7 Pomyłek Boskich - Andrzej Samson - Wojciech Eichelberger

You might also like

Download as docx, pdf, or txt
Download as docx, pdf, or txt
You are on page 1of 37

7 pomyłek boskich _Andrzej Samson _Wojciech Eichelberger

7 pomyłek boskich
Andrzej Samson, Wojciech Eichelberger
PYCHA
Renata: Co to jest grzech?
WOJTEK: Grzech to sprzeniewierzenie się sobie, błędne myślenie i
działanie biorące się z tego, że złudzenia tworzone przez nasz umysł
uznajemy za rzeczywistość. Stąd zamieszanie i cierpienie w naszym
życiu. Co gorsza, nasze próby wydostania się z tej pułapki polegają na
ogół na tworzeniu nowych złudzeń.

RENATA: Wtedy krzywdzimy siebie i innych?


WOJTEK: Siebie na pewno, a innych przy okazji. Podstawowym
grzechem, który rodzi nieskończoną różnorodność wszystkich innych, jest
utrzymywanie stanu umysłu oddzielającego nas od tego, co nazywamy
Bogiem, Prawdziwą Naturą, Ostateczną Rzeczywistością, Absolutem,
Najwyższym Ja. W stanie takiego podstawowego grzechu umysł uznaje
sam siebie za odrębny byt mający niezależną tożsamość przeżywaną przez
nas jako poczucie Ja.
Oddzielenie się od naszej prawdziwej istoty powoduje niezliczone błędy
w postrzeganiu, myśleniu, odczuwaniu i działaniu. Jednym z nich jest
pycha: czucie się lepszym, mądrzejszym, silniejszym, kimś, kto więcej
ma, więcej znaczy, ukrywanie się w najróżniejszych przebraniach,
nadawanie sobie wielkich tytułów, uznawanie się za panów tego świata
albo jedyne dzieci Boga.
Nawet gdybyśmy przez całe życie nikogo nie skrzywdzili i tak nie uwolni
nas to od złudzenia odrębności, które samo w sobie jest błędem
podstawowym, błędem pychy popełnianym wobec naszej prawdziwej,
boskiej istoty, doskonałej i całkowitej, która istniała zanim się urodziliśmy
i nie przestaje istnieć, gdy umieramy.

RENATA: Jeśli czuję się lepsza od innych, grzeszę pychą?


WOJTEK: Samo porównanie się z innymi jest już przejawem pychy. Ale
uważanie się za lepszego i mądrzejszego od innych jest szczególnie
niebezpieczne. Stąd prosta droga do narzucania innym własnych
poglądów, zniewalania ich, ograniczania, a nawet niszczenia. Grzeszymy
pychą, sądząc, że nie musimy się zmieniać, uczyć, pracować nad sobą, że
to inni powinni coś zrobić, aby do nas dorosnąć albo ulżyć naszemu
cierpieniu.
Także ci z nas, którym udaje się czegoś dokonać w pracy nad sobą, którzy
powoli odzyskują swoją duchową tożsamość, mogą stać się dumni i
pyszni. Tak jak w dowcipie o dwóch zakonnikach. Przechadzają się długo
i w milczeniu po ogrodzie, gdy nagle jeden mówi z przejęciem: Muszę ci
coś wyznać, bracie, w największej tajemnicy. - Co takiego? - pyta
zaniepokojony ten drugi. Na to pierwszy: Bracie, przyszła mi do głowy
myśl, że drugiego tak skromnego jak ja nie ma na świecie!

RENATA: Pragniemy być szczególni i wyjątkowi?


WOJTEK: Każdy tego pragnie. Również ci z nas, którzy mają niskie
poczucie wartości i czują się bardzo nieszczęśliwi. Gdy przyjrzeć się
bliżej, często okazuje się, że potrafimy czerpać satysfakcję także ze swojej
wyjątkowo trudnej sytuacji. Nasza pycha syci się naszym nadzwyczajnym
nieszczęściem. Jakże często stwierdzamy, że nie ma na świecie drugiej
osoby tak nieszczęśliwej jak my.

RENATA: Jestem lepsza dlatego, że jestem gorsza. To przejaw pychy?


WOJTEK: Wywyższać się można na nieskończenie wiele sposobów.
Często w naszych rodzinach toczy się gra w to, kto jest bardziej
nieszczęśliwy. Gdy ktoś w rodzinie zdobywa czas i uwagę innych,
narzucając się ze swoim nieszczęściem, wtedy pozostali jej członkowie
zaczynają z nim rywalizować, kto jest najbiedniejszy.

RENATA:  Po CO?
WOJTEK: Żeby być ważniejszym. W ten sposób przejawia się tak zwana
pycha żebracza. Mówi o tym pewna buddyjska przypowieść. Stara
żebraczka dowiedziała się, że do świątyni, przed którą żebrała od
początku swojego życia, ma przybyć Budda. Bardzo się ucieszyła. Liczyła
na to, że współczujący Budda da jej dużą jałmużnę. Tego dnia zajęła
swoje zwykłe miejsce i zmobilizowała cały żebraczy kunszt. Gdy Budda
wychodził ze świątyni, wyciągnęła dramatycznie ręce i zawołała: O,
współczujący Buddo, jestem biedną, starą żebraczka, niczego nie mam,
proszę, daj mi jałmużnę. Ku jej zaskoczeniu Budda wcale nie sięgnął do
kieszeni, tylko patrzył na nią z ciepłym uśmiechem i milczał. Pomyślała,
że nie usłyszał, więc zawołała głośniej: O, współczujący Buddo, jestem
biedną żebraczka, moja matka była żebraczka, moja babka była że-
braczka, prababka była żebraczka, niczego nie mam, proszę, daj mi
jałmużnę! Ale i tym razem ręka Buddy nie powędrowała w stronę
kieszeni. Czy nie słyszysz, o co cię proszę? - zapytała zniecierpliwiona
żebraczka. Słyszę - odpowiedział Budda - ale mam dla ciebie inną
propozycję. Jaką? - zapytała, tym razem zaciekawiona. - Ty mi coś daj -
odparł Budda. Żebraczka osłupiała: Ja mam ci coś dać?! Przecież to ja
jestem żebraczką, a ty jesteś współczującym Buddą, to ty jesteś od
dawania. Nie, nie, ty mi coś daj - nalegał Budda, uśmiechając się
promiennie. Żebraczką wpadła w furię: Ja tu żebrze od dzieciństwa,
niczego nie mam, moja matka, babka i prababka były żebraczkami, czego
ty ode mnie chcesz?! Nie mam ci nic do dania, dlatego przecież jestem
żebraczką! Na to Budda: Szkoda, że tak się przy tym upierasz. Ale i tak
możesz mi coś dać. - Co takiego? - warknęła żebraczką. - Możesz
odmówić wzięcia jałmużny - odparł Budda, po czym szybko się oddalił.

RENATA: Wydaje nam się, że jesteśmy tak biedni, że inni mają


obowiązek nas obdarowywać? Ten rodzaj pychy, wbrew pozorom, jest
dość powszechny.
WOJTEK: Pracowicie podtrzymujemy iluzję, że nie mamy nic do dania.
Ci z nas, którzy nie dostali ciepła i miłości w dzieciństwie, pytają często:
Skąd mam wziąć to, czego inni ludzie ode mnie potrzebują, skoro tego nie
dostałem? Mówią: Nie potrafię dać dzieciom miłości, bo mi jej nikt nie
dał. Ale to tylko pozór prawdy. Każdy z nas, nawet jeśli niczego nie
dostał, gdy sięgnie głęboko w siebie, odkryje, że ma bardzo dużo do
dania. Jest takie miejsce w nas, które nazywa się sercem i można z niego
czerpać do woli. Im więcej się z niego daje, tym więcej jest do dania. Tak
jak w dobrej studni - im więcej z niej czerpiemy, tym więcej świeżej
wody do
niej napływa.

RENATA: Wydaje się, że z grzechem pychy największy kłopot mają


wielcy i możni tego świata, znani, bogaci i posiadający władzę...
WOJTEK: Ich pychę tylko łatwiej zobaczyć. Rzuca się w oczy. Ale
patrząc uważniej zobaczymy, że jeśli wkładamy dużo energii w zdobycie
władzy i pozycji, w głębi duszy źle o sobie myślimy. W dzieciństwie
zaznaliśmy upokorzeń, o których chcemy za wszelką cenę zapomnieć.
Dlatego dążymy do stworzenia takich sytuacji, w których nikt już nie
zdoła nas poniżyć. Ale i tak cierpimy, gdy odkrywamy po czasie, że ota-
czają nas wyłącznie pochlebcy.

RENATA: Często ktoś posiadający władzę jest przekonany, że może


wszystko, może uczynić innych szczęśliwymi lub nieszczęśliwymi, może
ich kupić, zniewolić albo wybawić.
WOJTEK: Wtedy jego pycha osiąga apogeum. Ogłasza się bogiem albo
wizjonerem i w imię swoich szaleńczych iluzji prowadzi ideologiczne
oraz militarne batalie. Jednak wcześniej czy później musi ponieść klęskę.
Bo działanie wynikające z pychy, tak jak każde działanie oparte na
złudzeniach, w końcu samo się skompromituje. Żeby stać się zdolnym do
pomagania innym, trzeba najpierw pozbyć się złudzeń, szczególnie tych
na własny temat.
Z pychą jest tak samo, jak z innymi grzechami, łatwiej dostrzec ją u
innych, szczególnie tych wpływowych i bogatych, trudniej u siebie. A
przecież pycha biedy też jest pychą. Wydaje się, że ubóstwo daje nam
prawo do uważania się za jedynych sprawiedliwych i prawo do oceniania
innych, na przykład uznawania wszystkich bogatych za złodziei. Dopóki
nie przejrzymy na oczy, będą nami - zarówno bogatymi jak i biednymi -
rządzić chciwość i zawiść.

RENATA: Czy pycha bywa pożyteczna?


WOJTEK: Nie ma takiej możliwości. Pycha jest aberracją. Tak jak każdy
inny grzech odcina nas od prawdy. Skazuje na wyniosłą, a w gruncie
rzeczy przerażającą samotność. Nie należy mylić pychy z szacunkiem do
siebie. Szacunek do siebie oraz poczucie własnej godności mają źródło
wewnątrz nas i nie domagają się żadnych zewnętrznych potwierdzeń. Na-
tomiast pycha, jako fałszywa samoświadomość, wymaga nieustannego
podtrzymywania i reperowania. Żebraczką podtrzymuje swoją żebraczą
iluzję twierdząc, że nie ma nic do dania. Człowiek bogaty karmi swoją
iluzję wielkości, spędzając czas w luksusowych miejscach, gdzie za
pieniądze traktowany jest jak książę. Niepewni siebie politycy muszą
potwierdzać swoją iluzję mocy, organizując nieustannie na swoją cześć
parady, wiece, manifestacje poparcia i galowe przyjęcia.

RENATA: Jak pycha przejawia się w codziennym życiu, w relacjach z


najbliższymi?
WOJTEK: W naszej patriarchalnej kulturze my, mężczyźni, częściej
grzeszymy pychą. Ubzduraliśmy sobie, że jesteśmy namiestnikami Boga i
panami świata. Wiele kobiet wspiera tę iluzję, dokarmiając i tak już nieźle
odżywioną pychę mężczyzn. Jeśli mężczyzna uwierzy, że jest w stanie
uszczęśliwić kobietę, a ona uzna, że skoro ma go u boku, nie musi już nic
więcej w sprawie swojego szczęścia robić - to dla obojga tragedia. On
grzeszy pychą, a ona lenistwem. W takich związkach nie ma miejsca na
prawdziwy szacunek, dojrzewanie i rozwój. Ale pychą grzeszą też skrajne
feministki, twierdząc, że Bóg jest kobietą.
Wiele pychy i związanej z nią przemocy pojawia się w naszych relacjach
z dziećmi. To, co dzieje się między rodzicami a dziećmi, często niczym
nie różni się od fali w wojsku. Starsi i silniejsi poniżają i biją młodszych,
czyniąc ich swoimi ofiarami. Poniżane dzieci, gdy dorosną, w swojej
iluzji bycia lepszymi od innych przenoszą falę nienawiści i pogardy na
słabszych od siebie i na swoje dzieci.

RENATA: Wiemy lepiej, co dobre dla naszych dzieci, jaką szkołę


powinny wybrać, jakiego męża czy żonę. Wiemy, jak powinny żyć.
WOJTEK: To przejawy rodzicielskiej pychy. Często wymagamy od dzieci
tego, czemu sami nie jesteśmy w stanie sprostać. Albo sami postępujemy
w sposób, który kłóci się z naszym sumieniem, a dzieci epatujemy
pięknymi hasłami i deklaracjami.

RENATA: Czy jest lekarstwo na pychę? WOJTEK: Wystarczy pójść na


cmentarz. Najlepszym lekarstwem na pychę jest świadomość
nieuchronności śmierci. Wobec śmierci wszyscy jesteśmy równi, a tego
pycha nie lubi i nie chce o tym wiedzieć. Czasem jedynym lekarstwem na
pychę jest choroba albo strata kogoś bliskiego. Wtedy odkrywamy, że
wpływy i władza, choćby największe, nie są w stanie uchronić nas przed
przemijaniem i cierpieniem. Lekcją pokory bywają też nałogi i
uzależnienia. Tysiące razy mówimy sobie: Nigdy więcej! Ale nie jesteśmy
w stanie dotrzymać obietnicy. Dopóki nie spokorniejemy, nie wyjdziemy
z nałogu. Musimy przyznać się przed sobą, że straciliśmy panowanie nad
swoim życiem. Pycha musi się poddać. Nigdy więcej nie wolno nam
czegoś zrobić, bo jeśli zrobimy to choć raz, demon nałogu znów zacznie
sprawować swoje straszne rządy. Pycha nie znosi sytuacji, w których traci
kontrolę nad życiem.

RENATA: Przeciwieństwem pychy jest pokora. Jaki to stan umysłu?


Taki, w którym zgadzam się, poddaję?
WOJTEK: Pycha zadaje się z pogardą, nienawiścią, arogancją i strachem.
Pokora przyjaźni się z miłością, wybaczaniem i spokojem. Jest zdrową
rezygnacją z pozorów. Pomaga otrząsnąć się z duchowego lenistwa,
powrócić do podstawowych pytań i wątpliwości. Każe zrezygnować ze
wszystkiego, co wymyśliliśmy na własny temat, z ukochanych przekonań,
sądów i teorii. Z nazw, tytułów i przyzwyczajeń. A przede wszystkim z
iluzorycznego przekonania, że jesteśmy w stanie kontrolować życie i
umieranie.
Spotkałem kiedyś kobietę, która nie spała wiele tygodni. Obawiała się, że
jeśli zaśnie, przestanie oddychać. Dniami i nocami pilnowała swojego
oddechu. Zwróciłem jej uwagę, że za* pomniała o kilku ważnych
procesach życiowych, których nie kontroluje, a mimo to jakimś cudem
żyje. Jej serce bije, trzewia trawią, skóra oddycha, gruczoły funkcjonują,
rosną włosy i paznokcie, stare komórki umierają i rodzą się nowe. Na
przykładzie przeżyć tej kobiety widać wyraźnie, jak szczególnym
przejawem naszej wiary i pokory jest zasypianie.

RENATA: Ponieważ rezygnujemy z kontrolowania?


WOJTEK: We śnie wszyscy jesteśmy równi. Nie pamiętamy, czy
położyliśmy się na lnie, czy na jedwabiu. Abdykujemy i ufnie składamy
nasze życie w ręce prawowitego władcy. Takiej pokory i takiego
zawierzenia potrzebujemy także za dnia. W głębi duszy wszyscy za tym
tęsknimy, słusznie przeczuwając, że w ten sposób odzyskamy prawdziwy
spokój.

RENATA: Znam taką anegdotę: Przychodzi mężczyzna do apteki i prosi o


tabletki na chciwość. Tylko żeby ich było dużo, dużo! Chciwemu zawsze
mało?
WOJTEK: Mało kto nie cierpi na chciwość. Chcemy mieć coraz więcej i
nie jesteśmy w stanie tego głodu zaspokoić. Dręczą nas niepewność,
niepokój i lęk. Chcemy poczuć się lepiej. Wydaje nam się, że osiągniemy
ten cel, gdy powiększymy swój stan posiadania, że znajdziemy ukojenie w
sławie, popularności, w zdobywaniu serc, ciał i wpływów, władzy i
znaczenia.

RENATA: Zgodnie z przekonaniem: Jeśli chcę być kimś, muszę mieć


coraz więcej?
WOJTEK: Trawestując oświadczenie Kartezjusza, można by powiedzieć,
że rozpaczliwie wierzymy w „posiadam, więc jestem". Chciwość jest
nierozpoznanym głodem miłości i prawdy. Gdy w dzieciństwie
przekonaliśmy się, że sam fakt naszego istnienia nie wystarcza, żeby
zasłużyć na miłość, wtedy przez resztę życia czujemy głód i niepokój.
Jeśli, będąc dziećmi, czujemy się kochani i szanowani, wtedy na zawsze
wiemy, że jesteśmy wartością samą w sobie, niezależną od tego, ile mamy
i co osiągnęliśmy. W buddyjskiej ikonografii istnieje metafora,
przedstawiająca stan umysłu tak zwanego głodnego ducha. Stwór ma
malutki pysk, wąskie gardło, bardzo długą szyję i olbrzymi brzuch. Jego
największym zmartwieniem jest to, że nie wystarczy mu czasu i siły, żeby
ten bezdenny brzuch napełnić. Całe życie spędza na obsesyjnym
napychaniu się, a mimo to pozostaje nienasycony.

RENATA: Przypomina to nasze zabieganie. Wydaje się nam, że tyle jest


jeszcze do zrobienia, nauczenia się, poznania, kupienia, że nie starczy
życia. Wierzymy, że będziemy szczęśliwsi, bardziej się rozwiniemy,
spełnimy, gdy poznamy więcej ludzi, zwiedzimy więcej krajów, więcej
doświadczymy.
WOJTEK: To, co ostatecznie zaspokoi nasz głód, możemy znaleźć, nie
ruszając się z miejsca. Stare chińskie przysłowie mówi: Wszystkie
nieszczęścia na tym świecie biorą się stąd, że ludzie nie potrafią usiedzieć
na miejscu. Więcej może dla nas znaczyć jedna głęboka rozmowa z kimś,
kto cały czas jest blisko, niż poznanie setek nowych osób na krańcach
świata. Łyk wody może zaspokoić pragnienie lepiej niż najbardziej
wyrafinowane napoje i trunki. Sekret nasycenia tkwi bowiem w jakości i
głębokości przeżywania każdej chwili naszego życia, a nie w liczbie
zaliczonych podróży, posiadanych przyjaciół i rzeczy.
RENATA: Jednak świat oferuje nam dziesiątki wyrafinowanych napojów
i my z tej oferty korzystamy. Bierzemy kredyty, żeby kupić lepszy
samochód, wygodniejsze meble, posłać dzieci do lepszej szkoły i
wypocząć nad ciepłym morzem. Prawie wszystkim, także tobie i mnie,
brakuje pieniędzy. Wszyscy jesteśmy chciwi?
WOJTEK: Im bardziej jesteśmy chciwi, tym bardziej brakuje nam
pieniędzy, choćbyśmy byli najbogatszymi ludźmi na świecie. Niestety,
system ekonomiczny świata opiera się na chciwości i zawiści. Trudno od
tego uciec. Ale żyją na świecie społeczności (na przykład amisze) które
do minimum ograniczają swoją potrzebę posiadania i ułatwiania sobie
życia. Podobnie jak miliony mnichów, mniszek, zakonników i zakonnic
różnych wyznań, którzy dobrowolnie wybierają nieposiadanie.

RENATA: Więc od chciwości nie ma innej ucieczki?


WOJTEK: Jeśli postanowimy, że wszyscy powinniśmy mieć wszystko, w
końcu się pozabijamy i zniszczymy planetę, która nas żywi, poi i pozwala
oddychać. Dlatego najwytrwalej z chciwością walczą ekolodzy, nawołując
ludzi do samoograniczania się. I chwała im za to, bo nasza chciwość jest
ślepa i nienasycona. Już myślimy, jak kolonizować inne planety.
Zniszczona, wyeksploatowana Ziemia staje się dla nas za mała. Chciwość
wyklucza troskę i szacunek. Po co się troszczyć o to, co mamy, skoro i tak
chcemy sobie kupić nowe. Chciwość czyni lepsze wrogiem dobrego.
Ziemia od dawna ostrzega nas przed samobójczymi konsekwencjami
naszej chciwości. Zmienia się klimat, straszy dziura ozonowa, brakuje
wody do picia, gleby jałowieją, powietrze i żywność zaczynają nam
szkodzić. Chociaż widzimy na własne oczy, że żyjemy w czasach
katastrofy ekologicznej na skalę planety, nasza chciwość nie pozwala nam
tego uznać i zacząć żyć inaczej.

RENATA: Nienasycenie, wieczny głód i niepokój sprawiają, że ciągle


mamy coś do zdobycia - coś, bez czego nie możemy żyć. Czy chciwość
prowadzi do uzależnień?
WOJTEK: Jeśli nam na czymś bardzo zależy, jeśli nam się wydaje, że nie
możemy bez czegoś żyć, z pewnością uzależnimy się od tego. Dotyczy to
nie tylko używek czy narkotyków, ale także innych ludzi, prestiżu,
znaczenia, władzy, sławy, chęci wyróżnienia się (in plus czy in minus),
szczęścia, bezpieczeństwa czy komfortu. Nasza fałszywa tożsamość musi
się uzależnić od tego, co ją potwierdza. Ażeby móc bezrefleksyjnie
wytrwać w naszych iluzjach na własny temat, organizujemy się w
przeróżne towarzystwa wzajemnej adoracji, które służą utwierdzaniu nas
w tym, że idziemy właściwą drogą. Wszystko zostało tak urządzone, że
trudno się wyłamać. Odejście z takiej grupy wymaga ogromnej odwagi.
Wiąże się bowiem ze zmianą przyjaciół, sposobów spędzania czasu,
sposobu myślenia i hierarchii wartości.

RENATA: Dlaczego większe problemy z chciwością mają ci z nas, którzy


posiadają więcej? To nielogiczne.
WOJTEK: Gdy chcemy dużo mieć i w jakiejś mierze nam się to udaje,
zostajemy bez reszty wciągnięci w wyścig, w którym już nawet nie chodzi
o pieniądze, ale o cyfry, wskaźniki, indeksy i porównywanie się z innymi.
Bywa, że wtedy sprzeniewierzamy się sobie, decydując się w obronie
pieniędzy i pozycji na takie działania, na które nasze ignorowane sumienie
nie wyraża zgody. Pragnąc mieć coraz więcej, nieuchronnie wchodzimy w
konflikt z ludźmi, którzy grają w to samo. Musimy im zabierać, bo dla
wszystkich wszystkiego nie wystarczy. Rodzące się wyrzuty sumienia
gorączkowo uciszamy alkoholem i szaloną zabawą, a od czasu do czasu
także spektakularną dobroczynnością. Coraz mniej w nas miejsca na
zwykłą przyzwoitość, nie mówiąc o miłości czy współczuciu. Chciwość
każe nam brać i nie potrafi się dzielić. Im więcej ma, tym więcej chce.
Dlatego chętniej dzielą się z innymi ci spośród nas, którzy nie mają wiele.

RENATA: Janina Ochojska i Jurek Owsiak twierdzą wręcz, że najbardziej


skorzy do dzielenia się z innymi są ludzie biedni.
WOJTEK: Zgadza się. Biedni potrafią oddać innym nawet połowę tego,
co mają. To rzadko zdarza się bogatym.

RENATA: Jerzy Stuhr opowiadał mi, że prawdziwie się przestraszył, gdy


uświadomił sobie, iż właśnie minął dzień, który spędził na myśleniu o
kafelkach. To wydało mu się bardzo groźne. Ale żeby wybrać niemyślenie
o kafelkach, trzeba jednak mieć możliwość ich posiadania.
WOJTEK: Trudno się samoograniczać, gdy nie wystarcza na zaspokojenie
podstawowych potrzeb. Przekraczania chciwości możemy oczekiwać od
siebie wtedy, gdy przynajmniej nie jesteśmy głodni, nie jest nam zimno i
nie pada nam na głowę. Nie można nikomu narzucać samoograniczania
się. Przymus czynienia dobra nie prowadzi do dobra. Dopiero świadomość
istnienia innych wartości niż posiadanie i realna możliwość dokonania
wyboru życiowych celów może przynieść coś dobrego.

RENATA: Gdzie jest granica ubóstwa? Kiedy możemy powiedzieć, że


naprawdę jesteśmy biedni, a kiedy powinniśmy uznać, że bieda tkwi tylko
w naszym umyśle?
WOJTEK: To bardzo indywidualna sprawa. Ale w makro-skali nasza
chciwość nie ma nic wspólnego z ubóstwem. Na przykład ludzie, którzy
przyjeżdżają do Europy z biednych krajów Południa czy Wschodu, są
zaszokowani ilością jedzenia, które wylewa się ze sklepów. Nie musimy
przecież tyle jeść. Objadamy się z chciwości i z niepokoju, który ją
napędza. Zorganizowaną formą przekraczania chciwości jest
monastycyzm. Ludzie w klasztorach wyrzekają się posiadania. To budzi
szacunek i jest dla wielu źródłem inspiracji.

RENATA: Tak niewiele potrzeba do życia?


WOJTEK: Mnichowi wystarczy miska strawy, szata, dach nad głową.
Wspierają go reguła i społeczność klasztorna. A my, którzy bierzemy
udział w szaleństwie chciwości, niestety, sami musimy się ograniczać.
Nikt nam nie pomoże. Wręcz przeciwnie, ze wszystkich mediów słychać
jeden wielki
krzyk: Kup sobie nowe, lepsze, większe! Obyśmy nie przeoczyli
momentu, w którym będziemy jeszcze w stanie powstrzymywać nasze
rozbuchane apetyty i dobrowolnie wyrzekać się nadmiaru. To stworzy
szansę na odnalezienie Krainy Bycia.

RENATA: Jeśli mnie na coś nie stać, czy mam powiedzieć sobie
spokojnie: Nie muszę tego mieć, to nie jest mi potrzebne do szczęścia?
WOJTEK: Można świadomie rezygnować nie tylko z tego, na co nas nie
stać, ale także z tego, na co nas stać. Powiedzenie sobie „wystarczy" daje
wspaniałe poczucie wolności. Warto zrobić bilans, z którego wyniknie,
czy potrzebuję ciągle nowych komputerów, samochodów i coraz bardziej
luksusowych wakacji, czy raczej więcej czasu dla siebie i dla najbliższych
po to, aby głębiej doświadczyć smaku i jakości życia.
RENATA: A jeśli wybierzemy „mieć"? Jeśli posiadanie stanie się sensem
naszego życia?
WOJTEK: Miłości, wiary i nadziei nie kupimy sobie za pieniądze.

RENATA: Trzeba się dorabiać, ale wewnętrznie?


WOJTEK: Zainteresować się tym, o co w życiu chodzi, po co rodzimy się
na tym świecie i kim w istocie jesteśmy. Dopóki nie zabierzemy się za te
pytania, które w głębi serca nurtują każdego z nas, niepokój nas nie
opuści. Chciwość pozostanie chybioną odpowiedzią na nasze
egzystencjalne i duchowe wygłodzenie.
Najbardziej radykalnym lekarstwem na chciwość jest duchowy wgląd.
Gdy odkrywamy swoją prawdziwą tożsamość, chciwość nas opuszcza.
Nie jest już do niczego potrzebna.

RENATA: Nieczystość jest grzechem związanym z ciałem, z seksem. Czy


nasze ciała są nieczyste?
WOJTEK: To nieporozumienie.

RENATA: Przecież masturbacja, stosunki seksualne przed ślubem, zdrada


w małżeństwie, niewłaściwe pozycje seksualne to nieczystość.
WOJTEK: Ciało jest czyste i niewinne. Co najwyżej „Bogu ducha winne".

RENATA: W takim razie w jaki sposób popełniamy grzech nieczystości?


WOJTEK: Traktując własne ciało i ciała innych istot tak, jakby były
przedmiotami. Błąd tkwi w umyśle, a nie w ciele.
Kilka lat temu papież oświadczył, że mąż nie powinien pożądać swojej
żony. Wzbudził tym ogromne poruszenie. Odebrane to zostało jako
przejaw dezaprobaty Kościoła dla seksualności nawet w uświęconych
ramach małżeństwa.
Nie znam intencji papieża, ale mam nadzieję, że klucz do całej sprawy
tkwi w słowie „pożądać". Nic nie wskazuje na to, że seksualność jako
taka, zachwyt druga istotą i pragnienie połączenia się z nią, były przez
Boga zakazane. Przecież gołym okiem widać, jakimi nas stworzył. Ale
owo pożądanie to coś innego, coś, co - jak to się mówi w teistycznych
tradycjach - Bogu się nie podoba. Ja wolałbym powiedzieć, że jest do
Boga niepodobne.
Pożądanie jest formą chciwości. Redukuje ludzi do rangi przedmiotów,
które chcemy posiąść na własność. Pozbawia nas i innych tego, co
najcenniejsze, a więc wolności, godności i miłości. Sprawia, że relacja
między dwojgiem ludzi staje się nieludzka - a raczej nieboska. Oddala
nadzieję na to, że pewnego pięknego poranka pełni zachwytu ujrzymy w
drugim człowieku siebie, że powrócimy do mitycznego raju, w którym
kobieta i mężczyzna pozostawali ze sobą i ze wszelkim stworzeniem w
całkowitej jedności i harmonii.
W raju nie było powodu, żeby czegokolwiek pożądać. Nie sposób
pożądać czegoś, czym jesteśmy. To tak, jakbyśmy mieli zapałać
obezwładniającym pożądaniem do własnej ręki albo stopy. Ale brak
pożądania nie oznacza niezdolności do zachwytu. Wręcz przeciwnie,
czyni go możliwym. Prarodzice z pewnością zachwycali się sobą
nawzajem, wykorzystując w pełni przyrodzone talenty i możliwości. Na
zachwyt składają się podziw, radość i szacunek. Pożądanie to nic innego
jak chciwość nierozdzielna z zazdrością, lekiem i rozpaczą, zakorzeniona
w bolesnym przeczuciu, że tak naprawdę nie sposób posiąść drugiego
człowieka. Tak więc albo pożądanie, albo zachwyt. Również w tym
wypadku jeśli chcemy „mieć", nie możemy „być".

RENATA: Ale „wychodzili z raju, zakrywając ze wstydem swoje ciała".


Czy poczuli się nieczyści?
WOJTEK: W raju byliśmy naturalni, zachwyceni i radośni. Nadzy czy
ubrani — wszystko jedno. Po zjedzeniu owocu z Drzewa Wiadomości
Dobrego i Złego ulegliśmy złudzeniu rozróżnienia i oddzielenia i wtedy
po raz pierwszy spojrzeliśmy na siebie jak na dwie odrębne istoty.
Utraciliśmy niewinność umysłu. Staliśmy się dla siebie obcy i od siebie
różni, a nasza tęsknota za utraconym rajem przybrała postać bezradnego
pożądania. Odruch wstydu jest obroną przed czyimś pożądaniem.
Pożądanie skierowane w naszą stronę intuicyjnie odczuwamy jako coś
niewłaściwego, uwłaczającego naszej wolności i godności, a także
przeczuwanej prawdzie o istocie międzyludzkiej więzi. Nie chcemy być
posiadani i zniewalani, bo nie czujemy się przedmiotami, bo to nas
zawstydza i obraża. Chcemy kochać i być kochani, przeżywać i budzić
zachwyt. To nie jest zakazane. Mało tego - jest naszym naturalnym,
oczywistym sposobem istnienia.
RENATA: Tymczasem w naszej tradycji i kulturze zainteresowanie
własnym ciałem, dotykanie jego intymnych części uchodzi za naganne, za
grzeszne. Trzeba się z tego spowiadać.
WOJTEK: W sprawach ciała i seksu panuje powszechna hipokryzja.
Dorośli robią, co im się żywnie podoba, a biedne dzieci są prześladowane
za to, że interesują się swoim ciałem i ciałami innych dzieci. W ten sposób
jeszcze bardziej pogłębia się wszechobecne w naszej kulturze oddzielenie
od ciała. Jeśli dziecko nadmiernie wciąga się w autoerotyzm, znaczy to, że
od najbliższych dostaje za mało miłości, wolności, bezpieczeństwa i
komfortu. Szuka wiec tego w kontakcie z własnym ciałem, próbując dać
sobie ciepło, bliskość i przyjemność, których powinno doświadczać w
objęciach najbliższych. Karanie dzieci za autoerotyzm jest podwójnym
złem - nie dość, że jako rodzice nie bierzemy odpowiedzialności za naszą
niezdolność do fizycznej bliskości z dzieckiem, jeszcze na dodatek obcią-
żamy je winą za to, że próbuje sobie z tym dziedzictwem jakoś poradzić.

RENATA: Wydaje się, że my, kobiety, mamy większy problem z


rzekomą skazą nieczystości niż mężczyźni. Jesteśmy traktowane jak
nieczyste od momentu pojawienia się miesiączki, a szczególnie od chwili
utraty dziewictwa.
WOJTEK: Archetypowa kobieta jest bardziej niż mężczyzna seksualna,
zmysłowa i popędowa. Dzięki temu daje i podtrzymuje życie. Dzięki niej
ten świat jeszcze jakoś wygląda. Kwiaty, drzewa, zwierzęta i ludzie nie
zniknęli z powierzchni ziemi. Choć przez Boga stworzona - z pochwą, z
macicą, z miesiączką, z piersiami zdolnymi wykarmić dziecko - przez
mężczyzn została obwołana nieczystą i niekompletną. Adam poczuł się
kimś lepszym, mianował siebie boskim namiestnikiem powołanym do
tego, by zbawiać Ewę. To szaleństwo i dziecinada. Obwołując się
arbitrami w sprawie kobiecej nieczystości, mężczyźni unikają zajęcia się
własną nieczystością i pokręceniem.
Przez tysiąclecia uczono kobiety, by bały się swoich ciał i seksualności
jak demona, który chce je opanować i zniszczyć. Miały wierzyć, że bez
Kościoła, ojca i braci nie są w stanie sobie z nim poradzić. Zakodowany w
umysłach wielu kobiet represyjny stosunek do seksu sprawił, że często
mają one kłopoty z poczuciem tożsamości, że tracą kontakt z własnym od-
czuwaniem i ciałem, że są zdezorientowane i pogubione.
RENATA: Pokutuje pogląd, że kobieta, która traci dziewictwo, jest
nieczysta. Ale co z kobietą, która oddaje swoje dziewictwo? Co innego
tracić (to tak jakby ktoś ukradł), a co innego świadomie oddawać. No
więc, czy kobieta, która oddaje dziewictwo, też jest nieczysta?
WOJTEK: Niestety, bywa tak, że przerażona swoim ciałem kobieta idzie
do łóżka z mniej lub bardziej przypadkowym partnerem i nieprzytomnie
traci dziewictwo. Ma to niewiele wspólnego z aktem świadomego
ofiarowania. Najpierw jednak warto rozważyć, czy akt ofiarowania
dziewictwa rozumianego jako fizyczna właściwość ma jakiś głębszy sens i
znaczenie.
W niektórych kulturach przedchrześcijańskich zaszczytny atrybut
dziewictwa przypisywano kobiecie zrealizowanej, kobiecie która nie
potrzebowała męża, aby określać i potwierdzać swoją tożsamość. Taka
kobieta nie była ani wrogiem mężczyzn, ani ich ofiarą. Niczego od
mężczyzn nie potrzebowała i dzięki temu mogła ich prawdziwie kochać.
To, czy miała błonę dziewiczą czy nie, było bez znaczenia. W takim rozu-
mieniu dziewictwo nie jest bowiem stanem ciała, lecz stanem ducha i
umysłu, świadectwem i wyrazem zrozumienia Prawdy.
Zainteresowanych obszerniejszą dyskusją na ten temat odsyłam do mojej
książki „Kobieta bez winy i wstydu".

RENATA: Kultura, w której żyjemy, uwzniośla małżeństwo. Wydaje się,


że przez sam akt złożenia małżeńskich ślubów staniemy się czyści. Tak
jakby grzech nieczystości popełniało się jedynie poza małżeństwem.
WOJTEK: Zawarcie małżeństwa, tak jak każdy rytuał, samo w sobie
niczego nie załatwia. Nieświadomie wypowiadamy święte formułki w
nadziei, że same przez się zagwarantują nam szczęście.
W małżeństwach dzieją się często rzeczy straszne, bo ludzie są skłonni
traktować umowę małżeńską jak notarialny akt własności i przestają się
starać. Niestety, w bardzo wielu małżeństwach panują: obcość, wrogość, a
nierzadko przemoc i nienawiść. Wrogość w związkach jest tym większa,
im bardziej wydajemy się sobie nawzajem niezbędni, czyli im bardziej je-
steśmy od siebie uzależnieni. Krótko mówiąc, im mniej w nas
wewnętrznej pewności, spokoju, poczucia wartości i autonomii, tym
więcej jest w naszych związkach wrogości.
Jeszcze do niedawna mąż miał absolutną władzę w małżeństwie. Do lat
trzydziestych XX wieku w prawie kanonicznym
istniał zapis, zgodnie z którym mąż mógł bić żonę. Dlatego zapewne
gwałt w małżeństwie jest ciągle nagminnym zjawiskiem. Mężowie żądają
seksu i biorą go sobie, wykorzystując przewagę fizyczną i psychiczną.
Robią to w poczuciu, że im się należy. Utarło się, że dla kobiet seks
małżeński nadal jest przede wszystkim obowiązkiem, a o przyjemności
ciągle wstyd wspominać.

RENATA: A co powiesz na to, że tylko niektóre pozycje seksualne są


uważane za czyste?
WOJTEK: Takie rozróżnienie oznacza, że akcent został położony na
formę, zamiast na treść, bo to najłatwiejsze. A przecież najważniejszy jest
stan umysłu kochanków, to, jak przeżywają swoją relację z partnerem, co
nie ma nic wspólnego z pozycją ani ze sposobem uprawiania seksu. W tak
zwanej słusznej pozycji można równie dobrze popełnić błąd nadużycia,
oddzielenia i uprzedmiotowienia partnera. Ktoś inny w tak zwanej
nieczystej pozycji może pięknie i spontanicznie wyrażać swoją miłość,
mając serce czyste jak łza.
To nie znaczy, że w seksie nie powinniśmy dbać o formę. Piękna forma i
otoczenie mogą nam pomóc odczuć głębokie znaczenie seksualnego
spotkania. Ale każda pozycja dwóch kochających się ludzkich ciał jest
piękną formą pod warunkiem, że serca są czyste.

RENATA: Dlaczego w sprawach seksu tak łatwo ulegamy zewnętrznym


przepisom, nakazom i zakazom? Dlaczego tak chętnie delegujemy na.
zewnątrz odpowiedzialność za nasze życie?
WOJTEK: Bo niełatwo jest radzić sobie z seksem. Jeśli więc ktoś nam coś
podpowiada, a w dodatku powołuje się na najwyższy autorytet, chętnie z
tego korzystamy. Jednak nawet najlepsze lekarstwo aplikowane
bezmyślnie może dać skutki gorsze niż choroba, którą miało leczyć.

RENATA: Kiedyś bardzo pomogło mi następujące zdanie: Myśli są jak


chmury na niebie. Raz takie, raz inne, przychodzą, odchodzą, a nad tymi
chmurami zawsze świeci słońce. Nieczyste myśli nie są mną i nie
sprawiają, że staję się nieczysta.
WOJTEK: Jesteśmy przesiąknięci kartezjańskim: Myślę, więc jestem.
Buddyści parafrazują to żartobliwie: Myślę, że jestem. Zadają sobie
pytanie: Kim jestem wtedy, gdy w mojej głowie nie ma ani jednej myśli?.
Nie chodzi o to, że mamy „czyste" czy „brudne" myśli. Błąd tkwi w tym,
że identyfikujemy się z naszym myśleniem i pozwalamy mu kierować
naszym życiem. W tej sprawie pewien mistrz zeń udzielił bardzo zwięzłej
rady: Nie myśl dobrze ani źle.

RENATA: Co zrobić, żeby się nie identyfikować z myślami?


WOJTEK: Nie da się tego postanowić ani zadeklarować. Trzeba szukać
swojej tożsamości poza myślą i poza słowem. Możemy zacząć od pytania:
Skąd się biorą myśli? Albo: Kto widzi, słyszy i myśli? Kto to jest?

RENATA: Jak radzić sobie z własną seksualnością?


WOJTEK: Posłużę się moją ulubioną metaforą konia i jeźdźca. Koń
reprezentuje podświadomą, popędową naturę człowieka, a jeździec
świadome ja. Jeździec może dosiadać konia z lękiem i pogardą. Wtedy
stara się zwierzę zniewolić, podporządkować sobie, upokorzyć albo
zamknąć w ciasnej stajni i nie wypuszczać. To obraz neurotycznego
konfliktu wewnętrznego ja - popęd. Wielu z nas wierzy, że to najlepszy
sposób poradzenia sobie z niesforną seksualnością. Niestety, prowadzi on
na ogół do poważnych zaburzeń psychicznych i somatycznych. Wielu
ludzi czuje do siebie niechęć i pogardę, a w najlepszym razie lęk i wstyd,
gdy odczuwa ochotę na seks. Jedynym godnym uzasadnieniem dla
seksualnego zbliżenia jest dla nich nakaz prokreacji. Jakoś nie zastanawia
ich, że z brudnego seksu rodzą się takie piękne dzieci i takie głębokie
związki.

RENATA: Najlepsi jeźdźcy twierdzą, że istnieje inna droga: zaprzyjaźnić


się z koniem. Czy wtedy lęk zginie?
WOJTEK: Dobry jeździec stara się zrozumieć swego wierzchowca i ma
dla niego szacunek. Nie tracąc pozycji tego, kto decyduje o tym, w którą
stronę koń ma iść, uczy się żyć z nim w harmonii. To wielka radość mieć
za sojusznika i przyjaciela tak wspaniałe, silne i spontaniczne stworzenie.

RENATA: Niektórzy z nas radzą sobie z seksem w ten sposób, że się go


całkowicie wyrzekają, ale przecież to tak, jakbyśmy wyrzekali się
własnych ciał.
WOJTEK: Jeśli wyrzekamy się seksu dlatego, że uznaliśmy go za
nieczysty, popełniamy błąd. Nic samo w sobie nie jest czyste ani
nieczyste. Nasz rozróżniający i wartościujący sposób widzenia sprawia, że
nasze istnienie oddziela się od tego, co wieczne i czyste, i jedynie przez to
staje się nieczyste.
Jeśli rezygnujemy z seksu ze strachu, z lenistwa, bezradności, pogardy,
obrzydzenia lub w nadziei, że dzięki temu staniemy się lepsi i czyści, jest
to pseudo-wyrzeczenie, sprytne przebranie dla chciwości i pychy. Dopiero
gdy poznamy, a przynajmniej uznamy prawdziwą wartość i świętość
seksu oraz zachwytu i radości, które z niego płyną, wyrzeczenie staje się
prawdziwe, a w indywidualnych przypadkach bywa motorem duchowego
rozwoju.

RENATA: Ci, którzy wybierają celibat, najczęściej są dogmatyczni,


sztywni, pozbawieni wszelkiej żywotności. Trudno pogodzić się z tym, że
to oni właśnie wypowiadają się w sprawach, o których, jak się wydaje, tak
niewiele wiedzą.
WOJTEK: Bo często są to ludzie deprecjonujący i wypierający
seksualność. Nie zdają sobie sprawy, że odcinając się od seksualności i
zmysłowości, odcinają się od autentycznej, żywej duchowości, od
doświadczania radości, miłości i zachwytu światem. Ale celibat wybierają
także ci, którzy każdego dnia uczciwie pracują nad swoją seksualnością.
Nie odrzucając jej ani nie deprecjonując, doświadczając ogromu swego
wyrzeczenia, starają się nadać jej inny wymiar, ofiarować ją Bogu,
wszystkim ludziom i całemu światu.
Warto wiedzieć, że obok tego wszystkiego istnieje hinduska tradycja
duchowa, przeniesiona także do niektórych tradycji buddyzmu, zwana
tantrą. Uczy ona budzić ducha w seksualnym kontakcie z drugą osobą,
przekraczać pożądanie, chęć posiadania i zazdrość. Jak we wszystkich
ezoterycznych praktykach religijnych jej celem jest wybudzenie się ze
złudzenia odrębności, czyli powrót do pierwotnego, rajskiego stanu umy-
słu. Tantryczny seks nie domaga się żadnych uzasadnień, nie służy
podtrzymywaniu gatunku, nie jest osiąganiem ani zdobywaniem, ani też
używaniem drugiego człowieka, by samemu poczuć się lepiej. Nie jest
zaspokajaniem, braniem czy dawaniem ani nawet wymianą. Jest
bezosobową radością, wolnością i zachwytem. Jest życiem cieszącym się
życiem.
Parafrazując świętego Augustyna, całe nasze rozważanie nad
seksualnością najkrócej wyrazić można zawołaniem: Kochaj - i kochaj
się, jak chcesz.

RENATA: Skąd się bierze obżarstwo, przymus jedzenia nawet wtedy, gdy
nie jesteśmy głodni?
WOJTEK: Objadamy się, gdy czujemy nieokreślone napięcie psychiczne,
które wolimy uciszyć, zanim uświadomimy sobie, o co nam chodzi. Mogą
to być na przykład impulsy seksualne lub agresywne, poczucie
zagrożenia, tęsknota. Różne potrzeby i stany, których nie akceptujemy.
Objadamy się na noc, chcąc zagłuszyć samotność albo lęk przed ciszą i
nocną refleksją nad naszym życiem. Jedzenie staje się rodzajem
narkotyku, zewnętrznym źródłem chwilowego dobrego samopoczucia.

RENATA: Dlaczego właśnie w jedzeniu szukamy schronienia?


WOJTEK: Psychologicznym powodem objadania się może być niedosyt
troski ze strony opiekunów w dzieciństwie. W końcu pierwszego i w
drugim roku życia poszukujemy przyjemności, kontaktu, komfortu i
bezpieczeństwa. Gdy ich nie znajdziemy, możemy wyrosnąć na ludzi
emocjonalnie wygłodzonych. Jeśli później charakter tego głodu nie
zostanie przez nas rozpoznany, będziemy zaspokajać go jedzeniem,
ponieważ odczucie ciepła i sytości związane z jedzeniem jest pierwotnym
źródłem poczucia komfortu i bezpieczeństwa.
Jeśli w naszych dziecięcych kontaktach z opiekunami czuliśmy się ciepło
i bezpiecznie, jako dorośli w chwilach zagrożenia nie szukamy ratunku w
jedzeniu, nawet jeśli w dzieciństwie bywaliśmy głodni i niedożywieni.
Natomiast brak emocjonalnego pożywienia dobrej jakości sprawi, że
będziemy „głodni" całe życie, nawet jeśli jedzenia .nie brakowało i nie
brakuje. Będziemy się objadać w złudnej nadziei, że w ten sposób na-
pełnimy się miłością i spokojem.

RENATA: Zdaje się, że wiele matek myśli: Jeśli karmię, to znaczy, że


kocham.
WOJTEK: Rodzice, którzy mają niejasne przeczucie, że niedostatecznie
kochają swoje dzieci, bo poświęcają im za mało czasu i uwagi, często je
przekarmiają. W ten sposób jedzenie staje się dla dziecka substytutem
rodzicielskiej miłości. Jednak nie łudźmy się, jedzenie to nie miłość i
głodu miłości nigdy nie zaspokoi. Przekarmianie prowadzi jedynie do
nadwagi i dodatkowo szkodzi dziecku.

RENATA: Przejadanie się, głodzenie, odchudzanie, diety to niemal


wyłącznie domena kobiet. Co piąta kobieta w Polsce ma problemy z
jedzeniem.
WOJTEK: Z badań wynika, że dziewczynki są wychowywane surowiej i
bardziej represyjnie niż chłopcy. Dlatego jako kobiety nie akceptują
swojej cielesności i popędowości częściej, niż się to zdarza mężczyznom.
Ciepła kołderka tłuszczu zakrywa ich nielubiane ciała, oddziela od
gniewu, seksualnych tęsknot i innych nieakceptowanych uczuć. Nadmiar
tkanki tłuszczowej tworzy zastępczą granicę między nimi a światem,
stwarza złudne poczucie bezpieczeństwa.
Kobiety deklarują, że głodzą się po to, by być pięknymi i zasłużyć na
akceptację innych. Ale głodzenie się sprawia, że nie miesiączkują, nie
odczuwają potrzeb seksualnych, są wyczerpane i budzą przerażenie
otoczenia. W gruncie rzeczy unicestwiają siebie. Ich nieuświadomiona,
okrutna i niszcząca postawa wobec swojej płci, ciała, seksualności i
macierzyństwa jest popełnianiem powolnego samobójstwa.

RENATA: Ale anoreksja to także zjawisko kulturowe. Bombardowani


wzorcami kultury masowej uwierzyliśmy, że chude jest piękne.
WOJTEK: Siła przekazu mediów bywa rzeczywiście przerażająca.
Potrafią one niemal w mgnieniu oka zniszczyć wielowiekową tradycję, a
nawet dobry przekaz wychowawczy. Na jednej z wysp, bodajże w
archipelagu malezyjskim, gdzie dopiero od ośmiu lat jest telewizja,
zauważono, że wśród miejscowych dziewczyn - dużych, rozłożystych,
radosnych i pięknych - pojawiły się pierwsze w historii wyspy przypadki
anoreksji. Aspirując do pozbawionych życia reklamowych wzorców
piękności, dziewczyny próbują głodzeniem się przezwyciężyć swoje
dobre kulturowe i genetyczne dziedzictwo. Nie wiedzą, że kobiety z
reklam to sztuczne twory męskiej wyobraźni, których rodzicami są
okrucieństwo, głód, chirurga plastyczna i technika komputerowa. W
gruncie rzeczy te kobiety są cierpiącymi i nieszczęśliwymi istotami.
Objadanie się i głodzenie to dwie strony tego samego medalu. Jedno i
drugie spowodowane są przez brak samoakceptacji oraz nieuświadomioną
autoagresję.
RENATA: No to mamy prawdziwie potężnych przeciwników. Z jednej
strony bardzo prawdopodobne, że nie byliśmy dostatecznie dokarmiani
emocjonalnie w dzieciństwie, z drugiej - żyjemy w świecie nieosiągalnego
ideału piękna. Objadamy się, by stłumić lęk i zagłuszyć tęsknotę za
miłością, lub głodzimy się, by dobrze wyglądać, zasłużyć na miłość i za-
chwyt. Jak wyjść z tej pułapki?
WOJTEK: Rozwiązaniem zasadniczym jest uświadomienie sobie i
przełamanie negatywnych stereotypów kulturowych i wychowawczych,
dotyczących kobiecości, ciała, seksu. Pomóc może zdolność do
odpowiadania na pytanie: Czy jem (lub nie jem), ponieważ troszczę się o
siebie, czy też dlatego, że boję się czegoś, przeżywam niepokój, próbuję o
czymś nie myśleć? Jak czuję się po jedzeniu (albo po głodzeniu), czy to
mi służy, czy jest dobre dla mojego ciała? Jeśli jedzenie dobrze odżywia
ciało, i przy tym nie jemy za dużo ani za mało, to odżywia ono także
duszę. Mamy dużo dobrej energii, odczuwamy radość życia. Więcej
możemy sobie uświadomić i poczuć, więcej zdziałać i znieść.

RENATA: Jemy nawykowo, szybko, bez namysłu. Wiemy, że jedzenie


jest ważne, ale sposób, w jaki się z nim obchodzimy, wskazuje na coś
wręcz odwrotnego. Może to nieposzanowanie jedzenia sprawia, że ono
nam nie służy, że tyjemy, chorujemy?
WOJTEK: Akt jedzenia zawiera w sobie tajemnicę komunii z
Wszechświatem. Dlatego picie i jedzenie towarzyszy tak wielu
komunijnym, braterskim i pokojowym ceremoniom w różnych tradycjach.
Jedząc, doświadczamy zanikania granicy pomiędzy „wewnątrz" i „na
zewnątrz". Gdzieś na polach rosną zboża, ryby pływają w oceanie, drzewa
w sadach rodzą owoce. Wszystko to pojawia się na naszym stole - pełne
energii słońca, księżyca, deszczu, ziemi i gwiazd, a także troski i pracy
ludzi, którzy posiali, wyhodowali, zebrali. Bierzemy jedzenie do ust,
przeżuwamy, połykamy, a ono dzięki alchemii trawienia oddaje nam
skumulowaną w nim energię życia, energię wszechświata i przekształca
się w nasze ciało. Jeśli uświadamiamy sobie, w jaki obieg włącza nas
jedzenie, wtedy zaczynamy je doceniać, a nawet celebrować. Jeśli choć
trochę poczujemy, co w istocie się dzieje, gdy wkładamy do ust kęs
pożywienia, spontanicznie z wdzięcznością pokłonimy się nad talerzem.
Obdarzone szacunkiem jedzenie szybciej nasyca głód i na pewno nie bu-
dzi wstrętu, szczególnie gdy jest czyste, świeże i naturalne. Objadanie się
lub głodzenie to przejaw niezrozumienia istoty naszego połączenia ze
wszystkim, co jawi się nam jako inne, przejaw utraty rajskiego stanu
umysłu. Objadamy się, by ukoić konwulsje naszego ego, a nie, by lepiej
żyć. Trudno nam dostrzec, że nadużywając jedzenia, nadużywamy siebie.
Aldous Hiudey w swoich wspomnieniach opisał olśnienie, jakiego doznał,
gdy po kilku dniach spędzonych na skupionej intelektualnej pracy w
kabinie wyszedł na zalany słońcem pokład transatlantyku i ujrzał małe
dziecko pijące mleko z butelki. Doświadczył nagłego i ogromnego
wzruszenia i pisanego dużymi literami na pustym, ciemnym ekranie
umysłu błysku intuicji: Bóg wlewa Boga do Boga.

RENATA: Czyli, jak nasi przodkowie, pokłonić się jedzeniu, zmówić


modlitwę nad chlebem, jeść pomału, w skupieniu, z wdzięcznością, bo
jedzenie to coś świętego, dar. Ale to takie staroświeckie...
WOJTEK: Warto na nowo odkrywać głębokie znaczenie tej
chrześcijańskiej .tradycji. Podobnie jest w innych tradycjach. Na przykład
praktykujący zeń przed posiłkiem recytują taki tekst: „Ten pokarm
powstał dzięki pracy niezliczonych istot.
Pamiętajmy o ich trudzie. Tak wiele mamy skalań, tak słaby jest nasz
wysiłek, czy zasłużyliśmy na ten dar? Żarłoczność pochodzi z chciwości,
bądźmy powściągliwi. Ten dar podtrzymuje nasze życie, bądźmy
wdzięczni. Przyjmujemy ten pokarm, aby osiągnąć Drogę Buddy [czyli -
poznać Prawdę]". Tak sformułowana refleksja to dobry początek
wychodzenia z obżarstwa i anoreksji. Gdy jedzenie łączymy z odczuciem
wdzięczności wobec podtrzymującego nasze życie Wszechświata, wtedy
pojawia się pytanie: Co mogę ofiarować w zamian za dar powietrza, wody
i pożywienia? Jak mam wyrazić swoją wdzięczność? W odpowiedzi
zrodzić się może bezmierna potrzeba komunii, doświadczenia jedności z
całym światem, co stanowi najpełniejszą formę spłacenia tego długu.
W naszej części świata przywiązanie do jedzenia jest ogromne, w dodatku
paradoksalnie połączone z wołającym o pomstę do nieba
marnotrawstwem. Nic dziwnego, że pewien jogin, który odwiedził dawno
temu nasz kontynent, doszedł do wniosku, że głównym zabójcą
Europejczyków jest widelec.
RENATA: Często zachowujemy się tak, jakby jedynym celem naszego
życia było jedzenie.
WOJTEK: Może dlatego, że popadliśmy w pychę i arogancję. Stało się
tak, bo nie ma już nikogo, kto by zjadał nas, nikogo, kto by polował na
ludzi. Wyłamaliśmy się z łańcucha pokarmowego. Rekiny, tygrysy i wilki
są skazane na zagładę, ponieważ ośmielają się jeszcze od czasu do czasu
na nas zapolować. Łamią wprowadzoną przez nas zasadę, że ludzi się nie
je, za to ludzie jedzą wszystko. Pewien angielski lord wywołał
niesamowite zamieszanie, gdy w testamencie zapisał swoje ciało psom z
miejskiego schroniska. Wybuchł zażarty spór prawno-teologiczny, co
począć z taką ostatnią wolą. W końcu sytuację uratował weterynarz, który
stwierdził, że ciało starego lorda mogłoby psom zaszkodzić. Psów nikt nie
zapytał o zdanie.

RENATA: Jak to się ma do naszego obżarstwa-1


WOJTEK: Wydaje mi się, że temu lordowi chodziło o to, byśmy trochę
oprzytomnieli i przestali czuć się upoważnieni do pożerania wszystkiego i
wszystkich. Byśmy spostrzegli, że nasze ciała nie różnią się od ciał innych
stworzeń i całej substancji Wszechświata. Że nie ma powodu, aby
stanowiły przedmiot bałwochwalczej czci.
Budda w jednym ze swoich wcześniejszych wcieleń, kiedy jeszcze nie był
Buddą, jako młody chłopiec szedł przez wypaloną suszą dżunglę. Spotkał
tam tygrysicę tak wyczerpaną głodem i pragnieniem, że nie miała już siły
ani polować, ani nawet karmić dogorywających przy jej boku tygrysiątek.
Budda, widząc, że zanosi się na tragedię, ofiarował swoje ciało tygrysicy,
by mogła wykarmić młode. Można powiedzieć, że ofiarował ciało, by
uratować życie.
Znam też historię o mnichu, któremu w długiej wędrówce przez pustynię
nieustannie towarzyszył wygłodzony sęp. Ptak widać miał nadzieję, że
mnich w końcu padnie. Ale ten przeszedł pustynię cały i zdrowy. Gdy
jednak spostrzegł wyczerpanego ptaka, zrobiło mu się go bardzo żal.
Odkroił więc kawałek mięsa z własnego pośladka i ofiarował sępowi,
żeby także mógł przeżyć.
Przesłanie tych opowieści jest obce naszej kulturze. Mówią one bowiem o
tym, że nasza ludzka sytuacja w świecie jest wprawdzie szczególna, ale w
tym jedynie sensie, że posiadamy świadomość i wolną wolę. Ale to nie
daje nam żadnych przywilejów. Wręcz przeciwnie, zobowiązuje do
współczucia, sa-moograniczania się i odpowiedzialności, do spojrzenia na
świat i życie z perspektywy Boga, a nie aroganckiego pępka świata, za
który jesteśmy skłonni się uważać. Wtedy może przestalibyśmy traktować
Ziemie jak prywatną lodówkę, z której możemy wszystko i bez
ograniczeń wyżerać.

RENATA: Nie żyjemy po to, by jeść?


WOJTEK: Odwrotnie. Jemy po to, aby żyć, działać, rozwijać się. Do
dobrego życia z pewnością wystarczy jedna trzecia tego, co zazwyczaj
pochłaniamy.

RENATA: Jest takie powiedzenie, że z tych pozostałych dwóch trzecich


żyją lekarze.
WOJTEK: Jeść za dużo to błąd. Jeść za mało - też błąd. Cnotą, czyli
postępowaniem zgodnym z prawdą o nas samych, jest jeść tylko to, czego
nasze ciało naprawdę potrzebuje, we właściwej ilości, kolejności i o
odpowiednich porach. Jeśli jemy za dużo i byle jak, organizm traci
mnóstwo energii na trawienie i pozbywanie się nadmiaru. W końcu nie
ma czasu i siły się oczyszczać. To, co nie strawione i nie wydalone,
zamienia się w toksyczne złogi, które stają się z czasem powodem wielu
chorób. Zamiast zyskiwać siły i ochotę do życia, tracimy je. Stajemy się
leniwi, gnuśni, chorzy. Gdy upragnione niebo nasycenia zamienia się w
piekło choroby, oznacza to, że popełniliśmy grzech obżarstwa.

RENATA: Gniew jest grzechem głównym. Czy to znaczy, że nie mamy


prawa do gniewu?
WOJTEK: Ci z nas, którym w dzieciństwie odebrano prawo do
przeżywania i wyrażania gniewu, mają problemy z kontrolą emocji, z
budowaniem bliskich związków, czują się zagubieni, łatwo wpadają w
rolę ofiary. Gdy ktoś ich zaatakuje, ogarnia ich paraliż bezsilności i
bezradności, tracą kontakt ze sobą i z sytuacją, nie potrafią się obronić.

RENATA: Z tego wynika, że gniew jest niezbędny do życia?


WOJTEK: Naturalnie. Niektórzy twierdzą, że największym cudem,
jakiego dokonał Jezus, było wypędzenie kupców ze świątyni. Dziesiątki
kupców przekonanych, że mają święte prawo handlować w świątyni, i on
sam przeciw wszystkim. Jak ogromną energię musiał wyzwolić, jak
wielkim gniewem zapałać, skoro zdołał skłonić ten wrogi tłum, aby go
usłuchał i ustąpił?
Mamy prawo, a nawet obowiązek wyrażania gniewu, gdy się na coś nie
zgadzamy, gdy czujemy się zranieni, gdy zostały przekroczone nasze
granice. Taki gniew jest odruchem samoobrony wobec przemocy,
nadużycia, zawodu, który sprawili nam inni ludzie. Taki gniew jest
potrzebny w układaniu sobie stosunków z ludźmi. Ale musimy być pewni,
że nasz gniew jest słuszny, że nie jest skutkiem utraty kontaktu z
rzeczywistością.

RENATA: Kiedy więc popełniamy grzech gniewu?


WOJTEK: Czym innym jest gniew, który pojawia się w określonej
sytuacji i szybko przemija, a czym innym noszone w sobie latami, a
czasami przez całe życie, trwałe uczucie nienawiści do jakiejś osoby lub
grupy osób. Nienawiść jest wynaturzoną, patologiczną formą gniewu,
uczuciem toksycznym, ciemnym, ciężkim i gorącym. Gdy żywimy ją
długo, potrafi całkowicie zaślepić nasz umysł, pogrążyć nas w piekle
obsesji i paranoi.

RENATA: Na czym polega pokusa paranoi?


WOJTEK: Wybieramy sobie dowolny obiekt, pałamy do niego
nienawiścią i trwamy uparcie w tym stanie umysłu. Nienawidzimy
prawicy albo lewicy, kościoła, Żydów, Ukraińców, masonów, czarnych,
czerwonych. Obiektem naszej nienawiści może też być teściowa albo
pomoc domowa, słowem każdy.
Atrakcyjność paranoi bierze się stąd, że broni ona naszego iluzorycznego,
nieustannie zagrożonego refleksją status quo. Paranoja potrafi zniszczyć
autokrytycyzm, zdolność myślenia i odczuwania. Potrafi zniszczyć całe
bogactwo naszego życia wewnętrznego.

RENATA: To „oni" są winni?


WOJTEK: Potrzebujemy ofiary, kogoś, kto poniesie odpowiedzialność za
to, że nam nie wyszło, że jest tak trudno. Zapamiętując się w nienawiści,
unikamy uświadomienia sobie prawdziwych przyczyn naszej sytuacji,
czujemy się zwolnieni z konieczności zaglądania w siebie. Nie chcemy
ujrzeć naszej frustracji, rozczarowania sobą i swoim życiem, a jeszcze
głębiej - lęku i rozpaczy. Wszystko to chowamy starannie pod przykrywką
nienawiści do „innych".
Nasza cywilizacja jest w ogromnym stopniu napędzana paranoją i
nienawiścią. Dlaczego osobiste paranoje Hitlera czy Stalina stały się
atrakcyjne dla tak wielu ludzi? Ponieważ paranoja jest prosta, biało-
czarna, zwalnia od myślenia, usypia sumienie, stanowi doskonałe alibi dla
nienawiści ukrytej w sercach zwłaszcza tych, którym złamano wolę i
których ograbiono z poczucia wartości i wolności. A wielu jest takich
wśród nas.
Łatwo nam myśleć, że „to przez nich". My jesteśmy w porządku, my
jesteśmy najlepsi, wiemy, jak żyć, jak uszczęśliwić ludzi. Gdyby tylko oni
nam w tym nie przeszkadzali, wszystko byłoby dobrze. Czyż to nie
cudownie proste rozwiązanie wszelkich egzystencjalnych dylematów?

RENATA: Dlaczego tak się dzieje, że adresatami naszego gniewu i


nienawiści stają się inni? Dlaczego tak trudno zajrzeć wtedy w głąb
siebie?
WOJTEK: W podstawowym sensie gniew, podobnie jak wszystkie inne
grzechy, bierze się z poczucia oddzielenia, z poczucia, że „ja" jestem kimś
odrębnym, innym od wszystkich i wszystkiego, co mnie otacza. To
poczucie oddzielonego „ja" sprawia, że żyjemy jak w oblężonej twierdzy.
Od dziecka wszyscy wokół nas tego uczą, atakując i używając nas na
różne sposoby, przymuszając, oszukując i wykorzystując. Poświęcamy
prawie całą naszą energię, by jakoś w naszej twierdzy przetrwać. Jednych
wpuszczać, innych nie, bronić się, zdobywać, niszczyć, negocjować, lizać
rany, a jednocześnie nie oszaleć z samotności. Cała ludzka społeczność
jest skomplikowanym systemem samotnych oddzielonych twierdz,
strzelających wokół pociskami gniewu. Im bardziej czujemy się
zagrożeni, tym częściej musimy się odwoływać do gniewu, by bronić
naszej twierdzy.
Poczucie wartości i bezpieczeństwa na poziomie psychologicznym bierze
się z doświadczenia bycia w dzieciństwie bezwarunkowo
zaakceptowanym przynajmniej przez jedną emocjonalnie ważną dla nas
osobę. Ponieważ coraz rzadziej się nam się to przydarza, twierdz
bronionych strasznym gniewem szybko przybywa.
RENATA: Dlaczego nienawiść jest niebezpieczna? W końcu można nie-
nawidzić w skrytości ducha, nie robiąc nikomu nic złego.
WOJTEK: To nie takie proste. Gdy nasz słuszny gniew zostanie z obawy
przed przewagą lub zemstą otoczenia powstrzymany, łatwo zamienia się
w niechęć i pogardę do siebie. Sami sobie wtedy wyrządzamy krzywdę.
Bez względu na to, czy nienawiść została skierowana na zewnątrz czy do
wewnątrz, doświadczamy tego samego piekła. W obu wypadkach
niszczymy siebie. Ci, którzy znają prawdę, ostrzegają: Jeśli zabijasz
siebie, zabijasz innego, jeśli zabijasz innego, zabijasz siebie. Nasza
niechęć do samych siebie jest powszechna, choć często zupełnie
nieuświadamiana. Objawia się między innymi uzależnieniami, które
systematycznie wyniszczają nasze ciało i duszę. Objadamy się albo
głodzimy, katujemy się nadmiernym wysiłkiem albo lenistwem i
bezruchem, zatruwamy nikotyną, alkoholem, narkotykami.

RENATA: Niechęć do wysiłku fizycznego może być przejawem gniewu


na siebie?
WOJTEK: Autoagresja maskuje się jeszcze lepiej. Na przykład przybiera
postać pseudotroski. Mnóstwo czasu i energii poświęcamy na dbanie o
siebie. Pilnujemy diety, ćwiczymy, biegamy, fundujemy sobie codzienne
masaże i zabiegi upiększające. Ciało jest nieustannie poddawane twardej
dyscyplinie. Całe nasze życie zamienia się w rygorystycznie realizowany
program zdrowotno-profilaktyczny. Traktujemy siebie, w tym także nasze
ciało, w sposób, w jaki byliśmy traktowani przez otoczenie w
dzieciństwie. Na przykład rodzice o nas nie dbali, bardzo dużo wymagali i
byli wiecznie niezadowoleni, wiec chcemy dać sami sobie to, czego nie
dostaliśmy w dzieciństwie, i postanawiamy zatroszczyć się o siebie.
Nigdy nie zaznawszy troski, nie rozumiemy jednak, na czym ona polega.
W efekcie nasza dbałość o wygląd i troska o siebie przeobrażają się w to,
od czego chcieliśmy uciec, w podszyte niechęcią i dezaprobatą bycie
zmienianym na siłę.

RENATA: Czytałam, że Ernest Hemingway, który w końcu popełnił


samobójstwo, bardzo często szukał okazji do tego, by stało się z nim coś
złego. Pił na umór, boksował się do nieprzytomności, wiele razy też
spotykały go dramatyczne wypadki, z których cudem uchodził z życiem.
Podobno w dzieciństwie ojciec go katował.
WOJTEK: W wypadku Hemingwaya autodestrukcja była, jak się wydaje,
przeniesiona wprost z jego relacji z ojcem. Zdarza się, że wszczepiona w
ten sposób niechęć do siebie jest tak silna, że odmawiamy sobie prawa do
dalszego życia. To najgorsze, co możemy zrobić, najmniej do Boga
podobne ze wszystkich naszych błędów. Ostrzegają przed tym mistycy i
prorocy wszystkich religii.
Nawet z medycznego punktu widzenia zamach na własne życie jest
traktowany jako przejaw utraty kontaktu z rzeczywistością. Dlatego, gdy
nie uda nam się samobójstwo, poddawani jesteśmy obserwacji
psychiatrycznej.

RENATA: Niedawno w tramwaju złodziej ukradł mi portfel. Gdy


opowiedziałam znajomym o zdarzeniu, okazało się, że niemal wszyscy
mają za sobą podobne, a nawet dużo gorsze doświadczenia. Nie wiemy,
jak sobie z tym poradzić, wściekamy się z tego powodu.
WOJTEK: Gniewać się tak, by nie czynić nikomu krzywdy, to trudna
sztuka. Bronić się, stawiać granice, ale nie robić innym tego, co nam
zrobiono. Nie obrażać, nie poniżać, nie niszczyć. Nie zmieniać się w
napastnika, ale też nie być bierną ofiarą. Bez nienawiści dochodzić i
bronić swoich praw.
Gdy Budda spotkał kiedyś zamroczonych nienawiścią ludzi, którzy go
obrażali, powiedział do nich: Czynicie tak, jakbyście pluli sami na siebie.
Jeśli w chwili czyjegoś ataku potrafimy tak to zobaczyć, mamy szansę
zareagować właściwie.

RENATA: Pierwszą myślą, która przyszła mi do głowy po tym, jak


zostałam okradziona, było pytanie, czy przypadkiem ja komuś ostatnio
czegoś' nie zgarnęłam?
WOJTEK: Okradamy się nawzajem nie tylko z przedmiotów. Chyba
jeszcze częściej z uczuć, z czasu, z uwagi, z energii, a to dobra cenniejsze
niż przedmioty czy pieniądze. Pieniądze można odzyskać. Ukradzionego
nam czasu, uwagi czy zaufania odzyskać nie sposób. Warto spojrzeć
bacznie na siebie, zanim rozpalimy ogień nienawiści.

RENATA: Ale pierwsza chwila jest straszna. Cały organizm ogarnia


eksplozja gniewu.
WOJTEK: Ten gniew może być słuszny. Zostać okradzionym to prawie
tak, jak zostać zgwałconym. Jeśli gniew nie wiąże się z poczuciem straty,
lecz nade wszystko wyraża nasze najgłębsze przekonanie, że tak się nie
robi, że tak się nie godzi, że to do Boga niepodobne, to objawia on
przecież naszą solidarność z chwilowo pogrzebaną pod chciwością i
nienawiścią, ale wiecznie żywą boską istotą złodzieja. Z pewnością ten
rodzaj gniewu pokazał Jezus w świątyni i dlatego kupcy go usłuchali.
Jeśli w restauracji zjedliśmy coś, co nam zaszkodziło, żeby zwymiotować,
idziemy do toalety. Nie przychodzi nam na ogół do głowy, żeby
wymiotować na kelnera czy na szefa kuchni. Analogicznie, gdy
poczujemy się zatruci nienawiścią czy brakiem szacunku, wtedy mamy
prawo pozbyć się trucizny, ale w sposób, który nie zatruje innych.
Truciznę trzeba umieć utylizować.

RENATA: Oczywiście nie muszę wymiotować na szefa kuchni, ale mogę


mu chyba zrobić awanturę?
WOJTEK: Może wystarczy mu zwrócić uwagę. Jeśli wyżyjesz się na
szefie kuchni, on wróci do domu i wywali swoje emocje na żonę. Żona
przy najbliższej okazji sponiewiera dzieci. Dzieci pójdą do szkoły i
wyładują gniew na słabszych kolegach. Słabsi koledzy znajdą sobie
jeszcze słabszych albo psa czy kota. A można nie przekazywać dalej
toksycznej energii naszych niedobrych doświadczeń. To możliwe i wielce
pożyteczne

RENATA: Jednak Jezus rozładował gniew na bezpośrednich sprawcach


zajścia w świątyni.
WOJTEK: Jezus wypędził kupców ze świątyni nie po to, by przynieść
sobie ulgę, ale po to, by kupcom i wszystkim, którzy myślą podobnie,
uzmysłowić, że w świątyni w ogóle nie powinno się handlować. Słuszny
gniew, gdy na nas spada, może sprawiać przykrość, a nawet być szokiem,
ale nigdy nie upokarza i nie niszczy. Prędzej czy później odkrywamy z
wdzięcznością, że zagniewany był w istocie po naszej stronie.

RENATA: Łatwo tu o nadużycia. Może nam się tylko wydawać, że nasz


gniew jest słuszny.
WOJTEK: Jeśli mamy wątpliwości, po pierwsze warto zapytać siebie, czy
naprawdę kochamy osobę, która budzi nasz gniew. Po drugie warto
sprawdzić, czy potrafimy przerwać okazywanie takiego gniewu. Ponieważ
słuszny gniew nie służy uwalnianiu emocji tego, który się gniewa, w
każdej chwili powinno być możliwe powstrzymanie go. Poza tym na
wyrażanie słusznego gniewu wcale nie jest łatwo się zdobyć. To nie jest
złość, która często samodzielnie i z zaskoczenia znajduje swój wyraz.
Wyrażanie słusznego gniewu jest wynikiem świadomej, z trudem
podejmowanej decyzji. Wymaga odwagi, energii, mobilizacji, a także
rozsądku, by wybrać właściwy sposób i właściwy moment.

RENATA: Nasze dziecko zbiło kolegę. Czy nasz gniew na dziecko jest
słuszny? Czy raczej powinniśmy skierować ten gniew na siebie, ponieważ
jest on skutkiem naszych własnych błędów wychowawczych?
WOJTEK: Nie możemy się ograniczyć do uznania własnej winy. Warto
zrobić coś, aby przy okazji nasze dziecko czegoś nauczyć. Możemy na
przykład z gniewną energią powiedzieć: Nie zgadzam się, nie wolno tego
robić! Jeśli całym sobą stoimy za tym, co robimy, bo wiemy, że takie
postępowanie dziecka spowoduje bolesne skutki, to nasza interwencja
może przynieść coś dobrego. Warto przy tym pamiętać, że krytykujemy
postępowanie, a nie człowieka. Przede wszystkim nie wolno nam niszczyć
dziecka, obrażać go czy poniżać karą fizyczną. Wyrażenie słusznego
gniewu to nie kara. To płynąca z serca nauka, że pewnych rzeczy nie
należy robić, bo kłócą się z prawdą o tym, kim naprawdę jesteśmy.
Jeśli sami rozmijamy się z tą prawdą, dobrze jest umieć w obecności
dzieci uderzyć się w piersi. Ale pamiętajmy też, że to nie inni powodują
naszą złość. To nasz umysł interpretuje zdarzenia i produkuje związane z
tą interpretacją emocje. Interpretując otaczający nas świat jako
zagrożenie, rozbudzamy gniew, niezbędny do obrony naszej
wyimaginowanej twierdzy. Im bardziej czujemy się zagrożeni, tym
liczniejszych wrogów widzimy wokół i tym więcej w nas gniewu, podczas
gdy i zagrożenie, i twierdza, i gniew to produkty naszego umysłu, sen na
jawie, który nie ma nic wspólnego z tym, jak rzeczy się mają naprawdę.

RENATA: Nauczycielka duchowa, Toni Packer, w książce „Wolność od


autorytetu" radzi swoim medytującym uczniom, by widzieli gniew,
słuchali go bardzo ostrożnie, bez osądzania, by widzieli go bezpośrednio,
gdy trwa. Czy ludzie, którzy rozwijają się duchowo, nie muszą wyrażać
gniewu? Wystarczy, że go widzą, i to ich od niego uwalnia?
WOJTEK: Bardzo ważne jest, szczególnie na wstępnym etapie pracy nad
negatywnymi emocjami, odkrywanie i ćwiczenie umiejętności
bezstronnego obserwowania stanów naszego umysłu. Odkrywanie umysłu
zdolnego do obserwowania samego siebie i identyfikowanie się z nim. To
tak, jakby poczuć się domem, w którym mieszka wielu ludzi i w którym
dzieją się różne rzeczy. Zmieniają się lokatorzy, pokolenia rodzą się i
umierają, a on stoi i wszystko w sobie mieści, pozostając niezmiennym i
nieporuszonym.
Jeśli emocje, wynikające z błędnej, egocentrycznej interpretacji zdarzeń,
decydować będą o naszym postępowaniu, to prędzej czy później
stworzymy wokół siebie i w sobie bolesne piekło. Obserwowanie i
przekraczanie negatywnych emocji pomaga w oddaleniu tego
niebezpieczeństwa.

RENATA: Jak więc nauczyć się obserwowania i przekraczania


negatywnych emocji?
WOJTEK: Na początek trzeba dostrzec, że w ogóle istnieje tu jakiś
problem. A przynajmniej mieć przeczucie, że cierpienie, jakie generujemy
w sobie i wokół siebie, przeżywając tak wiele negatywnych uczuć, nie
może być naszym naturalnym, przyrodzonym sposobem istnienia. Jeśli
takie przeczucie się w nas pojawi, będziemy w stanie przyjąć założenie, że
wszystkie negatywne emocje powstają na skutek egocentrycznej, błędnej
interpretacji świata, czyli utraty kontaktu z rzeczywistością. Negatywnymi
emocjami nazywam irytację, gniew (z wyjątkiem tak zwanego świętego
gniewu), nienawiść, zawiść, zazdrość, chciwość, pożądanie, pychę, dumę,
arogancję, lenistwo, gnuśność, a także lęk i egocentryczną, nie wynikającą
ze współczucia postać rozpaczy. Kiedy to założenie stanie się
fundamentem naszej wiary w możliwość powrotu do naturalnego
rajskiego stanu umysłu, w możliwość urzeczywistnienia naszej
prawdziwej natury, wtedy w sposób naturalny będziemy chcieli
powstrzymywać się od działań podpowiadanych przez te emocje. Nie
będziemy zainteresowani tym, żeby błąd dodawać do błędu, dolewać
oliwy do ognia i tworzyć w ten sposób coraz większe piekło. Oczywiście,
nie będzie to łatwe. Siła bezwładu nawykowego postrzegania, prze-
żywania i działania jest ogromna. Wiele razy doświadczać będziemy
bezradności i upadków ducha podobnych do przeżyć tych z nas, którzy
próbują poradzić sobie z jakimś nałogiem. Ale to nieważne, ile razy
człowiek upada, ważne, ile razy się podnosi - jak mawia mój nauczyciel.
Dzięki temu, że tak boleśnie zdamy sobie sprawę ze swoich upadków,
będziemy bardziej zdolni do mówienia przepraszam i czynienia zadość
tym, którym wyrządziliśmy krzywdę. W miarę upływu czasu okaże się
jednak, że coraz częściej potrafimy być mądrzy przed szkodą. Każde
przepraszam, każde zadośćuczynienie, każde powstrzymanie się w porę
od błędnych działań wzmocni naszą wolę i wolnego ducha. Jakość na-
szego życia zacznie się poprawiać i zmniejszy się tempo przyrostu kwoty
długu w karmicznym banku. A nade wszystko z coraz większą mocą
będzie dochodzić do głosu nasze najgłębsze pragnienie ostatecznej
ucieczki z niewoli negatywnych stanów błądzącego umysłu - ego. Wtedy,
aby uzyskać konieczne w tej batalii wsparcie, trzeba wybrać sobie
praktykę duchową i nauczyciela i nie odpuszczać, póki nie dojdziemy do
siebie. Aby ruszyć w drogę i wytrwać w tej podróży, będziemy też po-
trzebować dużo energii. Dobrze jest więc mądrze żyć, spać i wypoczywać
tyle, ile trzeba. Dzień święty święcić, dobrze się odżywiać i unikać
trucizn, a nade wszystko w dzień i w nocy, i w każdych okolicznościach
głęboko oddychać do brzucha i przywoływać błądzący w snach o
przeszłości i przyszłości umysł do tej właśnie, każdej, jedynej i
niepowtarzalnej chwili naszego życia.

RENATA: Ktoś leży na kanapie, trzyma w ręku pilot od telewizora i ze


znudzoną miną przerzuca kanały. Nic nie robi, więc grzeszy?
WOJTEK: Nie grzeszy, jeśli odpoczywa po ciężkiej pracy. Ale można też
nieustannie coś robić, a mimo to popełniać błąd duchowego lenistwa.
Rozmawianie o grzechach zmusza nas do przyglądania się naszemu życiu
z perspektywy duchowej. Z tej właśnie perspektywy leniwy może być
człowiek zabiegany, który nieustannie się śpieszy. Z drugiej jednak strony
człowiek, który nic nie robi, wcale nie musi być leniem. Budda znaczną
część swego życia poświęcił na nierobienie niczego. Wiele dni i nocy
przesiedział skupiony pod drzewem. Jezus przesiedział czterdzieści dwa
dni na pustyni. Jancio Wodnik z filmu Jana Jakuba Kolskiego usiadł pod
chałupą i siedział, i siedział, i siedział. Trwało to rok albo więcej, bo ptaki
uwiły mu gniazdo na głowie. Ale gdy w końcu wstał, okazało się, że jest
szczęśliwym człowiekiem z sercem na dłoni. Życzmy sobie wszyscy
takiego lenistwa.
RENATA: Najczęściej mamy poczucie, że gdy się tylko zatrzymamy,
zawali się świat, a już na pewno nasze życie.
WOJTEK: Lenistwo duchowe polega na tym, że nie zadajemy sobie
ważnych pytań, do niczego wewnętrznie nie dążymy, nie mamy żadnych
wątpliwości. Zabieganie skutecznie odciąga nasz umysł od wszelkiej
refleksji. Pośpiech sprawia, że tracimy kierunek, biegniemy przez życie na
oślep, marnując bezcenny czas. Ktoś nam powiedział, że tak się żyje, a
nam nie pojawia się nawet pomysł, aby sprawdzić, czy takie życie nam
odpowiada. Ale nie tylko pośpiech jest niebezpieczny. Także zadufanie,
pycha, arogancja. Każda forma ucieczki od konieczności podjęcia
wewnętrznej podróży ku prawdzie jest duchowym lenistwem.

RENATA: Czasem żyjemy w takiej paranoi, że uważamy wypoczynek za


lenistwo. A po urlopie wracamy jeszcze bardziej zmęczeni, w poczuciu,
że straciliśmy mnóstwo czasu.
WOJTEK: Prawdziwe odpoczywanie to rzadka umiejętność. Znam takich,
którzy bardzo się napracowali, żeby wreszcie odpocząć. Pewien mistrz
zeń powiedział do tłumu, który się zgromadził, żeby wysłuchać jego
mowy: Nie mam wam nic do powiedzenia, idźcie i odpocznijcie. Nie jest
tak, że prawda przed nami ucieka, a my musimy ją gonić. To my
uciekamy przed prawdą. Żeby zrozumieć, usłyszeć, poczuć, zobaczyć,
musimy się zatrzymać, wypocząć. Ale do tego nie wystarczy się położyć,
usiąść czy oddać rozrywkom. Sztuka polega na tym, by uspokoić,
zatrzymać umysł i doświadczyć tego, co w nas pierwotne i przyrodzone.
Wtedy dopiero będziemy mogli prawdziwie odpocząć. Z pewnością
dlatego dni święte, czyli święta, są wolne od pracy. Dają okazję, żeby się
zatrzymać w pędzie. Warto z tego korzystać.

RENATA: Dlaczego zatrzymanie się, prawdziwy odpoczynek są raicie


trudne? Dlaczego nazywasz je ciężką pracą?
WOJTEK: Tę pracę można porównać do zasłuchania się w ciszę. Ciszę
tak wielką, że nie sposób jej podzielić na wewnętrzną i zewnętrzną. Tylko
cisza słucha ciszy. Wtedy znika słuchający, znika to, co jest słuchane,
znika także akt słuchania. Cisza i nic poza tym.
Przyzwyczailiśmy się, że „ja" rządzi naszym życiem i całkowicie
przysłania nam świat: ja słucham, ja widzę, ja chcę, ja nie chcę, ja się
rodzę, ja umieram itd, itd. „Ja" ciągle chce - lepiej, więcej, bardziej,
szybciej - i cierpi, gdy czegoś nie dostaje albo gdy mu coś zabierają. Nie
potrafimy wyobrazić sobie bezkrólewia - życia bez „ja".
Nieuleganie duchowemu lenistwu to odwaga kwestionowania
wszechwładzy „ja", trudne i niebezpieczne spiskowanie przeciw władzy
absolutnej.
Siedząc spokojnie w jednym miejscu, wyglądając na skrajnego lenia,
można być w istocie całkowicie pochłoniętym najważniejszą ze spraw -
poszukiwaniem prawdy o sobie. Na szczęście istnieją ludzie, którzy
decydują się wycofać z bezładnej szamotaniny, jaką na ogół jest
codzienność, i poświęcić życie na takie poszukiwanie. Chwała im za to.
Wszyscy korzystamy z owoców ich wysiłku. To oni utrzymują świat w
jako takiej równowadze.

RENATA: W jaki sposób?


WOJTEK: Na najgłębszym prawdziwym poziomie umysł jest jeden.
Uwięzieni w naszych egocentrycznych twierdzach przypominamy studnie,
nieświadome tego, że czerpią wodę z jednego źródła. Ci, którzy nie
popadają w duchowe lenistwo, poprawiają jakość wody, z której wszyscy
korzystamy. Wprawdzie nie mogą za nas doświadczyć tego, że źródło
życiodajnej wody jest jedno dla wszystkich, ale potwierdzają swoje
odkrycie sposobem, w jaki żyją, wskazują nam drogę i inspirują do
podążania w ich ślady.

RENATA: Kto z nas jest szczególnie narażony na duchowe lenistwo?


WOJTEK: Ci, którym się za dobrze powodzi. Gdy wszystko przychodzi
zbyt łatwo, nie ma powodu, by się starać. Jeśli wyrastaliśmy w
materialnym przesycie, a rodzice nie stawiali nam mądrych wymagań,
wtedy bardzo trudno przychodzi nam przełamywanie duchowego
lenistwa.

RENATA: Nie ma czego zazdrościć tym, którzy mają łatwo?


WOJTEK: Przeprowadziłem kiedyś na ten temat rozmowę z samym sobą.
Ponieważ często czuję w kościach znój ciężkiej pracy, zwróciłem się do
mojego wewnętrznego mędrca z pytaniem, dlaczego mi tak ciężko,
dlaczego nie mogę wygrać na loterii, mieć trochę luzu, pojechać na długie
wakacje i o nic się nie martwić.
Odpowiedź była natychmiastowa: Bo jesteś leniwy. Gdybyś miał dużo
pieniędzy, wtedy mniej byś pracował i mniej byłoby z ciebie pożytku.

RENATA: Chyba tak właśnie jest, że ci z nas, którym było w życiu


naprawdę ciężko, nie są gnuśni, rozwijają się, szukają.
WOJTEK: Niestety, nie wszyscy. Tylko ci, którym nadmierne cierpienie
nie odebrało nadziei i poczucia godności, chcą szukać, a kto szuka, nie
błądzi. Jeśli w dzieciństwie doświadczyliśmy na własnej skórze, co się
dzieje z dorosłymi ludźmi, gdy ulegają słabościom i emocjom - na ogół
szukamy sposobu, żeby nie powielać takich zachowań.

RENATA: Czy uzależnienia są też wyrazem lenistwa?


WOJTEK: Zbyt często za spontaniczne i naturalne uznajemy działania,
które przychodzą nam najłatwiej. Mówimy: Palę, bo lubię, piję, bo chcę.
Ale to nie jest spontaniczność. To inercja i bezwład, czyli lenistwo.
Popadając w pracoholizm, alkoholizm, seksoholizm czy jakiś inny „izm",
ulegamy iluzji, że uzależnienie nas uszczęśliwi, nada sens naszemu życiu,
a przynajmniej uczyni je znośnym. Po pewnym czasie, na ogół za późno,
odkrywamy, że znaleźliśmy się w znacznie bardziej bolesnym potrzasku
iluzorycznej ucieczki, że lekarstwo stało się gorsze od choroby. Wtedy
pojawia się szansa na wyjście z lenistwa. Ale osobą leniwą duchowo
może być także zakonnik, który założył habit nie po to, by odkrywać
istotę rzeczy, ale by uciec przed ludźmi i światem.

RENATA: Skąd mamy wiedzieć, że popadamy w duchowe lenistwo?


WOJTEK: Łapią nas lęki o piątej nad ranem, z trudem zasypiamy,
niechętnie patrzymy sobie w oczy w lustrze, jesteśmy agresywni i
złośliwi, serce boi się pokochać, a ciało choruje z przeciążenia albo z
zaniedbania. Aby nie ulec duchowemu lenistwu, trzeba zaryzykować
sytuację, w jakiej znajduje się człowiek idący posłusznie w zwartym
tłumie, gdy nagle wypada mu z ręki drogocenna moneta - jedyny skarb,
jaki posiada. Co wtedy robi ów człowiek? Nie zważając na nic, rzuca się z
determinacją na ziemię, szuka wszędzie, chodzi na czworaka, pod prąd
napierającego tłumu, podnosi ludziom nogi, z całych sił walczy o swój
skarb. Dla tłumu wygląda to dziwnie i jest nie do przyjęcia. Popycha go,
złorzeczy, wyzywa od szaleńców, głupców i odszczepieńców. Ale on wie,
co robi, i nie ma zamiaru ustąpić. Zrozumienie, że zgubiliśmy coś dla nas
najcenniejszego i rozpoczęcie poszukiwań to moment, w którym zrywamy
z duchowym lenistwem.

RENATA: Gdy rozmawiam z ludźmi, często słyszę, że ich największym


marzeniem jest nie pracować, leżeć pod palmą i nic nie robić. Czy
jesteśmy leniwi z natury?
WOJTEK: Wielu z nas pracuje bez poczucia satysfakcji, w sposób, który
kłóci się z naszym sumieniem. Pracujemy tylko po to, żeby zarabiać
pieniądze. Dlatego spieszno nam, by mieć to za sobą. Ale nie doceniamy
siebie. Gdy już nie musimy mieć więcej i mamy dużo wolnego czasu, na
ogół zaczynamy szukać pożytecznego zajęcia bardziej zgodnego z na-
szymi aspiracjami.
Decydując się choćby na najcięższą pracę, lecz wbrew temu, co nam
dyktuje serce i sumienie, popełniamy błąd lenistwa, bo nie rozwijamy
swoich prawdziwych talentów, idziemy na łatwiznę.

Renata: Kłopot w tym, że za pracę wbrew sobie na ogół dobrze płacą.


łatwą drogą, to nie jest droga. Jeśli idziesz drogą, którą znasz, to również
nie jest ta droga, której szukasz." Nie popełniać błędu lenistwa, znaczy
każdego dnia, w każdej chwili wybierać drogę trudniejszą i nieznaną.
Każdego dnia pytać i poszukiwać, nie usypiać, być czujnym, obecnym.
WOJTEK: To smutne, że najwięcej korzyści materialnych przynosi
tworzenie produktów, bez których można się z powodzeniem obejść, a
nawet dobrze byłoby ich unikać. Natomiast praca naprawdę ważna,
decydująca o jakości życia ludzi, związana z edukacją, medycyną, sztuką,
kulturą, ochroną środowiska jest często opłacana beznadziejnie. Świadczy
to niezbicie o ciężkiej chorobie naszego świata i naszego systemu
wartości.

RENATA: Wydawało mi się, że znalezienie pracy życia, własnej legendy


chroni przed lenistwem. Tymczasem spotykam ludzi, którzy znaleźli to,
czego szukali, a też im się nie chce wstać rano, napisać scenariusza,
namalować obrazu, nakręcić filmu, uczyć, leczyć. Ogromnym wysiłkiem
przełamują wewnętrzną inercję. To chyba nic złego.
WOJTEK: Wysiłek odróżnia pracę od zabawy. Pracujemy, ponieważ tak
wybraliśmy, świadomie podjęliśmy odpowiedzialność wobec siebie i
wobec innych. To, czy nam się chce pracować czy nie, jest z tego punktu
widzenia zupełnie nieistotne. Liczy się tylko, czy praca została zrobiona.
Nikt nas w tym nie wyręczy.

RENATA: Czyli to złudzenie, że gdy znajdziemy swoją pasję*, wszystko


samo się będzie robić?
WOJTEK: Nic się samo nie zrobi. Jeśli dokonania przychodzą nam zbyt
łatwo, wtedy są na ogół mało warte. Wysiłek, przedzieranie się przez
własne lenistwo stanowi istotną część wielkich dokonań. Artyści muszą
codziennie ćwiczyć, doskonalić warsztat, próbować, błądzić, by po latach
ciężkiej pracy przyszedł moment, gdy doświadczą radości i satysfakcji z
osiągnięcia pełni artystycznego wyrazu. Sportowiec musi wylać hektolitry
potu w salach treningowych, żeby choć raz przeżyć cudowną chwilę
triumfu. Słynny Thomas Alva Edison, wynalazca żarówki elektrycznej i
innych genialnych urządzeń, twierdził, że w geniuszu jest zaledwie pięć
procent inspiracji, reszta to pot.
Ludziom, którzy pytają, co mają zrobić ze swoim życiem i dlaczego jest
tak beznadziejnie, daję radę, którą sam kiedyś dostałem od swojego
nauczyciela. Powiedział on: „Jeśli idziesz

RENATA: To bardzo trudne, prawie niemożliwe.


WOJTEK: I trudne, i nietrudne. Trudne, bo wymaga porzucenia
egocentrycznych pragnień, złudzeń i lęków. Nietrudne, bo w istocie jest to
oczywisty i naturalny stan naszego umysłu. Poza tym, czy mamy inne
wyjście? Czy nie jest naszym przeznaczeniem dążyć do źródła? Tak jak
pewna japońska odmiana karpia, który na tarło płynie, nie wiedzieć
czemu, pod prąd rzeki. Zanim dotrze do źródła, ta dzielna ryba musi
nieraz skakać w górę wodospadu. Bywa, że niezmordowanie wykonuje
kilkadziesiąt prób, zanim uda jej się pokonać napór masy spadającej
wody. Dlaczego to robi? Czemu nie poleniuchuje gdzieś w stojącej
wodzie? Odpowiedź jest prosta: Takie jest jej przeznaczenie, w ten sposób
spełnia się jej życie. Podobnie z nami. Droga każdego z nas jest taka, jaka
jest. Innego życia nie mamy. Trzeba się na nie zgodzić, bo inaczej
zaprzepaścimy lekcję, jaką niesie. Wszyscy - raz przodem, raz tyłem,
opłotkami, nakładając drogi albo na skróty - zmierzamy jednak do źródła.
Po drodze odkrywamy, że podążanie pod prąd jest w istocie łatwiejsze, a
na pewno ciekawsze niż trwanie w lenistwie i konformistycznym
bezwładzie. Gdy się za tym całym sercem opowiemy, nasze życie, choćby
było najtrudniejsze, nabierze sensu i podąży we właściwym kierunku,
przyniesie nadzieję, satysfakcję i radość.
.<>.<>.
##

You might also like