“Ustawienia ze świętymi, czyli rozmowy obrazów” W REŻYSERII AGATY DUDY-GRACZ
Spektakl rozpoczyna się w nietypowy sposób: widzowie zostają
wprowadzeni na scenę tylnym wejściem. Na scenie czekają na nich aktorzy ustawieni na niewielkich podestach, ze sporymi tablicami przytwierdzonymi do pleców ze spersonalizowanym tłem. Brzmi tubalny śpiew, widzowie - nazwani Pielgrzymami - przechadzają się między żywymi obrazami. Aktorzy są w różnych stanach emocjonalnych - od płaczu po śmiech, od tików nerwowych na twarzy po tiki nerwowe w nogach, lub od szukania atencji u pielgrzymów po zupełny marazm. Kolorowe stroje wykonane metodą patchworku, istnie punkowe, mocny makijaż. Nagle zaczynają opowiadać swoje historie, widzowie zatrzymują się i słuchają lub przechadzają się dalej. Po części “galeryjnej” pielgrzymi zostają zaproszeni na widownię by stać się zwykłymi widzami, w dalszej, bardziej klasycznej części spektaklu. Druga część spektaklu składa się w głównej mierze z etiud, przeplatanych śpiewem solowym poszczególnych aktorów, tańcem poszczególnych aktorów, bądź ponownym szybkim przeistaczaniem się w żywe obrazy z tablicami na szelkach. Etiudy te są komentarzem dzisiejszych czasów, pytają czym jest świętość, czym jest narodowość czy przynależenie do mniejszości wszelakiej maści i treści. Ostatnia z nich, przy tym najdłuższa i według mnie najbardziej dramatyczna opowiada historię wskrzeszonego mężczyzny, który wcale nie prosił się o powrót do życia. To by było na tyle, jeśli chodzi o sztywną literaturę - jakby to powiedział jeden z profesorów, z którym mam przyjemność mieć zajęcia. Miałem spoore obawy przed tym spektaklem - w pamięci wciąż huczały obrazy z zeszłorocznego spektaklu dyplomowego warszawskiej Akademii także w reżyserii Dudy-Gracz, a mianowicie “Każdy kiedyś musi umrzeć Porcelanko, czyli…” - czyli tytuł tak samo męczący do wypowiedzenia jak sam spektakl. A tu się okazuje, że pani reżyser bierze na celownik żywoty świętych. Ten fakt u osoby wierzącej, a przynajmniej praktykującej jaką jestem mógł wywołać niepokój. Postanowiłem jednak nie zamykać się na ten spektakl zanim go obejrzę i zostałem zaskoczony. Choćby tym, że nie czułem się aż tak urażony. Może moja duchowa forma zmniejszyła swoją tolerancję, a może to co zobaczyłem było podane z wyczuciem. I to chyba ta druga wersja. Po zakończeniu spektaklu słowem, które dość często się przewijało między nami komentującymi była “POKORA”. Zupełnie drugi biegun, w porównaniu z zeszłorocznym dyplomem Warszawy. Niemal wszystko w tym spektaklu było wyważone, jak gdyby i reżyser i aktorzy mieli świadomość tego, że mierzą się z dużym i trudnym tematem jakim jest religijność każdego człowieka. Po prostu czułem, że mają przynajmniej do tego szacunek, co często w teatrze jest łamane, zacierane czy opluwane - mam na myśli temat, który dana sztuka podejmuje. Być może sprawiło to studiowanie żywotów świętych - bo takie zadanie mieli aktorzy przygotowując się do tej sztuki - a koło takiej lektury nie przechodzi się obojętnie, a nawet pokuszę się o stwierdzenie, że nie przechodzi się chociaż w małym stopniu nieodmienionym. Podobnie w przypadku “Ustawień ze świętymi, czyli…” - spektakl ma na widza wpływ, nie pozostawia go bez jakichkolwiek przemyśleń; wchłania, a raczej zaprasza widza do dialogu, a po zakończeniu czyni widza odmienionym. Czy ten spektakl w takim razie jest po prostu bezpieczny? Ociera się o duchowość, religijność i politykę, a przy tym nie grzmi na widza, nie tłami go, nie dusi? Czy to znaczy, że artystom tworzącym taką sztukę brakuje odwagi przekraczać granice komfortu swojego jak i widowni, która postanowiła przyjść na spektakl i stać się jego nieodzowną częścią?
Wygląda na to, że można widza traktować z szacunkiem.