List 34

You might also like

Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 21

„LIST 34”- GENEZA, TREŚĆ

I KONSEKWENCJE

TOMASZ REJMANOWSKI

1
„List 34” stanowił wyjątkowy przykład niezgody kwiatu intelektualizmu polskiego na
bezwzględne zachowania władz Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej (dalej- PRL), mające na
celu umacnianie jedynie słusznej drogi rozwoju państwa. Przy opisywaniu całego spektrum
wydarzeń towarzyszących protestacyjnemu listowi profesorów i naukowców polskich do
Prezesa Rady Ministrów PRL- Józefa Cyrankiewicza, nie sposób nie odnotować faktu, iż po
zakończeniu II wojny światowej Polska nie była już tym samym krajem, który do tejże wojny
przystępował. Nie można pominąć w opisywanej sytuacji zmiany ustrojowej, według
niektórych źródeł, Polsce narzuconej.
Otóż, po 1945 roku w Polsce zaczęto kształtować system rządów oparty na tak zwanej
demokracji ludowej. Po ostatecznym rozstrzygnięciu kwestii ideologicznych, do czego
między innymi przyczyniło się powstanie Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (dalej-
PZPR) w 1948 roku, zwyciężyło przekonanie, że państwo jest dyktaturą proletariatu, w
którym rola kierownicza przypadnie w udziale partii komunistycznej. Zmierzano do
utworzenia totalitaryzmu wzorowanego na modelu radzieckim. Odrzucono demokrację
parlamentarną jako obcą klasowo i nieprzydatną w nowych warunkach społeczno-
politycznych formę ustrojową. Ponadto zlikwidowano już legalną opozycję, a socjalizm
uznano za strategiczny cel działania państwa polskiego.1
Przyjmując założenie, że po II wojnie światowej w Polsce rozwijał się system rządów
totalitarnych, myślę, że warto zwrócić uwagę na niektóre wyznaczniki tegoż systemu,
szczególnie adekwatne w kontekście właśnie „Listu 34”. Andrzej Antoszewski bazując na
koncepcji Friedricha i Brzezińskiego, wymienia tu między innymi terrorystyczną kontrolę
policyjną oraz monopol środków komunikacji społecznej. Wykorzystując założenia Hannah
Arendt, Antoszewski wskazuje również na posługiwanie się kategoriami „wroga
obiektywnego” oraz „przestępstwa potencjalnego”.2Gdy dodam do tego wszechobecną
cenzurę, kontrolującą wszystkie dziedziny życia publicznego obywateli, a także bezpośrednio
na nie wpływającą, szczególnie w pierwszych latach kształtowania się młodego państwa , to
wydaje się, że obraz społeczeństwa powoli tracącego jakąkolwiek możliwość decydowania o
sobie, staje się pełny. Dobrą charakterystykę tego okresu stanowi opinia Wiktora
Woroszylskiego. Pisał on w opowiadaniu z tomiku „Okrutna gwiazda” w sposób następujący:
„Przecież dawno już wiem, że ten świat jest nierzeczywisty, chimeryczny, urojony od początku
do końca. Ale żyję w nim, poddaję się jego prawom, noszę jego legitymację w kieszeni.

1
Wiesław Skrzydło (red.), Polskie prawo konstytucyjne, Wydawnictwo Morpol, Lublin 1999, s.56.
2
Andrzej Antoszewski, Totalitaryzm, [w:] Andrzej Antoszewski, Ryszard Herbut (red.), Leksykon politologii,
Wydawnictwo Atla 2, Wrocław 2003, s.458.

2
Dlaczego nie porzucę tej papierowej fikcji , nie zanurzę się aż po gardło w świecie
rzeczywistym, pachnącym ziemią, krwią, kobietami i wiatrem? Ciągle wierzę, że to się stanie
tłumię przeczucie, że świat rzeczywisty jest jeszcze potworniejszy od urojonego.”3
Jak wskazują w swojej opowieści o polskich pisarzach, publikowanej na łamach
„Gazety Wyborczej”, Anna Bikont i Joanna Szczęsna, rzeczywistość początku lat 60-tych z
pewnością pozostawała niezachęcająca, a likwidacji kolejnych zdobyczy Polskiego
Października 1956 roku towarzyszyła zbiorowa społeczna apatia. Co prawda, władza nie
posunęła się do tego, by podsuwać pisarzom gotowe wzory, według których mieliby tworzyć,
ale i tak kontrolowała ich na każdym kroku. Na biurkach członków Biura Politycznego
Komitetu Centralnego (dalej- KC) PZPR lądowały opowiadania, wiersze i felietony, które
przed drukiem musiały być „przeanalizowane” przez władzę ludową. Pojawiały się również
doniesienia i raporty Ministerstwa Spraw Wewnętrznych dotyczące kontaktów i zachowań
poszczególnych pisarzy. Decyzje wydawnicze podejmowano często na szczeblu KC, niekiedy
z bezpośrednim udziałem I sekretarza partii.
Powstaje zatem pytanie: jaką rolę w powojennej historii Polski odegrał „List 34”?
Odpowiedzi na nie poświęcona zostanie moja praca, którą chciałbym podzielić na trzy części.
Pierwszą stanowić będzie przedstawienie tła społeczno-politycznego, jakie poprzedzało
wystąpienie z otwartą formą protestu intelektualistów polskich wobec polityki kulturalnej
władz. W drugiej części pracy chciałbym skupić się przede wszystkim na treści samego listu,
jego wydźwięku oraz pierwszych reakcjach władz. Ostatni etap moich rozważań stanowić
będzie kwestia kontrlistu, wystosowanego z inicjatywy władz w ramach odpowiedzi
środowiska intelektualnego nie utożsamiającego się z „niepokornymi”.
Podłoża, tego co wydarzyło się w Polsce w marcu 1964 roku szukać należy już w
połowie lat pięćdziesiątych. Wówczas to, jak już wspomniałem, następowało umacnianie
władzy komunistycznej i upodabnianie wzorca ustrojowego do „niedościgłego” modelu
radzieckiego. Okres ten charakteryzował się wzmożoną represyjnością, która miała
wykształcić w obywatelach nowy sposób funkcjonowania w społeczeństwie poddanym
nieustannej kontroli. Próbowano wręcz stworzyć „nowego człowieka”- homo sovieticus, który
posłuszny woli partii, miał aktywnie uczestniczyć w budowaniu lepszego jutra.
Bardzo widoczny i nie podlegający dyskusji był również wpływ systemu na
kształtowanie opinii publicznej oraz środków masowej komunikacji społecznej, takich jak
prasa czy radio. Scentralizowane i kierowane z jednego ośrodka dyspozycyjnego środki

3
Anna Bikont, Joanna Szczęsna, Towarzysze nieudanej podróży. Odcinek 9:Obywatele i towarzysze , [w:]
„Gazeta Wyborcza” z 1-2 kwietnia 2000, s.25.

3
przekazu pełniły rolę nie tyle informacyjną, co podporządkowane zostały celom agitacyjno-
propagandowym, z wykorzystaniem rzecz jasna tak zwanej cenzury prewencyjnej.
Gdy nadszedł rok 1956, a wraz z nim popażdziernikowa odwilż, zaczęto dopatrywać
się nadziei na zmianę polityki władz również w dziedzinie kultury i mediów. Tym bardziej, iż
nawet w łonie samego Związku Radzieckiego doszło do ostrego rozliczenia z przeszłością i
odcięcia się od niej. Już w lutym 1956 roku na XX Zjeździe Komunistycznej Partii Związku
Radzieckiego, jej I sekretarz Nikita Chruszczow- w referacie „ O kulcie jednostki i jego
następstwach”, skrytykował okres stalinizmu, nazywając go „okresem błędów i wypaczeń”.4
W wyniku przemian październikowych Polska wyraźnie zaczynała odchodzić od
„ojczyzny międzynarodowego proletariatu”. Właściwie już od wiosny 1956 roku rozpoczął
się jeden z najlepszych w ocenie historyków okres w życiu społeczno-kulturalnym polskiego
społeczeństwa w czasie trwania PRL . Na łamach pism „Po prostu”, „Nowa Kultura”, czy
„Przegląd Kulturalny” prowadzono dyskusje o Armii Krajowej. To dość istotna zmiana,
bowiem do tej pory można było wypowiadać się publicznie na temat tejże formacji jedynie
obraźliwie i niekoniecznie zgodnie z rzeczywistością historyczną. Jednocześnie
przedstawiano nadużycia władzy, jednak wyłącznie w wymiarze lokalnym, a także coraz
częściej i odważniej poddawano krytyce sztukę socrealizmu z całym jej młodym jeszcze
dorobkiem.
Pojawiły się również pierwsze zarzuty, skierowane w stronę ministra Kultury i Sztuki
Włodzimierza Sokorskiego, którego obarczono odpowiedzialnością za błędne prowadzenie
dotychczasowej polityki kulturalnej państwa. Warto w tym miejscu odnotować, że najbardziej
krytyczne argumenty wysuwali właśnie niektórzy późniejsi sygnatariusze „Listu
5
34”. Wydawało się jednak, że proces liberalizacji życia społecznego zagości na dłużej w
polskiej rzeczywistości, stąd też wielu reformatorsko nastawionych przedstawicieli świata
inteligenckiego z olbrzymim zdumieniem przyjęło strajki poznańskie w czerwcu 1956 roku.
Nastroje społeczne uspokoił nieco fakt, iż w czasie VIII Plenum KC PZPR I sekretarzem
wybrano Władysława Gomułkę. W oczach wielu Polaków uosabiał on wtedy krzywdy, jakie
były udziałem reżimu stalinowskiego w „minionym okresie” i cieszył się dużym poparciem
społecznym. Popierały go nawet środowiska katolickie, z kardynałem Stefanem Wyszyńskim
na czele.

4
Jerzy Eisler, List 34, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1993, s. 8-9.
5
Ibidem, s.11

4
Wielu ludzi nie związanych z obozem partyjnym, łączyło z nim nadzieję istotnego
zreformowania systemu i nadania mu bardziej ludzkiego oblicza. I istotnie, na samym
początku rządów Gomułki nastąpiła dalsza liberalizacja życia społecznego, która objęła
również cenzurę. Zaczęły pojawiać się ksiązki, filmy i spektakle, które jeszcze kilka miesięcy
wcześniej nie miały racji bytu w odbiorze publicznym.
W międzyczasie odbył się VII Walny Zjazd Delegatów Związku Literatów Polskich
(dalej- ZLP), na którym nowym prezesem wybrano Antoniego Słonimskiego. Zjazd ten
potępił sposób kierowania kulturą przez państwo w „minionym okresie”. Delegaci
opowiedzieli się za zniesieniem wszelkich form cenzury oraz upomnieli się o
„reeuropeizację” literatury. Postulowano także, by rozszerzono relacje ze środowiskami
literackimi na emigracji i zniesiono ograniczenia w rozpowszechnianiu tamtejszej prasy.5
Były to postulaty wręcz rewolucyjne, nawet jak na znaczną liberalizację życia
społecznego w Polsce po wydarzeniach październikowych. Przedstawiciele wyodrębnionego
w toku walk wewnątrzfrakcyjnych w łonie samego PZPR obozu „puławian”, zakładali nawet
drugi etap tychże przemian. Mało kto jednak wówczas wiedział, że Gomułka nie chciał nawet
o tym słyszeć. Pierwszy sekretarz zmierzał do jak najszybszego pogodzenia się z aparatem i
aktywem partyjnym, w związku z czym postanowił bezkompromisowo spacyfikować coraz
odważniejsze nastroje społeczne. Rozpoczęto zatem od stopniowego ograniczania zakresu
swobody wypowiedzi, szczególnie tych o treści antyradzieckiej, które domagały się, często w
zupełnie spokojnym tonie, wyjaśnienia zaszłości historycznych między narodami. Następnie
uznano, że koniecznie powinno się zmusić do posłuszeństwa środki masowego przekazu.
Władze były w tej kwestii niesamowicie zmobilizowane, zakładając nawet możliwość
„czystki” w środowisku dziennikarskim, gdyby upomnienia, prośby i groźby nie odniosły
zamierzonych efektów.
27 marca 1957 roku, na łamach „Polityki” Stefan Żółkiewski zapoczątkował ożywioną
dyskusję dotyczącą przyszłości polskiej polityki kulturalnej. W swoim artykule dowodził, iż
partia nie powinna ingerować w formę artystyczną wypowiedzi, że potrzeba Polakom bardziej
walki ideowej. Drugiej strony jednak wskazywał, że utopijny wydaje się liberalizm kulturowy
jako swobodna gra sił wyobraźni i zainteresowań twórców. Podkreślił również konieczność
krytyki kultury dokonywaną przez partię z pozycji marksizmu-leninizmu.5Oczywiście
spotkało się to licznymi tekstami polemicznymi, a w sposób najbardziej zdecydowany
zaprotestował Jan Józef Lipski w artykule z 28 kwietnia, opublikowanym na łamach „Po
prostu”. Lipski wystąpił przeciwko biurokratycznemu modelowi polityki kulturalnej, nad

5
którą nadzór miało sprawować Ministerstwo Kultury i Sztuki. Nie bez znaczenia był tutaj
fakt, że artykuł został zamieszczony właśnie w „Po prostu”. Otóż, ów tygodnik plasował się
wówczas w czołówce sił, które głosiły hasła zwiększenia demokratyzacji i liberalizacji życia
publicznego w Polsce.
Reakcja władz na owo jawne wyrażenie sprzeciwu wobec polityki państwa i profil
pisma, któremu już od dłuższego czasu przyglądali się bacznie urzędnicy z Głównego Urzędu
Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, była szybka i bezkompromisowa. Po zawieszeniu
działalności pisma studenckiego na okres wakacyjny, nie wyrażono zgody na wznowienie
jego wydawania jesienią, uzasadniając to „ sprzecznością linii politycznej pisma z linią Partii
i jej kierownictwa”.5 2 października odbyło się posiedzenie Sekretariatu KC PZPR , które
ostatecznie potwierdziło decyzję o zawieszeniu dalszej działalności pisma. Dzień później
studenci zorganizowali wiec protestacyjny, który został brutalnie spacyfikowany przez
utworzone w grudniu 1956 roku oddziały ZOMO. Całe zajście spowodowało dalszą
radykalizację nastrojów społecznych. 5 października zorganizowano w siedzibie KC PZPR
spotkanie dziennikarzy z udziałem Władysława Gomułki. Bezpośrednią jego przyczyną był
list protestacyjny Zarządu Głównego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w sprawie
nieuzasadnionych represji w środowisku dziennikarskim. Pierwszy sekretarz partii uznał
jednak ten list za atak na Biuro Prasy KC oraz na kierownictwo partii. Stwierdził wówczas, że
nadszedł najwyższy czas wyboru drogi przez środowisko żurnalistów: „Dziennikarze,
publicyści muszą wybrać: albo z partią, albo przeciw partii- albo z socjalizmem, albo przeciw
socjalizmowi”.5
Wtedy też zapadła decyzja o konieczności weryfikacji intelektualnych szeregów
partyjnych. W dniach 24-26 października 1957 roku obradowało X Plenum KC PZPR,
którego zadaniem było oczyszczenie partii z części inteligencji łączonej z „rewizjonizmem”.
W wyniku kampanii podjętej pod wpływem postanowień Plenum usunięto z partii lub odeszło
z niej ponad 10 % członków rekrutujących się ze środowisk literackich, artystycznych i
dziennikarskich. Głośno było wówczas również o przygotowaniach do wydania pierwszego
numeru miesięcznika literackiego „Europa”, której redaktorem naczelnym był Jerzy
Andrzejewski. Mimo dość szeroko zakrojonej akcji reklamowo-promocyjnej, ukazanie się
pisma zostało niemal w ostatniej chwili storpedowane przez samego Gomułkę. Na znak
protestu wystąpiła z partii znaczna część wybitnych pisarzy, a wśród nich przyszli
sygnatariusze „Listu 34”.5

6
Był to znak, że wszelkie nadzieję na bardziej ludzką twarz władz należy odłożyć do
lamusa. Za ostateczny kres wszelkiej liberalizacji życia publicznego uznano wyrok w procesie
Hanny Szarzyńskiej-Rewskiej, której zarzucano kolportowanie w kraju paryskiej „Kultury”.
Na mocy artykułu 23 i 24 małego kodeksu karnego skazano ją 4 lipca 1958 roku za
„rozpowszechnianie fałszywych wiadomości, mogących wyrządzić istotną szkodę interesom
5
państwa polskiego” na 3 lata pozbawienia wolności. Co prawda po jedenastu miesiącach
wyszła na wolność, ale dla większości polskich intelektualistów cała sprawa była szokująca.
Uspokojony efektami takiej polityki, Gomułka postanowił skupić się na innych
płaszczyznach życia społecznego. Dopiero na III Zjeździe PZPR, który obradował w dniach
10-19 marca 1959 roku, ponownie powrócono do gwałtownych ataków na „rewizjonistów” w
środowisku kultury. Oskarżano ich o popieranie literatury szkalującej socjalizm i postawę
idealizującą jego wrogów. Cieniem na działaniach partyjnych dygnitarzy kładzie się również
fakt odwołania z funkcji ministra oświaty, Władysława Bieńkowskiego, który wypowiedział
się w obronie wolności kultury. Innym przykładem tego, że władza nie lubi jak się z nią ktoś
nie zgadza, było odejście 22 stycznia 1960 roku członka Biura Politycznego PZPR i
sekretarza KC PZPR-Jerzego Morawskiego. Nie chciał on pogodzić się z forsowanym przez
Zenona Kliszkę pomysłem zaostrzenia cenzury i jeszcze bardziej zdecydowanego
występowania przeciwko środowiskom intelektualnym. Ale na tym władza ludowa wcale nie
zamierzała poprzestać. Wcześniej, na X Zjeździe ZLP, który odbywał się w dniach 3-5
grudnia w Warszawie, przedstawiciele obozu rządzącego bardzo krytycznie ocenili nastroje i
postawy wśród większości literatów oraz jasno dali do zrozumienia, że taka niesubordynacja
długo nie pozostanie bez konsekwencji. Wówczas nowym prezesem ZLP wybrano uległego
wobec aparatu partyjnego Jarosława Iwaszkiewicza. Zdaniem Barbary Fijałkowskiej ten
wybór został uznany przez kierownictwo PZPR za wystarczający wyznacznik tego, że
sytuacja w środowisku literatów została opanowana i, że możliwe teraz będzie skuteczne
wpływanie na nastroje i opinie w nim.5 Temu celowi służyła między innymi reorganizacja
struktury aparatu centralnego w Sekretariacie KC. W styczniu 1960 roku utworzono Wydział
Nauki i Kultury KC, którego kierownikiem został Andrzej Werblan oraz Wydział Kultury KC
na czele z Wincentym Kraśką.
Początek lat 60-tych to również pogorszenie sytuacji gospodarczej w Polsce, co
spowodowało podwyżkę cen na artykuły pierwszej potrzeby, a drugiej strony zmniejszenie
nakładów na kulturę. Systematycznie malały nakłady książek. Miało to tym większe
znaczenie, że w tym samym czasie zanotowano wzrost ludności Polski o 8%, co jeszcze

7
bardziej zaniżało nakład na jednego mieszkańca. A warto w tym miejscu nadmienić, że
polskie biblioteki stopniowo się rozwijały, bowiem w latach 1955-61 zanotowano ich wzrost
o 30%. W 1962 roku ponownie dokonano zmniejszenia przydziału papieru, co powodowało,
że spadła liczba publikacji naukowych. Drastycznie przedstawiała się sytuacja na rynku
podręczników szkolnych, co w zestawieniu z podwojeniem liczby uczniów w 1963 roku,
będącym wynikiem powojennego „wyżu demograficznego”, świadczyło raczej o braku
wyobraźni ze strony władz. Zresztą, pod względem nakładów książek przypadających na
jednego mieszkańca, Polska pozostawała w tyle nie tylko za wysoko rozwiniętymi krajami
zachodnimi, ale nawet znacznie w tej kwestii ustępowała swoim sąsiadom.5
Z różnych powodów stopniowo ograniczano również nakłady najbardziej
kontrowersyjnych i krytycznych wobec polskiej rzeczywistości pism. W ten sposób
postąpiono między innymi z „Przeglądem Kulturalnym” i „Nową Kulturą”. Z czasem oba
pisma zostały zlikwidowane, a na ich miejsce utworzono tygodnik „Kultura”, którego
redaktorem naczelnym został Jerzy Wilhelmi, a którego tytuł został świadomie przejęty od
jego paryskiego odpowiednika celem dezinformacji czytelników.
Przełom lat 50-tych i 60-tych zapoczątkował coraz większą falę krytycyzmu płynącą
ze strony społeczeństwa w kontekście rzeczywistości popaździernikowej, której przemiany
początkowo rozbudziły nadzieję na poprawę życia w państwie polskim. Tymczasem władze
poczuły się na tyle pewnie i bezpiecznie, że nie chciały dopuścić do siebie myśli o chociażby
zawoalowanej formie krytyki i były zdecydowanie występować przeciwko wszystkim
„niepokornym”. A na początku lat 60-tych za swoiste źródło nieprawomyślnych poglądów
uznawano w kręgach partyjnych „Klub Krzywego Koła”. Istniejący od 1955 roku klub pełnił
rolę nie tylko salonu, w którym pokazywanie się dodawało prestiżu. Wraz z tym, jak władza
zaczęła odchodzić od polityki demokratyzacyjnej, stał się on jedynym miejscem, w którym
można było prowadzić nieskrępowane rozmowy na poważne tematy. Jednak wkrótce i ten
przyczółek wolności słowa zaczął dygnitarzom partyjnym przeszkadzać. I ostatecznie 1
lutego 1962 roku na mocy decyzji administracyjnych klub został rozwiązany.5
Kurs, jaki przybrało państwo w kwestii polityki kulturalnej, nie pozostawiał nikomu
już żadnych wątpliwości, co do tego, czemu ma ona służyć. Nastroje wśród intelektualistów
w tym czasie dość dobrze oddawał artykuł Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, który ukazał się
na łamach włoskiego miesięcznika „Tempo Presente” w lipcu 1963 roku. Autor „Wieży” pisał
wtedy tak: „Czasopisma są znowu szare i nudne. Książki o pewnej wartości można policzyć
na palcach. Zgasły wielkie polemiki. Pisarze, nawet ci, którzy w przeszłości dawali

8
niejednokrotnie dowody odwagi intelektualnej, nie gardzą wypadami w rejony banału[…]
Przymrozek klimatyczny pociąga za sobą wznowiony przymrozek literacki w tym sensie, że
przy zmniejszonym przydziale papieru arbiter-dystrybutor jest zawsze ten sam: partia.
Zobaczyć wydrukowany artykuł lub wydaną książkę oznacza dla autora być gotowym do
większych ustępstw.”5
Niestety, trudno o lepszą diagnozę stanu, w jakim znalazła się polska kultura. A jeśli
ktokolwiek mógł mieć jeszcze jakieś złudzenia co do polityki kulturalnej władz państwowych
w tym czasie, to z pewnością rozwiało je wystąpienie Władysława Gomułki w czasie XIII
Plenum KC PZPR. Na rozpoczętym 4 lipca 1963 roku Plenum, I Sekretarz wygłosił obszerny
referat, w którym w sposób jawny i bezpardonowy pouczył intelektualistów, co i jak mają
pisać. Gomułka skrytykował ich również za to ,czego w ich dziełach nie ma, a w mniemaniu
jego być powinno, oraz za to, co jest, a co równie dobrze można było pominąć. Zarzucił im
płytkość intelektualną i poznawczą oraz wątpliwe walory ideowo-wychowawcze. Dostało się
ludziom kinematografii, dostało się i pisarzom. Z podobną zaciętością Gomułka zaatakował
również środki masowego przekazu, a najmocniej uderzył w ilustrowane tygodniki masowe,
wymieniając wśród nich „Dookoła Świata”, „Panoramę Śląską”, „Politykę”, „Przegląd
Kulturalny” i „Przekrój”. Wśród zgromadzonych na Plenum zastanawiano się tylko, czy to
zdecydowane zaostrzenie kursu antyinteligenckiego rzeczywiście zostało wymierzone w
inteligencję i świat kultury, czy też może kryła się za tym próba podjęcia walki z grupą
partyjnych „partyzantów”, skupionych wokół Mieczysława Moczara, którzy często w swoich
wystąpieniach odwoływali się właśnie do haseł antyinteligenckich i powoli szykowali sobie
grunt pod przyszłą rozgrywkę o przejęcie władzy na najwyższych szczeblach partii. Jedno nie
ulegało wątpliwości- bezpardonowa walka polityczna o wpływy wkroczyła na nową drogę.
Takie oto tło polityczno-społeczne doprowadziło do sytuacji, która stanowi główny
punkt moich rozważań, czyli do wystosowania protest-listu wybitnych twórców literatury i
ludzi nauki do premiera Józefa Cyrankiewicza w marcu 1964 roku. W dalszej części swojej
pracy skupię się na tym, z jakim reakcjami ze strony władz i opinii międzynarodowej spotkała
się owa inicjatywa.
Przede wszystkim, należy zwrócić uwagę na to, że nadal narastały ograniczenia w
przydziale papieru na cele wydawnicze. Jednocześnie towarzyszył temu tak zwany proces
„przykręcania śruby” , będący sygnałem władz, w jaki sposób zamierza ona radzić sobie z
„niepokornymi” wobec jej zaleceń obywatelami. Wreszcie, samo środowisko literackie
wydawało się być nieco poróżnione. Jerzy Eisler wskazał na istnienie swoistej walki

9
frakcyjnej w kierownictwie ZLP. Jej przyczyną miała być próba skłonienia prezesa Jarosława
Iwaszkiewicza do prezentowania postawy bardziej nieustępliwej wobec władzy ludowej. Z
inicjatywą tą występował były prezes, Antoni Słonimski. Jak przekonywał w swoim artykule
na łamach miesięcznika „Zdanie” Krzysztof Woźniakowski, podobne skłonności zdradzał
Słonimski od dawna, chcąc powrócić do kampanii w sprawie „moralnych praw pisarza” oraz
zniesienia restrykcji cenzuralnych.5 Wtedy też prawdopodobnie w głowach „opozycjonistów”
skupionych wokół niego zrodził się pomysł, by w sposób aktywny, ale wyraźny wystąpić
przeciwko polityce kulturalnej władz.
W dniach 17-18 stycznia w Warszawie odbyło się rozszerzone zebranie Zarządu
Głównego ZLP, w którym uczestniczyli też Wincenty Kraśko oraz minister kultury Tadeusz
Galiński.. W czasie burzliwej dyskusji, której jawnie skrytykowano władze, z bardzo ostrymi
przemówieniami wystąpiło kilku późniejszych sygnatariuszy „Listu 34”. W podobnym tonie
wypowiadali się literaci zgromadzeni na lutowym zebraniu Oddziału Warszawskiego ZLP.
Podniesiono na nim ponownie kwestie polityki kulturalnej państwa oraz rosnące ograniczenia
cenzorskie.
Jednak władza, świadomie lub nie, nie podejmowała tematu, który coraz częściej
gościł na forum. W tej oto atmosferze idea wystosowania zbiorowego listu protestacyjnego do
samego premiera Józefa Cyrankiewicza urosła do rangi imperatywu moralnego polskich
intelektualistów. Za pomysłodawcę i głównego inicjatora całej akcji uznaje się Antoniego
Słonimskiego, który to też jest autorem treści listu. To również on na jednym z zebrań PEN-
Clubu na początku marca 1964 roku zebrał podpisy od większości pisarzy utożsamiających
się z tą inicjatywą. Warto jednak zauważyć, że podpisującym ów list intelektualistom,
towarzyszyły różnorakie wątpliwości. Nikt nie mógł być bowiem pewien, w jaki sposób na tę
formę protestu zareaguje władza, gdyż nieprzewidywalność stanowiła podstawową jej cechę.
„Niepokornych” w równym stopniu mogły nie spotkać żadne szykany, co prawdopodobne
było kontruderzenie zupełnie niewspółmierne do skali i zakresu protestu. Dla Jerzego Eislera
jedno natomiast nie ulega wątpliwości- podpisanie się pod tym listem wymagało
intelektualnej uczciwości i odwagi dużo większej niż w latach późniejszych, bowiem zakres
swobód obywatelskich był w 1964 roku znacznie mniejszy, choć traktował o nich cały
rozdział 7 Konstytucji PRL z 22.07.1952 roku.5 Inicjatorów pomysłu nękały zresztą jeszcze
inne obawy- czy zaproszenie kogoś, by podpisał ów list to nobilitacja, na którą trzeba sobie
zasłużyć, czy zupełnie odwrotnie- z prośbą o podpisanie zwracać się do osób do tej pory
ostrożnych, których głos może być cenniejszy i donioślejszy? Czy cały czas pozostawić

10
otwartą liczbę podpisów, czy też zabiegać jedynie o nazwiska najwybitniejsze? Czy celem
protestu powinno być nastawienie się na wymierne korzyści, jakie może dać pomyślne
załatwienie sprawy, czy bardziej chodzi o danie świadectwa, że nie ma mowy o bezmyślnym
podporządkowywaniu się zaleceniom władczej cenzury? Wreszcie, jakim językiem list ów
napisać- łagodnym i nastawionym na dialog, czy raczej głosem niezłomnego sprzeciwu, i kto
powinien być w tej sytuacji adresatem-władza czy społeczeństwo?5 Świadomie
wypunktowałem te obawy i wątpliwości, jakie towarzyszyły inicjatorom pomysłu wysłania
zbiorowego listu protestacyjnego środowisk literacko-naukowych do premiera, by podkreślić
dramaturgię sytuacji, w jakiej się znaleźli. Ponadto, warto o nich wspomnieć z jeszcze
jednego powodu. Wydaje mi się, iż podobne dylematy towarzyszyły niemalże wszystkim
niezależnym zbiorowym wystąpieniom w dalszej historii PRL, co jeszcze raz wskazuje na
doniosłość tego przełomowego wydarzenia, jakim był „List 34”.
Ostatecznie, inicjatorom akcji udało się pozyskać podpisy 34 wybitnych autorytetów
w dziedzinie literatury i nauki i 14 marca 1964 roku Antoni Słonimski osobiście złożył list w
kancelarii premiera Urzędzie Rady Ministrów. Jego sygnatariusze reprezentowali różne
środowiska i różne orientacje polityczne, co niewątpliwie również zasługuje na wyróżnienie i
podkreślenie. Nie zabrakło osób będących członkami partii-jak Edward Lipiński, czy
dawnych członków PZPR-jak chociażby Jerzy Andrzejewski, Stanisław Dygat, Mieczysław
Jastrun czy Jan Kott, wierzących i niewierzących, liberałów-jak Antoni Słonimski-i
konserwatystów- jak Stanisław Cat-Mackiewicz. Jednak nikt nie zwracał no to uwagi. Tym,
co ich łączyło ponad wszystko była troska o los polskiej kultury i nauki. To też stanowiło
śmiertelną obrazę własnego majestatu w oczach władzy. List stanowił dla
nieprzyzwyczajonych do tego typu form komunikacji społecznej czynników oficjalnych
niemałe zaskoczenie i niewątpliwie był problemem. Świadczy o tym fakt niemal
natychmiastowego wezwania do sekretarza KC ówczesnego redaktora naczelnego „Życia
Warszawy” , Henryka Korotyńskiego. Jak później wspominał, spodziewano się od niego
wyraźnego potępienia intelektualistów, choć z drugiej strony przestrzegano, by działał
spokojnie, bo nikomu z obozu władzy nie zależy na nagłaśnianiu sprawy.5
Trzeba w tym miejscu wspomnieć, że również sygnatariuszom listu wcale nie zależało
na nadawaniu całej sprawie rozgłosu. Jednak ostatecznie nie udało się tego w pełni
zrealizować, bowiem jak przyznał po latach Stefan Kisielewski, od razu przekazał on kopię
listu znajomemu z Anglii. Pojedynczy egzemplarz chciano rozesłać również do paryskiej
„Kultury”, choć to akurat udaremnili funkcjonariusze MSW. Ale kopia listu i tak trafiła do

11
stolicy Francji dzięki korespondentowi Agence France Press (dalej- AFP). Choć nadal
niemałych trudności nastręcza ustalenie, kto i w jakich okolicznościach przekazał treść listu
wraz z nazwiskami sygnatariuszy za granicę, to wiadomo, że 23 marca doszło do pierwszej
odnotowanej reakcji władz. Korzystając z podsłuchu telefonicznego, MSW przechwyciło
informację przekazywaną do Paryża przez korespondenta AFP. Z jego przekazu wynikało, że
podpisy pod „Listem 34” zbierał Jan Józef Lipski, w związku z czym aresztowano go na 48
godzin.
26 marca zerwana została swoista „zmowa milczenia”. Stało się to za pośrednictwem
kobiety, która wracając z Polski, przekazała list od Melchiora Wańkowicza z opisanymi
dokładnie wydarzeniami ostatnich dni w Warszawie korespondentowi RWE w Londynie-
Zbigniewowi Racięskiemu. Jak później wspominał Jan Nowak-Jeziorański, jeszcze tego
samego dnia odpowiednia depesza trafiła do redakcji radia w Monachium, a stamtąd, by
oddalić ewentualne podejrzenia, iż za całością sprawy stoi właśnie RWE, powielono ją do
zaprzyjaźnionych agencji Reutera i UPI.5 I to właśnie Reuter, po sprawdzeniu tych rewelacji,
ogłosił komunikat, w którym stwierdzono, iż wywodząca się z kół literackich grupa polskich
intelektualistów i artystów wystosowała list do premiera Józefa Cyrankiewicza, domagając się
rewizji systemu kontroli, jaki jest powszechnie stosowany w środowiskach artystycznych.
Wówczas informację tę ogłosiło również RWE, wywołując niemal natychmiastową reakcję
władzy ludowej. Jeszcze tego samego dnia, Komitet Do Spraw Radia i Telewizji wydał
wewnętrzne zarządzenie o zakazie ogłaszania na antenie jakichkolwiek tekstów najpierw
dwunastu, a dzień później już czternastu sygnatariuszy. To stanowiło dopiero początek
kampanii władz, która w sposób jednoznacznie bezwzględny postanowiła surowo ukarać
„buntowników”. Długo można by wymieniać przykłady szczególnego potraktowania tych,
którzy mieli odwagę podnieść rękę na aparat partyjny. Postaram się krótko wypunktować
najważniejsze, moim zdaniem, „akcje” będące pokłosiem nadania całej sprawie wydźwięku
europejskiego, a później nawet i światowego.
Otóż, w „Szpilkach” zaprzestano druku felietonów Antoniego Słonimskiego. „Kurier
Polski” nie otrzymał zgody władz na opublikowanie wywiadu z laureatem plebiscytu
przeprowadzonego przez redakcję tej gazety na najlepszą książkę 1963 roku, bowiem
zwyciężyła „Polska Jagiellonów” Pawła Jasienicy. Wydawnictwo PAX zerwało współpracę
ze Stanisławem Catem-Mackiewiczem, zaprzestano również sprzedaży jego książek oraz
druku felietonów w „Tygodniku Powszechnym”. Podobnie to wydawnictwo postąpiło z
Melchiorem Wańkowiczem, który był autorem cyklu artykułów o prezydencie Stanów

12
Zjednoczonych Johnie Fitzgeraldzie Kennedy’m w „Kierunkach”. Natomiast kierowany przez
Jarosława Iwaszkiewicza miesięcznik „Twórczość” w ostatniej chwili zrezygnował z
publikacji artykułu Jana Kotta. Tego wybitnego znawcę twórczości Williama Szekspira
spotkało zresztą jeszcze kilka złośliwości ze strony władz. Wstrzymano mu wydanie
paszportu, mimo, że miał wygłosić wykład na temat angielskiego dramatopisarza na paryskiej
Sorbonie Nie pozwolono również na odebranie prestiżowej międzynarodowej nagrody
imienia Herdera, którą został wyróżniony jako jeden z dwóch Polaków. Podobny los spotkał
Stefana Kisielewskiego, któremu również odmówiono wydania paszportu, a granice
wszelkiego taktu i dobrego smaku zatracono w sytuacji, gdy odebrano świeżo wręczony
dokument upoważniający do odbycia podróży zagranicznej Arturowi Sandauerowi, który
chciał odwiedzić w Izraelu ciężko chorą matkę. Najgłośniej było tymczasem o szykanach,
które skierowano w „Tygodnik Powszechny”. Do najlżejszych należało w tym przypadku
zakazywanie publikacji wywiadów z Kottem, Słonimskim i Ważykiem oraz konfiskata
felietonów popularnego „Kisiela”, czyli Stefana Kisielewskiego. Najmocniej zabolało jednak
zmniejszenie nakładu gazety z 40 tysięcy egzemplarzy do 30 tysięcy. Ponadto, redaktorowi
Jerzemu Turowiczowi przez dwa lata odmawiano wydania paszportu, mimo, że był on
sprawozdawcą z obrad II Soboru Watykańskiego i uczestniczył w jego I, II i IV sesji.5
A władze polskie nadal milczały w sprawie listu. Według przekazu historycznego,
Władysław Gomułka nie krył oburzenia całą sytuacją, jednak ponieważ nie było jeszcze
wielkiego fermentu za granicą, a i władzy w Polsce nie zależało na nagłaśnianiu sprawy,
postanowił nie podejmować żadnych gwałtownych ruchów. Tymczasem 8 kwietnia doszło do
spotkania premiera Józefa Cyrankiewicza z grupą trzynastu sygnatariuszy listu .Zaproszono
również Marię Dąbrowską jako czternastą, ale niestety nie dotarła ona do Warszawy. Wedle
relacji uczestników spotkania premier mówił w sposób kurtuazyjny i wybitnie pojednawczy.
Jednak nie zapomniał wypomnieć grupie pisarzy tego, że powiadomiono o całym zajściu
zagranicę, zanim on zdążył im odpowiedzieć. Ten argument został podchwycony przez
przedstawicieli władzy państwowej i był później wręcz do przesady powtarzany i
wykorzystywany w celach dezinformacyjnych, bowiem wszelkie źródła weryfikują tę wersję
wydarzeń jako nieprawdziwą. Prawdziwa nagonka rozpoczęła się też nieoczekiwanie w
prasie, bowiem na łamach warszawskiej „Kultury” zaczęły pojawiać się artykuły o polityce
kulturalnej władzy ludowej, choć nadal jeszcze nie ogłoszono publicznie ani treści listu, ani
listy jego sygnatariuszy. Dopiero w połowie maja sama treść pojawiła się na łamach

13
„Współczesności”, ale w wersji pozbawionej jakże istotnych słów „…powodowani troską
obywatelską…”.5
W artykule z 5 kwietnia, redaktor naczelny „Kultury”- Jerzy Wilhelmi- abstrahując od
kwestii manipulacji kulturą i zręcznym dyrygowaniem nią przez partyjną biurokrację,
dowodził, iż w każdym kraju świata powiększany lub pomniejszany jest zakres wolności
wypowiedzi. Podobnie rzecz się ma również i w Polsce i nie ma w tym nic dziwnego ani
zdrożnego.5 Oczywiście, jak nie trudno się domyślić, artykuł ten wywołał istną burzę w
środowisku intelektualistów utożsamiających się z listem „Listem 34”. Na falach RWE,
Wiktor Krościenko pytał wymownie, kim są owi „my”, którzy wedle Wilhelmiego mieli
decydować o zakresie wolności wypowiedzi? Żadnych wątpliwości w tej kwestii nie miał
natomiast Włodzimierz Sokorski, który w artykule „Odpowiedzialność” , pochodzącym z 12
kwietnia, jednoznacznie i cynicznie stwierdził, iż to kierownictwo partii jest głównym
decydentem w zakresie polityki kulturalnej państwa i posiada wyłączność na interpretację i
ewentualną interwencję w tej materii. Jeszcze dalej w tym partyjno-służalczym bełkocie
posunął się stały felietonista „Kultury” Zbigniew Mitzner, piszący pod pseudonimem Jan
Szeląg. Otóż w artykule „Tak i nie” doszedł on do wniosku, że wolności słowa nie było ani w
przedwojennej Polsce, ani nie ma jej na Zachodzie. Jakby tego było mało, pozwolił sobie na
następującą konstatację: „Wśród obłudnie zatroskanych o wolność słowa w Polsce
znajdujemy niektórych redaktorów i publicystów katolickich. Pisarze katoliccy i wolność
słowa! Mój Boże, właśnie mija czterechsetna rocznica powstania indeksu ksiąg zakazanych.”5
To skandaliczne wystąpienie spotkało się z krytyką nie tylko na Zachodzie. Także na
łamach „Kultury” Szeląga skrytykował Bohdan Czeszko w tekście z 19 kwietnia „O troskę
rzetelną”. Było to jednocześnie pierwsze oficjalne nawiązanie władz do „Listu 34”. Autor
jawnie, choć nie wymieniając nikogo z nazwiska, krytykował niektórych sygnatariuszy za to,
iż w czasach terroru stalinowskiego byli z władzą, a teraz służą obcym imperialistom.
Historyków nie dziwi jednak jego zachowanie, gdyż jak wspomina chociażby Jerzy Eisler,
podobne działania stały się immanentną cechą pisarstwa politycznego w PRL.
A niechętna nagłaśnianiu całej sprawy władza ludowa, dyskretnie zasugerowała
zachodnim redakcjom, by również nie spieszyły się z informowaniem o „Liście 34”. Jednak
mimo tych zabiegów, nie udało się powstrzymać rozgłosu towarzyszącemu protestowi
intelektualistów. Stało się tak między innymi za sprawą działalności środowisk
emigracyjnych, które dążyły do właśnie jak największego nagłośnienia przełomowego jak na
owe czasy wystąpienia w obronie wolności wypowiedzi, a także na skutek wiecu, który

14
zorganizowano na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego 14 kwietnia 1964 roku. Tam po
raz pierwszy student Józef Jankowski poinformował oficjalnie o wystosowaniu listu
protestacyjnego do premiera i ujawnił jego treść, czego na darmo oczekiwano do tej pory ze
strony władz. Wiec zakończył się jednak pokojowo, głównie dzięki zapewnieniu rektora
uczelni profesora Stanisława Turskiego, iż studenci będą mieli możliwość dyskusji na temat
treści listu.
Tymczasem kwestia listu nabrała już międzynarodowego wymiaru. Wspominałem o
nagłaśnianiu sprawy przez ośrodki emigracyjne, ale warto tutaj odnotować fakt, iż
wykorzystywano niemal każdą akcję podejmowaną przez Zachód do wyrażania poparcia i
solidarności z intelektualistami w Polsce. 8 kwietnia RWE podało do publicznej informacji,
że Międzynarodowy PEN-Club rozważa możliwość zamanifestowania poczucia wspólnoty z
pisarzami i naukowcami polskimi, którzy odważyli się wystąpić w obronie wolności słowa.
Jednocześnie 13 kwietnia, sekretarz generalny Europejskiej Wspólnoty Pisarzy- Giancarlo
Vigorelli- wystosował telegram do prezesa Jarosława Iwaszkiewicza, w którym wyraził swoje
zaniepokojenie i ubolewanie w związku z całą sprawą i represjami władz, które spadły na
intelektualistów, mając jednocześnie nadzieję na skuteczną interwencję środowiska
literackiego w tej sprawie.5 W imieniu prezesa ZLP odpowiedział w sposób uspokajający jego
zastępca Jerzy Putrament. W tym miejscu wypada również zwrócić uwagę na pewien fakt.
Vigorelli w swoim telegramie wymienił w kontekście represji ze strony władz również Marię
Dąbrowską. Jej przypadek był dość specyficzny, gdyż najpierw pisarka zgodziła się umieścić
swój podpis pod podpisem profesora Infelda, co wyglądało, jak gdyby to inni skłonili się ku
podpisaniu listu widząc jej podpis, co było nieprawdą. Potem, gdy władza ludowa w sposób
bezpardonowy nakładała różnorakie sankcje na sygnatariuszy „Listu 34”, ją tendencyjnie w
nich pomijano. Notabene wyraziła ona swoje zdumienie tym faktem i w akcie solidarności z
pisarzami, postanowiła odmówić przyjmowania zamówień na artykuły i inne utwory.
Działanie w ten sposób było zamierzonym i przemyślanym zabiegiem władz,
nastawionym na to, by rozbić jedność i poczucie wspólnoty wśród pisarzy. A sprawa „Listu
34” powoli zaczęła biec własnym torem. Pojawiły się publikacje na ten temat we włoskim „ Il
Punto” oraz we francuskim „Le Monde”. Największe znaczenie dla dalszego rozwoju
wydarzeń odegrał jednak list otwarty 21 brytyjskich pisarzy, publicystów, krytyków i
artystów, opublikowany na łamach „Timesa” 18 kwietnia. Był to protest przeciwko
posunięciom rządu polskiego, który „ograniczył wolność słowa i i publikacji szeregu
wybitnych polskich intelektualistów i pisarzy.”5 Władza ludowa była w stanie znieść wiele,

15
jednak tego ataku na siebie postanowiła nie zostawić samopas. Wcześniej już próbowano
wpływać na niektórych sygnatariuszy „Listu 34”, by zdystansowali się od niego. Ponadto,
można odnieść wrażenie, że aparat partyjny tylko czekał na odpowiedni moment, by
skontrować. A przesłanki ku temu zaczęły być coraz wyraźniejsze, bowiem 19 kwietnia
dziennik „New York Herald Tribune” opublikował oświadczenia Jana Szczepańskiego i
Kazimierza Wyki, że „gdyby wiedzieli, że list zostanie ogłoszony, nie podpisaliby go.5”
Takie wypadki były jak najbardziej „na rękę” władzy i pośrednio przyczyniły się do tego, iż
w jej głowie zrodził się pomysł wystosowania kontrlistu do redakcji „Timesa”
W tym celu 24 kwietnia 1964 roku, do siedziby ZLP wezwano sygnatariuszy „Listu
34”. Przybyłym Jerzy Putrament zakomunikował, iż za dwie godziny do Londynu odlatuje
ambasador PRL, który weźmie ze sobą list podpisany przez 10 profesorów, których podpisy
widniały wcześniej pod protestem do premiera Cyrankiewicza, w celu opublikowania go na
łamach „Timesa”. Zaapelował też, by przyłączyć się do tej inicjatywy. Jednak po oskarżeniu
go o stosowanie stalinowskich metod działania, żaden z przybyłych intelektualistów kontrlistu
nie podpisał. Później, jedynie Artur Sandauer i Jerzy Parandowski wystosowali pisma do
Sekretariatu KC PZPR z zapewnieniem, że „List 34” był przeznaczony tylko i wyłącznie do
informacji premiera.
Tymczasem na łamach „Polityki” pojawiły się dość czytelne aluzje, które jeszcze
odpowiednio sfabrykowano i wyolbrzymiono, by „unaocznić” społeczeństwu szkodliwość
czynu „niepokornych”. W dalszym ciągu próbowano też rozbić jednomyślność wśród pisarzy,
usiłując wpływać na przykład na Marię Dąbrowską. Używano przeróżnych metod, a
wyjątkowo wymowna była wizyta u pisarki samego Jerzego Putramenta. Wiceprezes ZLP
utrzymywał, że odwiedził Dąbrowską przy okazji, bowiem jechał do Jarosława
Iwaszkiewicza, a postanowił nieco zmienić trasę, gdyż chciał osobiście wręczyć
pisarce…olbrzymią rybę złowioną przez siebie…5 Wydaje się dużą naiwnością wiara w
prawdziwość tej wersji, ale takimi metodami posługiwano się, by osiągnąć zamierzone cele.
To chyba także dowód na to, że opinia Witolda Woroszylskiego, którą przytaczałem na
początku swojej pracy, to nie tylko wyraz rozpaczy autora, ale smutna konstatacja
rzeczywistości.
Wspomniany list 10 profesorów ukazał się w „Timesie” 28 kwietnia. Informowano w
nim o tym, że protest 34 intelektualistów polskich miał wymiar jedynie wewnętrzny i
wyrażono ubolewanie, iż przemiany kulturalne w Polsce zostały wykorzystane głównie do
rozpętania kampanii antypolskiej za granicą, co stało się udziałem przede wszystkim Radia

16
Wolna Europa. W środowisku literackim skupionym wokół grupy „Listu 34” publikacja
tegoż listu spotkała się z oczywistym poczuciem niesmaku. Krytyka tych, którzy jednak
zdecydowali się na ustępstwa popłynęła również z ust Jana Nowaka-Jeziorańskiego, który z
drugiej strony ze zrozumieniem odnosił się do faktu, że z pewnością działali oni pod
wpływem nacisków ze strony władz. Bronił jednak RWE, którego jedynym celem miała być
obrona polskiej kultury, a nigdy wystąpienia przeciw władzy. Równie mocno zareagowała
redakcja londyńskiego „Dziennika Polskiego”, w którym 30 kwietnia stwierdzono, że władza
wszelką krytykę własnej polityki traktuje jak atak na Polskę, ale społeczeństwo na pewno
zdaje sobie sprawę z tego, co było rzeczywistym powodem całego zamieszania. Tymczasem
władze polskie mogły tryumfować. Udało się bowiem rozbić jedność w środowisku
literackim. Przyczyniło się do tego chociażby zachowanie profesora Konrada Górskiego,
który nie tylko podpisał „List 10” , ale wycofał również swój podpis spod „Listu 34”, a o
wciągnięcie w całą akcję oskarżył Jerzego Turowicza.
Jednak protesty przeciwko polityce kulturalnej PRL wcale nie ustały, czego władze się
spodziewały, a wręcz przeciwnie jeszcze się nasiliły. 28 kwietnia włoski tygodnik „Il Monde”
opublikował list protestacyjny włoskich intelektualistów, 30 kwietnia podobny protest do
polskiej ambasady w Stanach Zjednoczonych skierowało 13 profesorów Uniwersytetu
Harvarda. Jerzy Eisler uważa, że to z inicjatywy późniejszego polskiego noblisty- Czesława
Miłosza- z podobnym aktem solidarności wystąpili profesorowie Uniwersytetu w Berkeley.
Ponadto, telegram do polskiego premiera wystosował również prezes amerykańskiego PEN-
Clubu. Protest do Józefa Cyrankiewicza został wystosowany także przez francuską
organizację Union des Ecrivains pour la Verte, ale ponieważ pozostał bez odpowiedzi,
postanowiono opublikować go w „Le Figaro Literraire” z 13-19 kwietnia.5
Tak zdecydowane i bezprecedensowe reakcje opinii międzynarodowej przekonały
chyba ostatecznie władzę, że trzeba jeszcze mocniej zaatakować „niepokornych”. A stopień
jej irytacji coraz mocniej się zwiększał. Dlatego 4 maja Władysław Gomułka postanowił
przyjąć delegację Zarządu Głównego ZLP, w czasie którego odmówił jakiegokolwiek dialogu
z sygnatariuszami „Listu 34”. Uzasadniał to tym, że według niego list od samego początku
pomyślany był jako materiał dla wrogich Polsce ośrodków informacyjno-propagandowych.
Zaprzeczył zdecydowanie zaostrzaniu cenzury i uspokoił zgromadzonych, iż przydział
papieru z pewnością wkrótce zostanie zwiększony. Gomułka oskarżył również bezpośrednio
Antoniego Słonimskiego o przygotowywanie akcji wymierzonej w Polskę. Jednocześnie, pod
koniec kwietnia 1964 roku, władze rozpoczęły zbieranie podpisów pod inicjatywą

17
wymierzoną przeciwko „Listowi 34”. Była to dwuzdaniowa odpowiedź, której treść bez
uzgodnienia z Zarządem Głównym ZLP ułożyła Egzekutywa Podstawowej Organizacji
Partyjnej Oddziału Warszawskiego ZLP. Inicjatywa ta cieszyła się poparciem Zenona Kliszki,
który widział w niej doskonałą przeciwwagę dla marcowego, nieodpowiedzialnego
wystąpienia intelektualistów polskich. Jednak wypada tutaj nadmienić, iż kierując się „celem
nadrzędnym”, nie wyzbyto się podstępnej i ohydnej manipulacji w trakcie zbierania
podpisów. Otóż, często nie fatygowano się, by poinformować sygnatariuszy, iż treść listu
uległa w międzyczasie modyfikacjom, które w dość istotny sposób zmieniały jego wydźwięk.
W związku z tym czasami dochodziło do paradoksalnych wręcz sytuacji, iż ktoś znajdował
swój podpis pod tekstem, który później widział po raz pierwszy. W taki sposób postąpiono na
przykład z Wisławą Szymborską, która zdumiona tym faktem protestowała przeciw stawianiu
jej w sytuacji dokonanej.5 Na próżno jednak, bowiem władza słyszała tylko takie głosy, które
były zgodne z jej wyobrażeniami, a wystarczyło tylko raz dać dowód tej sterowanej
lojalności, by zamknąć uszy partyjne na ewentualne późniejsze protesty.
Treść tego kontrlistu, napisanego pod nadzorem partyjnym, ogłoszono po raz
pierwszy na łamach „Życia Warszawy” 11 maja 1964 roku wraz ze 157 podpisami. Szybko
uzyskał on miano protestu przeciwko wtrącaniu się RWE w wewnętrzne sprawy polskie, co
notabene znowu stanowiło dowód na to, że prawo twórców do swobodnego wyrażania myśli
jest ograniczony. Jednak stanowisko władzy było wtedy już zdecydowanie
bezkompromisowe i nastawione na bardzo ostre i bezpardonowe starcia. W sumie, w
liczącym tysiąc członków ZLP, podpisać kontrlist zdecydowało się blisko sześćset osób. A w
ciągu następnych tygodni trwała dalsza akcja propagandowa zbierania kolejnych podpisów,
przy szerokim poparciu środków masowego przekazu. Był to wyraźny znak, iż władza chce
z całą stanowczością „zakrzyczeć” „List 34”.
Kontrlist podpisał między innymi Zygmunt Kubiak. Tomasz Jastrun, syn jednego z
sygnatariuszy „Listu 34”, przytoczył rozmowę, jaką przeprowadził z nim Jan Józef Lipski.
Lipski spytał Kubiaka, jak to możliwe, by pod kontrlistem znalazło się i jego nazwisko. Ten
zarzekał się: „Podpisałem, ale szczerze mówiąc, nie wiedziałem , co podpisuje.”, na co Lipski
bez wahania odparował: „Szkoda, że nie miałem weksli….”5Ale nie wszyscy byli tak
„nieświadomi” tego, co podpisują, jak Zygmunt Kubiak. Niektórzy skarżyli się, że w ogóle
nie dano im takiej szansy. W Archiwum Akt Nowych zachowały się skargi osób, które
chciały dołączyć się do kontrlistu, ale z różnych powodów nie mogły.5

18
Podpisanie kontrlistu przez tak dużą liczbę osób aparat partyjny uznał za sukces,
bowiem udało się zdobyć poparcie większości środowiska literackiego. Jednak warto
zauważyć, że taj inicjatywy nie poparł nikt z sygnatariuszy „Listu 34”. Mało tego, pod
kontrlistem podpisu nie złożyło wielu pisarzy uznawanych przez partię do tej pory za
dyspozycyjnych. Nie podpisał go między innymi członek Rady Państwa, katolicki pisarz,
Jerzy Zawieyski, a także Kazimierz i Marian Brandysowie, Stanisław Jerzy Lec czy Tadeusz
Konwicki oraz 57 członków PZPR. Kontrlist nie uzyskał aprobaty również Jana
Dobraczyńskiego oraz Władysława Grabskiego i, co najciekawsze, cała redakcja
„Twórczości”, a więc pisma, w którym redaktorem naczelnym był jeden z sygnatariuszy
tegoż kontrlistu, Jarosław Iwaszkiewicz.
Wraz z nasilającą się kampanią propagandową wymierzoną w sygnatariuszy „Listu
34”, rosła ich popularność w społeczeństwie. Zresztą nie zamierzali oni wcale składać broni.
Postanowili oni przeciwstawić się kampanii władz w czasie Walnego Zebrania Oddziału
Warszawskiego ZLP, na którym miano dokonać wyboru delegatów na XIV Zjazd ZLP w
Lublinie. Melchior Wańkowicz, Paweł Jasienica i Antoni Słonimski zwrócili się nawet z
prośbą do Marii Dąbrowskiej, by 12 czerwca wygłosiła przemówienie w imieniu
sygnatariuszy. Pisarka zgodziła się. Jednocześnie było to jej ostatnie publiczne wystąpienie.
Dąbrowska mówiła o „dziwnej polemice”, która od jakiegoś czasu toczy się na temat
niepublikowanego nigdzie „Listu 34”. Wspomniała o szykanach, jakie spotkały jej kolegów.
Wnioskowała, by ujawnić, z kim walczy władza i powiedzieć wprost, kogo uznaje się za
winnych w sprawie listu w obronie wolności słowa. Dąbrowska nieco ironicznie, ale w dość
ostrych słowach odniosła się do kontrlistu, dziwiąc się, że aż tylu literatów słucha RWE, które
oskarżano o całe zło związane z „Listem 34”. Na koniec swojego przemówieniu,
przerywanego wielokrotnie owacjami na stojąco, pisarka skierowała prośbę do władz, by
zakończyły represjonowanie i dyskryminację sygnatariuszy „Listu 34”.5 W odpowiedzi Jerzy
Putrament wskazał, że władze PRL i tak są najbardziej tolerancyjne pod względem wolności
słowa w tej części Europy.
Spotkanie początkowo umknęło zupełnie uwadze władzy ludowej. Kierownictwo
PZPR zajęte było bardziej przygotowaniami do obchodów dwudziestej rocznicy powstania
PRL. Od 5 do 20 czerwca obradował IV Zjazd PZPR, na którym też toczyła się ostra,
zakulisowa walka o rzeczywistą władzę i wpływy w kierownictwie partyjnym, dlatego sprawa
literatów chwilowo zeszła z pierwszego planu. Ostatni akt rozgrywki między partią a
środowiskiem pisarzy rozegrał się 5 października 1965 roku. W trakcie otwartego zebrania

19
POP PZPR przy Oddziale Warszawskim ZLP, Zenon Kliszko oskarżył o całą akcję w ramach
„Listu 34”, uznaną za akt demonstracji politycznej, jej inicjatorów: Antoniego Słonimskiego,
Jana Józefa Lipskiego i „obywatela amerykańskiego” Melchiora Wańkowicza. Słonimski
podjął polemikę z Kliszką, choć jak sam przyznał, było mu trudno, bo za nim nie stały ani
armia, ani milicja, ani urząd bezpieczeństwa, a jedynie słowo pisarza, który przez pół wieku
pracował dla swojej ojczyzny.5 Zaprzeczył jakoby list był wymierzony w Polskę Ludową.
Swoje przemówienie zakończył bardzo wymownym i zdecydowanym akcentem,
stanowiącym idealne podsumowanie okresu, który nastąpił bezpośrednio w polskiej polityce
kulturalnej po 1956 roku: „Zdobycze Października zostały zaprzepaszczone, cenzura
zakneblowała ludziom usta, z łamów pism literackich zniknęły najwybitniejsze nazwiska,
książki wychodzą w nakładach nie zaspokajających potrzeby czytelników. Za to wszystko
jesteście odpowiedzialni wy (zwrot w stronę Kliszki) i nie pomoże wyszukiwanie kozłów
ofiarnych.” 5 Potem jeszcze raz doszło do wymiany zdań między Kliszką a Słonimskim. Ten
pierwszy zapewnił, iż żadne sankcje prawne nie spotkają pisarza za to, co zrobił, ale sprawa
ma „brzydki aspekt moralny jeśli idzie o lojalnego obywatela PRL”. Dodał też, że
wystąpienie przeciw polityce kulturalnej, to także wystąpienie przeciwko partii i ustrojowi, a
partia ustroju bronić będzie. Słonimski zakończył wymownie, że po 1956 roku ustrój był ten
sam, a polityka kulturalna zupełnie inna.5 To zebranie i polemika na nim stanowiły
definitywne zamknięcie sprawy „Listu 34”.
Zatem, jaką rolę odegrał ów list w powojennej historii Polski? Oczywiście, można
traktować go za wyłącznie akt protestu przeciwko wyjątkowemu nieposzanowaniu wolności
słowa ze strony władz, mimo, że zapis gwarantujący swobodę w tym zakresie zapisany był w
Konstytucji PRL z 22 lipca 1952 roku. Andrzej Friszke uważa, iż „List 34” stanowił ostatnią
szansę dla kierownictwa partyjnego podjęcia dialogu ze światem kultury i nauki oraz odejścia
od polityki szkodliwej zarówno dla jednych, jak i dla drugich. I wcale nie groziło to utratą
„twarzy” przez ekipę Gomułki, a kto wie, czy inne zachowanie nie uchroniłoby go od przed
późniejszymi błędami i pozwoliło na odwrócenie swojego politycznego losu.5 Pierwszy
sekretarz zareagował jednak gniewem, agresją i represjami, co wiele korzyści mu nie
przyniosło, a wręcz przeciwnie przysporzyło wielu problemów. Niestety, również na arenie
międzynarodowej, która nie chciała pozostać bierna wobec rażących naruszeń wolnościowych
w zakresie swobody wypowiedzi w środowisku intelektualistów. Myślę, że ta solidarność w
obrębie jednej grupy zawodowej mogła stanowić inspirację dla późniejszych ruchów
wolnościowych w polskim społeczeństwie. „List 34” był pierwszą tego typu inicjatywą w

20
powojennej Polsce i wydaje się, że choćby pośrednio wskazał drogę wszystkim
„niepokornym” wobec władzy ludowej. A zachowując niemało krytycyzmu wobec linii
polityki kulturalnej deklarowanej przez PZPR, intelektualiści polscy pokazali, że można i
warto próbować walczyć z systemem nastawionym na wszechobecną kontrolę i
podporządkowanie władzy wszystkich dziedzin życia publicznego.

21

You might also like