Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 136

Śmierciożercy.

Życie po bitwie
Okładka i tekst: Anna Rękoś
Opowiadanie na podstawie książek o Harrym Potterze autorstwa J.K.Rowling.
Zabrania się kopiowania i rozpowszechniania bez wiedzy autorki opowiadania.
Tylko do użytku osobistego.
Data ukończenia: Marzec 2019
Kontakt: ​anna.rekos.art@gmail.com

1
ROZDZIAŁ 1 Śmierć

- Panie — rozległ się zrozpaczony, rwący się głos.


Odwrócił się. W najciemniejszym kącie pokoju siedział Lucjusz Malfoy, w łachmanach, wciąż
ze śladami po karze, jaką otrzymał po ostatniej ucieczce chłopca. Jedno oko miał zamknięte
i podpuchnięte.
- Panie... błagam... mój syn...
- Jeśli twój syn zginął, Lucjuszu, to nie moja wina. Nie przyszedł, aby walczyć po mojej
stronie, jak reszta Ślizgonów. Może postanowił zostać przyjacielem Harry’ego Pottera?
- Nie... nigdy — wyszeptał Malfoy.
- Oby tak było.
- Nie obawiasz się panie... nie obawiasz się, że Pottera mógł już zabić ktoś inny? - zapytał
Malfoy roztrzęsionym głosem. - Czy nie byłoby rozsądniej... wybacz mi, panie... żebyś
przerwał bitwę, wkroczył do zamku i... s-sam go odnalazł?
- Nie udawaj, Lucjuszu. Chcesz przerwać bitwę, żeby zobaczyć, co stało się z twoim synem.
A ja nie muszę szukać Pottera. Zanim nastanie świt, Potter sam mnie odnajdzie.
Voldemort ponownie opuścił wzrok na różdżkę. Niepokoiła go... a to, co niepokoiło Lorda
Voldemorta, zawsze musiało być zmienione...
- Przyprowadź mi tu Snape’a.
- Snape’a... p-panie​​m-mój?
- Snape’a. Zaraz. Jest mi potrzebny. Chcę, żeby mi... w czymś usłużył. Idź.
Przerażony Lucjusz opuścił pokój, potykając się w ciemności.
(J.K. Rowling — Harry Potter i Insygnia Śmierci)

Lucjusz nie musiał długo szukać. Na jego szczęście. Ale to co, zobaczył, trochę go
zaskoczyło. Snape również brał udział w bitwie. To oczywiste. Tylko dlaczego trafił
zaklęciem w plecy innego śmierciożercy? Lucjusz odbił zaklęcie, które ktoś rzucił w jego
kierunku, a wtedy Snape go zauważył. Ponownie między nimi świsnęła czerwono złota
strużka światła, a zaraz po niej druga. Lucjusz zrobił unik, Snape odbił zaklęcie w taki
sposób, by trafiło kolejnego śmierciożercę, który się tego nie spodziewał, po czym
sparaliżował przeciwnika walczącego po stronie Hogwartu.
- Severusie, Czarny Pan cię wzywa — powiedział Lucjusz najpewniej i najgłośniej jak
potrafił, wykorzystując moment spokoju na polu walki.
Snape podszedł do niego i dostrzegł na jego twarzy zmieszanie i niepewność, po tym, co
zobaczył.
- To był przypadek — powiedział znacząco.
- Nawet tego nie widziałem — cicho odparł Lucjusz, udając, że nie wie, o co chodzi i dając
jasno do zrozumienia, że podobnie jak Snape, ma już dość służenia Voldemortowi.
W ten sposób zawarli pakt. Chcieli to już zakończyć. Snape chciał tylko odnaleźć Pottera, by
przekazać mu ostatnie najważniejsze informacje. Lucjusz pragnął jedynie znaleźć syna i
błagał w duchu, by był wciąż żywy. Nie interesowało go, kto pozostał wierny sprawie,
ponieważ sam nie był już wierny i jedynie strach kazał mu jeszcze stać u boku Voldemorta.
***
- Panie mój, ich opór słabnie…

2
- ...i słabnie bez twojej pomocy — rzekł Voldemort swoim wysokim, dobitnym głosem. -
Jesteś wytrawnym czarodziejem, Severusie, ale nie sądzę, by twoja obecność była tam
teraz potrzebna. Jesteśmy już prawie u celu… prawie.
- Pozwól mi odnaleźć chłopca. Przyprowadzę ci Pottera. Wiem, że zdołam go odnaleźć,
panie. Proszę. [...]
- Długo się nad tym zastanawialem, Severusie… Czy wiesz, dlaczego odwołałem cię z pola
walki? [...]
- Nie, panie, ale błagam, byś pozwolił mi tam wrócić. Pozwól mi odnaleźć Pottera.
- Mówisz jak Lucjusz. Żaden z was nie rozumie Pottera tak jak ja. [...]
(J.K. Rowling — Harry Potter i Insygnia Śmierci)
***
- Zabij! - krzyknął Voldemort w mowie węży.
Dało się słyszeć przeraźliwy krzyk, kiedy Snape daremnie próbował uwolnić głowę z
zaczarowanej klatki, w której była Nagini. Jego twarz stawała się coraz bielsza, a czarne
oczy rozszerzyły się ze zgrozy, gdy wąż zatapiał kły w jego karku. Po chwili kolana ugięły się
pod nim i upadł na podłogę.
Tak Voldemort zabił swojego, jak sądził, najwierniejszego i najbardziej uzdolnionego sługę,
bo nie było dla niego osoby, której nie można zastąpić, a władza była najważniejsza i
absolutnie nic nie mogło stać na przeszkodzie do zdobycia jej. Wszystko jedynie po to, by
wreszcie Czarna Różdżka zaczęła mu służyć.
- Przykro mi — powiedział Voldemort, opuszczając pokój z wężem u boku, jego twarz jednak
nie wyrażała smutku.
***
(Harry) nie wiedział, dlaczego to robi, dlaczego podchodzi do umierającego mężczyzny, nie
wiedział, co naprawdę czuje, patrząc na białoszarą twarz Snape’a i jego palce, próbujące
wymacać krwawiącą ranę na szyi. Zdjął pelerynę-niewidkę i spojrzał na człowieka, którego
tak nienawidził, którego szeroko rozwarte czarne oczy patrzyły teraz na niego i który
poruszał wargami, jakby chciał coś powiedzieć. Pochylił się nad nim, a Snape chwycił go za
szatę na piersiach i przyciągnął bliżej. Z jego gardła wydobył się straszny charkot.
- Weź… to… weź… to.
Coś z niego wyciekało i nie była to tylko krew. Z jego ust, uszu i oczu wydobywało się coś
srebrzystoniebieskiego, coś, co nie było ani gazem, ani cieczą… a Harry wiedział, co to jest,
lecz nie miał pojęcia co robić…
Hermiona wcisnęła mu do trzęsącej się ręki wyczarowaną przez siebie butelkę. Przeniósł
różdżką srebrzystą substancję do butelki. Kiedy była pełna, uchwyt Snape’a zelżał, a on sam
wyglądał, jakby już całkowicie się wykrwawił.
- Spójrz… na… mnie — wyszeptał.
Zielone oczy odnalazły czarne oczy, ale po chwili coś w tych czarnych oczach zanikło, stały
się nieruchome, puste i martwe. Ręka trzymająca szatę Harry’ego opadła z głuchym stukiem
na podłogę i Snape już się więcej nie poruszył.
(J.K. Rowling — Harry Potter i Insygnia Śmierci)
***
Ostatnie co widział to zielone oczy Lily. Tak, to chyba były jej oczy. Gdzieś w oddali słyszał
jeszcze głos przemawiającego do Hogwartu Voldemorta. Słyszał głuche dźwięki, jak gdyby
znajdował się pod wodą. Dusza zaczynała z niego uchodzić. Ktoś stojący z boku mógłby
pomyśleć, że jest już martwy, ale pod zalaną krwią szatą, serce wybijało jeszcze ciężko

3
swoje ostatnie rytmy. Został sam. Gdzieś tam losy innych wciąż się ważyły. Ich czeka
jeszcze walka o lepsze jutro, jego podróż właśnie dobiegła końca. Jeszcze nie martwy, ale
już nieżywy. Zawieszony między życiem a śmiercią Snape, czekał na ostatnie uderzenie
serca i opuszczenie ciała.
***
Pośrodku polany płonęło ognisko, którego drgające światło padało na tłum nieruchomych,
milczących śmierciożerców. [...] (Harry) zobaczył Lucjusza Malfoya, który wyglądał jak
człowiek przegrany i śmiertelnie przerażony, i Narcyzę, rzucającą ukradkowe, wylęknione
spojrzenia.
Wszystkie oczy utkwione były w Voldemorcie, który stał z opuszczoną głową, ściskając
przed sobą białymi palcami Czarną różdżkę.
(J.K. Rowling — Harry Potter i Insygnia Śmierci)
***
Harry Potter zginął. Przyszedł sam, jak Czarny Pan przewidział i po prostu dał się zabić.
Narcyza została wytypowana przez swojego pana, by upewnić się, że chłopak nie żyje.
Podeszła ostrożnie i zajrzała pod jego powieki, wsunęła delikatnie dłoń pod koszulkę i
położyła ją na sercu. Czuła jak łomocze.
- Draco żyje? Jest w zamku? - wyszeptała ledwo słyszalnie, nachylając się nad nim, jej usta
niemal dotykały jego ucha, a włosy przysłoniły mu twarz.
- Tak — szepnął.
Na te słowa dłoń Narcyzy zacisnęła się gwałtownie. Wstała.
- Martwy — zawołała.
Rozległy się wiwaty i śmiech. Wiedziała, ile ryzykuje, postawiła wszystko na jedną kartę, byle
dostać się do zamku i odnaleźć syna. Nie chciała dłużej brać udziału w bitwie. Pokładała
teraz w Harrym wielkie nadzieje, bo jeśli przegrają wojnę, zginą za to kłamstwo.
Harry Potter został zabrany do zamku. Niesiony przez rozpaczającego Hagrida w
towarzystwie śmierciożerców. Narcyza patrzyła z niepokojem czy chłopak się nie zdradzi
zbyt wcześnie, czy ktoś nie odkryje prawdy. Nie powiedziała Lucjuszowi, co zrobiła. Jej mąż
już i tak był wrakiem człowieka i nie zniósłby nerwowo myśli o tym, co może ich spotkać, jeśli
wszystko się wyda.
Kiedy Czarny Pan zabawiał się w świetnego — w jego mniemaniu — mówcę, zachęcając
przegranych do przyłączenia się, Narcyza i Lucjusz próbowali wzrokiem odnaleźć w tłumie
syna. I wtedy stało się coś okropnego, bo kiedy Czarny Pan znęcał się nad Longbottomem,
na którego głowie płonęła Tiara Przydziału, wojna znów się rozpoczęła. Gdzieś z oddali
rozległa się wrzawa, w stronę śmierciożerców poleciał deszcz strzał, olbrzymy ruszyły na
rozwścieczonego Graupa, Neville wydobył z Tiary miecz Godryka Gryffindora i jednym
ciosem odrąbał wężowi Voldemorta łeb, a Potter zniknął gdzieś pod peleryną niewidką.
Rozwścieczony Voldemort i śmierciożercy ruszyli do Wielkiej Sali. To samo zrobiła Narcyza i
Lucjusz Malfoyowie, lecz zamiast walczyć, biegli przez tłum rozpaczliwie wzywając swojego
syna. Nad ich głowami świstały zaklęcia, Lucjusz odbijał je, biegnąc za żoną, aż nagle
zatrzymała ich niepokojąca cisza. Wszyscy zamarli. Odwrócili się w stronę, gdzie jeszcze
przed chwilą toczyła się najbardziej zażarta walka. Voldemort… Voldemort zginął? Tłum
wydał z siebie dziki okrzyk, rozległy się wiwaty i wszyscy ruszyli w stronę Pottera. Z całej tej
wrzawy wyłonił się też w końcu Draco. Narcyza porwała syna w ramiona, Lucjusz stał
oszołomiony, nie wierząc w to, co widzi. To było jak sen. Draco żyje, cała trójka żyje, a
Voldemort właśnie zginął. Dostał tyle bodźców na raz, że na chwilę zrobiło mu się czarno

4
przed oczami. W duchu błagał, by to nie był sen. Zgarnął swoją rodzinę na bok, z dala od
tego zgiełku szczęśliwy i przerażony zarazem.
- Skłamałaś? - zapytał Lucjusz z niedowierzaniem, kiedy połączył fakty.
- Tak… trochę.
- Jesteś szalona! Czy wiesz, co mogło nas spotkać, gdyby…
Narcyza zakryła mu usta dłonią.
- Żyjemy. Czyż wcześniej nie balansowaliśmy nad przepaścią? Czarny Pan mógł nas zabić,
gdyby tylko miał taki kaprys, nie potrzebował powodu. Nie masz pewności czy darowałby
nam życie, gdyby wygrał. Już i tak nami gardził.
- Dobrze już — westchnął Lucjusz — Żyjemy. To koniec. W porządku Draco? Tak? Nic ci nie
jest? - obejrzał dokładnie syna. Chłopak miał złamany nos i krew na twarzy, ale poza tym nie
wyglądał najgorzej. - Jesteś bohaterką — dodał, zwracając się do Narcyzy.
***
- Chyba nie zamierzasz tu zostać? - usłyszał nad sobą znajomy głos.
- Albus… - wymamrotał Snape, próbując otworzyć oczy.
- No, wstawaj. Na co czekasz? - beztrosko zachęcał Dumbledore, nachylając się nad nim. -
Pora wracać.
- Otaczała ich absolutna biel. Snape wstał. Nie czuł bólu. Fizycznie niczego nie czuł.
- Gdzie jesteśmy?
- A bo ja wiem — Dumbledore rozejrzał się dookoła. - Ja zaraz stąd idę, ty też powinieneś.
- Dokąd? Jesteśmy martwi. Ty i ja.
- JA jestem. Ty jesteś, powiedzmy… zawieszony i jeszcze możesz wrócić.
- Wrócić? Wykrwawiony. Absurd.
- Już ktoś się tobą zajął. Ale od ciebie zależy czy dasz sobie szansę. To się chyba nazywa
wola życia.
- Nie wiem, czy...
- Doprawdy? Właśnie TERAZ chcesz się poddać, Severusie? - oburzył się Dumbledore. -
Teraz, kiedy wreszcie możesz oddać jakąś przysługę sobie samemu, a nie wszystkim
dookoła? Właśnie rozmawiałem Harrym...
- Jak to…? Zginął, tak? Tak jak miało być. Czy Czarny Pan…
- Harry żyje. Zginął i postanowił wrócić. A potem zabił Voldemorta. Uwierz mi Severusie,
właśnie teraz, jak nigdy wcześniej masz po co żyć. Wybacz, że nie przewidziałem
wszystkiego, ale wiedz, że spisałeś się świetnie i jestem z ciebie niezmiernie dumny.
- Co, jeśli jesteś tylko wytworem mojej wyobraźni, ocknę się, a Czarny Pan będzie panował
nad światem?
- Zawsze byłeś ponurakiem, Severusie — Dumbledore mrugnął do niego okiem. - Jeśli nie
wrócisz, to się nie przekonasz — powiedziawszy to, zaczął zanikać niczym opadająca mgła.

5
ROZDZIAŁ 2 Odrodzenie

“SEVERUS SNAPE!” rozległo się nagle dookoła, lecz wciąż otaczała go tylko bezkresna
biel.
Jego ciało stało się ciężkie, coś nim szarpnęło, upadł, a oczy zalała czerń. Kiedy znów je
otworzył, zobaczył nad sobą postać o jasno-błękitnych oczach, podobnych do tych, które
mają psy husky albo koty birmańskie. Zimne, przeszywające na wylot, hipnotyzujące oczy.
Ich właścicielką była kobieta z długim blond warkoczem. Jej chude ręce brudne od krwi
szarpały go za szatę, wyglądała jak kolejna zjawa, niemal biała, ale teraz było inaczej.
Otaczająca go do tej pory biel zniknęła, rozpoznał ciemny pokój Wrzeszczącej Chaty, czuł
zapach krwi, kurzu i... bzu?
Zacharczał, łapiąc gwałtownie powietrze. Chciał zapytać, kim ona jest i co tu robi, ale nie był
w stanie. Kobieta miała na sobie pas, do którego przywiązane były sakiewki. Z jednej z nich
wyjęła jakąś buteleczkę, wylała bardzo gęstą ciecz na rękę i wsmarowała w szyję wijącego
się na podłodze Severusa.
- Dziwne sny miałeś — powiedziała spokojnie.
Wytrzeszczył tylko oczy. Czyżby użyła na nim legilimencji?
- Nie wierć się tak, nic ci nie zrobię. Próbuję pomóc — syknęła poirytowana.
- Kim… kim jesteś?
- Tatiana. Znasz mnie, ale nie mamy teraz czasu na pogawędki. Trzeba cię zabrać do
zamku. Wciąż z tobą bardzo źle. A może być gorzej, kiedy eliksiry przestaną działać.
- Nie przypominam sobie, żebym cię znał.
- Znamy tylko swoje maski… - rzuciła smętnie bardziej do siebie, wycierając zakrwawione
dłonie w swoją szatę. - Możesz już wstać?
Snape dźwignął się z trudem, Tatiana użyczyła mu siebie jako podpory. Prawie cały ciężar
mężczyzny opierał się teraz na jej barkach. Kurczowo trzymała go za szatę na piersi,
próbując utrzymać ich w pionie.
- Pójdziemy do zamku — wydyszała — bo teleportacja w twoim stanie nie jest wskazana.
Snape miał mnóstwo pytań, ale ciężko było mu oddychać, co dopiero mówić, a tu jeszcze
wymagano od niego, by szedł spory kawałek drogi!
Kiedy wydostali się z Wrzeszczącej Chaty i ruszyli w kierunku zamku, Snape odczuł, że jest
inaczej niż przed paroma godzinami. Niebo było bezchmurne, ale co najważniejsze nad ich
głowami nie unosił się Mroczny Znak. Snape’owi ciężko było uwierzyć, że to już koniec.
- Wojna się skończyła? - zapytał niepewnie.
- Tak.
- I… jaki wynik?
- Czarny Pan nie żyje — ponuro oznajmiła Tatiana.
- A Potter?
- Nie wiem.
Snape zmarszczył brwi. Tylko śmierciożercy używali sformułowania „Czarny Pan”. Inni
mówili Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, Sam-Wiesz-Kto, albo po prostu
Voldemort. Zaczął zastanawiać się, czy to nie jest jakiś podstęp. Nie miał przy sobie różdżki.
Stracił dużo krwi, był słaby, a co najgorsze podejrzewał, że Tatiana użyła na nim legilimencji.
Miała nad nim przewagę. Postanowił poddać się wydarzeniom i zobaczyć, do czego go to
doprowadzi. Jeśli przyjdzie mu się zmierzyć z zagrożeniem — zrobi to. Na razie pragnął

6
dostać się do zamku i właśnie w tamtym kierunku zmierzali. Kiedy zbliżali się do celu,
natknęli się na martwego śmierciożercę.
- Dołohow — powiedzieli obydwoje niemal jednocześnie.
- Ty go znasz — zauważył Snape.
Tatiana milczała. Nachyliła się i przywłaszczyła sobie bardziej wartościowe rzeczy denata,
chowając je do kieszeni szaty.
- Nie zarobię dzisiaj — westchnęła. - Nu, nichego Tatiana, jutro też jest den’… - mówiła do
siebie.
- Mnie też przeszukałaś?
- Tak — odparła. - Nie miałeś przy sobie nic ciekawego — uśmiechnęła się do niego. -
Chciałam cię rozbroić, tak na wszelki wypadek, ale nie znalazłam różdżki. Ktoś ci ją
buchnął?
- Tak…
- Co się właściwie stało? Pamiętasz? Miałeś paskudne rany, to chyba był wąż, ale musiał
być ogromny. Powiedz, czy to była… Nagini?
- Zaskakująco dużo wiesz.
- I dużo umiem się domyślić.
- Domyślić czy bezczelnie wkraść się w czyjś umysł?
- Mówisz o legilimencji? Przepraszam. Ty musisz być świetny w oklumencji, ale
nieprzytomny byłeś bezbronny, a ja musiałam wiedzieć, czego mam się spodziewać, kiedy
się już ockniesz więc… - urwała i wzdrygnęła ramionami.
Zakuła go ta uwaga. Bo istotnie był mistrzem oklumencji, przecież przez lata kłamał w żywe
oczy samemu Lordowi Voldemortowi, a od chwili ataku Nagini był skazany na pastwę losu,
uratowany przez jakąś mądralińską, od której teraz zależał jego los. Był zbyt słaby nawet na
to, by ochronić własny umysł przed intruzami. Żałosne.
Tatiana zatrzymała się przy kolejnym ciele. Nie wiedzieli kto to, prawdopodobnie ktoś
walczący po stronie Hogwartu, może któryś z rodziców uczniów. Nie zważając na nic,
Tatiana przeszukała kieszenie denata, tym razem również przywłaszczając sobie co
cenniejsze skarby, jak na przykład kilka monet i sygnet. Snape korzystając z okazji, wyrwał
jej zza pazuchy różdżkę i wycelował w nią.
- Zwariowałeś? Pomagam ci!
- Kim jesteś? I po czyjej jesteś stronie? Znajdujesz mnie, przyznaj, w dość osobliwym
miejscu, prawdopodobnie martwego przywracasz do życia, a teraz jak gdyby nigdy nic
okradasz martwych. Nie dziw się, że wzbudzasz moje podejrzenia.
- Pewnie, pogadajmy o tym teraz, a jak zemdlejesz, to zostawię cię tu, żeby zeżarły cię
wilkołaki! - warknęła. - Oddawaj różdżkę.
- Nie.
- Jesteś niemiły.
- Też mi nowość. Powiedz coś, czego jeszcze nie słyszałem.
- Dorabiam trochę tu, trochę tam za psie pieniądze. Martwym się te rzeczy już nie
przydadzą, a ja mam rachunki do zapłacenia, ok? - Snape nie drgnął, Tatiana machnęła na
niego ręką, nie okazując ani odrobiny strachu. - Idziemy dalej?
Severus skinął głową, dając do zrozumienia, by szła przed nim, podczas gdy on cały czas
celował w nią różdżką.
- Ty się boisz — powiedziała z nieukrywaną satysfakcją.

7
Zaczął zastanawiać się, czy z nim pogrywa, czy ma tak nadzwyczajne zdolności, że znów
wdziera się do jego umysłu bez jego wiedzy.
- Wyjaśnienie, jak cię znalazłam i jakim cudem żyjesz, to trochę dłuższa historia — mówiła,
idąc posłusznie przed nim. - Jak tylko będzie okazja, to chętnie ci ją opowiem, a wtedy
przyjmę podziękowania, bo widzę, że na razie ich nie otrzymam. Poza tym cieszę się, że ci
lepiej i możesz iść sam. Ciężki jesteś, wiesz?
Pomyślał, że sam mógłby zajrzeć do jej umysłu i dowiedzieć się prawdy, ale miał niewielkie
szanse. Ona była teraz silniejsza i na pewno potrafi się obronić, zamknąć myśli na innych.
Zwłaszcza że najwyraźniej wiedziała z kim ma do czynienia. Mimo to zaryzykował.
- Legilimens — szepnął, ale jedyne co zobaczył to Mroczny Znak, po czym odrzuciło go do
tyłu i upadł.
Tatiana odwróciła się gwałtownie, podbiegła do niego i przykucnęła.
- Rąbnąłeś głową o ziemię — powiedziała, jakby sam o tym nie wiedział. - Stracisz jeszcze
trochę krwi i nic ci nie zostanie. Po co ci to było? Mówiłam, że w swoim czasie wszystko ci
powiem, teraz chodź, zanim zemdlejesz. Bo zemdlejesz na pewno. Eliksiry przestaną
działać.
Zauważył, że choć wypadła mu z ręki różdżka i leżała tuż przy nim, Tatiana jej nie zabrała.
Zamiast tego pomogła mu wstać. Wziął różdżkę i niechętnie oddał ją prawowitej
właścicielce. Wzięła ją z uśmiechem, po czym ponownie użyczyła mu ramienia, by mógł się
podeprzeć. Po kilku minutach w milczeniu dotarli do bram zamku.

8
ROZDZIAŁ 3 Pierwsze godziny po bitwie

(Harry) Szedł dalej między stołami i minął Malfoyów, cisnących się do siebie, jakby w
obawie, że może nie są tu mile widziani, ale nikt nie zwracał na nich uwagi. Wszędzie, gdzie
spojrzał, widział połączone znów rodziny...
(J.K.Rowling - Harry Potter i Insygnia Śmierci)
Podeszła do nich McGonagall.
- Usiądźcie - wskazała na wolne miejsce przy najbliższym stole.
- My... chyba pójdziemy... do domu - wydukał Lucjusz z udawaną dumą.
- Nie - Narcyza pchnęła syna w stronę stołu - usiądźmy na chwilę.
Młody Malfoy usiadł posłusznie, przyglądając się innym. Znał wszystkich tych uczniów. Oni i
ich rodziny obejmowali się szczęśliwi, że to już koniec, że odnaleźli się po bitwie, niestety
część z nich pogrążona była w smutku po stracie kogoś bliskiego. On sam przeżył. Miał
szczęście.
Lucjusz usiadł tak, by syn był między nim a matką. McGonagall odchodząc, machnęła
różdżką, a przed nimi ze stołu wyrosły napoje i trochę jedzenia. Później zatrzymała się przy
innej rodzinie, zapewne też oferując jakąś pomoc lub zwyczajnie okazując troskę.
Lucjusz zaciskał pięści na udach, nie potrafił się odprężyć, zgrzytał zębami. Z jednej strony
poczuł ogromne uczucie ulgi, że to koniec. Czarny Pan odszedł na dobre. Wybuch radości,
euforia. Z drugiej zaczynał mieć poczucie winy, widząc ludzi opłakujących bliskich. Łatwo
było walczyć przeciwko grupie, gorzej, kiedy zaczynało się patrzeć na nich jak na jednostki,
czyjeś matki, czyjeś córki, synowie...
Był po tej złej stronie. Kiedyś mu to nie przeszkadzało. Ale teraz rozumiał. Kiedy sam rzucił
wszystko i na przekór Voldemortowi i wszystkim innym rozpaczliwie szukał syna w środku
toczącej się bitwy. Wiedział, że oddałby życie, żeby go ratować. I był pewien, że ci, na
których patrzył, zrobiliby to samo dla swoich bliskich, że oddaliby wszystko, by wskrzesić
poległych, których kochali. I choć nie był gotów na zmianę poglądów co do czystości krwi, to
zauważył, jak bardzo wszyscy są tacy sami, cierpią, krwawią i kochają tak samo, bez
względu na to, czy są czystokrwiści, czy szlamowaci. Zrozumiał jak wiele szczęścia miał on i
jego rodzina. Do czasu. Bo przecież czeka go Azkaban czyż nie? Był już raz w Azkabanie i
na samą myśl o powrocie dostawał dreszczy i mdłości.
Draco wziął ze stołu zielone jabłko i wbił w nie zęby, Narcyza nalała sobie soku dyniowego i
tylko Lucjusz ani drgnął. Czuł na sobie nienawistne spojrzenia innych, choć nie było to
prawdą. Niewielu zwracało na nich uwagę, a jeśli już, to były to tylko przelotne beznamiętne
spojrzenia. Ludzie mieli swoje troski, małe radości i wielkie straty po bitwie. Nie było im w
głowie w tamtej chwili zastanawiać się, czy powinni coś zrobić ze śmierciożercami.
Większość z nich bez Voldemorta była niegroźna. Jedynie najgorsi fanatycy mogli być
niebezpieczni, ale ci niestety dawno pouciekali, gdzie pieprz rośnie i ciężko będzie ich
schwytać. Zapewne dadzą jeszcze o sobie znać.
- Może... wróćmy już...? - ledwo słyszalnie zaproponował swojej rodzinie Lucjusz.
Narcyza spojrzała na niego przez ramię syna. Nie poznawała swojego męża. Ten zawsze
elegancki i dumnie trzymający głowę wysoko człowiek był karykaturą siebie samego.
Zarośnięty, o podkrążonych oczach, potarganych długich włosach, przygarbiony i cichy. Była
przyzwyczajona do zmiany na gorsze ich stanu zdrowia, odkąd Voldemort upatrzył sobie ich

9
rezydencję na swoją siedzibę, ale dopiero teraz zauważyła, jak bardzo stan jej męża się
pogorszył.
- Dobrze - przytaknęła.
Nikt nawet nie zauważył, że opuścili Hogwart, nerwowo zerkając za siebie. Ich dom
jednakże nie miał w sobie nic z domowego ciepła i schronienia. To dlatego Narcyza
przeciągała powrót.
Główny salon zastali we krwi goblinów z Gringotta. Sprzątnęli już ciała przed bitwą o
Hogwart, ale nie było czasu na nic więcej. Krew zaczynała śmierdzieć. Skrzywili się wszyscy
troje. Draco spiesznym krokiem wyszedł, starając się nie zwymiotować. Narcyza zaczęła
szeptać zaklęcia, a krew powoli znikała, jak gdyby wsiąkała gdzieś pod drewniany parkiet.
Do salonu wpadł inny śmierciożerca.
- Ty czego tu? - warknął Lucjusz.
- Niczego. Ukrywam się. Jak wszyscy.
- Wynocha - spokojnie rzucił Lucjusz, zamykając oczy, by się uspokoić.
Próbował nawet liczyć do dziesięciu.
- Co? Czarny Pan poległ, ale co z nami? Z nami wszystkimi, wiernymi mu. Mamy teraz dać
się zdeptać? Musimy zebrać siły i się zemścić.
- Dobrze mówi - powiedział jakiś głos za nimi.
W salonie zmaterializowało się nagle kilku kolejnych śmierciożerców. Nic dziwnego. Była to
ich główna siedziba ostatnimi tygodniami. Wchodzili jak do siebie. Znali zaklęcia
zabezpieczające rezydencję.
- Czarny Pan już raz kiedyś zniknął, a potem udało mu się powrócić. Może i teraz jest jakoś
sposób...
- Radzę wam wyjść - wysyczał przez zaciśnięte zęby Lucjusz.
Powrót jego Pana był ostatnią rzeczą, jakiej pragnął. Nie chciał jego powrotu już po
pierwszym jego zniknięciu.
- Kochanie... - Narcyza przerwała usuwanie krwi i złapała męża za ramię.
- Poddajesz się? Czarny Pan nie chciałby...
- Mam gdzieś czego by chciał albo nie! Nie ma go już. Nie rozumiecie? To koniec!
- Ty niewierny... - jeden ze śmierciożerców uniósł różdżkę, ale nie zdążył wymówić żadnego
zaklęcia.
- Expulso! - Narcyza machnęła różdżką, a ten wyleciał z salonu odepchnięty siłą kinetyczną.
Upadając, złamał nos. Pozostali przyjęli pozy gotowe do ataku, ale Lucjusz był szybszy.
- WYNOŚCIE SIĘ Z MOJEGO DOMU!!! NIE CHCĘ WAS NIGDY-WIĘCEJ-WIDZIEĆ!!! -
krzyknął i zaczął miotać w nich zaklęciami, które trafiały między innymi w meble, szkła i
gabloty z kolekcjami czarnomagicznych artefaktów, rozbijając wszystko w drobny mak.
Śmierciożercy w popłochu wybiegli z rezydencji, po czym każdy z nich jak smuga czarnego
dymu odleciał.
- Lucjuszu... - Narcyza chciała złapać go za ramię i uspokoić dla dobra ich wszystkich.
- Muszę się przejść - rzucił ochryple, wychodząc z domu.
Nie zatrzymywała go, podeszła jednak do okna i bacznie obserwowała.
Obszedł dom dookoła, sprawdzając, czy nie kręcą się gdzieś inni niepożądani goście,
usunął stare zabezpieczenia i zaczął wyczarowywać nowe zapory chroniące całą
posiadłość. Następnie wolniejszym już krokiem zrobił kolejny obchód. Do głowy zaczęły
przychodzić mu najczarniejsze scenariusze. To nie był koniec. Trafi do Azkabanu, być może
Narcyza również. A Draco? Co z nim? Rodzina zostanie rozbita. Stracił już cały szacunek w

10
oczach innych. Voldemort od czasu klęski w Departamencie Tajemnic traktował go jak
szczura, pomiatał nim i jego rodziną, torturował go fizycznie i psychicznie w jego własnym
domu, na oczach innych. Jak ma odzyskać dawny status? Wszyscy troje są skończeni.
Przystanął przy żywopłocie, z trudem łapiąc oddech. Czuł ucisk w sercu i żołądku, szum w
uszach, a ciało przeszywały zimne dreszcze. Nachylił się i zwymiotował. Serce mu zamarło,
gdy ktoś dotknął jego pleców. Podskoczył gotowy do ataku, ale Narcyza złapała go za rękę
trzymającą różdżkę i odebrała mu ją.
- Już dobrze - powiedziała czułym łagodnym tonem i przytuliła go, ściskając mocno.
Podobno taki ucisk na ciało koi nerwy. Tak gdzieś kiedyś słyszała. Ciężko powiedzieć.
- Wrócimy teraz do domu, umyjemy się i położymy - powiedziała Narcyza, która lepiej radziła
sobie ze stresem tylko dlatego, że nie wybiegała myślami za bardzo do przodu. - Jutro
pomyślimy co dalej. - Po chwili namysłu dodała - Właściwie ostatnio byliśmy ofiarami
Voldemorta... może kara nie będzie najsurowsza. Poradzimy sobie Lucjuszu - uspokajała
go. - Draco pomógł Potterowi, nie wydał go. Ja skłamałam, że Potter jest martwy, wiesz, co
to oznacza? Gdyby nie moje kłamstwo, pewnie by nas tu teraz nie było. Skłamałam w żywe
oczy Czarnemu Panu! Muszą to uwzględnić. Gdyby tylko sam Harry mógł to potwierdzić...
- Uciekłem z Azkabanu... odeślą mnie. Nie zrobiłem niczego dobrego.
- Chroniłeś rodzinę, nie brałeś udziału w bitwie, nikogo nie zabiłeś... Przynajmniej nie
ostatnio. Nie jesteś zły jak Dołohow, Yaxley, Carrow’owie i cała ta reszta.
- Tylko ty o tym wiesz.

11
ROZDZIAŁ 4 Sprawa krwi

Ciało Voldemorta wniesiono do komnaty przylegającej do Wielkiej Sali, z dala od ciał Freda,
Tonks, Lupina, Colina Creeveya i pięćdziesięciu innych osób, które zginęły, walcząc z jego
złowrogą armią. McGonagall przywróciła na miejsce stoły domów, ale nikt już nie przejmował
się tym, gdzie kto powinien siedzieć, pomieszali się wszyscy, nauczyciele i uczniowie, duchy
i rodzice, centaury i domowe skrzaty, w kącie leżał Firenzo, odzyskując siły, przez okno
zaglądał Graup, a ludzie wrzucali jedzenie do jego roześmianych ust.
(J.K.Rowling - Harry Potter i Insygnia Śmierci)
Tatiana i Snape weszli do zamku z początku niezauważeni, ale im dalej się zapuszczali, tym
częściej Snape czuł na sobie spojrzenia. Ostatnie dwa lata nie były dla niego najlepsze, był
znienawidzony - bardziej niż zwykle. Nie dziwiło go to. W oczach pozostałych był zdrajcą,
tchórzem przepędzonym przez McGonagall, mordercą Dumbledore’a. Mdliło go na samą
myśl, że jest tylko jedna osoba, która zna prawdę i że jest to akurat Harry Potter. O ile
naprawdę żyje.
- Muszę iść do gabinetu dyrektora. Tam jest coś mojego, muszę to odzyskać - powiedział,
łapiąc się kurczowo poręczy schodów.
- Sądzę, że najpierw powinniśmy znaleźć panią Pomfrey - Tatiana podtrzymała go za ramię.
Snape nie przypominał sobie, by kiedykolwiek widział Tatianę w Hogwarcie, ale nawet nie
zamierzał teraz pytać, skąd zna Poppy Pomfrey. Czuł, że słabnie z każdym pokonanym
stopniem, oddychał coraz ciężej, jednak nie zważając na nic, wspinał się, by odzyskać to,
czego nikt więcej nie powinien widzieć.
- Cóż za ruch tu dzisiaj - powiedział gargulec pilnujący wejścia.
- Wpuść mnie - syknął Snape.
- Jest mi już wszystko jedno. W szkole panuje istna anarchia! - krzyknął poirytowany
gargulec.
Snape wszedł do środka. Zauważył, że Tatiana zniknęła. Został sam. Gabinet był pusty.
Podszedł do myślodsiewni.
- Nie chcesz jeszcze zaczekać? - zapytał jakiś głos.
Odwrócił się. Dumbledore mówił do niego z portretu.
- Zaczekać na co?
- Może warto pokazać to jeszcze komuś?
Snape’owi nie przychodził do głowy nikt, komu chciałby pokazać swoje wspomnienia.
Widział je Potter i było to już o jedną osobę za dużo.
- Więc dalej będziesz ukrywał to, co w tobie najlepsze - mruknął Dumbledore.
- Co jest takie najlepsze? - warknął Snape. - To, że mną pomiatano? Że byłem naiwnym
głupcem? Że śmierć Potterów to moja wina? Że byłem żałosny...
- Jesteś dla siebie zbyt surowy - przerwał mu Dumbledore. - Potterów przede wszystkim
wrobił Peter Pettigrew. A ty Severusie jesteś najbardziej lojalnym człowiekiem, jakiego
znałem. Do tego niezwykle mądrym, wiernym, opanowanym, ze świetnymi zdolnościami
aktorskimi. No i odważnym. Jak na Ślizgona - dodał po namyśle z uśmieszkiem.
Snape przyjął pochwały w milczeniu, mieszając w tym czasie w myślodsiewni.
- Zaatakowała mnie Nagini - zaczął mówić, zmieniając temat. - A potem miałem dziwny sen.
Byłeś w nim.
- Jesteś pewien, że to był sen?

12
- Właśnie o to chciałem zapytać.
Snape ostrożnie umieścił swoje wspomnienia tam, gdzie ich miejsce. Srebrne nitki wpełzły z
powrotem do jego głowy, by już na zawsze tam pozostać.
- Powiedziałeś mi wtedy, że Potter jednak przeżył.
- Miał okazję i zdecydował się wrócić. Jak ty - uśmiechnął się Dumbledore.
- Czyli... udało się. Dotrzymałem słowa Lily.
- Tak Severusie. I polecam ci zamknąć już ten rozdział i zacząć nowy.
- Mam jeszcze jedno pytanie - ostatnie zdanie Dumbledore’a puścił mimo uszu.
- Tak?
- Znasz jakąś Tatianę?
- Och... Tak. Znam jedną. Miła młoda dziewczyna z zabawnym akcentem. Świetnie zna się
na ludziach. Pewnie ją już poznałeś.
- Uratowała mi życie. Ale skąd wiedziała...
- Porozmawiaj z nią. Jestem pewien, że jeśli tylko będziesz miły, to sama wszystko ci powie.
Snape ruszył w stronę wyjścia.
- Severusie - zawołał jeszcze za nim Dumbledore, a ten się odwrócił. - Chyba nie myślałeś,
że zostawię cię samego. Że pozwolę, byś się narażał i nie pozostawię ci żadnego koła
ratunkowego - mrugnął tajemniczo, uśmiechnął się i zniknął gdzieś za ramami obrazu.
Snape opuścił gabinet, zastanawiając się nad ostatnimi słowami Albusa. Co było dalej, tego
nie pamięta. Zemdlał gdzieś na korytarzu.
***
Obudził się w skrzydle szpitalnym, a w tle słyszał jakieś rozmowy.
- ...eśmy czarodziejami, ale jednocześnie wciąż jesteśmy tylko ludźmi. Nie wszystko da się
naprawić czarami.
- Rozumiem Poppy, ale nie możemy prosić uczniów, ani ich rodziców o oddanie krwi
śmierciożercy. Nie zapominajmy, że kiedy Severus był dyrektorem, część dzieci poddawano
torturom - na chwilę zapadła cisza. - Czy bez transfuzji umrze?
- Tatiana w porę zamknęła ranę, ale transfuzja plus eliksiry to najszybszy sposób, by
postawić go na nogi. Samymi eliksirami... owszem mogę spróbować, ale będzie ryzyko, że
nie dożyje rana.
- Może transportować go do Świętego Munga?
- Albo od razu oddać do Azkabanu, niech oni się martwią...
Potem ponownie zapadł w sen, nie wiedział jak długi, a kiedy się obudził, poczuł na swojej
prawej dłoni coś ciepłego i puchatego. Zaczęło przyjemnie wibrować i pomrukiwać. Był to
kot.
Obrócił głowę w lewo i ujrzał McGonagall siedzącą w fotelu przy jego łóżku. Nogi miała
nakryte kocem i czytała gazetę. Snape’em wstrząsnął zimny dreszcz. Lewa ręka była
zdrętwiała i miał wrażenie, że jest z lodu. Miał podwinięty rękaw, dostrzegł plastry i rurkę
wypełnioną szkarłatną substancją, która znikała tuż nad Mrocznym Znakiem na zawsze
wtopionym w jego skórę.
- Okazało się, że mamy tę samą grupę krwi - powiedziała McGonagall. - Robię to dla
Severusa jakiego znałam kiedyś. Chłopca, którego miałam okazję uczyć, patrzeć jak
dorasta, a wreszcie dla mojego przyjaciela, z którym licytowałam się, który dom straci więcej
punktów - powiedziała to tonem pełnym wyrzutów, co niesamowicie go przybiło.
- Proszę... zapytaj Pottera... on wie...

13
Tylko tyle zdołał z siebie wydusić. Nie było sensu się tłumaczyć. Kto mu uwierzy? Za to
Potterowi uwierzy każdy.
Minerwa trochę zaskoczona tą prośbą, zastanawiając się, co takiego Potter wie, i czy
przypadkiem Snape nie majaczy, patrzyła, jak ten znów odpływa.
***
Kiedy obudził się ponownie, był sam. Nie licząc kota śpiącego na krześle. Usiadł na łóżku,
dookoła panowała cisza, kilka świec tańczyło w ciemnościach. Była noc. Na stoliku znalazł
fiolki z czymś, co zapewne aplikowała mu Poppy. Przypomniał sobie, co jeszcze usłyszał,
gdy przebudzał się na chwilę, by zaraz potem znów zasnąć. Dyskutowano nad tym, co
zrobić z ciałem zabitego Voldemorta. Znajdowało się ono w komnacie, tuż obok Wielkiej
Sali. Chciał je zobaczyć. Pragnął ostatni raz stanąć twarzą w twarz ze swoim największym
lękiem i ujrzeć jego koniec. Wstał i chwiejnym krokiem ruszył do wyjścia. Miał na sobie
jedynie białą koszulę z wielką plamą zaschniętej krwi, nawet nie wiedział, kiedy i kto zdjął z
niego szatę. W zamku panowała cisza, jedynie z Wielkiej Sali dochodziły głosy tych, którzy
jeszcze nie wrócili do domów lub nie trafili do Świętego Munga. Pełzł, podpierając się ścian i
czego tylko mógł. Przemknął tak, by nikt go nie zauważył, jedynie obrazy szeptały między
sobą na jego widok. Wreszcie znalazł komnatę. Zawahał się przed wejściem do środka.
Nagle coś otarło mu się o nogę.
- Pójdziesz ty! - syknął i odepchnął nogą natrętnego kota o biało szarym futerku. Kot
prychnął niezadowolony, ale ustąpił.
Snape wszedł do środka. Komnata była częściowo zdemolowana, meble poprzewracane i
zniszczone, na jej końcu stary stół nakryty brudną płachtą, która zapewne kiedyś była biała.
Sądząc po kształtach, to właśnie tam leżało ciało. Snape odruchowo sięgnął po różdżkę, ale
przypomniał sobie, że jej nie ma. Podszedł powoli do stołu, upewniając się, że nikt za nim
nie przyszedł. Drżącą ręką złapał kawałek płachty i odrzucił ją.
Więc to prawda. To koniec. Voldemort nawet martwy wzbudzał strach. Snape’a przeszedł
dreszcz, ponieważ nie mógł pozbyć się myśli, że oczy Voldemorta nagle się otworzą, a ten
wstanie. Nie potrafił zakryć go z powrotem, wyciągnąć w jego stronę ręki. Targały nim
emocje, od przerażenia, przez złość, po rozpacz. Ta kreatura pozbawiła jego życie sensu.
Chciał zmienić jego ciało w proch razem ze stołem, zburzyć całą komnatę. Jednocześnie
poczuł ulgę, jakby z jego barków ktoś zdjął ogromny ciężar. Jakby po wielu latach obudził się
z koszmarnego snu. Zakrył usta dłonią i zaczął się wycofywać, nie odrywając wzroku od
ciała. Bał się odwrócić do niego plecami. Wreszcie poczuł za sobą zimną ścianę. Oparł się o
nią i osunął na podłogę.
- Okropne - usłyszał czyjś szept.
- Śledzisz mnie? - zły warknął na Tatianę, która go wystraszyła, ale nie dawał tego po sobie
poznać.
- Miałam mieć na ciebie oko, gdybyś się obudził. Nie powinieneś wstawać. Ani siedzieć na
zimnym - skarciła go, jakby był niesfornym dzieckiem.
Najpierw go to zirytowało. Za kogo ona się uważa? Ale potem usiadła obok i przez chwilę
razem w milczeniu przyglądali się ciału samego potężnego Lorda Voldemorta, który już nic
nie znaczył.
- Krew jednorożca - powiedziała w końcu.
- Słucham?
- Pytałeś jakim cudem przeżyłeś.
- PODAŁAŚ MI KREW JEDNOROŻCA?!

14
Dopiero teraz poważnie się wściekł. To mogło mieć dla niego tragiczne skutki. Tatiana
zaczęła go uciszać, machając rękoma.
- Żaden jednorożec nie zginął, nie krzycz. Nikt nie ucierpiał, wręcz przeciwnie. Na brodę
Merlina, od czego mam zacząć - to ostatnie powiedziała bardziej do siebie, po czym
westchnęła ciężko. - Kiedyś, kiedy potrzebowałam pomocy, Dumbledore mnie przygarnął.
Miałam u niego dług. Któregoś dnia powiedział, że wkrótce umrze. Ale o tym wiesz, prawda?
Znasz tę historię. Powiedział mi, że Harry Potter jest bardzo ważny, ale też podkreślił, że
równie ważny jesteś TY. A ponieważ jestem sprytna, zwinna i często, cóż... niezauważana
przez innych, mogę spłacić swój dług. Miałam więc mieć cię na oku, ale z daleka. Nie chciał
mi za dużo powiedzieć. To był taki tajemniczy człowiek.
- Aż za bardzo - wtrącił Snape.
- On ci ufał, a ja się znam na ludziach i zaufałam jemu, a tym samym wierzyłam, że i tobie
można. Więc nawet kiedy wszyscy w ciebie zwątpili, dalej robiłam swoje.
- Czyli?
- Obserwowałam cię z daleka. Miałam się nie wtrącać, nie narażać, nie wychylać. Potem
nawet próbowałam porozmawiać z portretem Dumbledore’a, ale w dalszym ciągu nie chciał
mi wyjawić waszego planu. Cały czas byłam tu w Hogwarcie, ale pewnie mnie nie
zauważyłeś. Pomagałam pani Pomfrey w skrzydle szpitalnym. I często, bardzo często
sprawdzałam, gdzie jesteś. Dumbledore wybrał mnie na swego rodzaju koło ratunkowe.
- Zabawne, że tak to ujęłaś - powiedział Snape, przypominając sobie ostatnie słowa Albusa,
kiedy opuszczał gabinet dyrektora.
- Gdyby w jakiś sposób plan zawiódł, dopiero wtedy poinstruowałby mnie, co mam dalej
robić. Ty byłeś ważną częścią planu, a ja miałam pilnować, żebyś doprowadził go do końca.
Jestem na siebie wściekła, bo niemal się spóźniłam. Jeszcze trochę i byś umarł.
- Plan został zrealizowany, więc nawet gdybym umarł...
- Ale po co umierać?!
Zgasiła go tym pytaniem. Zamilkł i próbował w myślach połączyć fakty i jakoś złożyć tę
układankę w całość.
- No a... - zaczął Snape po dłuższym siedzeniu w ciszy - co z tym jednorożcem?
- Znam kogoś, kto zna kogoś, kto oswoił jednego. Podobno to przemiła czarownica. Raz na
jakiś czas spuszcza trochę krwi z jego żyły i handluje nią. Wiem, że to nielegalne, ale pomyśl
- zwierzę za bardzo nie cierpi, a można uratować komuś życie. Na przykład tobie. Ale to
towar niemal nie do zdobycia. Miałam go od dłuższego czasu na czarną godzinę.
- Nigdy nie spotkałem się z tym, by ktoś handlował krwią jednorożca, a znam różnych
podejrzanych typów.
- U was prawo jest ostrzejsze.
- U nas?
- W Wielkiej Brytanii. Ja jestem z Rosji, a uczyłam się w Durmstrangu. Przywiozłam ze sobą
trochę cennych eliksirów i substancji, których wy tu nie macie. Nie mów nikomu, dobrze?
- To właściwie nie moja sprawa. W każdym razie... skoro dzięki temu żyję... chyba w końcu
mogę ci podziękować. Więc choć wciąż niewiele z tego wszystkiego rozumiem, dziękuję.
Teraz, zdaje się, to ja mam u ciebie dług.
Podziękowania nie były jego mocną stroną i z ledwością przeszły mu te słowa przez gardło,
co nawet dało się zauważyć, ale wiedział, że zawdzięcza jej życie, i wyjście na
niewdzięcznika byłoby gorsze.

15
- Podziękowania przyjęte - Tatiana uśmiechnęła się szeroko i promiennie co bardzo nie
pasowało do miejsca, w którym się znajdowali.
Wciąż siedzieli na podłodze pod ścianą w komnacie z ciałem Voldemorta, o którym o dziwo
na chwilę oboje nawet zapomnieli, zajęci rozmową. Taki właśnie był jego koniec - wkrótce
wszyscy o nim zapomną.
- Skąd się znamy? Jestem niemal pewien, że to nie jest nasze pierwsze spotkanie.
Tatiana podwinęła rękaw szaty, odsłaniając lewe przedramię.
- Mroczny Znak - powiedział Snape.
Znak był blady, ale wciąż widoczny.
- Widzieliśmy się kilka razy. Miałam maskę śmierciożercy, ty nie. Zapadłeś mi w pamięć.
Byłeś jednym z ulubieńców Czarnego Pana. Podobne jak Malfoy. Były czasy, że nawet wam
zazdrościłam - na jej twarzy pojawił się cień smutku i wstydu.
- Co się zmieniło?
- Zabili moich rodziców. Ty wiesz, jak to jest, prawda? Nie możesz odejść, ale chcesz się
zemścić, więc działasz wewnątrz przeciwko nim.
Snape milczał. Pomyślał o Lily i o tym, jak to wszystko bardzo go zmieniło.
- Mam jeszcze jedno pytanie - zaczą. - Skąd zawsze wiedziałaś, gdzie jestem? Jak mnie
znalazłaś we Wrzeszczącej Chacie?
- Och... mam do pomocy to... - wyciągnęła z kieszeni szaty dziwne niewielkie urządzenie.
Było ono głównie wykonane z miedzi i drewna, miało przyciski, pokrętła, wskazówki i
kompas, a w środku tego wszystkiego zatopiona była kryształowa kula.
- Pierwszy raz widzę coś takiego, co to jest? - Snape wyraźnie zainteresowany wziął
urządzenie do ręki.
- Widzisz je pierwszy raz pewnie dlatego, że sama to skonstruowałam. To kryształowa kula,
tylko trochę ulepszona i dokładniejsza. Nie ma jeszcze nazwy.
Tatiana zauważyła jego minę.
- Nie martw się, nie jestem podglądaczem. Kula raczej daje wskazówki, nie pokazuje ludzi w
sposób, jakby się ich podpatrywało przez dziurkę od klucza. Dlatego niemal spóźniłam się,
by ci pomóc. Nie mogłam rozpoznać miejsca. Kula pokazała wierzbę, a potem dużo krwi.
Pewnie byłoby za późno, gdyby nie kompas, który zawsze wskazuje kierunek prowadzący
do ciebie - powiedziała i dodała jeszcze dumnie na koniec - Sama tak go zaczarowałam.
Przezorny zawsze ubezpieczony.
Snape’a poniekąd uspokoił fakt, że nie był obserwowany "jak przez dziurkę od klucza", jak to
ujęła Tatiana. Ale tylko trochę.
- Co teraz z tym zrobisz?
- Można to zaprogramować na kogoś lub na coś innego. Nie wiem. Może tak zostawię? -
uśmiechnęła się promiennie.
Dlaczego go to przerażało? Była dla niego taka miła. I ta jej szczerość. Nie zadawała pytań,
jakby wiedziała o nim wszystko. Nie wiedział, ile udało jej się odczytać jego własnych myśli,
a ile wiedziała od Dumbledore’a i z własnych obserwacji, skoro przez ostatnie miesiące (a
może dłużej?) był obiektem, któremu bacznie się przyglądała. Fakt, że on o niej wiedział tak
mało, a ona o nim całkiem sporo nieco go przerastał.

16
ROZDZIAŁ 5 Winny!

Z półsnu wyrwał ich krzyk syna. Obydwoje zerwali się na równe nogi i wbiegli do jego
pokoju. Draco siedział na łóżku zlany potem.
- Co się stało?
- Ktoś jeszcze tu jest?
- Śniło mi się, że... że ON żyje - wydukał Draco, dysząc ciężko.
Lucjusz spojrzał na swój Mroczny Znak na lewym przedramieniu. Był nieaktywny.
- Nic złego się nie dzieje - powiedział, uspokajając syna.
- Chodź - Narcyza złapała Draco za nadgarstek i zaprowadziła do swojej sypialni.
Lucjusz chciał zaprotestować, ale żona skarciła go wzrokiem. Na wszelki wypadek z różdżką
w ręku ponownie obszedł dom. Stawało się to już jego obsesją. Kiedy powłóczył nogami do
sypialni, Draco leżał z brzegu łóżka pogrążony we śnie. Narcyza pośrodku. Lucjusz zajął
swoje miejsce, z prawej strony, ale nie zasnął. Nasłuchiwał. Jako głowa rodziny powinien
stać niewzruszony na straży, przynajmniej tak uważał. Czuł, że zawiódł. Nie był ani dobrym
śmierciożercą, ani dobrym ojcem i mężem. Nie był ani całkiem zły, ani całkiem dobry. Nie
wiedział już, kim był.
Obserwował, jak noc jaśnieje, przygotowując się na świt. Wsłuchiwał się w ciszę, w obawie,
że usłyszy czyjeś kroki. I słusznie, ponieważ wczesnym rankiem na zewnątrz rozległo się
czyjeś wołanie i trzaski, które rozpoznał jako pękanie niewidzialnej ściany ochraniającej
posiadłość. Cała trójka wybiegła przed dom. Przed bramą stało sześciu osiłków - dwóch
rozbrajało zabezpieczenia, pozostali celowali różdżkami w Malfoyów. Do tego wyróżniający
się na ich tle, elegancko ubrany mężczyzna, który rozwinął skrawek pergaminu i zaczął
recytować:
Z polecenia tymczasowego Ministra Magii - Kingsleya Shacklebolta, zawiadamiam, iż pan
Lucjusz Malfoy, pani Narcyza Malfoy oraz ich syn Draco Malfoy, oskarżeni o przynależność
do śmierciożerców, działania na rzecz Lorda Voldemorta, narażenie na utratę życia lub
zdrowia osób trzecich, mają zostać doprowadzeni przed sąd Wizengamot. Do czasu
wydania wyroku państwo Malfoy zostają pozbawieni wolności.
Od siebie dodał:
- W razie sprzeciwu mamy prawo sięgnąć po najostrzejsze środki. Radzę po dobroci zdjąć
zapory i oddać się w ręce sprawiedliwości - schował pergamin i surowo spojrzał na trójkę
lekko zdezorientowanych mieszkańców Malfoy Manor.
Żadne z nich nie stawiało oporu. Postanowili wynegocjować sobie jak najbardziej łagodną
karę, w najgorszym wypadku upodlić się do reszty i błagać o wybaczenie. Mimo ich uległości
założono im kajdany z brzęczącym łańcuchem, odebrano różdżki i obstawiono osiłkami - po
dwóch na głowę. Tak teleportowano ich do Ministerstwa Magii.
Lucjusz unikał spojrzeń innych, słyszał jakieś szepty na swój temat. W Ministerstwie wciąż
panował chaos, zwolennicy Voldemorta albo pouciekali, albo zostali schwytani i czekali już
na swoje procesy, jednak wiele stanowisk było jeszcze nieobsadzonych, więc wszystko
trwało dłużej, niż powinno. Rodzina Malfoyów wtrącona została do lochów, gdzie mieli
czekać na swoją kolej.
- No proszę - powiedział jakiś głos w ciemnościach.

17
Na ławeczce siedział szmalcownik. Lucjusz kojarzył go, ale nie pamiętał nazwiska, a tylko to,
że był strasznym lizusem.
- Pani Malfoy - ukłonił się i wyszczerzył żółte zęby w lubieżnym uśmiechu.
Lucjusz podleciał do niego jak wściekły pies, złapał go za kołnierz i przyparł do muru.
- Zabraniam ci się w ogóle odzywać do mojej rodziny. Dotkniesz mojej żony albo syna a
obiję ci tę plugawą gębę tak, że będziesz zbierał po podłodze te resztki zębów, które jeszcze
posiadasz.
Szmalcownik wrócił na swoje miejsce i nie odezwał się już słowem. Zerkał tylko
nienawistnym spojrzeniem.
Czas płynął, a oni nie wiedzieli, ile jeszcze będą musieli tam siedzieć, nie wiedzieli, ile już
minęło, w ciemnych lochach nie wiedzieli też, że właśnie nadeszła noc. Zdawało im się, że
są tam już całą wieczność. Wtuleni jeden w drugiego na twardej ławce na zmianę zapadając
w krótkie drzemki, czekali, bo nie pozostało im nic więcej.
Nastał kolejny dzień, poruszenie w lochach było wzmożone. Częściej też zabierano kogoś
na przesłuchanie.
- To twoja wina - burknął Draco i pełen wyrzutu spojrzał na ojca spode łba.
Lucjusz nie wiedział, co ma powiedzieć. Bo rzeczywiście czuł się po części winny. Już
otworzył usta, by coś odrzec, ale przerwał mu szczęk krat i skrzypienie drzwi celi.
- Pan Lucjusz Malfoy pójdzie za mną - powiedział rosły czarodziej uzbrojony w różdżkę.
***
- Przysięgam! Co pan by zrobił, gdyby od tego zależało życie pańskiej rodziny?
- To ja tu zadaję pytania, panie Malfoy! Ale odpowiem - przede wszystkim nigdy nie
przyłączyłbym się do śmierciożerców.
Kingsley, tymczasowo wybrany Minister Magii, próbował zweryfikować szczerość słów
kulącego się przed nim Lucjusza Malfoya. Głos Kingsley’a był donośny i stanowczy, on sam
wyglądał jak król i budził respekt. Lucjusz dobrze wiedział, jak bardzo różnią się ich poglądy i
że ma marne szanse, ale jak to mówią "nadzieja umiera ostatnia".
- Mam rozumieć, że KOLEJNY raz pan i pańska żona działali pod przymusem?
- Nie... to znaczy... nie chodzi o to, że pod wpływem zaklęcia imperius...
- Więc działali państwo z własnej woli.
- Robiliśmy to, by chronić syna. Nie mieliśmy wyjścia. Mogliśmy być albo z nim, albo
przeciwko a przeciwko oznacza w tym przypadku śmierć. Żałuję swoich dawnych decyzji.
Gdybym wiedział to, co wiem dziś, postąpiłbym inaczej. Miałem szczerą nadzieję, że po
upadku Voldemorta on już nie wróci. Żyliśmy jak dawniej. Żadne z nas go nie szukało. Nie
chcieliśmy jego powrotu.
- Uciekł pan z Azkabanu. Powie nam pan coś o tym?
- Voldemort uwolnił śmierciożerców. Gdybym nie wstawił się na jego wezwanie, zabiłby
mnie. Poza tym... pan wie, jak jest w Azkabanie. Każdy, kto trafia tam o zdrowych zmysłach,
w końcu popada w obłęd. Kto by nie skorzystał...
- Możemy przyjąć - przerwał mu Kingsley - że skorzystał pan z okazji oraz że kierował
panem strach. Na pańską korzyść przemawia to, iż nie odnotowano, by ktokolwiek potem
pana widział. Co pan robił w tym czasie?
- Nie wychodziłem nawet z domu. Czarny Pan... to znaczy Voldemort nam zabronił. Mnie i
mojej żonie. Był na mnie zły i... to była kara, uwięzienie nas we własnym domu,
torturowanie...

18
Kingsley był w stanie w to uwierzyć. Znał trochę Lucjusza Malfoya i jego obecny wygląd w
niczym nie przypominał tamtego gentlemana, jakim był kiedyś.
- Sprawdziliśmy pana różdżkę, głównie pod względem zaklęć niewybaczalnych. Jest...
zadziwiająco czysta.
- To źle?
- Oczywiście, że nie. Ale jest to nieco podejrzane.
- Nikogo nie zabiłem - dodał drżącym głosem. - Przysięgam.
Nie kłamał. Tą konkretną różdżką nikogo nie zabił. W ogóle przez ostatnie dwa lata nikogo
nie uśmiercił. Przemilczał fakt, że różdżka, którą zbadano do sprawdzenia była jego starą
szkolną różdżką. Tę z głową węża na rękojeści zabrał mu Voldemort, co Lucjusz mocno
przeżył, była to bowiem pamiątka rodzinna przekazywana z pokolenia na pokolenie.
- No cóż... dobrze. Siedzimy tu już prawie godzinę. Mam jeszcze jedno pytanie, a potem
czas głosować. Jak wiele pan wie o innych śmierciożercach?
- Wiem mnóstwo - Lucjusz bardzo się ożywił, to była jego okazja, by przypodobać się
Ministerstwu. - Voldemort lubił mieć mnie blisko, bo dużo wiedziałem, a pod koniec
zawłaszczył sobie mój dom. Wszyscy się tam spotykali. Znam nazwiska najważniejszych
osób. Wiem, gdzie można znaleźć część z nich, znam ich słabości.
Na moment zapadła cisza. Dla Lucjusza trwała ona wieczność.
- Członkowie Wizengamotu - zagrzmiał głos Kingsley’a - kto jest za wyrokiem skazującym? -
dwadzieścia siedem osób uniosło rękę. - Kto jest za oczyszczeniem z zarzutów?
Ku zaskoczeniu Lucjusza rękę podniosło dwadzieścia jeden osób, wprawdzie niektórzy
niepewnie, a po chwili dołączyło jeszcze kilka. Ostatecznie dwadzieścia dziewięć osób
opowiedziało się za jego uniewinnieniem. Znał niektórych z nich jeszcze za czasów, gdy
sam pracował w Ministerstwie.
- Zostaje pan uniewinniony JEDNAKŻE - podkreślił na koniec Kingsley - zostanie na pana
nałożony nadzór oraz będzie pan naszym informatorem. Proszę nie zmarnować tej szansy i
współpracować.
- Będę. Ob... obiecuję... - wydukał.
Uznano, że Lucjusz Malfoy bardziej przyda się jako informator niż więzień Azkabanu. Poza
tym większość stwierdziła, że działał ze strachu, a nie z własnej woli i że bez Voldemorta jest
niegroźny. Cele w Azkabanie zapełniały się zbyt szybko, by odsyłać tam każdego jedynie za
sam fakt bycia śmierciożercą. Wprawdzie Lucjusz brał udział w bitwie w Departamencie
Tajemnic, ale nikogo nie uszkodził i skrócono mu karę, by tym samym uznać, że okres, jaki
już odsiedział przed ucieczką, jest wystarczający.
Był wolny. Stał oszołomiony na korytarzu. Powiedziano mu, że ma poczekać na rodzinę,
która została zabrana na przesłuchanie zaraz po nim. Choć wiedział, że nic im nie grozi, bo
przecież ani Draco, ani Narcyza nie byli gorsi od niego, to czuł niepokój do samego końca.
Po półgodzinie pojawiła się Narcyza, a zaraz po niej Draco, który przesłuchiwany był w innej
sali. Cała trójka została uniewinniona. Lucjusz pocałował Narcyzę w czoło, a potem złapał
syna za ramię i licząc, że ten zauważy jego troskę, wymalowaną na twarzy zapytał:
- Wszystko dobrze?
Draco skinął głową, nie patrząc ojcu nawet w oczy. Cała trójka wróciła do domu, zostawiając
za sobą wszystkie najgorsze scenariusze, jakie tłukły im się ostatnio po głowach.

19
ROZDZIAŁ 6 Pożegnania

Po ostatniej nocnej eskapadzie stan zdrowia Snape’a pogorszył się znacząco. Tatiana po
ich rozmowie odprowadziła go do skrzydła szpitalnego i zatuszowała przed nieświadomą
niczego panią Pomfrey, że pozwoliła mu się wałęsać.
Gorączkował i majaczył. Zdawało mu się, że widział Lily, na pewno na niego patrzyła, a
potem pojawił się Harry. Harry Potter, który wyznał, że życzył mu śmierci. Myśleli, że śpi
pogrążony w swoich majakach, ale on słyszał i wiedział, że to dzieje się naprawdę, bo nie
było już przy nim Lily.
- Chciałem, żeby coś mu się stało - powiedział głos Harry’ego.
- Bo myślałeś, że zdradził Dumbledore’a. Byłeś zły. W złości mówi się różne...
- Nie Hermiono. Nigdy go nie lubiłem i zawsze tego chciałem, ale tylko raz powiedziałem to
głośno.
- No cóż... Snape nigdy nie dawał powodów, by go lubić.
- Ty czasem go broniłaś. Jak się potem okazywało słusznie. Widać lepiej znasz się na
ludziach.
- Bo tylko ja z naszej trójki myślę logicznie i trzeźwo, a nie pod wpływem emocji -
zachichotała. - Nie obwiniaj się Harry. - Dodała po chwili ciszy znów poważniejszym tonem. -
Przecież nie rzuciłeś na niego uroku tymi słowami.
Potem Snape słyszał oddalające się kroki, być może znów zasnął, nie pamiętał tego, ale
kiedy otworzył oczy, widział Tatianę. Podwójnie. Co ciekawe jej kopia poruszała się
niezależnie od oryginału. Poppy wlała w niego jakiś eliksir, po którym znów zasnął.
W miarę przytomny obudził się po dwóch dniach, z łóżka pozwolono mu wyjść dopiero po
kolejnych dwóch. Niedługo miał minąć tydzień od czasu śmierci Voldemorta. Zaledwie
tydzień nowego świata. Tydzień nowego życia po bitwie.
Snape założył czyste ubrania, które znalazł na krześle przy łóżku. Były to jego rzeczy. Ktoś
musiał przypomnieć sobie, że przecież został wygnany z Hogwartu i zostawił wszystko
nietknięte w swoim gabinecie. Podziękował Poppy, która była - słusznie - dumna, że
postawiła go na nogi i to szybciej niż przewidywała. Zachowywała się nieco dziwnie, była
nad wyraz miła i opiekuńcza. Dziesięć razy jeszcze pytała Snape’a czy na pewno czuje się
już dobrze i chce opuścić skrzydło szpitalne. Dała mu jeszcze eliksiry, które miał już sam
przyjmować przez dwa tygodnie. Stamtąd swoje pierwsze kroki Snape skierował do obecnej
dyrektorki, czyli do McGonagall.
- Usiądź Severusie - powiedziała łagodnym tonem i wskazała krzesło naprzeciw niej, stojące
przed ogromnym biurkiem.
Usiadł posłusznie, oczy kobiety przeszyły go na wylot zza okularów, miała zatroskaną minę.
To już kolejna osoba. Jakaś epidemia? Dzień dobroci? Robiło mu się nieswojo, kiedy tak mu
się przyglądano.
- Rozmawiałam z Potterem - na chwilę zamilkła jakby czekała na jakąś reakcję z jego strony,
ale Snape nawet nie drgnął, milczał, więc kontynuowała. - Powiedział mi, co się wydarzyło
we Wrzeszczącej Chacie oraz czego dowiedział się z myślodsiewni - pokręciła głową, a łzy
napłynęły jej do oczu, ale zamrugała szybko i dalej trzymając fason, wzięła głęboki oddech i

20
mówiła dalej. - Tatiana opowiedziała mi natomiast resztę. Jest mi przykro, że o niczym nie
wiedziałam i nie byłam w stanie jakoś pomóc, jednocześnie jestem pod ogromnym
wrażeniem tego, co zrobiłeś. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, iż miotałam w ciebie
zaklęciami jak szalona.
- Z waszego punktu widzenia pewnie sam bym siebie nienawidził.
- Och to nie była nienawiść. Byłam niesamowicie rozczarowana, bo pragnęłam, żebyś był po
naszej stronie. I jak się okazało, cały czas byłeś. Sąd z pewnością cię uniewinni. Wiesz, jak
szybko rozchodzą się plotki. Niedługo każdy będzie wiedział, że jesteś bohaterem.
- Tego się obawiam - cicho mruknął Snape.
- Obawiasz się?! Zasługujesz na to miano!
- Wolałbym, by to wszystko przeszło bez większego echa. Oraz żeby Potter nie rozpowiadał
każdemu tego, co wie.
- Sam możesz mu to powiedzieć. Harry myślał, że zginąłeś. Kiedy dowiedział się, że jest
inaczej, powiedział, że musi z tobą porozmawiać. Pewnie gdzieś na siebie wpadniecie. Ja
natomiast chciałam pomówić o jeszcze jednej kwestii. Mamy maj, do września trzeba
przywołać Hogwart do porządku na tyle, by uczniowie mogli wrócić. Czy stanowisko Obrony
przed Czarną Magią ci odpowiada? Czy może chcesz wrócić do eliksirów? Zapewniam, że
personel wie tylko to, co najważniejsze, bez żadnych szczegółów.
- Ja w zasadzie... po pierwsze przyszedłem podziękować - zaczął Snape - za krew. A po
drugie chciałem się pożegnać.
- Pożegnać? - podziękowania zeszły na drugi plan.
- Nie będę dalej uczył.
McGonagall załamała ręce. Tego się nie spodziewała. Po prostu przez myśl jej to nie
przeszło.
- Hogwart to twój dom! Uczyłeś się tu siedem lat, po trzech latach przerwy wróciłeś, zostałeś
nauczycielem, wybitnym, najmłodszym w Hogwarcie! A więc z małą przerwą mieszkasz tu z
nami... - szybko policzyła w głowie - dwadzieścia cztery lata! Więcej niż pół swojego życia
spędziłeś w Hogwarcie i chcesz ot tak po prostu odejść? Dlaczego?! Nie wyobrażam sobie
tego miejsca bez ciebie. Nie mówiąc o tym, że nie znajdę drugiego takiego uzdolnionego i
doświadczonego nauczyciela, a Horacy jako opiekun domu Slytherin nie radzi sobie tak
dobrze. Można by rzec, że Ślizgoni nam się... rozpełźli i weszli mu na głowę.
Minerwa była poważnie wstrząśnięta tą wiadomością. Przedstawiła to wszystko w taki
sposób, że rzeczywiście Snape poczuł się, jakby miał opuścić dom rodzinny. Dobry dom
rodzinny, nie taki, jaki miał, kiedy był dzieckiem.
- Sądzę, że bez względu na to, co stwierdzi sąd, rodzice uczniów i tak nie będą zachwyceni,
jeśli po tym wszystkim, co się wydarzyło, dalej będę tu uczył. Kiedy byłem dyrektorem,
Carrowowie torturowali uczniów, a ja nie mogłem nic zrobić.
- Właśnie Severusie. Nie chcieć, a nie móc to istotna różnica. Myślę, że można by to jakoś
wytłumaczyć. Kiedy Harry mówił wszystkim, że Voldemort wrócił, ludzie też świrowali. Nie
podejmuj tak ważnej decyzji pod naciskiem opinii innych. Na pewno nie wszyscy będą
negatywnie nastawieni.
Snape zamilkł. Nie chciał dodawać, że nie czuł się na siłach, by ponownie stanąć przed
klasą i patrzeć w oczy tym, którzy ucierpieli. Nie chciał mierzyć się z pytaniami i szeptami na
swój temat. Konfrontować się z plotkami puszczanymi po całej szkole, spojrzeniami innych.
Nie chciał, by go nienawidzono, ale nie chciał też współczucia ani uwielbienia. Nadmiar

21
uczuć zaczynał go przytłaczać. To, co tłumił latami, by się nie zdradzić, odbijało się na nim
właśnie teraz. Chciał zostać sam. Schować się gdzieś na jakiś czas.
- Ja... oczywiście uszanuję twoją decyzję - powiedziała smutno McGonagall, przerywając
niezręczną ciszę. - Czy możemy się umówić, że dasz mi odpowiedź dopiero we wrześniu?
Stanowisko będzie na ciebie czekało. Jeśli będzie na nie ktoś chętny, będzie czekał w
rezerwie.
Snape skinął głową.
- Odezwę się, ale nie nastawiaj się, że wrócę. A teraz... chyba pora na mnie.
Wstali obydwoje, McGonagall okrążyła biurko i zrobiła coś, co go zaskoczyło i sparaliżowało.
Jej twarz i cała postawa szybko zmieniła się z dystyngowanej damy na pełną troski starszą
panią, jej ciało dotąd sztywne jak u szlachty nagle rozluźniło się, podeszła do niego szybkim
krokiem jakby w obawie, że jej ucieknie i objęła go.
- Możesz nie zdawać sobie sprawy z tego, jak będzie mi ciebie brakowało w Hogwarcie, jeśli
do niego nie wrócisz. Mam nadzieję, że bez względu na to, jaką decyzję podejmiesz,
będziesz szczęśliwy.
Snape objął ją delikatnie, właściwie położył tylko dłonie na jej ramionach, chcą jak
najszybciej zakończyć tę ckliwą farsę.
***
Był już w holu i zmierzał do drzwi frontowych. Wcześniej zamienił słowo z jeszcze paroma
osobami. Nie znalazł nigdzie Tatiany, więc nie pozostało mu już nic więcej jak wracać do
domu. Zatrzymało go jednak wołanie.
- Panie profesorze!
Znał ten głos i odruchowo przeklął w myślach. Odwrócił się, a przed nim stał już zdyszany
Harry.
- Nigdy nie przypuszczałem... - wysapał - że to powiem, ale dobrze pana widzieć. - Po
namyśle dodał - żywego.
- Wzajemnie - krótko odparł Snape i były to słowa całkiem szczere.
- Byłem przekonany, że... że pan nie żyje. Że się pan wykrwawił. Przepraszam, że nie
zrobiłem nic więcej.
- A co miałeś zrobić Potter? Twoje zdolności zawsze były przeciętne, a ja przez moment
chyba istotnie byłem martwy - skwitował Snape, wzdrygając ramionami, jakby to była jakaś
błahostka.
- Więc jakim cudem pan...
- To dłuższa historia, a mi się spieszy - skłamał.
Zmierzał do domu, w którym nikt, ani nic na niego nie czekało, ale nie chciał rozmawiać o
jego umieraniu i wskrzeszaniu z nikim, a już na pewno nie z Harrym Potterem.
- Chcę panu podziękować. Wiem, że w tym wszystkim nie chodziło o mnie, tylko o moją
matkę, ale mimo wszystko... mam u pana ogromny dług. I na pewno nie tylko ja.
Snape nie dał po sobie poznać, ale poruszyło go to, bo pierwszy raz usłyszał od Harry’ego
coś miłego. Oczywiście, czego miał się wcześniej spodziewać? Pomagał mu po kryjomu, a
na co dzień uprzykrzał życie, więc nie mógł oczekiwać wdzięczności i nawet nie zamierzał.
Jednakże ta sytuacja była tak inna od wszystkich poprzednich, że nie potrafił się nawet teraz
na niego złościć, mimo iż tak bardzo przypominał mu Jamesa Pottera.
- Spłacisz dług, jeśli nie będziesz rozpowiadał tego, co ci pokazałem i jeśli nie będziesz
pakował się w kłopoty - powiedział Snape. - Szkoda by było tego całego zachodu. Wiesz,
pokonać Czarnego Pana, przeżyć, a potem zginąć w jakiś głupi sposób.

22
- Dziwnie pan okazuje troskę, ale obiecuję na siebie uważać i nie plotkować na pana temat -
Harry wyszczerzył zęby.
Być może chcieli powiedzieć coś jeszcze, ale miła rozmowa była dla nich tak niecodzienną
sytuacją, że kiepsko im to wychodziło. Rozeszli się każdy w swoim kierunku. No bo chyba
nikt nie oczekiwał uścisków?

23
ROZDZIAŁ 7 Ognisko domowe

Lucjusz był zawiedziony nową rzeczywistością. Mówi się, że wspólny wróg jednoczy. Tak
było. Kiedy żyli w strachu, trzymali się blisko. Teraz wszystko zaczynało się sypać. Może
Voldemort już nie żył, ale pozostawił po sobie spustoszenie w życiu innych. Spoiwa, które
łączyły jego rodzinę po ostatniej burzy w ich życiu zardzewiały i właśnie zaczynały się
kruszyć.
Lucjusz nie potrafił dogadać się z synem, który albo nie odzywał się w ogóle, albo rzucał
krótkimi zdaniami, nie próbując nawet kontynuować rozmowy. Lucjusz wiedział, że zawinił
na wielu płaszczyznach. Był wymagający, rzadko okazywał mu uczucia, bo nie chciał, by
Draco wyrósł na mięczaka, wystarczyło, że był rozpieszczony. Do tego nawalił w
Departamencie Tajemnic, przez co skazał ich na niełaskę Czarnego Pana.
Któregoś wieczora Lucjusz podsłuchał rozmowę syna z matką. Oczywiście przypadkiem,
choć nie musiał się wysilać, bo Draco w złości mówił wystarczająco głośno, by przypadkiem
przechodzący korytarzem Lucjusz wszystko usłyszał.
- ...dziwiałem go. Wszystko potrafił załatwić. Miał w garści ministrów. Wszyscy go szanowali.
Tylko jakim kosztem matko? Teraz nie mamy nikogo. Żadnych przyjaciół. Nikt nas nie lubi —
przerwał na chwilę Draco, po czym kontynuował nieco spokojniej. - Starałem się być
idealnym synem, ale według ojca zawsze robiłem za mało. Bo miałem gorsze oceny, nie złe,
tylko gorsze niż ta Granger i to już był dla niego powód, by mnie ganić. Zawsze porównywał
mnie z innymi i kazał być lepszy. A potem zostałem śmierciożercą, bo chciałem wierzyć w to,
co wy, i chciałem, żebyście w końcu byli ze mnie dumni. Ale wiesz co? Nie jesteśmy tacy
sami i nie będziemy. I właśnie przestałem z tym walczyć. Mam inne poglądy. Status krwi nie
jest najważniejszy, bo jak wszyscy teraz widzimy, bez względu na status można spaść na
samo dno i wtedy okazuje się, że wszyscy są równi. A od władzy i sługusów wolałbym mieć
przyjaciół. Takich jak ma Potter. Na życie i śmierć. A nie półgłówków, za których i tak muszę
wszystko robić sam, a kiedy coś się dzieje pierwsi uciekają.
Na moment zapadła cisza, którą wreszcie przerwała Narcyza:
- Ojciec robił wszystko, żeby nie spadł nam włos z głowy, co nie było łatwe...
- Zamiast bawić się w bohatera, mógłby po prostu mnie akceptować takim, jakim jestem.
Innym niż on.
- Bawić się w bohatera? - Lucjusz wszedł do środka. - Czy ja dobrze słyszę?
- Podsłuchiwałeś?
- Przechodziłem. Głuchy by was usłyszał. Może powiesz mi osobiście, co cię boli?
- To, że jesteś dupkiem, jakim ja nie chcę już dłużej być!
- Draco! - upomniała go Narcyza.
Lucjusz zacisnął usta w grymasie, jego nozdrza drgnęły, a oczy się zwęziły.
- Chroniłem nas, jak tylko mogłem...
- Trząsłeś się przed Voldemortem! Zrobiłbyś dla niego wszystko! - wtrącił mu się w zdanie
Draco. - Dobrze wiesz, co się mówi o Ślizgonach, że to tchórze. Jesteśmy tego najlepszym
przykładem, prawda? Inni rodzice walczyli, potrafili się postawić, ramię w ramię...
- Inni w twoim wieku nie mają już rodziców! - upomniał go Lucjusz. - Stałem u boku
Voldemorta, pozwalałem się bić i poniżać, żeby nas wszystkich nie wybił! Zrozum to!

24
Draco potrząsnął głową. Może ojciec miał rację, ale nie zamierzał mu przytakiwać. Jego nikt
nie próbował zrozumieć. Nie potrafili postawić się na jego miejscu. Syn śmierciożercy,
śmierciożerca, ten, który miał zabić Dumbledore’a. A wszystko przez to, że nazywał się
Malfoy. Gdyby urodził się w innej rodzinie, może byłby po drugiej stronie barykady. Mógłby
walczyć przeciwko, by chronić życie, a nie służyć, by przeżyć.
Lucjusz nie zamierzał go zatrzymywać. Może Draco miał rację, w oczach innych pewnie nie
wyglądali jak bohaterzy. Czy Draco byłby bardziej dumny, gdyby dla niego zginęli? Wolał
mieć martwych rodziców bohaterów niż żywych rodziców tchórzy?
Świat nie był tylko czarny albo tylko biały, miał całą paletę szarości. Dawno temu popełnił
błąd i dopiero teraz przyszło mu mierzyć się z konsekwencjami swoich wyborów.
- Czy gdybym oddał za niego życie, na jego oczach, jak to zrobili starzy Pottera, wtedy nie
byłbym takim, cytuję "dupkiem"? - zapytał ponuro Narcyzę, ale nie oczekiwał odpowiedzi.
Obydwoje mieli poczucie, że mogli zrobić więcej, ale w chwili zagrożenia życia robili to, co
uważali wtedy za najbardziej rozsądne. Może nie byli heroicznymi rodzicami i prawda, służyli
Voldemortowi, choć wcale im się to nie podobało, dawali się poniżać. Czy to też nie był
swego rodzaju heroizm? Życie nie polega wyłącznie za stawianiu się. Zaciskanie zębów,
parcie naprzód i wiara, że będzie lepiej, też wymagają odwagi.
Narcyza była rozdarta. Chciała rozdwoić się, by jedna jej część mogła wybiec za synem a
druga zostać z mężem.

Małe mieszkanko na Spinner’s End zostało mu po rodzicach. Była to jedna z gorszych,


brudniejszych ulic, zresztą, jak i całe miasto Cokeworth zamieszkiwane głównie przez
mugoli. Mieszkanie było ubogo wyposażone i bardzo zaniedbane. Snape nie widział
powodu, by dbać o nie, skoro mieszkał w nim tylko przez dwa miesiące w roku. Poza tym
nigdy nie czuł, by był to jego prawdziwy dom, jego własność. Już kiedyś chciał się go
pozbyć, ale okazało się, że jest prawie nic niewarte. Pieniądze, które by za nie dostał, nie
starczyłyby na nic lepszego. Zwykle swoje najcenniejsze rzeczy trzymał w Hogwarcie i nie
zabierał ich na wakacje. To w zamku spędził większość swojego życia, jak to dobitnie
przedstawiła mu McGonagall, która jak zwykle musiała mieć rację i wejść człowiekowi na
sumienie i ambicje.
Snape został uniewinniony, co było do przewidzenia. Najadł się wstydu, bo musiał wyjaśnić,
co kiedyś zrobił, jak żył, w co wierzył... - w jego oczach malowało się to dość żałośnie. Nie
pójdzie więc do Azkabanu, nie wróci do Hogwartu. Za swoje dokonania dla świata magii
otrzymał Order Merlina Pierwszej Klasy, z którym nie wiedział co zrobić. Czasem patrzył na
niego z myślą, że chętnie by go oddał, gdyby tylko mógł cofnąć czas i przeżyć życie inaczej.
Wyglądało na to, że teraz, po latach, będzie musiał jednak pomyśleć o ogarnięciu
mieszkania. Siedział w nim już od kilku dni i nie potrafił za nic się zabrać. Snuł się bez celu,
przeglądał książki, czasem tylko je wertował, a czasem siadał w obszarpanym fotelu i czytał,
zasypiał w nim, a potem budził się z bólem w karku, który utrzymywał się przez resztę dnia.
Miał jakieś oszczędności i czas na to, by ułożyć życie na nowo, ale wkrótce będzie musiał
iść do jakiejś pracy. Nawet nie wiedział, co innego poza nauczaniem mógłby robić. Ale
przecież jego życie nie może być bardziej nędzne niż do tej pory. Już było całkiem nieźle,
nie miał Pottera ani Draco na głowie, Czarny Pan był martwy, nie musi już nikomu służyć,
kłamać, udawać, bać się ani nawet użerać z bandą leniwych uczniów. Tak podnosząc
samego siebie na duchu, spędzał kolejne dni. Było zwyczajnie i ponuro. Wręcz mugolsko.
Nie do zniesienia. Ciężko wrócić do szarej rzeczywistości, kiedy tyle lat mieszkało się w

25
zamku, pięknym zamku przepełnionym magią i nie trzeba było ukrywać swoich zdolności. Ta
normalność dokuczała mu szczególnie wtedy, gdy musiał wyjść z domu, przecież też musi
coś jeść, kupić podstawowe rzeczy. Czasem po prostu jadł na mieście. A wtedy ubierał się w
zwykłe czarne ubranie bez szaty i wychodził do małej zapuszczonej knajpy położonej
niedaleko, w której jedząc, przyglądał się mugolom. Miał z nimi głównie złe doświadczenia.
Jego ojciec był mugolem. Podobnie jak siostra Lily Petunia, która wiecznie im dokuczała,
kiedy byli dziećmi. Matka zawsze ostrzegała, żeby nie obnosił się ze swoim darem.
Głupi niczego nieświadomi mugole nie mieli pojęcia, że właśnie niedawno zakończyła się
historyczna wojna, że on sam miał w niej kluczowy udział, że ledwo uszedł z życiem, że
zginął czarnoksiężnik, który mógłby zmieść ich wszystkich w pył. Dla nich był to tylko kolejny
nudny dzień. Dla niego już teraz też.
W takich chwilach zaczynał myśleć o Lucjuszu Malfoyu. To chyba przez wzrastającą w nim
niechęć do mugoli. Jako dziecko podziwiał Lucjusza, który był sześć lat starszy. Utrzymywał
z nim bliski kontakt, to u niego podpatrzył arystokratyczne maniery, które wkrótce weszły mu
w krew i choć zawsze czuł się gorszy, nigdy tego nie okazywał. Nie był takim ignorantem, jak
Lucjusz, z czego był akurat dumny, ale było coś, czego od dawna mu zazdrościł. Bo chociaż
Lucjusz zdawał się wyrachowany i miał poglądy, które raczej nie przysparzały mu zbyt wielu
szczerych przyjaciół o ile w ogóle jakichś miał, to posiadał coś, czego on mieć nigdy nie
będzie — rodzinę. Zresztą w ostatecznym rozrachunku, kto wyszedł na swoich poglądach
lepiej? On, który porzucił stronę zła, lojalny, oddany, zdolny do poświęcenia w imię tego, co
kochał, zamknięty w sobie, oschły, nielubiany i aktualnie sam jak palec, czy Malfoy —
porywczy, wykorzystujący innych do własnych celów, czerpiący korzyści czyimś kosztem,
bez empatii, zastraszający innych, przez co, choć równie nielubiany to szanowany
(przynajmniej kiedyś), ale jednak radość upadku Czarnego Pana dzielił pewnie teraz z
najbliższymi, których kochał. Snape wiedział, że tak było. Wiedział to po ich ostatnim
spotkaniu w dniu, kiedy prawie umarł. Lucjusz myślał wtedy tylko o synu a Voldemorta miał
gdzieś od czasu jego pierwszego zniknięcia. Potem wszystko, co robił, powodowane było
jedynie strachem. A bał się, bo kochał rodzinę. Ten, co nie ma do stracenia nic, co kocha,
nie czuje lęku. Snape wiedział o tym dobrze. Przypomniał sobie siebie samego, kiedy
jeszcze żyła Lily, jak trząsł się, gdy błagał Dumbledore’a, by pomógł mu chronić Potterów. A
potem... wraz z miłością odszedł i strach. Oczywiście bał się, ale już nie tak jak kiedyś. O
wiele łatwiej było mu opanować umysł i ciało, stojąc przed Voldemotrem. Stał się...
zobojętniony. Przecież kiedy zginęła Lily, sam pragnął umrzeć. Od tamtego czasu wciąż
wracało do niego to pragnienie, ale miał misję, która choć trochę nadawała sens życiu. Misja
się skończyła, sens zniknął, a żyć trzeba dalej.

26
ROZDZIAŁ 8 Lepiej późno niż wcale

- Chcę wrócić — powiedział Snape, próbując trzymać głowę wysoko, by wyglądać


wystarczająco godnie.
- Zdajesz sobie sprawę, że mamy już listopad?
- Tak. Wiem, że umowa była inna. Przyjmę jakiekolwiek stanowisko, wiesz, że mam szeroką
wiedzę, douczę się, czego tylko będzie trzeba, jeśli to konieczne. Minerwo, ja nie umiem
robić nic innego. Całe życie tylko uczę. Zwariuję, jeśli nie wrócę do Hogwartu.
Doskonale wiedział, jak to wygląda. Cała godność prysła. Wrócił jak pies z podkulonym
ogonem. Błagał ją. To było żałosne, ale nie tak żałosne, jak to, co robił całe wakacje, czyli
nic pożytecznego. Szukał innej pracy, jeszcze we wrześniu wierzył, że sobie poradzi, ale tak
nie było.
- Dobrze, nie będę cię dłużej dręczyć. Prawdę mówiąc, tydzień temu chciałam wysłać ci
sowę z pytaniem, czy może jednak nie chcesz wrócić, ale postanowiłam uszanować twój
wybór. Horacy chce wrócić na emeryturę, to Dumbledore namówił go na powrót do
nauczania, ale nie oszukujmy się, w pewnym wieku każdy chce już tylko świętego spokoju,
na jaki zasłużył. Prosił mnie, żebym od nowego roku szkolnego znalazła kogoś nowego.
Myślę, że możesz wrócić na stanowisko nauczyciela eliksirów już po świętach - powiedziała
McGonagall. - Bo stanowisko Obrony przed Czarną Magią jest zajęte przez nową młodą
osóbkę i nie mogę jej odesłać - dodała.
- Eliksiry będą idealne — z ulgą odetchnął Snape.
Prawda była taka, że chwilowo przyjąłby nawet posadę gajowego byle nie wracać do
mieszkania na Spinner’s End.
***
Boże Narodzenie Snape spędził już w Hogwarcie. Poczuł się, jakby dopiero teraz wrócił
naprawdę do domu. Jego dom rodzinny był jedynie norą, w której musiał wytrwać przez
wakacje. Rzeczywistość okazała się okrutna — doceniamy to, co mamy, dopiero gdy to
stracimy — po chwili słabości, zagubieniu, wrócił na swoją ścieżkę, znów był na swoim
miejscu w tym wszechświecie.
Nową "młodą osóbką" uczącą Obrony przed Czarną Magią okazała się Anastazja siostra
Tatiany. Była bardzo podobna, miała krótkie blond włosy, nienaturalnie niebieskie oczy,
jasną cerę. Można by pomyśleć, że to bliźniaczki, ale Anastazja była młodsza, miała też
bardziej przyjazne usposobienie. Snape pytał ją o siostrę, ale jedyną odpowiedź, jaką
otrzymał, było: "pracuje to tu, to tam". Bardzo konkretne. Obydwie były niezwykle skryte. To
ją musiał widzieć, kiedy w skrzydle szpitalnym zdawało mu się, że widzi Tatianę podwójnie.
- Dużo mi o tobie mówiła — powiedziała siedząca koło niego Anastazja w trakcie obiadu w
Wielkiej Sali tydzień po Nowym Roku.
- Doprawdy? Co na przykład?
- Że jesteś odważny i potężny czarodziej. I takie tam.
"I takie tam". Kolejny konkret.
- Mnie nie wspomniała, że ma siostrę — powiedział.
- Ona bardzo nadopiekuńcza. Ona ne byla zachwycona, chto ya budu uczyć tutaj.
- Dlaczego?

27
- Za dużo ludzi. Hogwart niebezpieczne miejsce.
"Bzdura" chciał powiedzieć Snape, ale przypomniał sobie kilka ostatnich lat i ugryzł się w
język.
- Uczniowie się chyba ciebie boją? - zapytała.
- Tak myślisz?
- Ya slyshal, kak oni marudzą. Mają eliksiry po moich zajęciach.
- W ten sposób utrzymuję porządek i ciszę w klasie. Eliksiry to nie zabawa. Jeden
nieostrożny ruch a komuś może stać się krzywa - bronił się Snape.
- Pasowałbyś do Durmstrangu. Tam yest’ distsiplina. Tak mnie uczono. A tu dzieci bardzo
rozpieszczone.
- To prawda — przytaknął Snape.
Lubił jej słowiański akcent. Był silniejszy niż u Tatiany, robiła więcej błędów, kiedy mówiła,
ale dodawało jej to tylko egzotycznego wschodniego uroku. Mimo tego, co mówiła Snape,
zauważył, że uczniowie ją lubią. Czasem widział, jak dyskutowała z nimi na korytarzu lub
dziedzińcu. Była więc jego zupełnym przeciwieństwem. Czasem chciałby móc wyjść tak jak
ona i z kimś porozmawiać, ale niestety uczył idiotów, którzy nie rozumieli piękna eliksirów.
Dystans dawał poczucie bezpieczeństwa, jedna chwila słabości a ktoś mógłby mu wejść na
głowę. Mimo wszystko cieszyło go, że powrót nie okazał się koszmarem. Nie był
nienawidzony bardziej niż zwykle. Z ulgą poczuł, że wszystko wróciło do normy.
***
MaMY TwojEGo SyNa PrzYjdź na Ul ŚmiERtelNego NOktuRnU dZiś o 20:00 SaM
Taką wiadomość sową otrzymał Lucjusz Malfoy przed kilkoma godzinami. Był na miejscu
wcześniej i krążył jak rozdrażniony tygrys w klatce. Była zima, noc była czarna, księżyc
zniknął gdzieś za chmurami i zaczynał prószyć śnieg. Punktualnie o ósmej wieczorem z
gospody kilka budynków dalej od miejsca, w którym stał Lucjusz, wyszła zakapturzona
postać. Podeszła do niego i zapytała:
- Lucjusz Malfoy?
- Tak.
- Pójdziesz za mną, ale najpierw oddaj różdżkę.
Lucjusz posłusznie oddał różdżkę w obce ręce.
- Nie rób jej... - zaczął, ale nie zdążył dokończyć, bo usłyszał trzask, co zwiastowało, że po
raz kolejny stracił różdżkę na dobre.
- Za mną.
Lucjusz został zaprowadzony do gospody, którą znał i której nie lubi. Był w niej tylko raz.
Chociaż sam fascynował się czarną magią, wcale nie podobało mu się przebywanie w
towarzystwie tych wszystkich podejrzanych typów.
Z zaplecza wyszedł dobrze zbudowany czarodziej z brudnymi, rzadkimi długimi włosami w
mysim kolorze i brodą, w której znajdowały się resztki jedzenia. Gdyby chciał, mógłby
złamać Lucjusza na pół.
- Gdzie mój syn? - syknął Lucjusz, nie potrafiąc ukryć odrazy.
- Bardzo ciężko pana ostatnio tu spotkać — powiedział spokojnie brodaty czarodziej. —
Wstyd panu pokazywać się na tej ulicy? Ma się pan za lepszego?
- Gdzie-on-jest?
- Młodemu nic nie jest. Jeszcze. Kojarzysz Jugsona?
- Tego niekompetentnego pijaka? Tak.

28
Jugson był z Lucjuszem podczas akcji w Departamencie Tajemnic. Razem trafili do
Azkabanu i razem z niego uciekli w 1997 roku.
- Tak się składa — czarodziej podszedł bliżej — że ten jak go nazwałeś niekompetentny
pijak to mój brat.
- Współczuję.
Mężczyzna zarechotał i uderzył Lucjusza w twarz, z pękniętej wargi trysnęła krew.
- Zabawny jesteś. To dobrze, bo trochę się pobawimy. To ty wsypałeś mojego brata, przez
ciebie trafił do Azkabanu.
Złapał Lucjusza za nadgarstek lewej ręki i podciągnął mu rękaw, krzycząc:
- Jesteś zdrajcą! Zdrajcą i tchórzem niegodnym, by nosić Mroczny Znak!
Splunął i wytarł nos w już i tak brudny rękaw.
- Przyprowadźcie młodego — rozkazał.
Jeden z jego trzech zakapturzonych sługusów poszedł na zaplecze za barem, po chwili
wynurzyły się dwie kolejne postacie w kapturach, które ciągnęły za sobą szarpiącego się
Draco. Młody Malfoy był poobijany, ale szedł o własnych siłach.
- Draco.
- Ojcze!
- Moglibyśmy zabić was obu, ale co to by była za kara? - zapytał brodacz. - Może zabiję
tylko młodego? Na twoich oczach — dodał z szyderczym uśmiechem. - Crucio! - machnął
różdżką, fala paraliżującej energii przeszyła ciało Draco, który z bólu padł na kolana.
- Zostaw go! - krzyknął Lucjusz i wyrwał się do przodu, ale został przytrzymany przez
sługusów. - Dość!
- Nie możesz na to patrzeć co? - uśmiechnął się mężczyzna, obnażając żółte zęby.
Lucjusz nie był głupi. Przyszedł sam, jak kazano, ale miał plan. Wiedział jednak, że musi
grać na zwłokę. Najważniejsze, by ocalić syna, potem — jeśli przeżyje — musi poczekać na
pomoc.
- On nie ma z tym nic wspólnego. Puśćcie go. Porwaliście go, żeby mnie zwabić, a więc
jestem, zróbcie ze mną, co chcecie, ale jego puśćcie wolno.
- Bo ja wiem... skoro już mamy was obu...
- Lepiej go puść — spokojnie powiedział Lucjusz.
- A jeśli nie? Co mi zrobisz? Nas jest sześciu a was... jeden i pół — brodacz zaśmiał się
grubiańsko, a reszta mu zawtórowała.
Wbijające się w jego ramiona palce dwóch pomagierów lekko się rozluźniły. Lucjusz
skorzystał z tej chwili rozbawienia i osłabionej uwagi. Popchnął jednego z nich, jednocześnie
podkładając mu nogę. Odskoczył w bok, co wywołało zamieszanie. Znał kilka zaklęć i
uroków niewerbalnych, kilka bez użycia różdżki a co najważniejsze jako śmierciożerca
potrafił latać bez miotły. Zamienił się w czarną smugę, nim pozostali zdążyli zareagować,
porwał różdżkę najbliżej stojącemu czarodziejowi, złapał Dracona za ramię i wyrzucił go
przez witrynę gospody. Niestety nie tylko on miał takie zdolności, po gospodzie latały teraz
czarne rozmyte postacie, Lucjusz poczuł mocne pchnięcie, odbił się od ściany i spadł za bar.
Skradzioną różdżką bez wahania rzucił w jednego z oprawców zaklęcie niewybaczalne, a
ten padł trupem.
- Accio! - przywołał do siebie różdżkę denata, po czym rzucił ją synowi. - Uciekaj Draco! -
krzyknął.

29
Draco pocięty szkłem z witryny, przez którą wyleciał, złapał różdżkę i zaczął wściekle miotać
zaklęciami. Trafił drętwotą jednego z przeciwników, ale niewiele mógł zrobić, kiedy w
odpowiedzi w jego kierunku posypała się lawina iskier.
- Dosyć! - wrzasnął wściekły brodaty czarodziej. — Zostawcie go i bierzcie starego! -
rozkazał, wycierając krew z czoła.
- Draco uciek... - zdołał jeszcze krzyknąć Lucjusz, zanim oberwał smugą światła.
Myślał, że umiera, ale było znacznie gorzej - Cruciatus. Wiedział, że jest źle, pomoc już
powinna być, tymczasem związano mu ręce i zaciągnięto do piwnicy. Tam przywódca zgrai
kopnął go w brzuch i krzyknął, mierząc w niego różdżką:
- Crucio!
Fala paraliżującego bólu przeszyła ciało Lucjusza, a piwnicę wypełnił jego krzyk i okrutny
sadystyczny śmiech tego drugiego.

30
ROZDZIAŁ 9 Niepewność

- Żyje?
- Tak, oddycha.
- Zabierzmy go stąd i powiadommy Ministerstwo.
Lucjusz słyszał znajome głosy, ale niczego nie widział, nie mógł się też ruszyć ani odezwać,
był sparaliżowany, w ustach czuł metaliczny posmak krwi. Wciąż musiał być w piwnicy, ale
najwyraźniej w końcu nadeszła pomoc. Nie wiedział, co było potem, bo kiedy udało mu się
otworzyć oczy, boleśnie oślepiła go biel. Był już w Świętym Mungu. Nienawidził szpitali.
- Budzi się. Zawołaj medyka Draco — usłyszał głos swojej żony.
Po chwili ktoś zaczął świecić mu różdżką w oczy, badając reakcję na światło. Sprawdzono
puls, czoło...
- Wciąż gorączkuje — powiedział medyk. — Słyszy mnie pan?
Lucjusz odchrząknął i mruknął, potwierdzając.
- Jak się pan nazywa?
- Luc... iusz Malf... oy — wydukał.
- Ile ma pan lat?
- Czterdzieści... pięć.
- Dobrze. Jest całkiem nieźle. Prawdę mówiąc, to niesamowite, że pańskie serce to
wytrzymało — powiedział medyk, który był wyraźnie pod wrażeniem. - Zgaduję, że dręczy
pana ból każdej części ciała.
Lucjusz mruknął i skinął głową. Ból nie był już tak silny, jak podczas działania zaklęcia
cruciatus, ale wciąż był ciężki do zniesienia. Co chwila przechodziła go bolesna fala energii,
mimowolnie zaciskał pięści na pościeli, zęby mu szczękały z zimna.
- Jak na kogoś, kto był torturowany cruciatusem ponad dwie godziny, jest nieźle — medyk
zwrócił się do Narcyzy. — Ale — dodał poważniejszym i cichszym tonem — poczekajmy z
oceną do jutra.
- To znaczy... że może umrzeć? - zapytał Draco.
Na krótki moment zapadło wymowne milczenie.
- Znam czarodziejów i czarownice, którzy umierali po tym uroku, inni, jeśli przeżyli, tracili
zmysły już na zawsze. Dajmy mu odpocząć. Podamy eliksiry. Jutro wszystko będzie już
pewne — powiedział medyk pocieszającym tonem, w którym jednak było mało wiary.
Lucjusz poczuł ciepłą dłoń na swojej twarzy. Narcyza była przy nim, tuż za nią dostrzegł
Draco, miał pokaleczoną twarz i był bledszy niż zwykle.
- Draco — słowa wydobywały się z niego z wielkim trudem — w porządku? - zapytał.
- Tak ojcze. Ja... - Draco przyklęknął przy łóżku i zbliżył się do ojca, by ten dobrze go słyszał
- ... przepraszam.
- To nie twoja wina.
- Byłem ostatnio... trudny — powiedział Draco. - Pomyślałem, że... mamy dość innych
problemów i... przepraszam. Nie kłóćmy się więcej.

31
Lucjusz uśmiechnął się słabo. Zamknął oczy. Draco chciał zapytać o coś jeszcze, ale
zrezygnował. Nie było sensu, nie teraz. Chciał tylko pogodzić się z ojcem. Myśl, że to może
być ich ostatnia rozmowa, sprawiała, że żołądek zaciskał mu się boleśnie, oczy piekły, a
słowa grzęzły w gardle.
***
- Jak w ogóle do tego doszło? Czemu nie daliście znać?
- Nie było czasu.
Snape stał w kącie z rękoma założonymi za plecami. Był przyjacielem rodziny, chrzestnym
Dracona, uważał, że ma prawo znać szczegóły. Po otrzymaniu sowy od Narcyzy przybył, jak
najszybciej mógł.
- Pomógłbym, wiesz o tym — powiedział.
- Tak Severusie, wiem. To miało się potoczyć zupełnie inaczej. Mieliśmy plan. To był nasz
rodzinny problem i sami mieliśmy się z nim uporać. Przetrwaliśmy Voldemorta pod naszym
dachem. Przetrwamy i ataki innych — powiedziała dumnie, ale smutek nie schodził z jej
twarzy ani na moment.
- Więc co poszło nie tak?
- Wiesz, że Harry Potter ma pelerynę-niewidkę? - wypaliła nagle.
- Ta. Napsuł mi krwi, używając jej nie tak, jak powinien.
- To się wydawało takie łatwe. Nie było czasu na wysyłanie sów i czekanie na odpowiedź.
Od razu udałam się do Pottera. Chciałam pożyczyć pelerynę. Jakby nie patrzeć uratowałam
mu skórę, był nam coś winien.
- To chyba nam wszystkim jest — burknął Snape.
- Nie wdawałam się z nim w szczegóły, nie było czasu i nie chciałam, żeby się w to mieszał.
Powiedziałam, że życie mojego syna i męża jest zagrożone. Oczywiście pomógł nam,
pożyczył pelerynę, ale na brodę Merlina nie masz pojęcia, ile czasu straciłam, żeby w ogóle
odszukać samego Pottera! Wiem Severusie, wiem... - dodała — mogłam równie dobrze
przez ten czas napisać do ciebie, ale skąd miałam wiedzieć, że tyle mi zajmie znalezienie
Harry’ego? Poza tym, co byśmy zrobili we dwoje?
- A co zrobiłaś sama jedynie z peleryną?
- Nie byłam sama. Lucjuszowi udało się uwolnić Draco — Narcyza spojrzała na syna z
matczyną troską w oczach. - Niezauważeni mogliśmy dostać się do środka, rozeznać się, na
czym stoimy, ilu ich jest, gdzie jest Lucjusz, wyczarować tarczę i zaatakować. Spanikowali,
bo nas nie widzieli. Gdybym tylko przez dwie godziny nie szukała przeklętego Pottera,
wszystko zakończyłoby się w góra pół godziny, a może w ogóle nie zdążyliby zabrać
Lucjusza do piwnicy i... - rozpłakała się.
- Czy wy ich...
- Och nie, ale uwierz, bardzo chciałabym ich obedrzeć ze skóry, torturować godzinami a na
końcu zabić — wycedziła przez zaciśnięte zęby, po policzkach wciąż spływały jej łzy — ale
nie... musielibyśmy się za dużo tłumaczyć. Ministerstwo już się nimi zajęło.
- Byle nie było więcej takich jak oni — smętnie powiedział Snape.
- Ministerstwo dało nam ochronę. Dasz wiarę? Teraz, po tym wszystkim, obudzili się, że ich
informator może potrzebować ochrony! Niech ją sobie wsadzą w...
- W Ministerstwie wciąż jest jak w kotle.
- Ty również powinieneś na siebie uważać, Severusie. Stałeś się bardzo znany.
- W Hogwarcie nic mi nie grozi. A poza nim... cóż, tak... będę się pilnował.

32
Ich głowy odwróciły się gwałtownie, kiedy drzwi do pokoju się otworzyły, a do środka wszedł
Harry Potter.
- Przykro mi pani Malfoy — powiedział.
Narcyza skinęła tylko głową.
- Twoja peleryna leży na stołku — wskazała zaciemniony kąt pokoju. - Dziękuję — dodała.
- Nie ma sprawy. Czy pan Malfoy... wszystko będzie dobrze prawda? - zapytał Harry.
Narcyza otwarła usta, ale jej syn ją uprzedził.
- Tak Potter. Poradzimy sobie. Tata z tego wyjdzie, jest silny.
Wszyscy zrozumieli, że Harry nie jest najmilej widziany, szczególnie przez Draco, w obliczu
ich rodzinnej tragedii. Cała sytuacja wydawała się dość intymna.
- Wierzę. Tego wam życzę — powiedział Harry.
Nie miał najlepszych skojarzeń z Malfoyami. Może i był wdzięczny, że Draco nie wydał go w
ich posiadłości, że Narcyza Malfoy nie wydała go po tym, jak Voldemort myślał, że go
uśmiercił, ale wciąż pamiętał ile kłopotów miał w szkole przez Draco i że Lucjusz Malfoy
polował na niego w Departamencie Tajemnic i że chętnie oddałby go w ręce Voldemorta.
Mimo wszystko jakoś żal mu się zrobiło rodziny pogrążonej w smutku nad łóżkiem z
nieprzytomnym panem Malfoyem.
Odwrócił się, by wziąć swoją pelerynę i wtedy natknął się na Snape’a, którego obecności
wcześniej jego umysł nie odnotował. Cały Snape, nawet w białym i nie najgorzej
oświetlonym szpitalu musiał przyczaić się jak Nietoperz w ciemnym kącie.
- Snape — wyrwało mu się. - Profesor Snape, wiem, wiem, nie jesteśmy kolegami —
poprawił się, kiedy Snape otworzył usta, by go upomnieć. - Hermiona mówiła, że jednak
dalej uczy pan w Hogwarcie.
- Owszem.
- To super... - palnął Harry, porwał pelerynę i ruszył do wyjścia. - Do widzenia — rzucił przez
ramię.

33
ROZDZIAŁ 10 Rodzina

Lucjusz wracał do zdrowia. Kilka dni po tragicznych wydarzeniach siedział w szpitalnym


łóżku podparty górą poduszek i czytał Proroka Codziennego.
"Azkaban pęka w szwach! Masowe zwolnienia" głosił nagłówek.
- Idioci — powiedział pod nosem.
Zawsze uważał ministrów i wszelką władzę za niedojdy. Trzymał się blisko pewnych ludzi
jedynie ze względu na korzyści, nie dlatego, że ich lubił lub podziwiał.
Z artykułu wynikało, że z Azkabanu zostaną zwolnione osoby, które ze względu na wiek i
stan zdrowia nie byłyby już w stanie komuś zaszkodzić. Ci z cięższymi wyrokami zostaną
przeniesieni do więzień o mniejszym rygorze, a część w ogóle zostanie wypuszczona.
- Robią to tylko po to, żeby pozbyć się starców, którzy za chwilę umrą, nie będą się musieli
martwić co zrobić z ciałami — mruknął do gazety.
- Nie denerwuj się kochanie. Musisz odpoczywać — Narcyza zabrała mu gazetę.
- Ojcze — do pokoju wszedł Draco. - Mam coś dla ciebie — położył na łóżku długie
opakowanie. - Otwórz.
Lucjusz rozdarł papier i otworzył czarne długie pudełko. Jego oczom ukazała się laska. Taka
sama, jaką miał nim Voldeomrt zabrał mu różdżkę. Jego oczy zapłonęły. Wyjął ją ostrożnie i
niemal z namaszczeniem pogładził srebrną wężową główkę, złapał za nią i z laski wysunął
różdżkę.
- Różdżka jest zupełnie nowa — powiedział Draco. - Rękojeść jest oryginalna. Mówiłeś, że to
pamiątka po przodkach.
- Jest w naszej rodzinie od pokoleń. Cieszę się, że znów będę mógł jej używać. Dziękuję.
Poza tym... teraz przyda mi się laska jak nigdy wcześniej — powiedział z bladym
uśmiechem.
Narcyza wiedziała, co się święci i ukradkiem ulotniła się z pokoju, by dać im prywatność.
- Możemy teraz porozmawiać? - zapytał Draco.
- O czym tylko chcesz. Przez ostatnie kilka miesięcy nie szło nam to najlepiej.
- Teraz będzie inaczej, jeśli tylko... jeśli po prostu mi wytłumaczysz.
- Co chcesz wiedzieć?
- Dlaczego to wszystko musiało się wydarzyć? Chciałeś tego?
- Oczywiście, że nie.
- Zostałem śmierciożercą, bo ty nim jesteś. Dołączyłeś do Voldemorta po dobroci czy też
ktoś cię zmusił?
- Nikt mnie nie zmusił.
- Więc dlaczego...?
- Pewnie myślisz, że to mnie czyni złym. Cóż, pewnie trochę tak, ale czasy były wtedy inne,
Draco. To jeszcze nie wyglądało tak przerażająco, Voldemort nie miotał się jak oszalały...
- ...ale już wtedy był zły!

34
Lucjusz myślał przez chwilę. Nie wypadał najkorzystniej.
- Wiesz, czego pragnę. Żeby czarodzieje mieli czystą krew, żeby rody takie jak nasz trwały,
żeby czarodzieje nie wyginęli. Ja wtedy wierzyłem, że zmienimy świat, że to piękna idea, że
zrobimy coś dobrego dla świata magii.
Draco wpatrywał się w ojca, te wyjaśnienia to było za mało by go zadowolić, czekał na
więcej.
- Byłem młody, naiwny i głupi — westchnął Lucjusz. - Nie było cię jeszcze w planach, nie
pomyślałem, jak to wszystko może się odbić na rodzinie, bo jeszcze jej nie miałem,
rozumiesz? Zacząłem żałować, kiedy twoja matka zaszła w ciążę. Kiedy się urodziłeś i nie
mogłem być z wami, bo Czarny Pan wzywał, a twoja matka płakała, bo bała się, że wyjdę i
już nie wrócę żywy.
Oczy Draco poczerwieniały.
- Wiem, że mnie obwiniasz, masz do tego prawo.
- Tak było, ale... byłem po prostu zły, że nie mam żadnego wyboru. Że tkwimy w tym i nic się
nie zmienia. Że nie mam przyszłości. Nigdy nie patrzyłem na to z waszego punktu widzenia,
bo nigdy mi nie opowiadałeś, jak to się zaczęło.
- Wydawało mi się, że im mniej będziesz wiedział tym dla ciebie lepiej.
- Czasem żałowałem, że jestem akurat twoim synem — powiedział Draco łamiącym się
głosem. - Wtedy, gdy inni gadali za plecami, kiedy już wszyscy wiedzieli, że jesteś
śmierciożercą, że zabijałeś...
- Nie jestem mordercą — ostro wtrącił Lucjusz. - Pamiętaj, że nigdy, przenigdy nie
rozkoszowałem się w odbieraniu komuś życia. Jeśli musiałem, to tylko dlatego, żeby
samemu przeżyć albo żeby was chronić. Nie jestem z tego dumny — powiedział, czuł na
swojej skroni pulsującą żyłkę. - Wiesz, że umarłbym dla ciebie, prawda? Chcę, żebyś nie
miał wątpliwości co do tego.
- Wiem — smutno powiedział Draco, spuszczając głowę. - Nie chcę, żebyś jeszcze kiedyś
musiał to udowadniać — oczy mu się zaszkliły.
- Myślałem, że tego chcesz — powiedział Lucjusz z małym uśmieszkiem, podpuszczał go,
przypominając rozmowę, którą podsłuchał. - Heroicznych rodziców, bohaterów.
- To, co wtedy powiedziałem... byłem zły, ale nie wszystko to prawda. Podziwiam was. Ale
inni nie rozumieją, dlaczego tacy jesteście. Nie wiesz, jak na mnie patrzą.
- To się bardzo na tobie odbiło prawda? - zapytał Lucjusz, przyglądając się synowi, który
zwieszał głowę coraz niżej tak, że ciężko było odnaleźć jego wzrok. - Przykro mi, nawet nie
wiesz jak mi przykro, że musisz ponosić konsekwencje moich głupich wyborów z młodości.
Lucjusz sam był zdziwiony, kiedy poczuł, że coś mokrego powoli spływa mu po policzkach.
Draco podniósł na niego wzrok i stało się jasne, że rozumie i wybacza. Nikt nic więcej nie
musiał mówić. Lucjusz pospiesznie wytarł twarz, kiedy do pokoju wróciła Narcyza.
- Mają tu nie najgorszą herbatę — oznajmiła, odstawiając dwa kubki gorącego napoju, które
im przyniosła.
Spojrzała na ich czerwone oczy i nosy i uśmiechnęła się czule. Wiedziała, że będzie już
tylko lepiej. Narcyza była silną kobietą i miała ogromną wiarę. A przede wszystkim
najmocniej z całego serca wierzyła w swoją rodzinę.
***
Snape po raz kolejny w tym tygodniu zmagał się z tym, by unikać spojrzenia Hermiony
Granger. Merlin wie, ile naopowiadał jej Potter. Przecież najlepszym przyjaciołom mówi się
wszystko prawda? Kiedyś mógł wszystko powiedzieć Lily. Do czasu. To go nauczyło, że

35
prawda nie zawsze wzmacnia więzi. Nie w jego przypadku. Bezpieczniej było czasem
milczeć.
- Pamiętajcie, żeby najpierw dodać skorupkę żmijoptaka, a dopiero potem syrop z
ciemiernika. Nie chcę wybuchów w mojej sali — powiedział, obserwując, jak klasa pracuje
nad uwarzeniem eliksiru na ocenę.
"Miernota" pomyślał znad pergaminu. Siedział za biurkiem i sprawdzał wypracowania.
Siódmoklasiści uwijali się jak w ulu, żeby sprostać wymaganiom Mistrza Eliksirów. Raczej z
marnym skutkiem. Nagle ręka Hermiony wystrzeliła w powietrze.
"Tylko nie ona".
- Skończyłam — oznajmiła.
"To się okaże".
Snape wstał i podszedł do jej kociołka. Panna Granger wyglądała okropnie, jej burza włosów
zawsze skręcała się od oparów, zwiększając objętość, a wtedy jej głowa przypominała
czuprynę Hagrida.
Snape zamieszał w kociołku i zaciągnął się zapachem. A właściwie lekkim smrodem.
Konsystencja była idealna, kolor też. I zapach.
"Psia krew"
Temu, kto skończy jako pierwszy, obiecał punkty dla domu. Oczywiście pod warunkiem, że
eliksir będzie uwarzony idealnie. Ten był. Niestety. Zamieszał raz jeszcze, szukając czegoś,
do czego mógłby się jednak przyczepić. Nic nie znalazł. Czuł na sobie świdrujące spojrzenie
Hermiony. Wrócił powoli do swojego biurka, żeby przeciągnąć jej oczekiwanie na werdykt.
- Pięć — powiedział, łapiąc za pióro — punktów dla Gryffindoru.
- Tylko pięć? - szepnął ktoś.
- Nie zapominajcie — Snape zwrócił się do klasy — że panna Granger jest od was o rok
starsza. POWTARZA rok — podkreślił — więc fakt, że uwarzyła ten eliksir dobrze i tak nie
jest szczytowym osiągnięciem. Spokojnie można by go uwarzyć w dwadzieścia minut, a nie
dwa razy tyle.
Hermiona aż się gotowała, żeby coś powiedzieć, ale się powstrzymała. Obydwoje dobrze
wiedzieli, dlaczego powtarzała rok, po tym, jak się narażała, nie było w tym nic ujmującego,
ale Snape nie byłby sobą, gdyby nie przedstawił tego w negatywnym świetle.
Snape miał zamiar przyznać zwycięzcy dziesięć punktów, ale ze względu na fakt, iż
Hermiona była starsza od pozostałych, wymagał od niej większej wiedzy i zdecydował się
przyznać zaledwie pięć punktów. Nie, żeby przynależność do Gryffindoru miała tu
znaczenie.
Przyznanie przez Snape’a dodatnich punktów dla Gryffindoru musiało wywołać w jednym z
mieszkańców tego domu niemały szok, bo chłopak o kruczoczarnych włosach przewrócił
jeden ze składników, który zaczął syczeć, bąblić się i wypalać dziurę w stole. Snape
machnął różdżką i plama, jak i dziura zniknęły.
- Minus dziesięć punktów od Gryffindoru za nieuwagę.
Słowa, które sprawiały mu tyle przyjemności i łechtały jego ego. Nie mógł powstrzymać się
od małego uśmieszku.
- Panna Granger będzie się chyba musiała jeszcze bardziej starać, bo liczyć na kolegów jak
widać nie może.
Snape był wręcz zachwycony faktem, że w Hogwarcie nie ma już Pottera. Puchar domów
znów bez problemu trafi w ręce Ślizgonów. Wściekał się za każdym razem, kiedy

36
Dumbledore dawał świętej trójcy dodatkowe punkty za ich głupotę, arogancję i
niekompetencję, czy jak to nazywał Albus "za odwagę i poświęcenie".
Po zajęciach wszyscy łącznie z nauczycielami udali się na obiad do Wielkiej Sali. Chwilę
potem nadleciała sowia poczta. Snape nie spodziewał się listu, więc był zdziwiony, kiedy
wylądowała przed nim koperta i to z samego Ministerstwa Magii. Obejrzał ją dokładnie,
zaadresowana była do niego. Czego może od niego chcieć Ministerstwo? Cofną mu order
Merlina? Chcą więcej nazwisk i faktów na temat śmierciożerców?
Otworzył kopertę, wyjął list i zaczął czytać.
Ministerstwo Magii zawiadamia Pana Severusa Tobiasa Snape’a jako najbliższego
krewnego Eileen Snape zd. Prince o zwolnieniu pani Snape z więzienia Azkaban na mocy
nowej ustawy o zbrodniach popełnionych przed rokiem 1980. Ze względu na wiek i stan
zdrowia pani Snape prosimy o stawienie się po wyżej wymienioną, bądź kontakt.
Reszty Snape nie doczytał. Poczuł, że serce mu stanęło, a Wielka Sala zniknęła. Był tylko
on, list i jego myśli.

37
ROZDZIAŁ 11 Siostry

Lucjusz stał pośród innych śmierciożerców, obserwując otoczenie przez maskę, którą miał
na twarzy. Stali na jakiejś polanie nieopodal lasu. Pośrodku płonęło ognisko. Nagle z
płomieni wyszedł on. Voldemort. Jego białe ciało odziane było w długą czarną szatę, szedł
boso, a przy jego stopach pełzł wąż. Powolnym krokiem podszedł do Lucjusza.
- Nie szukałeś mnie, Lucjuszu. Zawiodłem się.
Lucjusz chciał coś powiedzieć, otworzył lekko usta, ale słowa ugrzęzły mu w gardle.
- Od dawna już jesteś taki nieprzydatny... - zagrzmiał głos Voldemorta.
- Panie mój... to nie moja wina... naprawię to...
- Nie będziesz miał już szans niczego naprawić — Voldemort odszedł na kilka kroków i
odwrócił się do niego. — Avada Kedavra!
Błysnęło zielone światło i Lucjusz się obudził. Siedział na łóżku w swojej sypialni zlany
potem.
- Krzyczałeś — powiedziała Narcyza sennym głosem.
- Nie chciałem cię obudzić. Znowu.
- Wiem, że nie chciałeś — pogłaskała go po plecach.
Na zewnątrz było pochmurno i blask księżyca całkowicie gdzieś się ukrył, a sypialnię
spowijał mrok. Lucjusz próbował uspokoić bicie serca i oddech.
- Zawsze śni ci się to samo?
- Nie, ale ON tam jest ZAWSZE. I zabija. Mnie albo was na moich oczach.
Lucjusz namacał Mroczny Znak. Niczego nie zwiastował, nie piekł. Był tylko pozostałością
po Czarnym Panu, pamiątką przypominającą o wszystkim, blizną.
- Jutro wyślę sowę do Severusa. Poproszę go o jakieś eliksiry. To się musi skończyć.
- Nie chcę eliksirów.
- Nie pytam, czy chcesz.
Lucjusz odpuścił. Sypiał fatalnie i Narcyza miała rację, to musi się skończyć. Poza tym nie
wygrałby z nią, jeśli jego żona mówi, że tak ma być, to zawsze postawi na swoim.
Narcyza sięgnęła po różdżkę, machnęła nią delikatnie, a z jej końca wyleciały bańki
podobne do baniek mydlanych, ale te wypełniało zielonkawe światło, które tańczyło w nich
radośnie. Światełka różnej wielkości, jak zielone gwiazdy unosiły się nad łóżkiem. Lucjusz
popatrzył na nie sennym spojrzeniem.
- Umm — mruknął zadowolony i się uśmiechnął. - Uwielbiam te twoje czary.
Od razu zapomniał o koszmarach sennych.
***
Snape chodził po szkole bardziej rozdrażniony i nieprzyjemny niż było to wpisane w jego
charakter. Przez tydzień Gryffindor stracił dwadzieścia punktów i nikt nie wiedział, jaki był ku
temu dokładny powód. Koncentracja samego Snape’a była osłabiona. Raz nawet rozlał
trochę eliksiru, który warzył na prośbę Narcyzy, ale na szczęście nikt tego nie widział, bo był

38
sam. Wszystko przez list z Ministerstwa. Myślał o nim bezustannie. Do samego końca wahał
się co zrobić, co chwila zmieniał zdanie, aż w końcu dzień przed wyznaczoną datą poprosił
McGonagall o dwa dni wolnego.
Wstał o świcie z mocnym bólem żołądka i opuścił Hogwart. Łatwo wyobrazić sobie radość
uczniów na wieść o tym, że przez dwa dni nauczycielka Obrony przed Czarną Magią zastąpi
Snape’a na eliksirach.
- Severus Tobias Snape — powiedział, podając dokument.
Oczekiwano go. Wszedł do obskurnego gabinetu, gdzie kazano mu usiąść, wypełnić plik
papierów i odpowiedzieć na kilka pytań. Potem kazano mu wyjść i zaczekać na korytarzu,
wzdłuż którego ciągnął się rząd kominków. Już za chwilę jednym z tych kominków wróci do
domu. Usłyszał zbliżające się z oddali kroki. Mężczyzna w granatowym uniformie powoli
prowadził przygarbioną kobietę. Była wychudzona, blada i miała długie siwiejącące już,
potargane włosy. Snape niczym zahipnotyzowany patrzył, jak nadchodzą. Nie drgnął, nawet
kiedy zatrzymali się przed nim. Eileen zniknęła z jego życia ponad dwadzieścia lat temu. Nie
miał problemu, by ją rozpoznać, ale zapamiętał ją inaczej.
- Severus? - kobieta wyciągnęła rękę zakończoną brudnymi paznokciami, by go dotknąć.
Snape cofnął się o krok. Nie słuchał, co na pożegnanie mówi mężczyzna. Nie odrywając
wzroku od kobiety, bez słowa wskazał jej, by pierwsza weszła do kominka. Chwilę potem
pokryci kopciem wylądowali w mieszkaniu na Spinner’s End.
- Nic się tu nie zmieniło — z niedowierzaniem powiedziała kobieta. - Przybyło tylko książek
— podeszła do regałów, potem obeszła salon, dotykając wszystkiego po kolei.
Eileen Snape miała sześćdziesiąt dwa lata, ale wyglądała znacznie starzej. Warunki w
Azkabanie wyniszczały ciało i umysł. Dementorzy pilnujący więźniów odciskali na nich swoje
piętno. Snape wiedział o tym. Znał śmierciożerców, którzy uciekli z Azkabanu, widział
Blacka, znał Lucjusza, który spędził tam zaledwie rok, a teraz Snape warzył dla niego eliksir
Słodkiego Snu.
- Powiesz coś? - zapytała, nagle odwracając się do niego.
- Potrzebujesz czegoś?
Wciąż stał przy kominku, do tej pory wodząc za nią wzrokiem. Od czasu, kiedy dostał list,
zastanawiał się, jak może wyglądać ich rozmowa. Teraz nie potrafił wydusić z siebie nic
szczególnego.
- Napiłabym się herbaty. Tam nie dawali herbaty. Już nie pamiętam jej smaku.
Snape w milczeniu poszedł do kuchni zaparzyć wodę. Wyjął z szafki filiżankę, w której
znalazł martwą muchę.
"No tak" pomyślał "taka bieda, że nawet muchy zdychają"
Wyjął świeżą wyszczerbioną filiżankę, zrobił herbatę i zaniósł ją do salonu.
- Nie mogę z tobą zostać. Jutro muszę wracać — powiedział, chcąc mieć to już za sobą.
Eileen usiadła w jego ulubionym fotelu i upiła łyk gorącego napoju, rozkoszując się nim.
- Wracać gdzie?
- Do Hogwartu. Uczę tam.
- Och, a czego?
- Eliksirów.
- Zawsze byłeś ambitny — powiedziała, przyglądając mu się zza filiżanki z dumą. — Szkoda,
że nie zdążymy dłużej porozmawiać. Chciałabym cię o tyle zapytać...
- Pytaj teraz.
- Byłeś takim młodym chłopcem, kiedy... - urwała.

39
"Mnie zostawiłaś" pomyślał Snape.
- A teraz jesteś mężczyzną. I masz dobrą pracę. Wyrosłeś na dobrego człowieka.
Eileen uśmiechnęła się, po czym zapadła w głębokie zamyślenie wpatrzona w przestrzeń.
- Nie masz nikogo? - zapytała nagle, rozglądając się w poszukiwaniu kobiecych śladów.
Snape patrzył na nią pytającym wzrokiem.
- Dziewczyny? - wyjaśniła.
- Ja... nie. Nie mam.
Eileen pokiwała głową, jakby właśnie tego się spodziewała.
- Wasza... twoja sypialnia jest nieruszona. Odświeżyłem ją tylko prostym zaklęciem. Wiesz,
gdybyś chciała...
- Och, dziękuję. Zawsze o mnie myślałeś.
Snape westchnął ciężko. Niewiele rozmawiali. Głównie to on słuchał jej opowieści o tym, jak
było w Azkabanie. Wiedziała trochę o Czarnym Panu, uwięzieni śmierciożercy mówili o nim,
a potem uciekli, o czym oczywiście wiedzieli wszyscy inni współwięźniowie. Odpowiadał
cierpliwie na jej pytania, oszczędnie gospodarując prawdą. Nie chciał mówić o sobie. Jego
matka była najwyraźniej zadowolona, że wyszedł na ludzi i nie zamierzał tego psuć
opowieściami o tym, że sam dołączył do śmierciożerców. Że był przepełniony nienawiścią do
Jamesa Pottera, wielu innych ludzi, pełen żalu i goryczy. Że zdradził przepowiednię
Czarnemu Panu. Ani, że był najbardziej nielubianym nauczycielem. Nie śmiał psuć
wyobrażeń matki. Pominął też to, co w nim dobre. Fakt, że chronił wybrańca, że się narażał i
prawie umarł, że za to wszystko, co zrobił, został odznaczony Orderem Merlina,
spoczywającym teraz gdzieś na dnie szuflady.
Sprawy dotyczące jego życia były dla niego intymne i nie czuł się zobowiązany zwierzać się
osobie, która zniknęła z jego życia, kiedy miał osiemnaście lat. Nawet jeśli tą osobą była
jego własna matka. Czuł, że jest mu obca.
Po tym wszystkim, kiedy Eileen zasnęła, Snape nie zmrużył oka w swoim dawnym pokoju
piętro wyżej. Następnego ranka był gotowy do powrotu do Hogwartu. Miał dość czasu, by
zostać jeszcze parę godzin, ale nie chciał wykorzystać tej okazji. Może z czasem
przyzwyczai się do myśli, że matka znów jest w domu, że w ogóle wróciła do jego życia.
Tymczasem nie był jeszcze na to gotowy.
- Tu masz pieniądze — powiedział, kładąc na stole sakiewkę, kiedy Eileen zjawiła się w
salonie. - Starczą ci na miesiąc. Za miesiąc znów tu wpadnę. Lodówka jest pełna.
Eileen niechętnie patrzyła na sakiewkę.
- Oddam ci — powiedziała. - Pójdę do pracy...
Snape nie wierzył w to, by ktokolwiek zechciał ją przyjąć, ale przemilczał ten fakt. Czuł się
źle z tym, że będzie miał ją na utrzymaniu, a jednocześnie wiedział, że jest do tego
zobowiązany. Za te wszystkie lata, kiedy matka chroniła go przed ojcem, był jej winien choć
tyle. Sama jednak nie była święta i to sprawiało, że targały nim mieszane uczucia i nie
potrafił cieszyć się z faktu, że znów ją widzi.
- Muszę iść — skłamał. - Gdybyś czegoś potrzebowała, wyślij mi sowę.
- Dobrze.
Złapał za klamkę.
- Poradzisz sobie?
- Nie martw się synku — uśmiechnęła się.
Snape skinął głową. Wyszedł dokładnie w chwili, kiedy Eileen zrobiła krok do przodu,
przestraszony tym, że może chciała go uściskać na pożegnanie.

40
***
Po powrocie miał mnóstwo wolnego czasu, którego nie wykorzystał z matką. Dręczyły go
wyrzuty sumienia, że tak ją zostawił, ale zdławił je, skupiając się na pracy. Nazajutrz ku
rozczarowaniu uczniów wrócił do prowadzenia zajęć, tylko Hermiona zdawała się obojętna.
Wrócił mu humor, kiedy Ślizgoni wygrali mecz Quidditcha. W wyścigu o Puchar Domów na
pierwszym miejscu plasował się Ravenclaw, a zaraz po nim Slytherin. Gryffindor nareszcie
zajmował trzecie miejsce. Bez Pottera w szkole życie było łatwiejsze.
Nadszedł dzień wypadu do Hogsmeade. Snape musiał uczestniczyć w tej wycieczce jako
opiekun domu Slytherin. Postanowił, że wykorzysta tę okazję na spotkanie z Lucjuszem.
Niestety, kiedy młodzież rozpierzchła się po miasteczku, jak stadko karaluchów nie wiadomo
skąd wyskoczyła Anastazja.
- Pójdziemy na pivom?
- Jesteśmy w pracy.
- Ne bud’te taki sztywny. Masz slaba golova? Jedno pivo.
- Nie zostałaś w szkole w taką pogodę? Nie jesteś opiekunką żadnego domu, nie musiałaś
iść.
- Spotykam się dziś z moja sestroy. Nie chcesz iść so mnoy? Ona bylaby ucieszona.
- Też jestem z kimś umówiony... - powiedział, wchodząc do Gospody pod Świńskim Łbem.
- No popatrz, ya też tutaj!
"Błagam nie" przemknęło mu przez myśl.
Anastazja wpadła do środka, pomachała do kogoś ręką — dopiero po chwili dostrzegł
Tatianę — po czym rzuciła się w podskokach w jej stronę i uwiesiła się na szyi starszej
siostry. Snape znalazł Lucjusza i przysiadł się do niego naburmuszony, sam nie do końca
wiedział dlaczego.
- Masz towar? - zapytał Lucjusz, popijając wino.
- Mówisz, jakbym handlował czymś nielegalnym.
Snape podał mu buteleczkę zawiniętą w pergamin. Lucjusz schował ją do wewnętrznej
kieszeni szaty.
- Masz — położył na stoliku pieniądze.
- Nie musisz mi płacić. To przyjacielska pomoc, ok?
- Ale mogę. Nie marudź, tylko bierz. Wiem jakie macie pensje w Hogwarcie — prychnął.
Snape niechętnie, bardziej dla świętego spokoju schował pieniądze. Nigdy nie zapytał,
dlaczego Lucjusz sam nie uwarzy sobie tego eliksiru, ale znał go i podejrzewał, iż po prostu
mu się nie chce skoro może komuś zapłacić za wyręczenie go.
- Nie piłbym tego, ale Narcyza...
- Dobrze, że ją masz — szczerze powiedział Snape, urywając tłumaczenia Lucjusza.
Poczuł ukłucie zazdrości.
- Ty po tym wszystkim... - zaczął Lucjusz ściszonym konspiracyjnym tonem — nie masz
żadnych problemów? No wiesz, ze dwadzieścia lat w służbie Czarnemu Panu. To trochę
miesza w głowie.
- Oczywiście, że mam — Snape wzdrygnął ramionami. — Jesteśmy tylko ludźmi Lucjuszu.
W tym momencie do stolika podeszła Anastazja i Tatiana.
- Dobrze cię widzieć — powiedziała Tatiana, zwracając się do Snape’a.
- Wzajemnie.
Snape przedstawił im Lucjusza i mógł już pożegnać się z prywatną rozmową z przyjacielem,
bo kobiety dosiadły się do nich, a każda miała po kuflu piwa. Lucjusz nie wyglądał na

41
rozczarowanego, wręcz przeciwnie był zafascynowany, kiedy Tatiana zaczęła rozprawiać o
tym, jak uratowała Snape’a eliksirami przywiezionymi z samej dzikiej Rosji. Snape pocierał
nerwowo ręce na wspomnienia o własnej śmierci. Westchnął i przewrócił oczami, kiedy
Lucjusz poprosił, by Tatiana załatwiła mu kilka nielegalnych w Anglii eliksirów, podkreślając,
że cena nie gra dla niego roli i tak oczywiście potrafi dochować tajemnicy.
"Nie ma to, jak rozmowy byłych śmierciożerców przy alkoholu" pomyślał Snape, kiedy każdy
z nich poza nim samym poprosiło o dolewkę. Zaczął zastanawiać się, czy Anastazja również
ma wypalony na przedramieniu Mroczny Znak.
- Kiedy my byli det’mi ciągle sobie dokuczałyśmy — powiedziała Anastazja.
- Bo ciągle czytałaś mi w myślach! - burknęła Tatiana — To tak jakbyś mi zaglądała do
pamiętnika. Ona ma taki głupi dar, urodziła się z nim — wyjaśniła zdziwionym mężczyznom.
Lucjusz i Snape popatrzyli po sobie.
- Ya już nad tym panować — usprawiedliwiła się młodsza z sióstr i kopnęła starszą pod
stołem.
- O jakiej liczbie myślę? - zapytał Lucjusz.
Anastazja spojrzała na niego i się zarumieniła.
- Cztery — powiedziała.
- Tak! Kurdę... - Lucjusz wyglądał na zachwyconego i zmartwionego zarazem. - Nie
wiedziałem, że można się z tym urodzić. Zwykle legilimencji trzeba się uczyć latami.
- Eto dar i przekleństwo v odnom — powiedziała Anastazja.
Po tej rozmowie zarówno Lucjusz, jak i Snape użyli na sobie oklumencji, by uchronić swoje
umysły przed penetracją z zewnątrz. Zmieszana całą sytuacją Anastazja nagle przypomniała
sobie, że musi iść z siostrą załatwić jeszcze jakieś babskie sprawy. Po wymianie
uprzejmości pożegnali się i kobiety opuściły gospodę. Lucjusz i Snape znów zostali sami.
- Myślisz, że cały czas jak tu siedziała, czytała nasze myśli? - zapytał Lucjusz.
- Nie wiem. To byłoby bezczelne.
- Gdyby nie ten drobiazg, to jest całkiem sympatyczna — zauważył.
- Ta. Masz już żonę.
- Nie myślałem o sobie — uśmiechnął się Lucjusz.
- Zapomnij.
- Nie podoba ci się?
- W jakim sensie?
- Na Salazara! Severus... jesteś mężczyzną czy nie?
- Jest trochę... irytująca — powiedział po namyśle Snape.
- Jak każda kobieta. Na to nic nie poradzisz.
- Ale kto by chciał kobietę, która nieustannie czyta ci w myślach?
- Byłaby dla ciebie idealna, bo nie należysz do gadatliwych ludzi — Lucjusz uśmiechnął się
serdecznie i dopił resztę swojego wina.
Kiedy wszyscy oprócz Tatiany i Lucjusza wrócili do zamku, Snape przyłapał się na tym, że
podczas kolacji unika spojrzenia Anastazji. Czuł złość, kiedy myślał o tym, że tyle razy
rozmawiali i nigdy nie przyznała się, jaki ma dar. Jakby ukrywała to celowo, by swobodnie
wchodzić innym do głów i znać ich sekrety. Na pewno świetnie potrafiła dzięki temu
manipulować ludźmi.

42
ROZDZIAŁ 12 Łajdak czy święty?

Nadszedł maj a tym samym pierwsza rocznica pokonania na dobre Voldemorta. Święto
radosne i smutne zarazem, upamiętniające także wszystkich poległych w bitwie o Hogwart.
Każdy czarodziej i czarownica zapewne świętowali ten dzień na swój sposób w domach.
Hogwart miał swoją własną uroczystość z tej okazji, bo w końcu to tam rozegrała się
finałowa akcja. Święto przypadło w niedzielę ku rozczarowaniu innych, którzy liczyli na
dodatkowy dzień bez zajęć. Dyrektorka McGonagall wygłosiła przemówienie, a poległych
upamiętniono minutą ciszy. Potem rozpoczęła się uczta. Uczniom wyjątkowo wolno było
włóczyć się po zamku do północy, a poniedziałkowe zajęcia zostały przesunięte na
popołudnie, by każdy mógł odespać.
- Eto, trochę jakby twoje drugie urodziny — powiedziała Anastazja podczas wieczornej uczty
obfitującej we wspaniałe wymyślne dania.
- Rocznica pół śmierci — mruknął Snape.
- I kagda właściwie są twoje prawdziwe urodziny?
- Zimą.
- A dokładniej?
- A dokładniej nie obchodzę urodzin.
- Pochemu? To znaczy... dlaczego?
Snape obchodził imprezy urodzinowe tylko do jedenastego roku życia, zanim poszedł do
Hogwartu. Potem dostawał paczki od matki i drobiazgi o Lily, póki się od niego nie odwróciła.
Kiedy został sam w wieku osiemnastu lat, zanim jeszcze został nauczycielem, był
praktycznie zapomniany przez wszystkich. Później, gdy zaczął nauczać tylko Dumbledore i
McGonagall znali datę jego urodzin, którą musiał podać, gdy został zatrudniony. Obydwoje
składali mu życzenia skromnie i na osobności, bo sam prosił, by nikt więcej o tym nie
wiedział. Co roku sam sobie składał gratulacje, że przetrwał kolejny rok bycia na usługach
Czarnego Pana, kolejny rok ratowania skóry Pottera, kolejny rok uniknięcia — trochę
upragnionej w głębi duszy — śmierci, kolejny rok trwania. Nie wiązał dobrych wspomnień z
urodzinami, te z dzieciństwa kojarzyły mu się z domem, z matką i z ojcem, który pewnego
razu zniszczył jego tort, te w szkole kojarzyły mu się z upominkami i skromnymi całusami w
policzek od Lily.
- Nie obchodzę urodzin — powiedział machinalnie.
- Khorosho — mruknęła do siebie smutno Anastazja.
***
Snape miał wrażenie, że szepty za jego plecami się wzmogły. Jakby upamiętnienie upadku
Voldemorta i bitwy o Hogwart na nowo rozbudziły wyobraźnię i ciekawość innych. We
wtorkowe popołudnie podczas zajęć z ostatnim rocznikiem panowała dziwna napięta
atmosfera. Snape czuł na sobie ukradkowe spojrzenia i miał wrażenie, że kilka osób bardzo
chciałoby go o coś zapytać, ale zwyciężył lęk. Kiedy wszyscy opuścili klasę podeszła do
niego Hermiona Granger.
- O co chodzi?

43
- Pomyślałam, że może jeszcze pan nie wie... ale... Rita Skeeter napisała o panu książkę.
Snape’a na moment zatkało. Hermiona widząc jego zaskoczoną minę, położyła przed nim
ową książkę. Na okładce widniał jakże zachęcający tytuł "Snape: łajdak czy święty?"
- Wczoraj weszła do sprzedaży. Chyba już pół szkoły ją przeczytało.
- Pół szkoły? - brew Snape’a wystrzeliła w górę. — Dość optymistyczne. Nie sądzę, by aż
tyle osób sięgnęło w życiu po jakąkolwiek książkę.
Na chwilę zapadło niezręczne milczenie.
- Pewnie byłaś jedną z pierwszych, którzy ją przeczytali, co?
- Ja... tak. Z ciekawości. Ale wiem, że to stek bzdur.
- Na pewno? - Snape jakby od niechcenia przekartkował książkę.
- Ja to wiem — powiedziała pewna siebie Hermiona. - Wiem, co pan dla nas zrobił.
- Nie ulega wątpliwości, że Potter ci powiedział.
- Same dobre rzeczy — powiedziała zmieszana, chcąc usprawiedliwić siebie i przyjaciela. -
Może pan ją pozwać.
- Dziękuję za troskę panno Granger, ale jest ona zupełnie niepotrzebna.
- Może pan zatrzymać książkę — powiedziała Hermiona, wskazując na nią i kierując się do
wyjścia.
Zaraz, kiedy zniknęła za drzwiami, Snape porwał egzemplarz i zaczął czytać na wyrywki co
kilka stron. Nie wiedział, co przeraziło go bardziej — stek bzdur czy fakty, które Rita
wygrzebała, takie jak na przykład ten, że jego ojciec był mugolem.
Noc spędził na czytaniu. Pochłonął całą książkę od razu. Kolejnego dnia był niewyspany i
rozdrażniony tym, co przeczytał. Niewiele trzeba było, żeby go porządnie rozzłościć. W
konsekwencji czego Gryffindor stracił piętnaście punktów, Hufflepuff dziesięć, jeden Gryfon z
drugiego roku został po lekcjach, aby oskrobać pulpity ławek z otwornic, ale najbardziej z
równowagi wyprowadził go pierwszoroczny Augustus Davies, który zbił dwa słoje — jeden z
oczami czarnego chrząszcza, drugi z czułkami szczuroszczeta, które potem Snape kazał mu
oddzielić ręcznie bez używania czarów.
- Snape! - usłyszał za sobą, kiedy zmęczony kierował się na kolację.
Była to Anastazja. I nie podobał mu się jej ton. Zatrzymał się, a ona podbiegła do niego. Była
wyraźnie zła.
- Chto ty zrobiłeś Daviesowi?
- Co ja zrobiłem? To mnie te niezdary niszczą zapasy.
- Ne przesadzasz trochu?
- Nie sądzę.
- Davies prishel na moyemu zajęcia z płaczem. Wcześniej byli lekcje z tobą. Vy dali yemu
karę, przez która on przegapił obiad, a potem ya musiałam dwadzieścia minut uspokoit’
yego.
- Jakby sprzątał szybciej, to nie przegapiłby obiadu.
- Ya slyshal, że ty zawsze byl chu... surowy, ale ostatnio chyba ty przechodzić sam siebie.
Eto, przez te książkę?
- Też już czytałaś?
- Każdy budet zły — odparła wymijająco — ale na Merlina ne wyżywaj eto na dzieciach!
- Uczę tu od niemal dwudziestu lat, a ty ledwo od roku, nie wtrącaj się w to, jak pracuję —
syknął.
- Ty na mnie też jesteś zły, ne tak li? - fuknęła. - Unikasz menya, odkąd się wydali, chto
czytam w myślach.

44
- Wcale cię nie unikam. Ale przyznasz, że nie muszę skakać z radości na twój widok — nie
wiedział, czemu to powiedział.
- Ya znayu, chto z tego powodu. Vy zachowujecie się kak wszyscy inni, gdy tylko się
dowiedzą. Ya ne mogu winić vas za to, ale bądź fair i priznat’, nie chcesz menya znać — jej
wściekły krzyk zmienił się w roztrzęsiony szloch. - Vot pochemu nigdy ne mogu przy sobie
zatrzymać żadnych przyjaciół. Lyuboy. Zawsze miałam tylko sestra. Myślisz, że to fajno mieć
takoy dar? Ya chętnie by oddala yego. Myślałam, chto mistrz legilimencji zrozumie kak to
jest — warknęła na koniec i odeszła szybkim krokiem nie dając mu nic dodać.
Snape’owi odechciało się jeść, ale poszedł do Wielkiej Sali. Anastazja nie pojawiła się na
kolacji. Zjadł coś dla zasady, ale nic mu nie smakowało. Po powrocie do swojego gabinetu
wypił szklankę ognistej i położył się spać, ale nie mógł zasnąć. Nie było mu żal uczniów, byli
leniwi, niezdarni i zasługiwali na swoje kary, inaczej weszliby mu na głowę. Jego nastrój miał
w tym swój udział tylko po części. Ale myślał nad tym, co powiedziała Anastazja. Może nie
byli przyjaciółmi, to ona się go uczepiła, ale kolegowali się i było znośnie, a potem
rzeczywiście po prostu się od niej odsunął. Pomyślał o Lily, która odsunęła się od niego, bo
nie podobało jej się, z kim się zadaje i jakie ma zainteresowania. Wiedział, jak to boli. Jak to
jest być odrzuconym za zwykłą chęć bycia sobą.
***
Artur Weasley kroczył ścieżka prowadzącą wprost na próg Dworu Malfoy, nie mogąc się
nadziwić.
- Jak można mieszkać w takim domu? - zagadnął do swojego towarzysza. - Białe pawie! -
wskazał na zwierzęta. - Cóż za niedorzeczność.
Wyobraził sobie Lucjusza Malfoya przeglądającego jakiś magazyn dla bogatych
czarodziejów i zamawiającego sowią pocztą stadko białych pawi.
Gospodarz dworu był w niemałym szoku, kiedy u swego progu zobaczył Artura Weasleya.
- Zjeżdżaj — warknął do swojego nowego domowego skrzata, którego kopnął w zadek. —
Artur, jak miło. Co cię sprowadza? - powiedział z udawaną wymuszoną uprzejmością.
- Przysłało mnie ministerstwo. Z nakazem przeszukania twojego domu.
- Och... awansowałeś?
Artur skinął głową. Był śmiertelnie poważny. Machnął Lucjuszowi przed nosem pergaminem.
Lucjusz wziął go do ręki i przeczytał.
- No cóż... nie wystarczy, że się narażam, że jestem informatorem, co? Ministerstwo dalej mi
nie ufa?
- To tylko formalności. Mamy całą listę osób, których domy musimy przeszukać. Chyba
niczego się nie obawiasz?
- Skąd. Zapraszam.
Lucjusz wpuścił do środka Artura i jeszcze jednego czarodzieja, którego spiorunował
spojrzeniem. Dom był ogromny. Za pomocą różdżek szukano przedmiotów zakazanych.
Dwie godziny zajęło pobieżne przeszukanie mniej używanych pomieszczeń. Salon
zostawiono na koniec.
- Może wina panowie?
- Jesteśmy w pracy — odparł pan Weasley.
- Ja nikomu nie powiem — uśmiechnął się Lucjusz.
Kiedy drugi czarodziej przeszukiwał kuchnię, Artur podszedł do Lucjusza i ściszonym głosem
powiedział:
- Wiem, że chowasz coś pod salonem.

45
- Nie rozumiem — Lucjusz zmarszczył brwi.
- Nie udawaj Lucjuszu. Obydwoje wiemy, że posiadasz tajne pomieszczenie.
- Pod salonem jest tylko piwnica — syknął Lucjusz.
- Więc chcę ją zobaczyć.
- Pewnie. Sam cię oprowadzę.
Udali się do piwnicy, która przypominała zamkowe lochy. Artur rozejrzał się uważnie, rzucił
kilka zaklęć na ściany, które mogłyby być zaczarowane, a potem ku zdziwieniu Lucjusza
zaczął liczyć ilość drzwi, długość i szerokość pomieszczeń.
- Jeśli mnie obliczenia nie mylą, to nie jest cała piwnica. Gdzieś powinno być jeszcze jakieś
siedem tysięcy stóp kwadratowych.
Lucjusz odchrząknął.
- Możemy się jakoś dogadać, prawda? - zapytał niepewnie. - Ile chcesz?
- Nie chcę od ciebie pieniędzy. Wykonuję swoją pracę. Jeśli coś ukrywasz, to lepiej się
przyznaj. Jeśli nie posiadasz nic, za co mogą cię zamknąć, to kara nie powinna cię za
bardzo zaboleć.
- Nie kary się boję. Chodzi o reputację Arturze. Chciałbym wrócić do pracy. Zależy mi na
zaufaniu Ministerstwa.
Pan Weasley westchnął ciężko. Na moment zapadła głucha cisza przerywana tylko jakimś
odległym kapaniem wody.
- Musi ci być ciężko po stracie syna — zagadnął Lucjusz, chcąc podstępnie zmienić temat.
- Nie masz pojęcia...
- Mam. Mam syna. Jednego jedynego potomka. I gdyby coś mu się stało, umarłbym.
Artur wydawał się zaskoczony tym wyznaniem. Zawsze bronił się przed atakami Lucjusza,
rzadko sam zadawał cios, nie był taki jak on, nie chciał być. Teraz spojrzał na niego jak na
zwykłego człowieka. Nie licząc pokaźnego majątku.
- Chyba się nie cieszyłeś z powrotu Voldemorta, co?
Lucjusz pokręcił tylko głową.
- No cóż... więc jak będzie? Pokażesz mi, co ukrywasz czy... - wrócił do tematu.
- Dogadajmy się Arturze — Lucjusz objął go ramieniem. - Obydwoje jesteśmy czarodziejami
czystej krwi, powinniśmy trzymać się razem.
- Tak nagle przestałem być dla ciebie zdrajcą krwi?
- Zawrzyjmy układ, a nigdy więcej nie powiem o tobie złego słowa.
- To zależy, co ukrywasz. Zależy mi na nowym stanowisku.
Lucjusz wyjął różdżkę. Machnął nią, a w jednej ze ścian pojawiły się drewniane drzwi. Weszli
do środka obydwoje. Pod ścianami pokoju rozciągał się rząd szklanych gablot a w nich
rodzinna kolekcja artefaktów Czarnej Magii.
- Skąd to masz? To bardzo stare — pan Weasley wyraźnie zainteresował się kilkoma
skarbami.
- Jak widzisz, po warstwie kurzu, ja je tylko kolekcjonuję. Nie używam tych rzeczy. Lubię je
po prostu zbierać. Takie hobby.
Artur popatrzył na Lucjusza badawczym wzrokiem.
- Chciałbym ci wierzyć.
- Wiele z tych rzeczy mam po moim ojcu, a on po swoim... nie chciałbym ich stracić. Jedni
mają fotografie, które przypominają im o bliskich, inni... trutki i takie tam...
- A to? - Artur wskazał na małą buteleczkę — To u nas nielegalne. Wygląda na nowy
nabytek.

46
Trucizna węża kociego, którą Lucjusz kupił od Tatiany, w istocie była nowa.
- To...no tak. Posłuchaj Arturze. Nie zamierzam tego używać. To po prostu ciekawy nabytek
z dalekiej Rosji. Przymkniesz na to oko, a każdy, kto w jakiś sposób zajdzie ci za skórę
będzie miał i we mnie wroga. Uwierz mi, z moim nazwiskiem wciąż mogę wiele załatwić.
- Nie jestem przekupny Lucjuszu — Artur Weasley wyprostował się dumnie. — Ale jest coś,
co mógłbyś dla mnie zrobić, a wtedy udam, że tego pomieszczenia nie ma — powiedział po
dłuższym namyśle, wciąż przyglądając się trutce.
- Co takiego miałbym zrobić?
- To dość... nie prosiłbym o to, ja nie jestem taki, ale sam rozumiesz... na pewno znasz
gniew zranionego ojca...
- Mów, nic mnie już nie zdziwi.
- Spraw by człowiek, przez którego mój syn zginął, cierpiał.
Zapadło milczenie. Lucjusz uniósł brwi. Artur do tej pory dumny i poważny wyglądał, jakby
nagle zmalał i spochmurniał.
- Prosisz o...
- Wiem, o co proszę. Wiem, że to niemoralne a zasada oko za oko, ząb za ząb nie jest
najlepsza, ale... to był mój syn... - głos mu się zatrząsł.
- Ja... wiesz, chociaż kto to był?
- Augustus Rookwood. Śmierciożerca. Jest wciąż na wolności. Nie chcę, żebyś go zabił, ma
cierpieć, a potem trafić do Azkabanu. Szybka śmierć nie byłaby dla niego wystarczającą
karą. Jeśli prędzej znajdą go Aurorzy nie będę usatysfakcjonowany. Ty chyba się znasz na...
na... torturach?
Lucjusz nie zaprzeczył. Choć tortury poznał głównie na własnej skórze, a nie poprzez
zadawanie ich. Po chwili wyciągnął w stronę pana Weasleya otwartą dłoń.
- Umowa stoi.
Artur uścisnął dłoń i razem opuścili piwnicę, a to, co w niej było zostało między nimi.
- Jonatanie, wychodzimy — powiedział pan Weasley do swojego towarzysza penetrującego
salon.
- Nie skończyłem...
- Tam nic nie ma. Zaufaj mi. Pan Malfoy jest czysty jak łza. Do widzenia Lucjuszu — zwrócił
się do gospodarza, stojąc w progu.
- Do zobaczenia — Lucjusz skinął głową ze spokojem w oczach.
Jego planem było odnaleźć Rookwooda, zemścić się za śmierć Freda Weasleya, mieć
Artura po swojej stronie i za jego poparciem wrócić na swoje dawne stanowisko w
Ministerstwie.

47
ROZDZIAŁ 13 Wyzwania

Tym razem najwyraźniej to Anastazja unikała Snape’a, jej urażona duma kazała trzymać
głowę wysoko i nie pchać się tam, gdzie jej nie chcą. Na nic zdało się to, że Snape usiadł
koło niej podczas obiadu, choć było tyle innych wolnych miejsc. Ledwo usiadł, ona już
kończyła jeść, dopiła sok dyniowy i wyszła bez słowa, nim Snape zdążył zagadać. Albo
siadała między Flitwickiem a Trelawney, unikając spojrzenia Severusa albo w ogóle nie mógł
zastać jej w Wielkiej Sali.
Snape chciał się jakoś usprawiedliwić i przerwać dziwne napięcie między nimi, ale nijak nie
potrafił się za to zabrać. Przedostatniego dnia semestru wpadł na nią przypadkiem na
korytarzu, kiedy wybiegła zza rogu, odbiła się od niego, a z rąk wypadł jej stosik
pergaminów. Pomógł jej je pozbierać i zauważył, że pergaminy zapisane są cyrylicą.
- Spasibo.
Powiedziała to takim tonem, że nie bardzo wiedział, czy naprawdę mu dziękuje, czy ma do
niego pretensje. Stali chwilę w niezręcznym milczeniu, Snape nie potrafił wydusić słowa,
choć bardzo chciał. Anastazja przejęła inicjatywę. Najwidoczniej i ona miała dość dąsania
się.
- Jutro dowiemy się, kto otrzyma Kubok Doma.
Snape domyślił się, że chodzi jej o Puchar Domów.
- Kibicujesz komuś? - zapytał.
- Ya ne chodzila do Hogwartu. Menya ne bylo w żadnym domu, ya ne powinna nikogo
faworyzować.
- No tak...
- Slytherin — szepnęła z uśmiechem.
- Zauważyłem, że ludzie z Durmstrangu lubią Slytherin.
- Ya dumayu, po prostu mamy dużo wspólnego. Niejasna mroczna przeszlosci, zamiłowanie
do chernoy magii...
- Czarnoksiężnicy...
- O da! Gellert Grindelwald, Tom Riddle... Ne cieszymy się dobrą slavoy.
- I te oszczerstwa, że też jesteśmy źli...
- Da! Ya zla! Przecież ya boyus’ wlasnego cienia! - zachichotała.
- Słuchaj... - zaczął niepewnie Snape.
- Przepraszam, ale ja speshu, muszę leciec.
- Dobrze.
Miała już odejść, ale mina Snape’a, która nagle zrzedła, zatrzymała ją w pół kroku i dodała:
- Ya spóźnić się jutro na ucztę, zajmiesz menya miejsce kolo siebie? Dokończym rozmowę.
- Jasne.
***
- Gratuluję — powiedziała Anastazja następnego wieczora podczas uczty, kiedy wreszcie
dotarła i usiadła obok niego.
Ciepło jej dłoni rozeszło się po zimnej dłoni Snape’a, kiedy uścisnęła ją, składając gratulacje
opiekunowi Ślizgonów. Wielką Salę zdobiły godła Slytherinu, który otrzymał Puchar Domów.

48
Snape był naprawdę dumny. Sprawiedliwość wróciła i wygrywa najlepszy. Nie ma Pottera,
nie ma przyznawania punktów za szczęśliwe uniknięcie śmierci z rąk Voldemorta.
Anastazja była w dobrym humorze, co nawet na swój sposób udzieliło się Snape’owi. Nic nie
mogło zepsuć mu tego wieczoru. O tym, że od jutra będzie mieszkał z matką, starał się nie
myśleć.
- Vy chcial coś powiedzieć mne wczoraj?
- Chciałem zapytać... co u Tatiany?
- W porządku. Ya powiem yey, chto ty pytal.
- Zastanawiałem się...
- Da?
- Sporo o mnie wiesz prawda?
- Troszku.
- Więc może powiesz mi coś o sobie? To byłoby fair. Czytasz ludzi jak otwarte księgi, a
sama jesteś dość tajemnicza.
Anastazja zmieszała się i spuściła wzrok.
- U menya trudny okres. Ya ne znayu czy tu zostanę.
- To znaczy?
- Mozhet byt’ musiala wrócić do Rossiyu. Pomóc rodzinie. Sestra. Ona ma trochę problemy.
- Mówiłaś, że wszystko u niej w porządku.
- Potomu jest, jest zdrowa i w ogóle, i ya ne mogu o pewnych rzeczach mówić, naprawdę,
przepraszam. Ne pytaj o nią, zapytaj o coś o mne i ya ci odpowiem.
- Obie jesteście śmierciożercami?
- Ya ne. No Tatiana tak i ya ją bardzo wspierala. Po smerti rodziców ona zmienila front i ya
także ją wspierala. My znowu mówimy o ney.
- Wybacz.
- Ona ma męża jesi vy zainteresowany — powiedziała nieco obrażona.
- Ja... nieważne. Nie mówmy o niej. Po prostu sama coś mi o sobie powiedz.
Anastazja opowiedziała mu kilka anegdotek ze swoich szkolnych czasów, o tym, jak za
siostrą przybyła do Anglii i znalazła schronienie i pracę w Hogwarcie, o tym, że kibicuje
Bułgarskiej narodowej drużynie Quidditcha, oraz o tym, że podobnie jak siostra też jest
animagiem, "tylko proszę, nie mówi nikomu" szepnęła.
- Czytałaś książkę o mnie? - zapytał Snape, kiedy wciąż rozmawiali, a Wielka Sala powoli
pustoszała.
- Da, jest nudna. To niesamowite, chto można napisat’ tak nudną książkę o takim ciekawym
człowieku.
- To głównie same bzdury i plotki. Ludzie w Hogwarcie niewiele o mnie wiedzą. Tym bardziej
ta cała Skeeter.
- Ona snuje tol’ko rozważania, a nakonets net pojawiają się żadne wnioski. Za marnowanie
papieru na takiye książki powinni umieszczać v Azkaban. Cała książka polega na gdybaniu,
ne posiada żadnych wartościowych informatsii.
- Tym lepiej.
- W każdym razie ya ne dowiedziala się z niej nic chto ya już bym ne znal — uśmiechnęła
się nieśmiało, nie chcąc wyjść na przemądrzałą ani wścibską. - Ludzie wiedzą chto vy zrobil,
nawet v Proroku pisali, chto vy dostal Order Merlina Pierwszej Klasy. Ale ilu ludzi tyle opinie
prawda? Ne ma chem się przejmować.

49
- Chyba i tak nie może być gorzej niż przed bitwą o Hogwart. Wszyscy myśleli, że chciałem
zabić Albusa Dumbledore'a.
- Panna Granger dementuje plotki, kilka dney temu ya byl świadkiem kogda ona pouczała
drugomu ucznia i kazala yemu spalić tę książkę.
Snape odszukał Hermionę wzrokiem przy stole Gryfonów. Rozmawiała z kimś, ale po chwili
jakby czując jego wzrok, spojrzała w jego stronę. Uśmiechnęła się. Snape wolałby, żeby nie
wiedziała o tym, co Harry zobaczył w myślodsiewni, żeby nie broniła jego dobrego imienia.
Była taka irytująca przez te wszystkie lata. I wreszcie kończyła szkołę. W przyszłym roku nie
będzie w Hogwarcie już nikogo ze złotej trójcy. Snape już cieszył się na tę małą zmianę
oddalającą go od przeszłości. Za kilka lat wśród uczniów nie będzie już nikogo, kto
pamiętałby wojnę, wszystko będzie nowe, świeże. Będzie tak jak wtedy, gdy zaczynał
nauczać.
- Rita pisze, chto vy urodzil się v marcu, pravda?
- Nie. Tylko rok się zgadza. I proszę, nie pytaj, jaka jest prawdziwa data.
- I eto o twoich rodzicach? - zapytała z pewną dozą strachu czy aby na pewno to bezpieczne
poruszać ten temat, nie chciała kolejnej kłótni.
- Trochę. Tak, ojciec był mugolem. Nie zabiłem rodziców, jak pisze Rita. To... nieważne. Ale
to nie było tak. Moja matka żyje — powiedział wymijająco.
Znów przypomniał sobie o powrocie do przeszłości, kiedy jutro wróci do domu na Spinner’s
End. Zamknął swój umysł w obawie, że Anastazja jednak spróbuje odczytać jego myśli.
- Żadne z nas ne mialo łatwego życia, ale to już ne wróci. Teraz mozhet byt’ tol’ko lepiej —
powiedziała, jakby domyślała się, że myśli Snape’a krążą wokół minionych wydarzeń.
***
- Absolutnie wykluczone! Co za głupi pomysł! - warknęła Narcyza.
Salon rozświetlały przyjemne poranne promienie wpadające przez ogromne okna. Lucjusz
głaskał wężową główkę w swojej odnowionej lasce, stojąc przy ciemnym kominku. Narcyza
krążyła wokół niego, mocno gestykulując.
- Cyziu... to mi otworzy kilka drzwi...
- Chyba do grobu!
- O co chodzi?
Draco wszedł do salonu, wziął z patery zielone jabłko i zatopił w nim równiutkie białe zęby.
Rozsiadł się w fotelu i jakby od niechcenia zaczął wertować Proroka Codziennego.
- Ojciec wplątał się w głupią i niebezpieczną umowę z Arturem Weasleyem — poskarżyła się
Narcyza.
- Dzięki temu unikniemy niepotrzebnych kłopotów i nie stracimy w oczach Ministerstwa.
- Za to wpakujesz się w kolejne kłopoty — syknęła Narcyza, wciąż wściekła.
- Myślałem, że nie lubimy Weasleyów — zauważył Draco.
- Nie trzeba kogoś lubić, żeby się z nim układać synu — pouczył go Lucjusz, opierając się o
kominek.
- Co to za umowa?
Małżonkowie popatrzyli na siebie. Nie byli pewni czy ich syn powinien znać szczegóły. Kiedy
rano Lucjusz oznajmił swojej żonie, na jaki układ poszedł i co zamierza zrobić, nie
zabrzmiało to najlepiej. "Złapać i trochę potorturować" powiedział, na co Narcyza wyzwała
go od bezmyślnych głupców i stwierdziła, że brzmi to tak, jakby był bezduszną bestią, a
przecież nią nie jest.
- Muszę kogoś odszukać — powiedział Lucjusz.

50
- Odszukać i co? - Draco nie dawał za wygraną.
- Trochę go... nastraszyć i oddać do Azkabanu — odparł, mijając się nieco z prawdą, co do
nastraszenia.
- Od tego nie są Aurorzy?
- Na litość Merlina Draco, tak, ale oddając przysługę Arturowi, Ministerstwo nie dowie się, co
trzymamy pod salonem. Poza tym Aurorzy nie są od...
- No powiedz mu — fuknęła Narcyza. - Umawialiśmy się — żadnych tajemnic. Niech wie.
- Mówisz tak, jakby mi to sprawiało przyjemność — oburzył się Lucjusz. - Nie jestem
zachwycony, nie czerpię radości z... - przerwał, kierując wzrok na syna.
- Z czego? - zapytał Draco.
- Twój ojciec ma się zemścić za śmierć Freda Weasleya! Ma uszkodzić tego człowieka, ale
nie zabić — wyrzuciła z siebie Narcyza jednym tchem.
Draco zmarszczył brwi. Rzucił gazetę na stolik i zmarkotniał.
- Narażasz się dla kogoś obcego? Ty? Od kiedy? - skrzywił się.
- Robię to dla was! Wrócę do Ministerstwa i będzie jak dawniej. W ten sposób naprawię
naszą pozycję.
- Mogę ci pomóc? - zapytał z entuzjazmem Draco po namyśle.
- NIE! - krzyknęła Narcyza.
Lucjusz nic nie powiedział, ale stojąc za żoną, na znak zgody kiwnął głową do syna i
mrugnął okiem. Pomyślał, że może go czegoś nauczy, a wspólna misja zbliży ich do siebie.
To było coś, czego ostatnio bardzo potrzebowali. Oczywiście w granicach rozsądku. Lucjusz
nie zamierzał narażać życia swego jedynego syna.
- Nie — powtórzyła Narcyza, odwracając się do męża gwałtownie. - Jeśli coś ci się stanie, to
przysięgam, zabiję cię, rozumiesz?! - dźgnęła go palcem w tors.
- Tak jest — odparł z małym uśmieszkiem. - Jesteś cudowna, kiedy się na mnie wściekasz
— dodał i pocałował ją, na co Draco wydał z siebie jęk zniesmaczenia.
- Porozmawiamy, kiedy będziesz miał dziewczynę — powiedziała spokojniej Narcyza trochę
udobruchana pocałunkiem.
- Skąd wiecie, że już nie mam?
- A masz? - zdziwił się Lucjusz.
- Może...
- Draco, była umowa, żadnych tajemnic w tym domu.
Lucjusz i Narcyza jednocześnie dopadli do fotela, na którym siedział ich syn i wbili w niego
spojrzenia. Temat misji nagle stał się nieważny.
- Jak się nazywa? - zapytał Lucjusz.
Draco poczuł się osaczony, czuł, że spojrzenia rodziców wbijają go głęboko w fotel i że
chyba się czerwieni. Pożałował, że w ogóle się odezwał.
- A... Astoria.
Lucjusz syknął niezadowolony, a Draco się skrzywił w obawie przed dezaprobatą ojca.
- O nazwisko pytam.
- Greengrass.
- To coś poważnego? - zapytała Narcyza, podczas gdy jej mąż odpłynął, wertując w głowie
listę nazwisk czarodziejów czystej krwi.
- Chyba... tak sądzę — Draco się zmieszał, a uszy zrobiły mu się już całkiem czerwone.
- Uprzywilejowana klasa wyższa, czysta krew, nieźle — pochwalił wybór syna Lucjusz.
- Najważniejsze, żeby się kochali, a nie żeby była czystej krwi — powiedziała Narcyza.

51
- Ale szkoda by było, żeby chłopak zniszczył takie dobre geny Malfoyów z jakąś szlamą.
- Ja wciąż tu jestem i was słyszę — upomniał ich Draco.
***
Snape nienawidził wakacji, odkąd zaczął uczęszczać do Hogwartu. Nigdy nie miał w życiu
kolorowo, ale o ile w Hogwarcie mógł schować się przed Jamesem Potterem i jego bandą w
pokoju wspólnym Ślizgonów lub tam, gdzie takie półgłówki nie chodziły, czyli na przykład w
bibliotece, o tyle w wakacje będąc w domu, nie miał, gdzie uciec przed ciągłymi kłótniami
rodziców i gniewem ojca. Większość dnia starał się spędzać poza domem, w ten sposób
włócząc się, poznał Lily. Teraz kiedy był dorosły, również nie lubił wracać na wakacje do
mieszkania na Spinner’s End. Czuł się jak niedźwiedź, który zapadł w sen zimowy z tą
różnicą, że było lato. Starał się przeczekać ten okres. Jego świat, jego codzienność i
porządek mieściły się w murach Hogwartu. Teraz czuł, że te wakacje będą jeszcze gorsze.
Stał przed drzwiami mieszkania i się wahał. Ze środka dochodziły go odgłosy krzątaniny w
kuchni. W końcu wziął głęboki oddech i wszedł do środka. Rozległ się łoskot. Eileen na jego
widok wypuściła z rąk garnek — na szczęście pusty.
- Wystraszyłeś mnie, Severus! - powiedziała.
Uśmiechała się.
- Przepraszam.
- Cieszę się, że już jesteś. Musimy porozmawiać. Ściągaj buty! Posprzątałam tu trochę.
- Co? Ja nigdy...
- No już!
Snape niechętnie, ale posłusznie zdjął buty. Czuł, że to już nie jest jego dom i że to będą
ciężkie wakacje.

52
ROZDZIAŁ 14 Duchy przeszłości

Snape usiadł w kuchni przy stole, na którym piętrzyło się jedzenie.


- Nudziło mi się, więc trochę piekłam. I posprzątałam... - powiedziała Eileen, dosiadając się i
wpatrując w syna.
- Widzę.
- Spróbuj — zachęciła go, nakładając mu domowej roboty rogalika.
Snape nie był głodny, ugryzł tylko z grzeczności i pokiwał głową na znak, że mu smakuje.
- Mówiłaś, że musimy porozmawiać.
- No tak — westchnęła i posmutniała. Po chwili zastanowienia zapytała — kim jesteś
Severusie?
- Jak to... kim?
- Myślałam, że jesteś tylko nauczycielem w Hogwarcie.
- Bo jestem.
- Ale nie jesteś ze mną do końca szczery.
Snape uniósł głowę i zacisnął zęby.
- Do czego zmierzasz? - zapytał podejrzliwie.
- Co mi powiesz o tym? - odpowiedziała pytaniem na pytanie i położyła przed nim Order
Merlina Pierwszej Klasy.
- Grzebałaś w rzeczach w mojej sypialni?
- Sprzątałam.
- Po co w mojej szufladzie?
- Odpowiesz mi?
- To... długa historia.
- Teraz masz całe wakacje, by mi ją opowiedzieć.
Snape uśmiechnął się krzywo.
- Dobrze — powiedział zrezygnowanym tonem, przecierając nerwowo czoło.
- Jest coś jeszcze — Eileen wyszła do salonu i wróciła po chwili z książką, którą również
podsunęła Snape’owi pod nos.
Na okładce widniało nazwisko "Rita Skeeter" oraz tytuł "Snape: łajdak czy święty".
- Skąd to masz?
- Pamiętasz moją przyjaciółkę Susan Ritter? Odnowiłam z nią kontakt, wciąż mieszka w
Cokeworth. Odwiedziła mnie i przyniosła to.
- Ta książka to brednie.
- Czy aby na pewno?
- Nawet data urodzenia się nie zgadza.
- Ale to, że twój ojciec był mugolem tak. I kilka innych faktów. A to, że zostałeś
śmierciożercą? To prawda? Susan mówi, że tak.
Snape spuścił wzrok. W końcu prędzej czy później wszystko musiało się wydać.
- To było... to było zaraz po ukończeniu szkoły.
- Mieszkałam pod jednym dachem ze śmierciożercą? - Eileen zakryła usta dłonią. -
Dlaczego? Mój własny syn... - łzy napłynęły jej do oczu.
- Oni mnie akceptowali takim, jakim byłem! Avery, Mulciber, Malfoy i cała reszta.
- Ja też cię akceptowałam...

53
- Ty tylko kłóciłaś się z ojcem, nawet nikt nie zauważał, kiedy nie było mnie cały dzień w
domu.
- Dbałam o ciebie.
Snape pokręcił głową. Zapadła cisza. On zapamiętał to zupełnie inaczej. Był tylko dzieckiem.
Nie rozumiał, dlaczego po prostu nie odejdą od ojca. Bał się, że w końcu wydarzy się coś
złego i trafi do sierocińca. Wcale nie czuł się chroniony. Tobias Snape był mugolem i
nienawidził wszystkiego, co wiązało się z czarami, a zatem i samego Snape’a. Matkę
zapamiętał jako nadopiekuńczą histeryczkę, której w pewnym momencie również zaczął się
obawiać. Po każdej kłótni, którą mały Severus ciężko znosił, przychodziła go przytulić, ale po
kilku dniach znów musiał przyglądać się awanturze i szarpaninie. Stracił zaufanie do
kogokolwiek, zamknął się w sobie.
Snape chciał wyjść, ale wiedział, że to go nie uchroni przed dokończeniem tej rozmowy.
Chciał mieć to już za sobą. Nie miał pojęcia, jak przetrwa resztę wakacji.
- Dlaczego nie powiedziałeś, że ten słynny Harry Potter to syn Lily Evans? Pamiętam, jak
kiedyś po ciebie przyszła. Była taka ładna. Szkoda, że spotkał ją taki los. Zabił ją Voldemort.
A ty mu służyłeś — ostatnie zdanie powiedziała oskarżycielskim tonem.
Snape nigdy nikomu poza Dumbledore’em nie powiedział, że to on przyłożył rękę do śmierci
Lily. Dumbledore powiedział mu wtedy, że się nim brzydzi. Było mu wstyd i sam siebie
nienawidził za to, co zrobił. Teraz oczywiście wiedział też o tym Potter. Przemilczał ten
szczegół wpatrzony w świdrujące go na wylot oczy matki.
Najgorsze w tej rozmowie nie było to, że w ogóle się odbyła. Z Albusem również rozmawiał
na ten temat, ale Albus zawsze był spokojny, jego ton czasem bywał surowy, ale zawsze
myślał trzeźwo, przygarnął go mimo tego, kim był i co zrobił. Jego matka była zupełnie inna.
Wytknie mu wszystko, nawet jeśli ostatecznie uznano go za bohatera i wręczono cholerny
Order. Lata nędznego życia wypaczyły jej charakter, żywiła się awanturami jak dementor
duszą.
- Nie masz o niczym pojęcia. Jak śmiesz zjawiać się po tylu latach i mnie oskarżać, po tym,
co sama zrobiłaś? - wycedził. - Jeśli chcesz mi prawić morały, to zakończmy tę
bezsensowną rozmowę.
Eileen wstała gwałtownie od stołu.
- Popełniłam błąd i poniosłam konsekwencje, ale nigdy nie zostałabym śmierciożercą.
- Przecież... pomagałem Potterowi, chroniłem go, nie zrobiłem nic złego — powiedział,
wiedząc doskonale, że ostatnie słowa były kłamstwem. - Zmieniłem się.
- Dobrze synku — Eileen machnęła ręką, krzątając się po kuchni i wykonując dużo
niepotrzebnych nerwowych ruchów. - Nie mówmy już dziś o tym.
Snape wiedział, że matka jest obrażona, nagle zrobiła się miła i złagodniała tylko po to, by
wypaść na lepszą niż w rzeczywistości. On sam poczuł się przez to jeszcze gorzej. Wstał
cicho, zabrał Order i poszedł na górę, żeby się położyć. Sen od lat był jedyną ucieczką.
Przez kolejne dni żadne z nich nie poruszało tematu przeszłości. Eileen udawała miłą, ale
dobrze było widać, że coś jej leży na sercu.
Któregoś popołudnia Snape siedział w fotelu, wertując gazetę, nie mógł skupić się na
słowach, które czytał, coś nie dawało mu spokoju, jakby o czymś zapomniał. Eileen skrobała
piórem list do przyjaciółki, kiedy się odezwała:
- Pewnie nie jesteś zadowolony, że w ogóle wróciłam.
- To bez znaczenia czy jestem, czy nie. Od września znów mnie tu nie będzie.

54
Eileen westchnęła dramatycznie. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale rozległo się pukanie
do drzwi. Snape wstał, podszedł do nich i otworzył, a wtedy przypomniało mu się, o czym
zapomniał i przeklął się w duchu.
***
- Severus — powiedział zły Lucjusz Malfoy. - Czekałem.
- W mordę Merlina — powiedział Snape bardziej do siebie. - Zapomniałem, że byliśmy
umówieni.
- Dobra, nieważne. Skoro już się pofatygowałem, wpuścisz mnie? Mam sprawę.
- Ja... nie bardzo.
- Daj spokój, wiem, jak mieszkasz, nie będę robił kąśliwych uwag.
- Nie o to chodzi. Ktoś u mnie je...
Nie zdążył dokończyć, bo Lucjusz sam wszedł do środka, stanął jak wryty w salonie, kiedy
natknął się na Eileen.
- Dzień dobry, a pan to kto? - zapytała, zdejmując kuchenny fartuszek.
- Lucjusz Malfoy — ukłonił się lekko.
Jego pytający wzrok powędrował na Snape’a.
- Moja matka — przyznał niechętnie. - Eileen.
- Miło panią poznać... pani... ee... Snape — powiedział Lucjusz, nie ukrywając zaskoczenia.
- Zrobię wam herbaty — powiedziała i uciekła do kuchni.
Lucjusz rozsiadł się na kanapie, zakładając nogę na nogę, rozejrzał się, nie potrafiąc ukryć
zniesmaczenia jakością mieszkania, jak obiecał, powstrzymał się jednak od uwag.
Doskonale zdawał sobie sprawę, że Snape w przeciwieństwie do niego nie pochodził z klasy
wyższej ani szanowanego uprzywilejowanego rodu. Zwykle gardził ludźmi gorszymi od
siebie, czyli większością, ale Snape był wyjątkiem z kilku powodów. Bo chociaż był półkrwi,
to jednak trafił do Slytherinu, a Ślizgoni są wobec siebie lojalni i zawsze trzymają się razem,
wspierają się. Dlatego Lucjusz jako prefekt zajął się pierwszorocznym Severusem bez
względu na jego status i zabiedzony wygląd. Potem kiedy Snape dołączył do
śmierciożerców, którym Lucjusz już był, znów poczuł się zobowiązany do wprowadzenia go
w ich świat.
- Ty masz matkę? - szepnął Lucjusz i zrobił taką minę, jakby myślał, że Snape po prostu
kiedyś wyskoczył ze smoczego jaja i od razu miał jedenaście lat.
- Każdy ma matkę Lucjuszu — spokojnie powiedział Snape, unosząc brew i patrząc na
kolegę jak na idiotę.
- Ale ty...
- To długa historia, odpuść.
Snape wyjął z szafki eliksir, który wciąż ważył dla Lucjusza i wręczył mu go. Lucjusz w
zamian wyjął kilka monet, na widok, których Snape się skrzywił, ale przyjął pieniądze, bo z
doświadczenia wiedział, że Lucjusz, który tak lubi chwalić się bogactwem nie przyjmuje
odmowy.
- Chciałeś coś jeszcze? - zapytał zniecierpliwiony Snape.
- Nie wiesz, gdzie znajdę Augustusa Rookwooda?
- Po co ci Rookwood?
- Innym razem ci powiem.
- Wiesz, że ja się z nimi już nie zadaję. Zapytaj któregoś z Bagmanów.

55
W tej chwili do salonu weszła Eileen, stawiając na stoliku dzbanek i filiżanki. Usiadła w fotelu
i chwilę przyglądała się im obu na zmianę. Po chwili zmarszczyła brwi i zakryła usta dłonią,
jakby nagle coś do niej dotarło.
- Wiem, kim pan jest — zerwała się z fotela i podbiegła do sterty starych gazet, które zaczęła
przekopywać. W końcu wyszarpnęła jedną i pokazała im stronicę. Wielki wytłuszczony
nagłówek głosił "Śmierciożercy są wśród nas", a poniżej widniało zdjęcie Lucjusza, który
nagle pobladł, bo Eileen zrobiła się dziwnie roztrzęsiona i purpurowa na twarzy, a w oczach
miała nienawiść.
- Będę leciał — szepnął do kolegi Lucjusz i wstał. - Trzymaj się.
- ŻADNYCH... ŚMIERCIOŻERCÓW... W... MOIM... DOMU!! - wrzasnęła Eileen, biorąc
pierwsze, co miała pod ręką, a była to książka Rity Skeeter, dość gruba i w twardej oprawie,
i rzuciła nią w uciekającego Lucjusza.
W ostatniej chwili udało mu się uniknąć trafienia i zatrzasnąć za sobą drzwi.
***
Snape był zły, ale zachowanie matki go nie zdziwiło, widział ją w gorszym stanie.
- Ja też mam wyjść?
- Nie, ale nie życzę sobie, żebyś sprowadzał śmierciożerców pod ten dach — warknęła.
- Malfoy już nim nie jest. Od Lat. Ufam mu. To mój jedyny przyjaciel — wstał, włożył buty i
złapał za klamkę. - Nie jest zły. Ja też nie. Już nie — powiedział i wyszedł.
Włóczył się po Spinner’s End, jak kiedyś, gdy był dzieckiem i nie chciał wracać do domu,
gdzie nic go nie czekało. Teraz czuł się podobnie. Wieczorem Spinner’s End wyglądało na
wymarłe, nie było widać żywej duszy, w oknach domów panowała ciemność, z kilkoma tylko
wyjątkami, a to dlatego, że wiele domów lata temu zostało opuszczonych i nie znalazło
nowych właścicieli. Nikt nie chciał mieszkać na biednym i zapuszczonym Spinner’s End.
Snape wrócił do domu przed północą z nadzieją, że matka śpi. Zastał ją w fotelu w salonie.
Spała. Nakrył ją kocem i pomknął na górę, omijając stopień, który zawsze skrzypiał. Usiadł
na łóżku i patrzył przez okno. Jeszcze lipiec nie dobiegł końca, a on już marzył o pierwszym
września. O Hogwarcie bez złotej trójcy, o swoich codziennych rytuałach, które
porządkowały jego życie, o wygodnym łóżku, czego nie mógł powiedzieć o wysłużonym
jednoosobowym łóżku, na którym właśnie siedział. O świętym spokoju. W Hogwarcie nikt nie
zadawał mu kłopotliwych pytań, nie oskarżał go, nikt by nie śmiał.
Kolejne dni wcale nie były łatwiejsze. Starał się być wyrozumiały, wiedział, że Azkaban
zmienia ludzi, ale wiedział też, że jego matka była taka jeszcze zanim tam trafiła. Zapamiętał
ją jako czułą kobietę, ale skłonną do histerii i depresji, co przerażało go, gdy był dzieckiem.
Zaczął zastanawiać się, ile z tego mógł odziedziczyć po niej w genach. Przebywanie w jej
towarzystwie nie poprawiało mu nastroju. Eileen była jak łagodniejsza wersja dementora,
wysysająca szczęście i przywołująca wspomnienia nieszczęśliwego dzieciństwa. Wstręt do
śmierciożerców, który w sobie miała, unosił się w powietrzu niczym trujące opary.
Oczywistym stało się, że nie odbudują rodzinnych więzi i nie nadrobią straconych lat.
Któregoś ranka Snape zastał mieszkanie całkiem puste. Po matce nie było żadnego śladu i
zaczął już nawet zastanawiać się, czy nie uroił sobie jej obecności. Może tracił zmysły.
Wieczorem jednak stara brązowa sówka przyniosła list.
Zatrzymałam się u przyjaciółki. Przynajmniej do końca wakacji, póki nie wrócisz do
Hogwartu.
Zrobiła to, co umiała najlepiej. Odeszła bez pożegnania.

56
ROZDZIAŁ 15 Zemsta

Lucjusz Malfoy po kilku tygodniach poszukiwań wytropił Augustusa Rookwooda.


Pomieszkiwał kątem u kuzyna, a czasem odwiedzał gospodę na ulicy Śmiertelnego
Nokturnu.
- Witam.
Lucjusz uśmiechnął się w stronę dawnego znajomego, unosząc kufel piwa.
- Malfoy. Ty tutaj? Ministerstwo wie? - Rookwood rozejrzał się podejrzliwie. - Nie jesteś już
zbyt lubiany.
- Mam do ciebie sprawę. Przejdziemy się i pogadamy jak starzy znajomi?
- No d-dobrze.
Wyszli na zewnątrz. Wąskie ciasne uliczki były puste o tej godzinie, zapadał zmierzch,
sklepy były już pozamykane i tylko po kątach handlowano jeszcze podejrzanymi towarami.
Augustus rozglądał się podejrzliwie.
- Czego chcesz? Słyszałem, że robisz dla Ministerstwa. To prawda? Bo jeśli tak to nie wiem,
czy chcę z tobą gadać.
Lucjusz westchnął ciężko. Kiedy był pewien, że znajdują się w alejce, gdzie nikt nie będzie
przeszkadzał, wyjął różdżkę. Rookwood wiedział, że coś się święci i cofnął się gwałtownie, a
kiedy Lucjusz uniósł rękę, puścił się biegiem. Wąska uliczka nie dawała mu szans na
ucieczkę, nim zdążył sięgnąć po swoją różdżkę, Lucjusz krzyknął:
- Petrificus Totalus!
Rookwood leżał jak długi i ani drgnął.
- No — Lucjusz podszedł do niego i nachylił się — to przyjemniejszą część mamy za sobą —
powiedział.
Teleportacja ze sparaliżowanym ciałem do Malfoy Manor nie była niczym trudnym. Lucjusz
przygotował się prędzej. Nienawidził tego sposobu teleportacji, ale wydał mu się najlepszy w
tym przypadku. Złapał ciało Rookwooda jedną ręką a drugą pustą butelkę po piwie
kremowym, która była zaczarowana w Świstoklik. Gwałtowne szarpnięcie przeniosło go
bezpośrednio do piwnicy w jego posiadłości, a tam czekał Draco, na wszelki wypadek w
pełnej gotowości ściskając różdżkę.
Rookwood został rozbrojony i zamknięty w lochu, dopiero wtedy Lucjusz zdjął z niego
zaklęcie.
- W co ty grasz Malfoy?! Zabiję cię, rozumiesz? Zatłukę jak skrzata!
- Tak, tak — Lucjusz usiadł na stołku przed okratowaniem.
- Co dalej tato?
- Pokaż mu zdjęcie.
Draco podszedł bliżej krat i przysunął zdjęcie jednego z bliźniaków pana Weasleya.
- Kojarzysz tego chłopaka? - zapytał Lucjusz.
Wściekły Rookwood przyjrzał się fotografii i splunął.
- Nie.
- To się przypatrz, bo los tego chłopca cię tu doprowadził.

57
- Ta, a co z nim? - prychnął.
- Nie żyje.
- I co ja mam do tego?
- W bitwie o Hogwart zginął w wybuchu, który spowodowałeś.
- Masz dowód?
- Jego brat cię widział, gonił cię, ale cię nie dogonił.
- Percy Weasley — wtrącił Draco.
- Osobiście nic do ciebie nie mam — powiedział spokojnie Lucjusz — ale musisz wiedzieć,
że nie ma gorszego gniewu od gniewu rodzica, któremu ktoś odebrał dziecko. A ja się z tym
rodzicem układam i dlatego mam przyjemność gościć cię w moich skromnych progach...
- Zamknij się tleniony głupcze! Czego ode mnie chcesz?!
- Draco odsuń się — powiedział Lucjusz, a jego syn stanął tuż za nim.
Lucjusz wstał i obrócił w dłoni różdżkę zamyślony.
- Czego cię uczyli w Hogwarcie na Obronie przed Czarną Magią? Wymień zaklęcia
niewybaczalne.
- Av-Avada Kedavra — wyjąkał Draco — najgorsze i nieodwracalne zaklęcie uśmiercające.
- Taak. Dalej.
- Cruciatus, służy do zadawania bólu.
- I?
- I Imperius. Zaklęcie przejęcia kontroli nad umysłem ofiary.
- Imperius jest bardzo ciekawe — powiedział Lucjusz.
- Żarty sobie robisz?! - warknął Rookwood. - Bawisz się w nauczyciela?
- Dobrze Draco — powiedział spokojnie Lucjusz, nie słuchając Augustusa. - Rzucisz zaklęcie
Imperius dobrze?
- A-ale tato... za zaklęcia niewybaczalne zamykają w Azkabanie...
- Młody dobrze gada! - wtrącił się Rookwood.
- Myślisz, że bym pozwolił, żeby ktoś cię zabrał? Imperius jest najmniej szkodliwe z tych
trzech zaklęć. Jest po prostu niemoralne. Nikt cię za to nie zamknie, proszę, użyjesz mojej
różdżki.
Draco niepewnie wziął różdżkę ojca i wycelował z Rookwooda, który gwałtownie cofnął się
od krat.
- Imperio!
- Teraz mu coś rozkaż.
- W-wbiegnij głową w mur — powiedział Draco, a Augustus jak zahipnotyzowany zrobił to,
rozcinając sobie czoło i padając na ziemię.
- Och — Lucjusz podszedł bliżej — chyba go zepsułeś. Zdejmij zaklęcie, a ja tam teraz
wejdę...
- Co? Po co?!
- Spokojnie. Ach jednak nie zemdlał.
Rookwood powoli podnosił się z ziemi. Draco celował w niego drżącą ręką.
- Nie będziemy używać więcej zaklęć niewybaczalnych. Przecież zeszliśmy ze złej ścieżki.
Ale Artur miał pewne... wymagania więc... - Lucjusz wszedł do środka i uderzył pięścią w
twarz Augustusa.
Bił go, okładał i kopał dobre kilka minut, aż w końcu Rookwood leżał na ziemi nieruchomo,
próbując zasłonić głowę rękoma. Lucjusz odgarnął z czoła rozwichrzone włosy i wyszedł z
lochu, dysząc.

58
- Teraz pójdziesz na górę i zawiadomisz Artura Weasleya. Niech go sobie odbierze. Ach i
daj moją różdżkę, po wszystkim zmodyfikujemy mu trochę pamięć.
Draco oddał różdżkę ojca i ruszył w stronę schodów.
- I jeszcze jedno — zawołał za nim Lucjusz, Draco odwrócił się. — Nie musimy mówić
mamie co dokładnie tu zaszło — uśmiechnął się do syna, a ten posłusznie skinął głową.
Artur Weasley zjawił się dwadzieścia minut później. Zawahał się na widok Augustusa
Rookwooda, ale na myśl o swoim synu złość w nim wezbrała i sam dołożył mu kilka
kopniaków. Następnie wygładził swoje ubranie, poprawił krawat i zabrał skazańca.
Rookwooda czekał Azkaban. "Jakoś wyjaśnię jego stan, poza tym nie sądzę, by ktoś go
żałował" powiedział i opuścił Malfoy Manor.
- Lucjuszu... - zaczęła Narcyza, wzrokiem wskazując jego obtarte kłykcie, kiedy siedzieli przy
wspólnym śniadaniu — mam nadzieję, że nie przesadziłeś.
- Spokojnie Cyziu. Umiem nad sobą panować.
- A co jeśli Artur i tak na nas doniesie? - zapytała.
- Wiele złego mogę powiedzieć o Weasleyach — odparł Lucjusz — ale nie powiedziałbym,
że są niesłowni. Weasleyowie tak jak my są rodem czystej krwi i mają swój honor. Byle jaki,
ale mają.
- Mamo, tato... - wtrącił Draco oficjalnym tonem — chciałbym o coś zapytać.
Ku radości ojca odciągnął uwagę Narcyzy od tematu Rookwooda.
- No, to pytaj.
- Mógłbym na niedzielę zaprosić na obiad dziewczynę? - wyrzucił z siebie jednym tchem.
Państwo Malfoy spojrzeli po sobie i się uśmiechnęli.
- Oczywiście — odparli jednocześnie.
***
- Nie zgadzam się! - krzyknął Snape za oddalającą się Tatianą.
Zamknął drzwi przed nosem pozostawionej na progu dziewczynki. Stał tak chwilę w nadziei,
że Tatiana zawróci po dziecko. Otworzył drzwi po pięciu minutach i spojrzał w dół.
Dziewczynka, na oko dziesięcioletnia stała niewzruszona na wycieraczce. Snape zrobił
skwaszoną minę i wpuścił ją do środka. Stanęła w przedpokoju i ani drgnęła dalej. Snape
przyglądał jej się przez chwilę. Miała na sobie drogie ubranie i klasyczną brązową walizkę.
Jasne blond włosy były splecione w dwa warkocze zwieńczone czerwonymi kokardkami.
- Chodź.
Zaprowadził ją do salonu.
- Usiądź — powiedział, bo znów stała jak kołek.
Usiadła posłusznie na kanapie, kładąc walizkę na podłodze koło nogi.
- Jak masz na imię?
- Irina.
Snape otworzył list od Tatiany i zaczął czytać:
Severusie,
na wstępie przepraszam, że musi się to odbyć w taki sposób. Jesteś jedyną osobą, której
ufam, nie licząc mojej siostry, ale muszę zabrać ją ze sobą, jest mi potrzebna. Dziewczynka
ma na imię Irina, to moja córka. Jej ojciec jest Magicznym Dyplomatą, za którego głowę dają
1 000 000 rubli. Pewne sprawy w moim kraju przybrały niebezpieczny obrót. Moja córka jest
w niebezpieczeństwie, jeśli nie rozwiążemy pewnych problemów. Jesteś jedyną osobą,
której mogę powierzyć życie mojego dziecka. Przechowaj ją, proszę. Resztę wyjaśnię po
powrocie. Odwdzięczę się. To nie powinno potrwać więcej niż trzy dni.

59
Tatiana
Snape złożył list. Przez pewien czas on i dziewczynka wpatrywali się w siebie nawzajem.
"Jedyną osobą, której mogę powierzyć życie mojego dziecka" powtórzył w myślach Snape.
"Czy ona zmysły postradała?" Nie miał pojęcia o dzieciach. Był nauczycielem, co
ograniczało się do pilnowania, by nikt nie poparzył się przy kociołku i do przyznawania
punktów, a głównie ich odejmowania.
- Jestem głodna — oznajmiła spokojnie Irina, robiąc małe usteczka w ciup.
Miała szarozielone oczy proszącego kota.
Snape poszedł do kuchni, otworzył lodówkę a jedyne, co znalazł to puszka sardynek i
czerstwy chleb.
- Nie jem czegoś, co żyło — powiedziała dziewczynka, która niespodziewanie wyrosła u jego
boku.
- W sensie... jesteś wegetarianką?
- Tak. Jak ciocia Anastazja. Mama mówi, że to absurdalne, bo od tego mamy kły, żeby jeść
mięso — pokazała swoje białe ząbki.
- A ty jak uważasz? - zapytał Snape w nadziei, że jednak da się namówić na sardynki.
- Że to nieładnie. Zabijanie niszczy duszę.
"Gdzie byłaś, kiedy Dumbledore kazał mi się zab... "
- Pójdziemy coś kupić?
- Nie. Nie wiem.
Snape nigdy nie robił zapasów jedzenia. Jadł w mugolskiej knajpie (bo nie było w pobliżu nic
lepszego) albo kupował tyle jedzenia, ile było mu potrzebne na razy, by zawsze wszystko
było świeże. Odkąd matka się wyniosła, nie było też żadnych wypieków i domowych
obiadów. Zastanawiał się, czy ma iść coś kupić i zostawić to podobno cenne dziecko, czy
zabrać je ze sobą. Obie opcje były złe. Właśnie poczuł ulgę, że nie ma własnych dzieci. To
takie ograniczające. Zaraz po tej myśli stwierdził, że Tatiana bardzo się pomyliła,
powierzając mu dziecko.
- Zjemy na mieście — oświadczył.
***
- Mama mówi, że pan uczy w Hogwarcie — powiedziała dziewczynka, pałaszując pizzę.
- Tak.
- Też tam będę chodzić. W tym roku. Powie pan, jak tam jest?
- Jest... dużo nauki — nie wiedział, jak odpowiedzieć na to pytanie jednym zdaniem.
- A dzieci są miłe?
- Nie wiem, ja ich tylko uczę, dla mnie muszą być mili — powiedział to z pewną satysfakcją.
- Dlaczego niektórzy są wredni?
- Ludzie po prostu tacy są. Musisz się z tym pogodzić. Im prędzej, tym lepiej.
- Jak?
"Dobre pytanie"
- Musisz być gorsza od nich.
"Brawo Severus. Tak jak ty byś był gorszy od Jamesa, ty tchórzu". Snape zapominał, że to
tylko dziecko. Przypomniał sobie o tym, kiedy oczy Iriny zaszły łzami.
- Ktoś cię zaczepia? - zapytał, domyślając się, czemu zadała takie pytanie.
- Jeden chłopak z sąsiedztwa jest magiczny i też pójdzie do Hogwartu. Mówi, że jestem
dziwna, że mam głupi akcent i wie, że mama była śmierciożercą. Mówi na mnie "nowa". Raz
rzucał we mnie kamykami.

60
- W Hogwarcie nikt cię nie będzie zaczepiał — powiedział Snape.
- Skąd pan wie? TEN chłopak tam będzie — powiedziała znacząco.
- JA też tam będę i będę mógł go ukarać tak, że zapomni o dokuczaniu ci.
"Nie rób tego Sev" upomniał się w myślach, "nie bierz odpowiedzialności za kolejnego
bachora".
***
Wrócili do mieszkania na Spinner’s End najedzeni i z zakupami na kolejne dni. Snape
ponownie przeczytał list od Tatiany. "Nie więcej niż trzy dni". Wieczorem odhaczył w głowie
dzień pierwszy. Do końca wakacji został tydzień.
- Dziękuję za sowę — powiedziała Narcyza Malfoy, siadając na kanapie. - Słyszałam, że jest
u ciebie matka. Nie chciałam wpadać bez zapowiedzi.
- Już jej nie ma. Na razie. Do końca wakacji — wyjaśnił.
Snape miał wyrzuty sumienia, ale wcale nie czuł się gorzej z powodu decyzji matki. Było mu
to na rękę. Choć trochę niepokoił się o nią.
- Chcę, żebyś to przechował — powiedziała, kładąc na stoliku szkatułkę zamkniętą na klucz i
z pewnością zapieczętowaną zaklęciami.
- Mogę zapytać, co to?
- Kilka najbardziej nielegalnych rzeczy, w których posiadanie musiał wejść mój mąż. Znasz
jego słabość do takich artefaktów. Ciebie ministerstwo nie będzie przeszukiwało. A my już
raz mieliśmy rewizję. Lucjusz wplątał się w jakieś głupie układy w Arturem Weasleyem, który
wie, co ukrywamy. Nie mam do Artura tyle zaufania, co on. Wiesz... przezorny zawsze... i tak
dalej. Przechowaj to, póki nie będę miała pewności, że sprawa ucichła. Będę wdzięczna.
- W porządku.
- Dziękuję. Severusie... dorabiasz jako niania? - Narcyza wskazała Irinę, siedzącą przy
kuchennym stole i wertującą nowe szkolne książki.
- Zostałem podle wrobiony.
- Jak zawsze — zaśmiała się.
- To nie jest śmieszne. Nie znam się na dzieciach.
- Uczysz je! Jak możesz się nie znać?
- To co innego.
- Poradzisz sobie. W razie czego zastosuj Hogwardzkie metody.
Snape wrócił do jej słów już następnego dnia. Wiedział, że dziecko jest cenne, mogłoby być
wykorzystane w konflikcie, ktoś mógł jej porwać. Dlatego wściekł się, kiedy zobaczył Irinę
bawiącą się na zewnątrz. Szarpnął ją za ramię, może trochę za mocno i zaprowadził do
mieszkania.
- Nie robisz nic, absolutnie nic, jeśli mnie najpierw nie zapytasz o zgodę, rozumiesz?!
Dziewczynka skinęła głową wystraszona. "Hogwardzkie metody".
- W Hogwarcie zbiera się punkty — powiedział nieco spokojniej.
Wziął różdżkę, wysoką szklankę i wyczarował w niej zielone szklane kulki.
- To twoje punkty. Za to, co zrobiłaś — a co zrobiłaś?
- Nie zapytałam, czy mogę wyjść.
- Tak, odejmuję ci punkty. Powiedzmy dziesięć — wyjął dziesięć szklanych kulek. - Jak
posprzątasz ze stołu, pięć dostaniesz z powrotem. Jasne?
Irina skinęła głowa i pobiegła do kuchni.
***

61
Mijał czwarty dzień i Snape bał się, że nikt nie odbierze dziecka i będzie musiał sam zabrać
ją do Hogwartu, w którym jako nauczyciel powinien być przed pierwszym września.
Dziewczynka właśnie spała w najlepsze na jego łóżku przyklejona do swojej maskotki.
Odmówiła spania w salonie na kanapie, ponieważ uznała salon za "zbyt przerażający w
nocy". O sypialni należącej niegdyś do rodziców Snape nawet nie pomyślał. To było jedyne
pomieszczenie, do którego nie wchodził. Sam usadowił się w fotelu i przysypiał nad
Prorokiem Wieczornym, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Kiedy je otwarł, do środka
wpadła roztrzęsiona Anastazja. Była blada bardziej niż zwykle, a oczy miała podkrążone.
- Co się dzieje? - Snape od razu wyczuł, że coś jest nie tak.
- Tatiana... ona...
- Co? Wyduś to.
- Gde Irina?
- Śpi na górze.
- Tatiana ne żyje.
Anastazja wpadła w jego ramiona, zanosząc się cichym łkaniem.
- Przepraszam — powiedziała, kiedy nieco się uspokoiła.
- Co się wydarzyło?
- V mayey kraju jest konflikt polityczny u czarodziejów. Byli zamieszki eto... eto dolgaya
istoriya. Tatiana i jej muzh, obydwoje zginęli — po policzkach znów popłynęły jej łzy.
- Zostaniesz na noc? - zaproponował.
- Ne ya... mój narzeczony czeka. Już i tak nadszarpnęliśmy twoją gościnność. Spasibo, chto
zająl się Iriną. Jutro będę musiala yey to jakoś powiedzieć.
- Przykro mi...

62
ROZDZIAŁ 16 Równi sobie

Lucjusz Malfoy ku swemu zadowoleniu wreszcie powrócił do pracy w Ministerstwie, czego


nie mogli powiedzieć inni pracownicy. Była nawet petycja, by usunąć go ze swojego
dawnego stanowiska, ale jak zwykle to pan Malfoy spadł na cztery łapy, choć dobrze
wiedział, że sam Kingsley patrzy na każdy jego ruch. Pomocne okazało się poparcie Artura
Weasleya. Jeśli dawny wróg staje za tobą to albo ma rację, albo został przekupiony...
Oczywiście nikt niczego nie mógł udowodnić i po Ministerstwie przewijały się tylko plotki, a
żadna z nich nie miała w sobie nic z prawdy.
- Jak tam nasz stary znajomy Rookwood? - zagadnął Lucjusz w windzie, do której akurat
wsiadł Artur.
Byli sami.
- Gnije w Azkabanie. Nie myśl jednak Lucjuszu, że nie zapomnę, kim byłeś. Moja córka o
mało nie zginęła przez dziennik Toma, który jej podrzuciłeś.
- To był przypadek. Nie sądziłem, że...
- Nie obchodzi mnie to. Przymykam oko na to, co kolekcjonujesz — syknął szeptem — ale
na litość Merlina pilnuj swoich rzeczy, bo inaczej oboje możemy mieć kłopoty, a wtedy nie
zamierzam cię kryć.
Lucjusz chciał coś powiedzieć, ale drzwi windy rozsunęły się i ich oczom ukazał się totalny
chaos. Ludzie biegali, jakaś kobieta płakała, wszyscy wyglądali na przerażonych, inni stali w
ciasnych grupkach i żywo o czymś dyskutowali. Panowie weszli w tłum, próbując zobaczyć
albo usłyszeć, co się dzieje.
- Trzy osoby nie żyją — powiedział ktoś za nimi.
- Nie wypuszczą nas — dobiegło ich z przodu.
- O co chodzi? - zapytał pan Weasley jakąś kobietę.
- Smocza ospa.
- Co?
- Epidemia smoczej ospy.
- Proszę o spokój — rozległ się donośny głos.
Minister Kingsley przykładał sobie koniec różdżki do gardła, by wzmocnić głos, jakby mówił
przez megafon. - Wszystkie wyjścia Ministerstwa zostały zablokowane. Proszę nie wpadać
w panikę. Mamy doniesienia... a właściwie już pewność, że trzy osoby, które były
pracownikami Ministerstwa, zmarły wczoraj i dziś rano na smoczą ospę. Kilka osób poczuło
się dziś gorzej, być może mają zwykłą grypę, wciąż to ustalamy, ale nikt nie wyjdzie z
Ministerstwa bez uprzedniego przejścia przez kwarantannę. Pan Hasley pokaże wam, gdzie
macie się kierować. Proszę ustawiać się w kolejkę, powtarzam bez paniki, informujcie
kolegów i koleżanki z innych departamentów!
Lucjusz i Artur ustawili się w kolejce.
- Jak myślicie, ile to może potrwać? Moja żona zrobiła na dziś pieczeń, nie chcę się spóźnić
— powiedział jakiś mężczyzna, ustawiając się za nimi.
- Ciężko powiedzieć — odparł Artur.
- Robią z igły widły — prychnął ktoś przed nimi.

63
- Mój ojciec zmarł na smoczą ospę trzy lata temu — powiedział ponuro Lucjusz.
Zapadła grobowa cisza. Nikt już nie dyskutował. Każdy otrzymał zapobiegawczo lekarstwo
na smoczą ospę, które miał wypić na oczach pielęgniarek ze Świętego Munga. Nie dość, że
sami musieli poddać się dezynfekcji, to jeszcze po to samo musieli oddać swoje ubrania i
rzeczy. W zastępstwie dostali najzwyklejsze czarne odzienie, przez co wszyscy wyglądali tak
samo. Dalej mieli kierować się przez magiczną zasłonę zabezpieczającą przedostawaniu się
zarazków do specjalnie wyznaczonej sali, w której czekały na nich łóżka polowe.
- Mamy tu zostać?! Na noc?!- wybuchnął ktoś.
- Pewnie nie dalej jak do jutra. Musimy być trochę pod obserwacją, jeśli ktoś by się poczuł
źle... - mówił spokojnie Artur.
- To lepiej żeby trzymał gębę na kłódkę, bo inaczej nigdy nas nie wypuszczą — warknął
facet od pieczeni.
***
Snape pojawił się w Hogwarcie dwa dni przed rozpoczęciem roku szkolnego i ku swojemu
nieukrywanemu rozczarowaniu miał okazję już poznać dwóch nowych nauczycieli. Ludzie po
wojnie chorowali albo po prostu odchodzili na zasłużoną emeryturę. Oczywiste było, że stara
kadra zacznie się wykruszać. Snape przed pojawieniem się Anastazji był najmłodszym
nauczycielem, nie licząc nieudaczników, którzy próbowali w poprzednich latach uczyć
Obrony przed Czarną Magią.
Nowy nauczyciel historii magii był młodym i przystojnym mężczyzną o złotych lokach i
śnieżnobiałym uśmiechu. Na początku Snape skojarzył go z nową wersją Lockharta, ale
Marcus Pickingill okazał się całkiem rozgarniętym i inteligentnym człowiekiem. Co nie
zmieniało faktu, że nie wzbudził zaufania u Snape’a.
Drugim nauczycielem był... Neville Longbottom. Niezdarny chłopiec z Gryffindoru, którego
kiedyś Snape doprowadził do płaczu. I to chyba nie raz. Nigdy się nie lubili, a teraz mieli być
na równi i widywać się w pokoju nauczycielskim oraz przy wspólnym stole w Wielkiej Sali.
Neville wyrósł, nieco schudł, a po swoim bohaterskim dokonaniu, jakim było zabicie Nagini,
zdawał się mieć więcej wiary w siebie.
Przez pierwszy tydzień Snape miał zastępować nieobecną Anastazję. Czuł niepokój, którego
nie potrafił w żaden sposób wyjaśnić. Obserwował małą Irinę idącą do stołka, Tiara
Przydziału opadła jej na oczy i krzyknęła bez dłuższego zastanowienia "Slytherin!". Snape
zaklaskał.
Pierwszą lekcję z pierwszorocznymi zaczął swoją ulubioną formułką:
- Jesteście tutaj, żeby się nauczyć subtelnej, a jednocześnie ścisłej sztuki przyrządzania
eliksirów. Nie ma tutaj głupiego wymachiwania różdżkami, więc być może wielu z was
uważa, że to w ogóle nie jest magia. Nie oczekuję od was, że naprawdę docenicie piękno
kipiącego kotła i unoszącej się z niego roziskrzonej pary, delikatną moc płynów, które pełzną
poprzez żyły człowieka, aby oczarować umysł i usidlić zmysły... Mogę was nauczyć, jak
uwięzić w butelce sławę, uwarzyć chwałę, a nawet powstrzymać śmierć, jeśli tylko nie
jesteście bandą bałwanów, jakich zwykle muszę nauczać.
To w połączeniu z jego postawą i spokojnym, ale przerażającym głosem sprawiało, że na
wstępie miał zapewnioną dyscyplinę i spokój w klasie.
- Porozmawiamy posle zajęciach? - zapytała Anastazja, łapiąc Snape’a na korytarzu,
pierwszego dnia, kiedy wróciła.
- Tak. Jak się czujesz? - zapytał, bo dostrzegł, że nawet makijaż nie zakrył podkrążonych
oczu.

64
- Kak-to. Jakoś — wzdrygnęła ramionami.
Spotkali się w pokoju nauczycielskim po południu. Odczekali, aż pozostali nauczyciele
opuszczą pokój i udadzą się do swoich gabinetów, komnat czy dokąd zmierzali. Kiedy
zostali sami, usiedli przy małym okrągłym stoliku przy oknie. Na zewnątrz lał deszcz,
uderzając o szyby.
- Tatiana zawsze byla razumnoy, zawsze miala plan a, plan b i c... Ona znala, chto prowadzi
niebezpieczne życie i poetemu mimo mlody wiek ona napisala testament. Muszę s toboy o
etom porozmawiać, bo jesteś v nem.
- J-ja?
- Da.
Snape przełknął głośno ślinę. Nie spodziewał się tego i ta informacja wcale go nie ucieszyła.
- Tat’yanka zapisała vam eto — powiedziała, kładąc na stoliku urządzenie, które Snape już
znał. Udoskonalona kryształowa kula namierzająca konkretną osobę.
- Napisała dlaczego?
- Nu... da. T-tak - Anastazja zmieszała się i spuściła wzrok. Położyła przed nim kartkę
napisaną pismem Tatiany.
Ustawiona na moją siostrę. Jeśli ja nie będę mogła, Ty się nią zaopiekuj Severusie. Miej na
nią oko.
Snape poczuł ucisk w żołądku. Znowu? Znowu ma brać opiekę nad kimś? Jak nie Potter i
Draco, to Irina, jak nie Irina to Anastazja. Kiedy to się skończy?
- Miala takie dva... Jedna ustawiona na menya, drugoy na tebe. Tę drugoy zapisala menya...
- Nie rozumiem. Dlaczego ja? Dlaczego na przykład nie... twój narzeczony?
- Moy narzeczony? Tatiana ne lyubila yego za bardzo... My krótko się znayem, ja jeszcze nie
zdążyla powiedzieć yemu... no wiesz... że ya czytam mysli.
- Chyba powinien wiedzieć.
- Ya boję się yego reakcji. Nu i ya nie powiem, ale czasem sprawdzam, czy on jest szczery
so mnoy.
- Ale ty nie jesteś.
- Och przestań, ya znayu, wiem! - złapała się za głowę. - Ya miala yemu powiedzieć, ale
teraz ya ne mogu. Yesli on zostawi menya... ya straciła sestru, ya ne mogu teraz zostać
sama.
- Jeśli cię kocha, to nie zostawi.
Anastazja prychnęła tylko.
- I nie jesteś sama - dodał Snape.
- Eto mile - chwyciła go za dłoń.
- Miałem na myśli Irinę.
- Nu, da. Ya muszę się trzymać dlya niej — powiedziała smutno.
Snape wziął do ręki magiczne urządzenie. Nie chciał wiedzieć, co Anastazja zrobi ze swoim.
Siedzieli w milczeniu, wsłuchując się we własne myśli i deszcz dudniący o szybę.
***
Bał się, jego głos drżał i nie potrafił nad tym zapanować, trzęsły mu się dłonie, dlatego
kurczowo zaciskał je na lasce, by nie dać niczego po sobie poznać. Jego źrenice rozszerzyły
się do bólu.
Nagle Lucjusz ocknął się i w półmroku próbował pojąć, gdzie jest i dlaczego nie jest w swoim
wygodnym łóżku. Serce mu waliło, a dłonie wciąż miał zaciśnięte w pięści. Po chwili pojął, że
leży w Ministerstwie Magii i gapi się na niego Artur Weasley.

65
- Często ci się śni? - zapytał Artur.
- Co? - zaspany Lucjusz próbował zebrać myśli.
- Vo-Voldemort - powiedział z przejęciem.
- Nie — skłamał, śnił mu się za każdym razem, kiedy nie zażył eliksiru Słodkiego Snu. - Skąd
wiesz, że...
- Mówiłeś o nim przez sen. Właściwie mówiłeś do niego. Do swojego pana.
- Byłego pana.
- Martwego — dodał Artur, chyba chcąc podnieść ich obu na duchu. - To nawet zabawne.
- Co jest niby takie zabawne?
- Tyle lat ze sobą walczyliśmy, a teraz... nie widać między nami różnicy. Popatrz tylko. Mamy
na sobie te same tanie szaty. Rozmawiamy jak człowiek z człowiekiem. To niezwykłe jak
życie potrafi zaskakiwać. Myślę, że przez tę wojnę trochę oboje się zmieniliśmy.
- Może trochę — przytaknął Lucjusz — ale gdybyś nie był czystej krwi, nawet bym ci nie
pozwolił leżeć koło mnie — uśmiechnął się pokrętnie.
Artur Weasley uśmiechnął się i mrugnął porozumiewawczo okiem, biorąc słowa Malfoya za
żart. Nigdy nie dowiemy się, czy nim był.

66
ROZDZIAŁ 17 Deklaracje

- Kiedy ja się przestanę o ciebie martwić? - westchnęła Narcyza Malfoy do swojego męża,
kiedy siedzieli wieczorem w łóżku w swojej sypialni.
- A znowu się martwisz? - zapytał Lucjusz, przeglądając jakieś dokumenty.
- Przynosisz pracę do domu. Najpierw napady śmierciożerców, potem sprawa z
Rookwoodem, potem smocza ospa a teraz to.
- Wiesz, kto to jest? - Lucjusz pokazał jej zdjęcie. - Jeden z najniebezpieczniejszych
morderców. Wszyscy aurorzy zostali zaangażowani, by go znaleźć.
- Nie jesteś aurorem. Pracujesz w Radzie Nadzorczej szkoły. Co ci do tego?
- Skopiowałem to sobie, kiedy nikt nie widział — powiedział, wskazując stos kartek. - Jeśli
jakoś pomogę w złapaniu go... albo lepiej, jeśli sam go złapię, to może Ministerstwo
przestanie na mnie krzywo patrzeć. I może znów to ja będę przewodniczącym rady. Chcę
naprawić naszą pozycję. Zauważyłaś, że nie dostajemy zaproszeń od ministra ani żadnych
innych osobistości? Kiedyś mieliśmy najlepsze miejsca podczas mistrzostw świata w
Quidditchu, teraz nikt nas nawet nie zaprosi na głupi bankiet.
- Jesteś zbyt ambitny.
- Chcę, żeby było jak dawniej.
- A ja chcę, żebyś żył.
Dopiero na te słowa Lucjusz oderwał wzrok od akt i notatek i spojrzał na żonę. Miała
zaszklone oczy i była wyraźnie zmartwiona.
- Dobrze — powiedział cicho. - Nie będę się na nic porywał. Ale chcę być zaznajomiony. Ten
człowiek wciąż jest na wolności. Pamiętasz, co się działo, kiedy uciekł Black? Teraz jest
podobnie.
- Dobrze, że jesteś na bieżąco, ale kochanie nie bierz na siebie ryzyka, którego brać nie
musisz.
Lucjusz pocałował ją w czubek nosa.
- Nie zrobię niczego głupiego — powiedział.
Narcyza przylgnęła do jego ramienia, odgarnęła długie blond włosy męża i pocałowała go w
szyję, dokładnie w miejsce, gdzie wytatuowano mu runy i cyfry — znak więźnia Azkabanu.
Pamiątka ta już zawsze miała przypominać mu największą porażkę. Lucjusz mruknął i
odsłonił szyję, prosząc o więcej. Zamknął teczkę i zrzucił ją na podłogę koło łóżka. Narcyza
wplotła palce w jego włosy, usiadła okrakiem na mężu i pocałowała go w usta. Ten oddając
pocałunki, wsunął jedną rękę pod jej koszulkę nocną, błądząc po jej ciele, drugą ręką
machnął, na co wszystkie światła w sypialni pogasły. Został tylko blask księżyca,
przedzierający się przez firankę, przypominającą delikatną pajęczynę.
***
Halloween zawsze wzbudzało mieszane uczucia. Dla większości była to noc, kiedy
Voldemort utracił swoją moc, ale dla niektórych była to rocznica śmierci kogoś, kogo się
kochało.
Snape kroczył Doliną Godryka, kierując się na cmentarz. Skierował się na grób Potterów,
kiedy ku swojemu zaskoczeniu kogoś przy nim dostrzegł. Z początku nie rozpoznał tej
osoby, była chuda jak tyczka i kładła na grobie kwiaty. Podszedł niepewnie i stanął kawałek

67
dalej, ale wciąż nie wiedział, kto mógł odwiedzać Potterów i dlaczego akurat wtedy, kiedy on
chciał? Tak rzadko tu przychodził, a jak już przyszedł, nie ma spokoju. Kobieta musiała
wyczuć na sobie jego wzrok, a może usłyszała skrzypiący pod butami śnieg, bo nagle
odwróciła się gwałtownie. Nie poznał jej od razu, nie widzieli się latami.
- Evans? - powiedział cicho, pierwsze, z czym mu się skojarzyła.
- Od lat pani Dursley - powiedziała chłodno. - Ty jesteś ten dziw... Se...
- Severus — podpowiedział.
- No tak. Nic się nie zmieniłeś, może tylko urosłeś.
Petunia jak zawsze miała dziwnie wykrzywioną twarz z obrzydzenia, był przecież tym
dziwolągiem z dzieciństwa, odmieńcem, ale jej głos był dosyć łagodny. W końcu byli w
miejscu, gdzie nie wypadało się kłócić. Przyszli tam po to samo. Znów odwróciła się do
niego plecami i wzięła do ręki znicz, próbowała go odpalić, ale zapałki gasły jedna po
drugiej, a jej ręce trzęsły się coraz bardziej. Snape podszedł do niej.
- Mogę...?
Niechętnie zrezygnowana podała mu znicz. Ten dotknął knota palcami i od razu zapłonął.
Oddał jej znicz, by sama mogła go ustawić na grobie siostry. Oboje przyszli tu głównie dla
Lily. Żadne z nich nigdy nie lubiło Jamesa. Było to jedyne, co ich łączyło. Snape wyjął swoją
różdżkę i wyczarował piękny bukiet. Petunia odsunęła się od mężczyzny.
- Wiedziałam, że ktoś tu przychodzi poza mną, ale nie wiedziałam kto.
- Kochałaś ją prawda? Mimo tego, co o nas mówiłaś. To wciąż była twoja siostra.
- Kochałam — odparła krótko.
- Ja też — powiedział cicho Snape. - Zawsze.
Petunia popatrzyła na niego chyba lekko tym wyznaniem zdziwiona.
- Niedawno... - zaczęła niepewnie — niedawno znalazłam kilka jej rzeczy, które mi po niej
zostały. Trzymałam je latami na strychu. Część oddałam Harry’emu. Ale był tam też list do...
do ciebie.
- Co? - źrenice Snape’a wyraźnie się powiększyły.
- Koperta zaadresowana do ciebie. Chyba nie zdążyła go wysłać. Nie wiedziałam, czy adres
wciąż jest aktualny więc... po prostu leżał ten list. Skoro już cię spotkałam może...
- Mam iść z tobą? - zaproponował szybko, chciał wiedzieć, co jest w liście i chciał to
wiedzieć JUŻ.
- Och, nie, nie! Wykluczone. Mój mąż... nie, lepiej, żeby cię nie widział. Ale daj mi adres,
wyślę ci go pocztą. Zwykłą pocztą.
- Wiem, jak działa wasza poczta. Nie dojdzie do Hogwartu, a ja na Spinner’s End jestem
tylko w wakacje.
- No to wyślę go w wakacje.
Snape poczuł ucisk w żołądku. Nie może tyle czekać.
- A nie możesz dać go Potterowi? Wyśle go do mnie sową. To bezpieczniejsze od waszej
wadliwej mugolskiej poczty.
Petunia nie była pewna czy właśnie nie została obrażona.
- W... w porządku.
Stali chwilę w milczeniu wpatrzeni w grób Lily Potter.
- Pójdę już — powiedział Snape, zamiatając peleryną śnieg. - Będę czekał na list —
przypomniał i odszedł.
Petunia nic nie powiedziała, poprawiła kwiaty wyczarowane przez mężczyznę, dotykając ich
niepewnie, jakby miały ją ugryźć, postała chwilę i również odeszła.

68
***
Rodzina Malfoy i rodzina Greengrass zasiadła przy jednym stole w domu tych drugich.
- Wspaniałe wino, chyba lepszego nie ma — powiedział gospodarz.
Długi stół był nakryty śnieżnobiałym obrusem, pieczeń pachniała smakowicie, a pan
Greengrass zaczął nalewać każdemu wina.
- To wino Superior. Dojrzewa tysiąc lat, produkuje je i sprzedaje jedynie apteka Malfoya,
mojego przodka — powiedział z dumą Lucjusz. - To idealna okazja, by go skosztować.
- Słyszałem, że Malfoyowie zawsze mają tylko to, co najlepsze — powiedział z uśmiechem
pan Greengrass.
Zdawałoby się, że na bladej piegowatej twarzy Lucjusz wystąpiły rumieńce.
- Piękny mają państwo ogród - powiedziała Narcyza.
- To zasługa żony — oznajmił gospodarz.
Rozmowy trwały w najlepsze, było nudno i drętwo, jak to zwykle bywa podczas spotkań
dwóch arystokratycznych rodzin. Jedzenia i wina ubywało, na stole pojawił się deser i
wreszcie miał nadejść ten czas, na który czekali zdenerwowani Draco i Astoria, którzy do tej
pory mówili niewiele.
Czym chcesz się zajmować młody człowieku? - zapytał pan Greengrass.
Draco poprawił krawat i wypiął pierś.
- Chcę pracować w Brytyjskim Ministerstwie Magii — oznajmił.
- Idziesz w ślady ojca, co chłopcze?
Twarz pana Greengrass wykrzywiła się w jakimś niezrozumiałym grymasie i na moment
zapadła niezręczna cisza. Wszyscy wiedzieli, że Lucjusz był śmierciożercą i siedział w
Azkabanie. Taktownie nikt o tym nie wspomniał, ale dało się wyczuć rozczarowanie rodziców
Astorii wyborem miłości swego życia.
- Prawie — dodał po namyśle Draco, bo o ile podziwiał ojca i wzorował się na nim,
postanowił już, że pewne rzeczy w życiu zrobi zupełnie inaczej, mimo sprzeciwu rodziców. -
Mogę pana zapewnić, że przy mnie państwa córce nie spadnie z głowy choćby jeden włos.
- Cieszy mnie to. Astoria jest delikatna — powiedziała z lekkim uśmiechem pani Greengrass.
Dziewczyna zaczerwieniła się. Obie rodziny na zmianę chwaliły swoje dzieci, wkrótce
towarzystwo przeniosło się z jadalni do salonu. Pan Greengrass opowiadał żarty, a reszta
śmiała się sztucznie z czystej grzeczności. Potem mężczyźni zaczęli rozmawiać osobno,
kobiety osobno. Lucjusz poszedł do łazienki, a kiedy wrócił, zastał Draco, rozmawiającego
szeptem z gospodarzem. Wiedział, co się święci. Nie był pewien czy wszyscy zdają sobie z
tego sprawę, ale on i Narcyza wiedzieli od dnia, kiedy Draco poprosił ich o pewien rodowy
pierścień przekazywany z pokolenia na pokolenie. Lucjusz ustawił się z kieliszkiem w dłoni
koło fotela, na którym siedziała wyprostowana Narcyza i obserwował swojego syna. Pan
Greengrass wyglądał na zadowolonego, co dobrze zwiastowało, poklepał chłopaka po
ramieniu, a wtedy Draco odszedł i zwrócił się do swojej dziewczyny.
- Astorio.
Wszyscy ucichli i przypatrywali im się. Draco klęknął na jedno kolano i wyjął z kieszeni
pudełeczko. Dziewczyna zerwała się na równe nogi jak oparzona.
- Czy zostaniesz moją żoną? - zapytał chłopak lekko roztrzęsionym głosem.
Na twarzy obydwu młodych wystąpiły rumieńce. Dziewczyna spojrzała na swoich rodziców,
którzy z błogosławieństwem skinęli głowami.
- T-tak - odpowiedziała, podając rękę.
Draco wsunął na jej zgrabny palec drogi rodzinny pierścień, wstał i się pocałowali.

69
Rodzice młodych zaklaskali, a kobiety uroniły łzę. Lucjusz był dumny z syna. Wybrał piękną
dziewczynę z dobrej rodziny czystej krwi. Teraz pozostaje mu tylko czekać na potomka,
któremu wpoi swoje cudowne szlachetne ideały.
***
Gwiazdka nie należała do ulubionych świąt Severusa. Hogwart robił się opustoszały,
wszyscy byli dla siebie nienaturalnie mili, dawali sobie prezenty i wciąż słychać było gadanie
o rodzinnej atmosferze. Dla Snape’a było to zderzenie z czymś, czego nigdy osobiście nie
zaznał. Zawsze był tylko obserwatorem stojącym z boku. Jedyne co mu się podobało to
choinki. Po prostu cieszyły oczy. Prezentów nie dostawał, nie licząc wymyślnych słodyczy od
Dumbledore’a (póki ten żył) i od McGonagall, ale oni dawali takie paczuszki zawsze
każdemu nauczycielowi, więc był po prostu jednym z wielu. Te święta były jednak inne, bo
trochę się w Hogwarcie pozmieniało...
Najpierw przed śniadaniem zaskoczyła go Irina, która jako sierota oczywiście została w
szkole. Wpadła do jego gabinetu, kiedy jeszcze lekko zaspany ogarniał bałagan z biurka.
- To dla pana profesorze — powiedziała dziewczynka i na jego biurku położyła prostokątną
paczuszkę.
- D-dziękuję - powiedział zbity z tropu.
Mała wybiegła, podskakując. Wziął niepewnie pakunek, rozwiązał wstążkę, odwinął papier i
otworzył ładną drewnianą szkatułkę. W środku było sześć buteleczek ze składnikami do
eliksirów. Rozpoznał je od razu. Nie były kupione, spokojnie można je było zebrać na terenie
szkoły, ale trzeba było wiedzieć, gdzie szukać, a niektóre z nich można było zbierać tylko
podczas pełni. Była też kartka. A właściwie ruchomy obrazek narysowany odręcznie, który
przedstawiał jego i Irinę na Spinner’s End. Snape zmarszczył czoło. Dlaczego to dostał?
Usiadł w fotelu, przyglądając się podarunkowi. Miły gest owszem, ale nie miał nic dla tego
dziecka. Właśnie dlatego nie lubi takich sytuacji, trzeba podziękować, dać coś w zamian, a
druga osoba powie "nie trzeba było", choć tak naprawdę oczywiście liczyła na
odwzajemnienie gestu. Głupie i niezręczne sytuacje najczęściej przytrafiają się w święta. Nie
zauważył nawet, że mimo wszystko uśmiechnął się, patrząc na rysunek. Schował prezent i
wyszedł, by udać się do Wielkiej Sali na śniadanie świąteczne. Jak zwykle wszyscy mieli
siedzieć przy jednym stole. Nauczyciele i dwunastka uczniów z różnych domów, którzy
zostali na święta w Hogwarcie. Snape usiadł między Neville’em a Minerwą. Zaraz po nim
przyszła Anastazja, która usiadła koło Iriny, a od swojej prawej miała nowego nauczyciela
Marcusa. Snape na ten widok poczuł niezrozumiałe ukłucie.
- Są wszyscy? - zapytała McGonagall. - No to smacznego!
Wszyscy rzucili się na jedzenie. Kiedy Snape kończył świąteczny pudding czekoladowy
podeszła do niego Anastazja.
- Pójdziesz so mnoy do twojej klasy? - zapytała cicho.
Skinął głową, wstał i zdziwiony tą prośbą poszedł za nią.
- Ya ne chciala davat’ tobie tego tak przy wszystkich — powiedziała, wchodząc do środka.
- Czego...
Nie dokończył pytania, bo zaraz, gdy wszedł, w jego oczy rzucił się naprawdę ładny nowy
kociołek, obwiązany czerwoną wstążką. Zamarł w połowie drogi i nie potrafił nic powiedzieć.
Dwa prezenty, to może dla niektórych nie dużo, ale dla kogoś, kto w ogóle ich nie dostawał,
sytuacja była mocno niecodzienna.
- Ya widziala, kak ten tvoy stary wygląda, prawie dziury na wylot v nem — powiedziała w
końcu Anastazja, bo Snape wciąż milczał.

70
- Nie ważne jak wyglądał, ważne, że był użyteczny.
- Kak ty? - zaśmiała się.
- Słuchaj... dziękuję, ale ja nie mogę tego przyjąć, to szkoła powinna dbać o wyposażenie...
na pewno był drogi.
- No on jest dlya vas, a ne dlya szkola. Vy mozhete w nem warzyć prywatne eliksiry. I on
znowu ne byl takim dorogim.
- Ja... nie mam nic dla ciebie — powiedział.
To był właśnie jeden z tych momentów, których nienawidził i których się obawiał. Niezręczna
sytuacja, poczucie winy i zobowiązująca wdzięczność za prezent.
- Ya znayu, wiem, przecież do tej pory my ne robili sobie prezentów. Wiesz, chto ya chcę
vzamen? - zapytała.
Jej bezpośredniość trochę go zdziwiła.
- Co?
- Żebyśmy byli przyjaciele. Wiesz o moyem dare i ty ne uciekleś. Nu, mozhet na początku,
ale jednak... ty so mnoy gadasz, da? Mozhet li tak już zostać?
- J-jasne - zmarszczył brwi.
Chciał powiedzieć, że niepotrzebnie coś kupowała. Zadowoliłby się słowami "żebyśmy byli
przyjaciółmi", bo sam raczej niewielu ich miał, ale nie zdążył, bo znów zbiła go z tropu, kiedy
go przytuliła. Wtedy przez myśl przemknęło mu pytanie, dlaczego Anastazja nie spędza
świąt ze swoim narzeczonym i ciekawe co jemu kupiła. Oczywiście nie mogła wiedzieć, co
myśli, bo zamknął przed nią umysł. Ostatecznie stwierdził, że nie wypada pytać o takie
rzeczy. Postanowili wrócić jeszcze do Wielkiej Sali posiedzieć z innymi.
- Pochemu ludzie calować się pod jemiola? - zapytała nagle Anastazja, kiedy szli
korytarzem.
- Podobno pod jemiołą spełniają się ludzkie marzenia — wyjaśnił. Oczywiście sam w to nie
wierzył.
- Absurd. Eto roślina pasożytnicza. V etom net nichego romantycznego. Oczywiscie ma
swoje wlasciwości magiczne, ale ne takie — prychnęła.
Podobało mu się jej podejście do pewnych spraw.

71
ROZDZIAŁ 18 Bal

Narcyza przyglądała się, jak jej mąż śpi z lekko rozchylonymi ustami, nie chciała go budzić,
ale też nie mogła doczekać się, aż będzie mogła mu powiedzieć, na jaki cudowny pomysł
wpadła. W nocy miała sen. Była u siebie w Malfoy Manor, ale to nie był zwykły dzień. Była
ubrana w przepiękną suknię, otaczało ją mnóstwo ludzi, prawili komplementy, byli życzliwi.
Lucjusz był jeszcze przystojniejszy niż zwykle i rozbawiał gości. Byli lubiani. A jeśli było to
tylko udawanie, to w każdym razie byli szanowni. Jak kiedyś.
- Czemu się na mnie gapisz? - zapytał Lucjusz ze wciąż zamkniętymi powiekami.
- Bo mi się podobasz.
Uśmiechnął się.
- A tak serio?
- Musimy porozmawiać, ale nie chciałam cię budzić. Jak chcesz, to jeszcze śpij.
- Ok.
Lucjusz odwrócił się na drugi bok. Nie dane mu było jednak wrócić do krainy Morfeusza, bo
jego żona westchnęła ciężko, tak żeby na pewno to usłyszał. Lucjusz otworzył oczy i
przewrócił się na plecy.
- No to mów.
- Bal.
- Co — bal?
- Nikt nas nie zaprasza, to zorganizujmy własny bal. Miałam taki piękny sen. Było cudownie!
- Kochanie... w tym rzecz — to był SEN. W rzeczywistości pewnie nikt by nie przyszedł.
- Jak go nie zrobimy, to się nie dowiemy. Proszę, pozwól mi. Sama się tym zajmę, a jak nie
wyjdzie, to będziesz mógł powiedzieć "a nie mówiłem?".
- A z jakiej okazji miałby być ten bal?
- Zbliża się Nowy Rok.
- Myślisz, że jakbym zaprosił ministra...
- Spróbuj!
- Jak odmówi, wyjdę na kretyna.
- Masz go zaprosić na bal, a nie prosić o rękę!
- A może... - zaczął Lucjusz zamyślony, ale zaraz zrezygnował z wygłaszania pomysłu na
głos.
- Co?
- Nic.
- Gadaj! - Narcyza dała mu kuksańca w ramię.
- Jakby Harry Potter przyszedł... za nim chętnie zlecieliby się inni ważni czarodzieje.
- Tylko jak go zwabić?
- Raczej nie przyjdzie — westchnął Lucjusz. - Przecież chciałem go wydać Czarnemu Panu.
- No tak... A ja go uratowałam. Więc wychodzi na zero.
Narcyza uśmiechnęła się lekko.
- To ma być pocieszenie?
- Namiastka nadziei.
- Wymyśl jakiś powód, żeby przyszedł. To nie może być zwykła impreza.
Lucjusz usiadł koło żony i oparł się o wezgłowie. Obydwoje pogrążyli się w zamyśleniu.

72
- Mam! - Narcyza krzyknęła tak, że Lucjusz aż się wzdrygnął. - Niech to będzie bal
charytatywny. Ludzie lubią się pokazywać na takich imprezach. Lubią pomagać na pokaz.
Jak nie zechcą przyjść, to tak jakby nie chcieli pomóc, więc na pewno przyjdą.
- Dobrze, ale... będziesz zbierać pieniądze?
- Tak.
- A na jaki cel?
Znów obydwoje zamilkli i się zamyślili.
- Biedne koteczki? - od niechcenia rzucił Lucjusz.
Narcyza spiorunowała go wzrokiem.
- Na twój mózg — odparła.
- Bo ci nie pomogę!
- I tak nie pomagasz.
- Dobrze, więc... Na przykład mugole po powodziach zbierają datki dla ofiar. No to... znasz
jakieś ofiary?
- Większe od ciebie?
- Narcyzo! Nie obrażaj się i mnie przy okazji tylko się skup!
Narcyza westchnęła, a między jej brwiami pojawiła się zmarszczka.
- Ofiary wojny z Czarnym Panem.
- No... pomysł dobry. Ale to śmieszne, żeby były śmierciożerca zbierał datki dla tak jakby
własnych ofiar...
- Masz lepszy pomysł? Właśnie ci ludzie wciąż potrzebują teraz pomocy najbardziej, stracili
członków rodzin, często ich żywicieli. Ja się tym zajmę, może uda mi się trochę ocieplić nasz
wizerunek.
- W porządku. Więc jesteś pewna?
- Tak. Dam radę.
***
Wielką Salę wypełniały rozmowy i brzdęk sztućców, kiedy nadleciały różnej wielkości i maści
sowy, zrzucając swoim właścicielom listy i paczuszki. Snape wziął swoje listy, które wpadły
mu w talerz, na szczęście już pusty. Od Halloween oczekiwał listu od Petuni, a w zasadzie
od Pottera, a tak właściwie to od Lily... W każdym razie chyba na nic tak nigdy nie czekał, jak
na ten list. Jednak i tym razem się rozczarował. Jeden list był od jego matki, a drugi od
Malfoyów. Co ciekawe zauważył, że siedząca obok niego Anastazja dostała taki sam.
Najpierw odczytał list od matki. Pisała, że nie wraca na Spinner’s End, że odkąd jej
przyjaciółka owdowiała zamieszkają razem i podzielą się kosztami, że znalazła pracę i nie
potrzebuje już jego pieniędzy i że może pisać na podany adres. Żeby całość listu nie
brzmiała zbyt surowo, na końcu dodała: "PS mam nadzieję, że u ciebie wszystko dobrze".
Snape przez chwilę myślał, o czym mógłby napisać do matki i zupełnie nic mu nie przyszło
do głowy. Chyba tylko odpisze, że wszystko u niego w porządku.
Następnie otworzył list od państwa Malfoy i zobaczył kartkę zapraszającą go "wraz z osobą
towarzyszącą" na Noworoczny Bal Charytatywny. Że co? Odczytał tekst zaproszenia
jeszcze dwa razy. Najpierw był w szoku, potem pomyślał, że to żart i próbował ukryć śmiech,
a potem spoważniał na myśl, że wypada mu iść, bo jest przyjacielem rodziny, a nienawidzi
takich imprez.
- Vy też to dostal? - zapytała Anastazja, pokazując mu swoje zaproszenie.
Obydwoje rozejrzeli się po innych nauczycielach.
- Wygląda na to, że wszyscy nauczyciele Hogwartu dostali — bąknął Snape.

73
- Severus... - zaczęła niepewnie — vy jesteście mężczyzną...
- Gdybyś była uczennicą, właśnie przyznałbym ci dziesięć punktów za spostrzegawczość.
- Nu... - kobieta zaczerwieniła się — chodzi mi o to, chto... mozhem my pójdziemy tam
razem? Ya ne chcę tam idti z byle kim albo sama.
Snape uznał to za komplement. Czyli on nie jest byle kim? Ale jedno mu nie dało spokoju.
- Czemu ja? A twój narzeczony? - zapytał wprost.
- Ojej. Ty nichego ne wiesz — powiedziała cicho i spuściła wzrok. - On wrócił do Russiyu.
Chyba do siebie nie pasujemy.
Musiała nie najgorzej znieść ten fakt. Snape nie zauważył, by była tak rozstrojona, jak po
stracie siostry. Prowadziła zajęcia normalnie, choć kiedy sięgnął pamięcią głębiej,
przypomniał sobie, że nie było jej jednego dnia na wszystkich posiłkach w Wielkiej Sali. Było
też kilka dni, kiedy prawie się nie widywali. Może właśnie wtedy przeżywała rozstanie z
narzeczonym? Zrobiło mu się głupio, że nijak jej nie wsparł, ale wmówił sobie, że chciała być
sama i usprawiedliwił się w duchu, że przecież o niczym nie wiedział, więc co miał zrobić.
- Powiedziałaś mu? - domyślił się powodu odejścia narzeczonego.
- Da. Eto ne moya vina, ya urodzila się legilimentką. Pochemu ludzie tego ne rozumieją?
- Może miał za dużo do ukrycia — powiedział pocieszająco, choć nie był pewien czy to ją
pocieszy.
Mimo to Anastazja uśmiechnęła się blado.
- Więc kak? - zapytała, wracając do zaproszenia.
- Możemy iść razem.
***
Ku zaskoczeniu Lucjusza i nawet samej od początku optymistycznie nastawionej Narcyzy,
na bal przybyło bardzo dużo ważnych ludzi. Mniej ważnych również, ale to tym wysoko
postawionym Lucjusz usługiwał najbardziej, częstując ich najlepszym winem i zagadując.
Zaproszenia rozesłali do nauczycieli Hogwartu, ministra, kilku ważnych polityków, Harry’ego
Pottera, a ten ostatni pociągnął za sobą lawinę innych osób, ponieważ bal był ogólnie
otwarty dla wszystkich chętnych wesprzeć szczytny cel.
- To jest... hojne z pana strony — powiedział minister do Lucjusza na wieść o tym, ile sami
Malfoyowie przeznaczyli na pomoc ofiarom wojny.
Minister nie ukrywał jednak zdziwienia całym tym pomysłem. Lucjusz natomiast uznał, że
warto poświęcić trochę złota, żeby odkupić powszechne uznanie.
- Myślę, że to dobry pomysł. Na pewno nie zaszkodzi — powiedziała Molly Weasley, która
przyszła w towarzystwie swojego męża i rozmawiała z Narcyzą.
- Chcę wierzyć, że Lucjusz się zmienił — powiedział Artur. - Widujemy się w pracy i muszę
powiedzieć, że jest trochę... mniej wyniosły niż kiedyś. Przynajmniej wobec mnie.
Narcyza uśmiechnęła się. Słuchanie komplementów, zwłaszcza o swoim mężu było dla niej
miłą odmianą.
- Wyglądasz pięknie Molly — powiedziała.
Molly Weasley naprawdę wyglądała inaczej niż zwykle. Miała odświętną sukienkę i ładnie
upięte włosy. O dziwo nie przypominała kury domowej.
- Jest najpiękniejsza — powiedział Artur Weasley i pocałował swoją żonę. - Nie ujmując
tobie Narcyzo — dodał szybko.
Lucjusz widział, że przybył sam Harry Potter, jednak starał się go omijać, bo nie miał
zielonego pojęcia, co miałby mu powiedzieć. Od początku się nienawidzili, choć kiedyś
Lucjusz bardzo pragnął, żeby Draco zaprzyjaźnił się ze słynnym Potterem. Szanowanie go

74
było mile widziane. Tylko że Harry Potter zadufany w sobie nie przyjął przyjaźni jego syna. A
potem Czarny Pan odzyskał moc i wszystko się posypało. Nie miał wyjścia, chciał czy nie dla
dobra własnej rodziny musiał dostarczyć Pottera Czarnemu Panu. Wiedział, że nie ma szans
na wybaczenie u Chłopca, Który Przeżył i nawet nie zamierzał zniżać się do tego poziomu.
Ważne, że w ogóle przyszedł i że inni to widzą.
- Severus! - Lucjusz dopadł do niego. - Jak się bawisz Nietoperzu? Pierwszy raz widzę cię z
piękną kobietą.
Anastazja się zaczerwieniła. Już się kiedyś poznali, ale Lucjusz przy przyjacielu pozwalał
sobie na trochę więcej niż przy innych ludziach i to ją nieco peszyło, natomiast Severusa
najwyraźniej denerwowało.
- Czekam na fajerwerki, bo na razie czuję się jak na stypie — odparł Snape.
- Ubrany jesteś jak na stypę.
- Po prostu jestem zawsze przygotowany. Kiedyś cię zabiję — uśmiechnął się.
- Eto mile. Ten bal i yego tsel’ — wtrąciła Anastazja.
Lucjusz ukłonił się lekko w podzięce za komplement. Zdawało się, że tylko Anastazja nie
ocenia Malfoyów przez pryzmat przeszłości. Nie było jednak do końca jasne, ile o nich wie. I
wtedy Lucjusz przypomniał sobie, że ta kobieta bez problemu potrafi czytać w myślach, użył
więc na sobie oklumencji i taktownie przeprosił, mówiąc, że idzie witać i zabawiać kolejnych
gości. Gdzieś w całym tym zamieszaniu wpadł na Narcyzę.
- I jak?
- Jest dobrze. Ludziom się podoba. Tak myślę. Są mili i prawią komplementy. Jest jak w
moim śnie — Narcyza uśmiechnęła się szczęśliwa.
- Mówiłem, że się uda.
- Tak? Przecież byłeś sceptycznie nastawiony! - dźgnęła go w bok.
- Dobra, ale wierzyłem w ciebie. I wiesz co?
- Co?
- Jesteś najpiękniejsza ze wszystkich kobiet, jakie się tu zebrały.
Narcyza pocałowała męża i zamierzała to powtórzyć przy wszystkich o północy. Chociaż tak
mogła pokazać, że ufa mu i kocha człowieka, którego inni uważali za potwora.
***
Fajerwerki o północy rzeczywiście były piękne, a to dlatego, że nie były mugolskie. Układały
się w przeróżne obrazy albo goniące się po niebie zwierzęta. Wokół ludzi unosiły się
magiczne lampiony i zrobiło się dziwnie romantycznie. Snape dostrzegł całujących się
Malfoyów. Podobno pocałunek o północy w Nowy Rok miał dać szczęście. Nie wierzył w to,
ale poczuł niemiły ścisk w żołądku, kiedy zobaczył w tłumie Pottera i Lily. Nie, zaraz...
zmrużył oczy... To był Harry nie James i ta ruda Weasley. Patrzyli na siebie, a po chwili też
zaczęli się całować. Snape’a aż zemdliło. Ocknął się, kiedy ktoś złapał go za rękę.
Anastazja. Nikomu by tego nie powiedział, ale jego zdaniem była tam najpiękniejszą kobietą
i czuł się dziwnie nieswojo w jej towarzystwie, trochę tak jakby na jej towarzystwo nie
zasługiwał, a jednocześnie był dumny, że przyszła właśnie z nim.
- Ya ne mówila wcześniej, ale boję się fayyerverkov. Te blyski, opadające iskry —
wzdrygnęła się.
- Chcesz iść do środka? - zaproponował.
- Da.
W Malfoy Manor było wyjątkowo przytulnie jak na tak duży i klasyczny dom, a to za sprawą
ozdób i kolejnej partii lampionów. W kominku płonął ogień, trzaskając wesoło. Anastazja

75
usiadła przed kominkiem i upiła łyk szampana. Snape usiadł obok niej, wypijając swoją
zawartość kieliszka do dna.
Nie byli jednak sami. Wieczór był chłodny i więcej osób szybko postanowiło się schronić w
środku. Snape dostrzegł kilka obcych twarzy oraz trzy znajome, należące do Zakonu
Feniksa. Elfias Doge, Hestia Jones i... Remus Lupin. Był przekonany, że ten ostatni zginął w
Bitwie o Hogwart razem ze swoją żoną, takie słyszał plotki, a tymczasem Lupin stał tu
mizerny jak zawsze, chudy i jakby zapadnięty, ale mimo wszystko, uśmiechając się,
dyskutował żywo z Hestią.
- Napijesz się jeszcze? - zapytał Anastazję, bo zauważył, że jej kieliszek jest już pusty, a i
sam miał ochotę się napić.
- W sumie to da.
- Zaraz przyjdę.
Snape wstał i wyszedł, gdzieś na zewnątrz widział tacę z pełnymi kieliszkami. Rozejrzał się,
minął kilka osób i nagle wpadł na Harry’ego.
- O, pan profesor. Nie byłem pewien czy pan tu będzie, ale... - Harry zaczął grzebać w
wewnętrznej kieszeni marynarki — miałem panu to przekazać. Pomyślałem, że jeśli będzie
okazja osobiście, to tak będzie lepiej — powiedział i wręczył mu list.
Snape patrzył przez chwilę na kopertę. To był list, na który tyle czekał. Wziął go niepewnie i
spojrzał na Pottera.
- Trochę to trwało — mruknął, był zły.
- Ciotka dała mi go dopiero dwa tygodnie temu — próbował się wytłumaczyć Harry.
- Więc mogłeś go wysłać dwa tygodnie temu.
- No... - Harry poczochrał wiecznie rozwichrzone włosy. - To ważny list prawda?
Pomyślałem, że tak będzie bezpieczniej. To... to mojej mamy... Sam jestem ciekaw co...
- Czytałeś? - przerwał mu Snape.
- N-nie - powiedział Harry, ale Snape wiedział, że chłopak kłamie, nigdy nie potrafił łgać.
Teraz był już wściekły. Ciekawe, kto jeszcze przed nim przeczytał list wyraźnie
zaadresowany DO NIEGO. Najgorsze było to, że list nigdy nie został zapieczętowany. Był
tylko włożony w otwartą kopertę. Lily najwyraźniej nie zdążyła go zakleić. A może wcale nie
chciała go wysyłać?
Snape schował list, jakby był największym skarbem i postanowił wrócić do środka. W
drzwiach natknął się na Lupina.
- Szczęśliwego Nowego Roku! - powiedział, unosząc kieliszek.
- Wzajemnie — rzucił machinalnie Snape, błagając w duchu, by nawet nie próbował go
zagadywać.
Usiadł na kanapie koło Anastazji i zapatrzył się w kominek. Musi się stąd ulotnić. Musi
przeczytać list, a nie jest gotowy czytać go tutaj.
- Vy ne prinesli szampana — zauważyła Anastazja.
- Ach... no tak...
- Chto-to się stało?
Anastazja położyła dłoń na jego udzie, ale nie zauważył tego. Chciał się tylko wyrwać.
Zostać sam z listem.
- Muszę wracać do szkoły. To... to pilne.
- Dobrze — powiedziała lekko zdziwiona tą nagłą zmianą w jego zachowaniu. - Ya ne będę
zla. Ya jeszcze zostanę.
- Dziękuję.

76
***
Snape zatrzasnął drzwi swojego gabinetu, zrzucił wierzchnią szatę, niedbale przewieszając
ją przez oparcie fotela, zapalił świecę i ogień w kominku i wyjął list delikatnie, jakby miał się
zaraz rozsypać w jego rękach. Był pewien, że to pismo Lily, dobrze je znał, miała piękny
charakter pisma z artystycznymi zawijasami. W połowie czytania usiadł w fotelu, bo czuł, że
nogi się pod nim uginają. Serce waliło mu tak, jakby zaraz miało wyskoczyć, a kiedy doczytał
do końca, od razu zaczął czytać ponownie od samego początku. Oczy zaszły mu łzami, a
potem znów zaczął od początku, ale nie doczytał już do końca, bo po prostu zaczął płakać.
Upuszczając list na podłogę i chowając twarz w dłoniach, zaczął dygotać na całym ciele.

77
ROZDZIAŁ 19 Zaufanie

Po trzech dniach chodzenia po Hogwarcie jak zombie smutek Snape’a zaczął przeradzać
się w złość. Uczniowie na jego widok czmychali na boki, żeby nie wpaść na niego na
korytarzu, bo z marszu mieliby odjęte punkty i szlaban. Snape’owi nic nie poprawiało
nastroju. Ani jednorazowe odjęcie pięćdziesięciu punktów Gryffindorowi za szlajanie się
dwójki uczniów późnym wieczorem, ani nowa dostawa rzadkich ingrediencji, które tak go
zawsze ciekawiły. Nie chciał widzieć nikogo, odmówił wypadu na piwo do Hogsmeade z
Lucjuszem i unikał innych nauczycieli, więc w ogóle nie odwiedzał pokoju nauczycielskiego.
Po lekcjach zamykał się w swoim gabinecie i próbował całkowicie skupić umysł na pracy, tak
długo, póki wycieńczony nie zaśnie na biurku.
Kolejnego dnia po zajęciach Snape usiadł zmęczony w fotelu i jeszcze raz spojrzał na list,
który znał już na pamięć. Pismo było ładne, ale zamaszyste. Ręka, która go pisała, pisała
szybko i w złości. Jego treść brzmiała:
Severusie,
Myślę, że James od początku miał rację co do ciebie. Byłeś pierwszą magiczną osobą, jaką
poznałam, wprowadziłeś mnie w ten świat, ale potem poznałam innych i zrozumiałam, że
twoje zainteresowania nie są okej. Przyjaźniłam się z tobą z litości. Chciałam jeszcze
wierzyć, że się zmienisz. Straciłam jednak na ciebie czas. Byłam głupia, że tak długo to
ciągnęłam. W szkole ludzie dziwili się, że się z tobą zadaję i teraz ich rozumiem. Jesteśmy
już dorośli i każde z nas wybrało inną drogę. Brzydzę się tobą i tym, co robisz. Czasem
żałuję, że się poznaliśmy. Mamy niebezpieczne czasy i odkąd urodził się Harry, nie chcę
mieć nic wspólnego z tobą i z twoimi kolegami. To nie jest prośba. Nigdy więcej do mnie nie
pisz, a tym bardziej nie zbliżaj się do mojego domu ani do mojej rodziny.
Lily
A więc wszystko było kłamstwem. Smutek, złość i rozczarowanie walczyły w nim
nieustannie. Może miała rację? Był złym człowiekiem. Sam wybrał bycie śmierciożercą, nikt
go nie zmuszał. I gdyby nie Lily w niebezpieczeństwie, nigdy nie prosiłby Dumbledore’a o
pomoc, może nigdy nie przeszedłby na dobrą stronę. Byłby jak Lucjusz. Miał do siebie
pretensje, a im dłużej o tym myślał, tym bardziej miał też pretensje do Lily. Niepotrzebnie tak
o nią walczył, na darmo tak się starał. Może to ona nie była fair, bo nie lubiła go takim, jakim
był? Wcale nie była taka wspaniała.
- Panie profesorze — do gabinetu wpadł prefekt ze Slytherinu — dwoje uczniów bije się na
korytarzu i nie chcą mnie słuchać.
Snape wybiegł za chłopakiem. Posadzka była pokapana krwią, szamotanina trwała w
najlepsze. Coś takiego rzadko się zdarzało, w Hogwarcie bójki były raczej pojedynkami na
różdżki, a nie rękoczynami. Snape bez ceregieli złapał obu chłopaków za kołnierze i
rozdzielił.
- Słucham — powiedział spokojnie, głosem mrożącym krew w żyłach. - W czym problem?
- P-profesorze on obraża moją rodzinę! - powiedział chłopak ze Slytherinu.
Wydarzenie obserwowała grupka gapiów.
- Mówi, że mój ojciec nigdy nie wyjdzie z Azkabanu i że jestem wart tyle samo, co on, czyli
nic. Ma pretensje, że nie walczyłem o Hogwart. Kiedy nam przecież kazano iść do...
- Milcz! - warknął Snape.
Wzrokiem zmierzył tego drugiego i wcale nie zdziwiło go, że jest z Gryffindoru. Bohater
niemający pojęcia o lojalności miał rozcięty łuk brwiowy. Ślizgonom zabroniono brać udział w

78
bitwie, bo w większości przypadków po przeciwnej stronie walczyły ich rodziny. Siedząc w
lochach, nie musieli wybierać między sercem a rozumem. Ale jak to łatwo komuś coś
wytykać nie będąc na jego miejscu.
- To prawda? - zapytał Snape gapiów, bo na szczerą odpowiedź od oprawcy nie liczył.
Ciekawska młodzież przytaknęła.
- Kto zaczął?
- Antares rzucił się na McMillana.
- Zawiódł mnie pan panie Anstares — powiedział spokojnie Snape do Ślizgona.
Spokój profesora wzbudzał większy lęk, niż jakby krzyczał.
- Obydwoje dostaniecie szlaban. A Gryffindor traci dwadzieścia punktów. Pan Anstares
uporządkuje ingrediencje w składziku, a pan McMillan zgłosi się do madame Pomfrey,
będzie przez miesiąc po zajęciach pomagał w skrzydle szpitalnym. Może to pana nauczy
pokory.
"W co wątpię" pomyślał Snape.
Kiedy wrócił do gabinetu, zastał w nim Anastazję.
- To przez to vy tak się zachowujecie? - spytała, wskazując list. - Przepraszam. Leżał na
wierzchu i...
- Jak śmiesz? - syknął.
- Ya martwila się, ty jesteś ostatnio jakiś nieobecny, ya chciala porozmawiać...
- Wyjdź! - krzyknął, nie dając jej dokończyć.
- My przyjaciele. Ya chcę kak-to pomóc. Powiedz mne, chto się stało?!
Snape złapał ją za ramię, siłą wyciągnął na korytarz i zapominając o wszystkim dookoła,
wrzasnął:
- Bez problemu czytasz w myślach, więc może sobie sama zajrzysz do mojego umysłu i się
dowiesz?! Po co mamy rozmawiać! Bierzesz cudze rzeczy bez pytania, więc proszę! Nie
krępuj się!
Zapomniał, że na korytarzu kręcą się uczniowie. Niewielu, ale zawsze. Anastazja spojrzała
na nich nerwowo. Do tej pory raczej nikt z uczniów nie wiedział o jej darze. Za pięć minut
cała szkoła będzie wiedziała.
- Przyjaciele tak nie robią, więc chyba nimi nie jesteśmy — powiedział cicho, tak, że tym
razem tylko ona to słyszała i zamknął się w gabinecie, zostawiając ją z otwartymi ustami i
jakimś słowem utkwionym w gardle, już się nie dowiedział jakim.
***
- O co chodzi? - zapytał potulnie Snape, posłusznie siadając przed wielkim biurkiem w
gabinecie dyrektorskim.
- To ja się powinnam o to zapytać — powiedziała McGonagall. - Co się z tobą ostatnio dzieje
Severusie? Prawie nie wychodzisz z tych swoich lochów, zmizerniałeś, opuszczasz posiłki...
a teraz ta awantura na korytarzu. Nie oszukasz mnie. Co się stało?
- Nic takiego się nie stało.
- Więc o co chodzi?
- Muszę... muszę sobie poukładać kilka starych spraw.
- Może chcesz kilka dni wolnego?
- Nie, proszę nie. Tylko dzięki pracy jeszcze nie zwariowałem.
- No dobrze. Ale mam nadzieję, że wkrótce wszystko wróci do normy — McGonagall
spojrzała na niego zza okularów. - Wiesz, jak szybko rozchodzą się po Hogwarcie plotki.

79
Postawiłeś Anastazję w niezręcznej sytuacji. Cokolwiek zrobiła, nie sądzę, by sobie na to
zasłużyła. Trzeba było to załatwić za zamkniętymi drzwiami.
- Trzeba było — powtórzył Snape.
- Z nią sobie też porozmawiam.
Nagle ktoś zapukał do drzwi i w szparze pojawiła się głowa Marcusa Pickingilla nowego
nauczyciela historii magii.
- Pani dyrektor, czy mogę panią prosić na słówko?
- To pilne?
- Tak.
McGonagall przeprosiła i szybkim krokiem opuściła gabinet, zostawiając Snape’a samego.
Choć nie do końca...
- Wciąż nie masz łatwego życia, co Severusie? - powiedział jakiś głos.
Albus Dumbledore patrzył na Snape’a ze swojego portretu. Snape wstał i podszedł do niego.
- Najwyraźniej zasłużyłem sobie.
- Może tak, a może nie — powiedział Dumbledore. - A tak właściwie, to o co chodzi? -
zapytał, jakby dopiero się zbudził.
Snape zamyślił się chwilę. Chyba może mu powiedzieć? Kiedyś mówił mu o wszystkim,
czego inni nie wiedzieli, a teraz to w sumie tylko obraz, nikomu nie wygada.
- Chodzi o Lily.
- Ach, jak zawsze — westchnął starzec.
Snape spochmurniał na te słowa. Czy naprawdę całe jego życie kręci się tylko wokół niej?
Brzmi żałośnie.
- Żyłem w kłamstwie. Z mylnymi przekonaniami, że czynię słusznie.
- Może to moja wina.
- Dlaczego?
- Wiedziałem, jaka jest Lily. Nigdy cię nie kochała, a ja wmówiłem ci, żebyś obrał sobie za
cel życia chronić jej syna z miłości do niej. Chciałem dla ciebie dobrze, bo powiedziałeś, że
chcesz umrzeć. A chociaż byłeś śmierciożercą, to odkryłem, że masz dobre serce. Byłeś
gotów sprzeciwić się Czarnemu Panu dla miłości. Nie chciałem, żebyś sobie coś zrobił.
- Ja to widzę inaczej.
- Doprawdy?
- Wszedłeś mi na sumienie i wykorzystywałeś mnie.
- Przykro mi, jeśli tak to odebrałeś.
- Z drugiej strony tylko ty mi naprawdę ufałeś. Jakoś mi tego brakuje. Tylko przed tobą nie
udawałem.
- Na pewno jest jeszcze ktoś, przed kim nie musiałbyś udawać. Ale zdaje mi się, że
spłoszyłeś tę osobę.
Snape zmarszczył brwi. Skąd ten cholerny obraz tyle wie? Dumbledore zaskakiwał go za
życia i wciąż to robił po śmierci.
- Ona nie jest jak Lily. A to dla ciebie dobrze. Napraw to, zanim będzie za późno.
W tym momencie drzwi się otworzyły i do środka weszła McGonagall.
- Przepraszam Severusie, właściwie to możesz już iść, nie mam nic więcej do powiedzenia,
ale wiedz, że jeśli będziesz miał jakieś poważne problemy, możesz do mnie przyjść i
spróbujemy razem je rozwiązać. Nie chcę, żebyś chodził po zamku jak duch i straszył
innych. Bardziej niż zwykle.
- Dobrze...

80
- Rozmawiałeś z Albusem? - domyśliła się.
- Tak.
Spojrzeli na obraz, który był już pusty. Dumbledore najwyraźniej udał się na przechadzkę.
- Nie bierz poważnie wszystkiego, co on mówi. Pamiętaj, że ostatecznie to tylko obraz, a nie
osoba. Jak to mówi Artur Weasley: "nie ufaj niczemu i nikomu, jeśli nie wiesz, gdzie jest jego
mózg" - uśmiechnęła się pocieszająco.
"No to jest to zajebiście wszechwiedzący obraz" pomyślał Snape, opuszczając gabinet.
***
Oczy Dracona Malfoya zaszły łzami szczęścia. Astoria była najpiękniejszą kobietą, jaką
kiedykolwiek widział. I właśnie przed chwilą ta wspaniała kobieta, którą kochał, została jego
żoną. Teraz wirowali w tańcu wpatrzeni tylko w siebie. Kolejne pary powoli dołączały na
parkiet. Lucjusz poprosił do tańca Narcyzę. Znaczna większość zaproszonych gości była z
wyższej klasy i każdy znał klasyczne tańce, nie było tu miejsca na dzikie pląsy. Mężczyźni w
surdutach i kobiety w wytwornych sukniach wirowali na parkiecie jak za dawnych czasów na
zamożnych dworach.
- Patrz, Snape — powiedział Lucjusz do żony, kiedy muzyka zwolniła i tylko kołysali się
lekko.
- Sam — zauważyła.
- Dziwne?
- To twój przyjaciel, porozmawiaj z nim.
- Porozmawiam. Później.
Lucjusz przyciągnął bliżej do siebie żonę i pocałował ją. To był dla niego jeden z
piękniejszych dni. Ożenił swojego jedynego syna. W końcu szczęście zaczęło się do nich
uśmiechać. Może wkrótce doczeka się wnuków. Ród Malfoy będzie trwał. Gdyby jego
własny ojciec żył, byłby z nich wszystkich dumny. Zerknął na Draco obejmującego Astorię,
młodzi patrzyli sobie głęboko w oczy, które lśniły od szczęścia.
W końcu, kiedy Narcyza zniknęła przypudrować nosek, Lucjusz dosiadł się do samotnie
okupującego stolik Snape’a.
- Weź, zaproś jakąś kobietę i zatańcz, rozerwij się — polecił przyjacielowi. - Bo zaraz tu
uśniesz.
- Ja nie tańczę.
- A teraz tak poważnie — zaczął Lucjusz — czemu przyszedłeś sam? Na balu byłeś z
Anastazją. Co się zmieniło od tego czasu?
- Pokłóciliśmy się.
- To coś poważnego, czy palnąłeś coś w tym twoim stylu?
- Przeczytała list, który nie był do niej. Wkurzyłem się.
- Każdy by się o to wkurzył. To pewnie nie był rachunek co?
Snape zamilkł. Lucjusz upił kilka łyczków szampana i patrzył na tańczące pary, myśląc jak
pociągnąć Snape’a za język. To był jego jedyny przyjaciel z czasów szkolnych, mimo iż
kiedy się poznali, Snape był na pierwszym roku, a on na ostatnim. Ich przyjaźń przetrwała.
- Wiesz, że mi możesz powiedzieć — odezwał się w końcu Lucjusz. - Ej, a może ja cię z
kimś umówię? Znam sporo starych panien z dobrych domów — zaśmiał się.
- Ale ja się nie chcę umawiać.
- Nie chodzi tylko o Anastazję prawda?
- Czemu mam ci się spowiadać?

81
- Bo kurde jesteśmy przyjaciółmi? Serio Sev, nie dąsaj się tylko mów, no bo jak nie mnie to
komu? Zobaczysz, ulży ci.
Snape milczał przez chwilę i po namyśle zaczął:
- Pamiętasz Lily Evans?
- Nie bardzo.
- A Lily Potter?
- A no tak, o nią ci chodzi.
- Znalazł się jej stary list do mnie. Nie najweselszy...
- Ty się w niej bujałeś prawda? Wszyscy wiedzieli. Prosiłeś Czarnego Pana, żeby darował jej
życie. Kurde... Kłamałeś — zauważył Lucjusz — Kłamałeś, kiedy mówiłeś, że znajdziesz
sobie kogoś lepszego, a nie taką szlamę...
- Tak...
- Cholera...
Znów siedzieli chwilę w milczeniu, pogrążeni każdy w swoich myślach.
- Myślisz, że jestem zły? - zapytał nagle Snape.
- Okrzyknęli cię bohaterem. Dali Order.
- Przez przypadek. To znaczy... gdyby nie Lily... chyba bym nie przeszedł na drugą stronę.
Miałem gdzieś, że zginie Potter i ich dziecko. Chciałem tylko, żeby ona przeżyła.
- Jeśli ty jesteś zły, to ja jestem potworem. Ale mam Narcyzę, która mnie kocha. Więc ciebie
też ktoś może polubić, bez względu na to, co kiedyś zrobiłeś.
- Może...
- Mogę dać ci radę?
- I tak się nie powstrzymasz.
- Przestań żyć przeszłością Sev. Nie cofniemy czasu, choćbyśmy tego oboje chcieli. Spójrz
na mnie, prę do przodu, odbudowuje zaufanie, dziś ożeniłem syna, staram się nie oglądać.
Ty utknąłeś dwadzieścia lat temu.
- Może masz rację — westchnął Snape.
- No raczej, że mam. Muszę lecieć — Lucjusz poklepał przyjaciela po ramieniu i dołączył do
żony, by znów z nią zatańczyć.
Po kilku tańcach usiadł zmęczony przy pustym stoliku, podczas gdy Narcyza rozmawiała z
młodymi. Nagle do stolika dosiadła się starsza kobieta z kieliszkiem w trzęsącej się dłoni.
- Powinieneś siedzieć w Azkabanie — powiedziała.
- Ciotka Atria, czyli ciocia jeszcze żyje — ze złośliwym uśmiechem powiedział Lucjusz.
- Jak ci nie wstyd.
- Po to przyszłaś? Żeby mi wypomnieć, co w życiu zrobiłem nie tak?
- Nie. Przyszłam dla Dracona. Jesteśmy rodziną. Ale za ciebie mi wstyd. Byłeś i zostaniesz
plugawym śmierciożercą, który latami narażał rodzinę.
Lucjusz przechylił się przez stolik, tak że ich twarze prawie się stykały. W oczach Atrii pojawił
się strach, kiedy wysyczał:
- Nie zepsujesz mi tego dnia. Nie masz prawa mnie osądzać. Narcyza i Draco mi wybaczyli i
tylko to się liczy. Nie obchodzi mnie, co myślisz. Nigdy mnie nie lubiłaś stara jędzo.
Uśmiechnął się, a był to paskudny szyderczy uśmiech. Potem wstał i odszedł do swojej
rodziny. Tej prawdziwej.

82
ROZDZIAŁ 20 Dziewiętnaście lat wcześniej

Narcyza Malfoy siedziała na kanapie przy kominku, w ramionach tuląc malutkie dziecko.
Lucjusz pospiesznie ubierał strój śmierciożercy. Przed teleportacją spojrzał jeszcze ostatni
raz na żonę i syna. Mały miał już ponad rok. Lucjusz bardzo chciał zostać, teraz odkąd
urodził się Dracon, nie pragnął niczego bardziej, jak spokojnych wieczorów spędzanych przy
żonie i dziecku. To nie był dobry moment. Odkąd został ojcem, żaden moment nie był już
dobry na stawianie się u boku Czarnego Pana. Właśnie wtedy pierwszy raz zaczął żałować
swoich wyborów. Nie było już jednak odwrotu.
Lucjusz podszedł do żony i ucałował ją w czoło, potem pogłaskał syna po małej główce.
Zawsze patrzył na niego przed wyjściem. Nie powinien tak myśleć, ale robił to na wszelki
wypadek. Jeśli przyjdzie mu umrzeć, będzie to ostatni obraz, jaki przywoła w wyobraźni.
- Wróć, proszę — powiedziała cicho Narcyza, próbując ukryć łzy. - Potrzebujemy cię.
- Wrócę. Jak zawsze — zapewnił.
***
- Severusie — Voldemort przywołał do siebie gestem ręki dwudziestojednoletniego
mężczyznę. - Przypomnij wszystkim, co podsłuchałeś kilkanaście miesięcy temu w barze?
Snape wyszedł z szeregu innych śmierciożerców. Było ich niewielu, tylko ci najbardziej
zaufani.
- Proroctwo mówiło, panie mój, o chłopcu urodzonym pod koniec lipca, który stanie się
przyczyną... twojego upadku... panie.
- Lipiec minął już dawno. Wiecie w końcu, kim jest ten chłopiec? - zapytał spokojnie
Voldemort.
- W lipcu urodziło się tylko dwóch — powiedział najbardziej doinformowany śmierciożerca. -
U Potterów i Longbottomów.
Twarz Snape’a wykrzywiła się na te słowa.
Voldemort myślał nad czymś chwilę, po czym machnął ręką.
- Idźcie i przekonajcie dziś kilka osób, że warto do nas dołączyć. Wiecie co robić.
Śmierciożercy ulotnili się. Został tylko Snape.
- P-panie mój — zaczął niepewnie. - Co zamierzasz?
- To oczywiste Severusie. Trzeba się pozbyć chłopców.
- Może ja mógłbym... pomóc jakoś...
- Tym zajmę się sam Severusie. Zacznę od Potterów. Już niedługo...
- Panie nie obchodzi mnie ten chłopiec, ale... ale czy mógłbyś... mógłbyś oszczędzić jego
matkę?
- Jesteś taki sentymentalny — jęknął Voldemort. - Zrobię, co będę musiał zrobić. Idź już.
***
Lucjusz wrócił do domu tak, jak obiecał. Mały Draco już spał, więc nic nie powstrzymywało
Narcyzy, by rzucić się w ramiona męża. Objął ją i przytulił, ale potem usiadł ciężko, jakby
miał zaraz zemdleć.
- Co się stało?
- Nic.
- Tak to możesz mówić Czarnemu Panu, ale nie mi. Powiedz — przykucnęła przy nim.
- Jestem tylko zmęczony. I mam nadzieję, że już mnie w tym tygodniu nie wezwie.
Chciałbym po prostu trochę spokoju.
Narcyza nie mogła złapać spojrzenia męża, który cały czas uciekał wzrokiem.

83
- Coś się stało. Kłamiesz — stwierdziła. - Nie możemy mieć tajemnic, jeśli ma nam się udać
przetrwać.
- Nie powinienem ci mówić o tym, co robię.
- Bo jestem kobietą?
- Bo... bo to straszne.
- Zabiłeś kogoś?
Lucjusz milczał, co było tylko potwierdzeniem.
- Wcale nie chciałem — powiedział cicho. - Ale był ze mną Dołohow.
Teraz Narcyza milczała. Na jej twarzy malowało się współczucie. Wstała i przytuliła do siebie
głowę męża.
- Musisz mi mówić o takich rzeczach. Chcę wiedzieć.
- Boję się, że mnie kiedyś zostawisz. Zabierzesz Draco i odejdziesz.
- To się nigdy nie stanie — zapewniła.
- Ale może tak byłoby lepiej? Dla was.
- Nie byłoby. Draco potrzebuje ojca, a ja ciebie. Nie chcę nikogo innego.
"A ja potrzebuję was" pomyślał Lucjusz, ale tylko pomyślał, bo słowa ugrzęzły mu w gardle
zdławione przez łzy.
Parę tygodni później, ból wyrwał Lucjusza ze snu. Usiadł gwałtownie i złapał się za lewe
przedramię, które zapiekło go, jak jeszcze nigdy dotąd. Znów wezwanie? Spojrzał na rękę.
Nie. Mroczny Znak zbladł. Wiedział, co to oznacza, ale nie do końca w to wierzył. Ktoś musi
to potwierdzić. To przecież niemożliwe. Chyba że przepowiednia, o której mówił Severus,
właśnie się sprawdziła... Wybiegł z sypialni, starając się nie obudzić Narcyzy. Kiedy wrócił,
dopadł jednak do jej ramienia i szarpnął gwałtownie.
- Co się dzieje? - zapytała przestraszona.
- Czarny Pan odszedł!
- C-co?
- Nie ma go — Lucjusz w ekstazie przytulił Narcyzę, aż ta syknęła.
- Udusisz mnie!
- Pytałem Rookwooda. Coś się stało i... nie ma go. Mówią, że zginął.
Narcyza zakryła otwarte z szoku usta dłonią, a do oczu napłynęły jej łzy radości. Nie zasnęli
już z emocji. To oznaczało nowy początek. Ich syn wychowa się w innym świecie.
Wkrótce po tym do Malfoy Manor zawitał Snape. Lucjusz rzucił się na niego z radości, tuląc i
klepiąc po plecach.
- Jesteśmy wolni! - wykrzyknął. - Napijesz się czegoś? To trzeba oblać.
- Może wina — smętnie powiedział Snape.
- Co ci jest? No nie mów, że tęsknisz za tym szaleńcem?
- Nie. Za nim nie. Nieważne. Co z tym winem?
- Już, już.
Lucjusz podał wino przyjacielowi, a Narcyza przyszła z małym Draco na rękach.
- Kto przyszedł? Wujek Severus? - powiedziała do Draco.
Snape uśmiechnął się blado do dziecka.
- To niesamowite, prawda? - powiedział.
- Najlepszy prezent na Halloween. Mam tylko nadzieję, że to nie żaden psikus — zaśmiał się
Lucjusz.
- To byłby najgorszy żart świata — wtrąciła Narcyza. - Ludzie wariują ze szczęścia. -
popatrzyła badawczo na Snape’a — Uśmiechnij się.

84
Snape wymusił uśmiech.
- Jak się ma mój chrześniak? - zapytał, chcąc zmienić temat. - Zazdroszczę mu. Nie ma o
niczym pojęcia, nic go nie obchodzi.
Dał palec dziecku, a to zacisnęło na nim małą piąstkę.
- Tak, dzieciństwo to błogi okres nieświadomości.
- Sev... - zaczął Lucjusz — masz jakąś wymówkę?
- Co?
- No wiesz, aurorzy i te sprawy. Na pewno ktoś zacznie sypać nazwiskami.
- A ty co powiesz?
- Myślałem o tym. Może uwierzą, że działałem pod wpływem imperiusa. W każdym razie i
tak jeszcze dam w łapę komu trzeba.
- Nie myślałem jeszcze o tym — przyznał Snape. - Jakoś sobie poradzę.
- Jakbyś potrzebował jakiejś pomocy, to mów — powiedziała Narcyza, bujając syna na
rękach. - Nie pozwolimy, żeby chrzestny trafił do Azkabanu, prawda Draco, że nie? -
zaświergotała do dziecka.
- Muszę już iść — powiedział Snape. - Muszę się jeszcze z kimś zobaczyć. Chciałem tylko...
zobaczyć co u was.
To był jeden z najszczęśliwszych dni dla Malfoyów. Byli wolni i mieli siebie.
***
To był najgorszy dzień w jego życiu. Nie miał już nikogo.
- Mówiłeś, że będziesz ją chronił! - warknął na Dumbledore’a na tyle groźnie, na ile pozwalał
mu łamiący się głos.
- ICH Severusie. - powiedział Dumbledore. - Nie zapominaj, że Lily miała męża i dziecko.
Gdybyś był mniej samolubny, życzyłbyś dobrze całej trójce, a nie tylko jej. Ona ich kochała.
Jak myślisz, jakby się czuła, gdyby wedle twojego życzenia przeżyła, a jej rodzina nie?
Myślisz tylko o sobie i o swoim własnym bólu.
- Obiecałeś... - powiedział, tym razem niemal szeptem.
- Potterowie zaufali niewłaściwej osobie.
- Dlaczego na to pozwoliłeś? Miałeś ich chronić TY, nie Black, nie żaden z ich
niedorozwiniętych przyjaciół...
- Przystopuj Severusie. Mam ci przypomnieć przez kogo znaleźli się w ogóle w
niebezpieczeństwie?
- Skąd wtedy miałem wiedzieć, że urodzi pod koniec lipca? Nie pomyślałem, że...
- Właśnie, nie pomyślałeś. A gdyby to było jakiekolwiek inne dziecko? Nie obchodziło cię to?
Brzydzisz mnie naprawdę — powiedział surowo Dumbledore.
Na dłuższą chwilę zapadła cisza. Snape siedział zapadnięty w fotel z twarzą ukrytą w
dłoniach i drżał.
- Rezygnuję — powiedział w końcu.
- Z czego?
- Z twojej propozycji. To nie ma sensu. Nie mogę tu uczyć.
- Napij się wody — Dumbledore podał mu szklankę, a ten wziął ją i upił kilka łyków.
"A może chce mnie otruć?" pomyślał "tym lepiej!" i wypił do dna.
- Masz jakieś alibi? Prędzej czy później będą cię szukać.
- Nie będzie żadnego później.
- Jak to? - zapytał spokojnie Dumbledore.
Snape spojrzał mu w oczy i starzec zrozumiał.

85
- Jeszcze całe życie przed tobą głupcze — powiedział. - Nie pozostawiasz mi w takim razie
wyboru.
Snape poczuł, że jego powieki robią się ciężkie, a pokój wiruje.
- Co mi podałeś?
- Coś na sen, jesteś roztrzęsiony i nie myślisz trzeźwo. Spokojnie, nie zabiłbym cię i ty też
tego nie zrobisz. Prześpisz się z tym i porozmawiamy na spokojnie, gdy ochłoniesz.
- Jak śmiesz... - syknął Snape, ale nie dokończył.
Poczuł jeszcze tylko, że ktoś go nakrywa kocem.
Obudził się, leżąc na jakiejś kozetce. Nie miał swojej szaty ani butów. Odwrócił się i ujrzał
Dumbledore’a za biurkiem.
- Śniło ci się coś? - zapytał spokojnie, patrząc zza swoich okularów połówek.
- N-nie wiem.
- Już wszystko załatwione.
- Co załatwione? - Snape usiadł i potarł obolały kark.
- Będziesz tu uczył, a ja załatwię, by cię nie zamknęli. Wstawię się za tobą w Wizengamocie.
- Wyrzucisz kogoś, żeby mnie przyjąć?
- Nie wyrzucę. Mamy dwóch nauczycieli, którzy co rok grożą mi odejściem na emeryturę, ale
nie mogę znaleźć nikogo na ich miejsce. - powiedział Dumbledore. - Uśmiechnij się,
będziesz najmłodszym nauczycielem Hogwartu — dodał pokrzepiająco.
- Dobrze... - zgodził się Snape, choć zrobił to niechętnie.
Po przespanej nocy ani wizja śmierci, ani zgnicie w Azkabanie nie wydawało się już
odpowiednim wyjściem.
- Musisz mi jednak coś obiecać.
- Co takiego? - zapytał rozczarowany, że jednak jest jakiś haczyk.
- Wiem, że się na mnie złościsz. Oddałeś wszystko za uratowanie Potterów. Oboje
nawaliliśmy. Zawrzyjmy więc nową umowę. Kiedy Voldemort powróci, będziesz mi wierny i
pomożesz mi chronić tego chłopca.
Snape myślał przez chwilę. Nie miał dokąd iść. Nie miał nikogo. Lucjusz był wprawdzie jego
przyjacielem, ale miał już swoją rodzinę i chociaż był chrzestnym jego syna, nie chciał się
wpraszać w ich życie. Pierwszy raz ktoś potrzebował go do jakiegoś dobrego celu.
- W porządku. Jeśli słowo śmierciożercy coś dla ciebie znaczy, to obiecuję ci pomóc, jeśli ty
pomożesz mnie.
- Słowo śmierciożercy nic dla mnie nie znaczy — powiedział Dumbledore — ale twoje tak.
Snape wrócił do domu tylko po kilka rzeczy. Został przedstawiony podczas kolacji. Trzy
ostatnie roczniki wciąż pamiętały go ze szkolnych korytarzy i nawet jakiemuś uczniowi na
jego widok za stołem nauczycielskim wyrwało się "to wycierus?". Paraliżował go strach na
myśl, że będzie musiał ich uczyć. Byli tylko trzy lata młodsi. Jak ktoś, kto do tej pory był tylko
gnębiony, nagle ma zacząć rozkazywać? Chyba że zaczną się go bać...
***
Lucjusz Malfoy został uniewinniony. Cała trójka siedziała na łóżku, a za oknem szalała
burza.
- Wszystkiego cię nauczę — powiedział Lucjusz do syna.
- Och, nie wątpię - Narcyza uśmiechnęła się do nich. - Będziesz małym dżentelmenem, jak
tata - powiedziała do Draco.
- Myślisz, że to prawda? - zapytał Lucjusz, spojrzawszy na żonę. - Że on wróci.

86
- Chciałabym wierzyć, że nie, ale ciała nie znaleziono, więc... Cokolwiek nas czeka,
poradzimy sobie. Mamy siebie. Cieszmy się tym, co jest teraz.
- Co ja bym bez ciebie zrobił?
- Nic, Lucjuszu — uśmiechnęła się zadziornie.
- Bajka? - odezwał się mały Draco.
- Tak synku, przeczytamy bajkę — Narcyza posadziła go i wzięła książkę.
Lucjusz siedział obok i wsłuchiwał się w spokojny głos żony, był kojący i pełen miłości.
Chciał, żeby ta chwila trwała, żeby Czarny Pan już nigdy nie wrócił a Draco, żeby nigdy nie
dorósł, tylko zawsze już był uroczym małym chłopcem, nieświadomym tego, jakich wyborów
musiał dokonywać jego ojciec i żeby już zawsze kochał go bezwarunkowo.

87
ROZDZIAŁ 21 Zmieniacz Czasu

Lucjusz Malfoy i Severus Snape obudzili się jednocześnie, każdy w swoim łóżku, jeden w
Malfoy Manor, drugi w Hogwarcie, oboje nawiedzeni tym samym niepokojącym snem i
znajomym bólem na lewym przedramieniu, którego nie odczuwali już od dawna. Mroczny
Znak piekł i na chwilę nabrał koloru, by zaraz znów przygasnąć. To było niemożliwe, by
Czarny Pan ich wzywał. Byłby to najokropniejszy koszmar, jaki mogli sobie wyobrazić.
Jedynym sensownym wytłumaczeniem byli pozostali śmierciożercy, którzy wzywali się
wzajemnie i ponownie zbierali siły. Tylko po co?
***
To nie był dobry dzień. Ludzie w Ministerstwie biegali w popłochu jak poparzeni przez sklątki
tylnowybuchowe. Lucjusz jako członek Rady Nadzorczej Szkoły Magii i Czarodziejstwa w
Hogwarcie dowiedział się, że poszukiwany morderca ostatnio widziany był w Zakazanym
Lesie. Natychmiast kazano wysłać tam aurorów i dementorów oraz poinformować dyrektorkę
Hogwartu, by podjęła wszelkie środki ostrożności. Lucjusz postarał się o to, by to jemu
przypadło to zadanie, miał bowiem ważną wiadomość dla Severusa, którą podsłuchał w
całym tym zamieszaniu.
- Ma zmieniacz czasu - powiedział jeden głos.
Lucjusz przechodził właśnie pod gabinetem ministra, celowo zwolnił kroku z nadzieją, że
czegoś się dowie i się nie zawiódł.
- TEN zmieniacz, czy zwykły?
- Ten potężniejszy.
- Jeśli przeniesie się parę lat wstecz... Kto wie, do czego to może doprowadzić. Musimy go
niezwłocznie złapać. Od tego zależy teraz przyszłość wszystkich, absolutnie wszystkich.
- Tak jest.
- Och i proszę cię... poinformuj departament ochrony, że nie popisali się i wyciągnę z tego
konsekwencje.
Lucjusz czmychnął w ostatniej chwili, schował się za filarem, kiedy drzwi się otworzyły i ktoś
opuścił gabinet.
Obiecał Narcyzie nie mieszać się w tę sprawę i nie ścigać mordercy, ale po tym, czego się
dowiedział, sprawa dotyczyła również i jego, i nie mógł pozwolić, by kolejny szaleniec zmienił
bieg całej historii, teraz kiedy wszystko zaczynało się dobrze układać. Choć mówią, że punkt
widzenia zależy od punktu siedzenia. Widać nie każdemu śmierciożercy był na rękę świat
wolny od Voldemorta.
***
"Napraw to, zanim będzie za późno" - tak mu powiedział portret Albusa. Łatwo powiedzieć
trudniej zrobić. Może już jest za późno? Minerwa też była obrażona, zdawało się, że na nich
oboje.
- Porozmawiaj z nią Severusie - powiedziała podczas jednej z kolacji, kiedy Anastazja
siedziała w pewnej odległości i nie mogła ich usłyszeć. - Wina leży po obu stronach,
owszem, ale na litość Dumbledore’a ona chce odejść. Nie znajdę teraz nikogo na to
stanowisko. To świetna nauczycielka. Zrób coś, żeby została, bo po części to twoja wina.
Snape milczał. Spojrzał na Anastazję, która zdawało się, że w świetnym humorze w
najlepsze rozmawiała z Marcusem. Snape miał ochotę zgładzić go z powierzchni ziemi
razem z jego nienagannym białym uśmiechem i lśniącymi lokami. Nie miał pojęcia, jak
przekonać Anastazję, by została. Nie miał wystarczająco dobrych argumentów. Przecież nie

88
będzie jej błagał. Po tym, co między nimi zaszło, nie potrafił nawet zacząć zwykłej rozmowy,
wymieniali tylko chłodno zwykłe uprzejmości jak "dzień dobry", ale zawsze towarzyszyło
temu dziwne napięcie. Niedługo potem wydarzyło się coś, przez co Snape kompletnie
zapomniał o pozostałych problemach.
- Nott to groźny morderca i jest gdzieś w Zakazanym Lesie - oznajmiła poważnie
McGonagall podczas zebrania nauczycieli. - Co gorsze uciekł jeden z uczniów.
Prawdopodobnie chce go odnaleźć. Zabierzcie swoich podopiecznych do ich pokojów i
sprawdźcie obecność - zwróciła się do opiekunów domów. - Argusie zamknij wszystkie
wejścia. Potem wszyscy musimy udać się na poszukiwania chłopca. Zakazany Las jest
niebezpieczny sam w sobie, a teraz jest w nim morderca i poszukujący go aurorzy oraz
dementorzy.
Kiedy Snape miał już iść, czekający na korytarzu Lucjusz złapał go za ramię.
- Pójdę z tobą, żebyś nie tracił czasu, ale muszę ci powiedzieć coś ważnego.
Ruszyli w stronę lochów.
- Słucham.
- Nie zauważyłeś dzisiaj niczego dziwnego? Coś z Mrocznym Znakiem? Jakieś przeczucia?
- Tak. Ty też? Bolało, jak wtedy gdy nas wzywał.
- Wiesz, co ma Nott senior?
- Co?
- Drań wykradł z Ministerstwa zmieniacz czasu. Ale nie taki zwykły, tylko taki, który przenosi
o lata w dowolne miejsce, jeśli się nie mylę, to haczyk polega na tym, że może przenieść
tylko na pięć minut.
- Skąd o tym wiesz?
- Podsłuchałem. Poza tym... mam coś podobnego. Wiesz, że lubię takie rzeczy, kazałem
komuś stworzyć dla mnie taki zmieniacz dla samej satysfakcji posiadania tego cacka, nie
żeby go używać - tłumaczył się. - Merlinie, ile ja za to zabuliłem...
- Do rzeczy Lucjuszu.
- To jest cholernie niebezpieczna rzecz.
- Domyślam się. Collins! Do pokoju wspólnego już! Zebranie! - wrzasnął Snape do Ślizgona,
siedzącego przy oknie na korytarzu.
- Jeśli Nott namiesza w przeszłości, wszyscy możemy mieć przejebane. Czarny Pan może
wrócić i tym razem wygra. Nott musiał już coś kombinować, dlatego odczuliśmy ból na
Mrocznym Znaku. To jakieś zakłócenia czasu czy coś...
- Albo to śmierciożercy. Może jest ich więcej, nie tylko Nott. Zbierają siły, by przywrócić życie
Czarnemu Panu.
- Okropna perspektywa - jęknął Lucjusz.
- Po cholerę ktoś w ogóle tworzy takie wynalazki?! - warknął Snape. - I do stu ghuli, co wy za
ochronę macie w tym Ministerstwie?
- Mnie nie pytaj. Ale fakt...
- Zamierzasz iść do lasu i go szukać?
- Tak. Narcyza mnie zabije, ale... tak. Nie pozwolę, żeby Czarny Pan wrócił. Prędzej dam się
zabić.
- Możesz mieć kłopoty, jeśli ktoś cię znajdzie. Uważaj. Może się spotkamy. Trzymaj się -
powiedział Snape i zniknął w lochach, kierując się do pokoju wspólnego Ślizgonów.
***

89
Lucjusz biegł przez las, tracąc już oddech w płucach. Zaczął dochodzić do wniosku, że jest
już za stary na takie akcje. Narcyza go zabije, jeśli się o tym dowie i szczerze mówiąc, bał
się jej bardziej niż Notta seniora. Co jej powie, kiedy wróci zdyszany, spocony, z liśćmi i
gałązkami w rozwianych włosach? Uprawiałem jogging? Nawet nie myślał o porażce. Nott
nie może się wymknąć, bo inaczej będą mieli poważne tarapaty. Od tego zależy ich
przyszłość. Wypadł właśnie zza wielkiego pnia, kiedy dostrzegł zarys postaci kilkanaście
metrów dalej. Cofnął się za pień i wyjrzał zza niego. To był on. Obecnie najbardziej
poszukiwany śmierciożerca. Nigdy za sobą nie przepadali. Nad lasem krążyli dementorzy,
którzy nie ułatwiali sprawy. Lucjusz miał z nimi do czynienia w Azkabanie i nie chciałby
spotkać ich z bliska ponownie, ale od tamtego czasu poczynił pewne postępy i nawet udało
mu się wyczarować patronusa. Nie obawiał się, póki miał w ręku różdżkę.
- O, Lucjusz - powiedział nagle jakiś głos za nim.
Lucjusz aż podskoczył.
- Thorfinn...
- Postanowiłeś się jednak przyłączyć? - zapytał nieco podejrzliwie Thorfinn Rowle.
- Ja... tak - odparł zdezorientowany Lucjusz, grając na zwłokę.
- No to chodź.
Ruszyli w stronę Notta. Okazało się, że nie był już sam. Ogólnie śmierciożerców było pięciu.
- Szukają cię Nott - powiedział Rowle.
- Niech szukają. Jak dopnę swego, to my będziemy górą.
- Co zamierzasz? - zapytał Lucjusz.
- Lucjusz. Wykpiłeś się wszystkiego żeby chronić swoją skórę, a jednak przyszedłeś. Co
zamierzam? Zamierzam przywrócić porządek, pozbyć się mugoli, mugolaków i szlam.
Sprawię, że Czarny Pan wygra bitwę i uczyni mnie swoją prawą ręką. Kto idzie ze mną? -
zapytał i wyjął z kieszeni złoty zmieniacz czasu.
- Ja - wyrwał się Lucjusz.
- I ja - dorzucił Rowle.
- Dobrze. Będziemy mieli tylko pięć minut.
Serce Lucjuszowi podskoczyło do gardła. Nie był pewien, w co się pakuje, czego się
spodziewać i co dalej robić. Po prostu w to brnął. Nie może zostać i bezczynnie czekać aż
świat, który właśnie zaczął lubić, rozsypie się na kawałeczki.
Wszystko wokół zawirowało, Lucjusz poczuł potężne szarpnięcie i po chwili znalazł się w
trakcie bitwy o Hogwart. Przypomniał sobie o Draco. Ale przecież teraz gdzieś tam jest jego
kopia, która próbuje go odnaleźć.
- Cholera! - warknął Nott. - Jesteśmy za wcześnie! Nie starczy nam czasu.
- Nie umiesz tego obsługiwać? - ze zdziwieniem zapytał Lucjusz.
- Zamknij się! Znajdźcie Pottera, trzeba go zabić.
- Nie - powiedział stanowczo Lucjusz.
- Co? - Nott i Rowle spojrzeli podejrzliwie.
- Nawet nie masz planu prawda? Tu trzeba działać z głową.
- Więc co proponujesz?
Lucjusz zawahał się.
- Poczekać, wrócić i spróbować ponownie.
- Po co mam marnować szansę? Skoro już tu jesteśmy...
W tym momencie Lucjusz wyjął różdżkę.
- Drętwota! - krzyknął.

90
Nott jednak zdążył zrobić unik.
- Zdrajca!
Lucjusz miał małe szanse, ale i tak większe niż z piątką śmierciożerców jeszcze chwilę
temu. Teraz było dwóch na jednego. Rowle wydobył swoją różdżkę i wymierzył w Lucjusza,
Nott zrobił to samo.
- Avada Ked...
- Avada Kedavra! - Lucjusz był szybszy.
Zielone światło wystrzeliło z jego różdżki i trafiło w Rowley’a, który padł jak długi.
- Expelliarmus! - różdżka wypadł z ręki Lucjusz.
Nie zastanawiał się, po prostu rzucił się na Notta z gołymi pięściami, przewracając go na
ziemię. Szamotali się, Lucjusz w końcu dopadł swojej różdżki, a drugą ręką złapał za
zmieniacz, próbując wyrwać go z pięści Notta, ale udało mu się tylko zerwać łańcuszek.
Wtedy przenieśli się z powrotem do obecnych czasów. Wylądowali w Zakazanym Lesie
otoczeni przez aurorów. Nott zrobił unik i się ulotnił, zamieniając się w czarną smugę
znikającą w koronach drzew. Lucjusz nie miał tyle szczęścia, ale przecież był niewinny, po
co miał uciekać?
- Pomagałeś mu? - zapytał jeden z aurorów. - Związać go.
- Co?! Nie, ja próbowałem zapobiec tragedii! Jestem po waszej stronie!
- Incarcerous!
Lucjusz został skrępowany i padł na kolana.
- Łapanie zbiega to nie twoja praca, prawda? I byłeś śmierciożercą. Będziesz się tłumaczył
w sądzie. Na czas wyjaśniania sprawy poczekasz w Azkabanie.
- Żartujesz?! Czy ty wiesz, kim ja jestem? Zrobię wszystko, żeby cię wywalili! - warknął
Lucjusz.
***
Nauczyciele przeczesywali las w poszukiwaniu chłopca. Snape kroczył pomiędzy drzewami,
rezygnując ze ścieżki. Stwierdził, że chłopak nie chce zostać odnaleziony, więc z pewnością
nie będzie spacerował sobie po ścieżce, jak gdyby nigdy nic. Na jego nieszczęście w parze
przypadł mu Marcus. Szczerze powiedziawszy, już wolałby do towarzystwa Longbottoma.
- Ech, dzieciaki - westchnął Marcus. - Młody pewnie chciał się popisać i złapać tego
śmierciożercę.
- A może chciał się przyłączyć?
- Pesymista z ciebie co? - wesoło i śpiewnie stwierdził Marcus.
- Realista.
- Nie bądź niemądry Severusie. Chłopak był z Gryffindoru. W życiu nie zostałby
śmierciożercą.
- Ach tak? Jesteś pewien?
- Nie obraź się, ale śmierciożercy w znacznej większości byli w Slytherinie.
Snape utorował sobie drogę przez chaszcze ręką i puścił gałązkę w takim momencie, żeby
Marcus "niechcący" dostał w twarz. To go jednak nie zniechęciło do dalszych pogawędek.
- Nie znam żadnego złego Gryfona - kontynuował.
- Ja znałem Gryfona, który był śmierciożercą i zabił mnóstwo ludzi - poinformował Snape. - I
znałem Gryfonów, którzy czerpali przyjemność z gnębienia słabszych.
Na samą myśl Snape aż zacisnął pięści. Szedł dalej i nawet się nie odwracał. Jak tylko
znajdzie tego dzieciaka z chęcią dopilnuje, żeby go za ten bohaterski wyczyn wylali.

91
- Tak czy owak - mówił Marcus, próbując dotrzymać mu kroku - nie wierzę, że ten chłopak
chce się przyłączyć. Trzeba postradać rozum, żeby zostać śmierciożercą. Tylko głupiec...
Snape przestał go słuchać, doszedł do wniosku, że ma do czynienia z gościem o inteligencji
gumochłona, który najwyraźniej - choć może to i lepiej - nie przeczytał "wspaniałej" książki
Rity Skeeter o Severusie i zapewne umknęło mu, że był śmierciożercą. A może wie i mimo
to ma czelność pleść te bzdury? Na jedno wychodzi - jest idiotą i ignorantem.
- ... Anastazja jest ładna.
- Co?
Snape wrócił do słuchania na dźwięk jej imienia. Najwyraźniej Marcus zdążył już skończyć
swój monolog i zmienił temat.
- Mówię, że ta nauczycielka Obrony przed Czarną Magią jest niczego sobie. Umówię się z
nią przy najbliższym wypadzie do Hogsmeade. Myślisz, że mam u niej szansę?
- Zamknij się - warknął Snape, zatrzymując go gestem dłoni.
Zmrużył oczy, wytężając w ciemności wzrok i nasłuchiwał.
- Skąd to dochodzi? - szepnął Marcus.
- Nie wiem, bo gadasz! Rozdzielmy się.
- Dobrze - mężczyzna wypiął pierś jak kogut i ruszył w lewo, a Snape w prawo wciąż
nasłuchując.
Błoga cisza po pozbyciu się towarzysza przez chwilę aż dzwoniła mu w uszach. W końcu
znów usłyszał szelest. Ruszył szybciej, niewiele widział, ale biegł za szelestem, który był
coraz wyraźniejszy. Liście i trzepocząca szata, ale nie słyszał kroków. W końcu zatrzymał
się na polanie, którą lekko oświetlał blask księżyca. Dysząc, odwrócił się i go zobaczył. To
nie chłopak, tylko dementor. Najpierw pojawił się tylko jeden, ale zaraz po nim zleciało się
ich kilkanaście, a może i więcej. Gdzieś w oddali ktoś wystrzelił z różdżki czerwone światło
na znak znalezienia chłopca. Więc można wracać... Tylko którędy i jak? Otaczali go
dementorzy. Wyjął różdżkę i maksymalnie się skupił.
- Expecto Patronum - powiedział najpierw spokojnie.
Nic się nie zadziało, a dementorzy się zbliżali, zacieśniając krąg.
- Expecto Patronum! - blada srebrzysta poświata zaskwierczała i zaraz zgasła.
Przecież to potrafił... nie rozumiał, co się dzieje. Poczuł ogarniające go zimno i smutek.
Spróbował ponownie, ale bez skutku, co jeszcze bardziej przyprawiło go o rozpacz. W końcu
został bez szans. Jeden z dementorów podleciał do niego "twarzą" w twarz i zaczął wysysać
te resztki szczęścia, które w nim zostały. Nie było tego wiele. Po chwili zrobił to kolejny, a
Snape’a ogarnęła ciemność i powróciły wszystkie koszmary. W jego głowie przewijały się
obrazy i twarze. Bijący go ojciec, nieszczęśliwa matka, Petunia wyzywająca od dziwolągów i
śmiejąca się z jego ubrań. Spadająca z drzewa gałąź i Lily oskarżająca go, że to jego
sprawka, by skrzywdzić jej siostrę. Huncwoci, krzyczący za nim "Smarkerus!". Głos Lily,
mówiący "...jesteś naprawdę niewdzięczny...", James ze słowami "No wiesz... to raczej
kwestia tego, że on istnieje...". Potem zawisł głową w dół i znów przeżywał poniżenie przy
całej szkole, wyzywając przy tym Lily od szlamy, na co jej zamazana postać odparła:
"Świetnie. W przyszłości nie będę sobie tobą zawracać głowy. I na twoim miejscu
wyprałabym gacie, Smarkerusie!". Potem błagał ją pod portretem Grubej Damy o
przebaczenie, a w zamian otrzymał tylko słowa pretensji, wylew frustracji i dowód na to, że
Lily męczyła się, będąc z nim w przyjaźni. "Już za późno - powiedziała - Tłumaczyłam się za
ciebie przez kilka lat. Wszyscy się dziwią, że w ogóle z tobą rozmawiam. Ty i ci twoi
przyjaciele śmierciożercy... Nie mogę dalej udawać. Ty wybrałeś swoją drogę, ja wybrałam

92
swoją". Potem przyszły wspomnienia kolejnych porażek. Poniżenie się przed
Dumbledore’em, od którego usłyszał: "Budzisz we mnie odrazę", "To przez ciebie Potterowie
znaleźli się w niebezpieczeństwie". Poczucie winy ogarnęło cały jego umysł. Zasłużył na to.
Pamiętał, jak siedząc w gabinecie Albusa, po śmierci Potterów, chciał umrzeć. Powinien
zrobić to już wtedy. "Ilu ludzi umarło na twoich oczach?" zapytał Dumbledore. Zbyt wielu -
pomyślał. W czerni, która go pochłonęła, błysnęło zielone światło. Zabił Albusa. Jedyną
osobę, która znała prawdę i nie pragnęła jego śmierci. Gdzieś w tym wszystkim pojawił się
ostatni list od Lily. "Przyjaźniłam się z tobą z litości", "nie zbliżaj się do mojego domu ani do
mojej rodziny". Przez zamknięte powieki przedarło się jakieś światło i po chwili poczuł coś
gorącego na swojej twarzy. Nie wiedział, ile tak leżał, ale było mu przeraźliwie zimno. Ktoś
uniósł lekko jego głowę.
- Severus!
Z ledwością otworzył oczy. Anastazja. Był pewien, że umiera, tak właśnie się czuł i musiał
powiedzieć jej coś bardzo ważnego. Może chociaż ona zapłacze nad jego grobem. Otworzył
usta i nim ponownie zemdlał, wydobył z siebie tylko dwa słowa:
- Kocham cię.

93
ROZDZIAŁ 22 Zagubiony Książę

Lucjusz usiadł zrezygnowany na pryczy. Odkąd go uniewinnili, nie przypuszczał, że jeszcze


kiedyś trafi do Azkabanu. Wiedział, że po wojnie Ministerstwo było w rozsypce i do dziś
ledwo się wyrabia, nic więc dziwnego, że nie można tej sprawy wyjaśnić "od ręki". Jakaś
mała cząstka jego obawiała się, że wszystko obróci się przeciwko niemu, że ktoś go wrobi i
już stąd nie wyjdzie. Ciasna cela i maleńkie okienko umieszczone wysoko, same w sobie już
wpędzały w przygnębienie, nie mówiąc o kręcących się wszędzie dementorach. Szacował,
że spędzi tu nie więcej jak dwa dni, taką miał nadzieję i tego się trzymał. O dementorach
wiedział sporo. Na każdego działały inaczej. On znosił je nie najgorzej, prawdopodobnie
dlatego, że nie licząc ostatnich lat z Czarnym Panem pod swoim dachem, nie mógł narzekać
na swoje życie. Zawsze miał to, czego zapragnął, miał rodzinę, która go kochała, kogoś, kto
zawsze na niego czekał i wspierał. Najgorzej dementorzy działają na ludzi, którzy przeżyli
różne okropieństwa. Im więcej złych przeżyć ktoś ma w sobie, tym gorzej zniesie obecność
dementorów. Dementorzy rozkoszują się czyjąś rozpaczą, wysysają szczęście, spokój i
nadzieję, pozostawiając tylko najgorsze wspomnienia z całego życia. Lucjusz nie miał wielu
takich wspomnień. Oczywiście po kilku godzinach w Azkabanie zaczął odczuwać
przygnębienie i wracały wspomnienia związane z Czarnym Panem, ale żywił w sobie wiarę,
że czeka na niego Narcyza i nic nie było w stanie tego zniszczyć. Po tym, co razem przeszli
nikt już nie wmówiłby mu, że jego żona mogłaby go porzucić.
Drugiego dnia zamknięty w celi krążył po niej niczym rozwścieczony lew w klatce. Jak stąd
wyjdzie, zrobi wszystko, żeby auror, który go tu zamknął, stracił pracę. Minister musi mu
pójść na rękę. Wszystko tyle trwało, bo zapewne wieść o zatrzymaniu go jeszcze do
Kingsleya nie dotarła. Ktoś powinien w końcu zrobić coś ze sprawnością działania
Ministerstwa. Najpierw smocza ospa, potem kradzież zmieniacza czasu a teraz
bezpodstawne przetrzymywanie.
Trzeciego dnia Lucjusz zaczynał wariować, jednak nie za sprawą dementorów, choć ich
obecność na pewno nie pomagała, ani nie podnosiła na duchu. Zniszczył aluminiowy kubek,
w którym dostał wody i złamał na kolanie tackę, na której podano mu czerstwy chleb i coś,
co wyglądało jak pomyje.
Czwartego dnia wreszcie wezwano go na przesłuchanie. Czuł się poniżony, kiedy pojawił się
wśród ludzi w kajdanach i nieogolony. Zamiast jednak zaprowadzić go przed sąd
Wizengamot, trafił prosto do gabinetu Shacklebolta.
- Zostawcie nas samych - powiedział lekko znudzonym tonem, nie podnosząc nawet głowy
znad jakichś dokumentów.
Aurorzy wyszli, a Lucjusz nie czekając na zaproszenie, usiadł przed biurkiem ministra.
- Jestem niewinny. Nic nie zrobiłem.
- Z twojej różdżki rzucono zaklęcie niewybaczalne. To nie znowu takie nic.
Lucjusz otworzył usta, ale nic nie powiedział. O tym nie pomyślał. Zabił człowieka.
- To było... to w obronie własnej. Gdybym nie był szybszy, nie siedziałbym tu, tylko zżerałyby
mnie robaki. Ja chcę pomóc schwytać Notta - powiedział półszeptem, jakby to była jakaś
wielka tajemnica.
- Wierzę Lucjuszu - westchnął Kingsley. - Dlatego nie zwoływałem całej rady w twojej
sprawie. I przepraszam, że tyle to trwało, ale wieści o tobie dotarły do mnie dopiero dziś
rano.
- Przyznaj, że Ministerstwo nie funkcjonuje najlepiej.

94
- Pracujemy nad tym.
- Rozkujesz mnie?
- Jeszcze nie.
- Dlaczego?
- Chcę ci wierzyć, ale zrozum - zasada ograniczonego zaufania. Nie będziemy robili wokół
tego szumu, jednakże muszę potwierdzić jakoś twoje dobre intencje. Napijesz się czegoś.
- Nie chce mi się pić.
- To nie była propozycja. Wypijesz veritaserum i porozmawiamy.
- Dobrze - zgodził się potulnie Lucjusz.
Wypił wodę z zawartością zielonej fiolki i wbił wzrok w ministra.
- Co robiłeś w Zakazanym Lesie?
- Szukałem Notta.
- Dlaczego?
- Żeby go złapać.
- Gdybyś go złapał, zabiłbyś go?
- Gdybym musiał.
Lucjusz przełknął głośno ślinę i poczuł, że robi mu się gorąco. Takie odpowiedzi mu nie
pomogą.
- Co tam się wydarzyło?
- Było ich więcej. Śmierciożerców. Nott miał zmieniacz czasu. Chce cofnąć się w czasie, by
pomóc zwyciężyć Czarnemu Panu. Chce pozbyć się mugoli, mugolaków i szlam. Pragnie
zwycięstwa Czarnego Pana.
- Mówił coś, co pomogłoby nam go schwytać?
Lucjusz próbował przywołać w myślach wszystkie fakty.
- Niestety nie. Ale wiem, że on nie bardzo umie obsługiwać ten zmieniacz, dlatego jeszcze
nic się nie zadziało. Byłem tam z nim, cofnęliśmy się do bitwy o Hogwart i wtedy... naprawdę
musiałem zabić Rowleya.
Spojrzał błagalnie wzrokiem zbitego psa na ministra.
- Nikt nie będzie za nim tęsknił - cicho powiedział Kingsley. - Skąd wiedziałeś o zmieniaczu?
- Podsłuchałem...
- Lucjuszu - zaczął Kingsley, ale zrobił pauzę i przetarł zmęczone oczy. - Co ja mam z tobą
zrobić... - westchnął. - Od tego są wyszkoleni ludzie, nie możesz uganiać się za zbiegami,
bo oto mamy tego efekty.
- Mam wątpliwości co do kompetencji aurorów - szczerze wciąż pod wpływem veritaserum
wyznał Lucjusz. - A niech pan uwierzy, bardzo nie chcę powrotu Czarnego Pana.
- Miło mi to słyszeć wiedząc, że nie możesz kłamać.
- Tracimy czas, siedząc tutaj.
- Aurorzy robią, co mogą.
- Więc chyba robią za mało.
- Postawiłem na nogi całe Ministerstwo. Zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji.
Kingsley wstał, podszedł do Lucjusza i zdjął mu kajdany. Lucjusz rozmasował nadgarstki.
- Czy chcesz dalej brać udział w poszukiwaniach Notta? - zapytał minister.
- Tak.
- Więc poinformuję, kogo trzeba, że działasz z nami i za moją zgodą, by sytuacja się nie
powtórzyła. Trzeba było od razu przyjść do mnie.
- A pozwoliłby mi pan przyłączyć się do akcji?

95
- Nie - oznajmił Kingsley po chwili namysłu. - Ale może wybiłbym ci to z głowy.
- Nie sądzę.
***
Snape obudził się w skrzydle szpitalnym. Sądząc po księżycu, którego blask wdzierał się do
środka, był środek nocy. Pamiętał, że zemdlał po ataku dementorów i nic poza tym. Teraz
obudził go jakiś koszmarny sen związany z przeszłością. Rozejrzał się nerwowo w obawie
przed dementorami, miał wrażenie, że wciąż wysysają z niego całe szczęście. Miał na sobie
koszulę nocną i było mu przeraźliwie zimno mimo kołdry i koca. Może wciąż trzymało go po
ataku dementorów, a może swoje zrobiło leżenie na zimnej ziemi. Nie pamiętał nawet, kto
go znalazł. Usiadł na łóżku wstrząsany dreszczami i przetarł czoło. Jego pierwsze myśli
powędrowały do koszmarów, jakie przywołała jego pamięć w Zakazanym Lesie. Cały
przekrój jego nędznego życia. Nie mógł pozbyć się tego z głowy. Żył z poczuciem winy, ale
to, co odczuwał w tej chwili, było sto razy gorsze. Zaczynał rozumieć, dlaczego nie potrafił
wyczarować patronusa. Nie miał już ani jednego dobrego wspomnienia. Jego patronusem
była łania, taka sama, jaką miała Lily, bo zawsze myślał o niej, a może bardziej o tym, że
chciałby być jak ona. Dobry, lubiany, uśmiechnięty, opiekuńczy. Jednak nie miał żadnej z
tych cech. Teraz pojął, co się stało. Ostatni szczery list Lily przekreślił wszystkie dobre
wspomnienia, które wiązały się właśnie z nią. Nie zostało mu już nic.
Postawił bose stopy na zimnej kamiennej podłodze i wstał. Okręcił się, próbując skojarzyć, z
której strony jest wyjście, a z której gabinet madame Pomfrey. Chciał wyjść, po prostu iść
przed siebie i zakończyć to wszystko. Może na Wieżę Astronomiczną? Skok byłby szybki i
nie zdążyłoby zaboleć. A może do swojego gabinetu po jakąś trutkę? Poszedł jednak do
gabinetu. Wszedł do środka i zapalił świecę. Dopadł do szafki z truciznami i przypomniał
sobie, że nie ma przy sobie różdżki, a bez czarów jej nie otworzy. Walnął w nią pięścią, aż
się zatrzęsła i usiadł zrezygnowany w fotelu. Był osłabiony i szybko się męczył. Schował
twarz w dłoniach, po chwili przetarł oczy i zaczął gapić się bezmyślnie w przestrzeń. Jego
wzrok zatrzymał się na kociołku, który dostał od Anastazji. Blask świecy odbijał się od niego,
tańcząc w ciemności. Pomyślał, że może to żałosne, ale to były jego najlepsze święta.
Wysunął szufladę i wyjął obrazek, który dostał wtedy od Iriny. Chciałby jednak przeżyć
kolejne takie, a może lepsze, bo tym razem też by coś podarował. Zerwał się i szybko
wyszedł z gabinetu. Nie miał pojęcia, co powie i co będzie dalej, ale to była jego ostatnia
szansa, żeby się pozbierać. Jeśli się nie uda, jutro już go nie będzie. Nie zważał na to, że
jest noc, nie mógł czekać. Ani chwili dłużej nie zniesie siedzenia w ciemności sam na sam z
własnymi myślami. Wpadł do gabinetu Anastazji i zapukał do drzwi jej prywatnej komnaty.
Nasłuchiwał, oczekując. Co, jeśli jej tam nie ma? Zapukał jeszcze raz. Usłyszał szmer i
chrzęst. Drzwi się otworzyły. Anastazja miała na sobie szlafrok, a na widok Snape’a jej
zaspane małe jak szparki oczy wyraźnie się rozszerzyły.
- Severus, chto się stalo? - zapytała mocno zaskoczona tą nocną wizytą.
- Pomóż mi - powiedział, oddychając ciężko.
Anastazja zmarszczyła brwi, złapała go za nadgarstek i wciągnęła do środka.
- Kak ya mogu vam pomóc, chto się dzieje?
- Ja... nie wiem. Nie wiem jak. Ale na początek może... nie wyjeżdżaj.
Anastazja wzięła z łóżka koc i okryła go nim. Snape zapomniał, że przecież byli pokłóceni.
Zobaczył walizki pod ścianą i ścisnęło go w żołądku, o ile mogło jeszcze bardziej.
- Proszę - jęknął.
- Pochemu ya mam ne wyjeżdżać?

96
- Bo... bo cię potrzebuję. Bo ja... w przeciwnym...
- Ya ulatwię ci to, bo ya ne mogu patrzeć, kak ty się męczysz - powiedziała, przytulając go. -
Ja ciebie też kocham. Lyublyu tebya.
Nie widziała jego twarzy, ale zadygotał i wciągnął gwałtownie powietrze. Czuła jak się
trzęsie. Stali tak chwilę i kiedy pociągnął nosem, zdała sobie sprawę, że płacze i ona też
zaczęła.
***
Spotkali się na korytarzu w Ministerstwie. Narcyza nie odzywała się do niego. Lucjusz
uśmiechnął się blado na jej widok, ale zignorowała go. Teleportowali się do Malfoy Manor w
milczeniu. Dopiero tam, kiedy wyszli z kominka i stanęli na środku salonu, Narcyza
gwałtownie odwróciła się do niego.
- Jak mogłeś? - syknęła i uderzyła go w twarz.
Lucjusz potarł piekący policzek.
- Przepraszam. Nie mówiłem, bo nie chciałem cię denerwować, to się nie miało tak
skończyć.
Narcyza dopadła do niego i otwartymi dłońmi zaczęła uderzać go na oślep w tors i ramiona.
- Nigdy-więcej-tak-nie-rób! - wrzeszczała.
Kiedy skończyła, odsunęła się o krok, odgarnęła włosy, które opadły jej na twarz i przetarła
nerwowo oczy.
- Umierałam ze strachu, kiedy nie wróciłeś na noc!
- Przepraszam - jeszcze raz potulnie powiedział Lucjusz, bo nic innego nie przychodziło mu
do głowy.
- Dowiedziałam się w Ministerstwie, że cię zatrzymali. Próbowałam to wszystko
przyspieszyć, ale Kingsley był na wyjeździe, a nikt inny nie chciał mnie słuchać - powiedziała
głosem pełnym złości i rozpaczy.
Na chwilę zapadła cisza. Narcyza wbijała wzrok w podłogę i oddychała ciężko, a Lucjusz
patrzył wprost na nią.
- Jak było w Azkabanie? - zapytała w końcu cicho, podnosząc wzrok.
- Znośnie, ale potrzebuję dużo czekolady i wina - uśmiechnął się. - Wiedziałem, że na mnie
czekasz i to mi dodawało otuchy. Mimo chłodnego powitania - dodał.
- Wybacz - przytuliła go - ale wystraszyłeś mnie.
- Rozumiem. A teraz porozmawiajmy.
Oboje usiedli na kanapie. Lucjusz opowiedział jej, co się wydarzyło i co wie. Narcyza cały
czas trzymała go za rękę i słuchała przejęta.
- Kolejnym razem pójdę z tobą.
- Nie możesz... - zaczął Lucjusz, ale zamilkł na samo jej ostrzegawcze spojrzenie.
- Brałam udział we wszystkim, zapomniałeś już? Spotkania śmierciożerców, bitwa o
Hogwart. I teraz też pójdę z tobą. Zawsze wszystko robiliśmy razem i to się nie zmieni.
Jestem wściekła, że mnie nie posłuchałeś, ale biorąc pod uwagę okoliczności... jeśli on ma
zmieniacz czasu... musimy go schwytać. Ja również nie chcę powrotu Czarnego Pana.
- W porządku. Zrobimy to razem. Mamy szansę prawda? - zapytał niepewnie Lucjusz, chcąc
przekonać sam siebie. - Aurorzy nie potrafią myśleć jak śmierciożercy, my tak.
Narcyza uśmiechnęła się pocieszająco.
- Powiedz skrzatom żeby zrobiły coś do jedzenia. W Azkabanie nic nie zjadłem.
- Sama ci zrobię - powiedziała Narcyza, chcąc zrobić mu przyjemność.
***

97
Anastazja wytarła twarz w rękaw miękkiego szlafroka i spojrzała na Snape’a. Jego twarz
była całkowicie schowana za kurtyną czarnych włosów. Odgarnęła je i wytarła jego mokre
policzki. Stanęła na palcach i pocałowała go w czoło.
- Bo chto ty powiedzial, chyba bylo do mnie? - zapytała z lekkim uśmiechem.
- Co powiedziałem? - zapytał lekko zdezorientowany.
- Chto ty mnie kochasz. Kagda ya cię znalazla. Nim zemdlałeś.
Snape zmarszczył brwi.
- Nie pamiętam niczego od ataku dementorów - przyznał. - Ale nie mam wątpliwości, że jeśli
to ty przy mnie byłaś, to powiedziałem to do ciebie - dodał.
Anastazja uśmiechnęła się.
- Madame Pomfrey budet wściekla, yesli ona tebya ne zastanie. Powinieneś wrócić do lóżka.
- Nie chcę tam wracać. Nie mogę... - Snape’a znów ogarnęło przygnębienie na samą myśl o
pustej ciemnej sali skrzydła szpitalnego i zostaniu sam na sam z myślami.
Anastazja złapała go za oba nadgarstki i pociągnęła za sobą. Kazała mu się położyć na
swoim łóżku i szczelnie przykryła go kocem i kołdrą. Wiedziała, że powinna iść
poinformować madame Pomfrey, ale bała się go zostawić samego. Był osłabiony i
rozkojarzony, bez problemu poznała jego myśli i przeraziły ją. Rzuciła zaklęcie na drzwi, jeśli
się otworzą bez jej wiedzy, obudzi się. Położyła się obok i spojrzała na Snape’a.
- Jak mnie znalazłaś? - zapytał cicho.
- Chłopiec zostal odnaleziony, wszyscy się zebrali, tylko ciebie ne bylo. Ya zajrzala do
urządzenia, kotorye Tatiana ostavila mnie i kak-to ya cię odnalazlam. Ya ostatnio codziennie
je nosila so mnoy - przyznała zaczerwieniona.
- Gdybym nie przyszedł... wyjechałabyś?
- Ne - odparła bez chwili namysłu. - Jeszcze dva dni nazad ya chciala, ale potem... net. Im
blizhe bylo wyjazdu, tym bardziej już tęsknilam. W skrzydle szpitalnym siedzialam s toboy do
vechera, ale potem madame Pomfrey wygonila menya. Ya chciala przyjść rano.
Obydwoje myśleli o tym samym - rano już by go nie było.
- Dobrze, chto ty prishel. Ya ne znal, chto eto tak źle.
- Nikt nie wie. Nikomu nie mów.
- Khorosho - Anastazja zamyśliła się nad czymś. - Już vas ne przeszkadza, chto ya znayu
twoje mysli? - zapytała niepewnie.
- Nie wiem. Chyba jest mi już wszystko jedno.
- A chto się stalo w Zakazanym Las?
- Nie potrafiłem wyczarować patronusa. A umiałem to.
- Dziwne.
- Jak się nad tym zastanowić to wcale. List, który przeczytałaś, pogrzebał moje ostatnie
dobre wspomnienia.
- Przepraszam, chto ya eto przeczytala, ya chcialam wiedzieć, chto s toboy się dzieje i jakoś
pomóc.
- Teraz to wiem. I chcę żebyś pomogła - przyznał to z trudem.
Ostatnio o pomoc prosił Dumbledore’a prawie dwadzieścia lat temu. Nigdy nie umiał przyjąć
pomocy, a tym bardziej o nią poprosić, ale Anastazja była inna, była kimś wyjątkowym. Był
już zmęczony chowaniem wszystkiego przed światem, a ona był kimś, z kim mógł się tym
podzielić. Pierwszy raz chciał, żeby ktoś go poznał i zrozumiał. Myśląc o tym, zasnął, czując
jej palce w swoich włosach.

98
ROZDZIAŁ 23 Zwycięstwo - czy aby na pewno?

Snape obudził się w południe. Spał jak zabity. Na szczęście nie musiał prowadzić zajęć. Był
usprawiedliwiony, powinien leżeć w skrzydle szpitalnym. Chwilę zajęło mu przypomnienie
sobie, co się wydarzyło i dlaczego jest w komnacie Anastazji, w jej łóżku i na różowej
poduszce. Odwrócił się i ujrzał ją, siedzącą na skraju łóżka. Spojrzała na niego.
- Ya ne chciala cię rozbudit’.
Milczał. Czuł się niezręcznie, nigdy przy nikim nie spał, nie licząc Dumbledore’a, który uśpił
go eliksirem tamtej Halloween’owej nocy po śmierci Potterów. Uważał tę czynność za coś
intymnego. Nie wiedział, co ma dalej zrobić, co powiedzieć. Miał na sobie tylko koszulę
nocną, a jego ubranie zostało w skrzydle szpitalnym. Usiadł powoli i przetarł oczy.
- W nocy byli tu McGonagall i madame Pomfrey. Oni szukały tebya.
- Co im powiedziałaś?
- No... - Anastazja zawahała się zakłopotana - Ya musialam pozvolit’ im tu wejść. Madame
Pomfrey zrobiła mala awantura, chciała vas zbadać, w końcu jakoś z dyrektorką przekonali
ją, żebyś jednak tu zostal, ale prinesla eliksiry i ya muszę dopilnować, chto vy je wszystkie
wypije, więc... - podała mu pierwszą buteleczkę.
Snape wziął ją niechętnie i powąchał. Wypił posłusznie w milczeniu, a potem drugi eliksir i
trzeci.
- Jak... - zaczął, próbując właściwie dobrać słowa - jak im wytłumaczyłaś, że tu jestem?
- Kak eto tak? Ya pravdu powiedziala - Anastazja wzdrygnęła ramionami.
- Czyli... co?
- Chto my się kochamy i już na zawsze vy macie pravo tu spać - odparła z zadziornym
uśmiechem.
Snape’a zatkało. On pewnie zacząłby kręcić, żeby utrzymać wszystko w tajemnicy.
- Spokojnie, nikomu ne powiedzą. Eto je trochę zszokowalo i ne zadavalo więcej pytań.
Chyba się nawet cieszyli. Ya ne powiedzialam, chto ty... - zamilkła na moment, Snape uniósł
brwi w oczekiwaniu na ciąg dalszy - ne powiedzialam, w jakim stanie tu przyszedleś i chto ty
chcial zrobić s soboy. - wyrzuciła jednym tchem.
- Jestem ci za to wdzięczny - powiedział, patrząc jej w oczy.
- Severus?
- Tak?
- Pochemu vy uważacie, że nie zaslugujesz na pomoc?
Był pewien, że wygrzebała to gdzieś z jego myśli, które kłębiły mu się w głowie.
- Ludzie dali mi do zrozumienia, że tak jest.
- Ludzie ne mają zawsze racji. Nawet yesli większość jest zgodna.
- Może - westchnął. - Ale ta większość nie ułatwia, by myśleć inaczej. - Po chwili, chcąc
zmienić temat, zapytał: - co z Nottem?
- Chyba jeszcze yego ne poymali.
***
- Był tu Nott? - zapytał Lucjusz Malfoy.
Przyparł rzemieślnika ze Śmiertelnego Nokturnu do muru na zapleczu i mierzył w niego
różdżką. Narcyza pilnowała wejścia.
- N... nic nie wiem - wyjąkał starszy mężczyzna.
Lucjusz kopnął go w przyrodzenie, a starzec padł na kolana.
- Dobrze wiesz, że zabijałem - wysyczał - i mogę zrobić to ponownie. Przypomnij sobie.

99
- Nie wiem, o czym mówisz - wysapał mężczyzna.
Lucjusz złapał go za włosy i pociągnął ku górze. Wyjął z kieszeni łańcuszek, który oderwał
od zmieniacza i pomachał nim starcowi przed oczami.
- Zmieniacz czasu. Robiłeś taki dla mnie, tylko lepszy. Nott tu był prawda? Tylko ty umiesz
coś takiego naprawić. Łańcuszek jest potrzebny, by działał poprawnie.
- M... może...
- Więc jak? Przypominasz sobie? Czy crucio ci ma to ułatwić?
- Nie, nie. Proszę... był... był u mnie. Naprawiłem to, nie miałem wyjścia, groził mi.
- Wiesz, gdzie on może teraz być?
- Nie mam pojęcia, był sam i nic nie mówił. Przysięgam - jęknął błagalnie starzec.
Lucjusz puścił go i wyszedł wraz z Narcyzą.
- Lubię, jak taki jesteś.
- Jaki taki?
- Brutalny - uśmiechnęła się zalotnie.
Lucjusz odwzajemnił uśmiech. Narcyza sprawiała, że był odważniejszy.
- Musimy udać się do Severusa. Po jakie licho zaniosłaś do niego najcenniejsze rzeczy?
- U niego nie ma kontroli z Ministerstwa. Nie chciałam kolejnej wpadki i głupich układów z
Weasleyem.
***
Lucjusz spotkał się ze Snape’em w gabinecie dyrektorskim. Przy rozmowie towarzyszyła im
Narcyza, McGonagall i Madame Pomfrey, wciąż wściekła na Snape’a, bo nie stosował się
ściśle do jej poleceń.
- On musi się kręcić gdzieś w okolicach szkoły - powiedział Lucjusz. - Aurorzy przeszukują
Zakazany Las i okolice.
- Przeszukali też tereny szkoły. - dodała McGonagall.
- Błądzą po omacku - stwierdziła Narcyza. - To jak szukanie igły w stogu siana.
- Na wszelki wypadek... chciałbym odzyskać, coś, co Narcyza dała ci na przechowanie -
powiedział do Snape’a Lucjusz, jednak nikomu nie chciał powiedzieć, co dokładnie znajduje
się w szkatułce.
McGonagall zmierzyła go podejrzliwym spojrzeniem.
- Nikt nie ma pomysłu jak namierzyć Notta? - zapytała zmartwiona.
- Jest pewien sposób - powiedział powoli Snape. - Ale musielibyśmy mieć kawałek Notta.
Włos, skrawek szaty, cokolwiek.
- A może... łańcuszek od jego zmieniacza? - zaproponował Lucjusz, wyciągając go z
kieszeni.
- Tak, to może zadziałać.
Snape wyszedł i wrócił po dłuższej chwili z Anastazją.
- Ona lepiej wie, jak to działa - wyjaśnił i pokazał wszystkim zebranym ulepszoną przez
Tatianę kryształową kulę.
Anastazja wzięła łańcuszek i wrzuciła go do fiolki. Wszyscy przyglądali się zaciekawieni.
Kompas zawirował i w końcu stanął, wskazując północny zachód. Kula zaszła mgłą aż w
końcu wyłoniła się wierzba bijąca.
- Aurorzy jeszcze nie sprawdzali tych okolic? - zapytała Narcyza.
- Sprawdzali, ale może... może nie chodzi o drzewo, tylko wejście do Wrzeszczącej Chaty? -
zaproponował Snape. - Aurorzy tamtędy nie wchodzili.
- Nie traćmy czasu - Lucjusz zatrzepotał szatą i ruszył do wyjścia.

100
Narcyza wybiegła za nim, a w ich ślady ruszyli Snape i Anastazja. Na korytarzu dało się
jeszcze słyszeć groźby pani Pomfrey pod adresem Snape’a, ale nie słuchał jej. Czuł się źle,
czego nie pojmował, bo skutki ataku dementorów powinny już minąć. Jego trzymało parę
dni. Może przyczyną były wszystkie inne zmartwienia naraz. Jednakże nie dawał po sobie
niczego poznać. Jeśli Nottowi się uda, dotychczasowe problemy będą niczym.
- Ktoś musi udać się na Spinner’s End po moją szkatułkę - powiedział w biegu Lucjusz.
- Co w niej jest? - zapytał Snape.
- Przyniesiesz ją? - Lucjusz zignorował pytanie. - Spróbujemy dogonić Notta, ale jeśli się nie
uda, to... to nasza ostatnia szansa.
- Dobrze. Polecę.
- Net! - Anastazja złapała Snape’a za rękaw. - V vashem stanie vy ne powinien lecieć.
- Nikt inny nie może, mieszkanie jest zabezpieczone zaklęciami. Nie mamy wyjścia.
- Yesli vy zaslabniesz, spadniesz s kilkuset stóp, zabijesz sebya.
- Nic mi nie będzie.
Lucjusz podbiegł do Wierzby Bijącej, a ta zamachnęła się niebezpiecznie gałęziami.
- Czekaj!
Snape podbiegł do niego, wziął patyk i dźgnął wierzbę w narośl, wtedy ta zamarła jak każde
inne zwykłe drzewo.
- Widzimy się później - powiedział Lucjusz i wbiegł do tunelu, a Snape po prostu wystrzelił w
górę, przypominając przerośniętego nietoperza. Anastazja wahała się przez chwilę za kim
podążyć, ale nie miała szans dogonić Snape’a, nie potrafiła latać bez miotły, tak, jak
śmierciożercy. Wbiegła więc do tunelu za Lucjuszem i Narcyzą. Już na jego początku
usłyszeli, że ktoś biegnie na przodzie, uciekając przed nimi. Kiedy dobiegli do końca, wpadli
do Wrzeszczącej Chaty i ujrzeli Notta. Gdzieś w oddali było słychać aurorów, którzy przyszli
tu od drugiej strony.
- Jesteś otoczony - powiedział Lucjusz, wyciągając różdżkę.
- Tym razem mi się uda.
Na twarzy Notta malowało się szaleństwo i determinacja.
***
Snape przeklinał w duchu samego siebie, że zablokował swój kominek. Można go było
odblokować tylko od tamtej strony. Wysoko w górze powietrze było zimne i boleśnie
wdzierało mu się do płuc i chociaż z trudem łapał głębszy oddech, nie zatrzymywał się.
Wpadł do mieszkania zdyszany, porwał szkatułkę, zdjął blokadę z kominka - tak na
przyszłość, gdyby szykowała mu podobne atrakcje - poczym z powrotem rzucił zaklęcia
ochronne na mieszkanie i wyleciał. Nie wiedział czego się spodziewać. Kiedy wrócił pod
wierzbę, nie zastał nikogo. To dobrze czy źle? Wszedł do tunelu i pochylony starał się biec.
Kiedy wszedł do Wrzeszczącej Chaty, wróciły nieprzyjemne wspomnienia. Kiedyś umierał w
niej. Jeszcze wcześniej zastał w niej Blacka, a trójka niewychowanych smarków rozbroiła go
z taką siłą, że stracił przytomność. A w latach szkolnych na końcu tunelu zobaczył
wilkołaka... za każdym razem mógł w tym miejscu zginąć, więc oczywiste było, że nie
podobał mu się powrót w to miejsce. Wszedł na górę i zastał Anastazję klęczącą przy jakimś
mężczyźnie, miał na sobie strój aurora.
- Co się stało? - podbiegł do nich.
- Oberwal od Notta, ale będzie zhiv. Tolko ktoś bystro musi zabrać yego do madame
Pomfrey.
- A gdzie reszta?

101
- Lucjusz i Narcyza razem s jednym aurorem rzucili się w pogoń za Nottem, chyba pobiegl
do Hogsmeade.
- Zabierz go do zamku - polecił Snape.
Anastazja rzuciła na mężczyznę zaklęcie Mobilicorpus, a ten uniósł się nad ziemią. Sterując
różdżką, pokierowała go w stronę wyjścia.
- Uważaj na siebie khorosho? - rzuciła przez ramię.
- Obiecuję.
Snape wydostał się na zewnątrz i udał się do Hogsmeade. Zastanawiał się jak ich znajdzie,
ale nie musiał długo się tym przejmować. Po drodze natknął się na dom z wybitymi szybami i
usłyszał rozmowę gapiów w oknie.
- Miotali w siebie zaklęciami. Jedno przeleciało przez mój salon.
- To podobno ten zbieg.
- Niech go w końcu złapią!
Snape udał się śladami zniszczeń, aż dotarł za domy, gdzie było puste pole.
- Severus! - krzyknął Lucjusz na jego widok. - W samą porę. Dawaj szkatułkę! - podbiegł do
niego i wyrwał mu ją z rąk.
- Gdzie on jest?
- Przeniósł się drań.
- A ten drugi auror?
- Nieprzytomny.
- Też?
- Ta, żadnego z nich pożytku nie?
Lucjusz nie przejmując się mężczyzną, zdjął zaklęcia ze szkatułki i wyjął złoty zmieniacz
czasu. Szkatułkę podał Narcyzie.
- Trzymaj się mnie. Wracamy na tereny szkoły! Narcyzo, spotkamy się tam!
Nim Snape zdążył cokolwiek powiedzieć, Lucjusz zamienił się w czarną smugę i zniknął.
Snape zrobił więc to samo. Spojrzał jeszcze tylko na niezadowoloną Narcyzę. Już wiedziała,
że na nią nie poczekają. Lucjusz bez żadnych wyjaśnień porwał przyjaciela i chwilę potem,
obydwoje przenieśli się w czasie wstecz, gdzie znów trwała bitwa o Hogwart. A właściwie
powinna trwać. Tymczasem otaczała ich cisza. Spojrzeli na siebie, a potem zaczęli się
rozglądać.
- Cholera! - warknął Lucjusz, złapał Snape’a za szatę i ciągnąc go za sobą, puścił się
biegiem do lasu.
- Na polanie... - dyszał po drodze. - To było na polanie. Narcyza skłamała, że Potter nie żyje.
Jeśli Nott nas wyda... Wtedy Czarny Pan naprawdę zabije Pottera. I mnie... - dodał, wciąż
biegnąc - i Narcyzę!
Po ich lewej za drzewami coś mignęło. Dało się słyszeć, że ktoś biegnie na równi z nimi.
Udało im się dojrzeć Notta. To było jak wyścig. Snape jednak zwolnił i podleciał z drugiej
strony, a potem znów wyrównał. Teraz mieli go w środku. Rozumieli się bez słów, w tej
samej chwili zbliżyli się do Notta i zaczęli rzucać zaklęciami byle tylko go zatrzymać. Udało
im się to dopiero po kilkunastu metrach. Nott przewrócił się i przekoziołkował. Dopadli do
niego, a Lucjusz bez wahania zmiażdżył mu szczękę pięścią.
- Zabierzmy go stąd. Jeśli go zabijemy, będziemy mieli kłopoty - powiedział Snape, ale
Lucjusz nie słuchał, tylko dalej bił.
- Żeby znowu im uciekł?!

102
W końcu Lucjusz wyciągnął różdżkę i wycelował w Notta. Nie zdążył jednak nic zrobić. Czas
na działanie się skończył. Jego zmieniacz przenosił tylko na kilka minut. Lucjusz złapał swój
zmieniacz, Snape’a i wszyscy troje znów znaleźli się w teraźniejszości. Nott się zaśmiał, a
Lucjusz poczuł ból.
Snape rzucił na Notta zaklęcie, które pozwoliło go unieruchomić. Podbiegło do nich dwóch
aurorów, którzy przeszukiwali tereny szkoły.
- Brawo panowie - powiedział jeden z nich. - Zabierzmy go. Myślę, że zasłużył na pocałunek
dementora.
Zostali sami. Lucjusz spojrzał na przyjaciela, nie mógł wstać z ziemi. Otworzył usta, by coś
powiedzieć, ale wypłynęła z nich krew.
- Lucjusz!
Snape dopadł do niego i przyjrzał mu się. Z jego piersi wystawał sztylet.
- Połóż się, nic nie mów - rozkazał.
Położył jego głowę na swoich kolanach, tak żeby Lucjusz nie zadławił się krwią, wyjął sztylet
i złapał za różdżkę. Próbował zamknąć ranę, ale ta za każdym razem otwierała się na nowo.
Przyjrzał się sztyletowi. Rytualny, rzeźbiona rękojeść z rogu jednorożca. Ostrze musiało być
zatrute.

103
ROZDZIAŁ 24 Dobra nowina

Lucjusz ocknął się, kiedy usłyszał Narcyzę. Był w komnacie Snape’a. Poznał po zapachu
eliksirów i bulgoczącym gdzieś w oddali kociołku.
- Jestem tu - usłyszał głos żony. Narcyza trzymała go za rękę. - Masz pecha, kiedy mnie
przy tobie nie ma - uśmiechnęła się słabo.
Lucjusz tylko odkaszlnął krwią.
- Masz przebite płuco. Nic nie mów. Severus robi wszystko, żeby ci pomóc, ale jeszcze nie
wiemy, co to była za trucizna.
- Za pięć minut się dowiem! - doszedł ich głos Snape’a gdzieś z oddali.
Lucjusz usłyszał brzęk szklanych fiolek.
- Mamy tyle czasu? - zapytała Narcyza?
- Nie daj mu ponownie zasnąć, to może zdążymy.
- Słyszałeś? - Narcyza zwróciła się do męża. - Otwórz oczy kochanie - pogłaskała go po
twarzy.
Bardzo chciał znów zapaść w sen. Z wielkim trudem podniósł powieki i spojrzał na żonę.
Jeśli zaśnie, nie zobaczy jej więcej, a tego by nie zniósł, więc walczył.
- Znowu mi to robisz - powiedziała Narcyza. - Znowu chcesz mnie zostawić. To był ostatni
raz, rozumiesz? - powiedziała przez łzy.
Lucjusz w odpowiedzi tylko mocniej ścisnął jej rękę.
- Mam! - krzyknął Snape i nagle rozległo się szuranie, stukanie i kolejne brzęki fiolek i
słoiczków. - Najpierw to - powiedział i pokropił ranę jakimś eliksirem, który po zetknięciu z
nią zaczął syczeć i się pienić. - To da nam trochę czasu, jeśli chodzi o ranę i
rozprzestrzenianie się trucizny po organizmie. Ale teraz muszę przygotować właściwą
odtrutkę, bo sam jej nie zwalczy - oznajmił i zniknął z pola widzenia Lucjusza.
Lucjusz poczuł palenie gdzieś w środku klatki piersiowej, które po chwili ustało i przyniosło
nieco ulgi, ale ciało wciąż go nieprzyjemnie mrowiło.
- Może jednak zabierzmy go do Munga? - odezwał się męski głos.
- Severus wie, co robi Marcusie. Nie mamy czasu. A teraz zostawmy ich w spokoju.
Rozpoznał głos dyrektorki, ale jej nie widział. Wszyscy oprócz Narcyzy byli w pomieszczeniu
obok. Usłyszał oddalające się kroki.
- Teraz będzie już dobrze - powiedziała uspokajająco Narcyza. - Ministerstwo będzie ci
wdzięczne, wszyscy będą. Tak jak chciałeś. Jutro pewnie będą o tym pisać w Proroku. Może
nawet dadzą ci Order Merlina.
- Olał Order - wymamrotał Lucjusz.
- A o czym marzysz?
- Żeby nigdy więcej nie było takich przygód - oznajmił cicho, a po namyśle dodał jeszcze - i
żeby cię zabrać na randkę.
Narcyza uśmiechnęła się. Rana na piersi jej męża wyglądała już mniej przerażająco i
wreszcie zasklepiła się na stałe, przestając krwawić. Pogłaskała go po głowie i mruczała coś
tylko do niego, podczas gdy Snape krzątał się wokół kociołka. Wreszcie po niecałej pół
godzinie podszedł i kazał wypić Lucjuszowi jakieś parujące błoto, a przynajmniej tak to
wyglądało. Zrobił, co kazano i odkaszlnął, próbując nie zwrócić tego paskudztwa.
- Jest późno. Powiem dyrektorce, że nalegam, abyście zostali w zamku do jutra - powiedział
Snape. - Teleportacja w takim stanie w żadnym razie nie jest wskazana.

104
- Jesteśmy ci wdzięczni Severusie - Narcyza wstała i uściskała go. - Co byśmy bez ciebie
zrobili...
- Dziękuję - wybełkotał Lucjusz.
Snape westchnął, kiedy w końcu Narcyza uwolniła go z uścisku.
- To ty nas uratowałeś. Przed powrotem Czarnego Pana - powiedział.
- My tego dokonaliśmy. Wspólnie.
- Może. Ale w dużej mierze to twoja zasługa. Słuchaj... ten twój zmieniacz... co z nim
zrobisz?
- Chyba nie myślisz, że go zniszczę? Przydał się. Może kiedyś znów się przyda.
- Nikt nie może o nim wiedzieć.
- Nikt.
- Severusie - odezwała się Narcyza - skoro mamy zostać... gdzie będziesz spał?
- Poradzę sobie.
Snape uśmiechnął się tajemniczo i wyszedł.
***
- Kak on się ma? - zapytała Anastazja, siedząc na swoim łóżku.
- Źle, ale będzie lepiej.
- Jesteś bohaterem. Znowu.
- Lucjusz nim jest.
- Nu, w każdym razie najlepszy z ciebie Master Eliksirów, kotoryy ya znayu.
- A ilu ich znasz? - zapytał podejrzliwie Snape.
- Vy zdziwiliby się. Może z pięciu. Sluchaj - zaczęła niepewnie Anastazja - musimy pogovorit.
- O czym?
- O nas.
- Tak?
Snape usiadł na krześle przy sekretarzyku wyraźnie zaciekawiony.
- Potomu chto... my jesteśmy teraz parą? - wyrzuciła z siebie.
- A jesteśmy?
- S toboy trudno rozmawiać. Ya zapytam vas inache - chcesz, chtoby my byli parą?
- Tak - odparł, nawet się nie zastanawiając.
- Nu to musimy coś ustalić.
"O nie" pomyślał Snape, "zaczną się warunki".
- Co?
- Musimy się lepiej poznać i między nami ne mozhet byt’ tajemnic.
- Dobrze.
- No ya chcę znat’ wszystko. I wszystko tebe powiedzieć.
- Yhm - Snape zmarszczył brwi. - Już teraz?
- Może od jutra zaczniem się zwierzac sebe?
Zamilkł. Nie potrafił sobie tego wyobrazić. Poza tym zabrzmiało mu to, jakby miał przyjść na
piżama party i grać w prawdę lub wyzwanie albo iść na sesję do psychologa. Nie lubił ani nie
potrafił o sobie opowiadać. Zbyt wiele wspomnień było na tyle bolesnych, że nie umiał o nich
mówić. Wielokrotnie próbował je wyrzucić z głowy, ale nie potrafił. Nigdy nikomu się nie
zwierzał. Wpadł jednak na pewien pomysł.
- Przyjdź do mnie jutro wieczorem, dobrze? - poprosił, a Anastazja skinęła głową.
***

105
- Co ty robisz? - zapytał cicho Lucjusz, bo jego żona właśnie przykładała policzek do jego
nosa. Obudziło go łaskotanie jej włosów.
- Sprawdzam, czy żyjesz. Masz płytki oddech.
- Żyję. Jeszcze się ze mną trochę pomęczysz.
- Jakoś mnie to nie martwi.
Przytuliła się do niego. Położyła rękę na jego piersi, nieopodal rany, próbując wyczuć bicie
jego serca. Było oczywiste, że bije, skoro z nią rozmawia, ale chciała je poczuć.
- Severus to dobry przyjaciel prawda? - zapytała.
- Najlepszy, jakiego mamy.
- Powiadomiłam Draco o tym, co się stało. Chciał tu przylecieć, ale kazałam mu zostać z
Astorią. Mam nadzieję, że jutro wrócimy do domu. Draco i Astoria mają dla nas dobre wieści,
ale nie chcieli zdradzić nic więcej, póki nie poczujesz się dobrze.
Lucjusz wpatrywał się w sufit, na którym tańczyły dziwne wzorki rzucane przez światło
księżyca załamane przez taflę wody za oknem. Zastanawiał się nad tymi dobrymi wieściami
tak długo, póki znów nie usnął.
***
- Zobaczę co u Lucjusza - powiedział Snape, wstając z fotela.
Był środek nocy, a oni wciąż nie spali pochłonięci rozmową o tym wszystkim, co niedawno
się wydarzyło.
- Narcyza s nim jest. Już nic mu nie grozi.
- I tak zobaczę.
- Bardzo ci zależy.
- To mój przyjaciel. Zna mnie, odkąd skończyłem jedenaście lat. Przyjaźni się ze mną,
chociaż nie jestem czystej krwi. Jestem ojcem chrzestnym jego jedynego syna. Więc tak,
zależy mi.
- No ty skoro wrócisz?
- Obiecuję.
***
Snape obudził się z ręką Anastazji na swojej twarzy. Zajmowała większość łóżka i kołdry,
której nie śmiał w nocy od niej wydrzeć, bo przecież była jej. Tak samo, jak i łóżko oraz cała
sypialnia. Nie umiał przywyknąć do myśli, że mogą mieć coś wspólnego. Był tu gościem.
Wstał, ubrał się i po cichu wyszedł. Udał się do swojej komnaty, którą zajmowali Narcyza i
Lucjusz. Po drodze nalał do szklanki wczorajszy eliksir i wszedł do komnaty. Państwo Malfoy
już nie spali. Lucjusz siedział przygarbiony na łóżku. Na widok przyjaciela wstał.
- Uratowałeś mi życie Sev.
- Widzę, że ci lepiej. Ale i tak musisz to jeszcze wypić - podał mu szklankę.
Lucjusz wypił paskudny eliksir, krzywiąc się przy tym.
- Przepraszam za zakrwawioną pościel...
- Skrzaty się tym zajmą.
Lucjusz odstawił szklankę i uściskał przyjaciela.
- Dzięki.
Snape poklepał go po plecach. Nienawidził, gdy ktoś go dotykał, ale robił wyjątki, choć
zauważył, że zawsze w takich chwilach zaciska zęby. Inaczej zachowywał się przy Anastazji.
Nie przeszkadzało mu, kiedy go dotykała.

106
- Wracamy do domu - oznajmiła Narcyza. - Jesteśmy naprawdę wdzięczni. Podziękujemy
jeszcze tylko dyrektorce. O świcie dostaliśmy mnóstwo sów od Proroka Codziennego i
Ministerstwa. Mój mąż jest sławny - zaśmiała się.
- Pilnuj, żeby ta sława nie uderzyła mu do głowy - Snape uśmiechnął się i pożegnał
przyjaciół.
***
- Wywiad dla Proroka tak, ale nie jeśli będzie go przeprowadzała ta Skeeter - zdenerwował
się Lucjusz, siedząc przy kominku i czytając listy. - Ministerstwo chce mnie widzieć, jak tylko
poczuję się lepiej - powiedział, czytając kolejny.
- Dobrze, że nic ci nie jest ojcze - odezwał się Draco, wchodząc do salonu i podrzucając
zielone jabłko. - Jak tylko Astoria wróci, musimy wam coś powiedzieć. Ucieszycie się.
- Będziesz nas trzymał w tym napięciu? - zapytała Narcyza.
- Tak - Draco uśmiechnął się złośliwie, wbił zęby w jabłko i zaczął przeglądać niektóre listy
do ojca. - Podobno masz dostać Order Merlina Drugiej Klasy. To prawda?
- Podobno.
- Powinieneś dostać pierwszej.
- Też tak uważam - wtrąciła Narcyza.
W tym samym momencie do salonu weszła Astoria. Draco odłożył jabłko, podbiegł do niej i
złapał za rękę.
- Dzień dobry - powiedziała.
- Witaj.
- Przestaniecie nas męczyć i powiecie w końcu, o co chodzi? - poprosiła Narcyza.
- Skoro już siedzicie to... tak. Gotowa? - Draco spojrzał na żonę, a ta skinęła głową.
- Jestem w ciąży - powiedziała.
- Jest w ciąży - powiedział w tym samym czasie Draco.
Narcyza poderwała się i podbiegła ich uściskać i pogratulować, mówiąc coś nieskładnie z
podniecenia i ocierając łzy szczęścia. Lucjusz ze wciąż bolącą raną wstał ostrożnie i
podszedł do młodych.
- Nareszcie. Kolejny potomek rodu Malfoy - powiedział z dumą. - Mam nadzieję, że to będzie
chłopak.
- Lucjuszu, najważniejsze by było zdrowe - upomniała go Narcyza.
***
Wiedział, że to będzie dla niego trudne wyzwanie. Jeszcze nigdy nikomu o sobie nie
opowiadał. Myśli, które musiał pokazać Potterowi były tylko małą namiastką tego, co
siedziało mu w głowie. Usiadł zdenerwowany na łóżku i czekał. Anastazja przyszła
punktualnie o ósmej wieczorem.
- Tak v chem to za pomysl? - zapytała zaciekawiona, klękając na jego łóżku.
- Myślodsiewnia. Pokażę ci każde moje wspomnienie, jakie zechcesz, a ty mnie pokażesz
swoje. To łatwiejsze niż o nich mówić.
- Eto genialne. Skąd ty eto masz?
- Pożyczyłem od dyrektorki.
- Mogę zacząć?
Snape skinął głową, dając jej pierwszeństwo. Anastazja wzięła swoją różdżkę i za jej
pomocą wydobyła srebrną nitkę swoich myśli, po czym umieściła ją w myślodsiewni.
Zgodnie nachylili się nad nią i zanurzyli we wspomnieniach. Otaczała ich biel. Wszędzie
leżał śnieg.

107
- Eto Rossiya - wyjaśniła Anastazja.
Przez śnieg biegły dwie dziewczynki, bardzo do siebie podobne.
- I eto ja i Tatiana.
Towarzyszył im duży czarny pies. Nagle z pobliskiego lasku wyłonił się wilk. Zaczął warczeć
niebezpiecznie i rzucił się w stronę dzieci. Pies ruszył do ataku w ich obronie. Rozpętała się
walka. Pisk i warkot mroziły krew w żyłach. Biały śnieg zaczął nasiąkać szkarłatną krwią.
Wyższa dziewczynka złapała za rękaw niższą i rzuciły się do ucieczki. Nagle wszystko się
zmieniło. Byli w małym ciemnym pokoju ze skośną ścianą. Kilkuletnia Anastazja siedziała na
łóżku otulona kołdrą i płakała. Otaczało ją kilka duchów, które wyły i szeptały coś do siebie.
Nie sprawiały wrażenia sympatycznych jak na przykład Sir Nicholas. Scena ponownie się
zmieniła. Dziewczynka już starsza bawiła się przed domem, kiedy nagle podbiegła grupka
innych dzieci i zaczęły rzucać w nią kamieniami, krzycząc coś po rosyjsku, czego Snape nie
rozumiał.
- Oni wyzywają mne od dziwolągów - odpowiedziała na jego myśli.
Kolejne wspomnienie przywiało czworo ludzi siedzących przy stole. Dwie dziewczynki,
matkę i ojca. Dzielili się małym kawałkiem chleba. Potem wszystko zaszło mgłą i zniknęło.
Znów byli w komnacie Snape’a nad myślodsiewnią.
- Eta pies... on ne przeżyl. Eto jedno z moich najgorszych wspomnień. On ocalil nas, i ya
lyubil yego - w oczach stanęły jej łzy.
- A duchy?
- Oni nawiedzali menya co noc. Potom ya privyk do nich i umiala odgonić, ale jako dziecko
byłam przerażona. A te przezwiska byli normoy.
- Przykro mi - powiedział całkiem szczerze, bo wiedział, jak to jest.
- W zasadzie moye dzieciństwo nie bylo znów takie najgorsze - powiedziała, skromnie
spuszczając głowę. - My cierpieli z powodu biedy i ne miala przyjaciół, ale mialam rodzinę,
która otaczała menya milością.
Snape patrzył na nią współczująco w milczeniu. Nie wiedział, czy powinien ją teraz przytulić,
czy raczej pogorszyłoby to sprawę, dlatego powiedział tylko coś, co sam chciałby usłyszeć:
- Rozumiem.
- Teraz tvoya kolej - powiedziała Anastazja, chcą zmienić temat i próbując na siłę się
uśmiechnąć.
Snape zastanawiał się przez chwilę. Wybrał ważne dla niego myśli i umieścił w
myślodsiewni.
- Pokażę ci tylko jeden dzień z mojego dzieciństwa - powiedział. - Jeden wystarczy. Każdy
był beznadziejny, a te sceny powtarzały się parę razy w tygodniu.
- Ya gotova - Anastazja skinęła głową.
Powtórzyli cały proces, jak poprzednio i znaleźli się w mieszkaniu na Spinner’s End.
- Żadnych czarów wiedźmo! - krzyknął męski głos.
Do salonu wpadł mężczyzna szarpiący kobietę. Pchnął ją na kanapę, na którą upadła, stał
nad nią i krzyczał, ostro gestykulując.
- Moi rodzice - powiedział krótko Snape.
W kuchni w kącie na podłodze siedział skulony chłopiec o czarnych włosach. Płakał,
zakrywając usta dłonią. Mimo to było go słychać.
- To samo tyczy się ciebie gnojku! - warknął mężczyzna, wszedł do kuchni i postawił syna na
nogi. - Jeszcze raz zobaczę wasze sztuczki... - zdjął pasek i chlasnął nim chłopca.

108
Anastazja, przyglądając się tej scenie, wzdrygnęła się i odruchowo złapała dorosłego
Snape’a za rękę.
Scena rozwiała się i uformowała w nową. Wciąż na Spinner’s End. Matka siedziała na
krześle i tuliła dziecko siedzące na jej kolanach.
- To ostatni raz - szepnęła.
Wszystko zniknęło, Anastazja i Snape znów klęczeli na łóżku w Hogwardzkiej komnacie w
czasie teraźniejszym.
- Kłamała - powiedział cicho Snape. - Za każdym razem. Żaden nie był ostatnim, póki... póki
się nie rozstali - wyjaśnił, pomijając szczegóły.
Anastazja odstawiła myślodsiewnię na podłogę, przeszła przez łóżko i przytuliła go.
Zakończyli ten dzień, zasypiając w swoich objęciach.

109
ROZDZIAŁ 25 Klątwa

Ostatecznie pokazał jej więcej, niż sam się po sobie spodziewał. Przyjaźń z Lily, najgorsze,
najbardziej upokarzające momenty w szkole, rozczarowania w domu, to jak prawie zginął
przez dowcip Blacka i dlaczego nienawidził Jamesa Pottera oraz przyłączenie się do
śmierciożerców i nagłe zniknięcie matki i ojca z jego życia, kiedy miał zaledwie kilkanaście
lat. Chciał pokazać też coś pozytywnego, ale niewiele potrafił sobie przypomnieć, zaledwie
jedne urodziny, kiedy ojciec miał dobry nastrój, przyjaźń z Lucjuszem, która była bezcenna i
zdobycie mistrzostwa z eliksirów, z czego był dumny. Anastazja pokazała mu piękną więź,
łączącą ją z siostrą, miłość, którą obdarzyli ją rodzice, ale też była prześladowana przez
grupkę wyniosłych dziewcząt w Durmstrangu. Każdy, kto dowiedział się o jej zdolnościach w
legilimencji, odtrącał ją. Te doświadczenia zbliżyły ich do siebie jeszcze bardziej. Potem
nastały ciężkie czasy. Tatiana dołączyła do śmierciożerców, ich rodzice zostali
zamordowani, Anastazja przeszła depresję, a potem siostry zaczęły działać przeciwko
Czarnemu Panu, aż w końcu obie znalazły się na stałe w Anglii. Śmierć siostry na nowo
wstrząsnęła Anastazją, a narzeczony, który ją zostawił, tylko pogorszył sytuację, ale wtedy
była już na tyle silna, by walczyć. Poza tym wyznała, że już wtedy czuła coś do Severusa i to
dawało jej wiarę i nadzieję.
Poznanie się nawzajem zajęło im kilka dni, aż w końcu nadszedł moment, którego Snape
obawiał się chyba najbardziej. Ciężko było mu się przyznać do tego, co zrobił. Pokazał jej
swoje wspomnienia dotyczące przepowiedni. Podsłuchał ją w pubie, z którego go
wyrzucono. Tę część, którą udało mu się usłyszeć, przekazał Czarnemu Panu. Przyczyniło
się to do zabicia Potterów. Nawet gdyby w tym wszystkim nie chodziło o Potterów, o Lily,
dziś było mu wstyd, bo w ogóle nie powinien był narażać życia kogokolwiek. Wtedy jednak
myślał, że zostanie wyróżniony przez Voldemorta. Chciał czuć się potrzebny i przydatny.
Wiem, co myślisz - powiedział po wszystkim.
- Doprawdy?
- Możesz się brzydzić tym, co zrobiłem i mną samym...
- Eto bylo kiedyś Severus - uciszyła go Anastazja. - Vy źle postąpil, to prawda, ale czas
plynie dalej. Moya sestra też byla śmierciożercą, ale ya ją kochala. Świat ne jest tylko czarny
albo tylko bialy, ma calą paletę szarosci. Ya mogu dużo zrozumieć, wiesz?
- Jesteś dla mnie za dobra - stwierdził.
- To ty jesteś dlya sebya zbyt surowy - skarciła go.
***
- Zamierzasz z tym spać? - zapytała Narcyza z nieukrywanym rozbawieniem, mierząc męża
wzrokiem.
- Yy... nie.
Lucjusz odłożył Order Merlina Pierwszej Klasy na szafkę nocną.
- Prorok ciągle o tobie pisze - Narcyza wskazała artykuł w gazecie. - Wspomnieli też o
Severusie. Ale niewiele.
- Uparł się, że nie chce rozgłosu.
- Miał go dość po wojnie i publikacji książki Skeeter.
- Pamiętasz, kiedy ostatnim razem o mnie pisali, nie było tak miło. Zamieścili moje zdjęcie z
Azkabanu i pisali, jakim to przebrzydłym śmierciożercą jestem.
- "Śmierciożercy są wśród nas", tak, pamiętam ten nagłówek. Ale mimo więziennych łachów
i tak wyszedłeś ładnie - uśmiechnęła się.

110
- Dziś się z tego śmiejemy - westchnął Lucjusz. - Wtedy nie było nam do śmiechu.
Narcyza zamknęła i odłożyła Proroka. Oparła głowę na ramieniu Lucjusza.
- Ale widziałaś?
- Co?
- Jak się błyszczy!
Lucjusz znów trzymał w rękach Order.
- Przypomnę ci, że jeszcze niedawno powiedziałeś, cytuję: "olał Order".
- Byłem umierający. Dzięki temu, co zrobiłem, odzyskaliśmy pozycję. I wróciłem na
stanowisko Przewodniczącego Rady Nadzorczej. Ale wiesz co?
- Hm?
- Nic nie równa się ze skarbem, jaki siedzi koło mnie.
Powiedziawszy to, pocałował żonę.
***
- Gdzie spędzisz wakacje? - zapytał Snape.
Leżeli po całym dniu zajęć na łóżku w jej komnacie, po prostu odpoczywając.
- Ya ne myślałam ob etom - powiedziała Anastazja, gapiąc się w sufit.
- No a gdzie mieszkasz?
- Nigde. Menya vygnali z mieszkania, potom ya mieszkala w gospodzie, no a teraz w
Hogwarcie. Pewnie ya znów zaszyję się na dwa miesiące w Hogsmeade.
- Możesz zostać na wakacje u mnie.
- Eto mile Severusie, ale... ya ne jestem teraz sama. Ya stal się prawną opekunom Iriny.
- Więc obie zostańcie. Proszę.
- Ya dumal ty ne lubisz dzieci.
- Ona jest inna.
- Ya przemyślę to - powiedziała Anastazja, przekręcając się na bok i wbijając wzrok w
Snape’a. - Eto po Nagini prawda? - dotknęła bliznę na jego szyi.
- Tak.
- Boli?
- Na zmianę pogody.
- Masz yeshche jakieś blizny?
- Kilka. Największą na nodze.
Podniósł się i podciągnął nogawkę. Na bladej kudłatej nodze widać było zniekształcenie.
- Od chego?
- Miałem bliskie spotkanie z cerberem.
- Gdzieś vy spotkal trójglowego psa?
- Tu. W szkole.
- Dziwna eta szkola.
- Taa... nie masz pojęcia jak bardzo.
- U menya blizny na brzuchu.
Bez wahania podniosła koszulkę, odsłaniając brzuch, na którym widniały białe kreseczki.
- Nic takiego. Male starcie z wyjątkowo upartym pogrebinem.
Snape położył rękę na jej brzuchu.
- Musiało być ciężko... - powiedział powoli, zamyślony.
- Da.
Obydwoje stali się jak zahipnotyzowani. Rozmowa już ich nie interesowała. Anastazja
nachyliła się i pocałowała jego bliznę na szyi. Snape wplótł palce w jej włosy i przyciągnął do

111
siebie, całując ją w usta. Obydwoje wiedzieli, do czego to zmierza i obydwoje tego chcieli,
ale Snape zatrzymał się nagle.
- Ja nigdy... - zaczął niepewnie.
Właściwie to nie chciał o tym mówić, było mu głupio i żałował, że zaczął. Dokończył zdanie w
myślach, wiedząc, że Anastazja zrozumie.
- Z nikim?
Pokręcił przecząco głową.
- Vse khorosho - uspokoiła go. - Będzie ci się podobalo - powiedziała i zsunęła się niżej.
***
Poranną kawę państwa Malfoy zakłócił Draco, który roztrzęsiony wbiegł do kuchni. Ręce
miał zakrwawione po łokcie. Narcyza upuściła filiżankę i zerwała się na równe nogi.
- Astoria - wybełkotał tylko Draco.
Państwo Malfoy bez zbędnych pytań pobiegli do sypialni młodych. Astoria leżała w
zakrwawionej pościeli z przerażeniem w oczach i kroplami potu na czole.
- Trzeba ją zabrać do Munga - zarządziła stanowczo Narcyza.
Skorzystali z kominka, by przenieść się jak najszybciej do szpitala. Kiedy zabrano Astorię,
pozostała trójka została pod drzwiami. Draco krążył po korytarzu.
- Mówiła, że coś ją boli? Co się właściwie stało? - odezwał się Lucjusz.
- Nie wiem - uciął Draco, unikając wzroku rodziców.
Nie poruszali więcej tematu, czekając na medyka, który pojawił się po niecałej godzinie.
Draco dopadł do niego pierwszy.
- I jak? Co z nią?
- Prawie się wykrwawiła, ale opanowaliśmy sytuację - powiedział medyk. - Będzie żyła,
potrzebuje teraz dużo odpoczynku. To krucha kobieta. Ale...
- Tak?
- Może pan usiądzie?
- Nie, niech pan mówi.
- Nie udało się uratować dziecka. Przykro mi.
Draco jednak usiadł. Oczy zaszły mu łzami.
- Ale jaka była przyczyna? - odezwała się Narcyza.
Medyk popatrzył to na nią to na Draco.
- Chciałbym porozmawiać tylko z mężem pacjentki - powiedział i wziął Draco na stronę.
- Zostanie przeniesiona na oddział urazów pozaklęciowych, to czwarte piętro - powiedział
Draco, kiedy ponownie wrócił do rodziców.
Narcyza objęła pocieszająco syna.
- Dlaczego oddział urazów pozaklęciowych? - odezwał się wreszcie Lucjusz.
- Musimy teraz o tym mówić? Chodźmy do niej - Draco ruszył na czwarte piętro.
Astoria była przytomna, blada i smutna. Trudno się dziwić. Draco usiadł przy niej, pocałował
w czoło i złapał za rękę.
- Będzie dobrze kochani. Przejdziemy przez to razem - powiedziała Narcyza.
- J-ja przepraszam - Astoria wybuchnęła płaczem.
- Nie masz za co - uspokajał ją Draco. - Wiedzieliśmy...
- O czym? - wtrącił się Lucjusz.
- Ja jestem przeklęta! - płakała dalej.
- Jak to? - powiedzieli jednocześnie Lucjusz i Narcyza mocno przejęci.
- Mój przodek - ciągnęła przez łzy Astoria - został przeklęty. Klątwa jest dziedziczna.

112
- Wiedziałeś? - zapytał Lucjusz, mierząc syna.
- Tak - odparł Draco.
- I mimo to... - zaczął, ale syn mu przerwał.
- I mimo to ożeniłem się z nią - dokończył za niego stanowczym tonem. - Ty nie kochałbyś
matki, gdyby była przeklęta prawa? - wyrzucił mu.
Narcyza spojrzała na Lucjusza. Znała go za dobrze. Wiedziała, że nawet gdyby kochał ją
przeklętą, niekoniecznie by się z nią ożenił. Dla rodu Malfoy liczyło się przede wszystkim
spłodzenie dziedzica.
- Oczywiście, że bym ją kochał - odparł zmieszany Lucjusz.
- Nie mówmy już o tym - ucięła Narcyza. - Będziemy was wspierać. Prawda Lucjuszu, że
będziemy? - spojrzała wymownie na męża.
- Tak - odparł krótko, tylko dla świętego spokoju.
***
Te wakacje miały być wyjątkowe. Anastazja zgodziła się zatrzymać na Spinner’s End. Snape
otworzył przed nią drzwi do swojego mieszkania i puścił przodem ją i Irinę, zapraszając je do
środka. Postanowił oddać im znienawidzony przez niego pokój, który kiedyś należał do
rodziców. Otworzył niepewnie drzwi i spojrzał na duże łóżko i zakurzone meble.
- Możecie zrobić z nim, co chcecie - powiedział, oddając pokój całkowicie w ich ręce.
Anastazja od razu wzięła się za uprzątnięcie go i przywrócenie do stanu używalności. Kilka
machnięć różdżką i przywołała lśniący porządek, dodała od siebie trochę dodatków, które
nadały pomieszczeniu kobiecości i przytulności.
Pierwszego ranka przywitał go zapach naleśników.
- Ya ne znala, chto vy zwykle jesz na śniadanie, ale naleśniki chyba każdy lubi - powiedziała
Anastazja. - Ya zwykle ne vstayu tak wcześnie, ale tak się cieszę... - uwiesiła się na jego
szyi i pocałowała w policzek.
Snape skrępowany spojrzał na dziecko jedzące śniadanie i przyglądające się im.
Najdelikatniej jak potrafił, odsunął ją od siebie.
- Kanapki. Zwykle w domu jem kanapki - powiedział, siadając przy stole.
- Bo lubisz?
- Bo nie umiem nic innego.
- Mistrz Eliksirów ne umeyet gotować?
- Nie za bardzo - przyznał niechętnie.
Właściwie to się bał. Był pełen obaw, że prędzej czy później miłość Anastazji do niego
pryśnie jak bańka mydlana. Że w końcu na jaw wyjdzie coś, co jej się w nim nie spodoba i ta
bajka się skończy. Był pewien, że znajdzie się kiedyś jakiś powód, dla którego go zostawi,
takie już było jego życie - pasmo nieszczęść. Był przekonany, że kiedyś nadejdzie taki
moment.
- My rozmawialyśmy sobie z Iriną - zaczęła Anastazja, pałaszując naleśnika. - I musimy coś
ustanovit’.
- Tak? Mianowicie?
- Mogę do pana profesora mówić wujek? - wypaliła Irina.
Snape właśnie przeżuwał i prawie się zakrztusił.
- Ya jestem jej ciocią - powiedziała Anastazja - a ty... no wiesz, chyba nie będzie cale
wakacje mówić ci "profesorze"?
- Sam nie wiem... - zaczął Snape.

113
Irina zrobiła oczy szczeniaka, czekając na pozwolenie. Dzieci zwykle na niego kompletnie
nie działały, ale ta mała była spokrewniona z Anastazją, a Anastazja... spojrzał na nią i
zobaczył równie szczenięce spojrzenie.
- Dobrze - poddał się.
Został zdominowany przez kobiety we własnym domu i na własne życzenie.
- Obiecuję, że to tylko poza szkołą - powiedziała Irina z ręką na sercu. - O was też nikomu
nie powiem - dodała z małym uśmieszkiem.
Snape z zasady nie ufał dzieciom, ale tym razem nie miał wyboru.
Pierwszej i drugiej nocy na Spinner’s End spał sam w swoim dawnym pokoju. Kolejnej
zawitała do niego Anastazja. Łóżko było jednoosobowe, ale nie przeszkadzało im to. Mieli
pretekst, żeby jeszcze bardziej się do siebie zbliżyć.
Irina okazała się spokojnym i inteligentnym dzieckiem. Potrafiła zająć się sobą, w końcu
zaczęła pożyczać książki z biblioteczki Snape’a, które jak sądził, zanudziłyby zwyczajne
dziecko, ale nie ją. Wprawdzie szaleńczo nie lubił, gdy ktoś dotykał jego rzeczy, ale trzeba
przyznać, że Irina zawsze pytała o pozwolenie i nie potrafił jej odmówić. Po przeczytaniu
jakiejś książki zasypywała go pytaniami, na które cierpliwie odpowiadał. Podobało mu się to
żywe zainteresowanie i chęć chłonięcia nauki. Tak rzadko spotykał tę cechę u uczniów. Na
lekcjach Irina była pilną uczennicą, ale nie sądził, że wakacje również spędzi na nauce.
Z każdym dniem mieszkanie nabierało coraz bardziej kobiecych elementów. Kwiaty, ładny
zapach, dobre jedzenie. Snape chyba pierwszy raz w życiu nie nienawidził wakacji. Pierwszy
raz poczuł, jakby naprawdę miał dom rodzinny. Rodzinę. I tak jak zawsze w takich chwilach
ogarniało go przygnębienie na myśl, że kiedyś to się może skończyć.

114
ROZDZIAŁ 26 Na święta chcę ciebie

Wakacje dobiegły końca. Nowy rok szkolny nie zapowiadał niczego nadzwyczajnego.
Początkowo Snape nie zauważył zmiany, jaka w nim zaszła. Aż do pierwszych zajęć, które
odbywały się z piątym rokiem.
- Dzień dobry.
Zasiadł za swoim biurkiem i przytknął palec do listy obecności, zaczynając ją sprawdzać.
Uczniowie patrzyli na siebie ze zdziwieniem.
- Dobrze - mruknął i machnął różdżką, a na tablicy pojawiła się instrukcja przygotowania
eliksiru.
Reszta lekcji przebiegła spokojnie. Snape pochwalił Ślizgona i zignorował błąd, który
popełnił spocony ze strachu Gryfon. Prawdopodobnie to drugie skłoniło jednego ze
Ślizgonów, by podejść do profesora po zajęciach, kiedy sala opustoszała.
- Panie profesorze?
- Taak? - Mruknął przeciągle Snape, po chwili dopiero odrywając wzrok od pergaminów.
- Dobrze się pan czuje? - Zapytał chłopak z mieszaniną troski i strachu w oczach.
- Tak McCrory. Dlaczego pytasz?
- Jest pan jakiś... nieswój.
- Co masz na myśli?
- Powiedział pan "dzień dobry" i ten Gryfon... rozbił fiolkę, a pan... nic nie zrobił - powiedział
to tak, jakby Snape popełnił jakąś straszliwą zbrodnię.
- Idź na przerwę McCrory - syknął Snape.
Chłopak wyszedł bez słowa, a Snape udał się do swojego gabinetu, zamknął drzwi i chlasnął
się otwartą dłonią w czoło. Był miły i wyluzowany przez ostatnie dwa miesiące, co weszło mu
najwidoczniej w krew tak bardzo, że się zapomniał. Musiało być naprawdę źle skoro ktoś to
zauważył. Naprawił ten błąd podczas kolejnych zajęć, które były z pierwszorocznymi. Wpadł
do klasy, trzaskając drzwiami i trzepocząc szatą, stanął za biurkiem i przemówił swoją
ulubioną formułką o pięknie płynącym ze sztuki warzenia eliksirów. To jednak nie był koniec
zmartwień. Ostatnie zajęcia odbywały się z grupą, w której była Irina. Wiele wysiłku musiało
ją kosztować przestawienie się na chłodny tryb wobec Snape’a.
- Za mało śluzu gumochłona - powiedział do niej Snape i wtedy stało się to, czego się
obawiał od początku lekcji.
- Dobrze wujku - wyrwało się zamyślonej nad kociołkiem dziewczynce.
Klasa zachichotała. Snape zgromił spojrzeniem najpierw zaczerwienioną Irinę, a potem
pozostałych uczniów.
- Szlaban - powiedział do niej ostro. - U mnie o ósmej.
Wieczorem krążył po swoim gabinecie jak rozwścieczony lew w klatce, kiedy do środka
weszła Anastazja.
- Vy ne byli na kolacji.
- Nie jestem głodny.
- O chto chodzi?
- Tak nie może być - warknął. - Wiesz, co zrobiła Irina?
- Powiedziala mne...
- Smarkula obiecała, że...
- Severusie uważaj na slova - upomniała go Anastazja. - To tylko dziecko. W dodatku chyba
jedyne dziecko w całej shkole, które naprawdę lyubit vas. Tebe to ne obchodzi?

115
- Nie przyjaźnię się z dziećmi, więc... Poza tym hej przecież Ślizgoni też mnie lubią.
- Khorosho. Ale ne takoy, kak ona Severus. To dziecko stracilo ojca i wybral sobie vas na
wzór.
- Nie pisałem się na to.
- Ne bud’ takim surowy - poprosiła.
- Właśnie na tym polega problem. Jeden z uczniów stwierdził dzisiaj, że coś mi jest, bo
byłem zbyt łagodny.
- Eto źle?
- Bardzo źle. Nie rozumiesz? Kiedy zacząłem uczyć miałem zaledwie dwadzieścia jeden lat.
Tylko strachem mogłem wymusić szacunek, to najlepsza metoda.
- Ale już ne masz dwudziestu jeden lat! W ogóle... k chemu zmierzasz?
- Ja się nie chcę zmieniać - Snape padł na fotel i podparł głowę rękoma.
- Ya cię ne próbuję zmienić. Yesli tego się obawiasz. Wkrótce studenty zajdą ci za skórę i
znów będziesz gburowatym marudą - uśmiechnęła się. - Vy po prostu wybil się z rytmu
przez wakacje.
- Co, jeśli ktoś się o nas dowie?
- Pochemu tak bardzo ne chcesz, żeby ktoś się dowiedzial?
- Bo... - zamilkł na chwilę, sam nie do końca znając odpowiedź. - Bo to ma być tylko nasze.
Ty i ja. Nikomu nic do tego.
- Och Severus. No my ne mozhem tak w nieskończoność.
Nic już nie powiedział. Miała rację, ale obawiał się, że jeśli świat się o nich dowie, ktoś
zechce to zepsuć. Wiedział, że życie nie jest sprawiedliwe, a szczęście nigdy nie trwa długo.
- Jestem p-panie profesorze - powiedziała cicho Irina, wchodząc do środka.
- Poydu już - Anastazja uśmiechnęła się do dziecka, pogłaskała po głowie i wyszła, rzucając
jeszcze przez ramię wymowne spojrzenie Snape’owi.
- Ja naprawdę strasznie bardzo przepraszam - wyrzuciło z siebie dziecko. - Inni się teraz ze
mnie śmieją.
- Dobrze. Więc może dzięki temu zapamiętasz, jak masz się do mnie zwracać.
Dziewczynka spuściła głowę. Snape był wściekły, ale czuł, że niewystarczająco. Zobaczył
siebie prześladowanego przez Huncwotów. Inne dzieci naprawdę potrafią dopiec. To
wystarczająca kara.
- Usiądź. Co lubisz robić?
Dziewczynka usiadła posłusznie.
- Co l-lubię? - zdziwiła się. - Czytać, pisać i grać w gargulki.
Snape wstał, wymarał jakąś książkę i podał ją Irinie.
- Przeczytasz ją i streścisz przynajmniej na pięć rolek pergaminu.
- To wszystko? - zapytała zdziwiona Irina.
- Tak. Jest śmiertelnie nudna - uśmiechnął się. - Jeśli ktoś zapyta, to karą było czyszczenie
kociołków i pulpitów ławek. Możesz iść.
Irina wstała i z książką pod pachą ruszyła w stronę drzwi.
- I pamiętaj - zawołał za nią - jeszcze raz popełnisz tak głupi błąd, a dostaniesz prawdziwą
karę, najgorszą, jaka przyjdzie mi do głowy. Zrozumiałaś?
- Tak. Profesorze.
***
Astoria wróciła do domu, a Draco opiekował się nią niczym wzorowy mąż. Nikt nie poruszał
przy nim tematu klątwy. Państwo Malfoy nie byli jednak zachwyceni. Właściwie można

116
powiedzieć, że byli rozczarowani wybranką swojego syna. Liczyli na kogoś lepszego z
Nienaruszalnej Dwudziestki Ósemki. Zarówno Narcyza, jak i Lucjusz pragnęli potomka rodu,
jednak Narcyza w przeciwieństwie do swojego męża nie pokazywała po sobie
niezadowolenia.
Któregoś popołudnia Lucjusz wszedł do sypialni, a jego uwagę przykuła ciemna mgła wijąca
się pod łóżkiem. Mgła zaczęła się sączyć i wypływać coraz bardziej aż wreszcie urosła i
uformowała się w postać. Lucjusz nie miał przy sobie różdżki, przywarł plecami do ściany,
sparaliżowany strachem nie był w stanie się ruszyć. Przed nim stał sam Voldemort.
- Musisz ponieść karę - powiedział swoim zimnym głosem i spojrzał na niego pozbawionymi
wszelkich ludzkich uczuć oczami.
Lucjusz chciał coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mu w gardle.
- Riddikulus! - rozległo się gdzieś z przeciwnej strony.
Voldemort zniknął, a oczom Lucjusza ukazała się Narcyza.
- Chyba zalągł nam się w domu bogin - powiedziała, odgarniając z czoła włosy.
Lucjusz wciąż stał z rozchylonymi ustami zlany zimnym potem. Narcyza podeszła do niego i
położyła dłoń na piersi męża, bez problemu wyczuwając łomoczące serce.
- Już w porządku - powiedziała uspokajająco. - To tylko bogin. Czarny Pan nie żyje.
- Już raz tak mówili. A potem wrócił...
- Wiem - Narcyza przytuliła go. - Też się boję, że to wszystko tylko sen.
***
Snape szybko wrócił do swojej dawnej gburowatości, a Irina już ani razu nie popełniła błędu,
ani nie puściła pary z ust o związku Snape’a i jej ciotki. Z jednej zmiany Snape był jednak
zadowolony. Halloween spędził w zamku w towarzystwie Anastazji przy stole zapełnionym
pysznościami. Postanowił odpuścić wizytę na cmentarzu. Miał wyrzuty sumienia, ale znikały,
kiedy przypomniał sobie list od Lily i jej oskarżycielski ton. Gwiazdkę postanowił spędzić
podobnie. Święta w Hogwarcie były piękne, a te miały być pierwszymi wyjątkowymi,
ponieważ pierwszy raz miał kogo obdarować upominkiem. Jako opiekun domu wyrwał się z
uczniami do Hogsmeade, gdzie udało mu się coś kupić.
Stali w jej sypialni, kiedy pierwsza go pocałowała. Snape oddał pocałunek Anastazji, po
czym spojrzał na jej rękę trzymającą różdżkę i celującą w sufit. Spojrzał do góry. Wisiała nad
nimi jemioła.
- Myślałem, że nie wierzysz w te zabobony.
- No pochemu by ne spróbować?
Snape pocałował ją jeszcze raz.
- Mam coś dla ciebie - powiedział.
Z kieszeni szaty wyjął pudełeczko ze wstążką i wręczył jej. Z uśmiechem na twarzy
otworzyła je szybko i ujrzała piękną kolię i kolczyki mieniące się jak miliony gwiazd na
czarnym niebie.
- Krasivaya! Piękne! - rzuciła mu się na szyję.
Od razu założyła biżuterię. Snape pomógł jej z kolią, a potem powiedziała:
- Też coś mam dlya tebya.
Odwróciła się i podeszła do łóżka. Nachyliła się, a Snape przekręcił głowę, podziwiając jej
tyłek. Anastazja wyjęła spod łóżka pudło. Coś w nim zadzwoniło. Snape otwarł jej na
podłodze i ujrzał masę podpisanych słoiczków. Wziął pierwszy z nich.
- Sproszkowany róg rosyjskiego smoka - przeczytał. - Skorupki sklątek syberyjskich. To
składniki nie do zdobycia w Anglii.

117
- Ya caly rok je kompletowalam - powiedziała dumna.
Snape poczuł radość na samą myśl o warzeniu eliksirów, których jeszcze w życiu nie miał
okazji warzyć. Poczuł się jak dziecko, które dostało zabawki.
- Eto ne koniec - Anastazja uśmiechnęła się tajemniczo - W nocy ya budu tu czekać na
tebya. W samym prezencie, który ty mne podaril.
Snape uśmiechnął się. To były jego najlepsze święta.
- Chcę cię jeszcze o coś prosić - powiedział i wyjął z drugiej kieszeni wynalazek Tatiany. -
Szukaliśmy Notta za pomocą tego. A teraz chcę cię prosić, żebyś znów ustawiła ją na
namierzanie ciebie.
Anastazja bez słowa wzięła urządzenie. Ucięła kosmyk swoich włosów i wrzuciła do fiolki.
- Proszę - oddała mu je ze spojrzeniem pełnym wdzięczności za troskę i zaufanie.
***
- Obiecałem, że zabiorę cię na randkę - powiedział Lucjusz drugiego dnia świąt, które udało
im się spędzić rodzinnie i nawet bez kłótni i uwag na drażliwe tematy. Astoria czuła się już
lepiej i zdawało się, że naprawdę chce sprostać wymaganiom teściów.
- Od lat nie byliśmy na randce.
Byli w najlepszej czarodziejskiej restauracji. Lucjusz wybrał zaciszne miejsce przy kominku,
od innych gości odgradzał ich parawan.
- Jak ci się udało zdobyć to miejsce? Tu się trzeba zapisać rok do przodu.
- Magia moja droga. Magia pieniądza - uśmiechnął się Lucjusz.
- Znowu jesteś sobą. Tym Lucjuszem, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych.
- To nie koniec świątecznych niespodzianek - powiedział, kiedy skończyli deser.
- Jak to?
Lucjusz wstał i zdenerwowany, choć sam nie wiedział czemu, podszedł do żony. Klęknął na
jedno kolano i wyjął pudełeczko. Otworzył je, ujawniając piękny pierścionek wart fortunę.
- Czy wyjdziesz za mnie po raz drugi?
Narcyza zakryła usta dłonią, a w jej oczach stanęły łzy szczęścia.
- Tak!
Wsunął pierścionek na jej palec.
- Nawet się nie zawahałaś - powiedział szczęśliwy, wracając na swoje miejsce. - Po tym
całym nieszczęściu, które na nas ściągnąłem...
- Miałeś wątpliwości?
- Bałem się, że ty je masz.
- Nigdy.
Lucjusz przechylił się przez stolik i pocałował ją. Czuł się jak najszczęśliwszy mężczyzna w
całej Anglii, jeśli nie na świecie.
***
- Nie lubię bali - powiedział skwaszony Snape.
Narcyza i Lucjusz po raz kolejny zorganizowali w swoim dworze bal noworoczny, na którym
z czystej uprzejmości dla przyjaciela pojawił się Snape z Anastazją.
- A ya ne lubię fayyerverki - dodała Anastazja.
- Więc zostaniemy do północy, żeby się pokazać i zmywamy się? - zaproponował po cichu
Snape.
- Z chęcią.
Rozmawiali, nie patrząc na siebie, sprawiali wrażenie zwykłych przyjaciół, rozglądających się
po innych gościach.

118
- O nie - mruknął Snape.
- Panie profesorze - powiedział rozczochrany młody mężczyzna, podchodząc do nich.
- Potter.
- Szczęśliwego Nowego Roku.
- Wzajemnie - rzucił Snape, a wymagało to od niego pewnego wysiłku.
Harry wziął kieliszek ze stolika stojącego obok nich i odszedł do Ginny, a potem poszli
tańczyć.
- O net... - tym razem odezwała się Anastazja.
- Witam, witam - podszedł do nich uradowany Marcus, nauczyciel historii magii. - Jesteście
razem? - zapytał.
- Nie - równocześnie odparli Snape i Anastazja.
- Więc dasz się porwać do tańca?
- Ya... bardzo kiepsko tantsayu - odparła, próbując się wymigać.
- Poprowadzę cię.
Nie czekając na odpowiedź, złapał jej rękę i pociągnął za sobą na parkiet. Snape przyglądał
im się. Coś go ukłuło. To on powinien tam być. Na jego miejscu. Albo ona powinna stać przy
nim. Wiedział, że dla Anastazji ten taniec nic nie znaczy, ale on poczuł się, jakby ktoś zabrał
jego własność. Po kilku minutach nie wytrzymał. Odstawił swój kieliszek i wszedł między
tłum.
- Odbijany - burknął do Marcusa tak, jakby miał zaraz rzucić w niego Avadą.
Anastazja z widoczną ulgą wyrwała się z objęć Marcusa i uwiesiła się na Snape’ie. Muzyka
zwolniła.
- Ya myslała, chto nietoperze ne tantsayut - powiedziała z uśmiechem.
- Nie umiem tańczyć - przyznał.
- Więc po prosto się kolysaj mój wybawco.
Patrzyli sobie w oczy jak zahipnotyzowani. Wkrótce muzyka ucichła i wszyscy zaczęli
odliczać sekundy do Nowego Roku. Dokładnie o północy Snape nie zważając czy ktoś na
nich patrzy, pocałował Anastazję. Właściwie nawet chciał, żeby ktoś ich zobaczył.
Szczególnie Marcus.

119
ROZDZIAŁ 27 Podejrzani znajomi

Był wtorek wcześnie rano, kiedy Snape’a obudził smakowity zapach. Otworzył oczy i
zobaczył Anastazję z tacą, na której były naleśniki, sok, róża i babeczka ze świeczką.
- Wszystkiego najlepszego.
- Skąd wiesz...?
Snape usiadł, nie spodziewał się takiego poranka.
- Mam swoje sposoby - Anastazja się uśmiechnęła. - Wiem, że nie lubisz niespodzianek i
hucznych imprez, ale to mi chyba wybaczysz? - Zrobiła niewinną minę. - Rok temu miałeś
równą czterdziestkę, gdybym wtedy wiedziała...
- Uff... na szczęście nie wiedziałaś - Snape puścił złośliwy uśmiech.
- Urodziny mogą być fajne.
- Odbierane życzeń jest krępujące.
- Ale dostaje się prezenty.
- Mam już wszystko, czego potrzebuję - pocałował ją, dając do zrozumienia, że jest ona
głównym powodem jego zadowolenia.
- Kolację też dziś zjemy tu... przy świecach. Tylko we dwoje.
Chyba zacznę lubić urodziny.
***
- Co to jest? - Lucjusz rzucił na biurko kolegi z pracy listę podpisów.
- A nie czytałeś? - zapytał zdziwiony łysiejący mężczyzna.
- Czytałem i pytam, co to ma być? Komu przyszło do głowy, żeby po takim czasie odświeżać
tę sprawę?
- Mnie - do pokoju wszedł wysoki, postawny czarodziej, który jakby chciał, mógłby złamać
Lucjusza w pół.
- Fawley - Lucjusz uśmiechnął się fałszywie.
- Masz z tym problem Malfoy? Większość jest za.
- Doprawdy? Podpisali to po dobroci?
- Wiesz, jak jest...
- Nie wiem, może wyjaśnisz.
- Co się rzucasz? To twój kumpel nie?
- Tak. Ale to nie ma znaczenia.
- Jesteś taką samą szumowiną jak on Malfoy. Ciebie też powinni stąd wywalić.
- Nie zadzieraj ze mną - Lucjusz doskoczył do Fawleya, chociaż był o głowę niższy i sporo
chudszy.
- Jako jedyny jesteś przeciw. Demokracja. Nic nie poradzisz. Przekaż swojemu kumplowi
termin stawienia się na ponowne przesłuchanie.
Lucjusz prychnął i wyszedł.
***
- Jako Przewodniczący Rady Nadzorczej chciałem ci to wręczyć osobiście - Lucjusz położył
przed przyjacielem kopertę.
On i Snape siedzieli w kącie pubu w Hogsmeade. Snape otworzył kopertę i przeczytał list.
Kiedy skończył, Lucjusz powiedział:
- Syn gościa, który to wymyślił, zaczął chodzić do Hogwartu. Nie podoba mu się, że jego
smarka ma uczyć ex śmierciożerca.

120
- Przecież byłem już przesłuchiwany, tłumaczyłem się. Ostatecznie dostałem pieprzony
Order.
- Facet lubi się dowalać, do czego tylko można. Chyba ma takie hobby - podsumował
Lucjusz.
Było mu żal przyjaciela, ale chwilowo nie mógł nic zrobić.
- Więc... - Snape spojrzał na listę podpisów pod pismem, nie znalazł tam podpisu Lucjusza -
mogą mnie wylać z Hogwartu?
- Jest takie prawdopodobieństwo. Postaram się temu zapobiec. Ale mam przeciwko sobie
wszystkich członków rady - oznajmił - póki co - dodał, jakby już miał jakiś plan. - Myślę, że
zostali przekupieni. Przyjrzę się temu, ale pewnie i tak czeka cię przesłuchanie.
Snape westchnął, złożył list, włożył go do koperty i schował do kieszeni.
- Też kiedyś przekupiłem parę osób. Wiesz, w sprawie Dumbledore’a.
- Nie znosiłeś go.
- A ty go lubiłeś? Tak serio.
- Nie wiem - Snape zastanowił się chwilę - Pomógł mi. Gdyby nie on trafiłbym do Azkabanu.
Ale tak, czasem był wkurzający - na moment zapadło milczenie, które przerwał Snape - Mam
komuś zapłacić?
- Może...
- Pójdę tylko do Gringotta i... - Snape wstał.
- Nie - przerwał mu Lucjusz. - Muszę pomyśleć. A o pieniądze się nie martw.
Lucjusz zamyślił się, a Snape opadł z powrotem na swoje miejsce.
- Może veritaserum?
- Nielegalne, ale w ostateczności...
Siedzieli chwilę, obydwoje milcząc i zastanawiając się, co można zrobić, kiedy do pubu
weszła grupka osób. Dwie kobiety i dwóch mężczyzn. Lucjusz i Snape rozpoznali dwoje z
nich - Anastazja i dawno niewidziany, stary znajomy śmierciożerca Igor Karkarow.
Towarzystwo głośno rozmawiało po rosyjsku. Rozsiedli się przy wolnym stoliku. Nieznajoma
obok Karkarowa, Anastazja koło brodatego mężczyzny. Był bardzo wysoki, miał brązowe
włosy do ramion, zaczesane do tyłu, długą brodę i dziwnie hipnotyzujące szaro niebieskie
oczy budzące niepokój.
- Jak to ne macie Madery?! - Oburzył się, kiedy chciał złożyć zamówienie przy barze. - To
inne wino. Ino dobre ma być. Tak, tak całą butelkę. Co mi po kieliszku.
Wrócił na miejsce koło Anastazji.
- Chert! - Warknął, co zabrzmiało jak jakieś słowiańskie przekleństwo. - U nikh net Madeyry.
- V sleduyushchiy raz my poydem gde-to, gde u nikh yest’ - powiedziała pocieszającym
tonem Anastazja, kładąc dłoń na jego ramieniu.
- V sleduyushchiy raz - powtórzył już spokojniej brodaty mężczyzna, całując ją w wierzch
dłoni, co nie za bardzo spodobało się obserwującemu ich z pewnej odległości Snape’owi.
- Co to za typ? - zapytał cicho Lucjusz.
- Nie mam pojęcia.
- Idziemy się przywitać? - zapytał niepewnie Lucjusz, wstając.
- Idź piwerszy - Snape popchnął przyjaciela w stronę wesołego towarzystwa.
- Co za spotkanie - z udawanym zdziwieniem zagadnął Lucjusz. - Cześć Karkarow.
- Malfoy, witaj.

121
- Severus, Lucjusz - Anastazja wstała. - Znacie Igora. A to Olga - wskazała siedzącą koło
niego rudą kobietę, a potem na brodacza usadowionego koło niej i mierzącego ich bacznie
przenikliwym spojrzeniem. - A to Grigorij.
- Usiądźcie z nami - zaprosił ich Karkarow.
Lucjusz dosiadł się bez zastanowienia. Snape wahał się chwilę, ale ciekawość wygrała z
nieśmiałością i również dołączył. Grigorij mierzył ich wzrokiem, a Karkarow wyszczerzył
swoje poszarzałe zęby, wiedząc, że szykuje się przedstawienie w wykonaniu jego
rosyjskiego przyjaciela.
- Eliksiry czy zielarstwo? - zapytał nieznajomy, patrząc na Snape’a.
- Eliksiry.
- Skąd wiedziałeś? - zapytała podniecona Olga.
- Po paznokciach i włosach.
Snape schował dłonie pod stół. Rzeczywiście miał resztki ingrediencji pod paznokciami, a
włosy tradycyjnie zdradzały godziny stania nad parą.
- Jak Sherlock Holmes - ucieszył się Lucjusz.
- A ty czymkolwiek się martwisz, martwisz się niepotrzebnie. Wszystko się ułoży - Grigorij
zwrócił się tym razem do Lucjusza.
Lucjusz wyglądał na zaskoczonego, ale Snape nie. Takie zdanie można powiedzieć do
kogokolwiek, każdy ma jakieś zmartwienia i liczy, że się wszystko ułoży. Zwykle prędzej czy
później się układa. Choć Snape raczej nie był w tej kwestii optymistą.
- On wie co mówi - odezwała się Olga. - Przewidział, że po wielu nieudanych próbach w
końcu zajdę w ciążę - położyła rękę na brzuchu, był wyraźnie zaokrąglony.
- Ktoś ty? Wróżka chrzestna? - zapytał złośliwie Snape.
- Nie musicie mi wierzyć. Tylko mówię.
Grigorij z obojętnością wypił kilka łyków wina.
- Takie rzeczy można przeczytać w każdym tanim horoskopie - rzucił z pogardą Snape.
- A jak uściślę?
- Co?
- Na przykład, że twoja matka nie jest taka zła, jak myślisz. Wybacz jej. To prosta, ale dobra
kobieta. - Grigorij nachylony patrzył mu głęboko w oczy i kontynuował - Nie wiem, jakie masz
zmartwienie, ale właśnie cię trapi. Wyjdziesz obronną ręką, ale potem czeka cię kolejna
ciężka próba. Nastaw się psychicznie. Ktoś cię bardzo lubi - Anastazja zrobiła się czerwona -
i chyba wiem kto. Ale ty wciąż w to nie wierzysz. Pozbądź się wątpliwości, to wszystko się
ułoży. Radzę po przyjacielsku.
Grigorij skończył i oparł się, jakby właśnie dokonał jakiegoś cudu. Snape spojrzał na
Anastazję, która na pewno musiała mówić o nim swojemu przyjacielowi. Pozostali wydawali
się zachwyceni.
- A mógłbyś... - zaczął niepewnie Lucjusz, zwracając się do Grigorija - mógłbyś się spotkać z
moją synową? Zapraszam cię do mnie. Ona ma pewien problem... Mogę ci zapłacić.
- Wiem, że możesz. Jesteś bogaty, to widać. Ile byś mi dał? - zapytał bezceremonialnie
Grigorij.
- Ile chcesz.
- Czterdzieści galeonów?
- Nie ma sprawy.
- To daj je tej kobiecie, która żebrze przed pubem, a pójdę z tobą.

122
Prośba trochę zaskoczyła Lucjusza, ale się zgodził. Postanowili iść od razu. Pożegnali się i
opuścili pub.
***
- Mówiłaś mu o mnie prawda? - zapytał Snape, kiedy wracał sam na sam z Anastazją do
Hogwartu.
- Net. Vy ne byli tematem naszych rozmów. On ne mog nawet wiedzieć, że twoja matka żyje.
Uwierz, ja znayu yego, jest naprawdę dobry w tym, chto robi. Ma dar.
Snape zaczął się niepokoić po jej słowach jeszcze bardziej. Jeśli Grigorij miał rację, czym
miała być ta "kolejna ciężka próba"? Był już zmęczony tymi próbami.
- Głowa do góry - pocieszyła go Anastazja - On skazal, chto ostatecznie będzie dobrze.
- A ty mu tak wierzysz?
- On pomog mne.
- Jak?
- Wyleczył z depressii. Po stracie rodziców.
- To w końcu wróżka czy psycholog?
- Ne bud’ złośliwy. Chcę, żebyś go polubil.
- Jakoś nie umiem. Nie podoba mi się.
Anastazja westchnęła tylko.
- Kto ostatni przy bramie ten gnom! - klepnęła go i rzuciła się biegiem.
Snape przyglądał się chwile jej wysiłkom, w końcu zmienił się w czarną smugę i niczym kruk
podleciał do bramy pierwszy.
- Oszust - fuknęła kiedy do niego dobiegła.
- Nie sprecyzowałaś, że nie można lecieć.
- Zapomniałam, chto ty takoy szczególowy. I chto ty Nietoperz.
Denerwowało go, kiedy uczniowie go tak przezywali, ale odkąd i ona zaczęła, przestał
uważać to za obelgę.
***
Wszyscy oprócz Lucjusza podeszli sceptycznie do tajemniczego przybysza. Malfoy Manor
stanęło przed Grigorijem otworem i nie krępował się z niego korzystać. Pochłonął wystawną
kolację i sam wychylił pół butelki wina. Nie wydawał się jednak pijany. Jeszcze. Zachowywał
się swobodnie, co nie przypadło do gustu Narcyzie, ale na razie starała się powstrzymywać
od wszelkich uwag. Lucjusz nie przyznał się, po co konkretnie zaprosił gościa, ale było
oczywiste, że jest nim oczarowany, inaczej w życiu nie wpuściłby do domu kogoś z klasy
chłopskiej. Grigorij opowiadał o swoich podróżach, a kiedy już całkowicie wykorzystał
gościnność gospodarzy, zapytał:
- Po coś mnie tu ściągnął?
- Astoria - Lucjusz wskazał na młodą kobietę - moja synowa cierpi na nieuleczalną chorobę.
Astoria zmieszała się. Draco wyglądał na oburzonego. Nikomu obcemu o tym nie mówili i nie
zamierzali.
- Mianowicie?
- Jestem przeklęta - odezwała się Astoria.
- Nie jestem egzorcystą.
- Nie potrzebuję ani egzorcysty, ani medyka - warknęła.
- Medykiem też nie jestem - powiedział Grigorij.
- Chodzi o to, że... - Lucjusz zawahał się - możemy nie doczekać się potomka...

123
Grigorij wstał i podszedł do Astorii, złapał jej policzki i spojrzał głęboko w oczy. Wzdrygnęła
się, Draco odruchowo chwycił żonę za rękę. Grigorij położył dłoń na jej brzuchu.
- Będziecie mieli syna, potomka rodu, ale czeka was wiele starań. Ta straszna klątwa w
końcu cię wykończy moja droga.
Astoria zerwała się i wybiegła z płaczem. Draco ruszył za nią.
- Powinienem już iść.
- Tak będzie najlepiej - przyznała Narcyza.
- Mogę to zabrać? - wskazał na niedopitą butelkę wina.
- Jasne - odparł Lucjusz.
Malfoyowie odprowadzili i pożegnali swojego gościa.
- Gdzieś ty go znalazł? - fuknęła Narcyza.
- W pubie.
- Będziesz miał zakaz chodzenia do pubu, jeśli jeszcze raz przyprowadzisz jakąś przybłędę.
Lucjusz zdawał się nie przejmować. Grigorij tchnął w niego nową wiarę w to, że jednak
doczeka się potomka.

124
ROZDZIAŁ 28 Medalion

Snape podzielił się swoim zmartwieniem z Anastazją. Ta gotowa była pobiec do dyrektorki i
oznajmić, że jeśli Severus zostanie wyrzucony to i ona odejdzie, ale Snape ostudził jej
bojowy zapał, argumentując, że nie mogą przecież obydwoje zostać bez pracy, zwłaszcza
że Anastazja czuła się spełniona jako nauczycielka Obrony przed Czarną Magią. Wiedział,
że jest na przegranej pozycji. Rada Nadzorcza już kiedyś pozbyła się Dumbledore’a.
Nastroju nie poprawił mu Neville Longbottom, który wszedł do pokoju nauczycielskiego z
kiepską informacją.
- Profesorze Snape - podszedł do niego z rolką pergaminu w lekko drżącej dłoni. -
Skonfiskowałem to przy wejściu głównym Hogwartu. Jeden z uczniów zbierał petycję,
regulamin mówi, że…
- Wiem, co mówi regulamin - przerwał mu zniecierpliwiony Snape.
Nigdy nie lubił tego chłopaka. Po pierwsze za jego ciamajdowatość, po drugie, bo był z
Gryffindoru, po trzecie i najważniejsze był tym drugim chłopcem urodzonym pod koniec
lipca. Gdyby to on był wybrańcem, wszystko potoczyłoby się inaczej. Lily by żyła. Całe jego
życie byłoby inne. Miał pretensje, że to nie Longbottom był chłopcem, który miał pokonać
Voldemorta, choć doskonale wiedział, że przecież smarkacz nie miał na to wpływu, czuł do
niego jawną niechęć.
- Powinien pan to zobaczyć.
Neville wręczył mu rolkę pergaminu. Snape rozwinął go i przeczytał, czego petycja dotyczy.
Choroba z Ministerstwa przeszła na uczniów Hogwartu. Podpisywali się pod tym, by wydalić
nauczyciela eliksirów ze szkoły. Snape przejrzał nazwiska. Tylko jeden Ślizgon. Trzech
Puchonów, kilkunastu Krukonów i cała masa Gryfonów. Ogólnie ponad trzydzieści
podpisów.
- Niech zgadnę, właścicielem tego kawałka papieru jest Fawley junior z Gryffindoru?
- Tak - potwierdził Neville.
- Odjąłeś mu punkty?
- Dziesięć.
- Trochę mało, jak za złamanie regulaminu - westchnął Snape. - Nieważne. Dziękuję za
przekazanie informacji Longbottom.
Neville, który pierwszy raz w życiu usłyszał od profesora Snape’a podziękowania, wyraźnie
zakłopotany skinął tylko głową i odszedł. Wciąż nie mógł się przyzwyczaić, że on i Snape
jako nauczyciele stali się równi sobie.
***
Trochę trwało, nim Astoria wybaczyła Lucjuszowi to dziwne zaaranżowane spotkanie z
przybyszem Grigorijem. Lucjusz wiedział, że trochę przesadził, ale zależało mu na potomku
jak mało na czym. Oczywiście nie był mu obojętny stan zdrowia synowej. Pragnął, żeby jego
syn był szczęśliwy. Na razie nic nie zapowiadało kolejnej katastrofy. Astoria była w pełni sił i
wracał jej nastrój, co nie pozostawało bez wpływu na pozostałych mieszkańców Malfoy
Manor.
Lucjusz starał się pomóc Severusowi, ale zaczynał tracić nadzieję. Ciężko było mu znaleźć
haka na każdego z Rady Nadzorczej. Fawley wysoko postawił poprzeczkę. Lucjuszowi
udało się przekonać czterech członków rady, żeby odwołali swoje głosy przeciwko
Severusowi. Jednej osobie jako przewodniczący obiecał awans, drugiej zagroził, iż postara
się, żeby jej ukochany nie wyszedł przedterminowo z Azkabanu, jeśli nie odwoła swojego

125
głosu, trzecią osobę zapewnił, że jej syn będzie miał fory na zajęciach eliksirów, co
właściwie musiał dopiero uzgodnić z Severusem, ale wierzył, że to nie problem, jeśli
wygrają, czwartej obiecał bilety na przyszłoroczne Mistrzostwa Świata w Quidditchu.
- Ilu ci zostało? - zapytał Draco, kiedy Lucjusz wrócił rozdrażniony z Ministerstwa.
- Wciąż siedem osób jest za wywaleniem go. Muszę przekonać jeszcze przynajmniej dwie
osoby. To nie realne, nie mam już pomysłów, a zostały mi dwa dni.
- Może włam się do Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów? Może są tam akta,
któregoś z członków? - zaproponował.
- Synu, jesteś genialny - pochwalił go Lucjusz. - To jednak nie będzie łatwe. Mnie tam nie
wolno wchodzić. Będę musiał coś wykombinować.
- Malfoyowie są dobrzy w kombinowaniu - Draco uśmiechnął się zachęcająco.
***
Było za późno. Nikt nie był w stanie mu pomóc. Jego kariera w Hogwarcie była skończona.
Przesłuchanie było bardzo krótkie. Stawił się przed komisję bez cienia nadziei. Większość
była przeciwko niemu. Lucjusz ubolewał, że nie zdołał nic zrobić, ale obiecał, że nie zostawi
tak tej sprawy. Snape miał dwadzieścia cztery godziny na opuszczenie Hogwartu.
- I pomyśleć, że kiedyś sam chciałem odejść - powiedział Snape, zamykając walizkę.
- Ya ne chcę tu zostać bez tebya.
Anastazja płakała.
- Odwiedzisz mnie na Spinner’s End w weekend. Będę na ciebie czekał.
Snape uśmiechnął się smutno.
- Ya zostanę tylko potomu, chto Lucjusz obiecał coś z tym zrobić. Yesli ya calkiem stracę
nadzieję, rzucę tę robotę w cholerę. Ya mogu sprzedawać miotły, byle być s toboy -
burknęła.
Snape był poruszony jej oddaniem. Właściwie bardzo chciał ją już teraz zabrać na Spinner’s
End, ale miałby wyrzuty sumienia, że musi opuścić piękny Hogwart i dobrą pracę z jego
powodu. Nie chciał rujnować jej życia. Postanowili spotykać się co tydzień. Ich związek
czekała trudna próba.
Snape pełen negatywnych emocji powrócił na Spinner’s End. W mieszkaniu zastał kogoś,
kogo się nie spodziewał.
- Mamo?
- Severus?
Snape odstawił walizkę i nim Eileen zdążyła coś powiedzieć, posłusznie zdjął buty.
- Co tu robisz? W środku tygodnia?
- A ty?
- Wróciłam. Nie mogę dłużej mieszkać u przyjaciółki, oszaleję z nią - uśmiechnęła się. -
Chyba się nie gniewasz?
- To wciąż twój dom.
- Jutro miałam do ciebie napisać. Wróciłam trzy dni temu. No ale co ty tu robisz?
Snape usiadł zrezygnowany na kanapie. Wiedział, że matka nie będzie zachwycona.
Nienawidziła śmierciożerców i był pewien, że wstyd jej za niego.
- Wyrzucili mnie - przyznał. - Komuś nie podobało się, że ex śmierciożerca ma uczyć jego
dzieciaka. Stanąłem przed Radą Nadzorczą. No i mnie wywalili.
Eileen usiadła obok niego i pogładziła po ramieniu.
- Nie przejmuj się - powiedziała pocieszająco. - Znajdziesz jakąś dobrą pracę.

126
Snape nie wierzył w te słowa. Już kiedyś próbował znaleźć inne zajęcie poza nauczaniem i
nic z tego nie wyszło. Wrócił z podkulonym ogonem do Hogwartu. W tej chwili nie widział dla
siebie przyszłości. Nie to jednak było najgorsze. Zostawił Anastazję, bał się, że ich związek
na odległość nie przetrwa. Chciał powiedzieć o tym matce, ale na razie się powstrzymał.
Wiedział jednak, że czeka go rozmowa na ten temat, przecież matka wróciła na Spinner’s
End, a wkrótce miała go odwiedzić Anastazja.
- Zmieniłam pracę, może coś ci załatwię - powiedziała nagle Eileen.
- Czym się zajmujesz?
- Sprzedaję miotły.
Snape zaśmiał się. Przypomniał sobie słowa Anastazji.
- Dlaczego nie pójdziesz na emeryturę?
- Zwariuję, cały dzień siedząc w domu. Dość się nasiedziałam w Azkabanie.
Rozumiał ją. Chciała kontaktu z ludźmi. Chciała, by wszystko wróciło do normy. Działanie
pozwalało jej zapomnieć o przeszłości. Jednakże nie na długo…
- Mam dla ciebie zadanie, skoro już jesteś - powiedziała nagle.
- Tak?
- Twój ojciec… - zaczęła niepewnie - nim się rozstaliśmy… wiesz, zanim mnie zabrali, a on
poszedł w siną dal, ukradł mi coś. Coś bardzo dla mnie cennego.
- Co takiego?
- Pewien medalion - wstała i przyniosła czarno białe zdjęcie, na którym widniała ona sama
za młodu. Na szyi miała medalion z ciemnym kamieniem.
- Nie powinien być w rękach mugola. Ma magiczne właściwości. To pamiątka po naszych
przodkach Severusie. Ja nie mogę go odzyskać, bo…
- Wiem, masz zakaz zbliżania się do niego. Ale ja nie widziałem go, odkąd skończyłem
kilkanaście lat…
- Jeśli nie chcesz tego robić, wymyślę coś innego. Zrozumiem.
- Nie. Odzyskam medalion. Przynajmniej spróbuję. Ale wiesz w ogóle gdzie mieszka ojciec?
Czy w ogóle żyje?
- Wiem, że żyje i mieszka w Cokeworth. Nie znam ulicy.
- To mi wystarczy.
Snape przyjął prośbę, chcąc się na coś przydać. Sądził, że poczuje się lepiej, jeśli zrobi coś
dobrego, pożytecznego. Chciał zająć się czymkolwiek, byle nie siedzieć w domu i nie
rozmyślać nad tym, że już nie wróci do Hogwartu.
Cokeworth było dużym brudnym mugolskim miastem. Snape miał nie lada zadanie.
Następnego dnia udał się do najbliższej budki telefonicznej i ukradł książkę telefoniczną. Na
jego szczęście Tobias Snape figurował w książce jako jedyny Snape w mieście. Nie zabrał
ze sobą różdżki. I tak nie mógłby użyć jej wobec mugola. Udał się na drugi koniec miasta
zwykłym autobusem. Przeszedł dwie ulice i stanął przed małym mieszkaniem, jednym z
wielu takich samych bliźniaczych budynków. Poczuł, że pocą mu się dłonie. Nie wiedział
czego się spodziewać. Zapukał. Cisza. Zapukał ponownie. Usłyszał szmer i drzwi się
otwarły. Ujrzał starszego mężczyznę, posiwiałego, z takim samym jak jego
charakterystycznym nosem. Poznał go od razu. Mężczyzna mimo wieku wyglądał na wciąż
krzepkiego, był nieco wyższy i szerszy w ramionach niż Severus, jego dłoń zaciśnięta na
framudze była wielka. Severus nie licząc dużego nosa, zdecydowanie wdał się w wątłą
matkę.
- T-Tobias Snape? - zapytał, choć wiedział, że to on.

127
- Ta, a co?
- To ja, Severus…
Mężczyzna poprawił okulary i zmarszczył brwi. Po chwili uśmiechnął się, ale nie był to
przyjemny uśmiech.
- Czego ty tu chcesz smarku? - powiedział zaskoczony tą wizytą, zwracając się do niego tak
jak kiedyś.
- Porozmawiać. Mogę wejść?
- Ten sam Severus - powiedział niedowierzająco. - Nic się nie zmieniłeś. Tylko trochę
urosłeś.
- To mogę wejść?
- Nie wiem - obejrzał się za siebie. - Czekaj.
Zamknął drzwi, było słychać, że wygania kogoś z salonu. Po chwili znów pojawił się w progu
i niechętnie, ale z wielkim zaciekawieniem wpuścił Severusa do środka.
- Podobno masz coś, co należy do matki - Snape pokazał ojcu stare zdjęcie i palcem
wskazał medalion.
- Ta stara jędza cię przysłała? Wypuścili tę wariatkę?
- Nie - skłamał Snape, nie chcąc wywoływać paniki. - Podobno to ukradłeś?
Mężczyzna prychnął.
- Po tym, co ta wiedźma mi zrobiła, masz czelność tu przychodzić i jeszcze mnie oskarżać?!
- Masz go czy nie?
- Może...
Severus usiadł.
- Nie wyjdę, póki sobie nie przypomnisz.
- Może mam. Co z tego? Złamanego grosza mi nie chcieli za niego dać. Ale ja wiem, że jest
cenny, twoja matka nigdy go nie zdejmowała.
- Powinieneś go zwrócić - powiedział spokojnie Snape, choć czuł, jakby serce miało mu
zaraz wyskoczyć z piersi.
- Bo co? Wiem, że takie dziwadła jak ty nie mogą rzucić na mnie czarów. Inaczej pójdziesz
siedzieć jak twoja matka - prychnął Tobias.
- Nie jestem już dzieckiem - warknął Snape, wstając z kanapy. - Poradzę sobie bez czarów.
Zacisnął pięści. Tobias naprężył mięśnie.
- Gdzie go masz?
Snape podszedł do meblościanki i otwarł pierwszą szufladę. Postanowił sam zabrać to, co
należało do jego rodziny.
- Nie dotykaj co nie twoje! - wrzasnął Tobias i uniósł rękę.
Severus odparował cios. Wróciły wspomnienia. Znów poczuł się jak dziecko bite pasem. Z
trudem upomniał sam siebie, że jest już dorosłym mężczyzną. Złapał ojca za gardło, ich oczy
się spotkały. Severus czuł, jak wzbiera w nim złość. Złość, która narastała w nim przez
wszystkie lata, kiedy mieszkał pod jednym dachem z ojcem. Cały ten gniew właśnie zaczął z
niego wychodzić, zmieniając go w bestię. Pragnął zrobić mu krzywdę. Tobias był jednak
silny. Odepchnął syna i uderzył pięścią w głowę.
- John! - krzyknął.
Z sąsiedniego pokoju wybiegł młody mężczyzna, koło trzydziestki. Widząc szamotaninę, nie
zastanawiał się za długo. Stanął po stronie Tobiasa. Teraz było dwóch na jednego. Severus
rzucił się na ojca, powalił go na ziemię i uderzył jego głową w podłogę. Ściągnął go z niego
John, powalając i kopiąc w brzuch i głowę.

128
- Co tu się dzieje? - do salonu wbiegła dziewczyna.
Snape zauważył, coś istotnego. Zerwał się na równe nogi i podbiegł do dziewczyny.
Wyciągnął rękę… poczuł ból w brzuchu. Zerwał z szyi dziewczyny medalion i rzucił się do
ucieczki. Miał go. Był wystraszony i wściekły, że nie zrobił ojcu większej krzywdy, ale
jednocześnie zadowolony z powodzenia. W deszczu udał się na powrotny autobus. Dopiero
po drodze, kiedy adrenalina opadła poczuł, że coś jest nie tak. Spojrzał w dół. Koszula na
jego brzuchu była nasiąknięta krwią. Dziewczyna. Czymś go dźgnęła, myśląc, że chce ją
zaatakować. Przycisnął rękę do rany. Czekał na autobus jedynie pięć minut. Wszedł do
środka i usiadł, zakrywając zakrwawioną koszulę marynarką. Byle dotrzeć do domu.
Żałował, że nie wziął różdżki.

129
ROZDZIAŁ 29 Mroczny Znak

Wpadając do mieszkania, triumfalnie wyciągnął przed siebie medalion. Matka pochwyciła go


z radością, ściskając jak najcenniejszy skarb, po czym szybko założyła na szyję.
- Mamo...
Eileen spojrzała na syna. Był przemoczony i bledszy niż zwykle, miał opuchnięte oko, a do
brzucha przyciskał zaciśniętą pięść.
- Co się stało? - wystraszyła się.
Pomogła mu dojść do kanapy.
- Przynieś moją różdżkę.
Wykonała polecenie. Snape rozpiął koszulę i skierował różdżkę na małą, ale głęboką ranę.
Oczyścił ją z czegoś czarnego i zamknął. Przestał krwawić, ale wciąż odczuwał ból. Z tym
już organizm będzie musiał sam sobie poradzić. Westchnął wreszcie z ulgą i oparł głowę.
- Nie powinnam była cię o to prosić.
- Nie on to zrobił.
- Więc kto?
- Jakaś dziewczyna. Myślała, że chcę ją zaatakować. Nie wiem, czym mnie dźgnęła, chyba
czymś do pisania…
Snape opowiedział matce wszystko od początku.
- To chyba były jego dzieci. Słyszałam, że założył nową rodzinę.
- Więc to moje rodzeństwo.
- Przyrodnie.
- Mugolskie - Snape mimowolnie się skrzywił.
- Gdybyś wcześniej o tym wiedział, chciałbyś ich poznać?
- Nie. Co miałbym robić z mugolami?
- Słusznie.
Snape kichnął kilka razy. Eileen spojrzała na niego jak typowa zatroskana matka. Przyłożyła
dłoń do jego czoła i pokręciła głową.
- Przebierz się w suche ubranie i się połóż. Zrobię ci rosół z Lelka Wróżebnika - powiedziała
i ruszyła do kuchni.
Wieczorem gorączka przybrała na sile i utrzymywała się przez kolejny dzień, a rana kiepsko
się goiła mimo czarów i eliksiru. Za późno została oczyszczona i wdało się zakażenie.
Snape zupełnie stracił rachubę dni tygodnia i uświadomił sobie coś dopiero w piątkowy
wieczór i to znacznie po fakcie. Obudził się, leżąc na kanapie i ujrzał wpatrującą się w niego
matkę i… Anastazję.
- Witam - powiedziała Anastazja z lekkim uśmiechem. - Tvoya mama wszystko mne
opowiedziala.
- Czemu nie powiedziałeś, że masz taką cudowną dziewczynę? - zapytała matka, udając
oburzenie.
Snape usiadł i przetarł twarz.
- O Merlinie - westchnął. - Już sobota?
- Net, piątek vecher. Ya ne moglam się doczekać.
Zjedli we trójkę kolację, podczas której Eileen zadeklarowała oddać im sypialnię i przenieść
się do ciasnego pokoju Severusa na piętrze. Snape był skołowany, bo nie tak sobie to
wszystko wyobrażał i dziwnie czuł się z faktem, że jego matka i Anastazja dobrze się

130
dogadują, mimo iż Eileen zrobiła Anastazji wywiad jakby była o coś podejrzana. Ta jednak
świetnie wybrnęła nawet z niezręcznych sytuacji.
Nazajutrz Snape gapił się przez godzinę, jak Anastazja śpi, po czym wstał i usiadł z kawą w
kuchni. Było jeszcze wcześnie. Mimo to wkrótce dołączyła do niego Eileen.
- Co cię gnębi? - zapytała, przysiadając się.
- Nie wiem - odparł zgodnie z prawdą. - Wszystko - dodał po namyśle.
W nocy dręczyły go koszmary związane z dzieciństwem. Domyślał się, że to ponowne
stanięcie twarzą w twarz z ojcem przywołało stare traumy. W dodatku przygnębiał go fakt, że
już jutro znów rozstanie się z Anastazją. Będzie egzystował byle przetrwać do jej kolejnej
wizyty.
- Mielibyście piękne dzieci - westchnęła Eileen zapatrzona gdzieś w przestrzeń.
Snape prychnął.
- Nie ma mowy.
- Dlaczego nie? Jeszcze taki stary nie jesteś. A ona młodziutka. Jaka jest między wami
różnica?
- Dwanaście lat.
- Właśnie.
- Nie mógłbym być ojcem. Nie cierpię dzieci.
- Swoje to co innego.
Snape zamyślił się chwilę. Naprawdę ich nie cierpiał. Wyjątkiem była Irina, ale i przy niej
kilkakrotnie zdarzało mu się liczyć do dziesięciu, by nie wybuchnąć bądź nie powiedzieć
czegoś, czego by żałował.
- Byłbym jak mój ojciec - stwierdził.
- Wykluczone - oburzyła się Eileen. - W niczym go nie przypominasz! Jesteś dobrym
wrażliwym człowiekiem. Tylko to głęboko skrywasz. U Tobiasa nie dokopałbyś się czułości,
nawet gdybyś kopał sto lat.
Eileen chwyciła go za rękę i z powagą spojrzała w oczy. Zdziwił go ten gest.
- Wiele w życiu zrobiłam źle. Wybacz. To, że miałeś ciężkie życie to moja wina. Jakoś cię to
ukształtowało, ale nigdy nie myśl, że jesteś złym człowiekiem.
Siedzieli w milczeniu. Dopili kawę i czekali, aż dołączy do nich Anastazja, by wspólnie zjeść
śniadanie. Ten poranek nie był jednak zwyczajny. Zmienił coś. Zła atmosfera i niechęć, jaką
Snape czuł do matki, kiedy widzieli się poprzednim razem, ulotniły się. Była dobrą kobietą,
która przez ostatnie dni dbała o niego tak, jak nie mogła zadbać kiedyś. Przypomniały mu
się słowa Grigorija. Wybaczył jej.
***
Lucjusz spojrzał na napis na drzwiach. Departament Przestrzegania Czarodziejów - akta.
Rozejrzał się nerwowo. Był cicho jak mysz. Wślizgnął się do środka. Jedynym źródłem
światła było to z jego różdżki. Dotarł prawie na koniec długiego korytarza. Żałował, że nie ma
peleryny niewidki, ale prędzej da się przyłapać, niż poprosi o coś Pottera. Znalazł
odpowiednią szufladę. Ku jego rozpaczy po wysunięciu okazała się ona znacznie głębsza,
niż wyglądała z zewnątrz. Wertował nazwiska jedno po drugim w pośpiechu, kiedy nagle
ktoś wszedł do środka i całe pomieszczenie wypełniło światło. Lucjusz szperający w
półmroku został oślepiony. Gdy odzyskał wzrok, zobaczył zbliżającą się postać. Kobieta -
domyślił się po stukaniu obcasów.
- Pan Malfoy? - zdziwiła się na jego widok kasztanowłosa młoda pracownica Ministerstwa z
teczką pod pachą.

131
- Eltanin.
Lucjusz wstał i poczuł, że uchodząca z niego adrenalina zakręciła mu w głowie. Było źle, bo
wpadł, ale mogło być gorzej.
- Co pan tu robi? To nie pana departament. Nawet nie pana piętro.
Czerwony na twarzy Lucjusz postanowił być szczery i zaskarbić sobie jej przychylność
komplementami. Dobrze, że to nie facet - pomyślał.
- Cieszę się, że cię widzę. Pięknie wyglądasz.
Kobieta kokieteryjnie poprawiła włosy. Mimo to dalej w milczeniu czekała na wyjaśnienia.
- Potrzebuję twojej pomocy. Umiesz dochować tajemnicy?
- Tak.
- Więc nie doniesiesz nikomu, że tu byłem?
- To zależy…
- Przysługa za przysługę?
- Może. W czym mogę pomóc?
- Szukam czegoś na Fawleya. O ile w ogóle coś tu jest.
- Trzeba było od razu tak powiedzieć.
Kobieta wyraźnie się ożywiła i podeszła do szuflady. Jakby z pamięci wyjęła dwie pękate
teczki i wręczyła je Lucjuszowi. Patrzył na nią nieco zaskoczony.
- Nie lubię go - wyjaśniła.
- To dobrze o tobie świadczy.
Eltanin uśmiechnęła się.
- Czy mimo to mógłbym się jakoś odwdzięczyć?
- Właściwie to tak. Od początku chciałam pracować w Departamencie Międzynarodowej
Współpracy Czarodziejów.
- Ambitnie.
- Tak, ale… dali mnie tutaj, miało być tylko na kilka miesięcy, a jestem już drugi rok. Ciągle
odkładają moją prośbę o przeniesienie. O ile w ogóle ją czytali.
- Zobaczę, co da się zrobić.
Eltanin rozpromieniła się z wyrazem wdzięczności w oczach. Lucjusz ukłonił się, jak na
gentlemana przystało i ulotnił się, ściskając dwie teczki. Kiedy dotarł do ustronnego miejsca,
otworzył je i pobieżnie przejrzał, a jego triumfalny uśmiech rósł.
***
Snape leżał koło Anastazji, sunąc palcem po jej przedramieniu i czekając na świt. Wtedy w
półmroku dostrzegł coś dziwnego. Ponownie przejechał delikatnie palcem po jej lewym
przedramieniu, a skóra zafalowała jak woda, do której wrzucono kamień, było to jednak
subtelniejsze, mniej dostrzegalne. Dlaczego nie zauważył tego wcześniej? Nigdy nie
przyglądał się aż tak uważnie. Wolał skupiać wzrok na innych częściach jej ciała… Wziął
ostrożnie różdżkę i wskazując od nadgarstka w stronę łokcia Anastazji, szepnął:
- Aperacjum.
Proste zaklęcie ujawniające odkryło przed nim blady Mroczny Znak. Nie wiedział co o tym
myśleć. Dlaczego przez cały czas był okłamywany? Usiadł i czekał.
- Dzień dobry - przywitała się Anastazja po niecałej godzinie.
Nie odpowiedział.
- Chto się stalo?
- Nie ufasz mi?
- Pochemu o to pytasz i to o tak wczesnej porze?

132
Snape wskazał jej rękę. Anastazja zerwała się, owinęła szczelnie kołdrą, jakby miało ją to
uchronić przed jego gniewnym spojrzeniem i zaciskając usta, spojrzała mu w oczy.
- Jak długo chciałaś to ukrywać?
- Przepraszam. Nikt ne może wiedzieć…
- Nawet ja?
- Wybacz.
Do oczu napłynęły jej łzy.
- Jak mam wybaczyć? Okłamywałaś mnie! Nie traktujesz mnie poważnie. Nas nie traktujesz
poważnie.
- Ya traktuję smertel'no poważnie! Ya ne mogu z tym żyć tak jak ty. Eto byl incydent.
Naznaczyli mne, ya chcialam być kak moya sestra, ale szybko okazalo się, chto ya jestem
zbyt slaba. Ucieklam i unikałam ludzi, a szczególnie tych, którzy mogli byt' śmierciożercami.
Wstyd mi, że mam eto. Ya ne ukrywalam tego przed tebya tylko przed mnoy, ya ne mogu na
to patrzeć - wyrzuciła z siebie jednym tchem i rozpłakała się na dobre.
Snape przytulił ją, wciąż jednak czuł złość.
- Masz jeszcze jakieś tajemnice?
- Net. Daj mne veritaserum, a odpowiem to samo.
- Moja matka nie może wiedzieć.
Chociaż się pogodzili, to złość Snape’a zastąpił żal, ale i współczucie. Było jasne, że jeszcze
wrócą do tej rozmowy. Chciał, żeby potrafiła się pogodzić z tym piętnem. Dla jej własnego
psychicznego dobra. Spinner’s End nie było jednak miejscem do takich rozmów. Wkrótce
Anastazja wróciła do Hogwartu.
***
Lucjusz od dawna nie zażywał eliksiru Słodkiego Snu. Raz było lepiej, a raz gorzej. Ta noc
była jednak wyjątkowo ciężka. Nie wiedział skąd to przygnębienie. Wszystko szło ku
dobremu. Rodzinne stosunki układały się dobrze, już prawie strącił ze swojego tronu
Fawleya, (który jak się okazało, mimo iż nie był śmierciożercą, to współpracował z nimi, co
działało mocno na jego nie korzyść, miał też na sumieniu już wcześniejsze przekupstwa i
kradzież, którą jednak ktoś zatuszował) zwrócił się, do kogo trzeba o przeniesienie Eltanin
na wymarzone stanowisko, i być może mimo czarnych prognoz doczeka się potomka, jak
przepowiedział Grigorij. Mimo to zostawił pogrążoną we śnie Narcyzę i udał się do salonu.
Opadł na swój ulubiony fotel i pogrążył się w myślach. A im dłużej rozmyślał, tym było gorzej.
Wyrzucał sobie wszystkie błędy, lata zmarnowane na służbę Czarnemu Panu, narażenie
własnej rodziny. Wszyscy, których kocha, mogli zginąć przez niego. Rosła w nim złość i
wstręt wobec siebie samego. W końcu uczucie to przekroczyło granicę i bezmyślnie sięgnął
po nożyk do otwierania listów i przekreślił dwoma szybkimi ruchami swój Mroczny Znak. Z
krzyżujących się kresek wypłynęła gorąca krew, spływając po dłoni, palcach i kapiąc na
podłogę. Poczuł ulgę. Jakby właśnie ostatecznie przekreślił przeszłość, a wraz z kroplami
krwi ulatywały złe wspomnienia. W stanie półsnu zastała go Narcyza. Poczuł jej ciepły dotyk.
W tamtej chwili o nic nie pytała. Opatrzyła jego przedramię, usiadła w poprzek i nakryła ich
oboje kocem, wtulając się w niego.
***
Najpierw dostał wiadomość od Lucjusza. Kazał mu być cierpliwym i oczekiwać sowy z dobrą
wiadomością. Nie chciał zdradzić nic więcej. Wkrótce Snape otrzymał wspomniany list.
Przywrócono go na stanowisko. Jeszcze nie wiedział, jak się odwdzięczy Lucjuszowi.
Pożegnał się z matką jak nigdy przedtem i przepełniony radością udał się w drogę do

133
Hogwartu. Nie uprzedził Anastazji, chcąc zrobić jej niespodziankę. Powinien być w szkole od
poniedziałku. Postanowił jednak wrócić już w piątek. Zdążył na kolację, ale nie dostrzegł
Anastazji przy stole nauczycielskim, więc nawet nie wchodząc do Wielkiej Sali, udał się
prosto do jej gabinetu z nadzieją, że tam ją zastanie. Nie pomylił się. Nie spodziewał się
jednak tego, co zobaczył. Siedziała przy biurku z Marcusem i roześmiani dyskutowali nad
kilkoma pergaminami. Zauważyła go, ale nim zdążyła coś powiedzieć, wyszedł. Szedł tak
szybko, że był już w połowie korytarza, kiedy za nim wybiegła, wołając. Nie zatrzymywał się.
- Severus! - dobiegła do niego i złapała za ramię, próbując zatrzymać. - Wróciłeś! Ya ta się
cieszę!
- Niespodzianka - powiedział ponuro.
- Eto ne to, chto myślisz…
- Dobrze się bawisz podczas mojej nieobecności. Nie przeszkadzajcie sobie. To moja wina,
jestem za wcześnie - odparł i ruszył dalej w stronę lochów.
- Myślisz, że ya ne tęsknilam? Bo ne siedzę w komnate i ne szlocham?! Przyszedł ko mne,
potomu chto ya przestalam jadać kolację. Kiedy przychodzi wieczór i ya perestayu myśleć o
lekcjach, uświadamiam sobie, że znów budu v łóżku bez tebya i wszystkiego mi się
odechciewa. On chcial menya pocieszyć, tylko rozmawialiśmy. Chto ya mam zrobić, żebyś
mne uwierzył?
Snape nie był wściekły. Był przygnębiony. Bo jakaś część jego rzeczywiście chciałaby, żeby
Anastazja siedziała pogrążona w rozpaczy, że zostali rozdzieleni. Czy cierpiała mniej od
niego? Komu bardziej zależało?
- On prishel pięć minut przed tebya. Zapytaj innych. Jeszcze niedawno siedział w Wielkiej
Sali - powiedziała już nieco spokojniej.
- Przychodził codziennie?
- Ne.
- Kiedyś mi powiedział, że chce się z tobą umówić.
- Raz menya zapraszał na pivo. Odmówilam. - zapadła chwila ciszy, którą przerwała,
mówiąc z czułością - Severus to, chto ya rozmawiam z innymi ludźmi, ne znachit, chto ya
mniej cię kocham. - Snape milczał, więc dodała: - Yesli ne przywróciliby cię na stanowisko,
w ciągu najbliższych miesięcy, ya w końcu rzucilabym tę pracę. Chto mam yeshche zrobić? -
zapytała w końcu z rozpaczą w głosie.
- Wyjdź za mnie - powiedział łagodnie Snape.

134
ROZDZIAŁ 30 Epilog

Snape obudził się w swojej prywatnej komnacie, w swoim łóżku. Leżał na lewym boku.
Odgarnął włosy z oczu i przez chwilę przyglądał się bliźnie w okolicy łokcia, próbując
przypomnieć sobie, skąd ją ma. Wysunął rękę spod poduszki, a tym samym wyłonił się też
blady Mroczny Znak. Cała jego przeszłość zawarta w jednym symbolu… i cała przyszłość -
spojrzał wyżej, przyglądał się teraz swemu serdecznemu palcu, który oplatało delikatne
złoto. W poranki takie jak ten miał wrażenie, że śni, ale wiedział już, że to nie sen. Był
szczęśliwym mężem od dobrych dziesięciu lat. Cztery lata temu został ojcem bliźniąt -
Tatiany i Septimusa. Nie zaplanowali tego, ale niczego nie żałowali. Ich ślub był skromny i
utrzymany w tajemnicy. Pamiętał szok Hogwardzkich uczniów, kiedy się o wszystkim
dowiedzieli. Długo o tym plotkowano. Teraz było to już normalne, nikt się nie dziwił.
Rok temu zmarła jego matka. Został mu po niej medalion. Teraz rozumiał, dlaczego był tak
cenny, oprócz magicznych właściwości był po prostu jedyną pamiątką rodową
przekazywaną z pokolenia na pokolenie.
Anastazja leżała obok i pachniała akacją. Wszystko się zmieniło. Wreszcie na lepsze. Snape
dostał od życia więcej, niż kiedykolwiek mógłby sobie wyobrazić.
- Obudź dzieci - mruknęła Anastazja. - Spóźnimy się.
Snape posłał patronusa do sąsiedniego pokoju. Wraz z odzyskaniem szczęścia i spokoju
wróciła jego zdolność wyczarowywania patronusa, który zmienił postać na teriera, psa
myśliwskiego - odpowiednio do zajączka Anastazji.
Godzinę później byli gotowi. Snape, jego żona i dwójka dzieci stali w umówionym miejscu.
Po piętnastu minutach pojawiła się rodzina Malfoy. Astoria, Draco, Narcyza i wreszcie
Lucjusz z długo wyczekiwanym wnukiem Scorpiusem na barana.
- Gotowi? - zapytał Lucjusz, stawiając wnuka na trawę.
- Nie mogę się doczekać! - odparła podekscytowana Anastazja.
- Zagorzała fanka Bułgarskiej narodowej drużyny Quidditcha - wyjaśnił Snape.
Wszyscy na sygnał złapali stary but, który był świstoklikiem i przenieśli się na Mistrzostwa
Świata w Quidditchu. Dzieci otwarły buzie ze zdumienia. Tłum różnorodnych czarownic i
czarodziejów, zalewał zielone wzgórza zastawione namiotami. Niektórzy mieli zabawne
nakrycia głowy, inni flagi, trąbki i wymalowane na twarzach barwy narodowe drużyny, której
kibicowali. Lucjusz omiótł wzrokiem syna z żoną, rad, że zdrowie ostatnio jej dopisywało i
mogła wybrać się z nimi, objął Narcyzę i spojrzał na zachwyconego wnuka. Był spełniony.
Snape i Anastazja wzięli swoje dzieci za ręce i ruszyli przez tłum.
- Tutaj! - zawołała śliczna dziewczyna, machając do nich. - Zajęliśmy wam miejsce.
Irina wyrosła na kobietę z wyglądu delikatną, ale o silnym charakterze. Zza namiotu wyłonił
się jej chłopak i pozdrowił wszystkich szczerym uśmiechem. Snape wiedział, że to będzie
wspaniały dzień. Wierzy, był wręcz przekonany, że ich wspólna przyszłość maluje się równie
kolorowo.

135

You might also like