Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 103

Demokracja.

Opium dla ludu

Erik von Kuehnelt-Leddihn


 

Tłumaczenie: Małgorzata Gawlik

Wydawnictwo: Prohibita 2012


 
 
Słowo wstępne
Pretekstem do napisania tej książki jest niczym
nieuzasadnione przekonanie wielu ludzi, że wydarzenia 1989
roku zagwarantowały liberalnej demokracji żywot wieczny. I
tak, wysoki urzędnik Departamentu Stanu USA o pięknie
brzmiącym nazwisku Francis Fukuyama (w tłumaczeniu: „góra
przynosząca szczęście") napisał książkę pt. Koniec historii.
Twierdzi w niej, że ponieważ demokracja zwyciężyła
praktycznie na wszystkich frontach, nie są już możliwe
jakiekolwiek zasadnicze zmiany w rozumieniu klasycznej
„historii". Ale jakiś czas później pojawiło się dementi: prezydent
Peru, Alberto Fujimori („las glicynii"), również z pochodzenia
Japończyk, korzystając z pomocy armii, najzwyczajniej w
świecie odesłał parlament do domu. „Optymizm" Fukuyamy
przywodzi na pamięć sekretarza stanu Roberta Dansingua,
który w 1918 roku był święcie przekonany, że nadchodzące
zwycięstwo demokracji oznacza kres konfliktów zbrojnych,
ponieważ demokracja to przecież „ludowładztwo", a zatem,
skoro wszystkie narody są gotowe do życia w pokoju, nie
dopuszczą do wybuchu kolejnych wojen. Obecnie jedynie jedna
trzecia państw - członków ONZ ma liberalno-demokratyczne
konstytucje, podczas gdy przygniatająca większość pozostałych
krajów członkowskich nazywa siebie „demokratycznymi" na
przekór rzeczywistości i wbrew oczyw istym faktom . Nic dziw
nego, skoro już w 1849 roku Francois Guizot napisał: „Potęga
słowa demokracja jest tak wielka, że żaden rząd, ani żadna
partia nie potrafi istnieć, ani nie uwierzy w swoje możliwości,
bez umieszczenia tego słowa na swoim sztandarze". Państwo,
którym zajmiemy się tu dokładniej (patrz § 16) jest
nieszczęściem, spowodowanym przez ludzką ułomność i
niedoskonałość. I choćby tylko dlatego analiza jakiejkolwiek
formy ustrojowej państwa, nawet demokracji, nie może wypaść
nadmiernie pozytywnie. Analiza taka jest jednak czymś
nieodzownym, ponieważ oczekiwania, jakie „nowoczesny
człowiek" ma wobec demokracji, są często doprawdy
wyjątkowe.
 
Wprowadzenie
Wspomnijmy w tym miejscu pochwałę monarchii, która
padła z ust w zasadzie niechętnie przez nas cytowanego
Charlesa Maurrasa. Ów żarliwy obrońca francuskiej monarchii
powiedział niegdyś: „Le moindre mal, la possibilité du bien"
(„Najmniejsze zło, szansa na coś dobrego"). Czytając hymny
pochwalne na cześć demokracji, można jedynie pomarzyć o
podobnej wstrzemięźliwości. .. System, w którym żyjemy sobie
dziś naprawdę miło i spokojnie, to liberalna demokracja.
Elementy demokracji i liberalizmu splotły się ze sobą tak
bardzo, że niektórzy przestali je odróżniać i nieustannie mylą je
ze sobą. Ich połączenie można traktować jako historyczny
przypadek, a całą jego magię tworzy element liberalny, to
znaczy wolnościowy. Czynnik demokratyczny ma charakter
egalitamo-totalitamy, lecz niestety amatorski, który nie jest w
stanie poradzić sobie z problemami kurczącej się Ziemi oraz nie
tylko coraz większej, ale także coraz bardziej skomplikowanej
wiedzy, połączonej z rosnącym zainteresowaniem ludzi,
zadających coraz więcej pytań, na które demokracja po prostu
nie zna odpowiedzi. Najbardziej palącym problemem naszych
czasów jest ratowanie wolności, byśmy nie doczekali chwili,
gdy liberalną demokrację zastąpi totalna tyrania.
Podjąłem się dokonania analizy demokracji z pozycji teisty,
liberała i racjonalisty, przy czym jedno warunkuje drugie, ale
właśnie jako racjonalista muszę traktować ludzką naturę
„realistycznie". Ta zaś niewiele ma wspólnego z racjonalizmem
lub moralnością. Obie te cechy są zaledwie marginalne. Pisanie
owej „analizy" było dla mnie pewnym szokiem, ponieważ
dożyłem czasów, gdy nasz parlament w pełni demokratycznie
usankcjonował masowe mordowanie nienarodzonych,
wybierając przy tym zdaje się najbardziej cyniczną formę
„ułaskawienia". To zaledwie jeden przykład z całego szeregu
ustaw i przypisów, które - nie tylko zresztą u nas - godzą w
egzystencję człowieka i dzielą społeczeństwo. Ewangelicki
biskup krajowy Austrii, dr Oskar Sarkau- sky, powiedział
wówczas, że powróciliśmy na drogę prowadzącą prosto do
Auschwitz. Wściekłe protesty, które były reakcją na te słowa,
potwierdzają jedynie opinię Napoleona: „II n'y a la vérité qui
blesse" („Rani jedynie prawda").
 
Demokracja i liberalizm
§ 1. „Demokracja" to greckie słowo oznaczające „władzę"
ludu. Demos znaczy tu tyle, co lud, choć czasami używa się tego
terminu na określenie ludzi niskiego stanu, czyli plebsu. Kratos
wskazuje na silną władzę i różni się przez to od słowa które
opisuje władzę jako siłę „kierującą", „pierwotną", co znajduje
swój wyraz w „monarchii" lub „hierarchii".
§ 2. Demokracja odpowiada na pytanie, kto powinien
rządzić; w tym wypadku: „większość równych pod względem
politycznym obywateli, która dokonuje tego osobiście albo
poprzez swych wybranych (większością głosów)
przedstawicieli". Demokracja kieruje się zatem dwiema
podstawowymi zasadami: zasadą rządów większości i zasadą
równości politycznej. Nie wolno jej mylić z demofilią lub samym
egalitaryzmem. Bogaty, gardzący parlamentaryzmem
arystokrata - monarchista może być demofilem, czyli
człowiekiem życzliwym ludowi, ale nie demokratą.
§ 3. (Prawdziwy) liberalizm nie zajmuje się kwestią, kto
powinien sprawować władzę. Istotny jest przede wszystkim
sposób rządzenia. Podstawowa zasada brzmi następująco: bez
względu na to, kto w danej chwili dzierży ster władzy,
pojedynczy obywatel powinien cieszyć się możliwie największą
wolnością, która nie zagraża jednak dobru wspólnemu. „Tyle
wolności, ile to tylko możliwe, tyle przymusu, ile to konieczne".
Podstawą liberalizmu jest zatem wolność.
§ 4. Władca absolutny może być demofilem, może być
władcą liberalnym, ale nie demokratycznym. Demokracja
połączona z liberalizmem może być wolnościowa i
tolerancyjna, ale także totalitarna i ciemiężąca naród w
najrozmaitszy sposób: ma prawo wprowadzić choćby zakaz
spożywania alkoholu, gnębić ludzi podatkami czy brutalnie
prześladować mniejszości.
§ 5. Obecnie na Zachodzie mamy przeważnie do czynienia z
syntezą demokracji i liberalizmu. To skłania, rzecz jasna, wielu
współczesnych do przypisywania demokracji cech liberalnych. I
tak na przykład prześladowanie jakiejś etnicznej, rasowej lub
religijnej mniejszości jest uznawane za „niedemokratyczne",
chociaż przepełniona nienawiścią większość znajduje w tym
procederze ogromne upodobanie. Tego typu postępowania nie
powinno się jednak określać mianem „niedemokratycznego, ale
„nieliberalnego". Nie istnieje coś takiego jak wolności
demokratyczne, istnieją wolności liberalne. Nowożytny
renesans demokracji w kształcie nadanym jej przez Rewolucję
Francuską wykreował demokrację nieliberalną!
§ 6. Formą państwa idealną dla demokracji jest republika.
Monarchia może być demokratyczna, gdy przez przypadek
większość narodu opowie się na monarchą i przeniesie nań
wszelkie prawa. Monarchia możeteż wejść w związki z
demokracją i stworzyć swoistą pośrednią formę państwa. Z
takim przypadkiem mamy do czynienia wówczas, kiedy
monarchę wybiera naród, lub gdy autorytet państwa opiera się
na dwóch czynnikach: na władcy i przedstawicielach narodu,
którzy dosłownie dzielą między sobą władzę. Istnieją jednak
także monarchie pozorne lub „psychologiczne", w których
monarcha pełni jedynie funkcje pośredniczące, mediacyjne,
bądź reprezentacyjne. Weźmy choćby Wielką Brytanię, gdzie
jest wprost nie do pomyślenia, aby panujący odmówił
ratyfikowania ustawy parlamentu. (Nie zapominajmy jednak,
że w XVII wieku, po zamordowaniu króla, Anglia przeżyła okres
rządów republiki.)
§ 7. Demokracja występuje w dwóch formach: bezpośredniej
i pośredniej. W tej pierwszej obywatele decydują
większościowo in persona, w pośredniej wybierają swoich
przedstawicieli, którzy następnie podejmują decyzje w
głosowaniu większościowym. Dlatego też „czystą" demokracją
jest jedynie jej forma bezpośrednia. Najrozmaitsze ruchy
polityczne łączy obecnie skłonność do włączania do rządów
kolejnych instrumentów plebiscytamych, od inicjatyw
obywatelskich przez referenda po plebiscyty.
Gdyby demokracja była naprawdę rzeczą dobrą, to
najlepszym ze wszystkiego byłoby maksimum demokracji.
§ 8. W demokracji liberalnej występuje nieuchronna
sprzeczność między wolnością a równością, które wykluczają
się wzajemnie, bowiem możemy być albo wolni albo równi.
§ 9. Natura (z wyjątkiem świata minerałów) nie zna
równości ani identyczności. Wszystko, co identyczne, jest także
równe, ale nie odwrotnie. Pod względem wartości dziesięć
monet dziesięciofenigowych równych jest monecie
jednomarkowej, choć przecież nie są z nią identyczne. Chcąc
zaprowadzić równość, trzeba użyć siły. Jeśli nasz żywopłot ma
być równy „jak pod linijkę", trzeba go regularnie przycinać. Aby
osiągnąć równość topograficzną, należałoby zniwelować góry, a
uzyskanym materiałem wypełnić doliny. Gdyby wszyscy ludzie
mieliby być równi pod względem intelektualnym, wszystkich
głupich i leniwych trzeba by zmusić do wysiłku umysłowego, a
mądrych na siłę ogłupić.
W mitologii greckiej znajdziemy opowieść o rozbójniku
Prokruście, który napadał na podróżnych i torturował ich,
dopasowując do rozmiarów swojego łoża. Zbyt krótkich
rozciągał tak długo, aż pękały im stawy, zbyt długim przycinał
nogi. Równość (i identyczność) można zatem stworzyć jedynie
dzięki ingerencji z zewnątrz, ograniczając wolność, stosując
przemoc.
§ 10. Ludzie nie są identyczni: różnice występują nawet
między bliźniętami jednojajowymi. I wbrew ideologii
demokratycznej nie są też równi ani umysłowo ani fizycznie.
Analizując różne formy ludzkiej aktywności, bez trudu
zauważamy, że nie wszyscy są tak samo utalentowani i zaradni -
w ostatnim przypadku naturalnie na własną odpowiedzialność
(przypomnijmy sobie nowotestamentową przypowieść o
talentach!)2. Ludzie różnią się między sobą także pod
względem intelektualnym i moralnym. Gdyby Judasz Iskariota i
Jan Chrzciciel byli „równi przed Bogiem", chrześcijaństwo
musiałoby wówczas nie tylko usunąć ze skarbca wiary Sąd
Ostateczny, ale w ogóle przestać funkcjonować. Nowy
Testament mówi o wolności (eleutheria), ale nie o równości.
Nauka katolicka nie wspomina o równości na ziemi, w niebie
czy w czyśćcu; wszyscy są równi chyba jedynie w cierpieniu
doświadczanym w ogniu piekielnym. (Reformatorzy Kościoła
mieli podobne zdanie, choć negowali istnienie czyśćca).
§ 11. Sprawiedliwość nie oznacza zatem równości, choć
„nowoczesny człowiek", żyjący w cieniu demokratycznej
ideologii, tak właśnie uważa. Prawdziwą podstawową zasadą
sprawiedliwości jest natomiast: „Każdemu to, co mu się należy",
czyli suum cuiąue, jak pisał między innymi Ulpian. Pamiętajmy
jednak, że tam, gdzie mamy do czynienia z wydajnością i
jakością, musimy stosować równą miarę, ponieważ jest to
warunkiem obiektywnej oceny.
§ 12. Demokraci zbyt często mówią o „dyskryminacji", gdy
ktoś zamierza dokonać wartościującej analizy poszczególnych
ludzi lub zbiorowości. A przecież gdy szukamy naszej „drugiej
połowy", oceniamy przyjaciół, lekarza, nauczyciela, krawca,
artystę, fryzjera, partnera do uprawiania sportu, adwokata,
kolegę i choćby przedstawiciela narodu w parlamencie,
stawiamy jakąś osobę ponad inną. Całe życie jest niekończącym
się wyborem, dokonywanym dzięki naszej potad utrumlibet,
wolnej woli: dyskryminuje" kto wybierze A, automatycznie „B.
Odmówienie komuś zatrudnienia z powodu jego rasy, wieku,
płci, wyglądu lub poziomu wykształcenia może się wydawać
„niesprawiedliwe i dyskryminujące", ale w pewnych
okolicznościach mamy z tym do czynienia naprawdę bardzo
często. Kobiety nie mają czego szukać w kopalnianych
sztolniach, ignoranci w uniwersyteckich katedrach, a kto
odmawia czarnoskórej sopranistce objęcia roli Zygfryda w
operze Wagnera, na pewno nie jest „seksistą" ani tym bardziej
rasistą. Powiedzenie: „One man is a good as any other man, if
not a bit better" lub „Nobody is indispensable" jest trickiem,
zdradzającym nihilistyczną ideologię demokratów, w którą
ludzie naprawdę szczerze wierzą, choć gdy przyjdą po rozum
do głowy, po dojrzałym namyśle, nigdy jej nie praktykują.
Nawet najbardziej zagorzały demokrata, jeśli poważnie
zachoruje, wezwie najlepszego lekarza. Lekarze, ale także
monterzy, pianiści, tenisiści i choćby artyści nie są „równie
dobrzy" ani „tak samo kiepscy".
§ 13. Liberalna demokracja jest natomiast egalitarna
politycznie. Nie ma dla niej różnicy między wiedzą a ignorancją
ani w przypadku wyborców ani wybranych. Czyni zatem z
polityki specjalny obszar, specyficzną dziedzinę, w której
obowiązują prawa inne, niż te, obowiązujące w codziennym
życiu. W tym wypadku ideologia wypiera rozum, przezorność i
doświadczenie. Innymi słowy: zdrowy ludzki rozsądek.
§ 14. Demokracja jest również (nieświadomie)
typluralistyczna,ponieważ wie (a przynajmniej przeczuwa), że
ma optymalne szanse na sukces, skoro wyborcami są ludzie,
którzy mogą zostać ujednoliceni i sprowadzeni do wspólnego
mianownika nie podług wieku, ale dzięki propagandzie,
„selekcji", wykorzystywaniu możliwości, jakie daje władza,
przede wszystkim zaś dzięki szkołom, środkom masowego
przekazu, naciskowi społecznemu i procedurom urzędowym.
Owe metody sprawdzają się tu i ówdzie, a wówczas partie stają
się zaledwie „odcieniami" jednego i tego samego światopoglądu,
dzięki czemu mogą prowadzić konstruktywną debatę i są
gotowe iść na kompromis. Nie zapominajmy jednak, że
demokracja jest totalitarna już w samym „zarodku", ponieważ
jej niedoścignionym ideałem jest „w pełni upolityczniony
naród", gdzie każdy obywatel angażuje się politycznie. (Już w
starożytnych Atenach obywatela, idiótes, który nie uczestniczył
w życiu politycznym i nie okazywał zainteresowania tą
dziedziną funkcjonowania państwa, traktowano z najwyższą
pogardą.)
§ 15. Liberalna demokracja opiera się zatem nie na dwóch,
ale na trzech filarach: a) wolności wziętej z liberalizmu; b)
rządach większości; c) równości. Wolność i równość jako
czynniki wykluczające się nawzajem mogą stać się przyczynami
prawdziwego rozdarcia, a do tego dochodzi również kolejny
problem: liberalna demokracja ze swoimi wybieranymi w
wolnych wyborach parlamentami jest wprawdzie
ukierunkowana ideologicznie, ale jedynie w pewnych „ramach",
w których to za sprawą swojej liberalności, musi tolerować
praktycznie wszystkie światopoglądy (względnie ideologie) i nie
może odrzucić a priori ich roszczeń tyczących władzy. A jeśli
jednak mimo wszystko zdecyduje się na ten krok, nie może już
dłużej uchodzić za „wolnościową".
 
Demokracja jako władza

§ 16. Demokracja rości sobie pretensje do bycia formą


„samorządu", dzięki czemu nie istnieje już dramat bycia
rządzonym. Znalezienie się pod czyimś panowaniem jest jednak
integralną częścią klątwy, która wskutek grzechu
pierworodnego spadła na całą ludzkość. Jej pierwszą ofiarą była
Ewa: „Ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia,
on zaś będzie panow ał nad tobą"(K sięga Rodzaju 3,16). W
rezultacie państwo (bo nie społeczeństwo) jest produktem
upadku, a posługując się językiem „świeckim" - wytworem
ludzkiej nieudolności. Człowiek potrzebuje
usystematyzowanego i jasno określonego prawa, arbitrażowej
władzy oraz „autorytarnego" kierownictwa. Jest jedynie
okruchem społeczeństwa, lecz właśnie choćby dlatego miękkie,
„cielesne" społeczeństwo potrzebuje mocnego szkieletu
państwa.
§ 17. Co się zaś tyczy prawa, należy je „znaleźć", nie zaś
konstruować ex vacuo. Bądź co bądź musi ono mieć „oprawę",
musi zostać skodyfikowane. (Czyste prawo zwyczajowe, które
zachowało się jeszcze tu i ówdzie, w zależności od kręgu
kulturowego, różni się siłą z jaką spaja naród). Kwestie prawne
to domena prawników, którzy, wszyscy bez wyjątku, są
narażeni na uleganie ludzkim słabościom, a co za tym idzie
pomyłkom. Teologia, medycyna, a także prawo i filozofia są,
podobnie jak technika, dziedzinami wiedzy, których człowiek
„doskonały", człowiek sprzed „upadku" w ogóle nie
potrzebował, gdyż są one jedynie „kulami", „środkami
pomocniczymi". Nie odnosi się to jednak do sztuki, twórczej w
najściślejszym znaczeniu tego słowa, która jest wyraźnym
dowodem na to, iż człowiek został stworzony na obraz i
podobieństwo Boga.
§ 18. Co stanowi podstawę autorytetu? Dlaczego okazujemy
posłuszeństwo nawet wówczas, gdy nie zagraża nam żadna
kara? Autorytet to siła zakotwiczona bardzo głęboko w każdym
człowieku, choć „inspirowana" z zewnątrz. Jesteśmy posłuszni,
bo kochamy tych, którzy nam rozkazują (weźmy na przykład
miłość dzieci do rodziców, lub uczucia, jakimi poddani darzą
niekiedy swojego władcę), bo czujemy do nich ogromny
szacunek (przykładem tego jest choćby uwielbienie i respekt
okazywane nauczycielowi albo mądremu przełożonemu).
Pamiętajmy także o posłuszeństwie z rozsądku, gdy na przykład
bez szemrania wykonujemy polecenia policjanta kierującego
ruchem, dzięki czemu unikamy wypadku.
Istnieje też inna, czysto egzogeniczna przyczyna uległości:
strach przed „karą" w przypadku nieposłuszeństwa: człowiek
jest potulny, ponieważ boi się, że będzie musiał odpokutować za
naruszenie przepisów, praw czy norm społecznych, bez
względu na to, czy ocenia je jako sensowne czy przeciwnie, jako
kompletnie niedorzeczne.
§ 19. Każde „zdrowe" państwo opiera się na autorytecie,
który odbija się echem w sercach i umysłach jego obywateli, ale
jako skutek, wytwór zepsucia (i słabości) człowieka państwo
jako ostateczna instancja musi mieć także możliwość karania.
„(Władza) nie na próżno nosi miecz" (List do Rzymian, 13,4). Ale
państwo, które „zaczyna" od miecza, przemocy i strachu, jest
tyranią. (Podobnie jest z Bogiem: trzeba Go przede wszystkim
kochać, a jedynie w ostateczności czuć przed Nim bojaźń.)
§ 20. Samorządność to wyraz myślenia w kategorii „raju",
marzenie, aby nigdy nie być rządzonym, próba ominięcia jednej
z klątw, rzuconych niegdyś na Adama i Ewę. Powrotem do raju
mają być także wyzwolenie się od konieczności pracy lub
przynajmniej złagodzenie przymusu pracy „w pocie oblicza"
(dzięki rozwojowi techniki), bezbolesne porody (lub ich
unikanie dzięki środkom antykoncepcyjnym), naturyzm,
medycyna (która jest już w stanie przedłużyć życie) czy choćby
balsamowanie ciała po śmierci. Wspomniane tendencje
balansują między rzeczywistością a iluzją i nigdy nie da się ich
w pełni zrealizować. Nie są one jednak sprzeczne z prawem.
§ 21. W rzeczywistości demokracja nie jest jednak
wymarzonym „samorządem", lecz zaledwie władzą większości
nad mniejszością. Nasze status quo, przynależność do grona
„rządzących" lub „rządzonych", to dzieło czystego przypadku.
Prawda dociera do nas zwykle dopieropo wyborach. Wcześniej
wyborca nie wie na pewno, co osiągnie lub straci, wrzucając
swój głos do urny. Ponadto nawet półinteligent nigdy nie zgadza
się do końca z programem partii, który z założenia musi
uwzględniać interesy wielu grup wyborców. A zatem nawet
wówczas, gdy zwycięży „jego" partia, przynajmniej w
niektórych dziedzinach będzie „rządzony" wbrew swojej woli.
§ 22. Perfekcyjnym „edenizmem" jest jedynie anarchia, brak
jakiegokolwiek rządu, choć John Stuart Mili powiedział, że
nasze życie byłoby wówczas „zwierzęce, przerażające i krótkie".
§ 23. Co dziwne, to właśnie Rousseau (który często stał w
opozycji do obowiązujących idei) stwierdził, że wprowadzenie
demokracji jest niemożliwe, ponieważ musiałyby w niej żyć nie
ludzie, lecz anioły. ( ContratSocial, III. 4.)
 
Demokracja - rys historyczny

§ 24. Z historycznego punktu widzenia demokrację można


traktować jako najbardziej pierwotną formę prymitywnej
państwowo-społecznej syntezy, co potwierdza zresztą również
szereg etnologów. Najprymitywniejsze ludy były i będą
sterowane demokratycznie. Stanie się to, czego zapragnie i co
postanowi większość, wobec opornych zaś zastosuje się
przymus społeczno-polityczny, który ich w końcu
zglajszachtuje. Jednostki zdobędą wiodącą pozycję w
społeczeństwie dopiero po osiągnięciu wyższego poziomu
rozwoju, gdy uświadomią sobie potęgę tkwiącą w umiejętności
panowania nad tłumem i „oczarują go" wiedzą,
doświadczeniem, odwagą, zdecydowaniem albo brutalnością.
W ten sposób tworzy się psychologiczna podstawa wodzostwa",
monarchii elekcyjnej lub dziedzicznej.
§ 25. Z ideologicznego punktu widzenia, Rousseau, który
wieszczył powrót do natury, miał zupełną rację, ponieważ
powrót do demokracji oznacza cofnięcie się do pierwotnego
stanu natury.
§ 26. Faktem jest, że po długiej przerwie niektóre regiony
starożytnej Hellady wróciły do demokracji już na wyższym
poziomie kulturalnym, przede wszystkim w Attyce, Atenach i jej
koloniach. Przez jakiś czas demokracja chełpiła się tym, że
zawarła sojusz z zasadą wolności, lecz demokracja ateńska
propagowała postawę totalitarną i egalitarną, wyrażającą się
między innymi w ostracyzmie, a ponadto miała wyraźnie
totalitarne zapędy, czego dowodem choćby kara śmierci, na
którą skazano otwarcie antydemokratycznego Sokratesa. (To
między innymi tu należy szukać źródła antydemokratycznej
postawy Platona, ucznia Sokratesa, oraz Arystotelesa, ucznia
Platona, który, przerażony powrotem demokracji do Aten,
uciekł do Chalkidy, żeby nie podzielić losu Sokratesa.)
§ 27. Wydarzenia historyczne dały Platonowi impuls do
opracowania (powtórzonej przez Polibiusza) teorii
anakyklosis,zgodnie z którą monarchia ma skłonność do
przekształcania się w oligarchię, ewoluującą w stronę
demokracji, ukoronowaniem której jest tyrania demagoga
(demagogós).Jego teoria została w znacznej mierze
potwierdzona przez historię nowszą i najnowszą, głównie
opisana w niej ostatnia faza, kiedy to „przywódca (a może
raczej uwodziciel?) ludu" staje się władcą absolutnym.
§ 28. Pewne formy demokracji mogły zaistnieć i trwać
przede wszystkim w regionach górskich, zamieszkiwanych
przez niewielkie jednostki polityczne, na przykład w Alpach,
Pirenejach, w Norwegii i Islandii; nie sprawdzą się jednak na
rozległych terenach lub w republikach-miastach (miastach
Rzeszy lub hanze- atyckich), które bez wyjątku były rządzone w
sposób arystokratyczno-oligarchiczny. Dotyczy to również
szwajcarskich miast-kantonów z ich patrycjatem. W niektórych
wiejskich kantonach Szwajcarii istniały i nadal istnieją czyste,
tzn. bezpośrednie demokracje (patrz także § 7.).
§ 29. Drugie gwałtowne odrodzenie się demokracji to okres
Rewolucji Francuskiej, która mimo wyraźnej „czerwonej nici"
ludzkiego „tytanizmu" przeszła kilka faz: początkowo tworzyła
liberalną syntezę z monarchią, następnie stała się nieliberalną
demokracją, która bardzo szybko nabrała cech terroryzmu i
totalitaryzmu , by ostatecznie zamienić się w tyranię.
§ 30. Niemal wszystkie dzisiejsze demokracje, liberalne i
nieliberalne, sięgają korzeniami Rewolucji Francuskiej, która
nie tylko chciała stworzyć „królestwo człowieka", ale
pozostawiła nam także neorepublikańską symbolikę - przede
wszystkim rózgi liktorskie i czapkę frygijską(pierwotnie była to
część stroju pensjonariuszy więzienia w Nancy). W późniejszym
okresie widzimy te symbole w wielkim herbie Francji, Stanów
Zjednoczonych, Paragwaju, Nikaragui, Argentyny, Haiti, a także
Włoskiej Republiki Socjalnej (Repubblica Sociale Italiana)
Mussoliniego.
§ 31. Uwzględniając dane liczbowe, niemieccy narodowi
socjaliści oraz międzynarodowy socjalizm Europy Wschodniej i
Azji mają na sumieniu więcej istnień ludzkich niż francuscy
demokraci, ale z moralnego punktu widzenia, mając na uwadze
pojedyncze czyny, ci ostatni winni są znacznie większego zła.
Narodowi i międzynarodowi socjaliści mordowali swoje ofiary
w piwnicach, więzieniach, na posterunkach policji i w obozach
koncentracyjnych, podczas gdy w wołających o pomstę do nieba
sadystycznych potwornościach francuskich rewolucjonistów
uczestniczył dzielny lud i czerpał z tego faktu upojną
przyjemność. Nieludzkie zbrodnie nie dokonywały się
dyskretnie, w ukryciu, ale publicznie, ku zastraszeniu gawiedzi
oraz zaspokojeniu najniższych instynktów i żądz uczestników
makabrycznych spektakli.
§ 32. To właśnie Rewolucja Francuska ze swymi hasłami
wolności, równości i braterstwa udowodniła, iż sprowadzenie
wolności i równości do wspólnego mianownika jest rzeczą
niemożliwą.
§ 33. Po wojnach napoleońskich wszystkie bez wyjątku
ruchy demokratyczne przyjęły zasady liberalne (i „narodowe"),
w przekonaniu, że naród zawsze opowie się po stronie
wolności. Zadawano sobie wówczas pytanie, co by się stało,
gdyby wyborcy - zwłaszcza w sytuacjach kryzysowych - musieli
podjąć decyzję o wyborze (lub odrzuceniu) partii stawiających
bezpieczeństwo wyżej niż wolność. Wolność oznacza bowiem
niepewność, ryzyko, nieznane. Ryzyko zaś wymaga odwagi,
która jest cnotą rzadką. (Możliwość zagwarantowania
obiecywanego przez partie bezpieczeństwa to już zupełnie inna
kwestia.)
 
„Samorząd"

§ 34. Ogromną pokusą demokracji jest obietnica


„samorządu". Jej naczelna dewiza brzmi: „Nikt nie będzie nami
rządził, będziemy się rządzić sami!". To uroczyste zapewnienie
ma charakter bezosobowy i nie ma żadnego pokrycia w
faktach. „My" to nie „ja" i za tym właśnie kryje się iluzja,
ponieważ demokracja - bezpośrednia i pośrednia - to w każdym
wypadku władza większości nad mniejszością. (Często dopiero
po wyborach okazuje się, czy trafiło się do „rządzących" czy
„rządzonych"). Doskonale znają to Polacy, którzy przerobili ów
wariant za czasów Rzeczypospolitej (królewskiej republiki).
Dlatego w ich dawnej konstytucji zapisano, że wszystkie
uchwały Sejmu muszą być podejmowane jednogłośnie. ( veto
doprowadziło do politycznej destabilizacji państwa i w
rezultacie do rozbiorów.)
§ 35. Wyborca nigdy nie wie, zwłaszcza w przypadku
systemu wielopartyjnego, jak zachowa się jego partia po
wyborach, ani z kim wejdzie w koalicje. Dla wyborcy owe
sojusze mogą być nie tylko zaskakujące, lecz także godne
najwyższego, choć daremnego, potępienia.
§ 36. „Siła" pojedynczego wyborcy jest mikroskopijna. W
Republice Federalnej Niemiec tworzy on zaledwie jedną
sześćdziesięciomilionową elektoratu. W Stanach Zjednoczonych
jedną stuosiemdziesięcio- milionową (im liczniejszy naród, tym
mniejsza „siła" pojedynczego wyborcy!) Spróbujmy przedstawić
to graficznie: wyobraźmy sobie czarną linię, odpowiadającą
wysokości Empire State Building w Nowym Jorku. Jeden głos
byłby równy dwóm mikrometrom. (Mikrometr to jedna
tysięczna milimetra). Głos jednego wyborcy nie ma zatem
znaczenia. To dlatego w czasie wyborów prezydenckich 45
procent Amerykanów pozostaje w domach, a podczas wyborów
w połowie kadencji nawet ponad 60 procent.
§ 37. Wyborca może też mieć do wyboru niewiele partii, z
których na dodatek żadna nie wzbudza jego sympatii. W tym
momencie można mu przypomnieć, że ma prawo założyć
własną. Ale to czysto teoretyczna propozycja, ponieważ
zaistnienie na arenie politycznej i odniesienie sukcesu wymaga
spełnienia wielu trudnych warunków: 1) trzeba mieć mnóstwo
wolnego czasu, aby móc się poświęcić propagandzie politycznej
i kreowaniu własnej osoby ; 2) trzeba się wykazać
nadzwyczajną wiedzą; 3) mieć „charyzmatyczną" osobowość; 4)
być telegenicznym, aby korzystnie wypaść w czasie programów
telewizyjnych; 5) posiadać dar krasomówstwa; 6) mieć szerokie
grono przyjaciół i sprzymierzeńców, którzy na początku
potencjalnej kariery politycznej mogą udzielić kandydatowi
wsparcia; 7) znaczące środki pieniężne, aby móc zaistnieć w
mediach - od ulotek począwszy, na reklamie telewizyjnej
skończywszy. W ciągu ostatnich 150 lat nikomu w Stanach
Zjednoczonych nie udało się stworzyć trzeciej silnej partii.
§ 38. Nie ma się zatem co dziwić, że w demokracji ateńskiej
bywały okresy, kiedy o wyborach politycznych nie decydowały
oddane głosy, ale los, z czego tak bardzo szydził Sokrates. Był to
sposób rozwiązania problemu odpowiedzialności: ostatnią
instancją stawał się przypadek.
§ 39. Wszyscy odpowiadamy przed Bogiem za nasze myśli,
słowa i uczynki, ale w demokracji pośredniej nie istnieje
rzeczywista, dająca się stwierdzić odpowiedzialność wyborcy
wobec społeczeństwa i państwa. Po II wojnie światowej w
Niemczech (i Austrii) można było pociągnąć do
odpowiedzialności członków Narodowosocjalistycznej Partii
Robotniczej Niemiec, ale narodowosocjalistyczny wyborca, z
historycznego punktu widzenia znacznie ważniejszy, gdyż to
przecież on zgodnie z konstytucją wyniósł brunatny reżim na
szczyty władzy, pozostawał nietykalny. Nie wiemy (i nigdy się
nie dowiemy), kto we Włoszech głosował za obaleniem
monarchii (poza komunistami, którzy niewątpliwie kochają
republikę), nie znamy też osobiście czeskich i słowackich
głosujących komunistów". „Chwilowe" lub „stałe" przekonania
wyborcy to dość pilnie strzeżona tajemnica, choć nie w
demokracji bezpośredniej, gdzie człowiek odpowiada
publicznie za swoje decyzje.
§ 40. W określonych okolicznościach zasada większości
może tracić ważność także w demokracji pośredniej. Niewielka
partia, zwłaszcza jeśli reprezentuje ideologiczny „środek", może
stać się języczkiem u wagi i łatwo przesunąć się na lewą bądź
prawą stronę. Tym sposobem decyduje, niejako szantażem, o
składzie rządu i otrzymuje synekury w administracji.
§ 41. Demokracja w żadnym wypadku nie obiecujedobrych
rządów, a jedynie „pożądane przez większość". Brytyjski
premier, sir Henry Campbell-Bannermann, powiedział nam
wyraźnie: „Selfgovernment is better than good govemment.
Byłoby to wątpliwe także wówczas, gdyby coś takiego jak
samorząd w ogóle istniało. Bo czy ktokolwiek odważyłby się
twierdzić, że w przypadku poważnej choroby mądrzej byłoby
pójść do znachora niż do kompetentnego lekarza? Powinno się
raczej mówić, że „podstawowym prawem narodu (w obliczu
Boga i historii) jest być dobrze rządzonym!" Być dobrze
rządzonym - nie wolno o tym zapominać! - znaczy także być
rządzonym inteligentnie, w sposób łagodny i zapewniający
wolność. To z kolei oznacza, że rządzenie powinno się
ograniczać do minimum, przy czym charakteryzować je
powinna najwyższa jakość. Rządy najniższej jakości,
ogarniające maksymalnie wiele obszarów ludzkiej egzystencji
wprowadziła Rewolucja Francuska i jej epigoni.
 
Rządy większości

§ 42. W naszym współczesnym sposobie myślenia i


odczuwania (nader „zdemokratyzowanym") większość, nawet
jeśli wynosi zaledwie 51 procent, jest utożsamiana z całym
narodem. Gdy mówimy, że naród A opowiedział się za
wprowadzeniem (lub zniesieniem) kary śmierci, może to
oznaczać, że uchwała przeszła głosami 51 procent posłów, a nie
głosami większości wyborców.
§ 43. Rządy większości są w pewnym sensie nie do ruszenia.
Można je wprawdzie od czasu do czasu zmieniać, bo przecież
temu służą wybory, ale w czasie kadencji, gdy posłowie mogą
podejmować najbardziej fatalne w skutkach uchwały, są
trwalsze i odporniejsze od władzy monarchów i monokratów,
których można szybko i skutecznie usunąć (mord polityczny).
Trwałość takich rządów widać zwłaszcza w tych
demokratycznie rządzonych krajach, gdzie większość stanowi
konkretna grupa etniczna, społeczna bądź religijna. Weźmy
choćby Irlandię Północną; katolicka mniejszość (37 procent) nie
ma najmniejszych szans na demokratyczną realizację swoich
żądań politycznych, sięgnęła zatem po środki, które nie są ani
liberalno- demokratyczne ani praworządne: po terror. Po
metody „pozaparlamentarne" postanowili sięgnąć także
Walijczycy w Zjednoczonym Królestwie Wielkiej Brytanii,
Bretończycy we Francji czy choćby francuskojęzyczni
mieszkańcy szwajcarskiego kantonu Berno. Na zdobycie
większości parlamentarnej nie miałaby najmniejszych szans
również partia chłopska, działająca w jakimś wysoko
uprzemysłowionym kraju lub mieszczańsko-demokratyczna w
państwie typowo rolniczym. To właśnie dlatego pod koniec XIX
i na początku XX wieku, po zniesieniu prawa wyborczego
opartego na zasadach klasowych, nie dało się uniknąć upadku
partii „burżuazyjno-liberalnych".
§ 44. Jeżeli w demokracji nastąpi znaczące osłabienie
czynnika liberalnego, mniejszość może zostać nie tylko
pokrzywdzona, ale w skrajnych przypadkach wygnana, a nawet
eksterminowana. O brytyjskim parlamencie powiedziano
niegdyś, że może ustanowić i zrobić wszystko z jednym
jedynym wyjątkiem: nie przemieni mężczyzny w kobietę.
Ponieważ w Wielkiej Brytanii nie działa Najwyższy Trybunał i
nie istnieje konstytucja, brytyjski parlament sprawuje rządy
absolutne, gdyż, jak już wspomniano, veto monarchy jest czymś
niedo pomyślenia.
§ 45. A) Parlament nie ma problemów z wyjęciem spod
prawa jakiejś mniejszościowej (lub niereprezentowanej w
parlamencie) grupy, choćby nienarodzonych. Przypomnijmy
sobie Niemców Sudeckich, którym wskutek uchwały
przedkomunistycznego rządu Czechosłowacji odebrano
wszystko, łącznie z ziemią. Uchwała dotknęła jedną czwartą
obywateli, ale przeszła zgodnie z prawem „demokratyczną"
większością głosów. (Nawet popełnione na nich przestępstwa,
na przykład morderstwa i gwałty, które można liczyć w
dziesiątkach tysięcy, zostały z czasem demokratycznie uznane
za legalne.) Przesiedlenie było czymś nieludzkim, ale z
demokratycznego punktu widzenia całkowicie zgodnym z
prawem, więc wypędzeni nie mogą żądać odszkodowania.
B) W tych kategoriach mieści się również obowiązkowa
służba wojskowa, produkt Rewolucji Francuskiej, który oznacza
powrót do „uzbrojonej hordy" ludów prymitywnych.
Zauważmy przy okazji, że w przypadku radykalnego
demokratycznego zrównania praw mężczyzn i kobiet, one także
będą musiały pełnić czynną służbę na froncie. Przewidywała to
także amerykańska propozycja ustawy ERA, odrzucona przez
poszczególne stany zaledwie niewielką przewagą głosów.
Obecnie w Stanach Zjednoczonych (która nie wprowadziła na
razie powszechnej obowiązkowej służby wojskowej) kobiety są
„dopuszczane" do armii i marynarki wojennej, szkoli się je do
walki wręcz, ale nie są - jeszcze - powoływane do wojska.
§ 46. Nawet w stosunku do decyzji, które mogą złamać
wielce wychwalane „prawa człowieka", ustawy podjęte
większością głosów są pierwszym i zarazem ostatnim źródłem
prawa. W związku z tym nie należy zapominać, że Sądy
Najwyższe i Trybunały Konstytucyjne są obsadzane sędziami
nominowanymi przez partie, a te często podejmują decyzje po
myśli większości.
§ 47. Zasada rządów większości nie ma ani teologicznego ani
filozoficzno-racjonalnego lub w ogóle jakiegokolwiek
naukowego uzasadnienia. Większość może nawet największą
niesprawiedliwość nazwać dobrem. Jednoznaczne ostrzeżenie
znajdujemy w II Księdze Mojżeszowej (XXIII, 2): „Nie łącz się z
wielkim tłumem, aby wyrządzić zło. A zeznając w sądzie, nie
stawaj po stronie tłumu, aby przechylić wyrok".
§ 48. Dlaczego jednak to większość ma sprawować władzę
nad mniejszością, a nie mniejszość nad większością? Elity
(intelektualne, moralne, duchowe) z reguły wywodzą się
wyłącznie z mniejszości. Struktury władzy, struktury
organizacyjne i wychowawcze mają kształt piramidy,
zwężającej się od podstawy ku górze. Przypomnijmy sobie
strukturę wszystkich prawidłowo działających firm: na samym
szczycie jest właściciel lub dyrektor generalny, poniżej plasują
się dyrektorzy i kierownicy działów, dalej brygadziści,
mistrzowie, kierownicy zbytu itd. W kategoriach ilościowych
myśli jedynie demokracja polityczna, kierując się zasadą
współczynników i liczb. Ze względów ideologicznych
demokracja może być realizowana jedynie zgodnie z regułami
arytmetyki, ponieważ w wyborcach widzi się nie radykalnie
różne osoby, lecz „takie same" jednostki, dzięki czemu można je
po prostu „zliczyć". Podczas gdy w rachunku algebraicznym A +
B + C to zawsze jedynie A plus B plus C, w arytmetyce 1 + 1 + 1
daje nam trzy. Taki jest właśnie sposób rozumowania
demokracji.
§ 49. Istnieje też inna, często wykorzystywana formuła:
populi vox dei. Ale w rzeczywistości jest to wypaczenie słów
Hezjoda, który chciał przez to powiedzieć, że powtarzanej przez
wszystkich pogłoski nie sposób skutecznie zanegować. Staje się
nieśmiertelna niczym bóstwo, nawet jeśli nie ma nic wspólnego
z prawdą.
§ 50. Madariaga stwierdził, że podstawą naszej kultury jest
śmierć dwóch mężczyzn: filozofa (Sokratesa) i Syna Bożego.
Obaj zostali skazani na śmierć vox populi,demokratycznie.
Wyroki podobały się wielu, co było absolutnie po myśli
postulatu utylitarysty Jeremy'ego Benthama, iż rządzenie ma
oznaczać „największą szczęśliwość możliwie największej
liczby" ludzi. ( The greatest happiness o f the greatest number).
Ponieważ jednak, jak naucza Księga Rodzaju 8,21,
„usposobienie człowieka jest złe już od młodości", owo poczucie
szczęścia może wynikać z sadystycznej radości czerpanej z
cierpienia innych, co (wykorzystując uczucie zawiści) w
demokracji można w zręczny sposób przekuć w praktykę
polityczną, a wówczas życie niepopularnej mniejszości staje się
męczarnią ku szatańskiej radości większości.
 
Demokracja i samowola

§ 51. Kto jednak ma prawo wybierać, kto zaś zostać


wybranym? Na przestrzeni dziejów spotykamy najrozmaitsze
rozwiązania. Przez ponad dwa tysiące lat kobiety - zarówno w
demokracjach bezpośrednich jak i pośrednich nie posiadały
praw wyborczych. W dziewiętnastowiecznej Europie prawo
wyborcze było wszędzie związane z osiąganiem określonych
dochodów (początkowo bardzo wysokich) podlegających
opodatkowaniu. Próg ten krok po kroku redukowano, gdy
grupy dzierżące ster władzy oczekiwały poparcia ze strony
nowych zbiorowości uprawnionych do głosowania. Również
idea prawa wyborczego dla obcokrajowców", za którym tak
ochoczo opowiadają się partie lewicowe, nie wynika z
bezinteresownej miłości bliźniego, lecz z chęci poszerzenia
własnej bazy wyborczej. Określenie wieku, w którym
mężczyźni (a później także kobiety) uzyskiwali czynne prawo
wyborcze, pozostawiano decyzji aktualnej istniejącej
większości. W 1906 roku parlament fiński jako pierwszy w
Europie przyznał prawa wyborcze kobietom, co uznał również
car Mikołaj II. Nigdzie nie utrzymała się także zależność między
nabyciem praw wyborczych a (minimalnym choćby) poziomem
wykształcenia. W Stanach Zjednoczonych nie dopuszczano
kiedyś do urn analfabetów, ale, co logiczne, i to ograniczenie
musiało z czasem przejść do lamusa. W zasadzie i u nas nie ma
żadnego powodu, aby nie dopuszczać do wyborów dzieci,
powiedzmy, uczniów od drugiej klasy szkoły podstawowej. W
Indiach, które mimo systemu kastowego są „największą
demokracją na świecie", odbywają się wybory, podczas których
wyborca wyraża swoje preferencje za pomocą symboli (także
zwierzęcych).
§ 52. Demokracja jest zatem w swej istocie „arytmetyczna" i
„wolicjonalna", wskutek czego całkowicie wypada z ram
naszego tradycyjnego europejskiego rozumienia kultury.
Dotyczy to także Stanów Zjednoczonych sprzed 1828 roku.
§ 53. Samowola wyraża się także w ograniczaniu okręgów
wyborczych, nader istotnego aspektu każdego
demokratycznego systemu wyborczego, który nie opiera się na
reprezentacji proporcjonalnej, ale na lokalnych wyborach
osobowych. Świadoma i celowa „geografia wyborcza", zwana
również gerrymandering, która potrafi skutecznie uniemożliwić
wybór do parlamentu przedstawicieli określonych grup
etnicznych, religijnych lub społecznych, była szeroko
praktykowana zwłaszcza w Republice Czechosłowackiej, gdzie
po 1918 roku czeska mniejszość zdobyła większość
parlamentarną. (W przypadku reprezentacji proporcjonalnej
można by tego uniknąć, stosując rozdzielenie pozostałych
głosów, ale oznacza to depersonalizację procesu wyborczego.
To, czy sztucznie stworzona geometria wyborcza doprowadzi
państwo - naród, kraj - do wygranej lub przegranej (co w
określonych okolicznościach może skutkować arytmetycznym
odwróceniem wyniku wyborów), zależy wyłącznie od jakości
partii, która odniosła zwycięstwo tą metodą." System
proporcjonalny jest „sprawiedliwszy" dla tych, którzywierzą w
moralną i intelektualną wyższość rządów większości. Jest zatem
absolutnie irracjonalnym aktem wiary w najczystszej postaci.
§ 54. Sama natura (arbitralnego) porządku wyborczego
sprawia, że w przypadku wszystkich systemów wyborczych
mamy automatycznie do czynienia z preferencjami. W
„postępowych" krajach uprzemysłowionych niezagrożoną
większość tworzą kobiety, które żyją znacznie dłużej od
mężczyzn. W państwach „zacofanych" „naturalną" jest
większość tworzona przez mężczyzn. Poza tym typowe dla tych
krajów są duże populacje młodych roczników. W bardzo
„postępowych" krajach, w których na masową skalę używane są
środki antykoncepcyjne i gdzie praktykuje morderstwa dzieci
nienarodzonych, może dojść do tego, że większość stworzą
ludzie starzy. Oni zaś wybiorą parlament, który będzie działał w
interesie ich grupy wiekowej, dbając zwłaszcza o stworzenie
„sieci zabezpieczeń socjalnych". W skrajnym przypadku
mogłoby nawet dojść do sprowadzenia młodszych pokoleń do
roli niewolników, którzy musieliby ciężko pracować na
utrzymanie ogromnej masy „starców-darmozjadów". Z czasem -
jak w niektórych pogańskich społeczeństwach - podniósłby się
krzyk, aby pozbyć się wreszcie tych „zbędnych gąb", a wraz z
nimi choćby chorych na AIDS, których leczenie jest, jak wiemy,
bardzo kosztowne.
§ 55. Mocno zideologizowane narody wolą głosować na listy,
co mimo istnienia opozycji służy cementowaniu ducha partii.
Jest zatem rzeczą naturalną, że podstawowym życzeniem partii
jest odniesienie sukcesu, a to oznacza wybór przez jak
największą liczbę obywateli i skłonienie ich do tego, aby po
kilku latach swój wybór powtórzyli. Gros partyjnej energii
zużywa się jednak w wewnętrznej wojnie z innymi partiami.
Triumfem właściciela stadniny jest zwycięstwo jego konia, a nie
prestiż toru. Celem wysiłku partii nie jest zatembonum
commune, ale klęska innych partii! Przekształcają one państwo
w arenę, na której toczy się nieustanna bitwa, przy czym
publiczność naiwnie wierzy, że wygra najlepszy, a przecież nie
ma na to jakiejkolwiek gwarancji.
 
Duch partyjny a ideologia
§ 56. Podczas podejmowania decyzji targają wyborcą trzy
często sprzeczne motywy: 1) osobista korzyść związana z
obietnicami wyborczymi; 2) jego osobiste więzi z tą cży inną
partią, które mogą mieć charakter zarówno etniczny, religijny,
społeczny jak i ideologiczny, przy czym preferencje i lojalność
często się krzyżują; 3) charyzma przywódców partii. Opisane
motywy rzadko mają charakter obiektywny.
§ 57. „Duch partyjny" rozwija się z reguły wówczas, gdy jego
podstawą jest osobisty entuzjazm jednostek, którzy łączy się
często z poczuciem koleżeństwa: „taki sam sposób myślenia"
łączy „towarzyszy", „towarzyszy partyjnych",party members i
tym podobnych. Z drugiej strony tworzy się niechęć, o ile nie
nienawiść, w stosunku do inaczej myślących, „renegatów",
apostatów i dysydentów. Zacieśniają się horyzonty, ogranicza
punkt widzenia. Jeśli mamy do czynienia z dojrzałymi,
okrzepłymi ideologiami, które przejęły partyjną schedę,
wówczas przekraczają one granice państwa i nabierają
„międzynarodowego" charakteru, co prowadzi do ekspansji
partyjnych sporów. Ludzie oceniają siebie wyłącznie przez
„partyjne okulary". Ale nie każdy jest wiernym poplecznikiem
partii, a ponieważ istniejące ugrupowania nie zadowalają
wszystkich gustów, poza wyborcami nie chodzącymi do urn,
spotykamy również wyborców głosujących na „nie", ludzi,
których nienawiść przewyższa entuzjazm i którzy w
rzeczywistości zajmują się dostarczaniem „głosów
przeciwnych". To właśnie owi „negatywni" wyborcy,
maksymalnie zniechęceni do niemieckiej demokracji, w latach
1932-1933 ruszyli nagle do urn, stawiając na kolor brunatny, i to
zwiększyło liczbę reprezentujących tę barwę posłów o 160 osób.
§ 58. Ideologiczne przepaści mogą być tak głębokie, a fronty
w parlamencie tak grząskie, że dochodzi do wojny domowej.
Clausewitz powiedział, że wojny to jedynie kontynuacja
dyplomacji, tyle że innymi środkami. Są narody żyjące we
wrogich kompromisom kręgach kulturowych, dla których,
zgodnie z twierdzeniem Clausewitza, wojny domowe to nic
innego jak kontynuacja parlamentaryzmu innymi metodami.
Do takiej sytuacji doszło w 1934 roku w Austrii, a w 1936 roku
w Hiszpanii. Oba narody zostały do tego psychicznie
przygotowane przez parlamentaryzm partyjny. Bardzo silna
jest ambiwalentna ludzka tęsknota za przyjemnym poczuciem
wspólnoty między tak samo myślącymi, czującymi i
ukształtowanymi oraz podświadome pragnienie posiadania
„jednoczących" wrogów, którzy jeszcze skuteczniej spajają
„hordę". Ale na przykładzie Stanów Zjednoczonych widzimy, że
nawet słabo zaakcentowane sprzeczności między
Republikanami i Demokratami (istnieją przecież
„konserwatywni" Demokraci i „liberalni" Republikanie) mogą
prowadzić do zdumiewająco silnej nienawiści.
§ 59. Na nienawiści partyjnej cierpi także patriotyzm. W
świetle tego, o czym wspomniano w § 55, należy sobie
uprzytomnić istnienie problemów państwowych, społecznych i
ekonomicznych, o których pewne partie wprost marzą, a
niekiedy nawet do nich doprowadzają, ponieważ powiększają
one ich szanse w przyszłych wyborach. I tak na przykład
potężny kryzys gospodarczy może być prawdziwym darem
niebios dla partii radykalnych - w przypadku gospodarki
rynkowej ucieszą się zeń partie lewicowe, w krajach, których
gospodarka jest sterowana przez państwo, będzie balsamem dla
duszy ugrupowań prawicowych. Rosną namiętności i skłonność
do ekstremizmu. (Ilu narodowych socjalistów miało nadzieję na
gospodarczą klęskę rządu kanclerza Bruninga i ilu
amerykańskich demokratów modliło się, żeby ich armia
poniosła klęskę w czasie wojny w Iraku w 1991 roku!)
§ 60. Z punktu widzenia gospodarki, demokracja to forma
rządów na dobre czasy, na piękną pogodę. Zdanie plenum
venter non studet libenter można tłumaczyć także w ten sposób,
iż w czasach powszechnego dobrobytu ludzie są mniej
rozważni, ale w biedzie stają się nagle „sceptyczni wobec
systemu". Nowe formy państwa i systemy społeczne (oraz teorie
ekonomiczne) zawsze są czymś interesującym; mesjanizm kusi.
Formę rządu należy jednak oceniać wedle jej skuteczności w
chwilach kryzysu. (To samo dotyczy małżeństwa, statku, armii,
etc.)
§ 61. Demokracja parlamentarna nie jest tania. Propaganda
partyjna w czasie wyborów i pomiędzy nimi pochłania
gigantyczne kwoty, o których w żadnym wypadku nie można
powiedzieć, że są produktywnie inwestowane. Już Proudhon
zauważył, że przekraczają one dochody panującego i członków
jego rodziny. W przypadku wyborów personalnych, zwykle
trzeba być niewiarygodnie bogatym człowiekiem, żeby w ogóle
myśleć o wysunięciu swojej kandydatury. Nawet wybory na
stanowisko burmistrza wielkiego miasta (np. Nowego Jorku)
kosztują wiele milionów dolarów.
§ 62. W czasie wyborów kompletnie nie zwraca się uwagi na
intensywność uczuć elektoratu. Tego czynnika, podobnie jak
wiedzy i doświadczenia, może nie uwzględnić statystyka,
przeliczająca dane na jedną osobę. I tak na przykład 45 procent
społeczeństwa może być fanatycznymi zwolennikami jakiejś
partii i jej celów, a 55 procent chłodno i z poczuciem znudzenia
odrzucać jej program. W tym przypadku większość okazuje
mniejszości swoje zirytowanie i „sceptycyzm", niszcząc szanse
na realizację marzeń tych, których jest mniej, a którzy tak
bardzo pragnęli „nowego porządku". Rozczarowanie
parlamentaryzmem wzbudza w mniejszości nastroje
rewolucyjne. Nie może urzeczywistnić planów w sposób
demokratyczny, więc zastanawia się nad wyjściem
„pozaparlamentarnym", czyli nielegalnym. Ważne, by osiągnąć
cel. Obojętne, jakimi metodami.
§ 63. Panuje ogólne przekonanie, że ogromną zaletą
demokracji jest możliwość przeprowadzania znaczących zmian
z pominięciem rewolucji, w sposób bezkrwawy. Biorąc pod
uwagę reformatorskie decyzje i rozporządzenia oświeconego
absolutyzmu, jest to nader ryzykowna opinia. Możliwe jest
również (i często się zdarza), że metody ewolucyjno-
demokratyczne ściągną na naród zło, które będzie miało
krwawe następstwa. Przykładem jest choćby zwycięstwo w
wolnych wyborach totalitarnej partii masowej. Demokraci
zawsze byli przeciwni twierdzeniu o nieomylności człowieka,
ale większość społeczeństwa popełnia takie same (ludzkie)
pomyłki jak pojedynczy człowiek. Na przestrzeni dziejów
można zaobserwować, że zarówno wybory jak i decyzje
monarchów absolutnych miały równie fatalne skutki.
Konsekwencje wyborów bywały nawet znacznie gorsze.
Sytuacja w Niemczech w latach 1932-1933 jest tego najlepszym
dowodem. Dziwnym trafem nie dostrzeżono jednak, że wraz z
„przejęciem władzy" przez NSDAP, istniejąca od lat
niedemokratyczna dyktatura (wspierana przez zaledwie
niewielką grupę posłów do Reichstagu) została zastąpiona w
drodze rozporządzeń nadzwyczajnych przez prawdziwie
demokratyczny, w najwyższym stopniu nieliberalny rząd
większościowy!
 
Władza partii

§ 64. W liberalnych demokracjach rządy są oceniane i


osądzane przez masy. Rząd, który działa i myśli
„przyszłościowo", często obarcza obywateli nieprzyjemnymi
ciężarami (choćby związanymi z ochroną środowiska
naturalnego), przez co jego parlamentarny filar raczej nie może
liczyć na ponowny wybór. A zatem, zaniepokojony sondażami
popularności, nie ma bynajmniej zupełnie wolnej ręki. Piętą
achillesową niemal każdego rządu jest sytuacja gospodarcza
kraju, za którą jest niemal automatycznie krytykowany lub
chwalony, bez względu na to, czy rzeczywiście jest on
odpowiedzialnym za prosperity albo ekonomiczny kryzys. Ale
dla współczesnego, żyjącego w demokracji człowieka „ojciec -
państwo" nie jest li tylko gospodarczym nervus rerum. Dobrze,
że nie zrzuca nań odpowiedzialności za pogodę. Nic w tym
jednak dziwnego, wszak demokracja ma charakter totalitarny.
§ 65. Poza tym demokracja świadomie i planowo podlega
ustawicznym zmianom. W świetle tego faktu przypomnijmy
sobie słowa Jacoba Burckhardta z roku 1878: „Odkąd polityka
opiera się na wewnętrznych wrzeniach w łonie narodów, nastał
koniec wszelkiej pewności".
§ 66. Jak już wykazaliśmy, z etycznego punktu widzenia
wybory są rzeczą skrajnie problematyczną Ponieważ partie
muszą się starać i walczyć o przychylność wyborców, stają
naprzeciwko siebie jako pełni animozji wrogowie. Późniejsze
wybory - niezwykle kosztowna zabawa - stają się istnymi
orgiami próżności, oszczerstw, zawiści, zazdrości, kłamstw,
podejrzeń, fałszywych informacji, pustych obietnic i
zniesławień, które nierzadko dotyczą prywatnego życia
politycznych przeciwników.
§ 67. Podstawowe cele wyborów to zniszczenie dawnej
lojalności, zlikwidowanie powiązań, przekonanie ludzi do
swoich racji. Lojalność, czyli wierność, to niewątpliwie
feudalna, nie demokratyczna cnota. Orgia wyborcza wyłania
zwycięzców i zwyciężonych. Nie ma to absolutnie nic
wspólnego z poszukiwaniem najlepszego sposobu zarządzania
państwem. Usprawiedliwia swoje istnienie „darwinistyczną"
wiarą, że w tej walce zatriumfują „najlepsi", na co, rzecz jasna,
nie ma absolutnie żadnej gwarancji.
§ 68. W krajach, w których panuje ostra dyscyplina partyjna,
posłowie często są zmuszani, by - wbrew własnemu
przekonaniu - stawiać interes partii („linię partyjną") ponad
wszystko. Alternatywą byłoby złożenie mandatu i, co oczywiste,
zrezygnowanie z pensji i diet, a taka decyzja wymaga naprawdę
niezwykle silnego charakteru (Mogą sobie na to „pozwolić"
jedynie ci bogatsi).
§ 69. Ponieważ wybory pragnie się wygrać dosłownie za
wszelką cenę, rozum i rozsądek odkłada się do lamusa,
ponieważ podejmowane decyzje muszą być „nośne politycznie".
„Nienośne" są najczęściej te, które leżą w interesie dobra ogółu
(albo moralności), ale które mogłyby się negatywnie odbić na
wyniku danej partii w czasie następnych wyborów.
§ 70. Nie istnieje żaden powód, aby przyjmować, iż
głosowanie na listy daje gorszy wynik od głosowania na
konkretnego kandydata. Dla przekonanego demokraty ów drugi
system jest niebezpieczny, ponieważ jakaś mniejszość może
wysłać do parlamentu większość przedstawicieli, a to oznacza
dramat „rządu mniejszościowego", co w języku współczesnych
mediów brzmi jak obelga.
§ 71. John Stuart Mili podkreślał, że w kraju
„wielonarodowym", zamieszkiwanym przez rozmaite grupy
etniczne, demokracja parlamentarna musi zawieść. I jest to
prawda. Istnieje kilka wyjątków, gdzie patriotyzm państwowy
przewyższa czysto etniczny nacjonalizm; przykładem tego jest
Szwajcaria. Podstawą przetrwania państwa wielonarodowego
są czynniki „metapolityczne": dynastia, Kościół, „bractwa" (na
przykład armia lub „stan urzędniczy"), spokrewnione ze sobą
elity. W takich krajach parlamenty działają jako specyficzne
ramy uniemożliwiające rozpad państwa.
§ 72. Z doświadczenia historycznego wiemy doskonale, że
gdy brakuje owych „wyższych" czynników spajających,
wówczas partie o konkretnych profilach etnicznych,
wyznaniowych, ideologicznych lub społecznych paraliżują
pracę parlamentu. Jeśli parlament staje się lustrzanym
odbiciem lub areną walki klas, narodowości lub wyznań, działa
jak czynnik rozkładu i rozpadu struktury państwa; uratować je
przed tym może jedynie wprowadzenie dyktatury, na której
czele stanie monarcha, armia lub jakaś partia.
 
Nierzeczowa personalizacja
§ 73. W sytuacji, gdy w liberalno-demokratycznych ramach
dokonuje się personalizacja parlamentu, a w konkretnie
oznaczonych okręgach wyborczych politycy traktują się jak
konkurenci, wynik wyborów zależy w znacznej mierze od
osobowości kandydata. Decydującym czynnikiem jest tu nie
tylko jego przynależność partyjna, lecz „wrażenie", jakie
wywrze on na obywatelach. Pojawia się zatem pytanie, jak
dalece polityk płci męskiej oddziałuje erotycznie i seksualnie na
kobiety (lub polityk-kobieta na mężczyzn) lub czy nieskazitelny
moralnie i naprawdę zdolny kandydat, który mocno się jąka,
zezuje, ma widoczne skrzywienie kręgosłupa lub jest potwornie
brzydki, mimo bezsprzecznych talentów politycznych ma
szansę odnieść sukces w ramach demokratycznej polityki
(zwłaszcza obecnie, w dobie elektroniki). Gdyby żył w
monarchii absolutnej i zdobył zaufanie swego władcy, wygląd
nie miałby znaczenia (przypomnijmy sobie choćby postać
księcia Eugeniusza Sabaudzkiego), lecz w naszej
stechnicyzowanej epoce obowiązują zupełnie inne zasady.
Radio i telewizja dokonały w tej dziedzinie prawdziwej
rewolucji, ale już we wczesnych epokach historycznych podczas
zgromadzeń ludowych ogromnie ceniono dar krasomówstwa.
Wspaniały mówca mógł gładko pokonać nie aż tak wymownego
(choć mądrzejszego i bardziej wykształconego) przeciwnika,
ponieważ, gdy tłumowi brakuje niezbędnej wiedzy, wybierze
tego, kto w sposób bardziej elokwentny przedstawi swoje
argumenty. Pewien Amerykanin wyraził się o bardzo
popularnym kandydacie na prezydenta tymi oto słowy: „Trzeba
rzeczywiście bardzo dobrze go znać, żeby wiedzieć, jaki z niego
głupiec!"
§ 74. Nasuwa się także pytanie, czy nieuczciwy kandydat nie
jest aby czasem o niebo skuteczniejszy od uczciwego. Podczas
otwartej debaty ten uczciwy, kierując się przede wszystkim
wyznawanymi wartościami, musi niekiedy przyznać, że nie
może obiecać spełnienia pewnych oczekiwań swoich
wyborców, ponieważ jego zdaniem są one na przykład
nieproduktywne, sprzeczne z interesem społecznym lub
niemożliwe do zrealizowania albo że problematyka życzenia
wyrażanego przez jego elektorat jest tak kompleksowa, że
potrzebowałby wielu godzin, aby ją nakreślić i wyjaśnić, przy
czym nie jest pewny, czy słuchacze w ogóle by go zrozumieli.
Nieuczciwy bez problemu wyjdzie naprzeciw życzeniom
wyborców, uda, że ma niezbędną wiedzę na dany temat i złoży
obietnice, których nigdy nie dotrzyma lub, przeciwnie,
dotrzyma wbrew logice, rozsądkowi i ze szkodą dla interesu
publicznego.
§ 75. Ogromna różnica między politykiem a mężem stanu
polega na tym, że dla polityka najważniejszy jest ponowny
wybór lub sukces wyborczy jego partii, a dla męża stanu dobro
jego kraju i przyszłych pokoleń. (Obywatele zaczynają powoli
zdawać sobie z tego sprawę i stąd właśnie bierze się
powszechnie rosnąca pogarda dla „polityków".) Politycy
próbują „politykowąć", mężowie stanu zaś tworzyć historię.
Tworzy się dylemat: popularność kontra moralność i
historyczna odpowiedzialność.
§ 76. Analizując dzieje, zauważamy, że wielcy mężowie
stanu rzadko byli produktami demokracji. To niemal bez
wyjątku władcy lub osoby mianowane przez władcę,
członkowie arystokracji, patrycjatu lub postacie, których na
szczyty wyniosła rewolucja. W przełomowych okresach historii
demokracje rzadko powierzały kierow nicze stanow iska
ludziom naprawdę wyjątkowym i niezwykłym. W ciągu
ostatnich 170 lat wszyscy prezydenci Stanów Zjednoczonych,
może z wyjątkiem Lincolna, byli ludźmi nijakimi, a w
najlepszym wypadku zupełnie przeciętnymi. Po demokratyzacji
Ameryki, do której doszło w 1828 roku, żaden wyrastający
ponad przeciętność, umysłem lub duchem, mężczyzna nie miał
w zasadzie żadnych szans zostać gospodarzem Białego Domu.
 
Kompetencje

§ 77. Ponieważ polityka to taktyczna sztuka rządzenia


państwem, pojawia się kwestia obiektywnych kompetencji
polityka (nie zaś jego popularności czy też „bliskiego kontaktu z
ludem"). Jeśli ktoś chce prowadzić samochód, otworzyć szpital,
zakład fryzjerski lub przedszkole, urzędnicy sprawdzają jego
kwalifikacje. A ponieważ demokracja zakłada równość
wszystkich obywateli, nikt nie zawraca sobie głowy tym, czy
poseł, a tym bardziej minister, nadają się na swoje stanowisko.
W parlamencie rządzą dwie zasady: arytmetyczna i
wegetatywna. Istotna jest jedynie kwestia wieku wyborcy i
wybranego, przy czym z jakiś niejasnych powodów wybrany
musi być starszy.
§ 78. Przy ustalaniu granic wiekowych, podobnie jak
okręgów wyborczych, panuje zasada pełnej dowolności (patrz §
51). Siedemnastolatek może być „dojrzalszy" politycznie od
siedemdziesięciolatka. (William Pitt zaczął studiować w
Cambridge jako czternastolatek, mając dziewiętnaście lat został
posłem, cztery lata później ministrem finansów, a w wieku
dwudziestu czterech lat zaczął pełnić funkcję brytyjskiego
premiera i sprawował ów urząd przez kolejne siedemnastu lat,
ale działo się to w czasach, poprzedzających kolosalne
zidiocenie młodzieży, co samo w sobie jest nierozwiązaną
zagadką biologiczną, ponieważ proces ów łączy się
nierozerwalnie z coraz wcześniejszym wchodzeniem w okres
dojrzewania). Odebranie praw wyborczych jest posunięciem
„niedemokratycznym", ale stosowanym w prawie karnym.
Skazanych często pozbawia się na jakiś czas praw publicznych,
chociaż oddany demokrata, uwzględniając świętą zasadę
równości, nie powinien w procesie wyborczym brać pod uwagę
ani intelektualnych ani moralnych kwalifikacji elektoratu.
§ 79. W powszechnych i tajnych wyborach sekretną receptą
idealnej demokracji jest polityczna równość dwudziestoletniej
kobiety, która po kryjomu oddaje się prostytucji, i
sześćdziesięcioletniego tajnego radcy.
§ 80. W przypadku wyborów, wiedza, doświadczenie i
wynikająca z nich mądrość nie mają kompletnie żadnego
znaczenia. Poza tym nie można ich zmierzyć żadną obiektywną
miarą, co jest charakterystyczne dla wszystkich
materialistycznych prądów filozoficznych naszych czasów.
§ 81. Wraz ze wzrastającym stopniem „wykształcenia" mas,
maleje liczba całkowicie „niewykształconych" (analfabetów i
absolwentów szkół podstawowych, którzy na nich zakończyli
edukację), wzrasta zaś grono ćwierć - i półinteligentów. Ci zaś z
reguły są przekonani, że doskonale rozumieją kwestie
polityczne, gospodarcze, społeczne i kulturalne współczesności,
co zresztą nieustannie wmawia im demokracja. Od czasu do
czasu dopadają ich wątpliwości, ale mimo wszystko pragną
pozostać „dojrzałymi" obywatelami. (Oprócz tego również
„dojrzałymi chrześcijanami", ci jednak zdarzają się jeszcze
rzadziej niż „dojrzali obywatele". Zapytajmy „zaangażowanych"
chrześcijan, o co tak naprawdę chodzi w dogmacie o
„niepokalanym poczęciu", albo jakie trzy ważne problemy
teologiczne zawarte są w prostej modlitwie „Ojcze nasz". Jasną
odpowiedź mogą uzyskać jedynie - jak zwykle zresztą - od
„urzędowego Kościoła", który tak zawzięcie szkalują. Bez
stanowiska Kościoła mamy jedynie do czynienia z prywatnymi
opiniami, Biblia zaś staje się wówczas czynnikiem podziału.)
§ 82. Nieustannie pogłębia się przepaść między scita
1scienda, rzeczywistą wiedzą jednostki a zakresem wiedzy,
która jest niezbędna, aby choć w pewnym stopniu zrozumieć
poważne problemy kraju i współczesności. W naszych czasach
nawet osoba bardzo wykształcona nie jest w stanie rozeznać się
we wszystkich dziedzinach wiedzy i nauki. Przepaść ta
nieustannie się zwiększa, a ów niesamowity proces rozwoju
nabrał takiego tempa, że nie mamy chwili na zaczerpnięcie
oddechu. Wszyscy stajemy się coraz większymi ignorantami i
nic już nie powstrzyma tej nieuchronnej degradacji. Podczas
„zgromadzeń obywateli" szwajcarskich kantonów prosty
mieszkaniec danego regionu przeważnie zna miejscowe
problemy i jest w stanie sensownie zabrać głos, ale mieszkaniec
wielkiego miasta lub światowego mocarstwa praktycznie nie
ma pojęcia o międzynarodowej, finansowej i ekonomicznej
polityce swojego kraju. Wiedzę czerpie z ulubionej gazety lub
wypowiedzi cenionego komentatora radiowego bądź
telewizyjnego.
§ 83. Niewiedza skłania reprezentantów narodu do
niewolniczego trzymania się ofiq'alnej linii partii. Przecież
partia nie tylko „wystawiła" ich kandydaturę i zapewnia im
utrzymanie, ale dzięki wyszkolonym ideologicznie ekspertom i
instytutom demoskopijnym dysponuje instrumentami,
pozwalającymi ustalać strategię i taktykę. Kierując się opinią
większości, ustala się „linię" partii, przy czym nader często,
gwoli zdobycia jak największej liczby głosów, trzeba iść na
niefortunne kompromisy; wówczas przedstawiciele partii
„chrześcijańskich" opowiadają się za mordowaniem dzieci
nienarodzonych; socjaliści „prywatyżują" przedsiębiorstwa
państwowe, a partie „narodowe" sprzedają swoich rodaków po
okazyjnej cenie.
§ 84. Fetyszyzm „większości" ma swoje źródło także w
przekonaniu, że im więcej oczu, uszu, mózgów i serc, które
widzą, słyszą, obserwują, myślą i czują, tym trafniejsze i
mądrzejsze będą podejmowane decyzje. Zgodnie z tym
założeniem, polityka Stanów Zjednoczonych powinna być
znacząco mądrzejsza i bardziej wyrafinowana niż na przykład
polityka Szwajcarii czy Norwegii.
 
Oligarchia polityczna

§ 85. Nie można uniknąć (co podkreślał już Robert Michel)


hierarchii wewnątrzpartyjnych, które tworzą się automatycznie
i mają jednoznacznie oligarchiczny charakter.
§ 86. Wyborcy nie mają na nie wpływu i nie mogą ich
zmienić. Zdarza się, oczywiście, że wiodący politycy jakieś
partii zostaną „wymienieni" na innych lub odstawieni na
boczny tor, jeśli nie są wystarczająco „pociągający" lub łamią
dyscyplinę partyjną. Nie ma to jednak wiele wspólnego z ich
rzeczywistymi kwalifikacjami. Brak charyzmy zmniejsza ich
wartość, choć ta cecha nie ma akurat najmniejszego znaczenia
w przypadku monarchy lub urzędnika. Z drugiej strony
nieustannie spotykamy się z sytuacją, kiedy to „zasłużeni"
członkowie partii otrzymują w nagrodę kolejne ministerstwa i
nikomu nie przychodzi do głowy, żeby zastanowić się, czy ich
wiedza i doświadczenie są wystarczające do kierowania
resortem. Dziś to ministerstwo, jutro tamto. Zmiana następuje
szybko, bezproblemowo i bez jakichkolwiek przygotowań. (W
świecie dalekim od polityki panują inne zasady: dentyści nie
zostają z dnia na dzień dyrektorami banku, a filologowie
klasyczni dekarzami.)
 
Finanse

§ 87. Już Proudhon powiedział: „Pieniądze, pieniądze, stale


te pieniądze, ów wewnętrzny nerw demokracji". (Patrz § 61.)
§ 88. W świecie liberalnej demokracji można mówić, i to bez
żadnej przesady, o dwóch podstawowych rodzajach partii:
„partiach świętego Mikołaja" oraz „partiach zaciskania pasa".
Pierwsze obiecują (możliwie licznym) grupom obywateli
prezenty finansowane z państwowej kasy (uznawane są zatem
za „socjalne" lub „socjalistyczne"), drugie zaś, bojąc się
nadmiernego zadłużenia i bankructwa państwa, mają w swym
programie politykę oszczędności.
§ 89. Wiadomo, że przeciętny obywatel odda swój głos raczej
na partię świętego Mikołaja niż na tę, która głosi potrzebę
zaciskania pasa. Dlatego ukierunkowane socjalnie partie
świętego Mikołaja (które stoją zwykle po lewej stronie sceny
politycznej) odnoszą większy sukces wyborczy niż plasujące się
na prawo od centrum partie propagujące oszczędzanie.
§ 90. Nie wyklucza to jednak porażki partii „szczodrych"
podczas kolejnych wyborów. Może się na przykład okazać, że
takowa partia nie może dotrzymać wspaniałych obietnic lub
państwo ma problemy finansowe (np. inflacja), bądź też z jakiś
innych względów większości wyborców przestają się podobać
jakieś punkty jej programu. W takiej sytuacji rosną wyborcze
szanse partii „oszczędnych".
§ 91. Zwycięska „partia zaciskania pasa" (sceptyczna także
wobec idei państwa opiekuńczego) rzadko zdobywa się na
odwagę, aby całkowicie zlikwidować wprowadzoną przez ich
hojnych lewicowych konkurentów politykę „szczodrej ręki",
ponieważ skoro już objęła ster rządów, musi myśleć o
następnych wyborach, których nie ma przecież zamiaru
przegrać. Politykę zaciskania pasa zastępuje więc polityka
ściągnięcia owego pasa o jedną dziurkę, co oznacza wykonanie
zaledwie jednego kroku wstecz od finansowej przepaści. A jeśli
partii świętego Mikołaja uda się wrócić do gry, następuje
kolejne rozbudowanie „sieci socjalnej", wskutek czego kraj
znajdzie się dwa kroki bliżej przepaści. Tego rodzaju postawa
socjaldemokracji, która z tak ogromnym szacunkiem mówi o
ludziach, wyraża ogromną pogardę wobec pojedynczego
obywatela. Oznacza bowiem, że traktuje go jak osobę niezdolną
do zadbania o siebie: do oszczędzania, zainwestowania w
prywatne ubezpieczenie, które - jak powszechnie wiadomo -
byłoby znacznie tańsze. Państwo (także w zastępstwie nie
łubianej przezeń rodziny) musi zatem przejąć rolę opiekuna
obywateli, który kontroluje całe ich życie od kołyski aż po grób.
§ 92. Alexis de Tocqueville już 150 lat temu podkreślał, że
demokracji grożą dwa niebezpieczeństwa: anarchia i - coś
zupełnie przeciwnego - forma tyranii, jakiej w przeszłości nigdy
jeszcze nie było. Dlatego też nie umiał jej nazwać, a potrafił
jedynie opisać. Nakreślił zatem obraz nowoczesnego państwa
opiekuńczego, które podejrzewał o to, że przekształci obywateli
w „pilne, bojaźliwe zwierzątka", ponieważ państwo przejmie
opiekę nad wszystkimi dziedzinami ich życia i będzie je w pełni
kontrolowało. Wszystko, nawet przyjemności. Jest to absolutnie
logiczna tendencja rozwoju, ponieważ partie muszą
nieustannie szukać nowych obszarów, w których mogłyby
funkcjonować jako dobroczyńcy i przenikać do nich za
pośrednictwem struktur państwowych. Przekupiony w ten
sposób obywatel stopniowo oddaje w ręce państwa
odpowiedzialność za samego siebie i wolność osobistą,
poświęcając je dla równości, poczucia bezpieczeństwa i
(egalitarnego) dobrobytu. Zostawi mu się, rzecz jasna, odrobinę
wolności... od pasa w dół.
 
Magia liczb

§ 93. Jak już wspomniano, jedynie dzięki arytmetycznej


zasadzie równości możliwe jest traktowanie obywateli jak liczb
i takież nimi manipulowanie. Dochodzą do tego rozgrywki
pomiędzy dużymi, średnimi i nielicznymi grupami
stanowiącymi większości, które pozostają w opozycji do mniej
lub bardziej licznych mniejszości. Zdarza się, że większości
zmieniają się w mniejszości lub odwrotnie - na zasadzie
absolutnego przypadku: wystarczy jakaś nieostrożna
wypowiedź podczas kampanii wyborczej, błędna interpretacja
przemówień, bądź wpływy zewnętrzne. (Patrz także § 48.)
Niekiedy, wskutek absencji chorobowej posłów, dochodzi do
tego, że parlamentarne większości stają się mniejszościami.
„Samobójstwo" austriackiego parlamentu w 1933 roku polegało
na doprowadzeniu do sytuacji patowej: największa partia
musiała wyznaczyć przewodniczącego, ale ponieważ ten nie
miał prawa głosu, straciła większość. W rezultacie żadna partia
nie była w stanie zgłosić przewodniczącego. Ów pat dobił
„demokrację", która miała zresztą mniejsze szanse na uporanie
się z narodowymi socjalistami niż „autorytarne" państwo
klasowe. Naturalnie w owych czasach narodowi socjaliści
wzywali do przeprowadzenia „wolnych wyborów".
§ 94. Wielki poeta argentyński Jorge Luis Borges nazwał
demokrację „kuriozalnym nadużyciem statystyki". Statystyka
jest wyrazem bezosobowości, a demokracja pragnęłaby, jak
lubią powtarzać Amerykanie, „władzy poprzez prawo, nie
poprzez ludzi". I tak wypada jej z rachunku (tymczasowo i
pozornie).
§ 95. Powstanie nowoczesnej (liberalnej) demokracji jest ściśle
związane ze sportem masowym, w związku z tym wzbudza
analogiczny masowy entuzjazm i fobie. Podobnie jak w sporcie
masowym, nieustannie liczy się coś i mierzy. Zarówno podczas
zgromadzeń i demonstracji partyjnych jak i w czasie imprez
sportowych dochodzi do rękoczynów, które mogą prowadzić do
zabójstw i pobić ze skutkiem śmiertelnym.
 
Demokracja stoi po lewej stronie

§ 96. Demokracja stoi po lewej stronie, ale czymże jest owa


lewa strona? W niemal wszystkich językach lewa strona,
lewica, ma negatywno-pejoratywne znaczenie (I tak w j.
niemieckim mamy linkisch, eine linke Aktion. Bardzo
jednoznacznie brzmi to w języku włoskim: la sinistra (lewa
ręka) i il sinistro (nieszczęśliwy wypadek). Po węgiersku balsors
oznacza nieszczęście (dosłownie: „lewy los"). W sanskrycie
vamah to lewy, zły, a dakśinah prawy, dobry, podobnie jest w
języku arabskim. Prawa strona, prawica, jest zawsze kojarzona
pozytywnie - pomyślmy o takich niemieckich słowach jak
gerecht, aufrecht,rechtschaffen, richtig, rechtlich, das Recht.W
językach słowiańskich „praw-" jest podstawą takich pojęć jak
prawy, prawo, a także prawda. Podobnym głosem przemawia
Biblia. Eklezjasta (10,2) na przekór anatomii głosi, że serce
mędrca bije po prawej stronie, serce głupca zaś po lewej. W
czasie Sądu Ostatecznego sprawiedliwi staną po prawicy a
niesprawiedliwi, przeklęci, po lewicy Pana.
§ 97. Naszym zachowaniem i tym, jak traktujemy bliźnich,
rządzą dwie sprzeczne postawy. Pierwsza wynika z naszej
zwierzęcej natury. To instynkt stadny, chęć utożsamienia się z
grupą, dzięki czemu ciągnie nas do „takich samych jak my" - do
ludzi tej samej klasy społecznej, narodowości, rasy, mających
takie same przekonania, gusta, wiek, a jeśli to możliwe, także
płeć. Druga postawa jest czysto ludzka: to chęć wyróżniania się
z tłumu, bycia „innym", odmiennym, wyjątkowym. To radość
przeżywania różnorodności, której przykładem jest choćby
miłość do osób odmiennej płci, pragnienie odbywania dalekich
podróży, zachwyt przygodą, tym, co nieznane, zaskakujące,
wyjątkowe. Pęd ku identyczności (owo zwierzę w człowieku!)
łączy się nierozerwalnie z równością, tożsamością, kontrolą,
totalnością i przymusem, innym podejściem do wolności. W
tym przypadku stają naprzeciw siebie dwie strony: lewa i
prawa, prawdziwe przeciwieństwa, dwa przeciwne bieguny,
które nigdy się nie spotkają. (Myli się ten, kto twierdzi, że
skrajności mogą się spotkać, zetknąć, utożsamić: ekstremalne
zimno i gorąco, ogrom i mikroskopijność, dobro i zło, jasność i
ciemność nigdy, nawet w skrajnym przypadku nie będą do
siebie podobne.
§ 98. Idealne lewicowe państwo ma tylko jedną rasę,jedną
klasę,jeden język,jedno prawo,jedną formę szkolnictwa, jeden
zwyczaj, jedną partię, jednego przywódcę i jeden ośrodek
władzy. Takie państwo zna tylko jeden świat, one world. Lewica
opowiada się za jednostajnością i im bardziej jednostajny,
monotonny jest państwowo-kulturalno-społeczny „krajobraz"
państwa, tym lepiej funkcjonuje w nim liberalna demokracja.
Myśl o „imperium" i mocarstwie jest jej całkowicie obca.
§ 99. Z tejże przyczyny, demokracji jest najbardziej po
drodze z innymi „tożsamymi" ruchami, ideologiami i partiami.
W 1918 roku po zwycięstwie liberalnych demokracji nastał
triumf narodowej demokracji, następnie narodowego
socjalizmu i tak zwanej socjaldemokracji, której radykalne
skrzydło, bolszewicy, dopiero w 1918 roku nazwali się
„komunistami". Było rzeczą zupełnie naturalną, że zarówno
feminizm jak i ruchy homoseksualistów - kierunki stawiające
na tożsamość grupy - płynnie weszły w mariaż z liberalną
demokracją.
§ 100. W związku z tym demokracja ma charakter poziomy.
Strukturę pionową miały średniowiecze, renesans i barok, w
których istniała wyraźna i niekwestionowana „ojcowska"
drabina społeczna. W niebie mieszkał „Bóg-Ojciec", Ojciec
Święty w Rzymie, królowie byli ojcami narodów, a ojcowie
władcami w rodzinie. Demokracja chciałaby funkcjonować na
zasadach „braterskich", choć braterstwo bez ojca jest nader
problematyczne. Ponieważ bracia są „równi" (i o ile tylko to
możliwe również „identyczni"), a zatem odpersonalizowani, bez
najmniejszych problemów można jednego zastąpić drugim.
Nobody indispensable - nie ma człowieka, którego nie można by
było zastąpić. Jeden głos wyborczy można wymienić na inny.
„Braterskie" chciały być również totalitarne dzieci Rewolucji
Francuskiej. „Wielki Brat" Orwella to przerażający pomnik tak
właśnie rozumianego braterstwa. (Vide jego powieść Rok 1984,
której wizja na szczęście nie spełniła się.).
§ 101. Harold Laski utrzymywał, że socjalizm to logiczny
skutek, kolejny poziom ewolucji demokracji. Należy jednak
zauważyć, że rozwój historyczny nie zawsze kieruje się logiką.
Nie wolno jednak odrzucać teorii Laskiego, ponieważ - o czym
pisał już Bertrand Russell - zawiść to niezwykle istotny czynnik
napędowy demokracji, socjalizm zaś obiecuje całkowitą
równość - i to nie tylko polityczną równość liberalnej
demokracji, ale także równość ekonomiczną i społeczną.
Podobnie jak liberalna demokracja, socjalizm również wiedzie
wprost i bezpośrednio do państwa opiekuńczego. (Patrz § 92.)
Nie wolno przy tym zapominąć, że wielu ludzi jest szczęśliwych
tylko wówczas, gdy mają świadomość, iż nikt nie jest od nich w
czymkolwiek lepszy, nikt nie stoi ponad nimi, nikt nie ma
więcej. To uczucie sprawia, że czują się naprawdę „wolni".
§ 102. W świecie realnym nie ma jednak miejsca na
liberalno-demokratyczny socjalizm lub, w etymologicznym
znaczeniu tego słowa, na liberalną i parlamentarną
„socjaldemokrację". Należy nieustannie pamiętać, że czerwona
„Rewolucja Październikowa", która wybuchła w listopadzie
1917 roku, była inspirowana przez „większościowe skrzydło"
RSDPR - Rosyjskiej Socjaldemokratycznej Partii Robotników. Jej
nieuchronną konsekwencją było powstanie (w grudniu) Czeka,
a niedługo później stworzenie „Archipelagu Gułag".
§ 103. Ponieważ socjalizm opowiada się za „upaństwowioną"
(w rzeczywistości zaś absolutnie państwową) gospodarką
planową z programami dotyczącymi bliższej i dalszej
przyszłości, nie może funkcjonować w systemie
wielopartyjnym, który zakłada zmiany i roszady. Demokrację i
socjalizm łączą natomiast mania równości, państwo
opiekuńcze, a przede wszystkim wspólne korzenie, czyli
Rewolucja Francuska, która zaczęła się od egzekucji „bogaczy".
Piękny początek i równie wspaniały wzór do naśladowania.
Owa rewolucja była „mieszczańska" tylko przy założeniu, że
zawiść to „burżuazyjna", a nie „proletariacka" przywara.
 
Demokracja i totalitaryzm
§ 104. Jedynie liberalno-demokratyczna synteza ma
charakter „pluralistyczny", a to jedynie dzięki owemu
liberalnemu komponentowi, ponieważ sama demokracja jest u
swych podstaw politycznym levée en masse. Obywatel
otrzymuje wprawdzie jedynie zaproszenie do pracy politycznej
(niezależnie od jego wiedzy i woli), ale w niektórych (liberalno-
demokratycznych) krajach za nie pójście do urny grozi kara -
tak samo jak dezerterowi z armii.
§ 105. Demokracja ateńska, od dwustu lat nieustanny image
d'epinal demokracji, uśmierciła Sokratesa za pochwałę
monarchii, stosowała ostracyzm i nader często skazywała na
banicję prominentnych obywateli. (Patrz § 26.) W epoce
nowożytnej demokracja odrodziła się najpierw w czasie
Rewolucji Francuskiej, która dopuściwszy się najpierw
niewyobrażalnych potworności i wprowadziwszy system
totalitarnych represji stała się wzorem dla nowocześniejszej
plebi- scytamej tyranii, odwołującej się do niej bezpośrednio (za
pomocą słów) i pośrednio (poprzez symbole). W lipcu 1939 roku
Max Horkheimer napisał, że idee Rewolucji Francuskiej
nieuchronnie musiały doprowadzić do narodowego socjalizmu,
a już w październiku 1986 roku francuski deputowany Bernard
Anthony zaklinał swoich kolegów w Parlamencie Europejskim,
aby nie sławili Rewolucji Francuskiej, ponieważ winna jest ona
nie tylko niewyobrażalnych zbrodni przeciwko ludzkości, ale
zainspirowała ideologicznie i przygotowała grunt pod
rewolucje w Rosji i w Niemczech.
§ 106. Wprowadzenie równych praw zmusiło Rewolucję
Francuską do ustanowienia równych obowiązków, np.
obowiązku powszechnej służby wojskowej, co doprowadziło nie
tylko do powstania ogromnych armii, lecz także do nadania
wojnom charakteru totalnego oraz propagandowego
wypracowania idei „frontu ojczyźnianego", którego ofiary
miały nie tylko ekonomiczny charakter. Ów militarystyczny
kolektywizm znalazł swoje ujście w wojnie totalnej, której
przejawem stała się zwłaszcza wojna powietrzna: nikogo nie
„dyskryminowała", wysyłała na śmierć sprawiedliwie: kobiety,
dzieci, starców i innych cywilów, „demokratyzując" w ten
sposób samą śmierć. (Patrz także § 45 B.)
§ 107. Od partii działających aktywnie na arenie politycznej
nie oczekuje się pierwszego lepszego „sukcesu", ale
sukcesunajwiększego. (Absolutna większość nie wymaga
współpracy z partnerami koalicyjnymi; a większość wynosząca
dwie trzecie lub trzy czwarte umożliwia nawet wprowadzenie
zmian konstytucyjnych.) Teoretycznie największym sukcesem
byłoby zdobycie 100 procent głosów. Do takich „sukcesów"
podchodzi się jednak z dystansem nawet w postdemokratycznej
plebiscytarnej tyranii, składając tym sposobem ukłon w stronę
liberalnej demokracji. Poprzestaje się zwykle na kilku
promilach poniżej stu procent. (Podczas plebiscytu, który
przeprowadzono po anschlussie Austrii, Hitler zdobył 99,73
procent głosów, co z kanclerza Kurta von Schuschnigga z jego
trzema promilami uczyniłoby najbardziej wyrafinowanego
polityka wszech czasów.) W przypadku stuprocentowej
wygranej pojęcie „partia" straciłoby sens, ponieważ partia
oznacza „część całości". Dostosowała się do tego była
Jugosławia, w której przed rokiem 1990 nie było „partii
komunistycznej", a jedynie Savez Komunista, „Związek
Komunistów". Kto nabożnie wierzy w „samorząd", powinien
jako dobry demokrata - z radością powitać władzę jednej partii
rządzącej („partii jedności"), cieszącej się stuprocentowym
uznaniem elektoratu; choć prawdziwemu liberałowi byłoby to
bardziej niż nie w smak. W tym miejscu wyraźnie rozdzielają
się ścieżki demokracji i liberalizmu. (Budowane w tyraniach
gigantyczne obozy koncentracyjne wystawiają znakomite
świadectwo narodowi:udowadniają skalę rozbieżności zdań.
§ 108. Harold Laski miał też niewątpliwie rację, gdy uznał, że
aby demokracja parlamentarna mogła harmonijnie
funkcjonować, koniecznie jest spełnienie dwóch warunków
wstępnych: musi istnieć system dwupartyjny i - co ma jeszcze
większe znaczenie wspólny zasadniczy światopogląd (ideologia,
filozofia życiowa) konkurujących ze sobą partii.
§ 109. System dwupartyjny (funkcjonujący kiedyś, a
częściowo także i obecnie, w Wielkiej Brytanii i Stanach
Zjednoczonych) zapobiega de facto rządom partii
mniejszościowej, które są możliwe, gdy owa partia, usytuowana
pośrodku między dwiema wiodącymi, jest gotowa do wejścia w
lewicowy lub prawicowy układ koalicyjny tylko po to, aby
ukształtować większość parlamentarną wedle własnego
uznania. W ten sposób zostaje jednak złamana demokratyczna
zasada rzeczywistej władzy większości. Decyzja dotycząca
tworzenia rządu i polityki rządu zależy bowiem wówczas od
małej, a nawet malutkiej partii, która staje się języczkiem
uwagi. (Patrz także § 35.) Demokracja większościowa,
uwarunkowana psychologicznie na wysokie wskaźniki
liczbowe (m.in. wysoką frekwencję wyborczą), nie lubi małych
partii. W niektórych krajach wprowadzono tak zwany „próg
wyborczy" - ok. 5%. Partie, którym nie udało się go przekroczyć,
nie wchodzą do parlamentu, ale jeśli jest ich wiele, spora część
elektoratu w ogóle nie ma swojej reprezentacji. Również
kuriozalna zasada „finansowania partii" ze środków
publicznych nie wspiera (jak mogłoby się wydawać)
niewielkich ugrupowań, a jedynie te największe i najsilniejsze.
§ 110. Głębokie rozłamy rzadko występują u narodów
„postprotestanckich", bardziej pragmatycznych, mnięj
„zintelektualizowanych", a ponadto (zwykle z rozmaitych
innych powodów) obdarzonych mniejszym temperamentem niż
te, które przeważnie należą do Kościołów reformowanych.
Wraz z oświeceniem i pojawieniem się filozoficznego
relatywizmu, prawdziwe rewolucje (w przeciwieństwie do
terytorialnych wojen secesyjnych) stały się u nich raczej
niemożliwe, a w każdym razie bardzo mało prawdopodobne. W
mniejszym lub większym stopniu kraje te spełniają drugi
postulat Harolda Laskiego, ponieważ tamtejsze partie różnią się
od siebie przeważnie li tylko odcieniami i wyznają taką samą
podstawową filozofię. Z reguły przemawiają tym samym
„językiem" i w znacznej mierze są sprowadzone do wspólnego
mianownika. Ich pierwotne ideologie i programy zostały
bardzo rozwodnione. Mogą zawierać kompromisy, ponieważ
podczas „walki wyborczej", która często przypomina raczej
wyścig, nie chodzi już o „uświęcone sprawy". (Wyjątkiem były
zawsze Północne Niemcy.) Taką sytuację spotykamy w krajach
anglojęzycznych, choć na przykład w Anglii zniknęła łagodna
dwoistość torysów i wigów, a w Stanach Zjednoczonych
Republikanie i Demokraci zaczęli coraz bardziej zaznaczać
swoją odrębność. W latach 1932-1933 krajobraz polityczny
Republiki Weimarskiej był już tak popękany, że jedynie
dyktatura wojskowa lub restauracja monarchii mogłyby
powstrzymać narodowych socjalistów przed przejęciem
władzy.
§ 111. Bez wspólnego „języka" nie ma parlamentu, czyli (w
znaczeniu etymologicznym) „forum do rozmowy", nie ma
miejsca do negocjacji ani dyskusji. Rolę dialogu przejmuje
wojna domowa, a partie, które utraciły wszelaką nadzieję na
liczbowe zwycięstwo w wyborach, zaczynają stawiać opór.
Stają się „OP" Opozycją Pozaparlamentarną. „Indywidualizmu"
i demokracji nie sposób sprowadzić do wspólnego mianownika.
Większości nie grozi eksterminacja, a żądni mordu i krwi
anarchiści mieli się znacznie lepiej w monarchii.
§ 112. Aby ukształtować wspólny ideologiczny mianownik,
zwłaszcza w liberalnych demokracjach, potrzebna jest bardzo
ścisła cenzura państwa lub quasi totalitarne społeczeństwo.
Prasa, film, teatr, telewizja, wydawnictwa, przedszkola i szkoły
muszą nieustannie propagować podstawowe ideały państwa i
społeczeństwa, a przeciwników liberalno-demokratycznej
ideologii przedstawiać jako łajdaków i głupców (lub łajdackich
głupców). Myślący inaczej popada w społeczną, a przede
wszystkim materialną izolację, choć w inny sposób niż
dysydenci żyjący w totalitarnej tyranii. Zostaje skazany na
łagodną formę banicji, nie trafia jednak do więzienia i nie traci
życia z powodu swych poglądów. Trzeba też przyznać, że poza
demokratyczną nietolerancją, co nie powinno zaskakiwać,
istnieje też nietolerancja wyrafinowanie liberalna,
przypominająca „despotyzm wolności" Robespierre'a. Często
jednak zdarza się, że wobec niedemokratów stosuje się sankcje
ustawowe, na przykład w Europie Środkowej wobec
narodowych socjalistów, ale - co znamienne - nie czyni się tego
wobec komunistów.
 
Demokracja, nacjonalizm i rasizm

§ 113. „Tożsamy" charakter demokracji, nacjonalizmu,


rasizmu i socjalizmu sprawia, że są one ze sobą wewnętrznie
spokrewnione, uznają swą wzajemną atrakcyjność, siłę
przyciągania, w związku z tym stale łączą się ze sobą i
współpracują, gdy tylko zajdzie taka potrzeba. Popatrzmy
choćby na Indie, Ruandę czy Afrykę Południową. Idea
narodowej demokracji (w połączeniu z ideą państwa
narodowego) opanowała scenę polityczną w XIX wieku i przez
jedną trzecią kolejnego stulecia miała de facto pozycję
monopolisty.
W językach słowiańskich źródłosłów narod(ny) oznacza
narodowy, ludowy i populistyczny. Bardzo szybko pojawiły się
więc republiki ludowe, narodowe demokracje, demokracje
ludowe i republiki narodowe, przy czym z powodu
pleonastycznego charakteru tych nazw ich tłumaczenie było
zwykle najzupełniej dowolne. I tak na przykład Bułgaria to
niegdyś Narodna Republika, Niemiecka Republika
Demokratyczna miała nawet „Narodową Armię Ludową" i
Policję Ludową. (W języku greckim nie odróżnia się demokracji
od republiki. Zarówno w demotyce jak i w katharewusie
istnieje jedno słowo dimokratia.). Podczas W artburgfesf (1817)
nastroje były równie „narodowo-demokratyczne" jak podczas
Hambacher (1832). Pierwsza partia narodowo-socjalistyczna,
odłam czeskiej socjaldemokracji, powstała w 1896 roku w
Czechach i na Morawach, a wzorem byli dla niej husyccy
taboryci. Podczas gdy (etniczny) nacjonalizm ma źródło w
Rewolucji Francuskiej (a częściowo także w poglądach
Herdera), rasizm zyskał podstawy „naukowe" i zaczął zdobywać
coraz większą popularność wraz z pojawieniem się darwinizmu
(w krajach niemieckich ceniono zwłaszcza prace Haeckela).
Niemiecki narodowy socjalizm, który stroił się w szaty
demokracji i dotarł na szczyty władzy dzięki republice i
demokracji, był zarówno narodowosocjalistyczny jak i
rasistowski i socjalistyczny. Dzięki temu był „po czterokroć
tożsamy" i choćby dlatego może być traktowany jako
paradygmat „identytaryzmu", manii równości i co za tym idzie
także „skrętu w lewo".
§ 114. Państwa, które oficjalnie, „na plakatach" określają
siebie mianem „państw demokratycznych", były (i są) niemal
bez wyjątku komunistyczne, na przykład Niemiecka Republika
Demokratyczna, Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna,
Demokratyczna Republika Wietnamu, Ludowo-Demokratyczna
Republika Jemenu (Jemen Południowy) i tak dalej. Pleonazm
demokracja ludowa oraz nazwy takie jak republika ludowa i
państwo ludowe (np. Bawarska Republika Rad) wskazują na ten
sam kierunek ideologiczny.
§ 115. Demokracja nie lubi idei mocarstwa, imperium (która
automatycznie zakłada państwo wielonarodowe), a John Stuart
Mili zakwestionował możliwość dobrego funkcjonowania
demokracji parlamentarnej w państwie wielonarodowym.
(Patrz § 71.) Idea rzeszy jest „monarchistyczna" i „pionowa",
podczas gdy demokracja opowiada się za porządkiem
poziomym. Mocarstwo ma strukturę „rodzinną", rodzina zaś to
odmienności: dwie płcie i trzy pokolenia, każde w innym wieku.
Niemniej jednak masa dąży do jednorodności. W parlamencie
państwa wielonarodowego spotykamy się nie tylko z
trudnościami językowymi - istnieje też niebezpieczeństwo
powstania partii etnicznych, które mogą wyrzec się stosowania
demokratycznego, czarodziejskiego środka zwanego
„perswazją". Belgijski Flamandczyk nigdy nie wstąpi do partii
Walonów i trudno sobie wyobrazić, aby na Słowacji Słowak
znalazł się nagle w partii złożonej z Węgrów.
§ 116. Republiki demokratyczne skłaniają się z natury ku
państwu narodowemu, ponieważ jego podstawową cechą jest
„tożsamość", tendencja do jednorodności, chęć „zasymilowania"
mniejszości narodowych, a w skrajnych przypadkach
skazywanie ich na wygnanie lub eksterminację. Problem
uwidocznił się już w „narodowo-demokratycznym" XIX wieku
w łagodnej jeszcze wówczas formie asymilacji. Monarchowie
jakopatres patriae (ojcowie ojczyzn) są z kolei idealnymi
przedstawicielami patriotyzmu, który tym różni się od
nacjonalizmu, że, odnosząc się do „ojca" i „ojczyzny", ma
strukturę pionową, nacjonalizm zaś i rasizm jednoznacznie
poziomą. (Patrz także § 100.)
 
„Demokratyzacja"

§ 117. Ponieważ demokracja jest ideologią uwarunkowaną


psychologicznie, filozoficznie i teologicznie, czuje silną potrzebę
ingerowania w niemal wszystkie obszary życia, bo ideologie
roszczą sobie prawo do monopolu na podstawowe prawdy.
Mają być powszechnie uznawane i mieć moralne prawo do
totalnej obecności w życiu każdego człowieka. W tym właśnie
przejawia się pseudoreligijny charakter demokracji, który jest
bardzo ważnym kluczem do jej zrozumienia. Demokracja jest
między innymi także namiastką religii.
§ 118. Dążenia demokratyzacyjne spotykamy przede
wszystkim w gospodarce i to nie tylko w przedsiębiorstwach
„państwowych" w służbie kapitalizmu państwowego
(socjalizmu), ale także w prawie do współdecydowania, które
można by (choć nie jest to konieczne) potraktować jako okrężną
drogę do komunizmu. System „jugosłowiański" okazał się w
tym przypadku ślepą uliczką. W wielu krajach podjęto decyzję o
„demokratyzacji" państwowych przedsiębiorstw: państwo
powołuje kierownictwo w sposób „demokratyczny" (kierując się
przy tym głównie przynależnością partyjną). Tę samą metodę
stosuje się przy zatrudnianiu, opłacaniu, wysyłaniu na
emeryturę i zwalnianiu szeregowych pracowników. Deficyt
pokrywa później podatnik. W ten sposób rozciągnęliśmy
demokratyczne państwo Proudhona étendu à l'infini „do
nieskończoności".
§ 119. Kolejnym owocem demokratyzacji jest państwo
opiekuńcze (patrz § 92.). Błędnie nazywa się je państwem
dobrobytu, ponieważ osiągnięcie dobrobytu, well being,
commonwealth obywatela, jest w pewnym sensie zadaniem
wszystkich rządów. Państwo opiekuńcze musi być natomiast
„nieliberalne", ponieważ odrzuca „niepewność i ryzyko" -
podstawowy czynnik ludzkiej egzystencji - i, w imię
„bezpieczeństwa socjalnego", musi ingerować we wszystkie
domeny naszego życia, co sprawia, że państwo staje się jego
centrum. „Wszystko dla państwa, nic przeciwko państwu!" oto
podstawowe, sformułowane przez Mussoliniego hasło
faszyzmu. W pewnym momencie dochodzi się do stadium, w
którym państwo kontroluje wszystko: nic nie ujdzie jego
uwadze, cały kraj funkcjonuje zgodnie z ustalonymi „regułami"
w najbardziej szalonym sensie tego słowa.
§ 120. Ręka w rękę kroczy z nim system podatkowy, który
również musi mieć charakter egalitarny, a przede wszystkim
dysponować narzędziami „wyrównującymi" dochody. I tu
pojawia się ogromny paradoks, który polega na naruszeniu
zasady równości - przede wszystkim wskutek podatków
progresywnych, skierowanych przeciwko lepiej zarabiającym.
Udowodniono statystycznie, że najwyższa stawka
opodatkowania wyższych dochodów nie przynosi państwu
absolutnie żadnych wymiernych korzyści, jest natomiast karą
za pracowitość i przez to stoi na przeszkodzie nie tylko
ambitnym i chcącym pomnażać swój dorobek, ale hamuje
ogólny rozwój gospodarczy kraju.
§ 121. W niektórych krajach demokratyczny egalitaryzm
skutkował osobliwymi rezultatami także w służbie zdrowia. I
tak na przykład w angielskich szpitalach odbył się strajk
demokratyczno-socjalistycznych pielęgniarzy i pielęgniarek,
którzy protestowali przeciwko wygodom przysługującym
bogatszym pacjentom. Luksus, w którym pławili się w domu,
miał się kończyć za drzwiami szpitala! Choroba, tak jak śmierć,
miała zrównywać wszystkich, bez żadnych wyjątków.
§ 122. Sukcesami nie może się też poszczycić demokratyzacja
szkolnictwa. Niedemokratyczne społeczeństwa i systemy
państwowe umożliwiały utalentowanej młodzieży z
biedniejszych i biednych rodzin bezpłatne kształcenie na
wyższych uczelniach. Majętni musieli płacić. Dziś dostęp do
bezpłatnej edukacji na poziomie uniwersyteckim mają nawet
bogaci młodzi mężczyźni i kobiety. Demokracja nie chce
dyskryminować również „ubogich duchem", więc drastycznie
obniżono kryteria egzaminów wstępnych na wyższe uczelnie:
„selekcja" nie jest dobrze widziana. Ponieważ podstawą
ideologii demokracji jest „równość" wszystkich ludzi, należy
unikać jakichkolwiek przejawów „elitaryzmu". Nie wolno się
zatem dziwić, że spotykamy studentów, którzy z trudem czytają
i z jeszcze większym trudem piszą. Przerażająca jest też liczba
studentów, którzy chcą lub muszą przerwać studia, ponieważ
zupełnie sobie na nich nie radzą.
§ 123. Absolutnie niezbędnym warunkiem prawidłowego
funkcjonowania szkoły jest autorytet. (Patrz § 18.) Dla wielu
jednak autorytet jest „niedemokratyczny". Najbardziej
zdumiewającą europejską (ale nie amerykańską, gdzie
laureatów Nobla produkuje się niemal taśmowo) zmianą jest
demokratyzacja uniwersytetów, połączona z ogromną kontrolą
państwa i zlikwidowaniem autorytetu profesorów. Na
niektórych uniwersytetach nominację profesorską musi
zatwierdzić nawet sprzątaczka, co jest absolutnie zgodne z
zasadą „jedna osoba - jeden głos" i ma długą, pielęgnowaną
przez państwo tradycję. Skoro bowiem sprzątaczki mogą
wybierać prezydenta państwa, dlaczego miałoby być inaczej w
przypadku jakiegoś tam profesora uniwersytetu?
§ 124. Demokratyczne, całkowite zrównanie i
równouprawnienie kobiet i mężczyzn doprowadziło do tego, że
kobiety wykonują zupełnie niekobiece zawody: na przykład
służą w armii i są wysyłane na wojny. Na tym polu prym wiodą
Stany Zjednoczone, które ulegają coraz większym wpływom
(francuskiej) demokracji i stały się pionierami nie tylko w tej
dziedzinie. Amerykanki szkoli się nie tylko do walki wręcz,
przyjmuje się je także do służby w Marynarce Wojennej. Z
przyczyn ideologicznych przeoczono jednak problemy natury
erotycznej i seksualnej. Nie pomyślano o tym, że następna
wojna, jaką będą musiały prowadzić Stany Zjednoczone, może
się zamienić w sadystyczną orgię seksualną. (O włączaniu
kobiet, dzieci i starców do nowoczesnej, zdemokratyzowanej
wojny czytaj § 106.)
Postępujące równouprawnienie będzie miało dla kobiet
także inne nieprzyjemne skutki. Austriacki Sąd Najwyższy
orzekł, że ustawa, zgodnie z którą kobiety przechodzą na
emeryturę pięć lat wcześniej niż mężczyźni, jest
niedemokratyczna. Albo kobiety będą pracować do 65 roku
życia albo mężczyźni przejdą na emeryturę po osiągnięciu
sześćdziesiątki.
§ 125. Z przyczyn ideologicznych, demokratyzacja, której
początek sięga w Stanach Zjednoczonych roku 1828,z jednej
strony zaprzecza jakimkolwiek różnicom etnicznym lub
rasowym, z drugiej zaś uznaje istnienie mniejszości etnicznych i
rasowych, aby traktować je na zasadach preferencyjnych
(głównie w szkolnictwie). Wszystkie przedsiębiorstwa
(tworzące istotny sektor amerykańskiej gospodarki), które
pośrednio lub bezpośrednio korzystają z subwencji władz
stanowych, mają zatrudniać odpowiednią, proporcjonalną
liczbę przedstawicieli tak zwanych „mniejszości" (często
margines społeczny). Pod lupę wzięto także zatrudnienie kobiet,
kolejną dziedzinę posługującą się „odsetkami". Chcąc
zagwarantować mniejszościom rasowo-etnicznym przywileje w
szkolnictwie i zatrudnieniu, stosując jako kryterium ich odsetek
w ogólnej liczbie mieszkańców kraju, powszechną praktyką
stało się pomijanie prawdziwych kwalifikacji. Tak zwana
affirmative action nie ma służyć sprawiedliwości, a jedynie
zniesieniu jakichkolwiek przejawów elitaryzmu (Amerykański
Sąd Najwyższy zniósł ją dopiero w 1995 roku!). Analogicznie
postępuje się w Indiach, gdzie z jednej strony zdelegalizowano
system kastowy, z drugiej zaś, chcąc „wyrównać" szanse
studentów, przyjęto system procentowy, przez co odmawia się
przyjęcia na studia braminom i kszatrijom, przy czym
jednocześnie nie udaje się zapełnić miejsc zarezerwowanych
dla „nietykalnych".
§ 126. Podobnie dzieje się w Europie i w Stanach
Zjednoczonych. Tym razem mowa o zależnościach partyjno-
politycznych. W niektórych krajach Starego Świata triumfy
święci „proporcja". Państwowe posady - które mnożą się w
zastraszającym tempie - rozdaje się według klucza partyjnego,
przez co członkom partii opozycyjnych lub bezpartyjnym
bardzo trudno dopchać się do politycznego „żłobu". W
zdemokratyzowanych Stanach Zjednoczonych, po zwrocie,
który nastąpił w 1828 roku, wybrano inne wyjście i
wprowadzono spoils-system. („Łupy należą do zwycięzcy!")
Nowo wybrany rząd mianuje wszystkich naczelników poczt i
wyrzuca opozycję. (Zmiany następują też na wielu innych
stanowiskach.) Całkowicie zdemokratyzowano sądownictwo,
ponieważ większość wystawianych przez partie sędziów
próbuje wydawać „populistycznie" demokratyczne wyroki,
licząc na zwycięstwo podczas ponownych wyborów. Nic zatem
dziwnego, że prokurator pewnego południowego stanu mógł
sobie pozwolić na nazwanie linczu w pełni demokratycznym
rozwiązaniem.
§ 127. Ponieważ liberalna demokracja (jak każda inna jej
postać) jest również namiastką religii, zajmuje się nie tylko
uprawianiem propagandy, która ma uszczęśliwić wszystkich i w
taki sam sposób, ale przygotowuje też rozmaite „krucjaty",
„święte wojny", „dżihady", aby narzucić swoje zasady innym
nacjom i zdarza się, że początkowo odnosi nawet niejakie
sukcesy. Ich przyczyny wynikają ze zwycięstwa militarnego i
mają charakter psychologiczny. Zwycięzcy, ponieważ jest
zwycięzcą, przypisuje się większą siłę, wyższe kwalifikacje
moralne, a szukając źródeł owej wyższości, dochodzimy do
kształtu państwa i społeczeństwa. (To oczywiste, że
wspomniane procesy psychologiczne przebiegają zwykle w
podświadomości. Osoba słabsza i podległa rzadko przyzna się
do takich poszukiwań i chęci naśladowania silniejszych). Musi
minąć jakiś czas, zanim stanie się jasne, że próba skopiowania
innego systemu spaliła na panewce lub że, choć z pozoru
udana, miała tragiczne następstwa.
§ 128. Czy demokracja kieruje się jakimś uniwersalnym
instynktem, czy też psychiczne podstawy jej istnienia są jedynie
odrębną zasadą polityczną? W tym wypadku zachodzi
skomplikowana relacja wzajemnego oddziaływania, ponieważ
na człowieka większy wpływ ma raczej ilość, liczba (i ogólna
dostępność) niż jakość. W rozumieniu przeciętnego człowieka
„więcej" i „mniej" to synonimy, analogie pojęć „lepiej" i „gorzej".
To przecież oczywiste, że lepiej mieć sto owiec niż zaledwie
dziesięć, ale potrzeba trochę wyższej inteligencji, aby nad 10
kilogramów srebra przedkładać 5 kilogramów złota. A cóż
dopiero, gdy przychodzi porównywać wartość dóbr
materialnych i niematerialnych!
§ 129. Typowe dla politycznej demokracji rozumowanie,
którego podstawowym kryterium jest „ilość" i „liczba", powinno
„uszczęśliwiać" także inne dziedziny życia, a chcąc, żeby stało
się powszechnym sposobem myślenia, stosuje się perswazję
(propaganda) a w razie konieczności rozmaite naciski i
przemoc.
§ 130. Polityczna izolacja zasady demokracji sama w sobie
jest „nie-naturalna", dlatego przenika do innych dziedzin życia -
a to z kolei prowadzi do totalitaryzmu, ponieważ w tym
przypadku mamy bezsprzecznie do czynienia z dążeniem do
podporządkowania całej ludzkiej egzystencji dwóm
podstawowym czynnikom: równości i władzy większości, przy
czym owa tendencja natychmiast popada w konflikt ze
zdrowym rozsądkiem i logiką. Istnieje szereg dziedzin, które
wskutek procesu demokratyzacji w krótkim czasie mocno
podupadły, aż do osiągnięcia stanu alarmowego, jak choćby
szeroko rozumiane szkolnictwo i poziom wykształcenia, o czym
już zresztą wspomnieliśmy. Ponieważ Kościoły (katolicki i
wschodni) mają strukturę hierarchiczną, „demokratyzm" jako
część kultu człowieka ma znaczny wpływ na współczesny
kryzys Kościoła i religii. Wszechmocny Bóg jest niewątpliwie
„niedemokratyczny", podobnie „świętych obcowanie".
§ 131. To oczywiste, że nie można zdemokratyzować ani
szkolnictwa ani bankowości, obronności kraju, rolnictwa lub
struktury wydawniczej, jeszcze mniej poddaje się temu miłość,
przyjaźń czy rodzina. Z przyczyn czysto psychologicznych
natychmiast pojawia się pytanie, czy demokracja polityczna
może się rozw ijać przez dłuższy czas w społeczeństwie, religii,
kulturze, cywilizacji i gospodarce, które nie są demokratyczne.
Czy chcąc po prostu „przeżyć", nie posłuży się zasadą „rośnij
lub sczeźnij!" i nie poczuje się zmuszona przeniknąć i
anektować wszystkie inne domeny ludzkich myśli i czynów?
§ 132. Według podania pewien mężczyzna zapytał Likurga,
dlaczego nie dał Sparcie ustroju demokratycznego. „Jeśli chcesz
demokracji, wprowadź ją wpierw we własnej rodzinie!" -
odparł Likurg. Nierozsądnie czynią rodzice, którzy wychowują
dorastające dzieci jedynie za pomocą nie znoszących sprzeciwu
rozkazów. (Nawet Pismo Święte odradza tę metodę
wychowawczą.) Byliby jednak jeszcze głupsi, gdyby, unikając
jakiegokolwiek dialogu, przy rozmaitości odmiennych życzeń
chcieli wprowadzić demokratyczną zasadę większości. Bez
względu na okoliczności, to do nich powinno należeć ostatnie
słowo - a wraz z nim odpowiedzialność.
 
Demokracja i państwo prawa

§ 133. Rządy liberalno-demokratyczne, opierające się na


podlegającej ciągłym rotacjom będących u władzy partii
politycznych, mają też możliwość, ustawicznego zmieniania
przepisów prawa. W zależności od kraju wystarczy do tego
zwykła większość głosów, dwie trzecie lub trzy czwarte. (W
niektórych państwach funkcję kontrolną pełni Trybunał
Konstytucyjny, ale w obecnej dobie jego skład jest odbiciem
układu partyjno-politycznego). Prawdziwe państwo prawa
opiera się na prostej zasadzie: dzięki określonemu teologiczno-
filozoficznemu światopoglądowi czyni się wszystko, aby
utrzymać prawo we w miarę niezmienionym kształcie, co w
znacznym stopniu zapobiega niepewności prawnej. Władza
ideologiczna, niestabilna i chwiejna wskutek powtarzających
się co kilka lat wyborów, jest orędowniczką zmian. I tak na
przykład mordowanie nienarodzonych dziś jest ścigane z mocy
prawa, jutro już nie, pojutrze ustala się okres ochronny" po 10
tygodniu, popojutrze po dwunastym; dziś płaci za to państwo,
jutro odmawia finansowania. I każda z tych decyzji przeszła
większością głosów!
§ 134. Pozytywizm prawny uznaje każdą ustawę wydaną
przez jakikolwiek rząd (monarchę, dyktatora, oligarchię,
większość parlamentarną) za „obowiązującą" i wiążącą.
Odrzuca - jako „czyste prawo" wartościowanie natury religijnej,
filozoficznej lub opartej na tradycji. Pozytywizm prawny jawnie
wychodzi naprzeciw nowoczesnej liberalnej demokracji z
typowymi dla niej zmianami partyjnymi. Możliwości prawa i
bezprawia nie mają żadnych granic. Nie istnieją hamulce czy
jakiekolwiek bariery. Liczba posiadła władzę absolutną.
§ 135. Prawo staje się zatem czymś dobrze widzianym przez
większość. Demokratyzacja praktyki prawnej zaczęła się jednak
dopiero z chwilą ustanowienia instytucji przysięgłych i
ławników, która daje laikom możliwość wydawania
decydującego wyroku: „winny" lub „niewinny". To „popularny",
a zatem demokratyczny wyrok. Sędzia może go jedynie
„doprecyzować". Poza tym wygrana lub przegrana zależy w
znacznej mierze od retoryki prokuratora i obrońcy. U nas, na
kontynencie, decyzja zapada większością głosów, w krajach
„anglojęzycznych" wyrok musi być jednogłośny, co właściwie
jest jeszcze bardziej demokratyczne.
§ 136. Trybunały najwyższe, trybunały konstytucyjne,
trybunały administracyjne i trybunały obrachunkowe są
dalekie od zachowywania „neutralności". Niemal wszędzie
obsadza się je prawnikami mianowanymi lub kontrolowanymi
przez partie polityczne.
§ 137. Idąc za życzeniami większości, parlamenty zabroniły
spożywania alkoholu, ustanowiły obowiązek powszechnej
służby wojskowej, a nienarodzonych wyjęły spod prawa.
Propozycja brytyjskiego laureata Nagrody Nobla Francisa B.
Cricka, aby zabijać wszystkich ludzi po ukończeniu 80. roku
życia jako „zbędne gęby" do wykarmienia (określenie wzięte z
czasów Rewolucji Francuskiej), póki co, znalazła pewien
oddźwięk jedynie we władzach stanu Floryda. (Odpowiednią
ustawę odrzucono jednak większością głosów Floryda ma
znaczny odsetek ludzi starych, ale trzeba jednak pamiętać o
głosach wyborców!)
§ 138. Szwajcarski prawnik Werner Kagi, autor znakomitego
szkicu Rechtsstaat Demokratie ( stwo prawa i demokracja przyp.
tłum.), przyznał w rozmowie ze mną, że demokracja prowadzi
do stworzenia państwa prawa pod warunkiem, że obywatele
myślą w kategoriach państwa prawa. Ale gdzie znaleźć państwo,
które oczekiwałoby od obywateli takiego sposobu myślenia ?
Myślenie w kategoriach państwa prawa jest abstrakcją; ma
naprawdę niewiele wspólnego z common sense, „zdrowym
rozsądkiem" czy „zdrowym poczuciem narodowym", a często
jest z nimi całkowicie sprzeczne. Na „zdrowe poczucie
narodowe" lubili powoływać się narodowi socjaliści. Nic
dziwnego, ponieważ w ramach demokracji, narodowy socjalizm
jako prawdziwy populizm odniósł wspaniałe zwycięstwa
wyborcze, gdyż potrafił porwać masy swoim programem i
przyciągnąć je do siebie. Nie trzeba chyba specjalnie
udowadniać, że nie każde poczucie narodow e jest zdrow e, a
„zdrowy rozsądek" nie zawsze stoi po stronie prawdy. Ale u
Johna Locke'a większość ma zawsze rację, a prawo jest po
stronie większości.
 
Demokracja i religia

§ 139. Papież Leon XIII w encyklice Graves de Communi


wyraźnie zabronił stosowania określenia „chrześcijańska
demokracja" w kategoriach politycznych. Nietrudno zrozumieć
motywy jego decyzji. Z kolei Pius XII w bożonarodzeniowej
alokucji z 1944 roku wystąpił z żądaniem, aby w demokracji
parlamentarnej parlamenty były tworzone przez elity. Czy jest
gdzieś takie miejsce na ziemi?
§ 140. W ramach wiary w postęp, demokracja kreuje się na
substytut religii. Dwaj znakomici amerykańscy uczeni, Clarence
Crane Brinton z Harvardu i Ralph Henry Gabriel z Yale
stwierdzili i to zupełnie niezależnie od siebie - że demokracja
nie ma wyboru i jeśli chce przetrwać, musi stać się „czystą
wiarą", gdyż jej zasady nie mają żadnego racjonalnego bądź
ekonomicznego uzasadnienia. Aby zapewnić sobie dalszą
egzystencję, demokracja musi nabrać charakteru irracjonalnej
świeckiej religii, w którą „trzeba" wierzyć. „Nieświeckie" religie
mają jednak nad nią tę przewagę, że obiecują zarówno
pociechę jak i sprawiedliwość w innym, lepszym świecie,
podczas gdy demokracja musi spełnić swoje obietnice jeszcze
tu, na ziemi. Jako „religia postępu", konkuruje pośrednio z
religiami metafizycznymi, odnosząc niekiedy pewien sukces,
ponieważ dla „ubogich duchem" postęp stał się chętnie
praktykowaną namiastką religii.
§ 141. Ostrzeżenia przed „chrześcijańską demokracją"
wychodziły nie tylko ze strony rządzonego na wzór monarchii
Kościoła katolickiego. Również Alexandre Vinet, szwajcarski
myśliciel i członek Kościoła reformowanego, powiedział ponad
150 lat temu, że w „chrześcijańskiej demokracji" wcześniej czy
później rzeczownik połknie przymiotnik.
§ 142. Demokracja, która cały autorytet wywodzi od „ludu"
(tzn. od aktualnej większości elektoratu), a nie (w naturalny
sposób) od Boga (czego wymaga klasyczna teologia katolicka),
uprawia kult człowieka i ludzkiego tytanizmu, ponieważ jej
początki wyrastają z pierwszego oświecenia i Rewolucji
Francuskiej.
§ 143. Już papież Leon XIII odrzucał teorię delegacji władzy
na korzyść desygnacji, a Pius X w „Liście do Sillonu" potępił
teorię delegacji zwierzchnictwa narodu w rozumieniu Marca
Sangniera. Wypowiedzi papieży na ten temat są zgodne ze
słowami św. Pawła z Listu do Rzymian 13, 1-7.
§ 144. W Alokucji Maxima ąuidem z 1862, roku Pius IX
wyraził się jednoznacznie krytycznie i odrzucił zdanie
brzmiące: „Władza nie jest niczym innym, jak sumą liczby i
materialnej siły" - co jest skróconą definicją demokracji.
§ 145. Liberalna demokracja obstaje przy tym (o ile sama
siebie traktuje poważnie, co w dzisiejszych czasach zdarza się
tu u nas jakby coraz rzadziej - patrz § 112), że zgodnie z
prawem wyborczym, w parlamentach mogą być
reprezentowane wszystkie przekonania niezależnie od ich
teologicznych, filozoficznych lub naukowych korzeni i
praprzyczyn. Z tej to właśnie przyczyny Mikołaj Bierdiajew
obwiniał demokrację o świadome odwrócenie się od pojęcia
prawdy. I rzeczywiście tak jest, ponieważ demokracja bazuje na
ujętym statystycznie i arytmetycznie „chceniu" oraz
skumulowanej decyzji jednostek, wynikającej z ich osobistych
tęsknot, życzeń, uprzedzeń i niechęci.
§ 146. Demokracja odnosi się całkowicie neutralnie nie tylko
do rozumu, logiki i wiedzy, ale także do boskich prawd
objawionych. Rezultat jest taki, że równość połączona z
anonimowością i neutralnością poglądów zamienia ją w
atomistyczny nihilizm.
§ 147. Bardzo ważna i podstawowa zasada chrześcijaństwa (i
w ogóle ludzkiego życia), indywidualna miłość, nie odgrywa
żadnej roli ani w demokracji ani w przypadku wyborów.
Przeciwnie, narastające upolitycznienie i podział społeczeństwa
na zwycięzców i zwyciężonych mogą wywołać nienawiść i
waśnie w obozie spolaryzowanych obywateli.
§ 148. W monarchii dziedzicznej głowa państwa jest dawana
narodowi na całe życie, tak jak dziecku dawani są rodzice,
których ma kochać, a rodzicom dziecko, które obdarzają
miłością. Idealna rodzina to wspólnota miłości, która jedynie
częściowo opiera się na wolnym wyborze (w chwili wyboru
współmałżonka). Naturalnie, również liberalno-demokratyczna
republika dawana jest obywatelowi na całe życie; z tym, że jest i
pozostaje zaledwie ramą ze zmienną treścią. Obywatel, który
sam tworzy ową treść, może ją aprobować, a nawet czcić, ale
jego „tak" dla rządu, który przecież sam wybrał, jest bardzo
względne, podobnie jak jego „tak" w czasie wyborów, które
degradują go do roli mikroba (patrz § 36). W gruncie rzeczy jest
on „bezradny" jak we wszystkich innych systemach
ustrojowych. Gdy nie podoba mu się praca rządu, wówczas
podczas kolejnych wyborów, ma prawo pozbawić partię
rządzącą swojego mikroskopijnego głosu, co w przypadku wielu
niezadowolonych może mieć konkretne i daleko idące skutki.
Między wyborcą a „jego" partią, a także jego rządem, nie ma
mowy o dochowywaniu wierności. Bardzo często wybiera się
„mniejsze zło". Prawdziwa miłość jest bezwarunkowa, podczas
gdy w demokracji chwilowy kaprys odgrywa naprawdę dużą
rolę. Dochodzi do tego także niedokładność sporządzanych na
podstawie „sondaży" prognoz wyborczych, ponieważ wyborca
bardzo często zmienia zdanie w ostatniej chwili, kiedy
wypełnia kartę do głosowania.
§ 149. W liberalnej demokracji niewierność jest do pewnego
stopnia nie tyle pozbawionym znaczenia zjawiskiem ubocznym,
co uwarunkowaną systemowo koniecznością. Ów jakże
chwiejny i niestabilny system może funkcjonować tylko dzięki
niej. Gdyby wyborcy dochowywali wierność jednej, „swojej"
partii, doprowadziłoby to do scementowania politycznych
stosunków władzy na dłuższy czas, ze skorumpowaną
administracją z jednej i skłonną do aktów terroru (gdyż
świadomą braku szans wyborczych) opozycją z drugiej strony.
§ 150. Wszystko to łączy się logicznie z faktem, iż
demokracja ma strukturę poziomą, a nie pionową, co
stwierdziliśmy już zresztą wcześniej (§ 100). Uczucie czystej
przynależności plemiennej jest li tylko rodzajem spoiwa, który
nie zastąpi rodzinnego ciepła, do czego nie jest też zdolny
legalizm. Państwo powinno (jak stwierdził kiedyś Guido
Zernatto) sprawiać człowiekowi choć odrobinę radości.
Porządek przeddemokratyczny, ten sprzed 1789 roku, był to
porządek królewski i kapłański. Wszyscy chrześcijanie
uczestniczyli w królewskim kapłaństwie (1 List Piotra, 2,9), zaś
św. Tomasz z Akwinu nazywał chrześcijan „królami i
kapłanami". Jak powiedział nam Canning, Rewolucja Francuska
podzieliła naród na „jednostki", aby później bez problemów
posklejać je z powrotem w pospólstwo. Mając do dyspozycji
pozbawione osobowości „indywidua", można było bez
problemu przeprowadzić kolektywizacje z lat 1792,1917 i 1933.
 
Demokracja, wiedza, rozsądek i rozum

§ 151. Ponieważ demokracja opiera się na zasadzie równości


wszystkich ludzi, nie wolno jej przyznać, że tak naprawdę
ludzie różnią się między sobą intelektualnie i że owe
dysproporcje mają znaczenie polityczne. Z tego też powodu
rozsądku, rozumu, wiedzy i doświadczenia nie traktuje się z
należnym szacunkiem i stosowną powagą.
§ 152. W demokratycznym folklorze wykształcił się
prawdziwy antyintelektualizm, którego początki, symboliczne i
symptomatyczne, można było zaobserwować podczas
wydawania wyroku na Lavoisiera. Gdy w 1794 roku jego
obrońca krzyknął: „Skazują panowie na śmierć wielkiego
uczonego!", sędzia Caffinhal odpowiedział: „Republika nie
potrzebuje uczonych!". Demokracja najwidoczniej też ich nie
potrzebuje.
§ 153. We wszystkich narodach struktura intelektu ma
kształt piramidy. Im kto mądrzejszy i bardziej wykształcony (co
absolutnie nie oznacza tego samego), tym mniejsza liczba jemu
podobnych. Największy, kierowniczy wpływ na podstawę
piramidy mają jednak przedstawiciele względnie licznych klas
średnich, wykorzystujący do tego bezduszne popularyzmy (idee
ludowe). Jest to typowe zwłaszcza dla cywilizacji miejskich, co
udowadnia zwłaszcza historia narodowych i
międzynarodowych wersji socjalizmu tudzież partii
robotniczych.
§ 154. Tragizm tej sytuacji polega na tym, że prości ludzie
potrafią zrozumieć sposób, w jaki półinteligenci przedstawiają
problemy, o ile ci ostatni zaserwują je w odpowiednio
„popularny" sposób. Wyśmienity ekonomista (politolog,
historyk, prawnik etc.) nie jest już jednak w stanie dotrzeć do
klasy średniej. Podczas konferencji naukowych zwykły
człowiek czułby się nie tylko wyizolowany, ale przede
wszystkim kompletnie zbity z tropu sprzecznościami
słyszanymi podczas dyskusji i akademickich sporów. (Aby
opanować chaos sprzeczności, trzeba samemu być specjalistą.)
§ 155. Problem przepaści intelektualnej i braków wiedzy
znajduje odzwierciedlenie w demokratycznych rządach. Klasa
urzędnicza z reguły wie znacznie więcej niż parlamentarzyści i
mianowani z klucza partyjnego ministrowie, którzy zwykle
mają nader nikłe pojęcie o zagadnieniach związanych z
funkcjonowaniem ich resortu. Urzędnicy (o ile nie zawdzięczają
swojego stanowiska legitymacji partyjnej) są często
specjalistami, a przynajmniej mogą się wykazać długoletnim
doświadczeniem. I tak cała administracja staje się dziełem
jednej grupy, w której robotnik budowlany może wydawać
polecenia architektowi. Często jedynie przemyślna
interpretacja ustaw przez urzędnika chroni państwo przed
najgorszym i zapobiega katastrofie.
§ 156. Podstawowy problem naszych czasów polega na tym,
że dzięki rozwojowi techniki, a także wielu innych dziedzin
nauki, niezmiernie wzrosło znaczenie specjalistów, przy czym
ich pomyłki i błędy mogą wywołać o wiele gorsze skutki i
katastrofy niż miało to miejsce w epoce „młodej demokracji" w
Attyce lub innych regionach starożytnej Hellady.
 
Demokracja i korupcja

§ 157. Korupcja w formie przekupstwa to jedna z


najgorszych cech demokracji. Kupuje się przede wszystkim
głosy (patrz § 88). Dodajmy do tego sprzedawanie się posłów
lobbystom i potężnym grupom interesu, którzy poprzez swoich
klientów lub via media mogą w decydujący sposób wpływać na
wynik wyborów. W zależności od systemu wyborczego, fakt ów
„porusza" jednostki lub nawet całe partie, zwłaszcza gdy
odkryją niszę, która może im zapewnić popularność. W tym
momencie prześladowanie nielubianej mniejszości, złamanie
niepopularnej umowy czy budowa nie mającej ekonomicznego
uzasadnienia sieci dróg, może się stać dla kandydata lub partii
„wyborczym wymogiem".
§ 158. Z czasem owe pokusy prowadzą do tego, że niezbędne
ustawy zostają przesunięte na czas nieokreślony lub całkiem
odrzucone tylko dlatego, że zaproponowała je opozycja lub że
nie są „nośne politycznie". „Nośność" bądź „nienośność"
polityczna to przecież miara wszechrzeczy. Dotyczy to nawet
polityki zagranicznej i spraw wojskowych, co doprowadziło
niektórych polityków niemal do zdrady stanu.
§ 159.Tym, czego brakuje w demokracji, to prawdziwe
poczucie odpowiedzialności, ponieważ nie ma nań miejsca tam,
gdzie podstawowym dylematem jest szansa ponownego
wyboru lub ewentualna przegrana. Nawet polityk -
nieudacznik, który przegrał kolejne wybory z oczywistych
powodów, tracąc synekurę - co niewątpliwie go boli - może się z
reguły „bezkarnie" wycofać w zacisze prywatnego życia, choćby
miał na sumieniu działania, które zwykłego menadżera
zaprowadziłyby przed oblicze sądu. Politycy, którzy ponoszą
bezpośrednią odpowiedzialność za katastrofę państwa,
pozostają anonimowi i nie zostają rozliczeni przed historią. Kto
zna jeszcze nazwiska amerykańskich kongresmanów, którzy w
1917 roku głosowali za wypowiedzeniem wojny Niemcom i
Austrii? Wskutek tej decyzji nie można było zawrzeć w Europie
kompromisowego układu pokojowego, co w końcowym efekcie
doprowadziło do wybuchu II wojny światowej. I kto pamięta
jeszcze posłów z Austriackiej Partii Ludowej, którzy w 1947
roku oddali głos za upaństwowieniem kluczowych gałęzi
przemysłu - przykład czystej mark- sistowsko-socjalistycznej
polityki gospodarczej - chociaż „sprzedawali się" jako partia
chrześcijańska i „mieszczańska"? Kilka lat później o wszystkim
zapomniano... Tymczasem zaś na władcach cały ciężar
odpowiedzialności zawsze spoczywał bezpośrednio. Nigdy nie
bywali odsuwani od władzy w głosowaniu (choć niekiedy
skazywano ich na wygnanie lub dekapitowano) i nieustannie
myśleli o swoich dzieciach i dzieciach tych dzieci. Historia
nigdy ich nie oszczędzała.
§ 160. Aby bezpiecznie uchronić polityków przez
ponoszeniem odpowiedzialności za podjęte decyzje,
demokracja wymyśliła stuprocentowo demokratyczne wyjście:
referendum, które jako element demokracji bezpośredniej,
przenosi całą odpowiedzialność na naród. Często jednak
problemy są tak skomplikowane, że uczestniczący w
referendum obywatel, aby móc naprawdę odpowiedzialnie
zagłosować, musiałby legitymować się wysokim poziomem
inteligencji, ogromnym przygotowaniem oraz mieć czas na
zapoznanie się z zagadnieniem.
§ 161. Wybory są kosztowne, bardzo kosztowne. Płaci się za
nie z kasy partyjnej, którą trzeba przecież ciągle napełniać. W
jakże częstych aferach korupcyjnych demokratów ważną rolę
odgrywa (maskowany altruizmem) problem „finansowania
partii", przy czym ustawicznie dochodzi do bezpośredniego lub
pośredniego szantażowania kierownictwa przedsiębiorstw,
które zaprasza się do złożenia „skromnego datku" na takie czy
inne ugrupowanie. Wydaje się przy tym, że demokraci są
absolutnie przekonani o istnieniu ścisłej i bezpośredniej
zależności między wydatkami na wybory a ich wynikami, skoro
bez ustanku posługują się argumentem, iż w 1932 roku
brunatne głosy zostały pozyskane dzięki finansowemu
„wsparciu kapitalistów". De facto to umiłowany, przepełniony
entuzjazmem naród - nawet bezrobotni - oddawał narodowym
socjalistom swój często ostatni grosz.
§ 162. Nieprzerwanie trzeba sobie zadawać pytanie, jaki jest
człowiek, a nie tylko czym jest. Wyobraźmy sobie stadion
mieszczący 10 tysięcy ludzi i zaproponujmy im 5 milionów
marek za popełnienie jakieś skrajnie nikczemnej, ale nie
podlegającej karze podłości. Nie ugnie się tylko garstka. W
każdej dziedzinie ludzkiego życia dzieje się bowiem tak, że przy
wzrastającej ilości, maleje jakość, a lepsze ewoluuje ku
gorszemu. Nie wolno stawiać piramidy na wierzchołku!
§ 163. Jak jednak naprawdę wygląda w demokracji
kupowanie głosów? W większości krajów, gdyby jakiś kandydat,
osobiście lub przez swojego przedstawiciela, stanął przed
lokalem wyborczym z plikiem banknotów tysiącmarkowych i
kupował głosy, proponując wyborcy pieniądze w zamian za to,
że ów da mu słowo honoru, iż zagłosuje na niego lub na jego
partię, zostałby zatrzymany, odwieziony do aresztu i stosownie
ukarany. Niemal wszędzie płacenie za głosy z góryjest
sprzeczne z prawem. Z drugiej zaś strony najzupełniej legalnie -
partia może obiecywać różnym grupom społecznym, że
powyborach otrzymają od niej wsparcie z państwowej kasy, na
przykład starszym podwoi się emerytury, a studenci dostaną
podwójne stypendia socjalne. W Austrii nazywamy to „cukrem
wyborczym". W miarę zapotrzebowania można się odwołać do
mniejszych lub większych grup potencjalnych odbiorców
zapomogi. W naszych czasach nikt nie nazwie już tego
„korupcją". A ponieważ demokracja stawia na ilość, z reguły
dzieje się tak, że obietnice są kierowane do większych grup lub
warstw społeczeństwa, mniejsze zaś, np. rolnicy, zostają
pominięte i zaniedbane (chyba że w czasie wyborów mogą się
okazać „języczkiem u wagi").
 
Demokracja, wojna i polityka zagraniczna

§ 164. Największą bezpośrednią trudnością, z jaką


demokracja musi się zmierzyć w polityce zagranicznej i
obronności kraju jest publiczny charakter prowadzonej przez
nią polityki. Często podkreśla się wprawdzie, że parlamenty
mają za zadanie działać w dziedzinie legislatywy, to znaczy
ustanawiać lub uchylać ustawy, w czym nie mieści się
uprawianie polityki (do czego dążyli twórcy konstytucji Stanów
Zjednoczonych), ale jak demokratyczny świat długi i szeroki,
postulat ów pozostał li tylko pobożnym życzeniem. Polityka,
która otwarcie informuje zarówno o celach doraźnych jak i
przyszłościowych (natury historycznej), cierpi z powodu
ogromnych ograniczeń. Co działoby się bowiem z
przedsiębiorstwem, gdyby zostało nagle zmuszone do ujaw
niania w szystkich koncepcji rozwojowych i planów
produkcyjnych ? Czy nie zostałoby wkrótce prześcignięte przez
konkurencję?
§ 165. Politycy uprawiają politykę, a mężowie stanu próbują
tworzyć historię (patrz § 75), lecz w demokracji to właśnie
polityk chce kształtować historię swego kraju, ale jego horyzont
(zasięg zainteresowań „człowieka partii") rzadko wykracza
poza termin następnych wyborów, które przecież musi wygrać.
Temu celowi podporządkowuje się każdą bardziej dalekosiężną
perspektywę, która z powodu typowej dla demokracji
możliwości nagłej zmiany władzy i tak może pozostać jedynie
projektem na papierze. Świat demokracji, „Euroameryka",
przypomina często teatr kukiełkowy, a którym prezydenci,
premierzy, kanclerze, sekretarze stanu, przewodniczący
gabinetów i ministrowie spraw zagranicznych pojawiają się i
znikają z zapierającą dech prędkością. W tych okolicznościach
konstruktywna polityka zagraniczna, świadoma historycznych
skutków swoich decyzji i dążąca do konkretnych celów, jest
czystą abstrakcją. Pod tym względem w czasie zimnej wojny
Związek Sowiecki miał nad nami gigantyczną przewagę:
minister spraw zagranicznych Andriej Gromyko sprawował
swój urząd przez 34 lata i jak mało kto miał okazję rozejrzeć się
po świecie i dokładnie go poznać. Jakże często dał nam odczuć
tę niezwykłą przewagę i trzymał nas w niepewności!
§ 166. Opisany problem ma dwojaką naturę, ponieważ
osłabia „demokracje" wobec ich wspólnych wrogów i tworzy
atmosferę braku zaufania wśród przedstawicieli owych
demokracji. Gdy Anglia, która na początku XVIII wieku jako
niemal jedyna miała parlament dzierżący autentyczną władzę,
odwołała w głosowaniu wigów, którzy opowiedzieli się za
sojuszem ze Świętym Rzymskim Cesarstwem Narodu
Niemieckiego, a większość uzyskali sprzyjający Francuzom
torysi, odżegnano się szybko od dynastii Habsburgów, Anglicy
zaś na długo zyskali sobie zyskali opinię „perfidnego Albionu".
Wiodący politycy z różnych krajów, którzy wyznają takie same
lub zbliżone poglądy i snują podobne, wspólne plany, ilekroć
podejmują jakąś decyzję, muszą nieustannie dodawać
ostrzeżenie: „Możesz na mnie liczyć, o ile zostanę ponownie
wybrany!" Monarchów, jeśli złamali słowo lub nie dotrzymali
umowy, można było przynajmniej pociągnąć do
odpowiedzialności, ale w demokracji każdy nowy rząd może z
czystym sumieniem wyjaśnić, że nigdy nie zgadzał się z
polityką swojego poprzednika, a nawet całkowicie ją odrzucał.
Partie są odpowiedzialne jedynie przed swoimi wyborcami,
tylko przed nimi, a nie przed jakimiś obcymi im rządami.
§ 167. Demokracje dają się niekiedy włączyć do
ideologicznych „krucjat", ale rzadko planują wielkie wojny,
ponieważ w okresach pokoju związane z tym wydatki są bardzo
niepopularne. Dlatego też często okazują się zaskakująco
nieprzygotowane do swoich „świętych wojen".
§ 168. Powszechna służba wojskowa to dar Danaów
demokracji. (Patrz § 106.) Wprowadził ją Carnot w czasie
Rewolucji Francuskiej (równe prawa oznaczają równe
obowiązki!), zapewniając armii Napoleona liczebną przewagę
nad innymi wojskami. Aby w czasie wojny utrzymać morale
armii rekrutów i frontu ojczyźnianego", należy wykorzystywać
wszelkie możliwe środki propagandowe, sławiąc własne cele
wojenne i przedstawiając wroga jako ucieleśnienie wszelkiego
zła i podłości. Podsycanie nastroju krucjaty ma wzmocnić
fanatyzm armii, składającej się przecież z normalnych
obywateli, którzy nie czują żołnierskiego powołania.
§ 169. Demokracje odrzucają z reguły instytucję tworzonej
przez ochotników armii zawodowej, ponieważ najwyraźniej
obawiają się, że taka armia mogłaby się poczuć elitą, stojącą
jakby obok społeczeństwa, nie mającą z nim głębszych
związków, i próbować zaprowadzić dyktaturę wojskową.
Demokracja w ogóle czuje „naturalną" antypatię do wszelkich
instytucji o strukturze hierarchicznej, np. armii i Kościołów,
zwłaszcza gdy nie może ich skutecznie kontrolować.
§ 170. Demokracje fatalnie przygotowują się do wojny a
później wykazują się amatorstwem przy zawieraniu układów
pokojowych. Są to zwykle jednostronne dyktaty, które skutkują
kolejnymi wojnami. Taką postawę uzasadnia istota
„ludowładztwa", ponieważ populi, który wcześniej blokował
przygotowania do wojny, ale dzięki skuteczności propagandy
został doprowadzony do białej gorączki z nienawiści, jest
bezlitosny wobec pokonanego wroga i nie ma dlań cienia
współczucia. Przypomina ogromny transatlantyk parowy,
któremu trudno nadać żądaną prędkość, ale który, odwrotnie
niż statek motorowy, musi zacząć hamować na długo przed
przybiciem do portu. Tego właśnie brakuje demokracji.
 
Demokracja i kolonializm

§ 171. Z przyczyn ideologicznych demokracja zawsze miała


problemy z tym, jak uporać się z polityką kolonialną. Tak zwany
„kolonializm" nigdy nie był ani jednym z „izmów" ani ideologią,
ale jedynie skutkiem działania prawa przyrody: natura
abhorret vacuum. Tam, gdzie nie ma władzy, pojawia się ona z
zewnątrz. Z owego prawa natury korzystały również
demokracje, które później mogły się zgrabnie wykręcać, że
przecież niosły skolonizowanym krajom „postęp" (jak Stany
Zjednoczone, które odebrały Hiszpanii Kubę i Filipiny). Nie
należy też zapominać, że w ubiegłym stuleciu potężnymi
imperiami kolonialnymi, energicznie broniącymi swoich
terytoriów jeszcze po II wojnie światowej, były przede
wszystkim kraje demokratyczne: Francja, Anglia i Holandia.
Bez względu na ocenę epoki kolonialnej, dziś jest jasne, że
dekolonizacja przyniosła zarówno ograniczenie wolności jak i
obniżenie standardu życia. Po „wyzwoleniu", mniejszości
etniczne i religijne (niegdyś ochraniane przez rządy kolonialne)
są nieustannie i w absolutnie demokratyczny sposób
majoryzowane, ciemiężone i prześladowane. Historia Afryki
ostatnich dziesięcioleci jest jaskrawym i wyraźnym przykładem
różnicy między funkcjonowaniem zasad demokratyzmu a
liberalizmu.
 
Naród i rząd

§ 172. W teorii (ale również w praktyce) „naród" (który był,


jest i będzie czystą abstrakcją) może „odwołać w głosowaniu"
rząd, który „zawodzi", czyli popełnia poważne błędy, podejmuje
mylne decyzje lub przedsiębierze skrajnie niepopularne kroki.
Należy jednak zadać sobie pytanie: czy większość narodu (przy
czym nieustannie chodzi o większość arytmetyczną) jest w
stanie wydać obiektywny wyrok na własny rząd? Weźmy dla
przykładu politykę finansową, przykrą dla szerokich rzesz
społeczeństwa, bo nakładającą na nie duże obciążenia, które
być może są niezbędne, aby zapobiec większemu złu, czego ów
„naród" (czyli jego większość) już jednak nie pojmie.
§ 173. Historycznie krótkie odstępy między wyborami - im
szybciej, tym „bliżej narodu" i bardziej demokratycznie -
sprawiają, że prowadzenie dalekosiężnej polityki jest
kompletnie niemożliwe. Gdy mamy rząd „krótkoterminowy",
nie można porządnie zaplanować ani zrealizować żadnych
poważniejszych przedsięwzięć i projektów ekonomicznych lub
czysto politycznych. Z drugiej strony demokracje mają
skłonność do realizowania monstrualnych projektów, których
sens jest często nader wątpliwy, gdyż każdy minister chce
zostawić po sobie coś w rodzaju pomnika. Ponieważ
demokratyczne rządy szybko się zmieniają, co wynika z samej
natury demokracji, owych „pomników" jest coraz więcej i
więcej, podczas gdy władcy mieli zwykle do dyspozycji cały
okres swojego panowania i mogli skupić się na projektach
naprawdę prestiżowych, o ile tylko uznali je za konieczne.
§ 174. W epoce ideologii, jaką niewątpliwie są nasze czasy,
sprzeczność partyjnych interesów nabiera międzynarodowego
charakteru, ponieważ określone partie w kraju są bliższe
światopoglądowo określonym partiom za granicą niż
ugrupowaniom z własnego (choć nie ideologicznego)
podwórka. Istnieją międzynarodowe związki partii
socjalistycznych, konserwatywnych, chrześcijańskich,
liberalnych, „zielonych". W rezultacie często uprawia się
politykę „ponad granicami" a „rządzące" partie zawierają
układy, które upadają wraz ze zmianą rządów.
 
Demokracja i wykształcenie

§ 175. Demokracja chce oczywiście wpływać także na


szkolnictwo i wykształcenie, ale w społeczeństwie kształconym
naprawdę egalitarnie zanikłaby wiedza fachowa, bez której nie
ma mowy o nowoczesnym rozwoju przemysłowo-
technologicznym, czyli „postępie". To oczywiste, że lekarze,
inżynierowie, architekci, chemicy, farmaceuci, urzędnicy
administracji, sędziowie, prawnicy, urbaniści, specjaliści od
ruchu drogowego, dyplomaci i wielu, wielu innych, wymagają
wiedzy znacznie przewyższającej przeciętną. Dlatego usunięcie
ze szkolnictwa elementu elitarności jest rzeczą zupełnie
niemożliwą.
§ 176. Aby potencjalnie największej liczbie dorastających
obywateli, niezależnie od ich pracowitości i talentu, zapewnić
dostęp do takiego samego wykształcenia, należyobniżyć poziom
nauczania. Dobór elitarny ma się odbywać jak najpóźniej, o ile
to możliwe w ostatniej fazie studiów uniwersyteckich, co rzecz
jasna - jest bardzo kosztowne dla państwa. Za wykształcenie
płaci się z pieniędzy podatników, więc w przypadku osób, które
przerwały studia, jest to dosłownie wyrzucanie pieniędzy w
błoto. Z drugiej strony mamy do czynienia z hojnym i
pobłażliwym rozdawaniem dyplomów akademickich, wskutek
czego produkuje się akademicki proletariat, który nigdy nie
znajdzie posady zgodnej ze swoim „dyplomem".
§ 177. Demokracjom wstrętne są różnice stanów, dlatego nie
lubią między innymi także szkół prywatnych, zwłaszcza gdy te
stawiają uczniom wysokie wymagania. (W RFN
obserwowaliśmy protesty lewicy przeciwko prywatnym
szkołom, a w Wielkiej Brytanii przeciwkogrammar schools). W
krajach niemieckojęzycznych pod ostrzałem znalazły się
również gimnazja, a przede wszystkim języki klasyczne,
ponieważ elity są niepożądane. Nawet fachowcy nie są
pożądani; kraj pragnie „fachowych idiotów", którzy zdobyli
wiedzę w konkretnej wąskiej dziedzinie, ale poza tym nie znają
się na niczym; ich horyzonty umysłowe wołają o pomstę do
nieba, w związku z czym bardzo łatwo nimi manipulować.
§ 178. W lewicowych eksperymentach z systemami
szkolnictwa i entuzjazmie dla „szkół zbiorczych"
(comprehensive schools w Wielkiej Brytanii) kryje się nadzieja
na stworzenie egalitarnej struktury społecznej: wiara, że dzięki
„bezklasowym szkołom" uczniowie z różnych klas społecznych
będą nawiązywać przyjaźnie na całe życie. Ale to rzadkie
przypadki, co najlepiej widać na przykładzie Stanów
Zjednoczonych. Znacznie częstszym zjawiskiem jest wrogość na
całe życie. Z drugiej zaś strony typowe dla demokracji jest to, co
Jacob Burckhardt nazwał „szkółką", a co wiąże się z
fanatycznym wprost zwalczaniem analfabetyzmu. Ściśle
związana z wrogim stosunkiem demokracji do rodziny jest
propaganda „szkół całodziennych", które odsuwają dzieci od
rodziców i ułatwiają wykreowanie obywatela „spod sztancy".
 
Przyszłość demokracji

§ 179. Liberalna demokracja może pójść w stronę totalitarnej


tyranii dwiema różnymi drogami, przy czym jedna będzie
miała charakter ewolucyjny i uwarunkowany systemowo, a w
przypadku drugiej ujawni się któraś z jej licznych słabości.
Oddani demokraci chętnie cytują słynną, uwiecznioną przez
Tukidydesa mowę Peryklesa, w której sławi on
wolnościowodemokratyczną fazę historii Aten. Nie wolno nam
jednak przy tym zapomnieć, że wspomniana mowa,
wygłoszona w czasie wojny peloponeskiej, nie przewidziała
zakończenia tego tragicznego w skutkach konfliktu: klęski Aten,
zwycięstwa Sparty i bankructwa demokracji. Trzecią
możliwością upadku demokracji może być zatem klęska
militarna.
§ 180. Dla Platona ewolucja demokracji w kierunku
populistycznej, opartej na masach tyranii, była drogą zupełnie
naturalną i logiczną. (Patrz §§ 26 i 27). Państwo totalitarne
może być też wynikiem działań nieodpowiedzialnych i żądnych
władzy „partii świętego Mikołaja" (patrz §§ 88-91). W związku z
tym nie wolno nam zapominać, że liberalna demokracja, jakże
różna od w pełni zideologizowanej demokracji Rewolucji
Francuskiej, jest w pierwszym rzędzie jedynie ramą, w którą na
skutek wyborów wstawiany jest konkretny obraz. Niektóre
obrazy rozsadzają ramę na zawsze. Dzięki ramowej konstrukcji
demokracji parlamentarnej możliwa jest - teoretycznie i
praktycznie - każda zmiana i przemiana, ponieważ brak
„wartości" i zasada „wolnej konkurencji" wymuszają
dopuszczenie do wyborów każdej partii i każdej ideologii. I tak
na przykład nawet w okresie szalejącego stalinizmu w
większości krajów liberalno-demokratycznych nie
zdelegalizowano partii komunistycznych. Trzeba by zatem
dopuścić do wyborów nawet te ugrupowania polityczne, które
na swych sztandarach mają wypisane słowo „ludobójstwo".
Fakt, że nie jest to możliwe w Republice Federalnej Niemiec,
wynika jedynie z jej statusu „pokonanego państwa". Partie
komór gazowych są zakazane. Legalnie mogą natomiast działać
„partie strzałów w potylicę", a masowe mordowanie
nienarodzonych jest uznawane przez wielu za przykład
wyjątkowego „postępu".
§ 181. Wspominaliśmy już (patrz § 63) o tezie dotyczącej
ogromnej wyższości demokracji jako ustroju, w którym można
bezkrwawo przeprowadzać rozmaite reformy. Ale - o czym też
mówiliśmy - absolutyzm dworski, a tym bardziej oświecony,
zadekretował przeprowadzone bezkrwawo istotne zmiany i
radykalne reformy: przypomnijmy sobie Józefa II, Leopolda II
(w Toskanii), Fryderyka II, króla Hiszpanii Karola III, cara
Aleksandra II, cesarza Mutsuhito (Meiji) czy króla Syjamu Maha
Chułalongkoma. Szach Mohammed Reza Pahlawi został obalony
z powodu przeprowadzenia reform („biała rewolucja"), a cesarz
Brazylii Piotr II stracił tron, ponieważ zniósł niewolnictwo.
Demokracja zaś bardzo często otwierała szeroko bramy
terrorowi i radykalnym rewolucjom: felianci żyrondystom,
żyrondyści jakobinom, rosyjska demokracja bolszewikom,
Republika Weimarska narodowym socjalistom, polska
demokracja dyktaturze Piłsudskiego, chińska demokracja war
lords i maoizmowi. Ponieważ demokracja jest instytucją „na
piękną pogodę", a nadejście brzydkiej jest - jak to w przyrodzie
bywa - nieuchronne, nie sposób zapobiec „kryzysowi
demokracji".
§ 182. Średniacy nie lubią trudnych czasów. W sytuacjach
kryzysowych partie liberalno-demokratycznie nie przyciągają
wyborców. W marcu 1933 roku jedynie nieco ponad 4 procent
Niemców opowiedziało się za liberalną demokracją, co w
ramach demokratycznego systemu musiało doprowadzić do
objęcia rządów przez NSPAP, ponieważ SPD powstrzymała
Reichswehrę przed wprowadzeniem dyktatury wojskowej.
Niesocjalistyczne i niewyznaniowe partie liberalno-
demokratyczne zredukowały się do nic nie znaczącej
mniejszości, która w ciągu czterech lat, od 1929 do 1932, ze 116
mandatów spadła do zaledwie 24, podczas gdy narodowi
socjaliści zwiększyli liczbę swoich przedstawicieli z 12 do 196.
§ 183. Należy też jednak przyznać, że w ciągu ostatnich 150
lat istniały monarchie, które poddały się bez walki. Motywy
takiej postawy są na wskroś chrześcijańskie: ojciec nie chce
wydawać rozkazu strzelania do swoich synów, nie chce
przelewać ich krwi, zwłaszcza gdy nie widzi szans na
odniesienie zwycięstwa. Opisana postawa uw idaczniała się
również w dawnym, przeddemokratycznym sposobie
prowadzenia wojen. Kryterium „bezwarunkowej kapitulacji"
(guerre à outrance) jest dziełem demokracji, ponieważ w
przypadku wojen narodów, a zwłaszcza „krucjaty", jakakolwiek
forma kompromisu jest wprost nie do pomyślenia. Teraz mamy
wojny totalne, więc klęska wroga też musi być totalna. Władcy,
którzy toczyli ze sobą wojny, zwracali się do siebie per „
Monsieur frère", ale ten sposób bycia przeszedł do historii i nie
należy do epoki tak barbarzyńskiej jak nasza. Zasada
„bezwarunkowej kapitulacji" przyczynia się także do tego, że
przegrywająca strona konfliktu walczy do końca, do ostatniego
tchu, aby jak najdłużej odsunąć od siebie zupełnie nieznany,
nieprzewidywalny przyszły los, i liczy być może jeszcze na jakiś
„cud". To z kolei oznacza, że po obu stronach bez potrzeby
poświęca się ludzkie życie, a tego nie da się niczym
usprawiedliwić, podobnie jak „kartagińskiego pokoju", który
należy traktować jedynie jako zawieszenie broni (patrz § 170).
§ 184. Uważny obserwator bez trudu dostrzeże oznaki
hipokratesowego oblicza29demokracji. W „starych
demokracjach" liczba nie głosujących jest zatrważająco wysoka.
W wyborach do szwajcarskiej Rady Narodowej i w
amerykańskich wyborach prezydenckich nie bierze udziału 45
procent wyborców. W wyborach kantonalnych frekwencja jest
wprawdzie wyższa, ale w wyborach do amerykańskiego
Kongresu i Senatu w domach pozostaje często prawie dwie
trzecie uprawnionych do głosowania.
§ 185. Także u nas, gdzie nadal panuje „dyscyplina
wyborcza", zauważa się postępujące zmęczenie obywateli
partiami i ich niezadowolenie z polityków. Słowom polityka i
politycy (a zwłaszcza terminowi „polityka partii") coraz częściej
przypisuje się negatywne znaczenie. Przyczynami tego stanu
rzeczy są wszechobecna korupcja, „trzymanie się stołków",
przedkładanie interesów partii nad interes państwa,
nieszczerość i nieuczciwość polityków, niedotrzymywanie
obietnic wyborczych, brak zasad i wyraźne działanie wbrew
własnemu sumieniu.
§ 186. Przynajmniej tak samo ważna jak wspomniane wyżej
punkty jest coraz wyraźniejsza dysproporcją, niezgodność
między scita a scienda, o czym wspomnieliśmy już w § 82.
Uświadamia to sobie nieustannie rosnąca liczba poważnych
wyborców, którzy otwarcie przyznają, że problemy ich
własnego kraju (i świata) są coraz bardziej nieprzejrzyste i „nie-
przenikliwe" i dla nich samych i dla ich mandatariuszy. Coraz
powszechniejsza staje się opinia, że politycy zajmują się jedynie
odsuwaniem problemów, bo nie potrafią lub nie chcą ich
rozwiązać.
§ 187. Ponieważ w tych okolicznościach trzeba się trzymać
typowej dla demokracji arytmetycznej amatorszczyzny,
posłowie i ministrowie, chcąc podjąć jakąś decyzję, potrzebują
sztabów ekspertów. Ale eksperci często mają odmienne opinie,
politycy rzadko są specjalistami, więc nie potrafią koordynować
poglądów swoich doradców, podejmowane decyzje zależą więc
od sympatii danego polityka do któregoś z ekspertów. Polityką
rządzą zatem nie wiedza, nie rozsądek, nie rozum, lecz uczucia,
względy partyjnopolityczne i wstydliwa podstawowa kwestia:
czy podjęta uchwała jest „nośna" politycznie, przy czym nie
wolno zapominać, że w tym wypadku chodzi zawsze o politykę
partii.
§ 188. Dopóki podstawowym kryterium wyborów będzie
„polityczność" i „partyjność", a nie interes państwa i jego dobro,
o czym powinny decydować choćby grupy interesu,
podstawowy problem rządu popularność pozostanie
nierozwiązany. Politycy będą się skłaniać ku tejekspertyzie,
która obiecuje przyjemne rozwiązanie trudnych problemów,
akceptowalne przez większość społeczeństwa. A wszyscy
wiemy, że ciężkie choroby jakże często udaje się wyleczyć
jedynie za pomocą gorzkich lekarstw lub bolesnych operacji.
§ 189. Istotę rzeczy może pojąć jedynie człowiek myślący i
dysponujący stosowną wiedzą. Tylko inżynier kolejnictwa
potrafi ocenić istotę lokomotywy cel jej istnienia, wartość,
ekonomiczność, sferę zastosowania, sprawność. Laik może
mówić, pisać i informować - zupełnie słusznie - jedynie
owrażeniu, jakie wywiera nań lokomotywa: że jest piękna lub
brzydka, potężna, „silna" lub względnie mała, czysta lub
brudna. Może ją nawet namalować, ale nie jest w stanie
dokonać jej rzeczywistej oceny. To samo odnosi się do wydarzeń
i problemów politycznych, których ocena wymaga wiedzy
politycznej, historycznej, geograficznej, socjologicznej,
psychologicznej, ekonomicznej, prawniczej, religijnej, a często
również przyrodniczej. (Jakim sposobem tradycyjnie
wykształcony przedstawiciel amerykańskiej klasy średniej -
pomijając „człowieka z ulicy" - mógł opowiedzieć się za lub
przeciw wojnie w Wietnamie lub konfliktowi w Zatoce? Czy
miał ku temu intelektualne i moralne „prawo"?) Człowiek z
natury swej zmuszony jest do zajmowania stanowiska wobec
wydarzeń i problemów. Jeśli nie potrafi dokonać tego w sposób
racjonalny, kieruje się sentymentami, uczuciami. Jak jednak
zsumować uczucia, które czy to w przypadku głosowania na
listy czy na konkretnego kandydata mają zupełnie odmienny
charakter, i jak oszacować owe uczucia nie tylko w sensie
liczbowym, ilościowym, ale także jakościowym? Na to pytanie
nie ma racjonalnej odpowiedzi. Demokracja pozostaje zatem
czystym sentymentalizmem, dalekim od jakiejkolwiek wiedzy,
rozsądku i rozumu.
§ 190. Istnieje szereg problemów politycznych, których w
ogóle nie da się rozwiązać, stosując zasadę samostanowienia i
regułę większości) przykładem choćby problem Irlandii
Północnej. (Demokraci kochają „podziały". To dla nich idealne
rozwiązanie. Dlatego podzielono Wietnam, Niemcy, Palestynę,
Koreę, Indie, Cypr i Irlandię.) Północnoirlandzka katolicka
mniejszość (30%) jest na wskroś irlandzka i dąży do połączenia
z Republiką Irlandii. Protestancka większość broni zasady
rządów większości, a poza tym myśl o mieszkaniu w kraju
katolickim jest dla niej nie do zniesienia. Katolicka,
proirlandzka mniejszość, która nie mogąc zrealizować swoich
dążeń na drodze parlamentarnej, sięgnęła po środki
„pozaparlamentarne", czyli terroryzm, ponieważ z powodu
skomplikowanych relacji etniczno-religijnych przeprowadzenie
kolejnego podziału Irlandii Północnej w drodze plebiscytu jest
raczej niemożliwe. Nie wchodzi też w grę rozwiązanie pionowe,
dynastyczno-pluralistyczne: nie ma wyjścia z tej ślepej uliczki.
W naszych czasach mniejszości mają być posłuszne! Przed
powrotem demokracji „większość" i „mniejszość" były w
polityce pojęciami nieznanymi, liczyły się przede wszystkim
dwa kryteria: prawo i wolność. W pracy „Das Ende aller "
Winfried Martini sformułował ostrzeżenie dla naszego stulecia
„Biada mniejszościom!"
§ 191. Ponieważ na opinię publiczną potężny wpływ ma nie
tylko prasa, ale także radio i telewizja, czyli nie tylko słowo
drukowane, lecz również mówione oraz obraz - mamy dziś tak
zwane „środki masowego przekazu", skierowane - jak sama
nazwa wskazuje do mas. Media elektroniczne kontroluje
państwo (co oznacza, że pozostają w służbie ukierunkowanych
ideologicznie partii) albo są własnością prywatną (w USA w stu
procentach), w związku z tym z przyczyn finansowych muszą
się dostosowywać nie tylko do gustów, ale i do przekonań mas.
Trudno powiedzieć, czy negatywny efekt jest większy, gdy
systematycznie wpaja się ludziom fałszywe przekonania, czy
też, gdy się je tylko umacnia. Ważne jest, kto informuje
bezbronnego intelektualnie obywatela ijak to robi? Jakie
wykształcenie ma informator? Czy przypadkiem nie zalicza się
do półinteligentów, którzy zdobyli ćwierćinteligentów przez
zaskoczenie? I jak kształtują się jego poglądy, które (w ramach
ogólnego klimatu politycznego) mogą być zarówno „czysto
osobiste" jak i (znacznie częściej, gdyż pozostaje on w służbie
partii) mieć jawny lub ukryty charakter ideologiczny, punkt
widzenia jako „prawdę", można posłużyć się tysiącem
większych i mniejszych tricków. Każdy fakt można opisać na
setki sposobów: przesadnie wyolbrzymić lub pomniejszyć jego
znaczenie, uciec się do niedopowiedzenia lub przemilczenia,
wykorzystać ocenę podprogową, coś wypaczyć, podkreślić bądź
zniekształcić. Ze względu na swój charakter massmedia są
uwarunkowane systemowo „na lewo", ponieważ wszystko
muszą upraszczać, przez co oczywiście komentarze zawierają
„jasne ale nieprawdziwe idee". „Prawda" ma przecież dobrze
smakować homme moyen sensuel, przeciętnemu,
ukierunkowanemu na zmysły zjadaczowi chleba! (Inaczej
mogłoby być w społeczeństwie zorganizowanym
hierarchicznie). Media są zatem zmuszone do zachowań
„populistycznych", przez co nabierają czerwonawego
zabarwienia, ponieważ wszystkie ideologie lewicowe kierują
się do „szerokich kręgów społeczeństwa", czyli większości, a
także do tego, co Anglosasi nazywają commonsense, a narodowi
socjaliści „zdrowym poczuciem narodowym". Prawda jest
jednak niemal zawsze złożona, a nierzadko nieprzyjemna,
podczas gdy iluzje są z reguły pociągające i wkradają się w łaski
mas pochlebstwami. To między innymi dlatego od zawsze
krytykuje się „dziennikarstwo", choć zachowało się kilka
wysokiej rangi elitarnych gazet. Byłoby jednak trudno
sprowadzić na drogę cnoty mediów, które sprawują realną
władzę. A co z naprawdę niezależnymi myślicielami? Tych jest
najmniej. Można oczywiście wymienić garstkę historiozofów,
którym obiektywni historycy przekazują fakty, cegiełki ich
wiedzy. Dla mas przeznaczone są jednak wyłącznie „ich" media,
oczekujące od widzów przyjmowania ich poglądów, opinii i
sposobów przedstawiania wydarzeń. Ich nadzieje nie są,
niestety, płonne, ponieważ współczesny człowiek to
skrzyżowanie papugi z kameleonem.
§ 192. Należy sobie zadać brzemienne w skutki pytanie, co w
zasadzie powinno się wydarzyć, gdy demokracja dotrze do
kresu swego istnienia - jak wszystkie inne nowoczesne formy
rządów, podlegające cyklicznym zmianom i wymianom. W
średniowieczu kler nie miał poważania, biskupów, księży,
mnichów i zakonnice darzono powszechną pogardą. Uważano,
że są chciwymi i zakłamanymi ignorantami, którzy prowadzą
nieobyczajne życie. A przecież ówcześni bogacze i biedacy byli
naprawdę ludźmi pobożnymi. Nędzna kondycja moralna kleru
budziła wprawdzie u świątobliwych mężów ducha reformy lub
- jako kontrreakcja - prowadziła do tworzenia się niewielkich
purytańskich sekt jak na przykład wal- densi lub begardzi, ale
w zasadzie niewiele to zmieniło. Szerokim masom stan ów
wydawał się zresztą specjalnie nie przeszkadzać, aż pewnego
dnia augustianin Marcin Luter uderzył pięścią w stół i Kościół
stracił sporą część Europy na rzecz Reformacji. Obecna sytuacja
demokracji daje się bez trudu porównać z położeniem Kościoła
tuż przed Reformacją - do katastrofy może dojść łatwo i w
każdej chwili. Parlamenty mogą zostać bez problemu
opanowane przez partie na wskroś antydemokratyczne, które
będą się, rzecz jasna, określać jako „demokratyczne". To zaś
oznacza koniec wolności w wydaniu liberalnym! A ponieważ
człowiek z ulicy jest w najwyższym stopniu jej gorliwym
wyznawcą, nie chce wierzyć ani nawet myśleć o końcu
demokracji. Krytykowi demokracji często zadaje się podszyte
wściekłością pytanie: „To co, chce pan na koniec dyktatury?"
Można to porównać do sytuacji, gdy komuś, kto nie lubi jasnego
fioletu, zarzuca się z oburzeniem, że żarliwie optuje za kolorem
ciemnopomarańczowym - jak gdyby nie było żadnych innych
kolorów i odcieni.
§ 193. W dobie rozwiniętej techniki i kurczącej się kuli
ziemskiej prawdziwą alternatywą dla demokracji byłaby taka
forma rządów, która na pierwszym miejscu stawiałaby miłość,
wiedzę, doświadczenie i mądrość, nie zaś niewiedzę,
oszczerstwa, głupie sentymenty i niskie namiętności: to jednak
oznacza minimalistyczne rządy najwyższej klasy, a my musimy
cierpliwie znosić wszechobecne panoszenie się władzy
najniższej jakości, sprawowanej przez zindoktrynowanych
ideologicznie amatorów, których podstawowym zajęciem jest
nieustanne polowanie na głosy wyborców.
§ 194. Moglibyśmy się czegoś nauczyć od klasy chińskich
mandarynów, która przetrwała dwa tysiące lat. Każdy mógł
dojść do godności mandaryna, niezależnie od statusu
społecznego rodziców, musiał jedynie zdać niezwykle trudne i
surowe egzaminy urzędnicze. (Przywileje stanowe są
niesprawiedliwe i w końcowym efekcie prowadzą do
wewnętrznego choć raczej moralnego niż biologicznego -
kryzysu uprzywilejowanej klasy). Dla państwa i społeczeństwa
najkorzystniejsza jest zasada „odważnym szczęście sprzyja".
Tylko w ten sposób można zagwarantować wysoką jakość rządu
i administracji.
§ 195. Jedną z największych wad demokracji są synekury
przyznawane z partyjnego rozdzielnika. Klasa urzędnicza
zbudowana na przynależności partyjnej jest z jednej strony
dowodem niesprawiedliwości (ponieważ bezpartyjni nie mają
żadnych szans), z drugiej zaś wpływa negatywnie na jakość
sprawowanych urzędów. Urzędnicy ancien regime'u próbowali
przynajmniej zachować neutralność partyjną. Jednak jeszcze
bardziej obrzydliwe są wewnątrzpartyjne intrygi i walki o
dostęp do żłobu.
§ 196. Krytyczny, sensowny parlament nie poddaje się magii
liczb, funkcjonuje jako partner w debacie między rządzącymi a
rządzonymi i rzetelnie, otwarcie reprezentuje rzeczywiste
(również własne) interesy. Ów dialog trzeba prowadzić przy
szeroko otwartej kurtynie, może częściowo z wykorzystaniem
mediów, i jest on potrzebny choćby dlatego, żeby głos
rządzonych dotarł do rządzących, co ułatwi im rzetelne
sprawowanie władzy. Mamy tu do czynienia z analogią
wspomnianego w § 132 stosunku między rodzicami i ich
dorastającymi dziećmi.
§ 197. Radykalnie nowa kultura i cywilizacja, a taką przecież
jest nasza współczesna, wymaga formy rządów, która nie
odwołuje się ani do XIX wieku po Chrystusie ani do IV wieku
przed Chrystusem i nie przypina sobie etykietki republiki
antycznej, ale uwzględnia doczesne i ponadczasowe nauki
wszystkich epok i części świata.
§ 198. Nie wolno zapominać, że demokracji brakuje cechy
wszystkich wyższych kultur mieszkających poza jaskiniami,
puszczami i sawannami: wielorakiego podziału ról w zależności
od uzdolnień, które w prymitywnych społeczeństwach
ogranicza się li tylko do biologicznego podziału na mężczyzn i
kobiety oraz starych i młodych. W demokracji każdy może
zaistnieć na płaszczyźnie państwowo-politycznej, więc
pewnego dnia staniemy w obliczu skrajnie wstecznego
prymitywizmu, a ze słynnego „postępu" nie zostanie kamień na
kamieniu.
§ 199. Na koniec ostatnie słowo o równości, podstawowej
zasadzie demokracji. Czy rzeczywiście jest ona wyrazem
ludzkiej godności czy może czymś zupełnie przeciwnym? Czy
równość i tożsamość nie są aby przejawami monotonii,
wymienialności, traktowania wszystkiego jako
równowartościowego? Czy jest ona gwarantką wyjątkowości i
różnorodności? Czy nie stawiamy unikatu, czegoś
niepowtarzalnego i jedynego w swoim rodzaju ponad produkt
masowy? Czy nie jest tak, że w społeczeństwie doby
średniowiecza, któremu obca była równość i które składało się
z wielu różnorako uprzywilejowanych klas społeczno-
politycznych, bardziej dbano o godność jednostki niż w
opętanych manią liczb nowoczesnych demokracjach dla mas?
W tamtej epoce nikt nie wątpił, że każdy człowiek ze swą
nieśmiertelną duszą jest kimś jedynym w swoim rodzaju i nie
da się go zastąpić. Malreaux, któremu nikt nie może zarzucić
sympatii prawicowych, powiedział niegdyś: „Kiedy słyszymy
ludową pieśń z XV wieku, uświadamiamy sobie, jak nisko
upadliśmy".
 
Posłowie
Masy, bardziej niż parlamenty, poddają się każdej herezji,
pójdą za każdym potężnym krzykaczem. W obliczu
zgromadzonych mas nie można uprawiać żadnej polityki: ani
zagranicznej ani wewnętrznej. Theodor Herzl
Jakże wielu z nas - łącznie z autorem tej pracy - zażywa
rozkoszy liberalnej demokracji, pod tym wszelako warunkiem,
że uda się im żywym opuścić łono matki. Teraz, gdy jeden
wytwór Rewolucji Francuskiej, narodowy socjalizm, pożegnał
się ze światem, a drugi, czyli internacjonalizm, ostał się w
zasadzie li tylko w Chinach i na Kubie, jesteśmy skłonni
oczekiwać dolce vita. Liberalna demokracja przeżywała ciężki
kryzys już w latach 1922-1933, ale dzięki udanej „krucjacie"
Anglosasów udało się przywrócić ją do życia. Czy można to
nazwać postępem? Nie, raczej wydarzeniem analogicznym do
roku 1815, gdy Burbonowie mogli powrócić na tron Francji
dzięki zwycięstwu innej koalicji, Świętego Przymierza.
Liberalny socjolog lord (Ralf) Dahrendorf utrzymywał, że w
1933 roku w Rzeszy Niemieckiej doszło do zwycięstwa
„nowoczesności", więc to, co wydarzyło się w 1945 roku,
oznacza tak naprawdę cofnięcie zegara historii. Platon i
Polibiusz, obydwaj będący wyznawcami teorii cykli
historycznych, chyba troszeczkę się pomylili. Po upadku tyranii
nastąpiło „cofnięcie się" do (liberalnej) demokracji.
Wydaje się, że na Wschodzie dzieje się podobnie. I tam na
pozór dochodzi do triumfu demokracji w jej liberalnej formie,
ale nieodparcie nasuwa się pytanie: „na jak długo". Nie
zapominajmy o tym, że wszystko co ziemskie, jest przemijające,
podlega śmierci, więc nawet liberalnej demokracji zachodniej
trzeba głośno przypominać: Memento mori. Pantha rhei -
„wszystko płynie". Jedne formy państwowości są
„długowieczne", inne mają krótki żywot i można je traktować
jak zwykłe epizody.
Podstawowym, aksjomatycznym dogmatem de- mokratyzmu
(ale nie liberalizmu!) jest ślepa wiara w boskie prawo
większości do sprawowania władzy. O tym, co jest Prawem, co
prawidłowe, sprawiedliwe będzie zatem decydować nie
garstka, lecz większość. Gdy Friedrich August von Hayek,
znakomity liberalny filozof prawa, nawiązując do fascynacji
mas brunatnym kolorem i przejęcia władzy przez narodowych
socjalistów, zakwestionował dogmat o prymacie większości,
amerykański lewicowy profesor Herman Finder energicznie
ripostował: „Większość ma słuszność, rządy prawa zostały
zachowane, skoro większość wybrała właśnie jego (tzn. Hitlera).
Większość może być głupia, może być nawet złośliwa, ale nie
wolno kwestionować rządów prawa. Ponieważ w demokracji
właściwe jest to, co ustanowi większość!" W Rosji
demokratyczna republika upadła za sprawą zbuntowanej armii
i floty oraz niewielkich grup robotników, a do władzy doszła
radykalna socjaldemokratyczna mniejszość, która już po kilku
tygodniach powołała do życia Czeka. Lecz wówczas (ponieważ
była to jednak mniejszość - uwaga wydawcy) można było mieć
przynajmniej nadzieję, że wojna domowa dopomoże
zwycięstwu wolności. Armia „białych" stopniała, gdy
bolszewicy (większościowy odłam rosyjskiej socjaldemokracji)
obiecali oddać chłopom całąziemię. Ci przeszli do Armii
Czerwonej, ale tuż po odniesieniu zwycięstwa bolszewicy
wykonali woltę, zniewolili i wymordowali miliony naiwnych
chłopów. Historia powszechna to Sąd Ostateczny. Grzechy
zostaną ukarane w życiu wiecznym, ale za głupotę płacić trzeba
jeszcze tutaj, na tej ziemi, wraz z odsetkami i odsetkami od
odsetek.
Człowiek to kuriozalna, w znacznym stopniu nielogiczna
istota. W następnym stuleciu ludzie nie będą już potrafili
zrozumieć, że cywilizacja, która w pewnych dziedzinach
dokonała tak niewiarygodnych rzeczy, mogła tak żałośnie
zawieść na gruncie politycznym. (No i jeszcze w świecie sztuki,
form towarzyskich i stosunków między osobami różnej płci.)
Ludzkość rozszczepiła atom, dotarła na Księżyc, wynalazła
antybiotyki i insulinę, połączyła Atlantyk z Pacyfikiem, Anglię
ze stałym lądem, Morze Północne z Czarnym, wynalazła radio i
telewizję, ale w polityce zatrzymała się w epoce Oświecenia i
Rewolucji Francuskiej, czyli pod koniec XVIII wieku. To
wówczas z pełnego moli kufra zwanego antykiem wyciągnięto
demokrację, choć na długo przed narodzeniem Chrystusa
została wyklęta przez wielkich filozofów i kompletnie zawiodła
jako ustrój polityczny. Nie zwracając uwagi na fakt, że wszyscy
znakomici europejscy myśliciele mieli poglądy prawicowe (jak
stwierdził niedawno Allan Bloom w pracy Umysł zamknięty. O
tym, jak amerykańskie szkolnictwo wyższe zawiodło demokrację
i zubożyło dusze dzisiejszych studentów), upierano się przy
prostym liczeniu głosów, co przestało mieć sens nawet w
kantonie Appenzell-Aufierrhoden.
Często wspominano tu o „ograniczonym rozumie
poddanych", co nie jest do końca prawdą, ponieważ chodzi
raczej o ograniczoną „wiedzę poddanych". To z nią są problemy,
tym bardziej, że równie ograniczeni są wybrani przez
poddanych rządzący. Gdy jako ciężko chory pacjent leżę w
szpitalu, mam ograniczony „rozum pacjenta", nie mam też
bladego pojęcia o wyższej matematyce, fizyce, biologii i
technice atomowej, ale nie próbuję dyskutować o
wymienionych dyscyplinach, zabierać głosu na ich temat i
podejmować decyzji z nimi związanych.
W liberalnej demokracji żyje się oczywiście naprawdę
przyjemnie. Nie miałbym prawa się uskarżać, gdybym nie miał
dzieci i w przewidywalnej przyszłości nie został pradziadkiem.
Ale o ich przyszłość należy się martwić, ponieważ liberalno-
demokratyczny bliźniaczy twór nie może funkcjonować
wiecznie.
Istotną przyczyną atrakcyjności liberalnej demokracji jest
ścisłe powiązanie demokratycznych zasad prymatu większości
z liberalną regułą wolności. Znaczną część tej książki
poświęcono udowodnieniu, że obie te zasady są z gruntu
rozbieżne, odmienne, nieprzystające do siebie, a ich połączenie
to jedynie czysty przypadek, więc już choćby z tego powodu
eksperyment zwany liberalną demokracją jest ograniczony w
czasie.
Gdy skończy się demokracja, trzeba będzie ratować wolność.
Trzeba zaprowadzić nowy porządek, prowadzący do
ustanowienia władzy ograniczonej do minimum i
charakteryzującej się najwyższą jakością. (Patrz § 193.)
Oczywiście, musi to być państwo prawa z konstytucją i
Trybunałem Konstytucyjnym. (Wybór między monarchią a
republiką jest nie tylko kwestią „polityczną", łączy się bowiem
również z etnop- sychologią i psychologią państwa). W
ostateczności nieodzowna będzie również alternatywna wizja,
jak choćby program Deklaracji. Nie wolno zaprzestać
przygotowań! Ta ostateczność nadejdzie, jest pewna jak pewną
jest śmierć, która może przyjść już jutro rano albo dopiero za
kilkadziesiąt lat. Jak już tylekroć wspominano, historyczne
rozkłady jazdy z podaniem precyzyjnych godzin są nadzwyczaj
ryzykowne. A ponieważ demokracja jest ustrojem na piękną
pogodę, żyjemy w takim właśnie okresie, a ponadto od 1945
roku utrzymuje się „cud tresury" i nie ma popytu na
pozbawione owego nabożnego przywiązania alternatywne
wizje. Przeciętny zjadacz chleba zna zaledwie dwa ustroje:
demokrację i dyktaturę. Kto odrzuca jedną, jest za drugą, czyż
nie? Wiedza historyczna i planowanie z wyobraźnią wydają się
być udziałem malutkiej garstki, elity. Poza tym nasi kołtuńscy
współcześni są „uzależnieni od nowoczesności", ale, co dziwne,
ich nowoczesność jest li tylko powiększoną wersją tego co już
od dawna jest, od dawna istnieje, a ma być jedynie bigger and
better.
Schyłek demokracji! Jeśli będziemy siedzieć z założonymi
rękami, czekać i patrzeć z zaciekawieniem, co przyniesie nam
przyszłość, to według wszelkiego prawdopodobieństwa spełni
się proroctwo Platona. Anakyklosis niemal automatycznie
przynosi po demokracji tyranię - przy szczęśliwym zbiegu
okoliczności jedynie dyktaturę szabli, co przeżyliśmy we Francji
(1799,1851, 1940), w Portugalii (1926), Hiszpanii, Ameryce
Łacińskiej, Austrii (1934) i republikach nadbałtyckich (w łatach
trzydziestych XX wieku). Proste kierowanie się prawami historii
jest jednak czymś nieodpowiedzialnym, nieludzkim i
niechrześcijańskim. Trzeba ingerować w koło historii.
Koniec demokracji nastąpi z wielu powodów, głównie z
jednego, bardzo „niekonkretnego": absolutnej przemijalności
wszystkiego, co ziemskie. Istnieją też jednak bardzo konkretne
tendencje prowadzące do jej schyłku, w tym przede wszystkim
okoliczność, o której była mowa w § 186: coraz głębsza i szersza
przepaść międzyfaktyczną wiedzą wyborców i wybranych a
wiedzą konieczną do tego, by móc racjonalnie podejmować
decyzje polityczne. Nasza epoka ze swą ogromną globalną
kompleksowością i kolosalną nagromadzoną i zarejestrowaną
wiedzą przerasta znaczną większość narodów. Ale należy
zaznaczyć, że nawetnajw iększa faktyczna wiedza nie ma nic
wspólnego z doświadczeniem, a co za tym idzie z mądrością, a u
demokratycznego polityka triada wiedzy, doświadczenia i
mądrości jest - niestety - postrzegana jako wada, cecha w
najwyższym stopniu niepożądana. Chcąc odnieść sukces w tym
widowisku, należy dobrze wyglądać, być medialnym, umieć
przemawiać i oddziaływać na tłum mową ciała (patrz § 73) - ale
czy to wystarczy do rozwiązania ogromnych problemów
współczesności?
Jakkolwiek by nie było: jak można, mając za sobą
doświadczenia tak potwornego stulecia jak nasze, nadal ślepo,
naiwnie i „pobożnie" wierzyć w intelektualną i moralną jakość
mas? Czy nieudany eksperyment i jego okropne nauki były
daremne? Monarchowie? Oczywiście byli wśród nich ludzie
nikczemni, pozbawieni jakichkolwiek uzdolnień, a nawet
głupcy, którzy sprawowali swój urząd jedynie dzięki prawu
dziedziczenia tronu, ale w porównaniu z dwudziestowiecznymi
dyktatorami Ludwik XVI, Franciszek Józef, Wilhelm II czy
Mikołaj II byli liberalnymi i przychylnymi ludziom
humanistami, przygotowanymi do rządzenia tak
psychologicznie jak pod względem wykształcenia. Bardzo
ceniony „dw ukrotny" ambasador amerykański w Berlinie,
Andrew D. White (1879 i 1897-1902) napisał: „Współcześni
europejscy władcy pracują na swoje utrzymanie i to pracują
ciężko. Tylko nieliczni biznesmani pracują dłużej i ciężej niż
większość współczesnych władców Europy". (Patrz Wolfgang
Drechsler, Andrew D. White in Deutschland, Akademischer
Verlag H.D. Heinz, Stuttgart 1989, s. 66.) Chrześcijańska zasada
monarchii, choć niekiedy naruszana, brzmiała rex sub lege, król
niżej prawa' co potwierdził Fritz Kern.
Dla człowieka myślącego logicznie „populistyczna"
amatorszczyzna demokracji jest czymś niepojętym. Wyobraźmy
sobie, że jesteśmy w obcym mieście i z jakiegoś powodu
potrzebny nam jest nowy garnitur. Kto lepiej rozwiąże nasz
problem: najgorszy krawiec w całej miejscowości czy
najgenialniejszy chirurg, adwokat bądź profesor filozofii?
Kiepski krawiec przynajmniej uszyje jakiś choćby źle
dopasowany garnitur, a tuzy intelektu nie dostarczą nam,
niestety, owej niezbędnej sztuki garderoby. I dlatego właśnie po
1918 roku, gdy „cała władza przeszła w ręce parlamentów", a
urzędników zaczęto mianować z partyjno-politycznego klucza,
Europa błyskawicznie popadła w anarchię, moralną
dekadencję, kryzys społeczny i tyranię.
Ameryka wygrała wprawdzie dwie wojny (i dwukrotnie
zawiodła w czasie zawierania pokoju), ale zwycięstwa
zawdzięcza czysto elitarnym, wysoko wyspecjalizowanym i
hierarchicznie ukształtowanym, całkowicie
niedemokratycznym i autorytarnym organizacjom: finansom,
przemysłowi i siłom zbrojnym. Panowie politycy zaś bardzo
szybko przegrali owoce tych triumfów przy zielonym stoliku. O
opiniach Amerykanów na temat ich polityków można
przeczytać w komentarzu do § 69.
Naszym podstaw ow ym zadaniem na przyszłość jest
rozdzielenie syjamskich bliźniąt demokracji i liberalizmu,
równości i wolności, ponieważ bliźnięta syjamskie po prostu
nie są w stanie normalnie funkcjonować. Zadanie to jest tak
niezwykle palące zwłaszcza dlatego, że w wyzwolonej Europie
Wschodniej i Środkowowschodniej po raz kolejny buduje się
liberalną demokrację według zachodnich wzorów, więc skończy
ona z tych samych przyczyn, co demokracje z lat 1918-1938. A
my na Zachodzie nie bądźmy zbyt zarozumiali! W tym okresie
liberalna dem okracja zaw iodła wszędzie, zarówno na
południe od Alp i Pirenejów jak i na wschód od Renu. Nawet
Francja po 1945 roku aż trzy razy otarła się o dyktaturę
wojskową. (W czasie strajku generalnego, gdy marszałek Juin
podjął pierwsze przygotowania do przejęcia władzy, a za
czasów de Gaulle'a w 1958 i 1968 roku.) Demokracja umocniła
się chyba jedynie w „postprotestanckich" królestwach na
północy Europy, a Amerykę Łacińską możemy po prostu od
razu z góry spisać na straty.
A jak wygląda u nas gotowość do obrony demokracji?
Ankieta przeprowadzona wśród austriackiej młodzieży między
15-25 rokiem życia (według „Die Presse", 19 kwietnia 1995)
przyniosła interesujące wyniki: co prawda w razie zagrożenia
demokracji 83% młodych ludzi poparłoby akcję zbierania
podpisów, ale zaledwie 12% byłoby gotowych chwycić za broń!
Robiąc plany na czas „po demokracji" i chcąc nadać im
liberalny kształt, nie wolno nam zapomnieć o jednym: nie
istnieje żaden rzeczywiście trwały ludzki porządek, który nie
opierałby się na religii, albowiem religia jest jedną z najbardziej
fundamentalnych, najważniejszych cech odróżniających
człowieka od zwierzęcia. Już Joseph de Maistre powiedział nam,
że milionami ludzi można władać i kierować albo poprzez
religię, zniewolenie, bądź połączenie obu tych czynników.
Innymi słowy (patrz § 18) posługując się autorytetem lub
strachem. Ale co będzie dalej? Co się stanie, gdy potężny kryzys
gospodarczy zradykalizuje europejską scenę polityczną, a
głodne i zawiedzione masy wyjdą na ulicę? To będzie niezwykła
okazja dla ekstremalnych ideologii i elokwentnych kusicieli -
przywódców ludowych. Nie zapominajmy, że wieczna zmiana
to jedna z podstawowych zasad demokracji i wszystko, co
istnieje, można w każdej chwili odwołać. Francja przeżywa
„dopiero" swoją piątą republikę, Rosja trzecią i tylko ktoś, komu
Pan Bóg dał rozum dziecka, może wierzyć w przetrwanie
wschodnioeuropejskiej demokracji, opartej na priorytetach
partyjnych i rozdartej na pół przez ideologie. A co będzie z
krajami śródziemnomorskimi z ich kwitnącą korupcją, której
najwyraźniej nic nie jest w stanie powstrzymać? Zwycięski
Zachód zmusił uzależnionego od alkoholu, poczciwego Niemca,
do wątpliwej kuracji odwykowej. Po I wojnie światowej siedział
on sobie w gospodzie i wiódł próżniacze życie, aż przyszli
ludzie, którzy za pomocą wiadomych metod zamknęli lokal, by
w 1945 roku wezwać go do niego z powrotem i nakazać, aby pił
więcej herbatki ślazowej, lemoniady gazowanej i wody
sodowej. Były to jednak fałszywe alternatyw y. Praw dziw ego
rozw iązania szukali członkowie antyhitlerowskiego spisku z 20
lipca, którzy na pewno nie chcieli nic wiedzieć o powrocie do
gospody: znali Platona i nauczyli się czegoś od Rewolucji
Francuskiej, którą tak bardzo wysoko cenił sobie Goebbels. Ta
zaś nie zatrzymała się na stworzeniu assem blée nationale, czy
zadaniu śmiertelnego ciosu osłabionej monarchii, ale bezradnie
otworzyła szeroko bramy i wrota przed jakobinami. Nie wolno
było jednak iść za głosem spiskowców 20 lipca, którzy
poświęcili swoje życie za Rzeszę i „święte Niemcy", trzeba było
dochować posłuszeństwa obcym konowałom, którzy nie mieli
pojęcia o swoich pacjentach. Kto nie wyciąga nauk z lekcji
historii, ten będzie skazany na przeżywanie jej powtórki. Boże
dopomóż, aby w tej sprawie pewnego dnia dokonał się
pozytywny przełom!
 
 
-KONIEC- 
Table of Contents
Słowo wstępne
Wprowadzenie
Demokracja i liberalizm
Demokracja jako władza
Demokracja - rys historyczny
„Samorząd"
Rządy większości
Demokracja i samowola
Władza partii
Kompetencje
Oligarchia polityczna
Finanse
Magia liczb
Demokracja stoi po lewej stronie
Demokracja i totalitaryzm
Demokracja, nacjonalizm i rasizm
„Demokratyzacja"
Demokracja i państwo prawa
Demokracja i religia
Demokracja, wiedza, rozsądek i rozum
Demokracja i korupcja
Demokracja, wojna i polityka zagraniczna
Demokracja i kolonializm
Naród i rząd
Demokracja i wykształcenie
Przyszłość demokracji
Posłowie

You might also like