Rio W Stroju Olimpijskim

You might also like

Download as doc, pdf, or txt
Download as doc, pdf, or txt
You are on page 1of 13

Rio de Janeiro przywdziewa strój olimpijski

JACQUES DENIS* tłum. Zbigniew M. Kowalewski

„Pozwólcie zaryczeć zwierzęcemu duchowi sektora prywatnego” – takiej rady


brytyjski tygodnik Economist udzielił ostatnio prezydentce Brazylii, Dilmie
Rousseff, która boryka się ze spowolnieniem wzrostu gospodarczego. Jest już
taka dziedzina, w której słychać pomruki prywatnych inwestorów: sektor
nieruchomości w Rio de Janeiro, dopingowany przygotowaniami do
planetarnych wydarzeń sportowych.

Początek września. Od pół roku, co wieczór, kraj żyje telenowelą Avenida


Brasil, której główne bohaterki to brunetka Rita i jej macocha, jasnowłosa
Carminha. Ta pierwsza wyrosła w peryferyjnej dzielnicy ludowej Rio de
Janeiro, porzucona przez tę drugą, która sprzedała dom po ojcu zmarłym na
Avenida Brasil – symbolu tego kraju dwóch prędkości. Za tą jakże elementarną
intrygą kryje się zupełnie inna historia: „To przygotowanie psychologiczne
części ludności – klasy średniej z pięknych dzielnic, położonych na południu
Rio – do przeprowadzki, która ma wkrótce nastąpić, do północnej części
miasta”, stwierdza Eduardo Granja Coutinho, profesor komunikacji społecznej
na Uniwersytecie Federalnym Rio de Janeiro. Jeśli mu wierzyć, znaczy to
zatem, że za zjawiskiem społeczeństwa telewizyjnego może kryć się inne, mniej
wirtualne zjawisko: szybowanie cen, które zamieniają Rio w planszę do gry w
monopol. Jeden z przebojów wylansowanych przez serial nazywa się Meu lugar,
moje mieszkanie…
Mieszkanie to temat dnia. Na plaży, w autobusie, podczas obiadów i kolacji
tylko o tym się mówi. Od kilku lat gorączka spekulacyjna stopniowo podbiła
ceny mieszkań i sprawiła, że teraz mieszkanie to duży wydatek w budżetach
cariocas, mieszkańców Rio. W okresie od stycznia 2008 do lipca 2012 r. cena
sprzedaży mieszkania wzrosła tu o 380%, a koszt wynajmu– o 108%. Ze
względu na brak środków, niektórzy rozważają nawet możliwość przeprowadzki
do dzielnic, w których ich noga nigdy nie postała – do fawel, które władze
metodycznie pacyfikują – tym bardziej energicznie, że trzeba przygotować się
do Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej, które odbędą się tu w 2014 r., i do
Igrzysk Olimpijskich w 2016.
Vidigal, morro, wzgórze, jest dobrze znane wszystkim cariocas, bo leży
naprzeciwko oceanu, na przedłużeniu Leblon i Ipanema. 13 listopada 2010 r.
wzgórze to obsadziły Jednostki Policji Pacyfikacyjnej (UPP). Odtąd wiele się
zmieniło. Jeszcze rok temu dzieciaki wałęsały się tam z bronią wielkokalibrową;
dziś na Estrada do Tamba, głównej arterii prowadzącej to tej plątaniny
asfaltowych uliczek i kłębowiska murowanych domów, co chwilę mija się
policjantów. To nie jedyna widoczna zmiana: „Wywóz śmieci funkcjonuje,
elektryczność również, a nawet jest tam bankomat w trzech językach… Wracają
usługi publiczne”, stwierdza kapitan Fabio, dowodzący lokalną UPP. Z tablic
zapowiadających wyburzenia i roboty wynika, że z powodu gorączki szerzącej
się w sektorze nieruchomości należy spodziewać się kolejnych wstrząsów.
Stowarzyszenie mieszkańców osiedla jest zadowolone z tego nawrotu ładu.
Przewodniczący Sebastião Alleluia wskazuje jednak na niebezpieczeństwa:
„Dziś przenosimy się w nowe realia, bo na nasze tereny pożądliwie spogląda
kapitał. Wkracza tu rynek nieruchomości i spekulacja. To dopiero początek:
widać, jak lądują tu Brazylijczycy, a przede wszystkim cudzoziemcy, których
wypycha kryzys europejski i przyciąga potencjał naszych osiedli. W dolnej
części Vidigalu dupleks, wyceniany zaledwie rok temu na 50 tys. reali [około 18
tys. euro], dziś kosztuje 250 tys.!” Z badań przeprowadzonych przez Fundację
im. Getúlio Vargasa wynika, że już w pierwszym roku pacyfikacji, komorne
wzrosło tu o 6,8%.
Vidigal to teraz najmodniejsze osiedle, podobnie jak na początku prezydentury
Luli (2003-2010) morro Santa Teresa – teraz, w superstrzeżonych willach i w
pousadas, domach gościnnych pełniących funkcje hoteli i oferujących
„zarządzanie przez jakość”, mieszkają tam artyści z całego świata i to oni
przesiadują w tamtejszych modnych restauracjach. W niespełna rok po
pacyfikacji fawela, po której nie wypadało się przechadzać, gości i demoralizuje
młodzież z dobrych domów. Młodzież ta organizuje tam np. swoje nocne
imprezy zwane luv. Słowo to, pochodzące od angielskiego love, miłość, pozwala
domyślać się programów tych spotkań somnambulicznych amatorów clubbingu:
modni DJ wprawiają zajmowane na taką okazję miejsca w stan wibracji i ludzie
tłoczą się przy bramkach. Nie ma to nic wspólnego z funkowymi bailes, balami
sprzed pacyfikacji, na które nie odważyłaby się przyjść złota młodzież. Dziś jest
na odwrót: wstęp kosztuje nawet 80 reali (około 30 euro), tj. jedną siódmą
miesięcznej płacy minimalnej, co wyklucza udział mniej zasobnych osób.
Reżyser Guti Fraga, przewodniczący stowarzyszenia Nós do Morro, My, ze
Wzgórza, które osadziło się tutaj w 1986 r., aby realizować projekt integracji
społecznej za pośrednictwem kultury, dobrze pamięta te lata, w których uznane
przez władze miejskie osiedle współistniało z fawelą – strefą „pozakatastralną”.
W 1969 r., obok Leblon, podpalono fawelę Praia de Pinto, aby oczyścić ją z
około 20 tysięcy mieszkających tam biedaków; przeniesiono ich do takich
kompleksów mieszkań socjalnych jak ponure Cidade de Deus, Miasto Boga.
Nad Vidigalem zawisła podobna groźba, a koń trojański nazywa się pacyfikacja.
Fraga wskazuje palcem francuską restaurację, która wkrótce ma tu ruszyć: „Czy
ona będzie dla tutejszych mieszkańców?” Czy zaprojektowany hotel
pięciogwiazdkowy „będzie gościł ludzi z Północnego Wschodu (biednego
regionu, z którego pochodzi większość mieszkańców Vidigalu)?” Czy
usytuowane na szczycie i należące do pewnego Austriaka schronisko
młodzieżowe „jest przeznaczone dla ludzi z Alemão (wielkiej faweli leżącej o
godzinę drogi od Vidigalu), którzy w końcu tygodnia chcą udać się na plażę?”
Jak przyznaje pewien kapitan policji, „Vidigal stał się atrakcją turystyczną dla
Europejczyków, którzy przyjeżdżają po to, aby robić tu ładne zdjęcia”. Nie tylko
po to, ale również po to, aby inwestować w terenie, którego notowania rosną…
„W Rio ponad 2 mln osób mieszka w ponad 900 fawelach: to dobry interes dla
kogoś, kto szuka przygód i potrafi antycypować zmianę strukturalną w mieście
przeżywającym wielką mutację”, zauważa Luiz César Queiroz Ribeiro, dyrektor
Instytutu Badań i Planowania Miejskiego i Regionalnego (IPPUR)
Obserwatorium Metropolii. Jego laboratorium uniwersyteckie zainteresowało
się problemami własności nieruchomości gruntowych w Rio. Jest to
powszechny problem w kraju, w którym wielu – bogatych czy biednych –
mieszkańców osiedliło się bez papierów, czy to na mocy grabieży (bogacz siłą
zajmuje teren), czy na mocy najazdu (teren zajmują w dużej liczbie ubodzy).
„Dziś instaluje się tu cała ta spekulacja nieruchomościami, która wędruje po
świecie, z Azji Południowo-Wschodniej do Hiszpanii.” Gospodarka brazylijska
– która wydaje się stabilna w porównaniu z burzą szalejącą w ośrodkach
gospodarki światowej – tym bardziej przyciąga inwestorów, że nieruchomości
są tu tanie. „Ta fala głębinowa”, kontynuuje Queiroz Ribeiro, „zaczęła się w
2005 r., opierając się na turystyce i perspektywie takich megawydarzeń, jak
mistrzostwa świata i igrzyska olimpijskie. W takim klasycznym kontekście
spekulacji miejskiej kontrolować terytorium znaczy również dawać fanty
kapitałowi. Należy więc uregulować i unormować użytkowanie gruntów.” O co
głównie chodzi? „O to, aby pozwolić rynkom na dostęp do stref nieformalnych,
a zatem o to, aby nieruchomościom gruntowym zapewnić podstawy prawne.”
Innymi słowy, o to, aby zmodernizować kraj, umożliwiając inwestorom
ekspansję. Dlatego władze, sprzyjając przyszłym transakcjom, zaczęły wdrażać
program regulacji nieruchomości gruntowych w fawelach, które od 1937 r.
kataster po prostu ignorował (co prawda uchwaloną wówczas ustawę anulowano
w 1984 r., ale w istocie nie wyjaśniono sytuacji prawnej terenów, na których
powstały fawele). W tygodniku Veja [1] z 4 lipca 2012 r. cieszono się, że „w
promieniu 500 m wokół UPP w Vidigalu ceny wzrosły o 28% bardziej niż w
pozostałych dzielnicach miasta”. Wzrosły tak bardzo, że – zamożnym przecież –
cariocas z klasy B [2] coraz trudniej jest tam zamieszkać lub pozostać.
„Przez długi czas uważano fawele za osiedla prowizoryczne. Przyjmowano, że
muszą zniknąć wraz z rozwojem. Ponieważ jednak rozwój zwlekał z
nadejściem, rząd postanowił, że czasem należy je likwidować, a czasem
pozwalać, aby sobie tu czy tam rosły”, mówi Sérgio Magalhães, w latach 1993-
2000 kierownik Sekretariatu Miejskiego do spraw Mieszkalnictwa, a obecnie
prezes Instytutu Architektów. To z jego inicjatywy powstał – często dawany za
przykład – program Favela Bairro, który dotyczył 155 fawel. „Do 1993 r. na
tych terenach wyrosły trzy, cztery pokolenia: było jasne, że to nie jest już
sytuacja przejściowa. Należało uznać stan faktyczny i zrobić z fawel prawdziwe
osiedla.” Władze publiczne najpierw sprzyjały przesiedleniom mieszkańców
fawel na peryferie miasta – w latach 1962-1974 przesiedlono tam 150 tys. osób i
z powierzchni ziemi starto 80 fawel. W końcu – licząc się z historią i z punktem
widzenia samych mieszkańców – władze dojrzały do zamiaru rozwiązania
problemu na miejscu. Międzyamerykański Bank Rozwoju (IDB) wyłożył na to
600 mln dolarów, do czego rząd federalny i miasto dołożyły 250 mln.
W 20 lat po tej pierwszej próbie reorganizacji, za którą przyszły kolejne
programy (Bairrinho, Morar Legal czy Novas Alternativas), stowarzyszenia i
osoby prywatne zaczęły starania o uzyskanie urzędowych tytułów własności. W
Vidigalu oficjalnie wydano ponad dwieście; na kolejne czekają tysiące
petentów. Nikt nie wie ilu, ponieważ nie wiadomo, ile osób tam mieszka: 20, 40,
60 tys.? Każdy podaje inne liczby. Jeden z nich to Roque, który pochodzi ze
stanu Bahia. Cieszy go rosnące zainteresowanie gringos, cudzoziemców z
„Północy”, w których upatruje źródło zysków: sąsiadka pięciokrotnie
zwiększyła swoją początkową stawkę. Nie ma jednak mowy, aby on sam
sprzedał swój prosty, dwupokojowy dom, który własnoręcznie zbudował w
1995 r. Ten siedemdziesięciolatek powołuje się na swoje prawo ziemi – ma na
myśli przynależność do społeczności, która jest bezcenna. „Wtedy miałem
zaświadczenie wydane przez stowarzyszenie mieszkańców. Dziś czekam na
urzędowy tytuł własności. Gdy umrę, zapewni to moim dzieciom trochę
pieniędzy, ale nie chcę opuścić swojego osiedla; to moje życie.”
Uregulowanie stanu prawnego to również synonim integracji ideologicznej tych
pokawałkowanych terenów, którymi kiedyś rządziły inne prawa, ustalane przez
samych mieszkańców. Socjolog Jailson de Souza e Silva, mózg Obserwatorium
Fawel, upatruje w tym „podstawę gentryfikacji”. „Wiele osób ma pokusę
wyprzedania dóbr, które obecnie uzyskały prawdziwą wartość. Upieram się, że
ostatnią rzeczą, którą należy dać mieszkańcom fawel, to tytuły własności.” Jego
zdaniem, posiadanie urzędowego tytułu oznacza możliwość jego odstąpienia – a
to woda na młyn „rynku”. „Eike Batista, najbogatszy człowiek Brazylii, który
lekką ręką zainwestował miliony w wyposażenie UPP, jest właścicielem
wielkich koncernów w sektorze nieruchomości. Ma interes w finansowaniu
takiej polityki, jaka w przyszłości przyniesie mu dywidendy, bo chce zagarnąć
część tych terytoriów.” Souza e Silva uważa, że rozwiązania należy szukać
gdzie indziej – poza logiką spekulacji…
Burmistrz Rio de Janeiro, Eduardo Paes, nie podziela tego punktu widzenia. 7
października 2012 r. wybrano go ponownie na ten urząd, tym razem już w
pierwszej turze, w której uzyskał 65% głosów. Dla tego centrysty, popieranego
przez rządzącą w Brazylii lewicową Partię Pracowników (PT) i przez
mieszkańców fawel, był to plebiscyt legitymizujący bilans jego
dotychczasowych rządów w mieście. W nowej kadencji pozostanie on
burmistrzem pacyfikacji i wielkich robót urbanistycznych, w tym
sztandarowego projektu Porto Maravilha, który ma na celu przeobrażenie całego
osiedla ludowego, leżącego nie opodal historycznego centrum, w gigantyczną
strefę handlową i turystyczną, z odnowionymi mieszkaniami i warsztatami
artystów. Do niedawna odradzano zwiedzanie tego osiedla w godzinach
nocnych… Kolejny mandat Paesa dobiegnie końca w blasku olimpiady, która
ma uwieńczyć powrót byłej stolicy, zdetronizowanej przez dynamizm
gospodarczy São Paulo, na scenę międzynarodową. W oczach całego świata
Rio, centrum usług i – głównie dzięki ropie naftowej – wielki biegun
żeglugowy, bardziej niż jakiekolwiek inne miasto ucieleśnia brazylijską
tożsamość narodową. W lipcu 2012 r. UNESCO zaliczyło to Cidade
Maravilhosa, cudowne miasto, do dziedzictwa ludzkości. „Rio stanie się oknem
wystawowym brazylijskiego marketingu”, wyjaśnia Queiroz Ribeiro. „Będzie
wizytówką naszego kraju.”
Od 2011 r., przy wyjeździe z lotniska, wielka ściana przeciwhałasowa pozwala
ukryć nędzę rozciągającą się wzdłuż Avenida Brasil.

* Dziennikarz.

tłum. Zbigniew M. Kowalewski

[1] Patrz C.L. Silva, „‘Veja’, le magazine qui compte au Brésil”, Le Monde
diplomatique, grudzień 2012 r.

[2] Statystyka brazylijska dzieli społeczeństwo na pięć klas: A (miesięczne


dochody tej klasy to ponad 30 płac minimalnych), B (od 15 do 30), C (od 6 do
15), D (od 2 do 6) i E (do 2).

[w ramce]
Jak z miasta zrobić przedsiębiorstwo

„W przygotowaniach do Igrzysk Olimpijskich 2016 r.”, wyjaśnia architekt


Carlos Fernando Andrade, członek Partii Pracowników, „za wzór posłużyła
Barcelona. To obsesja od 1993 r.! Odtąd Katalończycy przyjeżdżali tu
sprzedawać swoje usługi. Ich strategia polegała na myśleniu o mieście jako o
przedsiębiorstwie. Zgodnie z taką logiką, konieczny był kalendarz wielkich
wydarzeń.”
Po Szczycie Ziemi Rio+20, który odbył się w 2012 r., a przed Mistrzostwami
Świata w Piłce Nożnej, które odbędą się w 2014 r., w mieście odbędą się
Światowe Dni Młodzieży. Luiz César Queiroz Ribeiro upatruje w tym głęboką
zmianę tradycyjnej tożsamości Rio, gdzie społecznie odległe od siebie klasy
żyły dotychczas w pewnym pobliżu geograficznym. „Sprzyjało to współżyciu,
na które składały się konflikty i zbieżności, niezwykłemu dialogowi, który
krystalizuje samba. Teraz wygląda na to, że podobnie jak wszystkie inne miasta,
również nasze miasto ulegnie rozwarstwieniu dochodowemu. W takiej
perspektywie dni fawel są policzone. Być może, w charakterze egzotyki,
pozostanie architektura, ale dynamika rynku połknie mieszkańców –
potencjalnych konsumentów.”
Partia Zielonych to jeden z najbardziej zażartych krytyków – piętnuje całą serię
wątpliwych operacji, związanych z olimpiadą, która okazała się wodą na młyn
spekulacji: np. to, że uprzywilejowano autobusy, a nie metro, kiedy wiadomo, że
prywatne przedsiębiorstwa autobusowe zapewniają politykom wsparcie
finansowe. Działacz Zielonych Fernando Gabeira, który stał na czele listy
wyborczej, pokonanej przez Paesa w drugiej turze wyborów samorządowych w
2008 r., mówi bez ogródek: „Niektórzy mieli wewnętrzne informacje o
przebiegu pacyfikacji. Zawczasu zainwestowali w bezpośrednim pobliżu stref
spacyfikowanych. Ryzykiem zarządza się tak, aby skupić je w najuboższych
dzielnicach na peryferii. Szpitale psychiatryczne lokuje się w strefie zachodniej,
podobnie jak więzienia i wysypiska odpadów. W wyniku pacyfikacji strefy
południowej, handlarze narkotyków przenieśli się na peryferie.”
W rezultacie miasto ciągle się rozrasta, przesuwając coraz dalej swoje granice
administracyjne, ale również spychając na peryferie swoje problemy. Choć
aglomeracja Rio ma około 12 mln mieszkańców, gwałtownie spadła gęstość
zaludnienia: wynosi ona obecnie 8 tys. mieszkańców na 1 km² – dwukrotnie
mniej niż w 1960 r.! Sérgio Magalhães uważa, że to pięta achillesowa Rio:
„Usługi publiczne nie są w stanie sprostać ekspansji miasta. Zapewnienie ich
wszystkim pociąga za sobą olbrzymie koszty strukturalne!”
Tymczasem Marcelo Braga Edmundo, krajowy koordynator Centrali Ruchów
Ludowych (CMP), uważa, że możliwe jest rozwiązanie kwestii mieszkaniowej,
która dotyczy ponad 400 tys. mieszkańców miasta. „10% krajowego deficytu
mieszkań koncentruje się w Rio. Rozwiązanie nie polega na rozwoju
budownictwa mieszkaniowego na peryferiach, lecz na zajęciu tysięcy
pustostanów. To wybór polityczny. Eduardo Paes sprzyja inwestycjom
publicznym, na których korzysta sektor prywatny. Zapowiada się na to, że
olimpiada, która dla wszystkich mogła być dobrodziejstwem, będzie
gigantyczną katastrofą dla klas ludowych, które zapłacą za nią wysoką cenę.
Pod pretekstem olimpiady obchodzi się obowiązujący na mocy prawa plan
dyrektywny. Podobnie, nie egzekwuje się podatku od nieruchomości miejskich
(indeksowanego na podstawie posiadanych mieszkań, które stoją puste).”
Tymczasem byłoby to prawnie umocowane rozwiązanie części problemu
nierówności w sferze mieszkaniowej.
J.D.

Pacyfikacja czy podbój?

W perspektywie igrzysk olimpijskich Rio de Janeiro „pacyfikuje” swoje fawele.


Eufemizm ten maskuje dwuznaczny charakter polityki prowadzonej pod lufą
karabinu.

ANNE VIGNA*

Tak dzieje się w każdym mieście: wóz policyjny toruje sobie drogę na sygnale,
co powoduje jeszcze większy korek. Trzeba jednak znaleźć się w
„specyfikowanej” faweli Rio de Janeiro i być świadkiem tego, jak młoda kobieta
stara się przemówić policjantom do rozumu, a ci odpowiadają jej krzykiem, że
lepiej, aby się „nie upierała”, bo, tak czy inaczej, „to my tu jesteśmy władzą”.
Od 2009 r. mieszkańcy faweli Pavão-Pavãozinho mówią: „Zmienił się władca
wzgórza.” Handlarzy narkotyków zastąpiła policja i broń palna i władza
przeszła z rąk do rąk. To najjaskrawszy rezultat programu z 2008 r.: pacyfikacji
fawel. Mimo wszystko skutki wdrożenia tego programu nie zawsze są aż tak
negatywne.
Os Donos do Morro, Władcy wzgórza, to tytuł opublikowanej w maju 2012 r.
pracy zespołu Laboratorium Analizy Przemocy, który badał pacyfikację Rio [1].
Z badań tego zespołu, kierowanego przez socjologa Ignacio Cano, wynika, że
choć niepełna i niedoskonała, przyniosła ona bezsporne rezultaty w dziedzinie
bezpieczeństwa. „W pierwszych trzynastu spacyfikowanych fawelach Rio liczba
zabójstw spadła o 70%, a śmiertelnych ofiar interwencji policyjnych jest
obecnie bliska zera”, wyjaśnia nam Cano. Tego długoletniego krytyka przemocy
sił porządkowych nie sposób posądzać o apologię policji. W swoim raporcie nie
pomija on policyjnych wybryków i wątpliwych decyzji strategicznych: „O wiele
rozsądniejsze byłoby specyfikowanie w pierwszej kolejności tych fawel, w
których było najwięcej przemocy. Wyboru dokonano jednak pod kątem wielkich
wydarzeń sportowych, a nie realiów przestępczości.” Płk Robson Rodrigues z
żandarmerii w Rio, jeden z projektodawców pacyfikacji, chętnie przyznaje, że
„to igrzyska olimpijskie dyktują nasz wybór. Powiedziałbym nawet, że gdyby
nie one, to nigdy by do niej nie doszło.”
Pacyfikacja wynikła z czegoś, co w Rio nazwano „wyjątkową koniunkturą”:
miasto wygrało organizację olimpiady i po raz pierwszy ówczesny prezydent
Luiz Inácio Lula da Silva (z lewicowej Partii Pracowników) oraz gubernator
stanu, Sérgio Cabral, i burmistrz Rio, Eduardo Paes (obaj z centroprawicowej
Partii Brazylijskiego Ruchu Demokratycznego, PMDB) zawarli przymierze
polityczne. Już od dawna walka ze światem przestępczym nie przynosiła w
mieście prawie żadnych rezultatów, jeśli nie liczyć coraz większej liczby ofiar
śmiertelnych, zwłaszcza wśród czarnej młodzieży. W 2005 r. do Bostonu
wysłano zatem małą grupę policjantów, aby zapoznali się tam z
doświadczeniami operacji Ceasefire, Zawieszenie Broni, przeprowadzonej w
ubogich (a zatem czarnych) osiedlach w tym mieście. Pomysł polegał na tym,
aby utworzyć jednostkę policyjną, która „działałaby w pobliżu”, w
przeciwieństwie po pomysłów w rodzaju „zero tolerancji”, które w latach 1994-
2001 realizował burmistrz Nowego Jorku, Rudolph Giuliani. Podobnie jak w
Bostonie, policja w Rio skupia swoje wysiłki na broni palnej i rezygnuje ze
ścigania handlarzy narkotyków, z tym jednak, że w Rio trzeba sprostać
trudniejszemu zadaniu – znaleźć dojście na terytoria, na które policja
zapuszczała się dotychczas incydentalnie, stosując przy tym rozpasaną przemoc.
Pierwszą operację przeprowadzono w 2008 r., z pomocą pewnej agencji
komunikacji; gubernator Cabral nazwał ją pacyfikacją (takiej nazwy nie
używano w Bostonie). Po operacji tej pozostały pewne symbole: elitarne
jednostki policyjne – Bataliony Operacji Specjalnych (BOPE), które rozsławił
film Elitarni (2007), jeden z największych sukcesów kasowych kina
brazylijskiego – wywiesza w środku terytorium swoją flagę, sygnalizując w ten
sposób „zmianę właściciela”. Następnie zdobyte terytorium podlega
dokładnemu przeczesaniu – w niektórych wielkich kompleksach fawel faza ta
może trwać rok. Dopiero po jej zakończeniu instaluje się na miejscu Jednostkę
Policji Pacyfikacyjnej (UPP). W trosce o uniknięcie przemocy, operacje
zapowiada się zawczasu – tak, aby handlarze narkotyków mogli zniknąć,
podobnie jak broń. Większość pacyfikacji przebiegła bez jednego wystrzału.
Po zainstalowaniu UPP zaczyna się druga faza pacyfikacji: pacyfikacja
społeczna, „stanowiąca istotny składnik operacji, bez którego polityka mająca
na celu zapewnienie bezpieczeństwa nie mogłaby odnieść sukcesu”, stwierdza z
naciskiem płk Rodrigues. Celem jest zainstalowanie w faweli usług publicznych
i stworzenie urządzeń służących do zdynamizowania lokalnej gospodarki. „Na
papierze projekt wygląda cudownie, ale w rzeczywistości na jego realizację jest
niewiele środków i nic nie przebiega demokratycznie”, ubolewa urbanistka
Neiva Vieira da Cunha. Władzom miejskim zarzuca się, że na wzgórzach budują
kosztowne koleje linowe, choć mieszkańcy domagają się przede wszystkim
budowy szpitali i instalacji sanitarnych. Z drugiej strony, mieszkańcy nie mają
nic do powiedzenia, gdy – nieraz pod oszukańczymi pretekstami, takimi jak
zamieszkiwanie w strefie ryzyka – władze miejskie wyrzucają ich bez ceregieli
z mieszkań. „Wszystkie fawele można uważać za ryzykowne. W rzeczywistości
miasto pozbywa się swoich mieszkańców, którzy mieszkają na górze, bo chce
tworzyć tam punkty z widokiem na Rio. Ma w nosie to, że ludzie mieszkają tam
od urodzenia, jak w Santa Marta, którą spacyfikowano jako pierwszą”, dodaje
urbanista. W faweli Providencia, nad portem, mieszkańców wyrzuca się po to,
aby było gdzie realizować związany z olimpiadą projekt turystyczny. Dla nich
pacyfikacja ma bardzo gorzki smak.
Gdzie indziej widoczne są już zmiany społeczne i gospodarcze. Dla Cano jest to
nawet jeden z najbardziej pozytywnych skutków pacyfikacji: „Zamieszkiwanie
w fawelach nie stygmatyzuje już tak jak dawniej; mieszkańcy nie mają już
poczucia, że szukając pracy powinni ukrywać swoje miejsce zamieszkania.”
Mieszkańcy specyfikowanych fawel wreszcie uzyskują formalne zatrudnienie.
Czy to wystarczy, aby młodzież zdystansowała się od handlu narkotykami?
„Narkobiznes to nie tylko pieniądze, ale również władza. Pacyfikacja, zabierając
ludziom broń, skasowała bastiony i atrakcyjność narkobiznesu znacznie
zmalała”, uważa antropolog Rubem César Fernandes, który ukończył studia
filozoficzne na Uniwersytecie Warszawskim i kieruje organizacją pozarządową
Viva Rio, od 20 lat działającą w fawelach. Policji nie przysparza to jednak
atrakcyjności, zwłaszcza gdy – a tak bywa – zachowuje się jak na „podbitym
terenie” i sprawuje autorytarną kontrole społeczną.

* Dziennikarka.
tłum. Zbigniew M. Kowalewski

[1] Laboratório de Análise da Violência, “Os Donos do Morro”: Uma


avaliação exploratória do impacto das Unidades de Polícia Pacificadora
(UPPs) no Rio de Janeiro, Universidade do Estado do Rio de Janeiro 2012.

You might also like