Professional Documents
Culture Documents
Chimeraa06przeuoft PDF
Chimeraa06przeuoft PDF
Chimeraa06przeuoft PDF
REDAKCYA ADMINISTRACYA
1
TRE.
TOM VI. ZESZYT 16. — PADZIERNIK 1902.
KONRAD ROBAKOWSKI
STANISAW WYRZYKOWSKI.
.
....
. . . .
Zygfryd
Róe
105
107
. .
mistyczne
JULIUSZ ZEYER Dom „pod tonc gwiazd" . 109
JAN LEMASKI Collouium 134
TREDECIM .
Glossy.
WAST Powie.
CHIMERA . Yaria.
„
STANISAW DBICKI
„ ....
.... Quia multum amavit ....
.... 71
t<^
7iiVZ
R.PAULUSSEN. BURNE JONES.
KOFETOfl.
lii
JULIUSZ ZEYER.
mvsss) »®MvCjK^
Przeoy MIR/AM. Przy-
ozdobi EDWARD OKU.
wym równie,
jest znajdziesz w nim co z Rawenny
ale
ico, co w mi kao, — a potem,
piersi to pamitka! jest
KRÓL KOFETUA 5
to to by król Kofe-
tua? kiedy y
Nikt nam tego nie po-
i
gdzie?
niemiertelny. Cze-
mu? Bo abd awo-
ski sów kilka o nim wypiewa tak imi jego stule-
i
ciom przekaza. W
moim nie, wyjeda król Kofetua
ze swego grodu nad morzem, gdzie na pónocy. By
mody, pikny smutny. Dziewczce nieledwie jego
i
wykopi?"
— I nie ugia karku. Zostaa niewolnic,
i lata pyny, a ona stale milczaa nigdy nie prosia,
i
wyjedajc z
udajc si grodu i
w drog, go kdy
majc powie
w
nieokrelne dale. Osierocia prd-
ko, ojciec matka spali dawno pod
i
dymic gorzay i
obrazy witych na przepysznych
mozaikach po cianach w mistyczne otulay obolci.
ról Kofetua nie mia ani zdo-
bywczej dumy swego ojca,
ani blunierczej pychy swej
matki. Rozkwita cicho tern w
gronem zamczysku, jak ro-
lina w ska chmurnych roz-
czyna si spenia?"
—
„Nie kltwom podlega czo-
wiek, lecz swemu losowi," odpowiedzia piastun. „Ja-
ko gwiazdy kr drogami im wyznaczonemi, jak rze-
ki pyn oyskami im wymierzonemi, tak id tskno-
ty gbiami dusz naszych. dopadnie, kdy Kamie
ciar gna go, osignie tedy spoczynek naleny —
tsknota wszake nie kada znajdzie ukojenie kres. i
patrzcego i
cigle bogosawicego starca zniknli.
^^^^** ^^^^° ^^^^ Kofetua
po
^?I%*r>>?>r^?r^
^'^^•^"^^AC^liiyjl wiecie jedzi od
dalekim,
miasta do miasta, od grodu
'
utsknionej ?
" — Milczaa i
patrzya w dal niesko-
czon. —„Powiedz," prosi król Kofetua, „czy wi-
dzisz miprzed sob i
czyli gos mój dochodzi do
twojego ucha?" —
„Widz posta tw w dali, tonie
w jasnoci miesicznej. Sysz twój gos. Czego
dasz ode mnie?" odpowiedziaa nareszcie poWoli.
sknota niezmierna cisna mu ser-
ce. Ten gos, tak sodki, tak mik-
ki, pyn jak gdyby z dali nie-
miertelnym:
—„Zaklinam ci przez Boga ywego, by
mi rzeka, kto jeste?" —
„Czy nie widzisz?" odrzeka,
skazaa na sw sukni i
podniosa jak
we nie proszc o jamun do.
Król Kofetua, ujrza, e suknia bya
gruba, zgrzebna, podarta, e biae jej,
koci soniowej, nogi
niby z byy —
bose pokrwawione w nieskoczonej,
i
—
wiecznie spo-bd
glday w oddal nieznan."
"
„Mylisz? odpowiedzia-
a, i
oczy jej stay si bardziej marzce ni kiedybd.
ról Kofetua rzuci si przed ni na ko-
lana. — "
„Ty moja tsknota! zawo-
a, skadajc rce, „o, nie daj mi
umrze z boleci! Czyli nienawi-
dzisz mnie?" — „Czemubym ci
nienawidzia?" odrzeka. „To nic
zego mi zrobie."
nie — „Bd
moj zatem," ba-
ga Nie
król Kofetua. —
odpowiedziaa, zachmurzy-
a si, wreszcie rzeka: „Nie kocham ci, królu.
Mio twoja bez wzajemnoci przeminie jak sen."
—
zy lay si piknemu modzianowi po zbladej twa-
rzy, stumi wszake kanie, które mu piersi wzno-
sio, i
szepn: „Mio moja, nawet bez wzajem-
noci, nie przeminie. Mio
rodzi si z tego, ywi
i
kosów, witych i anioów.
Na tronie siedzia stary ksidz, odziany w purpur,
z rkoma wyschemi poókemi i
jakby z koci sonio-
wej, apoyskujcemi ca skarbnic prastarych piercie-
ni, iskrzcych si szmaragdami rubinami w mroku
i
wityni.
—U nóg tego ksicia kocioa klk król
Kofetua i
rk drc ze czci gbokiej, jak gdyby
braczk go zalubi. —
Wsta pomau stuletni sta-
rzec jako
i, ze snu zbudzony, zwolna otrzsa si
z nieruchomoci, opierajc si o sarkofag z mar-
KRÓL KOFETUA 21
muru, bronzu i
srebra, w którym wida byo przez
wazki otwór dotlewajce, zczerniae zwoki rzym-
skiej augusty, siedzcej na nizkim stolcu z szyldkretu
i
konciy perowej: próclino popió w wietnoci
i
Kofetuy i
jego oblubienicy, postaci
zdajcych si mówi tak dotykalnie
o szczciu, wionie nadziei, zwróci si ku otarzowi,
i
po witym obrzdzie,
on swoj w pó, posadzi j
przed siebie na czarnego ru-
maka i w cwa popdzi z mia-
stamartwego, które za nim
zapadao w mgy, ku zorzom
nowego ywota.
— Jeciali
wy wzdymay si i
uginay,
jak fale jeziora, a byy pene biaych gwiazd, tak, i
zdao si, e droga mleczna
rozsypaa si pyki ja- w i
rz=^^ «^^
o za radoci bi a w niebiosa,
I^V^^w^^\\ J ^ dzwony nie przestaway
wydzwania, tylko jedna
i
wM.m
trza w gór ku onie, i
mek. U nóg tych
dyamentow koron,
ebra w niemym bólu o
sw zoy
i
jedno
pa-
nie donie, i
szepta: „Mio ma wzrasta przez to, e
si stale oddaje. Wzrasta — ale trawi mnie, jak pomi
trawi olej w "
tymczasem przynoszono
lampie !
—A
królowej hod czterech ywioów. Naprzód matki naszej,
wilgotnej ziemi. Ddyy róe i lilie, i
wszystkie kwia-
ty niw, i mode kosy pól na srebrny tron, a król Kofe-
tuaModa do nich ca tkliwo swego zbolaego serca —
KRÓL KOFETUA 25
lowej, acz w
uniesieniu zoya
rce, patrzyy dal. w —
Niesiono hod koicielki wszech stworze, gbokiej wo-
dy. Pola si strumie cay janiejcych pere przed tro-
nych kadzielnic i
napeniy sal obo-
kami, przez które przewitywaa jeszcze tylko jasno
morza i
gwiezdna zorza tych dwu czarodziejskich, ta-
jemniczych, nieodgadnionych oczu ebraczki, zapa-
trzonych tak tsknie w dal, -- wycisn król Kofetua
pocaunek na jej nogach, biaych jak z koci soniowej,
a w pocaunku tym by cay ar jego mioci, cay czy-
z „ROZMYLA'' ^9
H.
Wokó szaramga.
Bdne byo ycie moje
—
Bdny jego kres:
Marze roje — niepokoje
I krynice ez.
Siebie m wini —
- i
nikogo :
Nieszczliwa gra!
Inn drog pyn bogo —
Moja cieka za.
Wirem zote sny rozwiane
Otoczyy mnie:
Zapomniane, opakane
Widz bogi w nie.
}o CHIMERA
m.
IV.
Wybudowaem most —
/ dwa zczyem, brzegi rzeczne,
It mogem wprost
Z tej strony i w jutro bajeczne.
Zostay za mn
kresy ciemne.
Pene snów i pocaowa
I rozczarowa . . .
I spaliem most . . .
^2 CHIMERA
V.
W nieskoczonociprzemian
..
nieskoczony . .
si tocz
Przez niepochwytne urocze.
Coraz odmienny i nowy . . .
VI.
vn.
VIII.
IX.
I wszystko to zamaro — i
wszystko zastygo,
I saem si grobowcem, co ma w sobie trupa,
A cho to, co umiera, wyroczni mogiln
Na mier przeznaczone
jest przecie owa
— gucha
Planeta skamieniaa do ez mi porusza.
I chciabym j
oywi, by moga zmartwychwsta,
I nieraz dnie i noce nad t prac trawi.
By obudzi t zmar i
by
—
zapyta. j
Jakie tam przebiegaa tajemnicze dale.
Bo umarli w nieznanej przebywaj prawdzie.
^8 CHIMERA
I teumare prawdy maj ycie wieczne
1 rzdz nasz dusz i naszemi sowy —
s
/ wszystkie nasze czyny od nich —
zalene
/ to jest ów ukryty by nasz niewiadomy.
Co huczy w nas czasami jak zaklte dzwony.
z „ROZMYLA'' 39
X.
^
)
"^
A. Lange.
Tajemnica lorda Singelworth.
/.
nia balonu.
si wraca.
Aeronaucya kilkadziesit lat temu nie bya upo-
wszechnion tak rzecz, jak si ona dzi komu wyda-
wa moe; wszelako wspóczenie, gdyby kto nieod-
i
42 CHIMERA
i te a nie inne s
powody znanych lorda zachodów
lub wicze. I
czy to nad lekkiemi Kairu albo Kon-
stantynopola minaretami balon jego wznosi si, czy
nad zotemi cikiemi kopuami Moskwy, czy nad
i
44 CHIMERA
i
trwaego nabrao byo rozgosu, i domysy wszystkie
przy niem gasy. Rzecz dziwna! jak uznanie masy
przenosi si moe atwiej na to, co z pozoru na wia-
rogodno adn nie zasuguje... W Wenecyi twier-
dzenia te tómaczenia stay si powszecinemi tak da-
i
lece, i do
ostatecznycli kraców popularnoci miej-
scowej wraz dobiegy. Czyli,
— e
improwizator pu-
bliczny Sior Toni di Bona Grazia *) osoba histo- —
ryczna, któr wielokrotnie sysze miaem przyjemno,
policzy^by history aeronaucyi lorda do przedmiotów
swoich genialnych konferencyj, na zaludnionym pod
wieczór placu -go Marka zagajanych. Co za Toni
di Bona Grazia zmierzy okiem, z cieniu galonowane-
go trikorna iskrzcem, co wysepluni wargami arlekina
(atoli Arlekina klasycznego z czasów etruskich), czemu
nada ton, potrzsajc na swoich piersiach wielkiemi
dekoryacami, z ków wieprzowych, muszli i byskotli-
wych blaszek udziaanemi, to, nie trzeba myle, ae-
by, znikomem parskniciem miechu bdc, przemija-
o jak klask piana uderzonej wiosem laguny. Zda-
i
Przyp. aut.
TAJEMNICA LORDA SINGELWORTH s
rao si owszem, e i
dygnitarze austryaccy nieopie-
szale raczyli si byli wsuchiwa w te wulgarne
mówienia, których sól, jakkolwiek dobrze licencyami
gminnemi zaprawna, dawaa si jednak niekiedy na-
potyka nawet na eleganckim stole gubernatorowej
i
dziny politycznego i
literackiego ycia kada barwna
nowinka stawaa si uwagi godn treci. Improwiza-
tor wzgldem przybycia lorda Singelworth postawi
si jako obroca sawy osobistej podrónika.
„Dopókd-e", mówi Toni di Bona Grazia, „do-
tyka bd
nierozwanie latajcego na powietrzu, któ-
baczy si
— jest to znikajcy w
masach ciemnych
wyjtek!... Lecz nie naleaoby waciwiej podzieli
I
dlaczegoby wic ów may papier, który upa mia
z pod balonu na plac w Murano, nie móg zdradzi
lorda tajemnicy??... — Nie ubliy si wcale policyi
Pastwa Apostolskiego, e bywaj nosy takw niej
dorodne, jakie i
pomidzy Neapolitaczykami spotka
nieatwo!"
48 CHIMERA
Tak gdy improwizator zamyka rapsody swoje,
upaday pieniki na rozesan przed stopami jego na
bruku cliustk. Suctiacze si zwolna usuwali da- —
my wielkie, przechodzc mimo, posyay sucego,
aeby dorzuci garstk monet do kasy zwijajcego si
teatru — oficerowie austryaccy ze starann grzeczno-
ci przystpowali do dam i uwiadamiali je o wojsko-
wej muzyce gra na placu majcej — gobie raz
„Papier! i
czyli istotnie pimienny papier?" szep-
ta zaczto.. .
przeto, i
sama przez si nie bardzo postpia,
rzecz
albowiem pozostawa pewne ródo posi, z ^tóregoby
zakadowe strony dowiedziay si, l^to wygrywa?..
Spostrzeenie zanadto proste, aeby wygodnem byo
dla tego, który je zrobi, obrócio wic na mnie obo-
nionem jasno i
grzecznie zapytaniem, czyli kiedy i
czem :
dobno, e
zakad jest nawet jedn ze staroytnych
form pierwszego prawa Celtycko -Bretoskiego i An-
glo- Saksoskiego...). Jeeli wic w tern, lubo po-
tocznem wydarzeniu uciec nam si wypadnie, Milor-
do stanowczego rozsdzenia Waszego, która wy-
dzie,
jej jest, i
uczynia to z bardzo niskiego stanowiska.
Nieczysto," rzek lord pógosem jakoby pochylajc i
trze;
— mae maskaradowe okrta, wyzacane nawy
zrónych epok, galery pstre herbami, czarne gondole
irozmaite statki spotykay si tak nieraz ebrami bo-
ków swoich, i such nog moge
przej przez ca
kanau szeroko, tam napowrót. Wszystkich oczy
i
w -
igrane lub wlepione byy w ten wir archeologiczne-
go szau, który nie bez pobudek uwzgldniaa roztro-
pna austryacka policya. Raz tylko kilka znacznych grup
obrócio spojrzenie swoje ku górze, gdzie wziesionemi
wiosy gondolierowie pokazywali maleki i
mdy punk-
cik, znikajcy w przestworzu . . .
By to balon lorda
Singelworth.
Cypryan Norwid.
z „Rajskiego Poematu."
POSG.
(HORTUS LARYARUM.)
66 CHIMERA
SEN.
(HORTULUS ANIMAE.)
z „RAJSKIEGO POEMATU'' 6j
POECI.
I wchwil przebudzenia —
a sen trwa lat tysice —
ujrzelimy janiejce
inne nieba, syszelimy inne gosy i pienia,
i chwytalimy westchnienia
tuliskrzydami obwisemi,
syszelimy wszystkie szlochania
daremne, jaki. konania.
przeklestwa i szemrania.
(EPILOGO.)
^o CHIMERA
MODOCI.
(EPILOGO.)
;
lato wraz
z siewami i niw^ami poema-
—
tem epicznym o wielu pieniach, przedziwnie wykoczo-
nych. Dlaczegóby symetrya i prawda, które modeluj
tamte rzeczy, nie miay si przelewa w nasz dusz, dla-
czego nie mielibymy uczestniczy w w3malazczoci przy-
rody?
Ta intuicya, ujawniajca si przez tak zwan wyo-
POETA 75
A mamy powodów a
nadto, aby to wyzwolenie ce-
ni. Los biednego pastucha, którj^, zbkany i olepiony
zawiej nien, ginie wród zasp o kilka kroków od swej
chaty, jest obrazem pooenia, w jakiem si czowiek znaj-
duje. Konamy marnie na brzegach zdrojów ywota pra- i
kuicie yj
ksiki, bdce tworami wyobrani, które do-
sigaj takiej wyjmy prawdy, i ich twórca wzbija si
ponad przyrod i posuguje si ni poniekd jako wykad-
nikiem wasnego wiersz i kade zdanie,
ducha. Kady
przeniknite t moc, samo dba
o swoj niemiertelno.
Religie wiata to tchnienie modlitw nielicznych ludzi o bo-
gatej wyobrani.
Lecz wyobrania jest z natury swej pynn, nie za
POETA 8i
PRZEOY
Stanis. Wyrzykowski. Ralpli Waldo Emerson.
Sadzawka.
Micha C. Bielecki.
Maj.
Daj si nie
Jak pajczyna wichrom poudniowym
I jak py.
Co nie wie, jak si wzbije i gdzie padnie.
Przymknij oczy
—
Niech z pod powiek patrz w dal ruchom
Mdro znajdziesz
Nie w pocztku drogi
— lecz na kocu.
Dalej w wiat —
Tuaj wicej nic nie czeka.
Nietrwó si.
Ze ci ograbi i omami —
Jeli jest
Myliwym ycia — na co reszta?
Niech ci wezm
Wszystko
— wtedy wszystko bdzie twojem.
Zodziej w trzosie
Prawd, zbiegszy, ci zostawi.
94 CHIMERA
Zdrajca no&em
Pier otworzy zbyt cienion —
Tobie nikt
Wyrzdzi krzywdy nie jest w stanie
Kady ból
Nowem niebem ci obdarzy.
Wszelka droga.
Któr pójdziesz nieulklc,
Wiedzie w
W ródo jasno, wiedzy i
potgi.
Dalej w wiaty
—
Twarda zbroja twa, bezpieczna.
I lni gwiazda
Przeznaczenia nad tw gow!
MAJ 95
* ^
ódk
Odbij od brzegu —
Popyn
Midzy to i niebo sine
W gbin
Widnokrgów
Chwyc si promieni w biegu
Sonecznych
—
Szlakiem dróg w szafirze mlecznych
Popyn —
Oderw stopy od ziemi —
Polec
ukami nieba jasnemi,
Co wiec
Tczami,
W lad za gwiazdami zotemi.
Ze zami
Zachwytu, szczcia i alu,
Polec.
g6 CHIMERA
^ -2?
Marya Komornicka.
Pomie ofiarny.
Nie
— Wspocz ptniku bezsenny.
tobie,
Edward Leszczyski.
Ocknienie.
Adam Lada.
Bronisawa Ostrowska.
Nokturn.
Leon Rygier.
Jzyk Zygfryda dotkn ki'wi potworu,
I dziw!
Bo oto poj Zygfryd gosy niw
I szum tajemny dziewiczego boru.
Poja dusz -
wo kwiatów wród gaju,
I ryk gromowych chmur,
I jki mórz, odgosy gór,
I szum srebrzysty lenego ruczaju . . .
io6 CHIMERA
A wanie wielkie, promieniste Soce
Sao w przestrzenie wite swoje groty,
I to powietrzna, jak ocean zoty,
Obiaa ziemi po wszystkie jej koce.
Konrad Robakowski.
Róe mistyczne.
Wirujesz,
W uwidych
lecisz, gniesz
lici wichurze,
si jak w
A twoje oczy szukaj wci.
A z rktwych sypi si róe.
Stanisaw Wyrzykowski.
Dom „pod tonc gwiazd.
sympaty.
iio CHIMERA
— Panna de Sorel, — odpowiedziaa Rojkowi, — jest
bardzo chora. — A prowadzc nas do pokoju, szepna mi
ciciutko: — Panna de Sorel nieco dziwna. Zdziecin-
jest
niaa przez wiek.
— Mówi mi ju o ssiad pa, — odpowiedzia-
tern
em, i
uspokoio poniekd. Baa si widocznie, aby
to j
panna de Sorel nie wydaa mi si mieszn. Zrozumiaem
i ta delikatno uczu
jej zamiar, wzruszj^^a mi bardzo.
Poprowadzia mi teraz do óka i rozsuna owe wypo-
wiae zasony jedwabne z
dugiemi rozdarciami, niejedno-
krotnie zeszywanemi, cigle tworzcemi si z powro-
ale
nie —
jak si mówi
— arystokratycznych ksztatów. Trzy-
maa je zoone na piersiach, robic wraenie lecej ju
w trumnie osoby. Oddech hyi saby.
—
Czy pani pi, panno Honorato? —
spytaa cicho
pani Celestyna.
— Panno
de Sorel, doktór! —
zawoaa po
chwili goniej, zaniepokojona brakiem odpowiedzi. Bo- —
e mój, margrabianko
—
wykrzykna wreszcie, zatrwo-
!
ona ju na arty.
nie
Panna de Sorel wybuchna miechem otworzya i
si, e je usypia.
— Czy zazwyczaj tak robi? — spytaem ze zdziwie-
niem.
— Tak, i to jedyna jej uciecha. Nie wysza za m,
nie znaa mioci, sdz, e
wogóle nigdy o niej nie po-
i
co, mimowiednych
— Biedaczka! —pragnie
rzeka
macierzystwa.
pani Celestyna, zacigajc
troskliwie i z ostronoci jedwabne, rozpadajce si za-
czonkami. W
tym niemym bólu byo co jeszcze stra-
szliwszego, ni przedtem w jej krzyku. Serce mi si ci-
skao. Pani Celest3^na klczaa teraz u jej stóp podtrzy- i
Bóg nie da jej dziecka. Gdyby nie to, miaaby dla kogo
y, miaaby pociech i nadziej nie byaby moe y- i
1 to popsuo co w
gowie, pozbawio
jej rozumu j . . .
kali gorzko.
Siostra, m
Nawet mnie
jej
nie
i
syn siedzieli
spostrzegli.
u stou
Nie mogam
i
pa-
pan
— ze sw pomienn dz ideau?
— Daj mi pan spokój, odejd pan, spa mi si chce, —
odpowiedzia szorstko.
— Jestem znuony miertelnie, cze-
go pan clicesz ode mnie?
Podniosem si.
— Pan usyciasz z pragnienia wiary! — rzekem. —
Mk pask jest, e wierzy nie zdoasz. Widz to zu-
penie wyranie.
— Bóg, Bóg, wiara, wierzy — szepta otwierajc !
ginia.
— Pan go nie wyda, — zawoaa, chwytajc mnie
gwatownie za rk, — pan go nie wyda Nawet gdj^bym !
ka,
— ale kocham go. Jam stara brzydka, on mody i
i
pikny — kocham go. Ludzie miej si ze mnie. Có-em
ja winna, e, cho postarzaam si, kocham jeszcze
— to i
po raz pierwszy w
yciu! Tak, po raz pierwszy. On
mnie nie kocha, mój Boe, jakeby móg? On taki pikn}^,
tyle modych dziewczyn za nim szaleje! Ale chce pieni-
dzy, które mu daj; pienidzy nigdy mu niedo. Daj
mu wszystko, wszystko, chobym gód miaa znosi. Po-
niam si, sprzedaj si zapónion3^m w
nocy pijakom,
którzy równie mnie bij; ale có mi to wszystko, jeli
bra, i
stroje! Tyle w subie si nie zarobi. Ach, Bóg
mnie ukara, widzi pan, umieram w ndzy... A niech
pan sobie wyobrazi takie ostrzeenie: kiedy, podczas ja-
kiej hulanki w wesoem towarzystwie, opowiada nagle
jaki komiwojaer, e by w Pont-Aven, mojej miejscowo-
ci rodzinnej, i e tam chopiec jaki, którego spotka
w lesie, pyta go, czy mieszka w Paryu, a gdy mu od-
rzek, e tak, zawoa podobno radonie: „Ale w takim
razie musisz pan zna Wirgini, moj siostr, która suy
u pana Delatre przy ulicy de Rennes Jake mógby pan
!
"
jej nie zna !
Wszcz si ogromny miech z naiwnoci
owego maego bretoczyka, ale ja pakaam, bom poznaa,
e chopcem, który w lesie przechodniów o mnie wypyty-
wa, by Teodor, ja to bowiem u owego pana przy ulicy
de Rennes pierwsz sw objam sub, a Teodor, nie
przeczuwajc, co si ze dzieje, myla, e dotd tam
mn
su! Panie, panie, nie by- e to palec Boy, e mi kto
w tem rozpustnem towarzystwie musia bezwiednie mego
anielskiego przypomnie brata? A wszyscy wówczas tak
si mieli. Ja jedna pakaam —ale na dobr drog nie
wróciam jednak !
—
Zamilka, a twarz powlók jej miertelny jaki smu-
130 CHIMERA
tek. Pocieszaem j, jak mogem. Uspokoia si ponie-
kd. Zabieraem si do odejcia.
—Nieci mi pan poda, —
poprosia mnie jeszcze,
—
t fotografi, tam, na oknie. To Leon, Przed rokiem by-
limy razem na dorocznym jarmarku pierników na placu
Narodu. W
jednym z sz^asów by tam fotograf i zro-
—
bi mi ten portrecik Leona tak zadziwiajco tanio A po- !
kiego zomu
skalnego, gdym pierzcha zamku, z w którym
umara. Skalisko to widziaem sto razy, ale nigdy nie
zwróciem na nie uwagi. Ale wtenczas, po jej mierci,
zmienio si zupenie. Nabrao naraz okropnej tej wa-
ciwoci, espogldao, e
patrzao, chocia nie miao
oczu! Nie miao adnych oczu, nawet farb naznaczonych,
czj'^
w kamieniu wyrytych, nic w
niem najlejszego do
oczu nie miao podobiestwa, zom skalny bezksztatn}',
gaz prosty, zwyky — a patrza ! To bya ta groza nieo-
Odpowiedzia cierpliwie
Poeta: — „W naturze
Jestbezwzgldno, duch — we mnie.
Brud — w wini, mój kmirze."
COLLOCUIUM ijj
— „A moja Jtloco/ia" —
Rzek Wieprz — „ma si inak:
Ruch, wicher makaronóiv,
Gwat, krzyk, czarny szpinak.
I
Poezya —
to zwichnite.
Puste apetyty:
Nie piórkiem lubi duba.
Kto zdrów, kocha, syty.
I chociaby ci sowa
Te byy niemie.
Powiem: na yciu zna si,
Wiesz, ten, kto ma siii."
—
sile milcz, niemy bd
1 we bie.
nie móiv, bo
Zamiast myli i rymów,
Masz wgry i kiebie."
Po replikach. Wieprzowi
Gdy byo markotno,
Zaka rzek:
i „Ty umar, —
O, jake mi smutno I
Jan Lemaski.
Kronika miesiczna.
GLOSSY.
'^)
Pisarzem spoeczestwa jest dziennikarz.
1)8 CHIMERA
Stanem rzeczy u nas i gdzieindziej utrwalony jest obyczaj da-
wania, a co najmniej obiecywania, premiów do tych pism, z których
dochodzi si do premiówek. Na premia i tym podobne dodatki bez-
patne i
przysypki zuywa si dziea Mickiewicza, Krasiskiego i So-
wackiego, tych typowych przedstawicieli „naszej" wasnoci „naro-
dowej" tudzie sawy narodu. Za kadym razem, gdy pojcie „wa-
sno narodowa" urzeczywistnia si, staje ciaem, wydawca pism co-
dziennych lub tygodniowych, czyli pism o krótkim i prdkim odde-
chu, czyli pism dychawicznych, bo nawet i
sprzedawanych czsto-
kro wydawca taki robi potrójny interes: nie pacc ho-
za „dych,"
noraryów, robi honor wasnoci narodowej, e j raczy wydawa,
to jedno; leczy dychawiczno swego organu, to drugie; zyskuje
miano szanownego obywatela, gdy, niewtpliwie, przymnaa narodo-
wi sawnych dzie w licznych edycyach egzemplarzach, to trzecie.
i
e wydawca,
który chwyci za skrzele, dajmy na to, Krasi-
skiego, wydrze go z saka wasnoci narodowej i kadzie na swój
obrus, niczem nie róni si od wydry, chyba tern tylko, e wydra
nie kupuje premiówek; e temu wydawcy
chodzi o podtrzymanie
ducha narodowego tyle, co fabrykantowi musztardy o rozwój mi-
soemoci: to ju jest oddawna przyjty stan rzeczy i o tem mówi
niebdziemy. Nie bdziemy zastanawiali si i nad tem, e panowie
wydawcy, upikszajc swe organy premiami, tem samem ubocznie
wskazuj na tyche organów nikczemno autodafeizm, czyli samo- i
Kruche !
— „Ahm" — mruczy odbiorca —
„znowu co historycznego.
Trzeba to uszanowa Jakóbie, wynie no to na strych szafy
. . . . . .
i
suy do ozdabiania szafy bibUotecznej, gdy „bd co to," bd —
„zawsze to," „przecie to" Sowacki. Te „bd co bd," „zawsze-
to," „przecie to" dowodz — bd co bd — niewtpliwego szacun-
ku dla narodowej, szacunku, któryby wyrazi si da
sawy for- w
mule: niech sobie jak chce po wisku to wyglda, zawsze to na-
sza sawa i wdziczni by
powinnimy wydawcy, o tej sawie e
„pamita" prawie
i za darmo, bo za cen pisma, rozdaje. j
Ach, panie dychawiczny prenumeratorze, gdyby dba o saw
narodow sam i dba rzeczywicie, to standecenie i wszystkie stan-
decenia jej pomysy powinienby uwaa
co najmniej za plugastwo.
—
Tredecim.
POWIE.
W. St. Reymont. Przed witem. Warszawa. Gebethner i Wolff. — St. Przyby-
szewski. Poezye proz. Warszawa. Fiszer. —
Jerzy uawski. Opowiadania proz.
Warszawa. Paprocki I S-ka. —
Juliusz Zeyer. Jego wiat i jej. Warszawa. BibL dz.
yiryh.
—Alfred hr. de Yigny. Cinq-Mars. Przekad W. aszczyskiego.
ogierowi, którego maj zje w^ilcy, wyrwa si z ^rymów* Sowackiego i przypad nam
do gustu.
POWIE 141
niestety
— nie je zwalcza, co przedstawia widok jeszcze
zawsze
przykrzejszy, gdy ulego poszeptom nizinnym ogarnie go po wy-
sikach wielkich i owocnych. —
Taki niepokojcy charakter wytchnie-
nia na mieliznach nosz dwie pierwsze nowele zbiorku. „Przed
—
witem", najgorsza, ma pikne szczegóy nastrojowe, lecz jako cao
jest chybiona w swej zbyt widocznej intencyi mistycznego dreszczu,
przetkliwiona, i
pozostawia yczenie wikszej szczeroci i gbi. —
„Pewnego dnia", historya ostatniego protestu czowieczestwa w „do-
peniaczu maszyn" fabrycznych, ma równie due zalety ruchu i pla-
styki, blednce jednak wobec potgi ycia, jak swym stalowym
bohaterom da choby Zola; proces za przesilenia duchowego zo-
sta raczej askawie dopuszczony przed obliczno autora, zzewntrz
opisany, nie z piersi wydarty, wntrznie odczuty, i
przeto zbywa
mu na sile suggestywnej.
— Wzgldna mierno tych dwu utworów
wystpuje tem jaskrawiej, ej dosadnie podkrela ssiedztwo trze-
ciego, pisanego (niestety) dawniej,
— p. t.
„Sprawiedliwie".
— Jestto
najgbiej poczte, najspójniej zbudowane, najwspanialsze z duszych
dzie autora. —
miertelna walka jednostki z tumem, duszy z instyn-
ktowym automatyzmem bestyi zbiorowej, rozgrywa si tu z wielk
i wie potg, pod postaciami katornika i
gromady wiejskiej, obwi-
jajc swe momenty zasadnicze w to lokalne, traktowane z epickim
rozmachem, atletyczn plastyk i czarem nastrojowym typowego
krajobrazu. Oddzielne starcia dwu przeciwstawnych ywioów cha-
rakteryzuj rozwojowe etapy tego odwiecznego procesu i
rodkowo do centru fatalnej, ostatecznej katastrofy.
do-
Zemsta indy- —
d
widualnoci zgwaconej i urastajcej w demona buntu i poaru,
zemsta gromady, wymierzajcej doran sprawiedliwo na burzy-
cielu jej spokoju, nastpuj po sobie z gwatown szybkoci i nie-
uchronnoci piorunów, walcych w matk galernika, spiowy odlew
wiejskiej Niobe, zmiadonej „sprawiedliwoci" konsekwencyi nie-
ubaganej, która przypomina Ananke tragedyi greckiej. Utwór ten, —
wspaniay kompozycyjnie, wyania z siebie ten wstrzsajcy czar
rozdzierajcego miosierdzia, które posiadaj jedynie dziea stworzo-
ne na dymicych górach ducha.
Poezye proz^, przez St. Przybyszewskiego. nieszczliwej —W
zaiste chwili przyszed autorowi czy wydawcy pomys (równie
oklepany jak tytu) niniejszego pot-pourri,
—
nieprawdopodobnej sa-
aty „najpikniejszych kawaków," wydartych caociom, powiarto-
wanych, pomieszanych jak bilety loteryjne, zwodzcych nowemi ty-
tuami, robicych wraenie kupieckich próbek lub wzorów frazeolo-
142 CHIMERA
gcznych na uytek bandy grafomanów i snobów. —
Dostay si tu
równie, pod now okadk, nieudane autora twory, rzeczy krzykli-
we, kwieciste i bez treci, przykre teatralnym patosem i rytmem
librettowym, „wydte ciepym dymem balony rzekomego natchnienia"
(np. Pamici Sowackiego).
—
Dojmujce wprost wraenie robi po-
dobne, w
rzetelnym dotychczas artycie i wrogu banalnoci nie-
pojte ustpstwo bezsmakowi handlu, podobnie samowolne, gdy
z punktu Sztuki niczem nieusprawiedliwione kaleczenie wasnego
PODRÓbPISARSTWO.
w. Doroszewicz. Saehalin. Bibl. dz. wyb. Warszawa. — Jan Grzegorzewski.
Z pod nieba wschodniego. Tow. wyd. Lwów. — Al. Janowski. Wycieczki po kraju.
Nak autora. Warszawa. — Rudyard Kipling. Od morza do morza. Bibl. dz. wyb. War-
szawa. — Ks. Antoni Macoszek. F7zewodnik po lsku Cieszyskim. Tow. wydawn.
Lwów. — M. Serao. Ziemi witej. Wyd. Kur. Codz. Warszawa. — Henryk Sienkie-
W
wicz, Listy z Afryki. Wyd. Tygodn. Illustr. Warszawa. — Slatin-basza. Przez Su-
dan ogniem i mieczem. Bibl. dz, wyb. Warszawa.
Podróe bywaj realne i
fantastyczne. Pierwsze za gówny
warunek maj: ciodak do chodzenia i fotograficzny „kodak" do pa-
trzenia. Wdrugich uywa si do latania skrzyde wyobrani, a pa-
trzy si przez szkieka przywidze, upodoba i sentymentów zasa-
dniczych oraz ich odcieni i pc^cze. Pierwsze trzymaj si prze-
strzeni, czasu potrzeb odywiania cielesnej maszyny podróniczej.
i
podane w
przewodniku szczegóy o mitycznj-m Benvenucie. Potem,
spokojny ju, idzie dalej. Gdy tak przepodróowa kilka grubych
Baedeker'ów, Guide Joanne'ów, lub cieszych WórFów, jest pewny
swego wiatowego ogadzenia. A jeli kto potem zawie w salonie
rozmow o „Casa del Fauno" i turysta nasz wypowie gosem obo-
jtnym: —
„A, znam to, tam byem..." to przez salon przemknie co
jak westchnienie idce od „Casa del Fauno," i
on, turysta, wy- e
cier^ tam równie swoj banalno...
Wreszcie, hors concoiirs, naley wspomnie o jednym rodzaju
opisów podróniczych, który polega na tem, e
dane topograficzne
bierze si z przewodnika, estetyczne lub naukowe z encyklope- —
dyi, a wyrazy uwielbienia, zachwytu, ironii lub rzewnoci (gdzie któ-
rego z tych uczu zaywa, naucza przewodnik) przepisuje si z od-
powiedniego, dostatecznie znanego, poety. Jako przykad tego osta-
tniego rodzaju, mona przytoczy dziea podrónicze Bezy, cieszce
si u nas tak wzitoci, jaka jest udziaem Baedecker'a, któremu
Beza oczywicie znaczn cz „wzicia" winien.
Przechodzc do bliszego okrelenia poszczególnych grup po-
dróniczych, musimy tu nadmieni, e grup tych w dziale fantastycz-
nym charakteryzowa nie sposób zjawiska s tam tak dowolnie po-
:
Podró
humorystyczna. Podrónik, pisujcy do tej grupy albo ,
Matkobójczyni :
„ . . . Damie dziecko sprzykrzyo si. — Udusia
je.
— Cukierek!"
Oczytany autor, w rónych Choroszkach, paczcych po upa-
dych Paraszkach, koniecznie chce widzie Armandów DuyaPów
i
Magorzaty Gauthier. Przy sposobnoci wspomina, widzia w tej e
roli (Magorzaty) Due i
graa no Porównanie o e
piekle Dan-
— !
no formatu.
J. L
VARJA.
przeciwników, przez cae ycie jest ciemn zagadk dla rodziny naj- i
powagi
z nich,
i
tudzie z obór,
chlewa. m
lub gdy go wiek, brat, albo
nie okalecza!
— Do dydaktyzmu,
tego Na to wcale nie trzeba
dekadencyo mistrza :
-
wspartego na bdzie,
e winia jest czem gorszem ! ot —
zwyky mydek cudze
Tak duej nie bdzie! ony „ojilistrza."
powtarzam potrzykro — :
wzgldem praw nieprawnie? .
do pierwszej okazyi.
Jan Lemaski.
zyi „zachowawczy i
arcychrzeciaski," wykry oczywicie w tych
penych zwtpie i pessymizmu, wstrzsa-
„nastrojach duchowych,
nych szalonemi wybuchami zmysowoci," nader podejrzany pod-
kad „dekadentyzmu." Atoli po dokadniejszem zbadaniu przekona
si, e ten „dekadentyzm" jest „szczery i
powany," wic naklei
na nim etykiet z ostrzeeniem: venenuml potrzsszy melancho-
i,
„Wic czy orgia, czy chaos mk? Lecz przecie orgii w tej
chwiU —
w chwili sdu by nie moe, gdy — ju tyl- s
ko potpiecy, idcy na piekielne mki. Wic owa orgia
dzika jest pustym frazesem, majcym moe wyraa orgi
mk?"
Gdzieindziej dopomaga sobie zwykym kruczkiem, nielicujcym
zgoa z bezstronnoci prawej krytyki. Z poematu wity Boe wy-
rywa dwa wiersze:
O Boe!
O Mocny!
pomija dwa wiersze nastpne:
CH1/^R^•
^ #
CHMRA
mmM-Mcmi.
k.
/ 1
TRE.
TOM VI. ZESZYT 17.
— LISTOPAD 1902.
Z
bretoska) ....
.... 210
214
FRYDERYK NIETZSCHE psychologii sztuki
EDWARD LESZCZYSKI Ahaswer 238
JAN WROCZYSKI . Z „Jawy Obkanej"
Sonet
.... 246
252
ARTUR GRAF
JULIUSZ LAFORGUE.
.
TREDECIM Oloaay.
MIRIAM Poezya.
WAST Powie.
Z. P Sztuki plastyczne.
CHIMERA Varia.
EDWARD OKU Rysunki i inlcyay 238, 245, 251, 259, 267, 279
„ „ Rysunek okadkowy.
N. 8 Inicyi^ i ozdoby z motywów romaskich
182, 185, 188, 194, 198
MARYAN WAWRZENIECKI 210, 213
FRANCISZEK WOJTALA ..... . . Ozdoby
Inicysiy
i inlcyj^
163, 201, 216,
. . . .
SZCZCIE WIOSENNE.
I
POD SOCEM IJ9
Pijmy, chomy i
chomy, nim mrok wróci z noc!
an, przesycony soca naton moc,
Zmy sowem, dzikiem laem pomiennie zakwita . . .
Kwieciem drzew ni i
patrzy w bkity, tsknica,
W kwiatach oddajc socu, co wzia od soca . . .
Leopold Staff.
Dom „pod tonc gwiazd."
mi sposób, e
ma przed sob jednego z tycli, którzy ma-
rz, aby zosta wtajemniczon3'^mi! Moe si to panu wy-
da bajk lub majaczeniem, jak ogromnej wikszoci ludzi,
ale to jestprawda najszczersza. Patrzylimy tedy na siebie,
a Anglik zdecydowa si pierwszy. Wyj
spokojnie papie-
rosa z torebki i poprosi mi grzecznie o ogie. W
ten spo-
sób zaczlimy rozmow. Zaszlimy potem do poblizkiej ka-
wiarni, jak gdybymy obaj przypadkiem tam wanie zmie-
rzali, i tam powiedzia mi Anglik w toku rozmowy, e
szuka czowieka bardzo pewnego, któryby zgodzi si do
Anglii z nim pojecha, w
cichym, odludn3rm jego zamku
z nim zamieszka i —
krótko mówic, miaem wraenie, e
proponuje mi jakie niewyrane stanowisko w swym do-
mu, co poredniego midzy sekretarzem i kamerdyne-
rem Ciemny rumieniec obla mi twarz. Byem wów-
. . .
—
Zatrzymaem si w Londynie przez kilka dni, lord
Angus odjecha sam na zamek swój, Angus-Manor, w An-
gliizachodniej, a ja podyem za nim dopiero po zaa-
twieniu w
Londynie tego, co mi poleci. póny wie-By
gdym powozem (adnej kolei nie byo tam w pobli-
czór,
u) dojeda do zamku. Noc bya czarodziejska, caa
ukwiecona srebrnemi gwiazdami; ogromny park ciemnia
przede mn, kpy olbrzymich drzew stay po kach, nad
któremi unosiy si biae opary, a w oddali stare, chmur-
ne, potne zamczysko pitrzyo si ku niebu. Ze wszyst-
kich jego okien lay si olniewajce potoki wiata. Jakie
tchnienie bani wiono z caego tego obrazu. Lord An-
gus, yjcy zawsze w zupenem prawie odosobnieniu, ob-
chodzi, z obowizku poniekd, rodzinn jak pamitk
i
sprosi cae ssiedztwo arystokratj^^czne. Dowiedziaem
si o tem, dojechawszy do zamku. Przywiozem z Lon-
dynu dla lorda Angusa stare rkopisy etyopskie i, stoso-
wnie do jego yczenia, poniosem je zaraz do jego biblio-
teki, dokd suba wskazaa mi drog. Biblioteka bya,
jak cay zamek, owietlona, i
rozgldaem sizajciem z
sob!
Pocaowaa go jeszcze raz, poczem rzeka sabo:
„Odejd ju!" pada na krzeso. Caowa jej rce, kl-
i
szpiegu nikczemny?
Od tej chwili kochaem kobiet t do szalestwa.
Gniew jej zdruzgota mnie. Wstaem powoli, nie mogem
przemówi zaraz, ale zy strumieniami lay mi si z oczu;
ona patrzaa na mnie ze zdumieniem, gniew
— Nie jestem winien,
— rzekem nareszcie. przygasa.
— Nie jej
je-
stem adnym szpiegiem. Traf sprowadzi mnie tutaj. Gdy
pani wesza, chciaem odej. Ale nim powsta zdoaem.
i68 CHIMERA
wszed ów pan. Niepodobna ju byo odzywa si. Przez
delikatno zostaem tedy nadal w ukryciu, spodziewaem
si, e wyjd niezauwaony przez nikogo, a przysigam
na swój honor i na wszystko, co mam witego na wie-
cie, e nikt nigdy, ani pani, ani ktokolwiek inny, nie by-
by si dowiedzia, em
widzia to, co ostatecznie ani tia-
b nie jest, ani grzechem, na co mogliby patrze anioo-
— wszak pani kochasz, czyby
—
wie !
mójBoepani
si tego wstydzia!
— Na Boga ywego, — odpowiedziaa ze wzru-
nie,
szeniem namitnem podaa mi rk. — Powiedziae pan
i
jego!
Edyty wszake, wbrew memu oczekiwaniu, nie prze-
razio to bynajmniej.
— Nie
jeste pan wcale jego sug, odrzeka zu- —
penie spokojnie, —
mówi mi o panu, i wiem, pan e
czowiek niezwyky. Wiem, jakie zamiary brat mój ma
co do pana, a poniewa sama wiele z nim pracuj, wic
czsto z panem spotyka si bd. Dzikuj losom, e
DOM „POD TONC GWIAZD" 169
pan, nie za
ktokolwiek z tamtych ludzi na pokojach, o ta-
jemnicy mej si dowiedzia, jeli koniecznie ju kto mu-
sia sta si jej uczestnikiem. Brat mój tedy przyjdzie tu
zapewne równie za chwil? Czy wie, pan ju przy- e
jecha? Ach, syszysz pan, oto idzie. Poka pan ten r-
kopis, który przywioze z Londynu.
Pochj/lia si nad ksig.
—
Bracie zawoaa,!
— —
có to za szacowny staro-
ytny rkopis etyopski: „Taamina Mariam," mówi o cu-
dach panny Maryi? A có za miniatury! A czy masz
klucz gwoli odczytaniu tych legend wedug tradycyi ma-
gów?
Mówia
popiechem gorczkowym, rce jej si trz-
z
sy, zwracaa si ku oknu, z poza którego dochodzi teraz
saby turkot kó po bruku podwórca. Edyta zblada.
„Odjeda!" szepna. Wiedziaem, kogo ma na myli.
— Usprawiedliw mnie przed gomi, rzeka go- —
no. —Jestem chora, czuj si bardzo niedobrze i
wy-
—
sza szybko z biblioteki.
Rójko oddycha ciko przez chwil; potem cign
dalej :
— Nie
o wszystkiem bd
panu tak szczegóowo opo-
wiada, jak o tem pierwszem z ni spotkaniu. Powiedzia-
em ju panu, pokochaem e szalenie. B3'em dziko j
zazdrosny o jej kochanka, ale i mio i zazdro ukryem
w sobie gboko,
Edyta przypuszczaa jedynie,
i
jestem e
jej bezgranicznie oddany, a
do powice najwikszj^ch.
Co do tego nie mylia si zreszt, bybym dla niej powi-
ci wszystko —
oprócz swojej mioci. tak przez yem
kilka miesicy na zamku lorda Angusa. Gdyby nie ta na-
mitno nieszczsna, lord Angus bj^^b}^ z pewnoci do-
prowadzi mi a
do wyyn wiedzy ezoterycz-
z czasem
nej, na których sam tak wolno oddycha. By to czo-
wiek, jakich mao zaiste, prawy adept biaej magii, i pewien
I^O CHIMERA
jestem, e dzisiaj doszed ju do szczytu prawd transcendent-*
nych; mia wszystkie do tego zdolnoci, i
intuicy, i ana-
liz, i
syntez. Doprowadzi mi a do progu poj za-
penie pustej. W
piewaa znana piewaczka wo-
salonie
ska jak brawurow ary, mona byo mie pewno,
i
cuj.
Wyja list z szufladki
sekretarzyka podaa go. i mi
— Id pan, — rzeka, — id oddaj Ewerardowi sam i
—
Gotuj wszystko natychmiast do odjazdu, wy-
—
krzykn, —
uciekam z Anglii.
Spostrzegszy mnie, nie okaza adnego zdziwienia,
tylko bole wielka wybia mu si na twarzy.
— Oh, dobrj'^ los tu pana sprowadzi, rzek do —
mnie,
— napisz list, oddaj go pan Edycie, chciaem po-
wiedzie, siostrze lorda
Angusa.
Siad pisa szybko, podczas gdy w obocznym po-
i
— Przebaczenia — byo
!
wszystko, co m zdoa wy-
-
w zgrozie niewysowionej .
nie, byem
nie zaraz nieszczliwy! Czuem to, o czem
panu mówiem przed chwil, t rozkosz popenionej zbro-
dni! Dopiero póniej, dopiero póniej przyszed ten lk
i ból
niewysowny! Dopiero wówczas, gdy ten zom skal-
ny na mnie patrza. Dopiero tam, w tej starej komnacie,
gdzie mnie zamknito szalejcego, gdy ludzie, znalazszy
mi w jakim epileptycznym ataku na gocicu koo owe-
go skaliska, miosiernie ponieli ndzarza z powrotem pod
dach zamku, w którym umara! Tak, po kilku dniach
dopiero, w owym starym sklepionym pokoju, kdy gste
zasony od stropu spyway, zasaniajc okna, wówczas do-
piero, gdy zacza mnie przeladowa myl, je musz e
rozsun, te zasony, kogo musze w tym cieniu ich
CZARA.
to czara. Prowansale,
Z bratniej doni Katalanów:
Kil wzajemnej spemy chwale
Wino zote naszych anów.
Bogosawiona
Czaro spieniona
Skr nas ogni twoich wzrusz!
Niech twe strumienie
Budz natchnienie
I energia silnycli dusz.
Bogosawiona
Czaro spieniona — / /. d.
z „WYSP ZOTYCH" 183
Bogosawiona
Czaro spieniona — i t. d.
Bogosawiona
Czaro spieniona — -
i t. d.
Bogosawiona
Czaro spieniona — / /. d.
Daj poezy
— ten blask zorzy :
To, co yje, pieni czeka.
Boiviem pie —to nektar boy.
Co w boga zmienia czowieka.
Bogosawiona
Czaro spieniona — i t. d.
Bogosawiona
Czaro spieniona.
Skr nas ogni twoich wzrusz!
Niech twe strumienie
Budz natchnienie
I energi silnych dusz.
z „JVYSP ZOTYCH" i8s
KOMUNIA WITYCH.
CHIMERA
Czua, ej do Raju niebiany
Unosiy na skrzydach ku górze,
wity Trojim:
—
Pewnie, Janie wity.
Lecz mi ona potrzebna w kociele;
Trzeba wiata, gdzie -mroków odmty.
A na wiecie wzorów jest niewiele.
—
Za Honorat wity im wtrca:
tak
— Dzi, gdy w nocy bynie tarcz miesica
Po lagunach i kach zieleni,
Zestpimy, bracia^ z tych kamieni ...
Bo noc dzi jest Wszystkich witych noc.
Sam Bóg Ojciec wity stó zastawi.
Sam Pan Jezus przyjdzie przed póttoc
I w Aliscamps wit msz odprawi. —
KSINICZKA KLEMENCYA.
Lecz^ e
jest gburem, to wykaza pewnie.
Cho taki wielki pan i zagraniczny :
Jak to w mej pieni czytasz historycznej.
Czy, czego da
od nas narzeczony.
Aby ju adnych nie mia niepokoi.
Niech nam bez chmury adnej i osony
Bynie ta gwiazda, która wzrok nam dwoi.
Gdy to w kontrakcie zastrzeone stoi,
Wtedy
—
z królewskim czarem, o bogowie!
Bez najmniejszego namysu wraz miao — — —
Fal wijce si zot po gowie
Wosy odrzuca — i tkanin bia
Zdziera i woa: — em bya tak ma
I e
dla jednej koszuli, posowie,
Straciam Francyi tron —
niech nikt nie powie ! —
W przestrze upada tkanina pajcza
1 Artezyjska Wenus si ukae.
Jako na szczycie góry jasna tcza —
A zatopiony w tych czarów jej czarze
Kadyby pragn jak król mie w darze. j
Lecz mio —pikno, do licha, udrcza !
Jednego amie, drugiego uwiecza.
z „IVYSP ZOTYCH" .
ipy
ROMANIN.
IL
Nic —nic! A
na tarasie huczy mi albad
Wycie wilków lub s^pów krakajcych stado.
Przeto, gdy widz, w jakiej zapomnienia pleni
Dzi igrzyska miosne —
i damy /
—
pieni:
Pytam, czyli zamary Prowanckie równiny
Lub czy niemi owadly dzikie Saracyny?
—
Ochonwszy z mej pierwszej bojani szalonej:
—O kwiecie Romaninu, rzekem jej wzruszony.
Odkd róane twoje oblicze mier mroczy.
Wiele fal od Marsylii do morza si toczy . . .
IV.
I id dusze zmarych
— pyn /
nawa —
Z mroku Czysca i z Raju promiennego gocie . . .
W mogile
— snu mioci przejmuj mnie — dreszcze.
Blanche/lora de Flassan:
— Tam im ziemi boniach
Sodko sucha ptaków piewania, gdy w woniach.
jest
Zielony Maj nadchodzi
— A mnich z Isclod orów
!
kropn to by-
y czasy, kiedy
dby, stare jak
dzieje narodu,
miane za bo-
gów ongi, wa-
liy si z omo-
tem przerali-
wym. Mocarze
wiekowi pusz-
czy, wysoko
dzierc gowy,
yli dostojnie,
wspaniale.
Wdzik pot-
gi i
sawy bi
od nich un
o<^. jasn. Teraz,
wyzuci z ycia, legli nizko. Pokonali setne lata i zgi-
nli.
— Dby s jeszcze dzi na wiecie, ale nie takie.
202 CHIMERA
miao mona
elazo bio o elazo.
rzec :
—
Las odpowiada na kady zamach jkiem, skarg
^oliw:
— Wrogi chc zwojowa zakon wity naszego
ywota.
Zwyczajnie, kto musi opaka zgon na tym pado-
le paczu.
Siekiera ostra cia, zrobia szczerb, wpijaa si co-
raz gbiej, otwieraa yy przebogate w soki ycia, do-
cieraa do serca.
Bór teraz ka, stka echami guche-
ju szlocha,
mi. Okrzyki rozpaczy bezsilnej daway si wyranie
sysze :
— Giniemy!
A soce letnie, jakby rade klsce, rzucao z nie-
bios umiechy pogody jasnej.
— Rzecz dziwna, wszechwiat nie wspóczuje z na-
sz niedol!
Cios ostatni przyszed, dzielnie ugodzi i zwali
z nóg olbrzyma wadnego, chlub puszczy. Upad
straszny ! . .
raliwy, i
zamt niezmierny, huk nadzwyczajny, idcy
i
mici w
otchaniach wiecznoci.
Trwoga blada na skrzydach pierzchliwych po-
mkna w knieje najgbsze, zwiastujc klsk ycia.
Jele i
odyniec, raone gnay popiesznie
strachem,
przez puszcze w susach ogromnych. Lis i borsuk za-
szyy si w nory. Ptastwo sposzone zaniechao pieni
i
pierzchao na wszystkie strony. Motyle sfruny z jed-
nych kwiatów na inne. Nawet limaki skurczyy si
w skorupach.Mrówki drgny. Lk ogarn ca
rzeczpospolit ywych, o ile kto mniema, e jego i
y.
—wiat zmala w swej maoci znajduje wdziki.
i
i
nadziej. Ale uczucia nasze cigaj mar nieobleczo-
n w ciao rzeczywistoci. Bo przyszo nie bdzie
taka, o jakiej marzymy; przeszo bya ju raz chwil
biec izadowolia nikogo z yjcych.
nie
Jeden db ocala, pan rodowity, hetman koronny.
DBY 2oy
wielgo-dba staroytnego.
Los nieodwoalnie skazuje ich wszystkich na zaga-
d, cho s modzi wiekiem.
— Dwigacie na barkach brzemi ycia przodków
wielkich, a wielcy musz zgin! Wic ojczycowie
i dziedzicowie dbrowy znikej wygldaj tak obco
w tym wiecie nowoytnym, jak gdyby byli cieniami
2o6 CHIMERA
nosi baganie:
— ali si gwiazda jaka nie znajdzie, coby udzie-
lia siy nam niemocnym?. —
Niebiosa milcz na to we-
.
drga yciem ?
stych
— z myli wielkiej, pragnie nieskoczonych,
uczu nieprzebranych. Ona jest ogniem twórczym
wiata, nasieniem wszelkiej wielkoci przyszej, dusz,
która odbywa wcielenia niemiertelne ycie docze-w
sne. Rodzi si w natchnieniu, dokonywa cudów ucho-
i
Adolf Dygasiski.
Dziecko z wosku.
(AR BUGEL KOAR. *)
cuskiego.)
DZIECKO Z WOSKU 211
Byoobwinite w szmatki,
Przy niem w kiesce sto talarów
Dla witokradzkiego ksidza.
Co ochrzci woskowe dzieci.
co jak cika chmura nad nim stanie cho piorunami grozi, oyw-i,
na —
najgbszego ze wszj^stkich
„dekadentów,"
— ;
Tak wic:
i) oceny pikna s krótkowzroczne, ogarniajce je-
dynie najblisze skutki ;
sk taneczn lekkoci . . .
Jest on do
bogatym na to, aby módz by rozrzutnym,
nie zubaajc samego siebie...
Podobnie jak si dzi tómaczy „geniusza," naleao-
by moe artystyczn si sugestywn uwaa wogóle za
pewn form newrozy, — nasi artyci s w rzeczywistoci
zbyt nieraz spokrewnieni z histerycznemi kobietkami ! !
—
Mówi to
jednak przeciwko „dzi," nie za
przeciw: „ar-
tycie" . . .
w —
i owa faustowska
„nieskoczono^ onie" w . . .
i) Podniecenie: spotgowane
poczucie mocy; potrzeba czynienia z rzeczy refleksu wa -
da od
artysty, aby wiczy si optyce suchacza w
(czytelnika), znaczy wymaga od niego, aby zuboy sw
si twórcz. Zachodzi tu stosunek obojga pci: nie nale-
y od artysty, który daje i zapadnia, wymaga; aby sta
si kobiet, która przyjmuje i
poczyna.
Nasza estetyka bya dotychczas o tyle babi estety-
k, e tylko wraliwi na sztuk formuowali swe dowiad-
duchowoci, —
nasz odmodzi swoisto i t. p. Wszak to znamio-
nuje kierunek umysowoci? Jeli nie w gb' i nie wzwy: nie
w siebie ku kulturze, to po konkretne, zgruba namacalne pozory
i
odrbnoci, —
po swojsko. Jest wic ona koniecznem logicznem
nastpstwem hasa naiwnej jedynie twórczoci, paliatywem na
wyschnicie realistycznej sztuki w murach miejskich, specyfikiem
na ten niemoliwy ju stan pó-cywilizacyi, pó -owiaty, pó -dzie-
wictwa duchowego u artystów (majcych by koniecznie „naiwny-
mi"), jest pomoc nag i na razie energicznym rodkiem przeczysz-
,
nawi polskoci.
swojsko, nacigana doktrynersko do kadego wybi-
Dzisiejsza
objawu wspóczesnej twórczoci, gotowa sta si niebawem
tniejszego
nieznon tyrani dla myli. W
por przychodzi jej z pomoc nie-
ch i
uprzedzenie do uwiadomienia, krytycyzmu, do „poowiczno-
—
ci modernistycznej." I oto otwiera si szerokiwygodny goci-
i
niec cnoty dla kadego, kto pragnie pozosta „wycznie artyst," „tyl-
ko plastykiem," „tylko ywioowcem," fijolkiem w swojskiej kapucie,
pierwiosnkiem na rodzimym gnoju, zawsze „z Boej iskry", zawsze
swojsko naiwnym, zawsze idyot.
-
ESYMIZM W SZTUCE.—Artysta
przywizuje si z czasem do swych
rodków, dla nich jedynie, miano-
wicie do tych rodków, przez któ-
re przebija stan twórczego podnie-
cenia: do kracowej subtelnoci
barw, wyrazistoci linij, odcieni
tonu, dobitnoci tam, gdzie normal-
nie brak wszelkiej wyrazistoci.
chci do ycia; —
wówczas
wytworzon zostaaby sztuka, która sam siebie zno-
si.
Tragedya oznaczaaby proces rozkadowy: instynkt
z PSYCHOLOGII SZTUKI 233
t ca
o
sztuk,
. . .
jest poezy, olbrzymi reszta stwarza mi-
TÓMACZENIE I DOPISKI
Wacawa Berenta. Fryderyk Nietzsche.
Ahaswer.
Aw niezmierzonym hkicie
Jaki si straszny rozbuja dzwon;
Dusz toyam i sysz:
To wieczne skary si ycie.
Tu ostatnie,
— Tumojemójdrogi
dom.
Nie pójd wicej, nie pójd
AHASWER 245
Edward Leszczyski.
z „Jawy obkanej.
WIECZNO.
•
Nastrój
WIC,
okój
—
wysoki, wielki ciany . . .
woa .
krzyczy
. .
targa ich za ramiona
. . . Nie nilct ani : . . .
trwog —
tak olbrzymi, nieludzk trwog... hu -hu- hu-
u-uu — — — — — — — — — — — —
Patrz . . .
2^0 CHIMERA
DUSZA.
potworki.
Ja : wic nagi czowiek i straszna maskarada milionów so-
bowtórów w czarnych maskach TY.
Ja: wic spieke, puste, ostre ciernisko, na którem usn-
o zmczone, chore Przeznaczenie.
Jan Wroczyski.
2^2 CHIMERA
SONET.
I z tego serca:
— rozdartena wierci
Szaem rozpaczy, wzgardy i mioci.
Umrze nie moe, a rwie si do mierci.
ra tony bolesne, e
nie ma do odbicia adnych lic god-
wet nadziei, e—
mimo tak dawnego z niem sam na sam —
bdzie si mogo kiedy, po zwierzeniach zobopólnych,
podzieli jego urazy.)
Ojczyzno jednostajna i niezasuona Kiedy to ! . .
— Malutka?
— Có tam robisz znowu?
Potwór -Smok, siedzcy w kucki u wejcia swej gro-
ty, zzadem na pó w wodzie, odwraca si, migocc grzbie-
tem wietniejcym wszystkiemi klejnotami Golkond pod-
morskich, unosi wspóczujco powieki ustrzpione róno-
barwnemi chrzstkowatemi pasmanteryami, odsania dwie
i mówi
wodno - zielone gaki oczne
wielkie (gosem czo-
wieka wytwornego, który niejedno przeszed nieszczcie):
— To
widzisz, Malutka, rozbijam i szlifuj gaziki do
twej procy. Bdziemy jeszcze mieli przeloty ptaków przed
zachodem soca.
— Dajspokój, ten haas mnie boli. I nie chc ju
— Malutka?
— Powiedz, czemu od jakiego czasu nie przynosisz
2^6 CHIMERA
mi drogich kamieni? Cóem ci uczynia, powiedz, mój
opiekunie !
drapuje go i
rozrywa z obu stron wzdu swego prawo-
wicie zgodniaego ona, poczem rozpoczyna znowu swe
jczki ostre i
chrapliwe.
Potwór uwaa za stosowne, dla wydrwienia jej uty-
skiwa romantycznych, przedrzenia falsecik tej biednej
dzieciny na przeomie, i
zaczyna tonem swobodnym:
— Pyram i
Tysbe. By
pewnego razu . . .
— Nie nie
! !
adnych martwych bajek, albo si za-
bij!
— Ale
nareszcie, có to znowu
takiego ? Trzeba si
raz otrzsn. Id z wdk na ryby —
albo na polowa-
nie, dobieraj rymy, trb' na muszli w cztery gówne stro-
ny wiata, odnów swój zbiór skorupiaków, albo, wiesz,
2j8 CHIMERA
ryj symbole na opornych kamieniach (czas przy tem zbiega
niepostrzeenie !
) . . .
proc ?
one! Miowa!
Miowa — woa biedna Andromeda.
! . .
stemi dumnemi,
i w
szczupej cemi stan tu pod piersi,
Hissaho !
Gdy znikd osody,
^
262 CHIMERA
Cisn si do wody!
Hissaho!
— rk
który pod si znalaz.
Nie mog przecie odebra sobie ycia, by przej-
rze, o bogowie?
Pacze.
— Nic, nic! Zanadtom opuszczona! Teraz, choby
przyszli po mnie i zabrali ztd, zachowam uraz na cae
syczny
Andromeda odrzuca w ty swe rude
runoi
powraca do domu.
Potwór nie wychodzi na jej spotka-
nie. Có to ma znaczy? Czyby Potwora nie byo?
Woa:
— Potworze ! Potworze !
obwiecicieli.
Rzenia gotowa, zasony si zwijaj.
Na posaniach z dyademów, na niwach latarni we-
neckich, na miaach, na snopach, i
No, i
milczenie, i
gotowy dla cmentarnego
liorj^zont
ksiyca — gdy wtem ! O bogosawieni niech
!
bd
bo-
gowie, którzy, wanie w chwili podanej, przysyaj no-
w osobisto.
Jak rakieta przybywa bohater dyamentowy, na nie-
ystym Pegazie o drgajcych, ubarwionych zachodem skrzy-
dach, dokadnie odbity w niezmiernem, melancholicznem
zwierciedle atlantyku piknych wieczorów.
adnej wtpliwoci, to Perseusz.
—
Andromedo, szlachetna Andromedo, uspokój si,
to Perseusz. To Perseusz, syn Danae z Argos i Jowisza
zmienionego w deszcz zoty. On mnie zabije i uwizie
ciebie.
— Ale nie zabije ci
nie, !
— Zabije.
— Nie mnie kocha.
— Nie moe cijeeli
zabije,
zabra, póki mnie nie zabije.
— Ale porozumiemy si. Mona
nie, si zawsze
porozumie. Ju
urzdz. ja to
Andromeda wstaa ze zwykego swego miejsca i
pa-
trzy.
— Andromedo, Andromedo pomyl o
! cenie swego
ciaa jedynego, o cenie swej duszy wieej ! Mezalians
speni tak atwo!
Ale czj^ ona syszy! Z twarz naprzód podan,
z okciami przy ciele, z palcami wpitemi w biodra, stoi na
Olniewajcy i
peen szyku zblia si Perseusz, skrzy-
da jego hipogryfa bij wolniej; im jest bliej, tern—a
bardziej Andromeda czuje si parafiank i nie wie, co
zrobi ze swemi rkoma, tak czarujcemi.
O kilka metrów od AndromedjT^, hipogryf, dobrze
wystylizowany, staje, zgina kolana na równi fal, utrzymu-
jc si przytem na powierzchni róowem skrzyde drga-
niem, i Perseusz si koni. Andromeda spuszcza gow.
To zatem jej narzeczony! Jakim bdzie dwik jego go-
su,jego pierwsze sowo?
Lecz on oddala si bez sowa, bierze rozpd, wzbija
si, zaczyna opisywa owale, przelatujc przed ni tam
i z powrotem, toczc koniem tu nad morzem bajecznie
zwierciadlanem, coraz bardziej cieniajc swe orbity ku
Andromedzie, jakby dajc tej dziewiczce czas do zachwy-
cenia si nim i
podania. Szczególne widowisko, za-
prawd ! . .
perowej.
Perseusz ma na gowie hem Plutona, czynicy nie-
widzialnym, ma skrzyda napitki Merkurego boski pu-
i i
kiem:
—
Id pan sobie id Budzisz we mnie ohyd Wol
! ! !
kiej duszy!
— twe milczenia, i i twe
popoudnia, i wszystko!
Zapóno! zapóno! Ale pewno tak rozkazali bogowie.
PERSEUSZ I ANDROMEDA 2yy
oklesa i
Polynika, i zbon Antygon, i udoskonalenie
broni, kadce kres czasom bohaterskim. A wreszcie,
dziwn i
gnbic twego ojca, i ciebie szlache-
Etyopi, i
powiem o
trawestacyi tego biednego Perseusza. (Da-
ruj to panu ze wzgldu na mistrzostwo mego wize-
runku, pochlebionego, rozumie si, na sposób antyczny,
w rysach Andromedy). Ale rozwizanie powieci! Có
to jest ten Potwór, o którego sidotd nikt nie trosz-
czy? A
potem, szanowny panie Amyot de TEpinal, po-
dnie -no troch oczy ku mapie nieba nocnego. Ta para
mgawic, przy Kasyopei, nie nazywa
tu,
-
si Perseuszem
i Andromed, podczas gdy, zupenie w oddali, owa skrtna
smuga gwiazd, o powierzchownoci paryasa, jest konste-
lacy Smoka, wegetujcego midy Wielk i Ma Niedwie-
dzic, swemi dwiema niemrawemi kumami?..
— Droga U..., to niczego nie dowodzi. Niebiosa s
pogodne i
konwencyonalne ; tyleby znaczyo powiedzie,
e oczy pani s poprostu ciemne (nie chciaaby pani
tego). Nie, gdy, zkdind, niech pani spojrzy sama, tam
przy Lirze, moj
konstelacy, nie
która jest abd-e
to jest konstelacy Lohengrina i ma ksztat krzya, na
pamitk Parsifala? A
jednak przyzna pani, ja i mo- e
ja Lira nie mamy nic wspólnego z Lohengrinem i Parsi-
falem ?
28o CHIMERA
— Toprawda, to parabolicznie prawda. Ale nie
sposób nigdy spiera si z panem i nauczy si czego.
—
No, wracajmy zatem napi si herbaty. Ah! a propos.
A sens moralny? Zawsze zapominam o sensie moralnym.
— Oto jest:
i
Lycoperdon Giganteum.
/.
to ju nie
wiem, coby to byo?..
Postawiwszy to zagadnienie, obywatel znów popi kawy, umie-
ci oko na innej szpalcie i czyta:
. . .
„Mury naszego miasta uszczliwi arcysympatyczny
i
miy go. Jest nim sdziwy autor wielu natchnionych
prawdziwem, gorcem ciepem studyów, który obecnie,
nam z jego biurka wiadomo, zajmuje si przygotowy-
jak to
waniem obywatelskiej pracy p. t. „O bezzasadnoci
przeceniania poezyi i
artyzmu kosztem wiedzy i nauki" . . .
bdzie wymyla ! . .
Rn brylantami . .
prosz —
te powód do ar-
tykuu Rn,!
rn, to niech to rzecz gospodarza . . .
Zreszt ... sa-
Kochany Redaktorze!
Pamitasz Redaktor, jak - emy to przy obchodzie jubi-
leuszowych latek pewnego, dzi ju w ziemi spoczywaj-
cego wgrzyna, ubolewaU nad kiepskiem jeszcze u nas
zamiowaniem krajowych, powikszajcych narodow
saw, osobUwoci. Cho od lat tylu, gazeta wasza, pod-
noszc i z obywatelskiego owietlajc stanowiska wszyst-
kie zbrodnie, skandale i
rarj'tety, gorco w tym kierun-
ku dziaa, przecie dotychczas nie mamy jeszcze wasne-
go panopticum^ ea
musi je zastpowa sama wasza
redakcya, zawalona i tak
ju innemi sprawami publicz-
nego dobra. Posyam obecnie purchawk, urodzon
i
wychowan w mojem dominium, Fetory Wielkie.
Urosa szelma, co? Zajmijcie si jej losem, bardzo pro-
sz polecam. Co mona, to si dla kraju
i robi. Nie idzie
mi o reklam, ale kilka sów ciepych od siebie moecie
wydrukowa. Przy sposobnoci, tam tego ten... Co to
//.
Zwykym, ogólno -
dziejowym trybem, po okresie legend, po-
da, bajek czarodziejskich i
tym podobnych niewierutnoci, na-
stajeepoka czynów notaryalnych, protokuów historycznych, praw,
prawd, zada, celów i dni codziennych. Wyrósszy z barbarzyskich
przywidze, nieokrelonego wrzenia i nierozsdnych zachcianek,
które do dzi nas jeszcze u dzieci tak i które za ra
porednictwem
urzdze szkolnych usiujemy z nich wykorzeni,
— ludzko dosza
do zrównowaonego,
trzewego szczcia, kady, byleby by i
zwyczajnoci bdczabezpieczonym.
W dziedzinie stosunków zwierzco -
rolinnych, o ile te koja-
rz si z ludzkiemi, rzecz ma si wprost odwrotnie. Istota zwierz-
co roUnna, skoro tylko przesza realnie prawdziwy i historycznie
-
—
Gupstwo natura — wykrzykn szef zapytowców.
! To- —
masz, skocz-no do gabinetu po narzdzie, co to go si uywa przy
niestrawnociach, wiesz Zaostrzy si kanka, wkuje w naskórek
. . .
i
fertig. ywo !
mylowe reciiativo:
i
LYCOPERDON GIGANTEUM 287
ki, ani poezy dla poezyi, lecz jedynie i tylko dla uzy-
zapatrywa
tych :
— tak
mi jako serce uroso . . .
—
Pani bdzie askawa si rozgoci zachca wywiedca — — :
pani ? . .
— Ach, wtpi
—
rzeka purchawka gosem cokolwiek raniej-
szym :
— jestem jeszcze taka moda mam dopiero tydzie
. . . . . .
zda si mog?
— Gupstwo, kochana pani. Wanie. Bo niema rzeczy tak
podych na ziemi, aby nie mogy sta si przydatnemi ... to z Szekspi-
ra. Ho, ho! A od czegó reklamka, ogoszeka? Cóbymy robili,
my, bez ogosze o rzeczach na nic innego, prócz na ogoszenia, nie-
zdatnych?.. Ciepy artykulik, wzmianka prosta, póniej rozumowana,
serdeczna, ifertig. O, druk wiele moe! Czy wiesz, dziecko daruj
—
mi t poufao, ale mój wiek, pozycya... — czy wiesz, e, cokol-
wiek napisz, wszystko idzie do druku i wszystko si czyta na- . . .
—
Dziwne —
rzeka purchawka, nie wiedzc, jak ma si na
to zapatrywa.
— Jakto dziwne ? Raczej naturalne — krzykn autor wyci-
nanych kaw^ów.
— Naturalnie — zgodzia si purchawka, której byo wszystko
jedno. Badawista odczu ten niedowad zajcia purchawki i
ju
LYCOPERDON GIGANTEUM 289
—
Uwagi?.. Hm, nie wiem... A moe?.. Tak... miaa-
bym, i nawet sporo, do powiedzenia o grzybach, liszajach, ró-
nych pasorzytach rolinnych i drzewnych ... i o ydach te, wie pan,
na tym sadowniku oparte, bo syszaam, wszyscy ydzi do siebie e
podobni, i do zbada jednego . . .
///.
czalnych i
innych,
—
powychodziy dni
jaki i
zaczy taczy
waryacki, niecodzienny balet.
Purchawka, jako naleca do rzadkiej rodziny niepicych, czu-
w^a, bo, chociaby nawet bya do snu najpodatliwsza, sensacyjno
wszake dziewicy z rybim ogonem, któraby moga i nieywego ze
snu otrzewi, podniecia j do gapiostwa. Tak czy owak, pur-
LYCOPERDON GIGANTEUM 291
wyreniu cudzych.
— Dziedzice — przemkno przez myl wieniaczki, i na chwi-
l ogarna j obywatelska wdziczno ku wikle.
rody — ciche, rednie pracownice, do rodka tygodnia wgnie-
cione, z dwóch boków otukane, do ponie i tera wszelkich przy-
wyke, pochylone, brzemienne rezygnacy i woon na nie przez
spoeczestwo odpowiedzialnoci za nierobaczywy stan potomstwa;
niektóre wigilijne, z postem, twarz miay chorobHwie mizern, ale
mimo to umiechay si, skaczc pod musem batutników.
—Zupenie jak gruszki, przy owocobraniu otukane i trzsio-
ne,
— rzekado siebie purchawka.
Czwartki —
bezmylni najmici do lepego wykonywania roz-
kazów, nader cenni jako woy robocze, które, prócz orki, jeszcze
zmuszone s
hodowa miso na uczt swym najemcom, ale dostaj
za to podwyki, sochy nowe
uprz, a nieraz
i
klapnicia piesz-i
Niedziele — kobiety
ju cakiem rozpustne, do wszelkich mis
rozgrzeszone,spoecznym wiatowociom oddane, do zabaw nale-
ce publicznych, prywatnych i cile gabinetowych, w dobranem
kóku z niewielu, najwyej dwóch - trzech ogniw zoonem, i przy
drzwiach zamknitych. Postrojone byy jedwabie i koronki, naj- w
przeróniejszemi woniami skropione i mienice si od klejnotów.
Ich taniec by pozornie bez bryka, bez amania si w pasach, bez
drgawek bioder i bez sigania sobie paluszkami nóg do czoa; ale
postaw, oczyma, ruchem ogóu linij oraz jakiem takiem milczcem
przystaniem na najnieprzystojniejsze zamiary i cele, doprowadzay
tancerzów swych do wyaenia ze skóry czyli z trykotów, i do roz-
taczania przed niemi najgortszych mimicznych zakochanoci.
— A to znów niby motyle, takie adne i rónobarwne szep-
—
na purchawka, czujc w sobie napyw nostalgii za rodzinnym ogro-
dem ... —
motyle, gonione przez dziedzicowe dzieci ... I niewiado-
mo, co adniejsze: czy te motyle do fruwajcych listków podobne,
czy ta dziedzicówna ze somianemi, kopotliwie duemi warkoczami
i z bratem o
czerwonych, podrapanych ydkach, za ni biegajcym.
eby jeno nie zapdzili si pod kierz i nie zgnieth . . .
Szczliwe —
LYCOPERDON GIGANTEUM 293
dlatego, e
tacy brudni i czarni, a one biae Raz, gdy dziedzi-
— . . .
Zbudzi si i
Ranoskrobski, ziewn, podszed do ciany, zdar
z kalendarza wczoraj i rzuci je w kosz redakcyjny, jako rzecz
na nic ju nieprzydatn, prócz chyba na wspominki, oktawy i ro-
cznice.
W miasto wszed dzie dzisiejszy, zastosowany do wszelkici
wymaga „spoecznej" sztuki miejskiej. Wic niebo byo chwilami
c^iem pozbawione pesymizmu, a jeeli napyway jakie chmurki,
to nieliczne i, z najwidoczniejszem zaznaczaniem swych pogodnych
(Dokoczenie.)
J^Il LeiTianSkl.
Kronika miesiczna.
GLOSSY.
che czy bystre ide^u posiadanie w stanie mniej lub wicej szcztko-
;
Zkd to haso? —
Wyrywa si ono gosem dynamicznych
stwierdze z szeroko w spoeczestwie rozkrzewionego mniemania,
e UWIELBIENIE PONIA.
Jakim sposobem ta najwysza, najczystsza, anielska potga
duszy ludzkiej, ta wita straniczka najtajniejszych przybytków
^
302 CHIMERA
Pikna moga si w oczach otumanionych okry hab ? — Szukajc
przyczyn tego potwornego zjawiska, trafiamy ju nie na jedno, ale
na cay system róde, róde mtnych, ndznych, utworzonych przez
ogólne ju i chroniczne wyziewy i opady zdzicz^ego, znieprawio-
nego, „gincego wiata."
Wic naprzód, oto smok PRÓNOCI, ten zwyrodniay poto-
mek DUMY; próno, która jest gnunem akomstwem zaszczy-
tów bez zasugi, tryumfów bez mozou, i która wobec fatalnego —
prdzej czy póniej fiasca w^ygodniejszych od szczerego trudu
intryg, matactw, manewrów protekcyjnych przegniwa w zodn, —
gorzk, ndzn zawi dla zwycistwa wartoci rzetelnej. Otó —
uwielbienie, bdce bosk roskosz serc prawych, zamienia si za-
zdrosnym w rózg tortury, zdoln tylko rozwciekla poerajcego
ich wa podliwoci bezsilnej.
Powtóre, oto zbiorowa atmosfera wielu takich indywidualnych,
rannych prónoci, wrogich sobie w
zasadzie, lecz solidaryzujcych
si z tajemnicz logik wobec wspólnego niebezpieczestwa, odczu-
tego w si ISTOTNEJ WARTOCI.
zjawieniu Wzajemne wobec —
niej krzepienie si lekcewaeniem, szyderstwem, tanim dowcipem,
wytwarzanie kamnej suggestyi zbiorowej, która si ma przeciwsta-
wi oczywistej prawdzie.
Potrzecie, tych prónoci bahe i przekrtne zapatrywania na
punkt widzenia i zadanie krytyki. Zupena niewiedza jej istotnego
posannictwa, którem jest gruntowanie Królestwa Pikna na ziemi,
zwiastowanie tumom Pikna w dzieach zawartego, za ich twór-
com —nowych tego Pikna ziam potgi, wsianych czsto bezwia-
domie w miazg ju wiadom. —
Ale aby poj niesychan, jedy-
nie istotn wag tego wprost witego wobec ludzkoci obowizku
krytyka, trzeba go przedewszystkiem zrozumie wzgldem siebie,
trzeba dusz sw
uwolni od wszelkich rop naogowego mylenia,
czucia, pozy, podda j pod wielki, oywczy wicher bezporednich
wzrusze, szczerego odczucia, sta si na pikno wraliwym, oczy
otworzy na bezmierne jego krainy, wiedzie, krainy te istnie- e
j. A o tem wanie nie wiedz owi „krytycy."
Obowizek pozytywny jest dla nich martw liter.
— Obowi-
zek negatywny — augiaszowy — bior za cao zadania,
— otuma-
i
kady zjaw i istota, moc swej zej lub dobrej woU, przywiera do
jednej z dwu potg, midzy któremi waha si los wiata, potg, któ-
re religia symbolizuje w
„witych Obcowaniu" i „Synagodze
Szatana,"
—wiata, — lub ciemnoci.
do —
Faszywy krytyk, wia-
zawar przymierze z „Potg mroków," i odtd jej
domie lub nie,
wrogowie staj si fatalnie jego wrogami.
— Kade istotne dzieo
304 CHIMERA
od jego krgu yciowego,
sztuki, bodaj najdalsze przez sam moc
—
swego charakteru promienistego, heroicznego, archanielskiego,— rzu-
ca mu grone, Lohengrinowe wyzwanie; najczystsze jego promie-
nie sprawiaj mu najdziksze tortury, na tej samej zasadzie, na któ-
rej padliny rozkadaj si najszybciej pod socem poudnia; wo
jego rajska jest mu trucizn; duch dziea godzi poprostu podsta- w
wy jego domu, zbudowanego z bota na piasku. Czujc si zagroo-
nym w
tem, co uwaa za sw
racy bytu, a co jest tylko jego bytu
gangren, —
broni si przed pogromem... a bro jego jest nikczem-
na,
— gdy niema szlachetnej broni przeciw szlachetnoci. Chce —
poniy pikno, które mu jest
to mk,
bo wobec niego ujrz^ swe
ponienie, a wygasa w nim ta prostota, która wobec objawienia pada
twarz na ziemi w odradzajcej pokorze i woa: „Panie, nie jestem
godzien
"
!
—
To by przecie byo naiwne . . . . . .
jest martw liter; dzieo sztuki tylko jednym z wielu sposobów ka-
ryery . . . Cudza za karyera nigdy sympatycznie nie pobudza sual-
ców fortuny. — Wszechludzka waga sztuki? — Oddawna przestali
rozumie te sowa, co brzmi ich znieprawionym uszom jak frazes
giedowy... Rozkosz estetyczna?
— Ah, tak... odczuwaj wybornie
„subtelno" cielciny *). . . .
bane, obkane. W
nich take przesza ze zgniej atmosfery owa
nieuchwytna, a przez Ernesta Hello uwiadomiona pogarda sztuki,
mszczca si na nich potem niemoc pojmowania... Ci, z przed-
stawienia np. na scenie naszej „WaUciryi," nie potrafili ze swych
guchych odczu wycign ani jednego jasnego sowa analizy, lub
POEZYA.
Jan Lemaski: Bajki. Warszawa. J. Fiszer.
Seul le silence est grand; iout le reste est faihlesse (La mort du loup),
. . .
ycia koniec szepce do pocztku :
Nie stargam ci ja — nie! — ja uwydatni! (C. Norwid).
"
niej przebaczenia !
Miriam.
POWIE.
Adolf Dygasiski:Gody ycia. Warszawa. Fiszer. — Adolf Neuwert - Nowa-
czyski: Mapie zwierciado. Kraków. Drukarnia Uniw. Jagiell. —
Rudyard Kipling;
Kim. Przekad M. G. Warszawa. BbL dz. wyb. — Van Faron: ywot i myli Bar-
bary Podfilipskiej. Warszawa. — Wacaw Rogowicz: Zocha. Warszawa. Borkowski.
z wielokrotnych zgonów
3i2—b CHIMERA
iodrodze wstaje w agodnym a potnym tryumfie, ukazujc swe
niewymowne oblicze Nadziei
— Wiecznie Modej,
-
stapiajcej
w hymn niemiertelny Bytu chóry wszystkich Przemian.
— Zasadni-
cze autora miosierdzie, idce ywioowo ku wszelkiej ndzy, ma-
lestwu, bezobronnoci, ta ewangieliczna sympatya do maluczkich,
spotgowana tutaj a do wszechmioci, kae mu dla swej syntezy
szuka symbolu wród najbiedniejszych z biednych i znajduje atom
z sercem —Mysikrólika.
—
Prawo Jednoci jest niezachwiane, wszech-
wiat streszcza si w bryzgu rosy. Mysikrólik stanie si mikro-
kosmem wiata czujcego, puszcza nad Prdnikiem zawrze Kosmos,
w któryip si rozegra wielki dramat Dnia i Nocy, Lata i Zimy,
Dobra i Za, ycia i mierci, pod niebem wiekuistoci,' w którem
si poczy i do którego
go jedynego
d
niepowstrzymanie.
w swym rodzaju Poematu
—
Kompozycya te-
Natury jest w cisej z nim
harmonii, prostolinijna skupiona, ogniskujca ycie w momentach
i
i na
pync ztd niemoc syntezy i kompozycyi. Chaotyczno ta, —
POWIE ^i2-c
w „Studyach" tak dotykalnie widoczna, w
„Mapiem Zwierciedle"
przejawia si raczej jako przyczyna pierwsza niedostatku tych rze-
czy, z których zaledwie jedna („Histeryczny histryon"), dugim tchem
swej werwy zjadliwej i zuchwaej, nie pozbawionej nawet pewnej
szaleczej poezyi, zasuguje na miano utworu. Reszta —
to raczej s
embryony i strzpy, rozwichrzone na wietrze wszelakich suggestyj
i
kaprysów, tradycyj humorystycznych i ech „modernistycznych"
(np. „Bajka o ksiniczce i karle," „Szambelan Sar" i t. d.). Naj-
—
lichsze z nich jednak nawet nosz na sobie pitno tego niezwykego
talentu, na który si skadaj temperament satyryczny chwilami wprost
:
SZTUKI PLASTYCZNE.
KOCIÓ W JUTROSINIE. W dziejach naszej, tak ubogiej
dzi, sztuki monumentalnej, jasn kart bdzie ta icie po medycej-
sku przez ks. Zdzisawa Czartoryskiego pod-
jta i dzi ostatnich ju tylko dekoracyj cze-
kajca budowa. Medycejskiemi byy tutaj :
—
gorce i wytrwae pragnienie wysokiego
pikna ;
—
wiadczce o wyrobionym sma-
ku zwrócenie si nie do tych artystów, któ-
rzy, jak mówi hr. Lanckoroski, „ju zwy-
VARIA.
CHIMERA.
TRE.
TOM VI. ZESZYT i8. — GRUDZIE 1902.
TREDECIM Olossy.
WAST Powie.
Z. P Sztuki plastyczne.
Ksiki nadesane.
CHIMERA Yaria.
Od Redakcyi. — Spia rzeczy do tomu VI. —
Indeks alfabetyczny utworów drukowanych w to-
mach V i VI.
/.
a si pena Epopeja.
Do rozmówienia si potrzeba czego? — potrzeba
SPÓL POOENIA, JZYKA UCZUCIA PRAWDY.
- i
muje ca
gramatyczn stron i rozwój jej. Kura, ostrze-
gajc o niebezpieczestwie, uywa nastroju i tonu nietylko
3i6
•
CHIMERA
czowieka wol i
podmuch. Uczucie prawdy w roli-
nach mniej jest jasne. Czulek prawie tak samo przyj-
muje nieumylne jak umylne potrcenie.
Skoro wic byo jest SPÓL- i POOENIE istot,
skoro by jest JZYK (patrz w odsyaczu), skoro byo
i
i
jest PRAWDY- UCZUCIE: istniej zatem gówne
trzy warunki rozmawiania porozumiewania si. To te
i
le, odkd i
jak nastpio to roz-
dalenie pomidzy zwierztami
a czowiekiem, które dzi dwa
osobne stawi obozy?.. Juci,
e odtd, odkd czowiek same-
go siebie tylko w stworzeniu
poszukiwa, nic poza ten wi-
dok niewac sobie. Arabski
ko
innego nie zna wcale zbli-
enia si czowieka, tylko OD-
WIEDZINY — tam zawsze przyszed kto do kogo
^i8 CHIMERA
i
obaj rozumiej si — owszem, ko arabski podziela
nawet interes
wzajemnej uprzejmoci, bo, gdy jest po-
dochocony, chce dla przyjemnoci SWOJEJ, aeby
mu koo uszów strzeli par razy z pistoletu, co prze-
cie nie jest zwierzcej jakiej potrzeby wynikiem . . . Na-
tomiast, skoro przed czowieka, który kupuje sobie ko-
nia do zwoenia kamieni lub beczek, przyprowadz
Aizopa okazuje.
w niebieskim cieniusnopów
spoczywali ece.. Ruchu a-
dnego nie byo, nawet idcy
drog ebrak wstrzyma si
ina uboczy przyleg. Na ca-
ym obszarze widnokrgu niebios jeden tylko maleki
obok, biay, zawisa...
Kiedy si podnosi anio krgiem... krgiem...
brzmiaa ode pie naokoo:
^22 CHIMERA
czowiek dzieci,
jest nieba- i
cie si wic..."
takie o baczno na czowieka czyny
Upomnienie
syszc na drzewie, wiewiórka, caa w zotym soca
promieniu zota, zelizna si nieco niej i pokornie
sw rozpocza proz :
dzenie. .. I
jeszcze z bratem swoim wasnym pokóci
si, albo si pobije, o orzech jeden, i dwóch wicej
i
may ptaszek —
„lecz nam przemylny czek, bywao,
ig wykaa oczy, aebymy, w ciemnociach pogro-
"
ne, pieway bujniej. . .
i do
ostatniej chrzstki policzy wszystko we zwierzciu.
Wytoczy z niego wntrznoci, wyrobi je i
sprzdzie
w struny muzyckie, aeby na nich wygrywa pikne
i
gbokie akordy — pono na chwa Boga ! . .
"
na oboku, wstrzyma si . . .
e
A mówienie zwierzt bar-
dziej muzyckie jest ni sowne,
przeto z poruszonych wiewów
i z rzuconych w powietrze wy-
brzmie potgowa si lament
pieni, który woa jeszcze szed i
obok przewiewaa
tak przez
Europy.
Jego to brwi i uclia gdy dobiega fala lamentu
przez drenia rolin bujnych, pocz w te sowa:
„Czowieka DO -MIARKOWANEGO nie
jeszcze
zna stworzenie: energia jego sama si z siebie w nim
raduje dowcip sam w sobie szaleje z potgi wasnej.
i
czyzny.
— Bydo jego s to dzieci i wnuki jeców,
drzewa s to
niedorbane wióry !
— Ale on dopdzi
kresu tej chuci, gdy spotka si pier w pier z pomni-
kiem ojczyzny opatrznej tworów na tej ziemi — gdy
si spotka z LASEM -DZIEWIC!
On, dzieci potrzeb, ndzy szalestwa, nagie, i
FRATRES..."
Nikogo prócz anioa tam nie byo, tylko dwa
lwy przeszy powoli mimo progu otarszy sii, biodra-
mi o kamienne odrzwia przy wnijciu, tyme samym
powolnym krokiem oddaliy si w stron cedrów czer-
niejcych ponad parowami.
Tymczasem szo dalejnaboestwo z bezwzgld-
n starannoci i
spokojem, a gdy ju ku kocowi tak
odprawianej Mszy si miao, poniós anio ku rk
ksidze i, gdy, wedle chaldejskiego obyczaju, skrzyd-
em NA TRAF otworzy karty, zatrzymay si pióra
jego i
pooyy ród tych wierszy:
Cypryan Norwid.
Ze szlaków duszy.
AHASWERA.
Oczy ma czarne
— adziewczyna
w oczach namine skry.
Bdzi po ziemi niepewn stop — jak w nie —
/ ziemi widzi zmcon w sonecznej mgle.
Idzie tak blada w czerni
powócznych szat
Od niepamitnych
— odwiecznych, odwiecznych lat.
Idzie do celu
swego
— gdzie w dali — ciemnego —
/ nie wie dokd? i nie wie,
biedna, dlaczego?
Wci naprzód pyta chmur biaych
idzie i
— zkd?
Czy j at z raju gna Ewy soneczny bd?
Czy z niebios pana na padó strciy czarty?
I szydz z Boga wygnaca duszy rozdartej?
Czy w ciao oblek si wicher szczytowych ska.
Ze pier jej targa pospny zatraty sza?
Czy ogie piekie zamieszka czyste jej ono.
Ze z róde pije warg wieczycie spieczon?
Czy wszechstworzenia bia, chodzc jest trumn.
Ze jej tak bosko, tak sennie, gorzko i dumno?..
ZE SZLAKÓW DUSZY })}
Rozpuszcza wosy —
porywa tamburyn w donie
—
Staje si tacem
—
a ludzie patrz zdumieni
Na ten sza kwiatów i piewajcych pomieni.
KAPRYS.
DUMANIE.
Zbrodni? —
Wic kiedy z wysmukej sosny
Wiatr pasorzytny mech zerwie szary
I mech ten zginie zginie wród wiosny
. .
— .
CO JUTRO?
VICI.
NIEGDY.
PRZESZO
Marya Komornicka.
Z „Opowiada."
MILCZENIE.
k
^^8 CHIMERA
ka.
— Wiero — rzek !
usiujc zagodzi swój ostry
ojciec,
i
twardy gos, — Wiero, powiedz, co jest? ci
Wiera milczaa
— Wiero, czy matka twoja ja nie zasugujemy na i
podnie rk, aby zrobi znak krzya, ale rka nie su-
chaa jej; chciaa rzec: egnaj, Wiero,
— lecz jzyk le-
~
z „OPOWIADA"" i;/
nie, e
kto, spojrzawszy na ni, pomylaby, i osoba ta
pi, albo odpoczyAva. Tylko oczy miaa rozwarte.
W cerkwi na pogrzebie bya masa ludzi, znajomych
o.Ignacego i nieznajomych; wszyscy zebrani aowali
Wiery, która zgina tak straszn mierci, i usiowali
w ruchach i w intonacyi gosu o. Ignacego doszuka si
oznak cikiego zmartwienia. Nie lubiono o. Ignacego za to,
e by w stosunkach z ludmi surowy
dumny, niena- i
Ignacy.
Nastka rozpakaa si i, ocierajc twarz brzegami per-
ka] owej chusty na gowie, bkaa przez zy:
— Duszyczka . . .
panienki . . .
Czy mona byo za-
trzymywa j?
Ignacemu wydao si,
I o. zotawy wesoy kanarek, e
piewajcy zawsze z przegitym ebkiem, by oczywicie
dusz Wiery i e, gdyby nie uciek, nie monaby powie-
dzie, i Wiera zmara.
Rozgniewa si jeszcze bardziej na kuchark.
—Precz —
krzykn i, gdy Nastka nie moga odrazu
!
II.
z fotela, wci
wyprostowany wysoki. Przez okno wi-
i
III.
jc on
z o pónocy koo óka Wiery prosi da-
cichej
remnie: „Powiedz!" I kiedy we wspomnieniach docho-
dzi do tego sowa, dalsze wypadki wyobraa sobie inaczej,
ni si byy wydarzyy. Zamknite oczy jego, które zacho-
way w ciemni swej ywy, nieblakncy obraz tej nocy, wi-
dziay, jak Wiera unosi si na poduszkach, umiecha si
i mówi... ale co mówi? I to niewymówione sowo Wie-
ry, które mogo rozwiza wszystko, wydawao si tak
bliskiem, e, gdyby nadstawi ucha i wstrzyma bicie serca,
wnet, zda si, usyszaby je czowiek,
— i
jednoczenie tak
nieskoczenie, tak beznadziejnie dalekiem! O. Ignacy wsta-
wa z óka, wyciga przed siebie zoone rce i, wstrz-
—
Matko chc pomówi z tob o Wierze. Syszysz
!
mi?
Oczy milczay, i o. Ignacy, wzmocniwszy gos, po-
cz mówi surowo, rozkazujco, tak, jak mówi do spo-
wiadajcych! si:
— Wiem, mylisz, em ja by przyczyn mierci
Wiery. Ale pomyl, czyem kocha j mniej, ni ty? Dzi-
wacznie rozumujesz Byem surowym, . . . ale czy to
usyszaa ona i
jej dozorczyni, wszed po schodach do
pokoju Wiery. Okna facyatki nie wcale od
otwierano
mierci Wiery, i
powietrze byo suche, gorce, z lekkim
zapachem od rozpraonego przez dzie dachu.
spalenizn37^
Czem niezamieszkaem, opuszczonem wiao od izdebki,
gdzie tak dugo ju nie goci czowiek i gdzie drewno
cian, meble i inne przedmioty wydaway subtelny zapach
powolnie rozkadajcych si rzeczy. wiato ksiyca jasnem
pasmem padao na okno i podog odbiwszy si od skru-
i,
k
3s8 CHIMERA
Ksiyc przesun si na niebie, i w pokoju zrobio si
mroczniej, kiedy o. Ignacy podniós gow i
zacz szep-
ta, kadc w swój gos ca moc dugo tumionej dugo i
— Powiedz !
IV.
przepaszczonej na wieki w
ciemnych tajnikach nieskoczo-
noci, leaa tu, obok ... i trudno byo zrozumie, e
jednak
jej niema i nigdy ju nie bdzie. I o. Ignacemu zdao si,
— Wiero!
Zrobiomu si nijako, e
moe go sysze kto obcy,
i
stanwszy na mogile spojrza powyej krzyów. Nikogo
nie byo, i ju gono powtórzy:
— Wiero !
Gono i
nakazuj co woa gos, a kiedy milk, przez
ciwil miao si zud, e w dole dwiczy niewyrana od-
powied. I o. Ignacy, jeszcze raz obejrzawszy si naokoo,
odgarn wosy z ucha i przylgn niem do ostrej, kolcej
darniny.
— Wiero, powiedz!
I przeraeniem uczu o. Ignacy,
z w ucho jego s- e
czy si co -
grobowo zimnego i mrozi
mózg, Wiera e
mówi, ale mówi wci tern samem dugiem milczeniem,
Staje si ono coraz trwoniejszem i bardziej przeraaj-
cem, i kiedy o. Ignacy z wysikiem odrywa od ziemi go-
w, blad jak u trupa, zdaje mu si, cae powietrze e
dry wibruje
i
ttnicem milczeniem, jakby na tem strasz-
nem morzu rozkoysaa si dzika burza. Milczenie dusi go ;
lodowemi falami przewala si przez jego i
pry gow
wosy; si o jego pier, jczc pod temi razami.
rozbija
Drc calem ciaem, rzucajc naokoo ostre i raptowne spoj-
rzenia, o. Ignacy powoli podnosi si i dugim, mozolnym wy-
sikiem usiuje wyprostowa plecy, nada dumny pozór
drcemu ciau. I to mu si udaje. Z umyln powolno-
ci o.Ignacy otrzsa z kurzu kolana, kadzie kapelusz,
trzykrotnie egna grób, odchodzi równym, twardym krokiem,,
ale nie znajomego cmentarza i
gubi drog.
— poznaje
Zabdziem — umiecha !
si, stajc na rozgazie-
niu cieek.
302 CHIMERA
Ale stoi ledwie sekund i,
bez myli, skrca nalewo,
dla tego, nie e mona czeka ani sta. Milczenie wyp-
dza. Wstaje ono z zielonych mogi, oddychaj niem
pospne szare krzye, cienkiemi, duszcemi potokami zionie
ze wszystkich szczelin ziemi, syconej trupami. Coraz to
prdszemi staj si kroki o. Ignacego. Oguszony, bka
si po tych samych ciekach, przeskakuje przez mogiy,
zaczepia o kraty, chwyta rkoma za kolce blaszane wianki,
rwie si w strzpy mikka sukni jego materya. Tjdko jedna
myl o wyjciu zostaa mu w gowie. To tdy, to tamt-
dy rzuca si i nakoniec biegnie bez haasu, wysoki, nie-
zwyczajny, w rozwiewajcej si sutannie z pyncemi na i
DZWONY NA TRWOG.
^^szystko si palio
w to lato skwar-
ne i zowieszcze. Paliy si cae
miasta, osady i wsie; lasy i pola
ju ich nie chroniy: las, sam
bezbronny, zajmowa si pokor-
nie, ogie czerwon pacht pe-
i
gdybymy ich
nigdy przedtem nie ogldali, i strasznie
—
wtemi jakby oczekujcemi na ogie, jakby dla niego
przyszykowanemi. Raz, w
szczelinie ciany bysno nam
co jasnego. Byo to niebo, lecz mymy myleli, e to
ogie, i
kobiety z krzykiem rzuciy si do mnie, wtedy pra-
wie dziecka, bagajc o obron.
... A ja sam z przeraenia przestaem oddycha i nie
mogem ruszy si z miejsca . . .
//.
a si cik i
obola, jakby w ni pada gstemi kroplami
roztopiony oów. Krople wierciy przepalay mózg; by-
i
111.
jc rce.
A
dzwony woay. Dzwon ju nie baga wy jak —
czowiek, jcza, dawi si. Dwiki traciy sw wyra-
zisto i waliy si na siebie szybko, bez oddwików,
mrc, rodzc si i znów ginc. I znów nachyliem si ku
wodzie i obok swego odbicia ujrzaem drugie pomienne
widmo, wysokie, sztywne i, co zwikszyo mój strach, jed-
nak podobne do czowieka.
—
Kto to? —
krzyknem, ogldajc si. Koo ra-
mienia mego sta czowiek i milczc patrza na poar.
Twarz jego bya blada i mokra, nieprzyscha jeszcze
krew lnia na policzkach, odbijajc ogie. Ubrany b3^
370 CHIMERA
zwyczajnie po chopsku. By moe, i znajdowa si ju
tutaj,gdy przybiegem, wstrzymany, jak i ja, przez bagni-
sko; by moe, przyszed póniej
—
ale nie zauwayem
walany.
Dugiemi, chudemi palcami dotkn swego policzka,
potem popatrza na nie i znowu wpar oczy w ogie.
—
Pali si, —
powtórzy, nie zwracajc na mnie uwa-
gi.
— Wszystko si pali.
— Nie wiesz, jak si tam dosta? — spytaem, odsu-
wajc si; domylaem si, e to jeden z
waryatów, któ-
rych tak duo zrodziozowieszcze lato.
to
—
Pali si! odpar.
—Oho -ho -ho! —
zawoa i za- —
cz si mia, patrzc na mnie dobrotliwie i
kiwajc go-
w. Coraz to czstsze uderzenia dzwonu raptownie ci-
chy, i goniej poczy trzeszcze pomienie. Ruszay si
jakywe, dugie rce —
jakby w znueniu, wycigay si
ku zmilkej dzwonnicy. Teraz, zblizka, wydawaa si
ona wysok i zamiast róowego miaa ju czerwone ubra-
nie. U góry ciemnego otworu, gdzie znajdoway si
dzwony, zjawi si niemiay, spokojny ognik, podobny
do pomj^ka wiecy, i bladym promykiem odbi si w ich
miedzianych piersiach. I znów rozttni si dzwon, ziejc
nieprzytomnie rozpaczne krzyki, a ja znowu jem
-
ostatnie,
szarpa si na brzegu, a za mn
szarpa si mój czarny
cie.
—
Id! Id! —
odpowiadaem komu, woajce-
mu mi... A wysoki czowiek siedzia spokojnie poza
mn, objwszy rkoma kolana, i gono piewa, wtórujc
dzwonowi :
z „OPOWIADA" 371
GODZINA KOCHANKÓW.
(POEMES SATURNIENS).
z PAWA VERLAINEA 373
PO TRZECH LATACH.
(POEMES SATURNIENS).
}']4
'
CHIMERA
giej
— i
dwik ten ocuci mnie
ujrzaem rk moj, która cia szyj czowieka pi-
cego.
Gowa potoczya si na ramiona, a z otwartych
y trysna
W
Icrew.
Tadeusz Miciski.
Ogród mierci
Z k
schodzisz
zielonych, z
w
zotego pola
ogród mistyczny:
cichy
tam na progu mier biaa stoi
w cyprysowym wiecu na czole.
Lawirowa w
gszczu ludzkim lekko, dumnie a swobodnie umiej
z PSYCHOLOGII SZTUKI ^87
Afrodyt i Dafne s
jednak upartemi kobietkami, one i-ade
si przejrze i w takiem lustrze. Co ujrz, gotowo je w miy bd
wprowadzi :
—
tam w gbi spoczywa zgoa inny obraz Kady !
388 CHIMERA
z tych marzycieli jest Pigmalionem, który swój idea kobiety sam
tworzy, sam ksztaci i sam duciem swoim oywia. ta jest A
oblubienic, której trudno si sprzeniewierzy, niepodobna zama
wiary bez tej rozterki, co jest przeklestwem yciowej mioci, jej
trumn przed lubnym otarzem...
SPRAWIE PRZYSZOCI.
PRZECIW ROMANTYCE
IWIELKIEJ NAMITNOCI.—
Do klasycznych upodoba naley
nieodcznie pewien chód, przej-
rzysto i tyzna ; logika przede-
wszystkiem, szczcie w ducho-
woci, „trzy jednoci," skupienie,
nienawi uczucia,
niemieckiego
Gemuh, *) francuskiego esprit,
niech do wszelkich powika.
„naturalnoci":
—
o tpoto! —
Zdawao si ludziom, e
klasycyzm jest pewnego rodzaju naturalnoci.
Naley bez przesdów i bez wszelkich mikkoci prze-
myle, na jakiem podou wyrosn moeidea klasyczny.
Stenie, uproszczenie, wzmocnienie woli nawet w kierunku
za: te rzeczy w tym oto szeregu nale do siebie
nieodcznie. Jednem sowem: logiczno - psychologiczne
uproszczenie. Wzgardzenie wszelk drobiazgowoci,
równie jak wielkiemi zlepkami, oraz wszystkiem, co nie-
pewne.
Romantycy niemieccy protestowali nie przeciw kla-
sycyzmowi, lecz przeciw rozumowi, owieceniu i smakowi
i8 stulecia.
Zmysowo -
romantyczno wagnerowskiej muzyki.
Jej przeciwiestwo do klasycznej zmysowoci.
Podanie jednoci (poniewa jedno tyranizuje wi-
dza i suchacza,) a zarazem nieudolno tyranizowania ich
rzecz najgówniejsz: mianowicie zwartoci skupieniem i
mog
wtego ducha. Poczucie siy wy-
rokuje „pikne" o rzeczach i sta-
nach, które dla instynktu niemo-
cy s
nienawistne i wstrtne. Wch
uprzedzajcy nas, czem dalibymy sobie rad, gdyby
z
aby tylko wówczas, gdyby sztuka rocia sobie pretensye, aby jej
zdobycze w
dziedzinie psychologii byy bezporednio wpisywane do
ksigi wiedzy ludzkiej. Tymczasem sztuka jest tu znacznie skromniej-
sz, acz pod innemi wzgldami siga o wiele wyej. Jeli w da-
—
nej dziedzinie (charakterystyki psychologicznej) artysta nie jest dla
fizyka i filozofa dosy wyczerpujcym, mudnym i
marudnym, to
dla tego przedewszystkiem, stoi pod e nieubaganym nakazem
caoci swego niewiadom tyrani swej twórczej idei,
dziea, pod
niepozwalajcej mu nawet wówczas, gdy na zot natrafi, prze-
bywa przy niej duej pilniej. Jeeli badacz naukowy z caym
i
y
aparatem dzisiejszych rodków pomocniczych zapuszcza si powoli,
chwiejnie, ostronie stopniowo w coraz to gbsze wiaty, — arty-
i
wic dziwnego, e
anaUtycznego badania duszy ludzkiej zadowoli
nie moe. Z drugiej jednak strony, t z. „psychologia uczu"
wiedz cis bynajmniej nie jest i opiera si tyle na zbiorowych
zewszd dowiadczeniach, ile na wewntrznem spojrzeniu badacza,
na jego „darze" psychologicznej analizy. Tembardziej, niewolno mu
lekceway takich imion jak La Rochefoucauld, Shakespeare, Chateau-
briand, Stendhal, Dostojewski, jeli nie jako mistrzów, to jako bez-
dennej skarbnicy zawsze gbokich pyta, wci
jeszcze ywych za-
gadnie.
Niewolno i dla tego jeszcze, e, warunki ycia uczonego oraz
kierunek jego umysu powoduj z koniecznoci pewne przytumie-
nie tych pierwiastków uczuciowych wspóycia i
wspódrgania we-
wntrznego z cudzemi namitnociami, które twórczemu artycie
daj klucz do serc i charakterów ludzkich. Przedmiotowe grupo-
wanie materyau psychologicznego, wszenie wszdzie tego, co si
waciwie w nozdrzach ze sob przynioso: woni i odorów klinicz-
nych, pochopno do wtaczania wszystkich objawów w ramy goto-
wego systemu, lub zrodzonej w khnice teoryi wszystko to nie :
—
przemawia bynajmniej za nieomylnoci ich analizy, zwaszcza jeli
idzie otajemnic charakterów indywidualnych.
W adn dziedzin sztuki nie wkrada si moe tyle nieporo-
zimiie, ile w t wanie dziedzin twórcz psychologii. Chociaby, —
owo pominite wprzódy milczeniem „czajenie si" i „czyhanie" na
z PSYCHOLOGII SZTUKI 397
wasne i cudze uczucia, owo „wyzyskiwanie" wasnych i cudzych na-
mitnoci: wszystkie te czarne pitna artyzmu wydaj mi si raczej
modnym przesdem, w
który da si uwika i Nietzsche. Wpraw-
dzie bractwo z cechu uprawia liczne eksperymenty psychologiczne,
skomplikowanym aparatem pozy i patosu gnbi bezlitonie swe ko-
biety, wprawdzie kady waciciel adnych wsów uwaa si za mi-
strza kobiecej psyche, kady osiwiay oszust chepi si znawstwem
ludzkiej natury, wprawdzie niejeden pisarz, wyzyskawszy sw wyo-
brani doszcztnie, gotów popeni lichwiarski rabunek na ywem
jeszcze( ) uczuciu wasnego serca
! :
—
ale czy to wszystko ma cho
cokolwiek wspólnego z takiem zrozumieniem wasnych i cudzych
uczu, jakie odbija si powinno w
dziele artysty cznem? dziele twór-
czem?
Te pomykowe wybyski ukrytych wewntrznych bodców cu-
dzej duszy udzielaj si naszej niewiadomie i dlatego moe z t si
ywioow, jak posiadaj wycznie wraenia jeszcze nieuwiado-
mione, jeszcze niedostrzegalne, zaledwie gucho odczute. One
wycznie nios ze sob iskr twórcz, t pocigajc gb' zagadki,
t fataln zaraliwo
dla wraliwej psychiki artysty (która nie jest
w cieniu.
DZMYSOWIENIE WYSZEJ
SZTUKI. Nasze uszy, dziki
ustawicznemu wiczeniu intelektu
przez wspóczesny rozwój muzy-
ki, staj si coraz to bardziej in-
telektualnemi. Znosimy dzi da-
leko wiksz sitonu, znacznie
wicej „haasu", nili nasi przod-
O
dugowiecznoci ziarna zawyrokuje to, co ono ze sob do
skorupy zabr^o czy gboki i trway ból czowieka, wraz ze wszyst-
:
ludzkiego ducha i jego sztuki ? Czy nie jest ona raczej znowu tyl-
—
ko uwiadomionym bólem, który kae nieraz nam
dzisiejszym prze-
krela samych siebie ? znowu tylko uwiadomionemi niedostatka-
mi, temi „oczyma, przez które czowiek oglda ided"?
TÓMACZENIE I DOPISKI
Wacawa Berenta. Fryderyk Nietzsche.
Przypyw.
Ha I Lec ptaki
— biae widma burzy I
Na wodach zwiewne wykwitaj mlecze.
Nietobie falo w gb' skalnych przedmurzy
Ucieka! Tysic innych fal uciecze,
A ty zostaniesz, ty mocna i jedna,
Z chmur mewy zgarnia i delfiny ze dna!
Micha C. Bielecki.
Dusza i ciao.
II.
Pocaunki ogniste na m
pier nikczemn
rzuca soce, na które dusza moja pada.
naga
—w wietle niezmiernem z trwogi drc wy blada, —
w bolesnym wstydzie tsknic za otchani ciemn . . .
I nagle —
e na gow mi soca pooga
nie spada ! —
usyszaem stpanie i trwoga—
wstrzsna mn — tak kroczy niezwalczony potwór /
Byo, jakby ogromne pky gdzie wrzecidze
i olbrzym druzgoccy wypad przez ich otwór
—
i syszaem kroczc Iwiemi kroki dz! !1
Campanella.
o sonecznej cud -królewnie
i o
rybaku ba. —
Bronisawa Ostrowska.
Myl.
Stanisaw Wyrzykowski.
Poeta.
Maryan Zbrowski.
Dom „pod tonc gwiazd."
Dawne marzenia i
tsknoty, aby pozna si z
kim, coby
mnie przeprowadzi przez tajemniczy próg, za którym ley
wiat nieznany, burzliwie roi mi si w duszy. Nie
jy
byy to zatem próne marzenia, tacy ludzie yli, mona
byo zetkn si z nimi na odludnych ulicach, mona by-
o odgadn ich, wej z nimi w sojusz!! —Wgowie mi
si krcio, a gdym patrza przez okno na star, odwlecz-
DOM „POD TONC GWIAZD^ 417
wnie s
Furye, które, na woanie, przychodz z drugiej
strony grobu mci
winy spenione po tej stronie; a nie-
gdy trzy tylko byy równie Muzy, które dostrajay iarf,
trb i lutni do wielkich nawrotów namitnej twórczoci
ludzkiej. To za s
Boleci, które znam wszystkie trzy."
Ostatnie sowa mówi teraz, w
Oksfordzie mawiaem :
lampy grobowe w
staroytnoci
—
mniszka, ograbiona
;
wszyscy zdradzeni i
wszyscy odrzuceni; wszyscy wywo-
ani ze spoeczestwa przez prawa tradycyjne; wszystkie
dzieci kltwy dziedzicznej, —
wszyscy Matk westchnie
za nieodstpn maj towarzyszk. I ona nosi klucz; ale
mao go potrzebuje. Bo królestwo jej jest przede wszyst-
kiem poród namiotów Sema i ród bezdomnych wó-
czgów pod wszystkiemi niebami.
Ale trzecia siostra, która zarazem jest najmodsz
DOM „POD TONC GWIAZD'' 42S
Myl, e
stao si wielkie nieszczcie.
Pobiegem za ni niezwocznie. Na korytarzu pani
Celestyna cigna dalej :
Widziaem i
syszaem . . .
e wiele i
dugo cierpia tam na tej gwiedzie, tak spo-
kojnie pogodnie wieccej ród naszyci nocy! Przyja-
i
ir.
spoecznego dobra.
Niektórzy z goci, o skromniejszym popdzie wywiadowczym,
a wic i o
sabszej idei ogólnej, przypatrywali si jeno purchawce,
lub zadawszy jej kilka niezbdnych, utartych pyta o ubiegy,
obecny i przyszy stan wszechwiata, mieli dosy; inni, szcze-
góowsi, bardziej ogóowi chccy i
suy
ju znacznym pocztem za-
sug wzgldem niego pooonych wytrawni, badali ze cisoci j
wiksz, zadajc jej pytania natury tak osobistej, do gbi sigajcej,
ea nieprzyzwoicie o tem mówi.
— Co pani sdzi o wpywie sztuki na spoeczestwo ? — ba-
da feljetonista Mioskrobski.
— O wpywie sztuki ? . .
— namylaa si purchawka. — O wpy-
wie sztuki nie mog sdzi, ale feljeton o sztuce . . .
LYCOPERDON GIGANTEUM 4^^
— A, feljeton?.. no có? — drgn ciekawie badacz.
— Zrazu rusza ... ale potem . . .
— Có potem ? no, no ? . .
ani ma
—
nie mam,
— tu
ani owoców, ani . . .
— masz
Ale masz Ogóoduch zniy gos do szeptu,
tak biao, która... która jest potrzeb ogóln warto j i
spotrze-
bowa ...
To mówic, tak i
jako znienacka
ogólnie schwyci purchawk
za biao, ea wstydu i strachu krzykna i zemdl^a.
z oburzenia,
W
redakcyi zrobi si zamt. Wszyscy dyskretni poplecznicy,
którzy powychodzili byli z pokoju, przybiegli, a w ich liczbie To-
masz, najprzytomniejszy, bo z feljetonem. Feljeton by tym razem
niedzielny, silniej dziaajcy, i jakiej butelce z w nalepion etykie-
t: strach na wróble, przeszkadzajce korzysta ze smacznych i po-
ywnych owoców. Prócz feljetonu, Tomasz dwiga (i wlók czcio-
wo) ów przyrzd hydrauliczny, którego ju skutków zdrowotnych
dowiadcza król Ryszard Lwie - Serce, za czasów oblniczych nie-
strawnoci pod Jerozolim.
Skrztne zastosowanie tych dwóch unarodowionych rodków
(strachana wróble enemy Lwiego - Serca) wrócio purchawce przy-
i
-
je trzy sowa, urzdzaj dla ciebie specyalny raut, spe cy al ny
- - ! . .
Có ty na to?
— Ach takbym ju chciaa by na wsi... Raut?.. Nie, nie
pójd.
— — rzek twardo rautoman. A
—gdyPrzedewszyst-
purchawka,
Pójdziesz
niemile t twardoci zdziwiona, milczaa, doda :
kiem ogó.
— Ogó? Mam do tego ogóu. Nie pójd.
— Pójdziesz, albo ci zgniot. Raut — aut!
I sylf podniós gronie kuak.
—
Godowców?.. Któ to jest?
—
Kiedy mi przerywasz... A tak mi si zaokrglia charakte-
rystyka, e
tylko skada i na maszyn... Godowcy to filantro- s
powie, którzy, przez nadmiar spoytych owoców za zabawami prze-
padajc, z drugiej strony nie chc, by przepad ogó, i dlatego po-
czyli taktownie jedno drugiem i zajmuj si urzdzaniem godów,
jubileuszów, uroczystoci dla dobra ogóu. Sam Familienstem jest
po czci godowcem, bo i on dba o zabaw ogóu ideowo, dajc
Hczne u siebie koncerty i rauty. Ale jak wszyscy ludzie z powi-
ceniem, yje, co do wasnej osoby, umiarkowanie, prawie ascetycz-
nie. Czy wiesz, e
chodzc tak koo owoców, sam na swoj potrze-
b ich nie uywa... Melony tylko lubi pasyami, to jego sabostka,
a i któ bez niej? I patrz, co za dziwny ten ogó: cay bez wyjt-
ku akotny, za uyciem gonicy i
peen zdronoci, a nikomu, nawet
43S CHIMERA
swemu dobroczycy, ich nie wybacza! Za ten smak do melonów,
czy wiesz, jak nazywaj Familiensterna ? . . Me - lo - no - ma - nem !
lancholijnym ... W
salonie zapanowa jaki smtek eklesiastyczny,
Psik i Piski.
Nie liczc O md'Leona Mellone, jego wtórzysty o wosach jak
jarmu, midzynarodowych pieni dziadowskich, ur We-
imitatora
selyi'ego, czecha ksztaconego na Wgrzech, oraz panów Swojera
i
Rypindra, wykonawców opery narodowej „Upiór Wojewody"
(w kawakach), —
najgówniejszym sztuki popisowej okazicielem by
specyalnie uproszony Amfitryniusz Wooduch.
Ten ostatni, rozpatrywany jako zjawisko spoeczne, by okr-
gawy, nieduy czerstwy, a z tak tych cech równomiernot, któ-
i
i
wszystko, on to oszacuje w
miar, jak nikt, do dna signie a nie
przeceni... odnajdziesz siebie,..
— Co pani woli ? zagadn gospodarz — czy pieni dzia- :
—
dowskie, czy kaw^ek opery, czy te odrazu przystpimy do aska-
wie zapowiedzianej nam przez pana Wooducha improwizacyi ?
— Wybierz to ostatnie szepn jej do ucha opiekun— dasz :
—
dowód smaku i zasuysz si w^pywowej osobistoci.
— To niech ju bdzie ta impro . . .
—
Impro . . . Bardzo dobrze
gospodarz i splecio- !
— zawoa
nemi domi wyogów smokinga dotykajc, poowicznie zgity, pod-
szed do improwizatora z suggestyjnoci zgod onego wy-
i, mi
modliwszy, da znak gociom do zajcia miejsc najwygodniejszych,
do ocukrzenia wieo nalanej kawy i do przerwania rozmów.
VI.
Poezya blada
Piknoci szuka,
Lecz nie posiada :
Uy — to sztuka !
Poesya kradnie
Pikno jak zhr odzie:
A my si adnie
*
Bawimy codsie.
Powszednia blaga
Si nie wymaga
I daje wite
Dolce far niente.
— —
O nas mowa rzek literat Skrobski do ucha Kropskiemu.
Obaj panowie zadarli gów i wyprostowali si. samo porozu- To
miawcze zdanie zostao wymienione pomidzy poetami Pskim a Psi-
kiem i Mikrobskim a Piskim, przyczem dwaj ostatni panowie, prócz
zadarcia gów, yknli jeszcze kawy. Tylko siedzcy z boku literat
Siewka pomyla, e jemu nie tak znów atwo jest i
bezpiecznie
wyjmowa codzie glisty z jamy ustnej Kajmana.
nad - etyczna
Sodkoci tycia,
Ty to wytyczna
Naszego ycia!
Poezya chora
Nas nie omami.
Per bacco! fora
s pesymizmami!
—
O, niech ich ból trzanie, niech ich napitnuje mówi da- —
lej zawzity pedagog. —
Syszaa pani hrabina: on najnamitniej ni
o dusz kulcie — to
to najoczywistsza ruja i porubstwo !
—
Ruja? qu'est-ce?
—
Ruja to, z przeproszeniem pani hrabiny, konkubinat, a po-
rubstwo, wedug sownika wileskiego, to zdrada m^eska. Pojmu-
je pani hrabina, e
rozszerzanie takich tendencyj wprost gubi mo-
dzie i prowadzi spoeczestwo do konkubinatu.
— Pst! pst! — prosi gospodarz.
Gdyby si skrzepym
Dusz kultem yo,
Cobym ja z ciepem.
Robi ? co z si ?
Do psa si chmurzy!
Hei — ycie widnie:
LYCOPERDON GIGANTEUM 44^
Dbajmy, jak uy
W bród a ogldnie!
Rafa z Urbino
444 CHIMERA
Najgbszy z misirzy,
Oszukanin
y, jak filistrzy.
W dzie konfitury
Sodzi (mia popyt),
A w noc do góry
Zadziera kopyt.
Sypny si oklaski.
— Przyjmij pan moje zupene uszanowanie
—
rzek wzruszo-
ny ambasador Honolulien. A i wszyscy starali si jakkolwiek wy-
razi dank improwizatorowi, który, pulchn, bez kostek, rczk ba-
tyst wyjwszy, ociera czoo, aureol siwych wosów okolone.
VII.
zaraz j
wytrzewiy.
—
No có, jake znajdujesz raut?
—
Nie... Lepsza wie. Zdaje mi si, tu za duo tej sztu- e
ki... I tacy tu wszyscy czarni. Tylko ten pan od impro... ma bia-
e wosy i bardzo mi si podoba... taki miy w zetkniciu...
Wtej chwili dolecimy ich tony skocznych narzeka jakiego
bardzo skrzywdzonego mazura.
—
„Upiór Wojewody," opera swojska chod, nie wypada —
si odosabnia.
—
Ach, prosz, bagam... zostaw mnie tu...
— Oj ty, purchawko — rzek niechtnie opiekun i
wyszed
Pupilka, zostawszy sama, odetchna z tak nieumiarkowanem
zadowoleniem, na jakie tylko jej na próniaczych odogach wyrosa
moga si zdoby. Samolubnie i cicho przegldaa sobie ja-
istota
kie album z fotografiami: byo tam troch arystokracyi, troch fi-
nansów, troch literatury i duo ambasadorów. Zatopiona w tem
zajciu, nagle poczua co jakby szelest motyla i owocowego wo
drzewa.
— Nie — arliwie Amfitryniusz.
— Ach!przeszkadzam? szepn
— Pani dawno pisuje w historyi?.. Mówi mi opiekun...
— Tak, nic wielkiego... troch uwag...
— A uwaa te pani na swoj bido? W ssiedztwie atra-
Niech - no popatrzy.
Jak si to siga...
feljetonu . . .
Jan Lemaski.
Kronika miesiczna.
GLOSSY.
4S0 CHIMERA
spory, rónice przekona wszystkie Jego nawet ziemskie strony
;
POWIE.
Wacaw Berent: Próchno. Warszawa. Gebetner i Wolff. — T. T. Je: Mio
w opaach. Warszawa. Bibl. dz. wjb. — AnL
Fogazzaro: wiatek nowoytny. May
Tame. —
Fr. Herczeg: 6yurkovicsowie. Tame. —
Jerzy Bogurad: Pro Christo.
— —
Tame. Fr. Reinsztein: Humoreski. Tame. E. A. Poe: Morderstwo na rue Mor-
gue. Lwów, Warszawa. Wende i S-ka. —
Antoni Miecznik: Na odajach stepowych.
Warszawa. Warsz. Tow. Artystyczno-Wydawnicze. —
Teresa Jadwiga: Dworzanin Kró-
lewicza Jakóba. Warszawa. SadowskL — Ignat Herrman: Ojciec Kondelik i narze-
czonylWejwara. Przekad P. Laskowsldego. BibL Dz. Wyb.— Wanda Grot-Bczkowska:
W szponach. Tame. — K. Laskowski: Dla zabicia czasu. Warszawa. Sadowski. Ks. —
B. Marj^askL Ester. Warszawa. Bibl. dz. wyb. — Finlandya. Podug Brausewettera,
opracowaa Gabryela Plewiska. Tame.—H. St Pytliski: Koledzy. Warszawa. Mie-
czyski. —
Jan Barszczewski: W
kastelu. Warszawa. Sk. g. Borkowski. Cecjlia —
Walewska: Bez duszy. Warszawa. T. Paprocki. — Matylda Serao: biurze telegra- W
POWIE 4SS
ficznem. Warszawa. Bibl. Dz. Wyb. —
L. Jahokowska-Koszutska; Z teki wrae.
'
Warszawa. Borkowski. —
A. Suszczyska: Przekonana. Petersburg. Grendyszyski. —
Kazimierz Witte: Szkice z pamici. Warszawa. Centnerszwer. —Pa: Obrazki. Kijów.
Idzikowski.— wiatopek Czech: Jastrzb contra Hordliczka. Przekad P. Laskow-
skiego.Warszawa.— Hajota: Ostatnia Butelka. Warszawa. Bibl. Dz. Wyb.— Kazimierz
Wójcicki: eglarze. Warszawa. Lisowska. — G. Orlicz-Garlikowska: Nie-komedy antka-
Warszawa. Fiszer.
•) Krasiski, Irydion.
•) Berent, Próchno.
4S6 CHIMERA
lem jasnowidztwu tpo
niewolników chwili nie zdolna da nigdy
wiary; w tym, wspóczesnego pieka martwoty, „ywych i koacz-
cych maszyn, oraz martwych i niemych ludzi," „bólu krzyku po
nocy" ').
w nim, w
artycie, syntetyzuje rozstrzyga naprzód ta najwyszej
i
•) Tame.
POWIE 4S7
bytu,
— niezbdnoci mierci dla ycia.
Wyznajmy jednak, e ta wadliwo nawet, wynik konfliktu
niedostatecznych pomyle z ywioow intuicy twórcy, wiadczy
o potdze tej ostatniej i niezmierzonych moliwociach, gdy rozsze-
rzone widnokrgi wiadomoci pozwol jej na lot bezwzgldnie wolnj"^
i mow absolutnie przeczuciom odpowiadajc.
Pod wzgldem t. z. formy, W. Berent jest penym, gbokim
i
wiadomym artyst wypowiadajcym si
artyst ; jedynie rzetel- w
nej formie, t. j., w
tej, któr sam stworzy, któr jego twórczy pd
sam z siebie, sam sob w^yoni; któr wymoga na nim istota jego
natchnie. Cechuje j
rasowa, falsyfikatom niepodlegajca „wolna
konieczno," lub bezwzgldnej swobody, ruchliwoci, przelewnoci.
ze cisoci, odpowiednioci, podatnoci. Takim jest styl „Próch- —
na," rónorodny a jednolity jak ten chaos, który wyraa; hartowny,
gitki, z pitnem arów, w
których go przetopiono, wj^kuto; bogaty
ju nie w ca klawiatur, lecz w
caej orkiestry przepych brzmie-
nia, symfonicznoci i potgi. Jest to obrazowanie Uni powcighw
i
suggestywn, skupiajc si ostrej w
wyrazistoci, to rozpy- a
"wajc si w
akwafortowe ciemnie i narzucajc gwatem wspomnie-
nie Goyi; to znów migotliwe, dranice, olepiajce roziskrzenie
barw, wiate jest to poczucie bryowatoci tak mocne, dar konturu
;
i
ekspresyi tak niesychany, e
wizye te wydzieraj si z kart ksi-
ki, wcielaj si w
plastyczne przed okiem halucynacye. Jest to
—
take cudowny instrument na usugi wprost zatrwaajcej bystroci
psychologicznej, intuicyi intensywnej do duchowiedzwa, i instyn- a
ktu wprost genialnego tego, co francuzi zowi szczegóem charakte-
POWIE 459
dy gramatyczne je
si na kadej niemal stronicy; ohydne neolo-
gizmy plugawi okres po okresie tre oryginau osabia dobór sów;
ny i
obrabowany z najwietniejszych swych blasków, i wieci po
przez ni jak soce przez mierzw.
Na odajach stepowych, przez Miecznika. — Niewyzyskane two-
rzywo powieci, z rud talentu, niedbale przez autora wyzyskan,
przeto dotychczas nieobUczaln. Nawet „fabua," —
celem bdca
ksiki, rozwija si sabo, bezsilnie w
chwilach dramatycznych, i roz-
przga si dowolnie. Zadatkami lepszej ni licha teraniejszo
przyszoci mogyby by zalety: niewymuszona prostota, szczero
ekspresyi
— i
pewna wraliwo na przyrod, odbijajca do jaskra-
wi od psychologicznego niedostwa.
Dworzanin Królewicza Jakóba, przez Teres Jadwig. Wszel- —
kie prawdziwe dzieo sztuki jest nierozerwalnym lubem ducha z sub-
ska, zmysowo
- buduarowo - sypialna, „róowo - bkitna" woda.
idealna,
Dla zabicia czasu, przez Kazimierza Laskowskiego. „Humo- —
reski" w stylu „Kolców;" paskie, nudne i mocno sob ucieszone
koncepty reporterskie.
— Cel wyraony w^ tytule doskonale dopity.
Ester, przez ks. B. Marjaskiego. — Trzytomowe liche rozwo-
dnienie epizodu bibUjnego, ozdobione zdawkow martw erudycy.
i
pralni, garderoby i t. p.
—
ideaUzm odcinków brukowych. Po za —
464 CHIMERA
tern —o niedocieczona zagadko —
lady niewtpliwe talentu (pew-
!
SZTUKI PLASTYCZNE.
OPIEKA NAD ZABYTKAMI SZTUKI modn bya
kim rokiem. Co chwila czytao si lub syszao — gorzkie przed ja-
wyrzut}'
i
nawoywania z powodu wandalsko niszczonych przez ludzi lub
przez zaniedbanie idcych w ruin pomników architektury ko-
cielnej i wieckiej rozprawy i spory na temat restauracyi czy odna-
;
tedrze pockiej, —
oraz pojawienie si dwóch broszur: hr. Karola
Lanckoroskiego prof. Józefa Mehoffera, z powodu prowadzonych
i
natury (1897), e
„tak zwani znawcy, to s
ludzie, którzy si dosy
zajmowali sztuk, nie majc jednak na tyle duszy artystycznej, aby
potrafili obj wszystkie drogi, któremi dusza ta chodzi." Mog oni
duo wiedzie, mog nawet, „przez cige stykanie si z dzieami
wszystkich epok i wszystkich narodów," wyrobi w
sobie jaki po-
wierzchowny smak antykwarsko-bibelociarski, —e
wszake brak
im zupenie gbszej wraliwoci, instynktu, poczucia sztuki, wic,
uznajc na wiar cay ju zinwentarzowany w^ historyach czy pod-
rcznikach dorobek artystyczny, staj bezradnie przed kadem no-
wem dzieem samoistnego talentu. Przepowiadaj sobie stare, czsto-
kro zupenie suszne zasady estetyczne i próbuj zwalcza niemi
nowatorstwa „modych apelesów i
fidyaszów,"niezdolni dostrzedz,
e te ostatnie, pod nowym ktem widzenia, stwierdzaj wanie raz
i w c^ej rozcigoci najwewntrzniejsz
jeszcze owych zasad istot.
Jaki przeraajcy galimatyas powsta moe z powizania takich nie-
zaprzeczalnych postulatów z najniedoniejszemi, najfaszywszemi
ich przystosowaniami, — wiadczy epokowo Nieco etc. hr. Lancko-
SZTUKI PLASTYCZNE 467
dogmatu, do zasady —
„szkodliwoci talentu" przy restauracych za-
bytków artystycznych. W
nielubicej wszelkich niezwykoci, do
jakich i talent naley, epoce naszej, enuncyacye takie chtny na-
tychmiast znajduj posuch i —
miehmy sposobno przekona si
osobicie, e
zwolennicy pozbawionych tego „szkodliwego" pierwia-
stku fabrykatów monachijskich, dtisseldorfskich czy monasterskich
mielej znów dzi podnosz gowy i gosy. Nowy zalew lichot i ohyd
wdziczna potomno bdzie moga przypisa naszemu „europejskie-
mu" znawcy. Spokojna, lecz stanowcza, pena gorcoci dusznej,
krzepkoci mylowej i erudycyi bogatej, odpowied J. Mehoffera,
któr Yer sacrum wiedeskie zamiecio w przekadzie (1903, >Js 14), —
energiczne, i nienader pochlebne pod aresem hr. L., znalaza za gra-
nic echo. U nas tylko cicho o niej, a pomidzy artystami
— o dzi-
wo !
— nawet nieprzychylnie. Za delikatna — powiadaj. Nie krzy-
KSIKI NADESANE 469
Z. P.
KSIKI NADESANE.
POEZYA. — G. d'Annunzio. Le laudi. Milano. Pr. Treves. — K. Balmont. Bu-
diem hak isonce. Moskwa. „Skorpion" — Iw. Bunin. Listopad. Stichoworenia.
Moskwa. „Skorpion." — D-moll. wito soca. Lwów. Kslg. Polska. — K. Gliski.
Poezye. Warszawa. Bibl. Dz. Wyb — B. Hertz. BajM Kraków. —Homer. IKada. (Po-
mór - Oniew). Tekst grecki L. Sternbacha, przekad J. Sowackiego, ilustracye St.
Wyspiaskiego. Kraków. Nak. H. Altenberga (Lwów). — E. Janowska. Z wydartych
kart. Warszawa. J. Fiszer. — M. Konopnicka. Obrazki. — Pienii piosnki.— Z mojej
ksigi. (Poezyj w nowym ukadzie tom III, IV i V). Warszawa. Geb. i Wolff. — P.
Leppin. Olocken die im Dtinkeln rufen. Mit Bildern von H. Steiner. Koln. Schaf-
stein et Co. —
J. Mirski. Tajemnice. Lwów. Ksig. Polska. — A. Mogilnicki. Z jas-
nych dni. ód. Sk. g. u Wegnera i Rychliskiego. — J. Nawrocki. Strofy. Lwów.
Ksig. Polska. —
B. Ostrowska (Edma Mierz). Opale. Warszawa. J. Fiszer. A. Pusz- —
kin (tóm. Leo Belmont). Kraków.
Gebethner i S-ka.
Eugeniusz Oniegin. Siewier- —
nyje cwiety na 19D1, 1902 i 1903 goda, sobrannyje Knihoizdatielstwom „Skorpion." Moskwa.
Trzy tomy. —
L. Staff. Dzie duszy. Lwów. Ksig. Polska, C. Stattlerowa, oraz —
Hel., Kem. i Mar. Stattlerówny. Poezye. Warszawa. Gebethner i Wolff. P. Stefan. —
Der Heimatsucher. Linz. O — 0. Yerlagsgesellschaft. — Z. A. Tysski. Poezye.
Sk. g. u J. Fiszera. J. — Winiowski. Poezye. II. Lwów. Tow. Wydawn. Fr. —
Zabocki. Pisma. (Ody, pasterki, satyry, wierszo rozmaite, paraflety polityczne wier-
szem i proz, przekady i naladowania, urywki rónych komedyj). Zebra i wyda dr. B.
Erzepki. Pozna. —
W. Zalewski. Skrzyda wichrowe. Warszawa. Gebethner
i Wolff.
POWIE. — W. Berent. Próchno. Warszawa. Gebethner Wolff. W. Be- i —
rent. Fachowiec.Warszawa. Gebethner i WoLff. —
B. Biernacki. Biuralici. War-
szawa. BiW. Dz. Wyb. — E. Bogdanowicz. Pan Zagoba i Dyogenes. Warszawa. Bibl.
Dz. Wyb. —
P. Bourget. Po szczeblach. Warszawa. Bibl. Dz. Wyb. — Bret - Hart.
Ostatnie nowele. Warszawa. Bibl Dz. Wyb. F. Brodowski. —
Chwile. Warszawa.
Gebethner i Wolff. —
H. Caine. Izrael. Warszawa. Cohn. F. Chwalibóg. Humo- —
reski. Lwów. Tow. Wydawn. — Conan Doyle. Pies Baskerville'ów. 2 czci. War-
szawa. Bibl. Dz. Wyb. —
G. Daniowski. Dwa gosy. Warszawa. Gebethner 1 Wolff.
— M. Domaska. Cicha moc. Warszawa. Bibl. Dz. Wyb. —A. Fogazzaro. May wia-
tek nowoytny. 2 czci. Warszawa. Bibl. Dzie Wybór. H. Orlicz-Garlikowska. —
Nie Komedyantka. Warszawa. J. Fiszer. — S. Gacki. EozAiwiki. Warszawa. Jan
Fiszer, — E. Gebhart. Przy dwiku dzwonów. Warszawa. Bibl. Dzie Wyb. A. —
Gide. L'im,moraliste. Paris. Mercure de France — K.
Filip z Kono- Gliski. Pan
pi. Warszawa. Gebethner i Wolff. K. Gliski. — W
Babinie. Warszawa. Gebethner
i Wolff. —
W. Gomulicki. Miecz i okie. Warszawa. Gebethner i Wolff. Hajota. —
Ostatnia butelka. 3 czci. Warszawa. BibL Dz. Wyb. K. Hamsun. Pan. Moskwa. —
„Skorpion."
—
K. Hamsun. Siesta. Moskwa. „Skorpion." K. Hamsun. Drama iini. —
Moskwa. „Skorpion."
— I. Herrmann. Ojciec Kondelik narzeczony Wejwara. War-
i
szawa. Bibl. Dz. Wyb. — Ire ad soL Oód ycia. Warszawa. k. g. w Ksig. Nau-
kowej. — K. Irzykowski. Pauba. Lwów. Ksig. Polska. — E. Jeleska. Z mioci.
Warszawa. Gebethner i Wolff. — T. T. Je. Mio w opaach. 2 czci. Warszawa.
4^o CHIMERA
Dz. Wyb. — M. JokaL Czarna krew. Warszawa. Bibl. Dz. Wjb. — A. Kielland.
Bibl.
ris. Bibl. Intern. d'edition. —A. Gide. Pr6textes. Rflexion3 sur uelues pointa de
Littrdture et de Morale.
Mercure de France. W. Jabonowski. Emil Zo-
Paris. —
la. Warszawa. Sennewald. - Dr. J. Karasek. Czeszka literatura u novije doba. No-
vy Sad. Brat. M. Popowicz. J. Kurnatowski. —
Nietzsche. ód. Rychliski i Weg-
ner. —
G. Landsberg. Dooj Raupmanna! Moskwa. „Skorpion." — N. Lemer. A. S.
Puszkin. Trudy i dni. Moskwa. „Skorpion." —
L Matuszewski. Twórczo i twór-
cy. Warszawa. Gebethner i Wolff. —
M. Muttermilch. Piewca niedoli. Wacaw Sie-
roszewski. Kraków. Sk. g. u Gebethnera i S-ki. Dr. G. Piotrowski. Zola i natu-—
ralizm. Lwów. H. Altenberg. — W. Presser. Stanisaw Przybyszewski. Lwów. Kslg.
Polska. —
Pisma Puszkina i k Puszkinu. Nowyje matieriay sobrannyje kni-
hoizdatielstwom „Skorpion." Moskwa. — M. Rygier. Maria Konopnicka nel suo Oiu-
bileo. Roma. Nuova Antologia. — J. A. wicicki. Historya literatury powszechnej.
Tom. V. Literatura perska.
teratura ydowska. Warszawa. Bibl. Dz Wyb.
Cz
2: tom VI, 2 czci, oraz tom VII, 1-sza: Li-
St. Witkiewicz. Dziwny czowiek. — cz
Lwów. Tow. wyda^vn. — K. F. Wiz. W
godzinie myli. O istocie sztuki. Wydanie
2-gie. Kraków. Nak. autora.
SZTUKI PLASTYCZNE. — Bariach—M. Wawrzeniecki. Zasady rysunku i kom-
pozycyi (ukadu) postaci ludzkiej. Warszawa. B. Wierzbicki. A. Basler, P. Jau- —
don, St. Gierszyski, Oh. Morice, A. Fotainas, M. Reja, V. Josz etc: Boleslas Biegas
Sculpteur. Paris. La Plume. —
L'exposition internationale des arts dcoratifs
modernes a Turin 1902. Directeur A. Koch. Texte par G. Fuchs et P. H. Newberg.
Darmstadt. A. Koch. —
Teka grona Konserwatorów Oalicyi Zachodniej. Tom 1-szy.
Kraków. Nak. Grona Konserwatorów Galicyi Zachodniej.
NAUkI FILOZOFICZNE. - H. Bergson. miech, hyióyf. H. Altenberg. — F.
Laudowicz. Wesen und Ursprung der Lehre von der Prdexistenz der Seelen-Wan-
derung in der griechischen Philosophie. Berlin. SelbstTerlag des Verfassers. Fr. —
Nietzsche (przekL St. Wyrzykowskiego). Dusza dostojna. Warszawa. Nak. Chimery.—
J. Simmel. Zagadnienia fllozofli dziejów. PrzegL filoz. Warszawa.—W. Windelbaad.
Platon. Przegl. filoz. Warszawa.
VARIA.
PIDZIESITA ROCZNICA mierci Hoene -
Wroskiego wy-
wo^a w gazetach naszych zagranicznych cay szereg wzmianek
i
i
artykuów, niestety, niewiele lepiej poinformowanych, zarówno co
do nauki wielkiego filozofa i co do jego ycia, ni ongi przeróne
Pszczóki krakowskie, Zbieracze literaccy i Pustelnicy z ulicy Pica-
dilly. Wyjtkiem w znacznym stopniu jest rozprawa d-ra Ottona
Bryka w Gnosis wiedeskiej. W
jednym z najbliszych zeszytów
rozpatrzymy bliej to nowe i
jaowe — do
niwo. Tymczasem, —
by czem rzeczowem zaznaczy rocznic, podajemy prawdziw na-
koniec dat urodzin Wroskiego, któr jest SIERPIE 1776 roku
(chrzest 28 tego miesica), nie za jakbdnie dotd podawano
1778-go lub (u niektórych) 1775-go. Udowodnimy to gdzieindziej
dokumentami.
CHIMERA.
Od redakcyi.
PO PÓTORAROCZU.
cobsen; francuzkie
— Banville, Baudelaire, Gide, Hello,
dzisiejsze na przekady, i
zawiele drukujemy rzeczy y^ob-
wot, wstecznictwo i t.
p. A
tymczasem ona to nowy, przy-
szy ywot ducha tworzy, z niej on, nie za z oddanych
dzisiejszoci trybun i akropolów, pójdzie . .
^ ^
[^\^\y^j^[
SPIS RZECZY,
UOONY ALFABETYCZNIE WEDUG NAZWISK AUTORÓW.
LEONIDAS ANDREJEW
{prze. Jan Wroczyski)
Milczenie 34-7
Dzwony na trwog 364
GABRYEL D'ANNUNZIO
(prze. Anna Bronlsawska)
Z „Rajskiego poematu" (Romanza Pani Tajemniczej, Posg,
Sen, Poeci, Modoci) 63
MICHA C. BIELECKI
Sadzawka 88
Przypyw 407
SANDRO BOTTICELLI
Z rysunków do Boskiej Komedyi (Raj, p. 15) 199
EDWARD BURNE- JONES
Król Kofetua i dziewcz ebracze. Heliograwiura Paulus-
sena. Dodatek do Ka i6-go.
Quia multum amavit (Rysunek) 71
CAMPANELLA
Dusza i ciao , . •
409
CHIMERA
Varia (Kbonika miesiczna) 151, 31211, 469
STANISAW DBICKI
Nagówek (przerys.) 105
ADOLF DYGASISKI
Dby (uomek) aoi
482 CHIMERA
RALPH WALDO EMERSON
(prze. St. Wyrzykowski)
Poeta (dokoczenie) 73
ARTUR GRAF
(prze. Anna Bronlsawska)
Sonet 252
HOKUSAI
Waka 158
MARYA KOMORNICKA
Maj 92
Ze szlaków duszy 332
KORIN
Irysy 157
STANISAW TURBIA-KRZYSZTAOWICZ
Ozdoby 88, 92, 99, 104, 107, 153, 154,
i55» 156, 160, 162.
JULIUSZ LAFORGUE
(prze. Marya Komornicka)
Perseusz i Andromeda 253
ANTONI LANGE
Z „Rozmyta" 27
JAN LEMASKI
Colloguium 134
Podróopisarstwo (Kronika miesiczna) 142
Nieporozumienie i52a
Lycoperdon Giganteum 281, 434
EDWARD LESZCZYSKI
Pomie ofiarny 97
Ahaswer 238
ADAM ADA
Ocknienie 100
JÓZEF MEHOFFER
Rysunki dekoracyjne 73) 87
Rysunek okadkowy do Ka i6-go.
Rysunek okadkowy do Ks i8-go.
TADEUSZ MICISKI
Dolina mroku 377
SPIS RZECZY— TOM VI. ^8j
MIRIAM
Poezya (Kronika miesiczna) 306
FRYDERYK MISTRAL
(prze. Antoni Lange)
Z „Wysp sotych" (Czara, Komunia witych, Ksiniczka
Kemencya, Romanin) 182
HENRYK NENCIONI
(prze. Anna Bronisawska)
Ogród mierci 382
FRYDERYK NIETZSCHE
(przekad i dopiski W. Berenta)
Z psychologii sztuki 214, 384
CYPRYAN NORWID
Tajemnica lorda Singelworth 40
Ostatnia z bajek 313
Skrzypek niepotrzebny. (Akwaforta odtworzona w wiato-
druku. Plansza dodatkowa do JSTs 17-go).
EDWARD OKU
InicyjJy i
rysunki i — 26, 27, 39, 102, 238,
245, 251, 259, 267, 279, 377.
Rysunek okadkowy do JsTs 17-go.
BRONISAWA OSTROWSKA
Wcielenie 102
O sonecznej cud - królewnie i o rybaku — ba 411
Z. P.
Sztuki plastyczne (Kronika'mie8ICzna) 3i2d, 460
REDAKCYA
Po pótoraroczu 473
KONRAD ROBAKOWSKI
Zygfryd 105
LUCA DELLA ROBBIA
Dwa fragmenty z Kantoryi (Muz. florenckie di S. Maria del
Fiore). Plansza dodatkowa do J^s i8-go, oraz str. .
375
FELICYAN ROPS
Dewiza 433
484 CHIMERA
LEON RYGIER
Nokturn 104
N. S.
Inicy^y i
ozdoby z motywów romaskich . .
182, 185, 188, 194, 198
i zakoczenie
Nagówek . . . . , 332, 346
LEOPOLD STAFF
Pod socem ,
. . .
153
JAN STANISAWSKI
Oset 406
TREDECIM.
Glossy (Kronika miesiczna) 137, 297, 448
MARYAN WAWRZENIECKI
Rysunki 63, 69, 97, 210, 213, 382
PAWE YERLAINE
(prze. Helena Stattler)
Godzina kochanków 372
Po trzech latach 373
aosny dwik rogu 374
WAST
Powie (Kronika miesiczna) 140, 3i2a, 452
FRANCISZEK WOJTALA
Inicyay 109, 163, 201, 216, 218, 220, 221, 223, 229, 231,
232, 233, 246, 248, 250, 313, 317, 321, 323, 327, 328, 330,
347, 364, 384, 388, 389, 390, 392, 393, 399, 402, 415.
JAN WROCZYSKI
Z „Jawy Obkanej" (Wieczno — Wic — Dusza) 246
STANISAW WYRZYKOWSKI
Róe mistyczne 107
Myl 413
MARYAN ZBROWSKI
Poeta 414
JULIUSZ ZEYER
(prze. Miriam)
Król Kofetua i
duch V, 60
Gbiny
Guchoniema V, 389
Godzina kochanków VI, 372
486 CHIMERA
Handlarz soca V, 451
Isabel. V, 446
z „Jawy obkanej" (Wieczno, Wic, Dusza) VI, 246
Jem ciga jak w snach V, 418
Kabaa V, 395
Katedra (urywek) V, 246
Kolosseum V, 52
Komunia witych VI, 185
Król Kofetua VI, i
Król Kofetua i dziewcz ebracze. Heliograwiura. Doda-
tek do K2 i6-go.
Królestwo moje V, 84
Ksiga . . . .
, V, 130
•
Ksieni V, 244
Ksiniczka Klemencya VI, 188
Lato V, 230
Le nawznak na ce V, 393
Luscinia noctu canat V, 352J
Lycoperdon Giganteum VI, 281, 434
abdzie (rysunek) V, 277
Magdalena V, 238
Magia mej duszy V, 58
Maj VI, 92
Melancolia V, 55
Milczenie (C. Norwida) V, 3, 161
Milczenie (L. Andrejewa) VI, 347
Modoci VI, 70
„Mówic midzy nami" V, 352 1
Mundus vult decipi V, 482
Myl VI, 413
Na wyynach V, 278
Napróno V, 275
Niemiertelno V, 127
Noc V, 386
Nokturn VI, 104
O serce me V, 294
O sonecznej cud - królewnie i o rybaku — ba VI, 411
Ocknienie VI, 100
Oczy, wy, moje V, 465
Ogród mierci VI, 382
Oset (rysunek) VI, 406
INDEKS ALFABETYCZNY ^S-j
Potpione . . .
V, 440
Powie (kron. mie.) ... V, 149, 336, 502; VI, 141, 3i2a, 452
Powrotna fala V, 23
Przypyw VI, 407
z Psychologii sztuki VI, 214, 384
Pytasz, zkd powsta. VI, 252
Quia multum amavit (rysunek) VI, 71
Refreny V, 306
Romanin VI, 194
Romanza pani tajemniczej VI, 63
Rozbitek V, 295
z „Rozmyla" VI, 27
Róe mistyczne VI, 107
Rycerskie i wysmuke mass kontury ciaa V, 228
Sad V, 391
Sadzawka VI, 88
Ssiedzi V, 143
Sen VI, 66
Skrzypek niepotrzebny. Dodatek do Ks 17-go.
nieg. V, 233
Sonet listopadowy V, 292
Spade licie V, 232
redniowiecze V, 289
Stabat V, 293
Stan tak nad morzem V, 51
Step V, 388
Sygmaty w. Franciszka V, 68
wity V, 67
488 CHIMERA
Sztuki plastyczne V, 156, 341; VI, 3i2d, 460
Tajemnica lorda Singelworth VI, 40
Teresa V, 237
Tobie V,
29
Tu róom by kwitn . .
V,
74
Twoja dusza wygnanki V, 229
U róda V, 367
Umarej duszy V, 24
Varia (kron. mie.). ... V, 158, 351, 504; VI, 151, 3i2h, 468
Vita somnium breve (rysunek) V, 245
W gbi V, 88, 188
Walc V, 328
Wbiega fala na ld V, 84
Wcielenie VI, 102
Wezuwiusz V, 286
Widzenia V, 420
Widzenia Jecheskielowe .
,
. . .
V, 355
Wiek czowiek
i
•.
•
V, 133, 296
Wisya V, 243
Wspomnienie V, 290
Wyrzut sumienia V, 288
Yeldis V, 448
Yseult V, 445
Z wizyj piekielnych V, 28
Zapomnienie V, 397
Zawsze V, 291
Ze szlaków duszy VI, 33:^
Zmierzch V, 231
Znuenie V, 27
Zwiastowanie V, 240
Zygfryd VI, 105
aosny dwik rogu VI, 374
PG