Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 60

Z TRADYCJI MNISZEJ

14

O. PIOTR ROSTWOROWSKI OSB

WIERNOŚĆ ŁASCE

1
2
O. PIOTR ROSTWOROWSKI OSB

WIERNOŚĆ ŁASCE
KIEROWNICTWO DUCHOWE
ZAAWANSOWANYCH

3
Redaktor tomu: Olga Bałucińska
Redaktor serii: o. Włodzimierz Zatorski OSB
Opracowanie graficzne: o. Hieronim Stanisław Kreis OSB

Imprimi potest: Opactwo Benedyktynów


Ldz. 43/96, Tyniec, dnia 30.03.1996 r.
† Adam Kozłowski OSB, opat tyniecki

Imprimatur: Kuria Metropolitalna


L.dz. 913/96, Kraków, dnia 15.04.1996 r.
† Kazimierz Nycz, wikariusz generalny
Ks. Kazimierz Moskała, notariusz
O. Augustyn Jankowski OSB, cenzor

Wydanie trzecie

ISSN 0867-7050
ISBN 978-83-7354-245-7

© Copyright by TYNIEC Wydawnictwo Benedyktynów


ul. Benedyktyńska 37
30-398 Kraków
tel. + 48 (12) 688-52-90
tel./fax + 48 (12) 688-52-91
e-mail: zamowienia@tyniec.com.pl
www.tyniec.com.pl

4
SPIS TREŚCI

Od Wydawnictwa.....................................................7
I. Pojęcie zaawansowanych. ..................................13
II. Nauka o stopniach życia duchowego. ...........15
III. Trudność w ustalaniu praw ogólnych.........21
IV. Prawa ogólne . ..................................................25
V. Kierownictwo duchowe ogólne . ....................29
VI. Indywidualne kierownic­two
zaawansowanych. .............................................33

1. Źródła życia duchowego...............................33


2. Wierność obowiązkom zewnętrznym.........37
3. Ważniejsze problemy rozwojowe
u zaawansowanych.......................................40
A. Modlitwa.................................................40
B. Współdziałanie z łaską.............................47
a. Okres wzmożonej koncentracji..............47
b. Skupienie ogólne...................................49
c. Bojaźń Boża.........................................52
d. Nieśmiałość zaawansowanych..............53
Konkluzja...............................................................59

5
6
OD WYDAWNICTWA

Niewielu jest prawdziwych mistrzów ducho-


wych. O. Piotr Rostworowski niewątpliwie do nich
należy. W wielu środowiskach narosła wokół jego
postaci swoista legenda. Ludzi pociąga promieniu-
jący z jego osoby pokój, skupienie, ojcowskie ciepło.
Pomimo ogromnego zaangażowania i licznych obo-
wiązków umiał zachować pax benedictina – swoistą
harmonię pomiędzy aktywnością a życiem ducho-
wym. Uzyskuje to dzięki budowaniu siebie w oparciu
o Pismo Święte. Słowo Boże było dla niego zawsze
darem życia. Daje mu ono również zdolność bu-
dzenia życia u innych. Pięknym owocem fascynacji
Pismem Świętym jest jego przekład Pieśni nad pieśnia-
mi w Biblii Tysiąclecia.
W swoich rozważaniach często nawiązuje do ży-
wotu św. Hugona z Cluny, który „gdy mówił, to albo
rozmawiał z Bogiem, albo mówił o Bogu, albo mówił
w Bogu. Nie mógł zawsze rozmawiać tylko z Bogiem
lub o Bogu. (...) musiał (...) o wielu sprawach myśleć
i decydować. Czynił to jednak zawsze w Bogu”. „Tu
jest sedno rzeczy – mówi o. Piotr. – Nie tyle chodzi
o to, by Bóg był przedmiotem twych myśli, ale raczej
7
o to, by był ich jakby podmiotem, to znaczy aby nimi
kierował, by nie były niezależne od Niego”. To jest
chyba zasadnicza dewiza jego życia. Ją także przeka-
zuje innym.
W 1930 roku Wojciech Rostworowski, późniejszy
o. Piotr, wstąpił do benedyktynów w opactwie św.
Andrzeja w Zevenkerken w Belgii. Należał do kilku-
osobowej grupy Polaków przygotowywanych przez
O. Karola Van Oosta OSB do odnowienia życia bene­
dyk­tyń­skie­go w Polsce. Profesję monastyczną złożył
25.01.1932, a po studiach teologicznych otrzymał
święcenia kapłańskie 18.07.1937. Następnie rozpo-
czął studia biblijne i patrologiczne w Rzymie, z któ-
rych został odwołany w lipcu 1938 r. i skierowany do
Rabki. Od 1936 r. istniał tutaj Internat św. Benedykta
dla chłopców, prowadzony przez kilku młodych be-
nedyktynów. Latem 1939 r. ta grupa rozpoczęła na
nowo życie monastyczne w Tyńcu. O. Piotr został
w niej mianowany podprzeorem. Później został rów-
nież mistrzem nowicjatu oraz opiekunem oblatów
benedyktyńskich. Po przejęciu przez benedyktynów
parafii tynieckiej został jej proboszczem. W latach
1951 – 1959, był przeorem klasztoru tynieckiego.
W tym okresie był także wizytatorem wspólnot bene-
dyktyńskich, kamedulskich i innych. Zapraszano go
często do wygłaszania referatów, konferencji, prowa-

8
dzenia rekolekcji, dni skupienia dla zgromadzeń za-
konnych, kleru diecezjalnego, instytutów świeckich,
oblatów benedyktyńskich i młodzieży akademickiej.
Swoje starannie przygotowywane konferencje i refe-
raty opierał na Piśmie Świętym i liturgii. Wiele z nich
udało się zachować w maszynopisie.
Od początku swojej posługi kapłańskiej był spo-
wiednikiem bardzo wielu osób zakonnych i świe-
ckich. Odznaczał się przy tym umiejętnością dys-
kretnego i odpowiedzialnego kierownictwa, prawdzi-
wego ojcostwa duchowego. Wzbudzał zaufanie i po-
trafił udzielić pomocy w szukaniu Boga w różnych
okolicznościach życiowych. Nigdy nie skąpił czasu
na rozmowy i korespondencję.
W 1968 roku na prośbę kamedułów został
przełożonym eremów na Bielanach w Krakowie
i w Bieniszewie koło Konina. We wtorek wielkanocny
1972 roku złożył profesję kamedulską. Oznaczało to
jednocześnie, że musiał zrezygnować z prowadzenia
zewnętrznej działalności duszpasterskiej. W 1983
roku został powołany na przeora eremu w Noli
koło Neapolu. Później – w 1986 – został przeorem
oraz mistrzem nowicjuszy w eremie Envigado koło
Meddelin w Kolumbii. Tam jednocześnie zakładał
fundację Santa Rosa. W tym czasie był jednocześ-
nie wizytatorem klasztorów kamedulskich w USA,

9
Kolumbii i Hiszpanii. W 1992 roku powrócił do
Europy, do eremu Pascelupo w Italii. Po kilku miesią-
cach – w 1993 roku – znowu został posłany do Santa
Rosa w Kolumbii. Od roku1994 był rekluzem w ere-
mie Frascati koło Rzymu. Zmarł 30. 04. 1999 r.
Wierność łasce. Kierownictwo duchowe zaawansowa-
nych jest referatem wygłoszonym w dniu skupienia
duszpasterzy akademickich w Zakopanem 23 wrześ-
nia 1962 r. W tamtych latach duszpasterstwo akade-
mickie było jedyną możliwą formacją pogłębiającą
młodych katolików. Władze państwowe rozwiązały
bowiem wszystkie istniejące dotychczas organizacje
katolickie, takie jak Sodalicja Mariańska, Iuventus
Christiana, Odrodzenie, Akcja Katolicka... Referat
wygłoszony wówczas do duszpasterzy akademickich,
jest dzisiaj aktualny dla wszystkich duszpasterzy grup
i ruchów zaangażowanych chrześcijan.
Z okresu benedyktyńskiego o. Piotra Rostwo­
rowskiego pozostało szereg tekstów częściowo publi-
kowanych, w większości jednak pozostających w ma-
szynopisie. Chcielibyśmy w naszym wydawnictwie
publikować te cenne teksty. Ponieważ o. Piotr pisał
je lub wygłaszał jako benedyktyn, przy jego nazwi-
sku umieszczamy skrót OSB oznaczający benedyk-
tyna, a nie ErCam, oznaczający kamedułę, którym
w ostatnich latach swojego życia był o. Piotr.

10
Mamy nadzieję, że z tekstu o kierownictwie
duchowym skorzystają nie tylko duszpasterze, ale
wszystkie osoby zainteresowane własnym rozwojem
duchowym.
Redakcja

11
Wykaz dotychczasowych publikacji o. Piotra Ros­
tworowskiego:
Świadectwo Boga – rozważanie nad problemem wiary, Znak 13,
1/1961, 7–35.
Dlaczego wierzę? Przewodnik Katolicki, nr 11, 18.03.1962,
162–163.
Uczmy się kochać, Przewodnik Katolicki, nr 25, 24.06.1962,
391–395
Św. Benedykt i jego reguła, [w:] Aby we wszystkim był Bóg uwiel-
biony, Tyniec 1984, 22–38.
O jedności rodziny zakonnej, [w:] Aby we wszystkim..., 68–101.
Uwagi dla przełożonych klasztorów, [w:] Aby we wszystkim...,
102–125.
Nawrócenie obyczajów, [w:] Za przewodem Ewangelii, Tyniec
1986, 147–149.
Zakony wobec autorytetu Kościoła, [w:] Słuchaj, módl się i pra-
cuj, Poznań 1989, 137–157.
Wychowanie do życia modlitwy, [w:] Słuchaj, módl się..., 167–
190, przedrukowane następnie [w:] List 1992/93.
Świadectwo Boga, Kraków 2002.
W szkole modlitwy, Kraków 2000.
Kierownictwo duchowe, Kraków 2001.
Wiara, nadzieja i miłość, Kraków 2002.
Medytacje nad psalmami, Kraków 2008.
Tłumaczenie z j. francuskiego:
Chmura niewiedzy. Listy, Kraków 1985, Wydawnictwo
OO. Karmelitów Bosych.
12
I. POJĘCIE ZAAWANSOWANYCH

Któż to są ci zaawansowani, o których nam tutaj


chodzi? Nie jest to pojęcie zupełnie jasne. Autorzy,
którzy się tą sprawą ex professo zajmują, nie dają od-
powiedzi jednolitej. Linia demarkacyjna między za-
awansowanymi a tymi, którzy są początkujący, jak
również między zaawansowanymi a „doskonałymi”,
czyli tymi, którzy są na drodze zjednoczenia, nie jest
wyraźna. Już samo pojęcie początkujących nie jest
jasne. Można je zrozumieć w sensie potocznym: są
to po prostu ci, którzy zaczynają dążyć do dosko-
nałości. W tym sensie odróżnia się początkujących
na drodze ascetycznej od chrześcijan, którzy chcą
się wprawdzie utrzymać w stanie łaski, ale nie mają
w sobie dążenia do udoskonalenia się w tym życiu
nadprzyrodzonym, które posiadają. Jeżeli zaś za
O. Garrigou-Lagrangem, który trzyma się termino-
logii św. Jana od Krzyża, początkującymi nazywać
będziemy tych wszystkich, którzy jeszcze nie ukoń-
czyli etapu zwanego nocą zmysłów czynną i bierną,
to rzecz jasna, etap początkujących obejmie wielu
takich, których ogół ma za zaawansowanych. W tej
koncepcji kategoria zaawansowanych zaczynałaby
13
się od tych, którzy ukończyli już noc bierną zmy-
słów i znajdują się na progu kontemplacji wlanej.
Takie ujęcie liczbę zaawansowanych oczywiście
znacznie redukuje. W naszym referacie odejdziemy
od tej terminologii i będziemy raczej mówić o za-
awansowanych w sensie szerszym, nie starając się
o ustalenie wyraźnej granicy między etapami rozwo-
ju duchowego ani o ścisłe określenie momentu, kiedy
początkujący staje się zaawansowanym. Przyciśnięci
jednak do muru, powiedzielibyśmy, że etap zaawan-
sowanych zaczyna się w momencie, gdy duchowy
kontakt z Bogiem staje się świadomy i –kształtujący.
Tego stanowiska będziemy się na ogół trzymali.

14
II. NAUKA O STOPNIACH ŻYCIA
DUCHOWEGO

Doktryna o trzech nawróceniach i trzech dro-


gach, choć rzuca nieco światła na ten problem, tro-
chę go również zaciemnia. Bo gdy okresy duchowego
rozwoju zbyt wyraźnie między sobą się rozgranicza,
a potem każdy z nich usiłuje się scharakteryzować
przez pewne cechy modlitwy i pewne kierunki wy-
siłku ascetycznego, dochodzi często do afirmacji
mało przekonywujących. Nadmierna bowiem sy-
stematyzacja w tej materii nieuchronnie sprawia
wrażenie odchodzenia od życia. Gdy się czyta np.
książki w rodzaju znanego u nas dzieła O. Garrigou-
-Lagrange’a o trzech nawróceniach i trzech drogach
– którego doktryna jest zresztą solidna – i dochodzi
się do opisu cech charakteryzujących poszczegól-
ne okresy duchowego rozwoju, powstają w umyśle
czytającego pewne opory i chciałoby się przyznać
autorowi, że owszem, tak być może, jak to opisuje,
ale wcale tak być nie musi.
Gdy np. dla odróżnienia zaawansowanych od po-
czątkujących mówi się, że początkujący podnoszą się
do Boga przez ten świat widzialny a zaawansowani
15
przez kontemplację tajemnic objawionych, czytelnik
wpada w zadumę i zastanawia się, gdzie są właściwie
ci początkujący, bo w praktyce mało się spotyka ta-
kich, którzy przez kontemplację tego świata widzial-
nego idą do Boga. Twierdzenie to wygląda jeszcze
dziwniej, gdy się – jak to czyni autor – etap począt-
kujących rozciąga aż do progu kontemplacji wlanej.
Podobnie, gdy się mówi, że dla stadium początku-
jących cechami charakterystycznymi są skrucha, po-
kuta, umartwienie i w ogóle cnoty negatywne, gdyż
jest to droga oczyszczająca (aversio a malo – odwróce-
nie od zła), dla zaawansowanych zaś skoncentrowa-
nie życia na Chrystusie, cnoty pozytywne, zwłasz-
cza cnoty Boskie... jest w tym niewątpliwie pewna
ogólna prawda. Ale trzeba bardzo uważać, aby przez
pewne usztywnienie tych charakterystycznych cech
nie stworzyć sobie nieprawdziwego obrazu życia du-
chowego, który w konsekwencji może doprowadzić
do poważnych błędów w praktyce kierownictwa.
Ważny jest tu fakt jedności życia duchowego. To zaś,
co różnicuje pracę wewnętrzną na poszczególnych
etapach, to są raczej pewne akcenty niż wyraźnie
zarysowane odrębności. Tak więc np. oczyszczenie
jest na wszystkich szczeblach duchowego rozwoju,
nie tylko na początkującym, podobnie oświecenie
jest też na wszystkich szczeblach, a nie tylko na dru-
gim. Bo jeśli powiemy, że usunięcie ciemności jest
16
skutkiem dopływu światła, to tych dwóch rzeczy
nie można tak adekwatnie rozgraniczyć, by jeden
okres poświęcony był usunięciu ciemności, drugi
zaś przypływowi światła, ale trzeba powiedzieć, że
zarówno w pierwszym jak i w drugim okresie reali-
zuje się w jakiś sposób ta zasada, że światło rozpędza
ciemności, światło Chrystusa, Jego łaska, oczyszcza
człowieka i przemienia go. Jest więc jakaś bardzo
głęboka jedność życia wewnętrznego przez to, że jest
ono stopniowym przenikaniem człowieka tym świat-
łem Chrystusowym. W pierwszym etapie ukazuje się
ono bardziej w stanie konfliktu z wadami, a przez to
oświetla i odkrywa istnienie tych wad i żąda wysiłku
w kierunku ich przezwyciężenia, ale jest to w gruncie
rzeczy to samo światło i ten sam proces idący przez
wszystkie etapy aż do całkowitego prześwietlenia du-
szy człowieka, gdy stanie się on, według słów Apo­sto­
ła: Lux in Domino – światłością w Panu (Ef 5,8).
Jeśli więc będziemy usztywniać takie twierdze-
nia, jak np. to, że skrucha jest charakterystyczna
dla pierwszego etapu, możemy dojść do konkluzji
sprzecznych z doświadczeniem życiowym. Muszę
przyznać, że bardzo rzadko, jeśli w ogóle, spotkałem
się u początkujących ze skruchą naprawdę głęboką.
Za mało u nich światła, aby mogli zrozumieć wymia-
ry grzechu, aby mogli dostrzec głębokość zakłama-
nia w swym życiu, nierealność swych ideałów i dą-
17
żeń. Aby odkryć, co znaczy obrazić Boga, trzeba tego
Boga znać głęboko, a więc trzeba już być dość daleko
na drodze życia wewnętrznego. Jest więc u począt-
kujących jakaś wstępna skrucha i odwrócenie się od
grzechu, ale wszystko to jest jeszcze jakby „z grub-
sza”, bo człowiek ten jeszcze zbyt lekko grzechy swe
traktuje. Trzeba więc będzie jeszcze do tego powrócić
później. Początkująca skrucha musi mieć swe uzupeł-
nienie na dalszych etapach i nie będzie doskonała,
dopóki w świetle rozwijającej się łaski człowiek nie
zobaczy w pełnej prawdzie, kim jest przed Bogiem.
Wówczas dopiero silnie uderzony obuchem prawdy,
pozna, czym jest skrucha prawdziwa. Komu zaś od
początku dana jest łaska wielkiej skruchy, ten już na
drodze życia wewnętrznego początkującym nie jest.
To samo można powiedzieć i o rozwoju strony
negatywnej różnych cnót moralnych. Aspekt nega-
tywny nie rozwija się niezależnie od pozytywnego,
a nienawiść do zła jest tylko drugą stroną umiłowania
dobra: dilexisti iustitiam et odisti iniquitatem – miłujesz
sprawiedliwość, wstrętna ci nieprawość (Ps 45,8).
Dlatego nadmierne koncentrowanie wysiłku począt-
kujących na ascezie negatywnej jest w kierownictwie
duchowym poważnym błędem. Fatalną pomyłką
w życiu duchowym (pomyłką zresztą nie tak bardzo
rzadką) byłoby mniemanie, że trzeba się najpierw
poprawić ze swych wad, a potem dopiero zbliżyć
18
się do Chrystusa, że zbliżenie się do Niego stanie
się aktualne dopiero na dalszym etapie rozwoju
wewnętrznego. Takie rozumienie byłoby sprzeczne
z Ewangelią. W opisie ewangelicznym do Chrystusa
podchodzą wszyscy beznadziejnie, nieuleczalnie
chorzy. Najpiękniejszym wzorem takiego przyjścia
do Chrystusa jest Magdalena. Ona zrozumiała, że
trzeba od Niego zacząć, bo On jest nie tylko Omegą,
lecz i Alfą i bez Niego nie ma nic. Gdyby się chciała
najpierw oczyścić, a dopiero potem przyjść do Niego,
pozostałaby w grzechach swoich.
Niemniej schemat „trzech dróg” odpowiada rze-
czywistości, bo życie ducha nie stoi w miejscu, ale
jest w nieustannej ewolucji. W tej ewolucji można
rozróżnić okres początkowy, okres środkowy i okres
końcowy i każdy z tych okresów można ogólnie
scharakteryzować. Ale, jeżeli pofolgujemy zanadto
naszej wrodzonej tendencji do systematyzowania,
możemy sfałszować perspektywy problemu.

19
20
III. TRUDNOŚĆ W USTALANIU PRAW
OGÓLNYCH

Trudność zastosowania do rozwoju duchowego


konkretnych ludzi schematów zbyt szczegółowo
opracowanych wynika nie tylko z braku wyraźnie za-
rysowanych granic między stopniami wewnętrznego
rozwoju, ale również z wielkiej złożoności zjawisk
życia duchowego. To, co u jednego będzie już zna-
kiem pewnego zaawansowanego stadium życia we-
wnętrznego, u drugiego będzie prostym wynikiem
struktury psychicznej lub działania innych wpływów
na poziomie psychiki. Psychologiczne przeżycie jako
kryterium stanów duchowych nie jest jednoznaczne.
Nie można niestety ująć w ścisłe prawa tych tajem-
niczych powiązań, jakie niewątpliwie istnieją między
stopniami życia duchowego a formami psycholo-
gicznego przeżycia, odpowiadającymi tym stop-
niom. Dlatego teologia ascetyczna i mistyczna jest
w dużej mierze krai­ną migotliwych świateł, chyba że
się ją ujmie ściśle teologicznie od strony rzeczywi-
stości Bożej przeżywanej, jak to czyni A. Stolz OSB
w swojej Theologie der Mystik. Wówczas można się
pokusić o sformułowanie pewnych praw ogólnych.
21
Przyznać trzeba, że sposób ujęcia problemu przez
Stolza wniósł bardzo wiele światła do zagadnień teo-
logii mistycznej, bo je po prostu teologicznie ustawił,
zyskując nowe spojrzenie na te zagadnienia, już nie
od strony obserwacji i analizy przeżyć, ale od strony
tajemnic wiary, w które łaska mistyczna człowieka
wprowadza. Jednakowoż kierownictwo duchowe nie
może się obejść bez tego spojrzenia od strony psy-
chologicznych przeżyć, z którymi jest w bezpośred-
nim kontakcie. Dlatego chcę tu podkreślić charakter
niejednoznaczny tych przeżyć oraz ich interpretacji.
Jest np. rzeczą obiektywnie i teologicznie słuszną
twierdzenie, że modlitwa prostoty jest normalnie
wyższym etapem w rozwoju modlitwy, etapem
poprzedzonym normalnie okresem modlitwy dys-
kursywnej i modlitwy uczuć, tudzież okresem stop-
niowego uproszczenia aktów poznania i woli. Ale
u niektórych ludzi ta modlitwa prosta nie jest wcale
wynikiem długiej ewolucji i przebytych etapów du-
chowego uproszczenia. Oni po prostu nie są zdolni
do modlitwy dyskursywnej z powodu intuicyjnej
struktury swej psychiki. Dla tych ludzi modlitwa
prostoty występuje nieraz na samym początku i nie
jest wcale wyrazem większego postępu na drodze
życia duchowego. Widzimy więc, że należyta inter-
pretacja zjawisk duchowych jest bardzo utrudniona
przez interferencję wpływów sfery psychicznej.

22
Podobnie gdy chodzi o tak ważny i trudny prob-
lem bierności w stosunku do działania łas­ki, inter-
pretacja zjawisk jest nieraz bardzo trudna z powodu
tej interferencji natury i łaski. Jest rzeczą pewną, bo
wynikającą z samej natury współżycia z Bogiem, że
człowiek, aby dojść do doskonałości, musi przekro-
czyć pewien punkt, gdzie następuje coś w rodzaju ka-
pitulacji wobec inicjatywy działania łaski, które obej-
muje prymat w prowadzeniu, bo – jak mówi Prorok
– do przybytku Pańskiego nie dopłynie żadna łódź
poruszana wiosłami (por. Iz 33,21). Ewolucja więc
życia duchowego zmierza ku coraz pełniejszemu pod-
daniu się działaniu Ducha Świętego. Ale u różnych
dusz – jak to wnikliwie zauważa O. de la Taille  SJ
– ten „punkt bierności” znajduje się jakby nie na tej
samej wysokości. Są ludzie o charakterze bardziej
aktywnym, którzy wszystko muszą przemyśleć,
rozważyć, u których ten punkt bierności jest jakby
wyżej położony. Ci ludzie mogą dojść do wyższego
stopnia łaski bez takiej rezygnacji z własnego dzia-
łania. Św. Ignacy Loyola np. był człowiekiem, który
zawsze wszystko dokładnie musiał przemyśleć, listy
swe odczytywał podobno wiele razy. Św. Franciszek
z Asyżu zaś, gdy raz, wbrew swemu zwyczajowi, po-
święcił czas na przygotowanie kazania, kazanie mu
się nie udało. On musiał być bardziej bierny, musiał
iść za natchnieniem. A więc u tych dwóch ludzi inny
23
sposób współdziałania z łaską, inny jakby „punkt
bierności”, chociaż każdy z nich na swój sposób mu-
siał być całkowicie poddany działaniu Bożemu.
Ta złożoność problemów i nieprzejrzystość te-
ologii ascetycznej i mistycznej czyni, że ustalanie
pewnych praw ogólnych jest tu dość trudne i wymaga
wielkiej ostrożności, aby nie uogólniać tego, co nie
ma wartości ogólnej. Przeciw tej ostrożnej powścią-
gliwości często się grzeszy, co zmniejsza wartość
wielu dzieł ascetycznych. Trzeba wreszcie dodać, że
trudność w ustaleniu pewnych praw ogólnych w teo-
logii ascetycznej i mistycznej jest nie tylko wynikiem
interferencji nieraz bardzo skomplikowanej różnych
wpływów nadprzyrodzonych i przyrodzonych, ale
i tego, że Bóg, z którym współżyje człowiek w życiu
duchowym, to Bóg osobowy, nie podlegający deter-
minizmom, Bóg, którego tajemnicą jest wolność.

24
IV. PRAWA OGÓLNE

Z tymi jednak zastrzeżeniami trzeba powiedzieć,


że ustalenie pewnych praw o charakterze ogólnym
jest i w teologii ascetycznej możliwe i pożyteczne.
Możemy na przykład powiedzieć, że istnieją pewne
prawa ogólne rozwoju modlitwy, które się sprawdza-
ją u wszystkich, bo wynikają z istoty każdej modli-
twy jako osobistego kontaktu człowieka z Bogiem.
Ponieważ terminus ad quem każdej modlitwy jest Bóg,
więc z samej natury modlitwy wynika, że w miarę swe-
go rozwoju nabiera ona coraz bardziej cech boskich.
Te cechy mogą mieć różne zabarwienie u różnych
ludzi, zależnie od struktury psychicznej i kontekstu
osobowościowego. U wszy­st­ ­kich jednak sprawdza się
to uniwersalne prawo, że modlitwa w miarę postępu
upraszcza się, bo Bóg jest nieskończenie prosty, że
staje się coraz bardziej duchowa, bo Bóg jest duchem,
że element pojęciowy stopniowo się eliminuje i mod-
litwa staje się coraz bardziej ponad pojęciowa, bo Bóg
jest niepojęty i nieogarniony, itd...
Podobnie rzecz ma się ze stosunkiem modlitwy
do ascezy. Realizacje konkretne mogą być bardzo
różne, ale prawo jest ogólne, modlitwa i wysiłek
25
ascetyczny to dwa elementy jednego ruchu, jednego
dążenia człowieka do Boga, elementy tak ściśle ze
sobą sprzężone, że jeden bez drugiego rozwijać się
nie może. Bez ascezy modlitwa wygaśnie, bo niepo-
dobna wznieść się duchem ku Bogu bez ascetyczne-
go oderwania się od ziemi. Asceza również wygaśnie
bez modlitwy, bo zabraknie jej światła, mocy i w ogó-
le treści.
To są jakieś prawa wynikające z samej natury rze-
czy, a więc prawa uniwersalne. Bardzo ważną rzeczą
jest zdawać sobie dobrze sprawę z istnienia tych praw
uniwersalnych życia duchowego i umieć od nich od-
różnić zasady nie dające się zastosować do wszyst-
kich, bo nie wynikające z natury rzeczy. Błąd w tej
materii może być błędem poważnym. Niestety tego
rodzaju błędy zdarzają się dość często. Na przykład
do niedawna bardzo rozpowszechnione twierdzenie,
że nie można dojść do wyższych stopni modlitwy
(przynajmniej normalnie) bez uprzedniego ćwicze-
nia się w systematycznym rozmyślaniu, jest dość
typowym tego rodzaju błędem, błędem nieuzasad-
nionego uogólnienia, zresztą brzemiennym w skutki
w praktyce. Faktycznie nigdy w historii Kościoła sy-
stematyczne rozmyślanie nie było uniwersalną szko-
łą modlitwy. Aby więc mieć zasadę o zasięgu uniwer-
salnym, trzeba by ją inaczej sformułować, a więc na
przykład w ten sposób, że duch ludzki, aby wznieść
26
się do wyższych stanów modlitwy, potrzebuje pew-
nych metod elementarnych, których arbitralnie nie
może przeskoczyć. Takimi elementarnymi metoda-
mi posługiwali się wierni zawsze. Są nimi nie tylko
systematyczne rozmyślanie, ale i modlitwa liturgicz-
na, modlitwy ustne (np. różaniec), czytanie, rozwa-
żanie w znaczeniu szerszym itd... Coś z tej dziedziny
jest dla ducha ludzkiego konieczne, ale systematycz-
ne rozmyślanie jest tylko jedną z tych dróg do roz-
modlenia, a przeto ani jedyną, ani konieczną, tym
bardziej że przed wiekiem XV nie znaną, a w żad-
nym wieku nie stosowana przez ogół ani nawet przez
większość wiernych.
Podobne nadużycie popełnia się, gdy się uniwer-
salne prawo o wszechpośrednictwie Maryi i koniecz-
ności szczególnego do Niej nabożeństwa wysuwa
jako powód do narzucania wszystkim jakiejś okre-
ślonej formy nabożeństwa maryjnego, np. osobiste-
go poświęcenia się według św. Ludwika Grignion de
Montfort.
Zwłaszcza gdy się ma do czynienia z zaawanso-
wanymi, jest rzeczą ważną, by nie naginać ich do
różnych systemów o znaczeniu partykularnym, któ-
re mogą do ich dusz nie pasować i sprawiać ucisk we-
wnętrzny, ale trzeba trzymać się linii uniwersalnych
praw rozwoju ludzkiego ducha, a ewentualne dosto-
27
sowania partykularne w nią wbudować, nie tracąc jej
nigdy z oczu. Ogólne prawa rządzące rozwojem życia
duchowego są bardzo oświecające dla każdego i jasne
ich uświadomienie chroni od niebezpieczeństwa za-
bicia kształtującej się organicznie od wewnątrz ży-
wej syntezy przez narzuconą empirię. To niebezpie-
czeństwo zawsze istnieje z powodu odnawiającej się
wciąż tendencji wprowadzenia w teologię ascetyczną
uogólnień nieuzasadnionych obiektywnie.

28
V. KIEROWNICTWO DUCHOWE
OGÓLNE

Duszpasterstwo Akademickie, pragnące w swej


orbicie wychować jak najwięcej chrześcijan pogłę-
bionych i zaawansowanych na drodze życia ducho-
wego, winno w pierwszym rzędzie i przed wszelkim
kierownictwem indywidualnym zapewnić odpo-
wiedni poziom życia i nauczania w Kościele. To
jest to kierownictwo ogólne, którego znaczenie jest
bardzo istotne. Duszpasterstwa Akademickie winny
dawać dużo Bożego światła przez dobrze postawio-
ne i uświadomione życie liturgiczne i sakramental-
ne, obfity i solidny pokarm Słowa z Pisma Świętego
czerpany, pogłębione nauczanie teologiczne i du-
chowe. Gdy Kościół daje solidną Bożą strawę, dzieje
się to, co się działo z manną na pustyni, która była
przystosowana do potrzeb każdego, ale każdy ją so-
bie przyswajał na swój sposób. Podobnie dzieje się
w Kościele, gdzie daje się wiernym strawę Bożą na-
prawdę solidną i pożywną. Każdy ją sobie przyswaja
według swoich potrzeb i według stopnia swego życia
duchowego, ale każdemu ten pokarm substancjalny
i obiektywny odpowiada. Początkujący znajduje
29
w nim światła i bodźce potrzebne na drodze począt-
ków, dla zaawansowanych jest on źródłem coraz to
nowych świateł, dla doskonałych zaś jest podnietą
do coraz bardziej jednoczącej miłości. O. Kolumba
Marmion, który się wiele kierownictwem ducho-
wym zajmował, uczynił w jednym ze swych listów
to interesujące spostrzeżenie, że dusze, które pełniej
korzystają z ogólnego kierownictwa Kościoła przez
to, że żyją w kontakcie z myślą liturgiczną Kościoła
i nią się karmią, mniej potrzebują indywidualnego
kierownictwa, ponieważ jest w nich więcej światła.
Różne drobne problemy osobiste jakoś się rozta-
piają w tym klimacie Bożym i kręcenie się około
głupstw ustępuje wizji wielkiej Bożej prawdy. Czym
czystsza i bliższa źródeł Objawienia będzie nauka
ogólna dawana przez Duszpasterstwo Akademickie,
tym aktywniejsze i bardziej do głębi przenikające
będzie jej działanie na dusze i tym więcej będzie
w orbicie wpływów Duszpasterstwa ludzi napraw-
dę duchowo zaawansowanych. Trzeba mieć wiarę
w dusze i w ich zasadniczą zdolność do uchwycenia
i ukochania ewangelicznego ideału. Bez tej wiary ze
strony duszpasterzy ambona podaje ideały umniej-
szone, które nikogo porwać ani pociągnąć nie mogą.
W tym punkcie często nie jesteśmy bez winy wobec
Ewangelii. W Piśmie Świętym jest jakaś szczegól-
niejsza łaska i jakiś czar, którego nic nie zastąpi,
30
bo słowo natchnione przez Ducha Świętego jest
w Kościele na podobieństwo Eucharystii przedłuże-
niem Wcielenia i narzędziem jego mocy działającej
wśród nas. Gdybyśmy w Polsce, zamiast jedenasto-
latki katechizmowej (1945–56) mieli 3 lata solidnej
duszpasterskiej egzegezy biblijnej, to prawdopodob-
nie nie tylko lud, ale i my, księża pogłębilibyśmy się
religijnie. W rezultacie byłoby coraz więcej dusz na
drodze oświecenia, bo słowo Boże jest darem życia
i ma w sobie zdolność budzenia życia (por. J 5,25).
Słowo Boże odkrywa i rozbudza w człowieku te głębie
jego duszy, do których powierzchowne i często lai-
cką myślą zaprawione kazania w ogóle nie docierają.
Duszpasterstwo Akademickie w swej funkcji ogólnej
winno być duszpasterstwem głębi, aby się odczuwa-
ło, że kościół akademicki jest ośrodkiem intensywne-
go życia i intensywnych świateł. Wówczas na pewno
dokoła niego budzić się będzie życie nadprzyrodzo-
ne i powstawać będą zastępy ludzi żywych i pogłębio-
nych. Jeżeli będzie należyte zrozumienie tego, że nic
nie wielbi bardziej Boga i bardziej potrzebnego dla
dzisiejszego świata niż formowanie chrześcijan, któ-
rzy byliby prawdziwymi cognitores Dei – znawcami
Boga, to Duszpasterstwa Akademickie będą miały
i odpowiednie siły, i odpowiednie warunki spokoju
i skupienia, jakich wymaga ich trudne zadanie.

31
32
VI. INDYWIDUALNE KIEROWNIC­TWO
ZAAWANSOWANYCH

Kierownictwo duchowe zaawansowanych, tak


samo jak i kierownictwo początkujących, ma potrój-
ne zadanie do spełnienia: zabezpieczenie źródeł życia
duchowego, zabezpieczenie wierności obowiązkom
zewnętrznym i zapewnienie wierności działaniu
Ducha Świętego, czyli troska o rozwój samego życia
duchowego.

1. ŹRÓDŁA ŻYCIA DUCHOWEGO


Problem zabezpieczenia źródeł życia duchowego
jest dziś bardziej palący niż kiedykolwiek. Wciąż się
spotykamy z tragicznym zjawiskiem wysychania życia
duchowego z powodu braku czasu na modlitwę, na
rozmyślanie, na studium. Ta pierwsza funkcja kierow-
nictwa duchowego, którą nazwaliśmy zabezpiecze-
niem źródeł, ma zapewnić, żeby życie duchowe było
należycie odżywione, gdyż prawidłowe odżywianie
jest warunkiem prawidłowego rozwoju. Kapłan bę-
dzie musiał tu czuwać przede wszystkim nad dwiema
sprawami: 1)  aby był czas na modlitwę i na sprawy
33
duchowe, 2) aby strawa duchowa była wartościowa
i przystosowana do etapu zaawansowanych.
ad 1. Problem znalezienia czasu i poświęcenia
go na modlitwę nie jest mniej ważny, gdy chodzi
o zaawansowanych niż gdy chodzi o początkujących.
Zarówno u jednych jak i u drugich zależy od tego
powodzenie całego życia duchowego. Na modlitwę
czas być musi. Trzeba to podkreślać tym mocniej, że
dzisiejsze monistyczne tendencje, którym hołduje
nasza młodzież, widzą w uporządkowanym rozkła-
dzie zajęć dziennych „szufladkowanie”, a w wyod-
rębnieniu modlitwy niepotrzebne komplikowanie
życia. Wielkie pragnienie jakiejś jedności w życiu
skłania często młodych do myślenia, że modlitwa
może nie potrzebować wydzielonego czasu, bo właś-
ciwie „wszystko jest modlitwą”. Zagadnienia istotne
Bolesława Piaseckiego dobitnie ukazują, jak afirma-
cja, że „wszystko jest święte”, jest w praktyce niemal
równoznaczna z twierdzeniem, że „nie ma nic świę-
tego”. Na tej ziemi świętość potrzebuje jeszcze za-
bezpieczeń w czasie i w przestrzeni. Dlatego są cza-
sy święte, jak np. niedziela, i miejsca święte, jak np.
kościoły. W niebie, gdzie wszystko pochłonięte bę-
dzie przez świętość, takiej potrzeby nie będzie (por.
Ap 21,22). Słyszy się czasem: „Ja specjalnego czasu
na modlitwę nie potrzebuję, ja się modlę życiem, pra-
cą itd...” Owszem, życiem można się modlić, ale pod
34
warunkiem, że pewien czas zawsze się samej modli-
twie poświęci. Jeżeli bowiem w duszy jest silny nurt
modlitwy, to ten nurt nada kierunek ku Bogu wszyst-
kim innym zajęciom i czyni z nich kult Boga. Ale do
tego niepodobna dojść, gdy się skąpi czasu na mod-
litwę. Jest więc tu niebezpieczna iluzja. Ale poświę-
cenie pewnego określonego czasu na modlitwę i roz-
ważanie rzeczy Bożych nie jest tylko dlatego ważne,
że wymaga tego koniecznie rozwój życia duchowego,
ale może przede wszystkim dlatego, że wymaga tego
chwała i miłość Boga. Ukochanie i uwielbienie Boga
jest naczelnym zadaniem życiowym człowieka, a jak-
że to zadanie wypełnić, jeśli się nie można zdobyć na
odejście w pewnych chwilach od wszystkich spraw
doczesnych dla zajęcia się Bogiem samym? Jest praw-
dą psychologiczną, że człowiek znajduje czas na to,
co uważa za bardzo ważne, to zaś, na co nie ma czasu,
rychło przestaje być dlań ważne.
Dziś w epoce zlaicyzowania życia bardzo trze-
ba podkreślać znaczenie niedzieli chrześcijańskiej.
Niedziela jest dniem chwały Bożej, dniem światła,
dniem myśli Bożej, dniem kontemplacji. Zadaniem
niedzieli jest, by człowiek, pochylony ku ziemi
przez cały tydzień pracy, wyprostował się ku Ojcu
i poczuł się wolnym dzieckiem Bożym. Zachowanie
niedzieli jest warunkiem wolności w stosunku do
świata, warunkiem zachowania kierunku ku Bogu.
35
Aby niedziela mogła to dać człowiekowi, winna być
dla niego przeżyciem religijnym. Laicyzm możemy
przezwyciężyć, o ile niedziela nasza sama nie będzie
zlaicyzowana. Jeżeli zaś niedziela będzie zlaicyzo-
wana i będzie tylko dniem odpoczynku, rozrywki,
wycieczki, kina itp., a nie będzie dniem Pańskim,
to wyjałowienie duchowe jest prawie nieuniknione.
Dobrze zaś przeżyta niedziela daje siły duchowe
nawet na bardzo przeładowany pracą tydzień, bo
niedziela ma w sobie moc ku uświęceniu całego tygo-
dnia. Niedziela chrześcijańska zdolna jest uratować
cały tydzień chrześcijanina, a więc całe jego życie, od
zlaicyzowania. To jest jej rola i ona może ją dziś jesz-
cze spełnić. W przypadkach wyjątkowych, dla osób
zmuszonych do pracy w niedzielę, należy pomyśleć
o jakichś innych sposobach zaradzenia temu szkod-
liwemu stanowi rzeczy.
ad 2. Co do lektur najodpowiedniejszych na tym
etapie, to trzeba wziąć pod uwagę, że w miarę postępu
duszy, zainteresowanie i potrzeba wewnętrzna prze-
suwają się od książek o treści ascetycznej, psycholo-
gicznej, aretologicznej (areté – cnota), które przestają
być pokarmem odpowiednim, ku lekturze biblijnej,
dogmatycznej i mistycznej. Pismo Święte jest zawsze
najlepszą i najbardziej substancjalną strawą, ale może
najcharakterystyczniejszą cechą drogi oświecenia jest
to, że dogmatyka zaczyna „świecić”. Dla zaawanso-
36
wanych dogmat Trójcy Świętej, wzajemny stosunek
Osób Boskich, zaczyna nabierać znaczenia „prak-
tycznego”. Jest to prawda coraz bardziej oświecająca
życie, życiodajna, podobnie tajemnica Wcielenia, ta-
jemnica Maryi itd... Wszystko to staje się teraz świat-
łem dla życia wewnętrznego. Dlatego zaawansowani
na ogół wolą czytać dzieła dogmatyczne niż moralne
i często swoje stany wewnętrzne lubią łączyć z tajem-
nicami wiary. Z książek o treści bardziej ascetycznej,
odpowiadają im najbardziej te, w których jest najwię-
cej Chrystusa, bo głód Chrystusa jest jedną z cech
tego okresu rozwojowego. Silnie pociąga prawda
o Mistycznym Ciele i ten Chrystus żywy, przedłużają-
cy się w Kościele, ofiarujący się we Mszy św., modlący
się w Liturgii, działający w świecie. Dusza czuje teraz
żywszą potrzebę włączenia się w Chrystusa. Dobre są
również w tym okresie lektury głębsze z dziedziny ży-
cia duchowego, podchodzące do problemu raczej od
strony współżycia z Bogiem i tajemniczego działania
Jego łaski niż od strony wielości różnych cnót i prak-
tyk. Nie znaczy to, by każda mistyka odpowiadała
w tym okresie każdemu.

2. WIERNOŚĆ OBOWIĄZKOM ZEWNĘTRZNYM


Trudno przesadzić znaczenie należytego wypeł-
niania swych obowiązków dla tych, którzy dążą do
37
doskonałości, a jednak trudno się oprzeć wrażeniu,
że dobre pod każdym względem wypełnianie swych
zwyczajnych powinności nie jest w praktyce rzeczą
częstą. Zdarza się – i to nawet nie tak rzadko – że lu-
dzie pracujący nad swym uświęceniem, ustępują pod
tym względem prostym ludziom, którzy o postępie
duchowym wcale nie myślą, ale żyją sobie po prostu,
spełniając te obowiązki, które wynikają z ich sytua-
cji rodzinnej, z ich pracy zawodowej i innych uwa-
runkowań społecznych. Ci zaś, którzy doskonałość
stawiają sobie za cel swych dążeń, niejednokrotnie,
absorbując się w problemy swego życia duchowego,
obowiązki swe zewnętrzne traktują jakby ubocznie
i dobremu ich wypełnieniu nie poświęcają ani dość
uwagi, ani dość wysiłku. W rezultacie wypełnia-
ją je gorzej od innych. Osoby pobożne skłonne są
również do angażowania się w obowiązki urojone
kosztem obowiązków rzeczywistych. Początkujący
angażują się w nie z nieroztropnej gorliwości, idąc za
nie kontrolowanym pociągiem swej naturalnej szla-
chetności, zaawansowani przyjmują na siebie za wie-
le zobowiązań nie tyle z nieumiarkowanej gorliwości,
co pod naciskiem otoczenia. W rezultacie szlachetny,
dobry i powszechnie szanowany człowiek znajduje
się często w takiej sytuacji, że czyniąc tu i tam wie-
le dobrego, we własnym zasadniczym obowiązku
najwięcej ma niedociągnięć i braków. Na to się już
38
uskarża Oblubienica z Pieśni nad pieśniami, gdy
mówi: Postawili mnie na straży winnic, a ja mej włas-
nej nie ustrzegłam (Pnp 1,6). Taki podstawowy nieład
wślizguje się łatwo w życie najlepszych ludzi, nisz-
cząc jego wartość i podcinając dążenie do świętości,
bo żadna świętość nie może się opierać na podstawo-
wym nieładzie. Kapłani, pracujący w kierownictwie
duchowym, muszą tu być bardzo czujni, aby nie do-
puścić do takiego zepsucia dzieła Bożego.
Dążenie do doskonałości jest zdrowe wówczas,
gdy jego rozwój idzie w parze z coraz poważniejszym
rozumieniem swych obowiązków i coraz większą de-
likatnością sumienia w tej materii. Stosunek do zwy-
czajnych obowiązków i sposób traktowania ludzi,
zwłaszcza najbliższych, pod tym samym dachem
żyjących, to dwa kamienie probiercze wszelkiego dą-
żenia do doskonałości.
Kierunek dążenia, który powoduje osłabienie na
tych dwóch odcinkach, jest kierunkiem błędnym,
a przynajmniej coś w nim jest z błędu. Bardzo po-
ważne i subtelne traktowanie swych obowiązków to
najlepsza szkoła miłości i posłuszeństwa Bogu, a jed-
nocześnie najbezpieczniejsza i najpewniejsza forma
umartwienia, bo kto chce naprawdę obowiązki swe
dobrze wypełnić, będzie miał z konieczności życie
twarde i umartwione. Niebezpieczeństwo urojonych
39
obowiązków i pozorów dobra spełnionych kosztem
jego rzeczywistości, jest niemałe na drodze osób po-
bożnych i jest ono tym groźniejsze, że mało się o tym
pisze i mało się na to zwraca uwagi w książkach asce-
tycznych, a tymczasem jest to zło większe od wielu
innych grzechów, bo powoduje wypaczenie całej za-
sadniczej linii życia i niewypełnienie swego życiowe-
go zadania. Jest to zło tym gorsze, że na ogół ludzie
pobożni nie zdają sobie z niego sprawy, spowiadają
się z drobnych niecierpliwości, z przelotnych złych
myśli, a z tego, że cały kierunek ich życia jest wadli-
wy i niezgodny z mądrością Bożą, że czynią to, czego
nie powinni, a nie czynią tego, co powinni, z tego
nie przychodzi im nawet na myśl się spowiadać. Nie
można prawdziwie znaleźć Boga, gdy się nie jest na
wyznaczonym przezeń miejscu spotkania.

3. WAŻNIEJSZE PROBLEMY ROZWOJOWE


U ZAAWANSOWANYCH

A. Modlitwa
Jak już wspomnieliśmy wyżej, w modlitwie doko-
nuje się w tym okresie bardzo ważny proces, który
można ogólnie określić jako proces stopniowego
upraszczania się. W tym uproszczeniu się, można
chyba bez naginania rzeczywistości stwierdzić jak-
40
by pewną kolejność etapów. Najpierw upraszcza się
strona imaginacyjna, której pomoc jest coraz mniej
potrzebna, a tym samym coraz więcej przeszkadza,
potem przychodzi kolej na rozumowanie. Długi
kontakt z prawdami Bożymi doprowadza do pewnej
syntetycznej ich wizji nawet tych, którzy od począt-
ku potrzebowali wkładać wiele pracy rozumu. Nie
potrzeba już wielu wstępów: sama prawda oglądana
prostym spojrzeniem dużo mówi i duch ludzki chce
przy niej pozostać już nie analizując szczegółów.
Potem upraszcza się strona afektywna. Mówi się
o „modlitwie uczuć”. Nie jest to bardzo szczęśliwa
terminologia, bo chodzi tu raczej o stronę wolityw-
ną niż o stronę ściśle uczuciową. Na początku aktów
jest więcej, potem coraz mniej, lecz akty te są bardziej
syntetyczne, bogate i długotrwałe. Jeżeli na początku
akty te były wyraźniej zarysowane w swej odrębności
jako akty pokory, skruchy, miłości itp,... to obecnie
granice tych aktów jakby się zacierają i same akty
jakby zlewają się w jedną bogatszą pełnię, w której
pełniej wyraża się stosunek duszy do Boga. Jedno
proste wezwanie: „Jezu” albo „Boże” zawiera w sobie
teraz o wiele więcej niewyrażalnej treści i jest jedno-
cześnie miłością, skruchą, adoracją, poddaniem się
itd... Jest w tym jednym prostym akcie wielkie boga-
ctwo wewnętrzne, a przez to może się on przedłużać
i nie wyczerpuje się tak szybko. Ta modlitwa prostoty
41
jest bardzo cenna dla ludzi zapracowanych, szczegól-
nie dla kapłanów, którzy mają bardzo wiele roboty.
Posiadanie modlitwy prostoty jest nieraz sprawą ży-
cia dla kapłana, bo ta modlitwa nie rozlatuje się tak
łatwo wśród mnóstwa zajęć. Modlitwa skompliko-
wana natomiast wymaga spokojnego umysłu, co dla
dzisiejszego kapłana jest trudno osiągalne. Niektórzy
do tej modlitwy prostej szybciej dochodzą dzięki
pewnym cechom swej psychiki lub przez pewną nie-
cierpliwość miłości, którą długie rozumowania nużą,
a której pilno spocząć w uświadomionej Obecności.
Dotąd mówimy o zwyczajnym uproszczeniu
psychologicznym modlitwy, które się dokonuje przez
współdziałanie praw psychologicznych ze zwyczaj-
nym działaniem łaski i cnót wlanych. Potem nastę-
puje przejście do kontemplacji, która jest już czymś
innym, czymś bardziej biernym ze strony człowie-
ka, natomiast Boże działanie wysuwa się na plan
pierwszy. Mówię oczywiście o kontemplacji wlanej.
Teraz nie można już o Bogu myśleć na modlitwie,
bo On staje się niejako bliższy niż sama myśl o Nim
i dlatego myślenie o Nim oddala od Niego samego.
Myślenie sprawia duszy wrażenie jakby wyjścia na
zewnątrz, podczas gdy Bóg jest wewnątrz. Możemy
się tu posłużyć następującym przykładem: powiedz-
my, że otrzymuję list od przyjaciela, który jest daleko.
Czytanie listu przybliża mi postać przyjaciela, jego
42
myśl, jego serce. Ale przypuśćmy, że drzwi się otwie-
rają i wchodzi on sam i siada obok mnie. Wówczas
dalsze czytanie listu nie będzie już środkiem zbliża-
jącym, ale oddalającym, przeszkadzającym w zbliże-
niu, bo bliskość jest już większa niż ta, którą może
dać list. Schowam więc list przyjaciela na później,
aby teraz zająć się nim samym. Na podstawie pism
i doświadczeń różnych osób wydaje mi się, że przy-
kład ten dość dobrze oddaje to, co dzieje się w duszy
w momencie przejścia do kontemplacji wlanej.
Przejście to jest rzeczą trudną i człowiek w tym
krytycznym momencie szczególnie potrzebuje po-
mocy kierownika. Kierownik zaś, mając do czynie-
nia z modlitwą prostoty, musi bardzo uważać, by
nie popełnić błędu w diagnozie przez zbyt wczesne
przyjęcie istnienia kontemplacji wlanej albo nawet
„kontemplacji nabytej” czyli stanu psychologiczne-
go uproszczenia, bo mógłby swego ucznia pchnąć
na drogę bardzo niebezpiecznych iluzji, mogących
doprowadzić do całkowitego rozbicia życia ducho-
wego. Nieraz bowiem, pod wpływem różnych lektur
lub pod wpływem duchowego lenistwa albo nad­
miernego pragnienia kontemplacji, dusze chcą sobie
same jakby sztucznie stworzyć prostotę albo nawet
jakąś próżnię wewnętrzną, sądząc, że tym sposobem
osiągną kontemplację. To mogłoby doprowadzić do

43
zupełnej bezczynności i do punktu zerowego mod-
litwy. Faktycznie dusza ta nic nie robi i nic się w niej
nie dzieje. Do tego może również doprowadzić leni-
stwo w przełamywaniu trudności rozmyślania, połą-
czone z lekturami o modlitwie prostoty. Wielu mówi,
że modlitwa ich polega na „trwaniu przed Bogiem”.
Nie należy się tym stwierdzeniem zadowolić, ale na-
leży zdać sobie sprawę, jaka jest treść tego „trwania
przed Bogiem”, bo może to być autentyczny prosty
kontakt z Bogiem przez wiarę i miłość, ale może to
być również przebywanie w próżni bezczynności
i nicości, gdzie modlitwa równa się zeru. Widzimy
więc, że ten często używany termin „trwania przed
Bogiem” nie jest jednoznaczny.
Przeciwnym błędem w diagnozie, również bar-
dzo groźnym dla życia duchowego, jest niedocenie-
nie prawdziwego uproszczenia życia duchowego,
a zwłaszcza niedostrzeżenie momentu przejścia do
stanu kontemplacji wlanej. Nieraz poczucie odpo-
wiedzialności i pragnienie uniknięcia niebezpie-
czeństw życia duchowego oraz zamiłowanie do tego,
co jest solidne i pewne, powoduje u kierowników
duchowych nadmierną skłonność do metod aktyw-
nych na modlitwie. Przewodnicy ci zmuszają swych
wychowanków do rozmyślań wtedy, gdy już rozmy-
ślanie nie jest pożyteczne, a nawet nie jest możliwe.
Św. Jan od Krzyża w 13 rozdziale Księgi drugiej Drogi

44
na Górę Karmel podaje trzy znaki, po których się po-
znaje, że należy już odejść od rozmyślania. Są one
zbyt klasyczne, bym tu je musiał powtarzać. Trzeba
do nich wciąż powracać. Następujące stwierdzenia
mogą również trochę pomóc w ustaleniu diagnozy:
a) rozmyślanie w czasie modlitwy w czymś
przeszkadza. Kontakt duchowy w początkach kon-
templacji jest tak nieuchwytny, że sam w sobie jest
niedostrzegalny. Łatwiej sobie uświadomić, że to nie
jest nicość, ale że coś się dzieje, gdy się wprowadzi coś
innego, co w tym kontakcie duchowym przeszkadza.
b) modlitwa, choć jest oschła, duszę uspokaja,
karmi i wzmacnia; skutki tej modlitwy są bardziej
czytelne niż ona sama i stanowią poniekąd jej legi-
tymację. Jednocześnie jest jakiś głęboki i cichy po-
ciąg do takiej modlitwy, co nie znaczy, że idzie ona
łatwo.
c) rozmyślanie, nawet wtedy, gdy przynosi głę-
bokie myśli i porywające uczucia, ducha nie karmi,
ale po przejściu wzruszeń pozostawia go na czczo
i bez sił, jakby się karmił powietrzem, a nie substan-
cjalną strawą. Ponieważ początkująca kontemplacja
wlana jest czymś tak nieuchwytnym, moment tego
przejścia wymaga więcej niż inne momenty życia
duchowego światłej pomocy kierownika. Bez tej po-
mocy dusza, z obawy przed próżnią i przed niebez-
45
pieczeństwem iluzji i lenistwa duchowego, będzie
wciąż usiłowała wracać do rozmyślania. Próby te
będą bezskuteczne, spowodują niepokój, stratę cza-
su, a może i inne szkody.
Dla tych, którzy nie mogą na modlitwie roz-
myślać, wszelkie rozmyślanie nie staje się ipso facto
nieużyteczne, ale pozostaje ono jeszcze możliwe
i korzystne jako ćwiczenie uzupełniające, bo pogłę-
bienie poznania prawdy przez rozmyślanie zawsze
jest pożyteczne, chociaż nie będzie już ono formą
modlitwy dla danego człowieka. Przeto odejście od
rozmyślania jako metody modlitwy nie jest równo-
czesne z odłożeniem rozmyślania w ogóle.
Gdy więc kapłan ma do czynienia z ludźmi za-
awansowanymi, niech nie stara się im takiej czy innej
formy modlitwy narzucić, ale niech pilnuje w pierw-
szym rzędzie dwóch rzeczy:
1) aby się ten człowiek modlił p o s w o j e m u,
to znaczy w sposób dla niego najprawdziwszy, leżący
najbardziej po linii jego duszy i najprościej wyrażają-
cy jego osobisty stosunek do Boga, słowem w sposób
najbardziej jego własny, i
2) aby modlił się w y t r w a l e, nie ustając, nie
słabnąc w modlitwie, ale trwając w niej na przekór
wszystkim trudnościom i oschłościom. Człowiek,
który to zachowa, na pewno pójdzie dobrą drogą i cel
46
osiągnie. Kierownik zaś, poznając go coraz lepiej, bę-
dzie tylko tej wierności pilnował.

B. Współdziałanie z łaską
a. Okres wzmożonej koncentracji
Znamieniem postępu, a jednocześnie jego źród-
łem, jest wzrastająca potrzeba stałego kontaktu
z Bogiem. Wierność tej łasce powoduje szybki wzrost
życia duchowego. Zanim się ten kontakt ustali – co
należy już do drogi zjednoczenia – występuje często
bardzo silny pociąg do skupienia. Pomijając to, że
przejawy tego dążenia do skupienia mogą być cza-
sem przesadne, trzeba jednak stanowczo stwierdzić,
że ta potrzeba skupienia nie jest ubocznym i jakby
przypadkowym zjawiskiem na drodze życia ducho-
wego, ale jest bardzo istotnym etapem jego rozwoju.
Kapłan, który by tego nie rozumiał i starał się te dą-
żenia zwalczać takimi np. argumentami, jak ten, że
trzeba się otworzyć na świat i na ludzi i uświęcać się
w pełnym biegu życia i pracy, a nie stwarzać sobie
specjalnych warunków odizolowanego spokoju, ten
kapłan okazałby, że nie rozumie biologicznych praw
życia nadprzyrodzonego, że brak mu „rozwojowego
myślenia”. Tam, gdzie jest rozwój, tam jest z ko-
nieczności zróżnicowanie czasowe i nie każda rzecz

47
jest dobra w każdym czasie. W dojrzewaniu wielkich
sił duchowych jest okres wzmożonej introwersji
i skupienia się w sobie, który nie ma nic wspólnego
z egocentryzmem i musi być koniecznie od egocen-
tryzmu odróżniony. Ten okres koncentracji decyduje
o późniejszym okresie ekspansji, i jedną z głównych,
a może i główną przyczyną słabego promieniowania
naszego apostolstwa, jest brak takiego okresu w du-
chowej ewolucji u wielkiej liczby naszych duszpaste-
rzy. Skutkiem tego braku życie duchowe nie dochodzi
nigdy do dojrzałości, a działalność apostolska z tego
powodu nie może się stać przekazywaniem życia, bo
to jest właściwością osobników dojrzałych.
Trzeba więc zdać sobie sprawę z tego, że skon-
centrowane skupienie nie jest jednakowo konieczne
na każdym etapie duchowego postępu, ale jako jedna
z faz rozwojowych jest w pewnym jego momencie
konieczne pod karą niepowodzenia całej ewolucji
duchowej człowieka. Jak gąsienica w pewnym mo-
mencie swego rozwoju musi zrezygnować ze swych
uzdolnień ruchowych i stać się na pewien czas nie-
ruchomą poczwarką, wtuloną w puszysty kokon, aby
w odpowiedniej chwili wylecieć zeń jako skrzydlaty
motyl, tak i duch ludzki musi wejść w siebie, odsunąć
się od wielu niekoniecznych spraw, zanim wyzwolo-
ny uleci jak motyl w przestworza i sta­nie się zdolny
do różnego rodzaju działalności bez uszczerbku dla
48
własnego życia duchowego. Widzieć w tym dążeniu
do skupienia przejaw aspołeczności i kręcenia się
dokoła siebie, byłoby błędem kierownictwa; błędem,
który się popełnia dość często na skutek braku do-
statecznego rozumienia praw rozwojowych życia we-
wnętrznego. Oczywiście, trzeba odróżnić tę potrze-
bę koncentracji od patologicznych form religijności,
które nierzadko przybierają formę izolowania się od
otoczenia pod pretekstem skupienia i koncentracji
na sprawach Bożych. Aspołeczność jest może jedną
z najbardziej charakterystycznych cech tych patolo-
gicznych ucieczek w skupienie.

b. Skupienie ogólne
Od wzmożonej koncentracji na sprawach Bożych,
która w pewnym okresie jest konieczna, odróżniam
skupienie ogólne, które jest jakąś pozycją kluczową
życia duchowego w ogóle. Specjalnie jednak może
sprawa ta nabiera znaczenia, gdy chodzi o zaawanso-
wanych. Gdy się młodym nowicjuszom mówi o sku-
pieniu, często można zauważyć, że marszczą brwi
i chodzą przez parę dni napięci i nasrożeni, a potem
trzeba im kazać dłużej spać, aby dać głowie wypo-
czynek po takim skupieniu. Wynika to z błędnego
rozumienia skupienia: młodzi ci sądzą, że skupienie
polega na ustawicznym myśleniu o Bogu. Człowiek
jednak nie jest do tego zdolny i w ogóle nie o to cho-
49
dzi. O św. Hugonie z Cluny powiadano, że gdy mó-
wił, to albo rozmawiał z Bogiem, albo mówił o Bogu,
albo mówił w Bogu. Nie mógł zawsze rozmawiać
tylko z Bogiem lub o Bogu. Był opatem ogromnego
klasztoru, od którego jurysdykcji setki innych klasz-
torów w Europie zależały. Musiał więc spełniać swe
obowiązki administracyjne i o wielu sprawach myśleć
i decydować. Czynił to jednak zawsze w Bogu. Tu jest
sedno rzeczy. Nie chodzi więc tak bardzo o to, byś
myślał o Bogu, ale byś myślał o tym, o czym masz my-
śleć i nie pozwolił swej myśli chodzić swoimi drogami
i uniezależnić się od Boga. Nie tyle chodzi o to, by
Bóg był przedmiotem twych myśli, ale raczej o to, by
był ich jakby podmiotem, to znaczy, aby nimi kiero-
wał, by nie były niezależne od Niego. To, co mówi-
my o myśleniu, stosuje się i do chcenia, i do działania,
i do wszystkich przejawów naszej osobowości.
Tak pojęte skupienie – to jakaś dyscyplina ogólna,
nie sztywna, ale giętka i pełna swobody, obejmująca ca-
łego człowieka, wszystkie przejawy wewnętrzne i ze-
wnętrzne jego osobowości, a płynąca z głębi, z miejsca
spotkania ducha ludzkiego z Bogiem i dlatego bez tego
spotkania niemożliwa. Jest to więc dyscyplina żywa,
słodka, a wymagająca, która porządkuje całego czło-
wieka od wewnątrz. Od strony człowieka to nie tyle
skupienie myśli na Bogu, co oddanie się od góry do
dołu łasce, oddanie myśli, woli, poruszeń wyobraźni,
50
uczynków, inicjatywy i wszystkich przejawów osobo-
wości, które przez panowanie grzechu stały się nie-
okiełznane, anarchiczne i nonszalanckie. Skupienie
to, tym się różni od zwykłego, ludzkiego opanowania,
że ma charakter przede wszystkim religijny, o wiele
więcej niż moralno-ascetyczny. Bo źródłem tego całe-
go zdyscyplinowania człowieka wewnątrz jest spotka-
nie z Bogiem. Wszystko też odbywa się w Jego obec-
ności, w uzależnieniu się od Niego, w świadomości
przynajmniej ogólnej Jego działania. Tak rozumiane
skupienie nie jest napięciem wyobraźni czy intelektu
ani w ogóle nie wprowadza do życia człowieka nie-
zdrowego naprężenia. Wielka jego wartość dla życia
duchowego wypływa z tego, że łączy ono w sobie
trzy zasadnicze elementy życia duchowego: jest ono
modlitwą, bo realizuje się w kontakcie z Bogiem, jest
ono jednocześnie umartwieniem, bo dyscyplinuje
i porządkuje całego człowieka, jest wreszcie światłem
na drodze do Boga, bo na tle tego ogólnego skupienia
człowiek widzi jasno zarówno swoje błędy, jak i kie-
runki działania łaski, tudzież wymagań Bożych.
Człowiek, który w takim skupieniu nie żyje, siebie
samego nie zna, chociażby wiele czasu poświęcił dzien-
nie na rachunek sumienia. W takim rachunku sumienia
sedna rzeczy nie uchwyci, bo dusza jego nie jest przej-
rzysta i wiele w niej dojrzeć nie można. Gdy natomiast
będzie w nim to tło ogólnego skupienia, wystarczy
51
jedno krótkie spojrzenie, by wiedzieć, jakie są aktualne
żądania Boże i jakie są nasze niewierności w stosunku
do nich. Ślicznie to wyraził O. P. Delatte OSB w swo-
im komentarzu do Reguły św. Benedykta. Według niego
ewolucja duchowa człowieka niesie z sobą zmianę zasad-
niczej formy jego sumienia. Gdy jest małym dzieckiem,
nie zna jeszcze zasad moralnych, na których mogłaby
się oprzeć samodzielność jego sumienia, i dlatego w tym
okresie formą jego sumienia jest spojrzenie w oczy ojca
czy matki i czytanie w tym spojrzeniu oceny swych czy-
nów. Później, gdy człowiek dorasta, formą jego sumienia
stają się nabyte w ciągu życia zasady moralne, ale jeżeli ma
naprawdę osiągnąć duchową dojrzałość, musi odnaleźć
na nowo tę pierwotną formę sumienia przez spojrzenie,
ale już nie w oczy jakiegoś człowieka, lecz w oczy Boga
i Chrystusa. Jeżeli tej pierwotnej formy sumienia nie
odnajdzie, świętym nigdy nie zostanie. Dla początkują-
cych słowa Chrystusa: manete in me – trwajcie we mnie,
nie wyrażają jeszcze nic praktycznego, nic takiego, co by
się chciało realizować, dla zaawansowanych zaś są one
pełne zrozumiałej, praktycznej treści i odczuwają oni
coraz silniej potrzebę odejścia od pracy nad poszczegól-
nymi cnotami, aby się na tym jednym skupić.

c. Bojaźń Boża
W ścisłym związku z kontaktem z Bogiem i z tak
rozumianym skupieniem rośnie w duszy to, co jest
52
może najpewniejszym znakiem wewnętrznego wyro-
bienia, a mianowicie delikatne liczenie się z Bogiem
i pragnienie poddania się we wszystkim Jego woli.
Tu jest źródło autentycznej delikatności sumienia.
Jest w duszy jakiś lęk, by Bogu nie popsuć roboty. To
jest prawdziwa bojaźń Boża, podstawowy dar Ducha
Świętego. Człowiekowi, który jeszcze do tego nie do-
szedł, u którego jeszcze nie widać tego delikatnego
liczenia się z Bogiem, Jego myślą i wolą, nie należy
powierzać odpowiedzialnych zadań i trzeba jego
zapędy do brania na siebie tych zadań powściągać,
bo i sam sobie może zaszkodzić i jego działalność
może coś zamącić w ekonomii łaski.
d. Nieśmiałość zaawansowanych
Po tym, co powiedzieliśmy, łatwo zrozumieć, że
u zaawansowanych często bardziej niż u początkują-
cych występuje pewna nieśmiałość i ociąganie się, gdy
chodzi o przyjęcie na siebie pewnych odpowiedzial-
ności, pewnych zadań, a szczególnie zadań apostol-
skich. Początkujący nie mają jeszcze praktycznego
wyczucia Bożego działania i dlatego problem współ-
działania z Bogiem jest dla nich czysta teorią, której
zastosowania w praktyce nie widzą. Nie może być
więc jeszcze u nich troski o zestrojenie swego działa-
nia z działaniem Bożym, o „dogadanie się” z Duchem
Świętym. Dlatego w działaniu początkujących można
53
dostrzec nieraz bardzo szybkie i śmiałe inicjatywy,
płynące z naturalnej szlachetności i żywego tempera-
mentu. Może się czasem wydawać, że ten czy ów jest
wielkim apostołem i działaczem i on sam może też tak
myśli, a tymczasem działa tu jego dynamiczna natura,
bystry umysł, zdolności organizacyjne i wodzowskie.
Jeżeli kapłan odpowiedzialny za niego zachwyci się
tymi zdolnościami i mając go już za dojrzałego apo-
stoła, pozwoli mu na rzucenie się w wir akcji, a za-
niecha pracy w głąb, przekona się kiedyś z goryczą,
że zmarnował człowieka, który miał wielkie zadatki
na przyszłość, ale były to tylko zadatki. Nie wiem,
czy jest dziedzina życia, gdzie łatwiej o złudzenie niż
apostolstwo. Trochę miłości, trochę zdolności, trochę
swady i osobistego wdzięku i młody kapłan jest oto-
czony, chwalony, poszukiwany... Widzi dokoła siebie
roześmiane twarze młodzieży i serce w nim rośnie.
Porównuje się do innych, wydaje mu się, że robi więcej
i lepiej. Gdy odchodzi z placówki, żegnają go ze łzami,
a on jest przekonany, że wiele tu zdziałał. Gdy później
dowiaduje się, że dzieło jego nie przetrwało, oskarża
następcę, że je zmarnował, a tymczasem następca go
nie zmarnował, bo nie było co marnować, gdyż od
początku nie było nic, tylko trochę szumu, trochę
piany ludzkich uczuć i ludzkiej sympatii, więcej nic.
Przyczyną takiego rezultatu jest jedynie to, że działał
tu typowy początkujący na drodze życia duchowego.
54
Często więc początkujących należy delikatnie hamo-
wać, uważając, oczywiście, by nie odebrać im ochoty
do dobrego, ale wskazując jednocześnie, że problem
chrześcijańskiej skuteczności cały jest w tym tajemni-
czym nawiązaniu współdziałania z Bogiem, które nie
jest łatwe ani nie leży po linii spontaniczności natury,
nawet spontaniczności szlachetnej, ale stanowi od-
rębne duchowe zagadnienie, które trzeba rozwiązać.
Początkujący, działający od razu na własną rękę, mogą
się po prostu rozminąć z Bogiem i Jego łaską i powięk-
szyć liczbę tych, którzy się nigdy nie stali narzędziami
w ręku Boga, bo nigdy w tę rękę nie weszli.
Zaawansowani są o wiele ostrożniejsi i nie dają
się łatwo porwać entuzjazmowi do jakiejś sprawy,
aby się w nią natychmiast czynnie zaangażować. Oni
są świadomi, że coś się w nich dzieje i że coś się ma
przez nich stać, ale nie obojętnie co. W miarę postę-
pu są coraz bardziej świadomi tego, do czego mają
łaskę, a do czego nie mają, chociaż mogą mieć na-
turalne do tego uzdolnienia. Ludzie się nieraz będą
dziwić, a może i nawet gorszyć, że oni, mając takie
uzdolnienia, tego czy owego nie spełniają, zwłaszcza
jeżeli nie widać takiego, kto to wypełniłby lepiej.
Ta jakaś nieśmiałość i uwaga wynika ze świadomo-
ści, że pewne życie w nich się zrodziło i dojrzewa,
ale jeszcze nie jest w pełni dojrzałe i silne nawet
do spełnienia tych zadań, ku którym się pomału
55
krystalizuje. Z każdym budzącym się życiem łączy
się pewna nieśmiałość i ostrożność. Nawet rośliny
ochraniają swe niedojrzałe pędy twardymi łuskami.
Kobieta ciężarna staje się również bardziej nieśmiała
i ostrożniejsza niż przedtem, bo jest bogatsza o całą
niezmierną wartość budzącego się w niej nowego ży-
cia. Postępujących poznaje się po tym, że mają pociąg
do cichości, że obawiają się robić szum wokoło siebie,
że czują niechęć do interweniowania w różne sprawy
zewnętrzne i aby się na to zdecydowali, muszą być
przynagleni poczuciem wyraźnego obowiązku. Jest
w nich jakaś nieufność, jakaś rezerwa w stosunku do
własnej inicjatywy i ta niepewność różni ich zarów-
no od początkujących, którzy mają więcej pewności
siebie, i od doskonałych, którzy mają więcej pewno-
ści Boga, Jego woli i działania. Stąd wypływa to, że za-
awansowani, którzy w życiu wewnętrznym mają wię-
cej inicjatywy od początkujących, bo mają jaśniejszą
świadomość swej linii duchowej, lepiej wiedzą, co im
duchowo odpowiada, a co nie; w rzeczach zewnętrz-
nych ustępują nieraz początkującym pod względem
inicjatywy i szybkości decyzji.
Kierownik duchowy będzie tu nieraz potrzebny
do przecięcia wątpliwości i uwolnienia od wahań.
Często impuls z jego strony wpłynie decydująco na
podjęcie jakiegoś obowiązku przez człowieka o wy-
sokim stopniu duchowego wyrobienia, który według
56
wszelkich kryteriów zewnętrznych winien się na takie
zobowiązania zdecydować, ale od strony wewnętrznej
ma opory i wątpliwości, których sam przezwyciężyć
nie może, a których osoby postronne nie rozumieją.
Atoli sam kierownik niech w takich razach uważa,
by decyzja jego nie opierała się jedynie na kryteriach
zewnętrznych, ale by wziął dostatecznie pod uwagę
źródła wewnętrzne i wartość duchową powodów, któ-
re skłaniają tego człowieka do uchylenia się od przy-
jęcia na siebie danego obowiązku, inaczej bowiem
postępując, mógłby wyrządzić szkodę duchową.
Stan zaawansowanych porównać można do kry-
zysu fizycznego dojrzewania, z tą różnicą, że trwa on
proporcjonalnie znacznie dłużej. Kryzys dojrzewania
charakteryzuje się tym, że prowizoryczna równowaga
wieku dziecięcego została już zakłócona i nieodwo-
łalnie stracona, a definitywna równowaga wieku do-
rosłego jeszcze nie została osiągnięta. Wynika stąd,
że chociaż stan zaawansowanych jest w stosunku do
okresu początkujących znacznym postępem, to jed-
nak ustępuje mu pod względem pewnej stabilności.
W życiu duchowym początkującym jeszcze nic bar-
dzo szczególnego się nie dzieje, a tu przeciwnie, od
chwili tego dziwnego odkrycia współżycia z Bogiem
wciąż się coś dzieje. A ponieważ to, co się dzieje, nie
ma jeszcze swego wyraźnego i definitywnego kształ-
tu i ukazuje się w różnych postaciach nieraz bardzo
57
przeciwnych, jak np. przeżycie wielkiej bliskości
Boga, a potem przeżycie nieskończonego dystansu,
który od Niego dzieli itp,... stąd pewna charaktery-
styczna labilność w życiu duchowym wielu zaawan-
sowanych, zwłaszcza jeżeli mają temperament skłon-
ny do entuzjazmów i depresji. Jednocześnie jednak
rozwijająca się wiara wprowadza element stabilizacji,
którego brak w okresie początkowym. Jednym z pod-
stawowych zadań kierownictwa duchowego w tym
okresie jest praca w kierunku stabilizacji i pokoju.
Z jednej strony czyni to kierownik duszy przez to, że
żąda wciąż i nieustępliwie, aby dusza opierała się na
wierze, a nie na elemencie przeżyciowym, a z drugiej
strony przez to, że o konkretnej sytuacji duchowej
sądzi w perspektywie całości życia duchowego danej
osoby, a przez to ma sąd spokojniejszy i nie zatraca
tak łatwo poprzednio nabytych pewności co do stanu
duchowego swego penitenta pod wpływem przeżywa-
nego przez niego w danej chwili kryzysu. Taka pomoc
bywa niezmiernie potrzebna w życiu wewnętrznym
zaawansowanych, którym pod wpływem zachodzą-
cych w ich wnętrzu przemian będzie się nieraz zda-
wało, że wszystko się zawaliło i wszystko stracone.
Kapłan zaś, stojący z boku, widzący lepiej całość linii
ewolucyjnej duszy i mający umysł niezmącony prze-
życiem, będzie mógł stanowczą i spokojną interwen-
cją duszę na właściwej drodze utrzymać.
58
KONKLUZJA

Widzimy więc, że rola kierownika w stadium roz-


wijającego się życia łaski w duszy jest nieco inna niż
w fazie początków. Tam musiał więcej pilnować i wię-
cej inicjatywy wykazywać, aby wdrożyć swego wy-
chowanka w sztukę chrześcijańskiej ascezy, tu musi
być bardziej wsłuchany w pracę łaski w duszy i od
niej uzależniony, aby dopilnował głównego zadania
na tym etapie: wierności łasce. Ale rola jego, choć
tak różna w różnych okresach duchowego rozwoju,
zawsze jest doniosła i odpowiedzialna. Twierdzenie,
że kierownictwo mniej jest potrzebne zaawansowa-
nym niż początkującym, może być słuszne w tym
czy innym poszczególnym przypadku, ale jako ogól-
ne twierdzenie słuszne nie jest. Sposób jednak od-
działywania kierownika jest inny, bo potrzeby są
inne. Zaawansowani mniej potrzebują ogólnych po-
uczeń, mniej potrzebują bodźców dla woli, ale czę-
sto będą potrzebowali więcej światła w konkretnych
sytuacjach i więcej uspokajania. Zaś o tych, którzy są
jeszcze wyżej, pisze Leon XIII, że kierownictwo jest

59
im tym potrzebniejsze, im bardziej nieznane i niewy-
deptane są ścieżki, którymi chodzą, ale, oczywiście,
kierownictwo to przybierze o wiele luźniejszą formę
pewnej czujnej kontroli Kościoła.

60

You might also like