Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 302

Spis treści

po co to wszystko, na co i dlaczego?

trochę o historii mody na świecie

tymczasem w Polsce…

od stóp do głów, czyli pobieżny przegląd zasad i najurągliwszych


od nich odstępstw

stopa

buty

łydka

kolano i udo

talia, biodra, pośladki

biust

szyja i dekolt

makijaż

okazje nadzwyczajne – pogrzeb


jak pracuję i dlaczego nie z każdym

biżuteria

zegarki

tatuaże

tego być nie powinno

welony, lwy i studenci

symbole narodowe i religijne

kilka słów o moim dzieciństwie

polub się, szanuj powłoki

dresiarstwo

samoświadomość, czyli lepiej znać swoje ograniczenia

duzi chłopcy w krótkich spodenkach

dreskod i budowanie szafy

człowiek jest trójwymiarowy

dalej o szafie, sztuce wyboru i lumpeksach

wolność czy pęta?

okazje szczególne rodzinne i zawodowe

chwila zadumy nad cenami, czyli jakość kosztuje


czas nuworyszy

księżniczka ze sklepu rybnego

matki i córki

tuningowanie

o żywych i martwych zwierzętach

targowisko próżności

skąd się bierze moda i co to właściwie jest?

wszyscy liczą na drapane, czyli mroczne tajemnice rynku mody

ślub Michała Znanieckiego i Jona Paula Laki w Bilbao

wnioski z podróży

twarz zimą i latem

nakrycia głowy

apel, a właściwie błaganie w sprawie nieśmierdzenia i jakiego


takiego ochędóstwa

torebki

nie pasuje, ale gra

oko jest narzędziem niedoskonałym

tłok na rynku
z biedy rodzą się fantastyczne rzeczy

ubraniem nie da się przykryć problemów ze sobą

słowo od Jacka Santorskiego


gawęda o elegancji i obciachu,
czyli jak sobie radzić
między modą a dreskodem
po co to wszystko,
na co i dlaczego?
Myślę, że przyszedłem na świat, żeby umilać ludziom
życie i żeby udowadniać ludziom, jacy są fantastyczni,
szczęśliwi, bogaci, nawet jeśli nie są, zdrowi, nawet jeśli nie
są, i piękni, nawet jeśli nie są. Absolutnie kwintesencja
próżności. Znaczy: zaspokój wszelkie potrzeby, jakie masz,
a potem wynajmij mnie, a ja cię po prostu wylukruję do
końca. Do napisania książki, o której myślałem od kilku lat,
namówił mnie psycholog Jacek Santorski.
Nie jestem pisarzem, nie aspiruję nawet. Nagrałem to,
co chciałem przekazać (no, może nie wszystko), przepisałem,
a następnie poskładałem, korzystając z pomocy redakcyjnej.
I oto jest, moja pierwsza w życiu książka!
Kto mnie zna, wie, że jestem gawędziarzem.
Lubię dużo gadać i w istocie gadam dużo, często za
dużo. Starałem się zachować w książce jak najwięcej siebie,
mojego języka, nie zawsze grzecznego. W tym miejscu
przepraszam wszystkie dzieci i konsekwentnych
konserwatystów – nie bierzcie mnie za przykład, nie nadaję
się.
Ale kocham to, co robię, swoją pracę, ludzi.
Nie lubię półśrodków, lubię mówić to, co myślę.
I biorę za własne słowa odpowiedzialność.
Bo naprawdę bycie stylistą i ubieranie innych ludzi to
jest gigantyczna odpowiedzialność.
Można drugiemu człowiekowi w głowie tak namieszać
i narobić takiej krzywdy, że taki człowiek nie dość że nie
może sobie poradzić z własnym życiem, to jeszcze ma sieczkę
ubraniową w głowie i zaburzone absolutnie priorytety.
I nagle zaczyna odnajdować przyjemność w kupowaniu coraz
to nowej bielizny, coraz to nowych butów, a ponieważ zabija
tym swoje wewnętrzne problemy – popada w zakupoholizm,
doprowadzając siebie i rodzinę do ruiny. Więc z tym
leczeniem duszy ubraniami to bardzo ostrożnie. Ja myślę, że
to jest tak, że jeżeli tej naszej duszy jest dosyć dobrze ze
sobą i jeśli ona potrzebuje jakichś kolorowych historii, to
proszę bardzo, zabawmy się ubraniami, sprawmy sobie
radość, sprawmy sobie przyjemność. Jeżeli jest nam troszkę
smutno, ale mamy świadomość siebie, możemy się troszkę
pobawić strojami. Jeżeli zaś mamy problemy i to je chcemy
zarzucić ubraniami, to to jest nie do końca właściwa droga.
Kto jest dziś modny? Modnym być to znaczy być w masie
ludzkiej jednostką, być zauważalnym, czuć się fantastycznie
ze sobą, korzystać z dobrodziejstw świata.
To jest modne. Na tym to polega. Modne jest dbać
o siebie na tyle i na tyle dobrze wyglądać, żeby przez całe
życie w pełni korzystać z uroków świata, ale idiotyzmem jest
żyć po to, żeby znakomicie wyglądać. Uważam, że dobrze
mieć poczucie swego własnego gwiazdorstwa, żeby czerpać
z pracy satysfakcję i dawać radość.
I skupmy się tylko na radości, bo ja nie mam aspiracji
do dawania czegokolwiek innego. Jestem kwintesencją
próżności dla próżności. Jestem po to, żeby cieszyć ludzi za
ich pieniądze. Po to zarabiają pieniądze, żeby sobie wynająć
takiego pajaca, który umili im dzień, dwa, trzy, a przy okazji
pokaże im różne drogi korzystania z życia i cieszenia się
swoim wizerunkiem.
Jeśli więc kupiliście moją książkę, życzę Wam dobrej
zabawy i wiele radości z lektury!
Tomasz Jacyków
trochę o historii mody
na świecie
Wkroczyliśmy w nowe milenium i moda jako zjawisko przestała
istnieć. Stała się swego rodzaju subkulturą, która ogarnęła właściwie
cały świat. Trudno przewidzieć, w którą stronę pójdzie, ale wiadomo,
że tak jak cały rynek sztuki, tak i rynek mody jest uzależniony ściśle
od marketingu. Dziś oblicza się matematycznie kolekcje, stosunek
awangardy do klasyki, stosunek spódnic do spodni, żakietów do
bluzek itd., a w takiej rzeczywistości tylko marka ma szanse na
sukces. Projektant musi łączyć kila rzeczy, żeby odnieść sukces:
umiejętność naginania się, inteligencję, troszkę sprytu, odrobinę
szczęścia do ludzi. No a wszystko to musi być okraszone talentem.
Reszta to pieniądze, które robią pieniądze, i oczywiście marketing.
Właściwie odkąd zaczęto demonizować modę (czyli w XX wieku,
bo wtedy razem z rozwojem mieszczaństwa nastąpił jej dynamiczny
rozwój), zaczęły się też rozwijać historie towarzyszące modzie, czyli
kinematograf, film, zdjęcia – to wszystko zaczęło nakręcać
koniunkturę nie tylko na modę dla wybranych, ale również dla całych
społeczeństw. Od tamtego czasu możemy mówić o belle epoque,
latach dwudziestych, trzydziestych, czterdziestych… mówiąc o modzie,
operujemy więc dziesięcioleciami.
Belle epoque to są gorsety i dekolty, muśliny, falbanki, lata
dwudzieste to czas, kiedy kobiety pozbywają się gorsetów, wprowadza
się nowe tkaniny, lata trzydzieste to totalna emancypacja, garnitur
męski zaczynający funkcjonować jako damski (co później Yves Saint
Laurent przypisał sobie. Jeśli możemy mówić o tym, kto jest twórcą
męskiego wizerunku w modzie damskiej, to dzięki temu, że kino nam
w tym pomaga, bo mamy Marlenę Dietrich, od której się zaczęło,
a Yves to po prostu przerobił na tak zwaną modę popularną w latach
siedemdziesiątych). W latach trzydziestych kobiety zaczynają się
emancypować. Zaczynają się liczyć talenty kreatorów. I mamy tu
fantastyczną postać bardziej stylistki niż projektantki, bo ona wiele nie
zaprojektowała, ale wymyśliła pewien styl: to Coco Chanel, twórczyni
małej czarnej, twórczyni słynnego stylizowanego na męski swetra
w paski (zapożyczył go później Jean Paul Gaultier), twórczyni
tweedów i stylu kobieta-dandys.
Musimy pamiętać o całym bagażu życia Coco Chanel, mającym
realny wpływ na jej twórczość. Gdyby stworzyła to wszystko
Pipsztycka, nikt by pewnie nie zwrócił na nią uwagi. Bo wielcy
twórcy mody, poza tym, że byli wielkimi twórcami czy też są
wielkimi twórcami, są niezwykłymi, nietuzinkowymi
osobowościami. Zwykle z niekoniecznie satysfakcjonującym życiem
osobistym. Podobnie było z Chanel. Jej determinacja, jej chęć
posiadania, jej mocno rozluźnione morale stworzyło współczesną
kobietę.
I mamy lata czterdzieste, kiedy moda surowieje ze względu na
wojnę, a pewne rozwiązania wymuszane są przez przemysł. Nie ma
wełen sukienkowych, tylko tkaniny robione dla wojska, a więc
kostiumy na mocnych ramionach itd., skracanie długości ze względów
praktycznych. Po wojnie, kiedy jest potrzebny oddech, znowu wraca
talia, eksponowanie biustu, lekkie sukienki.
Podczas gdy cały świat dźwiga się z kryzysu i wpada
w następne kryzysy i wojny, u nas się nic nie działo, tkwiliśmy sobie
w dupie szarej nad zimnym Bałtykiem i nic się nie rozwijało. Pewne
procesy, jak gradacja marek, tworzenie całego współczesnego rynku
mody, nas zupełnie ominęły. Po drugiej wojnie światowej zostały
z okresu przedwojennego wielkie nazwiska, wielkie domy mody,
Chanel, Dior, Givenvchy, stary dom mody Balenciaga, domy haute
couture, stowarzyszenie francuskich krawców – niezwykle elitarny
klub, do którego mogli należeć tylko nieliczni (korzystały z niego
panie, które miały niebotyczne pieniądze, ale musiały przyjechać
osobiście, żeby kupić sukienkę u projektanta). Cała reszta ubierała się
w rzeczy konfekcyjne. Ludzie mogli się ubierać wyłącznie w sklepach,
ewentualnie uszyć coś tam u krawca. Ale po dwóch wojnach
okazało się, że za dużą wodą jest jeszcze Ameryka ze swoim
gigantycznym potencjałem, gdzie też żyją ludzie, którzy
tworzą. Tworzą sztukę i modę.
Końcówka lat czterdziestych to suknie odcinane w talii, szerokie,
do tego określone fryzury, długość za kolana, określone szerokości.
Lata czterdzieste to w ogóle było szycie z tego, co zostało po wojnie.
Mamy wełniane szynele, lodeny, resztki jedwabiu spadochronowego.
Dopiero w końcu lat pięćdziesiątych ludzie mają wreszcie dosyć
ciężkich tkanin, następuje powrót do tiulu, do muślinu, do cienkich
tkanin. Ale mamy też Europę, więc chłody i zimy, no więc i futra,
lodenowe płaszcze. Ciężkie potwornie. Gruba tkanina, wełna
z włosem, często w kratę, upiorna historia. Europa już zdążyła się
zachwycić miękką norką i lisem, a tu, za żelazną kurtyną, mamy
barany i nutrie. Pamiętam, moja mama miała futro z baranów
węgierskich, krótko strzyżonych, ciężkie jak diabli, ale bardzo miłe.
Barany były wybarwiane na różne kolory i panie nosiły barany
zrobione na tygrysa czy panterę. W latach siedemdziesiątych pojawiły
się u nas nutrie. Czegoś równie ohydnego świat nie widział…
Moda ewoluuje dalej, w lata pięćdziesiąte. Najpierw spódnice
w kształcie litery A, które dochodzą do pełnego klosza i nabierają
halek (amerykańskie lata pięćdziesiąte, czyli spódnice na halkach,
dopasowane góry itd.). Na terenie Europy taka spódnica na halkach
zaczyna się przeobrażać w tak zwaną bombkę, czyli spódnicę łapaną
w dole. Od sukni balowych, bardzo szerokich, przechodzimy do
dziennych, zaczyna się pojawiać charakterystyczna linia ołówka.
Musimy też pamiętać o tym, że równolegle z rozwojem tzw.
mody rozwija się bardzo mocno przemysł bieliźniarski. Modne stają się
biustonosze. W ogóle lata pięćdziesiąte uważam za najkorzystniejszy
okres dla urody kobiecej. Co prawda była to uroda bardzo
nienaturalna, ale za to każda pani była piękna. Ponieważ obowiązywał
pewien kanon, którego trzeba się było trzymać. I wszystko jedno, czy
kobieta miała burzę włosów na głowie, czy trzy włosy w siedem
rzędów, wzięła to na piwo nakręciła na wałki, natapirowała widelcem,
zlała cukrem, a potem i przez tydzień tak chodziła. Czy miała oczy
niczym jeziora Wiktorii, czy miała dwie szparki jak dwa węgielki, to
sobie dżdżownicę walnęła nad okiem, rzęsisko przyczepiła i miała
wielkie oko. Czy miała wiszące ogrody Semiramidy, czy jajka sadzone
na boczku, to założyła sztywny stanik niczym półkę i miała biust. Czy
miała talię, czy też talii nie miała, to ta talia się przez taki biust sama
robiła. Czy miała tak zwane nadpiździe (w języku modowym obszar
nad wzgórkiem łonowym – przyp. red.), czy też tego nadpiździa nie
miała, no to się paskiem ścisnęła i wyglądała. Jedna szła w stronę
Babe, świnki z klasą, inna w stronę patyka.
Choć patyków wówczas praktycznie w ogóle nie było.
Zauważmy, że od lat sześćdziesiątych do tej pory człowiek
jest wyższy średnio o 12 centymetrów. Słynny wzorzec chyba
z 1967 roku: 90-60-90 cm – dotyczył wzrostu 158–164. W tej chwili
ten wzorzec przykłada się do wzrostu 178–180, czyli do patyczaka.
A skąd się to bierze? A stąd, że od zarania dziejów człowiek gdzieś
w swej podświadomości tęskni za kosmosem. Nie wiadomo
dlaczego i z jakiej przyczyny kosmitów zwykle wyobrażamy
sobie jako coś bardzo smukłego, właściwie nitkę z wielkim
baniakiem. Niezwykle rzadko w science fiction przedstawia się
kosmitów jako grube kulki: Szulkin w „Ga ga, chwała bohaterom”
pokazywał kosmitów jako grubasów. Myślę, że w człowieku,
w podświadomości ludzkiej jest chęć jednoczenia się z kosmosem
w taki czy inny sposób, dlatego tak zwany high fashion przekracza
normę chudości. I dlatego tak bardzo potrzebni są we współczesnym
świecie ludzie tacy jak ja, którzy są w stanie przetłumaczyć to high
fashion, czyli historię absolutnie selektywną, wymyśloną od rozmiaru
o do rozmiaru 38 (bo w rozmiarze 40 wygląda to już przeciętnie) na
rozmiar ulicy, czyli tak zwany rozmiar średni – między 38 a 42.
Mamy lata sześćdziesiąte. Wszystko zaczęło się zwężać
i skracać. Jest żelazna kurtyna i jest wielka Rosja, którą my mamy tak
bardzo w pogardzie, no bo zawsze mamy w pogardzie nie tych, co
trzeba. W Rosji pojawia się młodziutki projektant Zajcew. Wysyła
szkice do swojego największego guru, Yvesa Saint Laurenta (słynne
płaszcze w kształcie litery A, sukienka mondrianka itd.), a ten odsyła
je Zajcewowi mówiąc, że to wszystko do dupy i w ogóle się nie
sprawdzi. Sezon później YSL wypuszcza słynną kolekcję w kształcie
litery A: sukienkę mondriankę i kolorowe płaszczyki. Zaczyna się era
mini.
W międzyczasie (tuż przed śmiercią Diora) dyskusja Chanel
z Diorem: Dior jest prekursorem skracania, choć sam nie podniósł
długości powyżej kolana, Chanel mówi, że długość przed kolano nigdy
się nie przyjmie, ponieważ zgięcie kolanowe jest najbrzydszym
miejscem na ciele kobiety. No ale jak widać Dior miał więcej wyczucia,
ponieważ mini funkcjonuje właściwie do tej pory. Z przerwami.
Po tych latach pięćdziesiątych, niezwykle kobiecych, niezwykle
subtelnych, następuje epoka zafascynowania kosmosem
i futuryzmem, powstają nowe kierunki w sztuce, dynamicznie rozwija
się technologia. Bardzo duży wpływ na modę miał wówczas pop-art.
W drugiej połowie lat sześćdziesiątych świat oszalał na punkcie non
iron i bistoru (inaczej kremplina – tkanina z włókna poliestrowego,
nierozciągliwa, nieprzewiewna i niegniotąca się). Bardzo proste formy,
krótkie, futurystyczne. Po raz pierwszy pojawiają się tak zwane luźne
szyje i obniżona pacha, czyli mamy stójki na sztywno wykańczane,
mamy sztywne tkaniny, mamy tak zwane popie rękawy, też sztywno
wykańczane, i sukienki-dzwonki. Do tego oczywiście obuwie: obcas
zdecydowanie stał się grubszy, wygodniejszy, bardziej stabilny, no bo
wciąż chodzi o to, żeby było kosmicznie. Pojawia się platforma, słupek
i klocek, plus wysokie kozaki. A ponieważ świat oszalał na punkcie
plastiku, to oczywiście derma, skaj, non iron, bistory i krempliny. I te
kobity, pocące się dramatycznie w swoich plastikowych butach za
kolana, w bistorowych sukienkach, w Polsce wciąż jeszcze niestety
z tymi łbami raz na tydzień tapirowanymi widelcem i na stałe
zalakierowanymi…
Kończą się lata sześćdziesiąte i pojawiają się potężne ruchy
subkulturowe. Wybucha w międzyczasie rewolucja seksualna,
wszystko się zmienia, świat zaczyna oddychać po globalnej wojnie.
Jednym z najmocniejszych nurtów mody lat siedemdziesiątych staje
się nurt hippie, czyli niby kontestujący, ale jednak bardzo kolorowy,
używający symboli, czyli sznurka zamiast złota, wysuszonej kromki
chleba zamiast kosztownego kamienia, choć tkaniny są cały czas
bardzo kosztowne. Zwrócenie się w stronę Afryki, afrykańskie wzory,
afrykańskie kolory, długość maksi. Używa się dużych ilości tkanin.
Poza tym zaczyna się tworzyć współczesny rynek mody. W Europie
pojawia się amerykański przemysł modowy. Ten transfer amerykański
miał kolosalne znaczenie dla całego rynku mody. Rynek amerykański
rozwijał się jak wszystko w Ameryce w sposób bardzo kolorowy, no
i w porównaniu z Europą w sposób bardzo nowatorski. Tutaj cały czas
krojono i cięto. Jeżeli projektant chciał uzyskać sprężystość
i elastyczność tkaniny, to trzy czwarte musiał zniszczyć, bo kroił ze
skosów, potem te skosy musiały wisieć, żeby się odwiesić. W roku
1975 świetny projektant i wielki mecenas sztuki, jedna z osób
najbardziej zasłużonych dla świata mody, Pierre Cardin, jako pierwszy
wychodzi z inicjatywą i tworzy targi wielkich projektantów, którzy
zaczynają wypuszczać nie tylko kolekcje szyte na miarę, ale i krótkie
serie ubrań dla tak zwanej wyższej klasy średniej, dla ludzi, których
nie stać na miarowych krawców, ale którzy chcą się wyróżnić na tle
reszty. Cardin tworzy rynek pret a porter, czyli ubrań gotowych do
noszenia. Już nie trzeba chodzić do projektanta, dać się obmierzać,
czekać kwartał i płacić fortunę, można pójść i kupić gotowe ubrania,
fakt, za bardzo duże pieniądze, ale już nie za fortunę. Na tym właśnie
polega pret a porter. Wielkie nazwiska dziubią ubranka, szyją
miarowo, wypuszczają krótkie serie dla ludzi, których nie stać na to,
żeby pójść je sobie obstalować, ale którzy nie chcą chodzić w rzeczach
zwykłych, konfekcyjnych.
Rok później z Ameryki przyjechał Halston, projektant,
nieustosunkowany, zaczynał swoją karierę w klubie 54. Andy Warhol
podarował Halstona nie pamiętam komu, ale ten, komu go podarował,
zrobił tak, że Halston zaczął szerzej funkcjonować. Projektował dla
Goodmana, stworzył słynną sukienkę lejbę. To jedna
z najsłynniejszych sukienek. Zabiła krawiectwo na dwadzieścia lat.
Sukienka stworzona z jedwabnej dzianiny, tak wymyślona, że można
ją różnie zaplatać i tworzyć różne warianty. Potwornie droga, można
było zawinąć sobie z niej trzy sukienki. W takiej lejbie życie spędziła
Elizabeth Taylor. Halston, w Polsce nieznany zupełnie, to też twórca
toczka Jackie Kennedy, która miała wielki łeb, gigantyczny sagan, tak
że w żadnym kapeluszu nie wyglądała dobrze. Ten rondel, słynny
toczek, ją uratował, wreszcie miała jakieś nakrycie głowy. Lejba
Halstona, z jedwabnej dzianiny, najpierw była czymś niezwykle
wytwornym, wyrafinowanym… jedwabna dzianina, która się ciągnęła
we wszystkie strony, ważyła bardzo dużo, pięknie się układała. Ale on
sprzedał ten wzór wielkiej sieci Woolmart, a ci zrobili tę sukienkę
z nylonów i poliestrów, i w Stanach do tej pory ją w Woolmarcie
sprzedają. Halston umarł na AIDS, bo jak był darowywany od jednego
do drugiego, to w końcu ktoś mu podarował tę zarazę. Nazwisko
potem troszeczkę zapomniane, w tej chwili wznowione, reaktywowana
marka – dziś Halston to w Stanach wielkie nazwisko, wielka firma
i wielka sława. Tam w Ameryce się działy rewolucje, a myśmy o tym
prawie nic nie wiedzieli.
Musimy też pamiętać, że lata siedemdziesiąte to także rozwój
Hollywood. A więc glamour, glamrock, czyli cała historia raz że
muzyki, która zatacza coraz szersze kręgi, staje się bardziej globalna,
a z drugiej strony kinematografia hollywoodzka, te gwiazdy wszystkie,
co to nie chciały nosić kromek chleba na rzemieniu, bo miały w nosie
kontestowanie. Właśnie zarobiły pierwsze swoje miliony i chciały się
tym cieszyć. Moda wychodzi im naprzeciw, i z jednej strony mamy
sandały rzymianki i powłóczyste spódnice z tetry, z drugiej –
malowane selektywnie batiki, spódnice ze skosów w zęby. Zamiast
sandałów rzymianek sandały na dość cienkiej szpilce, bardzo wysokie
obcasy, koturny i platformy złote, wiązane do kolan, suknie
z rozcięciami, wielkie okulary, gigantyczne złote koła w uszach, złote
łańcuchy.
Pod koniec tego dziesięciolecia Ameryka oddycha po swoich
wojnach, kończą się demonstracje, ucichają masowe sprzeciwy.
Wchodzimy płynnie, delikatnie w szalone lata osiemdziesiąte, obłędne.
Mówi się o nich, że niezwykle tandetne, choć ja bym się bał używać
tego określenia. W każdym okresie jest jakaś moc. Lata
osiemdziesiąte, zachłyśnięcie streczem… okazuje się, że po cholerę
w ogóle szyć, dziubdziać, robić francuskie cięcia wyszczuplające, dbać
o linię, że sukienka szyta, dziubana przez miesiąc przez krawcową, jak
się przytyje półtora kilo, pęka w szwach, a jak się schudnie dwa kilo,
wisi jak na psie frak. Okazuje się, że jest dzianina, w związku z tym
w ogóle po co kroić, niech się ciągnie. No i się zaczyna era
obciśniętych baleronów. Panie zwariowały na temat dzianiny,
powyrzucały lustra, każda naciąga na siebie kondom, i wszystko
jedno, co tam się dzieje pod spodem, po prostu wygoda ponad
wszystko. To są właśnie lata osiemdziesiąte.
Ale tak naprawdę zaczyna się czuć modę. Na świecie rozwijają
się nowe technologie, zaczyna królować plastik. No i nagle mamy
kobietę-bażanta, kobietę-bejsbolistkę, rajskiego ptaka, i mamy w XX
wieku właściwie historię troszkę rokoko, mamy wszystko. W latach
osiemdziesiątych zaczynają się nawiązania do lat dwudziestych
i trzydziestych, czyli jakby historia mokasyna i białej skarpety.
Tak dochodzimy do lat dziewięćdziesiątych, które są już
totalną eksplozją kiczu. Tu jest wszystko. Kobiety mają po dwa
metry w ramionach, chodzą na wysokich szpilkach, łączy się rzeczy
niepołączalne, wielki sukces Emanuela Ungaro, włoskiego kreatora,
który zaczął łączyć ze sobą abstrakcyjne desenie, maki z różami, kratą
i pasami, i okazało się, że to jest fantastyczne. I mamy styl glamour.
Znowu pojawia się złota biżuteria. Właściwie wydaje się, że w modzie
było już wszystko. I nagle niektórzy mówią „DOŚĆ!” Nagle pośród tej
ekspansji kolorów i szalejącego blichtru, tego plastiku malowanego na
złoto zaczyna się tak zwana moda off. Pojawiają się Japończycy.
Watanabe tworzy w absolutnej opozycji do kolorowej mody, i o dziwo
jego ubrania, które są żartem na temat ubrań, bo zniszczone i sprane,
kosztują fortuny. Ludzie mody, sami tworzący bardzo kolorowe rzeczy,
zaczynają nosić się w opozycji do tej mody, czyli minimalistycznie.
Minimalizm zaczyna wchodzić do mainstreamu. Ważna staje się
absolutnie, totalnie oszczędna forma. Szczytem ekstrawagancji staje
się sukienka tuba na cieniusieńkich ramiączkach.
Odziera się kobietę z makijażu i to jest czas, kiedy na wybiegi
zaczynają wchodzić dziewczynki trzynasto-, czternastoletnie.
Dlaczego? A dlatego, że nagle mamy minimalizm skrajny, czyli
makeup no i no makeup. Każda niedoskonałość ludzka na wybiegu,
kiedy dostaje się światło w twarz z góry, wyłazi, i żadna normalna
kobieta, która ma lat ponad dwadzieścia, wysmarowana oliwką nie
wygląda dobrze. Wygląda źle i choro. W związku z tym bierze się
bardzo młode dziewczynki. Zaczyna się era modelek androgynów, czyli
im gorzej, tym lepiej, im dziwniej, tym lepiej.
W tym skrajnym minimalizmie pojawia się ostatni z nurtów
mody jako takich, czyli grunge, połączenie rzeczy niezwykle drogich,
niezwykle wyrafinowanych, z rzeczami starymi, zużytymi. Wszystko,
co nastąpiło w modzie później, to już tylko powtórki.
W latach dziewięćdziesiątych mężczyźni się potwornie wywalają,
rok 1996 i 1997 to lata największej przenikalności mody damskiej do
mody męskiej: próba wprowadzenia wysokich obcasów przez Jeana
Paula Gaultiera, Kenzo i Armani do swych kolekcji dołączają kilty,
Armani wypuszcza smoking z długą spódnicą do kostek, Kenzo robi
długie spódnice letnie. Koniec minimalizmu to jest takie odwrócenie
się w stronę lat sześćdziesiątych, ale troszeńkę, bo gdzieś tam powrót
do futuryzmu, do sportu. I tutaj mamy Pradę, firmę, która wyskakuje
jak diabeł z pudełka i właściwie oszałamia cały rynek mody, szybko
stając się wiodącą marką wyznaczającą trendy. Sama końcówka lat
dziewięćdziesiątych to powrót glamour. Kolejne sezony to kolejne
powtórki, trudno doszukać się czegoś nowego.
I tak nastał czas, kiedy moda nie istnieje. Istnieje fun,
istnieje człowiek. W globalizacji zawsze jest tak, że im ona
większa, tym większy nacisk trzeba stawiać na jednostkę
jako taką. Biorąc pod uwagę dzisiejsze możliwości, właściwie
każdy może wydobyć swój własny indywidualizm. Ale jak się
okazuje, nie jest to wcale takie proste. Bo im więcej
możliwości, tym bezmierniej rozlewa się ludzka głupota. Nagle
okazuje się, że ludzie chcą mieć konkretne historie, chcą się bawić, że
są takie długości, a nie inne, bo jeżeli można wszystko, to trudniej się
w takiej rzeczywistości poruszać. W związku z tym zaczynają się
pojawiać grupy ludzi podobnie ubranych. Weźmy ruch szafiarsko-
blogerski. Szafiarki, rzecz fenomenalna, poprzebierane dziwnie
dziewczynki, bawiące się ubraniami. Ale mam niestety jeden zarzut,
jedno pytanie: dlaczego one wszystkie się bawią tak samo?! Przecież
kawałek szmaty, wszystko jedno, czy on kosztuje pięć tysięcy euro,
czy pięć euro, to jest tylko pretekst do wyrażenia siebie. A tu, choć
naprawdę możliwości jest milion, ludzie nie chcą być indywidualni,
tylko chcą się grupować. Szafiarki chcą być bardzo oryginalne,
ale pod warunkiem że będą wyglądały tak jak wszystkie inne
szafiarki. Hipsterzy niezwykle są kontestujący, chcą wyglądać
hipstersko, ale nie chcą pokazywać, że są indywidualnymi bytami,
tylko chcą wyglądać dokładnie tak jak wszyscy inni hipsterzy.
W całej tej modzie mamy nurt główny, czyli bardzo bogatą
historię, która totalnie napędza koniunkturę, i mamy historie
subkulturowe. I nagle okazuje się, że moda jako szaleństwo stanowi
subkulturę i mainstream, bo jest jakąś płaszczyzną porozumienia. We
współczesnym świecie ludzie często komunikują się wizualnie, mało ze
sobą rozmawiają, zaniedbują język, nie dbają nie tylko o rozwój
języka, ale i o zachowanie tego, co mają, nie używają archaizmów.
Rozmowę zastępują krótkie komunikaty, często esemsowe.
Ważnym komunikatem staje się nasz wygląd, stąd cała wielka księga
dreskodu. Jest dreskod pisany, niepisany, kto, z kim i za ile. Mówimy
o tym wszystkim bardzo ogólnie i globalnie, ale pamiętajmy, że każda
z grup społecznych ma troszeczkę inną swoją historię.
Kto jest dziś modny? Modnie wyglądać to jest tak, że widzisz
człowieka, który… totalnie niemodna Bakuła jest modną laską.
Modnym być to znaczy być w masie ludzkiej jednostką, o to
chodzi, być zauważalnym, czuć się fantastycznie ze sobą,
korzystać z dobrodziejstw świata, a nie dążyć do zaszeregowania. To
jest modne. Na tym to polega. Modne jest dbać o siebie na tyle i na
tyle dobrze wyglądać, żeby przez całe życie w pełni korzystać ze
świata, a idiotyzmem jest żyć po to, żeby znakomicie wyglądać.
Ten, kto chce być modny, pragnie modnie wyglądać,
musi poukładać sobie w głowie, a nie pójść do sklepu i kupić
modne ciuchy. Bo my nie jesteśmy wieszakami na ubrania,
my jesteśmy żywi! Właśnie dlatego wszelkie amerykańskie szkoły
gestów, srestów, analizy kolorystyczne, dlatego wszelkie filozofie są
cudowne, dopóki się o nich czyta. Filozofie dzieją się w próżni,
a człowiek jest żywy, ma emocje, unikalną wrażliwość, zróżnicowane
potrzeby. Dlatego nie można przyłożyć jednej miary, nie można
powiedzieć, że jeżeli chcesz być sexy, to się obciśnij jak baleron
i wtedy każdy na ciebie poleci. Bycie sexy to żadna norma, bo po
prostu każdy jest inny i każdego coś innego jara. W związku z tym nie
każdy mężczyzna musi mieć klatkę piersiową niczym klatka schodowa
i być jak jedna wielka żyła, bo są kobiety piękne, niezwykle zgrabne,
dbające o siebie do przesady, które kochają misiów. Śmiem twierdzić,
że pięć kilogramów to jest seksowna nadwaga, która zawsze
doda kobiecie uroku, natomiast niedowaga pięciu kilogramów
może potwornie oszpecić. Choć jako stylita i człowiek od tak
zwanej mody oczywiście uwielbiam na wybiegu modelki za chude,
ponieważ to są dziewczyny wyselekcjonowane z tysięcy po to, żeby
uprawiać ten jeden zawód. I koniec. Cała reszta jest do życia i jeszcze
raz powtórzę: pięciokilogramowa nadwaga zawsze będzie sexy, pięć
kilogramów minus może zrobić wielką krzywdę. Oczywiście te pięć
kilogramów seksownej nadwagi, jeżeli pracuje się w mediach czy
przed obiektywem, zawsze będzie wyglądało na dziesięć i zawsze to
będzie wyglądało gorzej, no ale nie każdy człowiek żyje po to, żeby
występować.
Moda lepiej lub gorzej wykorzystuje stale rozwijające się
technologie. I trzeba pamiętać, że jest z nią jak ze wszystkim na
świecie. Są na przykład dobrzy architekci, ale nie tylko dobrzy
architekci projektują domy, są też badziewiaki. I później inni ludzie
muszą w tym mieszkać, muszą w tym żyć, funkcjonować, chodzić do
źle urządzonych knajp. No i są kucharze, którzy mają taki dar, że zrobi
takie jajko sadzone, że będzie się to jajko pamiętało do końca życia,
a są tacy, którzy używają do wszystkiego glutaminianu sodu. I to też
się zje, bo to draństwo czasem tak smakuje, że można zeżreć
z patelnią. Na świecie funkcjonują różni ludzie, różni odbiorcy. Wrócę
jednak do mody, no bo w projektowaniu to nie jest tak, że projektuje
się jedną rzecz, dajmy na to marynarkę – ocena projektanta to jest
ocena jego myśli, przekroju prac, idei. Jak się chodzi na pokazy, to
nie po to, żeby zobaczyć sukienki, tylko żeby zobaczyć myśl.
I jeśli ta myśl jest jasna, to można się odżegnać od swojej estetyki
i powiedzieć: „ja tego nie czuję, ale jest w tym jakaś znakomitość”,
a jeśli jest najebane jak u cyganki w tobołku i nie wiadomo, o co
chodzi, to znaczy, że ktoś bredzi. I może bredzić ładnie, może bredzić
nieładnie, ale myśli w tym nie ma.

No to się pani przebrała za nierządnicę! Spodnie mają dziesięć lat, był moment, że w nie nie wchodziła.
Schudła, ale niewystarczająco. Myśli sobie: a wcisnę się, Jacyków mówił, że modne są dzwony, to założę.
Owszem modne, ale nie takie. Bo to są dzwony sprzed dziesięciu lat, które są biodrówkami. Jak znam
życie, pani ma też różowe stringi, a jak ta świecąca pupka podejdzie nam do góry, to ukaże się znaczek
mercedesa. Oczywiście do tych dzwonów ma buty na klocu i platformie, też z epoki. Przykrótka kurtka też
z epoki, czyli prawie modnie, tyle że dziesięć lat temu. Pewne tendencje, pewne grepsy w modzie owszem,
wracają, ale nigdy nie identycznie. Więc wykorzystanie jednego elementu z epoki, jeżeli jest w dobrym
stanie i gatunku, jak najbardziej, ale żeby wszystko wyrośnięte i z pradziejów, to już raczej nie.

Tutaj biedna pani różowe rajstopy założyła i zapomniała reszty ogarnąć, ale i tak wygląda sympatycznie,
bo jest młoda, ale młodość trwa krótko.
tymczasem w Polsce…
O historii mody w Polsce możemy mówić tak naprawdę dopiero
od lat dziewięćdziesiątych. Bo wcześniej to ona się toczyła gdzieś tam
własnym torem. Wiele lat dostawaliśmy przefiltrowane przed Modę
Polską i Telimenę odpryski. Za to w latach dziewięćdziesiątych
staliśmy się największym śmietnikiem Europy. Wtedy odebrało
ludziom rozum i był taki moment, że staliśmy się potwornie, naprawdę
strasznie źle ubrani. Dlatego, że te bardzo zadbane i wymyślone,
uciemiężone ciągłym odpruwaniem, przyszywaniem i zmienianiem
Polki nagle spostrzegły, że już nie trzeba nic przerabiać. Nie trzeba
chodzić do Praktycznej Pani, nie trzeba w ogóle pani Krysi krawcowej
prosić, tylko idzie się do sklepu i się kupuje. I zaczynały kupować te
okropne tanie łachy za bardzo duże pieniądze. I rzeczywiście przez
pewien moment zaczął funkcjonować w modzie nad Wisłą dosyć
poważny bałagan.
Czas PRL, smutny, globalnie smutny i straszny czas, to jednak
tak naprawdę był czas kreatywności przechodzącej wszelkie możliwe
oczekiwania. Ponieważ w sklepach był bardzo ograniczony asortyment
(np. zimą połowa ludności miała na nogach relaksy, a druga połowa
sofiksy), kobiety kupowały sukienki i robiły sobie z tego bluzki
i spódnice. Odpruwały falbany z góry, przyszywały do dołu, używały
tkanin obiciowych, zasłon, tysiąca różnych rzeczy. Komuniści dbali
o tzw. zajęcia praktyczno-techniczne w szkołach i trzeba było to
umieć. Każda dziewczynka, która miała trochę oleju w głowie, nawet
jak nie chciała, to się tego prawo-lewo nauczyła. W tych latach
siermiężnych kobiety sobie bardzo dobrze radziły. Te, którym udało
się wyjechać za granicę, uchodziły za świetnie ubrane, bo były ubrane
zupełnie inaczej, niż nakazywała światowa moda. To było oryginalne,
fajne i w pewien sposób urocze.
A później zmieniły się realia i nagle okazało się, że już nie
trzeba kombinować. Do dziś atakują nas historie typu: wyglądaj jak
gwiazda filmowa za 150 zł! czy można się ubrać za 200 zł i czy to jest
dobrze? Odpowiadam: wszystko można tak naprawdę. Rzeczywiście
można dziś wszystko. Można się ubrać za 200 zł, tylko czasami należy
sobie zadać pytanie: po co? Dlatego, że ubieranie się, moda, poza tym
że służy temu, żebyśmy byli przykryci, żebyśmy wyrażali siebie, jest
również oznaką prestiżu. I często jest tak, że dążymy właśnie do tego,
żeby nie robić sobie zestawu za 200 zł, tylko za 3000, a w marzeniach
z 30 tysięcy. Czy można wyglądać świetnie za 300 złotych?
Można, ale wśród ludzi, którzy będą ubrani za 300 do 3
tysięcy złotych. Bo na przykład jeśli świetnie wyglądająca osoba za
300 pojawi się między ubranymi za 30 i 70 tysięcy, to nawet jeżeli ona
będzie ubrana dużo bardziej estetycznie, będzie te 300 złotych widać.
Właśnie o to chodzi, że każdy człowiek musi znaleźć swoją grupę
docelową. W tej całej globalizacji nie ma globalizacji.
Kastowość istniała, istnieje i istnieć będzie. I można się wspinać
po drabinie społecznej, każdy ma prawo i powinien próbować, ale
udaje się to naprawdę nielicznym.
W tzw. szerokiej średniej półce można czasami parę rzeczy
udać, tylko znowu trzeba zapytać: po co? Dlatego rynek mody, czyli
rynek high fashion, rynek tego najdroższego krawiectwa i najdroższej
galanterii, wcale nie walczy jakoś szczególnie intensywnie
z podróbkami. Bo rynek odzieży podrabianej to jest tzw. niższa średnia
półka, niższa klasa aspirująca. To jest ten rynek, który ubiera się
w sieciówkach, słyszał o prestiżowych markach, ale nie leżą one
w jego zasięgu. Mentalność w świecie jest nieco inna niż nasza,
polska. Jeżeli włoska fryzjerka marzy o torebce Vuittona i zarabia 900
euro, pierwszą kupuje podróbę, ale ponieważ marzy dalej, nie
odłoży jak Polka na kafelki, na nowego mopa, nową lampę
czy uchwyt do łazienki, tylko po paru miesiącach uzbiera
i kupi oryginalną torebkę. Bo to dla niej treść życia.
A w mentalności Polki uciemiężonej to się nie mieści. Zawsze
wszystko było na jej głowie, bo chłopy w tej Polsce to albo siedziały
po więzieniach, albo walczyły gdzieś w polu, więc jeżeli ona ma sobie
teraz kupić za 4000 złotych torebkę albo położyć panele podłogowe,
to niestety wybierze panele. A to głupie, bo przecież do paneli nie
włoży chusteczki do nosa ani szminki, no i nie pokaże się w nich przed
innymi, nikt jej ich nie będzie zazdrościł.
od stóp do głów,
czyli pobieżny przegląd zasad
i najurągliwszych od nich
odstępstw
stopa
Stopa jest najważniejsza, to przecież podstawa. Ona jest
najważniejsza z wielu powodów. Raz, że znajdują się tam wszelkie
receptory… no i tutaj konflikt z obcasami. Ale pomijając to, stopa jest
niezwykle ważna. Trzeba o nią dbać, ponieważ chodzimy na niej całe
życie. Często stopa kojarzy nam się z czymś wstydliwym, czasem
stanowi fetysz. Między innymi dlatego powinna być niezwykle
zadbana. Inaczej dba się o stopy w Azji, inaczej w Europie. Cała
zabawa polega na tym, że wszystko, co robimy, ma nas cieszyć, więc
to nie jest tak, że robimy sobie stopy, bo chodzimy w sandałach, tylko
robimy sobie stopy, żeby na przykład jak leżymy w łóżku i zadzieramy
nogi do góry, patrzeć na nasze cudne stópki z pomalowanymi
pazurkami, gładziutką piętą, bez nagniotków. Możemy mieć haluks,
ponieważ to jest niezależne od nas. Można z tym walczyć, operować
itd., ale nie trzeba. Ale na miłość boską, nagniotki, odciski,
zrogowaciała pięta, krogulcze pazury, niepowycinane skórki, które
zarosły pół pazura – na to mamy przecież wpływ! I tak myślę, że
największym obciachem, jaki można sobie wyobrazić, jest kosztowny
but na wysokim obcasie, często na tyle ekscentryczny czy
awangardowy, że bardzo przyciągający wzrok, a do tego pomalowany
na czerwono pazur i szarożółta, zrogowaciała, spękana pięta. Ja wiem
i rozumiem, że różne historie chodzą po ludziach, ale jeżeli mamy taką
piętę, a do tego idzie np. szyfonowa sukienka i karminowe usta… to
miejmy tego świadomość. Jeśli coś się nam dzieje z piętą i jest to
niezależne od nas, to należy ją po prostu przykryć. A paznokcie
pokazujemy też wyłącznie zadbane, obcięte i pomalowane.
Jako że stopa służy nam całe życie, to się w naturalny sposób
zużywa. Z wiekiem często zaczynają się palce rozchodzić, robią się
takie rozczapierzone. Widuję dojrzałe kobiety w sandałach z jednym
paskiem w połowie stopy, a dalej z rozczapierzonymi palcami, i to
wygląda bardzo źle. Nośmy wtedy takie letnie buty, które odsłaniają
tylko kawałek palców, a nie od razu całe to spustoszenie.
Trzeba też pamiętać, że jeżeli w ogóle decydujemy się na
sandały, to lepiej być konsekwentnym i nie zakładać pończochy czy
rajstopy, bo wygląda to nie najlepiej. A jeżeli już trzeba, jeżeli już
musimy, a wystaje nam odrobina dużego palca, to trzeba zadbać,
żeby pończocha była możliwie jak najcieńsza i żeby nie było
wyrobienia na palcach (pończocha z wyrobionymi palcami i piętą
nadaje się tylko do pełnych butów!). Widać tu pewnego rodzaju
rozejście się mody i ścisłego dreskodu: w modzie funkcjonują sandały,
odkryte palce i sobie dyskutujemy, czy nosić rajstopę, czy nie nosić,
a w dreskodzie w ogóle nie ma takiej dyskusji, ponieważ tam nie ma
odkrytego palca, normą jest zasłonięta noga i nie ma od tego
odstępstw.
I tu należałoby sobie zadać jeszcze jedno pytanie. Ja wiem, że
to skrajności, bo jakiż odsetek narodu mego bywa na rautach
w ambasadach i na garden parties? Niemniej historia ogrodowych
przyjęć też jest istotna dla stóp. Dla jednego będzie to ogrodowe
przyjęcie z szampanem i sorbetem, dla drugiego kaszanka z grilla, dla
trzeciego ognisko z kiełbaskami. Na grilla każdy ubiera się tak, żeby
mu było wygodnie, i chodzi boso po trawie. Wiadomo, że trudno
chodzić w obcasach po trawie, dlatego na przyjęcia proponuję zawsze
koturny. Jeśli zaś chodzi o te przyjęcia bardzo oficjalne, zwłaszcza
w ambasadach, to często znajome pytają: idę na przyjęcie letnie do
ambasady, czy muszę być w pończochach? Odpowiadam: wprawdzie
z modowego punktu widzenia dreskod się dosyć poważnie rozluźnił,
ale to zawsze zapraszający wyznaczają standardy. Jeżeli żona pana
domu ma gołą nogę, reszta pań może zrzucić nylony. Jeśli jednak
występuje w nodze osłoniętej, reszta pań obowiązana jest zostać
w pończochach.
To bardzo miłe, że ten bardzo ścisły dreskod troszeńkę się
rozluźnia. Jest nieco inny w biznesie, nieco inny w dyplomacji,
niemniej i jeden, i drugi zaczyna troszeczkę puszczać. Nie za bardzo,
i to też dobrze, dlatego że musi być widać horyzont. Bo jak nie
widzimy horyzontu, to nie wiadomo, jak daleko odchodzimy i czy
przypadkiem nie przekroczyliśmy granicy. Na całym świecie
dyplomacja jest jedną z gorzej ubranych grup społecznych, bo tam
obowiązuje ścisły dreskod, czyli pewnego rodzaju unifikacja.
A w człowieku jest chęć i dążenie do indywidualizmu, więc przy tak
silnie zaciśniętym gardle bardzo łatwo o dziwne wykwity.
Tyle dygresji, a jeśli chodzi o stopę męską, to jest tak, że ona
teoretycznie wymaga zdecydowanie mniej zabiegów od damskiej. Bo
wystarczy przetrzeć irchową szmatką paznokietki, żeby były
błyszczące, od czasu do czasu w kąpieli czy po usunąć skórki, obciąć
paznokieć i przetrzeć pietę. Tymczasem okazuje się, że to proste
zadanie mężczyzn przerasta, a rozwiązanie na lato widzą jedno:
założyć na krogulcze nieobcięte pazury i zrogowaciałą piętę
szarą skarpetę do brązowych sandałów, najlepiej na
plastikowej zelówce, i z tak przyodzianą nogą zdobywać
świat: Szarm-el-szeik, Hurghada, Tunezja, Kołobrzeg – zamiast
obciąć pazury i wyszorować piętę, zakładamy szarą skarpetę.
W sieciowych wielkich marketach sandał za 7,99 i do tego dwie pary
skarpet w promocji. Szarych, bo niebrudzące. Ważne, żeby do tych
sandałów była szara skarpeta, bo białą to trzeba nawet czasami dwa
razy w ciągu dnia zmieniać, a szarą się ze trzy dni ponosi. Niestety tak
przyodziane stopy zdarzają się też w innych europejskich krajach. Nie
wiadomo dlaczego, ale to Dunaj jest rzeką, która oddziela tę część
Europy, gdzie sandał ze skarpetą jak najbardziej, od tej części, gdzie
mężczyzna z nogą w skarpecie niekoniecznie jest trendy, fashion,
metroseksualnym koleżką, który wie, co w trawie piszczy, tylko tzw.
badziewiakiem z niezrobioną nogą.
Męska stopa latem różnie może wyglądać. Jeżeli już jest
ogarnięta, można ją nosić odkrytą. Oczywiście jeżeli mówimy
o dreskodach, to żadna odkryta stopa u mężczyzn nie jest w ogóle
brana pod uwagę, ale w modzie jak najbardziej. Można sobie pozwolić
na modowy zestaw nawet z sandałami i odkrytą stopą, pod
warunkiem że jak się patrzy na taką jednostkę ludzką, to w obłędzie
stylizacji widać związek przyczynowo-skutkowy. Czasami mężczyzna
w letnim ubraniu i w eleganckich pantoflach wygląda niezwykle
seksownie i frapująco, a inny w takim samym wydaniu – na osobę
niechlujną i zaniedbaną. To są absolutnie indywidualne cechy i nie ma
na to recepty. Każdy człowiek powinien iść ze sobą, a nie przeciw
sobie.
Dlatego też zawód stylisty to jest taki zawód, który wymaga
w zasadzie lekkiego odżegnania się od własnego gustu. Stylista
powinien wczuć się w drugą osobę i wydobyć z niej wszystko to, co
najlepsze. Każda estetyka doprowadzona do perfekcji jest znakomita,
zwłaszcza przy takiej mnogości różnych estetyk i w czasach
globalizacji. Ubierając kogoś, najpierw go słucham, a potem się
zastanawiam, czy ten ktoś wytrzyma historię pantofla założonego na
gołą nogę, czy też nie. I czy na przykład wytrzyma historię różowych
skarpet i złotych sandałów, czy jest to w jego przypadku absolutnie
niemożliwe.
Jeżeli już mamy stopę ogarnięta, jeżeli już wiemy, czy lubimy
nosić skarpety, czy nie, to warto wiedzieć, kiedy i jak. Nawet jeżeli nie
lubimy nosić skarpet i jesteśmy osobami bardzo awangardowymi, to
pójście z bosą stopą na premierę do opery będzie sporym faux pas.
Mamy tysiące innych miejsc, gdzie możemy świecić bosą stópką, łysą
kostką czy czymkolwiek chcemy poświecić.
Jeśli decydujemy się na skarpetę elegancką i chcemy iść
w stronę klasyki, to na miły bóg pamiętajmy, żeby ta skarpeta była
jednak ciemna i żeby jak zakładamy nogę na nogę, nie było widać
łydki. Jeżeli zaś mamy ochotę na awangardę, to ta skarpetka może
być kolorowa, może być tylko do kostki, może być specjalnie za
krótka. Są to indywidualne wybory i nie można doradzić
jednoznacznie, że tak się nosi albo że tak się nie nosi. Wszystko zależy
od sytuacji, miejsca i osoby noszącej.
Pamiętajcie, że stopy są fetyszem w wielu kulturach, ale różne
są standardy ich piękna. W Europie czymś niezwykle zmysłowym jest
stopa szczupła, smukła, dość wysoka, bez haluksów. Chirurgia
plastyczna idzie tu w sukurs modzie i proponuje usuwanie piątego
palca, tego małego, żeby stopa lepiej wyglądała w bucie.
Na początku naszego wieku zapanowała moda na tipsy na
paznokcie u nóg. Widziałem osobiście ciemnoskórą kobietę, która
miała sandały na platformie i stopa w nich leżała, a paznokcie
wystawały na zewnątrz. Wyglądało to dość makabrycznie. Ale
czarnym smukłym dziewczynom dużo więcej uchodzi. One są tak
pięknie skonstruowane, że nawet jak się je widzi w zupełnie
odlecianych rzeczach, to się im wybacza.
Rasy ludzkie różnią się nie tylko kolorem skóry, to jasne. Wśród
samych tylko Europejczyków obserwuje się przeróżne typy budowy.
Mamy kościec romański, przepiękny, obłędnie piękny kościec
romański, z prostymi ramionami, wąskimi biodrami, ładnie
wysklepioną czaszką, wydatnym nosem. On się zmieniał, widać w nim
wpływy arabskie. I mamy kościec słowiański, czyli wąskie ramiona,
niewielką klatkę piersiowa, dupę jak szafa gdańska z lustrem, toaletką
i wyjściem na ogródek, z potężnymi udami i stosunkowo krótkimi
nogami. Taka budowa bardzo jest pożądana, Słowianki mają branie
niemal na całym świecie. Okrągła twarz, morda jak patelnia, że przez
tydzień jej nie zasrasz, okrągłe oczy, zdziwione jak u idioty – to
wyróżnia Słowianki na tle innych ras. One są bardzo apetyczne i do
wzięcia, bo ta wielka dupa i durne oczy, blondynka, i do tego jeszcze
dość luźna – jak ją klepniesz w tyłek, to tak pójdzie falą w górę, aż jej
się loki skręcą – zapowiada, że narodzi dużo dzieci.
Natomiast co do chłopów Słowian to generalnie dramat. Wąskie
ramionka, mała klatka, wielkie poślady, żadnych rysów, nos jak
kartofel. A brzuszysko to już wynik zaniedbania, niedołęstwa
umysłowego i apatii. I to przekonanie, że mężczyzną być to
puszczać kroplę ostatnią w spodnie i że to czyni lepszym od
reszty…
Współczesność pozwala nam aktywnie myśleć o naszym
wyglądzie. Do niedawna byliśmy tacy, jacy się urodziliśmy,
i musieliśmy z tym żyć. Dziś możemy zmieniać pewne rzeczy. Jeżeli
mamy na przykład stopę hobbity, no to nie możemy sobie jej co
prawda skrócić, ale możemy ją zwęzić. Możemy usunąć ostatni palec
i wtedy będzie smuklejsza. Możemy, jeżeli mamy zniszczoną płytkę
paznokciową, uzupełnić ją tipsem i będziemy mieli piękny paznokieć.
Kwestia nagniotków, odcisków i zrogowaciałej pięty to jest kwestia
dbania o siebie i estetyki. Ale na przykład jeśli mamy tendencję do
podginania palców u stóp, to usuwa się tam jakieś kosteczki i te palce
wydają się smuklejsze i mija tendencja do tworzenia się uciążliwych
odcisków. Do niedawna łydka szampanka czy gruba łydka były
problemem, no bo mięśni się nie operuje. W tej chwili okazuje się, że
nie tylko można sobie odessać tłuszcz z nóg, ale można sobie też
wyciąć kawałek mięśnia, żeby noga była smuklejsza. Chirurgia
plastyczna oferuje mnóstwo możliwości. Jeżeli komuś na przykład
walą nogi, bo taką ma osobowość – no ma osobowość śmierdzącej
stopy, i nic na to nie pomaga, choćby je moczył w soli i we wszystkim,
one wymoczone cudnie, po dziesięciu minutach i tak walą i już –
kiedyś w zasadzie miał jedno wyjście: pełne buty, częste mycie nóg,
zdejmowanie butów na balkonie albo w sieni i generalnie nieświecenie
stopą śmierdzącą. W tej chwili problem śmierdzącej stopy załatwia się
botoksem. Ostrzykujemy sobie śmierdzącą stopę botoksem i ona po
prostu przestaje walić. Tak się też robi z gruczołami pachowymi. Teraz
już nie musi nam walić spod skrzydła.
buty
Buty są cudownym tematem. W historii mody nigdy nie było aż
tak wysokich obcasów jak teraz. Obcasy dochodzą nawet do 17-18
centymetrów. Oczywiście, że one często nie służą zdrowiu, ale
bezwzględnie służą seksapilowi. Ja w ogóle twierdzę, że to obcas robi
kobietę. Nawet najprzystojniejszy mężczyzna na wysokim obcasie
wygląda aseksualnie i idiotycznie. Wysoki obcas powoduje, że
kręgosłup się układa zupełnie inaczej, że biust leży zupełnie inaczej,
że cała sylwetka trzyma się inaczej. Przede wszystkim łydka, nie
zawsze przecież do końca zgrabna, na wysokim obcasie wygląda
zdecydowanie lepiej.
Mamy erę wysokich obcasów. Większość kobiet nosi wysokie
obcasy, choć nie wszystkie i nie wszędzie. Gdzie w takim razie można
nosić te wysokie obcasy? W zasadzie funkcjonują one we wszystkich
dziedzinach życia poza sportem, bo produkuje się nawet ranne
pantofle na szpilce. Próbuje się robić wariacje na temat sportowych
butów na wysokich obcasach, ale jest to coś tak ohydnego, że nie
będziemy o tym mówić. Właściwie takim najseksowniejszym modelem
buta, który też wraca do mód, a właściwie trzyma się cały czas, jest
klasyczna szpilka wymyślona w latach pięćdziesiątych, czyli tzw.
klasyczne czółenko, wydłużony lekko czubek i bardzo cienki obcas.
W latach sześćdziesiątych mieliśmy cieniutkie szpilki i bardzo
przerysowany długi czubek. Później te wydłużone czubki i cienkie
obcasy pojawiły się ponownie w latach osiemdziesiątych, no
i w zasadzie ten klasyczny model czółenka trzyma się bez względu na
to, czy modne są bardzo niskie obcasy, czy wysokie, czy cienkie, czy
grube. W klasycznym czółenku dobrze skrojonym każda
damska noga będzie wyglądać znakomicie.
W gminnej modzie męskiej od lat dziewięćdziesiątych królują
borsuki, zainspirowane chyba wojną z Turkami, stąd te bardzo
wydłużone czubki z obciętym nosem. Weszły pod strzechy, nie chcą
wyjść, i to jest po prostu straszne.
Dziś tak jak w modzie odzieżowej w modzie obuwniczej panuje
dość duża dowolność. W nieodległej przeszłości ubrania i buty można
było podzielić na dzienne i wieczorowe. A w tej chwili np. można
założyć najbardziej klasyczne operowe lakierki na bosą stopę do
podartych dżinsów, pójść do klubu i wyglądać fantastycznie. Można
założyć klasycznie modny garnitur, a do tego trampki, i w zależności
od sytuacji też wyglądać znakomicie. Dość nowym zjawiskiem jest
funkcjonujący w modzie tak zwany mężczyzna koktajlowy, czyli
ubrany modnie, niekoniecznie zgodnie z dreskodem. Kiedyś tacy
mężczyźni wykraczający poza kanon, a jednak należący do
elit, byli nazywani dandysami. W tej chwili określenie
„dandys” straciło właściwie kompletnie zastosowanie. Nie ma
dandysów, są za to hipsterzy.
A trampek do garnituru? To jest historia bardzo rockowa,
wzięta z glamrocka, gdzie artyści zakładali spodnie od garnituru,
trampki na bose stopy i obwieszali się biżuterią, a szyję owijali boa.
Lubili też sobie podmalować oko. W latach osiemdziesiątych mieliśmy
całą rzeszę umalowanych zespołów rockowych. To byli supersamcy
i ich makijaż nie miał nic wspólnego z orientacjami seksualnymi, to
były twarze malowane w dziwne wzory, podkreślone oko, długie włosy
itd. Michał Szpak pojawił się w polskich mediach jako totalny oryginał,
tymczasem nic w nim oryginalnego, to wszystko już było. No może ma
lepszy słuch od innych, tego nie wiem.
Kolorowe skarpetki do butów funkcjonują dosyć mocno
w modzie męskiej, w tej ulicznej, casual, na co dzień, ale zdarzają się
też w tzw. dreskodzie swobodnym. Uwielbiam patrzeć na młodych
wilczków, czyli młodych bankowców, w idealnie skrojonych
garniturach, w koszulach szytych na miarę, z niewidocznym
monogramem, w cudownych jedwabnych krawatach, genialnych
butach i właśnie kolorowych skarpetkach. Jest to pewne puszczenie
oka. Przy takim dreskodzie kolorowa skarpetka wygląda świetnie.
Natomiast wzorzysta skarpetka już nie będzie wyglądała świetnie.
Jestem wielkim miłośnikiem kiczu, bo uważam, że kicz jest
balansowaniem po najcieńszej linii pomiędzy czymś, co można nazwać
sztuką, a bezmiarem tandety. Takie balanse są najbardziej
niebezpieczne, ale i najbardziej satysfakcjonujące.
Uwielbiam eklektyzm, fascynuje mnie nabudowywanie świata,
warstwowość. Uważam, że nie wolno niczego niszczyć, tylko trzeba
nabudowywać. Na wielkich wartościach budować i robić z nich jeszcze
większe. No niestety można z małych zrobić jeszcze mniejsze, ale to
już… cały świat jest podzielony tak, że albo ktoś to umi, albo nie umi.
Dziś style się bardzo mieszają (myśląc o stylu, myślimy
o pierwszej połowie XX wieku), bo tak naprawdę to wszystko się
miesza, wszystko się przenika.
Również historie z Kanady, Nowej Zelandii, Australii, tam też
żyją ludzie, tam też powstaje współczesna moda. Poza głównym
nurtem bardzo rozwinięty jest w modzie konceptualizm. Mam na myśli
projektantów, którzy dają ci bazę, podrzucają pomysł, a ty możesz
wziąć nożyczki i wyciąć dziurę na głowę tam, gdzie chcesz. Rękawem
możesz się zawinąć w pasie, a drugi mieć na ręce. To są ubrania,
które żyją z tobą, którymi sam się bawisz i pracujesz. To jest właśnie
założenie mody konceptualnej. Że jeżeli np. spódnica jest
niewykończona, to nie dlatego, że projektantowi nie chciało się jej
wykańczać, tylko dlatego, że tak ma być. Że zostawiamy miejsce
i pole manewru dla użytkownika. To jest ten nurt mody wygodnej,
kiedy kobieta nie chce być na baczność, tylko chce mieć wygodnie.
Później trochę ma problem, bo jest niezauważana i generalnie
umiera… Są wprawdzie momenty w życiu, kiedy się człowiek
chce zupełnie roztopić, chce być niezauważalny, to prawda.
Tylko że tacy ludzie nie potrzebują moich rad.
To się zaczęło od comme de garcons i to jest opozycja,
alternatywa do tzw. głównego nurtu, gdzie mamy idealnie skrojone
rzeczy, perfekcyjnie wyfarbowane wełny i jedwabie, gdzie mamy
brokat, sztrasy, kryształy Swarovskiego. Cała historia mody
konceptualnej, czyli mody właściwie wywodzącej się z ulicy,
z naturalnego biegu rzeczy, czyli z tego, że czerń z podkoszulków się
spiera bardzo szybko i nierówno, powstają plamy, odpruwają się
listwy… już nie trzeba kupować taniej odzieży i czekać, aż ona się
sama zużyje, można kupić sobie bardzo drogą rzecz, która jest od
nowości starannie zużyta. Szkoła belgijska służy wygodzie. Tam
prawie nie ma kolorów, są szarości, czernie, kamienne beże. Ubrania
żyją, spierają się nierówno, trochę się prują i to jest dla niektórych
fajne.
No i jest minimalizm, np. Driesa van Notena, bardzo kolorowy.
Jest w tym myśl i jest filozofia. On na początku lat dziewięćdziesiątych
zrobił dosyć dużą rewolucję. Przy bardzo nowoczesnej formie używa
klasycznego wzornictwa, czyli na przykład takie starociotowskie
zestawy kwiatowe, ale upięte w piękną suknię.
Mówienie o markach jest jednak ograniczające, bo dla każdego
marka oznacza co innego. Dla kogoś, kto ma coś z H&M, może to być
marka, ponieważ ubiera się na bazarku i H&M jawi mu się jako totalny
dom mody z totalnie niesamowitymi, awangardowymi rzeczami. A dla
drugiego, oscylującego stylem i aspiracjami między premium i high
fashion, taka sieciówka jest czymś, co ma w pogardzie, zresztą
najzupełniej moim zdaniem niesłusznie. Dobrze nie popaść w obłęd.
Ludzie, którzy ubierają się w sieciówkach (mam na myśli H&M i Zarę,
bo to są dwie największe), powinni pamiętać, że poza sieciówkami są
secondhandy i że czasami warto zajrzeć do marek premium na
przeceny, no i że nie należy kupować rzeczy podrabianych. Bo
kupując rzeczy podrabiane, robimy wała z siebie, a nie
z innych, i to jest głupie, bez sensu, niezasadne, zawsze
oszpeci, nigdy nie ozdobi. Poza tym świadomość chodzenia
w czymś, co jest fakiem, jest chyba największym obciachem,
jaki można sobie w ogóle wyobrazić.
Na naszym rynku często jest tak, że ludzie widzą pewien wzór,
ale w ogóle nie znają jego historii. Sam byłem świadkiem, jak pani
w sklepie pytała o torbę w literki, bo widziała na ulicy, że takie się nosi
i takie są modne. I sprzedawczyni wyciągnęła jakąś tam chińską
podróbkę Vuittona za 300 zł i pani powiedziała: „Ojej, to te literki, ale
to bardzo drogo jest i nie kupię tych literek za 300”. A oryginał tej
torebki kosztuje coś z tysiąc euro. Tak wygląda świadomość mody
u nas w kraju.

o butach do pracy
Do pracy kupujemy buty na obcasie 5-8-
centymetrowym, z zakrytym palcem i piętą. Najlepiej
czółenka. Pamiętajmy, że edytoriale w gazetach to tylko
opowieści modowe, sugerujące kolory, długości
i tkaniny. Mają stanowić inspirację, nie wzór.

A tu idzie kobieta, która sobie wszystko zepsuła butem. Miało być tak pięknie, a tu niestety dyby, los
sandalos pedrylos. Do widzenia państwu. Tak to już jest, że często ludzie jakoś bardzo niefortunnie
dobierają obuwie do swojego stroju, a to niestety rzutuje na całość. I to też wyniosłem z domu, i to jest
prawda nie stylistyczna, a życiowa: że głowa i nogi, czyli podstawa i to, czym myślimy, są najważniejsze.
Że naprawdę dobrze zrobiony włos i znakomite buty w dobrej formie ogarniają nam temat. Można się
wtedy okręcić prześcieradłem, założyć męską koszulę czy cokolwiek i będzie fantastycznie.
Buty są potwornie ważne, a często jest tak, że ludzie zakładają
buty zupełnie przypadkowe albo decydują się na obuwie wygodne.
Jeżeli chce się obrazić but, to trzeba powiedzieć, że wygląda na
wygodny. I to już wszystko wyjaśnia. Zwykle są to łapcie, które
przesądzają o sylwetce. Zwłaszcza jeżeli jest to mężczyzna w świetnie
skrojonym garniturze i ma wygodne buty na gumowej lub plastikowej
podeszwie, rozchodzące się, bardzo szerokie, żeby można było sobie
paluchami przebierać.
Tak można chodzić, kiedy żyjemy sobie w głuszy (wszystko
jedno, czy żywimy się tam korzonkami, czy mamy pałac). Ale jeżeli
wchodzimy w społeczeństwo i chcemy jakoś w tym społeczeństwie
funkcjonować, to dobrze powściągnąć trochę swoje wygodnictwo,
poświęcić je na rzecz elegancji, stylowości. Półśrodków nie zalecam.
Uważam, że największą pomyłką mody było obuwie sportowe, ale
troszkę eleganckie. To potworne. Pantofel męski zapinany na rzepy
albo góra to pantofel męski, a dół but sportowy. Taka wariacja na
temat nie przystoi klasycznemu mężczyźnie.
Za najpiękniejszy but, jaki w ogóle wymyślono w historii
obuwnictwa i dziejów mody, uważam najbardziej klasyczną szpilkę
czółenko. Czółenko na szpilce to jest majstersztyk kobiecego buta.
Lekko wydłużony czubek, dość mocno wycięte czółenko i stosunkowo
wysoki obcas, nie za wysoki. Każda kobieca noga w takim bucie
wygląda dobrze. Wszystko jedno, czy to jest noga kołek, czy kolumna,
czy szampanka, każda będzie wyglądała dobrze. Oczywiście, że lepiej
jeżeli kobieta ma naturalnie wysokie podbicie, ale jeżeli nie ma, też
w takim bucie się obroni. Trzeba po prostu wymanewrować
odpowiednio wycięcie czółenka. Ja osobiście uwielbiam, jak czółenko
jest głęboko wycięte i uważam, że to wygląda niezwykle zmysłowo
i apetycznie, jak widać początek palców. Niezwykle zmysłowo.
I jeszcze jak do tego kobieta ma nylonowe pończochy, no to wtedy
w ogóle jest uratowana.
Przemysł pończosznicy i wymyślenie rajstop było absolutnym
błogosławieństwem dla kobiet. Takie rozciągliwe rajstopy to wygoda
i komfort. Ale czar nylonowej pończochy jest nie do przecenienia. Bo
musimy pamiętać, że nylonowa pończocha to jest pończocha, która się
nie rozciąga, tylko jest krojona w damską nogę, w idealną damską
nogę, w związku z tym jakakolwiek ta noga jest, sporo zyska. Splot
nylonowych pończoch jest zupełnie inny niż splot rajstop, tak że
nawet słaba noga w nylonowej pończosze nabiera kształtu zbliżonego
do ideału, bo ta pończocha jest tak utkana. Więc klasyczne czółenko
i nylonowa pończocha zawsze zrobi lepiej niż gorzej. Są firmy
pończosznicze, które specjalizują się w pończochach nylonowych.
Jakoś tak jest, że kobiety białej rasy o mlecznej skórze
uwielbiają nogę Murzynki. I to jest jeden z większych obciachów,
kiedy mamy mlecznobiałą kobietę o jasnych dłoniach, jasnym dekolcie
i o jasnej twarzy, ale o czekoladowobrązowych nogach. Wygląda to
tak przeidiotycznie, że już głupiej nie można. Że co, że nagle biała
kobieta pożyczyła nogi od Mulatki, wpadła do czekolady, coś się stało?
No co się stało tej pani?
Białe rajstopy kobieta zakłada dwa razy w życiu. Raz do
pierwszej komunii świętej, drugi raz ewentualnie do ślubu. I to są
dwie sytuacje, kiedy biała rajstopa ma rację bytu. Zdarzają się sezony
w modzie, że ona się pojawia na chwilę, ale to jest tzw. strzał
w fashion, to może nosić jedna osoba na tysiąc i będzie wyglądała
w tym fantastycznie, ale cała reszta w białych rajstopach wygląda,
jakby miała bandaże na nogach. Dramat. Biała rajstopa jest trudna,
ponieważ w zależności od odcienia skóry idzie w różowe, w szare,
w fiolet. Najgorzej jak idzie w fiolet, bo to ma cechy rozkładu.
W związku z tym białym rajstopom mówimy stanowczo nie!
Pamiętajmy, dwie okazje: pierwsza komunia i ślub, potem dziękujemy
i do widzenia!
Natomiast kabaretka umiejętnie użyta rozpala zmysły mężczyzn
w każdych czasach. W kabaretkach jest coś magicznego, oczywiście
one czasami stają się bardzo wulgarne, kiedy oczka przypominają
rybie sieci, a grubość tej kabaretki przypomina siatkę na motyle –
wtedy to wygląda agresywnie, ewentualnie w zależności od czasów –
po prostu modnie.
Każda duża moda schodząca na dół, do mas, zaczyna się robić
agresywna, wulgarna i w końcu tandetna. Natomiast drobna,
cieniusieńka kabaretka, wszystko jedno, czy w kolorze ciała, czy
czarna, zawsze będzie dodawała kobiecie pewnej wampowatości.
A jeszcze bardziej będzie zmysłowa i wampowata, jeśli założy do niej
ołówkową spódnicę tuż do kolan i piękną szpilkę, a nie krótkie podarte
szorty. I jak pojawi się na przykład w okolicach porcelanowej twarzy
i delikatnie wytuszowanej rzęsy kolor na ustach. To już wystarczy.
I świeży włos, bez oznak dwugodzinnego siedzenia u fryzjera. Wtedy
mamy świadomość, wtedy mamy zmysłowość. I będąc świadomym
mocnym samcem alfa, możemy startować do takiej kobiety, a jak
jesteśmy trokami od kaleson i kompletnie niepewnym żuczkiem, to
wtedy uciekamy na drzewo. Taka kobieta zniewala i fascynuje, więc
niepewny żuczek podkula ogon mrucząc: „Boże, nie, taka laska, nie
dam rady, uciekam”. Wielkim problemem mężczyzn w Polsce jest ich
z jednej strony totalna fanfaronada z powodu samczości, a z drugiej
strony poczucie, że nie dadzą rady takiej lasce. To się bardzo często
zdarza. Dużo łatwiej jest wyrwać laskę, która jest podana do
konsumpcji z dość obfitym garnie, niż kobietę, po której widać klasę
i świadomość. Bo jednak ubraniem daje się znać o tej świadomości.
Bo widać kobiety świadome, widać kobiety, które błądzą, i widać też
na przykład kurwy czy idiotki.

Właśnie taka pani przeszła, a za nią taka w bandażach na nogach. Biała rajstopa! No ile można mówić, że
biała rajstopa do komunii i na ślub tylko!

A tutaj co pani sobie za buty założyła? Niby kozaki, a niby nogawka od skórzanych spodni. Bardzo to
dziwne. Ona była bardzo drogo ubrana. Miała dobrze skrojony kożuch, dobrą torebkę, wełnianą czapkę
i w sumie dużo włożyła starań. Miało to bogatowschodni przelot. Najgorzej, jak panie mają aspiracje, żeby
wyglądać jak nowojorczanki albo damy z Kalifornii, a niestety zwykle wyglądają jak kurwy z Mińska na
Białorusi, wprawdzie luksusowe, ale jednak tylko kurwy.

No a teraz mamy, proszę bardzo, dziewczynkę z cyklu „szła dziewczynka koło młynka, zaswędziała ją
cytrynka”. Buty walonki – współczesne walonki, czyli buty typu emu, bardzo cieple, wygodne, ale
przekoszmarnie wykrzywiające nogi. Te buty trzeba zmieniać co dwa tygodnie, bo się rozjeżdżają
natychmiast. Jak są nowe, to wyglądają zgrabnie i seksownie, ale po dziesięciu założeniach stają się
łapciami i przesadzają sylwetkę. Ponieważ są grube, a Słowianki nogi mają fest, to ta łyda wydaje się
jeszcze grubsza. Ta dziewczynka miała ze sto cztery w biodrach, założyła sobie błękit kalifornijski na tyłek,
prawie leginsy, przykrótką kurtkę, a wszystkiego razem metr sześćdziesiąt…
Kozaki, kozuny i podkasane nogawki, brrr. Buty zimowe to też
historia absolutnie dramatyczna. Panie naprawdę mają problem
z dobieraniem kozaków do swoich nóg, często kupują takie, co to
wlazły na nogę, i już nie zastanawiają się, czy to wygląda dobrze.
Grunt że wlazły, grunt że ciepłe, grunt żeby nie przemokły. To nie są
żadne argumenty za wyborem butów. Taki but zimowy powinien być
oczywiście ciepły z samej definicji buta zimowego, ale to nie
wystarcza. Dobrze jest mieć kilka par, bo zimowe buty do spodni
mogą sięgać najdalej dwa, trzy centymetry za kostkę (cholewa
wepchnięta pod spodnie robi z nogi słoniową kolumnę). Wiec mamy
jedne buty do kostki, a do tego najlepiej spodnie odpowiednio
podkrojone. Zimą spodnie brudzą się częściej, więc trzeba je częściej
prać czy tam oddawać do pralni, a nie przyoszczędzać na nogawkach
i nosić za krótkie. Lepiej mieć spodnie brudne na dole pod wieczór niż
za krotką nogawkę podwiniętą naprędce od spodu, że widać.

A tutaj pan ma buty troszkę od d’Artagnan, w kratkę, cholewka, bardzo fajnie, choć co prawda słaba ta
cywilna kurteczka, czarna, niebrudząca. Mógłby mieć jakiś chytry płaszczyk albo coś takiego.

Tu zaś się pani za chłopca przebrała, założyła sobie pasisko w talii. Nie rozumiem, dlaczego kobiety na
puchowe kurtki noszą paski w talii. I to czy szczupła, czy gruba, nagle zakłada pasisko i to pasisko opina ją
i robi z niej baleron. I niestety spodnie noszone na rajstopy, to widać, bo one się bezczelnie przyklejają
i opinają, dodając objętości. W dzisiejszym świecie solidny wygląd nie oznacza dobrego wyglądu. Wygląd
wątły generalnie jest lepszy od solidnego.

O, tutaj pani ładnie zaaranżowana, buty takie kowbojskie, wąskie spodnie, dobrej długości płaszcz,
wszystko dobrze.

Ta pani w ogóle postawiła na ekstrawagancję i postawiła sobie czapkę z pomponem jak smerfetka po
pupę.

Tu dwie walenice idą, brunetka w męskich butach. No niestety jesień i zima to czas przetragicznych butów.
O mężczyznach to już trudno cokolwiek mówić, ponieważ to jest
naprawdę tragedia. Mężczyźni chodzą dziś wyłącznie w sportowych
butach. One są zwykle dość mocno znoszone. A kobiety
w komplecikach. Tymczasem z tego, że takie kompleciki sprzedają nie
wynika, że zaraz trzeba je nosić. Nie mówię, żeby nosić jedną
rękawiczkę czerwoną, a drugą zieloną, ale przecież do niebieskiego
beretu można założyć szare rękawiczki i jakiś inny szalik, a nie zaraz
komplet w jednym kolorze. Rozumiem, że przez siedemdziesiąt lat
nam się wytraciła wyobraźnia, ale pamiętajmy, że wiek młodzieńczy to
jest czas na eksperymenty. Dużo łatwiej się eksperymentuje w wieku
lat dwudziestu niż pięćdziesięciu. Bo jak się ma dwadzieścia lat
i popełni się błąd, to najwyżej jest kupa śmiechu, ale po pięćdziesiątce
taki błąd świadczy o tym, że się jest niezgułą.
łydka
Odkąd Jane Fonda stanęła na sali fitness i powiedziała, że
aerobik jest czymś fantastycznym, nagle okazało się, że ciało ludzkie
ma kudły i trzeba tych kudłów ciało pozbawić, żeby było estetyczne
i żeby było ładne. W świadomości współczesnego człowieka
kobieta z brodą pod pachą, z kudłatą łydką i z towarzyszem
kępą, który się płoży po udach spod bikini, jest właściwie nie
do przyjęcia. Ale na początku lat sześćdziesiątych i w latach
pięćdziesiątych owłosiona pacha czy bóbr wychylający spod
bikini były zjawiskami najzupełniej normalnymi. A pod cielistą
pończochą nylonową kłębiły się na łydkach czarne bezczelne kudły.
I było to zupełnie normalne, a nawet niektórzy mężczyźni uważali, że
to seksowne. Jane Fonda ogoliła cielsko i się zaczęła moda na
depilację. Dziś kobieta w najlepszych butach świata z kudłatą łydką
budzi wyłącznie konfuzję, podobnie jak kobieta z nieogoloną pachą.
Zupełnie inaczej jest z mężczyznami. Zarost męski dotyczy
większej powierzchni ciała, ale w latach osiemdziesiątych i na
początku dziewięćdziesiątych pojawiły się sugestie, żeby mężczyźni
depilowali sobie całe ciało. W tej chwili mamy demokrację
w dziedzinie depilacji i nacisk kładzie się raczej na stopień zadbania.
Męska pacha nie musi być kompletnie łysa, ale dobrze, jak włosy są
podcięte i widać, że ktoś o nie dba. Fajnie jest, jeżeli nie widać
kryształków soli sprzed trzech dni. Niestety w polskich tramwajach
i autobusach normą są wyczuwalne skutki spocenia się trzy dni temu…
amoniak rządzi. Kąpiel raz w tygodniu wciąż jest normą. Był moment,
że było lepiej, ale nagle się okazało, że za wodę trzeba płacić, i w tej
chwili kto higieniczny, podsiębiernie w misce ochlapie sobie pachę.
A tak to generalnie w soboty się kąpiemy. Nóg nie trzeba myć, bo to
przecież nosimy pełne buty, to kto to będzie wąchał?
Ale wracając do łydki: kobieca generalnie powinna być łysa.
Oczywiście są różne budowy łydki i różne budowy buta. I oczywiście,
że w czasach wolności każdy nosi się tak, żeby mu było miło. Skupmy
się na słowie „miło”, dlatego że dla każdego to miło znaczy co innego.
Dla jednego miło będzie, jeżeli będzie mu bardzo niewygodnie, ale
będzie wzbudzał zachwyt dookoła, a jeżeli nie zachwyt, to
przynajmniej zainteresowanie. I wtedy jego samopoczucie będzie tak
fantastyczne, że zrekompensuje mu niewygodę. A dla drugiego będzie
miło, jeżeli będzie miał coś, co będzie dawało mu absolutny komfort
pod każdym względem.
Możemy wszystko, ale jeżeli chcemy, żeby nasze ciało było
najbliższe ideału, to trzeba pamiętać, że wszelkie wiązania w kostce
skracają nogę i poszerzają kostkę. W związku z tym jeżeli mamy łydkę
tzw. szampankę, znaczy noga jest bardzo cienka w kostce, a łydka
bardzo mocno uwydatniona, to jak tę cienką kostkę podkreślimy
łańcuszkiem, to ta łydka będzie się wydawała trzy razy szersza niż
naprawdę. Jeżeli do tego zastosujemy długość midi, czyli do połowy
łydki, i obetniemy łydkę w najszerszym miejscu, to ona dostanie
znowuż objętości, i w taki oto prosty sposób zrobimy z siebie bardzo
stylową beznogą kobietę. Jeżeli mamy na to ochotę i chcemy być
kobietą beznogiem, bo takie też mają prawo do życia, proszę bardzo,
ale jeśli aspirujemy do bycia seksbombą, to taka historia nas niestety
dyskwalifikuje. Bo najważniejsze w ubraniu jest to, żeby przekaz był
zgodny z tym, co właśnie czujemy.
Mamy więc wspomnianą łydkę szampankę, ale mamy też np.
łydkę kołek, mniej więcej podobnej grubości jak w kostce. I to jest
bardzo trudna noga. Ją ratuje wyłącznie czółenko. Buty, które mają
mocno odkryte podbicie i wysoki obcas. Wtedy ta potężna kostka
i łydka idzie troszeczkę do góry dzięki zmianie układu mięśni. Czyli
latem czółenka, sandały, które nie są zapinane ani na podbiciu, ani
broń boże na kostce, tylko mają zaczepienie na palce i pasek z tyłu.
Przy takiej łydce długość do kolan i tuż przed kolana nie jest
najlepsza, bo ją fokusuje i uwidacznia w całości. Długość do połowy
łydki jest już do przyjęcia, ponieważ łydka kołek jest na tyle
niewyprofilowana, że to nie ma aż tak dużego znaczenia, jak ją
tniemy. Natomiast przy dobrych udach prosta łydka i kostka kołek
świetnie wyglądają w ultramini, w takiej mini właściwie tuż za
uśmiech. Bo wtedy eksponujemy całą łydkę, dokładamy wysoki obcas
i nikt taką pierdołą jak tłusta kostka nie będzie się przejmował.
Następna historia dotyczy tzw. chudej nóżki. Chuda nóżka jest
najbardziej pożądana w świecie mody, można ją sznurować, wiązać,
robić wszystko. Mało do konsumpcji, ale bardzo dużo dla mody.
Kościstymi kolanami nie należy się przejmować, bo zmienił się wzorzec
piękna.
Jeżeli już jesteśmy przy łydkach, to musimy pamiętać,
zwłaszcza w naszej szerokości geograficznej, że tzw. kozuny, czyli
kozaki, funkcjonują tutaj permanentnie, bo trudno całą zimę
przebiegać w czółenkach. Kozak rzeczywiście jest rzeczą ważną, ale
w przemyśle obuwniczym i na rynku przeważają kozaki do połowy
łydki, a one niestety przy naszym krótkonogim genotypie robią
największą krzywdę kobiecie, ponieważ kończą się w najgrubszym
momencie łydki, więc skracają ją, poszerzają, deformują, no w ogóle
beznadziejnie. Jeśli idziemy w modę, to poświęcamy się dla stylowości
i szukamy sobie modnych botków na wysokich obcasach, a jeśli zależy
nam na proporcjach, to warto szukać kozaków, które się kończą tuż
przed kolanem. W takich kozakach nasza noga zawszę będzie
wyglądała na dłuższą, smuklejszą i zgrabniejszą. W kozakach do
połowy łydki nawet najdłuższa noga będzie skrócona. Więc jeśli ona
jest już z natury stosunkowo niedługa, a chcemy, żeby wydawała się
dłuższa – bo możemy nie chcieć oczywiście – to dobrze mieć wysokie
kozaki.
A jak mamy założenie, że np. chcemy umrzeć dziewicą, to
najlepiej założyć takie butelkowozielone rajstopy, kozuny do połowy
łydki, spódnicę w kształcie litery A w kratę, najlepiej brąz z zielenią, no
i do tego np. jakiś taki szarobłękitny moherowy sweterek, a żeby nie
było za nudno, to duże korale, no i do tego włosy podcięte do ramion,
trwała ondulacja, żeby się nie przetłuszczały, i jeszcze spory odrost…
Bo w naszym społeczeństwie niestety jest coś takiego, że jak kobieta
kończy magiczne czterdzieści lat, to obcina włosy, robi sobie trwałą
ondulację i ma poczucie, że jest już po zawodach. I później jak już jej
bożena (wagina – przyp. red.) wyschnie, czyli jest po pięćdziesiątce,
nagle się ogarnia, ale okazuje się, że jest już za późno. Bo
wyhodowała sobie już takie nadpiździe, że bez operacji plastycznej się
nie obędzie, a włosy tymi trwałymi przez dziesięć lat są już tak
zjarane, że tego się nie da nawet zapuścić. Że generalnie szare
mydło dobre dla babek, ale jej jakoś nie posłużyło, że właśnie
dzieci odchowała, a mąż ją zostawił, bo co będzie
z kocmołuchem siedział. I ona wtedy mówi: „Taka byłam
zajebista i teraz zostałam sama. Jestem nieszczęśliwa”. A ja
mówię: „Dobrze ci, kocmołuchu, trzeba było myśleć o tym wcześniej”.
Jeśli człowiek jest z tym zapuszczeniem szczęśliwy, to w ogóle nie
mamy o czym mówić, ale ja niestety wiem, że często są to dramaty.
Że nagle rozpacz i refleksja: taką byłam laską, jak mogłam to
zmarnować…
I właśnie wtedy, na zakręcie, można w sobie przerobić
wiele rzeczy. Można osiągnąć nirwanę i szczęście, ale można
osiągnąć zaniedbanie, totalną frustrację i poczucie zmarnowanego
czasu. Ja myślę, że to jest najgorsza rzecz, jaką człowiek w ogóle
może w sobie wygenerować. Niestety najczęściej tak bywa, że ludzie
żałują straconego czasu, a nie rozkoszują się tym, co im zostało.
Są kobiety, które nie mają potrzeby epatowania seksapilem.
Bywa i tak. I na przykład taka kobieta, która nie ma ochoty epatować,
mówi: „No dobra, to ja nie będę epatować, więc nie założę stanika –
założę tę lnianą sukienkę”. Ale nie myśli o tym, że to jest lniana
sukienka półprzezroczysta, i jak ona stoi w słońcu i chce być taka
offowa, to wszyscy się na nią patrzą. A ona później wzdycha: „Boże,
tak się skromnie ubrałam, w ogóle nic na sobie nie mam, a tu wszyscy
się na mnie gapią”. To jest właśnie niezgodność przekazu. Czy też
inna sytuacja. Mamy oto artystkę, która jest uosobieniem dobroci oraz
cnót wszelakich, zdrabnia wszystko, co może zdrobnić, i jest
absolutnie wrażliwa i cudowna, a wygląda po prostu jak przeciętna
przylaszczka stojąca przy drodze. Ma albo za bardzo pasemka, albo za
bardzo rude, albo za bardzo blond. Zawsze jest za bardzo opalona,
zawsze ma wieczorowy makijaż i zawsze jest ubrana jak przylaszczka,
przy czym patrzy na siebie w lustrze i widzi niezwykle skromną
dziewczynę. To się niestety bardzo często zdarza. Że skromna
dziewczyna myśląca o tym, że jest sexy, ubiera się sexy i wygląda jak
prostytutka, i dziwi się, że takie są na to adekwatne reakcje. Jest
przerażona: „Dlaczego ci mężczyźni reagują na mnie tak agresywnie
wulgarnie?” No bo taki niesiesz przekaz! I właśnie o to chodzi, że
rynek mody daje nam możliwość wyrażenia siebie, swojej abnegacji,
swojej nonszalancji, ekstrawagancji i seksapilu.
A tu męska moda typu dżinsy i koszula albo tiszert za paskiem. I to jeszcze wszystko podciągnięte… to tak
zwane spodnie na Pawełka, wszystko podciągnięte wysoko. Jeszcze z tyłu tam się robi taka pupa
nosorożca. A z przodu gigantyczna przepuklina w jednej nogawce i jesteśmy macho i niech wszyscy nam
wybaczą.
W naszym społeczeństwie jest coś niebywałego. Za
niegodne uchodzi wydawanie pieniędzy na siebie, a nawet
mówienie o tym. Ludzie poczytują za honor kupowanie rzeczy
bardzo tanio. I uważają, że to coś fantastycznego. Kiedy ktoś kogoś
pyta o ubranie, ludzie się sumitują, że to stare, że to w lumpeksie za
10 zł. I rzeczywiście jest taka paranoja, że jak ktoś ma coś drogiego,
to jest w ogóle niegodnie. Właściwie fajnie jest kupić coś za złotówkę.
Nie potrafimy doceniać siebie. Zawsze mi się nasuwa przykład
amerykańskich reżyserów, którzy jak zrobią film, to mówią, że jest
dobry. A u nas kobieta, jak się ubierze świetnie, godzinę, dwie stoi
przed lustrem i ktoś jej powie, że świetnie wygląda, to wymamrocze:
„Takie tam coś zarzuciłam”.
Chciałbym zachęcić ludzi do wydawania pieniędzy na
siebie, chciałbym zarazić ludzi radością. Niech im radość
przynosi wyrzucanie pieniędzy, bo one są naprawdę po to
właśnie! Ja się zaharowuję po to, żeby sprawiać sobie
przyjemności. Jeżeli uda mi się przy okazji sprawić frajdę
innym, to jestem zachwycony. I nie ma sumy, której żal
byłoby mi na siebie.
Patrzę na świat z zupełnie innego punktu widzenia, z punktu
widzenia singla, który nie ma żadnych zobowiązań i który nie będzie
miał tych zobowiązań, ponieważ charakterologicznie zrobi wszystko,
żeby ich nie mieć. I jest to świadome działanie. Nie mam w sobie
instynktów macierzyńskich ani ojcowskich, które musiałbym zwalczać.
Oczywiście, że nie każdy musi być pasjonatem ubrań
i wydawania pieniędzy na ubrania, bo naprawdę są ludzie, którzy mają
to centralnie w nosie. I tak naprawdę ja do ludzi, którzy mają modę
centralnie w nosie, właściwie nic nie mam. Myślę sobie, że to
fantastyczne, że są pozbawieni tego rodzaju próżności. Myślę, że to
fantastycznie, że na świecie jest naprawdę mnóstwo innych wartości
i że ubranie nie stanowi treści ich życia. Ale jeśli już dla kogoś zaczyna
stanowić, to dobrze, żeby się swobodnie w tym poruszał. Widzę
i rozpoznaję ludzi, którzy opierają się na swoim guście i coś chcą
osiągnąć, ale kompletnie im to nie wychodzi. Ale widzę i tych, dla
których ważne są inne wartości. Takim przykładem są twórcy. Im
ubrania służą do tego, żeby nie chodzić nago i żeby było im wygodnie,
i to widać, to się czuje. Jest to na przykład Agnieszka Holland, która
np. wystrojona w suknię jest tą samą Agnieszką Holland, ale całym
swoim jestestwem pokazuje, że jest jej niewygodnie, choć całym
swym kunsztem reżyserskim zagrywa, że niby wygodnie. Ale ja czuję,
że ona czuje, że się nie czuje…
Ludziom, którzy chcą wejść w świat mody i chcą z niego
korzystać, moda daje natomiast szeroki wachlarz najrozmaitszych
możliwości. Tyle o łydce.
kolano i udo
Kolano, nazywane przez Chanel najbrzydszym miejscem na ciele
kobiety, właściwie w tej chwili żyje sobie własnym życiem. Kolana
bywają okrągłe, bywają szpiczaste, bywają różne, nieważne. Bez
względu na to – bo to jest tylko kwestia gustu, czy mamy ochotę
pokazać szpiczaste kolano, czy nie – możemy nim zachwycić i możemy
nim oburzyć. To samo jest z okrągłym kolanem. Kolano kolanem, ale
to co nad kolanem jest najważniejsze. Na pewno nawis nadkolanowy
i bułka nad kolanem nie będą zdobić. Mogą kusić w sytuacjach
intymnych, domowych, ale w życiu zawsze to są ozdoby utrudniające
wysmuklenie sylwetki.
Są kobiety, które mają długie nogi o pięknym kształcie i mogą
nosić leginsy albo ultramini do bardzo później starości, byle rozsądnie,
czyli świadomie. Kobieta świadoma swych pięknych nóg i chcąca te
nogi eksponować (bo nie każda, która ma piękne i jest świadoma, ma
ochotę walić nimi po oczach; są takie, które mówią: to są moje nogi,
one mnie noszą i będę do końca życia chodziła w długich spodniach)
może tymi nogami grać, ponieważ poza atutami umysłu ma jeszcze
jeden atut więcej w postaci nóg (i jeszcze jeden w postaci cycków).
A ponieważ ma rozum, to korzysta ze wszystkich przymiotów, nie
opiera się na samym tylko rozumie. Zwykle te nieatrakcyjne stawiają
na intelekt, no bo na co innego mają postawić, natomiast te
atrakcyjne i inteligentne grają właśnie również i trzeciorzędowymi
cechami płciowymi.
No więc nogą można grać do później starości. Ale żeby osiągać
właściwy efekt i wzbudzać pożądanie, trzeba pamiętać o tym, że jak
zachodzi słoneczko – a zachodzi we wrześniu – wbijamy się w grube,
kryjące rajstopy, które trzymają tak, że to ciało nie odchodzi od kości,
czyli wszystko się trzyma mocno. Noga ma piękną linię, jest
przyobleczona nieprzezroczystą rajstopą, w związku z tym wygląda
seksowne, zmysłowo, a nie wulgarnie, no i nie widać wieku tej nogi.
Bo niestety całe nasze ciało się starzeje, noga również. Wszystko
jedno, czy gruba, czy szczupła, ona się starzeje i po nodze mniej
więcej jestem w stanie z dokładnością do pięciu lat określić wiek
kobiety. Nawet jeżeli całą resztę ma zrobioną perfekcyjnie. Bo to
widać. Ale jak już jest w rajstopie, to tego nie widać. No więc staruszki
chcące grać nogami niech sobie grają od września do wiosny.
Skoro nad kolanem, no to udo. Te również bywają różne. Więc
jeżeli to udko jest takie konkretne, a jednak chcemy wyglądać smukło,
to na pewno nie należy go aż tak bardzo eksponować. A jak już
chcemy je wyeksponować, to najlepiej bokiem. I tutaj przychodzą
nam z pomocą rozwiązania modowe. Rozporek z boku zawsze
wysmukli i zawsze wydłuży nogę. Jeżeli mamy ochotę zagrać sexy, to
przekładając ciężar ciała na nogę, na której stoimy, i odstawiając nogę
wolną, zawsze pokażemy w wąskiej spódnicy kawałek uda na smukło,
bo materiał przysłoni większą jego część.
Inny rozporek to jest rozporek, który nazywam „chodź pan za
mną”: długi rozporek z tyłu przy ołówkowym dole. Niezwykle kuszący,
niezwykle zmysłowy, nie zawsze lubiany. Ja osobiście lubię.
To są sposoby na udo. Ważne, żeby to udo było zadbane, ale
dotyczy to całego naszego ciała. Oczywiście jeżeli mamy pretensje do
korzystania z życia w pełni i cały czas chcemy być sexy, to nawet jak
kiedyś puściliśmy wiosła i spaśliśmy się trochę, to nasze ciało, nawet
jeśli nie jest doskonałe w formie, powinno być przynajmniej miłe
w dotyku. Te wszystkie reklamy przedstawiające tłuste kobiety nie są
po to, żeby udowodnić tym wszystkim brombom, że fantastycznie jest
być tłustą, bo nie jest fantastycznie. Bo człowiek został
wymyślony jako jednostka szczupła, a nie jako jednostka
utyta. Ale te wszystkie reklamy niosą taki przekaz, że jeżeli
się spasłaś, brombo, to już przynajmniej bądź miła w dotyku.
Jeśli masz zrogowaciałe ciało, jeżeli masz tzw. gęsiora, jeżeli jesteś
szorstka, to weźże się wyszoruj pumeksem, wygładź się jakimś
peelingiem, posmaruj balsamem, który twoją szarą skórę z żyłkami
i przekrwieniami pokryje właśnie takim lekko opalonym filmem. I to
nie tylko po to, żebyś dla potencjalnego Wilhelma Zdobywcy była
atrakcyjna, ale żeby się lepiej czuć, żebyś dotykając się mruczała:
„kurcze, no gruba może jestem, ale jestem taka milutka, że ja cię
kręcę”. W ogóle uważam, że jeżeli człowiek sam swym własnym
jestestwem jest w stanie doprowadzić się do orgazmu, jest w stanie
zdobyć świat absolutnie.
Uda to istne cuda. Każdy lubi takie, jakie lubi. Wyżej mamy
jeszcze pupę czy w ogóle generalnie biodra. Możemy mieć wąskie
biodra i szerokie biodra. Możemy mieć tzw. lordozę, czyli wypiętą
pupę. Zwykle lordozie, która jest wygięciem kręgosłupa, towarzyszy
wypięty brzuszek. Jeśli nie ma brzuszka, a jest lekka lordoza, to to jest
szalenie pożądane i niezwykle sexy. Choć dla właściciela często
kłopotliwe i nielubiane.
No i mamy też po prostu wielkie dupy jak stodoły. Na
przykład moja. No niestety mam bardzo słowiańską budowę, czyli
tzw. przyciężki dół. Ogrywam go jak mogę, niemniej on pozostaje cały
czas przyciężki. Bardzo jest ciężki. Mam takie udziska i łydki
i wszystko, że daj Boże zdrowie. Ale to sama natura. Ja osobiście
siebie nienawidzę. Zawsze chciałem być suchą, eteryczną ciotą, no ale
to jest już jakby niemożliwe.
W modzie pożądana i lansowana jest skrajna szczupłość, ale nie
szkodzi, bo mamy swobodę działania. To jest niezwykłe, że im głośniej
ludzie krzyczą o wolności, tym chętniej i z większą zajadłością
zakładają sobie kajdany. No bo przecież high fashion, czyli ta wielka
moda, to jest coś, na co stać wyłącznie najbogatszych. Bo to są
sukienki po kilkadziesiąt, po kilkanaście tysięcy euro czy dolarów. To
jest biżuteria, która idzie w setki tysięcy euro, to są buty po kilka
tysięcy euro, to są torebki po kilka, kilkanaście tysięcy. To jest
rzeczywiście abstrakcyjnie drogie. I cała ta zabawa kończy się na
rozmiarze 40.
I to są narzucone kajdany, ponieważ tak, oczywiście,
projektanci mody, czyli artyści, wymyślają swoje modele na sylwetki
smukłe. Nie wyobrażają sobie swojej kreacji w rozmiarze 42, 43, 44
ani tym bardziej 48. No ja też sobie nie wyobrażam. Do rozmiaru 42,
44 to jest sylwetka, że ktoś lubi sobie pojeść, 46, 48 jest wynikiem
rozmemłania, zaniedbania, abnegacji bądź też choroby. Nie trzyma się
to żadnej normy, i jak ktoś sobie funduje taką totalną nadwagę, robi
to na własne życzenie i ja nie muszę się tym zajmować. Ludzie
powszechnie zmagają się z nadwagą. Do nich właśnie mówię, bo sam
się zmagam. Miałem nadwagę, w związku z tym chudnę 10 kg, w dwa
lata robię te 10 kg ponownie, znowu chudnę 10 kg, znowu je robię,
i tak od dwudziestego roku życia cyklicznie. Nie robię z tego problemu,
ale staram się nie puszczać wioseł. Chcę na tyle dobrze wyglądać,
żeby fajnie żyć. W związku z tym jak widzę, że się rozmemłałem, to
się spinam w sobie i dopóki z radości, smutku czy jakiegokolwiek
innego powodu nie puszczę tego wiosła odrobinę, jest fajnie, a potem
znowu się spinam, i tak już jest, i to jest super.
Jeśli chodzi o obciach, to myślę, że obciachem jest we
współczesnym świecie udawanie. Że świat daje nam dziś tyle
możliwości, że obciachem jest po prostu chodzenie w nie swoich
butach. Spójrzmy na niektóre panie. Świąteczne wyjście do
restauracji, środek miasta, jakaś niedzielna okazja, bo kwiaty. I co my
tu widzimy? Niby przemyślana kreacja, ale co druga kobita wygląda,
jakby miała jakiegoś niemożliwego doradcę, jakąś ciotkę, która jej
doradziła taki a nie inny zestaw wyjściowy. Tymczasem widać w tym
jakieś takie niedołęstwo.
I to nie jest kwestia braku lustra. To jest właśnie kwestia
niedrogich ubrań, które się bardzo szybko zużywają, i czy mówimy
o poliestrze, czy mówimy o bawełnie, czy mówimy o jedwabiu, czy
o wełnie, są rzeczy w lepszym gatunku i są rzeczy w gatunku
gorszym. I rzeczy w gorszym gatunku często niestety dużo gorzej się
starzeją. Dobry gatunek sztucznie postarzony i zniszczony zawsze
będzie się bronił, ponieważ ktoś to wymyślił, że to ma tak wyglądać.
A coś, co jest w niskim gatunku, pozostawione sobie, żyjące własnym
życiem bez kontroli, daje zwykle efekt dość niedobry. Jeżeli ktoś ma
feeling, pouczcie stylu, czegokolwiek, jest w stanie to zaaranżować,
może być zabawnie, śmiesznie, interesująco. Jeżeli ktoś nie ma
feelingu, to słabo. Na naszej szerokości geograficznej chyba tylko
Włosi mają feeeling modowy.
Feeling feelingiem, ale najpierw trzeba mieć ustalone normy,
dość sztywne, a potem dopiero można sobie pozwolić na feeling. Tak
jak najlepsi dekonstrukcjoniści muszą mieć konstrukcję w jednym
palcu, bo inaczej to nie wyjdzie. Nie da się zaczynać od dupy strony.
Dlatego też mi zależy, żeby to nasze społeczeństwo dość ubogie
zrozumiało, że jest na tyle ubogim społeczeństwem, że nie stać nas na
kupowanie dwóch kilogramów ubrań w lumpeksie co miesiąc, bo są po
2 i 3 złote, nie o to chodzi. Chodzi o to, żeby było nam miło. Żebyśmy
patrząc na siebie i patrząc na inne nacje widzieli, że nie wyglądamy
ubogo. No chyba że komuś to nie przeszkadza. Ale wydaje mi się, że
nie dla każdego priorytetem jest wyglądać ubogo. Dobrze, ale ubogo.
A tutaj jest.
Dlatego trudno u nas walczyć o indywidualizm, walczyć o modę,
walczyć o cokolwiek, jeżeli jesteśmy nacją, dla której priorytetem jest
bezpiecznie, średnio, przeciętnie. Może być zajebiście, ale żeby było
średnio. Bo jeżeli cokolwiek wychodzi poza normę, natychmiast jest
kasowane. Cechą narodową i priorytetem narodu jest przeciętnie i nie
wychylać się, no i dlatego jest, jak jest. To kraj, gdzie funkcjonują
historie, które nie funkcjonują nigdzie na świecie. Powiedzenie „tanio
i dobrze” jest po prostu oksymoronem. Może być tanio jako tako
i zadowalająco, może być drogo i bardzo źle, nie ma natomiast tanio
i dobrze. Nie ma i już. A u nas owszem jest, i funkcjonuje to bardzo
dobrze.

naród solistów
My jesteśmy naprawdę strasznie dziwną nacją. Przy
czym ja sobie zdaję sprawę, że jestem absolutnie
stuprocentowym przedstawicielem tej nacji. Jedyną
rzeczą, która mnie wyróżnia, jest brak hipokryzji, czyli
mówię o sobie, że jestem Polakiem, no bo jestem, ale
nie jestem z tego powodu w żaden sposób zaszczycony.
Tak mi się przyszło urodzić, no i już, ani się tu cieszyć,
ani specjalnie płakać. Jest w naszym narodzie poczucie
jakiejś niebywałej wyjątkowości, nie wiadomo zupełnie,
z jakiego powodu. Naród solistów, którzy nie potrafią
funkcjonować w grupie, totalnych alienów. To widać
bardzo dobrze w chórach, w balecie, w orkiestrach. Ja
pomijam, że balet polski tupie. Nie wiem dlaczego on
tupie, ale tak jak tupie polski balet, żaden inny nie
tupie. Oni tak tupią, że zagłuszają muzykę. Ja nie
jestem jakimś miłośnikiem opery, a baletu to już
w ogóle, ale będąc na balecie, myślę sobie „no jak
można, psiamać, tak tupać, że nie słychać muzyki”.
I pomyślałem sobie, że choć nie jestem miłośnikiem
baletu, to muszę sprawdzić, czy na świecie balety też
tak tupią. No i byłem, widziałem balet w Moskwie,
widziałem balet w Amsterdamie. Nie tupią tak. U nas to
po prostu kloce, ciężkie dupy, które ledwo się unoszą.
Pomińmy zresztą to tupanie, jest jeszcze
synchronizacja. Balet synchroniczny, pływanie
synchroniczne, śpiewanie synchroniczne, cokolwiek.
W naszym narodzie żadnych synchronów, sami soliści.
Nie ma grup.
Pierwszy czakram związany jest z ziemią, ugruntowaniem
i podstawą życiowej energii. Obejmuje nogi i centrum energetyczne
w dnie miednicy, jeszcze przed centrum seksu. Tu jest pewna
rozbieżność między lansem na nowiutkie szczuplutkie nogi a dobrym
ugruntowaniem. Wyjściem jest element dynamiczny, gracja ruchu,
kiedy każdy krok wychodzi z biodra, nogi są smukłe, żywe. Wiele pań
mimo niezgrabnych nóg umie tak się ubrać i tak poruszać, że są pełne
wdzięku, seksapilu i elegancji.
Samo posiadanie nóg to jedno, a umiejętność grania tymi
nogami – to drugie. Dlatego też prawdy obiektywne nie zawsze są
obiektywne, bo czasami właśnie te smukłe, bardzo zgrabne nogi są
puszczone na tyle luźno, że nie stanowią żadnego atrybutu, a wręcz
przeszkodę. A tymczasem noga, która jest niespecjalnie zgrabna
i niespecjalnie obiektywnie atrakcyjna, może być w taki sposób
podana i tak poniesiona… ciało jest niesione przez nogi, ale to mózg
wszystkim zarządza, więc można mózgowi nakazać tak nieść to ciało,
że wszystko razem będzie wyglądało niezwykle zmysłowo, niezwykle
seksownie.
Sławne krzywe nogi Kate Moss. Ona ma tak zwane szpotawe
kolana i pokazuje, że dynamiczna noga, wszystko jedno czy gruba, czy
chuda, czy zgrabna, czy niezgrabna, jest fajna. Tak zwany luźny,
dynamiczny krok. I rzeczywiście jest tak, że dzięki Kate Moss kobiety
ze szpotawymi nogami zaczęły chodzić w mini, znaczy przestały się
tym przejmować, i to bardzo dobrze. Jeżeli kobieta jest dumna, że ma
te krzywe nogi, bo to jest kwestia że tak powiem wewnętrznego
czucia, jeżeli ona jest dumna z tych krzywych nóg i myśli sobie: „są
krzywe, ale jestem jak gazela, w ogóle fantastycznie”, to będzie
umiała takie nogi ograć spódnicą mini i one będą wyglądały świetnie.
Ale jeśli ona wbrew sobie mówi: „mam takie krzywe nogi, nienawidzę
ich, ale ja wam wszystkim pokażę i się wbiję w tę mini”, no to niestety
będzie wyglądała jak idiotka i wszyscy będą patrzeć na nią i mówić:
„zobaczcie, jakie ma krzywe nogi”, bo naprawdę energia, którą
generujemy z siebie, emanuje na innych. Najważniejsze są własne
odczucia, ale warto czasem ogarnąć się w granicach rozsądku.
Najtrudniej nam o obiektywizm wobec nas samych. Poza tym
niestety wszystkie lustra kłamią. Nasz obraz rzeczywisty najlepiej
widać na zdjęciu. Poza tym, że są krzywe lustra w sklepach
(specjalnie), to jeszcze często jest tak, że nasz rzeczywisty obraz jest
przetwarzany przez nasz mózg, patrzący na nas samych w sposób
życzeniowy. Często jest tak, że kupujemy coś, co podoba się nam
bardzo jako istota rzeczy, a już kompletnie nie myślimy o tym, jak my
w tym wyglądamy. Albo coś podoba nam się tak bardzo, że nie
zwracamy uwagi na to, że nam robi krzywdę i szpeci. Ale jeżeli coś
nas tak bardzo fascynuje, to nikt nie patrzy na to, że to coś nas
szpeci, a wszyscy widzą, że mamy fantastyczną rzecz, którą się bardzo
cieszymy. Nasz wewnętrzny przekaz jest więc niezwykle istotny. Tej
energii wewnętrznej napędzającej musimy mieć więcej. Z tą energią
napędzającą to jest tak, że można swoją wewnętrzną energią
napędzić koniunkturę na ubrania i ubieranie się. Wierzę głęboko, bo
inaczej nie mógłbym uprawiać swojego zawodu, że i zabawą
ubraniami można rozbuchać swą wewnętrzną energię. Dlatego, że
w tych nieszczęsnych ubraniach jest niebywała moc.
Wizerunek może stanowić naszą tarczę i oręż. Wszystko jest
kwestią mózgu i tego, co chcemy osiągnąć. Jeżeli mamy ochotę,
możemy cudownie się schować za ubraniem, i wszystko jedno, czy
będzie to ubranie ultraminimalne, czy ultramaksymalne. I odwrotnie.
Ubranie może stanowić nasz oręż, czyli możemy całą barwność swojej
osobowości wywalić na zewnątrz i nieść ją dumnie jak sztandar. I tak
naprawdę to tylko od nas zależy, jak będziemy chcieli sobie tym
naszym wizerunkiem manewrować. Możemy nim sobie szkodzić,
możemy sobie pomagać, ale najważniejsze jest to, żebyśmy byli
świadomi tego, co robimy. Nawet jeśli swoim wyglądem chcemy
świadomie drażnić.
Boże! Zamordowałbym tego, kto wymyślił tę sukienkę! No co ta kobieta, jak ona wygląda?! Przyszła do
restauracji na kolację, a wygląda właściwie jak gosposia, która założyła fartuszek i zaraz weźmie mopa. Do
tego ma bardzo modne drewniaki… bo miała przedtem czerwone szpilki, ale puściła wiosła. Przyszła
w czerwonych czółenkach, teraz założyła drewniak, który przesadził jej sylwetkę, ponieważ sukienka jest
tak zwaną sukienką oszczędnościową kombinowaną, były trzy kawałki materiału, został zszyte razem, no
i właściwie z czegoś, co miało być modne, eleganckie, no wyszło to, co wyszło, generalnie dajmy pani
mopa, obleci posadzkę i będzie super.

A ta pani nieszczęsna w paskach? No i to jest historia „czym chata bogata, tym rada”. Luźno puszczone
cycki w paskach, źle dobrany biustonosz, żeby było wygodnie, w związku z tym zakładamy szelki na cycki,
cycki leżą na żołądku, bluzka to sto procent poliester, w związku z tym przykleja się dokładnie do ciała, no
i czym chata bogata, tym rada, czyli tak: rzadki biust luźno puszczony na żołądku, w związku z tym
poprzeczny pasek podkreśla każdą nierówność. Pierwsza fałda z tyłu, ten za luźny stanik, ale ponieważ
ciało też jest za luźne, bo nigdy niećwiczone, w związku z tym mamy wrzynę przy szelkach, przy
ramiączkach, nad zapięciem, pod zapięciem. Później mamy płożący się fałd tłuszczu, potem mamy
następny, potem mamy odcięcie od majtek, potem mamy odcięcie od spodni, no i razem mamy tak zwaną
primabaleronę.
Latem w ogóle szarości i khaki są świetne, bo najlepiej pot na
nich się odznacza. A nie ma to jak sexy się spocić. Generalnie nasz
kraj jest zdumiewający. Siedzę w knajpie w centrum miasta, knajpie
z rekomendacją Michelina, jednej z niewielu takich w Polsce, a ludzie
wyglądają jak z ochronki.
A polo! Koszulka polo z podniesionym kołnierzykiem.
Heteroseksualni mężczyźni chodzący w różowych polo z podniesionymi
kołnierzykami to jest absolutny cud na Wisłą. Drechy w różowych polo
z podniesionymi kołnierzykami. Bardzo subkulturowa historia
podniesionego kołnierzyka, skłaniająca się do subkultury gejowskiej,
nie bójmy się tego słowa, a tu tacy mocni mężczyźni, lekko
otłuszczeni, z podniesionym kołnierzykiem w koszulce polo… to
rozczulające. Ręce opadają. No nie wiadomo dlaczego akurat tak,
i skąd w ogóle wzięło się to podnoszenie kołnierzyków w koszulkach
polo. Koszulki polo są koszulkami sportowymi, wymyślonymi do
ekskluzywnych sportów, czyli tenisa, polo czy golfa. Są to sporty
uprawiane na świeżym powietrzu, kark męski, nieosłonięty włosami,
opala się bardzo szybko, bardzo szybko się poci, bardzo szybko go też
zawiewa, można dostać kręczu szyi z zawiania, bo na polach
golfowych piździ jak w Kieleckiem, w związku z tym te kołnierzyki były
specjalnie usztywniane, żeby chronić kark przed wiatrem i słońcem,
a debilne polskie drechy zaczęły stawiać kołnierzyki, że tak niby
modnie i tak samczo, i tak golfowo właśnie.
Co innego postawiony kołnierzyk koszuli. W koszulach to jest
nawiązanie do glamrocku, do lat siedemdziesiątych: kołnierzyk
postawiony, rozchełstana koszula, i to niektórym sylwetkom bardzo
dobrze robi, niektórym bardzo źle. Uważam, że w ogóle dobre ubranie
to jest takie ubranie, w którym jednak widać cień nonszalancji. Wtedy
ma się poczucie, że się obcuje z osobą prawdziwą. Osoby dopięte,
takie absolutnie wyszlifowane na ostatni guzik – jest w tym jakaś
reżyseria i nieprawda. Człowiek z natury rzeczy, zwłaszcza człowiek
inteligentny, musi mieć w sobie jakiś wentyl, jakąś odrobinę
nonszalancji, nieprzyzwoitości, tego czegoś. I to wszystko można
wyrazić ubraniem, pod warunkiem że się tego chce, albo można to
wszystko schować za ubraniem, jeśli się woli.

A tu, popatrzcie! Młody chłopak, towarzysz leśnik, waleń, psia jego mać, fajna twarz, chuda nóżka jak na
takiego słonia. Myślę sobie, że jakby go ubrać normalnie, to okazałoby się, że jest względnie zgrabnym
mężczyzną i nawet atrakcyjnym. Te bambosze z tymi stopkami, te za szerokie spodnie, mój Boże!
Potrzebna jest oczywiście znajomość klasyki i znajomość tzw.
ogólnie przyjętych norm, żeby było widać, jak daleko od linii
horyzontu jeśli chodzi o modę się oddalamy. I należy dbać o tzw.
enklawy klasyki i elegancji właśnie dlatego, żeby było widać linię
horyzontu. Bo muszą być dla człowieka takie miejsca, które nawet
największego ekstrawaganta są w stanie na tyle poskromić, że
obedrze się ze swojej ekstrawagancji i będzie przynajmniej starał się
dostosować do ogółu, a swojej ekstrawagancji da upust gdzie indziej.
Taką współczesną enklawą klasyki jest np. czerwony dywan, to
są Oscary. To są kreacje oskarowe, bardzo piękne, różne, ale
wyraźnie na jedno kopyto, bez przekraczania pewnych norm. Czyli
w momencie, kiedy są modne krynoliny, mamy wariacje na temat
krynolin, kiedy są modne sukienki syrenki – wariacje na temat
sukienek syrenek. Tu wszelkiego rodzaju ekstrawagancje są zwykle
bardzo krytykowane właśnie dlatego, żeby było chociaż jedno takie
miejsce, gdzie dla mężczyzny obligatoryjnym strojem jest smoking
z czarną podkolanówką i wiązaną muchą, a dla kobiety balowa suknia.
Są też miejsca kultu, a w miejscach kultu oddajemy cześć
bóstwu, a nie sobie (chyba że są to miejsca kultu ciała, to wtedy
gramy zupełnie inaczej). Tu też obowiązuje pewnego rodzaju klasyka
i powściągliwość. Są wszelkiego rodzaju miejsca związane
z dyplomacją, są gwiazdkowane restauracje, po to właśnie, żeby tam
nie było czuć zapachu stóp w sandałach i ruszania palcami w bucie, bo
do tego są inne miejsca, no i po to, żeby dobrze się tam czuli ludzie,
których cieszy korzystanie z ubrań, korzystanie z mocy swoich
pieniędzy i wydawania tych pieniędzy na siebie, po to idą w miejsca
niedostępne dla innych, i idą tam w ubraniach, które są niedostępne
dla innych, i są to ubrania przeznaczone specjalnie na takie okazje
w takich miejscach.
Są zawody wymuszające noszenie uniformu, w których
obowiązuje ścisły dreskod, od munduru wojskowego po mundurek
medyczny. Zawód stewardesy na przykład, w zasadzie niezwykle
szowinistyczny i niezwykle luksusowy, wymagał, żeby kandydatka
miała dwadzieścia parę lat, rozmiar 36, smukłą sylwetkę, nosiła
określoną fryzurę, a do tego była sympatyczna. Dziś te wymogi
zelżały, więc często jest tak, że na pokładzie obsługuje nas ktoś
niesympatyczny, bo tłusty, więc niezadowolony z siebie, a do tego
podeszły wiekiem, więc zmęczony.
Technologia HD obliguje osoby występujące w mediach do
brania udziału w tzw. cyrku dobrego wyglądu. Dochodzi tu do takich
afer, że wywala się z BBC wybitną prezenterkę albo stawia jej
ultimatum, że albo zrobi porządek z twarzą, albo niech idzie pracować
do radia. Takie medium jak telewizja to jest historia kreowanej
rzeczywistości – wszyscy są tam zdrowi, szczęśliwi, piękni i młodzi
i tego się trzymajmy, a cała reszta niech nas nie brzydzi swoją
brzydotą. Cały czas te normy się zmieniają, i ja akurat uważam, że to
jest fajne.
Trzeciorzędowe cechy płciowe odgrywają w naszym życiu
wielką rolę, ba, nawet coraz większą. Jest gigantyczna grupa kobiet
mówiących, że te trzeciorzędowe cechy płciowe są na drugim miejscu,
owszem. Ale wygrane są i rządzą światem te, które korzystają
i z rozumu, i z trzeciorzędowych cech płciowych. Bo to nie jest tak, że
rządzą kobiety albo mężczyźni, rządzą mądrzejsi. Jeśli umiesz, kobieto,
zadziałać trzeciorzędowymi cechami płciowymi, czyli doczepionym
poliestrowym włosem, szczotką do zębów przyklejoną nad rzęsą,
ustami powiększonymi wydatnie, i zagrać swoim ciałem, a do tego
jesteś w stanie rozbroić rozumem i odebrać władzę, to znaczy jesteś
mądrzejsza, to sobie rządź! Taka jest historia dziejów.
Zaczyna to też to działać w drugą stronę: dwudziestoparoletni
chłopcy odbierający potężnym czterdziestolatkom władzę właśnie
z tego powodu. Współczesny świat, tak uważam, to już nie jest walka
płci.
Opakowujemy się tak różnie dlatego, żeby korzystać ze świata,
żeby korzystać z siebie, żeby korzystać z własnego ciała. Im bardziej
ono niedoskonałe, tym lepiej powinno być opakowane. Ponieważ
w czasie rozpakowywania możemy dostarczyć tyle radości, że już
sama zawartość jest w stanie czynem ogarnąć resztę, a nie trzeba
skupiać się na pośredniej niedoskonałości cielesnej. Ludzie, którzy są
z natury piękni, są też z natury nudni. Bo jak Umberto Eco powiedział:
„Piękno jest nudne, ponieważ jest ograniczone kanonem,
a brzydota jest bezgraniczna”. I ja się pod tymi słowami
mojego ulubionego filozofa całym sercem i duszą podpisuję.

po prostu jestem niewdzięczny


Zawsze należy myśleć o sobie. Nawet wtedy, kiedy się
nie myśli. Człowiek nawet w swoim zaniedbaniu musi
być zadbany. Po to, żeby było mu miło… Im więcej
przyjemności i radości damy sobie, tym więcej zostanie
nam do rozrzucenia innym. Nie można dawać radości
i miłości innym, samemu się dławiąc. Gdyby matki
Teresy z Kalkuty nie jarało do orgazmu pomaganie
innym, byłaby być może kurwą, żeby mieć orgazmy. Bo
to jest samo życie! Nie wierzę w bezinteresowność.
Zawsze coś się dzieje dlaczegoś.

Najgorzej mają ci, co bardzo chętnie pomagają, ale


jeszcze bardziej czekają na wdzięczność. My, ludzie,
jesteśmy z natury niewdzięczni. Ja jestem bardzo
chętny do pomocy, ale nie po to, żeby ktoś mi
powiedział „dziękuję”, ponieważ pomagam z potrzeby
serca i uważam, że mnie nie ubędzie, jak komuś
pomogę, więc proszę bardzo. Staram się to robić tak,
żeby kiedy pomagam, mnie nie ubywało, bo wtedy mam
żal. A chodzi o to, żeby robić wszystko bez żalu.
I dlatego też wdzięczność lekceważę, bo wdzięczność
jest jednym z gorszych uczuć. Wdzięczność i litość. To
są dwa najobrzydliwsze uczucia, jakie człowiek jest
w stanie wygenerować. Wdzięczność dlatego, że ona
tak bardzo gniecie, że osoba wdzięczna jest tak
wdzięczna, że zaczyna nienawidzić osoby, której jest
wdzięczna. A litość to jest takie uczucie, że lituję się, bo
jara mnie to, że mnie jest lepiej, znaczy jestem lepszy,
jak ci pomagam.

Moja matka często do mnie mówi: „Widzisz, ty jesteś


taki niewdzięczny!” Ja odpowiadam: „Mamo, bo po
prostu jestem niewdzięczny. Taki jestem”. Są we mnie
olbrzyaie pokłady altruizmu i chęci pomocy, ale nie
oczekuję wdzięczności. Jeśli nie oczekujesz,
a otrzymujesz, to zaskakuje cię to i to jest tak miłe
uczucie, że dla niego samego warto kompletnie nie
liczyć na jakąś wdzięczność. Kiedy człowiek nie liczy,
a otrzymuje coś w zamian, jest wniebowzięty. A jeżeli
liczy i nie otrzymuje, to mu żal. I jest do dupy.
talia, biodra, pośladki
Dziś to oczywiste, czy to lubimy, czy nie, że kobieta musi mieć
gładką skórę na nodze i w jej okolicach. Wszystko jedno, czy kto nosi
afro w stylu lat siedemdziesiątych, czy brazylijskie bikini, czyli pasek,
to to afro musi być przystrzyżone i towarzysz kępa niestety na udzie
nie ma prawa się pojawiać.
Mody na owłosienie łonowe pojawiają się i znikają, raz są takie,
raz śmakie. To samo dotyczy owłosienia u mężczyzn na torsie.
Współczesny mężczyzna zadbany nie obnosi się z tym, co mu bozia
dała, nawet jeśli jest zarośnięty, to te włosy muszą być okiełznane,
czyli przystrzyżone. Wiadomo, że kobiety mają swoje sposoby na
bronienie się przed różnymi niedociągnięciami natury. Mężczyźni
również taką broń posiadają. U kobiet to makijaż, a u mężczyzn
zarost. Makijażem kobieta może poprawiać pewne niedociągnięcia,
a zarost męski odpowiednio użyty pozwala wyregulować kontur
twarzy. Na przykład moja twarz: okrągła jak patelnia i tak naprawdę
bez zarostu jej nie ma, a zarost i okulary nadają jej jakiegoś
charakteru. Czyli myślmy o sobie, nawet jak nie myślimy.
Mężczyzna był z natury umięśniony, a kobieta raczej była
szczupła. Miała jednak ciało, czyli biust dość obfity, w związku z tym
lekko wiszący, i miała zarysowane dosyć szerokie biodra i wyraźne
podbrzusze, nazywane przeze mnie obrzydliwie wulgarnie, ale
i dźwięcznie nadpiździem. Panie dziś też to sobie eksponują czasami,
na przykład kiedy zakładają za wysoko za ciasne spodnie. Wtedy
mamy gigantyczne nadpiździe i kopyto wielbłąda z przodu, a z tyłu
zwykle jest to wieczna ekstaza. I cokolwiek by już taka pani miała na
sobie, jest załatwiona i pozamiatana na amen.
Panie, które mają tendencje do tzw. lekkiej wzdymki, czyli do
lekkiego brzuszka, powinny unikać jak ognia spodni do pępka
z zakładkami. Dlatego, że wtedy zwykle zakładki odchodzą na
brzuszku i powodują, że ten brzuch wydaje się większy. To powinny
być spodnie z zaszewkami, czyli z zakładkami założonymi do środka
i zaszytymi. I trzeba pamiętać o tym, że nie mogą to być spodnie zbyt
obcisłe, bo wówczas wywala nam nadpiździe i wygląda to raczej dość
niesexy, ponieważ wzorzec piękna na przełomie ostatnich lat
troszeczkę się zmienił. I o ile nie jest jeszcze kanonem sylwetka
Madonny, która przypomina cyborga, o tyle nadpidździe przestało być
modne, naprawdę. Względnie płaski brzuch u kobiet jest mile
widziany. Można to uzyskać odpowiednim strojem.
To nie znaczy, że mamy chodzić tylko w spodniach worach.
Możemy pozwolić sobie na założenie bardzo dopasowanych spodni,
zwłaszcza że zwykle sylwetka, która wywala nam to i owo u góry,
pozostawia nam bardzo piękne długie nogi, dość smukłe, no i piękne
długie ręce. A cała góra jest okrągła, często z płaskim tyłem. I trzeba
to jakoś ogarnąć. W związku z tym można grać fantastycznie tymi
nogami i można nosić bardzo dopasowane spodnie, tylko trzeba
pamiętać, żeby góra przykrywała nam ten newralgiczny moment, czyli
tzw. bożenę. A z tyłu żeby była tuż za uśmiech. Ale trzeba pilnować,
żeby to w żadnym razie nie było dłuższe. Bo jeśli schodzimy za bożenę
2–4 cm, to musimy sobie zdawać sprawę, że w ten sposób skracamy
nogi. Jeśli mamy 175 cm wzrostu i stosunkowo długie nogi, to
nie ma szczególnie znaczenia, ale jeśli mamy 164 czy 158, to
warto jednak pamiętać o proporcjach. Do 170 cm każdy
centymetr ma znaczenie. I to się tyczy wszystkiego, czy ta talia
jest o 1 cm wyżej, czy niżej, czy długość rękawa. Ponad 180 cm to nie
ma znaczenia. Oczywiście można też mieć to wszystko w dupie. Ale
nie dla takich, co mają w dupie, piszę.
Cały czas będę dodawał w trakcie pisania tej książki, szalenie
komercyjnej i mającej na celu poprawienie sprzedaży wszelkich
rzeczy, że jako wielki fan i miłośnik ubrań i tego, co się dzieje, jestem
zdania, że nie wszyscy są zobowiązani do brania udziału w tym cyrku.
Jest to rzeczywiście bardzo drogi, bardzo kolorowy, cudowny cyrk, ale
nie mamy wobec niego zobowiązań. Uczestnictwo w pełni
dobrowolne. Są wartości wyższe. Natomiast powtarzam: jest to
fantastyczny cyrk, ponieważ może wejść do niego bardzo
dużo ludzi z różnych grup społecznych. Mało tego, jest to też
taki cyrk, gdzie można troszkę poudawać. Można sobie
polepszyć bądź pogorszyć samopoczucie. Można znaleźć
ujście dla siebie. Można sobie bardzo pomóc i bardzo zaszkodzić.
Ale oczywiście można się trzymać z boku. I zwykle ci ludzie, którzy
świadomie trzymają się z boku, nie potrzebują moich rad. Bo rad
potrzebuje ten, kto wyraża chęć i mówi jasno: „potrzebuję twojej
rady, czy możesz mi doradzić?” Ja wiem, że każdy potrzebuje jakiejś
rady, tylko że w momencie, kiedy nie czujesz, że chcesz, żeby ci ktoś
doradził, nie przyjmiesz żadnej wskazówki.
Jest różnica zasadnicza między nonszalancją i abnegacją. Bo
abnegacja polega na tym, że zakładasz jedną skarpetkę szarą, a drugą
pomarańczową, bo właśnie były pod ręką. Że jak się idzie przez pole
i zabłoci buty, to się je zostawia, aż same wyschną, a błoto odpadnie.
A nonszalancja to kontestowanie mody, bycie trochę poza nią
i manie jej w nosie. To jest świadome działanie, absolutnie świadome
działanie i trzymanie się minimalizmu. Konceptualizm. Otulanie się. Jak
jest chłodno, a masz piękny pled w kolorze gnijącego błota i czarny
sweter, otulasz się tym pledem jak ponchem. Stoisz z boku mody, ale
przyglądasz się jej bacznie.
Masz jej świadomość. Ta książka jest dla ludzi świadomych.
Bo ludzie nieświadomi, nawet jeżeli przeczytają, to spiją lukier
i nim się zabawią, a nie dojdą do treści. Fajnie, jak jest na tyle dużo
lukru, że można się po prostu zrzygać słodyczą, ale fajniej, jeżeli
czytelnik przez to przebrnie i odnajdzie treść. Jak jest za dużo treści
z kolei, też niedobrze, bo zemdli. Sama zaś treść podana sucho jest
nie do zniesienia. Bywałem na bardzo mądrych wykładach, które były
po prostu nieznośne, ale bywałem i na cudownych wykładach, które
poza treścią miały jeszcze oddech. Wiedziałem, że mam do czynienia
z żywym człowiekiem. Bo jeśli kogoś słucham, to chcę czuć tego
człowieka. Chcę wiedzieć, dlaczego on wygłasza takie sądy. I jeśli to
są tylko pewne prawdy czy nieprawdy, no to jest historia względna,
i to nic nie wnosi. Ale jak w tym wszystkim jest jeszcze człowiek, no to
te jego prawdy, jeżeli przemawiają do mnie, przemawiają przez niego
mocniej, dobitniej, wyraźniej. Dlatego żałuję, że nie mogę się
przenosić w czasie, żeby posłuchać niektórych prawd wygłaszanych
przez niektórych ludzi. Bo czuję, jakby tylko czytane, były jednak
wyrwane z kontekstu. Chciałbym znać ludzi, którzy to mówili.
Uwielbiam poznawać ludzi.
Uważam, że należy na tyle dobrze wyglądać, żeby
zajebiście żyć. Nie można natomiast żyć po to, żeby zajebiście
wyglądać. Bo to wtedy traci sens. I to jest bardzo ważne, że ja
wiem, że czasami nie można być chudym ponad wszystko. I przeraża
mnie, że czasem dochodzi dziś do pewnego rodzaju wynaturzenia.
Matka Natura wymyśliła człowieka tak (zwróćcie uwagę, że piszę
„człowieka”, nie kobietę), że człowiek płci żeńskiej w wieku lat
dziewiętnastu, dwudziestu w rozmiarze 32-34, w wieku lat
pięćdziesięciu jest w rozmiarze 40-42. Dlatego, że koło pięćdziesiątki
kobieta przechodzi menopauzę i nagromadzony tłuszcz jest jej
potrzebny do tego, żeby ten bardzo burzliwy moment przechodziła
łagodniej (tłuszcz jest rezerwuarem estrogenów). W tej chwili
wszystko się posrało. Cały czas tu mówię nie o przeciętnych ludziach,
którzy się ot tak mnożą przy nafcie, tylko mówię o ludziach
świadomych. Teraz świadoma kobieta dopiero w okolicach trzydziestki
myśli o zamążpójściu. Bo jest już odpowiednio wykształcona, ma
odpowiednie posadowienie zawodowe. Wszystko jedno, czy prowadzi
własną firmę, czy pracuje dla kogoś. Zwykle jest już po studiach, zna
kilka języków, zwykle jest bardzo zadbaną laską z własną kawalerką
kupioną na kredyt i z samochodem w leasingu. I ona potrzebuje teraz
samca, który jest przynajmniej o pół oczka wyżej. Ponieważ w Polsce
nie znajdzie – może sobie w banku spermy załatwić plemniki i zwykle
często tak kobiety tej klasy robią. Teraz to na świecie właściwie już
norma. Mówimy cały czas, jak się ten świat fantastycznie zmienia. No
ale załóżmy, że jeszcze nie musi kupować tych plemników i w wieku
dwudziestu dziewięciu, trzydziestu lat wychodzi za mąż, dwa lata
pojeżdżą z małżonkiem po świecie, popodróżują, pozwiedzają. Potem
ona mówi: słuchaj, niedługo będę miała trzydzieści pięć lat,
właściwie mam już awans w kieszeni, dobra, to co, robimy
dzidziusia? I ona ma tak trzydzieści trzy, cztery i rodzi dziecko. Koło
czterdziestki dziecko ma pięć lat, więc jest już odchowane i problem
z głowy. Wtedy ona myk na siłownię, reperuje się, botoks, detoks,
kwas hialuronowy, trener osobisty itd. Kwasikiem cycki podnosimy,
tłuszczyk odsysamy i znowuż mamy historię młodości, a tu cztery
dychy minęły w ogóle bezpowrotnie. Czterdzieści siedem lat, a ona jak
dwudziestka piątka. A tutaj generalnie bożena zaczyna wysychać, więc
co tu robić, co tu robić, szaleństwo, no bo nagle patrzy w lustro i jest
pięknie, a tu te uderzenia gorąca. No to hormony, leci jak z kranu,
wszystko gra. Mamy czterdzieści pięć, zajebiście wyglądamy, dziecko
akurat ma piętnaście lat jedno, to zróbmy sobie nowe – hurra! Mnie to
trochę przeraża. Kto będzie chował dziecko urodzone po
pięćdziesiątcepiątce? Dobrze, jak robimy je sobie
z dwudziestosześciolatkiem, to się nim zajmie, jak babina będzie leżała
i dogorywała. No ale jak na przykład pięćdziesiątcepiątce dziadunio
siedemdziesięciodwuletni zafunduje dzidziusia? To co, że to
genetycznie bardzo groźne. Ludzie przecież nie myślą. Najpierw
nagrzebiemy w genach, żeby polepszyć, potem zoperujemy w łonie,
żeby jeszcze polepszyć, potem się urodzi. Tak już jest, taka jest
rzeczywistość. Na takim świecie żyjemy.
Ci ludzie, którzy rządzą światem i mają pieniądze (bo pieniądze
rządzą światem), nie narzucają reżimu projektantom, nie mówią im:
będziemy wam płacić, jak będziecie szyli duże rozmiary. Oni,
przeciwnie, wchodzą w to. I mamy wówczas te kobiety, te nieszczęsne
kobiety, które nie są w stanie o własnych siłach schudnąć, a mają
ochotę uczestniczyć w tym cyrku. A mają ochotę, bo ten cyrk jest dla
nich, bo innych akurat na niego nie stać. I zarzynają się na siłowniach.
To dla mnie fenomenalne i fascynujące zjawisko. Te panie, które nie
mogą schudnąć naturalnie, wycinają sobie połowę żołądków, usuwają
żebra, ba, w tej chwili mięśnie się też poprawia, odsysają sobie to
i owo. Napędza się cała machina cyrku chirurgii plastycznej itd. To się
dzieje, to funkcjonuje, i to po prostu jest, działa. I to wszystko
towarzyszy historii mody, historii high fashion, historii tego, że ludzie
chcą w tym uczestniczyć. Są też tacy, którzy nie mogą uczestniczyć
nie z powodów ekonomicznych, ale z racji swojej budowy na przykład.
No bo poza tym, oprócz tego, co sobie wyobrażamy na temat
człowieka, to mamy jeszcze ludzi bardzo wysokich, bardzo niskich.
Mamy ludzi bardzo wysokich, którzy na zdjęciach wyglądają jak
kurduple. Dlaczego? Ano dlatego, że mają bardzo długie kadłuby
i krótkie nóżki. A mamy też pchełki malutkie, które sfotografowane
wyglądają na wielkoludy, bo mają idealne proporcje. Są też głowonogi
z samymi nogami. Znam pewną panią, która składa się z nóg, biustu,
rąk i głowy. Nie ma nic ponadto. Szyi niestety też nie posiada. Ma
gigantyczne cycki, z których pośrodku wychodzi głowa. Dwie bardzo
smukłe ręce i tuż pod cyckami natychmiast zaczynają się nogi. No to
jest dramat. Wyobraźcie sobie kobietę, która jest cyckami
i nogami. To bardzo trudna sylwetka do ubrania.
Cała zabawa polega na tym, żeby umieć się ogarnąć. Dlatego
tak ważna jest świadomość. Że sprzedajemy innym to, co chcemy
sprzedać, i podajemy to tak, jak chcemy. A doskonałość w zasadzie
w przyrodzie nie istnieje. Nawet jeżeli ktoś ma wszystko, to zawsze
czegoś nie ma. Często widzimy bardzo pięknych ludzi koszmarnie źle
ubranych i bardzo źle lądujących. Bo bozia dała urodę oraz sylwetkę,
ale niestety nie dała gustu i rozumu, no i do widzenia. Dlatego myślę,
że lepiej mieć odrobinę gustu i rozumu, bo choć jak mówię, oczywiście
wsad jest najważniejszy, to jednak jeżeli on jest nawet trochę
niedoskonały, a umiemy go dobrze opakować, zawsze będziemy
wygrani.
A wracając do pośladków, to właściwie każda sylwetka jest
dobra. Są panie niespecjalnie zadowolone, że mają płaski tył. Wtedy
zdecydowanie zalecane są ubrania lekko marszczone z tyłu, żeby ten
tył nie wyglądał tak płasko, czyli rodzaj żakietu z tiurniurą czy
baskinką. Są też majtki ze sztuczną pupą. Przemysł bieliźniarski
bardzo ludziom pomaga. Funduje różnego rodzaju nośniki, które
sprawiają, że niekonieczna jest od razu chirurgia plastyczna.
Oczywiście, że dzięki chirurgii można sobie pewne rzeczy poprawić,
można odessać tłuszcz z talii i przepompować go do pośladków,
można odessać go z ud i wstrzyknąć w pośladki, można odessać
z pośladków i ud, a następnie wstrzyknąć w biust, w usta. No można
wszystko, co się chce w tej chwili. Ale jeśli ktoś nie chce się ciąć,
a chce tylko na ulicy nie mieć płaskiego tyłka, bo później w sypialni
jest mu wszystko jedno… bo i mężczyzna, i kobieta lubi u swojego
partnera to, co on tam posiada. W sypialniach zresztą ten tyłek nie
wygląda tak płasko jak w spodniach. Tak jak są majtki z pośladkami
i biustonosze z wkładkami, tak są majtki pushupy (pushpupy),
specjalnie wyprofilowane na pośladki, tak że sama struktura utkania
tych majtek unosi pupę do góry. Tak jak biustonosze pushupy, które
nie mają wkładek, a tylko sprawiają, że winda jedzie do góry. Dziś
również męska bielizna bywa w ten sposób robiona. Widziałem taką
bieliznę z wkładkami, która tak kroi od spodu majtki, że jak się je
zakłada, to generalnie z jakiegoś tam małego wróbelka elemelka robi
się sokół, orzeł czy też inny kondor.
Są mężczyźni, którzy uważają, że każdy ptaszek ma swój
daszek i chodzą z wywalonymi żołądkami, tymczasem współczesny
przemysł bieliźniarski oferuje gorsety dla mężczyzn specjalnie na ten
brzuch piwny. Tak jak dla kobiet jest bielizna korygująca, tak jest
bielizna korygująca dla mężczyzn. Tylko że dla kobiet robi się majtki
od kolan do biustonosza. I wtedy one rzeczywiście utrzymają udo
i pupę, całe nadpiździe, formują tyłek, powodują, że nie ma efektu
baleronu z tylu i nawet w dużym rozmiarze trzyma się to ciało na tyle
w kupie, że nie ma fałd i luźnego tłuszczu. Nawet obfita pani, jeśli ma
dobrze dobraną bieliznę korygującą, będzie w obcisłej sukience
wyglądać uroczo i zgrabnie. Może nie chudo, ale zgrabnie. Bo ta
bielizna korygująca powoduje to, że trzymamy rozmiar, ale bez
defektów związanych z otyłością.
Uważam, że sam mam spore zasługi w tym, że w Polsce
kobiety zaczęły nosić bieliznę korygującą. I naprawdę słyszę
często: „To pan…”, „To dzięki panu”. Teraz muszę nauczyć kobiety,
żeby one nie pchały się w bieliznę XXS, jeśli mają XXL. Dlatego, że ta
bielizna jest taka, że to nie chodzi o to, żeby w nią wejść, bo
wejdziemy w każdy rozmiar, nawet jeśli mamy 52, to wepchniemy się
w 38, ale co to da? Ona nas obciśnie, a nadmiar gdzieś musi wyleźć.
W związku z tym jak zafundujemy sobie taką bieliznę od kolana do
biustu, to wywali nam garb na plecach w postaci tłuszczu z całego
ciała. To po pierwsze. Po drugie – po chwili noszenia bielizna nabierze
ciepła i zaczną się nam siłą rzeczy i tak robić wałki. Ona zacznie
zjeżdżać, podchodzić i będzie nam po prostu duszno, niewygodnie,
a po kwadransie to można i zemdleć. I jeśli nawet wbijemy się w taką
bieliznę na jedno przyjęcie, to potem już nigdy w życiu tego więcej na
siebie nie założymy i w ogóle precz! Lepiej mieć luźny brzuch niż taką
bieliznę.
A to nie oto chodzi. Taka bielizna ma być w rozmiarze naszego
ciała. Powtarzam: w rozmiarze! Bo nie chodzi o to, żeby sobie
zafundować na plecach fałd tłuszczu, który nie ma którędy wyjść.
Pokochajmy nasz rozmiar. Chodzi o to, żeby mieć zbite ciało i żeby się
nie robiły fałdy tłuszczu, a nie żeby się zakatować. Ta bielizna ma być
naszym ubraniem codziennym, jeżeli oczywiście chcemy trzymać
formę. Cały czas to zaznaczam. Ogólnie przyjmujemy, że jesteśmy
piękni, młodzi, bogaci, zdrowi i bierzemy czynny udział w szaleństwie
świata. Każdy na swoim poziomie. Jeśli ta bielizna jest w naszym
rozmiarze, jest nam w niej wygodnie i wyglądamy zdecydowanie
zgrabniej.
Kiedyś mój asystent mruknął: „Zobacz, jaka bromba, a nie ma
nadpiździa”, a ja mu na to: „Widzisz, bo ona ma po prostu dobrze
dobraną bieliznę korygującą. A jak ona zdejmie te gacie, jak jej
wszystko świśnie, to ona tego nie ogarnie. Ale teraz wygląda w ogóle
fantastycznie”.
To ważne zwłaszcza latem, zwłaszcza pod ubrania z bawełny,
z dzianiny, które przyklejają się do ciała. Jest to dość dramatyczny
widok. Na przykład pani w wieku lat 34, dwoje dzieci, rozmiar 44.
Ponieważ kudły właziły jej do zupek, jak gotowała, to je obcięła.
Ponieważ się przetłuszczały, zrobiła sobie trwałą, żeby nie mieć
problemów. No i że taka była szara i zaczęła siwieć, to pasemka jej
fryzjer doradził. W związku z tym mamy 34 lata, rozmiar 44, trwałą
ondulację i pasemka, wszystko nas wkurwia i jedziemy na wczasy do
Mielna, bo akurat udało nam się coś tam odłożyć czy mąż dostał jakąś
premię. No to trzeba się zestroić.
W co się zestroić najlepiej? No najlepiej się zestroić w białe
spodnie – na lato to najpiękniejsze. Ale białe spodnie, jak mamy
rozmiar 42 czy 44, nadpiździe, a do tego 156–7 cm, nie więcej? To
najlepiej dowalić sobie rybaczki albo tzw. bermudy, czyli do połowy
łydki, ponieważ łydka nam też utyła. No to może założyć spodnie do
polowy łydki, białe, takie lekko rozszerzające się do dołu, żeby było
wygodnie, no i w trok wiązane. Do tego, myślę, fantastycznie będzie
wyglądał biały klapek na gumie. A ponieważ jest gorąco, stanik uwiera
i denerwuje, zakładamy różową spraną koszulkę na cienkich
ramiączkach…
I nagle dwa grześki wibrują gdzieś w okolicach biodra, tzw.
piersi biodrówki ułożone fantastycznie na żołądku… i ta trwała
ondulacja, i to jedno dziecko uczepione nogawki, drugie pchane
w wózku, i nagle jest takie zdumienie, że ojej, a ten mój misiek to się
ogląda za młodymi i atrakcyjnymi. Bo miśkowi udało się akurat nie
przytyć. A zaś inny misiek to ma tak, że mu żona w jednej ciąży
przytyła, ale schudła, w drugiej ciąży przytyła i też schudła, a on jak
w pierwszej ciąży przytył, to już nie schudł, w drugiej ciąży dotył i też
nie schudł. A ona właściwie troszkę w pretensjach, ale mówi do niego
„tatuś”. „Tatuś, spadł smoczek dziecku!”, a tatuś ledwo się z tym
kałdunem pochyli, podniesie, weźmie do pyska, obliże, choć ledwo
skończył palić papierosa, i da dzieciakowi. Nadmorski standard.
No więc od razu powiem przy okazji, że białe spodnie, bardzo
sexy i dekoracyjne, są zarezerwowane wyłącznie dla ludzi szczupłych,
powtarzam: wyłącznie dla ludzi szczupłych! Ludzie szczupli w białych
spodniach wyglądają obiektywnie dobrze. Cała reszta to już jest
historia gustu i sztuki dla konesera. Jeden lubi, drugi nie lubi.
Wiadomo, że im większa pupa, tym bardziej obcisłe białe rzeczy
podkreślają wszelkie niedoskonałości. Celulit na białym widać niemal
idealnie. Nawet jak go nie ma, to wystarczy założyć białe spodnie.
A nie daj boże, jak to jest materiał biały, cienki i trochę przezroczysty.
To już koniec! Tu już nie ma znaczenia, czy pod spodem są różowe
stringi z koronki, czy bawełniane majty w słoniki. Najgorsze są
spodnie jasne obcisłe, a pod nie tzw. figi damskie, które regularnie tną
pośladek na cztery części, tak że mamy dupę i poddupę, a jeszcze jak
ona jest wielka, to się robi po prostu dramat.
Zwraca uwagę i przykuwa wzrok. I właśnie wtedy często
dochodzi do błędnej interpretacji rzeczywistości. Czyli osoba, która ma
dupę i poddupę, myśli sobie: „Patrzą na moja dupę. Ekstra”.
A wszyscy patrzą na dupę i poddupę i myślą: „Co ona, psiamać,
założyła na siebie”. Kreując siebie, wysyłamy komunikat. Tyle
że świat odczytuje go czasem kompletnie inaczej. Często
projektanci mody są ludźmi dowcipnymi i czynią sobie
pewnego rodzaju krotochwile. Takim żartem w modzie było
wprowadzenie w zasadzie elementów strojów z sexshopu do mody
bieżącej. Uczynił to Gianni Versace w latach osiemdziesiątych,
wprowadzając lateks i złote meduzy. Lateks, który kojarzył się nam
jednoznacznie absolutnie z historią seksualną… I nagle ten żart, który
był bardzo drogim żartem, został kupiony. I o ile ten żart w obrębie
high fashion, czyli w tej wersji najdroższej, stanowił ekstrawagancję,
perwersję i coś niezwykle zmysłowego, o tyle w momencie kiedy
wyszedł na ulice, zaczął być zastępowany coraz tańszym i tańszym
plastikiem. A kiedy te złote klamerki zaczynały farbować na zielono,
a nieszczęsne dziewczęta zaczęły zakładać do tego plastikowe rajstopy
i chodzić w plastikowych butach na gwoździach, nagle coś, co wyszło
z kurestwa, do niego wróciło. Tak samo jest z piórami, niezwykle
wyrafinowanymi i kosztownymi na wybiegu, a potem kogucimi. Panie
chcące udawać damy otulone boa muszą uważać, co robią. Boa
w modzie można nosić, ba, nawet należy. Ale trzeba je traktować jako
pewnego rodzaju żart, pewnego rodzaju dowcip. Bo jeśli zakładamy
boa na poważnie, to musimy sobie zdawać sprawę, że damy nosiły
futra, a kurwy chodziły w gęsinie. Bo pióra w modzie to jest tak
naprawdę historia belle epoque, kiedy zaczęły się rozwijać kabarety.
Pióra to jest burleska… To są podróże, to dzięki nim drogich piór,
strusich i marabucich, zaczęło się pojawiać coraz więcej. Marabuty
i gęsina, do tego wszelkie boa robione z kogucich piór. Do dziś pióra
są używane, ale jak wspominałem, to bardziej moda i dowcip niż coś
do noszenia na poważnie. Bo pióra noszone na poważnie czynią
z noszącej niestety idiotkę.
Młode dziewczyny nie mają dziś talii. Nawet szczupłe generalnie
nie mają talii. Są proste. Moda wychodzi temu naprzeciw, jak
najbardziej. Zmienia się kościec człowieka. Od lat sześćdziesiątych
ludzie są statystycznie o 12 cm wyżsi i szczuplejsi. I tak idzie ewolucja
człowieka, ale też i degradacja człowieka. Oczywiście to nie jest żadna
naukowa prawda, ja tylko tak sobie wyobrażam, że ewoluujemy,
jesteśmy coraz wyżsi, coraz szczuplejsi, i ulegamy degradacji
w pewnym sensie. Ponieważ nasz kościec jest coraz dłuższy,
w związku z tym uprawiamy coraz mniej sportów, w związku z tym te
szczupłe piętnasto-, szesnastolatki mają już celulit. To jest również
kwestia żywności, zmiany stylu życia. W związku z tym bardzo dużo
mówi się na temat fitness, na temat diety. Skutki żywienia i skutki
życia są już widoczne w nadchodzących pokoleniach. Struktura
obecnych ciał pięćdziesiątek, sześćdziesiątek jest dużo lepsza niż
u dwudziesto-, trzydziestolatek. Moja matka nie ma grama celulitu,
a tyła i chudła na przemian. A moje koleżanki dwudziestoletnie, choć
szczuplutkie, uda mają jak gąbki. To jest ewolucja i być może nie
należy na to specjalnie zwracać uwagi.
Ewolucji człowieka towarzyszy również ewolucja medycyny
estetycznej. Ludziom się wydaje, że jeśli raz coś zrobią, to już
mają. A trzeba pamiętać, że medycyna estetyczna działa
w momencie, kiedy się ją stosuje, tak jak wszystko. Jeśli ktoś ma
tendencje do tycia i stosuje dietę, to chudnie, ale jak przestaje ją
stosować i wraca do starych nawyków żywieniowych, to tyje. Jeżeli
ktoś ćwiczy, to ma piękne ciało, ale kiedy przestaje ćwiczyć, to ciało
mu siada. Jeżeli ktoś wchodzi do cyrku z medycyną estetyczną
i korzysta z jej zdobyczy, to działa i wygląda świetnie. Ale jeśli
przestaje korzystać, to mijają dwa, trzy miesiące i wszystko siada. No
jest to rzecz normalna i oczywista. Mówi się, że ludzie uzależniają się
od operacji plastycznych i medycyny estetycznej. Ludzie się
uzależniają od wszystkiego. Od kawy, herbaty, papierosów.
Jeżeli ktoś ma tendencję do uzależniania się, to jest w stanie od
wszystkiego się uzależnić. Ktoś jest uzależniony od siłowni, to znaczy
chodzi na siłownię, ponieważ widzi efekty i nie chce tego stracić! Tak
samo jak ktoś korzysta z zabiegów ujędrniających. To fantastycznie
działa, poprawia jędrność skóry, poprawia ukrwienie, daje bardzo
dużo, kosztuje sporo, ale wymaga kontynuacji. I tak sobie można
dwadzieścia, trzydzieści lat pociągnąć i mieć genialne ciało. Ale jak się
przestanie korzystać, wszystko wróci do normy. Czyli świadomie
wchodźmy do tego cyrku, pamiętając że jeżeli przestajemy, no to
wiadomo, wszystko siądzie. Mówi się, że nawet siądzie szybciej. No
kurcze blade, jak mamy pięćdziesiąt lat i przez ostatnie dziesięć
korzystaliśmy ze wszystkich uciech medycyny estetycznej, więc
zamiast nam te dziesięć lat przelecieć, zatrzymaliśmy się na
trzydziestu dziewięciu, i nagle od roku nie korzystamy, to wracamy do
swojej pięćdziesiątki. Wiadomo, że gdyby nam te dziesięć lat szło rok
po roku, tobyśmy sobie na te pięćdziesiąt wyglądali i nikt by nie
zauważał, jak się starzejemy. Ale jak przez dziesięć lat trzymaliśmy się
w ryzach i przez rok popuściliśmy, to wróciliśmy nie do czasu sprzed
rozpoczęcia wszelkich kuracji, czyli tam do czterdziestki, tylko po
prostu łuup, i nagle mamy pięćdziesiąt. Ieee, ale co się stało?
dlaczego? Jak się przestaje korzystać, to się gorzej wygląda niż
przedtem, bo po prostu kontrast jest większy. Więc raz jeszcze –
przede wszystkim świadomość. To jest cały czas najważniejsze.
Talii już właściwie nie ma w modzie. W latach pięćdziesiątych
podkreślały ją spódnice na halkach i szerokie paski. Tulipanowe
spódnice, ołówkowe spódnice wyglądają dobrze na wąskiej talii
i pięknych biodrach. Nie ma dziś wąskiej talii, pięknych bioder.
Generalnie albo mamy bromby tłuste, albo mamy chłopięce sylwetki
beztaliowe. Nawet jeżeli są wąskie biodra, to jest dosyć szeroka talia.
Na przykład jeśli mamy 88 cm w biodrach i 76 cm w talii, to to jest
bardzo mała różnica. To właściwie chłopiec. Kreatorzy idą więc
w stronę prostych sylwetek, bo dostrzegają zmiany. Moda ciągle się
zmienia.
biust
Rodzaje biustonoszy i w ogóle podejście do tematu bardzo się
zmieniły na przełomie wieków. Przy sportowym rozmiarze biust nie
sprawia żadnego problemu, ale jeżeli mamy poważne przedsięwzięcie,
no to trzeba to jakoś ogarnąć, bo można sobie zrobić krzywdę, np.
wykonując prace domowe.
Kiedyś biusty bandażowano. I w przypadku niewielkiego biustu
da się to zrobić i dziś, naprawdę się fajnie ułoży. Ale jak młoda
dziewczyna dostała od losu kawał cyca, potem urodziła czworo dzieci,
ale ma świetną skórę, więc piersi dalej są w dobrej formie, niemniej
i tak generalnie wibrują, układają się jako biodrówki gdzieś
w okolicach żołądka, tyle że są pełne, no to tego się tak łatwo nie
zabandażuje.
Kiedy byłem jeszcze stylistą w „Twoim Stylu”, miałem niezwykłą
przyjemność i zaszczyt pracować z Dorotą Roqueplo, kostiumolożką
i kostiumografką. Znakomita postać. Cudowna kobieta, absolutnie
niezależna, wspaniała. Nie wiem, czy feministka, ale na pewno
kwintesencja człowieczeństwa i kobiecości. I robiłem z nią sesję
królowej Elżbiety. Występowały tam różne aktorki wcielające się
w rolę Elżbiety. To był mariaż kostiumologa ze stylistą, ponieważ
robiliśmy całą tę historię z absolutnie współczesnych ubrań, które
funkcjonowały wtedy w modzie. I właśnie Dorota, jak użyłem jakiejś
tam spódnicy polskiego projektanta, wzięła bandaż elastyczny – do
końca życia tego nie zapomnę – i pięknie zaplotła na modelce gorset
w taką jodłę. To było niezwykle. Na Annie Korcz to zrobiła, pamiętam.
Oczywiście, że współczesna sylwetka staje się coraz bardziej
chłopięca, ale chcemy jednak budować u kobiet tę kobiecość. Dlatego
panie robią sobie biusty. Są okresy w modzie, są projektanci, którzy
w założeniu podświadomie projektują na korygowane sylwetki.
Oczywiście mamy mnóstwo różnych sylwetek ze względu na
mieszanki, ale są przecież jakieś główne typy. Na przykład wiadomo,
że przy pewnym typie sylwetki nie występuje duży biust i już. To jest
na przykład bardzo kształtna, ładna pupa, zero talii, ładne biodra,
stosunkowo wąskie, ale bardzo kobiece, płaska klatka piersiowa.
I tutaj w momencie gdy sobie dorabiamy cycofony, robi nam się
piękna talia. Widzę na przykład fenotyp i wiem, że ten typ budowy nie
może mieć takich cycków, bo natura w ten sposób nie działa.
Jest zasada, której jestem prawie pewien: że z dużych biustów
są zadowolone właściwie wyłącznie te kobiety, które zapłaciły za nie
bardzo dużo. Sporo czasu przebywam z ludźmi, zwłaszcza z kobietami,
i naprawdę nie znam kobiety z dużym biustem własnym, która byłaby
z niego zadowolona. Są takie, które kłamią trochę, ale są i takie, które
się z tym godzą. Duże biusty często przysparzają problemów. Ciężko
jest z nimi tak, że po wielogodzinnych i wielorakich rozmowach
z różnymi seksuologami i z koleżankami dowiedziałem się, że piersi,
które tak bardzo jarają wszystkich mężczyzn, nawet tych
homoseksualnych, łącznie ze mną, najmniej jarają same
zainteresowane. Że dla większości kobiet ich piersi nie są specjalnie
erogennymi miejscami i miętolenie ich nie doprowadza do obłędu ani
spazmów. Wręcz przeciwnie, a pozwalają na to miętolenie tylko
dlatego, że widzą, jak wielką radość sprawia to ich mężczyznom.
Ale jeśli już biust mamy, to trzeba z niego zrobić atut. A tu
podstawą jest dobrze dobrany biustonosz, który odciąża kręgosłup,
ale i dobrze robi sylwetce. Trudno kupić gotowy biustonosz do dużego
biustu, ale nieźle się w Polsce rozwija brafiting, czyli dobieranie
biustonosza i korygowanie na miejscu miski w stosunku do obwodu.
Kobiety, które muszą z tym żyć, radzą sobie różnie. Jedne większy
biust wykorzystują jako atut, drugim on trochę przeszkadza.
Często jest tak, że kobiety szczupłe mają duże biusty. I te,
które nie mają ochoty ich eksponować, robią wszystko, żeby te biusty
zamaskować. Wówczas zwykle efekt jest taki, że wyglądają na grube
baby. Bo biust niestety bardzo rozszerza klatkę piersiową. Jeśli on jest
pięknie podany na półmisku, w dobrym staniku, mocno
wyeksponowany, to wtedy widać, że jest smukła historia pod biustem,
nie ma wielkiego brzuszyska, że są wąskie bioderka, ewentualnie
ładne obfitsze biodra. I wtedy rzeczywiście wygląda to bardzo
apetycznie, smacznie itd. Choć jest dość niewygodne. Natomiast jeśli
kobiety mają już dosyć tego swojego biustu i nie chcą, żeby wszyscy
patrzyli na ich cycki i zakładają sobie te spłaszczające biustonosze, to
coś się z tym biustem musi stać. Albo się go przygniata do klatki
piersiowej, albo się go wpycha pod pachy. I wtedy ze szczupłej
kobietki czy tam dziewczyny z dużym biustem robi się po prostu
brombisko.
Gotowa konfekcja szyta jest na statystyczną średnią, rozmiar
jest mniej więcej uniwersalny, więc przy dużych biustach ubrania
dobre w ramionach nie dopinają się na piersi, a dopinające się gdzie
trzeba, w ramionach są za szerokie. Kiedyś chodziło się do krawca
i szyło się na miarę. Dziś robią tak nieliczni.
Ubieranie ludzi jest bardzo trudną sztuką, bo
osiągniecie harmonii pomiędzy tzw. obiektywnym dobrym
wyglądem a swoim wyobrażeniem o sobie to są naprawdę
takie rzeczy, którym trudno sprostać. Co z tego, że tysiąc
dwieście osób powie ci, że świetnie wyglądasz, jak ty się czujesz jak
idiotka. To nic nie zmieni. A jeżeli ktoś ci będzie nawet mówić, że
„wzięłabyś się za siebie”, a jest ci dobrze we własnej skórze, to
zachęta taka sprawi ci wyłącznie przykrość. Nic nie zmieni. Bo jeśli
mówisz do kogoś raz, drugi, trzeci, a temu komuś jest po prostu tylko
przykro, to nie ma sensu mówić po raz piąty, siódmy i dziesiąty. On
inaczej widzi świat i należy to przyjąć.
Są setki, tysiące stylistów, ale tylko ja z jakiegoś powodu jestem
na tym rynku taki, jaki jestem. Naprawdę nie zrobiłem świadomie nic,
żeby zaistnieć społecznie. To się stało ze względu na to, że robię to,
co robię, mówię to, co mówię, i myślę tak, jak myślę. I chodzi mi o to,
żeby zarażać ludzi swoim myśleniem. Żeby absolutnie nie stawiać
siebie jako wzoru do naśladowania, tylko mówić o alternatywach
i różnorodności. Mówić o tym, że widzę normy i wiem jak one
wyglądają, i że jedne z nich są bardziej słuszne, drugie mniej. Że
można ich przestrzegać albo nie, ale trzeba być na bieżąco. Im więcej
rozumiemy, tym pełniej możemy korzystać z życia. A im jestem
starszy, tym lepiej to rozumiem. Dlatego przyszedł moment, żebym się
podzielił z innymi swoimi spostrzeżeniami.
Jestem przeciwnikiem dziania się dla samego dziania. Świat
daje ludziom szanse i to od nich zależy, czy będą z nich korzystać, czy
nie. Jeśli ktoś chce mojej pomocy, mówię: „Proszę, można zrobić tak,
a można zrobić tak”. Z wiekiem coraz mniej jestem kategoryczny, bo
już wiem, że ludzie mają różne priorytety. Służę swą wiedzą, radą dla
satysfakcji własnej, dla rozkoszy i przyjemności. Uwielbiam być
maskotką dla pieniędzy. Bo jeżeli czuję, że jestem potrzebny
jakiemuś człowiekowi, że kontakt i praca ze mną poprawia
mu komfort życia, pozytywnie zmienia jego spojrzenie na
świat, to to mi wystarcza. Nie myślę, ile kosztuje moja praca, bo to
jest mój fun. Jeśli ktoś chce się wybrać ze mną na zakupy, żeby ktoś
go sfotografował, żeby ze mną pobyć, poflirtować i poobrzucać się
wielkimi markami domów mody, to wtedy staram się być możliwie jak
najdroższym błaznem świata. Co robię z przyjemnością, dodam. To
jest niezwykłe, że wstydem jest w naszym kraju zarabianie pieniędzy.
Ze wzgardą mówi się o ludziach, którzy na przykład biorą pieniądze za
to, że przychodzą na imprezy różnego rodzaju, eventy. Przychodzą
tam za pieniądze. No po to sobie wyrobili twarze, czyli są jedyni tacy
spośród milionów ludzi, wkręcili się jakimkolwiek sposobem na
świecznik. I na wszelkie możliwe sposoby zarabiają twarzą. Bo po to
sobie ją wyrobili, żeby zarobić. Tutaj jest to niegodne. Na świecie jest
cennik na największe gwiazdy filmowe. Jeżeli chce się zaprosić Juliette
Binoche czy żonę pedofila, kogokolwiek, jest cennik. Juliette Binoche
jeszcze trzy lata temu przychodziła na pokazy nieznanych
projektantów za 5000 euro, a za 15 000 ubierała się w sukienkę danej
firmy.
W Polsce gardzi się podobnymi ludźmi, wciąż wstydliwe jest
u nas zarabianie pieniędzy. Pomalutku się to zmienia, ale cały czas
niestety wstydzimy się, że zarabiamy pieniądze, i wstydzimy
się mówić, że wydajemy te pieniądze. Wciąż kupienie sobie
ekskluzywnej torebki tłumaczymy: „Nie, nie, to w lumpeksie”, „Nie,
nie, to koleżanka dała mi w prezencie”, ale żeby tak otwarcie…?
Bardzo chwalebne jest kupić jak najtaniej. Ale może dajmy żyć
ludziom, którzy z trudem wielkim będą odkładać cały rok, żeby móc
sobie kupić coś markowego.
W Polsce w ogóle nie ma kultury ubierania się, dobrego
ubierania się. Nie ma kultury wydawania pieniędzy na siebie, na
wygląd zewnętrzny. Przeciętna dziewczyna w Europie: Niemczech,
Włoszech, Hiszpanii, Portugalii, będzie odkładała ze swojej pensji
ekspedientki przez 3 miesiące, żeby kupić sobie na przecenie pasek
Gucciego. I nie kupi sobie podróby, tylko oryginał. Wielkie marki nie
walczą z podróbkami, bo nie wiedzą, że są Polacy wieśniacy. Damy,
które stać na torebki za fortuny, kupują Hermesy po 1500 zł. Bo one
mówią, że ona jest tyle warta ta torebka, no i jest tak podrobiona, że
nie do poznania.
I co z tego, że baba ma pieniądze, jak nie umie korzystać. No
przecież ta torebka nie ma być warta 1500 zł, tylko trzeba za nią
zapłacić 4600 euro, po to, żeby sobie zrobić dobrze, a nie żeby
koleżankę w oczy kłuło. Każda, która ma lewego Hermesa, niech się
zastanowi nad tym, co robi i po co ona to robi. Po co jej pieniądze,
skoro nie umie z nich korzystać. Nie umie sprawiać sobie prawdziwej
radości. Nie chodzi o te 1500 zł i tego Hermesa, tylko chodzi o to, że
ona może być wyjątkowa. Jedzie, zamawia. Może uczestniczyć w tym
cyrku. Jedna na milion może uczestniczyć. Po to ten cyrk został
wymyślony, a nie po to, żeby kłuć w oczy jakąś obcą babę. A co cię to
obchodzi? Ty masz sprawić radość sobie, właśnie po to masz górę
pieniędzy, żeby sprawiać sobie radość. Jak masz za dużo, to oddawaj
na prawo i na lewo. Zostaw sobie tyle, żeby ci wystarczało na radość.
Na hotele po parę tysięcy euro za dobę, na te torebki, na buty itd.
A nie jedziesz do hotelu po pięć tysięcy za dobę i masz lewe klapki
Chanel na nogach, lewego Hermesa w ręku i jesteś w lewym
kostiumie Diora.
Marka Hermes jest absolutnym synonimem luksusu. To jest
najwyższa półka. Same wyżyny to są często marki, które funkcjonują
gdzieś poza tymi wielkimi bilbordami tłukącymi po oczach. Jeżeli
chodzi o galanterię skórzaną, to taką najwyższą półką jest Gaillard,
którego w Polsce w zasadzie nikt nie zna. To jest specjalny rodzaj
dermy drukowanej w taki wzór, który wygląda jak 3D, a tak naprawdę
został wymyślony w pierwszej połowie XIX wieku. To jest marka
galanteryjna niezwykle ekskluzywna. Karl Lagerfeld używa walizek
Gaillarda. To jest taka bardzo wysoka półka. Podobnie jest
z Hermesem. Słynny model torebki Birkin przez wiele, wiele lat był
wyznacznikiem absolutnie high class, elegancji i luksusu. Najtańszy
model tej torebki kosztuje 4600 euro. Do niedawna, bo do 2009 roku
nie produkowano tych torebek seryjnie, tylko czekało się na taką
torebkę trzy, cztery miesiące. Zamawiało się, płaciło fortunę i można
było ją dostać dopiero za te kilka miesięcy. Każda ma swój unikalny
numer, można było mieć własne inicjały itd. I właśnie za to się tyle
płaci, za ten cały cyrk, za zamówienie, czas oczekiwania, legendę itd.,
wszystko razem. I w momencie kiedy człowiek chce się tego
pozbawić, to kupuje Hermesa robionego w Chinach, który wygląda
naprawdę jak 1:1. Wiem, bo widziałem, że nie jest w stanie człowiek
odróżnić oryginału od podróby. Bo to też zresztą i nie o to chodzi,
żeby odróżniać, chodzi o to, żeby sami zainteresowani robili sobie
dobrze. Projektanci nie walczą z podróbkami, bo struktura obu tych
rynków – high fasion i podróbek – jest inna. Wychodzą z założenia, że
jeżeli taka dziewucha kupi sobie lewego Hermesa, to będzie tak długo
odkładała na tego prawdziwego, że w końcu go sobie kupi. I to
rzeczywiście tak działa na świecie, ale nie w Polsce. Ludzie z branży
nie wzięli pod uwagę tego, że są Słowianie, którzy mają zupełnie inne
kumanie tematu.
Poza Hermesem jest Vuitton, który już jest jakby bardziej
w zasięgu możliwości, bo na przykład najtańsza torebka Vuittona
kosztuje w granicach 400 euro, czyli 1600 zł. Do 2000 zł kosztują
często dobre torebki designerów z tzw. bieżących kolekcji, które są
przeceniane. Sam Louis Vuitton nie ma nic takiego jak przeceny.
I jeżeli ktoś mówi, że kupił na przecenie Vuittona, to wiadomo, że
kłamie. Vuittona nie można kupić nigdzie poza salonami Louisa
Vuittona. Wiec jeżeli ktoś kupił w butiku Vuittona na przecenie, to
wiadomo, że ten Vuitton nie ma z Vuittonem nic wspólnego. To jest
jedna z tych marek, gdzie kupujemy coś dla siebie, po to, żeby zrobić
sobie frajdę. Jest to najbardziej podrabiana marka na świecie
i nawet mając Vuittona najprawdziwszego na świecie,
możemy być narażeni na posądzenie, że mamy podróbkę, co
kiedyś i mnie się przydarzyło. Tymczasem akurat mnie takie
historie nie dotyczą, bo naprawdę dosyć ciężko pracowałem na swój
lifestyle. Uwielbiam wydawać pieniądze, jara mnie to w ogóle
dramatycznie, i czasami uwielbiam je wydać abstrakcyjnie, że kupuję
coś, co jest warte jedną dziesiątą tego, za co płacę, ale kupuję to
z pełną premedytacją, z satysfakcją i z lubością. Kiedyś robiłem
zakupy w jedynym w Polsce takim miejscu – w Vitkacu, kupowałem
kilka rzeczy, a ponieważ znam ten sklep od dawna, no i mam tam
swoje rabaty, dając kartę z lubością i radością powiedziałem: „Boże,
jak ja uwielbiam wydawać u was pieniądze!” Wtedy pewna pani, która
nakupiła za cztery razy tyle co ja, więc pewnie stać ją było na to,
poskarżyła się: „Boże, jak ja bym kiedyś chciała to powiedzieć. Ja
zawsze przeżywam tu dramat”. Spojrzałem na nią i powiedziałem:
„Wie pani, to ja bym na pani miejscu zaczął ubierać się w H&M. Tam
są naprawdę bardzo fajne rzeczy za jedną dziesiątą tych pieniędzy.
I wtedy by pani nie rozpaczała”. I ona tak jakoś na mnie spojrzała,
a ja chrząknąłem i mówię: „Bo wie pani, jeżeli już wydawać swoje
własne pieniądze, to tylko po to, żeby zrobić sobie przyjemność”.
W H&M zresztą wzornictwo jest doskonałe, bardzo nowoczesne.
Choć co do tkanin i wykończenia można mieć zastrzeżenia. No ale
gdyby te rzeczy były z naturalnych tkanin i dobrze wykonane, to nie
byłyby po 78,90, tylko po 789 zł. Niestety nie może być tanio i dobrze.
No nie ma takiej opcji. Ponieważ technologie są bardzo drogie.
Konstrukcje są bardzo drogie. Więc na czymś trzeba oszczędzać.
Wielkie sieciówki robią bardzo modne, bardzo bieżące wzornictwo,
natomiast te rzeczy są często bardzo źle uszyte i z bardzo złych
tkanin. Po to, żeby zaoszczędzić na kosztach. Rynek jest naprawdę
bardzo szeroki. Mamy marki, które są konfekcyjnymi markami, które
szyją dobrze, ale mają słabszy marketing. Każdy szuka własnej niszy.
Ale trudno rozmienić się na drobne i zajrzeć w każdy segment rynku.
Mówiąc o modzie, dobrze to jakoś upraszczać,
systematyzować. Mamy więc secondhandy, mamy ubrania
z sieciówek, i mamy marki premium i high fashion. I oczywiście
że poza tą średnią modą konfekcyjną i poza sieciówkami mamy
jeszcze cały segment firm i firemek, które robią ubrania zwykłe
dzienne, ubrania sportowe.
Ubrania sportowe to jest zupełnie inny segment. Zdarzyło się
tak, że jadąc niedawno pociągiem zorientowałem się, że wszyscy
mężczyźni, których minąłem, są w sportowych butach. Nagle jest
dworzec Warszawa Centralna, wyjeżdżają ludzie i wszyscy są
w sportowym obuwiu. Tak naprawdę sport wyszedł na ulice.
I powstają takie słowne błędy logiczne jak choćby określenie
„sportowa elegancja”. Nic głupszego nie można wymyślić niż sportowa
elegancja. Elegancja, czyli klasyka, czyli dostojeństwo. Ludzie
eleganccy przecież w ogóle się nie pocą. Czy ktoś słyszał o eleganckim
spoconym mężczyźnie?
Najpierw warto sobie wyjaśnić pojęcia. Co to jest
elegancja? Elegancja to jest coś, co właściwie prawie nie
istnieje. Bo to jest absolutnie stetryczała, skostniała forma. To są
krochmalone kołnierzyki i to są normy niezmienialne. Czyli wieczorowo
pan jest w smokingu, pani jest w długiej sukni. To, że pani idzie
pierwsza, pan idzie za nią. To, że na zewnątrz należy skinąć głową,
a w pomieszczeniu ucałować dłoń, jeżeli została podana do całowania.
To, żeby nie wyciągać pierwszemu łapy do kobiety. Kapelusz
i rękawiczki. To jest konwenans. I to jest elegancja. Ludzie eleganccy
się nie pocą, nie bekają, nie mają wysypki, łupieżu itd. I nie uprawiają
sportów. Bo sport to jest wysiłek, bo sport to jest pot, smród,
adrenalina, to są rozwiane włosy, to są wygodne ubrania. Jedno
z drugim za nic nie pójdzie w parze. W związku z tym określenie
„sportowa elegancja” jest jakąś bzdurą w najgłębszej swojej istocie.
Powtarzam: określenie „sportowa elegancja” nie istnieje,
podobnie jak nie istnieje „tanio i dobrze”.
Możemy natomiast mówić o modzie dziennej, o totalnym
eklektyzmie, czyli o łączeniu elementów stricte sportowych z rzeczami
dziennymi czy też koktajlowymi, a nawet wieczorowymi. Żyjemy
w epoce eklektyzmu, łączymy elementy poszczególnych dziedzin ze
sobą i w ten sposób budujemy tzw. wizerunek casual, dzienny, czyli
tworzymy swój własny styl powszedni.
A wracając do biustów, to można taki biust puścić wolno,
rzucając o żołądek i żebra. Latem niestety to często widać, że wysoka
temperatura odbiera ludziom rozum i wyobraźnię, i że panie, które
w temperaturach 14, 15 do 20 stopni czasem jeszcze starają się
zachować jakieś pozory, przy 25 po prostu odpuszczają. I nagle
mamy taki widok, że idzie bromba, która wygląda jak bromba
po prostu, czyli taki balonik do połowy napełniony wodą
i przelewający się. Widać absolutnie prawo grawitacji. Wory
pod oczami sięgają biustu, biust sięga żołądka, żołądek kolan,
a reszta już się nie broni.
Jak na to wszystko zarzucona jest kwiecista tunika, to duży
wzór kwiecisty maskuje wszystko i idzie po prostu wielka rabata. I to
jest fantastyczne. I ja wielkim rabatom mówię TAK! Bo właśnie o to
chodzi, że jak jesteśmy bardzo obfici w kształty, należy nosić duże
wzory kwieciste, bo one to zakrywają. Bo widzimy tylko wielką rabatę
kwietną.
Gorzej, jak taka osoba zakłada biały len przezroczysty albo
blady róż czy błękit i cienką bawełnę na ramiączkach. I to wszystko
jest takie jednobarwne, jasne i na luzie, a jeszcze dostaje od potu
wilgoci. Dwa razy się usiądzie i wszystko buzuje, a pot się leje.
I zwykle do tego but wygodny albo niewygodny, czyli los sandalos:
stopa ma 10 cm szerokości, ale podeszwa tylko 6 cm. Cienkie paski są
werżnięte w to stopisko, stopisko trochę sinieje, puchnie, noga się
wylewa. No i oczywiście ponieważ całe ciało się poci, w związku z tym
kurz z ulicy zbiera. Nagle pięta się robi czarna, a trochę tej pięty
wystaje, więc ona zbiera, co się da. To niestety wygląda bardzo słabo.
I to jest kolejna prawda. Im człowiek mniej doskonały
z natury, tym więcej wysiłku musi włożyć w to, żeby w każdej
sytuacji wyglądać miło, sympatycznie, estetycznie. Oczywiście
poruszając się cały czas w pewnym kanonie. Bo nie możemy się w nim
nie poruszać, wtedy nie byłoby w ogóle o czym mówić.

A tu? Ponieważ jestem spasiona, wbiję się w białe rybaczory, no bo w czym najgorzej wygląda sylwetka?
No nie ma to jak kiedy spasiona założy białe rybaczki. Najlepiej jeżeli są takie trochę przezroczyste, a pod
spodem pojawia się na przykład różowy majtek w słonik zielony, bo to na szczęście. A do takich
rybaczorów najlepiej założyć gumowe klapki na koturenku… matowy pazur, zrogowaciała pięta, sytuacja
jest w ogóle z cyklu „dziękujemy państwu za uwagę, do widzenia”. A jeszcze przy takim luźnym biuście
puszczonym na żołądek bardzo dobrze robi malutka torebka skosem przez ramię, przez środek piersi, żeby
je tak konkretnie rozdzielić i pokazać, jakie one są mocno wyużywane. A maleńkość torebki podkreśla
ogrom nagromadzonych przez całe życie kilogramów.

I następna młoda kobita. W khaki się wbiła, też sexy, i rybaczory. No i klapiszon na klocuchu.
Fantastycznie! No pięknie, no brawo, Jasiu!
Nie wspomnieliśmy jeszcze o fasonach biustów, które też
przecież są różne. Ze swojego szczenięctwa pamiętam określenie
biustu „duże niebieskie oczy”. A jak mamy „duże niebieskie oczy”, to
możemy mieć zeza, możemy mieć tzw.
strita, czyli zeza rozbieżnego, że łzy po plecach lecą, albo zeza
zbieżnego. No możemy mieć piersi jabłka, gruszki, możemy mieć kozie
dójki czy skarpetki z piaskiem i kamykiem. I jeszcze do tego są też
tzw. biusty robione, którym moda wychodzi bardzo naprzeciw.
No ale zanim te biusty podrasowane omówimy, zajmijmy się
tymi naturalnymi. W modzie są dekolty. Kreatorzy projektują stroje na
wyidealizowaną kobietę, czyli kobietę, która ma średniej wielkości
zrobiony biust, układający się idealnie niczym wyciosany z marmuru
na klatce piersiowej. I wtedy można sobie szaleć z różnego rodzaju
dekoltami, ponieważ biust jest w jednym miejscu, nie rusza się, nie
przelewa i nie wypada. Ale biust żywy w dekoltach do pępka i dalej
najlepiej się sprawdza, kiedy piersi lecą pod pachy, bo ten dekolt ma
szansę utrzymać pierś i ona nie wypadnie. W przeciwnym wypadku
niestety nie można nosić takiego dekoltu, bo założenie do niego
biustonosza jest po prostu zbrodnią. W myśl zasady, że nie można być
troszkę kurwą i nie można być troszkę w ciąży ani być troszkę
napitym. A nie, napitym troszkę być można.
Od razu przejdę na tył: o ile w modzie uliczno-klubowo-zwykłej
założenie bielizny i obnoszenie dumnie przy gołych plecach
wychodzących spod ubrania ramiączek nie jest problemem, o tyle
w modzie wieczorowo-balowej biustonosz przy ogromnym dekolcie
jest niestety absolutnie, ale to absolutnie niedopuszczalny
i wykluczony. Taka pani jest zdyskwalifikowana. Ale zdarza się, że
kobiety noszą podobne rzeczy. Mogę tylko uprzejmie prosić, żeby tego
nie robiły. Szkoda, że nie umiem precyzyjnie wyjaśnić dlaczego.
Dlaczego czasami bielizna jest czymś intymnym i takim powinna
zostać, a czasami właściwie wyeksponowana gra bardzo dobrze? Cóż,
może dlatego, że jednak suknie balowe i wieczorowe nawet przy
szaleństwie swym są blisko klasyki. A w klasyce nie ma miejsca na
ekstrawagancje i eksperymenty. Ludzie klasyczni, czyli
eleganccy, nie rozmawiają o bieliźnie, oni ją po prostu noszą,
tak dobrze dobraną, że jest zawsze niewidoczna. Ale ponieważ
szaleństwo polega na tym, że moda przestała istnieć i można nosić
wszystko, to i balowa suknia z widoczną bielizną, z szalenie
niezobowiązującym obuwiem i starannie wystylizowanym niezwykle
nonszalanckim włosem, bez makijażu, z dołożoną skórzaną kurtką czy
też cardiganem może stanowić wielkomiejski strój dzienny. Dziś
możemy grać ubraniami na całego.
Jeżeli zaś chodzi o tzw. trzymanie biustu w ryzach, czyli dobre
dobranie biustonosza, który często ratuje całą sylwetkę, zwłaszcza
w przypadku… no właściwie każdych biustów. Bo niewielki biust
z dobrze dobranym biustonoszem będzie wyglądał na większy, jeżeli
jest taka potrzeba. I to samo jest z dużymi biustami: dobrze
zapakowany biust nie przeszkadza i ubrania lepiej się układają. Trzeba
tymi biustami odpowiednio manewrować. Oczywiście nie tak, że mam
duże piersi i się wstydzę, to nosze golfy i buduję sobie lotniskowiec na
klatce piersiowej. Należy odpowiednio grać dekoltami – podwójne
dekolty bardzo dobrze załatwiają tu sprawę. Wiadomo, że długi,
bardzo głęboki dekolt wyciąga sylwetkę. Można sobie pozwolić na dwa
dekolty. Spodnia warstwa może być w zależności od sytuacji niezwykle
wyrafinowanym kawałkiem koronki czy jedwabiu, który przykrywa
nam odrobinę biust, po to, żeby zewnętrzna warstwa mogła być
dłuższa i wyszczuplająca.
szyja i dekolt
Dekolt to takie miejsce na ciele kobiety, które jeżeli nie jest
nadmiernie wyużywane, starzeje się później niż twarz i zwykle dość
długo wygląda bardzo dobrze. Chyba że opalamy się na skwarka
i robimy jakieś tam cuda wianki, to wiadomo, wszystko siądzie. Ale
jeśli żyjemy w miarę normalnie, to o ile szyja poleci nam raz, dwa,
o tyle ten dekolt będzie wyglądał naprawdę doskonale. Nie należy
nosić golfów, żeby zakryć szyję. Bo jak zakrywamy szyję golfem, to
natychmiast wychodzą nam tzw. chomiki, czyli podgardlana, i to, co
zwisło na twarzy, natychmiast staje się widoczne. Golf podkreśla to
genialnie.
Pytają mnie kobiety: „Jak zadziałać na polecianą szyję?” Broń
boże nie wiązać na niej apaszki, bo to będzie przykuwało uwagę
jeszcze bardziej. Należy natomiast wywalić dekolcisko. Ładny biust
nawet u dojrzałej kobiety zawsze będzie wyglądał dobrze, ponętnie,
prowokacyjne. Jedna będzie zazdrościła, jakiś facet się obliźnie i nikt
nie będzie myślał o takim detalu jak szyja.
Znam ludzi, którzy chcą świetnie wyglądać nie po to, żeby
kogoś oszukać, tylko ot, żeby dobrze wyglądać. Sądzę, że wewnętrzne
poczucie jest najważniejszą rzeczą i sam z przyjemnością korzystam
ze zdobyczy chirurgii estetycznej, plastycznej itd. Na razie niestety
teoretycznie, bo nie mam czasu, nie chce mi się, uważam to za
drugorzędne, niemniej ważne, i w którymś momencie z pewnością się
poddam.
Tu nie chodzi o nieskazitelność. Te interwencje nie są złe. Choć
są oczywiście i tacy ludzie, którzy przesadzają i chcą być coraz
bardziej podobni do swojego ukochanego kotka na przykład. No ale
robią to za własne pieniądze, mają ochotę, to niech sobie robią.
Są też ludzie, którzy nie chcą ingerować w siebie. Musimy
przecież pamiętać, że każda ingerencja plastyczna to jest ingerencja
w nasze ciało. Nawet jak nasz własny kotek czy piesek nas podrapie,
może nam się nic nie stać, ale możemy od tego umrzeć. A co dopiero
w momencie, kiedy jesteśmy poddani znieczuleniu, ktoś nam rozcina
ciało i w tym ciele grzebie albo wpuszcza nam jad kiełbasiany czy
cokolwiek. No więc właśnie o to chodzi, żeby świadomie decydować.
Ciągle to powtarzam. Każdy, kto się poddaje takim zabiegom, musi
mieć świadomość, że robi to na własne ryzyko, że to jest jego
organizm, że efekt może być fantastyczny, ale nie musi. Musi zrobić
własny bilans za i przeciw, i albo w to wejdzie, albo w to nie wejdzie.
Tu nie ma owczego pędu i jeżeli ktoś czuje, że nie chce ingerować
w swoje ciało, to nie będzie ingerował, niezależnie od tego, czy będzie
miał pieniądze, czy nie. To samo jest z biustami. Są kobiety, które
mają duże biusty i te biusty im tak przeszkadzają, że sobie je
zmniejszają, a są takie, które męczą się całe życie, ale nic nie zrobią.
Są takie, które mają małe piersi, a tak bardzo chcą mieć duże, że
sobie je robią, a są takie, które stać na to, żeby sobie zrobić nawet
sześć par cycków na plecach, ale nie robią. I na tym polega wolny
wybór.
Ja mam ochotę dobrze i świeżo wyglądać, siedzieć wieczorem
na przyjęciu bez poczucia, że mi ryj zjechał na kolana. A botoks
i dobrze użyty kwas hialuronowy ani prawidłowo przeprowadzone
ostrzykiwanie własnym osoczem nie robi z twarzy maski. Teraz przez
rok nie używałem botoksu, bo chciałem zobaczyć, jak wyglądam tak
naprawdę. W wieku 39 lat po raz pierwszy się ostrzyknąłem i robiłem
to co pół roku. Kwasik, botoksio i własne osocze. I to rzeczywiście,
umiejętnie zrobione, specjalnie nie zmienia rysów. Jak się śmiałem, to
nie miałem zmarszczek, nie miałem tych na czole, mięśnie mi się nie
ruszały. Człowiekowi z wiekiem lecą kąciki ust, bruzdy się
powiększają. I o ile rano jesteśmy przykładowo zapuchnięci i do 16–
17.00 jest bardzo dobrze, później już wychodzi zmęczenie i wieczorem
ryj się osuwa.
Będę jednak hołdował kreowanej rzeczywistości i nie uwierzę,
że o zmierzchu lepiej się czyta z ludzkich twarzy, bo stają się
ciekawsze, rysy się wyostrzają. Tak rzadko mam ochotę poczytać
z czyjejś twarzy, że jestem w stanie się bez tego obyć. Żyjemy
w świecie iluzji absolutnej i ja chcę widzieć ludzi, którzy są pogodni,
uśmiechnięci, a co mają w środku, to mnie to słabo przeważnie
obchodzi. Zbolałe twarze, frustracja, dramat, niechęć, tragedia,
nieszczęście, upierdalanie się cudzymi problemami, to jakoś
kompletnie mnie nie interesuje. Jestem tworem komercji dla
komercji. Myślę, że przyszedłem na świat, żeby umilać
ludziom życie i żeby udowodnić wszystkim, że są piękni,
fantastyczni, szczęśliwi, bogaci, nawet jeżeli nie są, że są
zdrowi, nawet jeżeli nie są, i piękni, nawet jeżeli nie są. Po
prostu kwintesencja próżności. Znaczy zaspokój wszelkie
potrzeby, jakie masz, a potem wynajmij mnie, a ja cię
wylukruję do końca.
Bo tak naprawdę ten cyrk modowy ma sens tylko wtedy, kiedy
sprawia radość. A radość sprawia, kiedy wszelkie problemy bytowania
mamy zapewnione, lekcje odrobione, pełny luz. Wtedy się możemy
interesować tym, czy w tym sezonie jest modna długość za kolana,
czy przed kolana, czy w takiej długości jest nam dobrze, czy
niedobrze. Jeżeli nie mamy zaspokojonych podstawowych potrzeb, to
bardzo trudno naprawdę interesować się modą, fascynować się nią,
kreować swój wizerunek. Bo wtedy jest to zamiast czegoś robione.
Wtedy jest to ersatz, a nie dopełnienie. Chciałbym być dopełnieniem,
po to, żeby samemu dopełniać swoją próżność, czyli właściwie żeby
pomagać, ale też bawić, cieszyć, stanowić maskotkę. Jestem już
zaspokojona, a teraz chcę być nowa, więc proszę bardzo, wynajmuję
pana i stwórz mnie pan na nowo. Czy minimalistycznie, czy
maksymalistycznie. Czy ascetycznie, czy barokowo. Jakkolwiek.
I dlatego mianowałem się stylistą, że jestem w stanie wstroić się
w czyjś nastrój. Jesteś ascetką z zasady, to ci przedstawię
najcudowniejszą ascezę na świecie. Kochasz rokoko, to pokażę ci taką
biżuterię, że oszalejesz. Tylko otwieraj portfel. I otwieraj go
z przyjemnością. Właśnie na tym to polega. Bo jeżeli masz rozpaczać,
że kupisz broszkę za 25 tysięcy euro z brylantami, to kup sobie
jabloneks za 40 zł. Naprawdę nikt nie pozna. Albo tylko nieliczni.
Jablonex w dalszym ciągu robi świetną biżuterię do filmów, imitującą
naturalną biżuterię z różnych epok.
A wracając do dekoltów, to ja osobiście uwielbiam te
gigantyczne, przegigantyczne dekolty na małych sportowych biustach.
Często jest tak, że kobiety z małymi biustami nie chcą nosić dekoltów,
bo mówią, że nie mają co pokazywać. To samo mówi chyba Susannah
o Trinny, że ona właśnie nie nosi dekoltów, bo ma mały biust.
Uwielbiam gigantyczne dekolty na małych biustach, ponieważ
uważam, że wyglądają niezwykle zmysłowo, niezwykle sensualnie,
nigdy wulgarnie. Natomiast bardzo duży dekolt przy gigantycznym
biuście może wyglądać… nie, nie tandetnie, o tandecie można mówić
w przypadku Loli Ferrari, czyli dziewczyny, która funduje sobie biusty
wielkości arbuzów po to, żeby nimi zarabiać. Natura nigdy nie jest
tandetna.
Nie jest tak, że robimy naturalną selekcję, czyli generalnie
wszystkie za duże biusty zrzucamy ze skały, i wszystkich facetów,
którzy mają przyrodzenia poniżej 20 cm, zrzucamy ze skały
i tworzymy idealne społeczeństwo, bo nic w ten sposób nie
stworzymy. Przyjmijmy człowieka jako dobro nadrzędne, z całym jego
ciałem, wszystko jedno, czy ma duże cycki, czy ma małe cycki.
Duże cycki mogą wyglądać wulgarnie. Więc jeżeli nie chcemy,
żeby były wulgarne, to możemy je sobie wpakować pod pachy,
założyć golfisko, łachmany i biczować się, zamieszkać na wsi. Ale
możemy je też ograć, wykorzystać jako atrybut kobiecości i piękna.
Czyli pokazać, odsłaniając cudownie ramiona, układając je dobrze do
sylwetki, grając pięknym biustonoszem, kawałkiem pleców, tysiącem
rzeczy. Możemy biust odsłonić w całości i wtedy będzie wulgarnie.
Jeśli natomiast odsłonimy ten biust po to, żeby pokazać smukłość
sylwetki (mocno eksponujemy biust, w zasadzie wulgarnie, ale
zakrywając całą resztę), to wtedy świadomie gramy elementami i jest
to może nieco wulgarne, ale nie tandetne. Oczywiście, że jeżeli do
tego biustu założymy ultramini zaledwie zasłaniające bożenę, na górze
będzie tylko gorset, a do tego walniemy sobie sandały sznurowane po
samego bobra, no to wtedy mamy tandetę. Ale pamiętajmy, to nie
jest tak, że skoro matka natura dała duże cycki, skazane
jesteśmy przez całe życie albo na bycie po prostu brombą
udającą że ich nie ma, albo na tandetę.
Chodzi o to, żeby wygrać wszystko to, co się ma. Jeżeli więc na
przykład nie ma talii, nie ma biustu, ale są nogi i ręce, no to wtedy po
prostu gramy nogami i rękoma. Albo gramy plecami. Tylko uwaga,
jeśli gramy kilkoma elementami naraz, często powstaje kakofonia.
I wtedy z odrobiny perwersji, z odrobiny wulgarności i zmysłowości
łatwo przejść w tandetę. Bo wywalona cała dupa naraz przestaje być
interesująca. Rzeczywiście w szybkiej komunikacji jest szybki
komunikat. Idzie laska na wysokim obcasie prawie goła – znaczy do
zerżnięcia. I później takie dziewczęta są zdumione, że są zaczepiane,
obrzucane niewybrednymi słowami. No ale jakie słowa mają padać?
Niestety nastąpiła potworna pornografizacja świata. Z przerażeniem
obserwuję, że dla wielu młodych kobiet seksowny wygląd to jest
wygląd laski z porno. Że w ogóle pojęcia sensualności i zmysłowości
przestały praktycznie funkcjonować. Że albo coś jest sexy, albo nie
jest sexy. Sexy jest zazwyczaj to, co wywalone na wierzch,
a wszystko, co jest schowane, to już nie jest sexy. A to przecież
bzdura. A gdzie niuans? Niuans, który tak naprawdę decyduje
o wszystkim? To niuans decyduje, z jakimi ludźmi być, a z jakimi
nie. Niuans świadczy o człowieczeństwie. Kończy się fasada i tabloid
i zaczyna się człowiek – właśnie w niuansie. Tego mi brakuje.
Różnica między dobrym i złym smakiem jest bardzo
cieniutka. Ja akurat bardzo kocham kicz. Uważam, że kicz jest tą
taką najcieńszą granicą pomiędzy niezwykłą rafinadą
i wysublimowaniem a megatandetą. Że w kiczu jest energia. Z kiczem
jest tak jak z pięknem i brzydotą. Wszystko to, co się wyłamuje poza
kanon, posuwa jednak świat do przodu. Bo gdybyśmy cały czas tkwili
w tym samym konwenansie, w podobnej klasyce i elegancji, tobyśmy
cały czas byli w epoce kamienia łupanego. A świat oparty jest na
ewolucji i rewolucji. Ewolucja następuje stopniowo, a rewolucja
w zasadzie burzy wszystko i buduje na nowo. Dwa zjawiska idące
razem budują nam świat właściwie. Coraz bardziej nowy, coraz
bardziej zdumiewający nas samych. I zobaczymy, jak to będzie dalej
wyglądało. Bo teraz wygląda tak, że ludzie ostro ze sobą polemizują.
Walka dobra ze złem, walka młodości ze starością, walka ze
zmarszczkami i różnymi takimi historiami. Dlatego też czas, w którym
żyjemy, jest taki ciekawy, bo to wszystko teraz się dzieje, na naszych
oczach.
Każda epoka ma swoje zwolnienia i swoje przyspieszenia. Na
początku XX wieku ludziom się wydawało, że świat oszalał, że
technologicznie osiągnęliśmy szczyty i jest w ogóle total. W tej chwili
też mamy takie poczucie, że wszystko pędzi, a technologia goni
technologię. Że coś, co było wow! kilka lat temu, teraz jest już
w zasadzie przeżytkiem. Że ludzie pracują na tabletach, a jeszcze
cztery lata temu nikt nie wiedział, co to jest tablet. Że za sekundę
będziemy mieć czipy zamiast telefonów i inne historie. Wszystko idzie
do przodu, także medycyna, choć wciąż jesteśmy trapieni chorobami,
pojawiają się też nowe. Rak stał się czymś tak powszechnym jak
grypa, ale metody leczenia tego raka są już takie, że wcześnie
wykrytego leczy się w dwa miesiące. Oczywiście cały czas nie
znaleziono jeszcze szczepionki na HIV, bo wirus wciąż się mutuje, ale
wynaleziono leki antyretrowirusowe, które pozwalają na normalne
życie praktycznie tak samo z wirusem HIV jak z wirusem opryszczki.
No nie ma to w ogóle dla chorego większego znaczenia. A ile jest osób
w Polsce, które żyją i nie wiedzą, że żyją z HIV? Podobnie z rakiem,
trzy czwarte potencjalnych pacjentów przecież nie wie, że już ma
raka.
Z jednej strony ten świat jest trapiony coraz to nowymi
mutacjami różnych strasznych chorób, a z drugiej strony cały czas
medycyna pędzi naprzód i wymyśla szczepionki, terapie, które
pomagają chorym żyć w miarę normalnie. Rzeczywiście jest tak, że
żyjemy coraz dłużej i coraz dłużej chcemy się cieszyć tym życiem.
I choć świat jest cały czas nękany wieloma lokalnymi wojnami, to
żyjemy w jednym z najdłuższych okresów bez wojny globalnej. Od
1945 roku. A żyją jeszcze ludzie, którzy doświadczyli drugiej wojny
światowej. Jeszcze nie było w historii ludzkości tak wielu dojrzałych
ludzi, co prawda dręczonych i nękanych chorobami, ale leczonych, co
pozwala dożyć późnych lat. Oczywiście możemy powiedzieć, że to
dotyczy jedynie tej części świata i tych nielicznych, których na to stać,
ale wiadomo, że zawsze tak było i że ze wszystkich technologii, które
są wprowadzane, najpierw korzystają najbogatsi, a potem one się
upowszechniają i docierają do tych najniższych pięter.
To tak jak z korektami urody: najpierw chirurgia plastyczna
dostępna była tylko wybrańcom, no i była to historia troszeczkę
szemrana. Dziś już temat dotyczy średniej półki. Okazuje się, że
największy odsetek kobiet, które się ostrzykują, to nauczycielki
gimnazjum, wcale nie gwiazdy filmowe ani nie aktorki! Kto wie, może
ten świat za sto lat będzie wyglądał zupełnie inaczej i że właśnie
pięćdziesięcio-, sześćdziesięcioletni ludzie będą chodzili bez
zmarszczek, a wiek będzie można rozpoznać tylko po lekko
przymglonych starością oczach, bo tak z wierzchu nie będzie tego
widać?
Lubię kicz. Tylko ja też troszkę opacznie rozumiem różne rzeczy
i dlatego na przykład bardzo cenię sobie dyletantów. Zresztą sam się
uważam za dyletanta. Podobnie bardzo sobie cenię ludzki snobizm.
Uważam, że snobizm posuwa świat do przodu. Bo najpierw –
tak sobie to wyobrażam – zaczynam kupować obrazy, różnego rodzaju
sztukę, bo to jest modne i tak wypada, a potem mam wolną chwilę
i zaczynam się nią interesować, czytać o niej. Zaczynam odróżniać
rzeczy lepsze od gorszych. Tak jest z każdą dziedziną i dlatego
uważam, że bycie dyletantem jest wspaniałe, bo jestem
zainteresowany absolutnie całym światem i wszystkim, co jest wokół
mnie, i z każdej dziedziny chce coś wiedzieć, choć troszkę. A jeżeli coś
pochłonie mnie bardziej, to wchodzę w temat głębiej. Nie ma
sposobu, żeby pojąć całą wiedzę świata, można się po niej
natomiast cudownie prześlizgnąć.
Historia dyletanctwa jest dla mnie fantastyczna, bo rozległość
pobieżnej wiedzy daje świadomość gigantycznej niewiedzy w każdej
dziedzinie. I jeżeli masz świadomość własnej niewiedzy, to możesz
wiedzę zgłębić, gorzej jeśli nie wiesz, że nie wiesz. Wtedy jest do
dupy.
No więc uzbrojeni w wiedzę wszelaką, uzbrojeni
w wiedzę o sobie i w wiedzę o ogólnie przyjętym, acz cały
czas zmieniającym się gdzieś tam kanonie, możemy
zaopatrzeni w oręż chirurgów plastycznych, estetycznych,
bielizny korygującej i wszelkich wspomagaczy dumnie
wkroczyć w świat mody. Jeżeli jesteśmy w rozmiarze od 34 do
powiedzmy 42, w pełni korzystamy z wszelkich dóbr świata. Jeśli
mamy jeszcze dość zasobny portfel, wtedy korzystamy pełną piersią.
Bądź nie. Ale nawet jeżeli nie korzystamy, to też korzystamy. Bo
wiemy, co odrzucamy, bo mamy inne priorytety.

bielizna korygująca
Dzianina przylega do ciała. I często z przodu wygląda
wszystko jako tako, a z tyłu odwracamy się i widzimy
efekt baleronu. Idąc od góry: najpierw nasze plecy są
dzielone wzdłuż, czyli odciskają nam się źle
dopasowane ramiączka od stanika. Później są fałdki,
takie dwie bułki tuż przy pasze. Potem jest pasek od
biustonosza, później jest fałd tłuszczu nad paskiem od
biustonosza. Potem jest pod paskiem. Potem są tzw.
nawisy tłuszczowe, a później tzw. klamki miłości, czyli
buły nad spodniami biodrówkami. Potem są spodnie
biodrówki i potem jest jeszcze pupa. I to niestety nie
wygląda dobrze. Dlatego trzeba wiedzieć, że jak się nosi
dzianinę, to powinna być ona przy nawet niewielkiej
nadwadze raczej luźniejsza niż przyciasna.

Dlatego tak bardzo ważne jest (zwłaszcza przy dużym


biuście dobre dobranie biustonosza. Często jest tak, że
panie z dużyn biustem mają okrągłe plecy. Jest to
związane z kilkoma rzeczami. Pierwsza to słowiański
kościec, czyli wąziutka klatka piersiowa, opadające
ramiona i stosunkowo nisko osadzony dość obfity biust.
I to jest jedna historia, która robi okrągłe plecy. Druga
historia to podświadome krępowanie się swojego biustu
i kulenie ramion, żeby schować biust w klatkę piersiową
A trzecia sprawa to jest już efekt czysto wizualny
i niemający nic wspólnego z wąskimi ramionami czy
chowaniem biustu, a mianowicie to jest źle dobrany
biustonosz. Tył biustonosza podchodzi wyżej niż linia
biustu, tworzy się półłuk. Od takiego łuku plecy robią
się jeszcze bardziej okrągłe, a biust wydaje się
wyłącznie ciężarem.

Im większy biust, tym ważniejszy dobrze dobrany


biustonosz. Przemysł bieliźniany idzie do przodu, jak
wszystko. W tej chwili poza bielizną estetyczną, która
ma zdobić, kusić i nęcić, jest jeszcze bielizna sportowa,
która ma powodować, że można skakać, biegać bez
względu na rozmiar biustu. No i jest jeszcze; bielizna
korygująca, która robi nam sylwetkę. Dobra bielizna
powinna być po prostu wygodna.
W którą ten świat pójdzie stronę, to zaraz zobaczymy. Poniekąd
już widać, w którą idzie. W stronę świata szczęśliwych ludzi bez
chorób. W bezmiarze nieszczęść, jakie spotkały Ziemię, jakie ludzie
sami sobie zgotowali, cały czas mamy chęć do mnożenia się,
zakładania rodzin, bogacenia się. A demokracja dała to, że każdy
człowiek może mieć i najczęściej ma marzenia. Ludzie, w poprzednim
systemie skryci i skuleni, zaczynają się jakoś rozpościerać radośnie,
wypuszczać macki, próbować wszystkiego. Bardzo mocno widać to
w szoł-biznesie. Najbardziej dlatego, że szołbiznes to taki brzeg, że
jakie tylko gówno przypłynie, takie się przyklei. Każde środowisko,
dajmy na to zawodowe, ma swoją rywalizację, ma swoją specyfikę,
zawiści, złe i dobre strony, bo skupia określonych ludzi, z określonym
wykształceniem w jednej dziedzinie, choć z różnymi aspiracjami
i zdolnościami. Natomiast szołbiznes to jest taka dziedzina bez
dziedziny. Tutaj mamy do czynienia z ludźmi wszelakiej
maści, niezwykle kreatywnymi, głupimi, z ludźmi
o niebywałej inteligencji, o niebywałych talentach, ale
i kompletnie tępymi jak muły pasiaste. Nikt nie powiedział, że
sprawiedliwie to znaczy równo. I wcale nie jest powiedziane, że jak
ktoś jest megautalentowany, to jest też megainteligentny. Często
ludzie mają dar w głosie albo złote ręce, a niestety grzechotkę zamiast
mózgu. Albo tylko o jeden zwój więcej od kury, tyle żeby nie srać na
podłogę. A dobrze, żeby było jeszcze z pół zwoju albo chociaż zdrowy
instynkt, który podpowie, że można się zwrócić do kogoś, kto
pokieruje karierą. Ale często nie ma tego kawałka zwoju i wtedy nie
dość, że artystka durna, to jeszcze przekonana o własnej mądrości.
No i wtedy niestety czasami publicznie widać, jak coś, co jest jakimś
samorodkiem i samojebkiem, nagle zajebuje się samo. Mamy potem
różne dziwne i smutne kariery muzyczne. No ale to nie tylko problem
w dziedzinie śpiewania. Jestem rozkochany do szaleństwa
w Salwadorze Dalim. Tyle, że to idiota był. Mój partner kupił mi jakieś
tomisko z cytatami z Dalego, bardzo był ucieszony, a ja mówię:
„Słuchaj, przecież to kretyn był, to co ty mi tu przyniosłeś?” Bardzo
był zawiedziony. I ja mówię: „Nie chcę, nie będę nawet tu zaglądał,
ale ty weź przeczytaj, co on tam wypisuje, to jest bełkot jakiś
dramatyczny”. Gdyby nie Gala, to Dali nie zrobiłby żadnej kariery. On
rzeczywiście miał talent, miał talent do rysowania, do przetwarzania
swych chorych myśli na płótnie i papierze, ale na tym się kończyło.
Mało tego, że on miał tę wyjątkowość i ten talent. On był wkręcony
w swoją własną wyjątkowość.
I gdyby nie to, że był bardzo bogatym chłopcem z domu
i gdyby nie to, że poznał Galę, i gdyby nie to, że ona właściwie
pociągnęła całą jego karierę…
Jeżeli mówimy o kiczu, o sztuce nowoczesnej, o tych wielkich
przełomach, o takiej totalnej komercjalizacji sztuki, to mamy
i Amerykę, i Europę.
W Ameryce mamy Andy’ego Warhola, a w Europie mamy Galę,
czyli Salvadora Dali. Zatem wielką sztukę, która się pojawiła na
spodkach i talerzach. Gala udowodniła, że wielka sztuka też może na
siebie zarabiać. I to wielkie pieniądze. Nie tylko malując gigantyczne
płótna, ale również stawiając stemple na fajansie, na serwetkach,
pocztówkach, widokówkach. Że nie tylko talent, ale człowiek (to
kwintesencja celebrytyzmu) jako istota sama w sobie może być
wartością, która przynosi pieniądze.
W naturze ludzkiej jest indywidualizm i odrębność. Nikt nie chce
być biedakiem i nikt nie chce wyglądać jak biedak. W związku z tym
nawet te ubrania konceptualne, które wyglądają na bardzo
zniszczone, na dziurawe, są zwykle szyte z nieprawdopodobnych
tkanin bardzo wysokiego gatunku. To pojmowanie luksusu troszeczkę
inaczej: blichtr cię nudzi i zaczynasz wchodzić po prostu w inne nuty,
idziesz w design – coś, co cię cieszy. Nie chcesz być oczojebny, ale
dalej chcesz być komfortowy. W związku z tym nie wybierasz dzianiny
Missoni, tylko idziesz w stronę Krizia. I tak jest z ubraniami. Nawet
jeżeli wyglądają na pozornie źle uszyte, to muszą być wymyślone,
musi być w nich koncept. Jeżeli wiesz, że masz jakąś niedoskonałość,
to musisz ją podrasować całą resztą. Jeżeli sukienka jest słabawa, to
robisz zajebiste włosy glamour. A do tego dajesz totalne buty i wtedy
jakby podnosisz wartość całości. Natomiast jeżeli idziesz w taki totalny
punk, to zaczynasz wchodzić w subkulturę, a na subkulturach się
w zasadzie słabo zarabia, bo subkultury mają idee, ale nie mają
pieniędzy.
Siedzę sobie w Cafe Charlotta przy Placu Zbawiciela
w Warszawie. Uwielbiam to miejsce, ponieważ właściwie uosabia ono
świat, jaki chciałbym, żeby był dookoła. Jest ono absolutnie
hipsterskie, to takie modne słowo teraz. Rozglądając się, widzę
hipsterów w każdym wieku. Są tacy, którzy z nonszalancją
korzystają z platynowych kart swoich rodziców i mają
wszystko w nosie, ale są też rodzice, którzy z nonszalancją
używają swej własnej krwawicy i udają, że mają wszystko
w nosie. Ale to jest fajne, dlatego że tak naprawdę świat zaczyna być
coraz bardziej wizualny, coraz bardziej fikcyjny i coraz większe
szaleństwo odbywa się z ubraniami. Każdy sezon ze względu na rynek
przynosi tzw. nowe tendencje. Teoretycznie jest to troszeczkę bicie
piany, ponieważ zawsze latem jest biało, zawsze pojawiają się kwiaty
i to jest standard. Zimą zawsze są wełny, kaszmiry i szarości, a co
jakiś czas jest strzał na jakąś dominantę kolorystyczną, po to, żeby
rozruszać rynek. Żyjemy w czasach, kiedy tak naprawdę właściwie
najważniejszy jest wizerunek własny i własne samopoczucie,
w związku z tym wszystkie ubrania, które funkcjonują na rynku, są po
to, żebyśmy sami ze sobą dobrze się poczuli i żeby to nasze dobre
samopoczucie przełożyło się na odbiór przez innych.
No tak, to dokładnie tak powinno wyglądać. Praktycznie
anarchia – wszystko wolno. Dlatego tak ważna jest klasyka i tak
ważny jest dreskod, o których już wspominałem. Dreskod dla biznesu
średniego, biznesu dużego oraz dreskod dyplomatyczny. Każdy z nich
jest odrobinę inny, ale i troszeczkę podobny. To klasyka, tzw. bastion
elegancji. Czyli ścisłe przestrzeganie kanonu i konwenansu. Jeżeli ten
segment ubierania możemy nazwać modą, to to jest bardzo trudna
moda. Ale musi funkcjonować, choćby po to, żeby pokazywać
horyzont. Jak się traci horyzont, to wtedy nie wiadomo, w którą stronę
to idzie. W związku z tym uważam, że jednak konieczny jest bastion
elegancji w postaci wszelkiego rodzaju dreskodów, łącznie
z dreskodem czerwonodywanowym. Oczywiście o dreskodzie
czerwonodywanowym najchętniej się mówi, ale tak naprawdę niewiele
on wnosi w życie normalnego człowieka, bo to jest historia, która
przydarza się bardzo nielicznym. Jest tematem westchnięć
i pożądania, ale i bardzo trudno ją naśladować. Trzeba też pamiętać,
że coś niezwykle wyrafinowanego i podanego w odpowiednim czasie,
miejscu i w ogóle w historii, nawet kiczowatego, może mieć swoją
niezwykłą siłę i moc przekazu. Ale to samo przeniesione o oczko niżej
lub dwa staje się absolutnie koszmarem. Dlatego młode osoby, które
usiłują naśladować wizerunki gwiazd, popełniają często zupełnie
nieświadomie dramatyczny błąd. Jest to skucha, dlatego że przede
wszystkim czas i miejsce: dyskoteka w Łomży i stadion sportowy
w Sydney to są dwie kompletnie różne lokalizacje. I o ile na tym
stadionie w Sydney Kylie Minogue w srebrnych butach do pół uda,
w srebrnych szortach i w koszulce z siatki na gigantycznej scenie
w ruchu wygląda zjawiskowo, ponętnie i niezwykle frapująco, o tyle
na przykład w Pile w klubie Sun Rise już nie. Kylie Minogue ma 148
cm i waży 35 kg, no może 40, jest zdejmowana z odpowiedniej
wysokości, a więc jest to absolutnie kreowana rzeczywistość. I nagle
temu zjawisku przygląda się nieszczęsna brombka spod Piły… ma co
prawda 167 cm, ale i waży 67 kg. I myśli sobie: „Aaa, też widziałam
w lumpeksie takie buty”. Idzie i kupuje plastikowe kozuny
w lumpeksie, bez wkładki, bo flora bakteryjna zrobiła swoje i ją zjadła.
„Kupię wkładkę, ponoszę” – myśli. Co prawda ta Kylie Minogue miała
takie za kolana, a te są do pół łydki i tną tę łydkę w najgrubszym
miejscu, ale nie szkodzi! Będę jak Kylie. No wiec ta prawie-Kylie
zakłada kozuna do połowy łydki, choć łydka szampanka wylewa się,
a jakże, z cholewki, no ale lecimy! Oczywiście dobrze jest do tego
założyć srebrne szortki. Ktoś tam gdzieś oddał takie z jakiegoś plastiku
do lumpeksu z seksszopu, więc są i srebrne szorciki. No i później
srebrna koszulka leci. Nie ma koszulki w lumpeksie i na bazarze, to
naszyję sobie srebrne guziki na biustonosz, będzie jeszcze fajniej, że
taka jestem kreatywna. A w ogóle to jest skromna dziewczyna, która
lubi po prostu, jak Kylie śpiewa. Właściwie mogłaby już nie być
dziewicą, ale mama mówiła, że jak cię za bardzo nie swędzi, to
możesz zostawić dla męża. I jej nie swędzi, ale tak lubi tę Kylie.
I wychodzi z domu, i idzie do tej dyskoteki, a tam chłopcy, którzy
wcześniej zaczęli, wzięli ją i zgwałcili, a ona później się dziwi:
„Dlaczego? Przecież nigdy nikt mnie nie chciał. Gruba taka jestem,
nieatrakcyjna. I nagle mnie zgwałcili, a jestem taka skromna, taka
grzeczna”.
Ludzie nie rozumieją niestety przekazu, jaki sobą dają. I to jest
potworna historia, że nasza samointerpretacja i odbiór nas przez
społeczeństwo często są zupełnie rozbieżne. Dlatego też ekspresja
własna jest bardzo, bardzo ważna, a żeby nie popełniać błędów,
trzeba bardzo się wsłuchać i porozglądać dokoła. Trzeba zrozumieć
siłę własnego przekazu.
Generalnie świat w pewnym momencie poszedł w stronę
wulgarności. Doprowadziło to później do skrajnego minimalizmu,
a dalej… do absolutnej sieczki i różnorodności. Niestety
pornografizacja świata spowodowała, że kobiety, młode dziewczyny,
często mają zaburzone poczucie własnej kobiecości. Taka dziewczynka
myśli sobie, że być sexy to znaczy być przebraną za prostytutkę. Bo
zewsząd słyszy podobny przekaz. W przypadku wszelkiego rodzaju
metamorfoz pokazywanych publicznie dodawanie otuchy kobietom,
nawet otyłym, polega na opinaniu ich jak baleronów, zakładaniu
szerokich pasów w talii, które podjeżdżają pod biust i eksponują
mocno nadwyrężony żołąd. Zabija się w ludziach tajemnicę
podwójnego dna, zmysłowości, subtelności, niuansu. A później mamy
takie historie, że sexy szesnasto-, siedemnastolatki są przebrane za
dorosłe tzw. konsultantki towarzyskie. Wedle stanu portfela te
biedniejsze są ubrane jak konsultantki z Gromady, a te bogatsze jak
z Hiltona.
Dlatego lubię obserwować plac Zbawiciela, bo tutaj świat
wygląda troszeczkę inaczej. Co prawda ludzie, którzy tutaj
przychodzą, są wobec niego troszkę w opozycji. Nawet wyglądają
inaczej niż przeciętna ulica. To fajne, że zaczynają się tworzyć takie
małe enklawy, że tak jak w niektórych dużych miastach na świecie
w każdej dzielnicy ludzie wyglądają zupełnie inaczej.
Wczoraj odbył się pokaz Teresy Rosati. Jej pokazy mają swój
urok, taki czar troszkę retro. Musimy jednak pamiętać o całym
backgroundzie. Teresa nigdy nie była trendsetterką, nie robiła mody.
Zawsze projektowała i projektuje wieczorowo-balowo-koktajlowe
sukienki. To jest pewnego rodzaju bajka – mało tego, ona projektuje
sukienki nie to że modne, ale klasyczne. Czasami mocno jest ta
klasyka nadwerężona, niemniej wszystko jest tu w określonych
normach. Trzeba pamiętać, że Teresa jest żoną dyplomaty i zawsze
marzyła, żeby projektować. I kiedy to tylko stało się możliwe, zaczęła.
Projektuje zatem dla swojej grupy społecznej, czyli dla dyplomacji,
która jest obowiązana, związana i zasznurowana konwenansem.
I może też stąd ta moja wieloletnia współpraca z Teresą. Ona
zasznurowana konwenansem, ja obeznany z konwenansem i chętnie
go czasami depczący, a czasami dopasowujący się, zależnie od
sytuacji. Ważne, że obeznany i sprawiający wrażenie, że depczący go
bardzo. Trudno powiedzieć, czy mi się te jej sukienki podobają, czy
nie. Zwykle trudno wypowiadać się na temat ubrań projektantów,
z którymi pracujemy. Lubię z nią pracować i lubię jej pokazy,
ponieważ mają one taki właśnie buduarowy czar – tak bym to określił.
Miejscem pokazu były Arkady Kubickiego. Bardzo prestiżowe, nawet
rzec można – snobistyczne, ale niewygodne miejsce. Przede
wszystkim jest to długi korytarz, dość trudny do zaaranżowania
w przypadku pokazów mody. Wybieg musi być bardzo wąski, a po
bokach mieszczą się tylko dwa rzędy krzeseł W związku z tym
najdłuższy jest tam pierwszy rząd, i to akurat dobrze, bo nikt się nie
czuje obrażony, nie fuka, że siedział gdzieś dalej. Druga sprawa, która
jest absolutnym dramatem tego miejsca, to posadzka, drewniana
z takich kołko-belek, bardzo piękna, niezwykle efektowna, ale załatwia
kobietom obcasy na amen. A jak która nie będzie miała szczęścia, to
i nogę.
Buty – to jest rzecz straszna, co powiem – tak naprawdę
zaczynają się od 250–300 euro. Cała reszta to jest jakiś tam
obuwik galanteryjny, tralalaa. Oczywiście, że i tu dla każdego coś
innego, ale jeśli chodzi o design obuwniczy i o inżynierię buta (bo to
jest też nie bez znaczenia, że np. w dwunastocentymetrowych
szpilkach Louboutina na płaskiej jak listek podeszwie da się chodzić),
to poza fantazją jest jeszcze matematyka i statyka zaprzęgnięta. I im
tańsze firmy obuwnicze, tym tej inżynierii mniej, tym materiały gorsze,
tym noga bardziej śmierdzi (nie bójmy się tego słowa, bo śmierdzi).
W naszych czasach panuje moda na dziwne buty, na przedziwne buty,
myślę że dlatego, że zbiegło się parę rzeczy naraz. Po pierwsze
rewolucja moralna, jaka się odbyła na świecie, i bardzo silny efekt
przebiegunowania Ziemi, podziału na kobiety ludzi i ludzi kobiety, na
mężczyzn ludzi i ludzi mężczyzn. Co to oznacza? Oznacza to, że często
to najpierw ludzie, a potem płeć robią nieprawdopodobne kariery,
osiągają nieprawdopodobne wyżyny. Często trudno im ułożyć sobie
życie, ponieważ ich człowieczeństwo wpływa bardzo mocno na
płciowość, nie chce ona zatrybić jakoś. To znaczy w teorii bardzo,
a w praktyce różnie. I te wszystkie czynniki, to, że w tej chwili
w zasadzie robienie dzieci ma tylko trochę wspólnego z prokreacją, to,
że tak naprawdę w tej chwili w świadomym otwartym świecie płeć
rodziców niczego nie determinuje, że ludzie, którzy chcą mieć dzieci,
po prostu je sobie robią. W różny sposób. Metod jest kilka. Wszystkie
dość powszechne. I to się dzieje także już w Polsce. Nie chce mówić,
czy to dobrze, czy niedobrze. No tak się dzieje. I okazuje się, że
kobiety mają niewiarygodną moc. Z jakiegoś powodu ktoś je przez tyle
tysiącleci trzymał krótko za mordę. Może właśnie dlatego, że okazuje
się, że my, mężczyźni, jesteśmy po prostu słabsi. Trochę mnie to
martwi, ale niespecjalnie, bo zawsze lubiłem kobity. No i one czując tę
swoją kobiecą moc, chcą ją mocno podkreślać. Są prezesami
gigantycznych firm, zarabiają niejednokrotnie więcej od facetów.
Rodzą dzieci, chodzą na bale, prowadzą firmy, mają kochanków
młodszych od siebie. Ale na szczęście kobity mają pedałów. I pedały
dzielą się na pedałów, którzy są absolutnymi wielbicielami
i pasjonatami kobiet, tak jak ja, i na ciotki, co się boją i nie lubią
kobiet. Ale tą częścią się nie zajmujemy, bo co nas to obchodzi.
Rzeczywiście te pedały kochające kobiety… ja nie jestem w stanie nie
gloryfikować kobiet, po prostu uwielbiam, pasjami, wszystko między
nami trybi, poza tym jednym. Przykładowo niejaki Alexander
McQueen, oszalały dla Lady Gagi jako zjawiska, powiedział: „Chcesz,
perełko? Masz – zrobię ci buty, które cię uczynią większą od faceta”.
I nagle pojawiły się buty, które mają obcasy po 20 cm. Do tego jest
platforma i kobiety, te silne, mocne kobiety pomyślały sobie: „No
skoro tak, chodzimy na fitness, prowadzimy firmy, wychowujemy
dzieci, chodzimy na przyjęcia, no to jeszcze te 20 cm sobie dołożymy,
żeby górować nad frajerami, no to jest w ogóle moc”. No i huzia na
Józia, poszły wysokie obcasy takie na fest. No i te wysokie obcasy
wciąż funkcjonują – mamy teraz lato 2013 roku, a tak naprawdę już
dwa lata temu propozycja projektantów była bardzo jednoznaczna –
schodzimy z tego buta, bo to nudne. No ile lat można nosić tak
wysokie platformy? Ale one nie chcą. Tak jest im niewygodnie, ale tak
jest im dobrze, może rzeczywiście chcą górować nad tymi facetami.
Rzeczywiście, w zasadzie od trzech sezonów próbuje się historii
z niższymi obcasami, z subtelniejszymi butami, które będą stanowiły
cudowne dopełnienie ubrania, podobnie jak fryzura, a nie wybijały się
na pierwszy plan. Ale baby nie chcą. One chcą nosić te dramatyczne
kuropie, te różne przedziwne dyby, te totalnie wysokie obcasy, które
często deformują sylwetkę. Dobrze w 16–17-centymetrowym obcasie
wygląda dziewczyna, która ma 182 cm, bo jeżeli pchełka ma 158
i założy takie buty, będzie wygląda jak na szczudłach. I jeszcze jeśli
ten but będzie w rozmiarze 35, no to to jest w ogóle dramat i nie ma
w ogóle o czym mówić. A takie historie się niestety zdarzają. I to jest,
jak wspomniałem, trzeci sezon, kiedy ten obcas modny jest dużo
niższy, a z drugiej strony rynek wymaga, żeby cały czas produkować
buty na bardzo wysokich platformach i megawysokich obcasach.

A dlaczego kobita robi sobie na przykład hienę na głowie? O co chodzi w ogóle? Myślę, że jakaś niezdarna
fryzjerka robi jej z trzech kolorów, od szarości do brązu, no po prostu jenota na głowie. I kobita ma gęste
włosy i trwałą ondulację. Dlaczego tak? Nie wiadomo, no ale to się niestety zdarza bardzo często. No,
odszedłem od tematu na widok tamtej pani.
O butach wspominałem i mocy kobiet. Kobiety grają bardzo
skrajnie. Albo mamy panie na tych gigantycznie wysokich obcasach,
totalnie ubrane, totalnie wyglądające, totalnie dominujące, albo mamy
kobiety na wygodno, czyli sportowy but, zaniedbanie, tzw. puszczone
wiosła, że właściwie już życie poza mną. Niestety to mają mniejsze
miasta do siebie, że kobiety tam zaraz po trzydziestce mają poczucie,
że są bardzo dorosłe, są mamami i dlatego im nie wypada o siebie
dbać. Im nie wypada przed społeczeństwem, przed sąsiadem.
A społeczeństwo odbija piłeczkę i gani na przykład trzydziestkępiątkę
z dzieckiem w mini: „To kurwa, no, mini założyła, kusi obcych
chłopów”. Przecież nie na tym rzecz polega. Polega na tym, że
odkąd zyskujemy świadomość do momentu, kiedy ją tracimy,
najfantastyczniej by było, żebyśmy cały czas czerpali
zadowolenie z siebie, bo wtedy jesteśmy w stanie dać dużo
więcej innym. No bo nic nas w nas nie uwiera, no to jeśli nie
mamy się na czym skupiać, to się skupiamy na innych
i oddajemy im swoją fajną energię. Jeśli jest inaczej, to wtedy
jest do bani.
Ale to była tylko dygresja à propos wysokich obcasów. Kobiety,
które nie dają rady górować, często przestają przywiązywać
jakąkolwiek wagę do własnego wyglądu. W którymś momencie
wszystko zaczyna się zmieniać. No ona przestała przywiązywać wagę,
bo przytyła, bo generalnie to siedzi w domu, a mąż jest osobą
dominującą. I ona już nie chce być taka słodka, ma to w nosie.
I okazuje się, że ten mąż właściwie zupełnie nieźle wygląda
i nagle znajduje sobie taką, co przywiązuje wagę.
I później ta, co nie przywiązywała wagi, mówi: „Boże, ale
dlaczego, przecież ja byłam taka dobra, taka oddana. Zrezygnowałam
z siebie.” Miałem taką historię w pewnej galerii handlowej. Ponieważ
jestem mistrzem gaf, więc musiało mnie to spotkać. Mam dwa dni
stylizacji. Drugiego dnia chodzę z młodym mężczyzną po sklepach,
ubieram go, chodzi cała ekipa, rozmawiamy. Nagle podbiega do mnie
koleżka, bardzo dobrze wyglądający, promieniejący, takie czterdzieści
plus, fajny koleś. No i zamienia ze mną parę zdań, odchodzi i ja
mówię: „Słuchajcie, ja tego faceta wczoraj stylizowałem i to jest
niesamowite, on jest ubrany dokładnie w to ubranie, w które go
ubrałem. Jest identycznie, tylko pod spodem miał biały tanktop.
I mówię, że higieniczny jest, bo wczoraj miał biały, dzisiaj ma szary.
I nawet ten szary lepiej wygląda. Jednego dnia, okazało się, najpierw
stylizowałem żonę. Przeurocza pani, bardzo zgrabna, potwornie szara,
smutna, taka zgaszona. I później stylizowałem tego faceta i mówię:
„Słuchajcie, ja to coś czuję, jak teraz na niego patrzę, że on prędzej
czy później zostawi tę babinę. No bo ona taka smutna, a w nim jest
ogień”. Zaczynam coś tam rozwijać dalej, a w tym momencie
młodzieniec nie wytrzymuje i mówi: „Przepraszam państwa bardzo,
nie wiem czy wiecie, ale rozmawiacie o moich rodzicach”. I ja mówię
do niego: „Wiesz, nie mów może mamie dosłownie, że ja coś takiego
powiedziałem, ale zwróć jej na to uwagę, zasugeruj, może ją tak jakoś
szturchnij, żeby ona jednak. Jeżeli ona chce utrzymać to małżeństwo
– a mówię teraz poważnie – to musi naprawdę dać coś z siebie, bo
w twoim ojcu jest ogień. Spędziłem z nim kwadrans i widzę, że ten
facet chce żyć. Ma dorosłego syna i chce żyć. A mama, mimo że ładna
i zgrabna, puściła wiosła. Znaczy ona chce siedzieć w domu
i przeglądać prasę kobiecą. No i rozmijają się priorytety”.
No więc tak właśnie doradziłem chłopcu, bo rzeczywiście ta
historia ubraniowa jest tak istotna. A opisywany facet z ogniem
wyglądał wcześniej na księgowego, a może na inżyniera. Był ubrany
normalnie, czyli tak jak przeciętny facet. Ja oczywiście nie chciałbym,
żeby tak wyglądał przeciętny facet, ale on tak wyglądał. Czyli miał
dobrze leżące w pasie spodnie, granatowe, przyzwoite, czyste,
nienerwowy but na lanej plastikowej podeszwie, nie że borsuk, ale
tzw. półsportowy but, troszkę na sportowo, troszkę na elegancko, no
już gorzej być nie może. Do tego przyzwoita koszulka typu namiot. No
i oczywiście ciut przyduża marynarka. I wyglądał na pana, na męża
swojej żony, który trzyma ją za rękę i wspiera ją w żalu do całego
świata. A kobita naprawdę ładna, że nie wiadomo po co jej ten żal. No
ale wszystko jedno. Rzecz w tym, że nowe ubrania sprawiły, że on nie
tylko zupełnie inaczej wyglądał, ale także zupełnie inaczej się poczuł.
Często też mam takie historie z kobietami, którym do głowy nie
przychodzi sięganie po, że tak powiem, nowe ubrania. Nawet jeżeli
kupują ubrania, to idą starym sznytem. To jest bardzo smutne, ale
ktoś coś pobadał i okazało się, że tylko 8% naszego społeczeństwa
ubierając się, zwraca uwagę na coś takiego jak moda. W zasadzie
wszyscy stawiają na tzw. wygodę. Jechałem ostatnio po południu do
Poznania na premierę do opery. W związku z tym byłem w pantoflach
i doznałem wstrząsu – wszyscy mężczyźni, których minąłem na
dworcu, wszyscy, bo w którymś momencie zacząłem patrzeć na nogi –
wszyscy mężczyźni byli w sportowym obuwiu. To były różne typy
sportowego obuwia, od tenisówek po buty skałkowe. No wszystkie
rodzaje sportowego obuwia i niemal wyłącznie sportowego. To jest
oczywiście stawianie na wygodę, choć z drugiej strony nie mogę tego
do końca zrozumieć, bo przecież nie żyjemy w kraju sportowców. Bo
o ile rzeczywiście kobiety może nie bardzo dbają o siebie, ale są
bardzo harde i swą hardością podbijają swoje zaniedbania na
zadbanie, o tyle mężczyźni naprawdę mają kompletnie puszczone
wiosła. Widać to zwłaszcza latem na promenadach w kurortach. Mamy
np. młodą kobietę, która właśnie umyła po plaży włosy i pospiesznie
lokówką zakręciła sobie fale niczym syrena – świetnie. Do tego zrobiła
makijaż, postawiła rzęsę na baczność, błyszczykiem perłowym
przejechała usta, żeby podkreślić opaleniznę, ręcznikiem przetarła
tipsy, włożyła fluoroscencyjną górę od bikini, do tego białą, prawie
przezroczystą sukienkę i złote szpilki, małą torebkę figlarnie zarzuciła
na ramię, tak ona wygląda, i to jest rzecz wyłącznie gustu. Ale bez
względu na gusta ona jest wyrychtowana. Ma zrobioną rzęsę, jest na
wysokim obcasie, tips przetarty i lok zakręcony. I idzie on – też
wyrychtowany. Ponieważ obcasy modne wysokie, jest mniej więcej 4
cm niższy od niej. Mają dwoje dzieci, tylko ona po pierwszej ciąży
natychmiast weszła w swoje dżinsy, a jemu 15 kilo zostało. Po drugiej
ciąży ona też świetnie doszła do siebie, jemu zostało następne 15 kilo.
Cały czas jest samcem. Ona jest wyrychtowana, a on samiec. No i ona
go szturcha: „Weź ubierz się jakoś ładnie, zobacz jak ja wyglądam”.
To on mówi: „Muszę się ubrać ładnie”. Więc co robimy? Zakładamy
koszulkę polo, ale że jesteśmy na wakacjach, to żeby dodać sobie
animuszu, należy najlepiej w polo postawić kołnierzyk. No i do tego
zakładamy czyste szorty basenowe. No i ponieważ są wakacje,
pozwalamy sobie na ekstrawagancję – są w palmy. To nic, że są to
spodenki surferskie, które zwykle noszą młodzi, smukli jegomoście na
deskach. Ale podobały się, to są – do różowego polo z postawionym
kołnierzykiem wyglądają idealnie. I to kopyto jest jakieś duże,
z czarnym pazurem, pięta też coś tam – głupio jakoś włożyć ją
w klapek basenowy. To myśli sobie: „A, włożę sobie w białą skarpetę,
żeby wiedzieli, że higieniczny jestem i się myłem”. No i jedziemy: biała
skarpetka, klapek basenowy i że on jest dżentelmenem i ją kocha, to
ona mówi: „To wiesz, będę władcza teraz, bo tak się ładnie ubrałeś, to
nieś mi torebkę”. I niesie jej torebkę. To widok, który oszałamia,
zniewala. A mnie wprowadza w osłupienie. Ja osobiście, żeby nie
gadać czczo, w takich sytuacjach doradzałbym tym panom, żeby
oddawali swoim kobietom cześć jakoś inaczej niż nosząc ich torebki,
bo ja przy całym swoim pedalstwie jakbym miał nieść kobiecie
torebkę, to wolałbym dać sobie rękę odrąbać.
Panowie, po prostu ubierajcie się stosownie do tych kobiet.
Jeżeli ona jest prawie na balowo, ma sztuczną rzęsę i obcas, to
załóżcie chociaż długie spodnie, no bo wypada. A jeżeli kupujecie
sobie nawet bardzo drogie dżinsy, to nie znaczy, że należy je założyć
do opery. Bo jest dużo innych miejsc znacznie bardziej dla nich
odpowiednich niż opera.
Co to znaczy obciach we współczesnym świecie,
w którym moda jako taka przestała istnieć, gdzie ludzie chcą
się indywidualnie różnić z jednej strony, a z drugiej strony
mają jakiś totalny pęd do ujednolicania się, do
przynależności? Spotkałem niedawno na ulicy młodego człowieka,
Madoksa niejakiego. Madox to piosenkarz, mężczyzna, w damskich
ubraniach, nieokreślający się w żadną stronę. I fantastycznie. Jest
sobie taki człowiek i ja mam szacunek do tego, że on jest, że on ma
taką ekspresję i chce ją wyrażać w ten, a nie inny sposób i się
rozwijać. I nagle przechodzę przez jezdnię, a moje rozczarowanie po
prostu nie ma końca. Bo widzę tegoż Madoksa, który ma cały ryj
w kolczykach. Czyli jakby biedulek nie zniósł sam swojego własnego
indywidualizmu i pragnienie przynależności do jakiejś grupy było tak
silne, że wziął sobie zadrutował twarz. Całą twarz. Ja uwielbiam
piercing. Mnie się to bardzo podoba. Uważam, że to jest bardzo
nęcące, natomiast martwi mnie, że to nie jest na zasadzie, że jest
nęcące i fantastyczne, tylko jest po prostu takim tragicznym
poszukiwaniem własnej tożsamości. I to nie w sobie, tylko w grupie.

Proszę, znakomicie wyglądająca kobieta, włosy z odrostem, ale tzw. kontrolowanym, dobrym. Niby nic, no
bo ubrana zwyczajnie. Szare czółenka, miejskie, o dobrej proporcji, nie że szesnastki, ale takie, że dają
moc. Dobrze skrojone dżinsy, nonszalancki płaszcz w stylu inspektora Gadżeta i biała bluzka koszulowa.
Wygląda zwyczajnie, ale tak inaczej, że zwraca uwagę.
Kobiety w małych miastach po trzydziestce obcinają włosy,
robią trwałe ondulacje i uważają, że życie jest już za nimi.
I społeczeństwo też tego od nich wymaga. To jest zamknięte koło,
które należałoby w jakiś sposób przerwać. Tylko jak? Wszak życie
trwa całe życie, nie tylko do końca panieństwa. Ja myślę, że
i w związku, i w małżeństwie warto się tym życiem troszkę cieszyć.
Między innymi po to są ubrania. Już któryś raz podkreślam, że
ubrania, moda, wizerunek to nie jest historia, którą muszą się wszyscy
zajmować, ale wszyscy mogą, jeśli potrzebują odrobinę ukojenia.
Proszę, jak mi tu pani pięknie wygląda. Mamy wysoki obcas, ładny but o tzw. miejskim charakterze, czyli
on jest na obcasie wysokim, ale nie jest bardzo cienki, jest w kolorze nóg, pięknie skrojona bluzka,
wszystko w takim kolorze atramentowogranatowym w połączeniu z czernią – bardzo to wszystko wygląda
dobrze.

Ale i pani, która w szarawarach pomknęła uroczych, też wyglądała bardzo przyjemnie.
Szarawary – mężczyźni ponoć nie przepadają za kobietami
w szarawarach. Nie wiem dlaczego. A mnie kobiety pytają: „Czy jak
mam duży tyłek, to mogę nosić szarawary, bo właściwie
w szarawarach to chudzinki najlepiej wyglądają?” Chudzinki
w szarawarach wyglądają niezwykle modowo i proszę bardzo.
Natomiast myśląc „szarawary”, myślimy o cudownych kobietach
wschodu, z gigantycznymi dupami jak stodoła, czyli mówiąc pięknie –
z cudownie rozłożystymi biodrami, często też z nadmierną lordozą.
I te szarawary się na tych gigantycznych biodrach przepięknie
układają i wyglądają bardzo seksownie. W związku z tym uważam, że
jak najbardziej tak. Jeżeli jeszcze dodamy temu odrobinę
europejskości, zakładając wysoki obcas, wtedy w ogóle biodra nam się
rozkołyszą do szaleństwa i będziemy wzbudzać absolutne wzdechy
i orgazmy u mężczyzn na ulicy. No chyba że kompletnie nie o to nam
chodzi, to wówczas możemy zrezygnować z szarawarów i wysokich
obcasów, ale na pewno nie na rzecz lekko przyszczupłych spodni,
które dość boleśnie wżynają nam się z przodu, tworząc tzw. kopyto
wielbłąda, a z tyłu jakby wieczną ekstazę.
Czy dekolt powinien być opalony, czy nie powinien, i jak ten
dekolt opalać? Często jest tak, że kobiety są opalone w kostiumy
kąpielowe, i o ile w rzeczywistości życiowo-miejsko-causal-zabawowo-
zwykłej to może wyglądać nawet zabawnie, o tyle wszelkie
wrześniowe bale wypadają beznadziejnie. Panie w gorsetach balowych
sukni opalone w bikini wyglądają raczej słabo. Podobnie panowie
opaleni w podkoszulkę. To dość zabawny widok. Opalając się,
naprawdę trzeba bardzo uważać na efekty. Nasza opalenizna w ogóle
powinna być bardzo mocno kontrolowana. I z naturalnością powinna
mieć jak najmniej wspólnego. Czyli jak się już pojawia, to powinna być
uzyskiwana metodą natryskową albo jakimiś innymi metodami. Samo
jaranie się na słońcu nikomu, jak wiemy, specjalnie nie służy. Ale co
z tego, opalamy się jak dzicy. Uwielbiamy to, choć ani nie jest to
specjalnie zdrowe, ani opalenizna w trzy ramiączka, bo jedno było
szersze, drugie węższe, trzecie jeszcze inne, nie wygląda zbyt dobrze,
wygląda naprawdę słabo. Trzeba pamiętać, że dekolt służy kobiecie
całe życie. I taka dwudziestodwulatka musi pamiętać, że jeżeli dekolt
będzie opalała od kwietnia do września, to w wieku lat czterdziestu
ten dekolt będzie tak zniszczony, że nie będzie już czym grać i czego
pokazywać.
Są już tanorektycy, czyli ludzie uzależnieni od solariów, którzy
właściwie mieszkają w solariach, bo chodzą tam dwa razy dziennie.
Zdarzały się przypadki ugotowania w solariach. Bo jeżeli zagląda się
do każdego solarium, które się mija. Choć rzeczywiście dziewczyna
liźnięta słońcem wygląda zdecydowanie apetyczniej od bladzioszki.

A tutaj pani założyła legins do pół łydki… a dlaczego ona założyła ten legins do pół łydki? Nie wiadomo.
Założyła też tunikę. I gdyby ta pani zaciągnęła sobie legins na obcas, czyli włożyła go sobie pod piętę, ta
króciutka nóżka zyskałaby przynajmniej 25 cm. Ponieważ jednak ma ten legins do pół łydki, cała nóżka ma
25 cm. Najpierw skróciła się niefortunną długością tuniki, bo to jest długość tak naprawdę sukienki mini,
a nie tuniki. Bo gdyby ona chciała mieć tunikę, to ona powinna się kończyć tuż za uśmiechem… i wtedy ten
długi legins i mogłaby sobie podciągnąć sylwetkę. I to jest kwestia właśnie braku świadomości. Ona nie
wie o tym. Ona myśli: „Se założę leginsy, no to nie będę święciła gołą nogą”. To nieporozumienie jest
skutkiem braku świadomości, braku widzenia siebie w lustrze, nieprzywiązywania wagi do wyglądu. Bo
można sobie kupić leginsy o rozmiar większe i założyć je na piętę, i można tunikę skrócić albo użyć paska
i ją zbluzować. I buty zamienić na może troszkę mniej wygodne, ale bardziej seksowne.
Szyja też jest dość newralgiczną częścią naszego ciała,
ponieważ szyja starzeje się stosunkowo szybko. Na szczęście
współczesna chirurgia plastyczna dokonuje ostrzykiwań kwasem
hialuronowym również szyi, no i są jeszcze inne metody robienia tej
szyi, więc jest i tak lepiej niż kiedyś.

O, fascynują mnie tacy panowie! Jakiś taki atawizm. Jakie ma stópki malutkie, jak Chinka-czikulinka, i takie
kowbojeczki, jaki słodki! Tacy gigantyczni panowie z małymi stópkami w cygańskich butach to jest w ogóle
perwersja!

Bardzo seksowna dupeczka, o bardzo współczesnej sylwetce tak naprawdę. Jest szczupła, ma wąskie
biodra, mały biuścik. No tak, ale te dwie panie, które weszły… tamta była skrajnie szczupła, a te mają
dupy jak stodoły. Ta jedna tymi jasnymi dżinsami sobie nie pomogła, niestety. Ale nie szkodzi, fajnie
wyglądały dosyć.
Wracając do szyi. No więc szyję można robić i przerobić, i to
bardzo dobrze. Ona rzeczywiście dosyć szybko się starzeje, ale
noszenie golfów nie załatwia sprawy. W golfach dobrze wyglądają
tylko młode osoby o długich szyjach. Ale jak już pojawią się chomiki –
lekko opadające policzki, czyli pierwsze symptomy starzenia,
podkreślanie ich golfem dodaje lat. To jak zamaskować szyję?
Uważam, że jeżeli szyja jest już taka sobie, to należy grać dekoltem.
No i bardzo ważne, że jak chodzimy do magla w sprawie twarzy
(botoks, kwas hialuronowy), to pamiętajmy również o szyi. Bo im
gładsza twarz, tym bardziej ta zmięta szyja wali po oczach. A jak już
nic się nie da zrobić, to sprawę załatwia kolia np. z piętnasto-, a lepiej
z trzydziestokaratowych diamentów.
Jeżeli chodzi o biżuterię, to trzeba pamiętać, że klasyka zawsze
będzie dodawała nam powagi, a co za tym idzie – lat.
Osiemnastoletnia dziewczynka w klasycznej małej czarnej i drobnych
perełkach przy szyi będzie wyglądała słodko, zmysłowo, niezwykle
seksownie, oszałamiająco, ale trzydziestopięciolatka będzie wyglądała
już jakby przed chwilą owdowiała i była troszeczkę
czterdziestoparolatką. Czterdziestopięciolatka będzie wyglądała na
szacowną pięćdziesiątkę itd. Czasami jest to nam potrzebne, ale
trzeba pamiętać, że garnitur biżuterii o klasycznej linii (kolczyki,
bransoletka i pierścionek) zawsze doda nam lat i powagi. Dlatego też
odchodzi się od klasycznych zestawień. Natomiast klasyczna biżuteria
w całym garniturze da nam bardzo dużo świeżości, jeżeli zestawimy
ją, mając oczywiście dobrą sylwetkę, ze zwykłym męskim (czy
w męskim stylu) tanktopem, dobrze skrojonymi dżinsami i butami na
wysokim obcasie. W takim stroju nawet pani dobrze po czterdziestce
będzie wyglądała znakomicie, nowocześnie i fantastycznie. Ale
wystarczy, że do tego zestawu: dopasowane dżinsy i męski
podkoszulek założy zamiast fantastycznych skórzanych wysokich
obcasów plastikowe kolorowe buty, nawet na wysokim obcasie, a ten
szlachetny garnitur biżuteryjny zamieni na plastikową biżuterię, bo
odświeżająca, nowoczesna i młoda, i nagle z tej fantastycznej,
bardzo interesującej szlachetnej laski, która wygląda świeżo,
nowocześnie i dobrze, przebiera się za stare pudło, które
udaje podlotka. To nie znaczy, że ta pani nie może nosić kolorowych
butów i plastikowej biżuterii. Może. Ale cała reszta powinna być już na
tyle ogarnięta, żeby ta śmieszna biżuteria i kolorowe buty świadczyły
o tym, że ona gra sobą, ma świadomość siebie, te wszystkie dodatki
stanowią pewnego rodzaju żart, puszczenie oka, dodanie sobie
animuszu.
Im człowiek starszy, tym łatwiej przesadzić. Tym bardziej liczy
się detal i niuans. Dlatego trzeba pamiętać o zasadach: w bardzo
długim okresie po czterdziestce zaczynamy grać detalem, a nie gramy
ogółem. Mówię jedno, a czynię zupełnie inaczej. Ale może
rzeczywiście tak musi być. Jest istotne to, że jeżeli bardzo zgrabna
kobieta pozwala sobie na niezwykle wyrafinowaną formę, to ta forma
powinna być w bardzo wyważonej kolorystyce. Jeżeli pozwalamy sobie
na bardzo agresywną kolorystykę, wówczas forma powinna być
uproszczona do minimum, bo wtedy mamy szansę wygrać siebie,
a nie oburzyć wszystkich dookoła. I tak na przykład sukienka w stylu
mała czarna, która się właśnie tak skurczyła, że jest gorsetem
i minispódniczką, przy doskonale zadbanym ciele, jeżeli jest podana
w czerni, z klasycznymi szpilkami, to nawet pięćdziesięcioletnia kobieta
będzie w niej wyglądała niezwykle seksownie, zmysłowo i godnie.
Wystarczy, że ta sukienka będzie w ocelota czy w paski, a pani dorzuci
do tego złotą biżuterię i założy czerwone szpilki, a będzie wyglądała
niestety jak stara lafirynda. I odwrotnie – jeżeli taka dojrzała kobieta
ma ochotę na wzór w panterę, bo czuje w sobie dzikość pantery, jak
najbardziej może sobie na to pozwolić, ale zgaśmy to butami – niech
one nie będą lakierowane, tylko niech na przykład będą z matowej
skóry, niech będą w kolorze neutralnym, a nie czerwone. Mogą być
czarne, ale nie należy już do tego zakładać rajstop kabaretek, tylko
pozostawić nogę gołą bądź nałożyć jedynie cienką pończochę. I niech
to nie będzie ultramini gorset i bardzo krótka spódniczka, tylko raczej
sukienka z rękawem do łokcia i tuż za kolana.
Co do sylwetki, to pamiętajmy cały czas, że jesteśmy krajem
słowiańskim i że w związku z tym mamy w zasadzie dosyć wąską
klatkę piersiową, tendencję do opadających ramion i stosunkowo
ciężki dół o nie za długich nogach. Nie ma się specjalnie z czego
cieszyć, tak mamy i już. Ale przez to moda na tzw. biodrówki stanowi
dla większości z nas gwóźdź do trumny. Bardzo długo (bo biodrówki
pojawiły się w swojej nowej odsłonie w połowie lat
dziewięćdziesiątych) trudno było nas przekonać do noszenia
biodrówek. Teraz natomiast biodrówki zagościły na naszych tyłkach
absolutnie, bezwzględnie i koniecznie. I te nasze słowiańskie panie
o stosunkowo szerokich biodrach, stosunkowo nie za długich nogach,
chodzące w biodrówkach i rybaczkach czy też biodrówkach
i spodniach nad kostkę, tzw. model „woda w piwnicy”, skracają sobie
niemiłosiernie sylwetkę.

O! właśnie mamy tu taki przykład, no i cóż począć? Cóż począć? No jestem kobietą, więc się farbuję na
rudo. To podkreśli moją kobiecość. I często jest tak, że na tym się kończy.
Spodnie do połowy łydki, przed kostkę, zawsze będą skracały
nogi. Ale warto pamiętać, że takie spodnie przed kostkę wyglądają
znakomicie z bardzo wysokimi obcasami, i lepiej, jak te spodnie mają
wyższy stan, bo przypominam, że jak mamy wszystkiego 160 cm,
każdy centymetr się liczy. Bardzo modne obecnie botki niestety też nie
robią najlepiej na sylwetkę, ponieważ ją skracają. I oczywiście jeżeli
komuś zależy na utrzymaniu idealnych proporcji, to może nosić
czółenko, żeby ta noga była zawsze dłuższa itd. Natomiast moda to
nie jest coś takiego, że zaraz cokolwiek musimy. Możemy, ale nie
musimy.
Mamy lato. Latem w ogóle ludzie puszczają wiosła, rozbierają
się do rosołu i choć wyglądają często dość dramatycznie na ulicy, to
w sumie opalone ciała, odprężone, jeżeli są względnie zadbane,
tolerujemy bez odrazy. Co do kostiumów kąpielowych, to do
przeszłości już należy na szczęście straszna historia opalania się
w mężowskich kąpielówkach i staniku bieliźnianym. Poza samymi
kostiumami są stroje plażowe, czyli jak wstajemy i chodzimy po plaży,
pokazujemy tyle, ile warto bez ujmy pokazać. Można takim strojem
bardzo pięknie zawoalować niedostatki. Najpopularniejszy rodzaj
kostiumu kąpielowego, czyli bikini, czyli coś, co się składa z kilku
sznurków i tak naprawdę z czterech trójkątów – dwa na dole, dwa na
górze – nie zawsze się sprawdza, a jeśli, to u bardzo młodych
i zgrabnych dziewczyn. Na dużym biuście i opadłym biuście bikini
często wygląda wulgarnie albo po prostu żałośnie. Biust typu
skarpetek z piaskiem zapakowany do bikini nie będzie wyglądał
dobrze. Oczywiście są różnego rodzaju kostiumy kąpielowe. Bikini
dobrze wygląda na niespecjalnie szerokich i niespecjalnie prostych
ramionach. Jeżeli jednak mamy szerokie ramiona, to dobrze jest mieć
biustonosz w stylu bardotki, klasyczny, taki na ramiączkach, wtedy to
dość szerokie ramię zostaje bardzo przyjemnie dla oka
zminimalizowane. A biust powinien być zapakowany w biustonosz tak,
żeby nie było widać, nawet jeżeli jest on obfity i poddany prawu
grawitacji, to powinien być tak utrzymany, żeby nie leżał nam na
żołądku, bo naprawdę nie ma nic gorszego. Nawet jak mamy sporą
nadwagę, a biust jest utrzymany w ryzach i żołądek nie jest większy
od biustu, może być dobrze. Lekką nadwagę dobrze skonstruowanym
biustonoszem można świetnie ukryć. Kwestią wyczucia jest, czy
zakładamy kostium jedno-, czy dwuczęściowy. Na pewno im mniej
nam się drapuje ciało, tym na więcej możemy sobie pozwalać.
Oczywiście jeśli ciało jest nie w formie, wówczas dobre są
jednoczęściowe. Ale bez względu na modę zawsze kostium kończący
się bardzo wysoko na udzie będzie wydłużał nam nogę, a majtki
w stylu klasycznych fig czy w stylu bokserek zawsze będą tę nogę
skracały i poszerzały biodra. Dlatego tak naprawdę genialne kostiumy
kąpielowe to były kostiumy z końca lat czterdziestych, które właśnie
miały, owszem, szorciki, ale z bardzo krótką nogawką, wręcz
odsłaniającą pośladek, i z bardzo wysoką talią. Nawet panie
o niespecjalnie długich nóżkach mogły paradować po plaży niczym
gazele. Fantastycznie. Jeżeli chodzi o kolorystykę kostiumów,
wiadomo że zwykle na bladych, nieopalonych ciałach będą na plaży
słabo wyglądały tak modne w tym roku pastele, czyli wszelkiego
rodzaju blade róże, beże, wszelkie kolory lecące w kolory sorbetu.
Z bladym ciałem z daleka będą się zlewały i będziemy wyglądać jak
nago. Ważne jest też i to, żeby jak się opalamy, robić to świadomie,
czyli zdejmować ramiączka, żeby nie opalać się w biustonosz.
Jeżeli chodzi o mężczyzn, to w USA, w Australii królują bokserki
i surferskie spodenki. Są plaże w Stanach, na których można zapłacić
mandat za chodzenie w kąpielówkach obciskdupkach. Na Cykladach
nosi się dopasowane kąpielówki, a nawet produkowane są pushupy
dla mężczyzn, no ale to greckie wyspy. Utarło się od lat, że mężczyźni
występują na plaży raczej w bokserkach.
O ile mężczyzna jest człowiekiem bardzo młodym, czyli ma lat
naście, dwadzieścia parę, to ponieważ szczenięta wszystkich ras są
ładne, nie ma znaczenia, czy ma spodenki do pół łydki, czy ma bardzo
krótkie bokserki. Ale jak wchodzimy w wiek dorosły, przekraczamy
trzydziestkę, warto pomyśleć przed wyjściem na plażę i zwrócić uwagę
na długość nogawki. Czasami nonszalanckie podwinięcie tej nogawki
dwa, trzy razy zmienia nam cały look. I znowuż dochodzimy do tego,
że dla wnikliwego obserwatora każdy element naszego ubrania jest
gdzieś tam pokazaniem siebie. Obserwując ludzi na ulicy, widzę na
przykład, że o, ta pani włożyła, co tam miała w szafie, ta myślała
i myśli sobie „taka jestem właściwie, matko” i fajnie. I myśli sobie taka
dziewczyna: „Jestem taka, mam sobie 180 cm i mam ochotę na taką
historię” i ubrała się interesująco. Możemy się spierać, czy jest to
sexy, czy to jest fajne, natomiast na pewno był w tym pewien związek
przyczynowo-skutkowy, na pewno był w tym pewien rodzaj żartu, no
i to wszystko było niepozbawione smaku.

Tamta pani też widać, że z zamysłem ubrana. I ja sobie myślę, ze swojej pozycji, że bardzo jest
interesująca. No bo właśnie troszkę nonszalancka, trochę za duża, no interesująca, fajna, damska,
inspirująca, modowa, wszystkie przymiotniki mi przychodzą do głowy poza sexy. Taka współczesna
bibliotekarka, że mógłbyś sobie z nią pogadać, ale bez zaciekawienia, co pod tą burką się kryje.
Ciekawe, ale w całym obłędzie wkoło seksownego wyglądu nikt
nie pyta mężczyzn, jak oni sobie wyobrażają kobiety sexy. Robiłem 8
marca trzy stylizacje, a właściwie pomagałem trzem mężczyznom
ubrać manekiny kobiet. Miało być seksownie. No i jeden ubrał
manekin w różowy biustonosz oraz skórę, drugi ponarzucał dziwnie
ubrania, długą spódnicę na brązowym tle, niebieską łączkę, za duże
swetrzysko, rzymskie sandały. I to mi uzmysłowiło, że postrzeganie
ludzi jest bardzo różne. Spytałem tego faceta: „Jak to, to jest dla
ciebie sexy?”„Tak – on mówi – wiesz, jak widzę taką laskę, co jest
właściwie cała zakryta, to sobie wyobrażam, że ona ma pod spodem
jakąś bieliznę Victoria’s Secret”. „No to pewnie całe życie jesteś
rozczarowany, bo w przyrodzie takie historie raczej się nie zdarzają?”
Na co on powiada, że jest szczęśliwie żonaty i żonę czasami prosi,
żeby się tak ubrała.

Ale tutaj też znakomicie pani ubrana, choć trochę wszystko popsuła rajstopą. Gdyby ta rajstopa była nawet
cielista, ale cieńsza, gdyby miała mniejszy połysk, byłoby znakomicie. Ma buty na płaskim obcasie, tuż
przed kolano spódnicę i w kolorze toffi żakiecik. Nie obcisły, a wyglądała seksownie – dojrzała pani
urzędniczka, seksowna w pracy.

A tutaj pani też coś chciała, dowiedziała się, że dżins jest modny, ale po prostu niestety dół jest niedobry.
Byłby dobry, bo to były proste spodnie, ale niestety spodnie należy nosić do konkretnych butów, czyli do
obcasa. A tu pani ma bawełniane spodnie, cieniutkie, robione na dżins. I gdyby miała do tych spodni
sandały na płaskim obcasie, no i troszeczkę dłuższy żakiet, o jakieś 10 cm, wyglądałoby to świetnie. Ale
pani założyła do tego obcas i ta szeroka nogawka nie ma posadowienia żadnego. I pani osiągnęła
cudowny efekt, że właśnie zalało mi piwnicę.

O, a tutaj mamy panów, którzy pracują na wysokościach. I właściwie gdyby wyjąć tych panów z tych
ubranek i wstawić tam np. tego pana, co stoi tam z tymi włosami, to nagle okazałoby się, że to jest moda
i że tak można nosić.
Moda to takie jedno wielkie koło, które staje się po trochu
spiralą. Bo w XX wieku (i w zasadzie tak troszeczkę jest nadal) ta
wielka moda brała się z ulicy i subkultur, wchodziła na wybiegi
i trafiała z powrotem na ulice i do subkultur. A ostatnio to zjawisko
mody stworzyło niektóre subkultury, na przykład blogerów, szafiarek,
szafarzy być może również, i to jest zupełnie nowa historia. Byłaby
ona fajna, gdyby ci ludzie, fantastyczni pojedynczo i w ogóle
znakomici, z pomysłami, ekstrawaganccy, świetni, tak się do siebie nie
upodobniali. Jak widzimy cztery szafiarki przy stoliku, czar pryska, bo
nagle okazuje się, że one ubierają się w tym samym lumpeksie.
Ubierają się fantastycznie, niezwykle oryginalnie, z pomysłem, tylko
każda z nich ma ten sam pomysł na siebie. To historie potwierdzające
naszą podświadomą potrzebę poszukiwania przynależności do jakiejś
grupy. Prawdę mówiąc, może to dziwne, ale dopiero niedawno
zauważyłem, że ludzie strasznie muszą do czegoś przynależeć, bo
inaczej nie da rady. Nie radzą sobie ze sobą i muszą należeć do jakiejś
grupy, bo w grupie przecież jakoby tkwi siła. Jakoby, bo ja mam
kompletnie inne zdanie na ten temat.
I wrócę jeszcze do tego, bo wspominałem o Kylie Minogue
i dziewczynie z Piły, która jako dziewica szła na imprezę i nie doszła,
bo została wprost proporcjonalnie do wyglądu, a na przekór swej woli
zgwałcona, ponieważ koledzy myśleli, że ona jest taka chętna, a ona
się tylko chciała ubrać jak artystka. I to właściwie przekłada się na
bardzo wiele tematów, bo gwiazdy stanowią inspirację, tylko te stroje
gwiazd często są wyrwane z kontekstu. Bo są ubrania i są stylizacje.
Jak słyszę w mowie potocznej, że ktoś się wystylizował, to widzę, że
stworzył się potworek językowy, a jeszcze jak nie daj boże usłyszę, że
ktoś się wystylował, to już mnie po prostu pusty śmiech ogarnia.
Wystylizowanie to jest przemyślny ubiór, żeby zrobić wrażenie, na
bardzo konkretną okazję. Normalnie ludzie się ubierają. Ubierają się
zgodnie z potrzebą, wymogami. Czasami błądzą, bo nie są w stanie
odnaleźć się w chaosie mód powszechnych. Wówczas zalecam
dogłębne postudiowanie klasyki, dlatego że jak już wielokrotnie
mówiłem, nikt nie ma obowiązku uczestniczyć w cyrku modowym.
Ponieważ jednak wizerunek jest czymś niezwykle ważnym, niezwykle
istotnym, czasem nawet priorytetowym, bo w dość ubogiej
komunikacji komunikat wzrokowy jest bardzo istotny, postudiowanie
klasyki pozwala nam nie popełniać faux pas. Wtedy nie musimy się
zastanawiać, czy do mokasynów modne są białe skarpetki, czy
czerwone, czy czarne. Tylko po prostu wiemy, że jeżeli mamy czarny
półbut, to nosimy do niego czarną skarpetkę. Jeżeli chodzimy
w obuwiu sportowym, to nosimy jasną skarpetę, ponieważ nawet jeśli
mamy czarne buty sportowe, to czarna skarpeta w sportowym bucie
bez względu na to, jakbyśmy byli czyści, wygląda jak noszona czwarty
dzień. Zauważcie, że czarne skarpety w trendzie sportowym w ogóle
nie istnieją. I że spodnie powinny sięgać połowy obcasa, i nie powinny
być zaciągnięte nad pępek, ponieważ to nie są spodnie balladynki.
Gigantyczna przepuklina w prawej czy lewej nogawce nigdy nie
kojarzy się z czymś fajnym. Zwłaszcza kiedy mówimy o spodniach
garniturowych, bo zupełnie inną historią są superobcisłe dżinsy
w subkulturach młodzieżowych. Częstym męskim dylematem jest
wypuszczenie koszuli na spodnie czy jej wpuszczenie. Jeżeli jest to
koszula wypuszczona, no to dość starannie powinna być
przeanalizowana długość tej koszuli i jej gabaryty. Jeżeli jest to
koszulka o modelu tzw. slim fit, czyli podkreślająca sylwetkę (albo jej
brak), to zdecydowanie można sobie pozwolić na to, żeby była
wypuszczona. Trzeba tylko pamiętać, żeby nie skrócić sobie za bardzo
nóg. Natomiast jeśli jest to koszula w stylu namiot, no to ona
wypuszczona ze spodni zawsze będzie dawała efekt pewnego rodzaju
niechlujności, zaniedbania.

koszula z krótkim rękawem


Uwaga! Koszula garniturowa z krótkim rękawem
w ogóle nie istnieje. Nie ma czegoś takiego. Ten, kto to
wymyślił, powinien zostać powieszony na latarni.
Mężczyzna nie funkcjonuje w koszuli z krótkim
rękawem. Koszula z krótkim rękawem funkcjonuje
wyłącznie w historii country, w historii militarnej,
w historii zabawy modą, czyli młody jegomość w koszuli
w stylu country z krótkim rękawem, z dopasowanym
rękawem i z bardzo luźnym dołem jest do przyjęcia.
Pracownik w banku w poliestrowych spodniach
z kantem i w białej koszuli z krótkim rękawem niczym
żagiel Pogorii jest nie do przyjęcia. Dużo panów tak
chodzi w Polsce, ale na świecie to nie funkcjonuje.
Bardzo dobrze wygląda, jeżeli mężczyzna latem ma
dobrą koszulę i podwinięte rękawy. To absolutnie
wystarcza.
Jeżeli chodzi o kolory koszul, to też jest ciekawy temat, bo
przemysł koszul męskich oferuje absolutnie pełną gamę, ale tylko
nieliczna grupa mężczyzn czujących modę może sobie czasami
pozwolić na kolorowe koszule. W zasadzie mężczyźni dobrze
wyglądają w koszulach białych, jasnoszarych, jasnobłękitnych
i bladoróżowych, i dziękujemy państwu za uwagę. Koszule pistacjowe,
bladożółte, wszelkiego rodzaju pomarańcze, zielenie niestety nie
dodają mężczyznom szlachetności. Myślę sobie, że jest to taka
estetyka wywodząca się z bardzo kolorowej, cudownej i wspaniałej
Ameryki Łacińskiej. Ale kiedy gusta stamtąd zaczynamy przenosić na
nasz grunt, to zaczyna robić się stosunkowo słabo. Dlaczego? Nie
dlatego, że jesteśmy konserwatywni, tylko dlatego, że Ameryka
Łacińska ma swoje prawa. Przede wszystkim ludzie tam są zupełnie
inaczej zbudowani, mają inną energię i inną karnację. Oni te
niezwykłe kolorowe koszule genialnie noszą na swych smagłych
ciałach. Noszą je porozpinane, pod nimi mają swetry z własnych
kudłów. Są wysportowani, bo paranoidalnie wyznają kult ciała i to dla
nich wielki fun. A pozakładane na luźne bladoróżowe, ewentualnie
bladosine sadełka kolorowe koszule wyglądają żałośnie
i prowincjonalnie, i patrząc na takiego człowieka czujemy, że on ma
pretensje do czegoś, kogoś, tylko sam właściwie kompletnie nie wie,
ani do czego, ani do kogo.
W tym miejscu warto wspomnieć o klasycznym stroju
weselnym. W zasadzie tzw. zgon. Mamy jegomościa, który jako
nastolatek był bardzo zgrabnym chłopcem, ale zapomniał, że zmienił
mu się metabolizm, czyli tu mu się ulało, tam mu się ulało. Nie jest
może jakimś opasem, ale ze zgrabnością nie ma już za wiele
wspólnego. I właśnie szczęśliwie się żeni latem, w związku z tym
zostaje zakupiony ciut za duży beżowy garnitur, żeby było wygodnie
na weselu, no bo w takiej dopasowanej marynarce to ciasno tyle
godzin, w związku z tym fantastycznie, jeżeli ona będzie z pół
rozmiaru za duża albo nawet rozmiar. No więc garnitur w kolorze
beżu, może ten beż trochę lecieć w piasek pustyni, bo dlaczego nie.
Fajnie, jak ma prążek jaśniejszy. Do tego mamy oczywiście również
beżową skarpetę, no i beżowe buty. Beżowe buty koniecznie na
czarnej podeszwie, no chyba że w ogóle wzbijamy się na wyżyny i ona
jest brązowa. I do tego ten but jest typu borsuk, czyli z wydłużonym
czubkiem, obcięty na końcu lekko, dobrze jeżeli idzie do góry i jest na
przykład w brązowe słoje.

Tam poszła pewna pani. Zastanówmy się, dlaczego ona ubrała się właśnie tak. Zaraz będzie wychodziła.
Ooo, oto rzeczona. Do pasa jest proszę bardzo, aż nagle odebrało jej rozum. Pomyślała sobie: taka jestem
gruszka, to założę sobie kloszową spódniczkę, bo skoro mam wielką dupę, to będę miała jeszcze większą.
Nóg nie mam w ogóle, a jak nie mam, to mogę je pokazać bez obciachu.

Ooo, tu przeszły złote leginsy, fantastycznie. I w ciągu dnia, i złote, i nierażące, i modowo. I do tego
niestety całości dopełniają bardzo zniszczone buty. Ona wygląda jak ta Stasia Bozowska, Siłaczka, co szła
przez miedzę do szkoły. Przyniszczyła te szpilkę fest. Boże, a balsamy jakieś do ciała, samoopalacze, żeby
tę nogę smagnąć…? Kompletny brak pojęcia.
A wracając do naszego pana młodego: on ma te borsuki, swój
beżowy garnitur, a ponieważ jest lato, to żeby nie był taki smutny –
morelowa koszula i pistacjowy krawat. No i właściwie nie ma więcej
pytań. Nie wolno się tak ubierać.
Jasne garnitury są bardzo trudnymi garniturami. Sprawdzają się
tak naprawdę głównie nad morzem, jeżeli są z lnu i noszone w sposób
bardzo swobodny. Dzienny męski garnitur może być w którymś
z granatów lub szarości. Rzadko brązu, bo jeżeli brązu, to używanego
bardzo świadomie, ponieważ brąz jest niestety szalenie postarzający.
Brązów używamy albo w aspekcie modowym, łącząc je z granatami,
błękitami, beżami, czasem z różem, albo kiedy właściwie nie zależy
nam na tym, żeby wyglądać świeżo i młodo, a zależy nam na tym,
żeby wyglądać dojrzale i godnie. Brązy nam to zapewnią.
Jeżeli mamy granatowy garnitur, klasycznie skrojony, ale
w modną stronę (dopasowana marynarka, dobre spodnie), to taki
garnitur możemy ograć i w dzień, i na wieczorowo. Na dzień
zakładamy brązowe buty z glansowanej skóry, wiązane trzewiki. Do
tego czarną skarpetę, chyba że mamy na tyle ekstrawagancji, że
pozwalamy sobie na czekoladowobrązową skarpetę bądź
ciemnogranatową. Te trzy kolory przy brązowym bucie spokojnie
wchodzą. Jeżeli jesteśmy mężczyzną klasycznym, to pamiętamy o tym,
że jeżeli mamy te brązowe buty, to mamy brązowy pasek. Zwracamy
uwagę na kolor koperty w zegarku. Jeżeli jesteśmy klasycznym
mężczyzną, to nie nosimy plastikowych zegarków. W związku z tym
jeżeli mamy złotą kopertę, to mamy złotą klamrę do paska, jeżeli
mamy srebrną kopertę, to mamy srebrną klamerkę. A z koszul mamy
do wyboru koszulę białą, błękitną i bladoróżową. Ewentualnie kolor
śmietany, krem tak zwany. W zależności o tego, dokąd idziemy,
zakładamy do niej krawat bądź nie. W tej chwili zasady noszenia
krawatów się bardzo mocno rozluźniły. Towarzystwo, w które
wchodzimy, sugeruje nam, czy krawat jest nam niezbędny, czy też
możemy się go pozbyć. I to jest tzw. klasyka. Klasyka i już.
A w wersji wieczorowej nie zakładamy brązowych butów ani
szarych, tylko czarne. Czarne buty z glansowanej skóry, wiązane
trzewiki, do tego czarny pasek, koperty jak poprzednio, i śnieżnobiałą
koszulę oraz klasyczny krawat, chętnie jednobarwny. Podkreśli on
wieczorowość całego stroju. Garnitur klasyczny może lśnić, pod
warunkiem że jest to tzw. klasyczne lśnienie wełny. Nieszlachetnego
lśnienia nylonu, poliestru itd. unikamy jak zarazy.
Klasyczny garnitur świetnie skrojony może trafić się też
mężczyźnie nieco mniej klasycznemu, a jednak zobowiązanemu do
przestrzegania dreskodu. Tacy mężczyźni mogą sobie pozwolić na
założenie do garnituru np. zamszowych mokasynów i już niekoniecznie
klasycznej skarpetki, a na przykład stopki, której nie widać. Czyli
wychodzi nam z mokasyna stopa goła. Do tego zamiast skórzanego
paska możemy sobie pozwolić na pasek parciany. W pasku może
pojawić się kolor. I mamy na sobie tę samą koszulę, w klasycznej
kolorystyce, ale z podwiniętym rękawem, a marynarkę nonszalancko
trzymamy na ramieniu.
A w pracy można aranżować sobie naprawdę fantastyczną
ubraniową zabawę. Świadomi jegomoście często to robią i bawią się
choćby kolorowymi skarpetkami. I nie chodzi o to, że to mają być
idiotyczne skarpetki w gołe baby, króliczki, świnki, kotki czy coś
takiego. Wiele firm skarpetkowych robi genialne kolorowe skarpety.
Jeżeli umiemy się tym zabawić, można i sobie, i innym przysporzyć
wiele radości takim detalem jak kolorowa skarpetka właśnie.
Kołnierzyki też są nie bez znaczenia. Są różne fasony: angielski,
włoski, button-down, czyli kołnierzyk zapinany na guziki, które mogą
być widoczne albo ukryte. Z założenia kołnierzyki button-down miały
być rozpięte, dziś trendy jest nosić je śmiesznie, z wąskimi krawatami,
z kolorowymi muszkami. Istotna jest wewnętrzna ekspresja, bo klasyki
można nauczyć, ale zabawy modą już nie. Można pokazać kierunki, ale
reszta zależy od tego, czy ktoś ma wewnętrzną chęć eksperymentu
i zabawy, czy tej chęci nie ma. Widać to bardzo dobrze na przykładzie
osób publicznych. Są osoby publiczne, czyli celebryci, którzy bardzo
chętnie i z przyjemnością wchodzą w zabawę ubiorem i nieźle się tym
bawią. Przy delikatnym szturchnięciu i wytyczeniu kierunku radzą
sobie znakomicie. Ale są tacy ludzie, że żeby nie wiem jak wspaniale
byli ubrani, to w ogóle ich nie ma. Oni nie wyglądają. Nie ma ich. Są
poprzebierani jak kukły. I jeśli trafi im się dobry stylista, to dobrze,
a jak trafi się zły… same ubrania niewiele wnoszą.
Tak naprawdę to w tym świecie z kolorowych gazet większość
celebrytów ma na zdjęciach nieswoje ubrania. Tak jest na całym
świecie, i to rzecz absolutnie normalna, oczywista i zwykła, że jak trzy
razy w tygodniu masz zdjęcia, to trudno gospodarować własną szafą.
A ponieważ na celebrytach spoczywa odpowiedzialność za kreowanie
gustów i trendów i obowiązek inspirowania, na każdym zdjęciu muszą
się pojawiać w czymś innym. Przychodzą im z pomocą styliści,
showroomy i różne kontakty, po to, żeby te a nie inne ubrania się
pokazywały, żeby ludzie patrzyli, że ta pani nosi taką długość, a ta
śmaką. To napędza koniunkturę na całym świecie. A świat rządzony
jest jak wiadomo przez marketingowców.
makijaż
Makijaż ma większy sens, jeśli twarz jest po maglu. No bo jak
płótno nienaciągnięte, to nie ma co malować. Ale jak już lekko
naciągnięte, to wtedy tak. Naprawdę w dziedzinie makijażu bardzo
trudno dawać tzw. obiektywne rady, ponieważ są kobiety o bardzo
subtelnych rysach twarzy albo prawie bez rysów. I nawet bardzo
mocny i wyrazisty makijaż tak bardzo wtapia się w niektóre twarze, że
choćby z dżdżownicą nad okiem w stylu lat pięćdziesiątych
i czerwonymi ustami wyglądają dziennie i dobrze. Są też takie twarze,
którym właściwie wystarcza wyłącznie puder, rzęsa i odrobina
błyszczyku, a każda dodatkowa kreska czy plamka powoduje, że twarz
w zasadzie zmierza wyłącznie do krocza męskiego. Dlatego nie można
wiele obiektywnie doradzić. Wiadomo, że typy o dużych oczach,
dużych ustach, jeżeli dokładają sobie do twarzy, to ta twarz z uroczej,
cudnej, zmysłowej robi się niezwykle agresywna, wulgarna, czasami
wręcz prostacka. Wiem, niektórzy mężczyźni uwielbiają prostactwo na
twarzach kobiet, ponieważ w prostactwie jest jakiś głód sutereny,
a nawet jej wilgoć.
Makijaż ma coś takiego, co potrafi upiększyć, ale też potrafi
drastycznie oszpecić. Bardzo ważne jest umiejętne używanie makijażu,
zwłaszcza w dojrzałym wieku, na tym nienaciągniętym płótnie.
Podkład i puder wchodzą w słabo naciągnięte struktury skóry
i podkreślają jej niedostatki. Można sobie podkładem wyrównać
koloryt skóry, ale kiedy ten podkład zacznie wchodzić w zmarszczki,
no to te zmarszczki zaczną tworzyć coraz grubsze i wyraźniejsze
bruzdy. Osoby dojrzałe powinny więc bardzo delikatnie używać
makeupu.
I im lżejszy, tym lepiej. Im ten makijaż subtelniejszy, tym
młodziej. Oczywiście dobrze jeżeli on w ogóle jest, bo świadczy
o zadbaniu. Urzekają mnie starsze panie, już bardzo starsze,
w kapelusikach i rękawiczkach, z zawsze gustownie umalowaną
twarzą.
Swojej babci nigdy nie widziałem bez makijażu. Była ona dla
mnie absolutnym wzorem elegancji. W ogóle kobiety w moim domu
miały świra na punkcie ubierania, a faceci je rozpieszczali. Kurcze, ale
miałem szczęście, że się urodziłem tu, gdzie się urodziłem! Naprawdę
tak było. Siostra mojej babci miała być lekarzem, ale została
krawcową, bo zachorowała na hajnemedinę.
Była niebywałą osobą, prawdziwą kopalnią wiedzy. To ona
nauczyła mnie „Powrotu taty”, jak miałem dwa i pół roku. I szyła.
Przez cztery pierwsze lata wychowywałem się u dziadków i siedziałem
przy maszynie i przy klientkach. Cały czas właściwie gdzieś wokół były
ubrania. Moja mama też bardzo lubiła się ubrać i eksperymentować
z wizerunkiem. Kobiety w moim domu zawsze wydawały mi się takie
niesamowite i wspaniałe. Do dziś mam tendencję do gloryfikowania
kobiet. Ale to chyba nikomu nie przeszkadza specjalnie. Natomiast
martwi mnie, kiedy widzę, jak czasami potwornie błądzą.
Często moje klientki muszę nauczyć świadomości, bo nie chcę
grzebać w ich estetykach. Ja nie chcę kobiety skromnej, minimalnej,
ubierać w czerwone sukienki na ramiączkach i zarzucać kilogramami
biżuterii. Nie, ja chcę, żeby ona znalazła swój minimalizm, swój
sensualizm i seksualizm, życiowość, odnalazła siebie w fantastycznych
minimalistycznych ubraniach.
Jak pracuję? Przychodzi baba do lekarza… no i zwykle
wygląda to w ten sposób, że gadamy. Gadamy bardzo dużo.
Staram się dowiedzieć jak najwięcej o tej kobiecie nie po to,
żeby puścić to w miasto, tylko żeby wiedzieć, co ona sobie
myśli. No więc rozmawiamy na różne tematy, np. pytam o kino. No
nie jest tak, że ja mam zeszycik, w którym zapisuję pytania. Wszystko
się zaczyna od tego, że widzę, jak ktoś wygląda. I zaczynamy
rozmawiać, od tematów bardzo luźnych, typu: czy wolisz, jak jest
ciepło, czy wolisz, jak jest chłodno, poprzez stosunek do otaczającego
świata, znajomych… pytam o ulubionych aktorów, dziennikarzy,
środowisko życia, żeby się zorientować, co taki człowiek sobie myśli na
temat świata, ludzi. Skoro przychodzi do mnie, to czuje, że potrzebuje
zmian. Musi czuć bardzo mocno, bo jest to usługa płatna, i ze względu
na moją zajętość wcale niemało płatna. Uważam przy tym, że to nie
powinna być usługa aż tak wysokopłatna. I renoma nie ma tu nic do
rzeczy, bo najbardziej się liczy fachowość. Cena jest też wynikiem
zajętości. Bardzo trudno jest się w tej chwili ze mną umówić, bo
przede wszystkim teraz realizuję siebie, a ubieranie innych ludzi jest
tylko jedną z form tej realizacji. Drugą jest wymyślanie fikcyjnego
świata kostiumów operowych czy teatralnych, w co wszedłem ostatnio
i bardzo mi się spodobało, więc chcę jeszcze i jeszcze, i jeszcze. Ta
ekstrawertyczność mojej natury i próżność cały czas gdzieś tam
funkcjonuje w mediach, bo mnie to jara. I nie będę tutaj skromnie
mówić, że mnie męczy fakt, że mnie ludziska rozpoznają. Od
urodzenia pokazywali mnie palcami: boże, co za dziecko, co za koleś,
co za dziwoląg. A teraz stoją po moje nazwisko. I fantastycznie!
No ale wracając do makijażu i do tego, że na dobry nie ma
recepty. Musimy pamiętać o tym, że poza tzw. klasyką, czyli
wycieniowaną perfekcyjnie twarzą, są różne mody na makijaże. Lata
osiemdziesiąte były na przykład pełne szaleństw, absolutny Picasso na
twarzach. Czyli powieki w kolorze tęczy, po pięć, sześć kolorów, do
tego z błyskiem, perłowe usta, dzikie kolory, tapiry. Wtedy ludzie się
zachwycali tymi makijażami, choć kobiety były wszystkie
przemalowane, jakby tak je puknąć w tył głowy, to te twarze mogłyby
na białych ścianach spokojnie osiadać. Tak było. W latach
pięćdziesiątych wszystkie kobiety malowały sobie kreskę na górnej
powiece, nad górną rzęsą. Muszę przyznać, że ja uwielbiam ten rodzaj
makijażu. Uważam, jest potwornie zmysłowy i tak naprawdę jest
bardzo niewiele kobiet, którym w takim makijażu jest niedobrze.
Do XIX wieku kobiety używały zatykającego pory ryżowego
pudru, a poprawie jakości cery miała służyć rtęć. Było szaleństwo
peruk i nienaturalnego różu na policzkach. I niestety całe to
towarzystwo mogło sobie wróżyć ze swoich ciał. Szalał syfilis, więc
dopóki ciało nie odpadało, ludzie bywali w świecie. A ponieważ weszły
do łask dekolty, a one były całe w czerwonych kropkach, no to trzeba
było jakoś temu zaradzić. I radzono właśnie białym ryżowym pudrem,
który zapudrowywał wszystko, a twarze stawały się pod tym pudrem
jak z porcelany. Już nie wspomnę o innych chorobach skórnych, które
się wtedy pleniły, wszak mycie uznawano wówczas za wyjątkowo
niezdrowe.
Do dziś słyszę w naszym społeczeństwie takie
przekonanie, że zbyt częste mycie pozbawia człowieka flory
bakteryjnej i że to jest bardzo niezdrowe. A przecież tę florę
trzeba zmywać, zanim nas zeżre! To niesamowite, że u nas cały
czas jest problem z myciem. Że ludzie niechętnie się myją i bardzo
niechętnie piorą ubrania. Wciąż słyszę, że zbyt częste pranie ubrań je
niszczy. To po pierwsze nieprawda, no a po drugie ubranie do tego
jest, żeby je nosić i żeby ono się niszczyło, i żeby można było kupić
drugie. Po to właśnie wymyślono coś takiego jak mody, jak sezony,
żeby znoszone ubranie zastąpić nowym. I w dzisiejszej dobie
rzeczywiście jest tak, że nawet rynek dóbr luksusowych część swych
ubrań robi w na tyle niskim gatunku, żeby się po prostu znaszały.
Gdyby ubrania się nie niszczyły, to po dwudziestu latach intensywnego
życia mielibyśmy pełne szafy rzeczy niezniszczalnych w najwyższym
gatunku. Trzeba było więc coś zrobić, żeby rozruszać interes. Zaczęto
produkować ubrania zniszczalne.
Moda nie istnieje. Dziś szyje się niemal wszystkie fasony, jakie
wymyślono do tej pory, choć z kompletnie innych tkanin niż parę
sezonów temu. Wiele wełnianych tkanin wyciska się na gorąco, wełny
osiągnęły w ogóle szczyt swoich możliwości. Są ze złotą nitką albo ze
srebrną. Są splatane w najdziksze sploty. Nowe tkaniny inaczej
pracują. Nie bez powodu mówi się, że dobrze skrojony garnitur jest
zbroją mężczyzny. Garnitury współczesne poza tym, że nadal stanowią
zbroję, czyli trzymają często rozhulaną sylwetkę w ryzach (bo
w dobrze skrojonej marynarce nawet Helmut Kohl wygląda dobrze),
pozwalają na minimum komfortu, nie są już takie niewygodne jak
jeszcze kilkanaście lat temu. Garnitur to nie dres ani piżama i trzeba to
sobie wbić do łba. Jak chłop siedzi w garniturze, to nie drapie się
prawą ręką za lewym uchem, bo jest w garniturze, a nie w bluzie od
piżamy. I nie zadziera nogi za głowę, bo mu się portki podrą
zwyczajnie i po prostu. Ubranie wymusza pewne formy
zachowań. Dlatego – jeszcze raz podkreślę – określenie
„sportowa elegancja” jest jakimś debilizmem. Bo jeżeli jesteś
elegancki i zachowujesz się sportowo, czyli w balowej sukni z cekinami
siedzisz po turecku i drapiesz się po pośladku, drąc tipsem misternie
tkaną koronkę z brylantowym sztrasem, kolanami wypychając
niezwykle subtelnie utkaną podszewkę…
Robert Kupisz zauważył, że ci ludzie, którzy chodzą tacy
zestrojeni na przyjęcia, muszą jakoś żyć też poza przyjęciami
i bankietami, więc pomyślał sobie sprytnie: „dlaczego nie mam
ogarnąć dla nich ubrań?” i stworzył ubrania dla socjety i celebrytów –
nazwijmy ich, jak chcemy, ale z godnością i szacunkiem, bo to jest
jednak świecznik świata i mówienie o nich ze wzgardą, śmiechem
i przymrużeniem oka jest co najmniej niewłaściwe. Co prawda
stworzenie potworka językowego „celebryta” jest bzdurą, ale właśnie
dlatego my jako społeczeństwo nigdy nie wyjdziemy z dupy,
bo my się zawsze będziemy umniejszać. We wszystkim.

festiwal polskiego kina


Jesteśmy po festiwalu w Gdyni. To było żenujące,
miałem łzy w oczach. Święto kina, fantastycznego,
dramatycznego polskiego kina. Bo musimy sobie
powiedzieć szczerze, że poza tragedią i dramatem nie
umiemy nic zrobić, ale tragedia i dramat wychodzą nam
zajebiście, absolutnie totalnie zajebiście. I możemy się
pokazywać z tą naszą tragedią i dramatem na świecie,
bo to rzeczywiście flaki wywraca i w ogóle to są tzw.
studnie bez dna. Są wspaniałe i interesujące,
a wiadomo, że ludzie na całym świecie lubią się dołować
i chętnie to oglądają. W tym segmencie kino polskie jest
naprawdę znakomite. I mówię to zupełnie szczerze.

Na tym festiwalu dramatu, gdzie im smutniej, tym


bardziej się nagradza, dokoła jaka siermięga! To jest
nieprawdopodobne, nie mogłem uwierzyć… główną
prowadzącą jest fantastyczna, przepiękna Magda
Mielcarz, wyglądająca zjawiskowo, przepięknie – ma
suknię Maćka Zienia w kolorze śmietany, ale na TAKI
festiwal ma suknię sprzed dwóch lat! Ale wszystko
jedno, ona jest piękna, wygląda w tej sukni znakomicie,
a suknia też przepiękna – to jest jeden z najbardziej
udanych modeli w ogóle, jakie Maciek zrobił. No i jest ta
Magda Mielcarz, w tej białej sukni, w pięknych
kolczykach, w opasce na głowie, prawie diademie,
i nagle wyczytany pan wychodzi w sztruksowej psiamać
marynarce z podniesionym kołnierzykiem i w dżinsach!
Potem wychodzi koleś w bluzie dresowej, wychodzi
koleś w samej koszuli. To jest wszystko przetanie!
Przetanie, to znaczy potwornie lekceważące całą
imprezę! Ci ludzie po prostu nie mają do siebie
szacunku. Jezus Maria, to jak ja mam szanować
twórców polskiego kina, kiedy widzę święto polskiego
kina, największy festiwal, jaki jest, i taką totalną
siermięgę! Nie wiem, albo ci ludzie są nieogarnięci, bo
często nonszalancja wynika z niewiedzy, albo może nie
mają świadomości. Tylko że przecież wrócili przed
chwilą z Hollywoodu i widzieli, jak tam to wygląda!

To o co tu w ogóle chodzi? Dlaczego sobie sami to


robią? Zadaję więc pytanie: dlaczego ludzie z branży
sami sobie to robią? A później panie mówią do mnie:
„Proszę pana, gdzie my mamy chodzić w tych balowych
sukniach? Tutaj nie ma takich imprez!” A co, ja mam
wam powymyślać te imprezy?

Jest mnóstwo imprez, jest mnóstwo gal, są wręczania


nagród „Polityki”, nagród takich i śmakich. I to
wszystko jest na siermiężnie, wszystko na
nonszalancko, niby „jestem taki zajebisty, że się ubierać
nie muszę” albo w ogóle „jestem taką fenomenalną
dupą, że w ogóle co mnie tam ubranie, pójdę
w trampkach”. I ci ludzie nie zdają sobie sprawy, że
swoim wyglądem wyrażają pogardę dla siebie i innych!
Człowiek w sztruksach na gali daje komunikat: „To
gówno ta gala, ja im pokażę, że mam ich w dupie. Idę
tam, bo muszę, bo jakąś nagrodę dostanę, ale pokażę
im, jak bardzo mam to wszystko w dupie, no i zakładam
sztruksową marynarkę z podniesionym kołnierzykiem”.
Ja to tak czytam.
Ludzie! Jeżeli wy się obrażacie na swoją własną galę, to
po co wy tam w ogóle idziecie? Idźcie na spacer, jodu
sobie powdychajcie, pozbierajcie bursztyny – nie wiem,
można robić tysiące rzeczy nad morzem. A nie iść
przebranym za dziada i demonstrować niechęć do
swojego własnego festiwalu, bo to głupota absolutna.
Jak się czuje ten jeden pan, jeden jedyny pan, który był
w absolutnie fantastycznym smokingu? Niestety
wyglądał jak kelner. A ta nieszczęsna Mielcarz w tej
śmietanie, ta Boczarska w Baczyńskiej, w obłędnie
wytwornej sukni? Dorota Rock, niczym Telimena
z „Pana Tadeusza” w różowych jedwabiach? No kurcze!
Szacunek chociaż dla tych kobiet, które zechciały
założyć piękne długie suknie!
Wracam do makijażu, bo trzeba pamiętać, że bardzo kolorowy
zawsze będzie niezwykle ryzykowny. Że młode dziewczyny, nastolatki,
mogą sobie eksperymentować z makijażem, dlatego że mają
naturalnie świetnie naciągnięte płótno, poza tym jak się ma
szesnaście, siedemnaście lat, a nawet dwadzieścia jeden, nie zawsze
chodzi o to, żeby wyglądać seksownie i zmysłowo, czasami trzeba
wyglądać zabawnie, czasami śmieszne, czasami dziwacznie, czasami
prowokująco.
Dziwacznie i śmiesznie można wyglądać do śmierci, seksownie
tylko przez jakiś czas, na szczęście jest on bardzo długi. Jeszcze
dwadzieścia lat temu powiedzieć „seksowna pięćdziesiątka” się nie
dało, a dziś seksownych jest całe mnóstwo pań w tym wieku, nawet
starszych. Niedawno na konferencji prasowej usiadłem z boku,
patrzyłem na Ewę Kasprzyk i nie poznałem jej. Koło mnie siedział
fotograf Czapliński i nagle powiedział: „W Polsce sześćdziesiątka to
ruina”. A ja na to: „Widzisz tę lufę, co tam siedzi? Przeleciałbyś? Bo ja
w całym swoim pedalstwie teraz, zaraz. A ona jest dobrze po
pięćdziesiątce”. Nie poznałem Ewy Kasprzyk, ale użyłem słowa „lufa”.
Lufa albo żyleta jest tu absolutnie idealnym słowem. Była w cekinowej
dzianinowej sukience w kolorze wrzosu, miała opalone, żylaste,
smukłe nogi i właśnie klasyczne szpilki w stylu lat pięćdziesiątych.
Blond włosy, gigantyczny biust i świetną sylwetkę stosowną do
swojego wieku – lekko nadszarpniętą zębem czasu, ale nie szkodzi, bo
utrzymaną w doskonałej formie. To jest lufa, to jest żyleta.
I myślę, że ona tak właśnie się czuje. I to jest fantastyczne, że
tak bardzo zmienia się (poza jakimś starym prykiem, fotografem,
debilem w sumie) stosunek do kobiet i kobiet do siebie samych.
Właśnie to, że jak im bożena wysycha, to one nie czują, że już jest
pozamiatane i życie za nimi, a wręcz odwrotnie: „Wreszcie się
skończyło, teraz są lubrykanty, poszalejemy”. I ja bym chciał, żeby tak
to wyglądało. Bo czemu nie?
Choć należy uszanować też inne priorytety. Są kobiety, dla
których dobry wygląd nie jest priorytetem. Dla nich priorytetem jest
zadbanie o fantastyczny dom, wychowanie dzieci i czerpanie z tego
radości. Znam mnóstwo kobiet, które nie są specjalnie zadbane, a są
przeszczęśliwe, spełnione i w ogóle do głowy by mi nie przyszło, żeby
w swojej bezczelności zwrócić im uwagę, że źle wyglądają. Choć
obiektywnie wyglądają dramatyczne. Natomiast są spełnione, no więc
co mnie to obchodzi.
Patrząc na ludzi, widzę tych, którzy są ubrani na przekór
wszystkiemu. Na przykład bardzo źle czująca się ze sobą dziewczyna
ubiera się w ubranie, które podkreśla wszystkie jej najgorsze wady
i ona ma tę złość i niepewność na twarzy i mówi: „Widzicie, ja wam
pokażę, że mogę. Nie podoba wam się? To ja wam pokażę, że się
podoba”. To dość częste niestety.
Często widać poszukiwanie, brak rozeznania. Widzę, że ktoś
patrzy w lustro i widzi zupełnie coś innego niż to, co jest naprawdę.
Matka natura jest matką naturą i nie mam nic przeciwko piersiom
biodrówkom, ale myślę sobie, że jeżeli ktoś zakłada białą koronkową
czapkę, obcisłe dżinsy, klapki na obcasie oraz białą dopasowaną
bluzkę, a pod nią ma dwa grześki biodrówki, to coś tu jest nie tak.
I ona ma w nosie, jak ona wygląda, puściła luźno wszystko – założyła
na siebie coś, co sprawia, że jest jej wygodnie i ona sobie idzie, i ona
ma w nosie. Te grześki jej latają, i dobrze, niech one będą, bo to jest
jej sprawa. Ale jak ta pani przyobleka się w biały dopasowany tiszert,
to one przestają być jej sprawą, a stają się sprawą publiczną. A skoro
ma na łbie na szydełku zrobioną białą myckę, to znaczy, że ona chwilę
myślała o tym, jak się ubiera, i że chciała się tak oryginalnie wyrżnąć.
I jeżeli nawet pięty przeczyściła, żeby założyć klapiszon na obcasie, no
to nie mogła ogarnąć tych grześków w stanik jakiś, żeby coś,
cokolwiek z nimi zrobić? A i jeszcze ta pani niosła takie dwie spore
siatki, bo właśnie zrobiła zakupy, i to wszystko tak falowało i jechało,
i miała taką zaciętość w sobie, w twarzy. Gdyby ona do tych luźnych
grześków i do tych toreb miała takiego banana na ustach, że
właściwie jest mi wszystko jedno i jest mi fajnie, to to by się obroniło.
Ale ta zaciętość w twarzy, ta złość, ta niechęć powodowały, że
wszystko wyglądało tak strasznie groteskowo i głupio.
Na świecie często jest tak, że dość niezgrabne, otyłe kobiety
noszą się bardzo swobodnie, podkreślając swą otyłość, ale mają
pogodę ducha we wszystkich swoich członeczkach. Te za duże pupy,
często za małe biusty do za dużych pup, zbyt duża oponka… to
wszystko razem potrafią ubrać w taką pogodę, radość… może mają
świadomość, że nic im więcej nie pozostało. Jakby były chude,
strzeliste i w ogóle zgrabne, to wtedy mogłyby być nadęte,
a ponieważ takie nie są, to muszą nadrabiać? I właśnie to jest
fenomen, że idzie sobie taka słodka niezgrabna kulka, pogodna,
urocza, miła w dotyku. Bo każdy człowiek ma coś pięknego,
naprawdę, to jest kwestia wejrzenia, i to wcale nie w głąb, bo od tego
są psychiatrzy, chodzi o zewnętrze, o jakiś element ciała, dłonie,
kształt paznokci, małżowiny, sposób układania się rzęs, nos – każdy
człowiek ma coś fantastycznego, czym się można zachwycać. I tak
wracamy do tego, że kanon jest beznadziejny, bo ogranicza. Ale też
trzyma w ryzach. Dlatego że ten kanon jest, my sobie możemy
mówić, że on jest beznadziejny i że ogranicza. Ale on musi
być i musi ograniczać, bo właśnie cała zabawa jest w tym, że
klasyka i kanon wytyczają nam horyzont, żeby się nie
pogubić. I warto widzieć ten horyzont, warto czasem w jego
stronę spoglądać.
Wracając do mojej pracy, to ona się zawsze zaczyna od gadania
i budowania obrazu klientki. Jeśli to jest sprawa okazjonalna, to
wszystko jest okazjonalne i wtedy nie ma czasu na długie rozmowy.
Pytam tylko, jaka to okazja, kto tam będzie, jaki dreskod obowiązuje
i czego pani się spodziewa.
Zgłosiła się do mnie klientka, która powiedziała: „Idę na wesele
i muszę wyglądać lepiej od panny młodej”. Była to kobieta absolutnie
niezwykłej urody, wysoka, ze 170 cm, z dużym biustem, w takim
konkretnym rozmiarze 40, bardzo proporcjonalnie zbudowana. Cudo,
ale wcale niełatwe do ubrania. I podjąłem rękawicę. A potem
poczułem się dumny, bo jak wróciła, to podziękowała. Podobno
wszyscy wymiękli.
Jestem zadaniowcem. Kiedy mam zadanie nie do wykonania,
wchodzę w nie jak w dym i wtedy dobrze jest, jeżeli budżet jest
nieograniczony albo dosyć szeroki. Dlatego, że czasem zachwyci
i pasuje, a do tego robi suknię rodzaj zwiewnej jak mgła koronki po
2700 zł za metr. Cały czas powtarzam, że tanio można się ogarnąć
i może być jako tako, ale tanio i dobrze jest niewykonalne, bo za
nadzwyczajną jakość trzeba nadzwyczajnie zapłacić.
Tkaniny wyszukuję u producentów i dystrybutorów, drążę,
szukam i oglądam próbki. Kaszmir z jedwabiem to na przykład bardzo
trudna przędza i przez to tak bardzo droga. Jak się splecie jedwab,
jedno z najmocniejszych włókien na świecie, z kaszmirem, jednym
z włókien najdelikatniejszych i najsłabszych, te włókna kaszmiru się
wycierają przy jedwabiu błyskawicznie. Drogie to jest jak zaraza
i bardzo nietrwałe. Kaszmirowo-jedwabne skarpetki męskie kosztują
koło 300 zł i są na jeden raz. To się zakłada, wychodzi, a jak się
wraca, to już właściwie cały kaszmir ma się na palcach, a skarpetki są
przezroczystymi pończochami damskimi.
Kiedyś obciążano suknie ciężarkami na dole. Po to, żeby
kołysały się w rytm bioder. Kobiety mają różny chód, ale w wysokich
obcasach muszą kołysać biodrami, bo inaczej się nie da iść.
I w momencie kiedy jest szeroka spódnica obciążona ciężarkami, a do
tego wysoki obcas, czyli kołysanie biodrami – wszystko jedno, jedna
ładniej, druga brzydziej, ale każda kołysze – dół spódnicy nie idzie jak
chce, ale faluje razem z biodrami. Okazuje się, że w modzie często
wraca się do starych historii. W latach dwudziestych kobiety popaliły
staniki, ale już pod koniec czterdziestych znowu wskoczyły
w szpiczaste staniki i wpakowały się w gorsety, a do tego nosiły
szerokie pasy w talii. Bo gdzieś tam ciągnie wilka do lasu. I jeszcze
w latach pięćdziesiątych obciążano doły albo srebrnymi kulkami, albo
ołowianymi. Do tej pory można dostać ołowiane pasy do obciążania,
niestety już tylko firan. Ale projektanci hołdujący staremu krawiectwu
nadal używają obciążników. Słynne kostiumy Chanel cały czas
wykańczane są srebrnym łańcuszkiem, właśnie po to, żeby obciążyć
dół.
Mody są szalone, wariackie, zabawne, urocze, ale klasyka
dobrze uszyta zawsze będzie w trendzie. Mało tego, współczesna
moda pozwala nam w życiu luźnym bawić się tą klasyką. Wszystko
jedno, czy ktoś kocha modę, czy ma ją w dupie, czy jest fanatykiem,
manewrowanie takimi klasycznymi rzeczami może sprawdzać się
bardzo dobrze. Dlatego bez względu na stosunek do rzeczy, każdy,
kto wchodzi w świat mody – w życie w ogóle – powinien rozpocząć od
klasyki, czyli od fundamentu. Czyli od dobrze skrojonej bluzki, dobrze
skrojonej spódnicy, dobrze skrojonego żakietu, świetnie dobranej
bielizny, jednej sukienki i klasycznych czółenek – szpilek. To jest baza.
I teraz jeżeli mamy świetnie skrojoną ołówkową spódnicę, czy
założymy do niej podarty tanktop, czy założymy do tej koronkową
bluzkę, to ta spódnica sprawdzi nam się świetnie na luźnym party ze
znajomymi i na wytwornym przyjęciu. Jeżeli mamy dobrze skrojoną
bluzkę, w zależności od gustu, sylwetki i tysiąca innych rzeczy, to czy
ją założymy do dżinsów, czy ją założymy do spódnicy, zawsze będzie
dobrze. Jeżeli mamy jedną dobrze skrojoną klasyczną sukienkę, to jak
będziemy chcieli iść w awangardę, założymy do niej kozaki z luźną
cholewą bądź buty na dziwnym obcasie, nakładziemy plastikowej
biżuterii, zarzucimy się szalami, ona będzie stanowiła świetną bazę.
Jeżeli będziemy chcieli dodać sobie wytworności, założymy klasyczny
but i sznur pereł. Obroni się znakomicie. A jak założymy do niej
trampki, przewiesimy sobie torbę konduktorską, dołożymy dzianinowy
szal, to też obleci!
Dlatego tak ważne, żeby mieć tę dobrą bazę w szafie,
klasyczną, czyli niepodlegającą zmianom i w na tyle wysokim gatunku,
że przez lata niepodlegania zmianom się nie zdefloruje. Wtedy
możemy zacząć. Jeżeli mamy jedne czółenka na wysokim obcasie,
najbardziej klasyczne, w których dobrze wyglądamy, to możemy sobie
później świrować z butami na platformach, płaskimi, na dziwnym
obcasie, na mniej dziwnym obcasie itd. Ale zaczynać trzeba od
początku, czyli od klasyki. Bo jeżeli nakupimy sobie dziwnych butów
i przyjdzie nam iść na pogrzeb, to się okaże, że nie ma w czym.
okazje nadzwyczajne –
pogrzeb
I to jest kolejna historia – pogrzeb. Bardzo trudny
temat, ponieważ wstydliwy, smutny, unikany przez
wszystkich. Natomiast niestety dotykający każdego – prędzej
czy później, bardziej lub mniej publicznie, w sposób osobisty
i nieosobisty na jakiś pogrzeb trzeba będzie pójść. Wiadomo, że
w kulturze europejskiej czerń jest w tej sytuacji obligatoryjna. Ale dla
kogo ta czerń? I jaka ta czerń?
Bo na przykład mężczyzna w czarnym garniturze, w czarnej
koszuli i czarnym krawacie będzie wyglądał raczej jakby się urwał
z nocy sylwestrowej albo innego przyjęcia, a nie na pogrzeb
wyszykował. Tymczasem trzeba pamiętać (a nie pamiętają o tym na
przykład niektórzy prezenterzy telewizyjni), że żałobny strój męski to
jest czarny garnitur, śnieżnobiała klasyczna koszula i czarny klasyczny
krawat. Nie śledzik, bo to nie jest występ w zespole Blues Brothers,
tylko pogrzeb. A wszystko jedno, czy to fajny, czy niefajny pogrzeb,
z pogrzebu jaj się nie robi i tyle.
Pani w skromnej czarnej sukience z odsłoniętymi plecami
również będzie wyglądała troszkę jak idiotka, tym bardziej w czarnych
kabaretkach i na dwunastocentymetrowej szpilce ze złotą bransoletką
wokół kostki. I z czarną torebką z zapięciem w kształcie złotego lwiego
łba. A do tego w wytwornym kapeluszu z woalką w róże, a pod tą
woalką z rzęsami jak uczerniona szczotka do zębów i ustami
pomalowanymi na karminowo. Takie rzeczy zdarzają się tylko
w filmach, i to zwykle klasy D, bo w życiu na pogrzebach długość
powyżej kolana jest niedopuszczalna, odkryte ręce są
niedopuszczalne, gołe plecy są niedopuszczalne. Mała czarna na
pogrzeb musi mieć rękaw do łokcia bądź dłuższy, a jeśli jest bez
rękawów, musi być z żakietem. Ona może mieć koronkowy karczek,
ale nie może mieć gołych pleców do talii, bo wtedy to już jest
sukienka koktajlowa.
Jedna z pań wybitnych dziennikarek w rozpaczy swej wielkiej
nad tragedią smoleńską tak rozpaczała, że zapomniała założyć
spódnicy. Ale o butach Miu czy Prady kupionych na prekolekcji, czyli
przed właściwą sprzedażą, nie zapomniała. Czyli tak: kobieta
w dojrzałym wieku w czarnym żakiecie, bez spódnicy, za to
w najnowszych butach najmodniejszej projektantki
rozpaczała niczym fontanna, tak że ja się po prostu bałem, że
się kobita odwodni. Cały czas płakała, przez cały tydzień
codziennie po parę razy.
Codziennie wyła, płakała, i codziennie bez spódnicy. Z tej
rozpaczy konsekwentnie zapominała… i konsekwentnie powtarzała
sobie: „Ach, jak już raz nie założyłam, to co będę zakładać, za to
zagram butami”.
No niestety, w czasie tej publicznej rozpaczy mieliśmy przegląd
koktajlowych czarnych sukienek na paniach. A to troszkę gołe plecy,
a to w ogóle luźna szyja i półgolfik bez ramion, a to jakieś takie
dziwne ozdoby… Czekałem, kiedy pojawi się jakiś wielki rozporek. No
i oczywiście skoro tragedia zdarzyła się w erze mini, to panie nie
odmówiły sobie pokazywania nóg przyobleczonych w czarne rajstopy.
No tyleż było w tej żałobie szczerości, ile żałobności w tych
koktajlowych sukienkach.
Ja rozumiem, że człowiek, który znał tych wszystkich ludzi,
może się rozlecieć, mogą mu puścić nerwy, bo to są emocje
nieprzewidywalne. Ale wtedy to się bierze takiego delikwenta, wiezie
się go na pogotowie, nadziewa lekarstwami i niech na mamrotkę
siedzi w domu i cierpi. A nie się go wpuszcza cały czas do telewizora,
naraża się go na totalne odwodnienie, nie wspominając
o kompromitacji.
jak pracuję
i dlaczego nie z każdym
Z klientkami umawiam się na mieście. I w momencie kiedy już
się spotkam z taką osobą i sobie porozmawiamy, często zdarza się
tak, że po takiej rozmowie mówię, że przykro mi, ale ja nie mogę się
podjąć takiego zadania, ponieważ nie jestem w stanie pomóc.
W żaden sposób. Kiedy widzę, że mimo bardzo miłej rozmowy nie ma
punktu zaczepienia. Bo ta osoba chce ode mnie czegoś, ale jest to
tylko deklaracja. Jeśli mówi mi na przykład, że jest uwięziona w fiolet
i czerń i każda historia przeze mnie opowiedziana i niebędąca fioletem
i czernią jest zła, to wtedy już wiem, że nie poradzę. Zdarzyło mi się
parę razy wręcz zasugerować i dać kontakt do terapeutów, bo jestem
dość bezpośredni.
I to nie zawsze chodzi o fiolet i czerń. Czasami się zdarza, że
mówię: „Wie pani, ale wyda pani pieniądze… Może ten czas spędzony
ze mną dzisiaj będzie pani bardzo miło wspominała i zabawi się pani
fest, ale jutro odda pani te wszystkie rzeczy do sklepu, będzie pani
w takiej samej formie jak dziś, bo problem jest głębszy, a ja myślę
sobie, że powierzchownością zabić tego, co jest w środku, się nie da”.
Opowiadanie, że ciuchami można uleczyć duszę, jest bardzo
poważnym nadużyciem. Dlatego, że jeżeli człowiek jest
niepoukładany, to bardzo łatwo wpędzić go w zakupoholizm. Trzeba
bardzo, bardzo ostrożnie z takimi teoriami, że ubraniami zmienię ci
życie, bo można komuś narobić takich kłopotów i takich problemów,
że trudno sobie wyobrazić. Naprawdę bycie stylistą i ubieranie
innych ludzi to jest gigantyczna odpowiedzialność. To jest
gigantyczna odpowiedzialność, bo można drugiemu
człowiekowi w głowie tak namieszać i narobić takiej krzywdy,
że taki człowiek nie dość że nie może sobie poradzić
z własnym życiem, to jeszcze będzie miał sieczkę ubraniową
w głowie i zaburzone absolutnie priorytety. I nagle taka kobita
zaczyna odnajdować przyjemność w kupowaniu coraz to nowej
bielizny, coraz to nowych butów, a ponieważ zakrzykuje tym swoje
wewnętrzne problemy, popada w zakupoholizm, doprowadzając siebie
i rodzinę do ruiny. Więc z tym leczeniem duszy ubraniami naprawdę
bardzo ostrożnie.
Jeżeli naszej duszy jest dosyć dobrze ze sobą i ona potrzebuje
jakichś kolorowych historii, to zabawmy się ubraniami, sprawmy sobie
radość, sprawmy sobie przyjemność. Jeżeli jest nam troszkę smutno,
ale mamy świadomość siebie, możemy popróbować. Ale jeżeli mamy
problemy i chcemy je zarzucić ubraniami, to to nie do końca właściwa
droga.
A wracając do satysfakcji z zawodu, to dodam, że ja nie z tego
miałem satysfakcję, że moja wspomniana wcześniej klientka zaćmiła
pannę młodą. Ja mam satysfakcję z tego, że ona miała satysfakcję. Bo
nie znam ani tej panny młodej, ani tego środowiska.
Zdarza się, że pod palcami ktoś ci rozkwita jak kwiat. To są
bardzo miłe momenty. Opowiadam tu o rzeczach, które dla mnie są
oczywistościami, takimi zwykłymi historiami, choć czasami czuję się
tak, jakbym otwierał komuś okno, o którym on w ogóle nie wiedział.
Ludzie wydają się wtedy przeszczęśliwi. Pytają: „To tak można?” Nie
wiem, czy można, ale podoba ci się?„No tak!” No to super, no to
można.
Wszystko można, tylko trzeba wiedzieć jak. Cieszy mnie, kiedy
pokazuję ludziom nowe drogi i nowe możliwości i oni są z tego
powodu szczęśliwi. Są zachwyceni. Lubię wykonywać pracę dobrze
i sprawia mi to frajdę, a czas spędzony z ludźmi daje mi bardzo dużo
satysfakcji. Rzadko bywam zawiedziony. Właściwie z prywatnymi
klientami jedną tylko miałem taką historię, kiedy wydawało mi się, że
moja klientka wszystko zrozumiała, no i nagle ją spotykam, a ona
wygląda dokładnie tak jak wcześniej i mówi: „Wiesz, ja rozumiem –
tamto jest naprawdę bardzo fajne, ale nie dla mnie”. Pomyślałem
sobie: dobrze. Ale dodała też ta pani, że czasu spędzonego ze mną nie
uważa za stracony i było jej fantastycznie, ale jednak lepiej się czuje
w swoich szpiczastych butach na gwoździu, koronkowych rajstopach
i szortach ultramini niż w moich propozycjach. Więc powiedziałem:
„Niech i tak będzie, to przecież twoje życie i twoje samopoczucie”.
Wtedy ona przyznała, że zupełnie nie oczekiwała ode mnie, że
cokolwiek będę zmieniał, tylko dobrze grała, żeby sobie ze mną
pobyć.
Ponieważ jestem osobą rzetelną, zapytałem, czy oddała te
rzeczy do sklepu. „Nieee, wiszą” – odpowiedziała. „To jeśli pozwolisz,
ja jeszcze raz wkroczę w twoją szafę i pokażę ci, jak zaaranżować te
ubrania, któreśmy kupili, żebyś się nimi cieszyła i je nosiła. Bo ci
pokazałem, jak ja bym sobie życzył, żebyś je nosiła, ale jeśli ty chcesz
się nosić tak, jak się nosisz, to ja ci pokażę, jak korzystać z tych ubrań
w twoim stylu”. No i to jest obecnie jedna z wierniejszych moich
klientek. Wybieram jej rzeczy, które uważam za fantastyczne, a ona je
nosi na swój sposób, równie fantastyczny, bo jej. Dlatego też zawsze
będę powtarzał, że ubranie to jest tylko pretekst do wyrażenia siebie.
Jednym ubraniem dwadzieścia osób można opędzić, ale każda z tych
osób pokaże siebie w tym ubraniu zupełnie inaczej. No bo są takie
schematy, że takie ubranie to nosimy z tym, a takie z tym. A dlaczego
tak? Na tym polega korzystanie z dzisiejszego przyzwolenia na
eksperyment. Jeżeli sami siebie poddajemy eksperymentowi, to super.
Zyskujemy nową jakość.
Pewne rzeczy muszą się zbiegać. Bo to jest tak, że spotkałem tę
kobietę i akurat miałem dobry nastrój, wolny czas i było super.
I miałem ochotę wejść z nią w rozmowę. Bo człowiek jest tylko
człowiekiem i ma różne nastroje. Być może gdyby to był deszczowy
dzień, a mnie bolał żołądek czy śpieszyłbym się dokądś albo coś by mi
się nie udało i zobaczyłbym tę kobietę w jej starym entourage’u,
w ogóle nie miałbym ochoty zamienić z nią zdania. Powiedziałbym
sobie: „Głupia cipa, po prostu zabrała mi czas” i poszedłbym dalej. Ale
ponieważ mnie tego dnia było miło i jej było miło, no to zatrybiło.
Nie jestem kategoryczny, ponieważ życie toczy się różnie
różnym ludziom i ludzie są trójwymiarowi właściwie, a nawet więcej
niż trójwymiarowi, są wielowymiarowi. Zbrodniarze, mordercy,
złoczyńcy, którzy bywali cudownymi opiekunami zwierząt,
fantastycznymi ojcami i mężami… trzeba patrzeć na człowieka
otwarcie.
Dobrze mieć poczucie własnego gwiazdorstwa, żeby sprawiać
sobie satysfakcję własną pracą i dawać radość. I skupmy się tylko
na radości, bo ja nie mam aspiracji do dawania czegokolwiek
innego. Ja jestem kwintesencją próżności dla próżności.
Jestem po to żeby cieszyć ludzi za ich pieniądze. Po to
zarabiają pieniądze, żeby sobie wynająć takiego pajaca, który
umili im dzień, dwa, trzy i pokaże im różne drogi korzystania
z życia i robienia sobie wizerunku. A nie można mieć czegoś
takiego bez dystansu, przede wszystkim do siebie, ale i do całego
świata tak naprawdę. I to przecież nie jest tak, że się człowiek rodzi
z takim dystansem, dystans jest wynikiem rozwoju, doświadczeń,
dostawania po nosie.
Każdy czas w życiu jest czasem fantastycznym. I każdy z tych
momentów możemy podkreślić ubraniem. Czyli można być
fantastycznym nastolatkiem, dwudziestolatkiem, i wtedy wiadomo, że
nie ma się dystansu, bo właśnie to cechuje młodość – w młodości nie
ma się dystansu, no bo skąd się go ma mieć. Ale ma się takie cechy,
które popychają do przodu bądź hamują. W miarę upływu czasu traci
się jedne cechy, zyskuje następne. To samo jest z ubraniami – ubrania
należy odkładać, należy ich używać zupełnie inaczej niż w poprzednim
czasie, ewentualnie przekazywać je młodszym pokoleniom, samemu
nie wchodząc po raz drugi do tej samej szafy. Czyli jeżeli okres naszej
świetności przypadał na szalone lata osiemdziesiąte
i dziewięćdziesiąte, choć moda jest teraz prawie identyczna
(podkreślam: prawie), to jeżeli nawet damy radę wejść w zestaw
z tamtych czasów, to żebyśmy w tamtych czasach wyglądali najfajniej,
dziś będziemy wyglądać groteskowo i staro. Stara baba ubrała się
w stare łachy. Ale jeżeli użyjemy jednego bądź dwóch elementów
z tamtych czasów, a resztę dołożymy absolutnie nowoczesną,
współczesną, żywą, damy radę się obronić. Bo miłej świadomości, że
wchodzimy w tamte spódnice, że nie zmieniliśmy rozmiaru, musi
towarzyszyć świadomość, że minęło dwadzieścia lat, więc ta sylwetka
się jednak zmieniła. Bo rozmiar 36 w wieku lat dziewiętnastu i rozmiar
36 w wieku czterdziestu dwóch lat to są dwie zupełnie różne sylwetki.
Załóżmy zatem nowoczesną bluzkę, znakomite buty czy coś tam, po
to, żeby pokazać, że nie jesteśmy hibernatusem z tamtej epoki. Znam
panie, które przez ostatnie dwadzieścia lat były totalnie niemodne po
to, żeby dzisiaj znowu być absolutnie modnymi, ale to wygląda
żałośnie. Należy czerpać z przeszłości, ale też wciąż szukać nowości.
biżuteria
Biżuteria to bardzo istotne zagadnienie, choć zarówno stosunek
do niej, jak i sama jej forma w ciągu ostatniego wieku bardzo się
zmieniły. Współczesna biżuteria wykorzystuje spuściznę całego
millenium. Kiedyś prawdziwa, szlachetna, dotyczyła tylko
uprzywilejowanych, dziś – dotyczy wszystkich.
O pierwszej rewolucji biżuteryjnej możemy mówić w latach
trzydziestych, kiedy zaczęła w modzie funkcjonować sztuczna,
plastikowa biżuteria, cała biżuteria art deco, która troszkę była
kościana, troszkę bursztynowa, ale nade wszystko plastikowa.
W latach dwudziestych plastikowa była droższa niż ta z kości,
szylkretu czy kamieni półszlachetnych. Plastik po prostu wtedy rządził.
A jak już wymyślono plastik, to zaczęto wymyślać też syntetyczne
kamienie, a kiedy rynek kolorowych szkiełek się nasycił, biżuteria
wyszła na ulice.
I nastał czas biżuterii noszonej w przeróżny sposób, i na
bogato, i na śmiesznie, i na dowcipnie, i na wariacko.
Dziś biżuteria jest bardzo różna, od takiej z recyklingu… mam
na sobie biżuterię Ani Orskiej, z lin, z różnych rzeczy, z metalu. Jest to
tzw. biżuteria modowa. Jej wartością jest koncept projektantki,
nazwisko projektantki i wykonanie. Poza tym nie ma tu drogocennego
kruszcu ani drogich kamieni. Współczesny przemysł jubilerski często
łączy nie bardzo szlachetne tworzywa z bardzo szlachetnymi. Na
przykład robi się żarty i oprawia diamenty w plastiki czy w pleksi.
Widziałem takie historie. Albo łączy się gumę ze złotem i srebrem.
Używa się kauczuku, skór do łączenia, np. skóra, złoto, srebro,
kamienie. Bardzo nowoczesne formy do noszenie na co dzień bez
namaszczenia, nonszalancko. Po to, żeby biżuteria dodawała nam
kolorytu, a nie po to, żeby stanowiła o naszym statusie społecznym.
Ta potwornie kosztowna prawdziwa biżuteria często funkcjonuje już
tylko w sejfach, a na co dzień nosi się biżuterię również dość
kosztowną, ale już nie tak zobowiązującą. Co to znaczy „biżuteria
zobowiązująca”? No np. rubiny, wokół nich brylanty, kolczyki w stylu
żyrandole kościelne…
Żyrandole kościelne w uszach mogą być prawdziwe, ale mogą
być nieprawdziwe. Wiadomo, że tych prawdziwych nie nosi się na
ulicy. Ale taką bardzo bogatą bizantyjską biżuterią też można grać.
Można dodać sobie fantazji, młodości i kolorytu. Oczywiście wszystko
zależy od tego, kto i jak tę biżuterię nosi. Monumentalna biżuteria
założona do luźnego sportowego stroju doda nam tajemniczości,
zaczepności, jakiegoś takiego figla. Bizantyjska biżuteria założona do
bizantyjskiej sukni, złotych obcasów i czerwonych pazurów,
czerwonych ust i natapirowanego łba spowoduje, że będziemy
wyglądali jak branka turecka włóczona za kudły.
Biżuteria bardzo mocno zagościła również u mężczyzn.
Naszyjniki, bransoletki, pierścionki. Tylko z mężczyznami to jest tak,
zresztą z kobietami jest podobnie, a może po prostu są ludzie, którzy
zakładają obrączkę i zegarek i to jest cała biżuteria, na jaką mogą
sobie pozwolić, bo obok obrączki mały pierścionek to już się robi za
dużo. Są po prostu takie typy. Tak jak z tym makijażem. A są typy
obwieszone biżuterią i ta biżuteria stanowi integralną część ich
samych, i choć bardzo widoczna, jest ona tak spójna z całością, że nie
wali po oczach. Osobiście nie lubię lekkiej biżuterii. Muszę czuć, że
mam coś na sobie. Dlatego też dmuchane złoto średnio mnie
interesuje. Jak już nosić kajdany, to niech one konkretnie ważą.
Chodzi o to, że ludzie są różni. Dlatego tak trudno dawać
obiektywne rady i dlatego tak naprawdę tak trudne i odpowiedzialne
są wystąpienia publiczne, w których oczekuje się ode mnie
obiektywnych rad, wskazania, co jest modne w danym sezonie, co
każda kobieta powinna mieć w szafie. Dobrą bieliznę i to, co ją zdobi.
Dobra bielizna to jest taka bielizna, która robi nam dobrze i na
samopoczucie, i na urodę. I to na pewno każda kobieta powinna mieć,
a jeżeli jest kobietą dojrzałą o nie nienagannej sylwetce, powinna
mieć znakomitą bieliznę korygującą, w której będzie się czuła
znakomicie, bezpiecznie, atrakcyjnie i komfortowo. No i na w razie
czego bieliznę seksowną. I to powinna mieć każda kobieta w szafie
bez względu na sezony, czy jest to sezon zimowy, czy letni. A cała
reszta to już jest żywy człowiek, wszystko zależy od tego, co mu
w duszy gra tralala.
Jeśli kto uwielbia być modny i mieć coś modnego, to powinien
mieć coś w modnym kolorze. I niekoniecznie musi to być bluzka czy
sukienka, może to być portfel na przykład. Bo w czasach kiedy zalał
modę kolor żółty, piękny w naturze, ale jeden z bardziej
nietwarzowych kolorów na świecie (nieszczęsne Słowianki w tym
żółtym wyglądają po prostu przedramatycznie, bo często niestety ich
cera idzie w tym w zieloność), lepiej było mieć jakiś w tym kolorze
drobny element niż ubranie. Jeżeli modne są szaliska i kominy, to jak
je doradzić kobiecie, której twarz wychodzi z biustu? Czy kobiecie
noszącej przed sobą wiszące ogrody Semiramidy nagle kazać narzucać
na to szali? Nie ma rad obiektywnych. Wiadomo, przy sylwetkach
krępych wszelkie zwisy robią dobrze, bo wysmuklają, ale że w sezonie
modne jest to, to i to i każda pani powinna to mieć, no to takimi
stwierdzeniami robi się ludziom krzywdę.
Są przecież różne typy kobiet, i takie, co to od rana do wieczora
są glamour, i typy absolutnych chłopczyc, sportowych kobiet, i trudno
taką sportową z natury kobietę ubrać w szyfony, ogony, warstwy,
perły i wysokie obcasy, bo ona sobie po prostu z tym nie poradzi.
Dostanie szału zwyczajnie, pozrywa to w połowie drogi i powie: „Won
mi z całą tą modą!” I odwrotnie, kobietę, która ma ranne pantofle na
wysokim obcasie, ubrać w dres z drelichu i założyć jej trampki, a do
tego perły i powiedzieć: słuchaj, to taki zgrzyt i taka moda i te perły ci
dają glamour, a te trampki dają ci moc, to przecież ona oszaleje,
powie: „Nic mi się tu nie ciągnie, nie mam czym ruszyć, nie mam czym
trzepnąć, co odsłonić, źle się czuję”.
Właśnie o to chodzi, że każdy lubi co innego. Nie każdy
zdaje sobie sprawę, co lubi, a ja jestem po to, żebyś sobie
zdał sprawę z tego, co lubisz, a jak już sobie zdasz sprawę, to
trzeba ci pokazać, jak nosić to, co najbardziej lubisz, i gdzie
to ewentualnie znaleźć.
No i też bardzo lubię uczyć ludzi tego, że choć nikomu się nie
przelewa, są takie momenty w życiu, że trzeba na siebie wydać, i to
ma być totalna przyjemność, a nie smutny obowiązek. Bo naprawdę
nie ubieramy się po to, żeby koleżankę szlag trafił. Kiedy kupujemy
spódnicę np. za 1200 zł, a mówimy, że ją kupiliśmy za 7 zł
w lumpeksie (znam takie przypadki), to koleżankę trafia szlag, bo
kupiła właśnie bardzo podobną za 1100 zł i myśli sobie: „To małpa,
nie dość że ma taką samą spódnicę za psi grosz, to jeszcze wygląda
w niej lepiej ode mnie”. Tymczasem ja chcę uczyć, że wydawanie na
siebie może być bardzo przyjemne. Że nawet skąpcowi może sprawić
radość. Po to jestem!
Właśnie tak, nie jestem lekarzem dusz, nie jestem
psychologiem. Jestem tworem komercji dla komercji, jestem
stworzony po to, żeby sprawiać ludziom radość i sobie tym
samym również.
Obwieszanie się biżuterią jest dziś bardzo modne. Jest to
zdecydowanie czas biżuterii wszelakiej. Kiedyś dzieliło się biżuterię na
szlachetną, prawdziwą, i na biżuterię sztuczną, tanią i beznadziejną.
Dziś i ten tradycyjny podział się zmienia. Przede wszystkim jakby
zatarły się różnice pomiędzy biżuterią prawdziwą a biżuterią ze stali
szlachetnej czy tytanową. Biżuteria monumentalna, majestatyczna,
właściwie stanowi tylko taki lukier biżuteryjny, jest używana
okazjonalnie, na wielkie bale, przyjęcia, na bardzo ważne okazje, jest
kupowana w prezentach ślubnych. Natomiast biżuteria, którą nosi się
na co dzień, a nosi się jej dużo – jest absolutną mieszanką.
Oczywiście, że jest bardzo nieszlachetna biżuteria, plastikowa,
sznurkowa, sprzedawana w bardzo tanich sklepach, do noszenia
w wakacje, przede wszystkim przez młode osoby. Ale jest cały
segment biżuterii tytanowej czy biżuterii ze stali szlachetnej
w połączeniu z różnymi innymi tworzywami – skórą, gumą,
kauczukiem, lateksem. Czasami tę skórę, gumę i lateks łączy się
również ze złotem, w związku z tym biżuteria taka często bywa dosyć
droga. Wygląda bardzo szlachetnie, ale niezwykle nowocześnie
i często jest tak, że bardzo klasyczne koturnowe ubrania można lekko
odświeżyć właśnie przez tę nowoczesną biżuterię, tzw. konceptualną,
projektowaną i wymyślaną przez artystów. Sam też zaprojektowałem
kiedyś taką biżuterię.
Taka biżuteria często funkcjonuje w ten sposób, że w zasadzie
nosimy szlachetną biżuterię, bardzo potwornie kosztowną, ale na
wakacjach, podczas weekendów, kiedy bawimy się w klubach,
wyjeżdżamy, zakładamy biżuterię zdecydowanie bardziej widowiskową
i nieco tańszą, swobodną, ale godną pokazywania, podkreślania faktu,
że jesteśmy nowocześni, że korzystamy z życia, że jesteśmy lekko
odkoturnowieni. Znakomite buty, świetne niezobowiązujące ubranie,
najlepiej z naturalnych tkanin, i swobodna biżuteria świadczy, że
dajemy sobie luz i swobodę.
Jeśli na wakacje bierzemy sejf z biżuterią i dwóch ochroniarzy,
to to świadczy o naszym niedołęstwie umysłowym i apatii, ponieważ
na wakacjach nie powinniśmy się martwić o biżuterię, że np.
pierścionek z dziesięciokaratowym brylantem zsunie się nam z palca
i wpadnie w czeluści oceanu, tylko mamy fantastyczny pierścionek
Lalique, który jak nam się zsunie, no to trudno, ktoś sobie go znajdzie,
a my kupimy po prostu następny. Ma nam być miło. I właśnie na tym
rzecz polega, żeby wiedzieć, jak się gdzie znaleźć. To wcale nie jest
takie proste i często wygląda bardzo śmiesznie. Bo ludzie sobie
wyobrażają, jak żyje grupa społeczna, do której chcieliby przynależeć,
i często im się wydaje, że tak się właśnie noszą. Dobrym przykładem
była skądinąd urocza osoba, pani posłanka Hojarska. Ona wyglądała
tak, że wszyscy pamiętamy, jak wyglądała. Patrząc w lustro, mówiła
sobie: „Tam, w tej Ameryce jest taka Crystal i ta Alexis, i one tak się
noszą. Noszą białe pończochy do szpilek i plastikowe klipsy, i mają
trwałe ondulacje. No to jeżeli one tam w tym Hollywoodzie, po tej
dynastii, po tych pałacach tak chodzą, to co, ja po sejmie nie mogę
tak się ubrać?”
Próbujemy dorównać swoim wyobrażeniom o Hollywood, ale
często nasza wyobraźnia przerasta rzeczywistość. Gorzej, kiedy jest
odwrotnie. Co też się niestety zdarza. No więc dobrze byłoby
zweryfikować swoje wyobrażenia, zanim się w coś wejdzie. To nie
znaczy, że chcę kogokolwiek przestrzegać przed popełnianiem błędów.
Przeciwnie, uważam że nie popełnia błędów ten, kto nic nie robi. Nie
możemy się wstydzić naszych błędów. One muszą nas uczyć,
one muszą nam coś pokazywać, one muszą nas wzbogacać
i musimy je popełniać po to, żeby nie popełniać ich po raz
kolejny.
zegarki
Zegarki przeżywają swój mały renesans. Właściwie straciły rolę,
jaką odgrywały przed laty, a zyskały kompletnie nową. Przed laty
zegarek mierzył czas i dzięki zegarkowi wiedzieliśmy, która godzina.
W tej chwili jesteśmy zewsząd otoczeni czasem. Są zegary w mieście,
które odmierzają czas, wszystkie gadżety, którymi się otaczamy, mają
elektroniczne zegarki. Zegar jest w każdym telefonie, w każdym
laptopie, w zasadzie wszędzie, więc zegarki, które proponuje rynek, to
dziś mniej chronometry, a bardziej wyznaczniki statusu społecznego
i biżuteria.
Status podkreślają zegarki prawdziwe. Są to takie zegarki, które
kosztują od pięćdziesięciu tysięcy złotych w górę. I to są takie zegarki,
na które warto zwrócić uwagę. Cała reszta to jest tzw. zabawa pod
tramwaj, czyli biżuteria. I naprawdę to kompletnie nie ma znaczenia,
czy kupujemy sobie Swatcha, czy kupujemy sobie jakikolwiek inny,
w zegarkach na bateryjkę wkład nie ma kompletnie znaczenia, liczy
się opakowanie. Właściwie wszyscy designerzy, wszyscy projektanci,
którzy robią odzież, perfumy itd. wypuszczają swoje linie zegarków
jako tzw. reklamówki. One zwykle są w cenie od 800 złotych, ale
faktyczna wartość tych zegarków jest taka sama, i jest to wartość
gadżetu. Służą one jako dodatkowa dekoracja do ubrania. Jak
najbardziej można je nosić, a nawet należy, ale chełpić się nie warto,
nie wypada wywalać mankietu z zegarkiem CK czy Emporio Armani ani
nawet Gucci, ponieważ nie świadczy to o niczym.
Jak widzimy nastolatkę z brylantową omegą z lat
pięćdziesiątych, to to wali po prostu pretenchą! Dwudziestolatek
z roleksem na ręku to również jest pretensjonalne. Bez względu na
status społeczny każdy wiek ma swoje prawa. I nie należy wskakiwać
w za dorosłe buty za wcześnie, bo ta dorosłość trwa bardzo, bardzo
długo i ona się po prostu może nam znudzić.
Mamy więc zegarki, które stanowią o naszym statusie
społecznym i są lokatą kapitału. Zdarzają się zegarki, przeważnie na
męskich nadgarstkach, warte tyle co 50 metrów kwadratowych
w centrum miasta czy dość pokaźny samochód. Świetnie, jeżeli ktoś
może sobie na to pozwolić. Zegarki są znakomitym prezentem.
Oczywiście pary nie powinny sobie sprawiać zegarków w prezencie, bo
to przynosi niefart. Ale jak widać przesąd sobie, a życie sobie,
w związku z tym ja akurat uważam, że Schafthausen, Patek czy Rolex
jest prezentem w bardzo, bardzo dobrym tonie. To są zegarki dla
ludzi, którzy już się pasjonują zegarkami. Bo często tak jest, że
zegarki to konik, zwłaszcza mężczyzn. Kiedy wchodzą w wiek dorosły,
mają pozycję i poczucie własnej wartości, zarabiają pieniądze, to mają
chęć wznieść się trochę wyżej i kupują sobie albo dostają w prezencie
ekskluzywny zegarek. I bardzo dobrze. Cała reszta zegarków to są
zegarki, które kupujemy sobie do ubrań okazjonalnie. Mogą być
kolorowe, zabawne, wesołe. Można robić z nimi wszystko poza
obnoszeniem się. Czyli na wesoło i śmiesznie, bo taki zegarek
nieprawdziwy założony jak prawdziwy naraża nas po prostu na
śmieszność.
Są zegarki piękne, przemyślane, i te nosimy jak biżuterię. Są
zegarki, które są poukrywane w naszyjnikach, pierścionkach itd., ale
za tymi osobiście nie przepadam. Pani ma np. pierścionek i patrzeć,
a tam zegarek. I te takie śmieszne rzeczy, choć ja akurat tego nie
lubię, oczywiście są.
Poza samymi kopertami do zegarków, które bywają złote,
srebrne, tytanowe, bardzo istotne są paski, niejednokrotnie robione
z niezwykle szlachetnych skór, zupełnie wyjątkowych, np. z aligatora,
ze skóry płaszczki, z żaby, ze skóry strusiej, z łapek strusia, z węgorza
morskiego. Wiele firm oprawia swoje zegarki w tytanowe i złote
koperty i dodaje do tego paski z kauczuku czy gumy.
Zegarki można podzielić na zegarki sportowe i zegarki klasyczne
oraz zegarki widowiskowe. Zegarki sportowe to gigantyczne cebule,
które mają mnóstwo funkcji: głębokościomierz, wiatromierz,
barometr, mierzenie ciśnienia tętniczego. Mężczyzna z takim
zegarkiem daje świadectwo, że jest sportowcem, że lata, pilotuje
samoloty, że skacze… Płetwonurkowie uwielbiają takie zegarki, piloci…
jest mnóstwo marek, wielkich światowych marek, które robią zegarki
sportowe po kilkadziesiąt, kilkaset tysięcy, i te zegarki zwykle są duże,
bardzo widoczne. Noszone z luźnym ubraniem wyglądają bardzo
dobrze. Z garniturami natomiast zawsze wyglądają źle. Jako że są
bardzo duże, zawsze podnosi nam się mankiet koszuli i marynarki
i nawet jeżeli nie mamy tego na celu ani nie jest to skutkiem
fanfaronady, wygląda śmiesznie. Gigantyczny, bardzo drogi zegarek,
np. Breitling, założony do garnituru spowoduje, że wzniesie nam się
mankiet koszuli, wzniesie nam się mankiet marynarki, i chcąc nie
chcąc będziemy walić tym zegarkiem przez cały wieczór po oczach.
W takiej sytuacji zegarek przestaje być funkcjonalnym dodatkiem
i wyznacznikiem statusu, a ludzie zaczynają się głupio zastanawiać:
„O, albo ukradł, albo ma podróbę, albo kupił go sobie przedwczoraj,
bo jakby go dostał po dziadku, toby go tak nie obnosił”.
Należy pamiętać o tym, że zegarek do wieczorowego ubrania
męskiego powinien być raczej na pasku, nie na bransolecie. Powinien
mieć możliwie jak najbardziej płaską kopertę, po to żeby właściwie
nakrętka zegarka i kawałek koperty wystawały nam spod mankietu
koszuli, zapinanego najlepiej na spinkę.
Rolex to najczęściej i najchętniej podrabiane zegarki. Cały rynek
dóbr luksusowych jest podrabiany. Jest podrabiany i nikt z tym
specjalnie nie walczy, dlatego że segment, do którego adresowane są
te luksusowe przedmioty – torby, ubrania, zegarki, samochody –
kompletnie nie dotyczy klientów podróbek. Pani, która kupuje
w sezonie dwie, trzy torebki po 6 tysięcy euro każda, naprawdę ma
serdecznie w dupie, czy jakaś Mariolka sobie kupi taką samą torbę na
bazarze, czy nie. Jej to kompletnie nie dotyczy i dlatego też ten cały
rynek podrabiany to rynek, który dotyczy tzw. średniego segmentu.
Czyli nie segmentu high fashion czy marek premium, tylko właśnie
klienteli średniej półki sieciówek, czyli tzw. mody aspirującej.
tatuaże
Skoro mówimy o modach i o ubieraniu się, nie możemy nie
wspomnieć o tatuażach. Świat najwyraźniej zapomniał, skąd się to
wzięło, i że tatuaż nie jest niczym innym jak oznakowaniem
plemiennym, czyli pewnego rodzaju piętnem. W czasach plemiennych
znakowano się, aby jedno plemię odróżniało się od drugiego.
W czasach późniejszych piętnowano, czyli wypalano bądź tatuowano
znak niewolnikom i nierządnicom. Taka właśnie jest geneza tatuażu.
Potem mamy całe nowe ludy, czyli Nowa Zelandia, tatuaże maoryskie,
które też są tatuażami w pewnym sensie plemiennymi.
I nagle świat oszalał. Mamy damy, które pojawiają się
z pieczątkami na różnych częściach ciała, np. rozmazany znak na
rzadkiej białej ręce. Mamy płową blondynkę, prawie rudą, chuda jest,
bo się naczytała gazet, że trzeba być chudym. Pije wodę z pieprzem
jak Grycanka i chudnie. W związku z tym ma rzadką rękę, białą jak
mleko, i na tym jakąś ma dziarę, która miała być kolorowym
kwiatkiem, ale wygląda jak dziara więzienna. Troszkę jakby była
namalowana przez młodszego brata flamastrem i się wzięło i rozlało.
I mężczyzn mamy wyczekujących na pierwsze promienie słońca, żeby
odsłonić golenie z pieczątkami. I wszystko jedno, czy starszy, czy
młodszy, generalnie pieczątka na łydce musi być. I chłodny kwiecień,
ta noga sina, włosy jeżą się z zimna, ale pieczęć się pyszni. Trudno
wyczuć, co jest na tych pieczątkach. Bo jak się wpatrywać, to taki
pomyśli, że coś od niego chcę, więc tylko rzucam okiem. Ale widzę, że
tam się i kolory pojawiają, i wzory. Modne są tatuaże. Wszystko
zaczęło się od tego, że ktoś, żeby wyglądać jak gladiator, zrobił sobie
obręcz na bicepsie. No i od początku wieku XXI wszyscy modni
chłopcy noszą obręcze na bicepsie. Potem w ramach ewolucji
pieczątka z bicepsu rozciągnęła się na całą rękę. Supermodnie jest
mieć tzw. rękaw na stałe, czyli rękę wytatuowaną we wszystkie
możliwe historie z życia swego i sąsiadów. Super! Kręci mnie to
niezwykle, nawet też chciałem sobie zrobić, ale się zorientowałem, że
takie wytatuowane w rękawy ręce to przywilej zawodów usługowych,
głównie fryzjerów. Kobiety też idą w tatuaże i naprawdę o niezwyklej
subtelności damy nagle odsłaniają chińską literę na karku, która
oznacza sajgonki. Modne są teraz zabawy z cyklu „popiszmy sobie
ciało”. No i jest cytat z Mickiewicza albo coś z „Ziemi obiecanej”, albo
coś jeszcze innego. Jedna ma „Kocham Janka” (potem skreślone
i dopisane „Zygmunta”, bo to łatwiej zrobić skreślenie i dopisać
Zygmunta niż wyjarać tego Janka, tak że pod koniec życia to już cały
cycek do żebra jest zapisany), druga sentencje z biblii czy jakieś tam
deklaracje miłości po wieki…
Piękną inspirującą historią był film mojego ulubionego reżysera
Greenawaya „Pillow book”, który opowiada o fantastycznej i niezwykle
erotycznej kaligrafii na ciele.
Przestrzegam wszystkich przed pieczątkami na ciele. Bo dopóki
człowiek młody i skóra ma swoją jędrność, te pieczątki mogą nawet
wyglądać erotycznie i zmysłowo, ale w dojrzałym wieku zostają
zmysłowe i erotyczne tylko w takich miejscach, kiedy są oglądane
przez naprawdę i bezwzględnie kochającą nas osobę. Do tego
pobłażliwie nas kochającą. Bo umówmy się, ciało ludzkie tak samo jak
ubranie rozciąga się i deformuje, żeby nie powiedzieć więdnie, więc
jędrne serduszko przekłute strzałą u dwudziestolatki na dekolcie
u sześćdziesięciopięciolatki staje się po prostu krwawą plamą
o nieznanych kształtach, bo jej po prostu biust zjechał i z serca
przebitego strzałą zrobiła się wątroba przebita strzałą. Prawo
grawitacji.

O, a tu, proszę, dziewczyna w szortach, które z tyłu leżą mniej więcej dobrze, ale z przodu wyraźnie widać,
jak bożena te szorty wciąga.
tego być nie powinno
Pomówmy o obciachach, których bez względu na mody,
sytuację i fantazję być nie powinno. Bo wprawdzie wszystko można,
ale niektórych rzeczy lepiej unikać. Bardzo źle wyglądają sandały,
a w tych sandałach stopa w rajstopie. Jeśli do tego w rajstopie mamy
szew oraz wzmocnienie na palce i ten szew gustownie kręci nam się
pomiędzy paznokciami, to wtedy już taka pani jest spalona, bez
względu na to, jak piękne to są sandały i jak zgrabna noga. Zdarza
się, że bardzo młoda dziewczyna do sandałów na wysokim obcasie
zakłada kolorowe rajstopy, ale to jest dopuszczalne tylko jako
młodzieńczy modowy żart. Podobnie jest z mężczyznami, sandałami
i skarpetami. Jeżeli jest to wynik przemyślnej stylizacji i fantazji, no to
oczywiście wtedy to widać i nic nie trzeba opowiadać, bo to
w sytuacjach luźnych się broni. Natomiast jeżeli chodzi o sytuacje
nieluźne, związane z dreskodem, to nigdy się nie obroni.
Sandał damski zawsze i wszędzie i w każdym wymiarze jest
niedreskodowym butem, czyli pytanie: „Czy na garden party do
ambasady o godzinie 16.00 można pójść z gołą nogą, czy ponieważ
jest to ambasada, należy iść w rajstopie?” o tyle nie ma sensu, że
dreskod dyplomatyczny i biznesowy mówi, że damska noga musi być
przyobleczona pończochą. W związku z tym najlepiej latem nosić
pończochy, żeby się nie pozaparzać, a zimą bardzo cienkie rajstopy,
w tonacji ciała, ewentualnie pół tonu ciemniejsze lub jaśniejsze (nigdy
więcej, bo wtedy mamy efekt doczepionej cudzej nogi). I jeżeli mamy
pełne buty, to noga będzie wyglądała dobrze. Na oficjalnie przyjęcia
koniecznie zakładamy pełne buty. Kiedy zaś decydujemy się na letnie
bale, to w czasach, kiedy moda na to pozwala, możemy włożyć buty
odkryte. Ale tu trzeba pamiętać, że nasza noga bez względu na wiek
powinna wyglądać znakomicie, w czym dziś zresztą pomaga jak umie
przemysł kosmetyczny. Dożyliśmy takich czasów, że właściwie
w modzie temat rajstopy nie istnieje. Kobiety od zimy do lata i od lata
do zimy chodzą z gołymi nogami na przyjęcia, bankiety i inne okazje,
bo taka jest moda. Dreskodowo obowiązuje natomiast bardzo cienka
rajstopa. Żeby noga wyglądała dobrze, można używać czegoś, co się
nazywa rajstopą w spraju, i to jest coś takiego, co pokrywa wszelkiego
rodzaju niedoskonałości, żyłki i przebarwienia, nie brudzi, nadaje
nodze satynowy połysk, a wtedy jest ona cudna.
Wiadomo, że jeżeli mamy odciski, haluksy, krogulcze pazury
oraz zrogowaciałą piętę, to nie pchamy takiego kopyta do sandała,
nawet jeżeli on jest ze szczerego złota. Największym obciachem jest
albowiem niechlujstwo. Takie na przykład nastawienie, że nie golę nóg
od jesieni do wiosny, ponieważ chodzę w spodniach, to obciach, bo
świat i życie są pełne niespodzianek. Choć oczywiście higieny trzeba
przestrzegać nie tylko dlatego, że coś nam się może zdarzyć,
a dlatego, że w każdym momencie naszego życia ma nam być ze sobą
miło. Pamiętajmy, że nawet jak będziemy przezadbani, a nie będzie
nam miło ze sobą, to nic nam się nie przydarzy. Bo jak nam ze sobą
niemiło, to po co do tego jeszcze ktoś inny? Żeby mu też było
niemiło? To niestety jest pewnego rodzaju prawidło. Załatwiamy
sprawy ze sobą, jest nam miło, a potem dbamy o siebie, żeby ze
względu na sytuację i bez względu na sytuację, kiedy na przykład
mamy ochotę musnąć się po łydce przed zaśnięciem, nagle nie
dotknąć kolącego agrestu.
I to samo z pedikiurem. Powinien być wykonywany regularnie,
raz na dziesięć dni czy co dwa tygodnie, zależnie od potrzeb. I pory
roku nie mają tutaj kompletnie nic do rzeczy. Podobnie jeśli chodzi
o pozbywanie się zbędnego owłosienia. Wszystko, co robimy wokół
siebie, robimy ze względu na siebie i dla siebie. Nie dlatego, żeby się
mężowi podobać, tylko żeby samą siebie własnym swym wyglądem
i dotykiem doprowadzić od orgazmu. Bo jeśli to możliwe, to znaczy, że
każdego mężczyznę też można. A jeżeli kobita ma do siebie wciąż
pretensje i generalnie nie tknęłaby się mopem, to dlaczego ktoś inny
ma ją tknąć?
No i teraz czas na sztuczne upiększacze. Bo są przecież takie
historie, że się ma całe życie pięć włosów w siedem rzędów, ale marzy
się o włosach do pasa, i nagle proszę bardzo, można sobie nylonu
nakupić, naczepiać na łeb i mieć po prostu fryzurę Violetty Villas.
Tylko że te doczepiane włosy niestety żyją własnym życiem i nie ma to
nic wspólnego z życiem naszych włosów – często się oddzielają,
często po prostu widać, że są doczepione. Kłopot jest też
w doznaniach erotycznych, no bo jak chłopina ma złapać kobietę za
czaszeczkę pod włosami, jak tam po prostu są same strupy. Może nie
tyle strupy, ile węzełki i doczepy, co daje efekt owrzodzonej głowy.
Lepiej zachowują się rzęsy doklejane rzęsa do rzęsy. To
rzeczywiście wygląda cudownie, bajecznie i fantastycznie do
momentu, dopóki nie wylezą, bo niestety one wyglądają świetnie, jak
się je doczepia, natomiast jak już powypadają, a dzieje się tak często,
to one wypadają tak, że finalnie nie zostaje właściwie nic. Więc
z doczepianymi rzęsami, które wyglądają świetnie i nie trzeba
malować oka, proszę bardzo ostrożnie. Można sobie taki numer
wykonać na wakacje, np. kiedy rzeczywiście tuszowanie rzęs co rano
jest trudne i męczące, a tu możemy mieć doczepioną szczotkę do
zębów w kolorze czarnym, i ona jest podwinięta do góry, nic więcej
nie trzeba. Raz do roku, na wakacje, to faktycznie super może się
sprawdzić. Można w tym pływać, można się z tym myć. Tylko trzeba
pamiętać, że w miarę jak odrastają nowe rzęsy i wypadają stare, te
doczepione razem z nimi będą się wykruszać. Niektórzy są w stanie
wiele zrobić, żeby podkręcić sobie urodę, i bardzo dobrze, no bo dzięki
temu cały ten wielki cyrk może istnieć. I istnieje. Cały czas musimy
jednak pamiętać, że bierzemy udział w historii ekonomicznej, bo to
jest marketing i wciąż powstaje coś nowego, i cały czas zachęca się
ludzi do korzystania z coraz to nowszych wynalazków. Wszystko, co
sobie robimy, jest częścią pewnego rodzaju eksperymentu. Dlatego,
że to nie jest tak, że np. robię sobie cycki, bo moja prababka miała
robione cycki i świetnie jej się sprawdziły, więc wiadomo, że to działa
i nic się nie dzieje. No nie wiadomo właśnie, bo muszą przeżyć
pokolenia, żeby było wiadomo, a metody wymyślane w jednym
sezonie wprowadzane są w życie już w następnym, jesteśmy więc
częścią eksperymentu. Jeżeli świadomie się na to godzimy i mamy na
to ochotę, to ja w ogóle zapraszam. Natomiast jeżeli działamy po
omacku, jeżeli jest to na zasadzie, że muszę coś zmienić w swoim
życiu, w związku z tym dodziubię sobie usta, ale jakby już wszystko mi
jedno, co się dalej ze mną stanie, to lepiej tego nie robić.
Ewentualne poszukiwanie wiecznej młodości u chirurga też nie
jest dobrą drogą. Ja osobiście uważam, że chirurgia plastyczna
i estetyczna jest dla ludzi, którzy w ogóle są przeszczęśliwi,
zachwyceni sobą i mają ochotę, żeby ich wewnętrzna energia szła
w parze ze świeżym wyglądem. Ci ludzie sobie dorabiają, poprawiają
różne rzeczy i nie mają z tym problemu, pamiętają o swoim wieku
i sprawnie na co dzień funkcjonują.
Dla jednych godność oznacza to, że każda zmarszczka to jest
kolejne przeżycie i kolejna mądrość odbita na twarzy, ale znam osoby,
które uważają, że mają na tyle godności w sobie, że nikt nie będzie
oglądać ich starości. I jedna prawda jest prawdą i druga prawda też
jest prawdą. Poprawianie – powtarzam – to jest zabawa tylko dla ludzi
świadomych.
Dłonie. Dobrze, żeby były względnie zadbane W dreskodzie
żadne tam pięciocentymetrowe paznokcie nie wchodzą w rachubę.
Płytka paznokcia powinna wystawać dwa, trzy milimetry za opuszkę
i być opiłowana szlachetnie, w naturalny kształt paznokcia, lekko
migdałowaty – wówczas wygląda bardzo efektownie. Na pewno ładnie
wyprofilowanym paznokciem można sobie poprawić kondycję dłoni,
będą się wydawały smuklejsze. Ale też paznokciem można sobie
zrobić potworną krzywdę. Weźmy tak modne teraz doklejane
paznokcie – no niestety zwykle widać, że one są doklejane, ale
z drugiej strony po to kobiety je doklejają, żeby było widać. Te
doklejane paznokcie są straszne. Przede wszystkim piłowane
w prostokąt łopaty, przypominające dawną praktykę odrąbywania
dłoni. Dama z czterocentymetrowym paznokciem w łopatę nie istnieje,
to jest po prostu coś, co nie może funkcjonować w eleganckim
świecie. To jest historia konsultantki towarzyskiej, i to ze słabego
zakładu. I jeżeli do takich paznokci dochodzi jeszcze np. wzór w zebrę
albo Mount Everest, albo rozgwieżdżone niebo z brylantami, to wtedy
wchodzimy w zupełnie inną poetykę. Jeżeli mamy ochotę, to jak
najbardziej możemy w nią wchodzić, tylko trzeba sobie zdawać
sprawę, że świat nie jest równy i nie jest sprawiedliwy, i odkąd
człowiek powstał, odtąd ludzie są różni, mają różne aspiracje,
pragnienia, w związku z tym istnieje potworna kastowość, wyraźne są
podziały społeczne. Przejście z jednej kasty do drugiej w zasadzie się
niezwykle rzadko zdarza, i to tylko ludziom wyjątkowym. Wyjątkowym
się udaje, a cała reszta tkwi w swojej grupie społecznej. W związku
z tym jeżeli fundujemy sobie dłoń z paznokciem w tipsy z zebrą czy
brylantami, a mamy pretensje czy ochotę, żeby należeć do high
society albo przynajmniej troszeczkę poudawać to high society, no to
niestety z taką dłonią nam się nie uda. Nawet roleks na ręku,
pięciokaratowe brylanty i superdepilacje niestety nie pomogą!
Tak samo jest z kolorami i odrostem na głowie. Zdarza się, że
odrost jest modny. Ale on jest modny i dobrze wygląda, jeżeli jest
wymyślony przez fryzjera i bardzo skrupulatnie kontrolowany, czyli
mniej więcej raz na dwa tygodnie fachową dłonią poprawiany. Ale jak
to jest odrost z powodu puszczenia wioseł czy też innego zaniedbania,
no to wówczas wygląda niestety nieświeżo, źle, dodaje nam zarówno
lat, jak i dość wulgarnego sznytu. I wszystko jedno, czy to jest odrost
ciemny przy blond włosach, czy jeszcze bardziej dramatyczny jasny
przy ciemnych włosach. Jeżeli jesteśmy siwi i zaczynamy farbować
włosy, to trzeba uważać, bo taki duży siwy odrost bardzo postarza,
sprawia wrażenie placków na głowie, bo widać między włosami takie
paskudne łyse prześwity.
Farbowaniem włosów można się sobie źle przysłużyć. Omówmy
to na przykładzie włosów na hienę. Jeżeli nie wiesz, jak wygląda włos
na hienę, to wystarczy się rozejrzeć. Pani jest wyrychtowana na hienę
– trzy kolory jak u Kieślowskiego, blond w pięciu odcieniach, brąz
czekoladowy i nuta kasztana. No po porostu gorzej się nie da. To są
tzw. szaleństwa fryzjerów – zrobię pani taką fryzurę z balejażem –
i zaczynają się te balejaże, no i mamy efekt futerka hieny. Takie włosy
nie mają prawa nikogo odmłodzić. Zwykle jak jest hiena, to ona też
jest dość krótko przycięta, po męsku, żeby było wygodnie, często na
trwałą położona. Możemy być pewni, że wtedy wszystko jedno, czy
mamy lat dwadzieścia, czy sześćdziesiąt, zawsze wyglądamy na
dziesięć więcej.

Postaram się bardzo dokładnie opisać tę panią, bo wygląda obiektywnie bardzo źle. Mówię o pani w białym
lnie z nadmiernym blondem. Wygląda jak stara kurwa znad morza. Wszystkiego ma w nadmiarze. Włosy
są zbyt blond, zbyt duży odrost, zbyt kręcone. Jest zbyt opalona. Jak do tej pory się nie nauczyła chodzić,
to już się nie nauczy. Jest na półmetku albo troszkę po. Do tego tak: czarne sandały na gumie, białe lniane
spodnie, figi damskie tnące pośladki – z tyłu miało być sexy, a mamy tzw. odwłok hipopotama, do tego
jest kurtka dżinsowa, którą ta pani nosiła dwadzieścia lat temu, jak chodziła do liceum. A teraz jest znowu
modna, a ponieważ wlazła w nią, to założyła. Do tego biała bluzka z nadnaturalną ilością falban, do tego
mamy biżuterię, białe okulary i białą dużą torbę, która mogłaby się sprawdzić na promenadzie, w której
byłaby szczotka do włosów, butelka dla dziecka, olejek do opalania i takie tam. Zaprawdę przesadziła ze
wszystkim. Ale sama jest sobą zachwycona, podczas kiedy jej koleżanka wygląda zdecydowanie lepiej,
choć tej samej farby i tej samej lokówki używają.
Ta druga odrost ma gigantyczny, ale ten blond jest troszeczkę inny. Są duże mocne okulary w stylu Jacky
Kennedy i to nie wygląda źle. Wysokie spodnie, tak troszkę nonszalancko włożona koszula. Dobrze
skrojona bluzka koszulowa… oczywiście jest to dojrzała kobieta, dość drapieżna, ale ona nie wygląda jak
kurwa z wybrzeża. Ma dobrą sylwetkę, a ta pierwsza trochę wlecze tyłek, choć to też nie jest zła sylwetka,
może troszeczkę cięższa i niższa… wystarczyłoby jej zmienić buty, spodnie zamienić na nieco inne…

Duża płaska pupa w białych spodniach na promenadzie nad morzem nie ma znaczenia, w mieście za to
wygląda na dużo większą. Są stroje, które fajnie wyglądają jedynie w określonych sytuacjach.
Rude lubią róże, choć spotyka się też rude w zieleniach. Te
skromne noszą zielone. Bardzo lubią walnąć zielenią po oczach. Brązy
noszą, na przykład miody. A ja lubię rude w różowym, i w czerwonym
lubię bardzo. Ktoś kiedyś zrobił badania i się okazało, że w Polsce
jest największy odsetek rudych na kuli ziemskiej. Ponieważ
okazuje się, że ruda farba jest najłatwiejsza. Więc te panie, które się
nie zdecydowały na zrobienie hieny na głowie, czyli trzech kolorów
z Kieślowskiego, poszły w rudy właśnie. I tej rudości noszą wszystkie
możliwe odcienie. Był taki ohydny rok, kiedy wszystkie nosiły
oberżynę, czyli taki buraczany, tzw. odcień gastronomiczny. Pasuje,
nie pasuje – wszystkie takie były.
Niewiele mówiliśmy o głowach i o wycinankach z włosów.
Zrobię sobie awangardę, asymetrię i np. ufarbuję się na kruczoczarno
i tu mi pani wytnie taki szczypiorek na górze, jeden bok ogoli prawie
na łyso, grzywka długa, a na tej grzywce damy trzy bordowe pasma.
I to jest koniec. Te włosy mają taki lakier często, że to nawet nie
drgnie. Takie właśnie wycinane, albo że tu mamy blond, a spod
blondu wychylają się czarne kudły. I wtedy już nie wiadomo, bo jakby
nie dbać o siebie, efekt czarnych włosów spod jasnych jest straszny
i zawsze daje to efekt przetłuszczonego łba, że tłusty kark i po prostu,
włosy się utłuściły i wiszą takie selery ciemniejsze niż ta jaśniejsza
góra.
Młode mogą eksperymentować. Po to człowiek młody
jest, żeby eksperymentował. Dużo gorzej patrzeć mi na tę
awangardę u kobiet po czterdziestce.
Następna historia to makijaże permanentne. Z nimi trzeba
naprawdę bardzo, bardzo ostrożnie. Widywałem panie, często bardzo
ładne, z namalowanymi na czole brwiami odrysowanymi od szklanki
flamastrem. Jak się idzie na makijaż permanentny, to trzeba naprawdę
bardzo dokładnie przyjrzeć się osobie, której powierzamy jego
wykonanie. Bo jeżeli jest to pani z tipsem w łopatę bądź migdałowym
w kolorze bladolila, i do tego ma właśnie brew od szklanki
namalowaną flamastrem, usta obwiedzione ciemną konturówką, że
niby czekoladę jadła przed chwilą, i perłę w środku, a do tego włosy
w kolorze heban łamany na wiśnię, to niewiele dobrego można się po
niej spodziewać. Zwykle takie tatuażystki mają włosy albo bardzo
blond, albo bardzo czarne, ewentualnie bardzo rude. Wszystko jedno,
jakie by one nie były, zawsze są bardzo. No więc jak widzimy już taką
panią „bardzo”, to od takiej pani należy uciekać, gdzie pieprz rośnie,
bo mamy 90% pewności, że makijaż będzie „bardzo”, czyli tak, że się
nam nie zmyje pumeksem ani niczym przez dwa lata i nie wiadomo,
czy kiedykolwiek się wchłonie. Można robić makijaż permanentny, ale
trzeba to robić niezwykle subtelnie i delikatnie, ponieważ musimy
pamiętać, że będziemy z tym chodzić przez dwa lata. Znam panie,
które później próbowały sobie brwi zatuszować podkładem, ale to był
tatuaż czarny, bezczelny i wyłaził spod wszystkiego. No i niestety jak
idiotki przez dwa lata wyglądały. Jeszcze jak zdarzy się pani
kosmetyczka, co weźmie i brew zgoli naturalną w ogóle i namaluje
świeżą, mówiąc: „Zrobię pani wyżej łuk brwiowy, to tak bardzo
otworzy pani oko”. No bodajby cię powykręcało, babo! No sama sobie
otwórz oko!
Makijaże permanentne więc bardzo delikatnie i subtelnie,
robione u dobrych, sprawdzonych specjalistów, bo to nie na dzień ani
na tydzień, ani nawet nie na miesiąc, a na dłużej. Trzeba bardzo
dokładnie sprawdzać i wybierać salony.
Kolejna historia to dzianiny i właściwe rozmiary dopasowanych
ubrań. Kobiety mają tendencję, zwłaszcza takie, które trochę przytyły,
do noszenia za małych ubrań. Z dwóch powodów noszą te ubrania.
Jeden powód jest taki, że z ubrań wyrosły, a drugi – że kupują za
małe ubrania, ponieważ mentalnie nie są w stanie pogodzić się ze
swoim rozmiarem. No i ciągle mają nadzieję, że schudną. I potem jak
baleron chodzą w tym za małym, aż to za małe robi się histerycznie za
małe, no to idą kupić następne, również trochę za małe ubranie. A tak
naprawdę chodzenie w za małych ubraniach powoduje, że jesteśmy
zdecydowanie więksi, niż jesteśmy. Że pani w rozmiarze 46 czy 48,
która ma dopasowany top, ale na ten top ma założone coś luźnego,
będzie wyglądała zdecydowanie bardziej sexy, zdecydowanie bardziej
zmysłowo i pewnie sama przed sobą będzie się zdecydowanie lepiej
czuła niż pani w rozmiarze 46/48, która ma podkoszulkę na cienkich
ramiączkach werżniętych dość mocno w otłuszczone ramiona. Ciut
przymała bluzka bardzo dokładnie opina i podkreśla wszystkie fałdki,
wchodzi pomiędzy nie, i nawet jeśli mamy rozmiar 46, wyglądamy na
nieapetyczne 48. I jeżeli do tego ta bluzka, ponieważ była za ciasna,
rozeszła się w poprzek, więc gdzieś musiała się zejść, w związku z tym
poszła do góry, no, nagle z tyłu wyłaniają nam się takie cudowne
klamki miłości, czyli balerony, czyli to, co jest nad pośladkami, takie
zrolowane fałdy tłuszczu. A ponieważ modne są biodrówki, no to
mamy biodrówki rybaczki, w związku z czym nóg nie ma w ogóle, no
bo po co, i mamy biodrówki, mamy koszulkę, spod koszulki wychylają
nam się klamki miłości, a że jest chłodno, to one są sine z żyłkami
i mają takiego gęsiora, dalej kawałek lekko zdezelowanej gumki od
koronkowych stringów i właściwie w połowie pośladków zaczynają się
nasze rybaczki cudowne, które opinają bardzo dokładnie w miejscu,
w którym się trzymają, natomiast już niestety krocze idzie
zdecydowanie do dołu. I w połowie łydki kończą się te nasze spodnie,
ale oczywiście nie kończą się prosto ani się nie zwężają, tylko kończą
się rozszerzająco, żeby łydesia miała luzik! A łydesia oczywiście też
jest konkretna, a do tego przecięta w najgrubszym miejscu, no a do
tego dochodzi na przykład tzw. sportowy klapiszon, na głowie trwała
ondulacja z hieną, na krótko… trzydzieści dwa lata i życie się
skończyło.
U nas to standard w miejscowościach wypoczynkowych
i uzdrowiskowych. Tymczasem są ubrania do chodzenia po plaży.
Często oglądam w sklepach różne ubrania i myślę sobie: no
fantastyczne, ale gdzie, na jaką okazję i kto miałby to założyć? Na
przykład fantastyczna sukienka, piękna, obłędna, lekka, elastyczna,
śnieżnobiała, klosz na dole, w zasadzie półprzezroczysta. Taką
sukienkę zakłada się, kiedy jesteśmy na Capri lub innej niezwykle
ekskluzywnej wytwornej wyspie. Zakłada się ją na przepiękne stringi
opinające nieskazitelnie jędrne i pięknie opalone pośladki, na nagie
poza tymi stringami pięknie opalone ciało. Biustonosz jest w ogóle
wykluczony. Do tego zakłada się przepiękne sandały na obcasie
i wtedy można jeść wczesną kolację, a nawet późną. I taka pani bez
skojarzeń na wakacyjnej wyspie jako dama będzie seksowna, młoda
i będzie absolutnie na miejscu. Nikt na takich wyspach za taką panią
nie będzie gwizdał. Ale jak ta pani założy tę samą sukienkę i pojedzie
w niej na Mazury, do Giżycka albo do Mrągowa, może zostać
przeczytana dokładnie odwrotnie, czyli nie za damę wzięta, a za
prostytutkę.
Są takie sukienki, które niestety wyglądają dobrze tylko w 34
i 36 rozmiarze, czasami wytrzymają 38, ale 40 już nie wytrzymują,
choć to klasyczny rozmiar damski. Podobnie jest z białymi spodniami.
Są zarezerwowane, jak już kilka razy mówiłem i będę powtarzał, dla
bardzo szczupłych ludzi, o szczupłych nogach, wręcz histerycznie
chudych, i dla pupy nie krągłej jak jabłko, a chudej jak dwa ząbki
czosnku. Wtedy białe dopasowane spodnie wyglądają idealnie. A jeśli
nie daj boże przydarzy nam się celulit, to w dopasowanych białych
spodniach mamy gwarancję, że widać go będzie potrójnie, a nawet
poczwórnie. Odradzam więc białe spodnie. Można sobie pozwolić na
nieco szersze białe spodnie w nastroju absolutnie plażowo-letnim, ale
wtedy trzeba bardzo ostrożnie z bielizną, ponieważ białe na białym
daje nam ultrabiel. Pod białe zalecana jest bielizna cielista.
Człowiek jest trójwymiarowy i to, że wyglądamy z przodu
znakomicie, nie znaczy, że z bokiem i tyłem jest równie dobrze.
I często jest tak, że bardzo atrakcyjna pani w bardzo dopasowanym
dole, spodniach czy spódnicy, tnie sobie dupinę na cztery części
w połowie pośladka, bo zakłada figi damskie, które właściwie są
bardzo seksownymi majteczkami, ale pod spodem powodują, że
mamy cztery pupy, a nie jedną. Znaczy cztery półdupki zamiast
dwóch, i z sytuacji, która miała być seksowna, robi nam się dramat.
Trzeba umieć dobierać bieliznę do ubrania.
Bielizna zakładana pod bardzo dopasowane doły musi jak
najmniej ciąć nasze ciało. Im to ciało jest bardziej miękkie, tym
bardziej podatne na wszelkiego rodzaju wgniecenia. A im mniej
wgnieceń, tym lepiej. Jeśli zatem mamy bardzo dopasowany dół,
wówczas idziemy w stronę stringów albo w stronę pełnych bokserek,
które dokładnie kończą się tam, gdzie kończy się uśmiech.
Następna historia powszechna i dramatycznie obciachowa to są
panie w białych bluzkach i białych bezczelnych stanikach. Że
elegancko? Czy one mają w ogóle oczy? Nie widzą, że biały stanik pod
białą bluzką wygląda, jakby był założony na bluzkę? Że ten stanik gra
pierwsze skrzypce i nawet jeżeli bluzka jest dobrze skrojona, to każdy
będzie się zastanawiał, czemu ten stanik tak spod niej wyziera? Panie
się nie zastanawiają, bo nie mają pojęcia, że pod białe bluzki
właściwie biały stanik nie powinien być noszony, no chyba że jest to
bluzka kompletnie nieprzezroczysta. Jeżeli jest to bawełna, jedwab,
gdzie w zetknięciu z ciałem widać prześwit, to wtedy absolutnie,
bezwzględnie, obowiązkowo musi to być stanik cielisty. Im bardziej
zbliżony do koloru skóry, tym lepiej.
Chyba że mamy ochotę zrobić z tego biustonosza atut. To
wówczas też nie robimy białego atutu, no bo jakby biały kolor oznacza
niewinność itd., a świecenie cyckami, wszystko jedno czy białymi, czy
niebiałymi, z niewinnością nie ma nic wspólnego. W związku z tym,
jeżeli gramy biustonoszem, to gramy biustonoszem w kolorze. Ja
zwykle zalecam dobieranie biustonosza do butów. I to wtedy gra.
Wyobraźmy sobie klasyczne ubranie: czarna ołówkowa spódnica
i biała koszulowa bluzka. W zależności, kto to założy, może wyglądać
jak urzędniczka, może wyglądać jak stewardesa, a może wyglądać jak
kelnerka. Bo to nie jest kwestia ubrania, tylko aparycji. Jak się
aspiruje do klasy średniej, ma się białą bluzkę i czarną spódnicę. I oto
trzy kompletnie różne okazje. Jedna okazja jest okazją dzienną,
służbowo-biurową, niezobowiązującą, zwykłą. W związku z czym pani
ma idealnie dobrane kolorystycznie do skóry nóg bardzo cienkie
rajstopy, których praktycznie nie widać. Ma buty w kolorze ciała,
beżowym. Ma beżowy biustonosz, białą bluzkę, odpięty jeden lub dwa
guziki, piękny zegarek, subtelne kolczyki, drobniusieńki łańcuszek na
szyi z błyszczącym czymś w okolicach wcięcia jarzmowego mostka.
I pani ma uczesane włosy, czyli nie że piorun strzelił w miotłę, tylko
jest ogarnięta. Jeżeli te włosy są półdługie, to musi być uczesana,
musi być widać fryzurę. Jeżeli są długie, muszą być upięte. I wówczas
pani wygląda absolutnie idealnie dreskodowo. Chwilę później okazuje
się, że spotyka ją koktajl. W związku z tym ona tę cielistą rajstopę
szybko zdejmuje. Zakłada pończochę ze szwem, do tego zakłada
czarne lakierowane szpilki, piękny czarny koronkowy biustonosz.
Rozpina następne dwa guziki, zdejmuje biżuterię. Podwija rękaw do
łokcia. Zarzuca sobie dwa sznury długich pereł na rękę. Przypina
jedwabny kwiat do bluzki i śmiga na koktajl! Ale okazuje się, że jak
obleciała ten koktajl, czeka ją jeszcze wieczór z narzeczonym. Bluzka
jest jeszcze w miarę świeża, bo kobieta używa dobrych
antyperspirantów albo jest ostrzyknięta pod pachą botoksem, więc się
nie poci.
Wieczorna impreza ma taki bardziej luźny, klubowy charakter,
więc żadne szpilki, tylko raczej swoboda. I ta dziewczyna ma to jedno
ubranie. Zmienia stanik na bardzo śmieszny sportowy w kratkę.
W kolorową kratkę. Do tego zakłada lekko rozsznurowane kolorowe
trampki conversy, zamiast pereł zawiązuje sobie kolorową bandamę
na ręku, jakby się skaleczyła. Włosy, które miała w pierwszej części
dnia dość skrzętnie uczesane, a potem lekko rozwichrzone, na wampa,
teraz skręciła jakkolwiek i włożyła, żeby się trzymały, np. pałeczkę
chińską. Wzięła płócienną torebkę, poleciała na imprezę. I wyglądała
fantastycznie.
Czasem słyszę: „Chciałabym przeżyć metamorfozę, ale ubieram
się wyłącznie w fiolety, brązy i zielenie. Może być beż. Nie, nie włosy –
jestem mentalnie związana ze swoimi włosami, w ogóle są nie do
ruszenia. Bielizna korygująca? Nie. Dla mnie priorytetem jest wygoda”.
No ale to, kobieto, czego ty ode mnie właściwie chcesz? Ja nie mogę
wchodzić w kompetencje psychologów, terapeutów, a często jest tak,
że te kobiety oczekują ode mnie psychoterapii. Muszę przed
tym jeszcze raz bardzo stanowczo przestrzec. Nie
demonizujcie ludzie tych ubrań, bo to jest jakieś szaleństwo!
Opowiadanie, że ubraniem się leczy duszę, może nas
doprowadzić do jakiegoś obłędu, wpędzić w zakupoholizm
albo inne ciężkie choroby.

jak się ubrać do kościoła


Skromnie. Czyli jak? Skromność również podlega
przemianom. Bo jeszcze w latach siedemdziesiątych czy
osiemdziesiątych XX wieku pójście do kościoła
w sandałach i z odkrytymi ramionami było
niedopuszczalne. W tej chwili kobiety na wysokim
obcasie, w sandałach i bluzkach na ramiączkach jak
najbardziej pojawiają się w kościołach. Uważam jednak,
że powinno być inaczej. Jest tyle miejsc, gdzie można
pokazywać palce i ramiona, że jeżeli wierzysz i jeżeli
idziesz do tego kościoła, żeby spędzić w nim godzinę, to
nie po to, żeby umrzeć z nudów ani nie po to, żeby
zmarznąć w bluzeczce na ramiączkach w zimnym
kościele i żeby ci paluchy zsiniały z zimna, tylko idziesz
tam po to, żeby oddać się swojemu Bogu. Zatem
wyglądaj skromnie. Przykryj ramiona, załóż pełniejszy
but, nie idź w ultramini, bo po co? Jak wyjdziesz
z kościoła, to się przebierzesz. Co chcesz tym w kościele
załatwić? Uwieść księdza? Męża sąsiadki? Do kościoła
chodzimy ubrani godnie i skromnie. Po to, żebyśmy się
czuli tacy mali wobec wielkości i chwały Pańskiej. Biała
bluzka zapięta pod szyję i długość za kolana. I czerwone
pazury u nóg schować w but. Włos ujarzmiony. Makijaż
powściągliwy.
welony, lwy i studenci
Wspomnijmy o sukniach ślubnych: one są zwykle z odkrytymi
ramionami, ale welon je przykrywa. Noszą kobiety te welony… welon
był przecież oznaką niewinności, dziewictwa, a która teraz z wiankiem
za mąż wychodzi, na miłość boską?
Chyba że w Krakowie. Boy pisał, że w Padwie na pewnym
moście stoją dwa kamienne lwy, które mają zaryczeć, jak będzie
tamtędy przechodziła dziewica, i od dwustu lat żaden nie ryknął,
a w Krakowie zaryczałyby się jak nic na śmierć. Podobno te lwy
w Warszawie przy pałacu Namiestnikowskim też mają ryczeć, jak
będzie tamtędy przechodziła studentka UW dziewica, ale jakoś jeszcze
nie zaryczały, choć te studentki wyglądają tak, że ja się dziwie, że te
lwy nie ryczą.
Bo niestety studencka brać, damska jak damska, ale męska, i to
takich kierunków jak socjologia czy filozofia, wygląda naprawdę jak
jedzenie dla zwierząt. Nie trzymają się żadnych ram, często
przedkładają potęgę swego umysłu nad wygląd zewnętrzny,
i w momencie kiedy nagle okazuje się, że poza tym mózgiem to ciało
także by chciało, nie ma szans, bo ciało jest już po prostu tak
zaniedbane i tak zapuszczone, że przychodzi żyć z własnym mózgiem
do końca życia i bez towarzystwa. Wiadomo, że sytuacja ekonomiczna
studentów nie jest najlepsza, a jak do tego dodać abnegację
w dziedzinie ubierania się, niechęć do wyróżniania się, to cechy
narodowe biorą górę: można być zajebistym, pod warunkiem że ta
zajebistość jest taka sama jak u innych, czyli można być modnym do
momentu, kiedy wszyscy dookoła są modni. Można być
awangardowym, byleby nikt nie zwrócił na nas uwagi, czyli generalnie
jesteśmy narodem, który troszkę zachodzi w ciążę i troszkę jest
kurwą.
Błędy mają być dla nas nauką, więc jeśli ktoś ma ochotę na
szaleństwa z ubraniem, ale nie jest pewien, można mu powiedzieć:
ubierz się klasycznie, ale można też powiedzieć: spróbuj, najwyżej cię
wyśmieją. Ktoś cię wyśmieje i powie ci, gdzie popełniłaś błąd, więc go
na drugi raz możesz uniknąć. Każdy ma w życiu swój czas i dużo
łatwiej być indywidualnym, ekstrawaganckim, awangardowym,
odmiennym w wieku lat szesnastu czy dwudziestu niż potem. Chociaż
jak mówi się o tym takim szesnasto-, dwudziestojednolatkom,
zwłaszcza tym odmiennym, to oni pukają się w głowę, bo czują, jaki
horror przeżywają. Niemniej jak dorosną, jak dadzą radę i dorosną do
dorosłego życia, to dopiero zobaczą, jakie im się schody zaczną.
Wiek, sytuacja życiowa i środowisko są bardzo istotne. Młodym
ludziom znacznie więcej uchodzi. Dwudziestodwulatek w japonkach
z lekko brudną nogą jest po prostu seksownym młodym chłopakiem
w japonkach, natomiast pięćdziesięciolatek z kopytem brudnym
w klapkach z Tesco, z krogulczym pazurem i czarną piętą w żaden
sposób nie jest w stanie wzbudzić jakichkolwiek przychylnych emocji.
Siatkowy podkoszulek w latach pięćdziesiątych noszony był pod
koszulę non iron po to, żeby w bawełnianą siatkę wsiąkał pot, bo
inaczej leciałby po dupie do skarpetek, które też były stylonowe. No
ale wtedy musieli ci ludzie śmierdzieć, ja sobie wyobrażam!
Dezodoranty były rzadką nowinką ze świata, ten pot i te feromony…
ludzie cały czas nabuzowani chodzili. Więc koszulki siatkowe wtedy to
był standard. Do dziś panuje spór, czy mężczyzna powinien zakładać
białą koszulę na gołe ciało, czy np. na podkoszulkę. Ja zdecydowanie
wolę koszulę zakładaną na gołe ciało. Zdarzają się sytuacje, że
podkoszulka musi być, ale wtedy, zwłaszcza kiedy ma się krawat,
trzeba uważać, żeby górą nie wychodził jej kawałek. Lepsze są jednak
tiszerty z krótkim rękawem pod koszulę, zwłaszcza że jak pan wchodzi
w marynarce, to i wychodzi w marynarce, i nie zdejmuje jej
w międzyczasie, a wtedy mamy gładką powierzchnię. To lepsze niż
odznaczający się bardzo mocno podkoszulek na ramiączkach. I to bez
względu na wiek.

mężczyźni i kolory
Uważam, że to sprawa indywidualna. Są mężczyźni
otwarci na kolory, a są tacy, którzy tych kolorów
absolutnie nie przyjmują. Noszą się w granatach,
szarościach, beżach, błękitach, szczytem
ekstrawagancji jest klasyczna koszula bladoróżowa. Ja
bym mężczyzn, którzy wewnętrznie nie czują kolorów,
nie przymuszał do noszenia kolorów, bo wtedy się może
zrobić niebezpiecznie. Ale są mężczyźni, którzy bez
względu na wiek fantastycznie czują kolor i noszą ten
kolor nie dziwacznie, nie jarmarcznie, tylko godnie i po
męsku. Osobiście uwielbiam kolory, uważam, że noszę
je jarmarcznie, ale tak lubię i już.

Lubię poza różnymi kolorami granaty i błękity. To są


kolory jak najbardziej na tak. Uważam, że z dojrzałych
mężczyzn – takich z mojego punktu widzenia
dojrzałych, bo z punktu widzenia dwudziestolatka to ja
też jestem starym pierdzielem – Wojtek Fibak nosi
genialnie kolory. Nosi się niezwykle klasycznie, ale
klasycznie w rozumieniu światowego dandysa. To jest
taka właśnie moda, jeden mocno kolorowy akcent, ale
wszystko pozostałe w klasycznej formie.
Po czym poznać dojrzałość mężczyzny? To też jest bardzo
istotne. Czasami mamy do czynienia z panami po czterdziestce
o fantastycznych sylwetkach, wręcz Adonisów. Jeżeli mężczyzna dba
o siebie i zdrowie mu pozwala, to naprawdę może tę znakomitą
sylwetkę zachować do bardzo, bardzo później starości. Natomiast wiek
mężczyzn niestety rozpoznajemy najczęściej po tym, jak wysoko mają
podciągnięte spodnie. Młodzi mężczyźni noszą spodnie albo
zdecydowanie wiszące w kroku, albo jednak najwyżej osadzone na
tzw. pierwszych biodrach, czyli jakieś siedem, dziesięć centymetrów
pod pępkiem. Pięć centymetrów pod pępkiem to jest klasyk i standard.
To są wysokie klasyczne spodnie. Dojrzali mężczyźni niestety muszą
dobrze czuć spodnie w pasie, bez względu na to, czy to są spodnie
o kroju klasycznym, czy to są spodnie biodrówki. I podciągają je na
tzw. Pawełka pod cycki, i wtedy bez względu na to, czy to jest
sylwetka Adonisa, czy to jest po prostu Barbapapa, czy to jest suchy
Jasio, niestety w spodniach na Pawełka nie da się wyglądać dobrze.
Dlaczego? Dlatego, że jeżeli jest to osoba szczupła, to wówczas
kompletnie nie ma tyłka, tylko z pleców nagle wychodzą jej nogi,
a z przodu mamy dużo pustych przestrzeni. Wygląda to jak wygląda.
Następna opcja to jak się z przodu przytyło, no i są spodnie
wory, podciągamy je bardzo mocno w pasie, a nad pasem ściskamy.
Z tyłu mamy cudowna dupę nosorożca – bo inaczej tego nie można
nazwać, a z przodu gigantyczną przepuklinę. No i też właściwie nie
wiadomo, co z tym fantem zrobić. Trzeci model to taki zgrabny
mężczyzna, z tyłu opięty do pasa, a z przodu problem z przepukliną.
To jest tzw. playboy. Często właśnie tak mamy: wysoko podciągnięte
bardzo dopasowane spodnie u zgrabnego mężczyzny, na górze mocno
rozpięta koszula z mocno owłosionym torsem, gdzieś tam między
włosami przebłyskuje złoty łańcuch bądź pot (samczości dodaje też
zapocona pacha), a na dole te nieszczęsne spodnie. Dobrze, jeżeli
spodnie są dopasowane, kończą się tzw. małym dzwonkiem
i wykończone są butem tzw. borsukiem męskim, czyli wydłużony
czubek, obcięty na końcu, lekko podniesiony do góry. Można
w niektórych wypadkach koszulkę zastąpić różową koszulką polo,
troszkę przyobcisłą, koniecznie z postawionym kołnierzykiem.
I to jest jakby następna historia, na którą raz jeszcze należy
zwrócić uwagę: stawianie kołnierzyków w koszulkach polo, zwłaszcza
w różowych i w innych dziecięcych kolorach u jednoznacznie
heteroseksualnych mężczyzn z nizin społecznych, czyli wśród
pracowników budowlanych, pracowników fizycznych. Zwykle są oni
przystrzyżeni krótko, żeby włosy im w pracy nie przeszkadzały, a po
pracy przebierają się na modnie i zakładają w kolorach niemowlęcych
polo i stawiają w nim kołnierzyk. Stawiane kołnierzyki u mężczyzn
właściwie mogą wyglądać bardzo ładnie, ale tylko w przemyślanej
kreacji. Nie każdy mężczyzna z postawionym kołnierzykiem będzie
wyglądał dobrze. Natomiast może to sugerować orientację seksualną.
Widział kto kiedy normalnego chłopa z postawionym kołnierzykiem?
No chyba że mu się sam postawił niechcący.
Zwykle mężczyźni, którzy mają feeling do ubierania, raczej nie
stawiają kołnierzyków. To trzeba być trochę ciotką, żeby go postawić.
O, ja sobie stawiam kołnierzyk. Stawiam, bo lubię.

świat się zmienia, my się zmieniamy


Zmienił się zakres pojmowania człowieczeństwa.
Kobiety wywalczają równe prawa. Bardzo modne
w Australii, Nowej Zelandii czy Skandynawii jest
wychowywania dzieci bez narzucania ról seksualnych.
Istotniejsze niż identyfikacja płciowa staje się jak
najszerzej pojmowane człowieczeństwo.

Ale z drugiej strony jest tak, że dzwonią do mnie


z jakiejś gazety i pytają, co sądzę o wizerunku pani
Rozenek, bo ostatnio gdzieś ją zjechano, że przyszła
w szpilkach na wyścigi konne. No więc pytam: czy
biegała po torze? No nie. No to szpilki w niczym nie
przeszkadzają. I zacząłem wyjaśniać temu panu, że dla
każdego coś innego.

Wyobraźmy sobie dwie dziewczyny, Łomża, Piła czy


Pakość – sąsiadki, wychowują się obok. Ojcowie
pracowali w tej samej fabryce. Jeden był hydraulikiem,
drugi spawaczem. Matka jednej jest fryzjerką, drugiej
pracuje w sklepie, ciocie księgowe po studiach.
Dziewczyny sobie rosną. Obie chcą mieć po pięć
milionów, taki zakładają sobie cel. Jedna mówi: „Boże,
jaka zajebista ta Doda, chcę żeby to się świeciło”. Myśli
o tych pięciu milionach. „A to se kudły przedłużę” –
kombinuje. Druga myśli sobie: „Pójdę do szkoły, może
się pouczę, to poznam na przykład jakiegoś młodego
adwokata. Fajnie będzie, jak to będzie trzecie pokolenie
adwokackie. Wtedy poprzechadzam się po Monte Carlo
niejako. Zrozumiem coś z tego świata”.

Dwie drogi do osiągnięcia podobnego statusu


materialnego. Każdemu chodzi o co innego. Ta
dziewczyna, która właśnie przyjechała z małego miasta
do Warszawy na studia, myśli sobie: „Chcę być taka jak
ta laska – ona ma męża aktora, sama złapała program
telewizyjny, sucha jak wiór, oczy ma takie duże, ładna
jest, włosy ma naturalne, ubrana jest skromnie – jest
wielmożna”.

No więc powiadam: „Nie można wyrywać historii


z kontekstu Mamy Rozenków, którzy może nawet nie
czują się już klasą średnią, oni pretendują, tak jak ich
obserwuję, do high society. On jest wykładowcą
w szkołach biznesowych, jest również aktorem. Czują
się bardzo dobrze. Mogą wejść w ten cyrk z normami,
a mogą nie wchodzić. I to właśnie usiłowałem wyjaśnić,
że każda z dróg jest dobra. Trudno powiedzieć, która
jest lepsza dla kogo. No bo ta dziewczyna, która chce
mieć te miliony i chce, żeby jej się włosy kręciły, i już
przedłuża te rzęsy, to ona nie myśli o doktorze. Ona
myśli o kolesiu, który wygra zawody kulturystyczne,
a potem otworzy sieć siłowni i będą robili kasę.

A co to w ogóle za cel w życiu jakieś pięć milionów –


spytacie. A jest to mianowicie cel większości ludzi na
świecie, w każdym ze społeczeństw.
symbole narodowe i religijne
W modzie od bardzo dawna wykorzystywane są też wszelkie
symbole, narodowe, ale również religijne, wyznaniowe. W latach
siedemdziesiątych wywodząca się z ruchu punkowego projektantka
Vivenne Westwood robiła wszystko z flagą brytyjską, robiła z niej
bikini, używała jej w każdy możliwy sposób. Tak samo jest z flagą
amerykańską, że mamy jeden cycek w gwiazdki, drugi cycek w paski,
a w ogóle bikini jest pomiędzy ustami a brzegiem pucharu. W Polsce
tak naprawdę tej naszej kury rozpłaszczonej na szkle trudno było
używać do czegokolwiek. Jeszcze jak ma złoty pazur i koronę, to pół
biedy, ale w czasach kiedy koronę zdjęli, pazur przypiłowali, kury nie
używało się w żaden sposób.
Nagle okazało się, że jest jednak koleś, który ma
fantastyczniejszy mózg od innych, Robert Kupisz. Najpierw był sobie
tancerzem, później fryzjerem i nagle jest projektantem. I użył symbolu
narodowego, czyli właśnie orła w koronie na tiszertach, i zażarło.
Okazało się, że można tego użyć tak fantastycznie, że jako jedyny
polski projektant był podrabiany przez Chińczyków. Uważam to za
wielki sukces. Mieliśmy też i innego Polaka, który próbował zrobić
burzę w szklance wody, Arkadiusa, którego cała kariera polegała
właściwie na przejeżdżaniu się przez symbole. Zrobił tzw. oczko na
łyżce. Najpierw były to symbole chrześcijańskie, czyli biżuteria
z różańców, czyli Maryja zawsze dziewica z dzieciątkiem… Przy czym
Arkadius nie był jedyny, duet projektantów Dolce & Gabbana również
używał wizerunków świętych, wizerunku najświętszej Maryi Panny czy
rozpłatanego na krzyżu Chrystusika na koszulkach Diora. Na początku
trzeciego tysiąclecia Arkadius całemu temu nurtowi wtórował,
wykorzystując wszelkie symbole, aż w końcu doszło do tego, że
złączył wszystkie trzy największe religie i wykorzystał i gwiazdę
Dawida, i sukienki z arafatek projektował przyozdobione różańcami,
jednym zdaniem wyszło z tego fusion albo dryzgawica ekumeniczna.
Podobnie są traktowane w modzie symbole narodowe.
W Europie flaga francuska czy włoska pojawia się nawet na bieliźnie,
ale w Polsce wciąż trudno sobie wyobrazić faceta, który będzie miał
jedno jajko białe, drugie czerwone. Zwykle jedno jest większe, drugie
mniejsze, to niby czerwone większe, białe nieco mniejsze? Ale co
z tym środkiem? Taka dżdżownica to się ułoży, ale jak mamy do
czynienia z pasztetową, to wtedy na którąś ze stron będzie musiała
przejść bardziej. Więc jak widzimy, Polska flaga trudna na bieliznę.
I teraz jeszcze tak, czy tył czerwony, czy przód czerwony, i co białe?
Powiadają, że dobry koń to i po płocie pociągnie, więc byłbym jednak
za tym, żeby spróbować robić bieliznę w narodowe wzory.
Te symbole są już dziś mocno wytarte i nikogo nie wzrusza
kobieta z różańcem na szyi i w ultramini bez majtek, bo jakby jedno
drugiemu nie przeszkadza. Symbole od religijności zostały oddzielone
tak samo grubą kreską jak seks od miłości, tak bardzo zresztą, że
nawet mnie, seksoholika, zatrważa, że tak dużo się w mediach mówi
na temat seksu i pornografii, że dziewięciolatki oglądają pornografię,
nastolatki zaczynają się bzykać, i mówi im się, jak bzykać bezpiecznie,
a jak niebezpiecznie, ale nikt nie wspomina w tej całej
rozerotyzowanej debacie, że jeszcze nasi rodzice pobierali się z miłości
i że jednak fajnie byłoby, gdyby przynajmniej tym młodym ludziom
gdzieś tam w oddali mówić o tym, że lepiej, jak tej fizycznej
namiętności towarzyszy coś, co się dzieje w głowie. Chociaż na chwilę,
a potem niech ci ludzie się sami odzierają ze złudzeń. Myślę, że ten
balans został lekko przekoszony, ale cóż, trzeba w to brnąć dalej.
W krajach arabskich jest tak, że do islamu islamiści podchodzą
bardzo poważnie, czasem nawet przeginają. A ci, którzy nie
przeginają, też podchodzą do religii poważnie, bo jeśliby któryś
z tamtych projektantów użył ichniego symbolu religijnego na tiszert
czy na majtki, to po prostu obcięto by mu głowę. Z podobnych
względów nie wykorzystuje się tam w modzie flagi.
To rozprężenie, jakie nastąpiło w cywilizacji tak zwanej
zachodniej, związane jest z rozpadem kościoła. On się po prostu
rozpada jak domek z kart. Dogmaty wiary, które były przez wieki
nienaruszalne, stają się faktami historycznymi, lekko mętnymi, coraz
trudniej w cokolwiek wierzyć. Nagle wyszło szydło z worka, że za
czarną sukienką kryją się wszystkie dewiacje świata. Bo zakładasz
czarną sukienkę i nikt cię nie rozlicza z tego, z kim żyjesz, jak żyjesz
itd., jedziesz bez trzymanki, jak lubisz i z kim lubisz. To by trzeba
jakoś rozwiązać. W cywilizacjach zachodnich ludzie się sami odwiązali
od symboli. Maryja zawsze dziewica ma złotą koronę z rubinami, ale
nie nosimy jej ze względów religijnych, tylko żeby między cyckami coś
się nam świeciło. Takie jest podejście cywilizowanego świata i do
symboli religijnych, i do narodowych.
Niektórym ludziom u nas robienie skarpetek czy bielizny
w barwach narodowych kojarzy się z brakiem szacunku, a w Stanach
Zjednoczonych nie ma chyba nikogo takiego. Skarpetki w barwach
narodowych są zresztą robione od lat, choć nie rozpatruje się ich
w kategorii barw narodowych, pełno przecież białych skarpetek
z czerwonymi palcami i czerwoną piętą.
Wzór naszej flagi jest mało atrakcyjny i tyle. W ogóle nie mamy
farta. Jedni mają piękne lazurowe morze, a my mamy zimną brudną
kałużę popielatą ze śledziami. Tam owoce morza, fantastyczne,
krewetki, homary, kraby, wszystko, co chcesz, żyjątka, ośmiornice.
A my? Nie dość że zimno, że nogi wykręca, jak się wchodzi, to jeszcze
niewiele tam pływa do jedzenia i nic nie ma do oglądania. I nie mamy
farta jeśli chodzi o flagę i godło. Biały z czerwonym to strasznie
banalne, i jeszcze ten ptak…
Głęboka pobożność łączy się z przepotwornym religijnym
kiczem. Brakuje dystansu. Religia rzymskokatolicka tak jakoś miesza
ludziom w głowie, że oni tracą rozum. Jest to religia najbardziej
bałwochwalcza ze wszystkich. Ten, kto wpadł na pomysł, żeby tę
instytucję ogarnąć, miał łeb jak sklep.
Piżama w Kaplicę Sykstyńską to absolutny hicior. Jedni robią to
w ramach dowcipu, inni z pobożności, a jeszcze inni z czysto
estetycznych względów, bo tkanina w barokowe malarstwo sakralne
jest po prostu piękna w kolorach i wcale nie chodzi o bluźnierstwo, jak
się twarz Maryi dziewicy układa na łonie przystojnej czterdziestolatki.
kilka słów
o moim dzieciństwie
Nie lubiłem siebie jako dziecka. Nie znosiłem siebie. I dopiero
Maria Czubaszek mi uprzytomniła, że ja tak nie znoszę dzieci, bo po
prostu nie byłem siebie w stanie znieść jako bachora i nie mogłem się
doczekać, kiedy dorosnę. I w końcu dorosłem. I pokochałem siebie,
jak się zacząłem bzykać. Jako młody chłopiec miałem do siebie bardzo
dużo różnych zastrzeżeń i bardziej się nie lubiłem, niż lubiłem.
Natomiast jak poznałem słodycz seksu i tego, ile on mi daje i co ja
mogę z tym wszystkim zrobić, to nagle się okazało, że uwielbiam się,
mógłbym się w ogóle jeść łyżkami.
Nosiłem jako trzylatek korale na futerku. Nie wiedziałem, że
istnieje zawód stylisty, ale od dziecka zajmowałem się ubraniami.
Uwielbiałem szmaty. Zawsze. Nie umiałem tego nazwać, natomiast
zawsze jakby moją radością, pasją, utrapieniem były ubrania. I tak też
jest do tej pory.
Jako dziecko kombinowałem jak koń pod górę. W przedszkolu
wymyślałem sobie ubranka na zabawę i siostra mojej babci karnie mi
je szyła. Następnie siostra mojej babci uszyła mi fantastyczne spodnie
dzwony, a że nie miałem do nich góry, znalazłem różowe reformy
schowane gdzieś w szafie – to była chyba druga klasa podstawówki –
no i wyciąłem krocze i okazało się, że miałem fantastyczną bluzkę.
Potem robiłem takie bluzki dla koleżanek mojej mamy. Taką produkcję
uruchomiłem. One przynosiły mi gacie na wacie, a ja wycinałem im
kroczę i one były zachwycone, że ośmiolatek robi dla nich ubrania.
Nie wiedziałem, kim chcę być, ale wiedziałem, że muszę być
sobą. Od urodzenia do czwartego roku życia byłem wychowywany
przez dziadków w Wałczu, a potem mieszkałem z rodzicami
w Kołobrzegu, a w wieku lat 15 już na stałe przeniosłem się do
Warszawy.
Teraz z perspektywy swojego życia widzę, że rzeczywiście ja
akurat w dorosłość wszedłem bardzo wcześnie, bo już jako
szesnastolatek byłem w zasadzie samostanowiącą jednostką. No
i widzę, że cały czas jestem samostanowiącą jednostką. Od urodzenia
byłem samodzielny, i nie miało znaczenia, czy mieszkałem sam, czy
nie mieszkałem sam. Zawsze robiłem to, co postanowiłem. Boże, ci
moi rodzice to mieli ze mną krzyż pański. To, co oni przeszli, to
naprawdę. Nie było łatwo i jeszcze nie wiadomo, czy się opłaciło.
Przysparzałem dosyć dużo może nie tyle kłopotów
wychowawczych, co trosk i zmartwień. Bo wychowany byłem
nienagannie – dostałem najgorsze złe wychowanie, jakie można było
dostać. Byłem najbardziej rozpieszczonym dzieckiem w galaktyce.
Przynajmniej tak mi się zdaje.
Właśnie niedawno sobie zdałem sprawę z tego, że nikt nigdy
nie podniósł na mnie ręki. Przez całe moje życie. Jak słyszę o bitych
dzieciach, o przemocy w domu, o jakichś takich rzeczach…
Byłem bardzo trudnym dzieckiem, bo byłem dzieckiem
zadającym pytania. Po prostu chłopiec zagadka. O wszystko pytałem
i na wszystko trzeba mi było odpowiadać, w związku z tym
doprowadziłem do tego, że mój ojciec mnie znienawidził. On mi
mówił, żebym coś zrobił, a ja pytałem „dlaczego?”, „bo jestem twoim
ojcem”, a ja na to: „nie przekonuje mnie to, naprawdę to nie
wystarczy, no nie, nie”. A jak mi powiedział, że jest moim
autorytetem, to ja powiedziałem, że na autorytet trzeba sobie
zapracować. Byłem okropny, krnąbrny bachor, straszny byłem.
Lubię ludzi. I dzieci również traktuję jak ludzi. Są dzieci, które
lubię, i są dzieci, których nie lubię. Oczywiście, że co do idei lepiej się
czuję w miejscach, gdzie są dorośli, gdzie pali się papierosy, używa się
wulgarnych wyrazów. Czuję się swobodniej. A zbyt swobodne
zachowanie przy dzieciach nie jest wskazane, ponieważ dzieci szybko
wyłapują, a dzieciom trzeba przecież dawać przykład. Dlatego jak
widzę w okolicy dzieciarnię, to się sumituję, sam z siebie, a ponieważ
nie znoszę się sumitować, to unikam dzieci. I to jest bardzo prosta
historia. Nie można nie zwracać na dzieci uwagi. Tego nie wolno robić.
Jeżeli już się decydujemy na dzieci, to trzeba na nie zwracać uwagę.
Dlatego, że dziecko chłonie jak gąbka.
Świat nie jest przyjazny od urodzenia do końca. Na początku
mały próg stanowi barierę nie do pokonania, a potem są inne progi,
które stanowią bariery nie do pokonania. I dlatego też jak już się
decydujemy na dzieci, to trzymajmy je w ryzach. Dajmy im dobry
przykład i się przed nimi sumitujmy. Czyli jeżeli mamy ochotę się
bzykać, to nie bzykamy się w pokoju, gdzie dziecko się bawi na
podłodze, bo to nie wypada. Dlatego też problem, czy dwóch chłopów
albo dwie baby mogą wychowywać dzieci, jest bzdurny. Bo jeżeli
prowadzą te dzieci jak normalna rodzina, to dlaczego nie?
polub się, szanuj powłoki
Dobrze znać proporcje swojego ciała. Bo jak znamy swoje atuty
i wady, możemy tym wszystkim manewrować i grać, a nie zawsze
przecież mamy obowiązek czy w ogóle ochotę wyglądać seksownie
i zgrabnie. Czasami dla stylowości warto poświęcić sylwetkę. Tak
naprawdę trudno tu radzić, ponieważ spotykane są bardzo różne
spojrzenia na sprawę proporcji. Są zwolennicy gigantycznych biustów
i gigantycznych dekoltów, ja natomiast uwielbiam takie gigantyczne,
monstrualne dekolty na małych sportowych biustach. Ponieważ
uważam, że i osoba w takiej kreacji, i sama kreacja nabiera nowego
wymiaru. Postać staje się zmysłowa, sensualna, niejednoznaczna.
Bardziej pobudzająca wyobraźnię. To zwyczajnie rzecz gustu, czy
ktoś woli mieć pobudzaną wyobraźnię, czy zmysły.
W ogóle wszystko jedno, czy biust mały, czy duży, o ciało
trzeba dbać i swoje ciało trzeba lubić, choć każdy ma swojemu ciału
coś do zarzucenia. Jeżeli ktoś nie ma sobie nic do zarzucenia, no to
nie mamy o czym rozmawiać, bo to bałwan po prostu albo ślepy.
Człowiek, który nie ma sobie nic do zarzucenia, ma prawdopodobnie
zaburzoną percepcję. To niemożliwe. Ale mimo zastrzeżeń
przeróżnych trzeba swoje ciało lubić, a już z całą pewnością trzeba je
obdarzać szacunkiem. Trzeba mówić: wytrę cię, piętko moja kochana,
tak, bo musisz mi służyć do siedemdziesiątki, a może i osiemdziesiątki.
Jak się człowiek wykąpie w twardej wodzie i nie użyje balsamu, to nie
tylko ciało cierpi, ale i on cały. Zaczyna się drapać, czuje suchość
skóry. I oczywiście można o tym nie myśleć i przywyknąć do tego
ciągłego świądu i białego mchu na spodzie czarnych ubrań i uznać to
za normę. Ale milej się robi, kiedy nałożysz balsam, który ci nawilży
skórę. Już nakładając go, zaspokajasz potrzebę dotyku. Bo
człowiekowi potrzebne są głaski, żeby dobrze funkcjonował, potrzebny
jest dotyk. Jest grupa ludzi tak uwrażliwionych na dotyk, że nie jest
w stanie go znieść. Ale to się leczy. Normalny człowiek potrzebuje
dotyku, żeby żyć. Inaczej usycha, umiera. I jak wstajesz rano i się
myjesz, a potem wycierasz ręcznikiem, obdarzasz się dotykiem, potem
nakładasz balsam i rozmasowujesz ciało. Szorstkie, chropowate ciało
przestaje być szorstkie i chropowate pod wpływem naszych rąk.
I mówimy sobie: miło, fajnie, no to dalej. Zaczęliśmy od kostek,
a kończymy na szyi. To zajmuje w zależności od gabarytów
i staranności od pięciu minut do kwadransa. Namaszczeni i obdarzeni
sami sobą czujemy się fajnie. Mamy poczucie, że nic nas nie swędzi.
Że podwijając czarny mankiet, nie musimy strzepywać drobinek
złuszczonej skóry.
Nie ma balsamu, to kupujemy oliwkę dla niemowląt, która nie
jest specjalnie droga, i jeszcze pod prysznicem na mokre ciało ją
nakładamy. To bardzo ważne, bo nałożona na suche ciało oliwka
maże się i nie wchłania. Można ją też nałożyć w wannie, wtedy ciała
nie wyciera się ręcznikiem, tylko osusza i czeka, aż oliwka się
wchłonie. Wtedy też to ciało jest milutkie i fajne.
Trzeba chcieć żyć. Powtarzam to często, nawet mojej mamie to
mówię: muszę to powiedzieć z przykrością, że dopóki ty sama nie
będziesz obdarzała siebie szacunkiem, dopóty nie możesz oczekiwać
szacunku od innych. Czym się objawia brak szacunku do siebie? Ano
tym, że na przykład moja mama ukroi sobie kawałek chleba, coś tam
nałoży i zje na stojąco w kuchni przy desce, na której tę kanapkę
sobie zrobiła. Dostaję wtedy absolutnych spazmów, histerii. Krzyczę:
jak można tak bardzo się nie szanować?! Dlaczego to robisz??? „A
dlaczego ty tak na mnie krzyczysz?” No właśnie dlatego – gdybyś nie
prowokowała mnie do tego, nigdy w życiu nie podniósłbym na ciebie
głosu, ale nie jestem w stanie tego znieść, to wrzeszczę! Nie szanuje
cię, bo widzę, jak bardzo nie szanujesz siebie.
Ktoś nie może np. dźwigać, ale kupuje pięć kilo ziemniaków. No
po kiego, człowieku, kupujesz pięć kilo, skoro nie możesz dźwigać?
Nikt ci nie będzie za to wdzięczny przecież. Bo ludzie nie są wdzięczni
z natury swojej! Kup kilo albo poproś kogoś o pomoc.
Są tysiące takich drobnych rzeczy. W pracy też widzę, jak ludzie
się nie szanują. Mają problem, bo nie szanuje ich szef. No jeżeli idzie
szefowa i widzi, że ludzie rozbiegają się jak karaluchy, jeżeli przez
kilka lat nikt nie był w stanie wsiąść z nią do windy, to co ona sobie
myśli? Że oni boją się spojrzeć jej w oczy. Boją się. Więc ona po
prostu ma ich w szerokiej pogardzie i zamiata nimi, jak się da,
doprowadzając do sytuacji, że już na mieście się śmieją, że redakcja
będzie miała swoje stałe łóżka na oddziale psychiatrycznym. Bo te
cienkie bolki wymiękają i muszą się leczyć. Dlatego, że nie szanują
siebie. Bo to nie o to chodzi, żeby wgramolić się do windy pierwszym,
tylko jak wchodzi szefowa, to z szacunkiem proszę panią bardzo
i nacisnę jej numer. Zapytam, jak śniadanie czy cokolwiek. No nie
rozumiem niektórych ludzi.
Są ludzie niepokorni, zmieniają pracę, bo tacy są. Ale jeszcze
raz mówię: to kwestia osobowości, a nie czasów. Bo w dzisiejszych
czasach jest mnóstwo ludzi, którzy funkcjonują dokładnie tak samo. Ja
mam problem, bardzo poważny, kiedy ktoś, kto jest nade mną, nie
jest dla mnie autorytetem. Zachowuję się wtedy obrzydliwie.
Poniżająco. Udowadniam na każdym kroku, że ten ktoś jest po prostu
jedzeniem dla zwierząt. Staram się być miły, ale zawsze na
dowidzenia albo na dzień dobry coś tak jebnę po prostu, że
samemu mi wstyd, że tak zrobiłem. No i wtedy muszę odejść,
muszę odejść, bo inaczej się nie da. Ale lubię mieć szefów nad sobą.
Bo ja się dobrze prowadzę. I nie ma prawd obiektywnych. Nie dla
mnie powiedzenia: lepszy na wolności kąsek lada jaki niźli w niewoli
przysmaki. Ja nie wiem, czy np. moja kotka Edyta, dla której całym
światem jest moje mieszkanie, nagle obdarzona wolnością nie
oszalałyby i nie zginęła.
Mogę to powiedzieć, bo już sprawdziłem: funkcjonuję
fantastycznie wodzony na smyczy, jeżeli tylko mam szefa, który
ogarnia wszystko, i jako osoba ogarniająca wszystko trzyma mnie
krótko za mordę, ale szanuje moją odrębność, widzi, że jestem
odrębny, choć wcale się z tego nie cieszę. Bo moja odrębność jest dla
mnie męcząca i wcale się tego nie wstydzę. I jeżeli ktoś kumaty
uszanuje to, wszystko gra. Jestem zadaniowcem, uwielbiam
wykonywać rzeczy, które są nie do zorganizowania. Wtedy zwijam się
w scyzoryk szwajcarski i mówię: „Jak to, ja tego nie załatwię? Ależ
naturalnie!”, i to jest fantastyczne. Natomiast gdyby ktoś mi
powiedział: no to załatw i zobaczymy, czy ty załatwisz lepsze, czy np.
ktoś drugi, to ja wtedy dziękuję za współpracę, niech se ktoś drugi
załatwia. Niełatwe to jest. Nie jestem typem sportowca. Nigdy nie
stawałem do żadnych zawodów. Dwa razy w życiu nie wiem, co mi
przyszło do głowy, żeby wystartować w olimpiadzie biologicznej,
i wystartowałem w tej olimpiadzie, ale już chciałem uciec, kiedy się
dowiedziałem na korytarzu, że ludzie przerzucają się tytułami książek
medycznych i w ogóle są najarani jak szczerbaty na suchary. A ja
w ogóle tak sobie przyszedłem, żadnych notatek, nic, tylko długopis.
Ściągi? Jakie ściągi, w życiu bym niczego nie ściągnął. Zawsze byłem
ślepawy, a do tego ta dysleksja i dysgrafia jeszcze… o przeczytaniu
czegoś drobnym druczkiem, jeszcze w biegu, nie było mowy. No
i byłem taki zły na siebie, że w ogóle tam przyszedłem, aż chciałem
wychodzić. Ale ktoś mówi: no ty chyba jesteś nieprzygotowany
i dezerterujesz. To myślę: „Ażeż ty kmieciu, ja!? ja jestem
nieprzygotowany?” I mówię do pani profesor, że wydawało mi się, że
będzie bardziej zabawniej, a jest mniej, więc chcę sobie stąd pójść.
A ona: „Nie masz ochoty sprawdzić swojej wiedzy?” Mówię, że mam,
no po to tu przyszedłem. Testy są idiotyzmem, bo czytałem te strony,
a że czytam powoli, bo mam dysgrafię i dysleksję, stawiałem
odpowiedzi jak popadło. I zająłem trzecie miejsce. Dostałem się do
następnego etapu tej olimpiady, ale już nie poszedłem, bo to nie
miało sensu. Ale wiedza, jaką zdobyłem, przydaje mi się do dziś. Jeżeli
ktoś mnie w nocy zapyta o mejozę i mitozę, to proszę bardzo,
porozmawiajmy.
Testy niczego nie sprawdzają, ćwiczą tylko małpi spryt.
I to przykre, że w małpim sprycie kolejna generacja się
ćwiczy. Świat tak bardzo się zmienia, ludzie ewoluują, kasty tworzą
się same. System idzie w tę stronę, żeby dość płasko traktować
rzeczy, ale jednostki same z siebie będą ciągnęły do zgłębiania
wiedzy, w związku z tym będą wiedzieć więcej i kumać lepiej. No
i będą sterować tymi, którzy wiedzą mniej i kumają mniej. Proste.
I zawsze będą kasty.
Albo filozoficzna kwestia być czy mieć. Trudno być, nie mając,
bo co po takim byciu. Chyba że np. jesteśmy pustelnikiem
i zajmujemy się wyłącznie rozwojem duchowym i nic ponadto. Ale to
też jest pewien rodzaj dewiacji. No bo przychodzimy na świat, żeby
w pełni korzystać z życia, a nie eksploatować tylko jedną część. Jeżeli
eksploatuje się tylko jeden fragment życia, to to jest zaburzenie.
Jedna pani powiedziała, że jej powiedziałem, że ma
brzydkie nogi. Kłamała. Nigdy w życiu nie powiedziałem
kobiecie, że ma brzydkie nogi, no chyba że w jakiejś dużej
zażyłości z nią jestem, to wtedy mówię: weź schowaj te okropne
kolaniska. Ale to musimy być bardzo zaprzyjaźnieni. Mogę powiedzieć
np., że z mojego punktu widzenia ten fragment pani boskiego ciała
jest problematyczny. A tu pamiętam, że pani powiedziała, że tu się jej
nogi schodzą, a ja powiedziałem, że to niedobrze i to trzeba ukryć,
i rozmawialiśmy o różnych rodzajach nóg. Są amatorzy tzw. nóg
gościnnych. Nogi gościnne to są takie nogi – one nie muszą być
krzywe – że jest łono i później jest dziura i uda. Czyli że generalnie
w zależności od gościnności ta dziura jest większa lub mniejsza.
Czy to prawda, że takich ud nie powinno się odsłaniać za
nachalnie? To jest kwestia gustu. Bo dla jednego to jest sam miód na
spirytusie, że idzie taka dziewczyna w obcisłych rurkach, a on siedzi,
patrzy jej w krocze i widzi tęczę. I nie może wstać, bo grozi to
katastrofą. Inny z kolei uwielbia, jak udko o udko się trze. Myślę, że
z punktu widzenia wygody to osoby o gościnnych nogach mają lepiej
od tych, co trą udko o udko.
Żyjemy w czasach, kiedy modne jest tak naprawdę bycie
człowiekiem przede wszystkim. Normalny człowiek się ubiera,
a stylizacja polega na tym, żeby człowieka ogarnąć na konkretną
imprezę, w konkretnym celu, żeby wygląd przyniósł określony efekt.
Nie ma złotych recept. Mamy bardzo trudny czas w modzie. Wracają
sztywne tkaniny. Wracają historie budowania sylwetki, a nie otulania
jej. Takie stroje budujące sylwetkę są zwykle niewygodne, często
postarzają. Zwłaszcza że po latach absolutnego niebytu wraca kolor
bordo, bardzo trudny. To jest właściwie ciemna czerwień wymieszana
z brązem, z lekko fioletową nutą. Trudny kolor, bardzo postarzający.
Brązy też są postarzające. Butelkowa zieleń, piękna i szlachetna, ale
niewielu osobom jest dobrze w zieleni. Do tego mamy odcienie miodu,
w związku z tym na staro. Długość tuż za kolano, spódnica w kształcie
A…
Wyobraźmy sobie dwie dziewczyny. Jedna jest powiedzmy
studentką wydziału wokalnego, a druga skończyła technikum i jako
dziewiętnastolatka zaraz potem urodziła dziecko, a teraz właśnie
dostała pracę w księgowości w urzędzie miejskim. Ta pierwsza,
ponieważ jest studentką wydziału wokalnego, nasłuchała się, że
trzeba być szczupłym na scenie, w związku z tym je po listku sałaty,
żywi się makrobiotycznie. W nocy ćwiczy na siłowni. Generalnie jest
dziewczyną żyłą, świadomą siebie oraz mody, niemającą za dużo kasy.
Ale sprytną, więc sobie poszła do lumpeksu, znalazła fantastyczną
wełnianą spódnicę w kształcie litery A w kolorze bordo (już takie
spódnice były, do połowy łydki, tak że gorzej być nie może). Więc na
spódnicy zaoszczędziła, poszła do sieciówki – bo taka moda – kupiła
bluzkę przezroczystą z kokardą. No o co chodzi, przecież nie będzie jej
nosiła dwadzieścia lat, więc sobie kupiła w sieciówce. Miała
zaoszczędzone pieniądze, to pomyślała, że zainwestuje w stanik.
Skoro już miała taką miodową bluzkę i bordową spódnicę, a te
przezroczystości modne, poszła do drogiego sklepu, do brafiterki, ta
jej nawyciągała tych cycków. Miała miskę A, jak weszła, a jak wyszła
od brafiterki – C, wszystko jej z pleców zgarnęła. Z pleców,
z pośladków wygarnęła, bo te brafiterki robią cuda na kiju. Kupiła
stanik, piękny, koronkowy, butelkowa zieleń. Miód prześwieca itd. itd.
Myśli sobie: mam jeszcze parę groszy, to poszukam sobie na portalu
internetowym fajnych butów, które będą dobrymi butami, a nie będą
kosztowały 2000, tylko 800/900. No i znajduje takie buty, na
klocuchu, czółno, fantastycznie. I idzie z koleżankami na lunch między
zajęciami i wygląda oszałamiająco. Idzie Żurawią, włos się lekko
rozwiewa, z refleksami toffi, ma błyszczykiem lekko pomalowane usta
i pociągniętą rzęsę i dużą designerską torbę, z logiem dyskretnym,
a bardzo znaczącym. I wtedy mówimy sobie: WOW, jak ta dziewczyna
wygląda! To jest moda, to jest szyk.
I teraz mamy dokładnie to samo ubranie, ale na tej drugiej, po
tym dziecku. Stanik ma rozciągnięte ramiączka, więc grześki zjechały
na żołądek, a z tyłu robi się łuk, który podchodzi pod kark. Żołądek się
po dziecku nie wchłonął do końca, w związku z tym wywala się
brzucho na spódnicę. Bluzka przezroczysta miodowa robi ciało
w kolorze dziwnym, bo dużo jest pieprzyków. Stanik zielony
prześwieca przez ten miód, pieprzyki wszystkie widać. Właściwie tak:
spódnica do pół łydki, nie było czółenek, to takie botki były fajne tuż
za kostkę, no i na koturenku, żeby było wygodniej. Do tego mamy
małą torebeczkę na klucze i szminkę, no i trzy reklamówki. Dwie
w jednej ręce, jedna w drugiej. I idzie. No i na głowie do tego
spłukany kasztan z pięciocentymetrowym odrostem, regularnie
doczepiane rzęsy, a do tego karminowe usta. I koniec. I myślisz sobie:
Boże jedyny, jak można się tak ubrać?
Dlatego zawsze to powtarzałem, powtarzam i będę powtarzał:
najważniejszy jest wsad, dbajmy zatem o siebie, psiamać. Wszystko
jedno, czy jesteśmy w rozmiarze zero, czy w rozmiarze pięćdziesiąt,
trzeba o siebie dbać. I jeśli nie mamy modowego feelingu (bo cały
czas powtarzam, że nie trzeba go mieć), nie zalecam eksperymentów.
Jeżeli nie czujemy się pewnie w przezroczystej bluzce z widocznym
biustonoszem, to nie nośmy, bo nie będziemy umieli tego pokazać.
Kobieta, która czuje się świetnie w przezroczystościach, będzie umiała
je nosić. Ale są ludzie, których jeśliby w musztardę z kokardą ubrać,
zwariują.
Konwenans, kanon, klasyka i moda nie zawsze idą w parze.
Często rzeczy, które w konwenansie, w klasyce są nie do przyjęcia,
w modzie są fascynujące, jak na przykład coraz to nowe połączenia
kolorystyczne, które nie występują w przyrodzie, ewentualnie
wymyślanie kolorów, których nie ma. Musztarda z pawim błękitem,
z różem… albo toffi z różem. Granat z brązem. Lubię te zestawienia.
Nie istnieją w przyrodzie, podobnie jak i obiektywne prawdy.

Patrzę właśnie na dziewczę, które poszło w krótkich spodenkach. I teraz spojrzałem na nią oboma oczami.
Jednym spojrzałem i myślę: fajna żabka, fajnie wyglądająca, z seksowną nadwagą. A z drugiej strony do
ulicznego oglądu rzeczywistości dodałem inny ogląd: sinogalaretowata rzadka nóżka, wywalona w całości,
ale dobrze, bo gdyby te szorty były o pięć centymetrów dłuższe, to byłaby tragedia. A tak no to widać
zasinienie i celulit, i tyle. Niby to ubranie było fajne, bezpretensjonalne itd., ale nieogarnięte.

To był strój na wykopki. Ale gdyby ta dziewczyna ważyła o dziesięć kilo mniej i miała do tego buty na
obcasie, to byłby to strój jak najbardziej miejski. A nawet gdyby miała dziesięć kilo mniej i była
w sandałkach, też wyglądałaby bardziej miejsko. Byłaby bardziej miejsko szykowna. Nie trząsłby jej się
brzuszek, nie widać by było pępuszka, no i ta nóżka byłaby po prostu cieńsza i żwawsza… taka
dziewczyna, co to żwawo podąża po mieście, jest jej gorąco i jest zarobiona. A niestety właśnie przy takiej
odrobinie nadwagi od razu wychodzi pewien rodzaj rozmemłania.

O, idzie żółty krawat. Żółty krawat to ja sobie wyobrażam cieniutki, na młodzieńcu szczupłym jak szparag,
w obcisłych rurkach, w koszuli w kratkę z podwiniętym rękawem. A tutaj mieliśmy inżyniera Mamonia w za
dużej marynarce z poliestru, w nieszczególnych jakichś spodniach, no i do tego sobie chłopina walnął żółty
krawat. Żółty to w ogóle jest dość nietwarzowy kolor, umówmy się.

sentymenty
Z ubraniami jest tak, że się zużywają. Szpilki
Louboutine’a za ciężkie pieniądze jako nowe wyglądają
niezwykle seksownie, zmysłowo i sensualnie, ale ze
zdartymi noskami i powykrzywianymi obcasami
wyglądają kurewsko. Jakby któraś stała na moście,
zrobiła dziesięć kroków za dużo i noga jej wpadła
pomiędzy płyty chodnikowe. Buty tak czy śmak, czy się
o nie dba, czy nie, zużywają się troszeczkę.

Czasem się któreś bardziej lubi, ale ogólnie


przywiązywanie się do ubrań i butów jest bez sensu,
nawet jak to unikaty, za którymi się zlazło pół świata.
Im jestem starszy, tym mniej jestem sentymentalny.
Jako dziecko przywiązywałem wagę do pamiątek, do
pierdół. Jako nastolatek zbierałem fifki.
Nieprawdopodobne. Zbierałem te fifki, od kiedy jako
osiemnastolatek zacząłem palić, gdzieś do
dwudziestego szóstego roku życia. I woziłem je ze sobą,
bo zbierałem i paliłem w nich. Wiec w zależności od
kreacji używałem różnych fifek. No i zabrałem te fifki ze
sobą na wakacje, miałem je w plecaku i ktoś mi je po
prostu ukradł. Było mi żal, i to nie tyle fifek, a tego, że
ich zbieranie kosztowało mnie dość dużo zachodu, nie
mówiąc o pieniądzach, a ktoś to po prostu ukradł, nie
mając świadomości, że to fifka któregoś z Zamoyskich,
że ta to art deco, pierwsza plastikowa, która kosztowała
trzy razy tyle co fifka z kości słoniowej. Bardzo szybko
się z tego otrząsnąłem i postanowiłem, że już nigdy
więcej nie będę nic zbierał. Bo to w ogóle nie ma sensu.
A później przez długie lata po trzydziestce wydawało mi
się, że nie będę się mógł rozstać ze swoją porcelaną
i sygnetem. No i sygnet jak zdjąłem któregoś razu, bo
się zbrombiłem i wrzynał mi się w palec, tak już go
więcej nie założyłem i wcale mi nie jest potrzebny do
szczęścia, ba, nawet nie wiem, gdzie jest. A wydawało
mi się, że jest absolutnie integralną moją częścią jak
pieprzyk na tyłku…

Uwielbiałem kiedyś serwis jakiś Kuzniecowa, przy


którym się brandzlowałem przez całe swoje
dzieciństwo. Albo drugi serwis, carski, który potem
niestety załatwiłem, bo myłem go źle i wytarłem złoto.
Wydawało mi się, że to takie rzeczy, z którymi powinni
mnie pochować. Że to coś bardzo drogiego, coś
cennego, takiego mojego. I nawet mówiłem, że pakuję
porcelanę i idę w świat. Ale już jestem wolny od niej,
już w tej chwili nawet porcelany nie potrzebuję.

Kiedyś nie rozstawałem się z tomikiem poezji


Gałczyńskiego. Do tej pory go lubię, ale rzadko już do
niego wracam, bo uważam, że ten etap w życiu
przeszedłem. Nie mam żadnych sentymentów.

Ale myślę sobie, że czasami dać wyraz swoim


sentymentom w modzie jest fantastycznie. Na przykład
sentymentalna wartość torebki. Ale za tym musi iść
jakość. Oczywiście można się przyzwyczaić do pierwszej
torebki z dermantynki z plastikowym podwójnym C, że
niby prawie Chanel.

Ale wtedy taką torebkę trzeba trzymać na dnie szafy


i nie używać jej. Natomiast jeżeli mamy pierwszą swoją
torebkę skórzaną, to nawet jeśli z niej częściowo
zejdzie lico, nawet jeżeli ona się lekko zdeformuje,
a dbamy o nią i będzie fajnie wypastowana, to
i owszem.

Mamy tutaj bardzo fajnie wyglądającą dziewczynę w jasnych rurkach, spory tyłek, ale jest kobietą, więc
niechby miała. Gruszki to w zasadzie najbardziej popularny typ kobiet. Gruszki najlepiej wyglądają na
szezlongach, leżąc na boku, ze swoim niedużym cyckiem i wielką dupą jak stodoła, wyciągając stópki.
Kości na szezlongu nie wyglądają dobrze. Swoim klientkom gruszkom, jak pytają, co robić z taką figurą,
zalecam ustawić się w życiu tak, żeby generalnie występować w pozycji wspartej na jednym łokciu, czyli na
szezlongu.

Duże pupy trzeba obnosić z godnością.


Dlaczego człowiek jako taki zwraca uwagę na obfite biusty, na
tyłki, na takie historie, a jednocześnie dąży do chudości, do
smukłości? Naprawdę myślę, że bardzo nieliczny jest odsetek ludzi
zadowolonych ze swojej nadwagi. Ze swojej, niekoniecznie z cudzej.
Pewna moja znajoma w wieku 38 lat zrobiła sobie lifting w tajemnicy.
Uważam, że to za wcześnie, a że ona publicznie mówi, że ją cieszy
każda przybywająca jej zmarszczka, to nie wytrzymałem i
powiedziałem, że chyba u koleżanki.
Jeśli mamy do siebie zastrzeżenia, musimy je ogrywać. Nacje
południowe robią to w sposób genialny, a mianowicie z tzw.
obiektywnie przyjętych odstępstw od normy robią atut. Czyli ciut za
duży tyłek trzeba obejść. I jeśli masz świadomość, że masz za duży
tyłek i ten tyłek ci przeszkadza, myślisz sobie: no chciałabym mieć
mały, ale patrzą na mnie i generalnie jest on w cenie. Jak dostałam po
babce komodę praską z XVII wieku i jest ona nader cenna, to jej nie
wyrzucę na śmietnik, tylko jeżeli jej nie lubię, muszę ją tak ograć,
żeby była piękna, bo muszę z nią żyć i przekazać następnym
pokoleniom. W związku z tym obnoszę. I te nacje południowe –
Włoszki, Hiszpanki, Portugalki – obnoszą. Jeżeli mamy zwalisty dół –
niskie zawieszenie, okrągłe, duże, to zapewne Słowianka, żeby to
zamaskować, założy spódnicę w kształcie litery A, żeby sobie broń
boże nie podciąć pośladków, a taka Włoszka założy ołówek, który ją
opnie dramatycznie, jej nisko zawieszony tyłek zjedzie do kolan, ale
nie szkodzi, bo ona sobie założy czternastocentymetrowy obcas i to
wtedy podjedzie do góry. A że ten obcas jest wysoki, a trudno być
garbatą na obcasie, to ona się wyprostuje i w związku z tym ten mikry
cycek wypnie do przodu, i to gra i buczy. I to jest wygrywanie siebie,
swoich atutów.
Częste jest przegrywanie siebie, i to właściwie jest historia,
która tyczy kobiet z bardzo dużą nadwagą, często od zawsze albo od
bardzo wczesnej młodości. Ludzie otyli są piętnowani, starają się więc
być nad wyraz mili i serdeczni, bo nie mają innego wyjścia. Bo jeżeli
ktoś jest piękny i zgrabny, to każdy się zainteresuje, a taka foka musi
być wdzięczna, żeby przykuć uwagę, czyli pomachać piłeczką na
nosie, chlasnąć płetwą, i wtedy jest uroczo. Ludzie po prostu z tym
piętnem otyłości rosną, żyją i muszą funkcjonować.
Uważam, że kobieta powinna być w rozmiarze 38-42 albo nawet
36-42. Później to jest historia niedołęstwa umysłowego, puszczenia
wioseł, zaniedbania kompletnego. Bo sylwetka kobiety w rozmiarze 42
to jest co prawda spora nadwaga, ale do przyjęcia. Później są już
deformacje wskutek choroby albo totalnego zapuszczenia się. I nie
ma co zwalać na czynniki zewnętrzne, bo to ludzie sami
puszczają wiosła i mają później pretensje do całego świata,
tylko nie do siebie. Np. mamy fantastyczną dziewczynę,
imprezowiczkę, że i za kołnierz nie wylewa, i kreskę wciągnie, i się
zabawi. Kończy studia, poznaje kolesia. Fantastycznego kolesia, który
tak sobie żyje od imprezy do imprezy. No i dogadują się, że będą
właśnie się kocić, prokreować. Pokończyli studia, coś się dzieje. I ona
zachodzi w ciążę, zaczyna zdrowo żyć, a ponieważ będzie dzidziuś, to
je za dwoje. Je i tyje, odżywia się cudownie. Po czym rodzi się
dziecko, ona karmi piersią, w domu ogarnia co trzeba, mąż pracuje.
Więc ona w tym domu, jak jest w kuchni, to coś przegryzie, chapnie
coś, ale generalnie jak chłop przychodzi, to mówi: taka jestem głodna,
nic nie jadłam. A faktycznie zjadła pół lodówki, tylko nie zauważyła.
Przelatywała, otwierała lodówkę, wzięła jogurt. Potem nakarmiła
dziecko, wyjęła odkurzacz, zjadła batonik. A to przyszła mama i mówi:
A tu ci takie udko z kurczaka upiekłam, żebyś zjadła. Nie mam czasu.
Ale już zjadła udko. Pomiędzy wyjęciem a wywieszeniem prania jakoś
zdążyła. Później mąż przyszedł, zjadł ugotowany obiad, ale zostawił
trochę, no to ona, żeby się nie zmarnowało, dokończy. No i ponieważ
jest taka zaganiana, to myśli sobie, gdzie tu się ubierać, lepiej założę
dres.
I mija pewien czas, on się tak przyzwyczaił trochę, ale pojechał
gdzieś w delegację i tak zupełnie niechcący, idąc do swojego pokoju,
bo przecież kocha żonę, widzi kątem oka, że przechodzi laska.
Zapachniało, przeszła, zamiotła biodrem…
I nagle on pomyślał: Bożeeee! A ta moja Halinka też kiedyś była
taka fajna. Rano koledzy pukają, pogramy w siatkówkę, pójdziemy na
basen. Grają, pływają, a ta pachnąca siedzi i patrzy się na niego. I on
nagle myśli sobie: Ja pierdolę, przecież ostatnio w zasadzie dwa
miesiące temu ta mi zrobiła scenę i zagroziła, że mi dupy nie da. I ja
jak ten głupi siedzę w internecie i jadę na tym ręcznym codziennie.
Mam 32 lata i w zasadzie życie się skończyło. A ona się ogląda za
mną, patrzy chętnie, nie opierdala mnie, nie ma cały czas pretensji.
No więc dlaczego mam nie skorzystać…
Skończyły się czasy, że w hotelach się prostytutki spotykało. Już
nie ma kurew. A ja uwielbiałem kurwy w hotelach, bo to był koloryt.
Ale już ich nie ma, bo w dwóch gwiazdkach się nie opłaca siedzieć, bo
to można sobie zrobić krzywdę, a do pięciu gwiazdek nie wpuszczają.
Teraz, jak wchodzisz do windy, musisz włożyć kartę. Ale jak zjeżdżasz,
to nie musisz, żeby kurwy mogły zjeżdżać bez odprowadzania do
windy. Ale to są kurwy załatwiane przez recepcję albo przez agencję,
tych czekających na klientów już nie ma.
Więc ta, co tam siedzi na tym korcie i ogląda, jak on pyka tą
rakietą, jest jak najbardziej w delegacji i ma podobną historię: dwoje
dzieci, przy jednym przytyła 20, on 15 kilo, ona schudła 22, a jemu
zostało. Jest faktycznie dosyć zarobiony, ale ona też, bo jakby nudząc
się przy dwójce dzieci, założyła własną firmę. Ogarnia bachory, firma
się kręci, a ona jest na tyle ułożona, że gdzieś by wieczorem wyszła.
A on siedzi spocony, tłusty, z wilgotną pachą, wraca o 19.00
i obiektywnie jest tak zrąbany jak koń po westernie. I nawet odstawi
buty tam, gdzie ma je odstawiać, i nie rzuci skarpetek przy fotelu,
tylko zaniesie do kosza do prania, ale ona sobie myśli: no niechby
rzucił! A on: Niuniu, jak pięknie wyglądasz, jak dobrze, a może coś byś
zjadła, no zobacz, posiedź, jak zmęczona jesteś, ja się dziećmi zajmę.
A ona wypatruje, kto by ją za kudły złapał…
No i oni na siebie wpadają, robią swoje, a ponieważ są bardzo
przyzwoitymi ludźmi, więc wracają obydwoje do domów i zaczyna się
największy dramat. „Co ty, kochanie, taki dziwny jesteś? A dlaczego
mi kupiłeś tę bluzkę?” Ale nic, nic. Mijają dwa miesiące, pół roku,
jedne święta, Wielkanoc, Boże Narodzenie, druga Wielkanoc. I on nie
wytrzymuje i mówi: „Kochanie, pamiętasz jak półtora roku temu
wyjechałem, wiesz, nie mogę sobie z tym poradzić. Tam taka
blondynka była”. No i na do widzenia się z państwem ona mówi: „W
tej chwili wypierdalaj, chuju, co ty sobie wyobrażasz, ja ci życie
oddałam, a ty jak śmiałeś? Teraz bym cię mopem nie dotknęła. Jesteś
dla mnie nieczysty. Koniec”.
A ta druga już, już miała powiedzieć, ale zadzwonili do niej
z pracy, że musi wyjechać. I trafił się drugi numer. I myśli sobie: teraz
już nie powiem. I żyli długo i szczęśliwie.
Kobiety nie widzą, jak odchodzą od swoich partnerów, bo ta gra
jest wspólna. Musi być wspólne staranie się, trochę chociaż. Bo można
podejść na dwa sposoby do tematu. Że ja się nie będę starać, bo
charakterologicznie nie chodzę na kompromisy. Ale to nie chodzi
o kompromis, żeby się ugiąć przed kimś, to nie zimna kalkulacja, że
jeżeli pójdę na kompromis, to mi będzie wygodnie. A jeżeli na niego
nie pójdę, to sobie zamiotę całą historię i przed, i po, i w trakcie.
W związku z tym kombinujemy i zastanawiamy się, jakiego wyboru
dokonać.

Ooo, pan z wnuczką. Lubię takie sceny. Ja nie wierzę, że ten dziad pociąga tę laskę. Natomiast to audi ma
prawo ją pociągać. On teraz idzie przepłukać protezę, ale ona fajna jest, dzwoni do koleżanki biednej
i mówi: Chodź, kochana, pójdziemy na lunch, bo mój misiek rzucił kasą.
Naiwność napędza świat. Choć naiwność chłopców w pewnym
wieku jest przerażająca. Świat zmienił się na tyle, że dziś i kobiety
postępują dokładnie tak samo. Są takie, co nagromadziły dóbr, więc
pary czterdziesto-, pięćdziesięciolatek z dwudziestokilkulatkami
spotyka się na co dzień. Są różne kółka zainteresowań. Jest grupa
kobiet, które korzystają z równouprawnienia w takich samych
rozmiarach jak mężczyźni, to się nawet staje trendy. Niezależne
kobiety z wyższej klasy średniej zdecydowanie chętnie korzystają
z mężczyzn na gwarancji, takich, co to im dryga nawet przy hymnie
narodowym. Zwłaszcza w naszym kraju, gdzie pokolenie kobiet
w wieku trzydzieści pięć, czterdzieści pięć przewyższa pod każdym
względem mężczyzn. One jakoś szybciej się rozwinęły, szybciej
skumały, szybciej ogarnęły i im pod względem mentalnym,
intelektualnym odpowiadają faceci, którzy mają po dwadzieścia sześć,
siedem lat. To mogą być szczere fascynacje, bo jeśli ona widzi, że
chłopak ma ułożone w głowie, ma ochotę robić karierę, dobrze
wygląda, myśli o sobie, ma dobry stosunek do dzieci, można z nim
pogadać na każdy temat i on nie ma problemu z powiedzeniem, że
czegoś nie umie albo na czymś się nie zna, nie ma problemu, żeby
nauczyć się czegoś od niej… dlaczego nie ulec takiej fascynacji? A do
tego jeszcze jest sprawny seksualnie? Poza tym w młodszym wieku
i jądra się mniej pocą, więc w zasadzie dlaczego nie? Dlatego, że
krępujemy się własnego ciała? że nie wypada? że co sobie o mnie
pomyślą?
Faceci po pięćdziesiątce, którzy coś osiągnęli, są u nas królami
życia, wszystko wiedzą najlepiej i nie przyznają się przed fantastyczną
kobietą, że czegoś nie wiedzą, nie rozumieją, że coś tam, bo oni są
mistrzami świata we wszystkim. Więc uważają, że lepiej nie startować
do takiej laski, bo nagle wyjdzie marność ich jestestwa, niż
powiedzieć: jesteś fantastyczna, ja też – mamy trochę braków, to się
pouczymy razem.
Młodsi mężczyźni dużo łatwiej przyznają się do swoich braków
i do swoich słabości. Co jest o tyle istotne i lepsze, że jeżeli
przyznajesz się do braków i niedoskonałości, jesteś w stanie to
uzupełnić. Jeśli się nie przyznajesz i zamiatasz pod dywan, to nigdy
tych niedoskonałości nie uzupełnisz.

Raju, a tu mamy właśnie piersi biodrówki luzem puszczone. Genialne, absolutnie. To jest perwersja i to
jest genialne. To są klasyczne biodrówki, które zostały luźno puszczone, z podciętą bluzką, i efekt jest
wstrząsający. I w takiej sytuacji… nie wiem, co to pani chciała osiągnąć. To jest taki dla mnie komunikat
bez komunikatu. Ona nie była ubrana tak, że puściła wiosła i jej wszystko jedno. Ale z kolei też nie miała
takiej miny i postawy drapieżnej: zobaczcie tutaj, jak mi przy kolanach wibrują cycuszki. To była
stosunkowo szczupła kobieta z gigantycznym biustem. Bo tak, biust rośnie całe życie. Nie ma kobiet
starszych bez biustu czy z małym biustem, w każdym razie niewiele takich jest. Biust, uszy i nos rosną całe
życie. Dezynwoltura czy abnegacja? Dezynwoltura rzecz cudowna, abnegacja – niedopuszczalna. Ja nie
mam nic do takich biustów. Są takie, a nie inne, i w porządku. Ta pani na działce w zwykłej koszulce
niechby się opalała czy pieliła grządki. Ale jeżeli zakładamy jedwabną bluzkę, która jest dość oficjalną
biurową bluzką, do tego granatowe spodnie, idziemy środkiem miasta, to dobrze jest jednak jakoś ten
biust zebrać do kupy. Gdyby ona na to przedsięwzięcie gigantyczne w okolicach bioder zamontowała jakiś
biusthalter i to by podjechało wszystko do góry, to każdy by spojrzał.
Ciekaw jestem, jakby na taki biust zareagował Franciszek
Starowieyski. Był amatorem wielkich wiszących cyców. Ale chyba
myślał o wieku najwyżej średnim, a nie aż tak dalece
poprodukcyjnym. Fascynacja bujnością – istnieje coś takiego. Taka
lekko nadwiędła historia jest szalenie frapująca i fascynująca,
zwłaszcza dla młodzieńców. Moim czterdziestoparoletnim koleżankom
narzekającym, że znowu jakiś dwudziestoparolatek coś od nich chciał,
wyjaśniam dobitnie, że on cię nie podrywa dlatego, że tak świetnie
i młodo wyglądasz, po prostu kręci go, że jesteś starą rurą fajnie
utrzymaną. I to jest dla niektórych jarające. To nie dlatego, że on
myśli, że ty jesteś jego rówieśnicą. On widzi, że ty jesteś piętnaście,
dwadzieścia lat starsza, i właśnie to go fascynuje. Nie dlatego, że
wyglądasz na dwudziestoparolatkę, bo niestety nie wyglądasz. Tak
mówię, ale wtedy jest im bardzo smutno.

O, jaki garnitur świecący. I but to prawie borsuk. Co on myśli o sobie? To jest pewnego rodzaju właśnie
udawactwo, które należy napiętnować. Kupujemy sobie błyszczący garnitur, żeby udawać dżentelmena
i biznesmena. To jest segment garniturów „worki na trupa”. Ale wiadomo, że worek na trupa może być
lepszy i gorszy. Mamy tu garnitur za 600 złotych najwyżej. Ale nawet w sieciowym sklepie można wybrać
przyzwoity garnitur. Nie mam kasy na dobry garnitur, więc nie będę się rzucał garniturem w oczy. Kupię
garnitur w swoim rozmiarze, bo to istotne, żeby nosić garnitur dopasowany do sylwetki. Nie może być talia
przesunięta, bo garnitur na 188 cm, a my mamy niecałe 176. Nie wystarczy skrócić rękawów, całe
proporcje się przesuwają i efekt jest niestety do bani. Ale my kupujemy sobie szary błysk, skarpetka
sprana, bo już była prana kilkanaście razy, poza tym jest mieszanką poliestru z wiskozą i niestety też się
świeci. Do tego but borsuk lekko przyniszczony i koniecznie zakurzony, udający „prawie drogi”. I wszystko
coś udaje. Okular udaje designerski, do tego są na spinki zapinane mankiety, no bardzo elegancka historia.
Uwielbiam mężczyzn w koszulach zapinanych na spinki, ale przy takiej reszcie elegancka koszula podkreśla
tylko prowincjonalizm całego zajścia. Pan ma na sobie tyle detali przykuwających uwagę. But glansowany
przyniszczony, jak się przyjrzeć, widać, że to but typu „cena czyni cuda”. Tutaj niestety z cudem to nie ma
nic wspólnego. Skarpeta też im bardziej plastikowa, tym tańsza. Garniturek jest dramatyczny.
Zainwestował w koszulę, może koszula jest prezentem albo gdzieś przeczytał. Bo koszula jest najdroższa
z całego tego zestawu (koszule na spinki są rzeczywiście droższe). No i przyszedł sobie w kultowe miejsce,
żeby zassać świata trochę. Ale tak czy śmak, w tym przedziale cenowym można by wyglądać bardziej
godnie.

prowincjonalizm
Prowincjonalizm to jest stan umysłu, a nie miejsce,
w którym się jest albo z którego się pochodzi.
Prowincjonalizmem jest wstydzenie się miejsca
swojego urodzenia i pochodzenia.

Świadomość to jest rzecz bardzo istotna. Człowiek


dojrzewa, ale fajnie, jak pamięta siebie z przeszłości,
z młodości.

Bo często jest tak, że jak przychodzi rodzina, ludzie


zapominają absolutnie o tym, jacy byli. Stają się
zupełnie inni, często niestety gorzknieją, zapominają,
jacy byli dawniej, nie czerpią z dotychczasowych
doświadczeń.
dresiarstwo
Obserwuję ulice. Jak wygląda dresiarz, to możemy sobie
wyobrazić: dres, ciut przyduży, lekko ostentacyjny, do tego
amfetaminowa chudość albo nadwaga duża, często łysa głowa.
A dresiara? W zasadzie pierwszą charakterystyczną cechą dresiary jest
bardzo formalny makijaż do bardzo nieformalnego wyglądu. Co to
znaczy? To znaczy, że jest to zawsze pół litra błyszczyku na ustach,
nadmiernie wytuszowana rzęsa, bardzo wieczorowy makijaż, często
kita z frotką i sportowe obuwie. Często widuję kobiety, które
wyglądają, jakby miały głowy poodcinane od jakichś pań idących na
przyjęcie, a reszta idzie na trening fitness albo na tzw. zakupy koło
domu w ciut spranym ubraniu. Spranym w sensie przykusym, trochę
obcisłym, trochę przykrótkim. I temu oczywiście towarzyszy włosek
niezrobiony, wspomniana kitka z frotką, i bardzo formalny makijaż.
Albo jeszcze zrobione na stałe rzęsy. Jak wiadomo, przesada w żadną
stronę nie jest dobra, a czarna szczotka do zębów przyklejona na
górnej powiece zwykle szpeci zamiast zdobić. I to jest obciach spory
te balowe twarze do sportowych butów.
Frotka. Frotka jest pewnego rodzaju symbolem. Pamiętam
scenę w „Seksie w wielkim mieście”, kiedy główna bohaterka
zobaczyła w klubie kobietę we frotce i powiedziała: „Ona na pewno
nie jest z Manhattanu”. I ona rzeczywiście nie była. Był czas na frotki
i były one kiedyś modne i bardzo zabawnie śmieszne, pewnie też
wygodne. Ładnie wyglądają w kolorowych frotkach małe dziewczynki
i podrastające panienki, ale już normalnie myśląca szesnastolatka nie
walnie sobie pomarańczowej frotki na tył warkoczyka, bo jest
przytomna. Jeżeli sobie walnie, to znaczy, że jest nieprzytomna i nie
kuma. Jeżeli w wieku lat szesnastu nie kuma, to i w wieku lat
dwudziestu pięciu lat też może nie zakumać. Szesnaście lat to taki
moment, że kobiety wchodzą we własną estetykę.

Zobaczyłem przed chwilą kobietę king konga, która miała 190 cm wzrostu, ponad 116 cm w klatce
piersiowej, pewnie w biodrach nie mniej. I wyglądała naprawdę wspaniale, znaczy wyglądała jak wielka
kobieta. Duży biust na szerokiej klatce, bardzo dobrze wygląda, bardzo dobrze. Wygrała wszystkie swoje
proporcje. Albo ktoś umie, albo nie umie po prostu. I to jest kolejna prawda.
samoświadomość,
czyli lepiej znać swoje
ograniczenia
Nie każdy musi umieć. Ale każdy, żeby mieć poczucie, że
decyduje o losach swoich i losach świata, powinien mieć świadomość
własnej niewiedzy. Widzisz kolorową rabatę i myślisz sobie: ładna
kolorowa rabata. Kompletnie jej nie czuję, jak oni te kolory
pozestawiali, że to tak gra, ja tak nie umiem. Jak mam świadomość,
że nie umiem, to nie kombinuję. Idę w klasykę i kanon, a wtedy nie
popełniam błędu, bo klasyka jest niezmienna i o tym można sobie
przeczytać. Wykonuję taki zawód, że muszę wyglądać przyzwoicie,
w związku z tym otwieram sobie mądrą księgę i czytam, że mężczyzna
dzienny chodzi w garniturach granatowych, grafitowych,
ciemnoszarych, w brązach. Jeśli jest Afrykaninem czy Latynosem,
może w upalne dni pozwolić sobie na beże. Jeżeli to pora letnia
i okolica nadmorska, a okazja bardzo balowa, mężczyzna może
wystąpić w smokingu koloru kości słoniowej. Albo marynarkę tylko
zakłada kremową bądź też w kolorze kości słoniowej czy śmietany,
marynarkę z atłasową klapą, do tego czarne spodnie, czarne buty
i białą koszulę z czarną muchą. I wtedy to jest balowy letni
mężczyzna.
Granat na wieczór tylko pod warunkiem, że w smokingu.
W ogóle pierwszy smoking, jaki stworzono, był granatowy. Nie
przytoczę, skąd to wiem, ale wiem to od zawsze.
Marynarka smokingowa jest dość podobna do bonżurki. Co to
jest bonżurka? To wygodna męska marynarka noszona przez
dżentelmenów w domu do śniadania. Do śniadania, później po
śniadaniu, czasem nawet do wieczora. Hugh Hefner całe życie
właściwie chodzi w bonżurce. W jego sytuacji to się nawet nie dziwię.
Do bonżurek noszono fulary i pantofle męskie, a w zasadzie
bambosze, często z herbem, czyli rodzaj mokasyna domowego,
aksamitnego. Bardzo życzyłbym sobie, żeby u nas w kraju były domy,
gdzie mężczyźni chodzą w takich bamboszach i bonżurkach, ale nie
dlatego, że właśnie się o tym dowiedzieli, tylko dlatego, że dziad
i pradziad tak chodzili, ale o tym to sobie tylko możemy pomarzyć.
Świat pędzi coraz szybciej, a żeby się cały czas przebierać
w domu i po domu, trzeba bardzo dużo czasu. Żeby się ubrać do
śniadania, trzeba się najpierw rozebrać z piżamy. Co trwa. Zjadamy
śniadanie, po śniadaniu przebieramy się w coś tam i zastaje nas
południe, więc można pójść do klubu na cygaro. Przebieramy się,
idziemy do klubu, potem wracamy do domu koło 17.00 na tea time,
przebieramy się w smoking i idziemy z małżonką na kolację do
wytwornej restauracji.

Kocham panią, która idzie. Ma cudownie wysoki tyłek, mam wrażenie, że on jest wręcz wypchany. Ma
cudownie wysokie obcasy. Tak, ona chodzi tu od bardzo dawna. Mogła uprawiać, nie, nie ogródek, tylko
najstarszy zawód świata jakiś czas temu.
Byłoby pięknie, ale rzeczywistość jest zupełnie inna i dziś
dżentelmeni biegają do pracy, rzadko mają czas na snucie się po
domu w bonżurkach. Ale wracając do smokingów: smoking został
wymyślony w kolorze granatowym, granatowa marynarka z atłasową
czarną klapą i czarne spodnie z czarnym lampasem. Jednym. Jeżeli
mamy czarne spodnie dla fantazji z granatowym lampasem, z bardzo
wytwornego smokingu robi nam się liberia. I zamiast jak gość, nagle
na przyjęciu wyglądamy jak zaplątany tam boy hotelowy czy portier.
Smoking wymaga tzw. prezencji, a to słowo, które absolutnie
wyszło z obiegu, pewnego rodzaju archaizm. Kiedy byłem dzieckiem,
moi dziadkowie i mama, rozmawiając o różnych ludziach mawiali, że
ktoś ma prezencję, a ktoś, nawet gdyby się ozłocił od stóp do głów,
tej prezencji nie ma. Okazuje się, że jeżeli ktoś ma świadomość
własnej niewiedzy, jest w stanie pewnych rzeczy się nauczyć. Bo co to
jest prezencja? Jest to umiejętny sposób prezentowania siebie, jak
wskazuje sama nazwa.
Chodzi o to, że dobrze prezentujemy ubrania. To, co mamy na
sobie, podajemy w sposób smaczny i szykowny, zmysłowy, jak tam to
sobie nazwiemy. Tak że wygląda to lepiej niż na innych ludziach. Czyli
np. jedna pani owinięta pareo przeze mnie będzie wyglądała tak, że
wszyscy oszaleją z zachwytu, a druga pani, mająca na sobie fortunę,
przejdzie zupełnie niezauważona. I to na tym polega. Jeśli chodzi
o prezencję, nie chodzi wcale o sylwetkę, o wzrost, choć oczywiście
trochę też, ale generalnie jest to właśnie sposób noszenia się.

Piękne kolory! No i pupy! Nigdy nie chodziły na wuef, bo to szkodzi. Albo były niedysponowane, albo
mamy pisały usprawiedliwienia, i zaczynały hodować te pupy. To są lata hodowli. One były zupełnie różne
te pupy, jedna kompletnie kłapciata i płaska, druga była dupskiem po prostu, wystającym dupskiem
murzyńskim. To takie zjawisko, którym miło się zachwycać w alkowie. Ale o ile to może zachwycić
i podniecić sam na sam, o tyle na ulicy nie musi. Zwłaszcza jak taka duża pupa jest przyobleczona
w cienką bawełnianą lub niekoniecznie bawełnianą dzianinę w jasnym kolorze, która powoduje, że każda
niedoskonałość jest widoczna z kosmosu. Zwykle ludzie się w takich sytuacjach pytają: dlaczego ta pani
tak się ubrała? Może nie ma lustra? Może chodzi w tej samej sukience od dziesięciu lat, bo ona jest
rozciągliwa? A może jest jej wszystko jedno? Wisiała z brzegu, to ją założyła?
I takie panie, co im jest wszystko jedno, owszem są, i to ich
sprawa, ale jeżeli jednak nie jest im wszystko jedno, to wtedy można
subtelnie doradzić, że kolor jasny latem, droga pani, dobrze robi.
Zawsze. I wszystko można, tylko żeby ta sukienka nie była z dzianiny,
a z tkaniny. Odsłaniałaby wówczas, ale nie obnażała. Niby to samo,
ale jest różnica. Odsłaniamy to, co chcemy odsłonić. Robimy to
świadomie. Obnażamy się zwykle nieświadomie, a jeżeli robimy to
świadomie, to to się nazywa ekshibicjonizm. A to już trzeba leczyć.

Dwie panie przeszły przed chwilą. Sytuacja odwrotna niż zwykle: bardzo świadoma córka i bardzo
nieświadoma mama. Córka, która właśnie niedawno urodziła dziecko, bardzo dobrze ogarnięta. A jej mama
wyglądała jak mama tego niemowlęcia, z puszczonymi wiosłami, w spranej bawełnie, z luźnym brzuchem.
Do widzenia państwu!
Obnaża nas życie, a odsłaniamy to, co chcemy, i jeżeli uda nam
się odsłonić, a nie obnażyć, to jesteśmy wtedy absolutnie wygrani.
duzi chłopcy
w krótkich spodenkach
Mamy czas dorosłych mężczyzn w krótkich spodenkach, i ja
jestem ich czołowym przedstawicielem. Całe lato chodzę w krótkich
spodenkach. Uwielbiam to.

O, tam idzie pan podciągnięty na Pawełka.


W latach dwudziestych ubiegłego wieku było tak, że chłopcy
chodzili w krótkich spodenkach i marzyli o tym, żeby założyć długie
spodnie, bo to była oznaka dorosłości. I to była jedna strona medalu.
Druga strona to moda na dalekie podróże i polowania na dzikie
zwierzęta. A ponieważ były to czasy dżentelmenów, czyli mężczyzn
eleganckich, którzy nie rozmawiali o pieniądzach, bo po prostu je
mieli, przebierali się jakoś na to safari. Kostium safari miał idealnie
skrojoną marynarkę sportową z krótkim rękawem, dopasowaną,
często z paskiem w talii (współczesne mundury wyglądają podobnie),
do tego zakładało się pumpy do kolan. Gruba skarpeta, do tego
fantastyczne buty, i w zasadzie już wtedy możemy mówić o modzie
safari i męskich krótkich spodniach.
Lato 2000 roku przyniosło swobodę, która wyraża się
u mężczyzn noszeniem krótkich spodni. Mężczyznom w krótkich
spodniach łatwiej chodzić, bo męska noga podlega zupełnie innym
prawom niż noga damska.

Oj, znowu pani trochę vulgaris, ale nie szkodzi. To nie jest chuda laska, kobita ma rozmiar 40-42, piękne
uda. Nie wiadomo, jak te uda będą wyglądały, jak zdejmie spodnie, ale spodnie są wystarczająco czarne,
żeby ich nie poszerzać. Bardzo dobre proporcje. Seksowna szpilka, która zrobiła całość, i wszystko zgodnie
z zasadą nieprzegięcia, czyli eksponujące dół obcisłe rurki, w związku z tym cała noga jest dokładnie
widoczna, ale już na górze sweter z luźnym golfem, nieobciskający jak baleron, luźniejszy. Wszystko
zgodnie z zasadą o niewywalaniu całej dupy naraz. Jeżeli gramy, to gramy elementem, na którym należy
się skupić, którym należy się zachwycić, który uważamy za najlepszy. Chyba że mamy ich kilka, wtedy raz
tak, raz śmak. Są osoby, które mają fantastyczne nogi, biodra i piękne biusty, ramiona…

I jak mamy i piękne nogi, i piękną twarz, to wtedy niestety wychodzi nam model na kurwę. Bo mamy
piękną twarz i rzęsy niczym firany, to sobie je tuszujemy. Do tego mamy piękne usta, no to jedziemy
pomadką. Czemu taką neutralną, skoro są takie piękne? To można nawet na ciemno. Ponieważ bordo
modne, to na bordo.

I wtedy mamy wielką połać bordowych ust, do tego dochodzi rzęsa. Fajnie, jeżeli ta odległość między
rzęsą a brwią jest spora, to dobrze ją zagospodarować, np. walnąć cień koloru paznokcia. No i ponieważ
mamy długie nogi, spory biust, a i talia się znalazła, i pupa, zakładamy superobcisłe rurki, superobcisłą
koszulkę z dużym dekoltem, a dokładnie na biuście jest napis „I love you” albo coś w tym guście. Do tego
zakładamy wysokie buty i nagle okazuje, że dajemy całą sobą niewłaściwy komunikat. Ponieważ nie
jesteśmy cudowną, zmysłową kobietą, tylko towarem wystawionym na sprzedaż. Z braku świadomości
sami wystawiamy się, jak się na straganie wystawia marchewkę albo pietruszkę. Bez świadomości
wystawienia. A chcemy wyglądać tylko sexy. Zależy nam na tym, żeby ktoś westchnął, a nie zapytał, ile
kosztujemy. Zwykle nikt nie wzdycha, tylko pyta o cenę, no i wtedy sprawa jest jasna.

O, bardzo ładna sukienka. Sylwetkowo pani posypana, ale szara sukienka dopasowana, wszystko pięknie,
i do tego mamy bucik cywilny prywatny, taki że niby różyk, że zamszyk, że sztuczny, że obcasik robiony na
drewienko, troszkę piramida Cheopsa odwrócona do góry nogami, i oczywiście jest paluszek wycięty, ale
paluszka nie widać, tylko szew od rajstopiska i gdzieś tam jakaś czerwień spod tej rajstopy wystaje. Stara
się kobitka wyglądać, ale niech się weźmie i postara do końca!
Mamy rynek, gdzie trudno podzielić sklepy na dreskodowe
i modowe. Potrzebna jest świadomość. Rzeczywiście programy
telewizyjne, gazety mówiące o modzie do pracy często robią ludziom
wódę z mózgu. Ale jest zasada, o której piszą różne bardzo mądre
poradniki i ja tutaj też tę zasadę podaję, że w historii dreskodu nie ma
miejsca na żadne ekstrawagancje. Ponieważ praca to nie cyrk. A jeżeli
praca jest cyrkiem, to wtedy obowiązują nas kompletnie inne zasady.
Właściwie cyrkowców zasady nie obowiązują, bo są traktowani całe
życie jak cyrkowcy. Jeśli zaś kobiecina ubrała się do pracy, no to jeśli
zakłada rajstopy, musi założyć but z pełnym, zakrytym palcem. Może
ona ma jedne buty? No ale jeżeli kupuje jedne buty, to musi być
skończoną idiotką, żeby kupić akurat takie z otwartym palcem,
przecież wiadomo, że taki but nosimy od do i że ten odkryty palec
niczemu absolutnie nie służy.
dreskod i budowanie szafy
Zadajmy sobie pytanie, jak budować szafę, żeby uniknąć
obciachu. Na przykładzie, bo każdy buduje szafę inaczej. Zbudujmy na
początek szafę kobiety stanu średniego, która gdzieś tam pracuje,
zatem obowiązuje ją dreskod. Pracuje w urzędzie, no i powiedzmy że
to nie jest Warszawa, a na przykład Przasnysz. Urząd Rady Miejskiej.
Pracuje w dziale obsługi klienta. Co rano wychodzi do biura.
Zacznijmy od głowy. Co ma zrobić z włosami, żeby codziennie
wyglądać przyzwoicie? Jeżeli to są włosy krótkie bądź do ramion,
muszą być bardzo dobrze ostrzyżone. Muszą być świeże. Nieświeżej
głowy nic nie usprawiedliwia. Ona może myć włosy raz na rok, ale one
muszą codziennie świeżo wyglądać, ale nie tak, jakby właśnie wyszła
od fryzjera. W latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych bardzo
staranne uczesanie prosto od fryzjera było synonimem luksusu, dziś
najlepsi fryzjerzy wychodzą z siebie, żeby włosy wyglądały niezwykle
naturalnie, właśnie nie jak od fryzjera. Ale do pracy włosy muszą być
uczesane. To musi być linia, a nie szałowy bałagan. Kobiety z długimi
włosami im później decydują się na ich obcięcie, tym lepiej, pod
warunkiem że są to włosy zadbane i nie raptem trzy w siedem
rzędów. Bo jednak włosy są atrybutem kobiecości, a piękne długie
włosy przynajmniej z tyłu odmładzają sylwetkę (widokiem od przodu
można się mile albo niemile rozczarować). No ale w pracy długie
włosy nie istnieją. Jeżeli są długie, muszą być upięte. Absolutnie
i bezwzględnie. Półdługie włosy, czyli włosy do ramion czy za łopatki,
też powinny być upięte. A jeżeli są to włosy do ramion, to absolutnie
muszą być ogarnięte. Żeby było widać, że pani jest uczesana.
Dalej makijaż. Na pewno jest to makijaż dzienny. I w zależności
od typu urody nie może być bardzo widoczny. Ma upiększać, ale nie
żeby zaraz wyglądać jak pisanka. Wykluczone.
Biżuteria – skromna i drobna, imitująca złoto i srebro.
Plastikowa modowa biżuteria, duża, korale, wisiory itd. są
fantastyczne, ale w klasycznym dreskodzie odpadają. W zależności od
sytuacji ten dreskod się wprawdzie trochę rozluźnia, ale do pracy tylko
drobna biżuteria.
Jeśli chodzi o ubrania, to polecam trzy zestawy, takie, żeby
z nich bez trudu móc zrobić dziewięć. W takim zestawie powinny być
dwa żakiety (mówimy o rozmiarze w okolicach 40, bez deformacji),
spódnica, spodnie, sukienka, dwie koszulowe bluzki, dwie bluzki
niekoszulowe (ale bluzki, nie podkoszulki), sweterek. Bluzki, z tkaniny,
bez większych dekoltów, ale jedna może być wiązana kokardą.
Wchodzą w modę przezroczystości. Jak się odnieść do
przezroczystości w pracy? Jeżeli mamy przezroczystą bluzkę z dużą
kokardą i krótki żakiet, cały czas zapięty, możemy zagrać ledwie
przysłoniętym, muśniętym dekoltem. To w żadnej pracy nie
przeszkadza, nawet w kancelarii parafialnej. W żakiecie może to
wyglądać bardzo skromnie. Wykluczone natomiast, żeby ten żakiet był
rozpięty, a przez bluzkę przeświecał nam biustonosz!
W takim zestawie możemy mieć dwie sukienki. Mogą to być
sukienki z krótkim rękawem, bez rękawów. Sukienka musi być
noszona z żakietem. Rękaw do łokcia jak najbardziej wskazany.
I bardzo prosta forma, dostosowana do sylwetki, i dość oszczędna
kolorystyka. Kobiety mogą sobie pozwolić na szeroką gamę kolorów,
mężczyźni na węższą, ale zdecydowanie musi to być zawsze bliżej
klasyki. Czyli nawet jeżeli są bardzo modne połączenia bladego różu
z pomarańczem, to tylko po pracy. W biurze jest to już zbyt
agresywne połączenie, modowe, nie klasyczne. W upalny dzień
możemy sobie pozwolić na sprany róż, do tego jednak
pomarańczowych dżinsów rurek nie możemy założyć, ale granatowe
spodnie capri już tak.
I pamiętajmy o pełnych butach, jak idziemy do pracy.
W dreskodzie pojęcie dzianiny słabo funkcjonuje. Wszystkie
ubrania są z tkanin. Nie ciągną się na wszystkie strony, nie oblepiają,
eksponując wdzięki i bezwdzięki. Nosimy tkaniny dopasowane szwami,
ale nieprzesadnie dopasowane, albo niedopasowane, lecz nie
workowate. Praca to praca.
Są zawody, w których nie obowiązuje dreskod, to są tzw. wolne
zawody, i kiedy taki uprawiamy, możemy sobie pozwolić na dużo,
dużo więcej.

Pięknie ubrana kobieta. Ma przepiękny kostium, kimonowy żakiet ze sztywnej tkaniny. Bardzo w stylu lat
pięćdziesiątych, z wąskim paskiem. Do tego spódnica do kolan. Piękne buty. Ta pani ma na sobie 15
tysięcy lekką ręką. Są ubrania, po których widać, że są luksusowe.
Nie od razu musimy sobie skompletować taką garderobę. Jak to
robić? Jeżeli nie mamy pieniędzy, no to mamy problem. I musimy
wygospodarować sporo czasu. Po co nam ten czas? Czas jest nam
potrzebny po to, żeby wybrać się do tzw. lumpeksu. Przez jednych
wyśmiewanego, przez drugich ulubionego. Wybieramy się tam
ZADANIOWO, czyli najpierw czytamy moją książkę, a potem
szukamy tego, co jest nam potrzebne. Potrzebna jest nam więc
np. ołówkowa spódnica do kolan. I teraz tak, wiadomo, że byle
poliester kupimy za 80 zł, ale taka spódnica po trzech tygodniach
zmieni się w szmatę, a po miesiącu to już na pewno nie będzie
nadawała się do założenia. W związku z tym skąd wziąć dobrą czarną
spódnicę? Trzeba iść do lumpeksu. Ale nie przelecieć wieszaki i łapać
cokolwiek, tylko dać sobie po prostu na wstrzymanie i poświęcić
naprawdę dużo czasu, oglądając rzecz po rzeczy. Chodzi o rozsądne
kupowanie.
Jeżeli znajdujemy spódnicę w lumpeksie, to wiadomo, że ktoś
już ją nosił jakiś czas. Jeżeli ona jest wciąż w dobrej formie, to znaczy,
że ta forma zostanie jej jeszcze na długo. Z żakietami gorzej, bo jeżeli
chodzi o takie klasyczne dreskodowe żakiety, to bardzo różnie z nimi
bywa. Trzeba wszystko mierzyć, to przede wszystkim, żeby nie nabrać
do domu łachów, bo potem od złotówki do złotówki i wiele osób
wpada w pułapkę. Chodzi do lumpeksu i łapie byle co, bo ładny kolor,
bo ładna tkanina, bo coś, albo np. kolor jest fajny, ale tkanina
beznadziejna. Lub też tkanina znakomita, ale rozmiar nie ten. We
wszystkich lumpeksach są przymierzalnie. Ale przymierzalnie,
wszystko jedno, czy w sklepie, czy w lumpeksie, kłamią z założenia.
Przymierzaniu towarzyszą emocje, jesteśmy najarani i jeżeli widzimy
coś w bardzo atrakcyjnej cenie, to mówimy: „Aaa, tu sobie przerobię,
bo to fajne”. I okazuje się, że szafa pełna, a nie ma się w co ubrać,
i niestety jest to do bani. Często tak bywa. W związku z tym dobra
spódnica to myślę że spokojnie z lumpeksu. Żakiet jeśli się uda, to
fantastycznie. Z dobrze skrojonymi koszulowymi bluzkami natomiast
rzeczywiście jest problem. Trzeba poszukać. I przypominam, warto
zwracać uwagę na tkaniny.
No i płaszcz. W możliwie prostej formie. Dla każdego prosta
forma będzie znaczyła co innego, ale nawet jak ktoś nosi barok, to
i tak ta prosta forma musi być jak najprostsza. Więc i płaszcz musi być
prosty. Nie kurtka. Nie parka, nie na sportowo, nie futro, ponieważ
futro, w modzie funkcjonujące od rana do wieczora, w klasyce
funkcjonuje jako balowe okrycie stricte wieczorowe. Więc jeżeli
jesteśmy damą, to nosimy futro do opery oraz na przyjęcia i kolacje
itd., jeśli jesteśmy bizneswoman, to futra nosimy tylko do balowych
strojów, ale biznesów w ciągu dnia nie załatwiamy w norkach,
szynszylach ani królikach, nie daj Bóg haftowanych muliną, ani
w lamach, tylko w pięknych jesionkach. Oczywiście, że to może być
lita boucle, czyli takie drobne kuleczki, to może być loden, czyli wełna
z włosem, to mogą być przemiłe, przecudowne flausze kaszmirowe,
każdemu według zasług. W ciągu dnia do pracy jesionka. Możemy
sobie pozwolić na niewielką ekstrawagancję w postaci
kołnierzyka futrzanego, ale nie żeby zaraz mieć na sobie całe
zwierzę.

koronki i ażury
Koronki są od paru lat bardzo modne. Koronka jest
w ogóle trudną rzeczą, to są wariacje na temat koronek
robionych na szydełku, czyli dzianinowe swetry we
wzory koronkowe. Taka jest moda. Tylko że jak to
z modami bywa, niewiele jest osób, które wyglądają
w tym dobrze… a cała reszta kupuje modny sweterek
ażurowy i zakłada na biały bieliźniany stanik. Mamy
rozmiar 44 i hajda do pracy, do urzędu.

A ponieważ koronkowa dzianina to w 30 procentach


wiskoza, a w 70 poliester, o godzinie 16.00 wszystko
wygląda jak znalezione na śmietniku…
człowiek jest trójwymiarowy

Zachwycająca pani w dzianinowej czarnej sukience ciążowej. Dobra sukienka i szlachetna dzianina, poza
tym pani przybył brzuszek, ale nie przybyła jej deformacja. I teraz o to chodzi. O ile w ciąży rośnie nam
brzuch, a pozostała historia nie zmienia się specjalnie, wtedy noszenie dopasowanych rzeczy i podkreślanie
brzucha jest bardzo fajne. Ale często jest tak, że kiedy rośnie nam brzuszek, to deformuje się cała
sylwetka. Tył się robi zbyt ciężki i wtedy nadmierne obciskanie się przestaje być zmysłowe, seksowne, miłe
dla oka, a staję się po prostu obsceniczne. Często jest tak, że brzuszek okrąglutki, piękniutki, i my tak
bardzo chcemy go pokazać. Oczywiście można, tylko zakładamy wtedy bardzo dopasowany spód, który
pięknie podkreśla nam brzuch. Musimy wtedy pamiętać o tym, że nie zakładamy biustonosza, który jest
wygodny, tylko biustonosz, który nam zagra, tak że będzie i piękny biust, i piękny brzuszek. Dobrze wtedy
założyć albo żakiet, albo coś, co zagospodaruje nam tył. Człowiek trójwymiarowy jest i dobrze jest się
obejrzeć ze wszystkich stron.
Kupujemy na rozmiar, a nie bierzemy pod uwagę wzrostu.
Interesuje nas tęgość, nie proporcje ubrania. Różne marki różnie
stopniują swoją odzież. Nie zawsze rozmiar odpowiada rozmiarowi. To
wyraźnie widać w męskich ubraniach. Niewysocy panowie w za
długich garniturach to jest dramat. O ile rękaw można skrócić,
nogawkę też, to nie da się poprawić proporcji. Zwykle takie
poskracane albo czasami nieposkracane rzeczy wyglądają
dramatycznie. Ponieważ środek ciężkości się przesuwa i taki niewysoki
pan w za dużym garniturze wygląda na jeszcze mniejszego, niż jest
w rzeczywistości. Bardzo trzeba uważać i dobierać sobie ubrania nie
tylko na szerokość, ale również na wzrost. Można dokonać poprawki
krawieckiej, ale jeśli mamy 170 cm, a kupujemy na 184 cm, to nie
istnieje krawiec, który to dobrze przerobi. No nie ma takiej możliwości.
Jeżeli sprzedawca mówi, że to dobrze leży, to łże.

Tutaj mamy listonoszkę. Spodnie mają 10 lat, kupiła je w 2002, jak weszły dzwony, to teraz pomyślała, że
są akurat. Dopasowała sobie żakiet i poszła do pracy. Sylwetka do biodrówek kompletnie się nie nadaje,
ale gdyby ktoś jej powiedział, żeby założyła wysokie spodnie, to „nigdy w życiu, bo będę miała dużą
dupę”. No bo to niestety jest tak, i to jest straszne, że ludzie się bardzo przyzwyczajają do swojego
wizerunku i boją się otworzyć na modę. Jak się na przykład przyzwyczają do biodrówek, to bez względu na
to, czy wyglądają w nich dobrze, czy niedobrze, noszą te biodrówki. A chodzi o to, żeby być bardziej
otwartym. Są takie typy kobiet, które nigdy nie przestają czuć się dziewczynkami i kiedy stają się babciami,
to zaczyna to być zastanawiające. Co takiej pani nie poszło w życiu? Co się stało z Baby Jane?
Jeśli pani wykonuje pracę biurową i chodzi przyzwoicie,
skromnie i nudno ubrana, to jak wraca z pracy, może sobie pozwolić
na nienudę. Jeśli nie jest obarczona rodziną, a do tego ma
piętnastoletnią córkę, może sobie z nią razem poświrować.
Kasa odgrywa bardzo dużą rolę. Jeżeli człowiek ma więcej
pieniędzy, to się lepiej bawi, a im ma mniej, tym mu trudniej.
I jeszcze raz to powiem. Że im mniej mamy pieniędzy, tym trzeba
rozważniej. Naprawdę spotykam na swojej drodze bardzo niezamożne
kobiety, które wydają na siebie bardzo dużo pieniędzy na bardzo złe
ubrania z lumpeksów, i to niestety widać. To takie zakrzykiwanie
wszystkich swoich problemów ubraniami. Dziś szczególnie jesteśmy
narażeni na wszelkiego rodzaju uzależnienia i nałogi, a w takich
przypadkach zamiast sobie pomóc, nie dość że puszczamy rodzinę
z torbami, to jeszcze mamy pełno łachów do niczego nieprzydatnych,
no i trzeba wydać następne pieniądze na terapię.

Tu pani ma wszystko w nosie, tak przynajmniej wygląda. Swobodnie. Krótko przystrzyżona. Urodziła
właśnie kolejne dziecko i przytyła…

Jak pięknie wygląda ta dziewczyna w różowym, może nie jakoś specjalnie zgrabnie, ale ma fajną
minimalistyczną, choć różową, o bardzo prostej formie bluzkę. Do tego proste szerokie spodnie i szary
trzewik. Świetnie!
Zestawianie kolorów wymaga finezji. I tu też ważna jest
świadomość. Musimy mieć na tyle rozumu, żeby wybrać rzeczy, które
nam odpowiadają, i świadomie je nosić. Jeśli mamy możliwości
finansowe, to fantastycznie, bo decydujemy o własnym wizerunku,
i wtedy nie sytuacja nas zmusza do pójścia do lumpeksu, tylko
fantazja. Jeżeli kupujemy w lumpeksie, bo nie bardzo możemy sobie
pozwolić na co innego, jest smutno, choć nie beznadziejnie. Niewielu
ludzi ma ten luksus, że może sobie pozwolić na zupełną
niefrasobliwość.
Jest jeszcze sprawa mundurów, zawodów, które wymuszają
chodzenie w mundurkach. I później, jak się zrzuca ten mundur, to
odbijamy w drugą stronę i zaczyna się szaleństwo.
Profesorowie uniwersyteccy bez względu na modę podkreślają
swoją profesorskość tweedowymi marynarkami do niezłych sztruksów.
Do tego dobre koszule. Studenci wyglądają za to słabo. A studenci
prywatnych szkół marketingu i makijażu wyglądają jeszcze gorzej. To
jest taki przedział między dreskodem a niewiadomo czym. Nie
mieszczą się nigdzie. To na ogół dzieci z jakichś małych miasteczek,
zupełnie bezradne. Takim ludziom potrzebne są wzorce. Na świecie
takie wzorce stanowią osoby ze świecznika. Ale u nas trudno się
wzorować na świeczniku, ponieważ tutaj wszyscy po wszystkich jadą.
Staram się czasem przemycać trochę większej mody, ale wtedy
przypominam sobie, że jesteśmy w Polsce. Ważne, aby nauczyć ludzi
ubierania się stosownie do miejsca i sytuacji. Wytłumaczyć, że nie
zakładamy w południe dwunastocentymetrowych obcasów. Włoszki
też tak nie chodzą. Problemem jest nieprawdziwe wyobrażenie ludzi
o tym tzw. lepszym świecie. Trzeba ludzi nauczyć, że nie sztuką jest
pójść do najtańszej sieciówki i kupić dwadzieścia rzeczy, tylko jak nie
masz kasy, pójść do lumpeksu, poświęcić pięć godzin i znaleźć dwie,
ale za to naprawdę dobre rzeczy.

zęby
Dobre zęby są drogie. Drogie są tipsy na zębach.
Powiedzmy tu jasno: kobieta koło pięćdziesiątki
z niezrobioną twarzą i ze zrobionymi świeżo zębami
wygląda fałszywie. Harmonijniej wygląda to w zadbanej
twarzy. Starsza pomarszczona pani z pięknymi białymi
zębami równa się szuflada, bo ewidentnie nie są to jej
własne zęby. Jeśli robimy sobie zęby, wkręcamy sobie
nowe implanty albo zakładamy na własne zęby licówki,
pamiętajmy, że to zobowiązuje i potrzebna jest wtedy
pewna konsekwencja.
dalej o szafie, sztuce wyboru
i lumpeksach
Generalnie jestem przeciwko zalewowi starej odzieży
z Zachodu.
Staram się na swój sposób walczyć z tym, że jesteśmy
śmietniskiem Europy, a nawet śmieszniskiem. Sklepy z odzieżą
używaną jak najbardziej tak, ale selektywnie. Nie kupujemy na
kilogramy ani na łapu capu, tylko myślimy. Im mniej pieniędzy
człowiek ma, tym musi bardziej włączyć myślenie. Nikt nie powiedział,
że za każdym razem wchodząc do używaka musimy wyjść z czymś.
Możemy postawić sobie zadanie, że potrzebujemy dobrej, klasycznej,
dobrze skrojonej spódnicy, i nie idziemy do prawie markowego sklepu,
gdzie u pani Joli kupimy włoską spódnicę za bardzo duże dla nas
pieniądze, która nam się wyświeci i odkształci po dwóch tygodniach,
tylko idziemy i szukamy takiej spódnicy w sklepie z odzieżą używaną
i chodzimy tak długo, aż znajdziemy. A ponieważ przerób jest
gigantyczny, to trzeba sobie wyznaczyć zadanie, a nie zaglądać tam
na zasadzie, że codziennie wychodzę stamtąd z jakimś innym łachem,
co się do niczego nie nadaje, ale akurat był ładny, a w przymierzalni
było za gorąco albo za zimno, albo śmierdziało, więc tam z tyłu jest
poprute, z boku gumka się ciągnie, a tak naprawdę to jest rozmiar za
duże, ale ładne, to niech leży. To jest bardzo złe, a ceny dość wysokie
wbrew pozorom, bo kilogram nawet po 79 zł, więc się okazuje, że
zostawiamy w takim lumpeksie 70-80 zł, a że co drugi dzień, to
w połowie tygodnia przybywa nam wprawdzie dziesięć kilogramów
straszliwych łachów, cudzych, spranych, za długich, za krótkich,
rozciągniętych, niedopasowanych, ale w dalszym ciągu nie mamy się
w co ubrać i do końca miesiąca nie mamy z czego żyć. To jest bardzo
zła metoda.
Dobrą metodą jest szukanie rzeczy klasycznych z uporem
maniaka. Ja nie twierdzę, że musimy sobie znaleźć najmodniejszy
żakiet, ale możemy sobie znaleźć świetny klasyczny żakiet.
Wracamy do szafy pani z magistratu w Przasnyszu. Niech ta
pani ma klasyczną ołówkową spódnicę, którą kupiła w secondhandzie.
Dobrze, żeby ta spódnica była odpowiedniej długości. Nie można
kupować spódnicy, która jest troszeczkę za krótka, dlatego że
krótkiego nie wydłużymy. Jeżeli zaś jest ciut przydługa, zawsze można
ją odrobinę skrócić. Należy patrzeć w lustro, podpinać szpilkami
i dobrać odpowiednią długość do nogi. Dla każdej nogi będzie ona
różna. Spódnica może troszeczkę przykrywać kolana, może być do
połowy kolana czy też ciut odsłaniać kolano, bo to są akceptowalne
długości do pracy.
W biurze dobrze mieć buty na zmianę. Raz że noga się tak nie
męczy, jeśli zmieniamy w ciągu dnia obuwie, a po drugie pogody
bywają różne, sytuacje bywają różne, a dobrze do spódnicy nie mieć
kozunów ubłoconych do pół łydki, bo to obciach (tzw. kozak zimowy
ciepły do połowy łydki, potem buła, że łydka się nie mieści, więc
wystaje, potem taka ciut przykusa spódniczka i np. kolorowa rajstopa,
żeby sobie dodać ekstrawagancji, turkusowa, u pani lat 62, bo jestem
taką energiczną babcią i czuję się na 17, walnę więc sobie turkusowe
rajstopy, żeby było ładniej i żeby nie myśleli, że jestem smutna).
Zdarza się, że w swej niewygodności bywają buty wygodne,
i jeśli trafimy na takie, to cieszmy się, ile można, ale buty generalnie
dzielą się na ładne, zdobiące nogę, i na wygodne. Wygodne
zakładamy, jak puszczamy wiosła, żeby sobie pochodzić po lesie
i mieć wszystko w nosie. Ale jeśli zaczynamy myśleć o tym, żeby
wyglądać dobrze, kiedy mamy świadomość, że cały świat na nas
patrzy, mamy coś jeszcze do załatwienia też wyglądem, but ma być
ŁADNY. Jeżeli noga długa, stopa smukła, w każdym bucie będzie
wyglądać dobrze. Ale pomówmy o raciczkach. Kiedy mamy lekko
obrzękniętą szeroką stopę, szczupłą kostkę w stosunku do łydki
(generalnie łydka wygląda jak szynka), najlepszym butem będzie
czółenko, stosunkowo głębokie, owalnie wycięte, nie za płytkie, dosyć
wysokie. Tylko pamiętajmy, że jeśli takie czółenko nagle dostanie
pasek, z seksownej szpilki zrobi się dziewczyna z Nowolipek. Wszelkie
buty zapinane na klamry, duże, małe, z paskiem takim jak dla dziecka,
żeby nie spadały z nogi, to gwóźdź do trumny. Takich butów unikamy
jak ognia. Również butów, co to są troszkę sportowe, troszkę
eleganckie. W zależności od mód zdarzają się szalone sezony na
szaleństwa i pojawiają się sportowe buty na ukrytym koturnie.
U osoby bardzo młodej to ujdzie, ale każdy, kto już kiedyś coś takiego
nosił, powinien tego unikać i zapuszczać się raczej w stronę rzeczy,
których jeszcze nie nosił.
W sezonach jesienno-zimowych i wiosenno-letnich musimy mieć
w pracy buty na zmianę. Dlatego, że jesienią nosimy półbuty
klocuchy, ciepłe, żeby noga nie mokła, nie marzła i żeby szybko
przejść przez pluchę. Nie stawiamy wtedy na wytworność. W pracy
zmieniamy buty i od razu nam się zmienia cała sylwetka. Latem
w zasadzie to samo. Bo po pracy możemy mieć na przykład ochotę na
seksowne sandały na jedenastocentymetrowym obcasie czy też klapek
drewniak szalony, bardzo wysoki. A w pracy generalnie przekładanie
gołymi paluchami pod biurkiem jest rzeczą niedopuszczalną. Jeszcze
może nie wszędzie przywiązuje się do tego wagę, zwłaszcza
w mniejszych aglomeracjach miejskich, ale za chwilę zacznie się
przywiązywać. Czy tego chcemy, czy nie. Dreskod w pracy jest
ważniejszy niż moda. I o ile w ramach anarchii możemy być, kim
chcemy i jak chcemy, o tyle kiedy wchodzimy w ramy tzw. wolności
kontrolowanej, czyli wykonujemy swój ukochany zawód, musimy
wejść w nie zawsze upragniony i ulubiony mundurek. Dla jednego
będzie to idealnie skrojony garnitur, dla drugiego będzie to za luźny
uniform, a dla trzeciej będzie to ultramini spódniczka, brak bielizny,
dwunastocentymetrowe szpilki i bidon w torebce. Różne są ubrania
organizacyjne, bo zawody są przecież różne.
Pojawiło się w Warszawie kilka sklepów, które sprzedają odzież
dla dziewcząt na ulicę, a panie wnoszą to czasami na salony.
Tragiczne nieporozumienie. Pewna gwiazda w pewnym kraju,
dziennikarka, późną wiosną, prowadząc w telewizji rozmowę
z politykiem z tegoż kraju, wystąpiła w butach po pi…dę z lakieru na
dwunastocentymetrowej szpilce. Projektanci robią sobie czasem żarty,
bo w modzie między innymi o to właśnie chodzi.
Ot, weźmy na przykład high fashion, czyli modę z najwyższej
półki. W tej modzie niestety dobrze wyglądają wyłącznie brzydkie
kobiety. Nie że jakieś tam nie za ładne. Brzydkie, ewidentnie brzydkie.
Charcice takie. Suche, brzydkie kobiety. Ponieważ one niezwykle
zmysłowo obnaszają te ubrania, wyglądają zjawiskowo. Tymczasem
obiektywnie piękne i obiektywnie zgrabne kobiety w bardzo
wyrafinowanej modzie wyglądają jak luksusowe kurwy. A nawet nie
luksusowe. I nie mówimy tutaj, że wyglądają nieskromnie, wulgarnie
czy jak konsultantki towarzyskie. Nie. Wyglądają jak luksusowe kurwy,
drogie, a czasami nawet nie luksusowe.
Ultramini, przewysoka szpilka i dekolt prawie do pępka, do tego
gigantyczna bransoleta niczym opona od ferrari będzie wyglądała na
takiej zachudzonej modelce ze wzrokiem obłędnym z głodu, z ustami
wygłodniałymi i umalowanymi jaskrawo zmysłowo (dlaczego taka
sucha się tak ubrała w takie prześcieradło? a jakie ma buty!). Patrzy
się na detale i patrzy się wtedy troszkę jak na dzieło natury
przyozdobione sztuką. Jeśli natomiast zakładamy to samo ubranie na
dziewczynę również wysoką, ale już z krągłym biodrem, szczupłą,
z ładnym biustem, długą rzęsą i ładnym włosem, to nagle to, co było
zmysłowe, zaczyna się robić wulgarne, ponieważ ta piękna zgrabna
noga na jedenastocentymetrowym obcasie i w ultramini nie jest tylko
płaskim obrazem, a staje się obiektem pożądania. Jest do konsumpcji.
Absolutnie. Ten cudowny biust, który w zasadzie zupełnie jest prawie
odkryty… wszystko razem zaczyna bardzo bić po oczach. Te zmysłowe
usta pociągnięte są błyszczykiem, w związku z tym wydają się bardziej
jeszcze wydęte. Piękna rzęsa jest wytuszowana i przedłużona… i po
prostu to wszystko, co powinno zdobić, nagle okazuje się, że idzie
w wulgarność. Za dużo piękna naraz.
Wyjątkowe piękne kobiety z natury powinny hołdować
zasadzie im mniej, tym lepiej. Bo często jest tak, że jak natura
obdarzy i jeszcze do tego dochodzi inwencja własna, przedłużanie
rzęs, powiększanie ust, to tego wszystkiego okazuje się za dużo.
Ale wróćmy do naszej urzędniczki, bo ona nie wyszła jeszcze
z roboty. Na razie jest w spódnicy i butach. Rajstopę też ma, bo zimą
w rajstopach chodzimy raczej, bo pończochę to może podwiać.
A później pieniądze na lekarstwa się wydaje straszne. Poza tym tena
lady odor stop są drogie, wiec jednak rajstopy. Do pracy w zależności
od mód proponowałbym albo cielistą rajstopę, albo czarną. Jeżeli
modne są rajstopy kolorowe, to fajnie, ale z nimi trzeba bardzo
ostrożnie, ponieważ chcąc sobie dodać ekstrawagancji kolorową
rajstopą, często dodajemy sobie śmieszności, draczności, niepowagi,
kaleczymy niechcący i tak niedoskonałą sylwetkę. Zupełnie inaczej,
kiedy robimy to chcący, bo wtedy mamy świadomość. Jeżeli robimy to
chcący, to zadajmy sobie najpierw pytanie: dlaczego chcemy? Czy
chcemy być śmieszni i cieszyć się z innymi, czy też wbrew sobie
chcemy zadać sobie taki ból, żeby jeszcze bardziej ośmieszyć się
wobec siebie. Czyli wyglądam tak beznadziejnie, ale udowodnię
wszystkim, że tak pójdę ubrana. Śmieją się ze mnie, to ja się jeszcze
bardziej tak ubiorę. Niech się śmieją jeszcze bardziej. Tylko to jest
godzenie w samego siebie. Zupełnie inaczej wywala cycki gigantyczna
dziewczyna, która kocha te cycki i swoją nadwagę, a zupełnie inaczej
wywala je z rozpaczy. To są dwie zupełnie różne historie.
Zacząłem się niedawno interesować zjawiskiem pornografizacji
świata. To naprawdę bardzo niepokojące zjawisko, ponieważ wszystko
się zmienia, pod każdym względem. Zmienia nam się rzeczywistość
kompletnie. Mentalność i uwarunkowania społeczne się zmieniają.
Rzeczy przestają być tak oczywiste jak jeszcze kilkanaście lat temu,
kiedy taka komórka społeczna jak rodzina była rzeczą najoczywistszą.
W tej chwili wcale nie jest. Ludzie się schodzą na czas rui, robią sobie
dzieci i się rozchodzą, tak jak to jest u innych ssaków. Chyba że ich po
drodze spęta ekonomia, kredyty czy uzależnienie finansowe jednej
osoby od drugiej.
Pornografizacja przenosi się również na ulice. Moda, tak bardzo
wyrafinowana, i ta pornografizacja są takim zlepkiem, że jak
szesnastolatka ma się ubrać seksownie, to zaraz się ubiera jak
prostytutka. Zewsząd widzimy epatowanie nagością, damska nagość
jest rzeczą oczywistą, i męska już pomału też. Ostatnie dziesięć lat to
jest rozebranie chłopa do rosołu po prostu. W przeróżnych możliwych
konfiguracjach. Z widocznym jajkiem, bez widocznego, tyłem, bokiem,
przodem, górą, dołem, z mięśniem, bez mięśni, chudy, gruby,
z brzuchem, bez brzucha, z klatą, bez klaty… Zmienia się myślenie.
Dzieci nastoletnie oglądają strony pornograficzne i zaburza się
przekaz, a za tym i to, jak się gdzie ubrać…
Na Smyku jakiś czas wisiała reklama, na której ośmioletnia
wymalowana dziewczynka w dość wystudiowanej dorosłej pozie
reklamowała ubranka. Taka mała wypacykowana lolitka
z amerykańskich horrorów o dzieciach przygotowywanych na stanowy
konkurs miss ośmiolatków.
Do tej pory tego u nas nie było. A w Stanach to już norma
i normalka. Ludzie chcą to oglądać do tego stopnia, że robi się o tym
w dużych stacjach telewizyjnych programy, i to o sporej oglądalności.
To nie jest niszowa historia, to sprawa popularna. W Europie
Zachodniej to już też funkcjonuje. Może jedynie Szwedzi dają odpór.
Tam nie ma czegoś takiego. Poważniej traktują swoje dzieci.
Trzeba pamiętać i przypominać, że my naprawdę jesteśmy
koniem trojańskim Ameryki w Europie. Mamy tak straszliwe kompleksy
wobec tej Ameryki. Wybory amerykańskiego prezydenta mają
w Polsce większą rangę niż wybory naszego prezydenta. Wszystkie
stacje telewizyjne nagle szaleją. Ja się czuję, jakbym sam brał udział
w tych wyborach. Oczywiście nie mogę powiedzieć, że mnie to nie
obchodzi, bo byłbym głupkiem, bo jednak to jest ktoś, kto ma władzę
nad atomowym guzikiem. Ale nie wiem, czy w innych krajach
europejskich też się tak demonizuje i uwzniośla amerykańskie sprawy.
Myślę, że to są być może nasze kompleksy. Wyłącznie. Inaczej się
tego wyjaśnić nie da. Czy naprawdę wszyscy tak jeżdżą do tej Ameryki
jak na weekend do podmiejskiego uzdrowiska? Chodzi o to, że
ściągamy stamtąd najgorsze wzorce.
Hiphop zadomowił się u nas tak bardzo, że bardziej już nie
mógł. I wszystkie te kulturowe wzorce, zupełnie sprzeczne z naszą
mentalnością, są łykane tak bezrefleksyjnie jak kluchy przez gęsi.
Ale wracając do tej pani z urzędu. Kupuje cieliste rajstopy.
Dobrze jest kupować rajstopy w drodze do pracy, a nie z powrotem,
zwłaszcza zimą. Kto by tam zresztą latem rajstopy kupował. Dlaczego
w drodze do pracy? Dlatego, że dobrze jest mieć świadomość koloru
rajstopy na nodze. Już o tym mówiłem, ale powiem jeszcze raz: nikt
nie wygląda głupiej niż biała kobieta z nogą Mulatki. To jest historia
potwornie prowincjonalna, przeidiotyczna, niezrozumiała. Jeżeli macie
panie ochotę na szaleństwo brązowej rajstopy, to niech to będzie
piękna czekoladowa kryjąca rajstopa założona z dobrym botkiem, bo
już nie bardzo z czółenkiem, czy już w ogóle awangardowo ze złotym
sandałem z kwiatem na przedzie, jeżeli macie lat dwadzieścia i ochotę
na szaleństwo. Ale nie że mamy przezroczystą rajstopę w kolorze
czekolady, chyba że jesteśmy właśnie po powrocie z karnawału w Rio
i jest druga połowa lutego i już mamy opalone ręce, twarz i dekolt.
A nie tak, że dokoła jest papierowa biel i nagle wychyla pomiędzy
cholewką kozaka a rąbkiem spódnicy noga Murzynki. Tego nie należy
sobie robić. Lepiej wtedy założyć czarną rajstopę. A jeżeli cielistą, to
oczywiście czasami nasza bladolicość przeraża nas samych, więc
można tak jak na twarz używa się podkładu, tak nogę przyoblec
w o ton ciemniejszą rajstopę, ale tylko o ton! Ważne, żeby ta rajstopa
miała stosunkowo naturalny blask. Żeby ona nie była kompletnie tępą
nogą jak z drewna, bez wyrazu, ale też żeby nie była świecącą nogą
robota. Rajstopy bardzo świecące i bardzo matowe w kolorze ciała
odpadają. Jeżeli mamy cielistą rajstopę, to ona powinna być
półmatowa. Powinna mieć tzw. satynowy blask. Zbliżony do blasku
świeżo pobalsamowanej skóry, świeżo pobalsamowanej, powtarzam,
a nie zlanej oliwką, bo to są dwie różne rzeczy.
No i w ten sposób nasza pani z magistratu jest do pasa ubrana.
Reszta zależy od pogody. Do niedawna w dreskodzie biurowym nie
funkcjonowała dzianina. W tej chwili dreskod nieco się rozluźnił, więc
jak najbardziej na miejscu są kardigany w stylu małych sweterków
bliźniaczków, czyli ołówkowa spódnica, do tego wełniana bluzka pod
szyję z krótkim rękawem i na to w tym samym kolorze z tej samej
dzianiny sweterek. Do pracy zakładamy drobniutkie kolczyki, może być
łańcuszek z przywieszką. Mogą być drobne perełki, mogą być kolczyki
i malutka broszka. I bez względu na to, co jest modne, to jeżeli
idziemy do pracy, tak się właśnie ubieramy. A jeżeli mamy ochotę
i jesteśmy awangardowi, to jak wybija 16.00, zrywamy ten łańcuszek
z przywieszką, zakładamy koła młyńskie, i hulaj dusza, piekła nie ma.
Natomiast do roboty pinezki i drobiazgi, biżuteria przypominająca złotą
i srebrną. Żadnej ostentacji. Jeżeli pytają, jak zrobić, żeby to nudne
ubranie pracowe urozmaicić, to mówię, że lepiej nie urozmaicać.
Dlatego, że jak je sobie za bardzo urozmaicimy, to zamażemy granicę
między pracą i niepracą. A wiadomo, że nie każdy człowiek tak się
urządza w życiu, że jego życie i praca to jedno, czyli pracuje przez
cały czas i jednocześnie żyje przez cały czas.
Ja tak mam, że nie oddzielam pracy od życia, bo jestem cały
czas w pracy. Ja się w pracy nawet relaksuję fantastycznie, nie muszę
przestawać pracować. Ale jak wracam do domu, to nie jestem
w stanie komputera otworzyć, ponieważ to jest dom, i wtedy oglądam
telewizję, czytam książki, pastuję buty, tnę materiały, przypinam
agrafki i robię tysiące różnych rzeczy, ale już nie pracuję. Nie
odpowiadam na majle, nie załatwiam służbowych telefonów. Jestem
już w domu, a jak wychodzę o tej 8.00 rano i latam, to cały czas
pracuję i żyję, no i bawię się przy tym setnie. Jeżdżąc pociągami czy
też innymi środkami lokomocji, mam możliwość popatrzeć sobie na
ludzi, i to jest też bardzo interesujące. Ci ludzie czują się tak
skrępowani, zawstydzeni moją obecnością, że wciągają brzuchy.
Niedawno wsiadłem do przedziału, a pani mówi: „Ojej, pan tutaj, a ja
taka nieubrana”. To bardzo śmieszne i ja wtedy odpowiedziałem: „Nie
przesadzajmy, damy sobie radę”. Albo pan jakiś mnie pyta: „Pan tak
na mnie zerka, co pan sądzi o moim garniturze?” Pytam wtedy: „A co
by pan chciał wiedzieć? Co usłyszeć? A czy pan się sobie podoba?
A dlaczego akurat takiego wyboru pan dokonał, a nie innego?”
Wszystko zależy od tego, czy jestem w formie na tyle, żeby się
rozwinąć i brnąć w rozmowę. Czasem ją ucinam i mówię: „Nie, no jest
świetnie, jeżeli pan się ze sobą czuje dobrze, to to jest klucz do
sukcesu. Dziękuję, przepraszam, do widzenia”. A jak mam ochotę się
rozwinąć, to się rozwijam. I rzeczywiście jest tak, że ludzie są
zagubieni, kompletnie są niepewni tego, co mają na sobie,
a bycie pewnym siebie to jest tak naprawdę tajemnica
sukcesu. Bo nawet jeżeli ktoś jest ubrany nie najlepiej
w moim rozumieniu estetyki, ale czuje się absolutnie pewny,
to nawet jeżeli ja uważam, że to jest złe, to to jego dobre
samopoczucie wytrąca mi broń z ręki, bo ten ktoś czuje się
w tym wyśmienicie. Człowiek jest jednak najważniejszy, a ja
tak jeżdżąc po Polsce, lubię sobie ludzi poobserwować.
Prowadzę szkolenia dla firmy Hexeline. Często jest tak, że
przychodzą panie, które obiektywnie sylwetkowo są przeciętne. To nie
ma znaczenia, czy mówimy o rozmiarze 38, 40, 42, czy nawet 44 –
dalej nie ogarniam, bo jak mówiłem, powyżej 44 to już zaniedbanie,
niechlujstwo, niedołęstwo i apatia, żarcie bezmyślne, brak ruchu,
nieumiejętność poradzenia sobie z depresją. Bo depresja jest dziś
chorobą społeczną. Mnóstwo ludzi wypiera ją, bo w dalszym ciągu
w ich małych móżdżkach pójście do psychiatry jest gorsze niż pójście
do chirurga i obcięcie sobie ręki. To jak spotkanie z diabłem.
Gdyby ta biurowa pani nie chciała bliźniaka, to proponuję
bluzkę koszulową, latem, jesienią i wiosną. Zimą może być za zimno,
więc sweterek. Jeśli mamy ochotę na dzianinową bluzkę, czyli coś, co
nie jest uszyte z tkaniny, to na taką dzianinową bluzkę z nie za dużym
dekoltem musimy założyć żakiecik, który zbuduje nam sylwetkę. I tak
jeśli mamy wąziutkie okrągłe ramionka i jesteśmy tzw. gruszeczką,
wówczas możemy sobie pozwolić na żakiet na poduszkach, wtedy
dysproporcja między biodrami i ramionami zostanie lekko wyrównana.
W zależności od wielkości biustu regulujemy sobie wysokość dekoltu.
Jeżeli ten biust jest mniejszy, klata może być wyżej podciągnięta,
jeżeli większy, to wiadomo, że im dłuższy dekolt w kształcie litery V,
tym lepiej, bo wydłuży i wysmukli sylwetkę.
Jeśli zależy nam na optycznym zmniejszeniu za dużego biustu,
wydłużamy dekolt. Ale często jest tak, że nie tylko kobiety bezwstydne
są posiadaczkami dużych biustów, ale również kobiety nobliwe,
powściągliwe, wstydliwe. Im czasami też zdarza się taka narośl na
klatce piersiowej, z którą nie wiadomo, co robić, a nie każda kobieta
ma ochotę pokazywać rów miedzy biustem. Wtedy trzeba założyć coś
z bardzo długim dekoltem, takim, że pokaże ten biust cały, ale pod to
trzeba założyć coś, co go zakryje. Jedna warstwa zakrywa to, czego
nie chcemy pokazywać, a druga warstwa, mocniejsza w kolorze,
wyciąga nam całą sylwetkę. Czyli np. błękitny top i granatowy sweter
z długim dekoltem. To można zastosować do wszystkich konfiguracji
kolorystycznych i zawsze się sprawdza.
Duży biust a sukienka? Sukienki odcinane, ale nie pod biustem
ani nad biustem, tylko cięcie dokładnie na wysokości brodawek, i od
tego momentu robi się wszystkie zaszewki. Cięcie na tej wysokości
bardzo pięknie profiluje i optycznie zmniejsza biust.
Jeżeli chodzi o optyczne powiększanie biustu, to w pracy
urzędowej duży biust nie jest jakoś szczególnie potrzebny, więc nie
będę się nad tematem rozwodził. Są poza tym cudowne staniki
pushupy, silikonowe wkładki, więc panie, które mają ochotę
powiększyć optycznie biust, dokładnie wiedzą, jak to zrobić. Trzeba
tylko uważać, żeby to robić do rozmiaru, najwyżej półtora, bo trzy
rozmiary to już niestety widać, że to jakaś sztuczna konstrukcja,
i wszystko zaczyna wyglądać tranwestytycznie.
Opowiem historię pewnej bardzo szczuplej niewiasty,
anorektyczki niemal, oraz brafiterki. Przychodzi do brafiterki taki
suchulec, całe życie miała biust zero, właściwie nawet biustonosze dla
dzieci nie bardzo na nią pasowały, bo płaska jak podpaska.
A brafiterka mówi 60C. Kobita spojrzała na nią, bo jakie 60, jak w 65
ledwo oddycha. A brafiterka zakłada to C niczym czapkę na głowę.
Zakłada, ściska to dziewczę tak, że się robi niemal sinoniebieskie, nie
może oddychać, tlenu, wachlują, zapinają… zapięta sinoniebieska
ledwie stoi, mroczki ma przed oczami, no i tak jest ściśnięta, że tchu
jej brakuje. I ta brafiterka ją rozpina, daje złapać trzy oddechy, i każe
pochylić się w dół. Brafiterka tak ją zebrała, zmasowała, z pięt jej
zgarnęła tłuszcz, z pleców. I nagle ta chuda patrzy w lustro i mówi:
„Jak to! Boże, żeby mi się jeszcze tak w głowie nie kręciło, to nawet
mogłabym się zachwycić”. I rzeczywiście, jakby dwie duże kulki lodów
jej się pojawiły. Wyglądało to tyleż samo głupio co śmiesznie,
niemniej biust miała. Ale sama się już tak zapiąć nie potrafiła. Te
panie od brafitingu stawiają na kobiecość z szafek dla żołnierzy.

Proszę, ta pani w białym golfie biust ma duży, sama jest duża, ale żeby z takim cycem i takim kałdunem
wystającym ubrać się na śnieżynkę? Białe golfisko założyła. Warszawa 2012 rok, śnieżynka, Plac
Zbawiciela. Jesienią. Niewiarygodne. Nieprawdopodobne, jesteśmy w takim miejscu, gdzie chyba ludzie
mają olej w głowie, a ja się naprawdę zastanawiam, czy rzeczywiście, jak widzę taką kobietę. Młoda
kobieta, trzydzieści parę lat…

Ta pani ma duży biust, duży brzuch, biały stylonowy przezroczysty golf, pokazujący pod tym taki biały,
bardzo tani stanik, to jednak widać. Nawet ja ślepy w okularach go widzę. Dlaczego taki golf? Albo to
perwersja, że się zbrzydzę na maksa, albo wszystkojedność. Biały golfik stylonowy do białej kurtki
puchowej przy rozmiarze stanika G i 116 w biodrach to jest najlepszy wybór, do tego włosy na krótko
i trwała, żeby nie musieć się czesać. A okulary takie nosiła w podstawówce, przyzwyczaiła się, to co będzie
zmieniać. Niech będą cały czas te same. I później efekt jest taki, że nie ma wzięcia. A czemu ma mieć?
Trudno wprawdzie przecenić zły gust mężczyzn, to fakt.
Mężczyzna też człowiek. I czasami chce mu się odpuścić,
a dużo łatwiej przy kobiecie niedoskonałej niż przy
doskonałej. Babcia mi opowiadała, że przed wojną doktorowe,
oficerowe i adwokatowe to były straszne tłumoki przeważnie. One
były bardzo reprezentacyjne. Zajmowały się domem, były
zachwycone, że miały na kolejne szaliczki z fretki czy lisicy i gosposie
do poniewierania. Uśmiechały się, mówiły „tak”, trochę nabierały
ogłady, bo to były córki doktorów, oficerów czy adwokatów, ale tam
nikt specjalnie na intelekt nie stawiał. One były szczęśliwe, to i ci
mężczyźni byli szczęśliwsi. Zdaje się, że się starzeję.
To nic, że ci mężczyźni szukali innych uciech. W domu mieli
taką ciepłą, tłustą, reprezentacyjną, napudrowaną liliowym pudrem,
cudowną, przyrzuconą futrami kobiecinkę, a kocmułuszyli się z chudą
praczką. Niewiele się zmieniło, poza tym, że dziś w domu mają suche
z zamkniętą lodówką, ubrane w high fashion, a borsuczą się
z praczkami w rozmiarze 44 i 46.

Tutaj kobitka ładnie zaaranżowana, ma kurtkę ciepłą, cieple rajstopy i delikatną prześwitującą letnią
spódnicę. Kurtka jest trochę zbyt sportowa.

Bo takie zestawienia butów kowbojskich na grubym obcasie, grubych bardzo wełnianych rajstop i cienkiej
szyfonowej spódniczki w stylu kowbojskim jest fajne, albo jakaś taka zamaszysta spódnica i do tego
wielkie swetrzysko.

Ta kobieta jest za duża. Rajstopa gruba, but balerinek, czyli prawie go nie było, i kurtka typu hej przygodo
w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, pożyczona od chudszego brata.
wolność czy pęta?
Czy świat mody to świat ludzi wolnych, czy niekoniecznie?
Teoretycznie wymyślono modę po to, żeby ludzie mogli pokazać swoją
niezależność, wyrazić osobowość, wyrazić siebie. Służy temu moda
idąca w stronę wolności, indywidualizmu itd. A z drugiej strony to
jednak jakaś przetotalna niewola, bo na przykład kobiety, które
decydują o losach świata, są multimilionerkami, mogą sobie kupić
wszystko poza high fashion. Jeżeli przekraczają magiczny rozmiar 40,
to mogą wszystko poza high fashion. Mając takie pieniądze, muszą
wydawać krocie na drakońskie diety, fitnesy, a jak nie dają rady – to
odsysanie, operacje plastyczne, po to żeby wejść w ten cały cyrk,
żeby móc w nim uczestniczyć. I na tym polega cały fenomen i geniusz
mody. Na bazowaniu na historiach trudno wytłumaczalnych,
niewytłumaczalnych logicznie. Na próżności. Na tym, że mam
wszystko, tylko nie mam rozmiaru. Żeby założyć to i to, muszę mieć
określony rozmiar. I naprawdę kobiety robią cuda wianki, a te, które
stać, a nie mogą uczestniczyć w tym cyrku, są daleko i głęboko
nieszczęśliwe. A jeżeli mówią, że to nieprawda, to kłamią. Łżą w żywe
oczy.
Widzę te panie w większych rozmiarach, które bez opamiętania
i z zaciekłością kupują potwornie drogie buty, często niewygodne,
kompletnie abstrakcyjne i kompletnie ohydne, za kompletnie nierealne
pieniądze, po parę tysięcy euro. Te torebki po parę tysięcy euro, po
kilka, a nawet kilkanaście w sezonie. I to nie jest kwestia zapełnienia
sobie szafy torbami czy butami, tylko rodzaj rekompensaty za
niemożność kupienia sobie sukienki. Bo buty i torebkę może sobie
taka pani kupić, ale sukienkę na swój rozmiar musi dać uszyć.
Nawet jeżeli uda jej się dobić do projektanta, który będzie
chciał dla niej zaprojektować, to zwykle będzie on miał milion
dwieście innych rzeczy, żeby tego nie zrobić, bo on sobie
wyobraża swoje dzieło na określonym rodzaju sylwetki, a nie
na brombie. A ja akurat to lubię, uważam, że drapowanie na
brombie wychodzi najpiękniej, uwielbiam drapować bromby, ponieważ
piękna tkanina w zdolnych rękach nabiera zupełnie innego wymiaru na
pięknym zadbanym obłym ciele…
Zgłaszają się do mnie panie gruszki, inteligentne, dowcipne
i urocze, i pytają: panie kochany, co ja mam zrobić, jestem gruszką.
A ja im radzę, że póki są młode, niech się rozejrzą za takim chłopem,
co to zarobi tyle, żeby mogły właściwie całe życie przewyglądać na
szezlongu. I każę im zamknąć oczy i wyobrazić sobie siebie
w przepięknej sukni bladoróżowej, klimatyzacja 24 stopnie, delikatny
zefir, malutkie wąskie ramionka, nieduży biuścik, stosunkowo nisko,
podkreślony atłasową taśmą, piękne krągłe biodro, ty podparta na
szezlongu, obciągnięte palce, przykryte muślinem. I one mówią:
a wiesz, że rzeczywiście!
Bo sylwetka gruszki jest jednym z najtrudniejszych i raczej dość
niewdzięcznym typem do ubierania. Choć najtrudniejsze są bez
wątpienia jednak głowonogi. Zaraz do tego dojdę, kto to jest
głowonóg. A z gruszkami jest tak, że mają bardzo obfity dół, często
o dwa rozmiary większy od góry.
Ale na wszystko jest patent. Wtedy trzeba zdecydowanie nosić
bardzo proste, możliwe jak najskromniejsze doły, bo tego się i tak nie
ukryje, trzeba to po prostu pokochać, zaakceptować i nosić
stosunkowo mało figlarne doły. Za to można sobie poszaleć z bardzo
figlarnymi górami różnego typu.
Głowonóg często nie ma tyłka, no bo jest głowonogiem, to na
tyłek nie ma tam miejsca. Jest to sylwetka, która się składa z głowy,
bez szyi, zwykle do tego są gigantyczne cycki, no i nogi i ręce, nic
więcej. I to jest bardzo trudno ubrać, bo jakiekolwiek podkreślenie
pod biustem powoduje, że nagle ten duży biust robi się
przegigantyczny, a że brak bioder i talii, okazuje się, że cycki
wyrastają na dwukilometrowych słupkach. Dla takich sylwetek są
sukienki charlestonki, z nisko zaznaczoną talią. To robi bardzo dobrze.
I oczywiście przy takiej sylwetce założenia czegoś pod szyję ani
okrągłych dekoltów nie bierzemy w ogóle pod uwagę. Zawsze
obligatoryjnie musi to być dekolt V, który będzie wyciągał sylwetkę
i wydłużał szyję.
okazje szczególne
rodzinne i zawodowe
Kimkolwiek jesteśmy, musimy czasem wyjść na chrzciny,
komunię, wesele, rodzinną kolację. Wtedy obowiązują absolutnie
ubrania wizytowe. I przy takim ubraniu wizytowym przede wszystkim
musimy myśleć i wiedzieć, dokąd i w jakiej sprawie idziemy, jacy będą
goście, jakiego to typu na przykład wesele, czy tradycyjne, rodzinne,
czy to liberalny, awangardowy dom, czy może cudownie nowobogacki.
Bo ludzie są różni i trzeba to brać pod uwagę. Jeśli mamy ochotę coś
zademonstrować, to po prostu nie idziemy, no chyba że chcemy
komuś popsuć imprezę. Ale o takich opcjach nie rozmawiamy. Nie
znaczy to, że musimy zrezygnować z siebie i swojej osobowości,
dajmy jej wyraz, ale w całym swoim odstawaniu musimy zrobić ukłon
w stronę gospodarzy i innych zaproszonych, choćby taki, żeby
zasłużyć na uznanie: no, taka awangardowa, że całe życie chodzi
w podartych pończochach, a dzisiaj przyszła i ma tylko jedno oczko,
znaczy doceniła, postarała się. Bo każdy się stara i niedostosowanie
się do towarzystwa jest po prostu wyrazem złego wychowania
i nietaktem, niczym innym. Na wielopokoleniowe imprezy, wszystkie
jedno, czy to będą śluby, wesela, pogrzeby czy chrzciny, ubieramy się
skromnie.
A kiedy możemy ubrać się nieskromnie? Otóż oczywiście
w karnawale. Od sylwestra do środy popielcowej jest czas, kiedy
możemy sobie pozwolić na wszystko, na totalny bezwstyd, na
zmaganie się z materią, czyli tkaniną, oraz na zmaganie się ze
spojrzeniami łakomymi. Bo to jest czas zabawy, czas rozpusty i niech
to znaczy dla każdego co innego, acz fantastycznego. W kreacjach
karnawałowych rzeczywiście możemy sobie pozwolić na zbyt krótkie
spódnice, jeżeli mamy taką fantazję, zbyt błyszczące materiały, zbyt
duże dekolty, bo to jest czas pokus, rozpusty i czas karnawału.
Jedynym ograniczeniem jest nasze poczucie przyzwoitości oraz ogólnie
przyjęte normy w danym kręgu kulturowym. To bardzo istotne, bo
jeśli w ferworze balangi karnawałowej trafimy o 8.00 rano na sumę
w koronkowej ultramini, na którą narzucimy norki rozpięte do kolan,
na nogach mamy sandały fioletowe, a nogi zielone z zimna, to
prawdopodobnie nie będziemy entuzjastycznie przyjęci i trzeba sobie
zadać pytanie, pocośmy tam poszli.
Przy uroczystych okazjach trzymajmy się środka. Dżins
wszechobecny absolutnie odpada. Nie można założyć sobie nowych
eleganckich dżinsików. To jest zresztą historia z rodzaju „czym
skorupka za młodu.” Jeśli mamy synka i chcemy, żeby był fajnym
chłopakiem, a później dobrze kojarzącym sytuacje mężczyzną, od
małego go uczymy, że na kinderparty do kolegi czy z przyjaciółmi na
imprezę można założyć podarte dżinsy, śmieszny kaszkiet i kurtkę
w tysiąc plakietek, ale na kolację wigilijną to już trzeba spodnie
z materiału i koszulę z długim rękawem. Żeby synek miał zakodowane
i nie musiał się, mając lat dwadzieścia parę, zastanawiać, czy do babci
może pójść w krótkich spodenkach, czy może jednak powinien założyć
przynajmniej lniane długie. Pewne rzeczy działają z automatu. Jeżeli
idę do urzędu czy do doktora, zakładam długie spodnie i nie
zastanawiam się, czy jest gorąco, po prostu wiem, że inaczej nie
wypada.
Jak mamusia nie zakłada trzylatkowi skarpeteczek do
sandałów, to on potem sam na taki pomysł może nie
wpadnie. Jak mamusia zakładała, żeby stópki nie zmarzły, to
synek będzie je tak nosił do śmierci. I nie będzie golił jajec, bo
akurat jak wszedł w taki wiek, że się zaczyna golić, to mamusia mu
nie powiedziała, że istnieje higiena intymna. Na łbie się wytarły, a te
się nie wytarły, no i mamy takie coś. Ktoś wyhodował te nieprzebrane
tłumy dziadów w skarpetach.
W cywilizowanym świecie, w Polsce zresztą też, odbyła się
projekcja filmu, jak być współczesnym mężczyzną. Jest to dokument
mówiący o tym, jak mężczyźni funkcjonują we współczesnym świecie.
Że siedzą sobie w saunie i jeden mówi: „Słuchaj, rosną ci włosy
w uszach”. A ten na to: „Cholera, właśnie muszę iść na depilację
i w nosie też”. Siedzą dalej, inny mówi: „A ty używasz dezodorantu do
jaj?”„Jak to dezodorantu do jaj?”„No tak, żeby się nie robiły skrzydła
nietoperza”. I okazuje się, że niby tacy jesteśmy cywilizowani,
a dopiero przed chwilą dowiedziałem się, że są dezodoranty do jaj.
Zmienia się na świecie podejście do higieny, a nasi mężczyźni cały
czas mają obiekcje przed szorowaniem pięt i obcinaniem paznokci
u nóg. Odstajemy od sporego kawałka świata, jeśli chodzi o higienę
intymną, niestety. Dużo pod tym względem dobrego zrobiły
paradoksalnie filmy pornograficzne, bo ludzie się dowiedzieli, że
można depilować te okolice, ozdobnie albo mniej ozdobnie, i że liczy
się właściwie każdy fragment ciała. Powiało światem, jak tę
pornografię zaczęto sprzedawać po 5 zł w kioskach.
Ale przyszła zima i dalej wejście do małego pomieszczenia,
gdzie są ludzie w okryciach wierzchnich, jest po prostu nie do
zniesienia. Potworny smród, bo ludzie nie piorą ubrań wierzchnich.
W autobusach, tramwajach potrafi walić nigdy niepranymi wierzchnimi
ubraniami, jesionkami po 70 lat wiszącymi w szafie z naftaliną. Sporo
jest jeszcze do zrobienia, ale wszystko idzie w dobrą stronę. Bo odkąd
się pojawiły te kurciny, co to można wrzucać do pralki, te puchowe
kurtki, które się cudownie piorą, razem ze śmiercią naturalną lodenów
i szlachetnych tkanin, które wytrzymują 50 lat, ludzie coraz częściej
piorą ubrania.
chwila zadumy nad cenami,
czyli jakość kosztuje
Kupowałem materiał na strój ślubny, króciusieńki fraczek jak do
kiltu z granatowymi klapami. Metr wełny na taki strój kosztuje 220 zł.
Więc nie ma się co dziwić, że sukienka u polskiego projektanta
kosztuje 10 000 zł. Trzeba wymyślić fason, dokupić dodatki, nici, no
i podszewkę, a do materiału po 220 zł metr nie daje się podszewki za
20 zł, tylko za 50 zł, no i odpowiednio szlachetnej urody suwak,
guziki…
A jeżeli szyje to projektant, to wiadomo, że musi zapłacić
krawcom, krojczym, opłacić czynsz, gaz i światło. Gorzej, jeśli ktoś
widzi metkę, a nie widzi jakości. Byłem niedawno na pokazie polskiej
marki RageAge i były tam bardzo dobre ubrania, bardzo dobrze
wystylizowane, i bardzo na naszą kieszeń drogie, nawet bardzo
drogie, ale tańsze od porównywalnych ubrań firm światowych. To, co
na tym pokazie widzieliśmy, można zobaczyć w modnych markach
średniej klasy. To są drugie linie designerów, czyli D&G od Dolce
i Gabbany, ICE od Iceberga, Armani Jeans od Armaniego, Versus od
Versace itd. To są drugie linie, tańsze kolekcje wielkich projektantów.
I teraz należałoby sobie zadać pytanie, dla kogo w Polsce jest taka
marka. Ano dla ludzi, którzy już nie mają metkomanii, tylko ochotę na
fajne ubrania. Jeśli ktoś ma małą prowincjonalną duszyczkę, to nie
pójdzie do RageAge, tylko pójdzie do D&G, ICE czy Trussardi i tam
nakupi, bo będzie mu się wydawało, że to jest światowe, a ktoś, kto
ma odrobinę oleju w głowie, po prostu porówna te ubrania w jednym,
drugim, piątym sklepie, i wybierze to, co dla niego fajniejsze.
czas nuworyszy
Mówienie o nuworyszostwie w kraju, gdzie nie ma
staroryszostwa, jest bez sensu. Nie można zarzucać komukolwiek
nuworyszostwa, skoro biznesmeni handlowali pietruszką, bo nie stać
ich było na opłacenie gazu. Takie były czasy. Zarzucanie
nuworyszostwa może być zasadne w Anglii, gdzie mamy fortuny
narastające przez trzydzieści pokoleń, ale my tutaj nad Wisłą wszyscy
zaczynamy od nowa, więc wszyscy jesteśmy nuworyszami. Każdy
zaczynał tu od zera lub prawie od zera, wszystko jedno, czy stały za
nim pokolenia, czy nie stały, czy stały fortuny, czy stała nędza. Nie
można wytykać ludziom złodziejstwa, bo kradł każdy, jeden papier
toaletowy, drugi wkład do długopisu, a trzeci sedes, bo tak mu się
trafiło. Zmieniona była mentalność. Ludzie, którzy nie kradli, to byli
frajerzy, ludzie, którzy kradli, to patrioci, którzy robili sabotaż, bo nie
godzili się na ustrój, jaki panował. Wszystko było przestawione do
góry nogami.
księżniczka ze sklepu rybnego
Zarzucono mi, że mam tak marny zegarek. Jest ładny, nie za
bardzo markowy ani drogi, ma mi pokazywać czas. Acz lubiłbym mieć
zegarek, który by mnie cieszył, a ten mnie nie cieszy.
Właściwie nie przywiązuję się do rzeczy, więc porządny zegarek
ucieszyłby mnie na niby. Mam parę modeli zegarków, które
rzeczywiście uwielbiam. To jest mechaniczny Schafhausen z przełomu
lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Bardzo bym sobie życzył mieć
takiego złotego Schaffhausena. Ale lubiłbym też mieć Constantina
Vacherona, Patka Philippa, a do luźnych takich sportowych ubrań
chciałbym mieć Rolka z brylantami. Mam fantazję, więc ogarnąłbym
sobie rzeczy, a myślę, że po czterdziestce facet mógłby się realizować
w fantazjach zegarkowych. I chciałbym móc na to zarobić, bo za
dziesięć lat może mnie to już nie cieszyć. W wieku lat siedemnastu
cieszyło mnie, że noszę sygnet po dziadku, później – że zbieram fifki
i mam fifki samych Potockich, ale po jakimś czasie to wszystko
przestawało mnie cieszyć. Później był taki czas, że pomyślałem sobie,
że fantastycznie by było, żeby taki facet jak ja jeździł mini morrisem,
ale niestety nie udało się, bo tak krawiec kraje, jak mu materii staje,
a tu nie stanęło. Jak mnie dziś pytają, czy chciałbym mini morrisa, to
już nie, bo w mini morrisie fajnie wygląda zajebista singielka nawet do
sześćdziesiątki, ale facet tylko do czterdziestki, i to jak dobrze się
trzyma, potem to już tylko poszukiwanie straconego czasu, a tego
nigdy nie należy robić, tylko patrzeć do przodu i nigdy niczego nie
żałować.
Do przodu, ale z przezerkaniem czasami na boki, a nawet
z zatrzymaniem się na chwilę. Ważne, żeby w ogólnym rozrachunku
było miło, bo rzeczywiście jak jest tak za bardzo do przodu, to
w którymś momencie nie wiemy, gdzie jest ten przód. Bo czy to
osiągnięcia zawodowe ważniejsze, czy życie osobiste? Potem okazuje
się, że życie osobiste nie, bo legło w gruzach, kariera zawodowa nie,
bo życie osobiste było ważniejsze i karierę zaprzepaściłem… Jest
jedno życie. Tak naprawdę tym największym fenomenem jest to, żeby
złapać rezon, żeby żyć od rana do wieczora i od wieczora do rana oraz
ogarniać to tak, żeby to była jedna jedność, a nie że w pracy się
męczę, jestem niewolnicą, a potem wracam do domu i jestem kimś
totalnie innym. Tak się na dłuższą metę nie da. Fantastycznie by było,
żeby praca mogła funkcjonować z nami, żebyśmy się realizowali
w pracy, a spełniali w rodzinie.
Świat się zmienia, pod względem obyczajowym się rozpręża
i widać to też w naszym stosunku do ubrań. Razem z innymi
przemianami zmienia się i stosunek do nich, z takiego bardzo
poważnego (jesionka na całe życie, kostiumik na dwadzieścia lat) we
frywolny, w zabawę ubraniami, w pełną dowolność. Przez całe stulecia
można było po ubraniu określić status społeczny człowieka, bardzo
wiele można było ze stroju wyczytać. Inaczej ubierała się arystokracja,
inaczej mieszczanie, inaczej wieśniacy, inaczej magistrat. A dziś?
Bardzo trudno ocenić po ubraniach, co ludzie robią czy do jakiej grupy
społecznej należą. Teraz nawet niezwykle wytworna limuzyna nie musi
być wyznacznikiem statusu. Bo weźmy taką markę jak BMW. Wielka
światowa marka, doskonałe samochody, bardzo drogie i luksusowe,
czyli jakby przeznaczone dla tzw. high socjety, dla tej tzw. lepszej
grupy społecznej. A tu się okazuje, że ta marka z powodu swojej
niezawodności zostaje zawłaszczona przez struktury gangsterskie.
Pruszków Audi, Wołomin BMW.
Jest dziś tak, że ludzie bardzo szanowani i szacowni i ludzie
bardzo nieszanowani i niegodni mogą wyglądać podobnie, a nawet tak
samo. Różnice widać pewnie w zachowaniu, jedni są troszkę bardziej
oszlifowani, drudzy mniej, ale tak naprawdę pozycja społeczna jest
nierozpoznawalna. Nie ma czegoś takiego jak moda dla władców
i moda dla podwładnych. Moda jest zjawiskiem powszechnym,
globalnym. Mało tego, cały marketing, który tego dotyczy,
adresowany jest do średniaków. To nic, że jesteś służącą, możesz
wyglądać jak twoja pani. I to jest modne. Cały tydzień siedzimy
w rybnym, a w sobotę jesteśmy księżniczką z tysiąca i jednej
nocy.
Można udawać i ludziom się często wydaje, że im się to
udawanie udaje.
Bardzo lubię dwa nasze powiedzenia: „generalnie jest tak sobie,
ale jak na Polskę to fantastycznie”, no i „tanio i dobrze” (choć to
oksymoron, bo nie może być zarazem tanio i dobrze – może być tanio
i jako tako, ale żeby było dobrze, to trzeba trzymać jakiś standard).
Udawactwo udaje się do pewnego momentu, do pewnego pułapu.
Czyli można się bardzo ładnie i schludnie ubrać klasycznie itd.
i wyglądać świetnie do pewnego momentu. Natomiast jeżeli
wchodzimy w towarzystwo ludzi, których sznurowadła są droższe od
całego naszego ubrania, wówczas to nasze schludne, dobre ubranie
będzie wyglądało w dalszym ciągu schludnie, ale musimy mieć
świadomość, że i niezwykle ubogo.
Tu należy sobie zadać pytanie, czy jesteś w stanie się z tym
pogodzić, czy nie. Bo taka jest niestety prawda i na nic slogany
„ubierz się za 250 zł jak gwiazda filmowa” czy „kup sukienkę
w lumpeksie i wyglądaj jak od designera”.
Choć to akurat jest możliwe, ale należy wyjaśnić, że ten
designer, czyli projektant, może iść w różne strony, bo tak bardzo się
wszystko pomieszało, że często jest tak, że osoba ubrana niezwykle
kunsztownie i drogo wygląda jak kloszard, a osoba ubrana bardzo
tanio może wyglądać jak matka boska plastikowa z odkręcaną głową.
I właśnie na tym polega to mieszanie się, że nie ma tylko jednego
nurtu w modzie, a tych nurtów jest kilka. Są różne koncepcje
ubierania człowieka. Jedna koncepcja to jest koncepcja sportowa
i tutaj jest cała technologia tkanin, wymyślania coraz lżejszych,
bardziej przepuszczających, oddychających, nieprzepuszczających,
membran itd., cała gigantyczna grupa ubrań przydatnych w różnych
dyscyplinach sportu. Nanotechnologie wchodzą do sieciówek, gdzie
kurtkę z oddychającą membraną możemy kupić już za 200-300 zł,
choć działa taka kurtka w jednej setnej tak jak ta wymyślona przez
naukowców i kosztująca w specjalistycznych sklepach kilka tysięcy.
Nie bez znaczenia jest i to, że kupujemy sobie bardzo niedrogą kurtkę
z bardzo nowoczesną nazwą, że ma membranę oddychającą
i przycisk, co to się włączy w czasie lawiny (włączy czy nie włączy,
ważne że jest).
Komunikacja jest tym bardziej utrudniona, że to wszystko jest
niejednoznaczne, że np. ubrania, które wyglądają na zużyte,
zniszczone, kosztują bardzo dużo pieniędzy, ponieważ one już takie
zostały wymyślone. Moda bardzo się podzieliła. Są domy mody
kładące nacisk na bardzo staranną, kunsztowną i doprowadzoną do
perfekcji konstrukcję, tzw. konstrukcję prawidłową, czyli upiększającą
człowieka. I tutaj używa się bardzo drogich materiałów, one są
pierwotne, nieprzetworzone. Ale jest też druga strona barykady, czyli
szkoła belgijska, tzw. antwerpska, czyli konceptualizm w modzie,
a więc tworzenie ubrań, które wyglądają na zniszczone czy znoszone,
ewentualnie zaburzona jest ich konstrukcja. Odzież jest sztuką, a my
nosimy tę sztukę na sobie, ma nas zdobić do pewnego momentu, ale
przede wszystkim chodzi o to, żebyśmy się zachwycali formą, jaką
mamy na sobie. To jest dobra rada dla ludzi, że jak lepiej być nie
może, to niech będzie oryginalnie. I w tym nurcie jest wielu
projektantów, co prawda nie wszyscy może mieli taki zamysł, ale
często jest tak, że tak im właśnie wychodzi. Projektanci ubrań dzielą
się na projektantów, którzy konstruują odzież z tkanin, i na
projektantów, którzy bawią się tkaniną i używają jej jako surowca do
stworzenia dzieła. I wtedy jest w tym mniej konstrukcji, ubrania te
może niekoniecznie dobrze leżą na sylwetkach, często są to dzieła,
które wręcz pognębiają sylwetkę, a niekoniecznie ją odwzorowują.
I dobrze, bo chodzi o to, żeby ją ubrać. Bo co z tego, że kondom
dobrze przylega do pisiorka, jak pisiorek w nim dobrze wyglądać nie
będzie, że tak powiem.
Ludzie mają też różne wzorce. Dla jednych może być wzorcem
Doda, dla innych Małgosia Rozenek, a dla jeszcze innych Maria
Skłodowska-Curie, czyli rozbuchana intelektualnie i erotycznie Polka
w Paryżu. Myślę, że dla wielu kobiet była ona inspiracją. Dlatego tak
ważne jest wychowywanie dzieci, bo to jednak prawda, że czym
skorupka za młodu… Zajmijmy się tylko wzorcami estetycznymi, bo
o to nam tutaj chodzi. Je też trzeba wpajać od dziecka. Matka, która
sama nie znosi różowego, ubiera córeczkę na różowo i złoto. Nie wie,
dlaczego tak robi, może jej się wydaje, że tak ładnie wyglądają
dziewczynki. I w ten sposób już córkę wypacza.
matki i córki
Przejdę tu od razu do następnego problemu, a mianowicie
córka matka, matka córka. Która młodsza, która atrakcyjniejsza. To
jest w ogóle matrix. Idzie córka kocmołuch, tłuste kudły, cycki do
kolan, spódnica do kolan, obok matka, szpilka dwanaście
centymetrów, odessana świeżo, była u brafiterki, więc cycki ma pod
brodą. Włos naczochrany widelcem, bardzo krótko ostrzyżony…
Zauważyłem, że matkom takich siedemnasto-, dwudziestoletnich
córek bozia jeszcze nie zabrała sylwetki, ale niestety zabrała rozum,
bo stawiają sobie za cel życia i żołądka, że będą wyglądały lepiej od
córek. Często niestety zdarza się tak, że te zajebiste matki mają córki
kocmołuchy. Matka, która powinna stanowić jakąś opokę dla córki
przeżywającej burzę hormonalną w okresie dojrzewania, naczupirzy
się i werżnie w szpilki. Kiedyś było to sensacją, że matka odbiła
narzeczonego córce. W tej chwili w zasadzie słyszę przynajmniej raz
w tygodniu taką historię. Bo kiedyś te matki miały mężów, ci mężowie
je tłukli, wydzielali pieniądze, a one siedziały z nimi, bo nie miały
innych opcji. A teraz opcji są tysiące.
Kiedyś romanse się ukrywało, a teraz romansami zaczyna się
chełpić. Ile romansów wytrzyma mój stary? Wytrzymał jeden
spokojnie. Ona powiedziała: „Kochanie coś mi się pomyliło, tylko
ciebie kocham, tamten miał po prostu większego ch…., ale już mi
przeszło, wracam”. On myśli sobie: „Gdzie ja pójdę, nikt mi ani nie
upierze, ani nie ugotuje, zostanę”. A tamtą dwa miesiące potem już
bożena swędzi, myśli sobie: siedzi pierdoła z kapciami, co by tu robić.
Koleżanki się skarżą, że mężowie je biją, a ten mój taki poczciwy, ale
ja się przy nim nie realizuję, akurat wyjazd się trafia, akwizytor,
fantastyczny, młody, pojadę z nim w trasę. No i pojechała w trasę. Ale
akwizytor jak to akwizytor, tu kupi, tam sprzeda. Długo się nie
utrzymało, no to wróciła: „Kochanie, tak mi zakręcił w głowie, ale
wróciłam”. Niestety za trzecim razem ona wraca, a on wisi na klamce
w piwnicy, bo nie wytrzymał chłopina.
Rzeczywiście jest tak, że te czterdziestoparolatki urodziły dzieci
przed trzydziestką, a teraz są skoncentrowane na swojej
atrakcyjności. Zauważam rywalizację matek z córkami, między ojcami
i synami to inny rodzaj zawodów. Ojcowie to walenie. Facet
rywalizujący z synem nie rezygnuje z zapuszczania sobie czterech
żołądków i siedmiu podbródków. Nie rezygnuje, więc tak bardzo tego
nie widać na zewnątrz, choć rywalizacja trwa. O przywództwo
w stadzie.
Coraz więcej kobiet decyduje się na wolność umysłową, a co za
tym idzie – ekonomiczną. Są kobiety, które szukają wsparcia
gdziekolwiek, i są leniwe zołzy, które narzekają, dają się tłuc, płaczą
i mówią, że nie mają innej opcji. Opcje są w człowieku. Są ludzie,
którzy się decydują i już, a są tacy, którzy nie są w stanie zrobić tego
kroku, bo się boją, co będzie za rogiem.
Obyczajowość zmienia się szybko, emancypacja, która zaczęła
się tak niedawno, za pięćdziesiąt lat może uwolnić kobiety od
jakiejkolwiek zależności od mężczyzn, biologicznej, ekonomicznej,
psychicznej.

Mamy tu dwie fajne dziewczynki. Jedna jest wyższa i przez to wygrana. A ta druga zrobiła sobie
dodatkową krzywdę. Mamy tu sportowe obuwie, nienerwowe, neutralne, rajstopa cielista, ani błyszcząca,
ani nazbyt matowa, czyli dobrze, ale dlaczego do sportowego obuwia zakładać rajstopę neutralną? Jak już
szalejemy, to można by pójść np. w szarą rajstopę, grubą rajstopę. Jak się zakłada taką spódnicę, co to ją
się poderwało od pyzy z polskiej ścieżki, czyli marszczoną, to ona nie powinna być tuż za kolana.
Dziewczyna jest niska, ten płaszczyk przykrótki, to jej wszystko bardzo źle robi. Do tego duży szalik.
tuningowanie
Pomówmy o tuningowaniu. Chirurgia plastyczna znana jest
i stara jak świat, była bardzo rozwinięta już w starożytnym Egipcie.
Wszystko tam robili. Na przykład nie wiadomo było, o co chodzi
z czaszkami spowitymi złotymi nićmi. Po prostu jak ktoś się starzał, to
rozrywano mu włókna kolagenowe, wkładając złote nici. Złoto nie
uczula. Chodziło o sprowokowanie zrostów, bo jak się robi taki zrost,
to skóra się napina i lepiej trzyma. Bo robią się nam te chomiki i twarz
nam siada, w miarę jak psuje się i starzeje kolagen. I trzeba pobudzić
produkcję nowego kolagenu. Już starożytni wpadli na to, że jak się
człowiek skaleczy i robi się blizna, to mu się skóra ściąga. W związku
z tym co zrobić, żeby ją ściągnąć? No trzeba rozwalić włókna
kolagenowe. W newralgicznych miejscach władowując złote nici,
rozwala się włókna kolagenowe, w związku z czym muszą się zrobić
zrosty, a jak zrobią się zrosty wewnętrzne, to trzymają twarz.
Dokładnie tak to działa. Dziś też się stosuje takie złote nici.
Oczywiście ciągle pojawiają się nowości. Najpierw tatuaż, który
był historią plemienną, subkulturową, nagle wszedł na salony
w postaci makijażu permanentnego. Przecież makijaż permanentny to
nic innego jak tatuaż, czasowy płytki tatuaż. I trzeba pamiętać, że to
też jest ingerencja. Taki tatuaż, jak wszystko gra w organizmie, będzie
sobie bladł, bladł, aż zejdzie. Ale jak coś nie gra, może się rozlać. Albo
na przykład pół ust nam zejdzie, a pół nie zejdzie. Znam takie
wypadki. Albo subtelnie zrobiona kreska pod okiem, która ma nadać
zmysłowości, po dwóch latach staje się więzienną dziarą. Takie rzeczy
też się zdarzają. Dlatego trzeba absolutnie świadomie w takie historie
wchodzić i zdawać sobie sprawę, że usta trzy razy robione, cztery czy
pięć kwasem hialuronowym wypełniane do pełna a la Mick Jagger albo
Tina Turner, wyglądają fantastycznie. A za kolejnym razem nagle
wywali nam alergiczna reakcja i górna warga zakrywa dziurki od nosa,
a dolna sięga brody. I wtedy trzeba z pokorą przeżyć trzy dni, aż
obrzęk zejdzie. Ale zawsze trzeba pamiętać, że to wszystko jest
ingerencją. Trzeba w to wchodzić absolutnie świadomie, po to żeby
później nie robić histerii i nie mieć pretensji Bóg wie do kogo i do
całego świata, że coś się nie udało. Nasz organizm to naprawdę
dość subtelne laboratorium.
Lekarze zawsze informują o możliwych powikłaniach, tyle że
ludzie świadomie tego nie przyjmują na klatę, nie wiem, może lekarzy
nie słuchają. Zresztą prawda jest też taka, że jedni informują bardziej
szczegółowo, inni mniej. Lekarze to też ludzie, a w każdym zawodzie
jedni mają więcej uczciwości, drudzy mniej. Jedni są lepszymi
fachowcami, drudzy słabszymi. Plus to, że nawet najlepszym zdarzają
się fuszery, nawet najlepszemu chirurgowi może kiedyś zadrżeć ręka.
Kwas hialuronowy jest w miarę bezpieczny, poprawia stan
skóry, ale stosunkowo szybko się wchłania. Z tłuszczem jest takie
niebezpieczeństwo, że w momencie kiedy chudniemy z powodu, nie
wiem, grypy żołądkowej, śmierci kota Filemona czy wypadku męża na
nartach, ten tłuszcz, cośmy go sobie wstrzyknęli, leci pierwszy.
Koleżanka odessała sobie boki i zrobiła sobie z tych boków cycki.
Zapłaciła fortunę i niestety wkrótce podczas jakichś nieprzewidzianych
zmartwień schudła, a najwyraźniej schudło jej to, za co tak dużo
zapłaciła.
Oczywiście te wszystkie rzeczy dotyczą naszego zewnętrza, czyli
bywania wśród ludzi. W sypialni podobne historie zaczynają mieć
zupełnie inny wymiar. Przede wszystkim widać wszystkie ingerencje.
No bo jeśli robimy sobie bliznę, to ją widać. Więc medycyna, chirurgia
estetyczna służą w istocie naszemu zewnętrznemu brylowaniu
w świecie i dobremu samopoczuciu. A im mamy lepsze, tym nam się
przyjemniej i bardziej komfortowo żyje.
Twarze dorabiane, a niepoddawane liftingom w pewnym
momencie purchleją, żabieją i robi się kalafior. W takiej chwili dobry
chirurg plastyk mówi: poczekajmy teraz pół roku, żeby to wszytko
z twarzy zeszło, i już dalej nie będziemy tego wypełniać, bo przy tej
gęstości skóry następnym krokiem jest lifting. Po to, żeby za parę
miesięcy znajomi powiedzieli: jak świetnie wyglądasz. Bo z liftingiem
to nie jest tak, że wchodzi szarpej, a wychodzi grzywacz chiński, tylko
cała zabawa polega na tym, że te tajniki chirurgii plastycznej mają być
naszym sekretem. I dopóki ten sekret nie wali po oczach, że się tak
wyrażę wulgarnie, to wszystko jest w porządku.
Po co stosujemy chirurgię plastyczną? Po to, żeby zrobić sobie
dobrze, poprawić wygląd dyskretnie, subtelnie, i brylować na
przyjęciach jako osoba świetnie wyglądająca. Jeżeli mamy ochotę
zadziałać na urodę, to w odpowiednich momentach robimy
odpowiednie rzeczy, żeby wyglądać świeżo i naturalnie.
Ale jak mamy ochotę robić sensację, to najlepiej z biustu zero
zrobić sobie od razu dwie połówki melonów albo poczekać, aż się tak
pomarszczymy, że będziemy wargę czy powiekę przydeptywać,
a potem zrobić twarz na blachę. Jedna z gwiazd telewizyjnych,
wyglądająca świetnie, bez nazwisk, w dobrym momencie zrobiła sobie
to, co trzeba było zrobić, i wygląda nadal świetnie i nie żabieje, nie ma
dziwnego obrzęku na twarzy ani żadnych innych zmian.
Przerabiać się plastycznie trzeba umieć, robić to na własne
ryzyko, z głową – już o tym wspominałem. A najlepiej z pełną
świadomością i u bardzo sprawdzonych ludzi. Także z tą
świadomością, że nawet najlepszemu specjaliście może zadrżeć ręka,
bo ludzie są omylni, świat jest pełen niespodzianek i w najmniej
spodziewanych momentach płata nam figle. Musimy się trzymać
i zawsze o tym pamiętać. Nigdy nie może być nam w życiu za
dobrze i ja to wiem z własnego doświadczenia. Nie są to jakieś
dramaty na skalę wybuchu w Hiroszimie, ale wybijają z poczucia
zadobrzości i rozsiądnięcia. Bo jak się człowiek rozsiada i jest mu za
dobrze, to jest nirwana, ani on nikomu nie pomoże, ani jemu nikt nie
może pomóc. Grób. Do widzenia się z państwem. Natomiast gorący
oddech konkurencji, niepokój i to, że mamy jakieś
oczekiwania wobec świata i liczymy, że świat ma pewne
oczekiwania wobec nas, to napędza do życia, do działania,
a czy jesteśmy pomarszczeni, czy nie, to sprawa wyłącznie
drugorzędna, sprawa naszej estetyki.
Ta chęć życia, zdobywania i robienia nowych rzeczy bez
zastanawiania się utrzymują człowieka młodym. Ludzie, którzy
zakładają rodziny i którzy zapamiętują się w tych rodzinach, dużo
szybciej się starzeją, bo są w pewnym sensie spełnieni. Mają te dzieci,
teraz będą je wychowywać, potem wnuki, i już nic właściwie nie
mamy do zgarnięcia i już życiu nie możemy dać więcej. A to
nieprawda. Bo są fantastyczni ludzie, którzy mają potomstwo
i realizują się w dalszym ciągu, bo to potomstwo nie jest celem
samym w sobie.
W mniejszych miastach szczególnie często obserwuję, że ludzie
żyją i cieszą się życiem, dopóki się nie pobiorą. W momencie gdy
wezmą ślub, następuje podświadome spełnienie, że niby osiągnęliśmy
kres naszych możliwości, teraz dzieci i już właściwie wszystko się
pokończyło. I przestają o siebie (również nawzajem) dbać. U bardzo
wielu ludzi tak to działa.
Sam jestem dzieckiem, które nigdy się nie odpępniło od swojej
matki, więc przestrzegam, że nie może być nic gorszego. Już teraz
w czterdziestym czwartym roku życia nic z tym nie zrobię, poczekam,
aż mama umrze. Ale podejście, że mamy dzieci, żeby one o nas
dbały, to bardzo złe podejście do tematu, bardzo
rozczarowujące dla rodziców i bardzo upierdliwe dla dzieci.
Dzieci trzeba wyrzucać z gniazd albo robić wszystko, żeby
same wyfrunęły…
Pamiętam jeszcze domy, gdzie żyły pod jednym dachem trzy,
cztery pokolenia. A dziś, jak się dobrze ogarnie bilety, za tysiąc złotych
można oblecieć kulę ziemską w 48 godzin. Zmienia się wszystko i nie
wiem, czy to będzie fajnie, jak kobiety będą miały po pięciu mężów,
bo z kim one będą wtedy rywalizować? Pewnie to oni będą
rywalizować? A w naturze ludzkiej zawsze była rywalizacja i wciąż jest.
Mężczyźni dominują z powodu siły fizycznej, bo nie z powodu
wytrzymałości czy inteligencji. Ta przewaga mężczyzn nad kobietami
przez tysiąclecia to był jedynie wynik siły. Silniejsi mogli tłamsić.
A kobiety w tym niewolnym świecie wykształciły sobie inne priorytety.
Niekoniecznie kariery zawodowe. Ponieważ były stłamszone, a są
inteligentniejsze, znalazły sobie inne ujście. Wyrobiły w sobie instynkty
macierzyńskie, opiekuńczość. Kobiet nie było w życiu społecznym albo
były jako dodatek, a przez ostatnie trzydzieści lat nagle lesbijka jest
senatorem, Margaret Thatcher premierem, w Finlandii kobieta jest
prezydentem, w Niemczech kanclerzem…
Ale miało być o modzie, choć ona jest przecież prostym
następstwem emancypacji i zmian obyczajowych, odbijają się one
w niej jak w lustrze.
Tak się zmienił ten świat, że kiedyś facet miał spodnie
i mnóstwo kieszeni, bo trzymał pieniądze, klucze, a ona miała maluśką
torebkę z wizytownikiem i pachnidełkiem, jeśli oczywiście założymy
optymistycznie, że należała do klasy uprzywilejowanej. Jak już
mówimy o czasach minionych, to przeważnie zakładamy, że bylibyśmy
w warstwie posiadającej.
Demokracja bardzo wszystko uprościła, ale
i skomplikowała. To przez wielką rewolucję francuską. I przez
ruchy robotnicze. Ośmiogodzinny dzień pracy to wielkie
osiągniecie, uwolnił nam trzy czwarte dnia i soboty.

wyprostowałem sobie zęby


Wyprostowałem sobie zęby. To niesamowite, że
krzykacze wrzeszczą: „Precz z chirurgią plastyczną,
żaden botoks, żadne kwasy hialuronowe, tylko
naturalna twarz”, a sami mają tipsy na poprostowanych
zębach. Uzębienie i zgryz jest jedną z najbardziej
charakterystycznych cech ludzkich, po zgryzie
rozpoznaje się denatów. Wyprostowałem sobie zęby
z żalem, z wielkim żalem. I zrobiłem to nie dla siebie.
Pokazałem, że idę na kompromisy i zrobiłem to dla
ludzi. Ponieważ w momencie kiedy stałem się osobą
publiczną, pojawiły się ataki potworne, że jak taki koleś
z krzywymi zębami może się w ogóle brać za krytykę. Za
długo byłoby wyjaśniać, tłumaczyć i opowiadać
o jakichś tam filozofiach, w związku z tym pomyślałem
sobie, że nie będę strzępił języka, tylko wyprostuję
sobie zęby i już. Lubiłem swoje krzywe zęby. To trochę
wyglądało jak bitwa pod Grunwaldem, ale tak to jest, że
najważniejsza w życiu jest konsekwencja. Jeżeli
jesteśmy za naturalnością, to bądźmy naturalni, tacy,
jacy jesteśmy. Są oczywiście badania wykazujące, że
krzywy zgryz powoduje to czy tamto, ale całe pokolenia
żyły z takimi zgryzami. Ja nie mówię, żeby nie dbać
o zęby i żeby ich nie leczyć. Jeśli ten krzywy zgryz
powoduje jakieś dolegliwości, trzeba go wyprostować.
Ale wtedy już trzeba wsadzić mordę w kubeł i nie mówić
o naturalności.

Bo jeżeli laska z aparatem mówi, że botoks jej


sparaliżuje twarz i ona nie będzie podobna do siebie, to
znaczy, że jest idiotką, bo przecież już ma tipsy,
permanentny makijaż i przedłużone włosy. Mnóstwo
kobiet gra na botoksie. Bez nazwisk. Ta pani, co ma
teatr, gra całą sobą, bo jej się twarz nie rusza. Od pięty
do czaszki zarzuca, ale twarz się nie rusza.
Chirurgia plastyczna i dermatologia z kosmetologią rzeczywiście
poczyniły gigantyczne postępy. Lifting jest sprawą ostateczną, bardzo
długo można bez niego trzymać twarz w doskonałej kondycji.
Kosmetologia mówi, że im wcześniej się zacznie, tym lepiej. Ja
uważam, że każdemu według zasług, bo wiadomo, że te procesy
starzenia u różnych ludzi idą różnie. Rzeczywiście tak jest, że jak się
zaczyna stosunkowo wcześnie i cały czas kontynuuje, to twarze
zaczynają się robić dosyć podobne do siebie. To jest widoczne
zwłaszcza w bardzo zamożnych kręgach, np. w Los Angeles. Kiedyś na
niezwykle ekskluzywnym? luksusowym? snobistycznym? przyjęciu,
właściwie garden party – wyższa sfera jak się masz, na dachu butiku
Chanel, na pokazie biżuterii Chanel, gdzie pani przy mnie kupiła
pierścionek za 1,6 mln dolarów, brylantową gardenię, która miała
w środku zegarek – usłyszałem od znajomej projektantki: „Wiesz, ja
myślałam, że tu będą ludzie w moim wieku, a tu właściwie.” Na co
odpowiedziałem: „Świadectwem twojego wieku jest to, że ci wzrok
poleciał, bo jesteśmy w krainie zombie. Te panie są w twoim wieku
albo starsze. Zobacz, jak one się poruszają”. I rzeczywiście one dość
podobne do siebie były, wszystkie miały absolutnie gładkie twarze,
w ten sam sposób zrobione kości policzkowe i w ten sam sposób
włożone złote nici z haczykami, no bo to się każdemu zakłada
jednakowo. Usta tak samo wypełnione, do tego włosy tak samo
zagęszczone…
Jeszcze w średniowieczu włosy były uosobieniem męskości (a
jeszcze wcześniej nawet mocy, no bo Samson). Białogłowy miały łby
pozawijane bandażami, nie pokazywały włosów, bo to był zdaje się
jakiś przefetysz (łysole chyba mieli wtedy problem, musieli do pasa
zapuszczać włosy z tych połci i kombinować z pożyczek). I gdzieś nam
to w całym naszym pędzie ewolucyjnym pozostało. Bo musimy zwrócić
uwagę, że właśnie mężczyźni z tzw. wyższych sfer często pozwalają
sobie na luksus w postaci zapuszczonych włosów do ramion. Ja nie
mówię tu broń boże o kucykach czy tego typu rzeczach, ale włosy do
ramion zaczesane do tyłu charakteryzują poniekąd współczesnego
lorda.
Do takiej fryzury niestety potrzebna jest jeszcze twarz. Włosy
może zapuścić każdy, np. agent Tomek, ale twarz to albo się ma, albo
się jej nie ma. I aż tak jej nie można nareperować, niestety, jeśli się
jej nie ma. Wiele można osiągnąć chirurgią plastyczną, ale w pędzie
ku wiecznej młodości można się też czasem zagalopować. Tak
naprawdę we wszystkim, co fajne, można się zagalopować. Można się
zachlać na śmierć, bo fajnie, jak się we łbie zakołuje raz, drugi, trzeci,
a potem fajnie jest, żeby się w ogóle nie odkołowywało. Tak samo jest
ze wszystkimi historiami, które robią nam dobrze i sprawiają
przyjemność. Do wszystkiego potrzebny jest zdrowy rozsądek
i świadomość konsekwencji. Zanim sobie cokolwiek u kogokolwiek
zrobimy, to sprawdzamy u tysięcy znajomych, czy warto. Stosujemy
się do zaleceń lekarza przed i po. A nie na zasadzie, że niech on sobie
gada, a ja sobie zajaram i walnę lufę po podaniu botoksu. I nagle się
okaże, że brew opadła na polik. Jak to się stało? Źle podany? Nie!
Walnąłeś lufę, to teraz chodź pół roku z brwią na poliku!
Jak się idzie do takiego doktora od zewnętrza, to trzeba mieć
wszystkie badania porobione dokładnie, spis chorób, bo tu wszystko
opiera się na wywiadzie. Więc ile się powie, tyle lekarz wie. Reszty nie
wie, w związku z tym nie może dać gwarancji, bo ewentualne skutki
można przewidzieć dopiero jak się zna wszystkie uwarunkowania
zdrowotne pacjenta. Inaczej one są naprawdę nieprzewidywalne.
Znam artystkę, co cycki robiła nie wiedząc, że jest w ciąży.
I potem jak wywaliło i tu, i tam, i ówdzie, to nie mogła się kobita
ogarnąć. Piersi były większe od niej. Ja to widziałem na własne oczy,
to było niewiarygodne. Jak choroba jakaś. Kobiecina stała sobie tyłem,
a z dwóch boków widać było piersi! Ale później doszła do siebie
znakomicie i teraz da się pokroić, że ma nierobione cycki. Cała zabawa
z biustem polega na tym, że duży biust nie może stać na baczność, bo
swoje waży. A człowiek raz schudnie, raz przytyje, raz się odwodni,
raz się przewodni. A tkanka tłuszczowa reaguje. Cały czas żyje.
W związku z tym biust w wieku lat dziewiętnastu stojący, w wieku lat
dwudziestu czterech już taki stojący nie jest. Ma piękny, ciężki zwis,
jest jędrny, ale nie stoi. I w momencie kiedy taka misia robi sobie
z jedynki siódemkę, to to stoi. To w ogóle wyje do księżyca. A kiedy
ona leży na słońcu, to ma dwie wieże na klatce piersiowej. Świetnie
się na czymś takim ubrania układają, idealnie. No ale wtedy wiadomo,
że taki duży stojący biust jest robiony. Ale jeśli stał się trzy razy
większy w ciąży, a potem się wchłonął po karmieniu (przy zrobionym
biuście można karmić piersią, jeżeli proteza włożona jest pod
mięsień), to nabrał takiego pięknego naturalnego zwisu dużego
biustu. Zatem drogie panie, jeżeli chcecie sobie robić cycki, to ja
proponuję wbrew temu, co mówią wszyscy inni: przed dzieckiem,
a nie po dziecku. Wtedy piersi będą wyglądały bardzo naturalnie
i będziecie mogły łgać w żywe oczy, że nierobione. Tylko po tym, że
jesteście szczęśliwe będzie widać, że sztuczne, bo żadna z naturalnym
dużym biustem szczęśliwa nie jest.

pot
Ostrzykiwanie okolic obficie zaopatrzonych w gruczoły
potowe botoksem to i dla kobiet udogodnienie,
zwłaszcza tych występujących publicznie. Bo jest
w wieczorowej sukience, występuje na scenie, i nagle
zlewa się przedtem i potem, bo takie ma pachy i już.
Kiedyś stosowano zapotki, i jest to historia mogąca
poruszać zmysły do obłędu.

W sferze erotyki kobiety często żywo reagują na


spoconego mężczyznę, podobnie jak na niektórych
mężczyzn działa zapocona kobieta. Mówimy jednak
o tak zwanych normach ogólnych, a w normie ogólnej
zapocona koszula czy bluzka nie wyglądają estetycznie.
Można sobie pomóc antyperspirantem, co jest dużo
bardziej dostępne, ale można i botoksem.

Te wszystkie technologie plastyczne funkcjonują od


dosyć dawna, w tej chwili są one jednak coraz łatwiej
dostępne dla ogółu społeczeństwa, nie tylko dla
wybranych, tak jest zresztą ze wszystkim, co wymyślił
człowiek.

Osobiście uważam, że korzystanie z chirurgii


plastycznej i medycyny estetycznej tyleż samo jest
chwalebne, co naganne. To jest sprawa indywidualna,
osobistego podejścia do tematu i możliwości
finansowych. Jeżeli ktoś ma możliwości i ma chęć, niech
na własny rachunek z tego korzysta. Może o tym
opowiadać, nie opowiadać, dobrze jest nie zaprzeczać,
ponieważ każdą ingerencję widać. Może nie każdy
widzi, ale każdą widać, w związku z tym dobrze jest nie
robić z siebie idioty. Jeśli jakaś pani wygląda jak triumf
chirurgii plastycznej nad zdrowym rozsądkiem,
a opowiada, że jest nietknięta ręką chirurga, daje mi
oręż do ręki i mam prawo uważać ją za idiotkę. Jeśli
natomiast powiedziałaby: „Jestem kreatorką i tak
kreuję siebie. I nic komu do tego, nie mam ochoty
mówić, co sobie robię, bo to po prostu moja sprawa
i już” – wtedy wytrąca mi argumenty i muszę uznać, że
ta pani jest kreatorką, taką ma wizję świata i siebie,
robi to za własne pieniądze i na swój własny użytek i na
swoim własnym ciele, więc to jej cyrk i jej małpy. Sam
jestem chirurgią plastyczną zafascynowany, przy tym
bardziej mnie temat fascynuje, niż sam rzeczywiście
korzystam, ale się zbiorę w sobie i w końcu pójdę do
magla, bo nie byłem w zeszłym sezonie.
o żywych i martwych
zwierzętach
W sumie od lat w dziedzinie futer niewiele się zmieniło.
Z baranów dalej szyje się kożuchy, nutrie się epiluje (jeśli dobrze
wyprawiona i epilowana, to dziś trudno rozpoznać, co to za
zwierzątko, nawet ja nie zawsze poznaję, a trochę się znam na
futrach, zwłaszcza że są one teraz wybarwiane). Dziś rzeczywiście
futra są bardzo modne, choć futro to jest coś takiego, co może być
modne lub niemodne, ale zawsze będzie. Jeżeli jest modne, to nosimy
futra z czego popadnie, bodaj z fraglesów (to jest futro z niczego,
może być z czegokolwiek, z czegoś sztucznego). Futro przez duże F
będzie zawsze synonimem luksusu. I odkąd człowiek kuma
cokolwiek i zorientował się, że jeden ma pisiorka, a drugi
bożenę, to ten silniejszy z pisiorkiem lata, żeby zabić zwierzę
i przynieść tej z cyckami. Mężczyzna znosił te futrzyska
kobietom, a nie odwrotnie, no i do dzisiaj tak jest.
Dobre futro zawsze będzie oznaką szczególnej pozycji. Za
wywiezienie gronostaja z Syberii grozi kara śmierci, a sobole są
dobrem narodowym i w Rosji, i w Kanadzie. Wielkie koncerny i znane
domy mody zawsze będą traktowały doskonałe futra prestiżowo. Przy
czym musimy pamiętać, że doskonałe futro nie może być zrobione ze
zwierzątka hodowanego w nieodpowiednich warunkach, straszonego,
źle karmionego, które nie może sobie odpowiednio pobiegać, bo takie
futro do niczego się nie nadaje. Te futra, z których wielkie domy mody
szyją, to doskonałe futra. Niespecjalnie to może pocieszające, ale
hodowane na nie zwierzęta żyją, póki żyją, w bardzo dobrych
warunkach, w swoistych spa dla zwierząt. Po to, żeby później służyły
człowiekowi przez lata, a nawet pokolenia.
Dobra skórka, dobrze wyprawiona może długo, długo służyć,
choć oczywiście nie za długo. Technologia to kolejna rzecz, która nam
towarzyszy i która się szybko rozwija. Kiedyś lisia skóra to był grzbiet
i brzuch, dziś już takich futer z pełnych grzbietów nikt nie szyje, bo to
jest potwornie grube i potwornie ciężkie i tak naprawdę wygląda się
w tym jak kupa futra. Zmieniły się metody wyprawiania skór, metody
rozciągania, rozszywania. Nie znam fachowej terminologii, ale wiem,
że dziś z jednej lisiej skóry można uszyć niemalże pół futra. Bo się ją
rozszywa, żeby futro było lżejsze, bardziej miękkie, nie tak grube, ale
dalej grzało.
Klimat ciągle się zmienia, podobno ociepla. Centrum mody,
gdzie to wszystko powstaje, to zachód Europy, gdzie panuje klimat
śródziemnomorski, gdzie nie ma mrozów dwudziestostopniowych,
więc niepotrzebne są pełne grzbiety futrzane, żeby było bardzo ciepło,
i gdzie futra bardziej służą podkreślaniu statusu. W naszych
wschodnioeuropejskich realiach klimatycznych muszą przede
wszystkim trzymać ciepło. Jeśli ktoś miał okazję porównać polar
z baranim kożuchem, to widzi różnicę. Ten polarek jednak
przepuszcza wiatr, a w futrze może i jest ciężko, może i nie dość
wygodnie, ale zacisznie i ciepło.
Modowy przemysł futrzarski dotyczy wierzchołka góry lodowej,
czyli ludzi bardzo bogatych, którzy się nawzajem obdarowują. Teraz
panie kupują swoim dwudziestoparoletnim kochankom etole na
sobolach. Kiedyś panowie kupowali swoim nastoletnim dupom futra
z norek. Zmiany, zmiany.
Lud kupuje kozy na bazarkach. Kozy są piękne, ale śmierdzą.
Źle wyprawione kozy potrafią jechać okropnie i strasznie linieją. Są
bardzo pięknym futrem, ale śmierdzą podstępnie, bo na ulicy nie da
się tego wyczuć, ale jak potrzymać trzy dni w szafie, to wszystkie
ubrania przejdą capem. Kozia skóra jest bardzo trudna do
wyprawienia, szczególnie tak, żeby się pozbyć zapachu i żeby to
nieszlachetne futro nie wyłaziło. To dosyć droga technologia. Źle
wyprawioną kozę można kupić za 500–700 zł, ale już dobrze
wyprawiona może kosztować 10–15 tysięcy.
Rzeczywiście jest tak, że obecnie człowiek mutuje sam ze sobą,
bawi się genetycznie, co dopiero mówić o zwierzakach. Mutacje
królików, jakie potworzono, te króliki reksy… ich skórki dają się
upodobnić do każdej zwierzyny. Byłem świadkiem, jak facet
sprzedawał króliki zrobione na szynszyle za 40 tysięcy, jak na
szynszyle supertanio. Widziałem, jak klientka się zachwyca tymi
królikami, jak je gładzi… ale miałem związane ręce. Różnica jest taka,
że przez pierwszy sezon może się nikt nie poznać, przez drugi ktoś
może myśleć, że to licha szynszyla, ale po trzech latach jednak już
wyłazi, że to króliczek.
Trzeba się mieć na baczności, bo w dziedzinie futerek też się
oszukuje. W Chinach się produkuje skóry, bardzo liche futra, ze
zwierząt hodowanych w bardzo złych warunkach. Po to są potrzebni
ekolodzy, żeby jednak to złoto, brylanty, platyna, szmaragdy, futra
były w sferze marzeń, a nie ogólnie dostępne, bo nie można przecież
pozbawiać ludzi marzeń. Jeżeli każdą będzie stać na norki, to o czym
te inne będą marzyć, czego pragnąć?
Wymyśla się nowe marzenia, jasne. Matka natura przychodzi
w sukurs z tym wymyślaniem, bo ekolodzy w Stanach Zjednoczonych
mają bardzo poważny problem z norką amerykańską, o czym się nie
mówi. Ta norka amerykańska zwiała z zagrody, pokociła się z innymi
norkami, rozmnaża się tak, że zagraża domostwom, mało tego,
zagraża dzikiej norce, ponieważ jest dużo silniejsza i mnoży się na
potęgę. Odstrzał norek jest zabroniony, więc one się dalej rozmnażają
i zagrażają innym gatunkom. Pozaburzaliśmy ekosystem i teraz
musimy się z tym zmagać.

król jenotów
Wykonuję wolny zawód i obnoszę czasem całe
zwierzęta.

Mam szopa pracza, jenota i liska chytruska. Nawet


kiedyś jakaś fundacja broniąca zwierząt zarzucała mi,
że noszę na sobie martwe zwierzęta. Noszę! Noszę
z nadzieją, że te zwierzęta miały godną śmierć. I myślę
sobie, że ten mój jenot żarł na śmietnikach, był
szkodnikiem i właściwie wcześniej lub później i tak by
go coś przejechało albo by go ktoś zastrzelił, a tak to
jego futro pół świata ze mną zwiedziło. Więc i tak jest
w lepszej sytuacji. Bo jeżeli ludzie mówią, że chcieliby
po sobie pomnik zostawić albo cokolwiek, no to znaczy
się, że o zwierzętach myślą podobnie. A mój jenot jest
królem jenotów w sumie. Był na takich przyjęciach, że
niektórzy ludzie nigdy na takich nie byli.

O, nieszczęsna istota! Co tu się narobiło, o matko! Niedobrze to wygląda, nieświeżo. Pani jest bardzo
szczupła, ale ma w złej kondycji ciało, odsłonięte całe, w kolorze popielatoszarym, luźne, gołe plecy,
spodnie, które się kończą tuż za łonem, biodrówki. Pani się odsłoniła w całości. Jak najzupełniej
niesłusznie.
Jestem absolutnie za wszelkimi ruchami ekologicznymi.
Uważam, że należy walczyć o to, żeby zwierzęta były
hodowane w godnych warunkach.
Zostałem ambasadorem zwierząt w Polsce, bo naprawdę nie
bez znaczenia jest dla mnie, co mam na talerzu, nie bez znaczenia,
w jakich warunkach to, co mam na talerzu, było hodowane, w jakich
warunkach było hodowane to, co mam na grzbiecie, i to, co mam przy
boku. Będę walczył z tymi, którzy przebierają psy za ludzi, którzy
zakładają im ciemne okulary na oczy, którzy szyją ubrania dla psów
czy proponują buty dla psów. Uważam to za idiotyzm i sądzę, że
w ogóle z takimi rzeczami się powinno walczyć, a nie z tym, że ktoś
się decyduje na hodowlę szynszyli. Te szynszyle muszą żyć w takich
warunkach, żeby się broń boże nie przestraszyły, bo w przeciwnym
razie tracą futro, a na co komu łysa szynszyla? Szynszyle żyją krótko,
ale żyją w swojego rodzaju spa dla szynszyli. Ponieważ w żadnym
wypadku nie mogą się przestraszyć, muszą być świetnie karmione, do
tego słuchają muzyki klasycznej, bo to je uspokaja. A jak przychodzi
ich czas, to rachu ciachu, a potem idą do opery…
Ktoś naprawdę ekologiczny nie kupuje sobie sztucznego futra,
ponieważ to jest substytut trupa. Jeżeli jestem ekologiczny, to neguję
noszenie futer i po prostu nie noszę futer. Czy one są sztuczne, czy
jakiekolwiek, po prostu nie. To jest dla mnie idiotyzm, że walczę
z naturalnymi futrami będąc w sztucznym. Jeśli walczę z futrem, to nie
noszę żadnego! Jeśli zdecydowałem się być łysy, to nie po to, żeby
chodzić w peruce, nie? Jestem jak najbardziej za ekologami, tylko
błagam ich o konsekwencję. Ludzie, jeżeli mówicie, że walczycie
z produkcją i z naturalnymi futrami, no to nie noście skór, bo to jest
kwestia gustu, czy wolimy ciało wydepilowane, czy owłosione. Jeżeli
lubimy ciało, to je lubmy po prostu i już. A jeżeli nie, no to nie. Bez
sensu jest mówienie, że walczymy o to, żeby nie chodzić w futrach,
a chodzimy w kurtkach skórzanych, butach skórzanych itd. Bzdura.
Joanna Krupa z sakwojażem Vuittona, który jest wykańczany skórą,
walczy o zwierzęta. Idzie się promować do Kuby Wojewódzkiego,
gdzie jeździ pupą po jagniętach, bo tam są skórzane kanapy. I jest na
tyle głupia, że nie potrafi swojej walki wykorzystać, bo jeśliby
powiedziała: „Panie Wojewódzki, przyjdę do pana programu, jeśli pan
wymienisz te kanapy, bo ja nie pozwolę sobie na to, żeby usiąść na
zwierzątku, które tam miało swoje serduszko”. On nie dość, że
wymieniłby te kanapy na lniane, to jeszcze zrobiłby z tego temat!
Ekologia używana do autopromocji jest szczytem
hipokryzji i nie przysparza nikomu dobrej sławy. A działania
szczere zawsze dają coś dobrego. Jeżeli ktoś naprawdę czuje, że
będzie protestował i nie będzie korzystał z cyrku zabijania zwierząt, to
ja mam do niego pełny szacunek. Mało tego, mam na tyle szacunku,
że jeśli wiem, że z kimś takim przebywam, jestem w stanie
dostosować swój ubiór tak, aby nie razić jego wrażliwości na krzywdę
zwierząt. Jestem w stanie zamówić warzywa na parze, a nie
krwisty stek. Bo to szanuję. Ale niech na boga będzie w tym
jakaś konsekwencja.
targowisko próżności
Pokazy projektantów zwykle odbywają się na jakimś
wypiździajewie, w jakichś dziwnych salach w różnych dziwnych
miejscach. Rozgrywają się tam sprawy dotyczące samego projektanta,
niedotyczące przeciętnej, nawet doskonałej pani doktor np.
z Olsztynka czy znakomitego adwokata z Piły. Opowiem o tym, co
wszystkich bardzo interesuje: z czego się bierze ta moda, te trendy, te
ubrania itd.
Moda jest pewnego rodzaju rozpędzonym kołem. Najpierw
mamy ruchy społeczne, ruchy subkulturowe, które w jakiś sposób
kontestują, podkreślają swoją inność, ale i wskazują na tożsamość
z własną grupą. Wśród mnóstwa ludzi zdarzają się mutacje, czyli tzw.
odmieńcy, czyli ludzie, którzy idą swoim własnym torem od urodzenia,
artyści, indywidualności, m.in. projektanci mody.
Zrobię tutaj teraz dygresję. Byłem ostatnio w Toruniu. Mam tam
zaprzyjaźniony salon fryzjerski, gdzie dwa razy do roku przyjeżdżam.
I gdzie przyjeżdża z ubraniami pani, która ma swój butik. Podczas gdy
panie są czesane, malowane, ja im opowiadam o stylu, doradzam,
zwracam uwagę na proporcje. To miłe spotkania z cudownymi
kobietami. Jedne są bardziej cudowne, inne są mniej cudowne. Siedzą
tam sześć godzin. Była tam pani, o której przez cały czas myślałem, że
jest świeżą wdową, utleniona na biało blondynka, rozmiar 40/42,
duża, w sumie zgrabna. Byłem dla niej ze względu na to domniemane
wdowieństwo miły i delikatny, spytałem: „Pani niedawno owdowiała?”
A ona na to: „Ależ skąd ten pomysł?!” Tłumaczę, że stąd, że cała pani
łka, pani sylwetka łka, i twarz pani łka, i strój pani łka. Znaczy
i z postawy, i z ubrania, i z wyrazu twarzy jest pani dotkniętą i bardzo
nieszczęśliwą osobą, jakby pani straciła kogoś bliskiego. Przecież
gdybym tak nie myślał, tobym tak nie powiedział. Pani się rozjarzyła
jak czerwona lampka i mówi: „Ojej!” Proponuję jej, żebyśmy coś
chociaż z kolorami zrobili, bo w tych czerniach i fioletach bardzo
wdowio wygląda. Kobiet się nie pyta o wiek, ale ona mówi, że ma 41
lat. „Dziewczyno! – krzyknąłem. – To całe szczęście, że się tu
zjawiłem!” Na początek kazałem jej wciągnąć brzuch i ściągnąć
łopatki. Miała dosyć duży biust, tylko że leżał jej na wypchniętym
żołądku. To nie była kwestia dużego brzucha, tylko postawy.
Przygarbione plecy i wypchnięty przód. Tak się nie robi. To jest
niedołęstwo umysłowe i apatia po prostu. Czy jeżeli człowiek nie
myśli, to puszcza wszystko? Puszcza kałdun, puszcza cycki, wszystko
idzie do przodu. I jest zgarbiony, i jest straszny. Wystarczy, że się
takiego kogoś napnie, uszczypnie w dupę, żeby musiał się napiąć,
i staje się od razu kimś innym. I z tej wdowy, płonącej kamforowym
wdowim ogniem samotności (Marquez), nagle kobita stała się laską do
wzięcia, właściwie mogłaby konkurować ze swoją córką, pewnie
jeszcze bardziej nieatrakcyjną od niej, bo zwykle tak już jest. I to
właśnie było niezwykle. Dla takich momentów uwielbiam jeździć po
Polsce i ubierać ludzi. Nie z każdym jest aż tak spektakularnie, ale są
ludzie, którzy nie wiem na skutek czego mają takie myślenie, że życie
to tylko czas szkoły, i to właściwie szkoły średniej, bo w podstawówce
ojciec leje sprzączką od paska, a w średniej można się postawić.
A później, gdy się kończy tę szkołę średnią, trzeba natychmiast dać się
zakocić i natychmiast rodzić, i natychmiast wchodzić w tzw. prozę
życia albo lumpowatość, co tam komu pisane. Ale nie jest pisane, że
jak kobieta kończy czterdzieści lat w dużym mieście, a trzydzieści pięć
w małym, to musi obciąć kudły i zrobić sobie trwałą ondulację.
Dlaczego? Bo łeb się przetłuszcza, bo nie wiadomo czym to upiąć,
poza tym trzeba codziennie myć, trzeba podkręcić, no trzeba jakoś
wyglądać. A jak się zrobi trwałą, to łeb raz na tydzień się umyje
i obleci, coś się widelcem poprawi, farbę się rzuci niedbale.
Była tam córka właścicielki butiku, a przy tym i właścicielki
bardzo zasobnego portfela. To rzeczywiście są na skale polską
gigantyczne pieniądze, na skalę światową przeciętnie duże. W związku
z tym pani ma taką fantazję i uwielbia robić w modzie, a że ma nawet
niezły gust, to sama coś tam projektuje. Jest tak ustawiona, że może
sobie pozwolić. I ma córeczkę, mimozkę taką. Robi teraz maturę,
a wygląda i zachowuje się, jakby miała iść do gimnazjum. No i niby
interesuje się modą. Mamusia zabiera ją, ponieważ ją stać, na
fashionweek do Mediolanu, bo tak prościej. Pytam, dlaczego nie Paryż,
nie Nowy Jork, nie Londyn, tylko tam, gdzie jest ta największa
masówka, czyli tzw. mózgotrzep. Mediolan fantastyczny, jeżeli zna się
całe spektrum mody, jeżeli się wie, o co chodzi, bo to jest źródło
komercji.
Matka przebiera się w czasie jednego spotkania pięć razy
i zwykle wygląda nieźle, ma bardzo dobre i drogie buty, a córeczka
jest zawsze w histerycznie za dużych ubraniach i zawsze wygląda jak
siódme dziecko stróża. I chowa się za mamusiną spódnicą. Ma bardzo
ładne elementy stroju, prześliczne buty, ale całą resztę za dużą. Za
dużą kurtkę skórzaną, za dużą jakoś abstrakcyjnie idiotyczną sukienkę.
To nawet nie było tak, że ona miała kreacje i postanowiła coś
wymyślić. Po prostu założyła za duże ubrania nie z chęci założenia za
dużych ubrań, tylko po prostu mniejszych nie było. I stoi to
dziewuszysko i słyszę, że będzie modę studiowała, no i coś tam dalej
na temat jej pasji.
Nic z tego nie rozumiałem, bo jaka pasja? Potem się dopiero
okazało, że ta dziewczyna poszła łkać do toalety i mało się tam nie
zawyła w ogóle. W końcu ktoś otworzył tej matce oczy, a ona nam za
to dziękowała. O jakiej tu mówić pasji? Gdyby to dziecko miało pasję…
Ja mam pasję! Jak miałem trzy lata, zniszczyłem całej rodzinie
biżuterię, bo przewlekałem koraliki, przyklejałem, dowiązywałem,
robiłem cuda wianki, poniszczyłem matce całą pościel w ciężkim
komunizmie… to jest pasja. Przysysałem się do wszystkich
przewodników jak wesz i chłonąłem każde słowo, bo chciałem
wiedzieć, gdzie jestem i skąd jestem. To jest pasja. A to dziecko?
Przyjeżdżam tu od czterech lat i słowa ze mną nie zamieniło. Gdzie
ono do mody się nadaje? Biedna dziewczynina.
Pewnych rzeczy nie można sobie wmówić, nie można sobie
wmówić pasji. Są takie zawody, które wymagają cech
predestynujących. To bardzo istotne, żeby nie wtłaczać dzieci
w zawody, które potem, jak już zostaną same, przyczynią im tylko
frustracji i rozczarowania. Pasja trzyma ludzi przy życiu, pasja
wmawiana frustruje, a frustracja zabija.
skąd się bierze moda
i co to właściwie jest?
Pasjonaci obserwują rynek, a że są niezwykłymi wrażliwcami,
popadają w różnego rodzaju nałogi, często nie radzą sobie ze sobą
i otaczającym ich światem. Mają co parę lat próby samobójcze,
załamania nerwowe, ale to oni właśnie łowią ruchy społeczne, to co
się dzieje na ulicy, na dnie tej ulicy. I oni wybierają stąd swoją
wyobraźnią niczym łyżką cedzakową i przetransponowują to na wielkie
wybiegi i proponują jako modę, choć może lepiej powiedzieć – jako
tendencję. Czyli dają propozycję tego, co oni sobie wyobrażają, że
chcieliby, żeby było modne.
Pokazują na wybiegach opatrzone rzeczy, przeniesione
z subkulturowych klimatów, ale to już są zupełnie inne rzeczy,
z zupełnie innych tkanin wykonane, no i przeznaczone dla zupełnie
innej grupy. Czyli nie dla tych, którzy nie mają nic, tylko dla tych,
którzy mają wszystko. I w ten sposób buduje się gdzieś tam tzw.
high fashion, czyli modę, która dostępna jest dla bardzo
wąskiego, wyselekcjonowanego grona, choć marzą o niej
wszyscy.
Ponieważ żyjemy w demokracji, każdemu wolno marzyć. Fajnie,
jeśli się wie, o czym się marzy, bo często się nie wie. Jedni projektanci
są bardziej zdolni, drudzy mniej. Towarzystwo zbiera się na pokazach
dwa razy do roku, czyli w sezonie wiosenno-letnim i jesienno-
zimowym od 1975 roku (targi pret a porter wymyślił Pierre Cardin,
dziś nazywają się fashion week) w głównych stolicach mody:
Mediolan jest najbardziej komercyjny, Paryż bardziej
wyrafinowany, Londyn nie jest już offowy, ale cały czas
ubrany w pióra offu, więc można tam zobaczyć
konceptualistów, Vivenne Westwood, no i jest jeszcze Nowy
Jork, który jest zbieraniną wszystkiego, przede wszystkim
jest to nowa moda, amerykańscy projektanci. Oczywiście
w każdym kraju prezentują się również rodzimi projektanci, niektórzy
z nich podróżują. Przed laty było tak, że ci sami projektanci
pokazywali się na różnych fashionweekach, w tej chwili z powodu
kryzysu pokazują się w jednym kraju.
W czasie pokazów mody ogląda się kolekcje, wtedy się je
ocenia, wtedy wyrabia się opinie, wtedy się o tym pisze. Często jest
tak, że określone pomysły rodzą się w kilku głowach naraz, w związku
z tym jakby z fasonów zbliżonych i powtarzających się u kilku
projektantów wnioskuje się o tendencjach, czyli wyczuwa wiodący
nurt. W Polsce od zaledwie kilku lat mamy łódzki fashion week, na
którym nikt się jednak nie pokazuje.
Projektanci żywią się historią, pomysłami swoimi i cudzymi, na
bazie jednego pomysłu wyrastają nowe. Jedni czerpią ze starożytnego
Rzymu, inni czerpią ze starożytnej Grecji, a jeszcze inni czerpią z epoki
napoleońskiej, czyli z antyku transponowanego przez wieki. Cały czas
moda zatacza wielkie koło, wszystko się powiela, ale i zmienia. Później
jeszcze odbywają się pokazy w ciągu roku, ale to pokazy, o których się
nie pisze w prasie, nie mówi, są ewentualnie drobne wzmianki
newsowe, że dla grona kilkuset osób ktoś zrobił superekskluzywny
pokaz i tyle.
W Polsce ta branża funkcjonuje zupełnie inaczej.
Wszyscy są na siebie poobrażani, Łódź jest obrażona na
Warszawę, Warszawa jest obrażona na Łódź, fashion week
nie funkcjonuje, bo nikt się tam nie chce pokazywać…
W Polsce projektowanie odzieży wygląda nieco inaczej niż na
świecie, nie żyje się mianowicie ze sprzedawania sukienek, tylko
z partnerów biznesowych, no bo jeżeli tutaj ceny tkanin są postawione
na rzęsach absolutnie. Partnerzy biznesowi dają projektantowi na
kolekcję, on ją szyje, ale już nie dają na wyjazdowe pokazy, tylko
robią pokazy dla swoich gości, żeby coś z tego mieć. Projektanci nie
mają pieniędzy, żeby pokazać się na fashion week, więc się nie
pokazują. I cała impreza bierze w łeb.
Poza tym nie przyjeżdżają handlowcy.
Dlaczego pokazy mody odbywają się dwa razy do roku i nie
jednocześnie we wszystkich stolicach jednego dnia, tylko cierpliwie się
czeka, a kalendarz jest ściśle określony z tygodnia na tydzień?
Dlatego, że to nie jest zabawa bogatych kretynów, tylko gigantyczny
biznes. Chodzi o handlowców. W Polsce nikt nie może zrozumieć, że
biznes tekstylny generuje przegigantyczne pieniądze. Jeżeli chodzi
o biznesy legalne, jest na trzeciej pozycji, w nielegalnych podobnie.
W legalnych mamy żywność, leki i tekstylia, a w nielegalnych broń
narkotyki i tekstylia. Na tym się robi pieniądze. To nie jest zabawa
oszołomów, to jest naprawdę ciężki biznes i dlatego projektanci są tak
sfrustrowani. Oni umierają na nerwice, leczą się w szpitalach
psychiatrycznych. Są twórcami, a muszą być biznesmenami, bo tutaj
gra się toczy o gigantyczne pieniądze, naprawdę gigantyczne!
W Polsce to funkcjonuje w zupełnie inny sposób. Tutaj pokazy
mody rzadko są wielkimi wydarzeniami. Może pokazy Maćka Zienia
urosły do rangi wydarzenia sezonu, robi się gigantyczne zamieszanie
i Maciek jako bardzo elegancki projektant dla swoich gwiazd na
pokazy często szyje sukienki w stylu kolekcji, którą prezentuje,
i później darowuje te sukienki gwiazdom. I to jest super, bo tak
właśnie wygląda rynek na świecie. Ponieważ jest to świat pieniędzy,
kręcą się wielkie pieniądze. Na całym świecie o randze pokazu
świadczy to, jacy goście byli i jak byli ubrani. Jeżeli mamy nieznanego
projektanta i znaną gwiazdę, to jeśli się chce tę gwiazdę zaprosić na
pokaz, trzeba tej gwieździe po prostu zapłacić. Bo ona nie po to jest
gwiazdą, żeby chodzić do jakichś obcych ludzi, siedzieć tam i gapić się
na sukienki, zamiast pójść z narzeczonym do kina czy wychowywać
dziecko. Jeżeli ona traci czas, wydaje jakąś sumę, żeby się
przygotować, bo przecież nie trzyma pod umywalką makijażystki,
fryzjerki, manikiurzystki, pedikiurzystki, bo to kosztuje… do tego musi
jakoś dojechać. Są gwiazdy, które przychodzą na pokazy za jakąś
określoną sumę i np. kreację projektanta. Są takie, które przychodzą
tylko za kreację, a są takie, które po prostu przychodzą, ale jeśli
projektant chce, żeby w jego kreacji, to musi zapłacić dodatkowo.
Wszędzie na świecie jest to bardzo jasne, normalne i oczywiste,
a u nas w Polsce dziwi i zdumiewa, i właściwie media, te bardzo
popularne, brukowe, wieszają psy i na gwiazdach, i na projektantach.
Na gwiazdach, że chodzą w pożyczonym, na projektantach – że biorą
pieniądze za wypożyczenie. A to jest bzdura, to po prostu jest rynek.
I jeżeli Małgosia Kożuchowska występuje w sukience Gosi Baczyńskiej,
to Gosia Baczyńska teoretycznie, bo w praktyce różnie to bywa, po
wystąpieniu Małgosi w tej sukience powinna mieć z okolic
Białegostoku, Rzeszowa i Szczecina zamówienia na takie sukienki od
tamtejszych oligarchów, bo tak to właśnie powinno wyglądać.
Wygląda cały czas niestety nieco inaczej, dlatego też ten rynek jest
tak bardzo mizerny i dlatego jest to tak strasznie śmieszne. Im
skromniej, im biedniej, im gorzej, im bardziej siermiężnie, tym temu
wszystkiemu towarzyszy większe nadęcie, większa fanfaronada
i większy blichtr.
Na całym świecie w czasie fashion week pokazy odbywają się
od rana do wieczora, a ludzie związani z modą od rana do wieczora
wyglądają tak jak wyglądają. I naprawdę w masie wygląda to
fenomenalnie. Przecyrkowy tłum absolutnie! Bo nawet nie można
powiedzieć, że on jest stylowy. On jest cyrkowy, bo są w nim tak różni
ludzie. Pracujący przy tworzeniu tej mody, żeby później można ją było
podać innym. Pokazy mody w Polsce to natomiast święto
dyszla. Maciek to wydarzenie sezonu. Ten młody człowiek tak
podkręcił koniunkturę na siebie, że to niezwykłe. Nikt nie wie,
czy stoi za tym sukces rynkowy. To budowanie pewnego
rodzaju fikcji.
Przez to zadęcie, przez nasz dramatyczny prowincjonalizm
wszystko wygląda tu bardzo śmiesznie. Rzeczywiście panie mają
problem z ubieraniem się w kreacje, na które wydają ciężkie
pieniądze. Bali urządza się u nas stosunkowo niewiele, bali
charytatywnych również, bo nikt na nie chodzi. Na imprezach
charytatywnych trzeba zostawiać pieniądze, a wszyscy liczą na
drapane, więc te charytatywne bale z aukcjami nie cieszą się
specjalnym wzięciem. Do opery nikt już w balowych sukniach
i norkach nie chodzi, a szkoda. Boże, jaka siermięga na tych
premierach. Parę osób ubranych jak trzeba, ale na tle innych
wyglądają jak kretyni, jakby się skądś urwali. Czasami jakiś młody
studencik, co ma ch… jak pręcik, w za dużej marynareczce i w muszce
niedbale zawiązanej nawet miło wygląda. Ale te panie w bardzo
drogich kaloszach w ogóle nie wzruszają. Jakbym tak wziął jedną
z drugą za łeb, toby leciała i leciała… najpierw by wyskoczyła z tych
kaloszy, a później by leciała, leciała, ażby z głodu umarła. To jest
szczyt. Spotkałem kiedyś na premierze w operze stylistkę
w hunterach, nie, to nie były huntery, to były kalosze Chanel.
No kalosze, które kosztują ponad 1000 euro, ale to
kompletnie nie ma znaczenia, bo to cały czas ma służyć do
tego, żeby chodzić po błocie. A jak ona tego nie wie, to powinna
siedzieć w domu, a na pewno nie nazywać się stylistką.
Kto przychodzi na pokazy w Polsce? To bardzo istotne. Zwykle
są to spędy na kilkaset osób. Ile mamy redakcji? Cztery, pięć, sześć
liczących się, no z dziesięć niech będzie. Niech z każdej redakcji będą
po dwie osoby… Znane i uznane nazwiska przyciągają nawet same
naczelne z aspiracjami. Widziały „Pret a porter” Altmana, „Seks
w wielkim mieście” i „Diabeł ubiera się u Prady”, wiedzą więc, że
trzeba się ubrać elegancko, siedzieć w pierwszym rzędzie, mieć mordę
nadętą i w ogóle zachowywać się odrażająco. To wychodzi im
świetnie. To targowisko próżności tak wygląda na całym świecie i to
jest bardzo istotne, która naczelna obok której siedzi, no bo redaktor
naczelna pisma kobiecego modowego to jest wierzchołek góry lodowej
w karierze kobiety dziennikarki. Bardzo ważna funkcja, szalenie
odpowiedzialna, nie każda może być naczelną, bycie naczelną to
pewnego rodzaju namaszczenie. I to jest osoba absolutnie ważna.
Ktoś tam powierzył jej kawał rynku, za który ona dostaje kawał
grosza, bo zajmuje odpowiedzialną funkcję. Chodzi na pokazy
w ubraniach, które przyjechały z dalekiego świata, z showroomów
światowych (bo teraz już można zdobyć te używane sukienki za ileś
tysięcy dolarów), bryluje.
Choć i tu sporo się zmienia. Do tej pory królowały te wszystkie
ważne naczelne, takie nadęte, a tu nagle mamy myk. Jest sobie
reporterka, która biega po imprezach niczym oszalały little pony
z lokiem na boku i zadaje przegłupie pytania gwiazdom, czy tam
bardziej celebrytom, na przykład: „A jakie miałaś na sobie majtki, jak
poznałaś swojego narzeczonego?” albo: „A co masz w torebce?”,
„Jakiego lakieru do paznokci używasz?”, „Czy masz bolesne miesiączki,
czy też nie?”, i ta reporterka – okrzyknięta przez inne pisma Moniką
Olejnik szołbiznesu (temu, kto to powiedział, powinien wyrosnąć
olbrzymi pryszcz na języku i oby nigdy nie chciał pęknąć), skądinąd
bardzo pracowita, bystra i miła osoba, pracuje niemal 24 godziny na
dobę, codziennie rano jest w telewizorze, piękna, umalowana,
z lokiem na boku, w landrynkowych sukienkach, potem jedzie
nagrywać materiał, potem go montuje, potem znowuż jest rano
w redakcji, potem znowu pracuje, cały czas – i nagle zostaje naczelną
pisma. Gdybym ja był naczelną (na szczęście jakoś inaczej poszło i nie
jestem), toby mnie krew zalała, bo z całym szacunkiem
i odpowiedzialnością jest to absolutne podważenie autorytetu
redaktora naczelnego. Jak świat światem, a mój liberalizm moim
liberalizmem, to gdybym był redaktorem naczelnym jakiegokolwiek
pisma, zaryczałbym jak lew. Nie wyobrażam sobie, że jestem najpierw
redaktorem naczelnym, siedzę w pierwszym rzędzie, oglądam i kiwam
głową, a potem niczym pierwsza lepsza miotła biorę tego loda, czyli
dżelato po włosku, tłuczek po polsku, i chodzę do różnych celebrytów
mniejszej i większej rangi, wypytuję ich o jakieś przetotalne głupoty,
a potem wracam do redakcji i znowuż się sadzę i rozliczam ludzi
z materiału. To schizofrenia!
A wracając do tych nieszczęsnych pokazów mody: kolorowy
tłum na pokazach różnych projektantów jest różny, choć trzon jest
często ten sam. Na takim pokazie mody mieści się 700 czy 800 osób,
z czego dziesięć na dwanaście to są osoby naprawdę zainteresowane
wydarzeniem, czyli fachowcy, którzy są w stanie ocenić wydarzenie, są
w stanie medialnie rozkolportować to dalej. Cała reszta to są miejsca
dla klientów, i to jest bardzo ważne, że na całym świecie miejsca
w pierwszych rzędach są dla klientów. Klient jest najważniejszy, to nie
tylko naczelne, ale również właściciele butików i tych miejsc, które
zamawiają najwięcej. Czyli lepsze miejsce będzie miała pani
z tokijskiego butiku Gucciego niż naczelna portugalskiego „Vogue’a”.
Tu w Polsce pracując dla TVN mógłbym się nawet trochę czuć
upokorzony, bo mi tłumaczą, że jako przedstawiciel tej stacji nie
wchodzę na nic, bo niby z jakiego powodu? Wchodziłbym jako
zjawisko, więc jak się przemażę i ktoś mi zrobi zdjęcie, powiemy, że to
jest ten koleś, co w Polsce coś tam wyrabia. Ale ze swoją stacją
i kamerą to jesteś nam tu po nic, bo macie tam jeden sklep, który
sprzedaje jedną sukienkę w miesiącu. Wchodzi więc operator, który
musi mieć miejsce, i wchodzi jeszcze redaktor. I tak to wygląda. Tak
że jeśli mam ochotę jechać na fashion week, to dzwonię i się
przedstawiam, dostaję naturalnie zaproszenie, no ale wtedy muszę
sam sobie zorganizować względnie fajny hotel we względnie fajnym
miejscu za względnie normalne pieniądze, czyli za 100–200 euro za
dobę, co nawet dla stylisty z moją pozycją nie jest błahą sumą. Taki
wyjazd na fashion week po Europie to jest wydatek 1000–1500 euro.
A wracając do naszej rzeczywistości, to mamy miejsca dla siły
fachowej, która przychodzi na pokazy, mamy miejsca dla klientek
projektantów osobistych (to te, które kupują najwięcej detalicznie
sukienek, bo tutaj nie ma handlowców, wiec przychodzą klientki
detaliczne), no i są osoby ze świecznika, w nadziei że kupią. Krótko
mówiąc: jak jest Konstancin, to znaczy, że będzie się kręcić. No mamy
tych ludzi od mody, mamy klientki i mamy miejsca dla sponsorów, bo
firma, marka, która sponsoruje pokaz czy kolekcję, też życzy sobie puli
miejsc. Zwykle jest tych miejsc dużo i wtedy na takie pokazy są
zapraszani goście firmy kompletnie od czapy. Jeżeli duży koncern daje
pieniądze, to kto przychodzi? W nagrodę na przykład kierownik
marketingu z małżonką. Często są to ludzie, którym zdarza się to raz,
dwa razy w życiu. Ja w tym świecie żyję, w nim funkcjonuję, mam
z tym do czynienia codziennie. Ale mam też świadomość, że tak
naprawdę ludzi zwykłych to g…o obchodzi.
Są pokazy, na które bardzo trudno wejść, np. pokazy LaManii są
znane z tego, że dostanie się na nie graniczy z cudem, że są
zaproszenia na zaproszenia. I ludzie się obrażają, fukają, czują się
obrażeni, że w drugim rzędzie, a nie w pierwszym, wychodzą
z powodu, że ktoś dostał miejsce, które im się według nich należało.
Cuda wianki na kiju się dzieją, no ale gdzieś tam to na tym polega
i tak buduje się ten dosyć nierealny świat. Bo o pokazach mody
właściwie dowiadujemy się z tyłówek gazet, z newsowych programów
telewizyjnych, szołbiznesowych. Zwykli ludzie bardzo rzadko mają
okazję coś takiego zobaczyć, a ci niezwykli stroją się jak dzicy.
Konstancin już wie, jak się ubierać, bo Konstancin nie tylko w Polsce
bywa na pokazach, ale i w świecie, wiec troszkę jest okrzepnięty, ale
ci mniej bywali zaraz się muszą ubrać w jakieś fioletowe stylony, brrr.
Pokazy zaczynają się w Polsce z godzinnym opóźnieniem. Jeżeli
zaproszenie jest na 20.00, to ludzie zaczynają się schodzić od 20 do
21.00.
Goście sponsora lubią przyjść nawet 10-15 minut przed czasem,
więc jeśli ja pracuję przy pokazie i zobaczę za dziesięć ósma jakiś
wygłodniały tłum, zwykle rzucam dość głośno: „W wiktoriańskiej Anglii
do gości, którzy przychodzili za wcześnie, strzelano”.
Dość smutnym momentem jest koniec takiej imprezy, kiedy już
jest po pokazie, a ciała ludzkie w gorącu sali wydzielają różne
zapachy. Często w takim tłumie godzinę po pokazie, kiedy ludzie się
przepychają między barami z drinkami, czuje się, że albo nie używamy
antyperspirantów, albo mamy na sobie trzeci raz tę samą koszulę, bo
kołnierzyk nie był jeszcze dostatecznie brudny, albo garnitur obywa
się drugi rok bez pralni.
Bary z drinkami są po to, żeby towarzystwo było bardziej
nałojone i miało łagodniejsze oko i łaskawość dla kolekcji. Myślę, że
dla zwykłych ludzi pójście na taki pokaz jest dużym przeżyciem.
Pamiętam swoje pierwsze pokazy mody, nie wiedziałem, czy mam się
cieszyć, czy płakać ze szczęścia, że jestem i mogę zobaczyć coś
takiego. I atmosfera mnie podnosiła, i wszystko, i miałem takie
doznania jak ludzie, co chodzą do kościoła. A że od zawsze byłem
pasjonatem tego, co robię, i to było dla mnie treścią życia i żołądka,
nie zdarzyło mi się, żebym nie wszedł na pokaz, na który chciałem
wejść, czy w Polsce, czy za granicą, częściej nie mając zaproszenia niż
mając. Dziś nikt nie sprawdza, czy mam zaproszenie, no ale
dwadzieścia lat na to pracowałem.
W Polsce ludzie na te pokazy bardzo się stroją, i to jest fajnie,
bo to jest absolutnie miejsce do wystrojenia się. Cały czas powtarzam,
że największym obciachem jest nieodnalezienie się w sytuacji. Każdy
człowiek ma swój temperament, osobowość. Ludzie są bardziej lub
mniej ekstrawaganccy, ale obowiązują ich pewne standardy. Do
kościoła chodzimy z zasłoniętymi nogami i ramionami, a nie
w szortach i japonkach, w operze panom w swetrach dziękujemy.
Jeżeli staruszki żyjące z emerytur i rent mogą wykosztować się na
tena lady odor stop, to i panowie mogą przewietrzyć starą marynarkę.
Może nieporozumienia biorą się stąd, że przestano
mówić o ubieraniu się, a zaczęto mówić o stylizacji?
Przestano mówić o stosowności ubrania do sytuacji, a zaczęto
mówić o dreskodzie? Dreskod i stylizacja – piękne
cudzoziemskie słowa, ale czy nie od nich wszystko się zaczęło
ludziom mylić?
Głupia korporacja potrafi wymusić, że się człowiek myje i ubiera
w określony sposób. A tu po robocie, ponieważ stać mnie na bilet do
opery, to mam w sobie tyle nonszalancji, że mogę iść w szlafroku.
Przerażające. I właśnie te niestosowności są potworne.
Pokazy mody to bardzo dobre miejsce, ponieważ tam jeśli masz
odwagę, możesz przyjść nago przysłonięty liściem figowym i w złotych
szpilkach. To jest pokaz mody, masz do tego prawo. Panowie mogą
przychodzić w szortach i marynarkach smokingowych. Panie mogą
przyjść w balowych sukniach i kaloszach. Można sobie pozwolić na
wszelkie ekstrawagancje wizerunkowe. Bo to jest pokaz, to jest
miejsce, gdzie można takie rzeczy uprawiać. Jeśli mamy napisane na
zaproszeniu, że to bal, obowiązuje nas długa suknia i smoking czy
ciemny garnitur, i od tego nie da się odejść, choćbyś był nie wiem jak
ekscentryczny. Jeśli jestem ekscentryczny i idę na bal, to mam
marynarkę, która ma inne klapy, no może założę kolorowe skarpety,
ale to jest szczyt ekstrawagancji. Na przyjęciach oficjalnych,
biznesowych, obowiązują ściśle ustalone zasady: dla zasady i z zasady
na przyjęcia oficjalne jesteśmy ubrani oficjalnie. Nawet jeżeli mamy
w sobie awangardę, kurestwo i cokolwiek, musimy to zminimalizować
do minimum. Jeśli pani np. ma ochotę na pokazanie cipy, to nie może
założyć bluzki i zapomnieć założyć spódnicy, tylko musi założyć długą
spódnicę przezroczystą, i wtedy nikt jej nie może zarzucić, że się nie
trzyma zasad ubraniowych, choć zagrała bożeną. Wielka polska
dziennikarka tyłem zagrała na pokazie LaManii w przezroczystej
sukience. Choć osobiście uważam, że jednak w okolicach
sześćdziesiątki przezroczystości są dość kontrowersyjne, nawet jeżeli
ma się świetną sylwetkę.
Odrobina koronki przy szyi po sześćdziesiątce to gwoźdź do
trumny. Choć piękne są te staruszki w filharmonii. Mają białe bluzki,
a do tego broszkę albo perłę. Noszą proste spódnice, jakieś żakieciki
sprzed pięćdziesięciu lat, które się świetnie trzymają. Lekko trącą
naftaliną, ale naftalina przeszkadza najmniej. To towarzystwo
operowo-filharmonijne to są zupełnie inni ludzie. Ci prawdziwi
miłośnicy muzyki i baletu to jest garstka ludzi, często niezamożnych,
ale miłujących sztukę, zawsze ubranych z taką godnością, na jaką ich
stać. Cała reszta jest na koncertach mniej lub bardziej przypadkowa.
Jedni idą, bo akurat dostali zaproszenia, drudzy z czystego snobizmu.
Ja należałem do takich osób, które chodziły do opery tylko dlatego,
żeby zobaczyć coś dla siebie, czyli z dwóch i pół godziny przez
kwadrans byłem zainteresowany. Dla mnie pójście na balet jest
mordęgą, bo przez pierwsze piętnaście minut oglądam kostiumy,
a potem myśl moja szybuje na boki, nie nadążam za tym, co się dzieje
na scenie, i zaczynam się nudzić.
Opera w ogóle wydaje mi się kiczowata z założenia, dlatego tak
chętnie wszedłem w kostium operowy, właśnie ze względu na tę
sztuczność, nienaturalność, scenografię. Nie jestem miłośnikiem ani
znawcą opery, ale chętnie projektuję kostiumy operowe, lubię na
podstawie libretta uruchamiać wyobraźnię.
Wracając do imprez modowych i paramodowych, niekiedy ta
godzina przed rozpoczęciem pokazu wystarcza za sam pokaz. Goście
przybyli na imprezę przychodzą obejrzeć się nawzajem, kto w co się
ubrał, jak wygląda, co sobie ostrzyknął, co komu odskoczyło,
wyskoczyło, co kto sobie doczepił, czy włosy zrobił, czy usta, a może
piersi lub inną część ciała. No i czy ta ma prawdziwą torebkę, czy lewą
jest zwykle rozkminiane. „Zobacz, zobacz, ma torebkę Chanel, ale
skąd ona ją ma? Chyba lewizna? No bo ona pracuje w redakcji, jest
fotoedytorką, to ile zarobi? Z pięć tysięcy? A torebka kosztuje
piętnaście”.
Temu służy ta godzina na usadzenie i ogarnięcie się. Właśnie po
to, żeby mógł się dokonać ten samoogląd i samosąd. Pomału zaczyna
się i u nas przyjmować, że goście pokazów strojem i nastrojem
dostosowują się do projektanta. Dobrze jest przyjęte, jeśli na pokazie
projektanta goście pokazu ubrani są w jego kreacje, bo świadczy to
o szacunku i uznaniu dla tego, co robi.
A co do tych torebek ponad stan, to dodam, że bardzo szanuję
takie fanatyczki mody, które za nic nie kupią podróby, ale biorą kredyt
i przez pół roku spłacają torebkę, która kosztuje trzy i pół tysiąca euro
(bo tyle kosztuje najmniejsza chanelka). Dlatego strasznie śmieszą
mnie dziewczęta w butach Deichmana czy CCC właśnie z torebkami
Diora czy Chanel. To brednie. Nie bardzo chce mi się wierzyć, że ktoś,
kto ma na sobie w całości trzysta złotych, nagle wydał piętnaście
tysięcy na torebkę. I jeździ z nią tramwajem czy metrem. W naszej
rzeczywistości się to raczej nie zdarza, choć w światowej owszem tak.
Już mówiłem, że na tym właśnie polega cały rynek dla tych tzw.
aspirujących, którzy marzą, żeby wejść w posiadanie cennego
przedmiociku konkretnego designera.
Poza pokazami mody są również inne eventy, dużym
zainteresowaniem cieszą się na przykład eventy Playboya. Garnitur
ludzki, jaki na nie przychodzi, jest bardzo specyficzny. Niby jest taki
sam jak na imprezie Playboya w Los Angeles w willi Hugha Hefnera,
ale trochę jednak jakbyśmy zjechali z penthausu do sutereny. Ale
zasada podobna. Kobiety wyglądające jak spod jednej sztancy, i to są
kobiety absolutnie bez wieku. Byłem niedawno na imprezie Playboya
i tak staliśmy i się zastanawialiśmy. Mój przyjaciel Coco rzuca, że ta
pani jest w okolicy czterdziestki, ja zaś upieram się, że to
dwudziestoparoletnia dziewczyna, na co on: nie, no zobacz, stara
baba, twarz jej się nie rusza zupełnie. Ale popatrz na jej ciało. Gdyby
ona była koło czterdziestki, toby miała inną strukturę ciała. Człowiek
takie rzeczy wie. Ale gdy wchodzimy w czarodziejski świat dorabiania,
to przestaje mieć znaczenie, czy mamy dwadzieścia dwa lata, czy
czterdzieści siedem. Takie są te kobiety Playboya.
Była tam jedna pani, którą też obgadywaliśmy. Pomiędzy
estetyką wschodu i zachodu granica jest praktycznie cienka niczym
pajęcza nić. Pani chciała wyglądać jak dama z Los Angeles,
a wyglądała jak nierządnica z Mińska, oczywiście luksusowa. Miała
doczep z naturalnych włosów, brylanty Apartu do ramion (znam
kolczyki Apartu, bo sam miałem z nimi do czynienia, kosztują koło
siedemdziesięciu tysięcy, a za to można przecież trzydzieści metrów
kwadratowych na Tarchominie kupić). Do tego pani miała etolę
z beżowych norek, no naprawdę była bardzo drogo ubrana
i wyglądała jak luksusowa prostytutka z Mińska ew. z jakiegoś innego
miasta białoruskiego. Ale czuła się fantastycznie i nie zdawała sobie
sprawy z naszych opinii, ba, wyglądała na dumną, że zwróciłem na nią
uwagę.
I była druga pani, bardziej pasująca do imprezy Hustlera niż
Playboya, bo wyglądała jak pornostar i triumf chirurgii plastycznej nad
zdrowym rozsądkiem. Rzeczywiście była to bardzo ładna, totalnie
przetuningowana dziewczyna, trochę jak fiat126p z większymi
reflektorami, dobudowanymi spoilerami i ultrafioletem pod spodem.
Piękna dziewczyna w potwornie drogiej sukience. Przepotwornie
drogiej. Ta sukienka była ohydna, taka jak dla prostytutki. Składała się
głównie z siatki, kryształów Swarovskiego i suwaków. Siatka, na której
były ponaszywane kryształy Swarovskiego, była połączona różnymi
suwakami. Było to wulgarne, ordynarne, a przy czym widać było cenę
sukienki. Siedzę w tym od zarania dziejów, więc trochę wiem. To, co
miała na sobie, musiało kosztować (jeden taki kryształek w hurcie
kosztuje 15 zł, w detalu 30, a że ich tam było kilkaset, to nawet przy
największym rabacie niezła kasa, plus dość kosztowne suwaki, siatki
nie licząc). Była tam z właścicielem, nie stuletnim wcale, ale chyba
bardzo wybrednym, bo doprowadzenie tej pani do takiego stanu to są
gigantyczne pieniądze. Nikt jej darmo ani tej twarzy, ani tych cycków
nie zrobił.
I co było zdumiewające – te panie najpierw zostały poddane
obróbce chirurgicznej, a dopiero później ubrane. I ta chirurgia
nieszczególnie jakoś u nich była plastyczna, bo na jednej pani na
przykład widać było chamskie i bezczelne blizny pod pachami po
zrobionych cyckach, że aż mi było żal i się zadumałem, że w uszach
kolczyki trzykaratowe, a cycki od rzeźnika, który na pół pachy blizny
zostawia, do tego z boku, takie czerwone. Są różne techniki, różnie się
to robi, pod pachą, pod biustem albo wokół brodawki, a teraz jeszcze
można kaniulą przez pępek.
Osobny temat to twarze, a właściwie ryje, figury i obejście tych
ich właścicieli… to jednak sam wschód, kwintesencja wszystkiego, co
najgorsze. Skromny mięsień pokryty nieskromną warstwą tłuszczu,
w takich wysoko podciągniętych garniturowych spodniach
obciskdupkach, w ciut przyszczupłych koszulach rozpiętych i z dużym
zapotnikiem pod pachą, te błękitne i różowe koszule z białymi
kołnierzykami… byli też tacy panowie, którzy mieli garniturowe
koszule, ale wypuszczone na zewnątrz, i o ile było parę kobiet, które
wyglądały jak bardzo drogie prostytutki, to było też bardzo dużo
panów, którzy wyglądali jak bardzo niedrodzy gangsterzy. I co
zdumiewające, całe towarzystwo przyjechało naprawdę absolutnie
nieprawdopodobnymi furami, a to rolsrojsami, a to maserati…
Pieniądze już tu są, teraz tylko trzeba nauczyć towarzystwo z nich
korzystać. A to pole do zaorania dla mnie.
Niech oni jeżdżą tymi bentleyami, świetnie, że są tacy ludzie, bo
skoro tacy ludzie są, to znaczy, że mają personel, któremu będą
płacić, żeby ich nauczył, pamiętając o zasadzie: jeśliś godny, to godnie
opłacaj personel. Bo skoro już masz tyle pieniędzy, to wyglądaj tak,
żeby przynajmniej twój rodak, który ma więcej oleju w głowie niż ty,
ale mniej pieniędzy, jak jedziesz w świat, nie musiał się za ciebie
wstydzić.
W dużej większości te wielkie pieniądze już okrzepły i ci ludzie
wyglądają przyzwoicie, ale pozostała jeszcze cała rzesza ludzi bardzo
zamożnych, co to niestety tzw. godnego wyglądu dochrapią się
dopiero ich wnuki. Na razie to jest przerost formy nad treścią. Bo to
jednak prawda, że brylanty, futra, smokingi itd. trzeba umieć nosić.
Nie wystarczy być pięknym i wrzucić na siebie futro za 200 tysięcy, bo
to waży i trzeba umieć je nieść, żeby wyglądać w tym futrze jak dama,
a nie jak kurwa. Na razie niestety idzie w tę drugą stronę, ale miejmy
nadzieje, że wnuczki tych pań będą umiały nosić swoje klejnoty.
Nadzieja umiera ostatnia.
Jeszcze jedna rzecz, która na szczęście zaczyna należeć do
przeszłości, ale do niedawna była absolutnie obligatoryjna. Jeśli jest
pokaz i nie ma bufetu z wyszynkiem, to znaczy słaby pokaz. Skandal.
Absolutnie. Niestety zdarza się to nadal, choć żenujące to,
zawstydzające i głupie. No jak można na pokazie mody, gdzie cały
high fashion kończy się na rozmiarze 40, suto i tłusto zastawiać stoły
i robić wyszynk?
Zwykle jest tak, że są bary alkoholowe, bo alkohol nie może się
reklamować publicznie, więc dla jego producentów i sprzedawców to
świetna forma promocji. Ale jedzenie na pokazach to jednak
kompletna bzdura! Te panie w tych sukienkach o pół rozmiaru za
małych, powciskane, nagle idą, a tu kaszanka, tutaj golonka, tutaj
plama, tutaj widelec, talerzyk, serwetka. Nabieranie, ciasteczko, itd.,
i nagle ludzie, którzy cały tydzień nie jedzą, dostają małpiego rozumu
i nakładają na talerze poczwórne porcje. Jest godzina 22.30 i się
zaczyna żarcie! A tutaj polędwiczki wieprzowe w sosie serowym, tutaj
łosoś, tutaj tatarek, tiramisu… Dziś to już coraz rzadsze na pokazach
mody, ale na imprezach playboyowych gastronomia hula jak
najbardziej! Trwa część oficjalna, ludzie nudzą się jak mopsy, nie
mogą wysiedzieć, a jeszcze spowija ich uporczywy smród gastronomii.
Kapucha, jakieś pieczyste, może na słodko coś. Zapachy się mieszają,
ci ludzie siedzą, kreacje drogie, to przesiąka tymi zapachami, perfumy,
gastronomia, wszystko się miesza! Jak już jesteśmy nasiąknięci
zapachami, czekamy, popatrując kątem oka, kiedy oni te bary
z żarciem otworzą, a jak otwierają, nagle ten wyselekcjonowany tłum,
selekcja selekcji w ogóle, ściśle wyrachowane zaproszenia imienne
z dowodami osobistymi, to całe towarzystwo, które przyjeżdża
rolsrojsami i bentleyami, te kreacje, te kremowe suknie, te tiule, te
muśliny, falbany, kudły podoczepiane – wszystko w rosole. Ludzi
nagle ogarnia przedziki głód, ale to nie głód emocji, wiedzy, ale głód
golonki! Pieczarek! Mrożonych warzyw na parze, które skapcaniały
dawno, głód rozgotowanej ryby w śmietanie… Często jedzenie jest
bardzo pyszne, choć zdarza się i zwykła tzw. pasza bankietowa albo
iluzja bankietowa, czyli taki catering, że z daleka widzisz stoły, które
się uginają od wszystkiego, a jak podchodzisz, nie ma nic, jakieś
stroiki z sałaty, paluszki krabowe, sandacz na lustrze i nonszalancko
rozsypane pokrojone kawałki kabanosa, seler naciowy, marchewka
i dipy. Ale wolę przyjęcia z iluzją bankietową niż te z tym serowym,
pieczystym i z tym zaparowanym, odparowanym i przeparowanym…
Obserwowałem niedawno taką kobicinę. Miała żakiet
ostentacyjny, bo jakby tkanina w gazetę, fason jakby Vivienne
Westwood dogadała się z Johnem Galliano i z kimś jeszcze i stworzyli
dzieło. Generalnie było to stosunkowo dramatyczne. Żakiet był
z półtora rozmiaru za mały, a pod nim miała także ciut przyszczupłą
sukienkę – pewnie kupiła ją niedawno i pomyślała, że schudnie, ale
niestety otwarta na bodźce zapachowe nie dała rady, puściła więc
wiosła. Jak ta kobita się zachowywała! Niby czekała, niby słuchała, bo
niby jakąś nagrodę miała odebrać, ale była już gotowa na tę
gastronomię, miała talerzyk z widelcem i jedną rękę przygotowaną…
uchem słuchała, czy jej przypadkiem nie wyczytują, ale patrzyła, czy
już można. I jak tylko się podniosła pierwsza pokrywa, to ta ręka ją
poprowadziła, łokciami się rozpychała, nakładała i jadła
z zapamiętaniem, była pierwsza. Jak już przeszła przez cały
asortyment, czyli w połowie baru, miała znów pusty talerzyk, więc nie
musiała cofać się po nowy, i dalej nakładała i jadła. Jak dojadła ze
wszystkich półmisków, odstawiła talerzyk, wzięła nowy i poszła do
deserów nałożyć sobie całą kupę ciastek. Musiała być mocno
wygłodniała. Tam rzeczywiście sporo ludzi mocno głodnych, po pracy
zdążyli tylko podmyć bożenę i waldemara (penis – przyp. red.), ale już
zjeść nie zdążyli. I tak sobie państwo pojadło.
Pasza bankietowa wszędzie tak samo wygląda i wszędzie
podobnie smakuje. Musimy wziąć pod uwagę, że to nie jest tak, że ci
wszyscy restauratorzy chcą zrobić takie jedzenie, które tak smakuje,
zwykle jest to przygotowane w dużych ilościach wcześniej i żeby nie
było zimne, wiecznie się grzeje. Są albo naczynia elektrycznie
podgrzewane, albo na paliwo turystyczne, wtedy śmierdzi dodatkowo
i tym paliwem.
I jak już tak się najedzą te panie, to skutki nie każą na siebie
długo czekać. Patrzysz o 23.30 i myślisz: starsza kobieta w ciąży, co
ona tutaj robi? Tak jej wywaliło nadpiździe, no bo jak się włoży
gorset, to po takim bufetowym żarciu kałdunisko łup! wywali, a że
sukienka była lekko z dzianiny, to się rozciąga i mamy wystający
brzuch z takim pępuchem poniżej, i niestety czar pryska i nie ma
znaczenia, czy to kreacja za dwa pięćdziesiąt, czy za dwa pięćset…
Na świecie jest tak, że środowiska modowe są niezwykle
opiniotwórcze, wiele od nich zależy. W Polsce mówią, że ktoś będzie
skończony w środowisku. To ja zadaję pytanie: w jakim przepraszam
środowisku? Środowisku czyim? Co ci ludzie łącznie ze mną mogą
zrobić? Jeżeli idą na pokaz i widzą bezczelne kopie? Normalnie na
świecie środowiska opiniotwórcze o tym piszą. Projektant musi
zweryfikować swoje postępowanie ewentualnie zamknąć działalność
artystyczną. Tutaj mogą sobie tzw. środowiska tylko pogadać. Co
z tego, że ludzie przyjdą i się oburzą, bo zobaczą na pokazie
projektanta kopię kolekcji innego projektanta sprzed roku, a plagiator
śmieje się w twarz, bo przecież chodzi o sprzedaż. Że idzie się na
pokaz projektanta i wszyscy mówią, że to nie projektant projektował
te rzeczy, tylko nieszczęsna jakaś zakochana w nim do szaleństwa
alkoholiczka, która pomogła mu zrobić dyplom i teraz dalej projektuje
za niego. Wyrzucili ją ze szkoły, ponieważ się upijała, bo zakochała się
w pedale, który bzyka się z innymi kolesiami, a ją traktuje wyłącznie
instrumentalnie, nie seksualnie, a zawodowo. I ona za niego odwala
całą czarną robotę, po czym tuż przed pokazem jest tak pijana, że nie
pamięta. Mówię o faktach, to nie jest opowieść Szeherazdy.
Taki projektant powinien być w środowisku skończony,
tymczasem ja wiem, że on chromoli środowisko. Bo jakie to
środowisko? I co środowisko może mu zrobić? Jest sprzedaż, on sobie
zarobi pieniądze i stworzy własne środowisko. Tu nie ma żadnego
środowiska opiniotwórczego i nikt nic nie może, bo nie ma rynku
mody. Jeżeli jest rynek mody, to wtedy istotna jest opinia i reputacja,
ale jeżeli rynek jest teoretyczny, to znaczy składa się z paru krzykaczy,
którzy sobie pogadają (nie mogą napisać na łamach periodyków, dla
których pracują, ponieważ mają zobowiązania biznesowe, periodyk
jest na przykład patronem medialnym tego projektanta). Jak na
świecie wychodzi taka historia, to coś się dzieje, ale nie tutaj, bo tu
wszędzie barterowe zależności, więc się parę osób oburzy co najwyżej
przez telefon, sprawdzając czy nie jest podsłuchiwany, żeby to broń
boże nie wyszło na jaw, i natychmiast poleci do tego projektanta
i będzie się mizdrzyć i uśmiechać, i mówić, jak cudownie było
i w ogóle czy pożyczysz mi tę sukienkę na imprezę. I taki projektant
wie o tym, że nikt głośno nie odważy się powiedzieć, że coś jest nie
tak, ponieważ środowisko biznesowo-celebryckie to jest środowisko
gołodupców (mówię tu też i o sobie, żeby nie było).
wszyscy liczą na drapane,
czyli mroczne tajemnice rynku
mody
Jesteśmy tzw. klientami przecenowymi, dlatego że na high
fashion przy tym poziomie zarobków nikogo nie stać. Żeby się ubierać
w high fashion, trzeba generować 30-40 tysięcy miesięcznie netto.
A przecież człowiek zawsze ma jeszcze inne rzeczy do
kupowania, a to kran się popsuje, a to samochód… a nie żeby wywalić
10 tysięcy na sukienkę i 12 tysięcy na torebkę. Wiadomo więc, że
wszyscy liczą na drapane. Dla początkującej, świetnie zapowiadającej
się aktorki wydanie tysiąca złotych na imprezę stanowi bardzo
poważny wydatek, a to jest minimum, żeby wyjść z domu. Bo żeby
dać się fotografować, makijaż powinien być profesjonalny, fryzura
przemyślana, do tego dochodzi manikiur, pedikiur, no i kreacja.
Przeważnie wypożyczona. Jeśli gwiazda ma już dosyć dużą
popularność, to może się zdarzyć że nawet za darmo, ale jeśli nie, to
trzeba wynająć stylistę, któremu należy zapłacić za przyniesienie kilku
sukienek z showroomu, tę sukienkę wypada oddać do pralni, no
i jeszcze trzeba mieć na taksówkę w obie strony.
Co to są showroomy? Jest to zjawisko w Polsce dość nowe, ma
z dziesięć lat. Jak pracowałem w redakcji „Twojego Stylu”, jeszcze ich
nie było. Pierwszy w Warszawie Aliganza się nazywał. Projektanci
mają showroomy, firmy odzieżowe. To są na świecie niedostępne dla
normalnych ludzi miejsca, gdzie przyjeżdżają handlowcy z całego
świata, oglądają kolekcje i składają zamówienia. Musimy pamiętać, że
pokaz jest zwieńczeniem pracy projektanta i na świecie bardzo często
jest tak, że projektant funkcjonuje pięć, siedem lat na rynku, jest
znany i uznany, a pierwszy pokaz robi, jak jest już bardzo znany, jako
zwieńczenie swej pracy, bo to bardzo droga impreza. Dopóki
projektanta nie stać na pokazy, trzyma swoje ubrania w showroomie.
Są duże marki, które mają własne showroomy tylko ze swoimi
rzeczami, i są showroomy, do których firmy konfekcyjne, odzieżowe,
galanteryjne, biżuteryjne, obuwnicze wstawiają swoje bieżące kolekcje
na sezon.
Pod koniec roku w Polsce bardzo trudno pracuje się
z showroomami, bo wymieniają kolekcje, czyli kasują jesień–zima
i wprowadzają wiosnę–lato.
Magazyny modowe mają cykl wydawniczy dwu-, trzymiesięczny,
więc żeby można pokazać cudowne letnie sukienki w majowych
numerach, trzeba je sfotografować już teraz, pojechać w jakieś fajne
miejsce czy powymyślać jakieś fantastyczne scenografie w studiu.
Showroomy to są więc miejsca, gdzie handlowcy zamawiają
kolekcje, gdzie cały rynek prasowy, czyli styliści, wypożyczają ubrania,
żeby je sfotografować, żeby przeciętna Kowalska, Malinowska i inny
Nowak wiedzieli dokładnie, co w modzie piszczy, co należy nosić
i gdzie to ewentualnie kupić. Przychodzą tam styliści, wypożyczają
ubrania do zdjęć i na różnego rodzaju imprezy dla celebrytów.
Showroomy funkcjonują w ten sposób, że firma wstawia do nich
swoje ubrania i płaci jakąś tam sumę za wejście, a pod koniec
każdego miesiąca showroom składa raport marce, ile osób
wypożyczyło jej ubrania, do jakiego celu, gdzie to zostało
opublikowane. Są to realne sygnały, jak pracują ubrania, czy cieszą
się wzięciem u stylistów i w jakich gazetach czy stacjach pojawia się
dana marka. Bo im więcej sesji i lepsza prasa, tym chętniej ludożerka
to kupi.
Pod koniec sezonu kolekcje mają znamiona wyużywania, bo one
są wypożyczane przez dwa, trzy miesiące do sesji, do włożenia na
chwilę, do programów telewizyjnych. Zwykle pod koniec sezonu dobre
showroomy organizują więc konfidencjonalną wyprzedaż. Zwykle
wydzwania się stylistów i zaprzyjaźnione gwiazdy. Na takiej
wyprzedaży czasami nawet z 90% rabatem można kupić fantastyczne
rzeczy. Więc jak pani Krysia mówi pani Jadzi, że właśnie była
w showroomie i nakupiła tam jakichś pięknych sukien, to kłamie. Była
po prostu gdzieś u jakiejś paserki.
Bo poza showroomami na naszym polskim rynku funkcjonują
jeszcze paserzy, zwykli paserzy, czyli ludzie, którzy handlują odzieżą
z nielegalnych źródeł w prywatnych mieszkaniach, urządzonych jako
takie małe saloniki. Tam z gigantycznych toreb miłe panie sprzedają
ubrania w tzw. drugim obiegu. Tak, kwitnie na naszym rynku szara
strefa, i to jest dla mnie kuriozalne. Z tej szarej strefy nie korzysta
średnia klasa, ta aspirująca, czyli klient sieciówkowy, tylko polscy
celebryci, i to wielkie nazwiska. Chodzą do prywatnych mieszkań,
gdzie kupują za jedną dziesiątą ceny oryginału jakieś szmaty
dramatyczne i mają czelność chodzić w tym na przyjęcia. I to jest
straszne. To groza! Znam kilka kobiet uprawiających ten proceder.
One się chwalą, że kupuje u nich ta czy tamta sławna osoba, ale ich
nazwiska nie przeszłyby mi przez gardło. Nie rozumiem, dlaczego tak
się dzieje. Kompletne to jest dla mnie pustogłowie. Raz że one się nie
boją, że np. mają chustkę niby-Gucciego (ona jest prawie identyczna,
tylko po pięciu założeniach ona się siepie przy frędzelku czy wychodzą
z niej nitki, a w markowych nie wychodzą). Ślady zniszczenia po pięciu
włożeniach świadczą, że to lewizna. I wstyd, który ktoś sam sobie
zrobił za własne pieniądze. Bo piękna bawełniana chustka, którą
koleżanka ufarbowałaby w garnku w piwnicy, byłaby oryginalna
i cudowna. Ale kupowanie za jedną dziesiątą ceny czegoś, co udaje
coś, czym nie jest, to niestety po prostu wiocha. Zwykły obciach.
Ludzie, którzy powinni być trendsetterami, na których młodzież
się wzoruje, noszą bezczelne podróby, choć i tak kupione za ciężkie
pieniądze (sukienka Fendi kosztuje 2,5 tysiąca euro, a u pani Jadzi
800 złotych). Jak się mnie jakaś dama pyta: „Słuchaj, Tomek, czy ona
jest oryginalna?”, to jej mówię: „Gdyby ktoś ukradł tę sukienkę
z butiku i przewiózł ją tutaj, to transport wyszedłby drożej niż 800
złotych, więc o oryginalności mowy być nie może”. Nie chcę tu
szafować określeniem „podróby”, bo szara strefa polega na tym, że
tekstylia jest to biznes zarówno legalny, jak i nielegalny, w tych
samych fabrykach robi się rzeczy, które są przeznaczone do sprzedaży
detalicznej i niedetalicznej, czyli do szarej strefy. Albo w jednej
fabryce przy ulicy A stoi fabryka oryginalna, a przy ulicy A+ jest
fabryka, która robi podróby. Ci sami ludzie, którzy są właścicielami
fabryk oryginalnych, są właścicielami fabryk nieoryginalnych. Ci sami
ludzie są też właścicielami swoich markowych butików, wiec czasami
jest tak, że w kalkulacji ogólnej wychodzi, że coś zostało wymyślone,
stworzone, ale tak drogie, że właściwie niesprzedawalne, więc
zamawia się włamanie albo zniknięcie transportu. I te rzeczy, które
spadają z transportu lub pochodzą z włamania, idą do tego samego
worka co rzeczy zrobione w fabryce obok. Kiedy kupujemy u pani
Jadzi, to nawet gdyby ona się niczym Rejtan rozpłatała i zarzekała, że
to oryginalne, nie mamy żadnej gwarancji, że to oryginalne. Żaden
rzeczoznawca nie jest w stanie powiedzieć, czy to oryginalne, czy nie,
bo na pierwszy rzut oka te rzeczy są nierozpoznawalne, czasami wręcz
podróby są lepiej zrobione niż oryginały. Różnicę widać po dwóch
dniach, najpóźniej kilku miesiącach użytkowania. Po paru miesiącach
odpadają guziki, nagle gdzieś coś się pruje. W rzeczach oryginalnych
takie rzeczy się nie zdarzają. Po to są nasilone kontrole jakości. Nawet
jeżeli te rzeczy są robione w Chinach, to nadzór menedżerski pilnuje
dokładnie jakości wykonania. Oczywiście jeśli ktoś nie nosił nigdy nic
oryginalnego, to nie ma skali porównawczej. Dziwię się paniom, które
stać na oryginalne, dlaczego odbierają sobie przyjemność wejścia do
naprawdę bardzo eleganckiego salonu, ponieważ te salony z drogą
odzieżą i galanterią są bardzo wytworne i niezwykle eleganckie,
z wytworną obsługą, szampanem. Dlaczego nie chcą się poczuć
absolutnie wyjątkowo. Oczywiście trzeba za to zapłacić. Można to
oszukać, nie zapłacić i być królową obciachu, która chodzi do
showroomu u pani Jadzi i wynosi stamtąd trzy torebki i pięć sukienek
i nagle okazuje się, że nieopatrznie dotknęła jednej z tych torebek
wilgotną ręką na przyjęciu i zostały jej literki, i teraz nie wie, czy
podać tę rękę i odsłonić ten brak literek. Może powiedzieć, że to
vintage i ma czterdzieści lat, choć ja mam po babce kosmetyczkę
Vuittona, która ma dziewięćdziesiąt lat, i jakoś się literki nie wytarły,
suwak działa, kolor nie ściemniał ani nie zjaśniał i wszystko jest tak,
jak było.
Dlatego kupowanie u pani Zosi, Krysi czy Halinki jest
megaobciachem. To wstyd. Ludzie, którzy robią coś podobnego,
powinni palić się ze wstydu. To jest nędza moralna. Chęć udawania
kogoś, kim się nie jest. To jest straszne udawactwo, w takim
najgorszym, strasznym wydaniu, z elementami złodziejowatości,
paserstwa. A u nas ludzie noszą to bez poczucia wstydu. Raz że nie
zdają sobie sprawy, że biorą udział w nielegalnym procederze, czyli
kupują rzeczy z niewłaściwego źródła, dwa – że nie wiedzą, że to
rzeczy nieoryginalne. Ale jeśli kupujemy w podejrzanym miejscu
podejrzanie tanio, to musimy mieć świadomość, że kupujemy faka,
kupujemy rzecz kradzioną i jesteśmy paserami. No i takich miejsc nie
wolno nazywać showroomami, bo to są po prostu tylko jakieś
pakamery paserek.
ślub
Michała Znanieckiego
i Jona Paula Laki
w Bilbao
Z notki w „Gali”:
Michał Znaniecki to jeden z najbardziej cenionych reżyserów
operowych na świecie. Gdzie, jeśli nie w operze właśnie miałby poznać
miłość swego życia? Uderzenie pioruna dosięgło go sześć lat temu.
A w końcu uczucie zawiodło aż na ślubny kobierzec. I może nie byłoby
w tym nic zaskakującego, gdyby nie fakt, że jego druga połowa także
jest mężczyzną. W Polsce ten ślub nie mógłby się odbyć. Dlatego
młoda para zamiast sakramentalnego „tak” zadeklarowała: „Si, quiero”
w Bilbao, w Kraju Basków.
Jon Paul Laka to jednostka niezwykła, znana postać w Bilbao
i jeden z niewielu ludzi na tej Ziemi, którym udało się rozwinąć
równolegle dwa talenty dane mu w genach. Ma 48 lat. Jest
utalentowanym muzykiem, który pochodzi z muzycznej rodziny (tata –
inżynier budowlany i baryton, cała szóstka dzieci skończyła szkoły
muzyczne), akordeonistą, który po raz pierwszy przyjechał do Polski
w 1992 roku z zespołem akordeonistów występujących na poznańskiej
Malcie. JP jest również wybitnym ekonomistą, wykładowcą na
najlepszym uniwersytecie ekonomicznym w Hiszpanii. Jego
specjalizacja to marketing i market research.
Pięknie było, słowa tego nie oddadzą. Zrobiliśmy z Wałkoniem
absolutną furorę, podbiliśmy Bilbao, rzuciliśmy je na kolana. Ja
talentem, Wałkoń urodą. Było oszałamiająco. Przepiękna uroczystość.
Wszystko było tam cudne, samo Bilbao jest więcej niż zwykłym
miastem, bo ma w sobie taką ulotność, jest niezwykle czyste, ludzie
żyją na ulicach, wieczorami nie można przejść, taki jest tłok. Ludzie
w dojrzałym wieku, z balkonikami, albo panie z umalowanymi ustami
i paznokciami, palące papierosy, niezwykle pomarszczone twarze, ale
niezwykle szlachetne. Sama uroczystość weselna trwała właściwie cały
dzień do rana. Zaczęła się o 14.00 recepcją, czyli przyjęciem
zapoznawczo-rozpoznawczym, na którym spotkały się obie rodziny
i goście. O 16.30 orszak przeszedł przez całe Bilbao do urzędu stanu
cywilnego, następnie odbył się tam ślub, w niezwykle wzruszającej
i romantycznej atmosferze. Potem był wieczór w operze – „Król
Roger”, potem bankiet zorganizowany przez rodzinę drugiego pana
młodego, a potem dyskoteka do białego rana. Naprawdę było
fantastycznie, wszyscy się zachwycali moimi ubraniami, to znaczy
ubraniami panów, pytali, kto w ogóle takie rzeczy wymyślił, czy to
gdzieś w Bilbao, a Michał z dumą mówił, że to jego przyjaciel,
designer, który może otworzy kiedyś tutaj atelier. Wszyscy też pytali
o Wałkonia, kim jest ten przepiękny, przystojny mężczyzna. Naprawdę
było fantastycznie.
Telewizji nie było, prasa była, Tomek, czyli Wałkoń, robił zdjęcia
do „Gali”, tam można znaleźć relację Moniki Richardson. Telewizje
i prasa bardziej są zainteresowane tym, czy na przykład Doda ma
podrabiane buty, czy pani jedna przytyła dwa kilo, czy pięć, a nie tym,
że na świecie dzieją się podniosłe rzeczy, że zmienia się mentalność,
że mamy wielkich ludzi, wszytko jedno pedałów czy niepedałów,
którzy robią gigantyczną karierę na świecie, którzy są top of the top
w swojej dziedzinie…
Była tam też sytuacja absolutnie skandaliczna w tym Bilbao. Na
weselu był Mariusz Kwiecień, wybitny, jeden z najbardziej znanych na
świecie barytonów. Mariusz otwierał w tym roku sezon w Metropolitan
Opera, a tak się zdarzyło, że przebywał wówczas w Nowym Jorku nasz
drogi prezydent Bronisław Komorowski. Jak się Kwiecień dowiedział,
że prezydent Polski jest w Nowym Jorku, powiedział dyrekcji
Metropolitan Opera i wysłano parze prezydenckiej dwa zaproszenia na
otwarcie sezonu, wydarzenie nad wydarzeniami, z adnotacją, że
śpiewać będzie Mariusz Kwiecień. W odpowiedzi dostali
zapotrzebowanie na jeszcze cztery bilety dla BOR, na co
odpowiedzieli, że proszę bardzo, ale to kosztuje 1600 dolarów. Wtedy
się okazało, że przede wszystkim pan Prezydent nie bardzo wie, kto to
jest Kwiecień, nie wie o tym, że to jeden z najwybitniejszych
śpiewaków, a do tego rodak, a po drugie że biura prezydenckiego nie
stać niestety na 1600 dolarów na bilety dla borowików, ponieważ już
wydano je na coś głupszego. Nasz pan Prezydent nie zdaje sobie
sprawy z tego, że nawet Barack Obama płaci za bilety do Metropolitan
Opera, bo takie są zasady. Czyli jakby po raz kolejny pokazaliśmy
klasę… wstyd i obciach.
Samo Bilbao pachnie świeżym powietrzem po deszczu, świeżym
jedzeniem, ludźmi… Młodzi chłopcy pachną takimi dziecięcymi
niedrogimi dezodorantami chłopięcymi, bardzo to erotyczne, kobiety
dojrzałe pachną ciężkimi perfumami, młode nastolatki wonią
kwiatową. Z Bilbao lecimy do Monachium i przesiadamy się do
samolotu do Warszawy. I otóż pierwsza rzecz, która mnie uderzyła, to
niestety smród, nieprane ubrania, tytoń, pot, spocona pacha i stare
męskie skarpety. I skończyło się szympansowanie, samolot w trzech
czwartych pełen rodaków, więc wejść się nie da. Aż przemówiłem:
„Ludzie, czy wy naprawdę nie macie antyperspirantów, wstydu nie
macie, węchu nie macie? Jak tak można śmierdzącym do samolotu
z samego rana wsiąść?”
To po prostu straszne. I wszystko państwo, wszyscy wielce
nadęci, od razu po moich słowach podniósł się rejwach i nagle jakiś
facet, jeden z tych śmierdzieli, mówi: „To bezczelność, chamstwo, jak
można tak się odzywać”. Na co ja: „Panie! Bezczelność i chamstwo to
przyjść śmierdzącym do samolotu. Pan się powącha lepiej. Bo dopóki
pan nie wydaje woni, to jest pańska sprawa, czy pan się myje, czy
pan się nie myje, ale ja nie mogę koło pana stać, bo mi się łzy do
oczu cisną, a wtedy to już nie jest tylko pańska sprawa, ale i moja,
i współpasażerów. Publiczna”.
Absolutnie jestem pod totalnym urokiem pięknych starych
Hiszpanek. Policzki pomarszczone jak harmonie, te wielkie obwisające
usta… W operze siedziała obok mnie stara Hiszpanka, nawiedzona
melomanka, bo jak ktoś tylko chrząknął, syczała. A mnie burczało
w brzuchu. Na szczęście nie z tego powodu wzbudziliśmy jej
zainteresowanie, bo postanowiła do nas na przerwie zagadać. Wzięła
nas za Szkotów, nie wiedzieć czemu, może z powodu mojego
krótkiego fraka jak od kiltu. Bardzo jej się podobał ten „Król Roger”.
Mnie się natomiast bardzo podobała inscenizacja Michała Znanieckiego
i scenografia zrobiona przez Luigiego Scorsę. Jeśli chodzi o muzykę
Szymanowskiego, to nie jestem melomanem i gdyby nie ciekawość
dziania się na scenie, tobym tam zwariował.
Podobno Iwaszkiewicz zdradził Szymanowskiego, tak że
końcówkę Szymanowski sam dopisał. Co świadczy o tym, że pedały
były, są i będą, i cudnie. Ale są tacy, którzy nie wiedzą, że są
homoseksualni, jak pewien bardzo znany syn pewnej bardzo znanej
matki, piosenkarki. Będąc szczęśliwym małżonkiem oświadczył nagle,
że ma dosyć zakłamania, postanowił wynieść się i zamieszkać z synem
innego znanego człowieka, wziętym fotografem. Matka, symulując
zawał serca, wymogła na nim, że wróci do żony, bo przecież nie może
być gejem. Spakował się, wrócił, zrobił drugie dziecko. Teraz to żaden
wyczyn, bo można łykać viagrę, aż się oślepnie. Mówią na mieście, że
tłucze tę żonę. Nie dziwię się, skoro matka mu kazała żyć z kobitką,
a on tego nie lubi.
W Bilbao zrozumiałem dowcip, jak to mała norka pyta mamy:
mamusiu, jak pieski umierają, to idą do psiego raju, jak kotki
umierają, to idą do kociego raju, a my norki po śmierci to gdzie
idziemy? A mamusia odpowiada: do opery, córeczko, do opery! Byłem
oszalały z zachwytu, miałem ochotę się absolutnie rozpłynąć.
Przepiękny gmach, gigantyczna sala na ponad półtora tysiąca miejsc,
wypełniona po brzegi, towarzystwo ubrane operowo, nie balowo: to
były koktajlowe ubrania, pojawiały się spodnie, ale z 80% kobiet było
w futrach, w czasie przerwy ciągniętych za sobą, zarzuconych na
ramiona, trzymanych przez panie w rękach… damy bawiły się futrami.
I to nie były jakieś fraglesy, mysie piczki, kocie brzuszki czy inne
ogonki, uszka ani pyszczki, to były po prostu norki, sobole. Naprawdę
fantastyczne! Te cudownie dojrzałe kobiety, nietknięte ręką chirurga,
z obłędną wybrzmiałą urodą, gigantyczne usta, które są jak lekko
zwiędła róża, lekko obwisłe, karminowe i różowe, pomadki
powrzynane w bruzdy, ryżowy puder, co powchodził w zmarszczki…
robiły nastrój, bo to buduje nastrój, jadowity oddech z ust, zapach
ryżowego pudru, ciężkich, potwornie drogich perfum, zawierających
piżmo, paczuli, stare retro zapachy Chanel do tych futer. Po prostu
absolutny raj dla zmysłów, te lekko przerzedzone włosy, wyliniałe,
pozakręcane loki, porobione koafiury, operowe makijaże, takie troszkę
przerysowane, to naprawdę wyglądało bardzo pięknie. Byłem
absolutnie, absolutnie zachwycony.
U nas się tego nie spotyka, u nas zupełnie inne jest myślenie
o futrze, futro jest wyznacznikiem luksusu. Tak było od zawsze, od
kiedy człowiek zorientował się, że jest człowiekiem i że ma mniej
włosów niż zwierzęta i że właściwie jest mu chłodno. Co prawda mąż
do żony mówi, że jakby Bóg chciał, żebyś miała futro, tobyś się w nim
urodziła, no ale człowiek pierwotny myślał zupełnie inaczej. Myślał
sobie: poznałem babę, jak przechodzę obok niej, to mi dryga, musze
coś z tym zrobić. Szedł więc do boru i przynosił zwierza, a im to był
fantastyczniejszy zwierz, tym ona miała fantastyczniejsze futro. Minęły
tysiąclecia i nic się nie zmieniło. O statusie kobiety decyduje biżuteria
i futro, jakie ma na sobie. W dalszym ciągu jest tak, że jak mężczyzna
wielbi kobietę, znosi jej klejnoty i futra. Dobrze też mieć szkatułkę
pełną brylantów na wszelki wypadek, żeby można było to jakoś
spieniężyć i przeżyć.
wnioski z podróży
Podróże kształcą, a ja z podroży do Bilbao wynoszę, że tak jak
zawsze myślałem, moda nie musi dotyczyć wszystkich, ale ogólnie
przyjęta estetyka owszem tak. Bilbao moda jako taka ominęła
szerokim łukiem, ale o estetykę wyglądu dba się powszechnie. Nie ma
ekstrawagancji, ale są dobrze skrojone ubrania, niekoniecznie bardzo
drogie, dobrze podobierane proporcje. Mody tam nie ma, to nie ma
i eksperymentów. Ludzie nie eksperymentują ze swoimi sylwetkami,
tylko ubierają się tak, żeby wyglądać możliwe jak najbardziej
estetycznie.
U nas niestety bez względu na porę roku nie jest najlepiej. Jak
mamy lato, to widzimy totalne rozmemłanie, panie, które sobie
wrzuciły w międzyczasie 20 kilo słoniny na plecy, nie mogą z gorąca
wytrzymać, pocą się niczym myszy w połogu, w związku z tym chodzą
prawie nago – gigantyczne biusty, żołądki, na to są kładzione sukienki
bawełnianie na ramiączkach, przyklejające się z potu, no i mamy
paradę orek, waleni oraz innych stworów morskich, mało
przypominających ludzi. Do tego zwykle, ponieważ jest lato,
spuchnięte kopyta w za małych sandałach, paski wżynają się
w opuchnięte stopy.
Po lecie niby człowiek może w końcu sobie odetchnąć, ale
patrzę na ludzi ubranych jesienno-zimowo i znów widzę, że tragedia
goni tragedię. Nagle kobiety zakładają jakieś dyby, kuropie –
nazwijmy to jak chcemy, ale z butami nie ma to nic wspólnego.
Zaczynają się za szerokie spodnie i za krótkie, żeby nakłaść tam
rajstop i gaci na wacie, więc mamy jasne dżinsy ze sporym udem
powiększonym grubymi rajstopami, przykrótkie, żeby się nie zabłocić,
jak będzie padało, bo lepiej wyglądać jak idiotka, niż uprać, do tego
dybowate buciory. Następny obrazek karygodny to wąskie spodnie
z prostą nogawką, a pod nimi buty z cholewą do kolan, i ta szczupła
kobieta idzie na słoniowych nogach, ma dwie kolumny zamiast nóg,
żeby jej było ciepło w łydkę. Nikomu przecież łydka nie marznie!

Matko święta, jak ta dziewuszyna się ubrała! Buty korsarki, czyli wysokie kozaki do kolan albo tuż za
kolano, potrafią bardzo dobrze zrobić sylwetce i często ja uratować. Ale nie jeśli jesteśmy osobą
korpulentną i zakładamy mocno przecierane na udach dżinsy! Tak to udo jest od razu większe niż
naprawdę, a dalej kot w butach. Dwa złamane serdle wepchnięte w za ciasny but, za ciasne spodnie
z wypchanymi kolanami, do tego to grube swetrzysko, żeby w nerki było ciepło, i dodajemy sobie pięć
centymetrów przy stu szesnastu w biodrach. Do tego żeby było cudnie i sexy, zakładamy kurtkę do talii,
najlepiej puchową białą, najlepiej jak ma jakieś futerko! I to wszystko przy wzroście 158 cm! Jak widzi się
taką kulkę, to nie wiadomo, czy to pchnąć, czy kopnąć, czy obejść z daleka, nie wiadomo, gdzie to ma
głowę i którędy to gryzie. Chyba żeby się zorientować po mocno zaznaczonym otworze gębowym, zwykle
w kolorze pośmiertnym, fiolet z perłą. Dobrze wtedy wygląda powieka perłowa i policzki natarte tłuczoną
cegłą.
Jeżdżę po kraju i nieraz trafiam na wielkie gale. Niedawno
śpiewała na takiej gali wielka polska artystka. Od dwudziestu lat
patrzę na kobitę i nie wiedziałem, że ona jest Mulatką. Rozumiem, że
opalanie natryskowe może być wielką frajdą, ale i z tym nie należy
przesadzać, wszystko jedno, czy ktoś ma w sobie romską, romańską
czy też słowiańską krew. Naprawdę to dziwne, gdy skądinąd biała
kobieta nagle staje się boską latynoską czy afrykańską pięknością.

O, następna historia! Nie wiadomo, dlaczego panie stosunkowo korpulentne zaczęły nagle namiętnie
używać pasków w talii, której nie posiadają. Przez całe moje życie prywatne i zawodowe uważałem, że
lepiej nie podkreślać tego, czego się nie ma. Chyba że jest się mężczyzną. Mężczyzna nie ma talii
i podkreśla ten brak talii, bo mu żadna talia nie jest specjalnie potrzebna. Ale jeśli kobieta wskutek pomyłki
genetycznej czy innych przypadłości losu (pięcioro dzieci, ewentualnie niedołęstwo umysłowe i apatia
z zapasieniem) traci talię, to po diabła to podkreślać? Zwłaszcza że talia zanika z jakiegoś powodu, zwykle
dlatego, że kałdun rośnie, a brzuch się robi większy od cycków.
Jeśli chcemy mimo braku talii kusić, luźno puśćmy tkaninę na
biuście, bo wtedy dalej zwisa sobie luźnym zwisem, nie podkreślając
nadmiernych krągłości. Do tego pokazujemy nogę w najbardziej
stosownym dla niej momencie i w najbardziej stosowny sposób.
Chociaż przy tych dwudziestu kilogramach niepotrzebnej słoniny
z nogą bywa różnie. Jeśli jest długa i smukła, to pół biedy, możemy
nawet zaszaleć z mini, ale często jest tak, że udo jest konkretne i łyda
nie od parady, należy wówczas zabawić się skosami, użyć rozporka
z boku. Nie rozporka „chodź pan za mną”, bo jeżeli mamy rozporek
z tyłu, to jeden pójdzie, drugi nie, ale noga wygląda jak krokodyla
łapka. Za to każda noga, nawet najbardziej krępa, przy długim
rozcięciu z boku zawsze się obroni. Zwłaszcza że rozporki z boku
znowu wróciły do mód. Rozporek z boku jest ratunkiem dla pań, które
czują, że mają problem z nogą. Bo w tym czuciu właśnie jest
największy problem. Jeżeli pani nie ma problemu z nogą, to nawet
jeżeli nie ma nogi w ogóle, a czuje się z tym świetnie, to tak temat
ogra, że powiemy: jaki cudowny karakan, jaka wesoła i szczęśliwa!
A to już jest wygrana historia. Nie mamy obowiązku podobać się
wszystkim, ale fajnie, jeżeli u jednych wzbudzamy dzikie pożądanie,
u innych dziką radość i wszyscy są zadowoleni.
twarz zimą i latem
Latem w zasadzie mamy ciałko dosyć opalone, twarz też.
Wystarczy lekki krem i lekki puder, żeby twarz zmatowić, i już jest
dobrze. Ale zimą panie postanawiają dodać sobie koloru i zaczynają
używać przedziwnych rzeczy. Pół biedy, gdy zaczynają używać
samoopalaczy. One są dziś już coraz lepsze, coraz mniej żółte, coraz
mniej plamią i coraz łatwiej je rozprowadzić. Cała bieda zaczyna się
wtedy, gdy nagle pani pragnie być smagnięta karaibskim słońcem i do
tego zakłada białą bluzkę z kołnierzykiem. Cała jest blada jak ta
bluzka, a twarz maluje sobie tłuczoną cegłą czy też innym specyfikiem
w kolorze pomarańczowo-brązowo-brzoskwiniowym. Przy czym dłonie
ma białe, szyję również, bo żeby kołnierzyk się nie pobrudził, maluje
się tylko do brody (i tak niechcący się oprze i po trzech kwadransach
całe ramiona są zapaprane karaibską opalenizną). Z białą szyją,
nierówną karaibską opalenizną i brudną bluzką wygląda jak skończona
idiotka. Można sobie oczywiście dodać troszkę rumieńca i opalenizny
podkładem, ale trzeba to robić bardzo umiejętnie i bardzo równo.
Trzeba mieć czas i dzienne światło, a jak się ma słaby wzrok, to dobre
okulary, żeby nie narobić smug i żeby szyja i dekolt miały taki sam
kolor jak twarz, bo nie ma nic gorszego niż ciemna twarz, a reszta
jasna. I takie kwiatki niestety się zdarzają, że robimy sobie ciemnym
podkładem twarz, zakładamy rajstopę, że noga Mulatki, a resztę
mamy białą.
nakrycia głowy
Nie skupiam się za bardzo na czapkach i nakryciach głowy,
dlatego że panuje tu absolutny pluralizm i dowolność, tak że właściwie
nie ma reguł. Kiedyś było tak, że do sportowych kurtek nosiło się
wełniane czapki, do eleganckich jesionek i futer – kapelusze. Dziś
oczywiście spotyka się klasycznie wyglądające panie w futrach
i kapeluszach, ale tak samo dobrze gra kapelusz umiejętnie założony
do sportowej kurtki czy gigantyczna wełniana czapka robiona na
drutach do supereleganckiego futra. Dobieramy nakrycie głowy do
własnej urody i do sytuacji.
Jeśli ktoś się wyjątkowo niedobrze czuje we wszystkich
nakryciach głowy, radziłbym komin, który wszedł do mód silnie
w latach osiemdziesiątych i dobrze się od kilku sezonów trzyma. Zdobi
szyję, a w czasie mrozów i zamieci można go zarzucić na głowę. Nie
zburzy nam specjalnie fryzury i nie zmieni owalu twarzy. No i jest
jeszcze kaptur od polarka, bo nie ma Polaka bez polarka.
Nienawidzę czapek, ale czasami trzeba. Żyjemy w takich
temperaturach, że nakrycie głowy praktycznie jest obowiązkowe przez
pół roku, bo można się bardzo ciężko rozchorować, wychłodzić
organizm. Bo jednak przez głowę ucieka bardzo dużo ciepła i rozum
się schładza. Nieprzyjemne więc nakrycia głowy są rzeczą istotną. Jak
na wszystko inne i na nakrycia głowy są mody. Był czas toczków
i kapeluszy bardzo wytwornych, był czas beretów, a dziś
postmodernizm, absolutnie wszystko.
Modne są nakrycia głowy latem i zimą. Latem mogą być to
fantazyjne stroiki, zimą czapki. Ale często z tego zimna ludziom
odbiera rozum, jest im wszystko jedno, jak wyglądają, i pchają na łeb
cokolwiek. Spotykam notorycznie panów w czapkach typu czarny
kondom, że taka troszkę za ciasna, na czubku głowy, podwinięta,
troszkę gangsterska. Takie czapki rzadko przydają urody mężczyznom,
zwłaszcza dużym mężczyznom z małymi główkami, bo w takich
czapkach wyglądają jak nieudane plemniki.

Mój boże, a tu nieszczęsna zapomniała spódnicy założyć, zupełnie jak pewna dziennikarka, tylko ta jest
młodsza. I idzie jak gołąb. Klasyczny chód gołębi – kolana do przodu. Nie poćwiczyła chodzenia na
wysokim obcasie, założyła i teraz przeklina każdy krok. I do tego ta cienka cielista rajstopa i bardzo cienka
spódnica, która prawie nie wystaje spod totalnie krótkiej kurteczki. Pani wygląda troszkę jak konsultantka
towarzyska, która przelatuje od konsultacji do konsultacji.
Panie chustki na głowach noszą właściwie od zawsze.
Z dzieciństwa pamiętam kobiety przyjeżdżające na targ: wszystkie
miały chustki na głowach, a od kobiet miejskich, które też nosiły
chustki, różniły się jedynie sposobem ich wiązania. Miastowe wiązały
na czubku głowy, fantazyjnie, i zwykle spod tych chustek widać było
piętra włosów, a te z jajami miały na płasko i bezczelnie zawiązane
pod brodą, tak trochę na zakonnicę, że widać było tylko twarz.
Chustki to są nakrycia w zasadzie wiosenno-jesienne. W zimie
wybieramy raczej czapki. W tej chwili moda sprzyja za dużym
wełnianym czapkom, często z pomponami. Są fajne, bo dają się
w różny sposób ułożyć na głowie. Dobrze skomponowane mogą
naprawdę dodawać sporo uroku.
Najważniejsze jest to, że jeżeli nakrycie głowy nie jest
integralną częścią naszego ubrania, to po zdjęciu ubrania
zewnętrznego należy je też zdjąć. Nie ma nic gorszego niż kobieta
zimą siedząca w pomieszczeniu zamkniętym w futrzanej czapie. Od
razu się nasuwa, że ma przetłuszczony łeb, pięć włosów w siedem
rzędów przyklejone do czaszki. A do tego, ponieważ w pomieszczeniu
ciepło, w łeb gorąco, bo futro grzeje, dochodzi drapanie się przez tę
czapkę.
apel, a właściwie błaganie
w sprawie nieśmierdzenia
i jakiego takiego ochędóstwa
Ale wszystko jedno, czy w czapce, czy bez, jeżeli wychodzimy
do ludzi, głowę myjemy, ubrania pierzemy sami albo oddajemy do
pralni, ciało swe przemywamy, jeżeli nie mamy wanny ani prysznica,
to metodą podsiębierną w miednicy, oddolnie się ochlapnąć, paszkę
jedną, drugą, stópkę przemyć, naprawdę to są newralgiczne miejsca.
Później używamy antyperspirantu i naprawdę jest fantastycznie, bo ja
nie wierzę, że nagle cały świat siedzi po dwadzieścia cztery godziny
w wannie. Niektórzy ludzie wszak funkcjonują normalnie i nie
śmierdzą. U nas wciąż wali smrodem, że aż w nosie kręci.
Skarpety śmierdzą, bo nosimy obuwie nieprzewiewne, często,
ponieważ w kieszeniach piszczy, nie z naturalnych skór, niekoniecznie
ze skórzaną futrówką, a w plastikowym bucie i poliestrowej skarpecie
stopa wydziela niestety, nie można tego nazwać inaczej – odór. Jeśli
więc mamy te niedrogie buty, to lepiej mieć ich kilka par i nie nosić do
zarżnięcia. Ani sportowych, ani wyjściowych nie nośmy non stop, bo
flora bakteryjna przeżre nam te buty na wylot, mimo że są z plastiku.
Z chodzeniem po ulicy pół biedy, ale wyobraźmy sobie sześć,
osiem godzin w pracy, w ogrzewanym pomieszczeniu, a takie buty
często mają sztuczne futerko… pan sobie zakłada garniturowe buty na
sztucznym futrze, żeby mu było ciepło w stopy, i np. o godzinie 16.00
nie można koło niego stanąć, bo nagle koszary, szatnia w koszarach,
a jegomość niby elegancki. Buty nie są niestety hermetycznie
szczelne.
W cywilizowanym świecie ludzie jakoś sobie z tym radzą.
Dawniej wytworni panowie nosili kalosze na buty, czyli eleganckie
buty glansowane, na skórzanej podeszwie, ale jak padał deszcz ze
śniegiem, zakładali na nie kalosze i suchą stopą przechodzili po
mieście, a kiedy wchodzili do domu, zdejmowali kalosze i delikatną
irchą, dyskretnie schowaną, przecierali but, i wszystko grało. Jeżeli
pracuje się w pomieszczeniach zamkniętych, a nie w terenie, dobrze
żeby i panie, i panowie przynajmniej jesienią i zimą mieli w pracy buty
na zmianę. Może fajniej byłoby, gdyby mieli też skarpetki na zmianę.
Czyli w pracy w pomieszczeniu zamkniętym mamy klasyczny
garniturowy pantofel i cienką wełnianą lub bawełnianą skarpetkę,
a jak wychodzimy z pracy na pluchę czy trzaskający mróz, zakładamy
grubszą skarpetę i cieplejsze buty. W takim żyjemy klimacie, że takie
rzeczy są potrzebne. Jeżeli biegamy po mieście, mamy pracę w terenie
i nie możemy sobie na to pozwolić, to trudno, ale jeśli możemy –
róbmy to.
Bardzo rzadko zdarzają się takie garnitury i fasony nogawek
spodni, żeby wyglądały dobrze z ciut przyciężkim ocieplanym butem
(nawet jak nam się wydaje, że ten but wygląda zupełnie przyzwoicie
i nie widać, że on jest ocieplany, to z moich doświadczeń wynika, że
jednak zawsze widać, że to but ciepły, zimowy, wygodny). Jak do
takich buciorów mamy garnitur 70% wiskozy, 30% poliestru, koszulę,
a pod spodniami kalesony, i te spodnie nam się tak przyjemnie
niekiedy przyklejają do tych kaleson, i do tego są mocno podciągnięte
do pasa, wychodzi nam przegigantyczna przepuklina nad
przegigantycznym udziskiem i właściwie jest zamieciony taki
biznesmen przez zimę całą.
À propos ciepłej bielizny – jest ona niezwykle ważna. Jeśli
chodzi o kobiety, to ten newralgiczny moment jest delikatny, łasy na
przeziębienia i zawiania, więc cudowna moda chodzenia bez rajstop
zimą po pięćdziesiątce mści się nietrzymaniem moczu. Smród jest
niewyobrażalny, proporcjonalny do cudowności nienoszenia rajstop
zimą. Non stop przeziębiany pęcherz, niedoleczany i znów podziębiony
mści się rozszczelnieniem zaworów. One w którymś momencie
puszczają i leje się po nogach jak z kranu, i potem po czterdziestce
bez tana lady odor stop nie możemy ruszyć się z domu. Zatem jeśli
chodzi o zimowe chodzenie bez rajstop, to ja jestem jak najbardziej na
tak, ale pod warunkiem że podjeżdżamy samochodem pod drzwi,
przelatujemy w sandałach przez sekundę i już jesteśmy w domu. Ale
jak mamy do przejścia kilkaset metrów, to niestety zakładamy ciepłe
skarpety i gacie, a później w kruchcie zdejmujemy to czym prędzej
i oddajemy mężowi do reklamówki. To oczywiście żart, bo wszelkiego
rodzaju gadżety zimowe trzeba mieć w co schować, może to być
cokolwiek, nawet futerał od gitary, byleby to nie była reklamówka
Media Markt czy też z kotkiem, pieskiem i czy innym dyskontem
tulipanem. Futerał do skrzypiec, w którym trzymamy ocieplane gacie,
skarpety grube i gumofilce. Fantastyczne. À propos futerału
w tegorocznej kolekcji dla H&M Martina Margielii właśnie jedna z toreb
ma kształt futerału na gitarę. Fantastyczna rzecz.
torebki
Jeśli chodzi o torebki to jest tak, że znowu musimy się odnieść
do dreskodu i mody, bo to są dwie różne konwencje i idą dwoma
zupełnie różnymi nurtami.
Co do ręki i na plecy to problem zarówno kobiet, jak
i mężczyzn. Generalnie duża kobieta z dużą torbą, mała z małą.
W dreskodzie komponowanie skórzanych elementów w różnych
kolorach jest absolutnie niedopuszczalne. Jeżeli pani jest menedżerem
i ma zielone buty, niebieski pasek i bordową torebkę, to znaczy że się
nie nadaje na swoje stanowisko, bo ma zbyt wybujałą fantazję. Niech
idzie do szołbiznesu i tam ubiera się jak lubi. Menedżerka jak decyduje
się na czekoladowobrązowe buty, musi założyć pasek również
czekoladowobrązowy, a dobrze jak i torebka jest tego samego koloru,
i aktówka, w której ma laptopa albo papiery. Jeżeli torebka ma np.
złote okucia, to pani musi pamiętać, że w dreskodzie klamerka
w pasku też ma być złota, no i koperta zegarka takoż. Biżuteria ma
być drobniutka i najlepiej również złota. Żadne młyńskie koła, żadna
fantazyjna biżuteria modowa, plastikowa, żadne żyrandole w uszach.
A w modzie codziennej jest już zupełnie inaczej. W zasadzie od
połowy lat dziewięćdziesiątych do początku nowego wieku panowała
totalna dowolność. Radzono nawet, żeby nie robić kompletów, nie
dobierać torebki i paska do butów, bo to w złym stylu, niemodne i bez
sensu. W tej chwili moda, czyli fashion, akceptuje takie połączenia,
wymaga tylko, żeby już na pierwszy rzut oka było widać, że ktoś to
sobie wymyślił. W modzie cały czas możemy się bawić kolorami,
nie ma obowiązku, żeby dobierać buty do torebki, torebkę do
paska, a do tego wszystkie inne gadżety. One muszą ze sobą
doskonale współgrać. Mogą do siebie nie pasować, ale muszą
współgrać.
nie pasuje, ale gra
We współczesnej stylizacji, we współczesnej modzie dobieramy
do siebie rzeczy, które teoretycznie zupełnie do siebie nie pasują,
natomiast fantastycznie ze sobą współgrają i koegzystują. Żeby nie
być gołosłownym: na smukłej sylwetce dobre spodnie dresowe,
szpilki, podkoszulka na ramiączka i perły mogą być fantastycznym
strojem klubowym, pod warunkiem że umie się to ograć. Lata temu
było to niedopuszczalne.
Miesza się dziś w modzie absolutnie wszystko ze wszystkim,
klasykę ze sportem, elegancję z ekstrawagancją. Cała moda to
w istocie kwestia naszej własnej wyobraźni, tego, jak chcemy siebie
wyrazić, pokazać, przedstawić, zaprezentować. Do tego służą nam
ubrania i do tego służy moda.
Moda służy również do komunikacji. Jeżeli chcemy sygnalizować
swoim wyglądem pozycję zawodową w czasie pracy, używamy nie
mody, a dreskodu. Jeżeli pracujemy w biurze, wyglądamy biurowo,
jeżeli pracujemy w sklepie, wyglądamy sklepowo, jeżeli w urzędzie –
to urzędowo itd. Osobną sprawą są zawody wymagające uniformu lub
stroju ochronnego, jak lekarze, strażacy, listonosze, górnicy,
policjanci, drogowcy.
oko jest narzędziem
niedoskonałym

Popatrzmy na tę blondynkę. Czółenko, gruba rajstopa, za ciasne spodnie, a na stosunkowo szerokich


biodrach pas wełnianej odzieży, jakiegoś sweterka, blezera, pulowerka w kontrastowym kolorze. Często
takie dłuższe sweterki nosi się po to, żeby zakamuflować zbyt obfite biodra, ale efekt jest taki, że cała
uwaga koncentruje się na gigantycznej pupie, często mało zgrabnej.
Oko ludzkie jest niedoskonałym narzędziem, często więc mamy
mylne wyobrażenie na swój temat. Wydaje nam się, że na przykład
mamy problem z obfitością bioder i myślimy: taka czuję się goła, to
się przysłonię. I cała jest ubrana na szaro i granatowo, a najszerszy
fragment swego ciała otula np. szalikiem w kolorze pomarańczowym,
turkusowym… i ta cudowna kształtna dupa staje się organem żyjącym
własnym życiem, nie do ogarnięcia, i właściwie w tłumie krzyczy:
zobaczcie, jaka jestem gigantyczna!
Miałem niedawno ubrać dwudziestolatkę z bardzo obfitym
biustem, która pragnęła być rockowa. I to dobry przykład, jak się
mają nasze pragnienia do rzeczywistości. Dziewczynka z metr
pięćdziesiąt parę, klasyczna klepsydra, ale o trzy rozmiary za duża,
ładnie zaznaczona talia, duży bardzo biust, szerokie biodra, w miarę
proporcjonalnie nogi, tyle że te trzy nadmiarowe rozmiary. Zwykle jeśli
ktoś ma bardzo duży biust i ma z tym problem, to zakłada zbyt ciasną
koszulkę w paski poprzeczne, że niby mamy problem, to się do niego
nie przyznajemy. W poprzecznych paskach ten biust staje się
monstrualny. Dziewczyna marzy o rockowym wyglądzie i za przykład
i ilustrację podaje znakomitą moją koleżankę, kreatorkę wizerunku
i specjalistkę od wszystkiego, także menedżerkę, Maję Sablewską.
Chciałaby tak jak Maja wyglądać. I ja nie wiem, czy ja mam tę
dziewczyninę najpierw schłodzić lodem, czy podać jej coś na
uspokojenie, czy zrzucić ją z dziewiątego piętra. Ale zbieram się
w sobie i mówię: dziecko, czy ty się kiedykolwiek widziałaś w lustrze?
Ona że tak. A Maję Sablewską widziałaś w telewizji? No widziałam.
A na żywo widziałaś? Nie. No to jak widziałaś tylko w telewizji,
a telewizja dodaje 5-10 kilo, to widziałaś bardzo smukłą Maję
Sablewską, która w naturze jest sucha jak wiór. I ona może się nosić
na rockowo, dlatego że moda rockowa jest dla bardzo szczupłych,
suchych kobiet, szalenie dynamicznych. Narzucamy elementów,
ćwieków, kolorów, pacyfek, printów, czaszek, wąskich spodni po to
właśnie, żeby odwrócić uwagę od bardzo wąskich bioder, małego
biustu, mało damskiej sylwetki, szybkich dużych kroków – nie ma
kobiecości, jest cały ten rock i jest fantastycznie.
I mówię do dziewczynki: tobie matka natura dała wszystkiego
w lekkim nadmiarze. Dała ci absolutnie idealną sylwetkę klepsydry, do
której się u kobiet dąży. Jeżeli ja cię w tej chwili ubiorę na rockowo, to
niestety nie będziesz wyglądała jak rockowa dziewczyna, tylko jak
konsultantka towarzyska. Dlatego, że koszulka np. na ramiączka
z kilkoma kolorowymi znaczkami i dużym printem odsłoni twój
gigantyczny biust, wąskie spodnie w paski wzdłuż wyeksponują twoje
mocne uda, łydki również, ściśnięta w talii wykipisz, i wszystko to, co
masz tak piękne i zmysłowe, pójdzie w stronę jakieś paskudnej
wulgarności. Przy twoim typie urody tylko moda absolutnie kobieca,
kwintesencja kobiecości, sukienki, bluzki i spódniczki. Pokażę ci fasony
sukienek, w jakich będziesz wyglądała dobrze. To też nie mogą być
zbyt wąskie sukienki, bo przy takim kształcie łydki spódnica do kolan
zbyt mocno tę łydkę wyeksponuje. Jak ta spódniczka będzie nieco
szersza, to łydka będzie się czuła swobodnie. Do tego założymy
czółenko na wysokim obcasie – nigdy w życiu botek, zwłaszcza
z futerkiem wokół kostki, bo wtedy po prostu jakby owca się pasła.
A owcy na nogach nie chcemy. Idziemy w stronę kobiecości. I tak też
ogarnąłem to dziewczę.
A ona: „Ale czy takie kobiece ubranie mnie nie postarzy?” –
Aniele – mówię – masz lat dwadzieścia, więc nawet jak takim
ubraniem dodasz sobie dwa, to nic ci to nie robi. Gdybyś natomiast
była czterdziestolatką, to wtedy każdy tydzień ma znaczenie, bo jest
gigantyczny tłok na rynku.
tłok na rynku
Tłok na rynku nie tylko spowodowany jest faktem, że
niegdysiejsze dwudziestolatki przez dwadzieścia lat nie zdążyły wyjść
za mąż. To moje rówieśnice i ja dostrzegam to, co pokolenie temu
jeszcze się nie zdarzało, a mianowicie myślenie o przyszłości, pęd do
kariery, studiowanie po to, żeby zdobyć wiedzę i pozycję, a nie żeby
sobie przedłużyć młodość. Pokolenie poprzednie jeszcze studiowało
sobie i studiowało, bo i tak żadnych perspektyw nie było. A moje
pokolenie już się śpieszy, żeby jak najszybciej skończyć studia, jak
najszybciej zacząć coś robić i się rozwijać. Jedne niegłupie Polki
zaczęły robić karierę i zwyczajnie nie miały kiedy wyjść za mąż, drugie
są na rynku wtórnym, bo już raz zdążyły wyjść za mąż i teraz
z różnych względów, bo albo koleś oszalał i zostawił kobicinę dla
dwudziestki, albo ona sobie pomyślała: kurcze, mam cztery dychy,
wyglądam zajebiście, a tu ten waleń leży z dziurą w skarpetce
zapasiony, to uciekam, pakuje walizkę, biorę córkę, syna
sześcioletniego i idę w świat. Damy sobie radę, bo tyleśmy już
przeszli, że i tym razem sobie poradzimy. I te czterdziestolatki często
wyglądają świetnie, czują się znakomicie, mają zadbane ciała, jedne
w rozmiarze 36, inne 40, ale zadbane, często mówią w obcych
językach. Mają subtelnie zrobiony żywicą paznokieć, mają delikatnie
zagęszczony włos i doklejoną rzęsę, chodzą na masaże oraz fitness,
więc ciało mają fantastyczne, i są absolutnie do wzięcia.
Dlaczego one tak wyglądają? Ano dlatego, że przez lata nabrały
też rozumu i myślą sobie, że zasługują na kolesia, który będzie
oparciem, no i niech będzie przynajmniej oczko wyżej od nich. Skoro
mnie stać na samochód, mieszkanie i samotne wychowywanie dzieci,
to ten facet prócz tego, co już mam, żeby miał jakieś dobro dodane,
na przykład nieco wyższe wykształcenie i daczę w lesie. A że
znalezienie takiego to rzecz prawie niemożliwa, to po co mi dziad,
który nie ma nic, a na trzy próby raz mu stanie…
Wiem to z własnego doświadczenia, choć pedałuję sobie
wesoło. Zawsze pociągały mnie dojrzałe kobiety, zwłaszcza kiedy
miałem lat dwadzieścia. Widzę, że młodzi chłopcy, koło dwudziestki,
jak widzą taką ryczącą czterdziestkę, to na samą myśl o niej doznają
szesnastu orgazmów. Moje czterdziestoletnie koleżanki często czują
się zachwycone, że są rwane przez młodych chłopców i myślą sobie
jak najniesłuszniej, że to dzięki temu, że wyglądają tak młodo. No to
ja je uświadamiam, że owszem, wyglądają fantastycznie, ale
najzupełniej nie na dwudziestki, i że właśnie w tym jest rzecz. A one
sobie myślą: no rzeczywiście, jak mam prać te brudne skarpety,
słuchać bekania i bąków pod kołdrą, oglądać wiecznie niezadowoloną
minę, to wezmę sobie takiego dwudziestoparolatka na gwarancji, bo
umiem dobrze wyglądać i nieźle zarabiać. I wszystko staje się dużo
prostsze.
Na świecie kobiety tak funkcjonują. Mój prowincjonalny
móżdżek trochę się dziwi, że te wzorce aż tak drastycznie się zmieniły.
W Polsce standardem jest ciągle dziad sześćdziesięcioparoletni, który
włóczy za sobą dwudziestolatkę. A na świecie powoli staje się normą
zadbana pięćdziesięciolatka z dwudziestoparolatkiem przy boku.
z biedy rodzą się fantastyczne
rzeczy
Rozkochałem się do szaleństwa w kostiumie, w kostiumie
teatralnym i operowym. Czasami z biedy rodzą się fantastyczne
rzeczy, rzadko, bo rzadko, ale się rodzą. To moje rozmiłowanie gdzieś
tam jest po prostu wynikiem biedy. Taki biedny się już urodziłem,
że zawsze uderzałem w najwyższe cele, zawsze wygodnie
było mi stać na paluszkach i zadzierać łeb wyżej, niż się
schylam. Taki mam sztywny kręgosłup. Zawsze miałem
aspiracje, żeby otaczać się ludźmi, którzy są przynajmniej
o oczko albo dwa wyżej ode mnie. Jeżeli udawało mi się zrobić na
nich wrażenie, sprawiało mi to i sprawia nadal gigantyczną
satysfakcję. Jestem totalnie zaszczycony i usatysfakcjonowany
sympatią Jacka Santorskiego, ponieważ jest moim autorytetem.
Wzrusza mnie to, że wzruszam moją ukochaną redaktor Krystynę
Kaszubę. Jestem zachwycony, że robię wrażenie na Michale
Znanieckim. To ludzie, których uważam za wielkich. Pracując dla
teatru i opery mam możliwość – zapracowałem sobie na to –
pracować z największymi, a mam nadzieję, że będę pracował z jeszcze
większymi. To jedna historia.
Druga jest taka, że jeżeli tworzę kostium operowy, teatralny, to
tworzę go do konkretnej sytuacji, dla konkretnej osoby, i to ja
decyduję w porozumieniu z reżyserem, jak będzie wyglądała
sprzątaczka, ekspedientka, pani z banku czy ktoś tam. W życiu
również tworzę kostiumy i radość sprawia mi, kiedy ludzie chcą w nich
chodzić i czują się w nich dobrze, ale podkreślam, że są to kreacje
wymyślone dla konkretnej osoby na konkretną okazję, więc jeśli włoży
to ubranie ktoś niewłaściwy i doda nie te buty i nie tę biżuterię, to
efekt będzie do bani. Martwienie się o marketing i sprzedaż mnie
przerasta. A na scenie robię zamkniętą historię i to dla mnie cudowne.
Oczywiście gdybym się urodził w rodzinie milionerów, robiłbym
zupełnie inne rzeczy i być może wierząc w swój talent i odrobinę
szczęścia, powieliłbym majątek rodzinny, projektując jakieś tam
ubrania. Ponieważ żyję sobie tak jak żyję i pochodzę z cudownego,
acz nie bardzo zamożnego domu, sam sobie wypracowuję pozycję
krok po kroku. W teatrze to mnie kręci, że jak sobie wymyślę, że
ekspedientka będzie chodziła do pracy w górze od bikini i bez majtek,
za to na dwudziestocentymetrowych szpilkach, i wmówię reżyserowi,
że to złoży się w jakąś całość, to tak będzie.
ubraniem nie da się przykryć
problemów ze sobą
Ale nie chciałbym odchodzić od kontaktu z żywymi ludźmi,
z tymi moimi paniami z nadwagą, które pieszczotliwie i bez hipokryzji
nazywam brombami, pączkami, serdelkami czy pulpetami. To, że
ktoś jest zwyczajnie gruby, nie oznacza, że nie jest fajny, ale
musi sobie ze swojej nadwagi zdawać sprawę i wiedzieć, że
ja też o niej wiem. Bo nie można patrząc na panią w rozmiarze 44
góra, 52 dół ględzić: wybierz sobie wzorzec piękna, a ja cię tak
zaaranżuję (jak z tą klepsydrą, co to chciała być rockowa). Pragnienia
są, owszem, istotne, i w każdych warunkach rozmiarowych zawsze
jest jakieś pole manewru, ale nasze ciało, genetyka i różne inne
przywary nie dadzą się przykryć stylizacją. Uważam że do rozmiaru 44
to jest historia budowy i okoliczności, ale wyżej to już zwyczajne
zapuszczenie się albo choroba. Jeżeli choroba, to mówimy trudno, ale
jeśli pani sama się zapuściła, to pani sama sobie jest winna i sama
pani musi coś z tym zrobić. A jeżeli pani ma taki problem, to nawet
najpiękniejsze ubranie pani nie pomoże, bo cokolwiek pani na siebie
włoży, to pani będzie twierdziła, że wygląda grubo i źle, choć nie
zawsze słusznie.
Można zresztą być obfitych kształtów i wyglądać dobrze,
a można być superszczupłym i wyglądać źle. Zawsze włożenie
odrobiny wysiłku w swój wygląd, nawet przy potężnej
nadwadze, daje niewiarygodną satysfakcję.
Jeżeli masz nadwagę i jesteś tego świadoma, to nie znaczy, że
masz wpaść w depresję i całe życie poświęcić na walkę z nadwagą,
raczej skoncentruj się na tym, żeby ta nadwaga nie była chorobliwa.
A jeśli już mamy tę nadwagę, to powtórzę jeszcze raz dobitnie:
musimy dbać o siebie bardziej niż osoby bez tego problemu. Jeżeli nie
mamy partnera, który może nas obdarzać głaskami pięć, siedem razy
dziennie, róbmy to same. Pokrywajcie swoje nadmiarowe ciało
dobrymi balsamami, może nawet lekko koloryzującymi,
z samoopalaczem. Nie po to, żeby zżółknąć, tylko żeby się zazłocić.
Przed balsamem używajcie peelingu, żeby to ciało duże było
przyjemne jak aksamit w dotyku, a nie szorstkie niczym papier ścierny
i z odparzeniami. Jeśli takie duże ciało jest miłe w dotyku i ma ładny
kolor, bez przebarwień, bez odparzeń, wtedy może być całkiem miło.
Jeśli to ciało jest zaniedbane, to nic się z tym nie da zrobić.
Peelingujcie, panie, duże swoje ciała, pokrywajcie je balsamami
i ozłacajcie.
Kontakt z sobą samym może być bardzo przyjemny.
Oswajacie się ze swoim ciałem, obdarzacie się głaskaniem,
a to od razu poprawia nastrój.
Proponuję się kąpać rano i balsamować, żeby obdarzyć się taką
ilością serdeczności dla siebie, że starczy na cały dzień. Nawet jeżeli
głupi szef was opierdoli na dzień dobry, będziecie miały to w nosie.
Ale jeśli z niechęcią zakładacie na szorstkie i nie do końca umyte
włochate ciało ubranie i od rana czujecie do siebie obrzydzenie, żaden
stylista, żeby najwspanialszy na świecie, nie pomoże.
Pracowałem niedawno z kobietą, którą musiałem odesłać do
seksuologa. Na szczęście na tyle mi zaufała, że kiedy powiedziałem, że
nie dam rady i nie wezmę od niej pieniędzy, ale dam jej kontakt do
seksuologa i psychologa, posłuchała. Zamiast wydawać na mnie
pieniądze, zainwestuj w lekarza, a jak dojdziesz do siebie, ogarnę cię
za darmo, z przyjemnością i rozkoszą – powiedziałem. Taki mam
charakter, taki jestem, i dlatego nigdy się prawdopodobnie niczego nie
dorobię. A zaczęło się od tego, że opowiadałem jej różne rzeczy, ale
zauważyłem, że ona troszkę słucha, troszkę nie, widzę że się krępuje,
spuszcza oczy, czerwieni się. Nie bardzo z początku pojmowałem, o co
chodzi, ale w pewnym momencie dochodzimy do dbania o siebie,
golenia ciała, więc pytam o strefy intymne, czy depiluje, czy ma
brazylijskie bikini. A ona omija temat, ucieka z oczami. Ale im bardziej
ona ucieka, tym bardziej drążę temat, aż mi ona nagle wyznaje: „Daj
spokój, ja TEGO nigdy w życiu nie widziałam, wystarczy, że mój mąż
TO ogląda”. No i jak to usłyszałem, to wiedziałem, że tutaj sobie nie
popracujemy. Czułem, że coś jest nie tak. Żadne ubranie ci, kochanie,
nie pomoże, nie pokażę ci, jak się ubierać. Bo wpędzę ciebie i twoją
rodzinę w koszty, a ty zamiast oglądać swoją cipę, będziesz oglądała
nowe sukienki i zakrzykiwała swoje problemy. A to nie w tym rzecz,
żeby problemy zarzucić ubraniami. Nawet nie wiem w końcu, o co
chodziło, doktor tylko podziękował mi za pacjentkę i wyraził nadzieję,
że uda mu się ją z tego wyprowadzić.
Powtórzę to, co już mówiłem: ubieranie się nie jest
lekarstwem na kłopoty ze sobą. Nie można zakrzyczeć siebie
ubraniami. Można doprowadzić rodzinę do bankructwa
zakupoholizmem, ale to w niczym nie pomoże. Jestem
zadaniowcem i moim zadaniem jest zrobić tak, żeby ktoś, kogo
teoretycznie obrażam i mieszam z błotem, poczuł się najcudowniej
zmieszany z błotem i zakochany w sobie, bo taki ktoś staje się otwarty
i łatwy w obróbce.
Odbywam teraz indywidualne warsztaty z klientkami w kilku
miastach po kilka godzin dziennie. To duże doświadczenie, duża praca
i dużo kobiet. Potwierdzają się w tej pracy moje spostrzeżenia, jak
niewiele tak naprawdę znaczy sylwetka. Przychodzą bardzo ładne
i zgrabne kobiety, na które cokolwiek się założy, wyglądają źle, nudno,
przeciętnie, bez wyrazu. Przychodzą kobiety niespecjalnie zgrabne,
niespecjalnie ładne, ale z tak niewiarygodnym czarem wewnętrznym,
urokiem i otwartością, że choć utyskują: co pan tu na mnie zakłada, ja
tego w życiu nie włożę, po chwili same nie wierzą własnym oczom.
Rozkwitają w ubraniach, które teoretycznie wcale nie powinny na nich
w żaden sposób leżeć. A tu nie tylko leżą, ale i zdobią. Bo cała
zabawa polega na tym, że cokolwiek na siebie zakładamy, to
ma nas to zdobić. A co to znaczy zdobić? Znaczy, że jak mamy
to coś na sobie, to mamy niewiarygodnie dobre
samopoczucie, ten błysk w oku, to zadowolenie, a już to
ubranie to jest tak naprawdę wisienka na torcie.
słowo od Jacka Santorskiego
Tomku, cieszę się bardzo, że ideę zrodzoną w trakcie naszej
rozmowy podczas ubiegłorocznej Karuzeli Cooltury przekułeś w czyn.
Będę Twoją książkę polecał i potwierdzał, że ode mnie pochodził
pomysł, aby podzielić człowieka tak jak w tradycji hinduskiej – na
czakramy, tylko objąć to mniej subtelną metafizycznie, a tak ważną
dla obrazu własnej osoby refleksją. Większość z nas zapewne
doświadczyło tego, że gdy widzi swoje odbicie w lustrze, to koryguje
wyraz twarzy, mimikę, a gdy ktoś robi nam zdjęcia, staramy się
decydować, które z nich pokażemy i poślemy dalej. W rzeczywistości
ludzie widzą nas bez tych autokorekt, po prostu takimi, jakimi
jesteśmy. Badania psychologiczne potwierdzają, że niezwykle często
miewamy tak zwane martwe punkty, to znaczy nie dostrzegamy
w pełnej skali albo w ogóle w swoim funkcjonowaniu, zachowaniu,
wizerunku tego, co widzą wszyscy. Jestem pewien, że Twoja książka
może być właśnie takim urealniającym, chociaż przez bezpośredniość
narracji czasem okrutnym zwierciadłem. No ale w końcu nie będziesz
z nim biegał, mam nadzieję, po ulicy i przystawiał go ludziom, którzy
tego nie chcą, tylko dawał się przejrzeć tym, co sami po nie sięgną,
z własnej woli. Decydując się na wsparcie Twojej książki, chcę Cię
tylko uczulić, że z kolei Twoim martwym punktem może być
niedostrzeganie faktu, że czasem jednostronnie i nadmiarowo
traktujesz zmysłowość, uwodzicielskość, kokieterię innych ludzi i że
mówiąc już bardziej dosadnym, bliskim klimatowi Twojej książki
językiem, nie zawsze odróżniasz kobietę zmysłową od ladacznicy.
Chcesz o tym porozmawiać?
Niezależnie od Twojej decyzji, chcę wyjaśnić czytelnikom, że
w kilku miejscach swojej książki z punktu widzenia mojego
psychologicznego doświadczenia trafnie choć dosadnie identyfikujesz
zjawisko, które przez psychologię kliniczną jest rejestrowane jako tzw.
histrioniczne zaburzenia osobowości. Postaram się naświetlić, jakie są
kryteria rozpoznania tego typu problemów. Histrioniczne zaburzenia
osobowości rozpoznajemy na podstawie co najmniej pięciu kryteriów
(wg John M. Oldham, Lois B. Morris „Twój psychologiczny
autoportret”, Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2013):
jeśli ktoś czuje się źle w sytuacji, gdy nie znajduje się w centrum
uwagi
w kontaktach z ludźmi często w nieodpowiednich sytuacjach
przejawia zachowanie zmysłowe, uwodzicielskie i prowokujące
w wyrażaniu emocji jest powierzchowny i skrajnie zmienny
konsekwentnie stara się zwrócić na siebie uwagę za pomocą
wyglądu zewnętrznego
stosuje styl wypowiedzi skrajnie impresjonistyczny i oderwany od
szczegółów
ma skłonność do dramatyzowania i teatralności; wyraża uczucia
w sposób przesadny
jest podatny na sugestie, łatwo poddaje się wpływowi innych
ludzi lub okoliczności
dostrzega w związkach z ludźmi więcej intymności, niż jest
rzeczywiście.

Autorzy pracy, na którą się powołuję, piszą jeszcze: „Równie


infantylna bywa seksualność osób histrionicznych. Ludzie z tym
zaburzeniem często noszą się i zachowują bardzo uwodzicielsko.
Z reguły jednak na kuszeniu się kończy: weź tę prowokację za dobrą
monetę, a wycofają się lub oburzą. Choć niektóre osoby histrioniczne
często zmieniają partnerów seksualnych, większość jest w sprawach
seksu naiwna, a nierzadko obciążona zahamowaniami”.
W gruncie rzeczy osoba cierpiąca na tego rodzaju przegięcia
osobowości zasługuje pewnie bardziej na uwagę i troskę niż na
miażdżącą krytykę nadmiarowych zachowań. Z drugiej jednak strony
być może właśnie dzięki takiej lekturze ktoś zyska impuls do
zastanowienia się nad sobą, żeby intuicyjnie dokonać korekty
zachowania lub po prostu zasięgnąć porady psychoterapeuty.
Jeżeli któregoś z czytelników zainteresowała powyższa refleksja,
to chcę wyraźnie zaznaczyć, że obok tego, co amerykański system
diagnostyczny kategoryzuje jako „zaburzenia osobowości”, te same
skłonności i wrażliwość, choć w mniejszym natężeniu, składać się
mogą na charakterystyczny osobisty styl. Myślę, że niejeden (sam się
do nich zaliczam) właśnie dlatego interesuje się modą, wizerunkiem
czy designem, że spełnia kryteria zdrowej wersji tego, co wcześniej
zreferowałem w wersji klinicznej. Oto siedem cech kluczowych dla
rozpoznania tzw. dramatycznego stylu osobowości: ktoś z silnym
aspektem tego stylu będzie przejawiał wymienione zachowania
częściej i z większą intensywnością niż ktoś, u kogo ten styl jest
słabiej zarysowany:

emocjonalność – ludzie dramatyczni żyją w świecie emocji,


przede wszystkim odczuwają, łatwo uzewnętrzniają emocje
i zachowują się w sposób afektowany, na wydarzenia życiowe
reagują emfatycznie i potrafią szybko zmieniać nastroje
barwność – są witalni i głodni życia, mają bogatą wyobraźnię,
opowiadają zajmujące historie, pociągają ich romanse
i melodramaty
potrzeba przyciągania uwagi – osoby dramatyczne lubią być
dostrzegane, często bywają ośrodkiem zainteresowania
i rozkwitają w sytuacji, gdy wszystkie oczy są na nie skierowane
dbałość o wygląd – wiele uwagi poświęcają swojemu wyglądowi,
interesują się strojami, stylami i modą
urok seksualny – z ich wyglądu i zachowania widać, że cieszą się
swoją seksualnością, są czarującymi uwodzicielami
łatwość zaangażowania – ufają innym, potrafią więc bardzo
szybko zaangażować się w nowy związek
entuzjazm – ludzie o dramatycznym typie osobowości ochoczo
podchwytują nowe idee i są podatni na sugestie.

Jak więc widzisz, drogi Tomku, spektrum różnego rodzaju


estetycznych, uwodzicielskich czy prowokujących zachowań jest dość
szerokie. Posiadając odpowiednią wiedzę, będzie Ci łatwiej rozpoznać,
kiedy trochę przeginasz lub po prostu mylisz osobę naturalnie
zmysłową z tą kategorią społeczną, którą nazywasz „kurwą”.
Mam nadzieję, Tomku, że nie pogniewasz się za te wszystkie
uwagi i skorzystasz z nich selektywnie, bo w końcu to Ty decydujesz
o tym, co przyjmujesz do siebie, a co odrzucasz. Wierzę, że w taki
sam sposób Czytelnicy potraktują z kolei to, co Ty im na stronach
książki zafundowałeś.
Podsumowując, chcę podkreślić, że świeżo po lekturze jestem
pod wrażeniem nie tylko trafności Twoich obserwacji
psychologicznych, ale także syntezy spojrzenia na zjawiska
z pogranicza mody i designu w naszej części świata na przestrzeni
ostatnich dziesięcioleci. W tym kontekście jako przedstawiciel nieco
starszego pokolenia chcę Ci zwrócić uwagę i przypomnieć takie
nazwiska jak Antkowiak, Hasse i Hoff, które pokazują, że mimo
ponurej rzeczywistości były w Peerelu osoby z dostateczną fantazją
i dość odważne, żeby w ekstremalnie ograniczonych warunkach
próbować tworzyć coś, co było polską szkołą mody, i warto być może,
żeby Czytelnik tak cennej książki jak Twoja zarejestrował także i to
zdarzenie.
Jacek Santorski
sierpień 2013
JS & Co Dom Wydawniczy poleca

You might also like