Professional Documents
Culture Documents
Dwudziestolecie Międzywojenne Zeszyt
Dwudziestolecie Międzywojenne Zeszyt
dwudziestolecie międzywojenne
Roki: W wizji Roków nad światem odbywa się apokaliptyczny sąd o rozmiarach totalnego,
kosmicznego kataklizmu. Cały wszechświat jest wielkim pogorzeliskiem. Zakłócona zostaje
cała jego dotychczasowa struktura. Zagładzie, unicestwieniu ulega dosłownie wszystko:
pamięć, wartości, odwieczne hierarchie. Wszystko trawi wszechobecny apokaliptyczny ogień,
a sprawiedliwość wymierza tajemnicza postać z mieczem, o wyraźnych rysach biblijnych.
Grozę potęgują dodatkowo zmodyfikowane przetworzone apokaliptyczne metafory,
ewokujące porażenie, naznaczenie kosmosu zagładą i przekleństwem (zatrute słońce, umarłe
chmury, potępienia brzask). Zabieg Miłosza najwyraźniejszy jest przy metaforze zatrute
słońce, które w Apokalipsie jest przedstawione jako czarne (Ap: I ujrzałem: gdy otworzył
pieczęć szóstą, stało się wielkie trzęsienie ziemi i słońce stało się czarne jak włosienny wór, a
cały księżyc stał się jak krew ). Podobną funkcję ma personifikacja cofa się (...) słońce.
Wiersz Roki to apogeum Miłoszowego katastrofizmu. Nigdzie indziej nie spotkamy się z
katastroficzną wizją o takiej skali, plastyczności, sile wyrazu, potędze poetyckiej wyobraźni.
To wizja przytłaczająca swym kosmicznym ogromem, nie pozbawiona jednak cienia nadziei,
że gdzieś, mimo zniszczenia i pożogi, istnieje jednak odległy „cel i brzeg”. Niezwykle ważne
dla zrozumienia wiersza jest rozszyfrowanie znaczenia, nawiązującego do staropolszczyzny,
tytułu utworu. „Roki – to roki sądowe, czyli sądy odprawiane systematycznie w określonych
porach”6 – wyjaśnia autor w Podróżnym świata. Wagę tytułu podkreśla także Michał
Głowiński „Roki wprowadzają element powtarzalności. A właśnie z czasem powtarzalnym
mamy w wierszu do czynienia, z czasem cyklicznym, jak w micie. I to właśnie wydaje się
najważniejsze: katastrofa nie jest tu wydzielonym momentem w potoku trwania, nie stanowi
odosobnionego, jednorazowego wydarzenia. Dzieje się w czasie, który nie rozwija się
linearnie, toczy się cyklicznie, składa się powtórzeń i nawrotów” . Oczywiście uwagi te
dotyczą nie tylko Roków. Z powodzeniem można je zastosować do całego zbioru. Katastrofa,
o której opowiada Miłosz, jest zjawiskiem cyklicznym.
Obłoki: Obserwacja przyrody (obłoków) wywołuje przeczucie katastrofy. Natura jest groźna.
Człowiek (podmiot liryczny) z jednej strony musi się zmierzyć ze światem zewnętrznym, z
drugiej z samym sobą, swoim wnętrzem. Jego monolog staje się spowiedzią, rozliczeniem
samego siebie z win. Również ziemia odczuwa smutek i żal. Wiersz ma charakter
moralistyczny, zło oznacza tu odejście od wartości. Grozę podkreśla często powracający
epitet „straszne”. Podmiot liryczny mówi o swych winach: kłamstwie, pożądaniu, pogardzie.
Odczuwa lęk przed przyszłością.
Mit szklanych domów opowiada Cezaremu ojciec Seweryn Baryka przed wyjazdem do
Polski. W czasie trwania wojny i rewolucji ojciec przeszedł na stronę polską i walczył w
legionach Piłsudskiego. Udaje się z synem z Baku do Moskwy i Charkowa. W trakcie
podróży ginie walizka. Wraz z nią przepada pamiętnik, w którym wspomniany został dziad
Baryki Kalikst Grzegorz Baryka, który poparł powstanie listopadowe, przez co stracił
majątek. Ta książeczka stanowiła świętość dla rodziny, obiekt czci, świadectwo
patriotycznych działań rodziny. Spadkobiercą tej tradycji miał być każdy kolejny potomek
rodu. Ojciec umiera w czasie podróży.
Mit kreśli utopijną wizję Polski, w której wiele problemów społecznych i innych zostaje
rozwiązanych dzięki wynalazkowi techniki. Seweryn opowiada historię wynalazcy kuzyna,
którego dzieło to czyste, estetyczne domy ze szkła, produkowane dzięki surowcom
naturalnym i wykorzystaniu energii naturalnej. Zapewniają one higienę mieszkania,
rozwiązują problem chorób i życia w brudzie i nędzy. Latem chłodzone, zimą ocieplone
zapewniają komfort mieszkania. Seweryn mówi o całych wsiach zbudowanych ze szkła. Ich
projektowaniem zajmują się artyści, są użyteczne i piękne. Ojcu Cezarego marzy się Polska
silna i sprawiedliwa, mówi o konieczności przeprowadzenia elektryfikacji. Mit jest wyrazem
romantycznych wizji Polski sprawiedliwej i silnej, jednak ta wizja odzwierciedla jedynie
marzenia, które nie przystają do rzeczywistości. Po śmierci ojca Cezary sam przekracza
granicę Polski (udaje mu się to dzięki legitymacji podarowanej przez inżyniera Białynię). Po
przekroczeniu granicy (przedwiośnie) widzi polsko-żydowskie miasteczko przygraniczne.
Jest ono pełne brudu i starych zniszczonych domów (oderwane rynny, odrapane ściany,
zniszczone dachy). W błocie bawią się bose dzieci. Syn zadaje więc zmarłemu ojcu pytanie:
„Gdzież są twoje szklane domy?” Polska nie jest wcale krajem, gdzie panuje dobrobyt, pokój,
ład i zdrowie. Żeromski w ten sposób wyraźnie akcentuje, że nie wszystkie problemy zostały
w młodym Państwie polskim rozwiązane, kraj jest zniszczony po wojnie, na wsiach panuje
bieda, ludzie zapadają na różne choroby, bo brak higieny. Cezary jest rozczarowany.
Temat 17: Kontrasty społeczne w wolnej Polsce (Nawłoć i Chłodek)
Cezary Baryka po przyjeździe do Polski bierze udział w wojnie polsko-bolszewickiej w 1920
roku. Jego stosunek do tego wydarzenia nie jest jednak jednoznaczny. Z jednej strony
sympatyzuje z ideologią rewolucyjną, z drugiej podczas wojny dostrzega gwałty, zniszczenia
dokonywane przez żołnierzy bolszewickiej armii. Idzie walczyć z powodów snobistycznych,
chce uniknąć złośliwych komentarzy kolegów ze studiów, ale również poddaje się nastrojowi
panującemu wśród młodzieży męskiej idącej walczyć. Nie czuje się jeszcze wtedy w pełni
Polakiem. Żeromski dokładnie odtwarza motywy wstąpienia do wojska przez Cezarego, unika
natomiast opisu pola walki. Bohater waha się, czuje się tak, jakby zdradzał sprawę robotniczą.
Opinia publiczna okazała się jednak silniejsza.
Cezary Baryka to reprezentant młodego pokolenia, wolny jest zatem od nostalgii za nierealną
wizją Polski. Widzi kontrasty społeczne kraju, stopniowo zdobywa doświadczenie, obserwuje
i staje się wrażliwy na losy innych, zwłaszcza biednych. Wiele doświadczeń zdobył podczas
pobytu w Nawłoci i w Chłodku.
Nawłoć: Nazwa miejscowości, posiadłości rodziny Wielosławskich, to również nazwa
pospolitej rośliny będącej symbolem tego, co pasożytnicze, żyjące kosztem innych. Cezary
przyjeżdża tu na zaproszenie kolegi Hipolita Wielosławskiego, któremu uratował podczas
wojny życie. Dwór w Nawłoci jest miejscem w Polsce wolnym od problemów i konfliktów
charakterystycznych dla tego okresu. Nikt tu nie mówi o rewolucji, buntach, problemach
społecznych i reformach, niesprawiedliwości społecznej. To rodzaj arkadii, oazy spokoju i
rozkoszy, rodzinnej atmosfery. Jest jednak anachronizmem wobec problemów ówczesnej
Polski. W opisie tego miejsca odnaleźć można liczne aluzje do Pana Tadeusza. Dwór
ziemiański Wielosławskich, podobnie jak ten w Soplicowie jest drewniany i podmurowany.
Obydwa miejsca są idyllą, a życie toczy się w nich beztrosko. Scena spotkania Karoliny i
Cezarego przypomina scenę spotkania Tadeusza z Zosią. Jednak sielankę Nawłoci zakłócają
tragiczne wydarzenia: bójka Cezarego z Barwickim, śmierć Karoliny otrutej przez Wandę
zakochaną w Cezarym. Inny jest także cel obu dzieł. Mickiewicz idealizuje, czyni dwór
symbolem polskości, Żeromski celowo zestawia go na zasadzie kontrastu z Chłodkiem, a
życie arystokracji z Życiem najbiedniejszych. Ujawnia się więc tu krytyczny stosunek do
anachronicznej wobec polskiej rzeczywistości sielanki dworu. Jednak Cezary w tym miejscu
oddaje się, podobnie jak mieszkańcy dworu, wszelkim przyjemnościom życia, je, uczestniczy
w spacerach i przejażdżkach, licznych spotkaniach towarzyskich, oddaje się także namiętnej
miłości do sąsiadki Wielosławskich Laury Kościenieckiej. Wcześniej jako rewolucjonista
potępiłby taki styl życia. Tu jednak zachwyca się polskim krajobrazem, doznaje życzliwości,
co sprawia, że chce korzystać z przyjemności Nawłoci. Jednak podczas swojego pobytu u
rodziny Hipolita bacznie obserwuje i wyciąga wnioski. Dostrzega, że myśl rewolucyjna
służbie Wielosławskich jest całkowicie nieznana, panują tu niezmienne od wieków stosunki
między panami i służbą, oparte na bezkrytycznej wierności. Służba uwielbia swoich państwa,
co ujawnia się w scenie powitania Hipolita wracającego z wojny. Jędrek naśladuje swego
pana, chodzi jak on i powtarza charakterystyczne dla niego zwroty. Cezary ma świadomość,
że tu nie pojawia się żadna myśl o buncie. Bardzo krytyczną uwagę na temat Cezarego
wypowiada ksiądz Anastazy, zwraca uwagę na egoizm bohatera i krzywdzenie innych.
Doprowadził przecież do zburzenia idylli w Nawłoci: rozkochał w sobie Wandę i zlekceważył
jej miłość, flirtował z niewinną Karoliną, miał romans z Laurą. Nawet śmierć Karusi nie
zrobiła na nim wrażenia. Dopiero gdy odczuł samotność po stracie Laury, zaczął ponownie
myśleć o niesprawiedliwości społecznej.
Chłodek: Podczas pobytu w Chłodku Cezary pragnie poznać życie chłopów, chce wiedzieć,
jak żyją, co jedzą. Dostrzega nędzę ich życia skupionego jedynie na tym, by przeżyć.
Rozczarowuje go fakt, że myślą jedynie o zapewnieniu bytu rodzinie. Ich zainteresowanie
ogranicza się do miejsca, w którym żyją. Nie są świadomi tego, co dzieje się w Polsce, nie
maja wiedzy o bolszewickiej rewolucji. Cezary widzi starszych wynoszonych do stodoły
podczas zimy i skazanych na śmierć. Tak nakazuje postępować bieda, ekonomia życia
najbiedniejszych. Wypowiada deklaracje utożsamienia się z losem chłopów, ale robi to z
perspektywy człowieka sytego i żyjącego wygodnie. Trudno więc jednoznacznie stwierdzić,
czy są one szczere. Przeraża go jednak byt komorników w Chłodku, jest człowiekiem
wrażliwym na krzywdę cierpiących, chorujących i głodnych. Podczas obserwacji ich życia
zwraca uwagę na kontrast z życiem ziemiaństwa w Nawłoci. Tam z jedzenia czyniono wręcz
rytuał, wszyscy byli syci i szczęśliwi, tu umierają z głodu i chorób. Cezary ma wzniosłe
ideały i pragnienia. Dostrzega cierpienie innych, gdy sam jest samotny i cierpiący. Nadal
jednak patrzy przez pryzmat ideologii. Nie ma jeszcze sformułowanego własnego programu
przemian.
Indywidualne, prywatne życie jednostki jest zagrożone przez środowisko i kulturę. Ten, kto
chce być aprobowany przez środowisko, musi się przystosować. Inni „przyprawiają mu
gębę”. Lek przed wyobcowaniem każe godzić się na kolejne role narzucane z zewnątrz.
Refleksja Gombrowicza ma charakter egzystencjalny. Człowiek jest samotny, każde wyjście
w stronę drugiego człowieka wiąże się z zafałszowaniem własnej natury. Józio poznaje różne
środowiska i dochodzi do wniosku, że społeczeństwo jawi się jako fałszywa, skażoną brakiem
autentyzmu przestrzenią.
- spiętrzenie metafor („labirynt niebios”, „księżyc dwoił się”, „spirale i słoje światła”,
„bryły nocy”, „plazma przestworza”, „tkanka rojeń nocnych” itd.). Język, jakim operuje
narrator, jest demonstracyjnie poetycki. Tworzy go sekwencja niezwykłych i
kunsztownych zarazem metafor, ozdobnych epitetów, niesamowitych porównań. Brzmią
zaskakująco, nieziemsko, sugestywnie, prozę życia w prowincjonalnym mieście
zamieniają w poezję, powszedniość naznaczają piętnem niezwykłości i fantastyki. W
konsekwencji zastosowanych chwytów artystycznych rzeczywistość staje się
nieprawdopodobna, fantasmagoryczna. Każdy jej element – osoba, przestrzeń, zdarzenie –
zostaje odrealniony, zdeformowany, udziwniony. Autorowi nie chodzi bowiem o
budowanie fabuły, o chronologiczne następstwo zdarzeń, lecz o możliwość kreowania
nowych światów w niczym niepodobnych do realnej rzeczywistości. Liczy się jedynie akt
twórczy, bo to on pozwala człowiekowi poczuć się prawdziwym artystą, Bogiem –
Stworzycielem. Okazuje się jednak, że ów proces odkształcania, wyolbrzymiania,
zagęszczania rzeczy i zdarzeń zachodzi według ściśle określonych reguł. Sterują nim
psychiczne odczucia, pokusa wyobraźni, a przede wszystkim pamięć – niedoskonała,
działająca selektywnie i subiektywnie. Wielokrotnie zdarza się, że przyjemne, ale błahe
zdarzenia, wyłaniane ze wspomnień dzieciństwa, zostają przez pamięć zmitologizowane,
a te przykre – przesadnie wyolbrzymione, nacechowane negatywnymi emocjami. To
wszystko słabość pamięci, a także dystans czasowy, jaki dzieli dorosłość od okresu
dzieciństwa. W rezultacie obrazy wydobyte z przeszłości niewiele mają wspólnego z
prawdą.
Świat Schulza odsyła zatem do języka mitów i symboli, by poprzez nie dotrzeć do
podświadomej sfery człowieka i głęboko w niej zakodowanych problemów
egzystencjalnych. Dlatego w teraźniejszości próbuje pisarz odnaleźć symbole czasu
przeszłego, powrócić do prapoczątku i szukać obecności Boga w podświadomości
człowieka. Sklep to ucieczka od rzeczywistości, niezwykłość, piękno, egzotyka, coś
niemożliwego do odnalezienia, niezrealizowane marzenie. Ptaki to marzenia, wolność,
sztuka, a manekiny – materialność, przedmiotowość, symbol niedoskonałości świata i
ludzkich wytworów.
Temat 30: Proces Franza Kafki jako metafora życia
Zarówno czas jak i miejsce akcji nie są w powieści jasno określone. Wydarzenia
Procesu toczą się na początku dwudziestego wieku w wielkim mieście. Niektórzy z
badaczy doszukują się dowodów na to, iż akcja Procesu toczy się w Pradze, czyli
mieście, w którym urodził się i mieszkał Kafka, lecz w tekście brak jakichkolwiek
wskazówek na ten temat.
Bohater Józef K. – celowo pozbawiony został nazwiska. Jest typem everymana
(każdego), jego los jest uniwersalny. Nagle został aresztowany i oskarżony, nie wie
o co i próbuje to wyjaśnić. Jego życie staje się poszukiwaniem odpowiedzi, jednak
nie znajduje jej. Przypowieść kapelana w katedrze w sposób paraboliczny wyjaśnia,
poprzez przykład wieśniaka oczekującego na możliwość wejścia przez drzwi
prowadzące do prawa, jego los. Obaj marnotrawią życie na pozbawione sensu
oczekiwanie – Józef K. zaniedbuje prace i w końcu ją traci, by poszukiwać
przyczyny skazania. Nawet w chwili śmierci nie wie, jaka jest prawda. Mimo
aresztowania może prowadzić normalne życie, musi jedynie pozostać do dyspozycji sądu.
Pomimo pozorów normalności w życiu K. następuje seria absurdalnych, niezrozumiałych
wydarzeń. Wiadomość o aresztowaniu dochodzi do wszystkich znajomych Józefa, który staje
się dla nich pariasem. Na przesłuchaniach K. nieudolnie protestuje przeciwko osaczeniu go
przez władzę sądową, nie udaje mu się jednak zmienić tej sytuacji. Wobec tego szuka pomocy
u innych: żony woźnego sądowego (która okazuje się prostytutką), wuja Karola, prawnika
Hulda, malarza sądowego Titorelliego, innego oskarżonego – Blocka, w końcu u więziennego
kapelana (który stara się naświetlić jego sytuację poprzez przypowieść). Uzyskane przez
niego informacje są jednak niepełne i niespójne.
Cechy powieści: (absurd, surrealizm, groteska, oniryzm, groza)powieść jest
parabolą losu człowieka. Trzeba odczytać jej różnorodne sensy. Można ją odczytać
jako obraz alienacji i osamotnienia człowieka w biurokratycznym i obcym świecie,
stąd zagubienie jednostki, niemożność dotarcia do prawdy, rozszyfrowania świata.
Nawet urzędnicy wykonujący polecenia nie wiedzą, na czym polega struktura i
sposób działania bezdusznej wobec człowieka machiny. Świat staje się labiryntem,
po którym jednostka błądzi. Z drugiej strony to obraz egzystencji jednostki
niepotrafiącej wyjaśnić sensu swego życia, odczuwającej go jako absurd. Metafora
ludzkiego losu staje się także tytułowy proces: człowiek poddany zostaje w stan
oskarżenia, ale nie rozumie swej winy, umiera w upodleniu, nie wiedząc, dlaczego.
Świat przedstawiony ma cechy wizji surrealistycznej, jest odrealniony i przypomina
koszmar. Budowany jest z elementów realistycznych (sąd, adwokat, praca w biurze),
ale zostają one dopełnione elementami absurdu (pisma pornograficzne zamiast akt
sprawy w sądzie, adwokat, który nie wie, kogo broni, sala sądowa, która zamienia
się w mieszkanie woźnego sądowego, jednoczesne pozostawanie w areszcie i na
wolności).
Znacznie przeważająca część akcji toczy się w pomieszczeniach, a nie w przestrzeni
otwartej. W zasadzie tylko w ostatnim rozdziale, gdy oprawcy prowadzą Józefa na
egzekucję, akcja przeniosła się na pola oraz do małego kamieniołomu. Przez
dziewięć pierwszych rozdziałów wydarzenia toczyły się w pokojach pensjonatu,
biurze, gdzie pracował K., przedziwnych pomieszczeniach sądowych, które
znajdowały się na strychach i poddaszach starych kamienic, wąskich uliczkach oraz
wielkiej katedrze. Poza tym ostatnim miejscem, wszystkie poprzednio wymienione
były małe, ciasne, ogarnięte półmrokiem, niewyraźne i brudne. Słowo „korytarz”
pojawia się w utworze dwadzieścia sześć razy, wszystko to ma na celu stworzenie
wrażenia, iż główny bohater porusza się w labiryncie, w którym błądzi po omacku.
Dodatkowo odczucie to potęguje się, gdy K. odkrywa, że pomieszczenia sądowe są
ze sobą w przedziwny sposób połączone i można je znaleźć w całym mieście. Kafka
upodobnił swoją powieść do snu, a raczej koszmaru, w którym pomieszczenia
sądowe zajmują zupełnie pozbawione majestatu strychy czynszowych kamienic, a w
rupieciarni bankowej dokonuje się chłosty funkcjonariuszy prawa. Mieszkanie
Józefa K. nie gwarantuje bohaterowi ani bezpieczeństwa,ani intymności. W każdej
chwili mogą do niego wejść funkcjonariusze i zamienić je w areszt domowy czy
miejsce przesłuchań. To właśnie w nim Józef dowiedział się o toczącym się w jego
sprawie postępowaniu. Tutaj również został wstępnie przesłuchany. Katedra jest
także miejscem, do którego dotarł sąd. To właśnie tu K. miał mieć umówione
spotkanie z Włochem, który jednak się nie stawił. Zamiast niego zastał tam
kapelana więziennego, który w trakcie rozmowy uświadamia mu, że z
wszechwładnym i wszechobecnym sądem nie można wygrać. Jako podsumowanie
tego, co mu powiedział, przytoczył opowieść o chłopie i odźwiernym, z której Józef
zrozumiał, że przed przeznaczeniem nie ma ucieczki. W banku również znajdują się
pomieszczenia służące sądowi, m. in. do przesłuchań i wymierzania kar. Aż do
momentu aresztowania praca w nim pochłaniała większość uwagi K. Gdy jednak
rozpoczął się proces, jego pozycja w banku znacznie się pogorszyła, zaś część jego
obowiązków zaczął przejmować niechętny mu wicedyrektor. Mieszkanie Hulda –
mecenasa - również było powiązane z sądem. Przesiąknięte jego atmosferą,
nadawało się do przesłuchań i posiedzeń sądu, które mogły odbywać się w różnych
prywatnych mieszkaniach. To tam większość czasu spędzał jeden z klientów
adwokata, kupiec Block, gdyż nie chciał zbyt późno dowiedzieć się o ewentualnych
zmianach w swoim procesie. Razem z Huldem mieszkała w nim pielęgniarka Leni,
która doglądała go w czasie choroby oraz przygotowywała mu posiłki. To ona
zaoferowała Józefowi swą pomoc w jego procesie. Kancelarie sądowe znajdują się
na strychach i poddaszach wszystkich kamienic w mieście. Pracujący w nich
urzędnicy mogą oddychać jedynie powietrzem kancelarii, gdyż normalne powietrze
ich dusi. Dlatego gdy K. znalazł się w kancelarii po raz pierwszy, źle się poczuł. Jak
się później dowiedział, była to typowa reakcja tych wszystkich, którzy nie byli
przyzwyczajeni do panującego tam zaduchu. W kancelaryjnych korytarzach czekają
w długich kolejkach interesanci, wierząc w to, że uda im się swoją obecnością
zmienić coś w swojej sprawie. Mają także nadzieję, że być może uda im się
przyśpieszyć tempo toczących się przeciwko nim procesów.
Ćwiczenia maturalne do Przedwiośnia
Napisz wstęp, postaw tezę i uzasadnij ją argumentem odwołującym się do przeczytanego
tekstu z Przedwiośnia Stefana Żeromskiego.
Temat: Jaka rolę pełnią rodzice w kształtowaniu osobowości młodego człowieka?
Tak to z roku na rok marząc o powrocie do kraju, a jednocześnie porastając w złote i srebrne
pióra Seweryn Baryka całą duszę wkładał w synka, w zdrowego i zażywnego
Czarusia. Chłopiec ten miał od najwcześniejszych lat najdroższe nauczycielki francuskiego,
angielskiego, niemieckiego i polskiego języka, najlepszych, drogo płatnych korepetytorów,
gdy poszedł do gimnazjum. Uczył się wcale nieźle, a raczej uczyłby się był znakomicie,
gdyby rozkochani w nim rodzice nie przeszkadzali swymi trwogami i pieszczotami, czy aby
się nie przepracowuje i nie wysila zanadto. W zacisznym gabinecie, wysłanym puszystym
dywanem, tak puszystym, że w nim stopa ginęła, ojciec i syn spędzali jak najczęściej
rozkoszne sam na sam. Chłopiec pierwszoklasista, leżąc na piersiach ojca, z głową przy jego
głowie, i ojciec, kołyszący się na bujającym fotelu, wcałowywali sobie z ust w usta tabliczkę
mnożenia, bajkę francuską, którą srogi nauczyciel francuskiego zadał na jutro, albo
powtarzali do upadłego jakiś mały wierszyczek polski, żeby zaś nie zapomnieć dobrego
wymawiania tej trudnej mowy. Szkoła robiła swoje. Czaruś stokroć lepiej mówił po rosyjsku
niż po polsku. Nie pomagało przestrzeganie w domu mowy polskiej ani to, że służące były
Polki. Pani domu, jak wiadomo, nie mogła wpłynąć na zruszczenie syna. Nie mógł również
przyczynić się do zruszczenia Czarusia ojciec — doskonale zresztą rozumiejący konieczność
znajomości języka państwowego i kładący na tę konieczność nacisk wielki — gdyż w tym
okresie czasu już mu samemu pachniało to coś delikatne, miękkie, pańskie, co z dalekiego
kraju się niosło. Lecz życie samo, przepojone duchem rosyjskim, robiło swoje. […] Gdy z
portu wracał do domu z matką, zaiste, jak grób milczącą, był już wesoły. Pocieszyło go to i
owo, a nade wszystko perspektywa swobody. Ojciec, który go nigdy a nigdy nie karał, nigdy
nawet nie łajał, a strofował półżartem, z lekką drwinką, dowcipkując, posiadał nad synem
władzę żelazną, niezłomną. Wbrew łagodnemu uśmiechowi ojca, wbrew jego grzecznym
zaleceniom i pokornym radom, dobrotliwym prośbom, rzuconym wśród umizgów i zabawy
— nic nie można było poradzić. Były to kanony i paragrafy woli, narzucone z uśmiechem i w
gronie pieszczotek. Był to rząd samowładny i dyktatura tak niezłomna, iż nic, literalnie nic
nie mogło jej przełamać. Teraz ta żelazna obręcz rozluźniła się i samochcąc opadła.
Przestrach paniczny w oczach matki: — „Co na to ojciec powie?” — znikł. Ojciec usunął się
z mieszkania i ze świata, a jego nieobecność powiedziała: „Rób, co chcesz!” Swoboda
uszczęśliwiła Cezarka. Przerażeniem napełniła jego matkę. zupełnie tak samo, jak gdyby
ojciec był obecny w gabinecie. Postanawiał być posłusznym i uspakajał matkę milionem
najczulszych pieszczot. Lecz w gruncie rzeczy duszą i ciałem wyrywał, gdzie pieprz rośnie.
Czego nie mógł u matki dopiąć samowolnymi kaprysami, to wypraszał umizgami lub
awanturą. On to teraz stawiał na swoim. Robił, co chciał. Nie dostrzegając granic tych
obszarów, których mu dawniej nie wolno było przekraczać, rzucał się na prawo i na lewo, w
tył i naprzód — żeby wszystko dawniej zakazane dokładnie obejrzeć. Całe teraz dnie spędzał
poza domem na łobuzerii z kolegami, na grach, zabawach, eskapadach. Cezary Baryka był
oczywiście bywalcem zgromadzeń ludowych. Na jednym z takich zbiegowisk wieszano in
effigie burżuazyjnych cesarzów, wielkorządców, prezydentów, generałów, wodzów —
między innymi lalkę ubraną za Józefa Piłsudskiego. Tłum klaskał radośnie, a Cezarek
najgłośniej, choć nic jeszcze, co prawda, o Józefie Piłsudskim nie wiedział. Wszystko, co
wykrzykiwali mówcy wiecowi, trafiało mu do przekonania, było jakby wyjęte z jego wnętrza,
wyrwane z jego głowy. To była właśnie esencja rzeczy. Gdy wracał do domu, powtarzał
matce wszystko od a do z, wyjaśniał arkana co zawilsze. Mówił z radością, z furią odkrywcy,
który nareszcie trafił na swoją drogę.
Cezary przysiadł na poręczy ganku. Był odurzony. Był pijany, ale nie winem. Pierwszy Szczęście to
pewnie raz od śmierci rodziców miał w sercu radość, rozkosz bytu, szczęście. Było mu dobrze z tymi
obcymi ludźmi, jakby ich znał i kochał od niepamiętnych lat. Wszystko w tym domu było dobre dla
uczuć, przychylne i przytulne jak niegdyś objęcia rodziców. Wszystko tu było na swoim miejscu,
dobrze postawione i rozumnie strzeżone, wszystko pociągało i wabiło, niczym rozgrzany piec w zimie,
a cień wielkiego i rozłożystego drzewa w skwar letni. Żadne tu myśli przeciwne, nieprzyjazne
przeciwko temu dworowi nie powinny by się były rodzić. A jednak, gdy powrócił do pokoju
stołowego, żal mu ścisnął serce. Świeże powietrze odurzyło go, a nowe kielichy starego wina uderzyły
do głowy. Zapłakał, gorzko zapłakał. Chwycił po pijanemu Hipolita za szyję i namiętnie szeptał mu do
ucha: — Strzeż się, bracie! Pilnuj się! Za tę jednę srebrną papierośnicę, za posiadanie kilku srebrnych
łyżek, ci sami, wierz mi, ci sami, Maciejunio i Wojciunio, Szymek i Walek, a nawet ten Józio — Józio!
— wywleką cię do ogrodu i głowę ci rozwalą siekierą. Wierz mi! Ja wiem! Grube i dzikie sołdaty
ustawią cię pod murem… Nie drgnie im ręka, gdy cię wezmą na cel! Za jednę tę oto srebrną
cukiernicę! wierz mi, Hipolit! Błagam cię… — Co on chce? — pytał ksiądz Anastazy. — Srebrne j
cukiernicy chce? Bierz, bracie, Czaruś — bierz ją! Chowaj do kieszeni! Oby ci tylko wlazła! Koło stołu
już było luźniej. Pani Wielosławska pociągnęła syna Hipolita do swego pokoju. Dwie ciotki widząc, że
humory są już niezwykłe, wysunęły się z jadalni. Został na placu wujcio Michał, który teraz dopiero
dorwał się do opowieści o swym potwornym krachu, o łatwowiernie i lekkomyślnie zawarte j spółce
węglowej z dwoma Żydami, braćmi Kminkami… Cezary słuchał, wzruszał się perypetiami procesu,
potakiwał, przerażał się, nawet groził Żydom Kminkom. Księżunio Anastazy pociągał ze swego
kieliszka — a był Ksiądz to jeden z tych większych — otwierał i składał pulchne dłonie i nadrabiał
miną, że się historią wujcia Michasia przejmuje. Po prawdzie rad by był parsknąć żywym śmiechem i
uderzyć wujcia po kolanie albo i po plecach — a tu, jak na złość, sens opowieści był tragiczny —
nawet tragiczny, jak mówił wujcio Michaś. Pomidorek czekał tedy cierpliwie końca, jak na sługę
bożego i człowieka dobrego wychowania przystało, choć wiedział, że ta termedia nie ma wcale końca.
Skończy się wzdychaniem, chlipaniem i ucieraniem wezbranego nosa. Cóż by dał za to, żeby
ktokolwiek przerwał albo cokolwiek przerwało banialukę familijną.