Professional Documents
Culture Documents
Dzieci Wygnane. Tulacze Losy Ma - Monika Odrobinska
Dzieci Wygnane. Tulacze Losy Ma - Monika Odrobinska
że rozdział zsyłek jest już zamknięty. Ale okupacja sowiecka lat II wojny
IPN mówi o 800 tysiącach. Według GUS oraz historyków II Korpusu i tych,
którzy zostali po wojnie w Anglii, było to 1,3 miliona osób – i taką też
Persję (dziś Iran), Liban, Palestynę, Indie, Nową Zelandię. Dzieci trafiały
w Palestynie.
liczbie – bez względu na to, ile osób musiałoby do czasu takiej decyzji
umrzeć.
Na szczęście mimo tego głosu w sierpniu 1942 roku wraz z wojskiem
rodzeństwa, jak po wojnie znów uczyli się być dziećmi. Jedna z moich
Niektórym udało się wrócić do kraju, inni na zawsze zostali tam, gdzie
zakończeniu wojny.
nie zaczęły się 17 września 1939 roku, ani nie skończyły 8 maja 1945 roku.
werwy i pogody ducha, dzięki czemu udało im się przetrwać najgorsze, żyć
Monika Odrobińska
OD GŁODU DO GŁODU
Ale nie mnie najgorsze spotkało – ja bez rąk, ale żywa, a inne umierały.
Na początku to był głód1. Jeden strach. Wody gorącej napić się i w okno
już poszli; Stanisław, Józefa i ja, najmłodsza. Dziewięć lat miałam2. I mama
kłosa.
Siostra Rafały Wróblewskiej Longina (Lonia), ok. 1939 roku
fot. Archiwum Rafały Wróblewskiej
kryjomu trzeba było. Rawscy tacy byli – matka, syn i córka – u nich
i tego głodu.
To była żywa śmierć, w oczach ją było ludziom widać. Ludzie takie
i jadło.
Kłoski zbierałam, jak nikt nie widział. Jak kury u sąsiadki z głodu padli,
nich z czasem drzewa porosły, ale owoców z nich nie zrywaliśmy. Raz jak
– Sobirajsia.
mama zapakowała. U kogo krowa była, to mleko można było kupić, ale
jedną szklankę, a nas troje było, mama czwarta. Do Kamieńca nas powieźli
po bokach tego wagonu, kto miał kołdrę, poduszkę, to tak jechał, a kto nie,
to na gołej desce. Jedni tu, drugie tam, z dziećmi małymi, starcy, różne
ludzie. Drzwi pozamykali, stali z milicji dookoła, żeby nikt nie uciekł, tym
smalcem jedli i wodą popijali, potem to już tylko chleb, a na sam koniec nic
już do jedzenia nie było. Mama już nie płakała nawet. Piosenki do Matki
step.
ich sześć było, nas cztery, ciasnota. A to ziemianki, bez dachu były, po
spaliśmy. „Jak mam być w więzieniu, to i tutaj też więzienie dla mnie” –
wody tylko dali. Jeden strach. Na Staszku nowa koszula, mama z niego
ściągnęła, to na miseczkę ziarna było. I tak ani my się nie najedli, ani
Zimą to takie burany5 byli, że świata nie widać. Jak kura wyleci, to już
nie wróci. A śniegu na cztery, pięć metrów waliło. Twardy był, tunele
Na wiosnę 1937 ludzie zaczęli uciekać. Z nami był brat mamy z córką.
w głodzie, chłodzie. Umierali. Kto wie, gdzie jego dzieci, gdzie jego
Kazachstanu dzieckiem, za mała na pracę byłam, ale: „Kto nie rabotajet, tot
nie kuszajet”, to i do roboty trza było iść. Przy traktorze mnie postawili,
filtry czyściłam. Raz jak ręce ubrudziłam smarem, to wodą obmyłam, a tam
I ten mróz mi pod skórę zaszedł. Ręki zamarzli, odmrozili się. Skóra gniła,
kości odpadali. Wojna była, ratunku znikąd, nie było czym posmarować.
I te żywe ręce nie lekarz, nie pielęgniarka, tylko siostra mi odcinała. Ale nie
padłam. Umierać dzisiaj czy jutro, wszystko jedno. Czy z rękami czy bez,
Ale nie mnie najgorsze spotkało – ja bez rąk, ale żywa, a inne umierały.
zostawiła. Inna troje. I te dzieci też umierali, bo kto ich wykarmi? Połowa
Berlinga. Trzy razy był raniony, ale wrócił. „Kto służył w wojsku, gdzie
zostawiliśmy, ale już nie Polaki w nich mieszkały, tylko Ukraińcy. Szyby
– Tak – mówię.
i siostra żyć nie mają z czego, a ja bez rąk i z matką starą, gdzie głowę
Potem braty, siostry zmarli, w 1974 roku matka też, to ja sama została.
Bez tych rąk. Łopatę pod pachę ja brała i tymi rękami kopała, sadziła,
o gospodarstwo
fot. Archiwum Rafały Wróblewskiej
modlili. Gdyby nie polska mowa, polska modlitwa, co one nas trzymali, to
pasje w post, krzyżową drogę. Kolędy lubiliśmy. Mało nas było, ale to do
chcieliśmy mieć swój, żeby w nim po polsku było. Pięć kilometrów jest
I tak osiem razy do tej Moskwy jeździłam. Bez rąk to ja się już niczego
piękne sanktuarium6.
Katedry7 też zrazu oddać nie chcieli. Jak przed wojną w kościele służbę
zrobili8. Jak z Kazachstanu wróciłam, to tam dla wiernych miejsca nie było.
Ziemi Świętej, jak tam ciepło. I dzięki Ci, Panie Boże, za to10.
Rafała Wróblewska
1
Wielki Głód (ukr. Hołodomor) – sztucznie wywołana przez ZSRR klęska głodu w latach 1932–
1933. Była odpowiedzią władz na odmowę ludności co do kolektywizacji ziem. Dotknęła głównie
teren dzisiejszej wschodniej i centralnej Ukrainy, do której należy także Kamieniec Podolski
i okolice. Wielki Głód pochłonął 4–10 milionów ofiar. Wszystkie przypisy pochodzą od autorki.
2
Rafała Wróblewska urodziła się 6 listopada 1923 roku, zmarła 24 listopada 2019 roku. Rozmowa,
3
Operacja polska NKWD trwała w latach 1937–1938, ale represje wobec Polaków trwały przez całe
lata trzydzieste XX wieku. Rodzina Rafały Wróblewskiej w ramach tych represji została zesłana do
4
Święto Narodzenia Najświętszej Marii Panny przypada 8 września, rodzinę Rafały Wróblewskiej
wywieziono 6 września.
5
Burze śnieżne.
6
Sanktuarium Najświętszego Serca Pana Jezusa w Kamieńcu Podolskim, prowadzone przez
chrystusowców, otwarto w 2016 roku. Mieści się w budynku, który remontowała – wraz z innymi
7
Katedra Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Kamieńcu Podolskim.
8
W 1936 roku władze urządziły w katedrze muzeum, od 1946 do 1990 – muzeum ateizmu.
9
Rafała Wróblewska była na audiencji u papieża Benedykta XVI.
10
W 2017 roku Rafała Wróblewska w Kołybajowce z rąk prezydenckiego ministra Adama
Kwiatkowskiego otrzymała Krzyż Oficerski Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej, „za wybitne
Ukrainie”. W marcu 2019 roku uległa wypadkowi, przez osiem miesięcy przebywała w domu
starości w Smotryczu k. Kamieńca Podolskiego. Tam zmarła w święto Chrystusa Króla, o którego
WOJENNE ELDORADO
mną i setką takich jak ja – którzy przeszli Syberię, głód, choroby, wszy
dorosły człowiek, wiem, że to jej ukochany Stalin zgotował nam taki los.
Wtedy jednak była jak dobra ciocia. Dla niej mogłem nawet przez radio
piać peany na cześć wodza Kraju Rad. A może bardziej bałem się, że jak
wtedy osiem, a brat Konrad dziewięć lat – przez lufcik w piwnicy naszego
gdzie podziali się, i on, i Konrad, mama odpowiadała, że sama nie wie.
Bała się pewnie, żebym niechcący nie wydał ich kryjówki. Chroniła tym
powszechnej.
Szkoła była odświętnie udekorowana – wszędzie wisiały portrety
jej tata, inżynier, budował kolej transsyberyjską. Ani ona wtedy, ani ja w tej
trzeciej klasie nie byliśmy świadomi, że uczymy się tego języka w myśl
rodzice zakopali złote ruble carskie, złote bransolety i inną biżuterię oraz
mundur, czapkę maciejówkę. Szukała ich, i wtedy rozległ się ten potworny
Pędem pobiegliśmy z mamą na stację, ale po pociągu nie było już śladu.
Znajomy kolejarz przekazał nam kartkę, którą znalazł: „13 lutego 1940
składane, Mietek”.
Rosjanie nie są źli. Są gościnni, podzielą się ostatnią kromką chleba. Ale
nie daj Boże, niech taki dostanie czerwoną opaskę na ramię – jest wtedy
carem i Bogiem.
jedziemy”.
stację do Mołodeczna.
spakowali nam butelkę wina i teraz mama zwilżała nim nasze usta.
i węgla musiało starczyć nam na dwa tygodnie, więc paliliśmy tylko tyle,
Odrywanie włosów było bardzo bolesne. I tak jechaliśmy – my, tania siła
imperium komunistycznego.
zmarł co dziesiąty.
znęcać się nad nami za byle co. Byli gorsi od NKWD, a nawet od
szerokim łukiem.
chorobą, nie był w stanie podnieść się z pryczy i stawić na apelu. Obozowy
lekarz orzekł zdolność do pracy, więc ci wywlekli go na zewnątrz i zatłukli
kolbami na oczach żony i trojga dzieci. Do końca życia będę pamiętał krzyk
dziś.
łączyły się pod sufitem i wychodziły na zewnątrz. Pod nimi szły druty, na
niewygodne, pot zalewał w nich twarz, trudno było oddychać, ale jako tako
wyrobioną dniówkę. Kto miał ruble, w sklepie mógł kupić bardzo drogi
prowadziła obozową buchalterię, wiodło nam się więc lepiej niż innym.
ofiarę.
Codziennie o godzinie 6 była pobudka, posiłek w stołówce – 400
gramów chleba, który miał starczyć na cały dzień, kubek kawy zbożowej.
nie widziałem. Ale dla nas wiosna znaczyła przede wszystkim jedzenie.
niedźwiedź. Zamarliśmy, nie mogliśmy się ruszyć. Ale zwierz tylko na nas
prawnuków.
przemieszczać.
kawałki opłatka. Każdy przyniósł, co mógł. Cały barak – 120 osób – zasiadł
Wielkanoce.
Leszek skończył rok i dziewięć miesięcy, ale jeszcze nie chodzi i nie mam go
już kompletnie w co ubrać. Z pończoch chłopców pozostały dosłownie strzępy.
Radek ogromnie wybujał do góry, jest niepomiernie duży jak na swoje dziesięć lat,
ale urósł nieproporcjonalnie szczupły. Miruś miernie się trzyma. Mietka przy nas
nie ma, otrzymujemy od niego listy dosyć często, ale o połączeniu nas jakoś nie
słychać. Zimę tu przeżywamy już od września, mrozy silne, ale jakoś Bóg łaskaw,
jesteśmy żywi.
Kończę i bardzo proszę, niech Mamusia do nas pisze od czasu do czasu, to tak
bardzo dodaje siły. Całujemy bardzo serdecznie,
tylko jego wycinek; z północy na południe ciągnie się ono na długości 670
go nie widzieliśmy. Na peronie została garstka osób, wśród nich nie było
z brodą do klatki piersiowej. „Miruś, Radek, dzieci moje, to ja, wasz tatuś!”
zsyłką.
widok ojca. Mama płakała, a oni ją uspokajali. Teraz, jako dorosły, wcale
się temu nie dziwię: mama przez kilkanaście miesięcy była odpowiedzialna
za troje dzieci, w tym niemowlę. Wokół umierali ludzie, a ona wciąż o nas
robiła wiele. Żyła w ciągłym napięciu, teraz to napięcie z niej zeszło, mogła
dorośli.
borundiuki, raz złapał się w nie nawet soból. Ojciec chodził do okolicznych
wywoływał duże zmęczenie, potem senność – jak człowiek zasnął, jego los
był przesądzony: zamarzał i umierał. Całe szczęście tata nie był sam. Pan
do domu.
drzwi, buchnęło mroźne powietrze i tylko dzięki temu nie zatruliśmy się
odzyskiwali.
Bodzio był w obozie woziwodą. Pewnego dnia jego wózek zaczął staczać
w potwornych męczarniach.
paszporty rodzice toczyli straszne boje, bo tata nie chciał ich wyrabiać – bał
się, jak zresztą wielu Polaków, że jako obywatel ZSRR nie będzie z tego
finansowe.
więc nakupowała herbaty i teraz była jak znalazł: za jedną paczkę można
było uzyskać nawet półroczne jagnię. Mieli z tym czajem taki zwyczaj, że
baraninie popijanej herbatą. Wstać można było od tego „stołu”, dopiero gdy
pociąg do Kujbyszewa. Był 24 marca 1942 roku. Tego samego dnia radio
spisania aktu zgonu, gdy jeszcze dla pewności nas zbadała. Okazało się, że
zakaźnego.
Był koniec kwietnia 1942 roku, Anders już dawno wyprowadził wojska,
pokoju prosto z ulicy. W prawym rogu stał murowany piec – w nim piekło
się chleb, robiło zakwasy, smażyło placki, gotowało kartofle. A paliło się
Okradaliśmy też pasiekę, w której pracował ojciec. Lato było tego roku
urodzajne, plony obfite – można się było wreszcie najeść do syta. Gdyby
musieliśmy żyć.
się palić. Jako dwunastolatek paliłem już nałogowo. Skręty robiło się z liści
że gazeta ta, choć z tytułową prawdą nie miała wiele wspólnego, uratuje
wkrótce życie mnie, Konradowi i reszcie rodziny, być może obchodziłbym
obok ucha wyrósł jej guz, z którego sączyła się ropa; bardzo cierpiała,
zabrano ją do szpitala.
odbywa się bez zgody wyższych instancji, i zatrudnił się jako stróż nocny
grobów katyńskich, stały się wręcz wrogie. Znów staliśmy się „elementem
w Bałaszowie. Gdy wrócił z niego pod koniec grudnia 1943 roku, był
„Polacy”.
szkołę dla polskich sierot. W tym samym czasie w Sielcach nad Oką
chcieliśmy przeżyć.
żadnych przepustek. Legalnie zresztą nikt by się na wysłanie nas tam nie
zdarzała się niezwykle często, nie będzie się dla nas narażał i powie, że
dobrze.
polską flagę
fot. Instytut Polski i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie/ Ośrodek KARTA
strachu. Czy limit szczęścia się nie wyczerpie? Dotąd szło całkiem dobrze,
na to oko.
Ktoś nas szarpnął – pewnie ten sam, dzięki któremu znaleźliśmy się pod
pokładać ufność? Mnie po paru dniach taki żywot zaczął się podobać. Na
chłopca i zapytał:
– A co, widziałeś?
dziecka.
400 kilometrów.
twierdza, przez którą mysz się nie przeciśnie. Jak tacy umorusani
wnuka.
mieście, mama tysiąc kilometrów stąd, tata – nie wiadomo, czy żyje,
jesteśmy tu sami, bez niczyjej pomocy i nie wiemy, jak dotrzeć do naszego
uspokoić.
Ten zaledwie rok starszy chłopiec zachował na tyle zimnej krwi, by
Skrzeszewskiego.
W ojczystym języku.
Czarno nam się zrobiło przed oczami, nogi ugięły się pod nami jak
z waty.
się pewnie w skrawku „Prawdy”, w którą szewc owinął inną parę butów: –
zginęli z powodu chorób, głodu lub katorżniczej pracy, oraz dzieci, których
Tego dla mnie było za wiele: byliśmy tak blisko, ledwo uszliśmy
sporo umiemy; jeść nie musimy dużo, spać możemy byle gdzie. Błagam!
z szynką! Matko Boska, kiedy ja ostatnio jadłem białą bułkę? A szynkę? Ich
tam – powiedział.
Radości, która w nas wstąpiła, nie sposób opisać. Boże, radości z tego,
siedliskiem członków band, takich jak „szpana” Wasi i Wowy. Nim się
dobrego po tym miejscu spodziewać się nie możemy – przecież oni gotowi
nogę.
i zapisaliśmy jej trasę w głowie, by nocą się nie pogubić. Gdy cały dom
jazdę do Samojłowki.
i pokręcił głową.
podziwiał nasz upór. Musiał wiedzieć, że ten upór był nakręcany przez
zwierzęcy głód.
dietdom w samym centrum Moskwy – nie byle jaki, bo dla dzieci wyższych
poskarżyć.
Zsikałem się.
wzruszył.
i bezpiecznie.
rodziców? Do Polski?
Stacja Zagorsk. To miejsce nie zawsze się tak nazywało. Później też już
zresztą nie. Kiedy był to jeszcze Siergijew Posad, mieściło się tam
maszyny rolnicze.
Czerwonej Armii, szkolny dom dziecka służył nie tylko ocaleniu 130 z 200
jak to w okresie wielkiej wojny, podczas gdy naród radziecki składa daninę
w Polsce.
Wasilewską.
Nie rozumiałem tego, co mówi. Jak to: budować nową Polskę – to starej
pensjonarka?
Wydaje mi się jednak, że nasz los naprawdę leżał jej na sercu. Mieliśmy
Tereska miała osiem lat, Krysia sześć, Danusia cztery, a Tadek – osiem
orkiestry dziecięcej.
może się skończyć. Aby nie dać dyrekcji powodów do odesłania nas do
Poziomowi nauki nie mogę nic zarzucić, zajmowali się nami wspaniali
wolno się było zbliżać do sypialni. Wtedy też odbywały się koła
22 – cisza nocna.
na to nie oglądał. Chociaż nie, był taki Ludwik Kowalski – syn pielęgniarki
– który przechwalał się wciąż, jaki jest ważny, i ostentacyjnie zajadał przy
się nie kolegował. Wkładaliśmy im pod koce zdechłe myszy, padłe wróble
wiem, dlaczego ten głód nie chciał nas opuścić. Może organizm upominał
śpiewało się nabożnych pieśni, religii w szkole nie było, nie wiem nawet,
bombowców.
ciężarówki i hajda! Jak wychowawcy nas na tym złapali, była dobra bura.
dziecka. Byliśmy tak rozwydrzeni, że jak komuś strój się nie podobał, nie
siedemdziesiąt cztery.
domu, ale był też wymagający. Czasem się go bałem, bo nie należałem do
wiem, jakim cudem, ale miała przy sobie sztabkę czystego złota, którą
dziecko.
przyjechaliście.
– Jak cię znam, pewnie zdasz. A jak nie, to wtedy do mnie przyjdź.
mu za dodanie mi otuchy.
Dodawał nam jej zresztą jeszcze w Zagorsku – zarządzał domem, który
przez prawie trzy lata wojny dał nam bezpieczne schronienie, możliwość
przede wszystkim – ratunek przed śmiercią głodową. Tak więc gdy 9 maja
1945 roku usłyszeliśmy o zakończeniu wojny, ucieszyliśmy się, ale i żal się
przyjaciółmi.
trwała do północy. Choć byliśmy gotowi już za chwilę wziąć w rękę nasze
to czekać jeszcze prawie rok. Spędziliśmy ten czas tak samo jak
brata Konrada.
Radzieckim.
marzec 1946
fot. Archiwum Mirosława Popławskiego
W dzień wyjazdu pośpiesznie wymienialiśmy wpisy w pamiętnikach,
odbyła się ostatnia przed odjazdem oficjałka, podczas której żegnano dzieci
Kraj Rad!
wszystko jedno – nie wiem. Wiem tylko, jak plastyczną masą jest dziecko,
Warszawy.
grono szczuplało tak, że do „Naszego Domu” im. Maryny Falskiej przy Al.
blisko pięćdziesięcioro.
badań mieliśmy tam też na nowo oswajać się z Polską. Raz wyszedłem
czterdzieści osób, dwa lata temu byłem już tylko ja i Konrad, a ostatnio
nigdy nie zaznamy głodu ani poniżenia. Pierwszym tego dowodem miał być
chlebem i wazy z zupą – mogliśmy się najeść do syta. Nikt nie wydzielał,
Domu”.
gabinetu kierownik Zdzisław Sieradzki. Stały już tam dwie panie w średnim
wieku: jedna mała i garbata, druga wysoka. Nikogo nam nie przypominały.
żeby zabrały nas na jeden dzień, i tak pojechaliśmy z nimi na Pragę. Wisłę
Zosia – mama mamy, ta, do której mama pisała z Syberii – zmarła u nich
z rodzicami w 1946 roku, gdzie odnalazły się z jej córką – Zenobią Muzyk.
Jugosławii. Już zacząłem się cieszyć, gdy okazało się, że czeka mnie
na Bielanach. Nie mieli już domu, bo miejsce, na którym stał, przestało być
miał sześć lat, ale pamiętał głód, wiedział, że umierał. Pamiętał, jak
z dzieciństwa.
Mirosław Popławski
11
Lepioszka – pieczony na blasze placek, wyrabiany z mąki, wody i tłuszczu.
Mirosław Popławski z mamą przy Ostrej Bramie w Wilnie, 1937 rok
fot. Archiwum Mirosława Popławskiego
Trasa, którą Mirosław Popławski przebył na Syberię i z powrotem –
przez Moskwę
fot. Archiwum Mirosława Popławskiego
Mirosław Popławski przeglądający rodzinne pamiątki
fot. Archiwum Mirosława Popławskiego
ALEKSANDRA
MATKA SIEROT
dziecko jest czyjeś, mówi: „moja mama ma ciemne włosy i bierze mnie na
kolana; ja jestem mojej mamy”. Ja nie miałam już tak o kim powiedzieć.
na to, że uda jej się przedostać z nami do taty – jak jej koleżance do męża
leśniczego – ale się nie udało. Tata nie miał takich możliwości.
miał czworo dzieci i nie stać go było na ich naukę. Ksiądz jednak, grając
pokoik, ale mało w nim przebywała. W szkole była prawie cały dzień,
rozwieszone były sznury, a na nich przez cały czas nauki suszyły się łapcie
Z tej szkoły mama nie zapamiętała ani jednego imienia czy nazwiska
dzieci – został w niej zapach suszących się onuc i łapci oraz widok
dobrze się tam czuł. Był już wówczas oficerem rezerwy Wojska Polskiego,
młodszą siostrę – ciocię Helenę – do opieki nade mną, a babcię miał zabrać,
sowieccy oficerowie, nam zostawili pokój z kuchnią. Nie było między nami
wrogości, babcia gotowała im kartofli, klucz do ich części domu zawsze był
w drzwiach.
Jak tylko rozległ się ten łomot, babcia zaraz ukryła wujka w części dla
oficerów, bo ich akurat nie było. Ale to nie o wujka im chodziło. Mama
je w walizce.
jej śmiercią.
zsunął się przez okno do sadu, a potem nocą 20 kilometrów wzdłuż torów
szedł do Rawy.
stację. Chodził wzdłuż wagonów, ale jak miał nas widzieć, skoro my
rozglądał, jakby słyszał, ale nie mógł nas przecież widzieć. Ciocia
Wreszcie zwrócił się w naszą stronę. Przez okienko ciocia widziała, jak
chodzi wzdłuż wagonu w jedną, potem w drugą stronę. Jeśli wujek załatwi
sprawę, zanim tamten dojdzie do końca składu i się odwróci, to dobrze. Ale
jeśli się odwróci i nadal będzie widział wujka, będzie strzelać. Nie było
to w Kazachstanie.
panią Pawlikową z rocznym Jankiem, jej mąż już w tym czasie był
ona nosi nóż. Na złość chciał nam zrobić – pewnie za mnie i za babcię, bo
wywieźli na Sybir, stały te domy puste. Nikt w nich nie chciał zamieszkać,
żeby i jego za kułaka nie brali. Obróciły się więc w ruinę, ale my nie
przykrycie dziurawego dachu, plandeka też była dziurawa, trzeba było się
nas paczki: trochę grochu, mąki, cukru, cukierków i nowe buty dla mnie.
mężobójczyni; zdjęła oficerki i okazało się, że nie nosi noża, za to lituje się
zobaczyły, że mama nie chowa do nich urazy; nie robiły już problemów,
pracowników i zesłańców.
szła w pole. Irka jest przykładem dziecka, które życie w jednej chwili
się sprytu.
Irka nie miała nikogo dorosłego. Jeszcze zanim straciła ojca – gdy
chorował, to ona bardziej zajmowała się nim niż on nią. U pani Pawlikowej
miała gdzie spać i co jeść, ale jej dzieckiem był Janek, nie ona. Była dobrze
traktowana, ale gdy nadarzyła się możliwość, pani Pawlikowa odeszła tylko
wyłuszczała.
leżą takie same kamienie jak okaz, który przyniosła w fartuchu. Mama
– Jak masz umrzeć, to weź, ale się przyznaj. – I nagle odczuła potworny
zesłańcom nie należała się treściwa śmietanka, ale tylko odtłuszczony płyn.
usta, mówi:
ręką od tyłu śmietankę zgarnia do kubka i popija. Kazaszka zrazu tego nie
wynosić.
O ile mama nie narzekała na pracę w polu, o tyle ciocia Helena uważała ją
zwęszyły, szyła im ubrania, czy też bardziej przerabiała te, co miały – stare,
Babci jednak marzyły się ziemniaki. Jak zaczęły się wykopki, to mama
komsomolca Saszkę, i ostrzegła ją, że kroją się kłopoty. Teczka była już
mocno wysłużona, lekko nadpruta na dnie. Mama zaczęła więc ruszać nią
Mama otwiera.
– Wygruzaj!
Przechyla teczkę, ale z niej wytacza się tylko butelka oraz zawinięty
i nie było tam dla nas miejsca. W grę wchodziła znowu sień z kurami
mamy:
cię, że nie zadbałeś o dobrą siłę roboczą. Jak się mnie pozbędziesz, oskarżą
i cioci, ale chora babcia na co się komu zda. Jednocześnie ciocia Józia
więc oczy, a sama patrzyła tylko na wielbłądy. Nie uchroniło jej to jednak
szpitala.
o „amnestii”.
spodnie ojca, ale musiałyśmy się spieszyć, bo miał czas tylko do wieczora.
było zawieźć do szpitala, ale nie ma tego złego – przy okazji mama
Przyszła zima 1941 roku. W miasteczku było sporo Polaków, wśród nich
ich rodziców, okazało się, że nie żyją. Młodsze dziewczynki były w moim
kiedy odsypiała nocny dyżur, miałam się z kim bawić i jej nie budziłam.
o opiekę nad maluchami. Kiedy wrócił, już pakowali się do wyjazdu, gdy
przybiega jedna z dziewczynek i mówi, że z Władkiem źle. Przywiózł tyfus.
To był kolejny pogrzeb, który okazał się przełomem – tym razem moim
buty Władka dała jego bratu. Nogi zawinęła mu tylko w onuce. Gdy wóz
Władka, z których zsunęły się także onuce. Na ten widok wśród rodzeństwa
Dziewczynki mama wzięła pod opiekę, ale trudno jej było zarobić na
żydowskiego. Nazywał się Mojżesz Zyra, syn Ryfki, był garbaty i znosił
Chciała dla niego dwóch rzeczy: by się dobrze wśród nas czuł i by nie
zwracał na siebie uwagi. Była nas już blisko czterdziestka, była więc
a potem sam możesz modlić się tak, jak nauczył cię rabin”.
Poza tym nie podobał jej się wzgardliwy stosunek dzieci do żydowskiego
kierowała się nie ich narodowością, ale tym, czy są dobrzy. A Mojżesz
może nie był duszą towarzystwa, ale dla mnie z pewnością był dobry. Tylko
jego opowieści, choć były straszne. Chowałam się pod kocem, ale kiedy
odchodził, wołałam, żeby wrócił. Chyba ważne było dla niego, że ktoś go
słucha.
junaków i zabrał siostry, ale w ich miejsce znalazły się kolejne dzieci.
ich zatrzymać, bo znała ich zamiary, ale oni odkarmili się i uciekli.
Zostawili list z prośbą, by ich nie szukać, bo „poszli bić Giermańca – jak
Zostały nas czterdzieści trzy osoby, gdy latem 1942 roku niedaleko
Mama zawsze starała się ocalić jak najwięcej odzieży, którą miały na
sobie sieroty. Gotowała ją, bo nowych rzeczy nie było. Sortując ubrania tej
trójki, zauważyła piękną, czarną chustę, która w słońcu zdawała się mienić.
– sami mieli niewiele, ale ktoś przyniósł w darze prześcieradło, kto inny
się, że jedna z dziewczynek choruje. Mama niestety też się zaraziła. Źle się
mamę, by nie zgłaszała tyfusu, bo cofną i jego, i jego rodzinę. Mama, nie
jakoś powiedzieć. One w płacz i zaczęły zbierać toczące się na wietrze kule
miał przyjść 6 stycznia 1943 roku. Zima była porządna, sążnisty mróz, a my
rzeczywiście ruszyliśmy na dworzec. Szedł ten, kto miał buty. Jak doszedł,
kierownika.
Po przyjeździe do Aszchabadu. W środku – Albina Wawryka ze
jadą robotnicy. I udało się – robotnicy się ścieśnili, oddając nam trzy
sobie ponad głowami, bo przejść się nie dało – z początku było to nawet
zabawne, ale potem stało się męczące. I tak przez dwa dni, aż robotnicy
schudliśmy.
w łaźni, staliśmy tam i czekaliśmy – jak nas Pan Bóg stworzył. Zmęczone
dzieci, którym od ciepła robiło się błogo i sennie, zasypiały na stojąco
zbierała z podłogi.
tego pożałować – to, co się wydarzyło potem, zmieniło losy naszej rodziny.
to pręgierz, a teraz każdy może podejść i z bliska sobie obejrzeć, jak taki
naleśników nikt z głodu nie umrze. Kucharkom też nic by się nie stało,
kradliście, żeby przeżyć. Teraz jedzenie jest, dostajecie, ile trzeba, więc
który wreszcie znalazł się wśród swoich. Po tym, jak w marcu zerwano
rozmawiali indywidualnie.
– Nie mamy.
– Tam toże niet. Jest wojna, obywatel nie może poruszać się po mieście
lata więzienia. I tak cały personel, włącznie z moją babcią, trafił za kraty.
przed siebie. Może bali się, że wariatka, grunt, że ją wypuścili. Ale cała
pewne nieszczęście.
nazywałam. Nosiła kapelusz, zwiewną suknię i buty na obcasie – nie tak jak
– bo ona jest potrzebna nie tylko mnie, ale całej reszcie dzieci, a babcia
chora i nie może się nami zajmować. Piękna pani, wzruszona moją mową,
Kolejne osoby rzucały się sobie na szyję, były okrzyki radości, łzy
nie zgubić, takie były dorodne, mama pewnie się ucieszy. Kiedy
Oczy mi się zaszkliły, a mama na to: „To było pyszne, tak mi się chciało
pić”.
I więcej się nie zobaczyłyśmy. Aż do Gdyni, ale wtedy to już ani mama
odjeżdżał ostatni. Pamiętam plac, a na nim babcię, która klęczy i się modli,
sama. Bez babci, bez cioci, bez mamy. Przechyliłam się przez barierkę, do
Moje łóżko było na werandzie, ona swoje miała na dużej sali. Nie
i każda śpi w swoim łóżku. Na drugi dzień miała być zamiana. Jak
tranem.
koleżanka.
zaszyć.
angielski. Na sali była nas garstka, bo kto mógł, wyszedł na święta Bożego
znaczy, że jej córka też jest obywatelką ZSRR, więc jakim prawem
jak nie pozwolą jej do córki napisać, to ona do Moskwy napisze, do samego
Stalina. Dali jej więc kartkę i ołówek, by do mnie napisała. List, bardzo
I znów nowi ludzie, nowe otoczenie, ale list od mamy tchnął we mnie nowe
mu nas było żal. Chałwą pani kazała mi się podzielić z dziećmi, dla mnie
Tak mama dowiedziała się, gdzie jestem i jak się miewam, ale po
tego nie robili, bo bali się tyfusu. Przez jednego z nich mama się
odjazdem jeden z dyrektorów ośrodka dał jej koc, garnek, konserwy, mleko
w proszku.
Przez tego więźnia mama przekazała babci, by nigdzie się stamtąd nie
ruszała, w przeciwnym razie przepadnie w tej Rosji i już nigdy się nie
Jak kierownictwo hotelu babcię nakryło, kazali jej się wynosić. Wtedy
sobie palenisko z cegieł. Już ją tam znali, wiedzieli, że jej córka jest
Wzruszony historią Oli i jej mamy oraz babci i cioci perski fotograf
mnie było na taki upór i siłę, jakie miała babcia. Nie wiem.
na nią oko. Jak gospodyni wytrzeźwiała, nie pamiętała rozmowy, ale mama
Pod koniec 1945 lub na początku 1946 roku mama z ciocią szukały tkanin
na targu – mama nie mogła pracować, utrzymywały się więc z szycia cioci.
Na dźwięk ich polskiej mowy podeszli do nich Żydzi polskiego
która była w Persji, ale nie ma tam już polskich placówek, i nie wie, co się
dalej z nią stało. Pisała już wszędzie, ale bezskutecznie. Obiecali jej pomóc.
Brzmiało jej to jak Tahiti. Chwilę jej zajęło, zanim się dowiedziała, że to
Wasilewska zorganizowała kurs dla nauczycieli. Tylko jakby się miała tam
nie dała wiary. Po kilku dniach przychodzi jedna z tych żydowskich kobiet
mama.
nie wydostały.
Kurs rosyjskiego w Moskwie już trwał, ale ponieważ mama była
Żydówki dla siebie i mężów oraz mama z ciocią dla siebie i dla babci.
roku wrócili do Polski. Mama z ciocią i babcią nie wierzyły, że wojna się
dlatego zatrzymały się tuż przy granicy – koło Jarosławia, bo tam była już
ja w Nowej Zelandii, stwierdziła więc, że w Polsce nic jej nie trzyma. Moi
dołączyć, ale w Polsce nie dostała paszportu. Jak się dowiedziała, nie musi
potem prowadziła dom dziecka. Do pracy w szkole nie potrafiła już wrócić,
ratowania dzieci, który już nigdy się nie zatrzymał. Nie była zwykłym
żywność na kartki, ani nawet trzęsienia ziemi nie zrobiły takiego wrażenia,
pocałunkami i upominkami. A na nas nikt nie czekał. Nie było tam ani
mamy, ani babci. Nie zazdrościłam im jednak, było mi wesoło, że choć oni
Nas też witano: był premier Peter Fraser z żoną i państwo Wodziccy –
mi na tym.
Ola z koleżeństwem w szczęśliwym czasie Pahiatua
fot. Archiwum Aleksandry Kulak-Wawryki
cieszyło ich zwolnienie z lekcji, a nie przyjazd jakichś tam dzieci. Oni
i tak Nowa Zelandia dużo dla nich robi. Czytałam, że okoliczny sklepikarz
były głodne, czy musiały spać na dworze, czy patrzyły na śmierć kogoś
dostają tyle czekolady, co one! Wolałby pan, żeby pańskie dzieci urodziły
się w Polsce, czy jednak jest pan wdzięczny, że przyszły na świat w Nowej
tamtejszej Polonii.
farma.
– Gdzie?
pstryknięcie w ucho.
Zaczęłam nowe życie. Wciąż byłam wyizolowana, ale już nie tak, jak
gdyby mama mnie nie zostawiła, byłybyśmy teraz razem. Nie rozumiałam,
że nie mogła się mną opiekować, bo siedzi w więzieniu, z którego nie chcą
go pobił albo coś zabrał, albo skrzyczał go nauczyciel, miał w nich obrońcę.
– Ty zostaniesz, aż zjesz.
której wypisano imię i nazwisko osoby, która miała mnie odebrać. Nasze
nazwiska były dla nich za trudne. W rodzinie, do której trafiłam, była moja
rówieśnica Sarah, ale szybko się mną znudziła – nie mówiłam po angielsku,
Otwieram oczy, stoją nade mną gospodarze, macam ręką, ale wazonu
nie ma, patrzę – stoi na komodzie, a w nim kwiaty. Zaspałam, a oni nakryli
umiem dobrać słów. Gospodyni głaszcze mnie po głowie i mówi: It’s all
„General Randall”. „To już pewnie moje ostatnie chwile tutaj. Gdzie mnie
ciasteczkiem, może nie będzie tak źle. Ale płaszcza nie pozwalają
starszych państwa.
Mimo ich starań nie wspominam tego pobytu dobrze, dlatego kiedy
pracowała
fot. Archiwum Aleksandry Kulak-Wawryki
ktoś o mnie dbał, Peddy uszyła mi sukienkę, dzięki czemu wyróżniałam się
emocje – jak się nie rozumie języka, pozostaje mowa ciała, a oczy mówią
najwięcej.
łaciną. Nic nie rozumiałam, dla mnie ważniejsze były jednak spotkania po
w obozie, nie wyobrażałam sobie jej tknąć. Już na słowo pumpkin miałam
Pani pracowała na poczcie i nie miała dla mnie za dużo czasu, mimo to
czułam jej troskliwą opiekę. Ucieszyła się, gdy mama mnie wreszcie
odnalazła i napisała, że się do mnie wybiera. Ellen znalazła dla niej pracę
duszy nie miała? Skapitulowała i więcej o wyjazd na Zachód się nie starała.
autentycznego żalu. Tak naprawdę cieszyłam się, że mam mamę, ale nigdy
nie było między nami serdeczności. Jak było dobrze, to było dobrze. Ale
jak było źle, to nie szłam do niej się wypłakać, tylko działałam na własną
żonę czy nowego męża, a potem w kraju okazywało się, że czeka na nich
pierwszy małżonek.
się bez mamy, a nawet gdy fizycznie była obok mnie, o jej uwagę
zastaną w kraju. Dobrze się tam czułam, nikt mnie nie kontrolował. Jeden
na to, że Sobieski to był król i nie mógł mieć przecież syna marynarza.
łodzi kupić banany, ten „królewski marynarz” podszedł do mnie z całą ich
kiścią.
– Po co ci tyle? – zapytałam.
parku.
sztywno.
w którym hala odpraw była dużo większa, było spokojniej niż w Gdyni.
Wyczytywano nazwiska dzieci. Padały kolejne, ale nie moje. Wszyscy już
i mówił, gdzie mam wysiąść. Pomyślałam więc, że skoro mama po mnie nie
dziewczynka.
dziwne powitanie.
*
mi się coraz bardziej żal – kiedyś to miejsce musiało być piękne. Mój
Znów więc miałam być małym dzieckiem – jak to się robi? Kiedy
Sowieci?”.
nas więziono.
– Jak już musisz powiedzieć, mów, że byłaś w Nowej Zelandii –
– To mów, że z Persji.
Bała się, że jak wyjdzie akowska działalność ojca, ona straci pracę, a ta
była dla niej wszystkim. Raz jednak odkryła, w Polsce Ludowej to jeszcze
w czasie wojny.
ale jedno dziecko, ale opowieść nie miała tła sowieckiego. Mama wierzyła,
„u siebie”. Kiedy parę lat temu znów byłam w hali odpraw w Gdyni, raz
krzyki radości. Mimo ciszy, bo byłam tam sama. Stałam i słuchałam. Przed
lubiłam.
pilotowałam go, a on się dziwił, skąd znam to miasto, skoro ostatnio byłam
w nim jako trzylatka. To babcia tak dokładnie opowiadała, gdzie mąkę szło
się kupować, a gdzie do krawca; która ulica w którą wpadała, a z którą się
krzyżowała.
rozeszły się zaraz plotki, uratowało naszą klasę. To były wczesne lata
Teresa nie chciała. Czuła się już bardziej żydówką niż katoliczką.
Nagle wpada dyrektor:
– Popiołem sypał?
kłamcę, i wyszedł.
dało mi wgląd także w moją sytuację. Miałam bratnią duszę – obie kiedyś
wartościować ludzi, ale brać ich takimi, jacy są. Nie ze wszystkimi muszę
się zaprzyjaźnić, ale jeśli ktoś ma odmienne poglądy, nie przeszkadza mi to.
Nie mogę jednak pogodzić się z tym, że ktoś zawłaszcza prawdę. Nie
rozstrzelany.
grobie.
którego nikt nie chciał objąć. Nikt prócz mojej mamy. Z problematycznymi
mąż kiedyś spytał: „Twoja mama to na ile zmian pracuje?”. Bo nigdy jej nie
było.
zwracał się do niej per „pani”, ale myślał zawsze: „ciocia”. Nie była
w którym byłam ja w czasie naszej rozłąki. Jakby chciała sobie ten czas
Mama też nie podnosiła, choć tych dzieci miała na głowie znacznie
dialogu polsko-żydowskiego.
słyszałam od mamy.
Lubiłabym pracę z dziećmi, wódki nic a nic mnie nie pociągały. Ale jak
mężu chciałam w pełni przeżyć to, czego tak mało sama dostałam.
Aleksandra Kulak-Wawryka
12
Wywózki rozpoczęły się 10/11 lutego 1940 r.; druga fala – 12/13 kwietnia 1940 r., trzecia – 28/29
z radzieckich dietdomów
fot. Archiwum Aleksandry Kulak-Wawryki
Zeszyt, w którym babcia uczyła Olę pisać jeszcze w Rosji
fot. Archiwum Aleksandry Kulak-Wawryki
Pierwsza Komunia Święta w Pahiatua – Ola dostała na nią
powrocie do Polski
fot. Archiwum Aleksandry Kulak-Wawryki
MIECZYSŁAW
INŻYNIER Z POSIOŁKA
Dla nich wszystko jest proste jak w filmie. A my tam w tajdze nie
zabrali. Poza tym, gdyby było, to kiedy go słuchać, jak od rana do wieczora
praca w tajdze, a potem resztką sił człowiek powalał się na pryczę. Jeśli
nam się razem żyło, choć początkowo patrzyli tam na Polaków spod oka.
hektarów. Gospodarstw przez dwadzieścia pięć lat nie można było dzielić
umknęło, że dostają „gołą” ziemię. Kto nie budował wcześniej domu, kto
terenach już mieszkają, a nie mają majątku na własność lub mają mało. Te
miała pójść także ziemia z polskich majątków. Wyjątkiem byli tu: książę
drewna budowlanego.
przyjaźnie, nawet małżeństwa. Ale gdy tylko taki polski gospodarz marnie
szedł dla nich – tak zwane odstępne. Gdyby nie to, że dziadek wspierał
dlatego mój tata miał jako takie pojęcie o młynach. W Kieleckiem, skąd
studni nie mieli. Radio mieli najbogatsi, a poczta docierała, jak chciała.
rosła, ale wciąż była słabiutka. Dlatego Związek Osadników podjął się
Mnie problemy dorosłych nie dotyczyły. Był dom: cztery pokoje, kuchnia,
Jedzenie było, koledzy byli, dobrze było. Zresztą tam się urodziłem, taką
roku, a pozostałe – tylko wtedy, kiedy ciepło było. Bo myśmy mieli buty,
ślubem kończyło.
– on był z tych, co nie mieli zimą w czym pójść do szkoły, więc chodził
tylko ciepłą porą. Patrzę wtedy, pod cerkwią siedzą babiny. Zagadałem do
chodziły.
– A Pogodinskyje jaki?
Na miejscu naszych domów żyto rosło. Nad stawikiem gęsi się pasły,
– Bez obaw, nie mamy takich zamiarów – uspokoiłem go. Nie chciałem
mu sprawiać przykrości, mówiąc, że osada to ani nie była, ani tym bardziej
nie jest żadna gratka. Drogi fatalne, wertepy takie, że z samochodu co rusz
wysiadałem, żeby obmyślić najlepszą trasę. Mostek nad rzeczułką tak samo
zdezelowany jak przed wojną. Ale łza się w oku zakręciła. Tam się przecież
umundurowanie.
wyprawiali się na pole postrzelać do tarczy. Tata miał dobre oko, jastrzębia
od 1939 roku nachodziły Polaków bandy ukraińskie. Do nas też, ale nie
interweniowali.
tylko pospieszali.
przeszywały nas jak pociski. „Wy na lewo, wy tam, ruszać się” – po co,
dlaczego?
przy masie obcych ludzi. Robiło się więc zasłonki z koców, prześcieradeł,
kilkunastostopniowym mrozie?
Spaliśmy na gołych deskach. Wszystko było zaryglowane, okienka
malutkie – kto miał przy nich miejsce, tylko informował: stacja taka a taka.
nowa.
– Towariszcz komiendant…
– Grażdanin komiendant…
dał.
Nie był taki najgorszy. Zdarzali się komendanci, którzy mówili wprost:
Zaraz jak przyjechaliśmy, zagnali nas do pracy. Nie każdy potrafił rąbać
prawem: „Kto nie rabotajet, tot nie kuszajet” – kto nie pracuje, ten nie je.
odgarnialiśmy od niego śnieg na 1,5 metra, a ścinać można było nie wyżej
wodę, więc przy najmniejszym nacisku tonęło. Jak gdzieś się robił zator,
leżało ponad pół metra – rankiem ta pokrywa śnieżna była tak zamrożona,
długie buty, ale i tak rwał koc i omotywał je sobie nim. To samo
szła ciężko.
i boso. Był wśród mężczyzn zwyczaj, że nie można było tego dystansu
się coraz bielsze – i takie białe miejsca trzeba szybko nacierać śniegiem, aż
się zaróżowią, i dopiero wtedy ogrzać się przy ognisku. Gwałtowna zmiana
trudno było osłonić – szalik, którym zasłaniano usta, zaraz parował, para się
tłuszczem, ale skąd, jeśli nawet do jedzenia go nie było? Ludzie zakładali
na siebie, co się dało: po dwa swetry, kożuch lub kufajkę, którą można było
kupić, jak się miało pieniądze. Woźnica, który jechał z drewnem, miał na
na Syberii. Żadne buty, żadne skarpety, nawet dwie pary, nie pozwolą
w korytku. Potem ten puszek – razem z mąką żytnią – kładło się na stole
i uklepywało. Kiedy już zrobiła się z tego gęsta masa – sztywna, ale
się i w ten sposób powstawał filc. Jak walonki lekko się zużywały,
magazinu (sklepu), ale i tam wybór był niewielki. O herbacie, cukrze, oleju
można było pomarzyć. W zasadzie można było kupić mąkę i „kirpicz”. Tak
mówiliśmy na tamtejszy chleb: kirpicz, czyli cegła. Wypiekano go z czarnej
mąki z otrębami, ważył ze dwa kilo. Jak już mówiłem, otrzymywana porcja
Taka porcja chleba dawała poza tym nie więcej niż 1000 kalorii; 2,5
nieustannego głodu. Dopadały nas choroby. Nie było takiego, którego nie
Przy kurzej ślepocie widzi się tylko przy świetle dziennym, a jak coś się
pali, widzi się tylko ten punkcik. Więc nawet jeśli drogę oświetlało się
Wszyscyśmy to przechodzili.
Nikt nie miał, żeby jej dać, a jej mama i tata już się nie ruszali. Jej bracia to
i dziewczynka.
Bożej. Zastanawiała się z ojcem, czy brać go w ramie czy bez. Sowieci
pytali:
– A po co wam to?
– Jak to? – Matka zdumiała się. – Przecież to święty obraz.
było dodać jeszcze soli, ale o takim rarytasie nawet nikt nie marzył. Tym się
dożywialiśmy. Inni gotowali zupę z resztek chleba. U nas nie było resztek
– Wiełosiped bieriosz?
i kaszy, a część – razem z nami. I ta część, która jechała z mąką i kaszą, też
przydaje, jak jest droga, a tam przecież żadnych dróg nie było. Tylko nogi,
się sklepowy.
całą butlę spod lady przytachał. Resztę oleju dojadaliśmy my. Czasem
chleba:
Często zdarza nam się powiedzieć: „Głodny jestem”, bo: nie jadłem obiadu,
cieniutką warstwą kory znajdował się miąższ – celuloza. Nie była jeszcze
piorun. Wiosną chodziło się też na rośliny liliowate. Niektóre rośliny tego
typu miały jadalny kłąb znajdujący się koło korzenia. Tego wszystkiego
przygotowania.
Czasem pytają mnie: a jak spędzaliście święta? Bez choinki, choć rosło
dzieliliśmy się czarnym chlebem, podczas wieczerzy wigilijnej jadło się to,
niewiele dało się zrobić. Księdza nie było, pasterki – też nie. W niektórych
w tym, jaki był dzień tygodnia. Dni były nie do odróżnienia. Pracowało się
dzień w dzień – przy wyrębie drzew jeden dzień w tygodniu był wolny, ale
*
We wrześniu 1940 roku w sąsiednim posiołku zorganizowano szkołę.
zapoznać, więc nas tak to nie przerażało. Kilka miesięcy nawet w niej
– Ja – powiedziałem.
– Śpiewaj.
– Nie.
– To nie będę.
nią, żeby węgielki nie zgasły. Wilki miały się bać błyskających w ciemności
dwóch, trzech metrów! Droga, w zasadzie dróżka, którą szedłem, była mało
tylko traktor mógłby odstraszyć zwierzynę. Albo konie, ale za późno było
Dobrą godzinę, może dwie godziny, tak już siedziałem na tej sośnie;
bo już ledwo się trzymałem, ale paska od spodni nie starczyło. Zresztą
sobie siekierki.
wydeptały w śniegu łyse kółko. Cały ten czas krążyły wokół niego,
wilki prysnęły. Pewnie nie były wygłodzone, bo na nikogo się nie rzuciły.
trawa, Rosjanie nocą puszczali na nią konie, żeby się pasły. Raz rankiem
je stać.
z wilkami jawi się to jak niewinna bajeczka, ale wtedy naprawdę miałem
a ten siedzi. Nawet się mną nie zainteresował. Jak straciłem go z oczu,
tam jechał traktor, to mogę się dosiąść. Ale wrócić musiałem już piechotą –
metrów ode mnie, w tej samej pozie co ja kuca niedźwiedź. Też jadł maliny.
mi życie.
Ostatniego dnia lipca 1941 roku Sikorski i Majski podpisali układ, na mocy
czytałem, pisałem, dobrze sobie radziłem, ale matka się nie zgodziła. Za
młody byłem.
Jeszcze w nas nie okrzepła myśl, że ojca i siostry możemy więcej nie
Z północy, gdzie był nasz posiołek, mieli się przeprawić na południe, ale
dla 30 tysięcy żołnierzy. Z czasem w grudniu 1941 roku, jak już Niemcy
mu po piętach deptali, zwiększył liczbę do 90 tysięcy, ale my byliśmy
ludność.
ZSRR.
czasem może zmylić, kto mógł wiedzieć, że jej organ wojskowy – armia
imałem się różnych prac. Nagle przybiega brat. Nie od razu powiedział,
zmarła.
funkcjonującego kościoła czy cerkwi – też nie. Te, co były, straszyły ruiną.
zmarłego zimą, ale udało jej się wydrążyć ledwie niszę w lodzie. Czekała
Stasia Grabskiego.
płakała, a mama nie reagowała. Nie żyła, a mała była głodna. Pochowali ją
kawałek, ile się dało, pod górę, i kopano w głąb też tyle, ile się dało.
chciały zabić dzieci, by nie cierpiały, nie wołały jeść. Czasem taka matka
kołysanki.
Zostaliśmy sami.
zaraz.
Młyn był wodny. Hela mieliła w nim zboże dla najbliższych wsi: żyto,
się je grubo lub drobno. Kilka procent szło na rozkurz. To, co zostawało
zmielenie.
Młyn chodził czasem także w nocy, jak zboże obrodziło. Hela zamykała
krzyczeli, a ona się bała. Nie to jednak było najgorsze. Najtrudniejszym dla
silni poszli w bój, a my, jej bracia, po okolicznych wioskach także w tym
czasie zarobkowaliśmy.
nie widziałem. Czasy jednak były takie, że szybko trzeba było się
decydować i brać robotę, jak była. Bo to był pieniądz. A pieniądz to
pewno nie ma. Nafta była reglamentowana, oświetlano się więc łuczywem
się do starszych kobiet, naftę jednak skądś wytrzasnęła. „No, raz kozie
kobiecina, która zyskała sprawny zegar, czy ja, który odkryłem w sobie
zamówienia.
Jak w 1944 roku dzięki pomocy Związku Patriotów Polskich pojawiła się
ziemie.
Niemcy, uciekając z terenów, które zajmowali od międzywojnia,
Ziemie tam były niezaorane, bo kto miał orać, jak gospodarze uciekli,
ale był tego plus. Kicało po tych ziemiach mnóstwo zajęcy. Robiło się na
w czasie zbiorów brać można było owoców i warzyw, ile się chciało. Tylko
nie było w co, to się na miejscu jadło, a w swetrze tylko trochę na zapas
zabrało.
na froncie. Początkowo badali, kto my, z jakimi zamiarami, ale jak się
– Swiniu by wy ubili?
tutejszych wsiach też ich nie było widać, bo wszystkie szły na front. A kto
chował, to nielegalnie. Ale żeby ubić? Zabić znaczy? No, ale nie za darmo
– Oczywiście.
bagnet.
Wziąłem ten bagnet i łażę wokół świniaka jak z dzidą. Łażę i myślę,
to go nie opanuję.
wrzątkiem się z nią rozprawiła. Polewała, a jak pory skóry się rozszerzyły,
się żyło.
Ukrainie. Był już 1944 rok, front doszedł do Wisły, a w maju kolejnego
roku świat cieszył się już z końca wojny. My jednak wciąż tkwiliśmy
I wreszcie przyszedł list od ojca. Listy się wtedy na skrawkach starej gazety
wręcz symboliczne, bo przez tysiąc lat przecież żaden Polak Berlina nie
i nie ma lewej ręki, a prawa przestrzelona. Że tak złośliwie parę dni przed
gospodarstwo rolne, ale nie chciał już brać na siebie rolniczego trudu. Bez
niepewności: czy bliska osoba żyje, gdzie jest, czy się jeszcze zobaczymy.
z nim Irena. Potem ponownie się ożenił. Mnie się wtedy wydawał stary, ale
dziś z pozycji dziewięćdziesięciolatka wiem, że w wieku czterdziestu ośmiu
lat to on był wtedy w sile wieku. W takiej sile nawet, że z nową żoną miał
Po liście od ojca powrót do Polski jawił nam się coraz bardziej realnie.
zaczną. Kto kiedyś „paszport” podpisał, powrotu do kraju nie miał. Były też
osoby, które nie były w stanie udowodnić, że są Polakami lub że ktoś z ich
w 1940 roku. Ale teraz to było co innego: wagony były otwarte, wychodzić
mundurach mieli orzełki. Nikt nie pytał: „Co będzie dalej?”. To nieważne.
tych, co wracali ze zsyłki; tych, których domy zostały na obcej już ziemi.
jako tako był odnowiony, ale dalej – ruina. Między gruzami walały się
meble, poszarpana odzież, obuwie. Brało się to obuwie, choć często każde
bo to była nie lada gratka takie amerykańskie uniformy dla tych Ukraińców.
Spodnie więc dziurawe mieliśmy, łata na łacie, ale żołądki pełne. Żyliśmy.
Wołowa – tam, gdzie ojciec potem sklepik założył, kiedy już do nas
„Wisła” – wobec nas, Polaków, byli bardzo ostrożni, ale i posłuszni. Z ich
że nauczyć się można każdego języka. Nie miałem przed tym oporów. Po
węgierskiego, to też dałem radę. Żaden problem. Rumuński – jak się jedzie
Właśnie, szkoła. Jak nas na Sybir brali, miałem skończone cztery klasy
uczniów wtedy.
urodzenia.
pozwolił więcej mówić. Ale i nie pytał o nic więcej. A jego wymowne
akademia.
i człowiek unosił się na 300–400 metrów. Robiło się kółko i się wracało.
Fantastyczne uczucie!
Co jakiś czas ktoś rozbił szybowiec. Zaraz po takim zdarzeniu nikt nie
podchodziłem lekko.
i rakiet. Inżynier nie musi być pilotem, ale musi wiedzieć, jak zbudować
coś mocnego z jak najlżejszych materiałów, żeby urządzenie latało. Czyli
Wrocławiu
fot. Archiwum Mieczysława Pogodzińskiego
Szybowiec na starcie, rok 1937. W podobny sposób uczył się latać
Mieczysław Pogodziński
fot. Domena publiczna
wszystkie pamiątki z pobytu tam – dlatego nie mam dziś nawet jednego
zdjęcia, ani jednej rzeczy ze zsyłki. Kiedy rodziców żony prosiłem o jej
mówili, bo ojciec miał przed wojną 25 hektarów ziemi, robili ze mnie syna
Sybiraków Warszawa-Ochota.
budowano na nowo: budynki, parki, skwery i ulice. Jak mówi się o niewoli,
Mieczysław Pogodziński
13
United Nations Relief and Rehabilitation Administration, z ang. Administracja Narodów
w latach 60.
fot. Archiwum Mieczysława Pogodzińskiego
Mieczysław Pogodziński (w środku) w Instytucie Lotnictwa w latach
60.
fot. Archiwum Mieczysława Pogodzińskiego
w Warszawie
MARIA
Był początek wojny, w domu nie było nic, tylko głód, a potem to i domu nie
było.
było – nie jadłam w domu, więc zostawało więcej dla mamy i sióstr. Do
dziś kupuję zawsze jedną bułkę więcej. Wiem, że jej nie zjem. Wiem, że jak
w domu.
Dziś idę do ciucholandu i kupuję sukienek na potęgę. Nie noszę ich, i kiedy
kupuję, to już wiem, że ich nie założę. Ale kupuję, bo kiedyś nie mogłam,
a teraz mogę.
mała byłam, żeby zapoznawać mnie z życiorysem taty – miałam się tego
przepadł, a mama miała inne rzeczy na głowie niż snucie rodowych legend.
dziadka. Rodzice szybko osierocili i mojego tatę, i jego brata z siostrą. On,
przysposobiła go rodzina mająca już dwóch synów. Pobył u nich trzy lata,
wszystkie trzy przyszłyśmy na świat: w 1931 roku ja, trzy lata później
nawet dla księcia Radziwiłła, który potem razem ze swoją świtą zapuszczał
zdjęć i dokumentów
fot. Archiwum Marii Gordziejko
odebrać ojcu broń. Białorusinów tata dobrze znał, oni jego też. Tata był
miał trzy córki, z jedną z nich się przyjaźniłam. Właśnie wybiła godzina
one same też zresztą nie były żadnym dowodem, ojca jednak aresztowano.
żałobę.
wszystko dostaniecie.
brały, ile uniesiemy, bo tam, gdzie nas wywiozą, tak naprawdę nie ma nic.
wagonu, było już w nim kilka znajomych rodzin, ale jeszcze przez parę dni
w zaspach, kazano więc zejść z sań wszystkim prócz dzieci. Starsi mieli
głodni, zziębnięci – musieli mieć siły, których nie miały większe od nich
już puste, bo tamci pomarli od ciężkiej pracy, głodu i chorób. Też ich tu
ziemiach.
dzieła sztuki. Ale nie obyło się bez propagandy – uczyli nas tam piosenek,
w Polsce
fot. Archiwum Marii Gordziejko
*
Szkoła nie zwalniała nas z pracy. Obowiązku nie było, ale bez naszej
równe części – dla czterech rodzin. Mama te rybki w całości mieliła, robiła
Pewnego dnia dostałam wysokiej gorączki. Nie miałam siły wstać z łóżka,
pociłam się, kasłałam. To było zapalenie płuc. Mama mówiła, że byłam
– Jeść.
Wyjdzie z tego.
Ciało puchnie wtedy od nóg do góry, jak dojdzie do serca, to zgon. Dali jej
więc lżejszą pracę – odtąd nosiła wodę do piekarni, w czym jej pomagałam,
zaczął palić, to ani sama by nie ugasiła, ani nie zdołałaby wezwać pomocy,
zanim ogień by się rozprzestrzenił. No, ale: „Kto nie rabotajet, tot nie
– po ślubie
fot. Archiwum Marii Gordziejko
i jagody jako kontyngent dla wojska. Raz przyszedł jeden, jak dopiero co
wróciłyśmy z lasu, jeszcze ubrudzone tymi jagodami, nieziemsko
Mama była już u kresu sił: głodzili nas tam, a jak człowiek próbował
Wreszcie dali nam spokój. Chyba rzeczywiście trochę się jej przestraszyli,
że nieobliczalna.
mówili przecież:
która właśnie się formuje. Ale gdzie – to już nie powiedzieli. Wszyscy
osób, które mogą wyjechać w pierwszej kolejności. Nas na niej nie było.
którzy zostali, umarli. Kazała nam iść z sąsiadami, ona tymczasem walczyła
Po kilku godzinach marszu sąsiedzi powiedzieli, że nie mogą dalej się nami
mamy.
o Czerwonym Kapturku – z tym że otaczał nas nie bór, ale tajga, a zagrażał
nam nie gadający ludzkim głosem wilk, tylko prawdziwe wilki. Wokół
Gdyby śnieg zdążył zamarznąć, nie byłoby ich widać. Ja nie miałam już sił,
na niej ci, którzy przybyli tu przed nami, mama zdążyła wsadzić Zochę
który kapitan wezwał przez SOS. Co kto miał, to jadł, ale niewiele tego
Czirakczi znaczy „dno piekła”. Każdy z tego piekła chciał jak najszybciej
daj mi kawałek chleba”. Jakimś cudem znalazła się kromka, ale gdy ją
dostał, nie miał już siły jej ugryźć, i tak umarł z tym chlebem w ręce. Inny
najmłodszą siostrę. Pełno było błąkających się dzieci, które pytały: „Kto
szybko i niezwykle delikatnie, by się nie ukłuć, a jak człowiek się ukłuł,
Tak więc zabrali do niej wszystkich, tylko nas nie – nie nadawałyśmy
mama.
niż ten, które czyściła. Był na nim polski orzełek! Okazało się, że nieopodal
jedzeniem, choć sami mało co mieli. Stracili rodziny i teraz nas traktowali
Kilka dni później zaprowadzili nas do niej i kazali się z nią pożegnać –
miałyśmy iść do sierocińca. Stanęłam w drzwiach sali, pod oknem leżała
z siebie brud, robactwo, ale i wszystkie złe wspomnienia. Odtąd miało być
już tylko lepiej. Naszą odzież spalono, a nam dano nową. Przeszliśmy tam
pieśniarki, zbierające datki na polskie sieroty, być może wśród nich była
wychowawców. Nadal nie wiedziałyśmy, co z mamą, ale nie było czasu się
nad tym zastanawiać. Zaraz zaczęła się nauka. Sami kleciliśmy sobie
wszystko, by ją wygładzić.
więc wywozić, a tu Hania w szpitalu. Nie mogę jej zostawić, idę więc do
hinduscy piloci tak się zabawiali, strasząc nas. Nas też niby miało to
śmieszyć.
– Nikodem.
z ogolonymi główkami
fot. Archiwum Marii Gordziejko
Wychodzę z recepcji i patrzę, a tych namiotów jest ze sto. Znów zebrało
mi się na płacz. Zapytałam bawiące się nieopodal dzieci, czy kojarzą Hanię,
pod oknem, ledwo żywa. Popłakałam się na ten widok. Na drugi dzień
patyczek.
„rozebrane”. Nie wolno nam było nawet spojrzeć w stronę mężczyzn. Ale
podejście do życia. Ale kiedy zobaczyli nas, żywe kościotrupy, które miały
Traktowali jak ludzi w potrzebie. Dawali nam owoce, słodki chleb, ser,
Polski.
Pierwsze do Isfahanu przyjechały „setki Ojca Świętego”. Było to blisko
Skarb Państwa.
cesarstwie.
wcześniej.
Jeszcze w trzeciej klasie szkoły powszechnej pani zadała nam napisanie
nieporadności:
Kochany Żołnierzu!
Ja chodzę do trzeciej klasy i nie wiem, co pisać. Robię dużo błędów i mylę
ruskie bukwy z polskimi, bo w Rosji pisałam po rusku, ale pani powiedziała, że
trzeba napisać, bo żołnierze na froncie tęsknią za rodzinami i za dziećmi. To ja
piszę, żeby nie dostać pały z polskiego. Z polskiego pała to wielki wstyd,
z matematyki to co innego – tabliczkę mnożenia umiem na pamięć.
pozdrawiam Ciebie,
jeszcze przez jakiś czas. Kiedy już połączyłyśmy się z mamą, pisał do nas:
z nim stało.
*
Kontynentalny klimat Isfahanu rzeczywiście był idealny dla syberyjskich
lata, zimy chłodne, śnieg spadł tylko dwa razy. Dwa razy też przeżyłam
Nie wiem, jak wygląda wojna, kiedy lecą bomby. Mogłam to sobie
Ale myślę, że trzęsienie ziemi jest jak wojna – człowiek czuje potęgę
z sowieckiego raju. Myślę, że Stalin długo pluł sobie w brodę za to, że nas
z tego raju wypuścił, bo nasz widok był najlepszym świadectwem tego, jak
infekcji.
w sanatorium
fot. Archiwum Marii Gordziejko
nawet ono nie pomogło. Danusia Betlejemska miała dziewięć lat i wadę
serca, nie wytrzymało. Janka Mazur z kolei to była junaczka. Zgłosiła się
Jej młodszy brat ogromnie przeżył śmierć Janki. Bardzo pobożny był –
przyjmował. Któregoś dnia mówi: „Dziś już nie wrócę z kościoła, tylko
pójdę do nieba”.
denerwowało, że nie można się ich doczekać, ale ten jeden mógł akurat nie
Cieszył się cały świat, tylko nie wygnańcy. Oni nie mieli do czego wracać –
zorganizowano obóz harcerski – jak się miało okazać, już ostatni. Pojechało
nas tam 1,5 tysiąca dziewcząt i chłopców. Przez dwa miesiące codziennie
brygadę:
Polski ostatecznie wróciło nie więcej niż 500 osób. Nasza grupa jechała
Persem, i teraz szukaj wiatru w polu. Nie znaleźli jej, bo jak, zresztą po co,
ceglanych ścian bił miły chłód. Dalej się uczyliśmy, tego opiekunowie nie
pustyni. Jak się kto zapatrzył na rozświetlone niebo i rozmarzył, mógł paść
pięknie i niewinnie; nie mogłyśmy uwierzyć, że nie żyje, że nie może wstać
zwrócona do morza, jakby ten Liban sobą osłaniała. Piękny się stamtąd
osób, ale zastrzegł: niepożądane osoby nie zostaną wpuszczone, a te, które
Na nas nikt nie czekał. Ciemna noc, granatowe niebo drapały kikuty
wiem, jak na nas trafili. Przepiękne buty raz przyszły – ciasne były, ale
Mieszkało tam sporo milicjantów, zdarzali się wśród nich życzliwi ludzie,
inni jednak śmiali się z mamy, że brakuje jej tylko futra i białych
rękawiczek. Zmarła dwadzieścia lat temu, a ja wciąż nie mogę się z tym
Lekarzem nie zostałam, siewcą też nie, a z czegoś żyć trzeba było.
Mama była wtedy dozorczynią kamienicy, a nie widziało mi się przejąć tej
– W Japonii.
byłam.
pani zna?
najwyżej mogli mnie nie przyjąć. Tamci milczą, więc podbijam stawkę: –
nawet pani nie sprawdzimy, ale polski i rosyjski nam się przydadzą. Jest
pani przyjęta.
I tylko do Kenii bym chciała, ale to już chyba nie w tym życiu.
jakieś oficjały.
– Wy otkuda? – pytają.
– Iz Warszawy – mówię.
i mówią:
i naszego narodu.
Lekko nie było ani w czasie wojny, ani po niej, ale nie żałuję, że
prywatni darczyńcy.
i nasza droga do domu usiana jest krzyżami – wśród nich nie ma krzyża
nie były już w Polsce. Tam, gdzie ich rzucono, odbudowywali kraj,
gorszego mnie nie spotka, więc się nie boję. Szkoda życia na kłótnie
14
International Refugees Organization – powołana w 1946 r. przy ONZ organizacja opieki nad
uchodźcami.
Anna Gordziejko z córkami: Marysią, Zosią i Hanią w Libanie
fot. Archiwum Marii Gordziejko
fot. Archiwum Marii Gordziejko
Tułaczy los był udziałem mojej rodziny jeszcze przed I wojną światową.
w koszarach mieszkał z żoną, moją przyszłą mamą, i jej rodziną. Dobre tam
były warunki: opieka medyczna, ordynans, basen – choć się tam urodziłem
w Rosji europejskiej.
Matka i moje starsze siostry pracowały w tajdze przy wyrębie drzew równie
siedemnaście. Takie maluchy jak ja, miałem wtedy pięć lat, chodziły do
ogrzewania baraków.
wywózką mama chwyciła dywan i główkę, czyli górną część bez podstawy,
siostry mamy.
południu było cieplej, ale szerzyły się dyzenteria, tyfus i malaria. Śmierć
i na powrót do niej.
Ale mojego ojca wśród nich nie było. Wyszedł z posiołka i ślad po nim
zostać lub ruszyć w drogę. Mama zabrała nas na południe, bo tam cieplej
wyżywienie trzy razy dziennie. Było nas około setki. Personel na szczęście
był polski. Ale nawet on nie był w stanie uchronić nas przed chorobami:
„Tam w dzikiej Azji, pośród złych ludzi, coś bębni, tętni, do życia gna. To
polska dziatwa ze snu się budzi, polska dziatwa tam dom swój ma”.
Gdy my z rodziną dostaliśmy się do Uzbekistanu, jej już tam nie było.
meble służyło tylko kilka stołów i ław. Gołe ściany oświetlała jedna
kopcąca lampa naftowa. Ale tam sieroty wreszcie czuły się bezpiecznie.
Zwłaszcza kiedy Ordonka uczyła je: Witaj, majowa jutrzenko, Roty, Jeszcze
Polska nie zginęła, Boże, coś Polskę, Morze, nasze morze. A wtedy, gdy
odraczane, zaprzepaszczane.
z opiekunkami. Nie miał dla nich lokum, w ogóle dopiero się dowiedział, że
gdy w jego osobie ukazał się… jej własny mąż! Hrabia Michał
Tyszkiewicz!
kartkach. O ile takie dane były znane – niektóre dzieci wiedziały jedynie,
ochronki przyszło dwóch panów. Nie wiem, jak długo przed tym, zanim
dotarła do niej moja mama, by usłyszeć, że mnie tam nie ma. Panowie mieli
podróż, a więc jak najzdrowszych i przy siłach. Ale przy okazji pytali:
która nagle rzuciła się mężczyznom do nóg i zaczęła błagać, żeby nie
widział drogi.
Hania. Opiekowała się nami jak dorosła, choć wydaje mi się, że czuwała
nad nami sama Matka Boża. Noc, step, żadnych dróg. Dokąd iść? Hania
pewna, że dzięki temu Ona nas usłyszy i pomoże nam dojść. Doprowadziła.
Ordonówny już tam nie było. Opiekował się nami kto inny, dołączono nas
paleniu ich rzeczy, często były to ich jedyne rodzinne pamiątki. Nie było
te Indie i dlaczego tak ciągle nas przewożą. Ktoś mówił coś o Księdze
sumę, kupił dom w Szwajcarii. Ponieważ nie miał syna, usynowił swojego
Zaprzyjaźnili się.
chętnie słuchał o kraju nad Wisłą, który po 123 latach dopiero co odzyskał
samochodów się przewrócił, byli ranni. Drugi – także, z tym że tam były
już ofiary śmiertelne. Ja nie narzekałem, nawet cieszyłem się, że tak jadę
i oglądam świat. Jakże dla mnie nowy! Z wyjątkiem momentów, gdy starsi
Nasze oszczędzili.
Do Dżamnagaru Ordonka nie dotarła, ale to ona przetarła dla mnie ten szlak
o nic już nie musiały się martwić, Indie jawiły się jako miejsce wakacji.
miękkie. Łóżka były piętrowe. Przez kilka tygodni pory monsunowej, gdy
sufitów.
Posadzili drzewa, krzewy, kwiaty. Jak mogli, „spolszczali” ten kawałek ich
ziemi.
młodszych ochotniczek.
tylko, że kiedyś miałem rodziców i dwie siostry, poza tym nic. Pamiętam,
rytualne kąpiele hindusów czy palenie zwłok, ale w tym celu należało
spodenki.
się dolne i górne, jakie tylko trzeba było. Gole sypały się jak z rogu
a butów było szkoda. Traciliśmy przy tym rachubę czasu – tym bardziej
zapadała cisza.
razy w roku na maszt wciągana była polska flaga. Podczas uroczystości jej
„Kościuszko” był wtedy nie lada atrakcją. Każdy z chłopców po tej wizycie
„Or” jak Ordonówna, „T” jak Tyszkiewicz). Nie był to zabieg artystyczny –
Podczas gdy starsi słuchali audycji i czytali prasę indyjską czy opóźnione
charytatywne.
pt. Sen Janka do wiersza Jana Rostowskiego, który ma wybrać swój świat:
Był sierotą, na Syberii wychowywał się u obcych ludzi. Gdy oni szli do
i zakopaliśmy.
kolegów, sam nawet dobrze tego nie pamiętam, ale to pewnie skutek tej
degustacji.
wśród chłopaków. Porządny chłopak nie zadawał się z babami. Jak któregoś
Ale zapanować trzeba było też nad innymi odruchami. Kiedy na stole
odruch, by się na niego rzucać. Piotruś nigdy nie zdążył. Zresztą był
pewien, że Hania mu go załatwi. I tak było. Brał potem ten chleb, kładł się
chleba. A jak tylko jedzenie pojawiało się na stole, to szybko trzeba było za
nie łapać. Cóż, po tych wszystkich sierocińcach trzeba było nauczyć się
życia od nowa. Jak raz ciocia wyłożyła na stole bułki, to zaraz jak wyszła
tłumaczyła mi, że świeże bułki już zawsze będą na mnie czekać. Niby
Obozowy kolega miał z kolei utrwalone, że jeśli coś się chce załatwić,
wódkę. Inna sprawa, że nie wiedział, co to wódka. Ale on stał pod sklepem
Pluty – ksiądz jedzie do Indii, jest tam ksiądz potrzebny”. Pluta myślał, że
w tym wolę Bożą, zgodził się i pojechał „pod bambus”, jak mówił. Znany
Stanisławy. Szczupła, drobna. Jej mąż zgłosił się do armii Andersa, zmarł
jeszcze w ZSRR. Jako żona oficera przedostała się do Indii. Jej przyjazd do
wojska. Nie miała przekonania, ale gdy weszła tam do dziecięcego baraku
i miłości”.
był Antoni Maniak. To był dopiero batiar! Sam zresztą o sobie tak mówił.
sprawnością i humorem. Jak tylko się pojawił, zakasał rękawy i wziął się za
mimo podobnego wieku – był bardzo zróżnicowany. Niektóre nie tylko nie
czytały i nie pisały, ale wręcz nie mówiły dobrze po polsku, wtrącały
rosyjskie czy uzbeckie słowa. Ośmio- czy dziesięcioletnie dzieci, które nie
w Indiach.
Tak jak ja i jak Janina Ptakowa, z Równego pochodziła także Jadwiga
przez sześć lat nie było ani jednego zatrucia, a żywność się nie psuła mimo
czasu, okazało się, że barierą jest język. Dzieci trzeba było leczyć, ale żeby
robaczkowych czy usunięcia ogółem 700 zębów, trzeba było się dogadać.
Eustachego. Pełnił rolę tłumacza, ale także pomagał w opiece nad dziećmi,
nie uchroniliśmy się przed epidemią malarii. Miała zasięg szerszy niż nasz
absencji.
były na bieżąco prane. Choroby, które trawiły nas od Syberii, wreszcie nas
opuściły.
powietrzu.
Wojna nie wojna, tułaczka nie tułaczka, obczyzna nie obczyzna, ale uczyć
najlepszym uczniem w klasie. Jakież było moje zdumienie, gdy nagroda dla
najlepszego ucznia w klasie powędrowała do… mojego kolegi. Był pilny
czy to w szkole, czy na boisku, czy na polowaniu nad morzem, czy podczas
wieczornych gonitw między barakami. Ale stało się: pierwsza porażka była
już za mną.
i potędze – mówią same za siebie. W czytance Dziwo dzieci chwalą się tym,
wyglądały?
W czytankach dzieci w Tatrach zjeżdżały na nartach. Gdzie te Tatry?
zbierają tam w Polsce miód po lasach, ale jak te barcie wyglądają? To już
Wieczne odpoczywanie
W zasypanych piwnicach,
Gdzie umierał.
(…)
*
Nas już wojna nie dotyczyła. Indie to była przygoda, wakacje. Nawet
w tygodniu zawsze była wycieczka nad morze i kąpiel, ale kto by tam
i wykraść mu jego skarb! Kto wie, może to nawet były polskie bociany,
tak się przechwalać tym procederem, ale wtedy to była nie lada atrakcja.
Jakże ona wspaniale rosła! Plony były obfite jeszcze przed kolejnym
choćby nie wiem co. Zawziąłem się, bo wszystkie chłopaki umiały już
pływać, a ja nie. Rzuciłem się więc do wody, i niech się dzieje wola nieba:
chlapałem na wszystkie strony, ręce mało mi nie odpadły, opiłem się słonej
wody, aż mnie zemdliło, czułem, że idę na dno, prawie się utopiłem, ale
dałem radę! Znalazłem się na drugim brzegu. Byłem z siebie dumny jak nie
Inną atrakcją było łowienie ryb w pobliskiej rzeczce. Rzecz jasna, nie
dopiero zabawa!
świecie. Tam na seans idzie się na pół dnia, bo i filmy odpowiednio trwają,
spektakl.
grał olimpijczyk w pływaniu z 1932 roku. Dla nas widok lian, za pomocą
Koło nas rósł banian, z którego także zwisały liany – wieczorami wyglądał
jeden kolega złamał sobie przy tych ewolucjach rękę, a ja skręciłem stopę.
Nie chwaląc się, potem w Polsce nie miałem sobie równych w skokach.
marynarki wojennej.
Pod tym banianem chłopcy „wyjaśniali” sobie też często różne sprawy
latach już ksiądz Peszkowski pisał: „Harcerstwo pomagało nie stać się
zwierzęta, jak się okazało, mieli europejskie, i tak Franek dostał swoje dwa
i przetrawić.
pod takim warunkiem Franek mógł się oddawać swojej pasji. Życie
przemycił coś, co nie mieściło się w naszym menu i co zresztą wcale nie
przyrodnikiem.
z zarośli, krzyczał:
wyłoniła się z nich nasza Riki-Tiki-Tavi. Ci, którzy mieli więcej odwagi,
dobrze przeszukał różne zakamarki, czy tam aby nie czyha skorpion. Gdy
wyprawialiśmy się poza obóz, któryś z nas zawsze miał przy sobie żyletkę.
pędzić do ambulatorium.
było więc ich nie spotkać. Jedyny z nich pożytek, że zjadają pajęczaki, a i te
U Jama Saheba byłem dwa razy. Ale zanim to nastąpiło, musiałem się nieco
Na kakao do królewny.
samiśmy musieli się z nimi uporać, ale com u maharadży „kakałka” użył, to
1001 rupii – 1000 na prezenty dla dzieci i jedną jako zadatek na kolejny
tysiąc.
w 1924 roku jeszcze Ignacy Jan Paderewski. Lubił naszą kulturę ludową,
bezbłędnie.
malutki strój krakowski. Jak go założył, to już nie chciał zdjąć. Jakież było
nasze zdumienie, gdy strój ten pokazała nam jego siostra w czasie naszej
nie byle jakim. Otóż księstw, takich jak Nawanagar Jama Saheba, i tych
liczba strzałów armatnich na ich cześć. Niektórym nie należał się ani jeden,
wicekrólu i jego radzie istniała Izba Książąt Indyjskich jako ich ciało
fetujemy rocznicę Cudu nad Wisłą oraz święto Żołnierza Polskiego i Matki
uroczystość już się nie załapałem, wziąłem w niej udział kilkadziesiąt lat
jak boga. Tak nas traktował Jam Saheb, tak nas potraktowano, gdy tam
Jak tylko nadarzyła się okazja, zapisała się na transport do Polski i tam na
mnie czekała.
Tymczasem z moją siostrą korespondencję nawiązała pani Ptakowa, jej
„Stasieńko droga, braciszek twój jest w tym samym osiedlu, co ja. Jest
zdrów, nie choruje prawie wcale, dobrze się uczy. Przystąpił do Pierwszej
Boga, by pozwolił Wam się spotkać. Jeśli masz mamusię, pociesz ją, bo
wiedziałem. Nie lgnąłem do pani Ptakowej, choć ją lubiłem, ale pchanie się
pod skrzydła jakiejś pani wydawało mi się wtedy, jak zresztą wszystkim
ale nie dopłynął do portu. Rozbił się po drodze. Wróciłem więc, ale już nie
nie patrzyły, więc mogłem. Ostatni mój list do niej jednak, dotarłszy do
Indii, nie zastał adresatki – wrócił do nadawcy, dlatego dziś mogę go
przytoczyć:
więc warunki na nim były nie najlepsze. Ludzie koczowali pod pokładem,
ja i kolega dostaliśmy miejsce pod szalupą. Ten kuchcik kiedyś nas tam
zobaczył i zapytał:
dwanaście lat i maluchem w żadnym razie się nie czułem, ale jakieś ciepło
– Wracamy do kraju.
– Właśnie.
– Dziś mam nocną wachtę i moja koja jest wolna. Jak chcesz, możesz
na niej spać.
Andersa nie zdążyli, bo wojna się skończyła, i oni wciąż się zastanawiali,
co ze sobą zrobić. Ci, którzy usłyszeli, że „Polski już nie ma”, a nie mieli
wróciło co dziesiąte.
Cztery lata wcześniej odbywały się tam walki i dotąd stały opustoszałe
pryczach. Warunki zupełnie inne niż w drodze na Syberię: był nocnik, jeść
dawali, było ciepło, nikt nie płakał, nikt nie chorował, nikt nie umierał. Za
syberyjskich nic już mną nie może wstrząsnąć, a jednak widok miasta
stanąłem, ktoś powiedział: „To twoja mamusia. To twój syn”. Mama się
pamiętałem. Czas było zacząć nowe życie, od nowa się w nim urządzić.
Niedaleko naszego domu płynie kanał, rośnie tam grusza, jest trochę jabłek –
pisałem do pani Ptakowej. – Gdy przywiozłem pieprzu, bardzo się ucieszyli.
Kończą się wakacje, za kilka dni pójdę do szkoły. Siostra pracuje za Poznaniem
przy kolei. Druga będzie pracowała w Olsztynie. Mamusia – nigdzie. O pracę
trzeba się długo starać. Na tych słowach kończę, ślę pozdrowienia od mamusi,
sióstr i ode mnie. Całuję Panią serdecznie, życzę, żeby na drugi rok być razem
w Polsce,
PS Podaję swój adres. Proszę bardzo, żeby Pani przysłała mi fotografię swoją lub
grupową. Mamusia chce mieć pamiątkę z Indii. Posyłam pamiątkę z Polski. Proszę
o mnie nie zapominać.
Olsztyna w czasie wojny Niemcy nie bombardowali, ale Stare Miasto
w tej trójce, ale kiedy dowiedziałem się, że na pierwszym roku studiów nie
pozwalało…
Roman Gutowski
15
Wiersz ten napisał Witold Hulewicz (1895–1941) – w czasie II wojny światowej redaktor
naczelny konspiracyjnego pisma „Polska Żyje”, aresztowany przez Niemców 2 września 1940 r.,
16
Według statystyk GUS w 1953 r. 800 g chleba kosztowało 3,5 zł, 1 kg ryżu – 22,5 zł, 1 kg
wieprzowiny – 27 zł, masło – 60 zł, cukier – 13 zł; półbuty męskie – 330 zł, tona węgla – 270 zł.
Jeden z transportów polskich sierot ze Związku Radzieckiego do
SMOCZKI GENERAŁA
sztukę.
W pośpiechu życia wiele rzeczy udało mi się zapomnieć, a teraz pamięć się
sceny z Syberii.
Wschodu.
komunistycznym, więc kościoła nie dali wtedy nazwać jej imieniem. Ale na
który wrócił z pracy, nie dała wejść do domu, tylko od razu poszliśmy do
pianino. Miałam wtedy za sobą pięć lat nauki gry w Palestynie – pani
Rzuciłam się w balet – trzy lata tańczyłam, dzięki temu do dziś mam
i zaczęłam uczyć się gry na gitarze. Pianino jest jednak moją niespełnioną
zdołałam wziąć mandolinę. Raz, jak z mamą szłyśmy ulicą w Rosji, już po
Mijając go, zagapiłam się na jego buty – patrzyłam na nie jeszcze kilka
Trzech Króli. Nie z kapusty, nie od bociana się wzięłam, ale przyniósł mnie
bawiłam się nimi jeszcze po tym, jak odebrałam z urzędu dowód osobisty.
byłam, ciężko było mi wyżyć z pensji felczera. Miałam pod sobą sześć
osoby”.
Wojewódzkim”.
długo nogi moczyłam w misce z zimną wodą. W 1984 roku odezwały się
przeklinałam:
*
Jako oficer sztabu głównego wojska tata wiedział, co się święci. Na
ubrania, wzięła mnie za rękę i ruszyłyśmy. W tej akcji każdy miał swoją
Dnia 18 czerwca 1941 roku, jak się potem okazało – cztery dni przed
domu, gdy pojazd się pod nim zatrzymał, a do mieszkania wtargnęło kilku
Wokół ani jednego drzewa, krzewu. I ta cisza. Ani psa, ani kota, bo już
zjedzone. Ani krowy czy konia, bo wojsko zabrało. Tylko wilki – tak samo
z nich wyjść przez drzwi czy okno, tylko po drabinie przez dymnik. A po
drugiej stronie już czekały wilki. Zdarzało się, że nie wychodziliśmy przez
parę dni.
rosło tam w bród. Tak wysoki był, że cała się w nim chowałam. Z domu
Nasza gospodyni, Maria Jaworska, nie wiem skąd, ale przynosiła ziarna
w polskim mundurze, który niósł list od mojej mamy. Było to już w Jangi-
przez trzy noce. Jakoś nie ufaliśmy tej „odzyskanej wolności” i nikomu nie
biednie, ale byliśmy już wśród swoich. Nikt nie nazywał nas „wrogami
o utworzeniu dla nich szkół, w których znów mogły się uczyć, ale przede
bowiem sierotami.
dopiero dwanaście lat, ale tacie zależało, bym dołączyła do SMO. Dodał mi
więc cztery lata i tak stałam się najmłodszym żołnierzem tej formacji.
junaczki. W tym maju byłam jedną z blisko 700 junaczek, dwa miesiące
Stalin jak niechętnie wypuścił nas z obozów, tak samo niechętnie dawał
walce o byt w obozach i w czasie tułaczki, ale i mnie samej. Pozwalała żyć
wojska.
Dla Andersa edukacja była bardzo ważna. Nie wiem, czy w staraniach
przyda nam się, gdy już wrócimy do kraju, czy raczej chęcią utrzymania
w powojennej Polsce.
przytulały się – zupełnie jak do mojej mamy, gdy mnie odwiedzała. Były
namiastkę.
się na dobre. Mama była kilkaset kilometrów ode mnie, tatuś jeszcze dalej –
nie płakałam.
*
wydziały nie tylko polonistyki, anglistyki, historii sztuki i prawa, ale także
ani szkolnictwa, ani wojska. To, jak sobie radziły i one, i szkoły kadeckie
tacy jak my. Kolejna fala polskich żołnierzy dotarła do Jerozolimy w 1943
do Polski
– to droga Golgoty.
dolinach, Serdeczna Matko, Kto się w opiekę poda Panu swemu. Jak kiedyś
czerwonym sztandarem.
rozbrzmiało: „Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie” i „Zlituj się, zlituj,
nasz gospodarz, Ibrahim, jako jedyny w okolicy miał „tylko” dwie żony.
i sprawdzał paszporty.
mundurze.
wtargnęli beduini, którzy dłuższy czas gonili nas konno. Jedna z kobiet
wcześniej, zatonął. Między Kretą a Sycylią rozpętała się burza – woda lała
W Polsce mieszkają już tylko trzy „smoczki”, wśród nich ja. Wszyscy
17
YMCA (z ang. Young Men’s Christian Association, pl. Związek Chrześcijańskiej Młodzieży
wojny światowej niósł pomoc potrzebującym, dlatego Niemcy go rozwiązali, majątek skonfiskowali,
SŁONECZNY CHŁOPAK
tysięcy żołnierzy.
Doliną Śmierci – kiedyś to miejsce mnie ocali. Tam też została przeniesiona
połowę.
wielu też już się nie ruszało – byliśmy jak żywe cmentarzysko. Pamiętam,
– Piętnaście – odpowiadam.
były te w 1946 roku – już po wojnie, ale koniec wojny minął dla nas
w zatoce Jounieh było czyste jak kryształ, kąpaliśmy się przy skałkach
gimnazjum w Zouku.
wyjechać do Anglii, ale mnie się śnił zapach parku i jesiennych liści
Wyciągnął mnie z tego ubek – Żyd, który też był w Kermine – Dolinie
żołnierzy.
Jeszcze w Rosji młodzi junacy jedli „zupę galopkę”, po której
Ochotniczek.
się chłopcy, którzy później chcieli kształcić się dalej lub pójść do wojska.
niej, gdy osiadła już w Barbarze. Opiekowała się nami 3 Dywizja Strzelców
z nich mam do dziś – zdobył w tym celu trudno dostępne polskie czcionki
drukarskie.
Awiwie.
„niedobitków”.
Obowiązywał nas regulamin wojskowy, a szkoła składała się z pięciu
Nie załapałem się na defiladę JSK, którą 28 czerwca 1943 roku odbierał
roku, gdy okazało się, że Polska spod jednej okupacji weszła pod kolejną,
Anders mówił do nas: „Dla Polaków jest jedna uczciwość, jeden honor,
wmawiając, że gimnastyka
części globu.
odrabianie lekcji.
W tym czasie pochłaniałem książki jak dziki. Gdy byłem pod wpływem
Nudy, że aż mdło,
Każdy rwie się z budy
w mury SMO.
porozumieć się z aliantami. Koło Kairu w Egipcie 120 junaków uczyło się
i kowalstwa.
ale i ci, którym przeżycia w ZSRR, a w ich konsekwencji stan zdrowia, nie
Ja wróciłem – dziś zostało nas w kraju już tylko trzech. Po 1945 roku
zniszczonego kraju, o tyle po 1945 roku i po Jałcie nie było już złudzeń na
uchodźstwie.
*
Podróże to też był biznes – coś się zawoziło, jedno spieniężało, drugie
W XXI wieku trudno jest wierzyć, ale jeszcze trudniej nie wierzyć. Jak
„enklawy” z kopalnią złota, gdzie bonami płacili i lepiej było niż gdzie
Tyle osób ciągnęło do Andersa, ale do niego nie dotarło, a mnie się
Bliski Wschód był piękny, Zachód pociągał, ale miejsce Polaka jest
w Polsce. Bez niej nie wyobrażałem sobie – i nadal sobie nie wyobrażam –
życia.
Andrzej Rutkowski
Andrzej z rodzicami przed domem, połowa lat 30. XX w.
fot. Archiwum Andrzeja Rutkowskiego
Andrzej Rutkowski w 2019 roku
ODROCZONA
SYBERIA
ALFREDA
– Jak mnie nie będzie, was nie zabiorą – zdążył rzucić do mnie i do
mamy.
rok później. A nas wywieźli w czerwcu 1948 roku. Trzy lata po wojnie.
i marna, ojciec zmuszony był zacząć budowę nowego domu. Miał dojście
konia, świnie, owce i psa. Mimo wojny nie odczułam głodu i biedy, żyliśmy
wykopał za stodołą. Wszyscy oprócz mamy. „Za życia do grobu nie wejdę”
– mówiła i kładła się pod płotem. Na szczęście nigdy nikomu z nas nic się
nie stało. Do czasu jednak. Po 1945 roku, jak „Polska od nas odjechała”,
rękami postawił. Poza tym jak to tak w nieznane iść? Ale nieznane w końcu
w nim biuro gminy. Jak po swoje przyszli i jak swoje wzięli. A nas na
W Polsce biednie było, ale wolność była, u siebie byliśmy. Nikt nas
partii!
tego zabrać. Pierwszy raz kiełbasę na gorąco widziała. U nich tam wciąż
taka sama bieda panowała, jak za czasów naszej zsyłki – tylko ziemniaki
żeby innym „kułakom” pokazać, co się z nimi stanie, jak z władzą dobrze
żyć nie będą. „U nas panow niet, wsie w morie pławajut” – słyszeliśmy
często.
posiołka Murtuk. Spędziliśmy tam – potem już we trójkę – osiem i pół roku
nam.
Czesław cztery lata później w łagrze. Kożuch – przysłany przez
U swojej siostry tata ukrywał się przez kolejne trzy lata. Ukrywała się
też moja starsza siostra. W momencie wywózki nie było jej w domu, bo
„kozą”, a na dworze panował mróz –30, –40 stopni Celsjusza. Śniegi tak
choć nie miała sił – przez pierwsze trzy lata dostawała dziennie 400
gramów chleba i kartofle. Bez tłuszczu, bez mięsa. Trzy lata postu. Chleb
pomocnicę do obsługi drugiego końca piły, ale słabowitą, więc mama i piłę,
i tę pomocnicę przeciągała, to już wolała w pojedynkę pracować. Czurki
Styczyńska
fot. Archiwum Alfredy Styczyńskiej
Jak tylko koń padł, zaraz go obstępowali i wybierali co lepsze kąski. Potem
zresztą pewnie i tak by nie urosły, bo to nie tylko o żyzną ziemię chodziło,
ale i o to, że w tajdze na wegetację tam mają dwa miesiące w roku, rosną
więc na potęgę.
Chodził luzem po posiołku i siał strach. Czarny, wielki był, wszyscy przed
nim uciekali, nie było na niego siły. Jeszcze przez dziesięć lat po powrocie
do Polski śnił mi się po nocach, jak wchodzi po schodach, przez okno. Raz
ciągnęło na zabawę, wyruszyłam więc sama. Szłam i szłam, dwie góry już
Polacy z posiołka
fot. Archiwum Alfredy Styczyńskiej
Alfreda Styczyńska
Alfreda Styczyńska z rodzicami na Syberii, 1953 rok
fot. Archiwum Alfredy Styczyńskiej
ANDRZEJ
wiedziałem, kto wróg, kto swój. Do dziś mam bliznę na nodze, którą
rozciąłem sobie, przechodząc przez ten płot. Kilka lat później biegaliśmy
rodzić. Całkiem wydoroślałem parę dni później, gdy zgłosiłem się do pracy
– sami mnie do niej nie brali, bo byłem za młody, na naukę z kolei „za
na spytki: o czym się tam u mnie w domu mówi. Rok później, gdy miałem
nocami sam – wtedy drewno ścięte w ciągu dnia ściągało się na brzeg rzeki.
spławiano
fot. Archiwum Andrzeja Styczyńskiego
Zanim pojawiła się mechanizacja, przez pierwsze trzy lata pobytu
z traktora, by zobaczyć, czy się o coś nie zaczepiły. I nagle obraz znikł mi
powłóczyłem.
Ryzyko było moim dniem powszednim. Czasem sam je na siebie
było jak rozpalić ogniska, zapadał zmrok, więc nie było jak ustalić
zamarznąć.
dym z ogniska. Napotkani tam ludzie nie mogli się nadziwić, że sami –
Widmo Syberii wisiało nad nami przez całą wojnę. Jak tylko dotarła do
nie chciał przyjąć ani litewskiego obywatelstwa, ani dowodu, zaczęły się
pasłem – wtedy jak tylko dzieciak od ziemi odrósł i umiał już szybko
wysłali.
pod pachą. Tak się wyedukowałem, że gdy tylko nauka do szkoły wróciła,
Syberii była jakaś szkółka, Greczynka w niej uczyła, ale jak tylko
dwudziestolatek.
pracą, nie mieli jak nas dopilnować, to sobie sami czas organizowaliśmy.
W 1941 roku Niemcy zajęli nie tylko szkołę, ale i nasz dom. Nie
rozrabiali, zachowywali się wręcz jak na wakacjach, ale biła od nich buta.
uchyliły się drzwi i zajrzał przez nie szesnastoletni Prowka – syn burłaków,
którzy jeszcze przed wojną współpracowali z Sowietami. Działał
Umył się tylko w misce po Niemcu. Tak to przez nasz dom front się
często Ryszarda do Heńka, co dla mojego brata było frajdą, aż raz zapytał
go oficjalnym tonem:
świadomie?
ojciec wciąż wierzył, że Zachód nie pozwoli na taki zabór ziem i że tu zaraz
znowu Polska będzie. Rodzice mimo wszystko zapisali się na transport, ale
cmentarz.
zesłańców zdołała już wrócić do Polski lub zainstalować się tam, gdzie
rzuciła ich tułaczka, my dopiero mieliśmy powielić ich los. Trzy lata po
skończonej wojnie.
Dom rodziny Styczyńskich w Bułtusuku: lewą część zajmowała
był już wtedy wolnym człowiekiem, mógł poruszać się po całym Związku
los. Moje małżeństwo nie było pierwsze między naszymi rodzinami. Brat
ku sobie. To, że ona przeżyła wojnę i zsyłkę na Syberię, to jeden cud. To, że
Czesław też przeżył swoją gehennę, to drugi cud. To, że ich miłość
trzeci cud.
Andrzej Styczyński
Wiosenny spław drewna. Drugi z prawej – Andrzej Styczyński
fot. Archiwum Andrzeja Styczyńskiego
Takim traktorem napędzanym na czurki Andrzej (z lewej) zwoził
Leśny 2005.
1941.
http://domydzieckawzsrr.karta.org.pl/.
Radecki Henry, Młodzież Andersa. Wojskowe Szkoły Junaków 1941–1947,
Białystok 2001.
Warszawa 2013.
Grajewo 2011.
https://www.youtube.com/watch?v=FEy7J-DMs5U.
Polska, 2013.
Martyrologia Polaków zesłanych na Syberię, album filmów edukacyjnych
Sinai.
Marcin Słociński
Opieka redakcyjna
Krzysztof Chaba
Wybór ilustracji
Monika Odrobińska
Krzysztof Chaba
Adiustacja
Ilona Turowska
Korekta
Grażyna Rompel
Marta Hamera
ISBN 978-83-240-7892-9
Znak Horyzont
www.znakhoryzont.pl
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com