Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 352

W serii Mistrzowie Psychologii ukazały się dotychczas:

Carol Tavris, Elliot Aronson


Błądzą wszyscy (ale nie ja)
Dlaczego usprawiedliwiamy głupie poglądy, złe decyzje i szkodliwe
działania

Richard E. Nisbett
Geografia myślenia
Dlaczego ludzie Wschodu i Zachodu myślą inaczej

Wiesław Łukaszewski
Udręka życia
Jak ludzie radzą sobie z lękiem przed śmiercią

Richard E. Nisbett
Inteligencja. Sposoby oddziaływania na IQ
Dlaczego tak ważne są szkoła i kultura

Ed Diener, Robert Biswas-Diener


Szczęście
Odkrywanie tajemnic bogactwa psychicznego

Michael S. Gazzaniga
Istota człowieczeństwa
Co czyni nas wyjątkowymi

Bernard Weiner
Emocje moralne, sprawiedliwość i motywacje społeczne
Psychologiczna teoria atrybucji

James R. Flynn
O inteligencji inaczej
Czy jesteśmy mądrzejsi od naszych przodków
Dla Charlotte,
która bez wątpienia jest ósmym cudem świata
PODZIĘKOWANIE
Mój dług wdzięczności wobec współpracowników, członków rodziny
i rozmaitych instytucji rośnie z każdą kolejną książką, którą piszę.
W tym wypadku rolę katalizatora odegrały Uniwersytet
w Edynburgu i cykl Wykładów Gifforda. Czułem się zaszczycony
tym zaproszeniem i radośnie podekscytowany wyzwaniem, jakim
było wygłoszenie serii wykładów w ciągu dwóch tygodni jesienią
2009 roku. Pragnąłem opowiedzieć słuchaczom o tym, czego, moim
zdaniem, nauczyła nas neuronauka na temat kilku wielkich
problemów filozoficznych, a zwłaszcza czego pozwoliła nam się
dowiedzieć na temat osobistej odpowiedzialności. Wiele osób
okazało żywe zainteresowanie tymi sprawami, między innymi (ku
mojemu zdziwieniu) moja żona Charlotte; moje dzieci: Marin,
Anne, Francesca i Zachary; mój zięć Chris; i moja siostra Rebecca.
Wszyscy oni przyjechali do Edynburga, wynajęli apartament
i mobilizowali mnie do działania. To był wspaniały czas –
a przynajmniej tak mówili moi bliscy. Nie muszę dodawać, że
przygotowując się do wykładów, przeżywałem katusze.
Oczywiście w ogólnym rozrachunku wygłoszenie odczytów to
najłatwiejsza część zadania. Trzeba wtedy, rzecz jasna, zebrać
myśli, ale zapisanie tych myśli to zupełnie inna sprawa. I tym
razem pomogło mi wielu ludzi. Niezastąpiona okazała się moja
siostra Rebecca. Jej swada i talent redaktorski wzmogły moją
skłonność do bezpośredniego, konwersacyjnego stylu
komunikowania się z czytelnikiem. Nie wiem, jak jej dziękować.
Jestem też głęboko wdzięczny Jane Nevis, mojej koleżance z Dana
Foundation. Jej bystre oko i doskonała redakcja nie mają sobie
równych. Jane nie ingeruje w styl autora i poprawia go tylko
wtedy, gdy bez wątpienia popełnił błąd. Jak na mój gust, przytrafia
mi się to zbyt często, ale za każdym razem uczę się czegoś nowego.
Podziękowanie wszystkim moim współpracownikom byłoby
niemożliwe. Przez wszystkie te lata inspirowało mnie wielu
badaczy, począwszy od mojego mentora Rogera Sperry’ego, jednego
z najwybitniejszych badaczy mózgu w historii. Podczas lektury tej
książki można również zauważyć, że silny wpływ wywierali na
mnie moi studenci – uczestnicy studiów doktoranckich
i podoktoranckich. Ich wkład w opisane tu badania i idee jest
równie duży, jak ten wniesiony przeze mnie. Pragnę także
wymienić kilku wielkich naukowców, takich jak Leon Festinger,
George Miller i David Premack, którzy dołożyli wszelkich starań,
aby uczynić mnie lepszym, niż jestem. Podobną rolę odegrał Donald
Mackay, który wygłosił jedną z poprzednich serii w ramach
Wykładów Gifforda. To samo uczynili Michael Posner, Steven
Hillyard, Leo Chalupa, Floyd Bloom, Emilio Bizzi, Marc Raichle,
Scott Grafton, Endel Tulving, Steven Pinker i wielu innych.
Wszyscy oni sprawili, że moje życie stało się bogatsze. Chciałbym
również podziękować Walterowi Sinnott-Armstrongowi
i Michaelowi Posnerowi za krytyczną analizę maszynopisu tej
książki oraz Johnowi Doyle’owi z Caltech za lekturę tego tekstu
i wnikliwe uwagi na temat tego, w jakim kierunku powinny
zmierzać badania dotyczące zależności między umysłem
a mózgiem. Właśnie tam, w Caltech, rozpoczęła się moja kariera
naukowa. Z wielką przyjemnością ponownie pukam do bram tej
uczelni, aby dowiedzieć się więcej.
PRZEDMOWA
Neuronauka to coś więcej niż kolejna dyscyplina akademicka.
Pojawił się bowiem przodek nowych dyscyplin, których jeszcze nie
znamy, ale które staną się czymś powszednim dla naszych dzieci,
a już na pewno dla wnuków. Neuronauka opisuje, jak działa mózg
w reakcji na codzienne wydarzenia, takie jak smakowanie potraw,
rozmowa z bliskimi, oglądanie nudnego filmu czy stres przed
oświadczynami. Stara się przewidzieć, na co mózg zwraca uwagę,
co zapamiętuje, co go przepełnia emocjami. Do tej pory wiedzą
o codzienności zajmowały się nauki społeczne. Z mniejszą lub
większą swobodą opisywały to, o czym człowiek myśli, co czuje, jak
podejmuje decyzje. Tworzyły jego obraz na podstawie werbalnego
samoopisu, czyli tego, co sobie uświadamiamy i o czym jesteśmy
w stanie opowiedzieć. Tymczasem wielu procesów, jakie zachodzą
w naszym umyśle, świadomi nie jesteśmy. Przedstawiciele
psychologii eksperymentalnej oraz neuronauki od lat potwierdzają
zasadność metafory Freuda, że psychika jest jak góra lodowa – to,
co świadome, to jedynie jej czubek. Ale jak poznać i opisać
nieświadomość? >Na pewno nie za pomocą ankiety bądź
kwestionariusza. Przydałoby się tutaj coś bardziej wyrafinowanego
i zaawansowanego niż technika papier-ołówek. Takimi
technologiami dysponuje neuronauka. Potrafi obrazować procesy
biologiczne zachodzące w mózgu, i to w czasie rzeczywistym. A tacy
ludzie, jak Damasio, LeDoux, Cacioppo czy Gazzaniga, w swoich
potężnych laboratoriach, wyposażonych prawie jak statki
kosmiczne, potrafią mapować reakcje biologiczne na zjawiska
psychologiczne i vice versa. Prawdopodobnie nasze dzieci będą
mogły robić to samo za pomocą smartfonów, na przykład w drodze
na randkę, ale to już zupełnie inna historia.
Profesor Michael Gazzaniga mieszka w idyllicznej Santa
Barbarze w Kalifornii i od półwiecza nieprzerwanie opisuje zasady
działania mózgu, najbardziej skomplikowanego i energochłonnego
organu naszego ciała. Prowadzi badania nad funkcjonalną
lateralizacją mózgu, czyli nad tym, jak półkule komunikują się ze
sobą. Jest oficjalnie uznawany za współtwórcę
neurokognitywistyki, dziedziny wiążącej neurobiologię
z psychologią (w 1964 roku otrzymał doktorat z psychobiologii).
Jest także założycielem bądź prezesem prominentnych towarzystw
naukowych i czasopism, redaguje prestiżową serię książek
Cognitive Neurosciences (MIT Press), prezentującą wyniki badań
blisko dwustu neuronaukowców z całego świata. O jego
dokonaniach wspominał Stanisław Lem w książce Pokój na ziemi
(Wydawnictwo Literackie, 1987).
Gazzaniga pisze nie tylko specjalistyczne artykuły akademickie,
ale też książki adresowane do szerokiej publiczności. Najnowszą
z nich jest właśnie ta. Pomysł na nią zrodził się podczas Wykładów
Gifforda - cyklicznych spotkań tuzów uniwersyteckich z gronem
amatorów zainteresowanych religią, nauką i filozofią. Gazzaniga
buduje w niej interdyscyplinarny pomost między neuronauką,
psychologią, etyką i prawem. Robi to z godną pozazdroszczenia
swadą i erudycją. Czy mamy wolną wolę, a w konsekwencji - czy
jesteśmy odpowiedzialni za swoje czyny? To przewodnie pytanie,
które Gazzaniga zadaje i sobie, i nam. Jaka jest prawdziwa natura
umysłu, zdeterminowana czy wolna? Przez stulecia wierzono, że to
duch panuje nad materią, a człowiek jest predestynowany do
sprawowania kontroli nad psychiką. Wolna wola jest tak silna, że
może góry przenosić. Poglądy te były zbieżne z postępującą
demokratyzacją świata. W ostatnich dekadach jednak dzięki
gwałtownemu postępowi w naukach biologicznych, szczególnie
w genetyce, coraz częściej pojawiały się stanowiska zgoła
odmienne. Środowisko i wola mogą wiele, ale natura i geny –
jeszcze więcej. Zachowania człowieka w większości są
automatyczne i pozbawione jakiejkolwiek refleksji, a nazwę
gatunkową „człowiek rozumny” otrzymaliśmy nieco na wyrost.
Iluzja wolnej woli to tytuł jednej z bardziej wpływowych książek
wydanych na początku nowego milenium. Neuronauka idealnie
wpasowuje się w dyskusję, a sam Gazzaniga, wyraźnie
zafascynowany potęgą neuronów, jednocześnie polemizuje z ich
wszechwładzą. Lektura Kto tu rządzi? przyniesie korzyść
wszystkim. Ciekawych świata laików oprowadzi po fascynującym
świecie mózgu i umysłu, a zawodowym badaczom podpowie, jak
pisać o nauce prosto i przyjaźnie.
Czy jesteśmy odpowiedzialni za własne czyny? Czy jesteśmy
panami we własnym domu? Odpowiedzi na te oraz inne pytania
trzeba już poszukać na następnych stronach.

Rafał Ohme
Szkoła Wyższa Psychologii Społeczn
ROZDZIAŁ 1
Jacy jesteśmy
Oto zagadka dotycząca naszej codzienności: każdy z nas czuje się
wewnętrznie spójnym, świadomym podmiotem, który dąży do
swoich celów i może dokonywać wolnych wyborów w niemal
wszystkich sferach życia. Równocześnie wszyscy zdajemy sobie
sprawę z faktu, że jesteśmy maszynami – biologicznymi, ale jednak
maszynami – i że fizyczne prawa wszechświata odnoszą się do obu
typów maszyn: sztucznych i naturalnych (ludzkich). Czy oba
rodzaje maszyn są w pełni zdeterminowane (jak twierdził Einstein,
który nie wierzył w wolną wolę), czy też możemy dokonywać
wyborów według własnego uznania?
Richard Dawkins opowiada się za oświeceniowym,
mechanicystycznym poglądem, że wszyscy jesteśmy
zdeterminowanymi maszynami, i natychmiast zwraca uwagę na
jego istotną implikację. Dlaczego karzemy ludzi przejawiających
zachowania antyspołeczne? Dlaczego nie traktujemy ich jak
maszyn, które trzeba naprawić? Przecież – argumentuje Dawkins –
kiedy psuje się nam samochód, nie bijemy go ani nie kopiemy. Po
prostu go naprawiamy.
Zastąpmy samochód koniem, który zrzucił nas z siodła. Co
zrobimy? Myśl o smagnięciu batem wydaje się bardziej naturalna
niż pomysł odprowadzenia konia do stajni, aby go tam naprawiono.
W żywym ciele jest coś, co wywołuje intensywne reakcje, które
stanowią nieodłączną część ludzkiej natury i pociągają za sobą całe
mnóstwo uczuć, wartości, celów i zamiarów oraz niezliczone stany
umysłu. Krótko mówiąc, w sposobie, w jaki jesteśmy
skonstruowani, a także (jak można przypuszczać) w naszym mózgu
jest coś, co wydaje się kierować naszym codziennym zachowaniem
i procesami poznawczymi. Nasza konstrukcja wydaje się nader
złożona. Ludzki mózg – ta niezwykła maszyna – działa
samodzielnie, chociaż mamy wrażenie, że to my o wszystkim
decydujemy. Oto zagadka do rozwiązania.
Ludzki mózg jest w dużej mierze systemem równoległym
i rozproszonym, w którym mieści się nieskończenie wiele ośrodków
decyzyjnych i centrów integracji. Mózg działa 24 godziny na dobę, 7
dni w tygodniu – nigdy nie przestaje kierować naszymi myślami
i pragnieniami oraz naszym ciałem. Miliony sieci mózgowych są
niczym morze wojsk, a nie pojedynczy żołnierze czekający na
rozkazy dowódcy. Jest to przy tym system zdeterminowany, nie zaś
swobodny jeździec, który nic sobie nie robi z sił fizycznych
i chemicznych działających we wszechświecie. Wszystkie te nowe
fakty nie zachwiały jednak naszym przeświadczeniem, że
w każdym z nas tkwi jakieś centralne Ja, które pociąga za sznurki.
Oto zagadka, którą postaramy się rozwiązać. Spróbujemy wyjaśnić,
jak to wszystko działa.
Osiągnięcia ludzkiego mózgu są jedną z podstaw naszego
przekonania o istnieniu centralnego, dążącego do własnych celów
Ja. Współczesna technika i know-how są zdumiewające – małpę
z wszczepionym implantem neurologicznym można podłączyć do
internetu w Północnej Karolinie, a kiedy będziemy ją stymulować,
impulsy wysyłane przez jej neurony mogą kierować ruchami robota
znajdującego się w Japonii. Co więcej, impulsy te dotrą do Japonii
szybciej, niż zdołałyby dotrzeć z mózgu małpy do jej kończyny
dolnej! Rozważmy bardziej przyziemny przykład: przyjrzyjmy się
Twojemu obiadowi. Przy odrobinie szczęścia dzisiejszego
popołudnia na Twoim talerzu pojawi się miejscowa sałata
z siekanymi gruszkami z Chile, smakowity ser gorgonzola z Włoch,
jagnięcina z Nowej Zelandii, pieczone ziemniaki z Idaho i czerwone
wino z Francji. Jak wielu twórczych i pomysłowych ludzi musiało
ze sobą współpracować, aby stało się to możliwe? Mnóstwo. Od
człowieka, który pierwszy wpadł na pomysł, że może sam
produkować jedzenie, przez tego, który pomyślał, że stary sok
winogronowy ma interesujący smak, po Leonarda, który pierwszy
narysował machinę latającą; od człowieka, który wziął pierwszy
kęs tego pokrytego pleśnią sera i pomyślał: „To jest to!”, po
niezliczonych naukowców, inżynierów, programistów, farmerów,
ranczerów, kupców winnych, przewoźników, sprzedawców
detalicznych i kucharzy, którzy wnieśli swój wkład. Nigdzie
w królestwie zwierząt nie spotkamy podobnej kreatywności
i współpracy między niespokrewnionymi osobnikami. Jeszcze
bardziej zdumiewający wydaje się fakt, że są ludzie, którzy nie
widzą istotnej różnicy między zdolnościami ludzi a zdolnościami
innych zwierząt. Są przekonani, że ich ukochany pies, patrzący na
nich wielkimi, smutnymi oczami, jest bliski opublikowania
artykułu z poradami dla innych domowych pupili, zatytułowanego
„Jak możesz manipulować swoim dwunożnym współlokatorem,
nawet nie schodząc z kanapy”.
Ludzie zawędrowali w najdalsze zakątki świata i dzisiaj żyją
w bardzo zróżnicowanych środowiskach. Tymczasem nasi najbliżsi
żyjący krewni, szympansy, są gatunkiem zagrożonym. Nasuwa się
pytanie: dlaczego my, ludzie, odnieśliśmy tak oszałamiający
sukces, podczas gdy nasi najbliżsi krewniacy ledwie się trzymają?
Potrafimy rozwiązywać problemy, z którymi nie radzi sobie żaden
inny gatunek. Jedyna sensowna odpowiedź brzmi: to dlatego, że
mamy coś, czego im brakuje. Trudno nam jednak zaakceptować ten
fakt. Dzisiaj, na początku XXI wieku, dysponujemy wiedzą
pomocną w znalezieniu odpowiedzi na niektóre z tych pytań –
wiedzą, która była niedostępna dla dociekliwych umysłów naszych
poprzedników. Tak, nasi przodkowie byli bardzo dociekliwi. Od
zarania dziejów ludzie poszukiwali odpowiedzi na pytanie o to,
czym i kim jesteśmy. Na murach świątyni Apollina w Delfach
wyryto radę: „Poznaj samego siebie”. Człowieka zawsze
interesowała natura umysłu, jaźni i kondycji ludzkiej. Skąd bierze
się ta ciekawość? Twój pies nie zastanawia się nad takimi
sprawami, leżąc na kanapie.
Dzisiaj neurobiolodzy badają ludzki mózg, drażniąc go,
rejestrując jego aktywność, stymulując go, analizując i porównując
z mózgami innych zwierząt. Niektóre tajemnice mózgu zostały
rozwiązane, powstało też wiele nowych teorii. Nie wpadajmy
jednak w samouwielbienie, powściągnijmy swoje ego. Już w V
wieku przed naszą erą Hipokrates napisał słowa, których nie
powstydziłby się współczesny przedstawiciel neuronauki: „Ludzie
winni wiedzieć, że z niczego innego uciechy i radości, śmiechy
i żarty nie rodzą się, jak tylko [z mózgu], tak jak i smutki i udręki,
zmartwienia i płacz. Poprzez niego właśnie najwięcej pojmujemy
i myślimy, widzimy i słyszymy, rozpoznajemy rzeczy szpetne
i piękne, złe i dobre, przyjemne i odrażające. (...) Z tejże przyczyny
szalejemy i doznajemy obłędu, ukazują nam się widziadła
i strachy”[1]. Hipokrates przedstawił te mechanizmy zaledwie
w ogólnym zarysie, nie mylił się jednak co do podstawowych zasad.
Wyjaśnienie owych mechanizmów jest zadaniem nauki. Dążąc do
tego celu, powinniśmy skorzystać z rady Sherlocka Holmesa,
znanego ze swej metody naukowej: „Trudność polega na
oddzieleniu samej istoty zdarzenia od całej otoczki stworzonej przez
różnych teoretyków i dziennikarzy. A zatem ustaliwszy tę
niepodlegającą wątpliwości podstawę naszych dalszych działań,
mamy obowiązek przekonać się na miejscu, czy można już
wyciągnąć jakieś wnioski i na czym zasadza się owa tajemnicza
sprawa”[2].
Ta wskazówka – fakty i tylko fakty – jest kluczem do
rozwiązania zagadki. Zasadą tą kierowali się pierwsi badacze
mózgu. Czym jest mózg? Weźmy ludzkie zwłoki, otwórzmy czaszkę
i przyjrzyjmy się temu, co jest w środku. Zróbmy w tym dziury.
Zbadajmy ludzi, którzy przeszli udar mózgu. Spróbujmy
zarejestrować sygnały elektryczne wytwarzane przez mózg.
Zobaczmy, jak w miarę rozwoju powstają w nim nowe połączenia.
Jak się wkrótce przekonasz, takie proste pytania inspirowały
pierwszych naukowców zajmujących się mózgiem i nadal motywują
wielu współczesnych badaczy. Kiedy jednak zagłębimy się w tę
opowieść, stanie się oczywiste, że bez badania zachowań
organizmów i bez wiedzy na temat funkcji naszych
ukształtowanych przez dobór naturalny systemów umysłowych
poszukiwanie odpowiedzi na pytanie „Świadoma jaźń czy
maszyna?” jest przedsięwzięciem beznadziejnym. Jak zauważył
wybitny badacz mózgu David Marr, nie można wyjaśnić, jak działa
skrzydło ptaka, badając jego pióra. W miarę jak gromadzimy coraz
więcej faktów, musimy je rozważać w kontekście funkcjonalnym
i próbować ustalić, w jaki sposób ów kontekst może nakładać
ograniczenia na elementy leżące u podstaw danej funkcji.
Zabierzmy się więc do pracy.

Rozwój mózgu

Zjawisko, które ma tak krótką i zgrabną nazwę, jak „rozwój


mózgu”, powinno być łatwe do zbadania i wyjaśnienia, u ludzi
jednak pojęcie to jest niezwykle pojemne. Obejmuje nie tylko
rozwój neuronów, lecz także rozwój molekularny; nie tylko zmiany
poznawcze z upływem czasu, ale też oddziaływanie świata
zewnętrznego. Okazuje się, że nasze zadanie wcale nie jest łatwe.
Oddzielenie istoty zdarzenia (faktów) od jego otoczki teoretycznej
często bywa procesem długim, mozolnym i pełnym okrężnych dróg.
Właśnie tak wyglądało odkrywanie podstawowej wiedzy na temat
rozwoju i funkcjonowania mózgu.

Ekwipotencjalność

Na początku XX wieku badacze pojechali taką okrężną drogą.


Skutków tego faktu doświadczamy do dziś – zarówno w świecie
naukowym, jak i wśród laików – w postaci pytania „Geny czy
wychowanie?”. W 1948 roku dwaj wybitni psychologowie z Kanady
i ze Stanów Zjednoczonych, Karl Lashley i Donal Hebb, spotkali się
w Dartmouth College, w mojej Alma Mater, żeby zastanowić się
wspólnie nad pytaniem: czy ludzki mózg jest niezapisaną tablicą
i czy jest w dużej mierze plastyczny, czy też ma pewne ograniczenia
i jest w pewnym stopniu zdeterminowany przez swoją strukturę?
Teoria niezapisanej tablicy dominowała wówczas od mniej więcej
dwudziestu lat, a Lashley był jednym z jej pierwszych
orędowników. Był jednym z pierwszych badaczy, którzy zastosowali
metody fizjologiczne i analityczne do badania mechanizmów
mózgowych oraz inteligencji u zwierząt. W trakcie swoich
eksperymentów uszkadzał wybrane fragmenty kory mózgowej
szczurów i określał ilościowo wpływ owych uszkodzeń, dokonując
pomiarów zachowań badanych zwierząt przed uszkodzeniem i po
nim. Ustalił, że ilość usuniętej tkanki korowej wpływała na pamięć
i uczenie się, podczas gdy lokalizacja uszkodzeń nie miała dużego
znaczenia. Otrzymane wyniki przekonały go, że utrata sprawności
wiązała się z ilością wyciętej kory, a nie z miejscem, z którego ją
usunięto. Nie sądził, że uszkodzenie określonej części mózgu
skutkuje utratą konkretnej zdolności. Sformułował zasadę efektu
masy (mass action; tym, co determinuje sprawność mózgu, jest
działanie tego organu jako całości) i prawo ekwipotencjalności
(dane zadanie może być realizowane przez dowolną część mózgu, co
oznacza brak specjalizacji)[3].
Podczas studiów magisterskich Lashley zaprzyjaźnił się
z Johnem Watsonem, dyrektorem laboratorium psychologicznego
na Uniwersytecie Johnsa Hopkinsa, i w dużej mierze uległ jego
wpływowi. Watson, zdeklarowany behawiorysta i zwolennik teorii
niezapisanej tablicy, w 1930 roku napisał słynne słowa: „Dajcie mi
tuzin zdrowych, prawidłowo zbudowanych niemowląt i dostarczcie
im wszystko, co składa się na mój własny szczególny świat,
a zapewniam was, że wezmę na chybił trafił jedno z nich i uczynię
z niego dowolnego typu specjalistę, czy to będzie lekarz, sędzia,
kupiec, a nawet żebrak czy złodziej, bez względu na jego talenty,
skłonności, zdolności, zadatki i rasę przodków”[4]. Zaproponowane
przez Lashleya zasady efektu masy i ekwipotencjalności wpisywały
się doskonale w model behawiorystyczny.
Kolejnych danych przemawiających za trafnością zasady
ekwipotencjalności dostarczyły badania jednego z pierwszych
neurobiologów rozwojowych, Paula Weissa. On także uważał, że
rozwijający się mózg nie ma szczególnych specjalizacji. Weiss jest
autorem słynnego powiedzenia „Funkcja poprzedza formę”[5],
opartego na wynikach eksperymentów, w których badacz ten
przeszczepiał dodatkowe kończyny traszkom – płazom z rodziny
salamander. Pytanie brzmiało: czy nerwy wrastające
w przeszczepioną kończynę były od początku wyspecjalizowane, czy
też wzrastały przypadkowo i dopiero potem, na skutek używania
kończyny, przystosowywały się do pełnienia funkcji nerwów
kończyny? Weiss wykazał, że przeszczepione kończyny salamandry
stawały się unerwione i zdolne do nauczenia się ruchów, które były
całkowicie skoordynowane i zsynchronizowane z ruchami
sąsiedniej kończyny. Roger Sperry, student Weissa i mój późniejszy
opiekun naukowy, opisał zaproponowaną przez Weissa,
powszechnie przyjętą teorię rezonansu jako „model, w którym
wzrost połączeń synaptycznych uważano za proces całkowicie
nieselektywny, rozproszony i uniwersalny w kontaktach góra–
dół”[6]. W tamtych czasach uważano więc, że w układzie nerwowym
„wszystko jest dozwolone” – nie ma żadnego ustrukturyzowanego
systemu (na poziomie połączeń neuron–neuron). Lashley
zapoczątkował ten sposób myślenia, behawioryści go
spopularyzowali, a najwybitniejszy zoolog tamtych czasów wyraził
swoje poparcie.

Połączenia nerwowe a neurospecyficzność

Donald Hebb nie był jednak przekonany. Chociaż prowadził


badania pod kierunkiem Lashleya, był niezależnym myślicielem
i zaczął pracować nad własnym modelem. Doszedł do wniosku, że
ważne jest to, jak działają konkretne połączenia neuronalne,
i odszedł od idei efektu masy i ekwipotencjalności. Już wcześniej
odrzucił poglądy Iwana Pawłowa, wybitnego fizjologa rosyjskiego,
który traktował mózg jako jeden wielki łuk odruchowy. Hebb był
przekonany, że funkcjonowanie mózgu wyjaśnia zachowanie, a co
za tym idzie – nie sposób oddzielić psychologii od biologii danego
organizmu. Pogląd ten – dziś powszechnie przyjęty – w tamtych
czasach wydawał się bardzo oryginalny. W przeciwieństwie do
behawiorystów, którzy uważali, że mózg tylko reaguje na bodźce,
Hebb zdawał sobie sprawę z faktu, że mózg działa przez cały czas,
nawet wtedy, gdy nie odbiera żadnych bodźców. Próbował
opracować model, który uwzględniałby ten fakt, mimo że w latach
czterdziestych XX wieku dysponował ograniczonymi danymi
dotyczącymi funkcjonowania mózgu.
Hebb zabrał się do dzieła, opierając się na wynikach swoich
badań. Upadek ortodoksyjnego behawioryzmu i powrót do
wcześniejszego przekonania o doniosłym znaczeniu połączeń
neuronalnych nastąpił w 1949 roku wraz z ukazaniem się książki
Hebba The Organization of Behavior: A Neuropsychological Theory
(Organizacja zachowania. Teoria neuropsychologiczna). Jej autor
napisał: „Jeśli akson komórki A znajduje się wystarczająco blisko,
aby pobudzić komórkę B, i jeśli wielokrotnie przyczynia się do jej
wyładowania, to w jednej lub w obu tych komórkach następuje
proces wzrostu lub przemiana metaboliczna, która zwiększa
skuteczność neuronu A jako jednej z komórek pobudzających
neuron B”[7]. Zasada ta – potocznie określana w neuronauce frazą
„neurony, które razem strzelają, łączą się ze sobą”[8] – stanowi
podstawę poglądów Hebba dotyczących uczenia się i pamięci.
Według Hebba grupy neuronów, które równocześnie generują
wyładowania („strzelają razem”), tworzą zespół komórek (cell
assembly). Neurony wchodzące w skład takiego zespołu mogą
generować wyładowania nawet po zakończeniu zdarzenia, które
wywołało ich aktywność. Zdaniem Hebba to utrzymywanie się
pobudzenia stanowi formę pamięci, a myślenie to sekwencyjna
aktywizacja zespołów komórek. Krótko mówiąc, Hebb podkreślał
doniosłe znaczenie połączeń neuronalnych, które pozostają jednym
z najważniejszych przedmiotów badań we współczesnej
neuronauce.
Hebb skupił uwagę na sieciach neuronalnych i na tym, w jaki
sposób mogą one przyswajać nowe informacje. Chociaż nie
zajmował się procesem powstawania takich sieci, jedną z implikacji
jego teorii jest pogląd, że myślenie wpływa na rozwój mózgu.
Wniosek ten jest zgodny z wynikami wcześniejszych
eksperymentów Hebba, prowadzonych na szczurach
(opublikowanych w 1947 roku), które wykazały, że doświadczenie
może wpływać na procesy uczenia się[9]. Hebb zdawał sobie sprawę
z faktu, że jego teoria będzie modyfikowana w miarę dokonywania
kolejnych odkryć dotyczących mechanizmów mózgowych, ale nacisk
położony przezeń na połączenie biologii z psychologią wyznaczył
drogę, która za kilkanaście lat doprowadziła nas do nowej
dyscypliny naukowej – neuronauki.
Naukowcy zaczęli rozumieć, że kiedy jakaś informacja zostaje
przyswojona i zapisana w mózgu, poszczególne obszary mózgu
wykorzystują tę informację na różne sposoby. Pozostawało jednak
pytanie: w jaki sposób ukształtowały się te sieci? Innymi słowy, jak
rozwija się ludzki mózg?
Przełomowe okazały się badania studenta Paula Weissa, Rogera
Sperry’ego, które stały się fundamentem współczesnej neuronauki
i dowiodły istotnego znaczenia neurospecyficzności. Sperry’ego
fascynował proces tworzenia się połączeń neuronalnych w mózgu.
Sceptycznie odnosił się do zaproponowanego przez Weissa
wyjaśnienia wzrostu nerwów, zgodnie z którym aktywność
funkcjonalna odgrywa decydującą rolę w powstawaniu obwodów
neuronalnych. W roku 1938, w którym Sperry rozpoczynał swoje
badania, dwaj lekarze z Johns Hopkins Medical School, Frank R.
Ford i Barnes Woodall, dostarczyli kolejnych danych
przemawiających przeciwko doktrynie funkcjonalnej plastyczności
układu nerwowego. Badacze ci opisali swoje doświadczenia
z pacjentami klinicznymi, u których zaburzenia funkcji
utrzymywały się jeszcze długo po całkowitej regeneracji
uszkodzonych nerwów[10]. Sperry postanowił zbadać plastyczność
funkcjonalną u szczurów poprzez sprawdzenie, jakie zmiany
w zachowaniu pociągnie za sobą modyfikacja połączeń nerwowych.
U każdego z badanych szczurów zamienił połączenia nerwowe
między przeciwstawnymi mięśniami zginaczami i prostownikami
tylnej łapy, co skutkowało odwróceniem ruchu w stawie skokowym.
Chciał się przekonać, czy zwierzęta nauczą się prawidłowo
poruszać łapą, jak przewidywała funkcjonalistyczna teoria Weissa.
Ku swemu zaskoczeniu odkrył jednak, że szczury nigdy nie
przystosowały się do zmiany – nawet po wielogodzinnym
treningu[11]. Kiedy na przykład wspinały się po drabince, ich łapa
ustawiała się w górę zamiast w dół i na odwrót. Sperry zakładał, że
powstaną nowe obwody neuronalne, co pociągnie za sobą
przywrócenie normalnego funkcjonowania łapy, okazało się jednak,
że neurony ruchowe nie są wymienne. Następnie zajął się układem
czuciowym – przeniósł nerwy skórne z jednej łapy do drugiej. I tym
razem doznania zmysłowe szczurów okazały się trwale zaburzone –
kiedy drażniono prądem ich prawą łapę, unosiły lewą; kiedy
skaleczyły się w prawą łapę, lizały lewą[12]. Okazało się, że ani ich
układ ruchowy, ani czuciowy nie odznacza się plastycznością. Weiss
dokonał złego wyboru, kiedy w swoich eksperymentach użył
salamandry jako modelu człowieka; regeneracja układu nerwowego
występuje tylko u niższych kręgowców: ryb, żab i salamander.
Sperry powrócił do idei, że tym, co reguluje proces wzrostu
i miejsce zakończenia włókien nerwowych, jest pewien rodzaj
chemotaksji (powinowactwa chemicznego) – idei zaproponowanej
na początku XX wieku przez jednego z najwybitniejszych
neuronaukowców wszech czasów, Santiago Ramóna y Cajala.
Sperry uważał, że wzrost obwodów neuronalnych jest wynikiem
wyspecjalizowanego kodowania genetycznego dla połączeń
nerwowych. Przeprowadził dziesiątki pomysłowych
eksperymentów, by dowieść, że ma rację. W jednym z nich
chirurgicznie obrócił oko żaby o 180 stopni. Po tym zabiegu, kiedy
żabie pokazywano muchę, wyrzucała język w przeciwnym
kierunku. Nawet po wielu miesiącach życia z obróconym okiem
żaba nadal szukała muchy w niewłaściwym miejscu. Ów system
okazał się wyspecjalizowany – nie był plastyczny i nie mógł się
przystosować. Kolejnym zwierzęciem badanym przez Sperry’ego był
karaś złocisty, któremu badacz usunął część siatkówki. Obserwując
postępującą regenerację nerwów, Sperry sprawdzał, do którego
miejsca pokrywy wzrokowej – części śródmózgowia odbierającej
sygnały z oczu – będą one odrastały. Okazało się, że ich wzrost
przebiega bardzo specyficznie. Te z nich, które wyrastały z tylnej
części siatkówki, docierały do przedniej części pokrywy wzrokowej,
te zaś, które wyrastały z przedniej części siatkówki, docierały do
tylnej części pokrywy. Innymi słowy, rosnące nerwy docierały do
określonego miejsca w śródmózgowiu niezależnie od swojej pozycji
początkowej. Sperry doszedł do wniosku, że „za każdym razem, gdy
ważne systemy włókien zostały rozłączone i przeszczepione albo po
prostu chirurgicznie przecięte, proces ich odrastania zawsze
prowadził do funkcjonalnej regeneracji i przebiegał w sposób
uporządkowany, w warunkach uniemożliwiających modyfikacje
reedukacyjne”[13]. Nieco później (jeszcze w latach sześćdziesiątych
XX wieku) udało się zaobserwować i sfotografować wzrost nerwów.
Okazało się, że końcówka rosnącego nerwu wysyła liczne
mikrofilamenty – cieniutkie włókna białkowe, które niczym czułki
badają „teren” wokół siebie, a kurcząc się i rozciągając, nadają
kierunek wzrostowi nerwu[14]. Sperry uważał, że o tym, które
mikrofilamenty uzyskają przewagę i zdeterminują przebieg
wzrostu nerwu, decydują czynniki chemiczne. Zgodnie z jego
modelem wzrostu neuronów komórki nerwowe rosną w kierunku
swoich miejsc docelowych w mózgu dzięki filopodiom (cienkim
wypustkom cytoplazmatycznym), które badają grunt przed sobą
i dzięki gradientowi chemicznemu znajdują drogę do celu.
Idea ta dała początek koncepcji neurospecyficzności (neural
specificity), nadal dominującej we współczesnej neuronauce.
Oryginalny model Sperry’ego był później modyfikowany
i ulepszany, ale zaproponowana przezeń ogólna koncepcja wzrostu
neuronów pozostaje aktualna. Jako że procesy wzrostu neuronów
i powstawania połączeń synaptycznych przebiegają pod kontrolą
genetyczną, skutek działania tego mechanizmu jest taki, że
schemat organizacyjny mózgu jest w zasadzie jednakowy
u wszystkich gatunków kręgowców. Według Leah Krubitzer,
biolożki ewolucyjnej z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis,
prawdopodobnie istnieje wspólny wzór genetyczny dla kory
mózgowej wszystkich gatunków zdeterminowanych przez
jednakowe geny. Krubitzer pisze: „Pozwalałoby to zrozumieć,
dlaczego u wszystkich badanych gatunków ssaków występuje
jednakowy plan organizacyjny albo schemat rozwoju. Wyjaśniałoby
też występowanie u ssaków szczątkowego aparatu zmysłowego
i obszarów korowych, które wydają się nie wykorzystywać żadnego
z układów czuciowych”[15]. Niektóre elementy są nieco przesunięte
ze względu na różnice w wielkości i kształcie czaszki, ale ogólny
wzór powiązań między nimi jest bardzo podobny u wszystkich
gatunków.
Podczas gdy wyniki eksperymentów Lashleya i Weissa wydawały
się przemawiać za tym, że poszczególne obszary mózgu są
niezróżnicowane i wymienne, Sperry wykazał, że jest zupełnie
inaczej. Większość sieci mózgowych jest zdeterminowana
genetycznie poprzez chemiczne lub fizjochemiczne kodowanie dróg
i połączeń nerwowych. To pogląd kładący nacisk na trwale
wbudowane atrybuty mózgu, zgodnie z którym procesy
różnicowania neuronów, ich migracji i kierunek wzrostu komórek
nerwowych (poprzez wydłużanie się aksonów) przebiegają pod
kontrolą genów. Czysty natywizm – pogląd, że wszystkie idee
zawarte w umyśle są wrodzone, a nie zaczerpnięte ze źródeł
zewnętrznych – wiązał się jednak z pewnym problemem. Jego
zapowiedź odnajdujemy już w pracach Hebba.

Doświadczenie

Mniej więcej w tym samym czasie, gdy Sperry pracował nad swoją
teorią rozwoju nerwów (w latach sześćdziesiątych XX wieku),
pewnego młodego brytyjskiego biologa, Petera Marlera,
zafascynowały ptaki śpiewające. Ptaki te uczą się swoich treli od
swych starszych pobratymców. W trakcie prowadzenia terenowych
badań botanicznych Marler zauważył, że ptaki tego samego
gatunku, mieszkające w różnych miejscach, śpiewają nieco inaczej
(badacz nazwał te odmienne wersje ptasich piosenek dialektami).
Obserwując pasówki białobrewe[16], zauważył, że młode ptaki były
w stanie nauczyć się pewnego zakresu dźwięków w trakcie
krótkiego okresu krytycznego, mniej więcej między trzydziestym
a setnym dniem życia. Marler zastanawiał się, czy można wpłynąć
na to, jakiej piosenki nauczą się młode pasówki, poprzez
kontrolowanie dźwięków, z którymi się stykają. Odizolował młode
ptaki w okresie krytycznym i odtwarzał im piosenki w ich dialekcie
rodzimym lub obcym. Ptaki nauczyły się dialektu, z którym miały
kontakt. Tak więc to, który dialekt opanowały, zależało od
doświadczenia. Marler zadał sobie pytanie, czy młode pasówki
mogłyby się nauczyć nieco odmiennej piosenki innego gatunku
trznadlowatych, gdyby to ją słyszały w okresie krytycznym.
Odtwarzał więc badanym ptakom na przemian pieśń treningową
i piosenkę innego gatunku trznadlowatych, występującego
powszechnie w ich środowisku naturalnym, ale pasówki nauczyły
się jedynie treli własnego gatunku[17]. Tak więc dialekt, który sobie
przyswajały, zależał od tego, jaką piosenkę słyszały, ale zakres
piosenek, jakich były w stanie się nauczyć, okazał się bardzo
ograniczony. Najwyraźniej istniały wrodzone ograniczenia
neuronalne, zawężające zakres tego, czego ptaki mogły się nauczyć.
Ograniczenia te stanowiły problem dla zwolenników teorii
niezapisanej tablicy, lecz nie zaskoczyły Nielsa Jerne’a.

Nauka czy selekcja?

W latach pięćdziesiątych XX wieku słynny szwajcarski immunolog,


Niels Jerne, wstrząsnął światem immunologii. W tamtych czasach
niemal wszyscy immunolodzy byli zgodni co do tego, że proces
powstawania przeciwciał przypomina proces uczenia się, w którym
antygeny odgrywają rolę nauczycieli. Antygeny to zwykle białka
lub cukry złożone znajdujące się na powierzchni komórek –
mikroorganizmów, takich jak bakterie, wirusy czy pasożyty, albo
komórek innego rodzaju, na przykład pyłków, białka kurzego lub
białek pochodzących z przeszczepionych organów czy tkanek, bądź
też znajdujących się na powierzchni komórek przetoczonej krwi.
Jerne doszedł do wniosku, że proces ten przebiega zupełnie inaczej.
Zasugerował, że organizm nie wytwarza specjalnie
zaprojektowanych przeciwciał w reakcji na pojawienie się danego
antygenu, lecz od urodzenia jest wyposażony we wszystkie typy
przeciwciał, jakimi będzie dysponował w ciągu całego życia.
Antygeny to po prostu cząsteczki, które są rozpoznawane lub
wybierane przez jedno z tych wrodzonych przeciwciał. Nie ma tu
mowy o żadnym uczeniu się, działa wyłącznie selekcja. Złożoność
jest wbudowana w układ odpornościowy, a jej poziom nie wzrasta
z upływem czasu. Idee Jerne’a stanowią fundament współczesnej
wiedzy na temat odpowiedzi immunologicznej oraz teorii selekcji
klonalnej (dotyczącej klonowania, czyli namnażania limfocytów
wyposażonych w receptory wiążące dany antygen). Większość tych
przeciwciał nigdy nie napotka obcych antygenów rozpoznawanych
przez swoje receptory, ale te, które się z nimi zetknęły, aktywizują
się i wytwarzają liczne klony, które wiążą i dezaktywują intruza.
Jerne nie przestał wywracać wszystkiego do góry nogami.
Wysunął przypuszczenie, że skoro działanie układu
odpornościowego opiera się na procesie selekcji, prawdopodobnie to
samo można powiedzieć o pozostałych układach, nie wyłączając
mózgu. W 1967 roku napisał artykuł zatytułowany Antibodies and
Learning: Selection versus Instruction (Przeciwciała a uczenie się.
Nauka czy selekcja?)[18], w którym podkreślił, że powinniśmy
traktować mózg jako system reagujący na procesy selekcji, a nie na
zewnętrzny instruktaż. Mózg nie jest niezróżnicowaną masą,
zdolną nauczyć się wszystkiego, podobnie jak układ odpornościowy
nie jest niezróżnicowanym systemem, który może wytworzyć
dowolny typ przeciwciał. Jerne wysunął zaskakującą hipotezę, że
uczenie się może być procesem przeszukiwania zasobu już
istniejących, wrodzonych zdolności w celu znalezienia takiej, którą
można wykorzystać do poradzenia sobie z konkretnym wyzwaniem.
Innymi słowy, zdolności te są zdeterminowanymi genetycznie
sieciami neuronalnymi, służącymi do przyswajania konkretnych
treści. Oto często podawany przykład: łatwo nauczyć się lęku przed
wężami, ale trudno wykształcić w sobie obawę przed kwiatami.
Jesteśmy wyposażeni w gotowy szablon, który wywołuje reakcję
strachu, kiedy wykrywamy pewne rodzaje ruchu – na przykład
pełzanie w trawie – ale nie przejawiamy podobnej wrodzonej
reakcji na kwiaty. Podobnie jak w wypadku układu
odpornościowego, zasadnicza myśl brzmi: złożoność jest
wbudowana w mózg, tak jak wspomniana wcześniej swoistość,
której przykładem jest śpiew pasówki białobrewej. Najważniejsza
jest idea selekcji spośród już istniejących zdolności. Idea ta
implikuje jednak pewne ograniczenia – jeżeli jakaś zdolność nie
jest wbudowana w mózg, to po prostu nie istnieje.
Słynny przykład mechanizmu selekcji w działaniu w świecie
biologii populacyjnej zaobserwowano w oryginalnej „klasie
szkolnej” Darwina – na wyspach Galapagos. W 1977 roku rejon ten
nawiedziła długotrwała susza, która spowodowała nieurodzaj
większości gatunków krzewów wytwarzających nasiona, co z kolei
doprowadziło do wzrostu śmiertelności w populacji darwinek
czarnych[19]. Ptaki tego gatunku miały dzioby różnej wielkości.
Darwinki żywiły się nasionami, więc ich życie zależało od dzioba.
Zięby wyposażone w mniejsze dzioby nie były w stanie rozłupać
zdrewniałych owoców buzdyganka naziemnego ani twardych
nasion, które pozostały stosunkowo dostępne w okresie suszy,
podczas gdy ptaki o większych dziobach umiały to zrobić.
Niewielkie zasoby miękkich nasion wkrótce się wyczerpały;
pozostały tylko większe, twarde nasiona, z którymi radziły sobie
wyłącznie zięby o większych dziobach. Ptaki o mniejszych dziobach
wyginęły, pozostawiając swoich pobratymców wyposażonych
w większe dzioby – oto przykład selekcji spośród już istniejących
zdolności. W kolejnym roku młode zięby, które przetrwały suszę, na
ogół były większe i miały większe dzioby[20].
Dzisiejsze poglądy na temat mózgu odbiegają od modelu
zaproponowanego przez Lashleya, Watsona i Weissa. W modelu
tym przedstawiano mózg jako niezróżnicowaną masę gotową do
tego, by się uczyć; każdy mózg mógł się nauczyć wszystkiego.
Równie łatwo byłoby nauczyć taki mózg delektowania się zapachem
róż, jak czerpania przyjemności z woni zgniłych jajek, a nauczenie
go odczuwania lęku przed kwiatami nie byłoby trudniejsze niż
wykształcenie w nim strachu przed wężami. Nie wiem, co
powiedzieliby Twoi goście, ale moi nie byliby zachwyceni, gdyby
z kuchni docierał do nich zapach zgniłych jajek, niezależnie od tego,
ile razy gościliby u mnie na obiedzie. Sperry podważył tę koncepcję
i doszedł do wniosku, że mózg jest zbudowany w ściśle określony
sposób i zdeterminowany genetycznie oraz że wszyscy
przychodzimy na świat z bogatym wyposażeniem fabrycznym.
Koncepcja ta tłumaczyła większość znanych faktów, ale nie
wyjaśniała wszystkich danych, jakich dostarczały nieprzerwanie
prowadzone badania. Z pewnością nie rozwiązywała zagadki
ptaków śpiewających badanych przez Marlera.

Proces zależny od aktywności

Okazuje się, że – jak zwykle w neuronauce – to jeszcze nie


wszystko. Wun Sin, Kurt Haas oraz ich współpracownicy badali
wzrost neuronów w obrębie pokrywy wzrokowej w mózgu żaby
i odkryli, że dostarczając żabie bodźców świetlnych, można
zwiększyć tempo wzrostu oraz liczbę rozgałęziających się projekcji
– kolców dendrytycznych – na koniuszku komórki nerwowej. Owe
kolce dendrytyczne przewodzą impulsy elektryczne z innych
neuronów i tworzą tak zwane drzewo dendrytyczne. Tak więc
wzmożona aktywność wzrokowa stymulowała wzrost nerwów[21].
Wydaje się zatem, że wbrew temu, co twierdził Sperry, wzrost
nerwów nie zależy wyłącznie od rodzaju genetycznie
zdeterminowanej chemotaksji (kiedy to komórki migrują
w kierunku określonych związków chemicznych). Rzeczywista
aktywność neuronu, jego doświadczenie również wpływa na jego
wzrost i na tworzone przezeń połączenia neuronalne. Proces ten
nazywamy procesem zależnym od aktywności.
Ku mojej irytacji najnowsze badania wykazały, że mama miała
rację – powinienem poświęcić więcej czasu ćwiczeniom gry na
pianinie. Niezależnie od tego, jaką umiejętność ruchową ćwiczymy,
trening naprawdę czyni mistrza. Ćwiczenie nie tylko zwiększa
efektywność synaps[22]. Ostatnie badania wykazały, że połączenia
synaptyczne żywej myszy szybko reagują na trening umiejętności
ruchowych i ulegają trwałej reorganizacji. U miesięcznej myszy
ćwiczenie umiejętności sięgania przednią łapką powodowało
błyskawiczne (w ciągu godziny) tworzenie się kolców
dendrytycznych. Po treningu całkowita gęstość (liczba) kolców
wracała do poziomu początkowego – część starych kolców była
eliminowana, a nowe (te wytworzone w trakcie ćwiczenia) się
utrwalały. Ci sami badacze wykazali też, że różne umiejętności
ruchowe są kodowane przez różne zespoły synaps. Dobra
wiadomość jest taka, że może jeszcze nie jest za późno na
posłuchanie dobrej rady matki (przynajmniej w wypadku myszy).
Ćwiczenie nowych umiejętności sprzyja powstawaniu kolców
dendrytycznych także w okresie dorosłości. Można wnioskować, że
przyswajanie umiejętności ruchowych jest wynikiem reorganizacji
synaps, a utrwalone połączenia neuronalne wydają się podstawą
trwałej pamięci motorycznej.
Uczenie asocjacyjne (skojarzeniowe) jest kolejnym przykładem
tego, jak doświadczenie może wpływać na powstawanie połączeń
neuronalnych. Jeśli widziałeś film Niepokonany Seabiscuit, to może
pamiętasz, jak tytułowego konia uczono, by ruszał galopem na
dźwięk dzwonka. Kiedy dźwięczał dzwonek, jeździec uderzał konia
w grzbiet szpicrutą, co wywoływało reakcję „uciekaj” i Seabiscuit
podrywał się do biegu. Po wielu próbach ruszał galopem na sam
dźwięk dzwonka. Biegł tak szybko, że zdołał pokonać mistrza
Wschodniego Wybrzeża, ogiera o imieniu War Admiral.
Chociaż więc ogólny wzór połączeń neuronalnych powstaje pod
kontrolą genetyczną, bodźce zewnętrzne – pochodzące ze
środowiska i z ćwiczenia – również wywierają wpływ na wzrost
neuronów i tworzenie połączeń. Współcześnie uważa się, że ogólny
plan połączeń jest zdeterminowany genetycznie, ale konkretne
połączenia na poziomie lokalnym są zależne od aktywności
i stanowią wynik oddziaływania czynników epigenetycznych oraz
doświadczenia. Zarówno geny, jak i środowisko mają istotne
znaczenie, co może potwierdzić każdy spostrzegawczy rodzic lub
właściciel psa czy kota.

Wrodzona złożoność

Psychologia rozwoju człowieka obfituje w przykłady intuicyjnej


wiedzy niemowląt z dziedziny fizyki, biologii i psychologii.
Elizabeth Spelke z Uniwersytetu Harvarda i Rene Baillargeon
z Uniwersytetu Stanu Illinois przez wiele lat badały wiedzę małych
dzieci na temat fizyki. Dorośli uważają tę wiedzę za oczywistą
i rzadko zastanawiają się nad tym, skąd ona pochodzi. Na przykład
kubek z kawą stojący na Twoim biurku na ogół nie wzbudza
Twojego zainteresowania. Gdybyś jednak nagle zobaczył, jak ów
kubek unosi się aż pod sufit, z pewnością przyciągnąłby Twoją
uwagę – wpatrywałbyś się w niego ze zdumieniem. Kubek
pokonałby siłę ciążenia. Spodziewamy się, że przedmioty będą się
zachowywały zgodnie z pewnym zbiorem reguł, a jeśli tego nie
robią, gapimy się na nie zaskoczeni. Wpatrywałbyś się w ten
kubek, nawet gdybyś nigdy nie słyszał o grawitacji. Niemowlęta
reagują tak samo. Gdyby butelka z mlekiem ni stąd, ni zowąd
uleciała pod sufit, dziecko zaczęłoby się jej przyglądać.
Wiedząc, że niemowlęta dłużej patrzą na przedmioty, które
zachowują się niezgodnie z pewnym zbiorem reguł, badaczki
próbowały ustalić, jakie to reguły. Baillargeon umieszczała przed
trzyipółmiesięcznymi niemowlętami piłkę, a następnie zasłaniała
ją parawanem i potajemnie zabierała piłkę. Kiedy po usunięciu
parawanu piłki nie było, dzieci wydawały się zaskoczone. To
dlatego, że rozumiały już regułę fizyczną, zgodnie z którą masa nie
może przenikać przez masę. Trzyipółmiesięczne niemowlęta
rozumieją pojęcie stałości przedmiotu – spodziewają się, że
przedmiot umieszczony poza ich polem widzenia nie zniknie[23].
W kilku innych eksperymentach badaczki wykazały, że niemowlęta
spodziewają się, iż przedmioty będą spójne i pozostaną w jednym
kawałku, zamiast samoistnie rozpaść się na części, jeśli za nie
pociągniemy. Oczekują też, że przedmioty zachowają swój
pierwotny kształt, jeśli przesuną się za nieprzezroczystym
ekranem, aby po chwili pojawić się ponownie. Piłka nie powinna się
zmienić w pluszowego misia. Dzieci spodziewają się, że przedmioty
będą się poruszały po ciągłych trajektoriach, zamiast przeskakiwać
z jednego punktu przestrzeni do innego. Przyjmują też pewne
założenia dotyczące kształtów, które są częściowo zakryte.
Widoczna część kuli po odsłonięciu całości powinna się okazać
piłką, nie powinna mieć nóg. Wreszcie, niemowlęta spodziewają się,
że przedmiot nie będzie się poruszał samodzielnie, jeśli nie wejdzie
w kontakt z jakimś innym obiektem, oraz że zachowa ciągłość i nie
będzie przenikał przez inne przedmioty[24]. To wiedza
zdeterminowana genetycznie, z którą przychodzimy na świat. Skąd
wiadomo, że nie jest ona wyuczona? Stąd mianowicie, że dzieci na
całym świecie wiedzą to samo w tym samym wieku, niezależnie od
swoich uprzednich doświadczeń.
Złożoność wydaje się również wbudowana w nasz układ
wzrokowy. To samo można powiedzieć o wielu innych
automatycznych procesach na poziomie spostrzegania. Na przykład
to, co widzimy, nie musi odpowiadać rzeczywistości. Od dawna
wiadomo, że dwa romby o jednakowej (zmierzonej) jasności wydają
się różne, kiedy widzimy je na różnym tle. Szary romb na
ciemniejszym tle wydaje się jaśniejszy niż taki sam romb na tle
jaśniejszym.
Luminancja obiektu zależy przede wszystkim od natężenia światła
padającego na ten obiekt, od ilości światła odbijającego się od jego
powierzchni oraz od przejrzystości przestrzeni między
obserwatorem a spostrzeganym obiektem (na przykład od tego, czy
jest mgła albo czy działa filtr). Spostrzeganą luminancję obiektu
nazywamy jasnością. Nie ma jednak prostej odpowiedniości między
luminancją obiektu a jego spostrzeganą jasnością. Jeśli
którykolwiek z tych trzech czynników się zmienia, to względne
natężenie światła może (ale nie musi) być różne w zależności od
kombinacji owych zmiennych. Popatrz na przykład na cztery ściany
pokoju, w którym się znajdujesz. Mogą być pomalowane na taki
sam kolor, ale jedna z nich może się wydawać jaśniejsza niż inna
w zależności od oświetlenia. Jedna ze ścian może się wydawać
biała, druga – jasnoszara, a trzecia – ciemnoszara. Wróć do tego
pokoju za kilka godzin, kiedy oświetlenie będzie inne – jasność
ścian również mogła się zmienić. Tak więc nie istnieje stały
związek między źródłem bodźca wzrokowego a elementami, które
składają się na ten bodziec, a nasz układ wzrokowy nie jest
w stanie odgadnąć, w jaki sposób czynniki te połączyły się ze sobą,
aby wytworzyć wartości luminancji obrazu docierającego do
siatkówki.
Dlaczego ewolucja miałaby ukształtować taki system? Badacze
z Duke University, Dale Purves, Beau Lotto i współpracownicy,
zwracają uwagę na fakt, że zapewniające sukces zachowanie
wymaga reakcji zgodnych ze źródłem bodźca, a nie z jego
mierzalnymi właściwościami. Można się tego nauczyć jedynie na
podstawie uprzednich doświadczeń – zarówno tych z przeszłości
danego osobnika, jak i tych z przeszłości ewolucyjnej[25]. Na
przykład poznanie luminancji dojrzałego owocu wiszącego na tle
zielonego listowia byłoby bardziej użyteczne niż nauczenie się jego
konkretnych właściwości optycznych. Innymi słowy, badacze ci
uważają, że nasze obwody wzrokowe i związany z nimi sposób
spostrzegania świata ukształtowały się w procesie doboru – zostały
wyselekcjonowane na podstawie tego, które spośród wcześniejszych
zachowań opartych na bodźcach wzrokowych zakończyły się
sukcesem. „Skoro tak, to jeśli spostrzegany bodziec jest zgodny
z innymi powierzchniami odbijającymi światło w podobny sposób
i widzianymi w takim samym oświetleniu, będzie się on wydawał
podobnie jasny. Jeśli natomiast ów bodziec jest zgodny
z uprzednimi doświadczeniami układu wzrokowego z obiektami
odbijającymi światło inaczej i widzianymi w innym oświetleniu, to
spostrzegane powierzchnie będą się wydawały różne pod względem
jasności”[26]. Rzecz w tym, że na poziomie poznawczym nie jesteśmy
tego świadomi. Ów złożony automatyczny mechanizm został
wbudowany w nasz układ spostrzegania wzrokowego w toku
ewolucji na drodze doboru naturalnego.

Droga do Homo sapiens

Jak szacują paleoantropolodzy, współcześni ludzie i szympansy


mają wspólnego przodka, który żył od pięciu do siedmiu milionów
lat temu. Z jakiegoś powodu (często podejrzewa się, że była nim
zmiana klimatu, która pociągnęła za sobą zmiany w dostępności
pożywienia) nasza wspólna linia ewolucyjna rozdzieliła się na dwie.
Po kilku falstartach i niepowodzeniach jedna z linii ostatecznie
przekształciła się ewolucyjnie w szympansy (Pan troglodytes),
a druga – w Homo sapiens. Chociaż my, Homo sapiens, jesteśmy
jedynym żyjącym hominidem należącym do tej linii, przed nami
było wiele innych gatunków. Nieliczne skamieniałe szczątki tych
hominidów dostarczają nam wskazówek na temat tego, w jaki
sposób powstaliśmy w toku ewolucji.

Nasz pierwszy dwunożny przodek

Jedna z odnalezionych skamielin wywołała niemałe zamieszanie.


W 1974 roku Donald Johanson wstrząsnął światem archeologii,
kiedy odkrył liczące około czterech milionów lat skamieniałe
szczątki hominida, któremu nadano nazwę Australopithecus
afarensis. Odnaleziono mniej więcej 40% szkieletu, a na podstawie
fragmentów kości miednicy ustalono, że są to szczątki osobnika płci
żeńskiej – słynnej Lucy. Tym, co zdumiało naukowców, nie było
samo odkrycie Lucy, lecz fakt, że była ona w pełni dwunożna, ale
nie miała dużego mózgu. Do tamtej pory uważano, że u naszych
przodków najpierw ukształtował się ewolucyjnie wielki mózg,
a dopiero potem jego wspaniałe pomysły doprowadziły do
dwunożności. Kilka lat później, w 1980 roku, Mary Leakey odkryła
skamieniałe odciski stóp australopiteka pochodzące sprzed 3,5
miliona lat. Ich kształt, forma i rozkład masy okazały się niemal
takie same jak u współczesnego człowieka, co stanowi dodatkowy
dowód na to, że nasi przodkowie stali się w pełni dwunożni, zanim
ewolucja wyposażyła ich w duży mózg. Jeszcze później Tim White
i jego współpracownicy dokonali kolejnego fascynującego odkrycia.
Odnaleźli kilka skamieniałości, między innymi stopę gatunku
pośredniego, Ardipithecus ramidus, sprzed 4,4 miliona lat[27].
Z każdym nowym odkryciem teoretycy muszą zaczynać swoją pracę
od początku. Tim White i jego międzynarodowy zespół uważają, że
ostatni wspólny przodek człowieka i szympansa przypominał tego
ostatniego w mniejszym stopniu, niż się powszechnie przypuszcza,
oraz że od czasu oddzielenia się tych dwóch linii szympansy uległy
większym przemianom ewolucyjnym, niż dotąd sądzono.
Jednego z takich teoretyków, psychologa Leona Festingera,
interesowało pochodzenie współczesnego człowieka. Festinger
zastanawiał się, którego z naszych przodków można uznać za
pierwszego człowieka. Jego zdaniem dwunożność musiała być
„niemal fatalnym w skutkach upośledzeniem”[28], ponieważ
w dużym stopniu zmniejszyła prędkość poruszania się – zarówno
podczas biegu, jak i w trakcie wspinaczki. Ponadto zwierzę
czworonożne może dość sprawnie biegać na trzech kończynach,
podczas gdy zwierzę dwunożne ze zranioną nogą tego nie potrafi.
Ten fakt z pewnością sprawił, że nasi przodkowie stali się bardziej
narażeni na ataki drapieżników.
Dwunożność pociągnęła za sobą jeszcze jeden niekorzystny
skutek – zwężenie kanału rodnego. Szersza miednica uczyniłaby
dwunożność technicznie niemożliwą. W okresie płodowym czaszka
naczelnych jest zbudowana z ruchomych płytek kostnych
ślizgających się po powierzchni mózgu, które zrastają się dopiero po
porodzie. Dzięki temu czaszka jest wystarczająco elastyczna, aby
przecisnąć się przez kanał rodny. Ponadto takie rozwiązanie
umożliwia dalszy wzrost mózgu po narodzinach. W chwili przyjścia
na świat mózg ludzkiego niemowlęcia jest około trzech razy
większy niż mózg nowo narodzonego szympansa, ale odznacza się
mniejszym stopniem dojrzałości rozwojowej. Tak więc
w porównaniu z innymi małpami człekokształtnymi rodzimy się
przedwcześnie (mniej więcej rok przed terminem), co pociąga za
sobą kolejny negatywny skutek: ludzkie niemowlęta są bezradne
i dłużej wymagają opieki. Można jednak zauważyć uderzającą
różnicę pomiędzy mózgiem rozwijającego się dziecka a mózgiem
młodego szympansa – mózg tego pierwszego powiększa się aż do
okresu dorastania. W tym czasie staje się on trzy razy większy niż
w chwili narodzin i zostaje udoskonalony na skutek oddziaływania
rozmaitych czynników. Ostatecznie osiąga wagę około 1300
gramów. Mózg szympansa natomiast jest niemal w pełni
rozwinięty już w chwili przyjścia na świat, a jego ostateczna masa
wynosi około 400 gramów.
Dwunożność musiała się wiązać z jakąś korzyścią, która
umożliwiała naszym przodkom przetrwanie i pomyślne
rozmnażanie. Zdaniem Festingera owa korzyść nie polegała na
tym, że nasi przodkowie mieli odtąd dwie wolne kończyny, które
mogły służyć do innych celów niż przemieszczanie się, ale na tym,
że dysponowali mózgiem, który stał się wystarczająco pomysłowy,
aby wymyślić owe inne zastosowania: „Ręce i dłonie nie były
i nadal nie są wyspecjalizowanymi kończynami, takimi jak ludzkie
nogi. Wymyślono niezwykłą różnorodność zastosowań dla ludzkich
rąk i dłoni, a słowo «wymyślono» jest tutaj najważniejsze”. Snując
przypuszczenia na temat szczątków ardipiteka, Owen Lovejoy
zasugerował, że osobniki płci męskiej używały kończyn górnych do
tego, by przynosić jedzenie samicom w zamian za seks, co dało
początek całej grupie zmian fizjologicznych, behawioralnych
i społecznych[29]. Zdaniem Festingera siłą napędową ewolucji
mózgu były pomysłowość i naśladownictwo: „Nie wszyscy ludzie
żyjący około dwóch i pół miliona lat temu musieli wpaść na pomysł
wytwarzania narzędzi z ostrymi krawędziami. (...) Kiedy jeden
człowiek (albo niewielka grupa) wymyśla jakiś nowy proces,
pozostali mogą go naśladować i uczyć się”. Większość ludzkich
działań zaczęła się od jednego sprytnego pomysłu, który wszyscy
powielamy. Kim był człowiek, który zaparzył pierwszą filiżankę
kawy z tych niepozornie wyglądających ziaren? Był to ktoś
wyposażony w mózg różniący się od mojego. Na szczęście jednak
nie musiałem odkrywać na nowo Ameryki. Mogę wykorzystać
dobry pomysł innej osoby. Pomysłowość i naśladowanie są
wszechobecne w świecie człowieka i zdumiewająco rzadkie wśród
naszych zwierzęcych przyjaciół.
Spadek prędkości poruszania się i większa liczba drapieżników
wydają się niekorzystne, ale mogły stanowić potężny czynnik
wyzwalający wiele zmian poznawczych. Ów pierwszy pomysłowy
mózg musiał najpierw rozwiązać problem drapieżników, co dało
początek powiedzeniu: „Potrzeba jest matką wynalazku”.
Drapieżniki można przechytrzyć na dwa sposoby. Pierwszy z nich
polega na tym, aby być większym i szybszym niż one – to
rozwiązanie nie wchodziło w rachubę. Drugi sposób polega na życiu
w dużych grupach, co zapewnia lepszą obserwację i ochronę,
a jednocześnie usprawnia polowanie i zbieractwo. Przez wszystkie
te lata naukowcy zastanawiali się, jakie czynniki odpowiadały za
niepowstrzymany wzrost mózgu hominidów. Dzisiaj wydaje się, że
decydującą rolę odegrały dwa czynniki stanowiące siłę napędową
procesów doboru naturalnego i doboru płciowego: dieta, która
zapewniła naszym przodkom dodatkowe kalorie niezbędne do
wykarmienia większego mózgu (kosztownego z metabolicznego
punktu widzenia), oraz wyzwania społeczne wynikające z życia
w większych grupach, które zapewniały lepszą ochronę.
Czy fakt, że mamy większy mózg, wyjaśnia różnice między
człowiekiem a innymi zwierzętami?

Holloway mierzy się z koncepcją dużego mózgu

Poglądowi, że ludzkie zdolności są wyłącznie funkcją większego


mózgu, dał początek Karol Darwin, pisząc: „Jakkolwiek różnica
między umysłem człowieka a umysłem najwyższych zwierząt jest
olbrzymią, każdy przyzna, że jest ona ilościową tylko, a nie
jakościową”[30]. Zwolennik i sprzymierzeniec Darwina,
neuroanatom T. S. Huxley, uważał, że jedyną wyjątkową cechą
ludzkiego mózgu jest jego wielkość[31]. Poglądu, że jedyną różnicę
pomiędzy mózgiem człowieka a mózgami naszych najbliższych
krewniaków z rzędu naczelnych stanowi różnica wielkości, nie
kwestionowano aż do lat sześćdziesiątych XX wieku, kiedy to na
scenę wkroczył Ralph Holloway (dzisiaj profesor antropologii na
Uniwersytecie Columbia). Wyraził on przekonanie, że ewolucyjny
wzrost możliwości poznawczych to wynik reorganizacji mózgu,
a nie tylko zmian jego wielkości[32]H. Holloway pisze: „Doszedłem
do tego wniosku jeszcze przed rokiem 1964, kiedy to prowadziłem
seminarium (...), podczas którego wykazałem, że część ludzi
cierpiących na małogłowie, których mózgi są tak małe, że
stanowiłyby przedmiot kpin nawet wśród goryli, mimo wszystko
potrafi mówić. Moim zdaniem oznacza to, że ich mózg jest
zorganizowany inaczej niż u wielkich małp człekokształtnych”[33].
W roku 1999 Todd Preuss i jego współpracownicy dostarczyli
wreszcie Hollowayowi twardych danych fizycznych. Oni pierwsi
odkryli mikroskopijne różnice w organizacji mózgów małp
człekokształtnych i ludzi[34].
Kolejne dane potwierdzające słuszność poglądu Hollowaya
uzyskali biolodzy ewolucyjni Willem de Winter i Charles Oxnard.
Wysunęli oni przypuszczenie, że wielkość danej części mózgu
zależy od jej związków czynnościowych z innymi częściami mózgu.
Przeprowadzili analizę wielozmiennową (analizę, w której
równocześnie uwzględnia się więcej niż jedną zmienną
statystyczną), w której wykorzystali względną wielkość części
mózgu u 363 gatunków zwierząt. Ujawniła ona istnienie grup
gatunków o podobnych proporcjach części mózgu, przy czym ów
podział na grupy opierał się w większym stopniu na podobnym
stylu życia (przemieszczanie się, żerowanie i dieta) niż na
związkach filogenetycznych (ewolucyjnych). Na przykład
owadożerne nietoperze z Nowego Świata okazały się pod tym
względem bardziej podobne do mięsożernych nietoperzy Starego
Świata niż do swoich bliższych ewolucyjnie krewniaków –
owocożernych nietoperzy zamieszkujących obie Ameryki. Analiza
przeprowadzona przez de Wintera i Oxnarda wykazała, że gatunki
o zbliżonym stylu życia mają podobnie zorganizowany mózg.
Innymi słowy, zbieżność i podobieństwa pod względem relacji
między częściami mózgu wydają się powiązane ze zbieżnością
i podobieństwami pod względem stylu życia, które przekraczają
granice grup filogenetycznych[35]. Spośród wszystkich 363
badanych gatunków ludzie – stanowiący odrębną grupę – byli
jedynym gatunkiem dwunożnym. Badacze ujawnili istotną
statystycznie, wynoszącą 22 odchylenia standardowe różnicę[36]
między organizacją mózgu u ludzi i u szympansów. Oxnard
konkluduje: „Organizacja ludzkiego mózgu bardzo się różni od
organizacji mózgu szympansów, które z kolei nie różnią się istotnie
od innych wielkich małp człekokształtnych, a nawet od małp
Starego Świata”[37].
Nic dziwnego, że Darwin twierdził, iż różnica między
człowiekiem a pozostałymi gatunkami zwierząt wyższych jest tylko
różnicą stopnia. Choć każdy gatunek jest jedyny w swoim rodzaju,
wszyscy jesteśmy zbudowani z takich samych klocków – cząsteczek
i komórek – i wyewoluowaliśmy zgodnie z tymi samymi zasadami
doboru naturalnego. U innych gatunków zaobserwowano
antecedenty rozmaitych zdolności i atrybutów, uważanych
wcześniej za występujące tylko u człowieka. Neuroanatom
z Uniwersytetu Yale, Pasco Rakic (i nie tylko on), przypomina
jednak: „Wszyscy dajemy się zwieść niezwykłym podobieństwom
pod względem organizacji mózgu – w obrębie danego gatunku
i między gatunkami – i dlatego zapominamy, że to w różnicach
należy szukać źródeł ewolucyjnego postępu, który doprowadził do
powstania naszych zdolności poznawczych”[38].
Spór dotyczący tego, w jaki sposób ludzki mózg różni się od
mózgów innych zwierząt oraz jak mózgi innych zwierząt różnią się
od siebie – czy jest to różnica ilościowa, czy jakościowa – nadal się
toczy, ale dowody przemawiające za różnicą prawdziwie jakościową
wydają się dużo bardziej przekonujące. Wybitny psycholog David
Premack, który przez wiele lat próbował uczyć szympansy języka,
jest w tym samym obozie, co Rakic: „Wykazanie podobieństwa
między zdolnością jakiegoś zwierzęcia a zdolnością człowieka
powinno automatycznie pociągnąć za sobą pytanie: na czym polega
różnica? Pytanie to zapobiega myleniu podobieństwa
z równoważnością”[39].
Jedną z najważniejszych różnic, na które zwraca uwagę
Premack, jest fakt, że u innych gatunków zwierząt zdolności się nie
generalizują. Każdy gatunek ma ściśle określony zbiór zdolności,
z których każda stanowi adaptację ograniczoną do jednego celu.
Ptaki gatunku modrowronka zaroślowa tworzą plany związane
z jednym celem – przechowywaniem zapasów żywności – ale nie
planują w żadnej innej sferze życia. Nie uczą też swoich młodych
ani nie wytwarzają narzędzi. Kruki wytwarzają narzędzia, ale
tylko w celu zdobywania pokarmu; ptaki te nie planują ani nie uczą
swoich piskląt. Surykatki nie planują ani nie wytwarzają narzędzi,
ale uczą swoje młode; owa nauka dotyczy jednak tylko jednego: jak
zjeść jadowitego skorpiona w taki sposób, aby nie zostać przezeń
ukłutym. Żaden z tych gatunków nie potrafi przenieść swojej
umiejętności na inne dziedziny życia. Surykatka uczy swoje młode,
jak bezpiecznie zjadać skorpiony. Tymczasem ludzie uczą swoje
dzieci wszystkiego, a owa wiedza zwykle przenosi się na inne
umiejętności. Krótko mówiąc, procesy nauczania i uczenia się
zostały u nas uogólnione.
Podobnie jak u innych zwierząt, podstawowe ludzkie zdolności
ukształtowały się ewolucyjnie jako konkretne adaptacje. Ludzie
prześcigają inne gatunki pod względem liczby wyrafinowanych
zdolności, które wyewoluowały w taki właśnie sposób. Połączenie
tych zdolności dało początek dodatkowym umiejętnościom
rozwiązywania problemów ogólnych, co doprowadziło do powstania
zdolności ogólnych występujących wyłącznie u człowieka.
Zaowocowało to eksplozją zdolności i narodzinami człowieczeństwa.
Współcześni neuroanatomowie podkreślają, że wspinanie się po
drzewie ewolucyjnym naczelnych w kierunku człowieka nie łączy
się z prostym dodawaniem kolejnych umiejętności – jak kiedyś
sądzono[40] – lecz z gruntowną reorganizacją całego mózgu. Wciąż
jednak nie znamy odpowiedzi na kilka istotnych pytań: jakie
procesy przebiegające w mózgu wytwarzają niezwykłe ludzkie
zdolności? Jak powstały te procesy oraz jak możemy je uchwycić
i wyjaśnić? Na szczęście – dla dzisiejszych absolwentów i z
perspektywy bezpieczeństwa zatrudnienia – zagadka ta pozostaje
nierozwiązana, mimo że naukowcy wciąż dokonują nowych odkryć
w tej dziedzinie. Przyjrzyjmy się tym odkryciom.

Cechy fizyczne wyróżniające ludzki mózg


Wszystkie ustalenia podważające trafność teorii wielkiego mózgu
skłoniły badaczy do sięgnięcia po mikroskopy oraz po
zaawansowane techniki liczenia i barwienia komórek, które
umożliwiają ich szczegółowe badanie. Oto skutek: szczelina
w fundamentach teorii wielkiego mózgu rozszerza się na naszych
oczach.

Większy nie znaczy lepszy

Kilka problemów rzucało cień na teorię dużego mózgu jeszcze przed


ujawnieniem różnic mikroskopowych w 1999 roku.
Neandertalczycy mieli większy mózg niż ludzie, ale nigdy nie
przejawiali zdolności, jakimi może się pochwalić współczesny
człowiek. W ciągu dziejów mózg Homo sapiens wyraźnie się
zmniejszył. Kwestia ta przykuła moją uwagę, kiedy badałem
pacjentów cierpiących na padaczkę lekooporną, u których
przeprowadzono zabieg rozszczepienia mózgu (komisurotomia).
W trakcie tej operacji przecina się grubą wiązkę nerwów
stanowiącą połączenie między półkulami – spoidło wielkie – co
uniemożliwia rozprzestrzenianie się impulsów nerwowych. Lewa
półkula mózgu tych pacjentów, która nie odbiera żadnych sygnałów
od prawej półkuli (w pewnym uproszczeniu można więc powiedzieć,
że mózg zmniejszył się o połowę), pozostaje równie inteligentna, jak
cały mózg. Jeśli wielkość mózgu jest tak ważna, to można się
spodziewać, że utrata połowy tego organu będzie wywierała istotny
wpływ na zdolność rozwiązywania problemów i formułowania
hipotez. Nic podobnego.
Kiedy koncentrujemy się na liczbie neuronów, napotykamy
kolejny problem. Mark Twain powiedział kiedyś: „Pogłoski o mojej
śmierci były mocno przesadzone”. Podobnie przesadzone okazują
się twierdzenia, że ludzki mózg jest większy, niż należałoby się
spodziewać u małpy człekokształtnej naszej wielkości. W 2009 roku
Frederico Azevedo i jego współpracownicy[41] zastosowali nową
technikę zliczania neuronów i ustalili, że jeśli chodzi o liczbę
neuronów oraz innych komórek, mózg ludzki jest typowym
mózgiem gatunku należącego do rzędu naczelnych. Innymi słowy,
jest taki, jakiego można oczekiwać u naczelnych naszej wielkości,
i nie zawiera nieproporcjonalnie dużej liczby neuronów[42]. Badacze
ci obliczyli również, że stosunek liczby komórek nieneuronalnych
do liczby neuronów w strukturach ludzkiego mózgu jest podobny do
wartości, jakie spotykamy u innych gatunków naczelnych, przy
czym liczba komórek obu typów jest zgodna z oczekiwaniami
dotyczącymi naczelnych naszej wielkości. Azevedo i jego
współpracownicy doszli do wniosku, że to nie ludzie wyróżniają się
wśród naczelnych nieproporcjonalnie dużym mózgiem (w stosunku
do rozmiarów ciała). Gatunkami, które odstają od reszty, są goryle
i orangutany, których ciała są niespodziewanie duże w stosunku do
wielkości mózgu.
Ludzki mózg zawiera średnio 86 miliardów neuronów.
Sześćdziesiąt dziewięć miliardów komórek nerwowych znajduje się
jednak w móżdżku – niewielkiej strukturze zlokalizowanej w tylnej
części mózgu, od której zależy koordynacja ruchowa. Cała kora
mózgowa – obszar mózgu, który, jak się uważa, odpowiada za
ludzką myśl i kulturę – ma ich zaledwie 17 miliardów, a w
pozostałej części mózgu znajduje się nieco mniej niż miliard
neuronów. Płaty czołowe i kora przedczołowa – fragment mózgu
odpowiedzialny za pamięć i planowanie, elastyczność poznawczą,
myślenie abstrakcyjne, inicjowanie właściwych zachowań
i hamowanie tych niewłaściwych, uczenie się reguł oraz wybieranie
istotnych informacji odbieranych przez nasze zmysły – zawierają
dużo mniej neuronów niż pola wzrokowe, pozostałe pola czuciowe
oraz pola ruchowe zlokalizowane w korze. Tym, co odróżnia płaty
czołowe od innych części mózgu, jest jednak większe rozgałęzienie
wypustek neuronów – dendrytów – co pociąga za sobą możliwość
tworzenia większej liczby połączeń.
Zadanie badaczy anatomii mózgu stało się jasne. Skoro liczba
ludzkich neuronów odpowiada liczbie komórek nerwowych
w mózgu szympansa (po uwzględnieniu rozmiarów ciała), to
gatunki te muszą się różnić pod względem wzorów połączeń
neuronalnych lub struktury samych neuronów.

Zmiany wzorów połączeń neuronalnych

Wraz ze wzrostem mózgu zwiększa się liczba neuronów, liczba


połączeń synaptycznych oraz przestrzeń między neuronami.
Obliczono, że ludzka kora mózgowa jest 2,75 raza większa niż kora
mózgowa szympansa, choć zawiera jedynie 1,25 raza więcej
neuronów[43], co oznacza, że za tę różnicę wielkości w dużej mierze
odpowiada powiększenie przestrzeni między ciałami komórek
nerwowych oraz tego, co tę przestrzeń wypełnia. Owa przestrzeń,
zwana neuropilem lub pilśnią nerwową, wypełniona jest
elementami tworzącymi połączenia neuronalne: aksonami,
dendrytami i synapsami. Ogólnie rzecz biorąc, im większy ten
obszar, tym lepiej jest połączony[44], ponieważ coraz więcej
neuronów łączy się z coraz większą liczbą innych neuronów. Jeżeli
jednak wraz ze wzrostem mózgu każdy neuron miałby się połączyć
ze wszystkimi innymi neuronami, to zwiększona liczba połączeń
oraz rosnąca długość połączeń rozciągających się w coraz większym
mózgu spowolniłaby przetwarzanie sygnałów nerwowych, a co za
tym idzie – ostateczna korzyść byłaby niewielka[45].
W rzeczywistości poszczególne neurony nie łączą się ze wszystkimi
pozostałymi. Wraz ze wzrostem mózgu następuje spadek odsetka
połączeń. Od pewnego momentu, w miarę jak wzrasta bezwzględna
wielkość mózgu i całkowita liczba neuronów, liczba połączeń
nerwowych proporcjonalnie maleje, a wraz ze zmianą wzorca
połączeń zmienia się wewnętrzna struktura mózgu. Spadek
proporcjonalnej liczby połączeń neuronalnych zmusza mózg do
specjalizacji – tylko w ten sposób możliwe jest dodawanie nowych
funkcji. Grupy wzajemnie połączonych neuronów tworzą niewielkie
obwody lokalne, które wykonują określone zadania związane
z przetwarzaniem informacji. Obwody te działają automatycznie.
Wyniki ich pracy są przekazywane do innej części mózgu, ale
obliczenia, które doprowadziły do otrzymania danego rezultatu, nie
są przesyłane dalej. Tak więc w wypadku omówionego wcześniej
problemu dotyczącego percepcji wzrokowej wynik przetwarzania –
ocena, że szary romb wydaje się jaśniejszy lub ciemniejszy – zostaje
przesłany dalej, lecz kolejne kroki w procesie przetwarzania, które
doprowadziły do tego wniosku – nie.
Badania prowadzone w ciągu ostatnich czterdziestu lat
wykazały, że ludzki mózg zawiera miliardy neuronów
zorganizowanych w lokalne, wyspecjalizowane obwody zwane
modułami. Na przykład Mark Raichle, Steve Petersen i Mike
Posner przeprowadzili badanie z wykorzystaniem technik
neuroobrazowania, które pokazało różne obwody działające
równolegle i przetwarzające różne typy sygnałów. Jeden obszar
mózgu reaguje, kiedy słyszymy słowa, inna część aktywizuje się
wtedy, gdy je widzimy, jeszcze inna – kiedy sami je wypowiadamy,
przy czym wszystkie te obszary mogą być aktywne
równocześnie[46]. James Ringo, który doszedł do wniosku, że
w większym mózgu musi istnieć proporcjonalnie mniej połączeń
nerwowych, co prowadzi do powstawania bardziej
wyspecjalizowanych sieci neuronalnych, zauważył też, że wyjaśnia
to problem ze szczurami Karla Lashleya oraz ich
ekwipotencjalnymi mózgami. W małych mózgach szczurów nie
wytworzyły się wyspecjalizowane obwody charakterystyczne dla
większych mózgów. Dodajmy do tych rozważań komentarz Todda
Preussa: „Odkrycie różnorodności korowej okazało się nader
kłopotliwe. Dla neuronaukowców ten fakt oznacza bowiem, że
szerokie uogólnienia dotyczące organizacji kory mózgowej, oparte
na wynikach badań prowadzonych na osobnikach kilku gatunków
«modelowych», takich jak szczury czy rezusy, zbudowane są na
bardzo kruchych fundamentach”[47].
W toku ewolucji ssaków wraz z powiększaniem się mózgu
następował nieproporcjonalny wzrost jego najmłodszej ewolucyjnie
części – kory nowej. Sześciowarstwowa kora nowa jest zbudowana
z neuronów, „małych szarych komórek” – jak nazywał je Herkules
Poirot – i spoczywa na szczycie kory mózgowej niczym wielka,
pofałdowana serweta. Kora nowa odpowiada za procesy
spostrzegania zmysłowego, inicjowania ruchu, orientacji
przestrzennej, świadomego i abstrakcyjnego myślenia, a także za
język i wyobraźnię. Wzrost mózgu regulowany jest przez
harmonogram procesu neurogenezy, który, rzecz jasna, przebiega
pod kontrolą DNA. Dłuższy okres rozwojowy oznacza większą
liczbę podziałów komórek, co prowadzi do powstania większego
mózgu. Warstwy zewnętrzne, zwane nadziarnistymi (warstwy II
i III), dojrzewają ostatnie[48], a ich projekcje docierają przede
wszystkim do innych miejsc w obrębie kory[49]. Jeff Hustler
z naszego laboratorium poczynił ważne spostrzeżenie na temat tych
warstw: u naczelnych obserwuje się proporcjonalnie większy wzrost
liczby neuronów warstwy II i III niż u innych ssaków.
U naczelnych stanowią one 46% grubości kory (cortical thickness),
u mięsożerców – 36%, a u gryzoni – 19%[50]. Warstwa ta jest
grubsza ze względu na gęstą sieć połączeń między ośrodkami
korowymi. Zdaniem wielu badaczy warstwy nadziarniste oraz
utworzona przez nie sieć połączeń mają istotne znaczenie dla
wyższych funkcji poznawczych realizowanych dzięki połączeniu
obszarów motorycznych, czuciowych i kojarzeniowych
(asocjacyjnych). Zróżnicowana grubość tych warstw może
wskazywać na zmienność liczby połączeń nerwowych[51], która
z kolei może być jedną z przyczyn występowania różnic
poznawczych i behawioralnych między gatunkami[52]. Większe
rozmiary kory nowej umożliwiłyby reorganizację lokalnych
obwodów korowych i zwiększenie liczby połączeń.
Tymczasem w miarę, jak mózgi naczelnych się powiększały,
spoidło wielkie – gruba wiązka włókien nerwowych, która
przekazuje informacje między dwiema półkulami mózgu – stało się
proporcjonalnie mniejsze[53]. Większe rozmiary mózgu wiążą się
więc z ograniczeniem komunikacji między półkulami. W toku
ewolucyjnego rozwoju człowieczeństwa półkule mózgu stały się
słabiej połączone, podczas gdy liczba połączeń w obrębie każdej
z półkul (liczba lokalnych obwodów neuronalnych) wzrosła, co
sprawiło, że przetwarzanie informacji stało się procesem
w większym stopniu lokalnym. Co prawda wiele obwodów
duplikuje się symetrycznie w obu półkulach (na przykład w prawej
półkuli znajdują się obwody neuronalne zawiadujące ruchami lewej
strony ciała, a w półkuli lewej umiejscowione są obwody
kontrolujące prawą stronę), ale spora liczba obwodów jest
zlokalizowana tylko w jednej półkuli. Zlateralizowane obwody
neuronalne – takie, które występują tylko w jednej półkuli – są
bardzo liczne w ludzkim mózgu. W ostatnich latach dowiedzieliśmy
się o asymetriach neuroanatomicznych występujących u wielu
gatunków zwierząt, ale u ludzi zlateralizowane obwody neuronalne
wydają się dużo bardziej rozpowszechnione niż u innych
gatunków[54].
Zaczątki lateralizacji musiały być obecne już u ostatniego
wspólnego przodka człowieka i szympansa. Na przykład moi
współpracownicy Charles Hamilton i Betty Vermeire badali
umiejętność rozpoznawania twarzy u makaków i odkryli przewagę
prawej półkuli ich mózgu w rozpoznawaniu małpich twarzy[55];
podobnie jest u ludzi – prawa półkula lepiej sobie radzi
z rozpoznawaniem ludzkich twarzy. Inni badacze wykazali, że
zarówno u ludzi, jak i u szympansów hipokamp (struktura
odpowiedzialna za uczenie się oraz konsolidację pamięci
przestrzennej, nastroju, apetytu i snu) jest asymetryczny – jego
prawa część jest większa niż lewa[56]. W toku ewolucji hominidów
nastąpił jednak dalszy postęp procesu lateralizacji.
W poszukiwaniu asymetrii między człowiekiem a innymi
naczelnymi najwięcej badań poświęcono obszarom
odpowiedzialnym za język. Badacze znaleźli w nich wiele różnic.
Na przykład równina skroniowa, wchodząca w skład ośrodka
Wernickego, obszaru korowego odpowiedzialnego za rozumienie
mowy, jest większa po prawej stronie mózgu niż po lewej zarówno
u ludzi, jak i u szympansów oraz rezusów, z tym że w lewej półkuli
ludzkiego mózgu struktura ta ma pewne wyjątkowe cechy
mikroskopowe. Minikolumny korowe[57] są tu szersze, a odległości
między nimi – większe. Powstała wskutek tego odmienna
struktura neuronalna może wskazywać, że w lewej półkuli mózgu
schemat przetwarzania informacji jest lepiej dopracowany i mniej
redundantny niż w półkuli prawej. Można również przypuszczać, że
w wolnej przestrzeni pomiędzy minikolumnami znajduje się jakiś
dodatkowy element, którego jeszcze nie znamy. Stwierdzono też
międzypółkulową asymetrię struktur korowych tylnej części
obszaru kontrolującego funkcje językowe oraz ośrodka Broki –
rejonów uczestniczących w rozumieniu i wytwarzaniu mowy – co
wskazuje na zmiany w sieci połączeń odpowiedzialnych za tę
wyjątkową umiejętność[58].
Wkrótce po rozpoczęciu badań pacjentów z rozszczepionym
mózgiem odkryliśmy kolejną zdumiewającą różnicę anatomiczną.
U szympansów i rezusów spoidło przednie – wiązka włókien
nerwowych łącząca środkową i dolną część zakrętu skroniowego
obu półkul mózgowych – uczestniczy w przesyłaniu informacji
wzrokowych[59]. Tymczasem późniejsze badania z udziałem
pacjentów z rozszczepionym mózgiem wykazały, że u ludzi spoidło
przednie nie przekazuje informacji wzrokowych, lecz sygnały
zapachowe i słuchowe. Ta sama struktura, różne funkcje. Kolejna
istotna różnica dotyczy głównej drogi wzrokowej, która zarówno
u małp, jak i u ludzi biegnie z siatkówki oka do pierwotnej kory
wzrokowej w płacie potylicznym (w tylnej części mózgu). Małpy
z uszkodzoną korą wzrokową nadal widzą obiekty w przestrzeni,
a także rozróżniają kolory, jasność, wzory i położenie obiektów[60].
Ludzie, u których doszło do podobnego uszkodzenia, nie radzą sobie
z tymi zadaniami i tracą zdolność widzenia. Takie różnice
w zakresie funkcji i możliwości dróg mózgowych świadczą
o istnieniu różnic gatunkowych między podobnymi strukturami
mózgowymi i przypominają nam, że powinniśmy zachować
ostrożność, dokonując porównań międzygatunkowych.
Dzięki nowej technice neuroobrazowania, zwanej obrazowaniem
tensora dyfuzji (diffusion tensor imaging), możemy sporządzić
mapę włókien nerwowych. Organizacja ludzkiego mózgu na
poziomie lokalnym stała się zatem dostępna, można ją obserwować
i opisać w kategoriach liczbowych. Przy użyciu tej techniki
zgromadzono więcej danych przemawiających za zmianą wzorów
połączeń neuronalnych. Na przykład wiązka włókien
kojarzeniowych (istoty białej), która u człowieka odpowiada za
funkcje językowe – pęczek łukowaty – odznacza się zupełnie inną
organizacją u małp Starego Świata, szympansów i człowieka[61].

Różne typy neuronów

Jakiś czas temu zastanawiałem się, czy zdaniem naukowców


komórki nerwowe przedstawicieli różnych gatunków są odmienne,
czy takie same. Grupie wybitnych neurobiologów zadałem więc
pytanie: „Gdybyś rejestrował impulsy elektryczne wytwarzane
przez wycinek hipokampa umieszczony na szkiełku laboratoryjnym
i gdybyś nie wiedział, czy pochodzi on z mózgu myszy, małpy czy
człowieka, to czy potrafiłbyś je odróżnić na podstawie samej
aktywności elektrycznej?” Większość odpowiedzi, które wtedy
otrzymałem, można sprowadzić do twierdzenia: „Komórka to
komórka. To uniwersalna jednostka przetwarzania, która
u pszczoły i człowieka różni się jedynie wielkością. Jeśli więc
odpowiednio wyskalujesz komórki piramidowe myszy, małpy
i człowieka, to nie zdołasz ich od siebie odróżnić nawet z pomocą
Pytii”. W ciągu ostatnich dziesięciu lat pojawił się jednak inny,
zakrawający na herezję pogląd: nie wszystkie komórki nerwowe są
takie same, a pewne typy neuronów występują jedynie
u przedstawicieli określonych gatunków. Ponadto dany typ
neuronu może przejawiać wyjątkowe właściwości u osobników
konkretnego gatunku.
Pierwsze dowody przemawiające za istnieniem różnic
mikroskopowych w zakresie budowy i funkcjonowania neuronów
zgromadzili w 1999 roku neuroanatom Todd Preuss i jego
współpracownicy, którzy zaobserwowali takie różnice w obrębie
pierwotnej kory wzrokowej w płacie potylicznym. Badacze ci
odkryli, że ludzkie neurony warstwy korowej 4A różnią się od
neuronów występujących u innych naczelnych. Warstwa, którą
tworzą te neurony, stanowi część systemu przekazującego
informacje na temat rozpoznanych obiektów z siatkówki oka,
poprzez korę wzrokową w płacie potylicznym, do płata
skroniowego. W mózgu człowieka tworzą one złożoną, siatkowatą
strukturę, bardzo różną od prostego, pionowego wzoru
występującego u pozostałych naczelnych. Było to nieoczekiwane
odkrycie, ponieważ – jak to ujął Preuss – „W neurobiologii układu
wzrokowego twierdzenie, że nie ma istotnych różnic między ludźmi
a makakami, jest niemal dogmatem wiary”[62]. Preuss wysunął
przypuszczenie, że owa ewolucyjna zmiana organizacji neuronalnej
może być odpowiedzialna za fakt, iż przewyższamy pozostałe
naczelne pod względem zdolności odróżniania obiektów od tła.
Konsekwencje tego odkrycia wiążą się z faktem, że większość
naszej wiedzy na temat budowy i funkcjonowania układu
wzrokowego opiera się na wynikach badań prowadzonych przede
wszystkim na makakach. Jak już podkreślałem, wyniki
wspomnianego badania oraz inne dane przemawiające za
międzygatunkowym zróżnicowaniem budowy i funkcjonowania
kory mózgowej są, delikatnie mówiąc, kłopotliwe. Uogólnienia
formułowane dotąd przez neurobiologów, dotyczące architektury
neuronalnej, organizacji struktur korowych, właściwości połączeń
neuronalnych i – w rezultacie – funkcjonowania mózgu, opierały
się na badaniach kilku gatunków ssaków, między innymi makaków
i szczurów. Nadal nie wiemy, w jakim stopniu podstawy te są
błędne, z pewnością jednak wspomniany problem nie ogranicza się
do układu wzrokowego.
Nawet podstawowa część składowa mózgu – neuron piramidowy
(nazwany tak ze względu na swój stożkowaty kształt,
przypominający popularną amerykańską czekoladkę Hershey Kiss)
– skupiła na sobie baczną uwagę naukowców. W 2003 roku, po
dziesiątkach lat neurobiologicznych badań porównawczych, które
wykazywały międzygatunkowe podobieństwo komórek
piramidowych, Australijczyk Guy Elston zwrócił uwagę na
oryginalne spostrzeżenia Santiago Ramóna y Cajala. Podobnie jak
Davida Premacka niepokoiła skłonność badaczy porównujących
zachowania przedstawicieli różnych gatunków do interpretowania
podobieństw jako tożsamości, Elston ubolewa nad tym, że spośród
neurobiologów prowadzących badania porównawcze kory mózgowej
różnych gatunków ssaków „wielu niestety sądziło, iż «podobny»
znaczy «taki sam»”. W rezultacie wśród naukowców panowało
przekonanie, że kora mózgowa jest strukturą jednolitą, zbudowaną
z wielu jednakowych elementów, a jej podstawowa część składowa
jest taka sama u wszystkich gatunków[63]. Elston uznał ten pogląd
za pozbawiony sensu. Zastanawiał się: „Skoro obwody neuronalne
kory przedczołowej, części mózgu, która – jak się uważa –
odpowiada za przetwarzanie poznawcze, niczym się nie różnią od
tych występujących w innych obszarach kory mózgowej, jak to
możliwe, że spełnia ona funkcję tak złożoną, jak ludzkie myślenie?”
Pogląd ten wydawał się pozbawiony sensu również Cajalowi, który
już sto lat temu doszedł do wniosku – na podstawie prowadzonych
przez całe życie badań – że mózg nie jest zbudowany z ogromnej
liczby jednakowych obwodów.
Elston oraz inni badacze odkryli, że wzory rozgałęzień oraz liczba
dendrytów podstawnych neuronów piramidowych w korze
przedczołowej są większe niż w innych częściach kory mózgowej.
Dendryty te zapewniają każdemu neuronowi piramidowemu kory
przedczołowej większą liczbę połączeń niż w innych częściach
mózgu. Potencjalnie oznacza to, że poszczególne neurony kory
przedczołowej otrzymują większą liczbę bardziej różnorodnych
sygnałów z większego obszaru kory niż neurony zlokalizowane
w innych częściach mózgu. Należy dodać, że zróżnicowanie
komórek piramidowych nie ogranicza się do różnic między
obszarami korowymi. Elston i jego współpracownicy dowiedli też –
bez pomocy Pytii – że gatunki naczelnych istotnie się różnią pod
względem struktury neuronów piramidowych[64].
Badania wykazały również, że komórki nerwowe nie reagują
jednakowo u wszystkich gatunków. W trakcie operacji
neurochirurgicznej usuwa się nie tylko guz, ale także pewną liczbę
normalnych komórek nerwowych. Neurobiolog Gordon Shepherd
z Uniwersytetu Yale odkrył, że kiedy takie zdrowe ludzkie komórki
umieści się w hodowli tkankowej, aby rejestrować ich aktywność,
a następnie uczyni się to samo z neuronami świnki morskiej,
dendryty neuronów pobranych od tych dwóch gatunków będą
reagowały inaczej[65].

Jeszcze inne typy neuronów


Na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku Esther Nimchinsky
i jej współpracownicy z Mount Sinai School of Medicine postanowili
przyjrzeć się raz jeszcze dość rzadkiemu i niemal zapomnianemu
neuronowi, opisanemu po raz pierwszy przez neurologa
Constantina von Economo w 1925 roku[66]. Długi i smukły neuron
wrzecionowaty (zwany także neuronem von Economo – VEN) różni
się od bardziej przysadzistego neuronu piramidowego tym, że jest
około czterech razy większy. Poza tym podczas gdy oba neurony
mają jeden dendryt wierzchołkowy (zlokalizowany na szczycie
komórki), VEN ma również tylko jeden dendryt podstawny –
w przeciwieństwie do silnie rozgałęzionego neuronu piramidowego.
Neurony wrzecionowate występują jedynie w pewnych obszarach
mózgu, odpowiedzialnych za funkcje poznawcze – w przedniej
części zakrętu obręczy i w korze czołowo-wyspowej – a ostatnio
znaleziono je także w grzbietowo-bocznej korze przedczołowej
ludzi[67] i słoni. Wśród naczelnych neurony wrzecionowate
występują wyłącznie u ludzi i wielkich małp człekokształtnych[68],
przy czym ludzie mają ich najwięcej – niezależnie od tego, czy
weźmie się pod uwagę wielkości względne, czy bezwzględne.
Nimchinsky i jej współpracownicy ustalili, że podczas gdy
u wielkich małp człekokształtnych średnia liczba tych komórek
wynosi 6 950, dorosły człowiek ma ich 193 000, czteroletnie ludzkie
dziecko – 184 000, a noworodek – 28 200. Ze względu na lokalizację
neuronów wrzecionowatych, ich strukturę, procesy biochemiczne
oraz choroby układu nerwowego, w których odgrywają one istotną
rolę, John Allman i jego współpracownicy[69] z California Institute
of Technology doszli do wniosku, że stanowią one część systemu
neuronalnego odpowiedzialnego za świadomość społeczną i mogą
uczestniczyć w szybkim, intuicyjnym podejmowaniu decyzji
społecznych. Wydaje się, że w toku ewolucji hominidów neurony te
pojawiły się u wspólnego przodka wielkich małp człekokształtnych
około piętnastu milionów lat temu. Co interesujące, jedynymi
innymi gatunkami ssaków, u których stwierdzono ich obecność, są
zwierzęta społeczne o dużych mózgach: słonie[70], niektóre gatunki
wielorybów[71] i (jak wykazały najnowsze badania) delfiny[72].
Neurony te pojawiły się u tych gatunków niezależnie od siebie
i stanowią przykład ewolucji zbieżnej (konwergencyjnej), która
polega na powstaniu tej samej cechy biologicznej u organizmów
należących do niespokrewnionych linii ewolucyjnych. Co prawda
neurony wrzecionowate występują nie tylko u człowieka, ale pod
względem ich liczby jesteśmy gatunkiem wyjątkowym.
Nie znamy jeszcze odpowiedzi na pytanie, czy komórki
prekursorowe ( predecessor cells) obecne u ludzkich embrionów
w wieku od trzydziestu jeden do pięćdziesięciu jeden dni, odkryte
i opisane w 2006 roku przez Irinę Bystron i jej współpracowników,
występują wyłącznie u człowieka[73]. Jak implikuje ich nazwa, są to
pierwsze neurony, jakie powstają w korze mózgowej. U żadnego
innego gatunku nie stwierdzono odpowiedników tych komórek.

Nie wszyscy jesteśmy tak samo skonfigurowani

Wobec rosnącej liczby dowodów przemawiających za


występowaniem fizycznych różnic anatomicznych, różnic
w zakresie liczby i organizacji połączeń neuronalnych oraz
zróżnicowania typów komórek uprawniony wydaje się wniosek, że
mózg człowieka i mózgi innych ssaków różnią się sposobem, w jaki
są zorganizowane. Twierdzenie to – kiedy naprawdę je zrozumiemy
– pomoże nam wyjaśnić, co czyni nasz gatunek tak wyjątkowym.
Oto więc przychodzimy na świat z gwałtownie rozwijającym się
mózgiem, przy czym proces jego rozwoju podlega ścisłej kontroli
genetycznej, chociaż istotną rolę odgrywają w nim także czynniki
epigenetyczne (czynniki niegenetyczne, które sprawiają, że geny
danego organizmu zachowują się inaczej) oraz uczenie się zależne
od aktywności. Nasz mózg odznacza się ustrukturyzowaną (nie zaś
losową) złożonością, automatycznym przetwarzaniem, określonym
zbiorem umiejętności (z pewnymi ograniczeniami) oraz
uogólnionymi zdolnościami, które ukształtowały się ewolucyjnie na
drodze doboru naturalnego. W kolejnych rozdziałach przekonamy
się, że mamy niezliczone zdolności i umiejętności, które są odrębne
i zlokalizowane w różnych częściach mózgu, przy czym każda z nich
korzysta z odrębnych sieci i systemów neuronalnych. Jesteśmy też
wyposażeni w systemy działające równocześnie (równolegle),
rozproszone po całym mózgu. Oznacza to, że nasz mózg ma wiele
systemów sterowania, a nie tylko jeden. Właśnie ten mózg – a nie
jakieś zewnętrzne siły psychiczne oddziałujące na mózg – stanowi
źródło naszej osobistej narracji.
Nadal jednak wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi. Spróbujemy
wyjaśnić, dlaczego choć bez oporów akceptujemy fakt, iż
mechanizmy utrzymujące nas przy życiu, takie jak oddychanie,
stanowią wynik aktywności mózgu, tak trudno pogodzić nam się
z myślą, że mózg jest również siedzibą naszego umysłu. Postaramy
się także odpowiedzieć na pytanie, dlaczego idea, że w chwili gdy
przychodzimy na świat, nasz mózg jest złożonym systemem, nie zaś
plastyczną masą, którą można dowolnie kształtować, okazała się
tak trudna do przyjęcia. Przekonamy się, że sposób, w jaki działa
nasz mózg, a także nasze przekonania i odczucia dotyczące jego
funkcjonowania, wpływają nie tylko na idee przyczynowości
odgórnej, świadomości i wolnej woli, ale też na nasze zachowanie.
Jakie to ma znaczenie dla każdego z nas? Jak mógłby zapytać
Bob Dylan: jakie to uczucie, kiedy się rozumie, jak dotarliśmy do
miejsca, w którym się znajdujemy?[74] Jakie to uczucie, kiedy
zadajemy sobie pytanie, czy jesteśmy obdarzonymi wolną wolą
podmiotami? Jakie to uczucie, kiedy się zastanawiamy, jak to
wszystko działa? Czy człowiek, który uważa, że ludzki umysł, myśli
i wynikające z nich działania są zdeterminowane, czuje się inaczej
niż ktoś, kto jest innego zdania? Wreszcie, jakie to będzie uczucie,
kiedy po lekturze paru kolejnych rozdziałów zaczniesz pojmować,
dlaczego każdy z nas ma poczucie psychicznej jedności
i wewnętrznej kontroli, choć rzeczywistość może być zupełnie inna.
Hm... nie poczujesz wielkiej różnicy. Nie przeżywam kryzysu
egzystencjalnego, jeśli właśnie tego się obawiasz. Bez wątpienia
nadal będziesz miał wrażenie, że kontrolujesz swój mózg, że to Ty
o wszystkim decydujesz. Nadal będziesz czuł, że w Twoim ciele jest
ktoś – Ty sam – kto dokonuje wyborów i pociąga za sznurki. Oto
idea homunkulusa, której, jak się wydaje, nie sposób podważyć:
przekonanie, że jakaś osoba, mały człowieczek, duch, ktoś tu
rządzi. Nawet ci z nas, którzy dysponują wszystkimi danymi
i wiedzą, że z pewnością działa to inaczej, mimo wszystko mają
przemożne poczucie, że to oni siedzą u steru.
Zapraszam do dalszej lektury.

[1] Hipokrates, 2008, tłum. Marian Wesoły, s.137.


[2] Conan-Doyle, 2003, tłum. Lech Niedzielski.
[3] Lashley, 1929.
[4] Watson, 1924/1990, tłum. Jerzy Siuta, s.163.
[5] Weiss, 1934.
[6] Sperry, 1939.
[7] Hebb, 1949.
[8] Neurons that fire together, wire together (przyp. tłum.).
[9] Hebb, 1947.
[10] Ford i Woodall, 1938.
[11] Sperry, 1939.
[12] Sperry, 1943.
[13] Sperry, 1963.
[14] Pomerat, 1963.
[15] Krubitzer, 2009.
[16] Pasówka białobrewa (Zonotrichia leucophrys) - gatunek ptaka
z rodziny trznadlowatych (przyp. tłum.).
[17] Marler i Tamura, 1964.
[18] Jerne, 1967.
[19]
Darwinka czarna Geospiza fortis - jeden z gatunków zięb
Darwina zamieszkujących Wyspy Galapagos (przyp. tłum.).
[20] Boag i Grant, 1981.
[21] Sin, Haas, Ruthazer i Cline, 2002.
[22] Rioult-Pedotti, Donoghue i Dunaevsky, 2007.
[23] Baillargeon, 1987.
[24] Zob. Spelke, 1991; 1994.
[25] Purves, Williams, Nundy i Lotto, 2004.
[26] Purves, D. An empirical explanation: Simultaneous
brightness contrast. Źródło:
http://purveslab.net/research/explanation/brightness/brightness.html#f2
[27] Lovejoy, Latimer, Suwa, Asfaw i White, 2009.
[28] Festinger, 1983
[29] Lovejoy, 2009.
[30] Darwin, 1932, tłum. M. Ilecki, s. 161.
[31] Huxley, 1963.
[32] Holloway, 1966.
[33] Holloway, 2008.
[34] Zob. Preuss, Qi i Kaas, 1999.
[35] De Winter i Oxnard, 2001.
[36] Odchyleniestandardowe jest miarą rozrzucenia danych wokół
wartości średniej. Wysoka wartość odchylenia standardowego
oznacza dużą zmienność wyników. Rozkład normalny na ogół
mieści się w przedziale ± 3 odchylenia standardowe od średniej.
[37] Oxnard, 2004.
[38] Rakic, 2005.
[39] Premack, 2007.
[40]Chodzi tu o model mózgu trójjedynego, zaproponowany przez
Paula Macleana. Zgodnie z tym modelem struktura mózgu
odzwierciedla jego rozwój ewolucyjny. Mózg składa się z trzech
warstw: najstarszego mózgu gadziego, spoczywającego na nim
układu limbicznego oraz warstwy najnowszej – kory nowej
(neocortex), która otacza dwie pierwsze warstwy. Maclean uważał,
że proces ewolucji dodawał do naszego mózgu kolejne warstwy,
podobnie jak doczepia się wagony do pociągu. Właśnie dlatego
nazwałem ten model pociągową teorią ewolucji.
[41] Azevedo, Carvalho i in., 2009.
[42]Badacze ci ustalili, że mózg dorosłego mężczyzny zawiera
średnio 86 miliardów neuronów oraz 85 miliardów innych komórek,
a kora mózgowa, która stanowi 82% masy mózgu, zawiera tylko
19% wszystkich neuronów mózgowych. Większość neuronów, 72%,
znajduje się w móżdżku, który stanowi 10% masy ludzkiego mózgu.
[43] Shariff, 1953.
[44] Deacon, 1990.
[45] Ringo, 1991.
[46] Petersen, Fox, Posner, Mintun i Raichle, 1988.
[47] Preuss, 2001.
[48] Hutsler, Lee i Porter, 2005.
[49]
Zob. Caviness, Takahashi i Nowakowski, 1995; Fuster, 2003;
Jones, 1981.
[50] Hutsler i Galuske, 2003.
[51] Elston i Rosa, 2000.
[52] Ekston, 2003.
[53] Rilling i Insel, 1999.
[54] Zob. Buxhoeveden i Casanova, 2000; Glissen, 2001.
[55] Vermeire i Hamilton, 1998.
[56] Halpern, Güntürkün, Hopkins i Rogers, 2005.
[57] Poszczególne neurony wchodzące w skład
sześciowarstwowego arkusza kory nowej ustawiają się w jednej
linii z neuronami należącymi do warstw zlokalizowanych powyżej
i poniżej, tworząc kolumny (zwane też mikrokolumnami lub
minikolumnami) komórek, przecinające pionowo arkusze kory
nowej.
[58] Zob. Hutsler i Galuske, 2003.
[59] Black i Myers, 1964.
[60] Pasik i Pasik, 1982.
[61] Rilling, Glasser Preuss, Ma, Zhao, Hu i Behrens, 2008.
[62] Preuss, 2003.
[63] Elston, 2003.
[64] Elston in., 2006.
[65] Williamson, Spencer i Shepherd, 1993.
[66] Nimchinsky, Vogt, Morrison i Hof, 1995.
[67] Fajardo i in., 2008.
[68] Nimchinsky i in., 1999.
[69] Allman, Watson, Tetreault i Hakeem, 2005.
[70] Hakeem i in., 2009.
[71] Hof i Van der Gucht, 2007.
[72] Butti i in., 2009.
[73] Bystron, Rakic, Molnár i Blakemore, 2006.
[74]Nawiązanie do refrenu piosenki Boba Dylana Like a Rolling
Stone (przyp. tłum.).
ROZDZIAŁ 2
Mózg równoległy i rozproszony
Czy pamiętasz znakomitą scenę sekcji zwłok z filmu Faceci
w czerni? Kiedy twarz pęka, odsłaniając maszynerię mózgu,
widzimy małego homunkulusa o wyglądzie istoty pozaziemskiej,
który pociąga za dźwignie, aby ów skomplikowany system mógł
działać. To właśnie Ja, jaźń – centrum dowodzenia, które, jak
sądzimy, istnieje w każdym z nas. Hollywoodzcy filmowcy
doskonale oddali tę ideę, a my wszyscy wierzymy w jej
prawdziwość, nawet jeśli rozumiemy, iż rzeczywistość wygląda
zupełnie inaczej. Wiemy, że jesteśmy skazani na owe automatyczne
mózgi, systemy równoległe i rozproszone, które wydają się nie mieć
szefa – podobnie jak nie ma go internet. W dużym stopniu
przychodzimy na świat z wyposażeniem fabrycznym, gotowi do
działania. Rozważmy przykład walabii. Ostatnich 9500 lat było
okresem prosperity dla walabii dam zamieszkujących Wyspę
Kangura u wybrzeży Australii. Przez wszystkie te lata
w środowisku życia tych torbaczy nie było drapieżników, których
musiałyby się one obawiać. W tym okresie walabie nie widziały ani
jednego groźnego drapieżnika. Dlaczego więc kiedy pokazuje im się
wypchane zwierzęta drapieżne, takie jak kot, lis, czy też model
pewnego wymarłego drapieżnika, który w zamierzchłej przeszłości
polował na walabie, torbacze te przestają żerować i stają się czujne,
lecz nie zachowują się w taki sposób na widok zwierzęcia
niebędącego drapieżnikiem? Z własnego doświadczenia walabie nie
powinny wiedzieć, że istnieje coś takiego, jak zwierzęta, przed
którymi trzeba się mieć na baczności.
Podobnie jak walabie, ludzie mają tysiące, a może nawet miliony
wrodzonych (wbudowanych) skłonności do określonych działań
i wyborów. Nie wiem, co się dzieje w umyśle walabii, ale nam,
ludziom, wydaje się, że sami podejmujemy wszystkie decyzje, aby
działać świadomie i celowo. Mamy poczucie, że jesteśmy jednością –
cudownie spójną maszyną psychiczną – i sądzimy, że struktura
naszego mózgu musi w jakiś sposób odzwierciedlać to przemożne
wrażenie. Tymczasem jest inaczej. Powtórzmy: nie ma żadnego
głównego centrum dowodzenia, które kazałoby wszystkim innym
systemom mózgowym skakać pod dyktando naczelnego dowódcy.
Nasz mózg zawiera miliony lokalnych procesorów, które
podejmują ważne decyzje. To wyspecjalizowany system, w którym
ważne sieci rozproszone są w 1300 gramach tkanki. W mózgu nie
ma jednego dowódcy. Ty sam z pewnością nie jesteś jego szefem.
Czy kiedykolwiek udało Ci się nakazać swojemu mózgowi, żeby
wreszcie się zamknął i poszedł spać?
Zgromadzenie dzisiejszej wiedzy na temat organizacji ludzkiego
mózgu zajęło setki lat. Była to trudna i wyboista droga. A w miarę
jak dowiadywaliśmy się coraz więcej, narastał w nas niepokój. Jak
to możliwe, że ważne funkcje są zlokalizowane w tak wielu
obszarach mózgu, a mimo to wydają się stanowić spójną całość? Ta
historia zaczęła się dawno temu.

Zlokalizowane funkcje mózgowe?

Pierwszych danych dostarczyła anatomia, a źródłem współczesnego


rozumienia anatomii ludzkiego mózgu stały się badania
siedemnastowiecznego angielskiego lekarza, Thomasa Willisa,
który zyskał sławę dzięki odkryciu i opisaniu koła tętniczego
Willisa[1]. Był on pierwszym badaczem, który opisał podłużne
włókna spoidła wielkiego i kilka innych struktur. Nieco ponad sto
lat później, w roku 1796, austriacki lekarz Franz Joseph Gall
wysunął przypuszczenie, że różne części mózgu wytwarzają różne
funkcje psychiczne, które stanowią podstawę talentów, cech
i skłonności danej osoby. Gall zasugerował nawet, że moralność
i inteligencja są wrodzone. Chociaż jego idee były trafne, opierały
się na błędnym założeniu, pozbawionym solidnych podstaw
naukowych. Otóż Gall zakładał, że mózg składa się z różnych
organów, z których każdy odpowiada za jakiś proces psychiczny
będący źródłem określonej cechy czy zdolności. Wysoki stopień
rozwoju danej zdolności wiąże się z powiększeniem
odpowiadającego jej organu, co można wyczuć, uciskając
powierzchnię czaszki. Na tej podstawie Gall doszedł do wniosku, że
poprzez badanie czaszki można ocenić zdolności i cechy charakteru
danej osoby. Teorię tę określono później mianem frenologii.
Gall miał jeszcze jeden dobry pomysł – przeprowadził się do
Paryża. Opowiadano jednak, że rozdrażnił Napoleona, ponieważ
nie przypisał jego czaszce szlachetnych cech, które przyszły cesarz
uważał za swe oczywiste zalety. Gall z pewnością nie był zręcznym
politykiem. Kiedy ubiegał się o przyjęcie do paryskiej Akademii
Nauk, Napoleon nakazał Akademii, aby zdobyła dowody naukowe
potwierdzające słuszność jego przypuszczeń. Akademia poprosiła
wówczas fizjologa Marie-Jean-Pierre’a Flourensa, aby spróbował
uzyskać konkretne dane na poparcie teorii Galla.
W tamtych czasach Flourens miał do dyspozycji trzy metody
badawcze: (1) chirurgiczne uszkodzenie określonych części mózgów
zwierząt i obserwowanie jego skutków; (2) stymulowanie
fragmentów zwierzęcych mózgów przy użyciu impulsów
elektrycznych i obserwowanie, co się będzie działo; lub też (3)
badania kliniczne pacjentów z zaburzeniami neurologicznymi oraz
przeprowadzanie autopsji po ich śmierci. Flourens przychylał się do
poglądu, że konkretne miejsca w mózgu odpowiadają za określone
procesy (czyli do idei lokalizacji mózgowej), i wybrał pierwszą
z wymienionych metod, aby ustalić, czy jest on trafny. I to on
pierwszy wykazał – na podstawie badań mózgów królików i gołębi
– że to prawda: pewne obszary mózgu odpowiadają za określone
funkcje. Kiedy usuwał półkule mózgu, następował koniec
spostrzegania zmysłowego, sprawności ruchowej i zdolności
dokonywania ocen; bez móżdżku zwierzęta traciły koordynację
ruchów i równowagę; kiedy zaś wycinał pień mózgu – no cóż,
wszyscy wiemy, co się wtedy działo: zwierzęta umierały. Flourens
nie znalazł jednak obszarów odpowiedzialnych za zaawansowane
zdolności, takie jak pamięć czy poznanie – podobnie jak
wspomniany w pierwszym rozdziale psycholog, Karl Lashley, który
nieco później badał mózgi szczurów. Flourens doszedł do wniosku,
że funkcje te są rozproszone po całym mózgu. Metoda oceny
charakteru i poziomu inteligencji na podstawie kształtu czaszki nie
spełniała kryteriów badania naukowego i dostała się w ręce
szarlatanów. Niestety wraz z nią na śmietnik trafił dobry pomysł
Galla – idea lokalizacji funkcji mózgowych. Drugi z jego dobrych
pomysłów – przeprowadzka do Paryża – spotkał się z powszechną
akceptacją.
Niedługo potem badania kliniczne zaczęły jednak dostarczać
danych potwierdzających słuszność przypuszczenia Galla. W 1836
roku inny Francuz, Marc Dax, neurolog z Montpellier, przekazał
paryskiej Akademii Nauk raport dotyczący trojga pacjentów,
w którym zwrócił uwagę na interesujący zbieg okoliczności:
wszyscy troje cierpieli na zaburzenia mowy, a przeprowadzona po
ich śmierci sekcja zwłok wykazała podobne zmiany w lewej półkuli
mózgu. Doniesienie z prowincji przeszło jednak w Paryżu bez echa.
Dopiero po niemal trzydziestu latach innego badacza
zainteresowało spostrzeżenie, że zaburzenia mowy mogą być
skutkiem uszkodzenia tylko jednej półkuli. Zdarzyło się to w roku
1861, kiedy to znany paryski lekarz, Paul Broca, opublikował
wyniki sekcji zwłok pacjenta, któremu nadano przezwisko Tan.
Mężczyznę, który cierpiał na afazję, nazwano tak dlatego, że tan
było jedynym słowem, jakie potrafił wypowiedzieć. W lewej półkuli
jego mózgu – w dolnej części płata czołowego – Broca odkrył zmianę
stanowiącą następstwo kiły. Postanowił zbadać grupę innych
pacjentów cierpiących na afazję – u wszystkich stwierdził
uszkodzenia tej samej części mózgu. Obszar ten, nazwany później
ośrodkiem mowy, określa się również mianem ośrodka lub pola
Broki. W tym samym czasie niemiecki lekarz Carl Wernicke
zwrócił uwagę na pacjentów z uszkodzeniami w obrębie płata
skroniowego, którzy doskonale słyszeli słowa oraz inne dźwięki, ale
ich nie rozumieli. Poszukiwanie ośrodków mózgowych
odpowiedzialnych za określone funkcje zaczęło nabierać rozpędu.
Brytyjski neurolog Hughlings Jackson nie tylko potwierdził
ustalenia Broki, ale sam napisał fragment tej historii. Jego żona
cierpiała na uogólnione napady padaczkowe, którym badacz mógł
się dokładnie przyglądać. Zauważył, że wszystkie napady
rozpoczynały się w konkretnej części ciała, a następnie
systematycznie postępowały – za każdym razem według tego
samego schematu. Jackson wywnioskował z tego, że określone
obszary mózgu zawiadują ruchami poszczególnych części ciała, co
dało początek jego teorii, że aktywność ruchowa rozpoczyna się
w korze mózgowej. Jackson używał również oftalmoskopu –
przyrządu wynalezionego kilka lat wcześniej przez niemieckiego
lekarza i fizyka, Hermanna van Helmholtza, umożliwiającego
badanie dna oka. Jackson uważał, że neurolodzy powinni starannie
badać oczy swoich pacjentów. Wkrótce się dowiesz, dlaczego. Tak
więc pierwsze obserwacje kliniczne oraz wyniki przeprowadzonych
następnie sekcji zwłok dostarczały coraz więcej danych
przemawiających za tym, że Gall był na właściwym tropie, jeśli
chodzi o lokalizację mózgową różnych funkcji.

Kraina nieświadomości

Lokalizacja nie była jedyną dojrzewającą wówczas ideą dotyczącą


funkcjonowania mózgu. Dzieła literackie – od Otella Szekspira po
Emmę Jane Austen – sugerowały, że w nieświadomej części mózgu
bardzo dużo się dzieje. Chociaż autorstwo idei zatopionej góry
lodowej procesów nieświadomych przypisuje się Zygmuntowi
Freudowi, tak naprawdę to nie on był jej twórcą. Wielu myślicieli,
między innymi filozof Arthur Schopenhauer, od którego Freud
zaczerpnął sporą część swoich idei, na długo przed Freudem
podkreślało doniosłą rolę nieświadomości, podobnie jak nieco
później czynił to człowiek zasługujący na miano wiktoriańskiej
wersji człowieka renesansu – Anglik Francis Galton. Galton miał
wiele zainteresowań. Był antropologiem, podróżnikiem (badał
tropikalne rejony południowo-zachodniej Afryki), geografem,
socjologiem, genetykiem, statystykiem, wynalazcą i meteorologiem.
Uważano go również za ojca psychometrii – dyscypliny zajmującej
się tworzeniem narzędzi i technik pomiaru inteligencji, wiedzy,
cech osobowości i tym podobnych. W czasopiśmie „Brain”[2] Galton
przedstawił obraz umysłu jako budynku wzniesionego ponad
„skomplikowanym systemem przewodów kanalizacyjnych i rur
dostarczających gaz i wodę (...), które zwykle znajdują się poza
zasięgiem naszego wzroku i których istnieniem nie zawracamy
sobie głowy, dopóki działają bez zarzutu”. W podsumowaniu tego
artykułu Galton napisał: „Jeśli chodzi o te eksperymenty,
największe wrażenie robi chyba wielość i różnorodność zadań
wykonywanych przez mózg w stanie półświadomości oraz fakt, że
ich wyniki uzasadniają przekonanie o istnieniu jeszcze głębszych
warstw operacji umysłowych, zatopionych poniżej poziomu
świadomości, które mogą wyjaśniać zjawiska psychiczne niedające
się wytłumaczyć w żaden inny sposób”[3]. W przeciwieństwie do
Freuda, Galtonowi zależało na tworzeniu teorii opartych na
solidnych danych empirycznych i metodach statystycznych.
Wzbogacił on arsenał badaczy w takie pojęcia statystyczne, jak
korelacja, odchylenie standardowe i regresja do średniej, był także
pierwszym badaczem, który posługiwał się ankietami
i kwestionariuszami. Galton interesował się również
dziedziczeniem cech (nic dziwnego, był kuzynem Karola Darwina).
Pierwszy użył sformułowania nature versus nurture (natura czy
wychowanie) i prowadził badania bliźniąt, aby ocenić wpływ
rozmaitych czynników[4].
U progu XX wieku zatem wiele się mówiło na temat idei
zlokalizowanych funkcji mózgowych i procesów nieświadomych.
Jak jednak pamiętamy z poprzedniego rozdziału, na początku
ubiegłego stulecia idee te zboczyły na manowce na skutek
popularności behawioryzmu oraz teorii mózgu ekwipotencjalnego.
Ta ostatnia teoria od samego początku wydawała się niezgodna
z danymi dostarczanymi przez medycynę kliniczną. Wszystko
zaczęło się od spostrzeżenia Daksa, który zwrócił uwagę na
związek między uszkodzeniem konkretnej części mózgu
a występowaniem określonego zaburzenia u wielu pacjentów.
Teoria mózgu ekwipotencjalnego nie była w stanie wyjaśnić tego
zjawiska ani wielu innych, pozornie tajemniczych przypadków
neurologicznych. Kiedy jednak naukowcy zrozumieli, że w mózgu
znajdują się wyspecjalizowane, rozproszone sieci, niektóre z owych
zagadek klinicznych doczekały się rozwiązania. Jeszcze przed
narodzinami współczesnych metod neuroobrazowania
i elektroencefalografii (EEG) badanie deficytów występujących
u pacjentów z uszkodzeniami mózgu umożliwiało swego rodzaju
odwrotną inżynierię i dostarczało wiedzy na temat tego, w jaki
sposób mózg wytwarza rozmaite stany poznawcze.

Z pomocą pacjentów

Neuronaukowcy dużo zawdzięczają licznym pacjentom klinicznym,


którzy wspaniałomyślnie uczestniczyli w ich badaniach. Dzięki
badaniu pacjentów przy użyciu aparatów rentgenowskich
i pierwszych urządzeń skanujących naukowcy zaczęli odkrywać, że
wszystkie nietypowe zachowania są spowodowane uszkodzeniami
mózgu w konkretnych miejscach. Na przykład uszkodzenie
pewnego fragmentu płata ciemieniowego może skutkować
zagadkowym zaburzeniem nazywanym paramnezją
reduplikacyjną. Cierpiąca na nie osoba ma złudzenie, że jej
otoczenie zostało skopiowane, istnieje w kilku miejscach
równocześnie albo zostało przeniesione gdzie indziej. Badałem
kiedyś pacjentkę dotkniętą tym zaburzeniem. Chociaż badanie
odbywało się w moim gabinecie w Szpitalu Nowojorskim, twierdziła
ona, że znajdujemy się w jej domu we Freeport w stanie Maine.
Zacząłem od pytania: „Więc gdzie pani teraz jest?” „Jestem we
Freeport w stanie Maine. Wiem, że pan w to nie wierzy. Kiedy
doktor Posner odwiedził mnie dzisiaj rano, powiedział, że znajduję
się w Szpitalu Memorial Sloan-Kettering, i dodał, że właśnie to
powinnam mówić lekarzom podczas obchodu. Niech tak będzie, ale
ja wiem swoje – jestem w swoim domu przy Main Street we
Freeport w stanie Maine!” Zapytałem: „Skoro znajduje się pani we
własnym domu we Freeport, to skąd się wzięły te windy na
korytarzu?” Kobieta odpowiedziała spokojnie: „Panie doktorze, czy
pan wie, ile za nie zapłaciłam?”
Przesuńmy się teraz w kierunku przedniej części mózgu.
Uszkodzenie bocznej części płatów czołowych skutkuje deficytami
w zakresie organizowania zachowań (ustalania ich kolejności), co
sprawia, że pacjent nie potrafi planować ani wykonywać wielu
zadań równocześnie. Zmiana w obrębie kory oczodołowo-czołowej,
znajdującej się tuż nad oczodołami, może spowodować przerwanie
dróg emocjonalnych, które poprzez mechanizm sprzężenia
zwrotnego umożliwiają monitorowanie stanów poznawczych; takie
uszkodzenie może się wiązać z utratą zdolności odróżniania dobra
od zła i zaburzeniem zdolności hamowania zachowań, co prowadzi
do bardziej impulsywnych, obsesyjno-kompulsywnych i/lub
agresywnych działań, a także do zaburzeń wyższych funkcji
poznawczych. Wreszcie, uszkodzenie ośrodka Wernickego w lewym
płacie skroniowym powoduje afazję Wernickego. Osoba dotknięta
tym zaburzeniem może nie rozumieć mowy lub języka pisanego
i chociaż mówi płynnie, zachowując naturalny rytm języka, jej
wypowiedzi są pozbawione sensu. Tak więc medycyna kliniczna
dostarcza nam danych świadczących o tym, że określone części
mózgu odpowiadają za konkretne aspekty aktywności poznawczej.

Moduły czynnościowe

Dzisiaj wydaje się, że zlokalizowane funkcje mózgu są dużo


bardziej wyspecjalizowane, niż przypuszczał Gall. Niektórzy
pacjenci z uszkodzeniami płata skroniowego nie radzą sobie
z rozpoznawaniem zwierząt, ale bez trudu rozpoznają przedmioty
wytworzone przez człowieka – lub odwrotnie[5]. Uszkodzenie
jednego miejsca w mózgu uniemożliwia nam odróżnienie teriera od
borsuka (nie twierdzę, że te dwa gatunki istotnie się różnią),
podczas gdy zmiana w innym miejscu sprawia, że nie jesteśmy
w stanie rozpoznać opiekacza do chleba. Są nawet ludzie, których
uszkodzenie pewnego fragmentu mózgu pozbawiło zdolności
rozpoznawania owoców. Według badaczy z Harvardu, Alfonso
Caramazzy i Jennifer Shelton, w mózgu znajdują się
wyspecjalizowane systemy wiedzy (moduły), odrębne dla kategorii
ożywionych i nieożywionych i wyposażone w oddzielne mechanizmy
neuronalne. Tych wyspecjalizowanych systemów wiedzy nie należy
mylić z samą wiedzą; są to systemy, które każą nam zwracać
uwagę na określone aspekty sytuacji i w ten sposób zwiększają
nasze szanse na przetrwanie. Wydaje się na przykład, że istnieją
wyspecjalizowane detektory pewnych klas drapieżników, takich jak
węże i wielkie koty[6]. W mózgu może istnieć zakodowany zbiór
sygnałów wzrokowych, które sprawiają, że zwracamy uwagę na
pewne aspekty ruchu biologicznego, takie jak pełzanie węża albo
ostre zęby, oczy skierowane do przodu, rozmiary i kształt ciała
w wypadku dużych kotów, których używamy do rozpoznawania
tych zwierząt[7]. Nie musimy dysponować wrodzoną wiedzą, że
tygrys jest tygrysem, ale kiedy widzimy duże, przyczajone zwierzę
z oczami skierowanymi do przodu i z ostrymi zębami, wiemy, że
mamy do czynienia z drapieżnikiem, i automatycznie wzmagamy
czujność. Podobnie na widok pełzającego ruchu w trawie
automatycznie doświadczamy nagłego przypływu adrenaliny
i robimy krok do tyłu.
Oczywiście wyspecjalizowane detektory drapieżników występują
nie tylko u ludzi. Richard Cross i jego współpracownicy
z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis badali wiewiórki, które
dorastały w odosobnieniu i nigdy wcześniej nie widziały węża.
Kiedy zobaczyły go po raz pierwszy, uciekały przed nim, chociaż nie
robiły tego na widok innych nieznanych obiektów. Wiewiórki są
z natury nieufne wobec węży. Badacze wykazali, że trzeba
dziesięciu tysięcy lat życia w środowisku wolnym od węży, aby ów
„szablon węża” zniknął w danej populacji[8]. Wyjaśnia to
zachowanie wspomnianych wcześniej walabii z Wyspy Kangura.
Torbacze te reagowały na pewne sygnały wzrokowe wysyłane przez
wypchane drapieżniki, a nie na jakiekolwiek zachowanie czy
zapach. Istnieją zatem wyspecjalizowane moduły – w tym wypadku
służące do rozpoznawania obiektów – które nie wymagają
uprzedniego doświadczenia ani kontekstu społecznego, aby
sprawnie działać. Mechanizmy te są wrodzone i stanowią nasze
„wyposażenie fabryczne”. Niektóre z nich dzielimy z innymi
zwierzętami, inne występują u pewnych gatunków zwierząt, ale nie
u człowieka, jeszcze inne są charakterystyczne wyłącznie dla
naszego gatunku.

Rozszczepienie mózgu

Począwszy od roku 1961, badacze mogli korzystać z nowej


możliwości badania mózgu w działaniu – u pacjentów, u których
chirurgicznie rozdzielono półkule mózgu, zwanych pacjentami
z rozszczepionym mózgiem. Pod koniec lat pięćdziesiątych XX
wieku w laboratorium Rogera Sperry’ego w California Institute of
Technology (Caltech) badano skutki przecięcia spoidła wielkiego
u małp i kotów[9] i opracowywano nowe metody oceny skutków tego
zabiegu. Badacze ci odkryli, że jeśli jedna z półkul mózgowych
zwierzęcia z nienaruszonym spoidłem wielkim nauczyła się
wykonywać jakieś zadanie, to umiejętność ta przenosi się do
drugiej półkuli, nic podobnego nie następuje jednak u zwierzęcia,
u którego przecięto spoidło wielkie. Rozdzieleniu półkul mózgowych
towarzyszyło rozszczepienie procesów spostrzegania i uczenia się.
Skutki tego zabiegu okazały się bardzo poważne, nasuwało się więc
pytanie, czy podobne następstwa można zaobserwować u ludzi. Do
kwestii tej odnoszono się nader sceptycznie – z kilku powodów.
Chociaż w raportach dotyczących wielu przypadków
neurologicznych z końca XIX wieku opisano konkretne
upośledzenia towarzyszące ogniskowym uszkodzeniom spoidła
wielkiego, odkrycia te padły ofiarą zaproponowanej przez Lashleya
teorii ekwipotencjalnej kory mózgowej. Zostały zignorowane,
zamiecione pod dywan i zapomniane na wiele lat. W oczach
sceptyków przekonującym dowodem był fakt, że dzieci, które
urodziły się bez spoidła wielkiego, nie przejawiały żadnych
negatywnych skutków jego braku[10]. Ostatnim ważnym powodem
był fakt, że u dwudziestu sześciu pacjentów, u których w latach
czterdziestych XX wieku na Uniwersytecie Rochester
przeprowadzono zabieg przecięcia spoidła wielkiego
(komisurotomia), aby złagodzić objawy padaczki lekoopornej, nie
zaobserwowano żadnych skutków neurologicznych ani
psychologicznych tej operacji. Pacjentów tych badał młody,
utalentowany neurolog, Andrew Akelaitis[11]. Po operacji wszyscy
pacjenci czuli się dobrze i nie zauważyli żadnych zmian. Karl
Lashley wykorzystał wyniki tych badań, aby wypromować swoją
ideę efektu masy i ekwipotencjalności kory mózgowej; poszczególne
obwody mózgowe nie mają istotnego znaczenia – twierdził – liczy
się tylko łączna masa mózgu. Zasugerował, że funkcja spoidła
wielkiego polega po prostu na utrzymywaniu półkul mózgowych
razem.
Podczas wakacji letnich przed moim ostatnim rokiem
w Dartmouth College wylądowałem w laboratorium Rogera
Sperry’ego w Caltech – jako stażysta – ponieważ interesowały mnie
badania regeneracji nerwów, o których wspomniałem
w poprzednim rozdziale. W tym czasie laboratorium skupiało się
jednak na spoidle wielkim, tak więc spędziłem całe lato, próbując
wyłączyć jedną z półkul mózgowych królika. Doszedłem wtedy do
wniosku, że badania podstawowe to coś dla mnie. Nurtowało mnie
pytanie, co się dzieje z ludźmi po zabiegu przecięcia spoidła
wielkiego. Ponieważ badania prowadzone w laboratorium
wykazywały spektakularne zmiany funkcjonowania mózgów kotów
i małp (między innymi szympansów), u których przecięto spoidło
wielkie, byłem przekonany, że również u ludzi operacja ta pociąga
za sobą pewne skutki. Na ostatnim roku studiów postanowiłem
przeprowadzić ponowne badanie pacjentów Akelaitisa w Rochester
w trakcie ferii wiosennych i opracowałem nową metodę ich
testowania. Zaopatrzony w pierwsze stypendium, wynoszące 200
dolarów, otrzymane od Fundacji Hitchcocka przy Dartmouth
Medical School i przeznaczone na pokrycie kosztów wypożyczenia
samochodu i pobytu w hotelu, pojechałem do Rochester. Mój
wynajęty samochód był pełen tachistoskopów (aparatów
używanych w badaniach psychologicznych przed erą komputerów,
służących do wyświetlania na ekranie obrazów przez określony
czas), które wypożyczyłem na wydziale psychologii w Dartmouth,
aby przeprowadzić zaplanowane eksperymenty. Badania jednak
odwołano tuż przed ich rozpoczęciem, a ja zostałem z pustymi
rękoma i z dojmującym poczuciem zawodu. Mimo to moja
ciekawość nie osłabła. Postanowiłem wrócić do tętniącej życiem
atmosfery Caltech, aby kontynuować tam naukę na studiach
magisterskich, co nastąpiło latem kolejnego roku.
Na początku moich studiów magisterskich pojawiła się nowa
możliwość. Doktor Joseph Bogen, neurochirurg, rezydent
w szpitalu White Memorial w Los Angeles, oraz jego opiekun
naukowy, Philip Vogel, mieli pacjenta, u którego – jak sądził Bogen
po przeprowadzeniu krytycznej analizy medycznej literatury
badawczej – korzystne byłoby przeprowadzenie operacji
rozszczepienia mózgu. Pacjent wyraził zgodę na zabieg. W ciągu
ostatnich dziesięciu lat człowiek ten – krzepki, czarujący
mężczyzna o inicjałach W. J. – miał dwa duże napady padaczkowe
tygodniowo, przy czym po każdym z nich dochodził do siebie przez
kolejną dobę. Wywierało to, rzecz jasna, ogromny wpływ na jego
życie, więc był gotowy podjąć ryzyko i poddać się operacji.
Wyposażony w procedury badawcze, które opracowałem jeszcze
w Dartmouth, miałem przebadać W. J. przed operacją i po niej[12].
Zabieg okazał się wielkim sukcesem, a W. J. był podekscytowany
faktem, że nie czuje się inaczej niż przed operacją, a jego napady
padaczkowe ustąpiły bez śladu. Mnie również zelektryzowały moje
odkrycia dotyczące funkcjonowania mózgu W. J.; do dzisiaj
fascynują mnie wyniki badań tego pacjenta i wielu kolejnych.
Chirurgiczny zabieg przecięcia spoidła wielkiego wykonywano
u pacjentów, u których zawiodły wszystkie inne metody leczenia
padaczki lekoopornej. William Van Wagenen, neurochirurg
z Rochester w stanie Nowy Jork, przeprowadził pierwszą taką
operację w roku 1940, po tym jak zauważył, że stan jednego
spośród jego pacjentów, który cierpiał z powodu szczególnie
ciężkich napadów epilepsji, wyraźnie się poprawił, kiedy w jego
spoidle wielkim rozwinął się guz[13]. Naukowcy wpadli na pomysł,
że jeśli przetnie się połączenie między półkulami, to impulsy
elektryczne stanowiące przyczynę napadów nie będą się przenosić
z jednej strony mózgu do drugiej, dzięki czemu nie dojdzie do
uogólnionych drgawek. Ale rozszczepienie mózgu to poważna
sprawa. Obawiano się skutków ubocznych takiego zabiegu. Czy
doprowadzi on do rozszczepienia osobowości? Czy odtąd pacjent
będzie miał w głowie dwa mózgi? W rzeczywistości metoda ta
okazała się wielkim sukcesem. U większości pacjentów aktywność
napadowa zmniejszyła się o 60–70%, a oni sami czuli się dobrze –
nie zdradzali żadnych oznak rozszczepienia osobowości ani
rozdwojenia świadomości[14]. Większość wydawała się nieświadoma
jakichkolwiek zmian we własnych procesach psychicznych. Było to
wspaniałe, ale zarazem bardzo zagadkowe.
Zabieg całkowitego rozdzielenia półkul mózgowych –
komisurotomia – polega na przecięciu dwóch łączących je wiązek
włókien nerwowych: spoidła przedniego i spoidła wielkiego
(zwanego także ciałem modzelowatym). Nie wszystkie połączenia
między prawą i lewą stroną mózgu zostają jednak przerwane. Obie
półkule nadal są połączone ze wspólnym pniem mózgu, który
utrzymuje zbliżony poziom pobudzenia, więc obie strony zasypiają
i budzą się w tym samym momencie[15]. Nienaruszone są szlaki
podkorowe, więc obie półkule otrzymują takie same informacje
czuciowe od nerwów powiązanych z pięcioma zmysłami oraz
informacje proprioceptywne od nerwów czuciowych
zlokalizowanych w mięśniach, stawach i ścięgnach – informacje na
temat położenia ciała w przestrzeni. W tamtych czasach nie
wiedzieliśmy jeszcze, że obie półkule mogą inicjować ruchy gałek
ocznych oraz że – jak się wydaje – istnieje tylko jeden zintegrowany
system uwagi przestrzennej, który po rozdzieleniu półkul mózgu
zachowuje pojedyncze ognisko. Uwaga nie może być jednocześnie
skupiona na dwóch odrębnych punktach w przestrzeni[16]. Niestety,
wbrew przekonaniu większości dzisiejszych kierowców prawa
połowa mózgu nie może obserwować ruchu na drodze, podczas gdy
lewa odczytuje SMS-y w telefonie komórkowym. Od tamtej pory
dowiedzieliśmy się również, że bodźce emocjonalne przedstawione
jednej półkuli wpływają na oceny dokonywane przez drugą. Od
samego początku wiedzieliśmy natomiast – dzięki badaniom Broki
i Daksa – że ośrodki językowe mieszczą się w lewej półkuli (wyjątek
stanowi niewielka grupa osób leworęcznych).
Podczas badania przeprowadzonego przed zabiegiem
komisurotomii W. J. potrafił nazwać obiekty znajdujące się w lewej
i prawej połowie pola widzenia oraz obiekty umieszczone w jego
lewej lub prawej dłoni. Rozumiał wszystkie polecenia i potrafił je
wykonać dowolną ręką. Innymi słowy, był normalny. Kiedy
przyszedł na badanie po operacji, czuł się dobrze i podobnie jak
pacjenci z Rochester, nie zauważył u siebie żadnych zmian
z wyjątkiem ustąpienia napadów padaczkowych. Opracowałem
procedurę badawczą, która w odróżnieniu od tej zastosowanej przez
Akelaitisa, wykorzystywała anatomię ludzkiego układu
wzrokowego. U ludzi nerwy wzrokowe biegnące z lewego i prawego
oka spotykają się w miejscu zwanym skrzyżowaniem wzrokowym,
w którym oba nerwy dzielą się na pół, przy czym przyśrodkowa
część każdego z nich (szlak wewnętrzny) przechodzi na drugą
stronę mózgu, a część boczna (zewnętrzna) pozostaje po tej samej
stronie. Te części obojga oczu, które koncentrują się na prawej
połowie pola widzenia, przesyłają informacje do lewej półkuli,
a informacje pochodzące z lewej połowy pola widzenia docierają do
prawej półkuli i tam są przetwarzane. W eksperymentach
prowadzonych na zwierzętach informacje te nie przechodziły
z jednej odłączonej półkuli mózgu do drugiej. Tylko prawa strona
mózgu miała dostęp do informacji pochodzących z lewej połowy pola
widzenia i odwrotnie. Ze względu na taką właśnie budowę systemu
wzrokowego mogłem dostarczać informacje tylko do jednej połowy
mózgów badanych zwierząt.
Nadszedł dzień pierwszego badania pacjenta W. J. po przebytym
zabiegu. Czego mieliśmy się dowiedzieć? Początkowo wszystko
przebiegało zgodnie z oczekiwaniami. Spodziewaliśmy się, że skoro
jego ośrodek mowy mieści się w lewej półkuli mózgu, W. J. będzie
w stanie nazywać przedmioty widziane przez jego lewą półkulę.
I rzeczywiście – pacjent bez trudu nazywał obiekty pokazane lewej
połowie jego mózgu. Kiedy więc wyświetliliśmy obrazek łyżeczki
w prawej połowie jego pola widzenia, a następnie zapytaliśmy: „Czy
coś widziałeś?”, pacjent bez wahania odpowiedział: „Łyżeczkę”.
Przyszła pora na pierwszy ważny test: co by się stało, gdybyśmy
pokazali te obiekty jego prawej półkuli, eksponując je w lewej
połowie pola widzenia? Badania Akelaitisa sugerowały, że spoidło
wielkie nie odgrywa istotnej roli w integrowaniu informacji między
półkulami. Można było zatem przypuszczać, że W. J. będzie
w stanie opisać taki obiekt. Wyniki przeprowadzonych w Caltech
eksperymentów na zwierzętach wiodły jednak do przeciwnych
wniosków, a ja się spodziewałem, że badanie pacjenta W. J.
przyniesie rezultat zgodny z wynikami tych eksperymentów.
Wyświetliłem obrazek w lewej połowie jego pola widzenia
i zapytałem: „Czy coś widziałeś?”
Jeśli nie zajmujesz się badaniami naukowymi, być może lepiej
zrozumiesz, jak elektryzujący był to moment, kiedy wyobrazisz
sobie wirujące koło ruletki z kwotą kilkakrotnie przewyższającą
Twoje roczne dochody, postawioną na kolor czerwony. Masz
nadzieję, że kulka zatrzyma się na czerwonym polu, a kiedy koło
zaczyna zwalniać, czujesz, jak Twoje napięcie rośnie – przecież
zainwestowałeś w wynik losowania swoje środki do życia i wiele
godzin pracy. Miałem nadzieję, że mój eksperyment ujawni coś,
o czym dotąd nie wiedzieliśmy. W miarę jak zbliżał się moment
pokazania obrazka prawej półkuli mózgu W. J., moje napięcie rosło.
Co się wydarzy? Adrenalina zalewała moje ciało, serce waliło jak
oszalałe – niczym futbolówka w Dartmouth, kiedy trenerem
tamtejszej drużyny był Bob Blackman. Dzisiaj wyniki te są
powszechnie znane i stanowią temat niezobowiązujących rozmów
na przyjęciach koktajlowych, nie sposób jednak opisać mojego
zdumienia, kiedy W. J. odpowiedział: „Nie, niczego nie widziałem”.
Nie tylko nie potrafił werbalnie opisać – przy użyciu lewej półkuli
mózgu – przedmiotu pokazanego jego świeżo odłączonej prawej
półkuli, ale wcale nie wiedział, że cokolwiek tam było!
Eksperyment, który zaprojektowałem jeszcze przed ukończeniem
studiów licencjackich i który udało mi się przeprowadzić na
studiach magisterskich, przyniósł zdumiewające odkrycie!
Krzysztof Kolumb nie mógł odczuwać większej ekscytacji, kiedy
zobaczył ląd na horyzoncie, niż ta, której doświadczyłem w tamtej
chwili.
Początkowo wydawało się, że W. J. jest ślepy na bodźce
pokazywane lewej połowie jego pola widzenia. Dalsze dociekania
wykazały jednak, że to nieprawda. Miałem w zanadrzu jeszcze
jedną sztuczkę, żeby się dowiedzieć, czy jego prawa półkula
otrzymywała jakiekolwiek informacje wzrokowe. Obie połowy
mózgu mogą zawiadywać pracą mięśni twarzy oraz mięśni
proksymalnych ramion, ale każda z półkul z osobna sprawuje
kontrolę nad mięśniami dystalnymi dłoni. Tak więc lewa półkula
zawiaduje prawą dłonią, a prawa półkula – lewą[17]. Kiedy badany
nie widzi swoich dłoni, lewa połowa mózgu nie ma pojęcia, co robi
lewa dłoń, a prawa nie wie, co się dzieje z prawą dłonią. Wpadłem
na pomysł eksperymentu, w którym W. J. mógł reagować na
bodźce, naciskając specjalny klawisz (służący do nadawania
komunikatów alfabetem Morse’a) lewą dłonią, kontrolowaną przez
prawą półkulę mózgu, przed podaniem odpowiedzi słownej, za
którą odpowiadała lewa półkula. Zapaliłem światło w polu
widzenia jego prawej półkuli, a on zareagował, naciskając klawisz
lewą ręką, kiedy światło błysnęło, ale powiedział, że niczego nie
widział! Jego prawa półkula nie była ślepa na prezentowane bodźce
– zobaczyła błysk światła i mogła nas o tym powiadomić poprzez
naciśnięcie klawisza. Jedynym powodem, z jakiego W. J.
zaprzeczał, jakoby światło błysnęło, było całkowite przerwanie
przepływu informacji między półkulami mózgu.
Okazało się, że każda informacja wzrokowa, dotykowa,
proprioceptywna, słuchowa lub zapachowa, którą przedstawiono
jednej z półkul, była przetwarzana wyłącznie przez tę połowę
mózgu – bez wiedzy drugiej połowy. Lewa półkula nie wiedziała,
jakie informacje przetwarza prawa, i na odwrót. Odkryłem, że
u pacjenta z rozszczepionym mózgiem lewa półkula i ośrodek mowy
nie mają dostępu do informacji odebranych przez prawą półkulę.
Otworzyło to przed nami zupełnie nowe możliwości – odtąd
mogliśmy badać zdolność zlokalizowaną w jednej z półkul w izolacji
od drugiej półkuli, nie zaś deficyt spowodowany przez uszkodzenie
mózgu.
W kolejnych eksperymentach umieszczaliśmy różne przedmioty
w zasięgu lewej dłoni, ale poza zasięgiem wzroku osoby badanej.
Prawej półkuli pokazywano obrazek jednego z nich, a lewa ręka
dotykała wszystkich przedmiotów i była w stanie bezbłędnie
wskazać ten, który wyświetlono. Kiedy jednak pytaliśmy pacjenta:
„Czy coś widziałeś?” albo „Co trzymasz w lewej dłoni?”, twierdził, że
nie widział żadnego obrazka, i nie potrafił opisać tego, co
znajdowało się w jego lewej dłoni. W innej wersji tego badania
pokazywaliśmy prawej półkuli wizerunek roweru, a następnie
pytaliśmy pacjenta, czy coś widział. I tym razem badany
odpowiadał przecząco, lecz jego lewa ręka rysowała rower.
Wkrótce stało się oczywiste, że prawa półkula przewyższa lewą
pod względem umiejętności wzrokowo-przestrzennych. Choć lewa
dłoń, kontrolowana przez prawą półkulę, bez trudu układała
zestaw kolorowych klocków, aby skopiować wzór wyświetlony
prawej półkuli, kiedy podobny obrazek pokazywano lewej półkuli,
ułożenie wzoru zajmowało prawej dłoni całe wieki. Co więcej,
pacjent musiał siedzieć na swojej lewej dłoni, która wyrywała się do
tego, by spróbować rozwiązać ten problem. Lewa ręka umiała
kopiować i rysować trójwymiarowe obrazki, podczas gdy prawa –
ta, która z łatwością potrafi napisać list – nie była w stanie
narysować sześcianu. Prawa półkula okazała się specjalistką
w wykonywaniu takich zadań, jak rozpoznawanie twarzy w pozycji
pionowej, skupianie uwagi czy dokonywanie rozróżnień
percepcyjnych. Półkula lewa to intelektualistka wyspecjalizowana
w dziedzinie języka, mowy i zachowań inteligentnych. Po zabiegu
komisurotomii werbalny IQ pacjenta pozostaje niezmieniony[18],
podobnie jak jego umiejętność rozwiązywania problemów. Można
u niego zaobserwować pewne deficyty w zakresie swobodnego
przypominania i obniżenie wyników w innych testach
wykonaniowych, lecz odizolowanie połowy kory mózgowej od
dominującej lewej półkuli nie wywiera istotnego wpływu na funkcje
poznawcze. Wydajność lewej półkuli nie zmienia się w porównaniu
ze stanem sprzed zabiegu operacyjnego, natomiast odłączona
prawa półkula dużo gorzej radzi sobie z zadaniami poznawczymi.
Stawało się oczywiste, że prawa półkula ma własne, bogate życie
psychiczne, całkowicie różne od życia lewej połowy mózgu.
Już wcześniej wiedzieliśmy – na podstawie wyników badań
pacjentów z uszkodzeniami neurologicznymi – że w mózgu istnieją
dwie odrębne drogi nerwowe odpowiedzialne za spontaniczną
(mimowolną) i świadomą (dowolną) ekspresję mimiczną[19].
U pacjentów, u których uszkodzenie zlokalizowane w prawej
półkuli spowodowało zerwanie komunikacji między półkulami,
tylko prawa część twarzy reaguje, kiedy prosi się ich, żeby się
uśmiechnęli – lewa strona pozostaje nieruchoma[20]. Jeżeli jednak
ten sam pacjent słyszy dowcip i spontanicznie się uśmiecha, to
mięśnie jego twarzy reagują normalnie – po obu stronach –
ponieważ w wypadku reakcji mimowolnych wykorzystywana jest
inna droga nerwowa, która nie wymaga komunikacji między
półkulami. Z odwrotną sytuacją mamy do czynienia u pacjentów
cierpiących na chorobę Parkinsona, u których doszło do
uszkodzenia układu pozapiramidowego – części systemu
ruchowego, która odpowiada za koordynację ruchów. Tracą oni
zdolność spontanicznej ekspresji mimicznej, ale potrafią świadomie
kontrolować mięśnie twarzy. W naszych eksperymentach
z udziałem pacjentów z rozszczepionym mózgiem spodziewaliśmy
się, że jeśli wydamy polecenie lewej półkuli mózgu pacjenta, to
prawa strona jego twarzy zareaguje pierwsza. Nasze
przewidywania się sprawdziły. Kiedy lewa półkula pacjenta
z przeciętym spoidłem wielkim widzi polecenie: „Uśmiechnij się”
albo „Zmarszcz brwi”, prawa strona twarzy reaguje około 180
milisekund przed lewą – właśnie tyle czasu potrzebuje prawa
półkula mózgu pacjenta na uzyskanie somatycznych informacji
zwrotnych poprzez drogi podkorowe.
Ze wszystkich tych ustaleń badawczych wyłonił się obraz
licznych specjalizacji rozproszonych po całym mózgu. Z naszych
badań wydawał się także wypływać jeszcze inny wniosek: skoro
każda z półkul mózgowych mogła przetwarzać informacje poza
świadomością drugiej połowy mózgu, nasuwała się myśl, że zabieg
komisurotomii wywołał u badanych stan podwójnej świadomości.

Podwójna świadomość?

Nie wszyscy przyjęli nasze odkrycia z entuzjazmem. Kiedy


wjeżdżaliśmy windą na piętro budynku Uniwersytetu Rockefellera,
George Miller przedstawił mnie wybitnemu amerykańskiemu
psychologowi, Williamowi Estesowi, słowami: „Znasz Mike’a? To
ten facet, który odkrył zjawisko rozszczepienia mózgu u ludzi”.
Estes odparł: „Świetnie, teraz mamy więc dwa systemy, których nie
rozumiemy!” Wydawało się, że operacja rozszczepienia mózgu
skutkowała powstaniem dwóch odrębnych, świadomych półkul
mózgowych. W tamtych czasach sądziliśmy, że oznacza to istnienie
dwóch świadomych systemów: umysłu lewego i umysłu prawego.
W 1968 roku Roger Sperry napisał: „Jedną z często spotykanych,
a zarazem szczególnie interesujących cech tego zespołu można
opisać jako pozorne rozdwojenie większości aspektów świadomości.
Pacjenci ci zachowują się tak, jakby zamiast normalnego,
pojedynczego strumienia świadomości mieli dwa niezależne
strumienie – po jednym w lewej i prawej półkuli, z których każda
jest odcięta od drugiej i pozbawiona kontaktu z jej doświadczeniami
psychicznymi. Innymi słowy, każda półkula wydaje się mieć własne
doznania, spostrzeżenia i pojęcia, a także własne impulsy
popychające do działania, którym towarzyszą odrębne
doświadczenia wolicjonalne i poznawcze oraz doświadczenia
uczenia się”[21].
Cztery lata później popadłem w przesadę i posunąłem się jeszcze
dalej: „W ciągu ostatnich dziesięciu lat zgromadziliśmy dowody na
to, że chirurgiczne przecięcie mózgu wzdłuż linii środkowej zakłóca
normalne poczucie świadomej jedności. Pacjent z rozszczepionym
mózgiem ma (co najmniej) dwa umysły: umysł lewy i umysł prawy.
Współistnieją one ze sobą jako w pełni świadome byty, podobnie jak
bliźnięta syjamskie są dwiema odrębnymi osobami”[22].
Nasuwało się pytanie, czy każda z tych świadomości ma
własnego protagonistę – czy istnieją dwie jaźnie? Czy istnieją dwie
wolne wole? Dlaczego dwie połowy mózgu nie kłócą się o to, która
z nich rządzi? Czy dwie jaźnie mózgu są uwięzione w ciele, które
w danym momencie może się znajdować tylko w jednym miejscu?
Która połowa decyduje o tym, gdzie znajduje się ciało? SKĄD bierze
się nasze poczucie wewnętrznej jedności? Czy świadomość
i poczucie Ja mieszczą się w jednej z półkul mózgu?

Czym jest świadomość?

Wszystko to zmieniało się w teoretyczny koszmar! Co więcej,


powtarzaliśmy w kółko termin „świadomość”, ale tak naprawdę nie
znaliśmy jego znaczenia. Nikt nie zadał sobie trudu, żeby zajrzeć do
słownika. Wiele lat później postanowiłem to zrobić. Oto co
znalazłem w International Dictionary of Psychology
(Międzynarodowym słowniku psychologii)z roku 1989:
ŚWIADOMOŚĆ – posiadanie spostrzeżeń, myśli i uczuć. Pojęcie to można
zdefiniować wyłącznie przy użyciu terminów, które są niezrozumiałe, jeśli nie
pojmuje się, czym jest świadomość. Świadomość to zjawisko fascynujące, lecz
nieuchwytne – nie sposób określić, czym ona jest, jak działa i dlaczego
powstała. Nie napisano o niej niczego wartego przeczytania[23].

Z ulgą przyjąłem ostatnie zdanie, ponieważ kiedy ostatnim razem


przeszukałem bazę publikacji naukowych Medline, znalazłem
ponad 18 000 artykułów na temat świadomości, a Sutherland
(autor słownika) właśnie mi poradził, żebym nie zawracał sobie
głowy ich lekturą. Wiemy, że stąpamy po kruchym lodzie, jeśli
temat, którym się zajmujemy, wywołuje nerwowość wśród
specjalistów, a wszyscy pozostali wydają się go doskonale rozumieć
albo mają o nim wyrobione zdanie – jak w sytuacji, gdy próbujemy
wytłumaczyć swoim dzieciom, czym jest seks. Jeżeli jesteś
fizykiem, to ludzie na ulicy przynajmniej nie zachowują się tak,
jakby mieli wbudowaną teorię strun. Kłopot ze świadomością
polega na tym, że jest ona otoczona aurą tajemniczości; z jakiegoś
powodu chcemy traktować ją inaczej niż inne trudne do
zdefiniowania pojęcia, takie jak pamięć czy instynkt. Dotąd nie
zaobserwowaliśmy w mózgu fizycznych przejawów żadnego z tych
zjawisk, ale byliśmy w stanie krok po kroku wyjaśnić ich
mechanizmy, dlatego nie widzę powodu, z jakiego nie moglibyśmy
poradzić sobie ze świadomością pomimo braku precyzyjnej definicji.
Neuronaukowcy nie są jedynymi, którzy napotykają takie
problemy. Badacze z Instytutu Santa Fe powiedzieli mi niedawno,
że współczesne rozumienie pojęcia genu jest bardzo odległe od jego
pierwotnej definicji.
Tak więc w latach siedemdziesiątych XX wieku nie mogliśmy się
uwolnić od idei, że pacjent z rozszczepionym mózgiem ma dwa
niezależne świadome systemy. Tymczasem John Eccles i Donald
MacKay nie mieli takich problemów. W 1979 roku w swoich
wystąpieniach w ramach Wykładów Gifforda Eccles przekonywał,
że prawa półkula mózgu ma ograniczoną samoświadomość, która
jednak nie wystarcza do tego, by mogła powstać osobowość.
Siedzibą tej ostatniej jest lewa półkula. Idea dwóch świadomości
nie podobała się także Donaldowi MacKayowi, który w swoim
wykładzie powiedział: „Rzekłbym jednak, że pogląd, iż można
tworzyć dwie osoby poprzez proste przecięcie systemu
organizującego na poziomie spoidła wielkiego, które łączy ze sobą
półkule mózgu, nie znajduje uzasadnienia w zgromadzonych
danych empirycznych. (...) Ponadto idea ta wydaje się
nieprawdopodobna – w nader ważnym znaczeniu tego słowa”[24].
No cóż, nauka nie stoi w miejscu, a my porzuciliśmy ideę
dychotomicznych systemów umysłowych, chociaż – co irytujące –
nadal dominuje ona w prasie popularnej. Dzięki coraz większej
liczbie pacjentów, nowym metodom badania, bardziej
zaawansowanym urządzeniom i aparaturze do skanowania mózgu,
dużo większej liczbie danych, elastyczności naszych mózgów oraz
faktowi, że coraz bardziej błyskotliwi badacze zadawali pytania
i projektowali eksperymenty, odstąpiliśmy od dawnych idei na
rzecz koncepcji wielości systemów, których część znajduje się
w jednej lub w drugiej półkuli, a inne są rozproszone w obu
półkulach. Nie sądzimy już, że mózg składa się z dwóch
świadomych układów; uważamy, iż tworzy go wiele dynamicznych
systemów umysłowych.

Dychotomiczna teoria mózgu gryzie piach

Teoria ta zaczęła chwiać się w posadach, kiedy zaczęliśmy się


przyglądać zdolnościom poznawczym prawej półkuli mózgu
i zdaliśmy sobie sprawę, że dwie półkule nie są takie same.
Wiedzieliśmy już, że lewa półkula jest owym cudownym dzieckiem,
które umie mówić i rozumie język, podczas gdy prawa nie mówi i w
bardzo ograniczonym zakresie rozumie wypowiedzi innych.
Zaczęliśmy więc zadawać prawej półkuli proste zadania
koncepcyjne – na poziomie pierwszej klasy szkoły podstawowej –
przy użyciu obrazków i prostych słów, które była ona w stanie
zrozumieć. Kiedy na przykład pokazaliśmy prawej półkuli słowo
„garnek”, lewa ręka wskazała garnek. Potem wyświetliliśmy słowo
„woda”, a lewa ręka wskazała wodę. Jak dotąd wszystko było
w porządku: prawa półkula była w stanie odczytywać słowa i łączyć
je z obrazkami. Kiedy jednak wyświetliliśmy te dwa słowa
jednocześnie, lewa ręka nie potrafiła połączyć ich w pojęcie wody
w garnku i wskazała obrazek pustego garnka. Tymczasem dla
lewej półkuli zadanie z garnkiem i wodą okazało się dziecinnie
proste. Okazuje się, że prawa półkula nie radzi sobie
z formułowaniem wniosków. Próbowaliśmy przedstawić ten
problem wyłącznie przy użyciu obrazków – na przykład wyświetlić
prawej półkuli wizerunek zapałki, po nim zaś obrazek
przedstawiający stos drewna, a następnie poprosić ją o wskazanie
jednego z sześciu obrazków, tego, który ilustrował związek
przyczynowy między tymi dwoma obiektami. Prawa półkula nie
potrafiła wybrać obrazka przedstawiającego płonące ognisko.
Nawet wtedy, gdy używaliśmy bodźców o charakterze wzrokowo-
przestrzennym – na przykład pokazywaliśmy badanym figurę
w kształcie litery U, a następnie pytaliśmy, który z zestawu
kształtów zmieniłby tę figurę w kwadrat, prawa półkula nie umiała
rozwiązać tej łamigłówki. Lewa półkula natomiast robiła to
z łatwością. Różnica ta była widoczna także wtedy, gdy część
naszych pacjentów zaczęła mówić przy użyciu prawej półkuli
i przyswoiła sobie dość bogate słownictwo – nawet wtedy prawa
półkula nie potrafiła wnioskować.
Skłoniło nas to do oczywistej konkluzji, że świadome
doświadczenia dwóch półkul mózgu bardzo się różnią. Jedna z tych
różnic polega na tym, że lewa półkula umie formułować logiczne
wnioski, a prawa tego nie potrafi. Prawa półkula traktuje wszystko
dosłownie. Kiedy ma zdecydować, czy pewna grupa przedmiotów
pojawiła się wcześniej w tym samym badaniu, potrafi wskazać
uprzednio widziane przedmioty i odrzucić nowe. „Tak, była tam
plastikowa łyżka, ołówek, gumka do mazania i jabłko”. Lewa
półkula natomiast ma skłonność do błędnego rozpoznawania
nowych przedmiotów, kiedy są one podobne do tych pokazanych
wcześniej – prawdopodobnie dlatego, że pasują do stworzonego
przez nią schematu[25]. „Tak, są tu wszystkie: łyżka [ale ta jest
srebrna, a nie plastikowa], ołówek [chociaż ten jest automatyczny,
a tamten był zwyczajny], gumka do mazania [chociaż ta jest szara,
a nie różowa] i jabłko”. Ze względu na swą niezdolność do
formułowania wniosków, prawa półkula z konieczności polega na
tym, co może w niej wzbudzać pewne odczucia. Dla prawej półkuli
podarowane jej pudełko cukierków jest pudełkiem cukierków. Lewa
półkula może wyciągnąć z tego podarunku rozmaite wnioski.
Gdyby w naszym laboratorium zjawił się Szekspirowski
Marcellus, powiedziałby zapewne: „Źle się dzieje w państwie
dychotomicznej teorii mózgu!”, a my musielibyśmy się z nim
zgodzić. Wyniki prowadzonych badań stopniowo skłaniały nas do
wniosku, że obie połowy mózgu mają swoje specjalizacje, ale nie są
równie świadome. Innymi słowy, nie są świadome tego samego, nie
są też na równi zdolne do wykonywania rozmaitych zadań.
Rzeczywiście, wyniki te podważały dychotomiczną teorię mózgu,
lecz były przy tym druzgocące dla ówczesnych koncepcji
dotyczących jedności świadomego doświadczenia. Zostaliśmy
odesłani do tablicy z pytaniem: „Skąd pochodzi to świadome
doświadczenie?” Czy przetworzone informacje przepływają przez
jakiś ośrodek świadomej aktywizacji, który sprawia, że
uświadamiamy sobie swoje subiektywne doświadczenia, czy też
procesy te są zorganizowane inaczej? Szala przechylała się w stronę
odmiennego rozwiązania – organizacji modułowej z wieloma
podsystemami. Zaczęliśmy wątpić w istnienie pojedynczego
mechanizmu umożliwiającego świadome doświadczenie.
Skłanialiśmy się raczej ku idei, że świadome doświadczenie jest
odczuciem wytwarzanym przez wiele modułów, z których każdy ma
wyspecjalizowane zdolności i możliwości. Ponieważ
odnajdywaliśmy takie wyspecjalizowane zdolności we wszystkich
rejonach mózgu, a ponadto przekonaliśmy się, że świadome
doświadczenie jest ściśle powiązane z tą częścią kory, która
odpowiada za daną zdolność, doszliśmy do przekonania, iż
świadomość jest rozproszona w całym mózgu. Idea ta była
sprzeczna z poglądem Johna Ecclesa, który wskazał lewą półkulę
jako siedzibę świadomości.
Oto najważniejsze spostrzeżenie, które pozwala na
sformułowanie tego wniosku: kiedy zaraz po zabiegu rozdzielenia
półkul mózgowych pytamy pacjenta: „Jak się czujesz?”, odpowiada:
„Dobrze”. Następnie pytamy: „Czy zauważyłeś jakieś zmiany?”,
a jego odpowiedź brzmi: „Nie”. Jak to możliwe? Musisz pamiętać, że
kiedy ów pacjent patrzy na Ciebie, nie potrafi opisać niczego, co
znajduje się w lewej połowie jego pola widzenia. Lewa półkula,
która twierdzi, że wszystko jest w porządku, nie widzi połowy tego,
co znajduje się przed pacjentem, i zupełnie się tym nie przejmuje.
W warunkach innych niż sytuacja badania pacjenci
z rozszczepionym mózgiem rekompensują ów deficyt, poruszając
głową w taki sposób, aby informacje wzrokowe mogły docierać do
obu półkul mózgu. Po większości innych operacji gdybyś po
wybudzeniu z narkozy stwierdził, że nie widzisz niczego w lewej
połowie swojego pola widzenia, z pewnością poskarżyłbyś się
lekarzowi: „Doktorze, nie widzę niczego po lewej stronie, chyba coś
jest nie tak”. Pacjenci z rozszczepionym mózgiem nigdy na to nie
narzekają. Nawet po wielu latach częstych badań nie mają
poczucia, że są wyjątkowi, że ich mózg różni się od mózgów
większości ludzi. Lewej połowie ich mózgu nie brakuje prawej
połowy ani żadnej z jej funkcji. Dzięki temu zdaliśmy sobie sprawę
z faktu, że świadomość określonego fragmentu przestrzeni wymaga
aktywności tej części kory mózgowej, która przetwarza ów
fragment. Jeśli ta część kory nie działa, to ów wycinek przestrzeni
przestaje istnieć dla danego mózgu i danej osoby. Jeżeli rozmawia
ze mną lewa półkula Twojego mózgu, a ja pytam Cię o świadomość
obiektów znajdujących się w lewej połowie Twojego pola widzenia,
to informacje na ten temat zostały przetworzone w odłączonej
prawej półkuli Twojego mózgu i to ona jest tego świadoma. Lewa
półkula nie ma o tym pojęcia – ten obszar po prostu dla niej nie
istnieje. Nie brakuje jej tego, czego sama nie przetwarza, podobnie
jak nie tęsknimy za osobą, o której nigdy nawet nie słyszeliśmy.
Skłoniło nas to do przypuszczenia, że świadomość może być
zjawiskiem lokalnym, stanowiącym wytwór lokalnych procesów
związanych z konkretnym „momentem czuciowym” w lewej lub
prawej połowie przestrzeni. Myśl ta umożliwiła nam wyjaśnienie
niektórych spośród niezrozumiałych wcześniej zachowań
obserwowanych u pacjentów neurologicznych.
Dlaczego część pacjentów, którzy nagle przestają widzieć dużą
część przestrzeni, uskarża się na to, a więc jest tego świadoma
(„Hej, nie widzę niczego po lewej stronie, co się dzieje?”), podczas
gdy inni nie wspominają nawet słowem o nagłej utracie części pola
widzenia, co oznacza, że jej sobie nie uświadamiają? U tych, którzy
narzekają, uszkodzony jest nerw wzrokowy, który przesyła
informacje dotyczące spostrzeganych obrazów do kory wzrokowej –
części mózgu odpowiedzialnej za przetwarzanie tego rodzaju
sygnałów. Jeśli do części kory wzrokowej nie docierają żadne
informacje, to u pacjenta pojawia się ślepy obszar, na który zaczyna
on narzekać. Natomiast u pacjenta, który nie uskarża się na
częściową ślepotę, uszkodzona jest sama kojarzeniowa kora
wzrokowa (część kory odpowiedzialna za zaawansowane stadia
przetwarzania informacji wzrokowych i wytwarzanie doświadczeń
wzrokowych), a nie nerw wzrokowy. Uszkodzenie to skutkuje
powstaniem takiego samego ślepego obszaru, ale pacjent zwykle
nie zgłasza żadnych problemów – podobnie jak nasi pacjenci
z rozszczepionym mózgiem. Dlaczego? Kora wzrokowa to ta część
mózgu, w której powstają reprezentacje rzeczywistości wzrokowej.
Każdemu wycinkowi pola widzenia odpowiada określony fragment
kory wzrokowej. Istnieje w niej na przykład obszar, który zwykle
pyta: „Co się dzieje na lewo od środka pola widzenia?” W wypadku
uszkodzenia nerwu wzrokowego to pole korowe nadal działa; kiedy
nie otrzymuje od nerwu wzrokowego żadnych informacji, zaczyna
zrzędzić: „Coś jest nie tak, nie dostaję żadnych danych!” Jeśli
natomiast ten fragment kojarzeniowej kory wzrokowej jest
uszkodzony, to w mózgu pacjenta nie ma już obszaru
odpowiedzialnego za przetwarzanie informacji pochodzących z tej
części pola widzenia. Dla takiej osoby ten wycinek pola widzenia
przestaje istnieć, więc nie podnosi się żaden alarm. Pacjent
z uszkodzeniem korowym nie uskarża się na objawy, ponieważ
część mózgu, która mogłaby podnieść alarm, przestała działać,
a żadna inna nie przejęła jej funkcji. Logiczny wniosek, jaki
wypływa z tych spostrzeżeń, jest taki, że świadomość fenomenalna
– poczucie, że jesteśmy świadomi jakiegoś spostrzeżenia – jest
wytworem procesów lokalnych, odpowiadających za ściśle
określony rodzaj aktywności.
Moim zdaniem mózg ma wiele lokalnych systemów świadomości
– całą konstelację takich układów – które umożliwiają świadome
doświadczenie. Jakkolwiek odczucie świadomości wydaje nam się
spójne i jednolite, jest ono kształtowane przez owe w dużej mierze
odrębne systemy. Każda myśl, której jesteś świadomy w danej
chwili, jest tą, która przebija się na powierzchnię, staje się
dominująca. W Twoim mózgu toczy się bezpardonowa walka –
różne systemy rywalizują ze sobą, aby wydostać się na wierzch
i zdobyć nagrodę w postaci Twojej świadomości.
Rozważmy pewien przykład. Kilka lat po operacji jedna
z naszych pacjentek z rozszczepionym mózgiem nauczyła się
wypowiadać proste słowa z prawej półkuli mózgu. To interesująca
sytuacja, ponieważ niełatwo było ustalić, która połowa jej mózgu
mówi do nas w danym momencie. W trakcie jednego z badań
wyświetlaliśmy na ekranie obrazki w lewej i prawej połowie jej pola
widzenia, a pacjentka opisywała, co widzi i czego doświadcza. „Po
tej stronie [wskazała obrazek po lewej stronie ekranu, pokazany jej
prawej półkuli] widzę obrazek, widzę wszystko wyraźniej; kiedy
widzę coś po prawej stronie, jestem bardziej pewna odpowiedzi”.
Z naszych wcześniejszych badań wynikało, że prawa półkula lepiej
sobie radzi z oceną percepcyjną spostrzeganych bodźców,
wiedzieliśmy zatem, że twierdzenie pacjentki, iż widzi wyraźniej,
pochodzi z prawej połowy jej mózgu, natomiast drugą część zdania
wypowiedział jej pewny siebie ośrodek mowy zlokalizowany w lewej
półkuli. Kobieta połączyła ze sobą te dwa stwierdzenia, z których
każde pochodziło z innej półkuli, mimo że dla odbiorcy jej słowa
brzmiały jak spójna wypowiedź wygenerowana przez jeden system.
Wiedzieliśmy jednak, że były to informacje pochodzące z dwóch
odrębnych systemów, splecione w całość przez nasze umysły, kiedy
jej słuchaliśmy.

Jak to działa?

Jak do tego doszło? W jaki sposób staliśmy się tak bardzo


zdecentralizowani i wyposażeni w te wszystkie systemy? Aby
odpowiedzieć na to pytanie, musimy wrócić do kwestii, którą
poruszyliśmy w poprzednim rozdziale, przy okazji omawiania
zmieniających się wzorów połączeń neuronalnych w dużych
mózgach. Wzrostowi mózgu, liczby neuronów i wielkości sieci
neuronalnych towarzyszy proporcjonalny spadek liczby połączeń.
Liczba neuronów, z którymi łączy się pojedyncza komórka
nerwowa, pozostaje mniej więcej taka sama – dany neuron nie
łączy się z coraz większą liczbą innych neuronów, w miarę jak
całkowita liczba komórek nerwowych rośnie. Nie robi tego z kilku
powodów – praktycznych i ekonomicznych. Jednym z nich jest fakt,
że gdyby każdy neuron miał się połączyć ze wszystkimi pozostałymi
komórkami nerwowymi, to nasz mózg musiałby osiągnąć
gigantyczne rozmiary. Dwaj neuroinformatycy, Mark Nelson
i James Bower, obliczyli, że gdyby nasz mózg był w pełni połączony
i zachował kształt kuli, to jego średnica musiałaby wynosić
dwadzieścia kilometrów[26]! Wyobraź sobie, ile energii
pochłaniałoby utrzymanie mózgu rozciągającego się na dwadzieścia
kilometrów! (Przynajmniej rozwiązałoby to problem otyłości). Przy
długich aksonach łączących neurony w odległych częściach mózgu
nastąpiłby spadek prędkości przetwarzania, co utrudniłoby
synchronizację aktywności. Wymagałoby to również powiększenia
dendrytów, aby mogła powstać większa liczba synaps, co z kolei
zmieniłoby właściwości elektryczne neuronu, ponieważ
rozgałęzienie dendrytów wpływa na to, w jaki sposób komórka
nerwowa integruje sygnały elektryczne otrzymane od innych
neuronów. Nie, nasze neurony nie mogły się połączyć według
zasady „każdy z każdym”; nasz ewoluujący mózg wybrał inne
rozwiązanie.
Opierając się na aktualnej wiedzy dotyczącej neuroanatomii
porównawczej i liczby połączeń neuronalnych u ssaków,
neurobiolog Georg Striedter wymienia „prawa” dotyczące łączenia
się neuronów, które jego zdaniem można odnieść do ewolucyjnego
rozwoju dużego mózgu Homo sapiens[27].

Spadek liczby połączeń wraz ze wzrostem rozmiarów


sieci neuronalnych. Wskutek zachowania bezwzględnej –
a nie proporcjonalnej – liczby połączeń, duże mózgi stały się
słabiej połączone, miały jednak w zanadrzu dwie sztuczki:

Minimalizowanie długości połączeń. Duże mózgi


zachowały liczbę połączeń lokalnych, wykorzystując najkrótsze
połączenia neuronalne[28]. Dzięki temu aksony wędrujące w tę
i z powrotem zajmowały mniej miejsca, utrzymanie owych
połączeń pochłaniało mniej energii, a sygnały były przesyłane
szybciej, ponieważ miały do pokonania mniejsze odległości.
Zapoczątkowało to proces podziału i specjalizacji lokalnych
sieci neuronalnych, który doprowadził do powstania grup
modułów mózgowych. Przy całej tej specjalizacji i odrębności
procesów przetwarzania niezbędna jest jednak wymiana
informacji między różnymi częściami mózgu, a zatem...

Nie wszystkie połączenia uległy skróceniu – w mózgu


zachowała się pewna liczba bardzo długich połączeń
między odległymi ośrodkami. Mózg naczelnych ma więc
strukturę „małego świata”: niezliczone krótkie, szybkie
połączenia lokalne (gęsta sieć połączeń lokalnych) oraz
niewielka liczba połączeń dalekiego zasięgu, służących do
przesyłania wyników przetwarzania w obwodach lokalnych
(mała liczba kroków potrzebnych do połączenia dowolnych
dwóch miejsc w mózgu)[29]. Taka struktura pozwala na
efektywne przetwarzanie lokalne (organizacja modułowa),
a przy tym zapewnia szybką komunikację w obrębie sieci
globalnej. Jest ona charakterystyczna dla wielu złożonych
systemów, między innymi dla ludzkich relacji społecznych[30].

Nasza wewnętrzna decentralizacja stanowiła następstwo dużych


rozmiarów naszego mózgu oraz neuroekonomiki umożliwiającej
funkcjonowanie tego organu – mniejsza gęstość połączeń zmusiła
mózg do specjalizacji, wytworzenia lokalnych obwodów
i automatyzacji. Efekt – tysiące modułów, z których każdy
wykonuje swoje zadanie.
Nasza świadomość jest tylko wierzchołkiem góry lodowej
zbudowanej z procesów nieświadomych. Poniżej poziomu
świadomości uwija się jak w ukropie nasz zapracowany
nieświadomy mózg. Z łatwością możemy sobie wyobrazić
niezliczone zadania porządkowo-organizacyjne, jakie nieustannie
wykonuje nasz mózg, aby zapewnić nam prawidłowe
funkcjonowanie mechanizmów homeostatycznych – zadbać o to, by
nasze serce biło miarowo, płuca oddychały, a temperatura
utrzymywała się na odpowiednim poziomie. Dużo trudniej
przychodzi nam wyobrażenie sobie tysięcy nieświadomych
procesów, które toczą się gładko w naszym mózgu i których
istnienie potwierdzają wyniki niezliczonych badań naukowych
przeprowadzonych w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat.
Zastanówmy się nad tym przez chwilę. Zacznijmy od wszystkich
automatycznych procesów wzrokowych oraz innych procesów
czuciowych, o których była mowa wcześniej. Ponadto nasz umysł
ulega nieuświadomionemu wpływowi procesów pozytywnego
i negatywnego torowania afektywnego i procesów rozpoznawania
kategorii. W naszym świecie społecznym procesy budowania więzi
koalicyjnych, wykrywania oszustów, a nawet oceny moralnej (a
także wiele innych) toczą się poniżej progu świadomości. Dzięki
coraz bardziej zaawansowanym metodom badawczym liczba
i różnorodność odkrywanych procesów z pewnością będzie rosnąć.

Mózg – opis stanowiska

Musimy pamiętać o tym, że nasze mózgi, a co za tym idzie –


wszystkie wspomniane procesy, zostały ukształtowane przez
ewolucję, aby umożliwić nam podejmowanie lepszych decyzji.
Lepszych, czyli takich, które zwiększają nasz sukces
reprodukcyjny. Najważniejsze zadanie mózgu polega na
przekazaniu własnych genów następnemu pokoleniu. Wieloletnie
badania pacjentów z przeciętym spoidłem wielkim wykazały, że
mózg nie jest uniwersalną maszyną liczącą, lecz urządzeniem
zbudowanym z ogromnej liczby połączonych szeregowo
wyspecjalizowanych obwodów, pracujących równolegle
i rozproszonych po całym mózgu, aby móc podejmować owe lepsze
decyzje[31]. Dzięki takiej strukturze w naszym mózgu może
równocześnie przebiegać wiele nieświadomych procesów
przetwarzania[32], co umożliwia nam wykonywanie takich
czynności, jak prowadzenie samochodu. Siedząc za kierownicą,
skupiasz się na trasie przejazdu, oceniasz odległości między swoim
samochodem a innymi pojazdami, kontrolujesz prędkość,
decydujesz, kiedy zahamować, kiedy dodać gazu, a kiedy nacisnąć
sprzęgło i zmienić bieg, zwracasz uwagę na sygnalizację świetlną
i śpiewasz z Bobem Dylanem, którego piosenkę puszczają właśnie
w radiu – wszystko w tym samym czasie. Imponujące!
Dla naszych rozważań szczególnie istotny wydaje się fakt, że
podczas gdy w obrębie każdego z modułów informacje są
przetwarzane hierarchicznie, pomiędzy modułami nie istnieją
relacje hierarchiczne[33]. Żaden z tych modułów nie ma szefa;
tworzą one samoorganizujący się system działający na zasadzie
wolnej amerykanki. Nie przypomina on systemu, jaki przedstawił
w swoim wykładzie Gifforda neurobiolog Donald MacKay. Jego
zdaniem świadoma podmiotowość stanowi wynik scentralizowanej
aktywności nadzorczej: „Źródłem świadomego doświadczenia nie
jest żadne z aktywnych jąder mózgu, lecz sieć dodatniego
sprzężenia zwrotnego, która powstaje, gdy system ewaluacyjny
zaczyna oceniać sam siebie”.

Kto lub co tu rządzi?

Nadal jednak pozostaje pytanie, dlaczego czujemy się tak spójni


wewnętrznie. Dlaczego mamy wrażenie, że to my sprawujemy
kontrolę? Nie mamy poczucia, że w naszym mózgu kłębi się stado
warczących psów. Dlaczego osoby cierpiące na schizofrenię odnoszą
wrażenie, że ich działaniami i myślami kieruje ktoś inny? Kiedy na
przyjęciu koktajlowym rozmawiasz o tym ze znajomymi, którzy nie
znają się na psychologii i neurobiologii, są zafascynowani lub pełni
niedowierzania, gdy opowiadasz im o tych nieświadomych
procesach, ponieważ nie są one dostępne ich świadomemu
doświadczeniu. Wszystko to wydaje nam się sprzeczne z intuicją ze
względu na nasze silne poczucie jednolitej jaźni i przekonanie, że
sami kierujemy swoimi działaniami. Nawet nam, przedstawicielom
neuronauki, trudno zrezygnować z idei homunkulusa, centralnego
procesora pociągającego za sznurki w naszym mózgu, czego
wyrazem jest koncepcja Donalda MacKaya, zgodnie z którą ludzie
są wyposażeni w system nadzorujący ich intencje i zachowania oraz
dostosowywanie ich do środowiska. Mówiąc o tej idei, zwykle nie
używamy słowa na literę H, lecz zastępujemy je eufemizmami,
takimi jak „funkcja wykonawcza” czy „przetwarzanie odgórne”. Jak
system może działać bez szefa – ważniaka, który wszystkim rządzi
– i dlaczego mamy poczucie, że ktoś taki istnieje w każdym z nas?
Odpowiedź na pierwsze pytanie może kryć się w fakcie, że nasz
mózg jest systemem złożonym.

Systemy złożone

System złożony składa się z wielu systemów, które wchodzą ze sobą


w interakcje i wytwarzają właściwości emergentne, będące czymś
więcej niż tylko sumą wszystkich części. Właściwości tych nie
sposób zredukować do cech części składowych. Klasycznym
i łatwym do zrozumienia przykładem takiego systemu jest ruch
uliczny. Przyglądając się częściom samochodu, nie jesteśmy
w stanie przewidzieć wzorów ruchu ulicznego. Nie możemy ich
również przewidzieć na podstawie kolejnego poziomu organizacji –
samochodu. To interakcje wszystkich samochodów, ich kierowców,
społeczeństwa i jego praw, warunków pogodowych, zwierząt, które
niespodziewanie pojawiają się na jezdni, czasu, przestrzeni i któż
wie czego jeszcze wytwarzają zjawisko nazywane ruchem ulicznym.
W przeszłości uważano, że tego rodzaju systemy wydają się nam
złożone, ponieważ wiemy o nich zbyt mało; kiedy jednak poznamy
i zrozumiemy wszystkie zmienne, systemy te staną się całkowicie
przewidywalne. Jest to pogląd w pełni deterministyczny. Wyniki
prowadzonych od wielu lat badań eksperymentalnych
i formułowane na ich podstawie teorie podważają słuszność tego
wniosku. Coraz bardziej popularny staje się pogląd, że źródła
złożoności tkwią w prawach fizyki (zagadnienie to omówię szerzej
w rozdziale czwartym). Badanie systemów złożonych samo w sobie
jest złożone i ma charakter interdyscyplinarny – uczestniczą w nim
nie tylko fizycy i matematycy, lecz także ekonomiści, biolodzy (od
biologów molekularnych po badaczy całych populacji), informatycy,
socjologowie, psychologowie oraz inżynierowie.
Wystarczy rozejrzeć się dokoła, aby dostrzec niezliczone
przykłady systemów złożonych: pogoda i zjawiska klimatyczne,
rozprzestrzenianie się chorób zakaźnych, ekosystemy, internet,
a wreszcie – ludzki mózg. Jak na ironię (z punktu widzenia
psychologii, która dąży do wyjaśnienia wszystkich aspektów
ludzkiego zachowania), cechą rozpoznawczą systemu złożonego jest
„wielość możliwych wyników, zapewniająca [systemowi] możliwość
dokonywania wyborów, eksplorowania i adaptacji”[34]. Implikacje
poglądu, że ludzki mózg jest systemem złożonym, mają duże
znaczenie dla dyskusji na temat wolnej woli, związków między
neuronauką a prawem oraz determinizmu. Niektórym z tych
kwestii przyjrzymy się bliżej w kolejnych rozdziałach.
Dla naszych rozważań dotyczących poczucia wewnętrznej
jedności i kontroli istotne wydaje się spostrzeżenie dwóch badaczy
z Uniwersytetu Northwestern, fizyka Luisa Amarala i chemika
Julia Ottina: „Cechą wspólną wszystkich systemów złożonych jest
to, że wykazują one wysoki poziom organizacji pomimo braku
zewnętrznej zasady organizującej”[35]. Oznacza to, że nie ma
żadnego szefa, żadnego homunkulusa pociągającego za sznurki.
Pomyśl o aukcji reklam Google, a zdasz sobie sprawę, że może
istnieć system, który wygląda tak, jakby ktoś nim kierował, choć
w rzeczywistości nie ma nikogo takiego. System ten działa na
podstawie algorytmów. Aukcja reklam musi zadowolić trzy
samolubne strony: reklamodawcę, który pragnie sprzedać swój
produkt i dlatego potrzebuje odpowiedniej reklamy; użytkownika,
który chce oglądać tylko interesujące go reklamy, żeby nie tracić
czasu; oraz firmę Google, której zależy na tym, by zadowoleni
reklamodawcy i użytkownicy nadal korzystali z jej usług. Za
każdym razem, gdy użytkownik korzysta z wyszukiwarki, Google
organizuje aukcję w celu wyłonienia reklam, które pojawią się na
stronie z wynikami wyszukiwania. Reklamodawcy płacą tylko
wtedy, gdy użytkownik klika na ich reklamę. Jak to działa?
Reklamodawcy dostarczają listę haseł (słów kluczowych) i reklam
oraz deklarują, ile są gotowi zapłacić za każde kliknięcie na ich
reklamę. Dany reklamodawca nie musi jednak zapłacić
zadeklarowanej przez siebie stawki, lecz tę zaoferowaną przez
reklamodawcę, który znajduje się w rankingu tuż za nim. Innymi
słowy, płaci minimalną kwotę niezbędną do utrzymania swojej
pozycji w rankingu. Kiedy użytkownik Google wprowadza
wyszukiwane hasło, Google sporządza listę reklam pasujących do
tego wyszukiwania. Google chce mieć pewność, że reklamy
wyświetlane użytkownikom są wysokiej jakości, tę zaś ocenia się
na podstawie trzech kryteriów. Najważniejszym z nich jest
współczynnik klikalności (click through rate – CTR). Można zatem
powiedzieć, że za każdym razem, gdy użytkownik klika na daną
reklamę, oddaje na nią głos. Drugim kryterium oceny jakości
reklamy jest jej związek z wyszukiwanym hasłem – Google
sprawdza, w jaki stopniu słowa kluczowe i treść reklamy pasują do
danego wyszukiwania. Firma wyświetla tylko pasujące reklamy,
chroniąc użytkowników przed tymi niezwiązanymi z jego
wyszukiwaniem – nie dopuszcza reklamy do aukcji, jeśli
promowany przez nią produkt nie ma związku z hasłem wpisanym
przez użytkownika. Trzecie kryterium to jakość strony docelowej
reklamodawcy[36], która powinna zawierać treści związane
z reklamą, a także odznaczać się łatwością nawigacji
i przejrzystością. Pozycję reklamy w rankingu ustala się poprzez
pomnożenie zadeklarowanej stawki przez jakość strony.
Największą zaletą tego systemu jest to, że wykorzystuje on
egoistyczne motywy każdej ze stron, dzięki czemu – jak twierdzi
główny ekonomista firmy Google – otrzymuje się najbardziej
efektywną z możliwych interakcji[37]. System ten, choć sprawia
wrażenie, jakby kierowała nim jedna osoba, obywa się bez takiego
kontrolera – działa według pewnego algorytmu.
Dlaczego każdy z nas czuje się jednością? Odkryliśmy coś
ważnego w lewej półkuli mózgu – odrębny moduł, który zbiera
wszystkie informacje docierające do mózgu i buduje spójną
narrację. Modułowi temu, nazwanemu przez nas interpretatorem,
przyjrzymy się uważnie w następnym rozdziale.

[1]
Koło tętnicze Willisa - sieć tętnicza znajdująca się u podstawy
mózgu.
[2] Jednym z jego założycieli był Hughlings Jackson.
[3] Galton, 1879.
[4]Galton, który był pionierem w wielu dziedzinach, opracował
także system klasyfikacji odcisków palców i oszacował
prawdopodobieństwo tego, że dwie osoby będą miały jednakowe
odciski palców.
[5] Caramazza i Shelton, 1998.
[6] Boyer i Barrett, 2005.
[7] Barrett, 2005.
[8] Cross, Gusé, Poran i Smith, 1993.
[9] Zob. Stamm i Sperry, 1957; Glickenstein i Sperry, 1960.
[10]Później badacze doszli do wniosku, że u tych dzieci
wykształciły się kompensacyjne drogi nerwowe.
[11] Akelaitis, 1945.
[12]Zob. Gazzaniga, Bogen i Sperry, 1962; Gazzaniga, Bogen
i Sperry, 1963; Gazzaniga, Bogen i Sperry, 1965; Gazzaniga
i Sperry, 1967.
[13] Van Wagenen i Herren, 1940.
[14] Akelaitis, 1941.
[15] Sperry, 1984.
[16] Kutas i in., 1990.
[17] Gazzaniga, Bogen i Sperry, 1967.
[18] Zob. Nass i Gazzaniga, 1987; Zaidel, 1990.
[19] Gazzaniga i Smylie, 1990.
[20]Lewa półkula zawiaduje przede wszystkim mięśniami prawej
strony twarzy, a półkula prawa kontroluje mięśnie twarzy po lewej
stronie.
[21] Sperry, 1968.
[22] Gazzaniga, 1972.
[23] Sutherland, 1989.
[24] MacKay, 1991.
[25] Zob. Phelps i Gazzaniga, 1992; Metcalfe, Funnell i Gazzaniga,
1995.
[26] Nelson i Bower, 1990.
[27] Striedter, 2005.
[28] Chen, Hall i Chklovskii, 2006.
[29] Zob.
Hilgetag, Burns, O'Neill, Scannell i Young, 2000; Sporns,
Tononi i Edelman, 2002; Sakata, Komatsu i Yamamori, 2005.
[30] Watts i Strogatz, 1998.
[31] Zob. Gazzaniga, 1989; Baynes, Eliassen, Lutsep i Gazzaniga,
1998.
[32] Volpe, Ledoux i Gazzaniga, 1979.
[33]Z wyjątkiem układu czuciowego. Zob. Bassett, Bullmore,
Verchinski, Mattay, Weinberger i Meyer-Lindenberg, 2008.
[34] Nicolis i Rouvas-Nicolis, 2007.
[35] Amaral i Ottino, 2004.
[36] Strona docelowa (landing page) – pierwsza strona
internetowa, na którą trafia użytkownik, kliknąwszy na reklamę
(przyp. tłum.).
[37] Varian, 2007.
ROZDZIAŁ 3
Interpretator
Jakkolwiek wiemy, że w naszym mózgu działają niezliczone
ośrodki decyzyjne, że aktywności neuronalnej występującej na
jednym poziomie organizacji nie sposób wyjaśnić na innym
poziomie oraz że podobnie jak w wypadku internetu, w naszym
mózgu nie ma szefa, najważniejsza zagadka pozostaje
nierozwiązana. Uporczywe przekonanie, że w każdym z nas istnieje
jakieś Ja, które decyduje o wszystkim, co robimy, nie ustępuje.
Złudzenie to jest tak przemożne, że niezwykle trudno nim
zachwiać. Zresztą nie ma powodu, aby to robić – przecież
przekonanie to dobrze nam służy. Warto jednak spróbować
zrozumieć, skąd się ono bierze. Kiedy pojmiemy, dlaczego wydaje
nam się, że sprawujemy kontrolę, chociaż doskonale wiemy, że
wszystko, co robimy, jest tylko nieco opóźnionym echem aktywności
naszego mózgu, zrozumiemy przyczyny i mechanizmy naszych
błędów w myśleniu i spostrzeganiu. W następnym rozdziale
dowiemy się, w którym miejscu przestrzeni ludzkiego życia należy
szukać źródeł osobistej odpowiedzialności oraz że ma się ona
świetnie w naszym redukcjonistycznym świecie.

Świadomość potrzebuje czasu

Jako dziecko spędzałem mnóstwo czasu na pustyni w południowej


Kalifornii – wśród ubogiej pustynnej roślinności i kępek suchej
trawy, w otoczeniu fioletowo-czerwonych gór, krzewów
kreozotowych, kojotów i grzechotników – gdzie moi rodzice mieli
kawałek ziemi. Pozostałem przy życiu dzięki nieświadomym
procesom ukształtowanym przez ewolucję, a zwłaszcza dzięki
szablonowi grzechotnika, o którym była mowa w poprzednim
rozdziale. Uskoczyłem z drogi wielu grzechotnikom, ale to nie
wszystko. Odskakiwałem także przed trawą, która szeleściła na
wietrze. Odskakiwałem, nim zdążyłem sobie uświadomić, że to
wiatr, a nie grzechotnik szeleści w trawie. Gdybym polegał
wyłącznie na procesach świadomych, prawdopodobnie skakałbym
rzadziej, z pewnością jednak nieraz ukąsiłby mnie wąż. Procesy
świadome są powolne, podobnie jak to, co nazywamy świadomym
podejmowaniem decyzji.
Kiedy idę przed siebie, informacje czuciowe odbierane przez
system wzrokowy i słuchowy docierają do wzgórza, które jest swego
rodzaju stacją przekaźnikową. Następnie impulsy te są przesyłane
do korowych ośrodków przetwarzania i przekazywane do kory
czołowej. Tam zostają zintegrowane z innymi, wyższymi procesami
psychicznymi i włączone do strumienia świadomości – to wtedy je
sobie uświadamiam („W pobliżu jest wąż!”). W wypadku
grzechotnika pamięć podsuwa mi informację, że węże te są
jadowite, i przypomina mi, jakie następstwa pociąga za sobą
ukąszenie przez grzechotnika. Podejmuję wówczas decyzję (nie
chcę, żeby wąż mnie ukąsił), szybko obliczam, jaka odległość dzieli
mnie od grzechotnika i czy znajduję się w jego zasięgu, a następnie
odpowiadam sobie na pytanie: „Czy muszę zmienić kierunek
i tempo ruchu?” Tak, powinienem się cofnąć. Mózg wysyła
polecenie, aby wprawić mięśnie w ruch. Proces ten zajmuje sporo
czasu – sekundę albo dwie – więc wąż mógłby mnie ukąsić przed
jego zakończeniem. Na szczęście jednak istnieje inne rozwiązanie.
Mózg korzysta z nieświadomej drogi na skróty, prowadzącej przez
ciało migdałowate, które znajduje się pod wzgórzem i bacznie
obserwuje wszystko, co przez nie przepływa. Kiedy ciało
migdałowate rozpoznaje wzór, który w przeszłości wiązał się
z niebezpieczeństwem, wysyła impuls bezpośrednio do pnia mózgu,
a ten włącza reakcję „uciekaj albo walcz” i bije na alarm.
Automatycznie odskakuję do tyłu, zanim jeszcze zdam sobie
sprawę, dlaczego to robię. Nie zdecydowałem się świadomie na
skok, wydarzyło się to bez mojej świadomej zgody. Staje się to
oczywiste, kiedy odskakuję prosto na stopę brata, a moja
świadomość nareszcie wkracza do akcji i stwierdza, że to nie wąż
zaszeleścił w trawie, lecz wiatr. Oczywiście ta dobrze zbadana,
szybsza droga na skróty – pradawna reakcja „uciekaj albo walcz” –
jest również obecna u innych ssaków i została ukształtowana przez
ewolucję.
Gdybyś mnie zapytał, dlaczego odskoczyłem, odpowiedziałbym,
że wydawało mi się, iż widzę węża. Ta odpowiedź ma sens, ale
prawda jest taka, że odskoczyłem, zanim informacja o wężu dotarła
do mojej świadomości. Widziałem go, ale o tym nie wiedziałem.
Moje wyjaśnienie opiera się na informacjach uzyskanych po fakcie,
które znajdują się w mojej świadomości: fakty są takie, że
odskoczyłem i że zobaczyłem węża. Tak naprawdę jednak
odskoczyłem na długo przed tym (w świecie, w którym czas mierzy
się w milisekundach), jak uświadomiłem sobie obecność węża. Nie
podjąłem świadomej decyzji: „Skaczę”, aby następnie wprowadzić ją
w czyn. Odpowiadając na Twoje pytanie, w pewnym sensie
konfabulowałem – podałem fikcyjne wyjaśnienie wcześniejszego
zdarzenia, wierząc w jego prawdziwość. Prawdziwym powodem,
z jakiego odskoczyłem, była automatyczna nieświadoma reakcja na
zagrażającą sytuację, uruchomiona przez ciało migdałowate.
Konfabulowałem, ponieważ ludzki mózg przejawia skłonność do
wnioskowania o związkach przyczynowych. Stara się tworzyć
sensowne wyjaśnienia zdarzeń na podstawie pojedynczych faktów.
Fakty, na których musiał się oprzeć mój mózg, były takie, że
widziałem węża i skoczyłem. Mój mózg nie zarejestrował, że
odskoczyłem, zanim jeszcze uświadomiłem sobie obecność węża.
W tym rozdziale dowiemy się o sobie czegoś dziwnego. Kiedy
próbujemy wyjaśniać swoje działania, za każdym razem
formułujemy wyjaśnienia po fakcie – wykorzystujemy obserwacje
post hoc, nie mając dostępu do procesów nieświadomych. To jeszcze
nie wszystko. Lewa półkula naszego mózgu nagina fakty, aby
stworzyć z nich sensowną opowieść. Dopiero wtedy, gdy owa
historia zaczyna zanadto odbiegać od rzeczywistości, prawa półkula
pociąga za cugle. Wszystkie te wyjaśnienia opierają się na tym, co
przedostało się do naszej świadomości, ale prawda jest taka, że owe
działania i uczucia pojawiają się, zanim jeszcze staniemy się ich
świadomi, a przeważająca ich część stanowi wynik nieświadomych
procesów, które nigdy nie przebiją się do formułowanych przez nas
interpretacji. Słuchanie tego, w jaki sposób ludzie tłumaczą swoje
działania, bywa interesujące – a w wypadku polityków nawet
zabawne – często jednak jest po prostu stratą czasu.

Nieświadomość – metafora góry lodowej

Świadomość wymaga czasu, a my nie zawsze go mamy. Naszymi


przodkami zostali ci, którzy działali szybko w sytuacjach
rywalizacji i zagrożenia życia; ci, którzy byli zbyt powolni, nie
przetrwali wystarczająco długo, aby się rozmnożyć, więc nie zostali
niczyimi przodkami. Łatwo pokazać różnicę czasową między
reakcjami automatycznymi a tymi, w których bierze udział nasza
świadomość. Jeśli posadzę Cię przed monitorem i poproszę, żebyś
nacisnął przycisk za każdym razem, gdy błyśnie światło, po kilku
próbach będziesz w stanie wykonać to zadanie w czasie około 220
milisekund. Gdybym Cię jednak poprosił, abyś zwolnił tylko
odrobinę, do 240 lub 250 milisekund, nie byłbyś w stanie tego
zrobić. Naciskałbyś przycisk ponad dwa razy wolniej – czas reakcji
wydłużyłby się do około 550 milisekund. Gdybyś włączył
świadomość, świadoma kontrola tempa wykonywania zadania
zajmowałaby więcej czasu, ponieważ świadomość działa dużo
wolniej. Może poznałeś już to zjawisko. Pamiętasz, jak ćwiczyłeś
grę na pianinie (lub na innym instrumencie) i uczyłeś się jakiegoś
utworu na pamięć? Po wielu godzinach ćwiczeń Twoje palce
dosłownie fruwały po klawiszach aż do chwili, gdy popełniałeś błąd
i próbowałeś świadomie go naprawić. Wtedy okazywało się, że
ledwie pamiętasz, jaka jest następna nuta. Lepiej było zacząć od
początku z nadzieją, że Twoje palce same przebrną przez ów trudny
moment. To dlatego dobrzy nauczyciele radzą swoim uczniom, aby
nie przerywali, jeśli pomylą się w trakcie koncertu, lecz grali dalej,
tak by ruchy ich palców pozostały automatyczne. To samo można
powiedzieć o sporcie. Nie myśl o tym rzucie wolnym, po prostu
wrzuć piłkę do kosza tak, jak to robiłeś setki razy na treningach!
Zacinasz się wtedy, gdy świadomość wchodzi do gry i zakłóca
automatyczną sekwencję ruchów.
Dobór naturalny faworyzuje procesy nieświadome. Szybkość
i automatyzm – oto klucze do sukcesu. Procesy świadome są
kosztowne – wymagają nie tylko czasu, ale też mnóstwa zasobów
pamięci. Procesy nieświadome natomiast są szybkie i oparte na
regułach. Spektakularnych przykładów przetwarzania
nieświadomego dostarczają złudzenia optyczne. Nasz układ
wzrokowy odbiera pewne sygnały i automatycznie dostosowuje do
nich nasze spostrzeżenia. Przyjrzyj się dwóm stołom na ilustracji
(to tak zwana „iluzja obracających się stołów” autorstwa Rogera
Sheparda) – mają taki sam kształt i jednakową powierzchnię. Nikt
w to nie wierzy! Jeśli umieści się to złudzenie w podręczniku
wprowadzającym do psychologii, studenci wycinają rysunki stołów,
żeby sprawdzić, czy rzeczywiście są one takie same. Nasz mózg
dokonuje obliczeń i wprowadza poprawki na podstawie sygnałów
wzrokowych dotyczących położenia obu stołów. Nie możemy tego
powstrzymać. Nawet jeśli wytniemy oba obrazki, nałożymy jeden
na drugi i przekonamy się, że stoły są jednakowych rozmiarów, nie
będziemy w stanie zmienić sposobu, w jaki je spostrzegamy – nadal
nie będą wyglądały tak samo. Tak więc kiedy pewne bodźce
oszukują nasz układ wzrokowy i sprawiają, że wytwarza on iluzję,
złudzenie nie znika nawet wtedy, gdy już wiemy, iż daliśmy się
zwieść. Ta część naszego układu wzrokowego, która wytwarza
iluzję, nie uwzględnia poprawek opartych na świadomej wiedzy[1].

Te dwa stoły wyglądają inaczej, w rzeczywistości jednak są tego samego


kształtu i jednakowych rozmiarów. Jeśli je zmierzysz, przekonasz się, że są
identyczne

Niektóre przekonujące złudzenia mogą jednak nie wywierać


wpływu na zachowanie. Na przykład badanych oglądających słynne
złudzenie Müllera-Lyera prosi się, aby pokazali palcami długości
odcinków zakończonych strzałkami skierowanymi do środka lub na
zewnątrz. Chociaż kierunek strzałek może wpływać na
spostrzeganą długość odcinka i oszukiwać oczy badanych (na ogół
obserwatorzy mówią, że odcinek zakończony strzałkami
skierowanymi na zewnątrz jest krótszy), jednak nie znajduje to
potwierdzenia w odległościach między ich palcami. Ręka nie daje
się oszukać. Można z tego wnioskować, że procesy determinujące
jawne zachowania są odrębne od tych, które tkwią u podłoża
spostrzegania. Tak więc proces wzrokowo-ruchowy stanowiący
reakcję na dany bodziec wzrokowy może przebiegać niezależnie od
równoczesnej percepcji tego bodźca[2]. Sytuacja zmienia się wtedy,
gdy do akcji wkracza świadomość. Obserwatorzy, których prosi się
o pokazanie długości odcinków z niewielkim opóźnieniem, dokonują
korekty odległości między palcami.

Złudzenie Müllera-Lyera

Bodźce, których nie spostrzegamy świadomie, mogą wywierać


wpływ na nasze zachowanie. Na przykład francuski badacz
Stanislas Dehaene[3] i jego współpracownicy wyświetlali badanym
(bardzo krótko, przez 43 milisekundy) bodziec torujący (prime –
bodziec wpływający na późniejszą reakcję osoby badanej), którym
była pewna liczba zapisana cyfrą lub słownie, a następnie
pokazywali im bodziec maskujący (dwa bezsensowne ciągi liter).
Badani nie byli w stanie ocenić, czy wyświetlono im bodziec
torujący, nie potrafili też go odróżnić od bezsensownych ciągów
liter. Innymi słowy, liczba lub słowo pełniące funkcję bodźca
torującego nie przedostały się do ich świadomości. Następnie
badanym wyświetlono pewną liczbę i poproszono ich, aby nacisnęli
przycisk jedną ręką, jeżeli liczba ta jest większa niż pięć, lub drugą
ręką – jeśli jest mniejsza. Jeżeli obie liczby – bodziec torujący
i liczba docelowa – były mniejsze niż pięć (zgodne), badani
reagowali szybciej niż w sytuacji niezgodności tych bodźców.
Posługując się techniką neuroobrazowania, badacze wykazali, że
bodźce torujące, które nie przedostały się do świadomości badanych
i nie zostały przez nich zauważone, mimo to wywołały aktywność
kory ruchowej. Jeśli dodać do tego spostrzeżenie, że bodźce, które
nie są świadomie spostrzegane, mogą wywoływać silne efekty
percepcyjne (after-effects)[4], to staje się oczywiste, iż duża część
aktywności mózgu odbywa się poza naszą świadomością
i świadomą kontrolą („To nie ja, to mój mózg!”). Tak więc systemy
wbudowane w nasz mózg wykonują swoje zadania automatycznie,
kiedy docierają do nich bodźce należące do podległej im dziedziny –
często bez naszej wiedzy.
Automatyzm może być nabyty. Przychodzi z praktyką. Jednym
z przykładów – oprócz wspomnianej wcześniej gry na
instrumentach muzycznych – jest pisanie na klawiaturze. Jeśli
dobrze opanowaliśmy tę umiejętność, potrafimy pisać, nie myśląc
o tym, co robimy (z pewnością przeczytałeś kilka takich książek!).
Gdyby jednak ktoś nas zapytał, gdzie znajduje się litera W,
musielibyśmy przerwać pisanie i świadomie się nad tym
zastanowić, a to zajmuje sporo czasu. Dzięki automatyzacji
jesteśmy dużo bardziej wydajni. Automatyzacja procesów czyni
z nas ekspertów. Radiolodzy, którzy odczytują wyniki
mammografii, robią to tym lepiej i szybciej, im więcej zdjęć
mammograficznych oceniają. To dlatego, że system rozpoznawania
wzorów w ich mózgu jest świetnie wyszkolony i automatycznie
rozpoznaje obraz nieprawidłowej tkanki. Ludzie stają się
ekspertami dzięki automatyzacji rozpoznawania wzorów podczas
wykonywania określonego zadania.

Dlaczego czujemy się jednością?

Teraz, kiedy zdajemy sobie sprawę (jesteśmy świadomi!), że


przetwarzanie informacji w naszym mózgu w przeważającej części
odbywa się nieświadomie i automatycznie, wróćmy do pytania
postawionego na zakończenie poprzedniego rozdziału. Przy tak
wielkiej liczbie zróżnicowanych, złożonych systemów, które działają
poniżej progu świadomości, przetwarzając informacje w sposób
rozproszony, skąd bierze się nasze poczucie wewnętrznej spójności?
Moim zdaniem odpowiedź na to pytanie kryje się w lewej półkuli
mózgu – w jednym z modułów, które napotkaliśmy w trakcie
wieloletnich badań. I tym razem nasi pacjenci z rozszczepionym
mózgiem umożliwili nam dokonanie kilku fascynujących odkryć.
Kilkanaście lat po rozpoczęciu naszych eksperymentów
pracowaliśmy z inną grupą pacjentów z przeciętym spoidłem
wielkim na wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych.
Zaczęliśmy się zastanawiać, co czują ci pacjenci, kiedy ukradkiem
przekazujemy informacje prawej półkuli ich mózgu, a następnie
prosimy ich lewą rękę, żeby coś zrobiła. Co sobie mówią, kiedy ich
lewa ręka ni stąd, ni zowąd wykonuje jakąś czynność? To tak,
jakbyś w trakcie lektury tej książki nagle zauważył, że Twoja dłoń
zaczyna pstrykać palcami. Jak byś to sobie wytłumaczył?
Zaprojektowaliśmy eksperyment, w którym mogliśmy zapytać
pacjentów, co sądzą na temat zachowania swojej lewej ręki.
Badania te ujawniły jeszcze jedną zdumiewającą zdolność lewej
półkuli mózgu.
Pokazaliśmy pacjentowi dwa obrazki: w prawej połowie jego pola
widzenia umieściliśmy wizerunek kurzej łapy, tak aby lewa
półkula mózgu widziała tylko ten obrazek, a w lewej połowie –
obraz zaśnieżonego podwórka, tak aby półkula prawa nie widziała
niczego poza nim. Następnie położyliśmy przed pacjentem
kilkanaście rysunków, widocznych dla obu półkul mózgu,
i poprosiliśmy, żeby wybrał spośród nich obrazki kojarzące mu się
z tym, co przed chwilą zobaczył. Jego lewa ręka wskazała szuflę
(która stanowiła najlepszą odpowiedź na widok zaśnieżonego
podwórka), a prawa – kurę (była to najbardziej trafna reakcja na
rysunek kurzej łapy). Kiedy zapytaliśmy, dlaczego wybrał właśnie
te obrazki, jego ośrodek mowy zlokalizowany w lewej półkuli
odparł: „Och, to bardzo proste. Kurza łapa kojarzy mi się z kurą”,
z łatwością wyjaśniając to, co wiedział. Zobaczył kurzą łapę.
Następnie, spojrzawszy na swoją lewą dłoń wskazującą szuflę,
mężczyzna dodał bez wahania: „A szufla jest potrzebna do
posprzątania kurnika”. Lewa półkula, która zauważyła reakcję
lewej dłoni, ale nie wiedziała, dlaczego wybrała ona ten, a nie inny
obrazek, natychmiast umieściła to zachowanie w kontekście
pozwalającym na jego wyjaśnienie. Zinterpretowała
zaobserwowaną reakcję zgodnie ze swoją wiedzą, a wszystko, co
wiedziała, to: „kurza łapa”. Nie miała pojęcia o zaśnieżonym
podwórku, ale musiała jakoś wyjaśnić obecność szufli w lewej dłoni.
No cóż, kury robią spory bałagan i trzeba po nich sprzątać. Ach,
o to chodzi! To ma sens. Interesujący wydawał się fakt, że lewa
półkula nie odpowiedziała: „Nie wiem”, co byłoby zgodne z prawdą.
Zamiast tego wymyśliła odpowiedź pasującą do sytuacji.
Konfabulowała, składając informacje, którymi dysponowała,
w sensowną odpowiedź. Nazwaliśmy ten lewopółkulowy proces
interpretatorem[5].
Nasi pacjenci z rozszczepionym mózgiem dostarczyli nam
niezliczonych przykładów działania tego procesu. Wyświetliliśmy
na przykład słowo „dzwonek” prawej połowie mózgu pacjenta
i słowo „muzyka” jego lewej półkuli. Pacjent powiedział, że widział
słowo „muzyka”. Kiedy jednak poprosiliśmy go, żeby wskazał
obrazek przedstawiający to, co przed chwilą zobaczył, pacjent
wybrał dzwonek, chociaż wśród leżących przed nim obrazków było
kilka takich, które lepiej ilustrowały pojęcie „muzyka”. Następnie
zapytaliśmy: „Dlaczego wybrałeś ten obrazek?”, a pacjent odparł:
„Hm, muzyka... ostatnią muzyką, jaką słyszałem, był dźwięk
dzwonów gdzieś w okolicy” (miał na myśli pobliską dzwonnicę).
Lewa połowa jego mózgu (ta, która odpowiadała na pytanie)
musiała wymyślić historię wyjaśniającą, dlaczego mężczyzna
wskazał obrazek z wizerunkiem dzwonka. W innym eksperymencie
wyświetliliśmy słowo „czerwony” lewej połowie mózgu pacjenta
i słowo „banan” jego prawej półkuli. Następnie położyliśmy przed
nim na stole długopisy w różnych kolorach i poprosiliśmy, żeby coś
narysował lewą ręką. Mężczyzna wybrał czerwony długopis (na
skutek decyzji podjętej z łatwością przez lewą półkulę) i lewą ręką
narysował banan (za radą prawej półkuli). Kiedy zapytałem go,
dlaczego narysował banan, jego lewa półkula, która nie miała
pojęcia, dlaczego lewa ręka narysowała ten właśnie przedmiot,
odpowiedziała: „To najłatwiejsza rzecz, jaką można narysować tą
ręką, ponieważ lewej dłoni łatwiej rysować linie z góry na dół”.
I tym razem pacjent nie powiedział: „Nie wiem”, choć właśnie taka
odpowiedź byłaby zgodna z prawdą.
Zastanawialiśmy się, czy wyjaśnienia reakcji emocjonalnych
i zmian nastroju również stanowią wynik konfabulowania po
fakcie. Aby to sprawdzić, przeprowadziliśmy podobny test
u nastoletniego pacjenta po tym, jak wywołaliśmy u niego zmianę
nastroju. Najpierw zapytaliśmy głośno: „Kto jest twoją...” (obie
półkule usłyszały tę część pytania), a potem dodaliśmy:
„dziewczyną”, adresując to słowo wyłącznie do prawej półkuli.
Chłopak natychmiast uśmiechnął się, zarumienił, sprawiał
wrażenie zawstydzonego (zmiana nastroju) i pokręcił głową,
twierdził jednak, że nie usłyszał ostatniego słowa. Nie powiedział
nic więcej. Wystąpiła u niego reakcja emocjonalna typowa dla
nastolatka, którego zapytano o dziewczynę – między innymi
powściągliwość w rozmowie na ten temat – ale chłopak nie
wiedział, dlaczego tak się stało. W końcu napisał imię swojej
dziewczyny lewą ręką.

Nie próbuj ograć szczura w Las Vegas!

Zaczęliśmy się zastanawiać, czy bylibyśmy w stanie zaprojektować


eksperyment, który mógłby wykazać, że lewa i prawa półkula
mózgu analizują świat inaczej. Wykorzystaliśmy klasyczną
eksperymentalną grę psychologiczną, zwaną eksperymentem ze
zgadywaniem prawdopodobieństwa. W trakcie tej gry badani
zgadują, które z dwóch zdarzeń nastąpi za chwilę: czy lampka
zapali się nad zaznaczoną linią, czy też pod nią? Eksperymentator
może manipulować lampką w taki sposób, że w 80% wypadków
zapala się ona nad linią, a w 20% wypadków – pod nią. Okazuje
się, że szczury radzą sobie z tym zadaniem lepiej niż ludzie.
W przeciwieństwie do ludzi, zwierzęta wykorzystują zwykle
strategię maksymalizowania – za każdym razem wybierają
możliwość, która do tej pory występowała najczęściej. Szczury
szybko uczą się za każdym razem przewidywać, że światło
rozbłyśnie nad linią. Dzięki temu otrzymują nagrodę w 80%
wypadków. Po strategię tę sięgają gołębie i kasyna w Las Vegas.
Wybierają ją również dzieci w wieku do czterech lat[6]. Później
jednak coś się dzieje – ludzie w wieku powyżej czterech lat
wykorzystują inną strategię, zwaną dopasowaniem częstości, która
polega na uwzględnieniu w przewidywaniach dotychczasowej
częstości występowania zdarzeń. Badani w 80% wypadków
obstawiają zapalenie się lampki ponad linią, a w 20% wypadków –
pod linią. Problem z tą strategią polega na tym, że ze względu na
losową kolejność zdarzeń może ona skutkować ogromną liczbą
błędów. Nawet kiedy badani wiedzą, że kolejność zdarzeń jest
losowa, próbują znaleźć ukryty system. W takiej sytuacji udzielają
poprawnych odpowiedzi średnio zaledwie w 67% wypadków.
Wymyśliliśmy sposób, aby przedstawić tę grę każdej z półkul
z osobna, i odkryliśmy, że prawa półkula maksymalizuje[7],
podobnie jak szczury, gołębie i czteroletnie dzieci, lewa półkula
natomiast wykorzystuje strategię dopasowania częstości. Próbuje
znaleźć system; stara się wywnioskować, jaki czynnik sprawczy
decyduje o częstości zapalania się lampki, i tworzy teorię, aby to
wyjaśnić. Doszliśmy do wniosku, że procesy neuronalne
odpowiedzialne za poszukiwanie wzorów zdarzeń mieszczą się
w lewej półkuli mózgu. To ona odpowiada za ludzką skłonność do
znajdowania porządku w chaosie, to ona próbuje złożyć wszystkie
informacje w spójną historię i osadzić je w kontekście. Wydaje się,
że lewa półkula formułuje hipotezy na temat struktury świata
nawet w obliczu dowodów świadczących o tym, iż nie ma żadnego
wzoru. Upiera się przy tym nawet wtedy, gdy jej działanie przynosi
niekorzystne skutki – na przykład podczas gry na automatach.
Wydaje się dziwne, że lewa półkula robi to nawet wtedy, gdy jej
działanie może być nieadaptacyjne. Dlaczego jesteśmy wyposażeni
w system, który może wywierać tak niekorzystny wpływ na
trafność naszych wyborów? No cóż, odpowiedź brzmi: w większości
wypadków działanie tego systemu jest adaptacyjne, w przeciwnym
razie z pewnością byśmy go nie mieli. Wzory występujące w świecie
zewnętrznym często mają rozpoznawalne, deterministyczne
przyczyny, a fakt, że jesteśmy wyposażeni w system, który potrafi
je wykrywać, zapewnia nam przewagę wszędzie z wyjątkiem Las
Vegas.

Interpretator w akcji

Teraz, kiedy już wiemy, że lewopółkulowy interpretator poszukuje


wyjaśnień bądź przyczyn zdarzeń, możemy obserwować go
w działaniu w rozmaitych sytuacjach. Proces ten może też
wyjaśniać wyniki wielu wcześniejszych eksperymentów. Na
przykład wyniki słynnego badania przeprowadzonego na gruncie
psychologii społecznej w roku 1980 można interpretować przez
pryzmat późniejszego odkrycia mechanizmu interpretującego.
Uczestnikom tego eksperymentu charakteryzator wykonał na
twarzy rzucającą się w oczy sztuczną bliznę, którą każdy
z badanych widział w lustrze[8]. Powiedziano im, że odbędą
dyskusję z inną osobą oraz że eksperymentatora interesuje to, czy
defekt fizyczny badanego – blizna – będzie wpływał na zachowanie
rozmówcy. Badani mieli zwracać baczną uwagę na zachowania,
które ich zdaniem stanowiły reakcję drugiej osoby na bliznę.
W ostatniej chwili eksperymentator powiedział, że musi nieco
zwilżyć bliznę, by nie zaczęła pękać. Tak naprawdę usunął bliznę
bez wiedzy osoby badanej. Następnie badani odbywali dyskusję
z inną osobą, a po jej zakończeniu eksperymentator pytał ich
o przebieg tej interakcji. Badani twierdzili, że rozmówcy
zachowywali się wobec nich okropnie: byli spięci i traktowali ich
protekcjonalnie. Następnie każdemu z badanych pokazano film
wideo zarejestrowany w trakcie dyskusji i poproszono o wskazanie
tych zachowań rozmówcy, które stanowiły reakcję na bliznę. Tuż po
rozpoczęciu odtwarzania badani zatrzymywali nagranie i zwracali
uwagę na fakt, że ich rozmówca patrzył w bok (interpretowali to
zachowanie jako reakcję na bliznę). Później robili to jeszcze
wielokrotnie przez cały czas trwania filmu. Ich moduł
interpretujący pozostał przy pierwszym i najłatwiejszym
wytłumaczeniu, jakie wymyślił na podstawie dostępnych
informacji: miałem na twarzy szpecącą bliznę, mój rozmówca często
patrzył w bok, w pokoju nie było nikogo innego ani niczego, co
mogłoby rozpraszać drugą osobę. Interpretator sformułował więc
sensowne wyjaśnienie: mój rozmówca odwracał wzrok z powodu
blizny. Starał się wysnuć wniosek na temat przyczyny i skutku.
Interpretator nieustannie wyjaśnia świat, wykorzystując
informacje, których źródłem jest aktualny stan poznawczy oraz
otoczenie. Co interesujące, ludzie często odwracają wzrok od
rozmówcy, na ogół jednak przechodzi to niezauważone. Informacja,
że rozmówca często patrzył w bok, dotarła do świadomości
badanych tylko dlatego, że byli wyczuleni na reakcje drugiej osoby
– zostali poinstruowani, że powinni zwracać na nie baczną uwagę.
Wymyślona przez nich historia, o której prawdziwości byli
całkowicie przekonani, opierała się na dwóch błędnych
informacjach: (1) mam bliznę i (2) mój rozmówca odwraca wzrok
częściej niż zwykle. Musimy więc pamiętać, że wyjaśnienia
formułowane przez interpretatora są tylko tak dobre, jak
informacje, którymi on dysponuje.
Nasz moduł interpretujący działa od rana do wieczora, próbując
pojąć sens sytuacji, w jakich się znajdujemy, interpretując sygnały
i reakcje fizjologiczne naszego organizmu i wyjaśniając wszystko,
co nas spotyka. W poprzednim rozdziale przekonaliśmy się, że
prawa półkula mózgu traktuje wszystko dosłownie i zapamiętuje
konkretne przedmioty pokazane jej w trakcie badania, podczas gdy
lewa półkula często błędnie ocenia przedmioty podobne do tych,
które wcześniej widziała, jako takie same. Jak napisałem
wcześniej, lewa półkula przeinacza fakty. Nasz interpretator
postępuje tak nie tylko w odniesieniu do przedmiotów, ale także
zdarzeń. W jednym z eksperymentów, przeprowadzonym w grupie
zdrowych badanych, którzy nie przeszli operacji rozszczepienia
mózgu, pokazaliśmy osobom badanym serię około czterdziestu
obrazków przedstawiających historię mężczyzny, który budzi się
rano, ubiera się, je śniadanie i wychodzi do pracy. Po krótkim
czasie zapytaliśmy każdego z badanych, które obrazki wcześniej
widział. Tym razem pokazaliśmy inną serię obrazków – scenki,
które badani widzieli poprzednio, były przemieszane z obrazkami,
które nie zostały wcześniej pokazane, ale pasowały do
przedstawionej historii, oraz z takimi, które nie miały z tą historią
nic wspólnego, na przykład przedstawiającymi bohatera na polu
golfowym czy w ogrodzie zoologicznym. Wykonując takie zadanie,
Ty i ja połączylibyśmy oryginalne obrazki z tymi pasującymi do
przedstawionej historii i z łatwością oddzielilibyśmy od nich te,
które nie mają z nią nic wspólnego. U pacjentów z przeciętym
spoidłem wielkim w taki właśnie sposób zachowuje się lewa
półkula. Prawa połowa mózgu postępuje inaczej. Zgodnie z tym,
czego dowiedzieliśmy się w poprzednim rozdziale na podstawie
badania dotyczącego zapamiętywania przedmiotów, prawa półkula
trzyma się faktów i rozpoznaje tylko te obrazki, które widziała
wcześniej. Lewa połowa mózgu rozumie sens pokazanej historii
i akceptuje wszystko, co do niej pasuje, odrzucając obrazki, które
nie są z nią powiązane. Takie podejście wywiera negatywny wpływ
na trafność i dokładność, na ogół jednak ułatwia przetwarzanie
informacji. Prawa półkula nie stara się pojąć sensu pokazanej
historyjki; jest bardzo dosłowna i nie akceptuje niczego, czego nie
było w pierwszym zestawie obrazków. To dlatego Twoje trzyletnie
dziecko ku Twojej konsternacji głośno protestuje, kiedy próbujesz
barwić jakąś opowieść. Trzylatek nadal maksymalizuje, a jego
lewopółkulowy interpretator, który zadowala się zasadniczym
sensem historii, nie działa jeszcze jak należy.
Jak już wspomniałem, interpretator jest niezwykle
zapracowanym systemem. Odkryliśmy, że działa on nawet w sferze
emocjonalnej, starając się wyjaśniać zmiany nastroju. U jednej
z pacjentek wywołaliśmy negatywny nastrój w prawej półkuli,
wyświetlając jej przerażający film dotyczący ochrony
przeciwpożarowej, w którym pewien mężczyzna został wepchnięty
w ogień. Gdy zapytałem ją, co widziała, odparła: „Nie jestem
pewna, chyba tylko biały błysk”. Kiedy jednak zapytałem, czy ów
błysk światła wzbudził w niej jakieś emocje, powiedziała: „Nie
wiem dlaczego, ale jestem przerażona. Czuję się podenerwowana,
może dlatego, że nie podoba mi się ten pokój, a może to przez pana,
to pan sprawia, że się denerwuję”. Potem odwróciła się do jednego
z moich asystentów i dodała: „Wiem, że lubię doktora Gazzanigę,
ale w tej chwili z jakiegoś powodu się go boję”. Kobieta odczuwała
reakcję emocjonalną na przerażający film – odpowiedź
autonomicznego układu nerwowego – ale nie miała pojęcia, co ją
wywołało. Lewopółkulowy interpretator musiał jakoś wyjaśnić,
dlaczego pacjentka się boi. Z otoczenia napływały doń informacje,
że jestem obecny w pokoju i zadaję kobiecie pytania – poza tym
wszystko było w porządku. Pierwsze sensowne wyjaśnienie, na
jakie wpadł, było takie, że to ja wzbudziłem w niej lęk. Fascynujące
wydało nam się odkrycie, że fakty są wspaniałe, ale...
niekoniecznie. Lewa półkula wykorzystuje dostępne informacje i na
poczekaniu dopowiada sobie resztę. Zadowala się pierwszym
sensownym wyjaśnieniem; w tym wypadku – wszystko przez
eksperymentatora! Lewopółkulowy interpretator tworzy porządek
z chaosu informacji napływających ze wszystkich innych systemów.
Spróbowaliśmy jeszcze raz – z inną pacjentką i nową emocją.
Wyświetliliśmy prawej półkuli wizerunek frywolnej pinup girl,
a pacjentka zachichotała. Ona również stwierdziła, że niczego nie
widziała, a kiedy zapytaliśmy ją, dlaczego się śmieje, odparła, że
mamy bardzo zabawne urządzenie. Nasz mózg robi to od rana do
wieczora. Zbiera informacje pochodzące z innych obszarów mózgu
oraz z otoczenia i łączy je w spójną historię. Wykorzystuje także
informacje napływające z ciała, co pokazuje pewien eksperyment.
Hormon o nazwie epinefryna jest wydzielany przez nadnercza
i aktywizuje współczulny układ nerwowy, co skutkuje
przyspieszeniem tętna, zwężeniem naczyń krwionośnych
i poszerzeniem dróg oddechowych, dzięki czemu mózg i mięśnie
otrzymują więcej tlenu i glukozy. Podwyższenie poziomu
epinefryny wywołuje drżenie dłoni, zaczerwienienie policzków,
kołatanie serca i uczucie niepokoju. Nasz organizm wytwarza ów
hormon w rozmaitych okolicznościach – od wspomnianej wcześniej
reakcji „uciekaj albo walcz” po inne krótkotrwałe reakcje stresowe,
wywołane przez niebezpieczeństwo (jak wtedy, gdy wypadasz
z tratwy na środku wzburzonej górskiej rzeki), podekscytowanie (te
chwile tuż przed pojawieniem się na scenie Twojego ulubionego
piosenkarza) lub rozdrażnienie spowodowane przez głośne dźwięki,
gorąco bądź inne stresory środowiskowe (na przykład przez
Twojego szefa). W 1962 roku Stanley Schachter i Jerry Singer
z Uniwersytetu Columbia przeprowadzili eksperyment (który
opierał się na oszustwie, więc dzisiaj prawdopodobnie nie mógłby
się odbyć), aby dowieść, że tym, co determinuje nasze stany
emocjonalne, jest połączenie pobudzenia fizjologicznego
i czynników poznawczych[9]. Uczestnikom tego badania
powiedziano, że otrzymają zastrzyk witaminowy i że badaczy
interesuje wpływ witamin na układ wzrokowy, w rzeczywistości
jednak badanym wstrzyknięto epinefrynę. Niektórych uprzedzono,
że zastrzyk spowoduje takie skutki uboczne, jak kołatanie serca,
drżenie i zaczerwienienie policzków, innym zaś powiedziano, że nie
będzie żadnych skutków ubocznych. Po otrzymaniu zastrzyku
badani wchodzili w interakcję ze współpracownikiem badaczy,
który zachowywał się tak, jakby był w euforii albo kipiał gniewem.
Badani, których poinformowano o skutkach ubocznych zastrzyku,
upatrywali przyczyny takich objawów, jak przyspieszone tętno,
w działaniu leku, natomiast ci, którym o tym nie powiedziano,
przypisywali swoje pobudzenie środowisku. Ci, którzy mieli
kontakt z radosnym współpracownikiem badaczy, mówili, że sami
są w euforycznym nastroju, a ci, którzy spotkali rozgniewanego
współpracownika, twierdzili, że czują złość. W tym wypadku
istniały trzy racjonalne wyjaśnienia symptomów fizycznych, ale
tylko jedno z nich było trafne – zastrzyk epinefryny. Wyniki tego
badania ilustrują ludzką skłonność do formułowania wyjaśnień
rozmaitych zdarzeń. Kiedy jesteśmy pobudzeni, próbujemy
wytłumaczyć, dlaczego tak się dzieje. Jeśli istnieje oczywiste
wyjaśnienie, przyjmujemy je – tak jak badani, których
poinformowano o działaniu epinefryny. Jeżeli nie ma oczywistego
wytłumaczenia, wymyślamy je sami.
Tak więc nasz lewopółkulowy moduł interpretujący zbiera
wszystkie informacje i składa je w sensowną historię. Gotowe! Jak
się jednak przekonaliśmy, formułowane przez lewą półkulę
wyjaśnienia są tylko tak dobre, jak informacje, które do niej
docierają. W wielu przytoczonych wcześniej przykładach
informacje, jakimi dysponowała lewa półkula, były błędne.

Jesteś tylko tak dobry, jak twoje dane

Teraz, kiedy poznaliśmy już ów mechanizm, zaczynamy się


zastanawiać, jak często prowadzi nas on na manowce. Z łatwością
przypominamy sobie sytuacje, w których mogliśmy błędnie
zinterpretować interakcje z innymi. Trudniej wskazać te, w których
mogliśmy niewłaściwie zinterpretować własne reakcje emocjonalne
– zwłaszcza wtedy, gdy są one błędne. Wiele stanów emocjonalnych
i zakłóceń funkcjonowania psychicznego stanowi następstwo
endogennych zaburzeń metabolizmu mózgowego, takich jak te,
które, jak dowiedziono, wiążą się z napadami paniki. Takie
biologicznie uwarunkowane zdarzenie, które skutkuje wzrostem
poziomu epinefryny, wytwarza zmienione odczucia, które trzeba
zinterpretować. Większość ludzi nie mówi sobie: „Och, pocę się
i mam przyspieszone tętno – to na pewno skutek zaburzenia
metabolizmu mózgowego. Muszę z tym iść do lekarza”.
W większości wypadków nasz system interpretujący zbiera
informacje pochodzące z naszej niepowtarzalnej przeszłości
i teraźniejszości psychologicznej oraz sygnały napływające ze
środowiska i na tej podstawie tworzy wyjaśnienie: „Serce mi wali
i obficie się pocę. Z pewnością jestem przerażony, a tym, co mnie
przeraża, jest... [rozgląda się dookoła i widzi psa] pies! Boję się
psów!” Kiedy przyczyny endogenne ustępują – samoistnie lub na
skutek przyjmowania leków – owe interpretacje zmienionego stanu
afektywnego pozostają. Zostały trwale zapisane w pamięci. W ten
sposób mogą powstawać rozmaite fobie.
Interpretator nie tylko wyjaśnia nasze odczucia i przyczyny
naszych zachowań, ale także interpretuje to, co się dzieje w naszym
mózgu. Dokonaliśmy tego odkrycia dość nieoczekiwanie. Badając
jedną z pacjentek, V. P., ku swojemu zaskoczeniu zauważyliśmy, że
potrafi ona wyciągać wnioski, które przekraczają możliwości
pozostałych pacjentów z przeciętym spoidłem wielkim. Na
przykład, gdy jednej półkuli mózgu naszych pacjentów
pokazywaliśmy słowo „głowa” (head), a drugiej – „kamień” (stone),
rysowali oni głowę i kamień, podczas gdy Ty i ja narysowalibyśmy
nagrobek (headstone). V. P. również narysowała nagrobek. O co
w tym wszystkim chodziło? Ponieważ u pacjentów z przeciętym
spoidłem wielkim przez cały czas toczy się proces
„samopodpowiadania” (self-cueing), który pomaga im
rekompensować utracone przetwarzanie mózgowe, w trakcie
badania tych pacjentów oraz innych osób z zaburzeniami
neurologicznymi musieliśmy zwracać baczną uwagę na to, gdzie
odbywa się integracja informacji – wewnątrz ciała czy poza nim. Na
przykład pacjenci z rozszczepionym mózgiem poruszają głową
w taki sposób, aby bodźce wzrokowe z obu połówek pola
wzrokowego docierały do obu półkul mózgu, albo mówią coś na głos,
żeby prawa półkula mogła otrzymać bodźce słuchowe od lewej.
Kolejne testy ujawniły, że żadna z półkul mózgowych pacjentki V.
P. nie potrafi rozpoznać figur różnego kształtu, wielkości i koloru,
pokazanych drugiej półkuli. Nie był to więc prosty transfer
informacji wzrokowych. Jeżeli jednak jedna połowa jej mózgu
widziała słowa „czerwony kwadrat”, informacje te docierały do
drugiej półkuli i pacjentka potrafiła wskazać czerwony kwadrat,
korzystając z drugiej półkuli. Okazało się, że w trakcie operacji
przez nieuwagę pozostawiono u niej kilka nieprzerwanych włókien
spoidła przedniego, co ujawniło badanie rezonansem
magnetycznym. Włókna te umożliwiały transfer słów drukowanych
między półkulami, dzięki czemu jej lewa półkula widziała słowa,
które pokazano prawej połowie mózgu. Tak więc moduł
interpretujący V. P. miał do dyspozycji oba wyrazy – head i stone –
i złożył je w jedną historię. U innego pacjenta, J. W., wszystkie
włókna zostały przecięte. Nie następował u niego wewnętrzny
przepływ informacji – informacje były integrowane wyłącznie na
zewnątrz organizmu, ale proces ten przebiegał sprawnie i szybko,
dzięki czemu sprawiał wrażenie, jakby zachodził wewnątrz mózgu.
Wyświetliliśmy słowo „samochód” jego lewej półkuli i liczbę „1928”
prawej, a następnie poprosiliśmy go, żeby narysował to, co
zobaczył. J. W. ma talent plastyczny i jest miłośnikiem
samochodów. Lewą ręką (która otrzymała informacje od prawej
półkuli i zobaczyła jedynie liczbę „1928”) narysował samochód
z 1928 roku! Obie półkule w jakiś sposób współpracowały ze sobą,
aby razem narysować samochód, ale proces przekazywania
i integrowania informacji przebiegał na zewnątrz organizmu – na
kartce papieru. Kiedy lewa ręka pacjenta rysowała, jego lewa
półkula zobaczyła, co przedstawia powstający obrazek, i wpłynęła
na proces rysowania. Nie stało się to wewnątrz mózgu, lecz
stanowiło rezultat zewnętrznej aktywności drugiej półkuli.
Jesteśmy więc wyposażeni w dość zaawansowany moduł
interpretujący, który bez wytchnienia wyjaśnia zachowania, myśli
i emocje napływające z naszych równoległych, rozproszonych
systemów mózgowych. Nasuwa się jednak pytanie: „Czy podobny
interpretator znajduje się w prawej półkuli?” Jak to zwykle bywa
z badaniami mózgu, poszukując odpowiedzi na to pytanie,
otrzymujemy zaskakujące wyniki, które należy wyjaśnić. Jak już
wspomniałem, prawa półkula maksymalizuje. Odkryliśmy jednak,
że prawa półkula sięga po strategię dopasowania częstości, kiedy
ma do czynienia z bodźcami, w których przetwarzaniu się
specjalizuje – na przykład, gdy wykonuje zadanie rozpoznawania
twarzy. Lewa lub prawa półkula mózgu pacjenta miała zgadnąć,
czy na twarzy, którą za chwilę zobaczy, będzie zarost, czy nie (30%
pokazanych twarzy miało zarost). W tym eksperymencie lewa
półkula, która nie jest specjalistką w tej dziedzinie, odpowiadała
losowo[10], co skłoniło nas do wniosku, że jedna półkula oddaje
kontrolę nad danym zadaniem drugiej połowie mózgu, jeśli ta
ostatnia specjalizuje się w tej dziedzinie[11]. Sygnałem
powiadamiającym o specjalizacji jest szybsza reakcja danej półkuli.
Jedną z dziedzin, w których specjalizuje się prawa półkula
mózgu, jest przetwarzanie wzrokowe. Paul Corballis, który badał
pacjentów z rozszczepionym mózgiem w naszym laboratorium,
doszedł do wniosku, że w prawej połowie mózgu mieści się
interpretator informacji wzrokowych. Jego zadanie polega na
rozstrzyganiu niejasności związanych z tworzeniem reprezentacji
trójwymiarowego świata na podstawie dwuwymiarowego obrazu –
co stanowi istotę widzenia przestrzennego. W swoim dziele
Handbuch der Physiologischen Optik (Optyka fizjologiczna), które
ukazało się pośmiertnie w 1909 roku, Hermann von Helmholtz
zasugerował, że trójwymiarowy obraz świata powstaje w procesie
nieświadomego wnioskowania na podstawie dwuwymiarowego
obrazu, jaki tworzy się na siatkówce. Wyraził zdumiewający
pogląd, że percepcja jest w zasadzie procesem poznawczym,
w którym istotną rolę odgrywają nie tylko informacje napływające
z siatkówki, ale także doświadczenia i cele osoby spostrzegającej.
Corballis podkreśla, że tworzenie wiernej reprezentacji świata na
podstawie informacji zawartych w obrazie, jaki powstaje na
siatkówce, wymaga wielkiej inteligencji, i dodaje, iż
prawopółkulowy proces interpretujący dobrze sobie radzi z tym
trudnym zadaniem[12].
Zrozumienie, dlaczego ulegamy niektórym złudzeniom
wzrokowym, odkrycie, że nie każde złudzenie wzrokowe jest
widoczne dla obu półkul mózgu, oraz wyjaśnienie, jaką rolę
odgrywa każda z półkul w przetwarzaniu wzrokowym – oto kroki
prowadzące do rozwiązania zagadek układu wzrokowego. Corballis
i jego współpracownicy wykazali, że podczas gdy obie półkule
równie dobrze sobie radzą z przetwarzaniem wzrokowym niższego
rzędu (z początkowymi etapami przetwarzania bodźców
wzrokowych) – na przykład ze spostrzeganiem iluzorycznych
konturów (chodzi tu o złudzenie polegające na spostrzeganiu
konturów pod nieobecność linii albo zmian jasności czy barwy)[13] –
prawa półkula lepiej niż lewa wykonuje zadania wymagające
zaawansowanego przetwarzania. Prawa połowa mózgu doskonale
radzi sobie z zadaniami, które wymagają dokonywania rozróżnień
o charakterze przestrzennym, takimi jak ustalenie, czy dwa obrazy
są jednakowe, czy może jeden z nich jest lustrzanym odbiciem
drugiego, wykrywanie drobnych różnic w położeniu linii[14] oraz
obracanie obiektów w wyobraźni[15]. Lewa półkula tego nie potrafi.
Prawa połowa mózgu góruje też nad lewą w zadaniach
polegających na wykrywaniu różnic czasowych – na przykład na
dokonaniu oceny, czy dwa obiekty były widoczne na ekranie przez
taki sam, czy różny czas[16]. Okazuje się również, że prawa półkula
jest mistrzynią w grupowaniu percepcyjnym. Kiedy na przykład
pokazujemy jej częściowo narysowane figury, z łatwością odgaduje,
jakie to kształty, podczas gdy lewa półkula domyśla się tego
dopiero wtedy, gdy dana figura jest prawie kompletna. Innym
przykładem jest pozorny ruch linii. Mamy z nim do czynienia
wówczas, gdy wyświetlamy na ekranie linię, od razu w całości, ale
obserwator odnosi wrażenie, że wydłuża się ona stopniowo,
rozciągając się od jednego końca. Złudzeniem tym można
manipulować zarówno na niższym, jak i na wyższym poziomie
przetwarzania wzrokowego. Jeśli tuż przed wyświetleniem linii na
jednym z końców pojawia się punkt, to linia wydaje się stopniowo
wydłużać od tego punktu[17]. To niższy stopień przetwarzania –
złudzenia doświadczają obie półkule mózgu. Jeśli natomiast linia
pojawia się między dwiema kropkami różniącymi się średnicą lub
kolorem, to wydaje się wychodzić z punktu, który odpowiada jej
wyglądem[18]. W tym wypadku mamy do czynienia z wyższym
poziomem przetwarzania; prawa półkula widzi to złudzenie,
podczas gdy lewa – nie[19].
Skoro prawa półkula bez trudu rozpracowuje złożone wzory
i potrafi to robić automatycznie, pomyśleliśmy, że mogłoby to
znaleźć potwierdzenie w zdolnościach arcymistrzów szachowych.
Szachiści często stanowili obiekt zainteresowania badaczy
procesów poznawczych, począwszy od badań prowadzonych
w latach czterdziestych XX wieku przez Adriaana de Groota,
psychologa i zamiłowanego szachisty. Zaprosiliśmy do naszego
laboratorium arcymistrza Patricka Wolffa, który w wieku
dwudziestu lat pokonał w dwudziestu pięciu posunięciach mistrza
świata Garriego Kasparowa. Przez pięć sekund mógł przyglądać się
szachownicy, na której wszystkie bierki tworzyły sensowny (z
szachowego punktu widzenia) układ. Następnie poprosiliśmy go
o odtworzenie pozycji wszystkich pionów i figur. Zrobił to szybko
i poprawnie – ustawił prawidłowo dwadzieścia pięć spośród
dwudziestu siedmiu bierek. Gdyby to zadanie dano do wykonania
mnie lub Tobie, zdołalibyśmy ustawić na właściwych pozycjach
zaledwie pięć bierek (nawet gdybyśmy byli niezłymi szachistami).
Nasuwało się jednak pytanie: czy Wolff poradził sobie doskonale
dzięki dobrej pamięci wzrokowej? Gdyby tak było, nie miałoby
istotnego znaczenia, czy bierki tworzą układ sensowny
z szachowego punktu widzenia, czy też nie. Wróciliśmy więc do
szachownicy. Badany jeszcze raz rzucił okiem na szachownicę, na
której znajdowała się taka sama liczba bierek, tym razem jednak
nie tworzyły one sensownego układu. Wolff ustawił prawidłowo
tylko pięć spośród nich – podobnie jak przeciętny laik. Za
pierwszym razem źródłem jego doskonałego wyniku był zatem fakt,
że prawa półkula automatycznie dopasowała wzory, których
nauczyła się w ciągu długich lat gry w szachy.
Podczas gdy my, neuronaukowcy, wiedzieliśmy, że istniejący
u Wolffa prawopółkulowy mechanizm spostrzegania wzorów jest
w pełni zakodowany, działa automatycznie i stanowi źródło jego
znakomitego wyniku, on sam nie zdawał sobie z tego sprawy. Kiedy
go o to zapytaliśmy, jego lewopółkulowy interpretator usiłował
wymyślić sensowne wyjaśnienie. „Robisz to, próbując... szybko
zrozumieć, o co tu chodzi, i, rzecz jasna, analizujesz wszystko
kawałek po kawałku, no, wiesz... To znaczy, oczywiście, te pionki,
po prostu... ale, ale, to znaczy, po prostu normalnie wszystko
analizujesz... To znaczy, ktoś mógłby pomyśleć, że to jakaś
struktura, ale mnie się wydaje, że to raczej... wszystkie te pionki...”
Interpretator jest tylko tak dobry, jak informacje, które
otrzymuje. Docierają do niego wyniki obliczeń wykonanych przez
niezliczone moduły. Nie dysponuje informacjami o istnieniu
wszystkich tych modułów ani o tym, jak one działają. Nie wie, że
w prawej półkuli mieści się system rozpoznawania wzorów.
Interpretator jest modułem, który wyjaśnia zdarzenia na podstawie
informacji, jakie do niego docierają. Tak więc interpretator
Patricka Wolffa otrzymał informacje, że potrafi on szybko
odtworzyć układ bierek na szachownicy, na którą przedtem ledwie
rzucił okiem, oraz że dużo wie na temat szachów. Właśnie tę
wiedzę wykorzystał, aby wytłumaczyć niezwykłą zdolność Wolffa.

Uprowadzenie interpretatora

Idea, że nasz interpretator jest tylko tak dobry, jak dane, które
otrzymuje, pozwala wyjaśnić wiele pozornie niewytłumaczalnych
zachowań zarówno normalnych mózgów, jak i mózgów pacjentów
z zaburzeniami neurologicznymi. Jeśli dostarczymy
interpretatorowi błędnych danych, możemy go „uprowadzić” –
przejąć nad nim kontrolę – i sprawić, że wymyśli on historię różną
od tej, jaką mógłby stworzyć w innych okolicznościach. Może więc
z perspektywy naszego modułu interpretującego rzeczywistość jest
wirtualna, zależna od informacji czuciowych, które docierają do
niego tu i teraz.
Wyobraź sobie na przykład, że wchodzisz – wyposażony w swój
normalnie funkcjonujący mózg – do laboratorium rzeczywistości
wirtualnej. Widzisz, że jest to przestronne pomieszczenie z płaską
betonową podłogą. Następnie wkładasz specjalne okulary i odtąd
wszystko, co widzisz, jest kontrolowane przez faceta, który siedzi
w kącie przy komputerze i z radością płata Ci figle. Ruszasz przed
siebie i nagle tuż przed Tobą pojawia się głęboka, ziejąca przepaść.
Oj! Doświadczasz nagłego przypływu adrenaliny, Twoje serce
przyspiesza i odskakujesz do tyłu. Słyszysz śmiech. Zaraz jednak
pojawia się wąska kładka przerzucona nad przepaścią. Proszą Cię,
żebyś po niej przeszedł. Jeżeli jesteś podobny do mnie,
zdecydowanie odmawiasz („Nigdy w życiu!”). Jeśli zaś lubisz mocne
wrażenia i postanawiasz spróbować, przesuwasz się po kładce
w żółwim tempie, rozkładając szeroko ramiona dla utrzymania
równowagi. Twoje serce wali jak szalone, a mięśnie są naprężone.
Oczywiście wszyscy w laboratorium śmieją się jeszcze głośniej,
ponieważ tak naprawdę idziesz po płaskiej betonowej podłodze.
Chociaż Ty sam o tym wiesz, bodźce spostrzegane tu i teraz
przejęły kontrolę nad Twoim zdrowym rozsądkiem. Twoja
interpretacja świata uległa wpływowi sygnałów wzrokowych, które
wzięły górę nad tym, co wie Twój świadomy mózg.
Interpretator otrzymuje dane z obszarów mózgu monitorujących
układ wzrokowy, układ somatosensoryczny, emocje i reprezentacje
poznawcze. Jak się jednak przekonaliśmy, interpretator jest tylko
tak dobry, jak informacje, które do niego docierają. Uszkodzenia
lub dysfunkcje w obrębie któregokolwiek z tych
wyspecjalizowanych systemów wywołują osobliwe zaburzenia
neurologiczne związane z powstaniem niekompletnego lub
nieprawdziwego obrazu siebie, innych ludzi, przedmiotów
i otoczenia, co przejawia się zachowaniami, które wydają się
dziwaczne. Przestają się takie wydawać, kiedy sobie
uświadamiamy, iż wynikają z faktu, że interpretator nie otrzymał
informacji bądź dysponował błędnymi danymi. W poprzednim
rozdziale dowiedzieliśmy się, jakie następstwa pociąga za sobą
uszkodzenie obszaru mózgu, który monitoruje część układu
wzrokowego. Przejdźmy teraz do obszaru nadzorującego układ
somatosensoryczny – uszkodzenie tego fragmentu mózgu może
wywołać zaburzenie nazywane anozognozją. Pacjent cierpiący na to
zaburzenie twierdzi, że jego sparaliżowana lewa ręka nie należy do
niego. Vilayanur Ramachandran opisuje swoje spotkanie z taką
pacjentką:

PACJENTKA: (wskazuje swoją lewą dłoń) Panie doktorze,


czyja to ręka?
LEKARZ: A jak pani sądzi?
PACJENTKA: Hm, na pewno nie jest pańska!
LEKARZ: W takim razie czyja?
PACJENTKA: Nie jest też moja.
LEKARZ: Więc czyja to ręka, pani zdaniem?
PACJENTKA: To ręka mojego syna[20].

Kora ciemieniowa nieustannie poszukuje informacji na temat


położenia ręki w trójwymiarowej przestrzeni oraz monitoruje jej
istnienie względem wszystkich innych obiektów. Uszkodzenie
nerwów czuciowych na peryferiach układu nerwowego powoduje
zakłócenie przepływu informacji do mózgu. System monitorujący
nie otrzymuje informacji dotyczących położenia ręki, tego, co się
znajduje w dłoni, a także tego, czy ręka odczuwa ból, zimno lub
gorąco oraz czy może się poruszać. System monitorujący podnosi
alarm: „Brak danych! Gdzie jest lewa ręka?” Kiedy natomiast
uszkodzona jest sama kora ciemieniowa, system monitorujący nie
działa. Nie podnosi się żaden alarm, ponieważ dzwonek alarmowy
został zniszczony. U pacjentki z uszkodzeniem kory ciemieniowej
w prawej półkuli mózgu nie działa obszar zawiadujący lewą połową
ciała. To tak, jakby ta część ciała przestała być reprezentowana
w mózgu i odtąd nie pozostawiała w nim żadnych śladów. Co za
tym idzie – interpretator nie otrzymuje informacji na temat lewej
połowy ciała i nie wie, czy funkcjonuje ona prawidłowo. Dla
pacjentki lewa połowa ciała przestaje istnieć. Kiedy neurolog unosi
jej lewą dłoń na wysokość jej twarzy, do interpretatora nie
docierają żadne dane somatosensoryczne, więc pacjentka udziela
rozsądnej odpowiedzi: „To nie moja ręka”. Interpretator, który
działa prawidłowo, nie otrzymuje od płata ciemieniowego
informacji na temat lewej ręki, więc dłoń, którą pacjentka ma przed
oczami, nie może należeć do niej. W świetle tego wszystkiego
twierdzenia pacjentki wydają się bardziej sensowne.
Innym dziwacznym zaburzeniem jest zespół Capgrasa. W tym
wypadku problem tkwi w systemie monitorującym emocje. Pacjenci
z tym zaburzeniem rozpoznają bliską osobę, ale utrzymują, że jest
ona oszustem – sobowtórem podającym się za człowieka, którego
znają. Na przykład jeden z pacjentów opisanych przez
Ramachandrana powiedział o swoim ojcu: „Ten człowiek wygląda
jak mój ojciec, ale nim nie jest. To miły facet, ale nie jest moim
ojcem, doktorze”. Zapytany, dlaczego ów człowiek miałby udawać
jego ojca, pacjent odparł: „To jest właśnie zaskakujące – dlaczego
ktokolwiek miałby się podawać za mojego ojca? Może mój ojciec mu
zapłacił, żeby się mną zaopiekował – dał mu trochę pieniędzy, żeby
mógł uregulować moje rachunki (...)[21]”. U pacjentów dotkniętych
tym zaburzeniem uczucie do bliskiej osoby jest oddzielone od jej
reprezentacji[22]. Widząc znajomą osobę, pacjent nie odczuwa
żadnych emocji, co można wykazać, mierząc jego reakcję skórno-
galwaniczną. Jego interpretator musi to jakoś wytłumaczyć. Od
modułu rozpoznawania twarzy otrzymuje sygnał: „To tata”, nie
docierają doń jednak żadne informacje emocjonalne. Musi
sformułować wniosek na temat związku przyczynowego. Wymyśla
rozwiązanie: „Ten mężczyzna nie jest moim tatą, ponieważ gdyby
nim był, z pewnością coś bym czuł. W takim razie to oszust!”
Takie przykłady „uprowadzenia” interpretatora są fascynujące,
ale można wskazać dużo bardziej przyziemne sytuacje. Ludzie
często przyjmują leki obniżające poziom lęku, chociaż lęk nie
zawsze jest czymś niepożądanym. Kiedy idziesz ulicą i spostrzegasz
kogoś, kto zachowuje się podejrzanie, to normalne i pożyteczne, że
odczuwasz niepokój, pobudzenie i zwiększoną czujność. Ów
przypływ adrenaliny dowiódł swej skuteczności w ciągu setek
tysięcy lat ewolucji. Jeżeli jednak zażywasz lek, który tłumi
niepokój, w niebezpiecznych sytuacjach nie doświadczasz wzrostu
pobudzenia i czujności. Twój system monitorujący został
„uprowadzony” i przekazuje interpretatorowi błędne informacje.
Nie odczuwasz niepokoju, więc Twój moduł interpretujący nie
ocenia sytuacji jako niebezpiecznej. Formułuje inną interpretację,
a Ty nie zachowujesz szczególnej ostrożności. Uważa się, że
zwiększona częstość zażywania takich leków w Nowym Jorku jest
skorelowana z większą liczbą rozbojów i osób trafiających na ostry
dyżur.
W innych sytuacjach to nie leki tłumią naszą reakcję „uciekaj
albo walcz”, lecz interpretator, który racjonalizuje niebezpieczne
sytuacje: „Spokojnie, to nic takiego, to tylko bezdomny”. Tyle razy
słyszał, iż nie należy odnosić się podejrzliwie do obcych i trzeba
dbać o poprawność polityczną, że ignoruje sygnały ostrzegawcze.
Zdaniem Ramachandrana rozmaite mechanizmy obronne, takie
jak racjonalizacja (tworzenie fikcyjnych dowodów lub fałszywych
przekonań) czy wyparcie, powstają dlatego, że nasz mózg formułuje
najbardziej prawdopodobną i spójną interpretację danych
pochodzących z różnych źródeł, a następnie ignoruje lub wypiera
informacje sprzeczne z tym wyjaśnieniem. Pogląd ten wydaje się
zgodny z naszym odkryciem, że lewa półkula wykorzystuje
strategię dopasowania częstości i błędnie spostrzega bodźce nowe,
lecz podobne do tych, które widziała wcześniej, jako takie same. Na
podstawie wszystkich dostępnych danych stara się zrozumieć, o co
chodzi w danej sytuacji, próbuje znaleźć regularny wzór i składa to
wszystko w sensowną interpretację. Ramachandran zasugerował
też, że w prawym płacie ciemieniowym znajduje się system
nazwany przezeń „wykrywaczem anomalii”, który podnosi alarm,
gdy rozbieżności stają się zbyt duże. Prawa półkula mózgu, która
rozumie wszystko dosłownie, wtrąca swoje trzy grosze.
Wyjaśniałoby to, dlaczego u części pacjentów z uszkodzeniem
prawego płata ciemieniowego lewa półkula wymyśla takie
niestworzone historie, nieskrępowana przez prawopółkulowy
wykrywacz anomalii. Zjawisko to nie występuje u pacjentów
z uszkodzeniami lewej półkuli, u których niezwykle dokładny
i rygorystyczny prawopółkulowy system jest w pełni sprawny.
Pacjenci, u których doszło do uszkodzenia lewego płata czołowego,
zwykle nie są w stanie stosować mechanizmów zaprzeczania,
racjonalizacji czy wypełniania luk zmyślonymi informacjami, a co
za tym idzie – często popadają w depresję. Wyobraź sobie, że nie
umiesz stworzyć przekonującej racjonalizacji, aby uzasadnić
zjedzenie ciasta czekoladowego.

Nie wierzę własnym oczom!

W trakcie swego działania interpretator przez cały czas ma do


czynienia ze zmieniającymi się informacjami pochodzącymi z tych
części mózgu, które właśnie są aktywne. Siedząc pod jabłonią,
Isaac Newton dał wyraz owej najbardziej ludzkiej z cech –
skłonności do nieustannego poszukiwania przyczyn i wyjaśnień.
Zadał sobie pytanie: „Dlaczego jabłko spadło? Hmmm... nic go nie
popchnęło. Dlaczego nie poszybowało w górę?” U Newtona
wystąpiły dwa typy przetwarzania związane z poszukiwaniem
związków przyczynowych. Odkryliśmy, że jeden z nich mieści się
w prawej półkuli mózgu, a drugi – w lewej. Albert Michotte,
belgijski psycholog eksperymentalny, wymyślił najbardziej znany
przykład przyczynowości percepcyjnej – tak zwane piłki Michotte’a.
Kiedy ludzie widzą, jak zielona piłka toczy się w kierunku
czerwonej, zatrzymuje się po zetknięciu z tą drugą, po czym
czerwona piłka natychmiast zaczyna się od niej oddalać, większość
uważa, że zielona piłka spowodowała ruch czerwonej. Oto
przyczynowość percepcyjna – bezpośrednie spostrzeżenie (w tym
wypadku dokonane poprzez obserwację), że jakieś działanie
nastąpiło na skutek kontaktu fizycznego. Jeżeli jednak między
zetknięciem się piłek a ruchem czerwonej piłki upływa trochę czasu
albo jeśli piłki się nie dotykają, a czerwona piłka mimo to zaczyna
się toczyć, to większość badanych jest zdania, że między
obserwowanymi zdarzeniami nie ma związku przyczynowego. To
prawa półkula dostrzega różnicę[23]. Lewa półkula nie zważa na
odstęp czasowy ani przestrzenny i we wszystkich trzech
wypadkach twierdzi, że to zielona piłka spowodowała ruch
czerwonej. Przyczynowość percepcyjna jest domeną prawej półkuli.
Kiedy więc Newton zauważył, że jabłko spadło, ale nie
zaobserwował żadnej interakcji, która spowodowałaby jego upadek,
używał prawej połowy swojego mózgu. U innych zwierząt to koniec
całej historii. Newtonowi jednak to nie wystarczyło. Wykonał
kolejny krok – zaczął wnioskować o przyczynach, zastosował
logiczne reguły i wiedzę teoretyczną do interpretowania zdarzeń, co
(jak łatwo się domyślić) stanowi domenę lewej półkuli mózgu.
Zjawisko to uwidoczniło się w pewnym eksperymencie. Dwa małe
pudełka – czerwone i zielone – zawieszono nad większym pudłem.
Kiedy jedno z małych pudełek spadło i dotknęło większego pudła –
niezależnie od drugiego lub razem z nim – to ostatnie rozświetlało
się tylko wtedy, gdy zetknęło się z zielonym pudełkiem. Lewa
półkula natychmiast formułuje wniosek o związku przyczynowym –
uznaje, że duże pudło musi się zetknąć z zielonym pudełkiem, aby
światło rozbłysło. Prawa półkula po prostu tego nie potrafi.
W miarę jak brniemy przez życie, wykonując jedno zadanie za
drugim, rozmaite obszary mózgu wchodzą do gry i łącząc się ze
sobą w niewidoczny sposób, w każdej chwili kontrolują naszą
świadomość.

Interpretator w biegu

Zobaczyliśmy to łączenie się w działaniu, kiedy – nieoczekiwanie –


pierwszy z naszych pacjentów z rozszczepionym mózgiem, a po nim
następni zaczęli wypowiadać pojedyncze słowa, używając do tego
prawej półkuli. Byliśmy zdumieni, kiedy wyświetliliśmy słowo
„klucz” prawej połowie mózgu pacjentki, następnie zaś słowo
„widelec” jej lewej półkuli, a kobieta, zamiast powiedzieć tylko
„widelec”, wypowiedziała najpierw słowo „widelec”, a zaraz potem
„klucz”. Co się stało? Raz jeszcze chcieliśmy się dowiedzieć, czy
nastąpił wewnętrzny bądź zewnętrzny przepływ informacji między
półkulami, czy też mówiły obie połowy mózgu. Aby to ustalić,
pokazaliśmy pacjentce dwa obrazki, tym razem jednak nie miała
nam ona powiedzieć, co zobaczyła, lecz ocenić, czy te dwa obrazki
są takie same, czy różne. Nie była w stanie tego zrobić. Po kilku
kolejnych testach stało się oczywiste, że prawa półkula wyrzucała
z siebie słowa i że nie było przepływu informacji między półkulami.
Zaczęliśmy prowadzić badania, które pokazały, jak szybko pacjenci
się przystosowują, a ich interpretator wychwytuje wszystkie
dostępne informacje. Pokazaliśmy pacjentowi P. S. serię pięciu
slajdów – na każdym widniały dwa słowa (Mary + Ann; May +
Come [może + przyjść/przyjechać]; Visit + Into
[zwiedzić/odwiedziny + do]; The + Town [przedimek określony +
miasto]; Ship + Today [statek + dzisiaj]). Prawa półkula widziała
słowa po lewej stronie slajdów, a lewa półkula – te po prawej. Pięć
słów pokazanych każdej z półkul układało się w sensowną historię.
Prawa półkula widziała zdanie: Mary may visit the ship [Mary
może zwiedzić statek], a lewa przeczytała: Ann come into the town
today [Ann przyjechała dzisiaj do miasta]. Odczytane normalnie, od
lewej strony do prawej (tak, jak zrobiłaby to osoba, u której nie
rozdzielono półkul mózgu), wyświetlone slajdy tworzyły historię:
Mary Ann may come visit the township today [Mary Ann może
dzisiaj wpaść w odwiedziny do miasteczka]. A cóż powiedział nam
sam pacjent na temat tego, co zobaczył?

P. S.: Ann przyjechała dzisiaj do miasta. (odpowiada lewa


półkula)
BADACZ (B): Coś jeszcze?
P. S.: Na statku. (wtrąca się prawa półkula)
B: Kto?
P. S.: Ma.
B: Co jeszcze?
P. S.: W odwiedziny.
B: Co jeszcze?
P. S.: Żeby się spotkać z Mary Ann.
B: Proszę teraz powtórzyć całą historię.
P. S.: Ma powinna przyjechać dziś do miasta, żeby odwiedzić
Mary Ann na łodzi[24].

P. S. splatał ze sobą słowa po tym, jak je wypowiedział.


Informacje od prawej półkuli interpretator otrzymywał z zewnątrz;
nie miał dostępu do tej części historii aż do chwili, gdy została ona
wypowiedziana przez prawą półkulę i usłyszana przez lewą –
a wtedy musiał sobie jakoś poradzić z sytuacją. Oto kolejny
przykład integrowania różnych zachowań w spójną całość. Z chaosu
danych powstał porządek. W toku tego procesu zachowania mające
swój początek w prawej półkuli były włączane w strumień
świadomości lewej półkuli, a wszystko to działo się na naszych
oczach.
W innym badaniu pokazaliśmy obrazek przedstawiający
popularną zabawkę – wózek Radio Flyer – prawej półkuli mózgu
pacjenta. Prawa półkula wypowiedziała słowo „zabawka”. Oto zapis
rozmowy, podczas której lewa połowa mózgu (ta, która nie widziała
obrazka) miała wielkie trudności z wyjaśnieniem, dlaczego pacjent
powiedział „zabawka”:

B: Dlaczego przyszła panu do głowy zabawka?


P: Nie wiem, to jedyna rzecz, o której pomyślałem. Pierwsze, co
przyszło mi do głowy.
B: Czy to wygląda jak zabawka?
P: Hm, to takie uczucie... Jakby podpowiedział mi to jakiś
wewnętrzny zmysł.
B: Jak często słucha pan wewnętrznego zmysłu, a jak często
kieruje się wyglądem przedmiotów?
P: Jeśli trudno mi określić, jak coś wygląda (...), po prostu
mówię to, co pierwsze przychodzi mi do głowy.
Te wyraziste przykłady pokazały nam, że system poznawczy
nie jest jednolitą siecią, która ma jeden cel i jeden ciąg myśli.

Co to wszystko znaczy?

Na gruncie współczesnej neuronauki uważa się, że świadomość nie


jest pojedynczym, uogólnionym procesem. Wydaje się coraz bardziej
oczywiste, że na świadomość składają się liczne, rozproszone po
całym mózgu, wyspecjalizowane systemy i niezależne procesy[25],
których wytwory są dynamicznie integrowane przez moduł
interpretujący. Świadomość jest właściwością emergentną.
W każdej chwili rozmaite moduły i systemy konkurują ze sobą
o uwagę, a zwycięzca tej rywalizacji wyłania się jako system
neuronalny tkwiący u podłoża świadomego doświadczenia w danym
momencie. Nasze świadome doświadczenie tworzy się na bieżąco,
w miarę jak nasz mózg reaguje na nieustannie zmieniające się
informacje, wyznacza możliwe kierunki działań i wykonuje reakcje
niczym sprytny dzieciak.
Powracamy więc do najważniejszego pytania tego rozdziału: jak
to możliwe, że mamy tak silne, nieodparte poczucie, iż jesteśmy
jednością, choć w rzeczywistości składamy się z niezliczonych
modułów? Dlaczego nie słyszymy gwaru tysiąca głosów, lecz
doświadczamy wewnętrznej spójności? Świadomość płynie
swobodnie i naturalnie dzięki jednolitej, spójnej narracji.
Doświadczana przez nas jedność psychiczna jest wytworem
wyspecjalizowanego systemu zwanego „interpretatorem”, który
tworzy wyjaśnienia dotyczące naszych spostrzeżeń, wspomnień
i działań oraz związków między nimi[26]. W ten sposób powstaje
osobista narracja – historia, która łączy wszystkie aspekty naszego
świadomego doświadczenia w spójną całość. Z chaosu wyłania się
porządek. Moduł interpretujący wydaje się występować wyłącznie
u nas, ludzi, a jego siedzibą jest lewa półkula mózgu. Jego dążenie
do formułowania hipotez daje początek ludzkim przekonaniom,
które z kolei ograniczają nasz mózg.
Natura naszej świadomości – fakt, że jest ona konstruowana
przez wewnętrznego interpretatora – na co dzień pozostaje dla nas
niewidoczna. Działanie modułu interpretującego można
zaobserwować dopiero wtedy, gdy ów system daje się zwieść na
manowce i popełnia oczywiste błędy, ponieważ dysponuje
niekompletnym zbiorem danych. Najbardziej oczywistym
przykładem są tu pacjenci z rozszczepieniem mózgu lub
z uszkodzeniami neurologicznymi, ale zjawisko to występuje
również u zdrowych pacjentów, którym dostarczono błędnych
informacji. Nawet w wypadku uszkodzenia mózgu system ten
pozwala nam jednak czuć się „sobą”. Dzięki badaniu pacjentów
z rozszczepionym mózgiem dowiedzieliśmy się, że nawet wtedy, gdy
lewa półkula nie ma pojęcia o procesach psychicznych
zawiadywanych przez prawą (i na odwrót), żadnej z połówek mózgu
pacjenta nie brakuje drugiej. To tak, jakbyśmy nie zdawali sobie
sprawy z istnienia czegoś, do czego nie mamy już dostępu.
Emergentny stan świadomości wyłania się z wielu odrębnych
systemów psychicznych, a jeśli owe systemy ulegną rozdzieleniu
lub uszkodzeniu, to zespół obwodów tkwiący u podłoża owej
emergentnej właściwości przestaje istnieć.
Źródłem naszej subiektywnej świadomości jest niestrudzone
dążenie dominującej lewej półkuli do wyjaśniania niepełnych
informacji, które dotarły do świadomości. Zauważ, że użyłem czasu
przeszłego: „dotarły”. To proces racjonalizacji, który odbywa się po
fakcie. Interpretator, który snuje naszą opowieść, wplata w nią
tylko to, co przedostaje się do świadomości. Ponieważ świadomość
jest procesem powolnym, wszystko, co do niej trafia, już się
wydarzyło – jest faktem dokonanym. Przypomnij sobie historię,
którą opowiedziałem na początku tego rozdziału. Odskakiwałem do
tyłu, nim jeszcze zdałem sobie sprawę, czy zobaczyłem węża, czy
tylko trawę poruszaną przez wiatr. Co to znaczy, że budujemy
teorie dotyczące nas samych po fakcie? Jak często konfabulujemy –
przedstawiamy fikcyjny opis przeszłego zdarzenia, przekonani
o jego prawdziwości?
Ów proces interpretowania po fakcie ma istotne znaczenie dla
ważnych pytań dotyczących wolnej woli i determinizmu, osobistej
odpowiedzialności i naszego kompasu moralnego – kwestii, którym
przyjrzymy się w następnym rozdziale. Zastanawiając się nad tymi
ważnymi sprawami, musimy zawsze pamiętać, pamiętać,
PAMIĘTAĆ, że wszystkie te moduły są systemami psychicznymi,
które ukształtowały się w toku ewolucji na drodze doboru
naturalnego. Ci, którzy byli w nie wyposażeni, dokonywali
wyborów zapewniających przetrwanie i sukces reprodukcyjny. To
oni zostali naszymi przodkami.
[1]To oraz inne złudzenia wzrokowe znaleźć można na stronie
http://michaelbach.de/ot/index.html.
[2] Aglioti, DeSouza i Goodale, 1995.
[3] Dehaene i in., 1998.
[4] He i MacLeod, 2001.
[5] Gazzaniga, 1989.
[6] Derks i Paclisanu, 1967.
[7] Wolford, Miller i Gazzaniga, 2000.
[8] Kleck i Strenta, 1980.
[9] Schachter i Singer, 1962.
[10] Miller i Valsangkar-Smyth, 2005.
[11] Wolford, Miller i Gazzaniga, 2004.
[12] Corballis, 2003.
[13] Corballis, Fensrich, Shapley i Gazzaniga, 1999.
[14] Corballis, Funnell i Gazzaniga, 2002.
[15] Corballis i Sergent, 1988.
[16]Zob. Funnell, Corballis i Gazzaniga, 2003; Handy, Gazzaniga
i Ivry, 2003.
[17] Hikosaka, Miyauchi i Shimojo, 1998.
[18] Tse, Cavanagh i Nakayama, 1998.
[19] Corballis, Funnell i Gazzaniga, 2002.
[20] Ramachandran, 1995.
[21] Hirstein i Ramachandran, 1997.
[22] Doran, 1990.
[23] Roser i in., 2005.
[24] Gazzaniga, 1983.
[25] Gazzaniga i LeDoux, 2004.
[26] Roser i Gazzaniga, 2004.
ROZDZIAŁ 4
Porzućmy ideę wolnej woli
Ludzki interpretator sam siebie skazał na porażkę. Stworzył iluzję
jaźni, a wraz z nią poczucie, że my, ludzie, jesteśmy wolnymi
podmiotami i możemy swobodnie decydować o swoich działaniach.
Pod wieloma względami to wspaniała i pozytywna zdolność. Za
sprawą rosnącej inteligencji oraz zdolności dostrzegania związków
i zależności poza tym, co bezpośrednio dostępne zmysłom,
przedstawiciele naszego gatunku zaczęli zadawać sobie pytanie, co
to wszystko znaczy – zastanawiać się nad sensem życia.
Interpretator tworzy fabułę i narrację, a każdy z nas wierzy, że jest
podmiotem, który kieruje się wolną wolą i dokonuje ważnych
wyborów. To złudzenie jest tak przemożne, że nawet najbardziej
wnikliwa analiza nie może zmienić naszego poczucia, iż nasze
działania są dobrowolne i celowe. Prawda jest taka, że na poziomie
psychologicznym nawet najbardziej zagorzali determiniści
i fataliści nie czują się pionkami w partii szachów rozgrywanej
przez mózg.
Przekłucie tej iluzorycznej bańki – przekonania o istnieniu
jednego, obdarzonego wolną wolą Ja – jest, delikatnie mówiąc,
trudne. Tak jak niełatwo nam uwierzyć, że Ziemia nie jest płaska,
choć doskonale o tym wiemy, tak samo trudno nam zaakceptować
fakt, iż nie jesteśmy w pełni wolnymi podmiotami. Może łatwiej
nam będzie zrozumieć iluzję wolnej woli, kiedy zadamy sobie
pytanie: od czego właściwie ludzie chcą być wolni? Co tak
naprawdę oznacza wolna wola? Niezależnie od tego, co jest
przyczyną ludzkich działań, pragniemy, aby były one realizowane
starannie, konsekwentnie i w określonym celu. Kiedy sięgamy po
szklankę wody, nie chcemy, by nasza dłoń nagle potarła oko albo
ścisnęła szklankę tak mocno, żeby ta się rozbiła. Nie chcemy też,
aby woda trysnęła z kranu ku górze albo wyparowała. Pragniemy,
aby wszystkie siły fizyczne i chemiczne były po naszej stronie,
służąc naszemu układowi nerwowemu i systemom somatycznym,
tak by zadanie – jakiekolwiek by ono było – zostało wykonane jak
należy. Nie chcemy się uwolnić od fizycznych praw natury.
Zastanówmy się nad problemem wolnej woli na poziomie
społecznym. Mimo że jesteśmy przekonani, iż sami dokonujemy
wolnych wyborów, zwykle nie chcemy, aby inni cieszyli się podobną
swobodą. Oczekujemy, że taksówkarz zawiezie nas do miejsca,
które mu wskazaliśmy, a nie tam, dokąd sam chciałby pojechać.
Pragniemy, aby wybrani przez nas politycy głosowali w różnych
kwestiach zgodnie z przekonaniami, jakie im (często błędnie)
przypisujemy. Niemiła wydaje nam się myśl, że odkąd wysłaliśmy
ich do Waszyngtonu, robią, co im się żywnie podoba (choć
prawdopodobnie tak właśnie jest). Pragniemy, aby wybrani przez
nas decydenci – a także nasi krewni i przyjaciele – byli niezawodni
i przewidywalni.
Kiedy wielkie umysły przeszłości mierzyły się z zagadnieniem
wolnej woli, brutalna rzeczywistość – fakt, że jesteśmy tylko
dużymi zwierzętami, choć odznaczamy się wyjątkowymi cechami
i zdolnościami – nie była w pełni akceptowana. Powszechnie znana
i ceniona była natomiast idea determinizmu. W tamtych czasach –
zanim dokonano zdumiewających odkryć na gruncie neuronauki –
nie rozumiano jeszcze mechanizmów. Dzisiaj je rozumiemy.
Wiemy, że jesteśmy istotami ukształtowanymi w toku ewolucji,
które działają niczym szwajcarski zegarek. Dzisiaj, bardziej niż
kiedykolwiek przedtem, potrzebujemy odpowiedzi na zasadnicze
pytanie o to, czy jesteśmy podmiotami, które winny ponosić
odpowiedzialność za swoje czyny. Wydaje się, że tak.
W najprostszym ujęciu: nie chodzi o to, czy jesteśmy „wolni”. Rzecz
w tym, że nie ma naukowych przesłanek ku temu, aby zwalniać
ludzi z odpowiedzialności.
W miarę jak będziemy się zmagać z tym zagadnieniem, spróbuję
przedstawić dwie zasadnicze idee.
Pierwsza z nich wiąże się z samą naturą świadomego
doświadczenia umożliwianego przez nasz mózg. Otóż my, ludzie,
doświadczamy stanów psychicznych, u których podłoża tkwią
neuronalne interakcje międzykomórkowe. Stany psychiczne nie
istnieją bez tych interakcji. Równocześnie nie sposób ich
zdefiniować ani zrozumieć wyłącznie dzięki znajomości owych
interakcji komórkowych. Stany psychiczne, stanowiące wynik
aktywności neuronów, zaczynają ograniczać tę samą aktywność
mózgu, która dała im początek. Takie stany psychiczne, jak
przekonania, myśli i pragnienia, powstają na skutek aktywności
mózgu, a jednocześnie mogą wpływać (i rzeczywiście wpływają) na
nasze decyzje dotyczące tego, jakie działania podejmiemy.
Interakcje te można wyjaśnić jedynie przy użyciu nowego
słownictwa, oddającego fakt, że uczestniczą w nich dwie warstwy,
z których żadna nie mogłaby funkcjonować bez drugiej. Jak to ujął
John Doyle z California Institute of Technology (Caltech): „Ów
standardowy problem można zilustrować przykładem sprzętu
i oprogramowania komputerowego: oprogramowanie nie może
działać bez sprzętu, ale w pewnym sensie jest bardziej
«podstawowe» – to ono zapewnia funkcjonalność. Co więc jest
przyczyną, a co skutkiem? Nie ma w tym nic tajemniczego,
a źródłem zamieszania wydaje się użycie pojęcia «przyczyna».
Powinniśmy raczej wymyślić nowy, bardziej odpowiedni język,
zamiast próbować opisać ten problem w kategoriach
zaproponowanych przez Arystotelesa”. Zrozumienie tej sieci
zależności i znalezienie języka, który umożliwiłby jej opisanie,
stanowi – według Doyle’a – „najtrudniejszy i najbardziej niezwykły
problem naukowy”[1]. Wolność, która przejawia się decyzją
o powstrzymaniu się od zjedzenia pączka z marmoladą, wywodzi
się z przekonania dotyczącego związku między zdrowiem a masą
ciała (warstwa psychiczna), które może przeważyć nad chęcią
zjedzenia pączka ze względu na jego wyborny smak. To oddolne
pragnienie czasem przegrywa z odgórnym przekonaniem w walce
o to, która z warstw zainicjuje nasze działanie. Górna warstwa nie
działa jednak w pojedynkę, bez udziału tej drugiej, dolnej.
Inna kwestia dotyczy tego, jak powinniśmy rozumieć pojęcie
osobistej odpowiedzialności w świecie mechanicznym i społecznym.
Jest rzeczą oczywistą, że żaden system sieciowy – czy to
mechaniczny, czy społeczny – nie może działać bez
odpowiedzialności. W społecznościach ludzkich pojęcie to rozumie
się na ogół jako odpowiedzialność osobistą poszczególnych członków
danej grupy społecznej. Czy osobista odpowiedzialność jest
mechanizmem umiejscowionym w mózgu jednostki, czy też jej
istnienie jest uzależnione od obecności grupy społecznej? Innymi
słowy, czy pojęcie to ma sens wyłącznie wtedy, gdy rozważamy
działania jednostki w grupie społecznej? Gdyby na świecie żył tylko
jeden człowiek, czy pojęcie odpowiedzialności osobistej miałoby
jakiekolwiek znaczenie? Moim zdaniem nie. Z tej perspektywy
możemy zobaczyć, że pojęcie to jest całkowicie zależne od interakcji
społecznych i reguł zaangażowania społecznego. Nie jest czymś, co
można znaleźć w ludzkim mózgu. Oczywiście można wskazać
pojęcia, które straciłyby sens, gdyby wokół nie było nikogo innego,
a które nie są całkowicie zależne od reguł lub interakcji
społecznych. Gdyby na świecie był tylko jeden człowiek, nie
miałoby sensu stwierdzenie, że jest on najwyższy lub wyższy od
pozostałych, mimo iż pojęcie „wyższy” nie jest w pełni zależne od
reguł społecznych.
Wszystko to, rzecz jasna, może sprawiać wrażenie
przeintelektualizowanych rozważań akademickich. Kiedy
zamawiam danie w restauracji, wydaje się, że dokonuję wolnego
wyboru. Kiedy słyszę poranny dzwonek budzika, mogę wstać
i zacząć się gimnastykować albo przewrócić się na drugi bok – to
mój wolny wybór. Mogę też wejść do sklepu i zdecydować, że nie
wsunę niczego ukradkiem do kieszeni. W tradycyjnej filozofii
pojęcie wolnej woli jest tożsame z przekonaniem, że ludzkie
zachowania stanowią wyraz osobistych wyborów, które nie są
zdeterminowane przez siły fizyczne. Przez LOS albo BOGA. To TY
o wszystkim decydujesz. To TY – jaźń w centrum dowodzenia –
jesteś szefem, wolnym od zasad przyczynowości. To Ty podejmujesz
działania. Możesz być wolny od zewnętrznej kontroli, przymusu
(także wewnętrznego), złudzeń i wewnętrznego niepohamowania,
uniemożliwiającego kontrolowanie własnych działań. Jak się
jednak dowiedzieliśmy w poprzednim rozdziale, dzisiaj uważa się,
że nasz umysł jest wytworem mózgu, a Ty to tak naprawdę Twój
rozproszony, połączony równolegle mózg, pozbawiony głównego
centrum dowodzenia. Nie ma żadnego ducha w maszynie, żadnej
tajemniczej substancji, która byłaby TOBĄ. Owo „TY”, z którego
jesteś taki dumny, jest opowieścią stworzoną przez Twój moduł
interpretujący, przy czym interpretator wyjaśnia w niej te spośród
Twoich zachowań, które jest w stanie do niej dopasować,
a pozostałe informacje odrzuca lub racjonalizuje.
Przekonaliśmy się, że nasz organizm funkcjonuje automatycznie.
Spostrzegamy, oddychamy, wytwarzamy komórki krwi i trawimy
pokarm, nie poświęcając tym czynnościom choćby jednej myśli.
Nasze zachowania również bywają automatyczne: tworzymy
koalicje, dzielimy się pożywieniem ze swoimi dziećmi i odsuwamy
się od źródła bólu. My, ludzie, mamy też pewne automatyczne
przekonania: uważamy, że kazirodztwo jest czymś złym i że nie ma
powodu, aby bać się kwiatów. Tworzenie narracji przez naszego
lewopółkulowego interpretatora jest jednym z takich
automatycznych procesów. To ono stanowi źródło złudnego
poczucia jedności i celowości, które powstaje po fakcie. Czy to
wszystko znaczy, że jesteśmy tylko biernymi pasażerami,
korzystającymi z autopilota? Czy całe nasze życie i wszystko, co
robimy lub myślimy, jest zdeterminowane? Ojej! Jak już
powiedziałem, biorąc pod uwagę dzisiejszą wiedzę na temat tego,
jak działa mózg, wydaje się, że będziemy musieli przeformułować
nasze rozumienie pojęcia wolnej woli. O czym, do licha, tak
naprawdę mówimy?

Uniwersalne prawa Newtona a mój dom

W 1975 roku, po niewystarczająco długim namyśle, postanowiłem


zbudować dom i naprawdę to zrobiłem. Zauważ, że nie napisałem,
iż postanowiłem zlecić budowę domu, co zapewne przyniosłoby
lepszy skutek. Przez lata byłem obiektem żartów z tego powodu, że
piłka umieszczona na podłodze mojego salonu toczyła się, bez
niczyjej pomocy, przez całą jadalnię, aż do kuchni. Podobne
zjawiska można było zaobserwować na kuchennym blacie. Ci,
którym przeszkadzały niezbyt proste linie, krytykowali również
okna na ścianie frontowej. Mój dom powinien podobać się fizykom,
nie tylko dlatego, że doskonale ilustrował prawa Newtona
dotyczące ruchu oraz niektóre zasady teorii chaosu, ale też dlatego,
że mogli pokazywać go palcami i mówić ze śmiechem, iż
z pewnością zbudował go jakiś przedstawiciel nauk biologicznych,
ktoś, kto nie przejmuje się niedokładnością pomiarów –
z pewnością nie zbudował go inżynier.
Przede wszystkim mój dom obrazował podstawową zasadę nauk
eksperymentalnych: żaden pomiar rzeczywisty nie jest
nieskończenie dokładny; wynik każdego pomiaru jest w jakimś
stopniu niepewny, trzeba zatem uwzględnić pewien margines
błędu. Owa niepewność wynika z faktu, że niezależnie od tego,
jakim narzędziem pomiarowym się posługujemy, odznacza się ono
ograniczoną dokładnością, a co za tym idzie – jest w pewnym
stopniu nieprecyzyjne, a jego niedokładności nie sposób do końca
wyeliminować, nawet w teorii. Co więcej, w niektórych wypadkach
sama czynność pomiaru może wypaczyć jego wynik. Fizycy o tym
wiedzą, ale im się to nie podoba. To dlatego wymyślają nowe, coraz
bardziej precyzyjne urządzenia pomiarowe, a ja powinienem
sięgnąć po większą liczbę takich wynalazków. Przyznaję,
rozpocząłem budowę domu od kilku niedokładnych pomiarów.
W tym miejscu fizycy pokiwają głowami – tak, to godne
ubolewania, ale tak to już jest. Mój zięć, który jest przedsiębiorcą
budowlanym, zacząłby przewracać oczami. Podobnie zachowałby
się Isaac Newton, ponieważ to za sprawą tego
siedemnastowiecznego uczonego fizycy przez dwa stulecia uważali,
że pewnego dnia dokonywanie doskonałych pomiarów będzie
możliwe, a wtedy wszystko znajdzie się na swoim miejscu. Wpisz
pewną liczbę na początku równania, a za każdym razem otrzymasz
ten sam wynik.
Jako student Newton nie był obibokiem. Kiedy studiował
w Cambridge, tamtejszy uniwersytet został zamknięty na dwa lata
z powodu zarazy. Zamiast siedzieć przy kominku i czytać powieści
(zapewne Chaucera), grać w bilard i popijać piwo, żeby umilić sobie
czas przed ponownym otwarciem uczelni, Newton czytał dzieła
Galileusza i Keplera i wynalazł rachunek różniczkowy. Ten ostatni
okazał się bardzo przydatny kilka lat później. Włoski astronom
Galileo Galilei (Galileusz), który zmarł w 1643 roku, tym samym,
w którym na świat przyszedł Isaac Newton, był człowiekiem czynu.
Zamiast godzinami rozprawiać o tym, jak jego zdaniem zbudowany
jest wszechświat (w czym celował Platon), Galileusz postanowił
poprzeć swoje idee i spostrzeżenia pomiarami i obliczeniami
matematycznymi. To on był autorem ważnej idei, że ciała
zachowują stałą prędkość i prostoliniową trajektorię ruchu, jeśli
nie działa na nie żadna siła (na przykład siła tarcia) – wbrew
hipotezie Arystotelesa, zgodnie z którą przedmioty w naturalny
sposób zwalniają i zatrzymują się, jeśli żadna siła nie utrzymuje
ich w ruchu. Galileusz odkrył również zjawisko bezwładności
(zauważył, że obiekty w naturalny sposób opierają się zmianom
w ruchu) i uznał, że tarcie jest siłą.
Newton złożył wszystkie te idee w elegancką całość. Po
przeanalizowaniu danych i obserwacji eksperymentalnych
Galileusza zapisał jego prawa ruchu w postaci równań
algebraicznych i zdał sobie sprawę, że równania te opisują również
spostrzeżenia Keplera dotyczące ruchu planet (Galileuszowi nie
przyszło to do głowy). Newton doszedł do wniosku, że
wszechświat fizyczny – czyli wszystko, co istnieje – działa według
zbioru stałych, poznawalnych praw, związków matematycznych,
które właśnie zanotował. Zaproponowane przezeń trzy zasady
dynamiki, które determinowały ruch piłek w moim salonie,
wytrzymały próbę ponad trzystu lat eksperymentów i zastosowań
praktycznych – od zegarów po drapacze chmur. Formułując swoje
prawa, Newton wstrząsnął jednak całym światem, nie tylko
nobliwymi wydziałami fizyki. Może zastanawiasz się, jak to
możliwe, że człowiek, który majstrował przy rachunku
różniczkowym, grzebał w danych Galileusza i bawił się jabłkami,
spowodował takie zamieszanie? Jeśli jesteś podobny do mnie, to
lekcje fizyki nie wywoływały u Ciebie kryzysów egzystencjalnych.

Determinizm

Gdyby temat determinizmu poruszono w trakcie kolacji,


z pewnością wskazano by Newtona i jego uniwersalne zasady,
chociaż idea determinizmu narodziła się już w czasach
dociekliwych starożytnych Greków. Newton sprowadził machinacje
wszechświata do zbioru wzorów matematycznych. Jeżeli
wszechświat rządzi się kilkoma deterministycznymi prawami, to...
no cóż, wszystko jest zdeterminowane od samego początku. Jak już
wspomniałem, determinizm to filozoficzne przekonanie, że
wszystkie – teraźniejsze i przyszłe – zdarzenia i działania, między
innymi ludzkie poznanie, decyzje i zachowania, są koniecznym
skutkiem wcześniejszych zdarzeń połączonych z prawami natury.
Wynika z tego, że każde zdarzenie czy działanie jest z góry
zdeterminowane, a co za tym idzie – można je przewidzieć, jeśli
pozna się wszystkie parametry. Zasady Newtona działają także
wstecz, co oznacza, że czas nie ma kierunku. Możesz zatem poznać
przeszłość danego obiektu, przyglądając się jego stanowi obecnemu.
(Jakby problem wolnej woli i determinizmu nie był wystarczająco
zagmatwany, niektórzy poważni filozofowie i fizycy zaprzeczają
istnieniu czasu. Uważają, że on też jest złudzeniem. Wszystko to
rozgrywa się na fenomenologicznym tle spostrzeżenia, że ludzie
czują się wolni w czasie rzeczywistym). Według deterministów
wszechświat i wszystko, co się w nim znajduje, rządzi się prawami
przyczynowo-skutkowymi. Czy ich lewopółkulowi interpretatorzy
dostali amoku i zdołali przebić się na pierwszy plan? Wrócimy do
idei przyczynowości po krótkich rozważaniach z dziedziny fizyki.
Konsekwencje determinizmu są niepokojące chyba dla każdego.
Skoro wszechświat i wszystko, co się w nim znajduje, działa
zgodnie ze zbiorem ustalonych praw, to wydaje się, że jednostki nie
ponoszą osobistej odpowiedzialności za swoje czyny. Śmiało, zjedz
ogromną porcję ciasta czekoladowego, to było przesądzone przed
miliardem lat. Ściągasz na egzaminie? Nie masz nad tym kontroli,
nie krępuj się. Nie dogadujesz się z mężem? Podaj mu truciznę
i powiedz, że to wszechświat kazał Ci pozbawić go życia. To dlatego
Newton wywołał tak wielkie poruszenie, kiedy ogłosił swoje
uniwersalne prawa. Ja nazywam to Ponurą Wizją Świata, ale wielu
naukowców i deterministów uważa, że tak właśnie jest. Pozostali
po prostu w to nie wierzą. „Wszechświat zmusił mnie do kupienia
tej sukienki!” albo „Wszechświat kazał mi kupić najnowszy model
porsche!”[2] – to nie zabrzmiałoby dobrze przy kolacji. Czy jednak
nie powinno, jeśli chcemy być logicznymi przedstawicielami
neuronauki?

Świat post hoc

Akceptujemy ideę, że naszym ciałem kierują automatyczne


systemy, które działają zgodnie z deterministycznymi prawami. Na
szczęście nie musimy świadomie trawić jedzenia, utrzymywać serca
w ruchu ani dbać o to, by nasze płuca napełniały się tlenem. Jeżeli
jednak chodzi o nasze myśli i działania, to nie podoba nam się idea,
że są one nieświadome i zdeterminowane przez zbiór ustalonych
praw. Tymczasem faktem jest (i można tego dowieść
eksperymentalnie), że nasze działania są już zakończone, kiedy
nasz mózg je sobie uświadamia. To nasz lewopółkulowy moduł
interpretujący cofa początek świadomości w czasie, aby wyjaśnić
przyczynę danego działania. Interpretator zawsze zadaje pytanie
„DLACZEGO?” i poszukuje na nie odpowiedzi. Hakwan Lau
z Uniwersytetu Columbia potrafi eksperymentować z błędnym
wyobrażeniem czasu w naszym mózgu. Badacz ten chciał się
przekonać, czy można udowodnić lub podważyć tezę
o iluzoryczności świadomej kontroli nad działaniami przy użyciu
metody przezczaszkowej stymulacji magnetycznej ( transcranial
magnetic stimulation – TMS).
Zasadę działania techniki TMS trafnie oddaje jej nazwa.
Spiralnie zwinięty przewód w plastikowej osłonie umieszcza się na
zewnątrz głowy osoby badanej. Przepływający przez cewkę prąd
wytwarza pole magnetyczne, które przenika przez czaszkę
i wywołuje zmiany potencjałów elektrycznych w mózgu, co pociąga
za sobą lokalną aktywność neuronów. Można w ten sposób
aktywizować konkretne komórki albo określony obszar korowy, co
umożliwia badanie połączeń i funkcji różnych części mózgu. Można
też hamować aktywność poszczególnych części mózgu i w ten
sposób badać, jak działa dany obszar, kiedy jest odłączony od
procesów przebiegających w innych okolicach. Fragment kory
czołowej zwany dodatkowym polem ruchowym (supplemental motor
area – SMA) odpowiada za planowanie czynności ruchowych
stanowiących sekwencję czynności odtwarzanych z pamięci (na
przykład wtedy, gdy gramy na pianinie wyuczone na pamięć
preludium). Pole przedruchowe (pre-SMA) jest obszarem
zawiadującym przyswajaniem nowych sekwencji. Na podstawie
wyników otrzymanych przez innych badaczy Lau wiedział, że
stymulacja przyśrodkowej kory czołowej wywołuje w badanych
pragnienie ruchu[3], a zmiany w tej okolicy u makaków powodują
zanik spontanicznej aktywności ruchowej[4]. On sam ustalił
wcześniej, że obszar ten aktywizuje się w sytuacji, gdy badani
wykonują spontaniczne (wybrane przez siebie) czynności[5]. Pole
przedruchowe znalazło się więc w centrum jego zainteresowania.
Lau odkrył, że kiedy przy użyciu metody TMS aktywizuje się pole
przedruchowe po tym, jak badany wykonał jakąś spontaniczną
czynność, spostrzegane pojawienie się intencji działania –
moment, w którym stajemy się świadomi, że zamierzamy wykonać
daną czynność – przesuwa się wstecz na mózgowej mapie czasu[6],
natomiast spostrzegany moment rzeczywistego działania – czyli
chwila, w której uświadamiamy sobie, że wykonujemy daną
czynność – przesuwa się do przodu[7]. Myślę, że tak naprawdę
Lau eksperymentował z modułem interpretującym.
Jakkolwiek idea, że w naszym mózgu istnieje mapa czasu, na
którą nanoszone są nasze intencje i działania – niekoniecznie we
właściwej kolejności – wydaje się szalona, doświadczamy tego
nieustannie. Wyobraź sobie, że uderzasz się młotkiem w palec
i gwałtownie cofasz dłoń. Zapewne wyjaśnisz, że uderzyłeś się
w palec, poczułeś ból i cofnąłeś rękę. W rzeczywistości jednak
zrobiłeś to, zanim jeszcze poczułeś ból. Uświadomienie sobie bólu
zajmuje kilka sekund – do tego czasu Twój palec już dawno uciekł
z niebezpiecznego miejsca. Znajdujące się w nim receptory bólu
wysyłają sygnał wzdłuż nerwu biegnącego do rdzenia kręgowego,
a ten ostatni natychmiast odsyła sygnał wzdłuż nerwów
ruchowych, wywołując skurcz mięśni i cofnięcie palca. Jest to
działanie odruchowe, bez udziału mózgu. Najpierw wykonujesz
ruch. Sygnał z receptora bólu też zostaje wysłany do mózgu. Mózg
przetwarza tę informację i interpretuje ją jako ból – dopiero wtedy
uświadamiasz sobie, że Cię zabolało. Świadomość jest
czasochłonna, a cofnięcie palca nie było następstwem
uświadomienia sobie bólu i podjętej wskutek tego świadomej
decyzji – było odruchem, reakcją automatyczną. Sygnał, który
sprawia, że uświadamiasz sobie ból, powstaje w Twoim mózgu już
po urazie i zostaje odesłany do palca, ale Twój palec już wcześniej
się odsunął. Twój interpretator musi zebrać wszystkie dostępne
obserwacji fakty (ból i ruch palca) i stworzyć z nich sensowną
historię, aby odpowiedzieć na pytanie: „Dlaczego?”. Wyjaśnienie, że
cofnąłeś palec z powodu bólu, wydaje się sensowne, więc
interpretator przeinacza relacje czasowe między zdarzeniami.
Krótko mówiąc, tworzy historię, która pasuje do przyjemnej myśli,
że Twoje działanie było świadome i dobrowolne.
Przekonanie, że jesteśmy obdarzeni wolną wolą, przenika naszą
kulturę, a tym, co je umacnia, jest fakt, że ludzie i społeczności
zachowują się lepiej, gdy uważają, że tak właśnie jest. Czy
przekonanie, stan psychiczny, może ograniczać nasz mózg?
Kathleen Vohs, profesor psychologii w Carlson School of
Management w Minnesocie, oraz Jonathan Schooler[8], profesor
psychologii na Uniwersytecie Kalifornijskim w Santa Barbara,
przeprowadzili pomysłowy eksperyment, który wykazał, że ludzie
postępują lepiej, gdy wierzą, że mają wolną wolę. Zaciekawieni
wynikami badania ankietowego przeprowadzonego w 36 krajach,
w którym ponad 70% respondentów stwierdziło, że ich los znajduje
się w ich rękach, i zainspirowani badaniami, które wykazały, iż
można wpłynąć na zachowanie badanych poprzez zmianę ich
poczucia odpowiedzialności[9], Vohs i Schooler postanowili
sprawdzić empirycznie, czy ludzie pracują lepiej, gdy wierzą, że
mają wolną rękę. Studentom college’u dano do przeczytania
fragment książki Francisa Cricka Zdumiewająca hipoteza –
lekturę o wyraźnym przesłaniu deterministycznym – a następnie
poproszono ich o wykonanie testu komputerowego. Powiedziano im,
że z powodu błędu w oprogramowaniu odpowiedzi na wszystkie
pytania będą się pojawiały automatycznie. Można było temu
zapobiec poprzez naciskanie jednego z klawiszy komputera – o co
poproszono badanych. Innymi słowy, musieli oni się zdobyć na
dodatkowy wysiłek, żeby nie oszukiwać. Inna grupa studentów
przeczytała fragment podnoszącej na duchu książki, w której
przedstawiono optymistyczny pogląd na świat, a następnie
rozwiązała ten sam test komputerowy. Co się wydarzyło? Badani,
którzy przeczytali tekst dotyczący determinizmu, oszukiwali,
podczas gdy ci, którzy zapoznali się z książką przedstawiającą
pozytywną wizję świata, postępowali uczciwie. Innymi słowy, jeden
stan psychiczny wpływał na drugi. Według Vohs i Schoolera
niewiara w wolną wolę generuje subtelny sygnał, że wszelkie
starania są daremne, dając nam w ten sposób przyzwolenie na brak
wysiłku.
Ludzie wolą się nie starać, ponieważ staranie się – samokontrola
– wymaga wysiłku i pochłania dużo energii[10]. Dalsze badania
przeprowadzone przez psychologów społecznych z Uniwersytetu
Stanu Floryda, Roya Baumeistera, E. J. Masicampo i C. Nathana
DeWalla, wykazały, że lektura deterministycznych tekstów
wzmaga skłonność osób badanych do zachowań agresywnych
i zmniejsza ich gotowość do pomagania innym[11]. Według tych
badaczy przekonanie o istnieniu wolnej woli może motywować ludzi
do hamowania automatycznych impulsów skłaniających ich do
zachowań egoistycznych, a przezwyciężenie egoistycznych
impulsów i zapanowanie nad skłonnością do agresji wymaga
samokontroli i pochłania dużo energii psychicznej. Stan psychiczny
popierający ideę dobrowolnych działań wpłynął na decyzje
badanych dotyczące ich postępowania. Wydaje się zatem, że nie
tylko wierzymy, iż kontrolujemy swoje działania, ale wiara ta
wywiera na nas dobroczynny wpływ.
Na poziomie uniwersyteckim idea wolnej woli od kilku stuleci
jest jednak celem ataków przypuszczanych przez deterministów.
W XVI wieku Kopernik wywołał burzę, ogłaszając, że Ziemia nie
stanowi centrum wszechświata. Jak wiemy, jego śladem podążyli
Galileusz i Newton. Po pewnym czasie Kartezjusz – choć bardziej
znany ze swego poglądu dualistycznego – doszedł do wniosku, że
ludzkie ciało funkcjonuje według reguł biologicznych; Karol Darwin
sformułował ewolucyjną teorię doboru naturalnego; a Zygmunt
Freud propagował koncepcję nieświadomości. Wszystkie te idee,
razem wziąwszy, dostarczyły „amunicji” ze świata biologicznego,
a ich zwieńczeniem wydawała się teoria względności Einsteina
i jego deterministyczny pogląd na świat. Wreszcie – jakby nie dość
było tego wszystkiego – pojawiła się neuronauka ze swymi
odkryciami wskazującymi ten sam kierunek. Najważniejszy
wniosek jest taki, że wolna wola to tylko optymistyczna gadanina.
I właśnie wtedy, kiedy mogło się wydawać, że epicentrum takich
idei stanowią uniwersyteckie wydziały fizyki (przecież to fizycy
narobili tego bałaganu), fizycy zaczęli kręcić głowami i wymknęli
się tylnymi drzwiami, wraz z dużą grupą biologów, socjologów
i ekonomistów. Przy stole z napisem „twardy determinizm”
pozostali przedstawiciele neuronauki i Richard Dawkins, który
powiedział: „Czyż jednak prawdziwie naukowa, mechanistyczna
koncepcja układu nerwowego nie odbiera sensu samej idei
odpowiedzialności?”[12] Co się stało? Dlaczego determinizm –
w tradycyjnym, podręcznikowym rozumieniu – wpadł w tarapaty?

Wstydliwy sekret fizyki

Mój zięć powiedziałby, iż piłka toczy się przez mój salon dlatego, że
podłoga „nie trzyma poziomu”. Wtedy mój trzyletni wnuk
zapytałby, dlaczego go nie trzyma. Zarówno Newton, jak i mój zięć
odpowiedzieliby, że moje pomiary były niedokładne, dodając, iż
gdybym na początku dokonał dokładniejszych pomiarów, to podłoga
byłaby dobrze wypoziomowana. Na swoją obronę mógłbym użyć
naciąganego argumentu, że każdy pomiar jest niepewny, toteż
warunków początkowych nie można było zmierzyć z absolutną
precyzją. Jeżeli bowiem początkowy pomiar jest niepewny, to
niepewny będzie również wynik opartych na nim działań. Może
moja podłoga byłaby pozioma, a może nie. Newton by się ze mną
nie zgodził. Aż do roku 1900, kiedy to pewien nieznośny Francuz
wywrócił wszystko do góry nogami, fizycy uważali, że dzięki coraz
lepszym pomiarom początkowym niepewność przewidywań będzie
coraz mniejsza i że teoretycznie możliwe jest osiągnięcie niemal
stuprocentowej trafności przewidywań dotyczących zachowania
dowolnego systemu fizycznego. No cóż, oczywiście Newton miał
rację co do natury świata fizycznego reprezentowanego przez moją
podłogę, jak zwykle jednak to wszystko nie jest takie proste.

Teoria chaosu

W roku 1900 Jules Henri Poincaré, francuski fizyk i matematyk,


wlał łyżkę dziegciu do beczki miodu, dokonując ważnych odkryć
związanych z tak zwanym problemem trzech ciał lub problemem n
(wielu) ciał – zagadnieniem, które nurtowało matematyków od
czasów Newtona. Zastosowane do ruchu planet, prawa Newtona
były całkowicie deterministyczne – implikowały, że gdybyśmy znali
początkowe położenie i prędkość planet, moglibyśmy trafnie
przewidzieć ich położenie i prędkość w przyszłości (lub
w przeszłości). Problem polegał na tym, że ów początkowy pomiar –
nawet najbardziej staranny – nie był nieskończenie dokładny, lecz
miał pewien margines błędu. Nikt się tym zanadto nie przejmował,
uważano bowiem, że im mniejsza niedokładność początkowego
pomiaru, tym mniej nieprecyzyjne będą oparte na nim
przewidywania.
Poincaré odkrył, że jakkolwiek w wypadku prostych systemów
astronomicznych sprawdza się reguła, iż zmniejszenie początkowej
niepewności pomiaru za każdym razem prowadzi do większej
dokładności opartych na nim przewidywań, to układy złożone
z trzech lub większej liczby ciał krążących po orbitach już się w ten
sposób nie zachowują. Wręcz przeciwnie! Okazało się, że nawet
minimalne niedokładności pomiarów początkowych z biegiem
czasu znacznie się powiększają, co prowadzi do istotnie różnych
rezultatów, przy czym ostateczne różnice okazały się dużo większe,
niż można się było spodziewać na podstawie obliczeń
matematycznych. Poincaré doszedł do wniosku, że trafne
przewidywania dotyczące takich złożonych układów (składających
się z trzech lub większej liczby obiektów astronomicznych) można
by było otrzymać tylko w jeden sposób – poprzez dokonanie
całkowicie dokładnych pomiarów ich warunków początkowych, co
jest teoretycznie niemożliwe. W przeciwnym razie drobne
odchylenia od absolutnie dokładnego pomiaru z biegiem czasu
doprowadziłyby do sformułowania deterministycznego
przewidywania, które byłoby obarczone niewiele mniejszą
niepewnością niż przewidywanie sformułowane losowo. W takich
układach – określanych dzisiaj mianem układów chaotycznych –
ogromna wrażliwość na wpływ warunków początkowych nosi
nazwę dynamicznej niestabilności bądź chaosu,
a długoterminowe przewidywania matematyczne nie są bardziej
trafne niż przewidywania losowe. Problem z układem chaotycznym
polega więc na tym, że sformułowanie trafnych przewidywań na
podstawie praw fizyki jest niemożliwe – nawet w teorii. Wyniki
prac Poincarégo przez kilkadziesiąt lat pozostawały jednak
w cieniu – do czasu, gdy zainteresował się nimi pewien meteorolog.
W latach pięćdziesiątych XX wieku Edward Lorenz, matematyk,
który zajął się meteorologią, nie był zadowolony z modeli
wykorzystywanych do prognozowania pogody (może zbyt często
obarczano go winą za nieudane pikniki). Pogoda zależy od kilku
czynników, takich jak temperatura, wilgotność, ruch powietrza,
w dodatku czynniki te są w pewnym stopniu wzajemnie powiązane,
choć nie w sposób liniowy – innymi słowy, ich wartości nie są
względem siebie proporcjonalne. Tymczasem modele
wykorzystywane do prognozowania pogody były modelami
liniowymi. W ciągu kilku kolejnych lat Lorenz zgromadził dane
i zaczął je układać w całość. Stworzył matematyczny program
komputerowy (zawierający dwanaście równań różniczkowych), aby
przestudiować model dotyczący tego, w jaki sposób prądy
powietrzne powstają i zamierają, ogrzewane przez słońce. Pewnego
dnia po otrzymaniu wstępnych wyników pracy programu Lorenz
postanowił rozszerzyć swoje obliczenia. Był rok 1961, więc jego
komputer był nie tylko nieporęczny (ważył ponad 300 kilogramów),
ale też bardzo powolny. Żeby zaoszczędzić czas, Lorenz postanowił
zrestartować program w trakcie obliczeń. Ów zbawienny
w skutkach brak cierpliwości i nader spostrzegawczy mózg uczyniły
go sławnym. Po wprowadzeniu wyników obliczeń otrzymanych do
momentu, w którym przerwał pracę programu, Lorenz wyszedł po
filiżankę kawy, a komputer mozolnie brnął dalej.
Nasz meteorolog spodziewał się, że otrzyma taki sam wynik, jak
za pierwszym razem – przecież kod komputerowy jest
deterministyczny. Kiedy jednak wrócił z filiżanką kawy, okazało
się, że wyniki są zupełnie inne! Zirytowany, początkowo
podejrzewał, że to awaria sprzętu, później jednak uznał, iż wynik
jest inny dlatego, że zamiast wprowadzić do programu liczbę
0,506127, zaokrąglił ją do trzech miejsc po przecinku i wpisał
0,506. Ponieważ układy chaotyczne Poincarégo pozostawały
niezauważone przez ponad pół wieku, tak małą różnicę uważano za
nieistotną. Dla tego systemu – złożonego systemu z wieloma
zmiennymi – nie była jednak nieistotna! W ten oto sposób Lorenz
odkrył na nowo teorię chaosu.
Pogodę uznaje się dzisiaj za układ chaotyczny. Formułowanie
wiarygodnych prognoz długoterminowych jest niewykonalne,
ponieważ istnieje zbyt wiele zmiennych, których nie sposób
zmierzyć z zadowalającą precyzją, a nawet gdyby to było możliwe,
to najdrobniejsza niedokładność któregokolwiek z pomiarów
początkowych wywierałaby ogromny wpływ na wynik końcowy.
W 1972 roku Lorenz wygłosił odczyt na temat tego, że nawet
niewielkie różnice obracają wniwecz wszelkie obliczenia
i uniemożliwiają formułowanie trafnych prognoz
długoterminowych. Wykład ten, zatytułowany „Przewidywalność –
czy trzepot skrzydeł motyla w Brazylii może wywołać trąbę
powietrzną w Teksasie?”, dał początek pojęciu „efekt motyla”[13]
oraz pobudził wyobraźnię i stał się wodą na młyn dla
deterministów. Chaos nie oznacza, że dany układ zachowuje się
w sposób losowy, ale że jest nieprzewidywalny, ponieważ
zawiera dużą liczbę danych, których niepodobna zmierzyć, a nawet
gdyby było to możliwe, to najdrobniejsza niedokładność
w ogromnym stopniu zmieniłaby ostateczny wynik. Dla
deterministów znaczy to, że choć pogoda jest niezwykle złożonym
układem obejmującym wiele zmiennych, nadal zachowuje się
zgodnie z deterministycznymi prawami – do tego stopnia, że nawet
coś tak drobnego, jak trzepot skrzydeł motyla, wywiera na nią
istotny wpływ.
Pogoda jest układem niestabilnym, któremu daleko do stanu
równowagi termodynamicznej; to samo można powiedzieć
o większości systemów występujących w przyrodzie. Tym typem
układów zainteresował się fizykochemik Ilya Prigogine. Już
w dzieciństwie pociągała go archeologia i muzyka; później, na
studiach, zainteresowały go nauki ścisłe. Połączenie tych
zainteresowań skłoniło Prigogine’a do zakwestionowania fizyki
newtonowskiej, która traktowała czas jako proces odwracalny.
Pogląd ten wydawał się pozbawiony sensu komuś, kto we wczesnej
młodości interesował się dziedzinami, w których czas postępuje
tylko w jednym kierunku. Dlatego pogoda, która ze względu na swą
nieodwracalność stanowi problem dla fizyki newtonowskiej,
wzbudziła zainteresowanie Prigogine’a. Nazwał on tego rodzaju
układy dyssypatywnymi, a w 1977 roku otrzymał Nagrodę Nobla
za swoje pionierskie badania nad tym zjawiskiem. Układy
dyssypatywne nie istnieją w próżni; są układami
termodynamicznie otwartymi, istniejącymi w otoczeniu, w którym
nieustannie wymieniają materię i energię z innymi układami.
Przykładami układów dyssypatywnych są cyklony i huragany.
Charakteryzują się one spontanicznym łamaniem symetrii
(emergencją) oraz formowaniem struktur złożonych. Z łamaniem
symetrii mamy do czynienia w sytuacji, gdy niewielkie wahania
oddziałujące na dany system przekraczają punkt krytyczny
i decydują o tym, które z kilku równie prawdopodobnych zdarzeń
rzeczywiście nastąpi. Dobrze znanym przykładem tego zjawiska
jest piłka umieszczona na szczycie symetrycznego wzgórza. Każde,
nawet najdrobniejsze zakłócenie sprawia, że piłka zaczyna toczyć
się w dół w dowolnym kierunku, łamiąc w ten sposób symetrię
i wywołując określone zdarzenie (wynik). Do idei emergencji
w systemach złożonych wrócimy nieco później.
Teraz już wiemy, że prognozy pogody mogą być trafne tylko na
krótką metę. Prognozy długoterminowe, nawet jeśli powstają przy
użyciu potężnych superkomputerów, nigdy nie są lepsze niż zwykłe
zgadywanie. Jak często zdarzało Ci się słyszeć, że tylko głupcy
prognozują pogodę? Jakkolwiek tradycyjnie uważa się pogodę za
jeden z najbezpieczniejszych tematów niezobowiązującej rozmowy,
podczas niektórych przyjęć może ona nie odgrywać takiej roli. Jeśli
istnienie naturalnych układów chaotycznych – łyżka dziegciu,
którą Poincaré dodał do beczki miodu – ogranicza nasze możliwości
formułowania trafnych przewidywań przy użyciu
deterministycznych praw fizyki, to fizycy mają poważny problem.
Wynika z tego, że albo w samym sercu każdego deterministycznego
modelu wszechświata czai się przypadkowość, albo też nigdy nie
będziemy w stanie dowieść, że deterministyczne prawa obowiązują
w układach złożonych. Z tego powodu niektórzy fizycy drapią się po
głowie i dochodzą do wniosku, że twierdzenie, iż wszechświat
rządzi się zbiorem deterministycznych praw, jest pozbawione
sensu. Może w Twoim domu nie wzbudza to wielkich emocji, ale
wyobraź sobie, że jesz kolację w towarzystwie... największego
zwolennika radykalnego determinizmu, Barucha Spinozy, który
powiedział: „Nie ma w umyśle żadnej woli bezwzględnej, czyli
wolnej, natomiast do tego lub owego chcenia wyznacza umysł
przyczyna, którą również wyznacza inna, a tę znów inna i tak
w nieskończoność”[14]. Albo w towarzystwie Alberta Einsteina,
który powiedział: „Zdecydowanie nie wierzę w ludzką wolność
w sensie filozoficznym. Każdy z nas działa nie tylko pod
zewnętrznym przymusem, ale także pod wpływem wewnętrznej
konieczności”. Hm, gdybyśmy usadzili przy stole kilku innych
fizyków, atmosfera nie sprzyjałaby dobremu trawieniu. Okazuje
się, że Einstein toczył własne boje o determinizm, skoncentrowane
na mechanice kwantowej.

Mechanika kwantowa wkłada kij w mrowisko

W ciągu tych pięćdziesięciu lat, kiedy teoria chaosu pozostawała


w cieniu, w centrum uwagi znajdowała się mechanika kwantowa,
a większość fizyków skupiała się na poziomie mikroskopowym – na
atomach, cząsteczkach i cząstkach elementarnych – a nie na
piłkach w moim salonie albo ciałach niebieskich Poincarégo. Ich
odkrycia wywołały wielki zamęt w świecie fizyki. Po trzech
stuleciach, właśnie wtedy, gdy wszyscy z zadowoleniem uznali, że
prawa Newtona są uniwersalne, okazało się, że atomy nie
zachowują się zgodnie z tak zwanymi uniwersalnymi zasadami
dynamiki. Czy prawa Newtona mogły być fundamentalnymi
prawami rządzącymi światem, skoro elementy, z których
zbudowane są wszystkie obiekty – atomy – nie zachowują się
zgodnie z zasadami rządzącymi zachowaniem owych obiektów? Jak
zauważył kiedyś Richard Feynman, wyjątek nie potwierdza reguły,
lecz dowodzi, że jest ona błędna[15]. O co w tym wszystkim chodziło?
Atomy, cząsteczki i cząstki elementarne nie zachowują się jak piłki
w moim salonie. Tak naprawdę nie są żadnymi piłkami, tylko
falami! Falami niczego! Cząstki są pakunkami energii
o właściwościach falowych.
W świecie kwantowym dzieją się dziwne rzeczy. Na przykład
fotony nie mają masy, lecz moment pędu. Teoria kwantów powstała
po to, żeby wyjaśnić, dlaczego elektron pozostaje na swojej orbicie,
czego nie sposób wytłumaczyć, odwołując się do praw Newtona albo
do sformułowanych przez Maxwella równań klasycznej
elektrodynamiki. Teoria ta z powodzeniem opisuje zachowanie
cząstek i atomów w cząsteczkach. To dzięki niej powstały lasery
i tranzystory. W mechanice kwantowej kryje się pewien problem
filozoficzny. Równanie Schrodingera, które w deterministyczny
sposób opisuje ewolucję funkcji falowej w czasie (i jest odwracalne),
nie potrafi przewidzieć położenia elektronu na orbicie w danej
chwili – szacuje tylko prawdopodobieństwo. Kiedy próbujemy
zmierzyć jego położenie, sam akt pomiaru zmienia otrzymaną
wartość. Dzieje się tak dlatego, że pewne pary wielkości fizycznych
są powiązane w taki sposób, iż nie można równocześnie określić
obu tych wielkości z dowolną dokładnością – z im większą
dokładnością poznajemy jedną wielkość (mierząc ją), tym mniej
dokładnie określamy drugą. W wypadku elektronu poruszającego
się po orbicie taką parę wielkości stanowią położenie i pęd. Kiedy
próbujemy wyznaczyć położenie, wpływa to na moment pędu – i na
odwrót. Fizyk teoretyczny Werner Heisenberg przedstawił tę
zależność w sformułowanej przez siebie zasadzie nieoznaczoności.
Idea nieoznaczoności była nieprzyjemna dla fizyków z ich
deterministycznymi poglądami, zmusiła ich jednak do zmiany
sposobu myślenia. Ponad pół wieku temu Niels Bohr w swoich
Wykładach Gifforda, prowadzonych w latach 1948–1950, a nawet
jeszcze wcześniej – w artykule z roku 1937 – próbował
powstrzymać ekspansję determinizmu, stwierdzając: „Rezygnacja
z idei przyczynowości w fizyce atomowej (...) została nam narzucona
(...)”[16]. Heisenberg posunął się jeszcze dalej, kiedy powiedział:
„W moim przekonaniu indeterminizm jest konieczny, a nie tylko
logicznie możliwy”[17].
Kolejny dręczący problem wiąże się z kwestią czasu
i przyczynowości. Czas i semantyka to dwa straszydła, które
pojawiają się, gdy myślimy o związkach przyczynowych. Kiedy ktoś
lekkomyślnie i bez namysłu używa słowa „przyczyna”, może wpaść
w niekończący się ciąg pytań i odpowiedzi, jak w rozmowie
z dwulatkiem, który właśnie nauczył się słowa „dlaczego” (wraz
z jego pytającą intonacją). Ostatecznie – jak podkreśla wielu
deterministów i redukcjonistów – ów ciąg pytań o przyczyny
doprowadzi Cię do atomów i cząstek elementarnych. Tu jednak
pojawia się zasadniczy problem, jak zauważa Howard Pattee,
teoretyk systemów, profesor emerytowany Uniwersytetu Stanu
Nowy Jork w Binghamton:

Równania fizyczne na poziomie mikroskopowym są symetryczne względem


czasu, a więc teoretycznie odwracalne. Co za tym idzie – nieodwracalne pojęcie
przyczynowości nie może znaleźć formalnego potwierdzenia w prawach
obowiązujących na poziomie mikroskopowym, a jeśli nawet jest używane,
stanowi tylko czysto subiektywną językową interpretację owych praw. (...) Ze
względu na tę symetrię względem czasu systemy odznaczające się taką
odwracalną dynamiką nie mogą formalnie (syntaktycznie) wytwarzać
właściwości, które są z natury nieodwracalne, takich jak pomiary, zapisy,
wspomnienia czy przyczyny. (...) W konsekwencji pojęcie przyczynowości,
zwłaszcza przyczynowości odgórnej, nie może mieć istotnej wartości
eksplanacyjnej na poziomie mikroskopowych praw fizycznych[18].

Jeśli zaś chodzi o problem semantyczny, Pattee dodaje: „Pojęcia


przyczynowości mają zupełnie inne znaczenie w modelach
statystycznych i deterministycznych”, i podaje przykład. Gdybyś
zapytał: „Co jest przyczyną temperatury?”, determinista przyjmie
założenie, że pojęcie przyczyny odnosi się do zdarzenia na poziomie
mikroskopowym, i odpowie, że temperaturę powoduje wymiana
energii kinetycznej między zderzającymi się cząsteczkami.
Sceptyczny obserwator podrapie się jednak po głowie i zauważy, że
narzędzie pomiaru uśrednia tę wymianę i nie mierzy warunków
początkowych wszystkich cząsteczek oraz że – mój szanowny
rozmówco – owo uśrednianie jest procesem statystycznym. Nie
sposób zaobserwować średniej w deterministycznym modelu
sformułowanym na poziomie mikroskopowym. To dwie różne
sprawy. Pattee grozi palcem tym, którzy opowiadają się za jednym
lub drugim modelem, i przekonuje, że oba są potrzebne, ponieważ
wzajemnie się uzupełniają – są komplementarne. „Używam tu
słowa «komplementarny» w znaczeniu, jakie nadawali mu
Boltzmann i Bohr – w sensie logicznej nieredukowalności. Innymi
słowy, modele komplementarne są formalnie nie do pogodzenia,
lecz oba są niezbędne. Żadnego z nich nie można wyprowadzić
z drugiego ani go doń zredukować. Przypadku nie można
wyprowadzić z konieczności ani konieczności z przypadku, a jednak
oba pojęcia są nieodzowne. (...) To dlatego nasze pojęcie przyczyny
deterministycznej różni się od pojęcia przyczyny statystycznej.
Determinizm i przypadek wyrastają z dwóch formalnie
komplementarnych modeli świata. Nie warto również tracić czasu
na spory o to, czy świat jest deterministyczny, czy stochastyczny,
ponieważ jest to kwestia metafizyczna, której nie sposób
rozstrzygnąć metodą empiryczną”. To wspaniale, że kiedy zostaje
się profesorem emerytowanym, można powiedzieć wszystkim, żeby
się uciszyli.
Oczywiście wielu deterministów pospieszy z wyjaśnieniem, że
w modelu deterministycznym łańcuch przyczyn jest łańcuchem
zdarzeń, a nie cząstek, a co za tym idzie – nigdy nie dociera do
poziomu atomów lub cząstek elementarnych. Prowadzi nas raczej
do wielkiego wybuchu. W języku Arystotelesa ów łańcuch to seria
przyczyn sprawczych, a nie materialnych.

Emergencja

Zadowolony z siebie, mówię zięciowi, że podłoga nie wpływa na


atomy, z których zbudowana jest piłka. Niestety mój zięć dużo
czyta i jest niezwykle dociekliwy. Zauważa, że prawa Newtona nie
sprawdzają się wyłącznie na poziomie atomu (to jedno z odkryć,
których dokonali fizycy wyposażeni w najlepsze narzędzia
pomiarowe). „Nie chodzi tu o atomy, lecz o piłki. Mówisz o innym
poziomie organizacji, który nie ma tu nic do rzeczy”. Mądrala
porusza temat emergencji. Mamy z nią do czynienia wtedy, gdy
złożone systemy mikroskopowe, które są dalekie od stanu
równowagi (co wzmacnia wpływ zdarzeń losowych), zaczynają się
samoorganizować (jest to zachowanie twórcze, spontaniczne
i przystosowawcze) w nowe struktury, odznaczające się nowymi
właściwościami (takimi, które wcześniej nie istniały); w ten sposób
tworzy się nowy poziom organizacji na poziomie makro[19]. Istnieją
dwa podejścia do emergencji. W wypadku emergencji słabej nowe
właściwości powstają na skutek interakcji na poziomie
elementarnym, a daną cechę emergentną można zredukować do jej
części składowych; innymi słowy, można wywnioskować, co
nastąpiło między jednym a drugim poziomem (podejście
deterministyczne). W wypadku emergencji silnej nowa cecha jest
nieredukowalna – jest czymś więcej niż tylko sumą części
składowych, a ze względu na wzmocniony wpływ zdarzeń losowych
praw obowiązujących na danym poziomie organizacji nie sposób
przewidzieć na podstawie jednej, fundamentalnej teorii ani na
podstawie praw rządzących innym poziomem. Oto na co natknęli
się fizycy i chociaż ta niewytłumaczalna idea nie przypadła im do
gustu (nie spodobała się też ich lewopółkulowym interpretatorom),
wielu z nich pogodziło się z faktem, że tak właśnie jest. Ilya
Prigogine miał jednak powód do zadowolenia. Mógł uznać „strzałkę
czasu” za właściwość emergentną, która pojawia się na wyższym,
makroskopowym poziomie organizacji. Na poziomie makro czas ma
znaczenie, co nie ulega wątpliwości w systemach biologicznych.
Zjawisko emergencji nie ogranicza się do fizyki. Występuje we
wszystkich zorganizowanych systemach – z cegieł wyłaniają się
miasta. Z czego wyrosła beatlemania? Nazywając daną cechę
emergentną, nie wyjaśniamy jej ani nie tłumaczymy, w jaki sposób
powstała, lecz umieszczamy ją na odpowiednim poziomie, aby
trafniej opisać to, co się dzieje.
Może o tym nie wiesz, ale autorzy nie mają decydującego słowa
w kwestii tytułów swoich książek – ostateczny wybór wyłania się
(w niewytłumaczalny sposób?) jako cecha emergentna, nadana
książce przez wydawcę. Moją poprzednią książkę chciałem
zatytułować Phase Shift (Przemiana fazowa). Przemiana fazowa
materii – na przykład przemiana wody w lód – polega na zmianie
organizacji molekularnej, która skutkuje powstaniem nowych
właściwości. Spodobała mi się analogia między tym zjawiskiem
a ewolucją ludzkiego mózgu – myśl, że różnica między ludzkim
mózgiem a mózgami innych gatunków jest następstwem zmiany
organizacji neuronalnej, która doprowadziła do powstania nowych
właściwości. Wydawca nie był zachwycony. Zatytułował moją
książkę Human[20]. Dla większości fizyków (i, jak sądzę, dla mojego
zięcia) stało się oczywiste, że na różnych poziomach struktury
istnieją różne typy organizacji, w których występują zupełnie inne
rodzaje interakcji i obowiązują odmienne prawa, przy czym jeden
poziom wyłania się z drugiego, lecz nie dzieje się to w sposób
przewidywalny. Spostrzeżenie to odnosi się nawet do czegoś tak
banalnego, jak przemiana wody w lód, na co zwrócił uwagę fizyk
Robert Laughlin. Lód – jak wynika z dotychczasowych ustaleń –
ma jedenaście faz krystalicznych, ale żadnej z nich nie udało się
przewidzieć poprzez odwołanie się do podstawowych zasad[21].
Piłki w moim salonie są zbudowane z atomów, które zachowują
się tak, jak to opisuje mechanika kwantowa, a kiedy owe atomy
(istniejące na poziomie mikroskopowym) łączą się w makroskopowe
piłki, wyłania się nowe, emergentne zachowanie – takie, jakie
zaobserwował i opisał Newton. Okazuje się, że prawa Newtona nie
są fundamentalne, lecz emergentne. Innymi słowy, opisują to, co
się dzieje, kiedy materia kwantowa łączy się w makroskopowe
ciecze i obiekty. To zjawisko o charakterze organizacyjnym. Rzecz
w tym, że nie sposób przewidzieć praw Newtona na podstawie
obserwacji zachowania atomów – i na odwrót. Powstają nowe,
emergentne właściwości, które nie występowały na poprzednim
poziomie. Bez wątpienia psuje to szyki redukcjonistom
i zwolennikom determinizmu. Jak zapewne pamiętasz,
determinizm pociąga za sobą wniosek, że każde zdarzenie,
działanie i tym podobne są z góry przesądzone, a co za tym idzie –
można je przewidzieć (jeśli zna się wszystkie parametry).
Tymczasem nawet jeśli znamy wszystkie parametry atomu, nie
jesteśmy w stanie przewidzieć praw Newtona dotyczących obiektów
na poziomie makroskopowym. Jak na razie, na ich podstawie nie
można nawet przewidzieć, która ze struktur krystalicznych
powstanie w wyniku zamarznięcia wody w różnych warunkach.
Tak więc w pewnej mierze za sprawą teorii chaosu, a przede
wszystkim z powodu mechaniki kwantowej i emergencji fizycy
wycofują się z determinizmu tylnymi drzwiami, kładąc uszy po
sobie. W swoich wykładach z 1961 roku, skierowanych do
studentów pierwszego roku Caltech, Richard Feynman
wypowiedział słynne słowa: „Tak! Fizyka się poddała. Nie
potrafimy przewidzieć tego, co się zdarzy w danych
okolicznościach, i doszliśmy do wniosku, że to niewykonalne – że
można jedynie przewidywać prawdopodobieństwo wystąpienia
różnych zdarzeń. Należy to uznać za odstąpienie od naszego
wcześniejszego ideału rozumienia przyrody. Może to krok wstecz,
ale nikt nie znalazł sposobu na to, aby go uniknąć. (...) Obecnie
musimy się więc ograniczyć do obliczania prawdopodobieństwa.
Mówimy «obecnie», ale przypuszczamy, że tak będzie już zawsze –
że nie sposób rozwiązać tej zagadki – że taki właśnie jest świat”[22].
Oto ważne pytanie unoszące się nad zjawiskiem emergencji: czy
owa nieprzewidywalność jest tymczasowym, czy ostatecznym
stanem rzeczy? Fakt, że czegoś jeszcze nie wiemy, wcale nie musi
oznaczać, iż nie można tego poznać, chociaż może tak być. Albert
Einstein uważał, że pewne zjawiska uznajemy za losowe ze
względu na nieznajomość jakiejś podstawowej właściwości, podczas
gdy według Nielsa Bohra rozkłady prawdopodobieństwa są
fundamentalne i nieredukowalne. Jak zauważył profesor Jeffrey
Goldstein, badacz systemów złożonych z Adelphi University,
w wypadku kilku układów, które rzekomo udało się wyjaśnić,
problemem nie była emergencja, lecz fakt, że obserwowane
zjawisko tak naprawdę nie było przykładem emergencji, podczas
gdy w wypadku dziwnego atraktora[23] „twierdzenia matematyczne
potwierdzają bezsprzeczną nieprzewidywalność tej konkretnej
struktury emergentnej (...)”. Mario Bunge, filozof i fizyk
z Uniwersytetu McGilla, podkreśla jednak: „Emergencja
wyjaśniona pozostaje emergencją”[24] i nawet jeśli jeden poziom
można ostatecznie wyprowadzić z drugiego, to „całkowita
rezygnacja z klasycznych idei wydaje się czystą fantazją, ponieważ
klasyczne właściwości, takie jak kształt, lepkość czy temperatura,
są równie rzeczywiste, jak cechy kwantowe, takie jak spin czy
niepodzielność. Krótko mówiąc, rozróżnienie między poziomem
kwantowym a klasycznym jest obiektywne – nie jest wyłącznie
kwestią poziomu opisu i analizy”.
Tymczasem wśród przedstawicieli neuronauki nadal panuje
twardy determinizm. Jego zwolennikom trudno zaakceptować fakt,
że istnieje więcej niż jeden poziom. Trudno im przyjąć do
wiadomości możliwość pojawienia się zupełnie nowych cech, która
towarzyszy wyłanianiu się kolejnych poziomów w procesie
emergencji. Dlaczego? Otóż dlatego, że istnieje tak wiele dowodów
empirycznych na to, iż mózg działa automatycznie, a nasze
świadome doświadczenie powstaje post factum. W tym momencie
przypomnijmy sobie raz jeszcze, do czego służy mózg. To coś, czemu
neuronaukowcy nie poświęcają zbyt wiele uwagi – mózg jest
narzędziem służącym do podejmowania decyzji. Zbiera informacje
z różnych źródeł, aby nieustannie podejmować decyzje. Dopiero
wtedy, gdy informacje zostały zgromadzone, obliczenia wykonane,
a decyzja podjęta, pojawia się świadome doświadczenie. Możesz
sam przeprowadzić mały eksperyment, aby się przekonać, że
świadomość jest doświadczeniem typu post hoc. Dotknij palcem
nosa, a poczujesz dotyk równocześnie na nosie i na palcu. Jednakże
neuron, który przekazuje to doznanie z Twojego nosa do
odpowiedniej części mózgu, ma niespełna pięć centymetrów
długości, podczas gdy długość neuronu biegnącego od dłoni do
mózgu wynosi około metra, a impulsy nerwowe są przesyłane
z jednakową prędkością. Oznacza to, że jedno z tych doznań dociera
do mózgu o kilkaset (250–500) milisekund wcześniej niż drugie, ale
Ty nie jesteś świadomy tej różnicy. Twój mózg zbiera informacje
czuciowe, wykonuje obliczenia i decyduje, iż obie części ciała
zostały dotknięte równocześnie, mimo że impulsy nie dotarły do
mózgu w tym samym czasie. Dopiero wtedy powstaje świadome
doświadczenie. Świadomość zajmuje sporo czasu, lecz pojawia się
dopiero wtedy, gdy cała praca została wykonana!

Świadomość – zawsze spóźniona

Te opóźnienia udokumentowano wielokrotnie – po raz pierwszy


przed ponad dwudziestu pięciu laty. Benjamin Libet, fizjolog
z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco, wywołał spore
zamieszanie, kiedy wpadł na pomysł, aby stymulować mózg
świadomego pacjenta w trakcie zabiegu neurochirurgicznego,
i odkrył, że po stymulacji obszaru korowego reprezentującego dłoń
świadome doznanie czuciowe w obrębie dłoni pojawiało się
u pacjenta z pewnym opóźnieniem[25]. W kolejnych
eksperymentach aktywność mózgu związana z podjęciem pewnego
działania (z naciśnięciem przycisku) wyprzedzała to działanie
o kilkaset milisekund, co wydawało się zrozumiałe. Zaskakujący
natomiast był fakt, że zaobserwowano wzmożoną aktywność mózgu
związaną z tym działaniem aż trzysta milisekund przed
momentem pojawienia się świadomej intencji działania
(wskazanym przez samych badanych). Wzrost aktywności
elektrycznej mózgu poprzedzający świadomą decyzję o podjęciu
działania określono mianem Bereitschaftspotential, czyli potencjału
gotowości[26].
Od czasu pionierskich badań Libeta powstały dużo bardziej
zaawansowane techniki badawcze (jak przewidywali dawni
psychologowie). Dzięki czynnościowemu rezonansowi
magnetycznemu (fMRI) nie traktujemy już mózgu jako układu
statycznego, lecz uważamy go za dynamiczny, zmieniający się
system, który nie ustaje w działaniu. Wykorzystując te nowe
techniki, w 2008 roku John-Dylan Haynes[27] i jego
współpracownicy rozwinęli eksperymenty Libeta, aby wykazać, że
wyniki inklinacji do działania mogą być zakodowane w aktywności
mózgu nawet dziesięć sekund przed jej świadomym
doświadczeniem! Mózg zaczął działać, zanim jego właściciel to sobie
uświadomił. Co więcej, przyglądając się zapisowi aktywności
mózgu, badacze mogą przewidzieć, co zrobi dana osoba. Wyniki
tych badań pociągają za sobą zdumiewające implikacje. Jeśli
czynności są inicjowane nieświadomie, zanim jeszcze zdamy sobie
sprawę z tego, że chcemy je wykonać, wyklucza to sprawczą
(przyczynową) rolę świadomości w działaniach wolicjonalnych.
Świadoma wola – idea, że świadomie pragniemy, aby dane
działanie zostało wykonane – jest iluzją. Czy jednak jest to
właściwe podejście do tego zagadnienia? Nabieram przekonania, że
nie.
Skrajni determiniści ze swym łańcuchem twierdzeń
przyczynowo-skutkowych

Skrajni determiniści – przedstawiciele neuronauki – sformułowali


coś, co nazywam łańcuchem twierdzeń przyczynowo-skutkowych:
(1) mózg umożliwia powstanie umysłu, a mózg jest bytem
fizycznym; (2) świat fizyczny jest zdeterminowany, więc i nasz
mózg jest zdeterminowany; (3) jeśli nasz mózg jest zdeterminowany
i jeśli mózg jest organem koniecznym i wystarczającym do tego, aby
powstał umysł, to wynika z tego, że nasze myśli – stanowiące
wytwór umysłu – również są zdeterminowane; (4) wolna wola jest
zatem iluzją, a co za tym idzie – musimy zweryfikować nasze
wyobrażenia dotyczące tego, co to znaczy być osobiście
odpowiedzialnym za swoje czyny. Innymi słowy, pojęcie wolnej woli
jest pozbawione sensu. Pojęcie to narodziło się, kiedy jeszcze nie
wiedzieliśmy, jak działa mózg, a dzisiaj powinniśmy je odrzucić.
Wśród przedstawicieli neuronauki panuje zgoda co do pierwszego
z tych twierdzeń – poglądu, że mózg w jakiś nieznany jeszcze
sposób umożliwia powstanie i działanie umysłu oraz że mózg jest
bytem fizycznym. Twierdzenie drugie budzi jednak wątpliwości
i stało się przedmiotem krytyki – wielu fizyków nie ma już
pewności, że świat fizyczny jest zdeterminowany w sposób
przewidywalny, ponieważ nieliniowa matematyka systemów
złożonych nie pozwala na dokładne przewidywanie przyszłych
stanów. W tej sytuacji twierdzenie trzecie (które głosi, że nasze
myśli są zdeterminowane) opiera się na chwiejnych podstawach.
Choć zdaniem części neuronaukowców można dowieść, że określone
wzory aktywności neuronalnej generują konkretne myśli oraz że
owe wzory są zdeterminowane, nikt nie wie, jakie deterministyczne
reguły miałyby zawiadywać działaniem układu nerwowego. Myślę,
że mamy do czynienia z zagadką podobną do tej, którą napotkali
fizycy, kiedy jeszcze zakładali, iż prawa Newtona są uniwersalne.
Owe prawa nie obowiązują na wszystkich poziomach organizacji –
zależy to od tego, który poziom organizacji opisujemy. Wraz
z wyłonieniem się wyższego poziomu zaczynają obowiązywać nowe
zasady. Mechanika kwantowa odnosi się do atomów, a prawa
Newtona – do obiektów, przy czym żadne z nich nie pozwala
przewidzieć drugiego. Nasuwa się więc pytanie, czy możemy
wykorzystać naszą wiedzę z mikroskopowego poziomu
neurofizjologii – wszystko, co wiemy na temat neuronów
i neuroprzekaźników – i na tej podstawie zbudować
deterministyczny model służący do przewidywania świadomych
myśli, wyników pracy mózgu czy ludzkiej psychiki. Sprawy jeszcze
bardziej się komplikują, kiedy mówimy o spotkaniu trzech mózgów.
Czy możemy wyprowadzić historię makro z historii na poziomie
mikro? Moim zdaniem nie.
Nie sądzę, że teoretycy stanów mózgu – redukcjoniści
neuronalni, którzy utrzymują, że każdy stan psychiczny jest
tożsamy z jakimś jeszcze nieodkrytym stanem neuronalnym –
kiedykolwiek zdołają tego dowieść. Według mnie świadome
myślenie jest właściwością emergentną. Nie wyjaśnia to istoty
myślenia, lecz obrazuje jego rzeczywistość i poziom abstrakcji.
Pokazuje, że – podobnie jak w wypadku interakcji między
oprogramowaniem a sprzętem komputerowym – umysł jest
w pewnym sensie niezależną właściwością mózgu, choć
równocześnie jest od niego całkowicie zależny. Moim zdaniem nie
sposób zbudować kompletnego modelu funkcjonowania umysłu
metodą „od dołu do góry”. Jeżeli jednak sądzisz, że to możliwe, to
pewien kolczasty skorupiak i badająca go biolożka dali nam do
myślenia, pokazując, jak to wszystko mogłoby działać.

Problem langusty

Eve Marder bada prosty układ nerwowy langusty oraz


zawiadywane przezeń ruchy jelit. Sporządziła dokładny schemat
sieci neuronalnej, zaznaczając na nim każdy neuron i każde
połączenie synaptyczne, i wykorzystuje go do modelowania
dynamiki synaps do poziomu oddziaływania neuroprzekaźników.
Zgodnie z modelem deterministycznym dzięki dokładnemu
poznaniu wszystkich tych informacji Marder powinna być w stanie
opisać funkcjonowanie przewodu pokarmowego langusty. W jej
laboratorium wykonano symulację ponad dwudziestu milionów
możliwych konfiguracji sieciowych – kombinacji mocy synaps
i właściwości neuronów – dla tego prostego układu nerwowego[28].
Okazało się, że około 1–2% tych kombinacji mogło skutkować
powstaniem dynamiki niezbędnej do wytworzenia ruchów jelit
obserwowanych w naturze. Odsetek ten – choć niewielki – oznacza,
że istnieje od 100 000 do 200 000 kombinacji, które w danym
momencie mogą prowadzić do jednakowych zachowań (a przecież
mamy tu do czynienia z prostym układem, zawierającym niewielką
liczbę elementów!). Filozoficzne pojęcie wielorakiej realizowalności
– idea, że istnieje wiele sposobów, w jakie dany system może
wytworzyć to samo zachowanie – okazuje się trafne w odniesieniu
do układu nerwowego.
Ogromna różnorodność konfiguracji sieciowych, które mogą
prowadzić do jednakowych zachowań, pociąga za sobą pytanie, czy
możliwe jest wyjaśnienie – przy użyciu jednowymiarowej analizy
i podejść skoncentrowanych na poziomie molekularnym – przyczyn
i mechanizmów poszczególnych zachowań. To poważny problem dla
zwolenników redukcjonizmu neuronalnego, ponieważ otrzymane
wyniki wskazują, że analiza obwodów nerwowych może dostarczać
nam informacji na temat możliwych mechanizmów danego
zachowania, a nie tego, jak ono naprawdę powstaje. Na pierwszy
rzut oka badania Marder wydają się pokazywać, jak trudno będzie
uzyskać dokładne neuronaukowe wyjaśnienie konkretnych
zachowań. Otrzymane przez nią wyniki wydają się potwierdzać
trafność idei emergencji – poglądu, że badanie neuronów nie
zawiedzie nas na właściwy poziom wyjaśnienia. Istnieje zbyt wiele
stanów, które mogą prowadzić do takiego samego wyniku. Czy
neuronaukowcy powinni wpaść w rozpacz?
John Doyle odpowiada na to pytanie przecząco i nie widzi
potrzeby snucia takich rozważań. Zwraca uwagę na fakt, że kiedy
analizujemy zjawiska złożone z wielu elementów, w miarę jak
rośnie liczba elementów i parametrów badanego obwodu, następuje
gwałtowny wzrost liczby możliwych obwodów. Ponadto mamy do
czynienia z mniejszym, ale też gwałtownie rosnącym zbiorem
obwodów funkcjonalnych. Co istotne, ów zbiór funkcjonalny jest
ułamkiem całego zbioru, malejącym w postępie geometrycznym.
Choć zatem liczba możliwych kombinacji jest ogromna, rzeczywista
liczba kombinacji funkcjonalnych stanowi tylko jej niewielki
ułamek.
To właśnie odkryli Eve Marder i jej współpracownicy,
a zaobserwowane przez nich zależności odnoszą się do wielu
zjawisk, nie tylko do langusty. Na przykład – jak zauważa Doyle –
„w języku angielskim istnieje ogromna liczba słów, około 105.
Weźmy jednak słowo organized [zorganizowany]. (...) Składa się
ono z dziewięciu liter, z których można ułożyć aż 362 880
sekwencji, ale tylko jedna z nich stanowi funkcjonalne angielskie
słowo. Tak więc prawdopodobieństwo tego, że przypadkowy ciąg
kilku liter stanowi rzeczywiste słowo, jest niezwykle małe (na
przykład roaginezd), a mimo to istnieje ogromna liczba wyrazów”.
Jak podkreśla Doyle, to dobrze, ponieważ spostrzeżenie to
pozostaje w zgodzie z poglądem, że mózg jest systemem
warstwowym. Budowa warstwowa przynosi wiele korzyści, co
wiąże się z ideą solidności (robustness). Warstwa położona niżej
stanowi bardzo solidną, a jednocześnie elastyczną podstawę, na
której powstaje – w sposób emergentny – kolejna warstwa.
Badania Marder ujawniły problem, z którym muszą się zmierzyć
neuronaukowcy. Ich zadanie polega na wyjaśnieniu interakcji
między poszczególnymi warstwami mózgu. Muszą wypracować
sposoby myślenia o tych wzajemnych interakcjach oraz stworzyć
pojęcia i terminy, które będą je trafnie opisywały. Takie podejście
może się przyczynić do demistyfikacji znaczenia takich pojęć, jak
emergencja, a jednocześnie pozwoli nam się dowiedzieć, w jaki
sposób warstwy mózgu komunikują się ze sobą.
Nawet jeśli przyjmiemy, że twierdzenie trzecie – myśli
powstające w naszym umyśle są zdeterminowane – jest prawdziwe,
docieramy do twierdzenia czwartego, zgodnie z którym wolna wola
jest iluzją. Odkładając na bok długą historię kompatybilizmu –
poglądu, że ludzie mogą swobodnie wybierać idee (kierując się
swoimi pragnieniami) w zdeterminowanym świecie – co tak
naprawdę mamy na myśli, kiedy mówimy o wolnej woli? „Och,
chcemy być wolni, aby samodzielnie podejmować decyzje”. No
dobrze, ale od czego pragniemy być wolni? Nie chcemy wolności od
naszego doświadczenia życiowego – potrzebujemy go, aby
podejmować decyzje. Nie chcemy być wolni od naszego
temperamentu, ponieważ i on jest pomocny w podejmowaniu
decyzji. Tak naprawdę nie chcemy też być wolni od związków
przyczynowo-skutkowych – wykorzystujemy je do formułowania
przewidywań. Zawodnik usiłujący złapać piłkę podczas meczu
futbolu amerykańskiego nie pragnie być wolny od wszystkich
automatycznych ruchów, jakie wykonuje jego ciało, aby utrzymać
prędkość i kierunek biegu, a jednocześnie uniknąć szarży
przeciwnika. Nie chcemy być wolni od naszego ukształtowanego
w procesie ewolucji narzędzia do podejmowania decyzji. Od czego
więc pragniemy być wolni? Jak łatwo się domyślić, temat wzbudza
spore zainteresowanie, ale ja chciałbym przyjrzeć się temu
systemowi z innej perspektywy.

Nigdy nie przewidziałbyś tanga, gdybyś jedynie badał


neurony

Od tysięcy lat filozofowie – i nie tylko oni – spierają się o to, czy
ciało i umysł są jednym bytem, czy dwoma. Pogląd, że człowiek jest
czymś więcej niż tylko ciałem, że istnieje jakaś esencja, duch albo
umysł, coś, co czyni mnie „mną”, a Ciebie „Tobą”, nosi nazwę
dualizmu. Najsłynniejszym zwolennikiem poglądu dualistycznego
był chyba Kartezjusz. Idea, że w każdym z nas istnieje jakaś
esencja duchowa wykraczająca poza sferę fizyczną, przychodzi nam
z taką łatwością, że wydawałoby nam się dziwne, gdybyśmy mieli
opisać inną osobę, ograniczając się do jej cech fizycznych. Jedna
z moich znajomych, która niedawno poznała emerytowaną sędzinę
amerykańskiego Sądu Najwyższego, Sandrę Day O’Connor, nie
opisała jej wzrostu, koloru włosów czy wieku, lecz powiedziała:
„Jest pełna energii i niezwykle błyskotliwa”. Opisała esencję
umysłową Sandry Day O’Connor. Chociaż w naukach o mózgu
determinizm zajął miejsce dualizmu, nie wyjaśnia on ludzkich
zachowań ani naszego poczucia wolności i odpowiedzialności
osobistej.
Myślę, że my, przedstawiciele neuronauki, przyglądamy się tym
zdolnościom z niewłaściwego poziomu organizacyjnego.
Analizujemy je na poziomie pojedynczego mózgu, podczas gdy
w rzeczywistości są one właściwościami emergentnymi,
powstającymi w trakcie grupowych interakcji wielu mózgów.
Neuronaukowcy powinni wziąć pod rozwagę celne spostrzeżenie
Mario Bunge’a: „Musimy umieścić przedmiot naszego
zainteresowania w kontekście, zamiast traktować go jak
pojedynczy, odosobniony przypadek”. Chodzi tu o ideę, która – choć
nader trudna do przełknięcia – została zaakceptowana przez
większość fizyków: że dzieje się coś, czego nie sposób wyjaśnić,
przyjmując podejście oddolne. W fizyce ideę redukcjonizmu
podważyła zasada emergencji. Cały system nabiera jakościowo
nowych cech, których nie sposób przewidzieć poprzez proste
dodanie do siebie właściwości jego elementów. Używając aforyzmu,
można powiedzieć, że nowy system jest czymś więcej niż tylko
sumą swoich części. Następuje przemiana fazowa, zmiana
struktury organizacyjnej, przejście na inną skalę. Dlaczego
wierzymy w nasze poczucie wolności i odpowiedzialności osobistej?
„Wierzymy w nie, ponieważ je obserwujemy – podobnie jak
w wypadku większości cech emergentnych”. Chociaż te słowa
fizyka Roberta Laughlina odnosiły się do przemian fazowych,
takich jak przemiana wody w lód, równie dobrze mógł on mówić
o naszym poczuciu wolności i odpowiedzialności.
W swoim ważnym artykule poświęconym emergencji,
opublikowanym w 1972 roku i zatytułowanym More Is Different
(Więcej znaczy inaczej), noblista Philip W. Anderson powtórzył
myśl, że nie sposób wyprowadzić zjawisk występujących na
poziomie makro z tego, co się dzieje na poziomie mikro: „Zasadniczy
błąd takiego sposobu myślenia polega na tym, że hipoteza
redukcjonistyczna w żadnym wypadku nie implikuje hipotezy
«konstrukcjonistycznej»; możliwość zredukowania wszystkiego do
prostych praw podstawowych nie implikuje tego, że na ich
podstawie można zrekonstruować wszechświat. Przeciwnie – im
więcej fizycy cząstek elementarnych mówią nam o naturze owych
fundamentalnych praw, w tym mniejszym stopniu wydają się one
odnosić do rzeczywistych problemów pozostałych dziedzin nauki,
a tym bardziej do problemów społeczeństwa”[29]. W dalszej części
artykułu Anderson pogroził palcem biologom i bez wątpienia nam,
neuronaukowcom: „Chyba mamy już za sobą arogancję fizyków
cząstek elementarnych oraz ich intensywne badania (odkrywca
pozytonu powiedział: «Reszta jest chemią»), z pewnością jednak
musimy się otrząsnąć z arogancji części biologów molekularnych,
którzy z determinacją próbują redukować wszystkie aspekty
ludzkiego organizmu do samej chemii – od zwykłego przeziębienia,
poprzez wszystkie choroby psychiczne, po instynkt religijny.
Z pewnością między etologią człowieka a jego DNA istnieje więcej
poziomów organizacji niż między DNA a elektrodynamiką
kwantową, a każdy z tych poziomów może wymagać zupełnie nowej
struktury pojęciowej”.
W swojej znakomitej książce A Different Universe (Inny
wszechświat) Robert Laughlin, który w 1998 roku otrzymał
Nagrodę Nobla w dziedzinie fizyki, pisał o rodzącym się rozumieniu
zjawiska emergencji: „Jesteśmy świadkami przemiany poglądu na
świat – dążenie do zrozumienia natury poprzez rozłożenie jej na
możliwie najmniejsze części składowe ustępuje miejsca dążeniu do
zrozumienia, w jaki sposób natura sama się organizuje”.
Fizycy zdali sobie sprawę z faktu, że całkowite teoretyczne
zrozumienie mikroskopowych cząstek nie implikuje nowego zbioru
ogólnych teorii dotyczących tego, w jaki sposób elementy te łączą
się w struktury makrocząsteczkowe i jak przebiegają procesy, które
sprawiają, że obiekty są tym, czym są. Fakt, że natura to robi, nie
ulega wątpliwości, pozostaje jednak pytanie, czy jesteśmy w stanie
stworzyć teoretyczny model tego procesu, zrozumieć go
i formułować trafne przewidywania na jego temat. Richard
Feynman uważa, że to wysoce nieprawdopodobne, a Philip
Anderson i Robert Laughlin uznają to za niemożliwe. Podejście
konstrukcjonistyczne, oparte na przyczynowości oddolnej – pogląd,
że dzięki zrozumieniu, jak działa układ nerwowy, będziemy mogli
zrozumieć wszystko inne – nie jest właściwym podejściem do tego
problemu.
Emergencja to zjawisko powszechne, akceptowane w fizyce,
biologii, chemii, socjologii, a nawet sztuce. Kiedy jakiś układ
fizyczny nie wykazuje wszystkich symetrii wynikających z praw,
które w nim obowiązują, mamy do czynienia ze spontanicznym
łamaniem symetrii. Idea emergencji – owego łamania symetrii –
jest prosta: materia zbiorowo i spontanicznie nabiera pewnej cechy
lub zaczyna wykazywać preferencję, która nie mieści się w prawach
obowiązujących na niższym poziomie organizacji. W biologii
klasycznym przykładem jest ogromna, przypominająca wieżę
struktura, budowana przez niektóre gatunki mrówek i termitów.
Takie emergentne struktury powstają dopiero wtedy, gdy kolonia
mrówek czy termitów osiągnie określoną liczebność (więcej znaczy
inaczej), i nie sposób ich przewidzieć poprzez badanie zachowań
pojedynczych owadów żyjących w małych koloniach.
Idea emergencji budzi jednak silny sprzeciw wielu
neuronaukowców, którzy siedzą w kącie z ponurym wyrazem
twarzy i nie przestają kręcić głowami. Świętowali fakt, że udało im
się wyrzucić z mózgu homunkulusa. Odnieśli zwycięstwo nad
dualizmem. Wypędzili z maszyny wszystkie duchy i ani myślą
wpuścić je z powrotem. Obawiają się, że jeśli zaakceptują
emergencję, może to implikować coś innego niż to, że to mózg
wykonuje całą pracę. Boją się, że w ten sposób mogliby wpuścić
ducha z powrotem do deterministycznej maszyny, jaką jest mózg.
Żadnej emergencji, dziękujemy bardzo! Myślę, że to niewłaściwe
podejście do problemu. Emergencja nie jest mistycznym duchem,
lecz przejściem z jednego poziomu organizacji na inny. Ty sam na
przysłowiowej bezludnej wyspie – albo sam we własnym domu
w deszczowe niedzielne popołudnie – zachowujesz się zgodnie
z innym zbiorem reguł niż na przyjęciu u swojego szefa.
Kluczem do zrozumienia emergencji jest zrozumienie, że istnieją
różne poziomy organizacji. Moją ulubioną analogią jest
wspomniany wcześniej samochód. Kiedy patrzysz na pojedynczą
część samochodową, taką jak wał rozrządczy, nie możesz
przewidzieć, że od poniedziałku do piątku o 17.15 na autostradzie
będzie panował tłok. Tak naprawdę, patrząc na płytkę cierną
hamulca, nie byłbyś w stanie przewidzieć istnienia zjawiska ruchu
drogowego. Nie można analizować ruchu drogowego na poziomie
części samochodowych. Czy człowiek, który wynalazł koło, mógł
sobie wyobrazić drogę numer 405 w Los Angeles w piątkowe
popołudnie? Nie sposób analizować ruchu drogowego nawet na
poziomie pojedynczego samochodu. Musisz zebrać grupę
samochodów i kierowców, uwzględniając kombinację zmiennych
miejsca, czasu, warunków pogodowych i społeczeństwa – dopiero
wtedy, na tym poziomie, możesz przewidzieć ruch drogowy.
Wyłania się nowy zbiór praw i reguł, których nie sposób
przewidzieć wyłącznie na podstawie części składowych.
To samo można powiedzieć o mózgach. Mózg jest
zautomatyzowaną maszyną, która działa zgodnie z algorytmami
podejmowania decyzji, z tym że analiza pojedynczych mózgów nie
może wyjaśnić zjawiska odpowiedzialności. Odpowiedzialność jest
aspektem życia wywodzącym się z wymiany społecznej, a wymiana
społeczna wymaga więcej niż jednego mózgu. Kiedy co najmniej
dwa mózgi wchodzą ze sobą w interakcję, zaczynają się wyłaniać
nowe, niemożliwe do przewidzenia zjawiska i powstaje nowy zbiór
reguł. Dwie spośród właściwości zawartych w tym nowym zbiorze
reguł – dotąd nieobecne – to wolność i odpowiedzialność. Ich
siedliskiem nie jest mózg, co podkreślił John Locke, kiedy napisał:
„Naprawdę jednak wola nie oznacza nic innego, jak moc lub
zdolność przedkładania jednej rzeczy nad inną lub wybierania; gdy
zaś wolę pod nazwą zdolności rozważa się tak, jak jest, tylko jako
zdolność działania, to niedorzeczność powiedzenia, że wola jest lub
nie jest wolna, z łatwością ujawnia się sama”[30]. Odpowiedzialność
i wolność istnieją w przestrzeni pomiędzy mózgami, w interakcjach
między ludźmi.

Jak rozwścieczyć neuronaukowca

Współczesna neuronauka chętnie uznaje, że zachowanie człowieka


jest wytworem probabilistycznie zdeterminowanego systemu, który
kieruje się doświadczeniem. W jaki sposób jednak doświadczenie
kieruje jego działaniem? Jeśli mózg jest narzędziem do
podejmowania decyzji i zbiera niezbędne do tego informacje, to czy
stan psychiczny stanowiący wynik pewnego doświadczenia lub
interakcji społecznej może wpływać na przyszłe stany psychiczne?
Gdybyśmy byli Francuzami, z rozdrażnieniem wydęlibyśmy wargi,
wypuścilibyśmy powietrze i ze wzruszeniem ramion
powiedzielibyśmy: „Ależ oczywiście” – pod warunkiem, że nie
jesteśmy neuronaukowcami albo filozofami. Oznacza to
przyczynowość odgórną. Zasugerowanie przyczynowości odgórnej
grupie neuronaukowców to prowokacja. Gdybyś zaprosił kilku
z nich na kolację i poruszył ten temat przy stole, znalazłbyś się
w niebezpieczeństwie. Lepiej zaprosić fizyka Mario Bunge’a, który
powie nam, że „powinniśmy zastąpić każdą analizę oddolną analizą
typu «góra–dół», ponieważ całość ogranicza swe części składowe;
pomyśl tylko o naprężeniach występujących w elementach
konstrukcji metalowych albo o stresie odczuwanym przez członka
systemu społecznego na skutek interakcji z innymi elementami
tego systemu”.
Jeśli zaprosimy naszego eksperta w dziedzinie kontroli nad
systemami, Howarda Pattee, to nasz gość powie nam, że co prawda
przyczynowość nie ma wartości eksplanacyjnej na poziomie praw
fizycznych, ale bez wątpienia wyjaśnia zjawiska na wyższych
poziomach organizacji. Warto na przykład wiedzieć, że niedobór
żelaza jest przyczyną anemii. Według Howarda Pattee potoczne
znaczenie pojęcia przyczynowości jest pragmatyczne, a pojęcia tego
używa się w odniesieniu do zdarzeń, które można kontrolować.
Kontrolowanie poziomu żelaza spowoduje wyleczenie anemii. Nie
zmienimy praw fizyki, ale możemy wpływać na poziom żelaza.
Kiedy samochód wjeżdża w tylny zderzak innego pojazdu
u podnóża zbocza, mówimy, że przyczyną wypadku były zużyte
hamulce – coś, co możemy wskazać i kontrolować. Nie winimy za tę
stłuczkę praw fizyki ani splotu przypadkowych okoliczności, nad
którymi nie mamy kontroli (na przykład faktu, że inny samochód
zatrzymał się na światłach u stóp wzgórza, wszystkich przyczyn,
które przywiodły w to miejsce drugiego kierowcę, sposobu, w jaki
zaprogramowano sygnalizację świetlną, i tak dalej). Zdaniem
Howarda Pattee nasza skłonność do wskazania jednej, podlegającej
kontroli przyczyny, „która sama w sobie mogła zapobiec wypadkowi
przy zachowaniu innych oczekiwanych wyników” – zamiast
spostrzegania danego zdarzenia jako skutku działania złożonego
systemu – „jest jednym z powodów, z jakich przyczynowość odgórna
wydaje się problematyczna. Innymi słowy, myślimy o przyczynach
w kategoriach najprostszych przybliżonych struktur kontroli –
w przeciwnym razie mielibyśmy do czynienia z niekończącym się
łańcuchem lub siecią współwystępujących, rozproszonych
przyczyn”. Krótko mówiąc, przyczynowość odgórna jest chaotyczna
i nieprzewidywalna.
W którym momencie do gry wchodzi kontrola? – pyta Pattee.
Z pewnością nie na poziomie mikro, ponieważ prawa fizyczne
z definicji opisują tylko te związki między zdarzeniami, które nie
zmieniają się w zależności od obserwatora. Kiedy rodzic zapyta
surowo: „Dlaczego ściągałeś na sprawdzianie?”, i otrzyma
odpowiedź: „To przez atomy, które zachowywały się zgodnie
z prawami fizyki” – co stanowi uniwersalną przyczynę wszystkich
zdarzeń – dziecko zostanie uznane za przemądrzałe i należycie
ukarane, nawet jeśli rodzic jest zagorzałym zwolennikiem
redukcjonizmu. Wyjaśnienie udzielone przez dziecko powinno się
przesunąć o kilka poziomów wyżej – na poziom, na którym możliwe
jest sprawowanie kontroli. Kontrola implikuje pewną formę
ograniczenia. Oznacza, że nie zjem pączka z marmoladą, ponieważ
wiem, że jest niezdrowy, i nie będę oszukiwał podczas sprawdzianu,
ponieważ – no cóż – jeśli zostanę przyłapany, to będę miał kłopoty.
Kontrola jest właściwością emergentną.
Kiedy mówimy o przyczynowości odgórnej na gruncie
neuronauki, sugerujemy, że stan psychiczny wpływa na stan
fizyczny. Sugerujemy, że myśl na poziomie makro A może wpływać
na neurony na poziomie fizycznym mikro B. Pierwsze pytanie
brzmi: w jaki sposób przechodzimy z poziomu neuronów (mikro B)
na poziom emergentnych myśli (makro A)? David Krakauer, biolog
teoretyczny z Instytutu Santa Fe, podkreśla, że „cała sztuka – na
każdym poziomie analizy – polega na znalezieniu rzeczywistych
zmiennych zawierających wszystkie informacje z niższego poziomu
niezbędne do wytworzenia wszystkich interesujących nas
zachowań na wyższym poziomie. To nie tylko nauka, ale
i prawdziwa sztuka. «Przyczynowość oddolna» (przejście z poziomu
mikro B – poziomu neuronu – na poziom makro A – myśli) może
być zarówno trudna, jak i niezrozumiała. Pojęcie przyczynowości
odgórnej odnosi się do opisu makro A jako przyczyny mikro B, przy
czym A wyraża się w postaci rzeczywistych zmiennych i dynamiki
wyższego poziomu, a B – w postaci dynamiki na poziomie
mikroskopowym. W kategoriach fizycznych wszystkie interakcje są
mikroskopowe (B–B), ale nie wszystkie mikroskopowe stopnie
swobody mają istotne znaczenie”[31]. Innymi słowy, B może
generować A, ale A nadal składa się z B.
Krakauer zauważa na przykład, że kiedy programujemy
komputer albo kontrolujemy komputer – w ujęciu Howarda Pattee
– „wchodzimy w interakcję ze złożonym systemem fizycznym, który
wykonuje zadania obliczeniowe. Nie programujemy na poziomie
elektronów, mikro B, lecz na poziomie wyższej, efektywnej teorii,
makro A (na przykład programowanie w języku Lisp). Napisany
przez nas program jest następnie kompilowany[32] – bez utraty
informacji – do poziomu fizyki mikroskopowej. Tak więc A jest
przyczyną B. Oczywiście A jest fizycznie zbudowane z B,
a wszystkie kroki w procesie kompilacji odbywają się na poziomie
B. Z mojej perspektywy możemy jednak spostrzegać pewne
zbiorowe zachowania B w kategoriach procesów A”.
Wróćmy do mojego salonu. Atomy łączą się ze sobą i mogą
wytworzyć piłkę toczącą się po podłodze, ale piłka nadal jest
zbudowana z atomów. Oglądamy zbiorowe zachowanie atomów,
mikro B, na wyższym poziomie organizacyjnym piłki, makro A.
Widzimy zachowanie piłki zgodne z zasadami Newtona, ale w piłce
są atomy, które zachowują się po swojemu i rządzą się innym
zbiorem praw. W nauce o mózgu używamy takich pojęć, jak złość,
ton czy perspektywa w odniesieniu do stanów na poziomie makro
A. Są to „gruboziarniste”, zmienne stany (na poziomie A), które
obserwujemy niejako w zastępstwie stanów na poziomie mikro B.
Krakauer dodaje: „Działamy sprawnie na poziomie A ze względu
na ograniczenia naszej introspekcyjnej świadomości. Wewnątrz
następuje proces kompilacji, zanim jeszcze dana informacja dotrze
do naszej świadomości. Może więc albo poziom A, albo ów
wewnętrzny kompilator należałoby traktować jako język myśli. Nie
jesteśmy odrębni od maszyny – od poziomu mikro B – lecz
rozumiemy siebie na odpowiednich poziomach A.
Głębszy wniosek jest taki, że bez owych wyższych poziomów nie
moglibyśmy się komunikować, ponieważ za każdym razem
musielibyśmy określić wszystkie cząstki, które chcemy wprawić
w ruch w trakcie danej wypowiedzi, zamiast zostawić to zadanie
umysłowi – kompilatorowi”. Emergencja jest nieodzowna do tego,
aby kontrolować ów kotłujący się, kipiący system, który działa na
innym poziomie. Ogólna idea jest taka, że jesteśmy wyposażeni
w rozmaite hierarchicznie zorganizowane systemy – od poziomu
fizyki cząstek, przez fizykę atomową, chemię, biochemię i biologię
komórki, po fizjologię, z której wyłaniają się emergentne procesy
psychiczne.

Komplementarność – tak, przyczynowość odgórna – nie

Kiedy dany stan psychiczny już się wyłonił, czy zachodzi


przyczynowość odgórna? Czy myśl może ograniczać mózg, który ją
wytworzył? Czy całość ogranicza swoje części składowe? W naszej
branży jest to pytanie za milion dolarów. Ów klasyczny problem
zwykle formułuje się tak: istnieje pewien stan fizyczny, F1, który
w momencie M1 wytwarza stan psychiczny P1. Po pewnym czasie,
w momencie M2, występuje inny stan fizyczny F2, który wytwarza
inny stan psychiczny P2. W jaki sposób przechodzimy od stanu P1
do stanu P2? Oto zagadka. Wiemy, że podstawą stanów
psychicznych są procesy przebiegające w mózgu, tak więc P1 nie
wytwarza P2 bezpośrednio, bez udziału mózgu. Jeśli po prostu
przechodzimy z F1 do F2, a następnie do P2, to nasza psychika nie
wykonuje żadnej pracy, a my jesteśmy tylko biernymi pasażerami.
Ta myśl nikomu się nie podoba. Trudne pytanie brzmi: czy P1
w toku jakiegoś odgórnego procesu oddziałuje na F2, a co za tym
idzie – wpływa na P2?
Poszukując odpowiedzi na to pytanie, możemy skorzystać
z pomocy genetyków. Dawniej sądzili oni, że replikacja genów to
prosty oddolny proces przyczynowy. Wyobrażali sobie geny jako
koraliki na sznurku, które tworzą chromosom, a ten z kolei powiela
się i wytwarza jednakowe kopie samego siebie. Dzisiaj genetycy
wiedzą, że to nie jest takie proste – że na ów proces składa się
ogromna liczba zdarzeń. Nasz specjalista w dziedzinie kontroli nad
systemami, Howard Pattee, uważa, że dobrym przykładem
współwystępowania przyczynowości oddolnej i odgórnej jest
budowanie fenotypu na podstawie opisu zawartego w genotypie
(genotype-phenotype mapping) w procesie od opisu do konstrukcji.
„Gen musi opisać sekwencję elementów tworzących enzymy, które
z kolei muszą odczytać ów opis. (...) W najprostszym ujęciu owe
części składowe reprezentowane przez symbole (kodony) w jakimś
stopniu kontrolują proces budowania całości (enzymów), ale całość
w pewnej mierze kontroluje identyfikację części składowych (proces
translacji) oraz sam proces budowania (syntezę białek)”. Pattee
ponownie pogroził palcem zwolennikom skrajnych stanowisk
dotyczących tego, który z tych procesów jest ważniejszy –
przyczynowość oddolna czy odgórna. Są one komplementarne.
Przeprowadzenie takiej analizy ułatwia dostrzeżenie pułapki
logicznej, w którą wszyscy zbyt łatwo wpadamy, kiedy rozważamy
zjawisko opisane przez Benjamina Libeta – fakt, że mózg wykonuje
pewne czynności, zanim jeszcze stajemy się tego świadomi. Kiedy
przyjmujemy, że czas jest jednokierunkowy i że wszystkie
zdarzenia są powodowane przez coś, co je poprzedziło, tracimy
z oczu pojęcie komplementarności. Co to zmienia, jeśli aktywność
mózgu poprzedza moment, w którym stajemy się czegoś świadomi?
Świadomość jest własną abstrakcją umiejscowioną na własnej skali
czasu – aktualnej w odniesieniu do świadomości. Tak więc sposób
myślenia Libeta jest błędny. To nie tutaj dzieje się to, co
najważniejsze, podobnie jak tranzystor nie jest miejscem, w którym
działa oprogramowanie.
Wytyczanie kierunku działań jest procesem automatycznym,
deterministycznym i zmodularyzowanym. W danej chwili nie
kieruje nim jeden system fizyczny, lecz setki, tysiące, a nawet
miliony systemów. Wydaje nam się, że podjęcie tego czy innego
działania jest kwestią wyboru, ale tak naprawdę stanowi ono
skutek określonego emergentnego stanu psychicznego,
wyselekcjonowanego przez złożone środowisko zewnętrzne[33].
Działanie składa się z komplementarnych elementów, które
powstają w środku i na zewnątrz. Oto jak działa maszyna (mózg).
Tak więc idea przyczynowości odgórnej może być myląca. Jak pyta
John Doyle: „Gdzie leży przyczyna?” Tak naprawdę następuje
dopasowanie między rozmaitymi stanami psychicznymi
a wpływającymi na nie czynnikami środowiskowymi. Nasz
interpretator po fakcie stwierdza, że dokonaliśmy wolnego wyboru.
Sprawy się komplikują. Musimy teraz rozważyć wpływ
kontekstu społecznego i ograniczeń społecznych na poszczególne
działania. Coś się dzieje na poziomie grupowym.

[1] Korespondencja prywatna.


[2]Inspiracją był dla mnie słynny album autorstwa Flipa
Wilsona, The Devil Made Me Buy That Dress! (Diabeł zmusił mnie
do kupienia tej sukienki!).
[3] Fried i in., 1991.
[4] Thaler i in., 1995.
[5] Lau, Rogers i Passingham, 2006.
[6]Mapy mózgowe to neuronalne reprezentacje świata; jedna
z nich obrazuje czas.
[7] Lau, Rogers i Passingham, 2007.
[8] Vohs i Schooler, 2008.
[9] Zob. Harmon-Jones i Mills, 1999; Mueller i Dweek, 1998.
[10] Zob. Baumeister i in., 1998; Gailliot i in., 2007; Vohs i in.,
2008.
[11] Baumeister, Masicampo i DeWall, 2009.
[12] Dawkins, 2006.
[13] O’Connor i Robertson, 2008.
[14] Spinoza, 2006, tłum. Ignacy Halpern-Myślicki, s. 73.
[15] Feynman, 1999.
[16] Bohr, 1937.
[17] Za: Isaacson, 2007.
[18] Pattee, 2001.
[19] Goldstein, 1999.
[20]Dosłownie „Człowiek”; wydanie polskie nosi tytuł Istota
człowieczeństwa (przyp. tłum.).
[21] Laughlin, 2006.
[22] Feynman, Leighton i Sands, 1995.
[23]Atraktor to zbiór (grupa obiektów), w którego kierunku
ewoluuje dynamiczny układ. Skomplikowany zbiór o strukturze
fraktalnej określa się mianem dziwnego atraktora (Wikipedia).
[24] Bunge, 2010.
[25] Libet i in., 1979.
[26] Libet i in., 1983.
[27] Soon i in., 2008.
[28] Prinz, Bucher i Marder, 2004.
[29] Anderson, 1972.
[30] Locke, 1955, tłum. Bolesław J. Gawecki, s. 329.
[31] Krakauer, korespondencja prywatna.
[32]
Kompilacja – proces tłumaczenia kodu napisanego w języku
programowania (wyższy poziom) na kod maszynowy (niższy
poziom; przyp. tłum.).
[33] Bassett i Gazzaniga, 2011.
ROZDZIAŁ 5
Umysł społeczny
Jeśli weźmiesz na ręce niemowlę i wyciągniesz do niego język, to
w pewnym momencie dziecko wyciągnie język do Ciebie. Wygląda
to tak, jakbyście uczestniczyli w krótkiej interakcji społecznej.
Zachowanie dziecka nie jest wyuczone. Niemowlę wydaje się
automatycznie naśladować Twoje zachowanie, wskutek czego
angażuje Cię społecznie. Pewnie sądzisz, że nie jest to komunikacja
na wysokim poziomie. A może jednak? Aby taka interakcja była
możliwa, dziecko musi na Ciebie spojrzeć, rozpoznać Cię jako
obiekt, który można naśladować (czyli obiekt ożywiony,
w odróżnieniu od przedmiotu, takiego jak lampa), zobaczyć Twój
język, zorientować się, że ono też ma język, i wreszcie – wysunąć
język w Twoją stronę. Przecież to tylko niemowlę! Skąd wie, że
język to język – jeśli naprawdę to wie? Skąd wie, w jaki sposób
używać układu neuronalnego zawiadującego ruchami języka?
Dlaczego w ogóle zawraca sobie tym głowę?
Niemowlęta wchodzą do świata społecznego poprzez
naśladownictwo. Rozumieją, że są podobne do innych ludzi,
i naśladują ich zachowania – ale nie zachowania przedmiotów[1]. To
dlatego, że w ludzkim mózgu istnieją specjalne obwody neuronalne
odpowiedzialne za wykrywanie ruchu biologicznego i ruchu
obiektów nieożywionych, a także obwody służące do rozpoznawania
twarzy i ruchów twarzy[2]. Niemowlę, które jeszcze nie potrafi
siedzieć, utrzymywać głowy ani mówić, ma nader ograniczone
możliwości wejścia do świata społecznego i nawiązania kontaktu
z drugą osobą. Może jednak naśladować innych. Kiedy trzymasz je
w ramionach, tym, co wiąże Was ze sobą w świecie społecznym, są
jego zachowania naśladowcze. Dziecko nie leży w Twoich
ramionach niczym kłoda drewna, ale reaguje na Twoje zachowania
w sposób umożliwiający nawiązanie porozumienia.
W poprzednim rozdziale zasugerowałem, że osobista
odpowiedzialność wyrasta z interakcji społecznych oraz że umysł
ogranicza mózg, który go wytworzył. Teraz dowiemy się, w jaki
sposób włączamy dynamikę społeczną w swoje osobiste wybory, jak
odczytujemy intencje, emocje i cele innych ludzi, aby przetrwać,
oraz w jaki sposób proces społeczny ogranicza umysły jednostek.
Idea, że jednostki są ograniczone przez proces społeczny, to dla
Amerykanów drażliwy temat. My, Amerykanie, jesteśmy przecież
narodem, który ceni bezwzględny indywidualizm; który nakłaniał
całe pokolenie do tego, aby się usamodzielniło, słowami: „Ruszaj na
Zachód, młody człowieku, ruszaj na Zachód!”; i w którym nadal
żywa jest legenda samotnego kowboja. Podobno kiedy Henry’emu
Fordowi przekazano wiadomość, że pewien człowiek, Charles
Lindbergh, przeleciał samotnie nad Oceanem Atlantyckim, ten
odpowiedział: „To nic takiego. Dajcie mi znać, kiedy zrobi to jakaś
komisja”. Nasz indywidualistyczny sposób myślenia wywarł wpływ
na to, jak podchodziliśmy do badania człowieka i funkcji jego
mózgu oraz na czym się skupialiśmy w trakcie tych dociekań. To
dlatego wiemy bardzo dużo na temat psychologii jednostki, ale
dopiero teraz zaczynamy rozumieć procesy neuronalne odgrywające
istotną rolę w interakcjach społecznych.

Wyposażenie standardowe – urodzeni do życia społecznego

Okazuje się, że przychodzimy na świat wyposażeni w obwody


służące do interakcji społecznych. Ogromna część naszych zdolności
społecznych stanowi standardowe wyposażenie fabryczne. Zaletą
takich gotowych zdolności jest, rzecz jasna, to, że zaczynają one
działać od razu i nie trzeba się ich uczyć – w odróżnieniu od
wszystkich umiejętności służących przetrwaniu, które musimy
sobie mozolnie przyswoić. David i Ann Premack zapoczątkowali
badanie intuicyjnych umiejętności społecznych, próbując ustalić,
jakie pojęcia społeczne rozumieją dzieci. Na początku lat
czterdziestych XX wieku badacze wykazali, że kiedy ludziom
pokazuje się filmy przedstawiające figury geometryczne, które
wydają się działać intencjonalnie (poruszają się w sposób podobny
do ruchu zwierząt), przypisują oni oglądanym kształtom
pragnienia i intencje[3]. David i Ann Premack wykazali, że nawet
niemowlęta w wieku od dziesięciu do czternastu miesięcy, które
oglądały obiekty sprawiające wrażenie poruszających się
samodzielnie i w sposób celowy, automatycznie spostrzegały je jako
obiekty intencjonalne oraz, co jeszcze bardziej istotne,
przypisywały pozytywną lub negatywną wartość interakcjom
między takimi obiektami[4]. Ten kierunek badań kontynuowali J.
Kiley Hamlin, Karen Wynn i Paul Bloom, którzy dowiedli, że już
niemowlęta w wieku od sześciu do dziesięciu miesięcy oceniają
innych na podstawie ich zachowań społecznych.
W przeprowadzonym przez nich badaniu dzieci oglądały film,
w którym animowany trójkąt z oczami próbuje wejść na szczyt
wzgórza, w czym pomaga mu koło (popychając go w górę) albo
przeszkadza kwadrat (spychając go w dół). Po projekcji filmu przed
każdym z niemowląt położono tacę, na której znajdowało się koło
i kwadrat. Dzieci brały do ręki „pomocne” koło[5]. Umiejętność
oceniania innych ludzi jest nieodzowna do sprawnego poruszania
się w świecie społecznym. Wydaje się, że już w okresie
prewerbalnym dzieci potrafią ocenić, kto jest pomocny, a kto nie, co
bez wątpienia jest korzystne dla dziecka, które przez wiele lat
będzie potrzebowało pomocy innych, aby przetrwać.
Felix Warneken i Michael Tomasello poszukiwali wczesnych
przejawów zachowań pomocowych u samych dzieci. Ich zdaniem
już czternastomiesięczne maluchy altruistycznie pomagają innym.
Bez żadnej zachęty czy pochwały podnoszą przedmiot upuszczony
przez inną osobę i jej go podają[6], nawet jeśli wymaga to
przerwania czynności, która sprawia im przyjemność[7]. Wskazuje
to nie tylko na zrozumienie, że inni mają swoje cele, i umiejętność
rozpoznawania tych celów, ale także na zdolność podejmowania
zachowań altruistycznych wobec osób niespokrewnionych –
zachowanie ewolucyjnie rzadkie, którego zaczątki mogą tkwić
w naszych kuzynach szympansach i które przejawia się już
u czternastomiesięcznych dzieci[8]. Pomaganie innym wydaje się
przychodzić dzieciom naturalnie – nie jest wyuczone. Inne badanie
przeprowadzone przez zespół Tomasella wykazało jednak, że
w odróżnieniu od szympansów, już dwunastomiesięczne dzieci
chętnie dzielą się informacjami. Jeśli wiedzą, gdzie znajduje się
przedmiot, którego szuka inna osoba, wskazują go palcem[9]. Co
interesujące, zachowania altruistyczne, które u ludzi wydają się
wrodzone, ulegają wpływowi doświadczeń społecznych i transmisji
kulturowej[10]. Jeszcze przed ukończeniem trzeciego roku życia
małe dzieci zaczynają hamować część swoich naturalnych
zachowań altruistycznych. Stają się bardziej wybredne w doborze
osób, którym pomagają. Są bardziej skłonne dzielić się z osobami,
które wcześniej zrobiły dla nich coś dobrego[11]. Podobne
zachowania – noszące cechy altruizmu odwzajemnionego –
przejawiają szympansy[12]. Również normy i reguły społeczne
zaczynają wpływać na zachowania altruistyczne u dzieci w wieku
przedszkolnym[13].

Geneza zachowań społecznych – bezpieczeństwo opiera się


na liczbach

W jaki sposób wyewoluowały zachowania społeczne? Kiedy myślę


o ewolucji ludzkich procesów społecznych, dzielę ją na dwa etapy.
Psychologowie ewolucyjni nieustannie przypominają nam, że
trzeba pamiętać o środowisku, w jakim żyli nasi przodkowie –
o tym, że było ono bardzo słabo zaludnione. Jeszcze 10 000 lat
przed naszą erą, kiedy w Ameryce Północnej cofał się lodowiec
z ostatniej epoki lodowcowej, na kontynencie amerykańskim żyło
bardzo niewielu ludzi. W miarę jak pierwsze hominidy tworzyły
małe grupy, aby chronić się przed drapieżnikami i pomagać sobie
w polowaniu, w procesie ewolucji kształtowały się adaptacje
społeczne. Przez większą część historii naszego gatunku źródła
pożywienia były rozproszone na ogromnym obszarze, a owe
niewielkie grupy wiodły koczownicze życie. Dopiero ostatnio
gęstość zaludnienia wzrosła, do czego przyczynił się rozwój
rolnictwa i porzucenie koczowniczego trybu życia na rzecz
osiadłego. W 1950 roku liczba ludności na świecie była mniej więcej
równa liczbie ludzi, którzy żyli na ziemi w ciągu całej
dotychczasowej historii naszego gatunku.
Wraz ze wzrostem gęstości zaludnienia rozpoczął się drugi etap
ewolucji zachowań społecznych – rozwój adaptacji ułatwiających
radzenie sobie w coraz tłumniej zaludnionym świecie społecznym.
Dzisiaj jest nas 6,7 miliarda – ponad dwa razy więcej niż w roku
1950. Zdumiewający wydaje się fakt, że wbrew wiadomościom
podawanym w wieczornych programach informacyjnych, jako
gatunek stajemy się coraz mniej agresywni i żyjemy dość zgodnie.
Ci, którzy sprawiają kłopoty, choć nadal stanowią poważny
problem, są bardzo nieliczni – stanowią nie więcej niż 5% populacji.
Jako gatunek nie lubimy zabijać, oszukiwać, kraść ani uciekać się
do przemocy. Ten fakt skłania nas do zastanowienia nad
interakcjami społecznymi oraz nad tym, w jaki sposób nasze życie
psychiczne jest zależne od innych. Jak rozpoznajemy stany
emocjonalne innych, aby ich zrozumieć? Skąd się biorą zasady
moralne i społeczne, którymi się kierujemy? Czy są one wyuczone,
czy wrodzone – a może jedno i drugie? Jakie zdolności
i umiejętności ułatwiają nam radzenie sobie we wszystkich
interakcjach społecznych, w których codziennie uczestniczymy? Jak
one powstały? Czy jesteśmy racjonalnymi istotami kierującymi się
zbiorem osobistych zasad, czy też istnieją dynamiczne czynniki
grupowe, które mogą przejąć nad nami kontrolę? Kiedy jesteśmy
sami, czy w danej sytuacji postępujemy tak samo, jak
postąpilibyśmy w grupie?

Do tanga trzeba dwojga

Neuronaukowcy i psychologowie powoli zdają sobie sprawę z faktu,


że nie wystarczy przyglądać się aktywności mózgu. Według Asifa
Ghazanfara z Uniwersytetu Princeton, który bada wokalizację
u makaków i ludzi, wokalizacja nie tylko uruchamia dynamiczny
proces, w którym uczestniczą rozmaite części mózgu; towarzyszy jej
także dynamiczna relacja z innym osobnikiem – tym, którego
słucha badane zwierzę. Dźwięki wydawane przez jedną małpę
wpływają na procesy mózgowe przebiegające u drugiej. To samo
można powiedzieć o ludziach. Uri Hasson z Princeton mierzył
aktywność mózgową pary rozmówców przy użyciu techniki
czynnościowego rezonansu magnetycznego. Odkrył, że aktywność
mózgu osoby słuchającej stanowi odzwierciedlenie aktywności
mózgu mówiącego; w niektórych obszarach mózgu zaobserwowano
nawet reakcje antycypacyjne, które pociągały za sobą lepsze
zrozumienie[14]. Zachowanie jednej osoby może wpływać na
zachowanie drugiej. Dziś już wiemy, że jeśli pragniemy wyjaśnić
wszystkie istotne czynniki, musimy analizować całościowy obraz,
zamiast przyglądać się jednemu, wyizolowanemu mózgowi.
Prymatolodzy wpadli na ten pomysł wiele lat temu. W 1966 roku
Alison Jolly zakończyła swój artykuł na temat zachowań
społecznych lemurów słowami: „Wydaje się więc prawdopodobne, że
zalążki społeczności naczelnych poprzedziły rozwój ich inteligencji,
umożliwiły jej powstanie i zdeterminowały jej naturę”[15].
W kolejnych akapitach przedstawię linię rozumowania, którą
omówiłem wcześniej w książce Istota człowieczeństwa.

Duży mózg a rywalizacja, czyli o pochodzeniu


rozrywkowych uczelni [16]

Powstało wiele teorii dotyczących tego, jakie czynniki napędzały


proces powiększania się ludzkiego mózgu. Coraz częściej uznaje się,
że decydującą rolę odegrały – poprzez procesy doboru naturalnego
i płciowego – dwa czynniki: dieta, która była wystarczająco
kaloryczna, aby wykarmić coraz bardziej kosztowny (w sensie
metabolicznym) i coraz większy mózg, oraz wyzwania związane
z życiem w dużej grupie (w owym „świecie społecznym”, który był
niezbędny do tego, by ludzie mogli się chronić przed drapieżnikami
oraz polować i zdobywać pożywienie). Łączenie się w grupy
społeczne pociągnęło za sobą nowe problemy, między innymi
konieczność rywalizowania z innymi o ograniczone zasoby (zarówno
pożywienie, jak i potencjalnych partnerów). Spostrzeżenie Alison
Jolly (z którym zgodziło się wielu innych badaczy) skłoniło
Richarda Byrne’a i Andrew Whitena z Uniwersytetu St. Andrews
w Szkocji do sformułowania koncepcji, którą określa się dzisiaj
mianem hipotezy mózgu społecznego. Doszli oni do wniosku, że
naczelne odznaczają się bardziej złożonymi umiejętnościami
społecznymi niż pozostałe zwierzęta oraz że życie w grupach
społecznych, połączonych skomplikowaną siecią powiązań, jest
większym wyzwaniem niż radzenie sobie ze światem fizycznym
(wszyscy wiemy, że łatwiej jest naprawić toster na zapleczu sklepu
niż obsługiwać klientów). Wymogi poznawcze życia w coraz
większej grupie społecznej sprawiały, że dobór naturalny
faworyzował mózgi o większych rozmiarach i bardziej złożonych
funkcjach[17].
Większość małp żyje w trwałych grupach, a co za tym idzie –
znajome osobniki własnego gatunku są ich najważniejszymi
konkurentami w rywalizacji o dostęp do zasobów. Taka sytuacja
faworyzuje osobniki, które potrafią kompensować koszty
rywalizacji poprzez stosowanie technik manipulacyjnych,
a warunkiem umiejętnej manipulacji jest zaawansowana wiedza
społeczna. Ponieważ przewaga konkurencyjna jest pojęciem
względnym i zależy od umiejętności innych osobników w danej
populacji, dochodzi do swego rodzaju wyścigu zbrojeń w dziedzinie
kompetencji społecznych. Czynnikiem przywracającym równowagę
jest wysoki koszt metabolizmu, charakterystyczny dla tkanki
mózgowej[18].
Odnoszenie sukcesów w grupie społecznej wymaga jednak czegoś
więcej niż tylko rywalizacji. Niezbędna jest także współpraca –
w przeciwnym razie takie przedsięwzięcia, jak wspólne polowanie,
nie mogłyby się udać. Aby rozwiązać ten problem, Henrike Moll
i Michael Tomasello zaproponowali hipotezę inteligencji według
Wygotskiego, nazwaną tak na cześć Lwa Wygotskiego, psychologa
rosyjskiego z początku XX wieku[19]. Badacze ci uważają, że chociaż
główną siłą napędową rozwoju ogólnie pojmowanego poznania była
rywalizacja społeczna, pewne aspekty poznania – ich zdaniem
występujące wyłącznie u człowieka (wspólne cele, współdzielenie
uwagi, wspólne intencje i kooperatywna komunikacja) –
ukształtowały się nie poprzez rywalizację, lecz dzięki współpracy
społecznej, niezbędnej do tworzenia skomplikowanych technologii,
instytucji kulturowych czy systemów symbolicznych[20].

Im większa grupa, tym większy mózg

Robin Dunbar, antropolog z Uniwersytetu Oksfordzkiego,


przedstawił dane potwierdzające istotne znaczenie czynnika
społecznego w ewolucyjnym rozwoju dużego mózgu. Badacz ten
ustalił, że przedstawiciele każdego gatunku naczelnych żyją
w grupach społecznych o określonej liczebności (typowej dla danego
gatunku); że u naczelnych i wielkich małp człekokształtnych
wielkość mózgu jest skorelowana z liczebnością grupy społecznej;
że im większa kora nowa, tym większa grupa społeczna; oraz że
u małp człekokształtnych dana liczebność grupy wymaga większej
kory nowej niż u innych naczelnych[21]. Podczas gdy u szympansów
przeciętna grupa społeczna liczy około 55 osobników, u ludzi – jak
oszacował Dunbar na podstawie wielkości ludzkiego mózgu –
liczebność typowej grupy wynosi w przybliżeniu 150[22]. Następnie
badacz przestudiował rzeczywiste ludzkie grupy społeczne i doszedł
do wniosku, że obliczona przezeń wielkość grupy była względnie
stała od czasów prehistorycznych po czasy współczesne. Właśnie
tyle osób liczyły spokrewnione grupy naszych przodków – łowców
i zbieraczy – które raz do roku zbierały się, aby uczestniczyć
w tradycyjnych uroczystościach. Podobną liczebność mają
współczesne społeczności łowiecko-zbierackie oraz świąteczne listy
wysyłkowe w naszych komputerowych książkach adresowych[23].
To samo można powiedzieć o dzisiejszych portalach
społecznościowych. W trakcie niezakończonego jeszcze badania
Dunbar odkrył, że nawet osoby mające setki „znajomych”,
kontaktują się z ograniczoną ich liczbą. „To interesujące – można
mieć 1500 znajomych, ale kiedy analizujemy ruch w serwisach
społecznościowych, okazuje się, że ludzie utrzymują kontakt
z grupą około 150 osób, podobnie jak w świecie rzeczywistym”[24].
Badania wykazały, że 150–200 osób to grupa, którą można
kontrolować bez wprowadzania hierarchii organizacyjnej[25]. To
maksymalna liczba osób, których losy jesteśmy w stanie śledzić,
z którymi możemy utrzymywać stabilne relacje społeczne i którym
jesteśmy gotowi wyświadczać rozmaite przysługi. Dlaczego jednak
liczebność naszych grup społecznych jest ograniczona?
Utrzymywanie relacji społecznych wymaga pięciu umiejętności
poznawczych: (1) trzeba interpretować informacje wzrokowe, aby
rozpoznawać innych, a następnie (2) być w stanie zapamiętać
zarówno twarze, jak i to, (3) jakie relacje łączą poszczególne osoby;
(4) trzeba przetwarzać informacje emocjonalne, a później (5)
manipulować informacjami na temat pewnego zbioru relacji.
Dunbar ustalił, że czynnikiem ograniczającym liczebność grup
społecznych jest owa zdolność manipulowania informacjami
dotyczącymi zbioru relacji. W wypadku pozostałych procesów
wydajność nie jest tak istotna. W odróżnieniu od nich,
przetwarzanie informacji o relacjach społecznych wymaga
dodatkowej zdolności przetwórczej oraz określonych specjalizacji.

Utracona żyłka podróżnicza

Ponieważ istnieje ogromna liczba czynników, które napędzają


proces ewolucji, należy zachować ostrożność, aby nie skupiać się
zanadto na jednym z aspektów. Wiele lat temu miałem zaszczyt
należeć do niewielkiego zespołu badawczego powołanego przez
Leona Festingera, w którego skład wchodzili także David Premack
i psycholog społeczny Stanley Schachter. Leon chciał się
dowiedzieć, co może wyjaśniać ogromne różnice między naszym
gatunkiem a innymi zwierzętami. Zwrócił uwagę na fakt, że
jednym z możliwych następstw rozwoju zachowań społecznych,
który pociągnął za sobą tak wiele zmian, było porzucenie
koczowniczego trybu życia na rzecz osiadłego. Pomiędzy 10 500 a 8
500 lat przed naszą erą wiele czynników, które nagromadziły się
w ciągu tysiącleci, zaczęło oddziaływać wspólnie, umożliwiając
naszym przodkom radykalną zmianę trybu życia. Należały do nich:
zakończenie ostatniego okresu zlodowacenia; zapanowanie nad
ogniem i bardziej skuteczne metody polowania; udomowienie psa
(teraz, kiedy człowiek miał najlepszego przyjaciela, nastąpił
prawdziwy rozwój świata społecznego!); a także wzrost spożycia ryb
i coraz większe znaczenie ziaren zbóż, które można było
przechowywać. Festinger doszedł do wniosku, że przyjęcie
osiadłego trybu życia było zasadniczą zmianą, która wywarła
nieodwracalny wpływ na przebieg ewolucji naszego gatunku.
Osiadły tryb życia zapewnił naszym przodkom większy sukces
reprodukcyjny (dzięki mniejszej liczbie poronień oraz skróceniu
czasu między kolejnymi porodami), a liczebność ludzkich grup
w krótkim czasie wzrosła do około 150. Chociaż na ogół środowisko
i zasoby naturalne hamują wzrost populacji wywołany przez
wewnętrzny popęd reprodukcyjny, w wypadku ludzi tak się nie
stało. W toku ewolucji nasi przodkowie potrafili znaleźć
rozwiązanie rozmaitych problemów oraz istotnie zmieniali swoje
środowisko. Dlatego też w miarę jak tworzyły się osiadłe grupy, ich
liczebność stopniowo rosła. Około 7000 lat przed naszą erą ktoś
wpadł na znakomity pomysł i narodziło się rolnictwo. Nieco później,
między 6000 a 4500 rokiem przed naszą erą, nastąpił rozwój
specjalizacji, który pociągnął za sobą bardziej ścisłe
współzależności między członkami społeczności, co z kolei sprzyjało
powstawaniu różnic pod względem władzy i pozycji społecznej.
Rozwijały się przy tym techniki naturalne i religijne, reguły
społeczne, plotki oraz postawy moralne, które pozwalały na
kontrolowanie i organizowanie ludzkich społeczności.

Nie możesz zatrzymać ich na farmie

Rzecz w tym, że oprócz naszych procesów automatycznych istnieje


całe środowisko życia, które wywiera wpływ na nasze zachowania
i myśli, a może nawet na nasz genom. Pierwotne zachowania
społeczne były w dużej mierze niezmienne do czasu, gdy nasi
przodkowie przyjęli osiadły tryb życia. Osiadłe życie i związany
z nim rozwój cywilizacji zapewniły środowisko, w którym
ukształtowały się złożone zachowania społeczne i nastąpił rozkwit
mózgu społecznego. W ten sposób wkroczyliśmy w stadium, które
nazywam etapem drugim – w fazę koewolucji z rozwijającą się
cywilizacją, która nadal kształtuje społeczne komponenty ludzkiego
mózgu.

Koewolucja?

W jaki sposób dokonuje się taka koewolucja? Dobór naturalny jest


w zasadzie przykładem odgórnej zależności przyczynowej,
wzbogaconej o swoisty mechanizm sprzężenia zwrotnego,
prowadzący do biernego selektora (passive selector). Środowisko
stanowi przyczynę odgórną w tym sensie, że wszystko, co przeżyło,
przetrwało wpływ środowiska – z tego lub innego powodu. Osobnik,
który przeżył, staje się źródłem sprzężenia zwrotnego, ponieważ
rozmnaża się i umożliwia następnemu pokoleniu poddanie się
wpływowi środowiska. Jeżeli jednak ów ocalały osobnik choćby
w niewielkim stopniu zmienił swoje środowisko, to takie nieco
zmodyfikowane środowisko może faworyzować nieco inne cechy.
W wypadku procesów społecznych może być podobnie: otoczenie
społeczne jest tylko jednym z czynników składających się na
środowisko, które dokonuje selekcji zgodnie z regułą
przyczynowości odgórnej, przy działającym mechanizmie
sprzężenia zwrotnego.
Jak już wspomniałem, cecha utrwalona genetycznie jest zawsze
bardziej korzystna niż taka, którą trzeba sobie przyswoić, ponieważ
proces uczenia się może, ale nie musi wystąpić. Uczenie się
wymaga czasu, energii i okazji, a te nie zawsze są dostępne.
Zarówno w wypadku niemowlęcia, jak i dorosłego wrodzone reakcje
automatyczne zwiększają szanse na przetrwanie, lecz z biegiem
czasu korzystna staje się również elastyczność w obliczu zmian.
Środowisko fizyczne nie jest stabilne. Zdarzają się trzęsienia ziemi,
wybuchy wulkanów, epoki lodowcowe, susze, klęski głodu i tym
podobne. Następują zmiany i nieprzewidziane zdarzenia. Jak
zauważa filozof David Papineau: „Ogólnie rzecz biorąc, można się
więc spodziewać, że dobór naturalny faworyzuje cechy utrwalone
genetycznie w sytuacji długotrwałej stabilności środowiska,
natomiast uczenie się – wtedy, gdy środowisko jest zmienne. Kiedy
środowisko jest stabilne, stałość genetyczna niesie ze sobą korzyści
wynikające z pewności i niskich kosztów. Brak elastyczności może
jednak z łatwością przeważyć nad tymi korzyściami w sytuacji
istotnej zmienności środowiska”[26]. Środowisko społeczne też bywa
niestabilne, o czym świadczą istotne wahania liczby ludności oraz
zmiany jej rozkładu geograficznego.
W 1896 roku psycholog amerykański James Mark Baldwin
próbował wyjaśnić – odwołując się do Darwinowskiej koncepcji
doboru naturalnego – ewolucję cech, które nie stanowią stałego
wyposażenia genetycznego, lecz zostały wyuczone w ciągu życia
organizmu. Na pierwszy rzut oka przypomina to genetykę według
Lamarcka – dziedziczenie cech nabytych – ale to jedynie pozory.
Baldwin doszedł do wniosku, że chociaż cechy nabyte nie mogą być
dziedziczone, tendencja do nabywania pewnych cech – owszem[27]
(wrócę tu do swojego ulubionego przykładu: mamy skłonność do
nabywania lęku przed wężami, ale nie lęku przed kwiatami).
Pierwszym, który wspomniał o efekcie Baldwina podczas
Wykładów Gifforda, był Conrad Waddington (uczynił to w 1971
roku). W najprostszym ujęciu efekt Baldwina opisuje mechanizm,
który wyjaśnia ewolucję plastyczności fenotypu (obserwowalnych
cech), zdolności adaptacyjnej, dzięki której organizm może
elastycznie dostosowywać swoje zachowania do zmieniającego się
środowiska. Jak to ujęli neurobiolodzy ewolucyjni Leah Krubitzer
i Jon Kaas:

Chociaż powstały w ten sposób fenotyp jest zależny od kontekstu, zdolność


reagowania na ów kontekst ma podstawy genetyczne. (...) Krótko mówiąc, efekt
Baldwina opisuje ewolucję zdolności reagowania w sposób optymalny na
określone środowisko. Tak więc tym, co ewoluuje, są geny odpowiedzialne za
plastyczność, a nie geny warunkujące określoną cechę fenotypową, mimo że
dobór naturalny działa na poziomie fenotypu[28].

Nie staniesz się elastyczny, praktykując jogę


Istnieją dwa typy mechanizmów biologicznych, które mogą
skutkować efektem Baldwina: asymilacja genetyczna
i konstruowanie nisz. Krubitzer i Kaas wyjaśniają mechanizm
asymilacji genetycznej:

W ciągu kolejnych pokoleń określona cecha fenotypowa, która jest optymalna


w danym środowisku, może zostać włączona w genom na skutek przewagi
selekcyjnej osobników, które przejawiają tę optymalną cechę i u których
istnieje silna korelacja między przestrzenią genotypową a przestrzenią
fenotypową. Cecha ta przejawia się nawet pod nieobecność warunków
środowiskowych, które doprowadziły do jej powstania. Proces ten, nazywany
asymilacją genetyczną [podkreślenie M. G.], wyjaśnia, w jaki sposób zmiany
fenotypowe uzależnione od aktywności organizmu zaczynają być kontrolowane
genetycznie i stają się częścią procesu ewolucyjnego.

Drugim mechanizmem biologicznym jest konstruowanie nisz[29].


Zjawisko to, choć 29powszechne i łatwe do zaobserwowania, do
niedawna było tematem pomijanym w teorii ewolucyjnej. F. John
Odling-Smee, Kevin N. Laland i Marcus W. Feldman próbują to
zmienić:

Organizmy poprzez swój metabolizm, aktywność i dokonywane wybory


definiują i częściowo tworzą własne nisze. Mogą również je niszczyć. Ów proces
modyfikowania środowiska przez organizm nosi nazwę „konstruowania nisz”.
Mechanizm ten regularnie modyfikuje biotyczne i abiotyczne źródła doboru
naturalnego, tworząc w ten sposób formy sprzężenia zwrotnego, które
zmieniają dynamikę procesu ewolucji[30].

Oczywistym przykładem konstruowania nisz są koralowce


i tworzone przez nie rafy; bobry oraz ich tamy; a wreszcie – jakżeby
inaczej? – Homo sapiens i Paryż.
Oba te mechanizmy biologiczne wydają się zawierać w sobie
swego rodzaju sprzężenie zwrotne, które może zmieniać proces
ewolucyjny. Najważniejsza myśl, jaka kryje się za efektem
Baldwina, jest taka, że czasami zarówno kierunek, jak i tempo
zmian ewolucyjnych stanowiących wynik doboru naturalnego mogą
ulegać wpływowi wyuczonych zachowań.
Kiedy zastanawiamy się nad tym, co się wydarzyło w ciągu
ostatnich dwunastu tysięcy lat, widzimy zmienne (nie zaś stabilne)
środowisko, w którym elastyczność z pewnością zwiększała szanse
na przetrwanie. Zmieniał się nie tylko krajobraz (w miarę jak
cofały się lodowce), ale także styl życia, gęstość zaludnienia
i organizacja społeczna. Nasuwa się pytanie, czy coraz większa
liczba interakcji społecznych mogła wpłynąć na ewolucję naszego
gatunku. Interesujące spostrzeżenie poczynił w tej kwestii David
Papineau:

Zawsze wydawało mi się oczywiste, że istnieje co najmniej jedna okoliczność,


w której działa [efekt Baldwina]. Mam na myśli społeczne uczenie się
złożonych cech behawioralnych. (...) Załóżmy, że jakaś złożona cecha
behawioralna – nazwijmy ją P – jest nabywana w procesie społecznego uczenia
się – jednostki uczą się P od innych i nie są w stanie przyswoić jej sobie
samodzielnie. Stwarza to nacisk selekcyjny faworyzujący geny, które
zwiększają skuteczność nabywania P w procesie społecznego uczenia się. Geny
te nie zapewniałyby jednak żadnej przewagi selekcyjnej, gdyby wcześniej nie
istniała kultura P, ponieważ owa kultura jest nieodzowna do tego, by jednostka
mogła się nauczyć P. Gen ułatwiający uczenie się P od innych nie przyniósłby
Ci żadnej korzyści, gdyby wokół Ciebie nie było ludzi, od których mógłbyś się
nauczyć P. Wydaje się zatem, że mamy tu do czynienia z efektem Baldwina:
dobór naturalny faworyzuje geny odpowiedzialne za P właśnie dlatego, że cecha
P została wcześniej nabyta w procesie społecznego uczenia się. (...) Istnieje
szczególny związek między społecznym uczeniem się a efektem Baldwina,
ponieważ społeczne uczenie się uruchamia oba te mechanizmy [asymilację
genetyczną i konstruowanie nisz]. Kiedy mamy do czynienia ze społecznym
uczeniem się, z dużym prawdopodobieństwem znajdziemy sytuacje, w których
mechanizmy konstruowania nisz i asymilacji genetycznej działają w tym
samym kierunku, tworząc potężne naciski biologiczne.

Zasadnicza myśl jest taka, że kiedy jednostki połączyły się w grupy,


stały się częścią świata społecznego. Osobniki, które lepiej
reagowały na nowo powstałe reguły i praktyki społeczne, były tymi,
które odnosiły sukcesy, przetrwały i zdołały się rozmnożyć. To one
były faworyzowane – na drodze doboru naturalnego, zgodnie
z zasadą przyczynowości odgórnej – przez środowisko, którego część
stanowiło otoczenie społeczne.

Nawet małpy mają swoją policję

Złożone systemy społeczne istnieją również u innych gatunków


zwierząt, a obserwacja tych gatunków dostarcza nam wskazówek,
w jaki sposób powstał nasz system. Jessica Flack dowiodła
istnienia małpiej policji[31]! Osobniki strzegące porządku mają
istotne znaczenie dla spójności całej grupy społecznej. Nie tylko
tłumią lub łagodzą konflikty; ich obecność zapobiega wybuchaniu
i rozprzestrzenianiu się konfliktów i sprzyja aktywnym,
pozytywnym interakcjom między członkami grupy. Kiedy z grupy
makaków na pewien czas usunie się policjantów, liczba konfliktów
wzrasta. Podobnie dzieje się w ludzkich społecznościach –
w obecności policjantów w barach wybucha mniej awantur,
a kierowcy na autostradach zwalniają. Wyniki otrzymane przez
Flack sugerują, że obecność policjanta „wpływa na organizację
społeczną w dużej skali oraz sprzyja osiągnięciu takiego poziomu
spójności i integracji społecznej, jaki w innym wypadku mógłby się
okazać nieosiągalny”[32]. Sieć społeczna makaków jest czymś więcej
niż tylko sumą swoich części. Grupa makaków może stworzyć
zgodną, produktywną społeczność albo podzielone, niestabilne
zbiorowisko klik – w zależności od organizacji osobników w grupie.
Równie interesujący – zwłaszcza w kontekście naszych rozważań
– wydaje się wniosek sformułowany przez badaczkę:

Oznacza to, że struktura władzy, która umożliwia skuteczne radzenie sobie


z konfliktami, kształtuje strukturę sieci społecznej, a co za tym idzie –
oddziałuje zwrotnie na poziom indywidualny, wpływając na zachowania
jednostek [podkreślenie M. G.]. Organizacja społeczna lapunderów[33] nie jest
epifenomenem, lecz strukturą przyczynową, która zarówno kształtuje
interakcje między osobnikami, jak i sama jest przez nie kształtowana.

Grupa społeczna ogranicza zachowania jednostek, a te z kolei


kształtują ewoluującą grupę społeczną. W ten sposób wracamy do
idei, że zachowania jednostki nie są jedynie wytworem
izolowanego, deterministycznego mózgu, lecz ulegają również
wpływowi grupy społecznej.

Udomowienie dzikusa

Brian Hare i Michael Tomasello wysunęli tezę, że owo ograniczanie


zachowań jednostki pociągnęło za sobą zmiany genetyczne – jak
wynika z zaproponowanej przez nich hipotezy reaktywności
emocjonalnej. Szympansy na ogół nie są zwierzętami skłonnymi do
współpracy. Współpracują wyłącznie w określonych sytuacjach
rywalizacji – i tylko z niektórymi osobnikami. Pod tym względem
wyraźnie różnią się od ludzi, którzy są niezwykle chętni do
współpracy. W przeciwnym razie, w jaki sposób zbudowano by
piramidy albo rzymskie akwedukty? Według Hare’a i Tomasella
tym, co ogranicza zachowania społeczne szympansów, jest ich
temperament, natomiast ludzki temperament był niezbędny do
rozwoju bardziej złożonych form poznania społecznego. Aby
osiągnąć poziom współpracy umożliwiający życie w dużych grupach
społecznych, ludzie musieli stać się mniej agresywni i w mniejszym
stopniu skłonni do rywalizacji. Hare i Tomasello uważają, że
u ludzi mógł nastąpić proces samoudomowienia, w trakcie którego
jednostki nadmiernie agresywne albo despotyczne były
bojkotowane lub zabijane przez grupę. W ten sposób pula genowa
została zmodyfikowana, co doprowadziło do selekcji systemów,
które kontrolowały (czyli hamowały) reaktywność emocjonalną –
na przykład agresję (jak dowiemy się nieco później, w prawej korze
przedczołowej odkryto obszar, który odpowiada za hamowanie
samolubnych zachowań!). Grupa społeczna wpływała na
zachowania i ostatecznie zmodyfikowała genom.
Sformułowana przez Hare’a i Tomasella hipoteza reaktywności
emocjonalnej wyrosła z badań rosyjskiego genetyka Dmitrija
Bielajewa, który w 1959 roku rozpoczął próby udomowienia lisów
na Syberii (rozpoczęty przezeń program trwa do dziś). Bielajew
posługiwał się tylko jednym kryterium selekcyjnym: wybierał
młode lisy, które podchodziły najbliżej do jego wyciągniętej dłoni.
Innymi słowy, dokonywał selekcji ze względu na nielękliwe i wolne
od agresji zachowania wobec ludzi. Już po kilku latach ujawniły się
skutki uboczne tego procesu selekcyjnego – cechy podobne do tych,
które spotyka się u psów domowych. Lisy miały zwisające uszy,
zadarty ogon i łaciatą sierść (podobną do ubarwienia psów border
collie), wydłużony okres rozrodczy i bardziej liczne mioty; u samic
stwierdzono podwyższony poziom serotoniny (który, jak wiadomo,
hamuje niektóre zachowania agresywne), a u lisów obu płci –
zmienione stężenie wielu związków chemicznych w mózgu, które
regulują reakcje na stres i zachowania agresywne[34]. Udomowione
lisy reagowały na gesty komunikacyjne ludzi, takie jak
wskazywanie palcem czy kierowanie wzroku, podobnie jak czynią
to psy[35]. Wszystkie te cechy były powiązane z genem
odpowiedzialnym za hamowanie lęku. Wydaje się, że u hodowanych
w ten sposób lisów nastąpiła ewolucja społeczno-poznawcza,
stanowiąca skorelowany efekt uboczny selekcji systemów
odpowiedzialnych za hamowanie lęku i agresji. Uważa się, że
proces udomowienia psów przebiegał podobnie. Dzikie psy, które
w mniejszym stopniu bały się ludzi, podchodziły blisko do ich
obozowisk, podkradały jedzenie, kręciły się w pobliżu i rozmnażały.
Może jedni i drudzy najlepsi przyjaciele człowieka – inni ludzie
i psy – ukształtowali się na drodze doboru naturalnego w taki sam
sposób.

Społeczni do szpiku kości

Wybitny psycholog społeczny Floyd Henry Allport napisał kiedyś:


„Zachowania społeczne są (...) największym osiągnięciem kory
mózgowej”[36]. Miał rację. Jeśli się nad tym przez chwilę
zastanowisz, zdasz sobie sprawę, że świat społeczny jest tym, na
czym skupia się nasza uwaga – czymś, co pochłania ogromną część
naszego czasu i energii. Kiedy po raz ostatni nie myślałeś o niczym
społecznym? Nie powinien Cię dziwić fakt, że większość Twoich
myśli dotyczy kwestii społecznych: dlaczego oni to robią? Co ona
miała na myśli? Nie, tylko nie kolejne spotkanie! Kiedy oni się
pobrali? Czy on mnie lubi? Muszę ich zaprosić na kolację. I tak
dalej. Można oszaleć! Wszystkie te społeczne myśli znajdują
odzwierciedlenie w naszych rozmowach. Pomyśl o wszystkich
rozmowach telefonicznych, które niechcący podsłuchałeś. Czy
słyszałeś, żeby ktoś rozmawiał o fizyce cząstek albo
o prehistorycznych kamiennych siekierach? Psycholog społeczny
Nicolas Emler analizował treść rozmów i ustalił, że w około 80–90%
wszystkich konwersacji pojawiają się konkretne imiona i znajome
osoby. Innymi słowy, są to zwykłe plotki towarzyskie[37]. Jesteśmy
społeczni do szpiku kości.

Teoria umysłu, czyli wiem, że ty wiesz, że moim zdaniem...

My, neuronaukowcy, zaczęliśmy się wreszcie interesować światem


społecznym. W ten sposób powstała nowa dyscyplina – neuronauka
społeczna. Złożone interakcje społeczne są uzależnione od naszej
zdolności rozumienia stanów psychicznych innych ludzi, a w 1978
roku David Premack przedstawił ważną ideę, która dzisiaj stanowi
podstawę wielu badań prowadzonych na gruncie neuropsychologii
społecznej. Zdał sobie sprawę z faktu, iż ludzie przejawiają
wrodzoną zdolność rozumienia, że inni ludzie mają umysły, a w
nich rozmaite pragnienia, intencje, przekonania i stany psychiczne,
oraz że potrafią tworzyć mniej lub bardziej trafne teorie dotyczące
owych pragnień, intencji, przekonań i stanów psychicznych.
Premack nazwał to zjawisko teorią umysłu. Zastanawiał się, czy
i w jakim stopniu występuje ona również u innych gatunków
zwierząt. Sam fakt, że zadawał sobie to pytanie, odróżnia go od
większości ludzi. Na ogół zakładamy, że inne zwierzęta, zwłaszcza
te urocze z dużymi oczami, mają teorię umysłu, a wielu z nas
przypisuje ją nawet przedmiotom. Można się o tym przekonać –
w ciągu zaledwie kilku sekund – w obecności Leonarda, robota
skonstruowanego przez naukowców z MIT, który wygląda jak
zawadiacka krzyżówka Yorkshire teriera z wiewiórką i mierzy
siedemdziesiąt pięć centymetrów. Kiedy obserwujemy zachowanie
tego – jak się wydaje – samodzielnego i działającego celowo robota
(podobnie jak małe dzieci przyglądające się trójkątowi, który
wspina się po zboczu wzgórza), automatycznie przypisujemy mu
intencje i tworzymy teorie psychologiczne, czyli interpretacje
dotyczące tego, dlaczego Leo zachowuje się tak, a nie inaczej –
zupełnie tak samo, jak w wypadku innych ludzi (i naszych
domowych pupili).
Kiedy zrozumiemy, jak potężny jest ów mechanizm, co go
aktywizuje oraz to, że my, ludzie, stosujemy go w odniesieniu do
wszystkiego – od zwierząt domowych po samochody – z łatwością
pojmiemy, dlaczego tak chętnie uciekamy się do antropomorfizmu
i dlaczego tak trudno nam zaakceptować myśl, że niektóre aspekty
ludzkiej psychiki są wyjątkowe i niepowtarzalne. Przychodzimy na
świat ze skłonnością do tego, aby myśleć inaczej. Prowadzone od
trzydziestu lat pomysłowe badania, których autorzy poszukiwali
teorii umysłu u innych zwierząt, nie dostarczyły danych
przemawiających za jej istnieniem. Wydaje się, że teoria umysłu
występuje w ograniczonym stopniu u szympansów[38], ale jak dotąd
to wszystko. Tak więc nawet jeśli stworzyłeś pewną teorię na temat
swojego psa (o czym myśli, jakie ma przekonania i tak dalej), on nie
ma żadnej teorii dotyczącej Ciebie, a jednak radzi sobie całkiem
dobrze, obserwując to, co poddaje się obserwacji – Twoje ruchy,
mimikę, nawyki, ton głosu – i formułując przewidywania na tej
podstawie. W pełni ukształtowana teoria umysłu powstaje
(automatycznie) u dzieci przed ukończeniem czwartego lub piątego
roku życia, ale – jak można wnioskować na podstawie pewnych
przesłanek – w postaci przynajmniej częściowo rozwiniętej[39] (a
może nawet pełnej) występuje już u dzieci
osiemnastomiesięcznych[40]. Co interesujące, u dzieci i dorosłych
cierpiących na autyzm obserwuje się deficyty w zakresie teorii
umysłu oraz upośledzenie zdolności wnioskowania na temat
stanów psychicznych innych ludzi[41], co skutkuje obniżeniem
poziomu umiejętności społecznych.

Neurony lustrzane a rozumienie stanów psychicznych

W połowie lat dziewięćdziesiątych XX wieku w trakcie badania


neuronów kontrolujących chwyt u makaków Giacomo Rizzolatti
i jego współpracownicy dokonali zdumiewającego odkrycia. Szybko
zdali sobie sprawę, że przypadkowo odnaleźli korowe podstawy
zdolności zwierząt do rozumienia stanów psychicznych innych
osobników. Odkryli, że ten sam neuron aktywizuje się u małpy
w sytuacji, gdy chwyta ona winogrono, oraz wtedy, gdy obserwuje,
jak robi to inny osobnik[42]. Komórki te, nazwane neuronami
lustrzanymi, są jednym z największych odkryć, jakich dokonano
ostatnio na gruncie neuronauki. Stanowiły one pierwszy konkretny
dowód na to, że istnieje związek neuronalny między
obserwowaniem i naśladowaniem danej czynności – korowa
podstawa rozumienia działań innych. Od czasu tego ważnego
odkrycia badacze wykazali, że u ludzi istnieją systemy neuronów
lustrzanych, które istotnie się różnią od tych występujących
u makaków (są dużo bardziej złożone). U małp działanie neuronów
lustrzanych ogranicza się do ruchów dłoni i ust, przy czym neurony
te aktywizują się wyłącznie w reakcji na czynności zorientowane na
cel, co może wyjaśniać, dlaczego małpy mają ograniczone zdolności
naśladowcze. U ludzi natomiast istnieją neurony lustrzane
odpowiadające ruchom całego ciała, które aktywizują się nawet
wtedy, gdy spostrzegane działanie nie ma żadnego celu[43]. De facto
te same neurony są aktywne, kiedy tylko wyobrażamy sobie daną
czynność. Uważa się, że neurony lustrzane odgrywają istotną rolę
nie tylko w naśladowaniu czynności, ale też w rozumieniu
powodów, z jakich są one podejmowane – intencji aktorów.

Rozumienie cudzych emocji

Stopniowo zdajemy sobie sprawę z doniosłej roli, jaką odgrywają


systemy neuronów lustrzanych. Uważa się, że stanowią one
podstawę neuronalną rozumienia nie tylko działań, ale też emocji.
W obrębie wyspy znajdują się systemy neuronów lustrzanych, które
uczestniczą w rozumieniu i doświadczaniu emocji innych – za
pośrednictwem reakcji trzewno-ruchowej[44]. Takie systemy
poprzez nieświadome, wewnętrzne powielanie działań i emocji
mogą stanowić podstawę mechanizmu, który zapewnia nam
utajoną wiedzę na temat tego, co i w jaki sposób czują lub robią
inni ludzie, oraz dostarczają informacji, których potrzebuje nasz
interpretator, aby tworzyć teorie na temat przyczyn (dlaczego?)
działań i emocji innych. Nazywamy to teorią symulacji: za pomocą
zmysłów spostrzegasz jakiś bodziec emocjonalny (na przykład
zauważasz wyraz przestrachu na twarzy innej osoby), Twoje ciało
automatycznie reaguje na ów bodziec, dokonując jego symulacji
(automatycznie naśladujesz ów wyraz mimiczny, a wtedy Twój
układ trzewno-ruchowy wywołuje wzrost poziomu adrenaliny i w
ten sposób symuluje spostrzeganą emocję). Ów symulowany stan
emocjonalny może przyciągnąć Twoją uwagę i zostać rozpoznany –
albo nie. Jeśli przedostanie się do świadomości, Twój interpretator
spróbuje znaleźć jego przyczynę. Widzisz, jak Twoja znajoma
odbiera telefon i na jej twarzy pojawia się wyraz zadowolenia. Ty
też się uśmiechasz, odzwierciedlając jej wyraz mimiczny, co
wywołuje u Ciebie taką samą reakcję trzewno-ruchową. Nie musisz
słyszeć słów jej rozmówcy, żeby się dowiedzieć, co czuje Twoja
znajoma. Już to wiesz. Wnioskujesz, że właśnie dostała pracę, na
której bardzo jej zależało. Rozumiemy stany innych, dokonując ich
symulacji w naszym mózgu i ciele.
Występowanie tego rodzaju odzwierciedlonych reakcji
potwierdziły badania prowadzone metodą czynnościowego
rezonansu magnetycznego (fMRI). Na przykład można wskazać
anatomiczne połączenia między obszarami mózgu składającymi się
na system doświadczania bólu, które działają w interakcji. Wydaje
się jednak, że istnieje rozdział między zmysłową percepcją bólu
(„To boli!”) a jego percepcją emocjonalną (lękiem, jaki wywołuje
w nas myśl: „O, nie, to będzie bolało!”). Jak wykazały badania
fMRI, zarówno u obserwatora, jak i u osoby doznającej bólu
występuje wzmożona aktywność okolic mózgowych, które
odpowiadają za emocjonalną percepcję bólu, ale tylko u tej drugiej
stwierdzono aktywność obszaru uczestniczącego w doświadczeniu
zmysłowym[45]. Kiedy widzisz osobę doznającą bólu, odczuwasz
związany z nim niepokój, ale nie sam ból. W innym eksperymencie,
przeprowadzonym metodą neuroobrazowania, najpierw
rejestrowano aktywność mózgów osób badanych, kiedy doznawały
one bólu (wskutek kontaktu z zimnym lub gorącym bodźcem)
o różnym natężeniu, żeby się przekonać, które okolice mózgu
uczestniczą w tym doświadczeniu. Aktywność jednego z tych
obszarów zmieniała się zgodnie z reaktywnością badanych na
doświadczany ból – im silniejszy ból, tym większa aktywność.
Następnie pokazano im fotografie ludzi doznających bólu (na
przykład wskutek uderzenia w palec u nogi), a badani mieli ocenić
natężenie bólu odczuwanego przez osoby na fotografiach. Te same
okolice przejawiały równie silną aktywność, kiedy badani sami
doznawali bólu i kiedy patrzyli na fotografie przedstawiające ludzi,
którzy odczuwali ból o podobnym – w ich ocenie – natężeniu[46].
Wszystkie te eksperymenty potwierdzają trafność poglądu, że aby
zrozumieć stany psychiczne innych, dokonujemy ich symulacji.

Mimikra – nieświadome naśladownictwo

Twarz jest naszą najbardziej rzucającą się w oczy cechą społeczną.


Odzwierciedla nasze stany emocjonalne, a także – jak już wiemy –
reaguje na stany emocjonalne innych. Trwający zaledwie
trzydzieści milisekund kontakt z wizerunkiem twarzy radosnej,
neutralnej lub rozzłoszczonej (zbyt krótki, aby badany mógł zdać
sobie sprawę z faktu, że widział ludzką twarz) wywołuje mierzalne
reakcje mięśni twarzy, odpowiadające mimicznym wyrazom radości
i gniewu[47] (badania te prowadzono w sytuacjach niespołecznych,
co – jak się później przekonamy – ma istotne znaczenie). Mamy tu
do czynienia z nieświadomym naśladownictwem, czyli mimikrą.
Tak naprawdę mimowolnie naśladujemy innych przez cały czas, ale
dzieje się to tak szybko, że nie jesteśmy w stanie tego zauważyć[48].
Naśladujemy wyrazy twarzy innych ludzi, ich postawę, intonację
i akcent[49], a nawet sposób mówienia i słowa, których używają[50].
Nie tylko mimowolnie naśladujemy nawykowe zachowania innych
ludzi, ale też darzymy większą sympatią nieznajomych, którzy
naśladują nasze zachowania, a nasze interakcje z nimi przebiegają
bardziej płynnie. Nieświadomie tworzy się pewna więź. Lubimy
ludzi, którzy są do nas podobni. Osoby, które były przez kogoś
naśladowane, są przy tym bardziej skłonne pomagać innym niż te,
których zachowań nikt nie naśladował[51]. Ponadto na ogół
zgadzamy się z ludźmi, których darzymy sympatią[52]. To mimikra
sprawia, że niemowlę naśladuje wyraz twarzy matki – wyciąga
język, kiedy ona wysuwa swój w jego stronę, i uśmiecha się
w reakcji na jej uśmiech. Owa skłonność do automatycznego
naśladowania wyrazów twarzy, dźwięków, postawy ciała i ruchów
innej osoby prowadzi do zgodności emocji, zwanej zaraźliwością
emocjonalną[53]. Kiedy jeden płaczący noworodek w szpitalu
położniczym wywołuje wybuch płaczu u wszystkich pozostałych,
mamy do czynienia z przejawem zaraźliwości emocjonalnej.
Wszystkie te zachowania naśladowcze stanowią smar, który
oliwi maszynę interakcji społecznych i wzmacnia pozytywne
zachowania społeczne. To budowanie więzi między ludźmi poprzez
wzmacnianie zachowań prospołecznych może mieć wartość
adaptacyjną – działa niczym klej społeczny, który spaja grupę
i zapewnia jej członkom bezpieczeństwo.
Kiedy jednak do akcji wkracza konkurencja lub członkowie innej
grupy, sytuacja się zmienia. Ludzie nie naśladują wyrazów
mimicznych osób, z którymi rywalizują[54], ani polityków, z którymi
się nie zgadzają[55]. Późniejsze badania wykazały, że relacja między
obserwatorem a osobą obserwowaną ma istotne znaczenie dla
mimowolnych reakcji naśladowczych i że nie wszystkie wyrazy
emocjonalne są w jednakowym stopniu naśladowane[56]. Wyrazy
radości są naśladowane za każdym razem, podczas gdy wyrazy
emocji negatywnych – tylko czasami, w zależności od tego, kim jest
osoba naśladowana. Jakkolwiek mimikra poprawia relacje między
ludźmi, ów efekt nie zawsze jest korzystny – zwłaszcza w kontakcie
z kimś, kto konkuruje z nami o ograniczone zasoby. Tak więc
podczas gdy radość – emocja niezbyt kosztowna – jest naśladowana
za każdym razem, ponieważ obserwator nie ponosi z tego powodu
żadnych kosztów, wyrazy emocji negatywnych naśladujemy tylko
wtedy, gdy widzimy je na twarzach członków grupy własnej, gdyż
naśladowanie smutku (związane z oferowaniem pomocy) lub złości
(co sygnalizuje groźbę lub przynależność) bywa kosztowne. Warto
dodać, że mężczyźni naśladują smutek tylko w interakcjach
z bliskimi członkami grupy własnej[57]. Wygląda na to, że mimikra
nie jest procesem czysto automatycznym i odruchowym; od czasu
do czasu naciskamy hamulec – zależnie od kontekstu społecznego.
Mimikra jest sygnałem afiliacji, który odgrywa ważną rolę
w utrzymywaniu i regulowaniu interakcji społecznych, zwłaszcza
z członkami grupy własnej.
Celowe zachowania naśladowcze to zupełnie inna sprawa.
Trudno jest upodobnić się do kogoś świadomie, ponieważ świadome
procesy są powolne. Kiedy staramy się celowo naśladować
zachowania drugiej osoby, nasze wysiłki wyglądają sztucznie
i zakłócają komunikację. Mimo to świadome naśladownictwo jest
wspaniałym sposobem przekazywania treści między
przedstawicielami naszego gatunku oraz potężnym mechanizmem
uczenia się i akulturacji[58]. Ludzie są mistrzami celowego
naśladowania w świecie zwierząt. Tak naprawdę przesadzamy
w tej dziedzinie. Szympansy również przejawiają celowe
zachowania naśladowcze, ale naśladują wyłącznie te czynności,
które służą osiągnięciu celu bądź zdobyciu nagrody, podczas gdy
dzieci naśladują także działania niepotrzebne do uzyskania
nagrody. Szympansy mogą naśladować Twoje zachowanie, kiedy
przechodzisz po desce, aby dotrzeć do banana, ale w odróżnieniu od
dziecka, nie będą Twoim śladem przechodziły po niej na
paluszkach. Dzieci są maszynami do naśladowania. To dlatego
rodzice muszą bardzo uważać na to, co robią i mówią w obecności
swoich pociech; w przeciwnym razie ich słodkie maleństwo zacznie
kląć jak szewc. Wszechobecność naśladownictwa w świecie ludzi
wyraźnie kontrastuje z jego rzadkim występowaniem w królestwie
zwierząt. Naśladownictwo wydaje się występować w pewnym
zakresie u wielkich małp człekokształtnych, niektórych ptaków i –
być może – delfinów[59]. Nawet wśród tysięcy gatunków małp
Starego Świata, które poddano badaniom, celowe
naśladownictwo[60] udało się zaobserwować tylko u dwóch
gatunków z Japonii, i to po wielu latach intensywnego treningu[61].

Moralni z natury

Odzwierciedlamy, naśladujemy, symulujemy emocje.


Komunikujemy się na wiele sposobów, aby odnajdywać drogę
w skomplikowanej sieci relacji społecznych w naszym ludzkim
świecie. Mimo to nasuwa się pytanie: jak to się dzieje, że na ogół
żyjemy w zgodzie – że 6,7 miliarda ludzi przez większość czasu nie
rzuca się sobie do gardeł? Czy opieramy się na wyuczonych
zachowaniach i świadomym rozumowaniu, czy też przychodzimy na
świat z wyczuciem tego, jakie zachowania są właściwe? Czy to
możliwe, że jako gatunek mamy wrodzony zmysł moralny, który
ukształtował się ewolucyjnie, kiedy nasi przodkowie zaczęli łączyć
się w grupy, aby zwiększyć swoje szanse na przetrwanie? Czy
zabijanie nie wydaje nam się dobrym pomysłem ze względu na
wrodzoną skłonność do takiego przekonania, czy też dlatego, że
Bóg, Allach czy Budda zabronili nam zabijać? Owe pytania
o wrodzony zmysł moralny nie są niczym nowym. David Hume
zastanawiał się nad tą kwestią już w roku 1777: „W ostatnich
czasach rozgorzał spór znacznie bardziej godny uwagi, dotyczący
ogólnych podstaw moralności; tego, czy wywodzą się one z rozumu,
czy też z uczucia; czy wiedzę tę zdobywamy dzięki łańcuchowi
rozumowania i indukcji, czy też dzięki bezpośredniemu uczuciu
i subtelniejszemu od nich zmysłowi wewnętrznemu”[62]. Chociaż
filozofowie i przywódcy religijni spierają się o tę kwestię od stuleci,
współczesna neuronauka dysponuje narzędziami i danymi
empirycznymi, które mogą nam pomóc w znalezieniu odpowiedzi.
Antropolog Donald Brown[63] opracował listę ludzkich
uniwersaliów, na której znalazło się wiele pojęć wspólnych dla
różnych kultur, dotyczących tego, jakie zachowania uważa się za
moralne. Oto niektóre z nich: sprawiedliwość; empatia; różnica
między dobrem a złem oraz naprawienie wyrządzonego zła;
uznanie i podziw dla szlachetnych czynów; normy zakazujące
morderstwa, kazirodztwa, gwałtu i przemocy; prawa i obowiązki;
oraz wstyd. Psycholog Jonathan Haidt próbował stworzyć listę
uwzględniającą cechy wspólne wszystkich systemów moralnych –
nie tylko tych opartych na myśli zachodniej. Zaproponował taką oto
definicję: „Systemy moralne to powiązane zbiory wartości, cnót,
norm, praktyk, tożsamości, technologii i ukształtowanych
ewolucyjnie mechanizmów psychologicznych, które współdziałają
ze sobą, aby tłumić lub regulować zachowania egoistyczne oraz
czynić życie społeczne możliwym”[64].

Intuicje moralne

Wiele intuicji moralnych to szybkie, automatyczne oceny


zachowania, powiązane z silnym poczuciem słuszności. Zwykle nie
stanowią one wyniku celowego, świadomego procesu oceny,
przebiegającego w całości pod kontrolą rozumu. Gdybyś był
świadkiem, jak ktoś celowo łamie którąś ze wspomnianych
uniwersalnych zasad moralnych, prawdopodobnie dokonałbyś
intuicyjnej oceny moralnej jego zachowania. Oto doskonały
przykład takiej intuicji: wyobraź sobie, że obserwujesz dziecko,
które bawi się spokojnie w piaskownicy pod opieką babci. Nagle
babcia podchodzi do malca i uderza go otwartą dłonią w twarz.
Z pewnością natychmiast oceniłbyś to zachowanie jako złe,
niewłaściwe i niestosowne. Odczuwałbyś słuszne oburzenie. Gdyby
zapytano Cię, dlaczego tak sądzisz, z łatwością uzasadniłbyś swoją
ocenę. Taki przykład na niewiele się jednak zdaje, kiedy
zastanawiamy się nad pytaniem postawionym przez Hume’a. Haidt
wymyślił więc inny scenariusz i pytał o niego różnych ludzi:

Julie i Mark są rodzeństwem. Podczas letnich wakacji podróżują razem po


Francji. Pewną noc spędzają sami w drewnianej chacie tuż przy plaży.
Dochodzą do wniosku, że byłoby zabawnie i interesująco, gdyby spróbowali się
kochać. W najgorszym razie każde z nich zdobyłoby nowe doświadczenie. Julie
od dawna bierze pigułki antykoncepcyjne, a Mark dodatkowo zabezpiecza się
prezerwatywą. Kochają się i to doświadczenie jest dla obojga bardzo przyjemne,
postanawiają jednak, że nigdy więcej tego nie zrobią. Zachowują tę noc
w tajemnicy, co jeszcze bardziej zbliża ich do siebie[65].

Czy zachowanie Marka i Julie – to, że uprawiali seks – było


dopuszczalne? Haidt dobrze się spisał – wymyślił historię, która
odwołuje się do instynktownych odczuć oraz do intuicji moralnych.
Intuicja moralna to według niego „nagłe pojawienie się
w świadomości lub na obrzeżach świadomości oceniającego
odczucia (lubię – nie lubię, dobry – zły) dotyczącego czyjegoś
charakteru lub działania, przy czym osoba, która go doświadcza,
nie ma świadomości, że przeszła etapy poszukiwania danych, ich
analizy i formułowania wniosków”[66]. W swoim scenariuszu Haidt
udziela jednak racjonalnych odpowiedzi na wszystkie zastrzeżenia.
Wiedział, że większość badanych uzna zachowanie rodzeństwa za
złe i odrażające – i rzeczywiście tak było – pragnął jednak dotrzeć
głębiej, do rozumowania tkwiącego u podłoża takich ocen (jeśli
takowe istnieje). Dlaczego to, co zrobili Julie i Mark, było złe? Co
mówi Twój racjonalny mózg? Zgodnie z przewidywaniami wielu
badanych odpowiedziało, że owocem kazirodczego związku mogło
być dziecko z wadami genetycznymi albo że rodzeństwo mogło
doświadczać negatywnych skutków emocjonalnych swojego
postępowania. Z przedstawionej historii wynika jednak, że oba te
zastrzeżenia są nieuzasadnione. Jak relacjonuje Haidt, ostatecznie
większość osób mówi: „Nie wiem, nie umiem tego wytłumaczyć, po
prostu wiem, że to jest złe”. Czy jest to ocena racjonalna, czy
intuicyjna? Albo to rodzice, religia bądź kultura wpoili nam zasadę
moralną, że kazirodztwo jest złe, albo też jest to wrodzone,
wbudowane na stałe przekonanie, które trudno podważyć przy
użyciu racjonalnych argumentów.
Kazirodztwo jest zakazane we wszystkich kulturach.
Powszechnie uważa się je za niedopuszczalne. Ponieważ ludzie nie
potrafią rozpoznać swojego rodzeństwa automatycznie, na
podstawie informacji wzrokowych (właśnie stąd biorą się filmy,
w których brat i siostra dorastają osobno, a po latach przypadkowo
się spotykają i zakochują się w sobie), fiński antropolog Edward
Westermarck w 1891 roku przedstawił pogląd, że w toku ewolucji
u ludzi ukształtował się wrodzony mechanizm – zazwyczaj
skuteczny – który zapobiega kazirodztwu. Mechanizm ten
powoduje, że ludzie nie mają ochoty na uprawianie seksu
z osobami, z którymi spędzali dużo czasu w dzieciństwie[67].
Zgodnie z tą regułą nie tylko biologiczne rodzeństwo, ale także
przyjaciele z dzieciństwa oraz przybrani bracia i siostry, którzy
wychowywali się razem, nie powinni wchodzić w związki
małżeńskie, co znalazło potwierdzenie w wynikach badań
dotyczących tego zagadnienia[68].
Psycholog ewolucyjna Debra Lieberman postanowiła dowiedzieć
się więcej na ten temat[69]. Interesowało ją to, w jaki sposób
indywidualne tabu kazirodztwa („uprawianie seksu z moim
rodzeństwem jest złe”) przeistacza się w uogólniony sprzeciw
(„kazirodztwo jest złe dla każdego”) oraz czy ów proces przebiega
spontanicznie, a jego źródła tkwią w nas samych, czy też stanowi
skutek uczenia się. Lieberman odkryła, że negatywne postawy
moralne wobec kazirodztwa były tym silniejsze, im więcej czasu
badani spędzili pod jednym dachem ze swoim rodzeństwem
(biologicznym, adopcyjnym lub przybranym), nie wzmagały się
natomiast pod wpływem wyuczonych przekazów społecznych lub
rodzicielskich, ani też stopnia pokrewieństwa biologicznego.
Potępienie kazirodztwa nie jest więc racjonalnie wyuczonym
zachowaniem ani postawą, którą wpoili nam rodzice, przyjaciele
czy katecheta. W przeciwnym razie negatywne postawy moralne
wobec kazirodztwa nie odnosiłyby się do rodzeństwa adopcyjnego
i przybranego. To cecha, która ukształtowała się ewolucyjnie na
drodze doboru naturalnego, ponieważ w większości wypadków
pozwalała uniknąć przyjścia na świat potomstwa z wadami
wrodzonymi oraz ekspresji genów recesywnych. Cecha ta jest
wrodzona i dlatego występuje we wszystkich kulturach.
Twój świadomy, racjonalny mózg nie wie jednak o istnieniu
wrodzonego systemu zapobiegającego kazirodztwu. Wie tylko, że
rodzeństwo uprawia seks i że takie zachowanie jest ZŁE. Dopiero
kiedy pada pytanie: „Dlaczego to jest złe?”, Twój interpretator
próbuje znaleźć wyjaśnienie, opierając się na dostępnych
informacjach – które na ogół nie odwołują się do najnowszej
literatury naukowej na temat unikania kazirodztwa, lecz wiążą się
z nieprzyjemnym uczuciem, jakie budzi w Tobie myśl
o kazirodztwie – a wtedy z Twojego mózgu wysypuje się cała masa
powodów!

Dylemat wagonu

Inne podejście do pytania o istnienie uniwersalnego rozumowania


moralnego zawiodło Marka Hausera i jego współpracowników do
internetu; badacze postanowili przedstawić internautom klasyczny
„dylemat wagonu”, wymyślony przez dwie filozofki, Philippę Foot
i Judith Jarvis Thomson. Hauser przewidywał, że jeśli osądy
moralne stanowią wynik racjonalnego procesu, to ludzie
reprezentujący różne kultury i grupy wiekowe powinni w odmienny
sposób rozwiązywać abstrakcyjne problemy moralne. Jak brzmi
Twoja odpowiedź?

Rozpędzony wagon tramwajowy zbliża się do grupki pięciu osób. Jeśli


pozostanie na swoim torze, cała piątka zginie. Można ją uratować tylko w jeden
sposób – przez przestawienie zwrotnicy i skierowanie wagonu na inne tory,
a wtedy pozbawi on życia tylko jedną osobę (a nie pięć). Czy Denise powinna
pociągnąć za dźwignię, aby ocalić życie pięciu osób kosztem jednej?

Spośród ponad 200 000 ludzi z całego świata, którzy


odpowiedzieli na to pytanie, 89% uznało, że Denise powinna
przestawić zwrotnicę. Kiedy jednak badanym zadano nieco inne
pytanie:

Tak jak poprzednio, rozpędzony wagon tramwajowy zbliża się do grupki pięciu
osób. Frank stoi na kładce dla pieszych nad torami, między nadjeżdżającym
wagonem a pięcioma robotnikami pracującymi na torach. Jeśli zepchnie
z kładki postawnego nieznajomego, zatrzyma pędzący wagon. Jeżeli to zrobi,
ten człowiek zginie, ale pięciu robotników ocaleje. Czy Frank powinien ich
ocalić, spychając nieznajomego z kładki i skazując go na pewną śmierć?

89% badanych odpowiedziało: „NIE”. Uderzająca była zarówno


zgodność między wszystkimi grupami wiekowymi i kulturowymi,
jak i dychotomia odpowiedzi, zważywszy, że w obu wypadkach
liczba ofiar i ocalonych była taka sama (uratowanie pięciu istnień
ludzkich kosztem śmierci jednej osoby). Kiedy ludzi prosi się, aby
uzasadnili swoją odpowiedź – jakakolwiek by była – podają
rozmaite wytłumaczenia, na ogół niezbyt logiczne. Zważywszy na
to, co już wiemy na temat modułu interpretującego, należało się
spodziewać najróżniejszych wyjaśnień. Neuronaukowiec nie
poświęca im wszystkim zbyt wiele uwagi, lecz zastanawia się, czy
w ludzkim mózgu istnieją ośrodki lub systemy rozumowania
moralnego, jakie rodzaje dylematów mogą je aktywizować oraz
które obszary mózgu są aktywne, kiedy podejmujemy decyzje
moralne.
Joshua Greene i jego współpracownicy chcieli się dowiedzieć, czy
ludzie używają tych samych części mózgu, kiedy próbują
rozstrzygnąć oba dylematy. Skanowali więc mózgi badanych
w czasie, gdy zastanawiali się oni nad odpowiedzią. W wypadku
pierwszego, bezosobowego dylematu (przestawienie zwrotnicy)
stwierdzono wzmożoną aktywność okolic mózgowych
odpowiedzialnych za rozumowanie abstrakcyjne i rozwiązywanie
problemów, podczas gdy w wypadku drugiego scenariusza – tego,
który opisywał dylemat osobisty (fizyczne dotknięcie nieznajomego
i zepchnięcie go z kładki dla pieszych) – zwiększoną aktywność
przejawiały pola związane z emocjami i poznaniem społecznym[70].
Wyniki te można interpretować dwojako. Wspomniałem już, na
czym polega różnica według Greene’a – jego zdaniem decydujące
jest to, czy dylemat jest osobisty, czy bezosobowy. Nie przekonało to
jednak Marka Hausera, który uważa, że w tego rodzaju dylematach
istotną rolę odgrywa zbyt wiele innych zmiennych, aby można je
było sprowadzić do wymiaru osobisty–bezosobowy. Jego zdaniem
otrzymane wyniki można również wyjaśnić poprzez odwołanie się
do poglądu, że cel nie uświęca środków – reguły filozoficznej,
zgodnie z którą dopuszczalne jest wyrządzenie komuś krzywdy,
jeśli stanowi ona skutek uboczny osiągnięcia większego dobra, nie
wolno jednak wykorzystywać cudzej krzywdy do osiągnięcia
takiego dobra[71]. W takim ujęciu analizujemy dane działanie ze
względu na intencje. W obu interpretacjach kryje się myśl, że
w pewnych sytuacjach działają uniwersalne hamulce moralne,
które powstrzymują nas od określonych zachowań.

Sądy moralne a emocje

Antonio Damasio i jego zespół znaleźli odpowiedź na pytanie, czy


reakcje emocjonalne odgrywają rolę przyczynową w formułowaniu
sądów moralnych[72]. Mieli oni grupę pacjentów z uszkodzeniami
części mózgu niezbędnej do normalnego wytwarzania emocji –
brzuszno-przyśrodkowej kory przedczołowej (VMPC). U pacjentów
tych obserwowano deficyty w zakresie reakcji emocjonalnych
i regulowania emocji, wszyscy jednak przejawiali normalną
inteligencję ogólną, zdolność logicznego myślenia oraz
deklaratywną znajomość norm społecznych i moralnych. Zespół
Damasio wysunął hipotezę, że jeśli reakcje emocjonalne (w których
powstawaniu uczestniczy VMPC) wpływają na formułowanie
sądów moralnych, to badani pacjenci będą podejmować utylitarne
decyzje, rozstrzygając osobiste dylematy moralne (drugi dylemat
wagonu), powinni jednak dokonywać standardowych wyborów
w odniesieniu do scenariuszy bezosobowych. W trakcie badania
neuroobrazowego pacjenci odpowiadali na pytania dotyczące
wyboru między konkurencyjnymi rozwiązaniami w sytuacji
cechującej się niskim poziomem konfliktu, na przykład: „Czy
zabicie własnego szefa jest właściwe?” Zarówno zdrowi członkowie
grupy kontrolnej, jak i pacjenci z uszkodzeniami mózgu
odpowiadali: „Nie, to nie w porządku, to szaleństwo”. Inaczej było
w sytuacji, kiedy pytanie dotyczyło osobistych dylematów
moralnych cechujących się wysokim poziomem konfliktu (w
których trzeba było wybrać między dobrem grupy ludzi
a uniknięciem wyrządzenia komuś krzywdy), na ogół budzących
silne emocje społeczne. Przykładem takiego problemu jest druga
wersja dylematu wagonu. Oto inny przykład: „Podczas brutalnej
wojny ukrywasz się przed żołnierzami wrogiej armii
w pomieszczeniu, w którym znajduje się dziesięcioro innych ludzi,
w tym niemowlę. Nagle dziecko zaczyna płakać, co może zdradzić
wrogom waszą kryjówkę. Czy dopuszczalne byłoby uduszenie
dziecka, aby żołnierze nie znaleźli i nie zabili pozostałych
ukrywających się osób?” W tym wypadku zaobserwowano istotne
różnice między ocenami dokonanymi przez pacjentów
z uszkodzeniem w obrębie VMPC a odpowiedziami badanych
z grupy kontrolnej, a także między czasami reakcji przedstawicieli
obu tych grup. Na skutek braku reakcji emocjonalnej na opisane
sytuacje pacjenci z uszkodzoną brzuszno-przyśrodkową korą
przedczołową odpowiadali szybciej, a ich decyzje były bardziej
utylitarne: oczywiście, należy zepchnąć grubasa z kładki; śmiało,
uduś płaczące niemowlę.

Emocje i racjonalizacje moralne a interpretator

Według Jonathana Haidta ludzie najpierw doświadczają reakcji na


przedstawiony dylemat – stanowiącej wynik nieświadomej emocji
moralnej – a następnie starają się ją uzasadnić (działając wstecz).
Do akcji wkracza interpretator i tworzy racjonalne uzasadnienie
moralne, wykorzystując informacje pochodzące z kultury, w której
żyje dana osoba, z jej rodziny, procesów uczenia się i tak dalej.
Chociaż potrafimy to robić, na ogół nie angażujemy się
w rozumowanie moralne. Dzieje się tak tylko w sytuacji, gdy
zmieniamy perspektywę, przyjmujemy punkt widzenia innej osoby,
dostrzegamy, skąd ona pochodzi. Marc Hauser uważa, że
przychodzimy na świat wyposażeni w abstrakcyjne zasady moralne
i gotowość nabywania innych reguł – podobnie jak rodzimy się
z gotowością przyswojenia języka – a środowisko, w którym żyjemy,
nasza rodzina i kultura kierują nas w stronę określonego systemu
moralnego, tak jak kierują nas w stronę konkretnego języka.
Rozważmy jednak dylemat wagonu w wersji zaproponowanej
przez Stevena Pinkera:

Rozpędzony wagon tramwajowy jedzie wprost na nauczycielkę. Jeśli pozostanie


na swoim torze, z pewnością ją zabije. Możesz skierować go na boczny tor, ale
jeśli to zrobisz, wagon naciśnie włącznik, który wyśle klasie sześciolatków
sygnał zezwalający na nadanie pluszowemu misiowi imienia Mahomet. Czy
przestawienie zwrotnicy jest dopuszczalne?
To nie żart. W zeszłym miesiącu pewna Brytyjka, nauczycielka w prywatnej
szkole w Sudanie, pozwoliła swoim uczniom nazwać pluszowego misia
imieniem najbardziej lubianego chłopca w klasie, który nosił imię założyciela
islamu. Oskarżono ją o bluźnierstwo i osadzono w więzieniu, grożąc jej karą
publicznej chłosty. Tłum zgromadzony przed bramą więzienia domagał się jej
śmierci. W oczach protestujących życie tej kobiety najwyraźniej miało mniejszą
wartość niż godność ich religii, a ich ocena, czy skierowanie hipotetycznego
wagonu na inny tor jest właściwe, zapewne różniłaby się od naszej.
Jakikolwiek mechanizm kieruje naszymi osądami moralnymi, z pewnością nie
jest on aż tak uniwersalny. Każdy, kto nie zasnął podczas emisji Anthropology
101[73], może podać wiele innych przykładów[74].
Chociaż Pinker dostrzegł istotny problem, pogodzenie jego
spostrzeżenia z naszą teorią uniwersalnych, wrodzonych zachowań
moralnych nie jest niemożliwe – musimy tylko uwzględnić wpływ
kultury, w czym pomogą nam Jonathan Haidt i jego
współpracownik.

Uniwersalne moduły moralne

Jonathan Haidt i Craig Joseph opracowali listę uniwersalnych


modułów moralnych na podstawie wyników analizy porównawczej
badań dotyczących uniwersalnych atrybutów człowieka, różnic
kulturowych pod względem moralności oraz prekursorów
moralności u szympansów. Lista ta obejmuje pięć modułów: moduł
wrażliwości na cierpienie (dobrze jest pomagać i nie krzywdzić
innych), wzajemności (to z niej wywodzi się poczucie
sprawiedliwości), hierarchii (szacunek dla starszych i osób
sprawujących władzę), więzi koalicyjnych (lojalność wobec grupy
własnej) i czystości (uznanie dla czystości oraz unikanie skażenia
i pewnych zachowań cielesnych)[75]. Intuicyjne sądy moralne
stanowią wytwór owych modułów, które ukształtowały się
ewolucyjnie, aby radzić sobie z okolicznościami, jakie często
napotykali nasi przodkowie – łowcy i zbieracze żyjący w świecie
społecznym złożonym z grup spokrewnionych osobników, którzy
zbierali się w gromady, aby zwiększyć swoje szanse na
przetrwanie. Od czasu do czasu spotykali inne grupy – niektóre
z nich były wrogie, inne nie, niektóre były bliżej spokrewnione niż
pozostałe, wszystkie jednak walczyły o przetrwanie i borykały się
z podobnymi problemami, takimi jak ograniczone zasoby, pytanie:
„Jak jeść, lecz samemu nie zostać zjedzonym?”, znalezienie
schronienia, reprodukcja i opieka nad potomstwem. W trakcie
swoich interakcji nasi przodkowie musieli rozstrzygać rozmaite
dylematy, a niektóre z nich dotyczyły kwestii określanych dzisiaj
mianem moralnych lub etycznych. Przetrwanie jednostki zależało
zarówno od przetrwania grupy, która zapewniała jej ochronę
(dzięki swojej liczebności), jak i od jej osobistych umiejętności
w obrębie grupy społecznej i w odniesieniu do świata fizycznego.
Przetrwały te jednostki i grupy, które skutecznie rozwiązywały
takie problemy moralne. Darwin wyraził podobny pogląd, kiedy
napisał:

Nie ma bowiem wątpliwości, że plemię złożone z wielu jednostek wykazujących


rozwinięty w wysokim stopniu duch patriotyzmu, wierność, posłuszeństwo,
odwagę i zdolność współodczuwania, zawsze gotowych do udzielania sobie
nawzajem pomocy oraz do poświęcania się dla ogólnego dobra, przeważnie
odnosić będzie zwycięstwa nad większością innych plemion. Na całym świecie
zawsze było tak, że jedne plemiona wypierały drugie, a że moralność jest
czynnikiem warunkującym ich powodzenie, wobec tego wszędzie z czasem
musiało następować podniesienie się poziomu moralności oraz zwiększanie się
liczby ludzi o wysokich przymiotach moralnych[76].

Cnoty nie są uniwersalne

Opracowana przez Haidta i Josepha lista modułów moralnych (a co


za tym idzie – zaproponowane przez nich moralne fundamenty
różnych społeczności) jest szersza niż podobne listy stworzone przez
innych psychologów zachodnich. Zdaniem jej autorów wynika to
z faktu, że większość badaczy pozostaje pod wpływem nie tylko
kultury Zachodu, ale także kultury liberalnych (w sensie
politycznym) uniwersytetów, z których się wywodzi. Według Haidta
i Josepha dwa pierwsze moduły stanowią fundament, na którym
opiera się zachodnia kultura oraz ideologia liberalna, podczas gdy
pozostałe trzy – skoncentrowane na przetrwaniu grupy – są także
elementem moralności konserwatystów oraz innych kultur świata.
Moduły moralne są uniwersalne, natomiast cnoty, które
stanowią wytwór kombinacji tych modułów – nie. Cnoty to
zachowania, które są cenione przez dane społeczeństwo jako
moralnie dobre i które można sobie przyswoić. Poszczególne
kultury kładą nacisk na różne aspekty pięciu zaproponowanych
przez Haidta modułów. Rodzina, otoczenie społeczne i kultura,
w której żyjemy, wpływają na myśli i zachowania jednostek. Tak
więc to, co w jednej kulturze, partii politycznej, a nawet rodzinie
uważa się za cnotę (zachowanie chwalebne moralnie), nie musi być
cenione w innych kulturach, partiach czy rodzinach. Oto co stanowi
źródło różnic kulturowych w zakresie moralności i może wyjaśniać
problem wagonu w wersji zaproponowanej przez Pinkera. Haidt
wysunął przypuszczenie, że u podstaw rozbieżności między
amerykańskimi partiami politycznymi leżą różnice pod względem
wartości, jaką przypisują one pięciu modułom moralnym.

Atrybucja przekonań w prawej półkuli mózgu?

Przedstawicielka neuronauki Rebecca Saxe wysunęła


przypuszczenie, że kiedy próbujemy zrozumieć przekonania
i postawy moralne innych albo przewidywać ich przekonania i nimi
manipulować, dochodzi do czegoś więcej niż tylko do symulacji
emocji. Aby się przekonać, czy rzeczywiście tak jest, Saxe i jej
współpracownicy posłużyli się klasycznym testem fałszywych
przekonań w trakcie skanowania mózgów osób badanych. Na czym
polega ten test? Sally i Ann są w jednym pokoju. Sally na oczach
Ann chowa piłkę w niebieskim pudełku, a następnie wychodzi
z pokoju. Wtedy Ann wstaje i przekłada piłkę do czerwonego
pudełka. Po chwili wraca Sally. Po obejrzeniu tej sceny badany
odpowiada na pytanie, gdzie zdaniem Sally znajduje się piłka.
Dzieci w wieku poniżej czterech lat odpowiadają, że Sally myśli, iż
piłka znajduje się w czerwonym pudełku. Nie rozumieją, że Sally
ma na ten temat fałszywe przekonanie. Gdzieś między czwartym
a piątym rokiem życia dzieci zdają sobie z tego sprawę
i odpowiadają, że zdaniem Sally piłka jest w niebieskim pojemniku.
Mamy tu do czynienia z mechanizmem, który zaczyna działać
między czwartym a piątym rokiem życia dziecka i który pozwala
nam zrozumieć, że inni mogą żywić fałszywe przekonania. Saxe
odkryła, że w prawej półkuli mózgu istnieje wyspecjalizowany
obszar, który aktywizuje się w sytuacji, gdy dorośli badani myślą
o przekonaniach innych ludzi; kiedy zapoznają się z przekonaniami
innych wyrażonymi wprost, na piśmie; gdy zgodnie z luźną
sugestią badacza biorą pod uwagę przekonanie innej osoby; oraz
kiedy próbują przewidzieć zachowanie człowieka, który kieruje się
fałszywym przekonaniem.
Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o tych odkryciach, zdumiał
mnie fakt, że ów mechanizm jest zlokalizowany w prawej półkuli
mózgu. Jeżeli bowiem informacje o przekonaniach innych ludzi są
przetwarzane w prawej półkuli mózgu i jeśli u pacjentów
z przeciętym spoidłem wielkim informacje dotyczące innych nie
mogą być przekazywane do lewej półkuli – tej która zajmuje się
rozwiązywaniem problemów i umie się posługiwać językiem – to
pacjenci z rozszczepionym mózgiem powinni przejawiać deficyty
w zakresie rozumowania moralnego. Tak się jednak nie dzieje.
Pacjenci ci zachowują się zupełnie normalnie. Moi współpracownicy
i ja raz jeszcze przebadaliśmy naszych nieskończenie cierpliwych
pacjentów. Przyjęliśmy, że proces atrybucji przekonań przebiega
w prawej półkuli, a reprezentacja celów innych ludzi mieści się
w lewej połowie mózgu (o czym wiedzieliśmy już wcześniej). Na tej
podstawie zadaliśmy naszym pacjentom takie pytania:

(1) Jeżeli Susie, sekretarka, jest przekonana, że dodaje do kawy


swojego szefa łyżeczkę cukru, a w rzeczywistości dosypuje do niej
truciznę pozostawioną tam przez chemika, to czy jej działanie jest
dopuszczalne?
(2) Jeżeli Susie, która jest sekretarką, chce zabić swojego szefa
i zamierza dosypać do jego kawy truciznę, ale przez przypadek
dodaje do niej cukier, a w rezultacie szef wypija kawę i nic mu nie
dolega, to czy jej zachowanie jest dopuszczalne?

Zastanawialiśmy się, czy nasi badani skupią się wyłącznie na


wyniku opisanych działań, czy też dokonają oceny na podstawie
przekonań aktora. Gdyby pytania te zadano Tobie lub mnie,
powiedzielibyśmy, że pierwsze zachowanie było dopuszczalne,
ponieważ Susie sądziła, że kawa jest nieszkodliwa, drugie zaś było
niedopuszczalne, ponieważ sekretarka myślała, że podaje szefowi
zatrutą kawę. Oceniamy zachowanie sekretarki na podstawie jej
intencji – przekonań aktora. Jak będą odpowiadali nasi pacjenci
z rozszczepionym mózgiem? Oddzielenie okolic mózgu
przetwarzających informacje o przekonaniach innych ludzi od
obszarów odpowiedzialnych za rozwiązywanie problemów skłaniało
nas do przypuszczeń, że pacjenci z przeciętym spoidłem wielkim
będą się skupiać wyłącznie na wynikach działań – i rzeczywiście
tak było. Nasi badani oceniali zachowania wyłącznie na podstawie
ich wyniku.
Na przykład po wysłuchaniu historyjki, w której kelnerka
rozmyślnie podaje ziarna sezamowe osobie, która w jej
mniemaniu jest na nie silnie uczulona, ale nic złego się nie dzieje,
ponieważ wbrew przekonaniu kelnerki klient nie ma alergii na
sezam, J. W. bez wahania ocenił to działanie jako
dopuszczalne. Pacjenci z rozszczepionym mózgiem
w prawdziwym świecie funkcjonują zupełnie normalnie, nie może
zatem dziwić to, co wydarzyło się później. Po kilku sekundach,
kiedy świadomy mózg pacjenta przetworzył wypowiedziane przezeń
słowa, J. W. zracjonalizował swoją odpowiedź (interpretator
przybył mu na ratunek): „Ziarenka sezamu są takie malutkie, że
nikomu nie mogą wyrządzić krzywdy”. Musiał uzgodnić swoją
automatyczną odpowiedź, która nie uwzględniała informacji
dotyczącej przekonania kelnerki, ze swoją racjonalną, świadomą
wiedzą na temat tego, co jest dopuszczalne w rzeczywistym świecie.

Hamowanie egoizmu

Dylematy dotyczące sprawiedliwości często uznajemy za dylematy


moralne. Jedno z fascynujących, powszechnie znanych odkryć
dotyczy gry społecznej nazywanej „grą w ultimatum”. Uczestniczą
w niej dwie osoby, z których każda ma tylko jeden ruch. Jeden
z graczy otrzymuje dwadzieścia dolarów i musi podzielić się tą
kwotą z drugim graczem, przy czym sam decyduje, w jakich
proporcjach ją podzieli. Obaj gracze mogą zatrzymać kwoty
określone w pierwszej ofercie. Jeżeli jednak drugi gracz odrzuci
propozycję pierwszego, to żaden z nich nie dostanie ani centa.
W racjonalnym świecie drugi gracz powinien przyjąć każdą ofertę,
ponieważ tylko w ten sposób może coś zyskać. Tymczasem ludzie
zachowują się inaczej. Przyjmują propozycję tylko wtedy, gdy
wydaje im się uczciwa – akceptują kwoty od sześciu do ośmiu
dolarów. Ernst Fehr[77] i jego współpracownicy posłużyli się metodą
przezczaszkowej stymulacji elektrycznej, aby zakłócić
funkcjonowanie kory przedczołowej, i odkryli, że badani, u których
zakłócono działanie grzbietowo-bocznej kory przedczołowej
w prawej półkuli, akceptują niższe oferty, mimo że nadal oceniają
je jako niesprawiedliwe. Ponieważ spadek aktywności tych okolic
wzmagał egoistyczne reakcje na nieuczciwe propozycje, można
wnioskować, że obszar ten hamuje zachowania egoistyczne
(przyjęcie każdej oferty) i zmniejsza wpływ samolubnych dążeń na
procesy podejmowania decyzji, a co za tym idzie – odgrywa
decydującą rolę w podejmowaniu zachowań, które są sprawiedliwe.
Więcej danych przemawiających za tym, że ten właśnie obszar
hamuje reakcje egoistyczne, dostarczył zespół Antonia Damasio.
Przeprowadzał on testy moralne u dorosłych, u których te okolice
mózgu były uszkodzone już od dzieciństwa. Odpowiedzi badanych
były nader egocentryczne – podobnie jak ich zachowania. Nie
występowało u nich hamowanie reakcji egoistycznych. Nie byli
w stanie przyjąć perspektywy innej osoby. Ludzie, u których do
takich uszkodzeń doszło w życiu dorosłym, tacy jak uczestnicy
badań Damasio dotyczących dylematów moralnych, potrafią lepiej
kompensować tego rodzaju deficyty, co sugeruje, że systemy
neuronalne uszkodzone w pierwszych latach życia miały
decydujące znaczenie dla przyswojenia wiedzy społecznej[78].
Znaleziono wiele przykładów mózgowych obwodów moralnych –
wydają się one rozproszone po całym mózgu. Przejawiamy rozmaite
wrodzone reakcje na świat społeczny, takie jak automatyczna
empatia, utajone ocenianie innych czy reakcje emocjonalne,
a wszystkie one odgrywają istotną rolę w formułowaniu sądów
moralnych. Na ogół jednak nie myślimy o tych automatycznych
reakcjach i nie odwołujemy się do nich, wyjaśniając swoje decyzje.
Ludzie często kierują się pobudkami moralnymi, mimo że wskazują
różne powody swoich działań. Dzieje się tak dlatego, że na nasze
zachowania i opinie wpływa ogromna liczba czynników. Czynniki
te aktywizują nasze systemy emocjonalne i wyspecjalizowane
systemy oceny moralnej; uruchamia się wrodzone zachowanie
moralne, a dopiero później tworzymy interpretację tego
zachowania. Wierzymy w prawdziwość owej interpretacji; staje się
ona istotną częścią naszego życia. Jednakże tym, co wywołuje nasze
reakcje, są uniwersalne atrybuty, które występują u każdego z nas.
Wydaje się, że wszyscy jesteśmy wyposażeni w takie same sieci
i systemy moralne, wszyscy też podobnie reagujemy na podobne
sytuacje. Tym, co nas różni, są nie zachowania, lecz nasze teorie
dotyczące tego, dlaczego reagujemy tak, a nie inaczej, i waga, jaką
przywiązujemy do poszczególnych systemów moralnych.
Zrozumienie, że nasze teorie i wartość, jaką im przypisujemy,
stanowią źródło wszystkich naszych konfliktów, byłoby – jak sądzę
– ważnym krokiem ku osiągnięciu zgody między ludźmi mającymi
różne systemy przekonań.
W naszym mózgu istnieją ewolucyjnie ukształtowane obwody
neuronalne, które pozwalają nam dobrze sobie radzić w kontekście
społecznym. Już jako niemowlęta dokonujemy ocen i wyborów oraz
podejmujemy zachowania na podstawie działań innych ludzi.
Wolimy tych, którzy są pomocni, a przynajmniej neutralni, od osób,
które nam przeszkadzają. Rozumiemy, kiedy nasi bliźni potrzebują
pomocy, i altruistycznie im pomagamy. Rozbudowany system
neuronów lustrzanych pozwala nam rozumieć intencje i emocje
innych; na podstawie tych informacji nasz moduł interpretujący
tworzy teorie na temat innych ludzi. Moduł ten służy nam również
do wymyślania historii o nas samych.
W miarę jak nasz kontekst społeczny zmienia się wskutek
poszerzania wiedzy o naturze ludzkiej, możemy dążyć do zmiany
sposobu, w jaki żyjemy i doświadczamy życia społecznego –
zwłaszcza w odniesieniu do sprawiedliwości i kary. W ten sposób
docieramy do kwestii poruszonych w następnym rozdziale, który
opowiada o tym, w jaki sposób włączamy dynamikę społeczną
w swoje osobiste wybory, jak odczytujemy intencje, emocje i cele
innych, aby przetrwać, oraz w jaki sposób procesy społeczne
ograniczają umysły jednostek.

[1] Legerstee, 1991.


[2] Przegląd zob. w: Puce i Perrett, 2003.
[3] Heider i Simmel, 1944.
[4] Premack i Premack, 1997.
[5] Hamlin, Wynn i Bloom, 2007.
[6] Warneken i Tomasello, 2007.
[7] Warneken i in., 2007.
[8] Warneken i Tomasello, 2006.
[9] Liszkowski i in., 2006.
[10] Warneken i Tomasello, 2009.
[11] Olson i Spelke, 2008.
[12] Melis, Hare i Tomasello, 2008.
[13] Rakoczy, Warneken i Tomasello, 2008.
[14] Stephens, Silbert i Hasson, 2010.
[15] Jolly, 1966.
[16]
Party schools – amerykańskie szkoły wyższe znane z tego, że
ich studenci prowadzą niezwykle rozrywkowy styl życia. Listy
takich rozrywkowych uczelni publikowane są przez czasopismo
„The Princeton Review”, pojawiają się także w amerykańskim
wydaniu „Playboya” (przyp. tłum.).
[17] Byrne i Whiten, 1988.
[18] Byrne i Corp, 2004.
[19]Wygotski badał zależności między procesem uczenia się
i rozwojem dziecka a jego interakcjami z rodzicami oraz innymi
osobami, poprzez które dziecko przyswaja sobie kulturowe nawyki
umysłowe, wzory językowe i symbole.
[20] Moll i Tomasello, 2007.
[21] Dunbar, 1998.
[22] Dunbar, 1993.
[23] Hill i Dunbar, 2003.
[24] Roberts i in., 2009.
[25] Dunbar, 2009.
[26] Papineau, 2005.
[27] Baldwin, 1986.
[28] Krubitzer i Kaas, 2005.
[29] Lewontin, 1982.
[30] Odling-Smee, Laland i Feldman, 2003.
[31] Flack, De Waal i Krakauer, 2005.
[32] Flack, Krakauer i De Waal, 2005.
[33]Lapunder (makak lapunder) – gatunek małp wąskonosych
z rodziny makakowatych (przyp. tłum.).
[34] Belyaev, 1979.
[35] Hare i in., 2005.
[36] Allport, 1924.
[37] Emler, 1994.
[38] Call i Tomasello, 2008.
[39] Bloom i German, 2000.
[40] Buttelmann, Carpenter i Tomasello, 2009.
[41] Zob. Baron-Cohen, 1995; Baron-Cohen, Leslie i Firth, 1985.
[42] Rizzolatti i in., 1996.
[43] Fadiga i in., 1995.
[44] Reakcje tej części układu ruchowego, która kontroluje
mimowolną aktywność mięśni gładkich, mięśnia sercowego
i gruczołów (które wydzielają hormony).
[45] Singer i in., 2004.
[46] Jackson, Meltzoff i Decety, 2005.
[47] Dimberg, Thunberg i Elmehed, 2000.
[48] Chartrand i Bargh, 1999.
[49] Giles i Powesland, 1975.
[50] Przegląd zob. w: Chartrand, Maddux i Lakin, 2005.
[51] Van Baaren i in., 2004.
[52] Chaiken, 1980.
[53] Hatfield, Cacioppo i Rapson, 1993.
[54] Lanzetta i Englis, 1989.
[55] Bourgeois i Hess, 1999.
[56] Bourgeois i Hess, 2007.
[57] Yabar i in., 2001.
[58] De Waal, 2001.
[59] Zob. Baner i Harley, 2001.
[60] Visalberghi i Fragaszy, 1990; Whiten i Ham, 1992.
[61] Kumashiro i in., 2003.
[62] Hume, 2005, tłum. Michał Filipczuk i Tomasz Tesznar, s. 5.
[63] Brown, 1991.
[64] Haidt, 2010.
[65] Haidt, 2001.
[66] Haidt i Bjorklund, 2008.
[67] Westermarck, 1891.
[68] Shepher, 1983; Wolf, 1970.
[69] Lieberman, Tooby i Cosmides, 2002.
[70] Greene i in., 2001.
[71] Hauser, 2006.
[72] Koenigs i in., 2007.
[73] Anthropology101 – tytuł pierwszego odcinka drugiego sezonu
amerykańskiego serialu obyczajowego Community. W tym odcinku
bohaterowie – grupa studentów – uczestniczą w zajęciach
z antropologii (Anthropology 101 to nazwa wybranego przez nich
kursu; przyp. tłum.).
[74] Pinker, 2008.
[75] Haidt i Joseph, 2004.
[76] Darwin, 1959, tłum. Stanisław Panek, s. 128.
[77] Knoch i in., 2006.
[78] Anderson i in., 1999.
ROZDZIAŁ 6
Prawo to my
Dziewiętnastego lutego 1997 roku pewien malarz pokojowy
zadzwonił pod numer alarmowy w miejscowości Tampa na
Florydzie. Wcześniej bez zapowiedzi wrócił do domu klientki
i zobaczył przez okno, jak nagi mężczyzna dusi nagą kobietę. Kiedy
przyjechała policja, sąsiad zeznał, że jakiś mężczyzna „wyszedł
z domu chwiejnym krokiem. Miał rozpiętą koszulę, a jego klatka
piersiowa była umazana krwią”[1]. Zabójca nie tylko dusił swoją
ofiarę, zadał jej także wiele ciosów nożem. Zabił Roxanne Hayes,
matkę trojga dzieci w wieku od trzech do jedenastu lat. Nazywał
się Lawrence Singleton. Miał siedemdziesiąt lat i był notowany
w Kalifornii, w której dziewiętnaście lat wcześniej zgwałcił
piętnastoletnią autostopowiczkę, Mary Vincent, po czym odrąbał jej
przedramiona siekierą i zostawił ją w kanale pod drogą biegnącą
przez Kanion Del Puerto, żeby wykrwawiła się na śmierć.
Następnego ranka znalazła ją para turystów – dziewczyna szła
w kierunku autostrady międzystanowej, naga, z uniesionymi
kikutami ramion, aby zapobiec utracie krwi. Mary Vincent opisała
swojego oprawcę niezwykle dokładnie. Na tej podstawie rysownik
policyjny sporządził portret pamięciowy sprawcy, na którym
rozpoznał go jeden z sąsiadów. Odbył się proces, Singleton został
uznany za winnego i skazany na czternaście lat więzienia
(najwyższy wyrok, jaki przewidywało wówczas prawo stanu
Kalifornia). Po ośmiu latach wyszedł jednak na wolność za „dobre
sprawowanie”, mimo że krótko przed zwolnieniem warunkowym
więzienny psychiatra napisał w swojej opinii: „Ponieważ
[Singleton] nie ma kontaktu z własną wrogością i gniewem, nadal
stanowi poważne zagrożenie dla innych – w więzieniu i poza
nim”[2]. Matka Mary, Lucy Vincent, wyznała, że ojciec dziewczyny
nosił przy sobie pistolet kalibru 45 i często zastanawiał się nad
zastrzeleniem Singletona[3]. Po jego wyjściu na wolność Mary była
przerażona z dwóch powodów. W trakcie pobytu w więzieniu
Singleton pisał listy do jej prawnika, w których wielokrotnie jej
groził, a wcześniej, na sali sądowej, po tym, jak Mary złożyła
przeciwko niemu zeznania, sprawca szepnął do niej, kiedy
przechodziła obok niego: „Dokończę to, nawet gdyby miało mi to
zająć resztę życia”[4]. Po jego wyjściu na wolność Mary obawiała się
mieszkać zbyt długo w jednym miejscu i miała wielu ochroniarzy.
W 1997 roku powiedziała dziennikarzowi gazety „St. Petersburg
Times”: „Moja paranoja nie jest wystarczająco silna”. Nie tylko
Mary odczuwała paranoiczny strach przed Singletonem. Po jego
zwolnieniu mieszkańcy wszystkich miast w stanie Kalifornia,
w których próbowały go umieścić władze więzienne, organizowali
gwałtowne protesty. Ostatecznie do zakończenia okresu zwolnienia
warunkowego mieszkał w przyczepie kempingowej na terenie
więzienia San Quentin. Oburzenie, jakie wywołało przedterminowe
zwolnienie Singletona, doprowadziło do uchwalenia tak zwanej
ustawy Singletona, która uniemożliwia przedterminowe zwolnienie
sprawców przestępstw popełnionych ze szczególnym
okrucieństwem (z użyciem tortur). Ustawa ta zmieniła także
maksymalny wymiar kary za tego rodzaju przestępstwa – do
dwudziestu pięciu lat lub dożywotniego pozbawienia wolności[5].
Singleton zmarł w 2001 roku na Florydzie, w trakcie oczekiwania
na wykonanie wyroku śmierci. Mary Vincent wyznała
dziennikarzowi, że aresztowanie i śmierć człowieka
odpowiedzialnego za te zbrodnie dały jej „niezwykłe poczucie
wolności”, dodała jednak, że nadal ma koszmary senne i boi się
zasnąć. „Przez te koszmary połamałam sobie kości. Podskoczyłam
i zwichnęłam bark, próbując wydostać się z łóżka. Połamałam
żebra i rozbiłam nos”[6]. Rozwiedziona, wyposażona w protezy,
które ulepszyła przy użyciu części pozyskanych z zepsutych
lodówek i urządzeń stereofonicznych, Mary Vincent jest dzisiaj
artystką z trudem utrzymującą dwóch synów.
Kiedy czytałeś tę historię, jakie były Twoje uczucia i myśli
dotyczące Larry’ego Singletona? Czy pragnąłeś, aby trafił za kraty
i nigdy nie wyszedł na wolność (unieszkodliwienie)? Gdybyś był
ojcem Mary, czy chciałbyś go zabić (kara, retrybucja)? A może byłeś
gotowy mu wybaczyć, powiedzieć mu, że jego mózg nie był w stanie
hamować jego naturalnych agresywnych skłonności, lecz dzięki
terapii mógłby się stać bardziej prospołeczny (resocjalizacja)?
Unieszkodliwienie, kara, rehabilitacja – oto trzy sposoby, w jakie
społeczeństwo może reagować na zachowania przestępcze. Kiedy
społeczeństwo zastanawia się nad kwestią bezpieczeństwa
publicznego, musi zdecydować, jakie stanowisko powinni przyjąć ci,
którzy tworzą i egzekwują prawo: retrybucyjne, skoncentrowane na
ukaraniu sprawcy i odpłaceniu mu za wyrządzone zło; czy też
zgodne z ideą konsekwencjonalizmu – utylitarnym poglądem, że
dobre jest to, co przynosi najlepsze skutki społeczeństwu.
W miarę jak neuronauka dostarcza nam coraz bardziej
fizykalistycznych[7] wyjaśnień procesów przebiegających w mózgu,
zaczyna podważać poglądy wyznawane przez wielu ludzi,
a dotyczące zachowań przestępczych i tego, jak powinniśmy na nie
reagować. Determinizm podaje w wątpliwość odwieczne
przekonania na temat tego, co to znaczy być odpowiedzialnym za
swoje czyny, przy czym niektórzy naukowcy przychylają się do
skrajnego poglądu, że ludzie nie odpowiadają za żadne ze swoich
działań. Idee te podważają podstawowe zasady, które regulują
nasze wspólne życie w grupach społecznych. Czy ludzi należy
pociągać do odpowiedzialności za ich czyny? Jeżeli nie, wydaje się,
że mogłoby to zmienić ich zachowanie na gorsze – podobnie jak
lektura tekstu na temat determinizmu zwiększa skłonność
badanych do oszukiwania podczas testu (jak dowiedzieliśmy się
w rozdziale czwartym) – i wywrzeć negatywny wpływ na
społeczeństwo. Czy odpowiedzialność jest tym, co sprawia, że
zachowujemy się przyzwoicie? Neuronauka ma coraz więcej do
powiedzenia na ten temat i już teraz przenika do sal sądowych –
przedwcześnie, jak sądzi większość neuronaukowców.
Kalifornijczycy uważali, że Singleton nie powinien zostać
przedterminowo zwolniony. Ich zdaniem nadal stanowił
zagrożenie, więc nie chcieli go w swoich społecznościach. Sądzili
też, że pewne zachowania powinny być karane dłuższym pobytem
w więzieniu. Niestety w tym wypadku mieli rację, a komisja do
spraw zwolnień warunkowych popełniła fatalny w skutkach błąd.
W ostatnich latach wymiar sprawiedliwości zwracał się do
neuronauki w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania z kilku
obszarów, takich jak przewidywanie poziomu zagrożenia, jakie
dany sprawca będzie stwarzał w przyszłości (ryzyko recydywy);
ustalenie, których sprawców można poddać terapii; oraz określenie,
jaki poziom pewności tych ustaleń jest zadowalający. Czy niektóre
zbrodnie są zbyt potworne, aby można było rozważać wypuszczenie
sprawcy na wolność? Neuronauka wyjaśnia też nasze reakcje
emocjonalne na zachowania antyspołeczne i przestępcze. Nasuwa
się tutaj pytanie: jeżeli zrozumiemy nasze wykute przez ewolucję
reakcje, to czy możemy i powinniśmy je zmieniać? Czy owe emocje
są rzeźbiarzami nadającymi kształt cywilizowanemu
społeczeństwu? Oto nasze zadanie!
Tytuł tego rozdziału, Prawo to my, podpowiedział mi filozof Gary
Watson, który zwrócił uwagę na pewien prosty fakt: kiedy my,
ludzie, zastanawiamy się nad sobą, tworzymy zasady, według
których pragniemy żyć. Jeżeli Michael Tomasello i Brian Hare
mają rację, jeśli w ciągu tysiącleci udomowiliśmy samych siebie
poprzez ostracyzm i zabijanie jednostek nadmiernie agresywnych –
innymi słowy, przez usuwanie ich z puli genowej i modyfikowanie
środowiska społecznego – to można powiedzieć, że od początku
swojej ewolucyjnej historii tworzyliśmy i egzekwowaliśmy reguły
życia w grupach. Jeśli odkrycia dokonane na gruncie neuronauki
sprawią, że zaczniemy myśleć o sobie oraz o naszych zachowaniach
i motywach inaczej niż dwieście lub trzysta lat temu, to możemy
podjąć decyzję, iż trzeba zmodyfikować model społeczny, w którym
żyjemy. Sprowadza się to do twierdzenia, że prawo to my, ponieważ
sami tworzymy reguły i prawa. Zajmujemy stanowisko, które
opiera się na wrodzonych przekonaniach moralnych i na ideach
specyficznych dla naszej kultury. Kiedy zastanawiamy się nad tym,
w jaki sposób mózg umożliwia powstanie i działanie umysłu,
nasuwa się pytanie, czy będziemy musieli zmienić swoje poglądy
dotyczące natury człowieka, tego, czym jesteśmy, oraz tego, jak
powinny wyglądać nasze interakcje. Może się okazać, że
nieodzowny będzie kolejny krok – rozważenie, czy powinniśmy
zmienić dotychczasowy system prawny.
Wiemy już, że ludzki umysł ogranicza mózg; przekonaliśmy się
również, że procesy społeczne wpływają na umysły jednostek.
W tym rozdziale dowiemy się, że wnioski płynące z badań
neuronaukowych – nowe poglądy dotyczące ludzkiej kondycji –
wywierają kulturowy wpływ na prawo oraz na to, jak rozumiemy
pojęcia odpowiedzialności i sprawiedliwości. Pytania, z którymi
spróbujemy się zmierzyć, leżą u podstaw naszego systemu
prawnego: czy nasza naturalna skłonność do retrybucji (odpłaty za
popełnione zło) jest niezbędna, czy też wystarczyłaby utylitarnie
pojmowana odpowiedzialność? Czy karanie przestępców jest
uzasadnione? Nie będę dłużej trzymał Cię w niepewności. Pytania
te pozostają bez odpowiedzi, lecz wysunęły się na pierwszy plan
dzięki badaniom mózgu i płynącej z nich wiedzy na temat tego, kim
jesteśmy. Przekonamy się, że obecny system prawny opiera się na
ukształtowanych przez ewolucję intuicyjnych przekonaniach –
podobnie jak nasze systemy moralne.

Kultura i geny wpływają na poznanie

Kultura, do której należymy, odgrywa istotną rolę w kształtowaniu


niektórych spośród naszych procesów poznawczych. Idei tej
przyjrzeli się Richard Nisbett i jego współpracownicy, którzy
wysunęli przypuszczenie, że mieszkańcy Azji Wschodniej i ludzie
Zachodu wykorzystują różne procesy poznawcze, kiedy myślą
o pewnych kwestiach, a źródła owych różnic tkwią w odmiennych
systemach społecznych, z których jeden wywodzi się z cywilizacji
starożytnych Chin, a drugi – starożytnej Grecji[8]. Według tych
badaczy starożytni Grecy byli wyjątkiem wśród ówczesnych
cywilizacji. Jednym z przejawów ich niezwykłości był fakt, że
umiejscawiali władzę w jednostce. Oto jak Nisbett opisuje swoje
odkrycia: „Grecy, bardziej niż inne starożytne ludy, a nawet
bardziej niż większość współczesnych mieszkańców naszej planety,
mieli niezwykłe poczucie osobistego, podmiotowego sprawstwa –
poczucie, że kierują swoim życiem i mogą swobodnie decydować
o własnych działaniach. Grecy definiowali szczęście jako możliwość
wykorzystywania swoich zdolności w poszukiwaniu doskonałości
w życiu wolnym od ograniczeń”[9]. Starożytni Chińczycy różnili się
od nich tym, że koncentrowali się na powinnościach społecznych –
na sprawstwie zbiorowym. „Chińskim odpowiednikiem greckiego
sprawstwa była harmonia. Każdy Chińczyk był przede wszystkim
członkiem swojej zbiorowości, a raczej kilku zbiorowości – klanu,
wioski, a zwłaszcza rodziny. Jednostka nie była – jak u Greków –
odrębnym bytem zachowującym swą niepowtarzalną tożsamość
w różnych środowiskach społecznych”. Ponieważ głównym celem
była harmonia, nie pochwalano konfrontacji ani sporów.
Zdaniem Nisbetta i jego współpracowników organizacja
społeczna wpływa na procesy poznawcze w sposób pośredni,
skupiając naszą uwagę na różnych elementach środowiska, oraz
bezpośredni – sprawiając, że pewne wzorce komunikacji społecznej
są akceptowane w większym stopniu niż inne. Zasadnicza myśl jest
taka: jeżeli ktoś spostrzega siebie jako nieodłączną część większej
całości, to może patrzeć na wszystkie aspekty świata w sposób
holistyczny, jeśli natomiast uważa się za jednostkę obdarzoną
indywidualnymi zdolnościami, to widzi wszystkie aspekty świata
z perspektywy indywidualnej. Badania empiryczne potwierdziły
słuszność tego przypuszczenia. W badaniach, w których
Amerykanie i mieszkańcy Azji Wschodniej opisywali proste sceny
wyświetlone na ekranie, a po pewnym czasie relacjonowali, co
zapamiętali z owych scen, Amerykanie skupiali się na
najważniejszych elementach wyświetlonego obrazka, podczas gdy
Azjaci poświęcali uwagę całej scenie. Czy ta różnica kulturowa
znajduje odzwierciedlenie w funkcjonowaniu mózgu?
Wydaje się, że tak. Naukowcy z Massachusetts Institute of
Technology, Trey Hedden i John Gabrieli, poprosili Amerykanów
i badanych z Azji Wschodniej o dokonywanie szybkich ocen
percepcyjnych w czasie, gdy rejestrowali aktywność mózgu
badanych metodą czynnościowego rezonansu magnetycznego
(fMRI)[10]. Badanym pokazano serię kwadratów różnej wielkości,
przy czym wewnątrz każdego z nich narysowano odcinek. Kiedy
Amerykanie oceniali, czy stosunek długości tego odcinka do
wielkości kwadratu jest taki sam, czy inny niż w poprzednim
kwadracie (ocena względna), utrzymanie uwagi wymagało od nich
dużo większej aktywności mózgu niż wówczas, gdy mieli ocenić, czy
odcinki wewnątrz kolejnych kwadratów mają taką samą długość,
niezależnie od wielkości kwadratów (bezwzględna ocena
pojedynczych obiektów). W wypadku Amerykanów dokonywanie
bezwzględnej oceny poszczególnych obiektów wymagało mniej
intensywnej pracy mózgu niż ocenianie relacji między obiektami.
W grupie Azjatów było odwrotnie. Ich mózgi musiały ciężko
pracować, kiedy dokonywały ocen bezwzględnych, lecz bez wysiłku
radziły sobie z ocenami względnymi. Ponadto poziom aktywności
mózgu podczas wykonywania zadań preferowanych
i niepreferowanych kulturowo był zmienny i zależał od stopnia,
w jakim dana osoba utożsamiała się ze swoją kulturą. Różnice
w funkcjonowaniu mózgu występowały na późniejszym etapie
przetwarzania, kiedy uwaga badanych skupiała się na dokonaniu
oceny, a nie w początkowej fazie przetwarzania wzrokowego. Mimo
że obie grupy korzystały z tych samych układów neuronalnych,
różniły się wielkością ich pobudzenia w zależności od typu zadania:
zaobserwowano „całkowite odwrócenie zależności między typem
zadania a poziomem aktywności w obrębie rozległej sieci
mózgowej”.
Odmienne style koncentracji uwagi spotyka się również
w obrębie tego samego rejonu geograficznego i jednej grupy
etnicznej. Tureccy rybacy i rolnicy zamieszkujący wschodnie
wybrzeże Morza Czarnego, którzy żyją w społecznościach opartych
na współpracy, przejawiają większą skłonność do uwagi
holistycznej niż tamtejsi pasterze żyjący w społecznościach,
w których nieustannie podejmuje się indywidualne decyzje[11].
Między ludźmi Wschodu i Zachodu występują też różnice
genetyczne. Heejung Kim i jej współpracownicy zastanawiali się,
w jakim stopniu mogą one wyjaśniać różnice w zakresie uwagi.
Wcześniejsze badania wykazały, że serotonina odgrywa istotną rolę
w procesach uwagi, elastyczności poznawczej i pamięci
długotrwałej, dlatego badacze ci uznali, że warto przyjrzeć się
poliformizmowi (zmienności sekwencji nukleotydów w DNA)
systemu serotoniny, który – jak dowiedziono – wpływa na nasz
sposób myślenia. Przyjrzeli się różnym allelom (genom różniącym
się kolejnością nukleotydów, które zajmują to samo miejsce na
chromosomie homologicznym i kontrolują tę samą cechę
dziedziczną) genu 5-HTR1A, który kontroluje neurotransmisję
serotoniny. Odkryli istotną interakcję między typem alleli 5-
HTR1A a kulturą, w której żyje dana osoba. Interakcja ta
wywierała wpływ na to, na czym skupiała się uwaga badanych.
Osoby wyposażone w homozygotyczny allel G wspomnianego genu
(mające jednakową sekwencję DNA w parze genów na
chromosomie homologicznym), związany z mniejszą zdolnością
adaptacji do zmian, były bardziej skłonne popierać utrwalony
kulturowo sposób myślenia niż badani wyposażeni
w homozygotyczny allel C. Tymczasem osoby mające jedną
sekwencję G i jedną sekwencję C (heterozygotyczny allel C/G)
wyrażały opinie umiarkowane! Badacze podsumowali otrzymane
wyniki słowami: „Jednakowe predyspozycje genetyczne mogą
prowadzić do różnych skutków psychologicznych w zależności od
kontekstu kulturowego”[12].
Niezwykle istotne wydaje się spostrzeżenie, że zachowanie,
nastawienie poznawcze oraz tkwiące u ich podłoża procesy
fizjologiczne wpływają na środowisko kulturowe i same ulegają jego
wpływowi. Potwierdza to znaczenie modelu konstruowania nisz,
który opisałem w poprzednim rozdziale. Zgodnie z tym modelem
interakcje między organizmem a jego środowiskiem mają charakter
dwukierunkowy: organizm (przedmiot selekcji) w jakiś sposób
zmienia swoje środowisko (selektor), być może wywierając wpływ
na wyniki przyszłych procesów selekcyjnych. Na przykład my,
ludzie, potrafimy zmieniać swoje otoczenie – zarówno fizyczne, jak
i społeczne – a zmodyfikowane w ten sposób środowisko poprzez
mechanizm doboru wpływa na to, które jednostki przetrwają i będą
się rozmnażać, a co za tym idzie – spowodują dalsze zmiany
w środowisku. Tak więc środowisko i organizm są ze sobą
połączone i wzajemnie na siebie oddziałują.
Idee te stają się szczególnie istotne, kiedy zastanawiamy się nad
tym, w jaki sposób struktury prawne i zasady moralne kształtują
nasze środowisko społeczne, jakie zachowania mogą być przez nie
preferowane, kto ma szansę przetrwać i odnieść sukces
reprodukcyjny oraz jak to wpłynie na przyszłe środowiska
społeczne. Na poziomie neurofizjologicznym przychodzimy na świat
z wrodzonym poczuciem sprawiedliwości i z kilkoma innymi
intuicyjnymi przekonaniami moralnymi. Intuicje te wpływają na
dokonywane przez nas oceny moralne – na poziomie
behawioralnym – a te z kolei mają istotne znaczenie dla reguł
moralnych i prawnych, które tworzymy i egzekwujemy w naszych
społecznościach. Owe reguły moralne i przepisy prawa
(obowiązujące na poziomie społecznym) oddziałują zwrotnie na
zachowanie jednostek. Naciski społeczne wywierane na jednostkę
na poziomie zachowań wywierają wpływ na jej szanse na przeżycie
i odniesienie sukcesu reprodukcyjnego, a co za tym idzie – na to,
jakie podstawowe procesy mózgowe są faworyzowane przez dobór
naturalny. Z biegiem czasu owe naciski społeczne zaczynają
wpływać na to, kim jesteśmy. Łatwo więc zauważyć, że owe
systemy moralne stają się rzeczywiste i że jest niezwykle ważne,
abyśmy je zrozumieli.

Kto to zrobił – ja czy mój mózg?

Systemy prawne pełnią funkcję mediatora społecznego – czynnika


pośredniczącego w relacjach między ludźmi. Powinniśmy pamiętać
o dynamice konstruowania nisz, kiedy próbujemy
scharakteryzować prawo i nasze pojęcia sprawiedliwości i kary,
sformułowane przez ludzki mózg, umysł oraz interakcje społeczne.
Systemy prawne opisują prawa i obowiązki jednostki w różny
sposób. W większości współczesnych społeczeństw regulacje
prawne stworzone przez te systemy są egzekwowane przez zbiór
instytucji, podobnie jak konsekwencje łamania owych praw. Kiedy
ktoś łamie prawo, jego postępek traktuje się jako wykroczenie
przeciwko całemu społeczeństwu, państwu i jednostce. Współczesne
prawo amerykańskie uznaje, że człowiek ponosi odpowiedzialność
za swoje czyny przestępcze, chyba że działał pod przymusem
(pistolet wymierzony w głowę dziecka), albo też jest niezdolny do
racjonalnego myślenia (na przykład nie potrafi odróżnić dobra od
zła). W Stanach Zjednoczonych konsekwencje łamania prawa
opierają się na zasadzie sprawiedliwości retrybucyjnej, zgodnie
z którą sprawca ponosi odpowiedzialność za popełniony czyn
i zostaje ukarany, przy czym wymierzona kara stanowi „zasłużoną
odpłatę” za wyrządzone zło. Lektura poprzedniego rozdziału i dane
empiryczne przemawiające za determinizmem skłaniają nas jednak
do postawienia pytania: kogo należy obwinić za popełnione
przestępstwo – osobę czy jej mózg? Czy chcemy pociągnąć sprawcę
do odpowiedzialności, czy też jesteśmy skłonni mu wybaczyć ze
względu na ów deterministyczny aspekt funkcjonowania mózgu?
Paradoksalnie pytanie to wpisuje się w nurt myślenia
dualistycznego, sugerując, że istnieje różnica między osobą a jej
mózgiem i ciałem.

Neuronauka przenika do sali sądowej

Prawo jest skomplikowane i bierze pod uwagę nie tylko popełnione


przestępstwo. Istotne znaczenie mają również intencje sprawcy.
Czy było to działanie zamierzone, czy przypadkowe? W 1963 roku
Lee Harvey Oswald działał z zamiarem zamordowania prezydenta
Kennedy’ego, kiedy ukrył przy sobie broń, wszedł do budynku
stojącego przy trasie przejazdu prezydenta, zaczekał na
prezydencką limuzynę i zaczął strzelać. Rok później w Australii
Robert Ryan zabił kasjera w sklepie, którego chwilę wcześniej
z powodzeniem obrabował, a sąd uznał, że sprawca nie działał
z zamiarem zabójstwa. Wychodząc ze sklepu, Ryan potknął się,
przypadkowo pociągnął za spust i zastrzelił kasjera. Chociaż filmy,
książki i programy telewizyjne ukazują historie przestępstw
zakończone w sądzie, w którym analizuje się intencje sprawcy
i wiele innych okoliczności, w rzeczywistości tylko niewielka część
spraw karnych – około 3% – kończy się procesem; większość zostaje
rozstrzygnięta poprzez tak zwaną ugodę obrończą[13]. Kiedy jednak
wchodzimy do sali rozpraw – owego laboratorium procedur
sądowych – neuronauka ma wiele do powiedzenia na temat tego, co
się tam dzieje. Może dostarczyć dowodów na nieuświadomioną
tendencyjność sędziego, ławników, prokuratorów i adwokatów;
stanowi źródło wiedzy na temat wiarygodności wspomnień
i percepcji, co ma istotne implikacje dla oceny zeznań naocznych
świadków; dostarcza nam informacji o wiarygodności badania
wykrywaczem kłamstw; a ostatnio pomaga w ocenie, czy oskarżony
miał ograniczoną zdolność odpowiadania za swoje czyny,
w przewidywaniu jego przyszłych zachowań oraz w określeniu,
którzy sprawcy mogą zareagować pozytywnie na dany typ terapii.
Neuronauka może nawet dostarczyć nam wiedzy na temat naszej
motywacji do wymierzenia kary.
Robert Sapolsky, profesor neurologii na Uniwersytecie
Stanforda, wypowiedział niezwykle mocne słowa: „To
zdumiewające, że złoty standard naszego systemu prawnego,
dotyczący obrony opartej na niepoczytalności – reguła M’Naghtena
– opiera się na wiedzy naukowej sprzed 166 lat. W świetle
dzisiejszej wiedzy o mózgu takie pojęcia, jak wola czy wina, a co za
tym idzie – podstawowe założenia, na których opiera się system
karny – wydają się w najwyższym stopniu podejrzane”[14]. Reguła
M’Naghtena narodziła się po nieudanej próbie zamachu na
brytyjskiego premiera Roberta Peela w 1843 roku i odtąd jest
wykorzystywana (z kilkoma modyfikacjami) w większości
systemów prawnych, w których obowiązuje prawo precedensowe,
do oceny odpowiedzialności karnej w sytuacji, gdy linia obrony
oskarżonego opiera się na niepoczytalności. Kiedy brytyjska Izba
Lordów zwróciła się do Sądu Najwyższego z pytaniami dotyczącymi
doktryny niepoczytalności, ten odpowiedział: „We wszystkich
sprawach należy pouczyć sędziów przysięgłych, że każdego
człowieka uznaje się za poczytalnego i wystarczająco rozumnego,
aby mógł odpowiadać za swoje czyny, chyba że przedstawione
zostaną przekonujące dowody na to, iż jest inaczej; oraz że obrona
na podstawie niepoczytalności wymaga udowodnienia, iż w chwili
popełnienia przestępstwa oskarżony działał w stanie takiego
ograniczenia władz umysłowych – na skutek choroby psychicznej –
że nie zdawał sobie sprawy z natury swojego czynu, albo też, jeśli
nawet był jej świadomy, nie wiedział, że to, co robi, jest złe”[15].
Sapolsky zadaje pytanie: mając na względzie determinizm,
zważywszy, że zaczynamy rozumieć stany psychiczne, potrafimy
określić, która część mózgu uczestniczy w aktywności wolicjonalnej
i wiemy, że obszar ten może być uszkodzony, wreszcie – biorąc pod
uwagę fakt, że jesteśmy w stanie z coraz większą pewnością
potwierdzić istnienie takiego upośledzenia i określić jego
przyczyny, czy zaczniemy traktować oskarżonych inaczej niż do tej
pory?
Gra toczy się o wysoką stawkę – przedmiotem dyskusji są
fundamenty naszego systemu prawnego, który uznaje, że każdy
człowiek odpowiada za swoje czyny. Zasadnicze pytanie brzmi: czy
współczesna neuronauka wspiera idee deterministyczne i czy
więcej determinizmu oznacza słabsze przesłanki do odpłaty
i wymierzania kar? Innymi słowy, determinizm jest równoznaczny
z brakiem winy, a jeśli nie ma winy, to nie powinno być kary
i odpłaty za wyrządzone zło. Oto idea, która niepokoi wielu ludzi.
Jeśli jako kultura zmienimy zdanie na ten temat, to będziemy
musieli zmienić sposoby, w jakie radzimy sobie z owym
nieprzyjemnym aspektem ludzkich zachowań – ze zbrodnią i karą.

Zdumiewająca nauka

Prawo precedensowe (common law) opiera się na przekonaniu, że


różne traktowanie podobnych faktów jest niesprawiedliwe, więc
„precedensy”, czyli wcześniejsze decyzje, powinny być wiążące dla
sądów orzekających w podobnych sprawach w przyszłości. Innymi
słowy, to uprzednie wyroki wydane przez sędziów i ławy
przysięgłych – a nie przepisy ustawowe – składają się na common
law. Przyglądając się historii prawa precedensowego, można
z łatwością zauważyć, że jego korzenie i źródła wielu spośród jego
tradycji tkwią w czasach, gdy dostępna wiedza naukowa była nader
ograniczona. Jeszcze w latach pięćdziesiątych XX wieku sądy
uznawały teorię psychoanalityczną – niepopartą danymi
empirycznymi – za dopuszczalne wyjaśnienie naukowe. Dlaczego
dopuszczano coś, co nie miało podstaw empirycznych? Ponieważ
sędzia uważał, że takie wyjaśnienie jest wystarczająco dobre, i na
tej podstawie wydawał orzeczenie. W ciągu ostatniego półwiecza
wiele się zmieniło. Dzisiaj wiemy dużo więcej na temat
funkcjonowania mózgu i ludzkich zachowań oraz – co istotne –
dysponujemy danymi empirycznymi. Teraz, kiedy znamy już
wszystkie te mechanizmy mózgowe, korelaty procesów
poznawczych i stanów psychicznych, w sądach zaczęły się pojawiać
wyniki badań neuroobrazowych – traktowane jako dopuszczalne
dowody – mające wyjaśnić, dlaczego ktoś zachował się tak, a nie
inaczej. Czy owe obrazy rzeczywiście mogą sprostać temu zadaniu?
Większość neuronaukowców nie jest przekonana, że to możliwe –
przynajmniej na obecnym etapie rozwoju badań neuroobrazowych –
ponieważ kiedy odczytujemy skan mózgu, zauważamy jedynie, że
w określonym jego obszarze (jeśli uśredni się obrazy wielu mózgów)
w danym miejscu dzieje się to czy tamto. Wynik badania
neuroobrazowego nie jest specyficzny dla danej osoby. Nasuwa się
więc pytanie, dlaczego skany mózgu dopuszcza się w sądzie jako
dowód. Trudno oprzeć się myśli, że w naszej kulturze jest coś, co
wierzy w badania neuroobrazowe bardziej niż sami naukowcy.
Zarówno prawnicy, jak i neuronaukowcy zastanawiają się jednak,
czy skany mózgu są wartościowym dowodem, czy raczej źródłem
tendencyjności. Równie kontrowersyjne wydaje się pytanie, czy
sędzia (lub członek ławy przysięgłych) bez wykształcenia
w dziedzinie nauk o mózgu jest w stanie zrozumieć ograniczenia
badań neuroobrazowych i niedoskonałość ich interpretacji. Wielu
neurobiologów obawia się, iż naukowiec, który wchodzi na salę
rozpraw, pokazuje serię skanów mózgu i oświadcza, że z ich
powodu oskarżony nie powinien ponieść odpowiedzialności za swój
czyn, może wywierać zbyt silny wpływ na decyzję sądu. Najnowsze
badania wykazały, że kiedy dorośli czytają wyjaśnienia zjawisk
psychologicznych, oceniają je bardziej pozytywnie i uznają za
ważniejsze, jeżeli czytany przez nich materiał zawiera skany
mózgu, nawet jeśli nie mają one nic wspólnego z ocenianymi
wyjaśnieniami! Co więcej, obrazy mózgu skłaniają badanych do
przyjmowania wyjaśnień, które są błędne[16]. Z pewnością nasuwa
to podejrzenie, że sędziowie i członkowie ławy przysięgłych mogą
ulegać wpływowi czegoś, co zostaje przedstawione jako pewnik
naukowy, podczas gdy w rzeczywistości to, co naukowcy odczytują
z wyniku badania neuroobrazowego mózgu, jest tylko
probabilistyczną kalkulacją dotyczącą tego, które miejsca w mózgu
są aktywne, sporządzoną na podstawie uśrednionej aktywności
wielu ludzkich mózgów. Zagadnieniem tym zajmiemy się już
niedługo, w tym miejscu należy jednak podkreślić, iż nie można
wskazać konkretnego miejsca na skanie mózgu i stwierdzić ze
stuprocentową pewnością, że określona myśl czy zachowanie
stanowi wynik aktywności tego obszaru. W grach
eksperymentalnych, w których studenci mają wymierzać
hipotetyczne kary, badani, którzy wcześniej czytali tekst na temat
determinizmu – czyli ci, wobec których zastosowano technikę
torowania (priming) – karzą winowajców mniej surowo niż osoby,
które owego tekstu nie czytały[17].
Trzy aspekty prawa, na które wpływa współczesna neuronauka,
wiążą się z odpowiedzialnością, wartością dowodową oraz
sprawiedliwym traktowaniem ofiary i sprawcy w procesie
wymierzania kary.

Odpowiedzialność

W odniesieniu do sprawiedliwości prawo spostrzega mózg w taki


oto prosty sposób: istnieje swego rodzaju narzędzie do praktycznego
rozumowania (practical reasoner), które w normalnym mózgu
działa swobodnie, wytwarzając działania i zachowania. Osobista
odpowiedzialność jest wytworem normalnie funkcjonującego mózgu
wyposażonego w takie narzędzie. Zdarza się jednak, że w wyniku
zmian chorobowych, urazu, udaru lub zaburzeń
neuroprzekaźnictwa mózg nie funkcjonuje normalnie, co zmniejsza
jego sprawność, skutkując ograniczeniem odpowiedzialności. Fakt
ten uznaje się za przesłankę do uwolnienia sprawcy od winy.
W sprawach karnych trzeba również dowieść, że oskarżony działał
z zamiarem popełnienia przestępstwa (mens rea). Przykładem
sprawy, w której wykorzystano skany mózgu, aby zmienić dwa
odrębne wyroki śmierci, był przypadek Simona Pireli
z Pensylwanii. W 1983 roku Pirela został dwukrotnie skazany na
śmierć za dwa morderstwa pierwszego stopnia (zabójstwa
z premedytacją). Jednakże w roku 2004 – dwadzieścia jeden lat
później – wyniki badań neuroobrazowych, dopuszczone jako dowód,
przekonały ławę przysięgłych w trakcie powtórzonego procesu
(przeprowadzonego z powodu uchybień, jakich dopuścił się
prokurator), że Pirela nie powinien zostać skazany na karę śmierci
ze względu na nieprawidłowości w płatach czołowych mózgu,
uniemożliwiające mu normalne funkcjonowanie. W apelacji od
drugiego wyroku śmierci wykorzystano te same skany, aby
wykazać, że Pirela jest upośledzony umysłowo, a sędzia apelacyjny
uznał ten argument – w połączeniu z zeznaniami
neuropsychologów – za „dość przekonujący”[18]. Te same skany
posłużyły więc jako dowód potwierdzający dwie odmienne diagnozy.
Warto zauważyć, że sędziowie orzekający w takich sprawach
kierują się decyzją Sądu Najwyższego w sprawie Atkins przeciwko
stanowi Wirginia (2002). Sąd Najwyższy orzekł, że egzekucja osoby
upośledzonej umysłowo jest sprzeczna z ósmą poprawką do
Konstytucji Stanów Zjednoczonych, ponieważ należy ją uznać za
karę „okrutną i niezwykłą” (cruel and unusual). Oto jak sprawę
Atkinsa opisał sędzia Sądu Najwyższego, Antonin Scalia:

Po dniu spędzonym na piciu alkoholu i paleniu marihuany wnioskodawca


Daryl Renard Atkins i jego wspólnik pojechali do sklepu spożywczego
z zamiarem obrabowania jednego z klientów. Ich ofiarą był Eric Nesbitt, pilot
z bazy sił powietrznych Langley, którego uprowadzili, zawieźli do najbliższego
bankomatu i zmusili do wypłacenia dwustu dolarów. Wywieźli go na
pustkowie, ignorując jego błagania, żeby nie robili mu krzywdy. Zgodnie
z zeznaniem jego wspólnika, które ława przysięgłych uznała za wiarygodne,
Atkins kazał Nesbittowi wysiąść z samochodu, a kiedy ten zrobił zaledwie kilka
kroków, strzelił do niego jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem
razy, trafiając w tułów, klatkę piersiową, brzuch, ramiona i nogi.
Ława przysięgłych uznała Atkinsa za winnego morderstwa pierwszego
stopnia, a sędzia skazał go na karę śmierci. W trakcie powtórzonego procesu
(...) sędziowie przysięgli zapoznali się z obszernym materiałem dowodowym
wskazującym na upośledzenie umysłowe oskarżonego. Biegły psycholog zeznał,
że Atkins jest upośledzony umysłowo w stopniu umiarkowanym – jego IQ
wynosi 59 – że ma trudności w uczeniu się i „nie odnosi sukcesów w żadnej
sferze życia” (...) oraz że przejawia „upośledzoną” zdolność rozumienia
przestępczego charakteru swojego czynu i dostosowania swoich zachowań do
wymogów prawa. (...) Rodzina oskarżonego dostarczyła kolejnych dowodów
przemawiających za jego upośledzeniem umysłowym. (...) Przedstawiciele
stanu Wirginia zakwestionowali wartość dowodów przemawiających za
upośledzeniem i przedstawili opinię biegłego psychologa, który nie znalazł
„żadnych dowodów – poza wynikiem IQ – które wskazywałyby na to, iż
[wnioskodawca] jest w najmniejszym choćby stopniu upośledzony umysłowo”,
i doszedł do wniosku, że odznacza się on „co najmniej przeciętnym poziomem
inteligencji”.
Ława przysięgłych wysłuchała także zeznań dotyczących przeszłości
kryminalnej wnioskodawcy – szesnastu uprzednich wyroków skazujących za
takie przestępstwa, jak rozbój, usiłowanie rozboju, porwanie, użycie broni
palnej i okaleczenie. (...) Ofiary tych przestępstw stanowiły świadectwo
agresywnych skłonności wnioskodawcy: Atkins uderzył jedną z nich butelką
piwa w głowę (...); inną uderzył w twarz kolbą pistoletu, następnie uderzył ją
tym samym pistoletem w głowę, powalił na ziemię, a potem pomógł jej wstać –
tylko po to, by strzelić jej w brzuch. (...) Sąd skazał wnioskodawcę na karę
śmierci, a Sąd Najwyższy stanu Wirginia podtrzymał ten wyrok (...)[19].

Pisząc w imieniu większości sędziów Sądu Najwyższego, sędzia


Stevens doszedł do wniosku, że oskarżony, który cierpi na
upośledzenie umysłowe, nie jest w stanie pojąć dwóch
podstawowych uzasadnień kary śmierci, jakimi są odstraszanie
i sprawiedliwa odpłata, a więc w takim wypadku jest to kara
„okrutna i niezwykła”. Sędzia nie wspomniał o trzecim
uzasadnieniu – unieszkodliwieniu sprawcy. Krótko mówiąc, owa
decyzja prawna opierała się na dotychczasowych przekonaniach
dotyczących celu wymierzania kar w systemie prawnym. Nie
opierała się natomiast na przesłankach naukowych, czyli na tym,
czy – zważywszy na nieprawidłowości występujące w jego mózgu –
u oskarżonego mógł, czy nie mógł powstać świadomy zamiar, i tym
podobne. W stwierdzeniu sędziego Stevensa kryje się również
założenie, że każdy, kto cierpi na upośledzenie umysłowe –
w dowolnym stopniu – jest niezdolny do zrozumienia idei
„sprawiedliwej odpłaty” za popełnioną zbrodnię ani tego, co
społeczeństwo uznaje za dobre i złe.
Można wskazać wiele problemów związanych z ideą
nienormalnego mózgu, ale najważniejszy z nich polega na tym, że
prawo przyjmuje błędne założenie. Z faktu, że badanie
neuroobrazowe danej osoby ujawnia anomalie w jej mózgu, nie
wynika automatycznie, że osoba ta przejawia nienormalne
zachowania albo że nie jest w stanie zachowywać się w sposób
odpowiedzialny. Odpowiedzialność nie jest zlokalizowana w mózgu.
W naszym mózgu nie istnieje żaden ośrodek odpowiedzialności. Jak
już wspomniałem, źródłem odpowiedzialności są interakcje między
ludźmi, umowa społeczna. Odpowiedzialność stanowi
odzwierciedlenie reguły, która wyłania się z interakcji dwóch lub
większej liczby podmiotów w kontekście społecznym, a także
z naszej wspólnej nadziei, że wszyscy ludzie będą przestrzegali
pewnych zasad. Zauważ, że w omawianym przypadku sprawcy byli
w stanie opracować plan, zabrali ze sobą przedmioty niezbędne do
wprowadzenia go w życie, rozumieli, że tego, co zamierzają zrobić,
nie należy czynić w miejscu publicznym, wreszcie – byli w stanie
powstrzymać się od działania do czasu, gdy dotarli na pustkowie.
W wypadku zaburzeń psychicznych związanych
z nieprawidłowym neuroprzekaźnictwem, takich jak schizofrenia,
notuje się większą liczbę aresztowań za przestępstwa narkotykowe,
ale wśród osób przyjmujących leki nie obserwuje się zwiększonej
częstości występowania zachowań agresywnych, a u tych, które ich
nie przyjmują, ów wzrost jest bardzo niewielki. Ludzie ci nadal
rozumieją reguły i potrafią się do nich stosować – na przykład
zatrzymują się na czerwonym świetle i płacą za swoje zakupy. To
nieprawda, że każdy, kto cierpi na schizofrenię, przejawia
zwiększoną skłonność do agresji, co pociąga za sobą dużo większe
prawdopodobieństwo popełnienia przestępstwa. Linia obrony
oparta na schizofrenii może pomóc oskarżonemu w jednej sprawie,
w innej jednak doprowadzi do niesłusznego uwolnienia
niebezpiecznego przestępcy. Schizofrenia może być także
wykorzystana jako dowód potwierdzający fałszywe oskarżenie.
Takie myślenie może również prowadzić do utylitarnej praktyki
zamykania wszystkich pacjentów cierpiących na schizofrenię,
„zanim popełnią jakieś przestępstwo”. John Hinckley, u którego
psychiatra powołany przez obrońcę zdiagnozował (po fakcie)
schizofrenię, został uznany za niepoczytalnego i uwolniony od winy
za próbę zamachu na prezydenta Reagana. Hinckley działał jednak
z premedytacją. Starannie zaplanował zamach, co świadczy o jego
dobrym funkcjonowaniu wykonawczym. Wiedział, że łamie prawo,
dlatego ukrył broń. Zdawał sobie sprawę, że zastrzelenie
prezydenta okryje go złą sławą. To samo fałszywe założenie
przyjmuje się w odniesieniu do ludzi z nabytymi uszkodzeniami
płatów czołowych. Mogą oni zachowywać się dziwacznie. Oni sami,
członkowie ich rodzin i znajomi zauważają zmiany w zachowaniu,
jednakże odsetek agresywnych zachowań wzrasta u nich tylko
nieznacznie – z 3% do 11–13%. Uszkodzenie płata czołowego nie
jest predyktorem przemocy. Nie istnieje żadna zmiana
w określonym obszarze mózgu, żaden włącznik, który uruchamia
agresywne zachowania. Jednego przypadku nie można uogólnić na
inne. Jeśli system sądowy uzna, że uszkodzenie płata czołowego
uwalnia sprawcę od winy, to ludzie z takimi zmianami mogą zacząć
wykorzystywać swoje urazy jako usprawiedliwienie czynów,
których by nie popełnili, gdyby nie mieli łatwej wymówki
(„Świetnie, mogę dokopać temu draniowi; zrzucę winę na mój płat
czołowy i ujdzie mi to płazem”). Albo też wszyscy ludzie
z uszkodzeniami płatów czołowych trafią do zakładów zamkniętych
– prewencyjnie. Tak więc rozważając te kwestie, powinniśmy
uważać, żeby nasze najlepsze intencje nie zostały wykorzystane
w niewłaściwy sposób.

Wartość dowodowa

Jak to się stało, że teoria psychoanalityczna, a ostatnio wyniki


badań neuroobrazowych stały się dowodami dopuszczanymi przez
amerykańskie sądy? W Stanach Zjednoczonych istnieją ogólne
standardy, które muszą spełniać dane naukowe, aby mogły zostać
dopuszczone jako dowód w sądzie. Poszczególne stany kierują się
regułą Frye’a – zasadą powszechnej akceptacji – zgodnie z którą
„dowody naukowe są dopuszczalne, kiedy zastosowana technika
naukowa, dane lub metoda zyskała powszechną akceptację w danej
społeczności”[20]; standardem Dauberta–Joinera–Kumho – regułą
„trafności”[21] – zgodnie z którą to na sędzim procesowym spoczywa
odpowiedzialność za ocenę trafności dowodów naukowych i opinii
biegłych; albo kombinacją obu tych standardów. Sędziowie
posługują się kilkoma kryteriami, między innymi tym, czy dana
teoria lub technika naukowa jest falsyfikowalna, czy została
poddana procesowi recenzji naukowej (peer review) i tym podobne,
aby ocenić wartość naukową opinii biegłych. Nasuwa się jednak
pytanie, czy sędzia – wykształcony w dziedzinie prawa – jest
w stanie ocenić trafność i wiarygodność dowodów naukowych.
Obrazy mózgu – słusznie czy nie (zważywszy na standardy
naukowe) – przeniknęły do sal sądowych, więc musimy sobie z nimi
radzić. Czynnościowe obrazowanie mózgu stanowi podstawę
nasilającej się skłonności do myślenia o mózgu w kategoriach
deterministycznych, mimo że najnowsze skany dostarczają nam
przede wszystkim informacji statystycznych (o czym będzie mowa
w następnym podrozdziale). Wydaje się nieuniknione, że wyniki
czynnościowych badań neuroobrazowych będą wykorzystywane
jako dowody w procedurach prawnych. Wnikliwa analiza tej
techniki podaje jednak w wątpliwość owe interpretacje
i oczekiwania.

Mózg mózgowi nierówny – problem różnic indywidualnych

Podobnie jak odciski palców, mózgi różnych ludzi nieznacznie się


od siebie różnią. Każdy mózg ma niepowtarzalną konfigurację,
a każdy z nas rozwiązuje problemy w nieco inny sposób. To nic
nowego – w psychologii od dawna wiele się mówi o zmienności
indywidualnej. Fakt ten odłożono jednak na bok, kiedy
wynaleziono pierwsze metody obrazowania mózgu. Widok pięknego
skanu mózgu to jedno, ale wiedza na temat tego, na co patrzysz,
jaką funkcję pełni dany obszar, w jaki sposób jest on powiązany
z innymi okolicami mózgu, jak zlokalizować określoną strukturę
w mózgach różnych osób – to zupełnie inna sprawa. Wszystkie te
pytania pozostają bez odpowiedzi. Obrazy MRI różnych osób
istotnie się od siebie różnią ze względu na odmienną wielkość
i kształt badanych mózgów, różne kierunki przekrojów wynikające
z owej zmienności i sposobu, w jaki zaprogramowano skaner, oraz
kilka innych czynników. W 1988 roku Jean Talairach i Pierre
Tournoux opublikowali trójwymiarowy proporcjonalny system
(atlas) służący do identyfikacji i mierzenia mózgów pomimo ich
zmienności. System ten opiera się na idei, że elementy mózgu –
umiejscowione głęboko w jego strukturze, której nie sposób
dostrzec z powierzchni – można określić względem „dwóch łatwo
rozpoznawalnych struktur na powierzchni mózgu – spoidła
przedniego i tylnego”. Wykorzystując te standardowe anatomiczne
punkty orientacyjne, przekształca się obraz mózgu danej osoby –
otrzymany za pomocą techniki fMRI lub PET – w taki sposób, by
wpisać go w „standardową przestrzeń Talairacha”. Przy użyciu
atlasu opracowanego przez Talairacha i Tournouxa można
wyciągać wnioski dotyczące tożsamości tkanki mózgowej
w określonym miejscu.
Metoda ta ma swoje ograniczenia, a Talairach pośpieszył
z wyjaśnieniem, że mózg, którego użył do skonstruowania owej
standardowej przestrzeni (pobrany od zmarłej
sześćdziesięciojednoletniej Francuzki), był mniejszy niż przeciętny
ludzki mózg. Dodał, że „ze względu na zmienność w zakresie
wielkości mózgu, zwłaszcza na poziomie kresomózgowia[22], metoda
ta jest dokładna [podkreślenie autora] wyłącznie w odniesieniu do
tego właśnie mózgu”[23]. Innymi słowy, Talairach mówi nam, że
zaproponowana przezeń metoda jest precyzyjna tylko
w odniesieniu do mózgu tej konkretnej sześćdziesięciojednolatki,
który był mniejszy niż przeciętnie. Do porównywania mózgów
używa się „oprogramowania normalizującego”, które dokonuje
takich przekształceń, jak rotacje, powiększanie i pomniejszanie,
a także odkształcanie obrazu mózgu, aby dopasować go do
standardowego szablonu. Proces ten rozpoczyna się od wygładzenia
bruzd (głębokich wyżłobień na powierzchni półkul mózgowych),
które istotnie się różnią u różnych osób. Zabieg ten wiąże się
z utratą szczegółowych informacji na temat bruzd kory mózgowej
i uniemożliwia wiarygodne określenie ich lokalizacji w mózgach
różnych ludzi. Tak więc współrzędne określające położenie danego
obszaru mają charakter probabilistyczny, przy czym jego
rzeczywista lokalizacja jest zmienna (różna u różnych osób).
Podobnie nasza wiedza na temat lokalizacji poszczególnych
procesów mózgowych jest probabilistyczna i niedokładna, ale to
najlepsze, co możemy dzisiaj osiągnąć bez bezpośredniego badania
mózgu. Jak widać, neuronauka ma własną zasadę nieoznaczoności!
Aby można było opracować standard pomiaru działania mózgu
przy użyciu techniki neuroobrazowania, stosunek sygnału do
szumu (signal to noise ratio), czyli moc interesującego nas sygnału
pośród wszystkich innych sygnałów mózgowych, musiał być
wystarczająco wysoki, aby wskazywać, że w określonym miejscu
wystąpiła konkretna reakcja. W tym celu Michael Miller i jego
współpracownicy z Dartmouth College przeskanowali mózgi
dwudziestu osób, połączyli wszystkie otrzymane obrazy w jeden,
a następnie dodali do tego uśrednionego obrazu wszystkie
zarejestrowane sygnały. Aktywność konkretnej okolicy u wielu
badanych wskazywała, że można ją uznać za obszar, który
aktywizuje się w reakcji na dane zadanie. Jeżeli jednak źródłem
większości informacji na temat mózgu są takie uśrednione wyniki
grupowe, to w jaki sposób możemy przejść na poziom jednostki?
Jak zastosować tę wiedzę do oskarżonego na sali rozpraw? Kiedy
na przykład przyglądamy się zbiorowej mapie aktywności mózgu
w reakcji na test pamięci rozpoznawczej (kiedy przypominamy
sobie coś, co wcześniej widzieliśmy), średni wynik szesnastu
badanych wskazuje na wzmożoną aktywność lewego płata
czołowego w trakcie wykonywania tego typu zadań[24]. Kiedy
jednak przyjrzymy się mapom indywidualnym, zauważymy, że
u czterech spośród pierwszych dziewięciu osób badanych obszar ten
nie był aktywny. Gdybyśmy po sześciu miesiącach poprosili tę
samą grupę badanych o wykonanie tego samego zadania, ich
indywidualne wzory reakcji pozostałyby niezmienione, ale
zmienność między osobami badanymi utrzymywałaby się na
wysokim poziomie. Jak więc można stosować wzory grupowe do
jednostki?
Mózgi poszczególnych osób różnią się także sposobem, w jaki są
połączone. Istota biała mózgu, przez długi czas zaniedbywana przez
badaczy, jest rozległą siecią włókien łączących struktury
neuronalne. Sposób, w jaki mózg przetwarza informacje, zależy od
tego, jak włókna te są połączone. Dzięki technice obrazowania
tensora dyfuzji (diffusion tensor imaging – DTI) możemy dzisiaj
analizować zmienność indywidualną w zakresie owych połączeń.
Okazuje się, że jest ona ogromna[25]. Przy użyciu techniki DTI
odkryliśmy, że sposób, w jaki spoidło wielkie łączy ze sobą półkule
mózgu, może być bardzo różny u różnych osób. Po raz pierwszy
zauważyliśmy to w trakcie badań, w których uruchamialiśmy dwa
procesy: proces rotowania obiektów w przestrzeni, który – jak
wiedzieliśmy – przebiega w prawej półkuli, oraz proces nazywania
obiektów. Gdybym na przykład pokazał Ci łódkę odwróconą do góry
dnem, to przed podaniem jej nazwy obróciłbyś ją o sto
osiemdziesiąt stopni w prawej półkuli mózgu. Następnie wysłałbyś
ów obrócony obraz do lewej półkuli, która by go nazwała. Dopiero
wtedy wymówiłbyś nazwę spostrzeganego obiektu („Ach, łódka”).
Zauważyliśmy, że niektórzy badani wykonują to zadanie szybko,
a inni – wolno. Odkryliśmy, że ci pierwsi przesyłają informację do
ośrodka mowy w lewej półkuli przy użyciu innej części spoidła
wielkiego niż osoby, którym nazywanie przedmiotów zajmuje
więcej czasu. Pomyśleliśmy, że wyjaśnienie może kryć się
w różnicach anatomicznych. Okazuje się, że ludzie bardzo się
różnią pod względem liczby włókien w różnych częściach spoidła
wielkiego oraz tego, które drogi nerwowe są wykorzystywane do
przetwarzania opisanego problemu[26]. Uchwycenie tej zmienności
w odniesieniu do konkretnego przypadku w kontekście prawnym
może się okazać niemożliwe.

Za mało i za wcześnie, ale uważaj!

Argumenty przeciwko wykorzystywaniu skanów mózgu są dzisiaj


dość oczywiste – z kilku powodów: (a) jak pokazałem, ludzkie mózgi
istotnie się od siebie różnią. Nie sposób rozstrzygnąć, czy wzór
aktywności mózgu danej osoby jest normalny, czy nienormalny. (b)
Nasz umysł, emocje i sposób myślenia nieustannie się zmieniają.
Aktywność mózgu zmierzona w trakcie badania neuroobrazowego
ma się nijak do tego, co się działo w czasie popełnienia
przestępstwa. (c) Ludzki mózg jest wrażliwy na działanie wielu
czynników, które mogą zmieniać wyniki badań neuroobrazowych,
takich jak kofeina, tytoń, narkotyki, zmęczenie, obrana strategia,
cykl miesiączkowy, współwystępujące choroby, stan odżywienia
i wiele innych. (d) Poziom wykonania zadań nie jest stały.
W zależności od dnia ludzie radzą sobie z danym zadaniem lepiej
lub gorzej. (e) Skany mózgu są tendencyjne. Obraz wywołuje
wrażenie pewności naukowej, które jest całkowicie nieuzasadnione.
Istnieje wiele ważnych powodów, z jakich w chwili, gdy to piszę,
w roku 2010, owa metoda naukowa – choć niezwykle obiecująca –
nie jest wystarczająco dobra i z wielkim prawdopodobieństwem
może być niewłaściwie wykorzystywana. Trzeba jednak pamiętać,
że w neuronauce sytuacja zmienia się bardzo szybko, a dzięki
nowym technologiom dowiadujemy się coraz więcej na temat
ludzkich mózgów i zachowań. Musimy być przygotowani na to, co
może nadejść w przyszłości.
Źródła tego, co może nadejść, tkwią w podstawowej zasadzie
obowiązującej w amerykańskim prawie karnym i prawie
precedensowym – maksymie Edwarda Coke’a dotyczącej zamiaru
przestępczego (mens rea): „Sam czyn nie wystarcza, aby uznać
człowieka za winnego, jeśli winny nie jest także jego umysł”[27].
Potrzebujemy winnego umysłu. Mens rea składa się z czterech
głównych elementów, których obecność należy wykazać: (a)
działanie ze świadomym zamiarem podjęcia określonego
zachowania lub wywołania określonego skutku (celowość); (b)
świadomość natury własnego zachowania – na przykład, że jest ono
dobre lub złe, zgodne lub niezgodne z prawem (wiedza); (c)
świadome lekceważenie istotnego lub nieuzasadnionego ryzyka
(lekkomyślność); oraz (d) stworzenie istotnego lub znanego ryzyka,
z którego sprawca powinien zdawać sobie sprawę (zaniedbanie).
Każdy z tych elementów wiąże się z mechanizmami mózgowymi,
które zostały starannie zbadane i nadal stanowią przedmiot badań.
Celowość jest powiązana z mózgowymi systemami działania
intencjonalnego; wiedza i świadomość angażują systemy
emocjonalne; lekkomyślność wiąże się z systemami nagrody;
a zaniedbanie – z systemami poszukiwania przyjemności. Już
dzisiaj dysponujemy obszerną wiedzą o tych systemach i okolicach
mózgowych – wiedzą, która każe nam wątpić w słuszność zasady
mens rea.
Zrobiłem to, nim zdałem sobie z tego sprawę?

Jak wspomniałem w jednym z poprzednich rozdziałów, badania


Benjamina Libeta i Chuna Sionga Soona wykazały, że mózg
wykonuje sporą część pracy na poziomie nieświadomym i że można
przewidzieć decyzję osoby badanej kilka sekund przed tym, nim
zostanie ona świadomie podjęta. Badanie intencji wydaje się coraz
bardziej interesujące i przyniosło kilka zaskakujących, sprzecznych
z intuicją odkryć. Słaba stymulacja prawego płata ciemieniowego
osoby wyposażonej w normalny mózg wywołuje u badanego
wrażenie świadomej intencji („Podniosę rękę”). Silniejsza
stymulacja nieco innej części płata ciemieniowego sprawia, że
badany ma świadomość wykonania pewnego działania mimo braku
aktywności mięśni. Innymi słowy, badany jest przekonany, że
wykonał jakąś czynność, chociaż tak naprawdę niczego nie zrobił
(„Podniosłem rękę”. No cóż... nie zrobiłeś tego)[28]. Jeśli natomiast
będziemy stymulować korę czołową, badany wykona ruch
wymagający współpracy kilku stawów, ale nie będzie tego
świadomy! Na podstawie tych badań można przypuszczać, że to
nieświadomy mózg pociąga za sznurki. Nie tak prędko! Podczas
gdy badania takie jak to zwróciły uwagę na „co” i „kiedy” ludzkich
intencji, Marcel Brass i Patrick Haggard zajęli się innym ich
aspektem, uprzednio zaniedbywanym: co decyduje o tym, „czy”[29]
wprowadzamy dany zamiar w czyn, czyli hamulcami, za których
pomocą możemy świadomie powstrzymać to nieświadome kipienie.
Zgromadzone przez autorów dane wskazują, że pewien obszar
w obrębie grzbietowej kory czołowo-przyśrodkowej (dFMC) wiąże
się ze swego rodzaju samokontrolą[30], i ujawniły połączenia między
tą okolicą a polami odpowiedzialnymi za przygotowanie reakcji
ruchowych, co sugeruje, że owa samokontrola stanowi wynik
hamowania aktywności okolic uczestniczących w przygotowaniu
aktywności motorycznej[31]. Różnice indywidualne w zakresie
aktywności dFMC okazały się skorelowane z częstością hamowania
działań, co nasuwa wniosek, że zdolność do samokontroli jest
predyspozycją przypominającą cechę. Według autorów tych badań
jest to przykład przetwarzania odgórnego, w którym jeden stan
psychiczny wpływa na kolejny, co stanowi argument przeciwko
twardemu determinizmowi.
To, co wydaje nam się świadomym, celowym działaniem, składa
się z wielu elementów, które można rozdzielić między różne
obszary mózgu, przy czym każdy z nich jesteśmy w stanie
zidentyfikować. Teraz już rozumiemy, że kiedy na obrazie mózgu,
który przedstawiono w trakcie procesu sądowego, widać zmianę
w dowolnym miejscu drogi neuronalnej prowadzącej od intencji do
działania, można stwierdzić, że dana osoba funkcjonuje normalnie
lub nie – skan nie dowodzi jednak ani jednego, ani drugiego.

Czytanie w myślach

Stany psychiczne są istotne dla rozstrzygnięcia, czy dana osoba jest


winna czy niewinna. W przyszłości będziemy wiedzieli coraz więcej
na temat stanów psychicznych, co pozwoli nam formułować coraz
bardziej ścisłe i pewne twierdzenia na ich temat i będzie wywierało
silny wpływ na nasz obraz samych siebie oraz na to, jak prawo
będzie sobie radziło z tą rosnącą wiedzą. Czytanie w myślach
(mind reading) – czyli rozpoznawanie stanów psychicznych – to
kłopotliwa idea. Stara, dobra metoda czytania w myślach,
wykrywanie kłamstw, tradycyjnie opierała się na znanym
z zawodności badaniu poligrafem – teście, który w dzisiejszej
Ameryce dopuszcza się jako dowód wyłącznie w sądach Nowego
Meksyku. Istnieje kilka nowych metod wykorzystujących technikę
EEG, które dopuszczano jako dowody w sądzie, na przykład
badanie odcisków mózgu (brain fingerprinting), dopuszczone
w sądzie w stanie Iowa w roku 2001[32]. W 2007 roku sąd w Indiach
zezwolił, aby dwie osoby podejrzane o morderstwo poddano
badaniu metodą BEOS (Brain Electrical Oscillations Signature) po
tym, jak badanie poligrafem przyniosło wynik pozytywny.
W trakcie procesu w Pune (Indie) w 2008 roku[33] sąd dopuścił
dodatni wynik tego testu jako dowód w sprawie, co doprowadziło do
wyroku skazującego. Inna metoda oparta na technice fMRI
(opracowana przez firmy No Lie MRI i Cephos) jeszcze nie trafiła
do sądu. Wielu krytyków twierdzi, że zgromadzone dotąd dane są
niewystarczające, aby można było uznać którąkolwiek z tych metod
za wiarygodną. Żaden test nie jest niezawodny, a w każdej próbie
zdarzają się wyniki fałszywie dodatnie i fałszywie ujemne; ich
odsetek determinuje trafność otrzymanych wyników. Możemy
w większym stopniu ufać testowi, jeśli na tysiąc badań zaledwie
dwa wyniki są fałszywie dodatnie, niż wówczas, gdy w tej samej
próbie jest dwieście takich rezultatów. W wypadku wspomnianych
metod neuroobrazowych podstawowy odsetek wyników fałszywie
dodatnich i ujemnych pozostaje nieznany. Frederick Schauer[34],
profesor prawa z Uniwersytetu Stanu Wirginia, nie zgadza się
z poglądem, że testy te nie są jeszcze gotowe do stosowania
w praktyce sądowej. Jego zdaniem naukowcy zakładają, że
w prawie i w nauce obowiązują jednakowe standardy, co nie jest
prawdą. Schauer zwraca uwagę na fakt, że prawo dąży do zupełnie
innych celów niż nauka. Podczas gdy na prokuratorze spoczywa
trudne zadanie udowodnienia winy oskarżonego „ponad
uzasadnioną wątpliwość” – podobnie jak celem nauki jest
zgromadzenie rzetelnych i wiarygodnych danych – obrona musi
jedynie wykazać istnienie uzasadnionych wątpliwości, a niektóre ze
wspomnianych metod wydają się to umożliwiać, nawet jeśli nie
odznaczają się zadowalającą rzetelnością. Schauer podkreśla, że
wiarygodność zeznań świadka, który w trakcie procesu dba o swoje
interesy, również pozostawia wiele do życzenia. Dzisiaj to sędzia
i ława przysięgłych rozstrzygają, czy świadek mówi prawdę, czy
kłamie, a przecież przeciętny człowiek nie potrafi rozpoznawać
kłamców bardziej skutecznie, niż gdyby wskazywał ich losowo[35].
Kolejnym stanem psychicznym, który bywa przedmiotem
zainteresowania w sali sądowej, jest ból. Niezawodne metody
wykrywania bólu pozwoliłyby odróżnić symulantów od osób, które
naprawdę cierpią, w sprawach cywilnych dotyczących
odszkodowania z tytułu niepełnosprawności czy odszkodowań
pracowniczych. Wykrywanie świadomości pod nieobecność jej
oznak zewnętrznych[36] również stanowi przedmiot intensywnych
badań, a skuteczna metoda rozpoznawania świadomości byłaby
pomocna w podejmowaniu decyzji dotyczących prowadzenia terapii
podtrzymującej życie. Chociaż nie dysponujemy jeszcze
wiarygodnymi testami wykrywającymi te stany psychiczne, już
dzisiaj widać je na horyzoncie.
Wszystko to, rzecz jasna, rodzi poważne problemy etyczne
i prawne. Czy poddanie się takiemu testowi jest równoznaczne
z zeznawaniem przeciwko samemu sobie? Czy policja może uzyskać
nakaz, który zmusi nas do poddania się testowi czytania
w myślach? Czy jest to pogwałcenie prywatności? Jak sądy będą
traktowały ludzi, którzy odmówią uczestnictwa w takim badaniu?
Czy stosowanie takich testów – kiedy będą już rzetelne
i wiarygodne – powinno być obowiązkowe w sprawach dotyczących
oceny doświadczanego bólu, w wypadku sporów między stronami,
w odniesieniu do wszystkich świadków i tak dalej?

Tendencyjność w sądzie – sędziowie, przysięgli,


prokuratorzy i adwokaci

Sędzia Sądu Najwyższego Anthony Kennedy powiedział kiedyś:


„Prawo obiecuje nam bezstronność. Jeśli obietnica ta zostaje
złamana, prawo – takie, jakie znamy – przestaje istnieć”. Czy
bezstronność jest w ogóle możliwa?
Kiedy żołnierz w filmie wojennym mówi, że wszyscy wrogowie
wydają mu się tacy sami, doprowadza do szału zwolenników
poprawności politycznej i potwierdza istnienie dwóch
nieświadomych procesów mózgowych, występujących u wszystkich
poza ludźmi poprawnymi politycznie, które mogą wypaczać
przebieg postępowania sądowego. Pierwsze z tych zjawisk – tak
zwany efekt własnej rasy (own race bias – ORB) – wiąże się
z zapamiętywaniem ludzkich twarzy i jest opisywane w literaturze
psychologicznej od ponad siedemdziesięciu lat. Ludzie lepiej
rozpoznają twarze przedstawicieli własnej rasy niż twarze
członków innych grup rasowych, przy czym zjawisko to nie wiąże
się z poziomem uprzedzeń. W kraju zamieszkanym przez wiele
grup etnicznych, takim jak Stany Zjednoczone, mniejsza zdolność
rozpoznawania twarzy ludzi innych ras ma istotne znaczenie.
Badania prowadzone w ciągu ostatnich dwudziestu lat ujawniły
wzrost liczby wyników fałszywie dodatnich – przypadków błędnego
rozpoznania osoby, której badany nigdy wcześniej nie widział[37].
Zjawisko to ma ogromne znaczenie w sądzie, może bowiem
prowadzić do błędnej identyfikacji osoby, która w rzeczywistości nie
jest sprawcą. W 1996 roku amerykański Departament
Sprawiedliwości ujawnił, że 85% wyroków skazujących, które
później unieważniono na podstawie wyników badań DNA, zapadło
wskutek błędnego rozpoznania przez naocznych świadków[38]
Jednym z czynników wpływających na trafność rozpoznawania
przedstawicieli innych ras jest czas obserwacji – liczba fałszywych
alarmów jest tym większa, im krócej badani przyglądają się
twarzom członków innych grup etnicznych, a naoczni świadkowie
często widzą twarz sprawcy tylko przez krótką chwilę. Trafność
pogarsza się także w miarę, jak wydłuża się czas między
przestępstwem a okazaniem podejrzanego.
Obrońcy i biegli sądowi wykorzystują to zjawisko do podważenia
wiarygodności naocznych świadków, którzy rozpoznali sprawcę
należącego do innej rasy. Istnieje wiele teorii wyjaśniających efekt
własnej rasy; najprostsza z nich głosi, że zjawisko to wiąże się
z częstością, z jaką obserwator spotyka osoby własnej rasy oraz
przedstawicieli innych grup rasowych. Białe dziecko dorastające
w Tokio będzie rozpoznawało twarze azjatyckie lepiej niż jego biały
rówieśnik mieszkający w Kansas. Wiedząc, że rozwój biegłości
percepcyjnej wiąże się z prawą półkulą, podobnie jak zdolność
rozpoznawania twarzy innych ludzi, jeden z moich
współpracowników, David Turk z Uniwersytetu w Aberdeen, zaczął
się zastanawiać, czy prawa półkula mózgu radzi sobie lepiej
z przetwarzaniem informacji dotyczących twarzy przedstawicieli
własnej rasy. Turk odkrył, że prawa półkula nie tylko przewyższa
lewą w rozpoznawaniu ludzkich twarzy w ogóle, ale też lepiej
rozpoznaje twarze członków własnej grupy rasowej niż oblicza ludzi
innych ras, podczas gdy w lewej półkuli – mniej biegłej w tej
dziedzinie – nie stwierdzono takiej różnicy. Procesy tkwiące
u podłoża efektu własnej rasy są zlokalizowane w prawej półkuli
mózgu[39]. Wiedza na temat neurobiologicznych podstaw tego
zjawiska może doprowadzić do opracowania skutecznych narzędzi
pomocnych w przesłuchiwaniu świadków i rekrutacji sędziów
przysięgłych. Oto kolejny przykład tego, w jaki sposób neuronauka
będzie wpływała na naturę dowodów, a co za tym idzie – na prawo.
Drugi nieświadomy proces mózgowy, który może wypaczać
postępowanie sądowe, dehumanizowanie członków grup obcych,
stanowi przedmiot badań prowadzonych przez Lasanę Harris
i Susan Fiske[40]. Badaczki te odkryły, że kiedy amerykańscy
badani widzą pewne grupy społeczne, doświadczają różnych emocji
w zależności od tego, z jaką grupą mają do czynienia. Emocje
zazdrości (kiedy widzą ludzi bogatych), dumy (na widok
amerykańskich olimpijczyków) i współczucia (kiedy oglądają
fotografie ludzi starszych) wiążą się z aktywnością części mózgu
(przyśrodkowej kory przedczołowej – mPFC), która aktywizuje się
w trakcie interakcji społecznych. W odróżnieniu od nich, emocji
odrazy (na widok fotografii narkomanów) nie towarzyszy
wzmożona aktywność tego obszaru. Wzory aktywności mPFC
podczas oglądania fotografii grup społecznych wzbudzających
odrazę nie różnią się od tych występujących u osób badanych
w reakcji na przedmioty (na przykład kamienie). Można z tego
wnioskować, że badani dehumanizują członków grup, które budzą
w nich odrazę (czyli grup skrajnie obcych). Oto co się dzieje
w czasie wojny: wroga grupa wywołuje odrazę, zostaje
odczłowieczona i oznaczona niepochlebną etykietą. U przysięgłych,
sędziów, prokuratorów i adwokatów występują nieświadome
reakcje na pewnych ludzi, które mogą wywierać silny wpływ na ich
zachowanie i decydować o tym, jak ocenią oni daną osobę. System
prawny bierze pod uwagę wyniki takich badań i nie jest ślepy na
wpływ nieświadomych uprzedzeń. Prawnicy zwracają na nie
baczną uwagę, kiedy ustalają skład ławy przysięgłych,
a przysięgłych, którzy zostali wybrani, poucza się, aby starali się
ich wystrzegać. W ten sposób sędzia próbuje uruchomić procesy
odgórnego przetwarzania informacji.

Winny zarzucanych czynów – karać czy nie karać?

Gdybyś przyszedł do mnie w przyjaźni, ten drań, który skrzywdził twoją córkę,
już dziś zostałby ukarany.

– Ojciec chrzestny

W systemach prawnych, nawet tych najbardziej


skomplikowanych, postępowanie, które kończy się wyrokiem –
uznaniem oskarżonego za winnego lub niewinnego – to łatwiejsza
część zadania. Oskarżeni, którzy stają przed sądem lub przyznają
się do winy, na ogół są sprawcami zarzucanych im czynów. Po
uznaniu oskarżonego za winnego przychodzi pora na wymierzenie
sprawiedliwości. To trudniejsza część zadania. Co należy zrobić
z człowiekiem, który świadomie popełnił czyny moralnie złe,
krzywdzące innych? W Stanach Zjednoczonych, jeśli jesteś sprawcą
w sprawie karnej, czeka Cię „kara”, jeśli natomiast Twoją sprawą
zajmuje się sąd cywilny, celem jest to, aby sprawca naprawił
szkodę wyrządzoną pokrzywdzonemu. Sędzia bierze pod uwagę
wszystkie okoliczności łagodzące i wyjaśniające (wiek sprawcy,
wcześniejsze konflikty z prawem, waga przestępstwa, to, czy
sprawca działał z zamiarem popełnienia przestępstwa, czy dopuścił
się zaniedbania, czy wyrządzoną przezeń szkodę można było
przewidzieć i tak dalej), a następnie podejmuje decyzję, kierując się
wytycznymi dotyczącymi wymiaru kary w podobnych wypadkach.
Owa decyzja powinna być sprawiedliwa – w tym cała trudność.
Sprawiedliwość jest pojęciem wywodzącym się z idei słuszności
moralnej (moral rightness), nigdy jednak nie zapanowała zgoda co
do tego, na czym opiera się owa „słuszność moralna”: na etyce (czy
kara powinna być odpłatą współmierną do przestępstwa, czy też
winna służyć dobru społeczeństwa – czyli powinna być utylitarna?),
na rozumie (czy kara lub inny zastosowany środek będą prowadzić
do lepszego wyniku?), na prawie (systemie zasad, których
jednostka zobowiązuje się przestrzegać, aby zachować swoje
miejsce w społeczeństwie), na prawie naturalnym (działania
pociągają za sobą konsekwencje), na zasadzie uczciwości (opartej
na prawach? opartej na równości czy zasługach? rozpatrywanej na
poziomie jednostki czy społeczeństwa?), na religii (której?), czy też
na zasadach equity[41] (zapewniających sądowi pewną swobodę
w podejmowaniu decyzji)? Niezależnie od tego sędzia stara się
wydać sprawiedliwy wyrok. Czy sprawcę należy ukarać? A jeśli
tak, to czy kara powinna uwzględniać przede wszystkim
indywidualne prawa oparte na zasadzie należnej odpłaty, dobro
społeczeństwa (poprzez odstraszanie i resocjalizację), czy też
interes ofiary (przez naprawienie szkód)? Na decyzję tę wpływają
osobiste przekonania sędziego dotyczące sprawiedliwości. Te
ostatnie występują w trzech odmianach: sprawiedliwość
retrybucyjna, sprawiedliwość utylitarna i bardzo obiecująca
sprawiedliwość naprawcza.

Sprawiedliwość retrybucyjna skupia się na przeszłości.


Sprawca zostaje ukarany współmiernie do popełnionego
przestępstwa – zgodnie z zasadą należnej odpłaty – a kara jest
celem samym w sobie. Zmienną o decydującym znaczeniu jest
poziom oburzenia moralnego, jakie wywołuje dane przestępstwo,
nie zaś korzyści, jakie wymierzona kara przyniesie społeczeństwu.
To dlatego nikt nie zostanie skazany na dożywotnie pozbawienie
wolności za kradzież odtwarzacza CD, a morderca nie może się
spodziewać kary miesięcznego nadzoru kuratorskiego. Sprawca nie
zostaje ukarany, jeśli sąd uzna go za niepoczytalnego. Kara skupia
się wyłącznie na tym, na co sprawca zasługuje za swój czyn – nie
powinna być ani zbyt łagodna, ani nadmiernie surowa. Idea ta
odwołuje się do intuicyjnego poczucia sprawiedliwości, zgodnie
z którym wszyscy ludzie są równi i powinni być karani jednakowo.
Nie można zostać ukaranym za przestępstwa, których się nie
popełniło. Sąd nie może Cię ukarać wyższą grzywną tylko dlatego,
że jesteś bogaty, ani niższą z powodu Twojego ubóstwa.
Wymierzona kara nie powinna zależeć od tego, kim jesteś. Nie
dostaniesz bardziej surowego wyroku, ponieważ jesteś (lub nie
jesteś) sławny albo dlatego, że masz białą, czarną lub brązową
skórę. Karząc sprawcę, nie bierze się pod uwagę dobra
społeczeństwa jako całości. Sprawiedliwość retrybucyjna nie
wymierza kary, aby odstraszyć innych, zmienić zachowanie
sprawcy czy naprawić wyrządzoną szkodę. Takie konsekwencje
mogą być skutkiem ubocznym kary, ale nie są jej celem. Kara ma
wyrządzić szkodę sprawcy, podobnie jak on skrzywdził ofiarę.

Sprawiedliwość utylitarna(konsekwencjonalizm) patrzy w przód


i dba o to, aby ukaranie sprawcy przyniosło jak największe korzyści
społeczeństwu jako całości. W tym celu wymierza się trzy rodzaje
kar. Pierwszy z nich ma odstraszyć sprawcę (lub innych, dla
których jego przykład będzie lekcją) przed popełnianiem podobnych
czynów w przyszłości – poprzez grzywnę, pozbawienie wolności albo
obowiązkowe prace społeczne. Typ drugi służy unieszkodliwieniu
sprawcy. Unieszkodliwienie można osiągnąć środkami
„geograficznymi” – poprzez długotrwałe uwięzienie albo banicję (do
tej kategorii należy też wykluczenie prawnika z palestry oraz inne
formy pozbawienia uprawnień zawodowych) – lub środkami
fizycznymi, takimi jak kastracja chemiczna czy kara śmierci. Trzeci
typ sprawiedliwości utylitarnej to resocjalizacja sprawcy poprzez
terapię lub edukację. Wyboru metody postępowania dokonuje się,
mając na względzie prawdopodobieństwo recydywy, wcześniejsze
konflikty sprawcy z prawem, kwestie etyczne (czy można zmusić do
terapii osobę, która nie chce się jej poddać?) i tym podobne, bądź
też na podstawie ustalonych standardów. Oto kolejny obszar,
w którym neuronauka będzie miała coś do powiedzenia.
Przewidywanie przyszłych zachowań przestępczych sprawcy ma
istotne znaczenie dla decyzji dotyczących utylitarnego wymiaru
sprawiedliwości – dla tego, czy sąd wybierze terapię, dozór
kuratorski, przymusowe leczenie psychiatryczne czy karę
pozbawienia wolności. Markery neuronalne – w połączeniu
z innymi dowodami – mogą pomóc w ocenie, czy dany sprawca jest
psychopatą, osobą skłonną do przemocy seksualnej (drapieżnikiem
seksualnym), człowiekiem impulsywnym i tak dalej, a co za tym
idzie – w przewidywaniu jego przyszłych zachowań. Oczywiście
niezwykle ważna jest wiarygodność takich przewidywań –
pamiętajmy, że sprawiedliwość utylitarna karze za niepopełnione
przyszłe przestępstwa – która może prowadzić do mniejszej lub
większej liczby błędnych decyzji.
Sprawiedliwość utylitarna może też ukarać jednostkę, aby
odstraszyć innych, a surowość kary nie musi być współmierna do
popełnionego przestępstwa – sprawca, który ukradł odtwarzacz
CD, może zostać surowo ukarany, aby odstraszyć innych od
kradzieży. Tak więc sensowne wydaje się wymierzenie surowej
kary sławnej osobie albo sprawcy przestępstwa nagłośnionego
w mediach, ponieważ rozgłos może zapobiec wielu przyszłym
czynom przestępczym i w ten sposób przynieść korzyści
społeczeństwu. Z perspektywy utylitarnej wysuwa się argument, że
warto wymierzać surowe kary za pospolite, lżejsze przestępstwa,
aby wzmocnić efekt odstraszania. Kary więzienia za przekroczenie
dozwolonej prędkości czy jazdę po pijanemu mogą uratować więcej
niewinnych ludzkich istnień niż surowe karanie zabójców. Można
nawet sformułować skrajny wniosek, że osoba ukarana nie musi
być winna – wystarczy, aby opinia publiczna uznała ją za sprawcę.
Niewinny człowiek może zostać aresztowany jako kozioł ofiarny,
a jego uwięzienie może powstrzymać rozruchy czy protesty
obywatelskie dla dobra ogółu. Oto dlaczego sprawiedliwość
utylitarna bywa krytykowana: może naruszać prawa jednostki
i wydawać się „niesprawiedliwa”.

Sprawiedliwość naprawczaspostrzega przestępstwa jako


popełnione przeciwko osobie, a nie przeciwko państwu. Takie
podejście – skoncentrowane na osobie – było powszechne
w starożytnych kulturach Babilonii, Sumeru i Rzymu. Wszystko
się zmieniło po inwazji Normanów na Wielką Brytanię w 1066
roku. Dążąc do scentralizowania władzy, Wilhelm I Zdobywca
traktował przestępstwo jako czyn przeciwko państwu. W takim
ujęciu ofiara nie odgrywała żadnej roli w systemie wymiaru
sprawiedliwości. Uważano, że podejście to gwarantuje bezstronność
postępowania karnego i pozwala uniknąć mściwego lub
nieuczciwego odwetu. Pogląd ten dominował w prawie
amerykańskim niemal do końca XX wieku. W 1974 roku pewien
mennonita, kurator sądowy i szef wolontariatu w kanadyjskim
mieście Kitchener, założył grupę dyskusyjną, która próbowała
znaleźć sposoby udoskonalenia systemu karnego. Tak właśnie
narodziła się współczesna wersja sprawiedliwości naprawczej,
dzisiaj występująca w kilku odmianach. Sprawiedliwość naprawcza
skupia się na potrzebach ofiary i sprawcy. Dąży do naprawienia
krzywdy wyrządzonej ofierze i przywrócenia jej dobrostanu,
a jednocześnie próbuje nakłonić sprawcę do przestrzegania prawa
obowiązującego w danym społeczeństwie.
W systemie sprawiedliwości naprawczej sprawca odpowiada za
swoje czyny bezpośrednio przed ofiarą i społecznością, którą one
dotknęły. System ten wymaga od sprawcy, aby w miarę możliwości
naprawił wyrządzone zło, przyznaje ofierze prawo głosu w procesie
naprawiania szkód i zachęca społeczność do tego, by pociągała
sprawców do odpowiedzialności, wspierała ofiary i stwarzała
sprawcom możliwość powrotu do życia społecznego[42]. Ofiary,
sprawcy i społeczność aktywnie uczestniczą w tym procesie. Ofiary
przestępstw często doświadczają obezwładniającego lęku, który
wywiera negatywny wpływ na ich dalsze życie; tak właśnie było
w wypadku Mary Vincent, której historię opisałem na początku
tego rozdziału. Może to również dotyczyć całych społeczności.
W wypadku lżejszych przestępstw szczere przeprosiny
i zadośćuczynienie zazwyczaj wystarczają do tego, aby ofiara mogła
się uwolnić od lęku i gniewu. Sprawiedliwość naprawcza może być
jednak niewykonalna w wypadku poważniejszych przestępstw.

Urodzeni sędziowie

Sędziowie, przysięgli i adwokaci zwykle upatrują źródła swoich


poglądów w rozmaitych czynnikach, a wśród najistotniejszych
wymieniają długie lata kształcenia, dyskusji filozoficznych i tym
podobne. W rzeczywistości – jak to zwykle bywa – większość tego,
co dzieje się w sali sądowej, stanowią intuicje, z którymi
przychodzimy na świat, między innymi wrodzone poczucie
sprawiedliwości, wzajemności i kary. Renee Baillargeon i jej
współpracownicy badali grupę małych dzieci i wykazali, że poczucie
sprawiedliwości występuje nie tylko u dzieci dwóipółletnich, ale
także u maluchów w wieku zaledwie szesnastu miesięcy. Dzieci ze
starszej grupy, poproszone o rozdzielenie smakołyków między
animowane kukiełki, dały każdej z nich taką samą porcję[43],
a dzieci szesnastomiesięczne preferowały bohaterów kreskówek,
którzy rozdzielali nagrody po równo[44]. Przychodzimy również na
świat ze skłonnością do wzajemności – ale tylko w obrębie własnej
grupy społecznej. Małe dzieci spodziewają się, że członkowie grupy
będą się razem bawić i dzielić zabawkami[45]; są zdziwione, kiedy
tak się nie dzieje. Nie dziwią się natomiast, kiedy nie robią tego
członkowie różnych grup; przeciwnie – są zaskoczone, gdy
obserwują u nich takie zachowania.
Małe dzieci uczestniczące w badaniach Michaela Tomasello nie
tylko rozpoznają jednostki, które łamią zasady moralne, ale też
negatywnie na nie reagują. Dzieci w wieku od półtora roku do
dwóch lat pomagają ofierze wykroczenia moralnego, pocieszają ją
i dzielą się z nią tym, co mają, nawet pod nieobecność jawnych
sygnałów emocjonalnych. Zupełnie inaczej zachowują się wobec
sprawców – głośno protestują i są mniej skłonne im pomagać,
pocieszać ich czy dzielić się z nimi[46]. Ponadto małe dzieci
rozumieją ideę intencjonalności i oceniają celowe łamanie reguł –
ale nie przypadki nieumyślnego ich naruszenia – jako
„niegrzeczne”[47]. Od dawna wiadomo, że dorośli są gotowi cierpieć,
aby ukarać innych; jeszcze nieopublikowane badanie Paula Blooma
wykazało, że podobne zachowania występują już u czterolatków[48].
Doświadczamy tych intuicji przez cały czas; wymyślamy
skomplikowane teorie na ich temat, ale tak naprawdę po prostu
tacy jesteśmy – od urodzenia.

Puste słowa

To, co ludzie mówią i myślą na temat wymierzania kar, oraz ich


rzeczywiste zachowania to dwie różne sprawy, lecz zapytani, nie
potrafią logicznie wyjaśnić, dlaczego tak jest. Już się z tym
spotkaliśmy, prawda? Oto interpretator zabiera się do pracy,
próbując wytłumaczyć intuicyjne oceny. Student studiów
doktoranckich w dziedzinie psychologii, Kevin Carlsmith, i jego
promotor, John Darley, postanowili przyjrzeć się temu bliżej. Kiedy
zapytali badanych, do której grupy należą – zwolenników
retrybucji czy odstraszania – otrzymali bardzo zróżnicowane
odpowiedzi: badani zaliczyli się do jednej z tych dwóch grup albo do
trzeciej kategorii, którą nazwali „mieszaną”. Owe różnice
indywidualne wywierały jednak niewielki wpływ na rzeczywiste
zachowania punitywne badanych – w większości retrybucyjne.
Badacze odkryli, że kiedy ludzie mają wymierzyć hipotetyczną karę
za jakieś wykroczenie, 97% badanych poszukuje informacji
charakterystycznych dla perspektywy retrybucyjnej, a nie dla
podejścia utylitarnego (unieszkodliwienie lub odstraszenie)[49].
Skupiają się na tym, jak poważne było wykroczenie osoby, którą
mają ukarać, ignorując prawdopodobieństwo tego, że ponownie
zrobi ona coś złego. Wymierzają karę za wyrządzoną szkodę, a nie
za szkody, które mogą zostać wyrządzone w przyszłości
(odstraszanie). Nawet kiedy poproszono ich o przyjęcie stanowiska
utylitarnego i pominięcie czynników retrybucyjnych – po
dokładnym wyjaśnieniu im tej kwestii – badani nadal opierali
swoje wybory na wadze przestępstwa[50]. Kiedy ludzi zmusza się do
przyjęcia perspektywy utylitarnej, czują się mniej pewni swoich
decyzji. Jeżeli jednak pyta się ich, na co należy przeznaczyć zasoby
– na łapanie przestępców czy zapobieganie przestępczości –
popierają utylitarne podejście prewencyjne. Tak więc chociaż ludzie
opowiadają się za utylitarną teorią przeciwdziałania
przestępczości, nie chcą tego robić poprzez wymierzanie
niesprawiedliwych kar. Pragną, aby sprawca dostał to, na co
zasłużył, ale tylko wtedy, gdy kara naprawdę mu się należy. Chcą
być sprawiedliwi. „Ludzie chcą, aby kara pełniła funkcję
unieszkodliwiającą i odstraszającą, ale ich poczucie
sprawiedliwości domaga się wyroków współmiernych do ciężaru
przestępstwa”[51] (nawet Kościół katolicki dokonuje rozróżnienia
między lżejszymi grzechami powszednimi, za które Bóg karze
pobytem w czyśćcu, a grzechami śmiertelnymi, za które trafia się
prosto do piekła). Spostrzeżenie, że ludzie kierują się poczuciem
sprawiedliwości, pozostaje w zgodzie z odkryciem, iż badani
wymierzają lżejsze hipotetyczne kary po przeczytaniu tekstu na
temat determinizmu. Jeżeli sprawcy nie są odpowiedzialni za swoje
czyny, to nie zasługują na surową karę.
Sposób, w jaki ludzie uzasadniają wymierzane przez siebie kary,
ma niewiele wspólnego z tym, co robią. W teorii popierają praktyki
utylitarne, w praktyce jednak sięgają po środki retrybucyjne[52].
Carlsmith i Darley zwracają uwagę na fakt, że ów brak wglądu
prowadzi do zmienności przepisów prawa. Na przykład 72%
wyborców w stanie Kalifornia opowiedziało się za uchwaleniem tak
zwanej ustawy o trzech przestępstwach (three-strikes law,
dosłownie: „do trzech razy sztuka”), zgodnie z którą osoba, która po
raz trzeci została uznana za winną popełnienia przestępstwa,
zostaje skazana na dożywotnie więzienie. Kilka lat później, kiedy
ludzie zdali sobie sprawę z faktu, że może to oznaczać
„niesprawiedliwy” wyrok dożywotniego więzienia za kradzież
kawałka pizzy, poparcie dla tej ustawy spadło do poziomu poniżej
50%. Ludzie intuicyjnie czuli, że prawo to jest niesprawiedliwe
z perspektywy retrybucyjnej. Zważywszy na to intuicyjne
przekonanie, że każdy powinien dostać to, na co zasłużył,
Carlsmith i Darley przypuszczają, że pomimo niewątpliwej
atrakcyjności idei sprawiedliwości naprawczej obywatele nie będą
gotowi zaakceptować postępowania czysto naprawczego – wolnego
od kar – w odniesieniu do poważnych przestępstw. W badaniu,
w którym ludzie mogli rozdzielić konkretne sprawy między różne
systemy sądowe – czysto naprawczy, czysto retrybucyjny
i mieszany – 80% badanych było gotowych skierować drobne
przestępstwa do sądu naprawczego, ale tylko 10% wskazało ten typ
sądu w wypadku poważnych przestępstw, podczas gdy 65% uznało,
że takimi sprawami powinien się zająć sąd mieszany, a 25%
skierowałoby je do sądu retrybucyjnego. Wydaje się, że
u wszystkich ludzi występuje wspólna, jednakowa reakcja moralna
na karę. Jak się przekonaliśmy w poprzednim rozdziale przy okazji
omawiania innych systemów moralnych, tym, co nas różni, nie są
zachowania, ale nasze teorie na temat tego, dlaczego reagujemy
tak, a nie inaczej.
Jeśli sędzia żywi przekonanie, że ludzie są osobiście
odpowiedzialni za swoje czyny, to sensowna wydaje się kara
retrybucyjna albo sprawiedliwość naprawcza; jeżeli sędzia wierzy
w skuteczność odstraszania albo jest przekonany, że kara może
skorygować niewłaściwe zachowanie, bądź też uważa, że niektórzy
ludzie są niereformowalni, to sens ma wymierzenie kary
utylitarnej; jeśli natomiast sędzia wyznaje poglądy
deterministyczne, to musi podjąć decyzję. Może się skoncentrować
(1) na indywidualnych prawach sprawcy, a ponieważ sprawca nie
mógł kontrolować swojego zdeterminowanego zachowania, nie
należy go karać, lecz raczej poddać terapii (ale nie wbrew jego
woli?); (2) na prawie ofiary do zadośćuczynienia i na jej
deterministycznej chęci odwetu; albo też (3) na dobru
społeczeństwa (może to nie była wina sprawcy, ale taki człowiek
nie powinien chodzić swobodnie po ulicach).

Nic nowego

Przesuwając się po niebie nad Atenami, słońce (skoro jesteśmy nad


Atenami, może powinienem raczej powiedzieć: Apollo) bez
wątpienia ziewa i przewraca oczami: „Jeszcze tego nie
rozstrzygnęli? Wysłuchuję tych samych sporów od stuleci”.
Arystoteles twierdził, że sprawiedliwe traktowanie jednostki
stanowi podstawę sprawiedliwego społeczeństwa, podczas gdy
Platon przyjmował szerszą perspektywę – uważał, że najważniejsza
jest sprawiedliwość wobec społeczeństwa, a przypadki
indywidualne winny być rozstrzygane w taki sposób, aby można
było osiągnąć ten cel. To jeden z aspektów dychotomii pomiędzy
myślą Zachodu a podejściem wschodnioazjatyckim: na kim
powinniśmy skupiać uwagę – na jednostce czy na społeczności?
Te dwa sposoby myślenia przywodzą nam także na myśl
omówiony wcześniej dylemat wagonu – sytuację emocjonalną
(osobistą) i sytuację bardziej abstrakcyjną. Spotkanie ze sprawcą
w sali sądowej i decydowanie o tym, czy należy go ukarać, jest
sytuacją emocjonalną, która wywołuje intuicyjne reakcje
emocjonalne: „Zaraz rzucę w niego książką!” albo „Biedaczysko, nie
chciał tego zrobić, puszczę go wolno!” Przeprowadzone niedawno
badanie fMRI[53], w którym rejestrowano aktywność mózgów osób
badanych w czasie, gdy oceniały one odpowiedzialność sprawców
i wymierzały kary w hipotetycznych sprawach, wykazało, że
podczas decydowania o wymiarze kary aktywizują się okolice
mózgowe związane z emocjami, przy czym im silniejsza ich
aktywność, tym kara bardziej surowa (tak jak w wypadku
retrybucji – im większe oburzenie moralne, tym surowsza kara).
Okazało się, że w podejmowaniu decyzji prawnych dotyczących
osób trzecich uczestniczy ten sam obszar mózgu, który przejawia
wzmożoną aktywność podczas wymierzania kar w grze
ekonomicznej w ultimatum – część grzbietowo-bocznej kory
przedczołowej w prawej półkuli. Według autorów tego badania
„współczesny system prawny wyewoluował na podstawie
istniejących wcześniej mechanizmów poznawczych, które wspierają
zachowania związane z poczuciem sprawiedliwości w interakcjach
diadycznych”. Jeśli rzeczywiście istnieje ewolucyjny związek
pomiędzy naszym systemem sprawiedliwości a relacjami między
jednostkami w sytuacjach o istotnym znaczeniu społecznym (na
przykład między partnerami seksualnymi), to wydaje się sensowne,
że kiedy mamy bezpośredni kontakt z drugą osobą, podejmujemy
decyzje oparte na poczuciu sprawiedliwości, a nie na zasadzie
konsekwencjonalizmu. Kiedy natomiast mamy rozstrzygnąć
abstrakcyjne kwestie związane z polityką publiczną, odkładamy
reakcje emocjonalne na bok i możemy sięgnąć po bardziej
abstrakcyjne myślenie konsekwencjonalistyczne.

Filozofka Janet Radcliffe Richards napisała:


„Wielu ludzi przyjmuje, że argumenty dotyczące wolnej woli
i odpowiedzialności tak naprawdę dowodzą, że w ostatecznym rozrachunku
nikt nie zasługuje na karę. (...) Skoro tak, to nie sposób uzasadnić kary
w kategoriach retrybucyjnych – jako czegoś, na co dana osoba ostatecznie
zasługuje – lecz wyłącznie na gruncie konsekwencjonalizmu, jako środek
niezbędny do powstrzymania zachowań antyspołecznych w przyszłości.
(...) Jeśli zrozumiemy, że istnieją istotne powody ewolucyjne, z jakich
pragniemy, aby ludzie cierpieli po tym, jak bezpośrednio lub pośrednio
wyrządzili nam krzywdę, to będziemy mogli wyjaśnić nasze silne uczucia
dotyczące stosowności środków retrybucyjnych bez założenia, że stanowią one
klucz do prawdy moralnej. (...) Będziemy mogli uznać nasze uczucia
retrybucyjne za głębokie i ważne aspekty naszego charakteru – i w tym
zakresie traktować je poważnie – nie traktując ich jako drogi do prawdy. Na tej
podstawie będziemy mogli zrewidować nasze postawy wobec kar[54].

Richards dodaje jednak, że nie ma pojęcia, jak się do tego zabrać.

Delikatna równowaga – czy cywilizowane społeczeństwo


może wymierzać kary?

Czy nasz system może działać bez kar? Taki pogląd głoszą
zagorzali determiniści, tacy jak Sanford Kadish, profesor prawa
w Boalt School of Law na Uniwersytecie Kalifornijskim
w Berkeley, który napisał: „Obwinienie innej osoby to wyrażenie
krytyki moralnej, a jeśli jej działania nie zasługują na krytykę, to
obarczenie jej winą jest swego rodzaju fałszem, jeżeli zaś osoba
obwiniona doznaje z tego powodu krzywdy, to jest wobec niej
niesprawiedliwe”. Co interesujące, stanowisko to można
interpretować jako wywodzące się z perspektywy retrybucyjnej. To
samo można powiedzieć o wniosku zawartym w orzeczeniu sądu
w sprawie Holloway przeciwko Stanom Zjednoczonym z 1945 roku:
„Ukaranie człowieka, który nie zachowuje w pełni władz
umysłowych, jest równie niegodne i nieprzyzwoite, jak wymierzenie
kary zwierzęciu lub przedmiotowi. Człowiek, który nie jest w stanie
myśleć, nie może zostać obarczony winą”. Sędzia mógłby równie
dobrze napisać, że niesprawiedliwe jest wymierzenie kary komuś,
kto na nią nie zasługuje. Czy przebaczenie jest możliwe? Czy
można kierować społeczeństwem, w którym przebaczenie bierze
górę nad odpowiedzialnością i karą? Czy taki system mógłby
działać?
Jak wspomniałem w poprzednim rozdziale, w odróżnieniu od
innych gatunków, my, ludzie, ukształtowaliśmy się ewolucyjnie
w taki sposób, by współpracować na wielką skalę z osobnikami,
z którymi nie łączą nas więzy krwi. Trudno było wytłumaczyć ten
fakt z perspektywy ewolucyjnej, ponieważ współpracujące jednostki
ponoszą koszty, które przynoszą korzyści osobnikom
niespokrewnionym, co nie ma sensu na poziomie indywidualnym.
W jaki sposób strategia ta może sprzyjać osiągnięciu sukcesu? Otóż
okazuje się ona sensowna na poziomie grupowym. We wspomnianej
wcześniej grze w ultimatum ludzie własnym kosztem karzą graczy
odmawiających współpracy – nawet w rozgrywkach
jednorundowych. Zarówno modele teoretyczne, jak i wyniki badań
eksperymentalnych pokazują, że kiedy nie wymierza się kar,
współpraca w dużych i małych grupach załamuje się z powodu
obecności „pasażerów na gapę”[55]. Aby współpraca mogła
przetrwać, trzeba ich karać. Jeżeli z owej sieci usuniemy
odpowiedzialność, to wszystko się rozpadnie. Czy może istnieć
odpowiedzialność bez kary? Nasz genom najwyraźniej uważa, że
kary są ważne i potrzebne. Czy możemy i czy powinniśmy wznieść
się ponad to przekonanie? Karanie pasażerów na gapę w grach
ekonomicznych i wymierzanie kar jednostkom, które nie
przestrzegają reguł przyjętych w danej grupie społecznej,
przywodzi na myśl zaproponowaną przez Tomasella teorię
samoudomowienia człowieka: karanie poprzez unieszkodliwienie
(odebranie życia lub wygnanie) doprowadziło do tego, że dobór
naturalny faworyzował cechy temperamentu, które czyniły ludzi
skłonnymi do współpracy. Jeśli nie będziemy unieszkodliwiać
przestępców, to czy jednostki nieskłonne do współpracy przejmą
kontrolę i społeczeństwo legnie w gruzach?
Wszystkie te pytania wynikają z bardziej fizykalnego
pojmowania tego, kim jesteśmy, które z kolei będzie wywierało
wpływ na nasze podejście do tych kwestii. Po obu stronach
występują pewne problemy.

Interakcje społeczne dają nam wolność wyboru

Moim zdaniem odpowiedzialność nie jest właściwością mózgu, lecz


swego rodzaju umową między dwiema osobami, a determinizm nie
ma w tym kontekście znaczenia. Natura ludzka pozostaje
niezmienna, ale nasze zachowania w świecie społecznym mogą się
zmieniać. Możemy powściągać nasze nieświadome zamiary. Nie
rzucę w Ciebie widelcem tylko dlatego, że zabrałeś mi kawałek
herbatnika. Zachowanie jednej osoby może wpływać na zachowanie
innej. Jadąc autostradą, widzę nadjeżdżający bocznym pasem
patrol policyjny, więc spoglądam na prędkościomierz i zwalniam.
Jak napisałem w poprzednim rozdziale, rzecz w tym, że dzisiaj już
rozumiemy, iż musimy patrzeć na całościowy obraz – na ludzki
mózg działający wśród innych mózgów i wchodzący z nimi
w interakcje, a nie tylko na pojedynczy, wyizolowany mózg.
Niezależnie od swego stanu większość ludzi potrafi przestrzegać
reguł. Przestępcy także to potrafią. Nie popełniają swoich
przestępstw na oczach policjantów. Są w stanie powściągnąć swoje
zamiary, kiedy obok nich przechodzi patrol policyjny. Na podstawie
swojego doświadczenia dokonali wyboru. Właśnie to czyni nas
odpowiedzialnymi podmiotami – albo nie.

[1] Van Biema i in., 1997.


[2] Spake, 1997.
[3] Puit, 2002.
[4] Taylor, 2002.
[5] Harrower, 1998.
[6] Hackett, 2003.
[7]Fizykalizm – jeden z głównych postulatów neopozytywizmu,
głoszący konieczność redukcji wszelkich nauk, zwłaszcza
empirycznych, do fizyki; jedną z postaci fizykalizmu jest idea
redukująca całe życie psychiczne człowieka do zjawisk fizykalnych
(przyp. tłum.).
[8] Nisbett i in., 2001.
[9] Nisbett, 2003.
[10] Hedden i in., 2008.
[11] Uskul, Kitayama i Nisbett, 2008.
[12] Kim i in., 2010.
[13]
Ugoda obrończa (plea bargain) – układ między prokuratorem
a oskarżonym lub jego obrońcą, w myśl którego oskarżony
przyznaje się do winy bądź zeznaje przeciwko innym osobom
w zamian za złagodzenie wyroku (przyp. tłum.).
[14] Rozmowa prywatna.
[15]Decyzje brytyjskiej Izby Lordów, sprawa Daniela
M’Naghtena, 26 maja i 19 czerwca 1843, za:
www.baillii.org/uk/cases/UKHL/1843/J16.html.
[16] Weisberg i in., 2008.
[17] Shariff, Greene i Schooler (w druku).
[18]Opracowanie przygotowane przez komisję powołaną przez
prezydenta George’a W. Busha, 2004.
[19] Scalia, 2002.
[20] Snead, 2006.
[21] Standardy Federal Rules for Evidence 702.
[22]
Przednia część mózgu, złożona z kory mózgowej, opuszki
węchowej, jąder podstawnych i ciała prążkowanego.
[23] Talairach i Tournoux, 1988.
[24] Miller i in., 2002.
[25] Doron i Gazzaniga, 2009.
[26] Putman i in., 2009.
[27]Mens rea – dosłownie „winny umysł”. Oryginalne łacińskie
brzmienie maksymy Coke’a: Actus non facit reum nisi mens sit rea
(przyp. tłum.).
[28] Desmurget i in., 2009.
[29] Brass i Haggard, 2008.
[30] Brass i Haggard, 2008.
[31] Kuhn, Haggard i Brass, 2009.
[32]
Harrington v. State, 659NW 2nd 509 (Supreme Court Iowa,
2003).
[33]
http://lawandbioscences.files.wordpress.com/2008/12/beosruling2.pdf
[34] Schauer, 2010.
[35] Bond i DePaulo, 2006.
[36]Na przykład w tak zwanym zespole zamknięcia, kiedy to
pacjent zachowuje świadomość, lecz jest niezdolny do poruszania
się na skutek paraliżu niemal wszystkich mięśni szkieletowych
(przyp. tłum.).
[37] Meisser i Bigham, 2001.
[38] Connors i in., 2001.
[39] Turk, Handy i Gazzaniga, 2005.
[40] Harris i Fiske, 2006.
[41]Equity – system prawny stanowiący uzupełnienie prawa
precedensowego (common law). Jego celem jest rozwiązywanie
sporów pomiędzy stronami na podstawie zasad: conscience –
sumienia, fairness – uczciwości i justness – sprawiedliwości.
W systemie tym sędzia orzekający w sprawie ma pewną swobodę –
nie kieruje się ustalonymi regułami ani już istniejącym
orzecznictwem, lecz własnym sumieniem i zdrowym rozsądkiem
(przyp. tłum.).
[42] Wilkinson, 1997.
[43] Sloane i Baillargeon, 2010.
[44] Geraci i Surian, 2010.
[45] He i Baillargeon, 2010.
[46] Vaish, Carpenter i Tomasello, 2010.
[47] Harris i Nunez, 1996.
[48] Hamlin i in., w recenzji.
[49] Carlsmith, 2006.
[50] Darley, Carlsmith i Robinson, 2000.
[51] Carlsmith i Darley, 2008.
[52] Carlsmith, 2008.
[53] Buckholtz i in., 2008.
[54] Richards, 2000.
[55] Boyd i in., 2003.
POSŁOWIE
Kilka lat temu widziałem zapadający w pamięć film dokumentalny
wyprodukowany przez BBC. Opowiadał on niezwykle prostą
historię. Podczas podróży po Indiach pewien doświadczony reporter
BBC postanowił odwiedzić swego indyjskiego znajomego. Film
pokazuje, jak ów reporter i operator kamery wędrują przez
dzielnicę nędzy – brną ulicami pełnymi błota i ekskrementów do
rudery o wymiarach 2,5 metra na 3 metry, w której mieszka ów
znajomy. Oto i on – uśmiecha się promiennie na widok swego
brytyjskiego kolegi. Okazuje się, że dom, w którym mieszka z żoną
i dwojgiem dzieci, pełni także funkcję warsztatu i sklepu.
Mężczyzna sprzedaje dziecięce tenisówki, takie z migającymi
światełkami. Jego rodzina jakimś cudem daje sobie radę w tej
ciasnocie. Operator kamery siedzi jak na szpilkach, nie mogąc
znieść nieprzyjemnych zapachów. Tymczasem gospodarz ofiarowuje
swojemu angielskiemu koledze parę butów w podarunku dla jego
dzieci. Bohaterowie filmu znajdowali się w miejscu, które człowiek
Zachodu określiłby mianem skrajnej nędzy, a jednak wbrew
wszelkim przeciwnościom doszło do wymiany międzyludzkiej –
momentu, który w tak wielkim stopniu określa to, kim jesteśmy.
Oto istota wspaniałości człowieczeństwa – coś, co wszyscy cenimy
i kochamy, i nie pozwalamy, by nauka nam to odebrała. Chcemy
czuć swoją wartość oraz wartość innych.
Na stronach tej książki próbowałem pokazać, że pełniejsza
wiedza naukowa na temat natury życia i związku między mózgiem
a umysłem nie zagraża owej wartości, która jest nam wszystkim
droga. Jesteśmy ludźmi, nie mózgami. Jesteśmy abstrakcją
pojawiającą się wtedy, gdy umysł, który wyłania się z mózgu,
wchodzi z mózgiem w interakcję. To w tej abstrakcji istniejemy,
a kiedy nauka wydaje się ją podważać, rozpaczliwie szukamy
języka, którym moglibyśmy opisać, kim naprawdę jesteśmy.
Wszyscy jesteśmy ciekawi, jak to działa. Idea determinizmu, która
przenika całą naukę, skłania nas do niewesołego poglądu, że (bez
względu na to, jakich słów użyjemy) tak naprawdę wszyscy
jesteśmy maszynami, które służą – automatycznie i bezmyślnie –
jako narzędzia zdeterminowanym fizycznie siłom wszechświata,
siłom większym od nas. Nikt nie jest cenny. Wszyscy jesteśmy
tylko pionkami.
Popularnym wyjściem jest ignorowanie tego dylematu, skupianie
się na tym, jak wspaniałe jest życie na poziomie
fenomenologicznym – na tym, jak piękny jest Park Narodowy
Yosemite, jak cudowny jest seks i jak wspaniałe mamy wnuki –
i cieszenie się tym wszystkim. Czerpiemy z tego radość, ponieważ
tak właśnie jesteśmy skonstruowani. Tacy jesteśmy – koniec
tematu. Usiądź wygodnie z kieliszkiem wytrawnego martini
i poczytaj dobrą książkę.
Starałem się przedstawić inne podejście do tego dylematu. Moja
argumentacja sprowadza się do tego, że wszystkie doświadczenia
życiowe – osobiste i społeczne – wpływają na nasz emergentny
system psychiczny. Owe doświadczenia są potężnymi siłami, które
kształtują nasz umysł. Nie tylko ograniczają nasz mózg, ale też
ujawniają, że to interakcja między dwiema warstwami – mózgiem
i umysłem – stanowi źródło naszej świadomej rzeczywistości,
naszego momentu w czasie rzeczywistym. Wyjaśnienie, jak działa
mózg, jest zadaniem współczesnej neuronauki. Aby mu sprostać,
neuronauka będzie jednak musiała przyjrzeć się temu, w jaki
sposób reguły i algorytmy, które kierują działaniem
poszczególnych, rozproszonych modułów, wspólnie wytwarzają to,
co nazywamy ludzką kondycją.
Zrozumienie, że nasz mózg działa automatycznie i kieruje się
prawami świata naturalnego, wydaje się krzepiące i odkrywcze.
Jest krzepiące, ponieważ daje nam pewność, że nasze urządzenie
do podejmowania decyzji – mózg – ma niezawodną strukturę
umożliwiającą wprowadzanie owych decyzji w czyn. Jest też
odkrywcze, bo uświadamia nam, że nieprzenikniona tajemnica
wolnej woli jest tylko pozornym problemem, opartym na
przekonaniach społecznych i psychologicznych, które narodziły się
w pewnym okresie dziejów ludzkości, lecz nie zostały potwierdzone
i/lub pozostają w sprzeczności ze współczesną wiedzą naukową na
temat natury wszechświata. Jak powiedział mi John Doyle:

Przywykliśmy do myśli, że kiedy jakiś system wydaje się funkcjonować


w sposób spójny i zintegrowany, to musi istnieć pewien „zasadniczy” i – co
istotne – centralny lub scentralizowany element kontrolujący, który odpowiada
za jego działanie. Głęboko wierzymy w ideę esencjalizmu, a lewa połowa
naszego mózgu znajduje tę zasadniczą część. Jeśli zaś nie możemy jej znaleźć –
jak słusznie zauważyłeś – po prostu coś wymyślamy. Nazywamy to
homunkulusem, umysłem, duszą, genem lub jeszcze inaczej. (...) Rzadko jednak
ów element rzeczywiście tam jest – w zwykłym, redukcjonistycznym znaczeniu.
(...) Nie znaczy to, że nie istnieje pewna „esencja”; rzecz w tym, że jest ona
rozproszona – znajduje się w protokołach, regułach i algorytmach,
w oprogramowaniu. Właśnie tak działają komórki, mrowiska, internet, armie
i mózgi. Trudno nam to zrozumieć, ponieważ owa esencja nie mieści się
w jednym „pudełku”. Takie rozwiązanie byłoby zresztą błędne, ponieważ
awaria owego „pudełka” powodowałaby zatrzymanie całego systemu. Co więcej,
ważne jest, aby esencja nie tkwiła w samych modułach, lecz w regułach,
których muszą one przestrzegać.

Teraz, kiedy zbliżam się do końca swych rozważań, dostrzegam, że


moja perspektywa stopniowo się zmienia. Taka właśnie jest nauka.
Fakty się nie zmieniają. Tym, co ulega zmianie, zwłaszcza
w dziedzinach, w których doniosłą rolę odgrywa interpretacja,
takich jak neuronauka czy psychologia, są idee dotyczące tego, jak
należy rozumieć coraz bogatszy zbiór faktów dostarczanych nam
przez Matkę Naturę. Każdego ranka naukowiec zadaje sobie
dręczące pytanie: „Czy moje wyjaśnienie tego zjawiska trafnie
oddaje to, co się naprawdę dzieje?” Nikt nie wie więcej na temat
słabości danej idei niż człowiek, który jest jej autorem, a co za tym
idzie – naukowiec musi nieustannie mieć się na baczności. To
niezbyt przyjemny stan. Pewnego dnia zapytałem więc Leona
Festingera, jednego z najinteligentniejszych ludzi na ziemi, czy
kiedykolwiek czuł się nieudolny. Odparł: „Ależ oczywiście! Tylko
dzięki temu możemy utrzymać formę”.
Analizując materiały zgromadzone w trakcie pracy nad tą
książką, uświadomiłem sobie, że potrzebny jest nowy język, za
którego pomocą moglibyśmy opisywać to, co się dzieje, kiedy
procesy umysłowe ograniczają mózg i na odwrót. Wszystko
rozgrywa się na styku tych dwóch warstw. Używając jednego
języka, można powiedzieć, że chodzi o miejsce, w którym
przyczynowość odgórna spotyka się z oddolną. W innym języku – że
nie jest to miejsce, lecz przestrzeń między mózgami, które wchodzą
ze sobą w interakcje. Właśnie w tym, co się dzieje na interfejsie
naszej warstwowej, hierarchicznej egzystencji, kryje się odpowiedź
na nasze pytanie o naturę zależności między umysłem a mózgiem.
Jak mamy to opisać? Ów emergentny poziom ma własny bieg czasu
i jest zsynchronizowany z podejmowanymi działaniami. Właśnie ta
abstrakcja sprawia, że jesteśmy osadzeni w czasie, prawdziwi
i odpowiedzialni. Cała historia z mózgiem, który działa, zanim
jeszcze zdążymy to sobie uświadomić, staje się nieistotna
z perspektywy innego poziomu funkcjonowania. Opracowanie
języka opisującego owe warstwowo zorganizowane interakcje
stanowi, jak sądzę, najważniejszy problem naukowy tego stulecia.
BIBLIOGRAFIA
Aglioti, S., DeSouza, J. F. X., Goodale, M. A. (1995). Size-contrast
illu sions deceive the eye but not the hand. Current Biology, 5(6),
679–685.
Akelaitis, A. J. (1941). Studies on the corpus callosum: II. The
higher visual functions in each homonymous field following
complete section of the cor pus callosum. Archives of Neurology
and Psychiatry, 45(5), 788–796.
Akelaitis, A. J. (1945). Studies on the corpus callosum: IV.
Diagnostic dys praxia in epileptics following partial and complete
section of the corpus cal losum. American Journal of Psychiatry,
101, 594–599.
Allman, J. M., Watson, K. K., Tetreault, N. A., Hakeem, A. Y.
(2005). Intuition and autism: A possible role for von Economo
neurons. Trends in Cognitive Science, 9(8), 367–373.
Allport, F. H. (1924). Social psychology. Boston: Houghton Mifflin.
Amaral, L. A. N., Ottino, J. M. (2004). Complex networks.
Augmenting the framework for the study of complex systems.
European Physical Journal, 38(2), 147–162.
Anderson, P. W. (1972). More is different. Science, 1777(4047),
393–396.
Anderson, S. W., Bechara, A., Damasio, H., Tranel, D., Damasio, A.
R. (1999). Impairment of social and moral behavior related to
early damage in human prefrontal cortex. Nature Neuroscience,
2(11), 1032–1037.
Azevedo, F. A. C., Carvalho, L. R. B., Grinberg, L. T., Farfel, J. M.,
Ferretti, R. E. L., Leite, R. E. P., Herculano-Houzel, S. (2009).
Equal numbers of neuronal and nonneuronal cells make the
human brain an isometrically scaled-up primate brain. Journal
of Comparative Neurology, 513(5), 532-541.
Baillargeon, R. E. (1987). Object permanence in 3 ½ and 4½ month
old in fants. Developmental Psychology, 23(5), 655–664.
Baldwin, J. M. (1896). A new factor in evolution. The American
Naturalist, 30(354), 441–451.
Baner, G., Harley, H. (2001). The mimetic dolphin [Peer commen
tary on the paper, „Culture in whales and dolphins” by L.
Rendall and H. Whitehead]. Behavioral and Brain Sciences, 24,
326–327.
Baron-Cohen, S. (1995), Mindblindness: An essay on autism and
theory of mind. Cambridge, MA: The MIT Press.
Baron-Cohen, S., Leslie, A. M., Frith, U. (1985). Does the autistic
child have a „theory of mind”? Cognition, 21(1), 37–46.
Barrett, H. C. (2005). Adaptations to predators and prey. W: D. M.
Buss (red.), The handbook of evolutionary psychology. New York:
Wiley.
Bassett, D. S., Bullmore, E., Verchinski, B. A., Mattay, V. S.,
Weinberger, D. R., Meyer-Lindenberg, A. (2008).Hierarchical
organization of human cortical networks in health and
schizophrenia. Journal of Neuroscience, 28(37), 9239–9248.
Bassett, D. S., Gazzaniga, M. S. (2011). Understanding complexity
in the human brain. Trends in Cognitive Science, 15(5), 200–209.
Baumeister, R. F., Bratslavsky, E., Muraven, M., Tice, D. M.
(1998). Ego depletion: Is the active self a limited resource?
Journal of Personality and Social Psychology, 4, 1252–1265.
Baumeister, R. F., Masicampo, E. J., DeWall, C. N. (2009).
Prosocial ben efits of feeling free: Disbelief in free will increases
aggression and reduces helpfulness. Personality and Social
Psychology Bulletin, 35(2), 260–268.
Baynes, K., Eliassen, J. C., Lutsep, H. L., Gazzaniga, M. S. (1998).
Modular organization of cognitive systems masked by
interhemispheric integration. Science, 280(5365), 902–905.
Belyaev, D. (1979). Destabilizing selection as a factor in
domestication. Journal of Heredity, 70(5), 301–308.
Black, P., Myers, R. E. (1964). Visual function of the forebrain
commis sures in the chimpanzee. Science, 146(3645), 799–800.
Bloom, P., German, T. P. (2000). Two reasons to abandon the false
belief task as a test of theory of mind. Cognition, 77(1), B25–B31.
Boag, P. T., Grant, P. R. (1981). Intense natural selection in
a population of Darwin’s Finches (Geospizinae) in the Galápagos.
Science, 214(4516), 82–85.
Bohr, M. (1937). Causality and complementarity. Philosophy of
Science, 4(3), 289–298.
Bond, C. F., De Paulo, B. M. (2006). Accuracy of deception
judgments. Personality and Social Psychology Review, 10, 214–
234.
Bourgeois, P., Hess, U. (1999). Emotional reactions to political
leaders’ facial displays: A replication. Psychophysiology, 36, S36
Bourgeois, P., Hess, U. (2007). The impact of social context on
mimicry. Biological Psychology, 77(3), 343–352.
Boyd, R., Gintis, H., Bowles, S., Richerson, P. J. (2003). The
evolution of altruistic punishment. Proceedings of the National
Academy of Sciences of the United States of America, 100(6),
3531–3535.
Boyer, P., Barrett, H. C. (2005). Domain specificity and intuitive
ontology. W: D. M. Buss (red.), The handbook of evolutionary
psychology. New York: Wiley.
Brass, M., Haggard, P. (2007). To do or not to do: The neural
signature of self-control. Journal of Neuroscience, 27 (34), 9141–
9145.
Brass, M., Haggard, P. (2008). The what, when, whether model of
intentional action. Neuroscientist, 14(4), 319–325.
Brown, D. E. (1991). Human universals. New York: McGraw-Hill.
Buckholtz, J. W., Asplund, C. L., Dux, P. E., Zald, D. H., Gore, J.
C., Jones, O. D., Marois, R. (2008). The neural correlates of third-
party punishment. Neuron, 60, 930–940.
Bunge, M. (2010). Matter and mind: A philosophical inquiry.
Dordrecht: Springer Verlag.
Buttelmann, D., Carpenter, M., Tomasello, M. (2009). Eighteen-
month-old infants show false belief understanding in an active
helping paradigm. Cognition, 112(2), 337–342.
Butti, C., Sherwood, C. C., Hakeem, A. Y., Allman, J. M., Hof, P. R.
(2009). Total number and volume of von Economo neurons in the
cerebral cortex of cetaceans. Journal of Comparative Neurology,
515(2), 243–259.
Buxhoeveden, D., Casanova, M. (2000). Comparative lateralisation
patterns in the language area of human, chimpanzee, and rhesus
monkey brains. Laterality, 5(4), 315–330.
Byrne, R. W., Corp, N. (2004). Neocortex size predicts deception
rate in primates. Proceedings of the Royal Society B: Biological
Sciences, 271(1549), 1693–1699.
Byrne, R. W., Whiten, A. (1988). Machiavellian intelligence.
Oxford: Claren don Press.
Bystron, I., Rakic, P., Molnár, Z., Blakemore, C. (2006). The first
neurons of the human cerebral cortex. Nature Neuroscience, 9,
880–886.
Call, J., Tomasello, M. (2008). Does the chimpanzee have a theory
of mind? 30 years later. Trends in Cognitive Science, 12(5), 187–
192.
Caramazza, A., Shelton, J. R. (1998). Domain-specific knowledge
systems in the brain: The animate-inanimate distinction.
Journal of Cognitive Neuroscience, 10(1), 1–34.
Carlsmith, K. M. (2006). The roles of retribution and utility in
determining punishment. Journal of Experimental Social
Psychology, 42, 437–451.
Carlsmith, K. M. (2008). On justifying punishment: The
discrepancy be tween works and actions. Social Justice Research,
21, 119–137.
Carlsmith, K. M., Darley, J. M. (2008). Psychological aspects of
retribu tive justice. W: M. P. Zanna (red.), Advances in
experimental social psychology (t. 40). San Diego, CA: Elsevier.
Caviness, V. S., Jr., Takahashi, T., Nowakowski, R. S (1995).
Numbers, time and neocortical neurogenesis: A general
developmental and evolutionary model. Trends in Neuroscience,
18(9), 379–383.
Chaiken, S. (1980). Heuristic versus systematic information
processing and the use of source versus message cues in
persuasion. Journal of Personality and Social Psychology, 39(5),
752–766.
Chartrand, T. L., Bargh, J. A. (1999). The chameleon effect: The
perception-behavior link and social interaction. Journal of
Personality and Social Psychology, 76(6), 893–910.
Chartrand, T. L., Maddux, W. W., Lakin, J. L. (2005). Beyond the
perception-behavior link: The ubiquitous utility and motivational
moderators of nonconscious mimicry. W: R. R. Hassin, J. S.
Uleman, J. A. Bargh (red.), The new unconscious. New York:
Oxford University Press.
Chen, B. L., Hall, D. H., Chklovskii, D. B. (2006). Wiring
optimization can relate neuronal structure and function.
Proceedings of the National Academy of Sciences of the United
States of America, 103(12), 4723–4728.
Clarke, D. D., Sokoloff, L. (1999). Circulation and energy
metabolism of the brain. W: G. J. Siegel, B. W. Agranoff, R. W.
Albers, S. K. Fisher, M. D. Uhler (red.), Basic neurochemistry:
Molecular, cellular and medical aspects (wyd. 6). Philadelphia:
Lippincott-Raven.
Connors, E., Lundregar, T., Miller, N., McEwan, T. (1996).
Convicted by juries, exonerated by science: Case studies in the use
of DNA evidence to establish innocence after trial. Washington,
DC: National Institute of Justice.
Corballis, M. C., Sergent, J. (1988). Imagery in
a commissurotomized patient. Neuropsychologia, 26(1), 13–26.
Corballis, P. (2003). Visuospatial processing and the right-
hemisphere interpreter. Brain and Cognition, 53(2), 171–176.
Corballis, P. M., Fendrich, R., Shapley, R. M., Gazzaniga, M. S.
(1999). Illusory contour perception and amodal boundary
completion: Evidence of a dissociation following callosotomy.
Journal of Cognitive Neuroscience, 11(4), 459–466.
Corballis, P. M., Funnell, M. G., Gazzaniga, M. S. (2002). An
investigation of the line motion effect in a callosotomy patient.
Brain and Cognition, 48(2–3), 327–332.
Corballis, P. M., Funnell, M. G., Gazzaniga, M. S. (2002).
Hemispheric asymmetries for simple visual judgments in the
split brain. Neuropsychologia, 40(4), 401–410.
Coss, R. G., Gusé, K. L., Poran, N. S., Smith, D. G. (1993).
Development of antisnake defenses in California ground
squirrels (Spermophilus beecheyi): II. Microevolutionary effects
of relaxed selection from rattlesnakes. Behaviour, 124(1–2), 137–
164.
Darley, J. M., Carlsmith, K. M., Robinson, P. H. (2000).
Incapacitation and just deserts as motives for punishment. Law
and Human Behavior, 24, 659–683.
Darwin, C. (1871). The descent of man. W: M. Adler (red.), Great
books of the western world (1952, t. 49). Chicago: Encyclopaedia
Britannica.
Darwin, C. (1932). O pochodzeniu człowieka. Warszawa: Biblioteka
Dzieł Naukowych.
Dawkins, R. (2006). Edge.org, 1/1.
De Waal, F. (2001). The ape and the sushi master: Cultural
reflections of a primatologist. New York: Basic Books.
De Winter, W., Oxnard, C. E. (2001). Evolutionary radiations and
conver gences in the structural organization of mammalian
brains. Nature, 409, 710–714.
Deacon, T. W. (1990). Rethinking mammalian brain evolution.
American Zoology, 30(3), 629–705.
Dehaene, S., Naccache, L., Le Clec’H, G., Koechlin, E., Mueller, M.,
Dehaene-Lambertz, G., Le Bihan, D. (1998). Imaging
unconscious se mantic priming. Nature, 395, 597–600.
Derks, P. L., Paclisanu, M. I. (1967). Simple strategies in binary
prediction by children and adults. Journal of Experimental
Psychology, 73(2), 278–285.
Desmurget, M., Reilly, K. T., Richard, M., Szathmari, A.,
Mottolese, C., Sirigu, A. (2009). Movement intention after
parietal cortex stimulation in humans. Science, 324(811), 811–
813.
Dimberg, U., Thunberg, M., Elmehed, K. (2000). Unconscious facial
re actions to emotional facial expressions. Psychological Science,
11(1), 86–89.
Doran, J. M. (1990). The Capgras syndrome:
Neurological/neuropsychologi cal perspectives. Neuropsychology,
4(1), 29–42.
Doron, C., Gazzaniga, M. S. (2009). Neuroimaging techniques offer
new perspectives on callosal transfer and interhemispheric
communication. Cor tex, 44(8), 1023–1029.
Doyle, A. C. (2003). Srebrny płomień. W: Sherlock Holmes i wampir
z Sussex. Warszawa: Muza.
Dunbar, R. (2009). Pchły, plotki a ewolucja języka. Warszawa:
Czarna Owca.
Dunbar, R. I. M. (1993). Coevolution of neocortical size, group size
and language in humans. Behavioral and Brain Sciences, 16(4),
681–735.
Dunbar, R. I. M. (1998). The social brain hypothesis. Evolutionary
Anthropology, 6(5), 178–190.
Elston, G. N. (2003). Cortex, cognition and the cell: New insights
into the pyramidal neuron and prefrontal function. Cerebral
Cortex, 13(11), 1124–1138.
Elston, G. N., Benavides-Piccione, R., Elston, A., Zietsch, B.,
Defelipe, J., Manger, P., Kaas, J. H. (2006). Specializations of the
granular prefrontal cortex of primates: Implications for cognitive
processing. The Anatomical Record, 288A(1), 26–35.
Elston, G. N., Rosa, M. G. P. (2000). Pyramidal cells, patches and
cortical columns: A comparative study of infragranular neurons
in TEO, TE, and the superior temporal polysensory area of the
macaque monkey. The Journal of Neuroscience, 20(24), RC117.
Emler, N. (1994). Gossip, reputation and adaptation. W: R. F.
Goodman, A. Ben-Ze’ev (red.), Good gossip. Lawrence, KS:
University Press of Kansas.
Fadiga, L., Fogassi, L., Pavesi, G., Rizzolatti, G. (1995). Motor
facilitation during action observation: A magnetic stimulation
study. Journal of Neurophysiology, 73(6), 2608–2611.
Fajardo, C., Escobar, M. I., Buriticá, E., Arteaga, G., Umbarila, J.,
Casanova, M. F., Pimienta, H. (2008). Von Economo neurons are
present in the dor solateral (dysgranular) prefrontal cortex of
humans. Neuroscience Letters, 435(3), 215–218.
Festinger, L. (1983). The human legacy. New York: Columbia
Univer sity Press.
Feynman, R. (1999). Sens tego wszystkiego. Rozważanie o życiu,
religii, polityce i nauce. Warszawa: Prószyński i S-ka.
Feynman, R. P., Leighton, R. B., Sands, M. (1995). Six easy pieces:
Essentials of physics explained by its most brilliant teacher. New
York: Basic Books.
Flack, J. C., De Waal, F. B. M., Krakauer, D. C. (2005). Social
structure, robustness and policing cost in a cognitively
sophisticated species. The American Naturalist, 165(5), E126–
E139.
Flack, J. C., Krakauer, D. C., De Waal, F. B. M. (2005). Robustness
mechanisms in primate societies: A perturbation study.
Proceedings of the Royal Society B: Biological Sciences,
272(1568), 1091–1099.
Ford, F. R., Woodall, B. (1938). Phenomena due to misdirection of
regenerating fibers of cranial, spinal and autonomic nerves.
Archives of Surgery, 36(3), 480–496.
Fried, I., Katz, A., McCarthy, G., Sass, K. J., Williamson, P.,
Spencer, S. S., Spenser, D. D. (1991). Functional organization of
human supplementary motor cortex studied by electrical
stimulation. Journal of Neuroscience, 11, 3656–3666.
Funnell, M. G., Corballis, P. M., Gazzaniga, M. S. (2003). Temporal
discrimination in the split brain. Brain and Cognition, 53(2),
218–222.
Fuster, J. M. (2003). Neurobiology of cortical networks. W: Cortex
and mind. New York: Oxford University Press.
Gailliot, M. T., Baumeister, R. F., DeWall, C. N., Maner, J. K.,
Plant, E. A., Tice, D. M., Brewer, L. E. (2007). Self-control relies
on glucose as a limited energy source: Willpower is more than
a metaphor. Journal of Personality and Social Psychology, 92,
325–336.
Galton, F. (1879). Psychometric experiments. Brain, 2, 149–162.
Gazzaniga, M. S. (1972). One brain – two minds? American
Scientist, 60(3), 311–317.
Gazzaniga, M. S. (1983). Right hemisphere language following
brain bisection: A 20-year perspective. American Psychologist,
38(5), 525–537.
Gazzaniga, M. S. (1989). Organization of the human brain. Science,
245(4921), 947–952.
Gazzaniga, M. S., Bogen, J. E., Sperry, R. W. (1962). Some
functional effects of sectioning the cerebral commissures in man.
Proceedings of the National Academy of Sciences of the United
States of America, 48(10), 1765–1769.
Gazzaniga, M. S., Bogen, J. E., Sperry, R. W. (1963). Laterality
effects in somesthesis following cerebral commissurotomy in
man. Neuropsychologia, 1, 209–215.
Gazzaniga, M. S., Bogen, J. E., Sperry, R. W. (1965). Observations
on visual perception after disconnection of the cerebral
hemispheres in man. Brain, 88, 221–236.
Gazzaniga, M. S., Bogen, J. E., Sperry, R. W. (1967). Dyspraxia
following division of the cerebral commissures. Archives of
Neurology, 16(6), 606–612.
Gazzaniga, M. S., LeDoux, J. E. (1978). The integrated mind. New
York: Plenum Press.
Gazzaniga, M. S., Smylie, C. S. (1990). Hemispheric mechanisms
control ling voluntary and spontaneous facial expressions.
Journal of Cognitive Neu roscience, 2(3), 239–245.
Gazzaniga, M. S., Sperry, R. W. (1967). Language after section of
the cerebral commissures. Brain, 90, 131–348.
Geraci, A., Surian, L. (2010). Sixteen-month-olds prefer agents that
perform equal distributions. Sesja posterowa podczas dorocznego
zjazdu Międzynarodowego Stowarzyszenia Studiów nad
Niemowlętami, Baltimore, MD.
Giles, H., Powesland, P. F. (1975). Speech style and social
evaluation. London: Academic Press.
Gilissen, E. (2001). Structural symmetries and asymmetries in
human and chimpanzee brains. W: D. Falk, K. R. Gibson (red.),
Evolutionary anatomy of the primate cerebral cortex. Cambridge:
Cambridge University Press.
Glickstein, M., Sperry, R. W. (1960). Intermanual somesthetic
transfer in split-brain rhesus monkeys. Journal of Comparative
Physiological Psychology, 53(4), 322–327.
Goldstein, J. (1999). Emergence as a construct: History and issues.
Emergence: Complexity and Organization, 1(1), 49–72.
Greene, J. D., Sommerville, R. B., Nystrom, L. E., Darley, J. M.,
Cohen, J. D. (2001). An fMRI investigation of emotional
engagement in moral judgment. Science, 293(5537), 2105–2108.
Hackett, R. (30 stycznia 2003). A victim, a survivor, an artist.
Seattle Post-Intelligencer. http://www.seattlepi.com/local/106424_
maryvincent30.shtml.
Haidt, J. (2001). The emotional dog and its rational tail: A social
intuitionist approach to moral judgment. Psychological Review,
108(4), 814–834.
Haidt, J. (2010). Morality. W: S. T. Fiske, D. T. Gilbert, G. Lindzey
(red.), Handbook of social psychology (wyd. 5, t. 2). Hoboken, NJ:
Wiley.
Haidt, J., Bjorklund, F. (2008). Social intuitionists answer six
questions about moral psychology. W: W. Sinnott-Armstrong
(red.), Moral psychology (t. 2). Cambridge, MA: The MIT Press.
Haidt, J., Joseph, C. (2004). Intuitive ethics: How innately
prepared intuitions generate culturally variable virtues.
Daedalus, 133(4), 55–66.
Hakeem, A. Y., Sherwood, C. C., Bonar, C. J., Butti, C., Hof, P. R.,
Allman, J. M. (2009). Von Economo neurons in the elephant
brain. The Anatomical Record, 292(2), 242–248.
Halpern, M. E., Güntürkün, O., Hopkins, W. D., Rogers, L. J.
(2005). Lateralization of the vertebrate brain: Taking the side of
model systems. Journal of Neuroscience, 25(35), 10351–10357.
Hamlin, J. K., Wynn, K., Bloom, P. (2007). Social evaluation by
preverbal infants. Nature, 450, 557–559.
Hamlin, J., Wynn, K., Bloom, P., Mahajan, N., Third-party reward
and punishment in young toddlers (w recenzji).
Handy, T. C., Gazzaniga, M. S., Ivry, R. B. (2003). Cortical and
subcortical contributions to the representation of temporal
information. Neuropsychologia, 41(11), 1461–1473.
Hare, B., Plyusnina, I., Ignacio, N., Schepina, O., Stepika, A.,
Wrangham, R., Trut, L. (2005). Social cognitive evolution in
captive foxes is a correlated by-product of experimental
domestication. Current Biology, 15(3), 226–230.
Harmon-Jones, E., Mills, J. (1999). Cognitive dissonance: Progress
on a pivotal theory in social psychology. Washington, DC:
American Psychologi cal Association.
Harris, L. T., Fiske, S. T. (2006). Dehumanizing the lowest of the
low: Neuroimaging responses to extreme outgroups.
Psychological Science, 17(10), 847–853.
Harris, P. L., Nunez, M. (1996). Understanding permission rules by
preschool children. Child Development, 67(4), 1572–1591.
Harrower, J. (1998). Applying psychology to crime. Hillsdale, NJ:
Lawrence Erlbaum Associates.
Hatfield, E., Cacioppo, J. T., Rapson, R. L. (1993). Emotional
contagion. Current Directions in Psychological Sciences, 2(3), 96–
99.
Hauser, M. (2006). Moral minds. New York: HarperCollins.
He, S., MacLeod, D. I. A. (2001). Orientation-selective adaptation
and tilt after-effect from invisible patterns. Nature, 411, 473–
476.
He, Z., Baillargeon, R. (2010). Reciprocity within but not across
groups: 2,5-year-olds’ expectations about ingroup and outgroup
agents. Sesja posterowa podczas dorocznego zjazdu
Międzynarodowego Stowarzyszenia Studiów nad Niemowlętami,
Baltimore, MD.
Hebb, D. O. (1947). The effects of early experience on problem
solving at maturity. American Psychologist, 2, 306–307.
Hebb, D. O. (1949). The organization of behavior:
A neuropsychological the ory. New York: Wiley.
Hedden, T., Ketay, S., Aron, A., Markus, H. R., Gabrieli, J. (2008).
Cultural influences on neural substrates of attentional control.
Psychological Science, 19(1), 12–17.
Heider, F., Simmel, M. (1944). An experimental study of apparent
behavior. American Journal of Psychology, 57(2), 243–259.
Hikosaka, O., Miyauchi, S., Shimojo, S. (1993). Focal visual
attention produces illusory temporal order and motion sensation.
Vision Research, 33(9), 1219–1240.
Hilgetag, C. C., Burns, G. A., O’Neill, M. A., Scannell, J. W.,
Young, M. P. (2000). Anatomical connectivity defines the
organization of clusters of cortical areas in the macaque monkey
and the cat. Philosophical Transactions of the Royal Society
London B: Biological Sciences, 355(1393), 91–110.
Hill, R. A., Dunbar, R. I. M. (2003). Social network size in humans.
Hu man Nature, 14(1), 53–72.
Hippokrates (2008). Wybór pism. Warszawa: Prószyński i S-ka.
Hirstein, W., Ramachandran, V. S. (1997). Capgras syndrome:
A novel probe for understanding the neural representation of the
identity and familiarity of persons. Proceedings of the Royal
Society B: Biological Sciences, 264(1380), 437–444.
Hof, P. R., Van der Gucht, E. (2007). Structure of the cerebral
cortex of the humpback whale, Megaptera novaeangliae (Cetacea,
Mysticeti, Balaenopteridae). The Anatomical Record, 290(1), 1–
31.
Holloway, R. L. (2008). The human brain evolving: A personal
retrospective. Annual Review of Anthropology, 37, 1–19.
Holloway, R. L., Jr. (1966). Cranial capacity and neuron number:
A critique and proposal. American Journal of Anthropology,
25(3), 305–314.
Hume, D. (1777/1960). An enquiry concerning the principles of
morals. La Salle, IL: Open Court.
Hume, D. (2005). Badania dotyczące zasad moralności. Kraków:
Zielona Sowa.
Hutsler, J. J., Galuske, R. A. W. (2003). Hemispheric asymmetries
in cerebral cortical networks. Trends in Neuroscience, 26(8), 429–
435.
Hutsler, J. J., Lee, D. G., Porter, K. K. (2005). Comparative
analysis of cortical layering and supragranular layer
enlargement in rodent carnivore and primate species. Brain
Research, 1052, 71–81.
Huxley, T. H. (1863). Evidence as to man’s place in nature. London:
Williams and Morgate (wznowienie: 1959, Ann Arbor: University
of Michigan Press).
Isaacson, W. (2007). Einstein: His Life and Universe. New York:
Simon and Schuster.
Jackson, P. L., Meltzoff, A. N., Decety, J. (2005). How do we
perceive the pain of others? A window into the neural processes
involved in empathy. NeuroImage, 24(3), 771–779.
Jerne, N. (1967). Antibodies and learning: selection versus
instruction. The neurosciences: A study program. New York:
Rockefeller University Press.
Jolly, A. (1966). Lemur and social behavior and primate
intelligence. Science, 153(3735), 501–506.
Jones, E. G. (1981). Anatomy of cerebral cortex: Columnar input-
output organization. W: F. O. Schmitt, W. G. Worden, G.
Adelman, S. G. Dennis (red.), The organization of the cerebral
cortex. Cambridge, MA: The MIT Press.
Kim, H. S., Sherman, D. K., Taylor, S. E., Sasaki, J. Y., Chy, T. Q.,
Ryu, C., Suh, E. M., Xu, J. (2010). Culture, serotonin receptor
polymorphism and locus of attention. Social Cognitive and
Affective Neuroscience, 5, 212–218.
Kleck, R. E., Strenta, A. (1980). Perceptions of the impact of
negatively valued physical characteristics on social integration.
Journal of Personality and Social Psychology, 39(5), 861–873.
Knoch, D., Pascual-Leone, A., Meyer, K., Treyer, V., Fehr, E.
(2006). Di minishing reciprocal fairness by disrupting the right
prefrontal cortex. Sci ence, 314(5800), 829–832.
Koenigs, M., Young, L., Adolphs, R., Tranel, D., Cushman, F.,
Hauser, M., Damasio, A. (2007). Damage to the prefrontal cortex
increases utilitarian moral judgements. Nature, 446, 908–911.
Krubitzer, L. (2009). In search of a unifying theory of complex
brain evolution. Annals of the New York Academy of Science,
1156, 44–67.
Krubitzer, L., Kaas, J. (2005). The evolution of the neocortex in
mammals: How is phenotypic diversity generated? Current
Opinion in Neurobiology, 15(4), 444–453.
Kuhn, S., Haggard, P., Brass, M. (2009). Intentional inhibition:
How the „veto-area” exerts control. Human Brain Mapping,
30(9), 2834–2843.
Kumashiro, M., Ishibashi, H., Uchiyama, Y., Itakura, S., Murata,
A., Iriki, A. (2003). Natural imitation induced by joint attention
in Japanese monkeys. International Journal of
Psychophysiology, 50(1–2), 81–99.
Kutas, M., Hillyard, S. A., Volpe, B. T., Gazzaniga, M. S. (1990).
Late positive event-related potentials after commissural section
in humans. Jour nal of Cognitive Neuroscience, 2(3), 258–271.
Lanzetta, J. T., Englis, B. G. (1989). Expectations of cooperation
and com petition and their effects on observers’ vicarious
emotional responses. Jour nal of Personality and Social
Psychology, 56(4), 543–554.
Lashley, K. S. (1929). Brain mechanisms and intelligence:
A quantitative study of injuries to the brain. Chicago: University
of Chicago Press.
Lau, H., Rogers, R. D., Passingham, R. E. (2006). Dissociating
response selection and conflict in the medial frontal surface.
NeuroImage, 29(2), 446–451.
Lau, H. C., Rogers, R. D., Passingham, R. E. (2007). Manipulating
the ex perienced onset of intention after action execution.
Journal of Cognitive Neu roscience, 19(1), 1–10.
Laughlin, R. B. (2006). A different universe: Reinventing physics
from the bot tom down. New York: Basic Books.
Legerstee, M. (1991). The role of person and object in eliciting early
imitation. Journal of Experimental Child Psychology, 51(3), 423–
433.
Lewontin, R. C. (1982). Organism and environment. W: H. C.
Plotkin (red.), Learning, development and culture: Essays in
evolutionary epistemology. New York: Wiley.
Libet, B., Gleason, C. A., Wright, E. W., Pearl, D. K. (1983). Time of
conscious intention to act in relation to onset of cerebral activity
(readiness-potential): The unconscious initiation of a freely
voluntary act. Brain, 106(4), 623–642.
Libet, B., Wright, E. W., Feinstein, B., Pearl, D. K. (1979).
Subjective referral of the timing for a conscious sensory
experience: A functional role for the somatosensory specific
projection system in man. Brain, 102(1), 193–224.
Lieberman, D., Tooby, J., Cosmides, L. (2002). Does morality have
a biological basis? An empirical test of the factors governing
moral sentiments relating to incest. Proceedings of the Royal
Society B: Biological Sciences, 270(1517), 819–826.
Liszkowski, U., Carpenter, M., Striano, T., Tomasello, M. (2006).
12-and 18-month-olds point to provide information for others.
Journal of Cognition and Development, 7(2), 173–187.
Locke, J. (1689/1849). An essay concerning human understanding.
Philadelphia: Kay and Troutman.
Locke, J. (1955). Rozważania dotyczące rozumu ludzkiego (t. 1).
Warszawa: Państwowe Wydawnictwo Naukowe.
Lovejoy, C. O. (2009). Reexamining human origins in light of
Ardipithecus ramidus. Science, 326(5949), 74, 74el–74e8.
Lovejoy, C. O., Latimer, B., Suwa, G., Asfaw, B., White, T. D.
(2009). Combining prehension and propulsion: The foot of
Ardipithecus ramidus. Science, 326(5949), 72, 72el–72e8.
MacKay, D. M. (1991). Behind the eye. Oxford: Basil Blackwell.
Marler, P., Tamura, M. (1964). Culturally transmitted patterns of
vocal behavior in sparrows. Science, 146(3650), 1483–1486.
Meisser, C. A., Bigham, J. C. (2001). Thirty years of investigating
the own-race bias in memory for faces: A meta-analytic review.
Psychology, Public Policy, and Law, 7(1), 3–35.
Melis, A. P., Hare, B., Tomasello, M. (2008). Do chimpanzees
reciprocate received favours? Animal Behaviour, 76(3), 951–962.
Metcalfe, J., Funnell, M., Gazzaniga, M. S. (1995). Right-
hemisphere memory superiority: Studies of a split-brain patient.
Psychological Science, 6(3), 157–164.
Miller, M. B., Valsangkar-Smyth, M. (2005). Probability matching
in the right hemisphere. Brain and Cognition, 57(2), 165–167.
Miller, M. B., van Horn, J. D., Wolford, G. L., Handy, T. C.,
Valsangkar-Smyth, M., Inati, S., Gazzaniga, M. S. (2002).
Extensive individual differences in brain activations associated
with episodic retrieval are reliable over time. Journal of
Cognitive Neuroscience, 14(8), 1200–1214.
Moll, H., Tomasello, M. (2007). Cooperation and human cognition:
The Vygotskian intelligence hypothesis. Philosophical
Transactions of the Royal Society B: Biological Sciences,
362(1480), 639–648.
Mueller, C. M., Dweck, C. S. (1998). Intelligence praise can
undermine motivation and performance. Journal of Personality
and Social Psychology, 75, 33–52
Nass, R. D., Gazzaniga, M. S. (1987). Cerebral lateralization and
specialization in human central nervous system. W: F. Plum
(red.), Handbook of Physiology (t. 5). Bethesda, MD: American
Physiolog ical Society.
Nelson, M. E., Bower, J. M. (1990). Brain maps and parallel
computers. Trends in Neurosciences, 13(10), 403–408.
Nicolis, G., Rouvas-Nicolis, C. (2007). Complex systems.
Scholarpedia, 2(11), 1473.
Nimchinsky, E. A., Gilissen, E., Allman, J. M., Perl, D. P., Erwin,
J. M., Hof, P. R. (1999). A neuronal morphologic type unique to
humans and great apes. Proceedings of the National Academy of
Sciences of the United States of America, 96(9), 5268–5273.
Nimchinsky, E. A., Vogt, B. A., Morrison, J. H., Hof, P. R. (1995).
Spindle neurons of the human anterior cingulate cortex. Journal
of Comparative Neu rology, 355(1), 27–37.
Nisbett, R. E. (2009). Geografia myślenia. Dlaczego ludzie Wschodu
i Zachodu myślą inaczej. Sopot: Smak Słowa.
Nisbett, R. E., Peng, K., Choi, I., Norenzayan, A. (2001). Culture
and systems of thought: Holistic versus analytic cognition.
Psychological Review, 108(2), 291–310.
O’Connor, J. J., Robertson, E. F. (2008). Edward Norton Lorenz.
http://www-history.mcs.st-andrews.ac.uk/
Biographies/Lorenz_Edward.html
Odling-Smee, F. J., Laland, K. N., Feldman, M. W. (2003). Niche
construction. The neglected process in evolution.
http://www.nicheconstruction.com/.
Olson, K. R., Spelke, E. S. (2008). Foundations of cooperation in
young children. Cognition, 108(1), 222–231.
Oxnard, C. E. (2004). Brain evolution: Mammals, primates,
chimpanzees, and humans. International Journal of Primatology,
25(5), 1127–1158.
Papineau, D. (2005). Social learning and the Baldwin effect. W: A.
Zilhão (red.), Evolution, rationality and cognition: A cognitive
science for the twenty-first century. New York: Routledge.
Pasik, P., Pasik, T. (1982). Visual functions in monkeys after total
removal of visual cerebral cortex. W: W. D. Neff (red.),
Contributions to sensory physiology (t. 7). New York: Academic
Press.
Pattee, H. H. (2001). Causation, control, and the evolution of
complexity. W: P. B. Andersen, P. V. Christiansen, C. Emmeche,
M. O. Finnerman (red.), Downward causation: Minds, bodies and
matter. Copenhagen: Aarhus University Press.
Petersen, S. E., Fox, P. T., Posner, M. I., Mintun, M., Raichle, M. E.
(1988). Positron emission tomographic studies of the cortical
anatomy of single-word processing. Nature, 331(6157), 585–589.
Phelps, E. A., Gazzaniga, M. S. (1992). Hemispheric differences in
mnemonic processing: The effects of left hemisphere
interpretation. Neuropsychologia, 30(3), 293–297.
Pinker, S. (13 stycznia 2008). The moral instinct. The New York
Times. http:www.nytimes.com.
Pomerat, C. M. (1963). Activities associated with neuronal
regeneration. The Anatomical Record, 145(2), 371.
Premack, D. (2007). Human and animal cognition: Continuity and
discontinuity. Proceedings of the National Academy of Sciences of
the United States of America, 104(35), 13861–13867.
Premack, D., Premack, A. (1997). Infants attribute value to the
goal-directed actions of self-propelled objects. Journal of
Cognitive Neuroscience, 9(6), 848–856.
Preuss, T. M. (2001). The discovery of cerebral diversity: An
unwelcome scientific revolution. W: D. Falk, K. R. Gibson (red.),
Evolutionary anatomy of the primate cortex. Cambridge:
Cambridge University Press.
Preuss, T. M. (2003). What is it like to be a human? W: M. S.
Gazzaniga (red.), The Cognitive Neurosciences III. Cambridge,
MA: The MIT Press.
Preuss, T. M., Coleman, G. Q. (2002). Human-specific organization
of primary visual cortex: Alternating compartments of dense cat-
301 and calbindin immunoreactivity in layer 4A. Cerebral Cortex,
12(7), 671–691.
Preuss, T. M., Qi, H., Kaas, J. H. (1999). Distinctive
compartmental organization of human primary visual cortex.
Proceedings of the National Academy of Sciences of the United
States of America, 96(20), 11601–11606.
Prinz, A. A., Bucher, D., Marder, E. (2004). Similar network
activity from disparate circuit parameters. Nature Neuroscience,
7(12), 1345–1352.
Puce, A., Perrett, D. (2003). Electrophysiology and brain imaging of
biological motion. Philosophical Transactions of the Royal Society
of London B: Biological Sciences, 358, 435–446.
Puit, G. (6 stycznia 2002). 1978 Mutilation: Family relieved by
Singleton’s death. Review
Journal.http://crimeshots.com/VincentNightmare.html.
Purves, D. An empirical explanation: Simultaneous brightness
contrast.
http://www.purveslab.net/research/explanation/brightness/brightness.html#
Purves, D., Williams, S. M., Nundy, S., Lotto, R. B. (2004).
Perceiving the intensity of light. Psychological Review, 111(1),
142–158.
Putman, M. C., Steven, M. S., Doron, C., Riggall, A. C., Gazzaniga,
M. S. (2009). Cortical projection topography of the human
splenium: Hemispheric asymmetry and individual difference.
Journal of Cognitive Neuroscience, 22(8), 1662–1669.
Rakic, P. (2005). Vive la difference! Neuron, 47(3), 323–325.
Rakoczy, H., Warneken, F., Tomasello, M. (2008). The sources of
normativity: Young children’s awareness of the normative
structure of games. Developmental Psychology, 44(3), 875–881.
Ramachandran, V. S. (1995). Anosognosia in parietal lobe
syndrome. Conciousness and Cognition, 4(1), 22–51.
Richards, J. R. (2000). Human nature after Darwin. New York:
Routledge.
Rilling, J. K., Glasser, M. F., Preuss, T. M., Ma, X., Zhao, T., Hu,
X., Behrens, T. E. J. (2008). The evolution of the arcuate
fasciculus revealed with comparative DTI. Nature Neuroscience,
11(4), 426–428.
Rilling, J. K., Insel, T. R. (1999). Differential expansion of neural
projection systems in primate brain evolution. Neuroreport,
10(7), 1453–1459.
Ringo, J. L. (1991). Neuronal interconnection as a function of brain
size. Brain, Behavior and Evolution, 38(1), 1–6.
Rioult-Pedotti, M. S., Donoghue, J. P., Dunaevsky, A. (2007).
Plasticity of the synaptic modification range. Journal of
Neurophysiology, 98(6), 3688–3695.
Rizzolatti, G., Fadiga, L., Gallese, V., Fogassi, L. (1996). Premotor
cortex and the recognition of motor actions. Cognitive Brain
Research, 3(2), 131–141.
Roberts, S. G. B., Dunbar, R. I. M., Pollet, T. V., Kuppens, T.
(2009). Ex ploring variation in active network size: Constraints
and ego characteristics. Social Networks, 1(2), 138–146.
Roser, M. E., Fugelsang, J. A., Dunbar, K. N., Corballis, P. M.,
Gazzaniga, M. S. (2005). Dissociating processes supporting
causal perception and causal inference in the brain.
Neuropsychology, 19(5), 591–602.
Roser, M., Gazzaniga, M. S. (2004). Automatic brains –
Interpretive minds. Current Directions in Psychological Science,
13(2), 56–59.
Sakata, S., Komatsu, Y., Yamamori, T. (2005). Local design
principles of mammalian cortical networks. Neuroscience
Research, 51(3), 309–315.
Scalia, A. (2002). Atkins v. Virginia (00-8452) 536 U. S. 304. Dostęp
z 9 sierpnia 2010. http://www.law.cornell.edu/supct/html/00-
8452.ZD1.html
Schachter, S., Singer, J. E. (1962). Cognitive, social, and
physiological de terminants of emotional state. Psychology
Review, 69, 379–399.
Schauer, F. (2010). Neuroscience, lie-detection, and the law:
Contrary to the prevailing view, the suitability of brain-based
lie-detection for courtroom or forensic use should be determined
according to legal and not scientific standards. Trends in
Cognitive Science, 14(3), 101–103.
Shariff, G. A. (1953). Cell counts in the primate cerebral cortex.
Journal of Comparative Neurology, 98(3), 381–400.
Shariff, A. F., Greene, J. D., Schooler, J. W. (w druku). His brain
made him do it: Encouraging a mechanistic worldview reduces
punishment.
Shepher, J. (1983). Incest: A biosocial view. Orlando, FL: Academic
Press.
Sin, W. C., Haas, K., Ruthazer, E. S., Cline, H. T. (2002). Dendrite
growth increased by visual activity requires NMDA receptor and
Rho GTPases. Nature, 419(6906), 475–480.
Singer, T., Seymour, B., O’Doherty, J., Kaube, H., Dolan, R. J.,
Frith, C. D. (2004). Empathy for pain involves the affective but
not sensory components of pain. Science, 303, 1157–1162.
Sloane, S., Baillargeon, R. (2010). 2,5-Year-olds divide resources
equally between two identical non-human agents. Sesja
posterowa podczas dorocznego zjazdu Międzynarodowego
Stowarzyszenia Studiów nad Niemowlętami, Baltimore, MD.
Snead, O. C. (2006). Neuroimaging and the courts: Standards and
illustrative case index. Report for Emerging Issues in
Neuroscience Conference for State and Federal Judges.
http://webcache.googleusercontent.com/search?
q=cache:CTy_7pLokKYJ:www.ncsconline.org/d_research/stl/dec06/Snead%25
%2520modified%29.doc+simon+pirela&cd=108&hl=en&ct=clnk&gl=us&
client=firefox-a.
Soon, C. S., Brass, M., Heinze, H.-J., Haynes, J.-D. (2008).
Unconscious determinants of free decisions in the human brain.
Nature Neuroscience, 11(5), 543–545.
Spake, A. (5 marca 1997). Newsreal: The return of Larry Singleton.
Salon. http://www.salon.com.
Spelke, E. S. (1991). Physical knowledge in infancy: Reflections on
Piaget’s theory. W: S. Carey, R. Gelman (red.), The epigenesis of
mind: Essays on biology and cognition. Hillsdale, NJ: Lawrence
Erlbaum Associates.
Spelke, E. S. (1994). Initial knowledge: Six suggestions. Cognition,
50, 443–447.
Sperry, R. (1939). The functional results of muscle transposition in
the hind limb of the rat. The Journal of Comparative Neurology,
73(3), 379–404.
Sperry, R. (1943). Functional results of crossing sensory nerves in
the rat. The Journal of Comparative Neurology, 78(1), 59–90.
Sperry, R. W. (1963). Chemoaffinity in the orderly growth of nerve
fiber pat terns and connections. Proceedings of the National
Academy of Sciences of the United States of America, 50(4), 703–
710.
Sperry, R. W. (1968). Hemisphere deconnection and unity in
conscious awareness. American Psychologist, 23(10), 723–733.
Sperry, R. (1984). Consciousness, personal identity and the divided
brain. Neuropsychologia, 22(6), 661–673.
Spinoza, B. (2006). Etyka wyłożona sposobem geometrycznym
i podzielona na pięć części. Kraków: Wydawnictwo Zielona Sowa.
Sporns, O., Tononi, G., Edelman, G. M. (2002). Theoretical
neuroanatomy and the connectivity of the cerebral cortex.
Behavioural Brain Research, 135(1–2), 69–74.
Staff working paper (2004). An overview of the impact of
neuroscience evidence in criminal law. The President’s council on
Bioethics.
http://bioethics.georgetown.edu/pcbe/background/neuroscience_evidence.htm
Stamm, J. S., Sperry, R. W. (1957). Function of corpus callosum in
contralateral transfer of somesthetic discrimination in cats.
Journal of Comparative Physiological Psychology, 50(2), 138–
143.
Stephens, G. J., Silbert, L. J., Hasson, U. (2010). Speaker-listener
neural coupling underlies successful communication. Proceedings
of the National Academy of Sciences of the United States of
America, 107(32), 14425–14430.
Striedter, G. (2005). Principles of brain evolution. Sunderland, MA:
Sinauer Associates, Inc.
Sutherland, S. (1989). The international dictionary of psychology.
New York: Continuum.
Talairach, P. T., Tournoux, P. (1988). Co-planar stereotaxic atlas
for the hu man brain: 3-D proportional system: An approach to
cerebral imaging. New York: Thieme Medical Publishers.
Taylor, M. (1 stycznia 2002). Lawrence Singleton, despised rapist,
dies / He chopped off teenager’s arms in 1978. San Francisco
Chronicle. http:www.sfgate.com.
Thaler, D., Chen, Y. C., Nixon, P. D., Stern, C. E., Passingham, R.
E. (1995). The functions of the medial premotor cortex. I. Simple
learned movements. Experimental Brain Research, 102(3), 445–
460.
Tse, P., Cavanagh, P., Nakayama, K. (1998). The role of parsing in
high-level motion processing. W: T. Watanabe (red.), High-level
motion processing: Computational, neurobiological, and
psychophysical perspectives. Cambridge, MA: The MIT Press.
Turk, D. J., Handy, T. C., Gazzaniga, M. S. (2005). Can perceptual
expertise account for the own-race bias in face recognition?
A split-brain study. Cognitive Neuropsychology, 22(7), 877–883.
United Kingdom House of Lords decisions. Daniel M’Naghten’s
case. May 26, June 19, 1843.
http://www.bailii.org/uk/cases/UKHL/1843/J16.html.
Uskul, A. K., Kitayama, S., Nisbett, R. E. (2008). Ecocultural basis
of cognition: Farmers and fishermen are more holistic than
herders. Proceedings of the National Academy of Sciences of the
United States of America, 105(25), 8552–8556.
Vaish, A., Carpenter, M., Tomasello, M. (2010). Moral mediators of
young children’s prosocial behavior toward victims and
perpetrators. Sesja posterowa podczas dorocznego zjazdu
Międzynarodowego Stowarzyszenia Studiów nad Niemowlętami,
Baltimore, MD.
Van Baaren, R. B., Holland, R. W., Kawakami, K., Van
Knippenberg, A. (2004). Mimicry and prosocial behavior.
Psychological Science, 15(1), 71–74.
Van Biema, D., Drummond, T., Faltermayer, C., Harrison, L. (3
marca 1997). A recurring nightmare. Time. http://www.time.com.
Van Wagenen, W. P., Herren, R. Y. (1940). Surgical division of
commissural pathways in the corpus callosum: Relation to
spread of an epileptic attack. Archives of Neurology and
Psychiatry, 44(4), 740–759.
Varian, H. R. (2007). Position auctions. International Journal of
Industrial Organization, 25(6), 1163–1178.
Vermeire, B., Hamilton, C. R. (1998). Inversion effect for faces in
split-brain monkeys. Neuropsychologia, 36(10), 1003–1014.
Visalberghi, E., Fragaszy, D. M. (1990). Do monkeys ape? W: S. T.
Parker, K. R. Gibson (red.), Language and intelligence in
monkeys and apes. Cambridge: Cambridge University Press.
Vohs, K. D., Schooler, J. W. (2008). The value in believing in free
will. Encouraging a belief in determinism increases cheating.
Psychological Science, 19(1), 49–54.
Vohs, K. D., Baumeister, R. F., Schmeichel, B. J., Twenge, J. M.,
Nelson, N. M., Tice, D. M. (2008). Making choices impairs
subsequent self-control: A limited resource account of decision
making, self-regulation and ac tive initiative. Journal of
Personality and Social Psychology, 94, 883–898.
Volpe, B. T., Ledoux, J. E., Gazzaniga, M. S. (1979). Information
processing of visual stimuli in an „extinguished” field. Nature,
282(5740), 722–724.
Warneken, F., Hare, B., Melis, A. P., Hanus, D., Tomasello, M.
(2007). Spontaneous altruism by chimpanzees and young
children. PLoS Biology, 5(7), 1414–1420.
Warneken, F., Tomasello, M. (2006). Altruistic helping in human
infants and young chimpanzees. Science, 311, 1301–1303.
Warneken, F., Tomasello, M. (2007). Helping and cooperation at 14
months of age. Infancy, 11(3), 271–294.
Warneken, F., Tomasello, M. (2009). Varieties of altruism in
children and chimpanzees. Trends in Cognitive Science, 13(9),
397–402.
Watson, J. (1990). Behawioryzm oraz psychologia, jak ją widzi
behawiorysta. Warszawa: PWN.
Watts, D. J., Strogatz, S. H. (1998). Collective dynamics of „small-
world” networks. Nature, 393, 440–442.
Weisberg, D. S., Keil, F. C., Goodstein, J., Rawson, E., Gray, J. R.
(2008). The seductive allure of neuroscience explanations.
Journal of Cognitive Neu roscience, 20, 470–477.
Weiss, P. A. (1934). In vitro experiments on the factors
determining the course of the outgrowing nerve fiber. Journal of
Experimental Zoology, 68(3), 393–448.
Westermarck, E. A. (1891). The History of Human Marriage. New
York: Mac millan.
Whiten, A., Ham, R. (1992). On the nature and evolution of
imitation in the animal kingdom: Reappraisal of a century of
research. W: P. J. B. Slater, J. S. Rosenblatt, C. Beer, M.
Milinski (red.), Advances in the study of behavior. New York:
Academic Press.
Wilkinson, R. A. (1997). A shifting paradigm: Modern restorative
justice principles have their roots in ancient cultures. Corrections
Today. http://www.drc.state.oh.us/web/Articles/article28.htm.
Williamson, A., Spencer, D. D., Shepherd, G. M. (1993).
Comparison be tween the membrane and synaptic properties of
human and rodent dentate granule cells. Brain Research, 622(1–
2), 194–202.
Wolf, A. P. (1970). Childhood association and sexual attraction:
A further test of the Westermarck hypothesis. American
Anthropologist, 72(3), 864–874.
Wolford, G., Miller, M. B., Gazzaniga, M. S. (2000). The left
hemisphere’s role in hypothesis formation. Journal of
Neuroscience, 20(6), RC64.
Wolford, G., Miller, M. B., Gazzaniga, M. S. (2004). Split decisions.
W: M. S. Gazzaniga (red.), The Cognitive Neurosciences III.
Cambridge, MA: The MIT Press.
Xu, T., Yu, X., Perlik, A. J., Tobin, W. F., Zweig, J. A., Tennant, K.,
Zuo, Y. (2009). Rapid formation and selective stabilization of
synapses for enduring motor memories. Nature, 462(7275), 915–
919.
Yabar, Y., Cheung, N., Hess, U., Rochon, G., Bonneville-Hébert, M.
(2001). Dis-moi si vous êtes intimes, je te dirais si tu mimes [Tell
me if you’re intimate and I’ll tell you if you’ll mimic]. Paper
presented at the 24th Annual Meeting of the Société Québécoise
pour la Recherche en Psychologie, October 26–28. Chicoutimi,
Canada.
Zaidel, E. (1990). Language functions in the two hemispheres
following cerebral commissurotomy and hemispherectomy. W: F.
Boller, J. Grafman (red.), Handbook of Neuropsychology (t. 4).
Amsterdam: Elsevier.
Tytuł: Istota człowieczeństwa

Podtytuł: Co sprawia że jesteśmy wyjątkowi

Autor: Michael S. Gazzaniga


Seria: Mistrzowie psychologii

Przekład: Agnieszka Nowak

Wydawca: Smak Słowa

ISBN 978-83-928234-8-3

W 2008 roku książka została uznana za jedną z 10 najlepszych


książek naukowych – Top Best of 2008 – Amazon.com

„Oto książka, w której znajdziesz najlepsze naukowe wyjaśnienie


istoty człowieczeństwa”

– Steven Pinker

Jeden z najwybitniejszych przedstawicieli neuronauki próbuje


wyjaśnić istotę człowieczeństwa, analizując biologiczną,
psychologiczną i w dużej mierze społeczną naturę naszego gatunku
w społecznym kontekście naszego życia.

Co takiego wydarzyło się w toku ewolucji, co uczyniło człowieka


istotą tak wyjątkową? Michael Gazzaniga w przystępny sposób
analizuje szeroki zakres badań naukowych, aby wskazać
decydującą zmianę, dzięki której staliśmy się myślącymi, czującymi
istotami ludzkimi, różnymi od naszych przodków.
Neuronauka od pięćdziesięciu lat próbuje zgłębić naturę naszego
„ja”, koncentrując się na systemach mózgowych leżących u podstaw
języka, pamięci, emocji i percepcji. Dotąd jednak nie brała pod
uwagę oczywistego faktu, że my, ludzie przez większość czasu
myślimy o procesach społecznych, porównując się z innymi
i próbując oszacować ich intencje. W książce Istota człowieczeństwa
Gazzaniga rozważa kilka powiązanych ze sobą zagadnień, między
innymi źródła wyjątkowości ludzkiego mózgu, doniosłą rolę języka
i sztuki w definiowaniu ludzkiej kondycji, naturę świadomości,
a nawet sztuczną inteligencję.
Kto tu rządzi
Spis treści

Okładka
Karta tytułowa
W SERII
Dedykacja
PODZIĘKOWANIE
PRZEDMOWA
ROZDZIAŁ 1 Jacy jesteśmy
ROZDZIAŁ 2 Mózg równoległy i rozproszony
ROZDZIAŁ 3 Interpretator
ROZDZIAŁ 4 Porzućmy ideę wolnej woli
ROZDZIAŁ 5 Umysł społeczny
ROZDZIAŁ 6 Prawo to my
POSŁOWIE
BIBLIOGRAFIA
***
Karta redakcyjna
Tytuł oryginału: Who's in charge?

Copyright © 2012 by Michael S. Gazzaniga

Copyright © 2013 for the Polish edition by Wydawnictwo Smak Słowa

Copyright © for the Polish translation by Agnieszka Nowak

Ilustracja została zaczerpnięta przez autora z książki Rogera N.


Sheparda Mind Sights.
Reprinted by permission of Henry Holt and Company, LLC.

Recenzje wydawnicze:
prof. Tomasz Maruszewski
prof. Piotr Wolski

Edytor: Anna Świtajska


Redakcja: Małgorzata Jaworska
Korekta: Anna Mackiewicz
Redakcja merytoryczna i wstęp: prof. Rafał Ohme
Opracowanie graficzne i skład: Intergraf Gdańsk
Okładka i strony tytułowe: Agnieszka Wójkowska
Ilustracje wykorzystane na okładce: © istockphoto.com/wildpixel

ISBN: 978-83-62122-78-3

Smak Słowa
ul. Sobieskiego 26/4
81-781 Sopot
tel./fax (+48 58) 551 01 98
www.smakslowa.pl

Plik ePub przygotowała firma eLib.pl


al. Szucha 8, 00-582 Warszawa
e-mail: kontakt@elib.pl
www.eLib.pl

You might also like