Afanasjew, Jerzy - Poczta Afanasjewa

You might also like

Download as txt, pdf, or txt
Download as txt, pdf, or txt
You are on page 1of 43

Afanasjew, Jerzy - Poczta Afanasjewa.

txt
--------------------------------------------------

Jerzy Afanasjew

POCZTA AFANASJEWA

ISBN 83-215-8199-4
I
Nie wiem, czym się naraziłem Panom (w kolejności alfabetycznej) Jerzemu Afanasjew-
owi i lordowi Pa-radox-owi podającemu się czasem za hrabiego. Otóż ci dwaj Panowie,
pozornie nieśmiali, ale właściwie bezczelni, zwrócili się do mnie z nie budzącą
początkowo wątpliwości prośbą, abym dokonał wyboru ich listów, które mają się
ukazać w druku (cha! cha!).
Ten fakt i ta propozycja bardzo mnie rozśmieszyły i zacząłem chichotek może zbyt
wcześnie, niż wypadało.
Jednak w miarę czytania tych zgrabnie skonstruowanych rękopisów, pisanych na
maszynie, typu dla mnie nie znanego, i być może jednym palcem lewej i jednym palcem
prawej dłoni, zaczęła mi w głowie kiełkować myśl i zbudziło się niejasne
podejrzenie, że Jerzy Afanasjew z Sopotu podaje się za lorda Para-doxa, a z kolei
ten, oczywiście rzekomy angielski arystokrata, jest po prostu zwykłym nadmorskim
Afa-nasjewem. Porównywałem przy pomocy znajomego porucznika ich odciski i
oczywiście odciski Afanasje-wa są takie same jak lorda Paradoxa, a lorda Para-doxa
takie same jak nielorda Afanasjewa.
Otóż autor listów (nie wdając się w szczegóły, czy był to lord Paradox, czyli bojar
putny Afanasjew), otóż autor listów jest na pewno mężczyzną ¦— w przeciwieństwie do
Marii Rodziewiczówny (1862—1944), która zawsze była i została do śmierci kobietą.
Jeśli idzie o ocenę wartości literackiej tej epistoło-grafii, prosiłem o opinię
znajomego Poetę, ale wyjechał nagle do Bułgarii, a tylko jemu mogłem zaufać, bo się
zna, jest życzliwie usposobiony do ludzi i świata, no i nietrunkowy. Wtedy
napatoczył się drugi ulem go przepędził. Po pierwsze poeta to zły, po drucie nie
mam do niego zaufania. Słyszałem, że «łę ile zachowywał w czasie wojny japońskiej i
pono darł koty z dzielnym generałem Kuropatkinem. Nie, na pewno nie był to człowiek
odpowiedni, a na ptttmo był to człowiek nieodpowiedni.
Wobec tego, że życie nie znosi pustki, sam posto-nowiłem listy te ocenić, niestety
okazałem się słaby i nieodporny, gdyż lektura wyżej wspomnianych listów wywoływała
u mnie chichoty, śmichy-chichy, do rozpuku zrywałem boki, rechotałem, raz nawet
myślałem, że pęknąłem ze śmiechu, jednak było to tylko złudzenie.
Ale w czasie przerw w tych chichach-śmichach zagłębiałem się w lekturę i nagle
nastąpiło olśnienie. Te listy nie są oryginalne! Te listy, zarówno lorda
Ajanasjewa, jak i lorda Paradoza, są żywcem, choć z pewną zręcznością
przetłumaczone z listów niemieckiego poety Hansa Wolfganga Schminke (1803—1875),
Johna S. OuerlocJca (1869—1923) — amerykańskiego poety, Armanda Clauel (1751—1811)
— francuskiego bawidamka i estety, oraz angielskiego myśliciela Douglasa Houstona
(1899—1920).
Dalsze dociekliwe badania prowadzone przy pomocy tej metody jeszcze bardziej
kompromitują Panów A. i P., ponieważ, jak się okazało, wyżej wymienieni nigdy nie
istnieli w rzeczywistości, toteż żaden z nich żadnych listów nie pisał. I tu
dochodzimy do sedna i demaskujemy niesłychany szkandal, można powiedzieć,
literacki. Dotychczas zdarzało się, że autor ściągał teksty rozmaite od takichże
autorów. Ale ściągać teksty nie istniejące w rzeczywistości od autorów również nie
istniejących, to przechodzi wszelkie granice, nawet granice przyzwoitości.
Toteż można uznać z całą pewnością, że Panowie .Afanasjew i Paradox, leniąc się i
nie znając języków zagranicznych, napisali te teksty sami, być może nawet
własnoręcznie, a celem ich było jedynie rozśmieszenie ewentualnych czytelników.
Mistyfikacja ta udała się w pełni, redakcja tygod-nika (który co tydzień psuje się,
ale nie może się ¦¦uć) pt. „Przekrój" listy te w dobrej wierze drukowała, ludzie
również w dobrej wierze je czytali, a obecnie Wydawnictwo Morskie wydało je w
książce, u-i/pełniając w ten sposób dotkliwą lukę.
A na zakończenie można, a nawet trzeba przytoczyć słynne zdanie słynnego poety,
wygłoszone przy okazji: „Uśmiechajmy się, nikt bowiem nie jest pewien, czy nasz
świat będzie jeszcze egzystował przez czternaście dni!" Eryk Lipiński P.S.
Jak wykazały najnowsze odkrycia archeologiczne, redaktorem tygodnika „Przekrój" był
od roku 1945 Marian Eile (obecnie „Franciszek i inni") i jemu należy przesyłać
wiązanki kwiecia i cukry, jako dowód wdzięczności za popieranie twórczości Lorda i
Afa-nasjewa.
Również po dokładnej analizie tekstu wstępu, okazało się, że słynnym poetą, którego
cytat jest zacytowany na zakończenie był Pierre-Augustin Beaumar-chais (1732—1799)
a dokładny przekład z języka obcego brzmi: „Śmiejmy się! Kto wie czy świat potrwa
jeszcze trzy tygodnie?" A więc nie czternaście dni, jak podano błędnie, tylko
dwadzieścia jeden!
E.L.
POCZTA OD AFANASJEWA
Wielce Szanowny Panie Redaktorze!
W pierwszych słowach chciałbym Łaskawemu Panu zakomunikować, iż ustawą o reformie
lasów i kolei żelaznych w 1945 roku mianuję Sz. Pana — Marszałkiem.
Jednocześnie spieszę donieść, że stolica apostolska nie ma nic przeciwko nam.
Wyrażam nadzieję, iż od tej pory pismo Pańskie nosić zacznie w butonierce koronę i
podtytuł. PRZEKRÓJ — tygodnik prole-tariacko-krółewski z sadybą w Krakowie.
Król proponuje, aby red. Kamyczek pisała się hr. Kamyczek van Beethoven i nosiła
szpadę, złoty kapelusz ze złotym jajkiem, tudzież złote ciżemki.
Dalej — Fafika wynosi Król do rangi pułkownika, dając w.w. nieograniczone
przywileje i honorowe członkostwo Stronnictwa Zawiązywaczy Kotom Pęcherzy Na
Supełki. (Żeby mi nikt w wojsku nie śmiał sarkać na psa!) Czy chciałby Pan być
Krakowskim Mandarynem? Teraz się wszystko da zrobić.
Proszę przekazać Braciom Rójek, że jeśli chcą tamto opactwo, to mogą sobie wziąć.
Gdzie jest do cholery szczerbiec? Czy nie został u Pana na biurku?
Łączę wyrazy szacunku
Pański
Samozwaniec Afanasjew
Ps. Załączam drzeworyt z dzieła „Ogród Zdrowia" Floriana Unglera z XVI wieku. Tytuł
ryciny: GDZIE STAWIAĆ BAŃKI. Może komuś z Redakcji się przyda.
11.
I
Panie Redaktorze!
Tragedia, że tak powiem, pompe-jańska. Albo się wścieknę, albo pójdę i połknę
wieloryba.
Od kilku dni wyrastają mi z głowy tajemnicze kwiaty. Ani to chmiel, ani tykwa.
Głupia to historia, gdyż kapelusza włożyć nie mogę. Co robić? Nie stać mnie na
ogrodnika i wstyd przed ludźmi. Obcinam je więc co noc, stawiając do szklanki z
wodą. Dzisiaj rano obudziłem się i zamiast kwiatów w szklance moczyła się czerwona
sztuczna szczęka. Co 'Pan na to? Jak tak dalej pójdzie, będę ze szklanki wyciągał
króliki. Kiedyś rozmawiałem z facetem, który podawał się za poważnego uczonego, a
miał sztuczne oko. I gdy je wyjmował, wyskakiwała mu z niego zegarowa kukułka. Inny
znów, też niby dystyngowany dyplomata — a w portfelu nosił buttersznyty z szynką.
Dlatego przekonany jestem, że ktoś mi robi kawały, bo:
1. W kiosku zamiast kogutków od bólu głowy sprzedano mi coś innego, dopiero przy
połykaniu zauważyłem, że to jajko; 2. Memu kotu ktoś do środka napchał papieru; 3.
Mojej babci zamieniono sprytnie włóczkę na gotowany makaron, tak że nowy sweter mam
z makaronu; 4. Tejże babci w nocy niepostrzeżenie zamieniono w uszach brylantowe
kolczyki na potężne żelazne kłódki; 5. Stryja w pidżamie wyniesiono niepostrzeżenie
w czasie snu i zawieszono w dzwonie kościelnym; Po podwieczorku dopiero okazało
się, że w samowarze tkwi od dawna poszukiwany przez nas kot; 7. U nas w
koloryferach pływają ryby; (i.
ti Jakiś nieznany człowiek łapał na wędkę ryby.
Zamiast robaków używał moich fotografii. Chciałem więc uprzedzić. Tym powodowany
zainstalowałem przy drzwiach mego domu automatyczny łapę. Łapa wyskakuje bijąc
petenta w głowę i odzywa się głos papugi proszący grzecznie o WIZYTÓWKĘ.
Pański Mr Afanasjew
List pisany na samotnej plaży serio
Mój Abd el Redaktorze!
Nie chciałbym opisywać Panu szczegółowo przygód mego nieszczęsnego a romantycznego
wuja, który już jako dziecko bądź co bądź bogaczy, w czasie którychś tam swoich
urodzin, gdy zaproszono około 40 wystrojonych w różowe sukieneczki dziewczynek i
chłopców z majątków ościennych, powiedział, że im coś pokaże, wyprowadził dzieci do
obejścia i zamknął na cały wieczór w dużym folwarcznym klozecie, sam idąc na ryby.
Dzieci o mało się nie podusiły i wuj dużo później, jako uczciwy kasjer, po wielu,
wielu latach nieskazitelnej wprost pracy w jednym z największych banków — chcąc
chociaż raz w życiu przed śmiercią coś ukraść, skradł przygodnemu fotografowi
dużego słonia z papiermasze, uciekając ze słoniem z Polski do Afryki i tropiony już
w pociągu przez międzynarodową policję zmuszony był uciekać ze słoniem na plecach
na bezludną Saharę, gdzie po 10 dniach drastycznej walki ze spiekotą i pragnieniem
przeżył jeden z największych po Hamlecie dramatów indywidualnych, dźwigając —
osłabiony i wynędzniały — papierowego słonia na plecach, przywiązując się doń
serdecznie, wybierając często między własnym życiem a ciężarem z trąbą, gdy na
skraju oazy spadł zbawienny deszcz, który nieprzytomnego z pragnienia wuja ocalił,
a ze słonia, jedynego towarzysza na pustyni, pozostały wyłącznie rozmokłe gazety,
wuj zaś płakał nie chcąc żyć dalej.
Chciałbym tylko zakomunikować Ci, Panie, że i owszem miałem wuja, który krążył na
wielbłądzie po Saharze, wożąc potężną palmę w doniczce jednych państwa, co to
chcieli się przez Saharę przeprowadzić, 14 i wujo drogi pomylił. Potem zakochał się
w spotkanym w oazie aniele, który sfrunął tam z nieba robiąc z oazy solarium.
Nieszczęśliwy w miłości — z braku drzewa pod ręką — powiesił się na szyi własnego
wielbłąda.
Takie to są złudne, z przeproszeniem, te fatamorgana.
Pański nieotulony Abab Afanasjew
Sopotkowo, bon-ton, 1958 Panie Redaktorze Macedoński!
Donoszę Panu, iż nieprawdą jest, jakoby Ofelia utonęła. To tylko Szekspir mógł
sobie na taki żart pozwolić. Ofelia zginęła przy obiedzie dławiąc się ością gdy,
pochłaniała zbyt żarłocznie leszcza. To wykazuje nauka. Moje najnowsze badania.
Cieszę się bardzo, że w ostatnich listach donosi mi Pan, iż strzela już z
rewolweru. Trudne są początki. Sądzę, że przy Pańskiej woli i charakterze czas
minie szybko i za kilka lat będzie Pan z taką samą łatwością strzelać z armaty
kolejowej. Bon chance! Ja też kiedyś strzelałem. Ale do czasu, tzn. gdy trafiłem
omyłkowo w zegar ścienny w swoim pokoju.
Ciekaw jestem bardzo, jak spędził Pan czas nad morzem? I czy jadł Pan ryby? Można
kupić czasami nad morzem takie strugane z drewna. Cieszę się, że nie zjadł Pana
wieloryb, bo są to — par excellence — ludożercy.
Kiedyś na morzu spotkała mnie podobna sytuacja, ale mu dałem łapówkę. Odpływając
jeszcze mi się z daleka ukłonił i dłoń uścisnął.
A tak, puchy. Kilka dni temu wyrzuciłem z domu do morza niepotrzebną starą kanapę.
Jak ludzie mogą robić siusiu w morzu — to czemu ja nie mogę wrzucić kanapy.
Wypłynęła na plaży. Chodzi fama, że to na „Batorym" pobiło się kanapą dwóch
peruwiańskich ministrów.
Inni mówią, że to stary wariat Afanasjew płynął na kanapie przez Atlantyk i go
pluskwy zjadły.
Łączę wyrazy głębokiego szacunku Jerzy Afanasjew
1(5
Zanowny Anie Edaktorze!
Czy był Pan już w „Aldze"? To w naszym Sopocie laki nowy cyrk gastronomiczny. Jak
Pan wrzuci do automatu złotówkę, to automat Pana własną piersią nakarmi.
W ogóle to bomba gastronomiczna z poprawką na gastritis! Jest tu koryto do żarcia,
co samo chodzi, a jak ktoś zjeść nie chce, to chwyta za krawat i zmusza. Dla dzieci
to stoi przy ulicy taka stacja benzynowa, co jak dziecię zjeść nie chce, to się mu
w żołądek szlauchem kaszkę pompuje. Są także karabiny maszynowe na kluski, ale od
kiedy baby przywozić zaczęły indyki do karmienia, totozatkali. Z zewnątrz buda
oszklona żelatyną, jak się poliże, to jakby okno Pan wybił. Wspaniały budynek i
niedaleko Monte Cassino ulicy. Przed wejściem stoi fontanna, w basenie galareta i
wspaniały karp, któremu chuligany ogon odgryzły, bestie. Przy drzwiach boy czyści
Panu buty czekoladą. Jeśli Pan na to zgodzi, to tort dostaje Pan z szuwaksem. Na
parterze ludzie pielgrzymią po kotlety. Jest także mechaniczne krzesło — rumak
gastronomiczny, gdzie Pan podskakując wzorcem Tatarów ma prawo lub też nie kotlet
sobie ubić. Kto cierpi na reumatyzm, ma prawo lub też nie wziąć kąpiel lub też się
wykąpać w piwnicy w wannie z borowinami Wedla lub też nie. W piwnicy jedyna na
świecie kopalnia tortów, gdzie pracują dwa górniki i jeden dentysta. Raz w ząb, a
raz w skałę tortową.
Aha, może pan zamówić porcję afanasjefa w cieście, ale to drogie i życie mi zżera.
Życząc Panu smacznego lub też nie A. Fanasjew
2 — Poczta Afanasjewa yj
Baden — Baden, listopad 1958
Zacny Panie!
Moderatto, 1 January 1959
Honor mój nie może już tego dłużej znieść: to Pan, Ananasie, śmiał przysłać memu
siostrzeńcowi Jerzemu jako honorarium pudełko brylantyny z notatką: maść na
brylanty. To Pan namówił Go, by nieboraczek sprzedawał na Marszałkowskiej gotowane
krawaty w groszki.
To Pan wymusił na Nim, by nazwał publicznie znanego mi skądinąd miłego i zacnego
Krzysztofa Kolumba — świętym od amerykańskich samochodów. To Pan uplanował, by On w
stroju dżokeja startował na motocyklu na warszawskim derby. To Pan kazał Mu
publicznie przysięgnąć, że na Początku Pan Bóg stworzył Czechosłowację. To Pan w
stroju Ramzesa złożyłeś na Niego w MRN (Przymusowe Zrzeszenie Właścicieli
Prywatnych Nieruchomości) podanie o pozwolenie budowania prywatnej piramidy w
Piasecznie, pod Warszawą — nucąc przy tym z okna mego domku...
To Pan zamiast znaczka lotniczego kazał Mu do koperty nakleić urzędniczkę poczty.
To Pan podszepnąłeś mu, by wysłał na studium w Uniwersytecie Jagiellońskim szkielet
kościotrupa z adnotacją: Afanasjew b. mi zimno. To Pan w okresie Jego
rekonwalescencji proponowałeś Mu kołduny z Redaktorów.
Wobec takiego stanu rzeczy proszę publicznie Sz. Pana Redaktora o satysfakcję na
miecze. Nie odmówi Pan chyba starej, schorowanej kobiecie tej wielkiej
przyjemności.
Łącząc wyrazy szacunku
Stara ciotka Afanasjewa
Tatiana (emerytka)
18
Redaktorze!
Skandal w domu. Chcąc się przysłużyć mężowi mojej babci Wirginii — Donaldowi —
wrzuciłem mu na noc jego sztuczną szczękę do marynaty z cebulką.
Niech sobie Pan wyobrazi, jaki kwaśny chodził dziadzio Donald przez kilka
następnych tygodni. Babcia zaczęła chudnąć nam od upojenia. Poprowadziliśmy ją więc
do rentgena. I oto stwierdzono, że babcia miałaby serce zdrowe jak wół, gdyby nie
obecność w nim dwóch zakorkowanych buteleczek walerianki! Pan chyba rozumie nasze
zdziwienie. Od tej pory i dziadzio zaczął się martwić — zżókł, zzieleniał, więc i
jego pod rentgen. I tu, Redaktorze, skandal! Okazało się, że serce dziadzia ma
brodę i wąsy! Istna rodzinka wariatów. Kupiłem więc szybciutko babci w prezencie
kilo delikatesowych parówek i pobiegłem opowiedzieć babci dziadzia fotografię.
Niespodziewanie wpadłem do jej mieszkania, a babunia przestraszona krzyknęła i
runęła na parkiet ze swoim przedziwnym cha, cha, cha, przyciskając coś do piersi.
Patrzę, a w jej rękach trzepoce się jak ryba żywe serce dziadka z wąsami i brodą!!
Ale za chwilę zadzwonił do drzwi sam dziadzio Donald, dziwnie odświętny, uroczysty,
wykolońskowany i wsączył płaczącej babci malutką buteleczkę walerianki.
Z szacunkiem donoszę Pańska Apteka Afanasjew
19
Saore d'Hiver, 1959
Oj, Redaktorze, Redaktorze!
Zima. L'hiver. Br. Nad morzem sprzedają już lody z kawioru. I cóż po nas zostanie.
Podarte szelki br. i brr. zamarznięta w śniegu flaszeczka Soir de Paris.
Widzi pan. Dziś przed południem znów z nieba padał prawdziwy cukier. Już trzeci
dzień w Sopocie wszyscy stoją na dachach z torbami, a i po ulicach biegają ludzie z
wywieszonymi językami. Gdy sól niegdyś padała, to żadna pani się nie toczyła, a
najwyżej jakieś bardziej inteligentne, starsze śledzie, które wyszły z morza na
emeryturę. Lecz wszystko to dziś frajer. Starsi urzędnicy powiadają, iż w tym roku
zima będzie wyjątkowo ostra, choć nieco dziwaczna.
Otóż w styczniu podobno ma padać jeszcze z nieba pieprz, w lutym kiełbasa
rzeszowska w jednym b. długim kawałku, a w marcu autentyczne złote zęby.
Sam więc pan widzi, jak piękna i klawa będzie zima nad morzem, a ja sobie za to
wszystko spuszczę do wanny własny lugrotrawler, ochrzczę go buteleczką maggi i dam
mu tytuł na okładce: Kiełbasa Rzeszowska. A gdy się jeszcze więcej wzbogacę, to
wyrzucę precz mój stary kapcelinder i zacznę wreszcie chodzić z upragnionym tortem
na głowie.
Bardzo Pana przepraszam, ale mi właśnie żona mówi, że za oknem padają, zdaje się,
jajka na twardo. Biorę więc koszyk, teściowa fuzję z kołka i wychodzimy na
rekonesans.
Pozostaję z wyciągniętą ręką Afanasjew de Paris z Trzema Gwiazdami Sopot, czerwiec
1959 Dzień dobry, Panie Redaktorze!
Vivat, vivat i jeszcze raz vivat. Po długich taratir-lipatach znalazłem wreszcie
pracę godną takiego jak jak królika. Ech, Panie Redaktorze! W tym roku dopiero
zacznie się nad morzem ziemska chryja. Mam występować w charakterze prawdziwego
kanaryjskie-go kanarka. Drzyjcie, samiczki! Wydział Kultury dał mi już żółty
mundur, onucki i dziób z dykty, a do mnie należą tylko trele-morele. Gdyby Pan
Redaktor zechciał wpaść z cukrem do mojej klatki, to bym sobie dzióbnął Pana
Redaktora w rękaw.
Hu, ha! Moja żona oraz teściowa pływają za marne 10 złociszków w ślubnych welonach
jako pokazowe złote rybki w Grand Hotelu. A wujek Marian zrobił sobie zęby z
widelców i opływa w smokingu molo udając rekina!
W ogóle SENSACJA. Panie Redaktorze!!! Zamiast statków dla atrakcji będą kursować po
zatoce pięknie rzeźbione katafalki. Pan wie, że w tym roku do morza wkraje się
wszystkie jabłka i suszone gruszki, byśmy mogli się kąpać nie w parszywej słonej
wodzie, lecz w słodkim kompocie. Pod Sopotem jeden zalany organista pasać będzie co
bogatsze fortepiany z całej Polski. Bo fortepian to też bydlę i żreć musi, Panie
Redaktorze.
Ech! Malarzy podwiesimy, Panie Redaktorze, na specjalnych linkach od spodni, do
samolotów, damy im czarnego tuszu i puścimy interes ponad plażą. Czy Pan to widzi?
Czy Pan to widzi, Panie Redaktorze? Już wszystko się przygotowuje. Specjalni
fryzjerzy warszawscy robią na drzewach wieczne ondulacje. Kanalizacjami popłynie
kolońska woda i prawdziwe rodzynki cejlońskie, a milicjant na placu ma być
przerobiony na zegarek.
Czuwaj! Vivat! Pański Emisariusz do Spraw Przedziwnej Kultury w Sopocie hr. Trawler
Afanasjew z Torpedowców ...........l«.lllllllllill»lllllllllll#lłll*t
Jesień 1959
Do, re, rni Panie Redaktorze!
Hura! Śpieszę krzyknąć, że teściowa moja kupiła sobie dziki, nieoswojony fortepian
w czarne łaty.
Zamknęliśmy go w chlewie, choć żona mówi, że fortepian hoduje się w salonie.
Bzdura. Nabrudzi, a szkoda dywanów moich oryginalnych. Pers, szach~ mat. Sam Pan
rozumie, Panie Redaktorze. A mnie tam ganz egal, bo fortepian i tak trzeba o
zachodzie wydoić. No nie? Więc jak żeśmy go doili, to wyrywał się, ryczał i tak
machał ogonem, że dziadzio fruwał ze zdenerwowania jak mucha w powietrzu.
A potem była laba, czyli dżes. Ja popijałem mleczko, a żona wlała do fortepianu
herbaty z cytryną, uwiła na głowę wianuszek z pończoch i siup do śro-deczka pławić
się jako ta niesforna „Leda z fortepianem". A ja jej akompanię grając pana Szopę.
Ale fortepian się rozjuszył i nam strasznie na wymyślał, że się rozklei, że jestem
drań i w ogóle, pa-piermasze. Chciałem go przeprosić, żona całowała go nawet w
klapę, i głaskała po pedale, ale nic, on nam nie wybaczył, zaczął chudnąć i wczoraj
odszedł od nas na wieki — Panie Redaktorze. Cicho i smutno.
Pochowaliśmy go, jak należało. Wprawdzie moja rodzina się nieco dziwiła, dlaczego
ten Afanasjew ma trzy nogi> ale się przyzwyczaili i fortepian pogrzebali. A po
powrocie do domu — Panie Redaktorze — w sianku leżące zastaliśmy dwie sierotki. Dwa
małe rude foftepianki.
Biorąc żałosny akord
Pański wzruszony dziadek
Fortepianowicz Afanasjew Jesienny
24
16 Kwiećnia 1961 wykałaczka Wielce Szanowny Panie Redaktorze!
Mam ratlerkę, która gra na skrzypcach. Genialnie jak ząb Paganiniego. Nikt z
wyjątkiem Pana nie uwierzy, co to za wspaniały pies. Czy Pan wie, że konserwatorium
pochodzi od konserw, bo ktoś musi sobie robić konserwy ze starych fortepianów
przeznaczonych na zarżnięcie. Bo jeśli, Panie Redaktorze, podaje się szprotki w
konserwie, to czemu nie podaje się konserwowych trąbek? Albo uda muzyka w to-macie?
Mam zamiar otworzyć w Warszawie dla psów szko-. łę gry na skrzypcach i chór starych
jamników. Byliśmy ostatnio z ratlerka w Paryżu. Samolotem dla psów. Taki facet ze
śmigłem na czterech łapach. Taki samolot zjamniczały w dym. Sala na Pigal nabita
jak 25 (mllcrka do ogonka przywiązany ¦trmi/.llwj awanturze muzydznej y buldotf
przyniósł za kulisy kwia-a potom zrobił kałużę. Wypiliśmy ¦i|lcm się z buldogiem
całować. iii;!n cała noc.
obie nowy model Lanci, a Afana-y dla świata ¦— wozi jak stare pudło ii. I mi lince
prowadzi go na spacer. m donosi w psim zachwycie Afanasjew rozpisany na 4 głosy 1
bas basa
basującego kontrabasem
u pasa na bis dla psa
1
Sopot, w grudniu po południu 1961 roku Chololololera Panie Redaktorze!
Donoszę Panu sopranem, że Santa Chryja u Pańskiego ekwilibristy. W czasie kolacji
buchnął mi ogień z nosa i nagle wyskoczył mi z buzi taki, granda, czarny diabeł.
Brrrr. Pański Afanasjew ma piekło w buzi! Uważam, że jest to naruszenie terytorium
Afana-sjewa i proszę złożyć skargę na ręce pana red. Licy-pera.
Czy Pan wierzy w diabły? Bo podobno w Chicago jeden milioner produkuje konserwy z
diabłów i wysyła krewnym. A z każdej puszki wyłazi ogon. Bef de diabl, czyli Unrra
Satanika.
W ogóle dziwny kraj ta Hamerika. Podobno jak się tam studenci źle uczą, to
przerabia im się głowy na geograficzne globusy i łazi toto tak przez rok, że ani
się pocałować, ani krawata zawiązać, Ech, panie Rrr. Ech, no bo jeżeli we Włoszech
już nawetdzieciom daje się makaron, to, proporcjonalnie, czemu starszym nie daje
się rur kanalizacyjnych w tomacie? CO? A jeżeli np. memu kuzynowi zamiast ślepej
kiszki wycięto w poważnym szpitalu kaszankę, to co? CO? A znów jednemu
bohaterskiemu strażakowi na własną prośbę zamiast kiszek wstawiono zwój węża
pożarniczego. CO? Czuł się dobrze, aż pewien afrykański rentgenolog zauważywszy
węża u pacjenta palnął pod rentgenem do niego z fuzji i strażak poleciał z ogniem
do nieba. CO?
Same przykrości, Panie Redaktorze!
Donoszę Panu o tym z głębokimi boleściami w zębach.
Pański smutny hahaha.
hr de Diabl Afanasj (noszący na nosie srebrne okulary)
27
styczeń 1962 z notatnika profesora fizyki
CiHRo za N: JlA1i7go= =jajko w sosie chrzanowym
Wielce Szanowny Panie Profesorze!
W swoich listach do mnie jest Pan niepoprawny. Znów ponawia mi Pan propozycją
obcięcia warkoczy. Jest to zgoła niemożliwe, jak skok z ósmego piętra bez
zabezpieczenia się sprężystymi kaloszami. Gdybym obciął moje piękne warkocze,
czaszka, w której kryje się diabelski pomysł wysadzenia Pana w powietrze —
uzyskałaby tak silne świecenie, iż groziłoby to w dni słoneczne pożarem miasta. Po
wtóre: warkocze, które noszę — stanowią jakby dwie liny pomocne fryzjerowi we
wspinaniu się na mój dostojny kokos.
Martwią mnie bardzo Pańskie zdjęcia, jest Pan blady i znów na pewno nie pija Pan
tranu, a tylko wylewa koledze na krzesło.
Karnawał w tym roku jest dla mnie „nawałem kar". Miałem temperaturę, ale że wypiłem
trochę miodku, więc przydarzyło mi się, iż zamiast termometru wsadziłem pod pachę
jałowcową kiełbasę, a i ichtiol pomylił mi się z musztardą.
Wszystko byłoby okay, lecz huknęło mi do głowy pobiec do sąsiadów. Na ulicy psy
mnie dopadły, musztardę zlizały i goły zasądzony zostałem o naruszenie moralności,
bo psów sądzić nie można. Taki sam teraz KAR NAWAŁ, że hej, psiakrewkaszanka!
Skutki pijaństwa są straszne! Pewien lekarz pogotowia upił się i pojechał do
pacjenta, co miał atak wątroby. Przyjeżdża do pacjenta, a że był pijany, więc
świńską szynką stojącą na stole wziął za chore-
29
go. Zaa]> uważył, karetki ' Dyreki i lekarz ta, g tor — i zacz«; dyrektora, a
obcięli dyrek gorzej t>yło . nogę podnosi KSt "•Sriyki' opukał, a gdy za- nut.,
oddycha — wsadził ją do "" "1'cracyjnej, a tu chirurg operacyjnym i jedzą pacjen-
Policja — krzyknął dyrek-n:iekać powietrze. Więc wzięli cllvk kaszubski przedtem
wypili, "•no i przyszyli je do nogi. Naj-r0Wl na koncertach, bo musiał _&H *,- . .
' .j;"ry' by coś usłyszeć. Ale i tak zawsze to lepiej, niz przyszyć komuś jego
własny nos do pięty, bo nic wiadomo, jak później okulary nosić. Takie są skutk,
picia whisky bez sod Daleko nam jeszcze do takiej Ameryki, gdzie krowy zaprasza się
na specjalne „party i poi wódką. Potem taka krowa wynajmuje się jako ruchomy
koktajl-bar na przyjęciu artysty w Chohwód. A jak się ją podkręcl za ogon, to Uze
panom włosy na przedziałek.
Kończąc ten koktajlowy list polecam się Pańskim uśmiechom — Ala — szafa — nafa —
kawa — sjew wnuk płk Maztella.
Wielce SSSmakowitx panie REDAKRARXE +!
Otóż kupiłem sobje mashiną do a pisania, abchi Pana psyehlawić o bchól z-ębów,
pardon. Mchoja maschina zostalla kupchiona za honollala od Pschyana Redaktolla.
Maszina jest Tscheska, to popełnia slowac-ko-czesskie błędy. Consul ba usługi poety
domowego chowu. Ju versteand. Dobze, ze pan nije dlukuje Psljekroju błędy natuly
płciowo — oltiglaficznej, te-laz będę do pana Pisał ze zwojoną energję,— M delta,
aby phyana doplowadzić do leumatyzmu lestrukcji zołonek żołądka amen leformatorski.
Mon collonel, moja maszyna Madam Maschina to młoda dziewczy-naa i ma klawfisze.
Oczy niebieskie i ijak sję uszmie-chnie to stuka. Będeę z nią miał młode pokolenie
w produkcie llistów doPPana Lledaktola. oNa samma pishe, ja tylko zamiatam pokójj.
Tsiesę się trtrtr, ze Pan sje tez cjeszy, bo teraz to juz mogiła. Grób. Cy pan
pisaL kiedyś na Masynie dziewcynie?? Jest to loskosnie, wsadzie klawise, tam gdze
potseba i nie. Trrr. Trrr. Trrr. Stuk. Tseba ją będzie za mąs wydać, bo klekoce. Cy
Pan ma masynę samca? Moglibyśmy ich pożenić i założyć filmę stuk stuk. A le do
zecy. Cemu mi Pan bnie płaci za komorne, pseciez jak zabawa to zabawa. Cy nie chce
sję paN bawits w komolne? Ale do zecy. Ta maschina potwohnie schepleni, muschę ją
zapischhać na uniweeszitet, na pollską Fhillolagię. Może dostanie doktorat, bo na
doktoze psyjemnie pissatć.
Pozdrawiam PANA i Pana PANA pana Maszinę
Pańska oj skrzypi Maszina Afamaszinanasjew do pisania
31
A
'decznie Pozdrawiając!
nington Afanasjew. A propo. Słyszałem, że V ¦'; w Zakopanym postawiono schronisko z
ka-i nerkowych. Ciekawy ten eksperyment postawił igi i tak przydusił świat
petrograficzny, że ten ¦ /. piszczał. Kamica nerkowa jest bardziej cenna niż
rtoklaz i limonit, nie pisząc już o piaskowcu szydło-
ieckim. Daje się łatwo układać we wzory.
Jeśli jeszcze naszym architektom uda się kryć da-¦ hy wyrostkami robaczkowymi,
Zakopane przybierze dawno oczekiwany, odświętny charakter. Czy nie myślał Pan nad
tym, że Zakopane należałoby trochę wykopać? No bo jeżeli coś jest zakopane, to
nawet nieś odgrzebie. No a jeżeli Zakopane nie jest zakopane, to trzeba je zmienić
na Odkopane. Czy Pan Redaktor samczy w tym roku do Odkopanego? Na Orli Prć? To
fatalna nazwa i dlatego się tak fatalnie nazywa. Ja może bym tam do tego Odkopanego
i przyjechał, ale narty mam za krótkie, a góry za wysokie. Chyba żeby zbić jedną
dużą, ale jak wsadzić do pociągu. Panu to w Krakowie wygodnie. Latem Pan zacznie
koło Zakopanego nartę zbijać, a zimą Pan w Krakowie kończy. Ale co ja mam
powiedzieć?
Więc niech mi Pan prześle kawałek góry w paczce, ale z widokiem w dół. Koniecznie.
Ze smrecznym pozdrowieniem Afanasjew
32
SENSACJA! SENSACJA!
SENSACJA! POTWÓR Z NEW-WARSAW
Szanowny Redaktorze Panie,
Jak podaje agencja Afanasjew, pod Warszawą grasuje straszliwy potwór. Jest to
podobno zbyt wyrośnięty, 250-kilogramowy jamnik. Na śniadanie pożera jedną młodą
aktorkę teatralną.
Do akcji zatrudniona ma zostać 250-osobowa brygada antypotworowa z minami. Groza
tego zdarzenia jest niepojęta. Po Czerniakowskiej i po Solcu, ulicach
nadwiślańskich, całymi nocami snują się patrole wywiadowcze z kotami na linkach.
Nad Wisłą ustawiono marcową jamniczkę wypchaną trotylem. Z Krakowa płynie Wisłą
tratwa pełna baranich kości. Związek Kineologiczny rzucił na jamniczkę ciężkie
przekleństwo.
Agencja podaje, że społeczeństwo Stolicy pokłada nadzieję w studentach i macierzy
szkolnej, iż ci pod-
llilT"......
przewodem pana generała Afanasjewa złapią jamnika i oddadzą do zoo, by się
rozmnażał na naszą cześć, chwałę i pociechę.
Agencja Afanasjew JPP (Jedna Pani Powiedziała)
SENSACJA. SENSACJA. SENSACJA. SENSACJA. SENSACJA. -
Uwaga: Zdjęcie potwora wykonał autor z narażeniem życia przez lunetę astronomiczną
ustawioną przy Marszałkowskiej w czasie odpływu Wisły.
SENSACJA. SENSACJA.
SENSACJA. POTWÓR Z NEW-WARSAW.
Wielce Szanowny Panie Redaktorze!
Ja w sprawie lirycznej. Dlaczego chłopiec świni nazywa się wieprzem? Wydaje mi się,
że jest to naruszenie pewnych podstawowych spraw lirycznych w naszym
społeczeństwie, a nawet jest to obelga. Najwyższy czas, aby to jakoś uporządkować!
Przywrócić pierwiastek liryczny. Świnia jest elementem bardzo potrzebnym, robimy z
niej eksport zagraniczny i do żołądka, w afrykę kiszek. Kotlety ze świni zalegają
nam brzuszki, ale przecież, do licha, późna wiosna jest i świnia musi się kochać!
Tak? Nie ma dzieci bez miłości. A jeśli — to nieprawe, jawnogrzesznice. I czy Pan
myśli, że ktoś kupi konserwę z napisem „Jawnogrzesznica". Naturalnie, świnia nie
pójdzie do kawiarni, nie będzie rozmawiać, strzyc oczkiem, chrzą-kając do nas
porozumiewawczo. Najczęściej za stodołą jest jej chłopiec, wieprz (?!), wręcza jej
kwiatek i całuje w śliczne uszko. Potem, z braku kozetki, figlują dziecinki w
błocie, ale czyż, do licha, to przyzwoicie? To podejście do kochającej się
młodzieży? My mamy kołdry, pierzyny, a świnia nawet prześcieradła nie ma! Tak?! ...
Oczywiście, świnia nic nie mówi, zamyka się w sobie, hej, bo komuż ma się zwierzyć,
otworzyć swe serce? Ludzie są jak głazy, a Związek Szynki, zamiast golaska chronić,
to go gnębi. Przyszła więc, motylek, gołąbeczek ten świński, pod moje drzwi i mówi
przez łzy, chrząkając: naphisz dho „Przekhoju"! Ostatecznie, świni pomóc, mały
zaszczyt. Ale przecież są poczciwe. Wątpię zresztą, czy ktoś świni pomoże,
bezwstydnie to byśmy ją jedli, kości smoktali, ciemiężycieli. Sprawa świni jest
więc otwarta. Świnie mają także przecież swoich poetów z ogonkami, którzy piszą b.
świńskie wiersze — piękne liryki o patelniach i panierowaniu. Nikomu nie przy-
35
szło do głowy, żeby wznieść świni jakiś skromny pomnik, statuetkę, a tylko ją jemy
i jemy. Podobnie ma się sprawa z kogutem, symbolem płodności. Oj! Pokrzywdzony to
naród, przejadany. Wprawdzie zwierzaki dotują wegeterianów, lecz skąd biedactwa
mają wziąć pieniądze. Jeszcze kogut to zrobi proszki od bólu głowy, ale świnia?
Znałem cochonkę, która grała na skrzypcach, że łzy leciały. I co, myśli Pan, że jej
nie usmażono? Nawet w menu nie napisano: skrzypaczka. Cześć jej pamięci. Artystka.
Marne czasy, ale wydaje mi się, że związek kineo-logiczny powinien się zwierzakiem
zainteresować. Są różne rasy psów, może być i świnka. Zresztą któż zaręczy, że
świnia nie jest psem, tylko że chrząkają-cym. Przecież każdy schrypnie w takim
hałasie. Nawet erudyta.
Z poważaniem, życząc smacznego
Jerzy Afanasjew ! 32 maja 1962
Monsieur, Monsieur Prezident!
Vivat! Za przyczyną Biura Pośrednictwa Pracy pracuję jako główny duch Grand Hotelu!
Brrrrrrrrrr! Duchów jest ze 40, począwszy od duchów małych biednych dzieci,
zgranych tu niegdyś do suchej nitki w brydża. Praca zależy od kwalifikacji.
Najmniej popłatne łapanie w nocy za nogi. Pan się mnie boi, Redaktorze?
Wieczorami pływam w otwartej trumnie po morzu grając na gitarze. Ech! Całe molo
chodzi zasłuchane, ryby z wody na molo wychodzą, mieszają się z tłumem i tak chodzą
razem zasłuchani w wieczornym sojuszu. A potem wszyscy idą pod rękę do domów, gdzie
ryby w ekstazie same kładą się na talerze, a ja pływam do świtu. O! Ha!!!
Tak więc jestem tu za ducha. Wczoraj przez roztargnienie zostawiłem wieko od trumny
na stoliku w kawiarni i mało mnie nie wylali. Praca różna. To kłębek wełny dla
starszej pani do rosołu z makaronem, to stryczki w łazienkach.
Mam także zdolności jasnowidza. Widzę, jak pewna hrabina truje Sz. Pana wrzucając
mu do herbaty miast cytryny zatrutego motyla i przywłaszczając sobie tym samym
nakład 700 000 egzemplarzy. Ucieka z nakładem do Warszawy i tam sama oddaje się
stołecznej policji, przepraszając ją, że tak późno skruszała.
Pozdrawiam —
Król — Duch
Mon Capitanie!
Przesłana przez Pana korona Piastów odpowiada mi numerem. Wprawdzie uważam, że
powinna mieć daszek, by móc jej jako kaszkieta używać, no ale 37 *• *t
trudno. Lepszy rydz niż śmigły, jak mawiają w Spółdzielni Las.
Jedna sprawa ważka. Koronę noszę już cztery miesiące i niech sobie Pan Redaktor
wyobrazi — w mojej fryzurze pojawił się łupież. To jest skandal. Kto z Piastów miał
łupież? Jak to tak można?!
Więc jako król protestuję. A gdyby Pan chciał mi jeszcze przesłać królewskie jabłko
Jagiellonów, to bardzo proszę raczej kilo antonówek. i, Lois Afanasjew III Szanowny
Panie Redaktorze!
Jako nieszkodliwy wariat, ale popierany przez państwo, proponuję urządzenie w tym
roku karnawału dla artystów na podwórzu Ministerstwa Kultury i Sztuki. Wielki bal
pod protektoratem Sztuk Pięknych „Przekroju", czyli 700 numerów „Przekroju". A oto
17 z nich:
1. Wszystkie urzędniczki w ten Dzień zamiast kapeluszy na głowach noszą wazoniki z
różami.
2. Lunatyków w tę noc traktujemy w końcu jako artystów natchnionych.
3. Wszystkie konie w stolicy malarze przemalują olejną farbą na biało. W ogóle
można będzie malować po koniach.
4. Na podwórze wpuścimy 1000 czarnych kotów posypanych proszkiem do kichania.
5. Malarze wieszają własne obrazy na szyjach jako medaliony.
6. Malarzom wolno się będzie pojedynkować w tę NOC, ale nago, z butlami z
atramentem.
7. Poeci walczą dzielnie wiekami od trumien.
8. Poetki wpuszczają sobie z zazdrości nietoperze we włosy.
9. Na okolicznych dachach zezowaci chłopcy wróżą z płatków róż.
10. Gołe dziewczyny przygrywają do walca na harfach z rybich szkieletów.
11. W powietrzu pływają na wznak anioły czytające „Przekrój".
12. Małe dziewczynki wożą w wózkach żywe krokodyle.
39
1 '' "[|;|'m w łóżkach wyrastają w tę noc złote 1 tomy.
!«»ii poeci zamiast jakichś tam kanapek "Wdziwe kanapy z serem. '" psy nakręcone są
w tę noc i tykają. < " » wypłyWają na morze własnymi fortepia-
itele są p0 to, żeby się unieść z nami w porto.
jele. Przeciąg wywiał mnie przez okno. Jesień i r«w.
Wasz Liść Afanasjew
Szanowny Panie Redaktorze!
Miałem wczoraj widzenie. Ileż katuszy, samozaparcia i ofiar w tym celu poniosłem!
Wpierw przez trzy tygodnie nic nie jadłem, co ze względu na moje fundusze przyszło
mi z łatwością. Gdy już nieco skruszałem, odbyłem w upał pielgrzymkę w siedmiu
swetrach po dziesięciu aspirynach. Następnie połknąłem siedem metrów węża
ogrodowego. W czasie sztormu wypłynąłem stojąc na pierzynie na pełne morze
(kilkunastu kuracjuszy, widząc to, wypłynęło na kołdrach, lecz się potopiło). Od
pół roku do każdego deseru łykam grzebyk, tłumacząc się w towarzystwie, że to
grzebyk od bólu głowy.
Potrafiłem też równocześnie szyć na maszynie, grać na fortepianie, na flecie, pić
kompot i rozwiązywać zadanie matematyczne z dziedziny liczb urojonych. Pod koniec
kazałem sobie zrobić zastrzyki dożylne z grochu.
I wówczas przyszedł dzień, gdy miałem widzenie. Na całym niebie nad miastem
objawiła mi się w po-marańczowo-złotym zachodzie olbrzymia 100-ZŁO-TÓWKAH!
Początkowo sądziłem, że zostanę dyrektorem mennicy. Obudziłem się rano z wysypką.
Ale nic — szare życie. Więc chciałem się łaskawego Pana spytać, może po prostu
wczoraj zgubił Pan portfel?
Pański Jerzy Afanasjew
41
'wHI
List pisany tak jak wszystkie pod stołem Wielce Szanowny!
A niech to cholera weźmie być w takim państwie królem. Dziwię się, że takiej Bonie
się chciało.
Proszę sobie uzmysłowić, że wszyscy przychodzą do mnie po porady:
a to jakiś pies połknął bombę zegarową i nie mogą mu jej znaleźć a to komuś drgnęła
ręka i zamiast w głowę strzelił sobie w pupę a to zaniesiono do magla ubranie nie
sprawdzając, kto jest w środku że jakiemuś literatowi w N. dolewają atramentu do
zupy jagodowej i on już nie może że pewna restauracja w Warszawie wpadła na pomysł
pieczenia racuchów w formie talerzy i gdy się tam wejdzie, wydaje się, że wszyscy
goście powariowali że jakiejś pani zaplątał się wieczorem we włosy prawdziwy
samolot że gdzieś w fortepianie znaleziono niemieckiego muzyka, który się w nim
ukrywał od czasów I wojny że komuś sprzedano gitarę z autentycznymi strunami
głosowymi.
Wszystkiego wysłuchałem cierpliwie i zalecałem opanowanie. A teraz przyszedł do
mnie rybak. Robotnik przecież prawie. I mówi że przyszedł do nich do domu rekin i
prosił o rękę jego córki.
Nie chcę sam doradzać. Proszę bardzo, niech pan raz pozna królewskie kłopoty.
Pański Nonsens Afanasjew Ps. A może by pan zjadł rękę pięknej rybaczki?
42
Szanowny Panie Redaktorze!
Czy Pan wie, że Pan nie wie, że Pan wie? I co, myśli Pan, że ja nie wiem, że Pan
wie, że Pan nie wie, że ja wiem. Tak? Jeżeli tak Pan uważa, to dlaczego, u licha,
udaje Pan, że Pan nie wie, że ja wiem, że Pan nie wie, że ja wiem? Co za sens? Po
co? Ja rozumiem, że ja z jednej strony mogę wiedzieć, że Pan nie wie, że ja wiem,
że Pan nie wie, że ja wiem, że Pan nie wie, że ja nie wiem — ale z drugiej strony
ja mogę. nie wiedzieć przecież, że Pan nie wie, że ja wiem, że Pan nie wie, że ja
wiem, że Pan wie, że ja nie wiem. A jeśli ja wiedzieć tego nie będę, to Pan nie
będzie wiedział, że ja nie wiem, że Pan nie wie, że ja wiem, że Pan nie wie, że ja
wiem, że Pan wie, że ja wiem. Klapa tragikomika. Ciekaw jestem bardzo, czy
Kochająca Ciocia Szanownego Pana będzie wiedzieć, że Pan nie wie, że ja wiem, że
Ciocia Pańska wie, że Pan nie wie, że Ciocia Pańska wie, że ja wiem, że Pan nie
wie, że podobnie interesuje mnie fakt, czy Kochający Dziadek Sz. Pana Redaktora
wie, że Ciocia wie, że Pan nie wie, że Ciocia wie, że ja wiem, że Pan nie wie, czy
Dziadek Sz. Pana kochający wie, że Pan nie wie, że Ciocia nie wie, że Dziadek wie,
że Ciocia wie, że Pan nie wie, że Ciocia wie, że Dziadek wie, że ja wiem, że
Dziadek nie wie, że Pan wie.
Łączę wyrazy głębokiego szacunku
Oczekuję odpowiedzi
Kreślę się z rozkoszą Pański
Jerzy Aianasjew
Szanowny Panie Redaktorze!
Chciałbym się Pana zapytać, czy nie można privli kirować samochodów z metra? Ot
tak, po prostu, •/.:< miast wielu samochodów, idzie jeden samochód ci;i giem jak
kiełbasa, a potem ciąć klientom na plaster ki? Czy Pan Redaktor pozwoli 10 deko
samochodu? Zważyć czy zawinąć? Przyszło mi to do głowy, bo jeden tutejszy hodowca
tnie jamniki z metra.
A w ogóle to Pański Afa-autonasjew-stopowiec ma patent na wydawanie patentów na
podróż Afa-na-sjew-stopem. Dyplom Akademii Wiedeńskiej Autostopu i Ekwilibrystyki
dla członków Redakcji „Przekroju" załączam.
Stoi Pan Redaktor przy drodze przebrany za rannego, ze strzałą w piersiach i
krzyczy: Turcy, Turcy. Każdy szofer weźmie Pana na bagaż.
Albo przebiera się Pan Redaktor tak jak ja za krowę. Jak człowiek zagrodzi drogę,
szofer myśli: e, usunie się — i pędzi. Jak szofer krowę zobaczy, staje, a wówczas
zrzuca się skórę i w dyrdy do samochodu. Ja z rodziną już pięć razy w kółko Polskę
przejechałem, że aż mi się w głowie kręci. Trzeba szerzyć wśród młodzieży poczucie
inscenizacji teatralnej.
Stop!
Pański
Auto Fanasjew
44
¦|!i ilflil
45
Dziekanat
Autostopu i Ekwilibrystyki Uniwersytetu Wiedeńskiego
Patent nr 12334872 Dla Redakcji „Przekroju"
OBJAŚNIENIA
Sposoby, rodzaje, tryki zatrzymywania szoferów na szosach
CZĘSC PIERWSZA — psychologiczno-wizualna ~-PRZEBRANIA:
1. Żołnierz z pierzastą strzałą w piersiach (noga na temblaku).
2. Ambasador Urugwaju, któremu się rozbił samochód. Mundur, kask, szlify, szabla,
kastaniety, węzełek z dzieckiem przy piersi.
3. Spadochroniarz, który wylądował na szosie, pragnie jechać do bazy. Spadochron z
obrusa.
4. Przebranie się za krowę. Przy większej rodzinie podróżujemy autostopem, dzieci
przebrane być mogą za baranki.
5. Nurek pełnomorski stojący na szosie, któremu się chce siusiu. Trzeba zatrzymać
samochód, wysiąść, nurka obnażyć, a wówczas ty hops do samochodu.
6. Przebranie się za tygrysa. Dywan z PDT, abażur, pedicure. Ryczeć z wolna.
7. Surrealistyczne przebranie się za kucharza, który zleciał z nieba.
8. Przebranie za diabła, który dostał zakażenia ogona i musi jechać do sszpitala.
9. Zbiorowym wycieczkom Dziekanat poleca kilkunastometrowy strój smoka (np.
wawelskiego), który umiejętnie niesiony na barkach do złudzenia przypomina
jaszczura pełznącego wśród łanów zbóż.
Dziekan Wydziału Austostopu i
Ekwilibrystyki Uniwersytetu Wiedeńskiego
prof. dr Jerzy Nasjew
46
llf^^H
Panie Redaktorze Ukochany!
Leżę w tej chwili rozkosznie w łóżku i płynę do Amerykikiki. Pod łóżkiem leży moja
wesoła rodzinka i kiwa materacem, a dziadzio Donald przewala się co chwila z rykiem
nade mną jako ta atlantycka fala.
W ogóle same straszne rzeczy tej jesieni. Pies mi zżółkł, policzki mu się zapadły i
całymi dniami trzyma się za serce. Pod moimi oknami przekwitły już róże i tylko na
pobliskim drzewie rosną stare wełniane pończochy mojej teściowej. Na domiar złego
był dziś taki wiatr, że porwało w górę gazownię miejską wraz z urzędnikami i
uniosło do nieba. A potem słychać było, jak gazownia zrobiła tam głośne puk i z
cicha pozlatywały na nas rachunki. Za gaz. Skandale niebywałe!
A w ogóle to bolą mnie zęby i żona mi jeden siekierą wywaliła, ale to nic, bo tu, w
Sopocie mieszka pewien zwariowany dentysta, co zamiast zębów wstawia paniom do ust
nylonowe grzebienie, a potem jeszcze pacjentki kolońskuje. Ja mu mówię, że on marny
fryzjer, a on mi strzyże zęby pod zero i wstawia plombki wprost w nos.
Dom wariatów, Panie Redaktorze. Ale na tym fini-to. Chcąc się przekonać, czy
dziadzio Donald umie fruwać — posyłam go wraz z listem do Pana jako pocztowego
gołębia. Jak przyleci, to niech Pan zobaczy, czy dziadzio ma na łapach obrączkę z
napisem Afanasjew. Jeśli tak, to okay.
Na do widzenia całuję serdecznie Szanownego Pana w zegarek.
Pańska
Cyma Afanasjew Poczta Polska
47
Wanilia, Nowy Rok,
Mikołaju Redaktorze!
Vi w pierwszej chwili Sylwestra spędziliśmy wy-licie. Była zupa z perfum ze złotymi
gwiazdka-pt.: Natchnienie Złodziei, kradziona kaczka z lontowaną w czoło żaróweczką
i pieczony młody pttalik wuja Oswalda. Wszystko to popijaliśmy rzecz Jasna starym
burgundem. Smakowało nam to tak bardzo, że nie mogliśmy sobie odmówić po butter-
sznycie z wujem Oswaldem. Na deser podano kompot z kolejowych gwizdków i Pańskie
popiersie w budyniu.
A przy stole zasiadł wypchany mundur austriackiego kapitana artylerii oraz mój
szczery przyjaciel, ma-larz-pijaczyna, królik sąsiadów, który oszalał z
rozpaczliwej miłości do choinki. My wszyscy zasiedliśmy na stole, na półmiskach, i
biliśmy ich po łapach, jak tylko tamci chcieli nam coś zjeść ze stołu.
Potem na cześć Nowego Roku ulepiliśmy na rynku śniegowego bałwana z balkonami,
wyższego od dzwonnicy. W środeczku zamieszkały sopockie konie wyścigowe i dżokeje.
Prosit. Dżokeje leją w dół czerwone wino, które zamarza strumieniami w powietrzu.
Pijane szampitrem konie zrzucają w dół swoje skóry, śpiewają Marsyliankę. A my
podjadamy od dołu bałwana łyżeczkami, gramy na płocie, pijemy chianti i myślimy:
wiwat, niech nam żyje Nowy Rok 897432737247132438124791343278140023104!!!
Pański Sylwester i Wigilia Afanasjew
k
48
4 — Poczta Afanasjewa
Sopot, tam gdzie ryby kują w lutym
Arcyszanowny Panie EZROTKADER!
Widzę Pańskie zdumienie na wiadomość, że oto w szafkowym zegarze znaleźliśmy
naszego dziadka chodzącego w nim, jak się okazuje, od lat w charakterze wahadła.
Dziadek znikł trzy lata temu z domu, powiadamiając nas jedynie lakonicznie, iż
idzie do Ameryki.
Gdy otworzyliśmy zegar, dziadzio stanął, chwycił za sakwojaż oświadczając, że nie
ma nic do oclenia i gdzie tu Wall Street. Ale gdy moja cholerna babcia ryknęła
basem: „Witaj nam, dziadziu!!", ten wskoczył z powrotem do zegara i jako wahadło
począł szybko zwiewać do Europy. W połowie drogi na Atlantyku zaczął udawać, że
tonie, niby na skutek wichury.
Zawołaliśmy więc ogrodnika, by dziadzia troszkę wypompował, ale dziadzio śmiał się
i wrzeszczał, że woli, by go rekiny połknęły, niżliby ktoś dotknąć miał jego
łaskotek.
Przy kolacji babcia Wirginia oświadczyła nam złamanym głosem, że jak się dziadzio
nie poprawi, to trzeba mu będzie łeb ukręcić.
Na do widzenia strzelając do Sz. Pana z pistoletu z poważaniem Jerzy Afanasjew,
pański sprytny zabójca 50
Wielce Szanowny Panie Redaktorze!
Proszę mi wybaczyć, że tak dawno nie pisałem. Ale się rozchorowałem i trzy razy
umarłem. Przy sprzątaniu w domu stanął mi w gardle hak. Natychmiast przysłano
jednego znanego na wybrzeżu ślusarza z Akademii Medycznej i ten wpisał mi w
recepcie: zwiesić na haku landszaft. Od dwóch miesięcy chodzę z otwartą paszczą...
i jęczę. Czy Pan Redaktor ma też Wenus w gardle?
W kieszeniach nie mam pieniędzy, posiałem więc w nich pieczarki. Wprawdzie nasz
stryj — podróżnik, obiecał przysłać z Afryki czterometrowego młodego dolara,
tymczasem jednak żona moja ugotowała na obiad ostatnią pierzynę. Co chwila odbija
mi się jakimiś Jaśkami, a teściowej pióra z brody rosną. Dziadzio zjadł ze
wszystkich najwięcej, bo mówił, że będzie nas okrywał w zimne noce.
A ja opieliłem z chwastów brodę, nakręciłem swoje serduszko i mimo że głodny, znów
piszę listy do Pana Redaktora. -
Z szacunkiem Jerzy de Afanasjeff
Panie, Panie Redaktorze!
Zaprzęgliśmy do forteklapy starą chabetę i ruszyliśmy w tur de polon. Zatrzymujemy
się we wioskach, pod płaczącymi wierzbami, ja gram nogami na fortepianie, żona
ciągnie smyczkiem po płaczących wierzbach, aż liście lecą, a tłum wieśniaków płacze
ze śmiechu. Potem pokazują wszystkim autentyczną brodę hodowaną od lat w doniczce,
wyciągamy z futerału za uszy dziadzia Donalda przebranego za zająca, a potem biorę
do ręki fortepian i stukam nim w czoło.
I niech Pan sobie, Panie Redaktorze, wyobrazi — poprzychodziły zaraz wszystkie
krowy z pastwisk i zaczęły śpiewać ludzkimi głosami tak piękne rzeczy, że sami
wieśniacy słuchali ciężko zaszokowani, a jedna babunia wzięła i wskoczyła do
kobiałki ze śmietaną.
A w nocy zapaliliśmy ogniska, chłopi poprzynosili jakieś dziwne kamienne gwiazdy i
wrzucili je do ogniska. I niebo stało się zupełnie puste, a na nim ukazał się duży
Afanasjew z różą we włosach, dał nam po parówce z musztardą i kazał iść dalej.
No to myśmy wzięli znów nasz fortepian i pobiegli dalej piaszczystą mazowiecką
drogą.
Pański Afanasjew (Konik Polny)
52
Panie Redaktorze Bonjour!
Chciałem się dowiedzieć, kiedy Sz. Pan Redaktor wskoczy nareszcie z Krakowa do
morza, bo już nie możemy się doczekać. Plum. Opowiadał mi pewien kucharz, że Pan
Redaktor, aby nie zatonąć, przywiązuje do siebie zastawę porcelanowych talerzy z
sosem????? Ale to nic. Plum. Bo wiadomo mi o pewnym skądinąd poważnym filozofie,
który skacząc do morza przywiązuje do siebie szczupaka faszerowanego. Ale to nic.
Plum. Bo na przykład mój dziadzio--marynarz robił naumyślnie papierowe łódeczki i
wpuszczał żyłami do krwi, by pływały. A na koniec wpuścił sobie złotą rybkę w żyły
i stanął w rogu na trzy lata jako akwarium rodzinne, a babunia go tylko
podświetlała lampą. Ale to nic. Plum. Bo w tej chwili właśnie wyjeżdżamy z naszego
pokoju na wczasy.
Dorobiliśmy do łóżka motor, wszystkie pluskwy zamknęliśmy do klatki i wioplum do
Krakowa. 60 poduszek na godzinę.
Ale to nic. Plum. Byłbym Panu Doktorowi b. zobowiązany, gdyby zechciał wyjechać nam
naprzeciw swoją redakcyjną karetką. Ale to nic. Plum.
Pański podróżny Aletonicplum Nessesser Afanasjeff
54
Wielce Szanowny Panie Redaktorze!
Dziś podreppodreptałem do fryzjera, aby przyciąć trochę ładniej uszy. Otóż tu jest
taki fryzjer, co jest rolnikiem i strzyże za pomocą żniwiarki. Heca straszliwa.
Pozwoliłem się uczesać grabiami, ale jak mi pługiem wjechać chciał na głowę, to
ugryzłem go w ramię, że aż kwiknął. A przy goleniu, zamiast elektrycznej maszynki,
wpuścił mi jeża na twarz. Brrr. Potem odsunął lustro, a tam była armata z pudrem i
pył prosto w mój pięknie uczesany rondel. Taki z fryzjera fizylier.
Aha. Czy Pan Redaktor słyszał, że Hopin miał w klawiszu dzwonek i jak uderzał w
górę fis, to służba leciała, bo dzwoniło w kuchni? A Baganini, jak grał na
fortepianie, to pedałował i fortepian jechał? W ogóle z muzykami jest fatalnie.
Np.: taki Afana-sjew, który pracuje w operze jako noga od fortepianu, potrzebuje
skarpetki z palcami. Czy Pan Redaktor nie wie, gdzie można kupić skarpetki z
palcami?
U nas jest mało wynalazków. Bo np.: w Paryżu jeden rzeźnik skonstruował samochód,
który ma motor z kiełbas i kaszanek. Mknie 100 kiełbas/na godz. i po drodze
zostawia na szosie smugę pasztetówki z rury wydechowej. Rzemiosło zaczyna być
awangardowe. Jeden krawiec pisze do ukochanej listy na maszynie do szycia. Ale to
jeszcze nic. Wczoraj miałem urodziny brody i cukiernik wypisał mi na torcie kremem:
witajcie szczurki. Dwunastu gości obraziło się na mnie i poszli sobie won.
Ale się źagazagadałem więc
jotaf anasjew z poważaniem Ręce Ściskam
55
WSPR!
Wczoraj z głodu chciałem popełnić samobójstwo, tzn. połknąć kryształowy wazon z
kwiatami lub spuścić sobie na głowę wszystkie dzwony cerkiewne ze strasznym ich
Bim-Bomem. I niestety. Ukazał się Anioł i rzekł, cytuję: Człowieka z takim pępkiem
jak ty, Żorżyk, „Sabeną" do nieba zabierzemy. Par avion — comprenez vous? Mówił źle
po francusku, miał akcent białogwardyjskich mandolinistów z Paryża i go wyrzuciłem.
I oto, Panie, stałem się wynalazcą. Z głodu! Wykryłem maszynę do pisania wierszy.
Wystarczy tylko do maszyny do pisania podłączyć:
zegar do zegara
aparat fotograficzny „Zorka" do aparatu
3 gitary i portret Nikifora do gitar
froterkę, kg pomidorów do pomidorów
KOTA.
Teraz. Patrzymy w gwiazdy. Kota trzymamy za ogon, przekazując mu nasze wewnętrzne
astralne impulsy. Tym samym w ruch puszczamy zoo — Maszynę Poezji.
Mój „Mały Mickiewicz" zapewni każdemu spokój i poetyckie ukojenie — nie mówiąc o
SA.TYSFAKCJI. Och! Teraz już mogę spokojnie umrzeć...
56
POCZTA DO AFANASJEWA
majątek Dylematy, 1973 roczek Mon Signorre Redaktorze!
Merci za paszport na księżyc, skorzystam. Kamień przesłany mi przez Pana — za
zaliczeniem pocztowym 2000 zł — figurujący na przekazie jako minerał księżycowy,
okazał się być zwykłym kamieniem żółciowym, łajdaczku. Sprawę przekazałem
prokuraturze. Ja ostatnio gościłem na I Ogólnopolskiej Wystawie Poetów w
Dylematach. Znajduje się tam polski zamek z piasku dla poetów i innych chorych.
Kiedyś był mały, postawiło go jakieś głupie dziecko, ale polewano go drożdżami.
Oczywiście, wszyscy przyjechali kanarkami w cztery konie, a ja swoim fikołem. Na
śniadanie róża z rosą, na obiad rosa z różą, na kolację rosa z rosą, a do łóżka
tęcza. Okolica więc piękna. Fontanna z szampanem. Klomb z marynowanymi grzybkami,
cały z majonezów i parówek. Człowiek się naje i hop chłop do basenu z winem,
zamiast piaseczku czarny kawior. Z jesiennych drzew opadają 100-złotówki, wiatr
jęczy czardaszem, olbrzymie pompowane dziewice w kształcie kozetek. I góry nieda-
leczko, gdzie pasą się szlafroki poetów, bo jak Panu wiadomo szlafroki
kompozytorów, czyli fortepiany, dają dużo bacha, a mało mleka, jak mawiał pewien
wirtuoz, co potrafił grać smykiem na własnych żyłach tzw. dożylne opus. W górach
pełno tu minerałów, bo żyją sobie w skałach ludzkie oczy w muszelkach i tylko
nawijają wszystko na rzęsę. II Dywizjon Poetów Skanalizowanych składał się z
rządowego, fajkowego, sierżantino, keptana, majeran-ka, generał basa i marszałka,
co to ma już 10 tomów za sobą, a jeszcze w głowie mu bzyka.
A w. ogóle to gram w golfa różami. Siedziałem w
a!)
kafejce pisząc do Pana, przyszła kwiaciarka, podeszła do jednych państwa,
małżeństwa, a ponieważ mąż nie kupił żonie kwiatów, więc ja zapłaciłem i kazałem
jej dać, ona myśląc, że to nie dla niej, wysłała jakiemuś panu przy innym stoliku,
ale ten widząc złą twarz jej męża, kazał dać innej, to ta z pretensjami do tej
innej, ta inna zaś wysłała kwiaty do jej męża, ale niestety mąż do jakiejś
staruszki, staruszka nie spodziewając się, że to dla niej, przesłała pani w
średnim-wieku, a ta pani w średnim wieku zdziwiona, że dostaje kwiaty od takiej
staruszki, która przecież nie była jej mamą, obrażona wysłała je kelnerowi, kelner
odesłał szybko milionerce, co siedziała w dali przy stoliku, a milionerka
skrzypkowi, co grał czardasza, skrzypek, chyba głodny, skinął głową i wysłał do
kucharki, a kucharka zdenerwowana dała ten bukiecik fiołków kozie, a ta je zjadła.
Ja czuję się obrażony, tylko nie wiem na kogo, jak savoire? Kozie niebieskie róże
dawać, też coś!
Pogrążony w dylematach
Lord Paradox Bulwkowy
II Dywizjon Poetów Skanalizowanych (sierżantino)
Ps. A w ogóle niech Bóg broni tańczyć i pianistą. Podobno Chopin bez przerwy
przyciskał pedały.
Zameczek Myśliwski, 1973 Wielce Szanowny Panie Generale Redaktorze!?
Ostatnie moje listy pisałem do Pana na skrzypcach, wystarczyło otworzyć okno i
posłuchać. Ale Pan zamknięty w piwnicy „Przekroju", w głodzie, zmuszany do pisania
powieści w odcinkach, nie słyszy gry serca życzliwego. W piwnicy „Przekroju"
podobno wielu redaktorów i poetów jest zamkniętych w regałach? U nas na wsi dużo
pracy: nadal wydobywamy ze stawu musztardę. W stawie odbija się niebo i jak pada
deszcz, to wygląda w lustrze wody, jakby on tryskał z ziemi. Taka fontanna jak w
Krakowie, gdzie podobno na Sylwestra bije na Rynku szampan. Proszę nie sądzić, że
mam pożar w mózgu, choć czasami lekko dymi mi kapelusz. Sprzedajemy ostatnio z
powodzeniem skrzyp jako anteny do tranzystorów. Że zielony, to ładniej! Dużo myślę
o Panu, nie wiem, czy to Pana szczypie? Różne bywają odczucia; ile razy pomyśli o
mnie dziadek z Ameryki, tyle razy na stole znajduję dolara. Ale do lary z takimi
dolarami! Zamierzamy postawić sobie na wsi duży zamek, z piasku, cała rodzina
kupiła już wiaderka. Na górze będzie specjalny balkon dla Pana Redaktora i baszta z
chorągwią „Przekroju". To pismo chyba dlatego tak się dziwnie nazywa, że trzeba je
ciągle kroić grzebieniem, gdyż stronice są papierem posklejane. Czy Pan Redaktor
nie ma nożyczek? U nas bez przerwy słychać dalekie hau-hau mego wuja, który poluje
w okolicznych lasach, jako że okres polowań się zbliża. My polujemy na krzesła i
antyki, podobno w Polsce jest ich więcej niż dzików i jeleni. Zamierzamy przyjechać
do Krakowa w tyrolskich kapeluszach. Wpierw po mieszkaniach idzie nagonka, a dalej
my ze strzelbami, tu fo-
telik, tam obraz. W lasach rozstawiliśmy już krzesła i się ćwiczymy! A to pod
krzakiem jeżyny Ludwik XIV, a to znów czyste łóżko rodem z secesji. Takie to mamy
hrabiowskie zabawy, o czym donosi najbardziej poważnie Lord Paradox Spółdzielnia
Pracy „Łowca Polski" z powodu braku zwierzyny w lasach urządza polowania z nagonką
na ANTYKI
li!!!
Wagon sypialny-szalonka, 1973 Wielce Szanowny Panie Redaktorze, Od dłuższego czasu,
krokiem tanga, usiłuję dojść do Krakowa — ale że to tango argentyńskie, to wciąż
wracam.
Czy Pan był kiedyś w niebie? Jest sezon wczasów, a w nowym rozkładzie jazdy brak
pociągów do nieba, co zostało skrytykowane przez Związek Dziennikarzy Niebieskich.
A wystarczy łyżka nitrogliceryny.
Ostatnio spędziłem dwa tygodnie w niebie; nie powiem. Sam świat pracy. Dom wczasowy
Złota Trąba.
A było to tak, że w nocy postawiłem fortepian na dachu, psa poprosiłem, aby zawył
coś z Moniuszki i łyknąłem łyżeczkę nitrogliceryny. No i tak chuchnęło, że chmura,
pilnująca mego domu, zamieniła się w cztery anioły, które specjalną bryczką
zawiozły mnie do tej Złotej Trąby. Lejce były z tęczy, a anioły jadły złoty owies i
rżały polonezem, Panie Redaktorze!
Tam jest naprawdę pięknie! Anioły w mini-spód-niczkach podają leguminę z drżenia
dziewczęcych serc, a na obiad wciąż podają takie małe pieczone aniołki, co to u nas
nazywają się kaczki.
Wypożyczalnia skrzydeł na pierwszym piętrze: wronie, jaskółcze, motyle, jakie Pan
chce. Ja wziąłem sobie skrzydła samolotu LOT, ale jak kazano mi wciąż burczeć — to
wolałem być ważką. Wszyscy wczasowicze mają tam głowy w kształcie róży, a pnie to
noszą teraz na swoich pękach rogaliki z masłem, taka moda na lato.
Każdy się waży na wadze uniwersalnej i są diety na przyrost ambicji, tłuszczyk
nienawiści itp... Trochę świętych obrazów poetów i bajkopisarzy, no i pszczo-
64
ły filozoficzne, co wypijają miód z barwnych filozofów. Dużo by o tym pisać.
Zapala Pan lampkę nocną przy łóżku i od razu epoka oświecenia, nie mówiąc o
mrożonych piorunach na deser, lustrach wchłaniających postać, marmurowych zegarach
wskazujących godzinę śmierci czy budzikach, co zamiast sprężyny mają serce
niewinnego dziecka.
Najgorzej to duchy boją się ludzi. O Boże, człowiek! — krzyknęły, jak mnie
zobaczyły.
A tak, powolutku...
Z poważaniem Pański
Lord Paradox,
anioł na wczasach FWP Złota Trąba, woj. Efrom, powiat Irosan, miasto Iabl, górka
Kaniros, FWP. Kalesaksel, poczta Rokokseles, posterunek Fosoklesa, telex:
Fedorokselhoff.
Ps. Doba pobytu zaczyna się, gdy się wszystko kończy, a regulamin nie zezwala na
przywożenie ze sobą psów i kotów.
5 — Poczta Afanasjewa
Santa Parrasole — 1973 — Sommer
Stuk, stukk, stukkk...
Wielce Szanowny Panie Redaktorze, Felicjo,
Czy Pan Redaktor miał kiedyś muchy w nosie? tak na marginesie? A? To nie znaczy, że
na marginesie, ale w nosie, tak na marginesie. Czy nos może być na marginesie?
Raczej to margines może być w nosie, ja np. mam jeszcze jeden nos w nosie, a wuj
mój ma np. nos w nosie, nos w nosie. Można mieć także margines pod nosem, czyli
wąs, jak mawiał ziewający z nudów trup fryzjera sławnego komika, widząc samych
łysych na pogrzebie, bo komik kazał go obłożyć melonami. Piszę, bo coraz więcej
ludzi mi znanych ma muchy w nosie.
Ale do rzeczy. Więc idziemy sobie lasem i śpiewamy, czy kichanie to bzykanie,
dziadzio Donald z głodu laubzeży zębami, że aż przerażone robaczki z pni wychodzą,
babcia Ofelia z okrzykiem hu hu zbiera w lesie grzybki do cerowania pończoch, aż tu
całe drzewo, olbrzymie! — Z JAŁOWCOWEJ KIEŁBASY!!! Grube toto jak dąb, zamiast kory
skórka woniejąca, a wyżej liście z SOCZYSTEJ SZYNKI!!! Ach, wbiliśwa się zębami w
toto i przez miesiąc biwakowaliśmy pod kiełbasodrzewem, tym polskim rododendronem,
wpierw chcąc się posilić, a potem je przywieźć na Planty do Krakowa ku pożytkowi.
Nawet babcia, taka poważna, tak posufrażyła sobie, że bestyj-ka zrobiła warkocze z
kabanosów i ogonek.
A potem przyszła burza straszna i po raz pierwszy w życiu usłyszałem, że grzmoty
potrafią mówić. Otóż słucham ja, a tu grzmot z hukiem mówi; Kto mnie tam gryzie w
piętę?! Wlazłem więc na drzewo i zobaczyłem, że... gryźliśmy przez miesiąc olbrzyma
z plecakiem, co głową sięgał chmur. Tak to bywa, pa-
66
: .:
nie Redaktorze, jak się jest krasnoludkiem, a marną trawę biura podróży sprzedają
krasnoludkom jako węgierską pusztę. Każdy ma swoją Białowieżę, ale kogo obchodzą
krasnoludki?
Potem się dziwią ludzie, że cosik tam turystę pokąsało. Niedługo różę z kroplą rosy
będziemy zamykać do bankowych sejfów, poetów sztabować miast złota, by pisali o
krasnoludkach.
No cóż, lata się tym maciupeńkim helikopterkiem, zbierając słodycz z kwiatów. Ale i
tak coraz więcej kwiatów na polach zdobionych rysunkiem filiżanki. Zamiast miodu,
czarna kawa.
A tak -— to ostatnio hoduję parasole. Oczywiście, ma się trochę tych cudaków, czyli
mrówek, które się wpuszcza za koszulę, jak przy reumatyzmie, i robią cuda. Dziad
Donaldino wyhodował kaczkę z ludzką głową.
Podobno w Skandynawii obrodziły w lasach parasole. Polecam Sz. P. parasole smażone,
parasole w bułeczce, parasole z jajamy, parasole duszone, parasole w cieście,
parasole po litewsku jak rożen, parasole po francusku, parasole nadziane z
jajecznicą, suszone, kiszone i PARASOLE MARYNOWANE.
Świeże parasole z PDT opłukać czysto, od większych odciąć rączki, małe zestawić,
pokrajać w pa-seczki, sparzyć gorącą wodą i odlać deszcz, następnie włożyć do
rondla kalosz masła i dusić parasole w bry-lantynie, potem wkroić właściciela i
jeszcze podusić go za szyję. Przepis na meloniki i kapelusze w powidłach inną rażą.
Unikać jak ognia betonowych jaj, bo to tylko wariat może podawać taki przepis.
Z 12-piętrowym szacunkiem hr. Paradox Pudding, vice-Bóg, czyli Tajfun Humoru t
1
WSzPR
Decembrogodziny, 1973
Żarty się skończyły, zbliżają się święta. Dziadek przebierany za Mikołaja (1-go),
cha, cha, siq znudził, milion choinek wycinają starzy, a biedne dzieci muszą je
potem sadzić. Najwyższy więc czas, Panie Redaktorze, wziąć się za babcię, to znaczy
zamiast choinki ubieramy babcię. Każemy babci włożyć zieloną suknię, a do włosów
wplatamy jej anielskie korzonki i jemiołę. Następnie dajemy jej do rąk dwa
muchomory i stawiamy na stolcu. Przybijamy pantofle szanownej babci Pana Redaktora
do krzesełka i wstawiamy ją w te pantofle, sucie przepraszając. Nogi szanownej
babci owijamy szalikiem we wspólny pień, dając jej z tyłu podpórkę. Twarz babcia
będzie miała zieloną ze zgrozy i tak. Suknię umiejętnie ozdabiamy łańcuchem
uporczywie klejonym latem.
Mogą być trudności z założeniem szpica na głowę babci, ale przy dobrej woli
wszystko można, znałem pana, co zatemperował sobie palec zamiast ołówka, żeby tylko
rozbawić dziecko. Następnie pokrywamy babcię pianą lub bitą śmietaną, każąc jej
zastygnąć w smutnym uśmiechu. Potem maimy ją bombkami, pierniczkami (broń Boże,
zdjęciem dziadka, bo dostanie szału), złotymi kutasikami i orzechami.
Do świąt babcia stoi na balkonie, aby nie zwiędła. Dopiero w dzień Wigilii
wprowadzamy ją pod ręce pełną majestatu, osłabioną z głodu i tkliwą, usuwając
wszystko, co nadaje się do jedzenia, dajemy aspirynę, szklankę araku i gdy łagodnie
zacznie się chwiać — zapalamy świeczki. Prezenty kładziemy w pewnym oddaleniu, aby
ktoś nie dotknął nóg babci, bo zacznie się śmiać, bombki się potłuką i szpic,
wszystko bie-
69
rze w łeb, bo kto widział śmiejącą się choinkę, biegającą po pokoju, dzieci się nam
przestraszą i fik na tamten świat.
Jeśli babcia potrafi przy tym wszystkim śpiewać,, to doskonale. Jeśli nie —
zatrudnić kanarka. Należy uważać, aby dziecko nasze złudzone zielenią nie zaczęło
babci piłować nóg, bo wszędzie dziś roi się od harcerzy. Po świętach trzeba babcię
położyć do łóżka, zdjąć z niej gałązki, rozsupłać, ucałować, a sanatorium wykupić
na dwa miesiące naprzód. I więcej babci nie męczyć! Na Wielkanoc zamiast babki
dziadka polu-krować — nawet gdyby nie chciał.
Jeśli przy zimnych ogniach babcia nie wytrzyma i wyskoczy przez okno, autor nie
ponosi odpowiedzialności, za te pieniądze nie ma czasu na przygotowania
psychologiczne. A zresztą, każdy ma taką babcię, na jaką zasłużył, Panie
Redaktorze.
Pa! Pański
Lord Paradox
61399296000 sek. Naszej Erki
czyli Nowy Rok 1974
(kto oszalał niech zliczy)
Wielce Podniosły Panie Re{da)ktorze,
W związku z Nowym Rokiem przesyłam Szanownemu Panu — Najlepsze Życzenia Wielkanocne
— Wesołego Jajka Strusia i żeby Redakcja była szczęśliwa. Ja będę spać w łóżku, bo
każdy ma taki Wawel, na jaki zasługuje. Panu Redaktorowi to dobrze, cygaro w
ustach, fiakrem po Krakowie, Wierzynek powozi. Tańce, Wielki Bal Pod Krawatem, Bal
u Strażaków, Bal Katastrofistów, Bal Dzwonników, Bal Prokuratury, Bal Astronomów,
Poetów Łysych, Dziewic, Hien Cmentarnych, Kanalizacji, Windziarzy, Ka- *
pełuszników, Hipokrytów, Dekoratorów, Cukierników i Wariatów.
Takim w redakcjach to dobrze, smoking przyozdabia Pan lampasem z majonezu,
zasuszony motyl ze zbiorów szkolnych, koszule z brystolu i wid po Krakowie łóżkiem
zaprzęgniętym w podkute anioły jedzące obrok. I w niebo, Barbakan tylko barbaknie,
i w gwiazdy. Kropelkę księżyca Pan Redaktor strząś-nie z peleryny, gwiazdy połyka w
kieszenie, a siwymi włosami śnieg rozrzuca po Plantach.
Ja uprzejmie informuję, że poświęcę się tańcom wewnętrznym wysoce humorystycznym.
Szanowny Pan to tańczyć będzie w Redakcji używając podłogi zamiast perkusji? To
tak, jak z tymi alpinistami co niby weszli na szczyt Everestu, a potom się okazało,
że był to nos innego alpinisty. A więc o dwunastej należy położyć się na łóżku, na
jednej ścianie powiesić kalendarium 1973, a na drugiej 1974.
Ciut przed faktem z całych sił się naprężyć, nóżki pracują na jedną ścianę, główka
w drugą. I w ten sposób rozpychamy czas — wydłużając go i pracując 71 w szczelinie
Noworocznej. No a potem, oczywiście, tradycyjny salonowiec, nalewka na guzikach i
krawatkach, flaki po polsku z żyletkami, lody pomidorowe, no i oczywiście jamnik w
galarecie, po krakowsku. Zegarki należy w ten czas od wszystkich zebrać i sprzedać,
nikt się nie obrazi.
Żebyś Pan i Inni Redaktorzy w grochówce znajdowali złote brylanty.
Z okazji Nowego Roku
I Dnia Dzisiejszego
Życzę Panu
Tamtego i Owego
Złotego.
Ps. Dziękuję za jedwabną skarpetkę z pozdrowieniami.
Willa „Astrologia", 1974 Wielce Szanowny Panie Redaktorze, Wiosna się zbliża,
ptaszki śpiewają w cemol, zamiast w klatce, a Pan Redaktor musi siedzieć w tej
redakcji, zamiast wyjść sobie na drzewo i pośpiewać. No bo i jak by się Pan
usprawiedliwił, gdyby wlazł Pan na klon na krakowskich Plantach i gwizdał? A
przecież urzędnicy też czują wiosnę w kościach i nic nie stoi na przeszkodzie, aby
rano przed pracą wchodzili towarzysko na drzewa i gwizdali, jako że nie wstydźmy
się być liryczni. Można też i parkami wchodzić. Nie należy tylko próbować fruwać,
bo się zleci. U mnie po staremu. Wysłałem Panu ostatnio sznurek do Krakowa, ale
początek zostawiłem tutaj. Jak nie przetną, to będziemy mogli siebie pociągać za
nogi. Co to znaczy 700 kilometrów, niech go Pan przywiąże do nogi.
W majątku wszystko w porządku. Dziadek zasiał krzesła i myśli, że w tym roku
obrodzą. Przez 70 lat próbował siać krzesła, myślę więc, że w sierpniu będziemy
mieć śliczne krzesłokosy. Trudno powiedzieć tylko, w jakim stylu, bo ziemia
piaszczysta, a tlziadek zakopał takie małe flance z drzewa. Urządziliśmy także
wielkie przyjęcie na cześć Pana Redaktora. Był śledź w butach, zając z pasztetu,
płyta betono-wa-szwedzka, mordobicie i sardynek, malaga z indyka, jajko w
jajecznicy tatarskiej oraz jajko w nosie, tatar z jajkiem, galareta na bakier z
karpiem, melba z anchiwes, karp po staropolsku z wędką oraz szczęka babci w
bulionie.
A tak to dość nudno. Pracujemy nad zatrzymaniem ziemi, ale to jeszcze potrwa.
Wpierw profesor chce załatwić słoneczniki, aby cykały i miały wskazówki.
73
Pisał do Szwajcarii w sprawie swego wynalazku, tyle lat walczył z zegarkami.
Wówczas otworzymy Spółdzielnię Cyma i na nasz koszt zaprosimy całą Redakcję.
Proszę przyjąć moje uszanowanie pełne uszanowania, które jest pełne szacunku, a
ten, zaszczycony, emanuje uznaniem, które znów, a raczej, któremu znów trudno
odmówić uznania dla Pana, pełnego uszanowania i szacunku oraz najwyższego
poważania. Rączki ściskam hr. Paradox Wiosenny Willa „Polopiryna", 1974 Wielce
Szanowny Panie Redaktorze, Od czasu, gdy piszę listy do Pana za pomocą szalonego
fortepianu czy zielonego roweru, to wkręcając, to pompując, zamachy na moje życie
mnożą się. Dyrektor próbował mnie zabić koktajlem z atramentu, dlatego że babcię i
dziadka (co byli dyrektorami spółdzielni poetów Skrzydła Anielskie, nobilitującej
polskie gęsi) — trzymam w piwnicy.
Połączenie telepatyczne z Pańskim krewnym, który jest w piekle, niestety
poinformowało, że brał on ostatnio udział w manewrach dyrektorów. Jest ich z całego
świata kilka bilionów, ćwiczenia dotyczyły fortyfikacji za pomocą biurek, musztry
telefonicznej, gigantycznych krzyżówek. Długopisy wielkości karabinów, plecaki-
arytmometry, a na głowach szare kapelusze. Dalej ¦— maskowanie się uśmiechem,
podchody do stanowisk itp.
Nowy nasz dom jest cały z powietrza. Plafon z chmur, a w każdym pokoju rosną
drzewa. Moje łóżko oraz biurko, które w tej chwili kwitnie wiosenną trawą, stoi
sobie w lesie, a sarenki jedzą listy do Pana. Raz piszę kwiatami, raz muzyką. To i
tak lepiej niż kucharka, co pisała z miłości do mnie naleśniki i sama je zjadała.
Ostatnio martwi mnie los kolejarzy. Zbyt ciężka praca na tym padole, wydaje się, iż
rzecz należy zmienić. W nowej cywilizacji pociągi powinny stać, Panie Redaktorze, a
domy sobie jeździć. Należy więc poszerzyć szyny i nowe domy budować, aby mogły
jeździć, a pociągi sobie stać. Kupuje Pan bilet na pociąg, wysiada z domu, wsiada
do pociągu i stoi. Uroczy konduktor bilet i czas sprawdza, jak długo 75 Pan stoi
(siedząc) — a domy i miasta przesuwają się za oknem szybko, szybko, po kilku
godzinach jestem u Pana w Redakcji, w Krakowie, a Pan nie płaci delegacji. Problem
w tym, aby Kraków zaczął jeździć. Wydaje się, że na moim wynalazku można dużo
zaoszczędzić. I nastąpi wielka punktualność. Miasta nie mogą się spóźniać.
Oszczędność na delegacjach. Patrz Pan na słoneczniki, jak one się punktualnie
obracają wokół słońca.
Kilka dni temu się dowiedziałem, że mój krewny z Ameryki zapisał mi w testamencie
wszystkie chmury, które zbiorą się pomiędzy majem tego a następnego roku. Testament
mogę pokazać, ale co z tym zrobić?
Z punktu prawnego deszcz i śnieg, będące kwiatem chmur, także do mnie należą.
Jednakże, jak się ich nie złapie na odpowiedniej wysokości, to już należą do innych
krajów. Chciałbym więc Pana Szanownego prosić o pomoc w wyłączności koncesji. Nie
zabraniam, broń Boże, samolotom (szczególnie polskim) przelatywać przez nie, taka
jest moja wola, chcę jednakże, aby linie lotnicze wiedziały o mojej wielkiej łasce.
Jeśli uda się dostać jakiś profit od nich, połowa dla Pana. Chmury, jak chmury,
bardzo dużo tego i pozornie niezbyt wiadomo, co z tym zrobić, poza opodatkowaniem
literatów. Ale Pan i ja jesteśmy poetami, nie?
Puszczając wiosenne listki Pański
hr. dyr. Paradox
Ps. Pudełko marynowanych krasnoludków w załączeniu. To pozornie tylko szprotki w
oliwie. To jedynie ich kostiumy!
76
Wiosna 1974
Wielce Szanowny Panie,
Dziękuję bardzo za przesyłkę z suszonym słoniem. Nigdy bym nie przypuszczał, iż tak
duże zwierzę skurczyć się może do rozmiarów zwykłej figi. W smaku też zupełnie jak
figa. Najlepiej smakuje z mazurkami Chopina. Ale dzięki, dzięki — jedząc to coś
cały czas myślałem, gdzie są kły, widać i one się skurczyły. Myślałem, że podzeluję
sobie buty słoniną ze słonia, ale trudno, każdy ma swój nokturn, wystarczy, iż
sąsiad oszalał i ostatnio żeluje buty wędzonym boczkiem, psy za nim latają, a
czasem smaży na bucie jajecznicę, gdy rzeźnik zamknięty.
A tak zbliża się lato, wybieram się wpław wanną przez morze. Wanny są stanowczo za
mało wykorzystywane w żegludze, podobnie jak za mało helikoptery przy mieleniu
zboża. Ostatnio pracuje się nad zatrzymaniem odbicia w lustrze. Podobno tam u was w
mieście odkryto fotografię, na wsi mówią, że to to samo, co mój wynalazek. Ale żeby
odbicie wyszło i chodziło, ot, dopiero sztuka.
Czy Pan słyszał, że pchły psa mają takie małe psy swoje? Ciupeńskie? Mój pies
KALAFERYR rasy KA-FIORYFER (trudne do wymowy, bo i kalafiory i kaloryfery) ma
pchły, a one mają malutkie pieski. Jak się pchłę przyłoży do ucha, to słychać
cichutkie hau--hau tamtych. Wróćmy do słoni. Uważam, że gospodarka słoniowa jest
niezbyt ekonomiczna. Słonie się obijają po zoologach, dłubią z nudów w trąbach.
Uważamy, ja i mój wuj, a także wujowa, że słoń powinien jako bomba obsługiwać
lokomotywy. Słoń też z powodzeniem może myć Barbakan, byle mu to wytłumaczyć i
nauczyć. Nie rozu-
78
mierny też, dlaczego żaden słoń nie chodzi na uniwersytet.
Dziadek Donald ostatnio nadmuchuje wróble do wielkości samolotów. U nas na
prowincji, jak okiem sięgnąć, hen pod las, stoi 50 wróbli wielkości samolotów,
nadmuchanych. Wygląda to jak lotnisko. Były nawet specjalne komisje z ministerstwa
— ale nikt nie może dziadkowi zabraniać nadmuchiwania, zazdrościć predyspozycji,
szczególnie jeśli wróble nie warczą, a tylko oczy wybałuszone mają okropnie^
okropnie...
To tyle, kłaniam się wdzięcznie
Pański hr. Paradox
Willa „Wesołe Jajko" "Wielce Szanowny Panie Redaktorze,
Zbliża się Wielkanoc, choinkę-babcię po Bożym Narodzeniu rozebraliśmy, broń Boże
jej nie paląc — pora więc w rewanżu na dziadka, żeby był babką wielkanocną cudowną.
Wybieramy, zatem z rodziny tego dziadka, którego najbardziej kochamy, który da się
nam pieścić, golić i lukrować, o wesołym usposobieniu i uzębieniu, poprzedzając
dalsze formalności natchnionymi prelekcjami o ludowości w kuchni. Dziadek może mieć
bowiem przestarzałe pojęcie o stole wielkanocnym, niezgodne z epoką kosmiczną.
Dzień przed świętami dzieci opowiadają dziadkowi piękne bajki o Szecherezadzie,
wyprowadzając go do ogrodu. Dziadek musiał się ukryć w bukszpanie, ogolić,
pomalować twarz czekoladą, namaścić olejkiem migdałowym, a do różowej, pachnącej
czekoladą cery przylepić dużo rodzynek, włosy zdobiąc wianuszkiem bukszpanu.
Kiedy zabieg się udał, dziadek woła hu, hu, podajemy mu wówczas szklankę araku,
który, dziadek kochany, chcąc zmienić się w babkę, musi przełknąć. Jeśli dziadkowi
w krzakach bukszpanu udało się złapać zajączka, to dobrze, też go w czekoladę i
jajko do buzi. Następnie przykrywamy dziadka obrusem świątecznym i prowadzimy do
domu, gdzie już babcia wywierciła dziurę w świątecznym stole.
Pod stołem stawiamy stołeczek i miseczkę dla dziadka kochanego, co chce się
zamienić w babkę, teraz dziurę robimy w obrusie i dziadek głowę wysadza przez blat
stołu, oczy szeroko otwiera ze zdumienia, bo wokół widzi same szynki, uśmiechnięte
świnki pie-
80
czone oraz kolorowe jajka. Wówczas łyżeczką — ostrożnie, by nie poplamić obrusa,
podajemy mu butelkę araku. Wpierw będzie chciał śpiewać, a kiedy zacznie chrapać,
błogo śniąc o babci, spełniamy jego życzenia lukrując jego pachnący podkład z
czekolady, a na to wszystko zakładamy najpiękniejszy abażur do lampy, by dzieci nie
zlizywały babki z dziadka. Powstała w ten sposób wspólnym wysiłkiem babka z dziadka
ozdabia nasz stół, tworząc familijny pejzaż. Należy zwracać uwagę, aby babka, czyli
dziadek, nie chrapała, bo babcia przez solidarność może także chrapać, i pośniemy,
nim coś zjemy. Musimy także pamiętać, że babki z dziadka nie można krajać. Całując
natomiast babkę-dziadka, mamy na ustach pełno słodyczy, spełniamy familijny
obowiązek i choć bab-ka-dziadek może się przy tym uśmiechać, nie powinno nas to
przerażać. A po śniadaniu, jeśli głowa dziadka nie boli, idziemy w poczuciu
spełnionego obowiązku wszyscy na spacer do parku.
Dziadek w prezencie dostaje nowy kapelusz i idą z babcią jak zawsze zakochani i
świąteczni, życząc nam wszystkim wszystkiego najlepszego, czyli zamiast Wesołego
Jajka... Wesołego Dziadka.
Ściskam półmisek Wielkanocny Pański Lord Paradox Podwójny 8 — Poczta Afanasjewa 81
Plotkowice Polskie
Republika Dziecińska
Palazzo PGR
niż pirramidalny, 1974
Wielce Gustowny Obywatelu Redaktorze!
Dziękuję za przesłanie 1 kg 10 deko potrawy pete „Brama Floriańska". Trochę twarda,
ale zjemy do końca. Lasy u nas jakby dostały żółtaczki. Jesień, więc polujemy dużo
elektroluksem, zbierając w lasach papierki. Milionerzy, nagonka, kapelusze z
piórkiem. Cudowne polowania, masa gości zagranicznych, polowania na ptaki znudziły
się. Spotkałem ostatnio u nas w puszczy jednego podsuszonego obywatela, co grał na
kobzie, czapka na grosiwo przed nim, 50 lat już stoi, chce uschnąć na pomnik, by
oszczędzić składek narodowi, taki z niego werysta. Czy Panu to coś mówi, mnie nic,
choć ucho do listu przykładam.
Nie wiem, czy Pan już słyszał, że podobno w Kramkowie pod Krakowem jakaś wycieczka
szkolna kopiąc w ziemi natrafiła na żyłę kiełbasy. W związku z tym zasłużony
nauczyciel geolog kazał pobudować dzieciom wieże wiertnicze, dzieci dostały
doktoraty z PSS, nawet założono kolej, by wywozić. Wprawdzie to jest tajemnica i
nikt nie wie, skąd to się wzięło, ale podobno nafta jak pewnego dnia zwariuje, to
robi się z niej kiełbasa. Sam jadłem plasterek, nie powiem, dzieci w białych
fartuszkach i maskach tlenowych zjeżdżają pod ziemię, białe pantofelki, panie, co
tam za groty! Jedna jaskinia to jest salcesonowa nawet, skały z salcesonu, a z nich
wyrastają łebki butelek od piwa. Ten dyrektor wycieczki czy szkoły, profesor
archeologii, siedzi za komputerem, czyli za bufetem,1 chodników to nie rąbią, tylko
sznurek zgłodniałych psów dowożą windami i te idąc szeregiem bez namordników
wygryzają przejścia w salcesonowej skale. Nawet telewizja przyjechała pośpiewać na
tle 82 tej skały, ałe jak się wgryźli w temat, to trzeba ich było wynosić. To się
wierzyć nie chce, ile bogactwa kryje się w naszej ziemi, tylko nawijać, Kanada et
Syberia, trzeba szybko jakiś port postawić, aby eksportować. W związku z tym
obywatel dziadek wykupił na targu wszystkie jabłka, ubrał nimi choinki w powiatowym
lesie, wycieczki nadziwić się nie mogły, jaki urodzaj. Nawet czekoladę z czosnkiem
można kupić.
Czy to prawda, że hejnał krakowski ma być od nowego roku grany na saksofonie?
Słyszałem, że duże poruszenie od tego nastąpiło, nawet jakiś pomnik ruszył się z
miejsca. Z pomnikami to podobno trudno, jak im się w Warszawie coś lub ktoś nie
podoba, to odwracają głowy lub zasłaniają oczy.
U nas chłopi w żaden sposób nie chcą hodować owiec, poszyli tylko świniom baranie
futra, taki naród.
Pani Walerianna zakochana w Panu, ta, co pracuje w krawiectwie ciężkim, przesyła
Panu swe łzy, 30 kropel dziennie plus łyżeczka.
Z największym poważaniem hr. Paradox
Rodzinny Barbakan, Czarne Lato 1974
Wielce Szanowny Panie Redaktorze,
List ten piszę biszkoptem, bujając się na wahadle zegara. Cały dom oblężony przez
wczasowiczów, naszą rodzinkę. A ruchliwe toto, 120 sztuk.
Z powodu lata okazało się nagle, że mam 20 dziadków, 10 babek, ciotek, kuzynów,
wujów, podkuzynów, szwagrów. Zgadzam się, że wyhodowaliśmy 8-metrową pietruszkę i
że rower na żagiel działa świetnie, ale nie to było przyczyną naszej popularności.
Trzy dni broniliśmy się i trzy noce. Babcia pierzynami zasłoniła okna, dziadek lał
z góry rozpalony szpinak, frytkami miotał. Walczyliśmy także, wyrywając sobie
centymetr. Pod pretekstem pieczenia szaszłyków próbowali nas dymem wykurzyć, w
końcu niby z telegramem od Pana weszli w strojach listonoszy, nas związali,
telefony poprzecinali, a na dziadka wnuczęta pułapkę w lesie zastawiły, wywabiając
go głosem jelenia. Potem wpadli, łóżka zajęli, dzie-ciaczki słodkie na warcie
stoją.
Dom nasz zdemolowany, nawet w fortepianie śpią, wszystko zjedli, nawet deski
wysysali. W ogrodzie palą ognisko rodzinne, a dzieciaczki grożą, że upieką babcię,
jeśli nie powie, gdzie ukryła konfitury. I tylko sztandar protoplasty powiewa nad
naszym domem. Nie mówię już o tym, że słuchają na nasz koszt bajek przez telefon.
Jeśli wbiją mnie na pal, dosyć trudno mi będzie w tej pozycji pisać listy do Pana.
Dlatego proszę o pomoc. Przyślij Pan trochę tej straży pożarnej i tego obywatela
tureckiego z Krakowa, co gra Lajkonika. Jak chcą się bawić w Kozaków, to niech z
Turkami 84 pogadają, a dziadek w podzięce z ulgą odda za to babcię w jasyr do
Krakowa.
Z poważaniem hr. Paradox
Ps. Słyszałem, że pod Barbakanem kopią. Zgubiłem tam kiedyś rękawiczkę. Z góry
dziękuję.
wyspa Telepatia, 1974 Wielce Panie Redaktorze, Offelio,
List ten przesyłam nie pocztą, a wysiłkiem woli telepatycznej do medium Pańskiej
Sekretarki. Pogoda piękna, u nas wszyscy zamiast krawatów noszą szparagi i zielony
szczypiorek.
Dzięki, dzięki za pocztówkę z Tatr. Piękne te białe krakusy, że też ich zrywać nie
można. Dziwne się natomiast nam wydają te jamniki na zdjęciu, co to górale pasą je
w górach, haj. I takie dziwne kręcone włosy, nie? U nas też takie są, wziąłem więc
jednego na linkę, pojechałem do Warszawy, a gdy udałem się z nim na spacer do
łazienek, lepiej nie pisać. Nie sądziłem, że aż taka jest rozbieżność poglądów
ludzkich.
Co do inicjatyw — budzimy. Nawet budzik mamy. Teraz chodzi o przeniesienie wazonu z
kwiatami od Pana. Tydzień temu każdy z nas wykonywał jeden krok w kierunku wazonu,
ale potem wszyscy się zatrzymali, pokłócili się, kto jest inicjatorem, każdy z nas
chce się wykazać, awansować, dostać pocałunek babci. A ta sieje zamęt w polu,
przychwytuje inicjatywy, a jak ma migrenę, połyka rodzinne brylanty. W majątku
szykujemy na lato Festiwal. Gry na Trąbach. Ciekawe to zajęcie może wywołać Trąbę
Powietrzną i wciągać wówczas wszystkich wczasowiczów do zabawy, drzewa i domy.
Lato. Człowiekowi w kościach coraz weselej, szpik się śmieje, dyrektorzy biorą
delegacje na ryby, ryby na dyrektorów. Modna kołdra z darniny, a do kaloryferów,
tych organów, co nas grzeją — szum lasu przez mikrofon. Wszystko kwitnie, znaczki
pocztowe z kwiatkami zostawione w spodeczku zakwitły. Mag-
86
nolia w tym roku obrodziła białymi rękawiczkami, zjeżdża się pod nasz dom pół
Polski i nie wierzy, że np. perły, jeśli się je zakopie pod wiśnią, są potem
zamiast pestek. Dziadek w ubiegłym roku zakopał garnitur jasny, a w tym odkopał
czarny — taka tu ziemia. Oczywiście, trzeba dużo nawozić i mieszać z fantazją.
Kończę. Te ciemne okrągłe naleśniki, które Pan mi przysłał, pisząc, że są na nich
ładne melodie, nie powiem, smaczne, tylko trudno się je. Nie bardzo rozumiem sens
naklejek na nich. Nasza kucharka przyrządza je z twarogiem.
Pański
hr. Paradox Szum de Bulgotier
Ps. A tak susza. Strażacy w gospodarstwie mówią, że warto się wynieść do miasta, bo
jak się człowiek tu spali, to nie ma gdzie pójść, a tam więcej możliwości.
Hrabiówiska, 1974
Z prasy: Lokomotywa w strudze. -
Niezwykłe spotkanie przeżyli spacerowicze przebywający na weekendzie w Strudze pod
Warszawą. Kilkadziesiąt metrów od szosy do Radzymina natknęli się w pobliżu szkółki
leśnej na okazałą lokomotywę, która zajadała liście z drzewa. Po wzajemnej
kilkuminutowej obserwacji lokomotywa powoli oddaliła się. Zwierzę prawdopodobnie
pochodzi z Kampinosu i musiało przepłynąć Wisłę.
Wielce Szanowny Panie Hrabio, pełen zażenowania — oscylując pomiędzy
nieskończonościami komunikacji świata — podziwiam listy Pańskie, które mnie,
pracownika PKP na 2 kołach (niestety!) — napawają to przerażeniem, to trwogą. Nie
wdaję się w to, że dzięki użyciu sprytnego pseudonimu staje się Pan niezależny —
ale że parodiuje Pan naszą material-ność, nas, byłych hrabiów, hrabiąt i hrabowisk.
Jako lord Orbis czy też hr. Orbis-Potocky śmiem zaprzeczyć pogłoskom, jakobym w
lasach polował na lokomotywę. Jest to jawny paradox. Dalej, że za pomocą
skonstruowanego sprytnie sedesu (bitetu) ustrzeliłem hrabinę, wzbijając ją na dwa
kilometry w górę nad miastem. Jest to potwarz, żądająca pojedynku. Wybieraj więc
Pan — cebulę lub chrzan, abyśmy mogli płakać ze śmiechu. Pierwsza łza — Pan zjadasz
własne buty. Pamiętam, jak pewien szewc zajadał własne buty i popijał oranżadą. A
potem wyemigrował do Szkocji, gdzie uchodził za najbardziej rozrzutnego. Co
oczywiście nie przeszkadza, że podobno Pan, zanim wypije łyżeczkę wody, to 10 lat
łyżeczkę tę zamraża, co w sumie bije paradoxalne wodogodziny.
88
Gdyby jednak wodogodziny przemnożyć przez wiosnę, wyszedłby Pan na zero, czyli
parę.
A w ogóle u nas to także i wesoło. Dziadzio pracuje w PKP i się mydli w I klasie
jako specjalny konduktor polewający się mydłem, a wuj 3 lata temu przybił się do
ściany jako ten motyl szpilką od krawata i się zasuszył. Wygląda dobrze, schudł
dziwnie, a kolekcja motyli, którą nadział na szpilkę od krawata, wzbogaciła się o
metr siedemdziesiąt. Babcia popłakiwała, nie powiem, ale kiedy doszła do wniosku,
że motyle to nie mantyle, sama dziadkowi dawała opium i przysypywała go talkiem. Co
tam faraoni. Motyle dziadka — wypierają titenkchamona. Renta. Trochę marchewki,
synowska miłość — cóż więcej potrzeba.
Pański hr. Orbis;
W.P. Hr. Orbis
I?: .../!!!!!. Odczep się.
z poważaniem hr. Paradox
Wczasowisko, 1974, M-c August Wielce Szanowny Panie Redaktorze, Sądzę, że przebywa
pan na wczasach, ale w tym roku taki deszcz, że ogórki to się u nas same kiszą, a
komary są wielkości wróbli.
Deszcz, który wciąż leje, to już nie kapuśniaczek, a kapuśniak solidny, z
kartoflami. Nie wiadomo, czy człowiekowi zimniej, czy smutniej, i tak, i tak
tragicznie. Nogi moczymy w gorącej herbacie, namiot nasz pływa po lesie, do brzegu
dobić nie sposób, wciąż nas deszcz znosi, to głowę rozbija się o pień, to o komary.
Słońce to żeśmy namalowali, ale przemokło. Nie możemy zrozumieć, dlaczego na niebie
nie można, do pioruna, porobić wielkich„ rynien, żeby jak już pada, to w jedno
miejsce. Maszyna do pisania mi zardzewiała, zamiast, pisać, to wybija godziny, a
jeden pan to chodzi w stroju nurka po lesie, bawiąc się tym, że odkrywa dno
morskie.
Niż spowodował wyż, gdyż część turystów siedzi na drzewach, by ocalić życie przed
wodą, całymi rodzinami, mieszając się z ptakami. Grzyby w lasach 20-me-trowe, nie
wiadomo, czy to nowe wille FWP, czy zwykłe borowiki, jagody to takie, że człowiek
sobie o nie guzy nabija.
Jeden pan wsiadł do własnego samochodu, a tam był karp tak duży, że go zjadł, a
inny wsiadł do tramwaju, ale to była dżdżownica, tak wyrosła na tym deszczu.
Próbowałem się do Pana Szanownego dodzwonić, ale nic tylko woda leci z telefonu.
Zimno to takie, że aż filiżanki się trzęsą, a jak pojawia się w telewizji ten pan,
co to zapowiada u nas pogodę, to narzucamy futro na telewizor, bo aż się trzęsie.
Smutno tak, że wszyscy płaczemy od rana do wieczora. Jeśli więc Szanowny Pan w
Krakowie pokazywał i mówił, że nikt nie chce tego opatentować, zarzucając Sz. Panu
oszustwo, to uprzejmie proszę w imieniu wczasowiczów i nas: ratować nas i uruchomić
tę skrzynkę, a że królik jest w środku, to nam nie przeszkadza.
Licząc na Pańską uprzejmość, kreślę się chemicznym ołówkiem po ciele.
Pański hr. Paradox z rodziną.
Ps. Za przepis dziękuję. Kurę wytresowałem, wzbija się na wysokość 1 km.
90
Willa „Nastrucja", 1974
Mąsiniore -— redactore!
List ten piszę we fruwającym automobilu rozpylając perfumy. Słyszałem, że fabryka
Wawel buduje na mój jubileusz nowy Wawel z cukru. W katakumbach królowie z
marcepanów, dyrektorzy branż w czekoladzie, sławni i waleczni cukiernicy, sale
wykładane orzeszkami, meble z pierników i dużo kremu, bo wszystko wielkości
naturalnej.
Jeden pan był w Krakowie i już zmierzył. Ja myślę, że to niezły pomysł, lepszy niż
gra pomidorami w bułgarskiego tenisa. Natomiast my ostatnim czasem z profesorem
całą energię skupiliśmy na przyspieszeniu obrotów kuli ziemskiej. Ona dość szybko
chodzi, tylko niepotrzebnie tak punktualnie. W związku z tym, być może, dni będą
troszkę krótsze, przepraszam, ale jak się tak przez cały dzień w miejscu nogami
przebiera, to troszkę się ją przyśpiesza, tylko kto to zrozumie.
Mój dziadek wierzy, że jeśli teraz dostaje emeryturę w tzw. formacji ludzkiej, to
po zgonie będzie dostawał emeryturę w formacji drzew na przykład lub trawki, i że
wszystkie drzewa — które rosną, to jego bracia. Stąd jedno drzewo nazywa się w
naszym lesie wujo Ronald, inne babcia Potocka. Gdy przyszła komisja lokalowa,
dziadek procesował się o mieszkanie dla drzew, bo chciał je przykryć dachem, a
nawet pień tego wuja Ronalda otoczył pierzyną i wbił nań wizytowe spodnie. Lekarz
twierdzi z całą powagą, że dziadek podwariował nam trochę, co pan jako fachowiec
sądzi? Można dziadka zablokować, ale czy warto tłumić inicjatywę, której i tak
mało?
Ostatnio wprowadziliśmy do menu zupę z kwiatów,
92
najlepiej nam smakuje zupa z róż, droga, bo droga, ale gustowna. Zresztą kwestia
umowy między ludźmi, na imieniny wysyłamy znajomym główkę kapusty lub sałatę w
celofanie, srebrna wstążeczka, marchew w środku. To pięknie wygląda na stole, gdy
podaliśmy nasturcję do indyka jak jarzynę, wszyscy jedli z wazonu imieninową
kapustę, ale we Włoszech, co mówią ci, co tam byli, jak facet na Sycylii zacznie
jeść makaron, to musi iść i iść, aż do Mediolanu, żeby g° połknąć, tak długie są
tam te obiady. Mój Boże, a u nas tylko te druty telegraficzne i wtyczki. No cóż, w
astrologii dużo odznaczeń, gwiazd itp., jednego wesołego naczelnika gminy
nagrodzono u nas słonecznikiem, lecz wszyscy na przyjęciu rozebrali mu pestki,
myśląc, że ze złota, takie skunsy.
Ostatnio poprawiło się, krowy chodzą nawet u nas w butach na wysokim obcasie po
polu, a lilije dzwonią nam do snu.
Dzyń, dzyń, ściskam pańskie skrzydło poety, zachowując i sobie niebieskie piórko z
nieba hi\ Paradox Loża Masarska Polskie Koleje Państwowe x ogłaszają
przetarg nieograniczony
na
wędzenie boczku w kominach lokomotyw
na trasie Sucha-Zakopane
i
Pianissimo Possible, 1974 PGR — Mezzosopran
Wielce Szanowny Panie Redaktorze! Pianissimo!
Zamierzam napisać do Pana tym razem list:
pieszczotliwie, ochoczo, miłośnie, namiętnie, ogniście, płomiennie, błyskotliwie,
komicznie, śpiewnie, z brawurą, żywo, ciepło, z bólem, z wyrazem, z siłą, z ogniem,
z temperamentem, z wdziękiem, miło, smętnie, ruchliwie, szybko, namiętnie, z
ożywieniem, tkliwie, delikatnie, z życiem, z energią, słodko, łagodnie, boleśnie,
żałośnie, smutno, energicznie, bohatersko, z wyrazem, uczuciowo, dziko, uroczyście,
świeżo, pogrzebowo, gwałtownie, wesoło, żartobliwie, wdzięcznie, miło, przyjemnie,
burzliwie, gwałtownie, lamentując, opłakując, lekko-żałobnie, ponuro, poważnie,
majestatycznie, akcentując, marszowo, wojowniczo, smutnie, półgłosem, tajemniczo,
zamierając, słabnąc, mrucząc, nie zanadto, obowiązkowo, albo, sielsko, idyllicznie,
na sposób wiejski, uroczyście, namiętnie, patetycznie, coraz ciszej, ciężko,
okazale, spokojnie, opowiadając, ściśle, stanowczo, sucho, oschle, z prostotą,
naśladując, czule, bez, podobnie, zamierając, dźwięcznie, półgłosem, gładko,
burzliwie, nagłe, milcz, tkliwie wytrzymując, spokojnie z naciśnięciem lewego
pedału, wibrując, silnie, żarliwie.
W związku z czym kończę, gdyż nie wystarczy mi miejsca.
Pod Dębem, 1974 Wielce Szanowny Panie Redaktorze,
Pisał do mnie ostatnio pan, co to ma etat smoka w Krakowie, że go wycieczki tak
straszą, iż nie ma sił do pracy. Pisał, że gdy był młody, potrafił ziać ogniem po
jednym piwie ze świecą, a teraz co najwyżej zez mu przychodzi z łatwością, jednakże
zezujący smok dziś nikogo nie przestraszy, a narybku na to stanowisko nie ma.
Narzeka, że w Krakowie nie ma żadnej szkoły specjalistycznej dla małych smoków.
Myślę.więc, że warto, aby Pan Redaktor zainicjował, może i dyrektorem został, a
ruch turystyczny będzie Panu zobowiązany.
Dyrektor Szkoły Przyszłych Smoków, to się w świecie liczy. Jeden graf, który
trzepie u mnie dywany, mówił, że w ramach remontu Krakowa warto pomyśleć o remoncie
atrakcji w turystyce, bo tynk jest najważniejszy. Przyjeżdża Pan, na dworcu już
tragarze w skrzydłach husarii PKP niosą walizki, zamiast do taksówki tacy mali z
brodami przerzucają Pana przez konia — kierunek Zakopane lub Hotel Polski. Szanowną
córeczkę czy żonę osobno, harem Cracovia. Po kąpieli w mleku jakaś mała bitwa na
korytarzu i zamiast bułeczek polskie szable z ciasta z masełkiem, piękne karety
obwożą Pana, udział w koronacji dyrektorów, pokaz upaństwawiania lasów królewskich,
bal królewski dla każdej wycieczki zakłócony pojedynkiem kelnerów na topory, noc w
lochach z białą damą itp. Zbyt dużo pomysłów nie rzucam, bo to kosztuje.
Ten pan, któremu podszepnąłem, że jednego jamnika może przepiłować na cztery
ratlerki, postawił sobie już willę. Rękę dyrektora do jubileuszowych uś-
95
Pański Lord Paradox wzgl. Słowik Operowy
cisków na wszystkie okazje, pięknie odlaną z gipsu, wprowadziliśmy w naszym
majątku, nie poci się, po-*ycv.njł| od nas wszyscy w okolicy, myślę, że gdyby
jakieś przedsiębiorstwo tym się zainteresowało, długie serie murowane. Kiedyś w
rodzie moim używano pierścienia z herbem, dziś tylko pierścieni z napisami
„załatwione odmownie" lub „express". Ileż ułatwień ma sekretarka dzięki pomysłowej
biżuterii współczesnej.
Na tym kończę, poważam, dlatego z szacunkiem przystawiam pieczęć hr. Paradox RĘKA Z
GIPSU
na wszelkie okazje
śluby — odznaczenia —
pogrzeby — jubileusze
w różnych rozmiarach
zamawiać Spółdzielnia „Wyręczycie!"
Portepianowice Dolne 1974 Wielce Szanowny Panie Redaktorze,
Znając Pańskie poczucie humoru czy honoru, list ten piszę palcem w powietrzu. Być
może, powietrze to dotrze do Krakowa, a tam trzeba by je przepisać, powielić i
wdychać na raty. Niech mi Santa Topolla wyrośnie zamiast rzęsy, jeśli nie mam
racji. Pańskie trompetty euforyczne docierają do nas z mgły jesiennej, a cykady
świerszczy zamykamy już do wecków.
Słowik, co stoi na moim stole, wciąż mi opowiada
0 Panu zielone historie, takie trele-morele, śliwki, a nóżką pisze pozdrowienia do
Pana. W oczach pojawiły mi się ostatnio odbicia róż. Niepokojące, ale miłe, jako że
moje oczy nie kłamią, co w sercu, to w oczach. Zaprojektowałem ostatnio dom z
galarety, to wygodniejsze niż igloo, trochę się trzęsie, ale w ogóle jest piękny.
Babcia co pewien czas polewa go octem, spraszamy gości i go gryziemy. Bo polskie
nogi w galarecie nie potrzebują butów.
Coraz większa jesień. Z czajników, mimo zatykania, dużo chmur deszczowych na
niebie. Listonosze roznoszą jesienne liście, na nich rachunki za telefony, komorne.
Nasz pies chodzi już z parasolem i w kaloszach, a na rzeźbę Venus z Milo narzucamy
futro 1 pończochy. Świece na moim stole palą się jasnymi motylami, a wszystkie
blaski chowam do książek, między stronice. Być może w przyszłym roku wyjmę je, gdy
zabraknie na świece, bo śniegu ma latoś nie być i miasta będą pokapywać swoje ulice
stearyną, żeby było weselej.
Napisałem ostatnio wielki koncert na maszynę do pisania dla wszystkich maszynistek
tego świata, aby im było weselej pracować w biurach i redakcjach.
¦ Poczta Afanasjewa
97
¦¦•DUP11
Iteecr połnc/omi ze .śpiewem i tupaniem nogą pt. „So-hPt Dlii Maszynistek Na
Dziesięć Palców, Głos, Gardło t Nouc Odrzucony na Warszawskiej Jesieni Muzycz-iwj".
Jeszcze rozumiem odrzucenie mego koncertu na kuf nr, babę i maszynę do pisania, bo
jeden miażdżący dźwięk niszczy wszystkie maszyny, ale tamto niewinne preludium...
Panie, gdyby Chopin miał maszynę do pisania, nie niszczyłby palców, nigdy by nie
używał fortepianu do ćwiczenia pięknych dłoni. Byłby powieściopisa-rzem. Ja moje
pianino dawno przerobiłem na maszynę, na klawiaturze litery, wałek od pralki i
zawsze człowiek jakoś tak bardziej zobowiązany przy pianinie pisać do Szan. Pana
list w odświętnym fraku na urzędniczym grzbiecie.
Kończę akordem przyjaźni Lord hrabia Paradox
98
Festiwalowice Dolne, 1974 i kawałek Wielce Szanowny Panie Redaktorze,
Postanowiliśmy ostatnio otworzyć Wielkie Biuro dla całej naszej rodziny, trudniące
się administracją twórczości artystycznej. Najgorzej, że tej twórczości w naszej
rodzinie nie było, ale okazało się, że dziadek, który już nic nie mówi ze starości,
pisywał do babci wiersze w młodości.
Więc ściągnęliśmy całą rodzinę, blisko 80 osób, i zaczęliśmy radośnie administrować
twórczością dziadka. Szczęście, że dziadek nic już ze starości nie słyszał,
uznaliśmy go więc za wybitnego twórcę i uzyskaliśmy 80 etatów.
Panie Redaktorze, cóż za raj, fotoreporterzy, wywiady, człowiek, chęć jest
urzędnikiem jak ja, ale błyszczeć może, puchary dawać, przemówienia na tle
fotografii dziadka, jak był malutki i rodził się w nim talencik, przemówienia,
podziękowania w moim wykonaniu. Najbardziej to się wyspecjalizowałem w
podziękowaniach publicznych, nawet film do naszego majątku przyjechał. Dziadek
sparaliżowany leżał w łóżku, a my sympozja na jego temat, łubudu, bankiety, no i te
moje przemówienia.
Panie, jak ja przemówienia wygłaszam, aż mnie skręca ze śmiechu, i innych w
rodzinie, takie wesołe. Człowiek ma ten kompleks cholerny wobec artystów, zresztą
kto by się tam chciał z nas fotografować z kurami, które chodzą po zagrodzie, i tak
je zjedzą. Ale w każdym z nas, urzędników, drzemie ta chęć artystyczna, Pan to
rozumie, i nie powiem, żeby mi talentu było brak, nawet na grzebieniu zagram na
uroczystości familijnej, a że nie należę do opery, to mało ważne.
99-
Najgorsze, jak trzeba było podpisać przez dziadka — artystą jedynego — rachunek na
pensje rodziny, bo zupełnie zapomnieliśmy jakoś o dziadku, pretekście; artystycznym
czy artyście pretekstowym, i on zmarł z głodu; leżał kilka miesięcy w pokoiku, nikt
nic zaglądał w czasie urzędowania naszego, aż na suchar podsechł, był to jednak na
szczęście tylko letarg poetycki. A zresztą, czy to ważne? Dziadek jest, czy dziadka
nie ma, ale biuro jest. Przez następne kilka lat uczynimy wszystko, aby
administrować pamięcią dziadka w rodzinie, odpowiednio ją dawkując, no bo przecież
nie wyślę teraz zacnej rodziny etatowej do pracy w polu.
A może Pan by zechciał mieć sympozjum na swój temat? Rozbudujemy i obejmiemy Sz.
Pana.
Serdecznie Pana pozdrawiam.
Lord Paradox vel Szczęśliwy Administrator
Powiat Skandale, 1974 Wielce Szanowny Panie Nadrektorze,
Z nawyku do zabaw sztucznymi ogniami, nadal uwielbiam podawać ogień panom z
brodami, gdy chcą zapalić papierosa. Mój dziad zresztą zawsze nosi w brodzie kilka
ogni sztucznych, które mu trochę przeszkadzają, gdy po obiedzie całując głowę babci
wyciera usta z majonezu. Już w dzieciństwie słynął z tego, że golił kury. Teraz
często się myli, ma krawat w groszki i zawsze w czasie obiadu polewa go na talerzu
sosikiem.
Ostatnio przywiązałem naszemu psu węża ogrodowego do ogona, przez co w całym
powiecie powstała panika, a nadleśniczy dzwonił aż do Warszawy, na co mu
powiedziano: „Niech mi pan tu nie robi jakieś takie sahratore dali!" No i dali mu,
a wszystko przez dziadka z poczuciem humoru.
Pomyłek bywa dużo. Ostatnio podobno obcięto komuś krawat w gałązki w czasie spaceru
w Łazienkach, co jest już obrazem nadgorliwości ogrodników. Co u Pana? Jak Panu
wiadomo, w tym roku modne będą korale z parówek. Musztardę natomiast nosić będą
nasze panie w puderniczkach.
U nas w powiecie unowocześnia się, kobieciny w łowickich strojach, z kobiałkami,
palą cygara i grają w bilard kurzymi jajami. Piją też łyski. Sam widziałem łysego
wieśniaka na targu, który wcierał sobie z gracją chusteczką alkohol w głowę. A tak,
to w majątku spokojnie. Był ostatnio jakiś cyrk ze Stolicy, pisało międzynarodowy,
ale jak się okazało, że lew to była, z przeproszeniem, zwykła świnia przebrana, z
frędzlami, to ludzie ich tak zlekceważyli, że do tej pory uciekają.
101
Jakoś się żyje. Ostatnio dziadek opatentował dla wielkich hoteli białe myszki w
koktajl-barach.
Serdecznie pozdrawiam
Pański hr. Paradox
Powiatowy
T
Polski Karlsbad, majątek Szaruga 1974
Wielce Szanowny Panie Redaktorze,
Zbliża się era postu, ale Pan i tak chyba jak ten kijek. A post to smutek, tak że
nic wesołego nam nie grozi, a dziadek Szanownego Pana nie pęknie ze śmiechu i
będzie miał jeszcze wiele dzieci. Amen.
Czas zająć się modą. Wzrasta coraz bardziej liczba kosmetyków, a i panowie noszą
coraz dłuższe włosy. Jak Panu wiadomo, w tym roku stają się modne przyklejane
zarosty; szczoteczki do zębów, miotełki, futerka klejone do pleców oraz flakoniki z
kolońską ukryte w rękawach. O panie zadbano, natomiast panowie muszą stać się
bardziej agresywni. Zmarszczki usuwamy szafując banknotami, a prasowanie ich
żelazkiem rozpogodzi czoło. Jeśli to nie pomoże, stosujemy masaże, podmasaże,
nadmasaże i klepania, dochodząc do 10 klep/sek. Pracownicy umysłowi rozwijają w tym
roku szczególnie tzw. mięśnie długopisowe, za pomocą nadgodzin. Można też nosić
stroiki malowane w dumne bicepsy ciężarowców, marynarskie, drogowe, sex i
budowlane. Dla wielu niedouczonych — majtki z tabliczką mnożenia i słownikiem
ortograficznym. Jeśli chodzi o głowy szanownych panów, którymi kiedyś interesował
się jeden bardzo smutny, a dziś niestety tylko fryzjer, proponuje się ondulacje. W
sprawach ondulacji wewnętrznych odsyła się do restauracji. Jeśli chodzi o maseczki
higieniczne, zaleca się zwykłą deskę. Wprawdzie słyszałem, że jeden kucharz w
restauracji, chcąc się ożenić, tak kokietował, że aż szminkował szprotkami w
tomacie usta, a łuk brwiowy czernił kawiorem, krawat uczynił sobie z węgorza w
galarecie, ale to się źle skończyło.
W sensie mody nudno. Wciąż te same spodnie, przez
103
tyle lat wpychać wciąż nogi w te nogawki, można się zanudzić na śmierć. Czas zacząć
nosić spódnicę. W zależności od stanowiska — długość sukni dla mężczyzn. Zwykły
urzędnik czy redaktor sukienki długie, dyrektorzy spódniczki mini, no a wyżej,
wyżej sam Pan rozumie. Oczywiście, nogi myjemy i golimy bez względu na zajmowane
stanowisko. Do tego kapelusz z piórem orła i silne łuki brwiowe przez plecy. Możemy
także nosić wianki, a co śmielsi doprawiają sobie rogi i ogony. W związku z benzyną
modne stają się siedmioosobowe rowery, a zakłady pracy na wycieczki zbiorowe mogą
je wydłużać do 30-osobowców.
Z ukłonami
Pański podgenerał mody Lord Paradox
Poezjowice 1974 Wielce Szalony Może — Panie Redaktorze,
Dzięki za przesłane usługowe spodnie długości kilometra, które zostały użyte przez
nas jako szosa do wsi, do zaprasowania na kant przez traktory pegeeru. Dzięki za
zaproszenie na Wystawę Demokratycznych Kaktusów, nie goliliśmy się wg wskazań Pana
Szanownego miesięcy trzy; zwyciężył wuj. Dziadek brodę zaflancował w doniczkach dla
Poznania, świetnie rośnie, jak w Biblii. Hodowla bród i wąsów w doniczkach cieszy
się wzięciem u pań, więc wzięliśmy pożyczkę na szklarnię i niedługo pojawią się na
MDM-ie te siwe prezenty oraz w supersamie. Doniczka z wąsami to dużo radości dla
pensjonarek, studentki oszaleją, będą w witrynach u fryzjerów w krakowskich
Sukiennicach, tam gdzie się uwija ten fryzjer z kosą. Do strzyżenia kaktusów
najlepiej nadają się maszynki do golenia Remington. Ogród Botaniczny w Poznaniu ma
ich 6 tysięcy. Większość fryzjerów bowiem pracowała w tym roku z brzytwami w polu.
Może ma Pan i prawo czy lewo nie wierzyć w cuda, ale znajomy psychiatra,
prześwietlając znajomego kompozytora warszawskiego, wykrył, że zrobiła mu się
trąbka w płucach, bo trąbki też mają dzieci. W ogóle trąbek i tub mamy dużo. Kiedyś
wpuściłem sobie w żyłę złotą rybkę, która do dziś we mnie krąży, bo przecież żyły
to ludzkie rzeki, jak mawiał Leonard Winczi. Przyjemnie się z rybką chodzi w
środku, czasem serce swędzi, rybka jak ogonkiem rusza, robi się zawał.
Urządziliśmy też na wsi teatr, pomysł dziadka. Dziady na scenie, elita na widowni,
to znaczy my, ale jak zrobiliśmy, że elita rodzinna była na scenie, a - 105 dziady
spod kościoła na widowni, to się przeobrażali, bo dziad spod kościoła chciał
siedzieć w pierwszym rzędzie, a ten spod browaru, co gra kalekę, uważał się za
ważniejszego i się podobraził. Oczywiście, dziady na wsi dają nam pieniądze na to
katharsis rodzinne, trzeba ich było jakoś usadzić w hrabiowskim majątku, by nie
cofnęli jałmużny, żona dziada kościelnego chciała siedzieć z żonką dziada
browarowego, a dziad browarowy zamówił sobie ambonę w pierwszym rzędzie. Ale
wówczas mój dziad wpadł na pomysł modnego teatru otwartego, wszyscy wokoło, kłótni
nie ma.
Wpierw nakrywaliśmy ich wszystkich wielkim pokrowcem, całą salę, a aktorzy grający
elitę deptali równocześnie wszystkich z góry po równemu, tupali po głowach, żeby
nie było obrazy, kto ważniejszy. Ale teraz wprowadziliśmy „teatr otwarty", to
znaczy bez pokrowca, a nawet bez ścian, żeby się nie kłócili.
Jak zaczęliśmy grać „Kiełbasę", komediodramę, mało nie zjedli ceny, tak się
podobało. Tytuł dramy „Kiełbasa z Musztardą", panie, co to się działo, jakie
recenzje, pęknę ze śmiechu, nawet nie klaskali, tylko rzucili się i tak mlaskali,
że było to jak pomruk tego lwa sceny, Szekspira z zoo w Anglii. Strażacy wpadli na
scenę z łopatami, z musztardą, ale dochód był taki, jak na żadnej innej wenedzie.
Panie, taki zwykły teatr — to pomyłka operowa dzisiaj, weź Pan „Hamleta", no tego,
co to ten fryzjerski monolog z czaszką mówi, ucząc dzieci anatomii. Dać takiemu gęś
na półmisku w Teatrze Narodowym, ludzie bez nacisku straży pożarnej w Warszawę
przylecą do teatru. Tak. W takim małym miasteczku jak nasze usadzić dziadów spod
kościoła trudno. Najlepiej według alfabetu rąbać, wszędzie to samo, nawet na
cmentarzu walczą o pierwsze rzędy w spółdzielni Memento Mori.
Ściskam Prawicę Lewicę i utulam Pana, namawiając do brania do teatru wózka
inwalidzkiego z budką jako loży. Zawsze ma Pan, jako poeta, pierwszy rzą'd, obok
dyrektora rzeźni miejskiej, co nas karmi. Daj 106 T
Pan innym żyć, sam żyj Pan w szczęściu byle uczciwie, bo w niebie tacy dyrektorzy
jak Pan szorują podłogi, a artyści pieszczeni są przez anioły, jak mawiał kanonier,
śp. pan Kanonik. alnnwłł — To kreśli Pański syfon myśli szalonych Lord Paradox
Derby, 1975
Wielebny Panie Redaktorze,
Czy Pan Red. nie wybiera się do nieba? Słyszałem, że coraz lepiej się Pan czuje i
to nas martwi, bo jest to wschodem nadciśnienia. A jak gardełko Szanownego Pana,
gwoździk już wypadł? Czy dużo Pan wchodzi na drzewa, macha skrzydełkami i śpiewa?
Jeden pan, który był redaktorem od kanarków, dużo gwizdał i wyrósł mu dziób. U mnie
w pokoju pada deszcz, smutno, zamiast drogiego dywanu hoduję na podłodze pieczarki,
taki fajny gobelin, który chrupie pod nogami, można też polewać octem. W nocy
wdycham promienie gwiazd, a w dzień ssie lub ssę melon słońca. Unosząc się ostatnio
za pomocą samowaru snów wśród chmur podziwiam łysiny tego świata i zawsze mylę
polany z czaszkami przełożonych. Dużo także pohukuję, hu, hu. Gram również na
zębach małym młoteczkiem. Interes ze sprzedażą wirów na Wiśle idzie fatalnie. Nikt
nie chce lokować pieniędzy w wirach, a źle, Wisły nic nie zmorzy, la, la, la. Gdyby
Pan zechciał, mogę założyć w redakcji za darmo fontannę na gaz, pomidory, pieprz i
coś jeszcze. Umiem także robić naszyjniki z much, wieńce pogrzebowe z dętek.
Dziadek Donald, któremu się Pan nie odkłonił po ostatnim liście, do tej pory stoi
pochylony, niezbyt to grzecznie pochylać moją rodzinę, jak się. nie jest wiatrem.
Babcia dyga jak w operze, ale to nerwowe — od maszyny do szycia, i teraz ją
obserwują na wydziale fizyki jako fammlokomobil. Słyszałem od koni, że gra pan na
wyścigach, niech pan uważa z tym przebieraniem motocykla za konie. Proszę także nie
odpisywać mi na maszynie do szycia, bo babcia wyciąga włóczkę.
108
Jeżeli pan już nie ma czym, to proszę krzyczeć głośno z Krakowa, a złapię.
Pewna Pani
Na balkonie
Hodowała
Cztery konie. Sypiąc w wodę Trochę krupki Gotowała Z koni zupki.
Miała bardzo Wielki kłopot Chcąc gotować Z koni kompot.
Tu umarła
Smutna pani
Bo ten kompot
Był do bani.
Nad jej grobem Cztery konie Nucą ciągle
Antyfonie
Ku przestrodze
Pań.
Tutaj ducha oddała
Pewna smętna dama-trup
Co rambarbar gotowała.
Cześć pracy! Dbaj o grób!
Z poważaniem Lord Paradox
Powiatowa Wiosna, 1975 Wielce Szanowny Redaktorze,
List ten piszę palcem maczanym w herbacie. Zawsze przed snem piję wywar z krawatów.
Księżyc nad cmentarzem zmienił abażur na czerwony i chmury niby te czerwone ryby.
No i chrapię. Aż dziw bierze, że nikt nie pomyślał o radiach tego świata w nocy, bo
największym sukcesem cieszyłaby się radiostacja chrapiąca, a w telewizji
hipnotyzer. Kiedyś to bywały choć seanse spirytystyczne, dziś spirytusowe.
Ten krawiec, co to nietoperzy nad Krakowem, mówił mi, że Kraków zsuwa się w
kierunku morza. Jeden centymetr na godzinę i trzeba go przywiązać. Problem w tym,
za co go chwycić. Powiem Panu w tajemnicy, że Warszawa też się ześlizguje, ale tam
jest za co przywiązać. Podobno w Krakowie dużo krawców pracuje jako nietoperze, bo
to stare miasto i wszyscy noszą stare, szlachetne garnitury.
U mnie po staremu. Szafa, w której mieszkam, izolując się od rodziny, jest dość
duża, mam spokój, rozmawiam tylko z garniturami. Panie, jak one potrafią mądrze
filozofować. Taki frak to zna encyklopedię na pamięć. W nocy dyryguje psami, zacny
to chór, śpiewamy przy księżycu. Panie, jak 1200 psów zacznie w nocy wyć, to płakać
się chce. Wydaliśmy jedną płytę, ale piękną. Piękny jest psi język. Dzień dobry hau
hau, kocham ciebie — hau, hau hau itd. Kto chce, niech wierzy: jak zamówiłem w
Krakowie nóżkę od kury w restauracji, to dostałem 3-metrową, do tej pory wspominam.
Jest już wiosna, Panie Redaktorze, więc redaktorzy zaczynają z reportaży
przylatywać do kraju z powrotem. Każda redakcja założyła swoim wysłannikom 111
obrączko, na nogę przed odlotem, teraz, jak się Redakcja „Przekroju"
przeprowadziła, nie wiadomo, czy trafią.
Niedługo parasole zakwitną. Gdy człowiek otwiera okno, to już pachnie wiosenną
wanilią. W nocnych pantoflach dziadka pojawiła się zielona trawa i rośnie mu
wiosenny ząb. Ta spółdzielnia produkcyjna, co to hoduje u nas perskie dywany, już
rozpościera je na polach. Łabędzie założyły swoje marynarki z pierza, a ten
wieloryb, co we fraku pływa po Bałtyku z lampą biurową, wesoło śpiewa, stwarzając
wiosenne podmuchy. Psom też zakwitły ogony, jamnikom także pojawiły się na ogonach
wiosenne pąki.
W tym roku zima była tylko w lodówkach. Podobno jak w Zakopanem ktoś stłukł na
ulicy słoik z majonezem, to całe miasto z nartami zlatywało się i jeździło.
Ostatnio przyglądałem się dość długo Krakowowi z góry i przez szkło powiększające,
szukając Pana. Masa bakterii chodzi po ulicach i jakieś takie samochody. Tak długo
się pochylałem nad tym miastem, że aż mnie szyja boli. Czy może Pan w swoim oknie
postawić doniczkę? Wyciągnę Pana pincetą.
Serdecznie błagam o pozdrowienia dla mnie
Lord Paradox
Leśniczówka, „Paryżewo", 1975 Pologne.
Wielce Szszszszwny Pan je,
Ostatnio połknąłem cztery tony proszków na sen i w żaden sposób Pan mi się nie
przyśnił, mimo męki, jaką przeżyłem. Chciałem Sz. Pana w śnie rozbawić, niebo
oferować, bo gdyby nasz naród miał niebo, to by wciągnął za sobą szybko drabinę i
nikogo nie wpuścił. Takie to refleksje ma człowiek u nas na wsi, zbliżająca się w
podskokach wiosna oszałamja, dlatego się mylję.
Czy pan np. słyszał, że nic nie słychać? Wszystko po staremu. Kury niosą złote
jajka, krzywe myśli wychodzą z człowieka i jadą szynami, czasem się taka zderzy z
tramwajem, katastrofa myślowa. Świerszcz cyka w kaloryferach głosem sąsiada,
fatalnie tylko jak rośnie człowiekowi na wiosnę z brody trawa. Ko-topies, którego
hodujemy zamiast barometru, mówił mi falsetem, że zamierza Pan nas odwiedzić,
niedługo u nas wyścigi na owcach, dużo redaktorów się zjedzie, bo to śmieszny
sport. Dostaliśmy także list prosto z Paryżewa od jednej reżyserki wystaw w
sklepach mięsnych, że w tym roczku tam wielka moda na bransolety polskie z kiełbasy
i naszyjniki z parówek. A u nas chodzi się po tej musztardzie na polu, końca nie
widać, nie to, co w Krakowie, gdzie człowiek może w pończochach po ulicy chodzić
jak po parkiecie. Panu to dobrze w tej redakcji. Siedzi Pan na tej wieży
Mariackiej, lody rzucają Panu od Wie-rzynka kulkami, strażak Panu w ucho trąbką
kołysanki dmucha, a jak się panu znudzi, to skacze Pan z parasolem z góry do
kawiarni.
A tu trzeba orać. Chodzi więc człowiek za tym dziadkiem, co szponami pług udaje, za
nogi go z sza-
8 — Poczta Afanasjewa
113
cunklcin trzyma, dziadzio ziemię drze, aż krzyczy, targa §wą dolę. Rozrywek
żadnych, była niemiecka rewia Irwownuych kur, koguty tańczyły mazura, ale kogo to
na wsi obchodzi, teraz duchy w zamkach modne, bo i telewizja straszy chudymi
panami. Natomiast widzowie tyją, bo podobno telewizja wydziela specjalne witaminy i
to się odkłada, tyle wuj socjolog — pracujący jako portier w telewizji.
Z powodu imienin składam Panu życzenia przepojone życzeniami, które to życzenia
pełne są życzeń, życzeń, życzeń owiniętych w życzenia, a te wśród życzeń, pełnych
szczerych życzeń, zawsze najlepszych, najserdeczniejszych, jakie tylko mogą być
życzenia dla Sz. Pana od dobrze życzącego lorda Paradoxa Szalona Wiosna 1975 Wielce
Euforyczny i Wiosenny Panie Redaktorze!
Nasza kopalnia czekolady pod stodołą prosperuje dobrze. Orzechy, które Pan
uprzejmie przysłał, wyrzuciliśmy na pola i butami powbijaliśmy w ziemię rodzinną.
Dużo także dmuchamy w chmury, aby wywołać wiatr wiosenny. Dziadek dalej rozmyśla
nad tym specjalnym samolotem do przewożenia psów, a czasem bierze też udział w
wyścigach kominów fabrycznych; bierze się taki komin fabryczny na głowę i się
biegnie. To bardzo przyjemne zajęcie, które nie dymi. Sałatka ze starych stronic
„Przekroju" jest rzeczywiście świetna, dodajemy majonez i cebulkę, papier przesyła
się bez trudu, dużo przy tym radości. Niedawno byliśmy z rodziną w zoo, gdzie
ostatnio hoduje się stare lokomotywy parowe, które nawet się rozmnażają. Bardzo
wesołe są szczególnie te małe lokomotywki: jak się weźmie taką na ręce, to aż
przygniata. Przy wejściu do zoo kupuje się węgiel w torebkach. Tam też widzieliśmy
drzewo prawdziwe, zielone, które ma ludzką wątrobę i serce, zupełnie nie do wiary.
Zbliża się lato, znów przyjadą do nas wszystkie strachy na wróble z całej Polski na
wczasy. Nie wiem, czy słyszał Pan, że w tym roku dziewczęta nie będą puszczać swych
wianków na Wiśle — natomiast panowie puszczać będą laski ze świeczkami, trzeba
bowiem zmieniać i urozmaicać tradycje.
Sznurek, który wysłałem w ostatnim liście do Pana, zmierzył bardzo dokładnie drogę
do Krakowa. Myślę, że gdyby tak wszyscy Czytelnicy „Przekroju" zaczęli wysyłać
listy ze sznurkami, przywiązując ich koniec do własnego biurka, mielibyśmy w kraju
niezłą krzyżówkę. W najbliższym czasie prześlę Panu 115 mój nowy obraz
abstrakcyjny, malowany powietrzem na powietrzu. Proszę uprzejmie ulokować go w
muzeum za dobrą opłatą.
Czekamy na Pański przyjazd do nas, stoły pochowaliśmy, jedzenie też, łóżka także,
tak że nie będzie Pan miał żadnych kłopotów z nami. Przekazuję Panu serdeczne
pozdrowienia od naszego konia, który bardzo dobrze wyraża się o Panu, a jego
największą tęsknotą jest poznanie Pana; obiecał także, że będzie Pan mógł wejść
jemu na ramiona, byle nie strącić mu kapelusza.
Łączę piekielne
ukłony
Pański Lord Paradox
Latto, 1975 roczek Paradox-streed
Wielce Szanowny Panie r.,
Czy Pan Redaktor ma też helikoptery w głowie, bo mnie się wydaje, że miasteczko
Świder zapada się w ziemię? Od kilku dni dzwoniłem do Pana, ale okazało się, że
zapomniałem podnosić słuchawkę, a potem to znów podnosiłem, ale nie nakręcałem
numeru. Taka spiekota, że mam opaloną koszulę i muszę ją smarować kremem. Tam u was
są chociaż góry, a tu człowiek musi się wspinać tylko na własną poduszkę. Sąsiedzi
ustawili Giewont z pierzyn.
Tam u Pana jest śnieg pod Krakowem i jak się go latem poleje sokiem, to góralki
zarabiają jak w Hor-texie. Tu nad morzem próbowaliśmy smarować plażę lodami, a
nawet ktoś górę lodów puścił na morze, ale dość trudno pływać nago, lizać i jeszcze
płacić. W lasach dużo drzew ostatnio choruje na reumtyzm, skrzypią i skręcają się,
będzie więc mocna zima. Ostatnio stała się ze mną rzecz przedziwna, bo mój nos
słyszy, a ucho wącha. Czy zdarzyło się Panu coś takiego? To chyba od upałów.
Podobno jak w Krakowie kogoś coś ugryzie, to w Warszawie ktoś inny się drapie. Aż
trudno uwierzyć, ale czegoć ludzie nie gadają na wsi! Mówiono nawet, że jedna pani
spała z kontrabasem i miała dzieci, a jeden pan czynił to z wiolonczelą i założył
sklep muzyczny. Panie, czego ludzie nie gadają!
Ja to rozumiem, bo jak sam płonąłem kiedyś z miłości, to zamiast kapelusza musiałem
nosić na głowie komin fabryczny. Tak że nie możesz Pan narzekać, bo trolejbus
wesołych myśli do Pana krąży cały czas. Nie twierdzę, żebym przez cały czas doił
lokomotywy, 117 to raczej nieszkodliwe hobby, jako że jestem psem na koty, a kotem
na psy.
Pisze się ostatnio dużo, że pod Wawelem ukryte są złote nocniki, nie wiem, ile w
tym prawdy? U nas w ogródku wśród słoneczników obrodził latoś jeden inny, ma
prawdziwy cyferblat i wskazówki. Mogę przysłać, kto chce, niech wierzy. Człowiekowi
aż trawa rośnie w uszach, gdy się tego wszystkiego nasłucha. Posyłam Panu
wszechwidokówkę. Jest to rama zupełnie pusta, przez którą możesz Pan wybrać sobie
określony widoczek, a znaczek nakleić na najbliższy przedmiot. Gorzej z wysłaniem,
ale czegóż nie robi poczta dla miłych obywateli.
Z poważaniem i uwielbieniem
Pański
hr. Paradox
Szato, 1975
Wielce Szanowny i Zacny Panie,
Szykujemy się do wyjazdu. Popłyniemy oczywiście pod prąd Wisłą, ale do tego
przyzwyczailiśmy się od wielu lat, pisząc do Pana. Zamierzamy tam trochę poudawać
pomniki, bo miasto piękne, można poszerzyć panoramę historii.
Bylibyśmy zobowiązani za wyłożenie chodnika z dworca do redakcji, bo tam jest zdaje
się tylko jedna wycieraczka. Dziadek obiecał, że polukruje całą redakcję od przodu,
babcia marzy, aby zostać sekretarką i grać na tych fortepianach, co to drukują.
Wydaje się także, że redakcja powinna sobie kupić psa lub kota, aby szczekał przy
wejściu. Obmurowana w windzie żyrafa też daje dużo radości, nie mówiąc o słoniu,
który może w trąbie trzymać lampę. Trochę może to mieszczańskie, ale słonie to
silny naród i warto je mieć pod trąbą.
Dziękujemy za przepis na anielą wątróbką, świetna jako jedno danie. Przepraszam, że
list ten piszę do Pana Szanownego na kamieniu, ale papieru nie ma. Poprzednią
kartkę napisałem na podłodze, żal było patrzeć na listonosza, jak się uginał od
świątecznych kartek. Jeśli można prosić, to proszę porozlewać po Krakowie drożdże,
aby trochę podrósł. Sam to robiłem w Warszawie z Kopernikiem. Wpierw był taki
malutki, ale dzieci go podlewały piwem z drożdżami, a teraz, proszę, jaki pan
siedzi na Krakowskim.
Gdyby Pan w swojej szalonej łaskawości był łaskaw, prosimy o częstsze listy do nas.
Podobno jakiś jubileusz był w „Przekroju". Przysłano mi koniec szlaucha od koniaku,
ale środka nie było.
W związku z pańskimi imieninami życzę Panu i
dzieciom z „Przekroju" wiele zdrowia, aby rumieńce gościły na Pańskiej bladej i
niewyspanej twarzy, abyś nic |M;kł Pan z wesołości, bo to nigdy nie wiadomo, komu
się Pan narazisz.
Z szacunkiem niepojętym hr. Paradox (akcentować na końcu).
Liść opadł 1975 Wielce Szanowny Redaktorze (Panie!)
Dziękuję za szlafrok i szlafmycę krakowską. Dobrze się w tym śpi, tylko to piórko
przeszkadza, zawsze zahaczam o nos babci. Ta wije się ze śmiechu, jakbym najlepszy
kawał opowiadał. Zasuszone konie w tomiku poezji Mickiewicza bardzo się nam
podobają, trochę rżą, ale jak przyciśnie się je kartką — to milkną pokornie. Na
konkurs Chopina mnie nie dopuścili, mimo że przyszedłem z płaczącą wierzbą, którą
wentylator rozwiewał. Babcia mówi, że Szopen był lepszym skrzypkiem niż pianistą, a
w ogóle, że ma dużo jego rękopisów na trąbę.
Co jadł pan dziś na obiad? My wciąż wciągamy ten makaron, którego koniec jest za
lasem, ale go nie widać. Strażacy to podobno mają alergię i fobie na tle kiełbasy i
makaronu, wszystko przez te długie szlauchy. Sam widziałem, jak pewien strażak,
któremu na obiad w restauracji podano makaron, zwariował i porąbał cały stół, a
firanki podpalił.
U nas wszystko po staremu — dużo psychopatów. Trochę psalmimy i śpiewamy. Wąsy w
doniczce wypuściły pąki, będzie więc ostra zima. Mógłby Pan listy do mnie pisać
dłuższe, żeby było czym palić. Miałem ostatnio atak wątroby, to znaczy wątróbka,
którą smażono dla mnie na obiad, przepaliła się. Broń Boże, własna, jest doskonała
i jeszcze pamięta ten szampan u Pana Redaktora. W ogóle to przyjemnie przyjeżdżać
do Pańskiej gazety, a najbardziej podoba mi się, że łazienka w redakcji, gdzie w
pianie rozmawia się z Panem Redaktorem. Niepotrzebnie tylko człowiek musi buty
zdejmować wchodząc do redakcji. Redakcje wesołych pism przypominają bowiem cmen-
kiś we-
tarzyska humoru, gdzie redaktorem bywa jakiś wesołek, któremu nie powiodło się w
życiu, zabił żonę i ma na sumieniu szereg bezeceństw, które doprowadzić by mogły
uczciwego obywatela, jak ja, do ataku serca. Pohukiwania i śmiechy, które dobywają
się z redakcji, budzą popłoch pobliskich ulic. Satyrycy w nich pracujący mają
zazwyczaj długie brody od opowiadania tych samych dowcipów, blade twarze o
podkrążonych od licznych uderzeń losu oczach i szyje długie jak u moich kur. Ich
formy sparaliżować mo-
g jk u moich kur. Ich formy sparaliżowa gą najbardziej ponurych osobników, nie
mówiąc o policjantach, a sam byłem świadkiem, jak nekrolog śmieszył nieboszczyka
Psy i koty hdł h roz-
licjantach, a sam byłem świadkiem, jak nekrolog rozśmieszył nieboszczyka. Psy i
koty wychudłe chodzą tam między stołami, a plamy rozlewanego atramentu pokrywają
stoły uroczym szlaczkiem. Czy tak?
Z poważaniem, ale i z szacunkiem dla swojej wartości
lord paradox
122
Jesienny Zameczek, 1975 Wielce Szanowny Panie Redaktomorze!
Ptaki, które krążą w mojej głowie, wyleciały mi lewym okiem i usiadły za oknem.
Wszystkie przypominają Szanownego Pana, gdyby On miał pióra, a nie pisał na
maszynie. Sąsiad szczeka coraz bardziej i nie ma na niego łańcucha. Gdy księżyc
wschodzi, śpiewa operetki swoim długim hau hau. W niedzielę jedliśmy na obiad
kompot z żab a la jesień, a i jak radio się otworzy, to tylko same kumkania. Drzewa
coraz bardziej szumią nokturnem, co wieczór telefonuje do mnie jesień i cudownym
głosem szumi. Krawat mój zrobił się żółty, a kapelusz się marszczy. Babci opadają
rzęsy. Trzeba powoli, Panie Redaktorze, szyć skrzydła do odlotu do ciepłych
wiatrów. Jakby tak oplatać żyłką szyje 100 kaczek, to by człowieka poniosły bez
paszportu hen za morza. A tak człowiek może co najwyżej odlecieć tylko do Krakowa.
Zbliża się okres polowań, może Pan śmiało założyć rogi z korytarza i biegać po
lasach. U nas dużo emerytów pracuje biegając z rogami, jak przyjeżdżają wycieczki z
Ameryki. Łosie są już w Polsce tylko w przebraniu i na balach maskowych. W Krakowie
to chociaż może Pan polować na studentki, tutaj puszcza i same chaszcze, jednym
słowem goldoni. Słyszałem, że Pan jeździ po Krakowie na słoniu, który szlauchem czy
trąbą myje kamienice? Zrobiliśmy masę konfitur z liści na zimę, a teraz kopiemy
kartofle puree. Dziadek wędzi się nad ogniskiem i nam w oczach młodnieje. Potem
całą zimę jest krzepki i pisze wiersze o jesiennym dymie. W pokoju coraz więcej
deszczowych chmur, jak tak dalej pójdzie, człowiekowi z nosa zaczną bić jesienne
pioruny. Chodzę po kasztanach i myślę o Panu.
123
Namiot wezyra wielkości główki od szpilki, który Pan nam przysłał, przekazaliśmy
odpowiednim władzom, ucieszyły się bardzo, jest Pan zasłużony dla turystyki.
Coraz więcej jesiennych ptaków lata w moich szybach, nie wiem już, czy w oknie, czy
w binoklach, w każdym razie jesień, Panie Redaktorze. Na tym kończę i wznoszę
okrzyk: niech żyje jesień!
Pański Lord Paradox Klonowy
Ps. A jesień: dziękuję!
Jesień 1975 Muchomorowo Wielce Szanowny Panie Redaktorze,
Wciąż Wielce Szanowny, czy to się nie znudd Brak samokrytyki. U nas jesień, deszcz
w kieliszka*} jesienne przyjęcie podawane na żółtych liściach, ta tinki, itd., a
nawet torebki z wiatrem, który zrzi kasztany. Ostatnio nadmuchałem sobie żyły
jesiennj wiatrem i jakoś człowiekowi raźniej na świecie. Bal cia była na
Warszawskiej Jesieni, grała na zębach 1 na elektroluksie, wzięła także dziadka
fajkę, z której wydobywają się jajka dymu, podobne do kurzych. Wysłaliśmy także na
wystawę psów psa w tomacie, może to nie tak atrakcyjne, jak znani Panu redaktorzy
syjamscy, na widok których człowiek może się wywinąć podszewką do góry.
Telefonowaliśmy ostatnio na drugi świat, nie powiem, słyszalność dobra. Ostatnio
czytałem, że w Afryce są wielbłądy o stu dolinach i w żaden sposób nie możemy
przeliczyć tego na garby. Tam podobno w telewizji jest program dla zwierząt, a może
to w Australii, i małpa mówi dziennik dla zwierząt. Co u Pana? Podobno w Tatrach
ten Giewont to nie śpiący rycerz, lecz śpiący kolejarz i to jest jego profil.
Trzeba go obudzić, aby pociągi się nie spóźniały. Wydaje mi się także, że te
gwiazdy, co widzimy, to nic innego, jak zwykłe dziurki w niebie, i trzeba to
sprawdzić, tylko jak tam dojechać? W ogóle cała nasza rodzina czuje jesień w
kościach, wszystkim panom w Polsce i za granicą żółkną brody i wąsy. Wujek chciał
popełnić samobójstwo, bo zbankrutował sprzedając fale na morzu, nikt nie chciał
kupić, a przecież to takie piękne. Niedawno były moje urodziny, kazałem się podać w
galarecie, naguśki, nie powiem, ale z listkiem, obłożono mnie jarzynkami.
A w ogóle to człowiek zastanawia się dużo nad usprawnieniem dyrektorów, myślę, że
pokój takiego powinien znajdować się w windzie i dobijać do pięter z urzędnikami, a
nie odwrotnie. Urzędnikom natomiast nie warto budować osobnych pokoi, lecz sześcio-
piętrowe biurka o dużych halach, rozbudowa wzwyż i wszerz, to bardziej dekoracyjne.
Zauważyłem ostatnio zupełny brak złotówek z Pańską podobizną, nie widzę także
poczty do Afanasjewa, mimo reklamy dla poczty na znaczkach pocztowych. Pan powinien
mieć popiersie w jakimś ustronnym miejscu, aby kwiatki składać. Znam nawet jednego
lekarza, który osłuchu-je naturalistyczne pomniki, badając, czy się nie
przeziębiły.
Na tym kończę, tworząc nerwowy zygzak
Pański Lord Paradox
. Zamek paradoksalny, 1975 dowcip W. Szszsz. Pppp. Red.
Wiwat. Koszyk z gwiazdami rozrzuciłem po niebie i świecą. Samica, co to w naszej
spółdzielni wysiaduje damskie kapelusze, czyli kapeluszokwoka, wysiedziała ku
naszemu przerażeniu (a zadowoleniu krakowskich dorożkarzy) prawdziwy męski melonik.
Oczywiście, mój wuj, hr. Kościotrup Nieboszczycki ma mi za złe, że listy do Sz.
Pana pisane są musztardą. Ale on jest starej daty i ma już zapaszek, że hej, gdzie
mu tam do nas. My dużo ostatnio rzucamy się omletami, a nawet chcemy tę dyscyplinę
zaproponować na olimpiadzie, aby pozalepiać trochę twarze dla telewizji, bo i tak
życie jest czarno-białe i żaden kolor go nie urozmaici. Ja ostatnio dla wigoru
wtykam palce do elektrycznych wtyczek i świecę oczyma, a wszystko za to marne
honorarium od Pana. Mól dy-rektorsko-fotelowy, którego hodujemy w chlewiku, jest
już wysokości doga i niedługo można będzie go różnym dyrektorom podrzucać na
foteliki. Z nieba padała ostatnio musztarda, gdyby więc pod redakcją znalazł pan
kopalnię parówek czy źródło krakowskiej kiełbasy — podrzucimy szuflę. Ja dużo w
czasie wakacji podróżowałem pociągami, gdyż przymocowałem do babcinego bujaka koła
i jeździło się po całym kraju z pieśnią na ustach. Wujek trochę zinwalidział, bo
otworzył parasol w ustach i mu przebiło policzki. Czy pan dalej siedzi w pajęczynie
i czyha na muchy w redakcji?
Polecamy lepy, do których się nawet bokser przy-klei, gdy za dużo rusza rękoma. Ja
mam ostatnio we włosach dużo takich małych piesków, co skaczą i bar-
127
T
dzo gryzą. Babcia, jako rybka w akwarium, nauczyła się świetnie pływać, bo jadła
drożdże odwrotnie, przed jedzeniem. Latoś w lasach zamiast grzybów pojawili się
tacy mali panowie, jak im tam, krasnoludki, bo oni też mają swoje poligony. I jak
tu wierzyć prasie, sam czytałem. Babcia wysuszyła kilkaset krasnoludków na sznurze,
smakują jak prawdziwki. Taki mały wyrywa się, ale jak mu się łepek odejmie, można
do octu. W tym roku zapraszamy na święta na marynowane krasnoludki. Wyglądają jak
gołąbki z myszami, te pan jadł u nas. Mnie bardzo wyrosły uszy i się nimi wachluję,
trochę już haukam do księżyca. Opera, którą dla Pana skomponowałem, jest na tysiąc
żołądków, ssanie i mikrofony. Ale tu już wkraczamy w warszawską jesień, a jeszcze
lato. Wiatr pięknie gra na moich włosach, a broda faluje jak łany zbóż. Jest
wygodna, choć używam jej do mycia naczyń, jak wszyscy eleganccy panowie w kraju.
Ściskam za guzik lord paradox
Trąbki, 1975 Jahr tej dziwnej ery KROPKA
Wielce Wielebny Panie Redaktorze,
Dziękuję za przysłanie mi czterech kilogramów kota w worku nadziewanego myszami
KROPKA Czekoladowe myszy były pyszne, jest to wspaniały pomysł dla Wedla KROPKA. Bo
jeżeli są czekoladki w pudełkach, to czemu nie ma czekoladowych myszy w
marcepanowym kocie? Baba Jaga za Pana czasów miała swój dom z piernika, teraz
mieszka w wieżowcu, więc oszczędzają na piernikach KROPKA Bar-bakan był kiedyś
podobno też z piernika, tylko za długo go piekli, bo piekarz czy inny cukiernik się
zakochał KROPKA Dziadek nadal siedzi w rebusie, tak się zaplątał, że nie może do
tej pory wyjść KROPKA To i tak lepiej niż sąsiedzi, co to zaplątali się w
krzyżówkach KROPKA Słyszałem, że pewien adwokat w Krakowie wycina z gazet zagadki,
połyka je i potem chodzi na rentgen KROPKA Cały szpital ma zabawę, wreszcie coś
innego KROPKA.
W Ameryce podobno dla takich na przykład psów są zagadki węchowe w gazetach KROPKA
Najczęściej jest to zapach kota lub redaktora działu nekrologów i humoresek KROPKA
Potem takie psy przychodzą pod redakcję i wyją, że trudno redaktorom opuścić
miejsce ich znoju KROPKA W ogóle o psy to za mało się u nas dba KROPKA. Za dużo
hycli, a za mało rozrywek KROPKA Czy nie wie pan, dlaczego telewizja nie nadaje
programów dla psów i kotów? Jak był taki film o amerykańskiej myszy, to wszystkie
koty zleciały się od sąsiadów KROPKA.
W marcu na przykład dla kotów potrzebne są programy hamujące oraz akcja
uświadamiająca KROPKA Jeżeli taki treser w cyrku kształci w Warszawie 9 — Poczta
Afanasjewa J29 0% 0%
zwierzęta, to czemu on, taki puryc, i nie może całego psirgo społeczeństwa dźwignąć
o stopień wyżej? Brak jest też w telewizji hipnotyzerów KROPKA Jak do nas tuki
jeden przyjechał, to wmówił w wujka, że ten jest kaloryferem, a był wielki mróz,
panie, jak wujo grzał, gotowaliśmy na nim herbatę KROPKA.
Ten szczeniak, którego mi pan w Krakowie wówczas podarował, wyrósł i okazał się być
nie dogiem, a zwykłym cielakiem, tak że proszę w przyszłości takich żartów z nas
nie robić, bo moja rodzina wybiera sobie zawsze zacne towarzystwo KROPKA Nie
chciałbym, aby tajfun babci Pana dotknął, bo cała redakcja może zginąć w trąbie
KROPKA Z poważaniem Lord Paradox KROPKA Trąby Powietrzne z łatwością powoduje
Instrumentalista na emeryturze zamieszkały pod W-wą KROPKA Grzmoty i wichury
wysyłam pocztą KROPKA 130 Lord Paradox
„Magister Formacji
Paradoksalnej"
Ziemia
Wielce Szanowny Panie Redaktorze,
Pragnę zawiadomić Pana, iż otwieram przedsiębiorstwo Export — prosząc o wstawienie
do Planu 6-let-niego Redakcji...
Wykaz Handlowy
Fortepian do dziurkowania nut. Koncertowy. Rama do zakreślania myśli. Pies —
kalendarz. Drewniane spodnie. Czekolada do jedzenia pod wodą. Młynek do mielenia
guzików w tramwajach. Trzecia ręka do prowadzenia pojazdów. Wieńce ze starych opon
samochodowych. Stalowy but pod łóżko. Miejsce na drzwi.
Szyby (12 km na 12 km) do okna niebieskiego. Jeden jeleń z trąbą. Buty wtopione na
stałe w cementową płytę dla sportowców. Pies 10 m na 3. Gumka na nos dla szkół.
Kuchnia polowa z armatą na kartofle. Małe rybki do pływania w żyłach. Bransoleta z
kawioru. Wieczorowa. Cybuch z filiżanką na bulion. Papiery do połykania. Rzęsa z
drutu 1/2 metra (łaskotka). Kraty w kształcie firanek. Lep dla turystów.
Betonowy supeł nie do rozwiązania. Parasol ze sztucznym deszczem i bakiem na plecy.
Fajka do smażenia małych szaszłyków. Spodnie skanalizowane z podłączeniem.
131
Maszyna do wydłużania jamników do 70 m.
Kostium Ewy bez listka.
Przeciwczołgowy nos.
Żelazny balon stratosferyczny gwarantujący, że się
nie wzniesie.
Dziupla dla intelektualistów. Pieczony indyk z gumy + torebeczka z sosem na święta.
Wędzona podeszwa ze słoniny. Pokrowce w kształcie fortepianu. Zakraplacz-ciężarówka
do oczu (z dźwigiem!). Gramofonowa płyta z czkawką. Dziurawe płoty. Laska w
kształcie koła. Korzenie do drzew.
Szafa na ubranie wykuta w skale pod Giewontem. Fotel — kaktus. Igła w kształcie
obręczy. Spinki-gwizdki do koszul. Dom z wmontowanym z lewej strony skrzydłem
samolotowym. Radio-kanarek. Pompowane obrączki ślubne. Ołówek posiedzeniowy-
tranzystor. Buda dla właścicieli psów. Nauszniki dla ptaków i ryb. Samochód podobny
do motocykla. Złote pantofle.
Kierując się zaklepaniem twórczej myśli, uczciwie podkreślam, iż nie miałem nic
wspólnego z Leonar-dem da Vinci lub czeskim Cimrmanem. Szczegółowy wykaz wynalazków
do ,zaklepania podałem wyżej. Przepraszam, ale się spieszę. Wszystkie w.w.
przedmioty jesteśmy w stanie z profesorem wyprodukować w ciągu 2 godzin. Albo
trzech. Zastrzegam, iż na opakowania nie mam pieniędzy. Mowy nie ma. Nawet gwint do
globu ziemskiego wysyłamy bez opakowania.
132
himalaje polskie 1975 Wielce Szanowny Panie Redaktorze,
Dziękuję Panu i Redakcji za milion złotych, który Pan przysłałeś. To zupełnie nie
szkodzi, że banknoty po tysiącu, przyjemnie mieć takie chodliwe pamiątki po Panu.
Słyszałem, że następny milion rozrzucał Pan z wagonu pociągu pośpiesznego na trasie
Kraków--Zakopane. Proszę nie wierzyć tym, którzy mówią, że Pan się źle czuje, każdy
ma prawo do wyrzucania pieniędzy. Nie zapomnę sam zabawy, gdy był przed wojną
pogrzeb bardzo ważnego Pana. Szli sami przyjaciele, ale jakiś wariat z banku zaczął
zrzucać z okien papierki, wszyscy zostawili trumnę i dalej się uganiać po
Krakowskim. Piszę do Pana, gdyż ostatnio nie mogę mówić, ponieważ trzymam w ustach
ptaka, który mi tam wleciał w czasie wakacji.
W czasie wakacji siedziałem sobie w łazience, napuściłem wody do wanny, muszelki,
rybki ze sklepu, takie prywatne czarne morze, a i to kosztuje. Sąsiad płukał
gardło, więc było trochę festiwalu piosenki, a jak się lusterko spuszczało na
sznurku pod jego okno, to nawet twarz widziałem, nie powiem.
Nie wiem, czy Pan słyszał, że w Tatrach ma padać z nieba klej. Należy przestrzec
wspinaczy. Słyszałem także, że wasz Lajkonik spędza zawsze wakacje w Turcji,
fundowane przez Orbis. U nas wszystko po nowemu. Radio na króliki gra od rana, a
dziadek strzela z rkm-u kluskami. Ostatnio oglądaliśmy w telewizji spotkanie z
duchem Napoleosia, czyli Napoleona. Otrzymaliśmy także zaproszenie z więzienia
Sing-Sing na konkurs na morderstwo. Niech Pan się trzyma. Lilije pietruszkowe
kwitną wokół naszego domu, a dywany pisane na maszynach do pisania cie-
133
uą §ią wielkim powodzeniem. Człowiek chodzi po OC—nl* ułów. Byla ostatnio burza z
czkawką zamiast grimotów, nie wiem, czy nad Krakowem też. Nogo-chód, którym jeżdżą,
wymaga wciąż nowych zelówek, dużo kłopotów.
Ściskam Pana nowym chwytem walki wręcz,
Pański
Lord Paradox Ps. Wynajmą pokój z widokiem w przyszłość.
Arlekinowice, 1975 Wielce Szanowny Panie Arlekinie Redaktorze, Wielkie
podziękowanie za podziękowanie, którym Pan dziękował dziękującemu dziękując za
podziękowania.
Film porno, którym się Pan zachwycał i polecał babci, dotyczy rozmnażania się meduz
i koników polnych. Uciechy było dużo, babcia skakała na jednej nodze. Jednym słowem
u mnie wszystko po nowemu, jeśli stare uważa się za nowe osiągnięcie. Marynarzowi,
który nawymyślał mi od starych i głupich kontr-, torpedowców, wpiłem się zębami w
goleń. Marynarze w ogóle mają bardzo smaczny dół. Ostatnio szalejemy na punkcie
pogrzebów i wszystkie konserwy rybne zakopujemy z pełną dozą smutku, szacunku i
poważania. W następnej kolejności, z powodu braku czosnku w kiełbasach, zamierzamy
pochować kiełbasy, bo świniom pozbawionym przez rzeźników szacunku też należy się
coś od życia. Wojsko ołowiane, którym bawimy się z dziadkiem w wojnę, wyruszyło ku
naszemu zdziwieniu w kierunku Krakowa. Oblężenie nastąpi jakimś świtem, a chodzi im
o precle. Armia złożona jest z trzech bilionów, które się ruszają. Jak Pan usłyszy
trop, tup — to będą oni. Wówczas niech Pan odpuka i zatrzyma tramwaje.
Ostatnio z nudów założyliśmy w wiosce prywatną telewizję nudystów, gdzie występują
gołe spikerki. Panie, coż za powodzenie! W dzienniku same atrakcje; jak goła nasza
spikerka mówi o żniwach, to cała wioska się zlatuje, a ludzie aż z Warszawy
przyjeżdżają. A takie to proste: kaloryfer, okno, żarówka i kawał anteny. Jak to
łatwo ludziskom dostarczyć rozrywki, tylko pomysłów trza, jak mawia sołtys.
136
Latam też ostatnio dużo jako ten furkocący motyl po klatkach schodowych, proponując
uszczelnianie okien na zimę. Ludzie płacą motylowi zaliczki, trochę się dziwa, że
mam 2 metry, zresztą kto z nas nie heli-kopterzy sobie na boku — niech Pan wskaże.
Nawet taki głupi, co to kiedyś nazywał się wentylator, dziś lata w powietrzu i zwie
się helikopter. Po licho Heli koptery, jeśli nie ma butów? W przyszłości każdy z
nas będzie miał w nosie śmigło, a itd. trąbkę. Wszystko przez tę cywilizację.
No, kończę, napracowałem się dzisiaj, aż mi dym z głowy idzie. Pański usłużny —
pochylający z uśmiechem siwą skroń, namaszczoną nie tyle perfumami, co rodowym
nazwiskiem Lord Paradox Jamnikowo, 1975 Wielce Nieprzystępny Panie Redaktorze!
Nie wiem, czy Pan Redaktor wie, ile diabłów mieści się na ostrzu szpilki? Moim
skromnym nad wyraz zdaniem dziesięć tysięcy, mogą to być nawet wielkoludy, ale
muszą być bardzo chudzi. Według Pańskiej ostatniej instrukcji przyrządziliśmy psa w
potrawce, sos trochę szczekał, ale się zjadło, dziadek nawet z apetytu wachlował
się uszami, aż wiatr przy stole powstał i babcię zdmuchnęło do kuchni. Podobno
jednak najsmaczniejsze są psy marynowane a la grzybki, chodzi o małe szczeniaezki
jamników.
Ktoś może powiedzieć, nie wstawiaj pan Himalajów, ale ja piszę do Pana szczerą
prawdę. Gdyby jamniki podawano u takiego Wierzynka, trzy razy więcej ludzi
przyjeżdżałoby do Krakowa oglądać Wawel. Zresztą teraz, jak jest ta czekolada marki
Wawel, to osłabia bardzo turystykę, wygodni wolą dziecku kupić czekoladę, niż je za
nóżkę wlec do Krakowa, bo zawsze się nóżka dziecku trochę wyciągnie i potem
kuśtyka. Takie dzisiaj barbakany plotę, że nie wiem, ale to wszystko szczera
prawda. Pamiętam, gdy mnie jako dziecku siłą pokazywano Kraków, pianę z pyska
toczyłem, związali mnie rodzice i straszyli, że mnie ten pan z żelaza, co stoi na
Rynku, na cokole, udusi, lub sprzedadzą mnie w Sukiennicach na salceson.
A tak w domu dość nudno. Człowiek telewizję ogląda. Wczoraj tak ziewnąłem, że
zwichnąłem szczękę, i do dziś ust nie mogę domknąć, dziadek usiłował mi brodę
wkręcić w imadło, ale to strasznie boli, tak to jest, jak człowiek, oglądając
wesołe rzeczy, nie zawiąże sobie przedtem brody bandażem. Dostałem ostatnio na
urodziny lornetkę od żony, oczywiście lordowej, 138 prosiłbym, żeby Pan Redaktor
więcej się uśmiechały bo to wszystko z naszego miasteczka widać, szczególnie jak
Pan krąży nad Krakowem przebrany za gołębia, reklamując dobroć serca mieszkańców
tego miasta, tuczących tak duże gołębie.
My w przyszłym roku mamy zamiar odbyć podróż dookoła świata naszą stodołą, dziadek
wmontował takie duże trzy śmigła, bo od dzieciństwa lubi majster-kować. Zaczęło się
od tego, że babci wymyślił sztuczne oko z kukułką o godzinie dwunastej, a sam ma
zęby na sprężynkę. Rozglądałem się dzisiaj strasznie, więc ściskam pośpiesznie
Pański kapelusz z szacunkiem Lord Paradox.
Nowy Rok, 1976
W związku z urzędowym Nowym Rokiem pozwolę sobie przesłać na Pańskie ręce moje
życzenia, bo lepsze to niż skargi:
żeby Pan Redaktor miał zawsze nogi w butach, żeby Pan Redaktor był zdrowy jak
żelazo bez rdzy, żeby Pana Redaktora dzieci były wysokie jak drzewa, żeby Pan
Redaktor złoty dolar znajdował codziennie w grochowej zupie, żeby Pana Redaktora
maszyna do pisania sama pisała, żeby Pan Redaktor miał spodnie z prawdziwego złota,
a muszkę z brylantów, żeby Pan Redaktor posiadał milion krawatów, żeby Pan Redaktor
jadał na obiad nadziewaną rodzynkami szyję wielbłąda, żeby Pan Redaktor sypiał na
tysiącu poduszek, żeby Pan Redaktor został świętym za życia albo generałem, żeby
Pan Redaktor dostał milionowe honorarium
z „Przekroju",
żeby Panu Redaktorowi śniły się1 wesołe sny i żebyś Pan głośno śmiał się przez sen,
żeby Panu Redaktorowi urosły skrzydła, żeby Panu Redaktorowi fortepian sam grał w
domu nieznane koncerty, żeby Pan Redaktor miał samozaopatrującą się
spiżarnię, żeby Panu Redaktorowi na biurku kwitły
pomarańcze, żeby Pan Redaktor jeździł do pracy karetą,
140
żeby Pana Redaktora życie było zabawne jak w
„Przekroju" moje, żeby Pan Redaktor był syty szczęśliwością i szczęśliwy sytością,
żeby Pan Redaktor miał w domu dziwny telewizor
ludzkich snów i marzeń,
żeby Panu Redaktorowi z głowy wyrastały żywe
kwiaty,
żeby Pan Redaktor fruwał w nocy nad Krakowem, żeby Pan Redaktor miał takie
mieszkanie jak szopka krakowska, żeby Pan Redaktor dostał Order Orderów i Tort
wielkości Pałacu Kultury,
I żeby Pana Redaktora książki miały milion milionów nakładu. Może się spełnią moje
życzenia, Czytelnikom tego samego, Do Siego Roku — tymczasem żegnam, werbel, bębny,
do widzenia!
Pański Lord Paradox — do wiadomości: WP Rok 1976!
141
Zima, 1976 Wielce Szanowny i Wielebny Panie Redaktorze,
Nie pisałem do Pana Szanownego dość długo, bo wyszedłem z psem na spacer.
Przepraszam, z wężem. Czy Pan kiedyś prowadził na prawdziwym wężu psa lub na lince
węża? Słyszałem, że Pan ostatnio się przeziębił i płucze gardło. Najlepiej płukać
kamieniami, to stary sposób wypłukiwania złota odkryty na Alasce. Tam było dużo
poszukiwaczy, całe dnie stali w wodzie i płukali gardło. Niektórzy się jednak tak
wzbogacili, że mogliby kupić cały „Przekrój". My też trzymamy babcię w wannie,
zamrażając ją co pewien czas, mówi, że w ten sposób młodnieje. Ja myślę, że gdyby
wszyscy się sprzysięgli i czytali „Przekrój" leżąc na przykład w lodzie i wannie,
to by była kuracja cód, przez ,,u" z kreską. Co Panu z tego, że Pan dużo rozmyśla i
czyta moje listy. Do roboty się wziąć trzeba, jak" ja w polu sobie popracuję i
pohekta-rzę, to wieczorem kości aż skrzypią. A Pan — inteligent, i mózg nie wiem
żeby jak pracował, to skrzypieć nie będzie, najwyżej człowiek dostaje bzika i co z
tego ma? A bzik bzikowi nierówny. Jeden Pan, co potrafił rozwiązać wszystkie
krzyżówki i rebusy, i wiedział, kto nad jaką rzeką mieszka i co je, tak zbzikował
pewnego dnia, że się zamienił w powietrze, tzn. wyparował. Taki już los
inteligencji, że wyparowuje, więc trzeba ją pod czaszką trzymać, Szanowny Panie.
Niektórzy dopuszczają, aby na czaszce rosły włosy, na przykład inteligentki, choć
nigdy nie widziałem łysej profesorki, a przecież to mądrzej wygląda. Niech się Pan
nie obraża, ale i Pan, nie wiem czemu, nosi te siwe włosy i brodę, lepiej już je
zgolić i zasiać choć sałatę. Panie, ile to dałoby oszczędności, 142 jeśli zamiast
bród ludzie flancowaliby sobie sałatę, takie ruchome grządki. Kelner się nachyla, a
Pan szczypie z policzka mu sałatę, jak konik. Uch, co za frajda. Ale ja już na tym
kończę, nie chcę nadużywać Pańskiej niecierpliwości i sam wolę zejść z oczu
szanownych i niebieskich Pańaki Lord Parii<l"\ Letnia rezydencja willa „Altana"
ulica Nasturcja
Wielce Szanowny Panie Redaktorze.
Uprzejmie proszę o odesłanie mi 10 tys. złotych, z których ulepiłem latawca.
Oczekuję także przysłania mi 4 (czterech) worków złotych zegarków dla babci na
konfitury. Robi je wspaniale. Nową głowę, którą mi Pan przysłał, pasowałem, bardzo
mi w niej ładnie, tylko zupełnie nie potrafię myśleć. Zaproponowałem ją sąsiadowi,
ale ten bał się na chwilę odłożyć własną, aby tę przymierzyć, choć kosę miał świeżo
naostrzoną. Lato idzie, coraz więcej burz. Pioruny łapiemy do butelek, bo, jak
babcia mówi, to dobre na reumatyzm. Nawet otworzyliśmy jedną z butelek z
ubiegłorocznych zbiorów, ale tam był szczaw! Widocznie pioruny zmieniają się w
szczaw, w przyrodzie nic nie ginie, trzeba zawiadomić tych panów z politechniki. A
ponieważ nic w przyrodzie nie ginie, to pewien złodziej bronił się w ten sposób, że
twierdził, iż kradzież to tylko zmiana właściciela, a złodziej jest adwokatem,
który pomaga przedmiotom w ich wewnętrznej tęsknocie. Na to sędzia chciał pomóc
złodziejowi w zmianie miejsca zamieszkania, ale wówczas oburzył się adwokat
prawdziwy, mówiąc, że nie pośredniczy.
„Zamienię więzienie na pokój mieszkalny" — ukazały się później takie ogłoszenia w
prasie. Ostatnio przysunęliśmy trochę las do naszego majątku, dziadzio musiał
bardzo mocno ciągnąć trawnik. Jest u nas także jedna krowa, która przyjaźni się z
pszczołami, mieszka w ulu i daje nam miód. Natomiast pszczoły dają mleko. To się
nazywa w powiecie kooperacją. Studnia, którą wykopaliśmy w ogrodzie, pozwala nam
wyciągać w wiadrach nasze odbicia i zmartwione 144 twarze. Grządki, gdzie
zaflancowano stare czeskie buty, już kwitną i niedługo zaczniemy eksportować.
Zielone strąki butów, sprzedawane będą w tym roku w Sukiennicach. Aby uniknąć cła,
wytresowaliśmy także ślimaki winniczki i miesiąc temu poszły w kierunku Paryża. Jak
dojdą, to mają zatrąbić. Przedsiębiorstwo Chmur Na Niebie także działa dobrze, mamy
dużo zamówień i to od poważnych firm, które szukają przelewów i poważnych
partnerów.
Niech Pana rodzina ma w swej opiece i proszę uważać, aby nie przeziębić stawów, bo
potem karpie źle się hodują i jak się chodzi, to skrzypi.
Pański usłużny Lord Paradox
Dyrektorowo, Willa „Biurko", Anna Dominica 1976
Wielce Szanowny Panie Dyrektorze Redaktorze,
Od smutnej i radosnej, a bardzo śmiesznej chwili, gdy powołałem na stanowisko
rodzinne wicedyrektora starego dziadka Donalda, który przedtem tylko opowiadał nam
bajki do snu, ten zasuszony jak stary pająk starzec zmienił się nie do poznania.
Szanowna i zacna babcia nasza, która poprzednio wchodziła do niego bez pukania i w
szlafroku, teraz musi pukać i czekać, zakładać w domu futro, pończochy i boa;
dziadzio wyprasza ją z pokoju, sam siedzi za wielkim biurkiem, za największym, •
jakie było. Nam wszystkim w salonach postawił też biurka, antyki powyrzucał i mimo
że rodzina zbzikowana i artystyczna, każe nam 8 godzin dziennie siedzieć na
krzesłach, nakrycia inwentaryzować, samemu herbatę parzyć i odbierać fikcyjne
telefony, chociaż pies z kulawą nogą do nas nie dzwoni. Przed nominacją dziadzio
dużo grywał krówkom na skrzypeczkach, teraz wstydzi się tego i co najwyżej skrzypi
kałamarzem, aż uszy bolą, bo nadal kocha muzykę. Jeśli chodzi natomiast o rodzinne
kompetencje, to wydziedziczył-nas wszystkich, wtrąca się do wszystkiego, nawet
babcię poucza, jak ma robić konfitury, byle tylko podnieść swoją wartość w oczach
rodziny. Taki wesołek jest z naszego dziadka, że nie wiem; nawet krowę poucza
wieczorem, jak ma robić, by dawać mleko. Wszyscy w rodzinie się z niego śmieją,
udają, że chodzą wokół niego na palcach, a on rodzinne dywany i kołdry nawet
położył u siebie w gabinecie na podłodze w trzech warstwach jak naleśniki; biega z
szybkością samolotu odrzutowego, jak coś go strzyka, to rzuca nim jak w trąbie
powietrznej, bo ma reuma-
146
tyzrn i lekarz kazał mu siedzieć w kołdrze na kolanach u babci i rosołek pić. Jako
dyrektor naszej lor-dowskiej rodziny przyglądam się ze zdumieniem, jak w prosty
sposób można wyzwolić rezerwy tkwiące w rodzinie, gdyż sam jestem leniwy i nie
znoszę urzędowania, nawet jeśli tranem trzeba napoić babcię. Byle tylko znaleźć
właściwy obiekt i sprawa urzędowania załatwiona. I mimo że dziadek przez wiele lat
myślał całkiem poważnie o życiu pozagrobowym, konsultował się z aniołkami, teraz
jest najbardziej przydatną i przednią częścią naszej rodzinki, o czym donosi, z
dyrektorskim stuknięciem w biurko,
Lord Paradox
pisane
w zamku Anioła Gabriela Semafora
„Muzeum Walców"
Wielce Szanowny Panie Redaktorze Wiosenny,
Dziękują za pierścionek z pańskim kamieniem żółciowym. Zachowam go na zaręczyny,
jako że fotografia cioci Nostalgii wisząca na ścianie wypuściła latoś wąsy. W ogóle
dziwne rzeczy się dzieją, podobno będzie parne lato, tysiąc butów wyszło ze sklepów
i u nas w lesie długim wężem chodzi niby te mrówki. Nie wiem też, czy Pan zauważył,
że wszystkie listy do Sz. Pana pisane są szampanem w takt walca, jako iż córka
moja, Cholerja, szalona pianistka, mając po ojcu Talentonozę, skonstruowała
pianino, gdzie zamiast klawiszy są gorące parówki. Uczyniła to z wielkiej miłości
do rzeźnika, obudowując go w pianino, by ciągle patrzeć mu w oczy.
Wszystko po dziadku Donaldzie, który zawsze na czczo pijał kieliszek wiedeńskiej
krwi, a babcia urodziła nas tańcząc walca. A teraz co? Podchodzi Pan do takiego
jegomościa, co obsługuje walec drogowy — czy pan umie tańczyć walca? A on — ja
zgniatam szosę wiedeńską walcem, wystarczy. Od czasu, gdy zebra zjadła w zoo mój
krawat w groszki, nic bardziej przykrego mnie nie spotkało.
Walczy więc człowiek, krokiem walca usiłuje chodzić do pracy, walce wstawia w
sprawozdania. I smutno człowiekowi, aż śnią mu się z żałości pogrzeby kominiarzy;
ten w trumnie w sadzach, wieniec z miotełek z czarną kulą, pomnik w kształcie
komina, tysiąc kominiarzy za trumną tańczących Straussa.
Taki to Zjazd Humorystów człowiek "w myślach przeżywa, patrząc w papierowy sufit
nad pokojem, w którym porobiłem szpilką dziurki, aby wyglądał jak bezchmurne niebo
z gwiazdami.
148
Kąpiąc się ostatnio, próbowałem się połączyć z Panem słuchawką prysznica, ale to
trudne, bo rekin, z którym się w wannie kąpię, staje się coraz bardziej zgryźliwy.
Kończąc, wypuszczam na cześć Pana rakiety tenisowe w niebo, śpiewam walca i podaję
do uściśnięcia miniaturową rączkę z mosiądzu dyrektora zamku, pana Anioła Semafora.
Pański hr. Paradox
OBSŁUGĘ
WALCA DROGOWEGO — 100 tys. ton. (Alpy!!)
umiejącą
tańczyć walca
zatrudni natychmiast
Górskie Przedsiębiorstwo
Robót SMUTNYCH
„PRZEPAŚĆ"
Wielce Szanowny Panie Redaktorze
Padram-padram padram-padram-padram-padram--padram-padram-pam-pam.
z poważaniem
hr. Paradox od adresata
Wielce Szanowny Panie, Był sobie kiedyś pewien pan, Co zwał się pan Padram-pam-pam,
Przeżywał on tortury we dnie, A w nocy gadał straszne brednie... ... że szelki
zostały w bigosie, ... a bigos ... pływa w kompocie, ... że kompot to taka
ryba, ... a jabłko to nos wieloryba.
(A było to tam.
To znaczy w Padram-pam-pam!) Że koń uczy śpiewać kanarka, Żyrafa tańczy lampartha,
Że słoń to tylko mrófka, A mrófka to taka-makówka.
Padram
Padram
Padram-pam-pam ... że śledź nosi parasol, ... a parasol — inny kylasol, ... że
krowa ma cztery koła, ... i że koła też mają ... koła.
(A było to tam.
Rzecz jasna, w Padram-pam-pam!!) Że świnie mieszkają na drzewach, A drzewa biegają
po chlewach, 151 Że baran je tylko malinki, Malinki pieczone rodzynki.
Padram
Padram
Padram-pam-pam. ... że konie śpią w rękawiczkach ... rękawiczki smaży się w
miskach, ... że parówki sypiają w ogrodzie, ... a wąsy rosną we wodzie.
(A było to tam.
Niestety. W Padram-pam-pam!!!) Gadałby jeszcze dużo. Lecz zamknięto mu urząd. I
taki był koniec pana. Starego. Smacznego. Barana.
(A było to tam,
na łączce. W Padram-pam-pam) Kiedy robiono zeń pieczeń, On dziwił się, że już
jesień, I było mu smutno o tyle, Że miał jeszcze w nosie ... motyle.
(A było to tam,
... w Padram!
... W Padram!!
W Padram — pam — pam!!!)
Tylko z poważaniem, żadnych poufałości! Brzydki Galopado!
Lato w Santa Kleosanta poczta Fiut
Magnificencjo! Robaczku!
Proszę wybaczyć tytularne rozluźnienie — wynikłe z upałów; w moim łóżku temperatura
sięga dwustu stopni generalskich w stanie spoczynku. Klekocąc kośćmi poety
akredytowanego w zamku Santa Kleosanta, z husarską chorągwią „Przekroju z
uśmiechem" — stukam o wielkim zwycięstwie na wczasach.
Ze względu piramidalnego, iż dziad mój był szarym królikiem, a ja z awansu królem —
wypowiedziano mi wojnę, którą, hej, siup, zwyciężyłem.
Otóż kiedy otrzymałem sierpową inwektywę w impertynencję, jako ripostę wezwałem
rycerstwo Santa Kleosanta (poczta Fiut). Przyszło trzech, bo okazało się, że poczta
się spóźnia. Fiut, jak powiedziała urzędniczka. Kazałem więc przez szampitra czy
szambela-na ich uzbroić, ale, zamiast szambelana —- wezwano kapelana, fiut. A potem
okazało się, że zbroi nie ma, bo byli niemiarowi, o fiut. To znaczy może nie tyle
fiut, ile kapelan. Kiedy kazałem im to i owo przyciąć, aby stali się miarowi,
zbroje były już w sklepach niemiarowe, dla nich, poskracanych o fiut, stały się
znów niemiarowe. O fiut! Wystąpili więc w gołych remanentach, saute a la Jan Ryba,
jak ich święty Effel stworzył. Kazałem tej gołej awangardzie hełmy nałożyć, ale z
braku znajomości historii sztuki ogło-wili się w garnki jak w TV, przy
oszczędnościowym kankanie księgowego pt. „Taniej zmienić historię".
Poprosiłem szefową o miecze, dała widelce, bo pracowała w nadmorskiej garkuchni
„Trumna Wieloryba", nim została królową poczty Fiut. Zapotrzebowałem multum
konnicy, ale zjawiło się kilku siwych, chudych panów, gdyż część koni pogalopowała
na llHWir '¦'lppl'1'l
eksport, a część na polędwice. Koniuszych nikt nie chciał. Zrozumiałe pod kątem
kuchni francuskiej. Usiedliśmy na tych koniuszych, a nieśli, że hej, zażądałem
jeszcze jednego pułku na skrzydła, ale przysłano pułk ołowiany. W pudełku. I list:
czy koniecznie muszę mieć skrzydła (od dyrektora finansowego), czy nie wystarczy
kurza nóżka gotowana? Księgo-szakał! Taki Fiut! Nawet harmatę mieliśmy, tylko kule
miały nie ten numer kołnierzyka, a kiedy to powiedziałem, to kule ponumerowano,
choć nie zmieniło to stanu rzeczy, bo to były pomarańcze. I kiedy raniusieńko
ustawiliśmy się zagonem, a panowie konie rżeli ze śmiechu jak tysiąc operowych trąb
— wróg nie przybył, bo... zapomniał. I tak odniosłem "wielkie zwycięstwo, a Pana
Redaktora nie proszę o nic więcej niż o prawdę historyczno-zieloną dla potiom-ków.
O wakacjach w poczcie Fiut.
Ach, te zachody słońca nad morzem, róż angielski czy polski tomat! Od tego czasu
przyprawiłem sobie 154 dziób czapli. Stoję w jeziorku na jednej nodze i czasem
tylkp żabka na rowerze, pieszczoszka. A ludzie się dziwią, starszy pan na
stanowisku, w wizytowym garniturze, z podniesioną nogawką i czapli dziób! Hej!
Duszy nie widzą! A wschody i zachody słońca złotymi bemolami odbijają się w moich
oczach i tylko trawy grają na zielonych smyczkach pod niebo...
Ale cóż... trzeba się więcej interesować reumatyzmem niż romantyzmem, a stojąc na
jednej nodze i dumając, staje się człowiek filozofem.
Ściskam redakcyjne klawisze (jeśli ma Pan prywatną maszynę), jeśli nie, to wolę
dłoń Chopina. Przepraszam. O, Santa Kleosanta, te upały.
Pański lord Paradox — Reuma — Romantyczny.
Stara Eminencjo, Panie Redaktorze,
Plomba z dynamitu pomogła mi usunąć nie tylko ząb, ale i głowę sąsiada, który mi
zaglądał przez ramię, gdy pisałem do Pana. To, oczywiście, nie to, co armata w
orkiestrze opery. Pojechaliśmy na wczasy do nieba, 152 anioły tańczyły kankana, a
buzie jak konfitury z malin. Anioł Gabryś strzela z procy piorunami i błyska
latarką. Na oknie trzymam doniczki, w których hoduję ludzkie serca, a po ulicach
jeździ polewaczka z perfumami „o de rue". Pierzyna z gwoździ służy mi świetnie, a
na krzakach kwitną prawdziwe brylantogrona. Gdyby nie papierowy krawat, co mnie tak
męczy, przysłałbym Panu kosz konfitur z róży na imieniny. Budujemy domki z kart na
nowych osiedlach dla planowanych aniołów, czasem się brylant przemiele młynkiem
jako zaprawę do zupy i posłucha się tych dużych kanarów, co w klatkach śpiewają.
Wyjąłem ostatnio z oka pański obraz, tak bardzo Pana pamiętam, że nie wiem. To
znaczy wiem, ale nie wiem, że nie wiem, że wiem. Jedno dziecko podobno tak
strasznie w nosku dłubało, że wydłubało sobie mózg, takie straszne bajki nam starym
dzieciom opowiadają do snu. Rosną tu także, to znaczy w tym niebie, kwiatki-
niewidki, i pływa pan, co był wielorybem wśród chmur.
Jedna pani wstawiła sobie prawdziwe zęby z piły, bo nie było dentysty. Ja
wyciągnąłem nerwy spod kory, wstawiłem do skrzypiec i jak gram, to się cały
skręcam. Podobno na ziemi u fryzjerów żniwa. Czy to prawda, że pod Krakowem
brylantują fryzjerzy stogi siana? W ogóle to ostatnio w piersiach mi grzmi 156 i
błyskawice nosem puszczam, widocznie niebiańskie przeziębienie.
, Czy Panu kiedyś ten facet, którego Pan rano przy goleniu widuje w lustrze, podał
rękę? Bo mnie tak. No cóż, jak zegar chodzi do tyłu, to wszystko możliwe, nawet
bazylika św. Afanasjewa. Rzymskie kotlety też powinny mieć kształt tamtejszego
placu. Tu serwują musztardę z prochem, a konie chodzą w lakierkach.
Sw. Jerzy, gdyby żył, walczyłby dziś o ochronę środowiska ludzkiego — nie ze
smokiem, a z samochodami. Tak, Panie Redaktorze, ryby się jada, a rybom zabrania
się jeść ludzi, niech Pan to poruszy. A w ogóle — to smutno na świecie, jak temu
katowi, co to, będąc na emeryturze, wieszał już tylko wieczorem własny garnitur na
ramiączku.
Z poważaniem Lord Paradox Saute
Lordowisko zamczysko, rumowisko
pow. Grypa, PKS — Smutek.
Szer. geograf. 37 Celsjusza,
na niebie Białe Stradivariusy
WSzPR
Dziękują 'za perfumy z pieczonej kaczki. „Kaczy Czar" upoił mnie. Pardon, iż
poprzednio tak się zamyśliłem, że wrzuciłem do koperty uliczną skrzynkę na listy.
Bo piękna polska jesień za oknem, a w nocy na niebie białe astry gwiazd. To i tak
lepiej, bo kiedyś przykleiłem zamiast znaczka listonosza, dając mu własny język, a
znaczkiem mlaskałem przy jedzeniu. Co u łaskawego Pana słychać? Jesień? Grypka? Na
katar to najlepsze są rynny, jak twierdzi współczesna laryngologia. Podobno gra
Panu ostatnio w piersiach hejnałem mariackim. Czy tak? To bardzo miło. Szczególnie
w południe. Zamiast tranzystora. Trzeba się leczyć, bo może być z tego trąbka. I
wówczas szlus, czyli trąbka, ponieważ nikt jeszcze trąbek poetom nie operował, bo i
po co. A szkoda. Mój Boże, jak to trzeba na siebie uważać. Mój wuj, Kotik, co to
dyrygentem był, miał nadkwasotkę, burczało mu w brzuszku i w żaden sposób nie mógł
nagrać ciszy muzycznej na amerykańską płytę, bo wciąż bur i bur-bur. W końcu
dyrygował w stroju nurka. Wtedy zaczęło znów coś szczękać. I sama noga mu odeszła w
dal. Zgroza. Czy to prawda, czy też szopka krakowska? Słyszałem, że w Krakowie
strusie połknęły jubilera!!
A w ogrodzie zoologicznym w W-wie wśród węży leżał jeden, co się zwał kabanos!!!!
Panu Redaktorowi to dobrze. Ja to muszę pątniczyć listami do Panav a Pan sobie do
Redakcji po schodach z ksylofonu trip-trapp, stopnie grają wesolutko, windziarz w
stroju kominiarza opowiada kawały — że aż mokro od łez, przy drzwiach do redakcji
strażak salutuje kaszanką w szlauch, klamki smarowane mio-
158
dem, wanna przykryta blatem pozoruje biurko, jak nima (gwarowo, fuj)
korespondencji, to się Pan kąpie, sekretarka wnosi koktajl: atrament z lodem, na
ścianie obraz Leonarda pt. „Jamnik z rogami" (co to renifer się nazywa), a ratler
czy inny mikroorganizm poszczekuje sobie. I krzesło ze sztyletem dla wesołków!
Czasem stempel butem Pan przystawi, no i tak kubi-zuje się Pan w pionie i w
poziomie, broń Boże na boki, bo może być Pan Redaktor niemiarowy, a Pan wie
najlepiej, jak trudno dla takich o ubranka. Ja to sobie chociaż powynalaźczę, dużo
na boki i ukośnie dla gimnastyki, aby się nie skubizować. Pan pracuje w. pionie, ja
w poziomie. To znaczy, jak Pan chce zawołać sekretarkę, to w pionie stuka Pan butem
w podłogę, aby z dołu przyszła, a ja to tylko otwieram poziomo drzwi i już mam
sekretarkę w swoich objęciach. Ukośnie i wzwyż. Ale do rzeczy. Słyszałem, że
ostatnio jeden grubas w Lanckoronie (pod Krakowem) wlazł na drzewo i tak silnie
trząsł strącając jabłka, że maszyny do pisania w „Przekroju" same zaczęły bębnić.
Mój dziad, Sejsmograf, pisał w testamencie, źe gdyby w jednej godzinie wszyscy
krakowianie zaczęli trząść się i śmiać przez minutę, to by było Trzęsienie Krakowa,
a dziad by nie umarł bezrobotny. Po śmierci byłby na etacie. Czy Pan wie, jak się
nazywa najgroźniejszy pies, który gryzie? Krokodyl. A tak, żółte listy opadają z
drzew, wszystkie do Pana, wiatr na mandolinie gra, pies miauczy, kot szczeka.
Z poważaniem — specjalista od pieśni, grzybków, zakąsek i krokodyli Lord Paradox
van Ksylofan Jesienny Ps. Przesłaną przeze mnie receptę na wódkę z konia, która
zdziwiła krakowskie farmaceutki, można zrealizować, wyjaśniając „Koń, jak?" Soku z
małpy nie piłem, choć to krotochwilne... nie powiem...
15!)
Wielce Szanowny Panie Redaktorze,
Nie wiem, czy słyszał Pan o tym dyrektorze fikcji, który hodował nadmuchiwane krowy
i świnie. Miał tego z 200 sztuk i butlę z tlenem. Pasło się to w polu, on brał
zaliczki na rozwój, aż mu ktoś w nocy trzodę poprzekłuwał. Ja sobie uwiłem gniazdo
na stodole i dużo myślę. Trochę mi w tym ekierka przeszkadza, ale co zrobić, kiedy
w cukierniach same sklerozkL Człowiek ze starości trochę zielenieje, ale co pewien
czas wsadzam palce do kontaktu, ładuję się elektrycznością i świecę oczyma. W nocy,
gdy promienie księżyca koncertują na skrzypcach drzew, myślę o Pańskich źrenicach,
w których odbija się wielkie oko nocnego nieba.
Odwiedziłem też ostatnio tego pana, co to ma głowę z kapusty, bardzo miły
naukowiec. Trochę biedny, bo jego żona, która uwielbiała stroje ludowe, w żartach
nałożyła abażur na głowę i teraz wysłano ją Polonii jako lampę stojącą.
U nas wszystko po staremu. Strażak nadal tresuje jak fakir te gumowe węże, a w
wolnej chwili strzyże kozom brody w szpic. Fabryka mydła, która niedaleko stoi,
puszcza z kominów kolorowe ballony, a my co pewien czas gramy na tych dziwnych
schodach, które nazywają się harmonią. Cienie drzew opowiadały mi, że pan jeździsz
zawsze w samolocie z parasolem, czy to prawda? Nie wiem, czy to prawda, ale ludzie
opowiadają, że teraz jak ktoś gdzieś dalej leci samolotem, to go obrączkują jak
gołębia. Ja samolotami nie latam, czasem tylko się biurko zaprzęgnie w konia, lampę
się zapali i pisząc do Pana wędruje człowiek w nocy ciemnymi drogami wśród polskich
160 pól. Dziadek wystrugał to krzesło dla Pańskiego psa z otworem na jego szanowny
ogon, prosi o przysłanie wina z pokrzyw. Dziękuję Panu za ten elektroluks do
golenia. Co u Pana? Słyszałem, że w Waszej redakcji wszyscy jeżdżą do pracy na
koniach, a nowy budynek przypomina kredens. To kłopot — takie duże kieliszki
znaleźć.
Jak zawsze, rzucam Panu pozdrowienie, które odpowiednio wycelowane, lecąc nad
polami, powinno upaść wprost na Pańskie biurko, cicho, dyskretnie, z westchnieniem,
znamionując wielki szacunek, którym Pana Szanownego darzę.
Pański hr. Paradox
11 — Poczta AJanasjewa
Wielce Szanowny Panie Redaktorze,
(list ten rzucam z wiatrem, czy do Pana dojdzie?)
Od pewnego czasu z głowy wyrastają mi kwiaty, podobno za dużo witamin. Wygodne, gdy
się chce załatwić jakieś sprawy w biurach. Każdej sekretarce jeden kwiat, tylko że
trzeba chodzić z konewką, a na noc na głowę zakładać kosz...
U mnie wszystko po staremu. Babcia nadal poluje na jednego pana w telewizorze; ten
sweter, co go zaczęła robić dziesięć lat temu, ma już cztery kilometry i ludzie
nazwali go: park! Chodzą po tym swetrze, bo jest zielony, i nawet go podlewają.
Zupełne dzieci. Dziadek się postarzał, ma już jesienne kolory, postawił wannę na
cmentarzu i się kąpie. Dużo smutniejszy jest niż mój wujo, wesoły ten dyrektor, co
to sam skakał w czasie swego pogrzebu z trumny do grobu, tyłem i trzymając się za
nos. Co za oklaski on miał, mój Boże!
Tak się rozharcowali wówczas, że zapomniał wejść do trumny i wszyscy wrócili do
domu, a wieńce przepili, smoczki kochane. Bo wszyscy Polacy pochodzą od smoka,
pełno smoczków w kioskach.
Smoki małe, ale jare — jak mawiają w Krakowie, gdzie pawie pióra rosną na Plantach,
a kasza krakowska na plażach nad Wisłą. Ja ostatnio specjalizuję się w fontannach i
wodospadach. Tu się pobulgo-ce, tam się pobulgoce i czas na delegacji leci.
Wprawdzie to nie to samo, co wodociągi i kanalie, ale praca wesoła i nikomu
niepotrzebna. Czy w redakcji nie trzeba otworzyć fontanny? Może Pan zapyta
Naczelnego? Mogłaby sobie tryskać, pan Mróz by czasami tylko chuchnął. W zapasie
mamy kapelusz męski z 162 fontanną, słowika z fontanną, trumnę z fontanną, spodnie
z fontanną, smutno-wesoło-pogrzebowo-mi-łosne. Jedną wielką to szykujemy między
Warszawą a Krakowem, aby kropelki leciały tu i tu. Ale o tym sza. Przyjdzie czas,
że Wisłę weźmiemy w rurę i naprzód. Hej!
A kwiaty z głowy kwitną. Dziś jestem cały zielono--czerwony. Zielone oczy, zielono
w głowie, zielony dywan, zielona szyba, zielona butelka, zielony pies, zielone
muszle, zielone słońce, zielony kościół, zielony motyl — czerwona laska, czerwone
włosy, czerwone drzwi, czerwona ziemia, czerwona woda, czerwona nić — — którą
wyszywam ten list z fontanną.
Pański.
hr. Paradox Szum de Bulgotier
-o ft o bOJś E5 o "C ^+3 2 ¦L* ' S
o
CM
00 t
Ci I
W 00
03 CA

You might also like