Professional Documents
Culture Documents
O Elegancji I Obciachu Polek I Polaków. Od Stóp Do Głów - Tomasz Jacyków
O Elegancji I Obciachu Polek I Polaków. Od Stóp Do Głów - Tomasz Jacyków
po co to wszystko, na co i dlaczego?
tymczasem w Polsce…
stopa
buty
łydka
kolano i udo
biust
szyja i dekolt
makijaż
biżuteria
zegarki
tatuaże
dresiarstwo
matki i córki
tuningowanie
targowisko próżności
wnioski z podróży
nakrycia głowy
torebki
tłok na rynku
z biedy rodzą się fantastyczne rzeczy
No to się pani przebrała za nierządnicę! Spodnie mają dziesięć lat, był moment, że w nie nie wchodziła.
Schudła, ale niewystarczająco. Myśli sobie: a wcisnę się, Jacyków mówił, że modne są dzwony, to założę.
Owszem modne, ale nie takie. Bo to są dzwony sprzed dziesięciu lat, które są biodrówkami. Jak znam
życie, pani ma też różowe stringi, a jak ta świecąca pupka podejdzie nam do góry, to ukaże się znaczek
mercedesa. Oczywiście do tych dzwonów ma buty na klocu i platformie, też z epoki. Przykrótka kurtka też
z epoki, czyli prawie modnie, tyle że dziesięć lat temu. Pewne tendencje, pewne grepsy w modzie owszem,
wracają, ale nigdy nie identycznie. Więc wykorzystanie jednego elementu z epoki, jeżeli jest w dobrym
stanie i gatunku, jak najbardziej, ale żeby wszystko wyrośnięte i z pradziejów, to już raczej nie.
Tutaj biedna pani różowe rajstopy założyła i zapomniała reszty ogarnąć, ale i tak wygląda sympatycznie,
bo jest młoda, ale młodość trwa krótko.
tymczasem w Polsce…
O historii mody w Polsce możemy mówić tak naprawdę dopiero
od lat dziewięćdziesiątych. Bo wcześniej to ona się toczyła gdzieś tam
własnym torem. Wiele lat dostawaliśmy przefiltrowane przed Modę
Polską i Telimenę odpryski. Za to w latach dziewięćdziesiątych
staliśmy się największym śmietnikiem Europy. Wtedy odebrało
ludziom rozum i był taki moment, że staliśmy się potwornie, naprawdę
strasznie źle ubrani. Dlatego, że te bardzo zadbane i wymyślone,
uciemiężone ciągłym odpruwaniem, przyszywaniem i zmienianiem
Polki nagle spostrzegły, że już nie trzeba nic przerabiać. Nie trzeba
chodzić do Praktycznej Pani, nie trzeba w ogóle pani Krysi krawcowej
prosić, tylko idzie się do sklepu i się kupuje. I zaczynały kupować te
okropne tanie łachy za bardzo duże pieniądze. I rzeczywiście przez
pewien moment zaczął funkcjonować w modzie nad Wisłą dosyć
poważny bałagan.
Czas PRL, smutny, globalnie smutny i straszny czas, to jednak
tak naprawdę był czas kreatywności przechodzącej wszelkie możliwe
oczekiwania. Ponieważ w sklepach był bardzo ograniczony asortyment
(np. zimą połowa ludności miała na nogach relaksy, a druga połowa
sofiksy), kobiety kupowały sukienki i robiły sobie z tego bluzki
i spódnice. Odpruwały falbany z góry, przyszywały do dołu, używały
tkanin obiciowych, zasłon, tysiąca różnych rzeczy. Komuniści dbali
o tzw. zajęcia praktyczno-techniczne w szkołach i trzeba było to
umieć. Każda dziewczynka, która miała trochę oleju w głowie, nawet
jak nie chciała, to się tego prawo-lewo nauczyła. W tych latach
siermiężnych kobiety sobie bardzo dobrze radziły. Te, którym udało
się wyjechać za granicę, uchodziły za świetnie ubrane, bo były ubrane
zupełnie inaczej, niż nakazywała światowa moda. To było oryginalne,
fajne i w pewien sposób urocze.
A później zmieniły się realia i nagle okazało się, że już nie
trzeba kombinować. Do dziś atakują nas historie typu: wyglądaj jak
gwiazda filmowa za 150 zł! czy można się ubrać za 200 zł i czy to jest
dobrze? Odpowiadam: wszystko można tak naprawdę. Rzeczywiście
można dziś wszystko. Można się ubrać za 200 zł, tylko czasami należy
sobie zadać pytanie: po co? Dlatego, że ubieranie się, moda, poza tym
że służy temu, żebyśmy byli przykryci, żebyśmy wyrażali siebie, jest
również oznaką prestiżu. I często jest tak, że dążymy właśnie do tego,
żeby nie robić sobie zestawu za 200 zł, tylko za 3000, a w marzeniach
z 30 tysięcy. Czy można wyglądać świetnie za 300 złotych?
Można, ale wśród ludzi, którzy będą ubrani za 300 do 3
tysięcy złotych. Bo na przykład jeśli świetnie wyglądająca osoba za
300 pojawi się między ubranymi za 30 i 70 tysięcy, to nawet jeżeli ona
będzie ubrana dużo bardziej estetycznie, będzie te 300 złotych widać.
Właśnie o to chodzi, że każdy człowiek musi znaleźć swoją grupę
docelową. W tej całej globalizacji nie ma globalizacji.
Kastowość istniała, istnieje i istnieć będzie. I można się wspinać
po drabinie społecznej, każdy ma prawo i powinien próbować, ale
udaje się to naprawdę nielicznym.
W tzw. szerokiej średniej półce można czasami parę rzeczy
udać, tylko znowu trzeba zapytać: po co? Dlatego rynek mody, czyli
rynek high fashion, rynek tego najdroższego krawiectwa i najdroższej
galanterii, wcale nie walczy jakoś szczególnie intensywnie
z podróbkami. Bo rynek odzieży podrabianej to jest tzw. niższa średnia
półka, niższa klasa aspirująca. To jest ten rynek, który ubiera się
w sieciówkach, słyszał o prestiżowych markach, ale nie leżą one
w jego zasięgu. Mentalność w świecie jest nieco inna niż nasza,
polska. Jeżeli włoska fryzjerka marzy o torebce Vuittona i zarabia 900
euro, pierwszą kupuje podróbę, ale ponieważ marzy dalej, nie
odłoży jak Polka na kafelki, na nowego mopa, nową lampę
czy uchwyt do łazienki, tylko po paru miesiącach uzbiera
i kupi oryginalną torebkę. Bo to dla niej treść życia.
A w mentalności Polki uciemiężonej to się nie mieści. Zawsze
wszystko było na jej głowie, bo chłopy w tej Polsce to albo siedziały
po więzieniach, albo walczyły gdzieś w polu, więc jeżeli ona ma sobie
teraz kupić za 4000 złotych torebkę albo położyć panele podłogowe,
to niestety wybierze panele. A to głupie, bo przecież do paneli nie
włoży chusteczki do nosa ani szminki, no i nie pokaże się w nich przed
innymi, nikt jej ich nie będzie zazdrościł.
od stóp do głów,
czyli pobieżny przegląd zasad
i najurągliwszych od nich
odstępstw
stopa
Stopa jest najważniejsza, to przecież podstawa. Ona jest
najważniejsza z wielu powodów. Raz, że znajdują się tam wszelkie
receptory… no i tutaj konflikt z obcasami. Ale pomijając to, stopa jest
niezwykle ważna. Trzeba o nią dbać, ponieważ chodzimy na niej całe
życie. Często stopa kojarzy nam się z czymś wstydliwym, czasem
stanowi fetysz. Między innymi dlatego powinna być niezwykle
zadbana. Inaczej dba się o stopy w Azji, inaczej w Europie. Cała
zabawa polega na tym, że wszystko, co robimy, ma nas cieszyć, więc
to nie jest tak, że robimy sobie stopy, bo chodzimy w sandałach, tylko
robimy sobie stopy, żeby na przykład jak leżymy w łóżku i zadzieramy
nogi do góry, patrzeć na nasze cudne stópki z pomalowanymi
pazurkami, gładziutką piętą, bez nagniotków. Możemy mieć haluks,
ponieważ to jest niezależne od nas. Można z tym walczyć, operować
itd., ale nie trzeba. Ale na miłość boską, nagniotki, odciski,
zrogowaciała pięta, krogulcze pazury, niepowycinane skórki, które
zarosły pół pazura – na to mamy przecież wpływ! I tak myślę, że
największym obciachem, jaki można sobie wyobrazić, jest kosztowny
but na wysokim obcasie, często na tyle ekscentryczny czy
awangardowy, że bardzo przyciągający wzrok, a do tego pomalowany
na czerwono pazur i szarożółta, zrogowaciała, spękana pięta. Ja wiem
i rozumiem, że różne historie chodzą po ludziach, ale jeżeli mamy taką
piętę, a do tego idzie np. szyfonowa sukienka i karminowe usta… to
miejmy tego świadomość. Jeśli coś się nam dzieje z piętą i jest to
niezależne od nas, to należy ją po prostu przykryć. A paznokcie
pokazujemy też wyłącznie zadbane, obcięte i pomalowane.
Jako że stopa służy nam całe życie, to się w naturalny sposób
zużywa. Z wiekiem często zaczynają się palce rozchodzić, robią się
takie rozczapierzone. Widuję dojrzałe kobiety w sandałach z jednym
paskiem w połowie stopy, a dalej z rozczapierzonymi palcami, i to
wygląda bardzo źle. Nośmy wtedy takie letnie buty, które odsłaniają
tylko kawałek palców, a nie od razu całe to spustoszenie.
Trzeba też pamiętać, że jeżeli w ogóle decydujemy się na
sandały, to lepiej być konsekwentnym i nie zakładać pończochy czy
rajstopy, bo wygląda to nie najlepiej. A jeżeli już trzeba, jeżeli już
musimy, a wystaje nam odrobina dużego palca, to trzeba zadbać,
żeby pończocha była możliwie jak najcieńsza i żeby nie było
wyrobienia na palcach (pończocha z wyrobionymi palcami i piętą
nadaje się tylko do pełnych butów!). Widać tu pewnego rodzaju
rozejście się mody i ścisłego dreskodu: w modzie funkcjonują sandały,
odkryte palce i sobie dyskutujemy, czy nosić rajstopę, czy nie nosić,
a w dreskodzie w ogóle nie ma takiej dyskusji, ponieważ tam nie ma
odkrytego palca, normą jest zasłonięta noga i nie ma od tego
odstępstw.
I tu należałoby sobie zadać jeszcze jedno pytanie. Ja wiem, że
to skrajności, bo jakiż odsetek narodu mego bywa na rautach
w ambasadach i na garden parties? Niemniej historia ogrodowych
przyjęć też jest istotna dla stóp. Dla jednego będzie to ogrodowe
przyjęcie z szampanem i sorbetem, dla drugiego kaszanka z grilla, dla
trzeciego ognisko z kiełbaskami. Na grilla każdy ubiera się tak, żeby
mu było wygodnie, i chodzi boso po trawie. Wiadomo, że trudno
chodzić w obcasach po trawie, dlatego na przyjęcia proponuję zawsze
koturny. Jeśli zaś chodzi o te przyjęcia bardzo oficjalne, zwłaszcza
w ambasadach, to często znajome pytają: idę na przyjęcie letnie do
ambasady, czy muszę być w pończochach? Odpowiadam: wprawdzie
z modowego punktu widzenia dreskod się dosyć poważnie rozluźnił,
ale to zawsze zapraszający wyznaczają standardy. Jeżeli żona pana
domu ma gołą nogę, reszta pań może zrzucić nylony. Jeśli jednak
występuje w nodze osłoniętej, reszta pań obowiązana jest zostać
w pończochach.
To bardzo miłe, że ten bardzo ścisły dreskod troszeńkę się
rozluźnia. Jest nieco inny w biznesie, nieco inny w dyplomacji,
niemniej i jeden, i drugi zaczyna troszeczkę puszczać. Nie za bardzo,
i to też dobrze, dlatego że musi być widać horyzont. Bo jak nie
widzimy horyzontu, to nie wiadomo, jak daleko odchodzimy i czy
przypadkiem nie przekroczyliśmy granicy. Na całym świecie
dyplomacja jest jedną z gorzej ubranych grup społecznych, bo tam
obowiązuje ścisły dreskod, czyli pewnego rodzaju unifikacja.
A w człowieku jest chęć i dążenie do indywidualizmu, więc przy tak
silnie zaciśniętym gardle bardzo łatwo o dziwne wykwity.
Tyle dygresji, a jeśli chodzi o stopę męską, to jest tak, że ona
teoretycznie wymaga zdecydowanie mniej zabiegów od damskiej. Bo
wystarczy przetrzeć irchową szmatką paznokietki, żeby były
błyszczące, od czasu do czasu w kąpieli czy po usunąć skórki, obciąć
paznokieć i przetrzeć pietę. Tymczasem okazuje się, że to proste
zadanie mężczyzn przerasta, a rozwiązanie na lato widzą jedno:
założyć na krogulcze nieobcięte pazury i zrogowaciałą piętę
szarą skarpetę do brązowych sandałów, najlepiej na
plastikowej zelówce, i z tak przyodzianą nogą zdobywać
świat: Szarm-el-szeik, Hurghada, Tunezja, Kołobrzeg – zamiast
obciąć pazury i wyszorować piętę, zakładamy szarą skarpetę.
W sieciowych wielkich marketach sandał za 7,99 i do tego dwie pary
skarpet w promocji. Szarych, bo niebrudzące. Ważne, żeby do tych
sandałów była szara skarpeta, bo białą to trzeba nawet czasami dwa
razy w ciągu dnia zmieniać, a szarą się ze trzy dni ponosi. Niestety tak
przyodziane stopy zdarzają się też w innych europejskich krajach. Nie
wiadomo dlaczego, ale to Dunaj jest rzeką, która oddziela tę część
Europy, gdzie sandał ze skarpetą jak najbardziej, od tej części, gdzie
mężczyzna z nogą w skarpecie niekoniecznie jest trendy, fashion,
metroseksualnym koleżką, który wie, co w trawie piszczy, tylko tzw.
badziewiakiem z niezrobioną nogą.
Męska stopa latem różnie może wyglądać. Jeżeli już jest
ogarnięta, można ją nosić odkrytą. Oczywiście jeżeli mówimy
o dreskodach, to żadna odkryta stopa u mężczyzn nie jest w ogóle
brana pod uwagę, ale w modzie jak najbardziej. Można sobie pozwolić
na modowy zestaw nawet z sandałami i odkrytą stopą, pod
warunkiem że jak się patrzy na taką jednostkę ludzką, to w obłędzie
stylizacji widać związek przyczynowo-skutkowy. Czasami mężczyzna
w letnim ubraniu i w eleganckich pantoflach wygląda niezwykle
seksownie i frapująco, a inny w takim samym wydaniu – na osobę
niechlujną i zaniedbaną. To są absolutnie indywidualne cechy i nie ma
na to recepty. Każdy człowiek powinien iść ze sobą, a nie przeciw
sobie.
Dlatego też zawód stylisty to jest taki zawód, który wymaga
w zasadzie lekkiego odżegnania się od własnego gustu. Stylista
powinien wczuć się w drugą osobę i wydobyć z niej wszystko to, co
najlepsze. Każda estetyka doprowadzona do perfekcji jest znakomita,
zwłaszcza przy takiej mnogości różnych estetyk i w czasach
globalizacji. Ubierając kogoś, najpierw go słucham, a potem się
zastanawiam, czy ten ktoś wytrzyma historię pantofla założonego na
gołą nogę, czy też nie. I czy na przykład wytrzyma historię różowych
skarpet i złotych sandałów, czy jest to w jego przypadku absolutnie
niemożliwe.
Jeżeli już mamy stopę ogarnięta, jeżeli już wiemy, czy lubimy
nosić skarpety, czy nie, to warto wiedzieć, kiedy i jak. Nawet jeżeli nie
lubimy nosić skarpet i jesteśmy osobami bardzo awangardowymi, to
pójście z bosą stopą na premierę do opery będzie sporym faux pas.
Mamy tysiące innych miejsc, gdzie możemy świecić bosą stópką, łysą
kostką czy czymkolwiek chcemy poświecić.
Jeśli decydujemy się na skarpetę elegancką i chcemy iść
w stronę klasyki, to na miły bóg pamiętajmy, żeby ta skarpeta była
jednak ciemna i żeby jak zakładamy nogę na nogę, nie było widać
łydki. Jeżeli zaś mamy ochotę na awangardę, to ta skarpetka może
być kolorowa, może być tylko do kostki, może być specjalnie za
krótka. Są to indywidualne wybory i nie można doradzić
jednoznacznie, że tak się nosi albo że tak się nie nosi. Wszystko zależy
od sytuacji, miejsca i osoby noszącej.
Pamiętajcie, że stopy są fetyszem w wielu kulturach, ale różne
są standardy ich piękna. W Europie czymś niezwykle zmysłowym jest
stopa szczupła, smukła, dość wysoka, bez haluksów. Chirurgia
plastyczna idzie tu w sukurs modzie i proponuje usuwanie piątego
palca, tego małego, żeby stopa lepiej wyglądała w bucie.
Na początku naszego wieku zapanowała moda na tipsy na
paznokcie u nóg. Widziałem osobiście ciemnoskórą kobietę, która
miała sandały na platformie i stopa w nich leżała, a paznokcie
wystawały na zewnątrz. Wyglądało to dość makabrycznie. Ale
czarnym smukłym dziewczynom dużo więcej uchodzi. One są tak
pięknie skonstruowane, że nawet jak się je widzi w zupełnie
odlecianych rzeczach, to się im wybacza.
Rasy ludzkie różnią się nie tylko kolorem skóry, to jasne. Wśród
samych tylko Europejczyków obserwuje się przeróżne typy budowy.
Mamy kościec romański, przepiękny, obłędnie piękny kościec
romański, z prostymi ramionami, wąskimi biodrami, ładnie
wysklepioną czaszką, wydatnym nosem. On się zmieniał, widać w nim
wpływy arabskie. I mamy kościec słowiański, czyli wąskie ramiona,
niewielką klatkę piersiowa, dupę jak szafa gdańska z lustrem, toaletką
i wyjściem na ogródek, z potężnymi udami i stosunkowo krótkimi
nogami. Taka budowa bardzo jest pożądana, Słowianki mają branie
niemal na całym świecie. Okrągła twarz, morda jak patelnia, że przez
tydzień jej nie zasrasz, okrągłe oczy, zdziwione jak u idioty – to
wyróżnia Słowianki na tle innych ras. One są bardzo apetyczne i do
wzięcia, bo ta wielka dupa i durne oczy, blondynka, i do tego jeszcze
dość luźna – jak ją klepniesz w tyłek, to tak pójdzie falą w górę, aż jej
się loki skręcą – zapowiada, że narodzi dużo dzieci.
Natomiast co do chłopów Słowian to generalnie dramat. Wąskie
ramionka, mała klatka, wielkie poślady, żadnych rysów, nos jak
kartofel. A brzuszysko to już wynik zaniedbania, niedołęstwa
umysłowego i apatii. I to przekonanie, że mężczyzną być to
puszczać kroplę ostatnią w spodnie i że to czyni lepszym od
reszty…
Współczesność pozwala nam aktywnie myśleć o naszym
wyglądzie. Do niedawna byliśmy tacy, jacy się urodziliśmy,
i musieliśmy z tym żyć. Dziś możemy zmieniać pewne rzeczy. Jeżeli
mamy na przykład stopę hobbity, no to nie możemy sobie jej co
prawda skrócić, ale możemy ją zwęzić. Możemy usunąć ostatni palec
i wtedy będzie smuklejsza. Możemy, jeżeli mamy zniszczoną płytkę
paznokciową, uzupełnić ją tipsem i będziemy mieli piękny paznokieć.
Kwestia nagniotków, odcisków i zrogowaciałej pięty to jest kwestia
dbania o siebie i estetyki. Ale na przykład jeśli mamy tendencję do
podginania palców u stóp, to usuwa się tam jakieś kosteczki i te palce
wydają się smuklejsze i mija tendencja do tworzenia się uciążliwych
odcisków. Do niedawna łydka szampanka czy gruba łydka były
problemem, no bo mięśni się nie operuje. W tej chwili okazuje się, że
nie tylko można sobie odessać tłuszcz z nóg, ale można sobie też
wyciąć kawałek mięśnia, żeby noga była smuklejsza. Chirurgia
plastyczna oferuje mnóstwo możliwości. Jeżeli komuś na przykład
walą nogi, bo taką ma osobowość – no ma osobowość śmierdzącej
stopy, i nic na to nie pomaga, choćby je moczył w soli i we wszystkim,
one wymoczone cudnie, po dziesięciu minutach i tak walą i już –
kiedyś w zasadzie miał jedno wyjście: pełne buty, częste mycie nóg,
zdejmowanie butów na balkonie albo w sieni i generalnie nieświecenie
stopą śmierdzącą. W tej chwili problem śmierdzącej stopy załatwia się
botoksem. Ostrzykujemy sobie śmierdzącą stopę botoksem i ona po
prostu przestaje walić. Tak się też robi z gruczołami pachowymi. Teraz
już nie musi nam walić spod skrzydła.
buty
Buty są cudownym tematem. W historii mody nigdy nie było aż
tak wysokich obcasów jak teraz. Obcasy dochodzą nawet do 17-18
centymetrów. Oczywiście, że one często nie służą zdrowiu, ale
bezwzględnie służą seksapilowi. Ja w ogóle twierdzę, że to obcas robi
kobietę. Nawet najprzystojniejszy mężczyzna na wysokim obcasie
wygląda aseksualnie i idiotycznie. Wysoki obcas powoduje, że
kręgosłup się układa zupełnie inaczej, że biust leży zupełnie inaczej,
że cała sylwetka trzyma się inaczej. Przede wszystkim łydka, nie
zawsze przecież do końca zgrabna, na wysokim obcasie wygląda
zdecydowanie lepiej.
Mamy erę wysokich obcasów. Większość kobiet nosi wysokie
obcasy, choć nie wszystkie i nie wszędzie. Gdzie w takim razie można
nosić te wysokie obcasy? W zasadzie funkcjonują one we wszystkich
dziedzinach życia poza sportem, bo produkuje się nawet ranne
pantofle na szpilce. Próbuje się robić wariacje na temat sportowych
butów na wysokich obcasach, ale jest to coś tak ohydnego, że nie
będziemy o tym mówić. Właściwie takim najseksowniejszym modelem
buta, który też wraca do mód, a właściwie trzyma się cały czas, jest
klasyczna szpilka wymyślona w latach pięćdziesiątych, czyli tzw.
klasyczne czółenko, wydłużony lekko czubek i bardzo cienki obcas.
W latach sześćdziesiątych mieliśmy cieniutkie szpilki i bardzo
przerysowany długi czubek. Później te wydłużone czubki i cienkie
obcasy pojawiły się ponownie w latach osiemdziesiątych, no
i w zasadzie ten klasyczny model czółenka trzyma się bez względu na
to, czy modne są bardzo niskie obcasy, czy wysokie, czy cienkie, czy
grube. W klasycznym czółenku dobrze skrojonym każda
damska noga będzie wyglądać znakomicie.
W gminnej modzie męskiej od lat dziewięćdziesiątych królują
borsuki, zainspirowane chyba wojną z Turkami, stąd te bardzo
wydłużone czubki z obciętym nosem. Weszły pod strzechy, nie chcą
wyjść, i to jest po prostu straszne.
Dziś tak jak w modzie odzieżowej w modzie obuwniczej panuje
dość duża dowolność. W nieodległej przeszłości ubrania i buty można
było podzielić na dzienne i wieczorowe. A w tej chwili np. można
założyć najbardziej klasyczne operowe lakierki na bosą stopę do
podartych dżinsów, pójść do klubu i wyglądać fantastycznie. Można
założyć klasycznie modny garnitur, a do tego trampki, i w zależności
od sytuacji też wyglądać znakomicie. Dość nowym zjawiskiem jest
funkcjonujący w modzie tak zwany mężczyzna koktajlowy, czyli
ubrany modnie, niekoniecznie zgodnie z dreskodem. Kiedyś tacy
mężczyźni wykraczający poza kanon, a jednak należący do
elit, byli nazywani dandysami. W tej chwili określenie
„dandys” straciło właściwie kompletnie zastosowanie. Nie ma
dandysów, są za to hipsterzy.
A trampek do garnituru? To jest historia bardzo rockowa,
wzięta z glamrocka, gdzie artyści zakładali spodnie od garnituru,
trampki na bose stopy i obwieszali się biżuterią, a szyję owijali boa.
Lubili też sobie podmalować oko. W latach osiemdziesiątych mieliśmy
całą rzeszę umalowanych zespołów rockowych. To byli supersamcy
i ich makijaż nie miał nic wspólnego z orientacjami seksualnymi, to
były twarze malowane w dziwne wzory, podkreślone oko, długie włosy
itd. Michał Szpak pojawił się w polskich mediach jako totalny oryginał,
tymczasem nic w nim oryginalnego, to wszystko już było. No może ma
lepszy słuch od innych, tego nie wiem.
Kolorowe skarpetki do butów funkcjonują dosyć mocno
w modzie męskiej, w tej ulicznej, casual, na co dzień, ale zdarzają się
też w tzw. dreskodzie swobodnym. Uwielbiam patrzeć na młodych
wilczków, czyli młodych bankowców, w idealnie skrojonych
garniturach, w koszulach szytych na miarę, z niewidocznym
monogramem, w cudownych jedwabnych krawatach, genialnych
butach i właśnie kolorowych skarpetkach. Jest to pewne puszczenie
oka. Przy takim dreskodzie kolorowa skarpetka wygląda świetnie.
Natomiast wzorzysta skarpetka już nie będzie wyglądała świetnie.
Jestem wielkim miłośnikiem kiczu, bo uważam, że kicz jest
balansowaniem po najcieńszej linii pomiędzy czymś, co można nazwać
sztuką, a bezmiarem tandety. Takie balanse są najbardziej
niebezpieczne, ale i najbardziej satysfakcjonujące.
Uwielbiam eklektyzm, fascynuje mnie nabudowywanie świata,
warstwowość. Uważam, że nie wolno niczego niszczyć, tylko trzeba
nabudowywać. Na wielkich wartościach budować i robić z nich jeszcze
większe. No niestety można z małych zrobić jeszcze mniejsze, ale to
już… cały świat jest podzielony tak, że albo ktoś to umi, albo nie umi.
Dziś style się bardzo mieszają (myśląc o stylu, myślimy
o pierwszej połowie XX wieku), bo tak naprawdę to wszystko się
miesza, wszystko się przenika.
Również historie z Kanady, Nowej Zelandii, Australii, tam też
żyją ludzie, tam też powstaje współczesna moda. Poza głównym
nurtem bardzo rozwinięty jest w modzie konceptualizm. Mam na myśli
projektantów, którzy dają ci bazę, podrzucają pomysł, a ty możesz
wziąć nożyczki i wyciąć dziurę na głowę tam, gdzie chcesz. Rękawem
możesz się zawinąć w pasie, a drugi mieć na ręce. To są ubrania,
które żyją z tobą, którymi sam się bawisz i pracujesz. To jest właśnie
założenie mody konceptualnej. Że jeżeli np. spódnica jest
niewykończona, to nie dlatego, że projektantowi nie chciało się jej
wykańczać, tylko dlatego, że tak ma być. Że zostawiamy miejsce
i pole manewru dla użytkownika. To jest ten nurt mody wygodnej,
kiedy kobieta nie chce być na baczność, tylko chce mieć wygodnie.
Później trochę ma problem, bo jest niezauważana i generalnie
umiera… Są wprawdzie momenty w życiu, kiedy się człowiek
chce zupełnie roztopić, chce być niezauważalny, to prawda.
Tylko że tacy ludzie nie potrzebują moich rad.
To się zaczęło od comme de garcons i to jest opozycja,
alternatywa do tzw. głównego nurtu, gdzie mamy idealnie skrojone
rzeczy, perfekcyjnie wyfarbowane wełny i jedwabie, gdzie mamy
brokat, sztrasy, kryształy Swarovskiego. Cała historia mody
konceptualnej, czyli mody właściwie wywodzącej się z ulicy,
z naturalnego biegu rzeczy, czyli z tego, że czerń z podkoszulków się
spiera bardzo szybko i nierówno, powstają plamy, odpruwają się
listwy… już nie trzeba kupować taniej odzieży i czekać, aż ona się
sama zużyje, można kupić sobie bardzo drogą rzecz, która jest od
nowości starannie zużyta. Szkoła belgijska służy wygodzie. Tam
prawie nie ma kolorów, są szarości, czernie, kamienne beże. Ubrania
żyją, spierają się nierówno, trochę się prują i to jest dla niektórych
fajne.
No i jest minimalizm, np. Driesa van Notena, bardzo kolorowy.
Jest w tym myśl i jest filozofia. On na początku lat dziewięćdziesiątych
zrobił dosyć dużą rewolucję. Przy bardzo nowoczesnej formie używa
klasycznego wzornictwa, czyli na przykład takie starociotowskie
zestawy kwiatowe, ale upięte w piękną suknię.
Mówienie o markach jest jednak ograniczające, bo dla każdego
marka oznacza co innego. Dla kogoś, kto ma coś z H&M, może to być
marka, ponieważ ubiera się na bazarku i H&M jawi mu się jako totalny
dom mody z totalnie niesamowitymi, awangardowymi rzeczami. A dla
drugiego, oscylującego stylem i aspiracjami między premium i high
fashion, taka sieciówka jest czymś, co ma w pogardzie, zresztą
najzupełniej moim zdaniem niesłusznie. Dobrze nie popaść w obłęd.
Ludzie, którzy ubierają się w sieciówkach (mam na myśli H&M i Zarę,
bo to są dwie największe), powinni pamiętać, że poza sieciówkami są
secondhandy i że czasami warto zajrzeć do marek premium na
przeceny, no i że nie należy kupować rzeczy podrabianych. Bo
kupując rzeczy podrabiane, robimy wała z siebie, a nie
z innych, i to jest głupie, bez sensu, niezasadne, zawsze
oszpeci, nigdy nie ozdobi. Poza tym świadomość chodzenia
w czymś, co jest fakiem, jest chyba największym obciachem,
jaki można sobie w ogóle wyobrazić.
Na naszym rynku często jest tak, że ludzie widzą pewien wzór,
ale w ogóle nie znają jego historii. Sam byłem świadkiem, jak pani
w sklepie pytała o torbę w literki, bo widziała na ulicy, że takie się nosi
i takie są modne. I sprzedawczyni wyciągnęła jakąś tam chińską
podróbkę Vuittona za 300 zł i pani powiedziała: „Ojej, to te literki, ale
to bardzo drogo jest i nie kupię tych literek za 300”. A oryginał tej
torebki kosztuje coś z tysiąc euro. Tak wygląda świadomość mody
u nas w kraju.
o butach do pracy
Do pracy kupujemy buty na obcasie 5-8-
centymetrowym, z zakrytym palcem i piętą. Najlepiej
czółenka. Pamiętajmy, że edytoriale w gazetach to tylko
opowieści modowe, sugerujące kolory, długości
i tkaniny. Mają stanowić inspirację, nie wzór.
A tu idzie kobieta, która sobie wszystko zepsuła butem. Miało być tak pięknie, a tu niestety dyby, los
sandalos pedrylos. Do widzenia państwu. Tak to już jest, że często ludzie jakoś bardzo niefortunnie
dobierają obuwie do swojego stroju, a to niestety rzutuje na całość. I to też wyniosłem z domu, i to jest
prawda nie stylistyczna, a życiowa: że głowa i nogi, czyli podstawa i to, czym myślimy, są najważniejsze.
Że naprawdę dobrze zrobiony włos i znakomite buty w dobrej formie ogarniają nam temat. Można się
wtedy okręcić prześcieradłem, założyć męską koszulę czy cokolwiek i będzie fantastycznie.
Buty są potwornie ważne, a często jest tak, że ludzie zakładają
buty zupełnie przypadkowe albo decydują się na obuwie wygodne.
Jeżeli chce się obrazić but, to trzeba powiedzieć, że wygląda na
wygodny. I to już wszystko wyjaśnia. Zwykle są to łapcie, które
przesądzają o sylwetce. Zwłaszcza jeżeli jest to mężczyzna w świetnie
skrojonym garniturze i ma wygodne buty na gumowej lub plastikowej
podeszwie, rozchodzące się, bardzo szerokie, żeby można było sobie
paluchami przebierać.
Tak można chodzić, kiedy żyjemy sobie w głuszy (wszystko
jedno, czy żywimy się tam korzonkami, czy mamy pałac). Ale jeżeli
wchodzimy w społeczeństwo i chcemy jakoś w tym społeczeństwie
funkcjonować, to dobrze powściągnąć trochę swoje wygodnictwo,
poświęcić je na rzecz elegancji, stylowości. Półśrodków nie zalecam.
Uważam, że największą pomyłką mody było obuwie sportowe, ale
troszkę eleganckie. To potworne. Pantofel męski zapinany na rzepy
albo góra to pantofel męski, a dół but sportowy. Taka wariacja na
temat nie przystoi klasycznemu mężczyźnie.
Za najpiękniejszy but, jaki w ogóle wymyślono w historii
obuwnictwa i dziejów mody, uważam najbardziej klasyczną szpilkę
czółenko. Czółenko na szpilce to jest majstersztyk kobiecego buta.
Lekko wydłużony czubek, dość mocno wycięte czółenko i stosunkowo
wysoki obcas, nie za wysoki. Każda kobieca noga w takim bucie
wygląda dobrze. Wszystko jedno, czy to jest noga kołek, czy kolumna,
czy szampanka, każda będzie wyglądała dobrze. Oczywiście, że lepiej
jeżeli kobieta ma naturalnie wysokie podbicie, ale jeżeli nie ma, też
w takim bucie się obroni. Trzeba po prostu wymanewrować
odpowiednio wycięcie czółenka. Ja osobiście uwielbiam, jak czółenko
jest głęboko wycięte i uważam, że to wygląda niezwykle zmysłowo
i apetycznie, jak widać początek palców. Niezwykle zmysłowo.
I jeszcze jak do tego kobieta ma nylonowe pończochy, no to wtedy
w ogóle jest uratowana.
Przemysł pończosznicy i wymyślenie rajstop było absolutnym
błogosławieństwem dla kobiet. Takie rozciągliwe rajstopy to wygoda
i komfort. Ale czar nylonowej pończochy jest nie do przecenienia. Bo
musimy pamiętać, że nylonowa pończocha to jest pończocha, która się
nie rozciąga, tylko jest krojona w damską nogę, w idealną damską
nogę, w związku z tym jakakolwiek ta noga jest, sporo zyska. Splot
nylonowych pończoch jest zupełnie inny niż splot rajstop, tak że
nawet słaba noga w nylonowej pończosze nabiera kształtu zbliżonego
do ideału, bo ta pończocha jest tak utkana. Więc klasyczne czółenko
i nylonowa pończocha zawsze zrobi lepiej niż gorzej. Są firmy
pończosznicze, które specjalizują się w pończochach nylonowych.
Jakoś tak jest, że kobiety białej rasy o mlecznej skórze
uwielbiają nogę Murzynki. I to jest jeden z większych obciachów,
kiedy mamy mlecznobiałą kobietę o jasnych dłoniach, jasnym dekolcie
i o jasnej twarzy, ale o czekoladowobrązowych nogach. Wygląda to
tak przeidiotycznie, że już głupiej nie można. Że co, że nagle biała
kobieta pożyczyła nogi od Mulatki, wpadła do czekolady, coś się stało?
No co się stało tej pani?
Białe rajstopy kobieta zakłada dwa razy w życiu. Raz do
pierwszej komunii świętej, drugi raz ewentualnie do ślubu. I to są
dwie sytuacje, kiedy biała rajstopa ma rację bytu. Zdarzają się sezony
w modzie, że ona się pojawia na chwilę, ale to jest tzw. strzał
w fashion, to może nosić jedna osoba na tysiąc i będzie wyglądała
w tym fantastycznie, ale cała reszta w białych rajstopach wygląda,
jakby miała bandaże na nogach. Dramat. Biała rajstopa jest trudna,
ponieważ w zależności od odcienia skóry idzie w różowe, w szare,
w fiolet. Najgorzej jak idzie w fiolet, bo to ma cechy rozkładu.
W związku z tym białym rajstopom mówimy stanowczo nie!
Pamiętajmy, dwie okazje: pierwsza komunia i ślub, potem dziękujemy
i do widzenia!
Natomiast kabaretka umiejętnie użyta rozpala zmysły mężczyzn
w każdych czasach. W kabaretkach jest coś magicznego, oczywiście
one czasami stają się bardzo wulgarne, kiedy oczka przypominają
rybie sieci, a grubość tej kabaretki przypomina siatkę na motyle –
wtedy to wygląda agresywnie, ewentualnie w zależności od czasów –
po prostu modnie.
Każda duża moda schodząca na dół, do mas, zaczyna się robić
agresywna, wulgarna i w końcu tandetna. Natomiast drobna,
cieniusieńka kabaretka, wszystko jedno, czy w kolorze ciała, czy
czarna, zawsze będzie dodawała kobiecie pewnej wampowatości.
A jeszcze bardziej będzie zmysłowa i wampowata, jeśli założy do niej
ołówkową spódnicę tuż do kolan i piękną szpilkę, a nie krótkie podarte
szorty. I jak pojawi się na przykład w okolicach porcelanowej twarzy
i delikatnie wytuszowanej rzęsy kolor na ustach. To już wystarczy.
I świeży włos, bez oznak dwugodzinnego siedzenia u fryzjera. Wtedy
mamy świadomość, wtedy mamy zmysłowość. I będąc świadomym
mocnym samcem alfa, możemy startować do takiej kobiety, a jak
jesteśmy trokami od kaleson i kompletnie niepewnym żuczkiem, to
wtedy uciekamy na drzewo. Taka kobieta zniewala i fascynuje, więc
niepewny żuczek podkula ogon mrucząc: „Boże, nie, taka laska, nie
dam rady, uciekam”. Wielkim problemem mężczyzn w Polsce jest ich
z jednej strony totalna fanfaronada z powodu samczości, a z drugiej
strony poczucie, że nie dadzą rady takiej lasce. To się bardzo często
zdarza. Dużo łatwiej jest wyrwać laskę, która jest podana do
konsumpcji z dość obfitym garnie, niż kobietę, po której widać klasę
i świadomość. Bo jednak ubraniem daje się znać o tej świadomości.
Bo widać kobiety świadome, widać kobiety, które błądzą, i widać też
na przykład kurwy czy idiotki.
Właśnie taka pani przeszła, a za nią taka w bandażach na nogach. Biała rajstopa! No ile można mówić, że
biała rajstopa do komunii i na ślub tylko!
A tutaj co pani sobie za buty założyła? Niby kozaki, a niby nogawka od skórzanych spodni. Bardzo to
dziwne. Ona była bardzo drogo ubrana. Miała dobrze skrojony kożuch, dobrą torebkę, wełnianą czapkę
i w sumie dużo włożyła starań. Miało to bogatowschodni przelot. Najgorzej, jak panie mają aspiracje, żeby
wyglądać jak nowojorczanki albo damy z Kalifornii, a niestety zwykle wyglądają jak kurwy z Mińska na
Białorusi, wprawdzie luksusowe, ale jednak tylko kurwy.
No a teraz mamy, proszę bardzo, dziewczynkę z cyklu „szła dziewczynka koło młynka, zaswędziała ją
cytrynka”. Buty walonki – współczesne walonki, czyli buty typu emu, bardzo cieple, wygodne, ale
przekoszmarnie wykrzywiające nogi. Te buty trzeba zmieniać co dwa tygodnie, bo się rozjeżdżają
natychmiast. Jak są nowe, to wyglądają zgrabnie i seksownie, ale po dziesięciu założeniach stają się
łapciami i przesadzają sylwetkę. Ponieważ są grube, a Słowianki nogi mają fest, to ta łyda wydaje się
jeszcze grubsza. Ta dziewczynka miała ze sto cztery w biodrach, założyła sobie błękit kalifornijski na tyłek,
prawie leginsy, przykrótką kurtkę, a wszystkiego razem metr sześćdziesiąt…
Kozaki, kozuny i podkasane nogawki, brrr. Buty zimowe to też
historia absolutnie dramatyczna. Panie naprawdę mają problem
z dobieraniem kozaków do swoich nóg, często kupują takie, co to
wlazły na nogę, i już nie zastanawiają się, czy to wygląda dobrze.
Grunt że wlazły, grunt że ciepłe, grunt żeby nie przemokły. To nie są
żadne argumenty za wyborem butów. Taki but zimowy powinien być
oczywiście ciepły z samej definicji buta zimowego, ale to nie
wystarcza. Dobrze jest mieć kilka par, bo zimowe buty do spodni
mogą sięgać najdalej dwa, trzy centymetry za kostkę (cholewa
wepchnięta pod spodnie robi z nogi słoniową kolumnę). Wiec mamy
jedne buty do kostki, a do tego najlepiej spodnie odpowiednio
podkrojone. Zimą spodnie brudzą się częściej, więc trzeba je częściej
prać czy tam oddawać do pralni, a nie przyoszczędzać na nogawkach
i nosić za krótkie. Lepiej mieć spodnie brudne na dole pod wieczór niż
za krotką nogawkę podwiniętą naprędce od spodu, że widać.
A tutaj pan ma buty troszkę od d’Artagnan, w kratkę, cholewka, bardzo fajnie, choć co prawda słaba ta
cywilna kurteczka, czarna, niebrudząca. Mógłby mieć jakiś chytry płaszczyk albo coś takiego.
Tu zaś się pani za chłopca przebrała, założyła sobie pasisko w talii. Nie rozumiem, dlaczego kobiety na
puchowe kurtki noszą paski w talii. I to czy szczupła, czy gruba, nagle zakłada pasisko i to pasisko opina ją
i robi z niej baleron. I niestety spodnie noszone na rajstopy, to widać, bo one się bezczelnie przyklejają
i opinają, dodając objętości. W dzisiejszym świecie solidny wygląd nie oznacza dobrego wyglądu. Wygląd
wątły generalnie jest lepszy od solidnego.
O, tutaj pani ładnie zaaranżowana, buty takie kowbojskie, wąskie spodnie, dobrej długości płaszcz,
wszystko dobrze.
Ta pani w ogóle postawiła na ekstrawagancję i postawiła sobie czapkę z pomponem jak smerfetka po
pupę.
Tu dwie walenice idą, brunetka w męskich butach. No niestety jesień i zima to czas przetragicznych butów.
O mężczyznach to już trudno cokolwiek mówić, ponieważ to jest
naprawdę tragedia. Mężczyźni chodzą dziś wyłącznie w sportowych
butach. One są zwykle dość mocno znoszone. A kobiety
w komplecikach. Tymczasem z tego, że takie kompleciki sprzedają nie
wynika, że zaraz trzeba je nosić. Nie mówię, żeby nosić jedną
rękawiczkę czerwoną, a drugą zieloną, ale przecież do niebieskiego
beretu można założyć szare rękawiczki i jakiś inny szalik, a nie zaraz
komplet w jednym kolorze. Rozumiem, że przez siedemdziesiąt lat
nam się wytraciła wyobraźnia, ale pamiętajmy, że wiek młodzieńczy to
jest czas na eksperymenty. Dużo łatwiej się eksperymentuje w wieku
lat dwudziestu niż pięćdziesięciu. Bo jak się ma dwadzieścia lat
i popełni się błąd, to najwyżej jest kupa śmiechu, ale po pięćdziesiątce
taki błąd świadczy o tym, że się jest niezgułą.
łydka
Odkąd Jane Fonda stanęła na sali fitness i powiedziała, że
aerobik jest czymś fantastycznym, nagle okazało się, że ciało ludzkie
ma kudły i trzeba tych kudłów ciało pozbawić, żeby było estetyczne
i żeby było ładne. W świadomości współczesnego człowieka
kobieta z brodą pod pachą, z kudłatą łydką i z towarzyszem
kępą, który się płoży po udach spod bikini, jest właściwie nie
do przyjęcia. Ale na początku lat sześćdziesiątych i w latach
pięćdziesiątych owłosiona pacha czy bóbr wychylający spod
bikini były zjawiskami najzupełniej normalnymi. A pod cielistą
pończochą nylonową kłębiły się na łydkach czarne bezczelne kudły.
I było to zupełnie normalne, a nawet niektórzy mężczyźni uważali, że
to seksowne. Jane Fonda ogoliła cielsko i się zaczęła moda na
depilację. Dziś kobieta w najlepszych butach świata z kudłatą łydką
budzi wyłącznie konfuzję, podobnie jak kobieta z nieogoloną pachą.
Zupełnie inaczej jest z mężczyznami. Zarost męski dotyczy
większej powierzchni ciała, ale w latach osiemdziesiątych i na
początku dziewięćdziesiątych pojawiły się sugestie, żeby mężczyźni
depilowali sobie całe ciało. W tej chwili mamy demokrację
w dziedzinie depilacji i nacisk kładzie się raczej na stopień zadbania.
Męska pacha nie musi być kompletnie łysa, ale dobrze, jak włosy są
podcięte i widać, że ktoś o nie dba. Fajnie jest, jeżeli nie widać
kryształków soli sprzed trzech dni. Niestety w polskich tramwajach
i autobusach normą są wyczuwalne skutki spocenia się trzy dni temu…
amoniak rządzi. Kąpiel raz w tygodniu wciąż jest normą. Był moment,
że było lepiej, ale nagle się okazało, że za wodę trzeba płacić, i w tej
chwili kto higieniczny, podsiębiernie w misce ochlapie sobie pachę.
A tak to generalnie w soboty się kąpiemy. Nóg nie trzeba myć, bo to
przecież nosimy pełne buty, to kto to będzie wąchał?
Ale wracając do łydki: kobieca generalnie powinna być łysa.
Oczywiście są różne budowy łydki i różne budowy buta. I oczywiście,
że w czasach wolności każdy nosi się tak, żeby mu było miło. Skupmy
się na słowie „miło”, dlatego że dla każdego to miło znaczy co innego.
Dla jednego miło będzie, jeżeli będzie mu bardzo niewygodnie, ale
będzie wzbudzał zachwyt dookoła, a jeżeli nie zachwyt, to
przynajmniej zainteresowanie. I wtedy jego samopoczucie będzie tak
fantastyczne, że zrekompensuje mu niewygodę. A dla drugiego będzie
miło, jeżeli będzie miał coś, co będzie dawało mu absolutny komfort
pod każdym względem.
Możemy wszystko, ale jeżeli chcemy, żeby nasze ciało było
najbliższe ideału, to trzeba pamiętać, że wszelkie wiązania w kostce
skracają nogę i poszerzają kostkę. W związku z tym jeżeli mamy łydkę
tzw. szampankę, znaczy noga jest bardzo cienka w kostce, a łydka
bardzo mocno uwydatniona, to jak tę cienką kostkę podkreślimy
łańcuszkiem, to ta łydka będzie się wydawała trzy razy szersza niż
naprawdę. Jeżeli do tego zastosujemy długość midi, czyli do połowy
łydki, i obetniemy łydkę w najszerszym miejscu, to ona dostanie
znowuż objętości, i w taki oto prosty sposób zrobimy z siebie bardzo
stylową beznogą kobietę. Jeżeli mamy na to ochotę i chcemy być
kobietą beznogiem, bo takie też mają prawo do życia, proszę bardzo,
ale jeśli aspirujemy do bycia seksbombą, to taka historia nas niestety
dyskwalifikuje. Bo najważniejsze w ubraniu jest to, żeby przekaz był
zgodny z tym, co właśnie czujemy.
Mamy więc wspomnianą łydkę szampankę, ale mamy też np.
łydkę kołek, mniej więcej podobnej grubości jak w kostce. I to jest
bardzo trudna noga. Ją ratuje wyłącznie czółenko. Buty, które mają
mocno odkryte podbicie i wysoki obcas. Wtedy ta potężna kostka
i łydka idzie troszeczkę do góry dzięki zmianie układu mięśni. Czyli
latem czółenka, sandały, które nie są zapinane ani na podbiciu, ani
broń boże na kostce, tylko mają zaczepienie na palce i pasek z tyłu.
Przy takiej łydce długość do kolan i tuż przed kolana nie jest
najlepsza, bo ją fokusuje i uwidacznia w całości. Długość do połowy
łydki jest już do przyjęcia, ponieważ łydka kołek jest na tyle
niewyprofilowana, że to nie ma aż tak dużego znaczenia, jak ją
tniemy. Natomiast przy dobrych udach prosta łydka i kostka kołek
świetnie wyglądają w ultramini, w takiej mini właściwie tuż za
uśmiech. Bo wtedy eksponujemy całą łydkę, dokładamy wysoki obcas
i nikt taką pierdołą jak tłusta kostka nie będzie się przejmował.
Następna historia dotyczy tzw. chudej nóżki. Chuda nóżka jest
najbardziej pożądana w świecie mody, można ją sznurować, wiązać,
robić wszystko. Mało do konsumpcji, ale bardzo dużo dla mody.
Kościstymi kolanami nie należy się przejmować, bo zmienił się wzorzec
piękna.
Jeżeli już jesteśmy przy łydkach, to musimy pamiętać,
zwłaszcza w naszej szerokości geograficznej, że tzw. kozuny, czyli
kozaki, funkcjonują tutaj permanentnie, bo trudno całą zimę
przebiegać w czółenkach. Kozak rzeczywiście jest rzeczą ważną, ale
w przemyśle obuwniczym i na rynku przeważają kozaki do połowy
łydki, a one niestety przy naszym krótkonogim genotypie robią
największą krzywdę kobiecie, ponieważ kończą się w najgrubszym
momencie łydki, więc skracają ją, poszerzają, deformują, no w ogóle
beznadziejnie. Jeśli idziemy w modę, to poświęcamy się dla stylowości
i szukamy sobie modnych botków na wysokich obcasach, a jeśli zależy
nam na proporcjach, to warto szukać kozaków, które się kończą tuż
przed kolanem. W takich kozakach nasza noga zawszę będzie
wyglądała na dłuższą, smuklejszą i zgrabniejszą. W kozakach do
połowy łydki nawet najdłuższa noga będzie skrócona. Więc jeśli ona
jest już z natury stosunkowo niedługa, a chcemy, żeby wydawała się
dłuższa – bo możemy nie chcieć oczywiście – to dobrze mieć wysokie
kozaki.
A jak mamy założenie, że np. chcemy umrzeć dziewicą, to
najlepiej założyć takie butelkowozielone rajstopy, kozuny do połowy
łydki, spódnicę w kształcie litery A w kratę, najlepiej brąz z zielenią, no
i do tego np. jakiś taki szarobłękitny moherowy sweterek, a żeby nie
było za nudno, to duże korale, no i do tego włosy podcięte do ramion,
trwała ondulacja, żeby się nie przetłuszczały, i jeszcze spory odrost…
Bo w naszym społeczeństwie niestety jest coś takiego, że jak kobieta
kończy magiczne czterdzieści lat, to obcina włosy, robi sobie trwałą
ondulację i ma poczucie, że jest już po zawodach. I później jak już jej
bożena (wagina – przyp. red.) wyschnie, czyli jest po pięćdziesiątce,
nagle się ogarnia, ale okazuje się, że jest już za późno. Bo
wyhodowała sobie już takie nadpiździe, że bez operacji plastycznej się
nie obędzie, a włosy tymi trwałymi przez dziesięć lat są już tak
zjarane, że tego się nie da nawet zapuścić. Że generalnie szare
mydło dobre dla babek, ale jej jakoś nie posłużyło, że właśnie
dzieci odchowała, a mąż ją zostawił, bo co będzie
z kocmołuchem siedział. I ona wtedy mówi: „Taka byłam
zajebista i teraz zostałam sama. Jestem nieszczęśliwa”. A ja
mówię: „Dobrze ci, kocmołuchu, trzeba było myśleć o tym wcześniej”.
Jeśli człowiek jest z tym zapuszczeniem szczęśliwy, to w ogóle nie
mamy o czym mówić, ale ja niestety wiem, że często są to dramaty.
Że nagle rozpacz i refleksja: taką byłam laską, jak mogłam to
zmarnować…
I właśnie wtedy, na zakręcie, można w sobie przerobić
wiele rzeczy. Można osiągnąć nirwanę i szczęście, ale można
osiągnąć zaniedbanie, totalną frustrację i poczucie zmarnowanego
czasu. Ja myślę, że to jest najgorsza rzecz, jaką człowiek w ogóle
może w sobie wygenerować. Niestety najczęściej tak bywa, że ludzie
żałują straconego czasu, a nie rozkoszują się tym, co im zostało.
Są kobiety, które nie mają potrzeby epatowania seksapilem.
Bywa i tak. I na przykład taka kobieta, która nie ma ochoty epatować,
mówi: „No dobra, to ja nie będę epatować, więc nie założę stanika –
założę tę lnianą sukienkę”. Ale nie myśli o tym, że to jest lniana
sukienka półprzezroczysta, i jak ona stoi w słońcu i chce być taka
offowa, to wszyscy się na nią patrzą. A ona później wzdycha: „Boże,
tak się skromnie ubrałam, w ogóle nic na sobie nie mam, a tu wszyscy
się na mnie gapią”. To jest właśnie niezgodność przekazu. Czy też
inna sytuacja. Mamy oto artystkę, która jest uosobieniem dobroci oraz
cnót wszelakich, zdrabnia wszystko, co może zdrobnić, i jest
absolutnie wrażliwa i cudowna, a wygląda po prostu jak przeciętna
przylaszczka stojąca przy drodze. Ma albo za bardzo pasemka, albo za
bardzo rude, albo za bardzo blond. Zawsze jest za bardzo opalona,
zawsze ma wieczorowy makijaż i zawsze jest ubrana jak przylaszczka,
przy czym patrzy na siebie w lustrze i widzi niezwykle skromną
dziewczynę. To się niestety bardzo często zdarza. Że skromna
dziewczyna myśląca o tym, że jest sexy, ubiera się sexy i wygląda jak
prostytutka, i dziwi się, że takie są na to adekwatne reakcje. Jest
przerażona: „Dlaczego ci mężczyźni reagują na mnie tak agresywnie
wulgarnie?” No bo taki niesiesz przekaz! I właśnie o to chodzi, że
rynek mody daje nam możliwość wyrażenia siebie, swojej abnegacji,
swojej nonszalancji, ekstrawagancji i seksapilu.
A tu męska moda typu dżinsy i koszula albo tiszert za paskiem. I to jeszcze wszystko podciągnięte… to tak
zwane spodnie na Pawełka, wszystko podciągnięte wysoko. Jeszcze z tyłu tam się robi taka pupa
nosorożca. A z przodu gigantyczna przepuklina w jednej nogawce i jesteśmy macho i niech wszyscy nam
wybaczą.
W naszym społeczeństwie jest coś niebywałego. Za
niegodne uchodzi wydawanie pieniędzy na siebie, a nawet
mówienie o tym. Ludzie poczytują za honor kupowanie rzeczy
bardzo tanio. I uważają, że to coś fantastycznego. Kiedy ktoś kogoś
pyta o ubranie, ludzie się sumitują, że to stare, że to w lumpeksie za
10 zł. I rzeczywiście jest taka paranoja, że jak ktoś ma coś drogiego,
to jest w ogóle niegodnie. Właściwie fajnie jest kupić coś za złotówkę.
Nie potrafimy doceniać siebie. Zawsze mi się nasuwa przykład
amerykańskich reżyserów, którzy jak zrobią film, to mówią, że jest
dobry. A u nas kobieta, jak się ubierze świetnie, godzinę, dwie stoi
przed lustrem i ktoś jej powie, że świetnie wygląda, to wymamrocze:
„Takie tam coś zarzuciłam”.
Chciałbym zachęcić ludzi do wydawania pieniędzy na
siebie, chciałbym zarazić ludzi radością. Niech im radość
przynosi wyrzucanie pieniędzy, bo one są naprawdę po to
właśnie! Ja się zaharowuję po to, żeby sprawiać sobie
przyjemności. Jeżeli uda mi się przy okazji sprawić frajdę
innym, to jestem zachwycony. I nie ma sumy, której żal
byłoby mi na siebie.
Patrzę na świat z zupełnie innego punktu widzenia, z punktu
widzenia singla, który nie ma żadnych zobowiązań i który nie będzie
miał tych zobowiązań, ponieważ charakterologicznie zrobi wszystko,
żeby ich nie mieć. I jest to świadome działanie. Nie mam w sobie
instynktów macierzyńskich ani ojcowskich, które musiałbym zwalczać.
Oczywiście, że nie każdy musi być pasjonatem ubrań
i wydawania pieniędzy na ubrania, bo naprawdę są ludzie, którzy mają
to centralnie w nosie. I tak naprawdę ja do ludzi, którzy mają modę
centralnie w nosie, właściwie nic nie mam. Myślę sobie, że to
fantastyczne, że są pozbawieni tego rodzaju próżności. Myślę, że to
fantastycznie, że na świecie jest naprawdę mnóstwo innych wartości
i że ubranie nie stanowi treści ich życia. Ale jeśli już dla kogoś zaczyna
stanowić, to dobrze, żeby się swobodnie w tym poruszał. Widzę
i rozpoznaję ludzi, którzy opierają się na swoim guście i coś chcą
osiągnąć, ale kompletnie im to nie wychodzi. Ale widzę i tych, dla
których ważne są inne wartości. Takim przykładem są twórcy. Im
ubrania służą do tego, żeby nie chodzić nago i żeby było im wygodnie,
i to widać, to się czuje. Jest to na przykład Agnieszka Holland, która
np. wystrojona w suknię jest tą samą Agnieszką Holland, ale całym
swoim jestestwem pokazuje, że jest jej niewygodnie, choć całym
swym kunsztem reżyserskim zagrywa, że niby wygodnie. Ale ja czuję,
że ona czuje, że się nie czuje…
Ludziom, którzy chcą wejść w świat mody i chcą z niego
korzystać, moda daje natomiast szeroki wachlarz najrozmaitszych
możliwości. Tyle o łydce.
kolano i udo
Kolano, nazywane przez Chanel najbrzydszym miejscem na ciele
kobiety, właściwie w tej chwili żyje sobie własnym życiem. Kolana
bywają okrągłe, bywają szpiczaste, bywają różne, nieważne. Bez
względu na to – bo to jest tylko kwestia gustu, czy mamy ochotę
pokazać szpiczaste kolano, czy nie – możemy nim zachwycić i możemy
nim oburzyć. To samo jest z okrągłym kolanem. Kolano kolanem, ale
to co nad kolanem jest najważniejsze. Na pewno nawis nadkolanowy
i bułka nad kolanem nie będą zdobić. Mogą kusić w sytuacjach
intymnych, domowych, ale w życiu zawsze to są ozdoby utrudniające
wysmuklenie sylwetki.
Są kobiety, które mają długie nogi o pięknym kształcie i mogą
nosić leginsy albo ultramini do bardzo później starości, byle rozsądnie,
czyli świadomie. Kobieta świadoma swych pięknych nóg i chcąca te
nogi eksponować (bo nie każda, która ma piękne i jest świadoma, ma
ochotę walić nimi po oczach; są takie, które mówią: to są moje nogi,
one mnie noszą i będę do końca życia chodziła w długich spodniach)
może tymi nogami grać, ponieważ poza atutami umysłu ma jeszcze
jeden atut więcej w postaci nóg (i jeszcze jeden w postaci cycków).
A ponieważ ma rozum, to korzysta ze wszystkich przymiotów, nie
opiera się na samym tylko rozumie. Zwykle te nieatrakcyjne stawiają
na intelekt, no bo na co innego mają postawić, natomiast te
atrakcyjne i inteligentne grają właśnie również i trzeciorzędowymi
cechami płciowymi.
No więc nogą można grać do później starości. Ale żeby osiągać
właściwy efekt i wzbudzać pożądanie, trzeba pamiętać o tym, że jak
zachodzi słoneczko – a zachodzi we wrześniu – wbijamy się w grube,
kryjące rajstopy, które trzymają tak, że to ciało nie odchodzi od kości,
czyli wszystko się trzyma mocno. Noga ma piękną linię, jest
przyobleczona nieprzezroczystą rajstopą, w związku z tym wygląda
seksowne, zmysłowo, a nie wulgarnie, no i nie widać wieku tej nogi.
Bo niestety całe nasze ciało się starzeje, noga również. Wszystko
jedno, czy gruba, czy szczupła, ona się starzeje i po nodze mniej
więcej jestem w stanie z dokładnością do pięciu lat określić wiek
kobiety. Nawet jeżeli całą resztę ma zrobioną perfekcyjnie. Bo to
widać. Ale jak już jest w rajstopie, to tego nie widać. No więc staruszki
chcące grać nogami niech sobie grają od września do wiosny.
Skoro nad kolanem, no to udo. Te również bywają różne. Więc
jeżeli to udko jest takie konkretne, a jednak chcemy wyglądać smukło,
to na pewno nie należy go aż tak bardzo eksponować. A jak już
chcemy je wyeksponować, to najlepiej bokiem. I tutaj przychodzą
nam z pomocą rozwiązania modowe. Rozporek z boku zawsze
wysmukli i zawsze wydłuży nogę. Jeżeli mamy ochotę zagrać sexy, to
przekładając ciężar ciała na nogę, na której stoimy, i odstawiając nogę
wolną, zawsze pokażemy w wąskiej spódnicy kawałek uda na smukło,
bo materiał przysłoni większą jego część.
Inny rozporek to jest rozporek, który nazywam „chodź pan za
mną”: długi rozporek z tyłu przy ołówkowym dole. Niezwykle kuszący,
niezwykle zmysłowy, nie zawsze lubiany. Ja osobiście lubię.
To są sposoby na udo. Ważne, żeby to udo było zadbane, ale
dotyczy to całego naszego ciała. Oczywiście jeżeli mamy pretensje do
korzystania z życia w pełni i cały czas chcemy być sexy, to nawet jak
kiedyś puściliśmy wiosła i spaśliśmy się trochę, to nasze ciało, nawet
jeśli nie jest doskonałe w formie, powinno być przynajmniej miłe
w dotyku. Te wszystkie reklamy przedstawiające tłuste kobiety nie są
po to, żeby udowodnić tym wszystkim brombom, że fantastycznie jest
być tłustą, bo nie jest fantastycznie. Bo człowiek został
wymyślony jako jednostka szczupła, a nie jako jednostka
utyta. Ale te wszystkie reklamy niosą taki przekaz, że jeżeli
się spasłaś, brombo, to już przynajmniej bądź miła w dotyku.
Jeśli masz zrogowaciałe ciało, jeżeli masz tzw. gęsiora, jeżeli jesteś
szorstka, to weźże się wyszoruj pumeksem, wygładź się jakimś
peelingiem, posmaruj balsamem, który twoją szarą skórę z żyłkami
i przekrwieniami pokryje właśnie takim lekko opalonym filmem. I to
nie tylko po to, żebyś dla potencjalnego Wilhelma Zdobywcy była
atrakcyjna, ale żeby się lepiej czuć, żebyś dotykając się mruczała:
„kurcze, no gruba może jestem, ale jestem taka milutka, że ja cię
kręcę”. W ogóle uważam, że jeżeli człowiek sam swym własnym
jestestwem jest w stanie doprowadzić się do orgazmu, jest w stanie
zdobyć świat absolutnie.
Uda to istne cuda. Każdy lubi takie, jakie lubi. Wyżej mamy
jeszcze pupę czy w ogóle generalnie biodra. Możemy mieć wąskie
biodra i szerokie biodra. Możemy mieć tzw. lordozę, czyli wypiętą
pupę. Zwykle lordozie, która jest wygięciem kręgosłupa, towarzyszy
wypięty brzuszek. Jeśli nie ma brzuszka, a jest lekka lordoza, to to jest
szalenie pożądane i niezwykle sexy. Choć dla właściciela często
kłopotliwe i nielubiane.
No i mamy też po prostu wielkie dupy jak stodoły. Na
przykład moja. No niestety mam bardzo słowiańską budowę, czyli
tzw. przyciężki dół. Ogrywam go jak mogę, niemniej on pozostaje cały
czas przyciężki. Bardzo jest ciężki. Mam takie udziska i łydki
i wszystko, że daj Boże zdrowie. Ale to sama natura. Ja osobiście
siebie nienawidzę. Zawsze chciałem być suchą, eteryczną ciotą, no ale
to jest już jakby niemożliwe.
W modzie pożądana i lansowana jest skrajna szczupłość, ale nie
szkodzi, bo mamy swobodę działania. To jest niezwykłe, że im głośniej
ludzie krzyczą o wolności, tym chętniej i z większą zajadłością
zakładają sobie kajdany. No bo przecież high fashion, czyli ta wielka
moda, to jest coś, na co stać wyłącznie najbogatszych. Bo to są
sukienki po kilkadziesiąt, po kilkanaście tysięcy euro czy dolarów. To
jest biżuteria, która idzie w setki tysięcy euro, to są buty po kilka
tysięcy euro, to są torebki po kilka, kilkanaście tysięcy. To jest
rzeczywiście abstrakcyjnie drogie. I cała ta zabawa kończy się na
rozmiarze 40.
I to są narzucone kajdany, ponieważ tak, oczywiście,
projektanci mody, czyli artyści, wymyślają swoje modele na sylwetki
smukłe. Nie wyobrażają sobie swojej kreacji w rozmiarze 42, 43, 44
ani tym bardziej 48. No ja też sobie nie wyobrażam. Do rozmiaru 42,
44 to jest sylwetka, że ktoś lubi sobie pojeść, 46, 48 jest wynikiem
rozmemłania, zaniedbania, abnegacji bądź też choroby. Nie trzyma się
to żadnej normy, i jak ktoś sobie funduje taką totalną nadwagę, robi
to na własne życzenie i ja nie muszę się tym zajmować. Ludzie
powszechnie zmagają się z nadwagą. Do nich właśnie mówię, bo sam
się zmagam. Miałem nadwagę, w związku z tym chudnę 10 kg, w dwa
lata robię te 10 kg ponownie, znowu chudnę 10 kg, znowu je robię,
i tak od dwudziestego roku życia cyklicznie. Nie robię z tego problemu,
ale staram się nie puszczać wioseł. Chcę na tyle dobrze wyglądać,
żeby fajnie żyć. W związku z tym jak widzę, że się rozmemłałem, to
się spinam w sobie i dopóki z radości, smutku czy jakiegokolwiek
innego powodu nie puszczę tego wiosła odrobinę, jest fajnie, a potem
znowu się spinam, i tak już jest, i to jest super.
Jeśli chodzi o obciach, to myślę, że obciachem jest we
współczesnym świecie udawanie. Że świat daje nam dziś tyle
możliwości, że obciachem jest po prostu chodzenie w nie swoich
butach. Spójrzmy na niektóre panie. Świąteczne wyjście do
restauracji, środek miasta, jakaś niedzielna okazja, bo kwiaty. I co my
tu widzimy? Niby przemyślana kreacja, ale co druga kobita wygląda,
jakby miała jakiegoś niemożliwego doradcę, jakąś ciotkę, która jej
doradziła taki a nie inny zestaw wyjściowy. Tymczasem widać w tym
jakieś takie niedołęstwo.
I to nie jest kwestia braku lustra. To jest właśnie kwestia
niedrogich ubrań, które się bardzo szybko zużywają, i czy mówimy
o poliestrze, czy mówimy o bawełnie, czy mówimy o jedwabiu, czy
o wełnie, są rzeczy w lepszym gatunku i są rzeczy w gatunku
gorszym. I rzeczy w gorszym gatunku często niestety dużo gorzej się
starzeją. Dobry gatunek sztucznie postarzony i zniszczony zawsze
będzie się bronił, ponieważ ktoś to wymyślił, że to ma tak wyglądać.
A coś, co jest w niskim gatunku, pozostawione sobie, żyjące własnym
życiem bez kontroli, daje zwykle efekt dość niedobry. Jeżeli ktoś ma
feeling, pouczcie stylu, czegokolwiek, jest w stanie to zaaranżować,
może być zabawnie, śmiesznie, interesująco. Jeżeli ktoś nie ma
feelingu, to słabo. Na naszej szerokości geograficznej chyba tylko
Włosi mają feeeling modowy.
Feeling feelingiem, ale najpierw trzeba mieć ustalone normy,
dość sztywne, a potem dopiero można sobie pozwolić na feeling. Tak
jak najlepsi dekonstrukcjoniści muszą mieć konstrukcję w jednym
palcu, bo inaczej to nie wyjdzie. Nie da się zaczynać od dupy strony.
Dlatego też mi zależy, żeby to nasze społeczeństwo dość ubogie
zrozumiało, że jest na tyle ubogim społeczeństwem, że nie stać nas na
kupowanie dwóch kilogramów ubrań w lumpeksie co miesiąc, bo są po
2 i 3 złote, nie o to chodzi. Chodzi o to, żeby było nam miło. Żebyśmy
patrząc na siebie i patrząc na inne nacje widzieli, że nie wyglądamy
ubogo. No chyba że komuś to nie przeszkadza. Ale wydaje mi się, że
nie dla każdego priorytetem jest wyglądać ubogo. Dobrze, ale ubogo.
A tutaj jest.
Dlatego trudno u nas walczyć o indywidualizm, walczyć o modę,
walczyć o cokolwiek, jeżeli jesteśmy nacją, dla której priorytetem jest
bezpiecznie, średnio, przeciętnie. Może być zajebiście, ale żeby było
średnio. Bo jeżeli cokolwiek wychodzi poza normę, natychmiast jest
kasowane. Cechą narodową i priorytetem narodu jest przeciętnie i nie
wychylać się, no i dlatego jest, jak jest. To kraj, gdzie funkcjonują
historie, które nie funkcjonują nigdzie na świecie. Powiedzenie „tanio
i dobrze” jest po prostu oksymoronem. Może być tanio jako tako
i zadowalająco, może być drogo i bardzo źle, nie ma natomiast tanio
i dobrze. Nie ma i już. A u nas owszem jest, i funkcjonuje to bardzo
dobrze.
naród solistów
My jesteśmy naprawdę strasznie dziwną nacją. Przy
czym ja sobie zdaję sprawę, że jestem absolutnie
stuprocentowym przedstawicielem tej nacji. Jedyną
rzeczą, która mnie wyróżnia, jest brak hipokryzji, czyli
mówię o sobie, że jestem Polakiem, no bo jestem, ale
nie jestem z tego powodu w żaden sposób zaszczycony.
Tak mi się przyszło urodzić, no i już, ani się tu cieszyć,
ani specjalnie płakać. Jest w naszym narodzie poczucie
jakiejś niebywałej wyjątkowości, nie wiadomo zupełnie,
z jakiego powodu. Naród solistów, którzy nie potrafią
funkcjonować w grupie, totalnych alienów. To widać
bardzo dobrze w chórach, w balecie, w orkiestrach. Ja
pomijam, że balet polski tupie. Nie wiem dlaczego on
tupie, ale tak jak tupie polski balet, żaden inny nie
tupie. Oni tak tupią, że zagłuszają muzykę. Ja nie
jestem jakimś miłośnikiem opery, a baletu to już
w ogóle, ale będąc na balecie, myślę sobie „no jak
można, psiamać, tak tupać, że nie słychać muzyki”.
I pomyślałem sobie, że choć nie jestem miłośnikiem
baletu, to muszę sprawdzić, czy na świecie balety też
tak tupią. No i byłem, widziałem balet w Moskwie,
widziałem balet w Amsterdamie. Nie tupią tak. U nas to
po prostu kloce, ciężkie dupy, które ledwo się unoszą.
Pomińmy zresztą to tupanie, jest jeszcze
synchronizacja. Balet synchroniczny, pływanie
synchroniczne, śpiewanie synchroniczne, cokolwiek.
W naszym narodzie żadnych synchronów, sami soliści.
Nie ma grup.
Pierwszy czakram związany jest z ziemią, ugruntowaniem
i podstawą życiowej energii. Obejmuje nogi i centrum energetyczne
w dnie miednicy, jeszcze przed centrum seksu. Tu jest pewna
rozbieżność między lansem na nowiutkie szczuplutkie nogi a dobrym
ugruntowaniem. Wyjściem jest element dynamiczny, gracja ruchu,
kiedy każdy krok wychodzi z biodra, nogi są smukłe, żywe. Wiele pań
mimo niezgrabnych nóg umie tak się ubrać i tak poruszać, że są pełne
wdzięku, seksapilu i elegancji.
Samo posiadanie nóg to jedno, a umiejętność grania tymi
nogami – to drugie. Dlatego też prawdy obiektywne nie zawsze są
obiektywne, bo czasami właśnie te smukłe, bardzo zgrabne nogi są
puszczone na tyle luźno, że nie stanowią żadnego atrybutu, a wręcz
przeszkodę. A tymczasem noga, która jest niespecjalnie zgrabna
i niespecjalnie obiektywnie atrakcyjna, może być w taki sposób
podana i tak poniesiona… ciało jest niesione przez nogi, ale to mózg
wszystkim zarządza, więc można mózgowi nakazać tak nieść to ciało,
że wszystko razem będzie wyglądało niezwykle zmysłowo, niezwykle
seksownie.
Sławne krzywe nogi Kate Moss. Ona ma tak zwane szpotawe
kolana i pokazuje, że dynamiczna noga, wszystko jedno czy gruba, czy
chuda, czy zgrabna, czy niezgrabna, jest fajna. Tak zwany luźny,
dynamiczny krok. I rzeczywiście jest tak, że dzięki Kate Moss kobiety
ze szpotawymi nogami zaczęły chodzić w mini, znaczy przestały się
tym przejmować, i to bardzo dobrze. Jeżeli kobieta jest dumna, że ma
te krzywe nogi, bo to jest kwestia że tak powiem wewnętrznego
czucia, jeżeli ona jest dumna z tych krzywych nóg i myśli sobie: „są
krzywe, ale jestem jak gazela, w ogóle fantastycznie”, to będzie
umiała takie nogi ograć spódnicą mini i one będą wyglądały świetnie.
Ale jeśli ona wbrew sobie mówi: „mam takie krzywe nogi, nienawidzę
ich, ale ja wam wszystkim pokażę i się wbiję w tę mini”, no to niestety
będzie wyglądała jak idiotka i wszyscy będą patrzeć na nią i mówić:
„zobaczcie, jakie ma krzywe nogi”, bo naprawdę energia, którą
generujemy z siebie, emanuje na innych. Najważniejsze są własne
odczucia, ale warto czasem ogarnąć się w granicach rozsądku.
Najtrudniej nam o obiektywizm wobec nas samych. Poza tym
niestety wszystkie lustra kłamią. Nasz obraz rzeczywisty najlepiej
widać na zdjęciu. Poza tym, że są krzywe lustra w sklepach
(specjalnie), to jeszcze często jest tak, że nasz rzeczywisty obraz jest
przetwarzany przez nasz mózg, patrzący na nas samych w sposób
życzeniowy. Często jest tak, że kupujemy coś, co podoba się nam
bardzo jako istota rzeczy, a już kompletnie nie myślimy o tym, jak my
w tym wyglądamy. Albo coś podoba nam się tak bardzo, że nie
zwracamy uwagi na to, że nam robi krzywdę i szpeci. Ale jeżeli coś
nas tak bardzo fascynuje, to nikt nie patrzy na to, że to coś nas
szpeci, a wszyscy widzą, że mamy fantastyczną rzecz, którą się bardzo
cieszymy. Nasz wewnętrzny przekaz jest więc niezwykle istotny. Tej
energii wewnętrznej napędzającej musimy mieć więcej. Z tą energią
napędzającą to jest tak, że można swoją wewnętrzną energią
napędzić koniunkturę na ubrania i ubieranie się. Wierzę głęboko, bo
inaczej nie mógłbym uprawiać swojego zawodu, że i zabawą
ubraniami można rozbuchać swą wewnętrzną energię. Dlatego, że
w tych nieszczęsnych ubraniach jest niebywała moc.
Wizerunek może stanowić naszą tarczę i oręż. Wszystko jest
kwestią mózgu i tego, co chcemy osiągnąć. Jeżeli mamy ochotę,
możemy cudownie się schować za ubraniem, i wszystko jedno, czy
będzie to ubranie ultraminimalne, czy ultramaksymalne. I odwrotnie.
Ubranie może stanowić nasz oręż, czyli możemy całą barwność swojej
osobowości wywalić na zewnątrz i nieść ją dumnie jak sztandar. I tak
naprawdę to tylko od nas zależy, jak będziemy chcieli sobie tym
naszym wizerunkiem manewrować. Możemy nim sobie szkodzić,
możemy sobie pomagać, ale najważniejsze jest to, żebyśmy byli
świadomi tego, co robimy. Nawet jeśli swoim wyglądem chcemy
świadomie drażnić.
Boże! Zamordowałbym tego, kto wymyślił tę sukienkę! No co ta kobieta, jak ona wygląda?! Przyszła do
restauracji na kolację, a wygląda właściwie jak gosposia, która założyła fartuszek i zaraz weźmie mopa. Do
tego ma bardzo modne drewniaki… bo miała przedtem czerwone szpilki, ale puściła wiosła. Przyszła
w czerwonych czółenkach, teraz założyła drewniak, który przesadził jej sylwetkę, ponieważ sukienka jest
tak zwaną sukienką oszczędnościową kombinowaną, były trzy kawałki materiału, został zszyte razem, no
i właściwie z czegoś, co miało być modne, eleganckie, no wyszło to, co wyszło, generalnie dajmy pani
mopa, obleci posadzkę i będzie super.
A ta pani nieszczęsna w paskach? No i to jest historia „czym chata bogata, tym rada”. Luźno puszczone
cycki w paskach, źle dobrany biustonosz, żeby było wygodnie, w związku z tym zakładamy szelki na cycki,
cycki leżą na żołądku, bluzka to sto procent poliester, w związku z tym przykleja się dokładnie do ciała, no
i czym chata bogata, tym rada, czyli tak: rzadki biust luźno puszczony na żołądku, w związku z tym
poprzeczny pasek podkreśla każdą nierówność. Pierwsza fałda z tyłu, ten za luźny stanik, ale ponieważ
ciało też jest za luźne, bo nigdy niećwiczone, w związku z tym mamy wrzynę przy szelkach, przy
ramiączkach, nad zapięciem, pod zapięciem. Później mamy płożący się fałd tłuszczu, potem mamy
następny, potem mamy odcięcie od majtek, potem mamy odcięcie od spodni, no i razem mamy tak zwaną
primabaleronę.
Latem w ogóle szarości i khaki są świetne, bo najlepiej pot na
nich się odznacza. A nie ma to jak sexy się spocić. Generalnie nasz
kraj jest zdumiewający. Siedzę w knajpie w centrum miasta, knajpie
z rekomendacją Michelina, jednej z niewielu takich w Polsce, a ludzie
wyglądają jak z ochronki.
A polo! Koszulka polo z podniesionym kołnierzykiem.
Heteroseksualni mężczyźni chodzący w różowych polo z podniesionymi
kołnierzykami to jest absolutny cud na Wisłą. Drechy w różowych polo
z podniesionymi kołnierzykami. Bardzo subkulturowa historia
podniesionego kołnierzyka, skłaniająca się do subkultury gejowskiej,
nie bójmy się tego słowa, a tu tacy mocni mężczyźni, lekko
otłuszczeni, z podniesionym kołnierzykiem w koszulce polo… to
rozczulające. Ręce opadają. No nie wiadomo dlaczego akurat tak,
i skąd w ogóle wzięło się to podnoszenie kołnierzyków w koszulkach
polo. Koszulki polo są koszulkami sportowymi, wymyślonymi do
ekskluzywnych sportów, czyli tenisa, polo czy golfa. Są to sporty
uprawiane na świeżym powietrzu, kark męski, nieosłonięty włosami,
opala się bardzo szybko, bardzo szybko się poci, bardzo szybko go też
zawiewa, można dostać kręczu szyi z zawiania, bo na polach
golfowych piździ jak w Kieleckiem, w związku z tym te kołnierzyki były
specjalnie usztywniane, żeby chronić kark przed wiatrem i słońcem,
a debilne polskie drechy zaczęły stawiać kołnierzyki, że tak niby
modnie i tak samczo, i tak golfowo właśnie.
Co innego postawiony kołnierzyk koszuli. W koszulach to jest
nawiązanie do glamrocku, do lat siedemdziesiątych: kołnierzyk
postawiony, rozchełstana koszula, i to niektórym sylwetkom bardzo
dobrze robi, niektórym bardzo źle. Uważam, że w ogóle dobre ubranie
to jest takie ubranie, w którym jednak widać cień nonszalancji. Wtedy
ma się poczucie, że się obcuje z osobą prawdziwą. Osoby dopięte,
takie absolutnie wyszlifowane na ostatni guzik – jest w tym jakaś
reżyseria i nieprawda. Człowiek z natury rzeczy, zwłaszcza człowiek
inteligentny, musi mieć w sobie jakiś wentyl, jakąś odrobinę
nonszalancji, nieprzyzwoitości, tego czegoś. I to wszystko można
wyrazić ubraniem, pod warunkiem że się tego chce, albo można to
wszystko schować za ubraniem, jeśli się woli.
A tu, popatrzcie! Młody chłopak, towarzysz leśnik, waleń, psia jego mać, fajna twarz, chuda nóżka jak na
takiego słonia. Myślę sobie, że jakby go ubrać normalnie, to okazałoby się, że jest względnie zgrabnym
mężczyzną i nawet atrakcyjnym. Te bambosze z tymi stopkami, te za szerokie spodnie, mój Boże!
Potrzebna jest oczywiście znajomość klasyki i znajomość tzw.
ogólnie przyjętych norm, żeby było widać, jak daleko od linii
horyzontu jeśli chodzi o modę się oddalamy. I należy dbać o tzw.
enklawy klasyki i elegancji właśnie dlatego, żeby było widać linię
horyzontu. Bo muszą być dla człowieka takie miejsca, które nawet
największego ekstrawaganta są w stanie na tyle poskromić, że
obedrze się ze swojej ekstrawagancji i będzie przynajmniej starał się
dostosować do ogółu, a swojej ekstrawagancji da upust gdzie indziej.
Taką współczesną enklawą klasyki jest np. czerwony dywan, to
są Oscary. To są kreacje oskarowe, bardzo piękne, różne, ale
wyraźnie na jedno kopyto, bez przekraczania pewnych norm. Czyli
w momencie, kiedy są modne krynoliny, mamy wariacje na temat
krynolin, kiedy są modne sukienki syrenki – wariacje na temat
sukienek syrenek. Tu wszelkiego rodzaju ekstrawagancje są zwykle
bardzo krytykowane właśnie dlatego, żeby było chociaż jedno takie
miejsce, gdzie dla mężczyzny obligatoryjnym strojem jest smoking
z czarną podkolanówką i wiązaną muchą, a dla kobiety balowa suknia.
Są też miejsca kultu, a w miejscach kultu oddajemy cześć
bóstwu, a nie sobie (chyba że są to miejsca kultu ciała, to wtedy
gramy zupełnie inaczej). Tu też obowiązuje pewnego rodzaju klasyka
i powściągliwość. Są wszelkiego rodzaju miejsca związane
z dyplomacją, są gwiazdkowane restauracje, po to właśnie, żeby tam
nie było czuć zapachu stóp w sandałach i ruszania palcami w bucie, bo
do tego są inne miejsca, no i po to, żeby dobrze się tam czuli ludzie,
których cieszy korzystanie z ubrań, korzystanie z mocy swoich
pieniędzy i wydawania tych pieniędzy na siebie, po to idą w miejsca
niedostępne dla innych, i idą tam w ubraniach, które są niedostępne
dla innych, i są to ubrania przeznaczone specjalnie na takie okazje
w takich miejscach.
Są zawody wymuszające noszenie uniformu, w których
obowiązuje ścisły dreskod, od munduru wojskowego po mundurek
medyczny. Zawód stewardesy na przykład, w zasadzie niezwykle
szowinistyczny i niezwykle luksusowy, wymagał, żeby kandydatka
miała dwadzieścia parę lat, rozmiar 36, smukłą sylwetkę, nosiła
określoną fryzurę, a do tego była sympatyczna. Dziś te wymogi
zelżały, więc często jest tak, że na pokładzie obsługuje nas ktoś
niesympatyczny, bo tłusty, więc niezadowolony z siebie, a do tego
podeszły wiekiem, więc zmęczony.
Technologia HD obliguje osoby występujące w mediach do
brania udziału w tzw. cyrku dobrego wyglądu. Dochodzi tu do takich
afer, że wywala się z BBC wybitną prezenterkę albo stawia jej
ultimatum, że albo zrobi porządek z twarzą, albo niech idzie pracować
do radia. Takie medium jak telewizja to jest historia kreowanej
rzeczywistości – wszyscy są tam zdrowi, szczęśliwi, piękni i młodzi
i tego się trzymajmy, a cała reszta niech nas nie brzydzi swoją
brzydotą. Cały czas te normy się zmieniają, i ja akurat uważam, że to
jest fajne.
Trzeciorzędowe cechy płciowe odgrywają w naszym życiu
wielką rolę, ba, nawet coraz większą. Jest gigantyczna grupa kobiet
mówiących, że te trzeciorzędowe cechy płciowe są na drugim miejscu,
owszem. Ale wygrane są i rządzą światem te, które korzystają
i z rozumu, i z trzeciorzędowych cech płciowych. Bo to nie jest tak, że
rządzą kobiety albo mężczyźni, rządzą mądrzejsi. Jeśli umiesz, kobieto,
zadziałać trzeciorzędowymi cechami płciowymi, czyli doczepionym
poliestrowym włosem, szczotką do zębów przyklejoną nad rzęsą,
ustami powiększonymi wydatnie, i zagrać swoim ciałem, a do tego
jesteś w stanie rozbroić rozumem i odebrać władzę, to znaczy jesteś
mądrzejsza, to sobie rządź! Taka jest historia dziejów.
Zaczyna to też to działać w drugą stronę: dwudziestoparoletni
chłopcy odbierający potężnym czterdziestolatkom władzę właśnie
z tego powodu. Współczesny świat, tak uważam, to już nie jest walka
płci.
Opakowujemy się tak różnie dlatego, żeby korzystać ze świata,
żeby korzystać z siebie, żeby korzystać z własnego ciała. Im bardziej
ono niedoskonałe, tym lepiej powinno być opakowane. Ponieważ
w czasie rozpakowywania możemy dostarczyć tyle radości, że już
sama zawartość jest w stanie czynem ogarnąć resztę, a nie trzeba
skupiać się na pośredniej niedoskonałości cielesnej. Ludzie, którzy są
z natury piękni, są też z natury nudni. Bo jak Umberto Eco powiedział:
„Piękno jest nudne, ponieważ jest ograniczone kanonem,
a brzydota jest bezgraniczna”. I ja się pod tymi słowami
mojego ulubionego filozofa całym sercem i duszą podpisuję.
A tu? Ponieważ jestem spasiona, wbiję się w białe rybaczory, no bo w czym najgorzej wygląda sylwetka?
No nie ma to jak kiedy spasiona założy białe rybaczki. Najlepiej jeżeli są takie trochę przezroczyste, a pod
spodem pojawia się na przykład różowy majtek w słonik zielony, bo to na szczęście. A do takich
rybaczorów najlepiej założyć gumowe klapki na koturenku… matowy pazur, zrogowaciała pięta, sytuacja
jest w ogóle z cyklu „dziękujemy państwu za uwagę, do widzenia”. A jeszcze przy takim luźnym biuście
puszczonym na żołądek bardzo dobrze robi malutka torebka skosem przez ramię, przez środek piersi, żeby
je tak konkretnie rozdzielić i pokazać, jakie one są mocno wyużywane. A maleńkość torebki podkreśla
ogrom nagromadzonych przez całe życie kilogramów.
I następna młoda kobita. W khaki się wbiła, też sexy, i rybaczory. No i klapiszon na klocuchu.
Fantastycznie! No pięknie, no brawo, Jasiu!
Nie wspomnieliśmy jeszcze o fasonach biustów, które też
przecież są różne. Ze swojego szczenięctwa pamiętam określenie
biustu „duże niebieskie oczy”. A jak mamy „duże niebieskie oczy”, to
możemy mieć zeza, możemy mieć tzw.
strita, czyli zeza rozbieżnego, że łzy po plecach lecą, albo zeza
zbieżnego. No możemy mieć piersi jabłka, gruszki, możemy mieć kozie
dójki czy skarpetki z piaskiem i kamykiem. I jeszcze do tego są też
tzw. biusty robione, którym moda wychodzi bardzo naprzeciw.
No ale zanim te biusty podrasowane omówimy, zajmijmy się
tymi naturalnymi. W modzie są dekolty. Kreatorzy projektują stroje na
wyidealizowaną kobietę, czyli kobietę, która ma średniej wielkości
zrobiony biust, układający się idealnie niczym wyciosany z marmuru
na klatce piersiowej. I wtedy można sobie szaleć z różnego rodzaju
dekoltami, ponieważ biust jest w jednym miejscu, nie rusza się, nie
przelewa i nie wypada. Ale biust żywy w dekoltach do pępka i dalej
najlepiej się sprawdza, kiedy piersi lecą pod pachy, bo ten dekolt ma
szansę utrzymać pierś i ona nie wypadnie. W przeciwnym wypadku
niestety nie można nosić takiego dekoltu, bo założenie do niego
biustonosza jest po prostu zbrodnią. W myśl zasady, że nie można być
troszkę kurwą i nie można być troszkę w ciąży ani być troszkę
napitym. A nie, napitym troszkę być można.
Od razu przejdę na tył: o ile w modzie uliczno-klubowo-zwykłej
założenie bielizny i obnoszenie dumnie przy gołych plecach
wychodzących spod ubrania ramiączek nie jest problemem, o tyle
w modzie wieczorowo-balowej biustonosz przy ogromnym dekolcie
jest niestety absolutnie, ale to absolutnie niedopuszczalny
i wykluczony. Taka pani jest zdyskwalifikowana. Ale zdarza się, że
kobiety noszą podobne rzeczy. Mogę tylko uprzejmie prosić, żeby tego
nie robiły. Szkoda, że nie umiem precyzyjnie wyjaśnić dlaczego.
Dlaczego czasami bielizna jest czymś intymnym i takim powinna
zostać, a czasami właściwie wyeksponowana gra bardzo dobrze? Cóż,
może dlatego, że jednak suknie balowe i wieczorowe nawet przy
szaleństwie swym są blisko klasyki. A w klasyce nie ma miejsca na
ekstrawagancje i eksperymenty. Ludzie klasyczni, czyli
eleganccy, nie rozmawiają o bieliźnie, oni ją po prostu noszą,
tak dobrze dobraną, że jest zawsze niewidoczna. Ale ponieważ
szaleństwo polega na tym, że moda przestała istnieć i można nosić
wszystko, to i balowa suknia z widoczną bielizną, z szalenie
niezobowiązującym obuwiem i starannie wystylizowanym niezwykle
nonszalanckim włosem, bez makijażu, z dołożoną skórzaną kurtką czy
też cardiganem może stanowić wielkomiejski strój dzienny. Dziś
możemy grać ubraniami na całego.
Jeżeli zaś chodzi o tzw. trzymanie biustu w ryzach, czyli dobre
dobranie biustonosza, który często ratuje całą sylwetkę, zwłaszcza
w przypadku… no właściwie każdych biustów. Bo niewielki biust
z dobrze dobranym biustonoszem będzie wyglądał na większy, jeżeli
jest taka potrzeba. I to samo jest z dużymi biustami: dobrze
zapakowany biust nie przeszkadza i ubrania lepiej się układają. Trzeba
tymi biustami odpowiednio manewrować. Oczywiście nie tak, że mam
duże piersi i się wstydzę, to nosze golfy i buduję sobie lotniskowiec na
klatce piersiowej. Należy odpowiednio grać dekoltami – podwójne
dekolty bardzo dobrze załatwiają tu sprawę. Wiadomo, że długi,
bardzo głęboki dekolt wyciąga sylwetkę. Można sobie pozwolić na dwa
dekolty. Spodnia warstwa może być w zależności od sytuacji niezwykle
wyrafinowanym kawałkiem koronki czy jedwabiu, który przykrywa
nam odrobinę biust, po to, żeby zewnętrzna warstwa mogła być
dłuższa i wyszczuplająca.
szyja i dekolt
Dekolt to takie miejsce na ciele kobiety, które jeżeli nie jest
nadmiernie wyużywane, starzeje się później niż twarz i zwykle dość
długo wygląda bardzo dobrze. Chyba że opalamy się na skwarka
i robimy jakieś tam cuda wianki, to wiadomo, wszystko siądzie. Ale
jeśli żyjemy w miarę normalnie, to o ile szyja poleci nam raz, dwa,
o tyle ten dekolt będzie wyglądał naprawdę doskonale. Nie należy
nosić golfów, żeby zakryć szyję. Bo jak zakrywamy szyję golfem, to
natychmiast wychodzą nam tzw. chomiki, czyli podgardlana, i to, co
zwisło na twarzy, natychmiast staje się widoczne. Golf podkreśla to
genialnie.
Pytają mnie kobiety: „Jak zadziałać na polecianą szyję?” Broń
boże nie wiązać na niej apaszki, bo to będzie przykuwało uwagę
jeszcze bardziej. Należy natomiast wywalić dekolcisko. Ładny biust
nawet u dojrzałej kobiety zawsze będzie wyglądał dobrze, ponętnie,
prowokacyjne. Jedna będzie zazdrościła, jakiś facet się obliźnie i nikt
nie będzie myślał o takim detalu jak szyja.
Znam ludzi, którzy chcą świetnie wyglądać nie po to, żeby
kogoś oszukać, tylko ot, żeby dobrze wyglądać. Sądzę, że wewnętrzne
poczucie jest najważniejszą rzeczą i sam z przyjemnością korzystam
ze zdobyczy chirurgii estetycznej, plastycznej itd. Na razie niestety
teoretycznie, bo nie mam czasu, nie chce mi się, uważam to za
drugorzędne, niemniej ważne, i w którymś momencie z pewnością się
poddam.
Tu nie chodzi o nieskazitelność. Te interwencje nie są złe. Choć
są oczywiście i tacy ludzie, którzy przesadzają i chcą być coraz
bardziej podobni do swojego ukochanego kotka na przykład. No ale
robią to za własne pieniądze, mają ochotę, to niech sobie robią.
Są też ludzie, którzy nie chcą ingerować w siebie. Musimy
przecież pamiętać, że każda ingerencja plastyczna to jest ingerencja
w nasze ciało. Nawet jak nasz własny kotek czy piesek nas podrapie,
może nam się nic nie stać, ale możemy od tego umrzeć. A co dopiero
w momencie, kiedy jesteśmy poddani znieczuleniu, ktoś nam rozcina
ciało i w tym ciele grzebie albo wpuszcza nam jad kiełbasiany czy
cokolwiek. No więc właśnie o to chodzi, żeby świadomie decydować.
Ciągle to powtarzam. Każdy, kto się poddaje takim zabiegom, musi
mieć świadomość, że robi to na własne ryzyko, że to jest jego
organizm, że efekt może być fantastyczny, ale nie musi. Musi zrobić
własny bilans za i przeciw, i albo w to wejdzie, albo w to nie wejdzie.
Tu nie ma owczego pędu i jeżeli ktoś czuje, że nie chce ingerować
w swoje ciało, to nie będzie ingerował, niezależnie od tego, czy będzie
miał pieniądze, czy nie. To samo jest z biustami. Są kobiety, które
mają duże biusty i te biusty im tak przeszkadzają, że sobie je
zmniejszają, a są takie, które męczą się całe życie, ale nic nie zrobią.
Są takie, które mają małe piersi, a tak bardzo chcą mieć duże, że
sobie je robią, a są takie, które stać na to, żeby sobie zrobić nawet
sześć par cycków na plecach, ale nie robią. I na tym polega wolny
wybór.
Ja mam ochotę dobrze i świeżo wyglądać, siedzieć wieczorem
na przyjęciu bez poczucia, że mi ryj zjechał na kolana. A botoks
i dobrze użyty kwas hialuronowy ani prawidłowo przeprowadzone
ostrzykiwanie własnym osoczem nie robi z twarzy maski. Teraz przez
rok nie używałem botoksu, bo chciałem zobaczyć, jak wyglądam tak
naprawdę. W wieku 39 lat po raz pierwszy się ostrzyknąłem i robiłem
to co pół roku. Kwasik, botoksio i własne osocze. I to rzeczywiście,
umiejętnie zrobione, specjalnie nie zmienia rysów. Jak się śmiałem, to
nie miałem zmarszczek, nie miałem tych na czole, mięśnie mi się nie
ruszały. Człowiekowi z wiekiem lecą kąciki ust, bruzdy się
powiększają. I o ile rano jesteśmy przykładowo zapuchnięci i do 16–
17.00 jest bardzo dobrze, później już wychodzi zmęczenie i wieczorem
ryj się osuwa.
Będę jednak hołdował kreowanej rzeczywistości i nie uwierzę,
że o zmierzchu lepiej się czyta z ludzkich twarzy, bo stają się
ciekawsze, rysy się wyostrzają. Tak rzadko mam ochotę poczytać
z czyjejś twarzy, że jestem w stanie się bez tego obyć. Żyjemy
w świecie iluzji absolutnej i ja chcę widzieć ludzi, którzy są pogodni,
uśmiechnięci, a co mają w środku, to mnie to słabo przeważnie
obchodzi. Zbolałe twarze, frustracja, dramat, niechęć, tragedia,
nieszczęście, upierdalanie się cudzymi problemami, to jakoś
kompletnie mnie nie interesuje. Jestem tworem komercji dla
komercji. Myślę, że przyszedłem na świat, żeby umilać
ludziom życie i żeby udowodnić wszystkim, że są piękni,
fantastyczni, szczęśliwi, bogaci, nawet jeżeli nie są, że są
zdrowi, nawet jeżeli nie są, i piękni, nawet jeżeli nie są. Po
prostu kwintesencja próżności. Znaczy zaspokój wszelkie
potrzeby, jakie masz, a potem wynajmij mnie, a ja cię
wylukruję do końca.
Bo tak naprawdę ten cyrk modowy ma sens tylko wtedy, kiedy
sprawia radość. A radość sprawia, kiedy wszelkie problemy bytowania
mamy zapewnione, lekcje odrobione, pełny luz. Wtedy się możemy
interesować tym, czy w tym sezonie jest modna długość za kolana,
czy przed kolana, czy w takiej długości jest nam dobrze, czy
niedobrze. Jeżeli nie mamy zaspokojonych podstawowych potrzeb, to
bardzo trudno naprawdę interesować się modą, fascynować się nią,
kreować swój wizerunek. Bo wtedy jest to zamiast czegoś robione.
Wtedy jest to ersatz, a nie dopełnienie. Chciałbym być dopełnieniem,
po to, żeby samemu dopełniać swoją próżność, czyli właściwie żeby
pomagać, ale też bawić, cieszyć, stanowić maskotkę. Jestem już
zaspokojona, a teraz chcę być nowa, więc proszę bardzo, wynajmuję
pana i stwórz mnie pan na nowo. Czy minimalistycznie, czy
maksymalistycznie. Czy ascetycznie, czy barokowo. Jakkolwiek.
I dlatego mianowałem się stylistą, że jestem w stanie wstroić się
w czyjś nastrój. Jesteś ascetką z zasady, to ci przedstawię
najcudowniejszą ascezę na świecie. Kochasz rokoko, to pokażę ci taką
biżuterię, że oszalejesz. Tylko otwieraj portfel. I otwieraj go
z przyjemnością. Właśnie na tym to polega. Bo jeżeli masz rozpaczać,
że kupisz broszkę za 25 tysięcy euro z brylantami, to kup sobie
jabloneks za 40 zł. Naprawdę nikt nie pozna. Albo tylko nieliczni.
Jablonex w dalszym ciągu robi świetną biżuterię do filmów, imitującą
naturalną biżuterię z różnych epok.
A wracając do dekoltów, to ja osobiście uwielbiam te
gigantyczne, przegigantyczne dekolty na małych sportowych biustach.
Często jest tak, że kobiety z małymi biustami nie chcą nosić dekoltów,
bo mówią, że nie mają co pokazywać. To samo mówi chyba Susannah
o Trinny, że ona właśnie nie nosi dekoltów, bo ma mały biust.
Uwielbiam gigantyczne dekolty na małych biustach, ponieważ
uważam, że wyglądają niezwykle zmysłowo, niezwykle sensualnie,
nigdy wulgarnie. Natomiast bardzo duży dekolt przy gigantycznym
biuście może wyglądać… nie, nie tandetnie, o tandecie można mówić
w przypadku Loli Ferrari, czyli dziewczyny, która funduje sobie biusty
wielkości arbuzów po to, żeby nimi zarabiać. Natura nigdy nie jest
tandetna.
Nie jest tak, że robimy naturalną selekcję, czyli generalnie
wszystkie za duże biusty zrzucamy ze skały, i wszystkich facetów,
którzy mają przyrodzenia poniżej 20 cm, zrzucamy ze skały
i tworzymy idealne społeczeństwo, bo nic w ten sposób nie
stworzymy. Przyjmijmy człowieka jako dobro nadrzędne, z całym jego
ciałem, wszystko jedno, czy ma duże cycki, czy ma małe cycki.
Duże cycki mogą wyglądać wulgarnie. Więc jeżeli nie chcemy,
żeby były wulgarne, to możemy je sobie wpakować pod pachy,
założyć golfisko, łachmany i biczować się, zamieszkać na wsi. Ale
możemy je też ograć, wykorzystać jako atrybut kobiecości i piękna.
Czyli pokazać, odsłaniając cudownie ramiona, układając je dobrze do
sylwetki, grając pięknym biustonoszem, kawałkiem pleców, tysiącem
rzeczy. Możemy biust odsłonić w całości i wtedy będzie wulgarnie.
Jeśli natomiast odsłonimy ten biust po to, żeby pokazać smukłość
sylwetki (mocno eksponujemy biust, w zasadzie wulgarnie, ale
zakrywając całą resztę), to wtedy świadomie gramy elementami i jest
to może nieco wulgarne, ale nie tandetne. Oczywiście, że jeżeli do
tego biustu założymy ultramini zaledwie zasłaniające bożenę, na górze
będzie tylko gorset, a do tego walniemy sobie sandały sznurowane po
samego bobra, no to wtedy mamy tandetę. Ale pamiętajmy, to nie
jest tak, że skoro matka natura dała duże cycki, skazane
jesteśmy przez całe życie albo na bycie po prostu brombą
udającą że ich nie ma, albo na tandetę.
Chodzi o to, żeby wygrać wszystko to, co się ma. Jeżeli więc na
przykład nie ma talii, nie ma biustu, ale są nogi i ręce, no to wtedy po
prostu gramy nogami i rękoma. Albo gramy plecami. Tylko uwaga,
jeśli gramy kilkoma elementami naraz, często powstaje kakofonia.
I wtedy z odrobiny perwersji, z odrobiny wulgarności i zmysłowości
łatwo przejść w tandetę. Bo wywalona cała dupa naraz przestaje być
interesująca. Rzeczywiście w szybkiej komunikacji jest szybki
komunikat. Idzie laska na wysokim obcasie prawie goła – znaczy do
zerżnięcia. I później takie dziewczęta są zdumione, że są zaczepiane,
obrzucane niewybrednymi słowami. No ale jakie słowa mają padać?
Niestety nastąpiła potworna pornografizacja świata. Z przerażeniem
obserwuję, że dla wielu młodych kobiet seksowny wygląd to jest
wygląd laski z porno. Że w ogóle pojęcia sensualności i zmysłowości
przestały praktycznie funkcjonować. Że albo coś jest sexy, albo nie
jest sexy. Sexy jest zazwyczaj to, co wywalone na wierzch,
a wszystko, co jest schowane, to już nie jest sexy. A to przecież
bzdura. A gdzie niuans? Niuans, który tak naprawdę decyduje
o wszystkim? To niuans decyduje, z jakimi ludźmi być, a z jakimi
nie. Niuans świadczy o człowieczeństwie. Kończy się fasada i tabloid
i zaczyna się człowiek – właśnie w niuansie. Tego mi brakuje.
Różnica między dobrym i złym smakiem jest bardzo
cieniutka. Ja akurat bardzo kocham kicz. Uważam, że kicz jest tą
taką najcieńszą granicą pomiędzy niezwykłą rafinadą
i wysublimowaniem a megatandetą. Że w kiczu jest energia. Z kiczem
jest tak jak z pięknem i brzydotą. Wszystko to, co się wyłamuje poza
kanon, posuwa jednak świat do przodu. Bo gdybyśmy cały czas tkwili
w tym samym konwenansie, w podobnej klasyce i elegancji, tobyśmy
cały czas byli w epoce kamienia łupanego. A świat oparty jest na
ewolucji i rewolucji. Ewolucja następuje stopniowo, a rewolucja
w zasadzie burzy wszystko i buduje na nowo. Dwa zjawiska idące
razem budują nam świat właściwie. Coraz bardziej nowy, coraz
bardziej zdumiewający nas samych. I zobaczymy, jak to będzie dalej
wyglądało. Bo teraz wygląda tak, że ludzie ostro ze sobą polemizują.
Walka dobra ze złem, walka młodości ze starością, walka ze
zmarszczkami i różnymi takimi historiami. Dlatego też czas, w którym
żyjemy, jest taki ciekawy, bo to wszystko teraz się dzieje, na naszych
oczach.
Każda epoka ma swoje zwolnienia i swoje przyspieszenia. Na
początku XX wieku ludziom się wydawało, że świat oszalał, że
technologicznie osiągnęliśmy szczyty i jest w ogóle total. W tej chwili
też mamy takie poczucie, że wszystko pędzi, a technologia goni
technologię. Że coś, co było wow! kilka lat temu, teraz jest już
w zasadzie przeżytkiem. Że ludzie pracują na tabletach, a jeszcze
cztery lata temu nikt nie wiedział, co to jest tablet. Że za sekundę
będziemy mieć czipy zamiast telefonów i inne historie. Wszystko idzie
do przodu, także medycyna, choć wciąż jesteśmy trapieni chorobami,
pojawiają się też nowe. Rak stał się czymś tak powszechnym jak
grypa, ale metody leczenia tego raka są już takie, że wcześnie
wykrytego leczy się w dwa miesiące. Oczywiście cały czas nie
znaleziono jeszcze szczepionki na HIV, bo wirus wciąż się mutuje, ale
wynaleziono leki antyretrowirusowe, które pozwalają na normalne
życie praktycznie tak samo z wirusem HIV jak z wirusem opryszczki.
No nie ma to w ogóle dla chorego większego znaczenia. A ile jest osób
w Polsce, które żyją i nie wiedzą, że żyją z HIV? Podobnie z rakiem,
trzy czwarte potencjalnych pacjentów przecież nie wie, że już ma
raka.
Z jednej strony ten świat jest trapiony coraz to nowymi
mutacjami różnych strasznych chorób, a z drugiej strony cały czas
medycyna pędzi naprzód i wymyśla szczepionki, terapie, które
pomagają chorym żyć w miarę normalnie. Rzeczywiście jest tak, że
żyjemy coraz dłużej i coraz dłużej chcemy się cieszyć tym życiem.
I choć świat jest cały czas nękany wieloma lokalnymi wojnami, to
żyjemy w jednym z najdłuższych okresów bez wojny globalnej. Od
1945 roku. A żyją jeszcze ludzie, którzy doświadczyli drugiej wojny
światowej. Jeszcze nie było w historii ludzkości tak wielu dojrzałych
ludzi, co prawda dręczonych i nękanych chorobami, ale leczonych, co
pozwala dożyć późnych lat. Oczywiście możemy powiedzieć, że to
dotyczy jedynie tej części świata i tych nielicznych, których na to stać,
ale wiadomo, że zawsze tak było i że ze wszystkich technologii, które
są wprowadzane, najpierw korzystają najbogatsi, a potem one się
upowszechniają i docierają do tych najniższych pięter.
To tak jak z korektami urody: najpierw chirurgia plastyczna
dostępna była tylko wybrańcom, no i była to historia troszeczkę
szemrana. Dziś już temat dotyczy średniej półki. Okazuje się, że
największy odsetek kobiet, które się ostrzykują, to nauczycielki
gimnazjum, wcale nie gwiazdy filmowe ani nie aktorki! Kto wie, może
ten świat za sto lat będzie wyglądał zupełnie inaczej i że właśnie
pięćdziesięcio-, sześćdziesięcioletni ludzie będą chodzili bez
zmarszczek, a wiek będzie można rozpoznać tylko po lekko
przymglonych starością oczach, bo tak z wierzchu nie będzie tego
widać?
Lubię kicz. Tylko ja też troszkę opacznie rozumiem różne rzeczy
i dlatego na przykład bardzo cenię sobie dyletantów. Zresztą sam się
uważam za dyletanta. Podobnie bardzo sobie cenię ludzki snobizm.
Uważam, że snobizm posuwa świat do przodu. Bo najpierw –
tak sobie to wyobrażam – zaczynam kupować obrazy, różnego rodzaju
sztukę, bo to jest modne i tak wypada, a potem mam wolną chwilę
i zaczynam się nią interesować, czytać o niej. Zaczynam odróżniać
rzeczy lepsze od gorszych. Tak jest z każdą dziedziną i dlatego
uważam, że bycie dyletantem jest wspaniałe, bo jestem
zainteresowany absolutnie całym światem i wszystkim, co jest wokół
mnie, i z każdej dziedziny chce coś wiedzieć, choć troszkę. A jeżeli coś
pochłonie mnie bardziej, to wchodzę w temat głębiej. Nie ma
sposobu, żeby pojąć całą wiedzę świata, można się po niej
natomiast cudownie prześlizgnąć.
Historia dyletanctwa jest dla mnie fantastyczna, bo rozległość
pobieżnej wiedzy daje świadomość gigantycznej niewiedzy w każdej
dziedzinie. I jeżeli masz świadomość własnej niewiedzy, to możesz
wiedzę zgłębić, gorzej jeśli nie wiesz, że nie wiesz. Wtedy jest do
dupy.
No więc uzbrojeni w wiedzę wszelaką, uzbrojeni
w wiedzę o sobie i w wiedzę o ogólnie przyjętym, acz cały
czas zmieniającym się gdzieś tam kanonie, możemy
zaopatrzeni w oręż chirurgów plastycznych, estetycznych,
bielizny korygującej i wszelkich wspomagaczy dumnie
wkroczyć w świat mody. Jeżeli jesteśmy w rozmiarze od 34 do
powiedzmy 42, w pełni korzystamy z wszelkich dóbr świata. Jeśli
mamy jeszcze dość zasobny portfel, wtedy korzystamy pełną piersią.
Bądź nie. Ale nawet jeżeli nie korzystamy, to też korzystamy. Bo
wiemy, co odrzucamy, bo mamy inne priorytety.
bielizna korygująca
Dzianina przylega do ciała. I często z przodu wygląda
wszystko jako tako, a z tyłu odwracamy się i widzimy
efekt baleronu. Idąc od góry: najpierw nasze plecy są
dzielone wzdłuż, czyli odciskają nam się źle
dopasowane ramiączka od stanika. Później są fałdki,
takie dwie bułki tuż przy pasze. Potem jest pasek od
biustonosza, później jest fałd tłuszczu nad paskiem od
biustonosza. Potem jest pod paskiem. Potem są tzw.
nawisy tłuszczowe, a później tzw. klamki miłości, czyli
buły nad spodniami biodrówkami. Potem są spodnie
biodrówki i potem jest jeszcze pupa. I to niestety nie
wygląda dobrze. Dlatego trzeba wiedzieć, że jak się nosi
dzianinę, to powinna być ona przy nawet niewielkiej
nadwadze raczej luźniejsza niż przyciasna.
A dlaczego kobita robi sobie na przykład hienę na głowie? O co chodzi w ogóle? Myślę, że jakaś niezdarna
fryzjerka robi jej z trzech kolorów, od szarości do brązu, no po prostu jenota na głowie. I kobita ma gęste
włosy i trwałą ondulację. Dlaczego tak? Nie wiadomo, no ale to się niestety zdarza bardzo często. No,
odszedłem od tematu na widok tamtej pani.
O butach wspominałem i mocy kobiet. Kobiety grają bardzo
skrajnie. Albo mamy panie na tych gigantycznie wysokich obcasach,
totalnie ubrane, totalnie wyglądające, totalnie dominujące, albo mamy
kobiety na wygodno, czyli sportowy but, zaniedbanie, tzw. puszczone
wiosła, że właściwie już życie poza mną. Niestety to mają mniejsze
miasta do siebie, że kobiety tam zaraz po trzydziestce mają poczucie,
że są bardzo dorosłe, są mamami i dlatego im nie wypada o siebie
dbać. Im nie wypada przed społeczeństwem, przed sąsiadem.
A społeczeństwo odbija piłeczkę i gani na przykład trzydziestkępiątkę
z dzieckiem w mini: „To kurwa, no, mini założyła, kusi obcych
chłopów”. Przecież nie na tym rzecz polega. Polega na tym, że
odkąd zyskujemy świadomość do momentu, kiedy ją tracimy,
najfantastyczniej by było, żebyśmy cały czas czerpali
zadowolenie z siebie, bo wtedy jesteśmy w stanie dać dużo
więcej innym. No bo nic nas w nas nie uwiera, no to jeśli nie
mamy się na czym skupiać, to się skupiamy na innych
i oddajemy im swoją fajną energię. Jeśli jest inaczej, to wtedy
jest do bani.
Ale to była tylko dygresja à propos wysokich obcasów. Kobiety,
które nie dają rady górować, często przestają przywiązywać
jakąkolwiek wagę do własnego wyglądu. W którymś momencie
wszystko zaczyna się zmieniać. No ona przestała przywiązywać wagę,
bo przytyła, bo generalnie to siedzi w domu, a mąż jest osobą
dominującą. I ona już nie chce być taka słodka, ma to w nosie.
I okazuje się, że ten mąż właściwie zupełnie nieźle wygląda
i nagle znajduje sobie taką, co przywiązuje wagę.
I później ta, co nie przywiązywała wagi, mówi: „Boże, ale
dlaczego, przecież ja byłam taka dobra, taka oddana. Zrezygnowałam
z siebie.” Miałem taką historię w pewnej galerii handlowej. Ponieważ
jestem mistrzem gaf, więc musiało mnie to spotkać. Mam dwa dni
stylizacji. Drugiego dnia chodzę z młodym mężczyzną po sklepach,
ubieram go, chodzi cała ekipa, rozmawiamy. Nagle podbiega do mnie
koleżka, bardzo dobrze wyglądający, promieniejący, takie czterdzieści
plus, fajny koleś. No i zamienia ze mną parę zdań, odchodzi i ja
mówię: „Słuchajcie, ja tego faceta wczoraj stylizowałem i to jest
niesamowite, on jest ubrany dokładnie w to ubranie, w które go
ubrałem. Jest identycznie, tylko pod spodem miał biały tanktop.
I mówię, że higieniczny jest, bo wczoraj miał biały, dzisiaj ma szary.
I nawet ten szary lepiej wygląda. Jednego dnia, okazało się, najpierw
stylizowałem żonę. Przeurocza pani, bardzo zgrabna, potwornie szara,
smutna, taka zgaszona. I później stylizowałem tego faceta i mówię:
„Słuchajcie, ja to coś czuję, jak teraz na niego patrzę, że on prędzej
czy później zostawi tę babinę. No bo ona taka smutna, a w nim jest
ogień”. Zaczynam coś tam rozwijać dalej, a w tym momencie
młodzieniec nie wytrzymuje i mówi: „Przepraszam państwa bardzo,
nie wiem czy wiecie, ale rozmawiacie o moich rodzicach”. I ja mówię
do niego: „Wiesz, nie mów może mamie dosłownie, że ja coś takiego
powiedziałem, ale zwróć jej na to uwagę, zasugeruj, może ją tak jakoś
szturchnij, żeby ona jednak. Jeżeli ona chce utrzymać to małżeństwo
– a mówię teraz poważnie – to musi naprawdę dać coś z siebie, bo
w twoim ojcu jest ogień. Spędziłem z nim kwadrans i widzę, że ten
facet chce żyć. Ma dorosłego syna i chce żyć. A mama, mimo że ładna
i zgrabna, puściła wiosła. Znaczy ona chce siedzieć w domu
i przeglądać prasę kobiecą. No i rozmijają się priorytety”.
No więc tak właśnie doradziłem chłopcu, bo rzeczywiście ta
historia ubraniowa jest tak istotna. A opisywany facet z ogniem
wyglądał wcześniej na księgowego, a może na inżyniera. Był ubrany
normalnie, czyli tak jak przeciętny facet. Ja oczywiście nie chciałbym,
żeby tak wyglądał przeciętny facet, ale on tak wyglądał. Czyli miał
dobrze leżące w pasie spodnie, granatowe, przyzwoite, czyste,
nienerwowy but na lanej plastikowej podeszwie, nie że borsuk, ale
tzw. półsportowy but, troszkę na sportowo, troszkę na elegancko, no
już gorzej być nie może. Do tego przyzwoita koszulka typu namiot. No
i oczywiście ciut przyduża marynarka. I wyglądał na pana, na męża
swojej żony, który trzyma ją za rękę i wspiera ją w żalu do całego
świata. A kobita naprawdę ładna, że nie wiadomo po co jej ten żal. No
ale wszystko jedno. Rzecz w tym, że nowe ubrania sprawiły, że on nie
tylko zupełnie inaczej wyglądał, ale także zupełnie inaczej się poczuł.
Często też mam takie historie z kobietami, którym do głowy nie
przychodzi sięganie po, że tak powiem, nowe ubrania. Nawet jeżeli
kupują ubrania, to idą starym sznytem. To jest bardzo smutne, ale
ktoś coś pobadał i okazało się, że tylko 8% naszego społeczeństwa
ubierając się, zwraca uwagę na coś takiego jak moda. W zasadzie
wszyscy stawiają na tzw. wygodę. Jechałem ostatnio po południu do
Poznania na premierę do opery. W związku z tym byłem w pantoflach
i doznałem wstrząsu – wszyscy mężczyźni, których minąłem na
dworcu, wszyscy, bo w którymś momencie zacząłem patrzeć na nogi –
wszyscy mężczyźni byli w sportowym obuwiu. To były różne typy
sportowego obuwia, od tenisówek po buty skałkowe. No wszystkie
rodzaje sportowego obuwia i niemal wyłącznie sportowego. To jest
oczywiście stawianie na wygodę, choć z drugiej strony nie mogę tego
do końca zrozumieć, bo przecież nie żyjemy w kraju sportowców. Bo
o ile rzeczywiście kobiety może nie bardzo dbają o siebie, ale są
bardzo harde i swą hardością podbijają swoje zaniedbania na
zadbanie, o tyle mężczyźni naprawdę mają kompletnie puszczone
wiosła. Widać to zwłaszcza latem na promenadach w kurortach. Mamy
np. młodą kobietę, która właśnie umyła po plaży włosy i pospiesznie
lokówką zakręciła sobie fale niczym syrena – świetnie. Do tego zrobiła
makijaż, postawiła rzęsę na baczność, błyszczykiem perłowym
przejechała usta, żeby podkreślić opaleniznę, ręcznikiem przetarła
tipsy, włożyła fluoroscencyjną górę od bikini, do tego białą, prawie
przezroczystą sukienkę i złote szpilki, małą torebkę figlarnie zarzuciła
na ramię, tak ona wygląda, i to jest rzecz wyłącznie gustu. Ale bez
względu na gusta ona jest wyrychtowana. Ma zrobioną rzęsę, jest na
wysokim obcasie, tips przetarty i lok zakręcony. I idzie on – też
wyrychtowany. Ponieważ obcasy modne wysokie, jest mniej więcej 4
cm niższy od niej. Mają dwoje dzieci, tylko ona po pierwszej ciąży
natychmiast weszła w swoje dżinsy, a jemu 15 kilo zostało. Po drugiej
ciąży ona też świetnie doszła do siebie, jemu zostało następne 15 kilo.
Cały czas jest samcem. Ona jest wyrychtowana, a on samiec. No i ona
go szturcha: „Weź ubierz się jakoś ładnie, zobacz jak ja wyglądam”.
To on mówi: „Muszę się ubrać ładnie”. Więc co robimy? Zakładamy
koszulkę polo, ale że jesteśmy na wakacjach, to żeby dodać sobie
animuszu, należy najlepiej w polo postawić kołnierzyk. No i do tego
zakładamy czyste szorty basenowe. No i ponieważ są wakacje,
pozwalamy sobie na ekstrawagancję – są w palmy. To nic, że są to
spodenki surferskie, które zwykle noszą młodzi, smukli jegomoście na
deskach. Ale podobały się, to są – do różowego polo z postawionym
kołnierzykiem wyglądają idealnie. I to kopyto jest jakieś duże,
z czarnym pazurem, pięta też coś tam – głupio jakoś włożyć ją
w klapek basenowy. To myśli sobie: „A, włożę sobie w białą skarpetę,
żeby wiedzieli, że higieniczny jestem i się myłem”. No i jedziemy: biała
skarpetka, klapek basenowy i że on jest dżentelmenem i ją kocha, to
ona mówi: „To wiesz, będę władcza teraz, bo tak się ładnie ubrałeś, to
nieś mi torebkę”. I niesie jej torebkę. To widok, który oszałamia,
zniewala. A mnie wprowadza w osłupienie. Ja osobiście, żeby nie
gadać czczo, w takich sytuacjach doradzałbym tym panom, żeby
oddawali swoim kobietom cześć jakoś inaczej niż nosząc ich torebki,
bo ja przy całym swoim pedalstwie jakbym miał nieść kobiecie
torebkę, to wolałbym dać sobie rękę odrąbać.
Panowie, po prostu ubierajcie się stosownie do tych kobiet.
Jeżeli ona jest prawie na balowo, ma sztuczną rzęsę i obcas, to
załóżcie chociaż długie spodnie, no bo wypada. A jeżeli kupujecie
sobie nawet bardzo drogie dżinsy, to nie znaczy, że należy je założyć
do opery. Bo jest dużo innych miejsc znacznie bardziej dla nich
odpowiednich niż opera.
Co to znaczy obciach we współczesnym świecie,
w którym moda jako taka przestała istnieć, gdzie ludzie chcą
się indywidualnie różnić z jednej strony, a z drugiej strony
mają jakiś totalny pęd do ujednolicania się, do
przynależności? Spotkałem niedawno na ulicy młodego człowieka,
Madoksa niejakiego. Madox to piosenkarz, mężczyzna, w damskich
ubraniach, nieokreślający się w żadną stronę. I fantastycznie. Jest
sobie taki człowiek i ja mam szacunek do tego, że on jest, że on ma
taką ekspresję i chce ją wyrażać w ten, a nie inny sposób i się
rozwijać. I nagle przechodzę przez jezdnię, a moje rozczarowanie po
prostu nie ma końca. Bo widzę tegoż Madoksa, który ma cały ryj
w kolczykach. Czyli jakby biedulek nie zniósł sam swojego własnego
indywidualizmu i pragnienie przynależności do jakiejś grupy było tak
silne, że wziął sobie zadrutował twarz. Całą twarz. Ja uwielbiam
piercing. Mnie się to bardzo podoba. Uważam, że to jest bardzo
nęcące, natomiast martwi mnie, że to nie jest na zasadzie, że jest
nęcące i fantastyczne, tylko jest po prostu takim tragicznym
poszukiwaniem własnej tożsamości. I to nie w sobie, tylko w grupie.
Proszę, znakomicie wyglądająca kobieta, włosy z odrostem, ale tzw. kontrolowanym, dobrym. Niby nic, no
bo ubrana zwyczajnie. Szare czółenka, miejskie, o dobrej proporcji, nie że szesnastki, ale takie, że dają
moc. Dobrze skrojone dżinsy, nonszalancki płaszcz w stylu inspektora Gadżeta i biała bluzka koszulowa.
Wygląda zwyczajnie, ale tak inaczej, że zwraca uwagę.
Kobiety w małych miastach po trzydziestce obcinają włosy,
robią trwałe ondulacje i uważają, że życie jest już za nimi.
I społeczeństwo też tego od nich wymaga. To jest zamknięte koło,
które należałoby w jakiś sposób przerwać. Tylko jak? Wszak życie
trwa całe życie, nie tylko do końca panieństwa. Ja myślę, że
i w związku, i w małżeństwie warto się tym życiem troszkę cieszyć.
Między innymi po to są ubrania. Już któryś raz podkreślam, że
ubrania, moda, wizerunek to nie jest historia, którą muszą się wszyscy
zajmować, ale wszyscy mogą, jeśli potrzebują odrobinę ukojenia.
Proszę, jak mi tu pani pięknie wygląda. Mamy wysoki obcas, ładny but o tzw. miejskim charakterze, czyli
on jest na obcasie wysokim, ale nie jest bardzo cienki, jest w kolorze nóg, pięknie skrojona bluzka,
wszystko w takim kolorze atramentowogranatowym w połączeniu z czernią – bardzo to wszystko wygląda
dobrze.
Ale i pani, która w szarawarach pomknęła uroczych, też wyglądała bardzo przyjemnie.
Szarawary – mężczyźni ponoć nie przepadają za kobietami
w szarawarach. Nie wiem dlaczego. A mnie kobiety pytają: „Czy jak
mam duży tyłek, to mogę nosić szarawary, bo właściwie
w szarawarach to chudzinki najlepiej wyglądają?” Chudzinki
w szarawarach wyglądają niezwykle modowo i proszę bardzo.
Natomiast myśląc „szarawary”, myślimy o cudownych kobietach
wschodu, z gigantycznymi dupami jak stodoła, czyli mówiąc pięknie –
z cudownie rozłożystymi biodrami, często też z nadmierną lordozą.
I te szarawary się na tych gigantycznych biodrach przepięknie
układają i wyglądają bardzo seksownie. W związku z tym uważam, że
jak najbardziej tak. Jeżeli jeszcze dodamy temu odrobinę
europejskości, zakładając wysoki obcas, wtedy w ogóle biodra nam się
rozkołyszą do szaleństwa i będziemy wzbudzać absolutne wzdechy
i orgazmy u mężczyzn na ulicy. No chyba że kompletnie nie o to nam
chodzi, to wówczas możemy zrezygnować z szarawarów i wysokich
obcasów, ale na pewno nie na rzecz lekko przyszczupłych spodni,
które dość boleśnie wżynają nam się z przodu, tworząc tzw. kopyto
wielbłąda, a z tyłu jakby wieczną ekstazę.
Czy dekolt powinien być opalony, czy nie powinien, i jak ten
dekolt opalać? Często jest tak, że kobiety są opalone w kostiumy
kąpielowe, i o ile w rzeczywistości życiowo-miejsko-causal-zabawowo-
zwykłej to może wyglądać nawet zabawnie, o tyle wszelkie
wrześniowe bale wypadają beznadziejnie. Panie w gorsetach balowych
sukni opalone w bikini wyglądają raczej słabo. Podobnie panowie
opaleni w podkoszulkę. To dość zabawny widok. Opalając się,
naprawdę trzeba bardzo uważać na efekty. Nasza opalenizna w ogóle
powinna być bardzo mocno kontrolowana. I z naturalnością powinna
mieć jak najmniej wspólnego. Czyli jak się już pojawia, to powinna być
uzyskiwana metodą natryskową albo jakimiś innymi metodami. Samo
jaranie się na słońcu nikomu, jak wiemy, specjalnie nie służy. Ale co
z tego, opalamy się jak dzicy. Uwielbiamy to, choć ani nie jest to
specjalnie zdrowe, ani opalenizna w trzy ramiączka, bo jedno było
szersze, drugie węższe, trzecie jeszcze inne, nie wygląda zbyt dobrze,
wygląda naprawdę słabo. Trzeba pamiętać, że dekolt służy kobiecie
całe życie. I taka dwudziestodwulatka musi pamiętać, że jeżeli dekolt
będzie opalała od kwietnia do września, to w wieku lat czterdziestu
ten dekolt będzie tak zniszczony, że nie będzie już czym grać i czego
pokazywać.
Są już tanorektycy, czyli ludzie uzależnieni od solariów, którzy
właściwie mieszkają w solariach, bo chodzą tam dwa razy dziennie.
Zdarzały się przypadki ugotowania w solariach. Bo jeżeli zagląda się
do każdego solarium, które się mija. Choć rzeczywiście dziewczyna
liźnięta słońcem wygląda zdecydowanie apetyczniej od bladzioszki.
A tutaj pani założyła legins do pół łydki… a dlaczego ona założyła ten legins do pół łydki? Nie wiadomo.
Założyła też tunikę. I gdyby ta pani zaciągnęła sobie legins na obcas, czyli włożyła go sobie pod piętę, ta
króciutka nóżka zyskałaby przynajmniej 25 cm. Ponieważ jednak ma ten legins do pół łydki, cała nóżka ma
25 cm. Najpierw skróciła się niefortunną długością tuniki, bo to jest długość tak naprawdę sukienki mini,
a nie tuniki. Bo gdyby ona chciała mieć tunikę, to ona powinna się kończyć tuż za uśmiechem… i wtedy ten
długi legins i mogłaby sobie podciągnąć sylwetkę. I to jest kwestia właśnie braku świadomości. Ona nie
wie o tym. Ona myśli: „Se założę leginsy, no to nie będę święciła gołą nogą”. To nieporozumienie jest
skutkiem braku świadomości, braku widzenia siebie w lustrze, nieprzywiązywania wagi do wyglądu. Bo
można sobie kupić leginsy o rozmiar większe i założyć je na piętę, i można tunikę skrócić albo użyć paska
i ją zbluzować. I buty zamienić na może troszkę mniej wygodne, ale bardziej seksowne.
Szyja też jest dość newralgiczną częścią naszego ciała,
ponieważ szyja starzeje się stosunkowo szybko. Na szczęście
współczesna chirurgia plastyczna dokonuje ostrzykiwań kwasem
hialuronowym również szyi, no i są jeszcze inne metody robienia tej
szyi, więc jest i tak lepiej niż kiedyś.
O, fascynują mnie tacy panowie! Jakiś taki atawizm. Jakie ma stópki malutkie, jak Chinka-czikulinka, i takie
kowbojeczki, jaki słodki! Tacy gigantyczni panowie z małymi stópkami w cygańskich butach to jest w ogóle
perwersja!
Bardzo seksowna dupeczka, o bardzo współczesnej sylwetce tak naprawdę. Jest szczupła, ma wąskie
biodra, mały biuścik. No tak, ale te dwie panie, które weszły… tamta była skrajnie szczupła, a te mają
dupy jak stodoły. Ta jedna tymi jasnymi dżinsami sobie nie pomogła, niestety. Ale nie szkodzi, fajnie
wyglądały dosyć.
Wracając do szyi. No więc szyję można robić i przerobić, i to
bardzo dobrze. Ona rzeczywiście dosyć szybko się starzeje, ale
noszenie golfów nie załatwia sprawy. W golfach dobrze wyglądają
tylko młode osoby o długich szyjach. Ale jak już pojawią się chomiki –
lekko opadające policzki, czyli pierwsze symptomy starzenia,
podkreślanie ich golfem dodaje lat. To jak zamaskować szyję?
Uważam, że jeżeli szyja jest już taka sobie, to należy grać dekoltem.
No i bardzo ważne, że jak chodzimy do magla w sprawie twarzy
(botoks, kwas hialuronowy), to pamiętajmy również o szyi. Bo im
gładsza twarz, tym bardziej ta zmięta szyja wali po oczach. A jak już
nic się nie da zrobić, to sprawę załatwia kolia np. z piętnasto-, a lepiej
z trzydziestokaratowych diamentów.
Jeżeli chodzi o biżuterię, to trzeba pamiętać, że klasyka zawsze
będzie dodawała nam powagi, a co za tym idzie – lat.
Osiemnastoletnia dziewczynka w klasycznej małej czarnej i drobnych
perełkach przy szyi będzie wyglądała słodko, zmysłowo, niezwykle
seksownie, oszałamiająco, ale trzydziestopięciolatka będzie wyglądała
już jakby przed chwilą owdowiała i była troszeczkę
czterdziestoparolatką. Czterdziestopięciolatka będzie wyglądała na
szacowną pięćdziesiątkę itd. Czasami jest to nam potrzebne, ale
trzeba pamiętać, że garnitur biżuterii o klasycznej linii (kolczyki,
bransoletka i pierścionek) zawsze doda nam lat i powagi. Dlatego też
odchodzi się od klasycznych zestawień. Natomiast klasyczna biżuteria
w całym garniturze da nam bardzo dużo świeżości, jeżeli zestawimy
ją, mając oczywiście dobrą sylwetkę, ze zwykłym męskim (czy
w męskim stylu) tanktopem, dobrze skrojonymi dżinsami i butami na
wysokim obcasie. W takim stroju nawet pani dobrze po czterdziestce
będzie wyglądała znakomicie, nowocześnie i fantastycznie. Ale
wystarczy, że do tego zestawu: dopasowane dżinsy i męski
podkoszulek założy zamiast fantastycznych skórzanych wysokich
obcasów plastikowe kolorowe buty, nawet na wysokim obcasie, a ten
szlachetny garnitur biżuteryjny zamieni na plastikową biżuterię, bo
odświeżająca, nowoczesna i młoda, i nagle z tej fantastycznej,
bardzo interesującej szlachetnej laski, która wygląda świeżo,
nowocześnie i dobrze, przebiera się za stare pudło, które
udaje podlotka. To nie znaczy, że ta pani nie może nosić kolorowych
butów i plastikowej biżuterii. Może. Ale cała reszta powinna być już na
tyle ogarnięta, żeby ta śmieszna biżuteria i kolorowe buty świadczyły
o tym, że ona gra sobą, ma świadomość siebie, te wszystkie dodatki
stanowią pewnego rodzaju żart, puszczenie oka, dodanie sobie
animuszu.
Im człowiek starszy, tym łatwiej przesadzić. Tym bardziej liczy
się detal i niuans. Dlatego trzeba pamiętać o zasadach: w bardzo
długim okresie po czterdziestce zaczynamy grać detalem, a nie gramy
ogółem. Mówię jedno, a czynię zupełnie inaczej. Ale może
rzeczywiście tak musi być. Jest istotne to, że jeżeli bardzo zgrabna
kobieta pozwala sobie na niezwykle wyrafinowaną formę, to ta forma
powinna być w bardzo wyważonej kolorystyce. Jeżeli pozwalamy sobie
na bardzo agresywną kolorystykę, wówczas forma powinna być
uproszczona do minimum, bo wtedy mamy szansę wygrać siebie,
a nie oburzyć wszystkich dookoła. I tak na przykład sukienka w stylu
mała czarna, która się właśnie tak skurczyła, że jest gorsetem
i minispódniczką, przy doskonale zadbanym ciele, jeżeli jest podana
w czerni, z klasycznymi szpilkami, to nawet pięćdziesięcioletnia kobieta
będzie w niej wyglądała niezwykle seksownie, zmysłowo i godnie.
Wystarczy, że ta sukienka będzie w ocelota czy w paski, a pani dorzuci
do tego złotą biżuterię i założy czerwone szpilki, a będzie wyglądała
niestety jak stara lafirynda. I odwrotnie – jeżeli taka dojrzała kobieta
ma ochotę na wzór w panterę, bo czuje w sobie dzikość pantery, jak
najbardziej może sobie na to pozwolić, ale zgaśmy to butami – niech
one nie będą lakierowane, tylko niech na przykład będą z matowej
skóry, niech będą w kolorze neutralnym, a nie czerwone. Mogą być
czarne, ale nie należy już do tego zakładać rajstop kabaretek, tylko
pozostawić nogę gołą bądź nałożyć jedynie cienką pończochę. I niech
to nie będzie ultramini gorset i bardzo krótka spódniczka, tylko raczej
sukienka z rękawem do łokcia i tuż za kolana.
Co do sylwetki, to pamiętajmy cały czas, że jesteśmy krajem
słowiańskim i że w związku z tym mamy w zasadzie dosyć wąską
klatkę piersiową, tendencję do opadających ramion i stosunkowo
ciężki dół o nie za długich nogach. Nie ma się specjalnie z czego
cieszyć, tak mamy i już. Ale przez to moda na tzw. biodrówki stanowi
dla większości z nas gwóźdź do trumny. Bardzo długo (bo biodrówki
pojawiły się w swojej nowej odsłonie w połowie lat
dziewięćdziesiątych) trudno było nas przekonać do noszenia
biodrówek. Teraz natomiast biodrówki zagościły na naszych tyłkach
absolutnie, bezwzględnie i koniecznie. I te nasze słowiańskie panie
o stosunkowo szerokich biodrach, stosunkowo nie za długich nogach,
chodzące w biodrówkach i rybaczkach czy też biodrówkach
i spodniach nad kostkę, tzw. model „woda w piwnicy”, skracają sobie
niemiłosiernie sylwetkę.
O! właśnie mamy tu taki przykład, no i cóż począć? Cóż począć? No jestem kobietą, więc się farbuję na
rudo. To podkreśli moją kobiecość. I często jest tak, że na tym się kończy.
Spodnie do połowy łydki, przed kostkę, zawsze będą skracały
nogi. Ale warto pamiętać, że takie spodnie przed kostkę wyglądają
znakomicie z bardzo wysokimi obcasami, i lepiej, jak te spodnie mają
wyższy stan, bo przypominam, że jak mamy wszystkiego 160 cm,
każdy centymetr się liczy. Bardzo modne obecnie botki niestety też nie
robią najlepiej na sylwetkę, ponieważ ją skracają. I oczywiście jeżeli
komuś zależy na utrzymaniu idealnych proporcji, to może nosić
czółenko, żeby ta noga była zawsze dłuższa itd. Natomiast moda to
nie jest coś takiego, że zaraz cokolwiek musimy. Możemy, ale nie
musimy.
Mamy lato. Latem w ogóle ludzie puszczają wiosła, rozbierają
się do rosołu i choć wyglądają często dość dramatycznie na ulicy, to
w sumie opalone ciała, odprężone, jeżeli są względnie zadbane,
tolerujemy bez odrazy. Co do kostiumów kąpielowych, to do
przeszłości już należy na szczęście straszna historia opalania się
w mężowskich kąpielówkach i staniku bieliźnianym. Poza samymi
kostiumami są stroje plażowe, czyli jak wstajemy i chodzimy po plaży,
pokazujemy tyle, ile warto bez ujmy pokazać. Można takim strojem
bardzo pięknie zawoalować niedostatki. Najpopularniejszy rodzaj
kostiumu kąpielowego, czyli bikini, czyli coś, co się składa z kilku
sznurków i tak naprawdę z czterech trójkątów – dwa na dole, dwa na
górze – nie zawsze się sprawdza, a jeśli, to u bardzo młodych
i zgrabnych dziewczyn. Na dużym biuście i opadłym biuście bikini
często wygląda wulgarnie albo po prostu żałośnie. Biust typu
skarpetek z piaskiem zapakowany do bikini nie będzie wyglądał
dobrze. Oczywiście są różnego rodzaju kostiumy kąpielowe. Bikini
dobrze wygląda na niespecjalnie szerokich i niespecjalnie prostych
ramionach. Jeżeli jednak mamy szerokie ramiona, to dobrze jest mieć
biustonosz w stylu bardotki, klasyczny, taki na ramiączkach, wtedy to
dość szerokie ramię zostaje bardzo przyjemnie dla oka
zminimalizowane. A biust powinien być zapakowany w biustonosz tak,
żeby nie było widać, nawet jeżeli jest on obfity i poddany prawu
grawitacji, to powinien być tak utrzymany, żeby nie leżał nam na
żołądku, bo naprawdę nie ma nic gorszego. Nawet jak mamy sporą
nadwagę, a biust jest utrzymany w ryzach i żołądek nie jest większy
od biustu, może być dobrze. Lekką nadwagę dobrze skonstruowanym
biustonoszem można świetnie ukryć. Kwestią wyczucia jest, czy
zakładamy kostium jedno-, czy dwuczęściowy. Na pewno im mniej
nam się drapuje ciało, tym na więcej możemy sobie pozwalać.
Oczywiście jeśli ciało jest nie w formie, wówczas dobre są
jednoczęściowe. Ale bez względu na modę zawsze kostium kończący
się bardzo wysoko na udzie będzie wydłużał nam nogę, a majtki
w stylu klasycznych fig czy w stylu bokserek zawsze będą tę nogę
skracały i poszerzały biodra. Dlatego tak naprawdę genialne kostiumy
kąpielowe to były kostiumy z końca lat czterdziestych, które właśnie
miały, owszem, szorciki, ale z bardzo krótką nogawką, wręcz
odsłaniającą pośladek, i z bardzo wysoką talią. Nawet panie
o niespecjalnie długich nóżkach mogły paradować po plaży niczym
gazele. Fantastycznie. Jeżeli chodzi o kolorystykę kostiumów,
wiadomo że zwykle na bladych, nieopalonych ciałach będą na plaży
słabo wyglądały tak modne w tym roku pastele, czyli wszelkiego
rodzaju blade róże, beże, wszelkie kolory lecące w kolory sorbetu.
Z bladym ciałem z daleka będą się zlewały i będziemy wyglądać jak
nago. Ważne jest też i to, żeby jak się opalamy, robić to świadomie,
czyli zdejmować ramiączka, żeby nie opalać się w biustonosz.
Jeżeli chodzi o mężczyzn, to w USA, w Australii królują bokserki
i surferskie spodenki. Są plaże w Stanach, na których można zapłacić
mandat za chodzenie w kąpielówkach obciskdupkach. Na Cykladach
nosi się dopasowane kąpielówki, a nawet produkowane są pushupy
dla mężczyzn, no ale to greckie wyspy. Utarło się od lat, że mężczyźni
występują na plaży raczej w bokserkach.
O ile mężczyzna jest człowiekiem bardzo młodym, czyli ma lat
naście, dwadzieścia parę, to ponieważ szczenięta wszystkich ras są
ładne, nie ma znaczenia, czy ma spodenki do pół łydki, czy ma bardzo
krótkie bokserki. Ale jak wchodzimy w wiek dorosły, przekraczamy
trzydziestkę, warto pomyśleć przed wyjściem na plażę i zwrócić uwagę
na długość nogawki. Czasami nonszalanckie podwinięcie tej nogawki
dwa, trzy razy zmienia nam cały look. I znowuż dochodzimy do tego,
że dla wnikliwego obserwatora każdy element naszego ubrania jest
gdzieś tam pokazaniem siebie. Obserwując ludzi na ulicy, widzę na
przykład, że o, ta pani włożyła, co tam miała w szafie, ta myślała
i myśli sobie „taka jestem właściwie, matko” i fajnie. I myśli sobie taka
dziewczyna: „Jestem taka, mam sobie 180 cm i mam ochotę na taką
historię” i ubrała się interesująco. Możemy się spierać, czy jest to
sexy, czy to jest fajne, natomiast na pewno był w tym pewien związek
przyczynowo-skutkowy, na pewno był w tym pewien rodzaj żartu, no
i to wszystko było niepozbawione smaku.
Tamta pani też widać, że z zamysłem ubrana. I ja sobie myślę, ze swojej pozycji, że bardzo jest
interesująca. No bo właśnie troszkę nonszalancka, trochę za duża, no interesująca, fajna, damska,
inspirująca, modowa, wszystkie przymiotniki mi przychodzą do głowy poza sexy. Taka współczesna
bibliotekarka, że mógłbyś sobie z nią pogadać, ale bez zaciekawienia, co pod tą burką się kryje.
Ciekawe, ale w całym obłędzie wkoło seksownego wyglądu nikt
nie pyta mężczyzn, jak oni sobie wyobrażają kobiety sexy. Robiłem 8
marca trzy stylizacje, a właściwie pomagałem trzem mężczyznom
ubrać manekiny kobiet. Miało być seksownie. No i jeden ubrał
manekin w różowy biustonosz oraz skórę, drugi ponarzucał dziwnie
ubrania, długą spódnicę na brązowym tle, niebieską łączkę, za duże
swetrzysko, rzymskie sandały. I to mi uzmysłowiło, że postrzeganie
ludzi jest bardzo różne. Spytałem tego faceta: „Jak to, to jest dla
ciebie sexy?”„Tak – on mówi – wiesz, jak widzę taką laskę, co jest
właściwie cała zakryta, to sobie wyobrażam, że ona ma pod spodem
jakąś bieliznę Victoria’s Secret”. „No to pewnie całe życie jesteś
rozczarowany, bo w przyrodzie takie historie raczej się nie zdarzają?”
Na co on powiada, że jest szczęśliwie żonaty i żonę czasami prosi,
żeby się tak ubrała.
Ale tutaj też znakomicie pani ubrana, choć trochę wszystko popsuła rajstopą. Gdyby ta rajstopa była nawet
cielista, ale cieńsza, gdyby miała mniejszy połysk, byłoby znakomicie. Ma buty na płaskim obcasie, tuż
przed kolano spódnicę i w kolorze toffi żakiecik. Nie obcisły, a wyglądała seksownie – dojrzała pani
urzędniczka, seksowna w pracy.
A tutaj pani też coś chciała, dowiedziała się, że dżins jest modny, ale po prostu niestety dół jest niedobry.
Byłby dobry, bo to były proste spodnie, ale niestety spodnie należy nosić do konkretnych butów, czyli do
obcasa. A tu pani ma bawełniane spodnie, cieniutkie, robione na dżins. I gdyby miała do tych spodni
sandały na płaskim obcasie, no i troszeczkę dłuższy żakiet, o jakieś 10 cm, wyglądałoby to świetnie. Ale
pani założyła do tego obcas i ta szeroka nogawka nie ma posadowienia żadnego. I pani osiągnęła
cudowny efekt, że właśnie zalało mi piwnicę.
O, a tutaj mamy panów, którzy pracują na wysokościach. I właściwie gdyby wyjąć tych panów z tych
ubranek i wstawić tam np. tego pana, co stoi tam z tymi włosami, to nagle okazałoby się, że to jest moda
i że tak można nosić.
Moda to takie jedno wielkie koło, które staje się po trochu
spiralą. Bo w XX wieku (i w zasadzie tak troszeczkę jest nadal) ta
wielka moda brała się z ulicy i subkultur, wchodziła na wybiegi
i trafiała z powrotem na ulice i do subkultur. A ostatnio to zjawisko
mody stworzyło niektóre subkultury, na przykład blogerów, szafiarek,
szafarzy być może również, i to jest zupełnie nowa historia. Byłaby
ona fajna, gdyby ci ludzie, fantastyczni pojedynczo i w ogóle
znakomici, z pomysłami, ekstrawaganccy, świetni, tak się do siebie nie
upodobniali. Jak widzimy cztery szafiarki przy stoliku, czar pryska, bo
nagle okazuje się, że one ubierają się w tym samym lumpeksie.
Ubierają się fantastycznie, niezwykle oryginalnie, z pomysłem, tylko
każda z nich ma ten sam pomysł na siebie. To historie potwierdzające
naszą podświadomą potrzebę poszukiwania przynależności do jakiejś
grupy. Prawdę mówiąc, może to dziwne, ale dopiero niedawno
zauważyłem, że ludzie strasznie muszą do czegoś przynależeć, bo
inaczej nie da rady. Nie radzą sobie ze sobą i muszą należeć do jakiejś
grupy, bo w grupie przecież jakoby tkwi siła. Jakoby, bo ja mam
kompletnie inne zdanie na ten temat.
I wrócę jeszcze do tego, bo wspominałem o Kylie Minogue
i dziewczynie z Piły, która jako dziewica szła na imprezę i nie doszła,
bo została wprost proporcjonalnie do wyglądu, a na przekór swej woli
zgwałcona, ponieważ koledzy myśleli, że ona jest taka chętna, a ona
się tylko chciała ubrać jak artystka. I to właściwie przekłada się na
bardzo wiele tematów, bo gwiazdy stanowią inspirację, tylko te stroje
gwiazd często są wyrwane z kontekstu. Bo są ubrania i są stylizacje.
Jak słyszę w mowie potocznej, że ktoś się wystylizował, to widzę, że
stworzył się potworek językowy, a jeszcze jak nie daj boże usłyszę, że
ktoś się wystylował, to już mnie po prostu pusty śmiech ogarnia.
Wystylizowanie to jest przemyślny ubiór, żeby zrobić wrażenie, na
bardzo konkretną okazję. Normalnie ludzie się ubierają. Ubierają się
zgodnie z potrzebą, wymogami. Czasami błądzą, bo nie są w stanie
odnaleźć się w chaosie mód powszechnych. Wówczas zalecam
dogłębne postudiowanie klasyki, dlatego że jak już wielokrotnie
mówiłem, nikt nie ma obowiązku uczestniczyć w cyrku modowym.
Ponieważ jednak wizerunek jest czymś niezwykle ważnym, niezwykle
istotnym, czasem nawet priorytetowym, bo w dość ubogiej
komunikacji komunikat wzrokowy jest bardzo istotny, postudiowanie
klasyki pozwala nam nie popełniać faux pas. Wtedy nie musimy się
zastanawiać, czy do mokasynów modne są białe skarpetki, czy
czerwone, czy czarne. Tylko po prostu wiemy, że jeżeli mamy czarny
półbut, to nosimy do niego czarną skarpetkę. Jeżeli chodzimy
w obuwiu sportowym, to nosimy jasną skarpetę, ponieważ nawet jeśli
mamy czarne buty sportowe, to czarna skarpeta w sportowym bucie
bez względu na to, jakbyśmy byli czyści, wygląda jak noszona czwarty
dzień. Zauważcie, że czarne skarpety w trendzie sportowym w ogóle
nie istnieją. I że spodnie powinny sięgać połowy obcasa, i nie powinny
być zaciągnięte nad pępek, ponieważ to nie są spodnie balladynki.
Gigantyczna przepuklina w prawej czy lewej nogawce nigdy nie
kojarzy się z czymś fajnym. Zwłaszcza kiedy mówimy o spodniach
garniturowych, bo zupełnie inną historią są superobcisłe dżinsy
w subkulturach młodzieżowych. Częstym męskim dylematem jest
wypuszczenie koszuli na spodnie czy jej wpuszczenie. Jeżeli jest to
koszula wypuszczona, no to dość starannie powinna być
przeanalizowana długość tej koszuli i jej gabaryty. Jeżeli jest to
koszulka o modelu tzw. slim fit, czyli podkreślająca sylwetkę (albo jej
brak), to zdecydowanie można sobie pozwolić na to, żeby była
wypuszczona. Trzeba tylko pamiętać, żeby nie skrócić sobie za bardzo
nóg. Natomiast jeśli jest to koszula w stylu namiot, no to ona
wypuszczona ze spodni zawsze będzie dawała efekt pewnego rodzaju
niechlujności, zaniedbania.
Tam poszła pewna pani. Zastanówmy się, dlaczego ona ubrała się właśnie tak. Zaraz będzie wychodziła.
Ooo, oto rzeczona. Do pasa jest proszę bardzo, aż nagle odebrało jej rozum. Pomyślała sobie: taka jestem
gruszka, to założę sobie kloszową spódniczkę, bo skoro mam wielką dupę, to będę miała jeszcze większą.
Nóg nie mam w ogóle, a jak nie mam, to mogę je pokazać bez obciachu.
Ooo, tu przeszły złote leginsy, fantastycznie. I w ciągu dnia, i złote, i nierażące, i modowo. I do tego
niestety całości dopełniają bardzo zniszczone buty. Ona wygląda jak ta Stasia Bozowska, Siłaczka, co szła
przez miedzę do szkoły. Przyniszczyła te szpilkę fest. Boże, a balsamy jakieś do ciała, samoopalacze, żeby
tę nogę smagnąć…? Kompletny brak pojęcia.
A wracając do naszego pana młodego: on ma te borsuki, swój
beżowy garnitur, a ponieważ jest lato, to żeby nie był taki smutny –
morelowa koszula i pistacjowy krawat. No i właściwie nie ma więcej
pytań. Nie wolno się tak ubierać.
Jasne garnitury są bardzo trudnymi garniturami. Sprawdzają się
tak naprawdę głównie nad morzem, jeżeli są z lnu i noszone w sposób
bardzo swobodny. Dzienny męski garnitur może być w którymś
z granatów lub szarości. Rzadko brązu, bo jeżeli brązu, to używanego
bardzo świadomie, ponieważ brąz jest niestety szalenie postarzający.
Brązów używamy albo w aspekcie modowym, łącząc je z granatami,
błękitami, beżami, czasem z różem, albo kiedy właściwie nie zależy
nam na tym, żeby wyglądać świeżo i młodo, a zależy nam na tym,
żeby wyglądać dojrzale i godnie. Brązy nam to zapewnią.
Jeżeli mamy granatowy garnitur, klasycznie skrojony, ale
w modną stronę (dopasowana marynarka, dobre spodnie), to taki
garnitur możemy ograć i w dzień, i na wieczorowo. Na dzień
zakładamy brązowe buty z glansowanej skóry, wiązane trzewiki. Do
tego czarną skarpetę, chyba że mamy na tyle ekstrawagancji, że
pozwalamy sobie na czekoladowobrązową skarpetę bądź
ciemnogranatową. Te trzy kolory przy brązowym bucie spokojnie
wchodzą. Jeżeli jesteśmy mężczyzną klasycznym, to pamiętamy o tym,
że jeżeli mamy te brązowe buty, to mamy brązowy pasek. Zwracamy
uwagę na kolor koperty w zegarku. Jeżeli jesteśmy klasycznym
mężczyzną, to nie nosimy plastikowych zegarków. W związku z tym
jeżeli mamy złotą kopertę, to mamy złotą klamrę do paska, jeżeli
mamy srebrną kopertę, to mamy srebrną klamerkę. A z koszul mamy
do wyboru koszulę białą, błękitną i bladoróżową. Ewentualnie kolor
śmietany, krem tak zwany. W zależności o tego, dokąd idziemy,
zakładamy do niej krawat bądź nie. W tej chwili zasady noszenia
krawatów się bardzo mocno rozluźniły. Towarzystwo, w które
wchodzimy, sugeruje nam, czy krawat jest nam niezbędny, czy też
możemy się go pozbyć. I to jest tzw. klasyka. Klasyka i już.
A w wersji wieczorowej nie zakładamy brązowych butów ani
szarych, tylko czarne. Czarne buty z glansowanej skóry, wiązane
trzewiki, do tego czarny pasek, koperty jak poprzednio, i śnieżnobiałą
koszulę oraz klasyczny krawat, chętnie jednobarwny. Podkreśli on
wieczorowość całego stroju. Garnitur klasyczny może lśnić, pod
warunkiem że jest to tzw. klasyczne lśnienie wełny. Nieszlachetnego
lśnienia nylonu, poliestru itd. unikamy jak zarazy.
Klasyczny garnitur świetnie skrojony może trafić się też
mężczyźnie nieco mniej klasycznemu, a jednak zobowiązanemu do
przestrzegania dreskodu. Tacy mężczyźni mogą sobie pozwolić na
założenie do garnituru np. zamszowych mokasynów i już niekoniecznie
klasycznej skarpetki, a na przykład stopki, której nie widać. Czyli
wychodzi nam z mokasyna stopa goła. Do tego zamiast skórzanego
paska możemy sobie pozwolić na pasek parciany. W pasku może
pojawić się kolor. I mamy na sobie tę samą koszulę, w klasycznej
kolorystyce, ale z podwiniętym rękawem, a marynarkę nonszalancko
trzymamy na ramieniu.
A w pracy można aranżować sobie naprawdę fantastyczną
ubraniową zabawę. Świadomi jegomoście często to robią i bawią się
choćby kolorowymi skarpetkami. I nie chodzi o to, że to mają być
idiotyczne skarpetki w gołe baby, króliczki, świnki, kotki czy coś
takiego. Wiele firm skarpetkowych robi genialne kolorowe skarpety.
Jeżeli umiemy się tym zabawić, można i sobie, i innym przysporzyć
wiele radości takim detalem jak kolorowa skarpetka właśnie.
Kołnierzyki też są nie bez znaczenia. Są różne fasony: angielski,
włoski, button-down, czyli kołnierzyk zapinany na guziki, które mogą
być widoczne albo ukryte. Z założenia kołnierzyki button-down miały
być rozpięte, dziś trendy jest nosić je śmiesznie, z wąskimi krawatami,
z kolorowymi muszkami. Istotna jest wewnętrzna ekspresja, bo klasyki
można nauczyć, ale zabawy modą już nie. Można pokazać kierunki, ale
reszta zależy od tego, czy ktoś ma wewnętrzną chęć eksperymentu
i zabawy, czy tej chęci nie ma. Widać to bardzo dobrze na przykładzie
osób publicznych. Są osoby publiczne, czyli celebryci, którzy bardzo
chętnie i z przyjemnością wchodzą w zabawę ubiorem i nieźle się tym
bawią. Przy delikatnym szturchnięciu i wytyczeniu kierunku radzą
sobie znakomicie. Ale są tacy ludzie, że żeby nie wiem jak wspaniale
byli ubrani, to w ogóle ich nie ma. Oni nie wyglądają. Nie ma ich. Są
poprzebierani jak kukły. I jeśli trafi im się dobry stylista, to dobrze,
a jak trafi się zły… same ubrania niewiele wnoszą.
Tak naprawdę to w tym świecie z kolorowych gazet większość
celebrytów ma na zdjęciach nieswoje ubrania. Tak jest na całym
świecie, i to rzecz absolutnie normalna, oczywista i zwykła, że jak trzy
razy w tygodniu masz zdjęcia, to trudno gospodarować własną szafą.
A ponieważ na celebrytach spoczywa odpowiedzialność za kreowanie
gustów i trendów i obowiązek inspirowania, na każdym zdjęciu muszą
się pojawiać w czymś innym. Przychodzą im z pomocą styliści,
showroomy i różne kontakty, po to, żeby te a nie inne ubrania się
pokazywały, żeby ludzie patrzyli, że ta pani nosi taką długość, a ta
śmaką. To napędza koniunkturę na całym świecie. A świat rządzony
jest jak wiadomo przez marketingowców.
makijaż
Makijaż ma większy sens, jeśli twarz jest po maglu. No bo jak
płótno nienaciągnięte, to nie ma co malować. Ale jak już lekko
naciągnięte, to wtedy tak. Naprawdę w dziedzinie makijażu bardzo
trudno dawać tzw. obiektywne rady, ponieważ są kobiety o bardzo
subtelnych rysach twarzy albo prawie bez rysów. I nawet bardzo
mocny i wyrazisty makijaż tak bardzo wtapia się w niektóre twarze, że
choćby z dżdżownicą nad okiem w stylu lat pięćdziesiątych
i czerwonymi ustami wyglądają dziennie i dobrze. Są też takie twarze,
którym właściwie wystarcza wyłącznie puder, rzęsa i odrobina
błyszczyku, a każda dodatkowa kreska czy plamka powoduje, że twarz
w zasadzie zmierza wyłącznie do krocza męskiego. Dlatego nie można
wiele obiektywnie doradzić. Wiadomo, że typy o dużych oczach,
dużych ustach, jeżeli dokładają sobie do twarzy, to ta twarz z uroczej,
cudnej, zmysłowej robi się niezwykle agresywna, wulgarna, czasami
wręcz prostacka. Wiem, niektórzy mężczyźni uwielbiają prostactwo na
twarzach kobiet, ponieważ w prostactwie jest jakiś głód sutereny,
a nawet jej wilgoć.
Makijaż ma coś takiego, co potrafi upiększyć, ale też potrafi
drastycznie oszpecić. Bardzo ważne jest umiejętne używanie makijażu,
zwłaszcza w dojrzałym wieku, na tym nienaciągniętym płótnie.
Podkład i puder wchodzą w słabo naciągnięte struktury skóry
i podkreślają jej niedostatki. Można sobie podkładem wyrównać
koloryt skóry, ale kiedy ten podkład zacznie wchodzić w zmarszczki,
no to te zmarszczki zaczną tworzyć coraz grubsze i wyraźniejsze
bruzdy. Osoby dojrzałe powinny więc bardzo delikatnie używać
makeupu.
I im lżejszy, tym lepiej. Im ten makijaż subtelniejszy, tym
młodziej. Oczywiście dobrze jeżeli on w ogóle jest, bo świadczy
o zadbaniu. Urzekają mnie starsze panie, już bardzo starsze,
w kapelusikach i rękawiczkach, z zawsze gustownie umalowaną
twarzą.
Swojej babci nigdy nie widziałem bez makijażu. Była ona dla
mnie absolutnym wzorem elegancji. W ogóle kobiety w moim domu
miały świra na punkcie ubierania, a faceci je rozpieszczali. Kurcze, ale
miałem szczęście, że się urodziłem tu, gdzie się urodziłem! Naprawdę
tak było. Siostra mojej babci miała być lekarzem, ale została
krawcową, bo zachorowała na hajnemedinę.
Była niebywałą osobą, prawdziwą kopalnią wiedzy. To ona
nauczyła mnie „Powrotu taty”, jak miałem dwa i pół roku. I szyła.
Przez cztery pierwsze lata wychowywałem się u dziadków i siedziałem
przy maszynie i przy klientkach. Cały czas właściwie gdzieś wokół były
ubrania. Moja mama też bardzo lubiła się ubrać i eksperymentować
z wizerunkiem. Kobiety w moim domu zawsze wydawały mi się takie
niesamowite i wspaniałe. Do dziś mam tendencję do gloryfikowania
kobiet. Ale to chyba nikomu nie przeszkadza specjalnie. Natomiast
martwi mnie, kiedy widzę, jak czasami potwornie błądzą.
Często moje klientki muszę nauczyć świadomości, bo nie chcę
grzebać w ich estetykach. Ja nie chcę kobiety skromnej, minimalnej,
ubierać w czerwone sukienki na ramiączkach i zarzucać kilogramami
biżuterii. Nie, ja chcę, żeby ona znalazła swój minimalizm, swój
sensualizm i seksualizm, życiowość, odnalazła siebie w fantastycznych
minimalistycznych ubraniach.
Jak pracuję? Przychodzi baba do lekarza… no i zwykle
wygląda to w ten sposób, że gadamy. Gadamy bardzo dużo.
Staram się dowiedzieć jak najwięcej o tej kobiecie nie po to,
żeby puścić to w miasto, tylko żeby wiedzieć, co ona sobie
myśli. No więc rozmawiamy na różne tematy, np. pytam o kino. No
nie jest tak, że ja mam zeszycik, w którym zapisuję pytania. Wszystko
się zaczyna od tego, że widzę, jak ktoś wygląda. I zaczynamy
rozmawiać, od tematów bardzo luźnych, typu: czy wolisz, jak jest
ciepło, czy wolisz, jak jest chłodno, poprzez stosunek do otaczającego
świata, znajomych… pytam o ulubionych aktorów, dziennikarzy,
środowisko życia, żeby się zorientować, co taki człowiek sobie myśli na
temat świata, ludzi. Skoro przychodzi do mnie, to czuje, że potrzebuje
zmian. Musi czuć bardzo mocno, bo jest to usługa płatna, i ze względu
na moją zajętość wcale niemało płatna. Uważam przy tym, że to nie
powinna być usługa aż tak wysokopłatna. I renoma nie ma tu nic do
rzeczy, bo najbardziej się liczy fachowość. Cena jest też wynikiem
zajętości. Bardzo trudno jest się w tej chwili ze mną umówić, bo
przede wszystkim teraz realizuję siebie, a ubieranie innych ludzi jest
tylko jedną z form tej realizacji. Drugą jest wymyślanie fikcyjnego
świata kostiumów operowych czy teatralnych, w co wszedłem ostatnio
i bardzo mi się spodobało, więc chcę jeszcze i jeszcze, i jeszcze. Ta
ekstrawertyczność mojej natury i próżność cały czas gdzieś tam
funkcjonuje w mediach, bo mnie to jara. I nie będę tutaj skromnie
mówić, że mnie męczy fakt, że mnie ludziska rozpoznają. Od
urodzenia pokazywali mnie palcami: boże, co za dziecko, co za koleś,
co za dziwoląg. A teraz stoją po moje nazwisko. I fantastycznie!
No ale wracając do makijażu i do tego, że na dobry nie ma
recepty. Musimy pamiętać o tym, że poza tzw. klasyką, czyli
wycieniowaną perfekcyjnie twarzą, są różne mody na makijaże. Lata
osiemdziesiąte były na przykład pełne szaleństw, absolutny Picasso na
twarzach. Czyli powieki w kolorze tęczy, po pięć, sześć kolorów, do
tego z błyskiem, perłowe usta, dzikie kolory, tapiry. Wtedy ludzie się
zachwycali tymi makijażami, choć kobiety były wszystkie
przemalowane, jakby tak je puknąć w tył głowy, to te twarze mogłyby
na białych ścianach spokojnie osiadać. Tak było. W latach
pięćdziesiątych wszystkie kobiety malowały sobie kreskę na górnej
powiece, nad górną rzęsą. Muszę przyznać, że ja uwielbiam ten rodzaj
makijażu. Uważam, jest potwornie zmysłowy i tak naprawdę jest
bardzo niewiele kobiet, którym w takim makijażu jest niedobrze.
Do XIX wieku kobiety używały zatykającego pory ryżowego
pudru, a poprawie jakości cery miała służyć rtęć. Było szaleństwo
peruk i nienaturalnego różu na policzkach. I niestety całe to
towarzystwo mogło sobie wróżyć ze swoich ciał. Szalał syfilis, więc
dopóki ciało nie odpadało, ludzie bywali w świecie. A ponieważ weszły
do łask dekolty, a one były całe w czerwonych kropkach, no to trzeba
było jakoś temu zaradzić. I radzono właśnie białym ryżowym pudrem,
który zapudrowywał wszystko, a twarze stawały się pod tym pudrem
jak z porcelany. Już nie wspomnę o innych chorobach skórnych, które
się wtedy pleniły, wszak mycie uznawano wówczas za wyjątkowo
niezdrowe.
Do dziś słyszę w naszym społeczeństwie takie
przekonanie, że zbyt częste mycie pozbawia człowieka flory
bakteryjnej i że to jest bardzo niezdrowe. A przecież tę florę
trzeba zmywać, zanim nas zeżre! To niesamowite, że u nas cały
czas jest problem z myciem. Że ludzie niechętnie się myją i bardzo
niechętnie piorą ubrania. Wciąż słyszę, że zbyt częste pranie ubrań je
niszczy. To po pierwsze nieprawda, no a po drugie ubranie do tego
jest, żeby je nosić i żeby ono się niszczyło, i żeby można było kupić
drugie. Po to właśnie wymyślono coś takiego jak mody, jak sezony,
żeby znoszone ubranie zastąpić nowym. I w dzisiejszej dobie
rzeczywiście jest tak, że nawet rynek dóbr luksusowych część swych
ubrań robi w na tyle niskim gatunku, żeby się po prostu znaszały.
Gdyby ubrania się nie niszczyły, to po dwudziestu latach intensywnego
życia mielibyśmy pełne szafy rzeczy niezniszczalnych w najwyższym
gatunku. Trzeba było więc coś zrobić, żeby rozruszać interes. Zaczęto
produkować ubrania zniszczalne.
Moda nie istnieje. Dziś szyje się niemal wszystkie fasony, jakie
wymyślono do tej pory, choć z kompletnie innych tkanin niż parę
sezonów temu. Wiele wełnianych tkanin wyciska się na gorąco, wełny
osiągnęły w ogóle szczyt swoich możliwości. Są ze złotą nitką albo ze
srebrną. Są splatane w najdziksze sploty. Nowe tkaniny inaczej
pracują. Nie bez powodu mówi się, że dobrze skrojony garnitur jest
zbroją mężczyzny. Garnitury współczesne poza tym, że nadal stanowią
zbroję, czyli trzymają często rozhulaną sylwetkę w ryzach (bo
w dobrze skrojonej marynarce nawet Helmut Kohl wygląda dobrze),
pozwalają na minimum komfortu, nie są już takie niewygodne jak
jeszcze kilkanaście lat temu. Garnitur to nie dres ani piżama i trzeba to
sobie wbić do łba. Jak chłop siedzi w garniturze, to nie drapie się
prawą ręką za lewym uchem, bo jest w garniturze, a nie w bluzie od
piżamy. I nie zadziera nogi za głowę, bo mu się portki podrą
zwyczajnie i po prostu. Ubranie wymusza pewne formy
zachowań. Dlatego – jeszcze raz podkreślę – określenie
„sportowa elegancja” jest jakimś debilizmem. Bo jeżeli jesteś
elegancki i zachowujesz się sportowo, czyli w balowej sukni z cekinami
siedzisz po turecku i drapiesz się po pośladku, drąc tipsem misternie
tkaną koronkę z brylantowym sztrasem, kolanami wypychając
niezwykle subtelnie utkaną podszewkę…
Robert Kupisz zauważył, że ci ludzie, którzy chodzą tacy
zestrojeni na przyjęcia, muszą jakoś żyć też poza przyjęciami
i bankietami, więc pomyślał sobie sprytnie: „dlaczego nie mam
ogarnąć dla nich ubrań?” i stworzył ubrania dla socjety i celebrytów –
nazwijmy ich, jak chcemy, ale z godnością i szacunkiem, bo to jest
jednak świecznik świata i mówienie o nich ze wzgardą, śmiechem
i przymrużeniem oka jest co najmniej niewłaściwe. Co prawda
stworzenie potworka językowego „celebryta” jest bzdurą, ale właśnie
dlatego my jako społeczeństwo nigdy nie wyjdziemy z dupy,
bo my się zawsze będziemy umniejszać. We wszystkim.
O, a tu, proszę, dziewczyna w szortach, które z tyłu leżą mniej więcej dobrze, ale z przodu wyraźnie widać,
jak bożena te szorty wciąga.
tego być nie powinno
Pomówmy o obciachach, których bez względu na mody,
sytuację i fantazję być nie powinno. Bo wprawdzie wszystko można,
ale niektórych rzeczy lepiej unikać. Bardzo źle wyglądają sandały,
a w tych sandałach stopa w rajstopie. Jeśli do tego w rajstopie mamy
szew oraz wzmocnienie na palce i ten szew gustownie kręci nam się
pomiędzy paznokciami, to wtedy już taka pani jest spalona, bez
względu na to, jak piękne to są sandały i jak zgrabna noga. Zdarza
się, że bardzo młoda dziewczyna do sandałów na wysokim obcasie
zakłada kolorowe rajstopy, ale to jest dopuszczalne tylko jako
młodzieńczy modowy żart. Podobnie jest z mężczyznami, sandałami
i skarpetami. Jeżeli jest to wynik przemyślnej stylizacji i fantazji, no to
oczywiście wtedy to widać i nic nie trzeba opowiadać, bo to
w sytuacjach luźnych się broni. Natomiast jeżeli chodzi o sytuacje
nieluźne, związane z dreskodem, to nigdy się nie obroni.
Sandał damski zawsze i wszędzie i w każdym wymiarze jest
niedreskodowym butem, czyli pytanie: „Czy na garden party do
ambasady o godzinie 16.00 można pójść z gołą nogą, czy ponieważ
jest to ambasada, należy iść w rajstopie?” o tyle nie ma sensu, że
dreskod dyplomatyczny i biznesowy mówi, że damska noga musi być
przyobleczona pończochą. W związku z tym najlepiej latem nosić
pończochy, żeby się nie pozaparzać, a zimą bardzo cienkie rajstopy,
w tonacji ciała, ewentualnie pół tonu ciemniejsze lub jaśniejsze (nigdy
więcej, bo wtedy mamy efekt doczepionej cudzej nogi). I jeżeli mamy
pełne buty, to noga będzie wyglądała dobrze. Na oficjalnie przyjęcia
koniecznie zakładamy pełne buty. Kiedy zaś decydujemy się na letnie
bale, to w czasach, kiedy moda na to pozwala, możemy włożyć buty
odkryte. Ale tu trzeba pamiętać, że nasza noga bez względu na wiek
powinna wyglądać znakomicie, w czym dziś zresztą pomaga jak umie
przemysł kosmetyczny. Dożyliśmy takich czasów, że właściwie
w modzie temat rajstopy nie istnieje. Kobiety od zimy do lata i od lata
do zimy chodzą z gołymi nogami na przyjęcia, bankiety i inne okazje,
bo taka jest moda. Dreskodowo obowiązuje natomiast bardzo cienka
rajstopa. Żeby noga wyglądała dobrze, można używać czegoś, co się
nazywa rajstopą w spraju, i to jest coś takiego, co pokrywa wszelkiego
rodzaju niedoskonałości, żyłki i przebarwienia, nie brudzi, nadaje
nodze satynowy połysk, a wtedy jest ona cudna.
Wiadomo, że jeżeli mamy odciski, haluksy, krogulcze pazury
oraz zrogowaciałą piętę, to nie pchamy takiego kopyta do sandała,
nawet jeżeli on jest ze szczerego złota. Największym obciachem jest
albowiem niechlujstwo. Takie na przykład nastawienie, że nie golę nóg
od jesieni do wiosny, ponieważ chodzę w spodniach, to obciach, bo
świat i życie są pełne niespodzianek. Choć oczywiście higieny trzeba
przestrzegać nie tylko dlatego, że coś nam się może zdarzyć,
a dlatego, że w każdym momencie naszego życia ma nam być ze sobą
miło. Pamiętajmy, że nawet jak będziemy przezadbani, a nie będzie
nam miło ze sobą, to nic nam się nie przydarzy. Bo jak nam ze sobą
niemiło, to po co do tego jeszcze ktoś inny? Żeby mu też było
niemiło? To niestety jest pewnego rodzaju prawidło. Załatwiamy
sprawy ze sobą, jest nam miło, a potem dbamy o siebie, żeby ze
względu na sytuację i bez względu na sytuację, kiedy na przykład
mamy ochotę musnąć się po łydce przed zaśnięciem, nagle nie
dotknąć kolącego agrestu.
I to samo z pedikiurem. Powinien być wykonywany regularnie,
raz na dziesięć dni czy co dwa tygodnie, zależnie od potrzeb. I pory
roku nie mają tutaj kompletnie nic do rzeczy. Podobnie jeśli chodzi
o pozbywanie się zbędnego owłosienia. Wszystko, co robimy wokół
siebie, robimy ze względu na siebie i dla siebie. Nie dlatego, żeby się
mężowi podobać, tylko żeby samą siebie własnym swym wyglądem
i dotykiem doprowadzić od orgazmu. Bo jeśli to możliwe, to znaczy, że
każdego mężczyznę też można. A jeżeli kobita ma do siebie wciąż
pretensje i generalnie nie tknęłaby się mopem, to dlaczego ktoś inny
ma ją tknąć?
No i teraz czas na sztuczne upiększacze. Bo są przecież takie
historie, że się ma całe życie pięć włosów w siedem rzędów, ale marzy
się o włosach do pasa, i nagle proszę bardzo, można sobie nylonu
nakupić, naczepiać na łeb i mieć po prostu fryzurę Violetty Villas.
Tylko że te doczepiane włosy niestety żyją własnym życiem i nie ma to
nic wspólnego z życiem naszych włosów – często się oddzielają,
często po prostu widać, że są doczepione. Kłopot jest też
w doznaniach erotycznych, no bo jak chłopina ma złapać kobietę za
czaszeczkę pod włosami, jak tam po prostu są same strupy. Może nie
tyle strupy, ile węzełki i doczepy, co daje efekt owrzodzonej głowy.
Lepiej zachowują się rzęsy doklejane rzęsa do rzęsy. To
rzeczywiście wygląda cudownie, bajecznie i fantastycznie do
momentu, dopóki nie wylezą, bo niestety one wyglądają świetnie, jak
się je doczepia, natomiast jak już powypadają, a dzieje się tak często,
to one wypadają tak, że finalnie nie zostaje właściwie nic. Więc
z doczepianymi rzęsami, które wyglądają świetnie i nie trzeba
malować oka, proszę bardzo ostrożnie. Można sobie taki numer
wykonać na wakacje, np. kiedy rzeczywiście tuszowanie rzęs co rano
jest trudne i męczące, a tu możemy mieć doczepioną szczotkę do
zębów w kolorze czarnym, i ona jest podwinięta do góry, nic więcej
nie trzeba. Raz do roku, na wakacje, to faktycznie super może się
sprawdzić. Można w tym pływać, można się z tym myć. Tylko trzeba
pamiętać, że w miarę jak odrastają nowe rzęsy i wypadają stare, te
doczepione razem z nimi będą się wykruszać. Niektórzy są w stanie
wiele zrobić, żeby podkręcić sobie urodę, i bardzo dobrze, no bo dzięki
temu cały ten wielki cyrk może istnieć. I istnieje. Cały czas musimy
jednak pamiętać, że bierzemy udział w historii ekonomicznej, bo to
jest marketing i wciąż powstaje coś nowego, i cały czas zachęca się
ludzi do korzystania z coraz to nowszych wynalazków. Wszystko, co
sobie robimy, jest częścią pewnego rodzaju eksperymentu. Dlatego,
że to nie jest tak, że np. robię sobie cycki, bo moja prababka miała
robione cycki i świetnie jej się sprawdziły, więc wiadomo, że to działa
i nic się nie dzieje. No nie wiadomo właśnie, bo muszą przeżyć
pokolenia, żeby było wiadomo, a metody wymyślane w jednym
sezonie wprowadzane są w życie już w następnym, jesteśmy więc
częścią eksperymentu. Jeżeli świadomie się na to godzimy i mamy na
to ochotę, to ja w ogóle zapraszam. Natomiast jeżeli działamy po
omacku, jeżeli jest to na zasadzie, że muszę coś zmienić w swoim
życiu, w związku z tym dodziubię sobie usta, ale jakby już wszystko mi
jedno, co się dalej ze mną stanie, to lepiej tego nie robić.
Ewentualne poszukiwanie wiecznej młodości u chirurga też nie
jest dobrą drogą. Ja osobiście uważam, że chirurgia plastyczna
i estetyczna jest dla ludzi, którzy w ogóle są przeszczęśliwi,
zachwyceni sobą i mają ochotę, żeby ich wewnętrzna energia szła
w parze ze świeżym wyglądem. Ci ludzie sobie dorabiają, poprawiają
różne rzeczy i nie mają z tym problemu, pamiętają o swoim wieku
i sprawnie na co dzień funkcjonują.
Dla jednych godność oznacza to, że każda zmarszczka to jest
kolejne przeżycie i kolejna mądrość odbita na twarzy, ale znam osoby,
które uważają, że mają na tyle godności w sobie, że nikt nie będzie
oglądać ich starości. I jedna prawda jest prawdą i druga prawda też
jest prawdą. Poprawianie – powtarzam – to jest zabawa tylko dla ludzi
świadomych.
Dłonie. Dobrze, żeby były względnie zadbane W dreskodzie
żadne tam pięciocentymetrowe paznokcie nie wchodzą w rachubę.
Płytka paznokcia powinna wystawać dwa, trzy milimetry za opuszkę
i być opiłowana szlachetnie, w naturalny kształt paznokcia, lekko
migdałowaty – wówczas wygląda bardzo efektownie. Na pewno ładnie
wyprofilowanym paznokciem można sobie poprawić kondycję dłoni,
będą się wydawały smuklejsze. Ale też paznokciem można sobie
zrobić potworną krzywdę. Weźmy tak modne teraz doklejane
paznokcie – no niestety zwykle widać, że one są doklejane, ale
z drugiej strony po to kobiety je doklejają, żeby było widać. Te
doklejane paznokcie są straszne. Przede wszystkim piłowane
w prostokąt łopaty, przypominające dawną praktykę odrąbywania
dłoni. Dama z czterocentymetrowym paznokciem w łopatę nie istnieje,
to jest po prostu coś, co nie może funkcjonować w eleganckim
świecie. To jest historia konsultantki towarzyskiej, i to ze słabego
zakładu. I jeżeli do takich paznokci dochodzi jeszcze np. wzór w zebrę
albo Mount Everest, albo rozgwieżdżone niebo z brylantami, to wtedy
wchodzimy w zupełnie inną poetykę. Jeżeli mamy ochotę, to jak
najbardziej możemy w nią wchodzić, tylko trzeba sobie zdawać
sprawę, że świat nie jest równy i nie jest sprawiedliwy, i odkąd
człowiek powstał, odtąd ludzie są różni, mają różne aspiracje,
pragnienia, w związku z tym istnieje potworna kastowość, wyraźne są
podziały społeczne. Przejście z jednej kasty do drugiej w zasadzie się
niezwykle rzadko zdarza, i to tylko ludziom wyjątkowym. Wyjątkowym
się udaje, a cała reszta tkwi w swojej grupie społecznej. W związku
z tym jeżeli fundujemy sobie dłoń z paznokciem w tipsy z zebrą czy
brylantami, a mamy pretensje czy ochotę, żeby należeć do high
society albo przynajmniej troszeczkę poudawać to high society, no to
niestety z taką dłonią nam się nie uda. Nawet roleks na ręku,
pięciokaratowe brylanty i superdepilacje niestety nie pomogą!
Tak samo jest z kolorami i odrostem na głowie. Zdarza się, że
odrost jest modny. Ale on jest modny i dobrze wygląda, jeżeli jest
wymyślony przez fryzjera i bardzo skrupulatnie kontrolowany, czyli
mniej więcej raz na dwa tygodnie fachową dłonią poprawiany. Ale jak
to jest odrost z powodu puszczenia wioseł czy też innego zaniedbania,
no to wówczas wygląda niestety nieświeżo, źle, dodaje nam zarówno
lat, jak i dość wulgarnego sznytu. I wszystko jedno, czy to jest odrost
ciemny przy blond włosach, czy jeszcze bardziej dramatyczny jasny
przy ciemnych włosach. Jeżeli jesteśmy siwi i zaczynamy farbować
włosy, to trzeba uważać, bo taki duży siwy odrost bardzo postarza,
sprawia wrażenie placków na głowie, bo widać między włosami takie
paskudne łyse prześwity.
Farbowaniem włosów można się sobie źle przysłużyć. Omówmy
to na przykładzie włosów na hienę. Jeżeli nie wiesz, jak wygląda włos
na hienę, to wystarczy się rozejrzeć. Pani jest wyrychtowana na hienę
– trzy kolory jak u Kieślowskiego, blond w pięciu odcieniach, brąz
czekoladowy i nuta kasztana. No po porostu gorzej się nie da. To są
tzw. szaleństwa fryzjerów – zrobię pani taką fryzurę z balejażem –
i zaczynają się te balejaże, no i mamy efekt futerka hieny. Takie włosy
nie mają prawa nikogo odmłodzić. Zwykle jak jest hiena, to ona też
jest dość krótko przycięta, po męsku, żeby było wygodnie, często na
trwałą położona. Możemy być pewni, że wtedy wszystko jedno, czy
mamy lat dwadzieścia, czy sześćdziesiąt, zawsze wyglądamy na
dziesięć więcej.
Postaram się bardzo dokładnie opisać tę panią, bo wygląda obiektywnie bardzo źle. Mówię o pani w białym
lnie z nadmiernym blondem. Wygląda jak stara kurwa znad morza. Wszystkiego ma w nadmiarze. Włosy
są zbyt blond, zbyt duży odrost, zbyt kręcone. Jest zbyt opalona. Jak do tej pory się nie nauczyła chodzić,
to już się nie nauczy. Jest na półmetku albo troszkę po. Do tego tak: czarne sandały na gumie, białe lniane
spodnie, figi damskie tnące pośladki – z tyłu miało być sexy, a mamy tzw. odwłok hipopotama, do tego
jest kurtka dżinsowa, którą ta pani nosiła dwadzieścia lat temu, jak chodziła do liceum. A teraz jest znowu
modna, a ponieważ wlazła w nią, to założyła. Do tego biała bluzka z nadnaturalną ilością falban, do tego
mamy biżuterię, białe okulary i białą dużą torbę, która mogłaby się sprawdzić na promenadzie, w której
byłaby szczotka do włosów, butelka dla dziecka, olejek do opalania i takie tam. Zaprawdę przesadziła ze
wszystkim. Ale sama jest sobą zachwycona, podczas kiedy jej koleżanka wygląda zdecydowanie lepiej,
choć tej samej farby i tej samej lokówki używają.
Ta druga odrost ma gigantyczny, ale ten blond jest troszeczkę inny. Są duże mocne okulary w stylu Jacky
Kennedy i to nie wygląda źle. Wysokie spodnie, tak troszkę nonszalancko włożona koszula. Dobrze
skrojona bluzka koszulowa… oczywiście jest to dojrzała kobieta, dość drapieżna, ale ona nie wygląda jak
kurwa z wybrzeża. Ma dobrą sylwetkę, a ta pierwsza trochę wlecze tyłek, choć to też nie jest zła sylwetka,
może troszeczkę cięższa i niższa… wystarczyłoby jej zmienić buty, spodnie zamienić na nieco inne…
Duża płaska pupa w białych spodniach na promenadzie nad morzem nie ma znaczenia, w mieście za to
wygląda na dużo większą. Są stroje, które fajnie wyglądają jedynie w określonych sytuacjach.
Rude lubią róże, choć spotyka się też rude w zieleniach. Te
skromne noszą zielone. Bardzo lubią walnąć zielenią po oczach. Brązy
noszą, na przykład miody. A ja lubię rude w różowym, i w czerwonym
lubię bardzo. Ktoś kiedyś zrobił badania i się okazało, że w Polsce
jest największy odsetek rudych na kuli ziemskiej. Ponieważ
okazuje się, że ruda farba jest najłatwiejsza. Więc te panie, które się
nie zdecydowały na zrobienie hieny na głowie, czyli trzech kolorów
z Kieślowskiego, poszły w rudy właśnie. I tej rudości noszą wszystkie
możliwe odcienie. Był taki ohydny rok, kiedy wszystkie nosiły
oberżynę, czyli taki buraczany, tzw. odcień gastronomiczny. Pasuje,
nie pasuje – wszystkie takie były.
Niewiele mówiliśmy o głowach i o wycinankach z włosów.
Zrobię sobie awangardę, asymetrię i np. ufarbuję się na kruczoczarno
i tu mi pani wytnie taki szczypiorek na górze, jeden bok ogoli prawie
na łyso, grzywka długa, a na tej grzywce damy trzy bordowe pasma.
I to jest koniec. Te włosy mają taki lakier często, że to nawet nie
drgnie. Takie właśnie wycinane, albo że tu mamy blond, a spod
blondu wychylają się czarne kudły. I wtedy już nie wiadomo, bo jakby
nie dbać o siebie, efekt czarnych włosów spod jasnych jest straszny
i zawsze daje to efekt przetłuszczonego łba, że tłusty kark i po prostu,
włosy się utłuściły i wiszą takie selery ciemniejsze niż ta jaśniejsza
góra.
Młode mogą eksperymentować. Po to człowiek młody
jest, żeby eksperymentował. Dużo gorzej patrzeć mi na tę
awangardę u kobiet po czterdziestce.
Następna historia to makijaże permanentne. Z nimi trzeba
naprawdę bardzo, bardzo ostrożnie. Widywałem panie, często bardzo
ładne, z namalowanymi na czole brwiami odrysowanymi od szklanki
flamastrem. Jak się idzie na makijaż permanentny, to trzeba naprawdę
bardzo dokładnie przyjrzeć się osobie, której powierzamy jego
wykonanie. Bo jeżeli jest to pani z tipsem w łopatę bądź migdałowym
w kolorze bladolila, i do tego ma właśnie brew od szklanki
namalowaną flamastrem, usta obwiedzione ciemną konturówką, że
niby czekoladę jadła przed chwilą, i perłę w środku, a do tego włosy
w kolorze heban łamany na wiśnię, to niewiele dobrego można się po
niej spodziewać. Zwykle takie tatuażystki mają włosy albo bardzo
blond, albo bardzo czarne, ewentualnie bardzo rude. Wszystko jedno,
jakie by one nie były, zawsze są bardzo. No więc jak widzimy już taką
panią „bardzo”, to od takiej pani należy uciekać, gdzie pieprz rośnie,
bo mamy 90% pewności, że makijaż będzie „bardzo”, czyli tak, że się
nam nie zmyje pumeksem ani niczym przez dwa lata i nie wiadomo,
czy kiedykolwiek się wchłonie. Można robić makijaż permanentny, ale
trzeba to robić niezwykle subtelnie i delikatnie, ponieważ musimy
pamiętać, że będziemy z tym chodzić przez dwa lata. Znam panie,
które później próbowały sobie brwi zatuszować podkładem, ale to był
tatuaż czarny, bezczelny i wyłaził spod wszystkiego. No i niestety jak
idiotki przez dwa lata wyglądały. Jeszcze jak zdarzy się pani
kosmetyczka, co weźmie i brew zgoli naturalną w ogóle i namaluje
świeżą, mówiąc: „Zrobię pani wyżej łuk brwiowy, to tak bardzo
otworzy pani oko”. No bodajby cię powykręcało, babo! No sama sobie
otwórz oko!
Makijaże permanentne więc bardzo delikatnie i subtelnie,
robione u dobrych, sprawdzonych specjalistów, bo to nie na dzień ani
na tydzień, ani nawet nie na miesiąc, a na dłużej. Trzeba bardzo
dokładnie sprawdzać i wybierać salony.
Kolejna historia to dzianiny i właściwe rozmiary dopasowanych
ubrań. Kobiety mają tendencję, zwłaszcza takie, które trochę przytyły,
do noszenia za małych ubrań. Z dwóch powodów noszą te ubrania.
Jeden powód jest taki, że z ubrań wyrosły, a drugi – że kupują za
małe ubrania, ponieważ mentalnie nie są w stanie pogodzić się ze
swoim rozmiarem. No i ciągle mają nadzieję, że schudną. I potem jak
baleron chodzą w tym za małym, aż to za małe robi się histerycznie za
małe, no to idą kupić następne, również trochę za małe ubranie. A tak
naprawdę chodzenie w za małych ubraniach powoduje, że jesteśmy
zdecydowanie więksi, niż jesteśmy. Że pani w rozmiarze 46 czy 48,
która ma dopasowany top, ale na ten top ma założone coś luźnego,
będzie wyglądała zdecydowanie bardziej sexy, zdecydowanie bardziej
zmysłowo i pewnie sama przed sobą będzie się zdecydowanie lepiej
czuła niż pani w rozmiarze 46/48, która ma podkoszulkę na cienkich
ramiączkach werżniętych dość mocno w otłuszczone ramiona. Ciut
przymała bluzka bardzo dokładnie opina i podkreśla wszystkie fałdki,
wchodzi pomiędzy nie, i nawet jeśli mamy rozmiar 46, wyglądamy na
nieapetyczne 48. I jeżeli do tego ta bluzka, ponieważ była za ciasna,
rozeszła się w poprzek, więc gdzieś musiała się zejść, w związku z tym
poszła do góry, no, nagle z tyłu wyłaniają nam się takie cudowne
klamki miłości, czyli balerony, czyli to, co jest nad pośladkami, takie
zrolowane fałdy tłuszczu. A ponieważ modne są biodrówki, no to
mamy biodrówki rybaczki, w związku z czym nóg nie ma w ogóle, no
bo po co, i mamy biodrówki, mamy koszulkę, spod koszulki wychylają
nam się klamki miłości, a że jest chłodno, to one są sine z żyłkami
i mają takiego gęsiora, dalej kawałek lekko zdezelowanej gumki od
koronkowych stringów i właściwie w połowie pośladków zaczynają się
nasze rybaczki cudowne, które opinają bardzo dokładnie w miejscu,
w którym się trzymają, natomiast już niestety krocze idzie
zdecydowanie do dołu. I w połowie łydki kończą się te nasze spodnie,
ale oczywiście nie kończą się prosto ani się nie zwężają, tylko kończą
się rozszerzająco, żeby łydesia miała luzik! A łydesia oczywiście też
jest konkretna, a do tego przecięta w najgrubszym miejscu, no a do
tego dochodzi na przykład tzw. sportowy klapiszon, na głowie trwała
ondulacja z hieną, na krótko… trzydzieści dwa lata i życie się
skończyło.
U nas to standard w miejscowościach wypoczynkowych
i uzdrowiskowych. Tymczasem są ubrania do chodzenia po plaży.
Często oglądam w sklepach różne ubrania i myślę sobie: no
fantastyczne, ale gdzie, na jaką okazję i kto miałby to założyć? Na
przykład fantastyczna sukienka, piękna, obłędna, lekka, elastyczna,
śnieżnobiała, klosz na dole, w zasadzie półprzezroczysta. Taką
sukienkę zakłada się, kiedy jesteśmy na Capri lub innej niezwykle
ekskluzywnej wytwornej wyspie. Zakłada się ją na przepiękne stringi
opinające nieskazitelnie jędrne i pięknie opalone pośladki, na nagie
poza tymi stringami pięknie opalone ciało. Biustonosz jest w ogóle
wykluczony. Do tego zakłada się przepiękne sandały na obcasie
i wtedy można jeść wczesną kolację, a nawet późną. I taka pani bez
skojarzeń na wakacyjnej wyspie jako dama będzie seksowna, młoda
i będzie absolutnie na miejscu. Nikt na takich wyspach za taką panią
nie będzie gwizdał. Ale jak ta pani założy tę samą sukienkę i pojedzie
w niej na Mazury, do Giżycka albo do Mrągowa, może zostać
przeczytana dokładnie odwrotnie, czyli nie za damę wzięta, a za
prostytutkę.
Są takie sukienki, które niestety wyglądają dobrze tylko w 34
i 36 rozmiarze, czasami wytrzymają 38, ale 40 już nie wytrzymują,
choć to klasyczny rozmiar damski. Podobnie jest z białymi spodniami.
Są zarezerwowane, jak już kilka razy mówiłem i będę powtarzał, dla
bardzo szczupłych ludzi, o szczupłych nogach, wręcz histerycznie
chudych, i dla pupy nie krągłej jak jabłko, a chudej jak dwa ząbki
czosnku. Wtedy białe dopasowane spodnie wyglądają idealnie. A jeśli
nie daj boże przydarzy nam się celulit, to w dopasowanych białych
spodniach mamy gwarancję, że widać go będzie potrójnie, a nawet
poczwórnie. Odradzam więc białe spodnie. Można sobie pozwolić na
nieco szersze białe spodnie w nastroju absolutnie plażowo-letnim, ale
wtedy trzeba bardzo ostrożnie z bielizną, ponieważ białe na białym
daje nam ultrabiel. Pod białe zalecana jest bielizna cielista.
Człowiek jest trójwymiarowy i to, że wyglądamy z przodu
znakomicie, nie znaczy, że z bokiem i tyłem jest równie dobrze.
I często jest tak, że bardzo atrakcyjna pani w bardzo dopasowanym
dole, spodniach czy spódnicy, tnie sobie dupinę na cztery części
w połowie pośladka, bo zakłada figi damskie, które właściwie są
bardzo seksownymi majteczkami, ale pod spodem powodują, że
mamy cztery pupy, a nie jedną. Znaczy cztery półdupki zamiast
dwóch, i z sytuacji, która miała być seksowna, robi nam się dramat.
Trzeba umieć dobierać bieliznę do ubrania.
Bielizna zakładana pod bardzo dopasowane doły musi jak
najmniej ciąć nasze ciało. Im to ciało jest bardziej miękkie, tym
bardziej podatne na wszelkiego rodzaju wgniecenia. A im mniej
wgnieceń, tym lepiej. Jeśli zatem mamy bardzo dopasowany dół,
wówczas idziemy w stronę stringów albo w stronę pełnych bokserek,
które dokładnie kończą się tam, gdzie kończy się uśmiech.
Następna historia powszechna i dramatycznie obciachowa to są
panie w białych bluzkach i białych bezczelnych stanikach. Że
elegancko? Czy one mają w ogóle oczy? Nie widzą, że biały stanik pod
białą bluzką wygląda, jakby był założony na bluzkę? Że ten stanik gra
pierwsze skrzypce i nawet jeżeli bluzka jest dobrze skrojona, to każdy
będzie się zastanawiał, czemu ten stanik tak spod niej wyziera? Panie
się nie zastanawiają, bo nie mają pojęcia, że pod białe bluzki
właściwie biały stanik nie powinien być noszony, no chyba że jest to
bluzka kompletnie nieprzezroczysta. Jeżeli jest to bawełna, jedwab,
gdzie w zetknięciu z ciałem widać prześwit, to wtedy absolutnie,
bezwzględnie, obowiązkowo musi to być stanik cielisty. Im bardziej
zbliżony do koloru skóry, tym lepiej.
Chyba że mamy ochotę zrobić z tego biustonosza atut. To
wówczas też nie robimy białego atutu, no bo jakby biały kolor oznacza
niewinność itd., a świecenie cyckami, wszystko jedno czy białymi, czy
niebiałymi, z niewinnością nie ma nic wspólnego. W związku z tym,
jeżeli gramy biustonoszem, to gramy biustonoszem w kolorze. Ja
zwykle zalecam dobieranie biustonosza do butów. I to wtedy gra.
Wyobraźmy sobie klasyczne ubranie: czarna ołówkowa spódnica
i biała koszulowa bluzka. W zależności, kto to założy, może wyglądać
jak urzędniczka, może wyglądać jak stewardesa, a może wyglądać jak
kelnerka. Bo to nie jest kwestia ubrania, tylko aparycji. Jak się
aspiruje do klasy średniej, ma się białą bluzkę i czarną spódnicę. I oto
trzy kompletnie różne okazje. Jedna okazja jest okazją dzienną,
służbowo-biurową, niezobowiązującą, zwykłą. W związku z czym pani
ma idealnie dobrane kolorystycznie do skóry nóg bardzo cienkie
rajstopy, których praktycznie nie widać. Ma buty w kolorze ciała,
beżowym. Ma beżowy biustonosz, białą bluzkę, odpięty jeden lub dwa
guziki, piękny zegarek, subtelne kolczyki, drobniusieńki łańcuszek na
szyi z błyszczącym czymś w okolicach wcięcia jarzmowego mostka.
I pani ma uczesane włosy, czyli nie że piorun strzelił w miotłę, tylko
jest ogarnięta. Jeżeli te włosy są półdługie, to musi być uczesana,
musi być widać fryzurę. Jeżeli są długie, muszą być upięte. I wówczas
pani wygląda absolutnie idealnie dreskodowo. Chwilę później okazuje
się, że spotyka ją koktajl. W związku z tym ona tę cielistą rajstopę
szybko zdejmuje. Zakłada pończochę ze szwem, do tego zakłada
czarne lakierowane szpilki, piękny czarny koronkowy biustonosz.
Rozpina następne dwa guziki, zdejmuje biżuterię. Podwija rękaw do
łokcia. Zarzuca sobie dwa sznury długich pereł na rękę. Przypina
jedwabny kwiat do bluzki i śmiga na koktajl! Ale okazuje się, że jak
obleciała ten koktajl, czeka ją jeszcze wieczór z narzeczonym. Bluzka
jest jeszcze w miarę świeża, bo kobieta używa dobrych
antyperspirantów albo jest ostrzyknięta pod pachą botoksem, więc się
nie poci.
Wieczorna impreza ma taki bardziej luźny, klubowy charakter,
więc żadne szpilki, tylko raczej swoboda. I ta dziewczyna ma to jedno
ubranie. Zmienia stanik na bardzo śmieszny sportowy w kratkę.
W kolorową kratkę. Do tego zakłada lekko rozsznurowane kolorowe
trampki conversy, zamiast pereł zawiązuje sobie kolorową bandamę
na ręku, jakby się skaleczyła. Włosy, które miała w pierwszej części
dnia dość skrzętnie uczesane, a potem lekko rozwichrzone, na wampa,
teraz skręciła jakkolwiek i włożyła, żeby się trzymały, np. pałeczkę
chińską. Wzięła płócienną torebkę, poleciała na imprezę. I wyglądała
fantastycznie.
Czasem słyszę: „Chciałabym przeżyć metamorfozę, ale ubieram
się wyłącznie w fiolety, brązy i zielenie. Może być beż. Nie, nie włosy –
jestem mentalnie związana ze swoimi włosami, w ogóle są nie do
ruszenia. Bielizna korygująca? Nie. Dla mnie priorytetem jest wygoda”.
No ale to, kobieto, czego ty ode mnie właściwie chcesz? Ja nie mogę
wchodzić w kompetencje psychologów, terapeutów, a często jest tak,
że te kobiety oczekują ode mnie psychoterapii. Muszę przed
tym jeszcze raz bardzo stanowczo przestrzec. Nie
demonizujcie ludzie tych ubrań, bo to jest jakieś szaleństwo!
Opowiadanie, że ubraniem się leczy duszę, może nas
doprowadzić do jakiegoś obłędu, wpędzić w zakupoholizm
albo inne ciężkie choroby.
mężczyźni i kolory
Uważam, że to sprawa indywidualna. Są mężczyźni
otwarci na kolory, a są tacy, którzy tych kolorów
absolutnie nie przyjmują. Noszą się w granatach,
szarościach, beżach, błękitach, szczytem
ekstrawagancji jest klasyczna koszula bladoróżowa. Ja
bym mężczyzn, którzy wewnętrznie nie czują kolorów,
nie przymuszał do noszenia kolorów, bo wtedy się może
zrobić niebezpiecznie. Ale są mężczyźni, którzy bez
względu na wiek fantastycznie czują kolor i noszą ten
kolor nie dziwacznie, nie jarmarcznie, tylko godnie i po
męsku. Osobiście uwielbiam kolory, uważam, że noszę
je jarmarcznie, ale tak lubię i już.
Patrzę właśnie na dziewczę, które poszło w krótkich spodenkach. I teraz spojrzałem na nią oboma oczami.
Jednym spojrzałem i myślę: fajna żabka, fajnie wyglądająca, z seksowną nadwagą. A z drugiej strony do
ulicznego oglądu rzeczywistości dodałem inny ogląd: sinogalaretowata rzadka nóżka, wywalona w całości,
ale dobrze, bo gdyby te szorty były o pięć centymetrów dłuższe, to byłaby tragedia. A tak no to widać
zasinienie i celulit, i tyle. Niby to ubranie było fajne, bezpretensjonalne itd., ale nieogarnięte.
To był strój na wykopki. Ale gdyby ta dziewczyna ważyła o dziesięć kilo mniej i miała do tego buty na
obcasie, to byłby to strój jak najbardziej miejski. A nawet gdyby miała dziesięć kilo mniej i była
w sandałkach, też wyglądałaby bardziej miejsko. Byłaby bardziej miejsko szykowna. Nie trząsłby jej się
brzuszek, nie widać by było pępuszka, no i ta nóżka byłaby po prostu cieńsza i żwawsza… taka
dziewczyna, co to żwawo podąża po mieście, jest jej gorąco i jest zarobiona. A niestety właśnie przy takiej
odrobinie nadwagi od razu wychodzi pewien rodzaj rozmemłania.
O, idzie żółty krawat. Żółty krawat to ja sobie wyobrażam cieniutki, na młodzieńcu szczupłym jak szparag,
w obcisłych rurkach, w koszuli w kratkę z podwiniętym rękawem. A tutaj mieliśmy inżyniera Mamonia w za
dużej marynarce z poliestru, w nieszczególnych jakichś spodniach, no i do tego sobie chłopina walnął żółty
krawat. Żółty to w ogóle jest dość nietwarzowy kolor, umówmy się.
sentymenty
Z ubraniami jest tak, że się zużywają. Szpilki
Louboutine’a za ciężkie pieniądze jako nowe wyglądają
niezwykle seksownie, zmysłowo i sensualnie, ale ze
zdartymi noskami i powykrzywianymi obcasami
wyglądają kurewsko. Jakby któraś stała na moście,
zrobiła dziesięć kroków za dużo i noga jej wpadła
pomiędzy płyty chodnikowe. Buty tak czy śmak, czy się
o nie dba, czy nie, zużywają się troszeczkę.
Mamy tutaj bardzo fajnie wyglądającą dziewczynę w jasnych rurkach, spory tyłek, ale jest kobietą, więc
niechby miała. Gruszki to w zasadzie najbardziej popularny typ kobiet. Gruszki najlepiej wyglądają na
szezlongach, leżąc na boku, ze swoim niedużym cyckiem i wielką dupą jak stodoła, wyciągając stópki.
Kości na szezlongu nie wyglądają dobrze. Swoim klientkom gruszkom, jak pytają, co robić z taką figurą,
zalecam ustawić się w życiu tak, żeby generalnie występować w pozycji wspartej na jednym łokciu, czyli na
szezlongu.
Ooo, pan z wnuczką. Lubię takie sceny. Ja nie wierzę, że ten dziad pociąga tę laskę. Natomiast to audi ma
prawo ją pociągać. On teraz idzie przepłukać protezę, ale ona fajna jest, dzwoni do koleżanki biednej
i mówi: Chodź, kochana, pójdziemy na lunch, bo mój misiek rzucił kasą.
Naiwność napędza świat. Choć naiwność chłopców w pewnym
wieku jest przerażająca. Świat zmienił się na tyle, że dziś i kobiety
postępują dokładnie tak samo. Są takie, co nagromadziły dóbr, więc
pary czterdziesto-, pięćdziesięciolatek z dwudziestokilkulatkami
spotyka się na co dzień. Są różne kółka zainteresowań. Jest grupa
kobiet, które korzystają z równouprawnienia w takich samych
rozmiarach jak mężczyźni, to się nawet staje trendy. Niezależne
kobiety z wyższej klasy średniej zdecydowanie chętnie korzystają
z mężczyzn na gwarancji, takich, co to im dryga nawet przy hymnie
narodowym. Zwłaszcza w naszym kraju, gdzie pokolenie kobiet
w wieku trzydzieści pięć, czterdzieści pięć przewyższa pod każdym
względem mężczyzn. One jakoś szybciej się rozwinęły, szybciej
skumały, szybciej ogarnęły i im pod względem mentalnym,
intelektualnym odpowiadają faceci, którzy mają po dwadzieścia sześć,
siedem lat. To mogą być szczere fascynacje, bo jeśli ona widzi, że
chłopak ma ułożone w głowie, ma ochotę robić karierę, dobrze
wygląda, myśli o sobie, ma dobry stosunek do dzieci, można z nim
pogadać na każdy temat i on nie ma problemu z powiedzeniem, że
czegoś nie umie albo na czymś się nie zna, nie ma problemu, żeby
nauczyć się czegoś od niej… dlaczego nie ulec takiej fascynacji? A do
tego jeszcze jest sprawny seksualnie? Poza tym w młodszym wieku
i jądra się mniej pocą, więc w zasadzie dlaczego nie? Dlatego, że
krępujemy się własnego ciała? że nie wypada? że co sobie o mnie
pomyślą?
Faceci po pięćdziesiątce, którzy coś osiągnęli, są u nas królami
życia, wszystko wiedzą najlepiej i nie przyznają się przed fantastyczną
kobietą, że czegoś nie wiedzą, nie rozumieją, że coś tam, bo oni są
mistrzami świata we wszystkim. Więc uważają, że lepiej nie startować
do takiej laski, bo nagle wyjdzie marność ich jestestwa, niż
powiedzieć: jesteś fantastyczna, ja też – mamy trochę braków, to się
pouczymy razem.
Młodsi mężczyźni dużo łatwiej przyznają się do swoich braków
i do swoich słabości. Co jest o tyle istotne i lepsze, że jeżeli
przyznajesz się do braków i niedoskonałości, jesteś w stanie to
uzupełnić. Jeśli się nie przyznajesz i zamiatasz pod dywan, to nigdy
tych niedoskonałości nie uzupełnisz.
Raju, a tu mamy właśnie piersi biodrówki luzem puszczone. Genialne, absolutnie. To jest perwersja i to
jest genialne. To są klasyczne biodrówki, które zostały luźno puszczone, z podciętą bluzką, i efekt jest
wstrząsający. I w takiej sytuacji… nie wiem, co to pani chciała osiągnąć. To jest taki dla mnie komunikat
bez komunikatu. Ona nie była ubrana tak, że puściła wiosła i jej wszystko jedno. Ale z kolei też nie miała
takiej miny i postawy drapieżnej: zobaczcie tutaj, jak mi przy kolanach wibrują cycuszki. To była
stosunkowo szczupła kobieta z gigantycznym biustem. Bo tak, biust rośnie całe życie. Nie ma kobiet
starszych bez biustu czy z małym biustem, w każdym razie niewiele takich jest. Biust, uszy i nos rosną całe
życie. Dezynwoltura czy abnegacja? Dezynwoltura rzecz cudowna, abnegacja – niedopuszczalna. Ja nie
mam nic do takich biustów. Są takie, a nie inne, i w porządku. Ta pani na działce w zwykłej koszulce
niechby się opalała czy pieliła grządki. Ale jeżeli zakładamy jedwabną bluzkę, która jest dość oficjalną
biurową bluzką, do tego granatowe spodnie, idziemy środkiem miasta, to dobrze jest jednak jakoś ten
biust zebrać do kupy. Gdyby ona na to przedsięwzięcie gigantyczne w okolicach bioder zamontowała jakiś
biusthalter i to by podjechało wszystko do góry, to każdy by spojrzał.
Ciekaw jestem, jakby na taki biust zareagował Franciszek
Starowieyski. Był amatorem wielkich wiszących cyców. Ale chyba
myślał o wieku najwyżej średnim, a nie aż tak dalece
poprodukcyjnym. Fascynacja bujnością – istnieje coś takiego. Taka
lekko nadwiędła historia jest szalenie frapująca i fascynująca,
zwłaszcza dla młodzieńców. Moim czterdziestoparoletnim koleżankom
narzekającym, że znowu jakiś dwudziestoparolatek coś od nich chciał,
wyjaśniam dobitnie, że on cię nie podrywa dlatego, że tak świetnie
i młodo wyglądasz, po prostu kręci go, że jesteś starą rurą fajnie
utrzymaną. I to jest dla niektórych jarające. To nie dlatego, że on
myśli, że ty jesteś jego rówieśnicą. On widzi, że ty jesteś piętnaście,
dwadzieścia lat starsza, i właśnie to go fascynuje. Nie dlatego, że
wyglądasz na dwudziestoparolatkę, bo niestety nie wyglądasz. Tak
mówię, ale wtedy jest im bardzo smutno.
O, jaki garnitur świecący. I but to prawie borsuk. Co on myśli o sobie? To jest pewnego rodzaju właśnie
udawactwo, które należy napiętnować. Kupujemy sobie błyszczący garnitur, żeby udawać dżentelmena
i biznesmena. To jest segment garniturów „worki na trupa”. Ale wiadomo, że worek na trupa może być
lepszy i gorszy. Mamy tu garnitur za 600 złotych najwyżej. Ale nawet w sieciowym sklepie można wybrać
przyzwoity garnitur. Nie mam kasy na dobry garnitur, więc nie będę się rzucał garniturem w oczy. Kupię
garnitur w swoim rozmiarze, bo to istotne, żeby nosić garnitur dopasowany do sylwetki. Nie może być talia
przesunięta, bo garnitur na 188 cm, a my mamy niecałe 176. Nie wystarczy skrócić rękawów, całe
proporcje się przesuwają i efekt jest niestety do bani. Ale my kupujemy sobie szary błysk, skarpetka
sprana, bo już była prana kilkanaście razy, poza tym jest mieszanką poliestru z wiskozą i niestety też się
świeci. Do tego but borsuk lekko przyniszczony i koniecznie zakurzony, udający „prawie drogi”. I wszystko
coś udaje. Okular udaje designerski, do tego są na spinki zapinane mankiety, no bardzo elegancka historia.
Uwielbiam mężczyzn w koszulach zapinanych na spinki, ale przy takiej reszcie elegancka koszula podkreśla
tylko prowincjonalizm całego zajścia. Pan ma na sobie tyle detali przykuwających uwagę. But glansowany
przyniszczony, jak się przyjrzeć, widać, że to but typu „cena czyni cuda”. Tutaj niestety z cudem to nie ma
nic wspólnego. Skarpeta też im bardziej plastikowa, tym tańsza. Garniturek jest dramatyczny.
Zainwestował w koszulę, może koszula jest prezentem albo gdzieś przeczytał. Bo koszula jest najdroższa
z całego tego zestawu (koszule na spinki są rzeczywiście droższe). No i przyszedł sobie w kultowe miejsce,
żeby zassać świata trochę. Ale tak czy śmak, w tym przedziale cenowym można by wyglądać bardziej
godnie.
prowincjonalizm
Prowincjonalizm to jest stan umysłu, a nie miejsce,
w którym się jest albo z którego się pochodzi.
Prowincjonalizmem jest wstydzenie się miejsca
swojego urodzenia i pochodzenia.
Zobaczyłem przed chwilą kobietę king konga, która miała 190 cm wzrostu, ponad 116 cm w klatce
piersiowej, pewnie w biodrach nie mniej. I wyglądała naprawdę wspaniale, znaczy wyglądała jak wielka
kobieta. Duży biust na szerokiej klatce, bardzo dobrze wygląda, bardzo dobrze. Wygrała wszystkie swoje
proporcje. Albo ktoś umie, albo nie umie po prostu. I to jest kolejna prawda.
samoświadomość,
czyli lepiej znać swoje
ograniczenia
Nie każdy musi umieć. Ale każdy, żeby mieć poczucie, że
decyduje o losach swoich i losach świata, powinien mieć świadomość
własnej niewiedzy. Widzisz kolorową rabatę i myślisz sobie: ładna
kolorowa rabata. Kompletnie jej nie czuję, jak oni te kolory
pozestawiali, że to tak gra, ja tak nie umiem. Jak mam świadomość,
że nie umiem, to nie kombinuję. Idę w klasykę i kanon, a wtedy nie
popełniam błędu, bo klasyka jest niezmienna i o tym można sobie
przeczytać. Wykonuję taki zawód, że muszę wyglądać przyzwoicie,
w związku z tym otwieram sobie mądrą księgę i czytam, że mężczyzna
dzienny chodzi w garniturach granatowych, grafitowych,
ciemnoszarych, w brązach. Jeśli jest Afrykaninem czy Latynosem,
może w upalne dni pozwolić sobie na beże. Jeżeli to pora letnia
i okolica nadmorska, a okazja bardzo balowa, mężczyzna może
wystąpić w smokingu koloru kości słoniowej. Albo marynarkę tylko
zakłada kremową bądź też w kolorze kości słoniowej czy śmietany,
marynarkę z atłasową klapą, do tego czarne spodnie, czarne buty
i białą koszulę z czarną muchą. I wtedy to jest balowy letni
mężczyzna.
Granat na wieczór tylko pod warunkiem, że w smokingu.
W ogóle pierwszy smoking, jaki stworzono, był granatowy. Nie
przytoczę, skąd to wiem, ale wiem to od zawsze.
Marynarka smokingowa jest dość podobna do bonżurki. Co to
jest bonżurka? To wygodna męska marynarka noszona przez
dżentelmenów w domu do śniadania. Do śniadania, później po
śniadaniu, czasem nawet do wieczora. Hugh Hefner całe życie
właściwie chodzi w bonżurce. W jego sytuacji to się nawet nie dziwię.
Do bonżurek noszono fulary i pantofle męskie, a w zasadzie
bambosze, często z herbem, czyli rodzaj mokasyna domowego,
aksamitnego. Bardzo życzyłbym sobie, żeby u nas w kraju były domy,
gdzie mężczyźni chodzą w takich bamboszach i bonżurkach, ale nie
dlatego, że właśnie się o tym dowiedzieli, tylko dlatego, że dziad
i pradziad tak chodzili, ale o tym to sobie tylko możemy pomarzyć.
Świat pędzi coraz szybciej, a żeby się cały czas przebierać
w domu i po domu, trzeba bardzo dużo czasu. Żeby się ubrać do
śniadania, trzeba się najpierw rozebrać z piżamy. Co trwa. Zjadamy
śniadanie, po śniadaniu przebieramy się w coś tam i zastaje nas
południe, więc można pójść do klubu na cygaro. Przebieramy się,
idziemy do klubu, potem wracamy do domu koło 17.00 na tea time,
przebieramy się w smoking i idziemy z małżonką na kolację do
wytwornej restauracji.
Kocham panią, która idzie. Ma cudownie wysoki tyłek, mam wrażenie, że on jest wręcz wypchany. Ma
cudownie wysokie obcasy. Tak, ona chodzi tu od bardzo dawna. Mogła uprawiać, nie, nie ogródek, tylko
najstarszy zawód świata jakiś czas temu.
Byłoby pięknie, ale rzeczywistość jest zupełnie inna i dziś
dżentelmeni biegają do pracy, rzadko mają czas na snucie się po
domu w bonżurkach. Ale wracając do smokingów: smoking został
wymyślony w kolorze granatowym, granatowa marynarka z atłasową
czarną klapą i czarne spodnie z czarnym lampasem. Jednym. Jeżeli
mamy czarne spodnie dla fantazji z granatowym lampasem, z bardzo
wytwornego smokingu robi nam się liberia. I zamiast jak gość, nagle
na przyjęciu wyglądamy jak zaplątany tam boy hotelowy czy portier.
Smoking wymaga tzw. prezencji, a to słowo, które absolutnie
wyszło z obiegu, pewnego rodzaju archaizm. Kiedy byłem dzieckiem,
moi dziadkowie i mama, rozmawiając o różnych ludziach mawiali, że
ktoś ma prezencję, a ktoś, nawet gdyby się ozłocił od stóp do głów,
tej prezencji nie ma. Okazuje się, że jeżeli ktoś ma świadomość
własnej niewiedzy, jest w stanie pewnych rzeczy się nauczyć. Bo co to
jest prezencja? Jest to umiejętny sposób prezentowania siebie, jak
wskazuje sama nazwa.
Chodzi o to, że dobrze prezentujemy ubrania. To, co mamy na
sobie, podajemy w sposób smaczny i szykowny, zmysłowy, jak tam to
sobie nazwiemy. Tak że wygląda to lepiej niż na innych ludziach. Czyli
np. jedna pani owinięta pareo przeze mnie będzie wyglądała tak, że
wszyscy oszaleją z zachwytu, a druga pani, mająca na sobie fortunę,
przejdzie zupełnie niezauważona. I to na tym polega. Jeśli chodzi
o prezencję, nie chodzi wcale o sylwetkę, o wzrost, choć oczywiście
trochę też, ale generalnie jest to właśnie sposób noszenia się.
Piękne kolory! No i pupy! Nigdy nie chodziły na wuef, bo to szkodzi. Albo były niedysponowane, albo
mamy pisały usprawiedliwienia, i zaczynały hodować te pupy. To są lata hodowli. One były zupełnie różne
te pupy, jedna kompletnie kłapciata i płaska, druga była dupskiem po prostu, wystającym dupskiem
murzyńskim. To takie zjawisko, którym miło się zachwycać w alkowie. Ale o ile to może zachwycić
i podniecić sam na sam, o tyle na ulicy nie musi. Zwłaszcza jak taka duża pupa jest przyobleczona
w cienką bawełnianą lub niekoniecznie bawełnianą dzianinę w jasnym kolorze, która powoduje, że każda
niedoskonałość jest widoczna z kosmosu. Zwykle ludzie się w takich sytuacjach pytają: dlaczego ta pani
tak się ubrała? Może nie ma lustra? Może chodzi w tej samej sukience od dziesięciu lat, bo ona jest
rozciągliwa? A może jest jej wszystko jedno? Wisiała z brzegu, to ją założyła?
I takie panie, co im jest wszystko jedno, owszem są, i to ich
sprawa, ale jeżeli jednak nie jest im wszystko jedno, to wtedy można
subtelnie doradzić, że kolor jasny latem, droga pani, dobrze robi.
Zawsze. I wszystko można, tylko żeby ta sukienka nie była z dzianiny,
a z tkaniny. Odsłaniałaby wówczas, ale nie obnażała. Niby to samo,
ale jest różnica. Odsłaniamy to, co chcemy odsłonić. Robimy to
świadomie. Obnażamy się zwykle nieświadomie, a jeżeli robimy to
świadomie, to to się nazywa ekshibicjonizm. A to już trzeba leczyć.
Dwie panie przeszły przed chwilą. Sytuacja odwrotna niż zwykle: bardzo świadoma córka i bardzo
nieświadoma mama. Córka, która właśnie niedawno urodziła dziecko, bardzo dobrze ogarnięta. A jej mama
wyglądała jak mama tego niemowlęcia, z puszczonymi wiosłami, w spranej bawełnie, z luźnym brzuchem.
Do widzenia państwu!
Obnaża nas życie, a odsłaniamy to, co chcemy, i jeżeli uda nam
się odsłonić, a nie obnażyć, to jesteśmy wtedy absolutnie wygrani.
duzi chłopcy
w krótkich spodenkach
Mamy czas dorosłych mężczyzn w krótkich spodenkach, i ja
jestem ich czołowym przedstawicielem. Całe lato chodzę w krótkich
spodenkach. Uwielbiam to.
Oj, znowu pani trochę vulgaris, ale nie szkodzi. To nie jest chuda laska, kobita ma rozmiar 40-42, piękne
uda. Nie wiadomo, jak te uda będą wyglądały, jak zdejmie spodnie, ale spodnie są wystarczająco czarne,
żeby ich nie poszerzać. Bardzo dobre proporcje. Seksowna szpilka, która zrobiła całość, i wszystko zgodnie
z zasadą nieprzegięcia, czyli eksponujące dół obcisłe rurki, w związku z tym cała noga jest dokładnie
widoczna, ale już na górze sweter z luźnym golfem, nieobciskający jak baleron, luźniejszy. Wszystko
zgodnie z zasadą o niewywalaniu całej dupy naraz. Jeżeli gramy, to gramy elementem, na którym należy
się skupić, którym należy się zachwycić, który uważamy za najlepszy. Chyba że mamy ich kilka, wtedy raz
tak, raz śmak. Są osoby, które mają fantastyczne nogi, biodra i piękne biusty, ramiona…
I jak mamy i piękne nogi, i piękną twarz, to wtedy niestety wychodzi nam model na kurwę. Bo mamy
piękną twarz i rzęsy niczym firany, to sobie je tuszujemy. Do tego mamy piękne usta, no to jedziemy
pomadką. Czemu taką neutralną, skoro są takie piękne? To można nawet na ciemno. Ponieważ bordo
modne, to na bordo.
I wtedy mamy wielką połać bordowych ust, do tego dochodzi rzęsa. Fajnie, jeżeli ta odległość między
rzęsą a brwią jest spora, to dobrze ją zagospodarować, np. walnąć cień koloru paznokcia. No i ponieważ
mamy długie nogi, spory biust, a i talia się znalazła, i pupa, zakładamy superobcisłe rurki, superobcisłą
koszulkę z dużym dekoltem, a dokładnie na biuście jest napis „I love you” albo coś w tym guście. Do tego
zakładamy wysokie buty i nagle okazuje, że dajemy całą sobą niewłaściwy komunikat. Ponieważ nie
jesteśmy cudowną, zmysłową kobietą, tylko towarem wystawionym na sprzedaż. Z braku świadomości
sami wystawiamy się, jak się na straganie wystawia marchewkę albo pietruszkę. Bez świadomości
wystawienia. A chcemy wyglądać tylko sexy. Zależy nam na tym, żeby ktoś westchnął, a nie zapytał, ile
kosztujemy. Zwykle nikt nie wzdycha, tylko pyta o cenę, no i wtedy sprawa jest jasna.
O, bardzo ładna sukienka. Sylwetkowo pani posypana, ale szara sukienka dopasowana, wszystko pięknie,
i do tego mamy bucik cywilny prywatny, taki że niby różyk, że zamszyk, że sztuczny, że obcasik robiony na
drewienko, troszkę piramida Cheopsa odwrócona do góry nogami, i oczywiście jest paluszek wycięty, ale
paluszka nie widać, tylko szew od rajstopiska i gdzieś tam jakaś czerwień spod tej rajstopy wystaje. Stara
się kobitka wyglądać, ale niech się weźmie i postara do końca!
Mamy rynek, gdzie trudno podzielić sklepy na dreskodowe
i modowe. Potrzebna jest świadomość. Rzeczywiście programy
telewizyjne, gazety mówiące o modzie do pracy często robią ludziom
wódę z mózgu. Ale jest zasada, o której piszą różne bardzo mądre
poradniki i ja tutaj też tę zasadę podaję, że w historii dreskodu nie ma
miejsca na żadne ekstrawagancje. Ponieważ praca to nie cyrk. A jeżeli
praca jest cyrkiem, to wtedy obowiązują nas kompletnie inne zasady.
Właściwie cyrkowców zasady nie obowiązują, bo są traktowani całe
życie jak cyrkowcy. Jeśli zaś kobiecina ubrała się do pracy, no to jeśli
zakłada rajstopy, musi założyć but z pełnym, zakrytym palcem. Może
ona ma jedne buty? No ale jeżeli kupuje jedne buty, to musi być
skończoną idiotką, żeby kupić akurat takie z otwartym palcem,
przecież wiadomo, że taki but nosimy od do i że ten odkryty palec
niczemu absolutnie nie służy.
dreskod i budowanie szafy
Zadajmy sobie pytanie, jak budować szafę, żeby uniknąć
obciachu. Na przykładzie, bo każdy buduje szafę inaczej. Zbudujmy na
początek szafę kobiety stanu średniego, która gdzieś tam pracuje,
zatem obowiązuje ją dreskod. Pracuje w urzędzie, no i powiedzmy że
to nie jest Warszawa, a na przykład Przasnysz. Urząd Rady Miejskiej.
Pracuje w dziale obsługi klienta. Co rano wychodzi do biura.
Zacznijmy od głowy. Co ma zrobić z włosami, żeby codziennie
wyglądać przyzwoicie? Jeżeli to są włosy krótkie bądź do ramion,
muszą być bardzo dobrze ostrzyżone. Muszą być świeże. Nieświeżej
głowy nic nie usprawiedliwia. Ona może myć włosy raz na rok, ale one
muszą codziennie świeżo wyglądać, ale nie tak, jakby właśnie wyszła
od fryzjera. W latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych bardzo
staranne uczesanie prosto od fryzjera było synonimem luksusu, dziś
najlepsi fryzjerzy wychodzą z siebie, żeby włosy wyglądały niezwykle
naturalnie, właśnie nie jak od fryzjera. Ale do pracy włosy muszą być
uczesane. To musi być linia, a nie szałowy bałagan. Kobiety z długimi
włosami im później decydują się na ich obcięcie, tym lepiej, pod
warunkiem że są to włosy zadbane i nie raptem trzy w siedem
rzędów. Bo jednak włosy są atrybutem kobiecości, a piękne długie
włosy przynajmniej z tyłu odmładzają sylwetkę (widokiem od przodu
można się mile albo niemile rozczarować). No ale w pracy długie
włosy nie istnieją. Jeżeli są długie, muszą być upięte. Absolutnie
i bezwzględnie. Półdługie włosy, czyli włosy do ramion czy za łopatki,
też powinny być upięte. A jeżeli są to włosy do ramion, to absolutnie
muszą być ogarnięte. Żeby było widać, że pani jest uczesana.
Dalej makijaż. Na pewno jest to makijaż dzienny. I w zależności
od typu urody nie może być bardzo widoczny. Ma upiększać, ale nie
żeby zaraz wyglądać jak pisanka. Wykluczone.
Biżuteria – skromna i drobna, imitująca złoto i srebro.
Plastikowa modowa biżuteria, duża, korale, wisiory itd. są
fantastyczne, ale w klasycznym dreskodzie odpadają. W zależności od
sytuacji ten dreskod się wprawdzie trochę rozluźnia, ale do pracy tylko
drobna biżuteria.
Jeśli chodzi o ubrania, to polecam trzy zestawy, takie, żeby
z nich bez trudu móc zrobić dziewięć. W takim zestawie powinny być
dwa żakiety (mówimy o rozmiarze w okolicach 40, bez deformacji),
spódnica, spodnie, sukienka, dwie koszulowe bluzki, dwie bluzki
niekoszulowe (ale bluzki, nie podkoszulki), sweterek. Bluzki, z tkaniny,
bez większych dekoltów, ale jedna może być wiązana kokardą.
Wchodzą w modę przezroczystości. Jak się odnieść do
przezroczystości w pracy? Jeżeli mamy przezroczystą bluzkę z dużą
kokardą i krótki żakiet, cały czas zapięty, możemy zagrać ledwie
przysłoniętym, muśniętym dekoltem. To w żadnej pracy nie
przeszkadza, nawet w kancelarii parafialnej. W żakiecie może to
wyglądać bardzo skromnie. Wykluczone natomiast, żeby ten żakiet był
rozpięty, a przez bluzkę przeświecał nam biustonosz!
W takim zestawie możemy mieć dwie sukienki. Mogą to być
sukienki z krótkim rękawem, bez rękawów. Sukienka musi być
noszona z żakietem. Rękaw do łokcia jak najbardziej wskazany.
I bardzo prosta forma, dostosowana do sylwetki, i dość oszczędna
kolorystyka. Kobiety mogą sobie pozwolić na szeroką gamę kolorów,
mężczyźni na węższą, ale zdecydowanie musi to być zawsze bliżej
klasyki. Czyli nawet jeżeli są bardzo modne połączenia bladego różu
z pomarańczem, to tylko po pracy. W biurze jest to już zbyt
agresywne połączenie, modowe, nie klasyczne. W upalny dzień
możemy sobie pozwolić na sprany róż, do tego jednak
pomarańczowych dżinsów rurek nie możemy założyć, ale granatowe
spodnie capri już tak.
I pamiętajmy o pełnych butach, jak idziemy do pracy.
W dreskodzie pojęcie dzianiny słabo funkcjonuje. Wszystkie
ubrania są z tkanin. Nie ciągną się na wszystkie strony, nie oblepiają,
eksponując wdzięki i bezwdzięki. Nosimy tkaniny dopasowane szwami,
ale nieprzesadnie dopasowane, albo niedopasowane, lecz nie
workowate. Praca to praca.
Są zawody, w których nie obowiązuje dreskod, to są tzw. wolne
zawody, i kiedy taki uprawiamy, możemy sobie pozwolić na dużo,
dużo więcej.
Pięknie ubrana kobieta. Ma przepiękny kostium, kimonowy żakiet ze sztywnej tkaniny. Bardzo w stylu lat
pięćdziesiątych, z wąskim paskiem. Do tego spódnica do kolan. Piękne buty. Ta pani ma na sobie 15
tysięcy lekką ręką. Są ubrania, po których widać, że są luksusowe.
Nie od razu musimy sobie skompletować taką garderobę. Jak to
robić? Jeżeli nie mamy pieniędzy, no to mamy problem. I musimy
wygospodarować sporo czasu. Po co nam ten czas? Czas jest nam
potrzebny po to, żeby wybrać się do tzw. lumpeksu. Przez jednych
wyśmiewanego, przez drugich ulubionego. Wybieramy się tam
ZADANIOWO, czyli najpierw czytamy moją książkę, a potem
szukamy tego, co jest nam potrzebne. Potrzebna jest nam więc
np. ołówkowa spódnica do kolan. I teraz tak, wiadomo, że byle
poliester kupimy za 80 zł, ale taka spódnica po trzech tygodniach
zmieni się w szmatę, a po miesiącu to już na pewno nie będzie
nadawała się do założenia. W związku z tym skąd wziąć dobrą czarną
spódnicę? Trzeba iść do lumpeksu. Ale nie przelecieć wieszaki i łapać
cokolwiek, tylko dać sobie po prostu na wstrzymanie i poświęcić
naprawdę dużo czasu, oglądając rzecz po rzeczy. Chodzi o rozsądne
kupowanie.
Jeżeli znajdujemy spódnicę w lumpeksie, to wiadomo, że ktoś
już ją nosił jakiś czas. Jeżeli ona jest wciąż w dobrej formie, to znaczy,
że ta forma zostanie jej jeszcze na długo. Z żakietami gorzej, bo jeżeli
chodzi o takie klasyczne dreskodowe żakiety, to bardzo różnie z nimi
bywa. Trzeba wszystko mierzyć, to przede wszystkim, żeby nie nabrać
do domu łachów, bo potem od złotówki do złotówki i wiele osób
wpada w pułapkę. Chodzi do lumpeksu i łapie byle co, bo ładny kolor,
bo ładna tkanina, bo coś, albo np. kolor jest fajny, ale tkanina
beznadziejna. Lub też tkanina znakomita, ale rozmiar nie ten. We
wszystkich lumpeksach są przymierzalnie. Ale przymierzalnie,
wszystko jedno, czy w sklepie, czy w lumpeksie, kłamią z założenia.
Przymierzaniu towarzyszą emocje, jesteśmy najarani i jeżeli widzimy
coś w bardzo atrakcyjnej cenie, to mówimy: „Aaa, tu sobie przerobię,
bo to fajne”. I okazuje się, że szafa pełna, a nie ma się w co ubrać,
i niestety jest to do bani. Często tak bywa. W związku z tym dobra
spódnica to myślę że spokojnie z lumpeksu. Żakiet jeśli się uda, to
fantastycznie. Z dobrze skrojonymi koszulowymi bluzkami natomiast
rzeczywiście jest problem. Trzeba poszukać. I przypominam, warto
zwracać uwagę na tkaniny.
No i płaszcz. W możliwie prostej formie. Dla każdego prosta
forma będzie znaczyła co innego, ale nawet jak ktoś nosi barok, to
i tak ta prosta forma musi być jak najprostsza. Więc i płaszcz musi być
prosty. Nie kurtka. Nie parka, nie na sportowo, nie futro, ponieważ
futro, w modzie funkcjonujące od rana do wieczora, w klasyce
funkcjonuje jako balowe okrycie stricte wieczorowe. Więc jeżeli
jesteśmy damą, to nosimy futro do opery oraz na przyjęcia i kolacje
itd., jeśli jesteśmy bizneswoman, to futra nosimy tylko do balowych
strojów, ale biznesów w ciągu dnia nie załatwiamy w norkach,
szynszylach ani królikach, nie daj Bóg haftowanych muliną, ani
w lamach, tylko w pięknych jesionkach. Oczywiście, że to może być
lita boucle, czyli takie drobne kuleczki, to może być loden, czyli wełna
z włosem, to mogą być przemiłe, przecudowne flausze kaszmirowe,
każdemu według zasług. W ciągu dnia do pracy jesionka. Możemy
sobie pozwolić na niewielką ekstrawagancję w postaci
kołnierzyka futrzanego, ale nie żeby zaraz mieć na sobie całe
zwierzę.
koronki i ażury
Koronki są od paru lat bardzo modne. Koronka jest
w ogóle trudną rzeczą, to są wariacje na temat koronek
robionych na szydełku, czyli dzianinowe swetry we
wzory koronkowe. Taka jest moda. Tylko że jak to
z modami bywa, niewiele jest osób, które wyglądają
w tym dobrze… a cała reszta kupuje modny sweterek
ażurowy i zakłada na biały bieliźniany stanik. Mamy
rozmiar 44 i hajda do pracy, do urzędu.
Zachwycająca pani w dzianinowej czarnej sukience ciążowej. Dobra sukienka i szlachetna dzianina, poza
tym pani przybył brzuszek, ale nie przybyła jej deformacja. I teraz o to chodzi. O ile w ciąży rośnie nam
brzuch, a pozostała historia nie zmienia się specjalnie, wtedy noszenie dopasowanych rzeczy i podkreślanie
brzucha jest bardzo fajne. Ale często jest tak, że kiedy rośnie nam brzuszek, to deformuje się cała
sylwetka. Tył się robi zbyt ciężki i wtedy nadmierne obciskanie się przestaje być zmysłowe, seksowne, miłe
dla oka, a staję się po prostu obsceniczne. Często jest tak, że brzuszek okrąglutki, piękniutki, i my tak
bardzo chcemy go pokazać. Oczywiście można, tylko zakładamy wtedy bardzo dopasowany spód, który
pięknie podkreśla nam brzuch. Musimy wtedy pamiętać o tym, że nie zakładamy biustonosza, który jest
wygodny, tylko biustonosz, który nam zagra, tak że będzie i piękny biust, i piękny brzuszek. Dobrze wtedy
założyć albo żakiet, albo coś, co zagospodaruje nam tył. Człowiek trójwymiarowy jest i dobrze jest się
obejrzeć ze wszystkich stron.
Kupujemy na rozmiar, a nie bierzemy pod uwagę wzrostu.
Interesuje nas tęgość, nie proporcje ubrania. Różne marki różnie
stopniują swoją odzież. Nie zawsze rozmiar odpowiada rozmiarowi. To
wyraźnie widać w męskich ubraniach. Niewysocy panowie w za
długich garniturach to jest dramat. O ile rękaw można skrócić,
nogawkę też, to nie da się poprawić proporcji. Zwykle takie
poskracane albo czasami nieposkracane rzeczy wyglądają
dramatycznie. Ponieważ środek ciężkości się przesuwa i taki niewysoki
pan w za dużym garniturze wygląda na jeszcze mniejszego, niż jest
w rzeczywistości. Bardzo trzeba uważać i dobierać sobie ubrania nie
tylko na szerokość, ale również na wzrost. Można dokonać poprawki
krawieckiej, ale jeśli mamy 170 cm, a kupujemy na 184 cm, to nie
istnieje krawiec, który to dobrze przerobi. No nie ma takiej możliwości.
Jeżeli sprzedawca mówi, że to dobrze leży, to łże.
Tutaj mamy listonoszkę. Spodnie mają 10 lat, kupiła je w 2002, jak weszły dzwony, to teraz pomyślała, że
są akurat. Dopasowała sobie żakiet i poszła do pracy. Sylwetka do biodrówek kompletnie się nie nadaje,
ale gdyby ktoś jej powiedział, żeby założyła wysokie spodnie, to „nigdy w życiu, bo będę miała dużą
dupę”. No bo to niestety jest tak, i to jest straszne, że ludzie się bardzo przyzwyczajają do swojego
wizerunku i boją się otworzyć na modę. Jak się na przykład przyzwyczają do biodrówek, to bez względu na
to, czy wyglądają w nich dobrze, czy niedobrze, noszą te biodrówki. A chodzi o to, żeby być bardziej
otwartym. Są takie typy kobiet, które nigdy nie przestają czuć się dziewczynkami i kiedy stają się babciami,
to zaczyna to być zastanawiające. Co takiej pani nie poszło w życiu? Co się stało z Baby Jane?
Jeśli pani wykonuje pracę biurową i chodzi przyzwoicie,
skromnie i nudno ubrana, to jak wraca z pracy, może sobie pozwolić
na nienudę. Jeśli nie jest obarczona rodziną, a do tego ma
piętnastoletnią córkę, może sobie z nią razem poświrować.
Kasa odgrywa bardzo dużą rolę. Jeżeli człowiek ma więcej
pieniędzy, to się lepiej bawi, a im ma mniej, tym mu trudniej.
I jeszcze raz to powiem. Że im mniej mamy pieniędzy, tym trzeba
rozważniej. Naprawdę spotykam na swojej drodze bardzo niezamożne
kobiety, które wydają na siebie bardzo dużo pieniędzy na bardzo złe
ubrania z lumpeksów, i to niestety widać. To takie zakrzykiwanie
wszystkich swoich problemów ubraniami. Dziś szczególnie jesteśmy
narażeni na wszelkiego rodzaju uzależnienia i nałogi, a w takich
przypadkach zamiast sobie pomóc, nie dość że puszczamy rodzinę
z torbami, to jeszcze mamy pełno łachów do niczego nieprzydatnych,
no i trzeba wydać następne pieniądze na terapię.
Tu pani ma wszystko w nosie, tak przynajmniej wygląda. Swobodnie. Krótko przystrzyżona. Urodziła
właśnie kolejne dziecko i przytyła…
Jak pięknie wygląda ta dziewczyna w różowym, może nie jakoś specjalnie zgrabnie, ale ma fajną
minimalistyczną, choć różową, o bardzo prostej formie bluzkę. Do tego proste szerokie spodnie i szary
trzewik. Świetnie!
Zestawianie kolorów wymaga finezji. I tu też ważna jest
świadomość. Musimy mieć na tyle rozumu, żeby wybrać rzeczy, które
nam odpowiadają, i świadomie je nosić. Jeśli mamy możliwości
finansowe, to fantastycznie, bo decydujemy o własnym wizerunku,
i wtedy nie sytuacja nas zmusza do pójścia do lumpeksu, tylko
fantazja. Jeżeli kupujemy w lumpeksie, bo nie bardzo możemy sobie
pozwolić na co innego, jest smutno, choć nie beznadziejnie. Niewielu
ludzi ma ten luksus, że może sobie pozwolić na zupełną
niefrasobliwość.
Jest jeszcze sprawa mundurów, zawodów, które wymuszają
chodzenie w mundurkach. I później, jak się zrzuca ten mundur, to
odbijamy w drugą stronę i zaczyna się szaleństwo.
Profesorowie uniwersyteccy bez względu na modę podkreślają
swoją profesorskość tweedowymi marynarkami do niezłych sztruksów.
Do tego dobre koszule. Studenci wyglądają za to słabo. A studenci
prywatnych szkół marketingu i makijażu wyglądają jeszcze gorzej. To
jest taki przedział między dreskodem a niewiadomo czym. Nie
mieszczą się nigdzie. To na ogół dzieci z jakichś małych miasteczek,
zupełnie bezradne. Takim ludziom potrzebne są wzorce. Na świecie
takie wzorce stanowią osoby ze świecznika. Ale u nas trudno się
wzorować na świeczniku, ponieważ tutaj wszyscy po wszystkich jadą.
Staram się czasem przemycać trochę większej mody, ale wtedy
przypominam sobie, że jesteśmy w Polsce. Ważne, aby nauczyć ludzi
ubierania się stosownie do miejsca i sytuacji. Wytłumaczyć, że nie
zakładamy w południe dwunastocentymetrowych obcasów. Włoszki
też tak nie chodzą. Problemem jest nieprawdziwe wyobrażenie ludzi
o tym tzw. lepszym świecie. Trzeba ludzi nauczyć, że nie sztuką jest
pójść do najtańszej sieciówki i kupić dwadzieścia rzeczy, tylko jak nie
masz kasy, pójść do lumpeksu, poświęcić pięć godzin i znaleźć dwie,
ale za to naprawdę dobre rzeczy.
zęby
Dobre zęby są drogie. Drogie są tipsy na zębach.
Powiedzmy tu jasno: kobieta koło pięćdziesiątki
z niezrobioną twarzą i ze zrobionymi świeżo zębami
wygląda fałszywie. Harmonijniej wygląda to w zadbanej
twarzy. Starsza pomarszczona pani z pięknymi białymi
zębami równa się szuflada, bo ewidentnie nie są to jej
własne zęby. Jeśli robimy sobie zęby, wkręcamy sobie
nowe implanty albo zakładamy na własne zęby licówki,
pamiętajmy, że to zobowiązuje i potrzebna jest wtedy
pewna konsekwencja.
dalej o szafie, sztuce wyboru
i lumpeksach
Generalnie jestem przeciwko zalewowi starej odzieży
z Zachodu.
Staram się na swój sposób walczyć z tym, że jesteśmy
śmietniskiem Europy, a nawet śmieszniskiem. Sklepy z odzieżą
używaną jak najbardziej tak, ale selektywnie. Nie kupujemy na
kilogramy ani na łapu capu, tylko myślimy. Im mniej pieniędzy
człowiek ma, tym musi bardziej włączyć myślenie. Nikt nie powiedział,
że za każdym razem wchodząc do używaka musimy wyjść z czymś.
Możemy postawić sobie zadanie, że potrzebujemy dobrej, klasycznej,
dobrze skrojonej spódnicy, i nie idziemy do prawie markowego sklepu,
gdzie u pani Joli kupimy włoską spódnicę za bardzo duże dla nas
pieniądze, która nam się wyświeci i odkształci po dwóch tygodniach,
tylko idziemy i szukamy takiej spódnicy w sklepie z odzieżą używaną
i chodzimy tak długo, aż znajdziemy. A ponieważ przerób jest
gigantyczny, to trzeba sobie wyznaczyć zadanie, a nie zaglądać tam
na zasadzie, że codziennie wychodzę stamtąd z jakimś innym łachem,
co się do niczego nie nadaje, ale akurat był ładny, a w przymierzalni
było za gorąco albo za zimno, albo śmierdziało, więc tam z tyłu jest
poprute, z boku gumka się ciągnie, a tak naprawdę to jest rozmiar za
duże, ale ładne, to niech leży. To jest bardzo złe, a ceny dość wysokie
wbrew pozorom, bo kilogram nawet po 79 zł, więc się okazuje, że
zostawiamy w takim lumpeksie 70-80 zł, a że co drugi dzień, to
w połowie tygodnia przybywa nam wprawdzie dziesięć kilogramów
straszliwych łachów, cudzych, spranych, za długich, za krótkich,
rozciągniętych, niedopasowanych, ale w dalszym ciągu nie mamy się
w co ubrać i do końca miesiąca nie mamy z czego żyć. To jest bardzo
zła metoda.
Dobrą metodą jest szukanie rzeczy klasycznych z uporem
maniaka. Ja nie twierdzę, że musimy sobie znaleźć najmodniejszy
żakiet, ale możemy sobie znaleźć świetny klasyczny żakiet.
Wracamy do szafy pani z magistratu w Przasnyszu. Niech ta
pani ma klasyczną ołówkową spódnicę, którą kupiła w secondhandzie.
Dobrze, żeby ta spódnica była odpowiedniej długości. Nie można
kupować spódnicy, która jest troszeczkę za krótka, dlatego że
krótkiego nie wydłużymy. Jeżeli zaś jest ciut przydługa, zawsze można
ją odrobinę skrócić. Należy patrzeć w lustro, podpinać szpilkami
i dobrać odpowiednią długość do nogi. Dla każdej nogi będzie ona
różna. Spódnica może troszeczkę przykrywać kolana, może być do
połowy kolana czy też ciut odsłaniać kolano, bo to są akceptowalne
długości do pracy.
W biurze dobrze mieć buty na zmianę. Raz że noga się tak nie
męczy, jeśli zmieniamy w ciągu dnia obuwie, a po drugie pogody
bywają różne, sytuacje bywają różne, a dobrze do spódnicy nie mieć
kozunów ubłoconych do pół łydki, bo to obciach (tzw. kozak zimowy
ciepły do połowy łydki, potem buła, że łydka się nie mieści, więc
wystaje, potem taka ciut przykusa spódniczka i np. kolorowa rajstopa,
żeby sobie dodać ekstrawagancji, turkusowa, u pani lat 62, bo jestem
taką energiczną babcią i czuję się na 17, walnę więc sobie turkusowe
rajstopy, żeby było ładniej i żeby nie myśleli, że jestem smutna).
Zdarza się, że w swej niewygodności bywają buty wygodne,
i jeśli trafimy na takie, to cieszmy się, ile można, ale buty generalnie
dzielą się na ładne, zdobiące nogę, i na wygodne. Wygodne
zakładamy, jak puszczamy wiosła, żeby sobie pochodzić po lesie
i mieć wszystko w nosie. Ale jeśli zaczynamy myśleć o tym, żeby
wyglądać dobrze, kiedy mamy świadomość, że cały świat na nas
patrzy, mamy coś jeszcze do załatwienia też wyglądem, but ma być
ŁADNY. Jeżeli noga długa, stopa smukła, w każdym bucie będzie
wyglądać dobrze. Ale pomówmy o raciczkach. Kiedy mamy lekko
obrzękniętą szeroką stopę, szczupłą kostkę w stosunku do łydki
(generalnie łydka wygląda jak szynka), najlepszym butem będzie
czółenko, stosunkowo głębokie, owalnie wycięte, nie za płytkie, dosyć
wysokie. Tylko pamiętajmy, że jeśli takie czółenko nagle dostanie
pasek, z seksownej szpilki zrobi się dziewczyna z Nowolipek. Wszelkie
buty zapinane na klamry, duże, małe, z paskiem takim jak dla dziecka,
żeby nie spadały z nogi, to gwóźdź do trumny. Takich butów unikamy
jak ognia. Również butów, co to są troszkę sportowe, troszkę
eleganckie. W zależności od mód zdarzają się szalone sezony na
szaleństwa i pojawiają się sportowe buty na ukrytym koturnie.
U osoby bardzo młodej to ujdzie, ale każdy, kto już kiedyś coś takiego
nosił, powinien tego unikać i zapuszczać się raczej w stronę rzeczy,
których jeszcze nie nosił.
W sezonach jesienno-zimowych i wiosenno-letnich musimy mieć
w pracy buty na zmianę. Dlatego, że jesienią nosimy półbuty
klocuchy, ciepłe, żeby noga nie mokła, nie marzła i żeby szybko
przejść przez pluchę. Nie stawiamy wtedy na wytworność. W pracy
zmieniamy buty i od razu nam się zmienia cała sylwetka. Latem
w zasadzie to samo. Bo po pracy możemy mieć na przykład ochotę na
seksowne sandały na jedenastocentymetrowym obcasie czy też klapek
drewniak szalony, bardzo wysoki. A w pracy generalnie przekładanie
gołymi paluchami pod biurkiem jest rzeczą niedopuszczalną. Jeszcze
może nie wszędzie przywiązuje się do tego wagę, zwłaszcza
w mniejszych aglomeracjach miejskich, ale za chwilę zacznie się
przywiązywać. Czy tego chcemy, czy nie. Dreskod w pracy jest
ważniejszy niż moda. I o ile w ramach anarchii możemy być, kim
chcemy i jak chcemy, o tyle kiedy wchodzimy w ramy tzw. wolności
kontrolowanej, czyli wykonujemy swój ukochany zawód, musimy
wejść w nie zawsze upragniony i ulubiony mundurek. Dla jednego
będzie to idealnie skrojony garnitur, dla drugiego będzie to za luźny
uniform, a dla trzeciej będzie to ultramini spódniczka, brak bielizny,
dwunastocentymetrowe szpilki i bidon w torebce. Różne są ubrania
organizacyjne, bo zawody są przecież różne.
Pojawiło się w Warszawie kilka sklepów, które sprzedają odzież
dla dziewcząt na ulicę, a panie wnoszą to czasami na salony.
Tragiczne nieporozumienie. Pewna gwiazda w pewnym kraju,
dziennikarka, późną wiosną, prowadząc w telewizji rozmowę
z politykiem z tegoż kraju, wystąpiła w butach po pi…dę z lakieru na
dwunastocentymetrowej szpilce. Projektanci robią sobie czasem żarty,
bo w modzie między innymi o to właśnie chodzi.
Ot, weźmy na przykład high fashion, czyli modę z najwyższej
półki. W tej modzie niestety dobrze wyglądają wyłącznie brzydkie
kobiety. Nie że jakieś tam nie za ładne. Brzydkie, ewidentnie brzydkie.
Charcice takie. Suche, brzydkie kobiety. Ponieważ one niezwykle
zmysłowo obnaszają te ubrania, wyglądają zjawiskowo. Tymczasem
obiektywnie piękne i obiektywnie zgrabne kobiety w bardzo
wyrafinowanej modzie wyglądają jak luksusowe kurwy. A nawet nie
luksusowe. I nie mówimy tutaj, że wyglądają nieskromnie, wulgarnie
czy jak konsultantki towarzyskie. Nie. Wyglądają jak luksusowe kurwy,
drogie, a czasami nawet nie luksusowe.
Ultramini, przewysoka szpilka i dekolt prawie do pępka, do tego
gigantyczna bransoleta niczym opona od ferrari będzie wyglądała na
takiej zachudzonej modelce ze wzrokiem obłędnym z głodu, z ustami
wygłodniałymi i umalowanymi jaskrawo zmysłowo (dlaczego taka
sucha się tak ubrała w takie prześcieradło? a jakie ma buty!). Patrzy
się na detale i patrzy się wtedy troszkę jak na dzieło natury
przyozdobione sztuką. Jeśli natomiast zakładamy to samo ubranie na
dziewczynę również wysoką, ale już z krągłym biodrem, szczupłą,
z ładnym biustem, długą rzęsą i ładnym włosem, to nagle to, co było
zmysłowe, zaczyna się robić wulgarne, ponieważ ta piękna zgrabna
noga na jedenastocentymetrowym obcasie i w ultramini nie jest tylko
płaskim obrazem, a staje się obiektem pożądania. Jest do konsumpcji.
Absolutnie. Ten cudowny biust, który w zasadzie zupełnie jest prawie
odkryty… wszystko razem zaczyna bardzo bić po oczach. Te zmysłowe
usta pociągnięte są błyszczykiem, w związku z tym wydają się bardziej
jeszcze wydęte. Piękna rzęsa jest wytuszowana i przedłużona… i po
prostu to wszystko, co powinno zdobić, nagle okazuje się, że idzie
w wulgarność. Za dużo piękna naraz.
Wyjątkowe piękne kobiety z natury powinny hołdować
zasadzie im mniej, tym lepiej. Bo często jest tak, że jak natura
obdarzy i jeszcze do tego dochodzi inwencja własna, przedłużanie
rzęs, powiększanie ust, to tego wszystkiego okazuje się za dużo.
Ale wróćmy do naszej urzędniczki, bo ona nie wyszła jeszcze
z roboty. Na razie jest w spódnicy i butach. Rajstopę też ma, bo zimą
w rajstopach chodzimy raczej, bo pończochę to może podwiać.
A później pieniądze na lekarstwa się wydaje straszne. Poza tym tena
lady odor stop są drogie, wiec jednak rajstopy. Do pracy w zależności
od mód proponowałbym albo cielistą rajstopę, albo czarną. Jeżeli
modne są rajstopy kolorowe, to fajnie, ale z nimi trzeba bardzo
ostrożnie, ponieważ chcąc sobie dodać ekstrawagancji kolorową
rajstopą, często dodajemy sobie śmieszności, draczności, niepowagi,
kaleczymy niechcący i tak niedoskonałą sylwetkę. Zupełnie inaczej,
kiedy robimy to chcący, bo wtedy mamy świadomość. Jeżeli robimy to
chcący, to zadajmy sobie najpierw pytanie: dlaczego chcemy? Czy
chcemy być śmieszni i cieszyć się z innymi, czy też wbrew sobie
chcemy zadać sobie taki ból, żeby jeszcze bardziej ośmieszyć się
wobec siebie. Czyli wyglądam tak beznadziejnie, ale udowodnię
wszystkim, że tak pójdę ubrana. Śmieją się ze mnie, to ja się jeszcze
bardziej tak ubiorę. Niech się śmieją jeszcze bardziej. Tylko to jest
godzenie w samego siebie. Zupełnie inaczej wywala cycki gigantyczna
dziewczyna, która kocha te cycki i swoją nadwagę, a zupełnie inaczej
wywala je z rozpaczy. To są dwie zupełnie różne historie.
Zacząłem się niedawno interesować zjawiskiem pornografizacji
świata. To naprawdę bardzo niepokojące zjawisko, ponieważ wszystko
się zmienia, pod każdym względem. Zmienia nam się rzeczywistość
kompletnie. Mentalność i uwarunkowania społeczne się zmieniają.
Rzeczy przestają być tak oczywiste jak jeszcze kilkanaście lat temu,
kiedy taka komórka społeczna jak rodzina była rzeczą najoczywistszą.
W tej chwili wcale nie jest. Ludzie się schodzą na czas rui, robią sobie
dzieci i się rozchodzą, tak jak to jest u innych ssaków. Chyba że ich po
drodze spęta ekonomia, kredyty czy uzależnienie finansowe jednej
osoby od drugiej.
Pornografizacja przenosi się również na ulice. Moda, tak bardzo
wyrafinowana, i ta pornografizacja są takim zlepkiem, że jak
szesnastolatka ma się ubrać seksownie, to zaraz się ubiera jak
prostytutka. Zewsząd widzimy epatowanie nagością, damska nagość
jest rzeczą oczywistą, i męska już pomału też. Ostatnie dziesięć lat to
jest rozebranie chłopa do rosołu po prostu. W przeróżnych możliwych
konfiguracjach. Z widocznym jajkiem, bez widocznego, tyłem, bokiem,
przodem, górą, dołem, z mięśniem, bez mięśni, chudy, gruby,
z brzuchem, bez brzucha, z klatą, bez klaty… Zmienia się myślenie.
Dzieci nastoletnie oglądają strony pornograficzne i zaburza się
przekaz, a za tym i to, jak się gdzie ubrać…
Na Smyku jakiś czas wisiała reklama, na której ośmioletnia
wymalowana dziewczynka w dość wystudiowanej dorosłej pozie
reklamowała ubranka. Taka mała wypacykowana lolitka
z amerykańskich horrorów o dzieciach przygotowywanych na stanowy
konkurs miss ośmiolatków.
Do tej pory tego u nas nie było. A w Stanach to już norma
i normalka. Ludzie chcą to oglądać do tego stopnia, że robi się o tym
w dużych stacjach telewizyjnych programy, i to o sporej oglądalności.
To nie jest niszowa historia, to sprawa popularna. W Europie
Zachodniej to już też funkcjonuje. Może jedynie Szwedzi dają odpór.
Tam nie ma czegoś takiego. Poważniej traktują swoje dzieci.
Trzeba pamiętać i przypominać, że my naprawdę jesteśmy
koniem trojańskim Ameryki w Europie. Mamy tak straszliwe kompleksy
wobec tej Ameryki. Wybory amerykańskiego prezydenta mają
w Polsce większą rangę niż wybory naszego prezydenta. Wszystkie
stacje telewizyjne nagle szaleją. Ja się czuję, jakbym sam brał udział
w tych wyborach. Oczywiście nie mogę powiedzieć, że mnie to nie
obchodzi, bo byłbym głupkiem, bo jednak to jest ktoś, kto ma władzę
nad atomowym guzikiem. Ale nie wiem, czy w innych krajach
europejskich też się tak demonizuje i uwzniośla amerykańskie sprawy.
Myślę, że to są być może nasze kompleksy. Wyłącznie. Inaczej się
tego wyjaśnić nie da. Czy naprawdę wszyscy tak jeżdżą do tej Ameryki
jak na weekend do podmiejskiego uzdrowiska? Chodzi o to, że
ściągamy stamtąd najgorsze wzorce.
Hiphop zadomowił się u nas tak bardzo, że bardziej już nie
mógł. I wszystkie te kulturowe wzorce, zupełnie sprzeczne z naszą
mentalnością, są łykane tak bezrefleksyjnie jak kluchy przez gęsi.
Ale wracając do tej pani z urzędu. Kupuje cieliste rajstopy.
Dobrze jest kupować rajstopy w drodze do pracy, a nie z powrotem,
zwłaszcza zimą. Kto by tam zresztą latem rajstopy kupował. Dlaczego
w drodze do pracy? Dlatego, że dobrze jest mieć świadomość koloru
rajstopy na nodze. Już o tym mówiłem, ale powiem jeszcze raz: nikt
nie wygląda głupiej niż biała kobieta z nogą Mulatki. To jest historia
potwornie prowincjonalna, przeidiotyczna, niezrozumiała. Jeżeli macie
panie ochotę na szaleństwo brązowej rajstopy, to niech to będzie
piękna czekoladowa kryjąca rajstopa założona z dobrym botkiem, bo
już nie bardzo z czółenkiem, czy już w ogóle awangardowo ze złotym
sandałem z kwiatem na przedzie, jeżeli macie lat dwadzieścia i ochotę
na szaleństwo. Ale nie że mamy przezroczystą rajstopę w kolorze
czekolady, chyba że jesteśmy właśnie po powrocie z karnawału w Rio
i jest druga połowa lutego i już mamy opalone ręce, twarz i dekolt.
A nie tak, że dokoła jest papierowa biel i nagle wychyla pomiędzy
cholewką kozaka a rąbkiem spódnicy noga Murzynki. Tego nie należy
sobie robić. Lepiej wtedy założyć czarną rajstopę. A jeżeli cielistą, to
oczywiście czasami nasza bladolicość przeraża nas samych, więc
można tak jak na twarz używa się podkładu, tak nogę przyoblec
w o ton ciemniejszą rajstopę, ale tylko o ton! Ważne, żeby ta rajstopa
miała stosunkowo naturalny blask. Żeby ona nie była kompletnie tępą
nogą jak z drewna, bez wyrazu, ale też żeby nie była świecącą nogą
robota. Rajstopy bardzo świecące i bardzo matowe w kolorze ciała
odpadają. Jeżeli mamy cielistą rajstopę, to ona powinna być
półmatowa. Powinna mieć tzw. satynowy blask. Zbliżony do blasku
świeżo pobalsamowanej skóry, świeżo pobalsamowanej, powtarzam,
a nie zlanej oliwką, bo to są dwie różne rzeczy.
No i w ten sposób nasza pani z magistratu jest do pasa ubrana.
Reszta zależy od pogody. Do niedawna w dreskodzie biurowym nie
funkcjonowała dzianina. W tej chwili dreskod nieco się rozluźnił, więc
jak najbardziej na miejscu są kardigany w stylu małych sweterków
bliźniaczków, czyli ołówkowa spódnica, do tego wełniana bluzka pod
szyję z krótkim rękawem i na to w tym samym kolorze z tej samej
dzianiny sweterek. Do pracy zakładamy drobniutkie kolczyki, może być
łańcuszek z przywieszką. Mogą być drobne perełki, mogą być kolczyki
i malutka broszka. I bez względu na to, co jest modne, to jeżeli
idziemy do pracy, tak się właśnie ubieramy. A jeżeli mamy ochotę
i jesteśmy awangardowi, to jak wybija 16.00, zrywamy ten łańcuszek
z przywieszką, zakładamy koła młyńskie, i hulaj dusza, piekła nie ma.
Natomiast do roboty pinezki i drobiazgi, biżuteria przypominająca złotą
i srebrną. Żadnej ostentacji. Jeżeli pytają, jak zrobić, żeby to nudne
ubranie pracowe urozmaicić, to mówię, że lepiej nie urozmaicać.
Dlatego, że jak je sobie za bardzo urozmaicimy, to zamażemy granicę
między pracą i niepracą. A wiadomo, że nie każdy człowiek tak się
urządza w życiu, że jego życie i praca to jedno, czyli pracuje przez
cały czas i jednocześnie żyje przez cały czas.
Ja tak mam, że nie oddzielam pracy od życia, bo jestem cały
czas w pracy. Ja się w pracy nawet relaksuję fantastycznie, nie muszę
przestawać pracować. Ale jak wracam do domu, to nie jestem
w stanie komputera otworzyć, ponieważ to jest dom, i wtedy oglądam
telewizję, czytam książki, pastuję buty, tnę materiały, przypinam
agrafki i robię tysiące różnych rzeczy, ale już nie pracuję. Nie
odpowiadam na majle, nie załatwiam służbowych telefonów. Jestem
już w domu, a jak wychodzę o tej 8.00 rano i latam, to cały czas
pracuję i żyję, no i bawię się przy tym setnie. Jeżdżąc pociągami czy
też innymi środkami lokomocji, mam możliwość popatrzeć sobie na
ludzi, i to jest też bardzo interesujące. Ci ludzie czują się tak
skrępowani, zawstydzeni moją obecnością, że wciągają brzuchy.
Niedawno wsiadłem do przedziału, a pani mówi: „Ojej, pan tutaj, a ja
taka nieubrana”. To bardzo śmieszne i ja wtedy odpowiedziałem: „Nie
przesadzajmy, damy sobie radę”. Albo pan jakiś mnie pyta: „Pan tak
na mnie zerka, co pan sądzi o moim garniturze?” Pytam wtedy: „A co
by pan chciał wiedzieć? Co usłyszeć? A czy pan się sobie podoba?
A dlaczego akurat takiego wyboru pan dokonał, a nie innego?”
Wszystko zależy od tego, czy jestem w formie na tyle, żeby się
rozwinąć i brnąć w rozmowę. Czasem ją ucinam i mówię: „Nie, no jest
świetnie, jeżeli pan się ze sobą czuje dobrze, to to jest klucz do
sukcesu. Dziękuję, przepraszam, do widzenia”. A jak mam ochotę się
rozwinąć, to się rozwijam. I rzeczywiście jest tak, że ludzie są
zagubieni, kompletnie są niepewni tego, co mają na sobie,
a bycie pewnym siebie to jest tak naprawdę tajemnica
sukcesu. Bo nawet jeżeli ktoś jest ubrany nie najlepiej
w moim rozumieniu estetyki, ale czuje się absolutnie pewny,
to nawet jeżeli ja uważam, że to jest złe, to to jego dobre
samopoczucie wytrąca mi broń z ręki, bo ten ktoś czuje się
w tym wyśmienicie. Człowiek jest jednak najważniejszy, a ja
tak jeżdżąc po Polsce, lubię sobie ludzi poobserwować.
Prowadzę szkolenia dla firmy Hexeline. Często jest tak, że
przychodzą panie, które obiektywnie sylwetkowo są przeciętne. To nie
ma znaczenia, czy mówimy o rozmiarze 38, 40, 42, czy nawet 44 –
dalej nie ogarniam, bo jak mówiłem, powyżej 44 to już zaniedbanie,
niechlujstwo, niedołęstwo i apatia, żarcie bezmyślne, brak ruchu,
nieumiejętność poradzenia sobie z depresją. Bo depresja jest dziś
chorobą społeczną. Mnóstwo ludzi wypiera ją, bo w dalszym ciągu
w ich małych móżdżkach pójście do psychiatry jest gorsze niż pójście
do chirurga i obcięcie sobie ręki. To jak spotkanie z diabłem.
Gdyby ta biurowa pani nie chciała bliźniaka, to proponuję
bluzkę koszulową, latem, jesienią i wiosną. Zimą może być za zimno,
więc sweterek. Jeśli mamy ochotę na dzianinową bluzkę, czyli coś, co
nie jest uszyte z tkaniny, to na taką dzianinową bluzkę z nie za dużym
dekoltem musimy założyć żakiecik, który zbuduje nam sylwetkę. I tak
jeśli mamy wąziutkie okrągłe ramionka i jesteśmy tzw. gruszeczką,
wówczas możemy sobie pozwolić na żakiet na poduszkach, wtedy
dysproporcja między biodrami i ramionami zostanie lekko wyrównana.
W zależności od wielkości biustu regulujemy sobie wysokość dekoltu.
Jeżeli ten biust jest mniejszy, klata może być wyżej podciągnięta,
jeżeli większy, to wiadomo, że im dłuższy dekolt w kształcie litery V,
tym lepiej, bo wydłuży i wysmukli sylwetkę.
Jeśli zależy nam na optycznym zmniejszeniu za dużego biustu,
wydłużamy dekolt. Ale często jest tak, że nie tylko kobiety bezwstydne
są posiadaczkami dużych biustów, ale również kobiety nobliwe,
powściągliwe, wstydliwe. Im czasami też zdarza się taka narośl na
klatce piersiowej, z którą nie wiadomo, co robić, a nie każda kobieta
ma ochotę pokazywać rów miedzy biustem. Wtedy trzeba założyć coś
z bardzo długim dekoltem, takim, że pokaże ten biust cały, ale pod to
trzeba założyć coś, co go zakryje. Jedna warstwa zakrywa to, czego
nie chcemy pokazywać, a druga warstwa, mocniejsza w kolorze,
wyciąga nam całą sylwetkę. Czyli np. błękitny top i granatowy sweter
z długim dekoltem. To można zastosować do wszystkich konfiguracji
kolorystycznych i zawsze się sprawdza.
Duży biust a sukienka? Sukienki odcinane, ale nie pod biustem
ani nad biustem, tylko cięcie dokładnie na wysokości brodawek, i od
tego momentu robi się wszystkie zaszewki. Cięcie na tej wysokości
bardzo pięknie profiluje i optycznie zmniejsza biust.
Jeżeli chodzi o optyczne powiększanie biustu, to w pracy
urzędowej duży biust nie jest jakoś szczególnie potrzebny, więc nie
będę się nad tematem rozwodził. Są poza tym cudowne staniki
pushupy, silikonowe wkładki, więc panie, które mają ochotę
powiększyć optycznie biust, dokładnie wiedzą, jak to zrobić. Trzeba
tylko uważać, żeby to robić do rozmiaru, najwyżej półtora, bo trzy
rozmiary to już niestety widać, że to jakaś sztuczna konstrukcja,
i wszystko zaczyna wyglądać tranwestytycznie.
Opowiem historię pewnej bardzo szczuplej niewiasty,
anorektyczki niemal, oraz brafiterki. Przychodzi do brafiterki taki
suchulec, całe życie miała biust zero, właściwie nawet biustonosze dla
dzieci nie bardzo na nią pasowały, bo płaska jak podpaska.
A brafiterka mówi 60C. Kobita spojrzała na nią, bo jakie 60, jak w 65
ledwo oddycha. A brafiterka zakłada to C niczym czapkę na głowę.
Zakłada, ściska to dziewczę tak, że się robi niemal sinoniebieskie, nie
może oddychać, tlenu, wachlują, zapinają… zapięta sinoniebieska
ledwie stoi, mroczki ma przed oczami, no i tak jest ściśnięta, że tchu
jej brakuje. I ta brafiterka ją rozpina, daje złapać trzy oddechy, i każe
pochylić się w dół. Brafiterka tak ją zebrała, zmasowała, z pięt jej
zgarnęła tłuszcz, z pleców. I nagle ta chuda patrzy w lustro i mówi:
„Jak to! Boże, żeby mi się jeszcze tak w głowie nie kręciło, to nawet
mogłabym się zachwycić”. I rzeczywiście, jakby dwie duże kulki lodów
jej się pojawiły. Wyglądało to tyleż samo głupio co śmiesznie,
niemniej biust miała. Ale sama się już tak zapiąć nie potrafiła. Te
panie od brafitingu stawiają na kobiecość z szafek dla żołnierzy.
Proszę, ta pani w białym golfie biust ma duży, sama jest duża, ale żeby z takim cycem i takim kałdunem
wystającym ubrać się na śnieżynkę? Białe golfisko założyła. Warszawa 2012 rok, śnieżynka, Plac
Zbawiciela. Jesienią. Niewiarygodne. Nieprawdopodobne, jesteśmy w takim miejscu, gdzie chyba ludzie
mają olej w głowie, a ja się naprawdę zastanawiam, czy rzeczywiście, jak widzę taką kobietę. Młoda
kobieta, trzydzieści parę lat…
Ta pani ma duży biust, duży brzuch, biały stylonowy przezroczysty golf, pokazujący pod tym taki biały,
bardzo tani stanik, to jednak widać. Nawet ja ślepy w okularach go widzę. Dlaczego taki golf? Albo to
perwersja, że się zbrzydzę na maksa, albo wszystkojedność. Biały golfik stylonowy do białej kurtki
puchowej przy rozmiarze stanika G i 116 w biodrach to jest najlepszy wybór, do tego włosy na krótko
i trwała, żeby nie musieć się czesać. A okulary takie nosiła w podstawówce, przyzwyczaiła się, to co będzie
zmieniać. Niech będą cały czas te same. I później efekt jest taki, że nie ma wzięcia. A czemu ma mieć?
Trudno wprawdzie przecenić zły gust mężczyzn, to fakt.
Mężczyzna też człowiek. I czasami chce mu się odpuścić,
a dużo łatwiej przy kobiecie niedoskonałej niż przy
doskonałej. Babcia mi opowiadała, że przed wojną doktorowe,
oficerowe i adwokatowe to były straszne tłumoki przeważnie. One
były bardzo reprezentacyjne. Zajmowały się domem, były
zachwycone, że miały na kolejne szaliczki z fretki czy lisicy i gosposie
do poniewierania. Uśmiechały się, mówiły „tak”, trochę nabierały
ogłady, bo to były córki doktorów, oficerów czy adwokatów, ale tam
nikt specjalnie na intelekt nie stawiał. One były szczęśliwe, to i ci
mężczyźni byli szczęśliwsi. Zdaje się, że się starzeję.
To nic, że ci mężczyźni szukali innych uciech. W domu mieli
taką ciepłą, tłustą, reprezentacyjną, napudrowaną liliowym pudrem,
cudowną, przyrzuconą futrami kobiecinkę, a kocmułuszyli się z chudą
praczką. Niewiele się zmieniło, poza tym, że dziś w domu mają suche
z zamkniętą lodówką, ubrane w high fashion, a borsuczą się
z praczkami w rozmiarze 44 i 46.
Tutaj kobitka ładnie zaaranżowana, ma kurtkę ciepłą, cieple rajstopy i delikatną prześwitującą letnią
spódnicę. Kurtka jest trochę zbyt sportowa.
Bo takie zestawienia butów kowbojskich na grubym obcasie, grubych bardzo wełnianych rajstop i cienkiej
szyfonowej spódniczki w stylu kowbojskim jest fajne, albo jakaś taka zamaszysta spódnica i do tego
wielkie swetrzysko.
Ta kobieta jest za duża. Rajstopa gruba, but balerinek, czyli prawie go nie było, i kurtka typu hej przygodo
w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, pożyczona od chudszego brata.
wolność czy pęta?
Czy świat mody to świat ludzi wolnych, czy niekoniecznie?
Teoretycznie wymyślono modę po to, żeby ludzie mogli pokazać swoją
niezależność, wyrazić osobowość, wyrazić siebie. Służy temu moda
idąca w stronę wolności, indywidualizmu itd. A z drugiej strony to
jednak jakaś przetotalna niewola, bo na przykład kobiety, które
decydują o losach świata, są multimilionerkami, mogą sobie kupić
wszystko poza high fashion. Jeżeli przekraczają magiczny rozmiar 40,
to mogą wszystko poza high fashion. Mając takie pieniądze, muszą
wydawać krocie na drakońskie diety, fitnesy, a jak nie dają rady – to
odsysanie, operacje plastyczne, po to żeby wejść w ten cały cyrk,
żeby móc w nim uczestniczyć. I na tym polega cały fenomen i geniusz
mody. Na bazowaniu na historiach trudno wytłumaczalnych,
niewytłumaczalnych logicznie. Na próżności. Na tym, że mam
wszystko, tylko nie mam rozmiaru. Żeby założyć to i to, muszę mieć
określony rozmiar. I naprawdę kobiety robią cuda wianki, a te, które
stać, a nie mogą uczestniczyć w tym cyrku, są daleko i głęboko
nieszczęśliwe. A jeżeli mówią, że to nieprawda, to kłamią. Łżą w żywe
oczy.
Widzę te panie w większych rozmiarach, które bez opamiętania
i z zaciekłością kupują potwornie drogie buty, często niewygodne,
kompletnie abstrakcyjne i kompletnie ohydne, za kompletnie nierealne
pieniądze, po parę tysięcy euro. Te torebki po parę tysięcy euro, po
kilka, a nawet kilkanaście w sezonie. I to nie jest kwestia zapełnienia
sobie szafy torbami czy butami, tylko rodzaj rekompensaty za
niemożność kupienia sobie sukienki. Bo buty i torebkę może sobie
taka pani kupić, ale sukienkę na swój rozmiar musi dać uszyć.
Nawet jeżeli uda jej się dobić do projektanta, który będzie
chciał dla niej zaprojektować, to zwykle będzie on miał milion
dwieście innych rzeczy, żeby tego nie zrobić, bo on sobie
wyobraża swoje dzieło na określonym rodzaju sylwetki, a nie
na brombie. A ja akurat to lubię, uważam, że drapowanie na
brombie wychodzi najpiękniej, uwielbiam drapować bromby, ponieważ
piękna tkanina w zdolnych rękach nabiera zupełnie innego wymiaru na
pięknym zadbanym obłym ciele…
Zgłaszają się do mnie panie gruszki, inteligentne, dowcipne
i urocze, i pytają: panie kochany, co ja mam zrobić, jestem gruszką.
A ja im radzę, że póki są młode, niech się rozejrzą za takim chłopem,
co to zarobi tyle, żeby mogły właściwie całe życie przewyglądać na
szezlongu. I każę im zamknąć oczy i wyobrazić sobie siebie
w przepięknej sukni bladoróżowej, klimatyzacja 24 stopnie, delikatny
zefir, malutkie wąskie ramionka, nieduży biuścik, stosunkowo nisko,
podkreślony atłasową taśmą, piękne krągłe biodro, ty podparta na
szezlongu, obciągnięte palce, przykryte muślinem. I one mówią:
a wiesz, że rzeczywiście!
Bo sylwetka gruszki jest jednym z najtrudniejszych i raczej dość
niewdzięcznym typem do ubierania. Choć najtrudniejsze są bez
wątpienia jednak głowonogi. Zaraz do tego dojdę, kto to jest
głowonóg. A z gruszkami jest tak, że mają bardzo obfity dół, często
o dwa rozmiary większy od góry.
Ale na wszystko jest patent. Wtedy trzeba zdecydowanie nosić
bardzo proste, możliwe jak najskromniejsze doły, bo tego się i tak nie
ukryje, trzeba to po prostu pokochać, zaakceptować i nosić
stosunkowo mało figlarne doły. Za to można sobie poszaleć z bardzo
figlarnymi górami różnego typu.
Głowonóg często nie ma tyłka, no bo jest głowonogiem, to na
tyłek nie ma tam miejsca. Jest to sylwetka, która się składa z głowy,
bez szyi, zwykle do tego są gigantyczne cycki, no i nogi i ręce, nic
więcej. I to jest bardzo trudno ubrać, bo jakiekolwiek podkreślenie
pod biustem powoduje, że nagle ten duży biust robi się
przegigantyczny, a że brak bioder i talii, okazuje się, że cycki
wyrastają na dwukilometrowych słupkach. Dla takich sylwetek są
sukienki charlestonki, z nisko zaznaczoną talią. To robi bardzo dobrze.
I oczywiście przy takiej sylwetce założenia czegoś pod szyję ani
okrągłych dekoltów nie bierzemy w ogóle pod uwagę. Zawsze
obligatoryjnie musi to być dekolt V, który będzie wyciągał sylwetkę
i wydłużał szyję.
okazje szczególne
rodzinne i zawodowe
Kimkolwiek jesteśmy, musimy czasem wyjść na chrzciny,
komunię, wesele, rodzinną kolację. Wtedy obowiązują absolutnie
ubrania wizytowe. I przy takim ubraniu wizytowym przede wszystkim
musimy myśleć i wiedzieć, dokąd i w jakiej sprawie idziemy, jacy będą
goście, jakiego to typu na przykład wesele, czy tradycyjne, rodzinne,
czy to liberalny, awangardowy dom, czy może cudownie nowobogacki.
Bo ludzie są różni i trzeba to brać pod uwagę. Jeśli mamy ochotę coś
zademonstrować, to po prostu nie idziemy, no chyba że chcemy
komuś popsuć imprezę. Ale o takich opcjach nie rozmawiamy. Nie
znaczy to, że musimy zrezygnować z siebie i swojej osobowości,
dajmy jej wyraz, ale w całym swoim odstawaniu musimy zrobić ukłon
w stronę gospodarzy i innych zaproszonych, choćby taki, żeby
zasłużyć na uznanie: no, taka awangardowa, że całe życie chodzi
w podartych pończochach, a dzisiaj przyszła i ma tylko jedno oczko,
znaczy doceniła, postarała się. Bo każdy się stara i niedostosowanie
się do towarzystwa jest po prostu wyrazem złego wychowania
i nietaktem, niczym innym. Na wielopokoleniowe imprezy, wszystkie
jedno, czy to będą śluby, wesela, pogrzeby czy chrzciny, ubieramy się
skromnie.
A kiedy możemy ubrać się nieskromnie? Otóż oczywiście
w karnawale. Od sylwestra do środy popielcowej jest czas, kiedy
możemy sobie pozwolić na wszystko, na totalny bezwstyd, na
zmaganie się z materią, czyli tkaniną, oraz na zmaganie się ze
spojrzeniami łakomymi. Bo to jest czas zabawy, czas rozpusty i niech
to znaczy dla każdego co innego, acz fantastycznego. W kreacjach
karnawałowych rzeczywiście możemy sobie pozwolić na zbyt krótkie
spódnice, jeżeli mamy taką fantazję, zbyt błyszczące materiały, zbyt
duże dekolty, bo to jest czas pokus, rozpusty i czas karnawału.
Jedynym ograniczeniem jest nasze poczucie przyzwoitości oraz ogólnie
przyjęte normy w danym kręgu kulturowym. To bardzo istotne, bo
jeśli w ferworze balangi karnawałowej trafimy o 8.00 rano na sumę
w koronkowej ultramini, na którą narzucimy norki rozpięte do kolan,
na nogach mamy sandały fioletowe, a nogi zielone z zimna, to
prawdopodobnie nie będziemy entuzjastycznie przyjęci i trzeba sobie
zadać pytanie, pocośmy tam poszli.
Przy uroczystych okazjach trzymajmy się środka. Dżins
wszechobecny absolutnie odpada. Nie można założyć sobie nowych
eleganckich dżinsików. To jest zresztą historia z rodzaju „czym
skorupka za młodu.” Jeśli mamy synka i chcemy, żeby był fajnym
chłopakiem, a później dobrze kojarzącym sytuacje mężczyzną, od
małego go uczymy, że na kinderparty do kolegi czy z przyjaciółmi na
imprezę można założyć podarte dżinsy, śmieszny kaszkiet i kurtkę
w tysiąc plakietek, ale na kolację wigilijną to już trzeba spodnie
z materiału i koszulę z długim rękawem. Żeby synek miał zakodowane
i nie musiał się, mając lat dwadzieścia parę, zastanawiać, czy do babci
może pójść w krótkich spodenkach, czy może jednak powinien założyć
przynajmniej lniane długie. Pewne rzeczy działają z automatu. Jeżeli
idę do urzędu czy do doktora, zakładam długie spodnie i nie
zastanawiam się, czy jest gorąco, po prostu wiem, że inaczej nie
wypada.
Jak mamusia nie zakłada trzylatkowi skarpeteczek do
sandałów, to on potem sam na taki pomysł może nie
wpadnie. Jak mamusia zakładała, żeby stópki nie zmarzły, to
synek będzie je tak nosił do śmierci. I nie będzie golił jajec, bo
akurat jak wszedł w taki wiek, że się zaczyna golić, to mamusia mu
nie powiedziała, że istnieje higiena intymna. Na łbie się wytarły, a te
się nie wytarły, no i mamy takie coś. Ktoś wyhodował te nieprzebrane
tłumy dziadów w skarpetach.
W cywilizowanym świecie, w Polsce zresztą też, odbyła się
projekcja filmu, jak być współczesnym mężczyzną. Jest to dokument
mówiący o tym, jak mężczyźni funkcjonują we współczesnym świecie.
Że siedzą sobie w saunie i jeden mówi: „Słuchaj, rosną ci włosy
w uszach”. A ten na to: „Cholera, właśnie muszę iść na depilację
i w nosie też”. Siedzą dalej, inny mówi: „A ty używasz dezodorantu do
jaj?”„Jak to dezodorantu do jaj?”„No tak, żeby się nie robiły skrzydła
nietoperza”. I okazuje się, że niby tacy jesteśmy cywilizowani,
a dopiero przed chwilą dowiedziałem się, że są dezodoranty do jaj.
Zmienia się na świecie podejście do higieny, a nasi mężczyźni cały
czas mają obiekcje przed szorowaniem pięt i obcinaniem paznokci
u nóg. Odstajemy od sporego kawałka świata, jeśli chodzi o higienę
intymną, niestety. Dużo pod tym względem dobrego zrobiły
paradoksalnie filmy pornograficzne, bo ludzie się dowiedzieli, że
można depilować te okolice, ozdobnie albo mniej ozdobnie, i że liczy
się właściwie każdy fragment ciała. Powiało światem, jak tę
pornografię zaczęto sprzedawać po 5 zł w kioskach.
Ale przyszła zima i dalej wejście do małego pomieszczenia,
gdzie są ludzie w okryciach wierzchnich, jest po prostu nie do
zniesienia. Potworny smród, bo ludzie nie piorą ubrań wierzchnich.
W autobusach, tramwajach potrafi walić nigdy niepranymi wierzchnimi
ubraniami, jesionkami po 70 lat wiszącymi w szafie z naftaliną. Sporo
jest jeszcze do zrobienia, ale wszystko idzie w dobrą stronę. Bo odkąd
się pojawiły te kurciny, co to można wrzucać do pralki, te puchowe
kurtki, które się cudownie piorą, razem ze śmiercią naturalną lodenów
i szlachetnych tkanin, które wytrzymują 50 lat, ludzie coraz częściej
piorą ubrania.
chwila zadumy nad cenami,
czyli jakość kosztuje
Kupowałem materiał na strój ślubny, króciusieńki fraczek jak do
kiltu z granatowymi klapami. Metr wełny na taki strój kosztuje 220 zł.
Więc nie ma się co dziwić, że sukienka u polskiego projektanta
kosztuje 10 000 zł. Trzeba wymyślić fason, dokupić dodatki, nici, no
i podszewkę, a do materiału po 220 zł metr nie daje się podszewki za
20 zł, tylko za 50 zł, no i odpowiednio szlachetnej urody suwak,
guziki…
A jeżeli szyje to projektant, to wiadomo, że musi zapłacić
krawcom, krojczym, opłacić czynsz, gaz i światło. Gorzej, jeśli ktoś
widzi metkę, a nie widzi jakości. Byłem niedawno na pokazie polskiej
marki RageAge i były tam bardzo dobre ubrania, bardzo dobrze
wystylizowane, i bardzo na naszą kieszeń drogie, nawet bardzo
drogie, ale tańsze od porównywalnych ubrań firm światowych. To, co
na tym pokazie widzieliśmy, można zobaczyć w modnych markach
średniej klasy. To są drugie linie designerów, czyli D&G od Dolce
i Gabbany, ICE od Iceberga, Armani Jeans od Armaniego, Versus od
Versace itd. To są drugie linie, tańsze kolekcje wielkich projektantów.
I teraz należałoby sobie zadać pytanie, dla kogo w Polsce jest taka
marka. Ano dla ludzi, którzy już nie mają metkomanii, tylko ochotę na
fajne ubrania. Jeśli ktoś ma małą prowincjonalną duszyczkę, to nie
pójdzie do RageAge, tylko pójdzie do D&G, ICE czy Trussardi i tam
nakupi, bo będzie mu się wydawało, że to jest światowe, a ktoś, kto
ma odrobinę oleju w głowie, po prostu porówna te ubrania w jednym,
drugim, piątym sklepie, i wybierze to, co dla niego fajniejsze.
czas nuworyszy
Mówienie o nuworyszostwie w kraju, gdzie nie ma
staroryszostwa, jest bez sensu. Nie można zarzucać komukolwiek
nuworyszostwa, skoro biznesmeni handlowali pietruszką, bo nie stać
ich było na opłacenie gazu. Takie były czasy. Zarzucanie
nuworyszostwa może być zasadne w Anglii, gdzie mamy fortuny
narastające przez trzydzieści pokoleń, ale my tutaj nad Wisłą wszyscy
zaczynamy od nowa, więc wszyscy jesteśmy nuworyszami. Każdy
zaczynał tu od zera lub prawie od zera, wszystko jedno, czy stały za
nim pokolenia, czy nie stały, czy stały fortuny, czy stała nędza. Nie
można wytykać ludziom złodziejstwa, bo kradł każdy, jeden papier
toaletowy, drugi wkład do długopisu, a trzeci sedes, bo tak mu się
trafiło. Zmieniona była mentalność. Ludzie, którzy nie kradli, to byli
frajerzy, ludzie, którzy kradli, to patrioci, którzy robili sabotaż, bo nie
godzili się na ustrój, jaki panował. Wszystko było przestawione do
góry nogami.
księżniczka ze sklepu rybnego
Zarzucono mi, że mam tak marny zegarek. Jest ładny, nie za
bardzo markowy ani drogi, ma mi pokazywać czas. Acz lubiłbym mieć
zegarek, który by mnie cieszył, a ten mnie nie cieszy.
Właściwie nie przywiązuję się do rzeczy, więc porządny zegarek
ucieszyłby mnie na niby. Mam parę modeli zegarków, które
rzeczywiście uwielbiam. To jest mechaniczny Schafhausen z przełomu
lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Bardzo bym sobie życzył mieć
takiego złotego Schaffhausena. Ale lubiłbym też mieć Constantina
Vacherona, Patka Philippa, a do luźnych takich sportowych ubrań
chciałbym mieć Rolka z brylantami. Mam fantazję, więc ogarnąłbym
sobie rzeczy, a myślę, że po czterdziestce facet mógłby się realizować
w fantazjach zegarkowych. I chciałbym móc na to zarobić, bo za
dziesięć lat może mnie to już nie cieszyć. W wieku lat siedemnastu
cieszyło mnie, że noszę sygnet po dziadku, później – że zbieram fifki
i mam fifki samych Potockich, ale po jakimś czasie to wszystko
przestawało mnie cieszyć. Później był taki czas, że pomyślałem sobie,
że fantastycznie by było, żeby taki facet jak ja jeździł mini morrisem,
ale niestety nie udało się, bo tak krawiec kraje, jak mu materii staje,
a tu nie stanęło. Jak mnie dziś pytają, czy chciałbym mini morrisa, to
już nie, bo w mini morrisie fajnie wygląda zajebista singielka nawet do
sześćdziesiątki, ale facet tylko do czterdziestki, i to jak dobrze się
trzyma, potem to już tylko poszukiwanie straconego czasu, a tego
nigdy nie należy robić, tylko patrzeć do przodu i nigdy niczego nie
żałować.
Do przodu, ale z przezerkaniem czasami na boki, a nawet
z zatrzymaniem się na chwilę. Ważne, żeby w ogólnym rozrachunku
było miło, bo rzeczywiście jak jest tak za bardzo do przodu, to
w którymś momencie nie wiemy, gdzie jest ten przód. Bo czy to
osiągnięcia zawodowe ważniejsze, czy życie osobiste? Potem okazuje
się, że życie osobiste nie, bo legło w gruzach, kariera zawodowa nie,
bo życie osobiste było ważniejsze i karierę zaprzepaściłem… Jest
jedno życie. Tak naprawdę tym największym fenomenem jest to, żeby
złapać rezon, żeby żyć od rana do wieczora i od wieczora do rana oraz
ogarniać to tak, żeby to była jedna jedność, a nie że w pracy się
męczę, jestem niewolnicą, a potem wracam do domu i jestem kimś
totalnie innym. Tak się na dłuższą metę nie da. Fantastycznie by było,
żeby praca mogła funkcjonować z nami, żebyśmy się realizowali
w pracy, a spełniali w rodzinie.
Świat się zmienia, pod względem obyczajowym się rozpręża
i widać to też w naszym stosunku do ubrań. Razem z innymi
przemianami zmienia się i stosunek do nich, z takiego bardzo
poważnego (jesionka na całe życie, kostiumik na dwadzieścia lat) we
frywolny, w zabawę ubraniami, w pełną dowolność. Przez całe stulecia
można było po ubraniu określić status społeczny człowieka, bardzo
wiele można było ze stroju wyczytać. Inaczej ubierała się arystokracja,
inaczej mieszczanie, inaczej wieśniacy, inaczej magistrat. A dziś?
Bardzo trudno ocenić po ubraniach, co ludzie robią czy do jakiej grupy
społecznej należą. Teraz nawet niezwykle wytworna limuzyna nie musi
być wyznacznikiem statusu. Bo weźmy taką markę jak BMW. Wielka
światowa marka, doskonałe samochody, bardzo drogie i luksusowe,
czyli jakby przeznaczone dla tzw. high socjety, dla tej tzw. lepszej
grupy społecznej. A tu się okazuje, że ta marka z powodu swojej
niezawodności zostaje zawłaszczona przez struktury gangsterskie.
Pruszków Audi, Wołomin BMW.
Jest dziś tak, że ludzie bardzo szanowani i szacowni i ludzie
bardzo nieszanowani i niegodni mogą wyglądać podobnie, a nawet tak
samo. Różnice widać pewnie w zachowaniu, jedni są troszkę bardziej
oszlifowani, drudzy mniej, ale tak naprawdę pozycja społeczna jest
nierozpoznawalna. Nie ma czegoś takiego jak moda dla władców
i moda dla podwładnych. Moda jest zjawiskiem powszechnym,
globalnym. Mało tego, cały marketing, który tego dotyczy,
adresowany jest do średniaków. To nic, że jesteś służącą, możesz
wyglądać jak twoja pani. I to jest modne. Cały tydzień siedzimy
w rybnym, a w sobotę jesteśmy księżniczką z tysiąca i jednej
nocy.
Można udawać i ludziom się często wydaje, że im się to
udawanie udaje.
Bardzo lubię dwa nasze powiedzenia: „generalnie jest tak sobie,
ale jak na Polskę to fantastycznie”, no i „tanio i dobrze” (choć to
oksymoron, bo nie może być zarazem tanio i dobrze – może być tanio
i jako tako, ale żeby było dobrze, to trzeba trzymać jakiś standard).
Udawactwo udaje się do pewnego momentu, do pewnego pułapu.
Czyli można się bardzo ładnie i schludnie ubrać klasycznie itd.
i wyglądać świetnie do pewnego momentu. Natomiast jeżeli
wchodzimy w towarzystwo ludzi, których sznurowadła są droższe od
całego naszego ubrania, wówczas to nasze schludne, dobre ubranie
będzie wyglądało w dalszym ciągu schludnie, ale musimy mieć
świadomość, że i niezwykle ubogo.
Tu należy sobie zadać pytanie, czy jesteś w stanie się z tym
pogodzić, czy nie. Bo taka jest niestety prawda i na nic slogany
„ubierz się za 250 zł jak gwiazda filmowa” czy „kup sukienkę
w lumpeksie i wyglądaj jak od designera”.
Choć to akurat jest możliwe, ale należy wyjaśnić, że ten
designer, czyli projektant, może iść w różne strony, bo tak bardzo się
wszystko pomieszało, że często jest tak, że osoba ubrana niezwykle
kunsztownie i drogo wygląda jak kloszard, a osoba ubrana bardzo
tanio może wyglądać jak matka boska plastikowa z odkręcaną głową.
I właśnie na tym polega to mieszanie się, że nie ma tylko jednego
nurtu w modzie, a tych nurtów jest kilka. Są różne koncepcje
ubierania człowieka. Jedna koncepcja to jest koncepcja sportowa
i tutaj jest cała technologia tkanin, wymyślania coraz lżejszych,
bardziej przepuszczających, oddychających, nieprzepuszczających,
membran itd., cała gigantyczna grupa ubrań przydatnych w różnych
dyscyplinach sportu. Nanotechnologie wchodzą do sieciówek, gdzie
kurtkę z oddychającą membraną możemy kupić już za 200-300 zł,
choć działa taka kurtka w jednej setnej tak jak ta wymyślona przez
naukowców i kosztująca w specjalistycznych sklepach kilka tysięcy.
Nie bez znaczenia jest i to, że kupujemy sobie bardzo niedrogą kurtkę
z bardzo nowoczesną nazwą, że ma membranę oddychającą
i przycisk, co to się włączy w czasie lawiny (włączy czy nie włączy,
ważne że jest).
Komunikacja jest tym bardziej utrudniona, że to wszystko jest
niejednoznaczne, że np. ubrania, które wyglądają na zużyte,
zniszczone, kosztują bardzo dużo pieniędzy, ponieważ one już takie
zostały wymyślone. Moda bardzo się podzieliła. Są domy mody
kładące nacisk na bardzo staranną, kunsztowną i doprowadzoną do
perfekcji konstrukcję, tzw. konstrukcję prawidłową, czyli upiększającą
człowieka. I tutaj używa się bardzo drogich materiałów, one są
pierwotne, nieprzetworzone. Ale jest też druga strona barykady, czyli
szkoła belgijska, tzw. antwerpska, czyli konceptualizm w modzie,
a więc tworzenie ubrań, które wyglądają na zniszczone czy znoszone,
ewentualnie zaburzona jest ich konstrukcja. Odzież jest sztuką, a my
nosimy tę sztukę na sobie, ma nas zdobić do pewnego momentu, ale
przede wszystkim chodzi o to, żebyśmy się zachwycali formą, jaką
mamy na sobie. To jest dobra rada dla ludzi, że jak lepiej być nie
może, to niech będzie oryginalnie. I w tym nurcie jest wielu
projektantów, co prawda nie wszyscy może mieli taki zamysł, ale
często jest tak, że tak im właśnie wychodzi. Projektanci ubrań dzielą
się na projektantów, którzy konstruują odzież z tkanin, i na
projektantów, którzy bawią się tkaniną i używają jej jako surowca do
stworzenia dzieła. I wtedy jest w tym mniej konstrukcji, ubrania te
może niekoniecznie dobrze leżą na sylwetkach, często są to dzieła,
które wręcz pognębiają sylwetkę, a niekoniecznie ją odwzorowują.
I dobrze, bo chodzi o to, żeby ją ubrać. Bo co z tego, że kondom
dobrze przylega do pisiorka, jak pisiorek w nim dobrze wyglądać nie
będzie, że tak powiem.
Ludzie mają też różne wzorce. Dla jednych może być wzorcem
Doda, dla innych Małgosia Rozenek, a dla jeszcze innych Maria
Skłodowska-Curie, czyli rozbuchana intelektualnie i erotycznie Polka
w Paryżu. Myślę, że dla wielu kobiet była ona inspiracją. Dlatego tak
ważne jest wychowywanie dzieci, bo to jednak prawda, że czym
skorupka za młodu… Zajmijmy się tylko wzorcami estetycznymi, bo
o to nam tutaj chodzi. Je też trzeba wpajać od dziecka. Matka, która
sama nie znosi różowego, ubiera córeczkę na różowo i złoto. Nie wie,
dlaczego tak robi, może jej się wydaje, że tak ładnie wyglądają
dziewczynki. I w ten sposób już córkę wypacza.
matki i córki
Przejdę tu od razu do następnego problemu, a mianowicie
córka matka, matka córka. Która młodsza, która atrakcyjniejsza. To
jest w ogóle matrix. Idzie córka kocmołuch, tłuste kudły, cycki do
kolan, spódnica do kolan, obok matka, szpilka dwanaście
centymetrów, odessana świeżo, była u brafiterki, więc cycki ma pod
brodą. Włos naczochrany widelcem, bardzo krótko ostrzyżony…
Zauważyłem, że matkom takich siedemnasto-, dwudziestoletnich
córek bozia jeszcze nie zabrała sylwetki, ale niestety zabrała rozum,
bo stawiają sobie za cel życia i żołądka, że będą wyglądały lepiej od
córek. Często niestety zdarza się tak, że te zajebiste matki mają córki
kocmołuchy. Matka, która powinna stanowić jakąś opokę dla córki
przeżywającej burzę hormonalną w okresie dojrzewania, naczupirzy
się i werżnie w szpilki. Kiedyś było to sensacją, że matka odbiła
narzeczonego córce. W tej chwili w zasadzie słyszę przynajmniej raz
w tygodniu taką historię. Bo kiedyś te matki miały mężów, ci mężowie
je tłukli, wydzielali pieniądze, a one siedziały z nimi, bo nie miały
innych opcji. A teraz opcji są tysiące.
Kiedyś romanse się ukrywało, a teraz romansami zaczyna się
chełpić. Ile romansów wytrzyma mój stary? Wytrzymał jeden
spokojnie. Ona powiedziała: „Kochanie coś mi się pomyliło, tylko
ciebie kocham, tamten miał po prostu większego ch…., ale już mi
przeszło, wracam”. On myśli sobie: „Gdzie ja pójdę, nikt mi ani nie
upierze, ani nie ugotuje, zostanę”. A tamtą dwa miesiące potem już
bożena swędzi, myśli sobie: siedzi pierdoła z kapciami, co by tu robić.
Koleżanki się skarżą, że mężowie je biją, a ten mój taki poczciwy, ale
ja się przy nim nie realizuję, akurat wyjazd się trafia, akwizytor,
fantastyczny, młody, pojadę z nim w trasę. No i pojechała w trasę. Ale
akwizytor jak to akwizytor, tu kupi, tam sprzeda. Długo się nie
utrzymało, no to wróciła: „Kochanie, tak mi zakręcił w głowie, ale
wróciłam”. Niestety za trzecim razem ona wraca, a on wisi na klamce
w piwnicy, bo nie wytrzymał chłopina.
Rzeczywiście jest tak, że te czterdziestoparolatki urodziły dzieci
przed trzydziestką, a teraz są skoncentrowane na swojej
atrakcyjności. Zauważam rywalizację matek z córkami, między ojcami
i synami to inny rodzaj zawodów. Ojcowie to walenie. Facet
rywalizujący z synem nie rezygnuje z zapuszczania sobie czterech
żołądków i siedmiu podbródków. Nie rezygnuje, więc tak bardzo tego
nie widać na zewnątrz, choć rywalizacja trwa. O przywództwo
w stadzie.
Coraz więcej kobiet decyduje się na wolność umysłową, a co za
tym idzie – ekonomiczną. Są kobiety, które szukają wsparcia
gdziekolwiek, i są leniwe zołzy, które narzekają, dają się tłuc, płaczą
i mówią, że nie mają innej opcji. Opcje są w człowieku. Są ludzie,
którzy się decydują i już, a są tacy, którzy nie są w stanie zrobić tego
kroku, bo się boją, co będzie za rogiem.
Obyczajowość zmienia się szybko, emancypacja, która zaczęła
się tak niedawno, za pięćdziesiąt lat może uwolnić kobiety od
jakiejkolwiek zależności od mężczyzn, biologicznej, ekonomicznej,
psychicznej.
Mamy tu dwie fajne dziewczynki. Jedna jest wyższa i przez to wygrana. A ta druga zrobiła sobie
dodatkową krzywdę. Mamy tu sportowe obuwie, nienerwowe, neutralne, rajstopa cielista, ani błyszcząca,
ani nazbyt matowa, czyli dobrze, ale dlaczego do sportowego obuwia zakładać rajstopę neutralną? Jak już
szalejemy, to można by pójść np. w szarą rajstopę, grubą rajstopę. Jak się zakłada taką spódnicę, co to ją
się poderwało od pyzy z polskiej ścieżki, czyli marszczoną, to ona nie powinna być tuż za kolana.
Dziewczyna jest niska, ten płaszczyk przykrótki, to jej wszystko bardzo źle robi. Do tego duży szalik.
tuningowanie
Pomówmy o tuningowaniu. Chirurgia plastyczna znana jest
i stara jak świat, była bardzo rozwinięta już w starożytnym Egipcie.
Wszystko tam robili. Na przykład nie wiadomo było, o co chodzi
z czaszkami spowitymi złotymi nićmi. Po prostu jak ktoś się starzał, to
rozrywano mu włókna kolagenowe, wkładając złote nici. Złoto nie
uczula. Chodziło o sprowokowanie zrostów, bo jak się robi taki zrost,
to skóra się napina i lepiej trzyma. Bo robią się nam te chomiki i twarz
nam siada, w miarę jak psuje się i starzeje kolagen. I trzeba pobudzić
produkcję nowego kolagenu. Już starożytni wpadli na to, że jak się
człowiek skaleczy i robi się blizna, to mu się skóra ściąga. W związku
z tym co zrobić, żeby ją ściągnąć? No trzeba rozwalić włókna
kolagenowe. W newralgicznych miejscach władowując złote nici,
rozwala się włókna kolagenowe, w związku z czym muszą się zrobić
zrosty, a jak zrobią się zrosty wewnętrzne, to trzymają twarz.
Dokładnie tak to działa. Dziś też się stosuje takie złote nici.
Oczywiście ciągle pojawiają się nowości. Najpierw tatuaż, który
był historią plemienną, subkulturową, nagle wszedł na salony
w postaci makijażu permanentnego. Przecież makijaż permanentny to
nic innego jak tatuaż, czasowy płytki tatuaż. I trzeba pamiętać, że to
też jest ingerencja. Taki tatuaż, jak wszystko gra w organizmie, będzie
sobie bladł, bladł, aż zejdzie. Ale jak coś nie gra, może się rozlać. Albo
na przykład pół ust nam zejdzie, a pół nie zejdzie. Znam takie
wypadki. Albo subtelnie zrobiona kreska pod okiem, która ma nadać
zmysłowości, po dwóch latach staje się więzienną dziarą. Takie rzeczy
też się zdarzają. Dlatego trzeba absolutnie świadomie w takie historie
wchodzić i zdawać sobie sprawę, że usta trzy razy robione, cztery czy
pięć kwasem hialuronowym wypełniane do pełna a la Mick Jagger albo
Tina Turner, wyglądają fantastycznie. A za kolejnym razem nagle
wywali nam alergiczna reakcja i górna warga zakrywa dziurki od nosa,
a dolna sięga brody. I wtedy trzeba z pokorą przeżyć trzy dni, aż
obrzęk zejdzie. Ale zawsze trzeba pamiętać, że to wszystko jest
ingerencją. Trzeba w to wchodzić absolutnie świadomie, po to żeby
później nie robić histerii i nie mieć pretensji Bóg wie do kogo i do
całego świata, że coś się nie udało. Nasz organizm to naprawdę
dość subtelne laboratorium.
Lekarze zawsze informują o możliwych powikłaniach, tyle że
ludzie świadomie tego nie przyjmują na klatę, nie wiem, może lekarzy
nie słuchają. Zresztą prawda jest też taka, że jedni informują bardziej
szczegółowo, inni mniej. Lekarze to też ludzie, a w każdym zawodzie
jedni mają więcej uczciwości, drudzy mniej. Jedni są lepszymi
fachowcami, drudzy słabszymi. Plus to, że nawet najlepszym zdarzają
się fuszery, nawet najlepszemu chirurgowi może kiedyś zadrżeć ręka.
Kwas hialuronowy jest w miarę bezpieczny, poprawia stan
skóry, ale stosunkowo szybko się wchłania. Z tłuszczem jest takie
niebezpieczeństwo, że w momencie kiedy chudniemy z powodu, nie
wiem, grypy żołądkowej, śmierci kota Filemona czy wypadku męża na
nartach, ten tłuszcz, cośmy go sobie wstrzyknęli, leci pierwszy.
Koleżanka odessała sobie boki i zrobiła sobie z tych boków cycki.
Zapłaciła fortunę i niestety wkrótce podczas jakichś nieprzewidzianych
zmartwień schudła, a najwyraźniej schudło jej to, za co tak dużo
zapłaciła.
Oczywiście te wszystkie rzeczy dotyczą naszego zewnętrza, czyli
bywania wśród ludzi. W sypialni podobne historie zaczynają mieć
zupełnie inny wymiar. Przede wszystkim widać wszystkie ingerencje.
No bo jeśli robimy sobie bliznę, to ją widać. Więc medycyna, chirurgia
estetyczna służą w istocie naszemu zewnętrznemu brylowaniu
w świecie i dobremu samopoczuciu. A im mamy lepsze, tym nam się
przyjemniej i bardziej komfortowo żyje.
Twarze dorabiane, a niepoddawane liftingom w pewnym
momencie purchleją, żabieją i robi się kalafior. W takiej chwili dobry
chirurg plastyk mówi: poczekajmy teraz pół roku, żeby to wszytko
z twarzy zeszło, i już dalej nie będziemy tego wypełniać, bo przy tej
gęstości skóry następnym krokiem jest lifting. Po to, żeby za parę
miesięcy znajomi powiedzieli: jak świetnie wyglądasz. Bo z liftingiem
to nie jest tak, że wchodzi szarpej, a wychodzi grzywacz chiński, tylko
cała zabawa polega na tym, że te tajniki chirurgii plastycznej mają być
naszym sekretem. I dopóki ten sekret nie wali po oczach, że się tak
wyrażę wulgarnie, to wszystko jest w porządku.
Po co stosujemy chirurgię plastyczną? Po to, żeby zrobić sobie
dobrze, poprawić wygląd dyskretnie, subtelnie, i brylować na
przyjęciach jako osoba świetnie wyglądająca. Jeżeli mamy ochotę
zadziałać na urodę, to w odpowiednich momentach robimy
odpowiednie rzeczy, żeby wyglądać świeżo i naturalnie.
Ale jak mamy ochotę robić sensację, to najlepiej z biustu zero
zrobić sobie od razu dwie połówki melonów albo poczekać, aż się tak
pomarszczymy, że będziemy wargę czy powiekę przydeptywać,
a potem zrobić twarz na blachę. Jedna z gwiazd telewizyjnych,
wyglądająca świetnie, bez nazwisk, w dobrym momencie zrobiła sobie
to, co trzeba było zrobić, i wygląda nadal świetnie i nie żabieje, nie ma
dziwnego obrzęku na twarzy ani żadnych innych zmian.
Przerabiać się plastycznie trzeba umieć, robić to na własne
ryzyko, z głową – już o tym wspominałem. A najlepiej z pełną
świadomością i u bardzo sprawdzonych ludzi. Także z tą
świadomością, że nawet najlepszemu specjaliście może zadrżeć ręka,
bo ludzie są omylni, świat jest pełen niespodzianek i w najmniej
spodziewanych momentach płata nam figle. Musimy się trzymać
i zawsze o tym pamiętać. Nigdy nie może być nam w życiu za
dobrze i ja to wiem z własnego doświadczenia. Nie są to jakieś
dramaty na skalę wybuchu w Hiroszimie, ale wybijają z poczucia
zadobrzości i rozsiądnięcia. Bo jak się człowiek rozsiada i jest mu za
dobrze, to jest nirwana, ani on nikomu nie pomoże, ani jemu nikt nie
może pomóc. Grób. Do widzenia się z państwem. Natomiast gorący
oddech konkurencji, niepokój i to, że mamy jakieś
oczekiwania wobec świata i liczymy, że świat ma pewne
oczekiwania wobec nas, to napędza do życia, do działania,
a czy jesteśmy pomarszczeni, czy nie, to sprawa wyłącznie
drugorzędna, sprawa naszej estetyki.
Ta chęć życia, zdobywania i robienia nowych rzeczy bez
zastanawiania się utrzymują człowieka młodym. Ludzie, którzy
zakładają rodziny i którzy zapamiętują się w tych rodzinach, dużo
szybciej się starzeją, bo są w pewnym sensie spełnieni. Mają te dzieci,
teraz będą je wychowywać, potem wnuki, i już nic właściwie nie
mamy do zgarnięcia i już życiu nie możemy dać więcej. A to
nieprawda. Bo są fantastyczni ludzie, którzy mają potomstwo
i realizują się w dalszym ciągu, bo to potomstwo nie jest celem
samym w sobie.
W mniejszych miastach szczególnie często obserwuję, że ludzie
żyją i cieszą się życiem, dopóki się nie pobiorą. W momencie gdy
wezmą ślub, następuje podświadome spełnienie, że niby osiągnęliśmy
kres naszych możliwości, teraz dzieci i już właściwie wszystko się
pokończyło. I przestają o siebie (również nawzajem) dbać. U bardzo
wielu ludzi tak to działa.
Sam jestem dzieckiem, które nigdy się nie odpępniło od swojej
matki, więc przestrzegam, że nie może być nic gorszego. Już teraz
w czterdziestym czwartym roku życia nic z tym nie zrobię, poczekam,
aż mama umrze. Ale podejście, że mamy dzieci, żeby one o nas
dbały, to bardzo złe podejście do tematu, bardzo
rozczarowujące dla rodziców i bardzo upierdliwe dla dzieci.
Dzieci trzeba wyrzucać z gniazd albo robić wszystko, żeby
same wyfrunęły…
Pamiętam jeszcze domy, gdzie żyły pod jednym dachem trzy,
cztery pokolenia. A dziś, jak się dobrze ogarnie bilety, za tysiąc złotych
można oblecieć kulę ziemską w 48 godzin. Zmienia się wszystko i nie
wiem, czy to będzie fajnie, jak kobiety będą miały po pięciu mężów,
bo z kim one będą wtedy rywalizować? Pewnie to oni będą
rywalizować? A w naturze ludzkiej zawsze była rywalizacja i wciąż jest.
Mężczyźni dominują z powodu siły fizycznej, bo nie z powodu
wytrzymałości czy inteligencji. Ta przewaga mężczyzn nad kobietami
przez tysiąclecia to był jedynie wynik siły. Silniejsi mogli tłamsić.
A kobiety w tym niewolnym świecie wykształciły sobie inne priorytety.
Niekoniecznie kariery zawodowe. Ponieważ były stłamszone, a są
inteligentniejsze, znalazły sobie inne ujście. Wyrobiły w sobie instynkty
macierzyńskie, opiekuńczość. Kobiet nie było w życiu społecznym albo
były jako dodatek, a przez ostatnie trzydzieści lat nagle lesbijka jest
senatorem, Margaret Thatcher premierem, w Finlandii kobieta jest
prezydentem, w Niemczech kanclerzem…
Ale miało być o modzie, choć ona jest przecież prostym
następstwem emancypacji i zmian obyczajowych, odbijają się one
w niej jak w lustrze.
Tak się zmienił ten świat, że kiedyś facet miał spodnie
i mnóstwo kieszeni, bo trzymał pieniądze, klucze, a ona miała maluśką
torebkę z wizytownikiem i pachnidełkiem, jeśli oczywiście założymy
optymistycznie, że należała do klasy uprzywilejowanej. Jak już
mówimy o czasach minionych, to przeważnie zakładamy, że bylibyśmy
w warstwie posiadającej.
Demokracja bardzo wszystko uprościła, ale
i skomplikowała. To przez wielką rewolucję francuską. I przez
ruchy robotnicze. Ośmiogodzinny dzień pracy to wielkie
osiągniecie, uwolnił nam trzy czwarte dnia i soboty.
pot
Ostrzykiwanie okolic obficie zaopatrzonych w gruczoły
potowe botoksem to i dla kobiet udogodnienie,
zwłaszcza tych występujących publicznie. Bo jest
w wieczorowej sukience, występuje na scenie, i nagle
zlewa się przedtem i potem, bo takie ma pachy i już.
Kiedyś stosowano zapotki, i jest to historia mogąca
poruszać zmysły do obłędu.
król jenotów
Wykonuję wolny zawód i obnoszę czasem całe
zwierzęta.
O, nieszczęsna istota! Co tu się narobiło, o matko! Niedobrze to wygląda, nieświeżo. Pani jest bardzo
szczupła, ale ma w złej kondycji ciało, odsłonięte całe, w kolorze popielatoszarym, luźne, gołe plecy,
spodnie, które się kończą tuż za łonem, biodrówki. Pani się odsłoniła w całości. Jak najzupełniej
niesłusznie.
Jestem absolutnie za wszelkimi ruchami ekologicznymi.
Uważam, że należy walczyć o to, żeby zwierzęta były
hodowane w godnych warunkach.
Zostałem ambasadorem zwierząt w Polsce, bo naprawdę nie
bez znaczenia jest dla mnie, co mam na talerzu, nie bez znaczenia,
w jakich warunkach to, co mam na talerzu, było hodowane, w jakich
warunkach było hodowane to, co mam na grzbiecie, i to, co mam przy
boku. Będę walczył z tymi, którzy przebierają psy za ludzi, którzy
zakładają im ciemne okulary na oczy, którzy szyją ubrania dla psów
czy proponują buty dla psów. Uważam to za idiotyzm i sądzę, że
w ogóle z takimi rzeczami się powinno walczyć, a nie z tym, że ktoś
się decyduje na hodowlę szynszyli. Te szynszyle muszą żyć w takich
warunkach, żeby się broń boże nie przestraszyły, bo w przeciwnym
razie tracą futro, a na co komu łysa szynszyla? Szynszyle żyją krótko,
ale żyją w swojego rodzaju spa dla szynszyli. Ponieważ w żadnym
wypadku nie mogą się przestraszyć, muszą być świetnie karmione, do
tego słuchają muzyki klasycznej, bo to je uspokaja. A jak przychodzi
ich czas, to rachu ciachu, a potem idą do opery…
Ktoś naprawdę ekologiczny nie kupuje sobie sztucznego futra,
ponieważ to jest substytut trupa. Jeżeli jestem ekologiczny, to neguję
noszenie futer i po prostu nie noszę futer. Czy one są sztuczne, czy
jakiekolwiek, po prostu nie. To jest dla mnie idiotyzm, że walczę
z naturalnymi futrami będąc w sztucznym. Jeśli walczę z futrem, to nie
noszę żadnego! Jeśli zdecydowałem się być łysy, to nie po to, żeby
chodzić w peruce, nie? Jestem jak najbardziej za ekologami, tylko
błagam ich o konsekwencję. Ludzie, jeżeli mówicie, że walczycie
z produkcją i z naturalnymi futrami, no to nie noście skór, bo to jest
kwestia gustu, czy wolimy ciało wydepilowane, czy owłosione. Jeżeli
lubimy ciało, to je lubmy po prostu i już. A jeżeli nie, no to nie. Bez
sensu jest mówienie, że walczymy o to, żeby nie chodzić w futrach,
a chodzimy w kurtkach skórzanych, butach skórzanych itd. Bzdura.
Joanna Krupa z sakwojażem Vuittona, który jest wykańczany skórą,
walczy o zwierzęta. Idzie się promować do Kuby Wojewódzkiego,
gdzie jeździ pupą po jagniętach, bo tam są skórzane kanapy. I jest na
tyle głupia, że nie potrafi swojej walki wykorzystać, bo jeśliby
powiedziała: „Panie Wojewódzki, przyjdę do pana programu, jeśli pan
wymienisz te kanapy, bo ja nie pozwolę sobie na to, żeby usiąść na
zwierzątku, które tam miało swoje serduszko”. On nie dość, że
wymieniłby te kanapy na lniane, to jeszcze zrobiłby z tego temat!
Ekologia używana do autopromocji jest szczytem
hipokryzji i nie przysparza nikomu dobrej sławy. A działania
szczere zawsze dają coś dobrego. Jeżeli ktoś naprawdę czuje, że
będzie protestował i nie będzie korzystał z cyrku zabijania zwierząt, to
ja mam do niego pełny szacunek. Mało tego, mam na tyle szacunku,
że jeśli wiem, że z kimś takim przebywam, jestem w stanie
dostosować swój ubiór tak, aby nie razić jego wrażliwości na krzywdę
zwierząt. Jestem w stanie zamówić warzywa na parze, a nie
krwisty stek. Bo to szanuję. Ale niech na boga będzie w tym
jakaś konsekwencja.
targowisko próżności
Pokazy projektantów zwykle odbywają się na jakimś
wypiździajewie, w jakichś dziwnych salach w różnych dziwnych
miejscach. Rozgrywają się tam sprawy dotyczące samego projektanta,
niedotyczące przeciętnej, nawet doskonałej pani doktor np.
z Olsztynka czy znakomitego adwokata z Piły. Opowiem o tym, co
wszystkich bardzo interesuje: z czego się bierze ta moda, te trendy, te
ubrania itd.
Moda jest pewnego rodzaju rozpędzonym kołem. Najpierw
mamy ruchy społeczne, ruchy subkulturowe, które w jakiś sposób
kontestują, podkreślają swoją inność, ale i wskazują na tożsamość
z własną grupą. Wśród mnóstwa ludzi zdarzają się mutacje, czyli tzw.
odmieńcy, czyli ludzie, którzy idą swoim własnym torem od urodzenia,
artyści, indywidualności, m.in. projektanci mody.
Zrobię tutaj teraz dygresję. Byłem ostatnio w Toruniu. Mam tam
zaprzyjaźniony salon fryzjerski, gdzie dwa razy do roku przyjeżdżam.
I gdzie przyjeżdża z ubraniami pani, która ma swój butik. Podczas gdy
panie są czesane, malowane, ja im opowiadam o stylu, doradzam,
zwracam uwagę na proporcje. To miłe spotkania z cudownymi
kobietami. Jedne są bardziej cudowne, inne są mniej cudowne. Siedzą
tam sześć godzin. Była tam pani, o której przez cały czas myślałem, że
jest świeżą wdową, utleniona na biało blondynka, rozmiar 40/42,
duża, w sumie zgrabna. Byłem dla niej ze względu na to domniemane
wdowieństwo miły i delikatny, spytałem: „Pani niedawno owdowiała?”
A ona na to: „Ależ skąd ten pomysł?!” Tłumaczę, że stąd, że cała pani
łka, pani sylwetka łka, i twarz pani łka, i strój pani łka. Znaczy
i z postawy, i z ubrania, i z wyrazu twarzy jest pani dotkniętą i bardzo
nieszczęśliwą osobą, jakby pani straciła kogoś bliskiego. Przecież
gdybym tak nie myślał, tobym tak nie powiedział. Pani się rozjarzyła
jak czerwona lampka i mówi: „Ojej!” Proponuję jej, żebyśmy coś
chociaż z kolorami zrobili, bo w tych czerniach i fioletach bardzo
wdowio wygląda. Kobiet się nie pyta o wiek, ale ona mówi, że ma 41
lat. „Dziewczyno! – krzyknąłem. – To całe szczęście, że się tu
zjawiłem!” Na początek kazałem jej wciągnąć brzuch i ściągnąć
łopatki. Miała dosyć duży biust, tylko że leżał jej na wypchniętym
żołądku. To nie była kwestia dużego brzucha, tylko postawy.
Przygarbione plecy i wypchnięty przód. Tak się nie robi. To jest
niedołęstwo umysłowe i apatia po prostu. Czy jeżeli człowiek nie
myśli, to puszcza wszystko? Puszcza kałdun, puszcza cycki, wszystko
idzie do przodu. I jest zgarbiony, i jest straszny. Wystarczy, że się
takiego kogoś napnie, uszczypnie w dupę, żeby musiał się napiąć,
i staje się od razu kimś innym. I z tej wdowy, płonącej kamforowym
wdowim ogniem samotności (Marquez), nagle kobita stała się laską do
wzięcia, właściwie mogłaby konkurować ze swoją córką, pewnie
jeszcze bardziej nieatrakcyjną od niej, bo zwykle tak już jest. I to
właśnie było niezwykle. Dla takich momentów uwielbiam jeździć po
Polsce i ubierać ludzi. Nie z każdym jest aż tak spektakularnie, ale są
ludzie, którzy nie wiem na skutek czego mają takie myślenie, że życie
to tylko czas szkoły, i to właściwie szkoły średniej, bo w podstawówce
ojciec leje sprzączką od paska, a w średniej można się postawić.
A później, gdy się kończy tę szkołę średnią, trzeba natychmiast dać się
zakocić i natychmiast rodzić, i natychmiast wchodzić w tzw. prozę
życia albo lumpowatość, co tam komu pisane. Ale nie jest pisane, że
jak kobieta kończy czterdzieści lat w dużym mieście, a trzydzieści pięć
w małym, to musi obciąć kudły i zrobić sobie trwałą ondulację.
Dlaczego? Bo łeb się przetłuszcza, bo nie wiadomo czym to upiąć,
poza tym trzeba codziennie myć, trzeba podkręcić, no trzeba jakoś
wyglądać. A jak się zrobi trwałą, to łeb raz na tydzień się umyje
i obleci, coś się widelcem poprawi, farbę się rzuci niedbale.
Była tam córka właścicielki butiku, a przy tym i właścicielki
bardzo zasobnego portfela. To rzeczywiście są na skale polską
gigantyczne pieniądze, na skalę światową przeciętnie duże. W związku
z tym pani ma taką fantazję i uwielbia robić w modzie, a że ma nawet
niezły gust, to sama coś tam projektuje. Jest tak ustawiona, że może
sobie pozwolić. I ma córeczkę, mimozkę taką. Robi teraz maturę,
a wygląda i zachowuje się, jakby miała iść do gimnazjum. No i niby
interesuje się modą. Mamusia zabiera ją, ponieważ ją stać, na
fashionweek do Mediolanu, bo tak prościej. Pytam, dlaczego nie Paryż,
nie Nowy Jork, nie Londyn, tylko tam, gdzie jest ta największa
masówka, czyli tzw. mózgotrzep. Mediolan fantastyczny, jeżeli zna się
całe spektrum mody, jeżeli się wie, o co chodzi, bo to jest źródło
komercji.
Matka przebiera się w czasie jednego spotkania pięć razy
i zwykle wygląda nieźle, ma bardzo dobre i drogie buty, a córeczka
jest zawsze w histerycznie za dużych ubraniach i zawsze wygląda jak
siódme dziecko stróża. I chowa się za mamusiną spódnicą. Ma bardzo
ładne elementy stroju, prześliczne buty, ale całą resztę za dużą. Za
dużą kurtkę skórzaną, za dużą jakoś abstrakcyjnie idiotyczną sukienkę.
To nawet nie było tak, że ona miała kreacje i postanowiła coś
wymyślić. Po prostu założyła za duże ubrania nie z chęci założenia za
dużych ubrań, tylko po prostu mniejszych nie było. I stoi to
dziewuszysko i słyszę, że będzie modę studiowała, no i coś tam dalej
na temat jej pasji.
Nic z tego nie rozumiałem, bo jaka pasja? Potem się dopiero
okazało, że ta dziewczyna poszła łkać do toalety i mało się tam nie
zawyła w ogóle. W końcu ktoś otworzył tej matce oczy, a ona nam za
to dziękowała. O jakiej tu mówić pasji? Gdyby to dziecko miało pasję…
Ja mam pasję! Jak miałem trzy lata, zniszczyłem całej rodzinie
biżuterię, bo przewlekałem koraliki, przyklejałem, dowiązywałem,
robiłem cuda wianki, poniszczyłem matce całą pościel w ciężkim
komunizmie… to jest pasja. Przysysałem się do wszystkich
przewodników jak wesz i chłonąłem każde słowo, bo chciałem
wiedzieć, gdzie jestem i skąd jestem. To jest pasja. A to dziecko?
Przyjeżdżam tu od czterech lat i słowa ze mną nie zamieniło. Gdzie
ono do mody się nadaje? Biedna dziewczynina.
Pewnych rzeczy nie można sobie wmówić, nie można sobie
wmówić pasji. Są takie zawody, które wymagają cech
predestynujących. To bardzo istotne, żeby nie wtłaczać dzieci
w zawody, które potem, jak już zostaną same, przyczynią im tylko
frustracji i rozczarowania. Pasja trzyma ludzi przy życiu, pasja
wmawiana frustruje, a frustracja zabija.
skąd się bierze moda
i co to właściwie jest?
Pasjonaci obserwują rynek, a że są niezwykłymi wrażliwcami,
popadają w różnego rodzaju nałogi, często nie radzą sobie ze sobą
i otaczającym ich światem. Mają co parę lat próby samobójcze,
załamania nerwowe, ale to oni właśnie łowią ruchy społeczne, to co
się dzieje na ulicy, na dnie tej ulicy. I oni wybierają stąd swoją
wyobraźnią niczym łyżką cedzakową i przetransponowują to na wielkie
wybiegi i proponują jako modę, choć może lepiej powiedzieć – jako
tendencję. Czyli dają propozycję tego, co oni sobie wyobrażają, że
chcieliby, żeby było modne.
Pokazują na wybiegach opatrzone rzeczy, przeniesione
z subkulturowych klimatów, ale to już są zupełnie inne rzeczy,
z zupełnie innych tkanin wykonane, no i przeznaczone dla zupełnie
innej grupy. Czyli nie dla tych, którzy nie mają nic, tylko dla tych,
którzy mają wszystko. I w ten sposób buduje się gdzieś tam tzw.
high fashion, czyli modę, która dostępna jest dla bardzo
wąskiego, wyselekcjonowanego grona, choć marzą o niej
wszyscy.
Ponieważ żyjemy w demokracji, każdemu wolno marzyć. Fajnie,
jeśli się wie, o czym się marzy, bo często się nie wie. Jedni projektanci
są bardziej zdolni, drudzy mniej. Towarzystwo zbiera się na pokazach
dwa razy do roku, czyli w sezonie wiosenno-letnim i jesienno-
zimowym od 1975 roku (targi pret a porter wymyślił Pierre Cardin,
dziś nazywają się fashion week) w głównych stolicach mody:
Mediolan jest najbardziej komercyjny, Paryż bardziej
wyrafinowany, Londyn nie jest już offowy, ale cały czas
ubrany w pióra offu, więc można tam zobaczyć
konceptualistów, Vivenne Westwood, no i jest jeszcze Nowy
Jork, który jest zbieraniną wszystkiego, przede wszystkim
jest to nowa moda, amerykańscy projektanci. Oczywiście
w każdym kraju prezentują się również rodzimi projektanci, niektórzy
z nich podróżują. Przed laty było tak, że ci sami projektanci
pokazywali się na różnych fashionweekach, w tej chwili z powodu
kryzysu pokazują się w jednym kraju.
W czasie pokazów mody ogląda się kolekcje, wtedy się je
ocenia, wtedy wyrabia się opinie, wtedy się o tym pisze. Często jest
tak, że określone pomysły rodzą się w kilku głowach naraz, w związku
z tym jakby z fasonów zbliżonych i powtarzających się u kilku
projektantów wnioskuje się o tendencjach, czyli wyczuwa wiodący
nurt. W Polsce od zaledwie kilku lat mamy łódzki fashion week, na
którym nikt się jednak nie pokazuje.
Projektanci żywią się historią, pomysłami swoimi i cudzymi, na
bazie jednego pomysłu wyrastają nowe. Jedni czerpią ze starożytnego
Rzymu, inni czerpią ze starożytnej Grecji, a jeszcze inni czerpią z epoki
napoleońskiej, czyli z antyku transponowanego przez wieki. Cały czas
moda zatacza wielkie koło, wszystko się powiela, ale i zmienia. Później
jeszcze odbywają się pokazy w ciągu roku, ale to pokazy, o których się
nie pisze w prasie, nie mówi, są ewentualnie drobne wzmianki
newsowe, że dla grona kilkuset osób ktoś zrobił superekskluzywny
pokaz i tyle.
W Polsce ta branża funkcjonuje zupełnie inaczej.
Wszyscy są na siebie poobrażani, Łódź jest obrażona na
Warszawę, Warszawa jest obrażona na Łódź, fashion week
nie funkcjonuje, bo nikt się tam nie chce pokazywać…
W Polsce projektowanie odzieży wygląda nieco inaczej niż na
świecie, nie żyje się mianowicie ze sprzedawania sukienek, tylko
z partnerów biznesowych, no bo jeżeli tutaj ceny tkanin są postawione
na rzęsach absolutnie. Partnerzy biznesowi dają projektantowi na
kolekcję, on ją szyje, ale już nie dają na wyjazdowe pokazy, tylko
robią pokazy dla swoich gości, żeby coś z tego mieć. Projektanci nie
mają pieniędzy, żeby pokazać się na fashion week, więc się nie
pokazują. I cała impreza bierze w łeb.
Poza tym nie przyjeżdżają handlowcy.
Dlaczego pokazy mody odbywają się dwa razy do roku i nie
jednocześnie we wszystkich stolicach jednego dnia, tylko cierpliwie się
czeka, a kalendarz jest ściśle określony z tygodnia na tydzień?
Dlatego, że to nie jest zabawa bogatych kretynów, tylko gigantyczny
biznes. Chodzi o handlowców. W Polsce nikt nie może zrozumieć, że
biznes tekstylny generuje przegigantyczne pieniądze. Jeżeli chodzi
o biznesy legalne, jest na trzeciej pozycji, w nielegalnych podobnie.
W legalnych mamy żywność, leki i tekstylia, a w nielegalnych broń
narkotyki i tekstylia. Na tym się robi pieniądze. To nie jest zabawa
oszołomów, to jest naprawdę ciężki biznes i dlatego projektanci są tak
sfrustrowani. Oni umierają na nerwice, leczą się w szpitalach
psychiatrycznych. Są twórcami, a muszą być biznesmenami, bo tutaj
gra się toczy o gigantyczne pieniądze, naprawdę gigantyczne!
W Polsce to funkcjonuje w zupełnie inny sposób. Tutaj pokazy
mody rzadko są wielkimi wydarzeniami. Może pokazy Maćka Zienia
urosły do rangi wydarzenia sezonu, robi się gigantyczne zamieszanie
i Maciek jako bardzo elegancki projektant dla swoich gwiazd na
pokazy często szyje sukienki w stylu kolekcji, którą prezentuje,
i później darowuje te sukienki gwiazdom. I to jest super, bo tak
właśnie wygląda rynek na świecie. Ponieważ jest to świat pieniędzy,
kręcą się wielkie pieniądze. Na całym świecie o randze pokazu
świadczy to, jacy goście byli i jak byli ubrani. Jeżeli mamy nieznanego
projektanta i znaną gwiazdę, to jeśli się chce tę gwiazdę zaprosić na
pokaz, trzeba tej gwieździe po prostu zapłacić. Bo ona nie po to jest
gwiazdą, żeby chodzić do jakichś obcych ludzi, siedzieć tam i gapić się
na sukienki, zamiast pójść z narzeczonym do kina czy wychowywać
dziecko. Jeżeli ona traci czas, wydaje jakąś sumę, żeby się
przygotować, bo przecież nie trzyma pod umywalką makijażystki,
fryzjerki, manikiurzystki, pedikiurzystki, bo to kosztuje… do tego musi
jakoś dojechać. Są gwiazdy, które przychodzą na pokazy za jakąś
określoną sumę i np. kreację projektanta. Są takie, które przychodzą
tylko za kreację, a są takie, które po prostu przychodzą, ale jeśli
projektant chce, żeby w jego kreacji, to musi zapłacić dodatkowo.
Wszędzie na świecie jest to bardzo jasne, normalne i oczywiste,
a u nas w Polsce dziwi i zdumiewa, i właściwie media, te bardzo
popularne, brukowe, wieszają psy i na gwiazdach, i na projektantach.
Na gwiazdach, że chodzą w pożyczonym, na projektantach – że biorą
pieniądze za wypożyczenie. A to jest bzdura, to po prostu jest rynek.
I jeżeli Małgosia Kożuchowska występuje w sukience Gosi Baczyńskiej,
to Gosia Baczyńska teoretycznie, bo w praktyce różnie to bywa, po
wystąpieniu Małgosi w tej sukience powinna mieć z okolic
Białegostoku, Rzeszowa i Szczecina zamówienia na takie sukienki od
tamtejszych oligarchów, bo tak to właśnie powinno wyglądać.
Wygląda cały czas niestety nieco inaczej, dlatego też ten rynek jest
tak bardzo mizerny i dlatego jest to tak strasznie śmieszne. Im
skromniej, im biedniej, im gorzej, im bardziej siermiężnie, tym temu
wszystkiemu towarzyszy większe nadęcie, większa fanfaronada
i większy blichtr.
Na całym świecie w czasie fashion week pokazy odbywają się
od rana do wieczora, a ludzie związani z modą od rana do wieczora
wyglądają tak jak wyglądają. I naprawdę w masie wygląda to
fenomenalnie. Przecyrkowy tłum absolutnie! Bo nawet nie można
powiedzieć, że on jest stylowy. On jest cyrkowy, bo są w nim tak różni
ludzie. Pracujący przy tworzeniu tej mody, żeby później można ją było
podać innym. Pokazy mody w Polsce to natomiast święto
dyszla. Maciek to wydarzenie sezonu. Ten młody człowiek tak
podkręcił koniunkturę na siebie, że to niezwykłe. Nikt nie wie,
czy stoi za tym sukces rynkowy. To budowanie pewnego
rodzaju fikcji.
Przez to zadęcie, przez nasz dramatyczny prowincjonalizm
wszystko wygląda tu bardzo śmiesznie. Rzeczywiście panie mają
problem z ubieraniem się w kreacje, na które wydają ciężkie
pieniądze. Bali urządza się u nas stosunkowo niewiele, bali
charytatywnych również, bo nikt na nie chodzi. Na imprezach
charytatywnych trzeba zostawiać pieniądze, a wszyscy liczą na
drapane, więc te charytatywne bale z aukcjami nie cieszą się
specjalnym wzięciem. Do opery nikt już w balowych sukniach
i norkach nie chodzi, a szkoda. Boże, jaka siermięga na tych
premierach. Parę osób ubranych jak trzeba, ale na tle innych
wyglądają jak kretyni, jakby się skądś urwali. Czasami jakiś młody
studencik, co ma ch… jak pręcik, w za dużej marynareczce i w muszce
niedbale zawiązanej nawet miło wygląda. Ale te panie w bardzo
drogich kaloszach w ogóle nie wzruszają. Jakbym tak wziął jedną
z drugą za łeb, toby leciała i leciała… najpierw by wyskoczyła z tych
kaloszy, a później by leciała, leciała, ażby z głodu umarła. To jest
szczyt. Spotkałem kiedyś na premierze w operze stylistkę
w hunterach, nie, to nie były huntery, to były kalosze Chanel.
No kalosze, które kosztują ponad 1000 euro, ale to
kompletnie nie ma znaczenia, bo to cały czas ma służyć do
tego, żeby chodzić po błocie. A jak ona tego nie wie, to powinna
siedzieć w domu, a na pewno nie nazywać się stylistką.
Kto przychodzi na pokazy w Polsce? To bardzo istotne. Zwykle
są to spędy na kilkaset osób. Ile mamy redakcji? Cztery, pięć, sześć
liczących się, no z dziesięć niech będzie. Niech z każdej redakcji będą
po dwie osoby… Znane i uznane nazwiska przyciągają nawet same
naczelne z aspiracjami. Widziały „Pret a porter” Altmana, „Seks
w wielkim mieście” i „Diabeł ubiera się u Prady”, wiedzą więc, że
trzeba się ubrać elegancko, siedzieć w pierwszym rzędzie, mieć mordę
nadętą i w ogóle zachowywać się odrażająco. To wychodzi im
świetnie. To targowisko próżności tak wygląda na całym świecie i to
jest bardzo istotne, która naczelna obok której siedzi, no bo redaktor
naczelna pisma kobiecego modowego to jest wierzchołek góry lodowej
w karierze kobiety dziennikarki. Bardzo ważna funkcja, szalenie
odpowiedzialna, nie każda może być naczelną, bycie naczelną to
pewnego rodzaju namaszczenie. I to jest osoba absolutnie ważna.
Ktoś tam powierzył jej kawał rynku, za który ona dostaje kawał
grosza, bo zajmuje odpowiedzialną funkcję. Chodzi na pokazy
w ubraniach, które przyjechały z dalekiego świata, z showroomów
światowych (bo teraz już można zdobyć te używane sukienki za ileś
tysięcy dolarów), bryluje.
Choć i tu sporo się zmienia. Do tej pory królowały te wszystkie
ważne naczelne, takie nadęte, a tu nagle mamy myk. Jest sobie
reporterka, która biega po imprezach niczym oszalały little pony
z lokiem na boku i zadaje przegłupie pytania gwiazdom, czy tam
bardziej celebrytom, na przykład: „A jakie miałaś na sobie majtki, jak
poznałaś swojego narzeczonego?” albo: „A co masz w torebce?”,
„Jakiego lakieru do paznokci używasz?”, „Czy masz bolesne miesiączki,
czy też nie?”, i ta reporterka – okrzyknięta przez inne pisma Moniką
Olejnik szołbiznesu (temu, kto to powiedział, powinien wyrosnąć
olbrzymi pryszcz na języku i oby nigdy nie chciał pęknąć), skądinąd
bardzo pracowita, bystra i miła osoba, pracuje niemal 24 godziny na
dobę, codziennie rano jest w telewizorze, piękna, umalowana,
z lokiem na boku, w landrynkowych sukienkach, potem jedzie
nagrywać materiał, potem go montuje, potem znowuż jest rano
w redakcji, potem znowu pracuje, cały czas – i nagle zostaje naczelną
pisma. Gdybym ja był naczelną (na szczęście jakoś inaczej poszło i nie
jestem), toby mnie krew zalała, bo z całym szacunkiem
i odpowiedzialnością jest to absolutne podważenie autorytetu
redaktora naczelnego. Jak świat światem, a mój liberalizm moim
liberalizmem, to gdybym był redaktorem naczelnym jakiegokolwiek
pisma, zaryczałbym jak lew. Nie wyobrażam sobie, że jestem najpierw
redaktorem naczelnym, siedzę w pierwszym rzędzie, oglądam i kiwam
głową, a potem niczym pierwsza lepsza miotła biorę tego loda, czyli
dżelato po włosku, tłuczek po polsku, i chodzę do różnych celebrytów
mniejszej i większej rangi, wypytuję ich o jakieś przetotalne głupoty,
a potem wracam do redakcji i znowuż się sadzę i rozliczam ludzi
z materiału. To schizofrenia!
A wracając do tych nieszczęsnych pokazów mody: kolorowy
tłum na pokazach różnych projektantów jest różny, choć trzon jest
często ten sam. Na takim pokazie mody mieści się 700 czy 800 osób,
z czego dziesięć na dwanaście to są osoby naprawdę zainteresowane
wydarzeniem, czyli fachowcy, którzy są w stanie ocenić wydarzenie, są
w stanie medialnie rozkolportować to dalej. Cała reszta to są miejsca
dla klientów, i to jest bardzo ważne, że na całym świecie miejsca
w pierwszych rzędach są dla klientów. Klient jest najważniejszy, to nie
tylko naczelne, ale również właściciele butików i tych miejsc, które
zamawiają najwięcej. Czyli lepsze miejsce będzie miała pani
z tokijskiego butiku Gucciego niż naczelna portugalskiego „Vogue’a”.
Tu w Polsce pracując dla TVN mógłbym się nawet trochę czuć
upokorzony, bo mi tłumaczą, że jako przedstawiciel tej stacji nie
wchodzę na nic, bo niby z jakiego powodu? Wchodziłbym jako
zjawisko, więc jak się przemażę i ktoś mi zrobi zdjęcie, powiemy, że to
jest ten koleś, co w Polsce coś tam wyrabia. Ale ze swoją stacją
i kamerą to jesteś nam tu po nic, bo macie tam jeden sklep, który
sprzedaje jedną sukienkę w miesiącu. Wchodzi więc operator, który
musi mieć miejsce, i wchodzi jeszcze redaktor. I tak to wygląda. Tak
że jeśli mam ochotę jechać na fashion week, to dzwonię i się
przedstawiam, dostaję naturalnie zaproszenie, no ale wtedy muszę
sam sobie zorganizować względnie fajny hotel we względnie fajnym
miejscu za względnie normalne pieniądze, czyli za 100–200 euro za
dobę, co nawet dla stylisty z moją pozycją nie jest błahą sumą. Taki
wyjazd na fashion week po Europie to jest wydatek 1000–1500 euro.
A wracając do naszej rzeczywistości, to mamy miejsca dla siły
fachowej, która przychodzi na pokazy, mamy miejsca dla klientek
projektantów osobistych (to te, które kupują najwięcej detalicznie
sukienek, bo tutaj nie ma handlowców, wiec przychodzą klientki
detaliczne), no i są osoby ze świecznika, w nadziei że kupią. Krótko
mówiąc: jak jest Konstancin, to znaczy, że będzie się kręcić. No mamy
tych ludzi od mody, mamy klientki i mamy miejsca dla sponsorów, bo
firma, marka, która sponsoruje pokaz czy kolekcję, też życzy sobie puli
miejsc. Zwykle jest tych miejsc dużo i wtedy na takie pokazy są
zapraszani goście firmy kompletnie od czapy. Jeżeli duży koncern daje
pieniądze, to kto przychodzi? W nagrodę na przykład kierownik
marketingu z małżonką. Często są to ludzie, którym zdarza się to raz,
dwa razy w życiu. Ja w tym świecie żyję, w nim funkcjonuję, mam
z tym do czynienia codziennie. Ale mam też świadomość, że tak
naprawdę ludzi zwykłych to g…o obchodzi.
Są pokazy, na które bardzo trudno wejść, np. pokazy LaManii są
znane z tego, że dostanie się na nie graniczy z cudem, że są
zaproszenia na zaproszenia. I ludzie się obrażają, fukają, czują się
obrażeni, że w drugim rzędzie, a nie w pierwszym, wychodzą
z powodu, że ktoś dostał miejsce, które im się według nich należało.
Cuda wianki na kiju się dzieją, no ale gdzieś tam to na tym polega
i tak buduje się ten dosyć nierealny świat. Bo o pokazach mody
właściwie dowiadujemy się z tyłówek gazet, z newsowych programów
telewizyjnych, szołbiznesowych. Zwykli ludzie bardzo rzadko mają
okazję coś takiego zobaczyć, a ci niezwykli stroją się jak dzicy.
Konstancin już wie, jak się ubierać, bo Konstancin nie tylko w Polsce
bywa na pokazach, ale i w świecie, wiec troszkę jest okrzepnięty, ale
ci mniej bywali zaraz się muszą ubrać w jakieś fioletowe stylony, brrr.
Pokazy zaczynają się w Polsce z godzinnym opóźnieniem. Jeżeli
zaproszenie jest na 20.00, to ludzie zaczynają się schodzić od 20 do
21.00.
Goście sponsora lubią przyjść nawet 10-15 minut przed czasem,
więc jeśli ja pracuję przy pokazie i zobaczę za dziesięć ósma jakiś
wygłodniały tłum, zwykle rzucam dość głośno: „W wiktoriańskiej Anglii
do gości, którzy przychodzili za wcześnie, strzelano”.
Dość smutnym momentem jest koniec takiej imprezy, kiedy już
jest po pokazie, a ciała ludzkie w gorącu sali wydzielają różne
zapachy. Często w takim tłumie godzinę po pokazie, kiedy ludzie się
przepychają między barami z drinkami, czuje się, że albo nie używamy
antyperspirantów, albo mamy na sobie trzeci raz tę samą koszulę, bo
kołnierzyk nie był jeszcze dostatecznie brudny, albo garnitur obywa
się drugi rok bez pralni.
Bary z drinkami są po to, żeby towarzystwo było bardziej
nałojone i miało łagodniejsze oko i łaskawość dla kolekcji. Myślę, że
dla zwykłych ludzi pójście na taki pokaz jest dużym przeżyciem.
Pamiętam swoje pierwsze pokazy mody, nie wiedziałem, czy mam się
cieszyć, czy płakać ze szczęścia, że jestem i mogę zobaczyć coś
takiego. I atmosfera mnie podnosiła, i wszystko, i miałem takie
doznania jak ludzie, co chodzą do kościoła. A że od zawsze byłem
pasjonatem tego, co robię, i to było dla mnie treścią życia i żołądka,
nie zdarzyło mi się, żebym nie wszedł na pokaz, na który chciałem
wejść, czy w Polsce, czy za granicą, częściej nie mając zaproszenia niż
mając. Dziś nikt nie sprawdza, czy mam zaproszenie, no ale
dwadzieścia lat na to pracowałem.
W Polsce ludzie na te pokazy bardzo się stroją, i to jest fajnie,
bo to jest absolutnie miejsce do wystrojenia się. Cały czas powtarzam,
że największym obciachem jest nieodnalezienie się w sytuacji. Każdy
człowiek ma swój temperament, osobowość. Ludzie są bardziej lub
mniej ekstrawaganccy, ale obowiązują ich pewne standardy. Do
kościoła chodzimy z zasłoniętymi nogami i ramionami, a nie
w szortach i japonkach, w operze panom w swetrach dziękujemy.
Jeżeli staruszki żyjące z emerytur i rent mogą wykosztować się na
tena lady odor stop, to i panowie mogą przewietrzyć starą marynarkę.
Może nieporozumienia biorą się stąd, że przestano
mówić o ubieraniu się, a zaczęto mówić o stylizacji?
Przestano mówić o stosowności ubrania do sytuacji, a zaczęto
mówić o dreskodzie? Dreskod i stylizacja – piękne
cudzoziemskie słowa, ale czy nie od nich wszystko się zaczęło
ludziom mylić?
Głupia korporacja potrafi wymusić, że się człowiek myje i ubiera
w określony sposób. A tu po robocie, ponieważ stać mnie na bilet do
opery, to mam w sobie tyle nonszalancji, że mogę iść w szlafroku.
Przerażające. I właśnie te niestosowności są potworne.
Pokazy mody to bardzo dobre miejsce, ponieważ tam jeśli masz
odwagę, możesz przyjść nago przysłonięty liściem figowym i w złotych
szpilkach. To jest pokaz mody, masz do tego prawo. Panowie mogą
przychodzić w szortach i marynarkach smokingowych. Panie mogą
przyjść w balowych sukniach i kaloszach. Można sobie pozwolić na
wszelkie ekstrawagancje wizerunkowe. Bo to jest pokaz, to jest
miejsce, gdzie można takie rzeczy uprawiać. Jeśli mamy napisane na
zaproszeniu, że to bal, obowiązuje nas długa suknia i smoking czy
ciemny garnitur, i od tego nie da się odejść, choćbyś był nie wiem jak
ekscentryczny. Jeśli jestem ekscentryczny i idę na bal, to mam
marynarkę, która ma inne klapy, no może założę kolorowe skarpety,
ale to jest szczyt ekstrawagancji. Na przyjęciach oficjalnych,
biznesowych, obowiązują ściśle ustalone zasady: dla zasady i z zasady
na przyjęcia oficjalne jesteśmy ubrani oficjalnie. Nawet jeżeli mamy
w sobie awangardę, kurestwo i cokolwiek, musimy to zminimalizować
do minimum. Jeśli pani np. ma ochotę na pokazanie cipy, to nie może
założyć bluzki i zapomnieć założyć spódnicy, tylko musi założyć długą
spódnicę przezroczystą, i wtedy nikt jej nie może zarzucić, że się nie
trzyma zasad ubraniowych, choć zagrała bożeną. Wielka polska
dziennikarka tyłem zagrała na pokazie LaManii w przezroczystej
sukience. Choć osobiście uważam, że jednak w okolicach
sześćdziesiątki przezroczystości są dość kontrowersyjne, nawet jeżeli
ma się świetną sylwetkę.
Odrobina koronki przy szyi po sześćdziesiątce to gwoźdź do
trumny. Choć piękne są te staruszki w filharmonii. Mają białe bluzki,
a do tego broszkę albo perłę. Noszą proste spódnice, jakieś żakieciki
sprzed pięćdziesięciu lat, które się świetnie trzymają. Lekko trącą
naftaliną, ale naftalina przeszkadza najmniej. To towarzystwo
operowo-filharmonijne to są zupełnie inni ludzie. Ci prawdziwi
miłośnicy muzyki i baletu to jest garstka ludzi, często niezamożnych,
ale miłujących sztukę, zawsze ubranych z taką godnością, na jaką ich
stać. Cała reszta jest na koncertach mniej lub bardziej przypadkowa.
Jedni idą, bo akurat dostali zaproszenia, drudzy z czystego snobizmu.
Ja należałem do takich osób, które chodziły do opery tylko dlatego,
żeby zobaczyć coś dla siebie, czyli z dwóch i pół godziny przez
kwadrans byłem zainteresowany. Dla mnie pójście na balet jest
mordęgą, bo przez pierwsze piętnaście minut oglądam kostiumy,
a potem myśl moja szybuje na boki, nie nadążam za tym, co się dzieje
na scenie, i zaczynam się nudzić.
Opera w ogóle wydaje mi się kiczowata z założenia, dlatego tak
chętnie wszedłem w kostium operowy, właśnie ze względu na tę
sztuczność, nienaturalność, scenografię. Nie jestem miłośnikiem ani
znawcą opery, ale chętnie projektuję kostiumy operowe, lubię na
podstawie libretta uruchamiać wyobraźnię.
Wracając do imprez modowych i paramodowych, niekiedy ta
godzina przed rozpoczęciem pokazu wystarcza za sam pokaz. Goście
przybyli na imprezę przychodzą obejrzeć się nawzajem, kto w co się
ubrał, jak wygląda, co sobie ostrzyknął, co komu odskoczyło,
wyskoczyło, co kto sobie doczepił, czy włosy zrobił, czy usta, a może
piersi lub inną część ciała. No i czy ta ma prawdziwą torebkę, czy lewą
jest zwykle rozkminiane. „Zobacz, zobacz, ma torebkę Chanel, ale
skąd ona ją ma? Chyba lewizna? No bo ona pracuje w redakcji, jest
fotoedytorką, to ile zarobi? Z pięć tysięcy? A torebka kosztuje
piętnaście”.
Temu służy ta godzina na usadzenie i ogarnięcie się. Właśnie po
to, żeby mógł się dokonać ten samoogląd i samosąd. Pomału zaczyna
się i u nas przyjmować, że goście pokazów strojem i nastrojem
dostosowują się do projektanta. Dobrze jest przyjęte, jeśli na pokazie
projektanta goście pokazu ubrani są w jego kreacje, bo świadczy to
o szacunku i uznaniu dla tego, co robi.
A co do tych torebek ponad stan, to dodam, że bardzo szanuję
takie fanatyczki mody, które za nic nie kupią podróby, ale biorą kredyt
i przez pół roku spłacają torebkę, która kosztuje trzy i pół tysiąca euro
(bo tyle kosztuje najmniejsza chanelka). Dlatego strasznie śmieszą
mnie dziewczęta w butach Deichmana czy CCC właśnie z torebkami
Diora czy Chanel. To brednie. Nie bardzo chce mi się wierzyć, że ktoś,
kto ma na sobie w całości trzysta złotych, nagle wydał piętnaście
tysięcy na torebkę. I jeździ z nią tramwajem czy metrem. W naszej
rzeczywistości się to raczej nie zdarza, choć w światowej owszem tak.
Już mówiłem, że na tym właśnie polega cały rynek dla tych tzw.
aspirujących, którzy marzą, żeby wejść w posiadanie cennego
przedmiociku konkretnego designera.
Poza pokazami mody są również inne eventy, dużym
zainteresowaniem cieszą się na przykład eventy Playboya. Garnitur
ludzki, jaki na nie przychodzi, jest bardzo specyficzny. Niby jest taki
sam jak na imprezie Playboya w Los Angeles w willi Hugha Hefnera,
ale trochę jednak jakbyśmy zjechali z penthausu do sutereny. Ale
zasada podobna. Kobiety wyglądające jak spod jednej sztancy, i to są
kobiety absolutnie bez wieku. Byłem niedawno na imprezie Playboya
i tak staliśmy i się zastanawialiśmy. Mój przyjaciel Coco rzuca, że ta
pani jest w okolicy czterdziestki, ja zaś upieram się, że to
dwudziestoparoletnia dziewczyna, na co on: nie, no zobacz, stara
baba, twarz jej się nie rusza zupełnie. Ale popatrz na jej ciało. Gdyby
ona była koło czterdziestki, toby miała inną strukturę ciała. Człowiek
takie rzeczy wie. Ale gdy wchodzimy w czarodziejski świat dorabiania,
to przestaje mieć znaczenie, czy mamy dwadzieścia dwa lata, czy
czterdzieści siedem. Takie są te kobiety Playboya.
Była tam jedna pani, którą też obgadywaliśmy. Pomiędzy
estetyką wschodu i zachodu granica jest praktycznie cienka niczym
pajęcza nić. Pani chciała wyglądać jak dama z Los Angeles,
a wyglądała jak nierządnica z Mińska, oczywiście luksusowa. Miała
doczep z naturalnych włosów, brylanty Apartu do ramion (znam
kolczyki Apartu, bo sam miałem z nimi do czynienia, kosztują koło
siedemdziesięciu tysięcy, a za to można przecież trzydzieści metrów
kwadratowych na Tarchominie kupić). Do tego pani miała etolę
z beżowych norek, no naprawdę była bardzo drogo ubrana
i wyglądała jak luksusowa prostytutka z Mińska ew. z jakiegoś innego
miasta białoruskiego. Ale czuła się fantastycznie i nie zdawała sobie
sprawy z naszych opinii, ba, wyglądała na dumną, że zwróciłem na nią
uwagę.
I była druga pani, bardziej pasująca do imprezy Hustlera niż
Playboya, bo wyglądała jak pornostar i triumf chirurgii plastycznej nad
zdrowym rozsądkiem. Rzeczywiście była to bardzo ładna, totalnie
przetuningowana dziewczyna, trochę jak fiat126p z większymi
reflektorami, dobudowanymi spoilerami i ultrafioletem pod spodem.
Piękna dziewczyna w potwornie drogiej sukience. Przepotwornie
drogiej. Ta sukienka była ohydna, taka jak dla prostytutki. Składała się
głównie z siatki, kryształów Swarovskiego i suwaków. Siatka, na której
były ponaszywane kryształy Swarovskiego, była połączona różnymi
suwakami. Było to wulgarne, ordynarne, a przy czym widać było cenę
sukienki. Siedzę w tym od zarania dziejów, więc trochę wiem. To, co
miała na sobie, musiało kosztować (jeden taki kryształek w hurcie
kosztuje 15 zł, w detalu 30, a że ich tam było kilkaset, to nawet przy
największym rabacie niezła kasa, plus dość kosztowne suwaki, siatki
nie licząc). Była tam z właścicielem, nie stuletnim wcale, ale chyba
bardzo wybrednym, bo doprowadzenie tej pani do takiego stanu to są
gigantyczne pieniądze. Nikt jej darmo ani tej twarzy, ani tych cycków
nie zrobił.
I co było zdumiewające – te panie najpierw zostały poddane
obróbce chirurgicznej, a dopiero później ubrane. I ta chirurgia
nieszczególnie jakoś u nich była plastyczna, bo na jednej pani na
przykład widać było chamskie i bezczelne blizny pod pachami po
zrobionych cyckach, że aż mi było żal i się zadumałem, że w uszach
kolczyki trzykaratowe, a cycki od rzeźnika, który na pół pachy blizny
zostawia, do tego z boku, takie czerwone. Są różne techniki, różnie się
to robi, pod pachą, pod biustem albo wokół brodawki, a teraz jeszcze
można kaniulą przez pępek.
Osobny temat to twarze, a właściwie ryje, figury i obejście tych
ich właścicieli… to jednak sam wschód, kwintesencja wszystkiego, co
najgorsze. Skromny mięsień pokryty nieskromną warstwą tłuszczu,
w takich wysoko podciągniętych garniturowych spodniach
obciskdupkach, w ciut przyszczupłych koszulach rozpiętych i z dużym
zapotnikiem pod pachą, te błękitne i różowe koszule z białymi
kołnierzykami… byli też tacy panowie, którzy mieli garniturowe
koszule, ale wypuszczone na zewnątrz, i o ile było parę kobiet, które
wyglądały jak bardzo drogie prostytutki, to było też bardzo dużo
panów, którzy wyglądali jak bardzo niedrodzy gangsterzy. I co
zdumiewające, całe towarzystwo przyjechało naprawdę absolutnie
nieprawdopodobnymi furami, a to rolsrojsami, a to maserati…
Pieniądze już tu są, teraz tylko trzeba nauczyć towarzystwo z nich
korzystać. A to pole do zaorania dla mnie.
Niech oni jeżdżą tymi bentleyami, świetnie, że są tacy ludzie, bo
skoro tacy ludzie są, to znaczy, że mają personel, któremu będą
płacić, żeby ich nauczył, pamiętając o zasadzie: jeśliś godny, to godnie
opłacaj personel. Bo skoro już masz tyle pieniędzy, to wyglądaj tak,
żeby przynajmniej twój rodak, który ma więcej oleju w głowie niż ty,
ale mniej pieniędzy, jak jedziesz w świat, nie musiał się za ciebie
wstydzić.
W dużej większości te wielkie pieniądze już okrzepły i ci ludzie
wyglądają przyzwoicie, ale pozostała jeszcze cała rzesza ludzi bardzo
zamożnych, co to niestety tzw. godnego wyglądu dochrapią się
dopiero ich wnuki. Na razie to jest przerost formy nad treścią. Bo to
jednak prawda, że brylanty, futra, smokingi itd. trzeba umieć nosić.
Nie wystarczy być pięknym i wrzucić na siebie futro za 200 tysięcy, bo
to waży i trzeba umieć je nieść, żeby wyglądać w tym futrze jak dama,
a nie jak kurwa. Na razie niestety idzie w tę drugą stronę, ale miejmy
nadzieje, że wnuczki tych pań będą umiały nosić swoje klejnoty.
Nadzieja umiera ostatnia.
Jeszcze jedna rzecz, która na szczęście zaczyna należeć do
przeszłości, ale do niedawna była absolutnie obligatoryjna. Jeśli jest
pokaz i nie ma bufetu z wyszynkiem, to znaczy słaby pokaz. Skandal.
Absolutnie. Niestety zdarza się to nadal, choć żenujące to,
zawstydzające i głupie. No jak można na pokazie mody, gdzie cały
high fashion kończy się na rozmiarze 40, suto i tłusto zastawiać stoły
i robić wyszynk?
Zwykle jest tak, że są bary alkoholowe, bo alkohol nie może się
reklamować publicznie, więc dla jego producentów i sprzedawców to
świetna forma promocji. Ale jedzenie na pokazach to jednak
kompletna bzdura! Te panie w tych sukienkach o pół rozmiaru za
małych, powciskane, nagle idą, a tu kaszanka, tutaj golonka, tutaj
plama, tutaj widelec, talerzyk, serwetka. Nabieranie, ciasteczko, itd.,
i nagle ludzie, którzy cały tydzień nie jedzą, dostają małpiego rozumu
i nakładają na talerze poczwórne porcje. Jest godzina 22.30 i się
zaczyna żarcie! A tutaj polędwiczki wieprzowe w sosie serowym, tutaj
łosoś, tutaj tatarek, tiramisu… Dziś to już coraz rzadsze na pokazach
mody, ale na imprezach playboyowych gastronomia hula jak
najbardziej! Trwa część oficjalna, ludzie nudzą się jak mopsy, nie
mogą wysiedzieć, a jeszcze spowija ich uporczywy smród gastronomii.
Kapucha, jakieś pieczyste, może na słodko coś. Zapachy się mieszają,
ci ludzie siedzą, kreacje drogie, to przesiąka tymi zapachami, perfumy,
gastronomia, wszystko się miesza! Jak już jesteśmy nasiąknięci
zapachami, czekamy, popatrując kątem oka, kiedy oni te bary
z żarciem otworzą, a jak otwierają, nagle ten wyselekcjonowany tłum,
selekcja selekcji w ogóle, ściśle wyrachowane zaproszenia imienne
z dowodami osobistymi, to całe towarzystwo, które przyjeżdża
rolsrojsami i bentleyami, te kreacje, te kremowe suknie, te tiule, te
muśliny, falbany, kudły podoczepiane – wszystko w rosole. Ludzi
nagle ogarnia przedziki głód, ale to nie głód emocji, wiedzy, ale głód
golonki! Pieczarek! Mrożonych warzyw na parze, które skapcaniały
dawno, głód rozgotowanej ryby w śmietanie… Często jedzenie jest
bardzo pyszne, choć zdarza się i zwykła tzw. pasza bankietowa albo
iluzja bankietowa, czyli taki catering, że z daleka widzisz stoły, które
się uginają od wszystkiego, a jak podchodzisz, nie ma nic, jakieś
stroiki z sałaty, paluszki krabowe, sandacz na lustrze i nonszalancko
rozsypane pokrojone kawałki kabanosa, seler naciowy, marchewka
i dipy. Ale wolę przyjęcia z iluzją bankietową niż te z tym serowym,
pieczystym i z tym zaparowanym, odparowanym i przeparowanym…
Obserwowałem niedawno taką kobicinę. Miała żakiet
ostentacyjny, bo jakby tkanina w gazetę, fason jakby Vivienne
Westwood dogadała się z Johnem Galliano i z kimś jeszcze i stworzyli
dzieło. Generalnie było to stosunkowo dramatyczne. Żakiet był
z półtora rozmiaru za mały, a pod nim miała także ciut przyszczupłą
sukienkę – pewnie kupiła ją niedawno i pomyślała, że schudnie, ale
niestety otwarta na bodźce zapachowe nie dała rady, puściła więc
wiosła. Jak ta kobita się zachowywała! Niby czekała, niby słuchała, bo
niby jakąś nagrodę miała odebrać, ale była już gotowa na tę
gastronomię, miała talerzyk z widelcem i jedną rękę przygotowaną…
uchem słuchała, czy jej przypadkiem nie wyczytują, ale patrzyła, czy
już można. I jak tylko się podniosła pierwsza pokrywa, to ta ręka ją
poprowadziła, łokciami się rozpychała, nakładała i jadła
z zapamiętaniem, była pierwsza. Jak już przeszła przez cały
asortyment, czyli w połowie baru, miała znów pusty talerzyk, więc nie
musiała cofać się po nowy, i dalej nakładała i jadła. Jak dojadła ze
wszystkich półmisków, odstawiła talerzyk, wzięła nowy i poszła do
deserów nałożyć sobie całą kupę ciastek. Musiała być mocno
wygłodniała. Tam rzeczywiście sporo ludzi mocno głodnych, po pracy
zdążyli tylko podmyć bożenę i waldemara (penis – przyp. red.), ale już
zjeść nie zdążyli. I tak sobie państwo pojadło.
Pasza bankietowa wszędzie tak samo wygląda i wszędzie
podobnie smakuje. Musimy wziąć pod uwagę, że to nie jest tak, że ci
wszyscy restauratorzy chcą zrobić takie jedzenie, które tak smakuje,
zwykle jest to przygotowane w dużych ilościach wcześniej i żeby nie
było zimne, wiecznie się grzeje. Są albo naczynia elektrycznie
podgrzewane, albo na paliwo turystyczne, wtedy śmierdzi dodatkowo
i tym paliwem.
I jak już tak się najedzą te panie, to skutki nie każą na siebie
długo czekać. Patrzysz o 23.30 i myślisz: starsza kobieta w ciąży, co
ona tutaj robi? Tak jej wywaliło nadpiździe, no bo jak się włoży
gorset, to po takim bufetowym żarciu kałdunisko łup! wywali, a że
sukienka była lekko z dzianiny, to się rozciąga i mamy wystający
brzuch z takim pępuchem poniżej, i niestety czar pryska i nie ma
znaczenia, czy to kreacja za dwa pięćdziesiąt, czy za dwa pięćset…
Na świecie jest tak, że środowiska modowe są niezwykle
opiniotwórcze, wiele od nich zależy. W Polsce mówią, że ktoś będzie
skończony w środowisku. To ja zadaję pytanie: w jakim przepraszam
środowisku? Środowisku czyim? Co ci ludzie łącznie ze mną mogą
zrobić? Jeżeli idą na pokaz i widzą bezczelne kopie? Normalnie na
świecie środowiska opiniotwórcze o tym piszą. Projektant musi
zweryfikować swoje postępowanie ewentualnie zamknąć działalność
artystyczną. Tutaj mogą sobie tzw. środowiska tylko pogadać. Co
z tego, że ludzie przyjdą i się oburzą, bo zobaczą na pokazie
projektanta kopię kolekcji innego projektanta sprzed roku, a plagiator
śmieje się w twarz, bo przecież chodzi o sprzedaż. Że idzie się na
pokaz projektanta i wszyscy mówią, że to nie projektant projektował
te rzeczy, tylko nieszczęsna jakaś zakochana w nim do szaleństwa
alkoholiczka, która pomogła mu zrobić dyplom i teraz dalej projektuje
za niego. Wyrzucili ją ze szkoły, ponieważ się upijała, bo zakochała się
w pedale, który bzyka się z innymi kolesiami, a ją traktuje wyłącznie
instrumentalnie, nie seksualnie, a zawodowo. I ona za niego odwala
całą czarną robotę, po czym tuż przed pokazem jest tak pijana, że nie
pamięta. Mówię o faktach, to nie jest opowieść Szeherazdy.
Taki projektant powinien być w środowisku skończony,
tymczasem ja wiem, że on chromoli środowisko. Bo jakie to
środowisko? I co środowisko może mu zrobić? Jest sprzedaż, on sobie
zarobi pieniądze i stworzy własne środowisko. Tu nie ma żadnego
środowiska opiniotwórczego i nikt nic nie może, bo nie ma rynku
mody. Jeżeli jest rynek mody, to wtedy istotna jest opinia i reputacja,
ale jeżeli rynek jest teoretyczny, to znaczy składa się z paru krzykaczy,
którzy sobie pogadają (nie mogą napisać na łamach periodyków, dla
których pracują, ponieważ mają zobowiązania biznesowe, periodyk
jest na przykład patronem medialnym tego projektanta). Jak na
świecie wychodzi taka historia, to coś się dzieje, ale nie tutaj, bo tu
wszędzie barterowe zależności, więc się parę osób oburzy co najwyżej
przez telefon, sprawdzając czy nie jest podsłuchiwany, żeby to broń
boże nie wyszło na jaw, i natychmiast poleci do tego projektanta
i będzie się mizdrzyć i uśmiechać, i mówić, jak cudownie było
i w ogóle czy pożyczysz mi tę sukienkę na imprezę. I taki projektant
wie o tym, że nikt głośno nie odważy się powiedzieć, że coś jest nie
tak, ponieważ środowisko biznesowo-celebryckie to jest środowisko
gołodupców (mówię tu też i o sobie, żeby nie było).
wszyscy liczą na drapane,
czyli mroczne tajemnice rynku
mody
Jesteśmy tzw. klientami przecenowymi, dlatego że na high
fashion przy tym poziomie zarobków nikogo nie stać. Żeby się ubierać
w high fashion, trzeba generować 30-40 tysięcy miesięcznie netto.
A przecież człowiek zawsze ma jeszcze inne rzeczy do
kupowania, a to kran się popsuje, a to samochód… a nie żeby wywalić
10 tysięcy na sukienkę i 12 tysięcy na torebkę. Wiadomo więc, że
wszyscy liczą na drapane. Dla początkującej, świetnie zapowiadającej
się aktorki wydanie tysiąca złotych na imprezę stanowi bardzo
poważny wydatek, a to jest minimum, żeby wyjść z domu. Bo żeby
dać się fotografować, makijaż powinien być profesjonalny, fryzura
przemyślana, do tego dochodzi manikiur, pedikiur, no i kreacja.
Przeważnie wypożyczona. Jeśli gwiazda ma już dosyć dużą
popularność, to może się zdarzyć że nawet za darmo, ale jeśli nie, to
trzeba wynająć stylistę, któremu należy zapłacić za przyniesienie kilku
sukienek z showroomu, tę sukienkę wypada oddać do pralni, no
i jeszcze trzeba mieć na taksówkę w obie strony.
Co to są showroomy? Jest to zjawisko w Polsce dość nowe, ma
z dziesięć lat. Jak pracowałem w redakcji „Twojego Stylu”, jeszcze ich
nie było. Pierwszy w Warszawie Aliganza się nazywał. Projektanci
mają showroomy, firmy odzieżowe. To są na świecie niedostępne dla
normalnych ludzi miejsca, gdzie przyjeżdżają handlowcy z całego
świata, oglądają kolekcje i składają zamówienia. Musimy pamiętać, że
pokaz jest zwieńczeniem pracy projektanta i na świecie bardzo często
jest tak, że projektant funkcjonuje pięć, siedem lat na rynku, jest
znany i uznany, a pierwszy pokaz robi, jak jest już bardzo znany, jako
zwieńczenie swej pracy, bo to bardzo droga impreza. Dopóki
projektanta nie stać na pokazy, trzyma swoje ubrania w showroomie.
Są duże marki, które mają własne showroomy tylko ze swoimi
rzeczami, i są showroomy, do których firmy konfekcyjne, odzieżowe,
galanteryjne, biżuteryjne, obuwnicze wstawiają swoje bieżące kolekcje
na sezon.
Pod koniec roku w Polsce bardzo trudno pracuje się
z showroomami, bo wymieniają kolekcje, czyli kasują jesień–zima
i wprowadzają wiosnę–lato.
Magazyny modowe mają cykl wydawniczy dwu-, trzymiesięczny,
więc żeby można pokazać cudowne letnie sukienki w majowych
numerach, trzeba je sfotografować już teraz, pojechać w jakieś fajne
miejsce czy powymyślać jakieś fantastyczne scenografie w studiu.
Showroomy to są więc miejsca, gdzie handlowcy zamawiają
kolekcje, gdzie cały rynek prasowy, czyli styliści, wypożyczają ubrania,
żeby je sfotografować, żeby przeciętna Kowalska, Malinowska i inny
Nowak wiedzieli dokładnie, co w modzie piszczy, co należy nosić
i gdzie to ewentualnie kupić. Przychodzą tam styliści, wypożyczają
ubrania do zdjęć i na różnego rodzaju imprezy dla celebrytów.
Showroomy funkcjonują w ten sposób, że firma wstawia do nich
swoje ubrania i płaci jakąś tam sumę za wejście, a pod koniec
każdego miesiąca showroom składa raport marce, ile osób
wypożyczyło jej ubrania, do jakiego celu, gdzie to zostało
opublikowane. Są to realne sygnały, jak pracują ubrania, czy cieszą
się wzięciem u stylistów i w jakich gazetach czy stacjach pojawia się
dana marka. Bo im więcej sesji i lepsza prasa, tym chętniej ludożerka
to kupi.
Pod koniec sezonu kolekcje mają znamiona wyużywania, bo one
są wypożyczane przez dwa, trzy miesiące do sesji, do włożenia na
chwilę, do programów telewizyjnych. Zwykle pod koniec sezonu dobre
showroomy organizują więc konfidencjonalną wyprzedaż. Zwykle
wydzwania się stylistów i zaprzyjaźnione gwiazdy. Na takiej
wyprzedaży czasami nawet z 90% rabatem można kupić fantastyczne
rzeczy. Więc jak pani Krysia mówi pani Jadzi, że właśnie była
w showroomie i nakupiła tam jakichś pięknych sukien, to kłamie. Była
po prostu gdzieś u jakiejś paserki.
Bo poza showroomami na naszym polskim rynku funkcjonują
jeszcze paserzy, zwykli paserzy, czyli ludzie, którzy handlują odzieżą
z nielegalnych źródeł w prywatnych mieszkaniach, urządzonych jako
takie małe saloniki. Tam z gigantycznych toreb miłe panie sprzedają
ubrania w tzw. drugim obiegu. Tak, kwitnie na naszym rynku szara
strefa, i to jest dla mnie kuriozalne. Z tej szarej strefy nie korzysta
średnia klasa, ta aspirująca, czyli klient sieciówkowy, tylko polscy
celebryci, i to wielkie nazwiska. Chodzą do prywatnych mieszkań,
gdzie kupują za jedną dziesiątą ceny oryginału jakieś szmaty
dramatyczne i mają czelność chodzić w tym na przyjęcia. I to jest
straszne. To groza! Znam kilka kobiet uprawiających ten proceder.
One się chwalą, że kupuje u nich ta czy tamta sławna osoba, ale ich
nazwiska nie przeszłyby mi przez gardło. Nie rozumiem, dlaczego tak
się dzieje. Kompletne to jest dla mnie pustogłowie. Raz że one się nie
boją, że np. mają chustkę niby-Gucciego (ona jest prawie identyczna,
tylko po pięciu założeniach ona się siepie przy frędzelku czy wychodzą
z niej nitki, a w markowych nie wychodzą). Ślady zniszczenia po pięciu
włożeniach świadczą, że to lewizna. I wstyd, który ktoś sam sobie
zrobił za własne pieniądze. Bo piękna bawełniana chustka, którą
koleżanka ufarbowałaby w garnku w piwnicy, byłaby oryginalna
i cudowna. Ale kupowanie za jedną dziesiątą ceny czegoś, co udaje
coś, czym nie jest, to niestety po prostu wiocha. Zwykły obciach.
Ludzie, którzy powinni być trendsetterami, na których młodzież
się wzoruje, noszą bezczelne podróby, choć i tak kupione za ciężkie
pieniądze (sukienka Fendi kosztuje 2,5 tysiąca euro, a u pani Jadzi
800 złotych). Jak się mnie jakaś dama pyta: „Słuchaj, Tomek, czy ona
jest oryginalna?”, to jej mówię: „Gdyby ktoś ukradł tę sukienkę
z butiku i przewiózł ją tutaj, to transport wyszedłby drożej niż 800
złotych, więc o oryginalności mowy być nie może”. Nie chcę tu
szafować określeniem „podróby”, bo szara strefa polega na tym, że
tekstylia jest to biznes zarówno legalny, jak i nielegalny, w tych
samych fabrykach robi się rzeczy, które są przeznaczone do sprzedaży
detalicznej i niedetalicznej, czyli do szarej strefy. Albo w jednej
fabryce przy ulicy A stoi fabryka oryginalna, a przy ulicy A+ jest
fabryka, która robi podróby. Ci sami ludzie, którzy są właścicielami
fabryk oryginalnych, są właścicielami fabryk nieoryginalnych. Ci sami
ludzie są też właścicielami swoich markowych butików, wiec czasami
jest tak, że w kalkulacji ogólnej wychodzi, że coś zostało wymyślone,
stworzone, ale tak drogie, że właściwie niesprzedawalne, więc
zamawia się włamanie albo zniknięcie transportu. I te rzeczy, które
spadają z transportu lub pochodzą z włamania, idą do tego samego
worka co rzeczy zrobione w fabryce obok. Kiedy kupujemy u pani
Jadzi, to nawet gdyby ona się niczym Rejtan rozpłatała i zarzekała, że
to oryginalne, nie mamy żadnej gwarancji, że to oryginalne. Żaden
rzeczoznawca nie jest w stanie powiedzieć, czy to oryginalne, czy nie,
bo na pierwszy rzut oka te rzeczy są nierozpoznawalne, czasami wręcz
podróby są lepiej zrobione niż oryginały. Różnicę widać po dwóch
dniach, najpóźniej kilku miesiącach użytkowania. Po paru miesiącach
odpadają guziki, nagle gdzieś coś się pruje. W rzeczach oryginalnych
takie rzeczy się nie zdarzają. Po to są nasilone kontrole jakości. Nawet
jeżeli te rzeczy są robione w Chinach, to nadzór menedżerski pilnuje
dokładnie jakości wykonania. Oczywiście jeśli ktoś nie nosił nigdy nic
oryginalnego, to nie ma skali porównawczej. Dziwię się paniom, które
stać na oryginalne, dlaczego odbierają sobie przyjemność wejścia do
naprawdę bardzo eleganckiego salonu, ponieważ te salony z drogą
odzieżą i galanterią są bardzo wytworne i niezwykle eleganckie,
z wytworną obsługą, szampanem. Dlaczego nie chcą się poczuć
absolutnie wyjątkowo. Oczywiście trzeba za to zapłacić. Można to
oszukać, nie zapłacić i być królową obciachu, która chodzi do
showroomu u pani Jadzi i wynosi stamtąd trzy torebki i pięć sukienek
i nagle okazuje się, że nieopatrznie dotknęła jednej z tych torebek
wilgotną ręką na przyjęciu i zostały jej literki, i teraz nie wie, czy
podać tę rękę i odsłonić ten brak literek. Może powiedzieć, że to
vintage i ma czterdzieści lat, choć ja mam po babce kosmetyczkę
Vuittona, która ma dziewięćdziesiąt lat, i jakoś się literki nie wytarły,
suwak działa, kolor nie ściemniał ani nie zjaśniał i wszystko jest tak,
jak było.
Dlatego kupowanie u pani Zosi, Krysi czy Halinki jest
megaobciachem. To wstyd. Ludzie, którzy robią coś podobnego,
powinni palić się ze wstydu. To jest nędza moralna. Chęć udawania
kogoś, kim się nie jest. To jest straszne udawactwo, w takim
najgorszym, strasznym wydaniu, z elementami złodziejowatości,
paserstwa. A u nas ludzie noszą to bez poczucia wstydu. Raz że nie
zdają sobie sprawy, że biorą udział w nielegalnym procederze, czyli
kupują rzeczy z niewłaściwego źródła, dwa – że nie wiedzą, że to
rzeczy nieoryginalne. Ale jeśli kupujemy w podejrzanym miejscu
podejrzanie tanio, to musimy mieć świadomość, że kupujemy faka,
kupujemy rzecz kradzioną i jesteśmy paserami. No i takich miejsc nie
wolno nazywać showroomami, bo to są po prostu tylko jakieś
pakamery paserek.
ślub
Michała Znanieckiego
i Jona Paula Laki
w Bilbao
Z notki w „Gali”:
Michał Znaniecki to jeden z najbardziej cenionych reżyserów
operowych na świecie. Gdzie, jeśli nie w operze właśnie miałby poznać
miłość swego życia? Uderzenie pioruna dosięgło go sześć lat temu.
A w końcu uczucie zawiodło aż na ślubny kobierzec. I może nie byłoby
w tym nic zaskakującego, gdyby nie fakt, że jego druga połowa także
jest mężczyzną. W Polsce ten ślub nie mógłby się odbyć. Dlatego
młoda para zamiast sakramentalnego „tak” zadeklarowała: „Si, quiero”
w Bilbao, w Kraju Basków.
Jon Paul Laka to jednostka niezwykła, znana postać w Bilbao
i jeden z niewielu ludzi na tej Ziemi, którym udało się rozwinąć
równolegle dwa talenty dane mu w genach. Ma 48 lat. Jest
utalentowanym muzykiem, który pochodzi z muzycznej rodziny (tata –
inżynier budowlany i baryton, cała szóstka dzieci skończyła szkoły
muzyczne), akordeonistą, który po raz pierwszy przyjechał do Polski
w 1992 roku z zespołem akordeonistów występujących na poznańskiej
Malcie. JP jest również wybitnym ekonomistą, wykładowcą na
najlepszym uniwersytecie ekonomicznym w Hiszpanii. Jego
specjalizacja to marketing i market research.
Pięknie było, słowa tego nie oddadzą. Zrobiliśmy z Wałkoniem
absolutną furorę, podbiliśmy Bilbao, rzuciliśmy je na kolana. Ja
talentem, Wałkoń urodą. Było oszałamiająco. Przepiękna uroczystość.
Wszystko było tam cudne, samo Bilbao jest więcej niż zwykłym
miastem, bo ma w sobie taką ulotność, jest niezwykle czyste, ludzie
żyją na ulicach, wieczorami nie można przejść, taki jest tłok. Ludzie
w dojrzałym wieku, z balkonikami, albo panie z umalowanymi ustami
i paznokciami, palące papierosy, niezwykle pomarszczone twarze, ale
niezwykle szlachetne. Sama uroczystość weselna trwała właściwie cały
dzień do rana. Zaczęła się o 14.00 recepcją, czyli przyjęciem
zapoznawczo-rozpoznawczym, na którym spotkały się obie rodziny
i goście. O 16.30 orszak przeszedł przez całe Bilbao do urzędu stanu
cywilnego, następnie odbył się tam ślub, w niezwykle wzruszającej
i romantycznej atmosferze. Potem był wieczór w operze – „Król
Roger”, potem bankiet zorganizowany przez rodzinę drugiego pana
młodego, a potem dyskoteka do białego rana. Naprawdę było
fantastycznie, wszyscy się zachwycali moimi ubraniami, to znaczy
ubraniami panów, pytali, kto w ogóle takie rzeczy wymyślił, czy to
gdzieś w Bilbao, a Michał z dumą mówił, że to jego przyjaciel,
designer, który może otworzy kiedyś tutaj atelier. Wszyscy też pytali
o Wałkonia, kim jest ten przepiękny, przystojny mężczyzna. Naprawdę
było fantastycznie.
Telewizji nie było, prasa była, Tomek, czyli Wałkoń, robił zdjęcia
do „Gali”, tam można znaleźć relację Moniki Richardson. Telewizje
i prasa bardziej są zainteresowane tym, czy na przykład Doda ma
podrabiane buty, czy pani jedna przytyła dwa kilo, czy pięć, a nie tym,
że na świecie dzieją się podniosłe rzeczy, że zmienia się mentalność,
że mamy wielkich ludzi, wszytko jedno pedałów czy niepedałów,
którzy robią gigantyczną karierę na świecie, którzy są top of the top
w swojej dziedzinie…
Była tam też sytuacja absolutnie skandaliczna w tym Bilbao. Na
weselu był Mariusz Kwiecień, wybitny, jeden z najbardziej znanych na
świecie barytonów. Mariusz otwierał w tym roku sezon w Metropolitan
Opera, a tak się zdarzyło, że przebywał wówczas w Nowym Jorku nasz
drogi prezydent Bronisław Komorowski. Jak się Kwiecień dowiedział,
że prezydent Polski jest w Nowym Jorku, powiedział dyrekcji
Metropolitan Opera i wysłano parze prezydenckiej dwa zaproszenia na
otwarcie sezonu, wydarzenie nad wydarzeniami, z adnotacją, że
śpiewać będzie Mariusz Kwiecień. W odpowiedzi dostali
zapotrzebowanie na jeszcze cztery bilety dla BOR, na co
odpowiedzieli, że proszę bardzo, ale to kosztuje 1600 dolarów. Wtedy
się okazało, że przede wszystkim pan Prezydent nie bardzo wie, kto to
jest Kwiecień, nie wie o tym, że to jeden z najwybitniejszych
śpiewaków, a do tego rodak, a po drugie że biura prezydenckiego nie
stać niestety na 1600 dolarów na bilety dla borowików, ponieważ już
wydano je na coś głupszego. Nasz pan Prezydent nie zdaje sobie
sprawy z tego, że nawet Barack Obama płaci za bilety do Metropolitan
Opera, bo takie są zasady. Czyli jakby po raz kolejny pokazaliśmy
klasę… wstyd i obciach.
Samo Bilbao pachnie świeżym powietrzem po deszczu, świeżym
jedzeniem, ludźmi… Młodzi chłopcy pachną takimi dziecięcymi
niedrogimi dezodorantami chłopięcymi, bardzo to erotyczne, kobiety
dojrzałe pachną ciężkimi perfumami, młode nastolatki wonią
kwiatową. Z Bilbao lecimy do Monachium i przesiadamy się do
samolotu do Warszawy. I otóż pierwsza rzecz, która mnie uderzyła, to
niestety smród, nieprane ubrania, tytoń, pot, spocona pacha i stare
męskie skarpety. I skończyło się szympansowanie, samolot w trzech
czwartych pełen rodaków, więc wejść się nie da. Aż przemówiłem:
„Ludzie, czy wy naprawdę nie macie antyperspirantów, wstydu nie
macie, węchu nie macie? Jak tak można śmierdzącym do samolotu
z samego rana wsiąść?”
To po prostu straszne. I wszystko państwo, wszyscy wielce
nadęci, od razu po moich słowach podniósł się rejwach i nagle jakiś
facet, jeden z tych śmierdzieli, mówi: „To bezczelność, chamstwo, jak
można tak się odzywać”. Na co ja: „Panie! Bezczelność i chamstwo to
przyjść śmierdzącym do samolotu. Pan się powącha lepiej. Bo dopóki
pan nie wydaje woni, to jest pańska sprawa, czy pan się myje, czy
pan się nie myje, ale ja nie mogę koło pana stać, bo mi się łzy do
oczu cisną, a wtedy to już nie jest tylko pańska sprawa, ale i moja,
i współpasażerów. Publiczna”.
Absolutnie jestem pod totalnym urokiem pięknych starych
Hiszpanek. Policzki pomarszczone jak harmonie, te wielkie obwisające
usta… W operze siedziała obok mnie stara Hiszpanka, nawiedzona
melomanka, bo jak ktoś tylko chrząknął, syczała. A mnie burczało
w brzuchu. Na szczęście nie z tego powodu wzbudziliśmy jej
zainteresowanie, bo postanowiła do nas na przerwie zagadać. Wzięła
nas za Szkotów, nie wiedzieć czemu, może z powodu mojego
krótkiego fraka jak od kiltu. Bardzo jej się podobał ten „Król Roger”.
Mnie się natomiast bardzo podobała inscenizacja Michała Znanieckiego
i scenografia zrobiona przez Luigiego Scorsę. Jeśli chodzi o muzykę
Szymanowskiego, to nie jestem melomanem i gdyby nie ciekawość
dziania się na scenie, tobym tam zwariował.
Podobno Iwaszkiewicz zdradził Szymanowskiego, tak że
końcówkę Szymanowski sam dopisał. Co świadczy o tym, że pedały
były, są i będą, i cudnie. Ale są tacy, którzy nie wiedzą, że są
homoseksualni, jak pewien bardzo znany syn pewnej bardzo znanej
matki, piosenkarki. Będąc szczęśliwym małżonkiem oświadczył nagle,
że ma dosyć zakłamania, postanowił wynieść się i zamieszkać z synem
innego znanego człowieka, wziętym fotografem. Matka, symulując
zawał serca, wymogła na nim, że wróci do żony, bo przecież nie może
być gejem. Spakował się, wrócił, zrobił drugie dziecko. Teraz to żaden
wyczyn, bo można łykać viagrę, aż się oślepnie. Mówią na mieście, że
tłucze tę żonę. Nie dziwię się, skoro matka mu kazała żyć z kobitką,
a on tego nie lubi.
W Bilbao zrozumiałem dowcip, jak to mała norka pyta mamy:
mamusiu, jak pieski umierają, to idą do psiego raju, jak kotki
umierają, to idą do kociego raju, a my norki po śmierci to gdzie
idziemy? A mamusia odpowiada: do opery, córeczko, do opery! Byłem
oszalały z zachwytu, miałem ochotę się absolutnie rozpłynąć.
Przepiękny gmach, gigantyczna sala na ponad półtora tysiąca miejsc,
wypełniona po brzegi, towarzystwo ubrane operowo, nie balowo: to
były koktajlowe ubrania, pojawiały się spodnie, ale z 80% kobiet było
w futrach, w czasie przerwy ciągniętych za sobą, zarzuconych na
ramiona, trzymanych przez panie w rękach… damy bawiły się futrami.
I to nie były jakieś fraglesy, mysie piczki, kocie brzuszki czy inne
ogonki, uszka ani pyszczki, to były po prostu norki, sobole. Naprawdę
fantastyczne! Te cudownie dojrzałe kobiety, nietknięte ręką chirurga,
z obłędną wybrzmiałą urodą, gigantyczne usta, które są jak lekko
zwiędła róża, lekko obwisłe, karminowe i różowe, pomadki
powrzynane w bruzdy, ryżowy puder, co powchodził w zmarszczki…
robiły nastrój, bo to buduje nastrój, jadowity oddech z ust, zapach
ryżowego pudru, ciężkich, potwornie drogich perfum, zawierających
piżmo, paczuli, stare retro zapachy Chanel do tych futer. Po prostu
absolutny raj dla zmysłów, te lekko przerzedzone włosy, wyliniałe,
pozakręcane loki, porobione koafiury, operowe makijaże, takie troszkę
przerysowane, to naprawdę wyglądało bardzo pięknie. Byłem
absolutnie, absolutnie zachwycony.
U nas się tego nie spotyka, u nas zupełnie inne jest myślenie
o futrze, futro jest wyznacznikiem luksusu. Tak było od zawsze, od
kiedy człowiek zorientował się, że jest człowiekiem i że ma mniej
włosów niż zwierzęta i że właściwie jest mu chłodno. Co prawda mąż
do żony mówi, że jakby Bóg chciał, żebyś miała futro, tobyś się w nim
urodziła, no ale człowiek pierwotny myślał zupełnie inaczej. Myślał
sobie: poznałem babę, jak przechodzę obok niej, to mi dryga, musze
coś z tym zrobić. Szedł więc do boru i przynosił zwierza, a im to był
fantastyczniejszy zwierz, tym ona miała fantastyczniejsze futro. Minęły
tysiąclecia i nic się nie zmieniło. O statusie kobiety decyduje biżuteria
i futro, jakie ma na sobie. W dalszym ciągu jest tak, że jak mężczyzna
wielbi kobietę, znosi jej klejnoty i futra. Dobrze też mieć szkatułkę
pełną brylantów na wszelki wypadek, żeby można było to jakoś
spieniężyć i przeżyć.
wnioski z podróży
Podróże kształcą, a ja z podroży do Bilbao wynoszę, że tak jak
zawsze myślałem, moda nie musi dotyczyć wszystkich, ale ogólnie
przyjęta estetyka owszem tak. Bilbao moda jako taka ominęła
szerokim łukiem, ale o estetykę wyglądu dba się powszechnie. Nie ma
ekstrawagancji, ale są dobrze skrojone ubrania, niekoniecznie bardzo
drogie, dobrze podobierane proporcje. Mody tam nie ma, to nie ma
i eksperymentów. Ludzie nie eksperymentują ze swoimi sylwetkami,
tylko ubierają się tak, żeby wyglądać możliwe jak najbardziej
estetycznie.
U nas niestety bez względu na porę roku nie jest najlepiej. Jak
mamy lato, to widzimy totalne rozmemłanie, panie, które sobie
wrzuciły w międzyczasie 20 kilo słoniny na plecy, nie mogą z gorąca
wytrzymać, pocą się niczym myszy w połogu, w związku z tym chodzą
prawie nago – gigantyczne biusty, żołądki, na to są kładzione sukienki
bawełnianie na ramiączkach, przyklejające się z potu, no i mamy
paradę orek, waleni oraz innych stworów morskich, mało
przypominających ludzi. Do tego zwykle, ponieważ jest lato,
spuchnięte kopyta w za małych sandałach, paski wżynają się
w opuchnięte stopy.
Po lecie niby człowiek może w końcu sobie odetchnąć, ale
patrzę na ludzi ubranych jesienno-zimowo i znów widzę, że tragedia
goni tragedię. Nagle kobiety zakładają jakieś dyby, kuropie –
nazwijmy to jak chcemy, ale z butami nie ma to nic wspólnego.
Zaczynają się za szerokie spodnie i za krótkie, żeby nakłaść tam
rajstop i gaci na wacie, więc mamy jasne dżinsy ze sporym udem
powiększonym grubymi rajstopami, przykrótkie, żeby się nie zabłocić,
jak będzie padało, bo lepiej wyglądać jak idiotka, niż uprać, do tego
dybowate buciory. Następny obrazek karygodny to wąskie spodnie
z prostą nogawką, a pod nimi buty z cholewą do kolan, i ta szczupła
kobieta idzie na słoniowych nogach, ma dwie kolumny zamiast nóg,
żeby jej było ciepło w łydkę. Nikomu przecież łydka nie marznie!
Matko święta, jak ta dziewuszyna się ubrała! Buty korsarki, czyli wysokie kozaki do kolan albo tuż za
kolano, potrafią bardzo dobrze zrobić sylwetce i często ja uratować. Ale nie jeśli jesteśmy osobą
korpulentną i zakładamy mocno przecierane na udach dżinsy! Tak to udo jest od razu większe niż
naprawdę, a dalej kot w butach. Dwa złamane serdle wepchnięte w za ciasny but, za ciasne spodnie
z wypchanymi kolanami, do tego to grube swetrzysko, żeby w nerki było ciepło, i dodajemy sobie pięć
centymetrów przy stu szesnastu w biodrach. Do tego żeby było cudnie i sexy, zakładamy kurtkę do talii,
najlepiej puchową białą, najlepiej jak ma jakieś futerko! I to wszystko przy wzroście 158 cm! Jak widzi się
taką kulkę, to nie wiadomo, czy to pchnąć, czy kopnąć, czy obejść z daleka, nie wiadomo, gdzie to ma
głowę i którędy to gryzie. Chyba żeby się zorientować po mocno zaznaczonym otworze gębowym, zwykle
w kolorze pośmiertnym, fiolet z perłą. Dobrze wtedy wygląda powieka perłowa i policzki natarte tłuczoną
cegłą.
Jeżdżę po kraju i nieraz trafiam na wielkie gale. Niedawno
śpiewała na takiej gali wielka polska artystka. Od dwudziestu lat
patrzę na kobitę i nie wiedziałem, że ona jest Mulatką. Rozumiem, że
opalanie natryskowe może być wielką frajdą, ale i z tym nie należy
przesadzać, wszystko jedno, czy ktoś ma w sobie romską, romańską
czy też słowiańską krew. Naprawdę to dziwne, gdy skądinąd biała
kobieta nagle staje się boską latynoską czy afrykańską pięknością.
O, następna historia! Nie wiadomo, dlaczego panie stosunkowo korpulentne zaczęły nagle namiętnie
używać pasków w talii, której nie posiadają. Przez całe moje życie prywatne i zawodowe uważałem, że
lepiej nie podkreślać tego, czego się nie ma. Chyba że jest się mężczyzną. Mężczyzna nie ma talii
i podkreśla ten brak talii, bo mu żadna talia nie jest specjalnie potrzebna. Ale jeśli kobieta wskutek pomyłki
genetycznej czy innych przypadłości losu (pięcioro dzieci, ewentualnie niedołęstwo umysłowe i apatia
z zapasieniem) traci talię, to po diabła to podkreślać? Zwłaszcza że talia zanika z jakiegoś powodu, zwykle
dlatego, że kałdun rośnie, a brzuch się robi większy od cycków.
Jeśli chcemy mimo braku talii kusić, luźno puśćmy tkaninę na
biuście, bo wtedy dalej zwisa sobie luźnym zwisem, nie podkreślając
nadmiernych krągłości. Do tego pokazujemy nogę w najbardziej
stosownym dla niej momencie i w najbardziej stosowny sposób.
Chociaż przy tych dwudziestu kilogramach niepotrzebnej słoniny
z nogą bywa różnie. Jeśli jest długa i smukła, to pół biedy, możemy
nawet zaszaleć z mini, ale często jest tak, że udo jest konkretne i łyda
nie od parady, należy wówczas zabawić się skosami, użyć rozporka
z boku. Nie rozporka „chodź pan za mną”, bo jeżeli mamy rozporek
z tyłu, to jeden pójdzie, drugi nie, ale noga wygląda jak krokodyla
łapka. Za to każda noga, nawet najbardziej krępa, przy długim
rozcięciu z boku zawsze się obroni. Zwłaszcza że rozporki z boku
znowu wróciły do mód. Rozporek z boku jest ratunkiem dla pań, które
czują, że mają problem z nogą. Bo w tym czuciu właśnie jest
największy problem. Jeżeli pani nie ma problemu z nogą, to nawet
jeżeli nie ma nogi w ogóle, a czuje się z tym świetnie, to tak temat
ogra, że powiemy: jaki cudowny karakan, jaka wesoła i szczęśliwa!
A to już jest wygrana historia. Nie mamy obowiązku podobać się
wszystkim, ale fajnie, jeżeli u jednych wzbudzamy dzikie pożądanie,
u innych dziką radość i wszyscy są zadowoleni.
twarz zimą i latem
Latem w zasadzie mamy ciałko dosyć opalone, twarz też.
Wystarczy lekki krem i lekki puder, żeby twarz zmatowić, i już jest
dobrze. Ale zimą panie postanawiają dodać sobie koloru i zaczynają
używać przedziwnych rzeczy. Pół biedy, gdy zaczynają używać
samoopalaczy. One są dziś już coraz lepsze, coraz mniej żółte, coraz
mniej plamią i coraz łatwiej je rozprowadzić. Cała bieda zaczyna się
wtedy, gdy nagle pani pragnie być smagnięta karaibskim słońcem i do
tego zakłada białą bluzkę z kołnierzykiem. Cała jest blada jak ta
bluzka, a twarz maluje sobie tłuczoną cegłą czy też innym specyfikiem
w kolorze pomarańczowo-brązowo-brzoskwiniowym. Przy czym dłonie
ma białe, szyję również, bo żeby kołnierzyk się nie pobrudził, maluje
się tylko do brody (i tak niechcący się oprze i po trzech kwadransach
całe ramiona są zapaprane karaibską opalenizną). Z białą szyją,
nierówną karaibską opalenizną i brudną bluzką wygląda jak skończona
idiotka. Można sobie oczywiście dodać troszkę rumieńca i opalenizny
podkładem, ale trzeba to robić bardzo umiejętnie i bardzo równo.
Trzeba mieć czas i dzienne światło, a jak się ma słaby wzrok, to dobre
okulary, żeby nie narobić smug i żeby szyja i dekolt miały taki sam
kolor jak twarz, bo nie ma nic gorszego niż ciemna twarz, a reszta
jasna. I takie kwiatki niestety się zdarzają, że robimy sobie ciemnym
podkładem twarz, zakładamy rajstopę, że noga Mulatki, a resztę
mamy białą.
nakrycia głowy
Nie skupiam się za bardzo na czapkach i nakryciach głowy,
dlatego że panuje tu absolutny pluralizm i dowolność, tak że właściwie
nie ma reguł. Kiedyś było tak, że do sportowych kurtek nosiło się
wełniane czapki, do eleganckich jesionek i futer – kapelusze. Dziś
oczywiście spotyka się klasycznie wyglądające panie w futrach
i kapeluszach, ale tak samo dobrze gra kapelusz umiejętnie założony
do sportowej kurtki czy gigantyczna wełniana czapka robiona na
drutach do supereleganckiego futra. Dobieramy nakrycie głowy do
własnej urody i do sytuacji.
Jeśli ktoś się wyjątkowo niedobrze czuje we wszystkich
nakryciach głowy, radziłbym komin, który wszedł do mód silnie
w latach osiemdziesiątych i dobrze się od kilku sezonów trzyma. Zdobi
szyję, a w czasie mrozów i zamieci można go zarzucić na głowę. Nie
zburzy nam specjalnie fryzury i nie zmieni owalu twarzy. No i jest
jeszcze kaptur od polarka, bo nie ma Polaka bez polarka.
Nienawidzę czapek, ale czasami trzeba. Żyjemy w takich
temperaturach, że nakrycie głowy praktycznie jest obowiązkowe przez
pół roku, bo można się bardzo ciężko rozchorować, wychłodzić
organizm. Bo jednak przez głowę ucieka bardzo dużo ciepła i rozum
się schładza. Nieprzyjemne więc nakrycia głowy są rzeczą istotną. Jak
na wszystko inne i na nakrycia głowy są mody. Był czas toczków
i kapeluszy bardzo wytwornych, był czas beretów, a dziś
postmodernizm, absolutnie wszystko.
Modne są nakrycia głowy latem i zimą. Latem mogą być to
fantazyjne stroiki, zimą czapki. Ale często z tego zimna ludziom
odbiera rozum, jest im wszystko jedno, jak wyglądają, i pchają na łeb
cokolwiek. Spotykam notorycznie panów w czapkach typu czarny
kondom, że taka troszkę za ciasna, na czubku głowy, podwinięta,
troszkę gangsterska. Takie czapki rzadko przydają urody mężczyznom,
zwłaszcza dużym mężczyznom z małymi główkami, bo w takich
czapkach wyglądają jak nieudane plemniki.
Mój boże, a tu nieszczęsna zapomniała spódnicy założyć, zupełnie jak pewna dziennikarka, tylko ta jest
młodsza. I idzie jak gołąb. Klasyczny chód gołębi – kolana do przodu. Nie poćwiczyła chodzenia na
wysokim obcasie, założyła i teraz przeklina każdy krok. I do tego ta cienka cielista rajstopa i bardzo cienka
spódnica, która prawie nie wystaje spod totalnie krótkiej kurteczki. Pani wygląda troszkę jak konsultantka
towarzyska, która przelatuje od konsultacji do konsultacji.
Panie chustki na głowach noszą właściwie od zawsze.
Z dzieciństwa pamiętam kobiety przyjeżdżające na targ: wszystkie
miały chustki na głowach, a od kobiet miejskich, które też nosiły
chustki, różniły się jedynie sposobem ich wiązania. Miastowe wiązały
na czubku głowy, fantazyjnie, i zwykle spod tych chustek widać było
piętra włosów, a te z jajami miały na płasko i bezczelnie zawiązane
pod brodą, tak trochę na zakonnicę, że widać było tylko twarz.
Chustki to są nakrycia w zasadzie wiosenno-jesienne. W zimie
wybieramy raczej czapki. W tej chwili moda sprzyja za dużym
wełnianym czapkom, często z pomponami. Są fajne, bo dają się
w różny sposób ułożyć na głowie. Dobrze skomponowane mogą
naprawdę dodawać sporo uroku.
Najważniejsze jest to, że jeżeli nakrycie głowy nie jest
integralną częścią naszego ubrania, to po zdjęciu ubrania
zewnętrznego należy je też zdjąć. Nie ma nic gorszego niż kobieta
zimą siedząca w pomieszczeniu zamkniętym w futrzanej czapie. Od
razu się nasuwa, że ma przetłuszczony łeb, pięć włosów w siedem
rzędów przyklejone do czaszki. A do tego, ponieważ w pomieszczeniu
ciepło, w łeb gorąco, bo futro grzeje, dochodzi drapanie się przez tę
czapkę.
apel, a właściwie błaganie
w sprawie nieśmierdzenia
i jakiego takiego ochędóstwa
Ale wszystko jedno, czy w czapce, czy bez, jeżeli wychodzimy
do ludzi, głowę myjemy, ubrania pierzemy sami albo oddajemy do
pralni, ciało swe przemywamy, jeżeli nie mamy wanny ani prysznica,
to metodą podsiębierną w miednicy, oddolnie się ochlapnąć, paszkę
jedną, drugą, stópkę przemyć, naprawdę to są newralgiczne miejsca.
Później używamy antyperspirantu i naprawdę jest fantastycznie, bo ja
nie wierzę, że nagle cały świat siedzi po dwadzieścia cztery godziny
w wannie. Niektórzy ludzie wszak funkcjonują normalnie i nie
śmierdzą. U nas wciąż wali smrodem, że aż w nosie kręci.
Skarpety śmierdzą, bo nosimy obuwie nieprzewiewne, często,
ponieważ w kieszeniach piszczy, nie z naturalnych skór, niekoniecznie
ze skórzaną futrówką, a w plastikowym bucie i poliestrowej skarpecie
stopa wydziela niestety, nie można tego nazwać inaczej – odór. Jeśli
więc mamy te niedrogie buty, to lepiej mieć ich kilka par i nie nosić do
zarżnięcia. Ani sportowych, ani wyjściowych nie nośmy non stop, bo
flora bakteryjna przeżre nam te buty na wylot, mimo że są z plastiku.
Z chodzeniem po ulicy pół biedy, ale wyobraźmy sobie sześć,
osiem godzin w pracy, w ogrzewanym pomieszczeniu, a takie buty
często mają sztuczne futerko… pan sobie zakłada garniturowe buty na
sztucznym futrze, żeby mu było ciepło w stopy, i np. o godzinie 16.00
nie można koło niego stanąć, bo nagle koszary, szatnia w koszarach,
a jegomość niby elegancki. Buty nie są niestety hermetycznie
szczelne.
W cywilizowanym świecie ludzie jakoś sobie z tym radzą.
Dawniej wytworni panowie nosili kalosze na buty, czyli eleganckie
buty glansowane, na skórzanej podeszwie, ale jak padał deszcz ze
śniegiem, zakładali na nie kalosze i suchą stopą przechodzili po
mieście, a kiedy wchodzili do domu, zdejmowali kalosze i delikatną
irchą, dyskretnie schowaną, przecierali but, i wszystko grało. Jeżeli
pracuje się w pomieszczeniach zamkniętych, a nie w terenie, dobrze
żeby i panie, i panowie przynajmniej jesienią i zimą mieli w pracy buty
na zmianę. Może fajniej byłoby, gdyby mieli też skarpetki na zmianę.
Czyli w pracy w pomieszczeniu zamkniętym mamy klasyczny
garniturowy pantofel i cienką wełnianą lub bawełnianą skarpetkę,
a jak wychodzimy z pracy na pluchę czy trzaskający mróz, zakładamy
grubszą skarpetę i cieplejsze buty. W takim żyjemy klimacie, że takie
rzeczy są potrzebne. Jeżeli biegamy po mieście, mamy pracę w terenie
i nie możemy sobie na to pozwolić, to trudno, ale jeśli możemy –
róbmy to.
Bardzo rzadko zdarzają się takie garnitury i fasony nogawek
spodni, żeby wyglądały dobrze z ciut przyciężkim ocieplanym butem
(nawet jak nam się wydaje, że ten but wygląda zupełnie przyzwoicie
i nie widać, że on jest ocieplany, to z moich doświadczeń wynika, że
jednak zawsze widać, że to but ciepły, zimowy, wygodny). Jak do
takich buciorów mamy garnitur 70% wiskozy, 30% poliestru, koszulę,
a pod spodniami kalesony, i te spodnie nam się tak przyjemnie
niekiedy przyklejają do tych kaleson, i do tego są mocno podciągnięte
do pasa, wychodzi nam przegigantyczna przepuklina nad
przegigantycznym udziskiem i właściwie jest zamieciony taki
biznesmen przez zimę całą.
À propos ciepłej bielizny – jest ona niezwykle ważna. Jeśli
chodzi o kobiety, to ten newralgiczny moment jest delikatny, łasy na
przeziębienia i zawiania, więc cudowna moda chodzenia bez rajstop
zimą po pięćdziesiątce mści się nietrzymaniem moczu. Smród jest
niewyobrażalny, proporcjonalny do cudowności nienoszenia rajstop
zimą. Non stop przeziębiany pęcherz, niedoleczany i znów podziębiony
mści się rozszczelnieniem zaworów. One w którymś momencie
puszczają i leje się po nogach jak z kranu, i potem po czterdziestce
bez tana lady odor stop nie możemy ruszyć się z domu. Zatem jeśli
chodzi o zimowe chodzenie bez rajstop, to ja jestem jak najbardziej na
tak, ale pod warunkiem że podjeżdżamy samochodem pod drzwi,
przelatujemy w sandałach przez sekundę i już jesteśmy w domu. Ale
jak mamy do przejścia kilkaset metrów, to niestety zakładamy ciepłe
skarpety i gacie, a później w kruchcie zdejmujemy to czym prędzej
i oddajemy mężowi do reklamówki. To oczywiście żart, bo wszelkiego
rodzaju gadżety zimowe trzeba mieć w co schować, może to być
cokolwiek, nawet futerał od gitary, byleby to nie była reklamówka
Media Markt czy też z kotkiem, pieskiem i czy innym dyskontem
tulipanem. Futerał do skrzypiec, w którym trzymamy ocieplane gacie,
skarpety grube i gumofilce. Fantastyczne. À propos futerału
w tegorocznej kolekcji dla H&M Martina Margielii właśnie jedna z toreb
ma kształt futerału na gitarę. Fantastyczna rzecz.
torebki
Jeśli chodzi o torebki to jest tak, że znowu musimy się odnieść
do dreskodu i mody, bo to są dwie różne konwencje i idą dwoma
zupełnie różnymi nurtami.
Co do ręki i na plecy to problem zarówno kobiet, jak
i mężczyzn. Generalnie duża kobieta z dużą torbą, mała z małą.
W dreskodzie komponowanie skórzanych elementów w różnych
kolorach jest absolutnie niedopuszczalne. Jeżeli pani jest menedżerem
i ma zielone buty, niebieski pasek i bordową torebkę, to znaczy że się
nie nadaje na swoje stanowisko, bo ma zbyt wybujałą fantazję. Niech
idzie do szołbiznesu i tam ubiera się jak lubi. Menedżerka jak decyduje
się na czekoladowobrązowe buty, musi założyć pasek również
czekoladowobrązowy, a dobrze jak i torebka jest tego samego koloru,
i aktówka, w której ma laptopa albo papiery. Jeżeli torebka ma np.
złote okucia, to pani musi pamiętać, że w dreskodzie klamerka
w pasku też ma być złota, no i koperta zegarka takoż. Biżuteria ma
być drobniutka i najlepiej również złota. Żadne młyńskie koła, żadna
fantazyjna biżuteria modowa, plastikowa, żadne żyrandole w uszach.
A w modzie codziennej jest już zupełnie inaczej. W zasadzie od
połowy lat dziewięćdziesiątych do początku nowego wieku panowała
totalna dowolność. Radzono nawet, żeby nie robić kompletów, nie
dobierać torebki i paska do butów, bo to w złym stylu, niemodne i bez
sensu. W tej chwili moda, czyli fashion, akceptuje takie połączenia,
wymaga tylko, żeby już na pierwszy rzut oka było widać, że ktoś to
sobie wymyślił. W modzie cały czas możemy się bawić kolorami,
nie ma obowiązku, żeby dobierać buty do torebki, torebkę do
paska, a do tego wszystkie inne gadżety. One muszą ze sobą
doskonale współgrać. Mogą do siebie nie pasować, ale muszą
współgrać.
nie pasuje, ale gra
We współczesnej stylizacji, we współczesnej modzie dobieramy
do siebie rzeczy, które teoretycznie zupełnie do siebie nie pasują,
natomiast fantastycznie ze sobą współgrają i koegzystują. Żeby nie
być gołosłownym: na smukłej sylwetce dobre spodnie dresowe,
szpilki, podkoszulka na ramiączka i perły mogą być fantastycznym
strojem klubowym, pod warunkiem że umie się to ograć. Lata temu
było to niedopuszczalne.
Miesza się dziś w modzie absolutnie wszystko ze wszystkim,
klasykę ze sportem, elegancję z ekstrawagancją. Cała moda to
w istocie kwestia naszej własnej wyobraźni, tego, jak chcemy siebie
wyrazić, pokazać, przedstawić, zaprezentować. Do tego służą nam
ubrania i do tego służy moda.
Moda służy również do komunikacji. Jeżeli chcemy sygnalizować
swoim wyglądem pozycję zawodową w czasie pracy, używamy nie
mody, a dreskodu. Jeżeli pracujemy w biurze, wyglądamy biurowo,
jeżeli pracujemy w sklepie, wyglądamy sklepowo, jeżeli w urzędzie –
to urzędowo itd. Osobną sprawą są zawody wymagające uniformu lub
stroju ochronnego, jak lekarze, strażacy, listonosze, górnicy,
policjanci, drogowcy.
oko jest narzędziem
niedoskonałym