CD2 - Daj Mi Pić - Józef Augustyn SJ

You might also like

Download as doc, pdf, or txt
Download as doc, pdf, or txt
You are on page 1of 166

Józef Augustyn SJ

Daj mi pić

IGNACJAŃSKA METODA MEDYTACJI

I. ISTOTA I CEL KONTEMPLACJI

1. Czym jest kontemplacja ewangeliczna?


2. Cel kontemplacji ewangelicznej
3. Kontemplacja domaga się trudu
4. Bezpośrednie przygotowanie do kontemplacji

II. METODA KONTEMPLACJI EWANGELICZNEJ

1. Trzy akty strzeliste


2. Metoda medytacji a metoda kontemplacji ewangelicznej
3. Potrójna rozmowa
4. Postawa ciała w kontemplacji
5. Refleksja po kontemplacji
6. Powtórzenia kontemplacji
 
WPROWADZENIA DO KONTEMPLACJI

III. MODLITWA OFIAROWANIA SIEBIE JEZUSOWI

1. Więcej kochać
2. Modlitwa ofiarowania

IV. RABBI, GDZIE MIESZKASZ?

1. Spotkanie w milczeniu
2. Czego szukacie?
3. Rabbi, gdzie mieszkasz?
4. Chodźcie, a zobaczycie!
5. Chcę i pragnę naśladować Jezusa

V. WCIELENIE

1. Zagrożony rodzaj ludzki


2. Dokonajmy odkupienia
3. Zwiastowanie
4. Oto ja służebnica Pańska!

VI. NARODZENIE JEZUSA

1. Panowanie na tronie Dawida


2. Niebezpieczna podróż
3. Narodzenie w stajni
4. Pokłon pasterzy

VII. DWUNASTOLETNI JEZUS

1. Dom modlitwy
2. Przysłuchiwał się i zadawał im pytania
3. Być w tym, co należy do Ojca
4. Oni jednak nie zrozumieli

VIII. ŻYCIE UKRYTE

1. Trzydzieści lat w ukryciu


2. Ubóstwo Nazaretu
3. Praca Jezusa w Nazarecie
4. Bezinteresowność w oddaniu się Ojcu
5. Samotność Jezusa

IX. DWA SZTANDARY

1. Walka Jezusa z szatanem


2. Sztandar szatana
3. Sztandar Chrystusa

X. TRZY PARY LUDZI

1. Przypowieść o trzech parach ludzi


2. Postawa pierwszej pary ludzi
3. Postawa drugiej pary ludzi
4. Postawa trzeciej pary ludzi

XI. CHRZEST JEZUSA

1. Jezus przyjął chrzest


2. Bóg w Trójcy Świętej
3. Jedność pomiędzy modlitwą, działaniem Ducha Świętego i wypełnianiem misji

XII. BŁOGOSŁAWIENI JESTEŚCIE — BIADA WAM

1. Kim jest bogacz, a kim ubogi?


2. Błogosławieni ubodzy — biada bogaczom
3. Ubóstwo Jezusa
4. Misterium Paschalne

XIII. ODWAGI, JA JESTEM!

1. Z inicjatywy Jezusa
2. Zaangażowanie uczniów
3. Wyszedł na górę, aby się modlić
4. Odwagi, Ja jestem!
XIV. WIERZĘ, ZARADŹ MEMU NIEDOWIARSTWU!

1. O plemię niewierne, dopóki mam być z wami?


2. Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy
3. Zaradź memu niedowiarstwu

XV. BURZA NA JEZIORZE

1. Jezus wszedł do łodzi


2. Burza na jeziorze
3. Sen Jezusa w łodzi
4. Moje doświadczenie obecności Jezusa
5. Cud uzdrowienia serca
6. Kimże On jest?

XVI. WOLNOŚĆ JEZUSA

1. Dążenie do wolności
2. Jezus Chrystus źródłem wolności
3. Wolność Jezusa wobec życia doczesnego
4. Wolność Jezusa wobec posiadania materialnego
5. Wolność Jezusa wobec potrzeb ciała
6. Wolność Jezusa wobec ludzkiej miłości

XVII. DAJ MI PIĆ

1. Miłość wyłączna
2. Nasza słabość w relacji z Jezusem
3. Żywa woda
4. Miłość darem z siebie
5. Zawołaj swego męża

XVIII. POŻEGNANIE W BETANII

1. Bóg kocha tych, którzy dają z radością


2. Rozdrażnienie Judasza
3. Od czasu do czasu służyć Bogu z przyjemnością

XIX. PRZEMIENIENIE NA GÓRZE

1. Przemienienie na górze zapowiedzią tajemnic paschalnych


2. Przez krzyż do chwały
3. Misterium tremendum et fascinosum
4. To jest mój Syn umiłowany
5. Nie nazywam was sługami
6. Aby radość wasza była pełna
 
ROZWAŻANIA REKOLEKCYJNE
XX. ŚWIADOMOŚĆ WŁASNYCH UCZUĆ

1. Trzecie pomieszczenie
2. Zdławiony świat emocji
3. Rezygnacja z kreowania rzeczywistości emocjonalnej
4. Pokonać opór
5. Uzdrowienie uczuć
6. Miłość i karcenie
7. Na miłość się nie zasługuje
8. Odzyskiwanie zdławionych emocji

XXI. DAR WOLI BOŻEJ

1. Jezus szuka woli swojego Ojca


2. Woli Bożej trzeba szukać
3. Posłuszeństwo i zaangażowanie
4. Dwa niebezpieczeństwa w szukaniu woli Bożej
5. Działanie Boga w człowieku

XXII. ROZEZNAWANIE DUCHOWE SZUKANIEM WOLI BOŻEJ

1. Znaki rozeznawania woli Bożej


2. Natchnienia wewnętrzne
3. Jak postępować w chwilach wątpliwości?
4. Człowiek znakiem woli Bożej
5. Poznanie świata a znaki woli Bożej

XXIII. ROZEZNAWANIE WAŻNYCH DECYZJI ŻYCIOWYCH

1. Zweryfikować ludzki wymiar


2. Zweryfikować wymiar duchowy
3. Przyjęcie pomocy Kościoła
4. Metoda rozeznawania duchowego
5. Zaangażowanie i czas

XXIV. DROGA ŻYCIA MAŁŻEŃSKIEGO

1. Miłość aż do śmierci
2. Małżeństwo drogą do Boga
3. Płodność apostolskim wymiarem małżeństwa

XXV. POWOŁANIE DO CELIBATU

1. Bezżenni dla Królestwa niebieskiego


2. Samotność w celibacie
3. Potrzeba rozwoju w celibacie
4. Pomoce w zachowaniu celibatu

XXVI. EWANGELICZNE UBÓSTWO


1. Wezwanie do ewangelicznego ubóstwa
2. Sens ewangelicznego ubóstwa dzisiaj
3. Ubogacenie się przez ubóstwo
4. Sposoby praktykowania ewangelicznego ubóstwa
 
JAK MOŻNA WYKORZYSTAĆ PROPONOWANE ROZWAŻANIA?

1. Dla odprawienia drugiego tygodnia Ćwiczeń


2. Dla odprawienia drugiego tygodnia w życiu codziennym
3. Jako wprowadzenie do przedłużonej modlitwy indywidualnej

IGNACJAŃSKA METODA MEDYTACJI

I. ISTOTA I CEL KONTEMPLACJI 1

 W drugim tygodniu Ćwiczeń duchownych św. Ignacy wprowadza nas w nowy sposób
modlitwy: w tak zwaną kontemplację ewangeliczną. Jej właśnie poświęcimy nasze obecne
rozważania.

1. Czym jest kontemplacja ewangeliczna?

Kontemplacja jest przede wszystkim szukaniem serdecznego, intymnego spotkania z Osobą


Jezusa. Miejsce spotkania tworzy ewangeliczny opis życia Jezusa w czterech Ewangeliach.
Właśnie dlatego mówimy o kontemplacji ewangelicznej.

Ewangelie opowiadają nam o całym życiu Jezusa: o Jego Wcieleniu, o życiu ukrytym,
o życiu publicznym, o Jego nauce oraz o Jego śmierci i Zmartwychwstaniu.

Ziemskie życie Jezusa, Jego człowieczeństwo jest znakiem, jest sakramentem, który
umożliwia nam poznanie Tajemnicy samego Boga. Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca
— powie Jezus (J 14, 9).

Patrząc na człowieczeństwo Jezusa oczami ciała, możemy widzieć Jego Bóstwo oczami
duszy. Całe życie Jezusa, każde Jego słowo i każdy Jego gest opowiada nam Dobrą Nowinę.
Istotną treść tej Dobrej Nowiny stanowi nieskończona miłość Boga do nas.

Jezus objawia nam tajemnicę miłości Boga nie tylko wtedy, gdy mówi o niej wprost.
Objawia nam ją także wówczas, kiedy przebywa z ludźmi, uzdrawia, pracuje; Jezus objawia
nam miłość Boga wtedy, gdy odpoczywa, modli się, spożywa posiłki. Najwyraźniej
przemawia do nas jednak wówczas, kiedy dla nas cierpi, umiera i zmartwychwstaje.
Pełnia Bóstwa obecna w życiu Jezusa uświęca każde Jego słowo, każdy czyn, każdy gest.
Cała ludzka rzeczywistość doznała w Jezusie uświęcenia. I dlatego wszystko, co opisują
Ewangelie stanowi dla nas pouczenie o tym, kim my jesteśmy, kim mamy się stawać i jak
mamy żyć. Dzięki Ewangelii odkrywamy cel i sens naszego życia, odkrywamy naszą ludzką
tożsamość.

2. Cel kontemplacji ewangelicznej

Jako główny cel kontemplacji Ignacy przedstawia dogłębne poznanie Pana, który dla mnie
stał się człowiekiem, abym Go więcej kochał i więcej szedł w Jego ślady (ĆD, 104) 2.

Poznać Pana Jezusa, to poznać Syna Bożego, który stał się człowiekiem — z miłości do
człowieka. Poznanie Pana Jezusa ma prowadzić do miłowania Go. Poznana miłość zaprasza
nas do udzielenia odpowiedzi miłością na miłość.

Miłowanie zaś Pana Jezusa ma prowadzić do naśladowania Go w całym Jego życiu. Dzięki
poznaniu, miłowaniu i naśladowaniu Chrystusa stajemy się podobni do Niego; stajemy się
obrazem Syna Bożego (Rz 8, 29). Odzyskujemy w ten sposób pierwotne podobieństwo, które
zaszczepił w nas Pan Bóg w ogrodzie Eden w chwili stworzenia.

W poznawaniu, miłowaniu i naśladowaniu Jezusa nie chodzi jednak o zewnętrzne


upodobnienie się do Niego. Nie chodzi o jakieś widoczne dla oka efekty ludzkiej przemiany.
Chodzi raczej o przebóstwienie całego naszego życia. Przebóstwienie życia rozpoczyna się
od przebóstwienia serca. Dzięki przebóstwionemu sercu zaczynamy tak jak Jezus przeżywać,
tak jak On myśleć, tak jak On decydować i tak jak On działać.

Kształtowanie siebie na wzór Jezusa Chrystusa jest jednak nie tylko owocem silnej ludzkiej
woli, ale jest również owocem wpatrywania się w Jezusa, słuchania Go, wiernego
towarzyszenia Mu. Wytrwała kontemplacja ewangeliczna powoli, ale dogłębnie i skutecznie
przenika całego człowieka. Kontemplacja dając nam poznanie Jezusa, rozbudza w nas
pragnienie Jego miłości. Płonące zaś miłością serce człowieka popycha go do całkowitego
oddania się kochanej osobie i postępowania według jej pragnień. Tak więc przemiana
zewnętrzna człowieka rodzi się jako owoc przemienionego serca i umysłu, kształtowanego na
wzór serca Jezusa.

3. Kontemplacja domaga się trudu

Jezus nie wprowadza swoich uczniów w złudzenia, obiecując im łatwe życie. Z naciskiem
podkreślał, że kto chce iść za Nim, winien się zaprzeć samego siebie, wziąć swój krzyż i  iść
w Jego ślady (por. Mt 16, 24). Przebóstwianie serca ludzkiego oznacza bolesne umieranie
starego człowieka w nas.

Historia uczniów Jezusa — opisana w Ewangeliach — pokazuje nam, jak wielkie opory
towarzyszyły przemianie ich serc. Ale Jezus był bardzo cierpliwy i wyrozumiały dla nich.
Dopiero wierne kontemplowanie wszystkich słów, gestów i czynów Jezusa pozwala nam
doświadczyć ewangelicznego paradoksu, że jarzmo umierania starego człowieka jest słodkie,
lekkie i daje głęboki pokój serca.

4. Bezpośrednie przygotowanie do kontemplacji

Bezpośrednio przed kontemplacją lub też w dniu poprzedzającym ją możemy poświęcić


kilkanaście minut na przygotowanie modlitwy. W czasie przygotowania wybrany fragment
z Ewangelii możemy przeczytać kilka razy różnymi metodami, podobnie jak to czyniliśmy
w przygotowaniu do medytacji w pierwszym tygodniu Ćwiczeń duchownych. Oto
proponowane metody czytania.

Pierwsza metoda. Wybrany tekst czytamy w sposób ciągły, zdanie po zdaniu. Warto w ten
sposób przeczytać tekst dwa, trzy, a nawet więcej razy. W tym sposobie czytania chodzi o to,
aby dobrze poznać tekst: jego treść, jego zawartość historyczną, jego przesłanie duchowe.

Druga metoda czytania. Za drugim razem czytamy tekst wolniej, zatrzymując się krótko po
każdym zdaniu. W drugim sposobie czytania nie chodzi nam o poznawanie, ale raczej
o smakowanie tego, co wcześniej poznaliśmy. Koncentrujemy się przede wszystkim na
duchowym, nadprzyrodzonym wymiarze perykopy ewangelicznej.

Wreszcie trzecie metoda czytania. W tej metodzie zatrzymujemy się w dowolnym miejscu
dowolną ilość czasu. Trwamy w wybranym zdaniu, słowie, myśli tyle czasu, ile
potrzebujemy. Próbujemy uchwycić to, co nas najbardziej uderza, co przyciąga naszą uwagę.
W tym sposobie czytania szukamy tych miejsc w naszym życiu, do których Słowo Boże
pragnie wyraźniej i głębiej przemówić. Pomocą w kontemplacji może być zanotowanie
pewnych myśli, odczuć, natchnień, które zrodzą się w czasie przygotowania.

Kontemplacja wymaga wyciszenia wewnętrznego. Stąd też św. Ignacy radzi nam przed
modlitwą uspokoić swego ducha siedząc lub chodząc, jak uznam za lepsze i rozważać, dokąd
się udaję i po co (ĆD, 239). Zachęca nas także, aby odłączyć się od wszelkiej troski
doczesnej. Bardzo pomaga w dobrym przeżyciu rekolekcji, aby na początku powierzyć
wszystkie sprawy Bogu i wejść w nie lekkim sercem.

Podstawowe jednak przygotowanie do kontemplacji winno polegać na rozbudzeniu w nas


ducha otwartości i hojności wobec Jezusa. Dzięki takiej postawie serca możemy Chrystusowi
złożyć w ofierze całą naszą wolność, aby On sam posługiwał się nią wedle najświętszej woli
swojej (ĆD, 106).

 
1
 Rozważania nr I, II, IV–XIII, XIX — por. J. Augustyn, Rabbi, gdzie mieszkasz?, Wydawnictwo M, Kraków
1993. Rozważanie nr III — por. J. Augustyn, Jak dokonywać wyborów, Wydawnictwo M, Kraków 1995.
Rozważania nr XX–XXIII — J. Augustyn, Jak szukać i znajdować wolę Bożą, Wydawnictwo M, Kraków 1993.
Rozważania nr XXIV–XXV — por. J. Augustyn, Integracja seksualna, Wydawnictwo M, Kraków 1994.
Rozważanie nr XXVI — por. J. Augustyn, Ubóstwo ewangeliczne, Wydawnictwo WAM, Kraków 1992.
2
 Św. Ignacy Loyola, Ćwiczenia duchowne (=ĆD), WAM, Kraków 1991.

II. METODA KONTEMPLACJI EWANGELICZNEJ

Spróbujmy krótko opisać metodę kontemplacji ewangelicznej. Kontemplację ewangeliczną,


podobnie zresztą jak medytację, rozpoczynamy od trzech krótkich aktów strzelistych, które
nazywamy przygotowaniami.

1. Trzy akty strzeliste

Po pierwsze, prosić Boga, Pana naszego, aby wszystkie moje zamiary, decyzje i czyny były
skierowane w sposób czysty do służby i chwały Jego Boskiego Majestatu (Ćd, 46). Jest to
w gruncie rzeczy prośba o doświadczenie wielkiej miłości, do której wzywa pierwsze
przykazanie: Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swym sercem, całą swoją duszą,
całym swym umysłem i całą swoją mocą (Mk 12, 30). Tylko człowiek, który czuje się przez
Boga kochany i jednocześnie sam kocha Go całym sercem i całą duszą, człowiek wolny
wobec rzeczy, może kierować wszystkie zamiary, decyzje i czyny w sposób czysty do służby
i chwały Jezusa; może oddać całe życie Bogu, ponieważ doświadcza Jego nieskończonej
miłości.

W drugim przygotowaniu mamy wyobrazić sobie konkretną scenę ewangeliczną, która ma


być przez nas kontemplowana. Syn Boży stał się Człowiekiem. Stąd też możemy Go widzieć
naszymi ludzkimi oczyma, słyszeć naszymi ludzkimi uszami, dotykać naszymi rękoma.
Możemy Go poznawać wszystkimi ludzkimi zmysłami. Jesteśmy zaproszeni także do tego,
aby Jezusa wewnętrznie smakować. Możemy to czynić dzięki temu, iż sam ofiarował nam
siebie jako pokarm i napój. Wszystkie podane w Ewangeliach fakty i wydarzenia mają swoje
miejsca materialne, swój konkretny czas, swój przebieg. Są to opisy konkretnych zdarzeń
historycznych. Przywołanie konkretnego obrazu jest pracą naszej wyobraźni. Jeżeli naszej
wyobraźni nie włączymy w modlitwę, będzie nam ona przeszkadzać. Będzie bowiem rodzić
własne obrazy.

I trzeci akt strzelisty: prosić o to, czego chcę i pragnę. Tutaj prosić o dogłębne poznanie
Pana, który dla mnie stał się człowiekiem, abym Go więcej kochał i więcej szedł w Jego
ślady (ĆD, 104). Od naszej ludzkiej strony, do zjednoczenia z Jezusem prowadzą nas przede
wszystkim nasze wewnętrzne pragnienia. Pragnienie Jezusa staje się źródłem poznania Go,
miłowania i naśladowania.

Powoli, w wewnętrznym milczeniu, możliwie najgłębszym, przyciągaj Chrystusa do siebie


gwałtownością pragnienia. Ze wzrokiem utkwionym w dobroć Boga mów: chcę — zachęca
nas L. Cheneviere. Trzeba nam Jezusa przyciągnąć gwałtownością pragnienia. Tylko
gwałtownicy zdobywają Królestwo Boże. Od wielkości naszych pragnień poznania,
pokochania i naśladowania Jezusa zależeć będzie owoc kontemplacji.

2. Metoda medytacji a metoda kontemplacji ewangelicznej

Czym różni się kontemplacja ewangeliczna od medytacji, którą odprawialiśmy w pierwszym


tygodniu Ćwiczeń duchownych? W medytacji podkreśla się przede wszystkim pracę pamięci
i rozumu. Przeważa w niej element myślenia i refleksji. Pokusą medytacji może być
dyskutowanie ze Słowem Bożym. Zamiast konfrontować się ze Słowem Bożym, nawracać
się pod Jego wpływem, możemy usiłować prowadzić jałowe rozważania intelektualne.

Pracując więcej rozumem i pamięcią, możemy nieco pomijać, zaniedbywać pracę serca.
Modlitwa jest jednak przede wszystkim intymnym spotkaniem, dialogiem dwu serc: serca
człowieka z Bożym Sercem.

W drugim tygodniu Ćwiczeń duchownych usiłujemy włączyć w ten dialog serc wszystkie
sfery naszej osobowości. Jesteśmy więc zaproszeni do tego, aby w modlitwie odwołać się już
nie tylko do pracy pamięci i rozumu, lecz także do pracy wyobraźni i zmysłów: do pracy
wzroku, słuchu, wewnętrznego dotyku, wewnętrznego smaku. W ten sposób zaczynamy
wszystkie sfery ludzkiej osoby włączać w intymny dialog z Bogiem. W kontemplacji
modlimy się całą ludzką osobą. We wzorcowej kontemplacji o Wcieleniu św. Ignacy zachęca
nas, by w kontemplowanej scenie ewangelicznej widzieć osoby, jedne po drugich; słuchać,
co one mówią; a potem patrzeć na to, co one czynią. I zastanowić się nad tym wszystkim,
aby jakiś pożytek wyciągnąć dla siebie (ĆD, 106–108).

Tak więc w kontemplacji ewangelicznej pamięć i rozum zostają jakby nieco wyciszone. Do
głosu dochodzą natomiast zmysły: wzrok, słuch, wewnętrzny smak, wyobraźnia oraz intuicja.
Odwołując się właśnie do wyobraźni i intuicji wchodzimy w stan pewnej kontemplatywnej
pasywności. Pasywności w kontemplacji nie należy jednak mylić z brakiem wewnętrznego
zaangażowania i biernością.

Kontemplatywna pasywność polega na spokojnym oglądaniu osób biorących udział


w rozważanej Tajemnicy; na modlitewnym wsłuchiwaniu się w to, co one mówią; na
wpatrywaniu się we wszystkie gesty, które czynią. Jest to więc pewna forma uobecnienia
sobie kontemplowanej sceny ewangelicznej. W tym sposobie modlitwy chodzi najpierw
o naszą obecność w rozważanej Ewangelii. Modlitwa, podobnie jak miłość, nie polega
w pierwszym rzędzie na robieniu czegoś. Polega na tym, by na różny sposób być tak
z Bogiem jak dwie osoby, które nawzajem troszczą się bardzo o siebie, są dla siebie
wzajemnie obecne — mówi P. Divarkar.

Osobowa więź z Jezusem, w której posługujemy się zmysłami, nie polega jedynie na
kontakcie zewnętrznym i zmysłowym. Zmysły zewnętrzne: wzrok, słuch, dotyk, służą
zmysłom wewnętrznym, duszy, sercu, intuicji. Zmysły są tylko językiem potrzebnym do
wypowiedzenia tego, co jest w człowieku najgłębsze. Odwołanie się do zmysłów
w kontakcie z Jezusem ma nam pomóc włączyć nas samych, całą naszą osobę,
w nawiązywanie intymnej jedności z Jezusem.

W kontemplacji o Narodzeniu Jezusa św. Ignacy podpowiada nam: Ja zaś sam stanę się
służką ubożuchnym i niegodnym, patrząc na Jezusa, Maryię i Józefa, kontemplując ich
i służąc im w ich potrzebach tak, jakbym tam znalazł się obecny z całym, jakie tylko jest
możliwe, uszanowaniem i ze czcią (ĆD, 114).

Od kontemplowanej sceny ewangelicznej trzeba nam następnie przejść do osobistego życia:


A potem wejść w siebie samego, aby jakiś pożytek duchowy wyciągnąć — mówi św. Ignacy.
Patrząc na święte osoby Jezusa, Maryię, Apostołów, słuchając wypowiadanych przez nie
słów, obserwując całą kontemplowaną scenę, będziemy pytać siebie: Kim jest Jezus
Chrystus? Jaki jest najgłębsza prawda o Nim? Co w moim życiu przeszkadza Mu zamieszkać
we mnie? Do czego On mnie zaprasza? Jak winno się zmieniać moje życie pod wpływem
Jego Osoby, Jego nauki, a zwłaszcza Jego śmierci i Zmartwychwstania? Całe spotkanie
z Jezusem winno odbywać się w serdecznym dialogu jakby przyjaciel mówił do przyjaciela,
jakby dziecko mówiło do ojca.

Jezus pragnie, aby nasze życie było całkowicie podobne do Jego życia. On pragnie, abyśmy
nie tylko dla Niego trudzili się, pracowali, modlili się, ale także dla Niego cierpieli. Chrystus
pragnie, abyśmy naśladowali Go w znoszeniu wszelkich krzywd i wszelkiej zniewagi i we
wszelkim ubóstwie (ĆD, 98). Jezus pragnie, abyśmy dla Niego i razem z Nim nieśli swój
krzyż, jak On sam dla Ojca i mocą Ojca wziął swój.

3. Potrójna rozmowa

Na zakończenie całej kontemplacji ewangelicznej możemy przeprowadzić potrójną


rozmowę. Najpierw Matce Najświętszej przedstawić natchnienia, myśli i pragnienia, które
zrodziły się w czasie modlitwy. Następnie cały owoc kontemplacji powierzyć Jezusowi,
a przez Jezusa Bogu Ojcu; możemy prosić, uwielbiać, dziękować, przepraszać według
naszych wewnętrznych odczuć i naszych wewnętrznych potrzeb. Wszystko zaś czynić w tym
celu, aby głębiej zjednoczyć się z Jezusem, a w Jezusie z Ojcem.

Na początku korzystania z tej nowej metody modlitwy, jaką jest kontemplacja ewangeliczna,
możemy czuć się nieco skrępowani. Możemy też mieć wrażenie pewnej sztuczności. Ale
w miarę korzystania z niej będziemy uwalniać się stopniowo od tych odczuć. Będziemy też
stopniowo tworzyć sobie swoją własną metodę kontemplacji, dostosowaną bardziej do
naszych konkretnych potrzeb i pragnień. Tak naprawdę bowiem tyle jest sposobów
kontemplacji, ile jest osób kontemplujących.

4. Postawa ciała w kontemplacji

Jaką winniśmy przyjmować postawę ciała na kontemplacji? Św. Ignacy zachęca, aby
rozpocząć kontemplację w dowolnej postawie ciała: np. w postawie klęczącej, leżąc
krzyżem, leżąc na wznak, siedząc lub stojąc. Zawsze jednak należy starać się znaleźć
postawę, która najbardziej odpowiada naszym wewnętrznym potrzebom. Jeśli znajdziemy
odpowiednią postawę ciała, nie należy jej zbyt łatwo zmieniać.

Zawsze modlimy się całą naszą osobą; nie tylko sercem, umysłem, ale także całym ciałem.
Człowiek modlący się ofiaruje Bogu na ofiarę żywą, świętą i Bogu przyjemną nie tylko
swoją duszę, ale także i ciało. Chwali Boga nie tylko w sercu, ale także i w ciele. Jest to
naturalna konsekwencja faktu, iż ciało stanowi integralną część człowieczeństwa. Skoro
żyjemy w ciele, winniśmy również włączyć nasze ciało w spotkanie i dialog z Bogiem.

Do fundamentalnych błędów zachodniej duchowości należy przesadne podkreślanie


momentu duchowego przy równoczesnym gardzeniu bratem ciałem. Pismo święte zna całego
człowieka i nie jest wrogie ciału — mówi H. Waldenfels. Winniśmy więc modlić się także
postawą ciała.

Z pomocą ciała możemy na modlitwie wyrażać nasze potrzeby, pragnienia, możemy


przepraszać, możemy dziękować, uwielbiać. Trzeba nam jednak dobrać właściwą postawę
ciała do naszej konkretnej modlitwy i treści, które ona zawiera. Postawą ciała możemy
z jednej strony wyrazić nasze doświadczenia duchowe. Ciało staje się językiem, którym duch
wypowiada się przed Bogiem. Ale z drugiej strony samym ciałem możemy też wpływać na
nasze serce i na cały przebieg modlitwy. W modlitwie nie tylko duch może oddziaływać na
ciało, ale także ciało może oddziaływać na ducha. Ciało może pobudzać ducha do dialogu
z Bogiem.

Postawa ciała nie powinna jednak koncentrować na sobie naszej uwagi, nie może nam ona
przeszkadzać w spotkaniu z Bogiem. Ciało w kontemplacji winno być służebne i pokorne.
Winno przyjąć taką postawę wobec duszy, jaką dusza przyjmuje wobec Stwórcy.

5. Refleksja po kontemplacji

Po każdej kontemplacji jesteśmy zaproszeni do zrobienia tzw. refleksji. Na modlitwie nie


przyglądamy się swojej modlitwie. Nie oceniamy jej. W kontemplacji potrzebujemy dużej
spontaniczności, przejrzystości duchowej. Przyglądanie się sobie, ocenianie wszystkich
działań i gestów staje się ogromną przeszkodą w intymnym dialogu z Bogiem. Dopiero po
modlitwie zadajemy sobie pytanie: Co mi pomaga w modlitwie? Co sprawia, że jestem
zadowolony z odbytej kontemplacji?

W naszej modlitwie nie trzeba jednak szukać najpierw braków i błędów, ale trzeba uczyć się
dostrzegać doświadczenia pozytywne.

Czym Pan Jezus obdarzył mnie w tej kontemplacji? Co zrozumiałem głębiej, pełniej? Na ile
wzrosło we mnie pragnienie miłowania Jezusa?

W refleksji pytamy się także, co sprawia, że jesteśmy zadowoleni z naszej kontemplacji?


Dostrzeżenie tego, co było dobre w mojej modlitwie winno spontanicznie przerodzić się
w dziękczynienie. Dopiero po dostrzeżeniu wszystkiego, co było dobre w kontemplacji,
trzeba nam przejść do braków i błędów naszej modlitwy.

Jedną z najważniejszych rzeczy na modlitwie jest hojność, otwartość, szczerość przed sobą
samym i przed Bogiem. Na refleksji winniśmy więc pytać się o naszą postawę otwartości,
szczerości, o głębię naszych pragnień, o naszą wielkoduszność. Bóg okazuje się
wielkodusznym wobec wielkodusznych, hojnym wobec hojnych. Bóg nie może być
szczodrym wobec skąpców. Radosnego, hojnego, szczodrego dawcę Bóg miłuje.

W refleksji pytamy również o braki, zaniedbania, niewierności w naszej modlitwie.


Dostrzeganie naszych zaniedbań, słabości i błędów winno spontanicznie przerodzić się
w modlitwę przeproszenia oraz prośbę o łaskę większej wierności.

6. Powtórzenia kontemplacji

W powtórzeniach kontemplacji nie powracamy do wszystkich treści z poprzednich


kontemplacji, ale tylko do tych, które miały dla nas szczególnie ważne znaczenie.
W kontemplacjach powtórkowych wracamy do konkretnych pojedynczych słów, gestów,
myśli, odczuć, natchnień, szczególnie ważnych w poprzedniej modlitwie. Poprzez częste
powtórzenia kontemplowane tajemnice zstępują z pamięci i rozumu do serca. Kontemplacja
powtórkowa w swej metodzie podobna jest do medytacji powtórkowej z pierwszego tygodnia
Ćwiczeń duchownych 3.

 
3
 por. J. Augustyn, Adamie, gdzie jesteś?, Wydawnictwo M, Kraków 1996, rozdział I.

III. MODLITWA OFIAROWANIA SIEBIE JEZUSOWI

Na początku drugiego tygodnia Ćwiczeń duchownych Jezus zaprasza nas do całkowitego


ofiarowania Mu siebie. Św. Ignacy proponuje nam piękną, ale jednocześnie bardzo trudną
modlitwę.

Modlitwa ta ukazuje nam, iż Jezus zaprasza nas do wielkiej intymnej jedności z Nim.
Owocem tej jedności mają być nie tyle piękne przeżycia duchowe, ale przede wszystkim
naśladowanie Jezusa we wszystkim, także w tym co najtrudniejsze: w znoszeniu wszystkich
krzywd i wszelkiej zniewagi i we wszelkim ubóstwie.

A oto sama modlitwa, która zostaje poprzedzona krótkim wstępem:


Ci, którzy chcieliby więcej kochać Jezusa i odznaczyć się w Jego służbie, nie tylko ofiarują
się całkowicie na trud, ale także działając przeciw własnej zmysłowości i przeciw swej
miłości cielesnej i światowej, złożą z siebie ofiarę tak mówiąc:

Odwieczny Panie wszystkich rzeczy! Oto przy Twej łaskawej pomocy składam ofiarowanie
swoje w obliczu nieskończonej Dobroci Twojej i przed oczami chwalebnej Matki Twojej
i wszystkich świętych dworu niebieskiego. Oświadczam, że chcę i pragnę i taka jest moja
dobrze rozważona decyzja, jeśli to tylko jest ku Twojej większej służbie i chwale, naśladować
Cię w znoszeniu wszystkich krzywd i wszelkiej zniewagi i we wszelkim ubóstwie, tak
zewnętrznym jak i duchowym, jeśli tylko najświętszy Majestat Twój zechce mię wybrać
i przyjąć do takiego rodzaju i stanu życia (ĆD, 97–98).

Obraz dla obecnej medytacji: Chciejmy wyobrazić sobie siebie samych stojących przed
całym dworem niebieskim: przed obliczem Boga Ojca, Syna Bożego oraz Ducha Świętego,
wobec Matki Najświętszej, aniołów i wszystkich świętych. Przedstawmy sobie, iż cała Trójca
Święta patrzy na nas z nieskończoną miłością. Matka Najświętsza zaś, aniołowie i wszyscy
święci wstawiają się za nas u Boga.

Prośba o owoc medytacji: Prośmy Boga o łaskę wielkiej wrażliwości i hojności serca,
abyśmy nie byli głusi na Jego wezwanie, lecz skorzy i pilni do przyjęcia Jego zaproszenia.
Temu bowiem, który odprawia Ćwiczenia — mówi Ignacy — wielce pomoże, jeśli wejdzie
w nie wielkodusznie i z hojnością względem swego Stwórcy i Pana i złoży Mu w ofierze całą
swą wolę i wolność, aby sam Bóg tak jego osobą, jak i wszystkim, co posiada, posługiwał się
wedle najświętszej woli swojej (ĆD, 5).

1. Więcej kochać

a) Modlitwę ofiarowania mogą przyjąć jako własną tylko ci, którzy chcieliby więcej kochać
Jezusa i odznaczyć się w Jego służbie. Pragnienie miłowania Jezusa staje się warunkiem
pójścia za Jezusem, warunkiem naśladowania Go.

Jezus pragnie budować ze swoimi uczniami partnerskie więzi oparte na pełnej wolności
wewnętrznej. Jezus nie chce od swoich uczniów uległości opartej wyłącznie na lęku
i niewolniczym poddaństwie. Chrystus powołując swoich uczniów nigdy nie przymuszał ich
do pójścia za sobą. Zawsze odwoływał się do ich pragnień oraz ich wewnętrznej wolności.

Tym, których zapraszał, mówił: Jeżeli chcesz.... Jeśli chcesz osiągnąć życie, zachowaj
przykazania — powiedział bogatemu młodzieńcowi, kiedy ten pytał Go, w jaki sposób
mógłby osiągnąć życie wieczne. Na dalsze pytania młodzieńca Jezus odpowiada: Jeśli chcesz
być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim (...). Potem przyjdź i chodź za
Mną (Mt 19, 12).

Postawa naśladowania Jezusa realizuje się najpierw poprzez osobistą wolność wewnętrzną.
Wolność tę oddajemy do dyspozycji Jezusa. Wymuszanie decyzji na sobie samym, czy tym
bardziej przymuszanie innych do decyzji, staje się źródłem zniewolenia, źródłem
lekceważenia i pogardy do swego życia.

To właśnie ludzka wolność jest podstawą wszelkiego prawdziwie ludzkiego działania.


Wolność człowieka decyduje o jego szczęściu. Jednym z największych nieszczęść człowieka
jest zawsze zniewolenie; zarówno zniewolenie wewnętrzne jak i zewnętrzne.

Stąd też pierwszą troską człowieka przygotowującego się do pójścia za Jezusem winno być
zdobywanie wewnętrznej wolności. Wolność, o której mówi Jezus, nie oznacza jednak
jakiejś pustki przestrzennej. Nie oznacza też niezależności od wszystkiego i wszystkich.

Najwyższą formą wolności wewnętrznej jest całkowite powierzenie się Bogu. Wolność, to
oddanie siebie Temu, który kocha miłością nieskończoną. To właśnie On sam, absolutnie
wolny wewnętrznie, najpełniej związał się z człowiekiem i wydał się w jego ręce, ponieważ
ukochał go odwieczną, Boską miłością.

b) Oddanie się Jezusowi w miłości, naśladowanie Go domaga się nie tylko ludzkiej pracy,
wysiłku i trudu, ale także działania przeciw własnej zmysłowości oraz przeciw swej miłości
cielesnej i światowej. Tylko dzięki takiej postawie możemy pełniej zdobyć się na większe
ofiarowanie swego życia Chrystusowi. Tylko dzięki takiej postawie możliwe jest całkowite
upodobnienie się do Niego.

Sam Jezus nigdy nie wprowadzał swoich uczniów w złudzenie. Zawsze jasno ukazywał, iż
pójście za Nim domaga się cierpienia i krzyża. Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze
samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje (Mt 16, 13). Jezus objawia
w ten sposób paradoksalną logikę Królestwa niebieskiego, które domaga się utraty swego
życia, aby móc zyskać nowe życie z Chrystusem. Bo kto chce zachować swoje życie, straci
je; a kto straci swe życie z Mego powodu, znajdzie je (Mt 16, 14).

Cierpienie i krzyż połączone z naśladowaniem Jezusa wynikają nie tylko z pokonywania


zewnętrznych trudności czy prześladowań, ale także z pokonania własnej zmysłowości,
z przezwyciężenia w sobie miłości cielesnej i światowej. Wszelka pożądliwość ludzka jest
pierwszym wrogiem pójścia za Jezusem. Wszystko bowiem, co jest na świecie, a więc:
pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pycha tego życia nie pochodzi od Ojca, lecz od świata
(1 J 2, 16).

I właśnie dlatego, iż pożądliwość ludzka nie pochodzi od Ojca, ale od świata, nie może być
ona fundamentem prawdziwie ludzkiego życia.

Możemy w pełni oddać się Jezusowi na służbę tylko wtedy, gdy doświadczamy głębokiego
pragnienia zjednoczenia naszego życia z Nim, kiedy z realizmem popatrzymy na siebie i to,
czym żyjemy. Realizm ten każe nam widzieć, iż zarówno własna zmysłowość jak i miłość
światowa i cielesna ciągle jeszcze w nas mieszkają i dają o sobie znać.
Ćwiczenie 1. Przypomnę sobie wszystkie najważniejsze sprawy mojego życia, które zajmują
moją pamięć i serce; sprawy, które pochłaniają moje siły. Wypiszę je sobie.

Następnie zastanowię się, ile miejsca wśród nich zajmują sprawy Jezusa. Czy mógłbym
szczerze powiedzieć, że więcej Go kocham, że Jemu właśnie poświęcam więcej pamięci,
serca, więcej życiowych sił?

Czy mógłbym powiedzieć Jezusowi, iż pragnienie życia z Nim i dla Niego przewyższa
wszystkie inne ludzkie pragnienia? Czy noszę w sobie pragnienie, aby odznaczyć się
w służbie Jezusa? Jakie uczucia, myśli, pragnienia rodzą we mnie te pytania? Co chciałbym
Jezusowi powiedzieć o moim oddaniu się Jemu?

Ćwiczenie 2. Na ile jestem świadom istnienia we mnie odruchów własnej zmysłowości oraz
miłości cielesnej i światowej? Na ile przyznaję się do nich w moich przygotowaniach do
spowiedzi, w codziennych rachunkach sumienia? W czym one się wyrażają: w jakich
postawach, skłonnościach, zachowaniach, pragnieniach?

W jaki sposób doświadczam oporu skłonności starego człowieka wobec oddania się Jezusowi
i życia wyłącznie dla Niego? W jakiej formie opór ten się wyraża? Jakie uczucia, myśli mu
towarzyszą? Co robię z tym oporem? Czy nie budzi on moich obaw? Czy nie uciekam od
niego? Czy pod jego wpływem nie poddaję się zwątpieniu, zniechęceniu?

Przywołam chwile mojego życia, kiedy w sposób szczególny doświadczałem takich właśnie
oporów starego człowieka. Spróbuję je nazwać, wypowiedzieć przed sobą, przed Bogiem.
Oddam Jezusowi wszystkie uczucia, myśli, natchnienia, które zrodzą się w czasie tej
modlitwy.

2. Modlitwa ofiarowania

a) Ofiarowanie się Jezusowi na służbę może być dokonane tylko przy Jego łaskawej pomocy.
Jezus jest krzewem winnym, a my jesteśmy jedynie Jego latoroślami. Możemy więc
przynosić owoc tylko wówczas, kiedy trwamy w Nim. Beze Mnie nic nie możecie uczynić (J
15, 4) — powie nam Jezus bardzo wyraźnie.

Ofiarowanie się Jezusowi na służbę jest więc aktem Jego łaski, jest Jego darem. Trzeba nam
mieć głęboką świadomość tego faktu szczególnie wówczas, kiedy rodzi się w nas sprzeciw
wewnętrzny wobec pełnego oddania się Chrystusowi i służenia Mu. Sprzeciwu tego często
nie planujemy i nie chcemy.

Nie powinniśmy się czuć winni, jeżeli służba Jezusowi nie budzi w nas od samego początku
emocjonalnego zachwytu i entuzjazmu, ale właśnie uczucia zniechęcenia i oporu.

W miłości nie stosuje się nigdy przymusu. Przymus zabija miłość. Istotą życia duchowego
jest doświadczenie miłości: miłości Boga do nas i naszej miłości do Niego. Nie trzeba więc
przymuszać się, aby wzbudzać w sobie pragnienie służenia Jezusowi. W chwili
doświadczania sprzeciwu wewnętrznego, trzeba tylko prosić o pragnienie służby. Nic więcej.
Wraz z naszą modlitwą zrodzi się w nas z Jego łaskawą pomocą głębsze pragnienie oddania
się Mu.

Jeżeli aktualnie nie ma w nas nawet tego pragnienia, zawsze możemy prosić o pragnienie
pragnienia. Owo pragnienie pragnienia służenia Jezusowi samorzutnie, jakby bez naszej
świadomości, przemieni się w bezpośrednie pragnienie. Bezpośrednie pragnienie obejmie nie
tylko nasz rozum, ale także nasze serce, naszą emocjonalność.

b) Ofiarowanie się Jezusowi na służbę jest bardzo ważnym wydarzeniem życiowym i winno
stać się dla nas prawdziwym świętem. Stąd też św. Ignacy, wzorując się na średniowiecznym
zwyczaju pasowania na rycerza, które dokonywało się w obecności całego dworu
królewskiego, zachęca nas, aby oddania się Jezusowi dokonać w obecności całego dworu
niebieskiego: w obliczu nieskończonej Dobroci Bożej, przed oczami chwalebnej Matki Jezusa
i wszystkich świętych w niebie.

Św. Ignacy, jeszcze przed swoim nawróceniem, sam przeżył uroczystą chwilę pasowania na
rycerza. Po swoim nawróceniu wzorując się na tamtym wydarzeniu, dokonał uroczystego
poświęcenia się na służbę Króla Wiecznego.

To przywołanie całego dworu niebieskiego w ofiarowaniu się Jezusowi nie jest jedynie
bogatą dekoracją. Decyzja życia dla Jezusa i naśladowania Go w Jego uniżeniu i w Jego
krzyżu, przekracza nasze ludzkie siły. Stąd też ofiarowanie się Jezusowi wobec Matki
Najświętszej i wszystkich świętych staje się jednocześnie prośbą o wstawiennictwo i pomoc.

W obecnej kontemplacji prośmy więc Matkę Najświętszą i naszych świętych patronów, aby
w czasie całych rekolekcji towarzyszyli nam w szukaniu obecności Jezusa, w przyjmowaniu
Jego miłości i w naszym rozpalaniu się w miłości do Niego.

c) To radykalne oddanie się Jezusowi, nie może być jakimś nierozważnym odruchem
emocjonalnym. Winno być ono podjęte po długim namyśle. Winno być też dobrze
przygotowane. Dopiero wtedy możemy powiedzieć jasno i wyraźnie, że chcę i pragnę
ofiarować się w pełni Jezusowi i taka jest moja dobrze rozważona decyzja.

Oddanie się Chrystusowi na służbę winno być nie tylko aktem dobrowolnym, ale także aktem
pełnym życiowego realizmu. Realizm ten przejawia się zarówno w świadomości własnej
ludzkiej słabości, jak też w zdolności przewidzenia przynajmniej niektórych przeszkód, jakie
możemy spotkać w życiu. Codzienność sprawia bowiem, iż oddanie się na służbę przestaje
być uroczystym świętem, a staje się szarą i monotonną rzeczywistością życiową.

d) W dalszej części modlitwy ofiarowania wyrażamy gotowość naśladowania Jezusa


w znoszeniu wszystkich krzywd i wszelkiej zniewagi i we wszelkim ubóstwie, tak
zewnętrznym jak i duchowym, jeśli tylko najświętszy Majestat Twój zechce mię wybrać
i przyjąć do takiego rodzaju i stanu życia.
Zauważmy, iż w modlitwie tej nie wspomina się o trudzie codziennej pracy, modlitwy,
o potrzebie skupienia wewnętrznego, o wysiłku rozwiązywania ludzkich problemów. Taki
trud i wysiłek jest bowiem oczywisty sam z siebie.

Zresztą nasze trudzenie się w pracy, w modlitwie, w służbie innym posiada nieraz posmak
ludzkiej przygody. Może być ono też nierzadko po ludzku bardzo przyjemne. I właśnie
dlatego nie może stanowić dla nas najważniejszego i jedynego kryterium naszego oddania się
Jezusowi.

Ważnym kryterium naszego oddania się Jezusowi staje się przede wszystkim stosunek do
niezasłużonej krzywdy i zniewagi, stosunek do krzyża. Takie cierpienia są jednak przeciwne
naszej naturze cielesnej i zmysłowej. Jezus, choć w swej ludzkiej naturze nie był skażony
miłością cielesną i światową, bronił się bardzo mocno przed przyjęciem krzywd i zniewag,
które miały spaść na Niego podczas okrutnej męki i śmierci krzyżowej.

Dla jasności powiedzmy wyraźnie, iż nie należy szukać samemu krzywd i zniewag. Nie
byłoby to zgodne z wolą Jezusa, gdybyśmy sami bezmyślnie prowokowali upokorzenia
i krzywdy ze strony innych ludzi.

Modlitwa ofiarowania ma nas prowadzić do przyjęcia postawy wewnętrznej gotowości do


znoszenia krzywd i upokorzeń, które spadną na nas niezależnie od naszej woli, a nawet
wbrew niej.

Kiedy jednak myślimy o wyrażeniu takiej zgody, nierzadko rodzi się w nas gdzieś na dnie
serca podejrzliwość, iż po takim ofiarowaniu Bóg natychmiast spuści na nas całą serię
hiobowych nieszczęść. Obawiamy się, iż Pan Bóg zechce sprawdzić prawdziwość naszego
oddania.

Jest to jeden spośród wielu naszych lęków i obaw. Nie wykluczamy, iż Jezus rzeczywiście
może nas kiedyś zaprosić do szczególnego upodobnienia się do Niego poprzez znoszenie
szczególnych krzywd i upokorzeń. Jednak jako pierwszy dar naszego ofiarowania się Jemu
przychodzi zwykle coraz pełniejsza wolność wewnętrzna.

Poprzez ofiarowanie się Jezusowi uwalniamy się od lęku przed tymi krzywdami
i upokorzeniami, które niesie nam codzienne życie. Gotowości znoszenia krzywd i zniewag
domaga się nie tylko pójście za Jezusem i naśladowanie Go, ale także codzienna miłość
bliźniego. We współżyciu z innymi (w każdym stanie życia) potrzeba choćby minimalnej
zdolności znoszenia krzywd i zniewag. Krzywdy i zniewagi, jakich doświadczamy
w relacjach międzyludzkich, wypływają najczęściej nie tyle z ludzkiej złości i przewrotności
(choć tej nie można wykluczać), ile raczej z ludzkiej bezradności, ubóstwa i słabości.

Często ranimy siebie nawzajem wbrew naszym najlepszym zamiarom. Paradoksalnie


najczęściej i najgłębiej ranimy i krzywdzimy tych, których najbardziej kochamy. Decyzja
znoszenia wszelkich krzywd i wszelkiej zniewagi dla Jezusa sprawia, iż nasze życie z innymi
staje się spokojniejsze, bardziej harmonijne, szczęśliwsze.
W modlitwie ofiarowania Jezus prosi nas, abyśmy oddali Jemu to, czym moglibyśmy zranić
i skrzywdzić siebie samych i naszych najbliższych. Tak więc Jezus nie tyle ofiaruje nam
najpierw specjalne krzywdy i zniewagi, ale raczej zabiera nam te, które stają na naszej
drodze.

e) W modlitwie ofiarowania zostajemy zaproszeni, aby wyrazić także gotowość


naśladowania Jezusa we wszelkim ubóstwie, tak zewnętrznym jak i duchowym. Jednak takie
naśladowanie warunkuje wola samego Boga: jeśli tylko najświętszy Majestat zechce mię
wybrać i przyjąć do takiego rodzaju i stanu życia. Jeżeli jakieś upokorzenie, cierpienie
i ubóstwo nie byłoby wolą Jezusa, tym samym znoszenie ich traciłoby znaczenie dla naszego
życia duchowego.

W rozważanej modlitwie zostały wyróżnione dwa rodzaje ubóstwa: zewnętrzne i duchowe.


Z pewnością nie możemy zacieśniać ubóstwa ewangelicznego do ubóstwa materialnego.
Ubóstwo jest pewnym ogołoceniem się człowieka z tych ludzkich zabezpieczeń, które bronią
jego życia doczesnego.

Ubóstwo nie oznacza więc tylko brak posiadania zewnętrznego, chociaż ubóstwo materialne
może być dla człowieka doświadczeniem bardzo trudnym i może odgrywać ważną rolę
w doświadczeniu duchowym. Ale to nie my sami decydujemy się na dany rodzaj ubóstwa.
Przyjmujemy jedynie ten, które ofiaruje nam Jezus.

W historii Kościoła odnajdujemy świętych, którzy opuścili wszystko i w całkowitym


ogołoceniu materialnym poszli za Jezusem; jednak Kościół wynosił na ołtarze także królów
i innych możnych tego świata, którzy — choć dysponowali wielkimi dobrami materialnymi
— byli wobec nich całkowicie wolni. Ci bogaci święci prowadzili nieraz bardzo ubogi
sposób życia. Swoich dóbr używali natomiast w służbie innym.

W życiu duchowym liczą się bowiem najpierw nie materialne czyny, choćby
najszlachetniejsze w swej zewnętrznej formie, ale przede wszystkim postawa serca.

Ten sposób życia nacechowany gotowością do znoszenia wszelkich krzywd i zniewag oraz
ubóstwa pochodzi z łaski i wybrania samego Jezusa. Nasze dokonywanie wyboru w tym
zakresie jest de facto przyjęciem przez nas wyboru przygotowanego nam przez Jezusa.
Wewnętrzna zgodność naszej woli z wolą Jezusa sprawia, że przestają istnieć dwa wybory:
Jezusa i mój, pozostaje jeden zasadniczy wybór. Dzięki takiej postawie serca człowiek
jednoczy się z Chrystusem tak ściśle, iż żyje już nie on sam, ale żyje w nim sam Jezus.

Ćwiczenie 1. Czy odczuwam potrzebę wewnętrzną powierzenia się Jezusowi? Czy mógłbym
powiedzieć, że chcę i pragnę takiego oddania i jest to moja dobrze rozważona decyzja?

Czy miałem kiedyś w moim życiu taką chwilę, w której w uroczysty sposób oddałem się
Jezusowi na Jego służbę? Jeżeli tak, przypomnę sobie tę chwilę, oraz całą atmosferę
duchową, która temu oddaniu towarzyszyła.
Co było treścią tego oddania? Co mogło mnie natchnąć do takiej modlitwy? Co chciałbym
Jezusowi powiedzieć o moich obecnych pragnieniach oddania się Jemu?

Ćwiczenie 2. Przypomnę sobie kilka sytuacji, w których doznałem od kogoś krzywdy lub
jakiegoś upokorzenia. Jaka była moja pierwsza reakcja?

Jak reaguję na skrzywdzenie lub upokorzenie przez innych? Czy mam raczej skłonność do
zamykania się w sobie, obrażania się na innych, czy też przeciwnie, natychmiast reaguję
zgodnie z zasadą ząb za ząb, upokorzenie za upokorzenie, krzywdę za krzywdę?

Czy umiem przywoływać codzienne upokorzenia na modlitwie? Czy z takiej modlitwy


wychodzę bardziej pogodzony z sobą oraz ze swoimi braćmi, czy też może bardziej
rozżalony? Czy nie domagam się od Jezusa wyegzekwowania ludzkiej sprawiedliwości
pomiędzy mną a moim krzywdzicielem? Czy nie próbuję zmuszać Jezusa, by stanął po mojej
stronie przeciwko mojemu krzywdzicielowi?

Jeżeli dostrzegę w sobie choćby najmniejszą skłonność do manipulowania Jezusem,


wówczas będę prosił o głębsze poznanie siebie i łaskę skruchy, dzięki której uniknę
w przyszłości wciągania Jezusa w moje nieuporządkowania życiowe. Co dzisiaj chciałbym
powiedzieć Jezusowi o moim włączaniu krzywd i upokorzeń w moje naśladowanie Go?

IV. RABBI, GDZIE MIESZKASZ ?

Nazajutrz Jan znowu stał w tym miejscu wraz z dwoma swoimi uczniami i gdy zobaczył
przechodzącego Jezusa, rzekł: Oto Baranek Boży. Dwaj uczniowie usłyszeli, jak mówił,
i poszli za Jezusem. Jezus zaś odwróciwszy się i ujrzawszy, że oni idą za Nim, rzekł do nich:
Czego szukacie? Oni powiedzieli do Niego: Rabbi, to znaczy Nauczycielu, gdzie mieszkasz?
Odpowiedział im: Chodźcie, a zobaczycie. Poszli więc i zobaczyli, gdzie mieszka, i tego dnia
pozostali u Niego (J 1, 35–39).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Wyobraźmy sobie Jana Chrzciciela, który najpierw patrzy
w stronę Jezusa. Następnie zaś przywołuje dwóch uczniów i wskazując na Niego mówi: Oto
Baranek Boży. Uczniowie posłuszni swojemu Mistrzowi idą za Chrystusem. Być może nawet
dłuższą chwilę idą w milczeniu. Wsłuchajmy się z uwagą w tę ciszę pełną oczekiwania.

Prośba o owoc kontemplacji: W obecnej kontemplacji, odwołując się do zachęty Ignacego,


mówmy Jezusowi, że chcemy zamieszkać u Niego, że chcemy zadowalać się tym samym
pożywieniem, które On spożywa, pić ten sam napój, który On pije, odziewać się tak, jak On
się odziewa. Powiedzmy Jezusowi, iż pragniemy z Nim za dnia pracować i czuwać na
modlitwie nocą. Pragniemy uczestniczyć w Jego trudach, cierpieniach, upokorzeniach.
Chcemy dzielić Jego los we wszystkim (por. ĆD, 93).
1. Spotkanie w milczeniu

Milczenie dwóch uczniów wyraża ich delikatność, nieśmiałość, oczekiwanie. Brak im


odwagi, by zbliżyć się bez zaproszenia do Mesjasza, którego wskazał Jan Chrzciciel.
Uczniowie wyczekują inicjatywy Jezusa.

Milczenie uczniów przygotowuje ich do spotkania i dialogu. To właśnie dzięki milczeniu


możemy wyczuć wagę i głębię usłyszanych słów oraz możemy nadać właściwe znaczenie
słowom, które sami wypowiadamy. Bez milczenia, ciszy, bez wewnętrznego skupienia nie
jesteśmy w stanie zrozumieć sensu słów i nie jesteśmy też w stanie właściwie na nie
odpowiedzieć.

Nasz dialog z Jezusem nie musi zawsze być wypełniony słowami, treściami i pojęciami.
Może być również napełniony ciszą, skupieniem wewnętrznym, oczekiwaniem. Jezus
przemawia do nas nie tylko słowami, ale także milczeniem. Jeżeli nasze słowa będą
poprzedzone wewnętrznym skupieniem i ciszą, będą bardziej wiarygodne, bardziej
prawdziwe.

Sam Jezus często trwał i modlił się także w milczeniu. Przypomnijmy sobie w tej
kontemplacji milczenie Jezusa w różnych okolicznościach Jego życia: milczenie
bezbronnego Dzieciątka w żłóbku betlejemskim, milczenie w ramionach Matki, milczenie
przy pracy, milczenie na modlitwie, milczenie pośród Apostołów, milczenie w czasie procesu
sądowego przed Sanhedrynem, przed Piłatem, przed Herodem, milczenie Jezusa na krzyżu,
milczenie Ciała zdjętego z krzyża, milczenie Jezusa Zmartwychwstałego.

To samo milczenie Jezusa możemy odnaleźć dziś w Jego Mistycznym Ciele — w Kościele;
w sakramentach świętych, szczególnie zaś w Eucharystii; milczenie Jezusa w ludziach
chorych i cierpiących, milczenie Jezusa w ludziach mordowanych i krzywdzonych przez
okrucieństwo wojen, milczenie Jezusa w prześladowanych za wiarę i sprawiedliwość,
milczenie Jezusa w męczennikach wszystkich czasów. Kontemplujmy to milczenie Jezusa
i dziękujmy Mu za nie. Wyraża ono bowiem Jego obecność, Jego otwartość, Jego delikatną
i dyskretną miłość.

Prośmy również o pragnienie towarzyszenia Jezusowi naszą ciszą i skupieniem


wewnętrznym w Jego milczeniu. Najwyższym sposobem kontemplacji Boga jest właśnie
nasze milczenie razem z milczącym Jezusem. Prośmy, abyśmy w chwilach zagubienia
i słabości szukali nie tylko trafnych słów dla wyrażenia naszych trudności, problemów
i przeżyć, ale także milczenia, ciszy i skupienia. Trwanie w milczeniu i ciszy może być dla
nas miejscem ukojenia w chwilach niepokoju, w udrękach wewnętrznych, w smutku.
Trwanie w milczeniu przed Jezusem może stać się dla nas przygotowaniem do przyjęcia Jego
Słowa.

2. Czego szukacie?
W pewnym momencie sam Jezus odwraca się i widząc ich wytrwałe kroczenie za Nim zadaje
im pytanie: Czego szukacie? Są to pierwsze słowa, które Ewangelista Jan wkłada w usta
Chrystusa. Czego szukacie? — jest to centralne pytanie, które Chrystus zadaje każdemu
uczniowi, kiedy ten decyduje się szukać i naśladować Go.

W tej kontemplacji wsłuchajmy się w głos Jezusa pełen troski, miłości i prawdy. Jezus pyta
każdego z nas osobiście: Czego szukasz? Czy jesteś świadom, dlaczego idziesz za Mną?
Czego ode Mnie naprawdę oczekujesz? Jakie pragnienia wiążesz z moim życiem, z moją
nauką, a zwłaszcza z moją śmiercią i zmartwychwstaniem? Dokąd chcesz dojść razem ze
Mną?

Odkrycie najgłębszej motywacji w pójściu za Jezusem jest jednym z najważniejszych zadań


ucznia. W życiu duchowym bowiem liczą się nie tylko same słowa, gesty i czyny, ale
związane z nimi najgłębsze motywacje serca. To serce nadaje sens i znaczenie wszystkim
działaniom człowieka.

Jednym z podstawowych niebezpieczeństw życia duchowego jest iluzja. Iluzja sprawia


bowiem, iż szukanie Jezusa miesza się z szukaniem siebie samego.

Szukanie siebie samego może przybierać różnorodne formy zaspokajania własnych ludzkich
potrzeb i pragnień. Możemy szukać Chrystusa jak zgłodniałe chleba rzesze, które bardziej
były zainteresowane samym chlebem niż Jego królowaniem. Możemy też szukać Jezusa jak
bogaty młodzieniec: nosił w sobie jakieś wielkie młodzieńcze ideały doskonałości, ale był
zbyt zajęty sobą i swoim bogactwem. Nie potrafił zrozumieć, że życie prawdziwymi ideałami
wymaga wyrzeczenia, trudu, ofiary.

Nie można być z Jezusem i jednocześnie prowadzić wygodne i pełne sytości życie bogacza.
Możemy łudzić się jak bogaty młodzieniec, możemy mówić Jezusowi, iż szukamy
i pragniemy Jego, a w rzeczywistości możemy tak naprawdę szukać tylko siebie samych
i swojej osobistej samorealizacji.

Nasze pójście za Jezusem winno budować na prawdzie. Na początku naszego poznawania,


miłowania i naśladowania Jezusa nie musimy mieć koniecznie niezwykle czystej, idealnej
motywacji. Wystarcza nam ta, którą mamy na dziś. Trzeba ją poznać i przyjąć. I chociaż
daleko jej do doskonałości, to jednak wystarcza, aby wybrać się w drogę z Jezusem. Trwanie
z Nim, słuchanie Jego Słowa, kontemplacja Jego Osoby, będzie jednocześnie pogłębiać nasze
wewnętrzne motywacje związania z Nim.

Wielu młodych ludzi, analizując motywy swojego życiowego powołania, (np. powołania do
kapłaństwa czy życia zakonnego), czuje się mocno zaniepokojonych, kiedy odkrywa, że są
one uwikłane w ich ludzkie słabości, zranienia i grzechy.

Pytają wówczas z niepokojem: Czy ja mam powołanie? Ludzkie ograniczenia, grzechy


i słabości nie przekreślają autentyczności powołania. Każde powołanie Boga jest darem,
który nie wyklucza słabości i ubóstwa. Powołany winien je jednak uwzględnić w rozwijaniu
i realizacji otrzymanego wezwania Bożego.

W obecnej kontemplacji prośmy, abyśmy poznali, na czym naprawdę opiera się nasze
pragnienie poznawania, miłowania i naśladowania Jezusa. Prośmy, abyśmy nie obawiali się
naszych słabości i ograniczeń, które objawią nam niedoskonałość naszych pragnień
duchowych. Z drugiej jednak strony prośmy, abyśmy cenili sobie te pragnienia, które są już
w nas.

3. Rabbi, gdzie mieszkasz?

Na pytanie Jezus: Czego szukacie? uczniowie, zgodnie ze swoją semicką mentalnością,


odpowiadają pytaniem: Rabbi, gdzie mieszkasz?

Towarzyszenie Jezusowi w milczeniu i ciszy rodzi w uczniach coraz głębsze zainteresowanie


Jezusem; zainteresowanie Jego życiem, Jego Osobą, Jego mieszkaniem. To zainteresowanie
staje się ich siłą, motorem pójścia za Nim.

Bardzo ważne jest pierwsze słowo odpowiedzi uczniów: Rabbi — Nauczycielu. W tym
słowie zawiera się w jakimś sensie odpowiedź: Szukamy Nauczyciela, szukamy Mistrza,
szukamy Pana. Szukamy Przewodnika. Szukamy Tego, który objawi nam, kim jesteśmy, jak
mamy żyć, jak mamy kochać.

Szukanie Jezusa oznacza zawsze de facto szukanie całościowej wizji swojego życia, jest
szukaniem własnej tożsamości. Stąd też nasze szukanie Jezusa staje się tym bardziej
wytrwałe i wierne, im bardziej jesteśmy świadomi potrzeby Nauczyciela, Przewodnika,
Lekarza dla naszego życia.

Pytaniem: Gdzie mieszkasz? uczniowie w sposób niezwykle delikatny wyrażają pragnienie,


by mogli nie tylko poznać Jezusa jako Mistrza i Nauczyciela, ale również, aby mogli
pozostać razem z Nim na stałe.

Uczniowie dyskretnie proszą Jezusa, aby mogli razem z Nim stworzyć nie tylko jedną szkołę,
ale także jeden dom. Chcą uczyć się nie tylko słuchając Jego nauki, ale także uczestnicząc
w Jego osobistym życiu.

Uczniowie chcą zintegrować całe swoje życie wokół jednego celu, wokół jednej osoby.
Wzorem osobowej tożsamości ma stać się dla nich Jezus.

A czego ja pragnę od Jezusa? Czy moje pragnienia związane z Osobą Jezusa są rzeczywiście
ściśle określone? Czy rzeczywiście pragnę uporządkować całe moje życie wokół Osoby
Jezusa? Co w moim sposobie modlitwy, refleksji nad sobą, w sposobie rachunku sumienia
świadczyłoby o tym, iż Jezus jest wzorem mojej osobowej tożsamości; że chcę ukształtować
moje życie w oparciu o Jego życie?
Powierzmy Jezusowi owoc naszych refleksji i modlitwy: dziękujmy Mu za rodzące się w nas
pragnienia pełniejszego poznawania Go, ściślejszego związania się z Nim oraz wierniejszego
naśladowania Jego życia. Prośmy, aby świadomość naszej słabości nie tylko nie rodziła
w nas zniechęcenia, ale, wprost przeciwnie, przynaglała nas do wierniejszego szukania Go.

4. Chodźcie, a zobaczycie!

Jezus nigdy nie pozostaje nieczuły na najgłębsze tęsknoty i pragnienia ludzkiego serca.
Zawsze na nie odpowiada. Stąd tak wiele znaczy już samo zainteresowanie Osobą i życiem
Jezusa, samo pragnienie poznawania Go, miłowania i naśladowania.

Prośmy w tej kontemplacji raz jeszcze, abyśmy doceniali, pielęgnowali i rozwijali w nas
pragnienia związane z Osobą i życiem Jezusa.

Jezus przyjmując i realizując pragnienia uczniów nie odsłania przed nimi całej ich
przyszłości, ale zaprasza do wspólnej drogi. Chrystus mówi: Chodźcie, a zobaczycie! Pragnie
utrwalić w swoich uczniach pierwsze zaufanie, które okazali Mu nazywając go Rabbim. Idąc
za Mną wiernie — zobaczycie, gdzie mieszkam, doświadczycie mojej obecności, mojej
przyjaźni, mojej miłości. Idąc za Mną, zrozumiecie wszystko: kim Ja jestem, kim wy jesteście,
jaki jest najważniejszy cel waszego życia.

Zauważmy, że w tej scenie powołania uczniów Jezus nie wspomina jeszcze o misji, którą
później im powierzy. Pragnie bowiem, aby na początku całą swoją miłosną uwagę uczniowie
skoncentrowali tylko na Jego Osobie; aby z wielką uwagą wsłuchiwali się w Jego Słowa,
wpatrywali się w Jego czyny, nasycali się Jego obecnością. Uczeń nie poświęci się
z oddaniem misji Jezusa, jeżeli nie przyjmie najpierw całym sercem Jego Osoby, Jego słów
i czynów. Istotę misji, jaką Jezus powierza uczniom, wypełnia właśnie Jego Osoba: Jego
życie, nauka, śmierć i Zmartwychwstanie.

Istotą życia chrześcijańskiego nie jest najpierw praca apostolska, misyjna, choćby była
podejmowana na bardzo odpowiedzialnych odcinkach. Istotą życia chrześcijańskiego jest
związanie się z Jezusem, całkowite powierzenie się Jemu. W tej kontemplacji prośmy gorąco
o jasną i głęboką świadomość pierwszeństwa naszego bycia z Jezusem, naszego mieszkania
u Jezusa, przed działaniem dla Niego. Jezusowi nie chodzi najpierw o to, byśmy oddawali
Mu owoce naszego życia, ale abyśmy oddali Mu całe nasze życie.

Gdyby w naszym życiu było więcej troski o pracę dla Jezusa niż o mieszkanie z Jezusem,
łatwo ryzykowalibyśmy popadnięcie w herezję czynu — jak mówi Pius XII. Istota herezji
czynu polega na próbie zaspokajania własnych ludzkich potrzeb przy pomocy pracy
apostolskiej. Jeżeli nie szukalibyśmy najpierw samego Jezusa, to wówczas działanie dla
Niego łatwo mogłoby stać się parawanem dla szukania siebie samych. Intensywność
i szczerość naszej osobowej więzi z Jezusem gwarantuje czystość intencji w naszej posłudze
bliźnim.
5. Chcę i pragnę naśladować Jezusa

Jeśli uczeń Jezusa przyjmuje osobowe wołanie Mistrza i idzie za Nim, to tym samym musi
odwrócić się od siebie samego.

Zauważmy, iż każdy z nas rodzi się z piętnem samolubstwa i egocentryzmu. Od pierwszych


dni naszego życia jesteśmy zamknięci w sobie i jednocześnie niezdolni wyjść z siebie
o własnych siłach. Trudności i niepokoje trapiące człowieka codziennie z powodu jego
samolubstwa, niedołęstwa, nieumiejętności i pychy — pisze T. Merton — wytwarzają w nim
pragnienie, żeby ktoś inny mógł go prowadzić i wspomagać swoją radą.

Jezus swoim zaproszeniem: Chodźcie, a zobaczycie wzywa uczniów, aby odkryli


samolubstwo, niedołęstwo, nieumiejętność i pychę. Owo odkrycie sprawi, iż spontanicznie
zapragną przyjąć Jezusa jako Przewodnika, który ich poprowadzi; jako Lekarza, który ich
uleczy, jako Pasterza, który będzie ich ochraniał; jako Mistrza, który będzie ich uczył.

Nasza potrzeba Przewodnika, Mistrza, Lekarza wypływa więc z sytuacji egzystencjalnej,


w jakiej się znajdujemy. Stąd też słowa Jezusa: Chodźcie, a zobaczycie trzeba nam odkryć
jako odpowiedź na nasze najgłębsze potrzeby, pragnienia i tęsknoty. Jezus nie przychodzi do
nas jako Ktoś z zewnętrz. Potrzeba Jezusa mieszka w nas. Ona jest częścią naszego ludzkiego
serca.

Jeżeli wyrażamy pragnienie autentycznego naśladowania Jezusa w całym Jego życiu,


wówczas — podobnie jak On — winniśmy przyjąć otwartą postawę wobec zniewag
i upokorzenia, wobec cierpienia i krzyża oraz wobec ubóstwa i posłuszeństwa. Nasze
zamieszkanie u Jezusa i powierzenie Mu całego naszego życia wyraża się więc w tym, iż
pragniemy przyjąć wszystko, co przyniesie nam kroczenie po Jego śladach. Jezus nie każe
nam szukać cierpień, upokorzeń czy zniewag, ale po prostu ufnie przyjąć te, które staną na
naszej drodze.

Jeszcze raz powróćmy do modlitwy ofiarowanej nam na drugi tydzień przez św. Ignacego
Loyolę.

Odwieczny Panie wszystkich rzeczy. Oto przy Twej łaskawej pomocy składam ofiarowanie
swoje w obliczu nieskończonej Dobroci Twojej i przed oczami chwalebnej Matki Twojej
i wszystkich świętych dworu niebieskiego. Oświadczam, że chcę i pragnę i taka jest moja
dobrze rozważona decyzja, jeśli to tylko jest ku Twojej większej służbie i chwale, naśladować
Cię w znoszeniu wszystkich krzywd i wszelkiej zniewagi i we wszelkim ubóstwie, tak
zewnętrznym jak i duchowym, jeśli tylko najświętszy Majestat Twój zechce mię wybrać
i przyjąć do takiego rodzaju i stanu życia (ĆD 98).

V. WCIELENIE

 
W szóstym miesiącu posłał Bóg anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do
Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię
Maryia. Anioł wszedł do Niej i rzekł: Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą,
błogosławiona jesteś między niewiastami. Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co
miałoby znaczyć to pozdrowienie. Lecz anioł rzekł do Niej: Nie bój się, Maryio, znalazłaś
bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On
wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida.
Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca. Na to
Maryia rzekła do anioła: Jakże się to stanie, skoro nie znam męża? Anioł Jej odpowiedział:
Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię. Dlatego też Święte, które się
narodzi, będzie nazwane Synem Bożym. A oto również krewna Twoja, Elżbieta, poczęła
w swej starości syna i jest już w szóstym miesiącu ta, która uchodzi za niepłodną. Dla Boga
bowiem nie ma nic niemożliwego. Na to rzekła Maryia: Oto ja służebnica Pańska, niech mi
się stanie według twego słowa! Wtedy odszedł od Niej anioł (Łk 1, 26–38).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Św. Ignacy zachęca nas, aby na początku kontemplacji
o Wcieleniu przedstawić sobie dwie sceny. Najpierw wielki obszar i krąg świata, na którym
mieszkają tak liczne i tak różne ludy (por. ĆD, 103). Zgodnie z tą zachętą wyobraźmy sobie
kulę ziemską z jej wszystkimi kontynentami zamieszkałymi przez miliardy osób w całej
historii ludzkości. Po przedstawieniu sobie tego wielkiego obrazu jesteśmy zaproszeni, aby
oglądać w naszej wyobraźni mały domek nazaretański, w którym mieszka młoda
Dziewczyna Galilejska. Ona to właśnie przyjmuje Zwiastowanie: Wcielenie Syna Bożego.

Prośba o owoc kontemplacji: Prośmy — jak zachęca nas Ignacy — o dogłębne poznanie
Pana, który dla mnie stał się człowiekiem, abym Go więcej kochał i więcej szedł w Jego
ślady (ĆD, 104).

1. Zagrożony rodzaj ludzki

Św. Ignacy proponuje rozpoczęcie kontemplacji Tajemnicy Wcielenia od oglądu rodzaju


ludzkiego w całej jego różnorodności, z wszystkimi dramatami właściwymi ludzkiemu życiu,
wraz z całym złem, które przez ludzkość przepływa.

Widzieć osoby jedne po drugich. A najpierw te na obliczu ziemi, tak bardzo różnorodne
w stroju, sposobie bycia. Jedni są biali, inni czarni; jedni żyją w pokoju, drudzy w stanie
wojny, jedni są zdrowi, drudzy chorzy, jedni płaczą, drudzy się śmieją, jedni się rodzą,
drudzy umierają... Słuchać, co mówią osoby na obliczu ziemi, a mianowicie jak ze sobą
rozmawiają, jak przeklinają i bluźnią... Potem patrzeć, co czynią osoby na powierzchni
ziemi, jak mianowicie biją się wzajemnie, zabijają i idą do piekła (ĆD, 106–108).

I chociaż św. Ignacy opisuje ludzkość sprzed pięciu wieków, jego charakterystyka nie
przestaje być dziś aktualna. Postęp cywilizacyjny nie zniósł dramatyzmu ludzkiego życia na
ziemi, ale wręcz go pogłębił. Postęp techniczny — wbrew optymistycznym przewidywaniom
niektórych myślicieli dziewiętnastego wieku — nie tylko nie przyniósł powszechnego
szczęścia i dobrobytu ludzkości, ale pogłębił istniejące już konflikty, napięcia i niepokoje.

Rabunkowa gospodarka kierowana chciwością człowieka powoduje takie zatrucie ziemi


i takie zniszczenie środowiska, że staje się ono w wielu regionach świata nie do
zamieszkania. Z powodu brutalnej przewagi człowieka uzbrojonego w technikę nad przyrodą
istnieje dziś realna możliwość zniszczenia życia na ziemi.

Postęp techniczny zastosowany w wojnach zwiększył zagrożenie ludzkości. Nigdy dotąd


człowiek nie osiągnął tak koszmarnej perfekcji w zabijaniu, jaką posiada dzisiaj. Bezlitosna
wzajemna rzeź na frontach pierwszej i drugiej wojny światowej, ludobójstwo Oświęcimia
i Hiroszimy, katastrofa Czarnobyla — oto fakty, które dobitnie świadczą, że dziś ludzie biją
się i zabijają w rozmiarach dotąd niespotykanych w historii.

Wiek dwudziesty naznaczony jest jeszcze inną wielką zbrodnią dokonywaną w majestacie
praw ustalanych przez parlamenty i rządy: zabijaniem dzieci nienarodzonych. Technika
medyczna została zastosowana nie tylko dla ratowania człowieka, ale także dla zabijania
najbardziej bezbronnych, bo jeszcze nienarodzonych.

Św. Ignacy każe nam także słuchać, jak ludzie przeklinają i bluźnią. Również bluźnierstw
i przekleństw, jakie mógł usłyszeć lub przeczytać św. Ignacy, nie można porównywać z tymi,
których ludzkość słucha i czyta dzisiaj. Nihilistyczna mentalność wielu współczesnych
myślicieli, twórców kultury i sztuki w sposób przewrotny odwraca porządek rzeczy
nazywając zło dobrem, a dobro złem.

Niektórzy filozofowie zbuntowani przeciwko jakiejkolwiek idei Boga i jakiejkolwiek formie


religii stworzyli teologię śmierci Boga. Układają koszmarne opowiadania i mity ogłaszające
śmierć Boga. Jeden z nich, H. Heine, napisał: Nic nie mogło Boga uratować. Czyż nie
słyszycie dzwonków? Na kolana! Niosą sakramenty Bogu, który umiera. Komentując te słowa
R. Laurentin powie: Dzisiejszy szaleniec mówi: Bóg umarł.

Bylibyśmy w błędzie sądząc, iż to szaleńcze wołanie pozostaje zupełnie bez echa w ludziach
zagubionych, zniechęconych do życia, w ludziach uwikłanych w słabości i grzechy. Każdy,
kto się dopuszcza nieprawości, nienawidzi światła (J 3, 20) i dlatego chętnie skorzysta z tych
koszmarnych idei, aby zracjonalizować i uzasadnić sobie swoje nieuporządkowane życie.

W obecnej kontemplacji chciejmy sobie uświadomić, iż jesteśmy cząstką zagrożonej


ludzkości. Codziennie oddychamy zatrutym powietrzem, pijemy zatrutą wodę, spożywamy
nierzadko skażone pokarmy. Są to skutki grzechu, które spadają na nas.

Prośmy, abyśmy odkryli prawdę, iż my również mamy jakiś udział w całym zagrożeniu
ludzkości przez nasz grzech osobisty. I chociaż w wielu wypadkach trudno byłoby nam
dopatrzeć się bezpośredniego związku naszych grzechów z zagrożeniami współczesnego
człowieka, to jednak wiara w Kościół, Mistyczne Ciało Jezusa pozwala nam zrozumieć, iż
każdy grzech zwraca się nie tylko przeciwko Bogu, ale także przeciwko ludzkości, przeciwko
nam samym. Prośmy o głębokie odczucie, że nie tylko cała ludzkość, ale także ja sam
osobiście potrzebuję miłosierdzia, potrzebuję zbawienia.

2. Dokonajmy odkupienia

Gdyby powyższy opis ludzkości zawierał całą prawdę o niej, byłaby ona tragiczna. Ale tak
nie jest. Po kontemplacji ludzkości jesteśmy zaproszeni do kontemplacji Trójcy Świętej,
która z miłością czuwa nad całym okręgiem ziemi i z troską śledzi losy każdego człowieka.

Po drugie widzieć i rozważać jak trzy Osoby Boskie siedzą na swojej królewskiej stolicy i jak
patrzą na cały okrąg ziemi i na wszystkie ludy, które w zaślepieniu umierają... Słuchać, co
mówią Osoby Boskie, a mianowicie: Dokonajmy odkupienia rodzaju ludzkiego... oraz co
robią dokonując najświętszego Wcielenia (ĆD, 106–108).

Idąc za radą Ignacego, kontemplujmy Boga, który patrzy z miłosierdziem na udręczoną


ludzkość. Stwórca nie pozostaje obojętny wobec nieszczęścia człowieka, wzrusza się jego
udręką i mówi: Dosyć napatrzyłem się na udrękę ludu mego w Egipcie i nasłuchałem się
narzekań jego na ciemiężców, znam więc jego uciemiężenie. Zstąpiłem, aby go wyrwać z ręki
Egiptu i wyprowadzić z tej ziemi do ziemi żyznej i przestronnej — mówi Jahwe o Izraelu
ciemiężonym w Egipcie (Wj 3, 7–8).

Ta właśnie litość Boga wobec człowieka, współczucie dla jego cierpienia i udręki staje się
zasadniczym źródłem nieustannej ingerencji Boga w historię ludzkości. To, co Bóg uczynił
dla całej ludzkości, uczynił także dla każdego z nas osobiście.

W obecnej kontemplacji uświadomię sobie, że jestem widziany i słyszany przez Boga, że On


wzrusza się moim uciemiężeniem, zagubieniem i udręką wewnętrzną. Pełen współczucia dla
mnie zstępuje w swoim Synu Jezusie Chrystusie, aby okazać mi swoje miłosierdzie. Prośmy,
abyśmy otwartym i wdzięcznym sercem przyjęli Syna Bożego jako wysłannika Trójcy
Świętej.

3. Zwiastowanie

Po kontemplacji Boga, patrzącego miłosiernie na całą ludzkość, św. Ignacy zachęca nas,
abyśmy kontemplowali Tajemnicę Zwiastowania. W niej bowiem konkretnie spełnia się
postanowienie Trójcy Przenajświętszej: Dokonajmy odkupienia rodzaju ludzkiego.

a) W szóstym miesiącu posłał Bóg anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret,
do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida, a Dziewicy było na imię
Maryia (Łk 1, 26). Działanie Boga, choć przekracza wszystko co ziemskie i ludzkie, dla
człowieka przybiera konkretny wymiar historyczny. Anioł Gabriel zostaje posłany do
konkretnego miasta, w konkretnym czasie i do konkretnej osoby: do Maryi. W ten sposób
działanie Boga staje się dla ludzkości dostrzegalne, zauważalne, możliwe do przyjęcia.
Dzięki temu konkretnemu Bożemu działaniu możemy uniknąć rozmytej religijności, która
bywa niekiedy sprowadzana do szukania jakiegoś wewnętrznego nastroju, uniesienia
wewnętrznego czy też do jakiegoś nieokreślonego stanu nirwany. Dzięki konkretnemu,
historycznemu działaniu Boga duchowość chrześcijańska ma charakter wcielony. Przybiera
ona bardzo realistyczny, ziemski charakter. Tajemnica Wcielenia sprawia, iż Bóg staje się
bardzo ludzki, staje się nam bardzo bliski. Kto widzi Jezusa, Boga–Człowieka, widzi także
i Boga Ojca. Jezus jest Drogą do poznania całej Tajemnicy Trójcy Świętej.

b) Anioł wszedł do Niej i rzekł: Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą, błogosławiona
jesteś między niewiastami. Słowa Bądź pozdrowiona znaczą również: raduj się, wesel się.
Interwencja Boga w historię ludzkości jest źródłem niewymownej radości. Zapowiada
bowiem ostateczne zwycięstwo nad wszystkim, co jest źródłem jej udręki, jej cierpienia
i śmiercią.

Raduj się wielce, córko Syjonu — zachęca prorok Zachariasz — wołaj radośnie, córko
Jeruzalem. Oto Twój król idzie do Ciebie, sprawiedliwy i zwycięski (Za 9, 9).

Ignacjański, realistyczny ogląd nieszczęść człowieka, spojrzenie w prawdzie na cały dramat


ludzkiego życia sprawia, iż obiecany ratunek, obiecane zbawienie spontanicznie staje się
źródłem radości. Prośmy, abyśmy mogli wejść w głębię radości płynącej z Wcielenia. Sam
Bóg staje się człowiekiem. Sam Bóg staje się jednym z nas. Będzie do nas podobnym we
wszystkim, oprócz grzechu. Będzie się trudził, będzie walczył razem z nami, aby wyrywać
nas z naszych nieszczęść, by skierować nasze kroki na drogę pokoju.

Prośmy o doświadczenie wewnętrznej radości, że Bóg staje się Emmanuelem, Bogiem


z nami. Staje się nam tak bliski, iż możemy słuchać Jego Słowa naszymi ludzkimi uszami,
możemy patrzeć na Niego ludzkimi oczyma, możemy Go dotykać, a nawet spożywać Jego
Ciało pod postaciami chleba i wina.

c) Ale słowa, które miały u Maryi wywołać radość, wzbudziły zaniepokojenie i zadumę:
Maryia zmieszała się na te słowa i rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie. Nawet
najbardziej czyste i wolne serce człowieka, jakim jest serce Niepokalanej Dziewicy, nie jest
zdolne samo z siebie przyjąć Boga. Ono drży. Boże działanie przerasta i przewyższa
człowieka. Drżenie serca uświadamia człowiekowi, że Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi
i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia (Rdz 2, 7).

Ta właśnie pełna trwogi reakcja Maryi ukazuje nam kruchość ludzkiego serca. Ta kruchość
serca wiąże się z kruchością miłości. Każdą ludzką miłość cechuje delikatność i kruchość,
ponieważ miłość zależy od kruchej wolności człowieka. Maryia bardziej niż ktokolwiek inny
rozumie, że pełnia łaski, pełnia miłości, pełnia wolności przychodzi jako czysty dar Boga,
dar bezinteresowny, dar bezwarunkowy.

Człowiek w żaden sposób nie może sobie zapewnić niezmienności swojej woli, nie może
otworzyć się jedną decyzją woli — raz na zawsze — na ten dar. Kruchość ludzkiej wolności
i ludzkiej miłości każe nam drżeć, lękać się bojaźnią Bożą, aby nie utracić otrzymanego daru.
Nasza pewność wytrwania w otrzymanej łasce, w miłości i w wolności wewnętrznej może
opierać się jedynie na powierzeniu się Dawcy, na bezgranicznym zaufaniu Mu.

d) Nie bój się Maryio, znalazłaś łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu
nadasz imię Jezus.

Wysłaniec Boga uspokaja serce Maryi, uspokaja serce każdego człowieka i w ten sposób
czyni je zdolnym do przyjęcia łaski. Bóg umacnia i utwierdza to, co w człowieku jest
delikatne, kruche i wrażliwe. Maryia znalazła szczególną łaskę u Boga nie tylko jako Matka
Syna Bożego, ale jako Ta, która w pełni powierzyła się Bogu. W Jej bezgranicznym zaufaniu
każdy z nas może odnaleźć łaskę Boga. Maryia jest Pośredniczką łask. Ona daje Chrystusa
wszystkim, którzy Go szukają.

Wsłuchajmy się z uwagą w słowa anioła: Nie bój się, znalazłeś łaskę u Boga. Wezwanie to
w dzisiejszym świecie brzmi szczególnie aktualnie.

Przełom wieku dwudziestego i dwudziestego pierwszego to czas zagrożenia i lęku. Z jak


wielkim entuzjazmem zostały przyjęte proste słowa Jana Pawła II: Nie lękajcie się
wygłoszone w dniu inauguracji jego pontyfikatu. Lęk jest podstawowym wrogiem całej
ludzkości i każdego człowieka. To właśnie wskutek lęku ludzie biją się wzajemnie, zabijają,
przeklinają i bluźnią. To właśnie z lęku, którego głównym źródłem jest odrzucenie i brak
miłości, rodzi się gniew i nienawiść. Z lęku ludzie nie tylko — jak mówi św. Ignacy — idą
do piekła, ale tworzą sobie piekło na ziemi (por. ĆD 106–108).

Pozwólmy się przekonać aniołowi, wysłańcowi Bożemu, jak dała się przekonać Maryia, że
obawa i lęk niosą z sobą wielką pokusę dla człowieka. Pokusę tę trzeba dostrzec i podjąć
zmagania z nią.

Prośmy przede wszystkim o zdemaskowanie neurotycznego lęku przed Bogiem. Bóg, nasz
Ojciec niebieski nie zagraża nam. On nie chce nas krępować, ciemiężyć, karać. Wysyła do
nas swojego Jednorodzonego Syna, aby nas wyzwolił z ręki naszych nieprzyjaciół. Pragnie,
aby nasze życie było szczęśliwe i pełne pokoju. Pragnie, byśmy jako ludzie wolni mogli Mu
oddawać chwałę w miłości i służyć Mu bez trwogi.

4. Oto ja służebnica Pańska!

Pan Bóg żąda od Maryi przyjęcia rzeczy przerastających wszelkie ludzkie pojęcie. Najpierw
domaga się wiary, że urodzi Syna bez udziału mężczyzny; po drugie domaga się wiary, że
Syn Jej będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida.
Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca.

Maryia nie rozumie do końca, co anioł do Niej mówi. Nie jest w stanie sama rozeznać
ofiarowanej Jej Dobrej Nowiny. I właśnie dlatego Maryia nawiązuje dialog z wysłańcem
Jahwe. Maryia pragnie dokonać rozeznania duchowego. Właśnie dlatego prosi o wyjaśnienia,
prosi o pomoc: Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?
Bóg rozumie doskonale trudności i wątpliwości młodej Dziewczyny Galilejskiej, która nagle
została postawiona przed zadaniem, które Ją przerasta. Rozumie Jej ludzkie obawy
wyrażenia zgody na tę niezwykłą rzeczywistość, do której przyjęcia Ją zaprasza. Stąd też
udziela Jej wyjaśnień: Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię. Dlatego
też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym.

Anioł Jahwe pragnąc jakby dodatkowo uwiarygodnić swoje niezwykłe wieści podaje Maryi
inną zaskakującą informację. Oto Jej krewna Elżbieta, bezpłodna kobieta w podeszłym już
wieku, poczęła w swej starości syna i jest już w szóstym miesiącu.

Ustami anioła Bóg przypomina Maryi prawdę, która była przedmiotem wiary Izraela, że dla
Jahwe nie ma nic niemożliwego. Najważniejszym niemalże faktem dla uwiarygodnienia tej
prawdy było w historii Izraela przejście przez morze suchą nogą. Pan Bóg domagając się od
człowieka rzeczy trudnych, pomaga mu jednak w uznaniu i przyjęciu tego, co po ludzku jest
niemożliwe.

Dzięki otrzymanej pomocy Maryia podejmuje świadomą i wolną decyzję: Niech mi się stanie
według twego słowa! Maryia zawierza Bogu pewna pewnością wiary, że Jahwe działa w Jej
życiu. I właśnie dlatego mówi: Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego
słowa!

Maryia jest pewna interwencji Boga nie tylko w chwili Zwiastowania. Jest pewna tej
interwencji także we wszystkich innych najtrudniejszych i jednocześnie najważniejszych
momentach swojego życia. Jest pewna działania Boga, kiedy rodzi Syna w stajni w Betlejem;
kiedy ucieka z Nim do Egiptu; jest pewna obecności mocy Boga, kiedy przez trzy dni szuka
Go w Jerozolimie jako dwunastoletniego Chłopca; jest pewna działania Jahwe, kiedy stoi pod
krzyżem, a później trzyma w swoich ramionach martwe ciało Syna.

Maryia jest pewna działania Jahwe, choć go do końca nie rozumie. Nie rozumiejąc, wyraża
zgodę. Nie rozumiejąc ufnie powtarza: Niech mi się stanie według twego słowa!

Żeby przyjąć Boga i Jego wolę, nie trzeba chcieć wszystkiego zrozumieć. W jakimś sensie
trzeba zrezygnować z rozumienia intelektualnego. Zgoda na wolę Boga zaczyna się w chwili,
kiedy rodzi się zaufanie do Niego. Zgoda na wolę Bożą jest zgodą na pracę, na służbę, na
wysiłek, na cierpienia. Stąd też Maryia mówi: Oto ja służebnica Pańska.

Ale przyjęcie woli Bożej, to także otwarcie się na źródło radości. I właśnie dlatego anioł
zaprasza Maryię: Bądź pozdrowiona, to znaczy — raduj się, wesel się. Maryia w swoim
życiu nie tylko się trudzi, cierpi, ale także przeżywa wiele pięknych chwil radości.

Zauważmy w tej kontemplacji radość Maryi z Jej codziennego spotkania z Jahwe na


modlitwie, Jej radość z narodzin Syna, radość macierzyństwa. Zauważmy także pogodne
chwile życia rodzinnego w Nazarecie. Kontemplujmy radość Maryi bycia Matką Mesjasza,
radość Zmartwychwstania, radość Zesłania Ducha Świętego, radość rodzącego się Kościoła,
radość bycia wziętą z ciałem i duszą do nieba.
Maryia w pełnieniu woli Bożej nie szuka jednak radości dla niej samej. I choć przyjmuje ją
z wdzięcznością, pozostaje wobec niej wolna. W razie potrzeby umie z niej zrezygnować.
Prośmy w tej kontemplacji, aby pełna odwagi i ufności wiara Maryi pomagała nam
pokonywać naszą niewiarę, nasze codzienne zbytnie lęki o siebie, o swoją przyszłość.
Prośmy także, by rodziło się w nas głębokie pragnienie powierzenia się Bogu na wzór Maryi.

Na zakończenie całej kontemplacji o Wcieleniu — zgodnie z zachętą św. Ignacego (por. ĆD


109) — rozmawiajmy najpierw z Matką Najświętszą. Prośmy Ją, aby swoją pokorną wiarą
i uległością wobec Boga uczyła nas otwartości na Jego działanie w nas. Rozmawiajmy także
z Jezusem, prosząc Go, aby Tajemnica Jego Wcielenia otwierała nas na nieskończoną miłość
Boga Ojca do nas. Boga Ojca zaś prośmy, abyśmy dzięki coraz głębszemu poznaniu Jego
Syna mogli Go więcej kochać i wierniej naśladować.

VI. NARODZENIE JEZUSA

W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności
w całym państwie. Pierwszy ten spis odbył się wówczas, gdy wielkorządcą Syrii był
Kwiryniusz. Wybierali się więc wszyscy, aby się dać zapisać, każdy do swego miasta. Udał
się także Józef z Galilei, z miasta Nazaret, do Judei, do miasta Dawidowego, zwanego
Betlejem, ponieważ pochodził z domu i rodu Dawida, żeby się dać zapisać z poślubioną
sobie Maryią, która była brzemienna. Kiedy tam przebywali, nadszedł dla Maryi czas
rozwiązania. Porodziła swego pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła
w żłobie, gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie.

W tej samej okolicy przebywali w polu pasterze i trzymali straż nocną nad swoją trzodą.
Naraz stanął przy nich anioł Pański i chwała Pańska zewsząd ich oświeciła, tak że bardzo
się przestraszyli. Lecz anioł rzekł do nich: Nie bójcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką,
która będzie udziałem całego narodu: dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel,
którym jest Mesjasz, Pan. A to będzie znakiem dla was: znajdziecie Niemowlę, owinięte
w pieluszki i leżące w żłobie. I nagle przyłączyło się do anioła mnóstwo zastępów
niebieskich, które wielbiły Boga słowami: Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój
ludziom Jego upodobania.

Gdy aniołowie odeszli od nich do nieba, pasterze mówili nawzajem do siebie: Pójdźmy do
Betlejem i zobaczmy, co się tam zdarzyło i o czym nam Pan oznajmił. Udali się też
z pośpiechem i znaleźli Maryię, Józefa i Niemowlę, leżące w żłobie. Gdy Je ujrzeli,
opowiedzieli o tym, co im zostało objawione o tym Dziecięciu. A wszyscy, którzy to słyszeli,
dziwili się temu, co im pasterze opowiadali. Lecz Maryia zachowywała wszystkie te sprawy
i rozważała je w swoim sercu. A pasterze wrócili, wielbiąc i wysławiając Boga za wszystko,
co słyszeli i widzieli, jak im to było powiedziane (Łk 2, 1–20).
Obraz dla obecnej kontemplacji: Wyobraźmy sobie najpierw Maryię i Józefa, którzy udają
się z Nazaretu do Betlejem. Przyglądajmy się ich zmęczeniu, ich utrudzeniu się w drodze.
Następnie zaś przedstawmy sobie grotę betlejemską, a w niej Maryię z Dzieciątkiem Jezus
i Józefem. Zauważmy też pasterzy, którzy przychodzą oddać pokłon Jezusowi.

Prośba o owoc kontemplacji: Prośmy najpierw o głęboką wiarę, iż Dziecię narodzone


z Maryi w grocie betlejemskiej jest Synem Bożym. Prośmy także o wielką wewnętrzną
radość, że dzięki Tajemnicy Wcielenia i Narodzenia Jezusa Bóg stał się jednym z nas, że
mamy tak łatwy i prosty przystęp do Niego.

1. Panowanie na tronie Dawida

Anioł Gabriel w czasie Zwiastowania zapowiedział Maryi, że Pan Bóg da Jej Synowi tron
Jego praojca, Dawida (Łk 1, 32). Od początku opowiadania o Narodzeniu Jezusa Ewangelista
Łukasz podkreśla wypełnienie się tej zapowiedzi. Z rozporządzenia Cezara Augusta udał się
Józef z Galilei, z miasta Nazaret, do Judei, do miasta Dawidowego, zwanego Betlejem,
ponieważ pochodził z domu i rodu Dawida, żeby dać się zapisać z poślubioną sobie Maryią.

Zauważamy tutaj jeden z wielu paradoksów, którymi utkane są wszystkie Ewangelie. Syn
Boży, który urodzi się w mieście Dawida, w Betlejem i ma zasiąść na jego tronie i panować
na wieki, od pierwszych dni swoich narodzin będzie poddanym władzy okupanta
rzymskiego, Cezara Augusta.

Także samo miejsce urodzin Jezusa, choć zostało przepowiedziane przez proroków, zdaje się
być wyznaczone władzą obcego imperatora. To na jego rozkaz Józef i Maryia musieli udać
się w podróż, aby poddać się powszechnemu spisowi ludności.

To właśnie zderzenie panowania Cezara w okupowanej Palestynie z narodzeniem Jezusa,


Króla Wszechświata, ukazuje charakter Chrystusowego panowania. Od pierwszych dni życia
na ziemi Bóg–Człowiek ukazuje, iż Jego władza nie opiera się na przemocy, na sile i ucisku.

Jezus nie podporządkowuje sobie świata mieczem. Wiecie, że władcy narodów uciskają je,
a wielcy dają im odczuć swoją władzę — mówi Jezus. Ale nie tak będzie u was. Lecz kto by
między wami chciał stać się wielki, niech będzie waszym sługą (Mt 20, 25–26). Panowanie
Chrystusa było służeniem: Nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie
na okup za wielu (Mt 20, 28).

W obecnej kontemplacji oddajmy hołd Jezusowi jako Królowi. Uznajmy Jego Boską władzę
nad całym Wszechświatem. Uznajmy także Jego panowanie i władzę nad naszym życiem.
Wyraźmy wdzięczność za sposób Jego panowania. Prośmy, abyśmy nie bali się nigdy Jego
władzy i abyśmy się nigdy przed nią nie bronili. Prośmy także, byśmy mogli doświadczyć
słodyczy panowania Jezusa.

2. Niebezpieczna podróż
Udał się Józef z Galilei, z miasta Nazaret, do Judei (...) z poślubioną sobie Maryią, która
była brzemienna. Dla Matki oczekującej przyjścia na świat Dziecka była to bardzo
niebezpieczna podróż. Ale podróż do Betlejem, podjęta z rozkazu ziemskiego Cezara, miała
być jednak realizowaniem Bożych planów. Wymagała więc całkowitego zaufania
i powierzenia się Jahwe.

Od chwili Zwiastowania Pan Bóg będzie wymagał od Maryi pełnego zaufania. Będzie Ona
bowiem napotykać wiele bolesnych i zaskakujących, nierzadko także niezrozumiałych dla
Niej sytuacji. Ale w tych właśnie okolicznościach Maryia będzie wykonywać swoją misję
służebnicy.

Istotą Jej posługi jako Służebnicy Pańskiej nie będzie najpierw zewnętrzne działanie, ale
posługa wiary. Wszystko, co Maryia będzie robić, będzie przejawem tej posługi wiary.
Odbywając niebezpieczną podróż do Betlejem Maryia pełni posługę wiary. Także w całym
późniejszym życiu przyjmuje w duchu posługi wiary wszystkie wydarzenia, w których
postawi Ją Opatrzność. Maryia nie broni się, nie ucieka, nie szuka zabezpieczeń.

W obecnej modlitwie kontemplujmy podróż Maryi i Józefa z Nazaretu do Betlejem.


Przyglądajmy się w sposób szczególny utrudzeniu i zmęczeniu Maryi. Chciejmy dostrzec Jej
cichość i pokój. Zauważmy też św. Józefa, który troszczy się o swoją Małżonkę. Udziela Jej
jako Jej mąż wszelkiej koniecznej pomocy. Możemy też wyobrazić sobie, w jaki sposób
Maryia i Józef modlą się w czasie tej podróży, powierzając się nieustannie Jahwe.

A potem wejść w siebie samego, aby jakiś pożytek duchowny wyciągnąć — mówi św. Ignacy
(ĆD, 114). Wejdźmy więc w całą historię naszego życia, by dostrzec te wydarzenia
i sytuacje, w których w sposób szczególny byliśmy zapraszani, aby zaufać Bogu; w których
byliśmy wzywani, aby dać się Jemu prowadzić.

Pytajmy siebie, w jaki sposób odpowiadaliśmy na to zaproszenie? Czy nie unikaliśmy i nie
unikamy za wszelką cenę sytuacji niepewności, ryzyka? Zauważmy, jak gorączkowo nieraz
szukamy różnorodnych zabezpieczeń, w jaki sposób budujemy wokół siebie mury obronne.

Zwykle przeczuwamy dobrze, że brak zabezpieczenia, sytuacje niepewności, wystawianie się


na jakiekolwiek ryzyko jest bolesne, ponieważ grozi głębszym zranieniem. A ponieważ tkwi
w nas jakiś naturalny lęk przed każdym zranieniem, stąd nasze gorączkowe wręcz szukanie
bezpieczeństwa. Im głębsze są w nas obawy o siebie, tym bardziej gorączkowo i gwałtownie
poszukujemy pewności i zabezpieczenia.

Jeżeli jednak kierujemy się choć trochę poczuciem realizmu życiowego, to łatwo
uświadomimy sobie, że wszelkie nasze ludzkie zabezpieczanie się pozostaje bardzo
względne. Wystarczy czasami mała zmiana warunków zewnętrznych, a cały misternie
zbudowany system samoobrony i bezpieczeństwa, wali się jak domek z kart.

Stajemy się wówczas jeszcze bardziej bezbronni, bardziej podlegli zranieniu. Budowanie
ludzkiego bezpieczeństwa na ziemi nierzadko przypomina budowanie przez dzieci zamków
z piasku na plaży. Jeden przypływ fali morskiej niszczy dorobek i trud wielu godzin.
Współczesne wojny potrafią również w jednej chwili zniszczyć dorobek dziesiątków
pokoleń.

Nie tylko pojedynczy człowiek nie może zabezpieczyć swojego życia na ziemi. Także całe
społeczności, narody i cała ludzkość nie są w stanie zbudować sobie trwałego systemu
bezpieczeństwa. Ewangeliczni robotnicy, którzy budują nowoczesne obronne wieże
Jerozolimy, sami padają pod ich gruzami. Widać w tym wyrazisty symbol bezradności
w szukaniu przez człowieka bezpieczeństwa tutaj na ziemi. W kontekście tej tragedii Jezus
powtarza znamienne słowa: Jeżeli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie (por. Łk 13,
1–5).

Te słowa nie przestają być prawdziwe i dzisiaj. W naszych czasach człowiek chcąc
zbudować doskonały system zabezpieczeń i samoobrony, stworzył sobie jednocześnie
pułapkę. Broń, która miała go bronić i zabezpieczać trwały pokój, stała się źródłem kolejnego
zagrożenia. Wysiłki największych organizacji międzynarodowych okazują się bezsilne
i bezskuteczne wobec nienawiści, jaką wyzwala zarówno u jednostek jak i u całych narodów
żądza przemocy, odwetu, bogactwa czy władzy. Człowiek nie może zabezpieczyć swojego
życia na ziemi. Może je jedynie powierzyć Bogu. Powierzenie życia Bogu jest jedynym
możliwym zabezpieczeniem go.

Odwołując się do naszej historii życia chciejmy sobie przypomnieć chwile, w których padały
mury naszych zabezpieczeń; chwile, w których sami padaliśmy ofiarami naszych systemów
zabezpieczających. W tym kontekście kontemplujmy Maryię brzemienną i Jej męża Józefa
podróżujących do Betlejem w niepewności, pośród niebezpieczeństw, ale z całym zaufaniem
Bogu. Niech ich zaufanie będzie dla nas wyzwaniem we wszystkich naszych trudnych
sytuacjach życiowych, szczególnie wówczas, kiedy sens naszego wysiłku, naszej modlitwy
i pracy pozostanie zakryty przed nami.

3. Narodzenie w stajni

Kiedy tam przebywali, nadszedł dla Maryi czas rozwiązania. Porodziła swego
pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie, gdyż nie było dla nich
miejsca w gospodzie.

Najstarsza tradycja mówi nam, że Józef umieścił swoją Żonę w grocie, w jednej z owych
grot, jakich jeszcze dziś znajduje się w Palestynie. Wzgórza Betlejem są nimi wprost
podziurawione. Służyły one za stajnie dla bydła. Św. Justyn męczennik, który pisał w  drugim
wieku i doskonale znał teren, stwierdza to formalnie (H. Daniel–Rops). W grocie dla
zwierząt Maryia mogła znaleźć ciszę i spokój.

Sam ewangeliczny opis narodzenia Jezusa jest bardzo zwięzły i prosty. Łukasz wspomina
jedynie o zwyczajnym geście owinięcia Dziecięcia w pieluszki i złożenia Go w żłobie.
Wszystko zaś działo się w grocie dla bydła, ponieważ zabrakło dla Syna Bożego miejsca
w gospodzie.
W obecnej kontemplacji dostrzeżmy niezwykłość miejsca Narodzenia Jezusa: stajnię. Po
wielu wiekach — kierowany wielką miłością do Jezusa ubogiego — św. Franciszek z Asyżu
na nowo odkrył stajnię, miejsce Narodzenia Chrystusa. Swoim odkryciem podzielił się ze
światem stwarzając teatr Narodzenia Jezusa — żywą szopkę. Tradycja szopki zachowała się
w całym świecie chrześcijańskim aż do naszych czasów. W obecnej kontemplacji chciejmy
jeszcze raz jakby na nowo zdziwić się miejscem urodzin Jezusa. Pan przyszedł na świat nie
wśród złota i srebra, lecz wśród błota — powie św. Hieronim.

Syn Boży rodzi się, jak ostatni ubogi — w grocie dla bydła. Będzie też umierał jak ostatni
ubogi — na drzewie hańby pośród złoczyńców i jako złoczyńca.

Prośmy, abyśmy w tych dwu tajemnicach ewangelicznych, w narodzeniu w stajni oraz


w śmierci na krzyżu przeczuli sens i znaczenie całego życia Jezusa. Jezus przychodzi jako
ubogi, aby nas swoim ubóstwem ubogacić. Znacie przecież łaskę Pana naszego Jezusa
Chrystusa, który będąc bogaty, dla was stał się ubogim, aby was ubóstwem swoim ubogacić
(2 Kor 8, 9).

A oto jak św. Ignacy zachęca nas do kontemplacji Narodzenia Jezusa: Widzieć osoby,
a mianowicie Panią naszą, i św. Józefa i Dzieciątko Jezus po Jego Narodzeniu. Ja zaś sam
stanę się służką ubożuchnym, niegodnym, patrząc na nich, kontemplując ich i służąc im
w ich potrzebach tak, jakbym tam znalazł się obecny, z całym, jakie tylko jest możliwe
uszanowaniem i ze czcią. A potem wejść w siebie samego, aby jakiś pożytek duchowy
wyciągnąć (ĆD, 114).

Przyjmując tę zachętę Ignacego wpatrujmy się w Dzieciątko Jezus, Jego Matkę, Józefa, męża
Maryi, wzbudzając wiarę w Bóstwo Nowonarodzonego. Ten, którego złożono w żłobie
w stajni, jest Stwórcą nieba i ziemi, do Niego należy wszelkie panowanie, moc i chwała.

Dziękujmy także Jezusowi za Jego niezwykłe Narodzenie, poprzez które już od pierwszego
dnia swojego życia na ziemi przyjmuje na siebie całe nasze ubóstwo, nędzę i wszystko to,
czym czujemy się przygnieceni i upokorzeni.

Prośmy, abyśmy odkryli najgłębszy sens Narodzenia Jezusa dla naszego osobistego życia.
Niech nam w tym pomoże piękny tekst o Narodzeniu Jezusa anonimowego Autora z IX
wieku. I słusznie, że Jezus rodzi się w drodze, bo przyszedł, aby nam pokazać drogę. Ten,
który przyszedł, aby nam pokazać przestronność Królestwa, chciał narodzić się w ciasnym
żłóbku. Ten, który przyszedł, aby dać nam szatę nieśmiertelności, chciał, by Go owinięto nie
jedwabnymi pieluszkami, (...) ale najbiedniejszymi. Ten, który przyszedł, aby nasze ręce
i nogi rozwiązać do czynienia dobrych uczynków, pozwolił, aby Go złożono w ciasnej
kołysce. Co na to mamy powiedzieć, bracia? Należy zawołać z Psalmistą: Cóż oddam Panu
za wszystko, co mi dał?

4. Pokłon pasterzy
Ewangelicznym wzorem kontemplacji Nowonarodzonego Jezusa są pasterze. Kim oni byli?
W czasach Chrystusa w Palestynie pasterze należeli do najniższej klasy społecznej będącej
w ogólnej pogardzie. Mieli na ogół złą opinię. Uważani byli za ludzi nieuczciwych i złodziei.

To właśnie dla pogardzanych judejskich pasterzy rozjaśniła się noc betlejemska. Oni jako
pierwsi zostają zaproszeni do spotkania z Mesjaszem. Pasterze jako pierwsi oddają chwałę
Bogu–Człowiekowi. Ubóstwo, prostota judejskich pasterzy sprawia, iż spontanicznie, bez
oporów i wątpliwości zginają kolana przed Panem nieba i ziemi leżącym w żłobie w stajni.

Wprowadzając pasterzy na scenę Narodzenia Jezusa, Łukasz otwiera całą serię spotkań
Chrystusa z ubogimi, z chorymi, z ludźmi zniewolonymi mocą złego ducha, z grzesznikami,
z celnikami. Uznając nasze ubóstwo, słabość, nasz grzech, nasze zniewolenia, stańmy
z pokorą w szeregu ubogich i pogardzanych pasterzy. Razem z nimi oddajmy Jezusowi
pokłon. Niech nam towarzyszy świadomość, że przyszedł nie do zdrowych i szczęśliwych,
ale do tych, którzy się źle mają (por. Łk 5, 31).

W obecnej kontemplacji powróćmy na chwilę do najtrudniejszych momentów naszego życia,


kiedy nasze życie w jakiś sposób było zagrożone, kiedy czuliśmy się źle. Przywołajmy je
tylko po to, aby głębiej doświadczyć, że Jezus przyszedł właśnie do nas. Trudne, bolesne
i upokarzające doświadczenia ludzkiego życia są szczególnym miejscem Narodzenia Jezusa.
One przekonują nas najpełniej o potrzebie otwarcia się na Tajemnicę Wcielenia.

Prośmy, aby nasze przebywanie z ubogimi pasterzami pomagało nam poznawać i coraz
bardziej kochać ubogiego Jezusa, aby móc w ten sposób zrozumieć Jego zaproszenie do
naśladowania Go w znoszeniu wszelkich krzywd i wszelkiej zniewagi i we wszelkim ubóstwie,
tak zewnętrznym jak i duchowym (ĆD, 98).

Na zakończenie tej kontemplacji uwielbiajmy Tajemnicę Wcielenia wraz ze św. Grzegorzem


z Nazjanzu, Ojcem Kościoła. Chrystus się rodzi, wielbijmy Go. Chrystus z nieba przychodzi,
wyjdźmy Mu na spotkanie. Chrystus na ziemi, wznieśmy się na wyżyny niebios! Śpiewajcie
Panu wszystkie krainy! Niech cieszy się niebo i ziemia raduje, gdyż Pan niebios staje się
mieszkańcem ziemi. Chrystus przybrał ciało, z drżeniem i radością wykrzykujcie: z drżeniem
z powodu grzechu, z radością z powodu nadziei. Kto nie składa hołdu Temu, który jest od
początku? Kto nie wielbi Tego, który jest na końcu? Gotujcie drogę Pańską, ja zaś głoszę
znaczenie tego dnia: Bezcielesny przyjmuje ciało. Słowo przyjmuje materię. Niewidzialny
daje się widzieć. Nietykalny daje się dotknąć. Bezczasowy poczyna się w czasie. Syn Boga
staje się człowiekiem.

VII. DWUNASTOLETNI JEZUS

 
Rodzice Jego chodzili co roku do Jerozolimy na Święto Paschy. Gdy miał lat dwanaście,
udali się tam zwyczajem świątecznym. Kiedy wracali po skończonych uroczystościach, został
Jezus w Jerozolimie, a tego nie zauważyli Jego Rodzice. Przypuszczając, że jest
w towarzystwie pątników, uszli dzień drogi i szukali Go wśród krewnych i znajomych. Gdy
Go nie znaleźli, wrócili do Jerozolimy szukając Go. Dopiero po trzech dniach odnaleźli Go
w świątyni, gdzie siedział między nauczycielami, przysłuchiwał się im i zadawał pytania.
Wszyscy zaś, którzy Go słuchali, byli zdumieni bystrością Jego umysłu i odpowiedziami. Na
ten widok zdziwili się bardzo, a Jego Matka rzekła do Niego: Synu, czemuś nam to uczynił?
Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie. Lecz On im odpowiedział: Czemuście
Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca? Oni
jednak nie zrozumieli tego, co im powiedział. Potem poszedł z nimi i wrócił do Nazaretu;
i był im poddany. A Matka Jego chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym sercu.
Jezus zaś czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi (Łk 2, 41–51).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie Jezusa siedzącego między


nauczycielami, przysłuchującego się w skupieniu ich naukom oraz zadającego im pytania.
Dostrzeżmy prostotę i naturalność w zachowaniu Chłopca. Zauważmy podziw tych, którzy
Go słuchają. Słuchajmy pytań Jezusa i odpowiedzi udzielanych Mu przez uczonych.

Prośba o owoc kontemplacji: Prośmy najpierw, abyśmy wzorem dwunastoletniego Jezusa


pragnęli wzrastać w mądrości u Boga i ludzi. Prośmy także o głębokie pragnienie
naśladowania Jezusa w byciu w tym, co należy do Ojca. Módlmy się również o wielką
wolność wewnętrzną, dzięki której moglibyśmy wszystko włączyć w naszą więź z Bogiem.

1. Dom modlitwy

Opowiadanie o pobycie dwunastoletniego Jezusa w Świątyni Jerozolimskiej nie przedstawia


jedynie odizolowanego szczegółu w trzydziestoletniej historii życia ukrytego w Nazarecie.
Z jednej strony zamyka ono Ewangelię Dziecięcych lat Jezusa. Z drugiej strony opowiadanie
to tworzy jakby przejście do życia publicznego.

Rodzice Jego chodzili co roku do Jerozolimy na Święto Paschy. Gdy miał lat dwanaście,
udali się tam zwyczajem świątecznym. F. Mauriac mówi, że dwunastoletni Żyd nie jest już
dzieckiem. W czasach Jezusa od dwunastego roku życia mężczyzna był dopuszczany do
życia dorosłych.

Celem pielgrzymki Jezusa i Jego Rodziców do Jerozolimy były obchody Świąt Paschy.
Pielgrzymi w drodze do Świętego Miasta modlili się, śpiewali Psalmy. Gdy po trzech dniach
drogi Jezus ujrzał z dala złote mury Jerozolimy, serce Jego żywo zabiło na jej widok.
Wysunął się na czoło pochodu i wpatrzony w mury i spiętrzone domy, i obwarowaną
portykami Świątynię, górującą nad miastem, szedł ku niemu jak w transie, [szedł] ku stolicy
Dawidowej, którą przez tyle lat nosił w swoim sercu (R. Brandstaetter).
Jezus jako dorastający Chłopiec, jak każdy pobożny Żyd, kochał Święte Miasto, a w  nim
w sposób szczególny Świątynię. Ze zdziwieniem i zachwytem przyglądał się wielkości
i potędze tego miasta.

Po zakończonych uroczystościach, choć Jego Rodzice udali się w powrotną podróż do


Nazaretu, On jeszcze przez trzy dni pozostaje w Jerozolimie, jakby chciał zatrzymać całą
Mądrość i Świętość, którą kryły mury świątyni, jakby chciał się nacieszyć pięknem miasta.

Kontemplujmy zachwyt dwunastoletniego Chłopca pięknem Jerozolimy, zachwyt wielką


Świątynią (której obwód liczy 1500 m.) odbudowaną przez Heroda Wielkiego. Przebywanie
w niej było dla Jezusa czasem wielkich duchowych wzruszeń i doświadczeń. W świątyni
Jezus był u siebie, w domu swojego Ojca.

W czasie życia publicznego miłość do Jerozolimy, zagrożonej jej własną niewiernością,


wyciśnie z Jego oczu łzy żalu i bólu. Jezus kocha Święte Miasto pomimo całej jego
nieprawości i grzechu. Będzie je upominał i karcił, ale jednocześnie będzie je kochał:
Jeruzalem, Jeruzalem! Ty zabijasz proroków i kamienujesz tych, którzy do ciebie są posłani.
Ile razy chciałem zgromadzić twoje dzieci, jak ptak swoje pisklęta pod skrzydła, a nie
chcieliście (Łk 13, 34).

Miłość Jezusa do Jerozolimy może naprowadzić nas na naszą miłość do Kościoła. Kościół
jest Nową Jerozolimą, Nowym Miastem, Nową Świątynią. Jak dla Jezusa Świątynia
Jerozolimska była domem modlitwy, tak teraz dla nas tym miejscem jest Kościół.

Orygenes pięknie łączy szukanie przez Maryię i Józefa Jezusa w Świątyni z naszym
szukaniem i odkrywaniem Jezusa w Kościele: I szukając odnaleźli Go w świątyni. Nie
w jakimkolwiek innym miejscu, lecz w świątyni (...) pośrodku uczonych, gdy ich słuchał
i zadawał im pytania. Ty więc także szukaj Jezusa w Kościele Boga, szukaj w świątyni,
szukaj Go pośród nauczycieli, którzy są w świątyni i nie wychodzą z niej; a gdy tak będziesz
szukał, odnajdziesz Go.

Dziękujmy Jezusowi za Jego miłość do Świętego Miasta, dzięki której uczy nas miłości do
Kościoła. Prośmy, aby słabości i grzechy Kościoła, podobnie jak grzechy Świętego Miasta
dla Jezusa, nie były powodem naszego zwątpienia i odrzucenia Go.

Wielki współczesny teolog, kardynał H. de Lubac w książce Medytacje o Kościele pisanej


w czasach próbowania jego wierności Kościołowi napisze: Nigdy Kościół nie daje nam
bardziej Jezusa Chrystusa jak właśnie wtedy, gdy mamy okazję bycia jak On, w chwilach
męki.

2. Przysłuchiwał się i zadawał im pytania

W krużgankach Świątyni otoczeni kręgiem uczniów nauczali doktorzy i biegli w Zakonie.


Dzieci wciskały się między gromadę słuchaczy; zdarzało się nawet, że pozwalano im stawiać
pytania. Historyk Józef opowiada, że jako chłopiec uczestniczył w tych turniejach
umysłowych, a ponieważ nie odznacza się skromnością, dodaje nawet, że starsi kapłani
i ważniejsze osobistości miasta udawały się do niego po dokładne wyjaśnienia zagadnień
Prawa. Między tymi doktorami i mędrcami Izraela siedział właśnie Jezus (H. Daniel–Rops).

Wbrew ogólnie przyjętemu mniemaniu, zwłaszcza w ikonografii, dwunastoletni Jezus nie


naucza w świątyni, ale siedzi między nauczycielami, przysłuchuje się im i zadaje im pytania.
Podziw budzi niezwykła zdolność Jezusa wnikania w sens Pisma.

Profesor nauk biblijnych, D. Flusser, stwierdza, że dwunastoletni Jezus dyskutujący


z uczonymi w Piśmie jest podobny do dzisiejszego zdolnego studenta. Pytania, jak i całe
zachowanie się Jezusa objawiają Jego niezwykłą mądrość. Nie polega ona tylko na wiedzy,
nagromadzonych informacjach. Mądrość Jezusa polega przede wszystkim na odkrywaniu
znaczenia nauki proroków, których zapowiedzi miał wypełnić swoim życiem.

Zauważmy, że Jezus — Bóg–Człowiek — nie zdobył mądrości przy pomocy jakiegoś


zewnętrznego cudu, ale poprzez pokorną i uważną pracę. Właściwie Jezusa wychowała Jego
własna natura, promienna, potężna — zauważa E. Renan. Nauczył się czytać i pisać
prawdopodobnie według metody, rozpowszechnionej na całym Wschodzie. Metoda ta
polegała na tym, że chłopcom daje się książkę do ręki, a oni powtarzają tekst rytmicznie,
chóralnie, aż go zapamiętają.

Dziękujmy Jezusowi, że trudził się w zdobywaniu mądrości razem z nami i dla nas. Prośmy,
aby Jego trud rozbudził w nas pragnienie poznania Słowa Bożego, poznania wielkiej
Tradycji Ojców od czasów Abrahama aż do naszych dni.

Patrząc na 12–letniego Jezusa pytajmy się, czy i my trudzimy się dla zdobycia prawdziwej
mądrości? Czy szukamy głębszego poznania naszej wiary, naszej historii zbawienia? Czy
szukamy nauki o Bogu, nauki o Jezusie? Głęboka wiara, nawet najbardziej prostego
człowieka, nie jest nigdy wiarą bezmyślną. Ludzie prostej, ale głębokiej wiary odruchowo
szukają zgłębiania jej przez refleksję, lekturę czy nawet systematyczne studium. Dziękując
Jezusowi za Jego wzrastanie w mądrości, prośmy, abyśmy i my pragnęli wzrastać w niej.

3. Być w tym, co należy do Ojca

Podczas, gdy Jezus siedział między uczonymi, słuchał ich i zadawał im pytania, Jego
Rodzice z bólem serca szukali Go przez trzy dni. Po trzech dniach odnaleźli Go w świątyni.
Na ten widok zdziwili się bardzo, a Jego Matka rzekła do Niego: Synu, czemuś nam to
uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie. Lecz On im odpowiedział:
Czemuście Mnie szukali? Czyż nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do
mego Ojca?

Odwołując się do ewangelicznego opowiadania, wyobraźmy sobie to wydarzenie.


Przedstawmy sobie najpierw Maryię i Józefa, którzy chodzą po całej Jerozolimie i pytają
o dwunastoletniego Chłopca. Opisują, w jaki sposób był ubrany, jak wygląda. Być może
wiele razy przychodzą do Świątyni. Aż ktoś w trzecim dniu szukania zwrócił im uwagę, iż
widział Chłopca pomiędzy uczonymi.

Kontemplujmy najpierw zdziwienie Rodziców, pełne wielu różnych uczuć: ból sprawiony
ucieczką Jezusa, radość z odnalezienia Go, zaskoczenie nieoczekiwanym Jego zachowaniem
i udzieloną własnym Rodzicom odpowiedzią. Wsłuchajmy się w ten delikatny wyrzut Maryi,
w którym jest wiele cierpienia: Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem
serca szukaliśmy Ciebie.

Bardzo pięknie tę scenę spotkania opisuje R. Brandstaetter: W tej właśnie chwili Miriam
i Josef spostrzegli Jezusa. Miriam w przypływie radości biegła do Niego, by Go uścisnąć.
Lecz Josef, urzeczony widokiem Chłopca wśród doktorów, przytrzymywał niewiastę za ramię
i zapomniawszy o niedawnym niepokoju, chłonął w siebie Jego natchnione i mądre słowa.
Ale niewiasta, uwolniwszy swoje ramię z mężowej dłoni, pobiegła po stopniach portyku,
roztrąciła doktorów i rzuciła się na szyję ukochanemu Synowi wołając: Jeszuo, dziecko
moje, czemuś mi to uczynił? Oto ojciec twój i ja szukaliśmy ciebie.

Następnie kontemplujmy zachowanie Jezusa, Jego radość oraz wielki pokój w słowach
i gestach. Wsłuchajmy się w wyjaśnienie Jego zachowania, w którym również z pewnym
odcieniem wyrzutu tłumaczy, iż Rodzice powinni byli wiedzieć, że Jego miejsce jest
w Świątyni — przed Ojcem: Czyż nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do
mego Ojca?

W tych pierwszych słowach zanotowanych w Ewangeliach, Jezus powołuje się na swojego


Ojca. H. Daniel–Rops twierdzi, iż te pierwsze znane nam słowa Jezusa są twarde. Ujawnia
się w nich bowiem, iż Jezus jest w pełni świadomy swej misji. W tych słowach zarysowuje
się wielkie pouczenie Ewangelii, że ten, kto chce iść za Chrystusem, musi zerwać wszystkie,
choćby najdroższe węzły i przywiązania ludzkie.

Dwunastoletni Jezus w świątyni zgłębia co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego (Łk
24, 27). Jezus wchodzi także w jakąś tajemniczą, mistyczną więź ze swoim Ojcem. Sam
Ojciec i Jego sprawy wypełniać będą odtąd całą ludzką Osobę Jezusa: całe Jego serce, cały
Jego umysł, całą Jego duszę, wszystkie Jego siły (por. Pwt 6, 5).

Wszystko inne zostanie zrelatywizowane. Zrelatywizowany zostanie także ból sprawiony


własnym Rodzicom. I właśnie dlatego 12–letni Jezus powie swojej Matce i przybranemu
Ojcu: Czemuście Mnie szukali?

Oddanie się wyłącznie do dyspozycji Ojca daje Jezusowi absolutną wolność wewnętrzną.
Wolność wobec wszystkich ludzkich spraw; wolność wobec wszystkich ludzi, także wobec
własnej Matki i przybranego Ojca. W życiu Jezusa nie będzie najmniejszego kompromisu.
Wszystko zostanie poświęcone sprawie Ojca niebieskiego. Ukoronowaniem całego oddania
się Jezusa swojemu Ojcu jest Jego modlitwa na krzyżu: Ojcze, w Twoje ręce powierzam
ducha mojego (Łk 23, 46).
Dziękujmy Jezusowi za Jego całkowite oddanie się sprawie Ojca. Prośmy jednocześnie, aby
i dla nas było coraz bardziej oczywiste, że sens naszego życia odnajdziemy tylko w naszej
przynależności do Boga. Prośmy także, aby nasze pragnienie bycia w tym, co należy do Ojca,
rodziło w nas wielką wolność wewnętrzną: wolność wobec rzeczy i ludzi; wolność wobec
siebie samych; wolność wobec swoich słabości i talentów; wolność wobec tego, kim
jesteśmy i co posiadamy. Owa wolność pomoże włączyć w relację z Bogiem wszystkie,
nawet najtrudniejsze sprawy życia.

4. Oni jednak nie zrozumieli

Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego
Ojca? Oni jednak nie zrozumieli tego, co im powiedział.

Miriam i Josef — pisze R. Brandstaetter — usłyszawszy te słowa powinni ulec


wewnętrznemu wstrząsowi i w nagłym olśnieniu ujrzeć to wszystko, co się potem, po latach
wydarzyło. Ale nie ulegli temu wstrząsowi. Niczego nie ujrzeli. Słowa, w których Jezus
podporządkował prawo ziemi nieubłaganemu prawu niebios, nie zostały przez Jego rodziców
zrozumiane. Miriam zachowała je w pamięci, albowiem Elohim nie chciał, aby ich oczy
otworzone były na to, co jeszcze powinno być przed nimi zakryte i utajone.

Pełne poznanie spraw Ojca przez dwunastoletniego Jezusa Łukasz przeciwstawia brakowi
poznania u Jego Rodziców. Ewangelista pokazuje, iż Maryia i Józef nie mogą przekroczyć
wiary Starego Przymierza. Sami nie mogą wyjść poza Stare Przymierze. Nie mogą zrozumieć
Nowego, które ustanawia ich własny Syn swoim przyjściem na ziemię. Ten brak pełnego
poznania nie jest jednak żadną winą, nie jest bowiem brakiem na poziomie moralnym. Nie
rozumieją, ponieważ nie było im jeszcze dane zrozumieć.

Z powodu braku pełnego zrozumienia ich wiara przechodziła przez wiele trudności.
Wymagała całkowitego zaufania Jahwe, zaufania ich Synowi. Brak zrozumienia był dla nich
miejscem oczyszczenia wiary, miejscem jej wzrostu.

Maryia nie rozumiała tego, co mówił i czynił Jej Syn, ale nie wątpiła: chowała wiernie
wszystkie te wspomnienia w swym sercu. Maryia domyśla się bowiem, że jest On kimś
większym od człowieka — pisze Orygenes — i dlatego zachowywała wszystkie te słowa
w sercu swoim. Zachowywała słowa Jezusa, ale nie jako słowa dwunastoletniego chłopca,
ale jako słowa Tego, który został poczęty z Ducha Świętego; jako słowa Tego, którego
widziała, jak wzrastał w mądrości i w łasce u Boga i ludzi.

Jakżeż bliska jest nam Maryia nie rozumiejąca słów swojego Syna. Bliska, ponieważ bardzo
podobna do nas. Nierzadko i my znajdujemy się w sytuacjach, które przerastają nasze
możliwości rozumienia. Nie rozumiemy tego, co dzieje się w nas i z nami. Wchodzimy
w jakąś niemożność wewnętrznego poznania celowości i sensowności wielu naszych
doświadczeń życiowych, wielu praw życia ludzkiego, wielu prawd wiary. Wchodzimy
w jakąś pustkę poznawczą.
W jakimś wewnętrznym rozdarciu — jak Maryia i Józef — szukamy długo i z bólem serca.
A kiedy wreszcie znajdujemy to, czego szukaliśmy, nie rozumiemy tego do końca. Jest to dla
nas zakryte. Nierzadko przed pewnymi prawdami naszej wiary stajemy jak przed murem,
którego w żaden sposób nie jesteśmy w stanie przekroczyć.

Odczuwamy wówczas wielką pokusę odmówienia tym wydarzeniom, prawdom, prawom


jakiegokolwiek sensu, ponieważ sami go nie widzimy. Jeżeli poszlibyśmy za tą pokusą,
wówczas przekreślilibyśmy Boże plany wobec naszego życia. Odmówilibyśmy Bogu prawa
prowadzenia nas przez życie. Układalibyśmy sobie życie po swojemu.

Maryine rozważanie w sercu niezrozumiałych wydarzeń prowadzi nas do odkrywania sensu


Tajemnicy. Tajemnica przechodzi przez trudne, bolesne i często niejasne sytuacje życiowe.
Tajemnica Boga w życiu człowieka nierzadko spełnia się poza jego osobistym rozumieniem.
Bóg nie ma obowiązku tłumaczyć się przed człowiekiem ze swoich dzieł dokonywanych
w jego życiu. Bóg domaga się zaufania.

Bóg nie dokona jednak niczego w życiu człowieka bez jego wyraźnego przyzwolenia.
W Maryi Bóg mógł dokonać wielkich rzeczy, także poza Jej osobistym rozumieniem, gdyż
Ona pozwoliła Mu działać oddając się do Jego dyspozycji.

Na zakończenie rozmawiajmy najpierw z Matką Najświętszą prosząc Ją, aby przeprowadzała


nas przez trudne chwile, w których — jak Ona — nie będziemy rozumieli tego, co mówi nam
Jej Syn.

Rozmawiajmy również z dwunastoletnim Jezusem. Wraz z uczonymi podziwiajmy Jego


mądrość, Jego całkowite oddanie się Ojcu oraz Jego pełną wolność. Prośmy Go, aby miłość,
którą żywimy do Niego, przynaglała nas do coraz pełniejszego poznawania Go oraz do coraz
wierniejszego naśladowania.

VIII. ŻYCIE UKRYTE

A gdy wypełnili wszystko według Prawa Pańskiego, wrócili do Galilei, do swego miasta —
Nazaret. Dziecię zaś rosło i nabierało mocy, napełniając się mądrością, a łaska Boża
spoczywała na Nim (Łk 2, 39–40).

Potem poszedł z nimi i wrócił do Nazaretu; i był im poddany. (...) Jezus zaś czynił postępy
w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi (Łk 2, 51–52).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie Jezusa jako dorastającego chłopca,
młodzieńca, mężczyznę. Wyobraźmy Go sobie na modlitwie w synagodze, w samotności na
łonie przyrody, przy pracy. Przedstawmy Go sobie także w rozmowie z Rodzicami,
z rówieśnikami, w rozmowie z sąsiadami itp.
Prośba o owoc kontemplacji: Prośmy Jezusa, aby Jego ukryte życie było dla nas wielką
szkołą bezinteresownego szukania więzi z Bogiem. Prośmy także, aby atmosfera
nazaretańskiego domu, pełna ludzkiego ciepła i życzliwości, udzieliła się także nam, byśmy
usiłowali wprowadzić ją w naszym otoczeniu: w naszej rodzinie, wspólnocie, w gronie
przyjaciół.

1. Trzydzieści lat w ukryciu

Dwa krótkie fragmenty Ewangelii wg św. Łukasza, które przeczytaliśmy, opisują nam
trzydzieści lat ukrytego życia Jezusa w Nazarecie. Oba opisy nie przekazują nam praktycznie
żadnych szczegółów historycznych. Nie wspominają o doświadczeniach dzieciństwa,
o wczesnych latach młodości. Nie mówią także nic o dojrzałym życiu Jezusa przed Jego
publiczną działalnością. Wspominają jedynie, iż przebywał w Nazarecie i dobrze się
rozwijał, jak każde zdrowe, otoczone troskliwą opieką i miłością rodziny dziecko.

A mimo to te dwie krótkie notatki posiadają ogromne znaczenie. Ukazują bowiem zwięźle
dorastanie Jezusa do tego, kim będzie On w czasie swojej publicznej działalności; kim będzie
podczas swojej męki i śmierci.

Trzydzieści lat życia ukrytego w Nazarecie, w których z pozoru nic się nie działo, wypełnia
długie, pokorne i ciche wzrastanie Jezusa w łasce u Boga i u ludzi. Przez trzy dziesięciolecia
Chrystus uczy się całkowitego oddawania się Ojcu, pełnienia Jego woli. Przez trzydzieści lat
Jezus uczy się pokornej i cierpliwej służby bliźnim. Długie lata życia w ukryciu nie są mniej
ważne niż trzy lata publicznej działalności.

Mieszkańcy Nazaretu, którzy na co dzień przebywali z Jezusem, rozmawiali z Nim, modlili


się z Nim w synagodze, będą się dziwić podczas Jego publicznej działalności i będą pytać:
Skąd u Niego ta mądrość i cuda? Czyż nie jest On synem cieśli? Czy Jego Matce nie jest na
imię Mariam, a Jego braciom Jakub, Józef, Szymon i Juda? Także Jego siostry czy nie żyją
wszystkie u nas? Skądże więc ma to wszystko? I powątpiewali o Nim (Mt 13, 54–57).

Jezus nie wyróżniał się niczym nadzwyczajnym, co miałoby zapowiadać Jego niezwykłą
przyszłość. Stąd to spontaniczne pytanie mieszkańców Nazaretu: Dlaczego więc dziś jest On
taki inny, dlaczego dziś tak bardzo się wyróżnia?

Zdziwienie i zaskoczenie mieszkańców Nazaretu świadczy jedynie o ich nieświadomości.


Nie mieli bowiem dostępu do tego, co działo się w Jezusie od pierwszych lat Jego życia, aż
do wyjścia z Nazaretu.

To długie i pokorne życie Jezusa w ukryciu uczy nas ważnej prawdy o życiu duchowym
człowieka: tajemnica Boga w nas wzrasta w ciszy. Tajemnica Boga w człowieku wzrasta
w sposób niewidoczny dla ludzkiego oka. Wzrasta jak ziarno wrzucone w ziemię. Chociaż na
zewnątrz nie widać ziarna ani też jego wzrostu, to jednak w miarę upływu czasu doświadcza
się jego owoców.
Ewangelia nie opisuje nam szczegółowo, co Jezus robił w Nazarecie. Odwołując się jednak
do znajomości codziennego życia w Palestynie w czasach Chrystusa możemy towarzyszyć
Jezusowi w Jego codziennej pracy, w Jego modlitwie, przy posiłkach rodzinnych,
w rozmowach z Maryią, z Józefem, w rozmowach z towarzyszami dzieciństwa.

Na zewnątrz Jezus nie wyróżniał się niczym szczególnym. Był pobożnym, prawowiernym
Żydem, jak wielu innych w Jego czasach. Był podobny do swoich ziomków we wszystkim,
oprócz ich grzechów.

Jezus jako małe dziecko uczył się chodzić, mówić; uczył się podstawowych zachowań
i czynności człowieka. Jako dorastający chłopiec uczył się pracować, modlić, zapoznawał się
z Torą, pomagał swoim Rodzicom. Z pewnością bawił się ze swoimi rówieśnikami, jak
każde zdrowe dziecko.

Usiłujmy przebić się przez nasze wyobrażenia o Jezusie oparte o zachodnią ikonografię. Zbyt
często ukazuje nam ona Chrystusa w sposób sztywny, w sposób zbyt uroczysty. Proponuje
nam w Jezusie obraz życia zbyt oddalonego od zwyczajnego, prostego, codziennego życia
człowieka.

Dziękujmy Chrystusowi, iż wszedł w monotonię ludzkiego życia. Życie Jezusa w Nazarecie


objawia nam, iż monotonia codzienności nie musi być męcząca czy tym bardziej niszcząca.
Może stać się miejscem otwarcia na miłość; na miłość Boga, na miłość bliźnich, na miłość
siebie samego.

Monotonna codzienność może stać się miejscem przyjmowania i dawania istoty ludzkiego
życia: miłości. W monotonnej codzienności można być szczęśliwym. Do ludzkiego szczęścia
nie jest konieczny kolorowy — ale jakżeż często pusty — wielki świat zmysłowych uciech
i wrażeń.

Prośmy o głębokie poznanie wiary, że my również jesteśmy zaproszeni w jakiejś formie do


życia ukrytego. Każdemu z nas Jezus ofiaruje życie ukryte. Niektórych wzywa do
całkowitego ukrycia się w życiu zakonnym. Innych wzywa do ukrycia się w zacisze życia
rodzinnego. Innych jeszcze wzywa do ukrycia się w samotności, która nie wiąże się jednak
z żadną prawnie ukształtowaną wspólnotą.

Ale nawet wówczas, kiedy posiadamy ważne funkcje społeczne i nie możemy tak łatwo
ukryć się przed innymi, jesteśmy zaproszeni, aby od czasu do czasu ofiarować sobie okresy
życia ukrytego. Im większa spoczywa na nas odpowiedzialność, tym bardziej potrzebujemy
chwil życia ukrytego. Podobnie jak Jezus w czasie swojej publicznej działalności, również
i my winniśmy oddalać się na pustynię, aby szukać obecności Boga. Ćwiczenia duchowne,
które odprawiamy, są takim właśnie czasem życia ukrytego.

Czasu życia ukrytego, jaki otrzymujemy w darze, nie powinniśmy odbierać wyłącznie jako
oczekiwania na późniejszą aktywność zewnętrzną. To, co dzieje się w nas w ukryciu, jest tak
samo ważne, jak to, co dzieje się w różnych formach zewnętrznego, aktywnego działania.
W obecnej kontemplacji dziękujmy Jezusowi za Jego długie życie ukryte. Dziękujmy Mu, iż
również nas zaprasza do naśladowania Go w szukaniu ukrycia się przed światem, aby móc
pełniej i skuteczniej szukać Boga i Jego woli. Dziękujmy Jezusowi za odradzające się w nas
ciągle na nowo pragnienie ciszy, pragnienie głębszej modlitwy.

2. Ubóstwo Nazaretu

Nazaret z czasów Jezusa nie bardzo się różniło od dzisiejszego. Uliczki, wśród których igrał
jako dziecię, posiadają ten sam grunt kamienisty, a domki od domków są oddzielone takimi
samymi przejściami. Dom Józefa był z pewnością całkiem podobny do owych dzisiejszych
nędznych domów z kamienia. Światło wpadało do nich jedynie przez otwarte drzwi. W jednej
większej izbie mieściło się wszystko. Była ona zarazem warsztatem, kuchnią, sypialnią. Na
ziemi rozłożone materace a na nich kilka poduszek, dalej kilka naczyń glinianych, skrzynia
malowana, narzędzia pracy — oto cały dobytek. Oto w jaki sposób opisuje miasteczko
Nazaret znany badacz życia w Palestynie w czasach Chrystusa, E. Renan.

Odwołując się do tego bardzo realistycznego opisu miasteczka Nazaret oraz domku,
w którym mieszkał Jezus, kontemplujmy to ubogie i proste miejsce życia ukrytego.
Dziękujmy Chrystusowi za ubóstwo i prostotę nazaretańskiego domku. Jest ono jakby
przedłużeniem ubóstwa stajenki betlejemskiej. Jezus stał się ubogi z własnego wyboru. Stał
się w sposób szczególny podobny do ubogich we wszystkim, oprócz ich grzechów. Prośmy
także, aby Jezus objawił nam, do jakiej formy ubóstwa zaprasza nas w naszym naśladowaniu
Go.

3. Praca Jezusa w Nazarecie

Jezus zaś czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi (Łk 2, 52).
Mądrość, w której wzrastał Jezus, oznacza najpierw doświadczenie, umiejętność
wykonywania różnych czynności. Mądrym w sensie biblijnym jest przede wszystkim
robotnik, który zna swój zawód; umie go dobrze wykonywać.

Mądrość, w której wzrastał Jezus, dotyczy nie tylko zgłębiania Tradycji Ojców, znajomości
Biblii, sztuki czytania i pisania, ale również znajomości zawodu. Jezus uczył się pracować
jak każde dziecko i każdy dorastający młodzieniec.

Jezus jako człowiek ubogi ciężko pracuje. Własnymi rękami zarabia na utrzymanie swoje
i na utrzymanie swoich najbliższych. Nauczanie Jezusa doskonale odzwierciedla Jego
doświadczenie zdobyte przy pracy. Obrazy do swoich przypowieści Jezus czerpie z pracy
mieszkańców Palestyny: z pracy w winnicy, z pracy na roli, z pracy pasterzy, z pracy kobiety
w domu, w pracy w handlu, przy budowie domu, z pracy rybaków. Doświadczenie związane
z tymi zawodami Jezus zdobywał podczas trzydziestu lat życia ukrytego.

Również pod kątem doświadczenia zdobytego przy pracy Jezus patrzy na otaczającą Go
przyrodę i zjawiska atmosferyczne z nią związane. Np. obserwacje nieba, o których mówi
Jezus, nie nawiązują najpierw do poetycznego piękna zachodów czy wschodów słońca, ale
do obserwacji zmian pogody, tak ważnej dla rolnika: Gdy ujrzycie chmurę podnoszącą się na
zachodzie, zaraz mówicie: Deszcze idzie. I tak bywa. A gdy wiatr wieje z południa,
powiadacie: Będzie upał. I bywa (Łk 12, 54–55). Nie znaczy wcale, iż Jezus nie był
wrażliwy na piękno. Człowiek ciężkiej pracy na roli nie zachwyca się jednak przede
wszystkim pięknem nieba, ale obserwuje je, gdyż pragnie przewidzieć pogodę.

Chciejmy towarzyszyć Jezusowi w Jego codziennej cichej i pokornej pracy. Chciejmy


dostrzec Jego zaangażowanie w pracę, wielki pokój serca, radość przetwarzania świata.
I chociaż po dziełach rąk Jezusa w Nazarecie nie pozostał choćby najmniejszy ślad (nawet
w zewnętrznym opisie), to jednak praca Jego posiada wieczny sens.

Zewnętrzny owoc, który dałby się wymierzyć, obliczyć, opisać i zachować dla ludzkiej
pamięci nie jest głównym wyznacznikiem sensu i celu pracy. Praca większości ludzi nie
przetrwa nawet ich własnego życia. Posiada ona nierzadko bardzo służebny, pokorny
charakter. Jej owoce przemijają wraz z człowiekiem.

Ludzka praca bywa także niszczona przez upływający czas, przez przyrodę, przez
zawieruchy wojenne. Tylko praca niewielu zostaje utrwalona w ludzkiej pamięci lub też
w trwałych dziełach, które przetrwają kilka pokoleń czy też wieków.

Jezus w swojej pracy stał się podobny do większości ludzi. Jego praca nie została opisana
i utrwalona ani w materialnych dziełach, ani też w ludzkiej pamięci. Ewangelie nie
wspominają nawet, jaki zawód wykonywał Jezus w Nazarecie. Analizując Jego nauczanie
egzegeci domyślają się, iż wykonywał dwa zawody: cieśli i rolnika.

Jezus swoją pokorną i służebną pracą pomaga nam odkryć inny, znacznie głębszy sens
ludzkiej pracy. Praca ludzka tworzy miejsce budowania więzi, relacji międzyosobowej.
I choć zanika materialny ślad po ludzkiej pracy, zanika ludzka pamięć o niej, to jednak jej
owoc zostaje utrwalony w więzi z Bogiem Stwórcą, w więzi z bliźnimi, w więzi z sobą
samym. Praca Jezusa w Nazarecie jest najpierw miejscem Jego spotkania z Ojcem, miejscem
Jego współpracy z Ojcem. Praca Jezusa wyraża też Jego spotkania z bliźnimi. Jezus swoją
pracą wyraża miłość i oddanie wobec bliźnich. Jezus służył swoją pracą Ojcu i braciom.

Kontemplując z uwagą pracę Jezusa, przypatrzmy się także naszej pracy. Czym jest dla nas
praca? Na ile jest ona naszym miejscem budowania intymnej więzi z Bogiem, miejscem
naśladowania Jezusa, miejscem służby i oddania bliźnim? Czy nie koncentrujemy się zbytnio
na zewnętrznych owocach pracy, zaniedbując jej istotę: budowanie więzi międzyosobowych?
Czy doświadczamy wewnętrznej wolności wobec naszej pracy, wobec jej owoców? Czy
godzimy się z pokorą na przemijanie owoców naszej pracy? Prośmy, aby praca Jezusa była
zwierciadłem, w którym możemy rozeznać nasz stosunek do pracy.

4. Bezinteresowność w oddaniu się Ojcu


Trzydzieści lat ukrytego życia objawia przede wszystkim więź miłości Jezusa, Syna Bożego,
do swojego Ojca. Ukryte życie Jezusa oznacza absolutną bezinteresowność w oddaniu się
Ojcu. Życie ukryte objawia odwieczny związek Syna z Ojcem.

Jezus nie posiada ojca w sensie fizycznym. Św. Józef stał się ojcem Jezusa wobec Prawa.
Stąd też nazywamy go przybranym ojcem. W świetle odwiecznej więzi Syna z Ojcem
możemy lepiej odczytać tajemnicę dziewiczego poczęcia Jezusa, Syna Bożego
w Niepokalanym łonie Maryi.

Syn Boży pragnął mieć tylko jednego Ojca: Ojca niebieskiego. Jezus sam też nie zakłada
rodziny, jak czynił to każdy niemal Żyd. Najważniejszy motyw celibatu Jezusa stanowi Jego
pragnienie bycia wyłącznie Synem Ojca. Także w sensie fizycznym i doczesnym Jezus na
wieki chciał pozostać tylko Synem, jak od wieków był tylko Synem. Jezus nigdy nie
przedstawia się swoim uczniom jako ich Ojciec, ale jedynie jako ich Mistrz, ich Nauczyciel,
Mesjasz, Przyjaciel, Pan, Brat, Król.

W ciągu długich trzydziestu lat Jezus szuka przede wszystkim więzi ze swoim Ojcem.
Trwanie w obecności Ojca wyraża najważniejszy sens i cel ukrytego życia.
Bezinteresowność Jezusa w szukaniu Ojca wiernie odzwierciedla bezinteresowność, z jaką
od wieków Ojciec kocha swojego Syna, a Syn Ojca. Ukryte życie Jezusa w Nazarecie
odsłania nam rąbka Tajemnicy Trójcy Świętej. Istotą tej Tajemnicy jest tak głęboka więź
Ojca i Syna, iż uobecnia się ona w Osobie Ducha Świętego.

Życie ukryte w Nazarecie zaprasza nas do tego, abyśmy uczyli się bezinteresowności
w oddaniu się Bogu i ludziom. Nierzadko nasze szukanie Jezusa jest jeszcze bardzo
naznaczone interesownością. W jakiś podświadomy sposób prowadzimy nieraz swoisty
handel z Bogiem. Za nasze modlitwy, ofiary, spełnianie Jego przykazań oczekujemy, aby
odsuwał On od nas trudności, cierpienia, niepowodzenia życiowe. Domagamy się też
rajskiego spokoju, powodzenia, uznania ludzkiego, zaspokajania naszych potrzeb
i oczekiwań.

W obecnej kontemplacji prośmy, aby ukryte życie Syna Bożego pomogło nam odkrywać
naszą nieuświadomioną interesowność. Prośmy też, aby Jezus swoją bezinteresownością
w szukaniu Ojca zaprosił nas do wysiłku i ofiary w szukaniu bardziej bezinteresownej
postawy wobec Boga i ludzi.

5. Samotność Jezusa

W ukryciu, kiedy nie jesteśmy wystawieni na presję opinii społecznej, na rozliczne ludzkie
żale, pretensje, (ileż było ich w życiu publicznym Jezusa), możemy całą energię swojego
serca poświęcić przebywaniu z Bogiem.

W Kościele zawsze istnieli chrześcijanie, którzy pociągnięci przykładem Jezusa, porzucali


wszystko i udawali się na pustynię, wstępowali do zakonów kontemplacyjnych, aby móc
poświęcić swoje życie tylko jednemu: trwaniu przed Bogiem. Oczywiście nie wszyscy
otrzymują takie powołanie, ale wszystkim dane są chwile samotności, dzięki którym mogą
wejść w głęboki kontakt z Bogiem.

Jeżeli w życiu publicznym Jezus tak często szukał samotności i długie nocne godziny spędzał
na rozmowie z Ojcem, to łatwo sobie wyobrazić, że w czasie ukrytego życia w Nazarecie
szukał jej tym bardziej. To właśnie w życiu ukrytym w Nazarecie Jezus nauczył się
i pokochał ten rodzaj samotności.

Kontemplujmy więc samotność Jezusa podczas trzydziestu lat ukrytego życia w Nazarecie;
samotność na łonie przyrody, przy pracy, na modlitwie we własnym domu, na modlitwie
w synagodze, samotność podczas corocznej podróży do Jerozolimy, samotność w świątyni
podczas Święta Paschy. Wpatrujmy się w Jego wewnętrzny pokój i radość z bycia z Ojcem;
zauważmy też ogarniającą Go nieraz trwogę i lęk. Ta trwoga i lęk były zapowiedzią udręki
wewnętrznej i krwawego potu w Ogrodzie Oliwnym. Trudno bowiem wyobrazić sobie, by
zmaganie Jezusa tuż przed męką było pierwszym i ostatnim w Jego życiu. Wiele razy Jezus
musiał modlić się słowami, które zanosił do Ojca w decydującym momencie życia: Ojcze,
jeżeli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie
(Łk 22, 42).

Dziękujmy Jezusowi za Jego samotność pełną obecności Ojca. Poprzez tę samotność


zaprasza nas, abyśmy i my uczyli się doświadczać prawdziwej samotności; w samotności tej
stawać będziemy w prawdzie przed sobą i przed Bogiem.

Niech samotność Jezusa osądza nasz pusty aktywizm, poprzez który usiłujemy zdobywać
uznanie we własnych i w cudzych oczach. Aktywizm nierzadko staje się dla nas formą
ucieczki od naszych prawdziwych problemów. Staje się narkotykiem. Miast budować więzi
z Bogiem i ludźmi, raczej im przeszkadza. Kiedy zostajemy sami, nie wiemy nieraz, co ze
sobą zrobić; ogarnia nas wówczas uczucie pustki i niepokoju, od których uciekamy w coraz
to nową aktywność. Chcieć zmienić świat, jest niekiedy alibi, aby nie zmieniać samego siebie
(A. Duval).

Właśnie w chwilach prawdziwej samotności stajemy odważnie twarzą w twarz przed Bogiem
i przed sobą. Nie możemy być szczerzy wobec Boga, nie będąc najpierw szczerymi wobec
siebie. Na modlitwie Bóg pokazuje nam, kim jesteśmy, aby następnie móc nam pokazać, kim
winien być On sam dla nas.

Przebywanie w samotności przed Bogiem prowadzi do pełnej zgody na siebie samych, do


pełnego przyjęcia naszego życia takim, jakim ono jest; życia z wszystkimi ograniczeniami
i ludzkimi zranieniami. Nie spotkamy Boga, jeżeli będziemy ulegać pokusie ucieczki przed
sobą, przed własnym niepokojem wewnętrznym, przed naszymi duchowymi pragnieniami,
przed tym wszystkim, co kryje się w naszym sercu.

Człowiek, który boi się siebie, będzie również bał się stanąć w samotności przed Bogiem.
Bóg bowiem zawsze odsłoni nam najgłębsze zamysły naszych serc. Bóg odsłania
człowiekowi prawdę o nim nie po to jednak, aby go upokarzać. Bóg chce nam pokazać drogę
wyjścia z naszych trudnych sytuacji, z naszych zaułków życiowych.

Samotność i cisza Nazaretu może stać się dla nas źródłem pokoju, radości i pogodnego
przyjmowania naszego życia. Może też stać się źródłem wewnętrznej siły do zmagania się,
byśmy wraz z Jezusem mogli pełnić zawsze wolę naszego Ojca.

Na zakończenie rozmawiajmy z Jezusem ukrytym w ciszy Nazaretu. Rozmawiajmy


z pierwszymi świadkami życia ukrytego Jezusa, jakimi byli Jego Matka Maryia oraz
przybrany ojciec. Prośmy Maryię, aby odsłaniała nam tajniki Jezusowego serca. Ona
najpełniej wyczuwała, czego Jezus doświadczał w ciągu długiego wzrastania w Nazarecie.
Prośmy Ją, abyśmy — jak Ona — wiernie rozważali to, czego nie będziemy mogli pojąć
i zrozumieć.

Prośmy także, aby udzieliła się nam atmosfera nazaretańskiego domu, pełna ludzkiego ciepła
i życzliwości, ale także pełna wielkiej troski Jezusa i Jego Rodziców, aby zawsze być w tym,
co należy do Ojca (Łk 2, 49).

IX. DWA SZTANDARY

Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie
miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu
i Mamonie. Dlatego powiadam wam: Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie
jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż
pokarm, a ciało więcej niż odzienie? Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną
i nie zbierają do spichrzów, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi
niż one? (Mt 6, 24–26).

Obraz dla obecnej medytacji: Św. Ignacy zachęca nas, aby w tej medytacji wyobrazić sobie
dwa miejsca. Najpierw okolicę Jerozolimy, która jest symbolem życia, pokoju i radości.
Jezus wokół Jerozolimy gromadzi wszystkich swoich uczniów, przemawia do nich i wysyła
ich na cały świat. Następnie Autor Ćwiczeń duchownych zachęca nas, by wyobrazić sobie
także okolicę Babilonu, miejsce złowrogie, uosobienie zła, grzechu i ludzkiej nieprawości.
W tym złowrogim miejscu gromadzi się cały świat złych duchów (por. ĆD, 138).

Prośba o owoc medytacji: Prosić o to, czego chcę — mówi św. Ignacy. Tutaj prosić
o poznanie podstępów złego przywódcy oraz o pomoc, abym się ich ustrzegł; dalej prosić
o poznanie prawdziwego życia, do którego zaprasza nas Jezus Chrystus. Prośmy także
o łaskę głębokiego związania się z Jezusem oraz coraz wierniejszego naśladowania Go (por.
ĆD, 139).
1. Walka Jezusa z szatanem

a) Chrystus i Antychryst

Szatan przedstawia sam siebie jako księcia tego świata. Przypisuje sobie autorytet
i panowanie nad ludzkością. Pozoruje posiadanie boskich przymiotów oraz posiadanie
boskiej władzy nad światem.

Jezus demaskuje jednak szatana. Ukazuje bowiem, że władca tego świata nie ma nic
wspólnego z Bogiem prawdziwym: Nadchodzi bowiem władca tego świata. Nie ma on
jednak nic swego we Mnie (J 14, 30). Ponieważ szatan przedstawia siebie fałszywie, również
wszystkie jego obietnice są fałszywe. Istotą pokusy złego ducha jest dawanie fałszywych
obietnic.

Osobowość i misja szatana przedstawia dokładną odwrotność osobowości i misji Chrystusa.


Stąd też Biblia nazywa go Antychrystem. Któż zaś jest kłamcą, jeśli nie ten, kto zaprzecza, że
Jezus jest Mesjaszem? Ten właśnie jest Antychrystem, który nie uznaje Ojca i Syna — pisze
św. Jan (1 J 2, 22). Niektórzy teologowie stwierdzają, że szatan — będąc odwrotnością
Chrystusa — nie jest osobą, ale anty–osobą. Szatan jest owocem rozkładu osobowości,
osoba bowiem rodzi się z więzi, z relacji. Także Osoby Boskie rodzą siebie w relacji,
w więzi. Szatan zaś będąc istotą bezgranicznie samotną staje się anty–osobą.

Misja Jezusa ma na celu nawiązanie więzi z Bogiem; polega na zgromadzeniu w jedno


rozproszone dzieci Bożych (por. J 11, 52). Jezus buduje więzi. Jezus jednoczy. Jezus stwarza
wokół siebie komunię.

Misja szatana prowadzi do rozbijania i zrywania więzi. Szatan nie jednoczy ludzi z sobą, jest
bowiem niezdolny do budowania jakichkolwiek więzi. Obiecując człowiekowi boską władzę
i panowanie (będziecie jak bogowie) pragnie go wrzucić w wieczną i rozpaczliwą samotność.
Istotą piekła jest samotność, w której nie ma żadnych więzi. Komunia jest największym
wrogiem szatana.

Szatan jak cień towarzyszy Jezusowi w całym Jego życiu, od chwili narodzin aż po śmierć na
krzyżu. Kuszenie na pustyni jakby zbiera w jedno całą walkę szatana z Jezusem i Jezusa
z szatanem.

Szatan, choć pokonywany przez Jezusa, ciągle jednak powraca. Scena kuszenia Jezusa na
pustyni kończy się słowami: gdy diabeł dokończył całego kuszenia, odstąpił od Niego aż do
czasu (Łk 4, 13). Biblijny zwrot aż do czasu odnosi się do męki i śmierci Jezusa. Opis męki
rozpoczyna się wspomnieniem, że szatan wszedł w Judasza (Łk 22, 3). Powrót szatana
w chwili męki i śmierci Chrystusa jest jego ostatecznym atakiem na Niego. Atak ten
doprowadzi Jezusa na Krzyż. To właśnie zwycięstwo złego ducha doprowadzi go do
ostatecznej klęski. Szatan, który na drzewie zwyciężył, na drzewie również został pokonany
(prefacja o Krzyżu świętym). Jezus przeżywał swoje życie jako nieustanną walkę z mocą
złego ducha. Dzięki więzi ze swoim Ojcem Jezus był świadom swojego zwycięstwa nad
mocami zła i ciemności.

Kuszenie Jezusa przez szatana i Jego walka z nim ukazuje nam, że nasze życie jest także
zmaganiem i walką. Podlegamy temu samemu kuszeniu, które wymaga tej samej walki.
Ulegalibyśmy niebezpiecznemu złudzeniu lekceważąc działanie i wpływ szatana.
Kontemplacja walki Jezusa ze złym duchem skłania nas do liczenia się z działaniem złego
w naszym życiu.

Prośmy Ducha Świętego o światło, abyśmy uczyli się mądrości rozeznawania duchowego.
Ona bowiem pozwoli nam odróżnić działanie Chrystusa od działania Anty–Chrystusa. Ona
również pokaże nam, w jaki sposób zarówno szatan jak i Duch Święty posługują się naszym
wewnętrznym ubóstwem, naszą słabością i zranieniem, które w nas są. Szatan posługuje się
tym wszystkim, aby nas doprowadzić do zguby. Duch Święty zaś posługuje się tym, aby nas
doprowadzić do Boga i Jego miłości.

b) Pełen Ducha Świętego

Pełen Ducha Świętego, powrócił Jezus znad Jordanu i przebywał w Duchu Świętym na
pustyni czterdzieści dni, gdzie był kuszony przez diabła (Łk 4,1–2). Kuszenie Jezusa na
pustyni zostało umieszczone po chrzcie w Jordanie, podczas którego otrzymał pełnię Ducha
Świętego. Otrzymał też zapewnienie Ojca, że jest Jego umiłowanym Synem.

Jezus podejmuje więc walkę z szatanem pełen mocy Ducha; podejmuje walkę ze
świadomością swojego wybrania i miłości swojego Ojca. Ten sam Duch Święty, dzięki
któremu Jezus został poczęty w łonie Matki, towarzyszy Mu teraz w chwili kuszenia. To
właśnie moc Ducha Świętego pozwala Jezusowi być wiernym misji powierzonej mu przez
Ojca; Duch Święty pozwala Mu być wiernym roli ukochanego Syna. Światło Ducha
Świętego pozwala Mu odkryć zasadzki szatana. Jezus nie zmaga się z szatanem sam, ale
w jedności z Ojcem, w jedności z Duchem Świętym. Trzy Osoby Boskie stają po jednej
stronie walki. Trójca Święta stanowi dla szatana fortecę nie do zdobycia.

Jezus, kuszony przez szatana, uświadamia nam, że możemy zwyciężyć złego jedynie tą samą
mocą, dzięki której Syn Boży go zwyciężył. Musimy walczyć z szatanem z tą samą
świadomością, z jaką przystępował do walki Jezus; ze świadomością przybranych dzieci
Ojca; ze świadomością jedności z Duchem Świętym. Nierzadko w naszym kuszeniu
koncentrujemy się na samej pokusie. Łatwo wówczas zapominamy o godności synów
Bożych, zapominamy o mocy Ducha Świętego. Zapominając zaś o tym, narażamy się na
przyjęcie rozumowania i mądrości kusiciela.

Mądrość złego koncentruje człowieka na rzeczy zakazanej, odwodzi go natomiast od relacji


osobowej. W kuszeniu zakazany owoc znajduje się w centrum życia. Wydaje się być samym
źródłem życia. Tymczasem źródłem życia jest wyłącznie więź z Bogiem. To w relacji do
Stwórcy rodzi się prawdziwe życie, tak jak ziemskie życie człowieka rodzi się w relacji
miłości kobiety i mężczyzny.
Tę koncentrację na zakazanej rzeczy dobrze obserwujemy w kuszeniu pierwszego człowieka.
Kiedy zakazany owoc stał się przedmiotem kontemplacji pierwszego człowieka, wówczas
wydał mu się dobry do jedzenia, piękny do podziwiania oraz konieczny do zdobycia
mądrości.

Nasza więź z Jezusem, a w Jezusie z Ojcem, pozwala nam przezwyciężyć koncentrację na


rzeczach. Więź z Jezusem pozwala nam zdemaskować pokusę kontemplacji zakazanych
rzeczy.

Prośmy w obecnej modlitwie, abyśmy poprzez osobową więź z Jezusem, poprzez słuchanie
Jego Słowa, poprzez kontemplację Jego czynów, uczyli się sztuki demaskowania pokusy
kontemplowania rzeczy. Istotą pokusy nie jest bowiem zakazana rzecz, ale postawa serca,
które adoruje rzeczy zamiast adorować Stwórcę. Istotą grzechu jest przedłożenie rzeczy nad
więź z osobą: z Osobą Boga i z osobą człowieka.

2. Sztandar szatana

Przejdźmy teraz bezpośrednio do rozmyślania o dwóch sztandarach, które podaje nam św.
Ignacy. Jeden sztandar należy do Chrystusa, najwyższego Wodza i Pana naszego, drugi zaś
do szatana, śmiertelnego wroga natury ludzkiej (ĆD, 136).

a) Cele działania złego ducha

Św. Ignacy zachęca nas, aby widzieć w wyobraźni przywódcę wszystkich nieprzyjaciół na
wielkim polu babilońskim, siedzącego na wielkim tronie jakby z ognia i dymu, w postaci
straszliwej i budzącej grozę (ĆD, 140). Ukazany obraz szatana przekazuje echo wielkich
średniowiecznych scen Sądu Ostatecznego. Natchnieniem dla tych scen były bardziej sceny
biblijne, niż odwołanie się do wyobraźni ludowej.

W obecnym rozważaniu prośmy najpierw o głęboką wiarę, iż rzeczywistość złych duchów


jest straszliwa i budząca grozę, że szatan jest Wielkim Smokiem barwy ognia, mającym
siedem głów i dziesięć rogów (Ap 12, 3), który krąży wokół człowieka, szukając kogo pożreć
(por. 1 P 5, 8–9).

To wyobrażenie szatana — oparte na Biblii — oddaje cel jego działania: wieczna zatrata
człowieka. Dla nieśmiertelności Bóg stworzył człowieka — mówi Księga Mądrości —
i uczynił go obrazem własnej wieczności. A śmierć weszła na świat przez zawiść diabła (Mdr
2, 23–24). Szatan sam będąc Zatraceńcem (por. Ap 9, 11), pragnie zatracać i niszczyć
wszelkie dobro i życie wokół siebie.

Aby uświadomić nam pełniej cel działania szatana, św. Ignacy każe rozważać, w jaki sposób
zwołuje on niezliczoną ilość złych duchów i jak ich rozsyła (...) po całym świecie, nie
pomijając żadnej prowincji, żadnego miejsca, żadnego stanu, ani żadnej poszczególnej osoby
(ĆD, 141).
Warto podkreślić, że szatan interesuje się nie tylko całymi narodami, ale każdym
pojedynczym człowiekiem. Wielu mistrzów życia duchowego twierdziło, iż każdy człowiek
ma swojego diabelskiego anioła stróża. Bójcie się tego, który (...) ma moc wtrącić do piekła
(Łk 12, 5). Idąc za tą radą Jezusa, który wiele razy demaskował podstępne działanie złego
ducha, prośmy o wewnętrzny duchowy realizm. Realizm ten pozwoli nam widzieć
zagrożenie płynące ze strony Przeciwnika Boga i człowieka.

Prośmy także o wewnętrzną odwagę, dzięki której będziemy mogli uniknąć jakiegoś
nerwicowego lęku przed szatanem. Ten właśnie lęk sprawia, że drobne trudności życiowe
bywają powiększane do niezwykłych rozmiarów i zagrożeń. Demaskowanie działania
szatana to właśnie demaskowanie owego lęku. Szatan wobec człowieka posługuje się lękiem.
Jezus natomiast posługuje się miłością, zaufaniem i nadzieją.

b) Sposoby działania szatana

Św. Ignacy zachęca nas także do rozważenia mowy, jaką Przywódca złych duchów napomina
swoich poddanych, aby zarzucali na ludzi swoje sieci. Najpierw mają ich kusić do chciwości
bogactw. Bogactwa zaś mają doprowadzić do zaszczytów i próżnej chwały. Ostatecznym zaś
celem kuszenia jest bezmierna ludzka pycha (por. ĆD, 142).

Zasadniczą metodą działania Złego ducha jest zarzucanie sieci, a więc podstęp i kłamstwo.
Szatan nigdy nie namawia człowieka wprost do własnej zguby. Czyni to pod pozorem
dążenia do dobra i szczęścia. Nawiązując do tej metody działania szatana Biblia nazywa go
oszustem i uwodzicielem. Jezus zaś powie o nim, że jest kłamcą i ojcem wszelkiego
kłamstwa.

Ignacy, który sam doświadczył wielkiego kuszenia szatana, każe nam prosić o poznanie
podstępów złego przywódcy i o pomoc, abym się ich ustrzegł (ĆD, 139). Prośmy więc
najpierw o pokorną zgodę na fakt, iż sami z naszymi ludzkimi siłami możemy okazać się
bezbronni wobec przenikliwości upadłego ducha; następnie prośmy także o duchową
przenikliwość, dzięki której odkryjemy niewidoczne dla ciała, ale widoczne dla ducha —
zarzucane na nas — sieć i łańcuchy.

c) Od chciwości bogactw do bezmiernej pychy

Pierwszą siecią, zarzucaną przez szatana na ludzi, jest chciwość bogactw (ĆD, 142). Jezus
wiele razy przestrzega przed chciwością: Uważajcie i strzeżcie się wszelkiej chciwości, bo
nawet gdy ktoś opływa we wszystko, życie jego nie jest zależne od jego mienia (Łk 12, 15).

Posiadanie bogactw nie stanowi jednak celu samego w sobie. Uwikłanie ludzi w sieci
posiadania i związanie ich łańcuchami bogactwa służy jedynie temu, aby tym łatwiej doszli
do próżnej chwały światowej i do zaszczytów, a potem do bezmiernej pychy (ĆD, 142).

Niebezpieczeństwo nie polega na samym posiadaniu, ale na pysznym uzależnianiu swojego


życia od posiadania. Życie człowieka pochodzi jako dar od samego Boga. W Jego
stwórczych rękach są jego losy. Człowiek zniewolony posiadaniem łatwo może okłamywać
siebie. Może bowiem sądzić, że jakość i długość jego życia zależy od wielkości posiadanych
dóbr.

Wejdźmy w nasze życie, aby odkryć pierwszą pokusę — wielką chęć posiadania.
Niekoniecznie musi chodzić o posiadanie materialne. Są także inne rodzaje posiadania, od
których człowiek może także uzależniać swoje życie: posiadanie dobrej opinii, wielkiej
wiedzy, posiadanie władzy, posiadanie ludzkiego uczucia, posiadanie przyjemności
zmysłowych itp.

Następnie — odwołując się do naszego doświadczenia — dostrzeżmy, w jaki sposób


świadomość posiadania wielu dóbr rodzi w nas pokusę pychy: pokusę wynoszenie się ponad
innych, pokusę rywalizacji, pokusę lekceważenia innych, pokusę liczenia przede wszystkim
na własne możliwości, pokusę zamykania się w sobie, pokusę niewiary w Opatrzność Bożą.
Prośmy także o poznanie prawdziwego życia, które ukazuje nam najwyższy i prawdziwy
Wódz Jezus Chrystus (ĆD, 139).

3. Sztandar Chrystusa

Dalej, św. Ignacy zachęca nas, aby rozważyć, jak Chrystus, Pan nasz, staje na wielkim polu
w okolicy Jerozolimy, na miejscu niskim, cały piękny i miły (ĆD, 144). O ile szatan siada na
wielkim tronie, jakby z ognia i dymu, przybiera postać straszną, by budzić grozę, to Chrystus
staje na miejscu niskim, cały piękny i miły (ĆD, 140, 144). Mamy tu ukazany kontrast dwóch
rzeczywistości tak różnych, jak różne może być piekło od nieba, śmierć od życia, nienawiść
od miłości, pycha od pokory.

Kontemplujmy w tej modlitwie niskie miejsca, w których pojawia się Chrystus na kartach
Ewangelii: stajenkę betlejemską, ubogi domek w Nazarecie, Pustynię Judzką, rozległe pola
Galilei, Jezioro Genezaret, Ogród Getsemani.

Najniższym jednak miejscem Jezusa jest Jego krzyż. Jest to miejsce niewolnika i złoczyńcy.
Niskie miejsca, które zajmuje Jezus, wyrażają Jego Boską pokorę. To właśnie owa pokora
czyni Go pięknym i miłym. Piękna i miła postać Jezusa objawia nam piękne i miłe Oblicze
Ojca.

Prośmy gorąco, abyśmy w naszej świadomości nie przypisywali Bogu cech budzących grozę
i lęk. Módlmy się, abyśmy doświadczali sercem, że dobry jest Pan, miły, łaskawy i piękny.

Prośmy o łaskę demaskowania działania złego ducha w nas. Prośmy, byśmy nie pozwolili się
straszyć Bogiem. Zły duch bowiem posługując się naszymi bolesnymi doświadczeniami
życiowymi, ciągle straszy nas Bogiem i nie pozwala nam doświadczać, jak dobry, miły
i piękny jest nasz Pan.

a) Oto ja, poślij mnie


Dalej, św. Ignacy każe nam rozważyć, jak Chrystus, Pan całego świata, wybiera sobie
Apostołów i Uczniów i rozsyła ich po całym świecie, aby rozsiewali Jego świętą naukę (ĆD,
145).

Chrystus pragnie dzielić się miłością, dobrem i pięknem z każdym człowiekiem. Nieustannie
rozbrzmiewają słowa Jezusa: Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu
(Mk 16, 15).

W tym rozważaniu chciejmy sobie najpierw uprzytomnić, że Jezus wybrał kiedyś ludzi, aby
wysłać ich do mnie. Oni zasiewali w moim sercu Jego świętą naukę. Jeżeli znajdujemy
w sobie choćby najmniejszy promyk wiary i miłości, to jest to owoc pracy tych właśnie ludzi.
Przypomnijmy sobie te osoby: najpierw tych, z którymi żyliśmy wspólnie przez długi okres
czasu: rodziców, wychowawców, towarzyszy dzieciństwa, młodości. Przypomnijmy sobie
także tych, z którymi spotkaliśmy się na krótko i jakby przypadkowo. Podziękujmy Jezusowi
za tych ludzi jako za Jego uczniów, których On wysłał do nas.

Ale Chrystus teraz pyta z kolei nas: Kogo mam posłać? Kto by Nam poszedł? Chciejmy
wyrazić gotowość bycia posłanymi przez Niego: Oto ja, poślij mnie (Iz 6, 8). Prośmy, aby
Jezus przez swój Kościół, jak również przez wewnętrzne natchnienia i znaki pokazywał nam
konkretnych ludzi i wspólnoty, środowiska, do których nas posyła. Prośmy także, abyśmy
w naszym świadectwie dawanym Jezusowi nie rozsiewali własnych poglądów i opinii, lecz
tylko Jego świętą naukę.

b) Zaproszenie do ubóstwa

Dalej rozważyć mowę, którą Chrystus, Pan nasz, kieruje do wszystkich swoich sług
i przyjaciół, których posyła z misją, (...) aby pragnęli wszystkim pomagać, pociągając ich
najpierw do najwyższego ubóstwa duchowego, a jeśliby to się podobało Boskiemu
Majestatowi i zechciałby ich do tego wybrać, to także do ubóstwa zewnętrznego (ĆD, 146).

Zapraszając swoich uczniów do pracy pod swoim sztandarem Chrystus nie rywalizuje
z szatanem w obiecywaniu tanich, łatwo dostępnych radości i przyjemności. Jezus odważnie,
w całej prawdzie, ukazuje trudną drogę, która czeka wiernych Mu uczniów. Chrystus wzywa
najpierw do ubóstwa duchowego, to znaczy do wielkiej wolności wobec wszelkiego
posiadania.

Niektórych swoich uczniów Jezus powołuje nie tylko do wewnętrznej wolności wobec
bogactwa, ale także do rzeczywistego ubóstwa. Rzeczywiste ubóstwo polega na wyrzeczeniu
się posiadania materialnego. Powołani do ubóstwa czują się przynaglani słowami swojego
Mistrza, swojego Przyjaciela: Idź, sprzedaj, co posiadasz i rozdaj ubogim, a będziesz miał
skarb w niebie (Mt 19, 21).

Powołanie do rzeczywistego ubóstwa może łączyć się z powołaniem do życia zakonnego.


Ale nie jest to konieczne. Ewangeliczne ubóstwo można bowiem realizować także w każdym
innym stanie życia. Wierny uczeń winien przyjąć ten rodzaj ubóstwa, do którego czuje się
wezwany przez swojego Mistrza.

Dziękując Jezusowi za Jego ubogie życie od chwili narodzenia w stajni aż do momentu


odarcia ze wszystkiego na krzyżu, prośmy o pragnienie naśladowania Go. Prośmy także
o otwartość wobec zaproszenia Jezusa do takiego rodzaju ubóstwa, do którego On sam nas
powoła.

c) Od ubóstwa do znoszenia zniewag i do pokory

Wraz z pragnieniem ubóstwa Jezus zaprasza nas do pragnienia zniewag i wzgardy, bo z tych
dwu rzeczy wynika pokora (ĆD, 146).

Po ludzku rzecz biorąc jest to szalone pragnienie. Dla wielu wyda się głupstwem. Ubóstwo,
ludzka pogarda, zniewagi i poniżenie są same w sobie cierpieniem, nieraz wielkim
cierpieniem. Nie można ich pragnąć dla nich samych. Można ich pragnąć tylko ze względu
na całkowite upodobnienie się do Chrystusa ubogiego i wzgardzonego, którego przyjmuje się
jako swojego Mistrza i Przyjaciela.

Jezus zaprasza nas do odważnego przyjmowania ubóstwa, zniewag i wzgardy, abyśmy mogli
nauczyć się Jego cichości i pokory: Uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem
(Mt 11, 29).

Myśl o ubóstwie, a tym bardziej o upokorzeniach może budzić w nas wielki sprzeciw
wewnętrzny. Nie dziwmy się temu. Jest to naturalna ludzka reakcja. Wraz ze wzrostem
miłości do Chrystusa On sam da nam pragnienie upodobnienia się do Niego w znoszeniu
wszelkich krzywd i wszelkiej zniewagi i we wszelkim ubóstwie (ĆD, 98).

Całą modlitwę zakończmy potrójną rozmową: Pierwsza rozmowa skierowana do Pani


naszej, żeby mi zyskała u Syna i Pana swego łaskę, aby mię przyjął pod swój sztandar,
najpierw w najwyższym ubóstwie duchowym; a jeśliby się to podobało Jego Boskiemu
Majestatowi i chciałby mię do tego wybrać i przyjąć, to niemniej i w ubóstwie zewnętrznym.

Po drugie w znoszeniu zniewag i krzywd, abym Go w nich więcej naśladował, bylebym tylko
mógł je znosić bez czyjegokolwiek grzechu i z upodobaniem Jego Boskiego Majestatu. (...)

Druga rozmowa. Prosić o to samo Syna, aby mi to uzyskał u Ojca. (...)

Trzecia rozmowa. Prosić o to samo Ojca, żeby mi tego udzielił (ĆD, 147).

X. TRZY PARY LUDZI

 
Znowu zaczął nauczać nad jeziorem i bardzo wielki tłum ludzi zebrał się przy Nim. Dlatego
wszedł do łodzi i usiadł w niej pozostając na jeziorze, a cały lud stał na brzegu jeziora.
Uczył ich wiele w przypowieściach i mówił im w swojej nauce: Słuchajcie: Oto siewca
wyszedł siać. A gdy siał, jedno padło na drogę; i przyleciały ptaki, i wydziobały je. Inne
padło na miejsce skaliste, gdzie nie miało wiele ziemi, i wnet wzeszło, bo nie było głęboko
w glebie. Lecz po wschodzie słońca przypaliło się i nie mając korzenia, uschło. Inne znów
padło między ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je, tak że nie wydało owocu. Inne
w końcu padły na ziemię żyzną, wzeszły, wyrosły i wydały plon: trzydziestokrotny,
sześćdziesięciokrotny i stokrotny. I dodał: Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha.

A gdy był sam, pytali Go ci, którzy przy Nim byli, razem z Dwunastoma, o przypowieść. On
im odrzekł: Wam dana jest tajemnica Królestwa Bożego, dla tych zaś, którzy są poza wami,
wszystko dzieje się w przypowieściach, aby patrzyli oczami, a nie widzieli, słuchali uszami,
a nie rozumieli, żeby się nie nawrócili i nie była im wydana tajemnica. I mówił im: Nie
rozumiecie tej przypowieści? Jakże zrozumiecie inne przypowieści? Siewca sieje słowo.
A oto są ci posiani na drodze: u nich się sieje słowo, a skoro je usłyszą, zaraz przychodzi
szatan i porywa słowo zasiane w nich. Podobnie na miejscach skalistych posiani są ci,
którzy, gdy usłyszą słowo, natychmiast przyjmują je z radością, lecz nie mają w sobie
korzenia i są niestali. Gdy potem przyjdzie ucisk lub prześladowanie z powodu słowa, zaraz
się załamują. Są inni, którzy są zasiani między ciernie: to są ci, którzy słuchają wprawdzie
słowa, lecz troski tego świata, ułuda bogactwa i inne żądze wciskają się i zagłuszają słowo,
tak że zostaje bezowocne. W końcu na ziemię żyzną zostali posiani ci, którzy słuchają słowa,
przyjmują je i wydają owoc: trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny i stokrotny (Mk 4, 1–
20).

Obraz dla obecnej medytacji: Odwołując się do przypowieści o siewcy przedstawmy sobie
rolnika, który rzuca ziarno w glebę. Zauważmy ziarna padające na drogę, ziarna padające na
miejsca skaliste, ziarna padające między ciernie i chwasty i wreszcie ziarna, które padają na
ziemię urodzajną.

Prośba o owoc rozmyślania: Prośmy najpierw o takie poznanie siebie, które pozwoliłoby nam
dotknąć wszystkich nieuporządkowanych przywiązań: ubitych i twardych miejsc oraz
chwastów i cierni naszego życia. Te trudne, niekiedy wręcz bolesne miejsca naszego życia,
uniemożliwiają nam owocne przyjęcie Słowa Bożego. Prośmy także o wewnętrzną hojność
serca, o ewangeliczny radykalizm, który pozwoliłby nam otworzyć się na słowo Jezusa.
Módlmy się także, byśmy poprzez Słowo związali się pełniej, intymniej z Osobą Jezusa.

1. Przypowieść o trzech parach ludzi

W niniejszym rozważaniu stawiamy sobie dwa pytania: po pierwsze, czy jest w nas gotowość
do odrzucenia nieuporządkowanego posiadania bogactw, próżnej chwały i pychy; oraz
pytanie drugie, czy jest w nas gotowość do pójścia za Chrystusem i naśladowania Go
w ubóstwie, pokorze, w znoszeniu wszelkich zniewag i krzywd?
Aby nam ułatwić odpowiedź na te pytania, św. Ignacy opowiada przypowieść o Trzech
parach ludzi. Zachęca nas jednocześnie, byśmy z jej pomocą badali nasze najgłębsze
pragnienia i przywiązania wewnętrzne. Poprzez próbę utożsamienia się z zachowaniem
poszczególnych par możemy odkryć zdolność naszego serca do przyjęcia trudnej drogi, jaką
proponuje nam Chrystus.

Oto trzy pary ludzi stają przed problemem nieuporządkowanego posiadania — mówi św.
Ignacy. Każda z tych par zdobyła dziesięć tysięcy dukatów. Ale uczyniła to nie licząc się
z wolą Bożą. Wszyscy oni chcą się zbawić. Chcą też znaleźć Boga w pokoju duszy. Pragną
więc zrzucić z siebie ciężar i przeszkodę nieuporządkowanego przywiązania do nabytych
pieniędzy (por. ĆD, 150).

Zauważmy, iż dziesięć tysięcy dukatów 4 było ogromną sumą równą wartości około
trzydziestu pięciu kilogramów złota. Z kontekstu wynika, iż pieniądze te nie zostały zdobyte
przez kradzież lub jakieś inne oszustwo.

Gdyby pieniądze były skradzione, rozwiązanie byłoby proste. Zgodnie z zasadą teologii
moralnej: Res clamat ad dominum, rzecz woła swojego pana, należałoby pieniądze zwrócić
właścicielowi. Pieniądze zostały wprawdzie zdobyte w uczciwej grze ekonomicznej, ale bez
liczenia się z ostatecznym celem człowieka, jakim jest dążenie do zbawienia. Powyższa
przypowieść ma jakby trzy różne zakończenia w zależności od trzech różnych postaw.

2. Postawa pierwszej pary ludzi

Pierwsza para pragnie zrzucić z siebie przywiązanie do nabytej sumy pieniędzy, aby pełnić
wolę Bożą. Nie stosuje jednak w tym celu żadnych środków. Nie robi tego — jak mówi św.
Ignacy — aż do godziny śmierci (por. ĆD, 153).

Postawa pierwszej pary ogranicza się do samego pragnienia wolności wewnętrznej, za


którym nie idzie żaden duchowy wysiłek. Ten brak pracy wewnętrznej, brak pracy nad
swoim nawróceniem w postawie pierwszej pary trwa przez całe życie: aż do godziny śmierci.
W postawie tej ukrywa się chęć służenia dwom panom: Bogu i mamonie (Mt 6, 14).

W przypowieści o siewcy Jezus porównuje tę postawę serca do ziarna, które pada na drogę.
Szybko wówczas nadlatują ptaki i wydziobują je (por. Mt 13, 4). Ewangelista Marek powie
zaś, iż to szatan przychodzi i porywa zasiane słowo (Mk 4, 15).

Nieuporządkowane przywiązania, namiętności i żądze czynią z ludzkiego serca ugór, ubitą


drogę, na której ziarno nie może zapuścić najmniejszego choćby korzenia. Szatan korzysta
z tej sytuacji, aby wykraść zasiane Słowo. W ten sposób udaremnia owocowanie ziarna.

Ziarno, które pada na skraj drogi — mówi św. Efrem — jest obrazem niewdzięcznej duszy
człowieka, którego jedyny talent nie wydał owocu z powodu jego winy. Ziemia, która
opóźniała się z przyjęciem nasienia, stała się miejscem przechodnim dla niegodziwców i nie
było w niej miejsca dla Mistrza — (dla Jezusa), aby wszedł i orał, by rozbił jej twardość
i zasiał na niej swe ziarno. Chrystus dał Złemu rysy ptaków, bo porywa on nasienie.

Trwałe nieuporządkowane przywiązania, które czynią serce człowieka twardym jak ubita
droga, nie dotyczą tylko posiadania materialnego. Może ono przejawiać się również w wielu
innych formach. Nierzadko inne formy nieuporządkowanego posiadania są znacznie
trudniejsze do przezwyciężenia.

Może to być np. jakiś dwuznaczny, nieczysty związek uczuciowy, ślepe przywiązanie do
własnego zdania, niechęć do jakiejś osoby, poczucie krzywdy, żalu i gniewu, uwikłanie
w problemy zmysłowe, zbytnia troska o siebie i swoją przyszłość, konsumpcyjny styl życia,
nałogi itp.

Jedno miejsce w człowieku owładnięte namiętnością może stać się przyczółkiem dla
działania szatana, który nieustannie wykrada Słowo Boże zasiane w duszy ludzkiej.

Postawa pierwszej pary ludzi sprawia, że nie chcą oni rozpoznać do końca swojego uwikłania
i tak naprawdę nie chcą go w sobie pokonać aż do godziny śmierci. Gotowi są oddać
wszystko inne, byle jednak nie zerwać z tym jednym szczególnym przywiązaniem. Postawa
pierwszej pary nierzadko łączy się ze swoistym zakłamaniem emocjonalnym i moralnym.
Wyraża się ono przez częste korzystanie z mechanizmów obronnych, szczególnie zaś
z mechanizmu racjonalizacji i projekcji. Przejawiają się one w tym, że człowiek uwikłany
w swoje namiętności, z którymi nie chce w żaden sposób zerwać, będzie przedstawiał sobie
i innym racje rozumowe, aby uzasadnić słuszność ulegania swojej żądzy. Negatywne skutki
swojego uwikłania często usiłuje też przerzucać na innych, obwiniając ich o swoje własne
nieszczęście.

Prośmy gorąco najpierw o takie poznanie siebie, które pozwoliłoby nam dotknąć wszystkich
nieuporządkowanych przywiązań, wszystkich naszych żądz. To one czynią nasze serce
ubitym i twardym miejscem, które uniemożliwia owocne przyjęcie Słowa Bożego.
Odrzucenie zaś Słowa sprawia, że wejście w proces prawdziwego wewnętrznego nawrócenia
staje się niemożliwe.

Prośmy o odwagę wejścia w naszą sytuację egzystencjalną i o głębokie pragnienia duchowej


przemiany. Odważne oddawanie Bogu przywiązań naszego serca może zrodzić w nas wielką
siłę wewnętrzną. Siła ta pozwoli nam radykalnie zerwać z tym, co nas od Boga odgradza.

3. Postawa drugiej pary ludzi

Także druga para ludzi pragnie zrzucić z siebie przywiązanie. Chcą to jednak uczynić w ten
sposób, aby zatrzymać dla siebie nabytą rzecz. Pragną, aby raczej Pan Bóg poszedł za tym,
czego chcą oni sami. Nie decydują się na porzucenie nabytej rzeczy, nie chcą też naprawdę
postępować zgodnie z wolą Bożą (por. ĆD, 154).
W postawie drugiej pary widzimy pewną inicjatywę i pewien wysiłek zmierzający do
znalezienia jakiegoś wyjścia z powstałej sytuacji konfliktu wewnętrznego. Nie przejawia się
to jednak w jednoznacznym wyborze, lecz w podejmowaniu jedynie połowicznych środków.
Z pomocą tych połowicznych środków chcieliby oderwać się od przywiązania i jednocześnie
zachować posiadane dobra.

W przypowieści o siewcy Jezus porównuje tę postawę do ziarna, które pada na skałę


i między ciernie. Inne ziarno padło na miejsce skaliste, gdzie nie miało wiele ziemi i wnet
wzeszło, bo nie było głęboko w glebie. Lecz po wschodzie słońca przypaliło się i nie mając
korzenia, uschło. Inne znów padło między ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je, tak że
nie wydało owocu.

Cechą charakterystyczną tej drugiej postawy jest niestałość wewnętrzna, zmienność


nastrojów i zachowań. Z tej zmienności płynie niewierność usłyszanemu słowu.

To o takiej właśnie postawie Świadek wierny i prawdomówny prorokuje w Apokalipsie:


Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący (Ap 3,
15). Być letnim, czyli ani zimnym, ani gorącym, to zatrzymać się w swoim rozwoju
duchowym; rozpocząć i nie dokończyć; powiedzieć najpierw tak i zaraz dorzucić swoje ale.

W postawie drugiej pary istnieje jakaś wewnętrzna nieprzejrzystość, czy wręcz pewna forma
zakłamania moralnego. Sprawia ona, iż łatwo tłumaczymy się przed sobą i przed Bogiem
z naszych dwuznacznych zamiarów i decyzji. Tłumaczymy sobie: mimo wszystko coś robię
w życiu duchowym, staram się być uczciwy, widoczne są przecież jakieś znaki mojego
wysiłku. Łatwo uspokajamy swoje niepokoje wewnętrzne i wyrzuty sumienia tym, iż ziarno
jednak kiełkuje. Skoncentrowani na samym kiełkowaniu ziarna, zapominamy o potrzebie
dojrzewania, kwitnięcia i wydawania owoców.

Jeżeli nawet ulegamy chwilowo takiemu dwuznacznemu rozumowaniu, to jednak nasze


zakłamanie ma swoje granice. Przychodzi bowiem moment, w którym zaczynają dochodzić
do głosu te uczucia i myśli, które odsłaniają nasze wewnętrzne półprawdy, nasze
okłamywanie siebie, nasze okłamywanie innych, próby okłamywania Boga.

Brak konsekwencji w naszej postawie sprawia, iż zamiast szukać przyczyn naszych


przykrych i bolesnych stanów w nas samych, zaczynamy obwiniać innych. Zamiast badać
glebę swego serca, zaczynamy oskarżać bliźnich, zaczynamy ich obwiniać za nasz stan
nieszczęścia i niezadowolenia z siebie.

W obecnej kontemplacji pytajmy siebie o skaliste miejsca w naszym sercu; miejsca,


w których brak urodzajnej ziemi dla ziarna. Brak urodzajnej ziemi, to brak otwartości na
Słowo, brak pełnej szczerości wewnętrznej, brak skupienia wewnętrznego, brak hojności
wobec Boga.

I chociaż na nieurodzajnej ziemi ziarno nie może wydać owoców, bujnie rosną na niej
chwasty i ciernie. Są to nieraz ludzkie nierozpoznane jeszcze wady, jakieś głębokie
nierozwiązane problemy, stare niezagojone zranienia, jakieś boleśnie przeżywane nałogi
i przywiązania.

Ziarno Słowa Bożego, które w takiej sytuacji pada w serce człowieka, staje się jego wielką
chwilową nadzieją. Wzrasta szybko. Pierwsze dni, tygodnie, czy może nawet miesiące
wzrastania (rzadziej już lata) przynoszą wiele duchowych pocieszeń, a nieraz wręcz euforii.
Niektórym osobom wydaje się wówczas, że ich problemy nagle gdzieś zniknęły. Łatwo
i szybko składają deklaracje i świadectwa swojego głębokiego wewnętrznego uzdrowienia.
Wydaje im się bowiem, że problemy, które narastały przez dziesiątki lat, nagle przeminęły.
Czują się wewnętrznie wolne, pełne pokoju i radości. Czas jednak odsłania, że wszystko to
wzrasta na ziemi płytkiej, nieurodzajnej. Po pewnym czasie odczucia wewnętrznego
uzdrowienia i przemiany nagle przechodzą. Rodzą się uczucia wręcz przeciwne. Powracają
dawne niepokoje. Do starych lęków i obaw dochodzi nierzadko uczucie kolejnego
rozczarowania sobą, religią, bliźnimi. Rodzi się nierzadko jeszcze większa nieufność wobec
potrzeby szukania odpowiedniej pomocy ludzkiej i boskiej.

Z tej sytuacji zagubienia i jednocześnie uwikłania nie ma wyjścia, dopóki człowiek nie
uświadomi sobie braku konsekwencji, jaki charakteryzuje postawę drugiej pary ludzi. W tej
postawie tkwi bowiem jakaś radykalna niechęć do przemiany wewnętrznej, niechęć do
rzeczywistego nawrócenia duchowego.

Św. Efrem komentując postawę drugiej pary stwierdza, że chociaż twardość ziemi nie została
jeszcze skruszona przez orkę, to jednak Pan nie pozbawił jej swego nasienia. Tą ziemią są ci,
którzy odsuwają naukę naszego Pana. Pomimo ziemi skalistej, pomimo ziemi zarośniętej
krzewami i cierniami, Pan rzuca obficie swe ziarno na ziemię, aby nie miała ona
usprawiedliwienia.

W obecnych rozważaniach dziękujmy najpierw Siewcy za Jego cierpliwość, wytrwałość


i hojność w rzucaniu ziarna. Jest ona wyrazem Jego wielkiego zaufania ludzkiemu sercu.

Prośmy również o łaskę poznania naszej sytuacji wewnętrznej. Przemiana serca zawsze
rozpoczyna się od poznania tego, co się w nim naprawdę kryje. Dopiero z pełnego poznania,
z łaską Boga, może zrodzić się wola przemiany. Poznanie i wola przemiany stają się dopiero
źródłem wyborów i decyzji. Wybory i decyzje zaś stają się źródłem działania.

4. Postawa trzeciej pary ludzi

Trzecia para pragnie zrzucić z siebie przywiązanie do rzeczy nabytej. W tym celu dąży
konsekwentnie do pełnej wolności wewnętrznej. Pragnie wszystko czynić według woli
Bożej. Przed dokonaniem ostatecznego wyboru szuka pełnej wewnętrznej wolności, aby
dzięki niej postąpić zgodnie z wolą samego Boga (por. ĆD, 155).

W przypowieści o siewcy Jezus porównuje tę postawę do ziarna, które pada na żyzną


i spulchnioną ziemię. Ziarno kiełkuje, wzrasta i wydaje plon: trzydziestokrotny,
sześćdziesięciokrotny i stokrotny (por. Mk 4, 20).
Oto krótki komentarz św. Efrema do tych słów: Ziemią dobrą i tłustą, są dusze, które
działają w prawdzie, jak ci, którzy wszystko opuścili, by iść za Chrystusem. A jednak mimo
jednoznacznie dobrej woli, ziemia dobra i tłusta wydaje plon w sposób różnorodny: raz plon
trzydziestokrotny, raz sześćdziesięciokrotny, raz stokrotny. Wszystkie części ziemi wydawały
plon w radości według swoich możliwości, jak ci, którzy otrzymali pięć talentów i zyskali
dziesięć, każdy według swych możliwości.

Postawa trzeciej pary charakteryzuje się radykalizmem ewangelicznym. Cechuje ją pełna


wolność wewnętrzna, gotowość do poświęcenia, trudu i ofiary oraz poddanie swojej woli
Boga. W tej postawie osobiste uczucia i pragnienia poddają się dążeniu do wypełnienia woli
samego Boga.

Przyjęcie takiej postawy nie wymaga z naszej strony natychmiastowej nienaganności,


natychmiastowej doskonałości moralnej. Potrzeba raczej wielkodusznej, hojnej i radykalnej
decyzji pójścia za Jezusem. Postawa ta w swej istocie jest złożeniem siebie w ofierze, aby
sam Jezus posługiwał się wszystkim, co posiadamy i czym jesteśmy według swojej
najświętszej woli (por. ĆD, 5).

Przykład takiej postawy dają nam uczniowie Jezusa. Kiedy usłyszeli słowa Mistrza: Pójdźcie
za Mną (Mk 1, 17–18), natychmiast zostawili wszystko i poszli za Nim. I choć daleka miała
być jeszcze ich droga do pełnego zrozumienia, co znaczy prawdziwe poznawanie, miłowanie
i naśladowanie Mistrza, to jednak od samego początku wykazują bezkompromisową
gotowość oddania się Mu. Dzięki ich radykalizmowi Jezus doprowadzi ich do pełnego
upodobnienia się do Niego, także w znoszeniu cierpienia, prześladowania i krzyża.

Całe rozważanie zakończmy piękną modlitwą pisarza z XII wieku Nersesa Snorhali:
Stwardniałem jak skała. Stałem się podobnym do drogi. Ciernie świata mnie zdławiły
i uczyniły duszę moją bezowocną. Ale Ty, o Panie, Siewco dobry, spraw, by wzrastała we
mnie roślina Słowa, bym przyniósł owoc jeden z trzech: stokrotny, sześćdziesięciokrotny lub
trzydziestokrotny.

 
4
 Dukat był złotą monetą o ciężarze około 3,5 g, bitą od 1284 roku w Wenecji, później także w innych
krajach Europy.

XI. CHRZEST JEZUSA

Wtedy przyszedł Jezus z Galilei nad Jordan do Jana, żeby przyjąć chrzest od niego. Lecz Jan
powstrzymywał Go, mówiąc: To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie?
Jezus mu odpowiedział: Pozwól teraz, bo tak godzi się nam wypełnić wszystko, co
sprawiedliwe. Wtedy Mu ustąpił. A gdy Jezus został ochrzczony, natychmiast wyszedł
z wody. A oto otworzyły Mu się niebiosa i ujrzał Ducha Bożego zstępującego jak gołębicę
i przychodzącego na Niego. A głos z nieba mówił: Ten jest mój Syn umiłowany, w którym
mam upodobanie (Mt 3, 13–17).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie Jezusa, który przychodzi nad Jordan,
miesza się z tłumem grzeszników, wchodzi do rzeki Jordan i zbliża się do Jana Chrzciciela,
aby otrzymać od niego chrzest. Następnie kontemplujmy sam chrzest Jezusa. Po chrzcie zaś
zobaczmy Ducha Bożego zstępującego jak gołębicę. Wsłuchajmy się też w głos mówiący
z nieba: Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie.

Prośba o owoc kontemplacji: Prośmy o łaskę przyjęcia naszego chrztu jako wielkiego daru;
prośmy także o łaskę rozumienia naszego synostwa w Bogu Ojcu, naszego braterstwa
w Chrystusie oraz naszej świętości w Duchu Świętym.

1. Jezus przyjął chrzest

Wszyscy czterej Ewangeliści zgodnie opisują chrzest Jezusa w Jordanie. Umieszczają go na


początku Jego publicznej działalności. Od swojego chrztu Jezus rozpoczyna wypełnianie
misji Proroka i Mesjasza.

Jak dla całego Kościoła Zesłanie Ducha Świętego było momentem, od którego rozpoczęła się
jego działalność, tak dla Chrystusa tym wydarzeniem był Jego chrzest w Jordanie. Chrzest
Jezusa to jakby pierwsze Zielone Świątki. W czasie swojego chrztu Chrystus otrzymuje
pełnię Ducha Świętego. Otrzymuje też potwierdzenie swojego Boskiego synostwa i swojego
wybrania przez Ojca.

Do mieszkańców Nazaretu Jezus będzie mówił z mocą: Duch Pański spoczywa na Mnie,
ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił
wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnymi (Łk 4, 18).

Kościół od samego początku w swoim nauczaniu przywiązywał ogromną wagę do chrztu


Jezusa w Jordanie, widział w nim bowiem pierwowzór sakramentu chrztu. Ikonografia
chrześcijańska bardzo często przedstawiała scenę chrztu Jezusa. Scenę tę odnajdujemy
zarówno w sztuce wczesnochrześcijańskiej, jak we wszystkich późniejszych okresach historii
sztuki.

Chrzest Jezusa widnieje na freskach w katakumbach, na płaskorzeźbach sarkofagów


rzymskich, w miniaturach najstarszych ksiąg liturgicznych, w rzeźbach katedr gotyckich,
w malarstwie. Najstarsze dzieła sztuki przedstawiają scenę chrztu Jezusa w Jordanie
w sposób bardzo prosty, bez żadnego przepychu i ceremoniału. Wielkie wydarzenia duchowe
rozgrywają się zazwyczaj z dużą prostotą (H. Daniel–Rops).

Naszą modlitwę rozpocznijmy od dłuższej kontemplacji sceny chrztu Jezusa w Jordanie.


Odwołajmy się przede wszystkim do opisu ewangelicznego. Możemy opis ten ubogacić
wizją przedstawioną na jakimś znanym nam obrazie chrztu Jezusa: tłumy ludzi otaczają Jana
Chrzciciela. Cierpliwie oczekują na jego chrzest. Do tłumu dyskretnie dołącza się Jezus.
Staje pomiędzy grzesznikami, którzy chcą wyznać swoje winy i słabości przed Janem. W ten
sposób Jezus upodabnia się do grzesznego ludu. Przyjmuje bowiem na siebie wszystkie jego
grzechy, choć sam żadnego grzechu nie popełnił. I to właśnie czyni Go podobnym do nas we
wszystkim, oprócz naszych grzechów.

Ale Jan Chrzciciel, podobnie jak Symeon w Świątyni Jerozolimskiej, za natchnieniem Ducha
rozpoznaje jednak w Jezusie Mesjasza. Spontanicznie protestuje, podobnie jak uczyni to
później Piotr przed umyciem nóg przez Jezusa: To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty
przychodzisz do mnie? Ale Chrystus wyjaśnia i uspokaja swego Poprzednika: Pozwól teraz,
bo tak godzi się nam wypełnić wszystko, co sprawiedliwe.

W przeciwieństwie do Piotra w Wieczerniku, Jan Chrzciciel w swej pokorze nie broni się
dalej i posłusznie chrzci Jezusa wodą. Wsłuchajmy się w ten piękny dialog Mesjasza z Jego
Poprzednikiem. Z dialogu tego przebija pokora, uległość i uniżenie wobec siebie nawzajem
oraz wobec Ojca niebieskiego. Nie wchodząc w zbędne w tym momencie analizy
egzegetyczne, kontemplujmy także Ducha Bożego zstępującego jak gołębicę
i przychodzącego na Niego. Ze szczególną uwagą przez dłuższą chwilę słuchajmy słów,
które Ojciec wypowiada nad swoim Synem: Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam
upodobanie.

Doniosłość chrztu Jezusa objawia nam doniosłość naszego chrztu, który jest pierwszym
darem, jaki Kościół nam ofiarował.

Św. Chromacjusz z Akwilei w swojej homilii pięknie łączy chrzest Jezusa z naszym chrztem:
On zanurzył się w wodzie, abyśmy zostali oczyszczeni z brudu win; On przyjął kąpiel
odrodzenia, abyśmy się odrodzili z wody i Ducha Świętego. Tak więc chrzest Chrystusa jest
obmyciem win naszych, jest odnowieniem życia prowadzącego ku zbawieniu.

Św. Grzegorz z Nazjanzu powie natomiast: Chrystus zostaje oświecony, zostańmy oświeceni
wraz z Nim; Chrystus zostaje w wodzie zanurzony, zejdźmy razem z Nim, abyśmy razem też
zostali wywyższeni.

W obecnej kontemplacji dziękujmy Jezusowi za Jego Boską pokorę, dzięki której już na
samym początku swojej publicznej działalności istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze
sposobności, aby na równi być z Bogiem. (...) A w zewnętrznym przejawie, uznany za
człowieka, uniżył samego siebie i przyjął chrzest razem z grzesznikami. Uniżenie Jezusa nad
Jordanem jest zapowiedzią i obietnicą Jego uniżenia się aż do śmierci — i to śmierci
krzyżowej (Flp 2, 6–8).

Po kontemplacji chrztu Jezusa przejdźmy do kontemplacji naszego chrztu. Odwołując się do


znanych nam okoliczności naszego chrztu oraz do naszej wyobraźni, chciejmy przypomnieć
sobie własny chrzest. Wyobraźmy sobie najpierw kościół parafialny, a w nim chrzcielnicę,
przy której zostaliśmy ochrzczeni. Przywołajmy też w pamięci naszych rodziców oraz
rodziców chrzestnych. Przedstawmy sobie całą ceremonię chrztu, szczególnie zaś sam
moment, w którym kapłan polewał głowę wodą, wymawiając: ... ja ciebie chrzczę w imię
Ojca i Syna, i Ducha Świętego.

Był to moment, w którym Bóg Ojciec wypowiedział nad nami słowa: Tyś jest mój Syn
umiłowany, w Tobie mam upodobanie (Mk 1, 11). W ten sposób Bóg Ojciec przyjął nas jako
swoje przybrane dzieci, Chrystus uznał nas za swoich braci i przyjaciół, a Duch Święty
uczynił z nas swoje mieszkanie.

Dziękujmy za ten prosty, ale jednocześnie pełen tajemnicy gest Kościoła ofiarowany nam
w imieniu Trójcy Świętej; gest mający decydujące znaczenie dla całego naszego życia
duchowego.

Prośmy gorąco, aby zasiane na chrzcie ziarno synostwa Bożego, braterstwa w Chrystusie
i świętości w Duchu Świętym zostało przez nas przyjęte; aby ziarno to rosło w nas, aby
wydawało owoce przemiany i nawrócenia. Przepraszajmy także, że nie zawsze byliśmy
świadomi wielkości tajemnicy chrztu, że nie korzystaliśmy w pełni z tej łaski.

2. Bóg w Trójcy Świętej

Duch Święty, zstępując na Jezusa w postaci gołębicy, objawia istniejącą jedność pomiędzy
trzema Osobami Boskimi: Ojcem, Synem i Duchem Świętym. A z nieba odezwał się głos:
Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie (Mk 1, 11).

Zwrot z nieba odezwał się głos w języku hebrajskim wyraża objawienie się Boga. Chrzest
Jezusa w Jordanie, ukazujący jedność pomiędzy Ojcem, Synem i Duchem Świętym, jest
nowym objawieniem się Boga. Jahwe znany dotąd Izraelowi jako monoteistyczny Bóg,
odsłania teraz pełniej swoje Boskie Oblicze; objawia się jako Trójca, Wspólnota Miłości
Trzech Osób.

W rzeczywistości osobowe oblicze Boga — mówi kardynał J. Daniélou — odsłania się nam
jako oblicze trzech Osób: Ojca, Syna i Ducha Świętego. Życie Trójcy jest osobowe jedynie
po to, by być przekazywanym. Tajemnica daru miłości pomiędzy Osobami Trójcy jest
wyrazem Ich życia. Ojciec odwiecznie udziela siebie Synowi we wszystkim, co posiada.
Dzięki temu Syn jest doskonałym obrazem Ojca. Sama zaś miłość Ojca i Syna staje się
rzeczywistością osobową — Duchem Świętym. Duch Święty jest jakby imieniem życia Ojca
i Syna.

Tajemnica Trójcy Świętej stanowi klucz do tajemnicy człowieka. Ona ukazuje źródło, sens
i cel nie tylko ludzkiego istnienia, ale rzeczywistości świata jako takiej. Źródłem wszystkiego
jest miłość. Źródłem wszystkiego jest wspólnota osób. Istotą bytu jest miłość jako wspólnota
osób (por. J. Daniélou, Trójca Święta i tajemnica egzystencji).

Zostaliśmy stworzeni na podobieństwo Trójcy Świętej. Więź Ojca i Syna odbija się
w naszym sercu. To nasze podobieństwo do Trójcy uwidacznia się także w fakcie, że
rodzimy się z miłości ludzkiej; z miłości kobiety i mężczyzny. Jeżeli człowiek nie rodzi się
z prawdziwej miłości, ale przychodzi na świat jako owoc przypadku, owoc namiętności,
wówczas jego dochodzenie do dojrzałej ludzkiej postawy jest trudniejsze, bardziej bolesne.

Niektórzy powiadają, że istotą bytu jest materia — twierdzi J. Daniélou. Inni, że jest nią
duch. Jeszcze inni, że istotą bytu jest jednia. Wszyscy się mylą. Istotą bytu jest komunia
(Istotą bytu jest miłość). To niezwykłe objawienia. Chrześcijańskie życie duchowe polega na
wprowadzeniu w sferę życia trynitarnego i stawaniu się przez to synem Ojca, bratem
Chrystusa, świątynią Ducha. W ten sposób możemy wejść w związek osobowy z Ojcem,
Synem i Duchem Świętym.

Najwyższym wzorem jedności z Bogiem oraz najwyższym wzorem jedności pomiędzy


ludźmi jest Tajemnica Trójcy Świętej. Jezus powie swoim uczniom: Jak Mnie umiłował
Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! (J 15, 9).

Miłość Ojca z Synem stanowi wzór miłości pomiędzy Synem a Jego uczniami. W czasie
ostatniej wieczerzy Jezus modli się do swojego Ojca: Aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty,
Ojcze, we Mnie (J 17, 21).

Dzięki objawieniu się Trójcy Przenajświętszej nie tylko zostajemy dopuszczeni do poznania
tajemnicy Boga, ale także do poznania tajemnicy człowieka, tajemnicy siebie samych.
Człowiek poznając przez wiarę Boga, poznaje także samego siebie. Jesteśmy bowiem
stworzeni na obraz i podobieństwo Trójcy.

Człowiek bez wiary w Trójcę nie może poznać i zrozumieć do końca siebie samego,
ponieważ bez Niej nie jest zdolny odczytać, co zostało wypisane w jego sercu od chwili
stworzenia. Trójca Święta jest kluczem do ludzkiego serca.

Nasze codzienne modlitwy i czynności liturgiczne najczęściej rozpoczynamy: w imię Ojca


i Syna, i Ducha Świętego. Wiele znaków, np. znak krzyża, wykonujemy w nawiązaniu do
Tajemnicy Trójcy. Często jednak słowa i znaki te wykonujemy mechanicznie,
automatycznie, rutynowo. Brak nieraz w nich rzeczywistego doświadczenia miłości Trójcy
Świętej. Prośmy, aby zrodziło się w nas głębokie pragnienie napełnienia treścią tych
codziennych znaków, gestów i słów. Prośmy także Ojca, Syna i Ducha Świętego o łaskę
doświadczania Ich nieustannej obecności i Ich działania w naszym życiu.

Pierwszy krok ku zbudowaniu głębokiego życia duchowego polega na przyjęciu miłości


Trójcy, która objawia się we Wcielonym Synu Bożym. Otwarte serce Jezusa na krzyżu
ukazuje otwarte serce Ojca, który posłał nam swojego Syna. Nasze życie duchowe realizuje
się poprzez długie, cierpliwe i wierne wpatrywanie się w Jezusa. Dzięki kontemplacji
Chrystusa mamy czuć się kochani przez całą Trójcę: Ojca, Syna i Ducha Świętego. Istotą
misji Jezusa jest włączenie nas w odwieczną miłość Ojca do Syna.

Kontemplacja chrztu Jezusa i kontemplacja naszego chrztu zaprasza nas do poznawania


Tajemnicy Trójcy Świętej. Jest to także zaproszenie do wejścia w intymną jedność
z Osobami Trójcy na wzór jedności Ojca z Synem w Duchu Świętym.
Dziękując za otrzymane zaproszenie, prośmy jednocześnie, aby nie było ono zagłuszane czy
też lekceważone przez nas; prośmy, aby było ono przyjmowane i realizowane z wiarą.

Poznanie Trójcy prowadzi nas do poznania własnego człowieczeństwa, do poznania siebie


samych. Prośmy więc także o poznanie prawdy, że ostatecznym źródłem poznania człowieka
jest zawsze poznanie Boga.

3. Jedność pomiędzy modlitwą, działaniem Ducha Świętego i wypełnianiem misji

A gdy się modlił, otworzyło się niebo i Duch Święty zstąpił na Niego, w postaci cielesnej
niby gołębica, a z nieba odezwał się głos: Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam
upodobanie (Łk 3, 21–22).

W czasie chrztu Jezusa w Jordanie objawia się jedność trzech rzeczywistości: modlitwy,
działania Ducha Świętego oraz wypełniania misji.

Jedność tej triady (modlitwy, działania Ducha i misji) będzie obecna w całym życiu Jezusa.
Później zaś jedność ta będzie obecna w całym życiu Jego Kościoła. Także w opisie zesłania
Ducha Świętego (Dz 2, 1nn.) widzimy ścisłą jedność modlitwy Apostołów, działania Ducha
Świętego oraz wypełniania misji zleconej im przez Jezusa. Kiedy Apostołowie trwali na
modlitwie, zstąpił na nich Duch Święty i ożywieni Jego mocą zaczęli głosić Dobrą Nowinę
o Jezusie. Jedność tę Dzieje Apostolskie dostrzegają także w działalności Piotra i Jana. Kiedy
Apostołowie ci zostają zatrzymani przez Sanhedryn, wówczas cała wspólnota Kościoła
zaczęła się modlić: Po tej modlitwie zadrżało miejsce, na którym byli zebrani, wszyscy zostali
napełnieni Duchem Świętym i głosili odważnie słowo Boże (Dz 4, 31).

Również w naszym powołaniu chrześcijańskim realizuje się ta sama jedność: modlitwy,


działania Ducha oraz misji zleconej przez Jezusa. Jezus modlący się pośród ludu nad
Jordanem zaprasza nas do modlitwy o dar Ducha Świętego. Jedynie On może być siłą
w wypełnianiu naszego powołania.

Jezus zapewnia nas, że nasze modlitwy będą wysłuchane: Ojciec z nieba da Ducha Świętego
tym, którzy Go proszą (Łk 11, 13). Wszystko inne, o co prosimy, może być tylko owocem
tego pierwszego i najważniejszego daru: daru Ducha Świętego.

Pytajmy siebie: czy w naszej codzienności życia duchowego istnieje jedność modlitwy,
działania Ducha oraz realizowania naszego powołania? Czy troszczymy się, aby wypełnianie
misji rozpoczynać od modlitwy o dar Ducha?

Jedynie Duch Święty może nam zapewnić skuteczność i owocność naszego apostolskiego
trudu. Pytajmy siebie także, czy nieskuteczność i bezpłodność wielu naszych działań nie
płynie z braku modlitwy o dar Ducha Świętego. Czy w naszym zaangażowaniu
duszpasterskim nie przeceniamy naszych ludzkich sił, naszego działania, naszej pracy.
W końcowej rozmowie dziękujmy najpierw Bogu za dar chrztu. Dziękujmy za zawarte
w nim zaproszenie do intymnej więzi z Ojcem, Synem i Duchem Świętym. Jezusa zaś —
który pokornie staje wśród grzeszników, aby przyjąć chrzest — prośmy, abyśmy otwierali się
jak On na dar Ducha Świętego. Prośmy, abyśmy z Jego łaską szukali pełnienia woli naszego
Ojca.

XII. BŁOGOSŁAWIENI JESTEŚCIE — BIADA WAM

On podniósł oczy na swoich uczniów i mówił: Błogosławieni jesteście wy, ubodzy, albowiem
do was należy Królestwo Boże. Błogosławieni wy, którzy teraz głodujecie, albowiem
będziecie nasyceni. Błogosławieni wy, którzy teraz płaczecie, albowiem śmiać się będziecie.
Błogosławieni będziecie, gdy ludzie was znienawidzą, i gdy was wyłączą spośród siebie, gdy
zelżą was i z powodu Syna Człowieczego podadzą w pogardę wasze imię jako niecne:
cieszcie się i radujcie w owym dniu, bo wielka jest wasza nagroda w niebie. Tak samo
bowiem przodkowie ich czynili prorokom.

Natomiast biada wam, bogaczom, bo odebraliście już pociechę waszą. Biada wam, którzy
teraz jesteście syci, albowiem głód cierpieć będziecie. Biada wam, którzy się teraz śmiejecie,
albowiem smucić się i płakać będziecie. Biada wam, gdy wszyscy ludzie chwalić was będą.
Tak samo bowiem przodkowie ich czynili fałszywym prorokom (Łk 6, 20–26).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie Jezusa nauczającego, który ogłasza
swoje błogosławieństwa. Wsłuchajmy się w Jego głos pełen mocy, stanowczości, ale także
pełen miłosierdzia i dobroci. Zauważmy tłumy, które słuchają Jezusa z zachwytem
i fascynacją. Dostrzeżmy ich podziw dla nauki Jezusa.

Prośba o owoc rozmyślania: Prośmy o łaskę rozumienia błogosławieństw Jezusa oraz o łaskę
odkrycia przestróg zawartych w Jezusowych biada. Módlmy się także, byśmy
w błogosławieństwach odkryli osobisty styl życia samego Jezusa, do którego zaprasza
również i nas.

1. Kim jest bogacz, a kim ubogi?

Według Jezusowego biada, człowiek bogaty posiada wszelką obfitość materialnych dóbr.
Jest też zawsze syty. Nie tylko nigdy nie brakuje mu chleba, ale także zażywa pod dostatkiem
wszelkich ziemskich uciech. Bogacz bawi się i śmieje. Zajmuje uprzywilejowaną pozycję
w hierarchii społecznej. Dzięki swojemu bogactwu posiada władzę i wpływy. Doznaje więc
czci, otacza go powszechny szacunek. Ludzie liczą się z jego opinią i zdaniem.
Dla określenia pojęcia ewangelicznego bogacza posiadanie materialne czy pozycja społeczna
nie są jednak najważniejsze. O wiele więcej znaczy postawa serca wobec Boga, wobec
bliźnich i wobec siebie.

W duszy ewangelicznego bogacza miejsce Boga zajmuje bogactwo. Bogacz nie liczy się
z Bogiem. Nie liczy się też z ludźmi. Całą nadzieję pokłada w nagromadzonych dobrach
materialnych. One stają się jego siłą. One — w jego mniemaniu — dają mu poczucie
bezpieczeństwa. Fałszywie bowiem sądzi, iż bogactwo jest źródłem życia.

Ewangeliczny bogacz z pogardą odnosi się do ubogich, choć nierzadko swoje bogactwa
zdobywa przez wyzyskiwanie ich. Dobrym przykładem bogacza w Ewangelii jest głupi
bogacz, który — pełen pychy — przemawia do siebie: Masz wielkie zasoby dóbr, na długie
lata złożone; odpoczywaj, jedz, pij i używaj! (Łk 12, 19).

Kim natomiast jest według Ewangelii człowiek ubogi?

Ubogi to ten, któremu brakuje wszystkiego. Nie może zaspokoić swoich podstawowych
potrzeb materialnych. Ponieważ brakuje mu chleba, doświadcza głodu. Człowiek ubogi
nierzadko cierpi choroby; człowiek ubogi jest prześladowany; człowiek ubogi płacze.

Nie posiadając żadnego bogactwa, nie może też zdobyć jakiegokolwiek uznania społecznego.
Ubogi łatwo staje się przedmiotem pogardy i odrzucenia. Ludzie nie liczą się z jego zdaniem
i opinią. Przykładem człowieka ubogiego według Ewangelii jest Łazarz, który leży u bram
bogacza. Nie tylko głoduje, ale dotyka go także powszechna pogarda i lekceważenie. Pragnie
nasycić się odpadkami ze stołu bogacza, lecz nikt nie chce mu usłużyć. Tylko psy
przychodzą i liżą jego wrzody (por. Łk 16, 21).

Pojęcie ewangelicznego ubóstwa nie dotyczy jednak najpierw materialnego posiadania


i pozycji społecznej. Istotę ewangelicznego ubóstwa stanowi postawa serca wobec Boga
i wobec ludzi; ewangeliczne ubóstwo polega na złożeniu całej nadziei w Bogu; chodzi w nim
o posiadanie wszystkiego u Boga.

Ewangeliczny człowiek ubogi nie kieruje się żądzą posiadania. Nie odbiera też bogaczom
dóbr przemocą. W swoim niedostatku i nieszczęściu woła o miłosierdzie do Pana. Wierzy
bowiem, że tylko On może go wysłuchać: Oto biedak zawołał, a Jahwe go usłyszał,
i wybawił ze wszystkich ucisków (Ps 34, 7).

Rozważając postawę bogacza i ubogiego pytajmy siebie: ku której z nich ciąży nasze serce?
Nie nazywajmy siebie zbyt łatwo ubogimi, nawet jeżeli doznajemy od czasu do czasu
pewnych braków materialnych.

W świecie, w którym tak wielu ludzi umiera z głodu, nikt nie może pochopnie przywłaszczać
sobie tytułu ubogiego (Dekrety XXXII Kongregacji Generalnej Towarzystwa Jezusowego).
Nie twierdźmy zbyt szybko, iż nie mamy nic wspólnego ze światem bogatych. Żądza
posiadania, uczucie zazdrości, wielkie pragnienie dóbr konsumpcyjnych demaskują nasze
serce bogacza; serce, które może nieraz pragnęłoby powtórzyć za ewangelicznym bogaczem:
Masz wielkie zasoby dóbr, na długie lata złożone; jedz, pij i używaj (Łk 12, 19).

Prośmy o oczyszczenie nas ze wszelkiej żądzy posiadania. Prośmy o wewnętrzne pragnienie


ewangelicznego ubóstwa, dzięki któremu ubogie życie Jezusa moglibyśmy uznać za nasz
życiowy ideał.

2. Błogosławieni ubodzy — biada bogaczom

Oryginalność błogosławieństw w Ewangelii św. Łukasza wyraża się w tym, iż są one podane
w opozycji do przestrogi: biada. Każde błogosławieństwo ma swoje negatywne odbicie
w biada: błogosławieni jesteście, wy, ubodzy — biada wam, bogacze; błogosławieni wy,
którzy teraz głodujecie — biada wam, którzy teraz jesteście syci; błogosławieni wy, którzy
teraz płaczecie — biada wam, którzy teraz się śmiejecie; błogosławieni będziecie, gdy ludzie
was znienawidzą — biada wam, gdy wszyscy ludzie chwalić was będą.

Opozycja świata ubogich, głodnych, płaczących i prześladowanych w stosunku do świata


bogatych, sytych, śmiejących się i chwalonych nie posiada w Ewangelii charakteru
społecznego czy politycznego. Jezus nie głosi walki klas. Nie stosuje też zasady wielkich
tego świata: dziel i rządź. Nie wzywa ludzi wydziedziczonych do rewolucyjnego przewrotu
społecznego.

Wszystkie rewolucje w historii ludzkości były jedynie zarzewiem przemocy, gwałtu


i ludobójstwa. Jezus był tego faktu świadom bardziej niż ktokolwiek inny. Wojny, rozlew
ludzkiej krwi, gwałtowne przewroty społeczne osądził jednym zdaniem: Wszyscy, którzy za
miecz chwytają, od miecza giną (Mt 26, 52).

Gniew rodzi gniew, nienawiść rodzi nienawiść, gwałt rodzi gwałt, przemoc rodzi przemoc,
krew rodzi krew, śmierć rodzi śmierć. Jezusowe błogosławieństwa i biada objawiają nam
przede wszystkim opozycję, jaka istnieje w płaszczyźnie duchowej.

Chrystus przynosi rewolucję duchową, rewolucję religijną. Dąży do wywrócenia istniejącego


nieporządku społecznego, ale nie poprzez gwałt i przemoc. Jezus usiłuje zmienić świat
poprzez pokonanie w ludzkim sercu grzechu, szczególnie zaś grzechu pychy, nienawiści
i niewiary. Tak więc to, co Jezus pokazuje nam na płaszczyźnie społecznej, odzwierciedla
jednocześnie sytuację każdego ludzkiego serca.

Jezusowe biada opisuje starego człowieka zranionego grzechem; człowieka, który mieszka
w każdym z nas. Całym swoim jestestwem człowiek ten dąży do zmysłowej uciechy, do
posiadania, do chwały i do pychy. I choć dążenia te obiecują mu szczęście, są one jednak
złudne i kłamliwe. Dążenie do nieograniczonej przyjemności i chwały kończy się
nieszczęściem, płaczem, goryczą, cierpieniem i śmiercią.

Jezusowe błogosławieństwa opisują natomiast nowego człowieka. Tkwi on w nas jednak jako
nasze wyzwanie, jako nasze zadanie, jako nasza odpowiedzialność, jako nasze powołanie.
Nowy człowiek w nas jest ziarnem Słowa Bożego wrzuconym w glebę serca. Ten nowy
człowiek w nas wzrasta wspomagany zarówno łaską Boga jak również naszym wysiłkiem,
wewnętrzną pracą i ofiarą.

Nowy człowiek musi bowiem przekroczyć egocentryczne, zmysłowe, pełne pychy i lęku
dążenia starego człowieka. Jest to doświadczenie trudne i bolesne. Wiąże się z odczuciem
głodu, smutku, płaczu, poniżenia. Jest to jednak doświadczenie chwilowe i przejściowe. Głód
przemienia się bowiem w sytość, smutek w radość, płacz w śmiech, pogarda i poniżenie
w chwałę i uznanie. W ten sposób uczeń Jezusa, który żyje błogosławieństwami, uczestniczy
w Misterium Paschalnym swojego Mistrza.

Jezus wzywa nas, abyśmy brali na siebie jarzmo błogosławieństw, a wówczas dopiero
doświadczymy, iż Jego brzemię jest lekkie, a gorycz jest słodka (por. Mt 11, 29–30). Jeżeli
bierzemy na serio nasze pójście za Jezusem, winniśmy odkryć w nas oba sposoby myślenia.
One nieustannie w nas walczą o pierwsze miejsce. O wyniku tej walki decyduje jednak serce
— centrum życia człowieka.

Autentyczne życie Ewangelią staje się źródłem prawdziwej rewolucji we wszystkich


dziedzinach ludzkiego życia, także w dziedzinie społecznej. W Jezusowej rewolucji nie ma
jednak cienia przemocy i gwałtu. Bogaci stają się braćmi ubogich i dobrowolnie dzielą się
z nimi tym, co posiadają. Czynią tak dlatego, że przyjmują Jezusa jako Pana swego życia. Ci
wszyscy, co uwierzyli (w Jezusa), przebywali razem i wszystko mieli wspólne. Sprzedawali
majątki i dobra i rozdzielali je każdemu według potrzeby (Dz 2, 44–45). Czyż ten nowy styl
życia nie jest wywróceniem porządku społecznego starożytnego świata?

3. Ubóstwo Jezusa

Jezus jako pierwszy wprowadził w życie głoszone przez siebie błogosławieństwa. Życie
Jezusa było życiem człowieka biednego — pisze H. Daniel–Rops. Mieszkał zapewne w domu
bardzo skromnym, podobnym do tego, w którym anioł odwiedził Maryię, a Józef umieścił
swoją rodzinę. Jego pożywienie było pożywieniem ludu galilejskiego; składało się
z jęczmiennego chleba, z małej ilości mięsa, z jaj, kwaśnego mleka, jarzyn, a w dni
świąteczne z pieczonych ryb, które użyźniają ciało człowieka — jak mówili rabini. Czytając
przypowieści ewangeliczne widzimy, że Jezus nigdy nie zbliżył się do bogatych i możnych tej
ziemi; o zbytku mówi z tą tendencją do upraszczania, jaką mają ludzie biedni. A gdy będzie
opowiadał o zgubionej drachmie, zapewne przypomni sobie, jak Jego Matka z lampą w ręku
szukała w biednym domku małej zagubionej monety i jak się cieszyła, gdy ją znalazła. Było
to życie przedziwnie proste i o tym nie należy zapominać, gdy się patrzy na Mesjasza pełnego
chwały i pociągającego za sobą tłum.

Jezus, człowiek ubogi, przychodzi jako Mesjasz ubogich i w nich uznaje uprzywilejowanych
dziedziców Królestwa niebieskiego. Wypełnia w ten sposób proroctwo psalmu 22: Ubodzy
będą jedli i nasycą się, chwalić będą Pana ci, którzy Go szukają. Wzywa ich na ucztę
w Królestwie niebieskim: Wprowadź tu ubogich, ułomnych, niewidomych i chromych (Łk 14,
21). Znakiem autentyczności mesjańskiej misji Jezusa jest wypełnienie zapowiedzi proroctwa
Izajasza: Duch Pański spoczywa na Mnie (...), abym ubogim niósł dobrą Nowinę (Łk 4, 18).
Jezus, Mesjasz ubogich, pozostaje ubogi przez całe życie — od narodzenia aż po śmierć.

W obecnej kontemplacji przypomnijmy sobie ze czcią najważniejsze ewangeliczne sceny


ubogiego życia Jezusa: ubóstwo Jego narodzenia w betlejemskiej grocie dla zwierząt,
niedostatek i braki materialne w czasie wygnania do Egiptu, ubogie dzieciństwo i młodość
Jezusa, ciężką pracę ubogiego robotnika w Nazarecie, skromne posiłki człowieka biednego,
tułaczy styl życia w czasie publicznej działalności. Przedstawmy sobie wreszcie największe
ubóstwo Jezusa: Jego odarcie ze wszystkiego — także z szat — w czasie męki i śmierci
krzyżowej. Jezus w ten sposób przyjął na siebie los wszystkich ubogich w całej historii
ludzkości. Upodobnił się do nich we wszystkim oprócz ich grzechów.

Istotą ubóstwa Jezusa nie jest przede wszystkim skromny czy wręcz biedny, w sensie
materialnym, styl życia. Ubóstwo materialne Jezusa symbolizuje Jego bogactwo wewnętrzne
— to znaczy Jego całkowite powierzenie się Ojcu i braciom. Miłość do Ojca jest istotą
ubóstwa Jezusa. I właśnie dlatego św. Paweł stwierdzi, że Jezus ubogaca nas swoim
ubóstwem. Ubóstwo Jezusa jest miejscem Jego służby. Ubóstwo Chrystusa czyni Go Sługą
Jahwe.

Wzywając swoich uczniów do powierzenia się Bogu w sprawach troski o codzienny pokarm,
napój i odzienie, Jezus opisuje jednocześnie swoje całkowite zawierzenie Ojcu we
wszystkich sprawach życia. Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić,
ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm,
a ciało więcej niż odzienie? (...) A o odzienie czemu się zbytnio troszczycie? (Mt 6, 25–28)

Jeżeli człowiek powierzy się całkowicie Bogu, wówczas wszystko co go otacza potwierdza
słuszność jego zaufania do Stwórcy. Cała przyroda, rośliny i zwierzęta, mówią mu
o prawdzie jego decyzji: Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie
zbierają do spichrzów, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż
one?(...) Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną: nie pracują ani przędą. A powiadam
wam: nawet Salomon w całym swoim przepychu nie był tak ubrany jak jedna z nich. Jeśli
więc ziele na polu, które dziś jest, a jutro do pieca będzie wrzucone, Bóg tak przyodziewa, to
czyż nie tym bardziej was, małej wiary? (Mt 6, 26–31)

Prośmy gorąco, abyśmy w błogosławieństwach Jezusa odkryli Jego osobisty styl życia.
Nauka Chrystusa odpowiada bowiem stylowi Jego własnego życia. Jezus w swoich
błogosławieństwach opowiada o sobie samym. Doświadczenie miłości Jezusa do nas oraz
naszej miłości do Niego może wzbudzić w nas pragnienie nie tylko poznawania Jego stylu
życia, ale także naśladowania go we wszystkim.

Prośmy także o wielką miłość do Jezusa ubogiego. Módlmy się, aby miłość ta stała się
źródłem naszej siły i odwagi w naśladowaniu Jego zaufania Ojcu. Prośmy, abyśmy —
patrząc na świat oczami Jezusa — umieli odkrywać wezwanie do zaufania Bogu, wpisane
zarówno w nasze serce, jak też w cały otaczający nas świat przyrody.
4. Misterium Paschalne

Ubóstwo i związane z nim łzy, cierpienie, poniżenie i głód, o których wspomina Jezus
w błogosławieństwach, nie są jednak wiecznym i nieodwracalnym stanem człowieka.
Również bogactwo i płynąca z niego ludzka chwała oraz przyjemności zmysłowe nie trwają
bez końca.

Każde błogosławieństwo i każde biada wypowiedziane przez Jezusa zapowiada radykalne


odwrócenie sytuacji: ubodzy otrzymają Boże Królestwo, bogaczom natomiast zostanie ono
odebrane; głodujący będą nasyceni, a bogacze głód będą cierpieli; płaczący śmiać się będą,
śmiejący się zaś będą się smucić i płakać.

W hymnie Magnificat Maryia ukazuje nam Boga, który dokonuje radykalnego przewrotu
w świecie ustanowionym przez człowieka: Rozprasza ludzi pyszniących się zamysłami serc
swoich. Strąca władców z tronu, wywyższa pokornych. Głodnych nasyca dobrami,
a bogatych z niczym odprawia (Łk 1, 51–53). Ten radykalny przewrót w hierarchii wartości
ustalonej ludzkim sposobem myślenia i działania znajduje się w centrum objawienia Bożego.

Przewrót ten zapowiada przede wszystkim Misterium Paschalne. Chrystus uniżył samego
siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci — i to śmierci krzyżowej. Dlatego też Bóg Go
nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię (Flp 2, 8–9).

Ubóstwo, odrzucenie, poniżenie Syna Bożego staje się miejscem Jego wywyższenia i chwały.
Jezus powieszony na drzewie hańby zmartwychwstaje i zasiada po prawicy swojego Ojca.

Oto jak Izajasz zapowiada tę radykalną przemianę w życiu Sługi Jahwe: On był przebity za
nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego
ranach jest nasze zdrowie. (...) Dlatego w nagrodę przydzielę Mu tłumy, i posiądzie możnych
jako zdobycz, za to, że siebie na śmierć ofiarował (Iz 53, 5.12).

W obecnej modlitwie prośmy ubogiego Jezusa, aby słuchanie Jego Słowa, kontemplacja Jego
Osoby, uczestnictwo w Jego Misterium Paschalnym było dla nas źródłem dokonującej się
w nas przemiany w naszym sposobie myślenia, odczuwania, wartościowania i działania.
Prośmy także, abyśmy umieli demaskować w nas mentalność bogacza, ufającego jedynie
sobie, by móc wolnym sercem wiązać się z Jezusem ubogim i razem z Nim powierzać się
Ojcu.

XIII. ODWAGI, JA JESTEM!

Zaraz też przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, zanim
odprawi tłumy. Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł,
a On sam tam przebywał. Łódź zaś była już sporo stadiów oddalona od brzegu, miotana
falami, bo wiatr był przeciwny. Lecz o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po
jeziorze. Uczniowie, zobaczywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się myśląc, że to zjawa,
i ze strachu krzyknęli. Jezus zaraz przemówił do nich: Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się!

Na to odezwał się Piotr: Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie! A On
rzekł: Przyjdź! Piotr wyszedł z łodzi, i krocząc po wodzie, przyszedł do Jezusa. Lecz na
widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: Panie, ratuj mnie! Jezus
natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: Czemu zwątpiłeś, małej wiary? Gdy
wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył. Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc:
Prawdziwie jesteś Synem Bożym (Mt 14, 22–33).

Jozue spełnił polecenie Mojżesza i wyruszył do walki z Amalekitami. Mojżesz, Aaron i Chur
wyszli na szczyt góry. Jak długo Mojżesz trzymał ręce podniesione do góry, Izrael miał
przewagę. Gdy zaś ręce opuszczał, miał przewagę Amalekita. Gdy ręce Mojżesza zdrętwiały,
wzięli kamień i położyli pod niego, i usiadł na nim. Aaron zaś i Chur podparli jego ręce,
jeden z tej, a drugi z tamtej strony. W ten sposób aż do zachodu słońca były ręce jego stale
wzniesione wysoko. I tak zdołał Jozue pokonać Amalekitów i ich lud ostrzem miecza (Wj 17,
10–13).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie uczniów znajdujących się w łodzi na
Jeziorze Galilejskim pośród ciemności nocy. Wsłuchajmy się w szum wiatru, w groźne fale
jeziora uderzające o łódź. W oddali zaś zauważmy zbliżającą się ku łodzi postać Jezusa.
Dostrzeżmy zalęknienie uczniów.

Prośba o owoc kontemplacji: Prośmy o głębokie pragnienie przyjęcia inicjatywy i planów


Jezusa wobec naszego życia. Prośmy także, byśmy doświadczyli wewnętrznie, że jesteśmy
nieustannie obecni w Jego modlitwie, którą w naszym imieniu zanosi do Ojca.

1. Z inicjatywy Jezusa

W kontemplowanej perykopie ewangelicznej centralną postacią jest Chrystus. Do Niego


należy inicjatywa. To On przynagla uczniów, aby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi
brzeg. Sam natomiast rozsyła tłumy nakarmione cudownie rozmnożonym chlebem. Potem
udaje się samotnie na górę, aby się modlić.

Kiedy na skutek przeciwnego wiatru, gwałtownych fal i ciemności nocy zrodziło się
w sercach uczniów zwątpienie i lęk, Jezus przychodzi do nich i objawia się im jako źródło
ich odwagi i mocy.

W obecnej modlitwie kontemplujmy z uwagą Jezusa, który podejmuje inicjatywę;


obserwujmy wszystkie Jego gesty i działania; wsłuchajmy się w Jego słowa. Zauważmy,
w jaki sposób wysyła swoich uczniów na drugi brzeg, w jaki sposób modli się na górze.
Kontemplujmy też Jezusa, jak idzie po jeziorze, jak przemawia do Apostołów, jak rozmawia
z Piotrem. W sposób szczególny zwróćmy uwagę, jak Chrystus podaje Piotrowi rękę, kiedy
ten tonie.
Prośmy w tej kontemplacji, aby i w naszym życiu Jezus był centralną postacią; prośmy także
o pragnienie powierzenia Jemu całego naszego życia. To właśnie do Niego należy inicjatywa,
ponieważ to On jako pierwszy kieruje naszym życiem. Nie my planujemy naszą przyszłość;
my ją jedynie odkrywamy i przyjmujemy. Wszelkie nasze wybory są jedynie akceptacją Jego
wyborów przygotowanych dla nas.

Prośmy o głębokie pragnienie uczynienia Jezusa centrum naszego życia. Prośmy również
o pragnienie pełnej gotowości w przyjęciu Jego inicjatywy, Jego planów. Módlmy się też
o wielką mądrość, o duchową przenikliwość, dzięki której moglibyśmy uniknąć przerzucania
na Jezusa naszych ludzkich tylko potrzeb, pragnień i oczekiwań. Prośmy, abyśmy nie
przypisywali Jezusowi tego, co nie pochodzi od Niego, ale jedynie z nas samych.

2. Zaangażowanie uczniów

Po kontemplacji inicjatywy Jezusa w życiu uczniów zwróćmy uwagę na ich zaangażowanie


i posłuszeństwo. Uczniowie zaraz wsiedli do łodzi i zaczęli się przeprawiać na drugi brzeg.
Kiedy oddalili się znacznie od brzegu, nagle zerwał się przeciwny wiatr, który miotał łodzią.

Kontemplujmy w modlitwie tę niebezpieczną sytuację, w jakiej znaleźli się uczniowie.


Zauważmy podnoszący się przeciwny wiatr, przyglądajmy się wzrastającym falom,
dostrzeżmy zapadające ciemności nocy. W sercach uczniów budzi się niepokój, lęk
i zwątpienie. Nie przestają jednak płynąć na drugi brzeg, zgodnie z życzeniem Jezusa.
Zmagają się zarówno z żywiołami przyrody, jak i z wewnętrznymi odruchami niepewności,
lęku i niewiary.

Oddanie Jezusowi inicjatywy w naszym życiu nie oznacza bynajmniej naszej bierności
i bezczynności. Aby przyjąć zbawcze działanie Jezusa i dostosować do niego nasze życie,
konieczne jest nasze zaangażowanie, nasz wysiłek, nasza wola walki. Jezus odsłania uczniom
swoje plany, wysyła ich z misją, ale sam oddala się na górę, jakby chciał się wycofać.
Zostawia uczniom pole działania.

Jezus zawsze daje uczniom pole do działania. Chrystus nie traktuje ich jak marionetki,
których każdy gest został szczegółowo zaplanowany i wyreżyserowany. Posłuszeństwo
Jezusowi w naszym życiu ma zrodzić naszą inicjatywę, nasze zaangażowanie, naszą wolę
zmagania.

Wola walki konieczna jest szczególnie wówczas, kiedy napotykamy na trudności, przeszkody
i niepowodzenia w wypełnianiu zadań danych nam przez Jezusa. Nasza postawa w takich
właśnie chwilach najpełniej objawia nasze zaangażowanie w realizację inicjatywy Jezusa.

Obraz uczniów przeprawiających się na drugi brzeg jeziora pośród ciemności nocy, pośród
wzburzonych fal i przeciwnego wiatru może być nam bardzo bliski. Ta metafora wiernie
oddaje nasze życie, nasze codzienne zmagania, trudy i walki.
W obecnej kontemplacji chciejmy sobie przypomnieć nasze najważniejsze zmagania
wewnętrzne i walki duchowe w historii naszego życia. Przypomnijmy sobie szczególnie te
walki i zmagania, które wydawały się być naszym bezsilnym wiosłowaniem bez wiary
w dopłynięcie do brzegu, wszystkie doświadczenia smutku, zniechęcenia, zwątpień czy może
nawet rozpaczy. Przywołajmy w pamięci te momenty, w których czuliśmy się jak człowiek
zagubiony pośród nocy, który zapomniał, iż niebawem nadejdzie ranek.

Przypomnijmy sobie także wzburzone fale naszych nieuporządkowanych uczuć i namiętności


uderzających w łódź naszego życia: wewnętrzny gniew, złość, osamotnienie, smutek,
bezsilną irytację, poczucie krzywdy, odrzucenia, niezrozumienie innych, różnorodne
pożądania i głody zmysłowe itp.

Zauważmy, że w tych trudnych sytuacjach dalszy wysiłek, walka i trud wydawały się nam
nieraz bezsensowne i bezowocne. Skłonni byliśmy wówczas zaprzeczyć obecności Jezusa.
W duszy rodziła się pokusa zwątpienia i ucieczki. Zapytajmy siebie, czy byliśmy w tych
trudnych chwilach wytrwali? Czy nie rezygnowaliśmy łatwo z dalszych zmagań i wysiłku?
Czy byliśmy wierni? Przepraszajmy Jezusa za naszą małą wiarę, z powodu której ulegaliśmy
być może uczuciom niepokoju, zwątpienia i lęku o siebie.

3. Wyszedł na górę, aby się modlić

Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam
przebywał. Gdy uczniowie wysłani przez Jezusa zmagali się z ciemnościami nocy, ze
wzburzonymi falami, z przeciwnym wiatrem, z własnymi lękami i zwątpieniem, On sam
udaje się na modlitwę. Modli się całą noc, aż do czwartej straży nocnej.

W naszej kontemplacji chciejmy przedstawić sobie Jezusa przebywającego w samotności na


górze. Wsłuchajmy się w ciszę nocy przerywaną odgłosami wydawanymi przez zwierzęta
prowadzące nocne życie. Wyobraźmy sobie, jaką postawę ciała przyjmuje Jezus. Chciejmy
wsłuchać się w słowa Jego modlitwy. Prośmy, aby dane nam było sercem i myślą
towarzyszyć Jezusowi w Jego modlitwie zanoszonej za uczniów, którzy w tym samym czasie
zmagają się na pełnym jeziorze. W czasie naszej kontemplacji chciejmy nasycić się,
chciejmy ucieszyć się pełnym sercem obrazem Jezusa modlącego się za nas na górze
w nocnych ciemnościach.

Chrystus modlący się na górze za uczniów podobny jest do Mojżesza, który modli się za
swój lud, gdy ten walczy z Amalekitami. Gdy ręce Mojżesza były wyciągnięte ku górze,
Izrael zwyciężał. Gdy jego ręce ze zmęczenia opadały, zwyciężał nieprzyjaciel. Jezus nie
tylko naucza uczniów i daje im przykład doskonałej służby Ojcu i ludziom, ale także
nieustannie modli się za nich.

Modlitwa za uczniów zanoszona podczas Ostatniej Wieczerzy jest ukoronowaniem tej


modlitwy, którą Jezus zanosił za nich całe swoje życie. Ojcze Święty, zachowaj ich w Twoim
imieniu, które Mi dałeś, aby tak jak My stanowili jedno. Dopóki z nimi byłem,
zachowywałem ich w Twoim imieniu, które Mi dałeś, i ustrzegłem ich, a nikt z nich nie
zginął z wyjątkiem syna zatracenia (J 17, 11–12).

Kontemplujmy Jezusa, który nieustannie modli się za swoich uczniów; modli się w nocy na
górze, modli się w Świątyni Jerozolimskiej, modli się w Wieczerniku, w Ogrójcu, modli się
na krzyżu. A teraz nieustannie modli się za nas siedząc po prawicy swojego Ojca.

Dziękujmy Mu za Jego wierne trwanie dla nas i za nas przed swoim Ojcem. Prośmy, abyśmy
doświadczyli wewnętrznie, iż jesteśmy nieustannie obecni w Jego modlitwie zanoszonej do
Ojca. Prośmy także o głęboką ufność w moc Jego wstawienniczej modlitwy.

Modlitwa Jezusa nie ogranicza się jedynie do krótkiego pobożnego westchnienia do Ojca, ale
jest długim wiernym trwaniem w Jego obecności. Patrząc na Jezusa, trwającego przed
Ojcem, prośmy o pragnienie modlitwy rozumianej jako wierne trwanie przed Bogiem.
Swoim wiernym trwaniem przed Ojcem w nocnej samotności Chrystus uczy nas wytrwałej,
przedłużonej modlitwy.

Szczególnym miejscem, w którym spełnia się nasze bycie uczniami Jezusa, jest właśnie
modlitwa. Modlitwa, niezależnie od formy i metody, jest naszą najważniejszą czynnością. G.
Bernanos w dramacie Dialogi karmelitanek wkłada w usta starej przeoryszy słowa
skierowane do kandydatki: Moja córko, nie jesteśmy przedsiębiorstwem umartwienia, ani
przybytkami cnót, jesteśmy domami modlitwy. Tylko modlitwa usprawiedliwia nasze
istnienie. Kto nie wierzy w modlitwę, może nas uważać jedynie za oszustki albo pasożyty.
Gdybyśmy to powiedziały szczerze bezbożnikom, zrozumieliby nas lepiej.

Jezus to pierwszy dom modlitwy, namiot spotkania dla tych, którzy pragną zbliżyć się do
Ojca. To właśnie w Jezusie, przez Niego i w Nim my również stajemy się domami modlitwy,
stajemy się namiotami spotkania z Ojcem.

Kontemplujmy Jezusa modlącego się za nas na górze. Prośmy o wielkie pragnienie


naśladowania Go. Prośmy o głęboką świadomość, że istota życia chrześcijańskiego realizuje
się w mozolnym i wytrwałym trwaniu na modlitwie.

Nasze trwanie przed Bogiem na wzór Jezusa nie może być jednak ucieczką od życia; nie
może być szukaniem błogiego spokoju. Trwanie przed Bogiem na modlitwie nie rozwiązuje
bynajmniej automatycznie naszych wewnętrznych trudności, lęków i niepokojów.

G. Bernanos we wspomnianym dramacie mówi ustami jednej z sióstr zakonnych: Nasz dom
nie jest domem pokoju. To dom modlitwy. Osoby poświęcone Bogu nie gromadzą się, aby
zażywać pokoju, lecz starają się wyjednać go dla bliźnich. Nie mamy czasu radować się tym,
co dajemy.

Towarzyszenie Jezusowi na modlitwie, naśladowanie Go w dialogu z Ojcem zrodzi w nas


odwagę naśladowania Go w całym Jego życiu, także w znoszeniu wszystkich krzywd
i wszelkiej zniewagi i we wszelkim ubóstwie, tak zewnętrznym jak i duchowym, jeśli tylko
najświętszy Majestat Twój zechce mię wybrać i przyjąć do takiego rodzaju i stanu życia (ĆD
98).

4. Odwagi, Ja jestem!

Lecz o czwartej straży nocnej przyszedł do nich krocząc po jeziorze. Uczniowie, zobaczywszy
Go kroczącego po jeziorze, zlękli się myśląc, że to zjawa i ze strachu krzyknęli. Jezus zaraz
przemówił do nich: Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się!

Apostołowie zaangażowani w walkę z przeciwnym wiatrem, ze wzburzonymi falami,


z ciemnościami nocy nie rozpoznali Jezusa przychodzącego do nich po wodach jeziora.
Zbliżającego się do nich Mistrza uznali za zjawę budzącą strach. Ponieważ całą otaczającą
ich rzeczywistość odbierali przez pryzmat własnych obaw, również na Jezusa patrzyli
poprzez własne lęki. Okrzyk, jaki wyrwał się z ich ust, nie był wyrazem radości i zachwytu,
ale obawy i przerażenia.

W obecnej kontemplacji chciejmy wpatrzeć się w Jezusa kroczącego po falach wzburzonego


jeziora. Zauważmy, jak Chrystus stąpa po wodzie, a ona Go nie pochłania, ale unosi.
Zwróćmy także uwagę na fale i silny wiatr, którym Jezus stawia czoła idąc po wodach
jeziora. Przypatrzmy się lękowi uczniów, który zrodził w nich na widok zbliżającej się
postaci. Chciejmy wsłuchać się w ich okrzyki pełne niepokoju i przerażenia.

Człowiek, który żyje w lękach i poddaje się im, fałszywie odczytuje całą otaczającą go
rzeczywistość. Przykrawa ją do subiektywnie przeżywanych zagrożeń. Człowiekowi
pogrążonemu we własnych lękach, wszystko zagraża. Zagrożeniem wydaje mu się także sam
Bóg. Jezus przychodząc do swoich uczniów pragnie rozproszyć ich obawy i lęki: Odwagi! Ja
jestem, nie bójcie się!

Czego nie mamy się lękać? — pyta Jan Paweł II w swojej książce Przekroczyć próg nadziei.
I odpowiada: Nie mamy się lękać prawdy o nas samych. Tę prawdę zobaczył naocznie Piotr
pewnego dnia i powiedział do Jezusa: Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny
(Łk 5, 8).

Nie mamy się lękać prawdy o nas samych. Nie mamy się lękać prawdy o naszej słabości
i ludzkiej ułomności, o naszej małej wierze; nie mamy się lękać prawdy o naszej ubogiej
i mało bezinteresownej miłości; nie mamy się lękać prawdy o naszych wielorakich
uwikłaniach moralnych, prawdy o naszych nałogach; nie mamy się lękać prawdy o naszych
zranieniach i skrzywdzeniach emocjonalnych.

Jezus przychodzi do nas pośród ciemności naszych nocy, aby pomóc nam odsłonić i wyznać
prawdę. Najpierw prawdę o naszym zalęknionym i zagubionym sercu, prawdę pisaną przez
małe p. Ale ta właśnie prawda — przez małe p — spontanicznie naprowadzi nas na Prawdę
pisaną przez duże P. Sam Jezus powie o sobie: Ja jestem Prawdą.
Dopiero prawda o człowieku w łączności z Prawdą o Bogu–Człowieku daje pełne
wyjaśnienie naszej sytuacji. Jeżeli odgrodzilibyśmy się od Jezusa i zamknęli w nas samych,
wówczas prawda o słabości stałaby się jedynie pół–prawdą, czy nawet wręcz kłamstwem.

Może okazać się rzeczą bardzo niebezpieczną odsłanianie ran ludzkich słabości, jeżeli nie ma
w pobliżu lekarza i lekarstwa. Możemy bezpiecznie wyznawać nasze lęki, zagubienie,
ułomności moralne tylko w obecności Jezusa. Dostrzeganie słabości i grzeszności bez Jezusa
rodzi rozpacz. Człowiek bez Boga staje się dla siebie piekłem. Jezus, odwieczna Prawda,
wchodzi w sytuację człowieka i staje się jego siłą, jego odwagą, źródłem jego miłości,
źródłem jego nadziei.

Z tą właśnie siłą i odwagą może on pokonać zagrożenia płynące z ludzkiej słabości,
grzeszności i lęku. Sam Chrystus jest bowiem mocą człowieka. Krocząc po wzburzonych
i niebezpiecznych falach Jezus pragnie przekonać uczniów, że ma moc pokonywania
wszystkiego, co zagraża człowiekowi.

W obecnej kontemplacji jeszcze raz wpatrujmy się w Jezusa zbliżającego się do łodzi
uczniów. Wsłuchajmy się z wielką uwagą w Jego słowa: Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się!
Chciejmy je usłyszeć jako skierowane bezpośrednio i osobiście do mnie w mojej konkretnej
sytuacji życiowej. Nic mi nie zagrozi, jeżeli dam wiarę tym słowom Chrystusa, jeżeli
przyjmę je jako obietnicę mojego życia. Kiedy bowiem przyjmiemy Jezusa do łodzi naszego
życia i pozwolimy, aby On sam nią kierował, wówczas będziemy świadkami cudu uciszenia
burzy naszych wewnętrznych zagrożeń i lęków.

Dzięki obecności Jezusa zrozumiemy, że zwyczajne ludzkie trudności i dramaty, choć mogą
być przeżywane boleśnie, nie muszą jednak rozbijać nas wewnętrznie i doprowadzać do
egocentrycznego zamykania się w sobie. I chociaż żywioły dalej będą nieraz uderzać w nas,
to jednak głęboko przeżywana obecność Jezusa stanie się źródłem pokoju i siły.

W rozmowie końcowej rozmawiajmy najpierw z Matką Najświętszą, prosząc Ją, aby


wyprosiła nam u Syna łaskę odwagi w chwilach trudnych. Ona, która przyjęła z wiarą słowa
anioła: Nie bój się, Maryio, znalazłaś bowiem łaskę u Boga (Łk 1, 30) — niech sama będzie
dla nas wzorem odwagi rodzącej się z wiary.

Rozmawiajmy także z Jezusem jak z przyjacielem. Dziękujmy Mu najpierw za Jego Słowa:


Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się! Uznając zaś Jego Bóstwo padnijmy przed Nim i wraz
z uczniami wyznajmy wiarę: Prawdziwie jesteś Synem Bożym.

Prośmy także Boga Ojca, aby Jego nieskończona miłość objawiona nam w Jezusie
Chrystusie uspokajała nasze zalęknione serca i przekonywała nas, że nasz Stwórca i Zbawca
nam nie zagraża.

XIV. WIERZĘ, ZARADŹ MEMU NIEDOWIARSTWU!


 

Gdy przyszli do uczniów, ujrzeli wielki tłum wokół nich i uczonych w Piśmie, którzy
rozprawiali z nimi. Skoro Go zobaczyli, zaraz podziw ogarnął cały tłum i przybiegając,
witali Go. On ich zapytał: O czym rozprawiacie z nimi? Odpowiedział Mu jeden z tłumu:
Nauczycielu, przyprowadziłem do Ciebie mojego syna, który ma ducha niemego. Ten,
gdziekolwiek go chwyci, rzuca nim, a on wtedy się pieni, zgrzyta zębami i drętwieje.
Powiedziałem Twoim uczniom, żeby go wyrzucili, ale nie mogli. On zaś rzekł do nich:
O plemię niewierne, dopóki mam być z wami? Dopóki mam was cierpieć? Przyprowadźcie
go do Mnie! I przywiedli go do Niego. Na widok Jezusa duch zaraz począł szarpać chłopca,
tak że upadł na ziemię i tarzał się z pianą na ustach. Jezus zapytał ojca: Od jak dawna to mu
się zdarza? Ten zaś odrzekł: Od dzieciństwa. I często wrzucał go nawet w ogień i w wodę,
żeby go zgubić. Lecz jeśli możesz co, zlituj się nad nami i pomóż nam! Jezus mu odrzekł:
Jeśli możesz? Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy. Natychmiast ojciec chłopca
zawołał: Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu! A Jezus widząc, że tłum się zbiega, rozkazał
surowo duchowi nieczystemu: Duchu niemy i głuchy, rozkazuję ci, wyjdź z niego i nie
wchodź więcej w niego! A on krzyknął i wyszedł wśród gwałtownych wstrząsów. Chłopiec
zaś pozostawał jak martwy, tak że wielu mówiło: On umarł. Lecz Jezus ujął go za rękę
i podniósł, a on wstał. Gdy przyszedł do domu, uczniowie Go pytali na osobności: Dlaczego
my nie mogliśmy go wyrzucić? Rzekł im: Ten rodzaj można wyrzucić tylko modlitwą i postem
(Mk 9, 14–29).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie Jezusa a przed Nim ojca i jego chore
dziecko. Chłopiec jest pełen niepokoju, rzuca się na ziemię, tarza się, z ust płynie mu piana.
Zauważmy, jak Chrystus zbliża się do niego i z mocą wypowiada słowa: Duchu niemy
i głuchy, rozkazuję ci, wyjdź z niego i nie wchodź więcej w niego!

Prośba o owoc kontemplacji: Prośmy Jezusa o głębokie doświadczenie uwolnienia z naszych


zranień i niemocy; także tych zranień, które towarzyszą nam od samego dzieciństwa.

1. O plemię niewierne, dopóki mam być z wami?

Jezus zstępuje z Góry Przemienienia razem z trzema swoimi uczniami. U podnóża góry
pozostali uczniowie czekali na Mistrza. Podczas nieobecności Jezusa przyszedł ojciec ze
swoim chorym synem, który miał ducha niemego. Ojciec chciał prosić Jezusa o uzdrowienia
chłopca. Skoro jednak nie zastał Chrystusa, poprosił o to Jego uczniów. Uczniowie przyjęli
prośbę ojca i usiłowali dokonać cudu uzdrowienia. Wokół zgromadził się tłum ludzi oraz
uczeni w Piśmie. Wszyscy obserwowali wysiłki uczniów. Chcieli być świadkami cudu.

Możemy sobie wyobrazić, jak bardzo musiało zależeć uczniom, aby ich próby okazały się
skuteczne. Prawdopodobnie powtarzali jakieś gesty i słowa, którymi posługiwał się Jezus:
wkładali ręce, dotykali chorego, modlili się nad nim.
Uczniowie czuli się zobowiązani nie tylko wobec ojca i chorego chłopca, ale także wobec
nieobecnego Mistrza. Przecież w Jego imieniu chcieli dokonać uzdrowienia. Obawiali się, iż
niepowodzenie skompromituje nie tylko ich samych, ale także Jezusa i Jego naukę.

Uczniowie byli bardzo przejęci i zajęci swoją rolą. Byli przejęci obserwującymi ich tłumami,
uczonymi w Piśmie, niepokojem ojca oraz cierpieniem chłopca. Ale im gorliwiej
wykonywali gesty i powtarzali słowa, tym bardziej zapominali o tym, co jest istotą
uzdrowienia: zapominali o wierze w moc Boga. Zabrakło im żywej wiary.

Uczniowie prawdopodobnie kilka razy podejmowali próby uzdrowienia. Jednak każda była
bezskuteczna. Z powodu nieskuteczności ich działania powstały dyskusje i zamieszanie
w tłumie. Przeciwników Jezusa z pewnością musiało ucieszyć niepowodzenie uczniów.
Dowodzili być może, iż wszystkie dotychczasowe uzdrowienia Jezusa dokonywane były
z pomocą złych duchów (por. Łk 11, 19). Uczniowie poczuli się w obowiązku bronić Jezusa.
Nie byli jednak w stanie zrozumieć, dlaczego ich obecne próby były bezskuteczne.

W tę sytuację wkracza sam Jezus. On ich zapytał: O czym rozprawiacie z nimi? Wówczas
ojciec chłopca krótko przedstawia całą sprawę. Podaje objawy choroby swojego dziecka.
Stwierdza jednak, iż interwencja uczniów była bezskuteczna: Nauczycielu, przyprowadziłem
do Ciebie mojego syna, który ma ducha niemego. Ten, gdziekolwiek go chwyci, rzuca nim,
a on wtedy się pieni, zgrzyta zębami i drętwieje. Powiedziałem Twoim uczniom, żeby go
wyrzucili, ale nie mogli.

Jezus nie pytając uczniów, w jaki sposób próbowali dokonać uzdrowienia, jakie wykonywali
gesty, jakich używali słów, od razu z pewną niecierpliwością podaje przyczyny
bezskuteczności ich działania: O plemię niewierne, dopóki mam być z wami? Dopóki mam
was cierpieć? Przyprowadźcie go do Mnie!

Chciejmy z pomocą naszej wyobraźni wejść w tę scenę. Wyobraźmy ją sobie tak, jak opisuje
nam ją Ewangelia. Widzieć osoby. (...) Patrzeć na nie, kontemplując je (...) tak, jakbym tam
znalazł się obecny, z całym, jakie tylko jest możliwe, uszanowaniem i z czcią (ĆD, 114).

Kontemplujmy w sposób szczególny zniecierpliwienie Jezusa. Wsłuchajmy się w Jego trudne


słowa: O plemię niewierne, dopóki mam być z wami? Dopóki mam was cierpieć? Te słowa
Jezus kieruje zarówno do ojca, do uczniów, jak i do tłumu oraz uczonych w Piśmie.
Wsłuchajmy się w nie z uwagą. Pytajmy siebie, w jakich okolicznościach, w jakich
sytuacjach życia Jezus mógłby skierować do mnie takie właśnie słowa?

Pytajmy siebie także, czy nie próbuję uzdrawiać siebie samego o własnych siłach, z czysto
ludzkiej motywacji: aby zadowolić siebie, aby zdobyć świadomość, że jestem poprawny,
doskonały lub też by zyskać aprobatę innych. Jakie moje postawy, zachowania świadczyłyby
o takiej próbie?

Próba uzdrawiania siebie lub innych oparta tylko na ludzkich wysiłkach będzie zawsze
nieskuteczna, nawet gdybyśmy pomagali sobie gestami, słowami, modlitwami, praktykami
pokutnymi itp., które stosował sam Jezus. Uzdrowienie jest owocem działającej w nas mocy
Bożej, która przychodzi poprzez modlitwę prośby, jałmużnę i post. Te ludzkie działania są
jednak wyrazem zaufania mocy Boga. To Bóg sam uzdrawia. Czyni to jednak dzięki
zaufaniu, wierze i ofierze człowieka.

O plemię niewierne, dopóki mam być z wami? Dopóki mam was cierpieć? Chciejmy
odpowiedzieć Jezusowi na to pytanie z całym realizmem, licząc się z naszą słabością,
z głębią naszego zranienia, z głębią naszej nieufności.

Dajmy Jezusowi odpowiedź: Bądź, Jezu, zawsze z nami. Bez Ciebie nic dobrego uczynić nie
możemy. Chciejmy odpowiedzieć jak bezbronne, słabe, ale ufne dziecko, które zdaje sobie
sprawę, iż nie może liczyć na siebie. Prośmy Jezusa, aby cierpliwie znosił naszą niewiarę,
aby cierpliwie nas upominał, wychowywał, uczył zaufania i wiary.

2. Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy

Na prośbę Jezusa przyprowadzono do Niego chorego chłopca. Sama bliskość Jezusa zdawała
się pogarszać stan chłopca: Na widok Jezusa duch zaraz począł szarpać chłopca, tak że upadł
na ziemię i tarzał się z pianą na ustach.

Ten bardzo przykry obraz musiał wzbudzać współczucie i litość. A kiedy Jezus rozkazał
duchowi niememu i głuchemu wyjść z niego, on krzyknął i wyszedł wśród gwałtownych
wstrząsów. Chłopiec pozostawał jak martwy, tak że wielu mówiło: On umarł.

Kiedy Jezus zbliża się do tego, co jest w nas chore, wówczas zły duch — posługując się
naszym zranieniem i słabością — jakby zdwaja swoje działanie. Chce przekonać człowieka,
że interwencja Jezusa może jedynie pogorszyć istniejącą już sytuację. Pragnie powiedzieć
człowiekowi: Nie ufaj Jezusowi. Jego działanie może ci jedynie zaszkodzić.

Wielu ludzi temu wierzy. Aby uniknąć chwilowego odczucia bólu zamykają się w swoich
ranach i urazach. Bronią się przed jakąkolwiek pomocą z zewnątrz. Swoje obronne
zachowania racjonalizują retorycznym pytaniem: Po co jeszcze grzebać w przeszłości? Czy
to coś pomoże? Przyjmując taką lękową i obronną postawę, utrwalają w sobie zranienia.
Działają one wówczas głębiej i skuteczniej; działają bowiem poza ich świadomością
i wolnością.

Człowiek, który pragnie uzdrowić swoją przeszłość musi przebić się przez paniczny lęk
przed chwilowo odczuwanym bólem. Otwieranie starych, zaschniętych ran zawsze sprawia
ból. Ale jest to ból przejściowy, ból czasowy.

Ojciec chłopca nie zniechęcił się bezskutecznymi próbami uczniów. Miłość do syna była
źródłem jego siły, jego odwagi. Jeszcze raz zwraca się więc do Jezusa z prośbą
o uzdrowienie chłopca. Wówczas Jezus zapytał ojca: Od jak dawna to mu się zdarza? Ten
zaś odrzekł: Od dzieciństwa. Jest to bardzo ludzkie pytanie. Jezus zwraca w nim uwagę na
historię choroby dziecka. Do cudu uzdrowienia nie była potrzebna znajomość przebiegu
choroby. Jezus zadaje jednak to pytanie, aby dać ojcu możliwość zwerbalizowania jego
długiego cierpienia i bólu, aby dać mu możliwość wyżalenia się przed Nim.

Ojciec podejmuje pytanie i opisuje przebieg choroby dziecka. Historia choroby syna jest
także historią jego cierpienia: Często (duch niemy i głuchy) wrzucał go nawet w ogień i
w wodę, żeby go zgubić. Opis choroby chłopca ojciec kończy szczerą i serdeczną prośbą:
Lecz jeśli możesz co, zlituj się nad nami i pomóż nam!

W obecnej kontemplacji, w kontekście naszych zranień, słabości, nałogów chciejmy usłyszeć


Jezusowe pytanie: Od jak dawna to ci się zdarza? Od kiedy czujesz się taki zagubiony,
nieszczęśliwy, nieufny, skrzywdzony, lekceważony, pogardzany, niekochany, odrzucony itp?
Tym pytaniem Jezus nie chce nas obnażać, upokarzać, poniżać. Daje nam jedynie okazję,
byśmy podzielili się tym, co nas boli, co jest źródłem naszego cierpienia.

Odwołując się do tego pytania chciejmy sobie przypomnieć historię naszej choroby: historię
naszego zagubienia, historię odrzucenia, historię nałogu itp.

Na pytanie: Od jak dawna mi się to zdarza? być może odpowiemy razem z ojcem chłopca:
Od dzieciństwa. Od zawsze. Jak sięgam moją pamięcią, zawsze byłem właśnie taki. Nie
pamiętam, abym czuł się wolny, ufny, pełen pokoju, pełen radości.

Chciejmy wyżalić się Jezusowi, wypowiedzieć przed Nim jeszcze raz to, co jest naszym
zranieniem, bólem. Uczmy się modlitwy, która rozpoczyna się od wypowiedzenia tego, co
nas martwi, boli, krzywdzi. Nie możemy jednak zakończyć naszej modlitwy na żaleniu się.
Podobnie jak ojciec chorego dziecka prośmy: Lecz jeśli możesz co, zlituj się nad nami
i pomóż nam! Nie zostawiaj nas w takim stanie.

Jezus przyjmując prośbę ojca, zwraca mu jednak uwagę na nieufność, która pozostaje jeszcze
w jego sercu. Ojciec chłopca zdaje się mówić do Jezusa z cieniem wątpliwości: Twoi
uczniowie nie mogli uzdrowić mojego dziecka. A może Ty potrafisz?

Jezusowi wystarcza jednak sama prośba. Choć przebija z niej jeszcze nieufność, to jednak
jest ona szczera i żarliwa. Wychodząc od tej prośby pragnie najpierw uzdrowić wiarę ojca:
Jezus mu odrzekł: Jeśli możesz? Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy.

Każde uzdrowienie wewnętrzne, niezależnie od tego, czego ono dotyczy, rozpoczyna się od
uzdrowienia wiary, od zbudowania zaufania do Boga, do bliźnich i do siebie samego. Jezus
mówi otwarcie ojcu o jego nieufności, ale jednocześnie daje mu nadzieję. Wszystko możliwe
jest dla tego, kto wierzy.

To jedno zdanie Jezusa stoi w centrum rozważanej Ewangelii. Jezus zwraca nam uwagę, iż
nie można do Boga mówić: Jeżeli możesz... W takim sformułowaniu kryje się nieufność. Jest
ona wyrazem podejrzliwości wobec Boga. W naszej modlitwie o uzdrowienie trzeba zrobić
inne zastrzeżenie: Jeżeli chcesz. Jeżeli taka jest Twoja wola. Tak właśnie modlił się
trędowaty: Panie, jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić (Mt 8, 2).
W tak sformułowanej prośbie wyraża się wiara w moc Jezusa, a jednocześnie otwartość
wobec jego działania i woli. Ja wiem, że Ty wszystko możesz. Ale nie wiem, jaka jest Twoja
wola, jakie są Twoje zamiary wobec mnie. Nie chcę działać według własnych pragnień
i planów, ale jedynie zgodnie z Twoją najświętszą wolą.

Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy. Jezus pragnie powiedzieć ojcu, że cud
uzdrowienia nie zależy tylko od samej mocy Boga, ale także od wiary człowieka. Jeżeli
brakuje nam wiary, wówczas Boża wszechmoc wobec nas będzie bezsilna. Moc Boża
pozostaje związana dla tego, kto w nią nie wierzy. Bóg nie może nic zrobić w sercu
człowieka, jeżeli ten zamykając się w sobie mówi Mu NIE. W swoim rodzinnym miasteczku
Jezus niewiele zdziałał cudów z powodu niedowiarstwa swoich współziomków (Mt 13, 58).

Uzdrowienie poznanych ran, słabości i grzechów rozpoczyna się od uzdrowienia wiary


człowieka. Jeżeli wierzę, że mogę przezwyciężyć moją nieufność, zamknięcie, obawy,
skrzywdzenia i lęki, wówczas jest mi to dane dzięki łasce Boga.

3. Zaradź memu niedowiarstwu

Natychmiast ojciec chłopca zawołał: Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu! Ojciec uznaje
i jednocześnie wyznaje istniejącą w nim wewnętrzną sprzeczność. Zdaje się mówić: Wierzę,
a jednak istnieje we mnie niewiara. Wierzę, ale nie do końca. W chwilach powodzenia
życiowego wydaje mi się, że wierzę. Ale w momentach kryzysu i trudności nachodzi mnie
niewiara.

Wiara jest wartością dynamiczną. Wiara podlega nieustannemu rozwojowi. Od niewiary


i małej wiary przechodzi się stopniowo do coraz silniejszej i pełniejszej wiary. Ten wzrost
wiary w nas wymaga naszego wysiłku, zaangażowania, hojności serca. Wiary nie można
posiąść raz na zawsze. Nie można jej utrwalić w spiżowym posągu, jak można utrwalić
kształty jakiegoś przedmiotu.

Nasza wiara to nieustanne odpowiadanie Bogu na Jego stwórcze i zbawcze działanie w nas.
Podobnie jak Bóg nieustannie rodzi nas i podtrzymuje w istnieniu, tak my nieustannie
rodzimy i podtrzymujemy w nas naszą wiarę. Gdyby Bóg choć na chwilę przestał
podtrzymywać nasze życie, natychmiast zapadlibyśmy się w nicość.

To, co jeszcze wczoraj budziło moje większe zaufanie, dziś — przy zmianie zewnętrznych
okoliczności, przy zmianie wewnętrznych przeżyć — może rodzić podejrzliwość,
zniechęcenie, nieufność. Trudne czy wręcz bolesne sytuacje życiowe, przeżycia wewnętrzne
są wezwaniem do większej wiary, są wezwaniem do oczyszczenia wiary.

Natychmiast ojciec chłopca zawołał: Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu! Zauważmy


pośpiech ojca, który natychmiast kieruje swoją prośbę o łaskę wzrostu wiary.

Aby nasza wiara mogła dojrzeć, Bóg nieraz dopuszcza na nas oczyszczające doświadczenia
życiowe. On sam nas w nie wprowadza i On sam z nich wyprowadza. Samo pragnienie wiary
jest decyzją serca, możliwą od zaraz, możliwą natychmiast. Dziś wierzę tak, jak umiem.
Pragnę jednak większej, głębszej wiary. Prowadź mnie, Panie, do wiary pełniejszej,
dojrzalszej.

Pragnienie zaufania, pragnienie wiary wystarcza, aby Jezus mógł wkroczyć ze swoją Boską
mocą. Jezus rozkazał surowo duchowi nieczystemu: Duchu niemy i głuchy, rozkazuję ci,
wyjdź z niego i nie wchodź więcej w niego.

Interwencja Jezusa jest jasna, zdecydowana i mocna. Jest to interwencja skuteczna. Ale samo
wyjście ducha niemego i głuchego jeszcze nie uleczyło chorego chłopca. Zły duch
opuszczając chłopca, z zemsty pozostawił go jak martwego. Wielu nawet mówiło: On umarł.
Dopiero kiedy Jezus ujął go za rękę i podniósł, on wstał.

Podanie ręki chłopcu przez Jezusa naprowadza nas na inny cud — wskrzeszenie
dwunastoletniej dziewczynki. Jezus ująwszy dziewczynkę za rękę, rzekł do niej: Talitha kum,
to znaczy: Dziewczynko, mówię ci, wstań! (Mk 5, 41). Ostatecznie to sam Jezus przywraca
człowiekowi zdrowie, życie. On daje człowiekowi tchnienie życia.

Prośmy, abyśmy w tych rekolekcjach doświadczyli mocy Jezusowej ręki, aby ona podniosła
nas, podźwignęła, abyśmy dzięki niej odczuli w sobie pełnię Jego życia, pełnię Jego radości,
Jego pokoju. Prośmy szczególnie, aby Jezus uzdrowił naszą małą wiarę.

XV. BURZA NA JEZIORZE

Gdy wszedł do łodzi, poszli za Nim Jego uczniowie. Nagle zerwała się gwałtowna burza na
jeziorze, tak że fale zalewały łódź; On zaś spał. Wtedy przystąpili do Niego i obudzili Go,
mówiąc: Panie, ratuj, giniemy! A On im rzekł: Czemu bojaźliwi jesteście, małej wiary?
Potem wstał, rozkazał wichrom i jezioru i nastała głęboka cisza. A ludzie pytali zdumieni:
Kimże On jest, że nawet wichry i jezioro są Mu posłuszne? (Mt 8, 23–27)

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie najpierw na jeziorze łódź z uczniami
i Jezusem oraz zrywającą się gwałtowną burzę: szalejący wiatr, wielkie fale, błyskawice.
Dostrzeżmy niepokój uczniów. Dostrzeżmy także Jezusa, który w tych okolicznościach śpi.
Zauważmy, w jaki sposób uczniowie budzą Jezusa. Obudzony ze snu Jezus najpierw
upomina uczniów: Czemu bojaźliwi jesteście, małej wiary?, a potem ucisza burzę na jeziorze.
Wsłuchajmy się najpierw z uwagą w słowa Jezusa, a następnie w ciszę na jeziorze.

Prośba o owoc kontemplacji: Będziemy prosić o głęboką świadomość obecności Jezusa


w każdej sytuacji naszego życia, także wówczas, kiedy będziemy czuli się przestraszeni
i zagubieni.
1. Jezus wszedł do łodzi

Gdy wszedł do łodzi, poszli za Nim Jego uczniowie. Zauważmy najpierw, że Jezus wchodzi
do łodzi jako pierwszy. Uczniowie idą za Jezusem. Jest to bardzo ważne stwierdzenie
zarówno w wymiarze naszego osobistego doświadczenia duchowego, jak również
w odniesieniu do dawania innym świadectwa. Jezus zawsze idzie jako pierwszy. My
natomiast idziemy za Jezusem.

Jezus jako pierwszy wchodzi do ludzkiej łodzi, a my idziemy za Nim, śledzimy Jego słowa,
Jego działanie, Jego życie, Jego Osobę. Uczeń jedynie naśladuje Jezusa, czyli idzie po
śladach swojego Mistrza.

Jeden z podstawowych błędów życia duchowego i naszego apostolstwa polega na tym, iż


usiłujemy wejść do łodzi życia bez Jezusa; do łodzi własnego życia lub też życia cudzego.
Jesteśmy wówczas kuszeni, aby samowolnie podejmować pewne decyzje, kroki, działania,
a następnie szukać potwierdzenia ich u Jezusa. Ale nasze plany, decyzje i działania
podejmowane bez Jezusa nie sprawdzą się. Staną się wcześniej czy później źródłem naszego
cierpienia i udręki.

Zauważmy, że w Ewangeliach łódź symbolizuje Kościół. Nasze osobiste trwanie z Jezusem


tworzy mały Kościół w ramach wielkiej wspólnoty całego Kościoła. Jestem cząstką wielkiej
wspólnoty Kościoła. Życie każdego z nas podobne jest więc do małej łupinki orzecha, która
pływa na brzegu jeziora.

W obecnej modlitwie dziękujmy Jezusowi za dar wspólnoty Kościoła. Dzięki niej możemy
doświadczać obecności Jezusa, możemy doświadczać wzajemnej miłości, wzajemnej
pomocy i przyjaźni. Dzięki wspólnocie Kościoła możemy bezpiecznie przechodzić przez
życie. Prośmy, abyśmy czuli się żywymi członkami Kościoła; nie tylko tymi, którzy mogą
czerpać ze skarbca Kościoła, ale także i tymi, którzy mogą dzielić się z innymi braćmi
w wierze tym, czego doświadczają.

2. Burza na jeziorze

Nagle zerwała się gwałtowna burza na jeziorze, tak że fale zalewały łódź; On zaś spał. Łódź
Kościoła do pewnego tylko stopnia zabezpiecza nas przed niebezpieczeństwami jeziora,
niebezpieczeństwami świata. W przeszłości istniała tendencja, aby pokazywać Kościół jako
jedyne bezpieczne miejsce na świecie, miejsce wolne od niebezpieczeństw świata. Jest to
obraz prawdziwy, ale tylko do pewnego stopnia. Kościół nie tworzy nigdy miejsca ucieczki
od świata. Kościół znajduje się pośród świata i pełni misję dla jego zbawienia.

Nagle zerwała się gwałtowna burza. Gwałtowna burza uderza w łódź: w tę wielką Łódź
Kościoła oraz w tę małą łupinę orzecha, jaką jest moje życie. Gwałtowna burza to
zagrożenie. Kościół żyje pośród zagrożeń. Próba przedstawiania Kościoła jako instytucji
wyłączonej ze świata, dającej poczucie bezpieczeństwa, ponieważ izoluje od zagrożeń
istniejących na świecie, nie odpowiada rzeczywistości Kościoła zamierzonej przez
Chrystusa. Jezus chciał innego Kościoła: Kościoła jako znaku czasu, jako znaku Jego
obecności na świecie, Kościoła jako znaku zbawienia, znaku nadziei dla świata.

Wiele procesów cywilizacyjnych, które przetaczają się dzisiaj przez ludzkość w sposób
gwałtowny jak burza, dotyka także Kościoła. Procesy te uderzają zarówno w Kościół
Powszechny, jak również w poszczególnych jego członków — w owe małe łupinki orzecha.

Dokonujące się przemiany cywilizacyjne, ich szybkość i gwałtowność nierzadko wytrąca nas
z dotychczasowego poczucia bezpieczeństwa i spokoju. Gwałtowność przemian powoduje
nieraz wielką falę. Dzisiejsze przemiany są zagrożeniem dla wielu tylko dlatego, że nie
nadążają za nimi. Czują się wytrąceni z pewnej równowagi życiowej. Nie umieją dostosować
się do rytmu przemian.

Ale także wielu młodych ludzi doświadcza dzisiaj pokusy ucieczki od życia. Formą tej
ucieczki bywa tzw. alternatywny styl życia: zażywanie narkotyków, nadużywanie alkoholu,
ucieczka od zaangażowania zawodowego, ucieczka od założenia rodziny, pusty zewnętrzny
seks.

Kościół nie może i nie chce izolować się od tych młodych ludzi, którzy boją się życia
i właśnie dlatego tak bardzo agresywnie nastawieni są do świata urządzonego przez
dorosłych. Kościół żyje pośród świata. Działa i otwiera się na wszystkich. Wychodzi do
zagubionego współczesnego człowieka i ukazuje mu fundament, na którym można oprzeć
swoje życie. I chociaż rola Kościoła wydaje się dziś trudniejsza i bardziej złożona, to jednak
nie może i nie chce on obrażać się na świat oraz na gwałtowność dokonujących się w nim
przemian.

Z drugiej strony trzeba nam jednak uświadomić sobie, że gwałtowne burze szaleją także
w każdym z nas. Nasze zranienia, nasze namiętności, nasze słabości są głębiną morską
istniejącą w sercu człowieka. Jest to zadatek na nieskończoność nieba lub na otchłań piekła
ludzkiego życia.

Prośmy w tej kontemplacji, abyśmy dostrzegli nasze morskie głębiny, które jak wulkan mogą
wybuchnąć w chwili zmęczenia, chwilowego nieopanowania lub innych niesprzyjających
okoliczności życia.

Zagrożenie burzą ukrywa się głęboko w każdym z nas, tli się jak żar w popiele. Na zewnątrz
nie można go dostrzec. Wystarczy jednak, że przyjdzie większy wiatr, a niemal natychmiast
wybucha on ponownie nieopanowanym ogniem. Nagle żar ukryty w popiołach staje się
wielkim pożarem, który niszczy wokół siebie wszystko. Najpierw niszczy samego siebie,
a później niszczy innych.

W obecnej kontemplacji chciejmy podjąć pytania dotyczące mojego doświadczenia burzy:


podwójnej burzy — tej wywołanej zewnętrznymi okolicznościami oraz tej wewnętrznej
powodowanej przez nasze morskie głębiny. Zauważmy, w jaki sposób dotyka nas to, co
dzieje się na zewnątrz nas: we współczesnej cywilizacji, w świecie polityki, w życiu
społecznym, w życiu rodzinnym, w życiu wspólnoty kościelnej. Zauważmy częstotliwość
tych fal, ich wielkość, ich gwałtowność. Zauważmy, jak one wpływają na nas. Opowiedzmy
Jezusowi o tych falach, o lękach, o obawach, które one w nas rodzą.

Uderzanie fal o łódź naszego życia bywa trudne i bolesne. Stąd też możemy odczuwać
pokusę, aby odgrodzić się od świata zewnętrznego. Pytajmy się, czy nie ulegamy tej pokusie?
Czy nie usiłujemy odcinać się od świata? Możemy próbować postawić wysoką barierę na
krawędzi naszej łodzi tak, by żadna fala nas nie dosięgła. Czy nie próbujemy się izolować od
ludzi: od członków rodziny, od wspólnoty, od towarzyszy pracy, od społeczeństwa, od
świata, od cywilizacji?

W obecnej kontemplacji dostrzeżmy także nasze burze wewnętrzne. Chciejmy zmierzyć ich
gwałtowność. Spróbujmy je nazwać, dostrzec ich źródła. Zauważmy, jak doświadczenie
burzy wewnętrznej nakłada się nieraz na doświadczenie burzy zewnętrznej. Zauważmy całą
naszą bezradność w takich chwilach. Pytajmy siebie, w jaki sposób usiłujemy uspokoić nasze
serce. Czy w takich momentach zwracamy się do Boga jako Pana, który rządzi zarówno
niebem i ziemią, jak i ludzkim sercem? Czy uciekamy się w takich chwilach do modlitwy?
Czy szukamy zaufania i powierzenia się Opatrzności Bożej?

Jeżeli chcemy udzielać skutecznej pomocy bliźnim, musimy przejść przez osobiste
doświadczenie burzy, aby pełniej i głębiej móc ich rozumieć. Bywa nieraz, iż chcemy tanio
i powierzchownie pocieszać innych usiłując stłumić ich burze wewnętrzne. Ale im głębiej
tłumimy swoje lub cudze burze, tym stają się one gwałtowniejsze i coraz bardziej
niebezpieczne.

3. Sen Jezusa w łodzi

Kiedy na jeziorze szalała burza i uczniowie byli pełni niepokoju i lęku, Jezus spał w łodzi.
Chrystus choć spał ze zmęczenia, był jednak obecny wśród uczniów. Do Jezusa śpiącego
w łodzi możemy odnieść słowa Pieśni nad Pieśniami: Ja śpię, lecz serce me czuwa (Pnp 5, 2).
Jezus śpiąc czuwa dyskretnie, czuwa delikatnie, czuwa z oddali.

Na kartach Ewangelii możemy odnaleźć jakby podwójną obecność Jezusa. Z jednej strony
Chrystus działa, jest aktywny, jest zewnętrznie zaangażowany. Głosi Dobrą Nowinę,
uzdrawia, wskrzesza umarłych, ucisza burzę na morzu, karmi tłumy chlebem, odwiedza
przyjaciół, rozmawia, pociesza, karci. W tym pierwszym sposobie obecności Jezusa łatwo
dostrzega się Jego Boską moc pracującą w Jego człowieczeństwie. Jego człowieczeństwo
objawia wówczas Jego Bóstwo.

W Ewangelii spotykamy jednak także drugą formę obecności Jezusa. Jest to obecność
bardziej pasywna, jakby bierna, milcząca; Chrystus oddala się od tłumów i swoich uczniów
na nocną modlitwę lub odpoczynek, słucha, patrzy i obserwuje, śpi; wycofuje się i ucieka,
kiedy przychodzi zagrożenie.
Milcząca i pasywna obecność Jezusa objawia się najpełniej w czasie Jego męki i śmierci.
Zachowuje się On jak cichy baranek także wówczas, kiedy jest obrażany, maltretowany,
biczowany, cierniem koronowany, krzyżowany. Jezus pokornie przyjmuje mękę i śmierć
jako wolę swojego Ojca. Gdy Jezus jest obecny w ów drugi sposób, Jego Bóstwo jakby
ukrywa się za zasłoną człowieczeństwa; Jezus wydaje się wówczas być bezsilny. Chrystus
śpiący w łodzi wydaje się być nieobecny.

W obecnej modlitwie kontemplujmy oba sposoby obecności. Patrzmy z uwagą na Jezusa,


który działa, jest aktywny, spieszy się, przemawia z zaangażowaniem, uzdrawia, wypędza
kupców ze świątyni, gwałtownie napomina, pociesza. Ale przypatrujmy się też z uwagą
Chrystusowi trwającemu w milczeniu i ciszy, zamyślonemu, Temu, który płacze,
wypoczywa lub śpi.

Popatrzmy także z uwagą i miłością na Jezusa, który pozwala, aby Go obrażano, oskarżano,
wyśmiewano, biczowano, krzyżowano. Prośmy, aby sam Chrystus objawił nam pełnię swojej
obecności. Prośmy też, abyśmy odkryli i docenili tę drugą obecność — bardziej niewidoczną,
bardziej dyskretną. Prośmy, byśmy poznali jej najgłębszy sens i znaczenie dla naszego życia
duchowego.

4. Moje doświadczenie obecności Jezusa

Nasze doświadczenie Jezusa posiada również podwójny charakter. Z jednej strony


doświadczamy działania Jezusa w sposób wyraźny, jasny, mocny, aktywny. Jego działaniu
i obecności towarzyszą wówczas silne przeżycia emocjonalne, stany pocieszenia, pewności
wewnętrznej, silnej nadziei i odwagi.

Pod wpływem Jego obecności i Jego działania rodzą się w nas silne pragnienia wewnętrzne,
podejmowane są ważne decyzje życiowe, konkretne czyny i działania. W takich chwilach
mocno doświadczamy sensu i celu obecności Jezusa w naszym życiu. Mamy wówczas silne
poczucie bezpieczeństwa. Jasno i wyraźnie widzimy, iż nasza wiara w Jezusa ma sens i jest
— mówiąc prostym językiem — bardzo przydatna do życia.

W obecnej kontemplacji spróbujemy odkryć tę właśnie wyraźną obecność Jezusa w naszym


życiu. Chciejmy dostrzec, zauważyć mocne uczucia, które towarzyszyły takiej obecności
Jezusa. Być może były to ważne i przełomowe momenty życia, chwile decydujące o kształcie
całego życia, chwile decydujące o kształcie życiowego powołania. Spróbujmy przywołać te
momenty obecności Jezusa, chciejmy je przeżyć ponownie. Spróbujmy jeszcze raz powrócić
do tych głębokich przeżyć. Dziękujmy Bogu za nie.

Z drugiej strony Jezus ofiaruje nam także inny rodzaj swojej obecności. Jest to obecność
cichego, pokornego Baranka Bożego, na którym spełnia się proroctwo Izajasza: Dręczono
Go, lecz sam się dał gnębić, nawet nie otworzył ust swoich. Jak baranek na rzeź prowadzony,
jak owca niema wobec strzygących ją, tak On nie otworzył ust swoich (Iz 53, 7).
Przypomnijmy sobie te momenty naszego życia, w których doświadczyliśmy Jezusa jako
milczącego Baranka Bożego. Być może wołaliśmy głośno o jakiś znak, a On zdawał się być
głuchy, nieobecny; być może prosiliśmy usilnie o jakiś cud, a On okazał się bezsilny. Być
może prosiliśmy o uzdrowienie własne lub kogoś bliźniego, a On zdawał się być
niewrażliwy. Kiedy ktoś śpi, zdaje się nic nie słyszeć, nic nie rozumieć, nic nie czuć. Takiej
milczącej obecności Jezusa doświadczyła bardzo boleśnie kobieta kananejska. Kiedy usilnie
wołała: Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko dręczona przez
złego ducha. Lecz On nie odezwał się do niej ani słowem (Mt 15, 22–23).

Kiedy łupinka orzecha naszego życia jest zagrożona, wydaje się nam, że Jezus powinien być
obecny w sposób bardzo aktywny, widoczny dla naszego ludzkiego oka. Sądzimy wówczas,
że powinien działać mocno i wyraźnie. Wydaje się także, iż konieczne są nam jasne znaki
i mocne gesty. Nie uspokaja nas sama obecność Jezusa jako cichego Baranka Bożego.
Brakuje nam wówczas wyraźnego oparcia w znakach zewnętrznych, ponieważ zbyt łatwo
lekceważymy ciche i delikatne natchnienia wewnętrzne. Odruchowo rodzi się więc bunt
przeciwko tej biernej, pasywnej obecności Jezusa. Rodzi się też podejrzenie, iż Jezus jest
nieczuły i niewrażliwy. Jezus śpiący w łodzi wydaje się być obojętny na ludzki los.
Ewangelista Marek szczerze opisuje, iż taka właśnie pretensjonalna i oskarżająca była
reakcja uczniów wobec Jezusa śpiącego w łodzi. Mówili oni do Niego: Panie, nic Cię to nie
obchodzi, że giniemy?

W chwilach zagrożenia jesteśmy kuszeni, by uwierzyć naszym odczuciom lęku, które


zapowiadają nasz rychły koniec. Uczucia te mówią nam, że giniemy. Pod ich wpływem
niecierpliwie budzimy Jezusa i usiłujemy Go przekonać o potrzebie nagłej interwencji.
Chcemy dyktować Mu, jak winien się zachować; kiedy i jak powinien przyjść nam
z pomocą; jakie gesty i znaki winien wykonać itp. Z budzeniem Jezusa łączą się nasze
pretensje i oskarżenia. Zdajemy się powtarzać za uczniami: Panie, nic Cię to nie obchodzi, że
giniemy?

Jezus pozwala się uczniom obudzić. I w tym właśnie fakcie przejawia się Jego Boska pokora.
Daje się przekonać, że Jego milcząca obecność uczniom już nie wystarcza.

Chrystus wsłuchuje się w słowa uczniów zarówno wtedy, kiedy wyrażają one pokorną, cichą
i uległą prośbą, jak i wtedy, kiedy są wyrazem ich żalów, pretensji czy wręcz wewnętrznego
buntu. Jezus wie, że chociaż nie wiedzą, co mówią, to jednak przemawiają do Niego z całym
zaufaniem, na jakie ich w tym momencie stać.

Prośmy o głębokie doświadczenie Jezusa jako cichego Baranka. Prośmy także o wiarę, że
pomimo braku namacalnych dla nas znaków Jego aktywności w niektórych chwilach naszego
życia, On jest obecny, On czuwa, On kocha, On działa. Przywołując w naszej pamięci
konkretne burze naszego życia, wyraźmy wiarę, iż Chrystus był z nami obecny ze swoją
nieskończoną miłością także wówczas, kiedy rodziły się w nas odczucia oddalenia i obcości.

5. Cud uzdrowienia serca


Zauważmy, w jaki sposób Jezus zaczyna działać, kiedy uczniowie Go obudzili. Nie zwraca
najpierw uwagi na zagrożenia zewnętrzne: na przeciwny wiatr, na wzburzone fale jeziora, na
wodę zalewającą łódź. Jezus zwraca uwagę na niewiarę uczniów. Chrystus zaczyna działać,
ale nie według programu uczniów. Najpierw mówi im o rzeczywistym zagrożeniu, jakim jest
dla nich ich mała wiara: Czemu bojaźliwi jesteście, małej wiary? Pierwszym zagrożeniem dla
człowieka nie są niebezpieczeństwa płynące ze świata zewnętrznego, ale niebezpieczeństwa
płynące z zalęknionego i niewiernego serca. Pierwszym zagrożeniem dla nas nie jest sama
burza, ale lękliwy sposób jej przeżywania. Pierwszym zagrożeniem dla człowieka jest jego
postawa odgradzania się od Boga i zamykania się w sobie samym.

Wewnętrzna przemiana człowieka nie rozpoczyna się od uciszenia zewnętrznych fal, na które
często nie mamy wpływu, ale od uciszenia serca. Podstawowy błąd, jaki nieraz popełniamy,
polega na tym, że w uzdrowieniu wewnętrznym zaczynamy najpierw zwracać uwagę na
zewnętrzne reakcje, zachowania, odczucia. Usiłujemy najpierw zmienić rzeczy zewnętrzne,
nie dotykając naszego serca.

Jezus ucisza burzę na życzenie uczniów. Potem wstał, rozkazał wichrom, jezioru, i nastała
głęboka cisza. Tego właśnie oczekiwali uczniowie. To wydawało im się konieczne. I Jezus
uczynił to, o co Go usilnie prosili. Jezus może zrobić w nas tylko to, na co jesteśmy otwarci i
o co Go wyraźnie prosimy. Jezus może uzdrowić w nas tylko to, co Mu przedstawiamy jako
przyczynę naszego nieszczęścia. Chrystus nie mógł natomiast uzdrowić niewiary uczniów,
nie mógł uzdrowić ich z ich lęków, ponieważ nie doświadczali jeszcze takiej potrzeby
w sobie. Na cud uzdrowienia serca z lęku jeszcze się nie otworzyli.

Cud uciszenia burzy na jeziorze jest jednak tylko rozwiązaniem doraźnym, chwilowym.
Cisza na jeziorze nie stała się wieczną ciszą. Pan Jezus swoim jednorazowym uciszeniem
burzy nie zmienił praw przyrody. Zmiany warunków atmosferycznych powodowały kolejne
burze. Uzdrowienia z chorób ciała, wskrzeszania umarłych były także chwilowymi cudami.
Uzdrawiani i wskrzeszani do życia umierali jak wszyscy inni ludzie.

Burze na jeziorze istniały i będą istnieć. Uczniowie nie rozumieli jednak, że problemem ich
życia nie są burze na jeziorze, ale burze w ich zalęknionych sercach. Jezus uciszył burzę na
jeziorze, ale nie mógł jeszcze uciszyć serc Apostołów. Ten zasadniczy cud dokona się
znacznie później już po Zmartwychwstaniu Mistrza.

O ile cud uciszenia burzy na jeziorze był doraźny, przejściowy, o tyle cud uzdrowienia serca
mógłby być cudem trwałym. Kolejne burze na morzu ich życia wywoływały kolejne lęki.
Natomiast uzdrowienie serca sprawiłoby, że kolejne burze przeżywane byłyby przez nich już
inaczej; nie byłyby bowiem okazją do objawiania się ich ludzkich lęków, ale okazją do
wzrostu ich małej wiary.

W obecnej kontemplacji prośmy Jezusa, aby był dla nas pomocą i ratunkiem w chwilach
zagrożenia i niepewności; prośmy także, aby nieustannie leczył nasze serca z niewiary
i nieufności. Módlmy się również, aby cud uzdrowienia serca był dla nas ważniejszy, niż
doraźna pomoc w trudnych chwilach.
6. Kimże On jest?

Uczniowie pytają: Kimże On jest, że nawet wichry i jeziora są Mu posłuszne? Fakt, że


wichry i jeziora są posłuszne swemu Stwórcy, jest prostym, jakby oczywistym cudem. Natura
nieożywiona musi być posłuszna swojemu Panu.

Gdyby uczniowie przeżyli burzę w pełnym zaufaniu Jezusowi, wówczas mogliby zadać inne
pytania: Kimże On jest, że człowiek w swojej wolności jest Mu posłuszny i oddaje Mu całe
swoje życie? Kimże On jest, że mamy kochać Go całym swoim sercem, całą swoją duszą,
całym swoim umysłem? Kimże On jest, że mamy żyć tak, jak On żyje? Kimże On jest, że Jego
życie staje się dla nas najwyższym kryterium wszystkich wyborów, decyzji i planów życia?

Pytanie: Kimże On jest, że nawet wichry i jezioro są Mu posłuszne? — jest początkiem


innego pytania: Kimże On jest w moim życiu? Jakie zajmuje miejsce i jaką spełnia On rolę?
Udzielmy Jezusowi odpowiedzi na te pytania zgodnie z tym, co dyktuje nam nasze serce.

Na zakończenie kontemplacji prośmy Jezusa, aby nurtowało nas wewnętrzne pytanie: Kimże
On jest? Módlmy się, by pytanie to stało się jedną z najważniejszych spraw naszego życia.
Prośmy jednak, abyśmy w szukaniu odpowiedzi na nie umieli być nie tylko wierni, uczciwi
i ofiarni, ale także cierpliwi i pokorni. Odpowiedź na pytanie, kim jest Jezus, przyjdzie
bowiem nie tylko dzięki naszym duchowym zmaganiom, ale w równej mierze dzięki Jego
łasce.

XVI. WOLNOŚĆ JEZUSA

Dlatego miłuje Mnie Ojciec, bo Ja życie moje oddaję, aby je potem znów odzyskać. Nikt Mi
go nie zabiera, lecz Ja od siebie je oddaję. Mam moc je oddać i mam moc je znów odzyskać.
Taki nakaz otrzymałem od mojego Ojca (J 10, 17–18).

Wtedy przystąpił kusiciel i rzekł do Niego: Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz, żeby te
kamienie stały się chlebem. Lecz On mu odparł: Napisane jest: Nie samym chlebem żyje
człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych. Wtedy wziął Go diabeł do
Miasta Świętego, postawił na narożniku świątyni i rzekł Mu: Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć
się w dół, jest przecież napisane: Aniołom swoim rozkaże o tobie, a na rękach nosić cię
będą, byś przypadkiem nie uraził swej nogi o kamień. Odrzekł mu Jezus: Ale jest napisane
także: Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga swego. Jeszcze raz wziął Go diabeł na
bardzo wysoką górę, pokazał Mu wszystkie królestwa świata oraz ich przepych i rzekł do
Niego: Dam Ci to wszystko, jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon. Na to odrzekł mu Jezus: Idź
precz, szatanie! Jest bowiem napisane: Panu, Bogu swemu, będziesz oddawał pokłon i Jemu
samemu służyć będziesz. Wtedy opuścił Go diabeł, a oto aniołowie przystąpili i usługiwali
Mu (Mt 4, 3–11).
Jezus mu odpowiedział: Lisy mają nory i ptaki powietrzne — gniazda, lecz Syn Człowieczy
nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć (Łk 9, 58).

Tak to, bracia, nie jesteśmy dziećmi niewolnicy, ale wolnej. Ku wolności wyswobodził nas
Chrystus. A zatem trwajcie w niej i nie poddawajcie się na nowo pod jarzmo niewoli! (Ga 4,
31 — 5, 1).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie Jezusa kuszonego na pustyni, który
z wielką wewnętrzną swobodą odrzuca kolejne pokusy złego ducha. Wsłuchajmy się w słowa
Jezusa wypowiedziane z mocą: Idź precz, szatanie!

Prośba o owoc rozmyślania: Prośmy o wewnętrzny podziw, adorację dla wolności Jezusa: dla
Jego niezależności wewnętrznej, dla Jego swobody wyrażania opinii, dla Jego wolności
wobec wszelkich zagrożeń, wobec jakichkolwiek ludzkich pożądań, namiętności czy lęków.
Prośmy także, aby On sam odsłonił nasze lęki o swoje życie oraz dał nam głębokie
pragnienie kroczenia drogą wolności. Prośmy o pragnienie życia w wewnętrznej wolności na
wzór wolnego Jezusa.

1. Dążenie do wolności

Dążenie do wolności jest jedną z podstawowych wartości człowieka. To właśnie w wolności


i dzięki niej człowiek realizuje swoje zasadnicze cele i dążenia. Najważniejszym zadaniem
człowieka jest zrozumienie troski Boga i szacunek dla wolności człowieka — wolności,
najwyższego objawu troski Boga o człowieka. (...) Szacunek dla człowieka oznacza szacunek
dla wolności ludzkiej (A. J. Heschel).

Wolność w sposób istotny wiąże się z inną podstawową wartością człowieka, jaką jest
miłość. Nie można doświadczyć prawdziwej miłości bez doświadczenia wolności. Wolność
stanowi integralną część miłości.

Wiek dwudziesty jawi się jako szczególny czas dążenia do wolności. Walka o wyzwolenie
narodowe i społeczne oraz osobista wolność nabrały wielkiego znaczenia. Walka klasowa,
wyzwolenie klasowe stały się pojęciami, które zdominowały życie społeczne i polityczne
naszego dwudziestego wieku. Doświadczenie człowieka pokazuje jednak, że wyzwolenie
zewnętrzne i zbiorowe pozostaje bardzo często wyzwoleniem pozornym. Nierzadko bowiem
wyzwolenie spod jednej niewoli klasowej czy narodowej wprowadza te same narody i klasy
społeczne w inne formy niewoli, nierzadko gorsze od pierwszej.

Próby wyzwolenia zewnętrznego i zbiorowego mogą tylko wówczas zostać ukoronowane


sukcesem, jeżeli poprzedzi je i będzie im towarzyszyć nieustannie wyzwolenie wewnętrzne
i osobowe. Istotą wyzwolenia wewnętrznego jest pokonanie najpierw w sobie samym
wszelkich form niewoli.

Wolność ludzka nie polega jednak na jakiejś absolutnej niezależności od kogokolwiek


i czegokolwiek. Wolność polega na całkowitym związaniu się z kimś, przez kogo człowiek
czuje się kochany i którego sam pragnie kochać. Wolność w sposób konieczny wiąże się
z miłością. Ostatecznie źródło wolności spoczywa w samym Bogu, który jest nieskończoną
miłością. Bóg jest absolutnie wolny, ponieważ jest samą miłością. To On stworzył człowieka
wolnym, aby — naśladując samego Stwórcę — mógł przyjmować i dawać miłość.

Obecne dążenie do wolności zewnętrznej i zbiorowej odsłania, iż nasze czasy potrzebują


ludzi zaangażowanych na drodze do wyzwolenia wewnętrznego i osobowego. W procesie
współczesnego wyzwolenia chrześcijanie mogą odegrać niezwykłą rolę. Istotą powołania
chrześcijańskiego jest bowiem powołanie do wolności dzieci Bożych: Wy zatem, bracia,
jesteście powołani do wolności (Ga 5,13) — pisze św. Paweł.

Podstawę wolności chrześcijan tworzy wolność Jezusa Chrystusa. To właśnie dzięki niej i
w niej stajemy się ludźmi wolnymi. Doświadczenie osobistej wolności zdobywanej
w Chrystusie daje nam prawo wzywać innych, aby razem z nami kroczyli tą samą drogą.

2. Jezus Chrystus źródłem wolności

Prawdziwą wolność daje nam Bóg w Jezusie Chrystusie. On sam jest obrazem wiecznej
wolności Boga. Wolność stanowi jedną z podstawowych wartości Jezusa, do której
nieustannie dąży i którą ciągle żyje.

Ze wszystkich czterech Ewangelii przebija opis Człowieka wolnego wolnością absolutną.


Chrystus żyje zarówno wolnością zewnętrzną, jak i wolnością wewnętrzną. Jezus nie poddaje
się presji środowiska, w którym żyje: presji rodziny, presji przyjaciół, presji uczniów, presji
opinii społecznej. Jezus nie poddaje się także presji władzy religijnej czy politycznej.

Jezus nie ulega również jakimkolwiek zniewoleniom wewnętrznym, nie ulega żadnym
przymusom uczuciowym i psychicznym. Jezus nie poddaje się lękowi o siebie, obawom
o swoją przyszłość; nie ulega żądzy władzy, pożądliwości ciała czy jakiejkolwiek innej
namiętności.

Cała osobowość Jezusa, Jego sposób życia, myślenia, przeżywania i działania oddaje się
jednej wartości i jednej Osobie: Ojcu. Jezus swoją wolność angażuje całkowicie
i niepodzielnie w dzieło swojego Ojca.

Prośmy, abyśmy mogli podziwiać, adorować wolność Jezusa: Jego niezależność wewnętrzną,
swobodę w rozmowie ze wszystkimi ludźmi, Jego wolność wobec zagrożeń i niepewności,
wolność wobec ludzkiego odrzucenia i innych zranień, wolność wobec jakichkolwiek
ludzkich pożądań i namiętności.

To właśnie wolność Jezusa sprawia, iż Jego odpowiedzi dawane przeciwnikom budzą ich
podziw. Dziękujmy Jezusowi za dar Jego wolności, poprzez który ukazuje nam, na czym
polega nasza wolność. Dziękujmy Mu za wezwanie do wolności poprzez poznawanie,
miłowanie i naśladowanie Go.
3. Wolność Jezusa wobec życia doczesnego

Jezus w wypełnianiu swojej misji nie ogląda się na opinię ludzką. Nie ulega też żadnym
niesprawiedliwym szantażom ze strony władz religijnych (por. Mk 12, 13–17). Także
wówczas, kiedy Sanhedryn przesądzi już o Jego śmierci, Jezus nie podda się lękowi o własne
życie. Otwarcie da świadectwo o swojej misji mesjańskiej, choć wie, iż stanie się ono
zasadniczym motywem skazania Go na śmierć. Jezus zachowuje całkowitą wolność wobec
życia ziemskiego. Niesprawiedliwy sąd, brutalna męka i śmierć stają się miejscem
realizowania absolutnej, Boskiej wolności Jezusa. Jezus powie, iż nikt nie zabiera Mu życia
przemocą, lecz On sam od siebie je oddaje. Mam moc je oddać i mam moc je znów odzyskać.
Taki nakaz otrzymałem od mojego Ojca (J 10, 17–18).

Wolność Jezusa wobec życia fizycznego nie wypływała z pogardy lub też z lekceważącego
stosunku do niego, ale z całkowitej ufności do Ojca oraz z pragnienia pełnienia Jego woli.
Jezus ma głęboką świadomość wartości własnego życia. Jezus ceni swoje życie ziemskie. Ale
ponad swoje życie bardziej ceni Ojca i Jego wolę. Całkowita jedność z Ojcem, pragnienie
wykonania do końca Jego woli jest źródłem wolności Jezusa wobec swojego życia.

Rozważając wolność Jezusa wobec życia ziemskiego przypatrzmy się, jak bardzo bywamy
zniewoleni obawą o nasze życie. Ów lęk kieruje nieraz wielu naszymi odruchami, decyzjami
i działaniami. Pod wpływem lęku o siebie popełniamy wiele błędów i grzechów, np.
tchórzliwie milczymy tam, gdzie należałoby odważnie zabrać głos. Innym razem pod
wpływem lęku mówimy dużo i niepotrzebnie. Bronimy się bowiem także wtedy, kiedy nic
i nikt nam nie zagraża.

Prośmy Jezusa, aby odsłonił nam nasze lęki o swoje życie, ponieważ są one przejawem
naszego zniewolenia, naszej niewiary i koncentracji na sobie. Wzbudzajmy też w nas uczucia
wdzięczności i uwielbienia Boga za dar wolności objawiony nam w Jezusie Chrystusie.
Prośmy również, aby Jego wolność była dla nas nieustannie wezwaniem. Prośmy
o pragnienie wewnętrznej wolności na wzór wolnego Jezusa.

4. Wolność Jezusa wobec posiadania materialnego

Ewangelie ukazują nam też w Jezusie Człowieka wolnego wobec posiadania materialnego.
Ubogie życie w Nazarecie oraz ubogi styl życia wędrownego proroka jest sposobem
realizowania wolności w korzystaniu z wszelkich dóbr doczesnych. Jezus powie o sobie: lisy
mają nory i ptaki powietrzne — gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę
mógł oprzeć (Mt 8, 20).

W postawie Jezusa wobec rzeczy nie ma jednak cienia manichejskiej pogardy dla materii.
Jezus nie lekceważy potrzeby korzystania z dóbr. W modlitwie Ojcze nasz każe nam prosić
Ojca niebieskiego: Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj.

Jezus pozostaje wolny wobec zdobywania dóbr materialnych. Wie bowiem, iż nie posiadanie
nadaje wartość człowiekowi. Nie mieć, ale być stanowi ostateczne kryterium ludzkiej osoby.
Powiększanie swoich zasobów materialnych nie zabezpiecza życia, ponieważ nawet gdy ktoś
opływa we wszystko, życie jego nie jest zależne od jego mienia (Łk 12, 15).

Swoją naukę Jezus wcielił w swój sposób myślenia, odczuwania i działania pozostając
całkowicie wolnym wobec jakiejkolwiek chciwości. Chrystus nazywa głupcem bogacza,
który z pomocą nagromadzonego majątku chciał spotęgować, jakby zwielokrotnić swoje
życie. Bogacz sądził, iż przy pomocy bogactwa wydłuży swoje życie. Bezrozumnie mówi
więc do siebie: Masz wielkie zasoby dóbr na długie lata złożone; jedz, pij i używaj! Ale Jezus
nazywa go po prostu głupcem: Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie (Łk
12, 19–20).

Głupota bogacza polega na szukaniu życia w martwych rzeczach. Nawet gdy ktoś opływa we
wszystko, życie jego nie jest zależne od jego mienia (Łk 12, 15). Życie człowieka nie zależy
od martwych przedmiotów, także wówczas, kiedy nagromadzi ich bardzo dużo. Chciwość
pieniądza u współczesnego człowieka jest najczęściej próbą zabezpieczenia swojego życia.
Taki charakter posiada zarówno zachłanna chciwość jednostek, jak również pazerna
chciwość ekonomiczna bogatych narodów, które wykorzystują narody biedniejsze od siebie
czyniąc z nich wielki rynek zbytu dla własnej nadprodukcji.

Jeżeli nasze własne życie nie zależy od naszego mienia, to tym bardziej wypełnianie naszej
misji nie jest również uzależnione od stanu posiadania. Nabywając rzeczy materialne,
korzystając z najnowszych środków technicznych, nie możemy nigdy zapomnieć, że
w wypełnianiu misji najwięcej znaczy nasze osobiste świadectwo życia oraz nasze osobiste
naśladowanie Jezusa Chrystusa.

Dziękujmy Bogu za dar wolności Jezusa wobec świata materii oraz ludzkiej żądzy
posiadania. Wolność wobec rzeczy sprawia, iż to, co dla chciwych staje się miejscem
zniewolenia i grzechu, dla wolnych staje się miejscem szukania i znajdowania Boga. Św.
Ignacy dzięki swojej wolności wobec świata odkrył rzeczy jako miejsce obecności Boga.

Prośmy o głębokie zrozumienie, na czym polega nasza osobista wolność wobec świata
materii. Prośmy także, abyśmy wyzbyli się złudzenia, że martwe rzeczy mogą podtrzymać
i zabezpieczyć nasze życie doczesne. Prośmy też o głębokie wniknięcie w prawdę, że życie
człowieka zależy najpierw od Boga.

5. Wolność Jezusa wobec potrzeb ciała

Wtedy przystąpił kusiciel i rzekł do Niego: Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz, żeby te
kamienie stały się chlebem. Lecz On mu odparł: Napisane jest: Nie samym chlebem żyje
człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych (Mt 4, 3–4).

Czterdziestodniowy post Jezusa na pustyni, Jego częste i długie nocne czuwania na


modlitwie, niewygody związane z życiem wędrownego nauczyciela, Jego doświadczenie
głodu oraz wszystkie inne niewygody życiowe ukazują nam człowieka, którego potrzeby
ciała są podporządkowane zjednoczeniu z Ojcem i wypełnianiu Jego woli. Ciało Jezusa
zostaje poddane duchowi i jemu służy.

Wolność Jezusa wobec potrzeb ciała nie wyraża się jednak w jakichś uciążliwych i długich
postach i praktykach pokutnych. Chrystus nie naśladuje surowego życia swojego
poprzednika, Jana Chrzciciela. Prowadzi ubogie życie wędrownego proroka, ale pozwala się
gościć wszystkim. W wolności wewnętrznej je i pije to, czym Go częstują. Ten kontrast
pomiędzy stylem życia Jana Chrzciciela a stylem życia Jezusa posłuży Jego przeciwnikom za
pretekst do oskarżenia Go, że jest żarłokiem i pijakiem: Przyszedł Syn Człowieczy: je i pije;
a wy mówicie: Oto żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników (Łk 7, 34).

Wolność Jezusa sprawia, iż potrzeby ciała nie zatrzymują Jego uwagi. Nie pochłaniają Jego
ludzkich energii ani wtedy, gdy cierpi głód, ani gdy siada do obficie zastawionego stołu
u bogatego Zacheusza czy też Szymona Faryzeusza. Królestwo Boże, to nie sprawa tego, co
się je i pije, ale to sprawiedliwość, pokój i radość w Duchu Świętym (Rz 14, 17).

Jezus, który prowadzi życie pełne Ducha, nie doznaje dokuczliwych głodów zmysłowych.
My natomiast, w przeciwieństwie do Jezusa, doświadczamy nierzadko nieopanowanych
głodów naszych zmysłów. Ujawniają się one między innymi w nadużywaniu jedzenia i picia,
w nadużyciach seksualnych, w nadużywaniu programów audiowizualnych, w alkoholizmie,
w narkomanii.

Nadużycia te płyną jednak nie tyle z realizowania rzeczywistych potrzeb ciała, ale przede
wszystkim z pustki serca. Jeżeli człowiek nie realizuje swoich najgłębszych potrzeb ducha,
wówczas sfrustrowane pragnienia duchowe objawiają się jakimiś nieokreślonymi
niepokojami i głodami psychicznymi i zmysłowymi. Te właśnie niepokoje i głody trawią nas
i zżerają wewnętrznie.

Podstawowym naszym błędem jest to, iż nie analizując ich sensu, odruchowo usiłujemy je
uspokajać poprzez konsumpcje zmysłowe. Łatwo tworzy się wówczas uzależnienie
zmysłowe. Kiedy rzucamy się w wir doznań zmysłowych, wtedy stopniowo doprowadzamy
się do stanów coraz większego rozbicia psychicznego i duchowego. Tak tworzą się w nas
destruktywne nałogi i uzależnienia psychiczne.

Wyprowadzenie nas z niewolniczego uzależnienia od doznań zmysłowych nie może jednak


odbywać się wyłącznie na drodze jakiegoś woluntaryzmu, siłą samej ludzkiej woli. Trzeba
najpierw rozpocząć od szukania sensu i celu swojego życia. Moralizatorski ton, do którego
nierzadko się odwołujemy w pracy wychowawczej, katechetycznej, kaznodziejskiej, a także
w pracy nad sobą (powinieneś, musisz), nie przyniesie żadnego owocu, jeżeli nie zbudujemy
w sobie i w innych głębokich motywacji wewnętrznych. Doświadczenie pokazuje, iż jest
praktycznie niemożliwe uleczyć człowieka z nałogów i uzależnień zmysłowych, jeżeli nie
podejmuje i nie realizuje on swoich najgłębszych potrzeb duchowych; jeżeli nie zakorzenia
swojego życia w Bogu.
W obecnej kontemplacji prośmy Jezusa, abyśmy odkrywali w sobie potrzebę coraz większej
wolności wewnętrznej: wolności wobec doznań ciała, wolności wobec posiadania
materialnego oraz wolności wobec swojego ziemskiego życia. Prośmy też o zrozumienie, że
wolność wewnętrzna stanowi konieczny warunek dobrze przeżywanej wolności zewnętrznej.

6. Wolność Jezusa wobec ludzkiej miłości

Nieskrępowana wolność, z jaką Jezus przebywa i rozmawia z kobietami i z mężczyznami,


jest świadectwem Jego czystego serca, które nie zawiera jakiejkolwiek pożądliwości. Pełna
wolność Jezusa wobec miłości małżeńskiej i rodzinnej, z której dobrowolnie rezygnuje,
wyraża Jego bezwarunkowe oddanie się Ojcu i pragnienie pełnienia Jego woli.

Wyrzeczenie się miłości małżeńskiej i rodzicielskiej w celibacie pozostawia w człowieku


jakąś głęboką pustkę uczuciową, którą może wypełnić jedynie doświadczenie synowskiej
miłości do Boga na wzór synowskiego oddania się Jezusa swojemu Ojcu. Żyć w celibacie
dla Jezusa, z miłości do Jezusa, tak — ale Jezusa pełniącego swe posłannictwo objawiania
Ojca wszystkim ludziom. Żyć w celibacie, aby dawać świadectwo o czułości Ojca wobec
wszystkich ludzi, a zwłaszcza ubogich i najmniejszych (M. Rondet).

Wolność Jezusa wobec ludzkiej miłości jest wielkim darem nie tylko dla żyjących
w celibacie, ale także dla osób realizujących miłość małżeńską i rodzicielską. Czystość
Jezusa jest wzorem czystej miłości również w małżeństwie i w rodzinie. W ludzkiej miłości
erotycznej i seksualnej kryje się bowiem niebezpieczna władza, którą narzeczeni
i małżonkowie przyznają sobie nawzajem. Z jednej strony może ona przemienić się w dar
i rezygnację z siebie, ale też może przerodzić się w posiadanie i alienację (M. Rondet).

Obserwując uważnie relacje międzyosobowe, jakie istnieją w wielu małżeństwach


i rodzinach, łatwo odkryć, w jaki sposób władza związana z miłością ludzką prowadzi do
wzajemnego zniewalania siebie. Dominowanie emocjonalne jednego z małżonków nad
drugim, wzajemne ograniczanie swojej wolności oraz inne formy manipulowania sobą — oto
najczęstsze przejawy nadużyć związanych z władzą, jaką w miłości erotycznej ludzie
przyznają sobie nawzajem. Nierzadko też ofiarami alienacji i posesywności w miłości
małżeńskiej stają się dzieci.

W obecnej modlitwie dziękujmy Jezusowi za Jego całkowite oddanie się Ojcu, które stało się
źródłem Jego wolności wobec ludzkiej miłości. Prośmy także, aby Jego powierzenie się Ojcu
było dla nas wezwaniem do nieustannego szukania intymnego zjednoczenia z Bogiem,
z którego zrodzi się nasza wolność wobec ludzkiej miłości; wolność, dzięki której będziemy
mogli — zgodnie ze swoim stanem życia — dawać świadectwo czułej i delikatnej miłości
Boga do człowieka.

XVII. DAJ MI PIĆ


 

Przybył więc do miasteczka samarytańskiego, zwanego Sychar, w pobliżu pola, które niegdyś
dał Jakub synowi swemu, Józefowi. Było tam źródło Jakuba. Jezus zmęczony drogą siedział
sobie przy studni. Było to około szóstej godziny. Nadeszła tam kobieta z Samarii, aby
zaczerpnąć wody. Jezus rzekł do niej: Daj Mi pić! (...) Na to rzekła do Niego Samarytanka:
Jakżeż Ty będąc Żydem prosisz mnie, Samarytankę, bym Ci dała się napić? (...) Jezus
odpowiedział jej na to: O, gdybyś znała dar Boży i wiedziała, kim jest Ten, kto ci mówi: Daj
Mi się napić — prosiłabyś Go wówczas, a dałby ci wody żywej. Powiedziała do Niego
kobieta: Panie, nie masz czerpaka, a studnia jest głęboka. Skądże więc weźmiesz wody
żywej? Czy Ty jesteś większy od ojca naszego Jakuba, który dał nam tę studnię, z której pił
i on sam, i jego synowie i jego bydło? W odpowiedzi na to rzekł do niej Jezus: Każdy, kto
pije tę wodę, znów będzie pragnął. Kto zaś będzie pił wodę, którą Ja mu dam, nie będzie
pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem wody wytryskującej
ku życiu wiecznemu. Rzekła do Niego kobieta: Daj mi tej wody, abym już nie pragnęła i  nie
przychodziła tu czerpać. A On jej odpowiedział: Idź, zawołaj swego męża i wróć tutaj!
A kobieta odrzekła Mu na to: Nie mam męża. Rzekł do niej Jezus: Dobrze powiedziałaś: Nie
mam męża. Miałaś bowiem pięciu mężów, a ten, którego masz teraz, nie jest twoim mężem.
To powiedziałaś zgodnie z prawdą (J 4, 5–18).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie Jezusa, który siedzi samotnie przy
studni Jakubowej oraz kobietę, która przychodzi do studni zaczerpnąć wody. Kontemplujmy
rozmowę Jezusa z kobietą. Dostrzeżmy wielką wewnętrzną wolność Chrystusa, z jaką
rozmawia z nią. Wsłuchajmy się z uwagą w Jego słowa wypowiedziane do Samarytanki: Daj
Mi pić!

Prośba o owoc kontemplacji: Prośmy, abyśmy doświadczyli wewnętrznie, iż Jezus pragnie


naszej miłości oraz że my również tęsknimy za Jego bezwarunkową, Boską miłością. Prośmy
także, abyśmy otwarli się na miłość Jezusa i jednocześnie chcieli odpowiedzieć Mu miłością
na miłość.

1. Miłość wyłączna

W Ewangelii św. Jana pragnienie wody wyraża pragnienie serca. Jezus mówiąc do
Samarytanki: Daj Mi pić zaprasza ją, aby oddała Mu całe swoje życie w miłości.

To wezwanie Jezus kieruje nie tylko do Samarytanki, ale do każdego z nas. W tym wezwaniu
Chrystus domaga się bezwarunkowego oddania, oddania bez reszty.

W jednym słowie pragnę wypowiedzianym tuż przed śmiercią na krzyżu (J 19, 28) Jezus
najpełniej wyraził potrzebę swego Serca. W nim zawarł cały sens i cel swojego ziemskiego
życia.

W więzi z Jezusem nie chodzi więc najpierw o naszą bezgrzeszność, nienaganność moralną
lub jakąś formę twórczej samorealizacji. Jezus pragnie najpierw naszej miłości. W relacji
z Jezusem chodzi przede wszystkim o przyjęcie Jego Osoby, a wraz z Nią Jego życia
ukrytego, Jego życia publicznego, Jego nauki oraz Jego śmierci i Zmartwychwstania. Chodzi
o oblubieńcze oddanie się najpierw Jemu.

Symbolem jedności ucznia z Jezusem jest jedność kobiety i mężczyzny. Kobieta, żona
opuszcza dom matki i ojca i idzie zamieszkać u swojego męża, w jego domu. Dom męża
staje się jej domem. Uczeń Jezusa również idzie mieszkać u swojego Mistrza. Dom Mistrza
staje się domem ucznia.

Uczniowie Jana pytają Jezusa: Nauczycielu — gdzie mieszkasz? Jezus im odpowie: Chodźcie,
a zobaczycie. (...) I tego dnia pozostali u Niego (J 1, 38–39).

Dojrzała miłość małżeńska ma charakter wyłączny. Pomiędzy dwoje kochających się osób,
mężczyznę i kobietę, nie może wejść nikt trzeci jako równorzędny partner. Miłość wyłączna,
oblubieńcza jest zawsze miłością zazdrosną. I taką właśnie miłością Bóg kocha Izraela: Pan
zapalił się zazdrosną miłością ku swojej ziemi, i zmiłował się nad swoim ludem (Jl 2, 18).

Z tej zazdrosnej miłości Boga rodzi się przykazanie: Ja jestem Pan, twój Bóg, który cię
wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli. Nie będziesz miał cudzych bogów obok Mnie! Nie
będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu! (...) Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie
będziesz im służył, ponieważ Ja Pan, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym (Wj 20, 2–5).

Zazdrosna miłość Jezusa do nas domaga się również z naszej strony miłości wyłącznej.
Miłości do Jezusa nie można podzielić z kimkolwiek: z własnymi rodzicami, z dziećmi, ze
współmałżonkiem, z najlepszymi przyjaciółmi. Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma
w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto siebie samego, nie może
być moim uczniem (Łk 14, 26).

W obecnej modlitwie prośmy Jezusa, aby objawił nam swoją zazdrosną miłość, która nadaje
najpełniejszy sens i cel naszemu życiu. Prośmy także, abyśmy mogli z zaufaniem przyjąć ją
i odpowiedzieć na nią naszą zazdrosną miłością.

2. Nasza słabość w relacji z Jezusem

Na to rzekła do Niego Samarytanka: Jakżeż Ty będąc Żydem prosisz mnie, Samarytankę,


bym Ci dała się napić?

Parafrazując słowa Samarytanki możemy powiedzieć do Jezusa: Jakżeż Ty, będąc Synem
Bożym, zwracasz się do mnie grzesznika? Kiedy uświadamiamy sobie własną słabość,
grzeszność, wówczas rodzi się w nas radykalne zwątpienie, czy nasza miłość do Jezusa,
nasza przyjaźń z Nim jest możliwa. Czujemy się wówczas zablokowani w naszym dialogu
z Nim. Dzieje się tak tylko dlatego, że niewłaściwie pojmujemy naszą słabość moralną. Nie
śmiemy i nie mamy odwagi uwierzyć, że Ojciec kocha nas jako grzeszników.
Karol de Foucauld wyznał kiedyś, iż przez długi czas błędnie doświadczał własnej
grzeszności. Miałem ochotę mówić z Piotrem: Odejdź ode mnie, Panie, bom jest człowiek
grzeszny. Ale nie mówię już tego więcej. Teraz mówię inaczej: Zostań, Panie, ze mną, bom
jest człowiek grzeszny. Moja nędza, moje niedoskonałości, które popełniałem dzień i noc,
przeszkadzały mi w szukaniu Boga we mnie, ale teraz wiem, że moje grzechy nie są
przeszkodą dla Bożej miłości.

Niewłaściwe rozumienie naszej ludzkiej słabości może zamykać nas na miłość Boga.
Możemy sądzić, że miłość jest niemożliwa, jak niemożliwy jest powrót zmarłego do życia.

O tej właśnie niemożliwości mówi Marta, siostra Łazarza, w rozmowie z Jezusem: Panie, już
cuchnie. Leży bowiem od czterech dni w grobie. Ale Jezus napomina Martę: Czyż nie
powiedziałem ci, że jeżeli uwierzysz, ujrzysz chwałę Bożą? (J 11, 39–40).

W relację z Jezusem wchodzimy z naszymi zranieniami, niedoskonałościami, z całą naszą


grzesznością, która cuchnie nieraz od dłuższego już czasu. Nasze słabości i grzechy są
częścią naszej więzi z Jezusem. Mówiąc paradoksalnie, to dzięki tej szczęśliwej winie
możemy doświadczyć naprawdę potrzeby Jezusa w naszym życiu. Słabość ludzka staje się
dla nas miejscem zbawienia, którego dokonuje w nas Jezus.

Docierając do naszej ludzkiej nędzy nie możemy jednak traktować Jezusa instrumentalnie.
Jezus nie jest poręcznym narzędziem do rozwiązania naszych problemów, narzędziem
samorealizacji, sposobem dochodzenia do własnej bezgrzeszności.

Gdyby w życiu duchowym pierwszą troską była nasza doskonałość, wówczas istniałoby
niebezpieczeństwo rozminięcia się z Bogiem. Tak właśnie rozminął się z Bogiem faryzeusz
z przypowieści o faryzeuszu i celniku. W swojej świadomości był doskonały, ale odszedł ze
świątyni nie usprawiedliwiony (por Łk 18, 10nn). Zabrakło w jego relacji do Boga zaufania
i miłości.

Podobnie bogaty młodzieniec, choć zachował wszystkie przykazania, odszedł smutny, bo nie
oddał się całkowicie Jezusowi (por. Łk 18, 18). Pierwszym pragnieniem ucznia winno być
więc całkowite przyjęcie miłości swego Mistrza i udzielenie na Jego miłość odpowiedzi
miłości. Uzdrowienie wewnętrzne, doskonałość osobista, pokonanie słabości będzie
natomiast owocem doświadczenia miłości.

W obecnej modlitwie prośmy Jezusa, aby nasze wysiłki duchowe skoncentrowały się przede
wszystkim wokół Jego Osoby, wokół Jego miłości oraz naszej odpowiedzi na tę miłość.
Prośmy także, abyśmy potrafili, w świetle tej miłości i dzięki niej, zrelatywizować wszystko
— także nasze braki, zranienia, niezadowolenie z siebie, grzechy. Jeżeli nasza ludzka słabość
stanęłaby w centrum naszego życia duchowego, wówczas Jezus stałby się jedynie
narzędziem w szukaniu naszych własnych celów. Najszlachetniejsze ludzkie cele tracą
znaczenie i sens, jeżeli nie są identyczne z planami Jezusa wobec nas.

3. Żywa woda
O, gdybyś znała dar Boży — mówi Jezus do Samarytanki — i wiedziała, kim jest Ten, kto ci
mówi: Daj Mi się napić — prosiłabyś Go wówczas, a dałby ci wody żywej.

Gdybyś znała dar Boży..., to znaczy, gdybyś rozpoznała miłość Boga. Miłość Boga do
człowieka jest zawsze największym darem. Wszystkie inne dary są przejawem tego
pierwszego daru. Dar Jezusa Chrystusa objawia miłość Boga do człowieka. Tak bowiem Bóg
umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie
zginął, ale miał życie wieczne (J 3, 16).

Człowiek, który rozpozna Boga przychodzącego w Jezusie Chrystusie, odkrywa w sobie


niezaspokojone pragnienie miłości. Pragnienia tego nie może ugasić żadna ludzka
rzeczywistość na tej ziemi.

Jezus jako pierwszy prosi Samarytankę: Daj Mi pić! Najważniejszym jednak celem tej
prośby jest uświadomienie jej, iż ona sama posiada w sobie niezaspokojone pragnienie
miłości. Swoim zaproszeniem Chrystus budzi w nas potrzebę nieskończonej miłości. Bóg jest
pełnią miłości. Miłością nieskończoną, bezwarunkową. Naszym wysiłkiem nie możemy nic
do niej dodać. Nie możemy jej spotęgować, zwielokrotnić.

Kiedy Jezus prosi nas: Daj Mi pić, to trzeba nam wówczas odpowiedzieć prośbą na Jego
prośbę: To Ty najpierw, Jezu, daj mi pić. Ja bowiem jako pierwszy potrzebuję twojej miłości.
Tak właśnie Jan Chrzciciel mówi do Jezusa, kiedy Ten prosi go o chrzest: To ja potrzebuję
chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie? (Mt 3, 14) Trzeba nam modlić się słowami:
Daj Mi pić, ponieważ posiadasz wodę żywą, ponieważ sam jesteś źródłem wody żywej.

Wodą żywą w Biblii jest sam Bóg, Jego nieskończona miłość. W Starym Testamencie jest
nią Jahwe, w Nowym zaś Jezus Chrystus, Syn Boży zesłany nam przez Jahwe. Ustami
Proroka Jeremiasza Bóg skarży się na Izrael: Opuścili Mnie, źródło żywej wody, żeby
wykopać sobie cysterny, cysterny popękane, które nie utrzymują wody (Jr 2, 13).

Do Samarytanki Jezus zaś powie: Każdy, kto pije tę wodę, znów będzie pragnął. Kto zaś
będzie pił wodę, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam,
stanie się w nim źródłem wody wytryskującej ku życiu wiecznemu.

Samarytanka nie wierzy jednak Jezusowi, ponieważ nie rozumie Jego słów. Z przekorą mówi
więc do Niego: Skądże więc weźmiesz wody żywej? Czy Ty jesteś większy od ojca naszego
Jakuba, który dał nam tę studnię, z której pił i on sam, i jego synowie, i jego bydło?

Kobieta nie czuje potrzeby prosić o żywą wodę. Wydaje się jej, że ma wszystko, czego
pragnie. Posiada swoją wodę. Ale woda ta pochodzi z popękanych cystern. Dzięki tej wodzie
jakoś wegetuje. Samarytanka posiada swoje małe pocieszenia, swoje kompensacje, którymi
jakoś wypełnia, a raczej zagłusza to wielkie pragnienie żywej wody.

Jeżeli nie angażujemy się w szukanie wody żywej, w szukanie Boga, wówczas odruchowo
angażujemy się w szukanie małych przyjemności ludzkich, które spełniają rolę kompensacji.
I tak, nasza gorączkowa aktywność i dążenie do sukcesu mogą być formą pocieszania się.
Możemy wówczas mówić sobie, iż nasze życie posiada wartość, ponieważ zasługuje na
uznanie, na pochwałę ludzką, ponieważ osiągamy to, co uprzednio zamierzyliśmy.

Zatopienie się w codzienność, w szukanie drobnych przyjemności, w konsumpcyjną bierność


może również pochłaniać nas aż tak, że zapominamy całkowicie o potrzebie szukania miłości
Boga. Nasze związki emocjonalne, w których przyklejamy się do człowieka, mogą również
służyć zagłuszeniu potrzeb duchowych. Jesteśmy nieraz tak bardzo związani naszymi
kompensacjami, iż nachodzą nas obawy i lęki, że Pan Bóg może nam je zabrać.

W obecnej modlitwie prośmy Jezusa, abyśmy pozwolili Mu zdemaskować nasze


kompensacje, które sprawiają, iż tak łatwo ulegamy złudzeniom. Pod ich wpływem jesteśmy
skłonni mniemać, że miłość Boga jest jakimś małym dodatkiem do życia, ale nie jego
centrum.

4. Miłość darem z siebie

Na początku naszego życia duchowego odruchowo oddajemy Bogu owoce naszego działania,
naszej aktywności. A więc ofiarowujemy naszą modlitwę, naszą pracę, naszą miłość
bliźniego, nasz czas, nasze drobne umartwienia i inne dary.

Samo życie zatrzymujemy jednak dla siebie. Podświadomie uważamy bowiem, iż nasze
życie należy do nas. Uważamy się za właścicieli, panów naszego życia.

Jeżeli jesteśmy jednak wierni miłości Boga, przychodzi wówczas dzień, w którym Bóg
zaprasza nas, abyśmy oddali Mu nie tylko owoce, ale całe drzewo: siebie samych. Prawdziwe
nawrócenie polega na oddaniu Bogu całego swego życia.

Oddanie siebie samych Bogu jest jednak bardzo trudne. Domaga się bowiem pokonania
własnych lęków o siebie i swoją przyszłość. Aby oddać siebie Jezusowi, trzeba rzucić się
w przepaść Jego Opatrzności. Jezus pomaga nam w tym jednak bardzo skutecznie. Nieraz
czyni to poprzez przypadkowe wydarzenia i życiowe sytuacje. Częściej są to może
wydarzenia trudne czy wręcz bolesne. Niepowodzenie życiowe, choroba, stan załamania
i depresji, odrzucenie naszej miłości przez kogoś bliskiego — te i tym podobne
doświadczenia mogą stać się wewnętrznym bodźcem do pełniejszego ofiarowanie siebie
Jezusowi.

Utrata małych pocieszeń, małych kompensacji, może nam niekiedy pomóc w odkryciu Boga
jako źródła wody żywej. Aby móc przyjąć Boga jako jedyne źródło życia, trzeba szczerze
uznać wszystko za stratę ze względu na Chrystusa.

5. Zawołaj swego męża


Kiedy Jezus objawił Samarytance, iż jest żywą wodą, która może zaspokoić jej pragnienia,
zawołała: Daj mi tej wody, abym już nie pragnęła i nie przychodziła tu czerpać. Jezus jej
odpowiedział: Idź, zawołaj swego męża i wróć tutaj. Samarytanka nie chciała jednak dotykać
bolesnej dla siebie sprawy, którą była wielość mężczyzn w jej życiu. Nie chciała
zdemaskować się przed Jezusem. Odpowiada więc: Nie mam męża. Kobieta usiłuje kłamać.

Ale — jak to często bywa w życiu — właśnie wówczas, kiedy usiłuje kłamać, mówi prawdę.
Rzekł do niej Jezus: Dobrze powiedziałaś: Nie mam męża. Miałaś bowiem pięciu mężów,
a ten, którego masz teraz, nie jest twoim mężem. To powiedziałaś zgodnie z prawdą.

Jezus ukazuje kobiecie, że nigdy naprawdę nie kochała żadnego mężczyzny, ale jedynie
wypożyczała się im na jakiś czas. I właśnie dlatego nie może nazwać do końca żadnego
z nich swoim mężem. W prawdziwej miłości małżeńskiej istnieje bowiem całkowite i pełne
oddanie.

Jezusowi nie można jednak wypożyczyć się na chwilę, Jemu nie można oddać się na jakiś
czas. Jemu można tylko oddać się bezwarunkowo, oddać się do końca. Nie ma miłości na
jakiś czas. Nie ma miłości na próbę. Ten, którego masz teraz, nie jest twoim mężem,
ponieważ w tej relacji brakuje całkowitego oddania się. Wszyscy mężczyźni w życiu tej
kobiety byli jedynie kompensacją, próbą wypełnienia samotności i pustki życia. Przechodząc
z rąk jednego mężczyzny do drugiego kobieta udaje miłość, udaje życie małżeńskie, stwarza
pozory oddania.

Miłość, dar z siebie, jest trwała. Prawdziwe oddanie posiada znamiona dozgonności,
znamiona pełnej wierności. Miłości nie można odwołać. W Księdze Pieśni nad Pieśniami
oblubienica mówi do oblubieńca: Połóż mię jak pieczęć na twoim sercu, jak pieczęć na
twoim ramieniu, bo jak śmierć potężna jest miłość, a zazdrość jej nieprzejednana jak Szeol,
żar jej to żar ognia, płomień Pański (Pnp 8, 6).

Na zakończenie całego rozważania prośmy najpierw o głębokie pragnienie przyjęcia miłości


Jezusa oraz udzielenia odpowiedzi miłością na Jego miłość. Prośmy także, abyśmy
zdemaskowali w nas z jednej strony pokusę podejrzliwości, mówiącą, iż miłość w naszym
życiu jest niemożliwa z powodu naszej słabości i grzeszności, z drugiej zaś pokusę lęku
przed powierzeniem swojego życia Jezusowi.

XVIII. POŻEGNANIE W BETANII

Na sześć dni przed Paschą Jezus przybył do Betanii, gdzie mieszkał Łazarz, którego Jezus
wskrzesił z martwych. Urządzono tam dla Niego ucztę. Marta posługiwała, a Łazarz był
jednym z zasiadających z Nim przy stole. Maria zaś wzięła funt szlachetnego i drogocennego
olejku nardowego i namaściła Jezusowi nogi, a włosami swymi je otarła. A dom napełnił się
wonią olejku. Na to rzekł Judasz Iskariota, jeden z uczniów Jego, ten, który miał Go wydać:
Czemu to nie sprzedano tego olejku za trzysta denarów i nie rozdano ich ubogim?
Powiedział zaś to nie dlatego, jakoby dbał o biednych, ale ponieważ był złodziejem, i mając
trzos wykradał to, co składano. Na to Jezus powiedział: Zostaw ją! Przechowała to, aby
Mnie namaścić na dzień mojego pogrzebu. Bo ubogich zawsze macie u siebie, ale Mnie nie
zawsze macie (J 12, 1–8).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie najpierw Jezusa w domu Łazarza i jego
sióstr Marty i Marii, jak siedzi za stołem ze swoimi uczniami. Kontemplujmy następnie
niezwykły gest Marii, jakim było namaszczenie nóg Jezusa. Zauważmy jak Maria podchodzi
do Niego, wylewa na Jego nogi funt drogocennego olejku nardowego i namaszcza je,
a następnie włosami swymi je wyciera. Poczujmy woń olejku. Dostrzeżmy także
niezadowolonego Judasza, który z dezaprobatą patrzy zarówno na Marię, jak i na Jezusa.

Prośba o owoc kontemplacji: Prośmy o łaskę służenia Jezusowi z wielką radością


i przyjemnością wewnętrzną. Prośmy także, abyśmy cenili sobie nasze niepokoje sumienia
i przyjmowali je jako dar Boga, dzięki któremu możemy uwalniać się od naszych oporów
wobec Jezusa i Jego woli.

1. Bóg kocha tych, którzy dają z radością

Św. Ignacy w Ćwiczeniach duchownych uczy nas modlitwy z tak zwanym zastosowaniem
zmysłów. Widzieć osoby wzrokiem wyobraźni, rozważając i kontemplując w szczególności to,
co ich dotyczy. (...) Słuchać uszami (wyobraźni), co mówią. (...) Wąchać i smakować
zmysłem węchu i smaku (w wyobraźni) nieskończoną słodycz i łagodność Bóstwa, duszy i jej
cnót i innych rzeczy wedle okoliczności osoby, którą się kontempluje. (...) Dotykać zmysłem
dotyku, tak np. obejmować i całować miejsca, gdzie te osoby (święte) stawiają kroki lub
siedzą, a zawsze starając się o jakiś pożytek z tego (ĆD, 122–125).

Niniejszą modlitwę rozpocznijmy od takiej właśnie kontemplacji pobytu Jezusa w Betanii


z zastosowaniem zmysłów. Przedstawmy sobie to wydarzenie ewangeliczne odwołując się do
opisu, jaki daje nam św. Jan. Rodzeństwo Łazarz, Marta i Maria zapraszają przyjaciela domu
— Jezusa do siebie do Betanii. W czasie spotkania panuje przyjacielska, ale jednocześnie
bolesna atmosfera bliskiego już rozstania. Marta usługuje gościom, Łazarz — jako gospodarz
siedzi przy stole. W gościnę zostali zaproszeni także Apostołowie. W pewnym momencie
Maria dokonuje niezwykłego gestu, którym wyraża hołd, oddanie i miłość mieszkańców
domu wobec Jezusa. Bierze funt szlachetnego i drogocennego olejku nardowego i namaszcza
Jezusowi nogi i włosami swymi je ociera. Dom wypełnia woń olejku. Tę uroczystą atmosferę
pożegnania psuje jednak Judasz. Głośno wyraża swoją dezaprobatę wobec gestu Marii.
Będąc wśród przyjaciół, Judasz zachowuje się jednak jak obcy. Nie rozumie i nie wyczuwa
atmosfery przyjaźni i pożegnania.

W opisanej scenie ewangelicznej stają naprzeciw siebie i konfrontują się dwie postacie:
Maria oraz Judasz. Z jednej strony uderza wielka bezinteresowność Marii, jej szlachetność,
jej wierne oddanie i spontaniczność jej serca, które nie liczy się z niczym; z drugiej strony
zaś małostkowość Judasza, jego zakłamanie, jego podstęp i chciwość.

Szlachetność i ofiarność Marii napełniła dom przyjemną wonią. Woń olejku jest symbolem
wielkiego serca Marii. Dobroć, oddanie, zaufanie, miłość posiadają swój zapach, swoją miłą
woń. W życiorysach niektórych świętych wspomina się, że z ich obecnością (w czasie
ziemskiego życia lub nawet po śmierci) wiązał się miły zapach. Wielu czcicieli Ojca Pio
twierdzi, iż jego obecność przynosiła z sobą miły zapach fiołków. Św. Teresa od Dzieciątka
Jezus kojarzy nam się z zapachem róż.

W tej kontemplacji chciejmy odczuć tę miłą woń olejku, którym napełnił się cały dom.
Dobro jest miłe, piękne. Ignacy w kontemplacji o Dwóch sztandarach zachęca nas, aby
rozważyć, jak Chrystus, Pan nasz, staje na wielkim polu w okolicy Jerozolimy, na miejscu
niskim, cały piękny i wdzięczny i miły (ĆD, 144).

Nasze przepowiadanie Ewangelii winno przybierać zawsze taką formę, aby pierwsze
odczucia i skojarzenia związane z życiem duchowym były miłe i przyjemne. W życiu
duchowym trzeba odnaleźć to, co św. Augustyn nazwał delectatio victrix, zwycięskim
rozkoszowaniem się. Tylko przyjemność odnosi zwycięstwo nad przyjemnością. Nigdy nie
odnosi się zwycięstwa nad przyjemnością przez obowiązek. Przyjemność zawsze będzie
potężniejsza niż obowiązek. To właśnie chce powiedzieć św. Augustyn: Przyjemność
pokonuje się tylko przez przyjemność. Ale delectatio victrix, boska radość, jest
przyjemnością, która w istocie warta jest więcej niż wszystkie przyjemności. Kiedy rezygnuje
się z przyjemności po to, by osiągnąć radość, zyskuje się właśnie na płaszczyźnie
przyjemności: Bóg kocha tych, którzy dają z radością. Tylu ludzi służy Bogu jakby
niechętnie. Bóg chciałby od czasu do czasu być kochany z przyjemnością, a nie tylko
z obowiązku (J. Daniélou).

Dziękujmy Marii, siostrze Łazarza i Marty, za miły zapach, który wywołała swoją
szlachetną, bezinteresowną miłością Jezusa. Następnie pytajmy siebie samych, na ile
doświadczamy zwycięskiego rozkoszowania się w naszej więzi z Jezusem. Czy nasza
codzienna modlitwa, Eucharystia, spowiedź, kierownictwo duchowe i inne praktyki duchowe
kojarzą nam się najpierw z odczuciem przyjemności czy też z odczuciem przykrego
obowiązku? Czy w chwilach wyrzeczenia, ofiary, trudu doświadczamy zwycięskiego
rozkoszowania się, czy też może raczej uczucia żalu, smutku, zniechęcenia?

Prośmy Jezusa o coraz pełniejsze odkrywanie przyjemnej woni płynącej z naszej więzi
z Nim. Nawet jeżeli ciąży na nas wiele grzechów i słabości, trzeba nam rozpoczynać nasze
życie duchowe od spotkania z Jezusem, który jest piękny i wdzięczny i miły (ĆD, 144).

To właśnie przyjemne spotkanie z Jezusem da nam odwagę do zrezygnowania


z przyjemności cielesnych i zmysłowych. Przyjemność (bowiem) pokonuje się tylko przez
przyjemność. (...) Jeżeli zaczynamy od przeciwnej strony, nigdy do niczego nie dojdziemy (J.
Daniélou).
2. Rozdrażnienie Judasza

Miły zapach bardzo drogiego olejku nardowego rozdrażnił jednak Judasza. Z tego właśnie
rozdrażnienia rodzi się jego pytanie: Czemu to nie sprzedano tego olejku za trzysta denarów
i nie rozdano ich ubogim? Judasz zadaje to pytanie w jakiś bezwstydny sposób, nie
wyczuwając miłej przyjacielskiej atmosfery spotkania w Betanii oraz bliskiego rozstania
z Mistrzem.

Zauważmy, iż przyszły zdrajca jest jedną z postaci najlepiej opisanych w Ewangeliach. Zdaje
się być równie często wspominany jak św. Piotr. Jest to ważna uwaga. Cała Ewangelia ma
nam bowiem służyć. Także te jej fragmenty, które opowiadają o Judaszu i jego zdradzie.

Judasz nie może być dla nas postacią, którą przywołuje się jedynie z pogardą i obrzydzeniem.
Nie możemy też wspominać tej postaci jedynie w kontekście krytycznego ustosunkowania
się do innych osób. Jest postacią, z którą trzeba się konfrontować. Postać Judasza jest
wyzwaniem, jest wielką przestrogą.

Św. Jan Apostoł najpełniej wyczuł i rozumiał Judasza i najszerzej przedstawił go też w swej
Ewangelii. Przenikliwość duchowa Jana, która pozwoliła mu jako pierwszemu uwierzyć
w Zmartwychwstanie (J 20, 8) i rozpoznać Jezusa nad Jeziorem Galilejskim (J 21, 7),
pozwoliła mu też przeczuć prawdziwy grzech Judasza. Czystość serca Jana jest źródłem jego
mistycznej wrażliwości na obecność dobra i zła, na obecność Jezusa i Judasza.

Kiedy dom napełnił się wonią olejku, na to rzekł Judasz Iskariota, jeden z uczniów Jego, ten,
który miał Go wydać: Czemu to nie sprzedano tego olejku za trzysta denarów i nie rozdano
ich ubogim? Uderza nie tylko wulgarna wprost chciwość Judasza, ale także jego zakłamanie.
Swoją chciwość ukrywa za troską o ubogich; maskuje ją pozorami ofiarności oraz
szlachetnego altruizmu.

Trzysta denarów w czasach Jezusa było stosunkowo dużą sumą pieniędzy. Był to całoroczny
zarobek robotnika rolnego. Chciejmy się wczuć w mentalność Judasza, który — podobnie jak
faryzeusze — jest chciwy na grosz (por. Łk 16, 14): oto zostają zmarnowane tak wielkie
pieniądze! Iluż ubogich można by ucieszyć rozdając takie pieniądze. Logika tego
rozumowania nie kieruje się jednak troską o ubogich: Powiedział zaś to nie dlatego, jakoby
dbał o biednych, ale ponieważ był złodziejem, i mając trzos, wykradał to, co składano.
Szlachetność Judasza motywowała jego chciwość. Wielkie pieniądze dla ubogich, to większa
możliwość zaspokojenia namiętności.

Judasz nie urodził się jednak złodziejem i zdrajcą. Człowiek jedynie stopniowo i powoli
podlega procesowi demoralizacji. Trudno też sobie wyobrazić, aby od momentu powołania
na Apostoła Judasz był już złodziejem. Stawał się nim powoli poprzez kompromisy
z własnym sumieniem.

Wszyscy nieustannie ulegamy wielu naszym słabościom. Codziennie wyznajemy, że bardzo


zgrzeszyłem myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem. Ale pierwszym naszym problemem nie
są jednak odruchy słabości i grzechu. Pierwszym problemem jest sposób ich przeżywania.
Grzech płynący z ludzkiej ułomności popełniany nawet codziennie, nie będzie nas
demoralizował, jeżeli będziemy go szczerze — również codziennie — uznawać i  wyznawać
przed Bogiem, prosząc o miłosierdzie i przebaczenie.

Człowieka nie demoralizuje sam grzech, ale tworzenie z grzechu normy postępowania. Istota
demoralizacji człowieka tkwi w czynieniu z własnego grzechu swojego prawa. Człowiek nie
ma prawa do grzechu. Grzech pozostaje zawsze wyrazem słabości, bezradności, zagubienia,
egoizmu. Ulegając grzechowi, trzeba najpierw przyznać się do niego jako do słabości
i nieprawości. Tylko wówczas nie będzie on powodował w nas stopniowego rozkładu
duchowego i demoralizacji.

Życie z nieczystym sumieniem najpierw w małych sprawach, a później w coraz większych,


bywa groźne. Kompromisy z własnym sumieniem demoralizują nas. Mówi o tym Jezus: Kto
w drobnej rzeczy jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny; a kto w drobnej rzeczy jest
nieuczciwy, ten i w wielkiej nieuczciwy będzie. Jeśli więc w zarządzie niegodziwą mamoną
nie okazaliście się wierni, prawdziwe dobro kto wam powierzy? Jeśli w zarządzie cudzym
dobrem nie okazaliście się wierni, kto wam da wasze? Żaden sługa nie może dwom panom
służyć. Gdyż albo jednego będzie nienawidził, a drugiego miłował; albo z tamtym będzie
trzymał, a tym wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i mamonie (Łk 16, 10–12).

W obecnym rozważaniu będę pytał siebie, jaki jest mój stosunek do grzechu? Czy nie
racjonalizuję go, nie uzasadniam, nie usprawiedliwiam? Czy z jakiejś mojej słabości, choćby
najmniejszej, nie czynię mojego prawa? Będę też prosił o wielką łaskę rozeznania mojej
szczerości i uczciwości wewnętrznej w ocenie mojego stosunku do grzechu.

I chociaż wydaje się, iż w opisie ewangelicznym została wyeksponowana chciwość Judasza


na pieniądze, to jednak nie ona odgrywa tutaj decydującą rolę. O wiele ważniejszym
powodem rozdrażnienia Judasza była jego niechęć i jakiś wielki opór wewnętrzny wobec
Jezusa. Judasz swoim pytaniem atakuje nie tylko kobietę marnującą trzysta denarów, ale
także samego Jezusa.

W Judaszu drzemie jakaś tajemnicza deprecjacja Jezusa, czy też wręcz pogarda dla Niego.
Szkoda mu było dla Jezusa marnować tak wielkich pieniędzy. Swoją odpowiedzią Jezus
broni nie tylko kobiety, ale broni także siebie samego: Zostaw ją! Przechowała to, aby Mnie
namaścić na dzień mojego pogrzebu. Bo ubogich zawsze macie u siebie, ale Mnie nie zawsze
macie.

Szlachetny gest Marii miał wymiar prorocki. Jezus mówi, iż Maria namaściła Go na dzień
Jego pogrzebu. Ten niezwykły prorocki gest jest błyskiem światła w mrokach, które
zaczynają otaczać Jezusa. Ale każdy, kto się dopuszcza nieprawości, nienawidzi światła i nie
zbliża się do światła, aby nie potępiono jego uczynków. Kto spełnia wymagania prawdy,
zbliża się do światła, aby się okazało, że jego uczynki są dokonane w Bogu (J 3, 20–21).
Judasz nienawidzi światła, ponieważ żyje w nieprawości.
Prośmy w tej medytacji o wielką szczerość i uczciwość wewnętrzną, która pozwoli nam
demaskować najdrobniejsze nawet nieuczciwości wewnętrzne, kompromisy, dwuznaczności
naszego sumienia. Prośmy także, abyśmy cenili sobie nasze niepokoje dobrze uformowanego
sumienia i przyjmowali je jako łaskę Boga — głos Boży. Módlmy się o umiejętność
odkrywania głębszego dna naszych zniewoleń, którym jest opór wobec Jezusa i Jego nauki.

3. Od czasu do czasu służyć Bogu z przyjemnością

W kontekście postaci Judasza zauważmy, iż życie duchowe domaga się od nas wielkiej
przejrzystości i jasności wewnętrznej. Pierwszym prawem życia duchowego jest uczciwość
wewnętrzna, duchowa przejrzystość. Nie możemy pozwolić, aby narastały w nas
dwuznaczne i zakłamane postawy wobec siebie, wobec bliźnich i wobec Boga. Jezus byłby
bowiem coraz mniej obecny w naszym życiu. Moglibyśmy wówczas odprawiać wiele
różnych pobożnych ćwiczeń, ale byłyby one jedynie zajmowaniem się sobą samym.

W gruncie rzeczy nasze życie wewnętrzne — zauważa kardynał J. Daniélou — często jest
tylko jeszcze jednym sposobem zajmowania się sobą, subtelniejszym, bardziej
wyrafinowanym, mniej prymitywnym, ale bardziej niebezpiecznym. Staje się wówczas po
prostu pewnego rodzaju analizowaniem samego siebie. Byłoby dla nas dużo lepiej, gdybyśmy
się zajęli innymi, zamiast prowadzić ćwiczenia duchowe, bo to przynajmniej
wyprowadzałoby nas z siebie samych.

W zakończeniu kontemplacji módlmy się o taką przejrzystość serca, której wzorem jest św.
Jan Ewangelista. Ona pozwoli nam doświadczać miłej woni naszej przyjaźni z Jezusem oraz
miłej woni miłości braterskiej. Prośmy także o wielką wolność wewnętrzną wobec
wszystkich naszych słabości, ułomności i grzechów, dzięki której moglibyśmy żyć
w prawdzie. Z jednej strony postawa prawdy każe nam uznać ułomność i nie czynić z niej
prawa; z drugiej strony daje nam możność przekraczania naszych słabości, dzięki czemu
moglibyśmy doświadczać zwycięskiego rozkoszowania się (św. Augustyn).

W końcowej części medytacji prośmy, abyśmy — zauważając nasze skłonności do


zakłamania — nie przerażali się. Nie trzeba nam dramatyzować naszych małych
nieuczciwości i kłamstw. Nie chciejmy ich jednak racjonalizować, uzasadniać, tłumaczyć.
Wyjaśnieniem dla kłamstwa jest uznanie go i wyznanie przed sobą, bliźnim i przed Bogiem.
W każdej naszej sytuacji życiowej możliwe jest wejście na drogę szczerości i prawdy.

Módlmy się również, abyśmy z postawą uczciwości i prawdy wewnętrznej łączyli zapał,
entuzjazm i radość służenia Bogu. Prośmy o łaskę służenia Bogu od czasu do czasu
z przyjemnością, a nie tylko z obowiązku (J. Daniélou).

XIX. PRZEMIENIENIE NA GÓRZE

 
W jakieś osiem dni po tych mowach wziął z sobą Piotra, Jana i Jakuba i wyszedł na górę,
aby się modlić. Gdy się modlił, wygląd Jego twarzy się odmienił, a Jego odzienie stało się
lśniąco białe. A oto dwóch mężów rozmawiało z Nim. Byli to Mojżesz i Eliasz. Ukazali się
oni w chwale i mówili o Jego odejściu, którego miał dokonać w Jerozolimie. Tymczasem
Piotr i towarzysze snem byli zmorzeni. Gdy się ocknęli, ujrzeli Jego chwałę i obydwóch
mężów, stojących przy Nim. Gdy oni odchodzili od Niego, Piotr rzekł do Jezusa: Mistrzu,
dobrze, że tu jesteśmy. Postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i  jeden
dla Eliasza. Nie wiedział bowiem, co mówi. Gdy jeszcze to mówił, zjawił się obłok i osłonił
ich; zlękli się, gdy tamci weszli w obłok. A z obłoku odezwał się głos: To jest Syn mój,
Wybrany, Jego słuchajcie. W chwili, gdy odezwał się ten głos, Jezus znalazł się sam. A oni
zachowali milczenie i w owym czasie nikomu nic nie oznajmiali o tym, co widzieli (Łk 9, 28–
36).

Obraz dla obecnej kontemplacji: Przedstawmy sobie Jezusa na górze Tabor: wygląd Jego
twarzy się odmienił, a Jego odzienie stało się lśniąco białe. Zauważmy dwóch mężów, jak
rozmawiają z Jezusem. Przyglądajmy się uczniom, którzy najpierw poddali się senności, ale
następnie trwają w zachwycie i adoracji Przemienionego Jezusa. Wsłuchajmy się w słowa
dochodzące z obłoku: To jest Syn mój, Wybrany, Jego słuchajcie.

Prośba o owoc kontemplacji: Prośmy o pragnienie nawiązania takiej więzi z Jezusem,


w której dochodziłaby do głosu ogromna fascynacja Jego Osobą, Jego nauką i Jego
Tajemnicą; prośmy także, abyśmy mogli być w naszym życiu pasjonatami Jego sprawy.
Módlmy się, by dane nam było wejść w tajemnicę intymnego związku Ojca z Synem
w Duchu Świętym. Prośmy także, abyśmy poczuli się zaproszeni do udziału w Ich
odwiecznej Boskiej miłości.

1. Przemienienie na górze zapowiedzią tajemnic paschalnych

Gdy dopełnił się czas Jego wzięcia z tego świata, postanowił udać się do Jerozolimy (Łk 9,
51). Ale zanim Chrystus rozpocznie swoje wielkie wstępowanie do Miasta świętego,
w tajemniczej wizji otrzyma umocnienie dla siebie i swoich najbliższych uczniów: Piotra,
Jakuba i Jana.

Bóg nie dopuszcza na człowieka krzyża przez zaskoczenie. Najpierw przygotowuje jego
serce objawiając mu swoją Boską miłość. Ona staje się jego mocą. Dzięki niej człowiek
będzie mógł przyjąć próbę i przejść przez nią zwycięsko. Przemienienie na górze
przygotowuje Jezusa i Jego uczniów do dramatycznych wydarzeń Misterium Paschalnego,
które mają niedługo nastąpić.

W tej kontemplacji dziękujmy Bogu Ojcu za umocnienie i pocieszenie zesłane Jego


umiłowanemu Synowi i Jego uczniom na górze Tabor. Prośmy jednocześnie, abyśmy
otwierali się na umocnienie, jakie daje również nam, przygotowując nas do dźwigania
naszego misterium paschalnego. Jeżeli nie przyjmowalibyśmy Bożego umocnienia, tak jak
nie przyjęli go trzej Apostołowie na górze Tabor, ponieważ posnęli, wówczas bylibyśmy
niezdolni dźwigać ofiarowanego nam krzyża. Pod jego ciężarem zrodziłby się w nas bunt,
zrodziłaby się rezygnacja i chęć ucieczki. Taka była również pierwsza reakcja uczniów
w zetknięciu się z męką i śmiercią ich Mistrza.

2. Przez krzyż do chwały

Gdy się modlił, wygląd Jego twarzy się odmienił, a Jego odzienie stało się lśniąco białe.
Modlitwa Jezusa objawia nam najpełniej Jego Osobę, ponieważ odsłania odwieczną jedność
Syna z Ojcem, Ich wspólną chwałę. Do tej jedności z Ojcem w Duchu Świętym Jezus
pragnie dopuścić również swoich umiłowanych uczniów. Ale zanim Chrystus objawi im
w pełni swoją chwałę i zaprosi ich do uczestnictwa w niej, będzie musiał wiele wycierpieć:
będzie odrzucony, (...) będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie (Łk 9, 22).

Chrystus odsłania uczniom swoją drogę do chwały, ponieważ Jego droga stanie się także ich
drogą. Uczeń bowiem idzie śladami swojego Mistrza: Jeśli kto chce iść za Mną, niech się
zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje! (Łk 9, 23).

Św. Ignacy zachęca nas, aby prosić — o ile to jest zgodne z wolą Bożą — o łaskę
naśladowania Chrystusa w znoszeniu wszelkich krzywd i wszelkiej zniewagi i we wszelkim
ubóstwie tak zewnętrznym jak i duchowym (ĆD, 98). Jak dla Jezusa w Jego trudnej drodze do
chwały źródłem siły była Jego jedność z Ojcem, tak naszą siłą i mocą będzie więź z Nim.
Prośmy zatem najpierw o głębokie pragnienie intymnej jedności z Chrystusem, a przez
Chrystusa z Ojcem.

3. Misterium tremendum et fascinosum

A oto dwóch mężów rozmawiało z Nim. Byli to Mojżesz i Eliasz. Ukazali się oni w chwale
i mówili o Jego odejściu, którego miał dokonać w Jerozolimie. Tymczasem Piotr
i towarzysze snem byli zmorzeni. Kiedy się obudzili, ujrzeli chwałę Jezusa. Szlachetny
i porywczy Piotr natychmiast zaczyna coś mówić. Ale — jak zauważa Ewangelista — nie
wiedział, co mówi. Uczniowie, choć są świadkami tajemnicy, pozostają jakby poza nią. Ich
zachowanie świadczy o tym, iż nie umieli jeszcze przekroczyć progu przeżywanego
misterium.

Koniecznym warunkiem wniknięcia w tajemnicę Boga jest modlitewne trwanie w niej.


Przebicie się przez zewnętrzność wymaga modlitewnego czuwania, wierności w naszym
trwaniu przed Bogiem. Apostołowie posnęli nie tylko na Górze Przemienienia, ale także na
Górze Oliwnej. Również i nam grozi ciągle usypianie siebie. Możemy łatwo poczuć się
duchowo napełnieni, ubogaceni, zadowoleni z siebie, nie zdając sobie sprawy, że jest to tylko
nasze subiektywne, złudne odczucie, które nie znajduje odbicia w naszym doświadczeniu
wewnętrznym (por. Ap 3, 17).

Pomimo braku pełnego poznania Tajemnicy Chrystusa objawionej w Przemienieniu,


uczniowie przeczuwają jej wielkość. Pod jej wpływem przeżywają szczęście. Ulegają jakiejś
niezwykłej fascynacji duchowej. Stwierdzają: Dobrze, że tu jesteśmy. Chcą budować
namioty, aby zatrzymać tę szczęśliwą chwilę. Ale Piotr, który wysunął taką propozycję
w imieniu uczniów, nie wiedział, co mówi. Człowiek swoim działaniem nie może zatrzymać
Boga, który mu się objawia. Nie może Go posiąść na własność. Może się jedynie na Niego
otwierać i przyjmować Jego działanie.

Gdy Piotr jeszcze mówił, zjawił się obłok i osłonił ich; zlękli się, gdy tamci weszli w obłok.
Obecność obłoku w języku biblijnym jest obecnością samego Boga. To sam Bóg w obłoku
towarzyszył Izraelitom na pustyni. Fascynacji Tajemnicą Boga objawiającego się w obłoku
towarzyszy jednocześnie wewnętrzna trwoga uczniów. Przypomina ona trwogę Izraelitów,
do których Jahwe przemawiał na górze Synaj (por. Wj 20, 18).

Wielka intymność z Bogiem nie oznacza wyzbycia się bojaźni Bożej. Tajemnica Boga
posiada dla człowieka jakby dwa oblicza i domaga się podwójnej postawy człowieka.
Z jednej strony budzi fascynację, zachwyt i ekstazę, z drugiej zaś rodzi bojaźń, trwogę,
świadomość dystansu. Bóg zawsze pozostanie dla człowieka misterium tremendum et
fascinosum.

Prośmy o wielkie pragnienie nawiązania więzi z Jezusem, pełnej fascynacji Jego Osobą, Jego
nauką i Jego Tajemnicą; prośmy, abyśmy mogli być pasjonatami Jego sprawy w naszym
życiu. Módlmy się również, aby fascynacji Jezusem towarzyszyło doświadczenie bojaźni
i trwogi, które sprawią, iż będziemy zbliżać się do Niego z należytym szacunkiem i ze czcią.

4. To jest mój Syn umiłowany

Gdy on jeszcze mówił, oto obłok świetlany osłonił ich, a z obłoku odezwał się głos: To jest
mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie! (Mt 17, 5). Brak naszego
rozumienia tajemnicy Boga nie stanowi przeszkody dla Jego działania w nas.
Powiedzielibyśmy nawet, że jest wprost przeciwnie. Nasz brak rozumienia staje się
motywem Jego działania. Głos z nieba przybliża uczniom tajemnicę Boga–Człowieka.

Apostołowie, choć nie rozumieli Tajemnicy Boga, mimo to pragnęli ją poznać. Dzięki temu
pragnieniu usłyszeli i przyjęli głos z nieba. Z nami bywa podobnie. Nierzadko budzą się
w nas wątpliwości, bywamy zagubieni i zmorzeni snem. Taka nasza wewnętrzna postawa nie
jest jednak przeszkodą dla działania Boga, o ile pielęgnujemy w sobie pragnienie poznania
Go; o ile otwieramy się na Jego Słowo.

Treścią słowa, które Ojciec kieruje do swojego Syna, a w Nim do Jego uczniów, jest
zapewnienie o Jego odwiecznej miłości: To jest mój Syn umiłowany, w którym mam
upodobanie, Jego słuchajcie (Mt 17, 5). Przed bolesnymi wydarzeniami, jakie czekają Jezusa
w Jerozolimie, otrzymuje On zapewnienie o bezwarunkowej miłości swojego Ojca.
Uczniowie stają się świadkami uroczystego potwierdzenia tej miłości.

W obecnej kontemplacji chciejmy wsłuchać się z uwagą w słowa, które Ojciec wypowiada
do swojego Syna. Prośmy, aby dane nam było odczuć w nich bezgraniczną miłość,
intymność związania Ojca z Synem. Prośmy także, abyśmy odkrywając głębię tych słów
poczuli się zaproszeni do udziału w odwiecznej miłości Ojca do Syna. Ojciec objawia swoją
miłość wobec Syna, aby Ten mógł objawić ją wobec nas samych. Prawdę otrzymaną od Ojca
Jezus przekazuje nam: Nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co
usłyszałem od Ojca mego (J 15, 15). Dziękujmy Jezusowi, iż poprzez Tajemnicę swojego
Przemienienia na górze wprowadza nas w Tajemnicę miłości swojego Ojca.

5. Nie nazywam was sługami

Umocnienie, które otrzymał od Ojca na górze Tabor, Jezus najwierniej przekaże swoim
umiłowanym uczniom w czasie Ostatniej Wieczerzy. Zapewni ich o swojej przyjaźni
i miłości aż do końca: Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale
nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca
mego (J 15, 15).

Jezus przez całe życie kochał swoich uczniów, a teraz tuż przed śmiercią raz jeszcze
potwierdza tę miłość. Ale podobnie jak na górze Tabor Ojciec wzywał uczniów do
posłuszeństwa Synowi, tak w Wieczerniku On sam wzywa ich do posłuszeństwa wobec
siebie: Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję (J 15, 14). Jak
znakiem miłości Syna do Ojca jest całkowite posłuszeństwo Ojcowskiej woli, tak również
znakiem miłości uczniów wobec Mistrza jest pełnienie Jego przykazań. Przykazania Jezusa
są jednak zawsze identyczne z wolą Jego Ojca.

Wsłuchując się w zapewnienie Jezusa, iż jesteśmy Jego przyjaciółmi, pytajmy siebie, czy
doświadczamy na co dzień Jego miłości, Jego przyjaźni? Czy nasza miłość i przyjaźń
z Jezusem wyraża się w pragnieniu pełnienia Jego przykazań? Co chcielibyśmy powiedzieć
Jezusowi o Jego przyjaźni do nas i o naszej przyjaźni do Niego?

6. Aby radość wasza była pełna

Egzegeci podkreślają, iż z opisu Przemienienia na górze Tabor promieniuje również


atmosfera radości i chwały. Atmosfera ta jest zapowiedzią i obietnicą zmartwychwstania
Jezusa. Dwóch mężów z Góry Przemienienia przypomina dwóch młodzieńców, którzy
ukazali się kobietom przy pustym grobie Jezusa. Ich lśniące szaty podobne są do lśniąco
białego odzienia Chrystusa z góry Tabor. Obłok, symbol chwały Bożej, osłania Jezusa na
Górze Przemienienia, jak i Zmartwychwstałego wstępującego do nieba.

Obietnicę radości daną na górze Tabor Jezus podkreśla również w Wieczerniku: To wam
powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna (J 15, 11).
Chrystus pragnie jeszcze raz powiedzieć swoim umiłowanym, iż zbliżające się rozstanie
zrodzi wprawdzie smutek i ból, ale będzie on przejściowy. Także i wy teraz doznajecie
smutku — mówi Jezus. Rozłąka, która jest źródłem bólu dla obu stron, będzie tylko
chwilowym doświadczeniem: Znowu jednak was zobaczę, i rozraduje się serce wasze,
a radości waszej nikt wam nie zdoła odebrać (J 16, 22).
We wprowadzeniu w życie duchowe może zbyt jednostronnie kładziemy nieraz nacisk na
doświadczenia trudne i przykre: na walkę ze złem, pokonywanie słabości, umartwienie,
noszenie ciężarów i krzyża, zapieranie się siebie itp. Może nie dość natomiast dostrzegamy
przyjemność i radość naszego spotkania z Jezusem: doświadczenie pokoju, pocieszenia,
nadziei, entuzjazmu, miłości. I chociaż doświadczenie duchowe łączy się zawsze z jarzmem
i niesieniem brzemienia, to jednak sam Jezus zapewnia nas, iż jest to jarzmo lekkie, a ciężar
słodki. To właśnie doświadczenie miłości i przyjaźni czyni znośnym to, co w innych
okolicznościach okazałoby się tylko ciężarem nie do uniesienia.

Kiedy Jezus przepowiada, iż Jego uczniów czeka prześladowanie i smutek, to natychmiast


dodaje , że ich smutek (...) zamieni się jednak w radość (J 16, 21). Nierzadko — wbrew
naszej woli i wysiłkom — ogarnia nas strapienie, zniechęcenie, poczucie bezsensu. Ale
w takiej sytuacji Jezus zachęca nas, abyśmy w tym stanie zwracali się do Niego: Proście,
a otrzymacie, aby radość wasza była pełna (J 16, 24).

Tania zgoda na smutek i strapienie sprawiają, że radości i pocieszenie oddalają się od nas.
Jeżeli w naszym życiu dominowałyby stany przygnębienia i zniechęcenia przez długi okres
czasu, to z całą pewnością moglibyśmy powiedzieć, iż w naszej więzi z Jezusem brakuje
jeszcze harmonii, ładu i dojrzałości.

Przykładem niedojrzałej relacji, w której brak jest właśnie przyjaźni i radości, może być
związek syna pierworodnego z ojcem z przypowieści o synu marnotrawnym (Łk 15, 25–32).
I chociaż starszy syn był przykładnym grzecznym dzieckiem wykonującym wszystkie
rozkazy ojca, nie doświadczał jednak radości z przebywania w jego domu. Zżerały go
natomiast uczucia gniewu (rozgniewał się i nie chciał wejść do domu), żalu i pretensji wobec
ojca (oto tyle lat ci służę, i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu), chciwości (mnie nie
dałeś nigdy koźlęcia) oraz zazdrości wobec młodszego brata.

Autentyzm naszego życia chrześcijańskiego mierzy się doświadczeniem wewnętrznej


radości, którą w sposób spontaniczny dzielimy z innymi. Pytajmy zatem siebie: czy
doświadczenie Jezusowej przyjaźni rodzi w nas pełną radość? Czy w moim doświadczeniu
wiary nie koncentruję się przede wszystkim na tym, co przykre, bolesne, trudne? Czy
doświadczam choćby w minimalnym stopniu, iż jarzmo mojego życia jest słodkie, a ciężar
lekki?

Na zakończenie rozmawiajmy najpierw z Matką Najświętszą prosząc Ją, aby prowadziła nas
przez wszystkie tajemnice życia Jezusa, poprzez które sama przeszła: od radosnych tajemnic
Jego narodzenia, życia ukrytego i publicznego, przez bolesne tajemnice Jego męki i śmierci
aż do chwalebnych tajemnic Jego Zmartwychwstania, Wniebowstąpienia.

Rozmawiajmy także z Jezusem, wyrażając pragnienie wiernego towarzyszenia Mu w całym


Jego życiu: także w Jego najtrudniejszych chwilach odrzucenia przez ludzi, wzgardy,
cierpienia i śmierci. Prośmy, aby chwała Jego przemienionego oblicza była dla nas obietnicą
naszego uczestnictwa w Jego chwale.
W rozmowie z Bogiem Ojcem dziękujmy Mu za powierzenie nam swojego umiłowanego
Syna. Prośmy także o łaskę wiernego posłuszeństwa Jego czynom i słowom.

XX. ŚWIADOMOŚĆ WŁASNYCH UCZUĆ

W Ćwiczeniach duchownych we wstępie do reguł o rozeznawaniu duchowym św. Ignacy


Loyola pisze: Reguły służące do odczucia i rozeznania w pewnej mierze różnych poruszeń,
które dzieją się w duszy: dobrych, aby je przyjmować, złych zaś, aby je odrzucać. (ĆD, 313)
Dla ukazania procesu szukania woli Bożej św. Ignacy używa trzech pojęć: 1) odczuć, 2)
rozeznać, 3) odrzucić — przyjąć. Są to czasowniki, które ukazują kolejne etapy rozeznawania
i pełnienia woli Bożej.

Proces szukania i znajdowania woli Bożej domaga się więc najpierw od nas odczucia, czyli
odkrycia świata uczuć; dopuszczenia do naszej świadomości wszystkich poruszeń:
uporządkowanych i nieuporządkowanych, czystych i nieczystych. Chodzi zarówno o uczucia,
które możemy łatwo dostrzec, ponieważ narzucają się nam z całą siłą, (niemal w sposób
obsesyjny), jak również i te bardziej ukryte, a czasami wprost zamaskowane, których
odsłonięcie domaga się nie tylko uważnej refleksji, ale także pomocy doświadczonego
kierownika duchowego.

Szukanie woli Bożej wymaga więc od nas wielkiej szczerości wobec nas samych, wymaga
po prostu stanięcia w prawdzie. Szczerość ta otwiera nas na wszystkie nasze uczuciowe
reakcje, także te, które w ciągu historii naszego życia zepchnęliśmy w lochy
podświadomości. To właśnie nasze emocje są narzędziem, za pomocą którego możemy
odsłaniać najgłębsze źródła naszego sposobu myślenia, rozeznawania, decydowania
i działania. Jeżeli otwarcie i szczerze wejdziemy w świat naszych uczuć, one przemówią do
nas i odsłonią nam tę prawdę o nas samych, która umożliwia nam szukanie i znajdowanie
woli Bożej w naszym życiu.

1. Trzecie pomieszczenie

Aby móc wchodzić w świat naszych uczuć, by móc je oczyszczać i uzdrawiać, trzeba spełnić
pewne warunki. Jednym z nich jest wewnętrzne odkrycie i akceptacja tej sfery naszej
osobowości, którą moglibyśmy nazwać umownie trzecim pomieszczeniem, trzecią
płaszczyzną.

Ujmując rzecz schematycznie i z dość znacznym uproszczeniem możemy powiedzieć, że


każdy człowiek żyje i działa jakby w trzech pomieszczeniach, na trzech płaszczyznach.
Pierwszą z nich jest cała sfera fizyczna, biologiczna człowieka, której doświadczamy dzięki
naszym zmysłom. Odczucie przyjemności, bólu, zmęczenia czy innych trudnych nieraz do
opisania rodzajów doświadczeń w zmysłach zewnętrznych, jest pewną formą komunikacji
naszego osobowego ja z tą pierwszą sferą, w której żyjemy i która jest integralną częścią
ludzkiej osobowości.

Jest to najbardziej zewnętrzna, powierzchowna sfera naszej osobowości, co wcale nie znaczy,
że mało ważna. Dzięki naszemu życiu biologicznemu przynależymy do świata przyrody
i stanowimy jego część. Filozofia stwierdza: człowiek to zwierzę rozumne, i nie ma w tym
fakcie nic wstydliwego.

Akceptacja ludzkiego życia domaga się pełnej akceptacji ciała z wszystkimi jego naturalnymi
zdolnościami, funkcjami, potrzebami i ograniczeniami. Pierwszym i najbardziej wyraźnym
przejawem nieakceptacji swojego życia jest zawsze nieakceptacja pewnych potrzeb i funkcji
ludzkiego ciała.

Drugim pomieszczeniem, drugą sferą, w której żyje nasze ja osobowe, i które jednocześnie je
stanowi, jest ludzka świadomość. Obejmuje ona nie tylko rozumowanie intelektualne, ale
także całą sferę doświadczeń serca pojętych w sensie najszerszym: odczuć emocjonalnych
(przyjemnych i nieprzyjemnych), przeżyć estetycznych, duchowych. Głębia świadomości
człowieka zależy oczywiście od stopnia jego rozwoju intelektualnego, emocjonalnego,
duchowego. Rozwój człowieka polega między innymi na rozwoju jego świadomości
pojmowanej w sensie najgłębszym.

W trzecim pomieszczeniu, trzeciej sferze, w której żyje nasze osobowe ja, dokonuje się wiele
procesów, do których nie mamy jednak bezpośredniego dostępu przy pomocy naszej
świadomości i woli. Jest to po prostu cała nasza podświadomość rozumiana w sensie
najszerszym: podświadomość psychologiczna i duchowa. Trzecie pomieszczenie to miejsce,
gdzie kształtują się i skąd wypływają najgłębsze duchowe pragnienia, jak również najgłębsze
duchowe zagrożenia człowieka. Jest to miejsce kształtowania się wewnętrznych postaw
i zachowań człowieka.

Jedno z podstawowych zagrożeń dla rozwoju duchowego polega na tym, iż trzecie


pomieszczenie może stać się życiowym śmietnikiem, do którego wrzuca się wszystko to, co
przeżywamy jako przykre, wstydliwe, złe i brzydkie, wszystko to, co jest przyczyną
bolesnych rozczarowań, co nas demaskuje we własnych i cudzych oczach.

Mechanizm represji uczuciowej tkwi w nas głęboko zakorzeniony, ponieważ wypływa


z naszej kruchości i podatności na zranienie, zwłaszcza na zranienie w miłości. Odruchowo,
podświadomie uciekamy przed tym, co mogłoby nas jeszcze głębiej zranić. Metoda
zamykania się w sobie, represji i ucieczki przed tym, co boli, choć daje chwilowe wrażenie
uśmierzenia bólu, de facto utrwala, przedłuża i pogłębia to cierpienie, które już istnieje.

2. Zdławiony świat emocji

Wielu rodziców i wychowawców pojmuje wychowanie dzieci przede wszystkim jako


wpajanie mechanizmu represji uczuciowej. Jako głównego narzędzia takiego wychowania
używa się prawnego systemu zakazów i nakazów. Dziecko wychowywane w takim systemie
nigdy nie odkrywa sensu własnych postaw i zachowań, ponieważ odkrywa jedynie nagrody
i kary, których rozdzielaniem zajmuje się autorytet mający nierzadko postać policjanta. Taka
forma wychowania odwołuje się przede wszystkim do lęku przed brakiem miłości
i odrzuceniem. Kara w wychowaniu dziecka ma sens wówczas, kiedy nie wyraża odrzucenia
emocjonalnego, ale ukazuje jedynie negatywne skutki pewnych zachowań dziecka.
Akceptacja i miłość nie powinna zależeć od zachowania dziecka.

Dziecko wychowywane w systemie kar i nagród, od niemowlęcych lat słyszy przede


wszystkim zakazy i nakazy, które najczęściej uzasadnia się odwołaniem do poczucia
zagrożenia. A ponieważ dziecko jest małym, bezradnym i bezbronnym człowiekiem,
nietrudno wzbudzić w nim takie właśnie uczucia. I chociaż postawienie dziecku wielu
ograniczeń jest pewną koniecznością, to jednak nie mogą być one uzasadniane lękiem przed
odmową akceptacji i przyjęcia, lecz przede wszystkim troską i miłością, wyrażaną nie tyle
w słowach, ale przede wszystkim w postawie i zachowaniach.

Dorośli często mówią dziecku: nie wolno złych i brzydkich rzeczy myśleć, mówić, robić, nie
wolno ich nawet odczuwać. Kiedy zakazane rzeczy pojawiają się w polu zainteresowań
dziecka, dąży ono do jak najszybszego ich usunięcia. Często zakazy te dotyczą nie tylko
zachowania moralnego, ale zainteresowań dziecka związanych z jego naturalnymi
potrzebami. I tak np. zachowania dotyczące higieny i całej sfery biologicznej nierzadko
klasyfikowane są w kategoriach moralnych zła i dobra, które bywają nagradzane lub karane
postawą emocjonalną: przyjęciem lub odrzuceniem. Dziecko chcąc być kochane musi więc
dławić wiele swoich najbardziej naturalnych odruchów i zainteresowań.

I tak zdarza się, że całymi latami, dziesiątkami lat wrzucamy do trzeciego pomieszczenia
bardzo wiele brzydkich, złych, przykrych i bolesnych doświadczeń, których boimy się lub
wstydzimy na poziomie naszej świadomości i których też głęboko nie akceptujemy.
Głównym uczuciem, które najczęściej dławimy, jest ból odrzucenia i rozczarowanie brakiem
miłości i akceptacji osób, od których spodziewamy się miłości.

Jako pierwszy owoc takiej represji emocjonalnej pojawia się nieuświadomiona postawa
wrogości i nienawiści wobec siebie i wobec innych. Innym gorzkim owocem zdławionych
potrzeb i pragnień miłości i akceptacji jest ciągły smutek, zniechęcenie do życia,
zgorzknienie, agresja. Człowiekowi, który zdławił swoje potrzeby miłości, nie chce się żyć,
ponieważ istotą życia jest właśnie miłość. Niemal wszystkimi krokami człowieka
zdławionego emocjonalnie kieruje poczucie niższości oraz mało uświadomione chore
poczucie winy i lęku. Podświadomie wymierza on sobie kary za spełnianie swoich
najbardziej ludzkich pragnień i potrzeb.

Człowieka zdławionego emocjonalnie wypełnia również odczucie wrogości do innych. Jeżeli


nie stać go na otwarte atakowanie, wówczas dokonuje wewnętrznie surowych osądów
moralnych. Człowiek zdławiony ma w sobie policjanta psychicznego, który surowo
kontroluje, oskarża i osądza zarówno jego samego jak i jego bliźnich.
Innym niszczącym skutkiem zdławionych uczuć jest zatrzymanie się procesu rozwoju
emocjonalnego człowieka i utrwalenie niedojrzałości. Ludzie z niedorozwojem uczuć
próbują nieraz kompensować sobie własną niedojrzałość emocjonalną rozwijaniem swojej
inteligencji rozumu, bogactwem materialnym, karierą, doświadczeniami zmysłowymi, itp.
Erudycja, stopnie naukowe, bogactwo, doświadczenia zmysłowe stanowią wówczas
w osądzie subiektywnym podstawowy probierz osobowej wartości człowieka. Jednak
wszystko to, co człowiek posiada, bez posiadania wrażliwości serca staje się zimnym
narzędziem, które może być użyte przeciwko sobie samemu i przeciwko drugiemu
człowiekowi, szczególnie wówczas, kiedy żywi się ku sobie i ku innym uczucia zdławionej
wrogości i nienawiści.

W czasie rekolekcji, kiedy wielu ludzi po raz pierwszy uświadamia sobie swoje własne
nieuporządkowane uczucia, zamaskowane namiętności, spontanicznie nasuwa się im pytanie,
które zadają zwykle w czasie rozmowy indywidualnej z kierownikiem duchowym: Proszę
ojca, jak się tego pozbyć, jak to usunąć, jak to w sobie zniszczyć? Odpowiedź brzmi:
w psychice ludzkiej nic nie da się zniszczyć, wszystko natomiast trzeba akceptować,
porządkować, leczyć, uzdrawiać.

3. Rezygnacja z kreowania rzeczywistości emocjonalnej

Jeżeli poprzez całą historię naszego życia powstawały w nas pewne utrwalone zachowania
i postawy wewnętrzne, pewne rysy naszego charakteru, to nie mogą być one zniszczone,
usunięte, ale jedynie przekształcone, oczyszczone i uleczone. Chęć usuwania i niszczenia
w nas przykrych emocji, nieuporządkowanych postaw i zachowań wewnętrznych kryje
w sobie pragnienie kreowania własnej rzeczywistości psychicznej i emocjonalnej. Kiedy nie
akceptujemy naszej emocjonalności i psychiki, wówczas odruchowo próbujemy stwarzać je
według naszych wyobrażeń, jakby nie licząc się z tymi, które już otrzymaliśmy przez nasze
wychowanie i w ciągu całej historii naszego życia.

Rozwój emocjonalny i duchowy człowieka domaga się rezygnacji z kreowania


rzeczywistości psychicznej i emocjonalnej. Cały świat naszych emocji winniśmy natomiast
porządkować, uzdrawiać, leczyć. Rzeczywistość emocjonalna i psychiczna naszego życia jest
nam już dana. Ona jest także naszym zadaniem, miejscem współpracy z Bogiem, miejscem
pełnienia Jego woli.

Rozwój emocjonalny człowieka domaga się więc pełnej prawdy o naszym zranieniu i
o naszym ludzkim ograniczeniu, domaga się pokory. Dla lepszego zrozumienia tego
przesłania posłużmy się opowiadaniem A. de Mello:

Przypuśćmy, że któregoś dnia ktoś puka do drzwi mego pokoju:

— Proszę wejść — mówię. — Czy wolno zapytać kim Pan jest?

On zaś odpowiada:
— Jestem Napoleonem.

— Czy to nie ten Napoleon...

— Ten właśnie. Bonaparte. Cesarz Francji.

— Co też pan mówi! — odpowiadam i myślę, że lepiej wobec tego faceta mieć się na
baczności.

— Może Wasza Wysokość raczy usiąść — mówię.

— Słyszałem, że ksiądz nieźle sobie radzi z rozwojem duchowym. Mam problem natury
duchowej. Obawiam się, że teraz trudniej mi będzie ufać Bogu. Moja armia walczy w Rosji,
a ja spędzam bezsenne noce, zastanawiając się, jak to się zakończy.

— No tak, Wasza Wysokość, mógłbym coś na to poradzić. Sugerowałbym raczej przeczytanie
rozdziału szóstego według Mateusza: Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną, nie pracują
ani przędą.

W tym momencie zaczynam zastanawiać się, kto jest bardziej szalony, ten facet, czy ja. Ale
brnę dalej z tym lunatykiem.

Tak właśnie na początku postępuje wobec ciebie mądry guru. Towarzyszy ci, traktując serio
twoje problemy. Otrze kilka łez z twoich oczu. Jesteś wariatem, ale jeszcze o tym nie wiesz.
Wkrótce musi nadejść chwila, kiedy wytrąci ci z ręki broń i powie:

— Skończ z tym. Nie jesteś Napoleonem.

Aby wejść twórczo w świat ludzkich uczuć, trzeba powiedzieć sobie: Nie jestem
Napoleonem. Nie mogę już więcej udawać. Jestem chory, poraniony, ubogi, zależny, jestem
wariatem. Wejście w świat ludzkich uczuć domaga się więc od nas rezygnacji
z kształtowania siebie na własny obraz i na własne podobieństwo, z pogoni za własną
wielkością (Ps 131).

Wielkim niebezpieczeństwem życia duchowego jest posługiwanie się pewnymi metodami,


technikami duchowymi dla przeprowadzenia własnych ludzkich celów i wyobrażeń, a nie dla
szukania i znajdowania Boga i Jego woli. Uczciwe i głębokie wejście we własną sytuację
egzystencjalną może nam pomóc odkryć, jak bardzo potrzebujemy oczyszczenia
i uzdrowienia naszego serca.

Upomnienie Kościoła w Laodycei jest przestrogą dla każdego, kto wchodzi na drogę życia
duchowego: Ty bowiem mówisz: Jestem bogaty i wzbogaciłem się, i niczego mi nie potrzeba,
a nie wiesz, że to ty jesteś nieszczęsny i godzien litości, i biedny, i ślepy, i nagi (Ap 3, 17).
Jeżeli nie skończę z udawaniem w jakiejkolwiek formie i nie wejdę w świat
nieuporządkowanych i nieraz bardzo poranionych uczuć, będę niezdolny do szukania,
rozeznawania i pełnienia woli Bożej. Pełna świadomość własnych uczuć oraz dążenie do ich
uzdrowienia jest początkiem życia zgodnie z wolą Bożą.

4. Pokonać opór

Aby móc wejść w świat własnych uczuć, szczególnie tych nieuporządkowanych, trzeba
pokonać najpierw opór wewnętrzny, jaki rodzi się w nas, kiedy próbujemy zakwestionować
nasz utrwalony obraz siebie samych, nasze zastarzałe i skostniałe schematy myślowe,
schematy reagowania, przeżywania i odczuwania. Próba innego spojrzenia na siebie samego
domaga się od nas pewnego zdrowego dystansu do siebie, wolności wobec naszego
postrzegania naszej rzeczywistości psychicznej i emocjonalnej.

Wolności tej nie zdobędziemy jednak bez zgody na cierpienie i ból. Ból ten związany jest
przede wszystkim z uznaniem, że jestem zraniony, ponieważ byłem człowiekiem wielekroć
odrzuconym i nie dość kochanym. Odrzucenie i brak miłości wywoływały we mnie uczucia
wrogości i nienawiści do siebie i do innych, które zostały jednak w większym czy mniejszym
stopniu zdławione, wrzucone do trzeciego pomieszczenia.

Kiedy jednak próbujemy spojrzeć inaczej na siebie i to wszystko, co w nas jest, musimy
zrezygnować z tego, co uważaliśmy i uważamy za nasze, moje, co przylgnęło do nas nieraz
od wielu lat. Musimy także w jakiś sposób zrezygnować z zewnętrznej opinii o nas samych,
do której także w jakiś sposób jesteśmy przywiązani. To nasze, moje odczucie o nas samych
musimy poświęcić, ofiarować za większą sprawę — prawdę o sobie samych.

Oto przykład innego widzenia rzeczywistości psychicznej i emocjonalnej człowieka. J.


Vanier, założyciel wspólnoty L'arche dla upośledzonych, który spędził z nimi ponad 30 lat,
daje takie świadectwo: Wspólnie pracujemy, wspólnie jemy posiłki, śpiewamy i tańczymy.
Stopniowo odkrywamy jak ci nienormalni są w gruncie rzeczy całkiem normalni, my
natomiast upośledzeni. (...) Osoby z upośledzeniem umysłowym pozbawione są co prawda
zdolności myślenia abstrakcyjnego, jednak brak ten rekompensowany jest wyjątkowym
rozwojem emocjonalnym. Upośledzony żyje nie tyle w sferze rozumu, co serca. Jest
bezgranicznie ufny, swoją prostotą łamie wszelkie konwencje. Np. Jean–Luc, jeden z moich
upośledzonych przyjaciół, pewnego razu brał udział w olimpiadzie specjalnej. Bliski był
złotego medalu. Jednak gdy jego konkurent przewrócił się na bieżni, Jean–Luc zatrzymał się,
podniósł go i wspólnie dobiegli do mety. Kto więc bliższy jest pełni człowieczeństwa: on czy
tzw. człowiek normalny?

To właśnie moje widzenie, które uważałem za normalne i które być może dawało mi pewną
(nieraz co prawda bardzo pozorną, ponieważ opartą na wrogości do siebie i innych)
stabilizację psychiczną i emocjonalną, zostaje przeze mnie zakwestionowane. W ten sposób
zostaję jakby w pewnej pustce, próżni, bez wyraźnego oparcia w tym, co już było przeze
mnie wypróbowane. Brak oparcia w sobie samym wymusza na mnie opieranie się
i otwieranie na innych, zaufanie innym: Bogu i bliźnim.
Opór wewnętrzny, jaki rodzi się w nas, kiedy dotykamy naszych utrwalonych sposobów
myślenia, reagowania, zachowania, jest zjawiskiem bardzo pozytywnym, ponieważ
potwierdza słuszność kierunku poszukiwania rozwiązań naszych problemów, które być może
bardziej jesteśmy zdolni intuicyjnie przeczuć niż określić je i opisać słowami.

Silny opór wewnętrzny, ujawniający się zarówno w depresji jak i agresji (w nienawiści tak
do siebie, jak i innych) odsłania wielką niechęć człowieka do wejścia w świat własnych
nieuporządkowanych i niedojrzałych uczuć. Opór ten jest odruchowym bronieniem się przed
dodatkowym cierpieniem.

Trzeba nam zdawać sobie sprawę, że ból i cierpienie związane z pokonywaniem własnego
oporu wewnętrznego są jednak zjawiskami przejściowymi: Każde negatywne uczucie można
wykorzystać w rozwoju świadomości, w jej rozumieniu. Daje ci ono okazję, byś odczuł je
i popatrzył na nie od zewnątrz. Początkowo będzie ci towarzyszyła depresja, ale związek
między owymi negatywnymi uczuciami a depresją szybko zostanie rozciągnięty. Kiedy to
zrozumiesz, będzie się pojawiać coraz rzadziej, aż w końcu zaniknie. (A. de Mello). Pierwsze
pokonanie oporu wewnętrznego jest de facto otwarciem się na dostrzeganie tego, co znajduje
się w naszym trzecim pomieszczeniu.

5. Uzdrowienie uczuć

Oczyszczenie, uzdrowienie i uporządkowanie uczuciowe, które pozwala jednocześnie


odzyskać całą sferę uczuciową człowieka, jest integralną częścią nawrócenia wewnętrznego.
Dojrzała lub też raczej dojrzewająca uczuciowość staje się fundamentem otwarcia się na
Osobę i naukę Jezusa oraz na całkowite zjednoczenie z Nim w krzyżu i w chwale.

Pojęcie oczyszczenia w odniesieniu do sfery uczuciowej człowieka może być jednak nieco
mylące. Oczyszczanie kojarzy się nam bowiem z usuwaniem i eliminowaniem nieczystości
i brudu. W psychice ludzkiej natomiast, podobnie jak w przyrodzie, nic nie da się zniszczyć,
usunąć, wyeliminować. Jak nie możemy w przyrodzie zniszczyć nawet jednego atomu
(możemy go jedynie rozbić), tak też nie można zniszczyć nawet najbardziej błahego
doświadczenia uczuciowego.

Zbytni nacisk woli na uczucia może prowadzić jedynie do represji uczuciowej. K. Rahner,
powołując się na św. Tomasza z Akwinu mówi, że jest czymś niemożliwym tłumienie
w człowieku uczuć. Represja uczuć, spychanie ich do podświadomości nie ma sensu,
ponieważ wychodzą one na zewnątrz w innej, zwykle gorszej postaci. Nierzadko np.
spotykamy ludzi zewnętrznie bardzo poprawnych, ułożonych, wprost nienagannych, ale
jednocześnie wewnętrznie spiętych czy nawet mniej lub bardziej znerwicowanych. Tak
wysoką cenę płacą ci ludzie za swoją zewnętrzną poprawność i nienaganność.

Częstszym pojęciem, którego dzisiaj używa się na określenie porządkowania emocjonalności


człowieka, jest uzdrowienie. Ma ono głębsze podłoże biblijne. Pojęcie oczyszczenia
nawiązuje bowiem bardziej do teologii Starego Testamentu, w którym czystość legalna była
warunkiem dopuszczenia do kultu. Określenie czystość posiada charakter przede wszystkim
kultyczny, a tylko wtórnie przysługują jej wymiary moralne albo duchowe (X. Leon–Dufour).

Nierzadko pojęcie czystości i oczyszczenia kojarzy się niemal wyłącznie z problemami natury
seksualnej. Wielu osobom zranionym głęboko w tej dziedzinie, które w jakiś bolesny sposób
walczą ze swym zranieniem, wydaje się, iż usunięcie niedojrzałości w dziedzinie czystości
seksualnej, jednocześnie rozwiązuje wszystkie problemy. Doświadczenie natomiast
pokazuje, iż problemy seksualne są przejawami innych, o wiele głębszych problemów
osobowych.

Nie rezygnując całkowicie z pojęcia oczyszczenia, należy je jednak dopełnić bardziej


biblijnym pojęciem: uzdrowienia. Uzdrowienie, uporządkowanie w dziedzinie emocjonalnej
domaga się od człowieka otwarcia trzeciego pomieszczenia. Próba ucieczki od czegokolwiek,
czego doświadczyliśmy w naszej historii życia, sprawi, iż oczyszczenie i uzdrowienie będzie
niepełne i fragmentaryczne. Wprowadzenie w życie duchowe domaga się przyjęcia
podstawowego stwierdzenia, że wszyscy wchodzimy w życie duchowe jako chorzy,
poranieni, zagubieni, ślepi.

Nierzadko się zdarza, iż duszpasterstwo w różnych formach (parafialne, katechetyczne,


rekolekcyjne, piśmiennicze) koncentruje się na tym, by człowieka udoskonalić i uczynić go
tylko lepszym, ponieważ zakłada, że w zasadzie jest on już dobry. Natomiast Jezus stwierdzi
prosto, że nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem wzywać
do nawrócenia sprawiedliwych, lecz grzeszników (Łk 5, 31–32).

6. Miłość i karcenie

Urazowe reagowanie na krytykę, nieraz najbardziej słuszną, jaką obserwujemy u siebie i


u innych, ukazuje jak bardzo jesteśmy nieświadomi siebie i zamknięci na to, co jest w nas,
w naszym trzecim pomieszczeniu. Nasze pragnienie szukania, rozeznawania i pełnienia woli
Bożej domaga się od nas otwartości na konfrontację i krytykę, otwartości na karcenie: Ja
wszystkich, których kocham, karcę i ćwiczę (Ap 3, 19). Nasze urazowe podejście do krytyki
najczęściej wynika z faktu, iż czujemy się niekochani i odrzucani. Krytykę i karcenie często
odbieramy jako nieakceptację i odtrącenie. Łatwo podejrzewamy, iż osoba, która wyraża
krytyczne zdanie o nas, robi to w złych zamiarach.

Genezy takiej reakcji należy szukać w wychowaniu i całej naszej historii życia, w trakcie
której rzeczywiście byliśmy nierzadko karceni bez miłości, a może nieraz i bez miłosierdzia.
W relacjach międzyludzkich to, co słabsze, inne, odmienne bywa zwykle niemiłosiernie
napiętnowane. Tak dzieje się od najmłodszych lat. Już małe dzieci potrafią być okrutne dla
swoich odmiennych rówieśników; odmiennych w najogólniejszym sensie tego słowa.

Ja wszystkich, których kocham, karcę i ćwiczę (Ap 3, 19). Jeżeli otwieranie naszego
trzeciego pomieszczenia, które stało się życiowym śmietnikiem, ma przynieść dobre owoce,
winno dokonywać się przy jednoczesnym otwieraniu się na bezwarunkową akceptację
i miłość: Boga i człowieka. Bez doświadczenia akceptacji i miłości wgląd w siebie bywa
tylko dodatkowym ranieniem siebie, które zwykle nie przynosi większego pożytku.
Otwieranie ran ma sens tylko wówczas, kiedy wiemy, co należy z nimi robić.

7. Na miłość się nie zasługuje

Zadaniem kierownika duchowego, terapeuty lub innej życzliwej i kompetentnej osoby, która
nam towarzyszy w otwieraniu trzeciego pomieszczenia, jest stać się świadkiem
bezwarunkowej miłości: Cokolwiek zobaczysz w twoim trzecim pomieszczeniu i cokolwiek
mi powiesz, będziesz kochany. Więcej nawet. Im trudniejszą jest twoja sytuacja, im bardziej
jesteś poraniony, tym bardziej będziesz kochany, ponieważ twoje poranienia są świadectwem
tego, że nie byłeś dość kochany. Moją miłością naprawię i uleczę twoje rany w miłości.

Boimy się otwarcia trzeciego pomieszczenia, które odsłania prawdę o nas samych, ponieważ
nie czujemy się kochani ani przez ludzi, ani przez Boga. Nie kochani przez innych, nie
kochamy samych siebie. Odsłonięcie trzeciego pomieszczenia odbieramy jako przykre
i bolesne potwierdzenie, że nie jesteśmy warci czyjejkolwiek miłości.

I tu tkwi podstawowy błąd w naszym pojmowaniu miłości i akceptacji. Sądzimy bowiem, iż
na miłość trzeba sobie zasłużyć nienagannym zachowaniem, pracowitością, dobrą opinią,
brakiem wad, atrakcyjnością zewnętrzną. Tymczasem na prawdziwą miłość się nie zasługuje,
na miłość trzeba się otworzyć. Prawdziwa miłość jest darem. Bezwarunkowym darem.

Taka jest zawsze miłość Boga. Miłość ludzka bywa w jakiś sposób uwarunkowana. Często
bywa ona bardzo uwarunkowana. Od osób, które pragniemy obdarzyć miłością, domagamy
się odpowiedniej postawy i odpowiednich zachowań. Jeżeli mnie kochasz, to powinieneś... —
czasami wprost mówimy właśnie w taki sposób, częściej jednak warunek ten bywa stawiany
w sposób bardziej ukryty i zamaskowany.

Przeczuwamy jednak podświadomie, iż otwarcie trzeciego pomieszczenia, odsłoniłoby całą


naszą niezdolność do wypełnienia warunków, jakie bywają nam stawiane przez tych, którzy
chcą nas darzyć miłością. Stąd też udajemy przed sobą i przed innymi, iż jesteśmy gotowi
i zdolni wypełnić te warunki, byle otrzymać to, czego pragniemy: akceptację i miłość.
W takiej sytuacji, coraz większemu zamknięciu trzeciego pomieszczenia towarzyszy
najczęściej nieświadome lub też pół–świadome tworzenie pozorów, które nierzadko
przyjmują wprost nerwicową formę.

Odkrywaniu siebie winno towarzyszyć odkrywanie bezinteresownej miłości ludzi i Boga.


Człowiek pragnący otworzyć na oścież trzecie pomieszczenie, winien posiadać mocne
oparcie w drugim człowieku. Kiedy odkryje on całą wewnętrzną okropność swojego
zdławionego Ja, ten drugi pomoże mu przekroczyć lęk przed odrzuceniem.

Wewnętrzna okropność i wstyd, który ona rodzi, stanowi głębokie cierpienie wynikające
z braku doświadczenia prawdziwej miłości. Człowiek staje się okropnym, czyli pełnym
nienawiści, kiedy jest odrzucony i pozbawiony miłości. Odrzucenie rodzi w człowieku
pragnienie zemsty. Im bardziej brutalnie bywa człowiek odrzucony, tym gwałtowniejsze
rodzi się pragnienie zemsty. Pragnienie zemsty jest jednak zbyt okropne, aby się do niego
przyznać. Bywa ono dławione, ponieważ obawiamy się, że kiedy zostanie zdemaskowane,
zostaniemy jeszcze głębiej odrzuceni.

Kiedy nie chcemy przyznać się do głębi naszego zranienia w miłości, wbrew sobie
przyjmujemy destrukcyjną postawę wobec siebie i wobec innych. Próbujemy przekonać
siebie i innych, iż na miłości już nam nie zależy. Taka postawa nie jest jednak niczym innym,
jak tylko rozpaczliwym wołaniem o akceptację i miłość.

8. Odzyskiwanie zdławionych emocji

Przebudzenie to duchowość. Ludzie najczęściej śpią, nie zdając sobie z tego sprawy. Rodzą
się pogrążeni we śnie, żyją śniąc, nie budzą się zawierając małżeństwa. Płodzą dzieci we śnie
i umierają nie budząc się ani razu. Pozbawiają się tym samym możliwości rozumienia
niezwykłości i piękna ludzkiej egzystencji. (...) Większość ludzi twierdzi, że pragnie jak
najszybciej opuścić przedszkole, ale nie wierz im. Nie mówią prawdy. Jedyne, czego
naprawdę chcą, to to, by naprawić im popsute zabawki. Oddaj mi moją żoną, przyjmij mnie
znowu do pracy, oddaj mi moje pieniądze, zwróć mi moją wcześniejszą reputację. Tego
właśnie naprawdę chcą.

Psychologowie twierdzą, że ludzie chorzy w istocie rzeczy nie chcą naprawdę wyzdrowieć.
W chorobie jest im dobrze. Oczekują ulgi, ale nie powrotu do zdrowia, leczenie bowiem jest
bolesne i wymaga wyrzeczeń. Przebudzenie, jak wiadomo, nie jest rzeczą najprzyjemniejszą.
W łóżku jest ciepło i wygodnie. Budzenie irytuje nas (A. de Mello).

Odzyskiwanie zagubionych uczuć rozpoczyna się od wzbudzenia w sobie rzeczywistego


pragnienia bycia uzdrowionym, przekroczenia własnego egocentryzmu i podjęcia
odpowiedzialności za własne życie, takie jakie zostało mi ono dane. Tylko dzięki takiemu
pragnieniu człowiek będzie w stanie stawić czoła wszystkim negatywnym emocjom, które
będą mu towarzyszyć w całym procesie uzdrawiania ze wszystkich zranień.

Próbując odkryć samego siebie, odzyskać zagubiony świat emocjonalny, należy zadać sobie
pytanie, czy jesteśmy gotowi zapłacić cenę trudu a nawet bólu związanego z tym procesem.
Czy rzeczywiście chcemy prawdziwego emocjonalnego przebudzenia?

Gdybyśmy nie chcieli znać pełnej prawdy o nas samych, o naszym trzecim pomieszczeniu,
istniałaby wielka obawa, iż zamiast woli Bożej możemy pełnić własną wolę. Człowiekowi
nie znającemu własnego świata uczuć grozi zawsze iluzja duchowa. Uczciwość wewnętrzna,
pełna prawda o sobie jest pierwszym krokiem do Boga i Jego woli.

XXI. DAR WOLI BOŻEJ

 
1. Jezus szuka woli swojego Ojca

Jeżeli prześledzimy uważnie wszystkie Ewangelie, to łatwo dostrzeżemy, iż troska


o pełnienie woli Ojca była podstawową troską Jezusa. Jezus nazywa ją swoim pokarmem.
Jezus żyje dzięki woli swojego Ojca. Znamy bardzo ostrą reakcję Jezusa na słowa Piotra,
który chciał Go odwieść od pragnienia pełnienia woli Ojca: Zejdź Mi z oczu szatanie! Jesteś
Mi zawadą, bo myślisz nie na sposób Boży, lecz na ludzki (Mt 16, 23). Jezus wyraźnie
przeciwstawia myślenie na sposób Boży myśleniu ludzkiemu.

I chociaż wola Ojca dla Jezusa była tak ważna, to jednak nie było Mu łatwo ją znaleźć. Być
może traktujemy czasami Jezusa w taki sposób, jakby wola Ojca była w Nim
zaprogramowana; jakby Jezus znał ją doskonale od chwili Wcielenia i nie musiał jej szukać,
lecz tylko ją wypełniać. Błędnie chyba sądzimy, iż cały trud Jezusa polegał tylko na
pełnieniu woli Ojca, którą bez wysiłku odnajdywał w swym życiu.

Tymczasem wiele faktów z życia Chrystusa mówi nam zupełnie coś innego. Jezus musiał
szukać z niemałym trudem woli swojego Ojca, jak każdy inny człowiek. Kontemplacja
modlitwy w Ogrójcu, pełnej bólu, napięć i niepokojów, pokazuje nam, ile wysiłku
i cierpienia kosztowało Jezusa znalezienie odpowiedzi na pytanie, jaka jest wola Ojca.
Prośba: Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich. Jednak nie moja wola, lecz Twoja
niech się stanie! (Łk 22, 42) odsłania, ile było w sercu Jezusa niepewności w odniesieniu do
czekających Go dramatycznych wydarzeń. Krwawy pot sączący się na ziemię odsłania, jak
bolesne było dla Jezusa znalezienie odpowiedzi na pytania o wolę swojego Ojca.

Możemy przypuszczać, iż w życiu Chrystusa nie była to jedyna tak bolesna modlitwa,
podczas której pytał On swojego Ojca o Jego wolę. Podobnie Jezus modlił się chyba
opuszczając Nazaret po 30 latach ukrytego życia, podczas 40–dniowego postu na pustyni
przed rozpoczęciem publicznej działalności, przed dokonaniem wyboru dwunastu Apostołów
czy przed innymi decydującymi wydarzeniami w Jego życiu.

Ewangeliści wspominają wiele razy, iż Jezus spędzał całą noc na modlitwie lub też wstawał
wcześnie rano i udawał się na miejsce pustynne, aby się modlić. Słowa Listu do
Hebrajczyków, które mówią nam, że Jezus był doświadczony we wszystkim na nasze
podobieństwo, z wyjątkiem grzechu (Hbr 4, 15) dają nam mocną podstawę biblijną do
stwierdzenia, że Jezus był do nas podobny nie tylko w trudzie pełnienia woli Ojca, ale także
w trudzie szukania jej w codzienności życia.

2. Woli Bożej trzeba szukać

Woli Bożej nie otrzymujemy raz na zawsze — na całą historię naszego życia — ale objawia
się nam ona stopniowo w miarę naszego wzrastania duchowego i emocjonalnego. I chociaż
pewne zasadnicze powołania życiowe, np. stan życia, są ofiarowane człowiekowi w sposób
definitywny — raz na zawsze, to jednak wola Boża w nich się nie wyczerpuje, ale znacznie
je przerasta. Bóg kieruje do człowieka ciągle nowe wezwania. Wypływają one z osobistych
potrzeb i pragnień człowieka oraz z potrzeb Królestwa Bożego, które jest pośród nas.
Nasza zdolność szukania i pełnienia woli Bożej jest najpierw darem, który otrzymujemy od
Boga, dopiero na drugim miejscu naszym zadaniem i wysiłkiem — naszym darem dla Niego.

W krytycznych sytuacjach życiowych zawieramy nieraz z Bogiem swoiste układy, w których


za wysłuchanie ważnej dla nas prośby proponujemy Bogu zrealizowanie jakiegoś trudnego
dla nas postanowienia, które z góry — najczęściej bez żadnego rozeznania — przyjmujemy
jako Jego wolę.

Nie wykluczając tego, iż sam Bóg może dać człowiekowi natchnienie do zawarcia takiego
układu, trzeba jednak stwierdzić, iż najczęściej układ ten wypływa z bardzo kupieckiego
podejścia do naszej relacji z Bogiem. Wydaje się nam, że na wszystko trzeba sobie u Boga
zasłużyć.

Szukanie i pełnienie woli Bożej domaga się od człowieka najpierw odkrycia prawdziwego
obrazu Boga, który zawsze jako pierwszy daje człowiekowi wszystko. Nasze pełnienie woli
Bożej jest przyjmowaniem i oddawaniem Bogu tego, co wcześniej otrzymaliśmy. Chory
obraz Boga sprawia, iż chore również jest nasze szukanie woli Bożej.

3. Posłuszeństwo i zaangażowanie

Kiedy rozważamy problem pełnienia woli Bożej, powstaje wiele pytań: Jak szukać woli
Bożej w naszym zabieganym życiu? Jakich używać środków i metod? Jakie stosować
kryteria dla odróżnienia woli Bożej od naszej ludzkiej woli, a nawet od woli złego ducha?
Jakie są znaki woli Bożej? Jaką rolę może odegrać drugi człowiek w szukaniu i znajdywaniu
woli Bożej? Na te i inne ważne pytania będziemy próbowali szukać odpowiedzi w naszych
rozważaniach.

Podkreślmy najpierw, że woli Bożej trzeba szukać. Ona jest nam nie tylko dana, ale również
i zadana przez Boga. Pan Bóg domaga się od nas zaangażowania wszystkich ludzkich sił, aby
odnaleźć Jego wolę. Z umiłowaniem Boga wiąże się w sposób konieczny umiłowanie Jego
woli.

Do niedawna wielu ludziom wydawało się, że najważniejszą cnotą w Kościele jest bierne
posłuszeństwo. Posłuszeństwo to ograniczało się do pokornego przyjmowania
i wykonywania tego, co inni zdecydowali. I chociaż postawa taka wymaga od człowieka
również pewnego wewnętrznego samozaparcia, to może być jednocześnie bardzo wygodna.

Człowiek przyjmujący taką właśnie wygodną postawę nie czuje się zobowiązany wchodzić
w trudny nieraz proces szukania i rozeznawania woli Bożej. Czuje się bowiem wyręczony
przez innych, najczęściej przez przełożonych. W razie ich błędnej decyzji lub innej pomyłki
człowiek biernie posłuszny może czuć się zadowolony, iż nie była to jego wina, ponieważ on
sam nie decydował, ale wykonywał jedynie decyzje innych.

Człowiek, dla którego najważniejszą i bodajże jedyną cnotą jest bierne posłuszeństwo,
będzie jednak zawsze pracował w Kościele jak na cudzym. Niestety nasze parafie, klasztory
i inne różnorodne wspólnoty kościelne są pełne takich właśnie ludzi. Podobni są oni do
pierworodnego syna z przypowieści o synu marnotrawnym. Choć zawsze przebywał
w rodzicielskim domu i wiernie wykonywał ojcowskie rozkazy, to jednak żywił wiele
urazów i pretensji do ojca i do brata. Obowiązki były dla niego tylko ciężarem, a jedynym
jego marzeniem była zabawa z przyjaciółmi. Nie umiał się cieszyć miłością ojca i nie czuł się
w jego domu jak u siebie. Nie dostrzegał bowiem w woli ojca jego bezwarunkowej miłości.
Widział w niej jedynie twarde rozkazy, które spełniał z niewolniczą uległością.

Jeżeli człowiek nie podejmuje samodzielnie i w pełnej wolności ważnych decyzji życiowych,
ale pozwala się jedynie popychać przez fakty życiowe lub przez innych ludzi, nie jest
w stanie autentycznie zaangażować się w szukanie, rozeznawanie i pełnienie woli Bożej. Nie
poczuje się nigdy w Kościele jak we własnym domu. To właśnie samodzielne i osobiste
decyzje czynią człowieka dojrzałym i odpowiedzialnym za siebie i innych. Dla wielu
samodzielność kojarzy się jednak z lękiem.

Obok cnoty posłuszeństwa do szukania i pełnienia woli Bożej potrzeba także cnoty
zaangażowania i odpowiedzialności; odpowiedzialności za wszystko, co dzieje się w naszym
życiu. Pełna odpowiedzialność za własne życie prowadzi do odpowiedzialności za innych.
Brak odpowiedzialności za siebie czyni człowieka niezdolnym do odpowiedzialności za
drugich.

Istotę szukania i pełnienia woli Bożej tworzy właśnie odpowiedzialność. Odpowiedzialność


czyli odpowiadanie na wezwanie Boże. Do tej właśnie postawy odpowiedzialności wzywa
dziś Kościół nie tylko hierarchię kościelną, ale także świeckich. Jan Paweł II w Adhortacji
Christifideles Laici, komentując zaproszenie Jezusa: Idźcie i wy do mojej winnicy, pisze:

To wezwanie Pana Jezusa nie przestaje rozbrzmiewać w dziejach. Dotyczy ono nie tylko
biskupów, kapłanów, zakonników i zakonnic, ale wszystkich, także świeckich. Pan Bóg
wzywa ich osobiście i powierza im do spełnienia misję w Kościele i w świecie. Jako
członkowie Kościoła świeccy posiadają powołanie i misję głosicieli Ewangelii. Do
wypełnienia tej misji zobowiązują ich sakramenty chrześcijańskiej inicjacji.

Postawa odpowiedzialności i zaangażowania wymaga, abyśmy nie tylko sami zadawali sobie
pytanie: Jak szukać i znajdować wolę Bożą?, ale byśmy także innym w tym pomagali. Jeżeli
poczujemy smak życia wolą Bożą, smak oddania się i pracy dla Chrystusa, zapragniemy
także uczyć innych szukania i pełnienia woli Bożej. Wola Boga jest bowiem źródłem dobra
i szczęścia dla każdego człowieka.

4. Dwa niebezpieczeństwa w szukaniu woli Bożej

W szukaniu i znajdywaniu woli Bożej istnieją dwa zasadnicze niebezpieczeństwa. Pierwsze


polega na odwoływaniu się tylko do samego działania Bożego, przy jednoczesnym pomijaniu
trudu szukania jej ze strony człowieka. Drugie zaś niebezpieczeństwo przeakcentowuje
działanie ludzkie przy jednoczesnym lekceważeniu działania Boga.
Wielu ludzi wierzących uważa, że ich spontaniczne i bezrefleksyjne odczucie woli Bożej
wyraża rzeczywistą wolę Pana Boga. Zwykle nie widzą oni potrzeby rozeznawania swoich
subiektywnych odczuć, ale pragną jedynie wprowadzać je w życie. W takim podejściu
znalezienie woli Bożej wydaje się bardzo proste i oczywiste. Trud polega jedynie na jej
wypełnianiu.

Takie rozumienie szukania woli Bożej wypływa najczęściej z braku podstawowego wglądu
w świat własnych emocji i przeżyć. Subiektywizm wielu nieuporządkowanych uczuć bywa
wówczas racjonalizowany i przypisywany woli Pana Boga. Wielu ludziom niepewnym
siebie, dla których rozeznanie i podejmowanie decyzji jest bardzo trudne, wydaje się, że
znalezienie woli Bożej wymaga jakiegoś duchowego chwytu. Nierzadko sami na swój
własny użytek tworzą sobie pewne chwyty. Odkrytą przez siebie metodę szukania woli Bożej
proponują czasami także innym.

Taką metodą może być dla tych osób, np. przypadkowo usłyszana opinia, jakieś zewnętrzne
wydarzenie. Niekiedy może to być jakiś właśnie chwyt, np. otwarcie Pisma św.
w przypadkowym miejscu i znalezienie odpowiedniego cytatu biblijnego. Jak niebezpieczne
mogą być takie właśnie stworzone przez siebie samego duchowe chwyty, może pokazać nam
jeden fakt z życia św. Ignacego Loyoli. Odwołajmy się do jego własnego opowiadania (w
trzeciej osobie) zawartego w Opowieści pielgrzyma.

Po drodze, kiedy Ignacy udawał się do Nawarry, przyłączył się do niego pewien Maur jadący
na mule. Wdawszy się w rozmowę zaczęli mówić o Najświętszej Pannie. Maur powiedział, że
chętnie przyjmuje, iż Maryia Dziewica poczęła Syna bez udziału mężczyzny, ale że rodząc
pozostała dziewiczą, w to nie mógł uwierzyć. Różne zaś argumenty, jakie mu ze swej strony
poddawał Ignacy, nie mogły go przekonać. Wreszcie Maur ruszył naprzód z takim
pośpiechem, że Ignacy wnet stracił go z oczu. Zatopił się w myślach nad tym, co zaszło
między nim a Maurem.

Zdawało mu się, że źle zrobił pozwalając mówić Maurowi takie rzeczy o Najświętszej
Pannie. Sądził więc, że jest obowiązany pomścić tę zniewagę Jej czci. I powstało w nim
wtedy pragnienie, aby ruszyć na poszukiwanie Maura i zadać mu kilka ciosów sztyletem za
to, co mówił. Długo walczył z tym pragnieniem.

(...) Gdy już był znużony badaniem tego, jak należałoby postąpić, nie znajdując pewności, na
co się zdecydować, powziął takie postanowienie; oto pozwoli mulicy iść wolno bez cugli aż
do miejsca, gdzie drogi się rozdzielały. Jeżeli mulica pójdzie drogą do wioski, odszuka
Maura i zada mu cios sztyletem; jeżeli zaś będzie się trzymać głównej drogi, zostawi go
w spokoju. Zrobił tak, jak postanowił, a Pan nasz zrządził, że mulica trzymała się głównej
drogi.

Wspominając to wydarzenie i cały pierwszy okres swojego nawrócenia św. Ignacy stwierdza,
iż chcąc dokonać wielkich, ale zewnętrznych rzeczy dla Boga nie zwracał uwagi na żadne
rzeczy wewnętrzne, nie pojmował też, czym jest pokora, ani miłość, ani cierpliwość, ani
roztropność.
Zauważmy, iż św. Ignacy stosuje tę dziwną metodę rozeznania woli Bożej w momencie, gdy
już był znużony badaniem tego, jak należałoby postąpić i nie znalazł w sobie dość pewności
siebie, by zdecydować, co powinien uczynić. Powyższe opowiadanie św. Ignacy przytacza,
aby lepiej można było zrozumieć, jak Pan nasz postępował z tą duszą ślepą jeszcze, chociaż
ożywioną wielkimi pragnieniami służenia Bogu.

Jednym z największych wrogów szukania i pełnienia woli Bożej w nas jest niepewność
siebie, lęk przed zaangażowaniem, lęk przed ryzykiem podejmowania decyzji. Wielkim
wrogiem szukania i pełnienia woli Bożej jest także brak głębszego wglądu we własne
nieuporządkowane emocje. Emocje te, jeżeli nie są rozpoznane, zaślepiają człowieka i stają
się wówczas zasadniczym motywem ludzkich wyborów, decyzji i działań.

O pełnieniu woli Bożej chętnie czytają i słuchają nieraz ludzie bardzo niepewni siebie, którzy
spodziewają się znaleźć jakąś metodę, właśnie chwyt duchowy, który pomógłby im żyć
poprawnie i zabezpieczyć się przed popełnianiem bolesnych nieraz błędów i pomyłek. Lęk
o siebie, brak zdecydowania, niepewność nie mogą być jednak zasadniczymi motywami
szukania woli Bożej.

Refleksja nad pytaniem: Jak szukać i znajdować wolę Bożą? ma nas prowadzić do
pełniejszego zaangażowania oraz do podejmowania odpowiedzialności za nasze życie, jak
również za życie ludzi, których Bóg postawił na naszej drodze. Wielkie pragnienie życia
wolą Boga winno być naszą odpowiedzią na zaufanie i miłość Boga do nas. To właśnie
pokorna zależność od Boga oparta najpierw na miłości, a nie na lęku, każe nam przyjmować
wolę Bożą jako dar. Dar woli Bożej wskazuje najpewniejszą drogę do naszego osobistego
szczęścia.

Wola Boża nie może być więc miejscem ucieczki dla ludzi niepewnych siebie i lękających
się życia. Zdarza się i to chyba nierzadko, iż zwrotem wola Boża posługujemy się w tym
celu, aby ukryć własną niepewność, zagubienie i lęk przed zaangażowaniem. Pełnienie woli
Bożej domaga się od nas trudu zmagania i walki z własnymi lękami, niepewnością
i nieświadomą potrzebą zabezpieczenia się za wszelką cenę.

Pokonując i przezwyciężając lęk o siebie, poczucie zagrożenia jesteśmy w stanie wejść


w twórczy niepokój i pytanie: jak szukać i pełnić wolę Bożą w naszym życiu. Gdyby bowiem
cała nasza energia życiowa była skierowana jedynie na samoobronę, wówczas nie
mielibyśmy już sił, by podejmować trud szukania i pełnienia woli Bożej.

Drugie niebezpieczeństwo w szukaniu i znajdowaniu woli Bożej polega na odwoływaniu się


tylko do ludzkiego działania. W takim sposobie myślenia działanie ludzkie utożsamia się
z wolą Bożą. W tej postawie ukrywa się fałszywe założenie, iż Bóg zawsze chce tego, czego
chce człowiek.

W takim rozumieniu woli Bożej człowiek żyje według własnej woli. Sam planuje swoje
życie, a następnie ofiaruje swoją wolę Panu Bogu. Oczekuje wówczas, aby Bóg błogosławił
to, co sam zdecydował dla siebie. Przypomina to kukułcze jajo podrzucone Bogu przez
człowieka. I chociaż Bóg w swoim szacunku do człowieka i do jego wolności jest zmuszony
do tolerowania takiego postępowania, to jednak nie jest to postawa, której Ojciec niebieski
oczekuje od swoich dzieci. Niewierność woli Bożej uderza nie tylko w Boga, ale przede
wszystkim w samego człowieka.

W szukaniu i znajdowaniu woli Bożej muszą spotkać się dwa zasadnicze elementy: działanie
Boga oraz ludzki wysiłek. Konieczne są oba elementy. Wszelkie błędy w szukaniu
i pełnieniu woli Bożej wynikają z niedoceniania, pomniejszania lub wręcz lekceważenia
jednego z tych dwu elementów. Wszechmocnym działaniem Boga możemy próbować
usprawiedliwiać własną niechęć do dokonywania dojrzałych wyborów oraz lęk przed
zaangażowaniem i podejmowaniem decyzji. Z drugiej zaś strony źle rozumianym darem
wolności możemy racjonalizować naszą samowolę i działanie pod wpływem własnych tylko
nieuporządkowanych pragnień i potrzeb.

Szukanie, rozeznawanie i pełnienie woli Bożej wymaga pełnej harmonii działania Boga
i działania człowieka. Dobre rozumienie tej harmonii wymaga naszej refleksji, modlitwy
a przede wszystkim otwarcia się na działanie Boga. Harmonia działania Bożego i ludzkiego
jest bowiem jedną z wielkich tajemnic naszej wiary. Tę harmonię działania Bożego i wysiłku
ludzkiego w szukaniu i znajdowaniu woli Bożej pięknie ujmuje św. Ignacy w znanej
sentencji: Tak ufaj Bogu, jakby całe powodzenie spraw zależało tylko od Boga; tak jednak
dokładaj wszelkich starań, jakbyś ty sam miał to wszystko zdziałać, a Bóg nic zgoła.

5. Działanie Boga w człowieku

Podstawowym założeniem w szukaniu i znajdowaniu woli Bożej jest wiara w nieustanne


działanie Boga w naszym życiu. Bóg ma swój odwieczny plan wobec każdego człowieka
i pragnie, aby został on przyjęty i zrealizowany. Celem tego planu jest dobro i szczęście
człowieka. Woli Bożej człowiek nie tworzy dla siebie, ale jej szuka, a znalazłszy ją,
przyjmuje jako własną. Wola Boża istnieje bowiem od założenia świata w Boskim planie
zbawienia. Wpisuje się ona w najgłębsze ludzkie pragnienia, w całą historię naszego życia,
a także w okoliczności zewnętrzne, w jakich żyjemy.

Podstawą szukania i znajdowania woli Bożej jest więc głębokie wewnętrzne przekonanie
o nieustannym działaniu Boga w życiu człowieka. To sam Bóg kierując się swoją odwieczną
miłością dał człowiekowi tchnienie życia. I to, co rozpoczął w człowieku w chwili
stworzenia, nieustannie kontynuuje. Bóg jest wierny nawet wbrew niewierności człowieka.
Istotą szukania woli Bożej jest więc cierpliwe odszukiwanie przez człowieka z pomocą
znaków dzieła, które On sam w nas kiedyś rozpoczął.

Rozeznawanie duchowe polega na odkrywaniu wierności Stwórcy wobec swojego


stworzenia. To właśnie wierność Boga człowiekowi każe Mu ciągle na nowo potwierdzać
swoją miłość do niego poprzez konkretne znaki.

Szukanie woli Bożej z jednej strony jest odkrywaniem wierności Boga do człowieka
w konkretach ludzkiej historii, z drugiej zaś jest sposobem odpowiadania Mu naszą ludzką
wiernością na Jego wierność. Nie możemy być Bogu wierni bez rozeznawania duchowego,
bez ciągłego odkrywania Jego woli objawianej nam przez Jego Ducha.

Bóg, który nieustannie wszystko czyni nowym, wzywa człowieka do zrywania starych
więzów. Stare więzy krępują nieraz człowieka i przeszkadzają mu w jego drodze do Boga.
Wychodząc z naszych ludzkich upodobań i predyspozycji chcielibyśmy niekiedy iść
w naszym życiu duchowym w określonym przez nas kierunku, ale Duch Święty prowadzi
nas nową drogą; każe nam zrywać z tym, co do tej pory zbudowaliśmy w życiu
wewnętrznym i dzięki czemu czujemy się być może pewniejsi siebie, ponieważ mamy się na
czym oprzeć.

Celem zerwania starych więzów jest pełniejsza wolność człowieka, która umożliwia mu
większe otwarcie się na działanie Boga. Jeżeli człowiek zatrzymałby się na swoich
dotychczasowych osiągnięciach, ryzykowałby zatrzymanie się w swojej drodze do Boga.
Kiedy mamy wrażenie, iż jesteśmy syci, bogaci duchowo, to nie zawsze musi to być przejaw
naszego wielkiego wzrostu duchowego. Nasze wrażenie może być przejawem pozornych
postępów duchowych.

Wielu świętych daje nam przykład odważnego zrywania starych więzów. Przyjrzyjmy się
Abrahamowi. Już w podeszłym wieku Bóg mówi do niego: Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i
z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę (Rdz 12, 1). Więzy z Ur Chaldejskim, rodzinnym
miastem, więzy z własnym klanem zostają zerwane. Abraham udaje się do ziemi obiecanej,
którą Bóg miał mu dopiero ukazać. Bóg domaga się od Abrahama zaufania Jego wezwaniu.
Zaproszenie do wyjścia z rodzinnego kraju było tylko jedną z wielu prób, którymi patriarcha
będzie doświadczany nieraz bardzo dotkliwie i boleśnie przez całe życie. Wezwania do
zrywania kolejnych starych więzów będą przychodzić w miarę wzrostu wiary Abrahama.

Bóg wzywa do zrywania starych więzów, ponieważ człowiek potrzebuje tego do swego
wzrostu duchowego. Bóg prowadzi nas podobnie jak ojciec rodziny prowadzi swego syna.
Uczy on swoje dziecko ciągle nowych sprawności, zachęcając je jednocześnie, aby
zostawiało to, co już dobrze zna. Nierzadko bywamy wzywani przez Boga do tego, aby
poświęcić i oddać Mu to, co jest dla nas już jasno określone i pewne. W ten sposób Bóg
stwarza nam możliwość, byśmy mogli pójść dalej, wzrastać. Taka jest pedagogika Boża.

Zrywanie starych więzów uczy nas coraz większego zaufania Bogu i powierzania się Jego
woli. Na pytanie uczniów: Nauczycielu, gdzie mieszkasz? Jezus nie precyzuje miejsca
zamieszkania, ale wzywa jedynie: Chodźcie, a zobaczycie (J 1, 38–39). Domaga się od
uczniów opuszczenia dotychczasowego zamieszkania i powierzenia się Jego prowadzeniu.
Bóg domaga się od nas wiary, iż Jego prowadzenie jest dla nas dobre, nawet jeżeli nieraz
bywa trudne i bolesne. Celem działania Bożego w nas jest jednak zawsze radość i pokój. Bóg
pragnie, abyśmy mieli w sobie pełną radość.

XXII. ROZEZNAWANIE DUCHOWE SZUKANIEM WOLI BOŻEJ


 

1. Znaki rozeznawania woli Bożej

Pan Bóg objawia człowiekowi swoją wolę poprzez znaki. W rozeznawaniu duchowym
człowiek nie tworzy sobie znaków woli Bożej. Odkrywa i przyjmuje te, które są mu dane.
Wszystkie znaki woli Bożej, choć bywają nieraz trudne do odczytania, zawsze mogą być
odkryte przez człowieka. Znakom tym bowiem towarzyszy światło Ducha Świętego
konieczne do ich rozpoznania.

Dużym niebezpieczeństwem w życiu duchowym jest tworzenie sobie samemu znaków


działania Bożego. Są to wówczas sztuczne znaki, które wprowadzają człowieka w świat iluzji
duchowej. Św. Augustyn stwierdza, iż stwarzanie sobie iluzji duchowej należy, obok pychy,
do najcięższych grzechów.

Zewnętrzne znaki woli Bożej, które dostrzegamy w naszym życiu, mają ścisłe powiązanie
z wewnętrznymi natchnieniami. Ostatecznym miejscem szukania i znajdowania woli Bożej
jest zawsze serce człowieka. Znaki zewnętrzne mają nas naprowadzać na to, co Bóg objawia
nam poprzez nasze serce. Interpretacja znaków zewnętrznych dokonuje się zawsze
w ludzkim sercu. To serce ludzkie przyjmuje Boże wezwania i ono na nie odpowiada.

Znaki działania Bożego w życiu człowieka nazywamy także znakami czasu. Wola Boża
w życiu człowieka wiąże się bowiem zawsze z jego czasem. Znaki te zmieniają się wraz ze
zmianą sytuacji człowieka. Dokonują się pod wpływem czasu. Konieczność szukania
i rozeznawania woli Bożej wynika właśnie ze zmian, jakim podlega człowiek w czasie.

W nowym czasie Bóg daje człowiekowi nowe wezwania; wezwania bardziej dostosowane do
zmian, jakie w nim się dokonują. Czujność w modlitwie, do której tak usilnie wzywa Jezus,
związana jest właśnie z upływem czasu, jakiemu podlega człowiek i Królestwo Boże, które
w nim jest (por. Łk 17, 21).

Każde działanie Boga w nas podlega rozeznaniu duchowemu. W sprawach ważnych dla
życia samo subiektywne odczucie wewnętrzne jeszcze nie wystarcza. Stąd też udzielanie się
Boga duszy ludzkiej, poprzez które przekazuje swoją wolę, łączy się zawsze z możliwością
obiektywnego rozeznania tego działania.

2. Natchnienia wewnętrzne

Same zewnętrzne znaki, nawet gdyby były bardzo wyraźne, nie mogą być nigdy jedynym
i ostatecznym kryterium szukania i pełnienia woli Bożej. Rola znaków zewnętrznych polega
przede wszystkim na naprowadzaniu nas na odkrycie znaków wewnętrznych — natchnień
duchowych, poprzez które Pan Bóg zaprasza człowieka do pełnienia Jego woli.
Odwołajmy się do przykładu uczniów idących do Emaus. Z jednej strony otrzymują oni
bardzo konkretny zewnętrzny znak: obecność przygodnego wędrowca, który towarzyszy im
w ich podróży, rozmawia z nimi, poucza ich. Z drugiej strony zaś doświadczają natchnień
wewnętrznych, które uświadomili sobie dopiero po zniknięciu towarzysza podróży sprzed ich
oczu. Będą wówczas dawać sobie wzajemnie świadectwo wewnętrznego działania Bożego
w ich sercach: Czyż serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam
wyjaśniał? (Łk 24, 32). Pałające serce w Biblii oznacza działanie Ducha Świętego.

Skuteczność zewnętrznych znaków działania Bożego, nawet tych najbardziej wyrazistych,


zależy zawsze od uległości człowieka wobec działania Ducha Świętego w sercu człowieka.
Misja Jezusa, choć była potwierdzana niezwykłymi znakami i cudami, nie została przyjęta
przez wielu ludzi, którzy byli świadkami tych znaków. Ich serca były zamknięte na
wewnętrzne działanie Boga.

Czym jest natchnienie wewnętrzne?

Trudno opisać istotę natchnienia wewnętrznego, ponieważ dotykamy w nim tajemnicy Boga
działającego w człowieku. Wszelkie schematy, ludzkie ujęcia i opisy będą zawsze zbyt
ubogie, aby wyrazić tajemnicę działania Stwórcy w stworzeniu. Ponadto doświadczenie
działania Boga w człowieku pozostaje zawsze bardzo indywidualne i osobiste.

Ale pomimo tych zastrzeżeń wszystkie natchnienia, pragnienia wewnętrzne posiadają pewne
wspólne cechy, ponieważ udziela ich ten sam Bóg. Także natura ludzka w swej istocie jest
zawsze jedna i ta sama. Najgłębsze pragnienia są również wspólne wszystkim ludziom.

Natchnienie wewnętrzne wyraża jakieś pociąganie człowieka przez Boga, jest formą,
zaproszeniem do udziału w Jego miłości, jest jakąś duchową fascynacją Stwórcą, formą
zakochania się w Nim. Jest to zawsze owoc działania Jego Ducha w nas. Każde duchowe
pragnienie, nie tylko te wielkie i gorące, ale także te codzienne małe natchnienia do dobrego,
mają w sobie coś ostatecznego, są zaproszeniem do udziału w pełni życia w Bogu, w pełni
Jego miłości.

Nie zawsze jednak doświadczenie bycia pociąganym przez Boga jest dla człowieka od razu
jasne i jednoznaczne. Nierzadko (szczególnie u początkujących w życiu duchowym) może
być ono zmieszane z pragnieniami tylko ludzkimi. Te zaś zwykle powiązane są
z podstawowymi potrzebami i lękami człowieka.

Bóg zaprasza nas jednak do uczestnictwa w swojej miłości także wówczas, kiedy jesteśmy
słabi i grzeszni. To właśnie dzięki duchowym pragnieniom, które otrzymujemy od Boga,
możemy przekraczać nasze słabości i zniewolenia.

Nasze wewnętrzne natchnienia w jakimś sensie zawsze domagają się oczyszczenia. Odkrycie
samego Boga, który pociąga i wzywa człowieka, przychodzi stopniowo w miarę
wewnętrznego dojrzewania człowieka. Natchnienia i pragnienia duchowe, choć są zawsze
w jakimś stopniu powiązane z potrzebami czysto ludzkimi, to jednak nie wypływają jedynie
z nich. Ludzkie potrzeby cielesne nie są nigdy źródłem natchnień duchowych. Potrzeby
cielesne są źródłem zmysłowych głodów. Natchnienia zaś są zawsze darem Ducha. Stąd też
nazywamy je duchowymi, tzn. pochodzącymi od Ducha Świętego.

Choć natchnienia wewnętrzne są nierzadko zmieszane z ludzkimi odczuciami, lękami,


zranieniami, to jednak ostatecznie zawsze je przerastają. Człowiek wewnętrznie pociągany
przez Boga doświadcza, iż jego duchowe pragnienia nie pochodzą od niego, ale są łaską; są
darem; są w jakimś stopniu niezależne od jego ludzkiej woli.

Natchnienia wewnętrzne nie zniewalają człowieka, nie determinują jego działania. Nawet
jeżeli są bardzo wyraźne i mocne, zawsze są tylko wewnętrznym zaproszeniem Pana Boga.

Natomiast ludzkie głody wypływające z naturalnych potrzeb człowieka, z jego lęków,


konfliktów i zranień, odznaczają się jakimś przymusem psychicznym. Człowiek działający
pod ich wpływem nie doświadcza wolności, ale czuje się przymuszany przez swoje potrzeby.
Wolność wewnętrzna wobec natchnień jest jednym z najważniejszych kryteriów dla
rozeznania ich autentyczności.

W swoim pociąganiu człowieka ku sobie Bóg nie posługuje się nigdy lękiem i przymusem
psychicznym. Byłoby to sprzeczne z ludzką wolnością, którą On sam nas obdarował.
W natchnieniu i pragnieniu wewnętrznym otrzymanym od Boga zawiera się zawsze
uszanowanie dla ludzkiej wolności.

Natchnienia i pragnienia duchowe człowieka zawierają w sobie zawsze w jakiejś formie


warunek, zastrzeżenie: Jeżeli chcesz.... Doświadczając natchnień wewnętrznych człowiek
czuje, iż nie musi ich przyjmować, choć bardzo pragnie iść za nimi.

Innym ważnym kryterium rozeznania autentyczności natchnienia wewnętrznego jest zdatność


duchowa i emocjonalna do jego spełnienia. Bóg nie daje pragnień, natchnień, które
przekraczałyby możliwości wypełnienia ich przez człowieka. Człowiek powoływany przez
Boga do wypełnienia określonego zadania czy funkcji, winien doświadczać wewnętrznie, iż
jest zdolny do wypełnienia tego, do czego czuje się wzywany.

Nie wystarcza jednak rozeznanie wyłącznie osobiste. Odczucie subiektywne może być
mylące, stąd też konieczne jest poddanie się ocenie wspólnoty Kościoła, w ramach której
realizuje się swoje natchnienia. Sposób rozeznania wspólnoty zależy oczywiście od rodzaju
powołania. Ale nawet bardzo osobiste natchnienia i pragnienia, które służą najpierw
rozwijaniu osobistej doskonałości, winny być rozeznawane w kontakcie z kierownikiem
duchowym.

Zdolność duchowa i emocjonalna do wykonywania danego powołania nie musi pojawiać się
od samego początku w ostatecznej, dojrzałej formie. Ta zdolność może znajdować się
w jakiejś zaczątkowej postaci. Będzie ona dojrzewać wraz z rozwojem człowieka. Stąd też
nie sprzeciwiają się autentyczności powołania nawet znaczne trudności, wątpliwości i lęki,
które powoływany napotyka w swoim życiu. Pragnienie przezwyciężenia ich, by móc
realizować powołanie, potwierdza jego autentyczność.

W powołaniu, które wiąże się z odpowiedzialnością za innych, np. w powołaniu do


kapłaństwa czy małżeństwa, ważnym elementem zdolności psychofizycznej jest pewna
stałość emocjonalna. Stałość emocjonalna oznacza tutaj zdolność do wiernego wypełniania
przyjętych zobowiązań. Zmienność emocjonalna, niestałość psychiczna, nad którą się nie
panuje, byłaby zagrożeniem dla dokonywanego wyboru. Zagrożenie dla wyboru oznacza
jednocześnie zagrożenie dla ludzi, za których przyjmuje się odpowiedzialność. Stąd też przed
podjęciem nieodwracalnej decyzji człowiek winien stawić czoła swoim problemom.

Innym bardzo ważnym kryterium autentyczności natchnień jest altruizm ukryty w nich.
Altruizm, to ukierunkowanie na bliźniego. Natchnienia, które byłyby skierowane na
realizację własnych egoistycznych potrzeb, nie mogłyby pochodzić od Boga. Bóg nigdy nie
zamyka człowieka, ale zawsze otwiera go na miłość innych ludzi.

W prawdziwym Bożym powołaniu nie może chodzić jednak o altruizm deklaratywny, ale
o rzeczywiste otwarcie się na innych. Nie musi to być altruizm dojrzały. Rozwój duchowy
człowieka będzie rozwijać w nim otwarcie się na Boga i ludzi.

Kryterium zdatności psychofizycznej i kryterium altruizmu w rozeznaniu autentyczności


powołania, natchnienia duchowego są bardzo ważne także dlatego, że mogą być mierzone
metodami psychologicznymi. I chociaż do samego natchnienia czy powołania Bożego nie
można przykładać żadnych metod psychologicznych, to jednak metody te można stosować
w rozpoznaniu zdatności do realizacji powołania.

3. Jak postępować w chwilach wątpliwości?

Jak postępować w wypadku istnienia poważnych wątpliwości dotyczących powołania,


natchnienia Bożego? Zaznaczmy najpierw, że wątpliwości są czymś naturalnym w każdym
rodzaju powołania, w każdym rodzaju wezwania Bożego. Im ważniejsze i bardziej
odpowiedzialne powołanie, tym zwykle istnieją większe wątpliwości.

Pewien rodzaj wątpliwości odnośnie powołania wynika z realistycznego spojrzenia na


wymagania i zadania z nim związane. Byłoby rzeczą nadzwyczajną, gdyby człowiek mający
podjąć ważną decyzję życiową, nie żywił nigdy najmniejszych wątpliwości i wahań.
Wówczas rodziłoby się pytanie, skąd pochodzi ta niezwykła pewność siebie.

Co robić w sytuacji, kiedy rodzą się wątpliwości odnośnie natchnienia Bożego, powołania?

Najpierw należy zbadać ich częstotliwość oraz okoliczności, w jakich się pojawiają. Na
przykład wątpliwości rodzące się jedynie pod wpływem napotykanych trudności na drodze
realizacji powołania nie są wystarczającym kryterium, aby móc z niego zrezygnować.
Wahania i wątpliwości w chwilach trudności mogą świadczyć jedynie o braku pewności
siebie lub też mogą być wyrazem niewiary w swoje własne możliwości. W takiej sytuacji
należy podjąć najpierw próbę pokonania ujawniających się trudności. Dopiero później można
pytać o autentyczność samego powołania.

Jeżeli wahania odnośnie powołania, natchnienia Bożego powtarzałyby się systematycznie


przez dłuższy okres, nie mogą być one lekceważone. Trzeba wówczas szukać prawdziwych
źródeł trwających wątpliwości. Nie powinno się podejmować ważnych i wiążących decyzji
życiowych w chwilach wielkich wątpliwości.

W takiej sytuacji konieczny byłby jednak głębszy wgląd w siebie i własną historię życia, aby
móc odkryć prawdziwe źródło tych wątpliwości. Wgląd ten dokonuje się nie tylko poprzez
autoanalizę, ale także poprzez kierownictwo duchowe, w którym odnajdujemy potwierdzenie
refleksji nad sobą.

W chwilach wielkich wątpliwości należy też wstrzymać się z podejmowaniem decyzji,


których nie można odwołać, np. wyboru stanu życia: małżeństwa, kapłaństwa. Jeżeli
powołanie czy natchnienie Boże jest autentyczne, to wraz z jego rozwojem i realizacją
wątpliwości zwykle ustępują. Jeżeli nawet nie ustępują całkowicie, to stopniowo zmienia się
ich natężenie i częstotliwość. Coraz większa dojrzałość emocjonalna i duchowa prowadzi do
coraz większej pewności wewnętrznej w odniesieniu do słuszności realizowanego pragnienia.

Podkreślmy jednak raz jeszcze, że istniejące wątpliwości, problemy, pewne odczucie lęku
czy też przymusu psychicznego nie oznacza bynajmniej, iż dane natchnienie, powołanie nie
pochodzi od Boga. W podejmowaniu ważnych decyzji życiowych, jak również w samym
przygotowywaniu się do nich, potrzebny jest pewien wewnętrzny spokój i równowaga. Stąd
też, aby rozeznać autentyczność swojego powołania, potrzebujemy najpierw wewnętrznego
uspokojenia. Polega ono między innymi na uwolnieniu się od tyranii własnych lęków,
przymusów i zdobyciu pewnego stopnia wolności wewnętrznej. Wejście we własne
problemy, przezwyciężanie ich rodzi większą wolność wewnętrzną.

W szukaniu, rozeznawaniu i pełnieniu woli Bożej należy unikać zbyt szybkiego


wartościowania i wydawania łatwych wyroków zarówno o swoich własnych, jak tym bardziej
o cudzych powołaniach i różnorakich pragnieniach wewnętrznych. Ostrożność i rozwaga
w ocenie natchnień wewnętrznych winna płynąć zarówno z uszanowania dla woli Bożej, jak
również dla ludzkiej wolności.

4. Człowiek znakiem woli Bożej

Szczególnym jednak znakiem działania Bożego dla człowieka będzie drugi człowiek,
ponieważ ze wszystkich stworzeń on jest najbardziej podobny do Boga. Bogu jest jakby
łatwiej dotrzeć do człowieka posługując się jego bliźnim.

W najbardziej ogólnym sensie każdy człowiek przychodzi do nas jako znak Boga. Każdy
bowiem nosi w sobie obraz i podobieństwo Boże. Często pozostaje to jednak bardziej
życzeniem niż doświadczaną rzeczywistością. Podobieństwo i obraz Boga są w nas nierzadko
bardzo zamazane i niejasne. Ale mimo wszystko każdy człowiek może naprowadzać nas na
Boga oraz Jego wolę. Aby to było możliwe trzeba przedrzeć się nieraz poprzez wszystkie
ludzkie zagubienia.

Możemy być znakiem Bożego działania dla drugich najpierw poprzez samą naszą obecność:
nasz styl życia, więzi emocjonalne, wykonywana praca, nasze życie duchowe, modlitwa —
wszystko to może być przepojone obecnością i działaniem Pana Boga.

Człowiek staje się znakiem działania Bożego także dzięki otrzymanemu powołaniu, jakiejś
szczególnej misji zleconej mu przez Boga. Funkcja patriarchy, proroka, króla, kapłana była
powierzana wybranym przez Boga ludziom. Byli to ludzie–znaki.

My także jesteśmy powołani do bycia znakiem woli Bożej poprzez wykonywaną funkcję
i różnorakie zadania życiowe, jakie Bóg stawia nam na drodze, np. kapłaństwo, małżeństwo,
życie zakonne, ojcostwo i macierzyństwo fizyczne lub duchowe, dziewictwo, życie
w ubóstwie, cierpienie, itd.

Człowiek przepojony wiarą staje się znakiem dla wszystkich, którzy z nim się stykają.
Wszyscy jesteśmy powołani, aby stać się takimi właśnie znakami dla drugich. W samym
powołaniu chrześcijańskim zawiera się powołanie do bycia świadkiem miłości Boga do
człowieka, świadkiem Jego woli.

5. Poznanie świata a znaki woli Bożej

Zewnętrzne znaki woli Bożej są wpisane w historię ludzkości, historię kultury, cywilizacji,
w której człowiek żyje. Bóg liczy się z naszym poznaniem i rozumieniem człowieka i świata.
W objawianiu swojej woli Bóg bierze pod uwagę stopień ludzkiego rozwoju. Głębsze
i pełniejsze rozumienie przez człowieka rzeczywistości duchowej i materialnej świata,
w którym on żyje, sprawia, iż Bóg może pełniej używać go dla objawienia swojej woli.

Oto przykład. W czasach Starego i Nowego Testamentu, a nawet nieco później, ludzkie sny
nierzadko były interpretowane jako znaki woli Bożej, na przykład sen Józefa Egipskiego, sen
Józefa, męża Marii, sen trzech Mędrców. Jeszcze w czasach średniowiecza, jak pisze J.
Green w książce Brat Franciszek, św. Franciszek z Asyżu i papież Innocenty III rozeznawali
i szukali woli Bożej odwołując się do własnych snów.

Chociaż w naszych czasach niektórzy nadal odwołują się do snów w szukaniu woli Bożej, to
jednak sny nie są już dzisiaj tak wyraźnymi znakami Bożego działania, jak było to może
w przeszłości. I chociaż my również możemy w szukaniu woli Bożej odwoływać się do
naszych snów, jak czyniło to wielu świętych, to jednak takie znaki wymagałyby głębokiego
rozeznania. Prorocze sny wymagają potwierdzenia przez inne znaki bardziej jednoznaczne
i budzące dziś większą wiarygodność.

A oto inny przykład, jak bardzo znaki woli Bożej wpisane są w zmieniający się świat oraz
w samo rozumienie rzeczywistości materialnej i duchowej człowieka. W przeszłości
człowiek miał ścisły kontakt z przyrodą. Żył bardzo blisko niej i był wobec niej bezbronny.
Często nie umiał interpretować podstawowych jej zjawisk: żywiołów, pór roku, gwałtownych
zmian atmosferycznych, potęgi mórz i gór. W tych czasach przyroda przemawiała do
człowieka bardziej wyraziście. Była ona nieraz bardzo czytelnym znakiem działania Bożego.
Nierzadko wielkie zjawiska przyrody, np. trzęsienia ziemi czy zaćmienia słońca, były
znakami, nosicielami woli Bożej. Bóg objawiał się niekiedy wśród potężnych grzmotów,
trzęsienia ziemi lub też w łagodnym szumie wiatru. Nigdy jednak ani Żydzi, ani chrześcijanie
nie uważali zjawisk przyrody za bóstwa.

Dzisiejszy człowiek swoimi interpretacjami naukowymi odarł z tajemnicy zjawiska przyrody.


Uważa je za coś zwyczajnego. Nadal jednak nie jest w stanie nad nimi panować i pozostaje
wobec nich bezbronny. Dzisiejszemu człowiekowi trudno spontanicznie dopatrywać się
w nich cudów, znaków działania Bożego. Dzisiejszemu człowiekowi potrzebny byłby umysł
i serce dziecka odkrywającego świat pierwszy raz. Takie właśnie spojrzenie na świat miał św.
Franciszek z Asyżu. Człowiek współczesny musiałby przezwyciężyć naukowe myślenie, aby
na nowo mógł odkryć działanie i bliskość Boga w świecie przyrody. Przyroda jest przecież
dziełem Boga i dzięki temu jest także miejscem nieustannego Jego działania.

Człowiek ze swoimi osiągnięciami technicznymi stawia dzisiaj przed sobą jakby nowe pola
działania Bożego i nowy rodzaj znaków. Pan Bóg używa ich dla objawiania swojej woli. Bóg
posługuje się wszystkim, także naszą cywilizacją, aby nam odsłonić swój odwieczny plan
i swoje pragnienia wobec nas. Znakami działania Bożego mogą stać się dzisiaj niesamowite
osiągnięcia techniczne człowieka. Bóg przemawia do nas dzisiaj nie mniej wyraźnie i jasno
przez klęski ekologiczne, zagrożenia atomowe czy przez inne zagrożenia cywilizacyjne, niż
dawniej przemawiał przez zagrożenia wynikłe z trzęsienia ziemi czy nagłych i gwałtownych
zmian atmosferycznych.

Trzeba nam uczyć się odczytywać rzeczywistość świata zewnętrznego jako miejsce Bożej
obecności i Bożego działania. Człowiek wierzący winien jednak strzec się pewnego
prymitywizmu w rozeznawaniu znaków działania Bożego w świecie materialnym.
Prymitywizm ten polega głównie na utożsamianiu doznań emocjonalnych wynikających
z zewnętrznego oglądu świata, z doświadczeniem obecności Boga i z Jego działaniem.
Doznania estetyczne, przeżycia emocjonalne mogą naprowadzać człowieka na
doświadczenie działania Bożego, te jednak całkowicie je przekraczają.

XXIII. ROZEZNAWANIE WAŻNYCH DECYZJI ŻYCIOWYCH

 1. Zweryfikować ludzki wymiar

Jeżeli chcemy podejmować rozsądne i dobre decyzje w ważnych ludzkich sprawach, trzeba
nam najpierw przyglądać się i oceniać naszą dojrzałość uczuciową. Musimy bowiem pytać
się czy posiadamy odpowiedni stopień dojrzałości, aby w sposób odpowiedzialny podjąć
daną decyzję i przyjąć wszystkie zadania i funkcje z nią związane.

Jednym z ważnych znaków dojrzałości jest świadomość swoich uczuć oraz wolność wobec
nich.

W rozeznawaniu duchowym trzeba nam także uwzględnić całą naszą dotychczasową historię
życia oraz wszystko to, co z niej wynosimy: stopień dojrzałości uczuciowej i duchowej,
wszystkie uwarunkowania wypływające z doświadczeń rodzinnych, środowiskowych. Cała
przeszłość człowieka wpływa na aktualną jego dojrzałość emocjonalną i duchową.

Nie możemy odczytać działania Bożego w naszym życiu nie uwzględniając wpływu, jaki
wywiera na nas cała nasza historia życia. Bóg nie tylko liczy się z naszą historią życia, ale
sam w niej działa i pracuje. To właśnie w naszej historii i poprzez naszą historię Bóg objawia
nam swoją wolę. To wszystko, co przeżyłem, czego doświadczyłem w moim życiu,
wszystkie moje aktualne słabości i zalety są punktem wyjścia dla rozeznawania duchowego.

Jako ludzie mamy wiele ograniczeń, problemów. Jeżeli chcemy dokonywać uczciwie
rozeznawania duchowego, winniśmy być ich świadomi i uwzględniać je w procesie
podejmowania decyzji. Ograniczenia i słabości ludzkie nie są przeszkodą w szukaniu
i znajdowaniu woli Bożej, o ile jesteśmy ich świadomi i pragniemy je pokonywać.
Gdybyśmy szukając woli Bożej nie byli świadomi naszych ograniczeń, słabości i wad,
wówczas bylibyśmy niezdolni do rozeznania duchowego.

Rozeznawanie duchowe wymaga zdolności powierzania swoich słabości, błędów i grzechów


Panu Bogu. Trzeba przyjąć całą naszą przeszłość, niezależnie od tego, jaka ona była, i oddać
ją bez reszty Bogu. Pan Bóg objawiając nam swoją wolę, liczy się z naszą ludzką słabością;
zarówno tą dzisiejszą jak i z przeszłości.

Lęk przed przeszłością, ucieczka od niej czyniłaby nas niezdolnymi do prawdziwego


rozeznania duchowego. W życiu każdego z nas istnieje ścisła zależność pomiędzy
przeszłością, teraźniejszością a przyszłością. Rozeznawanie duchowe domaga się też
stawienia czoła wszystkim naszym problemom. Przystępując do rozeznania duchowego,
winniśmy być świadomi, iż sami możemy się mylić w odczytywaniu naszych odczuć
i emocji. Może w nas istnieć rozdźwięk pomiędzy motywacjami, jakie deklarujemy, a tymi,
które w nas naprawdę działają.

Bez uświadomienia sobie wszystkich naszych emocji, które w nas działają oraz bez nabrania
dystansu do nich, nie można dokonywać rozeznawania. Nieuświadomione reakcje uczuciowe
byłyby dla nas przeszkodą w odczytaniu duchowych poruszeń i pragnień.

Rozeznawanie duchowe jest analizą duchową, ale zawsze bardzo ściśle łączy się z naszą
emocjonalnością. Uczucia są nie tylko elementami naszego życia psychicznego, ale także
istotnymi elementami życia duchowego.
Otwartość i szczerość w poznawaniu naszych emocji jest jakimś wstępnym krokiem do
przyjęcia woli Bożej. Jeżeli brakowałoby nam zgody na naszą ludzką słabość, na ludzkie
ograniczenia, tym samym istniałaby w nas pewna niezdolność do przyjęcia woli Bożej.

Pierwszym krokiem do rzeczywistego przyjęcia woli Bożej jest przyjęcie siebie samego,
swojego życia, takim jakie ono jest w danej chwili. Jeżeli bylibyśmy bardzo zniewoleni
własnymi problemami, wówczas nie moglibyśmy dokonywać rozeznania duchowego,
ponieważ nie mielibyśmy potrzebnej nam wolności wewnętrznej dla przyjęcia woli Bożej.

Zgoda na siebie i swoją ludzką sytuację oznacza jednocześnie odejście od siebie. To właśnie
odejście od siebie jest warunkiem przyjęcia Boga i Jego woli. Jeżeli ludzkie problemy
w rozeznaniu duchowym zostałyby pominięte, zaniedbane lub zlekceważone, wówczas
ryzykowalibyśmy kształtowanie w sobie duchowości bez ciała, nie–ludzkiej, oderwanej od
ludzkiej osoby, ryzykowalibyśmy rozwijanie w nas iluzji.

Rozeznawanie duchowe wymaga także pewnego uspokojenia wewnętrznego. Jeżeli


znajdowalibyśmy się w stanie jakiegoś zniechęcenia, depresji, smutku, wielkiego strapienia
duchowego, nie posiadając jednocześnie należytego dystansu do tych uczuć, wówczas
winniśmy uzbroić się w cierpliwość. Trzeba by poczekać na bardziej stosowny czas dla
rozeznania duchowego i podjęcia decyzji.

Aby stan smutku, zniechęcenia mógł stać się znakiem czasu w szukaniu woli Bożej, winien
zostać przezwyciężony. Życie pod wpływem strapienia stanowi przeszkodę dla rozeznawania
duchowego. Uniemożliwia bowiem obiektywne widzenie siebie oraz sytuacji, w jakiej się
znajdujemy.

Pośród wielu uwarunkowań rozeznania duchowego trzeba zwrócić także uwagę na zdrowie.
Nie możemy dokonywać rozeznania, zwłaszcza jeżeli chodzi o ważne decyzje, w jakimś
wielkim zmęczeniu psychicznym czy wyczerpaniu fizycznym.

2. Zweryfikować wymiar duchowy

Nie możemy też dokonywać rozeznania duchowego, jeżeli nie ma w nas rzeczywistego życia
duchowego. Bez mocnych fundamentów życia duchowego w szukaniu, rozeznawaniu
i pełnieniu woli Bożej łatwo ulegamy iluzji. Im pełniejsze i głębsze jest życie duchowe, tym
pełniejsza możliwość poznania woli Boga. Jakość życia duchowego gwarantuje jakość
rozeznawania duchowego.

Gdybyśmy nie szukali Boga i pełnienia Jego woli, ale tylko siebie samych, to próba
rozeznania duchowego byłaby pewną pomyłką. Nawet gdybyśmy znaleźli wolę Bożą, np.
w decyzji przełożonego, to i tak jej nie przyjmiemy. Ogarnie nas raczej wewnętrzna irytacja,
zniechęcenie i smutek. Nie będzie to jednak smutek dla wzrostu duchowego. Smutek
ewangelicznego bogatego młodzieńca nie zbliżył go do Jezusa, ale wręcz przeciwnie —
oddalił go od Niego.
Wejście w rozeznawanie duchowe wymaga od nas rzeczywistego pragnienia i otwartości na
wolę Bożą. Nie chodzi jednak o otwartość deklaratywną, otwartość we własnych
subiektywnych odczuciach. Rozeznawanie duchowe, szukanie i znajdowanie woli Bożej
rozpoczyna się od zakwestionowania tego, czego ja chcę i pragnę moją tylko ludzką wolą.
Rozeznanie duchowe stawia nam pytania: Czy moje pragnienia i plany kierują się wolą Bożą,
czy tylko tym, co jest we mnie? Czy wzrasta we mnie pragnienie dostosowywania mojego
życia do woli Bożej? Czy pragnę oddać moje życie w ręce Boga, aby wszystko było zgodne
z Jego wolą? Czy nie stawiam Panu Bogu warunków w przyjmowaniu Jego woli?

Ta właśnie zdolność do kwestionowania siebie jest jednym ze znaków gotowości do


dokonywania rzeczywistego rozeznawania duchowego. W rozeznawaniu duchowym nie
chodzi bowiem najpierw o zewnętrzną, jakby techniczną aplikację pewnej metody, ale
o proces wewnętrznego nawrócenia dokonujący się w ludzkim sercu. Jednym z ważnych
kryteriów rzeczywistego pragnienia szukania woli Bożej jest także zdolność człowieka do
modlitwy przedłużonej; zdolność do trwania przed Bogiem i wsłuchiwania się w Jego
natchnienia.

3. Przyjęcie pomocy Kościoła

Podkreślmy z pewnym naciskiem rolę kierownictwa duchowego w rozeznawaniu woli Bożej.


Nie chodzi jednak najpierw o dobre rady roztropnego i doświadczonego człowieka.
W rozeznawaniu duchowym kierownik duchowy pełni najpierw rolę świadka, który
przygląda się i rozeznaje osobistą pracę penitenta. Odwołując się do oceny swojego
sumienia, kierownik duchowy potwierdza owoce osobistego rozeznania. Czyni to nie we
własnym imieniu, ale w imieniu Kościoła. Wierzymy, iż Duch Święty angażuje się poprzez
autentyczne kierownictwo duchowe, aby potwierdzić szukanie i pełnienie woli Bożej.

Wrażliwość na Boga tak u kierownika jak i u penitenta sprawia, iż wspólnie odkrywają wolę
Bożą. Odkryć mogą wspólnie, ale podjąć decyzję pełnienia woli Bożej może tylko sam
zainteresowany. Wyraźne namawianie i popychanie penitenta do podjęcia decyzji, zwłaszcza
wówczas, gdy czuje się bardzo niepewny i zagubiony, jest zawsze pewnym nadużyciem.

Im silniejszy byłby nacisk psychiczny, tym większe byłoby nadużycie. Dotyczy to zwłaszcza
takich decyzji, których nie można odwołać, np. zawarcie małżeństwa, przyjęcie święceń
kapłańskich, złożenie ślubów zakonnych, itp. Chwilowe uspokojenie człowieka niepewnego
siebie, który pod czyimś naciskiem wreszcie podjął decyzję, może być bardzo zwodnicze.
Nierozwiązane problemy i zagubienie zwykle wracają jak bumerang, nawet po kilku latach,
nieraz z jeszcze większą siłą.

Dlaczego potrzebujemy pomocy kierownika duchowego w szukaniu woli Bożej? Ponieważ


zamknięci w sobie łatwo ulegamy iluzji własnych namiętności i złego ducha działającego
w nich. Działanie naszych namiętności i złego ducha działającego w nich, jeżeli ma być
skutecznie pokonane, winno być ujawnione przed Kościołem: przed spowiednikiem,
kierownikiem duchowym lub — jak mówi św. Ignacy — jakąś osobą duchowną, która zna
podstępy złego ducha. Otwartość przed Kościołem pozwala nam jasno widzieć naszą
sytuację. Św. Ignacy mocno wierzył, że w szczerości człowieka przed przedstawicielem
Kościoła działa Pan Bóg.

Dobre kierownictwo duchowe daje nam tę wewnętrzną pewność, iż nie kierujemy się jakimiś
nieuporządkowanymi i nieświadomymi motywami wewnętrznymi, ale pragnieniem szukania
i pełnienia woli Bożej. Podstępy i namowy, które zły duch chce i pragnie, żeby zostały
przyjęte i zachowane w tajemnicy, są zawsze przeciwne woli Bożej, chociaż wydają się być
często do niej podobne.

4. Metoda rozeznawania duchowego

Rozeznawanie duchowe jest pewną funkcją życia duchowego, istniejącą obok innych funkcji,
np. słuchania Słowa Bożego. Dzięki tym funkcjom życie duchowe człowieka staje się
przejrzyste i może się rozwijać. Możemy wzrastać duchowo, możemy wzrastać w miłości
i wolności tylko wówczas, kiedy jasno widzimy (nie tylko rozumem, ale przede wszystkim
sercem). Uporządkowane — jasne widzenie otwiera drogę do uporządkowanego, jasnego
działania. Nie możemy działać w sposób uporządkowany, po Bożemu, jeżeli nie oglądamy
całej rzeczywistości w sposób uporządkowany — zgodny z wolą Bożą.

Widzenie duchowe jest kontemplacją, zaś działanie, konkretne zaangażowanie życiowe,


wcielaniem w życie owoców kontemplacji. Pomiędzy widzeniem duchowym, czyli
kontemplacją a działaniem, czyli zaangażowaniem życiowym leży właśnie rozeznawanie
duchowe.

Rozeznawanie duchowe zapewnia życiu duchowemu stałość i wierność. Nie możemy być
wierni Bogu bez rozeznawania duchowego. Wierność wymaga nasłuchiwania Boga, który
objawia nam swoją wolę.

Trzeba mieć jednak świadomość, że rozeznawanie duchowe nie polega na mechanicznym


stosowaniu jakiejś metody. Mechaniczne stosowanie metody nie rozwiąże nigdy naszych
osobistych problemów. Rozeznawanie duchowe, szukanie i znajdowanie woli Bożej jest
doświadczeniem wewnętrznego nawrócenia w tych okolicznościach i warunkach, w jakich
stawia nas sam Pan Bóg.

Rozeznawanie duchowe nie może też być jakąś spontaniczną, odruchową oceną ludzkich
sytuacji; oceną nieustannie improwizowaną. Rozeznanie duchowe tworzy pewien proces.
Proces ten winien być dobrze przygotowany. Przygotowanie to jest konieczne zarówno
wtedy, gdy chodzi o ważne i wielkie decyzje życiowe, jak również wówczas, kiedy chodzi
o codzienne, zdawać by się mogło małe decyzje. Te małe decyzje są nieraz bardzo ważne dla
życia duchowego. Nasze życie duchowe składa się zwykle z takich właśnie codziennych
małych decyzji.

Podobnie jak nie można się modlić bez przyjęcia jakiejś choćby najprostszej metody
modlitwy, tak też nie można dokonywać rozeznania duchowego bez określonej metody.
A oto pewna propozycja metody indywidualnego rozeznawania duchowego. Może być ona
dostosowywana do osobistych potrzeb i możliwości każdego z nas.

a) Pierwszy ważny etap rozeznania duchowego to zbieranie informacji. Przed przystąpieniem


do rozeznawania duchowego w jakiejś sprawie, trzeba najpierw zebrać wszystkie informacje
mogące w nim odgrywać jakąś rolę. Jeżeli nie ma wszystkich informacji koniecznych do
podjęcia decyzji, wówczas decyzja zawsze będzie w jakiś sposób przypadkowa.

Poprzez osobistą refleksję, modlitwę, skupienie trzeba samemu popatrzeć na rozeznawaną


sprawę z różnych punktów widzenia. Nieraz trzeba uwzględnić całą dotychczasową historię
życia oraz wszystko to, co z niej się wynosi: stopień dojrzałości ludzkiej, życie duchowe,
zranienia, lęki. Trzeba umieć dostrzec, jaką rolę w decyzji będą odgrywały nasze cechy
charakteru, przyzwyczajenia, słabości i wady itd. Zbieranie informacji polega także na
umiejętności przewidywania trudności, które możemy spotkać w realizacji decyzji.

Zbieranie informacji jest to ludzka praca, w której praca Ducha Świętego nie jest nieobecna.
Jeżeli brakowałoby nam podstawowych informacji o naszej sytuacji życiowej,
uwarunkowaniach wynikających z naszej historii życia czy też informacji o powołaniu, które
pragniemy realizować, wówczas ryzykowalibyśmy podejmowanie z własnej winy
fałszywych decyzji. Zbieranie informacji wymaga nieraz wielkiego trudu, ale jest to cena,
jaką trzeba zapłacić za dobre decyzje życiowe.

b) Drugi ważny etap, element rozeznania duchowego to osobista modlitwa i refleksja nad
decyzją. W rozeznawaniu duchowym modlitwa i osobista refleksja winny iść w parze. Są one
konieczne. Rozeznawanie polega między innymi na zadawaniu sobie pytania: Jakie są racje,
aby przyjąć i realizować rodzące się we mnie pragnienie — natchnienie? Jakie mogą być
racje, aby je odrzucić?

Modlitwa nie służy tylko temu, aby przeżuwać racje zdobyte poprzez ludzkie rozumowanie.
W czasie modlitwy możemy otrzymywać nowe racje — nowe motywacje, które przychodzą
jako owoc działania Ducha Świętego w nas. Modlitwa może rozjaśniać to, co dla nas
w czasie ludzkiego rozważania pozostaje może niejasne i dwuznaczne. Racje za i racje
przeciw jakiejś decyzji lub wyborowi nie mają być przejawem potrzeb czysto ludzkich,
nieuporządkowanych pragnień i uczuć. Nasze najgłębsze motywacje wyboru winny wyrażać
pragnienie szukania i znalezienia woli Boga.

W rozeznaniu duchowym nawet to, co wydaje się być oczywiste i po ludzku jasne, winno być
przez nas zakwestionowane i poddane próbie. Być może po rozeznaniu decyzja będzie taka
sama jak przed rozeznaniem. W szukaniu woli Bożej liczy się nie tylko sama decyzja, ale
także motywacje, dla których bywa ona podjęta. Już przez samo zakwestionowanie
istniejących decyzji i ich motywacji, zostają one pogłębione. I chociaż decyzja nie musi się
zmienić, to jednak może zostać ona oczyszczona z jakichś nieuporządkowanych ludzkich
potrzeb.
c) Trzeci ważny element rozeznania duchowego, to analiza wewnętrznych poruszeń.
Modlitwie i refleksji winna towarzyszyć analiza naszych stanów duchowych. Rozeznanie
uczuć, które nam towarzyszą, jest jednym z podstawowych kryteriów dla poznania
autentyczności naszych pragnień, poruszeń i wezwań. Aby podjąć dobrą decyzję, trzeba mieć
świadomość swoich uczuć: z jakich źródeł one w nas pochodzą i do jakich celów prowadzą.
Przypomnijmy, iż ogromną pomocą w analizowaniu naszych uczuć jest zawsze
wypowiadanie ich przed kierownikiem duchowym.

Analiza poruszeń wewnętrznych jest pracą, w którą angażuje się zarówno nasza ludzka
emocjonalność jak i nasza duchowość.

d) Czwarty element rozeznania duchowego to podjęcie decyzji. Podjęcie decyzji jest zawsze
zaangażowaniem się wobec Boga i przed Bogiem. Chociaż ja sam moją wolnością
podejmuję decyzję, to jednak w pewnym sensie nie jest to mój wybór, ale wybór Boga dla
mnie, Jego wola dla mojego życia.

W naszej decyzji spotykają się w jakiś tajemniczy sposób nasze zaangażowanie i nasza
osobista wolność z działaniem Pana Boga w nas. Dobra decyzja sprowadza się zawsze do
spotkania woli Boga z wolą człowieka, spotkania wolności człowieka z wolnością Pana
Boga.

To, co Pan Bóg chce i pragnie dla nas, nie jest podyktowane jakimś kaprysem, ale wypływa
z Jego pragnienia większego dobra dla człowieka.

Wiele naszych decyzji może być po ludzku bardzo trudnych. Możemy mieć świadomość, że
to, na co się decydujemy, jest bolesne. Możemy jednak wewnętrznie doświadczać, iż nie
możemy zdecydować inaczej, ponieważ wiemy, że tak właśnie chce Bóg.

Jeżeli decyzje są podejmowane z wielką uczciwością wewnętrzną, to wraz z trudem i bólem


decyzji, z czasem przychodzi pokój. Pokój ten nie jest błogim odpoczynkiem, ale
doświadczeniem miłości Pana Boga. Cały proces rozeznawania duchowego —
podejmowania decyzji wieńczymy ofiarowaniem naszego wyboru Panu Bogu.

e) Wiele naszych decyzji, odnoszących się do działania apostolskiego, życia wspólnotowego,


rodzinnego winno znaleźć potwierdzenie w decyzji przedstawiciela Kościoła: w decyzji
przełożonego, kierownika duchowego, proboszcza, biskupa itp. Osobiste rozeznanie
duchowe jest zawsze dla przedstawiciela Kościoła pomocą w jego rozeznawaniu woli Bożej.

Podjęta decyzja nie polega na programowaniu maszyny. Gdyby decyzja nie potwierdzała się
w życiu, to trzeba by od nowa rozeznać jej słuszność. Człowiek może się pomylić w  swoim
wyborze.

Błędy w rozeznawaniu nie są jednak stratą czasu i energii ludzkich. W ten sposób nabieramy
stopniowo doświadczenia w rozeznawaniu duchowym. Osobiste doświadczenie będzie także
punktem wyjścia w pomocy w rozeznawaniu, jakiej będziemy udzielać innym.
Ale, co robić, kiedy dojdziemy do przekonania, iż w jakiejś ważnej decyzji kierowaliśmy się
nieczystymi motywami, np. lękami o siebie, wygodnictwem czy niezdrowymi ambicjami?

W takiej sytuacji św. Ignacy radzi: żeby ten, co dokonał wyboru w sposób nienależyty
i nieuporządkowany, tj. nie bez wpływu uczuć i przywiązań nieuporządkowanych, żeby
żałował za to i starał się wieść życie dobre w ramach tego swego wyboru (ĆD, 172).

Rozważanie błędów popełnionych w przeszłości, poddawanie się niesmakowi,


podtrzymywanie żalu i pretensji do siebie lub innych osób, jest działaniem bezpłodnym
i jałowym. Takie postępowanie nie odmieni sytuacji człowieka. Św. Ignacy zachęca do
wyrażenia żalu wobec Boga. Zachęca także do modlitwy o akceptację przyjętego wyboru.

Zdarza się, że pod wpływem przeżywanych trudności w obranym stanie życia, wracamy
(nieraz wprost obsesyjnie) do myśli, iż byłoby lepiej, gdybyśmy wybrali inną drogę życia.
Takie myśli są nierzadko pokusą ucieczki od trudności życia związanych ze swoim stanem,
którego już odmienić nie można.

5. Zaangażowanie i czas

Rozeznawanie duchowe, szukanie i znajdowanie woli Bożej nie może ograniczyć się do
pojedynczych decyzji w ważnych chwilach życia, ale winno być pewnym procesem
dokonującym się w życiu duchowym. Decyzje podejmowane w przełomowych momentach
życia osobistego powinny być naturalną konsekwencją nieustannego szukania woli Bożej we
wszystkich doświadczeniach życiowych. Oczywiście tak rozumiane rozeznawanie wymaga
od człowieka ogromnego wewnętrznego zaangażowania i czasu.

Najpierw zaangażowania. Uczeń Jezusa winien nieustannie mobilizować się do szukania


Boga i Jego woli poprzez środki ludzkie i duchowe, jakie posiada do swojej dyspozycji:
modlitwę osobistą, refleksję, kierownictwo duchowe czy też inne duchowe rozmowy.

Rozeznanie duchowe wymaga także czasu. Bóg dał nam czas na szukanie, rozeznawanie
i pełnienie swojej woli. My winniśmy ofiarować sobie cierpliwość. Dzieła Boże dokonują się
w czasie określonym przez Niego. Czas Boga jest zawsze dostosowany do czasu człowieka
— do jego wzrostu wewnętrznego. Pan Bóg nie stworzył wszystkiego w ostatecznym,
ukończonym i nienagannym stanie, ale dał nam moc wzrastania i czas do wzrastania.

Być stworzeniem na ziemi, to wejść w czas — w dojrzewanie dokonujące się w czasie. Życie
duchowe człowieka ma swój rytm. Trzeba ten rytm uszanować i wejść w niego w wolności.
W szukaniu woli Bożej trzeba jasno rozróżniać duchowe pragnienia od pragnień ludzkiej
pożądliwości, która natychmiast chce wszystko rozwiązać tylko dlatego, iż nie jest w  stanie
zgodzić się na własną słabość i na trud walki z nią związany.

Zauważmy także, iż rozeznawania duchowego nie można utożsamiać z oceną wynikającą


z ludzkiej roztropności. Szukanie i znajdowanie woli Bożej choć liczy się z ludzką
roztropnością, to jednak nie ogranicza się do niej.
W rozeznawaniu chodzi przede wszystkim o szukanie samego Boga i Jego woli. Nierzadko
rozeznanie duchowe przekracza ludzką roztropność, ponieważ Bóg powołuje człowieka także
do dokonywania dzieł, które wydają się być głupstwem dla mędrców tego świata: Skoro
bowiem świat przez mądrość nie poznał Boga w mądrości Bożej, spodobało się Bogu przez
głupstwo głoszenia słowa zbawić wierzących (1 Kor 1,21).

Rozeznawanie duchowe jest wyrazem dorastania do dojrzałej wiary. Rozeznanie wśród tylu
różnych głosów głosu Boga, wymaga od nas dojrzałości ludzkiej i duchowej. Tylko ten, kto
wiernie i wytrwale wsłuchuje się w Słowo Boże, kto ciągle szuka Boga, będzie zdolny
rozpoznać działanie i wolę Boga w swoim życiu.

XXIV. DROGA ŻYCIA MAŁŻEŃSKIEGO

Miłość w życiu człowieka może realizować się zarówno poprzez małżeństwo, jak poprzez
celibat. Wybór stanu życia jest jednym z najważniejszych wyborów człowieka. Celem
drugiego tygodnia Ćwiczeń duchownych, szczególnie dla ludzi młodych, jest między innymi
przygotowanie się do podjęcia dojrzałej decyzji w sprawie wyboru stanu życia. Dla ludzi zaś,
którzy dokonali takiego wyboru, drugi tydzień może być okazją do reformy w zakresie
realizacji swojego stanu życia.

1. Miłość aż do śmierci

Miłość małżeńska jest wielką naturalną potrzebą człowieka. Nigdy nie da się jej zastąpić
najsilniejszymi i najpiękniejszymi przyjaźniami. W żadnej bowiem przyjaźni nie ma
całkowitego oddania się ani wyłączności, które cechują miłość narzeczeńską i małżeńską.

Do zbudowania dojrzałej więzi narzeczeńskiej i małżeńskiej potrzeba dobrej znajomości


siebie i osoby kochanej, potrzeba też dobrej znajomości praw, którymi się rządzi męskość
i kobiecość. Bardzo wiele trudności przeżywanych najpierw przez narzeczonych, a później
małżonków wynika nierzadko z braku zrozumienia wzajemnych odniesień do siebie: swoich
wzajemnych potrzeb, pragnień i oczekiwań. Chodzi o potrzeby i pragnienia na wszystkich
płaszczyznach: duchowej, uczuciowej i fizycznej.

Nie jesteśmy w stanie omówić tutaj wszystkich problemów dotyczących życia


narzeczeńskiego, małżeńskiego i rodzinnego. Napisano na ten temat wiele dobrych książek.
Możemy z nich skorzystać. Chcemy jedynie podkreślić, że poznanie praw i potrzeb, którymi
rządzi się własna emocjonalność i emocjonalność osoby kochanej, jest jakimś podstawowym
obowiązkiem dla obu stron.

Tylko znając dobrze siebie i drugiego można świadomie i z przekonaniem powiedzieć:


ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską aż do śmierci. Wyrażenie aż do śmierci
zakreśla nie tylko fizyczny czas miłości, tzn. śmierć fizyczną. Wyrażenie aż do śmierci
oznacza także śmierć duchową, czyli całkowite zaparcie się siebie dla osoby kochanej na
wzór Chrystusa. Małżonkowie mają się kochać tak, jak Chrystus nas umiłował.

Ludzie przygotowujący się do życia w małżeństwie winni kształtować w sobie zdolność


rozumienia i przeżywania w sobie uczuć, pragnień i potrzeb drugiego. Tylko wówczas
małżeństwo może być związkiem stałym i szczęśliwym.

Rozumienie drugiego, współ–odczuwanie wymaga od nas pewnej dojrzałości emocjonalnej


i duchowej; wymaga też nabierania dystansu do siebie: do swoich pragnień i potrzeb oraz
zdolności ponoszenia ofiar na rzecz osoby kochanej.

Miarą autentycznej miłości pomiędzy narzeczonymi czy małżonkami jest nie tylko
doświadczenie zauroczenia emocjonalnego, ale także gotowość umierania dla siebie, dla
swoich potrzeb i pragnień, by móc pełniej żyć dla drugiego. Prawdziwa miłość wymaga
współ–odczuwania z kochaną osobą. Doświadczenie pokazuje niezbicie, iż zakochanie jest
uczuciem zmiennym i niestałym. Budowanie związku małżeńskiego tylko na zakochaniu nie
gwarantuje mu żadnej trwałości.

2. Małżeństwo drogą do Boga

Jeżeli usiłujemy kochać innych ofiarnie i z całym oddaniem, szybko dochodzimy do granic
naszych możliwości. Granice te zakreślają między innymi zmienność nastrojów i uczuć,
osobiste zranienia nabyte w ciągu życia, nasz egoizm i inne słabości. Dość szybko
odkrywamy w nas jakąś fundamentalną niezdolność do całkowitego oddania się w miłości;
odkrywamy ją szczególnie wówczas, kiedy nie spotykamy się z pełną wzajemnością.

Uświadamiając sobie tę naszą niezdolność, doświadczamy potrzeby otwarcia się na Kogoś


większego; na Kogoś kto mógłby nas uzdolnić do pełnej miłości. Prawdziwe trwanie w Bogu
gwarantuje nam dopiero prawdziwe trwanie w miłości. Sam Bóg jest bowiem źródłem każdej
autentycznej miłości.

Dotykanie granic ludzkiej miłości prowadzi nas często do rozczarowania miłością kochanej
osoby, z którą wiązaliśmy nadzieje na pełne szczęście. Jest to doświadczenie bardzo bolesne.

Trudno pogodzić się z faktem, iż człowiek, którego kocham, nie może do końca spełnić
moich pragnień i oczekiwań. Ale bolesne jest i to, że ja sam nie mogę zrealizować
wszystkich pragnień i potrzeb osoby, która mnie kocha.

Właśnie bolesne doświadczenie ma jednak swoje ogromne znaczenie dla małżonków. Dzięki
niemu mogą odkryć ograniczoność ludzkiej miłości oraz potrzebę otwarcia się na
nieskończoną Miłość — miłość samego Boga. Angielski myśliciel, C. S. Lewis stwierdza, że
przyrodzone miłości nie mogą osiągnąć zbawienia o własnych siłach.
Tak więc z jednej strony doświadczenie Boga prowadzi małżonków do pełniejszej miłości
małżeńskiej, z drugiej zaś strony doświadczenie ich wzajemnej miłości małżeńskiej otwiera
ich na Boską miłość.

Małżonkowie żyjący prawdziwą miłością, w miarę wewnętrznego duchowego rozwoju,


dochodzą do przekonania, że ponad troskę o wypełnienie ich wzajemnych pragnień winni
razem starać się wypełniać pragnienia Boga.

Bóg, który jest źródłem i gwarantem ludzkiej miłości, wzywa małżonków, aby razem zdążali
do Niego. Według Bożego zamiaru, małżeństwo stanowi drogę do Boga. Dążenie do Boga
i do pełnienia Jego woli dokonuje się w życiu małżeńskim poprzez wzajemne oddanie się
sobie. Żona szuka Boga nie tylko wspólnie ze swoim mężem, ale także w swoim mężu.
I odwrotnie. Mąż szuka Pana Boga nie tylko razem ze swoją żoną, ale także w swojej żonie.
Im prawdziwsza jest ich miłość, tym pełniej i głębiej prowadzi ich ona do miłości Boga
odkrywanego w sobie nawzajem.

Małżeństwo to jedyny związek międzyludzki, który został przez Boga uświęcony


sakramentalnym znakiem: sakramentem małżeństwa. Poprzez sakrament małżeństwa Bóg
wyraża swoje pragnienie, by małżonkowie, złączeni wspólną miłością, zdążali do Niego
razem. Mąż dany jest żonie jako towarzysz i pomocnik w drodze do Boga, tak samo żona jest
dana mężowi jako pomoc w szukaniu Stwórcy. Szukanie Boga i wypełnianie Jego pragnień
dokonuje się w życiu małżonków poprzez ich życie wspólne.

To wspólne zmierzanie do Boga winno wyrażać się również w konkretnych znakach.


Z pewnością jednym z takich znaków ich małżeńskiej wierności Bogu może być wspólna
modlitwa. Jeżeli małżonkowie wspólnie żyją, wspólnie się martwią, cieszą, smucą, cierpią, to
przecież jest rzeczą bardzo naturalną, że także wspólnie się modlą. Wspólnota modlitwy
może złączyć ich bardziej niż jakiekolwiek inne wspólne doświadczenie. Wewnętrzna
kruchość człowieka sprawia, że nawet najbardziej kochający się ludzie łatwo ranią siebie
nawzajem. Nieporozumienia, konflikty, różnice zdań są codziennym chlebem najbardziej
udanych małżonków. Modlitwa jest w takich momentach wzajemnym zaproszeniem do
przebaczenia, jedności i zgody.

Ale co robić, kiedy dostrzega się pewną rozbieżność małżonków w poglądach i w postawie
w sprawach religijnych? Co robić, kiedy mąż nie akceptuje religijności żony czy też
odwrotnie?

Z pewnością małżonkowie nie mogą zmuszać siebie do wykonywania praktyk, które byłyby
sprzeczne z ich sumieniem. Każdy człowiek odpowiada sam, i tylko sam, przed Bogiem.
Nawet najbardziej kochający się małżonkowie nie mogą siebie zastępować i wyręczać
w odpowiedzialności wobec własnego sumienia. Każdy człowiek umiera sam i sam staje
przed Bogiem.

Ale nawet wówczas, kiedy istnieją rozbieżności religijne, nie oznacza to, iż małżonkowie
przestają kroczyć do Boga razem. Św. Paweł pisze, że mąż niewierzący uświęca się dzięki
swojej żonie, a niewierząca żona osiąga świętość przez wierzącego męża (por. 1 Kor 7, 12–
14).

3. Płodność apostolskim wymiarem małżeństwa

Wzajemne oddanie się sobie staje się w małżeństwie źródłem nowego życia. Nowe życie
rodzi się jako owoc miłości i staje się nieustannym świadkiem wzajemnej miłości. Płodność
fizyczna ma swój głęboki sens tylko wówczas, kiedy łączy się z płodnością psychiczną
i duchową.

Płodność fizyczna przypadkowa i niechciana może stać się źródłem wielu cierpień i zranień.
Jest to cierpienie nie tylko dla samych rodziców, ale przede wszystkim dla ich dziecka.
W psychologii rozwojowej podkreśla się, że zaburzenia w rozwoju dzieci i młodzieży mają
swoje źródło w braku miłości i bezpieczeństwa w rodzinie. Dziecko uczy się kochać i cenić
swoje życie poprzez uczestnictwo we wzajemnej miłości swoich rodziców. Dziecko uczy się
trudzić i ponosić ofiary dla drugich, naśladując wzajemne trudzenie się i ofiarność swoich
rodziców.

Trzeba podkreślić wagę wspólnej miłości obu rodziców do dziecka. Miłość do dziecka ojca
i matki, którzy żyją w konflikcie pomiędzy sobą, nie tylko nie zaspokaja jego potrzeby
miłości i bezpieczeństwa, ale niekiedy może nawet głęboko je ranić. Ma to miejsce
szczególnie wówczas, kiedy rodzice skłóceni ze sobą rywalizują o uczucia dziecka. Rodzice
wychowują swoje dzieci przede wszystkim poprzez wzajemną miłość. Ona staje się dla
dziecka świadectwem prawdziwej miłości i miejscem wzrostu w miłości. Na tym polega
apostolski wymiar miłości małżeńskiej.

Dziecko potrzebuje wzajemnej miłości rodziców nie tylko w okresie dzieciństwa, ale także
w okresach późniejszych, zwłaszcza w okresie dorastania i młodości. Młody człowiek
z niemałym trudem szuka autentycznych wartości. Przechodzi różne wewnętrzne kryzysy,
nierzadko także załamania. We wzajemnej miłości rodziców może odnaleźć dla siebie mocne
oparcie. Z pomocą ich miłości może stawić czoła wszystkim niebezpieczeństwom
związanym z trudnym okresem życia.

Podkreślana przez młodego człowieka potrzeba niezależności wyraża nie tyle chęć
rzeczywistego oderwania się od miłości rodziców, ale raczej potrzebę samodzielnego
potwierdzenia się w życiu. Potwierdzenie to dokonuje się poprzez nawiązywanie nowych
pozarodzinnych relacji.

W miarę dorastania zależność dziecka od rodziców winna przekształcać się stopniowo


w coraz bardziej samodzielne i odpowiedzialne decydowanie o sobie. Władza rodziców nad
dzieckiem winna przeradzać się w dobrze rozumiane partnerstwo. Jeżeli relacje pomiędzy
samymi rodzicami ulegają zakłóceniom, to zawsze w jakiś sposób cierpią na tym także
relacje pomiędzy dziećmi a rodzicami.
Poprzez wzajemną miłość rodzice przekazują dziecku nie tylko ludzkie wartości, ale także
uczą je postawy głębokiego zaufania i powierzania się Bogu. Wzajemna miłość rodziców jest
pierwszym fundamentem prawdziwej miłości człowieka do Boga. Zranienie w zaufaniu do
własnych rodziców rzuca cień na zaufanie człowieka do Boga. Sam Bóg objawiając swoją
miłość do człowieka odwołuje się do ludzkiej miłości, zwłaszcza do miłości rodzicielskiej.
Biblia wiele razy mówi, że Bóg kocha nas jak matka i jak ojciec. Jezus każe nam nazywać
Boga naszym Ojcem.

Kochający się wzajemnie rodzice dają dzieciom nie tylko świadectwo miłości ludzkiej, ale
także świadectwo miłości samego Boga: są oni dla dziecka obrazem miłości Boga. W taki
oto sposób realizują się w ich życiu słowa Księgi Rodzaju: stworzył Bóg człowieka na swój
obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę (Rdz 1, 27).

XXV. POWOŁANIE DO CELIBATU

1. Bezżenni dla Królestwa niebieskiego

Powołanie człowieka do życia w miłości realizuje się nie tylko w małżeństwie, ale także
w celibacie, czyli w stanie bezżennym. Celibat można określić jako formę miłości, która
wyklucza jednak miłość erotyczną i seksualną.

Jeżeli człowiek rezygnuje z tej tak bardzo naturalnej formy kochania, jaką jest małżeństwo,
to jego decyzja może być usprawiedliwiona tylko ze względu na miłość pełniejszą. Czystość
rodzi się nie z braku miłości, ale z nadmiaru miłości — mówi Rabindranath Tagore. Życie
w celibacie nie może być wyrazem egoizmu człowieka, który boi się trudów życia
małżeńskiego i rodzinnego.

Celibat obrany jako pełniejsza forma kochania jest charyzmatem, jest darem samego Boga,
jest powołaniem. Nie wszystkim ten charyzmat jest dany. Jezus powie, że są tacy bezżenni,
którzy dla Królestwa niebieskiego sami zostali bezżenni. Kto może pojąć, niech pojmuje (Mt
19, 12). Celibat sam w sobie, jako stan bezżenności, jest rezygnacją z ludzkiej miłości
małżeńskiej i rodzicielskiej. Jest więc pewnym brakiem. Jego wartość wypływa przede
wszystkim z motywacji, dla której zostaje wybrany: dla Królestwa niebieskiego.

Aby żyć autentycznie celibatem, nie wystarczy przyjąć go tylko jako warunku koniecznego
do kapłaństwa czy życia zakonnego. Kapłan, kleryk, osoba zakonna winni odkryć w celibacie
wartość, której pragną ze względu na Królestwo Boże. Jeżeli celibat przyjmuje się tylko jako
konieczność życiową, wówczas w sytuacji trudności łatwo dochodzi do niewierności.
Niewierność w celibacie wypływa zwykle z braku głębszej motywacji w przyjęciu tego
stanu. Tylko silna motywacja religijna daje człowiekowi możliwość stawiania czoła
nieustannie odradzającym się pragnieniom związanym z miłością erotyczną i seksualną.

2. Samotność w celibacie

Z celibatem w sposób nierozłączny wiąże się samotność. Nieraz bywa ona bardzo bolesna.
Ale właśnie ta bolesna samotność może stać się miejscem szczególnego spotkania człowieka
z Bogiem.

O ile dla małżonków szczególnym miejscem spotkania z Bogiem jest ich miłość małżeńska
i rodzicielska, to dla człowieka żyjącego w celibacie tym szczególnym miejscem jest właśnie
wewnętrzna samotność. Celibat ma bowiem wartość wówczas, kiedy w pustą przestrzeń, jaka
powstaje po rezygnacji z zawarcia małżeństwa, człowiek wprowadza Boga: Człowiek
bezżenny troszczy się o sprawy Pana, o to, jak by się przypodobać Panu — mówi św. Paweł
(1 Kor 7, 32).

W celibacie dobrowolnie wyrzekamy się przynależności do jednej osoby, do jednej kobiety,


do jednego mężczyzny, aby móc należeć tylko do Boga. Kiedy dwoje ludzi mówi sobie przed
Bogiem: Biorę sobie ciebie za męża, za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość
małżeńską, to tym samym wyrażają pełne oddanie się sobie. Odtąd nic ich nie może oddzielić
aż do śmierci.

Podobnie celibat dla Królestwa niebieskiego wyraża pragnienie bezwarunkowego oddania się
Chrystusowi: aż do śmierci. To aż do śmierci w celibacie również nie oznacza tylko śmierci
fizycznej. Jest to także śmierć dla swoich potrzeb i pragnień związanych z ludzką miłością.
Dokonuje się to jednak za cenę ofiary z siebie: ukrzyżowania siebie z Chrystusem. Dawniej
dobrze wyrażał to symboliczny obrzęd nakrycia czarnym całunem osób składających
wieczystą profesję zakonną.

Wspólnota oraz mocne przyjaźnie mogą okazać się wielką pomocą w zachowaniu czystości.
Ale i one nie usuwają do końca samotności. Człowiek żyjący w celibacie winien kierować
swoimi potrzebami uczuciowymi i ofiarować je Bogu. W ten sposób samotność, nieraz
trudna, staje się szkołą miłości Boga.

3. Potrzeba rozwoju w celibacie

Celibat podjęty dobrowolnie ze względu na Królestwo Boże nie krępuje i nie zubaża miłości
człowieka. Wprost przeciwnie, czyni go bardziej wolnym. Sobór Watykański II stwierdza, że
czystość w sposób szczególny daje wolność ludzkiemu sercu, by bardziej rozgorzało miłością
do Boga.
Celibat nie niszczy jednak w człowieku naturalnych potrzeb związanych z męskością
i kobiecością. Nie eliminuje pragnienia wzajemnego dopełniania się z osobą płci odmiennej
we wszystkich płaszczyznach: duchowej, psychicznej i fizycznej.

W celibacie energie związane z ludzką seksualnością nie powinny być dławione, spychane
do podświadomości, ale świadomie akceptowane i angażowane na płaszczyźnie duchowej.
Dzięki nim człowiek może rozgorzeć pełniejszą miłością do Boga i do bliźniego.

Celibat nie został nam jednak ofiarowany jako dojrzały owoc. Jest dany raczej jako ziarno,
które podlega rozwojowi. Jest darem, który podlega nieustannemu rozwojowi. Osoba
przyjmująca ten dar, winna go pielęgnować i doskonalić. Proces doskonalenia daru czystej
miłości w celibacie domaga się ofiarnej pracy nad swoimi ludzkimi potrzebami
i pragnieniami. W ten sposób stopniowo oczyszcza się serce ludzkie (por. Dekrety XXXI
Kongregacji Generalnej Towarzystwa Jezusowego).

Celibat, będąc wartością realizowaną w ludzkiej kruchości, naznaczony jest nierzadko


ułomnością i słabością. Realizowany przez konkretnych ludzi nieraz poważnie oddala się od
ideału. Decyzja życia w celibacie dla Królestwa niebieskiego nie rozwiązuje bowiem
automatycznie wszystkich problemów związanych z emocjonalnością i seksualnością
człowieka.

Zmaganie się o oczyszczenie serca, jak pokazuje nam doświadczenie, nie zawsze jest wolne
od pewnych upadków. Człowiek żyjący w celibacie nie przestaje bowiem podlegać takim
samym pokusom, jakim podlegają inni mężczyźni i kobiety: przede wszystkim pokusie
koncentracji na sobie i ulegania swoim nieuporządkowanym potrzebom. Celibat jako dar
samego Boga jest szansą głębokiego rozwoju osobowego. Jeżeli jednak szansa ta nie zostaje
wykorzystana, zwykle staje się wielkim niebezpieczeństwem. Człowiek wówczas pogrąża się
w sobie i swoich egoistycznych pragnieniach i dążeniach.

Egoizm ten może wyrażać się między innymi w rozwijaniu pragnień i wyobrażeń
seksualnych, w nawiązywaniu więzi erotycznych, w powrocie do niedojrzałych form
autoerotyzmu. Słabość i ułomność w dziedzinie celibatu przeżywa się tym boleśniej, iż
zdarza się ona najczęściej wbrew dobrej woli i pragnieniu pełniejszego oddania się Bogu.
W przypadku trudności w celibacie nie wystarczy odwołać się tylko do własnej dobrej woli,
zwłaszcza wówczas, kiedy mają one przewlekły charakter.

4. Pomoce w zachowaniu celibatu

Pamiętając o naszej ułomności towarzyszącej nieodłącznie rozwojowi czystej miłości od


młodych lat aż do późnej starości nie możemy zapomnieć o zasadach ascetycznych
ustalonych przez Kościół. Stosowanie tych zasad wymagają dzisiaj nie mniej niż dawniej
niebezpieczeństwa grożące czystości — pisze o. P. Arrupe.
Ułomność towarzysząca rozwojowi czystej miłości nie może stać się powodem do
zniechęcenia, jak to nierzadko ma miejsce. Każda ułomność winna być traktowana jako
wyzwanie do wierniejszego korzystania z zasad ascetycznych Kościoła.

Pierwszym środkiem w rozwoju czystej miłości jest głębokie życie modlitwy. Bez zażyłej,
oblubieńczej więzi z Bogiem zachowanie i rozwój czystości staje się zadaniem
przekraczającym siły człowieka.

Doświadczenie pokazuje, iż nic poza Bogiem i Jego miłością nie może ukoić serca, które
dobrowolnie pozbawia się miłości małżeńskiej. Do dojrzałego zachowania celibatu
niewystarczająca okazuje się nawet najbardziej idealistycznie pojęta przyjaźń, miłość
bliźniego czy jakaś aktywność społeczna i duszpasterska. To właśnie dzięki więzi z Bogiem
człowiek żyjący w celibacie jest w stanie przekraczać odradzające się nieustannie pragnienia
związane z ludzką miłością.

Innym bardzo ważnym środkiem do zachowania celibatu jest kierownictwo duchowe.


W przypadku przeżywanych trudności w celibacie jest ono wprost konieczne. W okresie
przygotowania do kapłaństwa i życia zakonnego młody człowiek często nie umie jeszcze
nabierać odpowiedniego dystansu do własnych przeżyć, potrzeb i pragnień w dziedzinie
erotycznej i seksualnej. Dyskretna i szczera rozmowa z kierownikiem duchowym może
uchronić młodego człowieka przed lękami lub też iluzjami, które tak łatwo wkradają się w tę
delikatną dziedzinę ludzkiego życia.

Bardzo pomocnym środkiem w rozwoju czystej miłości od młodych lat aż do późnej starości
jest także trud wiernego wypełniania powierzonych obowiązków oraz przyjmowanie
z pokorą ciężarów, które niesie samo życie. Wymaga to niewątpliwie od nas dużej
wewnętrznej dyscypliny. Ale właśnie ta dyscyplina pozwala nam ukierunkowywać wszystkie
zasadnicze ludzkie energie ku służbie Bogu i człowiekowi.

Szczególnie ważnym środkiem do zachowania i rozwoju czystości jest pielęgnowanie życia


wspólnotowego i głębokich przyjaźni. Sobór podkreśla, że łatwiej zachować czystość, gdy
wśród członków wspólnoty kapłańskiej czy zakonnej panuje prawdziwa miłość braterska
i pielęgnuje się dobre przyjaźnie.

Przyjaźń w celibacie winna być jednak pojmowana właściwie. Nie mogą cechować ją
znamiona posesywności emocjonalnej. W przyjaźni nie należy się do jednego człowieka.
Prawdziwa przyjaźń nie jest relacją miłości wyłącznej, ale otwiera się na innych. Miłość
wyłączna w relacjach międzyludzkich zarezerwowana jest tylko dla miłości małżeńskiej.
W celibacie miłość wyłączną ofiaruje się tylko Bogu.

Człowiek żyjący w celibacie pozostaje wolny wobec wszystkich. Nikogo nie chce posiadać
wyłącznie dla siebie. Nie pozwala też nikomu się zniewolić. Jest wolny od uczuciowego
związania się z jedną osobą, aby być pełniej dla wszystkich. Może z wielką wolnością, bez
lęku i ciasnoty nawiązywać dojrzałe więzi ze wszystkimi, tak z mężczyznami jak i
z kobietami.
Kieruje się przy tym nie tylko własnymi pragnieniami i potrzebami, ale także dobrem
bliźniego. Człowiek żyjący dojrzałym celibatem wolny jest również od złudzeń, które tak
bardzo łatwo zakradają się w dziedzinę ludzkiej miłości.

Człowiek żyjący w celibacie winien być świadom najpierw swoich uczuć, jakie rodzą się
w nim w relacjach międzyludzkich. Winien jednak również rozeznawać uczucia osób, pośród
których żyje, aby nie stwarzać pozorów wiązania się z nimi i ofiarowania im swoich uczuć.
Osoby pragnące żyć w celibacie krzywdzą niekiedy innych, ponieważ nie są świadome
uczuć, jakie budzą w innych swoim niedojrzałym zachowaniem.

Stwarzanie pozorów ofiarowania komuś stałego uczucia, zwłaszcza wówczas, gdy ten ktoś
głęboko go potrzebuje, może być nieświadomym, ale bardzo bolesnym ranieniem drugiego.
Zawód i niespełnianie oczekiwań staje się wówczas źródłem wielkiego nieraz cierpienia.
Stąd też osobie żyjącej w celibacie potrzeba ogromnej przejrzystości we wszystkich relacjach
przyjaźni, aby nie stwarzać złudnych oczekiwań zarówno u siebie jak i u innych.

Ażeby żyć sam na sam z Bogiem w celibacie — pisze T. Merton — musisz naprawdę umieć
żyć w samotności. A nie zniesiesz jej z pewnością, jeżeli tęsknota za nią zrodziła się
z zawiedzionego pragnienia ludzkiej miłości. Mówiąc bez ogródek próba spędzenia życia
w celibacie — musi okazać się beznadziejna, jeżeli masz tam gryźć się myślą, że nikt cię nie
kocha. Musisz umieć pomijać całą tę dziedzinę ludzkich uczuć i po prostu ukochać cały świat
w Bogu. Wszystkich bliźnich zaś musisz objąć tą samą czystą miłością. Nie możesz żądać od
nich żadnych dowodów przywiązania. Nie możesz też troszczyć się o to, czy ich kiedykolwiek
doznasz. Jeżeli sądzisz, że to jest łatwe, zapewniam cię, że się bardzo mylisz.

XXVI. EWANGELICZNE UBÓSTWO

1. Wezwanie do ewangelicznego ubóstwa

Słowa Jezusa: Idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, (...) potem przyjdź i choć za Mną
(Mt 19, 21) — skierowane są nie tylko do zakonników. Jezus kieruje je do wszystkich, którzy
chcieliby więcej Go kochać i odznaczyć się w służeniu Mu. Jezusowe zaproszenie do
ewangelicznego ubóstwa w przeszłości było rezerwowane niemal wyłącznie dla zakonników.
Jednakże zarówno w przeszłości jak i dzisiaj, wiele osób świeckich i duchownych pragnie
żyć ideałem ewangelicznego ubóstwa. Pragnienie to rodzi się w uczniach Jezusa w miarę ich
coraz większej zażyłości z Mistrzem. Uczeń zakochany w swoim Mistrzu spontanicznie
zadaje sobie pytanie: Jak mogę upodobnić się do Jezusa ubogiego?

Pragnienie ewangelicznego ubóstwa nie jest tylko owocem wysiłku człowieka. Płynie przede
wszystkim z zaproszenia Jezusa, jest owocem działania Jezusa w duszy człowieka.
Ewangeliczne ubóstwo jest osobistym wyborem, ale zawsze w odpowiedzi na wezwanie
Chrystusa. Nie można siłą woli przymusić się do ubóstwa. Ubóstwo podjęte pod przymusem
byłoby jedynie krępującym ciężarem. Ciężar ten nie ubogacałby wewnętrznie człowieka i nie
zbliżałby go do Jezusa.

2. Sens ewangelicznego ubóstwa dzisiaj

Sens i istotę ewangelicznego ubóstwa dobrze ukazuje nam przypowieść o bogaczu. Bogacz
zgromadziwszy wiele dóbr powiedział do siebie: Masz wielkie zasoby dóbr, na długie lata
złożone; odpoczywaj, jedz, pij i używaj! Jezus zaraz dodaje: Lecz Bóg rzekł do niego:
Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie (Łk 12, 19–20). Słowa bogacza
skierowane do niego samego w przypowieści są przeciwstawione Słowu Bożemu.

Bogacz — odwołując się do swojego bogactwa — pragnie decydować sam o swoim losie.
Ale to przecież Bóg ostatecznie decyduje o losie człowieka. Przypowieść przestrzega nas
przed próbą zabezpieczania swojego życia przy pomocy dóbr materialnych.

Pan Jezus nie kwestionuje w tej przypowieści znaczenia samego bogactwa, ale jedynie
zniewolenie ludzkiego serca bogactwem. Człowiek, który nie nagromadził wielkich dóbr
materialnych, nie staje się ubogim w sensie ewangelicznym przez ich brak.

Doświadczając biedy materialnej, przeżywając różne braki, człowiek może jednocześnie


mieć serce chciwego bogacza. Może go bowiem trawić wewnętrzna chciwość i zazdrość.
Niemal wszystkie rewolucje społeczne rodziły się z nienawiści klasowej biednych do
bogatych. Opierały się przy tym na ich zazdrości, zachłanności i chęci zemsty.

Wprawdzie tyran dobrobytu trzyma nas wszystkich mocno w szponach — stwierdza P. van
Breemen — to jednak biedacy są jego największymi ofiarami. Reklama telewizyjna działa
dużo skuteczniej w środowisku biednych niż bogatych. Ludzie bogaci na podstawie własnych
przeżyć dobrze wiedzą, że każdy dzień nie może być usłany różami. Mają świadomość, że
mogą korzystać z luksusów i jednocześnie cierpieć z powodu różnych nieszczęść. Najczęściej
człowiek biedny, zaślepiony żądzą posiadania, nie uświadamia sobie tego. Marzy o większej
ilości pieniędzy, aby mieć dostęp do większych przyjemności. Sądzi bowiem, że one przyniosą
mu szczęście.

Dobrowolne ubóstwo ewangeliczne może ukazać także ludziom biednym materialnie, jak
niewiele potrzeba, aby być prawdziwie szczęśliwym. Tylko ubóstwo wybrane dobrowolnie,
może być dla człowieka źródłem wolności wewnętrznej.

3. Ubogacenie się przez ubóstwo

Jezus dobrowolnie wybrał ubóstwo ze względu na nas. Naszą odpowiedzią może być
dobrowolne ubóstwo wybrane dla Niego. Motywem tej wymiany jest tylko miłość i oddanie.
Bez miłości do Jezusa ubóstwo stałoby się bezsensownym i dokuczliwym brakiem, którego
należałoby się pozbyć za wszelką cenę. Gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność, lecz
miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał (1 Kor 13, 3) — powie św. Paweł.

Ewangeliczne ubóstwo ma prowadzić nas do ubogacenia wewnętrznego. Jezus będąc


bogatym, dla nas stał się ubogim, aby nas ubóstwem swoim ubogacić (2 Kor 8, 9).

W niektórych środowiskach społecznych można wyraźnie zaobserwować pewną zależność:


im większe ubóstwo duchowe, tym większy nacisk kładzie się na bogactwo materialne.
Posiadanie ma podkreślać wielkość i niezależność osoby. Celem otaczania się materialnym
bogactwem i luksusem jest często nie tyle chęć wygodnego życia, ile pragnienie pokazania
swojej siły i władzy.

Pierwszym motywem ewangelicznego ubóstwa ma być przede wszystkim pragnienie


naśladowania Chrystusa ubogiego i upodobnienie się do Niego. Wzorem ubóstwa jest sam
Jezus Chrystus, który dla nas stał się ubogi, aby nas ubóstwem swoim ubogacić.

Upodobnienie się do Jezusa nie polega jednak najpierw na zewnętrznym upodobnieniu się.
W ewangelicznym ubóstwie chodzi o całkowite oddanie serca Bogu i oparcie swojego życia
tylko na Nim, na wzór Jezusa oddanego swojemu Ojcu.

Ubogacenie się przez ubóstwo rozpoczyna się od zdobywania coraz większej wolności
wobec wszystkiego, co krępuje i zniewala człowieka. Chciwość, zazdrość i inne namiętności
związane z posiadaniem, mogą być źródłem wielkiego niepokoju i cierpienia. Człowiek,
nawet bardzo bogaty, owładnięty żądzą posiadania, potrafi zatruć sobie życie także wówczas,
kiedy opływa we wszystko.

Ubogacenie przez ubóstwo polega więc między innymi na uwolnieniu się od zbytniej troski
o siebie, zdobyciu wewnętrznego pokoju, radości życia, pełniejszym zawierzeniu Bogu.
Wolność wobec rzeczy materialnych sprawia również, iż człowiek może radośnie i bez
najmniejszego poczucia winy korzystać z dóbr ziemskich.

Doświadczenie ewangelicznego ubóstwa tworzy w nas jakby szerszą przestrzeń, tworzy


więcej miejsca w naszym sercu na sprawy duchowe. Jeżeli całą energię życiową
poświęcalibyśmy na pogoń za dobrami oraz na ich konsumowanie, zatracalibyśmy wówczas
stopniowo wrażliwość duchową. Nie można dwom panom służyć — mówi Jezus. Ubogacenie
się przez ubóstwo to przyjęcie Jezusa jako jedynego Pana naszego życia.

Ubogacenie się przez ubóstwo to także uwolnienie się od dręczących człowieka lęków.
Ubóstwo uczy nas, iż bogactwo nie jest żadnym lekarstwem na lęk przed bezradnością
i zagubieniem. Nie można bogactwem uspokoić lęku przed cierpieniem i śmiercią. Nie
można za pieniądze kupić sobie życzliwości i miłości innych. Przy pomocy pieniędzy nie da
się uspokoić stanów zniechęcenia i depresji.
Ubogacenie przez ubóstwo to odkrycie zaufania do Boga jako jedynego Lekarza i jedynego
lekarstwa na wszystkie najtrudniejsze sytuacje ludzkie. Powierzenie się człowieka Bogu
wyprowadza nas ze zbytniego lęku o nas i nasze życie.

Poprzez zaufanie Bogu pokonujemy naszą bezradność. Wyjście z każdej sytuacji znajdujemy
w Nim. On staje się dla nas źródłem wewnętrznej mocy, która pozwala stawić czoła nawet
największym zagrożeniom. Człowiek żyjący ewangelicznym ubóstwem zdobywa beztroskę
ptaków niebieskich, wewnętrzny spokój i piękno lilii polnych.

4. Sposoby praktykowania ewangelicznego ubóstwa

Podstawą rozważań o sposobach praktykowania ubóstwa jest soborowy Dekret


o przystosowanej odnowie życia zakonnego (Perfectae caritatis). I choć nauka ta odnosi się
najpierw do zakonników, to jednak poprzez nich zaproszenie do praktykowania ubóstwa
Sobór kieruje do wszystkich chrześcijan. Zakonnicy nie żyją dla siebie, lecz dla innych.

Sobór stwierdza, iż dobrowolne ubóstwo wybrane ze względu na Chrystusa zakonnicy


powinni gorliwie praktykować. Winni też szukać nowych form wyrażania go we
współczesnym świecie. Ewangeliczne ubóstwo — stwierdza także Sobór — jest dziś bardzo
cenionym znakiem.

Oto najważniejsze przejawy ewangelicznego ubóstwa, które wymienia Sobór:

po pierwsze: poddanie się powszechnemu prawu pracy, która staje się źródłem utrzymania
siebie i źródłem pomagania innym;

po drugie: odrzucenie nadmiernej troski o sprawy materialne a powierzenie się Opatrzności;

po trzecie: dzielenie się tym, co się posiada z ludźmi ubogimi oraz szukanie kontaktu
i solidarności z nimi;

po czwarte: unikanie wszelkiego pozoru zbytku, niegromadzenie majątku i wystrzeganie się


nieumiarkowanego zysku;

po piąte: zależność od innych w korzystaniu z dóbr materialnych.

Przejdźmy teraz do bardziej szczegółowego omówienia form ewangelicznego ubóstwa


zaproponowanych przez Sobór.

a) Poddanie się powszechnemu prawu pracy zostaje wymienione jako pierwszy przejaw
ewangelicznego ubóstwa.

Podstawową formą wyrażania ubóstwa w wiekach przeszłych — zwłaszcza przez


zakonników — było żebranie. Wielkie wspólnoty zakonne, jak np. franciszkańskie,
nazywano zakonami żebrzącymi.
Tę formę ubóstwa praktykowali jednak nie tylko zakonnicy, ale także wielu świeckich. Sam
Ignacy Loyola tuż po swoim nawróceniu przez długi czas utrzymywał się z żebrania.

Kościół nie rezygnuje z żebrania jako przejawu ubóstwa. W wielu wspólnotach kościelnych,
także dzisiaj sięga się po tę tradycyjną formę praktykowania ubóstwa. W naszym zachodnim
świecie dobrobytu i wolności człowieka, żebranie jako forma ewangelicznego ubóstwa jest
może bardziej wymagające i znacznie trudniejsze niż w przeszłości.

Jezus praktykował obie formy ubóstwa. W Nazarecie ciężko pracował na swoje utrzymanie
i na utrzymanie swoich najbliższych. W czasie publicznej działalności On sam i Jego
uczniowie utrzymywali się z ofiar otrzymanych od ludzi. Była to forma żebrania.

Kościół zachęca nas dziś do wyrażania naszego podobieństwa do Chrystusa ubogiego


najpierw poprzez pracę na swoje własne utrzymanie. Codzienna praca pozwala także
naśladować Chrystusa ubogiego, który całe życie ciężko pracował; pracował jako
rzemieślnik, jako rolnik czy też jako wędrowny nauczyciel. Człowiek ubogi musi ciężko
pracować na swój chleb. Tylko bogaty może sobie pozwolić na luksus bezczynności i na
korzystanie z dóbr nie zdobytych w pocie czoła.

Poddanie się powszechnemu prawu pracy jest także formą współpracy ze Stwórcą.
W szczególny sposób możemy współpracować z Bogiem przez pracę apostolską. Poprzez nią
wypełniamy polecenie Chrystusa: Odtąd ludzi łowić będziesz. Zadajmy sobie kilka pytań
odnoszących się do tej formy naszego ubóstwa:

Czy praca nie jest dla nas złem koniecznym?

Czy nie uciekamy od pracy? Czy nie zrzucamy jej na naszych najbliższych? Czy praca jest
dla nas formą służenia bliźnim?

Ale z drugiej strony pytajmy także, czy nie uciekamy w zapracowanie? Czy nie ma w nas
pokusy pracoholika, który wszystkie swoje problemy dławi poprzez przepracowywanie się?

Na ile naszą codzienną pracę traktujemy jako formę współpracy z Bogiem, jako sposób
naśladowania Chrystusa? Czy nasza praca staje się miejscem naszego życia duchowego,
naszego codziennego spotkania z Bogiem?

b) Odrzucenie nadmiernej troski o sprawy materialne i powierzenie się Opatrzności — oto


drugi przejaw praktykowania ewangelicznego ubóstwa. Jezus nie tylko wzywał uczniów do
zaufania Bogu w trosce o zaspokajanie potrzeb materialnych, ale sam doświadcza ubóstwa
i nieustannie powierza się swojemu Ojcu.

Zarówno samo życie Jezusa, jak i Jego męka i śmierć są świadectwem całkowitego
powierzenia się Opatrzności. Męka i śmierć Jezusa są szczytem Jego ubóstwa. Są też
najwyraźniejszym zaproszeniem nas do naśladowania Jego ubogiego życia. Jezus poprzez
mękę i śmierć stopniowo obnaża się ze wszystkiego, co posiada.
Odrzucenie zbytniej troski oznacza przezwyciężanie rodzącego się odruchowo niepokoju
związanego z niepewnością ekonomiczną jutra. Człowiek ubogi jest przyzwyczajony do tego,
iż doświadcza wielu, nieraz bardzo dokuczliwych braków.

Szczególnym wyrazem ubóstwa jest powierzenie się Opatrzności w każdej sytuacji:


w dostatku i w niedostatku, w obfitości i w brakach. Pięknie świadectwo powierzenia się
Opatrzności daje nam św. Paweł: Ja bowiem nauczyłem się wystarczać sobie w warunkach,
w jakich jestem. Umiem cierpieć biedę, umiem i obfitować. Do wszystkich w ogóle
warunków jestem zaprawiony: i być sytym i głód cierpieć, obfitować i doznawać
niedostatku. Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia (Flp 4, 11–13). Ta postawa św.
Pawła, pełna wolności wewnętrznej, była owocem jego całkowitego powierzenia się
Opatrzności.

Inną cechą tego powierzenia się Opatrzności jest wdzięczność wobec Boga i ludzi za
wszystko. Ducha wdzięczności odkrywamy również u św. Pawła: Stwierdzam, że wszystko
mam i to w obfitości: jestem w całej pełni zaopatrzony, otrzymawszy (...) od was wdzięczną
woń, ofiarę przyjemną, miłą Bogu. (...) Bogu zaś i Ojcu naszemu chwała na wieki wieków.
Amen (Flp 4, 18–20). Pomoc otrzymaną od Filipian św. Paweł nazywa wdzięczną wonią.
Sam też wyraża wdzięczność Bogu za otrzymaną pomoc.

Człowiek ubogi wie, że sam z siebie nic nie posiada, ale wszystko otrzymuje od Boga. Każdy
najmniejszy dar przyjmuje jako wyraz hojności i dobroci Boga.

Również ludzka dobroć, życzliwość budzi u człowieka ubogiego wdzięczność. Ubogi uznaje
z pokorą swoją zależność od ludzi. Ale nie czuje się nią bynajmniej zniewolony. Zdaje sobie
bowiem sprawę, że człowiek jest tylko pośrednikiem, a nie źródłem dobroci. Ostatecznie
wszystko otrzymujemy od Boga.

Tylko człowiek, który zaufał swojemu bogactwu, jest pełen pychy, wyniosłości. Ta pycha
rodzi się z oparcia się o swoje bogactwo. Człowiek bogaty nie umie być wdzięcznym,
ponieważ sądzi, iż wszystko zawdzięcza tylko sobie: swojej pracy, przemyślności,
zapobiegliwości. Bogactwo może stać się przeszkodą do wejścia do Królestwa, ponieważ
skłania do opierania się na sobie, a odwodzi od zaufania Bogu.

W kontekście tych rozważań możemy sobie zadać kilka pytań dotyczących naszego stosunku
do pieniędzy i innych rzeczy materialnych:

Czy mógłbym za św. Pawłem powtórzyć, iż umiem cierpieć biedę? Czy umiem znosić
cierpliwie jakieś braki materialne lub inne niedogodności związane z codziennym życiem?

Czy umiem obfitować w dobra materialne? Czy umiem korzystać z nich spontanicznie i
w wolności i cieszyć się nimi? Czy mam świadomość, iż dobra materialne są darem Pana
Boga i darem ludzi? Czy umiem być za te dobra wdzięczny Bogu i ludziom?
c) Dzielenie się tym, co się posiada, z ludźmi ubogimi, szukanie łączności w solidarności
z nimi — oto inny przejaw ewangelicznego ubóstwa.

Wolność od przywiązania do dóbr sprawia, iż możemy chętnie dzielić się tym, co posiadamy
z uboższymi i bardziej potrzebującymi od nas. Im większe byłoby nasze przywiązanie do
rzeczy i pieniędzy, z tym większym oporem dzielilibyśmy się z innymi.

Dzielenie się z bardziej potrzebującymi od nas nie powinno być traktowane jako zło
konieczne. Możliwość dzielenia się z innymi jest darem samego Jezusa. Dzieląc się
z uboższymi, dzielimy się z Jezusem. Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych
najmniejszych, Mnieście uczynili (Mt 25. 40). Sprzeciwialibyśmy się naszemu powołaniu
chrześcijan, gdybyśmy odmawiali pomocy człowiekowi, który prosi nas o nią. Jezus mówi:
Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie (Mt 5, 42).

Sobór zwraca nam uwagę, że nie tylko powinniśmy dzielić się z ubogimi tym, co posiadamy,
ale także szukać z nimi kontaktu. Celem takiego kontaktu jest solidaryzowanie się z nimi.

Ale możemy zapytać, z jakimi ubogimi ludźmi winniśmy się solidaryzować? Z pewnością
nie chodzi tylko o ludzi, którzy z wyciągniętą ręką proszą o materialną zapomogę. Wobec
takich ubogich łatwiej jest okazać się dobrym. Pojęcie ubogiego trzeba nam rozszerzyć na
ludzi zagubionych psychicznie, znerwicowanych, upośledzonych, uzależnionych od alkoholu
czy narkotyków.

Wychodzenie do tych ludzi i solidaryzowanie się z nimi sprawia często tym więcej trudności,
że w pierwszym zetknięciu się z nimi odrzucają oni wszelkie gesty okazywanej im pomocy
i zainteresowania. Trzeba wówczas pokonać ich uprzedzenia i nieufność wobec ludzi.

Zwróćmy uwagę, iż nie tylko ubodzy potrzebują naszej solidarności. Także i nam samym jest
ona potrzebna. Ubodzy odsłaniają bowiem dobrze to, kim my sami jesteśmy. Ludzie ubodzy,
upośledzeni umysłowo, znerwicowani, z którymi mamy jakiś kontakt, zwykle czują nasz lęk
wobec nich. Nieraz uciekamy od takich ludzi, ponieważ obawiamy się, iż odsłonią oni
prawdę o naszym wewnętrznym ubóstwie. Nasza wyniosłość czy paternalizm wobec ubogich
jest próbą postawienia się ponad nimi.

Kiko Arguello na obrazie Dobrego Pasterza, który wręczył Janowi Pawłowi II, umieścił
napis: Strzeżcie się, abyście nie gardzili kimkolwiek z moich najmniejszych. Za nich bowiem
sam wyciągnąłem ręce swoje na krzyżu.

O. Romano w książce Mój Chrystus połamany pisze: Powinniście mieć więcej Chrystusów
połamanych. Niech krzyczą do was zawsze swoimi połamanymi członkami i swoją
bezkształtną twarzą; niech krzyczą o bólu i tragedii mojej drugiej męki w moich braciach,
w ludziach.
W ubogich Chrystus jest połamany. Ale jeżeli naprawdę zbliżymy się do Chrystusa, to
odkryjemy, jak bardzo sami wewnętrznie jesteśmy połamani. Doświadczymy też
wewnętrznej potrzeby Jego pomocy.

Ta właśnie łączność z ubogimi może stać się szczególnym świadectwem dla dzisiejszego
świata. Dziś nie możemy nikogo zadziwić wielkimi osiągnięciami naukowymi, kompetencją.
Dzisiaj możemy zadziwić świat bezinteresowną, czystą i ofiarną miłością; miłością, która
oddaje wszystko, niczego w zamian nie żądając. Tym właśnie zadziwiła świat prosta
zakonnica, Matka Teresa z Kalkuty. Tym także zadziwił świat Jean Vanier zamieszkując pod
jednym dachem z upośledzonymi umysłowo.

A teraz zadajmy sobie kilka pytań na temat naszego stosunku do ludzi ubogich i biednych:

Czy jestem wrażliwy na ludzką biedę, cierpienie, poniżenie? Czy dostrzegam ludzi ubogich
i potrzebujących pomocy wokół siebie? Czy nie uciekam od nich? Czy usiłuję wychodzić im
naprzeciw? Czy staram się im w jakiś sposób pomagać? ? Czy szukam jakiejś formy
kontaktu i solidarności z nimi? Czy dzielę się posiadanymi dobrami z uboższymi ode mnie?

Czy bliskie są mi słowa Jezusa: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych najmniejszych,


Mnieście uczynili (Mt 25, 40)? Czy doświadczam, iż Jezus objawia się w sposób szczególny
w ludziach biednych i ubogich?

d) Unikanie wszelkiego pozoru zbytku, niegromadzenie majątku oraz wystrzeganie się


nieumiarkowanego zysku — oto dalsze przejawy ewangelicznego ubóstwa. W unikaniu
zbytku, niegromadzeniu majątku przejawia się przede wszystkim pokora człowieka. Zbytek,
przepych, luksus służy nie tylko użyciu zmysłowemu, ale przede wszystkim ludzkiej pysze.

W naszej współczesnej cywilizacji sposobem obrony przed bezradnością i lekceważeniem


innych jest nieraz dążenie do posiadania. Bogactwo zapewnia władzę i szacunek innych.
Irracjonalna pogoń za bogactwem jest u nas tak powszechna — mówi K. Horney — że
jedynie dokonując porównań z innymi kulturami zdajemy sobie sprawę z tego, że nie jest to
instynkt ogólnoludzki. Stan posiadania chroni człowieka przed obawą, że może zubożeć,
popaść w nędzę i być uzależnionym od innych. Strach przed takimi sytuacjami może działać
jako bicz zmuszający człowieka do bezustannej pogoni za pieniądzem.

Źródłem owego nerwicowego dążenia do bogactwa w dzisiejszym świecie jest lęk przed
bezradnością, przed lekceważeniem innych, przed zubożeniem, przed zależnością od innych.

Właśnie dlatego, że lęki popychają dzisiejszego człowieka do pogoni za posiadaniem, Sobór


stwierdza, że ewangeliczne ubóstwo jest znakiem cenionym dziś w sposób szczególny.
Dobrowolne ubóstwo ma pokazać ludziom żyjącym w lękach, że można przezwyciężać
w nas owo chore dążenie do posiadania.

Zdobycie bogactwa nie uspakaja bynajmniej ludzkich lęków. Wręcz przeciwnie. Jeszcze je
potęguje. Do istniejących już lęków dochodzi lęk przed utratą tego, co się posiada.
A teraz zadajmy sobie kilka pytań na temat naszego stosunku do rzeczy materialnych:

Czy nie ulegam jakiejś formie chciwości pieniędzy lub innych rzeczy materialnych? Czy nie
ulegam pokusie gromadzenia majątku? Czy w mojej pracy i działalności nie szukam
nieumiarkowanego zysku?

Czy nie poddaję się lękom związanym z brakami materialnymi? Czy nie próbuję
zabezpieczać się przez gromadzenie dóbr materialnych? Czy jestem wolny wobec pieniędzy
i innych rzeczy, z których korzystam na co dzień? Czy unikam wszelkiego pozoru zbytku?

e) I jeszcze jedna forma praktykowania ubóstwa, na którą wskazuje Sobór: zależność od


innych w korzystaniu z dóbr materialnych. W życiu zakonnym, w którym zasady
praktykowania ubóstwa ściśle określa prawo, będzie to zależność od przełożonych.
Zależność od innych w korzystaniu z dóbr wyraża pokorne poddanie się Bogu. Zakonnik
prosi o wszystko przełożonego, ponieważ wie, że wszystko jest darem Bożym. Przełożony
jest świadkiem Boga, który obdarza nas wszystkimi swoimi darami. Ale także w życiu
małżeńskim i rodzinnym istnieje podobna zależność od innych w korzystaniu z dóbr, choć
ma ona nieco inny charakter. Polega ona nie tyle na jakiejś zależności prawnej, ale jest
sposobem szukania jedności i wzajemnego obdarzania się tym, co się posiada. Wspólne
dzielenie się dobrami materialnymi staje się wówczas symbolem daru serca.

Zapytam siebie, czy doświadczam w jakiejś formie zależności od innych w korzystaniu


z dóbr materialnych? Czy nie marnotrawię dóbr materialnych? Czy nie żądam dla siebie
jakichś przywilejów materialnych we wspólnocie, w której żyję?

Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy Królestwo niebieskie (Mt 5, 3).
Jakże daleki jest nasz świat od zrozumienia, że ten tylko jest szczęśliwy, kto jest ubogi
w duchu — mówi P. van Breemen.

Nie tylko światu jest trudno zrozumieć błogosławieństwo dotyczące ubogich w duchu.
Również nam przychodzi to z trudem. Lekceważenie ubóstwa lub też formalizm, z jakim go
praktykujemy, sprawia, że trudno nam dostrzec ukryte w nim błogosławieństwo.

Naśladowanie Jezusa wymaga wyzbywania się tego wszystkiego, co nie może nas zbawić.
Wymaga pokornego przyjęcia prawdy, że sami przy pomocy stworzeń, nie możemy ocalić
swego życia, ponieważ życie człowieka nie jest zależne od jego mienia (Łk 12, 15). Wszyscy,
którzy czują się uczniami Jezusa, zaproszeni są do ubóstwa. Jest ono bowiem konsekwencją
przyjęcia Jego Osoby i Jego nauki. Z Chrystusem i dla Niego rezygnujemy z opierania się na
posiadaniu materialnym i na posiadaniu władzy, aby móc oprzeć się tylko na woli naszego
Ojca, który jest w niebie.

JAK MOŻNA WYKORZYSTAĆ PROPONOWANE ROZWAŻANIA?

 
1. Dla odprawienia drugiego tygodnia Ćwiczeń

a) Warunki odprawienia ośmiodniowych rekolekcji ignacjańskich drugiego tygodnia

Niniejszymi rozważaniami można posłużyć się do odprawienia pełnych ośmiodniowych


rekolekcji ignacjańskich drugiego tygodnia.

Jeżeli rekolektant pragnie uczynić Ćwiczenia duchowne szkołą życia wewnętrznego, dobrze
jest kolejne tygodnie odprawiać w odstępach mniej więcej jednego roku. Czas pomiędzy
kolejnymi tygodniami Ćwiczeń trzeba wówczas wypełnić stopniowym pogłębianiem
przeżytych treści przyjętych w trakcie dni rekolekcyjnych. Podstawą odprawienia drugiego
tygodnia jest uprzednie przeżycie pierwszego tygodnia, w którym dokonało się rzeczywiste
doświadczenie własnego grzechu oraz miłosierdzia Bożego 5.

Pierwszym warunkiem odprawienia rekolekcji ignacjańskich jest odejście od swojego


codziennego zaangażowania przez zmianę miejsca. Św. Ignacy zachęca, aby na czas ćwiczeń
udać się do innego domu lub też przynajmniej zamieszkać w innym pokoju. W ten sposób
możemy oderwać się od swojej codzienności życiowej i pełniej oddać się modlitwie
rekolekcyjnej. Drugim ważnym warunkiem jest nawiązanie kontaktu z doświadczonym
kierownikiem duchowym, który towarzyszyłby odprawiającemu drugi tydzień poprzez
codzienne rozmowy indywidualne. Usilnie zachęca się, aby nie odprawiać ośmiodniowych
rekolekcji ignacjańskich (z pełnym milczeniem i wyciszeniem wewnętrznym) bez
kierownictwa duchowego. Dotyczy to szczególnie osób, które posiadają głębsze problemy
emocjonalne czy też psychiczne. Wchodzenie w siebie domaga się gruntownego rozeznania
swoich stanów duchowych poprzez kierownictwo duchowe. Trzecim warunkiem jest wejście
w pełne milczenie i wyciszenie wewnętrzne połączone z hojnym zaangażowaniem się w cały
program rekolekcji.

b) Szczegółowy program ośmiodniowych rekolekcji

Dla tych, którzy chcieliby w oparciu o niniejszą książkę odprawić 8–dniowe rekolekcje
drugiego tygodnia Ćwiczeń z pełnym milczeniem oraz z indywidualnych kierownictwem,
podajemy poniżej szczegółowy plan korzystania z proponowanych rozważań. Jest on
odzwierciedleniem programu proponowanego w domach rekolekcyjnych, w których udziela
się Ćwiczeń duchownych św. Ignacego Loyoli.

DZIEŃ ROZPOCZĘCIA:
po południu I. ISTOTA I CEL KONTEMPLACJI
II. METODA KONTEMPLACJI EWANGELICZNEJ
wieczorem III. MODLITWA OFIAROWANIA SIEBIE JEZUSOWI

DZIEŃ 1
rano IV. RABBI, GDZIE MIESZKASZ?
w południe XX. ŚWIADOMOŚĆ WŁASNYCH UCZUĆ
wieczorem V. WCIELENIE
DZIEŃ 2
rano VI. NARODZENIE JEZUSA
w południe XXI. DAR WOLI BOŻEJ
wieczorem VII. DWUNASTOLETNI JEZUS

DZIEŃ 3
rano VIII. ŻYCIE UKRYTE
w południe XXII. ROZEZNAWANIE DUCHOWE SZUKANIEM WOLI BOŻEJ
wieczorem IX. DWA SZTANDARY

DZIEŃ 4
rano X. TRZY PARY LUDZI
w południe XXIII. ROZEZNAWANIE WAŻNYCH DECYZJI ŻYCIOWYCH
wieczorem XI. CHRZEST JEZUSA

DZIEŃ 5
rano XII. BŁOGOSŁAWIENI JESTEŚCIE — BIADA WAM
w południe XXIV. DROGA ŻYCIA MAŁŻEŃSKIEGO lub
XXV. POWOŁANIE DO CELIBATU
wieczorem XIII. ODWAGI, JA JESTEM!

DZIEŃ 6
rano XIV. WIERZĘ, ZARADŹ MEMU NIEDOWIARSTWU!
w południe XXVI. EWANGELICZNE UBÓSTWO
wieczorem XV. BURZA NA JEZIORZE

DZIEŃ 7
rano XVI. WOLNOŚĆ JEZUSA
w południe XVII. DAJ MI PIĆ
wieczorem XVIII. POŻEGNANIE W BETANII

DZIEŃ 8
rano XIX. PRZEMIENIENIE NA GÓRZE
w południe ZAKOŃCZENIE REKOLEKCJI

c) Propozycja programu dnia rekolekcyjnego

Poniżej podajemy także program dnia w czasie 8–dniowych rekolekcji ignacjańskich


odprawianych w pełnym milczeniu. Program zawiera trzy kontemplacje, które poprzedzone
zostają przygotowaniem i zakończone tzw. refleksją po kontemplacji. Czwarta kontemplacja
na zakończenie dnia, (bez przygotowania i bez refleksji) jest pewnym podsumowaniem dnia
w bezpośredniej rozmowie z Bogiem. Jeżeli to możliwe, zachęca się do odprawiania czwartej
kontemplacji przed Najświętszym Sakramentem.
Zachęca się także, aby — o ile to możliwe — uczestniczyć codziennie w Eucharystii oraz
korzystać codziennie z rozmowy indywidualnej z kierownikiem duchowym.

Proponowany program nie powinien być traktowany w sposób sztywny. Może być
dostosowywany do osobistych okoliczności. Długość kontemplacji oraz cały sposób
realizacji programu winien być rozeznany z kierownikiem duchowym.

7.00 kontemplacja I
9.00 lektura wprowadzenia do kontemplacji
— przygotowanie osobiste do kontemplacji
— kontemplacja II
— refleksja po kontemplacji
12.00 lektura rozważania rekolekcyjnego
15.00 kontemplacja powtórkowa
— przygotowanie osobiste do kontemplacji
— kontemplacja III (powtórkowa)
— refleksja po kontemplacji
19.00 kontemplacja IV (powtórkowa)
(bez przygotowania i bez refleksji)
20.00 lektura wprowadzenia do kontemplacji porannej
przed snem — rachunek sumienia
— przygotowanie osobiste do kontemplacji porannej

2. Dla odprawienia drugiego tygodnia w życiu codziennym

Z pomocą niniejszych rozważań można również odprawić drugi tydzień Ćwiczeń w życiu
codziennym. Ten sposób odprawienia Ćwiczeń nie wymaga odejścia od codziennego
zaangażowania w życie zawodowe, rodzinne, wspólnotowe. Pozostając w codziennych
warunkach możemy odprawiać kolejne tygodnie Ćwiczeń. Takie Ćwiczenia domagają się
jednak zapewnienia sobie stałego czasu ma modlitwę. Rytm modlitwy rekolekcyjnej
w Ćwiczeniach duchownych w życiu codziennym winien być dobrze przemyślany
i uzgodniony z kierownikiem duchowym. Jednorazowy blok czasu poświęcony na skupienie,
refleksję, lekturę i modlitwę rekolekcyjną winien trwać od jednej do dwóch godzin,
w zależności od możliwości czasowych oraz intensywności odprawiania Ćwiczeń. Także
w tym sposobie odprawiania drugiego tygodnia konieczne byłoby kierownictwo duchowe.
Spotkania z kierownikiem mogą jednak odbywać się rzadziej, np. raz w tygodniu. I chociaż
wyciszenie wewnętrzne miałoby nieco inny charakter niż z rekolekcjach ośmiodniowych, to
jednak na czas Ćwiczeń w życiu codziennym należałoby również szukać większego
skupienia wewnętrznego, np. poprzez rezygnację z oglądania programów telewizyjnych.

3. Jako wprowadzenie do przedłużonej modlitwy indywidualnej

Niniejsze rozważania mogą również być potraktowane jako wprowadzenia do przedłużonej


modlitwy osobistej lub wspólnotowej. Nie jest wówczas rzeczą konieczną tworzenie
specjalnych warunków modlitwy. Nie jest też konieczne kierownictwo duchowe. Byłoby
jednak rzeczą ważną, aby Czytelnik rozeznawał uczucia, natchnienia i pragnienia, które będą
rodzić się w nim.

Wreszcie możemy korzystać z tych rozważań także na zasadzie lektury duchowej. Nie
musimy wówczas czuć się zobowiązani do regularnej modlitwy w oparciu o przedstawione
treści.

 
5
 Rozważania pierwszego tygodnia tego samego Autora noszą tytuł Adamie, gdzie jesteś?

You might also like