Professional Documents
Culture Documents
Wiernosc Lasce
Wiernosc Lasce
14
WIERNOŚĆ ŁASCE
1
2
O. PIOTR ROSTWOROWSKI OSB
WIERNOŚĆ ŁASCE
KIEROWNICTWO DUCHOWE
ZAAWANSOWANYCH
3
Redaktor tomu: Olga Bałucińska
Redaktor serii: o. Włodzimierz Zatorski OSB
Opracowanie graficzne: o. Hieronim Stanisław Kreis OSB
Wydanie trzecie
ISSN 0867-7050
ISBN 978-83-7354-245-7
4
SPIS TREŚCI
Od Wydawnictwa.....................................................7
I. Pojęcie zaawansowanych. ..................................13
II. Nauka o stopniach życia duchowego. ...........15
III. Trudność w ustalaniu praw ogólnych.........21
IV. Prawa ogólne . ..................................................25
V. Kierownictwo duchowe ogólne . ....................29
VI. Indywidualne kierownictwo
zaawansowanych. .............................................33
5
6
OD WYDAWNICTWA
8
dzenia rekolekcji, dni skupienia dla zgromadzeń za-
konnych, kleru diecezjalnego, instytutów świeckich,
oblatów benedyktyńskich i młodzieży akademickiej.
Swoje starannie przygotowywane konferencje i refe-
raty opierał na Piśmie Świętym i liturgii. Wiele z nich
udało się zachować w maszynopisie.
Od początku swojej posługi kapłańskiej był spo-
wiednikiem bardzo wielu osób zakonnych i świe-
ckich. Odznaczał się przy tym umiejętnością dys-
kretnego i odpowiedzialnego kierownictwa, prawdzi-
wego ojcostwa duchowego. Wzbudzał zaufanie i po-
trafił udzielić pomocy w szukaniu Boga w różnych
okolicznościach życiowych. Nigdy nie skąpił czasu
na rozmowy i korespondencję.
W 1968 roku na prośbę kamedułów został
przełożonym eremów na Bielanach w Krakowie
i w Bieniszewie koło Konina. We wtorek wielkanocny
1972 roku złożył profesję kamedulską. Oznaczało to
jednocześnie, że musiał zrezygnować z prowadzenia
zewnętrznej działalności duszpasterskiej. W 1983
roku został powołany na przeora eremu w Noli
koło Neapolu. Później – w 1986 – został przeorem
oraz mistrzem nowicjuszy w eremie Envigado koło
Meddelin w Kolumbii. Tam jednocześnie zakładał
fundację Santa Rosa. W tym czasie był jednocześ-
nie wizytatorem klasztorów kamedulskich w USA,
9
Kolumbii i Hiszpanii. W 1992 roku powrócił do
Europy, do eremu Pascelupo w Italii. Po kilku miesią-
cach – w 1993 roku – znowu został posłany do Santa
Rosa w Kolumbii. Od roku1994 był rekluzem w ere-
mie Frascati koło Rzymu. Zmarł 30. 04. 1999 r.
Wierność łasce. Kierownictwo duchowe zaawansowa-
nych jest referatem wygłoszonym w dniu skupienia
duszpasterzy akademickich w Zakopanem 23 wrześ-
nia 1962 r. W tamtych latach duszpasterstwo akade-
mickie było jedyną możliwą formacją pogłębiającą
młodych katolików. Władze państwowe rozwiązały
bowiem wszystkie istniejące dotychczas organizacje
katolickie, takie jak Sodalicja Mariańska, Iuventus
Christiana, Odrodzenie, Akcja Katolicka... Referat
wygłoszony wówczas do duszpasterzy akademickich,
jest dzisiaj aktualny dla wszystkich duszpasterzy grup
i ruchów zaangażowanych chrześcijan.
Z okresu benedyktyńskiego o. Piotra Rostwo
rowskiego pozostało szereg tekstów częściowo publi-
kowanych, w większości jednak pozostających w ma-
szynopisie. Chcielibyśmy w naszym wydawnictwie
publikować te cenne teksty. Ponieważ o. Piotr pisał
je lub wygłaszał jako benedyktyn, przy jego nazwi-
sku umieszczamy skrót OSB oznaczający benedyk-
tyna, a nie ErCam, oznaczający kamedułę, którym
w ostatnich latach swojego życia był o. Piotr.
10
Mamy nadzieję, że z tekstu o kierownictwie
duchowym skorzystają nie tylko duszpasterze, ale
wszystkie osoby zainteresowane własnym rozwojem
duchowym.
Redakcja
11
Wykaz dotychczasowych publikacji o. Piotra Ros
tworowskiego:
Świadectwo Boga – rozważanie nad problemem wiary, Znak 13,
1/1961, 7–35.
Dlaczego wierzę? Przewodnik Katolicki, nr 11, 18.03.1962,
162–163.
Uczmy się kochać, Przewodnik Katolicki, nr 25, 24.06.1962,
391–395
Św. Benedykt i jego reguła, [w:] Aby we wszystkim był Bóg uwiel-
biony, Tyniec 1984, 22–38.
O jedności rodziny zakonnej, [w:] Aby we wszystkim..., 68–101.
Uwagi dla przełożonych klasztorów, [w:] Aby we wszystkim...,
102–125.
Nawrócenie obyczajów, [w:] Za przewodem Ewangelii, Tyniec
1986, 147–149.
Zakony wobec autorytetu Kościoła, [w:] Słuchaj, módl się i pra-
cuj, Poznań 1989, 137–157.
Wychowanie do życia modlitwy, [w:] Słuchaj, módl się..., 167–
190, przedrukowane następnie [w:] List 1992/93.
Świadectwo Boga, Kraków 2002.
W szkole modlitwy, Kraków 2000.
Kierownictwo duchowe, Kraków 2001.
Wiara, nadzieja i miłość, Kraków 2002.
Medytacje nad psalmami, Kraków 2008.
Tłumaczenie z j. francuskiego:
Chmura niewiedzy. Listy, Kraków 1985, Wydawnictwo
OO. Karmelitów Bosych.
12
I. POJĘCIE ZAAWANSOWANYCH
14
II. NAUKA O STOPNIACH ŻYCIA
DUCHOWEGO
19
20
III. TRUDNOŚĆ W USTALANIU PRAW
OGÓLNYCH
22
Podobnie gdy chodzi o tak ważny i trudny prob-
lem bierności w stosunku do działania łaski, inter-
pretacja zjawisk jest nieraz bardzo trudna z powodu
tej interferencji natury i łaski. Jest rzeczą pewną, bo
wynikającą z samej natury współżycia z Bogiem, że
człowiek, aby dojść do doskonałości, musi przekro-
czyć pewien punkt, gdzie następuje coś w rodzaju ka-
pitulacji wobec inicjatywy działania łaski, które obej-
muje prymat w prowadzeniu, bo – jak mówi Prorok
– do przybytku Pańskiego nie dopłynie żadna łódź
poruszana wiosłami (por. Iz 33,21). Ewolucja więc
życia duchowego zmierza ku coraz pełniejszemu pod-
daniu się działaniu Ducha Świętego. Ale u różnych
dusz – jak to wnikliwie zauważa O. de la Taille SJ
– ten „punkt bierności” znajduje się jakby nie na tej
samej wysokości. Są ludzie o charakterze bardziej
aktywnym, którzy wszystko muszą przemyśleć,
rozważyć, u których ten punkt bierności jest jakby
wyżej położony. Ci ludzie mogą dojść do wyższego
stopnia łaski bez takiej rezygnacji z własnego dzia-
łania. Św. Ignacy Loyola np. był człowiekiem, który
zawsze wszystko dokładnie musiał przemyśleć, listy
swe odczytywał podobno wiele razy. Św. Franciszek
z Asyżu zaś, gdy raz, wbrew swemu zwyczajowi, po-
święcił czas na przygotowanie kazania, kazanie mu
się nie udało. On musiał być bardziej bierny, musiał
iść za natchnieniem. A więc u tych dwóch ludzi inny
23
sposób współdziałania z łaską, inny jakby „punkt
bierności”, chociaż każdy z nich na swój sposób mu-
siał być całkowicie poddany działaniu Bożemu.
Ta złożoność problemów i nieprzejrzystość te-
ologii ascetycznej i mistycznej czyni, że ustalanie
pewnych praw ogólnych jest tu dość trudne i wymaga
wielkiej ostrożności, aby nie uogólniać tego, co nie
ma wartości ogólnej. Przeciw tej ostrożnej powścią-
gliwości często się grzeszy, co zmniejsza wartość
wielu dzieł ascetycznych. Trzeba wreszcie dodać, że
trudność w ustaleniu pewnych praw ogólnych w teo-
logii ascetycznej i mistycznej jest nie tylko wynikiem
interferencji nieraz bardzo skomplikowanej różnych
wpływów nadprzyrodzonych i przyrodzonych, ale
i tego, że Bóg, z którym współżyje człowiek w życiu
duchowym, to Bóg osobowy, nie podlegający deter-
minizmom, Bóg, którego tajemnicą jest wolność.
24
IV. PRAWA OGÓLNE
28
V. KIEROWNICTWO DUCHOWE
OGÓLNE
31
32
VI. INDYWIDUALNE KIEROWNICTWO
ZAAWANSOWANYCH
A. Modlitwa
Jak już wspomnieliśmy wyżej, w modlitwie doko-
nuje się w tym okresie bardzo ważny proces, który
można ogólnie określić jako proces stopniowego
upraszczania się. W tym uproszczeniu się, można
chyba bez naginania rzeczywistości stwierdzić jak-
40
by pewną kolejność etapów. Najpierw upraszcza się
strona imaginacyjna, której pomoc jest coraz mniej
potrzebna, a tym samym coraz więcej przeszkadza,
potem przychodzi kolej na rozumowanie. Długi
kontakt z prawdami Bożymi doprowadza do pewnej
syntetycznej ich wizji nawet tych, którzy od począt-
ku potrzebowali wkładać wiele pracy rozumu. Nie
potrzeba już wielu wstępów: sama prawda oglądana
prostym spojrzeniem dużo mówi i duch ludzki chce
przy niej pozostać już nie analizując szczegółów.
Potem upraszcza się strona afektywna. Mówi się
o „modlitwie uczuć”. Nie jest to bardzo szczęśliwa
terminologia, bo chodzi tu raczej o stronę wolityw-
ną niż o stronę ściśle uczuciową. Na początku aktów
jest więcej, potem coraz mniej, lecz akty te są bardziej
syntetyczne, bogate i długotrwałe. Jeżeli na początku
akty te były wyraźniej zarysowane w swej odrębności
jako akty pokory, skruchy, miłości itp,... to obecnie
granice tych aktów jakby się zacierają i same akty
jakby zlewają się w jedną bogatszą pełnię, w której
pełniej wyraża się stosunek duszy do Boga. Jedno
proste wezwanie: „Jezu” albo „Boże” zawiera w sobie
teraz o wiele więcej niewyrażalnej treści i jest jedno-
cześnie miłością, skruchą, adoracją, poddaniem się
itd... Jest w tym jednym prostym akcie wielkie boga-
ctwo wewnętrzne, a przez to może się on przedłużać
i nie wyczerpuje się tak szybko. Ta modlitwa prostoty
41
jest bardzo cenna dla ludzi zapracowanych, szczegól-
nie dla kapłanów, którzy mają bardzo wiele roboty.
Posiadanie modlitwy prostoty jest nieraz sprawą ży-
cia dla kapłana, bo ta modlitwa nie rozlatuje się tak
łatwo wśród mnóstwa zajęć. Modlitwa skompliko-
wana natomiast wymaga spokojnego umysłu, co dla
dzisiejszego kapłana jest trudno osiągalne. Niektórzy
do tej modlitwy prostej szybciej dochodzą dzięki
pewnym cechom swej psychiki lub przez pewną nie-
cierpliwość miłości, którą długie rozumowania nużą,
a której pilno spocząć w uświadomionej Obecności.
Dotąd mówimy o zwyczajnym uproszczeniu
psychologicznym modlitwy, które się dokonuje przez
współdziałanie praw psychologicznych ze zwyczaj-
nym działaniem łaski i cnót wlanych. Potem nastę-
puje przejście do kontemplacji, która jest już czymś
innym, czymś bardziej biernym ze strony człowie-
ka, natomiast Boże działanie wysuwa się na plan
pierwszy. Mówię oczywiście o kontemplacji wlanej.
Teraz nie można już o Bogu myśleć na modlitwie,
bo On staje się niejako bliższy niż sama myśl o Nim
i dlatego myślenie o Nim oddala od Niego samego.
Myślenie sprawia duszy wrażenie jakby wyjścia na
zewnątrz, podczas gdy Bóg jest wewnątrz. Możemy
się tu posłużyć następującym przykładem: powiedz-
my, że otrzymuję list od przyjaciela, który jest daleko.
Czytanie listu przybliża mi postać przyjaciela, jego
42
myśl, jego serce. Ale przypuśćmy, że drzwi się otwie-
rają i wchodzi on sam i siada obok mnie. Wówczas
dalsze czytanie listu nie będzie już środkiem zbliża-
jącym, ale oddalającym, przeszkadzającym w zbliże-
niu, bo bliskość jest już większa niż ta, którą może
dać list. Schowam więc list przyjaciela na później,
aby teraz zająć się nim samym. Na podstawie pism
i doświadczeń różnych osób wydaje mi się, że przy-
kład ten dość dobrze oddaje to, co dzieje się w duszy
w momencie przejścia do kontemplacji wlanej.
Przejście to jest rzeczą trudną i człowiek w tym
krytycznym momencie szczególnie potrzebuje po-
mocy kierownika. Kierownik zaś, mając do czynie-
nia z modlitwą prostoty, musi bardzo uważać, by
nie popełnić błędu w diagnozie przez zbyt wczesne
przyjęcie istnienia kontemplacji wlanej albo nawet
„kontemplacji nabytej” czyli stanu psychologiczne-
go uproszczenia, bo mógłby swego ucznia pchnąć
na drogę bardzo niebezpiecznych iluzji, mogących
doprowadzić do całkowitego rozbicia życia ducho-
wego. Nieraz bowiem, pod wpływem różnych lektur
lub pod wpływem duchowego lenistwa albo nad
miernego pragnienia kontemplacji, dusze chcą sobie
same jakby sztucznie stworzyć prostotę albo nawet
jakąś próżnię wewnętrzną, sądząc, że tym sposobem
osiągną kontemplację. To mogłoby doprowadzić do
43
zupełnej bezczynności i do punktu zerowego mod-
litwy. Faktycznie dusza ta nic nie robi i nic się w niej
nie dzieje. Do tego może również doprowadzić leni-
stwo w przełamywaniu trudności rozmyślania, połą-
czone z lekturami o modlitwie prostoty. Wielu mówi,
że modlitwa ich polega na „trwaniu przed Bogiem”.
Nie należy się tym stwierdzeniem zadowolić, ale na-
leży zdać sobie sprawę, jaka jest treść tego „trwania
przed Bogiem”, bo może to być autentyczny prosty
kontakt z Bogiem przez wiarę i miłość, ale może to
być również przebywanie w próżni bezczynności
i nicości, gdzie modlitwa równa się zeru. Widzimy
więc, że ten często używany termin „trwania przed
Bogiem” nie jest jednoznaczny.
Przeciwnym błędem w diagnozie, również bar-
dzo groźnym dla życia duchowego, jest niedocenie-
nie prawdziwego uproszczenia życia duchowego,
a zwłaszcza niedostrzeżenie momentu przejścia do
stanu kontemplacji wlanej. Nieraz poczucie odpo-
wiedzialności i pragnienie uniknięcia niebezpie-
czeństw życia duchowego oraz zamiłowanie do tego,
co jest solidne i pewne, powoduje u kierowników
duchowych nadmierną skłonność do metod aktyw-
nych na modlitwie. Przewodnicy ci zmuszają swych
wychowanków do rozmyślań wtedy, gdy już rozmy-
ślanie nie jest pożyteczne, a nawet nie jest możliwe.
Św. Jan od Krzyża w 13 rozdziale Księgi drugiej Drogi
44
na Górę Karmel podaje trzy znaki, po których się po-
znaje, że należy już odejść od rozmyślania. Są one
zbyt klasyczne, bym tu je musiał powtarzać. Trzeba
do nich wciąż powracać. Następujące stwierdzenia
mogą również trochę pomóc w ustaleniu diagnozy:
a) rozmyślanie w czasie modlitwy w czymś
przeszkadza. Kontakt duchowy w początkach kon-
templacji jest tak nieuchwytny, że sam w sobie jest
niedostrzegalny. Łatwiej sobie uświadomić, że to nie
jest nicość, ale że coś się dzieje, gdy się wprowadzi coś
innego, co w tym kontakcie duchowym przeszkadza.
b) modlitwa, choć jest oschła, duszę uspokaja,
karmi i wzmacnia; skutki tej modlitwy są bardziej
czytelne niż ona sama i stanowią poniekąd jej legi-
tymację. Jednocześnie jest jakiś głęboki i cichy po-
ciąg do takiej modlitwy, co nie znaczy, że idzie ona
łatwo.
c) rozmyślanie, nawet wtedy, gdy przynosi głę-
bokie myśli i porywające uczucia, ducha nie karmi,
ale po przejściu wzruszeń pozostawia go na czczo
i bez sił, jakby się karmił powietrzem, a nie substan-
cjalną strawą. Ponieważ początkująca kontemplacja
wlana jest czymś tak nieuchwytnym, moment tego
przejścia wymaga więcej niż inne momenty życia
duchowego światłej pomocy kierownika. Bez tej po-
mocy dusza, z obawy przed próżnią i przed niebez-
45
pieczeństwem iluzji i lenistwa duchowego, będzie
wciąż usiłowała wracać do rozmyślania. Próby te
będą bezskuteczne, spowodują niepokój, stratę cza-
su, a może i inne szkody.
Dla tych, którzy nie mogą na modlitwie roz-
myślać, wszelkie rozmyślanie nie staje się ipso facto
nieużyteczne, ale pozostaje ono jeszcze możliwe
i korzystne jako ćwiczenie uzupełniające, bo pogłę-
bienie poznania prawdy przez rozmyślanie zawsze
jest pożyteczne, chociaż nie będzie już ono formą
modlitwy dla danego człowieka. Przeto odejście od
rozmyślania jako metody modlitwy nie jest równo-
czesne z odłożeniem rozmyślania w ogóle.
Gdy więc kapłan ma do czynienia z ludźmi za-
awansowanymi, niech nie stara się im takiej czy innej
formy modlitwy narzucić, ale niech pilnuje w pierw-
szym rzędzie dwóch rzeczy:
1) aby się ten człowiek modlił p o s w o j e m u,
to znaczy w sposób dla niego najprawdziwszy, leżący
najbardziej po linii jego duszy i najprościej wyrażają-
cy jego osobisty stosunek do Boga, słowem w sposób
najbardziej jego własny, i
2) aby modlił się w y t r w a l e, nie ustając, nie
słabnąc w modlitwie, ale trwając w niej na przekór
wszystkim trudnościom i oschłościom. Człowiek,
który to zachowa, na pewno pójdzie dobrą drogą i cel
46
osiągnie. Kierownik zaś, poznając go coraz lepiej, bę-
dzie tylko tej wierności pilnował.
B. Współdziałanie z łaską
a. Okres wzmożonej koncentracji
Znamieniem postępu, a jednocześnie jego źród-
łem, jest wzrastająca potrzeba stałego kontaktu
z Bogiem. Wierność tej łasce powoduje szybki wzrost
życia duchowego. Zanim się ten kontakt ustali – co
należy już do drogi zjednoczenia – występuje często
bardzo silny pociąg do skupienia. Pomijając to, że
przejawy tego dążenia do skupienia mogą być cza-
sem przesadne, trzeba jednak stanowczo stwierdzić,
że ta potrzeba skupienia nie jest ubocznym i jakby
przypadkowym zjawiskiem na drodze życia ducho-
wego, ale jest bardzo istotnym etapem jego rozwoju.
Kapłan, który by tego nie rozumiał i starał się te dą-
żenia zwalczać takimi np. argumentami, jak ten, że
trzeba się otworzyć na świat i na ludzi i uświęcać się
w pełnym biegu życia i pracy, a nie stwarzać sobie
specjalnych warunków odizolowanego spokoju, ten
kapłan okazałby, że nie rozumie biologicznych praw
życia nadprzyrodzonego, że brak mu „rozwojowego
myślenia”. Tam, gdzie jest rozwój, tam jest z ko-
nieczności zróżnicowanie czasowe i nie każda rzecz
47
jest dobra w każdym czasie. W dojrzewaniu wielkich
sił duchowych jest okres wzmożonej introwersji
i skupienia się w sobie, który nie ma nic wspólnego
z egocentryzmem i musi być koniecznie od egocen-
tryzmu odróżniony. Ten okres koncentracji decyduje
o późniejszym okresie ekspansji, i jedną z głównych,
a może i główną przyczyną słabego promieniowania
naszego apostolstwa, jest brak takiego okresu w du-
chowej ewolucji u wielkiej liczby naszych duszpaste-
rzy. Skutkiem tego braku życie duchowe nie dochodzi
nigdy do dojrzałości, a działalność apostolska z tego
powodu nie może się stać przekazywaniem życia, bo
to jest właściwością osobników dojrzałych.
Trzeba więc zdać sobie sprawę z tego, że skon-
centrowane skupienie nie jest jednakowo konieczne
na każdym etapie duchowego postępu, ale jako jedna
z faz rozwojowych jest w pewnym jego momencie
konieczne pod karą niepowodzenia całej ewolucji
duchowej człowieka. Jak gąsienica w pewnym mo-
mencie swego rozwoju musi zrezygnować ze swych
uzdolnień ruchowych i stać się na pewien czas nie-
ruchomą poczwarką, wtuloną w puszysty kokon, aby
w odpowiedniej chwili wylecieć zeń jako skrzydlaty
motyl, tak i duch ludzki musi wejść w siebie, odsunąć
się od wielu niekoniecznych spraw, zanim wyzwolo-
ny uleci jak motyl w przestworza i stanie się zdolny
do różnego rodzaju działalności bez uszczerbku dla
48
własnego życia duchowego. Widzieć w tym dążeniu
do skupienia przejaw aspołeczności i kręcenia się
dokoła siebie, byłoby błędem kierownictwa; błędem,
który się popełnia dość często na skutek braku do-
statecznego rozumienia praw rozwojowych życia we-
wnętrznego. Oczywiście, trzeba odróżnić tę potrze-
bę koncentracji od patologicznych form religijności,
które nierzadko przybierają formę izolowania się od
otoczenia pod pretekstem skupienia i koncentracji
na sprawach Bożych. Aspołeczność jest może jedną
z najbardziej charakterystycznych cech tych patolo-
gicznych ucieczek w skupienie.
b. Skupienie ogólne
Od wzmożonej koncentracji na sprawach Bożych,
która w pewnym okresie jest konieczna, odróżniam
skupienie ogólne, które jest jakąś pozycją kluczową
życia duchowego w ogóle. Specjalnie jednak może
sprawa ta nabiera znaczenia, gdy chodzi o zaawanso-
wanych. Gdy się młodym nowicjuszom mówi o sku-
pieniu, często można zauważyć, że marszczą brwi
i chodzą przez parę dni napięci i nasrożeni, a potem
trzeba im kazać dłużej spać, aby dać głowie wypo-
czynek po takim skupieniu. Wynika to z błędnego
rozumienia skupienia: młodzi ci sądzą, że skupienie
polega na ustawicznym myśleniu o Bogu. Człowiek
jednak nie jest do tego zdolny i w ogóle nie o to cho-
49
dzi. O św. Hugonie z Cluny powiadano, że gdy mó-
wił, to albo rozmawiał z Bogiem, albo mówił o Bogu,
albo mówił w Bogu. Nie mógł zawsze rozmawiać
tylko z Bogiem lub o Bogu. Był opatem ogromnego
klasztoru, od którego jurysdykcji setki innych klasz-
torów w Europie zależały. Musiał więc spełniać swe
obowiązki administracyjne i o wielu sprawach myśleć
i decydować. Czynił to jednak zawsze w Bogu. Tu jest
sedno rzeczy. Nie chodzi więc tak bardzo o to, byś
myślał o Bogu, ale byś myślał o tym, o czym masz my-
śleć i nie pozwolił swej myśli chodzić swoimi drogami
i uniezależnić się od Boga. Nie tyle chodzi o to, by
Bóg był przedmiotem twych myśli, ale raczej o to, by
był ich jakby podmiotem, to znaczy, aby nimi kiero-
wał, by nie były niezależne od Niego. To, co mówi-
my o myśleniu, stosuje się i do chcenia, i do działania,
i do wszystkich przejawów naszej osobowości.
Tak pojęte skupienie – to jakaś dyscyplina ogólna,
nie sztywna, ale giętka i pełna swobody, obejmująca ca-
łego człowieka, wszystkie przejawy wewnętrzne i ze-
wnętrzne jego osobowości, a płynąca z głębi, z miejsca
spotkania ducha ludzkiego z Bogiem i dlatego bez tego
spotkania niemożliwa. Jest to więc dyscyplina żywa,
słodka, a wymagająca, która porządkuje całego czło-
wieka od wewnątrz. Od strony człowieka to nie tyle
skupienie myśli na Bogu, co oddanie się od góry do
dołu łasce, oddanie myśli, woli, poruszeń wyobraźni,
50
uczynków, inicjatywy i wszystkich przejawów osobo-
wości, które przez panowanie grzechu stały się nie-
okiełznane, anarchiczne i nonszalanckie. Skupienie
to, tym się różni od zwykłego, ludzkiego opanowania,
że ma charakter przede wszystkim religijny, o wiele
więcej niż moralno-ascetyczny. Bo źródłem tego całe-
go zdyscyplinowania człowieka wewnątrz jest spotka-
nie z Bogiem. Wszystko też odbywa się w Jego obec-
ności, w uzależnieniu się od Niego, w świadomości
przynajmniej ogólnej Jego działania. Tak rozumiane
skupienie nie jest napięciem wyobraźni czy intelektu
ani w ogóle nie wprowadza do życia człowieka nie-
zdrowego naprężenia. Wielka jego wartość dla życia
duchowego wypływa z tego, że łączy ono w sobie
trzy zasadnicze elementy życia duchowego: jest ono
modlitwą, bo realizuje się w kontakcie z Bogiem, jest
ono jednocześnie umartwieniem, bo dyscyplinuje
i porządkuje całego człowieka, jest wreszcie światłem
na drodze do Boga, bo na tle tego ogólnego skupienia
człowiek widzi jasno zarówno swoje błędy, jak i kie-
runki działania łaski, tudzież wymagań Bożych.
Człowiek, który w takim skupieniu nie żyje, siebie
samego nie zna, chociażby wiele czasu poświęcił dzien-
nie na rachunek sumienia. W takim rachunku sumienia
sedna rzeczy nie uchwyci, bo dusza jego nie jest przej-
rzysta i wiele w niej dojrzeć nie można. Gdy natomiast
będzie w nim to tło ogólnego skupienia, wystarczy
51
jedno krótkie spojrzenie, by wiedzieć, jakie są aktualne
żądania Boże i jakie są nasze niewierności w stosunku
do nich. Ślicznie to wyraził O. P. Delatte OSB w swo-
im komentarzu do Reguły św. Benedykta. Według niego
ewolucja duchowa człowieka niesie z sobą zmianę zasad-
niczej formy jego sumienia. Gdy jest małym dzieckiem,
nie zna jeszcze zasad moralnych, na których mogłaby
się oprzeć samodzielność jego sumienia, i dlatego w tym
okresie formą jego sumienia jest spojrzenie w oczy ojca
czy matki i czytanie w tym spojrzeniu oceny swych czy-
nów. Później, gdy człowiek dorasta, formą jego sumienia
stają się nabyte w ciągu życia zasady moralne, ale jeżeli ma
naprawdę osiągnąć duchową dojrzałość, musi odnaleźć
na nowo tę pierwotną formę sumienia przez spojrzenie,
ale już nie w oczy jakiegoś człowieka, lecz w oczy Boga
i Chrystusa. Jeżeli tej pierwotnej formy sumienia nie
odnajdzie, świętym nigdy nie zostanie. Dla początkują-
cych słowa Chrystusa: manete in me – trwajcie we mnie,
nie wyrażają jeszcze nic praktycznego, nic takiego, co by
się chciało realizować, dla zaawansowanych zaś są one
pełne zrozumiałej, praktycznej treści i odczuwają oni
coraz silniej potrzebę odejścia od pracy nad poszczegól-
nymi cnotami, aby się na tym jednym skupić.
c. Bojaźń Boża
W ścisłym związku z kontaktem z Bogiem i z tak
rozumianym skupieniem rośnie w duszy to, co jest
52
może najpewniejszym znakiem wewnętrznego wyro-
bienia, a mianowicie delikatne liczenie się z Bogiem
i pragnienie poddania się we wszystkim Jego woli.
Tu jest źródło autentycznej delikatności sumienia.
Jest w duszy jakiś lęk, by Bogu nie popsuć roboty. To
jest prawdziwa bojaźń Boża, podstawowy dar Ducha
Świętego. Człowiekowi, który jeszcze do tego nie do-
szedł, u którego jeszcze nie widać tego delikatnego
liczenia się z Bogiem, Jego myślą i wolą, nie należy
powierzać odpowiedzialnych zadań i trzeba jego
zapędy do brania na siebie tych zadań powściągać,
bo i sam sobie może zaszkodzić i jego działalność
może coś zamącić w ekonomii łaski.
d. Nieśmiałość zaawansowanych
Po tym, co powiedzieliśmy, łatwo zrozumieć, że
u zaawansowanych często bardziej niż u początkują-
cych występuje pewna nieśmiałość i ociąganie się, gdy
chodzi o przyjęcie na siebie pewnych odpowiedzial-
ności, pewnych zadań, a szczególnie zadań apostol-
skich. Początkujący nie mają jeszcze praktycznego
wyczucia Bożego działania i dlatego problem współ-
działania z Bogiem jest dla nich czysta teorią, której
zastosowania w praktyce nie widzą. Nie może być
więc jeszcze u nich troski o zestrojenie swego działa-
nia z działaniem Bożym, o „dogadanie się” z Duchem
Świętym. Dlatego w działaniu początkujących można
53
dostrzec nieraz bardzo szybkie i śmiałe inicjatywy,
płynące z naturalnej szlachetności i żywego tempera-
mentu. Może się czasem wydawać, że ten czy ów jest
wielkim apostołem i działaczem i on sam może też tak
myśli, a tymczasem działa tu jego dynamiczna natura,
bystry umysł, zdolności organizacyjne i wodzowskie.
Jeżeli kapłan odpowiedzialny za niego zachwyci się
tymi zdolnościami i mając go już za dojrzałego apo-
stoła, pozwoli mu na rzucenie się w wir akcji, a za-
niecha pracy w głąb, przekona się kiedyś z goryczą,
że zmarnował człowieka, który miał wielkie zadatki
na przyszłość, ale były to tylko zadatki. Nie wiem,
czy jest dziedzina życia, gdzie łatwiej o złudzenie niż
apostolstwo. Trochę miłości, trochę zdolności, trochę
swady i osobistego wdzięku i młody kapłan jest oto-
czony, chwalony, poszukiwany... Widzi dokoła siebie
roześmiane twarze młodzieży i serce w nim rośnie.
Porównuje się do innych, wydaje mu się, że robi więcej
i lepiej. Gdy odchodzi z placówki, żegnają go ze łzami,
a on jest przekonany, że wiele tu zdziałał. Gdy później
dowiaduje się, że dzieło jego nie przetrwało, oskarża
następcę, że je zmarnował, a tymczasem następca go
nie zmarnował, bo nie było co marnować, gdyż od
początku nie było nic, tylko trochę szumu, trochę
piany ludzkich uczuć i ludzkiej sympatii, więcej nic.
Przyczyną takiego rezultatu jest jedynie to, że działał
tu typowy początkujący na drodze życia duchowego.
54
Często więc początkujących należy delikatnie hamo-
wać, uważając, oczywiście, by nie odebrać im ochoty
do dobrego, ale wskazując jednocześnie, że problem
chrześcijańskiej skuteczności cały jest w tym tajemni-
czym nawiązaniu współdziałania z Bogiem, które nie
jest łatwe ani nie leży po linii spontaniczności natury,
nawet spontaniczności szlachetnej, ale stanowi od-
rębne duchowe zagadnienie, które trzeba rozwiązać.
Początkujący, działający od razu na własną rękę, mogą
się po prostu rozminąć z Bogiem i Jego łaską i powięk-
szyć liczbę tych, którzy się nigdy nie stali narzędziami
w ręku Boga, bo nigdy w tę rękę nie weszli.
Zaawansowani są o wiele ostrożniejsi i nie dają
się łatwo porwać entuzjazmowi do jakiejś sprawy,
aby się w nią natychmiast czynnie zaangażować. Oni
są świadomi, że coś się w nich dzieje i że coś się ma
przez nich stać, ale nie obojętnie co. W miarę postę-
pu są coraz bardziej świadomi tego, do czego mają
łaskę, a do czego nie mają, chociaż mogą mieć na-
turalne do tego uzdolnienia. Ludzie się nieraz będą
dziwić, a może i nawet gorszyć, że oni, mając takie
uzdolnienia, tego czy owego nie spełniają, zwłaszcza
jeżeli nie widać takiego, kto to wypełniłby lepiej.
Ta jakaś nieśmiałość i uwaga wynika ze świadomo-
ści, że pewne życie w nich się zrodziło i dojrzewa,
ale jeszcze nie jest w pełni dojrzałe i silne nawet
do spełnienia tych zadań, ku którym się pomału
55
krystalizuje. Z każdym budzącym się życiem łączy
się pewna nieśmiałość i ostrożność. Nawet rośliny
ochraniają swe niedojrzałe pędy twardymi łuskami.
Kobieta ciężarna staje się również bardziej nieśmiała
i ostrożniejsza niż przedtem, bo jest bogatsza o całą
niezmierną wartość budzącego się w niej nowego ży-
cia. Postępujących poznaje się po tym, że mają pociąg
do cichości, że obawiają się robić szum wokoło siebie,
że czują niechęć do interweniowania w różne sprawy
zewnętrzne i aby się na to zdecydowali, muszą być
przynagleni poczuciem wyraźnego obowiązku. Jest
w nich jakaś nieufność, jakaś rezerwa w stosunku do
własnej inicjatywy i ta niepewność różni ich zarów-
no od początkujących, którzy mają więcej pewności
siebie, i od doskonałych, którzy mają więcej pewno-
ści Boga, Jego woli i działania. Stąd wypływa to, że za-
awansowani, którzy w życiu wewnętrznym mają wię-
cej inicjatywy od początkujących, bo mają jaśniejszą
świadomość swej linii duchowej, lepiej wiedzą, co im
duchowo odpowiada, a co nie; w rzeczach zewnętrz-
nych ustępują nieraz początkującym pod względem
inicjatywy i szybkości decyzji.
Kierownik duchowy będzie tu nieraz potrzebny
do przecięcia wątpliwości i uwolnienia od wahań.
Często impuls z jego strony wpłynie decydująco na
podjęcie jakiegoś obowiązku przez człowieka o wy-
sokim stopniu duchowego wyrobienia, który według
56
wszelkich kryteriów zewnętrznych winien się na takie
zobowiązania zdecydować, ale od strony wewnętrznej
ma opory i wątpliwości, których sam przezwyciężyć
nie może, a których osoby postronne nie rozumieją.
Atoli sam kierownik niech w takich razach uważa,
by decyzja jego nie opierała się jedynie na kryteriach
zewnętrznych, ale by wziął dostatecznie pod uwagę
źródła wewnętrzne i wartość duchową powodów, któ-
re skłaniają tego człowieka do uchylenia się od przy-
jęcia na siebie danego obowiązku, inaczej bowiem
postępując, mógłby wyrządzić szkodę duchową.
Stan zaawansowanych porównać można do kry-
zysu fizycznego dojrzewania, z tą różnicą, że trwa on
proporcjonalnie znacznie dłużej. Kryzys dojrzewania
charakteryzuje się tym, że prowizoryczna równowaga
wieku dziecięcego została już zakłócona i nieodwo-
łalnie stracona, a definitywna równowaga wieku do-
rosłego jeszcze nie została osiągnięta. Wynika stąd,
że chociaż stan zaawansowanych jest w stosunku do
okresu początkujących znacznym postępem, to jed-
nak ustępuje mu pod względem pewnej stabilności.
W życiu duchowym początkującym jeszcze nic bar-
dzo szczególnego się nie dzieje, a tu przeciwnie, od
chwili tego dziwnego odkrycia współżycia z Bogiem
wciąż się coś dzieje. A ponieważ to, co się dzieje, nie
ma jeszcze swego wyraźnego i definitywnego kształ-
tu i ukazuje się w różnych postaciach nieraz bardzo
57
przeciwnych, jak np. przeżycie wielkiej bliskości
Boga, a potem przeżycie nieskończonego dystansu,
który od Niego dzieli itp,... stąd pewna charaktery-
styczna labilność w życiu duchowym wielu zaawan-
sowanych, zwłaszcza jeżeli mają temperament skłon-
ny do entuzjazmów i depresji. Jednocześnie jednak
rozwijająca się wiara wprowadza element stabilizacji,
którego brak w okresie początkowym. Jednym z pod-
stawowych zadań kierownictwa duchowego w tym
okresie jest praca w kierunku stabilizacji i pokoju.
Z jednej strony czyni to kierownik duszy przez to, że
żąda wciąż i nieustępliwie, aby dusza opierała się na
wierze, a nie na elemencie przeżyciowym, a z drugiej
strony przez to, że o konkretnej sytuacji duchowej
sądzi w perspektywie całości życia duchowego danej
osoby, a przez to ma sąd spokojniejszy i nie zatraca
tak łatwo poprzednio nabytych pewności co do stanu
duchowego swego penitenta pod wpływem przeżywa-
nego przez niego w danej chwili kryzysu. Taka pomoc
bywa niezmiernie potrzebna w życiu wewnętrznym
zaawansowanych, którym pod wpływem zachodzą-
cych w ich wnętrzu przemian będzie się nieraz zda-
wało, że wszystko się zawaliło i wszystko stracone.
Kapłan zaś, stojący z boku, widzący lepiej całość linii
ewolucyjnej duszy i mający umysł niezmącony prze-
życiem, będzie mógł stanowczą i spokojną interwen-
cją duszę na właściwej drodze utrzymać.
58
KONKLUZJA
59
im tym potrzebniejsze, im bardziej nieznane i niewy-
deptane są ścieżki, którymi chodzą, ale, oczywiście,
kierownictwo to przybierze o wiele luźniejszą formę
pewnej czujnej kontroli Kościoła.
60