chodników i rowami. Zgromadzeni
w nim wojownicy udowodnili już, że był to silny punkt
oporu — jeszcze przed przybyciem Rzymian obronili swe
miasto przed wojskiem Agryppy; nieudane oblężenie zostało
przerwane po siedmiu miesiącach walk, co jeszcze bardziej
utwierdziło powstańców w wierze, że potrafią sprostać
swoim przeciwnikom 27.
Pod tak umocnione miasto podeszła jednak armia inna
niż żołnierze Agryppy — częściowo, choćby po cichu,
sprzyjający swoim pobratymcom. Rzymianie, zbudowawszy
obóz na szczycie góry, od razu przystąpili do systematycz­
nych prac oblężniczych. Wzniesiono wysokie wały, zasy­
pywano wąwozy i rowy. Cały teren wokół miasta otoczono
26 Tamże, s. 256.
27 Tamże, s. 259-260.
posterunkami. Na stosunkowo szybko zbudowane wały
i nasypy Rzymianie wprowadzili machiny oblężnicze.
Obrońcy jak mogli utrudniali prace, niemniej jednak,
gdy machiny rozpoczęły obstrzał murów, musieli się
z nich wycofać. Użyte przez Rzymian tarany w krótkim
czasie dokonały w umocnieniach wyłomów, przez które
legioniści wdarli się do miasta. Obrońcy „pod naporem
przeważających sił, które nacierały ze wszystkich stron,
cofali się do wyżej położonych części miasta, po czym
zawróciwszy nagle rzucili się na ścigających ich nie­
przyjaciół, spychali ich w dół ze stromej pochyłości
i tam stłoczonych w wąskim i niedogodnym miejscu
wybijali. Inni nie mogąc się bronić przed wrogiem
atakującym z góry ani przedrzeć się przez szeregi swoich
prących do przodu wskakiwali na dachy domów nie­
przyjacielskich, sięgały bowiem samej ziemi. Te prze­
pełnione ludźmi nie wytrzymały ciężaru i niebawem
runęły. Zawalenie się jednego pociągało za sobą zapadanie
się innych niżej położonych domów, a te z kolei dalszych,
leżących pod nimi. W taki sposób zginęło mnóstwo
Rzymian, którzy znajdując się bez wyjścia skakali na
dachy, choć widzieli, że się walą. Niejeden znalazł
grób w ruinach, wielu innych chciało wydobyć się spod
nich, lecz nie pozwalały na to przygniecione części
ciała, a najwięcej postradało życie wskutek duszącego
kurzu” 28.
Dzięki takiemu zdecydowanemu działaniu powstańcy
nie tylko zatrzymali natarcie Rzymian, lecz także zdołali
nawet częściowo wyprzeć ich z miasta. W trakcie walki
w niebezpieczeństwie znalazł się nawet sam Wespazjan.
Ostatecznie Rzymiani e pod koniec dnia wycofali
się z miasta. Była to klęska Rzymian — w tej wojnie armia
28 Tamże, s. 260-261. Niestety, autor, wzorem annalistów rzymskich, nie
podaje strat legionistów, ale musiały one być, sądząc po późniejszych
wydarzeniach, na pewno duże.
Wespazjana nigdy dotąd nie cofnęła się, nie była zmuszona
do odwrotu (a może nawet do ucieczki — bo i tak można
nazwać to, co się wydarzyło).
Aby zapobiec upadkowi ducha w wojsku, dowódca
musiał przedsięwziąć działanie, które obecnie nazwalibyśmy
psychologiczno-propagandowym. Wespazjan był zdolnym
i dobrym wodzem, znał psychikę żołnierzy i wiedział, jak
na nią oddziaływać, aby przełamać wrażenie klęski. Prze­
mowa, jaką wygłosił do swoich podwładnych, z uwagi na
zawarte w niej argumenty, zasługuje na przytoczenie
w całości: „Skoro zabiliście tyle tysięcy Żydów, teraz sami
musieliście złożyć bogu wojny niewielki haracz. Jak tylko
prostaczy umysł może pysznić się odniesionymi sukcesami,
tak jedynie tchórz może tracić ducha w przeciwieństwach
losu. W obu bowiem wypadkach szybko dochodzi do
odwrócenia sytuacji i na miano dzielnego żołnierza za­
sługuje ten, komu powodzenie nie mąci trzeźwości, aby
potem w chwilach niepowodzeń zdolny był zachować
pogodę ducha. Tego, co się teraz stało (...) nie można
składać na karb waszej słabości ani przypisać męstwu
Żydów, bo przewagę im dało, a nam klęskę przyniosło po
prostu położenie naturalne. I w tej sytuacji można wam
zarzucić, że parliście naprzód z iście obłędnym zapałem.
Bo kiedy nieprzyjaciele wycofali się do wyższych części
miasta, trzeba było wam zatrzymać się i nie wystawiać się
na niebezpieczeństwo zagrażające od góry, lecz zawład­
nąwszy Dolnym Miastem stopniowo wciągać cofających
się do pozbawionej ryzyka i regularnej walki. Wy zaś
w swoim niepohamowanym pędzie do zwycięstwa zapom­
nieliście o własnym bezpieczeństwie. Brak przezorności
w walce i szaleńcza brawura obce są nam Rzymianom,
którzy osiągamy sukcesy dzięki swemu doświadczeniu
i porządkowi, natomiast są to cechy właściwe barbarzyńcom
i one to właśnie dominują u Żydów. Musimy przeto
powrócić do właściwej nam dzielności i raczej unosić się
gniewem niż tracić odwagę z powodu niezawinionej klęski.
Niechaj każdy szuka najlepszej zachęty we własnej prawicy.
W ten sposób pomścicie poległych i ukarzecie zabójców. Co
do mnie, będę starał się tak jak teraz w każdej walce pierwszy
prowadzić was na wrogów i ostatni schodzić z pola bitwy”29.
Jeśli ta przemowa przytoczona jest dokładnie (a przecież ten,
kto ją zapisał dla potomności, był obecny w trakcie jej
wygłaszania — mógł więc ją dobrze zapamiętać, a może
i zapisać), to na pewno nie nadawała się dla uszu żołnierzy
sojuszników, a przede wszystkim żołnierzy Agryppy — prze­
cież to oni (tak jak i Arabowie czy Chalkidyjczycy) byli tymi
barbarzyńcami, pozbawionymi w myśl słów Wespazjana
rozsądku i przezorności. Przemowa ta pośrednio świadczy
także o tym, że poniesiona klęska była na pewno duża.
O stratach poniesionych w czasie tego szturmu i ich
wpływie na morale Rzymian oprócz przemowy świadczyło
też i to, że zaprzestano ataków, licząc na osłabienie
przeciwnika poprzez wygłodzenie. Dla podniesienia morale
wojska przedsięwzięto także wyprawę przeciwko dużej
grupie Żydów (praktycznie bezbronnych), która schroniła
się na górze Itabyrion. Tam, po wybiciu nielicznej grupki
uzbrojonych, pozostałą część uchodźców zmuszono głodem
i pragnieniem do poddania się.
Ale Gamala, pomimo głodu i pragnienia, broniła się
nadal. Nawet udany podkop pod jedną z wież, który
spowodował jej zawalenie, nie na wiele przydał się Rzy­
mianom. Stopniowo jednak siły obrońców słabły. W czasie
próby przebicia się przez pozycje rzymskie zginął dowódca
obrony — Józef, zmarł też z ran jego zastępca Chares30.
Ostateczny szturm na miasto poprowadził syn Wespaz­
jana, Tytus. Wczesnym rankiem wkroczył on z niewielką
grupą żołnierzy przez wyłom do miasta, wybił zmęczonych
29 Tamże, s. 262.
30 Zob. tamże, s. 264. Flawiusz podaje, że ten wódz, złożony chorobą,
zmarł ze strachu.
strażników i rozpoczął planowe mordowanie obrońców
i mieszkańców. Część z nich wycofała się do cytadeli na
szczycie wzgórza w środku miasta i stamtąd stawiała
jeszcze opór, staczając ze szczytu kamienie, które znacznie
przerzedzały szeregi atakujących Rzymian. Walkę powstań­
com utrudniała znacznie nagła wichura. W trakcie tej burzy
legioniści wdarli się wreszcie na szczyt. „I tak Rzymianie
weszli na górę i szybko otoczyli Żydów, z których jedni
bronili się, drudzy wyciągali ręce błagając o litość. Pamięć
o ofiarach poniesionych w czasie pierwszego szturmu
rozpaliła ich gniew na wszystkich. Osaczeni zewsząd
i nie widząc ratunku dla siebie liczni mężowie żydowscy
strącali swoje dzieci i żony i sami też skakali do wąwozu,
który poniżej szczytu głęboko wrzynał się w ziemię.
Wściekłość Rzymian okazała się jednak mniej groźna
w skutkach niż szukanie na skutek desperacji samobójczej
śmierci przez otoczonych; z ręki ich bowiem padło
cztery tysiące, a tych którzy sami rzucili się w przepaść,
znaleziono ponad pięć tysięcy. Nikt nie ocalał poza
dwiema kobietami”31. Z przytoczonego fragmentu dzieła
Flawiusza wynika dość jasno, że stara się usprawiedliwiać
czyny Rzymian, a szczególnie Tytusa. Jakie znaczenie
miało to, czy więcej Żydów zginęło z własnej ręki,
czy od rzymskiego miecza, skoro zginęli wszyscy — gdy­
by nie była to zbyt okrutna ironia, można by stwierdzić,
że samobójcy litowali się nad przemęczonymi Rzymianami
i oszczędzali im trudu zabijania. Przecież nawet wtedy,
gdy legioniści widzieli samobójcze skoki obrońców,
nie przerywali mordowania, nie oszczędzając nawet dzieci.
Dość dziwna jest też wzmianka, że ocalały jedynie
dwie kobiety. Tak samo było w Jotapacie, tak będzie
jeszcze raz. Czyżby wspomnienie, że oto uratowały
się tylko kobiety, miało wskazać na jakąś ironię losu?

31 Tamże, s. 264.
Teraz Rzymianie mogli wysłać wojska, aby zająć ostatnie
wolne miasto w Galilei, Gischalę, umocnioną przez jednego
z przywódców sekty (stronnictwa?) zelotów, Jana, syna
Lewiego. Gdy pod mury miasta podeszła grupa jazdy
rzymskiej pod wodzą Tytusa, liczący około tysiąca ludzi
powstańcy, widząc bezsens walki, zastosowali wybieg.
Wezwani do poddania się, powiadomili Rzymian, że jest to ze
względów religijnych niemożliwe, albowiem akurat był to
dzień szabatu, a im nie wolno w taki dzień ani walczyć, ani
też prowadzić rokowań pokojowych. Dlatego też prosili
Tytusa o dzień zwłoki. Gdy zapadł zmrok, wykorzystali to, że
pewni swego Rzymianie nie rozstawili straży wokół miasta,
i wszyscy wraz z rodzinami (a także z częścią mieszkańców)
opuścili miasto, kierując się do Jerozolimy (a była to spora
odległość). W czasie ucieczki nastąpiło w szeregach uchodź­
ców rozprzężenie — zbrojni uciekali szybciej niż kobiety,
dzieci i starcy, toteż ta grupa została porzucona na pastwę
losu. Rano, gdy Rzymianie ponownie podeszli pod miasto
i zorientowali się, co zrobili powstańcy, podjęli natychmiast
pościg za uciekinierami. Dowódca powstańców wraz ze
zbrojnymi uciekł, „ale z tych, którzy towarzyszyli mu
w ucieczce, zabili około sześciu tysięcy, a bez mała trzy
tysiące kobiet i dzieci okrążyli i uprowadzili. Tytus nie był
rad z tego, że nie mógł natychmiast Jana ukarać za podstęp,
lecz wielka ilość wziętych do niewoli i zabitych wystarczyła
do uśmierzenia jego nie zaspokojonego gniewu”32. Tak
wyglądała owa łagodność przyszłego cesarza.
Teraz nareszcie Rzymianie stali się panami Galilei.
Wespazjan dał swoim żołnierzom czas na odpoczynek.
Jan z Gischali zaś wraz z częścią swych podwładnych
dotarł do Jerozolimy i tam zaczął przedstawiać się
jako prawdziwy bohater z Galilei — przeciwieństwo
zdrajcy Józefa.

32 Tamże, s. 267.
NIESNASKI — WOJNA DOMOWA W JEROZOLIMIE.
ZMIANY W RZYMIE. ROK CZTERECH CESARZY

WALKI WEWNĘTRZNE NA ZIEMIACH


NIEZAJĘTYCH JESZCZE PRZEZ RZYMIAN

Przerwa w działaniach Rzymian przeciwko powstańcom


nie stanowiła wcale wytchnienia dla Żydów. Arystokracja
żydowska, przerażona poniesionymi klęskami, dążyła do
zakończenia wojny. Ale w Jerozolimie powstańcy mieli
przewagę, choć i oni byli ze sobą skłóceni. Prosty lud nie
był w stanie zrozumieć, o co właściwie spierają się ich
przywódcy. Na terenach Judei rozpanoszyło się wtedy
mnóstwo różnych oddziałów zbrojnych, często mających
na celu jedynie rabunek, tak że niejednokrotnie nie można
było stwierdzić, kto z dowódców i członków takich
oddziałów jest bojownikiem o wolność, a kto dąży tylko do
własnej korzyści.
Dlatego też gdy arcykapłan Ananos wezwał lud do
walki przeciwko zelotom, którzy opanowali świątynię,
duża część mieszkańców miasta ruszyła przeciwko nim.
W ten sposób Żydzi, zamiast szykować się do walki
z Rzymianami, rozpoczęli walki między sobą. W walce
tej początkowo mieli przewagę zeloci, ale było ich za
mało, żeby rozstrzygnąć ją na swoją korzyść. Dlatego nie
tylko nie pokonali niezadowolonych z ich działań, lecz
także zostali ograniczeni w swoim terytorium, gdyż pod­
burzony lud opanował zewnętrzny dziedziniec świątyni
i zepchnął ich do jej wewnętrznego dziedzińca.
W toku tych walk coraz większą rolę zaczął odgrywać
uciekinier z Galilei, Jan z Gischali. Dążąc do zdobycia
władzy w mieście, udawał, w zależności od potrzeb, to
zwolennika przeciwników wojny, to zwolennika zelotów.
W końcu namówił zelotów do wezwania na pomoc Idumej-
czyków. Był to lud spokrewniony z Żydami (według
legendy pochodzili od Ezawa, brata Jakuba), który został
nawrócony na judaizm w II w. p.n.e. To z tego ludu wyszła
ostatnia dynastia Izraela — dynastia herodiańska. Pomimo
tego, że Idumejczycy stali się wyznawcami religii moj-
żeszowej stosunkowo niedawno, zeloci uznali, że mogą
być oni cennym sojusznikiem, jeśli się tylko im wytłumaczy,
że arcykapłani otumanili prosty lud i chcą się poddać
Rzymianom1.
Nadejście Idumejczyków spowodowało wzięcie w dwa
ognie stronników arcykapłana. Nie pomogło zamknięcie
przed nimi bram miasta. Zeloci, korzystając z niedbale
pełnionych straży (wyznaczani do straży przedstawiciele
arystokracji wynajmowali na noc zastępców) i z burzliwej
nocy, otworzyli Idumejczykom bramy. Ci z kolei, oburzeni
na mieszkańców, a szczególnie na arcykapłana Ananosa,
nim wkroczyli do świątyni, rozpoczęli prawdziwe polowanie
na zwolenników ugody. W toku walk w mieście zabitych
zostało około dwunastu tysięcy mieszkańców, w tym
arcykapłani Ananos i Jezus. Otrzeźwienie przyniosła dopiero
parodia sądu, jaką sprawili zeloci, chcąc skazać na śmierć
jednego z najbogatszych mieszkańców miasta (gdy sędzio­
wie go nie skazali, i tak został zamordowany). Po tej

1 M. H a d a s-L e b e 1, dz. cyt., s. 100.


zbrodni Idumejczycy opuścili Jerozolimę. Mimo to w mieś­
cie nie ustały walki, wzajemne mordy i rabunki. Kolejno
do głosu dochodziły nowe stronnictwa, a na znaczeniu
zyskał Jan z Gischali. Ten zdolny i przebiegły dowódca
stopniowo zaczął wybijać się na przywódcę powstańców
w Jerozolimie 2.
Poza Jerozolimą pojawił się też nowy ośrodek po­
wstania, tym razem założony przez sykariuszy. Ta po­
czątkowo niezbyt liczna i silna grupa, po opanowaniu
Masady (górska twierdza na południe od Jerozolimy),
w ich mniemaniu stanowiącej obiekt nie do zdobycia,
stopniowo rosła w siłę. Wykorzystując bezczynność Rzy­
mian (o jej przyczynie wspomnimy dalej) i niesnaski
w Jerozolimie, zwiększała swoje szeregi, przyjmując
w nie także zwykłych rozbójników.
Pojawiła się też nowa osoba pretendująca do odegrania
ważnej roli. Był to Szymon, syn Giorasa z Gezary.
Sprzymierzony początkowo z sykariuszami, po pewnym
czasie zgromadził wokół siebie biedotę (w tym także
niewolników, którym obiecał wolność). Dość szybko stwo­
rzył armię liczącą około dwudziestu tysięcy wojowników.
W bitwie pod murami Jerozolimy pokonał armię złożoną
ze stronników Jana i z zelotów, ale nie zdecydował się na
zaatakowanie miasta. Chcąc zyskać łupy i sojuszników,
armia Szymona wyprawiła się na Idumeę. W tym czasie
w Jerozolimie arcykapłani i inni przedstawiciele arysto­
kracji, w poszukiwaniu sojuszników w walce przeciwko
Janowi i zelotom, wezwali właśnie Szymona na pomoc.
W ten sposób bez wysiłku, a w drodze pokojowej, stał się
on panem prawie całej Jerozolimy. W rękach zelotów
i sprzymierzonego z nimi Jana pozostała tylko świątynia.
Walki w mieście, wzajemna stale rosnąca nienawiść,
a zarazem stopniowo pojawiający się głód (bo kto miał

2 F l a w i u s z , Wojna..., s. 283-288.
uprawiać ziemię? — zresztą jeśli nawet ktoś to robił, to
w wyniku ciągłych starć część plonów ulegała zniszczeniu)
były na rękę Rzymianom i w znacznym stopniu osłabiały
siłę powstania 3. Ale widocznie tak musiało być.
Na domiar złego w samym mieście doszło do następnego
rozłamu. Na czele nowej grupy stanął pierwszy przywódca
powstania w Jerozolimie — Eleazar. Miasto stanowiło
swoisty przekładaniec. W samej świątyni, w jej wewnęt­
rznym okręgu usadowili się zwolennicy Eleazara, nato­
miast okręg zewnętrzny był w rękach Jana i zelotów,
którzy panowali też częściowo nad Dolnym Miastem.
Całe Górne Miasto i znaczna część Dolnego były we
władaniu Szymona. Walki między tymi zwaśnionymi
stronami powodowały zniszczenia w mieście; w trakcie
potyczek, w wyniku pożarów, dochodziło często do
zniszczenia zgromadzonych w mieście zapasów żywności 4.
Można jednak, wykazując czarny humor, stwierdzić, że
te walki miały też i pozytywy. W ich trakcie poszczególne
oddziały doskonaliły swoje umiejętności bojowe, a co
chyba najważniejsze, nabierały determinacji — dla po­
szczególnych przywódców, a także dla ich żołnierzy, nie
było już bowiem wyjścia — jeśli nie chcieli zostać
wydani w ręce Rzymian lub ich zwolenników, musieli
być gotowi do walki do końca.

DZIAŁANIA ARMII RZYMSKIEJ NA PRZEŁOMIE 67 I 68 ROKU

Choć wydarzenia w Jerozolimie były wodą na młyn dla


Rzymian i wielu rzymskich dowódców uważało, że należy
je wykorzystać, zanim Żydzi się opamiętają, Wespazjan
był innego zdania. Uważał, zresztą słusznie, że marsz na
Jerozolimę stanowić będzie czynnik, który doprowadzi do
zgody w mieście. Dlatego wolał poczekać na dalszy rozlew
3 Tamże, s. 297-302.
4 Tamże, s. 311-313.
krwi i osłabienie w ten sposób sił powstańczych, tak aby
uderzając na wycieńczonych wewnętrznymi walkami, od­
nieść sukces mniejszym kosztem. Taka decyzja okazała się
słuszna. Nie oznaczała jednak całkowitej bezczynności
armii rzymskiej.
Wespazjan skierował się przeciwko innym ośrodkom
powstańczym, dążąc do oczyszczenia sobie tyłów, tak aby
w momencie, który uzna za stosowny do ataku na Jerozo­
limę, mieć bezpieczne zaplecze. Rzymianie wyprawili się
na położoną na wschód od rzeki Jordan Gadarę (Gadorę),
stolicę Perei, i po jej opanowaniu pozostawili za Jordanem
tylko część wojsk (trzy tysiące piechoty i pięciuset jeźdź­
ców), a większością sił zawrócili do Cezarei Nadmorskiej.
Oddział dowodzony przez Placidusa, prowadzący pościg za
powstańcami zbiegłymi z Gadary, dognał ich pod umoc­
nioną miejscowością Betennabris, gdzie doszło do decydu­
jącej bitwy.
Powstańcy, pokładający nadzieję w swojej przewadze
liczebnej, „rzucili się na zastępy Placidusa. Te przyjmując
pierwszy atak nieco cofnęły się, pragnąc tym manewrem
wywabić ich dalej od murów, i po wyciągnięciu ich
odpowiednio daleko okrążyli ich i obrzucili oszczepami.
Tym, którzy próbowali się ratować ucieczką, drogę odcięła
jazda, a piechota z furią wycinała zbite gromady. (...)
Placidus, któremu najbardziej zależało na tym, żeby odciąć
im drogę do wsi (Betennabris — uwaga moja), bez
przerwy słał jazdę w tym kierunku, potem zawracając ją,
zabijał tych, co się zbliżali (...). W końcu najodważniejsi
przebili się siłą i uciekli pod mur. (...) Placidus przypuścił
szturm i walcząc dzielnie aż do wieczora opanował mur
i pokonał obrońców wsi. Cały tłum bezbronny wybito,
a silniejsi ratowali się ucieczką. Żołnierze splądrowali
domy, a wieś puścili z dymem”5. Uciekinierów ścigano aż

5 Tamże, s. 291.
do Jordanu — tylko nielicznym udało się przebyć rzekę
i schronić w mieście Jerycho. Nad brzegiem Jordanu
zginęło około piętnastu tysięcy powstańców i innych
uciekinierów, do niewoli Rzymianie wzięli dwa tysiące
dwieście ludzi6. W toku dalszych walk (choć trudno to
nazwać walkami — było to w rzeczywistości wycinanie
bezbronnych) oddział Placidusa opanował całą ziemię za
Jordanem.
Wespazjan w tym czasie otrzymał wiadomości z Rzymu.
Wiedząc już teraz o buncie legionów w Galii przeciwko
Neronowi, postanowił przyspieszyć działania wojenne,
w dalszym ciągu koncentrując się na oczyszczaniu za­
plecza i stopniowym przybliżaniu swych wojsk do Jero­
zolimy. Wiosną 68 roku opanował Antypatrydę (ponownie
się zbuntowała), spustoszył i opanował Tamnę, Liddę
i Jamnie. W pobliżu znanej z działalności Jezusa Chrystusa
miejscowości Emmaus pozostawił w obozie V legion
z zadaniem obrony przejść do Jerozolimy. Z pozostałą
częścią wojska pomaszerował na południe Judei i do
Imudei. W trakcie tego marszu zabito ponad dziesięć
tysięcy ludzi (w większości bezbronnych — celem było
sterroryzowanie pozostałych mieszkańców), a do niewoli
wzięto tylko tysiąc ludzi (jasno to wskazuje, jaki był cel
tej wyprawy). Ten, w istocie, marsz śmierci zakończył się
w Jerychu 7.
Kontynuując okrążanie Jerozolimy, Wespazjan założył
obozy warowne w pobliżu miast Jerycho i Adida. Stamtąd
wyprawił silny oddział wojska celem opanowania miej­
scowości Geraza, gdzie wymordowano około tysiąca
młodych obrońców, a wszystkich pozostałych mieszkań­
ców wzięto do niewoli. Oddział ten przez pewien czas
pustoszył okolice Jerozolimy, otaczając ją morzem ognia.

6 Tamże, s. 292.
7 Tamże, s. 293.
WYDARZENIA W RZYMIE. ROK CZTERECH CESARZY.
WESPAZJAN CESARZEM

W toku przygotowań do szturmu na stolicę powstania


Wespazjan otrzymał wiadomość o zamordowaniu Nerona
(jest to jakby wstęp do spełnienia przepowiedni Józefa
o losie Wespazjana) i objęciu tronu przez Galbę. Wstrzymał
więc działania wojenne i wysłał swego syna Tytusa do
Rzymu po instrukcje, uznając tym samym nowego władcę.
Ale Tytus nie zdołał dotrzeć do Rzymu na czas — po
drodze dowiedział się o zamordowaniu Galby (który
panował od 9 czerwca 68 r. do 15 stycznia 69 r.). Rzym
wkroczył w ten sposób w rok czterech cesarzy.
Następcą Galby na tronie rzymskim został Othon (od
15 stycznia do 16 kwietnia 69 r.). Na wieść o tej zmianie
Tytus zawrócił do ojca do Judei. Ale i Othon nie panował
długo — przeciwko niemu wystąpił dowódca wojsk
w Dolnej Germanii — Witeliusz, już w styczniu 69 r.
obwołany cesarzem przez część legionów (legiony w Ger­
manii, Galii i Brytanii). Nie zagrzał jednak długo miejsca
na tronie. „1 lipca 69 roku prefekt Egiptu, Tyberiusz
Juliusz Aleksander (przypominamy — Żyd odszczepieniec,
były prokurator w Judei), stanął przed frontem dwóch
legionów w ich wspólnym obozie pod Aleksandrią i ob­
wieścił żołnierzom, że od tej chwili mają nowego cesarza.
Jest nim Flawiusz Wespazjan, dowódca wojsk tłumiących
powstanie żydowskie w Judei. Legioniści odpowiedzieli
gromkim okrzykiem i natychmiast złożyli przysięgę wier­
ności. W kilka godzin później równie ochoczo powitali
proklamację zebrani na ogromnym stadionie obywatele
Aleksandrii. Wczesnym rankiem 3 lipca w głównej kwa­
terze Wespazjana w Cezarei Nadmorskiej, u wybrzeży
Palestyny, oficerowie i żołnierze sztabu oraz straży
przybocznej stanęli (...) jak zwykle na codzienną odprawę.
Gdy tylko pojawił się Wespazjan, powitali go zgodnym
okrzykiem Salve Imperator ; tytuł ten przysługiwał wów­
czas tylko cesarzowi” 8.
Jak doszło do spełnienia proroctwa Józefa? Postać
i działania Witeliusza budziły powszechną niechęć. A już
szczególne niezadowolenie przejawiali żołnierze w Judei.
Nie chcieli oni „znosić rozpusty Witeliusza zamiast wstrze­
mięźliwości Wespazjana i wybrać na swojego władcę
brutalnego tyrana zamiast dobrego wodza i człowieka
bezdzietnego zamiast ojca. Pokój bowiem najlepiej może
być zapewniony przez prawowite następstwo tronu. A jeśli
sprawowanie władzy wymaga doświadczenia wieku, to
mamy je w osobie Wespazjana, a jeśli młodzieńczej
krzepkości — jest ona w osobie Tytusa” 9.
Namawiany (ale należy zadać sobie pytanie, czy trzeba
było go namawiać) do objęcia tronu, Wespazjan, po
uzyskaniu poparcia legionów w Egipcie, Judei i Syrii oraz
legionów naddunajskich, nie wahał się zbyt długo. Do
walki w jego imieniu wyruszyły legiony z Panonii i Mezji
dowodzone przez Antoniusza Primusa. W bitwie pod
Kremoną w dniu 27 października 69 roku Witeliusz został
pokonany. W Rzymie walkę z Witeliuszem i jego stron­
nikami toczyli inni zwolennicy Wespazjana. Nominalnie
kierował nimi drugi syn Wespazjana, Domicjan, ale fak­
tycznym przywódcą był namiestnik Syrii, Mucjanus. Sytua­
cja w Rzymie (państwie, nie mieście) nie była jednak
najlepsza.
Zamieszanie, które zapanowało w imperium, pragnęły
wykorzystać także i inne podbite narody. W 69 roku
wybuchło powstanie w Germanii i Galii, nazywane po­
wstaniem Civilisa (arystokraty z plemienia Batawów), który
zamarzył o całkowitym wyzwoleniu Germanów i Galów
i utworzeniu federacyjnego państwa galijsko-germańskiego.
8 A. K r a w c z u k , Poczet cesarzy rzymskich. Pryncypat, Warszawa
1986, s. 106.
9 F l a w i u s z , Wojna..., s. 303.
Do powstania przyłączyły się nawet rzymskie legiony (legion
I, legion IV Macedonica i legion XVI Gallica) oraz
większość stacjonujących na terenach objętych buntem
oddziałów auxilia. Powstanie zostało stłumione dopiero przez
wysłanego do Germanii i Galii — w myśl rozkazu wydanego
przez Mucjanusa, sprawującego w Rzymie władzę w imieniu
Wespazjana — zdolnego wodza i polityka Petiliusa Cerialisa.
On to, stosując znaną rzymską zasadę „dziel i rządź”,
przeciągnął na swoją stronę arystokrację galijską.
Powstanie spowodowało zmiany w organizacji armii
rzymskiej. Oddziały posiłkowe — auxilia —jako niepewne
(znaczna ich część poparła powstanie Civilisa), od tej pory nie
stacjonowały już na swoich rodzinnych ziemiach. Rozwiąza­
no także te legiony rzymskie, które przeszły na stronę
powstańców. Znane mi źródła nie podają, co zrobiono
z legionistami, ale znając zwyczaj panujący w armii rzym­
skiej, na pewno poddano ich decymacji (skazanie na śmierć co
dziesiątego żołnierza), a ci, których nie zabito, po pozbawieniu
stopni wojskowych i żołdu mogli zostać wcieleni z powrotem
do armii z ciążącym na nich piętnem hańby albo (mało
prawdopodobne, ale możliwe) sprzedani w niewolę 10.
Jednym z pierwszych kroków nowego cesarza, powzię­
tym jeszcze w Judei, było podziękowanie autorowi przepo­
wiedni o jego dojściu do władzy. „Przypomniał sobie
bowiem (...) słowa Józefa, który odważył się jeszcze za
życia Nerona nazwać go cesarzem. Przestraszył się na myśl
o tym, że mąż ów pozostaje jeszcze u niego w okowach
i wezwawszy Mucjanusa oraz innych wodzów i przyjaciół
opowiedział dokładnie o jego dzielnych czynach (...)
następnie o jego przepowiedniach, w które sam powąt­
piewał, uważając je za czyste wymysły podyktowane
strachem; jednak czas i późniejsze wydarzenia udowodniły,
że pochodziły z Bożego natchnienia. (...) Kazał przeto
10 M. J a c z y n o w s k a, Historia starożytnego Rzymu, Warszawa 1976,

s. 239-242.
stawić przed sobą Józefa i uwolnić go z kajdan (...) stojący
obok ojca Tytus rzeki doń: «Sluszne byłoby, ojcze, wraz
z kajdanami zdjąć z Józefa także piętno hańby. Jeśli nie
tylko uwolnimy go z więzów, ale i zniszczymy je, to stanie
się równy temu, który nigdy nie był w okowach». (...)
Wespazjan zgodził się na to i wtedy wystąpił pewien mąż,
który rozciął łańcuch siekierą. W taki to sposób Józef
otrzymał w nagrodę za przepowiednię pełnię praw obywa­
telskich”11. W taki sposób „narodził się” nowy obywatel
rzymski, a kultura (a w szczególności historia) zyskała
wielkiego twórcę. Z drugiej strony, naród żydowski ostate­
cznie uznał go za zdrajcę — ale to już inna historia.
Nowy cesarz musiał udać się do Rzymu — należało
w stolicy objąć władzę. Droga do Rzymu wiodła przez
najważniejsze miasto Wschodu, które jako pierwsze uznało
go za cesarza — Aleksandrię. Dotarł tam na przełomie 69
i 70 roku. Tam też otrzymał wieści z Rzymu, w tym
najważniejszą dla niego wiadomość o ostatecznym poko­
naniu Witeliusza i o jego śmierci.
Podczas pobytu w Aleksandrii, oprócz spraw wagi
państwowej, takich jak zapewnienie dostaw egipskiego
zboża do Rzymu, podatki, sprawy wojskowe (trwały
powstania w Germanii i w Judei), nie zapominał także
o tym, co ważne z punktu widzenia propagandowego.
Trzeba było zasięgnąć rad różnych wyroczni, trzeba było
pokazać, że z racji swych nadzwyczajnych zdolności
zasługuje na tron (był przecież człowiekiem niskiego
urodzenia). O tych czysto propagandowych posunięciach
tak pisze historyk: „Podczas tych miesięcy, w których
Wespazjan w Aleksandrii (...) bezpiecznej podróży morskiej
oczekiwał, liczne zdarzały się cuda, które na łaskę niebios
i jakowąś przychylność bóstw dla Wespazjana wskazywały.
Pewien aleksandryjczyk (...) przypadł mu do kolan, prosząc

11 F l a w i u s z , Wojna..., s. 305.
(...) o uleczenie swej ślepoty, za wskazówką boga Serapisa
(...) i błagał księcia, aby raczył jego lica i powieki
wydzieliną ust pomazać. Inny, z bezwładną ręką, za radą
tego samego boga, prosił cesarza, aby stopą na niego
nastąpił. Wespazjan z początku ich wyśmiał (...) lecz (...)
kazał ostatecznie lekarzom zbadać, czy taka ślepota i ułom­
ność dadzą się przy pomocy środków ludzkich pokonać.
Lekarze rozmaicie wykładali (...). Więc Wespazjan, w tym
przekonaniu, że dla jego szczęścia wszystko stoi otworem
(...) wśród otaczającego go z napięciem tłumu żądania
wykonuje. I natychmiast ręce wróciła władza, a ślepemu
znowu dzień zajaśniał”12. Zadał też od razu w sanktuarium
Serapisa pytanie o to, jakie jest jego przeznaczenie. Wróżby
były dla niego oczywiście pomyślne.
Sprawy związane z Judeą Wespazjan powierzył synowi
Tytusowi. To on musiał zakończyć wojnę — zbyt długo już
trwała. Jako doradcę wyznaczono mu człowieka, który
zrobił wiele dla Wespazjana — wszak jako pierwszy
obwołał go cesarzem — prefekta Egiptu, Tyberiusza
Aleksandra. Nie była to postać nieznana Żydom — to
przecież były prokurator Judei, znany z tego, że kazał
ukrzyżować synów Judy Galilejczyka, ten sam człowiek,
który w 66 roku, w czasie gdy w Judei wybuchło powstanie,
krwawo rozprawił się z Żydami w Aleksandrii. Ale, co
było dla Żydów najgorsze — to przecież także ich po­
bratymiec, to przecież Żyd, który porzucił wiarę, i, jak to
zazwyczaj bywa z neofitami, po przyjęciu wierzeń pogań­
skich stał się największym wrogiem Żydów i religii
mojżeszowej. I taki człowiek stał się doradcą młodego
— ale już nauczonego, jak wycinać całe miasta, jak zabijać
walczących o wolność i bezbronnych — wodza.
W sztabie nowego wodza spotkali się dwaj ludzie,
którzy z różnych powodów odstąpili od swoich — Tyberiusz

12 T a c y t , dz..cyt., s. 270-271.
Aleksander i Józef, syn Mattiasa (jeden dla kariery i bogac­
twa, drugi dla ratowania życia). To oni teraz doradzali
nowemu wodzowi. Różne jednak były ich rady i motywy.
Jeden radził, jak najskuteczniej siłą rozprawić się z po­
wstańcami, drugi mitygował, namawiał do litości, skłaniał
pobratymców do poddania się. Los na jakiś czas ich
połączył, ale nigdy nie zostali współpracownikami w walce
z własnym narodem — ich cele były diametralnie różne,
różnili się zarówno postawą, jak i poglądami. Flawiusz
pozostał wyznawcą wierzeń religijnych swych pobratym­
ców, Tyberiusz był już, przynajmniej zewnętrznie, ale
także mentalnie, Rzymianinem.
Tytus, po otrzymaniu samodzielnego dowództwa, zabrał
wojska zgromadzone w Egipcie i pospiesznym marszem
wyruszył z powrotem do Judei. Wybrał do tego celu drogę
lądową (część trasy dla przyspieszenia marszu przebyto na
statkach rzecznych, płynąc w dół Nilu). Po przebyciu
wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego pustyni na północ
od półwyspu Synaj, wkroczyli na ziemie nominalnie leżące
w prowincji Syria — do Gazy, Askalonu — by wreszcie
po długim marszu dotrzeć do Judei. Stamtąd poprzez
tereny już opanowane Tytus dotarł do punktu wyznaczonego
jako miejsce zbiórki wszystkich wojsk — do Cezarei
Nadmorskiej 13.

13 F l a w i u s z , Wojna..., s. 307-308.
ROK 70. TYTUS DOWÓDCĄ.
KIERUNEK I CEL — JEROZOLIMA

WYPRAWA NA JEROZOLIMĘ

Nowy dowódca armii w Judei, Tytus Flawiusz, zgroma­


dził w Cezarei potężne siły. Oprócz dotychczasowych
trzech legionów, które walczyły już w tej wojnie pod
dowództwem jego ojca, do armii dołączył legion XII
Fulminata, ten sam, który w 66 roku został poważnie
nadwątlony w walkach pod Jerozolimą (Rzymianami do­
wodził wtedy Cestiusz). Oprócz tego Tytus miał do swojej
dyspozycji najemników z Syrii i wojska władców państw
ościennych. Legiony zostały uzupełnione do pełnych stanów
osobowych dzięki temu, że Tytus przyprowadził z Egiptu
dwa tysiące legionistów, natomiast z ziem nad Eufratem
przybyły trzy tysiące żołnierzy. Po zgromadzeniu wszyst­
kich wojsk i dokonaniu uzupełnień, przystąpiono do działań
wojennych.
Armia wyruszyła na Jerozolimę w trzech kolumnach.
Pierwszą z nich stanowił legion V, maszerujący w kierunku
Emmaus, a legion X pomaszerował w kierunku miasta
Jerycho. Pozostałe siły pod osobistym dowództwem Tytusa
wyruszyły w kierunku Tamny (a więc pomiędzy kolumnami
wymienionych wyżej legionów), przez tereny Samarii.
Z uwagi na to, że przemarsz odbywał się na terenach co
prawda już kilkakrotnie pustoszonych przez Rzymian, ale
jednak na terytorium przeciwnika, był to pochód ubez­
pieczony. „Kiedy Tytus wkraczał w ziemię nieprzyjacielską,
na czele postępowały wojska królewskie i sprzymierzone,
za nimi oddziały do torowania drogi i wytyczania obozu,
następnie juczne zwierzęta dźwigające bagaż dowódców.
Poza ciężkozbrojnymi, stanowiącymi ich ochronę, jechał
sam wódz w otoczeniu innych doborowych żołnierzy
i oszczepników, a za nim jazda legionu. Ta miała swoje
miejsce przed machinami, za nimi natomiast trybuni
i dowódcy kohort z doborowymi żołnierzami. Następnie
niesiono godła z orłem pośrodku, a poprzedzali je przynale­
żni do nich trębacze i dopiero po tych ciągnęła główna
kolumna, rozwinięta w szeregi po sześciu ludzi. Z kolei
postępowali słudzy każdego legionu poprzedzeni jucznymi
zwierzętami, a na samym końcu po wszystkich wojska
najemne i ostatnie oddziały stanowiące ich straż tylną” 1.
Takie uszykowanie wojska w marszu z jednej strony
zabezpieczało przed nagłym atakiem (z przodu znajdowały
się wojska lekkie, głównie jazda), z drugiej zaś strony
chroniło podstawową siłę armii, jaką stanowili legioniści,
przed atakiem szybkich i zwrotnych sił powstańców — głów­
ne uderzenie miały przyjmować początkowo wojska Agryp­
py, Heroda z Chalkis i innych władców, a więc to one były
bardziej niż legioniści narażone na ataki i straty.
Rzymianie liczyli na to, że w rozdartej wewnętrznymi
walkami Jerozolimie nie dojdzie do porozumienia i w ten
sposób uda się ją opanować bez większego wysiłku. Dlatego
też znalazłszy się w pobliżu miasta, Tytus z oddziałem
liczącym sześciuset jeźdźców pojechał na rekonesans pod
miasto. Chciał sam się przekonać o wartości obwarowań,

1 Tamże, s. 315.
a także o panujących nastrojach. Być może przypuszczał,
że mieszkańcy, na widok silnego podjazdu, sami otworzą
bramy i poddadzą się. Jeśli rzeczywiście na to liczył, to
srodze się zawiódł.
Gdy podjazd prowadzony przez naczelnego wodza zbliżył
się do murów miasta, „z bramy (...) wypadła chmara
Żydów. Przebiwszy się przez jazdę stanęli oni frontem do
tych, którzy jeszcze cwałowali (...) odcinając Tytusa
z nieliczną garstką towarzyszy. (...) odwrót do swoich stał
się niemożliwy, gdyż pośrodku stała masa nieprzyjaciół,
a jego towarzysze na gościńcu już się wycofali. (...) Skoro
Tytus zmiarkował, że ratunek jego zależy już tylko od
osobistego męstwa (...) krzyknąwszy na towarzyszy, aby
ruszyli za nim, pognał prosto na nieprzyjaciół pragnąc siłą
utorować sobie drogę do swoich”2. Tytusowi udało się
uniknąć śmierci, nie został nawet ranny. Flawiusz nie
przytacza danych co do liczby rannych Rzymian, pisze
tylko o tym, że dwóch z nich zginęło.
Ta potyczka dodała ducha powstańcom. A tymczasem
legiony, które nadeszły nocą, w ciągu dnia zostały
rozmieszczone w kilku punktach, aby zbudować obozy
i przystąpić do oblężenia. Legiony rozmieszczono w na­
stępujący sposób: na górze Skopos w odległości siedmiu
stadiów3 od murów miasta założono obóz dla legionów
XII i XV, z tyłu za nim w odległości trzech stadiów
stanął obóz dla legionu V. Gdy w trakcie budowania
obozów drogą z Jerycha nadszedł legion X, na miejsce
obozu Tytus wyznaczył mu Górę Oliwną, odległą od
miasta o sześć stadiów. Takie położenie obozu było
pozornie najkorzystniejsze, gdyż wojska były oddzielone
od miasta głęboką doliną o nazwie Cedron 4.

2 Tamże, s. 315-316.
3 Miara attycka i rzymska — 1 stadion równa się 177,6 m, a więc była
to odległość około 1250 m.
4 F l a w i u s z , Wojna..., s. 316.
Tymczasem w obliczu wroga w mieście zaprzestano
waśni i zawarto, co prawda bardzo niepewny i wątpliwy,
ni to rozejm, ni to sojusz. „Powstańcy patrząc z przeraże­
niem, jak Rzymianie rozbijali w trzech miejscach obozy,
doszli do wątpliwej zgody i jęli szemrać (...) na co
właściwie czekają i co ich opętało, że spokojnie przyglądają
się, jak wznosi się trzy mury (...). Kiedy wróg — mówili
— bez przeszkód wznosi naprzeciwko wały, oni siedzą
osłonięci murami z założonymi rękami i odłożonym orężem
(...). Takimi słowami zwoływali się i wzajem zagrzewali,
po czym chwycili za broń i nagle uczynili wypad na
dziesiąty legion. Przebiegłszy przez dolinę, z dziką wrzawą
rzucili się na nieprzyjaciół, którzy budowali umocnienia.
Ci zaś dla łatwiejszego wykonania zadania byli rozdzieleni
na grupy i z tego względu przeważnie poodkładali oręż,
gdyż przekonani byli, że Żydzi nie odważą się na wypad,
a gdyby nawet porwała ich chęć uczynienia tego, to
niezgoda stępi ich siłę uderzenia” 5.
Należy stwierdzić, że ze strony legionistów była to nie
tylko lekkomyślność, lecz także poważne naruszenie dys­
cypliny — wszystkie rzymskie regulaminy działania, w tym
zasady budowy obozowisk, zawsze nakazywały w czasie
wznoszenia obozu na terenie przeciwnika pozostawić
w pełnym pogotowiu, pod bronią, siły odpowiedniej wiel­
kości, tak aby być gotowym do walki w razie ataku wroga.
Napaść całkowicie zaskoczyła legionistów. Bezbronni,
ginęli pod ciosami przeciwników, a ci, którzy rozbiegli się
po broń, także w części byli ranieni lub zabijani, nim
zdołali się uzbroić. Nie zdołali także uszykować się do
walki, a gdy udawało się im utworzyć małe grupy, byli
otaczani przez powstańców i zaciekle atakowani.
Zamęt, brak skoordynowanego dowodzenia, wreszcie
przerażenie, jakie zaczęło ogarniać legionistów, spowodo­

5 Tamże, s. 316-317.
wały opuszczenie obozu, co w dalszej walce w otwartym
polu groziło nawet zagładą całego legionu. Gdy walka
przybrała już obrót tak niekorzystny dla Rzymian, z pomocą
pospieszył Tytus z doborowym oddziałem. Brak danych co
do tego, jaki to był oddział, ale na podstawie opisu
stoczonych walk można z całą pewnością przyjąć, że
stanowiła go jazda.
Uderzenie nowych sił, i to dowodzonych przez naczel­
nego wodza, zmieniło obraz walki. Tym razem to Rzymia­
nie, dysponujący przewagą — nie liczebną, ale uzbrojenia,
wyszkolenia i sprężystości dowodzenia — odrzucili po­
wstańców za dolinę Cedron. Dalsza walka nie przyniosła
jednak sukcesu żadnej ze stron. Rzymianie pozostawili na
skraju doliny posiłki przybyłe z Tytusem (pozostał z nimi
także sam Tytus) i część legionu, resztę odesłali do
wykonywania dalszych prac przy budowie obozu.
Takie zachowanie się przeciwnika zostało przez Żydów
uznane za ucieczkę. Natychmiast dokonali oni — po
wzmocnieniu się nowymi siłami przybyłymi z miasta
— ponownego ataku na nieliczne siły rzymskiego ubez­
pieczenia. Pozostawieni na straży żołnierze dziesiątego
legionu już raz przeżyli taki atak, dlatego też, nie czekając
na to, aż dojdzie do zwarcia, w popłochu opuścili swoje
stanowiska, pozostawiając bez wsparcia oddział posiłkowy
z Tytusem na czele. Przyboczni wodza wraz z nim stawili
zdecydowany opór, ale Żydzi, otoczywszy ich, większością
sił omijali ten punkt i ścigali uciekających legionistów.
Na widok uciekinierów budowniczowie obozu, mniema­
jąc, że z pola walki uszedł też wódz, ogarnięci paniką także
podjęli próbę ucieczki. Na szczęście dla nich, ale przede
wszystkim dla Tytusa, panika została opanowana, i Rzy­
mianie szybko wrócili do walki. Żydzi zaatakowani przez
większość legionistów, uszykowanych już prawidłowo do
bitwy, „walczyli cofając się krok po kroku, aż w końcu
Rzymianie mając przewagę dzięki wyższemu stanowisku
wyparli wszystkich na dolinę. Tytus bezustannie nacierał
na napastników przed sobą i cały legion znowu posłał do
budowy obwarowania, sam zaś z tymi samymi co poprzed­
nio siłami osłaniał ich odpierając nieprzyjaciół. Tak więc,
jeśli rzec prawdę, niczego nie dodając gwoli pochlebstwa
ani nie ujmując z zawiści, to Cezar osobiście dwa razy
wybawił legion z niebezpieczeństwa i umożliwił mu
wznoszenie obwarowań bez przeszkód” 6.
Co można dodać do tego peanu na cześć wodza? Po
pierwsze, zachowanie Tytusa w tej konkretnej sytuacji
można by było nazwać nie tylko prawidłowym, lecz także
i bohaterskim w przypadku dowódcy niższego szczebla
dowodzenia, ale nie w przypadku naczelnego wodza — to
było niepotrzebne narażanie swego życia, które nie przystoi
wodzowi. Po drugie, ostatnie zacytowane zdanie jest po
prostu pochlebstwem — ale jak inaczej ma się zachować
autor, pisząc o swoim dobroczyńcy? Krócej o podejściu
pod mury Jerozolimy i o stoczonych tam początkowo
walkach pisze inny historyk: „Przeto Tytus (...) rozłożył się
obozem przed murami Jerozolimy i ukazał miastu legiony
do walki gotowe. Judejczycy pod samymi murami w szyku
bojowym stanęli, zamierzając w razie powodzenia dalej
śmiało się posuwać, a na wypadek odparcia — w pogotowiu
mieć schronienie. Jazda, którą wraz z lekkozbrojnymi
kohortami przeciw nim wysłano, walczyła bez rozstrzyg­
nięcia; potem nieprzyjaciel ustąpił i w następnych dniach
serię częstych potyczek przed bramami wydał” 7.
W dostępnych źródłach nie spotykamy informacji o tym,
czy i jaka kara za to zachowanie spotkała prostych
legionistów i kadrę dowódczą X legionu. A przecież
przewinienie było duże — niedopełnienie obowiązków
przy budowie obozu (brak ubezpieczenia pracujących),
ucieczka z pola walki, panika, porzucenie broni. W opisie
6 Tamże, s. 318.
7 T a c y t , dz. cyt., s. 287.
walki widać tylko rolę Tytusa — a gdzie dowództwo
legionu, gdzie trybuni, legaci? Za takie przewinienia karano
za czasów republiki decymacją i rozwiązaniem legionu.
A tu cisza. Można przyjąć, że Tytus nie chciał na początku
swego dowodzenia sięgać po drastyczne środki dyscyp­
linujące, a także że nie chciał w obliczu tak zdeter­
minowanego przeciwnika stosować kary co prawda skutecz­
nej, wpływającej na pewno na podniesienie poziomu
dyscypliny, ale skutkującej osłabieniem siły bojowej (gdyby
poddał legion decymacji, to bez walki z przeciwnikiem
straciłby około czterystu-pięciuset żołnierzy). Z pewnością
jednak nie obyło się bez jakiejś kary — z tym tylko, że
mogła to być kara materialna (obniżka żołdu, pozbawienie
prawa do udziału w ewentualnych łupach).
Po tych pierwszych atakach Żydów Tytus zmienił roz­
mieszczenie swoich wojsk tak, aby ze wszystkich stron
mieć baczenie na mury miasta. Dlatego też przeniósł obóz
XII i XV legionu na zachodnią stronę. Tym razem były to
obozy, w których stało tylko po jednym legionie. Usytuo­
wano je naprzeciw narożnika trzeciego muru (wieży Psefi-
nus) oraz naprzeciwko wież Hippikus i Fazael (czyli pod
pierwszym murem). Oba obozy oddalone były od murów
tylko o dwa stadia. Gdy przystąpiono do zmiany miejsc
obozowania, Tytus, nauczony doświadczeniem z poprzed­
nich dni, po pierwsze przeprowadził dokładne rozpoznanie
trasy marszu i jej przygotowanie. Po rozmieszczeniu jako
ubezpieczenia oddziałów jazdy i lekkozbrojnych, pod ich
osłoną wyrównywano teren. Zlikwidowano wszystkie ogro­
dy i sady leżące poza murami miasta, zasypano wszystkie
doły, wąwozy i rowy, wycięto drzewa (drewno zużyte
zostało do budowy machin bojowych), porozbijano wy­
stające odłamy skalne.
Przemieszczenie wojska przebiegło w miarę spokojnie,
ale już w trakcie prac przygotowawczych nie obeszło się
bez zaczepek ze strony powstańców. Jedna z nich, połączona
z podstępem, warta jest szerszego omówienia. Pewnego
dnia część Żydów, udająca przeciwników powstania — na
których tak liczył Tytus, sądząc, że pomogą mu pokonać
obrońców Jerozolimy — „wygnała” poza mury miasta
dużą grupę ludzi i, obiecując otwarcie bramy, zwabiła pod
nie dużą część legionistów (pomimo surowych podobno
zakazów dowództwa), a tam natychmiast ich otoczyła.
W walce z powstańcami Rzymianie znowu ponieśli dość
duże straty8. Ponownie źródło nie podaje, jak były wysokie,
musiały jednak być dotkliwe, skoro Tytus czuł się zmuszony
do zebrania wojska i udzielenia mu surowej reprymendy,
którą warto zacytować: „Żydzi, którymi kieruje sama
rozpacz, wszystko czynią z rozmysłem i przezornością,
urządzają fortele i zasadzki, a ich podstępnym działaniom
towarzyszy także szczęście dzięki posłuszeństwu, wzajem­
nej życzliwości i zaufaniu. Natomiast Rzymianie, którym
ono zawsze służyło ze względu na ich dobry porządek
i posłuszeństwo dla wodzów, teraz wskutek postępowania,
które jest tego zaprzeczeniem, dostają cięgi i przez swoją
niepohamowaną chęć walki narazili się na porażkę i — co
w tym jest najgorsze — ruszono do walki bez wodza i to
na oczach Cezara. O jakże gorzko muszą wzdychać (...)
zasady sztuki wojennej, jak gorzko wzdychać będzie ojciec
mój, gdy dowie się, jaki cios mu zadano. Choć bowiem
osiwiał na wyprawach wojennych, nigdy nie spotkało go
nic takiego. Prawa wojenne zawsze karzą śmiercią takich,
którzy dopuszczają się nawet niewielkiego naruszenia
karności, a teraz muszą patrzeć jak złamał ją cały oddział.
Ale ci nazbyt porywczy awanturnicy rychło się przekonają,
że u Rzymian za hańbę poczytuje się nawet zwycięstwo,
jeśli odniesione będzie bez rozkazu”9. Ale rychło się
okazało, że była to groźba, za którą nie poszedł czyn. Tytus
uległ bowiem w obliczu wroga po raz drugi i, za namową
8 F l a w i u s z , Wojna..., s. 319-320.
9 Tamże, s. 320-321.
swoich doradców oraz wskutek próśb żołnierzy, nie spełnił
groźby zawartej w przemówieniu. Flawiusz, wiedziony
zarówno przyjaźnią, jak i wdzięcznością dla Tytusa, wyjaś­
nia odstąpienie od kary wspaniałomyślnością. Raczej jednak
należałoby przyjąć, że była to czysta i zimna kalkulacja
— legioniści nie byli pewni, czy kara została cofnięta, czy
tylko odroczona w czasie, wiedzieli jednak, że teraz muszą
być czujni i posłuszni i że po raz trzeci nie uda się już
uniknąć kary.

JEROZOLIMA — MIASTO I TWIERDZA.


OPIS ZABUDOWY I UMOCNIEŃ

Jerozolima, od stuleci stolica państwa żydowskiego,


początkowo obejmowała swoją zabudową dwa wzgórza.
Na pierwszym z nich, najwyższym, nazwanym przez
Dawida (drugiego z historycznych królów Izraela) Zam­
kiem, a przez mieszkańców Górnym Rynkiem (lub Górnym
Miastem), zbudowana była najstarsza część miasta. Niższe
wzgórze, noszące nazwę Akra, zabudowane było tak
zwanym Dolnym Miastem. Później, za czasów dynastii
machabejskiej (asmonejskiej, hasmonejskiej — takie też
nazwy tej dynastii występują w historii), zabudowano (po
częściowym zniwelowaniu) trzecie wzgórze, oddzielające
miasto od świątyni. W okresach późniejszych (koniec
panowania Machabeuszy) miasto rozrastało się w kierunku
północnym, tak że w czasie bezpośrednio poprzedzającym
powstanie obejmowało obszar dwa razy większy niż pod
koniec II w. p.n.e. Te nowo zabudowane obszary obej­
mowały czwarte wzgórze, nazywane Bezeta — czyli
Nowe Miasto. W obrębie miasta, na jego południowym
krańcu, znajdowały się źródło słodkiej wody i sadzawka,
zwane Siloe 10.

10 Tamże, s. 321-322.
Z uwagi na to, że miasto budowano częściami w stosun­
kowo dużych odstępach czasu, miało ono obwarowania
pochodzące z różnych okresów, a poszczególne jego części
były od siebie oddzielone przez mury wybudowane po­
przednio. Józef Flawiusz podaje, że „Miasto obwarowano
trzema murami oprócz miejsc, gdzie broniły dostępu
przepastne wąwozy, gdyż tam wystarczył jeden”11, ale
w szczegółowym opisie (być może jest to błąd tłumaczenia)
pisze o tych murach w taki sposób, jakby to były oddzielne
obwałowania, obejmujące pojedynczo powstające nowe
dzielnice. Dlatego też, aby nie zaprzeczać samemu sobie,
przyjmuję opis Flawiusza, tak jakby każdy z murów,
o których pisze, był murem pojedynczym. W celu uniknięcia
problemów z rozpoznaniem budowli, przedstawimy opis
budowli obronnych, cytując dosłownie człowieka, który
wychował się w Jerozolimie, a w dodatku był naocznym
świadkiem jej oblężenia. „Z owych trzech murów ten
najstarszy był niezmiernie trudny do zdobycia, gdyż wzgó­
rze, na którym go zbudowano, wzbijało się ponad wąwo­
zami. Poza tym korzystnym położeniem naturalnym miał
jeszcze bardzo mocną konstrukcję (...). Zaczynał się na
północy od wieży Hippikus i ciągnął się do Ksystos,
a następnie dochodził do siedziby Rady i kończył się przy
zachodnim krużganku świątyni. W drugim, zachodnim
kierunku biegł, zaczynając się w tym samym punkcie,
przez miejsce zwane Betso (...) następnie zwracał się na
południe (w tym miejscu występuje jakiś błąd lub brak
w tekście części opisu — uwaga moja) powyżej źródła
Siloe (gdyby tak było, to źródło znajdowałoby się poza
obrębem miasta, a przecież było ono w granicach miasta
i w trakcie oblężenia dostarczało ponad połowy potrzebnej
wody — uwaga moja), skąd znowu zakręcał na wschód do
stawów Salomona i wiódł aż do (...) miejsca, które nazywa

11 Tamże, s. 321.
się Oflas (Ofel — nazwa używana zamiennie — uwaga
moja), i łączył się ze wschodnim krużgankiem świątyni.
Drugi mur miał początek przy bramie noszącej nazwę
Gennat (tuż przy wieży Hippikus — uwaga moja), zbudo­
wanej w pierwszym murze, i okalał tylko północną część
miasta dochodząc do Antonii (zamek zbudowany w celu
uzyskania przez Rzymian kontroli nad świątynią; ponadto
należy zaznaczyć, że mur ten nie obejmował całej części
północnej miasta — uwaga moja). Trzeci mur zaczynał się
przy wieży Hippikus, skąd prowadził na północ do wieży
Psefinus, następnie ciągnął się naprzeciwko grobowców
Heleny (czyli skręcał na wschód — uwaga moja) (...)
i dalej przez groby królewskie i skręcał koło narożnej
wieży naprzeciwko tak zwanego «Grobu Folusznika»
(niedaleko góry Skopos — uwaga moja) i łącząc się ze
starym murem kończył się w dolinie zwanej Cedron” 12.
Trzeci mur budowany był już za czasów panowania
Agryppy I (czyli za pełnej podległości Rzymowi, w czasach
panowania cesarza Klaudiusza), więc nie został ukończony
z obawy przed podejrzeniami, że przygotowywany jest na
wojnę z Rzymem. Wznoszony był z dopasowywanych
głazów o grubości dziesięciu łokci (1 łokieć równał się
0,44 m), czyli ponad czterech metrów. Już w trakcie
powstania podwyższono mur do dwudziestu łokci — czyli
do prawie dziewięciu metrów — a jeśli doliczyć blanki, to
był on wysoki na ponad dziesięć metrów.
Na murach w nieregularnych odstępach wzniesiono
wieże. Trzeci, najmłodszy mur miał tych wież dziewięć­
dziesiąt, mur wewnętrzny (najkrótszy) — czternaście,
natomiast najstarszy mur był wzmocniony sześćdziesięcio­
ma wieżami. Większość wież, zbudowanych na podstawie
czworokąta, wznosiła się ponad mur na wysokość dwu­
dziestu łokci (ich szerokość to także dwadzieścia łokci). Na

12 Tamże, s. 322.
górze każda wieża miała pomieszczenia mieszkalne i kom­
naty, a nad nimi cysterny do zbierania wody. Ale kilka
wież wyróżniało się wysokością i masywnością. Były to:
wieża Psefinus, wysoka na siedemdziesiąt łokci (prawie
30 m), wieża Hippikus wysoka (w części litej) na trzydzieści
łokci i szeroka i długa na dwadzieścia pięć łokci; nad
częścią litą znajdowała się cysterna na wodę o głębokości
dwudziestu łokci, a nad nią pomieszczenie wysokie na
dwadzieścia pięć łokci. Powyżej tych pomieszczeń dookoła
wieży były umieszczone dwułokciowe wieżyczki i trzyłok-
ciowe blanki, tak że cała wieża liczyła osiemdziesiąt łokci
(34 m). Kolejna wieża, Fazael, miała w swej masywnej
części po 40 łokci szerokości, długości i wysokości, nad
częścią masywną wznosił się krużganek, a pośrodku kruż­
ganku wzniesiona była druga wieża mająca w środku
komnaty i łaźnie, przypominające pomieszczenia pałacowe.
Całość konstrukcji wynosiła 90 łokci (prawie 40 m).
Ostatnia wieża, Mariamme, o łącznej wysokości pięć­
dziesięciu pięciu łokci, wyposażona była jak pałac 13.
W stary mur wpasowany był pałac Heroda, obwarowany
murem na wysokość trzydziestu łokci, z ozdobnymi
wieżami, częściowo uszkodzony na początku powstania
(wypalone wnętrza, ale mury zewnętrzne nie były uszko­
dzone) 14.
Całe miasto zabudowane było ciasno stłoczonymi doma­
mi, rozmieszczonymi wzdłuż wąskich uliczek. Nie brakło
w nim jednak wolnych przestrzeni, wykorzystywanych do
handlu i dla zgromadzeń (w trakcie ważniejszych świąt do
miasta schodziła się prawie cała społeczność żydowska
— przykładowo podczas takiego święta w 65 roku w Jero­
zolimie było ponad trzy miliony ludzi, zarówno miej­
scowych, jak i przyjezdnych) 15.
13 Tamże, s. 322-324.
14 Tamże, s. 324-325.
15 Tamże, s. 178.
Opis krótszy, ale też podkreślający walory obronne
Jerozolimy, przedstawia nam historyk rzymski: „Lecz
wysoko położone miasto umacniały nadto forty i potężne
konstrukcje, które by dostatecznie mogły je nawet wtedy
obronić, gdyby na równinie leżało. Wszak dwa jego
niezmiernie wyniosłe wzgórza zamknięte były murami,
które sztuka skośnymi albo wklęsłymi do wewnątrz uczy­
niła, aby oblegający mieli boki na pociski odsłonięte;
krawędzie skały były strome, wieże zaś tam, gdzie góra
przychodziła z pomocą, wznosiły się do wysokości sześć­
dziesięciu stóp, a do stu dwudziestu stóp w zagłębieniach
(jedna stopa równa się 0,296 m, a więc według tego opisu
wieże miały od około 18 m do 36 m, czyli mniej więcej
tyle, ile w opisie Flawiusza — uwaga moja) — z wyglądu
podziwu godne i z dala na nie patrzącym równie wysokie.
Innymi wewnątrz murami był pałac królewski obwiedziony,
a w oczy rzucała się swym szczytem wieża Antońska (czyli
zamek Antonia — uwaga moja) (...). Było w mieście
źródło z nigdy nie wysychającą wodą, podziemne w górach
katakumby, stawy i cysterny dla przechowywania wody
deszczowej. Założyciele przewidywali częste wojny wsku­
tek odmiennych swego narodu obyczajów: stąd wszystko
na wypadek długiego nawet oblężenia urządzone było” 16.
Należy tylko jeszcze powiedzieć, w jaki sposób wzniesiono
te mury i co było materiałem do ich budowy. W czasach,
w których wznoszono takie budowle obronne, często zwane
cyklopowymi, podstawowym surowcem były cegły (z suro­
wej, suszonej naturalnie gliny lub z gliny wypalanej),
kamienie (obrobione lub o kształcie naturalnym), ziemia
i drewno. Z informacji zawartych w źródłach wynika, że
w Jerozolimie był to kamień obrabiany, stosowany w postaci
dużych bloków o przekroju prostokąta (o wymiarach 4 na
4 m lub 5 na 21 m). Spoiwem stosowanym w Jerozolimie

16 T a c y t , enrbytrj s. 287-288.
był na pewno asfalt (bliskość Morza Martwego, nie bez
racji zwanego także Jeziorem Asfaltowym), który podgrzany
stanowił doskonałe lepiszcze. Mury, dobudowywane lub
podwyższane tuż przed oblężeniem lub w jego trakcie,
a także uzupełniane prowizorycznie w miejscach wyłomu,
były stawiane prawdopodobnie bez spajania (dopasowane
kamienie mogły być łączone metalowymi klamrami, ale
częściej nadzieję na ich nienaruszalność pokładano w ich
wadze, wielkości i kształcie). Niezbyt jasny zapis u Fla­
wiusza o ilości murów17 może sugerować, że w niektórych
miejscach mógł to być rzeczywiście mur potrójny lub
podwójny — znane są takie mury obronne w starożytności,
zbudowane na przykład wokół Kartaginy czy Argos w Gre­
cji albo w Suzie (Persja). Mógł też być to mur złożony
z kilku warstw (nie tylko na wysokość, lecz także i na
szerokość). Przykładowo mur Kartaginy był potrójny,
a mury drugi i trzeci były całkowicie kamienne (trzeci był
tak gruby, że mieścił w sobie koszary i stajnie dla słoni
bojowych). W innych starożytnych twierdzach budowano
mury, których grubość wynosiła od jednej trzeciej do
dwóch trzecich wysokości, a często przestrzeń między
jednym a drugim murem wypełniano ubitą ziemią lub
gliną. Tak też mogły wyglądać mury Jerozolimy 18.

ŚWIĄTYNIA W JEROZOLIMIE

Osobną, wcale niemałą część miasta stanowiła świątynia.


Z uwagi na jej znaczenie państwowotwórcze, jak i religijne
— stanowiła wszak najważniejsze miejsce na ziemi dla
każdego prawowiernego Żyda — jej opis pozostawiam
całkowicie w rękach potomka rodu kapłanów żydowskich,

17 Zob. zacytowany wyżej opis pochodzący ze strony 321 jego


wielokrotnie przytaczanego dzieła.
18 O sposobach budowy twierdz w starożytności zob. R. B o c h e n e k ,
Od muru chińskiego do linii Maginota, Warszawa 1964, s. 26-33.
wyznawcy tej religii, człowieka, który na własne oczy
widział świątynię przed jej całkowitą zagładą, i to świątynię
w wersji zbudowanej przez Heroda Wielkiego, a więc
zgodnie uznaną za najpiękniejszą i najbogatszą: „Świątynia
(...) była wzniesiona na potężnym wzgórzu, lecz pierwotnie
płaszczyzna na jego szczycie ledwie wystarczała na zbudo­
wanie Przybytku i ołtarza, gdyż dokoła kończyła się na
ścianach przepaścistych i stromych. (...) W ciągu następnych
wieków jednak lud stale dosypywał ziemi i tak wzgórze
wyrównano i poszerzono. (...) Następnie poprowadzono
u podnóża mur z trzech stron (z czwartej strony wykorzys­
tano mur obronny miasta — uwaga moja) dookoła i wyko­
nano dzieło, które przeszło wszelkie oczekiwania. Zabrało
im to całe wieki i pochłonęło wszystkie skarby święte,
które zgromadzono z danin przysyłanych ku chwale Bożej
(...). Następnie otoczono murem górne dziedzińce i dolną
część świątyni. Tam, gdzie jej fundamenty były najniżej
położone, mur miał trzysta łokci wysokości (czyli 132 m
— uwaga moja), a w niektórych miejscach podciągnięto go
jeszcze wyżej. (...) Do budowy użyto głazów skalnych,
mierzących po czterdzieści łokci. (...) Tak potężnych
fundamentów godne były spoczywające na nich budowle.
Wszystkie krużganki były dwurzędowe; kolumny ich
— monolity z bielutkiego marmuru — były na dwadzieścia
pięć łokci wysokie, a wieńczył je sufit kasetonowy z drzewa
cedrowego. Ich naturalna wspaniałość, doskonała obróbka
i świetne dopasowanie dawały imponujący widok, choć
krużganki te nie upiększały na zewnątrz żadne malowidła
czy rzeźby. Miały trzydzieści łokci szerokości, a ogólny
ich obwód wynosił, jeśli wliczyć w to także Antonię, około
sześć stadiów. Otwarty dziedziniec, który był wyłożony
różnymi kamieniami, mienił się cały barwami. Jeśli się szło
przezeń ku drugiej świątyni, spotykało się na drodze
otaczającą ją kamienną balustradę wysoką na trzy łokcie
(...). Na niej w równych odstępach były umieszczone
tablice obwieszczające — jedne pismem greckim, drugie
łacińskim — prawo oczyszczenia, które zabraniało komu­
kolwiek obcemu wstępu do miejsca świętego; drugi bowiem
okręg nazywał się świętym. Wstępowało się doń (...) po
czternastu schodach. Górna płaszczyzna miała kształt
czworokąta i otoczona była własnym murem, który miał
(...) czterdzieści łokci wysokości (...). Poza czternastoma
schodami znajdował się jeszcze odstęp od muru, który
liczył dziesięć łokci i stanowił taras (...). Stąd znowu inne
pięciostopniowe schody prowadziły do bram, których było
osiem od północy i południa — po cztery z każdej strony
— a dwie jeszcze musiano postawić od wschodu. Ponieważ
po tej stronie było odgrodzone murem osobne miejsce dla
niewiast dla oddawania czci Bogu, potrzeba było drugiej
bramy, którą zbudowano naprzeciwko pierwszej. Także po
innych stronach były bramy — jedna od północy, druga od
południa — które prowadziły do dziedzińca niewiast. Tym
bowiem nie wolno było wchodzić innymi bramami ani też
przez własną bramę wyjść poza oddzielający mur. (...) Na
zachodniej ścianie dziedzińca nie było żadnej bramy, lecz
wzniesiono tam mur, który ciągnął się bez żadnej przerwy.
Dachy krużganków, które stały między bramami po we­
wnętrznej stronie muru (...) wspierały się na przepięknych
i wysmukłych kolumnach. (...) Z owych bram dziewięć
pokryto całkowicie złotem i srebrem, a tak samo ościeżnice
i nadproża; ale jedna (...) zbudowana była z brązu korync-
kiego i daleko przewyższała wartością tamte (...) bramy
miały takie same rozmiary, a jedynie ta, która znajdowała
się poza bramą koryncką i otwierała się od dziedzińca
niewiast (...) była znacznie większa. Sięgała bowiem
na wysokość pięćdziesięciu łokci, a jej wierzeje czter­
dziestu łokci i miała drogocenną ozdobę, ponieważ po­
krywały ją grube płyty ze srebra i złota. Zaopatrzył
dziewięć bram w to pokrycie Aleksander, ojciec Ty-
beriusza (był to prawowierny Żyd, gorliwy wyznawca
religii mojżeszowej, a zarazem ojciec prefekta Egiptu
— wstawionego bezwzględnym stłumieniem buntu Ży­
dów w Aleksandrii, tego samego człowieka, który ob­
wołał Wespazjana cesarzem i był doradcą Tytusa w trak­
cie oblężenia Jerozolimy — uwaga moja). Do (...)
Przybytku, tej najświętszej części świątyni, prowadziło
w górę dwanaście schodów. (...) Pierwsza jego brama była
wysoka na siedemdziesiąt łokci i na dwadzieścia pięć
szeroka, ale nie było w niej żadnych podwojów: ukazy­
wała bowiem, że niebo jest niewidzialne, lecz nie
zamknięte. Przez nią można było widzieć od zewnątrz
pierwszy budynek (...). W oko widza wpadało też
otoczenie wewnętrznej bramy (...). Przybytek (...) miał
dwa piętra, lecz tylko pierwszy budynek widoczny był od
podnóża aż do szczytu. Wznosił się (...) na dziewięć­
dziesiąt łokci, długości zaś miał pięćdziesiąt, a szerokości
dwadzieścia. Brama otwierająca wstęp do budynku była
(...) cała pokryta złotem (...). Miała nad sobą także złoty
krzew winny, z którego zwisały winogrona wielkości
człowieka” 19.
Już tylko ten opis budzi podziw, a jakiż musiał być
podziw tych, którzy mieli możliwość oglądać świątynię na
żywo. A zarazem jaką zawiść i żądzę rabunku musieli
odczuwać nieprzyjaciele Żydów. Dlatego też nie można się
dziwić, że legioniści Tytusa byli tak ochoczy do oblężenia
(czekały tam przecież wielkie łupy).
Ale nie mniejsze bogactwo kryło się w wewnętrznej
części świątyni. Po wejściu przez złote wrota napotykano
obicia z tkanin o niespotykanym bogactwie, a zarazem
mające znaczenie mistyczne: „Szkarłat zdawał się wyob­
rażać ogień, białe płótno lniane — ziemię, błękit — powiet­
rze, purpura — morze. (...) Na tkaninie przedstawiono całe
sklepienie niebieskie oprócz obrazów zwierzyńca” 20.
19 F l a w i u s z , Wojna..., s. 325-327.
20 Tamże, s. 328.
Wnętrze Przybytku podzielone było na dwie części.
W pierwszej znajdowały się: siedmioramienny świecznik,
cały ze złota, symbolizujący swymi ramionami siedem
znanych wówczas planet; stół chlebowy z dwunastu leżą­
cymi na nim chlebami, symbolizujący koło zodiaku i rok
(chleby to miesiące); ołtarz kadzielny, na którym stało
trzynaście rodzajów kadzideł pochodzących (według prze­
kazu) z morza, pustyni i ziemi zamieszkałej, i który miał
unaoczniać, że wszystko na ziemi, w powietrzu i w wodzie
pochodzi od Boga i jest dla Boga.
Natomiast wewnętrzna część była oddzielona kotarą.
Nikomu nie wolno było do niej wchodzić ani nawet
zajrzeć. Nosiła ona nazwę miejsca „świętego świętych”
i była całkowicie pusta21. Pierwotnie, jeszcze w czasach
Salomona, przeznaczona była do przechowywania Arki
Przymierza, ale ta zaginęła prawdopodobnie w czasie
najazdu babilońskiego. W świątyni — odbudowanej po
powrocie z niewoli babilońskiej, a następnie rozbudowy­
wanej za czasów dynastii Machabeuszy, a wreszcie prak­
tycznie zbudowanej ponownie za panowania Heroda Wiel­
kiego — pozostawiono miejsce na Arkę, tak jakby tam
stała. Nie może więc dziwić stwierdzenie Tacyta, że gdy
„Gneus Pompejusz Judejczyków poskromił i prawem zwy­
cięzcy do świątyni wkroczył; odtąd było wiadome, że nie
ma tam żadnego bóstw wyobrażenia, że sanktuarium jest
puste i żadnych tajemnic nie kryje” 22.
Zewnętrznie budynek Przybytku zachwycał bogactwem
— co nie było pokryte złotem, wykonane było z białego
kamienia. Przed budynkiem stał ołtarz wysoki na piętnaście,
a długi i szeroki na pięćdziesiąt łokci. Na nim to składano
ofiary ze zwierząt i inne.
Taka świątynia zasługiwała na pewno na miejsce w wy­
kazie cudów świata starożytnego — jeśli starożytni jej tam
21 Tamże, s. 328.
22 T a c y t , dz. cyt., s. 285.
nie umieścili, to właśnie z tego powodu, że ci, którzy ją
wybudowali, wyznawali religię niezgodną z innymi już
znanymi. Wszystkie ościenne ludy wyznawały przecież
zrozumiałe religie, zawsze czczące wielu bogów, których
przedstawiano (w rzeźbie, malarstwie) albo pod postacią
zbliżoną do ludzi, albo zwierząt. Żydzi wierzyli zaś w Boga,
którego nie wolno było w żaden sposób przedstawiać
— a w dodatku tylko w jednego. Stąd wrogość i prze­
śladowania, stąd odmienność wyznaczająca granicę, jakiej
Żydowi nie wolno było przekroczyć w stosunkach z innymi
ludźmi, a wyznawcom innych religii w kontaktach z prawo­
wiernymi Żydami.
Do dzisiejszych czasów ze świątyni rozbudowanej za
czasów Heroda przy olbrzymim wysiłku zarówno ludzkim,
jak i finansowym, przetrwała tylko część muru, nazywana
przez Żydów Ścianą Płaczu.
OBLĘŻENIE JEROZOLIMY

LICZEBNOŚĆ ARMII POWSTAŃCZEJ,


JEJ PODZIAŁ I ROZMIESZCZENIE

Armia powstańcza zgromadzona w Jerozolimie podlegała


początkowo trzem różnym dowódcom i (tak można stwier­
dzić) wyznawała trzy różne poglądy, zarówno (jak na­
zwalibyśmy to dzisiaj) ideologiczne, jak i na sposób
prowadzenia wojny. Dlatego też poszczególne grupy po­
wstańców, jeśli nawet nie prowadziły ze sobą walki (tej
zaprzestały w obliczu wspólnego zagrożenia), to odnosiły
się do siebie wrogo, żywiąc ciągle obawę zarówno przed
wrogiem zewnętrznym (Rzymianami), jak i wewnętrznym
(każda grupa obawiała się ataku ze strony pozostałych).
W wyniku porozumienia między zelotami, którymi
dowodził pierwszy wódz powstania Eleazar, a zwolennikami
Jana z Gischali, obie te grupy połączyły się ze sobą. W ten
sposób miasto zostało podzielone na dwie strefy wpływów.
Najliczniejszą armią dowodził Szymon, syn Giorasa,
nazywany przez Józefa Flawiusza rozbójnikiem (był on
członkiem ugrupowania zwanego sykaryjczykami, sykariu-
szami). W jej skład wchodziło dziesięć tysięcy bojowników
żydowskich i pięć tysięcy sprzymierzonych z nimi Idumej-
czyków (o tym ludzie wspominałem już wcześniej), dowo­
dzonych przez Jakuba i Szymona. Oba człony armii (Żydzi
Szymona i Idumejczycy) podzielone były na mniejsze
oddziały liczące po dwustu ludzi. Armia ta zajmowała całe
Górne i Dolne Miasto.
Pozostałą część miasta wraz ze świątynią zajmowali armia
Jana z Gischali, licząca sześć tysięcy ciężkozbrojnych,
podzielonych na oddziały liczące po trzystu ludzi, i zeloci
Eleazara w liczbie dwóch tysięcy czterystu bojowników1.
Największą tragedią dla oblężonych, w tym przede
wszystkim dla ludności cywilnej, był nie brak broni, nie
brak sił, lecz brak żywności. O ironio, w momencie
wybuchu powstania zgromadzona w mieście żywność mogła
spokojnie wystarczyć na wiele lat dla wszystkich miesz­
kańców i bojowników. Mówiło się o tych zapasach różnie
— według przekazów żywność mogła wystarczyć na trzy,
dziesięć, dwadzieścia jeden, a może nawet dwadzieścia
dwa lata. Ale ta żywność została spalona — lub w inny
sposób zniszczona — jeszcze przed oblężeniem, w trakcie
walk między skłóconymi frakcjami. Jak sądzą niektórzy
(w tym Józef Flawiusz), spalono ją celowo, by zmusić
mieszkańców do walki do samego końca — nie można
było nastawić się tylko na bierny opór i liczyć na prze­
trwanie, należało walczyć tak, aby zwyciężyć i odeprzeć
Rzymian, gdyż inaczej i tak groziła śmierć. Miasto musiało
więc być gotowe do walki zarówno z nieprzyjacielem, jak
i z dużo groźniejszym od niego głodem 2.
Na początku oblężenia nie myślano jeszcze o głodzie.
Zwykli mieszkańcy miasta nie zdawali sobie sprawy z grozy
położenia — przecież miasto zawsze miało zapasy żywności,
wystarczyło tylko wydać je z magazynów. Ale magazyny,
jeśli jeszcze niektóre istniały, były już puste lub obstawione
strażą, która miała wydawać jedzenie tylko walczącym.
1 F1 a w i u s z, Wojna..., s. 330-331.
2 M. H a d a s-L e b e 1, dz.cyt., s. 112.
RZYMSKIE PRACE OBLĘŻNICZE.
PRZEŁAMANIE PIERWSZEJ LINII OBRONY MIASTA

Tytus Flawiusz był młodym i czasami lekkomyślnym


wodzem (jak można sądzić z opisów niektórych jego
brawurowych akcji), ale był też dobrze wyszkolonym
strategiem. Nauczył się tego, uczestnicząc w wojnach
u boku swego ojca. Dlatego też po zorientowaniu się,
że miasto się nie podda, że jest dobrze uzbrojone — także
w machiny wojenne, zdobyte na Rzymianach w czasie
nieszczęsnej wyprawy podjętej przez Cestiusza w 66
roku — przystąpił do prac oblężniczych z pełną powagą.
A jeśli czegoś nie wiedział, to przecież po to jego
doradcą był Aleksander Tyberiusz, aby mu podpowiedział,
co należy czynić.
Po dokonaniu zmiany w rozmieszczeniu wojska wokół
Jerozolimy, Tytus wraz ze swoim sztabem przeprowadził
dokładny rekonesans umocnień miasta, szukając w nich
słabych miejsc. Jedynym takim słabym punktem, na­
dającym się do ataku z tego powodu, że mur był nie­
dokończony, a ponadto od przeciwników nie odgradzały
go żadne przeszkody naturalne (nie było tam żadnych
wąwozów, skał itp.), było miejsce położone naprzeciwko
grobowca arcykapłana Jana (wschodnia część murów).
Stąd otwierały się kierunki natarcia z jednej strony
na Nowe Miasto, z drugiej zaś na Górne Miasto, a także
w kierunku twierdzy Antonia. Dla zamaskowania głów­
nego kierunku uderzenia, prace zaplanowano, a następnie
prowadzono wokół całego miasta.
Pierwszym krokiem zmierzającym do realizacji tego
planu było przygotowanie terenu i budowa wałów, na
których miano umieścić machiny. „Natychmiast pozwolił
(chyba właściwsze byłoby stwierdzenie: nakazał — uwaga
moja) legionom pustoszyć teren przed miastem i rozkazał
ściągać drzewo i wznosić wały. Dla wykonania tych robót
podzielił wojsko na trzy grupy: między wałami umieścił
oszczepników i łuczników, a przed nimi skorpiony,
katapulty i balisty dla powstrzymania wypadów nie­
przyjacielskich na urządzenia oblężnicze i przeciwdzia­
łania próbom przeszkadzania z muru. Po wycięciu drzew
obszar przed miastem szybko oczyszczono. Podczas gdy
znoszono drzewo na budowę wałów i całe wojsko z za­
pałem zabrało się do dzieła, Żydzi ze swej strony także
nie siedzieli bezczynnie” 3.
Te przygotowania Rzymian, polegające na „oczysz­
czaniu” trenu z sadów, pól uprawnych, gajów i urządzeń
nawadniających, były (co prawda jeszcze nie na tym etapie
planowanym) wstępem do zniszczenia infrastruktury rolnej,
i to tak trwałego, że dopiero po prawie dwu tysiącach lat
rozpoczęto próby przywrócenia tych terenów do stanu
z drugiej połowy I wieku.
Jak wspomina Flawiusz, powstańcy nie próżnowali.
Bojownicy Szymona przystąpili od razu do atakowania
Rzymian. Próbowano wykorzystywać do tego celu zdobycz­
ne machiny bojowe, ale brak przeszkolonych obsług spo­
wodował początkowo mierne rezultaty prowadzonego ob­
strzału rzymskich pozycji. Niemniej jednak w wyniku
użycia tych machin Rzymianie ponosili straty, szczególnie
dotkliwe w trakcie przeprowadzanych przez obrońców
wypadów. Dlatego też wykonujących prace oblężnicze
osłaniano specjalnymi parawanami, zbudowanymi na wzno­
szonych palisadach, a także przez miotanie na powstańców
(szczególnie w trakcie ich wypadów) różnorodnych pocis­
ków z posiadanych przez każdy legion skorpionów' i balist.
Najlepsze rezultaty machiny miotające uzyskiwały na
odcinku X legionu — dysponował on nowymi, silniejszymi
urządzeniami. Jego balisty miotały pociski kamienne o wa­
dze jednego talentu 4, początkowo malowane na biało.
3 F l a w i u s z , Wojna..., s. 332.
4 Flawiusz nie podaje, jakie to były talenty. Odpowiednik talentu
Z uwagi na ten kolor były one z daleka widoczne w locie,
co umożliwiało uchylanie się przed nimi. Z czasem Rzy­
mianie zaczęli stosować pociski malowane na czarno, co
utrudniło ich obserwację w locie. Jeden taki pocisk był
w stanie zabić nawet kilka osób 5.
Po zbudowaniu odpowiednich umocnień Rzymianie
podprowadzili pod mury wieże oblężnicze oraz szopy
wyposażone w tarany i zaatakowali nimi mury. Wywołało
to zgodną reakcję wszystkich obrońców: „Obsadziwszy
mur dookoła, poczęli miotać zeń istną lawinę głowni
zapalających na machiny i bijących helepolami (pra­
wdopodobnie błąd — helepolis to wieża oblężnicza,
stąd nie nią, lecz z niej można było bić w mur — uwaga
moja) trzymali pod nieustającym obstrzałem. Odważniejsi
wypadali grupami i zdzierali plecionki z machin, i rzucając
się na obsługę zdobywali nad nią przewagę, rzadko
wyższą umiejętnością, a najczęściej brawurą. Tytus (...)
ustawiwszy jeźdźców i łuczników po obu stronach machin,
trzymał w szachu miotających głownie i odpierał ostrze-
liwujących z wież, umożliwiając helepolom działanie.
Mur jednak pod ciosami nie ustępował, tyle że taran
piętnastego legionu obalił róg wieży. Sam mur jednak
pozostał nie naruszony” 6.
W toku tej walki obrońcy zastosowali wybieg na odcinku
położonym koło wieży Hippikus. Udając zmęczenie walką,
wycofali się i, wyczekawszy na rozejście się Rzymian do
prac mających na celu naprawę uszkodzeń, dokonali poprzez
ukryte przejście ponownego ataku, „dzierżąc w ręku głownie

według dzisiejszych jednostek wynosi od 68 kg do 21 kg, stąd trudno jest


ocenić, jakie to właściwie były pociski. Należy jednak sądzić, że były to
talenty tak zwane pospolite, czyli od 66 kg do około 44 kg lub około 33
do 22 kg.
5 F l a w i u s z , s. 332-333.
6 Tamże, s. 333. Co do określenia „helepole” lub „ ” zob. R.M.
J u r g a , s. 108.
w celu podpalenia urządzeń oblężniczych, zdecydowani
nacierać na Rzymian aż do wałów. Słysząc krzyk, który
podniesiono, stojący blisko żołnierze natychmiast stanęli
w szyku bojowym (...). Jednakże śmiałość Żydów wzięła
górę nad karnością Rzymian. (...) Wokół machin rozgorzała
zażarta walka: jedni usiłowali je za wszelką cenę podpalić,
drudzy zaś temu przeszkodzić (...) i padło tam niemało
wojowników pierwszej linii. Desperacja jednak dawała
Żydom przewagę i ogień obejmował już urządzenia oblęż­
nicze. (...) W końcu Cezar stanąwszy na czele (...) jeźdźców,
rzucił się na nieprzyjaciół. Sam położył trupem dwunastu
walczących na przedzie, a gdy reszta tłumu (...) poczęła się
cofać, ścigał go i wpędził wszystek do miasta ocalając
w ten sposób urządzenia od pożaru”7. W trakcie tej walki
nastąpiło wydarzenie, które stanie się w końcu regułą. Do
rzymskiej niewoli dostał się jeden z powstańców, którego
dla postrachu i najprawdopodobniej także z zemsty, Tytus
kazał ukrzyżować, a krzyż z nim postawić w taki sposób,
aby był widoczny dla obrońców 8.
Największe zagrożenie dla obrońców stanowiły wieże
oblężnicze (właściwe helepołe), trudne, a właściwie niemoż­
liwe do zniszczenia z powodu obicia ich przez Rzymian
żelazną blachą. Z tych wież Rzymianie prowadzili stały
obstrzał obrońców (z lekkich machin miotających i z łu­
ków), co powodowało z kolei dodatkową trudność — obroń­
cy nie dość że byli rażeni przez załogi wież, to jeszcze
mieli utrudnione reagowanie na działania taranów (nie
można było wychylać się z murów, gdyż od razu na­
stępowała reakcja Rzymian). Tymczasem systematyczna
i uporczywa „praca” taranów zaczęła przynosić efekty

7 F l a w i u s z , Wojna..., s. 333-334. Potwierdzają się stronniczość


i lizusostwo autora — syn cesarski jest zawsze najwaleczniejszy, chyba
w myśl wiersza Marii Konopnickiej: „a najdzielniej biją króle, a najgęściej
giną chłopy” — zacytowane z pamięci.
8 Tamże.
w postaci osłabienia murów. Na to nałożyła się niefrasob­
liwość części obrońców, którzy, osłabieni koniecznością
stałego czuwania, doszli do wniosku, że obrona muru,
który chroni słabo zabudowaną i prawie niezamieszkaną
część miasta (zniszczoną już częściowo uprzednio w czasie
wyprawy Cestiusza na Jerozolimę), jest bezcelowa, i opuś­
cili swoje posterunki. W tej sytuacji w piętnastym dniu
oblężenia Rzymianom udało się dokonać wyłomu w murze
i opanować północną dzielnicę miasta. Nie czekając na
polecenia dowódców, dokonali oni dzieła zniszczenia
dzielnicy, zapoczątkowanego w 66 roku przez Cestiusza
(zresztą był to akt zemsty — przecież część z nich
w niesławie i strachu opuszczała Jerozolimę, uciekając
przed powstańcami) 9.
Wódz rzymski od razu przeniósł obóz do Nowego
Miasta, a więc w obręb murów, skracając w ten sposób
drogę do murów wewnętrznych, a jednocześnie uzyskując
dla swoich żołnierzy dodatkową osłonę w razie ewentualnej
— ale niestety dla obrońców całkowicie nierealnej — próby
odsieczy dla miasta. To był popełniany przez Żydów
zawsze ten sam błąd — każde atakowane miasto (czy
prowincja) musiało liczyć tylko na swoje siły, nawet bliscy
sąsiedzi nie udzielali sobie nawzajem pomocy. Stąd wyni­
kała zawsze duża korzyść dla Rzymian — mogli bić
wojska powstańcze częściami, mając w każdej sytuacji
przewagę nad przeciwnikiem.

WALKI O DRUGI MUR

Po opanowaniu Nowego Miasta Rzymianie natychmiast


rozpoczęli szturm na drugi mur, broniony mężnie przez
wszystkie ugrupowania. Bojownicy Jana i zeloci obsadzili
krużganki świątyni i zamek Antonia, a resztę drugiego

9 Tamże, s. 335.
muru zajęli Idumejczycy i żołnierze Szymona. I tak jak
poprzednio, Żydzi dokonywali śmiałych wypadów, a od­
pierani przez dysponujących lepszą bronią Rzymian, wyco­
fywali się za mury, skąd skutecznie razili napastników.
Obie strony nie przerywały walki. Żydzi nadal wierzyli
w możliwość obrony, Rzymianie natomiast byli pewni
swego rychłego zwycięstwa — uskrzydlały ich odniesione
dotychczas sukcesy. Walki przerywała jedynie noc, ale
i ona nie dawała szans na odpoczynek. Jedni czuwali, bo
obawiali się nocnego wypadu, drudzy z niepokojem ocze­
kiwali szturmu na coraz słabsze mury.
Rzymian do odwagi w walce pobudzały zarówno rosnąca
coraz bardziej nienawiść do stawiających opór Żydów, jak
i chęć zasłużenia na uznanie w oczach Tytusa — zauważe­
nie przez wodza dawało większe szanse na udział w łupach,
a to zawsze podniecało żołnierzy, bez względu na epokę
historyczną. „Dlatego też niejeden w swej gorliwości
dokonywał czynów, które przechodziły jego siły. I tak
kiedy (...) silny zastęp żydowski stanął pod murem w szyku
bojowym (...) jeden z jeźdźców, imieniem Longinus, wypadł
z szeregów rzymskich i rzucił się w sam środek oddziału
Żydów. (...) zabił dwu najdzielniejszych żołnierzy (...) po
czym nie odniósłszy nawet rany zbiegł z samego środka
nieprzyjaciół do swoich. Taką to on zabłysnął dzielnością,
a wielu starało się naśladować jego męstwo” 10.
Ciągłe ataki Rzymian powodowały jednak stopniowe
zniszczenia. Dlatego obrońcy, chcąc osłabić działania
Rzymian, stosowali różne wybiegi, aby tylko choć na
chwilę przerwać niszczycielską pracę taranów. Jednym
z nich było zastosowanie przez niejakiego Kastora (imię
greckie — może jakiś najemnik albo zatwardziały wróg
Rzymian — uwaga moja) i kilku jego towarzyszy (obroń­
ców najzacieklej atakowanej wieży) całej inscenizacji,

10 Tamże, s. 336.
polegającej na udawaniu chęci poddania się przez część
z nich i oporu pozostałych, co przerwało na pewien czas
monotonny, a jakże niebezpieczny rytuał systematycznej
„stukaniny” tarana". A takich wybiegów było dużo. Nie
zdały się one jednak na wiele.
W końcu, po nieustannych atakach, w piątym dniu
walki, drugi mur został przełamany, a jego obrońcy odparci
od niego. Przez wyłom do tej gęściej zaludnionej części
Nowego Miasta wkroczył jako pierwszy oddział piechoty
liczący tysiąc żołnierzy (według Flawiusza dowodzony
osobiście przez Tytusa). Prawdopodobnie z pośpiechu,
z chęci dotarcia jak najprędzej do ostatniego już muru,
Rzymianie tym razem poniechali burzenia całego muru
i niszczenia gęstej zabudowy (warsztaty tkackie, kuźnie,
kramy na rynku, domy mieszkalne biedoty) zajmowanej
dzielnicy 12.
Bez względu na to, jaka była przyczyna zaniechania
„uświęconego tradycją” zwyczaju pustoszenia zajętego
terenu, zostało to natychmiast wykorzystane przez po­
wstańców. Utworzone naprędce oddziały szturmowe, zło­
żone z najbardziej zaprawionych w walce obrońców, ruszyły
do ataku na wkraczających Rzymian. „Jedni zaatakowali
ich w uliczkach, drudzy z domów, a jeszcze inni wyskoczyli
poza mur przez górne bramy, co wprawiło strażników
pilnujących muru w taki popłoch, że rzucali się z wież
i uchodzili do obozów. Wrzawę podnieśli zarówno otoczeni
pierścieniem nieprzyjaciół wewnątrz murów, jak i ci, którzy
znajdowali się po zewnętrznej stronie, lecz drżeli o los
odciętych. Żydzi, których liczba ciągle rosła i którzy mieli
tę przewagę, że znali uliczki, sporo nieprzyjaciół zranili

11 Tamże, s. 336-337.
12 Józef Flawiusz w Wojnie... na s. 338 wyjaśnia to wspaniałomyślnością
Tytusa i jego ponoć wrodzoną łaskawością, w co w świetle zarówno
wcześniejszych, jak i późniejszych dokonań tego wodza naprawdę trudno
uwierzyć.
i prąc naprzód spychali ich przed sobą”13. Ten kontratak
Żydów przyniósł im dość duży sukces. Rzymianie zostali
wyparci poza obręb muru, a obrońcy w miejscu wyłomu
utworzyli najeżony oszczepami żywy mur.
Mieszkańcy znowu zyskali nadzieję na powodzenie
w obronie. Największym jednak dla nich wrogiem powoli
stawał się, pojawiający się na razie wśród biedniejszych,
ale stopniowo doskwierający wszystkim, brak żywności.
Co prawda na początku głód nie dał się we znaki walczącym
(ich dowódcy, zorientowawszy się w sytuacji, wyposażyli
swe oddziały w co prawda niewielką, ale zawsze, ilość
pożywienia), ale to była już tylko kwestia czasu.
Natychmiast po wyparciu Rzymian za wyłom, Żydzi pod
osłoną tych bojowników, którzy utworzyli żywy mur,
przystąpili do budowy za ich plecami nowego muru. Ale
po trzech dniach oporu tej żywej zapory powstańcy ulegli.
Nie byli w stanie powstrzymać ciągłych ataków nowych
sił. Tym razem zrezygnowali także ze stawiania oporu
w uliczkach — może liczyli na to, że Rzymianie, tak jak
poprzednio, ich nie zburzą. Jeśli tak było, to przekonali się,
że Tytus nie powtórzył już tego błędu. Wraz z przełamaniem
obrony i pościgiem za wycofującymi się obrońcami, legioni­
ści przystąpili do systematycznego niszczenia zabudowy
wewnątrz murów i do burzenia muru. W ten sposób
przestało istnieć całe Nowe Miasto.

DRUGA BROŃ TYTUSA


— ELEMENTY WOJNY PSYCHOLOGICZNEJ

Rzymianie w dążeniu do szybkiego zakończenia ob­


lężenia, a tym samym do zakończenia wojny, sięgnęli
także po środki, które można by współcześnie nazwać
działaniami psychologicznymi, czy też wojną psycho­

13 Tamże, s. 338.
logiczną. A mieli do tego dobre narzędzie — był nim
dawny dowódca obrony Jotapaty, niegdysiejszy jeniec
rzymski, a w czasie oblężenia już praktycznie obywatel
Rzymu — Józef, syn Mattiasa. To jemu powierzył Tytus
zadanie wzywania powstańców do poddania się, osłabiania
ich woli walki, szukania wśród obrońców i mieszkańców
Jerozolimy ludzi, którzy byliby skłonni do rokowań,
a następnie do kapitulacji.
Józef podjął się tej roli. Prawdopodobnie przypuszczał,
że Żydzi zapomnieli mu już to, że oddał się dobrowolnie
do niewoli, że wybłagał sobie życie przepowiednią, którą
oni interpretowali całkowicie inaczej — tym władcą świata,
który wyjdzie z ziemi judzkiej, nie miał być przecież
Wespazjan, tylko Mesjasz (choć różnie pojmowany — ina­
czej przez pierwszych chrześcijan, inaczej przez wyznaw­
ców judaizmu) — a wreszcie że nie mają mu za złe może
nie formalnej, ale jednak faktycznej służby w armii
rzymskiej. Być może myślał, że nie będą go traktować jako
zdrajcy. Ale jeśli tak rzeczywiście myślał, to już pierwszy
kontakt z powstańcami wyleczył go z tego złudzenia.
Początek propagandowej akcji Józefa nastąpił zaraz po
podejściu wojsk rzymskich pod mury miasta. Jednak
wezwania do rozmów nie przyniosły skutku zakładanego
przez Józefa. Nie dość, że nie chciano w ogóle z nim
rozmawiać, to jeszcze następnego dnia, pozorując chęć
rozmowy, powstańcy podstępem zwabili żołnierzy rzym­
skich pod mury i tam ich zaatakowali i zadali im dość
znaczne straty. Następna próba rozmów nastąpiła jeszcze
przed atakiem na mur chroniący Nowe Miasto. Wtedy to,
w trakcie rekonesansu Tytusa, Józef wraz z jednym
z Rzymian, trybunem Nikanorem, podjechali pod mury
i rozpoczęli rozmowę z obrońcami. Ich reakcja była prosta
— wystrzelona z łuku strzała trafiła Rzymianina w ramię 14.

14 Tamże, s. 332.
Te dwa niepowodzenia spowodowały spadek zaufania
Tytusa do nowego przyjaciela i jego rad (a radził on
wodzowi, by zmiękczać wolę walki powstańców wezwaniami
do poddania się), jak i zachwianie się wiary Józefa w swoją
ocenę mieszkańców Jerozolimy i ich stosunku do wojny.
A był przecież mieszkańcem Jerozolimy, miał tam wielu
przyjaciół, sąsiadów, a przede wszystkim rodzinę. Sądził, że
to oni, znając go, będą mogli zrozumieć jego argumentację,
a co ważniejsze uwierzyć w nią. Teraz zrozumiał, że sytuacja
w mieście jest inna niż przypuszczał. Obserwacja, że mimo
ponoszonych strat liczebność walczących nie maleje, stanowi­
ła dowód na to, że obrońcy cieszą się poparciem mieszkań­
ców, którzy w obliczu zagrożenia nie tylko nie opuścili
stronników powstania, lecz także ich wzmocnili.
Po zniszczeniu drugiego muru Tytus postanowił prze­
prowadzić inny test odporności psychicznej powstańców,
licząc na to, że pokazanie im potęgi armii spowoduje
przestrach. Zorganizował więc dla powstańców i mieszkań­
ców prawdziwe widowisko, coś w rodzaju rewii. Wykorzys­
tując plac powstały po wyburzeniu Nowego Miasta i murów,
zgromadził na nim całą armię rzymską w celu wypłacenia
żołnierzom żołdu. To niecodzienne widowisko tak opisuje
naoczny świadek: „rozkazał dowódcom sprawić wojsko
w miejscu widocznym dla nieprzyjaciół i każdemu żoł­
nierzowi wyliczyć należne mu pieniądze. Tedy żołnierze,
jak to jest u nich zwyczajem, wydobyli broń dotychczas
ukrytą w skrzyniach i wyszli w pełnym rynsztunku,
a jeźdźcy wiedli swoje konie wspaniale ozdobione. Daleko
i szeroko przestrzeń przed miastem połyskiwała srebrem
i złotem, a widok ten wielce podnosił na duchu żołnierzy,
a zarazem niemałym strachem napawał nieprzyjaciół. Cały
bowiem stary mur i północną część świątyni zapełniało
mrowie widzów. (...) wszędzie dachy domów zatłoczone
były ludźmi (...) i nie sposób było znaleźć miejsca w mieś­
cie, gdzie nie roiłoby się od patrzących. Nawet najbardziej
zaciekłych ogarnęło istne przerażenie, kiedy patrzyli na
całą armię zebraną w jednym miejscu, wspaniałą zbroję
i karne szeregi mężów. (...) Trzeba było czterech dni, aby
Rzymianie legion po legionie pobrali swój żołd” 15.
Ale i to widowisko nie przyniosło pozytywnego dla
Rzymian efektu. Tych, którzy byli przeciwnikami wojny,
umocniło co prawda w poczuciu słuszności ich stanowiska,
ale to nie oni mieli w mieście broń i nie oni decydowali
o walce lub rokowaniach. A przywódcy powstania nie
mieli zamiaru kapitulować. Znali obyczaje rzymskie i do­
skonale wiedzieli, że kapitulacja równa się niewoli, a na­
stępnie śmierci w męczarniach — tak kończyli wszyscy,
którzy poddali się Rzymowi.
Tytus nie poprzestał na tym widowisku. Postanowił
jeszcze raz wykorzystać talent oratorski Józefa. Wysłał
więc go pod mury miasta, aby w języku obleganych
nakłaniał ich do poddania się. Ten człowiek był przecież
dostatecznie zdeterminowany, by z całym przekonaniem
nawoływać do czynu w jego mniemaniu pożytecznego
i chwalebnego. Miał zresztą na celu nie tylko, jak sądził,
ocalenie miasta (tutaj być może miał rację, ale była to racja
człowieka już przywykłego do niewoli), lecz także ocalenie
swoich bliskich — przecież w mieście była cała jego
rodzina z ojcem i matką na czele. W swoim wystąpieniu,
wygłaszanym z bezpiecznej odległości (a więc musiał
posługiwać się jakimś urządzeniem wzmacniającym głos
— może jakąś tubą — niestety nie podaje, co to było), tak
aby nie zostać zabitym — a cały czas był na to narażony
— przedstawiał z początku potęgę Rzymu. Mówił o naro­
dach, dawniej wolnych, które pogodziły się przecież z tym,
że są poddanymi Rzymu, że pod jego „opieką” żyją
w spokoju i dobrobycie. Wskazywał też na to, że jeśli
Rzym panuje nad całym znanym światem, to jest to

15 Tamże, s. 339-340.
widomy znak, że szczęście, które zależy przecież od Boga
(może od bogów — tego wyznawcom jedynego Boga nie
mógł powiedzieć), jest po stronie Rzymu. Tłumaczył, że
jeśli dobrowolnie się poddadzą, to miasto ocaleje — w prze­
ciwnym wypadku nie można liczyć na to, że Rzymianie
będą litościwi. Ostrzegał też przed najgorszym wrogiem
dla oblężonych — przed nadchodzącym nieubłaganie
głodem. Ale gdy jedyną odpowiedzią na jego słowa były
wyzwiska i pociski, pozostało mu tylko jedno — wskazanie
na przykłady z historii narodu, zaczął więc przemawiać do
pobratymców nie jak czyjś posłaniec, ale jak uczony
w Piśmie, jak rabbi, nauczyciel i kapłan. Mówił więc do
nich: „(...) czyż zapomnieliście o swoich właściwych
sojusznikach i chcecie walczyć orężem i siłą rąk z Rzymia­
nami? Jakiegoż to innego nieprzyjaciela pokonaliśmy takim
sposobem? Zali Bóg, stwórca nasz, kiedykolwiek nie był
mścicielem Żydów, jeśli działa im się krzywda? Czyż nie
widzicie, jeśli obrócicie swoje oczy, z jakiego miejsca
prowadzicie walkę i jak potężnego znieważyliście sprzy­
mierzeńca? Czyż nie pamiętacie, jakich czynów dokonali
z pomocą Bożą wasi ojcowie i jak potężnych nieprzyjaciół
to święte miejsce powaliło w dawniejszych czasach? (...)
toczycie walkę nie tylko z Rzymianami, ale i z samym
Bogiem”16. Przypominał im dawne wojny, opiekę i pomoc
Boga, wskazywał, że tylko wtedy (według niego) zwycię­
żali, gdy postępowali zgodnie z nakazami Bożymi. Na
koniec mówił: „Cóż to sprawiło, że Rzymianie wystąpili
zbrojnie przeciwko naszemu narodowi? Czyż nie bezboż­
ność mieszkańców? Kiedy to zaczęła się nasza niewola?
Czyż nie od wojny domowej przodków naszych, kiedy to
szaleństwo Arystobula i Hirkana i ich wzajemne niesnaski
sprowadziły na miasto Pompejusza, a Bóg oddał pod
władzę Rzymian tych, którzy niegodni byli wolności? I oto

16 Tamże, s. 341-342.
musieli poddać się po trzech miesiącach oblężenia, choć
nie zgrzeszyli tak ciężko przeciwko Przybytkowi i prawom,
jak wy, i mieli większe środki do prowadzenia wojny. (...)
A wy jakich to dokonujecie czynów, które Prawodawca
błogosławił, a jakich jeszcze nie popełniliście, które on
przeklął? O ile bardziej bezbożni jesteście od tych, którzy
ponieśli klęski w przeszłości! (...) Przybytek stał się
zbiornikiem wszystkiego zła i rękoma bratnimi zostało
splamione święte miejsce, któremu Rzymianie z daleka
cześć oddawali” 17.
Na koniec swej przemowy wzywał rodaków do skruchy,
bo tylko ona może wzruszyć Boga i oddalić wyrok wydany
(jego zdaniem) na miasto i na naród. I wreszcie skończył
przemowę patetycznym, acz bardzo osobistym wezwaniem:
„Wiem, że niebezpieczeństwo zawisło także nad moją
matką, żoną i wielce poważaną rodziną i z dawien dawna
znanym rodem i może wydaje się wam, że dlatego udzielam
takiej rady. Zabijcie ich więc, weźcie krew moją jako cenę
za wasze ocalenie. I ja gotów jestem oddać życie swoje,
jeśli śmierć moja przywiedzie was do opamiętania się” 18.
Ale i ta, tak patetyczna, przemowa nie odniosła skutku.
Może udało się przekonać cierpiących już coraz większy
głód mieszkańców, szczególnie biedotę, której nie stać
było na kupno żywności, może także możnych, którzy już
stracili majątek, kupując tę żywność za złoto, ale na pewno
nie tych, którzy byli gotowi na śmierć. Większa część
mieszkańców, a na pewno wszyscy bojownicy, była zdecy­
dowana walczyć.
W trakcie oblężenia Jerozolimy dochodziło także do
przypadków ukrzyżowań złapanych w różnych okolicznoś­
ciach Żydów. Według Flawiusza, Tytus sam nie zlecał tego
rodzaju działań, ale skoro już się zdarzały, wykorzystywał
je w celu propagandowym. Jakie były okoliczności tych
17 Tamże, s. 343-344.
18 Tamże, s. 345.
kaźni, jaki był ich cel i skąd brano ludzi na ofiary? Na to
pytanie należy odpowiedzieć od końca. Z powodu panują­
cego w mieście głodu część jego mieszkańców (a także
i bojowników), wykorzystując nieuwagę straży (zarówno
powstańczych, jak i rzymskich), wymykała się nocami
poza mury w poszukiwaniu pożywienia. Wykryci przez
Rzymian, bronili się (chyba więc Flawiusz nie mówi tutaj
prawdy — po co zwykli mieszkańcy, w dodatku przeciw­
nicy powstańców, zabierali ze sobą broń na wyprawę po
żywność?), a ujęci w niewolę nie błagali o litość. Oto co
z nimi czyniono: „Tedy chłostano ich i poddawano przed
śmiercią różnym torturom, a w końcu rozpinano na krzyżu
na wprost muru. Tytus ubolewał nad ich losem — codzien­
nie chwytano takich pięćset, a niekiedy i więcej — lecz
z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że nie byłoby rzeczą
bezpieczną puszczać wolno pojmanych (...). Lecz jeśli nie
zabronił przybijania do krzyża, to przede wszystkim dlatego,
iż spodziewał się, że widok ten może skłonić Żydów do
poddania się (...). Zionąc złością i nienawiścią żołnierze
nawet dla zabawy przybijali pochwyconych do krzyża
w różnych położeniach, a było ich tak wielu, że miejsca
brakowało na krzyże, a krzyżów dla rozpinania ciał”19.
W świetle tego tekstu trudno uwierzyć w łaskawość
i łagodność rzymskiego wodza. Raczej, biorąc pod uwagę
zakładany efekt propagandowy, Tytus nie to, że nie
pochwalał tego „zwyczaju”, ale raczej, ze względu na siłę
oddziaływania tak drastycznej kaźni, w pełni go popierał.
I znów nie udało się Rzymianom osiągnąć zamierzonego
efektu. Powstańcy, a szczególnie ich przywódcy, pokazywali
mieszkańcom tę kaźń, mówiąc im, że nie ma co liczyć na
łaskawość Rzymian. Tutaj nawet sam Flawiusz, przed­
stawiając tę według niego perfidną postawę powstańców,
sam wpada w pułapkę: „a przy tym wmawiali w nich,

19 Tamże, s. 348.
że pojmani byli błagalnikami, a nie jeńcami wojennymi”20.
Rodzi się więc w tym miejscu pytanie, czy autor pisał
prawdę w tym wierszu, czy też w poprzednich (tam
stwierdzał przecież, że nie byli to powstańcy, tylko
mieszkańcy wyprawiający się za miasto w poszukiwaniu
pożywienia).
Kolejne działanie propagandowe Tytusa (dzisiaj na­
zwalibyśmy je na pewno zbrodnią wojenną) to zapożyczony
od Juliusza Cezara (który zastosował to w stosunku do
mężczyzn jednego z plemion galijskich w czasie wojny
w Galii) pomysł z obcinaniem rąk — zarówno Żydom
ujętym w walce, jak i tym, którzy deklarowali przyjaźń dla
Rzymian — i odsyłanie tak okaleczonych do miasta w celu
zastraszania obrońców ich wyglądem. Ale to wszystko
wywoływało odwrotny skutek — u powstańców budziło to
tylko wolę walki do końca, a wśród mieszkańców obojęt­
ność — dochodzili bowiem do wniosku, że nie jest ważne,
czy miasto się podda, czy też zostanie zdobyte — ich los
był już i tak przesądzony; w najlepszym przypadku czekała
ich niewola, w gorszym — śmierć (choć pozostaje otwarte
pytanie, co właściwie było gorsze, a co lepsze).
W końcu wskutek ciągłego ponawiania prób „przemó­
wienia do rozsądku” powstańcom Józef odniósł poważną
ranę. Z opresji uratowali go Rzymianie, co było dla
powstańców kolejnym dowodem, że jest on zdrajcą 21.
Przedostatnim przedsięwzięciem oddziałującym na psy­
chikę, na instynkty, była akcja przeprowadzona już w niemal
końcowym etapie bitwy o Jerozolimę. Wtedy gdy obrońcy
zostali zepchnięci do obszaru ograniczonego pierwszym
murem i do obszaru świątyni, a sytuacja bojowa nie
pozwalała już nawet na spełnianie w niej tak zwanych ofiar
nieustających, Józef Flawiusz wystąpił po raz ostatni
z apelem do Jana z Gischali, tłumacząc słowa Tytusa, „że
20 Tamże.
21 Tamże, s. 355.
jeśli owładnęła nim taka wściekła żądza walki, to może
swobodnie wyjść i stanąć do boju zabierając tylu ludzi, ilu
zechce, a nie pociągać za sobą w przepaść zagłady miasta
i Przybytku i przestać kalać święte miejsce i obrażać
Boga”. Kiedy Jan odpowiedział mu, że miasto nigdy nie
zginie i nie zostanie zdobyte ani zniszczone, gdyż jest pod
opieką Boga i należy do Niego (podziwiać należy głęboką
wiarę w opiekę Boską w chwili, gdy miasto stopniowo
dostawało się w ręce wroga — cóż, być może Jan wierzył
w to, że Mesjasz właśnie nadchodzi), Józef odparł: „Zaiste,
czystym je ustrzegłeś dla Boga i Przybytek także pozostaje
nieskalany! I Tego, w którym spodziewasz się mieć
sprzymierzeńca, niczym nie znieważyłeś, ale otrzymuje on
zwyczajem przepisane ofiary!”, a na koniec przedstawił
Janowi i jego żołnierzom ostatnią rzymską propozycję:
„mogę dać ci też porękę, że Rzymianie wszystko ci
przebaczą (czyżby? — z mandatu udzielonego Józefowi na
tę przemowę nic takiego nie wynikało). Pomnij także na to,
że ja napominam cię jako twój rodak i jako Żyd czynię ci
tę obietnicę. (...) daję ci radę na przekór przeznaczeniu
i gwałtem usiłuję ocalić tych, których już Bóg potępił. Któż
nie zna (...) przepowiedni (...) o tym nieszczęsnym mieście
(...) że zdobycie jego nastąpi wtedy, kiedy znajdzie się taki,
który zacznie przelewać bratnią krew. A czyż miasto i cała
świątynia nie są zasłane trupami? Zaiste, Bóg tedy sam
z Rzymianami sprowadza ogień, aby ją oczyścić, i wtrąca
miasto pogrążone w tak wielkich zbrodniach w otchłań
zagłady” 22.
Ten apel Józefa do rodaków nie spotkał się z pozytywnym
odzewem w szeregach powstańców. Spowodował jednak
opuszczenie miasta przez dużą grupę przedstawicieli kasty
kapłanów (w tym dwu arcykapłanów — Józefa i Jezusa)
oraz wielu innych ludzi wywodzących się z grona bogaczy

22 Te trzy cytaty z Flawiusza, Wojna..., s. 368-369.


(czyżby uzyskali jakąś zgodę powstańców na to wyjście?
— na kartach swej książki Flawiusz często wskazuje na to,
że kasta kapłanów była cały czas objęta obserwacją i strażą
przez — jak to określa — rozbójników).
O ostatnim działaniu propagandowym historyk ledwie
wspomina — widocznie jego wyniki i wpływ na walkę
były zerowe.

PRZYGOTOWANIA DO OSTATECZNEGO SZTURMU.


GŁÓD W JEROZOLIMIE

Po propagandowym pokazie siły wojska rzymskiego


w czasie wypłaty żołdu, Tytus, nie zaniedbując dalszych,
opisanych wyżej działań psychologicznych, przystąpił do
planowych działań oblężniczych, mających na celu przeła­
manie ostatniej linii obrony — starego muru okalającego
Dolne i Górne Miasto oraz świątyni. W tym celu całość
swej armii (oczywiście po wydzieleniu odpowiednich sił,
złożonych głównie zjazdy i wojsk sojuszniczych) podzielił
na dwie grupy. Pierwsza z nich otrzymała zadanie zdobycia
twierdzy Antonia i poprzez nią świątyni, druga natomiast
miała skruszyć mur od strony zachodniej (od grobowca
arcykapłana Jana) i zająć Górne Miasto.
Dla ułatwienia walki Rzymianie zaczęli budowę na
każdym odcinku dwu wałów, których zadaniem była
ochrona przed wypadami obrońców. Obrońcy, nauczeni
już doświadczeniem, nie przyglądali się temu bezczynnie.
Budujących wały od strony zachodniej atakowali podwła­
dni Szymona i Idumejczycy, a szykującym się do szturmu
na Antonię przeszkadzali w pracy zeloci i bojownicy Jana
z Gischali. W tej walce coraz częściej używane były przez
powstańców zdobyczne machiny miotające, a było ich
w Jerozolimie dużo (według Flawiusza obrońcy mieli
trzysta skorpionów miotających strzały i oszczepy oraz
czterdzieści balist do miotania pocisków kamiennych),
i w dodatku Żydzi nauczyli się nimi skutecznie po­
sługiwać 23.
Gdy wreszcie Rzymianie zakończyli budowę wałów
(które tak chętnie „przyozdabiali” ukrzyżowanymi Żydami),
powstańcy przystąpili do akcji, która całkowicie zniweczyła
ich ciężką, siedemnastodniową pracę. Oto jak akcję Żydów
przy Antonii opisuje świadek: „Już nawet wprowadzano na
nie machiny, gdy tymczasem Jan podkopał się od wewnątrz
(...) podpierając podziemne przejścia palami, tak że całe
dzieło Rzymian na nich zawisło. Ściągnąwszy do środka
drzewo posmarowane smołą i asfaltem, podłożył pod nie
ogień. Skoro płomień objął pale, ziemia nad podkopem od
razu zapadła się i wały z wielkim hukiem runęły do środka.
Najpierw wzbiła się gęsta chmura kurzu i dymu, gdyż
ogień ledwo się tlił pod rumowiskiem, lecz kiedy na dobre
jął się zapadniętego drzewa, wybuchnął jasnym płomieniem
(...) i tak wały leżały w gruzach” 24.
Inaczej postąpili z wałami wojownicy Szymona. Na ich
odcinku podkop nie był możliwy (skaliste podłoże unie­
możliwiało kopanie tuneli), dlatego też postanowiono
zaatakować Rzymian na powierzchni. Nastąpiło to dwa dni
po akcji przy Antonii. I tutaj warto posłużyć się opisem
dokonanym przez Flawiusza, tym bardziej że przy opisy­
waniu wojennych czynów swoich rodaków rezygnuje on
dość często z podkreślania swego prorzymskiego nastawie­
nia. Oto jak wyglądała ta akcja: „ludzie Szymona dokonali
napadu także na dwa inne wały, ponieważ Rzymianie
ustawili na nich helepole, którymi jęli mocno bić w mur.
Niejaki Tefteos (...) wraz z (...) [Agirasem] (...) wziąwszy
pochodnie pobiegli co sił na machiny. W ciągu całej
tej wojny nie wyszedł z miasta wojownik odważniejszy
i większy postrach budzący od owych mężów. Wybiegli
oni na tłum przeciwników (...) i bez żadnego wahania
23 Tamże, s. 340.
24 Tamże, s. 349-350.
i kluczenia przedarli się przez sam środek wroga i pod­
łożyli ogień pod machiny. I choć zewsząd padały na nich
pociski i odpierano ich mieczami, nie cofnęli się (...)
dopóki machiny nie stanęły w ogniu. (...) gdy buchnął
płomień, Rzymianie wybiegli z obozów na pomoc, lecz
Żydzi z muru zamknęli im drogę (...). Gdy tedy Rzymianie
wyciągali z ognia helepole (...) Żydzi (...) nie chcąc
dopuścić do zabrania taranów, chwytali za rozpalone
żelazo. Od machin ogień z kolei począł przerzucać się na
wały, zanim obrońcy mogli temu przeszkodzić”25. Walka ta
trwała długo i dopiero interwencja oddziału ciężkozbroj­
nych, dowodzonych przez Tytusa, pozwoliła na wyparcie
powstańców z powrotem do miasta.
Zniszczenie wałów i umieszczonych na nich machin
spowodowało obniżenie morale wojska rzymskiego. Naj­
ważniejsze było to, że wałów nie można było praktycznie
odbudować — cała okolica Jerozolimy została już po­
zbawiona wszelkich drzew, zamieniona w pustynię (i taka
pozostała aż do XIX wieku). Tytus, po naradzie z podleg­
łymi mu dowódcami, na której przedstawiano różne propo­
zycje rozwiązania problemu Jerozolimy (generalny szturm
całością armii na miasto, usypanie na nowo wałów, do
których należałoby sprowadzić drewno nawet z dużej
odległości, otoczenie miasta łańcuchem straży i w ten
sposób doprowadzenie do śmierci głodowej), podjął decyzję
otoczenia miasta murem, który miał skuteczniej niż straże
powstrzymać próby wypraw po żywność, a jednocześnie
dalszego przygotowywania się do szturmu. A miał to być
mur niemały — aby otoczyć bronioną jeszcze część miasta,
musiano poprowadzić go na długości trzydziestu dziewięciu
stadiów (około siedmiu kilometrów). Na jego obwodzie
wybudowano trzynaście strażnic (o łącznym obwodzie
dziesięciu stadiów — bagatela — prawie dwa kilometry).

25 Tamże, s. 350.
Było to przedsięwzięcie gigantyczne, obliczane na miesiące,
a dokonano go, według Flawiusza, w ciągu trzech dni
— taki zapał (a może nienawiść do oblężonych i chęć
umorzenia ich głodem) ogarnął wojsko26. Drewno do
budowy strażnic i wałów oraz nowych machin sprowadzano
z odległości ponad dziewięćdziesięciu stadiów (ponad
szesnaście kilometrów). Flawiusz nie pozostawił nam opisu
ani muru, ani strażnic, niemniej jednak nie mógł to być
mur kamienny, tylko wał podobny do tego, jakim ponad sto
lat przedtem Cezar otoczył stolicę zbuntowanych Galów
— Alezję. Był to zatem prawdopodobnie wał z drewna
(ostrokół, z oczywistych powodów zbudowany z dość
rzadko rozstawionych palów) na podbudowie z usypanej
ziemi, o szerokości u szczytu umożliwiającej swobodne
poruszanie się straży, być może zabezpieczony na przedpolu
różnorodnymi przeszkodami 27.
Okrążone miasto zostało pozbawione złudzeń — do tej
pory brakowało co prawda żywności, ale dzięki sprytowi
i pomysłowości oraz z pewnym (ale opłacalnym, gdyż
żywność była droga) ryzykiem, można ją było zdobyć. Nie
wszyscy bowiem, którzy wyprawiali się po żywność,
wpadali w ręce Rzymian lub ich sprzymierzeńców i trafiali
na krzyże (była mowa o tym wyżej). Teraz ta ostatnia
nadzieja zdobycia pożywienia rozwiała się. Według Fla­
wiusza „głód coraz silniej zaciskał swoje szpony, pożerając
lud całymi domami i rodzinami. Na dachach pełno było
wychudłych niewiast i dzieci, a na ulicach zwłok starców.
Opuchli z głodu chłopcy i młodzieńcy snuli się jak widma
po placach i padali, gdzie kogo śmierć zastała. (...) ludzie
nie mieli dość sił, aby pochować krewnych (...). Nikt nie

2fi Tamże, s. 352.


27 Zainteresowanym opisem takiego wału polecam: Cezar, Wojna
galijska, Wrocław 2004 lub dwie pozycje z serii Historyczne Bitwy:
T. R o m a n o w s k i , Alezja 52 p.n.e., Warszawa 2006 i B. N o w a c z y k ,
Powstanie Spartakusa 73-71 p.n.e., Warszawa 2008.
ronił łez nad umarłymi (...). Miasto zaległo głębokie
milczenie, w nocy królowała śmierć, lecz straszniejsi jeszcze
byli rozbójnicy (tak nazywa Flawiusz powstańców, winiąc
ich za wszystkie nieszczęścia, nie widząc za to żadnej
niegodziwości po stronie rzymskiej — zresztą o tym
przekonamy się w dalszej części opisu — uwaga moja).
Wpadając do domów (...) obdzierali zwłoki (...). Na trupach
sprawdzali ostrza swoich mieczów” 28.
Powoli w mieście problemem stawało się także grzebanie
zmarłych — z powodu dużej liczby trupów nie nadążano
z tym, a zresztą zaczęło brakować miejsca na groby.
Dlatego też, na polecenie powstańczych dowódców, zaczęto
zwłoki strącać z murów w wąwozy pod nimi. Nie mogło
to ujść uwadze Rzymian, którzy w ten sposób uzyskiwali
wiadomość o sytuacji obleganych. Tragiczna sytuacja
żywnościowa w Jerozolimie zmuszała część jej mieszkań­
ców do podejmowania coraz częściej — mimo wszystkich
trudności i niebezpieczeństw — ucieczek do Rzymian
(z opisu Flawiusza dotyczącego takich uciekinierów wynika,
że byli to raczej ludzie zamożniejsi niż biedacy). Ale
uciekinierów czekały tam (oprócz podejrzeń o szpiegostwo)
także nieznane im niebezpieczeństwa: „Jak się przekonali,
nadmiar żywności u Rzymian jeszcze szybciej wiódł ich do
zguby niż głód srożący się między murami. Przybywali
bowiem tutaj obrzękli z głodu, jakby cierpiący na puchlinę
wodną. Kiedy potem obciążyli żołądki obfitym jadłem,
pękały im wnętrzności. Ale niektórzy (...) potrafili opanować
łaknienie i po odrobinie strawę spożywać (...). Na tych
jednak (...) spadała (...) nowa klęska”29. Uciekinierzy
zabierali ze sobą złote monety, które połykali z obawy
przed wykryciem i ograbieniem. Taka, stosowana nagmin­
nie, metoda przenoszenia złota została przez przypadek
wykryta przez najemników syryjskich i „zaraz rozniosła się
28 F l a w i u s z , Wojna..., s. 353.
29 Tamże, s. 355-356.
po obozach wieść, że przybywający zbiedzy są napchani
złotem, a żołdactwo arabskie i syryjskie rozcinało i prze­
szukiwało żołądki błagalników. (...) w ciągu jednej nocy
rozpruto brzuchy dwom tysiącom łudzi”30. Ten proceder
był znany „łagodnemu i łaskawemu” wodzowi rzymskiemu,
ale nikt nie został przez niego ukarany. Zakazał co prawda
dokonywania tego w obozie, ale potrzeba jest matką
wynalazków — zarówno wojownicy sprzymierzonych wład­
ców, jak i Rzymianie chwytali zbiegów nim dotarli oni do
obozu i tam, na wolnej przestrzeni, zabijali ich i rozpruwali.
Wieść o tym dotarła w jakiś sposób do Jerozolimy
i wpłynęła na znaczne ograniczenie liczby uciekinierów.
A tymczasem w mieście panowały już takie nędza i głód,
że żywiono się korą z drzew, mierzwą, resztkami pożywie­
nia wynajdowanymi na gnojowiskach, a gryzonie czy
owady stanowiły prawdziwy rarytas. Za jeden z najbardziej
odrażających czynów Flawiusz uznał przypadek kanibaliz­
mu — oto matka upiekła i zjadła swego syna, ale zjadła
tylko część, bo resztę chciała oddać powstańcom 31.
Ale nie to było, według Józefa Flawiusza, największym
grzechem i najbardziej odrażającym czynem popełnionym
w obleganym i wygłodzonym mieście. Za najbardziej
niegodny i odrażający postępek Flawiusz uznaje to,
że powstańcy broniący świątyni spożyli święte wino
i świętą oliwę, służące do skrapiania ofiar całopalnych32.
Widocznie uważał, że lepiej by było, gdyby zostały
one zniszczone w czasie walk niż miałyby przyczynić
się do wzmocnienia sił tych, którzy uważali, że wolność
jest ważniejsza od materialnego wyrazu czci dla Boga.
Taka postawa byłego powstańca, a w dodatku człowieka,
któremu zaufano tak bardzo, że powierzono mu wysokie
stanowisko, świadczy o tym, że punkt widzenia danej

30 Tamże, s. 356.
31 Tamże, s. 376-377.
32 Tamże, s. 357.
rzeczy zależy całkowicie od aktualnej sytuacji, od aktual­
nego położenia (materialnego, politycznego, zależności
osobistej od innych osób).
O skali głodu może świadczyć zeznanie (opowieść?)
zbiegłego (złapanego uciekiniera z miasta?) byłego urzęd­
nika miejskiego w Jerozolimie, Manneusza. On to przekazał,
„że przez jedną bramę, przy której jemu straż powierzono,
wyniesiono sto piętnaście tysięcy osiemset osiemdziesiąt
nieboszczyków (...). W tej ogromnej liczbie mieściła się
sama biedota. (...) Innych chowali krewni, a pogrzeb
sprowadzał się po prostu do wyniesienia zwłok i wyrzucenia
ich poza miasto”33. Podobne dane podawali inni uciekinierzy
z miasta. Według nich, wyniesiono (wyrzucono) poza mury
około sześciuset tysięcy zwłok biedoty; nie liczono dokład­
nie, ile zmarło osób spośród elit. Zresztą i te liczby nie były
zbyt dokładne — według niektórych relacji po pewnym
czasie z powodu ogólnego osłabienia biedaków (a to
przecież oni wynosili zwłoki na tragach) zaprzestano
w niektórych częściach miasta wynoszenia zwłok. Wy­
szukiwano odpowiednio duży i pusty dom i tam składowano
ciała, a wejścia do domu zamykano (zamurowywano?) 34.

33 Tamże, s. 357.
34 Tamże.
UPADEK JEROZOLIMY

SZTURM NA ZAMEK ANTONIA. POCZĄTEK WALK O ŚWIĄTYNIĘ

Wały zostały przez Rzymian odbudowane w ciągu


dwudziestu jeden dni. Nastąpiły ostateczne przygotowania
do szturmu. Zdaniem wielu dowódców rzymskich należało
się spieszyć ze szturmem, gdyż budowle były narażone
na powtórny atak. Także i Tytus wiedział, że jeśli
Żydom udałaby się powtórnie sztuka ze spaleniem dzieł
oblężniczych i machin bojowych, to po raz trzeci już
by ich nie zbudowano. W promieniu dziewięćdziesięciu
stadiów od Jerozolimy (ponad 18 km) nie dość, że
nie było żadnego drzewa, nie było także żadnej budowli
— domu, szopy, stajenki — w ogóle nie było niczego.
Zasiewy wykoszono, krzaki usunięto (by nie mogły
stanowić ukrycia dla powstańców), drzewa wycięto i prze­
znaczono do budowy wałów i machin, na to samo
poszło wszystko drewno z rozebranych budynków. Okolica
żydowskiej stolicy stała się pustkowiem, po którym
poruszały się tylko konne straże wojsk rzymskich i ich
sojuszników, przemieszczały się kolumny aprowizacyjne,
a czasem próbowali się przemknąć uchodźcy z miasta
— ale na nich polowała konnica.
Żydów z kolei przygnębiło tak szybkie wzniesienie
budowli przez Rzymian. Co bardziej doświadczeni i mniej
ogarnięci fanatyzmem religijnym zdawali sobie sprawę
z tego, że każdy taki sukces napastników przybliża ostatni
dzień walki, ostatni dzień istnienia miasta. Ale jednocześnie
podtrzymywała ich początkowo nadzieja — skoro udało się
już raz zniszczyć wały i machiny, dlaczego nie miałoby to się
udać ponownie? Dlatego też zarówno Rzymianie, jak i Żydzi
trwali w pogotowiu, czekając na ponowny wypad. Rzymianie
zabezpieczali się poprzez wystawianie większych niż dotych­
czas straży, a także poprzez wycofywanie na noc mniejszych
(co jednocześnie znaczyło bardziej mobilnych) machin
z pierwszej linii i umieszczanie ich w pobliżu w taki sposób,
aby w razie potrzeby można było szybko przenieść je na stałe
miejsce. Dodatkowo, aby uchronić je przed zniszczeniem
przez machiny Żydów, często zmieniali ich ustawienie.
Powstańcy nie pozwolili Rzymianom zbyt długo oczeki­
wać na wypad. Niestety, po raz pierwszy zawiodła ich
koordynacja działań — grupy wyznaczone do ataku wyszły
do niego w różnym czasie. Ponadto nie był to atak
zdecydowany i szybki — a przecież do tej pory właśnie
takie błyskawiczne i masowe ataki przynosiły im sukcesy.
Flawiusz w swym dziele nazwał te ataki odmiennymi od
ataków będących w zwyczaju Żydów. W wypadzie tym nie
było determinacji ani woli walki, zapału i nieustępliwości.
Stąd też po napotkaniu oporu Rzymian, w dodatku silniej­
szego niż się spodziewali, Żydzi nie osiągnęli nawet linii
wałów rzymskich. Odpierani zarówno z odległości (strzały
z łuków i pociski z proc, a także z wprowadzonych dość
szybko do walki katapult i balist), jak i z bliska (groty
pilum też miały swój udział w zatrzymaniu ataku powstań­
ców), szybko wycofali się za mury Antonii, ponosząc przy
tym dość duże straty.
Po nieudanym wypadzie powstańców do akcji przystąpiły
oddziały rzymskie. Legioniści podprowadzili pod mury
zamku tarany, osłonięte wzmocnionymi dachami i ścianami
(błędnie, jak już zaznaczałem, nazywane przez Flawiusza,
a może przez tłumacza, helepolami), i pod osłoną pocisków
wyrzucanych z machin rozpoczęli kruszenie murów. Obrońcy
nie obawiali się zbytnio tych ataków, gdyż uważali, że mury
Antonii są wystarczająco mocne, jednak jak mogli utrudniali
pracę Rzymianom, obrzucając ich wszelkiego rodzaju pocis­
kami. Z uwagi na małe postępy w kruszeniu muru, w jednym
miejscu legioniści, korzystając z tego, że było ono częściowo
zasłonięte przed pociskami powstańców, zastosowali technikę
żółwia (część żołnierzy unosiła poziomo tarcze i tworzyła
z nich szczelny dach, a część, pozbawiona balastu w postaci
tarczy, miała ręce wolne do pracy) i podważali kamienie
umieszczone w fundamentach zamku. Udało im się w ten
sposób z wielkim wysiłkiem usunąć cztery bloki kamienne,
gdy okazało się, że w wyniku wstrząsów pod koniec dnia
runął mur w innym miejscu. Na Żydach zemściło się
niezabezpieczenie wykopu, przez który przeprowadzili uprze­
dnio bardzo udany wypad na Nowe Miasto, kiedy to
przejściowo wyparli Rzymian. Ale ten wyłom w murze,
dokonany przez przypadek, nie załamał obrońców. Rankiem
okazało się, że za murem zamku zdołano przez noc wybudo­
wać drugi mur, tak że pomimo tego niezamierzonego sukcesu
Rzymianie nie mogli dokonać szturmu od razu. Mimo to
spodziewali się, że wybudowany prowizoryczny mur nie
będzie zbytnim utrudnieniem 1.
Początkowo legioniści obawiali się wkroczyć na rumo­
wisko i szturmować nowy mur, zresztą dostęp do niego był
utrudniony, a co najważniejsze należało najpierw pod­
prowadzić tarany, co wymagało ciężkiej pracy, i to pod
obstrzałem obrońców.
Aby zachęcić żołnierzy do dalszego wysiłku, Tytus
zastosował znów chwyt psychologiczny, oddziałując tym

1 Tamże, s. 362-363.
razem na swoich podwładnych. W wygłoszonej przemowie
powiedział im między innymi: „Towarzysze bojów! Za­
grzewać do czynów, które nie grożą żadnymi niebez­
pieczeństwami, jest po prostu obelgą dla tych, których się
zagrzewa (...). Zachęcać potrzeba (...) tylko wtedy, kiedy
chodzi o przedsięwzięcia związane z ryzykiem, gdyż
wszystkie inne powinno się podejmować z własnej chęci.
(...) otwarcie wam mówię, że wdarcie się na ten mur jest
nie byle jakim zadaniem. (...) Więc przede wszystkim do
czynu niechaj pobudzi was to, co innych może odstraszać
— wytrwałość i mężne znoszenie niepowodzeń przez
Żydów. Byłoby hańbą dla Rzymian i to moich żołnierzy,
którzy w czasie pokoju uczą się sztuki wojowania, a na
wojnie przywykli do zwyciężania, żeby dali się Żydom
przewyższyć krzepkością swoją czy odwagą i to w chwili,
kiedy już wyłania się świt zwycięstwa, a Bóg stoi po naszej
stronie (jakże często w historii strona atakująca używała
tego określenia, że wspomnimy tylko niemieckie zawołanie
z lat drugiej wojny światowej „Gott mit uns” — dopisek
mój). Albowiem naszym niepowodzeniom winna jest de­
speracja Żydów, natomiast do pomnażania ich cierpień
przyczyniają się zarówno nasze dzielne czyny, jak i współ­
działanie Boże. Bo wojna domowa, głód, oblężenie, runięcie
muru bez udziału machin — czymże to jest innym, jak nie
wyrazem zagniewania Boga na nich i wsparcia dla nas?
(...) Czyż to nie hańba, że Żydzi, dla których poniesienie
klęski nie jest wielkim wstydem, ponieważ nauczyli się żyć
w niewoli, gardzą śmiercią, aby już więcej tego losu nie
zaznawać (...) wy natomiast, którzy jesteście panami niemal
całej ziemi i morza (...) nie ważycie się choćby raz mocno
uderzyć na nieprzyjaciół, lecz czekacie, aż zmoże ich głód
i los i siedzicie bezczynnie mając taki oręż (...) gdy przy
niewielkim ryzyku możecie wszystko doprowadzić do
szczęśliwego końca? (...) Jakiż bowiem mąż dzielny nie
wie, że dusze wyzwolone z ciał na polu bitwy ostrzem
żelaza przyjmuje z całą gościnnością najczystszy z elemen­
tów, eter, i unosi do gwiazd, aby one potem jako dobre
duchy i przyjaźni herosi ukazywały się swoim potomkom
(...). Jeśli odważnie i w większej liczbie ruszycie do czynu
(...) wasze zdecydowane działanie rychło złamie ducha
nieprzyjaciół. (...) A jeśli chodzi o tego, który pierwszy
wyruszy, to czułbym się wielce zawstydzonym, gdybym
nagrodami nie uczynił go godnym zazdrości. Jeśli pozo­
stanie przy życiu, będzie dowodził swoimi obecnymi
towarzyszami. Ale i tym, którzy padną, towarzyszyć będzie
godna zazdrości nagroda za dzielność” 2.
Taka zachęta ze strony wodza nie pozostała bez echa
— znalazł się żołnierz, który ruszył do ataku, a za nim
ruszyła natychmiast, co prawda niewielka liczebnie, grupa
żołnierzy. Dlatego też początkowo przedsięwzięcie nie
przyniosło sukcesu. Odważny wojownik (Sabinus z Syrii)
padł w walce, a z nim jeszcze trzech innych, a kilku, którzy
zostali ranni, udało się Rzymianom unieść z pola walki 3.
Atak na Antonię powiódł się dopiero w dwa dni po tym
straceńczym ataku. Niewielka grupa legionistów nocą wdarła
się do zamku i, wywoławszy panikę wśród obrońców,
opanowała go. Za nimi poszła prawie cała armia. Rzymianie
wdarli się do podziemnego przejścia prowadzącego z zamku
do Przybytku (świątyni), lecz walka w ciasnym tunelu nie
przyniosła oczekiwanego przez nich skutku — Żydom udało
się wyprzeć ich z dziedzińca świątyni i w ten sposób
ograniczyć efekty szturmu tylko do samej Antonii.
Kilkugodzinna walka obfitowała w pokazy prawdziwego
poświęcenia, odwagi i brawury. Wśród Rzymian na miano

2 Tamże, s. 363-365. Pozostaje jedynie pytanie, czy ta przemowa


została przekazana przez Flawiusza wiernie, budzić może bowiem
zdziwienie to, że Rzymianin zamiast wskazywać na przychylność bogów,
wskazuje na przychylność jednego Boga, i to wcale nie wybranego
z rzymskiego panteonu, lecz bezimiennego.
3 Tamże, s. 365-366.
bohatera zasłużył sobie setnik Julianus, a wśród Żydów
Ałeksas i Gyftajos (bojownicy z armii Jana z Gischałi),
żołnierze Szymona — Malachiasz, Juda (syn Mertona)
i Jakub (syn Sosasa — dowódca Idumejczyków) oraz dwu
zelotów — Szymon i Judes 4.
Rzymianie po nieudanym ataku na świątynię postanowili
dokładnie przygotować szturm. Aby umożliwić wprowa­
dzenie do walki większej liczby żołnierzy, wyburzono aż
do fundamentów zamek Antonia.
Przygotowano też specjalny oddział szturmowy. Wybrano
do niego po trzydziestu najlepszych legionistów z każdej
centurii, tworząc kilka grup po tysiąc ludzi w każdej, a na
czele każdego tysiąca postawiono najlepszych trybunów.
Tak przygotowany oddział zaatakował w nocy mury (jesz­
cze przed całkowitym wyburzeniem Antonii) — liczono
bowiem na to, że w nocy straże żydowskie nie będą
przygotowane do walki. Żydzi jednak, wiedząc, że Rzy­
mianie przygotowują się do walki i że nie obawiają się
boju nocnego, tej nocy czuwali. Walka, która toczyła się
w ciemnościach, spowodowała znaczne straty po obu
stronach. Część tych strat była wynikiem pomyłek — w cie­
mnościach zdarzały się przypadki walki Rzymian z Rzy­
mianami i Żydów z Żydami. Dopiero po świcie walka
została (jeśli można to tak określić) uporządkowana, między
innymi dlatego, że po rozpoznaniu „kto jest kto” nie
dochodziło już do pomyłek.
Z uwagi na zaciętość boju, a jednocześnie ograniczone
pole walki, obie strony mogły w końcu uznać, że to one
odniosły zwycięstwo. I znów po stronie Żydów wyróżnili
się w większości ci sami co poprzednio wojownicy — Judes,
Szymon, Jakub, Gyftajos 5.
Po upływie siedmiu dni od zdobycia Antonii zamek
został całkowicie zniszczony i Rzymianie uzyskali dogodny
4 Tamże, s. 367.
5 Tamże, s. 372.
dostęp do murów świątynnych na całej przestrzeni zarówno
od północy, jak i od zachodu (wcześniejsze wyburzenie
Nowego Miasta otworzyło podejście do starego muru na
całej jego długości). Teraz Rzymianie przystąpili do budowy
wałów, na których ustawiono machiny miotające. Zbudo­
wano także drogi (a właściwie rampy), po których można
było podprowadzić szopy z taranami. Do budowy tych
umocnień sprowadzano budulec już z odległości stu i więcej
stadiów (a więc z odległości około dwudziestu kilometrów).
W ten sposób postępowało dalsze niszczenie gospodarki
żydowskiej (z uwagi na to, że każda część ziemi była
zagospodarowana i obsadzona sadami — lasów natu­
ralnych było niewiele — niszczono drzewa owocowe
i plantacje oliwne, co powodowało powstawanie ugorów).
Wyprawy po drewno na budowę umocnień nie były
bezpieczne — wbrew temu, co próbował sugerować
w swym dziele Flawiusz, poza miastem działały drobne
oddziałki powstańcze, których członkowie w miarę swych
możliwości atakowali grupy Rzymian wyprawiające się
po budulec. Szczególnie specjalizowały się one w zdo­
bywaniu koni, gdyż początkowo legioniści lekceważyli
niebezpieczeństwo ataku, przez co tracili zarówno konie
jazdy, jak i zwierzęta juczne.
Nie wszyscy jednak powstańcy chcieli czekać w mieście
na atak Rzymian, woleli natomiast przenieść walkę na
teren otwarty, gdzie zawsze można było liczyć — nawet
w przypadku niepowodzenia w walce — na wycofanie się,
ukrycie się, odskok. Dlatego też w trakcie walk o świątynię
duża grupa powstańców, zmobilizowana także coraz więk­
szą groźbą głodu, zdecydowała się na desperacki atak na
pozycje rzymskie. Wybrano starannie kierunek i czas ataku.
Skierowano go na Górę Oliwną (najkrótszy odcinek dzielący
pozycje powstańcze od muru wybudowanego przez Rzy­
mian), a wykonano go w czasie gdy legioniści niepełniący
służby wartowniczej spożywali posiłek. Mimo to plan
powstańców nie powiódł się — brakowało im już sił do
walki w polu, a poza tym do boju wyruszyła jednak zbyt
mała grupa wojowników.
Ale to niepowodzenie nie złamało ich woli walki.
Stosowano różne fortele, a aby zniechęcić Rzymian i pod­
kopać w nich wiarę w to, że powstańcy są u kresu sił,
wyzywano legionistów na pojedynki. Jeden z takich poje­
dynków, między Żydem Jonatanem a legionistą Pudensem,
opisał Flawiusz. Z tego opisu, pomimo stronniczości jego
autora, jasno wynika, że Rzymianie nie potrafili (a może
raczej nie chcieli) zachować się po rycersku — gdy
pojedynek wygrał Żyd, legioniści zabili zwycięzcę strzałą
z łuku. „Na ten widok powstał krzyk i u Żydów, i u Rzy­
mian, lecz wyrażał zgoła odmienne uczucia. Jonatan wijąc
się z bólu padł na ciało swojego przeciwnika, dając na
sobie przykład, jak rychło na wojnie słuszna kara dosięga
tych, którym los niezasłużenie dawał powodzenie” 6.
Postęp prac oblężniczych zmuszał powstańców do podej­
mowania decyzji, które mogły w ich współwyznawcach,
w tym i współbojownikach, budzić niezadowolenie, a nawet
powątpiewanie w ich religijność, a tym samym — słuszność.
Taką decyzję podjęto w chwili, gdy rzymskie prace zbliżyły
się do przylegającego do Antonii krużganku świątyni.
Powstańcy podłożyli pod niego ogień, a gdy się wypalił,
zwalili go na długości dwudziestu łokci. Dwa dni później
Rzymianie podłożyli ogień pod przeciwległy krużganek, ale
powstańcy szybko odcięli płonący odcinek od reszty, burząc
w ten sposób ostatecznie połączenie Antonii ze świątynią 7.

6 Tamże, s. 374. Jak można być tak niesprawiedliwym wobec tych,


którzy jeszcze niedawno byli współtowarzyszami walki o wolność? Takie
jednak były dla Flawiusza warunki powodzenia i życia w swobodzie.
7 Tamże, s. 373. Flawiusz w tym miejscu oskarża powstańców o to, że
to oni, a nie Rzymianie rozpoczęli palenie Przybytku, że nie dążyli do
gaszenia ognia, a jedynie ograniczali jego zasięg do rozmiarów przyno­
szących im korzyść.
W końcu powstańcy podjęli decyzję o wykorzystaniu ognia
jako środka walki. Stopniowo wypierani, w zachodniej części
krużganku zgromadzili między belkowaniem i sufitem suche
drewno, smołę i asfalt, a gdy stwierdzili, że tego materiału
łatwo palnego jest dość, wycofali się z walki z tego odcinka,
udając wyczerpanych. Rzymianie dość lekkomyślnie uwierzy­
li w to i w szybkim tempie wdarli się po drabinach na dach
konstrukcji. Żydzi natychmiast podpalili budowlę z dołu na
całej długości. Był to olbrzymi cios dla Rzymian. „Gdy nagle
(...) buchnął ogień, Rzymianie będący poza niebezpieczeńst­
wem zdrętwieli z przerażenia, a ci, którzy znaleźli się w jego
zasięgu, byli rozpaczliwie bezradni. Pogrążeni w płomieniach
rzucali się w dół do miasta leżącego z tyłu, inni wprost na
wrogów, a wielu w nadziei ocalenia się skakało do swoich
towarzyszy łamiąc sobie członki. Większości jednak ogień
odciął drogi ucieczki, a byli i tacy, którzy woleli zadać sobie
śmierć mieczem niż zgorzeć w ogniu. Niebawem pożar
szalejący wzdłuż i wszerz ogarnął i tych, którzy już w inny
sposób śmierć ponosili. (...) Niektórym udało się ocalić
z ognia, bo wyszli na szeroki mur, należący do krużganku,
lecz otoczeni przez Żydów dłuższy czas bronili się, aż
w końcu okryci ranami padli co do jednego” 8.
Pożar krużganku spowodował ponownie wśród Rzymian
przejściowy upadek ducha bojowego, a w Żydach wywołał
entuzjazm. Szkoda tylko, że Flawiusz, który szeroko
rozwodzi się nad bólem wodza rzymskiego z powodu
poniesionych strat, nie podaje ich wysokości (skądinąd
musiały być duże, skoro Tytus tak je przeżywał). A Żydzi,
gdy ogień dokonał swego dzieła, odcięli niespaloną część
krużganku. Następnego dnia Rzymianie w odwecie spalili
krużganek na północnej ścianie świątyni.
Zastosowany przez powstańców podstęp zmusił legionis­
tów do większej ostrożności — nie znając miasta, jego

8 Tamże, s. 374-375.
budowli i użytego budulca, musieli działać rozważniej,
unikać nieprzemyślanych ataków pozbawionych wystar­
czającego wsparcia i rozpoznania pola walki — a tak
właśnie nie zrobili w opisanym wyżej wypadku. Dla
Rzymian była więc to bolesna, ale cenna nauczka. Przy­
stąpiono do starannego przygotowania ataku.

OSTATECZNY SZTURM NA ŚWIĄTYNIĘ I JEJ ZNISZCZENIE

Po niepomyślnym boju na płonącym krużganku, znowu


do pracy przystąpiły machiny oblężnicze. Rzymianie skupili
się na uderzeniach w mur świątyni od strony zachodniej.
Ta metodyczna praca taranów, prowadzona bez przerwy
przez sześć dni, nie przyniosła żadnego wyniku — mur
wytrzymał uderzenia. Nie przyniosły skutku także próby
podkopania się pod fundamenty północnej bramy świątyni
— mury wzniesione za panowania Heroda Wielkiego
okazały się niezniszczalne. Prawdziwe były więc słowa
Józefa Flawiusza, że gdyby nie utrata zapasów żywności
w trakcie walk bratobójczych, Jerozolima mogłaby opierać
się przez całe lata.
Brak efektów tej mozolnej pracy niszczycielskiej zmusił
Rzymian do zmiany planów ataku. Skonstruowali dużo
wystarczająco długich drabin, które przystawili do zachod­
niego krużganka świątyni. Żydzi odczekali z reakcją do
momentu, w którym dostatecznie dużo legionistów weszło
na drabiny. „(...) rzucili się do walki i jednych spychali
z powrotem i strącali w dół na oślep, drugich, którzy
opierali się, zabijali. Wielu z tych, co właśnie schodzili
z drabin, siekli mieczami, nim jeszcze oni mogli się
zasłonić tarczami. Niektóre drabiny uginające się pod
ciężkozbrojnymi udało się od góry odchylić w bok i strącić
w dół. Ale sami także niemało strat ponieśli. Żołnierze
rzymscy, którzy wynieśli na górę godła, zaciekle o nie
walczyli, gdyż oddanie ich w ręce nieprzyjaciół uważali
(...) za hańbę. W końcu jednak Żydzi zagarnęli je i wszy­
stkich, którzy już weszli na wierzch, wybili. Reszta,
przerażona losem poległych towarzyszy, wycofała się” 9.
Okazało się, że świątynia nie jest łatwa do zdobycia.
Tytus podjął decyzję o zastosowaniu w walce ognia.
Postanowił mianowicie podpalić okute srebrną blachą bramy
prowadzące do wewnątrz. Flawiusz usprawiedliwia ten
czyn tym, że skoro oszczędzanie cudzej świętości skutkuje
jedynie większymi stratami po własnej stronie, to nie ma
innego wyjścia10, ale nie to było dotychczasową przyczyną
niepodpalenia bramy — Rzymianom żal było srebra i złota,
które musiały zostać zniszczone przez ogień. Podłożony
ogień szybko stopił srebrne i złote blachy bram i dotarł do
suchego drewna cedrowego. Żydzi, dla których ten pożar
był zaskoczeniem (jak to możliwe — Bóg nie broni swego
Przybytku?), nie reagowali — początkowo w wyniku szoku,
potem już także dlatego, że nie mogli powstrzymać roz­
przestrzeniania się ognia. Oprócz samych odrzwi płonął
przez całą dobę także krużganek. Dopiero następnego dnia
Rzymianie przystąpili do wygaszania ognia i do wyrów­
nywania drogi prowadzącej do bramy.
Tymczasem, w oczekiwaniu na przygotowanie terenu do
szturmu, Tytus zebrał swój sztab i dowódców poszczegól­
nych legionów na naradę i „poddał pod obrady sprawę
Przybytku. Niektórzy wypowiadali się w tym duchu, żeby
w tym względzie kierować się prawem wojny; jak długo
bowiem on będzie stał, Żydzi nie zaprzestaną buntów,
ponieważ do niego właśnie ze wszystkich stron ściągają.
Inni zaś radzili, że jeśli Żydzi go opuszczą i nikt na nim
nie umieści broni, należy go ocalić, ale jeśli wejdą doń, aby
walczyć — spalić. W tym wypadku nie byłby to Przybytek,
lecz twierdza, a zatem ten czyn bezbożny nie obarczy
Rzymian, lecz tych, którzy by ich do tego kroku zmusili.
9 Tamże, s. 378.
10 Tamże, s. 378.
Na to Tytus oświadczył, że choćby Żydzi weszli do niego
i stamtąd walkę prowadzili, to i tak nie można mścić się na
rzeczach martwych, a nie na żywych ludziach i w żadnym
razie tak wielkiego dzieła wydawać na pastwę płomieni.
Stanowiłoby to i dla Rzymian stratę, a gdyby on ostał się,
byłby ozdobą cesarstwa. Zachęceni tymi słowami (...)
przyłączyli się do jego zdania”11. Trudno, mając w pamięci
to, co do tej pory Rzymianie robili z wszelkiego rodzaju
budowlami na terenie Judei, uwierzyć w to, co pisze
Flawiusz o postawie Tytusa i jego podwładnych, choć
z drugiej strony taka postawa była prawdopodobna — Przy­
bytek był tak dużym skarbem, że warto było go pozostawić
w stanie nienaruszonym.
Dzień upłynął Rzymianom na pracach mających ułatwić
dalszą walkę, a Żydzi, osłabieni walką i przygnębieni jej
wynikami, odpoczywali. Ale już następnego dnia powstańcy
dokonali śmiałego wypadu na pozycje rzymskie w zewnętrz­
nym okręgu świątynnym. Determinacja atakujących była
tak duża, że mimo zaangażowania przez Tytusa dużych sił,
walka toczyła się ze zmiennym szczęściem przez cały
dzień i dopiero wieczorem Żydzi zostali odparci. Ta
potyczka kosztowała Rzymian wielu poległych i rannych,
ale Flawiusz i inni historycy nie podają ich liczby (praw­
dopodobnie nie chcąc przyznać, ilu ludzi musiało zginąć,
aby pokonać głodnych i wyczerpanych Żydów).
Ale odwaga, determinacja i pogarda śmierci nie mogły
odwrócić losów Przybytku. Gdy tylko Rzymianie przystąpili
do dalszych prac przygotowawczych (usuwanie ruin i ich
dogaszanie), powstańcy ponownie ich zaatakowali.
Flawiusz wyjaśnia przyczynę upadku świątyni i jej
zniszczenia w następujący sposób: „Bóg już dawno
skazał go (Przybytek — uwaga moja) na zniszczenie
ogniem i skoro wypełniły się czasy, nadszedł ów przez

11 Tamże, s. 379.
los naznaczony dziesiąty dzień miesiąca Loos, dzień,
w którym już kiedyś obrócił go w popiół król babiloński.
Lecz tym razem ogarnęły go płomienie z przyczyny i winy
samych Żydów” 12.
Rzymianie odparli szaleńczy atak Żydów i w pościgu za
powstańcami dotarli do właściwej budowli Przybytku.
Nieznany z imienia legionista wrzucił płonącą żagiew do
pomieszczeń. We wnętrzu świątyni, z powodu nagroma­
dzenia tam łatwo palnych przedmiotów (drewniane obicia
ścian, olbrzymie draperie z drogocennych płócien itp.),
ogień rozprzestrzenił się natychmiast.
Przerażeni powstańcy zaprzestali walki i próbowali ugasić
ogień. Ale nie było to możliwe — Rzymianie, nie zwracając
na to uwagi, mordowali tych, którzy porzuciwszy broń
zajęli się walką z pożarem. Według Flawiusza rzymski
wódz natychmiast przybył na miejsce pożaru, i próbował
powstrzymać swoich żołnierzy. Na ile ta hipotetyczna
interwencja była skuteczna, świadczy relacja Józefa: „Kiedy
pewien żołnierz przybiegł z tą wiadomością do Tytusa, ten
właśnie odpoczywał (...) i zerwawszy się z miejsca pobiegł
(...) do Przybytku, aby powstrzymać pożar. (...) Cezar tedy
i głosem, i ręką dawał znak żołnierzom, aby gasili ogień,
lecz oni ani nie słyszeli jego wołania, gdyż uszy mieli
pełne nieopisanego wrzasku, ani na znaki dawane ręką nie
zwracali uwagi, jako że jednych zupełnie pochłonęła walka,
drugich zaś zaślepił gniew (a może legioniści przypuszczali,
że wódz nakazuje im dalej walczyć, przecież nie przekazano
żołnierzom polecenia oszczędzania świątyni). Zapalczywo-
ści nadbiegających żołnierzy legionów nie można było
pohamować ani napominaniem, ani groźbą, lecz wszystkich
zupełnie ogarnęła wściekłość (...) wielu ginęło tratując
jedni drugich, a niemało też podzieliło los pokonanych
nieprzyjaciół, gdy wpadali na żarzące się jeszcze i dymiące

12 Tamże, s. 380.
zwaliska krużganków. A skoro zbliżyli się do Przybytku,
udawali, że w ogóle nie słyszą rozkazów Cezara, i jeszcze
wzywali towarzyszy przed sobą, aby wrzucili głownie do
wnętrza. Powstańcy ze swej strony nie mieli już żadnej
możliwości śpieszyć na ratunek — wszędzie była tylko
rzeź albo ucieczka. Przeważnie ofiarą padali słabi i nie
uzbrojeni mieszkańcy z ludu, których zabijano, gdzie kogo
dopadnięto. Wokół ołtarza gromadziły się stosy trupów,
a po schodach Przybytku krew płynęła strumieniem i ciała
pomordowanych na górze osuwały się w dół” 13.
Jedną z przyczyn takiego olbrzymiego zapału w walce
była na pewno żądza rabunku. Wśród żołnierzy krążyły
opowieści o nagromadzonych w świątyni bogactwach,
a o ich prawdziwości mogły świadczyć widoczne na
zewnątrz kapiące złotem i srebrem bramy, mury i inne
widoki nasuwające myśli o tym, co być może jest ukryte
we wnętrzu.
Gdyby jednak zostały wydane stosowne rozkazy, to
świątynia mogłaby ocaleć. Przecież Żydzi w momencie
wybuchu pożaru zaprzestali walki, porzucili broń i przy­
stąpili do gaszenia — a więc nie weszli do Przybytku, by
walczyć. Tym samym spełnili warunek, jaki założyli
Rzymianie (o ile rzeczywiście taki warunek został ustalony),
aby świątyni nie niszczyć. Żaden z rzymskich dowódców
nie powstrzymywał swoich podwładnych, toteż mordowano
wszystkich, którzy znaleźli się w obrębie murów świątyn­
nych, nie zwracając uwagi na wiek i płeć ani na to, czy
ktoś stawiał jakikolwiek opór, czy też błagał o litość.
Z uwagi na to, że wzgórze świątynne wznosiło się
wysoko ponad miasto, pożar był widoczny w całej Jerozo­
limie i okolicy. Mieszkańcy widzieli więc, co ich czeka,
gdy upadnie reszta miasta. Widzieli też, że Rzymianie nie
oszczędzają nawet kapłanów i innych przedstawicieli wyż­

13 Tamże, s. 380-381.
szych warstw. Z terenu świątyni wyrwała się tylko niewielka
grupa powstańców, której udało się wykorzystać zamiesza­
nie, jakie powstało w wyniku tego, że Rzymianie przystąpili
do systematycznego podpalania pozostałych budowli i ich
rabowania.
W szale zniszczenia poszło z dymem wszystko, nawet
skarbiec świątynny, w którym oprócz złota (zarówno
kruszcu, jak i monet) i innych kosztowności przechowywano
także drogocenne tkaniny, szaty ceremonialne obszyte
złotem, a ponadto także mienie najbogatszych mieszkańców.
Nie oszczędzono także sześciotysięcznej grupy kobiet,
dzieci i biedoty, która schroniła się w świątyni, licząc na
spełnienie się przepowiedni jakiegoś proroka, głoszącego
ocalenie tych, którzy oddadzą się pod opiekę Bogu w jego
Przybytku. Tych ludzi spotkała śmierć najstraszniejsza
— Rzymianie podpalili krużganek, w którym się oni
schronili, i wszyscy zginęli od ognia.
Flawiusz, choć w momencie zniszczenia świątyni stronnik
Rzymian, był przecież nadal głęboko wierzącym Żydem
i w swojej refleksji nad zniszczeniem tego, co było wtedy
najcenniejsze dla wyznawców religii mojżeszowej, stwier­
dził: „Trudno nie zapłakać gorzko nad losem dzieła, które
było ze wszystkich, jakie kiedykolwiek poznaliśmy, czy
to na własne oczy, czy też ze słyszenia, najwspanialsze
tak pod względem budowy, rozmiarów i bogactwa w każ­
dym szczególe, jak i rozgłosu, jakim się cieszyły te
święte miejsca. Jednak największą pociechę można znaleźć
w tym, że przed wyrokiem losu nie ujdą również dzieła
sztuki i miejsca tak samo jak istoty żywe. Można też
podziwiać widoczną w jego zrządzeniu dokładność obiegu
czasów, bo, jako rzekłem, wyznaczył on na spalenie
Przybytku ten sam miesiąc i dzień, w którym poprzednio
puścili go z dymem Babilończycy. Od samego jego
założenia, które było dziełem króla Salomona, aż do
obecnego zburzenia, które przypadło na drugi rok rządów
Wespazjana, upłynęło tysiąc sto trzydzieści lat, siedem
miesięcy i piętnaście dni, a od późniejszej odbudowy,
której dokonał Haggai w drugim roku panowania Cyrusa,
do zdobycia go za Wespazjana — sześćset trzydzieści
dziewięć lat i c zterdzieści pięć dni” 14.
W tym miejscu można tylko dodać, że Przybytku już nigdy
nie odbudowano, początkowo dlatego, że nie miał tego kto
uczynić, a w XX wieku, gdy na nowo powstało państwo
Izrael, wznoszenie takiej budowli mijało się już z celem. Stąd
do dziś stoi tylko część muru, nazwana Ścianą Płaczu.
Rzymianie uczcili zdobycie i zniszczenie świątyni wniesie­
niem godeł legionowych na plac świątynny, gdzie złożyli
ofiary swoim bogom i obwołali Tytusa imperatorem (nie był
to tytuł władcy — takie miano nadawano w Rzymie jeszcze
w czasach republikańskich zwycięskim wodzom; ale było to
także jedno ze zwyczajowo używanych określeń władcy). Ale
do pełni zwycięstwa brakowało w samej świątyni jeszcze
jednego. Na jednym z odcinków murów broniła się maleńka
garstka kapłanów (kłóci się to z przekazami Flawiusza, który
powtarza niejednokrotnie, że kasta kapłańska nie popierała
powstania). Jednak i ten opór nie mógł trwać wiecznie. Po
pięciu dniach od zdobycia Przybytku kapłani, osłabieni
głodem i pragnieniem, zeszli na dziedziniec i prosili o łaskę.
Ale Tytus, przed którego ich przyprowadzono, „oświadczył
im, że czas łaski dla nich już minął, a także przeminęło to, co
mogło usprawiedliwiać pozostawienie ich przy życiu (skoro
nie ma świątyni, niepotrzebni są też kapłani — taka była
wymowa jego słów — uwaga moja), i że zresztą godzi się,
aby kapłani ginęli razem z Przybytkiem. Przeto kazał owych
mężów ukarać śmiercią”15. Tak wyglądała jego łaskawość,
i tego mogli się spodziewać inni obrońcy miasta.
O skali bogactw, które legioniści zagarnęli po zdobyciu
Przybytku, może świadczyć przejściowy spadek ceny złota
14 Tamże, s. 381-382.
15 Tamże, s. 386.
w Syrii, gdzie legioniści kupowali za nie różne dobra. Cena
ta wynosiła połowę tego, co płacono przedtem (można się
tylko domyślać, jaka to była ilość złota, skoro cena spadła
o pięćdziesiąt procent).

OSTATNIE DNI JEROZOLIMY

Upadek i zniszczenie świątyni stały się dla przywódców


powstania bodźcem do wszczęcia rozmów z Rzymianami.
Wysłano do Tytusa posłów z prośbą o rozpoczęcie rokowań.
Ten przybył do zachodniej części okręgu świątynnego
w otoczeniu wojska i swoich doradców. Z drugiej strony
stanęli w dużej grupie uzbrojeni powstańcy, a na ich czele
Szymon i Jan z Gischali. Rozmowy — o ile to, co nastąpiło,
można tak nazwać — rozpoczął Tytus. Ale jego wystąpienie
nie było nacechowane łaskawością, nie wskazywało na to, że
są to rokowania. W długim przemówieniu opisywał winy
powstańców, ich beznadziejne już położenie, rzekomą łaska­
wość Rzymian (mówił między innymi o tym, że przecież
mógł od razu zniszczyć miasto i naród, a ograniczał się tylko
do jego pustoszenia), aż zakończył: „o najnikczemniejsi pod
słońcem, zwracacie się teraz do mnie, aby prowadzić
rozmowy! Cóż mielibyście jeszcze ocalić, co by można
porównać z tym, co zginęło? (...) nawet teraz stoicie z bronią
w ręku i w ostatniej niedoli nie potraficie wystąpić jako
błagalnicy. O nieszczęśni ludzie, na co jeszcze liczycie? Czyż
nie wyginął lud i nie poszedł z dymem Przybytek? Czyż
miasto nie jest zdane na moją łaskę i niełaskę, a wasze życie
nie jest w moim ręku? Czy w szukaniu śmierci chcecie
znaleźć sławę bohaterstwa? Ja z pewnością nie pójdę
w zawody z waszym obłędem. Kto odrzuci oręż i podda się,
temu daruję życie, postępując tak jak w domu łaskawy pan,
który karze niepoprawnych, a resztę zachowuje dla siebie” 16.

16 Tamże, s. 388.
Takiej łaski, która oznaczała śmierć dla przywódców,
a niewolę dla bojowników i mieszkańców miasta, powstańcy
nie mogli przyjąć. Mając jeszcze jakąś nadzieję, poprosili
o to, by mogli wyjść w zwartej grupie z miasta, wraz
z dziećmi i żonami, i udać się na pustynię; miasto zgadzali
się pozostawić na łaskę Rzymian. Tytus, który czuł się już
zwycięzcą, nie przystał na to i zagroził, że od tej chwili
nikt nie będzie oszczędzony, że do wszystkich zastosowane
zostanie prawo wojny, a w tamtych czasach było ono
okrutne — zwycięzca mógł uczynić, co chciał z pokonanymi
i z ich krajem. Tak też Rzymianie postąpili, gdy o łaskę
poprosili walczący po stronie powstańców synowie i bracia
władcy Adiabeny (niewielkie państwo na północ od Eufratu,
którego władcy przeszli na judaizm), króla Izatesa — stali
się oni najpierw jeńcami, a potem zakładnikami gwaran­
tującymi wierność swego kraju Rzymowi (ich dalsze losy
nie są opisane).
Odmowa poddania się spowodowała wydanie przez rzym­
skiego wodza pozwolenia żołnierzom na podpalenie i spląd­
rowanie miasta, na postępowanie z jego mieszkańcami, jak
tylko będą chcieli. Faktycznie było to pozwolenie na wymor­
dowanie wszystkich mieszkańców i zburzenie miasta aż do
fundamentów, i tak też zostało zrozumiane przez legionistów
i sojuszników Rzymian. Następnego dnia po rozmowach
Rzymianie rozpoczęli palenie Jerozolimy, zaczynając od
Dolnego Miasta. Ponownie płonęło archiwum, podpalono
domy i pałace w dzielnicach zwanych Oflas i Akra.
W mieście zapanowała panika, mieszkańcy próbowali
ucieczki, ale było to skazane na niepowodzenie. Początkowo
Rzymianie mordowali wszystkich, których ujęto na zajętym
przez nich terenie, po pewnym jednak czasie zmienili
swoje postępowanie i tych, którzy nie byli uzbrojeni (a za
broń uznawano nawet noże kuchenne), sprzedawali kupcom
przybyłym z Syrii. Cena niewolnika z uwagi na dużą
„podaż” była bardzo niska. Nie liczono sprzedanych
w niewolę, ale Flawiusz podaje, że była to liczba nie­
zmierzona. Nie sprzedawano tylko obywateli miasta — tych
podobno Tytus kazał puszczać wolno (ciekawe na ile
prostym legionistom chciało się dokonywać selekcji) i we­
dług Flawiusza w ten sposób ocalało czterdzieści tysięcy
ludzi. Były też i inne przyczyny decydujące o tym, czy
można darować komuś życie. Na uwagę zasługują dwa
takie przypadki opisane przez Flawiusza: „wyszedł także
jeden z kapłanów (...) imieniem Jezus, otrzymawszy pod
przysięgą od Cezara przyrzeczenie łaski, jeśli wyda niektóre
ze świętych skarbów. Tedy dostarczył on wyjęte z muru
Przybytku dwa świeczniki, podobne do tych, które znaj­
dowały się w jego wnętrzu, stoły, mieszalniki i misy
wszystkie szczerozłote i masywne. Przekazał także zasłony
i szaty arcykapłanów wraz z drogocennymi kamieniami
i wiele innych przedmiotów używanych przy spełnianiu
obrzędów świętych. Pochwycono jeszcze i skarbnika świą­
tyni imieniem Fineasz, który wskazał pasy i szaty noszone
przez kapłanów, moc purpury i szkarłatu (...) i do tego
jeszcze sporo cynamonu, kasji i mnóstwa korzeni (...).
Nadto oddał wiele innych kosztowności i niemało świętych
ozdób, co wyjednało mu przebaczenie na równi ze zbiegami,
chociaż wzięto go do niewoli siłą”17. Okazało się, że
rzymska łaska i sprawiedliwość chodzą różnymi drogami
— od śmierci można się było wykupić (oczywiście po
bardzo wysokiej cenie), i to nawet wtedy, gdy było się
bojownikiem.
Nieprzejednani wojownicy żydowscy po fiasku rokowań
przygotowywali się tymczasem do ostatecznej walki.
Siły powstańcze skupiły się w Górnym Mieście, zajmując
między innymi zamek Heroda Wielkiego. Ich pozycje
z jednej strony chronił mur miejski (od zachodu), a od
Dolnego Miasta (które już się paliło) — stromy stok

17 Tamże, s. 399.
góry, na której było zbudowane całe Górne Miasto. Była to
pozycja dość trudna do zdobycia, dlatego też Rzymianie
byli zmuszeni ponownie budować wały (tak błędnie
nazywa je Flawiusz lub tłumacz jego dzieła — naprawdę
były to rampy). Były to ciężkie prace, gdyż z powodu
braku budulca (w promieniu ponad stu stadiów, czyli około
dwudziestu kilometrów, nie było już ani jednego drzewka)
musiano najpierw rozbierać takie same budowle, wznoszo­
ne uprzednio w innych miejscach i już tam niepotrzebne.
Dlatego też prace te trwały aż osiemnaście dni. Gdy już
budowle stanęły, Rzymianie podprowadzili po nich machi­
ny oblężnicze. Na nowo rozgorzała walka. Ale siły
powstańców były już nadwątlone i nie byli oni w stanie
stawiać długo oporu.
Część powstańców, niewierząca już w ocalenie, schroniła
się w podziemnych tunelach i przejściach, których było
w Górnym Mieście bardzo dużo i które dawały (w więk­
szości złudne) szanse na uratowanie się. Pozostali, którzy
walczyli na murach, po dokonaniu przez tarany wyłomów
częścią rzucili się do ucieczki, częścią wycofali się do
doliny wokół sadzawki Siloe. Nie obsadzono i nie broniono
potężnych wież, które same w sobie były jakby twierdzami
i można było się w nich bronić aż do wyczerpania (co
prawda małych) zapasów żywności — były bowiem nie do
obalenia. Tam, po ochłonięciu ze strachu, powstańcy
podjęli ostatnią próbę przebicia się przez zbudowany
przez Rzymian mur wokół części Jerozolimy. Pokonani
w tej walce, rozproszyli się po całym mieście w po­
szukiwaniu schronienia.
Tymczasem Rzymianie, zaskoczeni tym, że nie było już
z kim walczyć, że zwycięstwo przyszło im tak łatwo, nie
powstrzymali swej żądzy zabijania. Nie mając przed sobą
przeciwnika, a zarazem wiedząc, że wolno im robić
w zdobytym mieście, co zechcą, ruszyli w poszukiwaniu
ofiar. W wąskich uliczkach miasta mordowano każdego,
kogo tylko napotkano, zamknięte domy, w których schronili
się ludzie, podpalano wraz z tymi, którzy tam byli. Według
Flawiusza zamordowano tak dużo ludzi, że strumienie
płynącej po ulicach krwi ugasiły w wielu miejscach pożary.
Ta niczym niepohamowana rzeź trwała cały dzień, a pożar
szalał przez całą noc i cały następny dzień 18.
Następnego dnia, po opadnięciu fali ognia, Tytus zwiedził
tę część miasta, w której można było się już bezpiecznie
poruszać, a przede wszystkim dokładnie obejrzał wieże,
których w wyniku błędu powstańców nie trzeba było
zdobywać. Tam to powiedział: „Zaiste, z pomocą Bożą
walczyliśmy i Bóg usunął Żydów z tych warowni, bo cóż
znaczą ludzkie ręce i machiny na takie wieże” 19.
Nakazał też — późno, bo późno, ale zawsze — zaprzestać
mordowania ujawniających się mieszkańców (zakaz nie
dotyczy! ujętych z bronią w ręku lub w inny sposób
stawiających opór). Ale żołnierze mieli swój rachunek.
Wybijano nie tylko tych, których było można, lecz także
tych, którzy byli bezwartościowi jako towar — starców,
kaleki, słabych, kobiety w ciąży. Śmierci natychmiastowej
(bo nie w ogóle) uniknęli tylko ci, którzy byli w sile wieku
i zdolni do pracy. Tych zgromadzono na dziedzińcu spalonej
świątyni, gdzie dokonano swoistej selekcji.
Ujawnionych (prawdziwych lub pomówionych o to)
powstańców wymordowano, a pozostałych podzielono na
kilka kategorii: młodych, a zarazem silnych i pięknych
zachowano do przyszłego orszaku triumfalnego (co fak­
tycznie tylko odwlekało śmierć), część młodych (mających
więcej niż siedemnaście lat) wysłano do Aleksandrii do
robót na bagnach, a resztę przeznaczono na igrzyska (mieli
ku uciesze gawiedzi ginąć zamiast gladiatorów na arenach
w różnych miastach — zarówno od mieczy, jak i jako

18 Tamże, s. 392.
19 Tamże, s. 393. Znowu Flawiusz wkłada w usta Rzymianina słowa o jednym Bogu.
ofiary dzikich zwierząt). Tak to wyglądała łaska rzymska.
Trochę więcej szczęścia mieli najmłodsi — tych, którzy
nie ukończyli jeszcze siedemnastu lat, sprzedano w niewolę
(przynajmniej przeżyli).
Ale nim dokonano tej selekcji, zmarło z głodu jedenaście
tysięcy więźniów (strażnicy często celowo nie dawali im
pożywienia, były też przypadki odmowy przyjmowania
jedzenia). Według Flawiusza do niewoli wzięto ogółem
dziewięćdziesiąt siedem tysięcy ludzi, a w trakcie całego
oblężenia zginęło milion sto tysięcy (wszyscy byli Żydami,
z tym, że część nie była mieszkańcami miasta, a jedynie
czasowymi przybyszami, którym wybuch wojny uniemoż­
liwił powrót w rodzinne strony)20. U Tacyta spotykamy
tylko jedną informację dotyczącą liczby ludzi w Jerozolimie:
„Liczba oblężonych wszelkiego wieku, płci męskiej i żeń­
skiej, wynosiła — jak słyszymy — sześćset tysięcy; broń
mieli wszyscy, którzy ją udźwignąć zdołali, a ważyło się
na to, w stosunku do ogólnej liczby, za wielu”21. Z powyż­
szego wynika, że Tacyt szacuje — na pewno na podstawie
informacji uzyskanych od świadków wojny (gdy pisał
swoje dzieło, żyli jeszcze jej uczestnicy) — liczbę miesz­
kańców na dużo mniejszą niż Flawiusz. Możemy jednak
przyjąć liczbę oblężonych za Flawiuszem — chyba on
miałby więcej powodów do obniżenia liczby poległych
w mieście (każdy poległy w jakiś sposób obciążał konto
Tytusa, a tego na pewno nie chciał Flawiusz, który
starał się przecież jak najkorzystniej przedstawić swego
protektora).
Zdobycie Jerozolimy przez Tytusa nie było pierwszym
takim przypadkiem w jej dziejach. Podbijana była pię­
ciokrotnie, ale tylko raz zburzona (uczynili to tylko
Babilończycy). Była stolicą Żydów od czasów króla
Dawida. Mimo zmiennych losów od czasów tego króla
20 Tamże, s. 393-394.
21 T a c y t , dz. cyt., s. 290.
aż do dnia, w którym zdobył ją Tytus, minęło tysiąc sto
siedemdziesiąt siedem lat (o ileż dłużej istniała niż Rzym,
i nie potrzebowała dla uzasadnienia swego znaczenia
żadnej legendy o wilczycy karmiącej bliźnięta; a przecież
Dawid nie był jej budowniczym — istniała już na długo
przed nim). Została tymczasem opanowana i potraktowana
jak jakiś nędzny, drewniany gródek jakiegoś barbarzyńs­
kiego książątka.
Flawiusz datuje zdobycie i następnie zniszczenie Jerozo­
limy na drugi rok panowania Wespazjana, czyli — licząc
według kalendarza obowiązującego do dziś — wydarzenie
to miało miejsce jesienią 70 roku naszej ery.
RZYMIANIE TRIUMFUJĄ

ZBURZENIE JEROZOLIMY. NAGRODY DLA WOJSKA

Wyłapanie wszystkich ukrywających się powstańców


i mieszkańców miasta stanowiło w mniemaniu Rzymian,
a szczególnie Tytusa, znak, że wojna już się zakończyła.
Nic nie wskazywało początkowo, że jest to mniemanie
błędne, niemniej jednak decyzje rzymskiego dowództwa
świadczyły o tym, że wojsko jest potrzebne w innych
częściach imperium.
W tym przekonaniu umocniło Rzymian także ujęcie
wodzów powstania. Jan z Gischali dostał się w ich ręce
jeszcze w trakcie walk, poszukiwano tylko Szymona, syna
Giorasa — nie było go przecież wśród zabitych. Szymon
wraz z grupką najwierniejszych wojowników ukrył się
w starym i zapomnianym podziemnym wykopie, licząc na
to, że zdoła się wydostać poza obręb miasta. Gdy okazało
się, że jest to wykop ślepy, a próba wydrążenia go dalej
była niewykonalna, wódz powstania znalazł się w pułapce.
„Szymon wyobrażając sobie, że będzie mógł zwieść Rzy­
mian, jeśli wprawi ich w przestrach, przywdział biały
chitonik, a na to (...) wierzchnią szatę purpurową i wyszedł
z głębi ziemi w tym samym miejscu, na którym przedtem
Świątynia w Jerozolimie — stan z I w. n.e. Z prawej strony zamek
Antonia, w głębi zabudowa miasta
Legioniści rzymscy zdobywają świątynię w Jerozolimie
Masada — widok z góry na tak zwany wiszący pałac Heroda. Rekon­
strukcja z XX w.
Masada podczas rzymskiego oblężenia

Masada — zdjęcie współczesne, jasna skośna linia z prawej strony to


pozostałości rzymskiej rampy
Łuk triumfalny Tytusa w Rzymie wzniesiony w I w. n.e. dla upamięt­
nienia zdobycia Jerozolimy
Rzymianie niosący skarby zdobyte w Jerozolimie — relief z łuku Tytusa
Józef Flawiusz (Józef Ben
Matatia), wódz i historyk
żydowski oraz autor mię­
dzy innymi Wojny żydows­
kiej. Litografia z XVIII w.

Wespazjan. Cesarz rzymski


Tytus. Cesarz rzymski

Moneta rzymska z czasów cesarza Wespazjana z napisem ludea capta


(Judea podbita)
stała świątynia. Żołnierze, którzy go zobaczyli, z początku
zdjęci strachem stali w miejscu jak wryci (...)”1. Ale
podstęp się nie udał. Po krótkiej chwili przestrachu legioni­
ści zaprowadzili go do swego dowódcy, a ten, gdy dowie­
dział się, kim jest jeniec, odstawił go do Tytusa. Tam
Szymon w więzach oczekiwał na dzień triumfu, gdyż miał
być najważniejszą z osób prowadzonych w triumfalnym
orszaku Wespazjana i Tytusa w Rzymie.
Tymczasem Tytus, przebywający jeszcze w Jerozolimie,
rozkazał zniszczyć to wszystko, co jeszcze pozostało
w mieście. Chcąc jednocześnie pozostawić dowód na to,
jakie to było potężne miasto, i w związku z tym jakie
zwycięstwo odnieśli jego żołnierze, nakazał pozostawić
część umocnień (ale w taki sposób, aby nie mogły one
stanowić w przyszłości oparcia dla ewentualnych buntów).
W ten sposób z całego miasta i jego wspaniałej świątyni
pozostawiono trzy najpotężniejsze wieże: Fazael, Hippikus
i Mariamme, oraz mur od strony zachodniej. Ten ostatni
miał stanowić część obwarowania obozu dla pozostawione­
go na miejscu, gdzie była niegdyś Jerozolima, strzegącego
tam porządku dziesiątego legionu, wzmocnionego kilkoma
oddziałami jazdy i posiłkowej piechoty.
Po tych rozporządzeniach Rzymianie przystąpili do
nagradzania najlepszych żołnierzy. Nie czekano z tym
na oficjalny triumf, gdyż nie było sensu i celu prze­
prawiania tak dużej ilości wojska do Rzymu, a tylko
tam odprawiano główne uroczystości związane z uho­
norowaniem zwycięstwa.
Nagradzanie odbyło się w pierwszym obozie Rzymian,
na górze Skopos. Tam, ze specjalnie zbudowanego podium,
Tytus wygłosił uroczystą mowę pochwalną do wszystkich
legionistów. W mowie tej podziękował im zarówno za
wykazaną odwagę i nieustępliwość w walce z Żydami, jak

1 F l a w i u s z , Wojna..., s. 400.
i za to, że to z ich szeregów wyszedł nowy cesarz, że to
oni umożliwili spełnienie się przepowiedni głoszącej, że
Wespazjan będzie władcą „całego świata”. Po mowie
pochwalnej przystąpiono do nagradzania. Tak ceremonię
opisał Flawiusz: „Przeto natychmiast rozkazał (...) dowód­
com odczytać nazwiska wszystkich, którzy w wojnie
odznaczyli się jakimś świetnym czynem. Wywołując każ­
dego po imieniu udzielał podchodzącym pochwał (...) oraz
wkładał im złote wieńce, wręczał złote naszyjniki, jako też
małe włócznie ze złota i godła sporządzone ze srebra
i każdego przenosił na wyższe stanowisko. Nadto rozdzielił
między nich srebro, złoto i szaty pochodzące z łupów
wojennych i szczodrą część innych zdobyczy. Kiedy już
wszyscy zostali wynagrodzeni według tego, jak sam ocenił
zasługi każdego, modlił się o błogosławieństwo dla całego
wojska i (...) wśród burzliwych owacji przystąpił do
składania ofiar dziękczynnych za zwycięstwo” 2.
Woły przeznaczone na ofiarę zostały rozdane wszystkim
żołnierzom na ucztę (musiało ich być bardzo dużo — w ten
sposób trwało nadal ogałacanie Judei z dobytku — w tym
przypadku z żywności). Ta triumfalna uczta zwycięzców,
urządzona obok zniszczonego miasta, obok niepogrzebanych
we właściwy sposób zwłok obrońców, trwała trzy dni. Dla
Tytusa dzień zwycięstwa nad Jerozolimą był także świętem
prywatnym — tak o tym pisze historyk: „w ostatecznym
szturmie na mury Jerozolimy zabił dwunastu obrońców
tylomaż strzałami i zdobył to miasto w rocznicę urodzin
swej córki, wśród radości i uwielbienia żołnierzy” 3.
Po uczcie, doszedłszy do wniosku, że nie ma już potrzeby
pozostawiania w Judei tak dużych wojsk, Tytus dokonał
ich podziału, wskazując im zarazem nowe (często po
prostu dotychczasowe) miejsca stacjonowania. Jak już
powiedziano wyżej, legion dziesiąty pozostał w Judei,
2 Tamże, s. 399.
3 S w e t o n i u s z, dz. cyt., s. 537.
a legion dwunasty, zhańbiony na początku wojny ucieczką
przed Żydami, został wysłany nad Eufrat do ochrony
granic imperium przed Armeńczykami i innymi ludami
północnego wschodu. Legiony piąty i piętnasty, które
przeznaczone zostały do Medii i Panonii, Tytus po­
czątkowo zabrał ze sobą w triumfalny marsz przez
Judeę, Syrię i Egipt.
Pierwszym etapem marszu Tytusa z Judei do Rzymu
była Cezarea Nadmorska. Tam odbyły się igrzyska,
w trakcie których na arenie musieli walczyć (dla rozrywki
Rzymian i innych, ale nieprawowiernych Żydów) ze
sobą lub z dzikimi zwierzętami wyznaczeni do tego
jeńcy. Były to szczególne igrzyska — w normalnych
walkach gladiatorów jest zwycięzca i pokonany — czasem
nawet pokonany może przeżyć, jeśli taka będzie wola
widzów. Tutaj ginęli obaj — zarówno ten który przegrał,
jak i ten, który go pokonał.
Kolejnym miejscem mordowania jeńców na arenie była
Cezarea Filipowa — stolica króla Agryppy II (dziwny to
król żydowski — prawowiernemu Żydowi nie wolno było
nie tylko urządzać walk, a już szczególnie z udziałem
zwierząt i ludzi, lecz także nawet ich oglądać). O tym
pobycie tak pisze (mimo wszystko jednak przymusowy)
uczestnik podróży Tytusa, Józef Flawiusz: „Tutaj zginęło
mnóstwo jeńców — jedni rzuceni dzikim zwierzętom,
drudzy zmuszeni walczyć ze sobą dużymi gromadami” 4.
Igrzyskom z udziałem jeńców nie było praktycznie
końca. Niepohamowany w swej „łaskawości” dla jeńców,
Tytus nie ustawał w wyszukiwaniu okazji i pretekstów,
by tylko wprowadzić na areny coraz to nowe grupy
Żydów. Po powrocie do Cezarei Nadmorskiej (te za­
gmatwane szlaki wynikają z oczekiwania na zakończenie
zimy i tym samym na możliwość wykorzystania drogi

4 F l a w i u s z , Wojna..., s. 400.
morskiej) urządzono nowe igrzyska, tym razem dla uczcze­
nia rocznicy urodzin młodszego syna Wespazjana — Do-
micjana. Na areny przez czas tych obchodów wpędzonych
zostało ponad dwa tysiące pięciuset jeńców. Rodzaje
zadawanej im śmierci zależały już tylko od fantazji Rzy­
mian — do dotychczasowych walk między skazańcami
i walk przeciwko zwierzętom doszła śmierć od ognia
(historyk nie podaje, na czym to polegało, być może
w „twórczy” sposób wykorzystano pomysł Nerona z żywy­
mi pochodniami).
Następną areną igrzysk był Beryt (dzisiejszy Bejrut)
— tam obchodzono jeszcze wystawniej urodziny samego
cesarza Wespazjana 5.
W tym czasie dochodziło w niektórych miastach syryj­
skich do pogromów Żydów — największe niebezpieczeń­
stwo zagroziło wielkiej kolonii Żydów w Antiochii. Tam­
tejsi mieszkańcy (Syryjczycy i Grecy) prosili Tytusa o zgodę
na wygnanie Żydów z miasta (lub na ich wymordowanie).
Ale tym razem —jeśli Flawiusz nie wybiela postaci swego
protektora — Tytus nie wyraził na to zgody, mówiąc:
„Ależ ich ojczyzna, do której należałoby ich jako Żydów
wypędzić, leży w gruzach i żadne inne miejsce ich nie
przyjmie”6. Decyzja syna władcy Rzymu była rozkazem,
więc wyznawcy judaizmu mogli czuć się przynajmniej
przez jakiś czas bezpieczni.
Wiosną Tytus przybył w końcu do Egiptu. Tam pierw­
szym transportem wyprawił do Rzymu skutych przywódców
powstania, Szymona i Jana, a wraz z nimi siedmiuset
najsilniejszych, dobrze zbudowanych jeńców, tak aby można
było przygotować obchody triumfu.
Jego długotrwała wędrówka po Judei, Syrii, Fenicji
i Egipcie zaczęła budzić niepokój w Rzymie: „powstało
podejrzenie, jakoby próbował uniezależnić się od ojca
5 Tamże, s. 401.
6 Tamże, s. 406.
i zatrzymać dla siebie królestwo Wschodu. To podejrzenie
jeszcze umocnił, gdy (...) poświęcając w Memfisie byka
Apisa, przystroił się w diadem, zresztą z obyczajem
i obrządkiem starego wierzenia. (...) Dlatego spiesznie
zdążając do Italii, dopłynął na zwykłym transportowym
okręcie (...) następnie podążył co rychlej do Rzymu. Jego
przyjazd zaskoczył Wespazjana. Wówczas Tytus, jak gdyby
wykazując bezpodstawność krążących o nim pogłosek,
rzekł «Przybyłem, ojcze, przybyłem»” 7.
Te podejrzenia wobec Tytusa, choć na pewno niesłuszne,
dość dobrze oddawały nastroje Rzymian — przecież dobrze
pamiętali, jak nie tak dawno zmieniała się władza w pań­
stwie, jak członkowie rodziny spiskowali przeciwko sobie,
jak usuwano prawowitych dziedziców i pretendentów do
tronu. Ale na razie w dynastii Flawiuszy nie było jeszcze
walki wewnętrznej — zbyt krótko była przy władzy, zbyt
mocno jeszcze jej członkowie pamiętali o swym niskim
pochodzeniu i o tym, że poddani też wiedzieli z jakiego
rodu się wywodzą.

TRIUMF WESPAZJANA I TYTUSA

Przybycie Tytusa wiosną 71 roku do Rzymu pozwoliło


na urządzenie wielkiego widowiska — triumfu cesarza
Wespazjana i jego starszego syna. Ten triumf, odbyty
z okazji zwycięstwa nad buntownikami, został przygotowa­
ny jeszcze wystawniej niż ostatni z obchodzonych w Rzymie
— z okazji podboju Brytanii. Świadczy to dość dobitnie
o tym, jak ciężka, wyczerpująca, a zarazem ważna była ta
wojna dla imperium rzymskiego. O znaczeniu tej wojny,
a także takich uroczystości dla ludu rzymskiego, może
świadczyć to, że widowisko oglądała praktycznie cała
ludność Rzymu.

7 S w e t o n i u s z , dz. cyt., s . 537.


Aby przedstawić przepych i przebieg tej ceremonii,
stanowiącej najwyższą nagrodę dla zwycięskiego wodza,
najlepiej posłużyć się dosłownie opisem sporządzonym
przez naocznego jej świadka, a kilka lat wcześniej jednego
z kandydatów do tego, by nie tylko w niej uczestniczyć,
lecz także być jedną z atrakcji — kandydata do ceremonial­
nej śmierci, Józefa, syna Mattiasa (w roku 71 noszącego
już nazwisko i imię rzymskie: Titus Flavius Josephus
— spolszczone Józef Tytus Flawiusz).
Oto jak wyglądała ta ceremonia: „Była jeszcze ciemna
noc, kiedy całe wojsko ustawione w szeregach wyruszyło
ze swoimi dowódcami na czele i stanęło przy bramach, nie
koło górnego pałacu, lecz w pobliżu świątyni Izydy; tu
bowiem spoczywali imperatorowie owej nocy. Skoro nastał
świt, Wespazjan i Tytus wyszli ozdobieni wieńcami lauro­
wymi, ubrani w tradycyjne szaty purpurowe i udali się do
krużganku Oktawii. Tutaj bowiem oczekiwali ich przybycia
senat, starszyzna urzędnicza i najwybitniejsi mężowie
rycerskiego stanu. Przed portykami wzniesiono trybunał,
na którym ustawiono dla nich krzesła z kości słoniowej.
Następnie obaj podeszli do nich i usiedli, a wojsko od razu
poczęło wznosić gromkie okrzyki radości i wszyscy żoł­
nierze chórem dawali świadectwo ich męstwu. Oni także
byli bez oręża i przyodziani w jedwabne szaty oraz mieli
laurowe wieńce na głowie. Wespazjan przyjął wyrazy ich
życzliwości, a że nie chcieli zaprzestać wołania, dał znak,
aby umilkli. Gdy zapanowała ogólna i głęboka cisza,
powstał i zasłoniwszy płaszczem niemal całą głowę od­
mówił zwyczajem przepisane modlitwy. Tak samo postąpił
i Tytus. Po tych modłach Wespazjan w krótkich słowach
zwrócił się do wszystkich zgromadzonych, po czym roz­
puścił żołnierzy, aby przyjęli tradycyjny posiłek poranny,
który przygotowali dla nich imperatorowie. Sam natomiast
udał się w kierunku bramy, przez którą zawsze przechodziły
pochody triumfalne i która otrzymała stąd swą nazwę.
Tutaj najpierw obaj spożyli posiłek, po czym przywdziali
szaty triumfalne, złożyli ofiary bogom, których posągi stały
przy bramie i dali rozkaz do zaczęcia pochodu, którego
droga wiodła koło teatrów dla ułatwienia tłumom przy­
glądania się. Nie sposób opisać, jak należy, mnóstwa
owych cudów i wspaniałości tego wszystkiego, co tylko
można sobie wyobrazić, czy to będą dzieła sztuki, czy
przeróżne bogactwa, czy osobliwości przyrody. Niemal
wszystko, co kiedykolwiek ludzie zamożni nabywali poje­
dynczo — cudowne i bezcenne wytwory różnych narodów
— zebrane razem w owym dniu świadczyło o wielkości
państwa rzymskiego. Można było bowiem widzieć przeróż­
ne wyroby ze srebra, złota i kości słoniowej w tak wielkiej
ilości, iż chciałoby się rzec, że nie były one niesione
w pochodzie, lecz płynęły nieprzerwaną rzeką. Były tam
też tkaniny z niezmiernie rzadkiej purpury i inne, na
których wzorem babilońskim barwnie wyhaftowano desenie
w najdrobniejszych szczegółach. Kryształy, jedne osadzone
w złotych koronach, drugie inaczej obrobione, niesiono
w takiej liczbie, że to, co mówiono nam o ich rzadkim
występowaniu, zakrawało na jakąś pomyłkę. Dalej niesiono
posągi czczonych u nich bogów, zdumiewająco wielkie
i wykonane z niemałym kunsztem. Wszystkie też bez
wyjątku sporządzone były z drogocennego materiału. Nadto
prowadzono zwierzęta najrozmaitszych gatunków, a każde
było odpowiednio przystrojone. Także ta ogromna rzesza
ludzi niosących poszczególne kosztowności ustrojona była
w purpurowe i złotem przetykane szaty, ci zaś, których
wybrano do udziału w pochodzie, zdumiewali szczególną
wspaniałością ozdób, jakie mieli na sobie. Co więcej,
nawet w tłumie jeńców nie widziało się nikogo nie
przyozdobionego, a wielobarwność i piękno strojów przy­
słaniały nieprzyjemny widok ciał noszących ślady przeży­
tych cierpień. Ale sporządzenie trybun, które niesiono,
największy budziło podziw. Były tak wysokie — niektóre
bowiem miały trzy lub cztery piętra — że można było
żywić obawę o los tego, co się na nich znajdowało, a przy
tym wspaniałością wykonania budziły rozkoszne zdumienie.
Wiele z nich bowiem okrywały tkaniny przetykane złotem
i wszystkie miały dookoła przymocowane ozdobne przed­
mioty ze złota i z kości słoniowej. Liczne obrazy z różnych
faz zmieniającej się wojny dawały zupełnie jasny pogląd
na jej przebieg. Można było bowiem widzieć, jak spus­
toszono kwitnący kraj i wybito całe szeregi nieprzyjaciół
albo jak jedni uciekali, drudzy dostawali się do niewoli, to
znów jak waliły się niezwykle mocne mury pod ciosami
machin i padały potężne twierdze, jak zdobywano silnie
obsadzone obwarowania miast. Dalej pokazano wojsko,
które wdzierało się w obręb murów, miejsca, gdzie śmierć
szalała wokoło, ludzi niezdolnych do oporu, którzy wycią­
gali ręce błagając o litość, podpalanie świątyń, domy
walące się na głowy właścicieli. Dalej po tych różnych
scenach spustoszenia i smutku na koniec przedstawiano
rzeki, które (...) toczą swe wody przez kraj objęty pożarem.
Na takie to cierpienia zostali skazani Żydzi, kiedy pogrążyli
się w odmęcie wojny. Przy pomocy sztuki i wspaniałych
urządzeń tak żywo przedstawiono te wydarzenia ludziom,
którzy nie byli naocznymi świadkami, jakby działy się na
ich oczach. Na każdej trybunie stał wódz jednego ze
zdobytych miast, w takim stanie, w jakim go pojmano.
Z kolei szły liczne okręty. Łupy niesiono w ogóle bez
żadnego porządku, ale spomiędzy wszystkich rzucały się
w oczy te, które zabrano ze świątyni jerozolimskiej: złoty
stół o wadze wielu talentów i świecznik tak samo sporzą­
dzony ze złota, lecz wykonany według innego wzoru, niż
jesteśmy przyzwyczajeni w codziennym życiu. Ze środka
podstawy wyrastał trzon, z którego odchodziły delikatne
ramiona tworzące rodzaj trójzębu; każde zaś miało na
końcu lampę wykutą z brązu. Było ich siedem, co podkreś­
lało wielkie poszanowanie siódemki u Żydów. Na końcu
łupów niesiono z kolei księgę prawa żydowskiego. Dalej
kroczyli liczni mężowie dźwigający posągi Bogini Zwycięs­
twa, wszystkie sporządzone z kości słoniowej i złota. Za
nimi jako pierwszy postępował Wespazjan, potem Tytus,
a Domicjan, sam wspaniale przyozdobiony, jechał obok
nich na rumaku, który godzien był podziwu. Pochód
triumfalny kończył się przy świątyni Jowisza Kapitoliń-
skiego. Po dojściu do tego miejsca zatrzymano się, gdyż
starodawny obyczaj ojczysty nakazywał tutaj czekać tak
długo, aż posłaniec doniesie o śmierci wodza nieprzyjaciel­
skiego. Był nim Szymon, syn Giorasa, którego prowadzono
w pochodzie razem z jeńcami, a teraz powleczono z za­
rzuconym stryczkiem na szyi i katowanego przez strażników
do miejsca przy Forum, gdzie według prawa rzymskiego
tracono przestępców skazanych na śmierć. Skoro doniesio­
no, że już nie żyje i z piersi wszystkich wyrwały się
radosne okrzyki, triumfatorzy przystąpili do składania ofiar.
Po skończeniu ich z pomyślną wróżbą i odprawieniu
nakazanych zwyczajem modłów odeszli do pałacu. Nie­
których sami zaprosili do swojego stołu, a dla wszystkich
innych przygotowano po domach wspaniałe biesiady.
Albowiem dzień ów święciło całe miasto Rzym jako dzień
zwycięstwa, które uwieńczyło wyprawę na wrogów, a za­
razem jako dzień, w którym nastąpił kres wewnętrznych
rozterek i zaświtały nadzieje szczęśliwej przyszłości” 8.
Ciekawe tylko, jak w tym dniu czuł się autor przytoczo­
nego wyżej opisu. Nie wspomniał, jaki los spotkał dowód­
ców innych miast zdobytych w Galilei i w Judei — musiał­
by bowiem wspomnieć i uzasadnić, dlaczego wśród straco­
nych nie było jego — przecież był pierwszym wysokim
dowódcą żydowskim wziętym do niewoli, a skoro innych
stracono, to dlaczego jego ominął ten los? Nie napisał też
o tym, co spotkało tych siedmiuset młodych wojowników,

8 F l a w i u s z , s . 407-409.
wybranych przez Tytusa dla uświetnienia pochodu — a spo­
tkał ich ten sam los, co Szymona, z tą tylko różnicą, że
zginęli na arenach, na których przez kilka dni odbywały się
dla uczczenia zwycięstwa walki przymusowych gladiatorów.
Rzym doczekał się jeszcze jednego prezentu z okazji
tego zwycięstwa. W stosunkowo krótkim czasie wybu­
dowano na rozkaz Wespazjana Świątynię Pokoju, w której
złożono skarby zdobyte w ziemi żydowskiej, w tym
wszystkie złote naczynia ze świątyni jerozolimskiej, a także
święte księgi i purpurowe zasłony ze zniszczonego Przy­
bytku Jahwe. Budowlę tę ukończono w 75 roku. Pra­
wdopodobnie dla uczczenia tej samej okazji rozpoczęto
za panowania Wespazjana budowę potężnego amfiteatru,
nazwanego Amfiteatrem Flawiuszy — późniejsza, znana
do dziś nazwa to Koloseum — który oddano do użytku
w 80 roku 9.
Wespazjan także uznał zdobycie Jerozolimy za zakoń­
czenie wojny i dokonanie podboju całej Judei. Nie zwracano
początkowo uwagi na to, że pozostało jeszcze kilka
odosobnionych punktów oporu. Dla uczczenia zwycięstwa
cesarz kazał wybić specjalną monetę dziękczynną. Wyob­
rażono na niej siedzącą pod palmą płaczącą kobietę
(symbolizować miała ona Judeę) i stojącego za nią legionistę
rzymskiego (symbolizującego zwycięzcę). Dla uściślenia
tych symboli, umieszczono na monecie napis ludea capta,
co znaczy „podbita Judea”.
Następujące później rozporządzenia Wespazjana doty­
czące spraw żydowskich zdradzają jego pochodzenie
— wnuk inkasenta i syn poborcy podatkowego musiał być
czuły i łasy na pieniądze. Cesarz uznał całą Judeę za
cesarską własność osobistą i polecił ją wydzierżawić
— oczywiście wpływy z dzierżawy miały zasilać jego
kieszeń. Z własności cesarskiej została wyłączona tylko

9 Tamże, s. 409. Zob. także S w e t o n i u s z , dz. cyt., s. 521.


miejscowość Emmaus (w okolicy Jerozolimy, znana z No­
wego Testamentu) i jej okolica, gdzie założono kolonię dla
ośmiuset weteranów wojny. Kolejną decyzją finansową
Wespazjana była sprawa podatku płaconego przez wszyst­
kich Żydów, bez względu na miejsce zamieszkania, a prze­
znaczonego na rzecz świątyni w Jerozolimie. Od momentu
wydania rozporządzenia podatek ten (wynosił on połowę
sykla rocznie, czyli dwie drachmy attyckie), w związku
z tym, że już nie było świątyni żydowskiej, ściągano
poprzez specjalną kasę (fiscus Judaicus), z przeznaczeniem
na świątynię Jowisza Kapitolińskiego (jakaż ironia — to
przecież między innymi z powodu przymuszania do kultu
tego boga rzymskiego wybuchło powstanie). Był to kolejny
cios w jedność pozostałych przy życiu, a rozproszonych po
całym imperium Żydów. Jeśli bowiem do tego czasu płacili
ten podatek dobrowolnie, a jednocześnie płacili naprawdę
wszyscy bez żadnego sprzeciwu, gdyż były to pieniądze
święte, przeznaczone na chwałę Jahwe, na utrzymanie
świętego przybytku, to teraz mogli jedynie złorzeczyć, ale
płacić musieli pod przymusem, a przyczyniać się to miało
do chwały jednego z pogardzanych przez nich bożków
(bałwanów — jak mówiło Pismo Święte) 10.

10 M. H a d a s-L e b e 1, dz.cyt., s. 140. Również F l a w i u s z , Wojna..


s. 413.
OSTATECZNY PODBÓJ JUDEI.
MASADA — OSTATNI BASTION OPORU

STOPNIOWE OCZYSZCZANIE TERENU.


RZYMIANIE ZAJMUJĄ MACHERONT

Nowy, wyznaczony przez cesarza Wespazjana dowódca


wojska rzymskiego w Judei, legat Lucjusz Bassus, w 71
roku przerwał błogie lenistwo legionistów. Nadal, pomimo
uznania przez cesarza sprawy żydowskiej za zamkniętą,
pozostały jeszcze twierdze obsadzone przez najbardziej
nieprzejednanych powstańców (zelotów i sykariuszy). Bas­
sus zebrał oddziały piechoty i jazdy rozproszone w różnych
punktach Judei, dołączył je do dziesiątego legionu i z tą
armią zajął (prawdopodobnie niezajętą przez nikogo) twier­
dzę Herodion, położoną w odległości 60 stadiów (około
11 km) od Jerozolimy. Była to cenna zdobycz. Twierdzę
Herodion zbudował Herod Wielki na szczycie sztucznie
usypanego wzgórza, a jej budowle przypominały raczej
pałac niż zamek.
Następnym krokiem armii rzymskiej była wyprawa
przeciwko obsadzonej przez zelotów twierdzy Macheront.
To silnie ufortyfikowane miasto założył król żydowski
Aleksander z dynastii hasmonejskiej, a umocnił je Herod
Wielki. Twierdza położona była za Jordanem, niedaleko
Morza Martwego, a jej zadaniem zarówno za czasów
Aleksandra, jak i Heroda była obrona przed najazdami
Arabów. Samą górę, na której ją wzniesiono, a także
okolicę, tak charakteryzuje historyk: „Jest to bowiem
obwarowana góra skalista, wzbijająca się na ogromną
wysokość i już przez to samo trudna do zdobycia,
a przy tym przyroda tak otoczenie jej ukształtowała,
że nie ma w ogóle dostępu do niej. Ze wszystkich
stron otaczają ją tak przepastne wąwozy, że oko nie
dosięga dna ich głębi. (...) Od zachodu ogranicza ją
dolina, która ciągnie się na sześćdziesiąt stadiów i kończy
się aż na Jeziorze Asfaltowym (Morzu Martwym — uwaga
moja). (...) Wąwozy od północy i południa nie są tak
rozległe (...) ale tak samo wszelki szturm tędy czynią
niemożliwym. Wąwóz biegnący po stronie wschodniej
ma nie mniej niż sto łokci głębokości” 1.
Na takim terenie zostało zbudowane miasto, a zarazem
twierdza. Jej drugi twórca, Herod, „otoczył znaczną prze­
strzeń murami i wieżami i zbudował tam miasto (...). Nadto
umocnił murem szczyt na samej górze i na rogach wzniósł
wieże (...) wysokości sześćdziesięciu łokci. (...) W miej­
scach, które były do tego najodpowiedniejsze, postawił
liczne cysterny do zbierania wody (...). Nadto twierdzę
zaopatrzył w dużą ilość pocisków i machin (...)” 2.
Rzymianie po podejściu do tak umocnionego miejsca
i po przeprowadzeniu rozpoznania, wybrali miejsce ich
zdaniem najdogodniejsze do zaatakowania. Najpłytszym
wąwozem był ten od strony wschodniej i ten właśnie
wąwóz Bassus polecił zasypać. Powstańcy w miarę swoich
możliwości przeszkadzali im w tym dziele. Częste wypady
obrońców kończyły się różnie, w zależności od tego, czy
udało się im zaskoczyć legionistów, najczęściej jednak
1 F l a w i u s z , Wojna..., s . 410.
2 Tamże.
przynosiły rezultaty pomyślne dla Żydów. Ale nie od tego
niestety zależał wynik oblężenia.
Często o wyniku walki decyduje przypadek. Tak też
było i w tym boju. Jednym z dowódców w Macheroncie
był wojownik o imieniu Eleazar. Tak oto charakteryzuje
tą osobę historyk: „Wyróżniał się podczas wypadów,
gdyż umiał niejednego z towarzyszy zagrzać do naciera­
nia na wroga i stwarzania mu przeszkód przy sypaniu
wałów, a w bojach nieraz potrafił Rzymianom dać się
mocno we znaki”3. Temu oto wojownikowi przytrafiło
się, gdy zbytnio zaufał swemu szczęściu, że w trakcie
jednego z wypadów został ujęty przez Rzymian. Rzymia­
nie szybko wykorzystali taką okazję. „Wódz rozkazał
rozebrać młodzieńca do naga i stawić na miejsce, w któ­
rym go można było doskonale widzieć z miasta, i wy-
chłostać rózgami. Żydów głęboko poruszył los młodzień­
ca i całe miasto uderzyło w płacz (...). Bassus zauważyw­
szy, jakie nastroje nurtują nieprzyjaciół (...) kazał (...)
postawić krzyż, jak gdyby już zaraz miał na nim rozpiąć
Eleazara” 4.
Powstańcy, chcąc uratować swego ulubieńca, przystąpili
do rozmów w sprawie kapitulacji miasta. Warunkiem
poddania się było swobodne opuszczenia miasta, oczywiście
wraz z Eleazarem. Rzymianie przystali na to. Ale miesz­
kańcy Macherontu, obawiając się, że układ dotyczy tylko
samych wojowników, postanowili przedrzeć się przez szyki
rzymskie i uciec z miasta. Ucieczka udała się nielicznym
— pozostałych męskich mieszkańców miasta, w liczbie
tysiąca siedmiuset, zabili legioniści. Ujęte w mieście kobiety
z dziećmi zostały sprzedane w niewolę. Pomimo to Rzy­
mianie dotrzymali słowa w stosunku do tych, z którymi
umawiali się w sprawie kapitulacji — Eleazar i jego
towarzysze zostali puszczeni wolno. Niezmiernie rzadko
3 Tamże, s. 412.
4 Tamże.
zwycięzcy zachowywali się tak rycersko, chyba że świadec­
two Flawiusza nie jest prawdziwe.
Uciekinierów z miasta, którymi dowodzi! Juda, syn
Ariego (uczestnik walki o Jerozolimę), otoczono w lesie
położonym niedaleko miasta, a gdy nie chcieli się poddać,
Rzymianie zmusili ich do desperackiej walki, wycinając
las, który stanowił dla nich ochronę. Legioniści nie dali
okrążonym żadnych szans (tutaj już nie było rycerskich
gestów). W walce padło około trzech tysięcy prawie
bezbronnych ludzi, w tym także ich dowódca. W tej bitwie
zginęło tylko dwunastu Rzymian (po raz pierwszy Flawiusz
podaje liczbę poległych legionistów, prawdopodobnie dla­
tego, że proporcje strat były aż tak rażące) 5.
Powstanie chyliło się już ku całkowitemu upadkowi,
brakowało sił, broni, miejsc do schronienia się. Coraz
mniej było chętnych do dalszej walki, przede wszystkim
z tego powodu, że nie widziano już szans na zwycięstwo,
że utracono wiarę w pomoc Boga. Pozostała już tylko
garstka najbardziej nieprzejednanych i zdeterminowanych
bojowników, którzy skupili się w niedostępnej twierdzy
— Masadzie.
Ale i zdobywca Macherontu, Lucjusz Bassus, nie miał
szczęścia, nie sprzyjał mu los. Zmarł śmiercią naturalną,
nie zdoławszy zakończyć podboju i tym samym nie zasłużył
sobie nawet na owację (namiastka triumfu, dostępna temu,
kto nie wywodził się z rodu cesarza). Nowym dowódcą
rzymskim — tym, który miał dokonać dzieła likwidacji
ostatniego punktu oporu — został Flawiusz Silwa.

MASADA. OPIS TWIERDZY

Gdy już nie było innych możliwości walki, ostatni


bojownicy powstania zgromadzili się w mieście-twierdzy,

5 Tamże, s. 413.
Masadzie. To oni opanowali ją na początku powstania
i oni stanowili jej stalą załogę. Ich dowódcą, a zarazem
ostatnim wodzem powstania, był Eleazar, syn Jaira,
potomek Judy Galilejczyka, przywódcy buntu przeciwko
spisowi ludności, który miał być przeprowadzony na
początku wieku.
Twierdzę, w której zgromadzili się ostatni zeloci, zbudo­
wał arcykapłan Jonatan — brat Judy Machabeusza, jeden
z przywódców powstania przeciwko władzy hellenis­
tycznych królów z dynastii Seleucydów w II w. p.n.e.
— a rozbudował Herod Wielki. Położona na południowym
skraju Judei, znajdowała się do 73 roku poza obszarem
walk. Oto jak wyglądało miejsce jej wzniesienia: „Skałę
o rozległym obwodzie i znacznej wysokości ze wszystkich
stron oddzielają głębokie wąwozy. Z głębi, której dna
oko nie dosięga, wyrastają tak strome urwiska, że nie
przedostanie się tędy żadne żywe stworzenie. Wyjątek
jedynie stanowią dwa miejsca, w których skała daje
trudny zresztą dostęp na górę. Z tych dróg jedna wiedzie
od Jeziora Asfaltowego (Morza Martwego — uwaga
moja) na wschodzie, druga, którą łatwiej jest wstępować,
od zachodu. Pierwszą nazywają «wężem» (...) jest wąska
i wije się ciągłymi zakrętami, załamuje się koło występów
skalnych i często powraca do dawnego kierunku, znów
nieco wydłuża się, i z trudem pozwala posuwać się
naprzód. Kto idzie tą drogą, musi na przemian mocno
stawiać raz jedną, raz drugą nogę, bo inaczej grozi
oczywista śmierć. Z obu stron bowiem zieje taka głębia,
że groza jej wprawia w przerażenie największego śmiałka.
Kiedy przejdzie się taką drogą trzydzieści stadiów, do­
chodzi się do wierzchu góry, która nie przechodzi w ostry
szczyt, lecz tworzy jakby płaskowyż. (...) drugą [drogę],
z zachodu, Herod rozkazał w najwęższym miejscu za­
grodzić wielką wieżą, której odległość od płaskowyżu
wynosiła nie mniej niż tysiąc łokci. Wieży tej ani
nie dało się obejść, ani też niełatwo było ją zdobyć. Nawet
dla tych, którzy idąc tą drogą nie musieli się niczego
obawiać, posuwanie się naprzód było wielce utrudnione” 6.
Taką z natury już niedostępną twierdzę Herod od­
powiednio umocnił. Cały płaskowyż otoczono murem
kamiennym wysokim na dwanaście i grubym na osiem
łokci (obwód tego muru wynosił siedem stadiów)7, w który
wkomponowano trzydzieści siedem wież wysokich na
pięćdziesiąt łokci (dwadzieścia dwa metry). Wzdłuż muru
(częściowo w jego wnętrzu — taki sposób budowy muru
znamy ze starożytnej Kartaginy) pobudowano koszary
— był do nich dostęp zarówno z wież, jak i z dziedzińca.
Cały płaskowyż, pokryty bardzo urodzajną ziemią, prze­
znaczony był na pole uprawne — w ten sposób obrońcy
mieli zapewnioną świeżą żywność. Na zachodnim zboczu,
poniżej muru obronnego, na niewielkiej płaszczyźnie,
zbudowano pałac królewski, bogato zdobiony i wyposażony,
obwiedziony własnym murem, z czterema wieżami wyso­
kimi na sześćdziesiąt łokci. Z pałacu poprowadzona była
wykuta w skale, niewidoczna z zewnątrz — a więc będąca
tunelem — droga na szczyt. Ułatwiało to znacznie komu­
nikację wewnątrz twierdzy.
Na całym terenie twierdzy rozmieszczone były wykute
w skałach zbiorniki na wodę (obrońcom nie groziło
w tej sytuacji pragnienie). Ale najważniejsze dla dłu­
gotrwałej obrony były zapasy żywności, zgromadzonej
tam jeszcze za czasów Heroda (a więc przechowywano
ją przez prawie sto lat) w specjalnie przygotowanych
naczyniach glinianych. Były to zapasy wina, oliwy, nasion
strączkowych, daktyli i zboża. Wszystkie zapasy nadawały
się do spożycia, tak jakby je zgromadzono tuż przed

6 Tamże, s. 418-419.
7 Wymiary muru według współczesnych miar to prawie pięć i pół
metra wysokości, trzy metry siedemdziesiąt centymetrów grubości i ponad
tysiąc dwieście pięćdziesiąt metrów długości.
oblężeniem. Taki, wydawałoby się, cudowny przypadek
był wynikiem trzech czynników — sposobu ich zabez­
pieczenia (doskonale wykonane, a następnie szczelnie
zamknięte naczynia), oddziaływania swoistego mikrokli­
matu, panującego na tej górze (brak zanieczyszczeń w po­
wietrzu i stała temperatura), a także miejsca i sposobu
przechowywania (suche, zaciemnione podziemia). Co nie
mniej ważne, w zbrojowni twierdzy zgromadzona była
broń, i to w ilości przekraczającej potrzeby obrońców,
a także zapasy nieobrobionych metali (żelazo, ołów
i spiż) 8.
Pewnym mankamentem była sama załoga. Eleazar opa­
nował twierdzę na początku powstania. Od tego czasu jej
załoga nie uczestniczyła w walkach, a więc nie miała
doświadczenia bojowego, a ponadto wraz z załogą w twier­
dzy przebywały rodziny większości obrońców. Troska o los
rodzin mogła mieć na nich wpływ (zarówno pozytywny,
jak i negatywny).

Pod tak umocnioną (i przez naturę, i przez ludzi) twierdzę


podeszła armia rzymska dowodzona przez Silwę. Rzymski
wódz zabrał ze sobą na tę na pewno niełatwą wyprawę
wszystkie posiadane siły, czyli cały legion dziesiąty, wydzie­
lone jako załogi miast oddziały piechoty i jazdy, a także co
najmniej równe im liczebnie oddziały auxilia. Stanowiło to
około piętnastu tysięcy żołnierzy — siły przewyższające co
najmniej piętnastokrotnie siły obrońców Masady.
Jak to zawsze było w dawnych wiekach, z armią (i za
armią) maszerowały liczne rzesze służby i niewolników,
kupców, łowców niewolników, niekiedy także rodzin
i wszelkiego rodzaju szumowin (w tym i przedstawicielek

8 F1 a w i u s z, Wojna..., s. 418-419.
najstarszego zawodu świata). To dawato na pewno jeszcze
raz tyle osób, ilu żołnierzy. A teren był wielce niedogodny
do przebywania na nim takiej liczby ludzi. Ziemia wokół
Masady była nieurodzajna i półpustynna, pozbawiona drzew
i krzewów.
Rzymianie założyli swój obóz na górze położonej obok
twierdzy. Było to miejsce w zasadzie bardzo dogodne
(nieodległe od obleganej twierdzy, przy zachodniej drodze
na szczyt, obronne), z dwoma jednak poważnymi man­
kamentami (ale te mankamenty, bez względu na to, z której
strony twierdzy założono by obóz, i tak by wystąpiły, i to
z nie mniejszą siłą) — brak było w okolicy jakichkolwiek
zapasów żywności (nie było tam żadnych pól uprawnych),
a co jeszcze groźniejsze, nie było jakichkolwiek zbiorników
wody (nawet źródełka). Stąd też zarówno żywność, jak
i wodę sprowadzano z daleka — tym zajmowali się Żydzi
(historyk nie podaje, jaki był ich status, ale można przypusz­
czać, że byli to niewolnicy).
Pierwszym przedsięwzięciem Rzymian było otoczenie
Masady „murem”, czyli obwałowaniem drewniano-ziem-
nym, z rozmieszczonymi na nim wieżami obserwacyj­
nymi, być może także wzmocnionym przeszkodami na
przedpolu. Na taki charakter tego obwałowania i na taki
sposób budowy wskazuje to, że Flawiusz Silwa był
podwładnym Tytusa w trakcie walk o Jerozolimę i mógł
tam zapoznać się z taką budowlą. Jedyną różnicą mogło
być większe niż pod Jerozolimą wykorzystanie kamienia
(szczególnie do olicowania wału ziemnego i jego utwar­
dzenia), który był w tym miejscu bardziej dostępny niż
drewno. Obwałowanie otaczające całą twierdzę miało na
celu uniemożliwienie ucieczki obrońcom — w tym jednak
przypadku jego budowa była bezcelowa — obrońcy nie
mieli zamiaru uciekać i, co ważniejsze, z uwagi na
charakter zabudowy twierdzy nie mogli także dokonywać
wypadów na przeciwnika.
Po założeniu obozu i wybudowaniu muru Rzymianie
dokonali dokładnego rozpoznania terenu. Z tego rekonesan­
su wynikł jeden wniosek — próby przełamania murów
twierdzy można było dokonać tylko od drogi wiodącej
z zachodu, i to za wieżą, która w zamyśle króla Heroda
miała całkowicie uniemożliwiać dotarcie do twierdzy.
W tym miejscu znajdował się występ skalny o dość
znacznej szerokości i dość wysoki (był tylko o trzysta
łokci, czyli o 132 metry, niższy od podstawy murów
Masady). Tylko z tej strony była możliwość podprowadze­
nia machin oblężniczych — ale i tak wymagało to wielkiego
wysiłku i pracy. Reszta obwodu twierdzy nie dawała
żadnych szans na podejście nawet lekko uzbrojonych ludzi,
a co dopiero na podprowadzenie taranów. Dlatego też
Rzymianie natychmiast zajęli i umocnili ten występ skalny.
Silwa nakazał żołnierzom (a na pewno także niewolnikom
żydowskim) znosić ziemię i usypywać z niej coś w rodzaju
rampy wiodącej z występu w kierunku twierdzy. „A że
żwawo pracę podjęto i przy użyciu wielu rąk, wzniesiono
potężny wał wysokości dwustu łokci. Jednak nawet przy tych
rozmiarach nie wydał się on ani dość mocny, ani wystarczają­
co wydźwignięty w górę, aby mógł stanowić podstawę do
osadzenia machin. Dlatego położono jeszcze na nim warstwę
dobrze dopasowanych głazów, pięćdziesiąt łokci na długość
i tyleż samo na wysokość”9. Flawiuszowi nie bardzo się ten
opis zgadza — brakuje jeszcze pięćdziesięciu łokci, ale nie
mamy innego, konkurującego z nim źródła i dlatego musimy
przyjąć, że tak rzeczywiście było. Teraz Rzymianie mogli
podprowadzić swoje machiny oblężnicze.
Flawiusz w opisie walki o Masadę nie wspomina wcale
o tym, by obrońcy przeszkadzali legionistom w budowie
rampy (wału) i w podprowadzeniu i umieszczeniu pod
murami twierdzy machin.

9 Tamże, s. 420.
Ale takie działania, a właściwie ich brak, są niezgodne
z logiką. Obrońcy musieli sobie doskonale zdawać sprawę
z tego, że budowa rampy i wprowadzenie na nią machin
stanowi realne zagrożenie. A, jak wspomniano wyżej,
dysponowali dużymi zapasami broni zarówno siecznej, jak
i miotającej, w tym także machinami miotającymi. Nie
znamy ich nazw i rodzajów, ale z prawie stuprocentową
pewnością można przyjąć, że były to lekkie wyrzutnie
kamiennych pocisków, a także oszczepów i strzał (katapulty,
skorpiony). Wydaje się całkowicie nieprawdopodobne, by
przez ponad pięć lat pobytu w Masadzie nikt z jej załogi
nie zainteresował się działaniem takiego rodzaju broni, nie
wypróbował jej. Aż o takie lenistwo nie można posądzać
powstańców. Dlatego też można uznać, że obrońcy przynaj­
mniej w jakimś ograniczonym stopniu przeszkadzali budow­
niczym rampy.
Był to zresztą jedyny dogodny moment — Rzymianie
nie mogli użyć swoich machin miotających ze względu na
prawdopodobieństwo rażenia własnych żołnierzy wykonu­
jących prace budowlane. Fakt, że historyk nie pisze
o stratach, jakie legioniści (i inni budowniczowie) ponieśli
w trakcie tej budowy, o niczym nie świadczy — Flawiusz
w zasadzie nigdy ich nie podaje, a gdy jest już do tego
„przymuszony”, to posługuje się określeniami ogólnikowy­
mi (kilku, kilkunastu). Dlatego teza mówiąca, że w miarę
możliwości obrońcy ostrzeliwali przeciwnika i na pewno
zadali mu straty, wydaje się na podstawie analizy dalszych
działań obu stron w pełni uzasadniona. Z pewnością nie
przeprowadzano wypadów — teren wokół murów w zasa­
dzie całkowicie uniemożliwiał takie działanie. Wyjście
obrońców poza bramy, na wąski pas ziemi, narażało ich na
odcięcie, a jeśli nie na to, to można było się spodziewać,
że w chwili odwrotu wycieczki (co przecież musiało
nastąpić) wraz z grupą wypadową do twierdzy wedrze się
rzymski pościg.
Po umocnieniu nawierzchni nasypu Rzymianie wprowa­
dzili swoje machiny. W zasadzie nie było to nic nowego
w stosunku do poprzednich działań oblężniczych, z jednym
wszak wyjątkiem. Na polecenie Silwy zbudowano wieżę
(.helepolis lub inaczej helepole) wysoką na sześćdziesiąt
łokci (ponad dwadzieścia osiem metrów), całkowicie okutą
żelazem (a więc odporną nie tylko na pociski z lekkich
machin, lecz także na ogień). Na jej górnych piętrach
rozstawiono balisty i skorpiony, z których natychmiast
rozpoczęto ostrzeliwanie obrońców, uniemożliwiając im
nawet wychylenie głowy ponad koronę muru. Rzymianie
wprowadzili także do walki olbrzymi taran umieszczony
w wieży, którym bili w mur bez przerwy. Odpowiednie
ustawienie taranu umożliwiało uderzanie jego głowicy
niemal za każdym razem w to samo miejsce muru „i gdy
w końcu z trudem udało się część jego skruszyć, obrócił go
w gruzy. Tymczasem sykaryjczycy pospiesznie wznieśli od
wewnątrz drugi mur, który nie miał pod ciosami machin
podzielić losu tego pierwszego. Mógł się bowiem poddawać
i osłabiać silę uderzenia, gdyż zbudowano go w taki oto
sposób. Położono na długość wielkie belki jedne na drugich
i na końcach związano je ze sobą. W ten sposób ułożono
dwa równoległe rzędy w odstępie odpowiadającym szeroko­
ści muru, a środek między nimi wypełniono gliną. Aby zaś
w miarę, jak nasyp rósł w górę, ziemia nie rozsypywała się,
belki podłużne powiązano jeszcze poprzecznymi. (...)
Uderzenia machin w poddającą się masę traciły swoją siłę,
co więcej — pod wpływem wstrząsu ziemia osiadała, co
czyniło mur jeszcze mocniejszym” 10.
Autor cytatu nie podaje, jak długo trwało bicie taranem
w kamienny mur twierdzy, nim udało się Rzymianom
dokonać w nim wyłomu, ale można założyć, że musiało to
trwać co najmniej kilka dni. Obrońcy musieli mieć czas na

10 Tamże.
podjęcie decyzji o budowie zapory, na wybranie dla niej
odpowiedniego miejsca i na samą budowę. Nie była to
praca na jeden dzień, skoro mur zaporowy okazał się
bardzo wytrwały na uderzenia. Poza tym sam pomysł był
wart opatentowania — nie przyszedł do głowy ani obrońcom
Jotapaty, ani Jerozolimy.
Ale nie ma rzeczy ani pomysłów w całości doskonałych.
Na budulec użyto drewna wysuszonego, na pewno z zapa­
sów nagromadzonych w twierdzy jeszcze w czasach Heroda.
Zresztą innego drewna nie mogło tam być — na szczycie
nie rosły żadne drzewa. Czy wódz rzymski wiedział coś na
ten temat, czy też kierował się tylko intuicją albo z de­
speracji chwycił się jedynego dobrego (jak się okazało)
pomysłu, dość że „uznał, że chyba mur ten łatwiej będzie
zniszczyć ogniem, i rozkazał żołnierzom zasypać go chmarą
płonących pochodni. A że był on zbudowany głównie
z drzewa, szybko zajął się i z ognia, który wnet się
rozprzestrzenił wskutek luźnej budowy, strzelił w górę
potężny płomień. Lecz ledwie rozgorzał pożar, począł wiać
wiatr północny, który Rzymian wprawił w istne przerażenie.
Odwrócił bowiem z góry kierunek płomieni pędząc je na
nich samych i obawa, że może strawić machiny, do­
prowadzała ich niemal do rozpaczy. A oto nagle, jakby za
zrządzeniem Opatrzności Bożej, zmienił się na wiatr
południowy i dmąc z ogromną siłą w przeciwnym kierunku
porywał ze sobą płomienie rzucając je na mur, który począł
płonąć od dołu do góry”11.
Teraz Rzymianom pozostało tylko czekać, aż ten usta­
wiony przez obrońców stos się wypali, a masa gliny,
pozbawiona już oszalowania, a dostatecznie wysuszona
ogniem, w części się sama rozsypie, a w pozostałej stanie
się podatna na rozbicie. Jeśli było to, jak pisze z pewną
dozą zadowolenia Flawiusz, zrządzenie Opatrzności Bożej,

11 Tamże.
to zaiste wielką musiał mieć w sobie Jahwe nienawiść do
swego wybranego narodu, skoro zdecydował się pomóc
poganom, a zaszkodzić tym, którzy w niego wierzyli.
Ale nie mieszajmy do tego Opatrzności Bożej — w oko­
licy, gdzie znajdowała się Masada, wiatry często zmieniają
kierunek, i to bez istotnej przyczyny, a płomienie buchające
nad suchym płaskowyżem mogły, bez jakiejkolwiek siły
nadprzyrodzonej, zmienić kierunek cyrkulacji powietrza
(na takiej zasadzie stosowano niegdyś, przy pożarach lasów
lub równin stepowych, tak zwane kontrpożary — w pewnej
odległości od ściany pędzącego ognia rozpalano ogień,
który przyjmował kierunek na tę ścianę ognia, co prowa­
dziło do zderzenia się dwu fal ognia na wypalonym już
terenie).
Rzymianie z powodu nadchodzącej nocy wycofali się do
obozu na odpoczynek. Na następny dzień zaplanowali
ostateczny szturm, licząc na to, że obrońcy nie będą
w stanie długo walczyć — była ich przecież garstka
w porównaniu z ich armią. Czuwały tylko straże rzymskie,
co miało udaremnić próby ucieczki.
Ale zeloci nie mieli zamiaru uciekać, choć doskonale
wiedzieli, że są już bez szans. Dowódca powstańców
Eleazar zdawał sobie sprawę z tego, że nie ma żadnego
sposobu, aby uratować bojowników i ich rodziny. Walka
mogła być tylko krótka, a po przegranej rodziny (kobiety,
dzieci) czekała niewola, obrońców zaś — męczeńska śmierć
na arenach lub na krzyżach. Podjął więc decyzję: trzeba
ubiec Rzymian, nie dać im satysfakcji z tego, że ich ujmą
i stracą, trzeba samemu sobie zadać śmierć. Należało tylko
wszystkich o tym przekonać. Zebrał obrońców i rozpoczął
nakłanianie do tego: „Dawno temu, waleczni mężowie,
powzięliśmy postanowienie, że nie będziemy służyć ani
Rzymianom, ani nikomu innemu prócz samego Boga, bo
On jeden jest prawdziwym i sprawiedliwym panem ludzi.
A oto teraz nadszedł czas, który żąda potwierdzenia tego
przekonania czynem. Obyśmy tylko nie okryli się hańbą
w tej chwili próby! Przedtem nie chcieliśmy znosić jarzma
niewoli, która nawet nie groziła niebezpieczeństwem, to
teraz mielibyśmy dobrowolnie zgodzić się nie tylko na
niewolę, ale i srogą zemstę, jeśli dostaniemy się żywi
w ręce Rzymian? Wszak byliśmy pierwszymi, którzy stanęli
do boju z nimi, i jesteśmy ostatnimi, którzy bój ten toczą.
Wierzę też, że Bóg dał nam tę łaskę, żebyśmy mogli
umrzeć piękną śmiercią i jako ludzie wolni, co nie było
dane innym, którzy musieli ulec wbrew swej nadziei. Lecz
my wiemy z całą pewnością, że twierdza padnie skoro
dzień zaświta, ale możemy swobodnie wybrać szlachetną
śmierć dla siebie i naszych najbliższych. (...) nie mogą nam
w tym przeszkodzić nieprzyjaciele, choć gorąco pragną
dostać nas żywych w swe ręce, ani my nie zdołamy
pokonać ich w walce” 12.
W dalszym toku swej przemowy wskazywał na to, że
prawdopodobnie Bóg się od nich odwrócił, gdyż mimo
naturalnej niedostępności twierdzy, olbrzymich zapasów
żywności i broni, nie są w stanie stawiać dalej oporu.
Wzywał ich do zniszczenia wszystkiego, co przedstawiało
jakąkolwiek wartość, tak aby pozbawić Rzymian łupu
(mieli pozostawić tylko żywność). Przemowa początkowo
nie przekonała wszystkich, dlatego w dalszym ciągu tłu­
maczył im, że ich dusze pozostaną wolne, że są ludy,
które wierzą, iż śmierć jest wybawieniem dla nieśmiertelnej
duszy. Przywodził im przed oczy obrazy klęsk narodu,
masowych pogromów, tortur zadawanych wziętym do
niewoli, i to zadawanych publicznie, dla zaspokojenia
żądzy przemocy wobec Żydów, jaką żywią ich wrogowie.
Wskazywał na los, jaki czeka w niewoli ich żony i dzieci,
na pohańbienie niewiast i mękę dzieci. Na koniec wezwał
ich: „śpieszmy się umrzeć z honorem. Litujmy się nad

12 Tamże, s. 421.
samymi sobą, dziećmi i żonami naszymi, dopóki jest
w naszej mocy ulitować się nad sobą. (...) Zniewagi,
niewola i oglądanie żon prowadzonych razem z dziećmi
na pohańbienie — to nie jest zlo narzucone ludziom
przez naturę, lecz do przeżywania tego zmusza własne
tchórzostwo tych właśnie, którzy mogli, ale nie chcieli
w porę umrzeć. (...) Będzie można widzieć, jak wloką
żonę na pohańbienie i usłyszeć głos dziecka, które ze
związanymi rękami wzywać będzie pomocy ojca. Ale
dopóki te ręce pozostają jeszcze wolne i dzierżą miecz,
mogą oddać szlachetną przysługę. Zgińmy nie jako nie­
wolnicy naszych nieprzyjaciół, lecz razem z dziećmi
i żonami rozstańmy się z życiem jako ludzie wolni.
To nam nakazują nasze prawa, o to błagają nas żony
i dzieci nasze. Bóg sam zesłał na nas taką konieczność,
a tylko Rzymianie pragną, by było inaczej, i boją się,
aby nikt nie postradał życia, zanim dostanie się do niewoli.
Spieszmy się więc, abyśmy nie dali im spodziewanej
uciechy z naszej niedoli, ale wprawili ich w zdumienie
naszą śmiercią i w podziw naszą odwagą” 13.
Czy taka rzeczywiście była ta przemowa — brak świad­
ków, nie przeżyli ci, którzy jej słuchali. Jest to raczej fikcja
— ale dość prawdopodobna. Flawiusz przedstawia w tej
mowie wiele własnych przemyśleń nad losem narodu
i państwa. To przecież on uciekł przed takim wyborem,
jakiego dokonali obrońcy Masady. Jeśli porównać tę
przemowę z jego własną, wygłoszoną kilka lat wcześniej
w oblężonej Jotapacie, odwodzącą od samobójstwa, można
stwierdzić, że to wszystko, co przeżył od tego czasu,
zmieniło choć w części jego postawę wobec losów narodu.
Może zrozumiał, na czym polegała ta wojna i co utracili
Żydzi w wyniku klęski, może uznał, że w obliczu zagłady
narodu liczy się taka właśnie postawa, że dla tych, którzy

13 Tamże, s. 425-426.
przeżyli, to może być bodziec do tego, by nawet w niewoli
chcieć zachować przynajmniej wolną duszę.
Eleazar przekonał swoich podwładnych. Czy to był
wynik patetycznego przemówienia, czy własne przemyślenia
tych, którzy go słuchali — w każdym razie nikt już nie
miał wątpliwości. Wszyscy powstańcy postanowili jedno­
myślnie, że jedynym wyjściem jest śmierć samobójcza i to
taka, o której wszyscy Żydzi będą długo pamiętać (praw­
dopodobnie gdyby nie dzieło Józefa Flawiusza, pamięć ta
byłaby jednak krótka, niepełna, zniekształcona i mimo
wszystko mogłaby nie dotrwać do naszych czasów). Natych­
miast przystąpili do realizacji tego planu. Każdy z bojow­
ników udał się do miejsca przebywania rodziny i tam,
„chociaż w sercach wszystkie żywe były uczucia dla osób
bliskich i ukochanych, zwyciężył głos rozumu, który im
mówił, że powzięli najlepsze postanowienie co do losu
swoich najdroższych. Bo kiedy żegnali się biorąc żony
w ramiona i wśród szlochania tulili do siebie swoje dzieci
po raz ostatni obsypując je pocałunkami, w tej samej
chwili, jakby ktoś przyprawił im obce ręce, spełniali to, co
postanowili, a tę okropną konieczność mordowania osła­
dzała im tylko myśl o tym, co wypadałoby im wycierpieć,
gdyby dostali się w ręce nieprzyjaciół. Ostatecznie nie
znalazł się ani jeden taki, który by się uchylał od wykonania
tak zuchwałego czynu, lecz wszyscy zabijali po kolei
swoich najbliższych (...) zabicie żon i dzieci własną ręką
wydawało im się najmniejszym złem” 14.
Po wykonaniu tego czynu (nie nam oceniać jego celowość
i moralne prawo do niego), przystąpili do realizacji kolej­
nych kroków. Z całego mienia (w tym złota i kosztowności
oraz broni — poza mieczami) zbudowali stos i podpalili
go. Tak miało być — żadnej zdobyczy, niczego, co by się
przydało wrogom, nie należało pozostawić. Pozostawili

14 Tamże, s. 426.
jednak zapasy żywności — aby zdobywcy nie myśleli, że
przyczyną samobójstwa był głód. Pozostało już tylko
samemu umrzeć. Do tego celu wylosowali spośród siebie
dziesięciu egzekutorów, którzy mieli najpierw pozabijać
wszystkich pozostałych, a na końcu mieli dokonać tego na
sobie samych.
Sądzę, że o tym bohaterskim czynie, czynie rozpaczy,
ale też i ukochania wolności, najlepiej opowie rodak
bohaterów, człowiek, który sam przeżywał to samo, ale
zabrakło mu (kto to zrozumie) woli, odwagi, determinacji,
by doprowadzić to do końca. Tak ten czyn opisuje kronikarz
wojny żydowskiej: „każdy kładł się obok rozciągniętych
ciał żony i dzieci i objąwszy je ramionami, nadstawiał
ochoczo gardło pod ciosy tych, którzy spełniali tę nie­
szczęsną przysługę. Ci zaś bez wahania wszystkich poza­
bijali i to samo prawo losu ustalili dla siebie samych. Ten
na którego padł los, miał zabić najpierw dziewięciu innych,
a na końcu siebie. Wszyscy tak ufali sobie, że żaden, czy
to cios zadając, czy przyjmując go, nie zachowa się inaczej
niż inny. W końcu wszyscy już podstawili swoje gardła,
a jeden ostatni rozejrzał się po mnóstwie leżących, czy
może przy tej ogólnej rzezi nie pozostał ktoś, kto by
jeszcze potrzebował jego ręki. A kiedy przekonał się, że
wszyscy są już martwi, podpalił pałac w różnych częściach
i ująwszy oburącz miecz przeszył się nim na wskroś i padł
obok swoich bliskich” 15.
Ale nie wszyscy zginęli. W podziemiach ukryły się dwie
kobiety z pięciorgiem dzieci. Nie wiadomo, czy ich
najbliższy krewny postanowił je ocalić, czy też zapomniano
o nich w szale wzajemnego zabijania, czy też nie miały
nikogo bliskiego, kto dopełniłby na nich tego czynu.
W każdym razie były to osoby, które mogły powiedzieć,
co się wydarzyło w tej nocy w twierdzy.

15 Tamże, s. 426-427.
Rankiem Rzymianie ruszyli do ostatniego szturmu. Ale
spotkał ich zawód. Na murach i w luce w murze nie było
nikogo. W twierdzy panowała cisza, którą naruszał tylko
trzask pożaru w pałacu. Nie pomogły wywabić przeciw­
ników gromkie bojowe okrzyki legionistów. Ten okrzyk
wywołał tylko obie kobiety z podziemia. One to opowie­
działy Rzymianom, co się wydarzyło w nocy, ale począt­
kowo nie dawano temu wiary. Dla racjonalistów, jakimi
przecież byli Rzymianie, taki czyn był niezrozumiały
i nierzeczywisty — w cesarskim Rzymie nie pamiętano już
o bohaterskich czynach z czasów republiki, o takich
ludziach jak Mucjusz Scewola (Caius Mucius Cordus
Scaevola), który ujęty przez wrogów włożył w płomienie
swoją prawą rękę i spalił ją, by pokazać, że nie zna niczego
ważniejszego niż wolność16. Ale gdy ugasili częściowo
pożar i „natrafili na mnóstwo pomordowanych, nie radowali
się, że taki los spotkał ich wrogów, lecz zdumiewali się nad
szlachetnością ich postanowienia i podziwiali pogardę
śmierci, którą okazało tylu ludzi nieugięcie wprowadzając
ją w czyn” 17.
Ostatni punkt oporu powstańców przestał istnieć. Ostat­
niej nocy istnienia tego ostatniego skrawka wolnego od
Rzymian samobójczą śmiercią zginęło dziewięćset sześć­
dziesiąt osób — obrońców, kobiet, dzieci, starców. Ich
czyn przeszedł w legendę — legendę umiłowania ojczyzny
i wolności. To dopiero po tej śmierci ostatnich bojowników
wojna została ostatecznie zakończona (choć triumf odbyto
wcześniej). Rzymski dowódca mógł zameldować swoim
przełożonym, że w Judei wreszcie panują spokój i porządek,
że nie ma już nikogo, kto śmiałby kwestionować władzę
Rzymu nad tym terytorium. Ale nie oznaczało to, że
pokonano także uczucia, myśli i wiarę.

16 Mala encyklopedia kultury antycznej, Warszawa 1990, s. 497.


17 F l a w i u s z , Wojna..., s. 427.
ZAKOŃCZENIE

WNIOSKI Z WOJNY ŻYDOWSKIEJ

Wojna żydowsko-rzymska z lat 66-73 naszej ery nie


wniosła w zasadzie nic ważnego ani nic nowego do sztuki
wojennej. Ale mimo to pozwoliła na wyciągnięcie pewnych
wniosków ogólnych, wskazujących na wagę niektórych
czynników, takich jak sztuka dowodzenia, problemy logis­
tyczne, wykorzystanie technicznych środków walki.
Pierwszym zagadnieniem, na które warto (należy?)
zwrócić uwagę, jest sztuka dowodzenia, a przede wszystkim
organizacja wojsk, dowództw, system dowodzenia. O do­
cenianiu tego zagadnienia w armii rzymskiej wspominano
już w tym opracowaniu, dlatego też będziemy do niego
powracać rzadko i tylko przy wskazywaniu na różnice
w stosunku do powstańców.
Omawiając tę problematykę, chciałbym wskazać na to,
co już na samym początku powstania żydowskiego w 66
roku stanowiło największy błąd i było w zasadzie jedną
z ważniejszych przyczyn klęski. Tym pierwszym błędem
powstania był całkowity brak planu. Bunt wybuchł spon­
tanicznie, bez przygotowania, bez wyznaczenia zadań.
Początkowo nikt nie zakładał, że bunt, który rozpoczął się
w Jerozolimie, przerodzi się w wojnę. Dlatego każdy
ośrodek, prawie każde miasto były samodzielne w swoich
działaniach, w organizowaniu sił zbrojnych, a decyzje
o przystąpieniu do wojny i o sposobach prowadzenia walki
podejmowano pod wpływem chwili. Początkowy okres,
w którym arcykapłani i starsi ludu zgromadzeni w Jerozo­
limie próbowali wpływać na naród, między innymi wy­
znaczając w poszczególnych ziemiach lokalnych dowódców,
trwał bardzo krótko i, co najważniejsze, nie wszędzie
uzyskali oni posłuch. Przyczyny tego były różnorakie.
W jednych ośrodkach wyznaczeni na organizatorów niejed­
nokrotnie ludzie obcy, nieznani, nie uzyskali aprobaty
mieszkańców. W innych znów ośrodkach, nim do nich
dotarli wysłańcy Jerozolimy, zostali wyłonieni (lub obwołali
się samozwańczo) lokalni dowódcy, którzy, zdobywszy
posłuch i poważanie, stawiali opór przysłanym a nieznanym
im przywódcom i nawoływali do nieposłuszeństwa wobec
obcych. O takim oporze miejscowych przywódców wobec
przysłanego dowódcy wspomina wielokrotnie Józef Fla­
wiusz, opisując okres, w którym był dowódcą powstańców
w Galilei1. Do podobnych wystąpień dochodziło także
i w innych miastach.
Taki stan rzeczy spowodował, że władza i dowodzenie
przeszły niejednokrotnie w ręce ludzi całkowicie nie-
nadających się do tej roli, często zadufanych w sobie,
poszukujących niekiedy korzyści materialnych. A nakła­
dała się na to jeszcze jedna okoliczność — całkowity
brak kadr dowódczych. Skądże zresztą miano je brać.
Do dowodzenia nie nadawali się ani członkowie straży
świątynnej (ich rola była całkowicie inna, nie byli to
żołnierze), ani nawet ci z żołnierzy króla Agryppy, którzy
przeszli na stronę powstańców — wojsko Agryppy było
wojskiem „pałacowym”, bez większego doświadczenia
1 Działalność Jana z Gischali i jego spór z Józefem — zob. F l a w i u s z ,
Wojna..., s. 207-214.
wojennego (ewentualnie nadawali się oni do tłumienia
zamieszek). Także przywódcy wyłonieni w trakcie pierw­
szych walk nadawali się w większości tylko do przewodze­
nia tłumom, a nie wojsku, choć należy przyznać, że w toku
wojny niektórzy z nich nabrali umiejętności i doświad­
czenia. Na szczęście dla niektórych ośrodków powstań­
czych sprawdziła się znana z wielu wojen prawda, że
potrzeba wyzwala w wielu ludziach zdolności dowódcze.
Ale to było za mało na tak poważną wojnę.
Nie to jednak był największy błąd powstańców, jeśli
rozważamy sprawę dowodzenia. Tym poważniejszym błę­
dem był całkowity brak struktur dowódczych na szczeblu
centralnym, brak koordynacji działań, co sprawiło, że
każdy ośrodek, każde nawet najmniejsze miasto prowadziły
walkę na własną rękę. Wtedy gdy wojska rzymskie pusto­
szyły Galileę i oblegały Jotapatę, w pozostałych częściach
ziemi żydowskiej panował błogi spokój, a nawet dochodziło
do walk wewnętrznych, których główną przyczyną były
niejednokrotnie wybujałe ambicje lokalnych watażków
— nikt nie myślał o udzieleniu pomocy tym, na których
spadł atak. I tak było w zasadzie do końca powstania.
Nie mniej ważne były sprawy zaopatrzenia, zarówno
w środki walki, jak i w żywność. Broni w Judei było bardzo
mało. Zdobycz wojenna nie sprawdzała się jako źródło
zaopatrzenia — było jej za mało w stosunku do potrzeb,
a o tworzeniu jakichś centralnych wytwórni broni nie
pomyślano. A co chyba najbardziej bolesne, to fakt, że gdy
powstańcy byli zmuszeni walczyć zupełną mieszaniną broni,
częstokroć bardzo prymitywną, w magazynach Masady
— która była w rękach powstańców praktycznie od początku
wojny — zalegały olbrzymie ilości broni, która nie została
wykorzystana do końca. Był to efekt kierowania się tylko
własnymi, lokalnymi potrzebami. O zapasach żywności i ich
losie wspominano w rozdziałach dotyczących obrony Jerozo­
limy, dlatego tutaj pozwolę sobie na ich pominięcie.
Nie najlepiej też było z wykorzystaniem przez powstań­
ców techniki — zarówno machin polowych, jak i wałowych
i oblężniczych. Jeśli w walkach o Jotapatę z powodzeniem
wykorzystywano różnorodne środki do utrudniania przeciw­
nikowi używania machin oblężniczych, to obrońcy Jerozo­
limy przez kilka lat, zamiast uczyć się obsługiwania
zdobytych już w 66 roku machin bojowych, czekali z nauką
aż do momentu oblężenia.
Powstańcy unikali walki w polu. Przyczynami tego były
zarówno brak umiejętności walki w szyku, jak i brak jazdy
— tym samym brak możliwości osłony skrzydeł walczącej
piechoty, co w znacznym stopniu ułatwiało walkę Rzymia­
nom. Łatwo im było obejść skrzydła przeciwnika, wyjść
oddziałem jazdy na tyły i okrążać i wycinać wroga,
atakując ze wszystkich stron.
Dla armii rzymskiej wojna ta stanowiła dobrą szkołę,
głównie w walce o umocnione miasta i twierdze. Rzymianie
w tej walce zostali zmuszeni do stosowania nowych
rozwiązań, zarówno jeśli chodzi o szczelne izolowanie
obleganych twierdz od ewentualnej odsieczy, jak i unie­
możliwianie ucieczki oblężonym. Trwałość murów i ich
usytuowanie na stromych wzniesieniach zmuszały do
budowy specjalnych ramp i podjazdów, do wznoszenia
wysokich wież oblężniczych, wyposażonych w tarany
o potężnej sile uderzenia, zdolnych do przebijania murów
budowanych z potężnych bloków kamiennych. Częste
wycieczki obrońców zmuszały Rzymian do odpowiedniego
zabezpieczania machin przed zniszczeniem, stąd stosowane
zarówno w czasie oblężenia Jerozolimy, jak i Masady,
ochrony z materiałów niepalnych (obijanie wież metalami,
stosowanie osłon z wilgotnych skór zwierzęcych).
W potyczkach staczanych w polu Żydzi, ufni w przewagę
liczebną, nie stosowali poza zasadzkami żadnych manew­
rów, co niestety było skuteczne tylko w sporadycznych
przypadkach. Rzymianie nigdy nie popełniali tego błędu.
Wszystkie staczane bitwy charakteryzowała zaciętość,
obie strony boju unikały brania jeńców — były to bitwy na
wyniszczenie. Cała wojna charakteryzowała się okrucień­
stwem, z tym że Rzymianie stosowali je głównie w celu
zastraszenia przeciwnika. Była to wojna na wyniszczenie,
stąd nie tylko celowe zrównywanie z ziemią zdobytych
w walce miast i wsi, lecz także ogałacanie całych połaci
kraju zarówno z ludności — mordowanie, sprzedaż w nie­
wolę — jak i ze wszystkiego, co przedstawiało jakąkolwiek
wartość — niszczenie upraw, sadów, lasów, zwierzyny
hodowlanej i łownej, zabudowań. W stosunku do ludności
stosowano wszelkie, nawet najbardziej wymyślne sposoby
mordowania — palenie żywcem, ukrzyżowanie w najróż­
niejszy sposób, wieszanie, obcinanie obu rąk i nóg, zmu­
szanie do walki na arenach itp.
Powstańcy, a szczególnie sykariusze, stosowali bardzo
często, szczególnie w trakcie walk miedzy różnymi od­
łamami, skrytobójstwo. Można to w pewnym stopniu
porównać do metod walki, jakie stosowały od XIX w. n.e.
różne grupy terrorystyczne (w tym tak niebezpieczni dla
współczesnego Izraela terroryści palestyńscy).
Obie strony konfliktu stosowały środki umożliwiające
— lub przynajmniej mające na celu — osłabienie ducha
bojowego przeciwnika — współcześnie nazywa się to
wojną psychologiczną lub propagandową. Wykorzystywano
różnorodne środki, choć najczęściej stosowanym sposobem
były wystąpienia słowne do strony przeciwnej. W tym
przodowali Rzymianie — w ich imieniu występował
w trakcie oblężenia Jerozolimy Józef Flawiusz. Ale od­
działywanie werbalne nie przynosiło pożądanych przez
nich efektów, co zasadniczo wynikało z tego, że wystąpień
tych najczęściej słuchali fanatyczni zeloci i sykariusze,
którzy byli odporni na to, co im mówił Józef. Zresztą
trudno było uwierzyć w to, że ci, którzy się ukorzą, będą
wolni, gdy wojska rzymskie pustoszyły całe połacie kraju,
zabijając lub sprzedając w niewolę także tych, którzy nie
mieli nawet zamiaru walczyć z Rzymianami. Dlatego
wystąpienia słowne „przeplatano” obrazami męki, jaka
czeka opornych powstańców — były to wszelkiego rodzaju
krzyżowania ujętych (nie tylko powstańców), wieszanie,
ścinanie, palenie żywcem — a także niszczenie dobytku
— to często przynosiło efekt w postaci poddawania się
całych miast. W większości przypadków pokazy kaźni
powodowały jednak większą nieustępliwość.
Rzymianie potrafili nawet wykorzystać do celów pro­
pagandowych zniszczenie świątyni w Jerozolimie. W opi­
nii wielu ludzi zamieszkujących imperium było to przecież
naruszenie zasady, która zakładała poszanowanie dla
wszystkich kultów istniejących na terenie państwa rzym­
skiego. Dlatego też „Zburzenie świątyni przedstawiono
(...) w Rzymie jako słuszną i zamierzoną karę wobec
kultu szczególnie odrażającego, bo nietolerancyjnego
(brak poszanowania dla innych bogów) i antypaństwowego
(brak poszanowania dla cesarza). Potępienie objęło nie
tylko sam kult, ale także jego wyznawców”2. Był to
zarazem pierwszy krok na drodze do antysemityzmu
— w Rzymie zaczęto Żydów określać mianem wrogów
ludzkości (hostes humani generis) i poddawać dyskry­
minacyjnym prawom. Był to więc antysemityzm pań­
stwowy, który przerodził się w społeczny 3.
Żydzi także stosowali metody oddziałujące na psychikę,
ale były one skierowane głównie do współplemieńców.
Takim działaniem było odwoływanie się do wspólnoty
wiary i wskazywanie na bezbożność przeciwników. Można
także przypuszczać, że część domorosłych kaznodziejów,
wieszczących w czasie wojny nadejście Mesjasza, czyniła
to nie z przekonania, ale w celu mobilizowania rodaków.
2 D. W a r s z a w s k i , Przez jedną głownię, [w:] „Gazeta Świąteczna”,
dodatek do „Gazety Wyborczej” nr 186.5796 z 9-10 sierpnia 2008, s. 28.
3 Tamże.
Jeśli tak było kilkadziesiąt lat później, gdy przywódcę
nowego powstania obwołano Mesjaszem (o tym przypadku
będzie mowa w następnej części tego rozdziału), dlaczego
by nie miało tak być wcześniej.
Powstanie, nawet gdyby nie popełniono wszystkich
błędów i uzyskało poparcie wszystkich Żydów, było skazane
na klęskę. Naród żydowski nie mógł liczyć na pomoc
jakiegokolwiek innego narodu. Decydowały tutaj czynniki
religijne — to właśnie one powodowały powszechną
nienawiść do tych, którzy uważali siebie za naród wybrany.
Ale najważniejsza w tej wojnie była dysproporcja sił
— ówczesny Rzym był nie do pokonania, dysponował
potężną, doskonale wyszkoloną i uzbrojoną armią, za­
prawionymi w walce wodzami, potężnym potencjałem
mobilizacyjnym, zarówno ludzkim, jak i materiałowym.
Musiało jeszcze upłynąć wiele lat, by pojawiła się siła
zdolna go pokonać.
Powstanie, zakończone bezprzykładną klęską, wykazało
jednak, że Żydzi byli narodem kochającym wolność,
narodem bohaterów. A dalsze ich dzieje wykazały, że byli
oni także zdolni do przetrwania mimo wszystkich nieszczęść
i prześladowań. W pomroce dziejów zniknęły potężne
narody, bogate kultury, religie i filozofie, a naród wybrany
przetrwał.

DALSZE LOSY NARODU WYBRANEGO

Naród żydowski w Judei uległ w wyniku wojny prak­


tycznie całkowitej zagładzie i rozproszeniu. Ci z Żydów,
którzy nie zostali wytępieni, walczyli w zniszczonych
miastach i w spalonych wsiach o przetrwanie, o od­
budowanie podstaw egzystencji. Gdzieniegdzie przemykały
resztki oddziałów powstańczych, powoli przekształcające
się w ściganą przez Rzymian zwierzynę, zajmujące się już
tylko rabunkiem, i to swoich pobratymców. Okupanci
dławili wszelki opór, a tym samym myśl o tym, że można
być wolnym.
Ale powoli odbudowywała się działalność nie tyle
mająca na celu ocalenie wolności, ile ocalenie wiary. Jej
ośrodkiem stała się szkoła religijna założona jeszcze
w czasie wojny w Jawne (mieście położonym niedaleko od
Morza Śródziemnego). Stała się ona po pewnym czasie
religijnym i narodowym centrum dla wszystkich Żydów,
zarówno na terenie Palestyny, jak i w coraz większym
stopniu na Bliskim Wschodzie, w Afryce i europejskiej
części imperium. Tak powstawała diaspora — można ją
nazwać nowym sposobem na przeżycie w rozproszeniu.
Ocaleni z pogromu faryzeusze skupili się w czymś
w rodzaju stowarzyszenia, którego członkowie poświęcili
się drobiazgowemu przestrzeganiu zasad wiary, a jedno­
cześnie pogardzali tymi, którzy poddali się rzymskiej
niewoli. Faryzeusze pogardzali także prostym wiejskim
ludem, odsunęli się od niego, uznawali go za nieczysty,
ciemny i zacofany.
Tymczasem uchodźcy z Judei, w tym członkowie sekty
zelotów, rozproszyli się po całym Wschodzie. Największe
skupiska Żydów powstały w Arabii, Mezopotamii, Egipcie
i Cyrenie (dzisiejsza Cyranejka na południowym brzegu
Morza Śródziemnego). To oni zaszczepiali wśród miesz­
kańców tych ziem nienawiść do Rzymu.
Wiosną 73 roku (a więc wtedy, gdy broniła się jeszcze
Masada) w Aleksandrii część zelotów (a może właściwie
sykariuszy) próbowała poderwać do walki mieszkających
tam Żydów. Doszło do aresztowania sześciuset buntow­
ników. Ale byli to ludzie nieugięci, nie chcieli, mimo tortur
i męczarni, porzucić swych poglądów. Wydani na męki na
arenach, „mimo stosowanych środków przemocy trwali
przy swoim przekonaniu, jakby ciała mieli niewrażliwe na
męki i ogień, a dusze niemal radujące się z tego. Najbardziej
zaś zdumiewały widzów z powodu wieku dzieci, bo żadne
nie dało się nakłonić, aby Cezara nazwać swoim panem.
Tak dalece siła ducha panowała nad słabością ciała” 4.
Postawa tych ludzi dała pretekst najpierw do ograbienia,
a potem do zniszczenia tak zwanej Świątyni Oniaszowej,
zbudowanej czterysta lat wcześniej na wzór świątyni
w Jerozolimie. Kilka lat później w Cyrenie doszło do
masakry zamieszkujących tam Żydów. Ocalałych z ma­
sakry najbogatszych, w liczbie około tysiąca, sprzedano
(oczywiście po uprzednim pozbawieniu majątku) do
Rzymu w niewolę.
Nieugiętą postawę i nienawiść do Rzymian przejawiali
także Żydzi w Mezopotamii. W czasie rzymskiego podboju
tej krainy, za panowania cesarza Trajana, to właśnie oni
stawiali najzaciętszy opór.
Kolejne próby oporu wystąpiły w II wieku. Doszło wtedy
do ponownego buntu Żydów w Cyrenie (w 115 roku).
Powstańcy zabili w walkach prawie dwieście tysięcy pogan,
a ich oddziały dotarły nawet aż do Aleksandrii i zniszczyły
miasto. W 116 roku podobne powstania wybuchły na
Cyprze i w Mezopotamii. Bunty te zostały stłumione przez
wojska wysłane w ich ogniska przez cesarza Trajana.
W Mezopotamii rozprawę z Żydami przeprowadził rzymski
wódz Kwietus, a w Egipcie i na Cyprze pogromów
społeczności dokonał Martius Turbo (w wyniku tych
pogromów na Cyprze wytępiono wszystkich Żydów) 5.
Początkowo panowanie w Rzymie cesarza Hadriana
(117-138 r.) przyniosło pewne zmiany w sytuacji Żydów.
Cesarz wyraził zgodę na odbudowę miast i świętych miejsc
w Judei. Żydzi próbowali wykorzystać tę zmianę i przy­
stąpili do odgruzowywania Jerozolimy oraz zaczęli groma­
dzić środki na odbudowę świątyni — napływały na to
4 F l a w i u s z , Wojna..., s. 428.
5 Zob. Rozproszenie Izraela, [w:] http://www.izrael.badacz.org/historia/
rirome.html.
pieniądze z całej diaspory. Ale przeciwko decyzji cesarza
zaprotestowały okoliczne ludy pogańskie i została ona
anulowana. W miejsce żydowskiej Jerozolimy miało po­
wstać pogańskie miasto ze świątynią Jowisza Kapitoliń-
skiego. Wydane zostały także i inne rozporządzenia skie­
rowane przeciwko Żydom (między innymi zabroniono im
dokonywania obrzezania i zamieszkiwania w obrębie jero­
zolimskim).
W 130 r. silne trzęsienie ziemi zniszczyło Cezareę
Nadmorską i główne miejsce stacjonowania wojsk rzym­
skich — miasto Emmaus. Żydzi potraktowali te wydarzenia
jako znak od Boga wskazujący na to, że kończy się okres
panowania Rzymian na ich ziemi 6.
W 132 r. ponownie wybuchło potężne powstanie ży­
dowskie. Na czele powstańców stanął Szymon, syn Kosiby,
nazwany Bar Kochba („Syn Gwiazdy”). Żydzi uznali
go za nowego Mesjasza, który w ich mniemaniu miał
wskrzesić niepodległe państwo żydowskie. Armia powstań­
cza, do której wstępowało wówczas wielu mieszkańców
Judei, w szybkim tempie wzrosła do około 400 000
wojowników (wynika z tego, że populacja żydowska
w Judei w znacznym stopniu zdołała się odbudować).
Wygnano z Judei wojska rzymskie, a powstańcy opanowali
50 twierdz i innych miejsc obronnych oraz większość
miast i wsi. Reakcja cesarza była szybka. Do stłumienia
powstania został skierowany Julius Severus. Rozpoczęła
się bezwzględna pacyfikacja Judei. Głównym celem ata­
ków rzymskich stały się miasta. Broniące się twierdze
do kapitulacji były zmuszane głodem. W taki sposób
została zdobyta Jerozolima. W 135 r. zdobyta została
ostatnia twierdza Szymona, syna Kosiby — Bethar. Sam
Szymon zginął w trakcie walki. W czasie tej bezwzględnej
wojny zginęło 580 000 Żydów, a cena, jaką płacono

6 Tamże.
za żydowskiego niewolnika spadla do równowartości ko­
nia.
Po upadku powstania cesarz nałożył na wszystkich
Żydów w cesarstwie wysoki podatek. Z jego też polecenia
zaorano wzgórze świątynne w Jerozolimie, a zbudowane
na miejscu Jerozolimy miasto nazwano Aelia Capitolina
i zamieniono w kolonię rzymską, w której osiedlać
się mogli tylko wysłużeni żołnierze pochodzenia sy­
ryjskiego i fenickiego.
Żydom wolno było odtąd przybywać do Jerozolimy
tylko raz w roku, tak aby mogli opłakiwać swoje klęski
przy zachowanym w tym celu fragmencie muru świątyni,
nazwanego Ścianą Płaczu 7.
Judea i Galilea w wyniku tych walk uległy wyludnieniu.
Od tej pory naród żydowski żył w rozproszeniu, a jego
większość przebywała (i przebywa nadal — pomimo
utworzenia państwa Izrael w granicach zbliżonych do
granic historycznych) poza granicami swojej ojczyzny.

Krosno Odrzańskie, wrzesień 2008 roku

7 Tamże. Mur ten istnieje do dziś i jest miejscem licznych pielgrzymek.


Ostatnio modlili się przy nim papież Benedykt XVI i kandydat na
prezydenta USA Barack Obama.
ANEKS

BIOGRAMY NAJWAŻNIEJSZYCH POSTACI

Józef Flawiusz
(hebrajskie nazwisko Josef Ben Mattias lub Matatia, łac.
Iosephus Flavius)

Żydowski historyk i dowódca wojskowy. Urodził się


w Jerozolimie w 37 roku, zmarł w Rzymie po 94 roku.
Potomek w linii męskiej starego rodu kapłańskiego, w linii
żeńskiej królewskiego rodu Machabeuszy. W latach 64-66
posłował do Rzymu, gdzie poznał cesarza Nerona. W 66 r.
w Jerozolimie przystąpił do powstania przeciwko Rzymowi.
Mianowany dowódcą w Galilei, zorganizował tam armię.
Wykazał się w tym czasie jako dobry organizator i dowódca.
Umocnił kilka twierdz. Oblężony przez Wespazjana w Jo-
tapacie, w 67 r. poddał się osobiście Rzymianom. Przepo­
wiedział Wespazjanowi koronę cesarską, dzięki czemu
ocalił swoje życie. Po obwołaniu Wespazjana cesarzem
uwolniony z niewoli, został obywatelem Rzymu — Wes­
pazjan nadał mu nazwisko Flawiusz. Był doradcą Tytusa
Flawiusza w czasie oblężenia Jerozolimy w 70 r. Przez
Żydów uznany za zdrajcę. Po upadku Jerozolimy wyjechał
wraz z Tytusem do Rzymu. Poświęcił się pracy literackiej
i historycznej. Pisał w języku aramejskim i greckim. Jego
dzieła to: Judaike archajologia (tytuły polskie Dawne
dzieje Izraela lub Starożytności żydowskie), Peri tu Judaiku
polemu (łac. Bellum Iudaicum, tytuł polski Wojna żydow­
ska), Pros Apiona (tytuł polski Przeciw Apionowi), Bios
(tytuł polski Autobiografia). Jego dzieła są najważniejszymi
źródłami do poznania historii narodu żydowskiego (Dawne
dzieje Izraela opierają się co prawda na Starym Testamencie,
ale występują w nich różnice w stosunku do Pisma
Świętego). W swoich dziełach zawarł między innymi obronę
swojego stanowiska i postępowania w czasie powstania.
Do końca życia pozostał wiemy religii przodków.

Opracowano na podstawie:
1. Mata encyklopedia kultury antycznej, Warszawa 1990, s. 341.
2. M. Hadas-Lebel, Józef Flawiusz. Żyd rzymski, Warszawa 1997.
3. http://pl.wikipedia.org/wiki/J6zef Flawiusz.

Tytus Flawiusz
(łac. Titus Flavius Vespasianus)

Rzymski cesarz i wódz. Urodził się w Rzymie 30.12.39 r.,


zmarł tamże 13.09.81 r. Syn cesarza Wespazjana i Domitilli
Starszej. Wychowywał się na dworze cesarza Klaudiusza
wraz z jego synem Brytanikiem. W 57 r. służył w wojsku
w Germanii (był trybunem w legionie stacjonującym nad
Renem) i w Brytanii. Od 59 r. przebywał w Rzymie, gdzie
studiował prawo. W 67 r. został legatem w armii dowodzo­
nej przez swego ojca Wespazjana w Judei w wojnie
przeciwko Żydom. Gdy w 69 r. obwołano jego ojca
cesarzem rzymskim, objął samodzielnie dowództwo. Zdobył
i zniszczył w 70 r. Jerozolimę. Okazał się zdolnym wodzem.
W stosunku do powstańców był okrutny. Po zdobyciu
Jerozolimy odbył wraz z ojcem triumf. W Rzymie u boku
ojca był prefektem pretorianów — wykazał się okrucień­
stwem w stosunku do przeciwników władzy Wespazjana.
Po śmierci ojca w 79 r. został cesarzem, przyjmując miano
Imperator Titus Caesar Vespasianus Augustus. Był dobrym
władcą. Na początku jego panowania w 79 r. wulkan
Wezuwiusz zniszczył miasta Pompeję, Herkulanum i Sta-
biae, a w 80 r. pożar strawił dużą część Rzymu. Wsławił
się w obu wypadkach udzielaniem pomocy poszkodowa­
nym, wydając duże kwoty z osobistej kasy. W pamięci
Rzymian zapisał się jako amor et deliciae generis humani
(miłość i ukochanie rodzaju ludzkiego). Zmarł nagle
w 81 r., prawdopodobnie otruty przez młodszego brata
Domicjana. Po śmierci zaliczony w poczet bogów pod
imieniem Divus Titus.

Opracowano na podstawie:
1. Mala encyklopedia kultury antycznej, Warszawa 1990, s. 793.
2. Mała encyklopedia wojskowa, t. 3, Warszawa 1971, s. 362.
3. A. Krawczuk, Poczet cesarzy rzymskich. Pryncypat, Warszawa 1986, s. 120-134.
4. Swetoniusz, Żywoty cezarów, t. 2, Wrocław 2004, s. 533-544.
5. http://pl.wikipedia.org/wiki/Tytus-Flawiusz.

Wespazjan
(łac. Titus Flavius Vespasianus)

Rzymski cesarz i wódz. Urodził się 17.11.9 r. w Falac-


rinae, zmarł 24.06.79 r. w Rzymie. Pochodził z niskiego
rodu. Ojciec był poborcą podatkowym. Wcześnie rozpoczął
karierę urzędniczą i wojskową. Za panowania Klaudiusza
był zarządcą Krety i Kyrene, a w 43 r. dowodził wojskiem
w Brytanii. Za panowania Nerona początkowo w niełasce,
później zarządzał prowincją Afryka (dawna Kartagina
i Numidia). W 67 r. Neron powierzył mu dowództwo
w walkach przeciwko Żydom w Judei. Opanował Galileę
i prawie całą Judeę (z wyjątkiem Jerozolimy i okolic).
W czasie zamieszek po śmierci Nerona (rok czterech
cesarzy) początkowo neutralny. Obwołany cesarzem
— przeciwko znienawidzonemu Witeliuszowi — przez
legiony w Egipcie, Judei, Panonii i Mezji w lipcu 69.
Zatwierdzony w grudniu 69 r. przez senat — uznano wtedy
wszystkie jego poczynania od lipca, zarówno w dziedzinie
administracyjnej, jak i prawodawczej i wojskowej. Do
Rzymu przybył dopiero latem 70 r. Założył dynastię
Flawiuszy. Wzmocnił władzę cesarską, ściśle współpraco­
wał z senatem, który wzmocnił, wprowadzając do niego
przedstawicieli prowincji. Zreorganizował skarb państwa,
wprowadzając nowe podatki, w tyra „osławiony” podatek
od uryny (jest autorem słynnego powiedzenia Pecunia non
olet, co znaczy „pieniądze nie śmierdzą”). Wzmocnił siły
zbrojne poprzez podniesienie poziomu dyscypliny. Miastom
i wyższym warstwom społecznym zachodnich prowincji
nadał obywatelstwo rzymskie, czym wzmocnił ich więzi
z państwem. Dążył do dobrych stosunków z sąsiadami,
unikał wojen. Uznany za jednego z najlepszych cesarzy.
Zmarł z powodu choroby — prawdopodobnie była to febra.
Podobno przeczuwając śmierć, powiedział: „Biada mi,
sądzę, że już bogiem się staję”, a tuż przed śmiercią kazał
się podnieść, mówiąc: „Cesarz powinien umierać stojąc”1.
Po śmierci zaliczony w poczet bogów pod imieniem Divus
Vespasianus.

Opracowano na podstawie:
1. Mała encyklopedia kultury antycznej, Warszawa 1990, s. 793.
2. Mała encyklopedia wojskowa, t. 3, Warszawa 1971, s. 429.
3. A. Krawczuk, Poczet cesarzy rzymskich. Pryncypat, Warszawa 1986, s. 106-119.
4. Swetoniusz, Żywoty cezarów, t. 2, Wrocław 2004, s. 507-532.
5. http://pl.wikipedia.org/wiki/Wespazjan.

1 Oba cytaty za: S w e t o n i u s z , dz. cyt., s. 531.


MAPY

Judea w wigilię powstania przeciw Rzymowi.


Kampania Wespazjana w Galilei (lato 67 r.).
Oblężenie Jerozolimy przez Tytusa w 70 r.
Masada — plan sytuacyjny z 73 roku:
Terytoria żydowskie objęte powstaniem w latach 66-73 n.e.
BIBLIOGRAFIA

POZYCJE ŹRÓDŁOWE

G a j u s S w e t o n i u s z Trankwillus, Żywoty cezarów,


t. 2, Wrocław 2004.
F l a w i u s z J ó z e f , Dawne dzieje Izraela, Warszawa
1993.
F l a w i u s z J ó z e f , Wojna żydowska, Poznań 1980.
F1 o r u s Lucjusz Anneusz, Zarys dziejów rzymskich,
Wrocław 2006.
Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Po-
znań-Warszawa 1982.
P l u t a r c h z Cheronei, Żywoty stawnych mężów, t. 3,
Wrocław 2006.
P o 1 i b i u s z, Dzieje. Wrocław 2005.
T a c y t , Dzieje, [w:] Tegoż, Wybór pism, Wrocław 2004.

POZYCJE ENCYKLOPEDYCZNE

Encyklopedia „Gazety Wyborczej”, Kraków, [b.r.].


Encyklopedia historii świata dla całej rodziny, Warszawa
2001.
Encyklopedia szkolna. Historia, Warszawa 1993.
Fredouille J.C., Słownik cywilizacji rzymskiej, Ka­
towice 2006.
Mała encyklopedia kultury antycznej, Warszawa 1990.
Mała encyklopedia wojskowa, Warszawa, t. 1 — 1967, t. 2
— 1970, t. 3 — 1971.

PODRĘCZNIKI, MONOGRAFIE, OPRACOWANIA, ARTYKUŁY

A l f o I d y G., Historia społeczna starożytnego Rzymu,


Poznań 1998.
B o c h e n e k R., Od muru chińskiego do linii Maginota,
Warszawa 1964.
C a m p b e l l D.B., Grek and Roman Artillery 399 BC-AD
363, Oxford 2003.
C a m p b e l l D.B., Greek and Roman Siege Machinery
399 BC-AD 363, Oxford 2003.
C a r e y B.T., A11 f r e e J.B., C a i r n s J., Wojny starożyt­
nego świata. Techniki walki, Warszawa 2008.
C o w a n R., Roman Legionary 58 BC-AD 69, Oxford 2003.
Czy Masada zwiastowała Mesjasza?, [w:] „Strażnica”,
nr 8 z 1998 r.
D a n d o-C o 11 i n s S., Żołnierze Marka Antoniusza. III
legion Galijski, Warszawa 2008.
D u p u y R.E., D u p u y T.N., Historia wojskowości. Staro-
żytność-średniowiecze, Warszawa 1999.
Eleazar w Masadzie, zeszyt nr 8 z serii Batalie i wodzo­
wie wszech czasów, dodatek do „Rzeczpospolitej”
z 8.03.2008.
G a z d a D., Armie świata antycznego. Cesarstwo rzymskie
i barbarzyńcy, Warszawa 2007.
H a d a s - L e b e l M., Józef Flawiusz. Żyd rzymski, War­
szawa 1997.
Herod Wielki, [w:] http://www.histurion.pl/strona/slow-
nik/postac/herod-wielki.html.
J a c z y n o w s k a M., Historia starożytnego Rzymu, War­
szawa 1976.
Józef Flawiusz, Iw:] http://pl.wikipedia.org/wiki/Jozef-Fla-
wiusz (odczytano 07.08.2008).
J u r g a R.M., Machiny wojenne, Kraków-Warszawa 1995.
K r a w c z u k A., Poczet cesarzy rzymskich. Pryncypat,
Warszawa 1986.
K r y ś c i a k E., Izrael, [w:] http://historicus.pl/pub/izra-
el.htm (odczytano 12.03.2008).
K w a ś n i e w i c z W., 1000 słów o broni białej i uzbrojeniu
ochronnym, Warszawa 1989.
K w a ś n i e w i c z W., Leksykon broni białej i miotającej,
Warszawa 2003.
M a t y s z a k P., Wrogowie Rzymu. Od Hannibala do Attyli,
króla Hunów, Warszawa 2007.
M a s z k i n N.A., Historia starożytnego Rzymu, Warszawa
1951.
N i c o l l e D., M c B r i d e A., Rome’s Enemies (5). The
Desert Frontier, Londyn 1991.
R a z i n E., Historia sztuki wojennej. Sztuka wojenna okresu
niewolniczego, Warszawa 1958.
R o c h a 1 a P., Imperium u progu zagłady. Najazd Cymbrów
i Teutonów, Warszawa 2007.
Rozproszenie Izraela, [w:] http://www.izrael.badacz.org/
historia/rome.html (odczytano 22.07.2008).
S i k o r s k i J,, Kanny 216 p.n.e., Warszawa 1984.
S i k o r s k i J., Zarys historii wojskowości powszechnej do
końca XIX wieku, Warszawa 1972.
Starożytny Izrael, [w:] http://www.wiw.pl/historia/dzieje-
państw (odczytano 14.04.2008).
T a z b i r J., Ciągle szukamy znaków klęski, [w:] „Gazeta
Świąteczna”, dodatek do „Gazety Wyborczej” nr SI.5191
z 12-13.04.2008, s. 29-30.
Tytus Flawiusz, [w:] http://pl.wikipedia.org/wiki/Tytus-Fla-
wiusz (odczytano 07.08.2008).
W a r s z a w s k i D., Przez jedną głownię, [w:] „Gazeta
Świąteczna”, dodatek do „Gazety Wyborczej” nr
186.5796 z 9-10.08.2008, s 27-28.
Wespazjan Flawiusz, [w:] http://pl.wikipedia.org/wiki/We-
spazjan.
W o l s k i J., Historia powszechna. Starożytność, War­
szawa 1971.
Z i e 1 i ń s k i T., Rzeczpospolita Rzymska, Warszawa 1958.
SPIS ILUSTRACJI

Wojownicy żydowscy: 1. Jeździec nabetański na wiel­


błądzie. 2. Ciężkozbrojny jeździec króla Agryppy II.
3. Sykariusz. (Źródło: N i c o l l e D., M c B r i d e A.,
Rome’s Enemies (5). The Desert Frontier, Londyn 1991).
Powstaniec żydowski uzbrojony jedynie w łuk. (Źródło:
Eleazar w Masadzie, zeszyt nr 8 z serii Batalie i wodzo­
wie wszech czasów, dodatek do „Rzeczpospolitej”
z 8.03.2008).
Szyk bojowy legionistów
Legionista rzymski z okresu cesarstwa w hełmie typu
galijskiego. (Źródło: jak wyżej).
Legionista rzymski z okresu cesarstwa — pióropusz na
hełmie oznacza dowódcę. (Źródło: C o w a n R., Roman
Legionary 58 BC—AD 69, Oxford 2003).
Legioniści w walce z barbarzyńcami. (Źródło: jak wyżej).
Rzymska zbroja segmentowa
Kolumna marszowa legionistów z pełnym obciążeniem.
(Źródło: jak wyżej).
Rzymski taran podwieszony na ruchomej platformie. (Źród­
ło: C a m p b e l l D.B., Greek and Roman Siege Machi­
nery 399 BC-AD 363, Oxford 2003).
Szopy oblężnicze z taranami w środku. (Źródło: jak wyżej).
Wieża oblężnicza. (Źródło: jak wyżej).
Onager — machina miotająca kule kamienne lub metalowe.
(Źródło: C a m p b e l l D.B., Greek and Roman Artillery
399 BC-AD 363, Oxford 2003).
Katapulta oblężnicza wyrzucająca pociski kamienne. (Źród­
ło: jak wyżej).
Rzymianie pod murami Jerozolimy. Rycina z XIX w.
/
(Źródło: Eleazar w Masadzie...).
Świątynia w Jerozolimie — stan z 1 w. n.e. Z prawej strony
zamek Antonia, w głębi zabudowa miasta. (Źródło: Czy
Masada zwiastowała Mesjasza?, [w:] „Strażnica”, nr
8 z 1998 r.)
Legioniści rzymscy zdobywają świątynię w Jerozolimie.
(Źródło: Czy Masada zwiastowała...).
Masada — widok z góry na tak zwany wiszący pałac
Heroda. Rekonstrukcja z XX w. (Źródło: Eleazar w Ma­
sadzie...).
Masada podczas rzymskiego oblężenia. (Źródło: jak wyżej).
Masada — zdjęcie współczesne, jasna skośna linia z prawej
strony to pozostałości rzymskiej rampy. (Źródło: Encyk­
lopedia „Gazety Wyborczej”, Kraków, [b.r.]).
Łuk triumfalny Tytusa w Rzymie wzniesiony w I w. n.e.
dla upamiętnienia zdobycia Jerozolimy. (Źródło: Rzym
— przewodnik turystyczny, Warszawa 1992).
Rzymianie niosący skarby zdobyte w Jerozolimie — relief
z łuku Tytusa. (Źródło: Eleazar w Masadzie...).
Józef Flawiusz (Józef Ben Matatia), wódz i historyk
żydowski i autor między innymi Wojny żydowskiej.
Litografia z XVIII w. (Źródło: Encyklopedia historii dla
całej rodziny, Warszawa 2001).
Wespazjan. Cesarz rzymski. (Źródło: S w e t o n i u s z ,
Żywoty cezarów, Wrocław 2004).
Tytus. Cesarz rzymski. (Źródło: jak wyżej).
Moneta rzymska z czasów cesarza Wespazjana z napisem
Iudea capta (Judea podbita). (Źródło: http://pl.wikipe-
dia.org/wikiAVespazjan).
SPIS TREŚCI

Wstęp ...................................................................................... 7
Żydzi — krótki rys historii narodu i państwa
od początków do rzymskiego panowania ..................... 11
Okres początkowy państwa — do rozpadu po śmierci
Salomona .......................................................................... 11
Państwo podzielone — dzieje Izraela i Judei do
końca panowania perskiego ............................................. 14
Izrael i Judea pod rządami hellenistycznymi
— powstanie Machabeuszy (168-142 r. p.n.e.) ............... 17
Ziemia żydowska pod protektoratem Rzymu .................. 23
Kierunki i sekty w religii mojżeszowej — ich wpływ
na naród i politykę ............................................................ 35
Rządy prokuratorów rzymskich — droga do
wybuchu powstania .......................................................... 39
Armia rzymska w okresie wczesnego cesarstwa
(koniec I w. p.n.e.-I w. n.e.) ............................................ 52
Organizacja wojska .......................................................... 52
Kadra dowódcza ............................................................... 55
Legioniści. Uzbrojenie armii rzymskiej ........................... 56
Proces szkolenia. System wyróżnień i kar ....................... 59
Przemarsze wojska ........................................................... 63
Zakładanie obozów .......................................................... 65
Dyslokacja armii .............................................................. 67
Sposób walki .................................................................... 68
Początek powstania (wojny żydowskiej).
Organizacja armii powstańczej ........................................ 70
Przeciwnicy i zwolennicy wojny.
Działania wojenne w pierwszym okresie ......................... 70
Teatr działań wojennych.
Izrael obecnie i w starożytności ....................................... 78
Wyprawa Cestiusza na Jerozolimę ................................... 80
Organizacja armii powstańczej ........................................ 85
Reakcja cesarza Nerona.
Wyprawa Wespazjana Flawiusza na Judeę ...................... 89
Działania Żydów przed przybyciem nowego wodza
Rzymian. Przygotowania Wespazjana do wojny ............. 90
Walki w Galilei. Oblężenie Jotapaty ................................ 91
Podbój pozostałych części Galilei ................................. 104
Niesnaski — wojna domowa w Jerozolimie.
Zmiany w Rzymie. Rok czterech cesarzy ...................... 113
Walki wewnętrzne na ziemiach niezajętych jeszcze
przez Rzymian ................................................................ 113
Działania armii rzymskiej na przełomie 67 i 68
roku ................................................................................ 116
Wydarzenia w Rzymie. Rok czterech cesarzy.
Wespazjan cesarzem ...................................................... 119
Rok 70. Tytus dowódcą.
Kierunek i cel — Jerozolima ......................................... 125
Wyprawa na Jerozolimę ................................................. 125
Jerozolima — miasto i twierdza. Opis zabudowy
i umocnień ..................................................................... 133
Świątynia w Jerozolimie ................................................ 138
Oblężenie Jerozolimy ......................................................... 144
Liczebność armii powstańczej, jej podział
i rozmieszczenie ............................................................ 144
Rzymskie prace oblężnicze. Przełamanie pierwszej
linii obrony miasta ......................................................... 146
Walki o drugi mur .......................................................... 150
Druga broń Tytusa — elementy wojny
psychologicznej .............................................................. 153
Przygotowania do ostatecznego szturmu.
Głód w Jerozolimie ........................................................ 162
Upadek Jerozolimy ............................................................. 169
Szturm na zamek Antonia.
Początek walk o świątynię ............................................. 169
Ostateczny szturm na świątynię i jej zniszczenie .. 178
Ostatnie dni Jerozolimy ................................................. 185
Rzymianie triumfują ........................................................... 192
Zburzenie Jerozolimy. Nagrody dla wojska .................. 192
Triumf Wespazjana i Tytusa .......................................... 197
Ostateczny podbój Judei.
Masada — ostatni bastion oporu .................................... 204
Stopniowe oczyszczanie terenu.
Rzymianie zajmują Macheront ...................................... 204
Masada. Opis twierdzy ................................................... 207
Oblężenie i upadek Masady ........................................... 210
Zakończenie ....................................................................... 222
Wnioski z wojny żydowskiej ......................................... 222
Dalsze losy narodu wybranego ...................................... 228
Aneks .................................................................................. 233
Biogramy najważniejszych postaci .................................... 233
Józef Flawiusz ................................................................ 233
Tytus Flawiusz ............................................................... 234
Wespazjan ...................................................................... 235
Mapy .................................................................................. 237
Bibliografia ......................................................................... 243
Spis ilustracji ...................................................................... 247
Bellona SA prowadzi sprzedaż wysyłkową wszystkich swoich książek
z rabatem.
www.ksiegarnia.bellona.pl

Nasz adres:
Bellona SA
ul. Grzybowska 77
00-844 Warszawa
Dział Wysyłki tel.: (22) 45 70 306, 652 27 01
fax (22) 620 42 71
Internet: www.bellona.pl
e-mail: biuro@bellona.pl

Ilustracja na okładce: Daniel Rudnicki


Redaktor prowadzący: Kornelia Kompanowska
Redaktor merytoryczny: Monika Baczyńska
Redaktor techniczny: Andrzej Wójcik
Korektor: Teresa Kępa

© Copyright by Bernard Nowaczyk, Warszawa 2009


© Copyright by Bellona Spółka Akcyjna, Warszawa 2009

ISBN 978-83-11-11483-8

You might also like