Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 235

Spis treści

Wstęp
Litwa i Polska w przededniu unii
Jan Długosz – kronikarz czy plotkarz?
Jadwiga Andegaweńska – żona, która była królem
Anna Cylejska – niewierna żona
Elżbieta Granowska – małżeństwo, które wywołało
skandal
Zofia Holszańska – młodziutka żona sędziwego
władcy
Postscriptum, czyli Jagiełło i odkrywca Ameryki
Bibliografia
Przypisy
Metryczka książki
Wstęp

ładysław Jagiełło, bez wątpienia jeden


z najwybitniejszych władców Polski i Litwy, przeciętnemu
Polakowi znany jest jako założyciel dynastii Jagiellonów,
która rządziła naszym krajem przez dwa wieki oraz jako
pogromca zakonu krzyżackiego pod Grunwaldem w jednej
z największych bitew średniowiecznej Europy. Nie wszyscy
jednak wiedzą, że ten spokojny człowiek poślubił kolejno
cztery kobiety, a każda z nich przyprawiła go o kłopoty, które
musiały poczciwemu królowi spędzać sen z powiek.
Motywem trzech jego małżeństw były względy dynastyczne,
ale swoje przedostatnie małżeństwo zawarł z miłości.
Kobieta, która skradła serce króla i była miłością jego życia,
wcale nie była młoda ani piękna. Trzy pozostałe małżonki
Jagiełły były od niego sporo młodsze i właśnie ta różnica
wieku była przyczyną jego kłopotów, bowiem wszystkie,
włącznie z Jadwigą, późniejszą świętą Kościoła katolickiego,
były oskarżane o cudzołóstwo. W tym miejscu dodajmy,
że sam monarcha bynajmniej nie należał do mężczyzn
kochliwych i ceniących sobie uroki łoża. Zamiast spędzać
czas w łożnicy z pięknymi damami wolał... polować.
Zupełnym przeciwieństwem w tym względzie był jego brat
stryjeczny, Wielki Książę Litewski, Witold, który jak podaje
Długosz: „[...] był tak lubieżny i skłonny do miłostek,
że nieraz tuż przed nadchodzącym zwycięstwem zostawiał
wojsko na ziemi wroga. Przemierzając wiele ziem
i zmieniając konie, wracał zwykle do żony i do nałożnic,
by zaspokoić palącą żądzę”. Tymczasem Jagiełło, zamiast
zaspokajać mniej lub bardziej palące żądzę, zajmował się
polowaniem na grubego zwierza w litewskich kniejach. Nic
dziwnego, że podejrzewano jego młodziutkie żony
o romanse. Pamiętajmy, że chociaż dzisiaj problemy króla
budzą w nas uśmieszek politowania, to w czasach, w jakich
żył Władysław Jagiełło niewierność królewskiej małżonki była
sprawą wagi państwowej. Obowiązkiem każdego władcy było
zapewnienie ciągłości dynastii, a każda nawet najmniejsza
wątpliwość, co do wierności żony, stawiała pod znakiem
zapytania prawo dzieci pochodzących z małżeństwa
do zasiadania na tronie. Innym problemem, z którym musiał
zmierzyć się ten władca, była niechęć Polaków do jego
trzeciej małżonki, Elżbiety Granowskiej, którą poślubił
z miłości, ale wbrew woli narodu. Zarówno sprawa
domniemanej niewierności królewskich żon, jak i brak zgody
na związek z Granowską, osłabiły autorytet monarchy. Jak
więc widać, perypetie małżeńskie Jagiełły nie były sprawą
błahą, ani prywatną. Jak się przekonamy, znalazły się one
również w orbicie zainteresowań zakonu krzyżackiego, który
starał się je wykorzystać w swojej działalności
propagandowej, wymierzonej przeciwko Polsce, Litwie oraz
królowi.
W niniejszym opracowaniu przedstawiono sylwetki
kolejnych czterech żon Jagiełły, poczynając od najsłynniejszej
towarzyszki jego życia, której legenda przyćmiła jej
następczynię – Jadwigi Andegaweńskiej, poprzez Annę
Cylejską i Elżbietę Granowską, a kończąc na Zofii
Holszańskiej – matce upragnionych synów króla. To właśnie
determinacji tej ostatniej kobiety, moim zdaniem
niedocenianej przez historię, potomkowie monarchy
zawdzięczają koronę. Książkę zamyka rozdział poświęcony
najstarszemu synowi zwycięzcy spod Grunwaldu –
Władysławowi III, który do historii przeszedł z przydomkiem
Warneńczyk i którego legenda, jako ostatniego krzyżowca
Europy, jest żywa po dziś dzień. Sporo miejsca zajmuje
sprawa jego domniemanego homoseksualizmu oraz
spekulacje dotyczące sfingowania swej śmierci pod Warną,
drugiego życia na portugalskiej Maderze oraz hipotezy
związków Jagiellonów z Krzysztofem Kolumbem.
Oczywiście, opisując kłopoty małżeńskie pierwszego
Jagiellona na tronie Polski, nie sposób pominąć ówczesnej
sytuacji w Polsce i Europie, polityki prowadzonej przez
ówczesne państwa, jak również obyczajowości czasów
Jagiełły.
Litwa i Polska w przededniu unii

anim zajrzymy, przez dziurkę od klucza, do alkowy


króla Władysława Jagiełły, zajmijmy się sytuacją Litwy
i Polski przed przystąpieniem do unii, która zmieniła losy obu
państw.
Pierwsze wzmianki o Litwie, państwie, z którym,
za sprawą Władysława Jagiełły, Polska połączyła się unią,
pojawiły się w roku 1009 w germańskim Roczniku
Kwedlinburskim. Germański kronikarz podał nazwę kraju
w brzmieniu polskim, pisząc, iż św. Bruno z Kwerfurtu,
biskup misyjny, apostoł Rusi, męczennik i święty Kościoła
katolickiego, zginął „in confinio Rusciae et Liutae”, czyli
na pograniczu Rusi i Litwy. Tereny dzisiejszej Litwy
zamieszkiwało plemię Bałtów – przodków dzisiejszych
Litwinów.
Niemal od początków istnienia, państwo litewskie
stanowiło dość uciążliwe sąsiedztwo dla graniczących z nim
państw. Zamieszkujące je plemiona bałtyckie wykazywały
tendencje do łupieżczej ekspansji, która, jak słusznie
zauważa Paweł Jasienica w swym dziele Polska Jagiellonów,
stanowiła działalność gospodarczą, gdyż jej zasadniczym
celem było zdobywanie środków do życia. Litewskie ziemie
były ubogie i nie mogły wyżywić całej ludności i z tego
względu Litwini napadali nie tylko na kraje ościenne, ale
także na państwa położone znacznie dalej od granicy.
Łupieżcze najazdy litewskie najbardziej dały się we znaki
obszarom polskim położonym na zachód od Wisły. To właśnie
na skutek litewskiej agresji m.in. upadła warownia
na błoniach w Łęczycy.
Litewscy grabieżcy wywozili z Polski nie tylko liczne
dobra materialne, ale przede wszystkim ludzi, których brano
do niewoli całymi rodzinami i osiedlano na roli nad
Niemnem, Wilią lub Nieważą. Zwyczaj zasiedlania Litwy
utrwalił się zwłaszcza za panowania księcia Trojdena, który
wyprawiał się na tereny koło Kalisza. Kronikarze, opisując
ślub królewicza Kazimierza, syna króla Władysława Łokietka,
z litewską księżniczką Aldoną, będący gwarantem polsko-
litewskiego sojuszu militarnego, podają, że księżniczka jako
wiano wniosła dwadzieścia cztery tysiące uwolnionych
jeńców.
Pod koniec XIII wieku kilkanaście państewek plemiennych
zostało po raz pierwszy zjednoczone przez Mendoga
(w języku litewskim Mindaugas), który nie tylko zmagał się
ze scaleniem kraju w jednolity organizm, ale także prowadził
liczne wojny z sąsiadami ówczesnej Litwy – Polską, Rusią
i zakonem krzyżackim. Mendog był właściwie pierwszym
chrześcijańskim władcą Litwy, bowiem w 1351 roku przyjął
chrzest za pośrednictwem zakonu krzyżackiego, ale dziesięć
lat później zerwał z religią katolicką i powrócił do wiary
ojców. Po śmierci księcia państwo litewskie ponownie się
rozpadło. Za prawdziwego twórcę państwa litewskiego
uznaje się założyciela Wilna – księcia Giedymina, którego
panowanie rozciągało się nie tylko nad rdzennymi ziemiami
litewskimi, ale również nad ziemiami ruskimi, do opanowania
których dążyli także poprzedni książęta litewscy, konkurując
z Wielkim Księstwem Moskiewskim. Do celów polityki
zagranicznej wykorzystywał on koligacje małżeńskie,
doprowadzając do małżeństw swoich potomków z dziećmi
władców państw ościennych, jak na przykład wydając swą
córkę Aldonę za królewicza Kazimierza, syna ówczesnego
króla Polski Władysława Łokietka. Tak więc Giedymin,
posługując się nie tylko orężem, ale umiejętnie prowadzoną
dyplomacją, stworzył państwo „Litwinów i wielu Rusinów”.
Umierając podzielił swój kraj pomiędzy siedmiu synów,
z których największe znaczenie mieli Jawnuta, Olgierd
i Kiejstut. Trzej wymienieni książęta trwali przy pogaństwie,
natomiast pozostałych czterech przyjęło chrześcijaństwo
w obrządku wschodnim. O dziwo, na zwierzchnika całego
państwa Giedymin przeznaczył najmłodszego ze swych
synów – Jawnutę, któremu przekazał we władanie Wilno.
Ze wszystkich siedmiu książąt tylko Jawnuta panował nad
ziemiami rdzennie litewskimi, Olgierd i Kiejstut nad
terenami litewsko-ruskimi, a pozostali władali wyłącznie
terenami ruskimi. Ponadto, każdy ze spadkobierców
Giedymina miał innego wroga zewnętrznego: w przypadku
Jawnuty byli to kawalerowie mieczowi, germański odłam
zakonu krzyżackiego, posiadający odrębną strukturę
i zajmujący tereny współczesnej Łotwy i Estonii, dla Kiejstuta
największym wrogiem byli Krzyżacy i Księstwo Mazowieckie,
w przypadku Olgierda – Ruś Północno-Wschodnia, natomiast
Ruś Południowo-Wschodnia w przypadku Koriata. Narymunt
największe zagrożenie upatrywał w Tatarach i państwie
polskim. Jak zwykle bywa w takich przypadkach, nie wszyscy
bracia zgodzili się z wyborem ojca i w 1344 roku Kiejstut
zaatakował Wilno, uwięził panującego tam Jawnutę i przejął
władzę. Po kilku miesiącach więźniowi udało się zbiec
do Moskwy, gdzie przyjął chrzest i zmienił imię na Iwan.
Po upadku Jawnuty, obok Kiejstuta, największe znaczenie
zyskał Olgierd, dla którego najważniejszym celem stało się
pokonanie zakonu krzyżackiego i podporządkowanie Litwie
Rusi. Ówczesna Ruś w niczym nie przypominała późniejszego
mocarstwa: był to zlepek niezależnych od siebie księstw,
z których największe – Księstwo Moskiewskie, znajdowało się
pod hegemonią Tatarów. Co prawda kniaź Iwan Kalita
doprowadził do dziedziczności tytułu wielkiego księcia
włodzimierskiego, którego przyznawanie dotąd należało
do Tatarów, i rozpoczął próby podporządkowania sobie ziem
ruskich, ale nie uzyskał pełnej suwerenności państwowej.
W takiej sytuacji plany Olgierda, związane z opanowaniem
Rusi, były całkiem realne. Stosunki Litwy z sąsiadującym
z nią państwem krzyżackim były bardzo napięte od początku
osiedlenia się zakonu na ziemiach z nadania Konrada
Mazowieckiego. Sytuację komplikował fakt istnienia
zjednoczonego z Krzyżakami zakonu kawalerów mieczowych,
dążącego do zagarnięcia Żmudzi.
Zamierzając podporządkować sobie ziemie ruskie, Olgierd
trzykrotnie wyprawiał się pod Moskwę, ale nie udało mu się
jej zdobyć. Po trzeciej wyprawie, w roku 1372, podpisano
rozejm i na jakiś czas zaprzestano działań wojennych.
Pozostały okres panowania Olgierda upłynął pod znakiem
wojen z zakonem krzyżackim, który najeżdżał pogańską
Litwę pod pretekstem krzewienia wiary chrześcijańskiej.
Kiedy książę Olgierd umierał, w 1377 roku wojska krzyżackie
dotarły aż do Wilna, które częściowo udało im się spalić. Pod
koniec swego burzliwego życia Olgierd władał nie tylko
rdzennymi ziemiami litewskimi, ale także w przeważającej
części ziemiami ruskimi, które zajmowały 90 procent
powierzchni całego kraju. Również małżeństwa litewskiego
księcia były podyktowane przez jego plany
podporządkowania Rusi, bowiem obie jego żony były
księżniczkami ruskimi. Pierwszą z nich była księżniczka
witebska Maria, drugą – księżna twerska Julianna, córka
wielkiego księcia Aleksandra, którą poślubił w 1350 roku,
po śmierci swojej poprzedniej małżonki. Małżeństwo to było
efektem kompromisu politycznego ze skonfliktowanym
z Giedyminem Siemionem Moskiewskim, przeciwko któremu
Olgierd bezskutecznie starał się sprzymierzyć z tatarskim
chanem. Kiedy porozumienie z Tatarami spaliło na panewce,
postanowił zawrzeć rozejm z Siemionem, a gwarantem
rozejmu miało być małżeństwo ze szwagierką księcia
Julianną. Druga żona pogańskiego księcia Litwy wyznawała
prawosławie, a po śmierci męża najprawdopodobniej
wstąpiła do klasztoru. Przypisuje się jej ufundowanie
najstarszej w Wilnie cerkwi prawosławnej, która znajdowała
się w miejscu dzisiejszej cerkwi św. Mikołaja. To właśnie
księżniczka Julianna była matką księcia Jagiełły,
późniejszego króla Władysława II. Pisownia imienia Jagiełły
różni się w zależności od dokumentów. Przedstawiciele
zakonu krzyżackiego, którzy najwcześniej poznali litewskiego
księcia, używali form: „Jagal”, „Jagel” lub „Jagello”,
natomiast w litewskich źródłach pisanych w języku ruskim,
imię to występuje w pisowni „Jagajło”. Współcześni mu
Polacy używali zlatynizowanej postaci „Jagalo”, „Jagello”, on
sam zaś w dokumentach sporządzonych przed rokiem 1386
podawał swoje imię w formie „Jagal” bądź „Jagalo”.
Wszystkie wyżej wymienione odmiany pisowni można
sprowadzić do podstawowej formy w języku litewskim
„Jogaila”. Jej oboczność to „Jogéla”, od której
najprawdopodobniej wywodzi się polska wymowa „Jagiełło”.
Według Pawła Jasienicy imię to w języku litewskim oznacza
doskonałego jeźdźca, natomiast językoznawca Jan Otrębski
wykłada znaczenie imienia Jagiełło jako „mężniejszy, bardziej
od innych sposobny”.

Odrys pieczęci księcia litewskiego Kiejstuta z 1379 r.


Jagiełło nie był jedynym synem Olgierda, którego obie
małżonki obdarzyły licznym potomstwem. Z pierwszą żoną
Olgierd miał siedmioro dzieci: Fiodora, Andrzeja, zwanego
Garbatym, Dymitra, Konstantego, Włodzimierza, Teodora,
Agrypinę oraz jedną córkę nieznaną z imienia. Wszystkie
dzieci Anny wyznawały prawosławie, a synowie władali
ziemiami ruskimi. Natomiast Julianna, obok Jagiełły, który
jak twierdzi Długosz był ukochanym dzieckiem Olgierda,
wydała na świat sześciu synów: Skirgiełłę, Korybuta,
Lingwena, Korygiełłę, Wigunta oraz Świdrygiełłę oraz
siedem córek: Kennę (późniejszą żonę Kaźka Słupskiego,
o którym jeszcze wspomnimy w niniejszej publikacji),
Eufrozynę (późniejszą małżonkę księcia riazańskiego Olega),
Helenę (późniejszą żonę księcia moskiewskiego
Włodzimierza), Marię, Aleksandrę (późniejszą żonę
Ziemowita IV, księcia mazowieckiego, pretendenta
do polskiego tronu) oraz Katarzynę (późniejszą małżonkę
księcia meklemburskiego Jana II) i Jadwigę (późniejszą żonę
Jana II, księcia oświęcimskiego). Dzieci Julianny, pomimo
że ich matka była chrześcijanką, trwały w pogaństwie, a jej
synowie władali ziemiami rdzennie litewskimi. Co prawda
coraz częściej pojawia się pogląd, że Julianna ochrzciła
Jagiełłę w obrządku wschodnim, krótko po jego narodzinach.
Zgodnie z tą teorią litewski książę przed ślubem z Jadwigą
nie był poganinem, ale musiał ponownie przyjąć chrzest, tym
razem w obrządku łacińskim. Jednakże pewne późniejsze
czyny Jagiełły, już jako króla polskiego, uwiecznione
ku pamięci potomnych przez Długosza, mogą świadczyć
o jego pogańskich korzeniach. Poza tym jego ojciec pragnął,
aby pogańskimi terenami władał książę wierny wierze
przodków, dlatego zapewne nie zgodził się na chrzest syna
w obrządku wschodnim, który wyznawała jego żona.
Jagiełło został nieoczekiwanie wyznaczony przez swego
ojca Olgierda na jego następcę, mającego sprawować rządy
razem ze swym stryjem Kiejstutem, który przeżył swojego
brata. Kiejstut, podobnie jak Olgierd, cieszył się również
licznym potomstwem, które urodziła mu jego żona – Biruta,
według tradycji pogańska kapłanka Praurimy, strzegąca
świętego ognia w świątyni w Połądze. Była ona matką
czterech córek i siedmiu synów, wśród których
najwybitniejszym był bez wątpienia Witold, późniejszy wielki
książę litewski i sojusznik Jagiełły w wojnie z zakonem
krzyżackim.
Jagiełło objął schedę po swym ojcu w 1377 roku. Nie
wiadomo ile miał wówczas lat, bowiem wokół daty urodzenia
naszego pierwszego króla z dynastii Jagiellonów jest wiele
kontrowersji. Większość starszych opracowań historycznych
i biografii Władysława Jagiełły podaje lata pomiędzy rokiem
1331 a 1351, natomiast nowsze opracowania biograficzne
przesuwają datę urodzin Jagiełły na rok 1362, odmładzając
go przynajmniej o dziesięć lat. Ta ostatnia data widnieje np.
w internetowej Wikipedii. Historycy zmieniając datę urodzin
króla, mogli sugerować się niejasną informacją zawartą
w memoriale Witolda z 1390 roku, iż „książę Jagiełło po ojca
zgonie był nader młody”. Zmienia to nie tylko jego biografię,
ale także tradycyjne podejście do jego małżeństwa
z młodziutką Jadwigą Andegaweńską, bowiem w chwili
zawarcia ślubu Jagiełło nie byłby starszy od swej oblubienicy,
jak podaje tradycja o ponad dwadzieścia lat, ale tylko
o niecałe dziesięć lat, w chwili ślubu miałby zapewne
zaledwie 24 lata. Zadałoby to kłam wielowiekowej tradycji
przypisującej Jadwidze wielkie poświęcenie, polegające
na rezygnacji z małżeństwa z młodziutkim Wilhelmem,
na rzecz starszego Jagiełły. Jednak w chwili przejęcia władzy
po Olgierdzie, Jagiełło miałby zaledwie 15 lat,
a na ówczesnej Litwie mężczyznę uznawano za pełnoletniego
po ukończeniu 18 lat. Wydaje się to mało prawdopodobne,
aby odpowiedzialny władca przekazał władzę takiemu
„gołowąsowi”, zwłaszcza że chłopiec nie był jedynakiem. Tak
więc być może rację mają ci historycy, którzy jako datę
urodzin pierwszego Jagiellona podają rok 1351. Ponadto,
według niepotwierdzonej tradycji, młody Jagiełło brał udział
w bitwie pod Rudawą w 1370 roku, co raczej nie byłoby
możliwe, gdyby urodził się w 1362 roku, bowiem miałby
wówczas zaledwie 10 lat. Najbardziej prawdopodobna data
urodzin pierwszego Jagiellona na tronie polskim to okres
pomiędzy 1351 a 1352 rokiem. Zgodnie z tą teorią, Jagiełło
obejmując władzę na Litwie miałby już 26 lat, a poślubiając
Andegawenkę – 35, byłby więc mężczyzną już nie pierwszej
młodości, ale ciągle młodym, aczkolwiek przez nastoletnią
Jadwigę mógł być postrzegany jako zgrzybiały starzec.
Jagiełło obejmując władzę, którą musiał de facto dzielić
ze stryjem, nie znalazł się w łatwej sytuacji. Zgodnie
z zamiarem jego zmarłego ojca, porządek w księstwie miał
opierać się na dobrych stosunkach osobistych dwóch
spokrewnionych ze sobą osób. Historia już niejednokrotnie
wykazała, że są to bardzo kruche podstawy władzy.
Na domiar złego całą wschodnią częścią państwa litewskiego
władali zruszczeni, prawosławni i niechętni przyrodniemu
bratu synowie Olgierda z pierwszego małżeństwa, cieszący
się poparciem Wielkiego Księstwa Moskiewskiego. Oliwy
do ognia dolewali też Krzyżacy, którzy z oczywistych
względów byli zainteresowani poróżnieniem Jagiełły
ze stryjem Kiejstutem i jego synem Witoldem. W takiej
sytuacji konflikt i wojna domowa wisiały w powietrzu.
Po śmierci Olgierda, jego syn Andrzej Garbaty opuścił Połock
i udał się do Moskwy, gdzie przyjęto go z otwartymi
ramionami. Rok później armia moskiewska, której
towarzyszył oczywiście Andrzej Garbaty, zaatakowała
należącą do Litwy Siewierszczyznę, zajmując grody
Trubczesk i Starodub. Rządzący tymi ziemiami Dymitr nie
tylko nie stawiał żadnego oporu, ale zabrał swoją rodzinę
i udał się do Moskwy, gdzie nominowano go na rządcę
Pieresławia. Działania braci popierał, choć nie zaangażował
się bezpośrednio w konflikt, ich młodszy brat Włodzimierz,
władający Kijowem. Tak więc, niespełna dwa lata po śmierci
Olgierda, zbudowane przez niego państwo zaczęło się
rozpadać. Chcąc przeciwdziałać takiemu stanowi rzeczy,
Jagiełło podjął jedyną możliwą decyzję w tej sytuacji,
a mianowicie zawarł porozumienie z Krzyżakami, dzięki
czemu zyskał chwilowy spokój. Warunki zawartego
w Dawidyszkach w 1380 roku tajnego układu gwarantowały
uwolnienie od najazdów Krzyżaków ziem należących
do Jagiełły, natomiast przyznawały zakonowi wolną rękę
w stosunku do Kiejstuta. Dzięki zawartej ugodzie, Jagiełło
mógł sprzymierzyć się z Tatarami i wyruszyć przeciwko
Moskwie. Wojska tatarskie, pod przewodnictwem chana
Mamaja, starły się z wojskami Dymitra Moskiewskiego
i wspierających go Olgierdowiczów na Kulikowym Polu 8
września 1380 roku. Jagiełło miał również stawić się na polu
bitwy, ale tak opóźniał marsz swoich oddziałów, że nie dotarł
na czas. Najprawdopodobniej chciał poczekać do czasu,
kiedy obie strony się wykrwawią, co mogło uczynić go panem
sytuacji. W bitwie zwyciężył Dymitr, który po tym
zwycięstwie przeszedł do historii jako Dymitr Doński,
a znaczenie Moskwy znacznie wzrosło. Porozumienie
zawarte z Krzyżakami okazało się więc zupełnie daremne.
Tymczasem zakon postanowił rozegrać własną rozgrywkę
i ostatecznie skłócić Kiejstuta z jego bratankiem, wyjawiając
mu potajemnie treść tajnego porozumienia zawartego
z Jagiełłą. Zamiar się powiódł, bowiem Kiejstut w 1381 roku
poprowadził wojsko na ziemie bratanka, zdobył Wilno i pojął
w niewolę Jagiełłę wraz z jego braćmi i matką. W jego ręce
wpadły też pergaminy, na których spisano tajne
porozumienie z Krzyżakami, zdobył w ten sposób dowód
jawnej nielojalności swego bratanka. Nie wiadomo, jak
potoczyłyby się losy przyszłego króla Polski, gdyby nie
interwencja jego stryjecznego brata Witolda. Syn Kiejstuta
na wieść o zdobyciu Wilna przez wojska ojca i uwięzieniu
stryjecznego brata z rodziną, pełen obaw o los swego
krewnego, bezzwłocznie udał się do Wilna, by interweniować
w sprawie pojmanych członków rodziny. Jego interwencja
poskutkowała – Kiejstut, któremu nie można odmówić
rycerskości, nie tylko nie skazał Jagiełły na śmierć, czy
wygnanie, ale, chociaż pozbawił go władzy wielkoksiążęcej,
nadał mu Witebsk i Krewno. Pieczę nad niesfornym
bratankiem miał sprawować brat Kiejstuta – Andrzej
Garbaty. Po przejęciu pełni władzy przez Kiejstuta polityka
Wielkiego Księstwa uległa zmianie o 180 stopni: nowy
samodzielny władca zawarł porozumienie pokojowe
z Wielkim Księstwem Moskiewskim i obrócił się przeciwko
zakonowi. W 1382 roku Kiejstut z sukcesem odparł wyprawę
krzyżacką i ruszył na Prusy. Tym razem jego plany wojenne
pokrzyżował inny bratanek – władający Nowogrodem
Siewierskim Korybut, który zbuntował się przeciwko
stryjowi. Kiejstut musiał przerwać akcje przeciwko zakonowi
krzyżackiemu i zwrócić całą swoją energię ponownie
na wschód.
Wojciech Kossak, Apostolstwo krzyżackie (1909 r.).
Tymczasem, przebywający w Wilnie, marzący
o odzyskaniu władzy na Litwie, Jagiełło nie zasypiał gruszek
w popiele. Nieoczekiwanie zyskał sprzymierzeńców wśród
wileńskich niemieckich mieszczan, którym przewodził
niemiecki kupiec Hanul. Mieszczanie dokonali zamachu
stanu, opanowując podstępem wileńską twierdzę
i oswabadzając Jagiełłę. Ten, ponownie sprzymierzywszy się
z Krzyżakami, pokonał Witolda i opanował Troki, gród
uchodzący za drugą stolicę Litwy. Do ostatecznego starcia
miało dojść właśnie pod Trokami, gdzie połączone siły
Jagiełły i Krzyżaków spotkały się z wojskami Kiejstuta. Nie
wiadomo, jak zakończyłaby się bitwa, bowiem do niej nie
doszło. Kiejstut poddał się bratankowi bez walki. Jagiełło
bynajmniej nie okazał się równie rycerski, co niegdyś jego
stryj w stosunku do niego i kazał więźnia zakuć w kajdany,
a następnie odesłać, pod strażą Skirgiełły, do Krew. Brat
Olgierda zmarł po pięciu dniach, najprawdopodobniej
uduszony na rozkaz swojego bratanka, któremu kilka lat
wcześniej sam okazał łaskawość. Być może jednak to nie
Jagiełło był bezpośrednim zleceniodawcą śmierci tego
leciwego już człowieka. Na zgonie Kiejstuta zależało również
Krzyżakom, którzy otwarcie nazywali go „wściekłym psem”,
a także niemieckim mieszczanom z Wilna, a nawet
pozostałym synom Olgierda.
Jagiełło w końcu dopiął swego i skupił w swych rękach
całą władzę w kraju, ale jego pozycja wcale nie była
pewniejsza niż przed wybuchem konfliktu z Kiejstutem. Swój
sukces zawdzięczał wszak wrogiemu Litwie zakonowi
krzyżackiemu, a jak wykazały doświadczenia z przeszłości,
był to bardzo niepewny sojusznik. Możni litewscy obawiali
się też, że zakon w każdej chwili może odebrać im wschodnie
zdobycze, dlatego wywierali nacisk na Jagiełłę, aby
ostatecznie rozwiązać problemy z kłopotliwym sąsiadem.
Długosz w swej kronice twierdzi wręcz, że pojawił się nawet
projekt porzucenia ziem rodzinnych i przeniesienia się
Litwinów w głąb Rusi. Jagiełło nie miał innego wyjścia niż
w jakiś sposób porozumieć się z zakonem. W październiku
1382 roku oba państwa zawarły porozumienie, na mocy
którego Litwa miała oddać Krzyżakom przymorską część
Żmudzi, aż po rzekę Dubissę, dzięki czemu posiadłości
zakonu zyskałyby bezpośrednie połączenie z posiadłościami
kawalerów mieczowych w Prusach. Ponadto obie strony
przyrzekły sobie pokój i pomoc przez następne cztery lata,
a Jagiełło zobowiązał się w tym okresie wraz z całym
narodem przejść na katolicyzm. Strona litewska przyrzekła
nie prowadzić wojny z żadnym państwem bez porozumienia
z państwem krzyżackim.
Zakon na mocy porozumienia dubiskiego zyskał więc
olbrzymie korzyści, Litwa – żadne. Na szczęście zostało
zażegnane niebezpieczeństwo ze strony Wielkiego Księstwa
Moskiewskiego, bowiem następca Mamaja – Tochtamysz
zdobył i zniszczył jego stolicę. Dymitra Dońskiego –
pogromcy Tatarów z Kulikowego Pola, nie było wówczas
w grodzie. Nie mógł też zorganizować odsieczy, bowiem
pomocy odmówili mu książęta Rusi Północnej. Tymczasem
z więzienia w Krewie zbiegł przetrzymywany tam Witold
i udał się prosto do Krzyżaków, prosząc ich o wsparcie,
w zamian za które obiecywał dalsze korzyści. Trzeba
przyznać, że ucieczka syna Kiejstuta z więzienia była bardzo
widowiskowa. Witold był co prawda więźniem, ale był
przetrzymywany w wyjątkowo łagodnych warunkach.
Zezwolono mu nawet na widzenia z żoną, która mogła
zostawać u niego w celi na noc. Małżonka, którejś nocy,
przyniosła mu suknię swojej dwórki, w którą Witold się
przebrał i jako kobieta opuścił więzienie pod okiem niczego
nie podejrzewających strażników. Podstęp miał od początku
wielkie szanse powodzenia, bowiem książę był mężczyzną
szczupłym i niskim, a nawet nie miał zarostu. Marszałek
krzyżacki Konrad Wallenrod, u którego Witold znalazł
schronienie, nie odmówił mu pomocy, ale jednocześnie
bezzwłocznie powiadomił o zaistniałej sytuacji Jagiełłę.
Zakon miał teraz w ręku nie tylko układ z Dubissy, ale także
dodatkowe możliwości wymuszania uległości na swoim
litewskim „sojuszniku”. Wydawało się więc, że Jagiełło
na własne życzenie znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Książę
nie wykonał oczywiście żadnego postanowienia z traktatu
i w lipcu 1383 roku wielki mistrz zakonu krzyżackiego
oficjalnie wypowiedział wojnę Litwie. Na domiar złego,
Witold na mocy podpisanego przez niego aktu w Królewcu
ofiarował zakonowi Żmudź, aż po Niewieżę, wraz z całą
Kowieńszczyzną. Położenie Jagiełły i całej Litwy wydawało
się pogarszać z dnia na dzień. Tymczasem los, czy też
opatrzność, podsunęły Jagielle rozwiązanie, które pozwoliło
mu nie tylko na wyjście z tej sytuacji z twarzą, ale także
na uzyskanie w przyszłości miana pogromcy Krzyżaków.
Zamek książąt litewskich w Trokach, zdj. Krzysztof Kowalewski.
W tym czasie w Wilnie aktywność polityczną rozpoczęli
książęta Koriatowicze, sprawujący władzę na Podolu,
rzecznicy przymierza z innym potężnym sąsiadem Litwy –
Polską. Przed Jagiełłą otworzyła się nie tylko perspektywa
sojuszu z silnym państwem, któremu również zagrażali
Krzyżacy, ale także możliwość uzyskania korony polskiej
i ręki Jadwigi, uważanej za najpiękniejszą księżniczkę
w Europie. Wraz z perspektywą tronu polskiego, Jagiełło
nieoczekiwanie odzyskał poparcie swego stryjecznego brata,
który, pomimo że wcześniej uznał się oficjalnie za lennika
zakonu, przyłączył się do obozu Jagiełły i jawnie pomagał mu
w zdobyciu twierdzy krzyżackiej Neu-Marienwerder.
Sytuacja Polski w przededniu unii z Litwą nie była
najlepsza – nie odzyskała utraconych dawniej ziem, Ruś
Halicka przepadła na rzecz Węgier. Polska od północy
graniczyła z państwem zakonu krzyżackiego, który wówczas
przeżywał szczytowy okres swojej potęgi, dysponował
doskonale zorganizowaną administracją i świetnie
zaopatrzonym skarbem. Krzyżacy prowadzili handel,
budowali liczne potężne zamki i nadal przyciągali zastępy
europejskich rycerzy, pragnących spróbować swych sił
w walce z niewiernymi. Król Ludwik Węgierski, gorąco
popierający Niemców i wszystko co niemieckie, także
wspierał Krzyżaków, a ci nie kryli swoich apetytów
terytorialnych i powoli stawali się coraz groźniejszym
sąsiadem.
Władca Litwy doskonale zdawał sobie sprawę, że już
najwyższy czas, aby jego kraj dołączył do europejskiej
wspólnoty krajów chrześcijańskich i głównie z tego powodu
przyrzekł Krzyżakom, iż przyjmie wraz z poddanymi chrzest
w ciągu najbliższych czterech lat. Sam również myślał
o przyjęciu chrześcijaństwa w obrządku wschodnim,
pertraktując w tym celu z Moskwą, z którą chciał zawrzeć
sojusz. Gwarantem tego sojuszu miało być małżeństwo
z córką Dymitra Dońskiego. Pomysł ten gorąco popierała
jego matka – księżna Julianna. Ale propozycja Polski dawała
Jagielle nie tylko rękę pięknej Andegawenki, ale także
koronę królewską. Poza tym Polska, ze swoją ówczesną
kulturą i pozycją w Europie, imponowała zarówno Jagielle
i całej jego rodzinie, jak i możnym litewskim. Dumę Litwina
wzbudzał też fakt, iż jego kraj i on sam są dla Polaków
pożądanymi partnerami i to właśnie jego chcą widzieć
na polskim tronie. Jagiełło doskonale zdawał sobie też
sprawę z faktu, iż przyjęcie chrześcijaństwa w obrządku
wschodnim oznaczałoby asymilację grupy panującej przez
znacznie liczniejszą ludność ruską. Natomiast przyjęcie
wiary chrześcijańskiej w obrządku łacińskim nie tylko
wywyższyłoby Jagiełłę, jego rodzinę, panów litewskich
w stosunku do ruskich kniaziów i bojarów, ale przede
wszystkim pozbawiłoby zakon krzyżacki argumentu
do prowadzenia wojen z pogańską Litwą. Krzyżacy byli
również „solą w oku” państwa polskiego. Już samo
sprowadzenie ich na zajmowane przez nich tereny wzbudzało
spore kontrowersje. Jak wiadomo, sprawcą całego
zamieszania był książę Konrad Mazowiecki, młodszy syn
Kazimierza Sprawiedliwego i wnuk Bolesława Krzywoustego,
w dobie rozbicia dzielnicowego władający Mazowszem
i Kujawami, który chciał podporządkować sobie sąsiednie
pogańskie Prusy. Krainę tę zamieszkiwały bitne plemiona,
które już w XIII wieku były o krok od utworzenia własnego
silnego państwa i nie tylko nie miały zamiaru
podporządkowywać się sąsiadom, ale także dokonywały
wypraw łupieżczych na tereny Mazowsza. Oprócz Prus,
ziemie księstwa plądrowały pogańskie plemiona Jaćwingów
i Litwinów. Do obrony przed coraz śmielej poczynającymi
sobie najeźdźcami, Konrad Mazowiecki postanowił
wykorzystać zakony rycerskie. Stworzył sieć warowni
obronnych na granicach księstwa i zorganizował zakon
pruskich rycerzy chrystusowych, zwanych również zakonem
braci dobrzyńskich. Ponieważ ten zakon, złożony z 35
rycerzy niemieckich, nie mógł stanowić skutecznej obrony,
książę postanowił skorzystać z pomocy Zakonu Szpitala
Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie,
potocznie zwanego zakonem krzyżackim, posiadającego
doświadczenie bojowe zdobyte podczas wypraw krzyżowych
w Ziemi Świętej. W 1226 roku sprowadził ów zakon
do Polski. Zakonnicy skwapliwie skorzystali z okazji, bowiem
rok wcześniej zostali wypędzeni z Siedmiogrodu przez króla
Węgier. W 1228 roku otrzymali od Konrada w dzierżawę
ziemię chełmińską, która miała stanowić dla zakonu dogodną
bazę do wypadów na tereny Prus. Wkrótce wyprawy
przeciwko pogańskim plemionom zyskały rangę krucjat
i poparcie papieża Grzegorza IX, który chciał założyć
w Prusach państwo kościelne. Wspierał go w tych dążeniach
zakon cystersów oraz książę gdański Świętopełk, który chciał
uzyskać poparcie papiestwa w swych dążeniach
uniezależnienia się od Polski. Sprowadzeni Krzyżacy wygrali
rywalizację z cystersami o misję w Prusach, a książęta polscy
razem z Krzyżakami w 1242 roku zawarli układ o podziale
Pomorza Gdańskiego i rozpoczęli wojnę zwaną
piętnastoletnią, która jednak Polsce nie przyniosła
odzyskania wpływów na Pomorzu. Na terenach odebranych
Prusom w 1234 roku, za zgodą papieża, powstało państwo
zakonne, które formalnie miało stać się częścią cesarstwa
rzymskiego i jednocześnie lennem książąt mazowieckich.
W ten sposób, zamiast sojusznika wspierającego granice
państwowe przed najazdami pogańskich sąsiadów, Polska
zyskała z czasem niebezpiecznego i agresywnego sąsiada,
z którym konflikt został ostatecznie zakończony dopiero po II
wojnie światowej. Za czasów Jagiełły Polska i Litwa miały
więc wspólnego nieprzyjaciela, który, pomimo że nie
zagrażał bezpośrednio istnieniu obu państw, opanowawszy
ziemie nad Morzem Bałtyckim, skutecznie ograniczał obu
krajom ich ekspansję gospodarczą. Ale nie tylko konflikt
z państwem krzyżackim był przyczyną zainteresowania
Polski Jagiełłą jako kandydatem na męża panującej wówczas
młodziutkiej Jadwigi. Andegawenka w wieku lat czterech
poślubiła Wilhelma Habsburga, którego ewentualne
panowanie na tronie polskim oznaczałoby podporządkowanie
kraju dynastycznej polityce Habsburgów, a tego panowie
małopolscy chcieli za wszelką cenę uniknąć. Panowanie
Jadwigi dawało szansę utworzenia kolejnej silnej dynastii
rządzącej w Polsce, ale dynastia ta powinna być niezależna
zarówno od Habsburgów, jak również mającego coraz
większe ambicje na zdobycie korony w Polsce Zygmunta
Luksemburczyka. Dlatego z nadzieją spoglądano w stronę
Litwy, tym bardziej że koncepcja przymierza z tym państwem
nie była obca polityce państwa polskiego w przeszłości. Już
Władysław Łokietek podejmował próby zawarcia sojuszu
z władającym na Litwie Giedyminem, żeniąc swego następcę,
późniejszego króla Kazimierza Wielkiego z jego córką
Aldoną. Ponadto małżeństwo z Jagiełłą oznaczało też
przyłączenie ziem Wielkiego Księstwa do Korony,
co wpłynęłoby niewątpliwie na wzrost znaczenia Polski,
czyniąc ją jednym z największych państw na mapie
ówczesnej Europy.
Wszystkie te kwestie sprawiły, że to właśnie litewski,
pogański książę Jagiełło wygrał rywalizację o względy
pięknej, młodziutkiej Jadwigi i zasiadł obok niej na tronie
na Wawelu, dając tym samym początek nowej dynastii.
Jan Długosz – kronikarz czy
plotkarz?

niniejszej publikacji często pojawiać się będzie


nazwisko Jana Długosza, ponieważ to właśnie jemu
zawdzięczamy opracowanie dziejów dynastii Jagiellonów
na tronie polskim. Kronikarz ten nie był, co prawda,
bezpośrednim uczestnikiem wszystkich opisywanych tu
zdarzeń, bowiem okres jego działalności przypadał na czas
panowania młodszego syna Jagiełły – króla Kazimierza
Jagiellończyka, ale kiedy pisał Roczniki czyli kroniki
sławnego Królestwa Polskiego pamięć o wydarzeniach,
którym poświęcona jest niniejsza publikacja, była wciąż
żywa. Sam Długosz, wychowanek i stronnik biskupa
Zbigniewa Oleśnickiego, nie był zwolennikiem Jagiellonów,
pomimo że członkiem tej dynastii był jego chlebodawca –
Kazimierz Jagiellończyk, który powierzył mu edukację swoich
synów. Długosz był świadkiem rosnącej potęgi kraju
za czasów panowania tej rodziny, a całe jego życie splatało
się z ważnymi wydarzeniami w Polsce.
Jan Długosz urodził się 1 grudnia 1415 roku w Brzeźnicy,
w dawnym powiecie radomszczańskim, obecnie
pajęczańskim, w rodzinie średniozamożnego szlachcica Jana
Długosza z Niedzielska. Był jego czwartym dzieckiem. Jan
Długosz-ojciec brał udział w bitwie pod Grunwaldem, a jego
brat Bartłomiej był jednym z kapelanów odprawiających
nabożeństwa przed starciem z Krzyżakami. Ojciec naszego
kronikarza odznaczył się w bitwie męstwem i udało mu się
schwytać dwóch rycerzy krzyżackich, którzy byli szczególnie
niemili wielkiemu księciu Witoldowi. W dowód wdzięczności
za te dokonania, król nagrodził ojca naszego kronikarza
stanowiskiem burgrabiego[1] zamku w Brzeźnicy, a jego
stryja – probostwem w Kłobucku. To właśnie na zamku
w Brzeźnicy urodził się Jan Długosz. Nie był ani pierwszym,
ani ostatnim Janem w rodzinie, bowiem jego ojciec, jak
wiemy noszący również imię Jan, nadawał to imię swoim
kolejnym synom, uznając je za wyjątkowo szczęśliwe.
Najstarszy jego potomek Jan wychowywał się w zdrowiu, ale
jego kolejni dwaj młodsi bracia, noszący inne imiona, zmarli
we wczesnym dzieciństwie. Przesądny ojciec wszystkim
kolejnym męskim potomkom, w tym i późniejszemu
dziejopisowi, nadawał to szczęśliwie imię. W rodzinie
Długoszy było więc 13 chłopców o imieniu Jan. Z łatwością
można wyobrazić sobie, jakie kłopoty wywołał ten galimatias
z imionami u późniejszych biografów Długosza, usiłujących
odtworzyć koleje losu polskiego dziejopisarza.
Walery Eliasz-Radzikowski, Portret Jana Długosza (1889 r.).
Przyszły historyk pierwsze nauki pobierał w wieku 6 lat,
w szkole parafialnej w Nowym Mieście Korczynie, gdzie jego
ojciec piastował stanowisko burgrabiego miejscowego
zamku. W miarę upływu lat, chłopca przenoszono do coraz
lepszych szkół i w końcu, w wieku 13 lat został żakiem
Uniwersytetu Krakowskiego na Wydziale Sztuk
Wyzwolonych, gdzie uczono m.in. geografii i kosmografii. Tu
po raz pierwszy zetknął się z Kroniką Wincentego Kadłubka,
stanowiącą dla ówczesnych studentów obowiązkowy
podręcznik retoryki i historii. Poznał też łacinę i literaturę
klasyczną. Z niewyjaśnionych przyczyn, Jan Długosz
przerwał edukację po trzech latach i w 1413 roku poszedł
na służbę do Zbigniewa Oleśnickiego, człowieka, który
wywarł wielki wpływ na poglądy przyszłego kronikarza
Polski. Ten wybitny polityk i duchowny zawdzięczał karierę
własnemu bohaterstwu w bitwie pod Grunwaldem, kiedy
uratował życie samemu Jagielle. Wdzięczny król przyspieszył
jego karierę duchowną, a sam Oleśnicki bardziej niż
sprawami ducha zajmował się polityką. Niestety cele, które
stawiał sobie ambitny biskup, często były różne od planów
i poglądów króla, co stawiało go w opozycji do monarchy. Był
zaciekłym wrogiem wszelkich nowinek religijnych i prądów
reformatorskich, a przede wszystkim husytyzmu, ruchu
społeczno-religijnego, który ogarnął Czechy w XV wieku
i któremu potajemnie sprzyjał Jagiełło, jak również
sprzeciwiał się stanowczo wojnie z zakonem krzyżackim. Ten
sprzymierzeniec cesarza niemieckiego, przez całe życie dążył
do odzyskania Śląska dla Polski i miał wielki wpływ
na reorganizację i umocnienie ówczesnej administracji
kościelnej. Chciał uczynić z Polski potężną siłę
w zagrożonym świecie chrześcijańskim i ostoję wiary
katolickiej. Dał się mocno we znaki królowi Władysławowi
Jagielle, kwestionując słuszność nie tylko jego decyzji
politycznych, ale także prywatnych, występując ostro m.in.
przeciwko małżeństwu monarchy z jego trzecią żoną –
Elżbietą Granowską. Otwarcie zarzucał monarsze
hołdowanie pogańskim zwyczajom i przemianę królestwa
w „barbarzyńskie i poddańcze”. Starał się też udowadniać
swoją wyższość nad królem, otwarcie mówiąc,
iż ze służebnika stał się ojcem monarchy. Oleśnicki był
znacznie od Jagiełły młodszy, cechowała go nieprzeciętna
inteligencja i przenikliwość, z łatwością więc zyskał nad nim
przewagę. Imponował nie tylko pełnemu kompleksów
Jagielle, ale także ówczesnym papieżom. Sukces
Oleśnickiemu ułatwił splot pewnych wydarzeń i okoliczności
w ówczesnej Polsce: po pierwsze – monarcha był
obcokrajowcem, kulturowo obcym Polsce, po drugie –
powagę królewskiego majestatu nadwątliło nie tylko
zmarnowane zwycięstwo pod Grunwaldem, ale także jego
kłopoty małżeńskie, którym jest poświęcona niniejsza
publikacja. Biskup również miał niemały wpływ na wzrost
znaczenia samego Kościoła polskiego, który w tym okresie
był instytucją niemal samodzielną, a nie były to czasy łatwe
ani dla instytucji Kościoła, ani dla katolicyzmu. Jak
wspomniano wyżej, Europą Środkowo-Wschodnią wstrząsnął,
zrodzony w Czechach, potężny ruch husycki,
zapoczątkowany przez wystąpienia czeskiego kaznodziei
Jana Husa, głoszącego tezy o potrzebie zreformowania
Kościoła katolickiego. Kiedy Hus w 1415 roku został uznany
za heretyka i spalony na stosie, husytyzm przybrał formę
ruchu politycznego, prowadząc w Czechach do wybuchu
powstania skierowanego przeciwko władzy dynastii
Luksemburgów. Pomimo sympatii dla husytyzmu, król uległ
Oleśnickiemu i oficjalnie potępił husytów, wydając tzw. edykt
wieluński, w którym uznano wstąpienie do wojska
husyckiego za zdradę stanu, a wyznawanie husytyzmu
za obrazę majestatu. Sam Kościół miał wielkie kłopoty
z zachowaniem jedności, bowiem w 1434 roku, już
po śmierci Władysława Jagiełły, wśród kardynałów wybuchła
rebelia przeciwko ówczesnemu papieżowi Eugeniuszowi IV.
Cztery lata później zebrani w Bazylei zbuntowani
kardynałowie ogłosili Eugeniusza heretykiem, a papieżem
obrano Feliksa V. Wobec takiego obrotu sprawy i znacznego
upadku autorytetu papiestwa, Zbigniew Oleśnicki otwarcie
głosił tezę wyższości soboru nad papieżem. W dobie
zatargów między papieżem i antypapieżem, Kościół polski,
głównie na skutek zabiegów Oleśnickiego, był instytucją
samoistną i oficjalnie głosił zasadę neutralności, nie
popierając żadnego ze zwalczających się papieży. Taka
postawa biskupa sprawiła, że zarówno papież, jak
i antypapież, zabiegając o jego przychylność, ofiarowali mu
kapelusze kardynalskie. Sprytny Oleśnicki nie przyjął
kapelusza od żadnego z nich. Dopiero kolejny zwierzchnik
Kościoła, wybrany kanonicznie Mikołaj V, skłonił biskupa
do przyjęcia godności kardynalskiej.
Po śmierci króla Władysława Jagiełły, tron objął jego
najstarszy syn Władysław, który w chwili koronacji miał
zaledwie dziesięć lat. Ze względu na jego młody wiek, rządy
w państwie sprawowała tzw. Rada Opiekuńcza oraz regent,
którym został właśnie Oleśnicki. Panowanie Władysława III
to okres największej potęgi kardynała, który w tym czasie
sprawował w Polsce władzę niemal absolutną. Kiedy
w Czechach wygasła dynastia Luksemburgów, Czesi
ofiarowali koronę właśnie Władysławowi III. Na skutek
knowań Oleśnickiego król korony nie przyjął, zrzekając się
jej na rzecz młodszego brata Kazimierza. Kardynał namówił
go jednak do przyjęcia korony Węgier. Młody, zaledwie
szesnastoletni monarcha opuścił Kraków, by objąć tron
węgierski, a jego wyjazd uczynił Oleśnickiego rzeczywistym
władcą naszego kraju. Przez okres następnych kilku lat
monarchia polska istniała tylko teoretycznie, prawdziwe
rządy sprawowali magnaci i dostojnicy kościelni na czele
z Oleśnickim. Tymczasem, Władysław III obejmując tron
Węgier wplątał się w wojnę domową ze zwolennikami
Władysława Pogrobowca, syna poprzedniego króla Albrechta
II, urodzonego już po jego zgonie, i jego matką, królową-
wdową Elżbietą. W 1442 roku zwalczające się stronnictwa
Władysława III i Elżbiety zawarły kompromisowy rozejm,
z którego Polska, niestety, nie wyniosła żadnych korzyści.
Co gorsza, młody król, za namową papieża i dostojników
kościelnych, zaangażował się w krucjatę przeciwko Turkom.
Po początkowych sukcesach, do których zaliczyć należy
oswobodzenie Sofii oraz innych bułgarskich miast, wojska
chrześcijańskie poniosły klęskę w bitwie pod Warną.
W bitwie zginął też król Władysław, którego nagła i tragiczna
śmierć położyła także kres świetności Oleśnickiego.
Po trzyletnim okresie bezkrólewia, wynikającym z krążących
pogłosek o rzekomym cudownym ocaleniu króla Władysława,
koronę polską otrzymał jego młodszy brat Kazimierz
Jagiellończyk. Młody monarcha nie lubił podstarzałego już
Oleśnickiego i ani myślał tańczyć jak zagra mu ambitny
duchowny. Oleśnicki, usiłujący narzucić monarsze swoje
polityczne cele, ze zdumieniem odkrył, że hardy młodzieniec
nie ma zamiaru liczyć się z jego opinią i nawet gromy
rzucane na króla z ambony przez kardynała nie robią na nim
najmniejszego wrażenia. Duchowny ciągle miał w pamięci
obraz osiemdziesięcioletniego Jagiełły, którego doprowadzał
swymi wystąpieniami dosłownie do łez. Konflikt Oleśnickiego
z królem Kazimierzem, odsuwającym stopniowo kardynała
od wpływu na bieg wydarzeń politycznych, trwał przez
długie lata, aż do śmierci duchownego w 1455 roku.
Młodość Jana Długosza przypadała na lata trzydzieste XV
wieku, a był to okres największej potęgi krakowskiego
biskupa, który wyznaczył Jana na swego osobistego
sekretarza. W 1436 roku Jan Długosz przyjął pierwsze
święcenia kapłańskie i został kanonikiem krakowskim. Jego
kariera duchowna nie przedstawia się imponująco: poza
odziedziczonym po stryju probostwie w Kłobucku, objął
pewne prebendy[2] kolegiaty wiślickiej, a później uzyskał
kolejno kanonie sandomierską, kielecką i gnieźnieńską.
Bardziej intensywnie rozwijała się jego kariera w polityce.
Jako sekretarz potężnego Oleśnickiego miał dostęp
do wszystkich ważniejszych spraw dotyczących zarządu
kraju i był wykorzystywany do licznych misji
dyplomatycznych w Rzymie, Pradze, Budzie, Florencji
i Wenecji. Znalazł się też w orszaku towarzyszącym młodemu
królowi Władysławowi III na Węgry. O zaufaniu, jakim
obdarzał go Oleśnicki świadczy fakt, że to właśnie Długosz
prowadził pertraktacje o przyznanie polskiemu biskupowi
kapelusza kardynalskiego. Król Kazimierz Jagiellończyk
również musiał mieć bardzo dobre zdanie o talencie
dyplomatycznym Długosza, bowiem zlecał mu
niejednokrotnie rozmowy i negocjacje z zakonem krzyżackim
i Węgrami. Jako sekretarz kapituły, po śmierci Oleśnickiego,
który wyznaczył go na egzekutora swojego testamentu,
zbierał materiały do inwentaryzacji dóbr diecezji krakowskiej
i gromadził liczne źródła historyczne, wykorzystane później
w jego dziele poświęconym historii Polski.
Długosz odziedziczył po swoim możnym protektorze
niechęć do ówcześnie panującego Kazimierza Jagiellończyka,
który jako jedyny z Jagiellonów odważył się odsunąć raz
na zawsze ambitnego Oleśnickiego od polityki. Swą antypatię
do monarchy Długosz przeniósł na całą dynastię jagiellońską.
Otwarcie przyznawał, że rządy Jagiellonów były karą boską,
a królowie z tej dynastii bardziej popierali Litwinów niż
Polaków. Ten wrogi stosunek do monarchy nie przeszkodził
Kazimierzowi Jagiellończykowi w zatrudnieniu kanonika
na stanowisku nauczyciela królewskich synów, ani
Długoszowi przyjąć tej propozycji. Co skłoniło tych
adwersarzy do współpracy? Król najprawdopodobniej docenił
zalety osobiste kanonika – jego pracowitość, skromność
i uczciwość, natomiast Długosz zmienił swój stosunek
do Jagiellończyka na bardziej przychylny na skutek
prowadzonej przez króla wojny o odzyskanie Pomorza.
Kanonik marzył o włączeniu tych ziem do granic Królestwa
Polskiego, wspierał więc w tej kwestii monarchę całym
sercem. Obok wychowywania i kształcenia synów
królewskich zajmował się również służbą dyplomatyczną, był
m.in. w składzie komisji przygotowującej memoriał
uzasadniający prawa Polski do Pomorza. Do końca nie zerwał
współpracy z królem, ale na kartach Roczników... nie
szczędził mu słów krytyki.
Wspomniane wyżej Roczniki czyli kroniki sławnego
Królestwa Polskiego Długosz pisał przez okres dwudziestu
pięciu lat. Zapamiętane bądź znalezione w innych
dokumentach informacje zapisywał pod odpowiednimi
datami. W swojej pracy wykorzystywał archiwa kościelne,
do których jako duchowny miał nieograniczony dostęp,
dokumenty kancelarii państwowej, kroniki krzyżackie,
polskie, czeskie, węgierskie i papieskie. Chcąc wykorzystać
również dokumenty ruskie, na stare lata nauczył się języka
ruskiego. Opierał się także na zbiorach prywatnych, przy
zdobywaniu których, jak sam wspomina, doznał „rozmaitych
przymówek, obelg i potwarzy”. Pisząc swoje dzieło, Jan
Długosz chciał uzasadnić miejsce Polski w Europie poprzez
ukazanie jej wielkiej przeszłości. Poza tym uważał,
że poznając tajniki historii można zdobyć wiedzę pozwalającą
na lepsze rządzenie państwem. Przeciwnie niż
średniowieczni historiografowie, starał się poddać istniejące
przekazy obiektywnej krytyce, w miarę możliwości uzgodnić
najbardziej prawdopodobną wersję opisywanych wydarzeń
lub przyjąć najwłaściwsze według niego hipotezy. Starał się
być obiektywny, uznając, że „należy prawdy i czystości
dziejów nie zbrukać ani nienawiścią i zazdrością, ani
schlebianiem dla faworu i łaski”. Pomimo swoich starań,
kronikarz nie ustrzegł się jednak przed wyrażeniem swojego
własnego zdania i subiektywnych opinii, zwłaszcza
w odniesieniu do dynastii Jagiellonów, których jak już wyżej
wspomniano, nie darzył zbytnią sympatią. Ciekawostką jest
fakt, że o ile nie taił swej antypatii do założyciela dynastii –
króla Władysława Jagiełły, uznając go za władcę „bardziej
zdatnego do polowań niż do rządzenia”, o tyle bardzo wysoko
cenił jego stryjecznego brata – księcia Witolda. Często
porównywał go nawet do Aleksandra Macedońskiego,
a wszelkie jego przywary traktował jako nic nie znaczące
słabostki, podczas gdy nieszkodliwe dziwactwa króla Jagiełły
urastały w oczach kronikarza do niewybaczalnych wad
charakteru, dyskredytujących go jako władcę
chrześcijańskiego państwa. Tymczasem Witold nie był ani
wybitnym wodzem, ani dobrym władcą. Interesował się
wynalazkami technicznymi broni i uzbrojenia, nakazał nawet
sprowadzić broń palną i odlewać działa, ale był
beznadziejnym dowódcą i przegrywał wszystkie bitwy,
z wyjątkiem tej pod Grunwaldem, jednak w tym przypadku
naczelnym wodzem był Jagiełło. Daleko mu do Aleksandra
Wielkiego, do którego tak często porównywał go Długosz.
Poza tym, pomimo że Witold chętnie przyjmował u siebie
uczonych i podróżników, nie założył w kraju żadnej szkoły
ani placówki naukowej. Ten ambitny i kapryśny człowiek był
bezwzględny dla swoich poddanych. Był również mściwy
i bez skrupułów dopuszczał się zdrady, łamał wcześniej
podjęte zobowiązania i potrafił związać się z wrogami
przeciwko własnej ojczyźnie i rodzinie. A jednak to jego
Długosz uznał za wybitnego władcę, nie Jagiełłę! Na jego
usprawiedliwienie należy dodać, że taki obraz Witolda
pojawia się nie tylko u naszego kronikarza, ale także
w kronikach ruskich. Najprawdopodobniej więc wielki książę
sam postarał się, aby taki właśnie wizerunek zachował się
dla potomnych.
Współcześni historycy zarzucają Długoszowi także zbyt
częste posługiwanie się anegdotą czy plotką, co oczywiście
miało na celu podważenie autorytetu panującej dynastii
w oczach przyszłych czytelników dzieła. Takie zarzuty
pojawiają się np. w przypadku opisu słynnej wizyty
wysłannika Jadwigi w łaźni, podczas której miał dokonać
na polecenie władczyni dokładnych oględzin jej przyszłego
małżonka, czy w przypadku historii trzeciej, najbardziej
znienawidzonej przez poddanych i kronikarza, żony Jagiełły –
Elżbiety Granowskiej. Anatol Lewicki, wybitny przedstawiciel
kierunku krytycznego w polskiej literaturze historycznej,
twierdzi wręcz, iż: „[...] Długosz żył w brzydkim gnieździe
plotek, skwapliwie je chwytał i w swoich dziełach
uwieczniał”. Czy tak było naprawdę? Czy ten drobiazgowy,
dokładny i uczciwy kanonik tak łatwo i bez skrupułów
wykorzystywał i podawał jako prawdziwe anegdoty, plotki
czy pomówienia? Cóż, plotka pojawiła się prawdopodobnie
już wówczas, kiedy ludzkość nauczyła się mówić i towarzyszy
nam po dziś dzień, przynosząc zazwyczaj więcej szkody niż
pożytku. Ale pamiętajmy, że w każdej, nawet najbardziej
nieprawdopodobnej plotce tkwi źdźbło prawdy, nie ma więc
powodu, aby z góry odrzucić wszystkie anegdoty podawane
przez Długosza, bo jeżeli przyjrzymy się bliżej historiom
przez niego opowiadanym, musimy przyznać, że choć czasem
wydają się nam trochę niewiarygodne są jednak bardzo
prawdopodobne. Poza tym, te wszystkie plotki i anegdotki
ukazują bardziej ludzkie oblicze postaci znanych z kart
historii i przypominają nam, że wszyscy, niezależnie od tego,
czy jesteśmy władcami państw, czy skromnymi ludźmi, tak
samo kochamy, nienawidzimy i mamy podobne problemy.
Przykładem tego są chociażby kłopoty małżeńskie króla
Władysława Jagiełły.
Jadwiga Andegaweńska – żona,
która była królem

iedy przeciętnego Polaka, nawet takiego, który


w szkole naukę historii traktował jak zło konieczne,
zapytamy jakie zna królowe Polski, zapewne bez wahania
wymieni imię Jadwigi. Pierwsza żona Jagiełły jest bez
wątpienia najpopularniejszą polską królową, aczkolwiek tak
naprawdę nie była wcale królową, ale... królem Polski. Poza
tym, pomimo że jest uznawana za patronkę Polski i narodu
polskiego, sama nie była stuprocentową Polką, w jej żyłach
płynęła co prawda krew odziedziczona po przodkach
polskich, ale też krew bośniacka, francuska i w niewielkim
stopniu węgierska. Jej ród po mieczu wywodził się od brata
króla Francji Ludwika Świętego i nosił nazwisko Anjou, które
Polacy spolszczyli na Andegawenów. Jak to się stało, że owa
węgierska księżniczka zasiadła na wawelskim tronie i została
pierwszą żoną nawróconego księcia pogańskiej Litwy? Aby to
wyjaśnić, musimy cofnąć się przynajmniej o jedno pokolenie
wstecz, do czasów, gdy władzę w Polsce dzierżył ostatni
Piast – król Kazimierz, zwany przez potomnych Wielkim.
Pod koniec życia króla oczywiste stało się, że nie
pozostawi po sobie męskiego potomka, któremu mógłby
przekazać koronę. Co prawda Kazimierz w głębi serca chciał,
aby na polskim tronie zasiadł jego wnuk i adoptowany syn
Kaźko, książę słupski z dynastii Gryfitów, panujących
na Pomorzu Zachodnim od XII wieku. Jego matką była
Elżbieta Kazimierzówna, najstarsza córka Kazimierza
Wielkiego i Aldony Anny, litewskiej księżniczki poślubionej
przez niego w 1325 roku. Nie tylko sentyment dziadka, ale
także pochodzenie predestynowały Kaźka do objęcia schedy
po ostatnim Piaście. Na dowód swej sympatii i wsparcia, król
Kazimierz zapisał wnukowi w testamencie ziemię sieradzką,
łęczycką, dobrzyńską i kilka grodów. Gdyby doprowadzono
do wykonania testamentu, pozycja księcia słupskiego jako
pretendenta do tronu zostałaby poważnie wzmocniona.
Wcześniej jednak zawarto porozumienie, na mocy którego
po śmierci ostatniego króla z dynastii Piastów, korona miała
przejść w ręce węgierskiej linii Andegawenów. Stało się tak
dlatego, że zarówno Kazimierz Wielki, jak i panujący przed
nim jego ojciec, uczynili przyjaźń polsko-węgierską
kamieniem węgielnym swojej polityki międzynarodowej. Aby
przypieczętować sojusz Węgier z Polską, król Władysław
oddał swą córkę Elżbietę Łokietkównę za żonę Karolowi
Robertowi, królowi Węgier i założycielowi węgierskiej linii
Andegawenów. Los nie był przychylny męskim potomkom
Karola Roberta, z których tylko dwóch dożyło wieku
dojrzałego. Pierwsza jego żona – Maria, córka Kazimierza
Bytomskiego, urodziła mu dwie córki, które umarły
w dzieciństwie. Synek zrodzony z małżeństwa z Beatrycze
Luksemburską przeżył zaledwie kilka miesięcy, a jego matka
zmarła przy porodzie. Pierworodny syn Roberta i jego
trzeciej żony Elżbiety Łokietkówny – Karol, zmarł w niecały
rok po urodzeniu, ich drugi syn, imiennik dziadka ze strony
matki – Władysław, przeżył zaledwie pięć lat. Trzeci syn
Ludwik, późniejszy król Polski i ojciec Jadwigi, dożył
sędziwego, jak na rodzinę Andegawenów, wieku
pięćdziesięciu lat, aczkolwiek nigdy nie cieszył się dobrym
zdrowiem. Wcześnie zmarli też dwaj młodsi bracia Ludwika –
Andrzej i Stefan, z których pierwszy został uduszony
w Neapolu za sprawą knowań jego własnej żony, w wieku
zaledwie siedemnastu lat, a drugi zmarł na skutek obrażeń
doznanych po upadku z konia.
Współcześni przyczynę takiego splotu nieszczęść
upatrywali w klątwie rzuconej przez wielkiego mistrza
zakonu templariuszy Jakuba de Molay, skazanego na śmierć
przez króla Francji Filipa IV. Skazaniec, stojąc już na stosie,
przeklął króla i całą dynastię Kapetyngów aż po trzynaste
pokolenie. Andegawenowie nie tylko wywodzili się w prostej
linii od Kapetyngów, ale byli z nimi dodatkowo mocno
skoligaceni. Przypominano, że pierworodna linia
Kapetyngów wymarła już w następnym pokoleniu, pomimo
że francuski tron obejmowali kolejno trzej synowie Filipa:
Ludwik X, Filip V i Karol IV. Wszyscy oni umarli młodo, nie
pozostawiwszy męskiego potomka. Klątwa Jakuba de Molay
dosięgła nawet dalekich krewnych przeklętego Filipa. Owa
klątwa musiała jednak działać wybiórczo, bowiem
przekleństwo oszczędziło jednego z synów Karola Roberta
i Elżbiety Łokietkówny, który dożył wieku dojrzałego.
Zgodnie z porozumieniami dotyczącymi objęcia tronu
polskiego, tylko Ludwik, bądź jego bratanek, mógłby
panować w Polsce. Prawa do tronu przechodziły wyłącznie
na synów obu wspomnianych mężczyzn. Po śmierci Ludwika,
dynastia Andegawenów mogła pożegnać się z sukcesją
w Polsce, bowiem prawa do polskiej korony nie przechodziły
na córki. Ludwik przeżył króla Kazimierza Wielkiego i bez
żadnych przeszkód mógł objąć władzę w Polsce. Żoną
Ludwika była słynąca z niebywałej urody Elżbieta
Bośniaczka, córka bana[3] Bośni Stefana Kotromanicza,
noszącego dość oryginalny i bardzo wymowny przydomek,
nadany mu przez współczesnych – Piastun Szatana. Ciekawe,
co powiedzieliby twórcy owego przydomku na wieść,
że rodzona wnuczka Piastuna Szatana zostanie w przyszłości
wyniesiona na ołtarze. Gwoli sprawiedliwości należy jednak
dodać, że ów malowniczy i złowrogi przydomek dziadek
przyszłej królowej Polski zawdzięczał ucieczce z pola walki
i porzuceniu swego króla, któremu winien był posłuszeństwo,
a nie jakimś tajemniczym satanistycznym praktykom.
Ówcześni kronikarze potrafili nadawać bardzo oryginalne
przydomki opisywanym przez siebie zwyczajnym ludziom
i władcom. Elżbieta była pół-Polką, jej matką była bowiem
polska księżniczka Elżbieta Kujawska, siostra księcia
dzielnicowego Władysława Białego, błędnego rycerza
i mnicha, którego życie to gotowy materiał na film. Wcześnie
wysłano ją na dwór jej ciotki Elżbiety Łokietkówny, gdzie
poznała Ludwika, którego oszołomiła uroda jego młodziutkiej
krewnej. Wkrótce postarał się o papieską dyspensę i poślubił
nadobną pannę. Król i jego żona czekali na swojego
pierwszego potomka bardzo długo, bo aż siedemnaście lat.
Ich pierwszym dzieckiem była Katarzyna, która urodziła się
jeszcze za panowania Kazimierza Wielkiego w Polsce.
Narodziny pierworodnej córki oznaczały też komplikacje
związane z sukcesją w Polsce po Ludwiku, bowiem polskie
prawo nie dopuszczało możliwości dziedziczenia tronu przez
kobiety, które mogły jedynie przenosić spuściznę na swoich
mężów. Kazimierz Wielki nie zdążył jednak powziąć żadnych
konkretnych postanowień względem sukcesji po swoim
siostrzeńcu, bowiem zmarł zaledwie cztery miesiące
po narodzinach królewny Katarzyny. W Polsce żyły również
dwie nieletnie córki Kazimierza Wielkiego – Anna i Jadwiga,
pochodzące z jego związku z Jadwigą Żagańską. Nikt jednak
nawet nie myślał o usadowieniu którejkolwiek z nich
na tronie. Schedę po polskim królu przejął Ludwik, który
przeszedł do historii Polski pod przydomkiem Węgierski i 17
listopada 1370 roku został na Wawelu koronowany na króla
Polski. Jednocześnie unieważniono zapis Kazimierza
Wielkiego na rzecz Kaźka Słupskiego, utrącając jednocześnie
jego nadzieję na tron polski.
Nowy monarcha nie zabawił długo nad Wisłą i wyjechał
na Węgry. W przyszłości również niezmiernie rzadko
i niechętnie odwiedzał Polskę, nigdy też nie nauczył się
naszego języka. Polska i Węgry nie były jedynymi państwami
znajdującymi się pod panowaniem Ludwika. Jego pełen tytuł
brzmiał: „Ludwik, z Bożej łaski Król Węgier, Dalmacji,
Chorwacji, Ramy, Serbii, Galicji, Lodomerii, Komanii,
Bułgarii; Książę Salerno; Pan Monte Sant’ Angelo”,
a węgierska linia Andegawenów zaliczała się
do największych potęg ówczesnej Europy. Nie tylko podbiła
Serbię i podporządkowała Bośnię, Mołdawię, Wołoszczyznę,
Chorwację i część Bułgarii, ale także pokonała władającą
dotąd niepodzielnie na morzu Wenecję, odbierając jej
Pobrzeże Dalmatyńskie od zatoki Quarnero po Durazzo.
Wyjeżdżając na Węgry Ludwik „zatroszczył się” przy
okazji o los córek Kazimierza Wielkiego i zabrał obie polskie
królewny nad Dunaj, gdzie miały wychowywać się na dworze
Elżbiety Bośniaczki. Dziewczynki były uznane za legalne
potomstwo ostatniego Piasta, ale zostały pozbawione
jakichkolwiek uprawnień monarszych. Ludwik nie miał z tym
zbyt wielkich trudności, bowiem obie córki Kazimierza
Wielkiego przyszły na świat, kiedy żyła jeszcze poprzednia
żona króla – Adelajda, a papież nie zdążył zatwierdzić jego
nowego małżeństwa, z punktu widzenia prawa kanonicznego
były więc dziećmi nieślubnymi. Gdy tylko dorosły, wydano je
za mąż. Anna poślubiła grafa cylejskiego Wilhelma, członka
rodziny słynącej w całej Europie z niebywałego
okrucieństwa. Zrządzenie losu sprawiło, iż córka Anny miała
w przyszłości powrócić nad Wisłę jako królowa Polski. Ale
o tym opowiemy w innym miejscu.
Ludwik, oprócz dwóch królewien, wywiózł z Krakowa
także insygnia koronacyjne, w tym koronę polskich królów
i słynny Szczerbiec króla Bolesława Chrobrego. W stolicy
Polski pozostała jako regentka matka Ludwika i siostra
poprzedniego króla – Elżbieta Łokietkówna, zwana przez
swoich poddanych królową Kikutą. Ten przydomek zyskała
od okaleczonej dłoni, której część odrąbał mieczem Felicjan
Zach, chcąc w ten sposób zemścić się za uwiedzenie swej
córki przez brata Elżbiety, słynnego ze swego
nieokiełznanego temperamentu, Kazimierza. Królowa-matka
nie cieszyła się zbytnią sympatią w Polsce, a w dokumentach
urzędowych zwano ją wymownie starszą królową. Nie
przejmowała się zbytnio brakiem popularności u polskich
poddanych swego syna i rozpoczęła starania o pozyskanie
sukcesji dla swej wnuczki – królewny Katarzyny. Stopniowo
plany starszej królowej zaczęły zyskiwać także uznanie
polskiej szlachty, aczkolwiek, jak słusznie zauważa Paweł
Jasienica każda dynastia „pragnąca zmienić na swą korzyść
odwieczne prawo kraju musiała za to płacić”. Zapłacili także
Andegawenowie, a konkretnie Ludwik, który jak z rękawa
sypał dostojeństwami, nadaniami i darowiznami, a w zamian
za przyrzeczenie korony dla swej córki zobowiązał się
podpisanym w 1374 roku przywilejem koszyckim obniżyć
szlachcie podatki do dwóch groszy rocznie z łanu kmiecego.
Dla porównania – za czasów Kazimierza Wielkiego podatek
wynosił dwanaście groszy. Ponadto ustalono,
że na jakiekolwiek podniesienie podatków wymagana będzie
zgoda całej szlachty. Król nie miał już prawa tworzyć
w państwie lenn książęcych ani powierzać cudzoziemcom
ważniejszych twierdz. Prawa do piastowania urzędów
ziemskich przyznawano odtąd wyłącznie szlachcicom danej
dzielnicy. W zamian za nadane przywileje, polscy panowie
zgodzili się uznać dziedziczne prawa córek Ludwika do tronu
polskiego. Po podpisaniu przywileju koszyckiego należało już
mówić o córkach, bowiem Elżbieta Bośniaczka w 1371 roku
szczęśliwie powiła córkę, której nadano imię Maria, a pod
koniec 1373 lub na początku 1374 roku – najmłodszą córkę
Jadwigę. Matka Ludwika – Elżbieta Łokietkówna, uznała,
że jej misja związana z dziedziczeniem korony Polski się
powiodła i w 1375 roku powróciła na Węgry, by zająć się
chorym synem.
Dokładna data urodzin królewny Jadwigi, przyszłej
władczyni Polski, nie jest znana, ponieważ nie zanotowano
jej w żadnym historycznym dokumencie. W średniowieczu
nie przywiązywano takiej wagi do ścisłych dat i dokładnej
rachuby czasu, jak współcześnie, nie prowadzono też ksiąg
metrykalnych. Jan Długosz podaje rok 1371 jako datę
przyjścia na świat Jadwigi, ale późniejsi badacze
i biografowie królowej uznali to za błąd kronikarza. W tym
roku urodziła się średnia córka Ludwika i Elżbiety – Maria,
późniejsza królowa Węgier. Na podstawie różnych
przesłanek udało się ustalić, że Jadwiga urodziła się
najprawdopodobniej 18 lutego 1374 roku. Władczyni Polski
przyszła na świat w zamku wyszehradzkim, górującym
po dziś dzień nad czeską Pragą. Jej rodzice, nie doczekawszy
się upragnionego syna i dziedzica korony, postanowili
wykorzystać córki do realizacji celów swojej polityki
dynastycznej i wydać je za mąż za członków
najwybitniejszych rodów Europy. Już w 1374 roku zaręczono
najstarszą, zaledwie trzyletnią córeczkę Ludwika z księciem
Ludwikiem, młodszym synem ówczesnego króla Francji
Karola V Mądrego. Planowane w przyszłości małżeństwo
tych dwojga miało być gwarantem sojuszu z Francją,
zawartego przez Ludwika Węgierskiego w celu uzyskania
pomocy Francji przy odzyskaniu Neapolu. To właśnie
Katarzyna, zgodnie z zamierzeniami jej ojca miała
w przyszłości założyć na głowę koronę Królestwa Polskiego.
Tak się jednak nie stało, bowiem niespełna ośmioletnia
dziewczynka nagle zachorowała i zmarła. W tej sytuacji
Ludwik postanowił, że tron w Polsce obejmie jego kolejna
córka – Maria, ale wymagało to wszczęcia ponownych
zabiegów o pozyskanie zgody szlachty. W tym celu, pod
koniec 1378 roku ponownie wysłał do Polski swoją sędziwą
już matkę. W 1379 roku w Koszycach odbył się zjazd,
na którym Ludwik starał się o poparcie dla Marii jako
przyszłej władczyni Polski. W tym czasie dziewczynka była
już zaręczona z Zygmuntem Luksemburczykiem. Na zjeździe
Ludwik spotkał się z oporem szlachty wielkopolskiej
i arcybiskupa, który rozkazał zamknąć bramy miasta i nie
wypuszczać oponentów zanim ci nie podpiszą umowy. Cel
swój oczywiście osiągnął i Maria została uznana
za następczynię tronu, ale opozycja wielkopolska nie
powiedziała jeszcze ostatniego słowa.
Tymczasem obie królewny, Maria i Jadwiga, wiodły
spokojny żywot na zamku w Budzie. Wychowywane były
w duchu kultu rodziny i wzajemnego przywiązania. Ich
ojciec, który nie wyróżniał się niczym szczególnym jako
władca Polski, jest zaliczany do najwybitniejszych królów
węgierskich. Nie tylko stworzył mocną walutę złotą, tzw.
floreny węgierskie, oraz zreformował armię, ale także
zreformował oświatę, przyczynił się do rozwoju handlu
i przemysłu. To właśnie za jego panowania założono słynny
uniwersytet w Péscu, a w miastach i wsiach rozwinęło się
szkolnictwo. Pojawiły się też pierwsze szkoły świeckie,
kształcące inteligencję świecką, dzięki której możliwe było
sprawne funkcjonowanie administracji państwowej.
Król Ludwik, w przeciwieństwie do swej matki Elżbiety
Łokietkówny, która uwielbiała bale i wystawne uczty,
odznaczał się wyjątkową religijnością, graniczącą niemal
z dewocją. Codziennie rano uczestniczył we mszy świętej,
odmawiał różaniec i wymagał takiego postępowania nie tylko
od członków własnej rodziny, ale także od wszystkich
dworzan. Jego największą pasją stało się sprowadzanie
do kraju relikwii świętych. Zakładał też liczne klasztory,
z gorliwością tępił schizmatyków i przymusem nawracał
żydów, a tych, którzy nie chcieli się nawrócić
na chrześcijaństwo wypędzał z kraju. To właśnie
za panowania Ludwika na Węgrzech na tereny Polski
przybyła jedna z większych grup emigracji żydowskiej.
Wiadomo także, iż król z wielkim zapałem uprawiał nie tylko
astrologię, ale i wróżbiarstwo. W ówczesnych czasach
astrologia była uważana za gałąź nauki i wykładano ją
na wszystkich uniwersytetach, na równi z astronomią
i geografią. Zainteresowania te nie były w konflikcie
z religijnością Ludwika.
W czasach dzieciństwa Jadwigi budziński dwór był jednym
z najświetniejszych w Europie. Jak wspomniano wyżej,
węgierscy Andegawenowie wywodzili się z Francji, dlatego
utrzymywali kontakty polityczne i kulturalne z tym krajem.
Innym państwem, z którym połączona była węgierska gałąź
Andegawenów, były Włochy. Na Węgrzech rozpowszechnił
się wówczas przywieziony z Europy Zachodniej obyczaj
rycerski, organizowano liczne turnieje i zabawy dworskie.
Okazała rezydencja królewska w Budzie, schodząca tarasami
do Dunaju, wzbudzała powszechny podziw. Równie
wspaniałe były pozostałe zamki królewskie. Panowanie
Andegawenów na Węgrzech to okres rozkwitu kultury
i sztuki. Rozwinęło się również piśmiennictwo i powstawały
pierwsze dzieła w języku węgierskim. Ścisłe związki
z Francją i Włochami sprzyjały też przenikaniu kultury
na Węgry i nowatorskich prądów w sztuce, co położyło
podwaliny pod późniejszy rozwój renesansu. Na tym
skorzystała również Polska, bowiem dzięki ścisłym związkom
naszego kraju z Węgrami, największe osiągnięcia kultury
francuskiej i włoskiej dotarły także nad Wisłę.
Wychowując się w takim otoczeniu, młodziutka Jadwiga
nie tylko zasmakowała w wyrafinowanym dworskim życiu,
ale także nauczyła się czytać i poznała kilka języków obcych.
Z rodzinnego domu wyniosła też zainteresowanie lekturą,
muzyką, sztuką i nauką oraz niewątpliwie poczucie piękna.
Na skutek dynastycznych ambicji jej rodziców bardzo
wcześnie zaręczono ją z Wilhelmem Habsburgiem. Jadwiga
w chwili zaręczyn miała zaledwie kilka miesięcy, a jej
narzeczony cztery lata. Wilhelm Habsburg pochodził z tzw.
leopoldyjskiej linii Habsburgów, władającej Styrią, krainą
w środkowej Europie[4]. W tym czasie Ludwik Węgierski
prowadził wojnę z Wenecją i szukał sprzymierzeńców wśród
antagonistów tej potężnej republiki. 18 sierpnia 1374 roku
arcyksiążę Leopold III, ojciec małego Wilhelma, poprosił
oficjalnie o rękę maleńkiej królewny i otrzymał zgodę jej
ojca. 15 czerwca 1375 roku w Hainburgu nad Dunajem
odbyły się huczne zaślubiny pro futuro małoletnich
narzeczonych. Ten, szokujący dla ludzi żyjących w XXI
wieku, obyczaj był bardzo popularny wśród
średniowiecznych rodów panujących, bowiem umożliwiał
przypieczętowywanie małżeństwem zawiązanych wcześniej
sojuszy. Ceremonia ta miała charakter ślubu, dlatego
po osiągnięciu wieku dojrzałego przez zaręczonych nie
odprawiano już jej ponownie. Małżeństwo mogło być
skonsumowane dopiero, gdy małżonkowie osiągnęli tzw.
wiek sprawny, który ustalono na 12 lat w przypadku kobiet,
a 14 lat w przypadku mężczyzn. Zezwalanie czternastoletnim
chłopcom, a zwłaszcza dwunastoletnim dziewczętom
na współżycie seksualne zgodnie z przyjętymi dzisiaj
standardami wydaje się barbarzyństwem, ale
w średniowieczu nikt nie widział w tym nic złego.
Św. Tomasz z Akwinu, wybitny filozof i Doktor Kościoła,
dopuszczał nawet przyspieszenie konsumpcji małżeństwa
o sześć miesięcy. Zgodnie z prawem kanonicznym, związek
zawarty jako sponsalia de futuro rozpoczynał się dopiero
po skonsumowaniu go przez młodych, przy czym oboje
musieli wyrazić na to zgodę. Małej Jadwidze i Wilhelmowi
ślubu udzielił arcybiskup ostrzyhomski Dymitr,
a na ceremonii obecna była również babcia panny młodej
Elżbieta Łokietkówna. Po uroczystości nastąpiły symboliczne
pokładziny, a po nich bale i zabawy, które ciągnęły się przez
dwa tygodnie. Dodatkowo ustalono, że strona, która nie
dotrzyma zawartych wówczas wzajemnych zobowiązań
wypłaci drugiej odszkodowanie w wysokości dwustu tysięcy
czerwonych złotych. Jadwiga wnosiła Wilhelmowi w posagu
wyłącznie ziemie zdobyte przez jej ojca na wojnie z Wenecją,
bowiem w chwili ślubu żyła jeszcze jej najstarsza siostra,
która miała objąć tron węgierski i polski. Kiedy najstarsza
Andegawenka zmarła w 1378 roku, a na władczynię Polski
wyznaczono Marię, jej ojciec postanowił przekazać
węgierską koronę św. Stefana oraz całą południową część
monarchii właśnie najmłodszej córce. W Polsce obok Marii
miał panować również jej małżonek Zygmunt Luksemburski,
margrabia brandenburski i syn cesarza. W żyłach męża
Andegawenki płynęła także krew Piastów, bowiem przez
swoją matkę Elżbietę Pomorską był on rodzonym wnukiem
Kazimierza Wielkiego.
Wkrótce po zaślubinach Jadwiga wyjechała do Wiednia,
a jej oblubieniec do Budy. Niestety, niewiele wiadomo
o pobycie dziewczynki na wiedeńskim dworze. Nie wiadomo
także, jaki okres spędziła w Austrii. Według niektórych
biografów Jadwiga powróciła do Budy już w 1379 roku,
a zdaniem innych, dopiero po śmierci jej ojca.
Najprawdopodobniej to właśnie na wiedeńskim dworze
dziewczynka nauczyła się posługiwać językiem niemieckim
i poznała podstawy łaciny. Tam też po raz pierwszy usłyszała
nazwę „Litwa”, bowiem właśnie przeciwko pogańskim
Litwinom walczył u boku Krzyżaków stryj Wilhelma,
arcyksiążę Albrecht Austriacki, zajadły pogromca heretyków
i żydów, których z lubością palił na stosach. Być może
wówczas mała Jadwiga słuchała opowieści o krwiożerczych,
pogańskich, dzikich i zarośniętych Litwinach, którym
pobożni rycerze zakonni nieśli „Dobrą Nowinę”. Nie
przypuszczała, że w przyszłości zostanie żoną władcy tych
pogan i nawróci ich kraj na chrześcijaństwo. Być może też
opowieści Albrechta zaszczepiły w Jadwidze sympatię
do zakonu krzyżackiego, do którego, już jako władczyni
Polski, miała wyraźną słabość.
Tymczasem jej ojciec, król Ludwik Węgierski, coraz
bardziej podupadał na zdrowiu. Coraz większym problemem
stawały się też jego przyjazdy do Polski, ponieważ klimat
naszego kraju zupełnie mu nie odpowiadał i pobyty
na Wawelu doszczętnie rujnowały jego słabnący organizm.
W związku z tym należało wyznaczyć kogoś, kto będzie
w zastępstwie króla zarządzać Polską. W przeszłości jak
wiemy tego zadania podjęła się matka króla – Elżbieta
Łokietkówna, ale w 1380 roku stara królowa, dożywszy 75
lat, opuściła świat doczesny. Swoje życie poświęciła dwóm
celom: umocnieniu tronu Ludwika oraz zapewnieniu sukcesji
swoim wnuczkom. Przed śmiercią sprawiedliwie podzieliła
swoje klejnoty: najstarszej Marii, przewidzianej na przyszłą
królowę Polski, podarowała koronę ozdobioną dwoma
piastowskimi orłami, a Jadwigę obdarowała diademem
z herbowymi liliami oraz kosztownym naszyjnikiem.
Król w marcu tegoż samego roku, w którym zmarła jego
matka, po naradzie z polskimi magnatami, mianował
kolegium wielkorządców, na czele którego stanął biskup
krakowski Zawisza z Kurozwęk. Mianowany przez władcę
zespół niezbyt dobrze prowadził sprawy kraju, a jego
zwierzchnik zajmował się głównie białogłowami, a nie
rządami państwem. Takie postępowanie rozsierdziło
do białości szlachtę wielkopolską, która zawiązała opozycję
przeciwko królowi. Co gorsza, znalazł się też kandydat godny
wstąpienia na tron polski. Był nim dwudziestokilkuletni
książę mazowiecki – Ziemowit IV, Piast z krwi i kości. Młody
książę zyskał poparcie opozycji wielkopolskiej, jak również
możnego i silnego księcia Władysława Opolczyka, który
na dowód swojej sympatii dla mazowieckiej linii Piastów
ożenił się z księżniczką mazowiecką Ofką. Sytuacja
komplikowała się coraz bardziej i sukcesja Marii po ojcu
wydawała się być coraz bardziej zagrożona. Oliwy do ognia
dolały także perturbacje związane z wyborem arcybiskupa
po śmierci piastującego ten urząd Janusza Suchywilka.
Wybór arcybiskupa był bardzo ważny dla racji stanu, bowiem
tylko arcybiskup miał prawo dokonać koronacji króla.
Po zaledwie dwóch tygodniach po śmierci poprzednika,
kapituła wybrała na to stanowisko metropolitę Dobrogosta
z Nowego Dworu pod Warszawą, po czym wysłano do króla
posłów z zawiadomieniem o nominacji. Ludwik nie uznał
elekta, Dobrogost musiał więc udać się do samego papieża,
by uzyskać potwierdzenie godności. Król wystosował
wówczas pisma do wszystkich monarchów europejskich,
w których prosił ich o schwytanie i uwięzienie niepokornego
duchownego. Tak się też stało. Nieszczęsny Dobrogost został
uwięziony w Wenecji. Po pewnym czasie duchownemu udało
się zbiec i powrócić do kraju, ale urząd arcybiskupa pełnił
już Bodzanta herbu Szeliga, mianowany na to stanowisko
przez papieża na prośbę króla. Taka niechętna postawa
Ludwika wobec Dobrogosta była uzasadniona, duchowny
bowiem przyrzekł Ziemowitowi, że koronuje go na władcę
Polski bezzwłocznie po śmierci łaskawie panującego
monarchy. Król wezwał do siebie polskich starostów
i nakazał im oddać hołd swojemu przyszłemu zięciowi,
narzeczonemu Marii, Zygmuntowi Luksemburczykowi.
Po tym wydarzeniu nakazał mu bezzwłocznie udać się
do Polski i rozpocząć otwartą wojnę ze stronnictwem
wielkopolskim popierającym Ziemowita. Stronnictwu
w owym czasie przewodził Bartosz z Odolanowa. Zygmunt
polecenie wykonał, wkroczył do naszego kraju, gdzie
popierali go stronnicy andegaweńscy, zdobył nawet kilka
grodów. Kiedy przystąpił do oblężenia Odolanowa,
dowiedział się o zgonie ojca swej narzeczonej. Król Ludwik
Węgierski zmarł w nocy z 10 na 11 września 1382 roku.
Ówczesny kronikarz jako bezpośrednią przyczynę zgonu
podaje schorzenie o nazwie lepra. W średniowieczu tym
terminem określano trąd, ale monarcha raczej na trąd nie
chorował. Tę samą nazwę stosowano w stosunku do syfilisu,
a zwłaszcza do jego następstw, które mogą rzeczywiście
nieco przypominać trąd. Dlatego najprawdopodobniej
przyczyną zgonu Ludwika był właśnie syfilis, którego
bynajmniej nie nabawił się na skutek hulaszczego trybu
życia, ale „dostał w spadku” po swoim ojcu Karolu Robercie.
Jest to jednak wyłącznie hipoteza i to dość niepewna,
bowiem choroba ta została najprawdopodobniej
przywleczona do Europy dopiero po odkryciu Ameryki
w 1492 roku.
Młodziutka, zaledwie ośmioletnia Jadwiga
najprawdopodobniej była obecna przy śmierci ojca. Przed
zgonem król zdążył potwierdzić swą wolę nadając jej Węgry,
a jej starszej siostrze Marii – Polskę. Mąż Marii, Zygmunt,
poczuł się sukcesorem Ludwika i odstąpiwszy od oblężenia
Odolanowa wyruszył w objazd po Wielkopolsce, po czym udał
się na zjazd z wielkim mistrzem Krzyżaków. Tymczasem
przywódca opozycji, Bartosz z Odolanowa, bezpośrednio
po zakończeniu działań wojennych pojechał na Mazowsze,
by złożyć hołd Ziemowitowi IV jako królowi Polski i wezwał
go do objęcia tronu na Wawelu. Jak widać, o mały włos
królem Polski zamiast Jagiełły zostałby Ziemowit i losy
naszego kraju i Litwy potoczyłyby się zupełnie inaczej. Tak
się jednak nie stało. W listopadzie 1382 roku w Radomsku
odbył się zjazd rycerstwa wielkopolskiego, na którym
postanowiono, że koronę państwa polskiego otrzyma... córka
zmarłego króla. Jedynym warunkiem, który musiałaby
spełnić przyszła władczyni, było jej zamieszkanie na stałe
w Polsce. Po podjęciu tak ważkiego postanowienia wysłano
delegację do Wiślicy, gdzie odbywał się zjazd rycerstwa
małopolskiego. Na ów zjazd zjechali także dwaj biskupi
węgierscy, wysłannicy królowej-wdowy Elżbiety Bośniaczki,
do której zdążyły już dotrzeć pomyślne wieści
o postanowieniach powziętych w Radomsku. Do Wiślicy
przyjechał także Zygmunt Luksemburczyk. Obecni
na zjeździe Małopolanie zgodzili się z postanowieniami
rycerstwa wielkopolskiego. Wysłannicy Elżbiety Bośniaczki
podziękowali zebranym w imieniu swojej mocodawczyni
za wierność dochowaną jej córkom i wezwali ich, aby nikomu
innemu nie składali żadnych przyrzeczeń. Ta ostatnia prośba
była wyraźnie wymierzona przeciwko ambitnemu
Luksemburczykowi, który bezzwłocznie po zakończeniu
zjazdu w Wiślicy, głęboko urażony, opuścił Polskę. Wkrótce
okazało się, że Węgrzy ani myślą wypełnić postanowienia
zawartego w testamencie zmarłego władcy. Zamiast, zgodnie
z jego wolą, koronować Jadwigę na swoją władczynię, ogłosili
królową Węgier jej starszą siostrę – Marię. W tej sytuacji,
biorąc pod uwagę postanowienia zjazdu w Radomsku
i Wiślicy, droga do tronu polskiego została otwarta przed
Jadwigą, bowiem tylko ona mogła opuścić Węgry
i zamieszkać na stałe w naszym kraju. W ten sposób
ustalenia podjęte na obu zjazdach, uniemożliwiające
utrzymanie koron obu państw przez Marię, zerwały również
związek Polski z Węgrami, a Polska uzyskała rzeczywistą
samodzielność.
Wkrótce rozpoczęto negocjacje z Elżbietą Bośniaczką
dotyczące przyjazdu Jadwigi do Krakowa. Matka chciała jak
najdłużej zatrzymać córkę przy sobie, co jest zrozumiałe,
dziewczynka miała bowiem zaledwie osiem lat, ale polscy
możnowładcy pragnęli jak najszybciej dokonać jej koronacji
na Wawelu. Bośniaczka była też przeciwna małżeństwu
swojej najmłodszej córki z Wilhelmem, ale póki
co potwierdziła umowę zawartą w tej kwestii przez jej
zmarłego męża. Targi polskich dostojników i Elżbiety trwały
dwa lata, a królowa-wdowa robiła co mogła, by odwlec
wyjazd najmłodszego dziecka. Do zamku w Zadarze nad
Adriatykiem, gdzie przebywała Bośniaczka, wysłano
poselstwo, na czele którego stał Sędziwój z Szubina, jeden
z pięciu wielkorządców Ludwika Węgierskiego w Polsce.
Zadaniem posłów było namówienie Elżbiety, aby oddała im
swoją córkę, która miała wyjechać do Krakowa, tam zostać
koronowana i wkrótce wrócić do matki. Gwarantem
odwiezienia Jadwigi do matki byli synowie znakomitych
polskich rodów, przywiezieni przez Sędziwoja jako
zakładnicy. Niestety, nawet to nie przekonało Elżbiety, która
ku zaskoczeniu wszystkich, zatrzymała polskiego posła
i wysłała swego zwolennika Jana Tarnowskiego, aby obsadził
Kraków i oddał miasto Węgrom. Jednak nie doceniła
Sędziwoja, który zdążył wysłać do stolicy Polski gońca
ze stanowczym zakazem wydania stolicy, nawet jeżeli
dowiedzą się, że życie posła jest w wielkim
niebezpieczeństwie. Co więcej, sprytnemu mężczyźnie udało
się przechytrzyć królową-wdowę i zbiec. Tradycja głosi,
że dotarł do stolicy Polski w ciągu jednego dnia, ale jest to
niemożliwe, bowiem nawet gdyby korzystał z najszybszych
rumaków, które zmieniałby w trakcie postojów, nie mógłby
pokonać odległości sześciuset kilometrów w jeden dzień.
Wobec takiego obrotu sprawy, zdesperowani polscy panowie
zagrozili w końcu obraniem innego króla. Elżbieta
w odpowiedzi na tę deklarację wysłała do Polski Zygmunta
Luksemburczyka, by rządził krajem w jej imieniu.
Oczywiście, od początku skazana na niepowodzenie misja
zupełnie się nie powiodła, aczkolwiek Zygmunt dogadał się
z polskimi możnowładcami i obiecał interwencję w sprawie
polskich zakładników przetrzymywanych przez Bośniaczkę
po brawurowej ucieczce Sędziwoja. Sprawa koronacji
Jadwigi znalazła się w głębokim impasie i wówczas historii
w sukurs przyszła... miłość. Otóż, niejaki Spytek z Melsztyna,
o którego rodzinie niejednokrotnie wspomnimy w niniejszej
publikacji, zakochał się w, przebywającej na dworze Elżbiety
Bośniaczki, dziewczynie – córce dostojnika węgierskiego,
Emeryka Bebeka. Nie zważając na perturbacje związane
z koronacją Jadwigi i wiedziony uczuciem udał się
potajemnie na Węgry, by spotkać się z ukochaną. Zakochany
młodzian poprosił ojca o rękę swej wybranki i „przy okazji”
zapewne nakłonił go do interwencji w sprawie królewny
Jadwigi. Prawdopodobnie również prowadził pertraktacje
z Elżbietą Bośniaczką. W obu sprawach odniósł sukces:
wiosną bądź wczesnym latem 1384 roku wyprawiono
dziesięcioletnią Jadwigę do Polski, a w jej orszaku
znajdowała się także ukochana Spytka, którą młodzieniec
poślubił po przyjeździe do ojczyzny.
Królewna Jadwiga już nigdy więcej nie miała ujrzeć swojej
matki ani zamku w Budzie, na którym się wychowała.
Wyobraźmy sobie, jak przerażone musiało być to dziecko,
które oddzielono od najbliższej rodziny i wysłano do obcego
kraju, o którym niewiele wiedziało, a którym w przyszłości
miało władać. Młodziutkiej królewnie w podróży towarzyszyli
kardynał Dymitr, arcybiskup otrzyhomski, oraz biskup Jan
Czanadzki. Do granicy z Polską dziewczynka podróżowała
wygodną kolaską, ale po wkroczeniu na ziemie polskie,
na których oczekiwała na przyszłą władczynię delegacja
złożona z dygnitarzy, przesiadła się na białego rumaka,
na którym kontynuowała podróż. Wędrówkę przerwała
w Sączu, by pokłonić się u grobu innej węgierskiej
księżniczki, która przed laty również przyjechała do naszego
kraju – św. Kingi. Orszak wkrótce dotarł do Gniezna, gdzie
Jadwigę powitał arcybiskup gnieźnieński, wspomniany już
wcześniej Bodzanta, który przepraszał ją za swą do niedawna
wrogą postawę w stosunku do niej. Arcybiskup wcześniej
zaliczał się do zwolenników Ziemowita, któremu podobno
miał pomagać w planowaniu zuchwałego porwania młodej
Andegawenki po jej przyjeździe do kraju. Nie wiadomo, czy
dziewczynka zrozumiała dobrze sens wypowiadanych do niej
słów duchownego i czy uświadamiała sobie, że być może
groziło jej wcześniej niebezpieczeństwo, czy po prostu
uprzejmie kiwała głową, z zaciekawieniem, właściwym
dzieciom w jej wieku, rozglądając się dookoła i przyglądając
się otaczającym ją nowo poznanym ludziom. Miła, dobrze
wychowana i bardzo ładna jasnowłosa dziewczynka od razu
zdobyła serca swych przyszłych poddanych. Orszak udał się
w dalszą podróż, by w końcu przybyć na Wawel, który odtąd
miał zostać domem młodziutkiej Jadwigi.
W dniu patronki dziewczynki – św. Jadwigi – 15
października 1384 roku, odbyła się uroczysta koronacja
Andegawenki na króla Polski. Dla Polaków młoda władczyni
była nie tyle dziedziczką ojca, ale przyrodzoną panią
królestwa, ze względu na jej pokrewieństwo z ostatnim
królem z dynastii Piastów. Ceremonia koronacji odbywała się
oczywiście w katedrze wawelskiej, która nie zmieniła się
zasadniczo do dnia dzisiejszego, trochę inaczej wyglądało
jedynie jej wnętrze. Sklepienie świątyni miało istniejące
do dziś zworniki, ale nie było na nim gwiazdek, które
zwiedzający katedrę oglądają dzisiaj. Wchodzącą do świątyni
na Wawelu Jadwigę witały tłumy wiwatujące na jej cześć.
Niestety pojawił się pewien problem z insygniami
koronacyjnymi. Jak wspomniano wcześniej, insygnia, w tym
koronę, wywiózł na Węgry jej ojciec, a Bośniaczka nie
odesłała ich razem z córką. Zdecydowano się więc założyć
na jej skronie tzw. koronę królowych – insygnium
koronacyjne polskich królowych, wykonane dla żony
Władysława Łokietka w 1320 roku. Korona ta nie przetrwała
do dzisiejszych czasów, wywieźli ją bowiem żołnierze pruscy
w 1795 roku, a w 1809 została przetopiona. Dzięki
istniejącym opisom wiemy jednak jak wyglądała: insygnium
składało się z ośmiu segmentów zwieńczonych liliami
heraldycznymi, przedzielonych mniejszymi sterczynami,
a całość zamykały dwa kabłąki, na których skrzyżowaniu
umieszczona była kula z równoramiennym krzyżem. My
dzisiaj nie widzimy nic zdrożnego w fakcie koronacji Jadwigi
koroną królowych, ale pamiętajmy, że Andegawenka miała
być koronowana na króla Polski, na jej głowę należało zatem
włożyć koronę Chrobrego. Tak się jednak nie stało.
Ceremonii koronacji dokonał arcybiskup Bodzanta w asyście
biskupów: krakowskiego Jana Radlicy i poznańskiego –
Dobrogosta (tego samego, który popadł wcześniej w konflikt
z Ludwikiem Węgierskim i był stronnikiem Ziemowita IV).
Odtąd Jadwigę Andegaweńską tytułowano oficjalnie:
„Jadwiga, z Bożej łaski król Polski, pani i dziedziczka ziemi
krakowskiej, sandomierskiej, sieradzkiej, łęczyckiej, Kujaw
i Pomorza”. Następnego dnia dziewczynka, jako świeżo
koronowany król Polski, odebrała tradycyjny hołd mieszczan
krakowskich, a później ogłoszono amnestię dla grupy
więźniów.
Wszystkie dokumenty państwowe sporządzane
bezpośrednio po koronacji wystawiano w imieniu nowego
monarchy, de facto dziesięcioletniego dziecka. Dziewczynka
oczywiście nie mogła sprawować rzeczywistych rządów,
wszystkie decyzje podejmowali za nią urzędnicy. Jej
kancelaria była kancelarią państwa, a rządy sprawowali
możnowładcy, przeważnie małopolscy, pochodzący ze szkoły
politycznej Kazimierza Wielkiego. Musiała jednakże już
od pierwszych chwil swego panowania przygotowywać się
do przejęcia sterów w państwie i dlatego zapoznawano ją
stopniowo z zasadami kierowania krajem, dyplomacji
i polityki. Od początku swego panowania uczyła się też pilnie
polskiego i wkrótce opanowała go na tyle dobrze,
że tłumaczono specjalnie dla niej na ten język sprowadzane
z zagranicy księgi i w języku polskim sporządzano rękopisy.
W ten sposób młoda królowa przyczyniła się też do rozwoju
polskiego piśmiennictwa.
Pierwszymi decyzjami powziętymi oficjalnie przez młodą
władczynię, a faktycznie przez otaczających ją dostojników,
było zatwierdzenie dawnych ulg mieszczan nowosądeckich
i przyznanie przywilejów Jaśkowi z Tarnowa. W katedrze
wawelskiej ufundowała ołtarz Wniebowzięcia i sowicie
obdarowała klasztor dominikanów w Bochni.
Ciężko musiało być młodziutkiej władczyni na wawelskim
dworze. Samotna, bez wspierającej ją ukochanej matki,
pozbawiona towarzystwa siostry, obłożona obowiązkami,
które mogły przytłoczyć i znużyć dorosłego, a co dopiero
dziesięcioletnią dziewczynkę, zapewne tęskniła
za beztroskimi dniami na zamku w Budzie. Miała, co prawda,
przy sobie liczne dwórki i przysłanego przez Elżbietę
Bośniaczkę dalekiego krewnego Władysława Opolczyka, ale
ten ostatni wkrótce powrócił na Węgry. Przytłoczona powagą
sytuacji, w jakiej przyszło jej się znaleźć, młodziutka królowa
znajdowała pocieszenie w religii. Wśród francuskich
przodków jej rodziny był św. Ludwik, biskup Tuluzy, którego
kult pielęgnowano w dynastii. Wszystkie trzy córki Ludwika
wychowano w wielkiej czci dla tego świętego, będącego
najmłodszym biskupem w dziejach Kościoła. Jadwiga
doskonale znała biografię św. Ludwika, który zrezygnował
z korony królewskiej, by wstąpić do zakonu franciszkanów
i służyć ubogim. Kiedy została królem, otrzymała
w prezencie dzieło czeskiego dominikanina i teologa
Henryka Bitterfelda z Brzegu pt.: De contemplacione et vita
activa, które bez wątpienia wywarło na nią wielki wpływ.
Zapoznawszy się z jego treścią, starała się postępować
zgodnie z wyłożonymi tam zasadami życia kontemplacyjnego
i czynnego. Bitterfeld opisał tam dwie biblijne postaci –
siostry Łazarza, św. Martę i św. Magdalenę, jako przykład
życia czynnego (Marta) i kontemplacyjnego (Magdalena).
Autor w swym dziele, posługując się przykładem tych dwóch
świętych, rozpatrywał gorycze życia czynnego i osłodę, którą
przynosi ze sobą kontemplacja. Ściany wawelskiej Kurzej
Stopy, w której prawdopodobnie mieściła się prywatna
kaplica Jadwigi, zdobią monogramy utworzone
ze splecionych dwóch liter M, które tłumaczy się właśnie
jako skrót imion Marta i Magdalena. Szczególną czcią
otaczała młoda królowa Najświętszy Sakrament, dlatego
często można było ją znaleźć modlącą się w katedrze przed
ołtarzem św. Erazma, gdzie był przechowywany. Modliła się
też przed tzw. Czarnym Krzyżem, gotyckim krucyfiksem
do dziś dnia wiszącym w katedrze wawelskiej.
Jadwiga była teoretycznie mężatką, jak wiemy poślubiła
Wilhelma, ale ani jej matka, ani, nie mający żadnych
zobowiązań wobec styryjskiego księcia, dostojnicy polscy nie
zamierzali zrealizować tego małżeństwa, dopuszczając
do jego konsumpcji. Obserwując rosnącą potęgę
agresywnego państwa krzyżackiego, zwrócono uwagę
na coraz silniejszą pogańską Litwę, również zagrożoną przez
agresję krzyżacką. Powrócono w ten sposób do polityki
Łokietka, który widział szansę dla Polski w sojuszu
z sąsiednią Litwą. Nie wiadomo dokładnie, kto pierwszy
wpadł na pomysł unii między Polską a księstwem litewskim.
Nie można nie tylko wskazać osoby, ale nawet państwa,
które zainicjowało ów sojusz. Ze zrozumiałych względów
historycy każdego z państw przypisują inicjatywę drugiemu
z partnerów, najprawdopodobniej jednak pomysł trwałego
sojuszu mógł zrodzić się jednocześnie po obu stronach
granicy. Oficjalnie sprawa pojawiła się w styczniu 1385 roku,
kiedy na Wawel przybyła delegacja litewska z bratem
wielkiego księcia, Skirgiełłą, na czele, który w imieniu swego
władcy poprosił o rękę Jadwigi. Warunkiem małżeństwa był
chrzest Jagiełły, a wraz z nim całej Litwy. W czerwcu tegoż
samego roku w Krakowie odbył się walny zjazd wielmożów
polskich, na którym postanowiono przyjąć litewską
propozycję. Projekt małżeństwa Jadwigi z Litwinem zdobył
też akceptację jej matki, która planowała pozbyć się obu
niemieckich kandydatów na zięciów i chciała rękę swej
starszej córki oddać księciu pochodzącemu z Francji.
Zaniepokojony takim obrotem sprawy ojciec Wilhelma,
Leopold II, bezzwłocznie udał się do Budy, by przypomnieć
królowej-wdowie o podjętych wcześniej zobowiązaniach.
Elżbieta w tym czasie coraz bardziej wikłała się w polityczne
intrygi i przyparta przez księcia do muru, ostatecznie
potwierdziła zobowiązania, jednocześnie obiecując, iż wyśle
do Krakowa swojego pełnomocnika Władysława Opolczyka,
by ten osobiście dopilnował realizacji małżeństwa. Wkrótce
piętnastoletni Wilhelm zjechał do stolicy Polski. Wcześniej
uzyskał dokument, podpisany przez Bośniaczkę, Marię,
kardynała Dymitra, palatyna Mikołaja Garai, w którym dano
pełnomocnictwo księciu Władysławowi Opolczykowi, aby
„zamierzone małżeństwo przywiódł w spełnienie
i przyrzeczoną córkę i siostrę naszą oddał księciu
Wilhelmowi w stadło i uściski małżeńskie, zapewniając im
sposobność połączenia się i małżeńskiego ze sobą pożycia”.
Obok Opolczyka, młodemu księciu towarzyszył też jeden
z nielicznych w ówczesnej Polsce zwolenników Habsburgów
– rycerz Gniewosz z Dalewic, pozostający na służbie księcia
opolskiego. Mężczyzn nie wpuszczono jednak na zamek
i Wilhelm zmuszony do skorzystania z gościny Gniewosza,
zamieszkał w jego domu, usytuowanym niedaleko Wawelu.
Sama Jadwiga ucieszyła się bardzo z powodu przyjazdu
księcia, którego znała od dziecka i najprawdopodobniej
obdarzała pierwszym, dziecinnym jeszcze uczuciem.
Ponieważ w tym czasie na zamku przebywał także Władysław
Opolczyk, młodzi mogli spotykać się bez przeszkód. Jadwiga
opuszczała od czasu do czasu dwór i wraz z towarzyszącym
jej orszakiem udawała się do klasztoru franciszkanów,
by tam razem z młodym Wilhelmem bawić na hucznych
zabawach z muzyką i tańcami. Jak widać w owych czasach
klasztory nie były tylko miejscem modlitw i kontemplacji,
można było je wykorzystywać do znacznie mniej zbożnych
celów. Spotkania z młodzieńcem, którego znała jeszcze
z dworu węgierskiego, były dla dziewczyny atrakcyjną
rozrywką i Jadwiga z wielką radością opuszczała Wawel,
gdzie musiała piastować nużące funkcje. U franciszkanów
czekał na nią miły i ładny chłopiec, zabawa, tańce, muzyka
oraz wesołe towarzystwo w zbliżonym do niej wieku.
Tymczasem pertraktacje z Litwą dobiegały końca i 14
sierpnia 1385 roku, w Krewie, wielki książę potwierdził
ustalenia dotyczące małżeństwa. Zobowiązał się ponadto
do wypłacenia Habsburgom dwustu tysięcy florenów
odszkodowania za zerwanie zaręczyn i obiecał odzyskać
utracone przez Polskę ziemie[5]. Przyjętą deklarację
sporządzono na piśmie, na którym, oprócz Jagiełły, swoje
pieczęcie zawiesili również jego bracia i kuzyni, ze Skirgiełłą
i Witoldem na czele. W Krewie nie było matki Jagiełły –
księżnej Julianny, która ze zrozumiałych względów nie
sprzyjała ani małżeństwu z Jadwigą, ani projektowi przyjęcia
chrztu przez swego syna w obrządku łacińskim.
Najprawdopodobniej na znak protestu, przeciwko polityce
Jagiełły i zamiarowi przyjęcia katolicyzmu, wstąpiła
do klasztoru w monasterze pieczerskim w Kijowie, gdzie
zmarła w 1391 roku.
Pieczęć majestatyczna Władysława Jagiełły.
Zwolennicy Habsburga na tronie polskim, pod wpływem
wyżej opisanych wydarzeń, postanowili doprowadzić
do oficjalnej konsumpcji małżeństwa Jadwigi z Wilhelmem.
Według Długosza młodziutka królowa również sprzyjała
młodemu księciu, gdyż „chcąc wypełnić polecenie ojca, ujęta
nadto zaletami zacnego młodzieńca, gorąco pragnęła
poślubić raczej tego, którego dobrze znała, niż nieznanego
i nigdy niewidzianego barbarzyńcę”. 24 sierpnia książę
opolski zawładnął chwilowo zamkiem wawelskim i uroczyście
wprowadził do niego młodego księcia. Z okazji dopełnienia
ślubu między młodymi władze Krakowa uwolniły też kilku
więźniów. Wydawało się, że plany unii z Litwą legły
w gruzach, ale dążący do sojuszu możnowładcy małopolscy
postanowili temu zapobiec. Kasztelan Dobiesław z Kurozwęk,
wspomagany przez panów krakowskich, po kilku godzinach
wygnał Wilhelma z zamku. Kronikarz austriacki twierdzi
wręcz, że Polacy chcieli podstępnie zamordować księcia, gdy
ten miał udać się do alkowy ze swą małżonką. Zakochana
młodziutka królowa ostrzegła jednak ukochanego i namówiła
go do ucieczki. Według innej wersji wydarzeń księcia
spuszczono w koszu z okien komnaty królowej. Habsburg
zbiegł do Krakowa i zamieszkał w domu sprzyjającej mu
rodziny krakowskich mieszczan Morsztynów. Wilhelm
uparcie twierdził, że małżeństwa z Jadwigą dopełniono
i królowa jest jego prawowitą małżonką. Taką wersję
wydarzeń podaje również w swojej kronice Jan Długosz,
twierdząc, iż Jadwiga wzbraniała się przed wstąpieniem
w związek małżeński z Jagiełłą, gdyż „po złożeniu przysięgi
małżeńskiej przez piętnaście dni ze wspomnianym księciem
Austrii Wilhelmem bywała w łożnicy i że doszło nawet
do fizycznego spełnienia małżeństwa”. Panów polskich
kronikarz obwinia o to, że „nie wzdragając się przed
występkiem cudzołóstwa, doprowadzili do związania
opierającej się kobiety z poganinem”. Jednak historycy
w przeważającej większości wątpią, aby rzeczywiście doszło
do konsumpcji małżeństwa. W wawelskiej sypialni
najprawdopodobniej miały miejsce wyłącznie symboliczne
pokładziny, podobne do tych, jakie odbyły się po ceremonii
w 1375 roku. Jest to bardzo prawdopodobne biorąc pod
uwagę wiek Jadwigi i Wilhelma, którzy w 1385 roku byli
przecież jeszcze dziećmi. Królowa nie miała jeszcze
ukończonych 12 lat, co było warunkiem oficjalnych
pokładzin, a wcześniejsza konsumpcja nie czyniła zaślubin
pro futuro prawomocnymi. Ponadto, na kartach: Kalendarza
Kapituły Krakowskiej, Katalogu Opatów Żagańskich oraz
Dopełnienia Szamotulskiego znajdują się informacje o tym,
że nie doszło do uprawomocnienia związku Wilhelma
i Jadwigi.
Według Długosza, Jadwiga postanowiła opuścić królewską
rezydencję, dołączyć do Wilhelma i uciec z nim na Śląsk.
Niestety, zastała zamkniętą bramę. Zdeterminowana
dziewczyna, zapewne podjudzana przez stronników
wygnanego księcia, chwyciła topór i usiłowała porąbać furtę
wawelską. Wtedy po raz pierwszy dał o sobie znać
gwałtowny i niełatwy charakter Andegawenki. Patrząc
na ówczesne topory, z podniesieniem których miałby kłopot
niejeden współczesny mężczyzna, trudno uwierzyć,
że jedenastoletnia dziewczynka nie tylko mogła podnieść
takie narzędzie, ale także rąbać nim drewnianą bramę.
Pamiętajmy jednak, że Jadwiga nie była ani drobna, ani
niska. Badania jej zwłok dokonane w XX wieku po otwarciu
grobu królowej, wyraźnie wykazały, że jako
dwudziestopięcioletnia kobieta była bardzo, jak na owe
czasy, wysoka i odznaczała się silną budową. Jako
jedenastolatka była więc zapewne znacznie wyższa od swych
rówieśniczek, a poza tym średniowieczne panny często
odznaczały się niezwykłą siłą i wytrzymałością. Kroniki
wspominają np. o Cymbarce, rodzonej córce wspomnianego
niejednokrotnie Ziemowita IV, która z nadzwyczajną
łatwością gniotła orzechy, wbijała ręką gwoździe i łamała
podkowy. Być może także Jadwiga była znacznie silniejsza
niż współczesne nam nastolatki. Poza tym działała w silnym
wzburzeniu, co mogło też spowodować chwilowe zwiększenie
siły fizycznej. Gdyby udało jej się otworzyć bramę,
z łatwością przedostałaby się do położonego nieopodal
Wawelu domu, w którym przebywał Wilhelm. Czujni
opiekunowie uniemożliwili jednak ten plan. Przed Jadwigą
zjawił się podskarbi koronny Dymitr z Goraja, który
na klęczkach, ze łzami w oczach, błagał swą królową
o zaniechanie prób ucieczki i pogodzenie się z losem
wyznaczonym monarchini przez polską rację stanu.
Zrezygnowana Jadwiga oddała topór i powróciła do swych
komnat. Według hagiografów ostatecznie do zmiany decyzji
miała nakłonić królową opatrzność, czuwająca nad Polską
i Litwą. Jak już wcześniej wspomniano, młoda królowa często
modliła się przed Czarnym Krucyfiksem w katedrze
wawelskiej. Pewnego dnia (według niektórych biografów
stało się to bezpośrednio po incydencie z próbą porąbania
bramy toporem) miała usłyszeć z ust wiszącego na nim
Chrystusa wezwanie: „Jadwigo, ratuj Litwę!”. Odtąd
dziewczyna ostatecznie pogodziła się ze swym
przeznaczeniem.

Jan Matejko, Dymitr z Goraja wstrzymujący Jadwigę od wyłamania drzwi


na zamku królewskim w Krakowie (1881 r.).
A jak na to wszystko zareagował Wilhelm? Obawiając się
o swoje bezpieczeństwo, młodzieniec ukradkiem opuścił nasz
kraj i udał się do Austrii. Długosz twierdzi, że uciekając
z Polski pozostawił „wszystkie skarby i ogromnej wartości
klejnoty” w domu Gniewosza. Ponieważ książę nigdy nie
upomniał się o zwrot owych kosztowności, Gniewosz
zatrzymał je sobie na własność i zakupił za nie „znaczne
posiadłości, wsie i źreby, które z biegiem czasu rozrzutnie
i nierozsądnie wydane przez jego synów, nie przetrwały
do następnego pokolenia”.
Sam Wilhelm nie stracił zupełnie nadziei na odzyskanie
Jadwigi i przed koronacją Jagiełły przybył ponownie
do Krakowa, lecz tym razem w przebraniu kupca i bez
orszaku. Niewiele brakowało, a zostałby schwytany w domu
Morsztynów, gdzie przez pewien czas się ukrywał, ale kiedy
ludzie popierający Jagiełłę nakazali przeszukać dom, młody
książę ukrył się w kominie i nie został pojmany. Widząc,
że niewiele już może zdziałać, opuścił definitywnie nasz kraj.
Nigdy jednak nie pogodził się ze stratą Jadwigi i pozostał
w stanie bezżennym aż do jej śmierci. Romantycy widzą
w takim zachowaniu przejaw wielkiej miłości, natomiast
trzeźwo patrzący na świat historycy, traktują to jako przejaw
habsburskiej determinacji. W tych czasach ród Habsburgów
nie miał większego znaczenia i nic nie zapowiadało,
że w przyszłości stanie się jednym z największych rodów
Europy. Mariaż z Andegawenką i wniesiona przez nią
w posagu korona Polski stanowiłyby awans nie tylko samego
Wilhelma, ale również reszty jego rodziny. Książę i jego
krewni nigdy nie uznali małżeństwa Jadwigi z Jagiellonem
i tam, gdzie tylko mogli kwestionowali jego ważność, a sam
Wilhelm, mówiąc o swojej „żonie”, czy też byłej narzeczonej,
używał często określeń, z których najłagodniejsze to
„wiarołomna”.
Tymczasem Jagiełło, nie przejmując się zbytnio
perturbacjami z Wilhelmem, z którymi świetnie poradzili
sobie małopolscy panowie, przygotowywał się do ślubu,
zmiany wyznania i objęcia polskiego tronu. W styczniu 1386
roku sporządzono akt wołkowyski, na mocy którego Polacy
oddali Jagielle za żonę swoją królową. Postanowienia aktu
ostatecznie potwierdzono na zjeździe w Lublinie, gdzie
uroczyście przekazano mu rękę Jadwigi i koronę Polski.
Jagiełło wraz z licznym orszakiem, w skład którego wchodzili
jego bracia i kuzynowie, wyruszył do Krakowa. Po drodze
dokonał pewnego zręcznego posunięcia dyplomatycznego,
a mianowicie wysłał do Malborka posła z informacją
o zamiarze nawrócenia się na katolicyzm, prosząc
jednocześnie wielkiego mistrza na ojca chrzestnego. Tym
samym dał do zrozumienia zakonowi, iż jego misja
na ziemiach litewskich jest zakończona.
Nie wiadomo dokładnie, co w tym czasie czuła Jadwiga.
Swej decyzji o zgodzie na ślub z Jagiełłą nie mogła odwołać,
zresztą nawet najbliższy sprzymierzeniec Wilhelma, książę
Władysław Opolczyk, zmienił zdanie i stał się zwolennikiem
unii. Z pewnością nie czekała z utęsknieniem na oblubieńca,
którego wybrali dla niej panowie polscy. Nasłuchawszy się
już w dzieciństwie, być może jeszcze podczas pobytu
na wiedeńskim dworze, opowiadań o barbarzyńskich
Litwinach, zapewne dręczyły ją obawy, co do wyglądu
przyszłego męża. Również przebywający w jej otoczeniu
zwolennicy Wilhelma opowiadali o Jagielle niestworzone
historie, chcąc zniechęcić naiwną dziewczynę do małżeństwa
z władcą Litwy. Jak pisze Długosz młoda królowa
„z udzielonych jej przez pewnych ludzi fałszywych informacji
nabrała przekonania, że [Jagiełło] jest nie tylko z obyczajów,
ale i z urody dzikusem oraz z obyczajów i czynów
barbarzyńcą”. Podobno obawiała się, że jej narzeczony jest
kosmaty jak dziki niedźwiedź. W końcu zdecydowała, że nie
może w niepewności czekać do ślubu i pod jakimś
pretekstem wysłała swojego zaufanego człowieka – Zawiszę
Czerwonego z Oleśnicy, aby dokładnie obejrzał Jagiełłę
i dostarczył jej wiarygodnych informacji. Książę przyjąwszy
wysłannika narzeczonej, który dość badawczo mu się
przyglądał, domyślił się powodów odwiedzin Zawiszy i...
zaprosił go do łaźni. Tam poseł Jadwigi mógł dokonać
dokładnych oględzin przyszłego króla i donieść królowej,
iż litewski książę w niczym nie różni się od przeciętnych
rycerzy chrześcijańskich. Zdając relację, tak opisał
przyszłego króla: „książę Jagiełło jest wzrostu średniego,
szczupłej postawy, budowę ciała ma składną i przystojną,
wejrzenie wesołe, twarz ściągłą, bynajmniej nieszpetną,
obyczaje poważne i książęcej godności odpowiednie”.
Co prawda współcześni historycy uznają powyższe
wydarzenie opisane przez Długosza za anegdotę, twierdząc,
iż Zawisza pojawił się przed Jagiełłą w urzędowej misji, jako
oficjalny przedstawiciel królowej, witając go na ziemi
polskiej, ale mnie spotkanie to nie wydaje się
nieprawdopodobne. Jadwiga była wszak bardzo młoda
i naiwnie mogła uwierzyć ludziom, którzy opowiadali jej
niestworzone historie o wyglądzie przyszłego oblubieńca.
Cóż więc dziwnego w tym, że zaufany człowiek postanowił ją
uspokoić i obiecał jej, że przyjrzy się księciu.
Jadwiga przekonała się osobiście, jak wygląda jej przyszły
małżonek 12 lutego 1386 roku, bowiem wówczas Jagiełło
wjechał na Wawel. Młodej królowej przyjmującej litewskiego
księcia towarzyszyło dwóch Piastów, których obecność,
zważywszy na ich poprzedni stosunek do planów unii
z Litwą, była dość zaskakująca, byli to: Władysław Opolczyk
oraz... książę mazowiecki Ziemowit IV. Jagiełło ujrzawszy
swoją narzeczoną podobno oniemiał z zachwytu, tak
przynajmniej twierdzi Długosz, a my nie mamy powodu,
by mu nie wierzyć. Oczywiście, korzyści, z jakimi wiązał się
mariaż z Jadwigą, były dla Litwy i władcy tego kraju tak
duże, że Jagiełło poślubiłby Andegawenkę, nawet gdyby
miała aparycję ropuchy skrzyżowanej z koniem, ale uroda
panny młodej była dodatkowym bonusem. Niestety, obecnie
nie ma żadnej możliwości odtworzenia jej wyglądu.
Do naszych czasów przetrwał wizerunek Jadwigi,
sporządzony w 1380 roku, znajdujący się na srebrnej
trumnie św. Symeona w Zarze. Na wotum sporządzonym
na polecenie Elżbiety Bośniaczki, artysta umieścił wizerunek
królowej i jej córek, w tym najmłodszej Andegawenki.
Niestety, jest to bardzo schematyczne przedstawienie,
nieoddające cech poszczególnych żadnej z umieszczonych
na nim postaci. Postać królowej Jadwigi widnieje także
na pieczęci majestatycznej, używanej wyłącznie
do ważniejszych czynności urzędowych, lecz i tu jest to
jedynie zarys sylwetki. Po otwarciu grobu królowej w 1949
roku zbadano jej szkielet i stwierdzono, że była smukła
i wysoka. Wybitny polski antropolog i profesor Uniwersytetu
Jagiellońskiego, Paweł Sikora, opierając się na istniejących
wynikach badań szczątków Andegawenki, jej wygląd
przedstawił w następujący sposób: „Można sobie wyobrazić
królową Jadwigę jako kobietę młodą, bardzo wysoką (172,2),
blondynkę, o głowie krótkiej (83), czole prostym, wysokim
i twarzy wąskiej (89), nosie prostym i wąskim”. Niestety, nie
było wówczas możliwości komputerowej rekonstrukcji
twarzy, którą wykorzystano przy okazji badań
archeologicznych w katedrze we Fromborku w 2005 roku
do celów rekonstrukcji wyglądu Mikołaja Kopernika.
Oględziny szkieletu królowej, przeprowadzone w 1949 roku
dostępnymi wówczas metodami nie umożliwiały odtworzenia
wyglądu twarzy w przypadku Andegawenki. Musimy więc
uwierzyć współczesnym Jadwidze kronikarzom, którzy
dosłownie rozpływają się w zachwytach nad jej niezwykłą
urodą, odziedziczoną zapewne po pięknej matce.
Fragment tryptyku Pokłon Trzech Króli z kaplicy św. Trójcy w katedrze
wawelskiej, ok. 1470–1480 r. (pierwszy z lewej – domniemany wizerunek
Władysława Jagiełły).
Zauroczony Jagiełło obdarował oblubienicę bogatymi
prezentami, wśród których znalazły się wyroby ze złota,
srebra i bogate szaty. Narzeczona zapewne nie oniemiała
z zachwytu nad swoim przyszłym mężem, bowiem litewski
książę nie był co prawda kosmaty, jak twierdzili niechętni mu
ludzie z otoczenia królowej, ale też nie był przystojnym
mężczyzną. Niewysoki i już łysiejący, z wystającą dolną
wargą nie robił oszałamiającego wrażenia na kobietach.
Królową musiało także dziwić gładkie oblicze Litwina,
bowiem Jagiełło codziennie starannie się golił,
co w średniowieczu raczej nie było zbyt popularne.
Uroczysty chrzest Jagiełły, udzielony przez arcybiskupa
Bodzantę, odbył się 15 lutego 1386 roku. Ojcem chrzestnym
został Władysław Opolczyk, bowiem wielki mistrz nie dał się
podejść sprytnemu zabiegowi litewskiego księcia i nie
przybył na uroczystość, a matką chrzestną Jadwiga z Pilczy,
wdowa po wojewodzie sandomierskim i siostra Spytka
z Melsztyna. Chrzestnej prawdopodobnie towarzyszyła jej
córka – Elżbieta, mająca opinię jednej z najpiękniejszych
kobiet w Polsce. Do drugiej z tych pań powrócimy jeszcze
w niniejszym opracowaniu, bowiem córka Jadwigi z Pilczy,
zwanej przez współczesnych „matką chrzestną unii” miała
w przyszłości zostać trzecią żoną Jagiełły.
Razem z księciem, który na chrzcie przybrał imię
Władysław, nawiązując do pradziada Jadwigi – Władysława
Łokietka, ochrzczono także czterech innych pogańskich
wnuków Giedymina, w tym Witolda. Nawiasem mówiąc był to
już trzeci chrzest brata stryjecznego Jagiełły, pierwszy
przyjął jak wiadomo z rąk Krzyżaków, a po raz drugi
ochrzczono go w obrządku wschodnim. Ceremonię odprawił
arcybiskup gnieźnieński Bodzanta, w obecności biskupa
krakowskiego Jana Radlicy. Jagiełło, „a potem jego bracia,
książęta litewscy, wyuczeni należycie zasad i prawideł wiary
katolickiej, porzuciwszy błędy pogańskie, uczynili wyznanie
nowej wiary”. Krewni Jagiełły, podobnie jak on sam przyjęli
nowe, chrześcijańskie imiona, Korygiełło – Kazimierza,
Świdrygiełło – Bolesława, a Witold – Aleksandra. Ten ostatni
jednak nadal używał swego pogańskiego imienia i znany jest
historii jako Witold. Pozostali prawosławni krewni Jagiełły
odmówili rebaptyzacji i pozostali członkami Kościoła
wschodniego. Przy tej okazji należałoby wspomnieć
o konkurencie Jagiełły do korony polskiej – księciu
Ziemowicie IV, który ostatecznie pożegnał się z nadzieją
na objęcie tronu polskiego. Złożył on Jagielle hołd lenny,
uznając go za władcę Polski. Wdzięczny monarcha obdarował
go posiadłością lenną na Rusi Halickiej i oddał mu za żonę
swoją ukochaną siostrę – Aleksandrę. Litewska księżniczka
i Ziemowit przeżyli ze sobą zgodnie wiele lat i doczekali się
aż trzynaściorga dzieci – pięciu synów i ośmiu córek, w tym
wspomnianą wyżej Cymbarkę, obdarzoną nadludzką siłą
i wielką urodą, późniejszą żonę Ernesta Żelaznego i matkę
cesarza Fryderyka III – twórcy późniejszej potęgi
Habsburgów. Nawiasem mówiąc, Ernest był rodzonym
bratem Wilhelma, byłego narzeczonego lub jak wolą
niektórzy, męża Jadwigi. Historia w ten sposób zatoczyła
swoiste koło.
Po chrzcie świętym Jagiełło zmienił herb dynastyczny.
Przedtem herbem Gedymowiczów była Kolumna, godło,
które stanowiły trzy białe słupy w czerwonym polu. Samo
pochodzenie tego znaku herbowego nie jest do końca
wyjaśnione, aczkolwiek przypuszcza się, że Kolumny mogły
powstać z dawnych alańskich lub germańskich tamg, czyli
piętn wypalanych na końskiej lub bydlęcej sierści. Po roku
1386, za sprawą Jagiełły, godłem dynastii został podwójny
krzyż lub, jak go nazywają niektórzy heraldycy podwójnie
przekreślony krzyż, co było zapewne ukłonem w stronę
Kościoła, jak i wynikało z niezwykłego kultu tego neofity dla
relikwii Krzyża Pańskiego. Być może nowy król chciał też
w ten sposób nawiązać do relikwiarza, w którym
w klasztorze benedyktynów w Łyścu przechowywano
relikwie św. Krzyża i który miał właśnie formę podwójnego
krucyfiksu.
Uroczyste zaślubiny Jadwigi i Władysława odbyły się
w katedrze wawelskiej 18 lutego 1386 roku. Zachował się
wykaz wyprawy ślubnej Andegawenki, która zawierała trzy
obszywane złotem i perłami płaszcze: sobolowy,
gronostajowy i popielicowy, dwanaście szub, piętnaście
naszyjników, dziesięć srebrnych mis, dwadzieścia
pozłacanych kubków oraz inne kosztowności i cenne
przedmioty. Przed rozpoczęciem ceremonii zaślubin panna
młoda ogłosiła swoje małżeństwo z Wilhelmem za nieważne,
a następnie arcybiskup Bodzanta połączył państwa młodych
węzłem małżeńskim. Wreszcie 4 marca 1386 roku również
w katedrze wawelskiej ten sam arcybiskup ukoronował
i namaścił Władysława Jagiełłę na króla Polski. Uroczystość
odbyła się w obecności królowej Jadwigi, biskupa
krakowskiego Jana Radlicy i biskupa poznańskiego
Dobrogosta. Ponieważ regalia polskie nadal nie powróciły
nad Wisłę, dla koronowanego króla trzeba było wykonać
„nową koronę ze złota i drogich kamieni”. Władysław Jagiełło
stał się pierwszym polskim monarchą wyniesionym na tron
drogą elekcji. W momencie koronacji ustalona została
również forma współrządów króla i królowej, aczkolwiek
właściwie należałoby powiedzieć: kobiety-króla i jej męża.
Jagiełło stał się koronowanym królem z pełnią władzy,
Jadwiga natomiast pełniła równorzędną w ładzę jako
prawowita dziedziczka królestwa. Równorzędność tych
stanowisk sprawiła, że w przyszłości musieli potwierdzać
sobie nawzajem wszelkie sporządzane akty. Istniejąca
dotychczas kancelaria królewska została zmieniona
na kancelarię króla, a Jadwidze zorganizowano nową
kancelarię. Król załatwiał znaczną większość spraw
bieżących, natomiast jego małżonka wszelkie kwestie
związane z dziedziczeniem. W przypadku wystąpienia
jakichkolwiek trudności wspierała męża swoim autorytetem.
Czasami występowała również jako władczyni Wielkiego
Księstwa Litewskiego i wraz z mężem odbierała przysięgi
udzielnych książąt lub zatwierdzała nadania króla
Władysława.
Od początku swego istnienia małżeństwo Jagiełły
z Andegawenką napotykało wiele trudności wynikających nie
tylko z różnicy wieku między małżonkami, ale także
z poważnych różnic kulturowych i obyczajowych. Nowy król
nie był nieokrzesanym i podobnym do zwierza dzikusem, ale
daleko mu było do mężczyzn, z którymi jego żona zetknęła
się na dworach w Wiedniu, Budzie, Wyszehradzie, czy nawet
w Krakowie. Nie wiemy w jakim języku małżonkowie
rozmawiali. Jadwiga, pomimo że była poliglotką, z pewnością
nie posługiwała się litewskim, jej mąż na początku
porozumiewał się w języku ruskim, a potem specyficzną
mieszaniną polsko-ruską. Wiemy, że król Władysław
do końca swych dni pozostał niepiśmiennym (jeżeli
w niniejszej publikacji będzie mowa o listach pisanych przez
króla, oznaczać to będzie, że były podyktowane nadwornym
skrybom), co nie było niczym niezwykłym jak na owe czasy,
ale mogło razić wykształconą i oczytaną dziewczynę.
Co prawda, niektórzy biografowie Jagiełły i Jadwigi podają
w wątpliwość tezę o analfabetyzmie króla, bowiem wiadomo,
że potrafił czytać mapy, ale być może ówczesnym ludziom
znajomość liter była zbędna do czytania map. Nie wiadomo,
jak młodym układało się pożycie w małżeńskiej alkowie,
sądzę, że dla bardzo młodziutkiej dziewczyny było zapewne
przykrym obowiązkiem. Nie byłaby w tym względzie
wyjątkiem, w tych czasach młode dziewczęta wydawano
za mąż nie licząc się zupełnie z ich zdaniem, często za dużo
starszych partnerów, którzy mogliby być często ich
dziadkami lub przynajmniej ojcami. Małżeństwo traktowano
jako obowiązek i o żadnych uniesieniach w alkowie nie mogło
być mowy. Oczywiście, niektóre bardziej odważne białogłowy
potrafiły rekompensować sobie niedogodności pożycia
ze starszym małżonkiem w ramionach młodszych
kochanków, ale Andegawenka z pewnością do nich nie
należała. Niektórzy biografowie królowej twierdzą wręcz,
że mąż nie mógł dać Jadwidze tego, czego kobieta oczekuje
w małżeństwie. Wątpię jednak, aby nastoletnia królowa
miała jakieś konkretne oczekiwania w tym względzie.
W chwili zawarcia ślubu Andegawenka miała 12 lat,
co zgodnie z prawem kanonicznym uprawniało ją do wejścia
w związek małżeński, ale była jeszcze dzieckiem. Tradycja
głosi, że była nieszczęśliwa, bowiem musiała poświęcić swoje
uczucie w imię racji stanu, ale jest to tylko romantyczna
legenda. Prawdziwym dramatem młodziutkiej królowej był
fakt, że pozbawiono ją dzieciństwa i brutalnie wtrącono
do świata dorosłych i polityki. Wbrew pozorom szczęśliwie
się złożyło, że jej mężem został Jagiełło, który
najprawdopodobniej dał dziewczynie czas na to, by dorosła
i spokojnie obserwował, jak z miłego i ładnego dziecka
zmienia się w piękną kobietę. Jednak związek małżeński
został z pewnością skonsumowany bezzwłocznie po ślubie,
co zostało potwierdzone oficjalnie przez biskupa Raguzę
Mafiolusa w 1386 roku. W kwestii pożycia tych dwojga zdani
jesteśmy wyłącznie na domysły. Wiemy z pewnością, że król
zostawiał często swoją małżonkę samą i udawał się w liczne
podróże lub też oddawał się swej ulubionej rozrywce –
polowaniom. Dla Jagiełły nigdy rozkosze łoża nie były
najważniejsze i jeżeli pożycie intymne z Jadwigą dalekie było
od jego oczekiwań, potrafił dochować młodej żonie
wierności. Jest jednym z niewielu polskich królów, który nie
miał żadnej nałożnicy czy kochanki. Jeżeli nawet zdarzały mu
się przysłowiowe „skoki w bok”, musiał to załatwiać bardzo
dyskretnie, bowiem nie ma o tym wzmianki w żadnych
tekstach źródłowych. Gdyby miał jakąkolwiek nałożnicę,
z pewnością wytknąłby mu to Długosz, który nie darzył
sympatią władcy. A tymczasem u kronikarza nie ma o tym
nawet najmniejszej wzmianki. Nieporozumienia między
małżonkami mogły pojawić się również na innym polu –
Jagiełło, pomimo że oficjalnie przyjął chrzest, nadal hołdował
pogańskim przesądom, które dziś mogą wywołać jedynie
pobłażliwy uśmieszek, ale wówczas mogły być prawdziwym
problemem. Król miał zwyczaj przed każdym wyjściem
z domu obracać się wkoło albo rzucać za siebie pogiętą
słomkę czy kilka włosów wyrwanych z brody. Mówiono,
że krótko po przyjęciu chrztu Jagiełło, podczas wizyty
w kościele, zobaczył figurę Chrystusa przygniatającego stopą
diabła. Rozkazał, aby Jezusowi zapalono świecę, ale diabłu,
na wszelki wypadek, zapalił mały ogarek. Po tym wydarzeniu
zachował się ślad w popularnym porzekadle: „Panu Bogu
świeczkę, a diabłu ogarek”. Takie postępowanie króla może,
co prawda, dziwić, ale pamiętajmy, że jako wyznawca
bałtyjskiej religii etnicznej, przyzwyczajony był
do odmiennego pojmowania boskości niż chrześcijaństwo.
Jego uprzednio wyznawana wiara zakładała dualizm,
bogowie mogli być i dobrzy, i źli, ale wszystkim należały się
ofiary, stąd ten ogarek zapalony diabłu. Co prawda niektórzy
biografowie króla uważają przytoczoną historię
za wymyśloną przez jego wrogów, podkreślając, że Jagiełło,
o ile sam nie był ochrzczony w obrządku wschodnim, to
dzięki matce mógł poznać przynajmniej elementarne zasady
tej wiary i nie popełniłby tak rażącego błędu, podającego
w wątpliwość szczerość jego nawrócenia. Wszystkie te
zabobony i pogańskie zwyczaje, o których świeżo nawrócony
król nie potrafił zapomnieć, musiały bardzo irytować
młodziutką i nad wyraz pobożną Jadwigę. Poza tym Długosz
wypomina królowi nadmierne obżarstwo, twierdząc, że:
„w czasie przyjęcia zjadał 100 potraw, pospolicie zaś 30, 40
do 50 potraw”. Taka obfitość posiłków miała u niego
wywoływać pewne problemy trawienne, dlatego, jeżeli
wierzyć Długoszowi, wszystkie sprawy najlepiej było
załatwiać z królem, kiedy ten był... w toalecie, bo „nigdy nie
był przystępniejszy i łagodniejszy”. Całe szczęście, że ten
osobliwy zwyczaj przyjmowania interesantów nie przetrwał
do naszych czasów.
Wszystkie te wyżej opisane przywary Jagiełły sprawiały,
że do niedawna utrzymywało się przekonanie, że królowa
była bardzo nieszczęśliwa z królem, a parę zupełnie nic nie
łączyło. Nieszczęsna królowa miała w cierpieniu znosić
związek z zabobonnym kryptopoganinem. Do tej opinii
przyczyniła się w znacznym stopniu propaganda zakonu
krzyżackiego, który za wszelką cenę usiłował podważyć
ważność związku Jagiełły i Andegawenki. W zachowanych
przekazach krzyżackich można znaleźć wzmiankę o tym,
jakoby młoda królowa, ilekroć Jagiełło zbliżał się do niej,
odwracała ze wstrętem wzrok. W ostatnich latach XX wieku
pojawił się jednak pogląd, że małżeństwo tych dwojga nie
było jedynie pasmem nieszczęść i niedoli dla Jadwigi. Być
może Jagiełło, starszy od swej żony o dwadzieścia lat, przyjął
w stosunku do niej postawę ojcowską bądź właściwą dla
starszego brata. I z czasem młodziutka królowa mogła tak
właśnie postrzegać swojego męża. Ponadto, jak już
wspomniano w niniejszej publikacji, w części nowszych
opracowań dotyczących biografii króla Władysława Jagiełły,
data jego urodzin przesuwana jest na rok 1362, co odmładza
go przynajmniej o 10 lat. Jeżeli naprawdę urodził się w tymże
roku, to w chwili ślubu byłby od Andegawenki starszy nie
o ponad dwadzieścia lat, ale zaledwie o dwanaście, miałby
bowiem tylko 24 lata, a to zmienia całkowicie tradycyjne
postrzeganie tego stadła. Ponadto, Jagiełło miał też takie
cechy, które czyniły z niego męża wręcz idealnego:
codziennie brał kąpiel, co było ewenementem jak
na średniowiecze, i był abstynentem. Nie pijał niczego
oprócz źródlanej wody, piwa i wina odmawiał. Ta
abstynencja była podyktowana chorobliwym wręcz lękiem
przed otruciem, jak wiadomo do wody jest znacznie trudniej
dodać trucizny niż do alkoholu, który zabija jej smak. Jego
obawy mogły być uzasadnione, trucizna była w owych
czasach często wykorzystywana jako narzędzie walki
politycznej, zwłaszcza na Litwie i Rusi. Także w kwestiach
wiary Jagiełło zachowywał typową dla neofity gorliwość,
potrafił uczestniczyć we mszy świętej kilkakrotnie w ciągu
dnia, aczkolwiek Długosz twierdzi, że co prawda król „był
gorliwy w modlitwach i przyklękaniu”, ale czasami zbyt
długo spał i spóźniał się na poranną mszę.
Świeżo poślubieni małżonkowie mieli również inne,
znacznie poważniejsze kłopoty, zagrażające podpisanej unii.
Samo małżeństwo, jak i zawarta w jego wyniku unia polsko-
litewska były wydarzeniami o znaczeniu międzynarodowym,
zmieniały bowiem układ sił w ówczesnej Europie. Zarówno
wcześniej wspomniani Habsburgowie, jak i zakon krzyżacki
próbowali podważyć ważność związku Jadwigi i Jagiełły.
Dzięki małżeństwu Andegawenki z księciem litewskim
i zawartej unii, na całej południowo-wschodniej granicy
państwa zakonnego wyrastało potężne państwo, które nie
tylko mogło nie dopuścić do połączenia Prus z Inflantami, ale
również, dzięki przeprowadzeniu chrystianizacji ludności
Litwy, podać w wątpliwość sens egzystencji zakonu na tych
terenach. Wysłannicy zakonu niepowodzenia Wilhelma, który
próbował wyegzekwować konsumpcję małżeństwa
w Krakowie, przedstawiali na arenie międzynarodowej jako
sensacyjny skandal, a ślub z księciem litewskim, a co za tym
idzie – związek Polski z Litwą jako prawnie nieważne.
Otoczenie Jadwigi przedstawiano jako winne zmuszenia
młodziutkiej królowej do bigamii, natomiast sam fakt unii
opisywano jako formę opieki nad litewskimi poganami
i ruskimi schizmatykami. Echa tych dyplomatycznych
zabiegów odnajdujemy w kronikach austriackich
i krzyżackich, jak również w pismach Eneasza Sylwiusza,
włoskiego dyplomaty i humanisty, późniejszego papieża
Piusa II. Z powodu tych oskarżeń ówczesny papież Urban VI
nie przysłał zwyczajowych gratulacji z okazji ślubu Jadwigi
i Jagiełły oraz przez prawie dwa lata nie odpowiadał
na składane przez nawróconego króla zapewnienia
o posłuszeństwie Stolicy Piotrowej. Polska dyplomacja
czyniła wszystko, aby głowa Kościoła uznała małżeństwo
za ważne. Już latem 1386 roku legat papieski Maffoli odebrał
od Jagiełły przysięgę na wierność Urbanowi VI i wystosował
na ręce arcybiskupa Kolonii orędzie w sprawie Jagiełły
do elektorów w celu osłabienia akcji habsbursko-krzyżackiej.
Na przełomie roku 1387 i 1388 do Polski dotarło pismo
zawiadamiające o wytoczonym w Kurii przez Habsburgów
procesie. Do Rzymu udał się bezzwłocznie gorący zwolennik
zbliżenia polsko-litewskiego, biskup poznański Dobrogost.
Najprawdopodobniej w wyniku przeprowadzonych przez
niego zabiegów dyplomatycznych papież wystosował
do Jagiełły bullę gratulacyjną, w której nazwał monarchę
„najdroższym w Chrystusie swym synem”. Wkrótce doszło
do rozprawy, na której obrońcą procesowym Jadwigi był
najprawdopodobniej Piotr Wysz, późniejszy biskup
krakowski. Habsburgowie doskonale zdając sobie sprawę,
że wobec takiego obrotu wypadków nie mają żadnych szans
na wygraną, nie stawili się przed trybunałem. Na tym
zakończono sprawę małżeństwa Jagiełły na arenie
międzynarodowej.
Wkrótce po ślubie, 1 kwietnia 1386 roku, monarsza para
udała się do Wielkopolski, gdzie Jagiełło odwołał
znienawidzonego przez Wielkopolan starostę generalnego.
To właśnie podczas tego wyjazdu pojawiły się pierwsze cechy
charakteru młodziutkiej królowej, które nie tylko zjednały jej
sympatię poddanych, ale także stały się podwaliną jej
późniejszej świętości. Na jednym z postojów służba zabrała
żywność okolicznym wieśniakom, którzy udali się do Jadwigi,
by poskarżyć się na takie traktowanie. Królowa
interweniowała u męża, a ten rozkazał wyrównać straty
poszkodowanym biedakom. Zasmucona Jadwiga stwierdziła,
że wprawdzie chłopi odzyskali to, co im uprzednio zabrano,
ale nikt nie wynagrodzi wylanych przez nich łez. Od tej pory
młodziutką królową zaczęto postrzegać jako opiekunkę
ubogich i uciśnionych. Podróż do Wielkopolski trwała ponad
miesiąc, a po powrocie do Krakowa małżonkowie się rozstali.
Władysław udał się do swojej ojczystej Litwy, by osobiście
zgasić święty pogański znicz, zniszczyć chram Perkuna[6]
i zająć się chrztem rodaków. Po jego przyjeździe nastąpił
masowy chrzest chłopów i bojarów litewskich, którego opis
znajdujemy u Długosza: „A ponieważ było niezmiernie trudno
chrzcić każdego z wyznawców pojedynczo, gromadzący się
lud dzielono na większe i mniejsze gromady i pokropiwszy
święconą wodą wystarczająco wszystkich z każdej gromady,
poszczególnym grupom, tj. wszystkim ludziom, którzy się
w niej znajdowali, po odrzuceniu imion pogańskich,
nadawano jedno pospolicie używane imię chrześcijańskie,
a mianowicie pierwszej gromadzie Piotr, drugiej Paweł,
trzeciej Jan, czwartej Jakub, piątej Stanisław. Kobietom zaś,
które tworzyły osobne grupy, nadawano odpowiednie imiona,
a mianowicie Katarzyna, Małgorzata, Dorota, stosownie
do liczby i wielkości grup. Rycerzom jednak i ludziom
znaczniejszym udzielano chrztu osobno, toteż ruszali oni
chętnie do Wilna z żonami, dziećmi i krewnymi, by przyjąć
chrzest i poznać artykuły wiary chrześcijańskiej”. Jagiełło,
aby zachęcić swych litewskich poddanych do przyjęcia nowej
wiary, wszystkich przystępujących do chrztu obdarowywał
odzieżą uszytą w Polsce z wysokiej jakości sukna. Co prawda
dzisiaj niektórych obruszyłyby takie praktyki, ale wbrew
pozorom było to bardzo mądre posunięcie. Pamiętajmy,
że dotąd Litwinów na katolicyzm „nawracali” wyłącznie
Krzyżacy, posługując się przemocą. Nowa wiara kojarzona
była na Litwie dotąd z bólem, krwią, zniszczeniem i pożogą,
król postąpił więc rozsądnie, bowiem nie tylko przyniósł
swemu ludowi życzliwe słowo, ale także hojne podarunki.
W taki sposób nie nawracano nigdzie pogan i może dzięki
temu sprytnemu zabiegowi Litwini nie stawiali Jagielle
większego oporu. W misji chrystianizacji Litwy pomagał
królowi arcybiskup Bodzanta oraz liczni księża i zakonnicy.
Podobno monarcha sam nauczał zasad wiary i tłumaczył
kazania polskich duchownych. Tradycja głosi, że to właśnie
Władysław Jagiełło jest twórcą litewskiego przekładu
modlitwy „Ojcze nasz”. W lutym 1387 roku Władysław
założył i wyposażył katedrę wileńską, a pierwszym biskupem
na Litwie został franciszkanin – Andrzej Jastrzębiec. Według
Długosza, królowi miała towarzyszyć małżonka, ale żadne
inne źródła tego nie potwierdzają. Faktem natomiast jest,
że Jadwiga całym sercem wspierała Jagiełłę w dziele
chrystianizacji Litwy, przekazując budowanym tam
kościołom kielichy, księgi, monstrancje, krzyże oraz ornaty.
W tym samym okresie do Jadwigi dotarły złowróżbne
wieści z Węgier: w kraju wybuchła wojna domowa, a jej
matka i siostra Maria zostały uwięzione przez zbuntowanych
poddanych. Nawiasem mówiąc, Elżbieta Bośniaczka sama
nawarzyła sobie piwa, bowiem jej bezskuteczne starania
o zerwanie zaręczyn z Zygmuntem Luksemburczykiem
doprowadziły do zamieszek, zdetronizowania Marii i jej
matki-regentki. Na węgierskim tronie zasiadł król Neapolu
Karol III. Ambitna Elżbieta sprzymierzyła się z jednym
z palatynów i doprowadziła do zamordowania nowego króla,
ponownie wraz z córką obejmując władzę w wewnętrznie
osłabionym kraju. Obawiając się jednak reakcji Chorwatów,
popierających zamordowanego Karola III, obie kobiety
schroniły się w posiadłości Garai na południu Węgier.
Wkrótce posiadłość napadnięto, a Marię wraz z matką
uwięziono w zamku Nowy Grod nad Adriatykiem. Jadwigę
ogarnął uzasadniony niepokój o los jej najbliższych
krewnych, ale dyplomaci polscy uznali, że jest to dogodny
moment na odzyskanie Rusi Halickiej[7], oderwanej od Polski
przez króla Ludwika. W styczniu 1387 roku wojska polskie,
pod dowództwem młodziutkiej królowej wyruszyły na Ruś
Halicką. Dowództwo trzynastoletniej wówczas monarchini
było oczywiście symboliczne, prawdziwym wodzem wyprawy
był Spytek z Melsztyna. Wyprawa zakończyła się praktycznie
bezkrwawym zwycięstwem Polski, bowiem Jadwiga, jako
Andegawenka, miała pełnię praw do tych terenów i nie
napotkała na żaden opór. Bezskuteczne okazały się starania
Władysława Opolczyka, który tym razem sprzyjał
Zygmuntowi Luksemburskiemu i, działając z upoważnienia
Elżbiety Bośniaczki i jej córki Marii, wzywał do stawienia
oporu królowej polskiej. Wkrótce wszystkie zamki,
z wyjątkiem zamku w Haliczu, bez walki poddały się
Jadwidze. Najprawdopodobniej duży wpływ na taki stan
rzeczy miał teść Spytka z Melsztyna, starosta generalny
Rusi, Emeryk Bebek. Do Polski wróciły wtedy ziemie
przemyska, sanocka, halicka, lwowska, bełska, chełmska
oraz Podole Zachodnie z Kamieńcem i Latyczowem, które
stały się integralną częścią naszego kraju aż do czasów
rozbiorów.
Obawy Jadwigi o los siostry i matki okazały się w pełni
uzasadnione. 15 stycznia 1387 roku Elżbieta Bośniaczka, nie
doczekawszy się pomocy od swojego zięcia, została uduszona
na oczach swojej córki. Luksemburczyk ostatecznie przejął
władzę na Węgrzech.
Jadwiga powróciła z wyprawy do Krakowa w kwietniu
1387 roku, a Jagiełło w lipcu tegoż samego roku. Po jego
powrocie do kraju doszło do bardzo poważnego
nieporozumienia między małżonkami. W tym okresie
do stolicy przyjeżdżało wielu rycerzy, a większość z nich
pragnęła ujrzeć piękną młodziutką królową, która pomimo
tak młodego wieku zasłużyła się w rozszerzeniu
chrześcijaństwa. Ktoś rozpuścił pogłoskę, że jednym z nich
był... książę Wilhelm w przebraniu. Ponownie przypomniał
o sobie rycerz Gniewosz, ten sam, który w przeszłości
próbował wprowadzić młodego księcia na zamek,
by doprowadzić do spełnienia jego małżeństwa z królową.
Ów rycerz twierdził, że Jadwiga ciągle skrycie sprzyja
byłemu narzeczonemu, a także oskarżał królową, że podczas
nieobecności Jagiełły, spotyka się nadal z Wilhelmem, który
w przebraniu przyjeżdża do Krakowa. Wówczas nasz
monarcha po raz pierwszy dowiedział się, że rzekomo jest
rogaczem. Niestety, nie był to ostatni raz, kiedy takie
podejrzenia wysuwano pod jego adresem. W przypadku
Jadwigi była to wierutna, wyssana z palca bzdura, ale
na dworze wybuchł skandal, a cały kraj wkrótce huczał
od plotek. Królowa stanowczo zaprzeczyła potwarzy, przed
ołtarzem w katedrze złożyła przysięgę na Ewangelię o swej
niewinności. W Wiślicy zwołano specjalny trybunał, który
miał za zadanie zbadanie całej sprawy. Przeprowadzono
skrupulatne dochodzenie, w wyniku którego Jadwiga została
całkowicie oczyszczona z zarzutów, król odetchnął z ulgą,
a Gniewosz, zgodnie z ówczesnymi zwyczajami, musiał dać
pomówionej królowej satysfakcję. Rycerz nawet nie próbował
się bronić i błagał o wydanie wyroku nie tyle zgodnego
„z wymogami prawa”, co „z łagodnością”. Sąd przychylił się
do prośby Gniewosza i nakazał zapłacić pomówionej
monarchini sowite odszkodowanie, a ponadto kazano mu
wejść pod ławę i jak pies odszczekać wszystkie oszczerstwa.
Miejsce, w którym się to odbyło, po dziś dzień nosi nazwę
Psiej Górki. I właśnie ten bardzo żywo opisany przez
Długosza incydent budzi największe kontrowersje
współczesnych historyków, którzy dowodzą, iż tym razem
kronikarza poniosła fantazja i ani stawiane Jadwidze
oskarżenia, ani ów proces nie miały nigdy miejsca. Nie ma
żadnej wzmianki o tym wydarzeniu w aktach sądowych ani
w kronikach krzyżackich. Także brak informacji o tym
incydencie w dokumentach zakonu podaje w wątpliwość
wersję Długosza, bowiem Krzyżacy, chcąc zohydzić Jagiełłę
w oczach współczesnych i potomności, wykorzystaliby
z pewnością ten fakt. Ponadto, zgodnie z obowiązującym
wówczas prawem, osoba uznana winną oszczerstwa nie
miała wchodzić pod ławę i szczekać, tylko wypowiedzieć
słowa: „To, cożm mówił, zełgałeżm jako pies!”. Anna
Klubówna w swej biografii królowej pt. Królowa Jadwiga.
Opowieść o czasach i ludziach twierdzi wręcz, że Jagiełło nie
dopuściłby nigdy, aby ta sprawa nabrała wymiaru skandalu,
ale ten argument jest raczej mało przekonujący, bowiem
w przyszłości takie mniej lub bardziej głośne skandale były
związane z każdą z jego żon. Najważniejszym argumentem
mającym świadczyć przeciwko prawdziwości owego
wydarzenia miała być późniejsza kariera Gniewosza, który
w późniejszych latach został pełnomocnikiem króla
i prowadził w jego imieniu pertraktacje. Taki awans stanowił
nagrodę, a oszczercy, który w poniżający sposób musiał
przepraszać królową, przecież się nie nagradza. Ten
argument również nie do końca przekonuje. Istnieje, dość
mocno udokumentowany, późniejszy przypadek pisarza
królewskiego Stanisława Ciołka, który napisał wyjątkowo
złośliwy paszkwil pod adresem trzeciej żony Jagiełły –
Elżbiety Granowskiej. Swój wyczyn co prawda przypłacił
utratą łask królewskich, ale na krótko. Monarcha wkrótce
przebaczył zdolnemu poecie i nawet go awansował. Również
dwaj rycerze, oskarżeni o romans z jego drugą żoną Anną,
którzy musieli zbiec z Krakowa, gdyż groziła im śmierć,
wkrótce uzyskali królewskie przebaczenie. Widać, że Jagiełło
nie był pamiętliwy i potrafił zapomnieć o osobistych urazach.
Być może tak samo potraktował owego niesławnego
Gniewosza? Długosz zapewne pomylił się w kwestii
wykonania wyroku, każąc oskarżonemu odszczekiwać swe
słowa pod ławą, ale cała ta historia nie wydaje się wyssana
z palca, tym bardziej że Wilhelm nigdy nie pogodził się
z utratą Jadwigi.
W 1390 roku, kiedy Jadwiga osiągnęła wiek 16 lat,
stopniowo zaczęto dopuszczać ją do czynnego udziału
w rządzeniu, ponieważ odznaczała się nie tylko urodą, ale
także inteligencją i mądrością. Zarówno król, jak i jego
doradcy, doceniając jej wykształcenie i rozsądek,
wykorzystywali popularną królową do osobistych interwencji
politycznych. To właśnie jej powierzono sprawy
porozumienia z zakonem krzyżackim, którego
przedstawiciele prowadzili bezpośrednią korespondencję
z królową od jesieni 1389 roku, kiedy pod opiekę zakonu
udał się Witold, pozbawiony na rozkaz króla Władysława
Jagiełły rodzimego księstwa trockiego na rzecz Skirgiełły.
Krzyżacy uznawali autorytet Jadwigi, powołując się na dobre
stosunki z jej ojcem i Kazimierzem Wielkim. Królowa również
doprowadziła do zakończenia zatargu między swoim mężem
a Witoldem, który w końcu uroczyście zaprzysiągł, iż „nigdy
nie będzie szukał żadnej innej pani” oprócz królowej Polski.
Patronowała także późniejszemu bardzo trudnemu
porozumieniu Witolda ze Skirgiełłą, który ostatecznie został
pozbawiony nie tylko wcześniej nadanych mu Trok, ale także
całego zwierzchnictwa nad Litwą na rzecz stryjecznego brata
Jagiełły. Od tej pory Jadwiga pozostawała w serdecznych
stosunkach z Witoldem i jego żoną, ale nie przeszkodziło jej
to stanowczo domagać się od wielkiego księcia czynszu
z ziem litewskich i ruskich, aby w ten sposób zapobiec
uzyskaniu przez niego nadmiernej samodzielności.
Jednocześnie uwagę Jadwigi zaprzątały wydarzenia
na Węgrzech. Kiedy w 1392 roku ambitny książę Władysław
Opolczyk zorganizował przeciwko Polsce krucjatę krzyżacko-
luksemburską, królowa bezzwłocznie udała się na Węgry,
by wpłynąć na inspiratora tych wydarzeń – swojego szwagra
króla Zygmunta, który nosił się z zamiarem odsprzedania
zakonowi krzyżackiemu swoich wątpliwych praw do Kujaw.
W tej sprawie Jadwiga prowadziła też ze szwagrem i siostrą
obfitą korespondencję. Trzy lata później w Sączu odbyło się
spotkanie dwóch par królewskich, na którym omówione
zostały kwestie związane z ewentualnym dziedzictwem
sióstr, bowiem Maria była właśnie w ciąży. Niestety,
królowej Węgier nie było dane cieszyć się macierzyństwem,
bowiem zmarła w maju 1395 roku. Jadwiga musiała bardzo
przeżywać tę stratę, bowiem w kronikach krzyżackich
pochodzących z tego okresu znajdują się zapiski, że gości
przyjmowała z zasłoniętą twarzą na znak żałoby po siostrze.
Jan Długosz, pisząc o zgonie Marii Andegawenki,
przypomniał o przesądzie panującym w ówczesnej Polsce,
zgodnie z którym przyczyną śmierci kobiety było jej
niefortunnie nadane imię, bowiem „nie godzi się żadnej
niewieście, chociażby najdostojniejszej, przybierać imienia
Maryi, które samej tylko Przenajchwalebniejszej Pani naszej
służyć powinno”. Ponieważ Maria zmarła nie pozostawiwszy
po sobie potomstwa, a w myśl wcześniejszych umów
dziedziczką węgierskiej korony stawała się Jadwiga, królowa
Polski przyjęła tytuł heres Hungariae. Nowy tytuł traktowała
jednak wyłącznie jako pozycję przetargową w rozmowach
z Zygmuntem, bowiem Polska nie dążyła wówczas do unii
z Węgrami.
Józef Simmler, Przysięga królowej Jadwigi (1867 r.).
Z punktu widzenia Polski znacznie większe znaczenie
miały rozmowy prowadzone z Krzyżakami. Jak już wcześniej
wspomniano, Jadwiga korespondowała z nimi już od roku
1389, natomiast w latach 1390 i 1391 wysłała do wielkiego
mistrza Konrada Wallenroda posłów, próbując ograniczyć
wyprawy krzyżackie w kierunku Żmudzi. Kolejnym
problemem, w którym pertraktacje powierzono młodej
królowej, była sprzedaż ziem przygranicznych przez
Władysława Opolczyka, nadanych mu przez króla Ludwika,
a mianowicie Złotoryi oraz ziemi dobrzyńskiej. Na skutek
starań Jadwigi w czerwcu 1397 roku doszło do trwającego
ponad tydzień spotkania z Krzyżakami we Włocławku.
Niestety, nie doszło wówczas do żadnego konkretnego
porozumienia, ponieważ wielki mistrz zasłaniał się faktem,
iż ziemia dobrzyńska, której zwrotu stanowczo żądała
królowa, jest zastawem i dlatego powinna być zwrócona
wyłącznie jej prawowitemu właścicielowi. W następnym roku
zaplanowano zjazd w Toruniu, ale z winy zakonu nie doszło
do niego. Stosunki z Krzyżakami były też w tym czasie
przyczyną nieporozumień między małżonkami, aczkolwiek
relacje między nimi układały się dość dobrze. Jagiełło znalazł
w pięknej żonie partnera i sojusznika, a Jadwiga zaczęła
w pełni doceniać zalety swojego męża, który pomimo swej
wiary w przesądy, braku wykształcenia i odmienności
kulturowej, był politykiem wielkiego formatu i potrafił
podejmować decyzje o epokowym znaczeniu. Dodatkowym
atutem był jego raczej ugodowy charakter, aczkolwiek źródła
wspominają, że był dosyć drażliwy na punkcie oceny własnej
osoby i łatwo podejrzewał ludzi o złe zamiary. Nie sądzę
jednak, aby te cechy charakteru stanowiły problem dla jego
małżonki.
Wielu historyków uważa, że swoimi działaniami młoda
królowa uchroniła Polskę od wojny z zakonem, do której
w tym czasie kraj nie był zupełnie przygotowany. Zbrojny
konflikt miał wybuchnąć w przyszłości, ale Polska zdążyła się
do niego przygotować na tyle, aby pokonać Krzyżaków pod
Grunwaldem. Jadwiga przewidziała taki rozwój wypadków,
bowiem kiedy na spotkanie z nią nie przybył Konrad
Wallenrod, wypowiedziała prorocze słowa: „Dopóki ja żyję,
potrwa jeszcze pokój, ale kiedy ja umrę, macie pewną wojnę
z Polską”.
Oczywiście królowa i jej mąż nie żyli wyłącznie polityką
i sprawami państwa. Odtworzenie codziennego życia
na ówczesnym królewskim dworze jest możliwe, bowiem
zachowały się rachunki z tamtych czasów. Rejestr owych
rachunków został w całości wydany w 1896 roku w dziele
Monumenta Medii Aevii Historia, t. XV.
Królewska para często zmieniała miejsce pobytu, co było
związane nie tylko ze sprawowaniem władzy, ale także
podyktowane przyczynami ekonomicznymi. Jak wiadomo,
monarcha podróżował w sprawach urzędowych nie tylko
po Polsce, ale i po Litwie. Jadwiga bardzo rzadko mu
towarzyszyła, a z królem spotykała się na dłużej głównie
zimą, czyli w okresie, gdy podróże, ze względu na warunki,
były znacznie utrudnione. Ponadto, po wyczerpaniu zasobów
w danym miejscu pobytu, a jak można się domyślać dwór
królewski potrzebował ich niemało, przenoszono się w nowe
miejsce. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem król i królowa
prowadzili oddzielne dwory, a dwór Jadwigi, składający się
z licznych urzędników, rycerzy, dworzan i dam dworu, był
zorganizowany na wzór dworu węgierskiego. W życiu
dworskim Andegawenka kładła nacisk na umiejętność
wytwornej konwersacji, ale także utrzymywała świeckich
muzyków, wśród których wymienić należy lutnistę Hanzlicha,
cieszącego się szczególnym uznaniem Jadwigi oraz
ulubionych flecistów Jagiełły – Aula i Nieśpiecha. Królewska
para najczęściej zasiadała do posiłku przy oddzielnych
stołach i w innym towarzystwie. Jagiełło biesiadował
zazwyczaj w męskim gronie, a jego małżonka przeważnie
w towarzystwie niewiast. Jednakże do swego stołu
zapraszała nie tylko panny i damy dworu, żony i córki gości,
ale często również dostojników kościelnych, wielmożów
i posłów. Ustawiała również specjalny stół dla ubogich.
Królowa jadała różnego rodzaju mięsa, a w dni postne – ryby.
Na stół Jadwigi trafiały: wołowina, cielęcina, wieprzowina,
baranina oraz drób wszelkiego gatunku. Według
współczesnych obliczeń, dokonanych na podstawie
zachowanych do naszych czasów rejestrów, na potrzeby
królewskiego dworu codziennie bito trzy wieprze, każdy
po około sto kilogramów, a rocznie zjadano ich ponad tysiąc.
Z dziczyzny jadano zazwyczaj mięso zajęcze lub kuropatwy,
ale niezmiernie rzadko. Jak już wspomniano, w dni postne
królowały ryby: łososie, płocie, leszcze, śledzie i węgorze
oraz raki. Dzięki zachowanym zapiskom, znamy kilka nazw
potraw przygotowywanych dla Jagiełły i jego żony oraz ich
dworu. Jagiełło najchętniej jadał potrawę z „gęsich
wnętrzności”, która była zapewne rodzajem pasztetu
z gęsich wątróbek, galaretę z drobiu i ryb oraz swoją
ulubioną potrawę, stanowiącą nowość w wawelskiej kuchni –
„pirogi”. Król nigdy nie jadał jabłek, ponieważ drażnił go ich
zapach, bardzo lubił gruszki i te suszone owoce nosił zawsze
przy sobie i z lubością zajadał. Do ulubionych potraw jego
żony zaliczał się natomiast drób z dodatkiem lub nadzieniem
z gruszek oraz placki z jabłkami i śliwkami. Na dworze
podawano także warzywa, wśród których największą
popularnością cieszyła się kapusta. Poza tym podawano:
rzepę, cebulę, groch, pietruszkę, buraki, ogórki, rzeżuchę,
rzodkiew, chrzan, czosnek, pory, koper, gorczycę, soczewicę
oraz marchew. Jadano także zupełnie już dzisiaj nieznane
warzywa, takie jak kruczmorka (rodzaj marchewki), gier
(jadalny korzeń przypominający pietruszkę), a także młode
pędy jarzyn na wiosnę, tzw. odrośle. Na królewskie stoły
podawano piwo oraz wina z winnic Francji, Włoch i Austrii.
Oczywiście Jagiełło nie pił tych trunków, zadowalał się wodą
źródlaną i w rzadkich przypadkach mlekiem. W tych czasach
zazwyczaj spożywano dwa posiłki dziennie: śniadanie i obiad,
oba jednakowo obfite. Królowa miała też zwyczaj spożywać
kolację w małym gronie. W okresie Wielkiego Postu
ograniczano się wyłącznie do jednego posiłku, a król w tym
czasie spożywał wyłącznie chleb i wodę. Królowa lubiła także
słodycze, które zwano wówczas konfektami. Były to cukierki,
a właściwie pigułki o ostrym, korzennym smaku, które,
w celu ochrony ich zawartości oraz ze względów
estetycznych, pokrywano cieniutką warstwą złota. Te, dość
drogie, przysmaki były przygotowywane przez ówczesnych
aptekarzy i stosowano je nie tylko dla ich walorów
smakowych, ale także leczniczych. Poza tym doskonale
odświeżały oddech. Poza konfektami w formie pigułek
istniały też konfekty w formie półpłynnej, nieco
przypominającej powidła. Przechowywano je w drewnianych
garnuszkach, a na ich wierzch kładziono także cienką
warstwę złota. Wyżej opisanych potraw nie jadali wszyscy
członkowie dworu, zasadniczym składnikiem diety
pomniejszych urzędników był chleb. Odpowiednia jakość
pieczywa dla potrzeb całego dworu była wyjątkową troską
Jadwigi. W tych czasach chleb służył nie tylko do tych celów,
do jakich wykorzystujemy go dzisiaj, ale także jako...
naczynia stołowe. Zachowały się rachunki za przygotowanie
40 chlebów żytnich na talerze.
Jadwiga miała własne psiarnie i strzelców, gdyż bardzo
lubiła polować. W swoich dworach, w których zatrzymywała
się w czasie łowów przyjmowała też gości z Czech, Francji,
zakonu oraz książąt mazowieckich i litewskich wraz
z rodzinami.
Wawel z okresu, w którym mieszkali na nim Jadwiga
i Jagiełło w niczym nie przypominał zamku znanego nam
współcześnie. Z tamtych czasów pozostała jedynie część
murów oraz nieliczne komnaty, wśród których znajdują się
Sala Jadwigi i Jagiełły z herbami Andegawenów i Jagiellonów
oraz Sala Kazimierzowska z fragmentem polichromii
ze splecionymi literami M, symbolizującymi jak wiadomo
ewangeliczne Marię i Martę, czyli życie kontemplatywne
i aktywne, które wiodła królowa. Jagiełło wprowadziwszy się
na Wawel nakazał wzmocnienie i podwyższenie słabych
murów zamkowych i to właśnie przy tej okazji powstała
słynna Kurza Stopka, maleńka komnatka na wyniosłej
skarpie, przybudowana do najstarszej części zamku, która
zapewne pełniła funkcję kaplicy królowej Jadwigi. Król, który
wyjątkowo lubił rosyjskie malarstwo cerkiewne,
a zamiłowanie to przejął zapewne po swojej matce,
sprowadzał do Polski malarzy ruskich, którzy na jego
polecenie ozdabiali komnaty zamkowe, kaplicę
Świętokrzyską wawelskiej katedry oraz klasztor na Świętym
Krzyżu. Podobno, przez pewien czas na zaproszenie Jagiełły,
w Polsce przebywał i tworzył wybitny ruski malarz
średniowieczny – Andrzej Rublow. Nie jesteśmy dziś w stanie
dokładnie odtworzyć wyglądu ówczesnych pomieszczeń
zamkowych, ale z pewnością były nieco ponure, ich okna,
znacznie mniejsze od istniejących obecnie na Wawelu, nie
przepuszczały zbyt wiele światła dziennego, natomiast
ogrzewanie było umieszczone pod podłogą. W zachowanej
do dziś sypialni Jadwigi naczelne miejsce zajmowało
ogromne łoże z baldachimem osłoniętym ciężkimi kotarami.
Kładziono na nim materac z siana kryty barchanem, piernat,
poduszki z czerwonej skóry napełnione puchem i atłasową
kołdrę. W ówczesnych czasach rolę dzisiejszych szaf
spełniały ciężkie, bogato zdobione skrzynie, nie mogło więc
ich zabraknąć w pomieszczeniach zajmowanych przez
królową. Wokół ścian zazwyczaj stawiano ławy, kryte
kobiercami, a komnaty oświetlano świecami – w dni
powszednie łojowymi, a w święta – woskowymi. Zarówno
Jagiełło, jak i jego młoda żona lubili zażywać kąpieli i mieli
osobne łaźnie nie tylko na Wawelu, ale także w zamkach,
do których często wyjeżdżali. Do standardowego
wyposażenia ówczesnych przybytków czystości należały
piece, beczki na wodę, naczynia do nalewania wody i szafliki
do jej noszenia, jak również płótno na ręczniki. Na Wawelu
zachowała się kamienna wanna, w której, według tradycji,
kąpała się Jadwiga. W podróży, o ile nie było możliwości
kąpieli, korzystano z umywalni. Król Władysław używał
umywalni z miedzianej blachy w kształcie konia, z którą nie
rozstawał się w trakcie licznych wojaży.
Przywoływany już wcześniej zachowany rejestr
rachunków dworu z czasów Jadwigi wspomina oczywiście
także o wydatkach na stroje i klejnoty. Kamienie szlachetne,
a zwłaszcza perły, były wówczas nieodzownym elementem
strojów, nie tylko kobiecych i męskich, ale także szat
kościelnych. Z zamiłowania do zdobienia strojów klejnotami
słynął książę Witold, który miał m.in. rękawice naszywane
perłami, natomiast jego żona kochała kamienie szlachetne
w każdej postaci i zgromadziła ich przepiękną kolekcję.
Suknie szyto zazwyczaj z aksamitu, te najwytworniejsze
z czarnego, atłasu, adamaszku, złotogłowiu i cienkiego sukna
brukselskiego. To właśnie suknię z brukselskiego sukna
w kolorze brunatnym kazała uszyć sobie Jadwiga
na spotkanie z siostrą. Suknie często haftowano czystym
złotem bądź naszywano na nich złotą taśmę, a ozdobienie
strojów w ten sposób kosztowało niemało, bo równowartość
trzech wołów roboczych. Z rejestru rachunków wiemy kto
szył suknie królowej Jadwidze – był to niejaki Staszko,
natomiast haftami ozdabiał je Jaśko i jego trzech nieznanych
z imienia pomocników. Zapatrzeni na królewską parę
i innych możnych, bogaci mieszczanie naśladowali owo
zamiłowanie do przepychu w strojach. Zaniepokojeni tym
trendem rajcowie, w obawie, by córki i żony rzemieślników
nie były ubrane lepiej od patrycjuszek, rozmaitymi zakazami
i nakazami starali się ograniczyć modę na bogate stroje.
Wprowadzono więc zakaz noszenia zbyt długich sukien, tzn.
takich, które mogły być przydeptane przez przechodniów
oraz czepców wyższych niż pół łokcia[8], a przede wszystkim
obuwia ze zbyt długimi i spiczastymi noskami, zwanymi
„kończastymi dziobami”. Takie obuwie wymyślili szewcy
krakowscy i stąd moda na nie rozciągnęła się na całą
ówczesną Europę, gdzie znane były pod nazwami poulaines
lub cracoves. Owe krakowskie ciżemki były zazwyczaj
wykonywane z welwetu lub skóry, oba buty często miały
różne, kontrastujące ze sobą kolory i obowiązkowo
wyjątkowo długie, spiczaste noski. O dziwo, te krzykliwe
ciżmy nie spodobały się. Kościołowi. Księża zakazywali ich
noszenia, nazywali je nawet diabelskimi kopytami, ale nikt
się tym specjalnie nie przejmował i moda na tego typu
obuwie kwitła w najlepsze. Nawet słynący z zamiłowania
do bardzo skromnych strojów Władysław Jagiełło kazał
zakupić dla siebie takie ciżmy „z kończastymi dziobami”. Był
to rzeczywiście wyjątkowy „wybryk modowy” naszego króla,
bowiem na co dzień nosił kaftan sukienny w lecie, a w zimie
krótki szary kożuszek z popielic. W spisie rachunków
zachował się również dowód zakupu słomianego kapelusza
dla monarchy za zawrotną sumę. 8 groszy, jak również
rachunki za naprawę starych ubrań królewskich.
W przeciwieństwie do oszczędnego męża, Jadwiga nie
szczędziła wydatków na stroje i futra, które w ostrym
klimacie ówczesnej Polski stanowiły nieodzowny element
garderoby. Wiadomo na przykład, iż przewodząc wyprawie
na Ruś Halicką, polska królowa jechała ubrana w bogatym
stroju zimowym, w skład którego wchodziły m.in. sobolowe
rękawice i kapelusz podbity futrem sobolowym, a z okazji
spotkania z siostrą i szwagrem nabyła trzy futra, w tym dwa
z popielic. Oczywiście król, pomimo oszczędności i niechęci
do modnych strojów, z okazji oficjalnych wizyt i spotkań
również zakładał stosowne ubrania specjalnie szyte dla niego
na takie okazje. Kiedy na Wawel nie zjeżdżali goście, a dwór
nie wybierał się w podróż, królowa i jej dwórki zajmowały się
haftowaniem, szyciem oraz ozdabianiem szat kościelnych.
Do dziś w krakowskim kościele Mariackim przechowywane
są dwa przykrycia na ołtarz, dwie dalmatynki[9] podarowane
przez Jadwigę i najprawdopodobniej przez nią wykonane,
natomiast w katedrze wawelskiej znajduje się racjonał[10],
szyty drobnymi perłami i złotą nicią, ozdobiony złotymi
herbami Andegawenów i Polski oraz napisem informującym,
iż jest to dar królowej Jadwigi. Także w skarbcu klasztornym
w Częstochowie znajduje się bogato zdobiony ornat z daru
królowej. Jadwiga ofiarowała także wiele kościelnych szat
nowo powstałym kościołom na Litwie, zwłaszcza katedrze
w Wilnie. Przypuszczalnie wszystkie te prezenty
Andegawenka wraz z dwórkami wykonywała samodzielnie,
bowiem ówczesne księżne i królowe zwyczajowo
obdarowywały kościoły własnoręcznie wykonywanymi
pracami. Podczas tych zajęć śpiewano bądź słuchano
muzykantów, a czasami także lektora Wielisława,
czytającego głośno jakąś pouczającą i moralizującą lekturę.
Oczywiście utrzymanie dworu na opisanym wyżej
poziomie wymagało sporych nakładów finansowych.
Na potrzeby dworu królewskiego szły dochody z żup solnych,
od dzierżawców mennicy, z majątków królewskich, ceł,
młynów, karczem oraz podatków miejskich.
Na dworze królewskim nie brakowało również
przedstawicieli ówczesnej elity intelektualnej. W otoczeniu
Jadwigi Andegaweńskiej znalazł się Mateusz z Krakowa
wybitny scholastyk, późniejszy biskup Wormacji i rektor
uniwersytetu w Heidelbergu. Kanclerzem dworu królowej był
Piotr Wysz, późniejszy biskup krakowski i poznański. Był to
człowiek znakomicie wykształcony, prawnik z tytułem
doktora po studiach w Pradze i Padwie. Pomagał
w organizacji odnowionej Akademii Krakowskiej i był jej
pierwszym kanclerzem. Na dworze królowej przebywał
również Hieronim z Pragi, który, obok Jana Husa, był jednym
z głównych reformatorów czeskich. Królowa przyjmowała
również posłów węgierskich, krzyżackich, czeskich,
brandenburskich, jak również papieskich.
Dwór Andegawenki i jej męża był wyjątkowy na tle innych
europejskich dworów, wyróżniała go bowiem
wielokulturowość. Spotykali się na nim nie tylko katolicy, ale
także prawosławni i być może nawet poganie. Para
królewska była otoczona nie tylko Polakami i Litwinami, ale
także Rusinami, a więc ludźmi z drastycznie różnych kręgów
kulturowych. Na dworze Jadwigi i jej męża doskonale
radzono sobie z tą różnorodnością i szanowano odmienne
praktyki religijne.
Z biegiem lat piękna królowa zyskiwała coraz większą
popularność w śród swoich poddanych, a jej dobroć,
pobożność i łaskawość urosły wręcz do rozmiarów legendy.
Dodajmy, że ta legenda nie była bezpodstawna. Jadwiga
naprawdę była osobą pobożną, aczkolwiek nigdy nie wpadła
w dewocję. W czasie Wielkiego Postu i adwentu, nie tylko
zachowywała wstrzemięźliwość w jedzeniu i piciu, ale także
zakładała włosienicę. Te religijne praktyki i głęboka
pobożność nie przeszkadzały jej cieszyć się urokami życia
doczesnego. Lubiła dworskie życie, a zwłaszcza sztukę
konwersacji, uwielbiała polować. Nie stroniła od pięknych
strojów, co nie było niczym zdrożnym, była wszak królem,
powinna więc godnie reprezentować państwo i swoich
poddanych. Z istniejących przekazów można wyciągnąć
wnioski, iż starała się realizować ideał życia kontemplacyjno-
czynnego, wzorując się nie tylko na wspomnianych już
biblijnych siostrach, Marcie i Magdalenie, ale także na św.
Brygidzie Szwedzkiej, wywodzącej się tak samo jak Jadwiga
z królewskiego rodu. Długosz w swej kronice wspomina,
iż w poście i adwencie: „Wzgardziwszy próżnością
i wszelakimi marnościami świata, wszystek swój umysł
zajmowała modlitwą i czytaniem ksiąg świętych, jako to
Pisma starego i nowego zakonu, Homilii trzech doktorów,
żywotów świętych pańskich, kazań i dziejów męczeństw,
modlitw i bogomyślności św. Bernarda, św. Ambrożego,
objawień św. Brygidy i wielu innych z łacińskiego języka
na polski przełożonych”. Poza tym poświęcała się
działalności dobroczynnej: fundowała kościoły i ołtarze,
założyła kolegium psałterzystów przy katedrze wawelskiej.
Była również fundatorką i opiekunką szpitali w Bieczu,
Sandomierzu i Nowym Sączu. W tym miejscu należy
nadmienić, że średniowieczne szpitale nie stanowiły
instytucji służby zdrowia w dzisiejszym rozumieniu tego
znaczenia, ale były instytucjami opieki społecznej, których
zasadniczym zadaniem była pomoc w rozwiązaniu
problemów miejskiej biedoty, żebractwa i włóczęgostwa.
Jadwiga słynęła też ze swej wrażliwości na los prostych ludzi,
co znalazło odbicie w legendzie, która powstała po wizycie
królowej na placu budowy kościoła na krakowskim
przedmieściu, tzw. Piasku. Otóż pewnego dnia królowa
zapragnęła przyjrzeć się jak postępują prace, ale
po przybyciu na miejsce, uwagę jej nie przykuła powstająca
świątynia, ale zwykli ludzie pracujący przy budowie. Nagle
dostrzegła, że jeden z murarzy jest wyjątkowo smutny.
Zaintrygowana podeszła do niego i zapytała o przyczynę jego
złego nastroju. Zaskoczony człowiek przyznał, że w domu
pozostawił ciężko chorą żonę i gromadkę dzieci bez opieki,
a sam musiał udać się do pracy, by zarobić na chleb.
Wzruszona Jadwiga oparła swą stopę na kamieniu, zdjęła
z trzewika cenną złotą klamrę i ofiarowała ją zdumionemu
murarzowi, po czym, nie czekając, by obdarowany ochłonął
i jej podziękował, odeszła. Murarz dosłownie oniemiał
z wrażenia i radości. Długo przyglądał się podarunkowi,
a potem wzrok jego padł na kamień, na którym przed chwilą
opierała się stopa królowej. Pod wpływem impulsu
postanowił odkuć w owym kamieniu kształt stopy swej
dobrodziejki, aby na zawsze zachować ślad tego wydarzenia.
Następnie wmurował ów kamień w cokół budowli i kiedy
prace budowlane nabrały rozmachu, a ściany kościoła
nabrały już konkretnych kształtów, pokazał majstrowi oraz
innym robotnikom stopę królowej odkutą w kamieniu.
Wkrótce wieść o tym fakcie obiegła cały Kraków, ale nikt nie
chciał wierzyć, że odcisk królewskiej stopy jest dziełem
kamieniarza. Przecież to oczywiste, że to szlachetność
królowej sprawiła, że kamień się pod nią ugiął! Pod
niedokończoną jeszcze budowlą świątyni zaczęły gromadzić
się tłumy miejskiej biedoty i mieszkańców stolicy. Wzruszeni
ludzie ozdabiali kwiatami miejsce, w którym w ich
mniemaniu dokonał się widzialny cud i w zachwycie szeptali
o świętej pani z wawelskiego wzgórza. W ten sposób piękny
gest monarchini i czyn wdzięcznego kamieniarza stały się
podstawą powstania pięknej, krakowskiej legendy. Ten
„cudowny” kamień ze śladem stopy Jadwigi można do dziś
podziwiać na ścianie kościoła Karmelitów na Piasku, przy
ulicy Karmelickiej.
Niewątpliwą zasługą Jadwigi było odnowienie
Uniwersytetu Krakowskiego, założonego przez Kazimierza
Wielkiego. Cały proces odnowy uczelni odbywał się w trzech
etapach: w roku 1397 Jadwiga uzyskała zgodę króla
czeskiego Wacława i ufundowała w Pradze bursę dla
scholarów z Polski i Litwy. Korzystając z pomocy praskiego
mieszczanina Jana Kriza, zakupiła w tym celu dom,
uposażając go czynszem na dwóch posiadłościach pod Pragą.
Z czasem owa fundacja, znana jako „kolegium królowej
Jadwigi” przeszła na własność praskiego uniwersytetu.
Równocześnie, wraz ze swym mężem, rozpoczęła starania
o uzyskanie pozwolenia na założenie Fakultetu
Teologicznego, którego uniwersytet dotąd nie posiadał.
Założenie takiego fakultetu było wówczas warunkiem
przyznania uniwersytetowi statusu uczelni wyższej, bez
niego był traktowany jako zwykła szkoła. Po uzyskaniu zgody
na utworzenie wydziału teologii, Jadwiga dokonała zapisu
swoich kosztowności i sukien na rzecz odnowy wszechnicy
krakowskiej. Zgodnie z zachowaną dokumentacją królowa
pozostawiła w spadku około dziesięciu kilogramów złota oraz
cenne klejnoty. Na egzekutorów swego testamentu
wyznaczyła kasztelana Tęczyńskiego i biskupa Wysza. Dzięki
kosztownościom podarowanym przez królową, uniwersytet
mógł wznowić swą działalność w roku 1400. Zakupiono dwa
domy z przeznaczeniem na kolegia oraz żupę solną w Bochni,
z której dochodów finansowano uposażenia wykładowców.
Być może królowa podejmując decyzję o wsparciu
uniwersytetu kierowała się troską o podniesienie poziomu
umysłowego polskiego duchowieństwa, który w owych
czasach daleki był od doskonałości. Często zdarzało się,
że świeżo wyświęcony ksiądz nie potrafił ani odprawić
nabożeństwa, ani nie rozumiał Pisma Świętego.
Jak widać z wiekiem wzrastał autorytet królowej, jej mąż
oraz inni wybitni mężowie stanu dostrzegli i docenili jej
talenty dyplomatyczne i polityczne, powierzając jej coraz
ambitniejsze misje. Pożycie z Jagiełłą, którego Jadwiga
z wiekiem nauczyła się doceniać i coraz częściej widziała
w nim nie tyle ukochanego, ile przyjaciela, mądrego partnera
i męża stanu, również układało się nie najgorzej. Jednak nie
wszystko było idealne. Para królewska, mimo usilnych
starań, nie miała potomka. Były to czasy, kiedy powszechnie
za brak dzieci obwiniano kobietę i nikomu nie przyszłoby
do głowy, by upatrywać się bezpłodności u mężczyzny.
Podobnie było i w przypadku Jadwigi. Ponoć sam król
niejednokrotnie miał do niej pretensje, a ona sama w listach
wspominała czasem o „sromocie bezpłodności”. Nie ulega
żadnej wątpliwości, że królowa pragnęła obdarzyć swojego
męża wymarzonym następcą tronu i zależało jej na inicjacji
nowej dynastii. Świadczyć o tym może szczególny kult, jakim
darzyła św. Annę, patronkę macierzyństwa. Jednak ani
błagalne modły, wznoszone do wszystkich możliwych
świętych Kościoła i bezpośrednio do Stwórcy, ani
zwyczajowe starania, jakie w celu poczęcia podejmują
małżonkowie nie przynosiły pożądanych rezultatów przez bez
mała dwanaście lat pożycia królewskiej pary. I w końcu,
na jesieni 1398 roku, cały kraj obiegła radosna wieść:
królowa była w stanie błogosławionym! Jagiełło dosłownie
szalał ze szczęścia i bezzwłocznie rozesłał posłów
z pomyślnymi wiadomościami do wielu europejskich dworów.
Wysłał nawet swego zaufanego człowieka i kanclerza
królowej – Wojciecha Jastrzębca, do ówczesnego papieża
Bonifacego, z prośbą, by ten został ojcem chrzestnym
dziecka. Ojciec Święty z radością przystał na tę propozycję.
Oczywiście nie miał najmniejszego zamiaru wyruszać
do Krakowa, aby ochrzcić dziecko, ale na swego następcę
wyznaczył Wojciecha Jastrzębca i przyzwolił, by dziecku
nadano jego imię. Wraz z królem cieszył się cały kraj:
„powszechna radość ogarnęła serca Polaków, cieszących się,
że z jej [Jadwigi] łona królestwo otrzyma dziedzicznego
następcę, mającego spełnić obecne i przyszłe jego
szczęście”. Przyszła matka jednak nie podzielała ogólnej
radości. Bardzo źle znosiła ciążę i nękały ją niedobre
przeczucia. Pewnego dnia powiedziała, że: „pora
macierzyństwa bywa częstokroć porą śmierci”. Jagiełło,
którego okoliczności zmusiły do opuszczenia żony i podróży
po kraju, pisał w listach do niej, aby nakazała ozdobić swoją
komnatę sypialną i dbała o siebie. Jednak Jadwiga czuła się
coraz gorzej. To właśnie wówczas, gnębiona złymi
przeczuciami, zaprosiła do siebie biskupa krakowskiego
Piotra Wysza oraz kasztelana Jaśka z Tęczyna, aby powierzyć
im wykonanie swej ostatniej woli, którą było odnowienie
uczelni krakowskiej. Pamiętała także o swoim małżonku
i radziła mu poślubić wnuczkę Kazimierza Wielkiego, Annę
Cylejską, córkę wspomnianej już w niniejszym opracowaniu
Anny, polskiej królewny, którą Ludwik Węgierski wywiózł
na dwór budzeński, a później wydał za mąż za Wilhelma von
Cilli. Poślubienie Piastówny umocniłoby niewątpliwie pozycję
Jagiełły na tronie polskim. Takie postępowanie umierającej
królowej także dowodzi, że jej małżonek nie był jej obojętny,
w przeciwnym wypadku nie troszczyłaby się o to, co stanie
się z nim po jej śmierci.
W niedzielę 22 czerwca 1399 roku na świat przyszło
upragnione dziecko królewskiej pary – dziewczynka, której
nadano imiona Elżbieta Bonifacja, po matce oraz babce
Jadwigi i papieżu. Dziecko przyszło na świat przedwcześnie
i było bardzo wątłe. Złożono je w srebrnej kołysce przesłanej
w podarunku przez księcia Witolda i z niepokojem
obserwowano. Medycy z obawą przyglądali się także
królowej, której stan zdrowia pogarszał się z dnia na dzień.
Cały dwór wznosił do nieba modły o zdrowie małej królewny.
Na próżno. Dziewczynka żyła zaledwie trzy tygodnie.
Ponieważ jej matka nadal nie wracała do zdrowia, przezornie
fakt śmierci dziecka zachowano przed nią w tajemnicy, ale
Jadwiga nie dała się oszukać i doskonale zdawała sobie
sprawę, co się stało z jej maleńką córeczką. Wkrótce stało się
jasne, że życiu królowej zagraża niebezpieczeństwo i ta
złowróżbna wieść obiegła całą stolicę. We wszystkich
kościołach krakowskich odprawiono nabożeństwa i modły
za zdrowie ukochanej władczyni, a ulicami miasta
przechodziły liczne procesje, śpiewając i modląc się
o ocalenie Jadwigi. Opatrzność i tym razem nie wysłuchała
próśb modlących się. Jak przeczuwała sama Jadwiga, pora
macierzyństwa stała się dla niej, podobnie jak dla tysięcy
innych średniowiecznych kobiet, porą śmierci. Królowa
Jadwiga zmarła w piątek, 17 lipca 1399 roku. W owych
czasach przyczyną zgonu rodzących mogła być albo gorączka
popołogowa, albo krwotok. Gdyby powodem śmierci
Andegawenki był krwotok, zgon nastąpiłby krótko
po porodzie, ponieważ królowa zmarła prawie miesiąc
później, najbardziej prawdopodobną przyczyną była gorączka
popołogowa, zbierająca śmiertelne żniwo wśród młodych
matek, zapewne z powodu braku dostatecznej higieny. Wraz
ze śmiercią królowej i jej małej córeczki, wygasła węgierska
linia Andegawenów i w ten sposób dopełniła się klątwa
Jakuba de Molay.
Zmarłą Jadwigę ubrano w ostatnią podróż
w karmazynową suknię, zdobioną kratą z motywem
koniczyny oraz w karmazynowy płaszcz z adamaszku. Pod
koronę założono miękką czapkę, a do ręki włożono berło.
Jednak te insygnia królewskie były wykonane z drewna
lipowego i pozłacane, bowiem prawdziwe regalia, ze złota
i drogich kamieni, królowa rozkazała przed śmiercią
sprzedać i uzyskane fundusze przekazać na uczelnię
krakowską. Zgodnie z jej życzeniem, Jadwigę pochowano
w prostej sosnowej trumnie razem ze zmarłą maleńką
córeczką, w katedrze wawelskiej, pod ołtarzem św. Erazma,
gdzie przechowywano Najświętszy Sakrament, który zmarła
otaczała szczególną czcią.
W dniu śmierci królowej kronikarz Kalendarza kapituły
krakowskiej zanotował: „zmarła dziś w południe najjaśniejsza
pani Jadwiga, królowa Polski i dziedziczka Węgier,
niestrudzona szerzycielka chwały Bożej, obrończyni Kościoła,
sługa sprawiedliwości, wzór wszelkich cnót, pokorna
i łaskawa matka sierot, której podobnego człowieka nie
widziano na całym obszarze świata”. Król Jagiełło razem
ze wszystkimi poddanymi rzewnie opłakiwał zmarłą żonę.
Zawdzięczał jej nie tylko koronę Polski. Ten niewątpliwie
wybitny władca i polityk, dzięki małżeństwu z Andegawenką,
dołączył do monarchów europejskiego formatu. To właśnie
żona oraz otaczający ją duchowni i uczeni, wykształceni
na uniwersytetach włoskich i praskiej uczelni, otwarci
na nowe prądy w Kościele i w nauce, wprowadzili Jagiełłę
w krąg kultury łacińskiej. Pozwoliło mu to na poznanie nowej
wiary i kultury z jak najlepszej strony. Król Władysław
do końca życia zachował o zmarłej królowej wdzięczną
pamięć i do śmierci nosił na palcu jej ślubny pierścień.
Jadwiga zjednała serca swych poddanych najpierw młodością
i urodą, potem swą mądrością, pobożnością i przede
wszystkim wrażliwością na ludzką nędzę i cierpienie. Jej
popularność znalazła odbicie w płomiennej mowie
pogrzebowej wygłoszonej po polsku, ze względu
na nieznającego łaciny Jagiełłę, przez pierwszego rektora
Uniwersytetu Krakowskiego – Stanisława ze Skalbmierza.
Na pogrzebie królowej nie było Witolda, który lizał rany
po niedawnej klęsce w bitwie z Tatarami pod Worsklą,
mającej miejsce dokładnie w dniu narodzin Elżbiety
Bonifacji. Książę zdążył jednak na egzekwie, które, zgodnie
z ówczesnym zwyczajem, odbywały się w miesiąc
po właściwym pogrzebie. O zmarłej królowej nie zapominał
ani dwór, corocznie biorąc udział w egzekwiach w rocznicę
jej śmierci, ani profesorowie odnowionego przez nią
uniwersytetu, wspominając o niej w mowach wygłaszanych
podczas nabożeństw rocznicowych, urządzanych przez
uczelnię. Przykładem tego jest chociażby pochodząca z 1413
roku mowa Franciszka Krzysowicza z Brzegu, czy też
wzmianka o zmarłej królowej sporządzona przez Andrzeja
z Kokorzyna w objaśnieniach do Sentencji.
Wkrótce po śmierci królowej zaczął też szerzyć się jej
kult, a jego propagatorem był zapewne sam Jagiełło. Wśród
jego poddanych powszechne było przekonanie o świętości
zmarłej królowej. Autorka biografii Jadwigi, Anna Klubówna,
słusznie zwraca uwagę, że życiorys monarchini nie pasuje
do wzorców świętości obowiązujących w średniowieczu –
męczeństwa i ascezy. Jak wiadomo, królowa bynajmniej nie
była ascetką, bowiem żyła pełnią życia, korzystając z jego
uroków, kochała piękne stroje i dobre jedzenie, a post
zachowywała w okresach nakazanych przez Kościół. A święty
asceta to człowiek, który pochodził zazwyczaj z bogatego
domu, ale przepojony bojaźnią bożą, świadomie rezygnował
z dostatku i władzy, udając się na pustynię, do lasu bądź
w inne odludne miejsce, gdzie wiódł życie nędzarza. Poza
tym poddawał się licznym umartwieniom, biczując swe ciało,
nosząc włosienicę, sypiając pod schodami i pozwalając,
by wylewano na niego nieczystości. Królowa nie była też
męczennicą, chyba że za męczeństwo można uznać
małżeństwo ze starszym od niej Jagiełłą, ale takich
„męczennic” pełno było w historii i jakoś nikt nie spieszy się
z wyniesieniem ich na ołtarze. Poza tym teza
o nieszczęśliwym pożyciu królewskiej pary jest wątpliwa.
Bezspornym faktem jest jej udział w chrystianizacji Litwy,
aczkolwiek i w tym przypadku można powiedzieć, że stało się
to bez jej woli, bowiem zadecydowali o tym panowie polscy
wybierając jej męża, którym był ostatni pogański władca
Europy. Była co prawda fundatorką wielu ołtarzy i kościołów,
szczególną opieką otaczała zakon franciszkanów,
sprowadziła do Polski karmelitów, wspomagała m.in. klasztor
kartuzów w Lechnicy, ale nie była bynajmniej łagodną
owieczką, potulnie słuchającą nauczających ją księży. Kiedy
spowiadający ją biskup Wysz nieopatrznie wygłosił jakieś
napomnienia dotyczące jej zachowania (według niektórych
źródeł nakłaniał ją do uległości wobec męża), zerwała się
z klęczek i nakazała mu milczenie. Poza tym często mieszała
się do spraw Kościoła, protegując swych kandydatów
na stanowiska kościelne. Robiła to tak często, że zmusiła
do interwencji samego papieża, który napisał do niej w tej
sprawie pismo. Ojciec Święty doszedł bowiem
do przekonania, że królowa Polski wstawia się za każdym,
kto ją o to poprosi, a nie z własnego przekonania, że dany
kandydat zasługuje na jej poparcie. Być może było tak
rzeczywiście w pierwszym okresie panowania, kiedy była
jeszcze dzieckiem, ale później Andegawenka najwyraźniej
starała się wykorzystywać swoje stosunki w Rzymie, aby
najwyższe stanowiska kościelne w Polsce obejmowali ludzie,
którzy najlepiej służyli jej i Jagielle. Klubówna w swej książce
stawia tezę, że planowane wyniesienie Jadwigi na ołtarze
było wyłącznie aktem wdzięczności Kościoła za jej liczne
darowizny, bowiem polska królowa zupełnie nie pasowała
do obowiązującego wówczas wzorca świętości. Nie jest to
jednak zgodne z prawdą, bowiem była jedna święta, która
również nie pasowała do wymienionych wzorców ascety
i męczennika, i jak się wydaje, to właśnie ona stała się
wzorem dla młodej monarchini. Była to, wspomniana wyżej,
św. Brygida, intelektualistka, myślicielka i pisarka,
pochodząca z arystokratycznej szwedzkiej rodziny. Podobnie
jak Jadwiga została wydana bez swej woli za mąż i chociaż
w głębi serca pragnęła zachować dziewictwo i udało jej się
nakłonić męża do zachowania czystości przez pierwsze lata
małżeństwa, w końcu urodziła mu aż ośmioro dzieci.
Po śmierci małżonka rozdzieliła jego majątek między córki
i synów, a pozostałą część oddała biednym i potrzebującym,
i wstąpiła do klasztoru. Założyła swój własny zakon i nie
wiodła bynajmniej żywota spokojnej mniszki, ale pozostała
kobietą czynu. Była autorką wielu pism i rozpraw, a z jej
zdaniem liczyli się ówcześni królowie, a nawet sam papież.
W napisanych przez siebie pismach ostro potępiała metody
nawracania stosowane przez zakon krzyżacki
i przepowiedziała, że Krzyżaków dopadnie gniew boży za ich
niegodziwości. Jak już wcześniej wspomniano, Jadwiga
czytała pisma Brygidy, znała jej życiorys i dokonania
i prawdopodobnie to ją postawiła sobie za wzór
do naśladowania. Niestety, żyła zbyt krótko, by dorównać
ukochanej świętej.
Coraz większy kult królowej, szerzący się po jej śmierci,
skłonił Wojciecha Jastrzębca, wkrótce po objęciu przez niego
arcybiskupstwa, do podjęcia starań o kanonizację Jadwigi.
Wizytując katedrę krakowską wydał polecenie ówczesnemu
biskupowi – Zbigniewowi Oleśnickiemu, aby zebrał materiał
dowodowy do kanonizacji zmarłej władczyni. Niestety,
Jastrzębiec bardzo niefortunnie wybrał wykonawcę swego
polecenia. Oleśnicki nie należał bowiem do sympatyków
nieżyjącej królowej. Ten zacięty wróg husytyzmu nie miał
dobrego zdania o pierwszej żonie Jagiełły. Co prawda, nie
miał okazji poznać jej osobiście, ale doskonale wiedział,
że zmarła nie tylko współpracowała i sympatyzowała
z czeskimi reformatorami, ale także sprowadziła do kraju
zakon, który odprawiał nabożeństwa po polsku, a nie
po łacinie. To już jawnie pachniało husytyzmem! Poza tym
Jadwiga była zwolenniczką reform w Kościele i otwarcie
mieszała się do jego spraw, tymczasem to Oleśnicki narzucał
swą wolę starzejącemu się królowi, a nie odwrotnie.
Oficjalnie biskup twierdził, że materiał dowodowy zebrał
i przesłał do Rzymu, ale jakimś dziwnym trafem owe akta
zaginęły. Nie zachowała się też ich kopia w archiwum
katedralnym. Pojawia się uzasadniona wątpliwość, czy
wspomniana dokumentacja w ogóle powstała.
Najprawdopodobniej biskup nie chciał dopuścić,
by na ołtarze trafiła zwolenniczka husytyzmu i reform
w Kościele. Fundusze przeznaczone na kanonizację również
przepadły, wykorzystano je bowiem na sfinansowanie wojny
trzynastoletniej.
Sprawa kanonizacji królowej Jadwigi odeszła
w zapomnienie, aczkolwiek legenda władczyni była ciągle
żywa w społeczeństwie polskim. Idea wyniesienia królowej
na ołtarze odżyła dopiero w XIX wieku, a szczególnie
przybrała na sile w okresie międzywojennym. Nie był to
jednak dobry czas na takie przedsięwzięcia, bowiem Litwa,
będąca samodzielnym państwem, stanowczo odcinała się
od wszelkich związków z Polską i od wszystkiego, co było
związane z unią. Tymczasem jej historyczna stolica – Wilno –
znalazła się w granicach państwa polskiego. W takiej sytuacji
kanonizacja pierwszej żony Jagiełły, która przyczyniła się
do zawarcia unii polsko-litewskiej mogła stać się zarzewiem
konfliktu, a do tego nie mogła dopuścić dyplomacja
watykańska. Pomimo tych trudności z beatyfikacją, w kraju
kult Jadwigi nadal kwitł, a do jej grobu udawały się liczne
pielgrzymki. Po wojnie w 1949 roku szczątki królowej
przeniesiono z grobu przed ołtarzem do grobowca dłuta
Antoniego Madeyskiego, gdzie spoczywają do dziś.
Pomimo tych problemów Jadwigę w końcu beatyfikowano.
Dokonał tego polski papież Jan Paweł II 31 maja 1979 roku,
który także kanonizował ją 8 czerwca 1997 roku. Dzięki temu
polscy wierni modlą się do świętej królowej, kobiety
inteligentnej, orędowniczki oświaty, kultury narodowej
i reform w Kościele.
Świętej, którą za życia wspierali tacy wybitni
średniowieczni intelektualiści jak Mateusz z Krakowa,
Henryk z Brzegu czy Andrzej Łaskarz i która położyła
podwaliny pod wielonarodowe państwo Jagiellonów oparte
na tolerancji i koegzystencji różnych kultur i religii.
Współczesny Kościół stawia Jadwigę jako wzór harmonijnego
połączenia życia kontemplacyjnego, duchowego i czynnego.
Oficjalnie jest patronką Polaków, ale za swoją orędowniczkę
mogłyby ją uznać również kobiety zajmujące się polityką,
dyplomacją, a nawet feministki na całym świecie.
Anna Cylejska – niewierna żona

statni rok XIV wieku był wyjątkowo nieszczęśliwy


dla Polski i dla samego Jagiełły. W lipcu odeszła ukochana
przez wszystkich królowa Jadwiga. Wraz z jej śmiercią
zakończył się okres współrządów kobiety-króla i jej małżonka
oraz umarły nadzieje Jagiełły dotyczące sukcesji jego
potomka na tronie polskim. Istniało niebezpieczeństwo,
że po jego bezpotomnej śmierci Litwa przejdzie we władanie
kogoś wybranego przez polskich możnowładców, a dynastia
Giedymina będzie odsunięta od władzy. Aby do tego nie
dopuścić, monarcha doprowadził do podpisania nowej unii
w 1401 roku w Wilnie i Radomiu. Porozumienie podkreślało
odrębność obu państw, a Witold otrzymał tytuł wielkiego
księcia litewskiego pod zwierzchnictwem Jagiełły.
Z niepokojem przyglądano się zakonowi krzyżackiemu.
Kiedy żyła Jadwiga ciesząca się wielkim autorytetem wśród
Krzyżaków, pamiętających wciąż jej ojca, bardzo łaskawego
dla zakonu, niebezpieczeństwo wojny można było zażegnać.
Po jej śmierci konflikt zbrojny z potężnym państwem
zakonnym stał się nieunikniony i wkrótce pojawiły się
pierwsze zwiastuny nadciągającej wojny. Ponadto, niepewna
była sytuacja na tronie polskim samego Jagiełły.
Po bezpotomnej śmierci jego żony, de facto króla Polski, jego
prawa do korony miały bardzo słabe podstawy i władca nosił
się nawet z zamiarem zrzeczenia się władzy i powrotu
do swej prawdziwej ojczyzny. Co gorsza, Wilhelm Habsburg
przypomniał sobie o małżeństwie z Andegawenką i ponownie
dostrzegł szanse na zdobycie korony Polski. Dla panów
małopolskich, którzy za nic nie chcieli dopuścić do takiego
stanu rzeczy, a co za tym idzie do zerwania unii, stało się
jasne, że Jagiełłę trzeba jak najszybciej ożenić. Na szczęście,
Jadwiga umierając wskazała swoją następczynię, którą miała
być Anna Cylejska, Piastówna, rodzona wnuczka Kazimierza
Wielkiego. Byłby to mariaż bardzo korzystny ze względów
dynastycznych dla Jagiełły, gdyż poślubienie wnuczki
ostatniego Piasta wzmocniłoby znacznie jego pozycję jako
władcy Polski. Prawdę mówiąc, ani król, ani panowie
małopolscy nic bliższego nie mogli powiedzieć o przyszłej
pannie młodej. Nie znała jej także Jadwiga, która musiała
poznać jej matkę, królewnę Annę, gdyż to właśnie na dwór
Elżbiety Bośniaczki przywiózł ją Ludwik Węgierski. Jeżeli te
dwie dziewczynki łączyła jakaś przyjaźń, to była to zażyłość
krótkotrwała, bowiem kiedy Anna skończyła dziesięć lat,
a Jadwiga miała niespełna osiem, Piastównę wydano za mąż
i wysłano na dwór jej małżonka. Kierując się względami
dynastycznymi panowie małopolscy, uzyskawszy zgodę króla
na planowane małżeństwo i odczekawszy okres przewidziany
żałobą po zmarłej królowej, wysłali dziewosłębów, jak
ówcześnie zwano swatów, do Cilli z prośbą o rękę Anny.
W skład poselstwa weszli: Iwan z Obichowa, kasztelan
ziemski, Hińcza z Rogowa, podskarbi królewski oraz Jan
Tęczyński z Ostrowca.
Tymczasem młodziutka Anna wiodła niewesoły żywot
na dworze cylejskim, pod opieką swego stryja – Wilhelma.
Obecnie Celje, znane również w przeszłości pod niemiecką
nazwą Cilli lub Cilly, bądź łacińską Clilea, jest niewielkim
miastem położonym w Słowenii, ale w czasach Jagiełły było
to hrabstwo sąsiadujące z księstwem styryjskim, rządzone
przez własną dynastię. Hrabstwo podlegało bezpośrednio
cesarzowi Karolowi IV, który bardzo przychylnie odnosił się
do rodu rządzącego tym terytorium. W latach
osiemdziesiątych XIV wieku największe znaczenie w rodzie
uzyskali dwaj krewni – Herman I oraz jego bratanek
Wilhelm, którzy w swych rękach skupili największe
posiadłości rodzinne. Pierwszy z wymienionych mężczyzn
poślubił księżniczkę bośniacką i w ten sposób został
powinowatym króla Ludwika Węgierskiego, natomiast drugi
z nich pojął za żonę hrabinę Gorycką, która bezpotomnie
zmarła. W takiej sytuacji na budzyńskim dworze
postanowiono wydać za owdowiałego Wilhelma królewnę
Annę – córkę polskiego króla Kazimierza Wielkiego. Ten
mariaż bynajmniej nie rokował świetlanej przyszłości
młodziutkiej dziewczynie, bowiem poślubiając cylejskiego
hrabiego Anna wchodziła jednocześnie w rodzinę, która
w ówczesnej Europie cieszyła się opinią „gniazda
mężobójców i trucicieli”. Czym hrabiowie cylejscy zasłużyli
sobie na takie miano? Oddajmy w tej kwestii głos,
wspomnianemu już w niniejszej publikacji, wybitnemu
humaniście Eneaszowi Sylwiuszowi, późniejszemu papieżowi
Piusowi II, który w następujący sposób opisywał dzieje owej
rodziny: „Jakieś osobliwe zbrodniarstwo przechodziło w tym
rodzie z ojca na syna. Cylejczyków było dwóch: Herman i syn
jego Wilhelm. Córka Hermana Barbara liczy się
do najsprośniejszych grzesznic, jakie znane są w dziejach.
Nie mniej ohydny był także jej brat, graf Fryderyk – srogi,
nieużyty, żądny krwi, okrutny, skąpiec, wróg duchowieństwa,
niecierpiący obrzędów kościelnych, zły pan, zły sąsiad,
żarłok”. Do tego barwnego opisu należy dodać,
iż wspomniany w cytowanym tekście Fryderyk udusił własną
żonę, ponieważ tylko w ten sposób mógł poślubić piękną
kobietę, w której się zakochał. Nie było mu dane zaznać
szczęścia, bowiem do akcji wkroczył jego ojciec, Herman,
który uznał, że kochanka jest podstępną czarownicą, która
czarami zmusiła jego syna do tej zbrodni i rozkazał ją utopić.
Kolejna femme fatale zauroczyła z kolei Ulryka, syna owego
Fryderyka, a wnuka Hermana. Niestety, wybranka serca
hrabiego była mężatką. Ulryk bez wahania rozkazał zabić jej
męża. Doprawdy, rodzinka z piekła rodem!
Małżeństwo Anny i Wilhelma okazało się nieszczęśliwe.
Hrabia zaniedbywał swą żonę i zamiast dotrzymywać jej
towarzystwa wolał odwiedzać władców ościennych państw
albo polować. Około 1381 roku urodziła się jedyna córka tej
pary, której na chrzcie nadano po matce imię Anna. Wkrótce
potem zmarł stryj Wilhelma, który swoim wyłącznym
spadkobiercą ustanowił swojego syna Hermana II. Używał on
tytułu dziedzica Bośni i sprawował funkcję bana Kroacji
i Slawonii.
Rok później, po powrocie z wyprawy przeciwko Turkom,
zmarł Wilhelm, mąż Anny. Ich córka miała wówczas zaledwie
11 lat. Obie kobiety udały się na dwór brata stryjecznego
zmarłego, hrabiego Hermana II. Jak łatwo się domyślić, ich
sytuacja na dworze krewnego do łatwych nie należała, tym
bardziej że Herman miał wyjątkowo liczne własne
potomstwo, o które musiał się troszczyć i które musiał
zaopatrzyć. Starszej krewnej pozbył się z łatwością, wydając
ją w 1394 roku za księcia Ulryka von Teck. Po ślubie księżna
na zawsze opuściła hrabstwo Cilli oraz swoją jedyną córkę,
by wraz z mężem zamieszkać w Wirtembergii.
Trzynastoletnia Anna pozostała sama, zdana na łaskę
i niełaskę swego stryja. Oprócz Hermana jej najbliższymi
krewnymi byli jej babka po kądzieli, Jadwiga, wdowa
po Kazimierzu Wielkim, ówczesna księżna legnicka oraz jej
dzieci z drugiego małżeństwa, ale nie utrzymywali oni
żadnego kontaktu z Anną. O jej rodzonej ciotce, siostrze jej
matki, królewnie Jadwidze, wiadomo jedynie, że została
wydana za mąż, nie wiemy jednak za kogo. Po wstąpieniu
przez nią w związek małżeński z zupełnie nieznanym
człowiekiem, wszelki ślad po niej zaginął i obecnie nie można
odtworzyć jej losów. Przyszłość młodziutkiej Anny nie
zapowiadała się różowo, jedyne na co mogła liczyć to
zamążpójście, ale na to się wcale nie zanosiło. Poza tym
dziewczyna nie grzeszyła urodą, a co gorsza nie była
zamożna, mógł więc ją czekać jedynie bardzo skromny
mariaż. Chętnych do ręki niezbyt nadobnej Piastówny
niestety nie było wcale i dziewczyna w panieństwie
doczekała swych 19 urodzin, co było dla ówczesnych panien
wiekiem dość zaawansowanym.
I nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki,
zmienił się jej godny pożałowania los.
Na początku 1401 roku na dwór Hermana przybyło
poselstwo złożone z najznamienitszych panów polskich.
Gospodarz nie mógł uwierzyć własnym uszom, kiedy
od posłów usłyszał nie tylko pozdrowienia od króla polskiego,
ale także złożoną w jego imieniu prośbę o rękę sieroty Anny.
Długosz podaje, że hrabia aż płakał z radości i „bratanicę
swą bez żadnego namysłu posłom królewskim oddał”.
Naiwny kronikarz jako powód owej radości podał zaszczyt,
jaki spotkał rodzinę Hermana, ale prawdziwy powód był
o wiele bardziej prozaiczny: hrabia z ulgą pozbywał się
kłopotliwej wychowanki, z którą nie bardzo wiedział, co ma
zrobić, a poza tym miał dość własnego potomstwa, o które
musiał się zatroszczyć. Nie wiadomo, jak zareagowała na tę
niespodziewaną odmianę losu Anna, ale zapewne również
cieszyła się nie tyle z możliwości poślubienia nieznanego
bliżej króla, ile z powodu opuszczenia domu, w którym nikt
jej nie kochał i rodziny, dla której była tylko ubogą krewną.
Królewscy wysłannicy i Herman szybko doszli
do porozumienia w sprawie wyprawy ślubnej.
Na przeszkodzie mariażu stała konieczność uzyskania
dyspensy od papieża, bowiem Anna była spokrewniona
z poprzednią żoną Jagiełły – Jadwigą, obie były
prawnuczkami Łokietka. Jednak szybko poradzono sobie
z tym problemem i ówczesny papież Bonifacy IX udzielił
niezbędnej dyspensy w kwietniu 1401 roku. Bezzwłocznie
spakowano dobiegającą dwudziestki pannę i w towarzystwie
kilku panów cylejskich oraz posłów z Polski, wysłano w drogę
do jej nowej ojczyzny.
Anna, wraz z towarzyszącym jej orszakiem, dotarła
do Krakowa 16 lipca 1401 roku. Monarcha, jej przyszły mąż,
czekał na narzeczoną przed murami miasta. Oprócz niego
przyszłą królową witały tłumy mieszkańców, wiwatując
na cześć wnuczki ukochanego króla Kazimierza. Sytuacja
Jagiełły na tronie polskim przedstawiała się wówczas
zupełnie inaczej niż bezpośrednio po śmierci Jadwigi. Już
dwa lata samodzielnie sprawował rządy i nikt nie miał
najmniejszego zamiaru pozbawić go władzy. Ponadto,
na Węgrzech właśnie wybuchł bunt przeciwko panującemu
tam Zygmuntowi Luksemburczykowi i koronę świętego
Stefana zaproponowano Jagielle. W świetle powyższych
faktów małżeństwo z Anną nie było mu konieczne
do utrzymania korony państwa polskiego, aczkolwiek nadal
nie miał następcy i z tego względu powinien zdecydować się
na kolejny mariaż. Tym razem jednak mógł być wybredny
i zażyczyć sobie urodziwej narzeczonej. Niestety, jak już
wspomniano wyżej, Anna pięknością nie była. Podobnie jak
w przypadku Jadwigi, nie zachował się do naszych czasów
żaden jej wizerunek, nie możemy więc wyrobić sobie
własnego zdania na temat urody dziewczyny. Może wcale nie
była taka brzydka, tylko po prostu nie spodobała się Jagielle,
który z pewnością porównywał ją do wyjątkowo pięknej
i zgrabnej Andegawenki. Faktem jest, że król sarkał i złościł
się na dziewosłębów, że zaręczyli go z taką brzydulą.
Narzeczona również nie była zachwycona oblubieńcem,
bowiem jak wiemy Jagiełło nie miał urody amanta. W końcu
rozczarowany król zagroził, że odeśle narzeczoną
z powrotem na dwór jej stryja. Do tego stanowczo nie można
było dopuścić. Panowie małopolscy zgodnie uznali, iż nie ma
lepszej kandydatki na królową Polski niż ta zapomniana
i nieszczęsna Piastówna. Trzeba było jednak przełamać opór
króla, a nie było to sprawą łatwą. Postanowiono więc
na razie odłożyć przygotowania do ślubu. Jako oficjalny
powód odłożenia ceremonii podano fakt, że Jagiełło nie zna
niemieckiego, jedynego języka, którym władała Anna
i narzeczeni nie mogli się ze sobą porozumieć. Dziewczyna
zamieszkała w jednym ze stołecznych klasztorów, gdzie
miała się uczyć polskiego, a król udał się w podróż na Litwę.
Koniec końców dał się przekonać i na początku listopada
w Bieczu zawarto układ ślubny. Szczegóły owej umowy nie
są dziś znane, wiadomo natomiast, że Jagiełłę reprezentowali
biskupi krakowski i wrocławski, kasztelan krakowski Jan
z Tęczyna oraz wojewoda sandomierski Jan z Tarnowa.
W imieniu Anny umowę podpisali panowie, którzy przywieźli
ją do Polski.
W końcu małżeństwo zawarto 29 stycznia 1402 roku,
pomimo że Anna nie zdołała nauczyć się polskiego, ale już
rozumiała ten język. Ślub odbył się w katedrze na Wawelu,
a ceremonię celebrował Piotr Wysz. Na uroczystość przybył
oczywiście Witold wraz z małżonką, nie pojawił się natomiast
rodzony brat króla, Skirgiełło, który, rywalizując o władzę
z popieranym przez Jagiełłę Witoldem, postanowił dokuczyć
monarsze i zamiast na jego ślub udał się w odwiedziny
do Krzyżaków. Młoda para królewska otrzymała w darze
od krakowskich rajców 200 grzywien.
Rok po ślubie, a dokładnie 23 lutego 1403 roku, również
w katedrze na Wawelu, odbyła się koronacja Anny. Na tę
uroczystość zaproszono matkę koronowanej królowej –
księżnę Annę von Teck, prawdopodobnie po to, aby
podkreślić piastowskie korzenie nowej żony króla.
Czterdziestoletnia wówczas Anna odwiedziła swój ojczysty
kraj po raz pierwszy od czasu, kiedy Ludwik oddzielił ją i jej
siostrę od ich matki i wywiózł do Budy. Ze swoją ojczyzną,
którą opuściła jako małe dziecko, nie czuła się zupełnie
związana, nie potrafiła już nawet mówić po polsku. Swojej
córki nie widziała ponad 10 lat, ale nie wydaje się, żeby ta
rozłąka stanowiła dla niej jakieś zmartwienie, bowiem kiedy
wyszła powtórnie za mąż porzuciła swe dziecko jak
niepotrzebny balast na dworze krewnego, nie troszcząc się
o nie więcej. Musiała jednak czuć pewną satysfakcję, widząc
jak na głowę jej córki biskup wkłada koronę królowych
polskich. Anna von Teck po ślubie córki spędziła dość długi
okres na Wawelu, a kiedy wyjechała do Wirtembergii, została
hojnie obdarowana przez zięcia.
Dziś możemy się jedynie domyślać jak wyglądało pożycie
króla z jego nową żoną. Większość biografów Jagiełły
twierdzi, że nie był to udany związek. Co prawda król
pogodził się w końcu z nieatrakcyjnością żony i nigdy nawet
nie próbował zerwać małżeństwa, ale poświęcał Annie
bardzo mało czasu. Niektórzy historycy dowodzą, że Jagiełło
miał w tym czasie nałożnice i oddawał się drobnym
miłostkom. Jeżeli tak rzeczywiście było, należy podziwiać go
za dyskrecję, bowiem w żadnych z zachowanych źródeł nie
ma najmniejszej wzmianki o niewierności króla. Podejrzewa
się także, że już w tym czasie nawiązał romans ze swoją
późniejszą żoną, Elżbietą Granowską, bez wątpienia
największą miłością jego życia, ale nie ma na to żadnych
dowodów. Nieliczni biografowie Jagiełły próbują nieśmiało
udowadniać, że ten związek nie był aż tak nieudany, jak się
powszechnie sądzi. Według nich świadczyć o tym mogą listy
króla pisane do małżonki, w których zwraca się do niej
z wielką czułością. Poza tym, jak wiadomo, król uwielbiał
polować i wolał uganiać się za zwierzyną w puszczy niż
ganiać za pannami na dworach, może więc spokojna i cicha
Anna zupełnie go zadowalała jako małżonka?
W przeciwieństwie do poprzedniej żony monarchy, ambitnej
i inteligentnej Jadwigi, nie interesowała ją zupełnie polityka
ani sprawy związane z Kościołem. Nie lubiła też podróżować
i większość czasu spędzała na wawelskim zamku, od czasu
do czasu dojeżdżając do męża, przynajmniej tak to opisywał
Długosz. Aczkolwiek przyjrzawszy się bliżej zachowanej
dokumentacji, trzeba przyznać, że królowa wywierała pewien
wpływ na sprawy polityczne. Podejrzewa się, że sprzyjała
wrogiemu Polsce Zygmuntowi Luksemburczykowi, a z całą
pewnością żywiła antypatię do zakonu krzyżackiego.
Przedstawiciele zakonu odwzajemniali to uczucie, widząc
w królowej przyczynę niektórych swoich niepowodzeń.
W pierwszych latach po koronacji, Anna nie odznaczyła
się niczym szczególnym. Przebywała na zamku i przyjmowała
licznych gości, wśród których, obok ukochanej siostry
Jagiełły, Aleksandry i żony Witolda, księżnej Zofii, byli liczni
książęta litewscy i ruscy. W 1405 roku na wawelski dwór
zjechał jej stryj Herman Cylejski, który odwiedził nasz kraj,
a przy okazji swą stryjeczną bratanicę, w charakterze
wysłannika Zygmunta Luksemburskiego. Być może królowa
zainteresowała się także hodowlą lwów, bowiem te
egzotyczne drapieżniki sprowadzono do Krakowa na rozkaz
Jagiełły ze zwierzyńca we Florencji.
Tak więc Anna mogłaby wieść spokojny żywot u boku
pięćdziesięcioletniego męża, gdyby nagle nie dał o sobie
znać jej uśpiony dotąd temperament i pewnego pięknego
dnia nasz król dowiedział się, że został rogaczem! I nie był to
bynajmniej jednorazowy wybryk jego małżonki. Jak to się
mogło stać, że ta brzydka podobno dziewczyna stała się
przedmiotem zainteresowania rycerzy i magnatów?
Niektórzy biografowie i historycy sądzą, że królowa padła
ofiarą intryg i żaden z jej domniemanych kochanków nie miał
z nią żadnych intymnych kontaktów. Inni twierdzą,
że mężczyźni po prostu chcieli zaskarbić sobie łaskawość
królowej wykorzystując jej kobiecą słabość i uwodząc ją.
Pojawiła się także hipoteza, że Anna sama sprowokowała te
wydarzenia lub po prostu je zmyśliła, chcąc się wydać
bardziej atrakcyjną w oczach wiecznie nieobecnego męża.
Wydaje się jednak, że oskarżenia o zdradę były prawdziwe.
Po pierwsze, w żyłach Anny krążyła gorąca krew,
odziedziczona zarówno po rodzinie ojca, jak i matki, poza
tym niektóre kobiety pięknieją z wiekiem i z brzydkiego
kaczątka zmieniają się w pięknego łabędzia.
Najprawdopodobniej tak właśnie stało się i w tym przypadku.
Do Polski przyjechała zahukana i zaniedbana dziewczyna,
która nigdy nie wyściubiła nosa poza rezydencję stryja,
w której mieszkała. W Krakowie została królową, otrzymała
zapewne piękne stroje i klejnoty, a przede wszystkim nabrała
ogłady i pewności siebie. Z biegiem czasu zapewne dały też
znać o sobie niemałe potrzeby seksualne, a tymczasem jej
dużo starszy mąż był wiecznie nieobecny. Królowa spędzała
czas w otoczeniu innych, młodszych i przystojniejszych
mężczyzn, którzy obsypywali ją komplementami wodząc
za swą panią zachwyconym wzrokiem. Czyż można się jej
dziwić, że w końcu uległa pokusie i zdradziła męża?
Pierwszym kochankiem, a być może jak twierdzą niektórzy
poważnym adoratorem Anny był Jakub z Kobylan z rodu
Grzymalitów. Skandal wybuchł w 1407 roku. Podobno
podejrzenia wzbudziło zawalenie się podłogi w sypialni
królowej, co uznano za skutek jej namiętnego cudzołożenia.
Długosz bez ogródek twierdził, że Jakub dopuścił się
z królową „czynów nierządnych”. Musiały istnieć jakieś
dodatkowe poszlaki i dowody, poza zawaloną podłogą,
bowiem za ukradkowe spojrzenia i przelotne pocałunki
raczej nikogo nie zamykano na trzy lata w zamkowej wieży,
a taka właśnie kara spotkała niefortunnego wielbiciela
królowej. W tym samym czasie o romans z Anną, która
zgodnie z tym twierdzeniem musiałaby zdradzać swego męża
aż z dwoma panami równocześnie, był Mikołaj Chrząstowski
herbu Strzegomia. Ten młody człowiek, nie czekając
na dalszy rozwój sytuacji i konsekwencje swych
nieostrożnych poczynań czym prędzej zbiegł z kraju,
unikając w ten sposób gniewu króla. Nie wiadomo, czy
wiarołomną małżonkę spotkały z tytułu zdrady jakiekolwiek
konsekwencje, bowiem nie ma na ten temat żadnej wzmianki
w zachowanych źródłach, nic o tym nie wspomina także
Długosz. Sprawa nabrała rozgłosu i cały kraj huczał
od plotek. Tymczasem dostojnicy, zebrani na zjeździe
w Niepołomicach, ostro skrytykowali króla za to, że okrył
hańbą swoją małżonkę, nagłaśniając te incydenty. Widocznie
już wówczas znane było włoskie przysłowie: „Gdy żona
grzeszy, mąż nie jest bez winy” i najwyraźniej możnowładcy
uznali, że to właśnie monarcha jest winny niemoralnemu
prowadzeniu się żony. Król pod wpływem swych doradców
ochłonął, a kiedy się uspokoił polecił arcybiskupowi
gnieźnieńskiemu Kurowskiemu, aby publicznie ogłosił
monarchinię niewinną zdrady małżeńskiej. Na tym jednak
nie skończyły się kłopoty monarchy, wkrótce bowiem znowu
pojawiły się pogłoski o niewierności królowej. Kolejnym
mężczyzną podejrzanym o romansowanie z Anną był
przedstawiciel jednego z najznamienitszych rodów ówczesnej
Polski Andrzej Tęczyński, którego przyłapano, kiedy flirtował
z królową „na zamku królewskim, o tajemnej porze,
w ustronnym miejscu”. Tym razem Jagiełło doszedł
prawdopodobnie do wniosku, że lepiej jest nosić rogi
z godnością niż nagłaśniać sprawę i cała afera przeszła
praktycznie bez poważniejszych konsekwencji. Być może
wpływ na tak łagodne potraktowanie tego incydentu miał
fakt, że królowa, po siedmiu latach małżeństwa w końcu
zaszła w ciążę i jakikolwiek skandal byłby w tej sytuacji
stanowczo niewskazany. 8 kwietnia 1408 roku Anna
szczęśliwie powiła zdrową i silną dziewczynkę. Oczywiście,
zarówno król, jak i poddani, przeżyli pewne rozczarowanie,
oczekiwano bowiem narodzin syna – następcy tronu.
Dziewczynce nadano imię Jadwiga, oczywiście na cześć
poprzedniczki Anny u boku Jagiełły. Od tej pory wszystkim
pierworodnym córkom z dynastii Jagiellonów nadawano to
imię, tak wielki był autorytet zmarłej Andegawenki.
Ceremonia chrztu odbyła się w 20 maja 1408 roku,
a odprawiał ją biskup krakowski Jan Wysz, a potem wydano
z tej okazji uczty, które ciągnęły się przez kilka dni.
Od chwili narodzin maleńka Jadwiga była uważana
za przyszłą monarchinię, aczkolwiek oficjalnie ogłoszono to
dopiero pięć lat później. Kronikarze zanotowali skwapliwie,
że ojciec był w stosunku do córki dość obojętny, aczkolwiek
bardzo się starał, by zapewnić jej sukcesję tronu.
W tym samym roku, w którym narodziła się córeczka
Anny i Władysława, nastąpił awans rodziny cylejskiej,
z której wywodziła się królowa. Zygmunt Luksemburczyk,
pozostający w stanie bezżennym od czasu śmierci swej
pierwszej żony, Marii Andegaweńskiej, zdecydował się
na poślubienie kuzynki Anny – Barbary, córki jej stryja
Hermana, na którego dworze mieszkała polska królowa. Obu
kobiet najprawdopodobniej nie łączyła żadna zażyłość,
bowiem Anna była starsza od swej kuzynki o dwanaście lat.
Małżeństwa Barbary i Zygmunta nie można zaliczyć
do udanych, bowiem małżonkowie wzajemnie się zdradzali.
Nowa węgierska królowa nie zyskała też sympatii swoich
poddanych i do końca życia cieszyła się na Węgrzech opinią
kobiety występnej, przewrotnej i zdradliwej. W tym czasie
znacznemu pogorszeniu uległy stosunki polsko-węgierskie.
Zygmunt był sprzymierzeńcem zakonu krzyżackiego,
a Polska tymczasem przygotowywała się do wojny
z Krzyżakami. Aby zapewnić sobie spokój na południowej
granicy i przynajmniej poprawne stosunki z Węgrami,
postanowiono wykorzystać koligacje rodzinne. W 1410 roku
do Polski ponownie zawitał stryj królowej – Herman Cylejski.
Para królewska przyjęła uroczyście dostojnego gościa
w Jedlnej, gdzie na jego cześć zorganizowano trwające kilka
dni uczty oraz tańce. Następnie Jagiełło wraz z żoną
i Hermanem udali się do Iłży, a później do Opatowa.
W dalszej kolejności udano się do Sandomierza, skąd stryj
Anny powrócił na Węgry. Tematem rozmów Cylejczyka
z polskim królem stał się przygotowywany zjazd z królem
Zygmuntem w Kieżmarku. Do zjazdu rzeczywiście doszło, ale
z Luksemburczykiem i jego żoną spotkał się książę Witold
z małżonką i w imieniu Jagiełły prowadził z nim rozmowy.
Tymczasem stało się to, co od dłuższego czasu było
nieuniknione: wybuchła wojna z zakonem krzyżackim, zwana
przez potomnych Wielką Wojną. Podobno królowa, pomimo
że nie była przeciwniczką zakonu, optowała za zachowaniem
pokoju. Na domiar złego, w drugiej połowie roku 1410,
Jagielle wojnę wypowiedziały Węgry. Król Zygmunt rozkazał
bezzwłocznie opuścić Węgry kupcom krakowskim,
przebywającym tam w celach handlowych. Oczywiście nie
wszyscy kupcy zdążyli wyjechać w nakazanym terminie.
Tych, którzy zostali na Węgrzech aresztowano. Wówczas
do akcji wkroczyła królowa polska, która korzystając
z pomocy stryja Hermana, królewskiego teścia, wyjednała
u Zygmunta ich uwolnienie. W tym samym roku do Polski
zjechała na krótko matka Anny, księżna von Teck. Nie
odwiedziła jednak córki, ale spotkała się ze swoim zięciem
w Nowym Mieście Korczynie. Cel jej wizyty nie jest znany,
ale ponieważ spotkała się tylko z królem, prawdopodobnie
nie była to wizyta prywatna. Był to ostatni pobyt córki
Kazimierza Wielkiego w swojej ojczyźnie, a o jej dalszych
losach nie wiemy praktycznie nic. Wiadomo jedynie,
że zmarła w 1425 roku, dożywszy 59 lat.
Tadeusz Popiel i Zygmunt Rozwadowski, Bitwa pod Grunwaldem (1910 r.).
Kiedy Jagiełło udał się na wojnę, obowiązki związane
z rządami w kraju objął arcybiskup gnieźnieński Mikołaj
Kurowski. Królowa spędzała ten czas na Wawelu.
Z niepokojem oczekiwała wieści z pola bitwy i modliła się
żarliwie o zwycięstwo. Nadszedł dzień 15 lipca 1410 roku,
w którym miała miejsce bitwa pod Grunwaldem. Była to
jedna z największych bitew ówczesnej Europy zakończona
spektakularnym zwycięstwem wojsk polskich i klęską
zakonu. W ten sposób ostatecznie złamano potęgę
Krzyżaków. Nazajutrz Jagiełło wystosował list do swej żony,
będący cennym źródłem informacji o bitwie. Na Wawel
pismo przywiózł nadworny podkomorzy Mikołaj Morawiec.
Po jego przyjeździe do Krakowa, całe miasto uroczyście
świętowało. Nie tylko odprawiono dziękczynne nabożeństwa
w miejscowych kościołach, ale także iluminowano całą
stolicę. Wkrótce do Krakowa przysłano jeńców. Wśród nich
królowa dostrzegła kogoś, kogo bardzo dobrze znała. Tym
kimś był Piast Śląski, młodszy syn księcia oleśnickiego, który
w przeszłości był paziem na jej dworze. Ów książę, wbrew
woli ojca, poparł zakon krzyżacki i stanął po jego stronie
w bitwie pod Grunwaldem, a po klęsce wojsk zakonnych
dostał się do polskiej niewoli. Z biegiem czasu zmienił front
i już cztery lata później wspierał Polskę w tzw. wojnie
głodowej[11] z zakonem.
Tymczasem Jagiełło i jego zbrojne hufce wkroczyły
na teren państwa krzyżackiego i rozpoczęły oblężenie
Malborka, które przerwano po krótkim okresie. Do tej pory
pomiędzy historykami trwają spory o ocenę takiego
postępowania Jagiełły, który zrezygnował z oblężenia
i ostatecznego rozgromienia Krzyżaków i według niektórych
zmarnował zwycięstwo grunwaldzkie. Wynik bitwy pod
Grunwaldem, korzystny dla Polski, nie tylko złamał potęgę
zakonu, ale również wyniósł Jagiełłę do rangi
najważniejszych monarchów w Europie. Tym samym wzrosła
też pozycja Polski w unii, a tego król starał się za wszelką
cenę uniknąć, stąd jego kunktatorska postawa i odwrót spod
Malborka. Najpierw, za zgodą Jagiełły, od oblężenia odstąpił
Witold. Towarzyszyło mu sześć chorągwi polskich
w charakterze eskorty, mającej osłaniać wojska litewskie
przed ewentualnym atakiem przeciwnika. Paweł Jasienica,
oceniając takie postępowanie króla, oskarżył go
o kunktatorstwo i służenie Litwie z wykorzystaniem sił
polskich. Obecnie jednak coraz częściej słyszy się głosy
w obronie Jagiełły, dowodzące, że ani Polska, ani Litwa nie
posiadały odpowiedniej armii oblężniczej, w skład której
powinna wchodzić zarówno piechota, jak i artyleria,
a w związku z tym oblężenie i tak nie zakończyłoby się
powodzeniem.
Niezależnie od przyczyn odstąpienia od bram Malborka,
Jagiełło zarządził powrót do Polski. Ze swoją żoną spotkał się
jednak dopiero na początku stycznia następnego roku.
Spotkanie miało miejsce w Opatowie, a królowej Annie
towarzyszyli możnowładcy. Wraz z nimi, na rozkaz króla,
do Opatowa przybyła grupa jeńców wojennych. Monarcha
wraz z żoną udał się następnie do Radomia, gdzie para
obchodziła święto Trzech Króli. Wkrótce potem Anna
powróciła na Wawel, a król udał się na objazd ziem polskich.
Małżonkowie spotkali się ponownie w czasie zapustów
w Sandomierzu, a niedługo potem Jagiełło ponownie opuścił
żonę i udał się na Litwę. W tymże roku również miał miejsce
hołd rycerzy, którzy w procesji wnosili do katedry wawelskiej
zdobyte pod Grunwaldem chorągwie krzyżackie. Pod stopami
pary monarszej złożono bojowe proporce wielkiego mistrza,
komturów i wodzów. Zdobyczne chorągwie zawisły
w katedrze wawelskiej, gdzie wisiały aż do zaborów. W 1797
roku zostały wywiezione przez Austriaków do Wiednia i ślad
po nich zaginął.
W tym okresie wybuchła kolejna królewska „seksafera”,
której bohaterem stał się człowiek nie tylko bardzo
wpływowy i bogaty, ale także dostojnik Kościoła. A był to
sam arcybiskup gnieźnieński – Mikołaj Kurowski. Duchowny
cieszył się wielkim zaufaniem króla, piastował funkcje
o charakterze państwowym. Ponieważ, jak wiadomo, Jagiełło
wiele podróżował, Kurowski spędzał wiele czasu na zamku
wawelskim, towarzysząc królowej Annie. I nagle wybuchł
skandal. Ktoś, według niektórych źródeł była to sama
królowa, doniósł Jagielle, że duchowny namawiał Annę
do cudzołóstwa. Nie wiadomo ile w tym prawdy. W tych
czasach osoby duchowne nie zawsze zachowywały celibat,
a niektórzy dostojnicy kościelni wręcz słynęli ze swego
zamiłowania do płci pięknej. Słynny był przypadek wielkiego
admiratora białogłów biskupa krakowskiego Zawiszy
z Kurozwęk, który swe upodobania przypłacił życiem.
Pewnego dnia zachciało się mu amorów ze słynącą z urody
młynarzówną ze wsi Dobrawoda. Kiedy, jak sądził,
dziewczyna spała na stogu siana, arcybiskup przystawił
drabinę i wszedł na górę. Niestety, miał pecha, zamiast
dziewczyny na stogu spał jej ojciec. Zbudzony w środku snu
przez jurnego duchownego, odruchowo strącił drabinę, która
wraz z Zawiszą znalazła się na ziemi. Biskup na skutek
upadku doznał tak poważnych obrażeń, że nie podnosił się
przez kilka miesięcy z łoża, a w końcu zmarł. Co prawda
w przypadku Kurowskiego nie zachowały się żadne
doniesienia o takich ekscesach i zamiłowaniu do płci pięknej,
ale być może jednak spodobała mu się królowa i złożył jej
dalece niestosowną propozycję? A może Anna lub ktoś z jej
otoczenia źle odczytał jego uprzejmość w stosunku do niej?
Niektórzy historycy twierdzą wręcz, że żona Jagiełły sama
uknuła ową intrygę, chcąc zwrócić na siebie uwagę wiecznie
nieobecnego męża. Sam biskup tak gorliwie zaprzeczał
stawianym mu oskarżeniom, że aż ściągnął na siebie większe
podejrzenia. Nigdy nie dowiemy się jak było naprawdę.
Prawdy nie poznał ani Jagiełło, ani jemu współcześni,
bowiem biskup zmarł nagle w drodze na spotkanie z królem,
na którym monarcha wraz z Witoldem mieli osądzić jego
winy. Według niektórych źródeł przyczyną zgonu był upadek
z konia, natomiast według innych – zawał serca.
W 1412 roku Anna towarzyszyła mężowi w wyjeździe
do Sącza na spotkanie z poselstwem węgierskim, któremu
przewodniczył stryj królowej – Herman. Celem poselstwa
było uzgodnienie warunków spotkania królewskiej pary
z Zygmuntem Luksemburczykiem i jego żoną, którzy w tym
czasie rezydowali w Kieżmarku. Wkrótce Jagiełło wyruszył
do Lubowli, by spotkać się z węgierską parą monarszą.
Na zjeździe, którego obradom towarzyszyły liczne tańce
i uczty, podjęto decyzje polityczne o wielkiej wadze dla obu
krajów. Zygmunt, za cenę pewnych ustępstw na rzecz Rusi
i Mołdawii, zerwał przymierze zawarte z zakonem i w zamian
za udzieloną mu przez Polskę pożyczkę, oddawał w zastaw
miasta spiskie. Zobowiązał się ponadto do zwrotu polskich
insygniów królewskich wywiezionych z Polski przez Ludwika
Węgierskiego. Po zawarciu porozumienia, królowa Anna
opuściła męża i udała się do Krakowa, a Jagiełło wyjechał
do Budy, gdzie miał odbyć się wielki zjazd z udziałem książąt
serbskich, austriackich, chorwackich oraz bawarskich.
Wówczas Jagiełło odzyskał obiecane insygnia. Kiedy wracał
do kraju, kazał je nieść przed sobą przed wjazdem do stolicy
państwa. Władcę z odzyskanymi insygniami koronacyjnymi
królów polskich witała procesja, na czele której kroczyła
królowa. Następnie para królewska uczestniczyła
w nabożeństwie dziękczynnym w kościele Mariackim,
a zwrócone insygnia umieszczone zostały nad stallą, gdzie
siedziała para monarsza.
W następnym roku w kraju wybuchła zaraza,
co najprawdopodobniej skłoniło królową do zabrania
córeczki i wyjazdu na Litwę. Oczywiście towarzyszyła
wówczas królowi. W tymże samym roku, na zjeździe
jedlińskim, zapadły ważne decyzje dotyczące sukcesji małej
Jadwigi, która po śmierci ojca miała panować w Polsce
i w Wielkim Księstwie Litewskim. W związku z tym
współopiekunem małoletniej królewny ogłoszono księcia
Witolda. W drodze do Wilna, król zatrzymał się na zjeździe
w Horodle nad Bugiem, na którym 2 września zawarto unię,
na mocy której zjednoczona z Polską Litwa zachowywała
odrębność, co było oczywiście korzystne dla dziedzicznych
władców tego państwa. Ponadto kilkanaście wytypowanych
przez Witolda rodzin litewskich otrzymało takie same prawa,
jakimi cieszyła się szlachta polska. Bezpośrednio z Horodła
król wraz z żoną udali się do Wilna, a następnie na Żmudź,
gdzie nadal kwitła wiara pogańska. Królowa zatrzymała się
w Kownie, natomiast Jagiełło wyruszył w dalszą drogę
Niemnem, a po drodze chrzcił mieszkańców i niszczył
miejsca dawnego kultu. Po czterech miesiącach pobytu
na Litwie para królewska wróciła do Polski. Wracali jednak
oddzielnie, król podróżował przez Mazowsze, natomiast
Anna – przez Pińsk i Chełm.
Para królewska wystąpiła wspólnie raz jeszcze w Śniatyni
w 1415 roku, przyjmując hołd, który królowi składał
hospodar Mołdawii Aleksander. Później wzięła udział
w wystawnej uczcie wydanej na ich cześć przez hospodara.
Po zakończonych uroczystościach, Jagiełło swoim zwyczajem
odesłał małżonkę do Krakowa, a sam wyjechał na Litwę.
Być może w tym czasie u Anny pojawiły się pierwsze
oznaki poważnej choroby, bowiem w drugiej połowie 1415
roku królowa zaniemogła i praktycznie nie wstawała z łóżka.
W styczniu 1416 roku wracającego do kraju Jagiełłę dobiegła
wiadomość o chorobie małżonki, ten jednak ją
zbagatelizował i nie spiesząc się jechał dalej. Jednak, kiedy
w okolicach Łysej Góry dotarł do niego kolejny goniec
z wieścią o pogarszającym się stanie Anny, król zrozumiał,
że sprawa jest poważna i co koń wyskoczy pognał
do Krakowa. Pojawił się przy łożu chorej żony 19 stycznia
1416 roku. Zdążył się z nią na zawsze pożegnać, bowiem
następnego dnia królowa zmarła, osierocając ośmioletnią
Jadwigę. Anna przeżyła 35 lat. Król pogrążył się w smutku
po śmierci tej pozornie niekochanej przez niego małżonki
i nakazał odprawić za spokój jej duszy nabożeństwa
w kościołach całego kraju. W państwie także zapanowała
żałoba. Natomiast niekłamaną radość po zgodnie Anny
otwarcie wyrażali Krzyżacy, a jeden z ich kronikarzy
zanotował nawet: „Gdyby nie zmarła, ściągnęłaby więcej
nieszczęść na Zakon”.
Trzecią żonę Jagiełły pochowano w ambicie[12] katedry
wawelskiej, ale płyta nagrobna jest obecnie zasłonięta.
Anna Cylejska przeżyła z królem Władysławem Jagiełłą
czternaście lat, towarzysząc mu w najświetniejszych latach
jego rządów i przeżywając razem z nim chwałę zwycięstwa
pod Grunwaldem. Zgodnie z opinią Długosza drugie
małżeństwo królewskie nie było udane, ale współcześni
historycy i biografowie króla uważają je za zgodne. Królowa
Anna przecież podróżowała z królem, a poza tym łączyły ją
bardzo dobre stosunki z rodziną męża, której członków
często gościła u siebie. Ponadto, dzięki koneksjom
rodzinnym, pośredniczyła w skomplikowanych wówczas
kontaktach z dworem węgierskim. Biografowie króla często
zwracają też uwagę na fakt, iż monarcha, pomimo że był
bardzo srogi dla prawdziwych, lub jak chcą niektórzy
domniemanych, kochanków żony, jej samej nie okazywał
z tego powodu widocznej niechęci. Co więcej, pisma pisane
do Anny, a zwłaszcza list spod Grunwaldu, świadczą, jeżeli
nie o miłości króla do żony, to przynajmniej o jego
przywiązaniu do niej. Pamiętajmy też, że za każdym
sukcesem mężczyzny stoi jego żona, może więc Anna
Cylejska przyczyniła się w jakimś stopniu do osiągnięć
Jagiełły.
Elżbieta Granowska – małżeństwo,
które wywołało skandal

istoria trzeciego małżeństwa króla Władysława


Jagiełły przeczy tezie Długosza, twierdzącemu, iż władca
żadnej ze swych trzech żon „nie darzył prawdziwą, szczerą,
małżeńską miłością”, bowiem to właśnie miłość była
fundamentem związku z Elżbietą Granowską.
Druga żona monarchy, Anna Cylejska, spoczywała od roku
w grobie, kiedy Jagiełło zdecydował się na kolejne
małżeństwo i tym razem postanowił podjąć decyzję
samodzielnie. Tymczasem w jego otoczeniu zrodził się
pomysł wysłania dziewosłębów na dwór moskiewski,
z prośbą o rękę córki księcia Wasyla, a Zygmunt
Luksemburczyk chciał, aby Jagiełło poślubił jego krewną,
księżniczkę brabancką – Elżbietę, do której nawet już
wyjechało poselstwo polskie z Zawiszą Czarnym i Januszem
z Tuliszkowa na czele. Jednak próby wyswatania monarchy
spełzły na niczym, bowiem on sam dokonał zupełnie innego
wyboru. Tym razem jego decyzja nie tylko zaskoczyła
wszystkich, ale wywołała międzynarodowy skandal. Król
zdecydował się poślubić Elżbietę Granowską, kobietę jak
na owe czasy leciwą, liczącą bowiem już 45 lat, majętną
wdowę z czworgiem dzieci, mającą za sobą trzy małżeństwa.
Jagiełło był co prawda jeszcze starszy, dobiegał już
siedemdziesiątki, ale pamiętajmy, że żadna z jego
poprzednich żon nie obdarzyła go upragnionym synem –
dziedzicem korony, a związek z kobietą po czterdziestce
raczej nie dawał szans na potomstwo. Co gorsza, Elżbieta
była nieuleczalnie chora na gruźlicę. Poza tym, na drodze
do zawarcia małżeństwa istniała poważna przeszkoda
kanoniczna. Matka wybranki króla – Jadwiga z Melsztyńskich
– była matką chrzestną Jagiełły, co oznaczało, że król
i Elżbieta w świetle prawa kościelnego byli „rodzeństwem
duchowym”, a to uniemożliwiało ślub. Zawarcie związku
małżeńskiego wymagało uzyskania dyspensy papieża, co było
procesem długotrwałym, kosztownym i wymagającym wielu
zabiegów dyplomatycznych. Wszystko to sprawiło, że Jagielle
odradzano ten związek. Król jednak się uparł i postanowił
za wszelką cenę doprowadzić Elżbietę do ołtarza. Cóż było
przyczyną takiej desperacji monarchy? Być może był trochę
zmęczony i rozczarowany związkami z dużo młodszymi
od siebie kobietami i zapragnął towarzystwa osoby starszej
i dojrzalszej, która lepiej by go rozumiała? Może też sądził,
iż niemłoda i stateczna żona nie będzie przyprawiała mu
rogów, jak to czyniła jej poprzedniczka? Jak wiemy król
znacznie bardziej cenił polowania od rozkoszy łoża i często
wyjeżdżał na łowy, pozostawiając swoją żonę na zamku.
Samotna, ale niemłoda już małżonka mniej jest narażona
na zaloty zuchwałych gołowąsów niż młoda dziewczyna,
zamężna ze znacznie starszym człowiekiem. Poza tym oboje
znali się już od 30 lat, Jagiełło poznał Elżbietę podczas
swojego ślubu z Jadwigą Andegaweńską. Być może, że nawet
łączył ich romans. Wybranka króla miała już czworo dzieci
z poprzedniego małżeństwa, w tym dwóch synów Jana
i Ottona, więc może Jagiełło uznał, że i jego może obdarzyć
upragnionym potomkiem. Wydaje się jednak, że król
po prostu, prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu,
naprawdę się zakochał. Nie był też pierwszym mężczyzną,
który stracił dla Elżbiety głowę. Życie trzeciej żony Jagiełły
obfitowało w miłosne przygody, których nie wymyśliłby
obdarzony nawet największą fantazją pisarz lub scenarzysta
filmowy.
Elżbieta Granowska, portret imaginacyjny nieznanego malarza (1779 r.).
Elżbieta pochodziła z rodu Starżów, potomków Sieciecha,
niesławnego palatyna[13] z czasów Władysława Hermana. Jej
ojcem był Otton herbu Topór z Pilczy, palatyn Kazimierza
Wielkiego, wojewoda sandomierski i starosta wielkopolski,
matką zaś wspomniana już Jadwiga, siostra magnata
małopolskiego – Spytka z Melsztyna. Jej dziadkiem był sam
wielki Spytek z Melsztyna, sprawujący za panowania
Władysława Łokietka urząd kasztelana krakowskiego. Był on
założycielem miasta Tarnów i dlatego jedna z gałęzi jego
potomków przybrała nazwisko Tarnowskich i w późniejszych
czasach otrzymała tytuł hrabiowski. Bratem Jadwigi, a więc
wujem Elżbiety, był kolejny Spytek z Melsztyna, znany jako
Spytek II, wojewoda krakowski, pan lenny Podola, który
zginął bohaterską śmiercią w bitwie nad Worsklą w 1399
roku. Jego córka, a więc siostra cioteczna Elżbiety, Jadwiga
Melsztyńska, poślubiła księcia opolskiego z dynastii Piastów.
Ojciec Elżbiety, Otton zabezpieczył w swoim domu część
skarbca przeniesionego przed śmiercią Kazimierza Wielkiego
z Wawelu. Późniejsza żona Jagiełły była jedynaczką i wyrosła
na pannę obdarzoną niezwykłą urodą, a po śmierci ojca stała
się także jedną z najzamożniejszych panien w królestwie.
Szybko znaleźli się adoratorzy, chętni do poślubienia
urodziwej dziewczyny i zawładnięcia jej majątkiem. Elżbieta
mogła wybierać spośród wielu zalotników, ale nie zdążyła
dokonać wyboru właściwego kandydata, bowiem to
kandydat, może nie najwłaściwszy, ale za to najsprytniejszy
i bardzo zdeterminowany, zdecydował za nią. Tym
człowiekiem był szlachcic z Moraw – Wiseł Czambor, który
pewnej nocy wkradł się do zamku w Pilczy i porwał pannę.
Przedsięwzięcie było starannie zaplanowane –
po uprowadzeniu Elżbiety, Wiseł doprowadził do zawarcia
związku małżeńskiego i jego skonsumowania. Historia milczy
o jakichkolwiek protestach dziewczyny, należy więc
przypuszczać, że sprytny Morawianin cieszył się co najmniej
przychylnością swojej wybranki. Radość nowo poślubionego
męża Elżbiety nie trwała jednak długo, na drodze
małżeńskiemu szczęściu stanął inny mężczyzna, zazdrosny
krajan Wisła – Janczyk Hiczyński, herbu Odrowąż. Ponieważ
był bogatszy i miał pod swoją komendą znacznie więcej ludzi
aniżeli Wiseł, napadł Czambora, uprowadził jego młodą
małżonkę i nie zważając na wcześniejsze zaślubiny Elżbiety,
pojął ją za żonę i zagarnął jej majątek. O prawa młodej
dziewczyny nie upomniał się nikt z jej rodziny, ale o własną
i w świetle prawa prawowitą małżonkę, upomniał się uparty
Czambor, nękający Janczyka listami, w których obsypywał go
obelgami i nazywał, słusznie zresztą, cudzołożnikiem.
Od gróźb przeszedł do czynów i wyruszył do Krakowa,
by poskarżyć się królowi na przemoc i bezprawie, którego
padł ofiarą. Dowiedziawszy się o tym Janczyk poczuł,
że grunt osuwa się mu pod nogami, pojawiła się bowiem
realna groźba, że Jagiełło nakaże zwrot dziewczyny
i majątku. Postanowił przedsięwziąć radykalne środki
i pozbyć się upartego konkurenta raz na zawsze. Wynajął
w tym celu dwunastu zbirów i wyruszył z nimi do stolicy.
Wraz ze swoją bandą zaskoczył swojego rywala podczas
wizyty w łaźni. Siepacze pobili Czambora tak dotkliwie,
że zmarł z odniesionych ran. Po tym „sukcesie” pewny swego
Janczyk zwrócił się do Jagiełły o potwierdzenie swoich praw
do Elżbiety i jej majątku, i o dziwo uzyskał królewską zgodę.
Tak więc za porwanie i zabójstwo, zamiast kary, spotkała go
nagroda. Wydaje się to co najmniej dziwne i zaskakująco
niesprawiedliwe, ale taką właśnie wersję wydarzeń podaje
Jan Długosz. Istnieje hipoteza, zgodnie z którą
za zabójstwem pierwszego męża Elżbiety stał sam Władysław
Jagiełło, darzący już wówczas tę nadobną kobietę
płomiennym uczuciem i odwiedzający ją w jej dobrach
za cichym przyzwoleniem jej ówczesnego małżonka. Jest to
jednak tylko przypuszczenie i nie znajduje potwierdzenia
w faktach. Bardziej prawdopodobna jest hipoteza,
że Czambor nie cieszył się poparciem króla, gdyż wcześniej
współpracował z zakonem krzyżackim. Karę za morderstwo
konkurenta wymierzył Janczykowi ślepy los, bowiem
skrytobójca zmarł niedługo po popełnieniu zbrodni,
a Elżbieta została wdową (logicznie rozumując podwójną).
Wówczas o swojej siostrzenicy przypomniał sobie Spytek
z Melsztyna i otoczył ją swoją opieką. Właściwie należałoby
powiedzieć, że opieką otoczył majątek siostrzenicy, gdyż
wbrew woli samej zainteresowanej, ale w zgodzie z własnym
przekonaniem, że majątek powinien pozostać w rodzinie,
wydał ją za swego krewnego Wincentego Lelewitę
Granowskiego. Pan Granowski bardzo na tym mariażu
skorzystał, bowiem po ślubie stał się jednym
z najzamożniejszych magnatów w Polsce. Wkrótce okazało
się, że Elżbieta poślubiła nie tylko pieniacza, który
procesował się ze wszystkimi o wszystko, nawet z własną
teściową i królem, ale także wyjątkowego rozrzutnika, który
zastawiał lichwiarzom dobra żony na ogromny procent.
Podejrzewa się, że Elżbieta nie była w tym związku
szczęśliwa. Mimo wszystko, jej trzeci mąż zaznaczył się
w historii Polski i wymieniany jest w wielu dokumentach.
Pomimo swego konfliktowego charakteru stał się zaufanym
człowiekiem Władysława Jagiełły, sprawował urząd
kasztelana nakielskiego, starosty generalnego Wielkopolski
oraz brał udział w wielu poselstwach. Przez jakiś czas był
właścicielem (jeszcze z nadania królowej Jadwigi) miasta
Śrem z okolicami i innymi posiadłościami. Brał udział
w bitwie pod Grunwaldem, na którą przyprowadził całą
chorągiew wojska. Za swoje zasługi bitewne otrzymał
w zarząd od króla miasto Toruń. Ze związku z Elżbietą miał
czworo dzieci: Jana, Ottona, Jadwigę i Elżbietę. Wincenty
zmarł nagle w 1410 roku, wkrótce po powrocie spod
Grunwaldu. Długosz jako przyczynę śmierci podaje otrucie
przez żonę, ale kronikarz reprezentujący interesy
Oleśnickiego, nie lubił Jagiellonów, a szczególną antypatią
darzył trzecią żonę Władysława Jagiełły. Bogobojnemu
kanonikowi nie mieściło się w głowie, że wdowa po trzech
mężach może zostać królową Polski, szkalował więc jej
wizerunek w oczach potomnych.
Kiedy Elżbieta po raz trzeci została wdową, zapewne
sądziła, że resztę swojego życia spędzi w samotności,
wychowując dzieci, a potem być może wnuki. Mogła też brać
pod uwagę wstąpienie do klasztoru, taki los wybierały często
średniowieczne wdowy, usuwając się w cień po odchowaniu
potomstwa, aby za furtą klasztorną oddawać się
kontemplacji i przygotowaniom do ostatniej podróży. Życie
szykowało jej jednak kolejną, tym razem bardzo przyjemną
niespodziankę, stawiając na jej drodze samego króla
i obdarowując koroną. Para spotkała się w styczniu 1417
roku, w Lubomli koło Chełmna, w posiadłości siostry Jagiełły,
Aleksandry, księżnej mazowieckiej, z którą łączyła Elżbietę
serdeczna przyjaźń. Jak często w takich przypadkach bywa,
o spotkaniu pary zdecydował przypadek, a konkretnie
pogoda. Gwałtowna śnieżyca, która zaskoczyła króla
w podróży z Litwy, zmusiła go do zatrzymania się
w rezydencji swojej siostry w Lubomli nad Bugiem, gdzie
także przebywała z wizytą Granowska. Majętna wdowa, choć
niemłoda, ale podobno ciągle atrakcyjna, zrobiła na władcy
oszałamiające wrażenie i król stracił dla niej głowę. Podobno
już na pierwszym spotkaniu, ku zdziwieniu siostry króla
i samej Granowskiej, dosłownie obsypał kobietę drogimi
prezentami. Prawdę mówiąc, patrząc na jedyny zachowany
do naszych czasów portret królewskiej wybranki, gust króla
wydaje nam się co najmniej dyskusyjny. Kronikarze opisując
Elżbietę, również nie szczędzili jej kąśliwych uwag. Marcin
Bielski pisał co prawda, że skoro Jagiełło się w niej
zakochał, to „[...] musiała być subtelna i cudna”, aby zaraz
dodać złośliwie: „Królowi nie wiedzieć z czego się spodobała,
iż ją pojął, bo była już stara i wyschła od suchot”. Długosz
natomiast wypomniał jej zmarszczki. Ale jak wiadomo, żaden
portret nie oddaje uroku osobistego, czaru i inteligencji,
a zdaje się, że były to właśnie te cechy, które decydowały
o powodzeniu Elżbiety u płci przeciwnej, a kronikarze mogli
być stronniczy i celowo kreować negatywny wizerunek
królowej. Współcześni historycy podkreślają zgodnie,
że w tej kobiecie musiało być naprawdę coś niezwykłego,
skoro była największą miłością polskiego króla, a następnie –
królową, pomimo że „nie miała żadnych ku temu warunków”.
Zakochany król organizował miłosne schadzki i regularnie
odwiedzał posiadłość Granowskiej w Łańcucie, obdarowując
ukochaną prezentami. Bardzo szybko zdecydował się też
na ślub i najpierw przekonał do tego związku swojego
stryjecznego brata wielkiego księcia Witolda, a po uzyskaniu
jego akceptacji powiadomił o swym zamiarze panów
królestwa. Tu spotkał się ze stanowczym sprzeciwem,
zarówno ze strony szlachty i możnowładców, jak
i wszechwładnego arcybiskupa Oleśnickiego. Jednak, jak już
wspomniano wyżej, król się uparł i dopiął swego. Wraz
z orszakiem dworskim, w którym znajdowała się też Elżbieta,
przybył do Sanoka 2 maja 1417 roku i tam, w obecności
wielu dostojników świeckich oraz kościelnych, poślubił ją.
Ceremonię sprawował arcybiskup lwowski. Długosz w swojej
kronice z oburzeniem wspomina, iż: „[...] Władysław król
wziął ślub z Elżbietą Granowską, niewiastą już
ze zmarszczkami na twarzy i połogami licznymi
wyniszczoną”. Tuż po ceremonii małżeństwa Elżbiety
i Jagiełły, miało miejsce wydarzenie, które odczytano jako złą
wróżbę dla związku. Dotychczas pogodne i słoneczne niebo,
nagle zasnuło się chmurami, temperatura gwałtownie
spadła, zerwała się zawieja i zaczął padać deszcz
ze śniegiem. Na domiar złego, kareta, którą jechała świeżo
poślubiona małżonka królewska zapadła się w błocie
na sanockim rynku i nawet woły sprowadzone z pobliskiego
folwarku nie mogły jej wyciągnąć.
Pośpiesznie zawarty związek wywołał w kraju ogromny
skandal, dwór wyrzucał królowi mezalians, a polscy
wysłannicy na soborze w Konstancji na każdym kroku
spotykali się z szyderczymi uwagami zagranicznych
dyplomatów, otwarcie szydzących z decyzji polskiego króla.
„Przyjemność” osobistego powiadomienia posłów polskich
na sobór w Konstancji o tym hańbiącym małżeństwie władcy,
zarezerwował dla siebie Zygmunt Luksemburczyk, który
dowiedział się o tym fakcie od Krzyżaków. Podobno posłowie
na wieść o związku Jagiełły z Granowską, powszechnie
odbieranym jako ośmieszenie państwa polskiego na arenie
międzynarodowej, płakali. Tymczasem w Polsce zarówno
możnowładcy, jak i coraz potężniejszy Oleśnicki, otwarcie
domagali się unieważnienia tego małżeństwa. Obawiano się
nadmiernego wyniesienia rodu Granowskich i zarzucano
bezzasadność związku, skoro po coraz bardziej
podupadającej na zdrowiu Elżbiecie nie można już było
spodziewać się potomstwa. Cały dwór dosłownie trząsł się
od plotek, z ust do ust przekazywano sobie złowrogie
przepowiednie rozmaitych nieszczęść, które to niestosowne
małżeństwo sprowadzi na kraj. Król jednak wcale nie brał
sobie do serca tych uwag, ani złowieszczych proroctw i nie
miał najmniejszego zamiaru rezygnować z uroków życia
u boku świeżo poślubionej małżonki. Zagroził nawet
abdykacją w przypadku zmuszenia go do oddalenia żony.
Wydaje się, że na Elżbiecie atmosfera niechęci również nie
robiła specjalnego wrażenia; kobiecie, która przeżyła dwa
porwania, cztery śluby, pochowała trzech mężów
i wychowała czwórkę dzieci żadne złowrogie proroctwa nie
były straszne.
Trzeba jednak przyznać, że przeciwnicy tego związku
mieli swoje racje. Po pierwsze sytuacja, w której król żeni się
ze swą poddaną miała miejsce po raz pierwszy w historii
Polski. Ponadto, w umowie spisanej przez Kazimierza
Wielkiego z Ludwikiem Węgierskim wyraźnie uzgodniono,
że prawa do dziedziczenia tronu polskiego mogą mieć
wyłącznie synowie króla, którzy zostaną zrodzeni
z księżniczek. Dlatego kwestia dziedzictwa korony przez
ewentualnych synów Granowskiej byłaby co najmniej
dyskusyjna i mogłaby w przyszłości wywołać poważne
perturbacje. Jagiełło, decydując się na ten związek, musiał
więc doskonale zdawać sobie sprawę z komplikacji, które
wywoła swoją decyzją. Panowie polscy, pragnący dla króla
małżonki o świetnych europejskich koligacjach, nie potrafili
zmusić się do okazywania szacunku królowej, która
wywodziła się spośród nich. Obawiano się także, że mariaż
Granowskiej wywyższy jej ród ponad inne rody szlacheckie
w Polsce. Pokaźny majątek Elżbiety nie był argumentem
przemawiającym za jej poślubieniem, bowiem po jej śmierci
odziedziczyłyby go jej dzieci z poprzednich związków.
Szlachta i możni głośno wyrażali swoje niezadowolenie,
a prosty lud ze zgrozą powtarzał, że ta niemłoda kobieta
musi być czarownicą i czarami opętała poczciwego
monarchę.
Jednak nie wszyscy w otoczeniu króla byli przeciwnikami
Elżbiety. Do jej zwolenników i przyjaciół bez wątpienia
należała księżna mazowiecka i rodzona siostra Jagiełły –
Aleksandra. Aczkolwiek dzisiaj niektórzy historycy
sceptycznie patrzą na przyjaźń księżnej z Granowską i jej
poparcie dla planów małżeńskich brata, sugerując, że chciała
w ten sposób uzyskać korzyści dla siebie. Elżbieta, zostawszy
królową, z pewnością mogłaby wyświadczyć oddanej
przyjaciółce w przyszłości liczne przysługi, poza tym księżna
mazowiecka mogła liczyć na spadek, w przypadku
bezdzietnego małżeństwa swego brata. Najprawdopodobniej
do grona przyjaciół Granowskiej zaliczyć można arcybiskupa
lwowskiego, którego z panią na Łańcucie mogły łączyć
powiązania towarzyskie bądź sąsiedzkie. Wszystko wskazuje
na to, że sympatią darzył ją arcybiskup Mikołaj Trąba.
Co prawda, według Długosza, dostojnik ten, przebywający
podczas koronacji Elżbiety na soborze w Konstancji, wyraził
głębokie niezadowolenie z faktu, iż aktu koronacji nie
dokonał on, a arcybiskup lwowski, ale kronikarz nie
przytacza żadnych zastrzeżeń arcybiskupa w stosunku
do samej Granowskiej.
Wbrew złowróżbnym proroctwom, Jagiełło był z Elżbietą
bardzo szczęśliwy. Para po ślubie przez dłuższy czas
zamieszkiwała w Sanoku, potem zaś przeniosła się
do siedziby Kmitów do Sobienia. Jedyną troską monarchy
było oficjalne uznanie ważności związku, który papież mógł
podważyć ze względu na wspomniane już przeszkody
kanoniczne. Wysłał więc na sobór w Konstancji profesora
Akademii Krakowskiej, sympatyzującego z Elżbietą, Andrzeja
z Kokorzyna, aby ten uzyskał dyspensę papieską. Misja
polskiego wysłannika zakończyła się powodzeniem i Jagiełło
mógł przystąpić do przygotowania koronacji swojej żony.
Plany ukoronowania Elżbiety wywołały oczywiście ostre
sprzeciwy, a najsilniej protestowała szlachta wielkopolska
pod przewodnictwem Sędziwoja Ostroroga. Królowi
oświadczono otwarcie, że choćby nałożył na jej głowę pięć
koron, to oni i tak nie uznają Granowskiej za królową.
Monarcha w odpowiedzi oświadczył, że abdykuje, koronę
Polski pozostawiając swej córce – Jadwidze i jej przyszłemu
mężowi, wybranemu zgodnie z wolą panów polskich. Sam
zaś przeniesie się na dziedziczną Litwę, gdzie w przyszłości
będą panowały dzieci z jego małżeństwa z Granowską. Była
to, co prawda, groźba trochę na wyrost, bowiem ówczesna
pozycja Witolda na Litwie była zbyt silna, aby Jagiełło mógł
przejąć władzę w tym kraju, ale okazała się skuteczna,
bowiem wyrażono zgodę na koronację Elżbiety.
Para przybyła do stolicy, a na spotkanie króla i jego nowej
małżonki wyruszyła córka Jagiełły z jego drugiego
małżeństwa – Jadwiga. Obie najważniejsze dla Jagiełły
kobiety bardzo się polubiły, a Elżbieta z powodzeniem
zastąpiła młodziutkiej królewnie przedwcześnie zmarłą
matkę. Ceremonia koronacji odbyła się w Krakowie w dniu
patronki Granowskiej, św. Elżbiety, a ceremoniału dopełnił
arcybiskup lwowski Jan z Rzeszowa. Po koronacji wszyscy
obecni na ceremonii złożyli hołd nowej królowej Polski,
a przedstawiciele miast przekazali okolicznościowe dary.
Niestety, nowa żona Jagiełły, pomimo że była szczerze
kochana przez króla i jego córkę, nie zyskała akceptacji
u swoich nowych poddanych, ani nawet u dworzan
królewskich. Po przyjeździe do Krakowa rozpętała się
prawdziwa burza ataków na Elżbietę i pretensji
do monarchy. Po kraju rozprowadzano liczne i obrzydliwe
paszkwile na temat królewskiej małżonki. Należy
przypuszczać, że krył się za tym Oleśnicki, który nie
przestawał naciskać na króla, aby ten unieważnił małżeństwo
i oddalił żonę. Echo ówczesnych nastrojów znajdujemy
u Długosza, który pisze z oburzeniem: „[...] należało mu
[królowi] się starać o rozwód i unieważnienie tak szpetnego
i obrzydliwego małżeństwa, które bogdaj nie tylko w Polsce,
ale nigdzie się nie święciło”. Para królewska, nie przejmując
się opiniami poddanych, wspólnie podróżowała po kraju,
przyjmowała posłów wracających z soboru w Konstancji,
uczestniczyła w Grodnie w ceremonii zaślubin Witolda z jego
drugą żoną, Julianą księżną twerską. Elżbieta miała znaczny
wpływ na króla, a nawet na niektóre decyzje polityczne.
Podobnie jak niegdyś pierwsza żona Jagiełły – Jadwiga,
Elżbieta popierała wszelkie rozwiązania pokojowe
w stosunkach z Krzyżakami, a ewentualne konflikty
i zadrażnienia starała się dusić w zarodku. To ona była
inicjatorką spotkania 17 października 1418 roku Jagiełły
i księcia Witolda z wielkim mistrzem krzyżackim Michałem
Küchmeistrem von Sternbergiem. Przed samym spotkaniem
uczestniczyła wraz z mężem w spotkaniu z wielkim księciem
litewskim, na którym omawiano wspólne polsko-litewskie
stanowisko. Kiedy grupa panów węgierskich starała się
o poparcie Polski dla akcji antykrzyżackiej, to właśnie opór
królowej sprawił, że król nie udzielił takiego poparcia.
Elżbieta Granowska przyczyniła się też w pewnym stopniu
do dalszego rozwoju uniwersytetu, bowiem to właśnie na jej
prośbę król nabył dla akademii dwa nowe budynki. Ponadto,
należy zwrócić uwagę na rolę Elżbiety Granowskiej
w polonizacji dynastii jagiellońskiej, bowiem spośród
czterech żon króla, tylko ona urodziła się i wychowała
w Polsce, władała naszym językiem od dziecka i znała polskie
zwyczaje. Ją jedyną Jagiełło obdarzał namiętnym uczuciem,
mogła więc mieć większy wpływ niż jej poprzedniczki
na zwyczaje i postępowanie monarchy.
Będąc królową, Elżbieta nie zapominała także o poprawie
życia swoich dzieci i nie wahała się wykorzystywać w tym
celu swego królewskiego męża. Jej najstarszy syn Otto zmarł
jeszcze przed koronacją matki, ale pozostał jeszcze młodszy
Jan oraz dwie córki: Elżbieta i Jadwiga. Dla syna matka
zapragnęła godności komesa, z uprawnieniami nieznanymi
dotąd w Polsce, na co uzyskała zgodę króla. W tym celu
z dóbr łańcuckich miało zostać utworzone hrabstwo,
a zamieszkująca okolice miasta Jarosławia szlachta miała się
stać lennikami komesa. Byłaby to więc jedyna w dziejach
naszego kraju próba wprowadzenia zachodniego prawa
feudalnego. Zamiar ten jednak się nie udał, bowiem
ówczesny kanclerz Wojciech Jastrzębiec, popierany przez
silną grupę możnowładców, stanowczo odmówił przyłożenia
swojej pieczęci pod gotowym już dokumentem.
Ze zrozumiałych względów oburzyło to królową, która
zaczęła podburzać męża przeciwko kanclerzowi. Jeżeli
wierzyć Długoszowi, główną areną owego podburzania miała
być królewska sypialnia. Niezależnie od tego, jakich
argumentów i środków użyła Elżbieta, zamiar się powiódł
i Jagiełło wkrótce zwolnił go z zajmowanego stanowiska.
Gwoli sprawiedliwości należy dodać, że do takiego stanu
rzeczy przyczyniła się kompletna porażka dyplomacji
kanclerza. Spór polsko-krzyżacki, poddany pod
rozstrzygnięcie soboru w Konstancji, nie doczekał się
rozwiązania. Należało więc wybrać odpowiedniego
mediatora. Mógł być nim sam papież, ale na skutek zabiegów
Jastrzębca został nim Zygmunt Luksemburczyk, znany
ze swej sympatii do zakonu. Ogłoszony przez niego wyrok
w 1420 roku był dla Polski bardzo niekorzystny, co więcej,
uwalniał zakon od drobnych ustępstw, które chciał z własnej
woli poczynić na rzecz Polski. Rozsierdziło to do białego
zarówno Jagiełłę, jak i Witolda, którzy zgodnie z opisem
ówczesnych kronikarzy „ryczeli jak lwy”. Wydaje się więc
oczywiste, że to właśnie ta sytuacja, a nie jak chce Długosz
zabiegi Elżbiety, zadecydowała o upadku kanclerza.
Ze względu na niepowodzenie planów królowej w stosunku
do jej syna, król obdarzył go dobrami koronnymi, które przed
przejęciem ich przez państwo należały do jego babki, Jadwigi
z Pilczy.
Inną troską zaprzątającą głowę Granowskiej była sprawa
jak najkorzystniejszego wydania za mąż córek – Jadwigi oraz
Elżbiety. Królowa postanowiła wydać je za śląskich Piastów,
zapewniając w ten sposób swym córkom status udzielnych
księżnych. Jadwigę usiłowano wydać za księcia Konrada
Białego, młodszego syna księcia oleśnickiego. Planowany
mariaż jednak nie doszedł do skutku z nieznanych przyczyn.
Pod koniec 1417 roku jej siostra, Elżbieta, wyszła za mąż
za księcia Niemodlińskiego – Bolesława, opolskiego Piasta,
najstarszego syna Bolesława IV.
Niestety, związek ten okazał się fatalną pomyłką, bowiem
już w trzy lata później książę opuścił swą małżonkę, która
powróciła na dwór matki. W kilka lat później orzeczono
rozwód tej pary.
Afera z Jastrzębcem oraz kłopoty małżeńskie córki
najprawdopodobniej przyczyniły się do pogorszenia zdrowia
królowej. W 1419 roku dała o sobie znać choroba Elżbiety
i królowa gwałtownie zapadła na zdrowiu. Leżała
w Krakowie i nie miała siły, aby towarzyszyć mężowi
w podróżach. Kiedy poczuła się lepiej, udała się z mężem
w krótką podróż, podczas której miało miejsce zdarzenie,
w którym nieprzychylni królowej ludzie dopatrywali się aktu
niełaski opatrzności. Piorun uderzył w królewską karetę,
zabijając dwóch dworzan, cztery konie, poraził również
króla, który stracił przytomność, a w następstwie tego
wypadku utracił częściowo słuch. Oleśnicki, który nie
ustawał w nagabywaniu Jagiełły o unieważnienie
małżeństwa, uznał to za dowód braku przychylności Boga
i przestrzegł monarchę: „Masz dowód i świadectwo, królu,
w tych żywiołach, które się na ciebie oburzyły, żeś popełnił
przestępstwo, łącząc się z siostrą twoją chrzestną, jej
bowiem matka trzymała cię do chrztu”. Wbrew groźbom
biskupa, małżeństwo przetrwało trzy lata. Królowa zmarła 12
maja 1420 roku. W ostatnich chwilach życia Elżbiety
towarzyszyła jej m.in. córka Elżbieta i syn Jan. Władysław
Jagiełło w tym czasie przebywał w Brześciu, gdzie zastała go
wiadomość o śmierci ukochanej małżonki. Przyjął ją
z niekłamaną rozpaczą i rozkazał odprawić żałobne
nabożeństwo w miejscowym kościele. Był jednak
osamotniony w swojej żałobie, gdyż poza nim i królewną
Jadwigą, ani poddani, ani dwór nie przejął się zgonem
nielubianej małżonki królewskiej. Długosz wspomina, iż nikt
nie krył radości z powodu śmierci Elżbiety i „[...] większa
nierównie była radość na pogrzebie królowej niżeli w czasie
jej koronacji”. Podobno uczestnicy pogrzebu ubrali weselne
szaty, wiwatowali w czasie odprawiania egzekwii i szydzili
ze zmarłej. Co prawda nie wiadomo, czy w ceremonii
uczestniczył król, sądzę, że jednak nie brał w niej udziału,
bowiem w obecności monarchy nikt nie odważyłby się na tak
otwartą manifestację pogardy w stosunku do zmarłej.
Jagiełło długo czcił pamięć ukochanej Elżbiety, bowiem
kroniki wspominają, że nawet dziesięć lat po jej śmierci
pamiętał o modlitwach za nią.
Jedyny żyjący syn zmarłej królowej – Jan, wystawił
ku pamięci matki ołtarz pod wezwaniem św. Elżbiety, obok
grobowca biskupa Radlicy, i uposażył tę fundację
na podkrakowskiej wsi Branice.
Na miłość i charakter Elżbiety inne światło rzuca
ówczesny pisarz królewski, utalentowany poeta Stanisław
Ciołek. W 1419 roku napisał złośliwą satyrę na małżeństwo
króla z Granowską. Utwór napisany jest w formie bajki,
w której zwierzęta zawzięcie komentują kwestię nierównego
związku. Sam król został przedstawiony pod postacią lwa,
niestety jest to samotny, starzejący się i nieco zdziecinniały
lew. Prawdą jest, że trzecie małżeństwo Jagiełły przypadło
na okres, w którym król ograniczył kontakty z otoczeniem,
nawet poróżnił się z Witoldem. Stanisław Ciołek, baczny
i inteligentny obserwator sytuacji na dworze, pisał, iż słabną
z dnia na dzień najczulsze uczucia poddanych, które
rozbudził w nich długotrwałą dobrotliwością, milknie też
rozgłos jego męstwa i chwały, co niegdyś docierał aż do Gór
Kaspijskich. Świeżo poślubioną małżonkę królewską autor
w swej satyrze przedstawił pod postacią świni, natrętnie
uwodzącej króla i powołującej się na swoje pokrewieństwo
z dzikami. Snując subtelnie nić intrygi zdobywa w końcu
względy króla. I tu pojawia się pewna zagadka, która każe
nam nieco inaczej spojrzeć na Granowską. Ciołek
w mistrzowski sposób posługiwał się zwierzęcą symboliką,
ale niektóre jego alegorie były trudne do rozszyfrowania
nawet dla współczesnych mu czytelników. W tym przypadku
taką intrygującą zagadką jest zamieszczony w bajce list
do króla ptaków – orła, spisany przez radę zwierząt zgodnie
z najlepszymi współczesnymi wzorami kancelaryjnymi. Król
ptaków przyjmuje poselstwo senatu łaskawie oraz
przedstawia swoją piękną i łagodną córkę jako kandydatkę
na żonę lwa, która z miejsca zdobywa serca zwierzęcych
posłów. Tymczasem świnia złośliwie donosi królowi, że córka
orła grzeszyła z sokołem, przez co ojciec ją trzymał
w zamknięciu. Historycy do dziś nie mogą ostatecznie
rozstrzygnąć, jakie poselstwo w sprawie ewentualnego
królewskiego małżeństwa miał na myśli autor i który książę
ukrywa się pod postacią sokoła. Przypuszcza się, że orłem
jest Zygmunt Luksemburczyk, do którego wysłano posłów
w sprawie małżeństwa Jagiełły z krewną Zygmunta, ale
niektórzy znawcy tematu uważają, że obrazowe oskarżenie
rzucone przez świnię pasuje do pierwszej żony Jagiełły
i plotek dworskich z początków jego panowania. Jej ojca
Ludwika Węgierskiego można nazwać orłem, natomiast pod
postacią sokoła może kryć się Wilhelm Habsburg. Czyżby
więc Elżbieta, jako siostra chrzestna króla, chciała zdobyć
jego serce i rozsiewając złośliwe pomówienia pozbyć się
pięknej konkurentki? Czy już wtedy zagięła parol na Jagiełłę?
A może już wówczas parę łączył płomienny romans? Cóż,
prawdy nie dowiemy się nigdy, bowiem wszyscy bohaterowie
tej dworskiej afery zabrali ją ze sobą do grobu.
Oczywiście za swój paszkwil Ciołek zapłacił nie tylko
utratą łask królewskich i stanowiska, ale także... ostrą
naganą ówczesnego papieża Marcina V. Papież ów
wystosował odpowiedź na dzieło Ciołka, w której nazwał go
żmiją jadowitą, najdotkliwiej kąsającą swoich protektorów
i pochlebców oraz zagroził mu żelaznymi rózgami, ale
ostatecznie zatwierdził jego nominację na biskupstwo
poznańskie. Papieska krytyka odniosła oczekiwany skutek,
gdyż później Stanisław Ciołek napisał wierszem pochwałę
Krakowa, króla i jego kolejnej żony Zofii Holszańskiej, matki
wyczekiwanego dziedzica – przyszłego króla Władysława
Warneńczyka.
Kłopoty nielubianej królowej nie skończyły się niestety
wraz z jej odejściem z tego padołu. Kolejne oburzenie
i protesty wywołała także propozycja pochówku trzeciej żony
Jagiełły w katedrze wawelskiej. Ostatecznie Elżbietę
Granowską pochowano w królewskiej nekropolii w kaplicy
Mansjonarskiej. Sprawa kontrowersji wokół pogrzebania
ostatniej żony Jagiełły została przypomniana po 589 latach,
przy okazji pogrzebu tragicznie zmarłego prezydenta RP
Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki Marii. Ogłoszenie
planowanego miejsca pochówku głowy państwa, podobnie
jak w przypadku trzeciej żony Jagiełły, wywołało głośne
i długotrwałe protesty. Ciekawostką jest fakt, iż Lech
Kaczyński był w linii prostej potomkiem Elżbiety
Granowskiej. Jej córka z małżeństwa z Wincentym
Granowskim, nosząca imię po matce, wyszła za księcia
śląskiego Bolesława V z dynastii Piastów. Jej syn – Jan
Pilecki, noszący nazwisko po należących do matki dobrach
w Pilczy, po śmierci kardynała Oleśnickiego objął najwyższe
stanowiska państwowe – najpierw wojewody krakowskiego,
a potem kasztelana krakowskiego. Jego synem był Otto
Pilecki, podkomorzy lubelski, ojciec kasztelana lwowskiego
Mikołaja „Ocica” Pileckiego, którego prawnukiem był
Andrzej z Kurozwęk Męciński. Ten ostatni jest przodkiem
w linii prostej nie tylko prezydenta Kaczyńskiego, ale
również... prezydenta Komorowskiego. Tak więc o tragicznie
zmarłym w smoleńskiej katastrofie Lechu Kaczyńskim,
można by powiedzieć, że spoczywa obok swojej krewnej,
gdyby nie fakt, że nie wiadomo, gdzie jest pochowana
obecnie Elżbieta Jagiełłowa. Nieszczęsna królowa nie
zaznała spokoju nawet po śmierci. 200 lat po jej zgonie
usunięto z kaplicy jej doczesne szczątki, by zrobić miejsce
dla ciała Stefana Batorego. Obecny przy ekshumacji ciała
królowej, Marcin Bielski, historyk i poeta, zanotował
co prawda, że z układu kości „znać jeszcze było, że ta
białogłowa musiała być subtelna i cudna”, ale niestety nie
podał, gdzie ponownie pochowano Elżbietę. Miejsce
spoczynku trzeciej żony Jagiełły nie jest znane do dziś.
Zofia Holszańska – młodziutka żona
sędziwego władcy

ról rozpaczał po śmierci swej trzeciej żony, a jego


doradcy zajęli się sprawą jego kolejnego małżeństwa.
Sytuacja była poważna, Jagiełło był coraz starszy i nie miał
upragnionego syna i dziedzica korony. Starsze opracowania
biograficzne mówią, że w tym czasie przekroczył
siedemdziesiątkę, te zaś, w których data urodzin króla
została przesunięta o dziesięć lat później, twierdzą, że miał
około sześćdziesięciu lat. Jeżeli nawet przyjmiemy, że liczył
sobie zaledwie sześćdziesiąt lat, musimy pamiętać,
że w średniowieczu był to wiek bardzo zaawansowany,
bowiem w tych czasach ludzie żyli średnio czterdzieści lat,
a każdy, kto miał szczęście dożyć pięćdziesiątki uważany był
za osobę sędziwą. Jagiełło cieszył się nad wyraz dobrym
zdrowiem i prowadził bardzo zdrowy tryb życia: nie pił
alkoholu, nie przejadał się i zażywał ruchu na świeżym
powietrzu, ale nie był przecież nieśmiertelny i opatrzność
w każdej chwili mogła go zabrać w ostatnią podróż.
A tymczasem sprawa sukcesji tronu nie została załatwiona.
Co prawda, jego jedyna córka, pochodząca z małżeństwa
z Anną Cylejską – Jadwiga, żyła i cieszyła się dobrym
zdrowiem, ale Jagiełło marzył, by pozostawić po sobie
potomka, który kontynuowałby dynastię na tronie polskim.
Należało więc czym prędzej znaleźć królowi kolejną
małżonkę. Zaczęto rozglądać się za jakąś młodą, zdrową
księżniczką, bowiem w tych czasach popularny był pogląd,
zgodnie z którym stary mężczyzna i bardzo młoda kobieta
mogą spodziewać się licznego potomstwa. Oczywiście,
również i tym razem do sprawy królewskiego małżeństwa
swoje przysłowiowe trzy grosze musieli wtrącić Zygmunt
Luksemburski i brat stryjeczny króla – książę Witold.
Pierwszy z nich początkowo chciał go związać ze swoją
jedyną córką, jedenastoletnią królewną Elżbietą, ale wkrótce
uznał, że różnica wieku jest stanowczo zbyt duża, aby to
małżeństwo było udane i postanowił wyswatać Jagielle swoją
bratową, wdowę po czeskim królu Wacławie IV. Zygmunt
chciał w ten sposób zdobyć sojusznika, bowiem, wobec
silnego oporu husytów, od dłuższego czasu nie mógł
opanować Czech, odziedziczonych po śmierci Wacława. Dla
Jagiełły małżeństwo z Ofką stanowiło bardzo korzystną
propozycję, bowiem wdowa miała królowi Polski wnieść
w posagu nie tylko pokaźną kwotę stu tysięcy czerwonych
złotych, ale także Śląsk. Kandydatka na przyszłą królową
Polski miała jednak jedną, ale za to bardzo istotną wadę –
była bezdzietna. Jak już wspomniano w niniejszym
opracowaniu, w tych czasach „winą” za bezdzietność
obarczano wyłącznie kobiety, brak potomstwa u kandydatki
na żonę, która miała już za sobą jedno małżeństwo, był więc
bardzo niekorzystną prognozą na przyszłość. Tymczasem
Witold pragnął wyswatać Jagielle swoją krewną –
siedemnastoletnią Sonkę, drugą z trzech córek Andrzeja
Holszańskiego i jego żony księżniczki druckiej Aleksandry.
Według większości badaczy jej ojcem był Dymitr
Olgierdowicz Starszy, syn wielkiego księcia litewskiego
Olgierda i brat Kiejstuta – ojca Witolda. Jagiełło nie podjął
żadnej wiążącej decyzji, uznając obie propozycje za bardzo
intratne i wysłał na Litwę młodego kanonika Zbigniewa
Oleśnickiego, by ten przypatrzył się kandydatce na pannę
młodą, a na Czechy z polecenia króla wyjechał Zawisza
Czarny, by ułożył się w sprawie małżeństwa z Ofką.
Tymczasem sprawy przybrały nieoczekiwany obrót,
ułatwiając królowi decyzję. Stało się tak za sprawą...
husytów. Jeden z ich przywódców porwał Zawiszę,
uniemożliwiając w ten sposób jakiekolwiek rokowania
z Czechami. Nie czekając na dalszy rozwój wypadków,
Jagiełło zdecydował się wybrać Sonkę i wystosował w tym
celu do Witolda pismo, w którym pisał: „Miałem trzy żony,
dwie Laszki i jedną Niemkę, a teraz proszę cię, wyjednaj mi
u kniazia Semena jego młodszą siostrzenicę Zofię, żebym ją
pojął za żonę z pokolenia ruskiego, aby Bóg dał mi
potomstwo”. Jagiełło wysyłał Witolda ze swatami na dwór
księcia Semena Druckiego, a nie do ojca przyszłej
narzeczonej, bowiem książę Andrzej w tym czasie już nie żył.
Księżna Aleksandra po śmierci męża, wraz z trzema córkami
– najstarszą Wasylisą, zwaną również Biełuchą, średnią
Sonką i najmłodszą Marią, przeniosła się do Drucka, na dwór
swojego brata. Sonka nie odebrała żadnego wykształcenia
na druckim dworze wuja, co nie było w tych czasach niczym
niezwykłym, bowiem kształcenie kobiet nie było wówczas
elementem wychowania przyszłych żon i matek. Dziewczyna
nie nauczyła się ani pisać, ani czytać. Niektórzy biografowie
i historycy przyjmują, że umiejętności tych nie opanowała
nigdy, przyznając Sonce niechlubne miano ostatniej
niepiśmiennej królowej Polski, inni przypuszczają,
że nauczyła się w Polsce czytać. W kwestii małżeństwa nie
miało to oczywiście żadnego znaczenia.
Włości rodziny Sonki – Holszany leżały na terenie Litwy,
ale biorący swe nazwisko od tej miejscowości litewscy
książęta, zruszczyli się i przyjęli prawosławie. Po mieczu
Sonka pochodziła, jak wspomniano wyżej, od Olgierda,
natomiast rodzina jej matki była ruskiego pochodzenia
i wywodziła się w prostej linii od samego Ruryka –
założyciela Księstwa Ruskiego. Przyszła królowa Polski
przyszła na świat około 1405 roku. O jej dzieciństwie
na dworze wuja praktycznie nic nie wiadomo, poza tym,
że wychowywała się razem z siostrami i sześcioma kuzynami,
synami księcia Semena.
Około 1420 roku Jagiełło odwiedził Druckich, gdzie poznał
nie tylko Sonkę, ale także jej obie siostry. Dziewczyna
od razu wpadła w oko starzejącemu się monarsze, ale
na przeszkodzie małżeństwu stanęły względy starszeństwa
w rodzinie. Mający decydujący głos w sprawie małżeństwa
trzech siostrzenic kniaź Semen, zaoponował przeciwko
wydaniu średniej siostry przed starszą, proponując
polskiemu królowi rękę najstarszej Wasylisy. Dziewczyna
jednak niezbyt podobała się Jagielle. Nie wiemy, jak
wyglądała żadna z panien swatanych królowi, ale zachowały
się wzmianki mówiące o pewnej skazie na urodzie Wasylisy,
która nad górną wargą miała mieć dość mocny wąsik.
W owych czasach uznawano to za dowód wielkiego
temperamentu posiadaczki takiej wątpliwej ozdoby, a król
sprytnie wykorzystał ten fakt, aby wymówić się
od małżeństwa z najstarszą siostrą, argumentując: „Dziewka
jest mocnaja, a ja człowiek stary, nie śmiem oncie
pokusitsia”. Takie rozumowanie przemówiło do Semena, ale
ponieważ chciał być wierny staroruskiemu obyczajowi i nie
wydawać za mąż młodszej siostry przed starszą, Wasylisę
naprędce zeswatano z Iwanem, księciem na Bielsku, jednym
z licznych bratanków Jagiełły. Małżeństwo starszej siostry
Sonki uchodzi za udane i pochodzi z niego ośmioro dzieci.
Młodsza siostra przyszłej królowej Polski poślubiła Eliasza,
hospodara mołdawskiego[14]. O ile nie zachowały się opisy
i portrety ostatniej żony Jagiełły, wiemy jak wyglądał
monarcha w okresie, kiedy starał się o rękę młodziutkiej
księżniczki. Opis jego aparycji znajdujemy u Długosza: „Był
mężczyzną średniego wzrostu o pociągłej i chudej twarzy,
zwężonej przy brodzie, o małej, podłużnej i spiczastej głowie
niemal całkowicie pozbawionej włosów, co można oglądać
na marmurowym wizerunku umieszczonym na jego grobie.
Oczy miał czarne i małe, które nigdy nie pozostawały bez
ruchu, ale były ciągle jakoś rozbiegane i kręciły się w swych
oczodołach. Uszy miał duże, głos tubalny i szybki, sylwetkę
gładką i zręczną, a szyję długą”. Cóż, trzeba z przykrością
stwierdzić, że nie był to typ męskiej urody, przyprawiający
nastoletnie panny o drżenie serca. Siedemnastoletnia Sonka
nie szalała ze szczęścia na myśl o dzieleniu alkowy z leciwym
Jagiełłą, ale splendory i chwała, jaka w przypadku
małżeństwa spłynęłaby zarówno na dziewczynę, jak i na całą
jej rodzinę z pewnością usuwała w cień wszelkie niedostatki
podstarzałego małżonka.
Zofia (Sonka) Holszańska, wizerunek na okolicznościowej monecie białoruskiej
(2006 r.).
Tymczasem, zamiarowi poślubienia młodziutkiej
księżniczki przeciwstawili się panowie polscy, którzy
w ewentualnym mariażu Jagiełły z krewną Zygmunta
Luksemburczyka widzieli nie tylko szansę na wzmocnienie
pozycji króla i całego królestwa, ale również możliwość
przyłączenia Śląska. Jednak monarcha pozostał nieugięty
i nie odstąpił od powziętego postanowienia podając, jako
przyczynę podjęcia swojej decyzji, młody wiek Sonki, który
gwarantował spełnienie nadziei na narodziny potomka.
Trzeba przyznać, że był to bardzo ważki argument, wobec
którego oponenci musieli ustąpić. Poza tym Jagiełło, jak
również Witold, który także nie miał męskiego potomka,
mieli nadzieję, że wybór księżniczki litewskiej na żonę króla
Polski i księcia Litwy może ułatwić w przyszłości sytuację jej
synów w Wielkim Księstwie Litewskim.
Kiedy już nic nie stało na przeszkodzie królewskiemu
małżeństwu, rozpoczęto przygotowania do ślubu. Zanim
panna młoda mogła stanąć na ślubnym kobiercu musiała
przyjąć chrzest w obrządku łacińskim. Co prawda, niedługo
przedtem zarówno Jagiełło, jak i Witold zwrócili się
do soboru w Konstancji z prośbą, aby Rusinów
przechodzących na katolicyzm zwolnić od obowiązku
rebaptyzacji, ale sobór takiej decyzji nie podjął i Sonka
musiała poddać się obrzędowi chrztu, przyjmując imię Zofii,
pod którym przeszła do historii. Ceremonia zaślubin Jagiełły
i młodziutkiej, zaledwie siedemnastoletniej Sonki miała
miejsce w Nowogródku na zapusty w 1422 roku, w tym
samym kościele, w którym wiele wieków później ochrzczono
Adama Mickiewicza. Przy okazji nie obyło się bez małego
skandalu, bowiem zaproszenie na uroczystość zaślubin
odrzucił książę Witold, który podobno zdążył się pokłócić
z narzeczoną swojego krewnego. Po ślubie odbyło się
niezwykle huczne wesele, po którym król wraz ze świeżo
poślubioną małżonką wyjechali do Lidy, gdzie Jagiełło
przyjmował poselstwa z Czech.
W tymże samym roku, w którym odbył się królewski ślub,
miało miejsce inne doniosłe wydarzenie w historii Polski:
we wrześniu w grodzie nad jeziorem Mełno zawarto pokój
z zakonem krzyżackim, który kończył długoletnie działania
wojenne. W przeciwieństwie do swoich poprzedniczek,
czwarta żona Jagiełły nie miała żadnego udziału
w rokowaniach z Krzyżakami, ani nie interesowały ją
stosunki z państwem zakonnym. Miała w tym czasie
na głowie zupełnie inne problemy.
Po ślubie z sędziwym Jagiełłą trafiła do zupełnie
nieznanego sobie i co tu dużo mówić, wrogiego środowiska.
Młodziutka Zofia w chwili przybycia na dwór wawelski nie
tylko była niepiśmienna i nie umiała czytać, ale nawet nie
znała języka polskiego. Co gorsza, spotkała się
z nieprzychylnym przyjęciem wśród ludzi z otoczenia jej
pasierbicy – Jadwigi. Stosunki między obiema młodymi
kobietami od początku nie układały się dobrze:
czternastoletnia córka Jagiełły nie znosiła swojej macochy,
która była zaledwie o trzy lata od niej starsza, a niechęć tę
podsycali jej opiekunowie. Nowa żona króla również nie
mogła zdobyć się na jakiekolwiek cieplejsze uczucia
w stosunku do pasierbicy, która, na domiar złego,
ostentacyjnie okazywała jej antypatię. Młodziutka Jadwiga
była w tym czasie uznaną następczynią tronu, dziedziczącą
Polskę i Litwę. Według ówczesnych źródeł, król nie darzył
dziewczyny specjalnie ciepłym uczuciem ojcowskim, ale
królewna znalazła mocną protektorkę w osobie swej ciotki –
Barbary Cylejskiej, żony Zygmunta Luksemburczyka.
Jagiełło, chcąc odseparować swoją córkę od wpływu rodziny
Zygmunta i zawrzeć przymierze antyluksemburskie,
postanowił zaręczyć swoją jedynaczkę z młodszym od niej
o pięć lat Fryderykiem, młodszym synem elektora
brandenburskiego. Na mocy porozumienia ustalono,
iż Fryderyk odziedziczy Polskę nawet w przypadku
bezdzietnej śmierci Jadwigi, młody książę swoje prawa
do korony polskiej straciłby jednak w przypadku, gdyby
Jagielle urodził się syn. Gdyby książę zasiadł na tronie
polskim, jego ojciec zobowiązał się zapisać mu Nową
Marchię, ponieważ Brandenburgię odziedziczyć miał jego
starszy syn. W 1422 roku młody książę przyjechał do Polski
i został oddany Jagielle, który na opiekunów chłopca
wyznaczył księdza Eliasza i rycerza Pawła Chełmskiego.
Fryderyk szybko się spolszczył, opanował bardzo dobrze
język swojej nowej ojczyzny, często odwiedzał Wawel i lubił
przebywać w towarzystwie swojego przyszłego teścia,
zwłaszcza gdy ten udawał się na polowanie. Gdyby nowa
królowa powiła syna, znaczenie Jadwigi, Fryderyka i jego
opiekunów zmniejszyłoby się do zera. Nic więc dziwnego,
że Sonka spotkała się z wrogim przyjęciem wśród ludzi
sprzyjających królewnie i jej ewentualnemu mężowi.
Również perturbacje związane z koronacją Zofii dowodzą jej
niepewnej pozycji na dworze polskim. Pierwszy termin tej
doniosłej uroczystości wyznaczono na 26 grudnia 1422 roku,
ale go nie dotrzymano z niewiadomych powodów. Na domiar
złego, pomimo że małżeństwo zostało skonsumowane,
u młodej królowej nie widać było żadnych oznak upragnionej
ciąży. Poza tym król, zamiast zabrać się za bardzo przyjemne
obowiązki związane z zapewnieniem następcy tronu,
podróżował, udając się najpierw na Litwę, potem
do Wielkopolski, a następnie, zabawiwszy na krótko
w Krakowie, udał się ponownie do Wilna. Co gorsza, nie
podjął żadnych starań o przyspieszenie koronacji swojej
małżonki.
W tym czasie także krystalizował się układ sił
politycznych w Polsce, który nie pozostawał bez wpływu
na sytuację Zofii. Pojawiły się dwa stronnictwa: pierwsze
z nich było zdecydowanie proluksemburskie, natomiast
drugie, zorientowane przeciwko Luksemburczykowi, przeszło
do historii pod nazwą narodowo-kurialnego. To właśnie to
ostatnie ugrupowanie, z którym nader często współpracował
Witold i w którym nadrzędne znaczenie zyskał arcybiskup
Mikołaj Trąba, poparło królewski mariaż z Zofią. Innym
znaczącym przedsięwzięciem owego stronnictwa było
wysłanie do Czech królewskiego bratanka Jagiełły, Zygmunta
Korybutowicza, którego husyci przewidzieli na króla Czech.
Młody książę przyjął w Pradze husycką komunię, pod
postacią chleba i wina. Rozsierdziło to do białości Zygmunta,
który bezzwłocznie przystąpił do akcji przeciwko Polsce.
Wystosował do papieża apel, by ten odwołał z Polski swego
legata i zorganizował krucjatę przeciwko Polsce. Na nic
zdały się pokrętne tłumaczenia Jagiełły i Witolda, że w ten
sposób, wykorzystując metody pokojowe, nawracają
Czechów na łono Kościoła; papież wezwał obu władców
do odwołania Korybutowicza i zorganizowania zbrojnej akcji
przeciwko heretyckim Czechom oraz odwołał swego legata.
Zofia (Sonka) Holszańska i Jagiełło, autor nieznany (XVI w.).
Stronnictwo narodowe, które chwilowo zyskało uznanie
króla, popierało młodziutką królewnę i jej narzeczonego –
księcia Fryderyka, dla których wywyższenie Zofii
stanowiłoby zagrożenie. Tymczasem obóz proluksemburski,
w którym coraz większe znaczenie zyskiwał zaciekły wróg
husytyzmu, ówczesny kanonik Zbigniew Oleśnicki, również
nie sprzyjał nowej małżonce króla, bowiem jej kandydatura
została wysunięta przez przeciwne ugrupowanie.
W rezultacie żadnemu ze stronnictw nie zależało
na koronacji Zofii. Wkrótce jednak miało się okazać, że ta
siedemnastoletnia dziewczyna, choć nie opanowała sztuki
czytania i pisania, odznacza się nieprzeciętną inteligencją.
Młodziutka małżonka Jagiełły postanowiła wziąć sprawy
we własne ręce i związać się z jednym z obozów, uzyskując
w ten sposób jego poparcie. Zdecydowała się na obóz
proluksemburski, pomimo że wsparcie tego stronnictwa
wiązało się z wystąpieniem przeciwko tym, którym
zawdzięczała swoje małżeństwo z polskim królem i szansę
na koronę Polski. Jednocześnie, młoda dziewczyna zaczęła
z powodzeniem uczyć się języka polskiego i wkrótce okazało
się, że bez najmniejszego trudu potrafi zjednywać sobie
zwolenników. Jej zamiarom sprzyjał również los. Wkrótce
zmarł Mikołaj Trąba, osoba najsilniejsza w stronnictwie
narodowo-kurialnym, a jego zgon spowodował chwilowe
osłabienie tego ugrupowania. Tymczasem, ambitna
i inteligentna dziewczyna wkrótce zorientowała się, że coraz
większym autorytetem cieszy się Oleśnicki i uznała, że warto
mieć w nim sprzymierzeńca. Dzięki osobistym staraniom
małżonki Jagiełły, Zbigniew, pomimo że nie posiadał
wszystkich wymaganych ku temu święceń kapłańskich,
został biskupem. Ulubieniec Zofii, wspomniany już
w niniejszym opracowaniu Stanisław Ciołek, zawdzięcza jej
awans na urząd podkanclerza. Starania Zofii pomogły też
Jastrzębcowi w uzyskaniu tytułu prymasa, a Szafrańcowi –
w uzyskaniu urzędu kanclerza. Kolejnym sukcesem
młodziutkiej żony Jagiełły była pomoc w doprowadzeniu
do zorganizowania w marcu 1423 roku zjazdu Jagiełły
z Zygmuntem Luksemburczykiem w Kieżmarku. Na mocy
ustaleń poczynionych na tym zjeździe, król odwołał z Czech
swego bratanka, wycofując w ten sposób swoje poparcie dla
husytów. Działania Zofii osiągnęły zamierzony cel –
wdzięczni przedstawiciele stronnictwa luksemburskiego
obiecali pomoc w zorganizowaniu jej koronacji.
Ceremonię wyznaczono na marzec 1424 roku
i postanowiono nadać jej szczególnie uroczystą oprawę,
zapraszając na nią władców europejskich. Zawisza Czarny
pojechał zawieźć zaproszenie Zygmuntowi
Luksemburczykowi i jego żonie Barbarze, a Jagiełło... udał
się na polowanie, na którym miał zdobyć mięsiwo na uczty
organizowane po ceremonii. Na uroczystość został
zaproszony duński król Eryk, władca państw unii
kalmarskiej[15], podejmowany pod nieobecność Jagiełły przez
samą Sonkę. Duńskiego gościa zakwaterowano w komnatach
mieszczących się w baszcie, która dla upamiętnienia pobytu
Eryka, po dziś dzień nosi nazwę „duńska”. Poza monarchą
ze Skandynawii do Krakowa przybył oczywiście Zygmunt
Luksemburski z małżonką, legat papieski Branda Castiglione
oraz audytor kamery apostolskiej Julian Cesarini, książęta
litewscy, ruscy oraz mazowieccy. Na uroczystość przybyli
również przedstawiciele zakonu krzyżackiego, w osobie
dwóch komturów, którzy zapewne chcieli ujrzeć na własne
oczy nową małżonkę polskiego króla i ocenić, czy
w przyszłości sprawi im tyle kłopotów ile jej trzy
poprzedniczki na tronie polskim. Niespodziewanym gościem
był książę bawarski, rodzony brat francuskiej królowej
Izabeli, małżonki króla Karola VI, który przejeżdżając
w sąsiedztwie naszego kraju dowiedział się
o przygotowywanej uroczystości i postanowił zawitać na nią
bez zaproszenia. Jak się spodziewał, przyjęto go z należytymi
honorami i uczestniczył nie tylko w koronacji, ale również
w następujących po nich ucztach i tańcach. Oczywiście
wszyscy goście przybyli do Krakowa w asyście licznych
dworzan i rycerzy, a stolica państwa polskiego zaroiła się
od zagranicznych przybyszów.
Długosz podaje, że w niedzielę 5 marca 1424 roku
„w kościele katedralnym krakowskim Św. Stanisława
rozpoczął się obrzęd koronacji królowej Zofii. Gdy trzej
królowie zasiedli w licznym zebraniu książąt i panów
błyszczących strojem i przepychem, Wojciech Jastrzębiec,
arcybiskup gnieźnieński, odśpiewawszy mszę świętą
koronował i namaścił Zofię na królową polską”. Jastrzębcowi
asystowało trzech biskupów, wśród których znajdował się
Oleśnicki oraz legat papieski. Po koronacji rozpoczęto
trwające tydzień zabawy. Długosz wspomina, iż w dzień
organizowano turnieje, natomiast wieczorami tańczono.
Na uroczystości nie przybył Witold. Kronikarz tłumaczy jego
nieobecność konfliktem z królową, ale prawdziwy powód był
inny. Wielki książę litewski musiał w tym czasie zająć się
narzeczonym królewny Jadwigi, księciem Fryderykiem,
którego przezornie na czas uroczystości odesłano na Litwę.
Jagiełło podejmował obu zaproszonych królów
na przyjęciach w komnacie Laskowiec, znajdującej się nad
bramą zamkową. Podczas jednego z tych przyjęć podjęto
próbę zerwania zaręczyn Jadwigi z księciem Fryderykiem,
wysuwając propozycję wydania królewny za księcia
słupskiego Bogusława IX, desygnowanego przez króla Danii
na następcę. Plany mariażu córki Jagiełły z Bogusławem,
które snuł Eryk, spaliły jednak na panewce.
Po dwóch tygodniach, uroczystości i trwające po nich
zabawy ostatecznie się zakończyły i Jagiełło odprowadził
Zygmunta Luksemburczyka do Sącza. Zorganizowany przy
okazji koronacji Zofii zjazd był oznaką potęgi panującego
w Polsce króla, a sama koronacja uznawana jest zgodnie
przez historyków za najbardziej uroczystą koronację
małżonki króla w całej historii Polski. Nowo koronowana
królowa otrzymała od męża wiano na Radomiu, Sączu,
Bieczu, Żarnowcu, Sanoku i Nieszawie.
Po uroczystości pozycja Sonki na dworze królewskim
bardzo się wzmocniła, a królowa poczuła się znacznie
pewniej. Należy zwrócić uwagę na fakt, iż Zofia bardzo
szybko się polonizowała. Przebywała głównie w Polsce,
rzadko podróżując, a w jej najbliższym otoczeniu znajdowali
się głównie Polacy. Nawet w sporach o Wołyń, które miały
miejsce już za panowania jej syna, popierała Polskę, a nie
swoich rodaków. Należy jednak dodać, że nie zerwała
ze środowiskiem litewskim i ruskim, w którym się
wychowała. Nie tylko utrzymywała do końca życia bardzo
dobre stosunki ze swoją rodziną, ale także miała w swym
otoczeniu kilku wyznawców prawosławia. Pomimo sympatii
do Kościoła wschodniego, dbała o opinię gorliwej katoliczki,
co nie przeszkadzało jej w okazywaniu sympatii husytom
i prowadzeniu z nimi pertraktacji. Na dworze królowej
można było spotkać ludzi, którzy byli podejrzani
o sympatyzowanie z tym ruchem. Takim człowiekiem był np.
czeski astrolog, Henryk Czech, zwany Bohemusem, który
zaskarbił sobie względy Sonki przepowiadając jej,
że zostanie matką trzech królewskich synów. Z biegiem lat
królowa interesowała się też coraz bardziej polityką
i rozgrywkami o władzę. Pomimo że sama nie potrafiła pisać,
popierała Akademię Krakowską, zyskując od wdzięcznych
profesorów miano singularis protector uczelni. Czwarta żona
Jagiełły miała opinię kobiety bardzo urodziwej, a jej urodę,
a przede wszystkim liczne cnoty, sławił Stanisław Ciołek,
a Mikołaj z Radomia komponował do nich melodie. Być może
jednak opinie o jej urodzie były mocno przesadzone, bowiem,
jak wiadomo, dworscy poeci lubią schlebiać damom.
Niestety, nie jesteśmy w stanie w żaden sposób
zweryfikować opinii współczesnych na ten temat, gdyż, jak
już wyżej wspomniano, nie zachowała się żadna podobizna
królowej Zofii. Wraz z upływem lat ta z początku łagodna
i cicha kobieta stawała się coraz bardziej impulsywna i łatwo
wpadała w gniew. W przeciwieństwie do Jagiełły, którego
ulubioną rozrywką, jak już wielokrotnie wspomniano, były
polowania, Zofia uwielbiała się bawić. Długosz zarzuca jej
rozrzutność, aczkolwiek przyznaje jednocześnie, iż miała
„wspaniałe i wzniosłe” serce. Zofia cieszyła się coraz
większym autorytetem na dworze i sympatią swoich
poddanych. Do pełni szczęścia brakowało tylko jednego –
następcy tronu. Jednak i na tym polu królowa odniosła
sukces i 31 października 1424 roku powiła zdrowego
i silnego syna. Jagiełłę radosna wiadomość zastała
w Przemyślu, gdzie w miejscowej katedrze uczestniczył
w nabożeństwie. Dziękując Bogu za spełnienie jego próśb,
spędził cały dzień w kościele i spełnił szereg dobrych
uczynków. Zamówił też wiele nabożeństw w okolicznych
kościołach. Bezzwłocznie ogłosił też swego syna swoim
dziedzicem, ale ten fakt uznała wyłącznie Litwa. W Polsce
sytuacja królewicza nie była do końca jasna. Wówczas
monarcha postanowił uczynić wszystko, aby wzmocnić
pozycję syna. W tym celu uzyskał od ówczesnego papieża
Marcina V nakaz dla polskiego duchowieństwa odprawienia
specjalnych modłów za chłopca i postanowił nadać
szczególną oprawę uroczystości chrztu. Królewicz został
ochrzczony 18 lutego 1425 roku. Obrzędu dokonał w imieniu
papieża prymas, w asyście biskupa poznańskiego. Dziecku
nadano imię Władysław, a do chrztu trzymało go. 25 ojców
chrzestnych, wśród których znajdował się papież, król
Zygmunt, książę Mediolanu oraz doża wenecki. Oczywiście,
żaden z nich nie zjawił się osobiście na ceremonii
i na miejscu zastępował ich Oleśnicki. Witold także nie
przybył na chrzest, ale przysłał w darze srebrną kołyskę,
wypełnioną stoma grzywnami srebra. Szczęśliwy ojciec
otrzymał liczne dary, w tym drogocenną relikwię od papieża
– gwóźdź z krzyża, na którym skonał Chrystus. Ojciec Święty
podarował Zofii, którą w jednym ze swoich pism nazwał
dostojną królową i córką najmilszą w Chrystusie, drogocenne
aksamity haftowane złotą nicią. Powszechny podziw budził
też wigor i płodność ponadsiedemdziesięcioletniego Jagiełły.
Co prawda niektórzy szeptali po kątach, że prawdziwym
ojcem jest ktoś znacznie młodszy, ale wkrótce głosy te
ucichły, bowiem książę był bardzo podobny do króla
Władysława. Wobec takiego oczywistego dowodu, nikt nie
ośmielił się już kwestionować ojcostwa monarchy.
Po urodzeniu pierworodnego, pozycja Zofii na dworze
wzrosła jeszcze bardziej. Królowa, doskonale orientując się
w niepewnej sytuacji, w jakiej znalazł się jej syn, postanowiła
walczyć nie tylko o uznanie królewicza za następcę tronu
w Polsce, ale także o wyznaczenie siebie regentką
na wypadek śmierci króla. W swych działaniach miała silne
poparcie swojego męża. Wszystkie te wysuwane przez nią
postulaty wymagały rozwiązania kilku problemów.
Po pierwsze możnowładcy pragnęli co prawda, aby władzę
po Jagielle przejął jego syn, ale nie jako władca dziedziczny,
który otrzymałby prawa po ojcu niezależnie od ich woli.
Królewicz Władysław miałby więc zostać kolejnym władcą
elekcyjnym. Inną kwestią było nadanie nowych
i potwierdzenie starych przywilejów, ograniczających władzę
królewską. Poza tym obawiano się, że przyznanie regencji
łącznie Zofii i Witoldowi wzmocniłoby znacznie dynastię.
W tym czasie królowa zbliżyła się do stronnictwa
narodowego i uzyskała jego poparcie dla ewentualnej
regencji. Tymczasem na zjeździe w Brześciu Kujawskim
uznano królewicza Władysława za przyszłego króla, ale nie
dziedzicznego, tylko elekcyjnego. Kwestię regencji Zofii
pominięto całkowicie. Poza tym ustalono, że przyszły
monarcha będzie mógł zostać koronowany dopiero jako
osoba pełnoletnia, pod warunkiem zaprzysiężenia dawnych
i nowych przywilejów. Oczywiście, takie postawienie sprawy
zupełnie nie zadowalało Zofii, ani jej męża. Oboje postanowili
nie podpisywać dokumentu sporządzonego w wyniku zjazdu
i wszczęto akcję zbierania podpisów zwolenników
dziedziczności tronu oraz regencji królowej. W związku
z powyższym, podczas kolejnego zjazdu, który tym razem
odbył się w Łęczycy, Oleśnicki zwrócił zebranym dokument
sporządzony w Brześciu. Rozsierdzeni panowie dosłownie
rozsiekli pismo szablami. W takiej sytuacji, królewicz
Władysław nie był uznany nawet za króla elekcyjnego i jego
sukcesja po ojcu była bardzo zagrożona. Wzburzony Jagiełło
bez słowa opuścił salę obrad.
Królowej, co prawda w Łęczycy nie było, ale wkrótce
dobiegły ją niepomyślne wieści. Postanowiła wraz z mężem
kontynuować akcję zbierania podpisów. Małego Władysława
pozostawiono pod opieką piastunki, Katarzyny
Koniecpolskiej, w Chęcinach, a królewskie małżeństwo udało
się w podróż po kraju w celu pozyskania jak największej
liczby zwolenników. Podróż została uwieńczona sukcesem:
dziedziczność króla jako pierwszy uznał Kraków, potem
Konin i Lwów. Księżna mazowiecka Aleksandra i jej
mazowieccy krewni wydali akt, w którym ogłosili się
zależnymi od króla, a nie od korony. Podobnie postąpiło
wielu dostojników polskich. Wreszcie królewicza Władysława
uznała za następcę tronu także cała Ruś Czerwona.
W 1426 roku Zofia urodziła kolejne dziecko. I tym razem
był to zdrowy chłopiec, któremu na chrzcie 2 czerwca
nadano imię Kazimierz. Królowej w ostatnim okresie ciąży,
przy porodzie i w połogu towarzyszyła jej matka, księżna
Holszańska. Było to ostatnie spotkanie Zofii z matką, bowiem
księżna zmarła w drodze powrotnej w miejscowości Gliniany
na Rusi. Zrozpaczoną królową dotknął wkrótce drugi jeszcze
boleśniejszy cios – śmierć małego Kazimierza, który przeżył
niewiele ponad rok. Zrozpaczony Jagiełło rozkazał pochować
swoje drugie dziecko w katedrze wawelskiej, w pobliżu
grobu Jadwigi Andegaweńskiej. Zofia, która była wyjątkowo
oddaną i kochającą matką, długo nie mogła dojść do siebie
po stracie syna. Wkrótce znowu była w stanie
błogosławionym i wydawało się, że fortuna znów
uśmiechnęła się do królowej. Tymczasem, pod koniec ciąży,
nastąpiło wydarzenie, które zagroziło nie tylko pozycji Zofii,
ale także jej życiu i nienarodzonemu jeszcze dziecku. Tym
razem to nie opatrzność, ale złośliwi ludzie skomplikowali
życie czwartej żonie króla Władysława. Po raz kolejny
w kraju rozeszły się pogłoski, że król nie tylko jest
właścicielem bardzo okazałego poroża, które sprawiła mu
jego aktualna małżonka, ale co gorsza, nie jest ojcem
mającego się narodzić dziecka. Co leżało u podstaw tych
plotek? Zapewne przyczynę należy upatrywać w wesołym
usposobieniu młodej Zofii, która lubiła spędzać czas
na zabawach i tańcach, w otoczeniu mężczyzn znacznie
młodszych od swego prawowitego małżonka. Czy
rzeczywiście miała jakiś romans? Nie możemy oczywiście
z całą pewnością zaprzeczyć, ale nie wydaje się, żeby była
aż tak lekkomyślna. Zbyt wiele miała do stracenia, poza tym
naraziłaby też w ten sposób przyszłość swoich dzieci.
W rozpowszechnianiu bulwersującej pogłoski, o niewierności
królowej, najprawdopodobniej mieli udział jej wrogowie,
pragnący odsunąć od starzejącego się króla kobietę, która
miała na niego silny wpływ. Podejrzewa się też, że całą aferę
rozpętał niechętny wówczas królowej Oleśnicki, aczkolwiek
niektórzy historycy winą za rozdmuchanie sprawy obarczają
Witolda. Wiekowy już wówczas brat stryjeczny Jagiełły nie
tylko potępiał rozrywkowy tryb życia młodziutkiej Zofii, ale
także zazdrościł królowi Polski żywotności. Co prawda
niektórzy biografowie biorą w tej kwestii w obronę wielkiego
księcia, argumentując, że był on autorem wielu listów
do biskupów, w których otwarcie broni dobrego imienia
królowej. Inni historycy uznają całą sprawę za prowokację
agentów krzyżackich, którzy umiejętnie wciągnęli do niej
wielkiego księcia. Niezależnie od roli, jaką odegrał
w szerzeniu pogłosek o niewierności Sonki, faktem jest, że to
właśnie Witold postanowił uświadomić Jagielle, jakie
podejrzenia ciążą na jego małżonce. Wezwał polskiego
monarchę do Horodła, nakazując zostawić ciężarną żonę
w Medyce. Na spotkaniu bezzwłocznie poinformował
krewnego, że „jak z doniesień pewnych i ostrzeżeń dobrze
mu wiadomo, królowa Polski Zofia, niepomna na wstyd
i uczciwość, z niektórymi rycerzami polskimi (tych wymienił
z nazwiska), skryte ma zaloty i jeśli wcześniej złemu się nie
zaradzi, obawiać się trzeba, by przy zwykłej płci swej
ułomności w gorsze nie popadła błędy, z własną króla
i królestwa ohydą, zwłaszcza gdy wiek, uroda, umysł
swobodny, dostatek i wygody życia wiele do tego nastręczają
sposobności: że więc wspomnianych dworzan pobrać należy
i powięzić, a królową Zofię mieć pod czujnym dozorem,
ująwszy jej nieco obroku”. Oskarżenia padły na podatny
grunt. Jagiełło nie po raz pierwszy spotkał się z pogłoskami
o niewierności swoich małżonek, ale tym razem sprawa była
bardzo poważna, a w grę wchodziła również kwestia sukcesji
tronu. Poza tym różnica wieku pomiędzy nim a Sonką była
znacznie większa niż w przypadku jego poprzednich żon,
a monarcha z biegiem lat robił się coraz bardziej podejrzliwy
i nieufny. W Polsce szeptano, że co prawda starszy
mężczyzna może mieć ze swą młodziutką żoną liczne
potomstwo, ale kto wie, czy prawdziwymi ojcami sporej
części owej gromadki nie są młodsi wybrankowie małżonki.
Nie wiadomo, kto jest ojcem dzieci Sonki, bo jest mało
prawdopodobne, aby był nim leciwy i wiecznie nieobecny
Jagiełło. To, co inni szeptali za plecami monarchy, Witold
odważył się powiedzieć głośno i prosto w twarz. Tym razem
król uwierzył w pogłoski i zarządził wszczęcie dochodzenia.
Pojmano dwie zaufane dwórki królowej – siostry Katarzynę
i Elżbietę Szczukowskie i poddano je torturom. Kobiety
zarzuciły swej pani zdradę małżeńską, wymieniając
z nazwiska jej kochanków. Nie jest to oczywiście dowód
rzeczywistej winy Zofii, bowiem ludzie poddawani torturom
przyznawali się do wszystkiego, włącznie ze stosunkami
z Lucyferem i być może także te kobiety powiedziały to,
co oprawcy chcieli usłyszeć. Do kochanków królowej miał
należeć przede wszystkim Hińcza z Rogowa, syn
podskarbiego królewskiego, jak również Piotr Kurowski,
Wawrzyniec Zaręba z Kalinowy oraz Jan Kraska. Najwięcej
podejrzeń padło na pierwszego z wymienionych. Witold
zażądał dla Hińczy kary śmierci, również Jagiełło skłaniał się
ku temu, aby skrócić go o głowę. Nieszczęśnikowi udało się
jednak tego uniknąć, bowiem uciekł w okresie najgorszego
gniewu monarchy. Został, co prawda, po pewnym czasie
ujęty, ale Jagiełło już zdążył nieco ochłonąć i zamiast
na śmierć skazał Hińczę na uwięzienie w wieży w zamku
w Chęcinach, warowni pełniącej w ówczesnych czasach rolę
więzienia stanu. Dwóch pozostałych podejrzanych także
ujęto i uwięziono, natomiast dworzanom – Janowi
z Koniecpola oraz Piotrowi i Dobiesławowi ze Szczekocin,
którzy byli podejrzani o pomaganie królowej w schadzkach
z kochankami, udało się zbiec poza granice Polski, unikając
w ten sposób kary. Królową tymczasem bacznie
obserwowano i przewieziono do Krakowa. Tym razem
królewska „seksafera” nabrała naprawdę poważnego
wymiaru. Ku niekłamanej radości Krzyżaków, których cieszył
każdy kłopot nękający ich pogromcę spod Grunwaldu, żył nią
nie tylko cały kraj, ale i cała ówczesna Europa. Obszernie
pisał o niej w swych pismach, wspomniany już w niniejszym
opracowaniu, Eneasz Sylwiusz, późniejszy papież Pius II.
Król miał zamiar odesłać Zofię do Wilna, gdzie miała
przebywać do końca swych dni, ale odwiódł go od tego
Oleśnicki. Aby ostatecznie rozstrzygnąć sprawę
domniemanej zdrady, Jagiełło postawił królową przed sądem.
W skład trybunału, sądzącego królewską małżonkę, weszli:
książę Witold, który był jednocześnie jego przewodniczącym,
wojewoda krakowski Jan Tarnowski, wojewoda sandomierski
– Mikołaj Kurozwęcki, kasztelan krakowski oraz, jedyny
duchowny w tym gronie, Zbigniew Oleśnicki. Tymczasem
przebywająca w Krakowie Zofia urodziła monarsze kolejnego
syna, któremu, podobnie jak niedawno zmarłemu
królewiczowi, nadano imię Kazimierz. Na drugie imię,
chłopcu dano Andrzej. Najwyraźniej moc imion, w którą jak
wiemy wierzył święcie ojciec Jana Długosza, tym razem nie
zadziałała i chłopiec chował się dobrze. W przyszłości miał
objąć władzę i przejść do historii jako Kazimierz
Jagiellończyk, król, którego niektórzy współcześni historycy
uznają nie tylko za najwybitniejszego władcę Polski, ale
także za jednego z największych monarchów w historii
Europy. Na razie jednak nad głową nowo narodzonego
chłopca i jego matki zbierały się czarne chmury. Zofia
musiała dołożyć wszelkich starań, by dowieść swej
niewinności i udowodnić, że jej najmłodsze dziecko nie
pochodzi z nieprawego łoża. Wkrótce po urodzeniu
Kazimierza złożyła tzw. przysięgę oczyszczającą, stanowiącą
w owym czasie środek dowodowy o charakterze
samoprzekleństwa, co oznaczało, że osoba ją składająca,
w przypadku poświadczenia nieprawdy, nakłada sama
na siebie przekleństwo, skazując się na wieczne potępienie
po śmierci. W ówczesnym prawie polskim był to
najważniejszy dowód ze świadków. Wraz z królową przysięgę
musiało złożyć siedem powszechnie szanowanych matron
i jedna panna z jej dworu. Dopiero wówczas sprawę
umarzano i wypuszczano przetrzymywanych w więzieniu
młodych mężczyzn. Niestety, zwycięstwo Zofii nie było pełne,
bowiem nikt nie został pociągnięty do odpowiedzialności
za zniesławienie. Paweł Jasienica słusznie zauważa, że:
„Polityka nigdy nie odbywa się w moralnej próżni. Zaufanie
rządzonych do osobistej przyzwoitości rządzących znaczy
bardzo wiele”. Jawnym dowodem tej tezy jest fakt, że w owej
„seksaferze” nie tylko ucierpiał osobisty autorytet królowej
Zofii, ale także Jagiełły i zapoczątkowanej przez niego
dynastii. Sprawa sukcesji była ciągle otwarta, a po tym
skandalu przybrała dramatyczny wymiar. Świadomy tego
stanu rzeczy król zgadzał się nie tylko na wszelkie wysuwane
przez szlachtę żądania, ale także, jak to czynił od początku
swego panowania, starał się pozyskiwać zwolenników,
nadając im rozmaite korzyści i uszczuplając w ten sposób
skarb państwa. Nic dziwnego, że za granicą mawiano, iż:
„Prawo Jagiełły do korony polega na prawie przekupstwa
i pieniędzy”.
Całe to niefortunne wydarzenie zepsuło także wzajemne
stosunki króla z małżonką, którzy od tej pory byli tylko
sojusznikami politycznymi, zjednoczonymi w walce
o uzyskanie korony dla królewicza Władysława. Na taki stan
rzeczy wpłynęła nie tylko podejrzliwość i nieufność
monarchy, ale także rozgoryczenie Zofii spowodowane
doznanym publicznie upokorzeniem. Sprawa podejrzeń,
co do legalnego pochodzenia najmłodszego królewicza,
wracała tymczasem jak bumerang i nawet Krzyżacy
próbowali ją wykorzystać, aby poróżnić króla z Witoldem.
W 1430 roku ówczesny toruński komtur Jan Stamberski
„uprzejmie doniósł” Jagielle, że wielki książę znów rozgłasza
plotki o nieślubnym pochodzeniu jego najmłodszego syna.
Oburzony Witold interweniował w tej sprawie u samego
wielkiego mistrza – Pawła von Russdorfa. Na szczęście
wszelkie podejrzenia co do pochodzenia królewicza
Kazimierza umarły śmiercią naturalną, bowiem z biegiem lat
chłopiec stawał się coraz bardziej podobny do króla
Władysława, a kronikarze zanotowali, że młody książę był
„we wszystkim ojcu Jagiełłowi podobny”. O podobieństwie
ojca i syna możemy sami się przekonać, oglądając
pośmiertne rzeźby obu władców na ich grobowcach
w katedrze wawelskiej.
A jakie były dalsze koleje losu domniemanych kochanków
królowej? Po krótkim okresie niełaski uzyskali przebaczenie
monarchy i część z nich powróciła na królewski dwór,
by pełnić funkcje w królewskiej kancelarii. Torturowane
dwórki królowej, siostry Szczukowskie, jakoś doszły
do siebie. Je również uwolniono, ale nie pozwolono im
dołączyć do fraucymeru[16] Zofii, tylko odesłano je na Litwę
i wydano za mąż. Przyglądając się całej aferze z naszej
perspektywy musimy przyznać, że zarówno królowa, jak
i mężczyźni podejrzani o romans mieli wyjątkowo dużo
szczęścia. Wszyscy bohaterowie skandalu wyszli z afery
właściwie bez poważniejszego szwanku, a nie było to normą
na królewskich dworach. Wystarczy przypomnieć sobie
chociażby sprawę dwóch małżonek panującego ponad pół
wieku później w Anglii Henryka VIII Tudora, które
za podejrzenie o zdradę zapłaciły głową. Co prawda, należy
zwrócić uwagę, że Sonka miała szczęście być matką dwóch
synów króla, co bez wątpienia miało wpływ na korzystny dla
niej finał całej tej niefortunnej historii. Większość
współczesnych historyków opowiada się za niewinnością
Sonki, widząc w niej tylko niewinną ofiarę intrygi politycznej,
mającej zdyskredytować króla i dynastię. Jednak
przyglądając się dalszym losom królowej i jej rzekomego
kochanka Hińczy, odnosi się nieodparte wrażenie, że tych
dwoje jednak coś łączyło. Jak się przekonamy w dalszej
części niniejszego rozdziału, Hińcza towarzyszył Zofii niemal
w każdym momencie jej życia, jemu też powierzyła pieczę
nad swym pierworodnym, który wyjeżdżał objąć władzę
na Węgrzech.
Pomimo pomyślnego dla królowej wyniku procesu,
królewicz Władysław nadal nie był uznanym następcą tronu
polskiego. Ze względu na mocno osłabioną pozycję, jaką miał
w tym czasie, Jagiełło nie miał innego wyjścia, jak tylko
przystać na warunki stawiane mu przez polskich wielmożów.
Na zjeździe w Jedlinie, który odbył się w marcu 1430 roku
ustalono, że po śmierci aktualnie panującego monarchy
Polacy wybiorą na króla jednego z jego synów.
W następstwie tego postanowienia Litwa została
podporządkowana decyzjom polskich magnatów, co z kolei
wywołało niezadowolenie Witolda, który nawet podjął
zamiar, jeżeli nie całkowitego zerwania, to przynajmniej
rozluźnienia unii polsko-litewskiej. Ten zamysł spotkał się
z aprobatą Sonki, która zachęcała krewnego do podjęcia
starań o koronę. Oddzielenie Wielkiego Księstwa od reszty
monarchii byłoby też korzystne dla dynastii jagiellońskiej,
bowiem w ten sposób Jagiellonowie odzyskaliby swoje prawa
dziedziczne w Wielkim Księstwie. Nieoczekiwanie pomysły te
poparł także Zygmunt Luksemburczyk. Niektórzy historycy
sądzą nawet, że to on był architektem koronacyjnych planów
Witolda. Obaj panowie spotkali się na zjeździe w Łucku,
podczas którego Kiejstut oficjalnie podjął decyzję o swojej
koronacji. Nie zważając na opór i protesty obu stronnictw
polskich, obawiających się zerwania unii, Zygmunt zlecił
złotnikom wykonanie insygniów królewskich na koronację
Witolda. Odprawienie ceremonii powierzył biskupowi
Magdeburga, a termin uroczystości wyznaczono na 15
sierpnia 1430 roku. Kiedy nadszedł upragniony przez
Witolda dzień, do Wilna zjechało wielu dostojników
i władców. Wśród gości znalazł się m.in. wnuk wielkiego
księcia – Wasyl, książęta Tweru i Riazania, ówczesny
metropolita Rusi Socjusz, hospodar mołdawski oraz wielki
mistrz zakonu krzyżackiego, pragnący wykorzystać każdą
sposobność, aby poróżnić Witolda z królem Polski. Pomimo
starań i przygotowań, uroczystość się nie odbyła, z powodu...
braku insygniów królewskich. Wykonane na polecenie
Zygmunta przez złotników regalia zostały co prawda wysłane
na czas do Wilna, ale nigdy tam nie dotarły. Na wieść
o posłach cesarskich wiozących insygnia dla Witolda, Polacy
obsadzili granicę zachodnią i drogi w Nowej Marchii,
w wyniku czego 1 sierpnia 1430 roku przejęli posłańca
cesarskiego. Ów posłaniec wiózł ze sobą nie tylko insygnia,
ale także pismo, w którym cesarz zawierał z Witoldem
wieczyste przymierze z krajami luksemburskimi
i krzyżackimi wymierzone przeciwko Królestwu Polskiemu.
Po tym wydarzeniu, posłowie zdając sobie sprawę, że cała
subtelna intryga polityczna została zdemaskowana,
zdecydowali się zawrócić. W sukurs przeciwnikom koronacji
Witolda przyszedł też sam papież Marcin V, który wyraził
ostry sprzeciw wobec tego przedsięwzięcia, ponieważ nikt go
przedtem nawet nie poprosił o zezwolenie na utworzenie
kolejnego królestwa. Książę nigdy nie założył na swą głowę
korony królewskiej, bowiem trzy miesiące później zmarł.
Świadkiem jego zgonu w Trokach był Jagiełło, któremu
umierający krewny przekazał władzę wielkoksiążęcą oraz
wszystkie nadane mu przez króla kraje. Śmierć Witolda nie
zakończyła jednak prób osłabienia lub całkowitego zerwania
unii. Jagiełło chciał władzę na Litwie powierzyć swojemu
młodszemu bratu Świdrygielle, który słynął z prokrzyżackich
sympatii, poza tym miał opinię człowieka gwałtownego
i niezrównoważonego. Przed objęciem przez niego władzy,
między braćmi doszło do ostrego konfliktu. Echa jego
dobiegły do Polski, wraz z niesprawdzonymi pogłoskami
o uwięzieniu przez niego Jagiełły. Przerażona królowa
bezzwłocznie wyruszyła na Litwę, by pomóc królowi,
wykorzystując w tym celu swoich krewnych z rodziny
Druckich, którzy piastowali wówczas funkcje doradców
wielkiego księcia. Poza tym Zofia popierała Świdrygiełłę,
ponieważ był on bezdzietny i za swych naturalnych
następców uznawał bratanków. Młodzi królewicze w tym
okresie zostali oddani pod opiekę Wincentego Kota,
wpływowego członka stronnictwa narodowo-kurialnego,
wybranego przez królową na wychowawcę jej synów. Zofia
zbliżyła się wówczas bardzo do tego ugrupowania. Namówiła
również do opuszczenia stronnictwa luksemburskiego
swojego ulubieńca – Stanisława Ciołka i w dowód
wdzięczności pomogła mu w zdobyciu biskupstwa
poznańskiego w 1428 roku.
Pogłoski o uwięzieniu Jagiełły na Litwie okazały się mocno
przesadzone i jadąca z odsieczą królowa spotkała go,
wracającego do kraju, na ziemi chełmińskiej. Królewskie
małżeństwo udało się na zjazd w Sandomierzu, na którym
oficjalnie uznano Świdrygiełłę władcą Litwy, co oznaczało
wzmocnienie dynastii jagiellońskiej. Niestety, ponownie
próbowano osłabić dynastyczną pozycję króla i w kraju
po raz kolejny pojawiły się pogłoski o nieprawym
pochodzeniu nie tylko Kazimierza, ale nawet królewicza
Władysława. Tym razem królowa, wbrew opiniom
królewskich doradców, którzy uważali, że nie należy
nadawać tej kwestii niepotrzebnego i szkodliwego rozgłosu,
postanowiła wziąć sprawy we własne ręce i sama bronić
honoru swojego i swoich dzieci. Oficjalnie oskarżyła
o zniesławienie Jana Strasza z Białaczewa, związanego
z książętami mazowieckimi bliskiego współpracownika
Zbigniewa Oleśnickiego. Na sędziego w tej sprawie
wyznaczono Piotra z Widawy, a w imieniu królowej wystąpił
Mszczuj ze Szkrzyczyna. Przed sądem wystąpiło wielu
świadków, wśród których znaleźli się Hińcza z Rogowa
i Piotr Kurowski, przysięgających, iż z ust oskarżonego
słyszeli niejednokrotnie opinie o niemoralnym prowadzeniu
się Sonki oraz twierdzenia podające w wątpliwość ojcostwo
Jagiełły. Oskarżony wszystkiemu stanowczo zaprzeczył
i wyzwał oskarżycieli na pojedynek w celu obrony swej
niewinności, ale nikt nie zgodził się stanąć z nim w szranki.
Wówczas Strasz złożył przysięgę oczyszczającą, która jednak
na niewiele się zdała. Pana z Białaczewa uznano winnym
stawianym mu zarzutom i skazano na karę więzienia w lochu
sandomierskiej wieży, gdzie o mało nie uległ zaczadzeniu,
na skutek nieszczęśliwego wypadku. Potem wielokrotnie
składał przysięgi, które okazały się daremne, gdyż „nie został
całkowicie uwolniony od oskarżenia i kary”. Wówczas, jak
pisał wiele wieków później Józef Ignacy Kraszewski, poddani
poczuli „siłę tej niewieściej małej rączki, która żelazną być
umiała”. Królowa Zofia, pomimo to, nie była całkowicie
usatysfakcjonowana i postanowiła zadbać, jakbyśmy to
dzisiaj powiedzieli, o swój PR. Zleciła więc wiernemu
biskupowi Ciołkowi napisanie utworu pt. Na pochwałę
Krakowa. Oczywiście tak naprawdę jest to pean na cześć
królowej, której „czystość błyszczy światu wśród dworskich
wspaniałości”.
W tym okresie pojawił się problem Podola, nierozwiązany
na zjeździe sandomierskim. Oleśnicki wystąpił oficjalnie
z twierdzeniem, iż ziemie te powinny należeć do Polski,
co spotkało się z aplauzem zebranych wielmożów polskich
i gwałtownym sprzeciwem Świdrygiełły. Książę nadal
otwarcie sprzyjał zakonowi, co zmusiło Jagiełłę
do interwencji zbrojnej w lipcu 1431 roku. Działania wojenne
prowadzono jednak bardzo ospale i wkrótce sytuacja zmusiła
polskiego króla do podpisania rozejmu, na nasz kraj napadły
bowiem, sprzymierzone ze Świdrygiełłą, wojska krzyżackie
oraz mołdawskie. Podejrzewa się, że w tej sprawie jakąś rolę
odegrała rodzina Sonki, bowiem przed wybuchem wojny
parę królewską, przebywającą w Bieczu, odwiedził krewny
królowej kniaź Wasyl Krasny Drucki, z którym wychowywała
się na dworze swego wuja w Drucku. W otoczeniu
Świdrygiełły, kiedy podpisywał przymierze z zakonem
krzyżackim, znajdowali się także książęta Druccy, którzy
mieli na nim później wymóc podpisanie rozejmu z Jagiełłą.
Z całą pewnością królowa popierała sprawę przyłączenia
Podola do Korony. Najprawdopodobniej na postawę Sonki,
wspierającej w tej kwestii swoją nową ojczyznę, a nie
interesy litewskiego krewnego, miała wpływ obietnica
poparcia jej regencji przez stronnictwo narodowo-kurialne.
Na początku 1431 roku królowa postanowiła dalej
pracować nad swoim wizerunkiem, jako bogobojnej
i szlachetnej żony monarchy oraz matki następcy tronu.
Zdecydowała się na budowę nowej kaplicy na wzgórzu
wawelskim. Kaplica pod wezwaniem św. Trójcy miała stanąć
na północ od głównych wrót katedry wawelskiej. Budowę
świątyni rozpoczęto w 1431 roku, a jej ściany ozdobili
malowidłami malarze ruscy. W późniejszych czasach
zastąpiła je polichromia wykonana przez Włodzimierza
Tetmajera.
Pod koniec tegoż samego roku, w którym rozpoczęto
budowę kaplicy, królowa Zofia po raz kolejny znalazła się
pod pręgierzem opinii publicznej. Do stawianych jej zarzutów
wiarołomnej małżonki dorzucono kolejny, tym razem
znacznie poważniejszy – oskarżono ją o otrucie pasierbicy.
Królewna Jadwiga zmarła nagle 8 grudnia 1431 roku.
Z miejsca pojawiły się podejrzenia, że to macocha przyłożyła
rękę do jej zgonu. Relacjonujący te wydarzenia Długosz
opisuje je tak zawile, że właściwie nie wiadomo, czy to sama
królewna oskarżyła macochę przed śmiercią o otrucie, czy
też oskarżenia te pojawiły się dopiero po jej śmierci.
Niektórzy historycy przyjmują wersję, zgodnie z którą
Jadwiga miała przed śmiercią sama oskarżyć Sonkę
o podanie jej trucizny, ale oskarżenie odwołała na krótko
przed zgonem. Inni twierdzą, że pogłoski rozpuszczali
przeciwnicy królowej, a umierająca Jadwiga usłyszawszy
o nich, miała przed śmiercią stanowczo im zaprzeczyć. Jak
było naprawdę nie dowiemy się nigdy. W tych czasach
umierano często z powodu schorzeń, z którymi współczesna
medycyna radzi sobie nadzwyczaj dobrze i zgon królewny
mógł być wywołany przyczynami naturalnymi. Jednak jest
prawdą, że dziewczyna stanowiła zagrożenie dla sukcesji
synów Jagiełły. Jak pamiętamy, szlachta polska już wcześniej
uznała ją za prawowitą następczynię króla Władysława.
Pomimo że królowa powiła trzech synów, z których dwóch
żyło i cieszyło się dobrym zdrowiem, na wawelskim dworze
nadal przebywał narzeczony Jadwigi, Fryderyk. Ponieważ
coraz powszechniejsza stawała się idea elekcyjności
przyszłych władców Polski, zarówno córka Jagiełły, jak i jego
ewentualny zięć byli naturalną alternatywą dla jego synów
z czwartego małżeństwa. Pamiętać jednak należy,
że w umowie zaręczynowej Jadwigi i Fryderyka wyraźnie
stwierdzono, że wszystkie prawa królewny oraz jej męża
do tronu stają się nieważne w chwili narodzin syna króla.
W tym miejscu musimy przypomnieć, że dziadkiem Jadwigi
ze strony matki był sam Kazimierz Wielki, a jej najbliższymi
krewnymi była potężna wówczas rodzina Luksemburgów.
Wszystko to czyniło ze starszej córki króla poważną
konkurencję dla jej młodszych przyrodnich braci. Na domiar
złego, powszechnie była znana wzajemna niechęć, jaką
żywiły do siebie królowa i córka jej męża. W świetle
powyższych faktów, oskarżenia Sonki o chęć pozbycia się
niewygodnej pasierbicy wydają się w pełni uzasadnione.
Niezależnie od tego jak było naprawdę, po śmierci królewny
Zofia musiała stawić czoło oskarżycielom. Aby uwolnić się
ostatecznie od oskarżeń, ponownie złożyła przysięgę
oczyszczającą.
Długosz twierdzi, że Jagiełło wiadomość o zgonie córki
„nie z takim jak przystało przyjął żalem” i „na pogrzebie
królewny nie widziano, żeby chociaż łzę uronił, albo
najmniejszy smutek okazał”. Tymczasem dworski poeta
Adam Świnka przedstawił w swoim utworze króla jako
zbolałego ojca, wyrywającego sobie włosy z głowy i ze łzami
w oczach obejmującego ciało zmarłej córki. Komu mamy
w tej kwestii wierzyć? Długosz nie był świadkiem
opisywanych wydarzeń, znał je tylko z relacji niechętnego
Jagielle Oleśnickiego, natomiast Adam Świnka od 1427 roku
piastował funkcję sekretarza królewskiego i na własne oczy
widział opisane wydarzenia. Pamiętajmy jednak, że jako
nadworny poeta mógł też nie być obiektywny i opisywać
swego władcę i chlebodawcę w sposób, w jaki powinien być
zapamiętany przez potomnych. Wydaje się, że prawda leży
pośrodku. Wszyscy kronikarze zgodnie twierdzą, że król nie
okazywał córce żadnych cieplejszych uczuć. Nie powinniśmy
jednak z tego faktu wyciągać wniosku, że jej nie kochał.
Jagiełło słynął z tego, że nie manifestował swoich uczuć, ani
w stosunku do swych żon, ani w stosunku do dzieci, dlatego
wszelkie teatralne gesty w rodzaju rwania włosów z głowy,
czy też obejmowania zimnego ciała zmarłej były obce jego
naturze. Z pewnością cierpiał po stracie córki, tym bardziej
że był świadomy, że o jej śmierć obwinia się publicznie jego
aktualną żonę i matkę następcy tronu. Być może był
introwertykiem i nie obnosił się publicznie ze swoimi
uczuciami, a być może uznał, że władcy nie przystoi
okazywanie takich ludzkich słabości i wolał cierpieć
w milczeniu. Stąd też zarzut Długosza o brak należytego żalu
po śmierci królewny Jadwigi.
Wbrew obawom królowej, wydarzenia związane
ze zgonem jej pasierbicy w niczym nie przeszkodziły
w odniesieniu nowych sukcesów. Akcja zbierania zobowiązań
do wierności przyszłej regentce była kontynuowana bez
większych komplikacji. W kwietniu 1432 roku
dwudziestosiedmioletnia Zofia wraz z mężem wzięła udział
w zjeździe w Sieradzu, na którym przedstawiciele
stronnictwa narodowo-kurialnego złożyli obietnicę uznania
następstwa starszego królewicza. Na zjeździe obecny był
również Świdrygiełło, który, jako warunek podpisania
pokoju, otrzymał te same prawa, jakimi wcześniej cieszył się
Witold. Brat Jagiełły wkrótce ożenił się z młodziutką
księżniczką twerską Anną, która urodziła syna, co ponownie
mogło skomplikować sytuację z sukcesją. Jedynak
Świdrygiełły żył jednak bardzo krótko i nie zagroził sukcesji
Jagiellonom.
Tymczasem sytuacja polityczna w Polsce i na arenie
międzynarodowej, po raz kolejny mocno się skomplikowała
i nie układała się po myśli królowej. W sierpniu 1432 roku
brat Witolda, Zygmunt Kiejstutowicz, popierany przez stryja
Zofii, jednego z książąt Druckich, zorganizował zamach
stanu na Litwie i przejął władzę w Wilnie. Świdrygiełło,
u którego boku nadal trwali zarówno Holszańscy, jak
i pozostali książęta Druccy, stracił większość litewskich ziem
i utrzymywał władzę wyłącznie w południowej części kraju.
Książę Zygmunt nie był wybitną osobowością i do chwili
zamachu nie przejawiał żadnych ambicji politycznych. Stąd
też zorganizowany przez niego zamach stanu był wielkim
zaskoczeniem. Większość historyków uważa, że wydarzenia
te zostały zainspirowane przez Polskę, a Długosz wręcz
otwarcie uznaje za ich inspiratora samego Jagiełłę.
Współcześni historycy zgodnie reprezentują pogląd,
że inicjatorem zamachu był biskup Oleśnicki, wielki
zwolennik inkorporacji Litwy, aczkolwiek pojawiają się także
głosy wskazujące na bojarów litewskich, związanych
w przeszłości z Witoldem. Jednak podawany przez Długosza
argument, iż jednym z powodów zamachu była sympatia,
jaką Świdrygiełło obdarzał Rusinów, wyraźnie wskazuje
na Oleśnickiego, bowiem był to jego koronny argument
przeciwko bratu Jagiełły. Na wieść o zamachu, na Litwę
wysłano bezzwłocznie poselstwo ze Zbigniewem Oleśnickim
na czele. 15 września 1432 roku w Grodnie, w obecności
wysłanników króla polskiego, podpisano nowy akt,
regulujący stosunki polsko-litewskie, który przeszedł
do historii jako unia grodzieńska. W zamian za uznanie
dożywotniej władzy księcia Zygmunta Kiejstutowicza, Polska
otrzymała potwierdzenie wcielenia Litwy oraz sporne Podole.
W tym samym czasie wielki sukces odniósł popierany przez
Oleśnickiego Zygmunt Luksemburczyk, który został
koronowany na cesarza. Pozycję biskupa krakowskiego
w Polsce wzmocniły także kłopoty, jakie w owym czasie
przeżywało papiestwo i które w przyszłości miały
doprowadzić do rozłamu w łonie Kościoła. Także król, zawsze
uległy wobec autorytetu Oleśnickiego, coraz starszy
i z wiekiem słabszy psychicznie, ulegał całkowicie jego
wpływom. To właśnie na skutek żądań biskupa, Jagiełło
przyjął postanowienia unii grodzieńskiej i zjazdu
jedlińskiego, godząc się na warunki inkorporacji Litwy oraz
wybór jednego z jego synów na króla, pod warunkiem
zatwierdzenia żądanych przez możnych przywilejów.
A co na to wszystko królowa? Jej pozycja ponownie osłabła,
Oleśnicki nie liczył się zupełnie z jej zdaniem, a sprawa
ewentualnej regencji Zofii po śmierci monarchy przepadła.
Nawet jej najgorętszy sprzymierzeniec – Stanisław Ciołek –
ponownie przeszedł na stronę biskupa. Ambitna kobieta nie
powiedziała jednak ostatniego słowa i nadal próbowała
walczyć o władzę. Podjęła próby nawiązania porozumienia
z mężem swej siostry Marii Holszańskiej – Eliaszem,
sprawującym władzę w Mołdawii. I tym razem przechytrzył
ją Oleśnicki. W wyniku przewrotu, w organizacji którego
z pewnością maczał palce biskup, Eliasz stracił tron na rzecz
swego przyrodniego brata Stefana. Zmuszony do ucieczki,
udał się wraz z żoną i synami na Wawel pod skrzydła swej
szwagierki i jej męża. Niestety, licząc na opiekę swego
królewskiego powinowatego bardzo się rozczarował.
Oleśnicki, po raz kolejny wykorzystując swój autorytet
i przewagę, jaką miał nad starym Jagiełłą, zmusił króla
do uznania nowego hospodara Mołdawii i do nałożenia
aresztu na przebywającego na Wawelu Eliasza. Ten, urażony
takim potraktowaniem, usiłował zbiec, pozostawiając żonę
i dzieci pod opieką Zofii, ale został pojmany i nadal na rozkaz
króla był przetrzymywany pod strażą w zamku w Sieradzu.
Było to jawne pogwałcenie zasad gościnności w stosunku
do jednego z członków najbliższej rodziny królowej.
Oczywiście, również i to posunięcie było podyktowane przez
Oleśnickiego, który w tym czasie zupełnie przestał się liczyć
z królem, uznając go za osobę zniedołężniałą. Publicznie
podważał autorytet Jagiełły, uznając go za zbyt starego, aby
mógł podołać trudom rządzenia państwem. Jak zwykł
mawiać, ze służebnika stał się ojcem monarchy i jako
„ojciec” czuł się w obowiązku napominać króla. Na zjeździe
w Korczynie w grudniu 1433 roku publicznie złajał Jagiełłę,
upokarzając go tak dotkliwie, że ten się rozpłakał.
Poza Oleśnickim, pewne oznaki zniedołężnienia króla
związane z jego podeszłym wiekiem zaczęli także zauważać
inni, w tym również Zofia. Monarcha coraz gorzej słyszał,
a jego wzrok gwałtownie się pogarszał. Pomimo to był
wyjątkowo sprawny fizycznie i nadal oddawał się swojej
ulubionej rozrywce, jaką były polowania. Stosunki między
nim a jego żoną uległy zupełnemu ochłodzeniu, aczkolwiek
małżonkowie jednoczyli swe siły walcząc o prawa synów.
Jednak sprawy swojej regencji Zofia musiała pilnować sama,
bowiem ta kwestia przestała zupełnie obchodzić Jagiełłę.
Wiosną 1434 roku król planował wyjazd na Ruś, gdzie
miał przyjąć hołd Stefana Mołdawskiego, uznając w ten
sposób publicznie wroga szwagra Zofii. Królowa,
ze zrozumiałych względów, nie chciała uczestniczyć w tym
upokarzającym dla jej rodziny wydarzeniu, więc została
w Krakowie. Żegnając odjeżdżającego Jagiełłę, nie
przypuszczała, że widzi go po raz ostatni. Jagiełło wyruszył
w podróż w maju, miesiącu, który w owym roku był
wyjątkowo zimny. Pewnej nocy postanowił posłuchać, jak
miał to zwyczaj czynić w poprzednich latach, śpiewu słowika.
Niestety, noc była wyjątkowo chłodna i stary król się
przeziębił. Wkrótce banalne przeziębienie przerodziło się
w ostre zapalenie płuc, którego nie wytrzymał jego
organizm. Czując zbliżającą się śmierć, wyraził życzenie,
żeby następcą został jego starszy syn, Władysław, i powierzył
opiekę nad nim biskupowi Oleśnickiemu. Aby
przypieczętować to postanowienie, król zdjął z palca
pierścień ślubny Jadwigi i nakazał go oddać biskupowi, który
w tym czasie podróżował na sobór w Bazylei.
Władysław Jagiełło, król Polski i najwyższy książę litewski,
architekt unii polsko-litewskiej, pogromca zakonu
krzyżackiego, założyciel nowej dynastii, która przez ponad
dwieście lat panowała nad znaczną częścią Europy, zmarł 1
czerwca 1434 roku w Gródku, zwanym później Jagiellońskim.
W chwili jego śmierci Zofia miała 29 lat, natomiast jego
synowie dziesięć i siedem.
O zgonie monarchy w pierwszej kolejności
poinformowano królową i biskupa Oleśnickiego, który
zatrzymał się na postoju w Poznaniu. Biskup bezzwłocznie
zwołał naradę obecnych dostojników, na której postanowiono
29 czerwca zorganizować elekcję, podczas której na nowego
króla miał być wybrany królewicz Władysław. Podobno
autorytet Oleśnickiego wzmocniło pokazanie pierścienia
Jadwigi, ofiarowanego mu przed śmiercią przez króla.
Zwłoki Jagiełły przywieziono do stolicy 11 czerwca,
w drewnianej trumnie oblanej smołą i ozdobionej godłami
wszystkich ziem polskich. U wejścia do Krakowa oczekiwała
na nie królowa-wdowa wraz królewiczami Władysławem
i Kazimierzem. Kiedy kondukt przyjechał do bram miasta,
Zofia podniosła kolejno obu synków do trumny, po czym cała
trójka zaniosła się od płaczu. Trumnę króla w drodze
do katedry wawelskiej odprowadzał tłum. Długosz
relacjonuje, że: „Wystąpiły procesje z wszystkich kościołów,
cechy rzemieślnicze i zgromadzenia wszystkich stanów,
na koniec wszystek lud, i wtedy odezwały się największe
płacze i jęki”.
Uroczystości pogrzebowe odbyły się w katedrze
wawelskiej 18 czerwca. Celebrował je Wojciech Jastrzębiec,
arcybiskup gnieźnieński i wielki sojusznik zmarłego króla,
a ceremonia miała nadzwyczajną oprawę. Mary okryto
aksamitem i purpurą. Do rzęsiście oświetlonej świątyni
wprowadzono „zwyczajem ofiar pogrzebowych wiele koni
rosłych i pięknych, szkarłatem przyodzianych, a poprzedzał
ich jeden rycerz z chorągwią na wyniosłym drzewcu
osadzoną z orłem białym”. Składano bogate dary, wśród
których znalazły się srebrne misy, ulubione naczynia
zmarłego króla. Długosz wspomina, iż królowa-wdowa
bardzo rozpaczała, jej „płacz i jęki rozlegały się po całym
kościele”. Trudno dziś ocenić, czy Zofia manifestowała w ten
sposób swoje prawdziwe uczucia, czy była to tylko teatralna
gra, która miała zbudować jej wizerunek zbolałej wdowy
i zyskać poparcie poddanych. Z pewnością w małżeństwie
Jagiełły i Sonki nie było miejsca na romantyczne uczucie.
Jagiełło wybrał ją na swoją żonę, ze względu na jej młody
wiek, który dawał nadzieję na rychłe macierzyństwo
i rozwiązanie kwestii sukcesji tronu. Zofia nie miała
w kwestii wyboru męża również nic do powiedzenia,
aczkolwiek doskonale zdawała sobie sprawę, że poślubienie
władcy Polski i Litwy jest dla niej i jej najbliższych
zaszczytem. Musiała także mieć świadomość obowiązków,
z jakimi się to wiązało. Jednak wydaje się, że para,
przynajmniej na początku, w okresie przed skandalem
związanym z domniemaną niewiernością małżonki, żyła
ze sobą w harmonii, wzajemnym szacunku i przyjaźni. Młoda
królowa szybko znalazła sobie nową pasję, jaką stała się
polityka i na tym polu doskonale rozumiała się z mężem.
Z pewnością nie kochała starzejącego się Jagiełłę, ale
na pewno była do niego szczerze przywiązana. Poza tym był
ojcem jej dzieci. Prawdopodobnie więc rozpacz królowej
na pogrzebie zmarłego króla nie była udawana. Wdowa
mogła też rozpaczać z obawy o przyszłość swoją i swoich
synów. Sprawa koronacji Władysława nie była ostatecznie
załatwiona, wszystko jeszcze mogło się zmienić. Stojąc nad
trumną Jagiełły, zapewne zachodziła w głowę, co przyniesie
jej przyszłość, jaki będzie jej los, jeżeli panowie jednak nie
zdecydują się oddać korony jej pierworodnemu. Wbrew
pozorom obawy te nie były nierealne, w Polsce powstała
opozycja przeciwko osadzeniu na tronie dynastii
jagiellońskiej, która opowiadała się za przekazaniem władzy
mazowieckim Piastom. Jak widać, królowa miała powody
do zmartwień.
Jagiełłę, zgodnie z jego życzeniem, pochowano w nawie
głównej, w pobliżu konfesji[17] św. Stanisława, biskupa
i męczennika oraz patrona Królestwa Polskiego. Miejsce to
wybrał król jeszcze z innego względu. W 1393 roku królowa
Jadwiga ufundowała w tej arkadzie ołtarz pod wezwaniem
św. Krzysztofa, a Jagiełło w 1421 roku uposażył ołtarz
dodatkowymi sumami i wyraźnie zaznaczył, że mają być tam
odprawiane msze za jego duszę. Wybór władcy może dziwić,
bowiem kult tego świętego nie był popularny ani
w ówczesnej Polsce, ani wśród panujących z dynastii Piastów
i Andegawenów. Czemu więc monarcha wybrał miejsce
swojego pochówku w pobliżu miejsca czci św. Krzysztofa?
Analizując życie Jagiełły i biografię świętego, musimy
przyznać, że król doskonale wybrał sobie orędownika.
Krzysztof, podobnie jak Jagiełło, przyszedł na świat jako
poganin i dopiero po latach przyjął chrzest. Osiadł nad rzeką
i zajął się przenoszeniem podróżnych na drugi brzeg,
za co pobierał opłatę. Pewnego dnia ukazał mu się Chrystus
pod postacią dziecka, które święty przeniósł przez wodę,
dziwiąc się niezwykłemu ciężarowi. Ta historia objaśniała
imię świętego, które pochodzi od greckiego „Christo chorus”
i oznacza „niosący Chrystusa”. Analogia jest oczywista: król,
który wprowadził wiarę chrześcijańską na pogańską Litwę
stał się nowym „niosącym Chrystusa”. Ślady łączenia kultu
św. Krzysztofa z Władysławem Jagiełłą można znaleźć także
na Litwie. W czasach monarchy na pieczęci Wilna
umieszczono wizerunek św. Krzysztofa przenoszącego
Chrystusa przez rzekę, który do dnia dzisiejszego jest
herbem litewskiej stolicy. Pochówek Jagiełły w pobliżu
kaplicy świętego miał uwypuklać ten związek. Poza tym, tuż
obok arkady św. Krzysztofa stała chrzcielnica, w której
ochrzczono litewskiego księcia.
Wed ług Długosza, król jeszcze za życia zlecił wykonanie
marmurowego nagrobka, ale współcześni historycy twierdzą,
że wykonano go później. Ów nagrobek stanowi nie lada
zagwozdkę dla biografów Jagiełły, bowiem w ostatnich latach
pojawiła się teoria, iż stanowi on jawny dowód
kryptopogaństwa króla. Królewski grobowiec ma formę
cenotafium, czyli pozornego grobu. Nie zamknięto w nim
trumny z ciałem zmarłego, ale złożono je w grobie, pod
posadzką katedry. Kiedy przesuwano nagrobek do innego
miejsca w katedrze, spokój królewskich zwłok nie został
naruszony. Uwagę przykuwają, umieszczone dookoła
podstawy grobowca, figury ptaków (najprawdopodobniej
sokołów) i psów. Jest to wyjątkowe przedstawienie
w ówczesnej rzeźbie nagrobnej i różni badacze różnie
interpretują symbolikę owych płaskorzeźb. Jedni upatrują
w tym motywie komentarza do fragmentu Psalmu 21: „Boże,
ratuj duszę moją z łap psa”, natomiast inni odwołują się
do znaków zodiaku, dowodząc, że psy i sokoły podążają
ze wschodu na zachód, jak gwiazdozbiory Phane Primum
Mobile. Najpopularniejszy jest jednak pogląd, że wizerunki
zwierząt, używanych podczas polowań, są aluzją
do łowieckich pasji króla. Rozmiłowany w łowiectwie król
mógł sobie zażyczyć, aby wierni towarzysze łowów zostali
uwiecznieni na jego nagrobku. Istnieje jednak czwarta,
najbardziej niezwykła teoria, według której owe zwierzęta,
uwiecznione na grobowcu króla, są śladem litewskich
wierzeń zmarłego i pogańskich praktyk pogrzebowych.
Litewskie zwyczaje pogrzebowe znamy dzięki opisowi
Długosza: „ciało układano na drewnianej konstrukcji,
a do zwłok, które miały być spalone, dodawano wszelkie
najcenniejsze rzeczy – konia, wołu, krowę, siodło, broń,
szaty, pas, łańcuch, pierścień, i razem ze zmarłym palono je,
nie bacząc, czy są złote czy srebrne. [...] Palili rzeczy [...],
które były zmarłemu, o czym wiedziano, najdroższe
za życia”. Opisując pogrzeb księcia Kiejstuta, wyprawiony
przez jego syna, Witolda, kronikarz wspomina, iż ciało
zmarłego spalono na stosie nie tylko razem z ulubionymi
końmi, strojami oraz orężem, ale także z jego ulubionymi
ptakami i psami łowczymi. Czyżby więc Jagiełło chciał
wznieść w samym środku chrześcijańskiej katedry litewski
stos pogrzebowy i zabrać ze sobą psy i sokoły, które miałyby
mu towarzyszyć w zaświatach? A może udając się w ostatnią
drogę i nie mając pewności, co go czeka po „drugiej stronie”
postarał się zapalić Panu Bogu świeczkę, a diabłu, a raczej
pogańskiemu Perkunowi – ogarek? Trzeba przyznać, że jest
to bardzo karkołomna, aczkolwiek intrygująca hipoteza.
Po śmierci króla Władysława Jagiełły w kraju zapanowało
praktycznie bezkrólewie. Królewicz Władysław nie stał się
automatycznie następcą tronu, był tylko najbardziej
prawdopodobnym kandydatem, którego należało dopiero
wybrać. A jego wybór stawał się coraz bardziej zagrożony,
bowiem zwolennicy koronacji kandydata spośród książąt
mazowieckich, stawali się coraz silniejsi. Na czele opozycji
antyjagiellońskiej stanął Spytek z Melsztyna, którego ojciec,
również Spytek, pertraktował z Elżbietą Bośniaczką
w sprawie sprowadzenia do Polski Jadwigi. Spytek-ojciec,
którego żona, Elżbieta Bebek, przybyła wraz z młodziutką
królową do Polski i wkrótce stała się nie tylko jej dwórką, ale
i przyjaciółką, zginął w bitwie pod Workslą. Po jego śmierci,
jego syna odsunięto od wpływów, a część jego rodzinnego
majątku dostała się w posiadanie Oleśnickich i Odrowążów.
Nie bez wpływu na upadek Spytka pozostały też jego
prohusyckie sympatie. W obozie antyjagiellońskim znalazł się
także sędzia poznański Abraham Zbarski i Jan z Kościelnika.
Wobec takiego stanu rzeczy, królowa-wdowa nie miała
innego wyjścia, jak tylko przystać na postanowienia zjazdu
jedlińskiego, które zostały ułożone zupełnie nie po jej myśli.
Poza tym, miała jednego, ale za to bardzo potężnego
sprzymierzeńca – Oleśnickiego. Zofia nigdy nie zaliczała się
do jego stronników, co więcej, jak tylko mogła starała się
odsunąć od niego jak najwięcej ludzi, poza tym bezradnie
przyglądała się, jak ten wszechwładny duchowny upokarza
publicznie jej męża, a swojego króla. W obecnej sytuacji nie
pozostało jej nic innego, jak schować dumę do kieszeni
i sprzymierzyć się z Oleśnickim. Tymczasem sprawy
zaczynały się coraz bardziej komplikować. Opozycja 20 lipca
1434 roku zwołała zjazd w Opatowie, na którym radzono nad
kwestią sukcesji po Jagielle. Otwarcie wyrażono pogląd,
że królewicz Władysław nie jest odpowiednim kandydatem
do tronu, bowiem jest za młody, żeby złożyć jakiekolwiek
przysięgi gwarantujące obiecane wcześniej przez zmarłego
króla przywileje. Sytuacja stawała się coraz bardziej
niebezpieczna. I wówczas w sukurs królowej przyszedł
Oleśnicki. Biskup zdecydował się podążyć do Opatowa, ale
w drodze, na skutek upałów i wyczerpania, padły mu konie.
Wówczas Zofia podesłała mu nowe. Biskup zdążył na zjazd
i jak zwykle szybko opanował sytuację, nie dopuszczając
do podjęcia jakichkolwiek uchwał wymierzonych przeciwko
królewiczowi. Wdzięczna królowa złożyła mu publiczne
podziękowania.
W końcu starania Zofii uwieńczył sukces i 25 lipca,
na zjeździe w Krakowie, który odbył się w sali Białej
na Wawelu, odbyła się elekcja jej syna na króla Polski.
Oczywiście, przed przystąpieniem do wyboru, zebrani
dostąpili zaszczytu wysłuchania mowy królowej-wdowy,
błagającej ich „aby jednego z jej synów królem obrać
raczyli”. Zofia doskonale zdawała sobie sprawę, że sprawa
nie jest przesądzona na korzyść Władysława i całą swoją
nadzieję pokładała w autorytecie Oleśnickiego. Ten spotkał
się po raz kolejny ze stanowczym oporem opozycji, która
przekonywała, że złożone teraz jakiekolwiek przysięgi przez
małoletniego monarchę przestaną obowiązywać, kiedy
dorośnie. Wówczas Oleśnicki nakazał czytanie statutów
Kazimierza Wielkiego[18], w których nie ma wzmianki
o niemożności koronacji nieletniego króla i zaproponował,
aby Zofia i najbliżsi krewni królewicza, wśród których
znajdowali się książęta litewscy i mazowieccy oraz prałaci,
poręczyli w imieniu małego Władysława dotrzymanie
zobowiązań po osiągnięciu przez niego pełnoletności. Kiedy
ten argument przekonał oponentów, marszałek koronny
i brat biskupa, Jan Głowacz Oleśnicki, nakazał, aby po prawej
stronie sali ustawili się zwolennicy wyboru Władysława
na króla Polski, a po lewej – przeciwnicy. Wówczas okazało
się, jaką siłę przekonywania ma Oleśnicki, bowiem po stronie
przeciwników znaleźli się jedynie Spytek, Abraham i Jan
z Kościelnika. W taki oto dramatyczny sposób wybrano
Władysława, który przeszedł do historii z przydomkiem
Warneńczyk, na króla Polski. Ten monarcha, który nie
należał bynajmniej do wybitnych mężów stanów, polityków
ani wodzów, na skutek wydarzeń, w których przyszło mu
uczestniczyć, miał się stać w przyszłości najbardziej znanym
polskim władcą w Europie, a może i na świecie. Na razie
jednak nic na to nie wskazywało i uszczęśliwiona matka
dziesięcioletniego Władysława towarzyszyła mu, kiedy
wysłuchiwał oficjalnego wyniku elekcji, dowiadując się,
że wybrano go królem. Ku wielkiej radości Zofii koronację
zaplanowano na ten sam dzień. Ciekawostką jest fakt,
iż na tę okoliczność dla młodziutkiego króla przygotowano
nowy ceremoniał koronacyjny, który wszedł do polskiej
liturgii koronacyjnej i obowiązywał przez następne kilkaset
lat. Ów ceremoniał, opracowany szczegółowo przez
Oleśnickiego, uwzględniał warunki topograficzne Wawelu.
Uroczystość rozpoczęła się w południe, a zakończyła późnym
wieczorem. Chłopiec, w asyście dostojników, przeszedł drogą
wyścieloną suknem do katedry, gdzie Wojciech Jastrzębiec
koronował go na króla polskiego. Władysław III złożył
w ofierze misę wykonaną ze szczerego złota, a następnie
zaprzysiągł wolności i przywileje, rozpoczynając formalnie
swoje panowanie. Po koronacji wydano ucztę dla obecnych
dostojników, po której urządzono tańce. Nazajutrz nowy król
miał przyjąć hołd od mieszczan i rajców krakowskich, ale
zaplanowana uroczystość nie odbyła się, bowiem doszło
do kłótni pomiędzy biskupami i książętami mazowieckimi
o pierwszeństwo w orszaku i miejsce po prawicy króla.
Królowa Zofia wciąż miała nadzieję na regencję, o którą
ubiegał się również Oleśnicki, a także biskup krakowski
i książęta mazowieccy. Ze względu na brak porozumienia,
ustalono w końcu, że w imieniu małoletniego króla rządy
w kraju będzie sprawować Rada, w skład której wchodził
oczywiście biskup Oleśnicki, jak również jego krewni oraz
rodziny Szafrańców, Tęczyńskich i Ostrorogów. Poza tym,
do Rady weszli także zwolennicy Spytka z Melsztyna,
którego prohusyckie sympatie stawały się coraz
wyraźniejsze. W tym czasie drogi królowej i Oleśnickiego
rozeszły się. Zofia uzyskała tron dla swego syna i ostatecznie
pożegnała się z marzeniami o regencji. Jednak raz jeszcze
postanowiła poprzeć swojego adwersarza w jego staraniach
o rękę najstarszej wnuczki Zygmunta Luksemburczyka dla
Władysława. Zofię i Oleśnickiego różnił też stosunek
do niektórych ważkich kwestii politycznych, jak również
religijnych. Biskup ostatecznie zdeklarował się jako
przeciwnik husytyzmu, którego wyznawców postanowił raz
na zawsze wyplenić z powierzchni ziemi, tymczasem
królowa-matka darzyła husytów jawną sympatią. Poza tym
mieli zupełnie inne poglądy w kwestii Litwy: Zbigniew
od dawna opowiadał się za inkorporacją Wielkiego Księstwa
do Korony, a Zofia sympatyzowała ze Świdrygiełłą. Istniał
także problem szwagra królowej – Eliasza, który ciągle
pozostawał pod strażą w Sieradzu. Królowa próbowała
uzyskać w Radzie zgodę na jego uwolnienie, jednak nic nie
wskórała w tej sprawie. Pod przemożnym wpływem
argumentacji Oleśnickiego, który dowodził, iż lepiej będzie
trzymać męża siostry królowej w więzieniu i tym sposobem
zmusić hospodara mołdawskiego do wierności
i posłuszeństwa małoletniemu polskiemu monarsze. Ani
Oleśnicki, ani Rada nie docenili tym razem determinacji
Zofii, która postanowiła pomóc szwagrowi w ucieczce. Plan
się powiódł. Pomoc polskiej królowej okazała się na tyle
skuteczna, że Eliasz odzyskał Mołdawię, a 29 września złożył
królowi Władysławowi hołd. Kolejnym sukcesem Zofii było
uzyskanie nominacji na stanowisko biskupa w Przemyślu dla
jej protegowanego Piotra Chrząstowskiego, człowieka
niechętnego Oleśnickiemu. Nominacja ta stanowiła nie tylko
porażkę Oleśnickiego, ale także dotkliwe upokorzenie,
bowiem to właśnie on musiał wyświęcić Chrząstowskiego
na biskupa. Wkrótce pojawiła się doskonała okazja, dzięki
której królowa mogła pozbyć się adwersarza. W 1436 roku
zmarł Wojciech Jastrzębiec, piastujący godność prymasa
Polski, którą po jego śmierci chciano powierzyć właśnie
Oleśnickiemu. Nominacja na to stanowisko oznaczałaby
przeprowadzkę biskupa do Gniezna i odseparowanie go
od wpływu na politykę. Niestety, wbrew nadziejom Zofii
i przeciwników Oleśnickiego, odmówił on przyjęcia
zaszczytu. Wobec takiego stanu rzeczy, arcybiskupstwo
gnieźnieńskie objął, niedawno wyświęcony na biskupa,
Stanisław Kot. Ku zmartwieniu Zofii, Oleśnicki pozostał
w Krakowie, by czuwać nad sprawami królestwa. Wkrótce
doszło pomiędzy nimi do kolejnej próby sił. W listopadzie
1437 roku zmarł Zygmunt Luksemburg, a jego następcą miał
być zięć Zygmunta – Albrecht Habsburg. Albrecht nie cieszył
się jednak sympatią w Czechach, bowiem w przeszłości
dowodził wyprawami antyhusyckimi. W takiej sytuacji,
czeska opozycja zaproponowała koronę młodszemu synowi
Zofii i Jagiełły, Kazimierzowi. Oficjalnie tę propozycję
złożono 4 maja 1438 roku na zjeździe w Nowym Mieście.
Królowa-matka oczywiście optowała za przyjęciem tej
propozycji, natomiast przeciwni temu byli książęta
mazowieccy, prymas Kot, większość biskupów i oczywiście
Oleśnicki. I tym razem Zofia nie dała za wygraną
i postanowiła nie dopuścić, aby szansa na objęcie czeskiego
tronu umknęła jej młodszemu synowi. Doprowadziła
do wysłania do Czech wyprawy, na czele której stanął
wojewoda sandomierski Jan Tęczyński oraz wojewoda
poznański Sędziwój Ostroróg. Tymczasem Albrecht,
do którego lotem błyskawicy dobiegła wieść o możliwej
elekcji Kazimierza na tron czeski, postanowił działać.
Najwyraźniej stwierdził, że korona jest ważniejsza niż
kwestie religijne i poczynił szereg ustępstw, w wyniku czego
okrzyknięto go królem czeskim. Pomimo wysiłków królowej,
wyprawa kierowana przez Tęczyńskiego i Ostroroga
zakończyła się niepowodzeniem, spowodowanym jej
niewłaściwym przygotowaniem. Podejrzewa się, że to
właśnie wszechwładny wówczas Oleśnicki sprawił, że owe
przygotowania były całkowicie nieudane. Nie udała się
również druga wyprawa, na czele której stanął młody król
Polski.

Jan Matejko, Władysław Warneńczyk (1890–1892 r.).


Data 31 października 1436 roku stała się ważna w życiu
Władysława III, bowiem w tym dniu kończył on 14 lat
i zgodnie z polskim prawem, stał się pełnoletni. 8 grudnia,
na zjeździe w Piotrkowie, oficjalnie ogłoszono pełnoletność
króla, który zatwierdził ponownie nadane wcześniej
przywileje. W tym dniu zakończyła się jednocześnie regencja
Rady i rozpoczęła się praktycznie nieograniczona władza
Oleśnickiego. Duchowny całkowicie zdominował
młodziutkiego króla, który bardzo się liczył z jego zdaniem.
Jednocześnie zmniejszyło się znaczenie Zofii, którą udało się
w końcu Oleśnickiemu odseparować od polityki. Pierwszym
krokiem biskupa było doprowadzenie do porozumienia
z Albrechtem, na co naciskali także legaci papiescy. Pierwsze
rokowania, co prawda, zakończyły się niepowodzeniem, ale
Oleśnicki doprowadził jednak do zawieszenia broni w lutym
1439 roku i udał się z wizytą do Albrechta. Tymczasem Zofia
z dumą obserwowała swojego starszego syna, który
z chłopca powoli stawał się mężczyzną. Władysław cieszył się
wielką popularnością wśród poddanych. Długosz opisuje go
jako: „młodzieńca pełnego cnót rycerskich, gorąco
pobożnego, skromnych potrzeb, ustępliwego charakteru
i jednającego sobie ludzi mimo braku urody miłem
obejściem”. Wiemy już, że monarcha urodą nie grzeszył,
co być może martwiło matkę, ale nie było też istotnym
mankamentem, bowiem jako król mógł przebierać w młodych
pannach niczym w ulęgałkach, choćby był nawet brzydszy
od samego Lucyfera. Nie był to więc żaden poważny
problem. Nie tylko Zofię, ale i biskupa Oleśnickiego
niepokoiło coś innego: chłopiec nie lubił towarzystwa kobiet
i wolał męskie przyjaźnie. Samo posiadanie przyjaciół nie
jest oczywiście niczym zdrożnym, ale Długosz wyraźnie
sugeruje, że król lubił „męskie rozkosze”, z czego niektórzy
badacze wysnuwają wniosek, iż był on homoseksualistą.
Podobno miał nawet stałego partnera, którym miał być
starszy od niego o kilkanaście lat sekretarz Jan, syn
kasztelana lwowskiego Sienka (Seńka), absolwent
krakowskiej akademii. Długosz stwierdza, iż człowiek ten był
Władysławowi „nader drogi”. Związek, a być może tylko
przyjaźń, nie mamy bowiem stuprocentowej pewności
co do orientacji seksualnej młodego władcy, trwał niestety
krótko, bowiem Jan utonął w słowackiej rzece Hornad
w maju 1440 roku podczas podróży królewskiego dworu
na Węgry. Jeżeli króla rzeczywiście łączyło z Sienką uczucie,
jego śmierć mogła mieć negatywny wpływ na psychikę
monarchy i spowodować u niego otwartą manifestację jego
preferencji seksualnych, która według niektórych
historyków, miała miejsce na krótko przed bitwą pod Warną.
Średniowiecze nie było epoką przyjazną gejom, a wszelkie
związki homoseksualne traktowane były nie tylko jako
niebezpieczne dewiacje i wymysł szatana, ale także jako
poważne przestępstwo. Kaznodzieja wawelskiej katedry
i spowiednik króla Władysława Jagiełły głosił, że „stosunki
wbrew naturze” są najgorszym i odrażającym złem, a już
samo mówienie o tym mogło wywołać gniew boży
i spowodować przedwczesną śmierć grzesznika. Jeżeli, jak
chcą niektórzy biografowie, Władysław rzeczywiście był
homoseksualistą, musiał żyć w bezustannym poczuciu winy,
podsycanym przez jego spowiedników i samego
Oleśnickiego. Niektórzy właśnie w homoseksualizmie
młodego monarchy widzą przyczynę jego wyjątkowej
pobożności, graniczącej niekiedy z dewocją. Jednak inna
grupa historyków absolutnie nie zgadza się z tezą
o odmiennych skłonnościach Władysława III i nie przekonuje
ich nawet historia o Janie Sience, który według nich miał być
po prostu dworzaninem królewskim. Jakie były prawdziwe
preferencje monarchy nie dowiemy się nigdy. Możemy tylko
snuć domysły i wieść w tej kwestii niekończące się spory.
Tymczasem wzrost znaczenia Oleśnickiego doprowadził
w kraju do aktywnych działań opozycji. Po raz kolejny
przypomniał o sobie Spytek z Melsztyna, który 4 maja 1439
roku zawiązał w Nowym Mieście konfederację przeciwko
biskupowi krakowskiemu, do której przystąpiło wielu
przedstawicieli szlachty. W skład konfederacji weszli także
zaufani dworzanie, przyjaciele oraz współpracownicy Zofii,
wśród których znalazł się też jej dawny domniemany
kochanek Hińcza z Rogowa. Do konfederatów wkrótce
przystąpił także syn trzeciej żony Jagiełły – Jan z Pilczy i syn
Zawiszy Czarnego – Marcin z Grabowa. Zdaniem Długosza,
ten ostatni wystąpił przeciwko Oleśnickiemu za sprawą Zofii,
która skusiła go obietnicami wielu zaszczytów. Początkowo
konfederaci zachowali spokój, ale wkrótce podnieśli jawny
bunt. Oleśnicki zareagował natychmiast i wysłał przeciwko
nim swoje wojska. Obie armie spotkały się pod Grotnikami
i wówczas, z zupełnie niezrozumiałych względów,
konfederatów opuścił zarówno Hińcza z Rogowa, jak
i dworzanie królowej Zofii. Co więcej, to właśnie Hińcza
został mianowany dowódcą piechoty biskupa i przyczynił się
do zwycięstwa nad konfederatami. W bitwie poległo wielu
buntowników, w tym sam Spytek z Melsztyna. Zwycięstwo
w bitwie pod Grotnikami jeszcze bardziej wzmocniło pozycję
Oleśnickiego, który osiągnął apogeum swoich wpływów
politycznych. Tymczasem pozycja królowej Zofii znacznie
osłabła.
Niedługo po tych dramatycznych wydarzeniach, królowa
musiała zapomnieć o swojej dumie i ponownie sprzymierzyć
się z Oleśnickim. Tym razem pojawiła się kwestia
małżeństwa króla. 27 października 1439 roku zmarł nagle,
po dwuletnim panowaniu, król Czech i Węgier, arcyksiążę
Austrii i zięć cesarza Zygmunta Luksemburczyka – Albrecht
Habsburg. Ponownie pojawiła się szansa objęcia przez
Jagiellona tronu w Czechach i na Węgrzech. Na Węgrzech
rozglądano się za sojusznikiem, który zażegnałby
zagrażające temu krajowi niebezpieczeństwo ze strony
Turcji. Panowie węgierscy w takiej sytuacji na tronie
najchętniej widzieliby młodego polskiego króla. Tymczasem
wdowa po Albrechcie – Elżbieta, praktycznie przejęła władzę
na Węgrzech, uważając się za prawowitą władczynię, jako
królowa-wdowa i jednocześnie córka cesarza Zygmunta.
Poza tym, spodziewała się dziecka. Była już matką dwóch
córek Albrechta: Anny i Elżbiety, ale jedyny syn tej pary
zmarł wkrótce po narodzeniu i król nie pozostawił po sobie
męskiego potomka. Co prawda, jak wiadomo, Elżbieta była
w ciąży, ale jej sytuacja nie wyglądała dobrze, bowiem
stronnictwa narodowe w Czechach i na Węgrzech nie chciały
uznać jej praw dziedzicznych. Na domiar złego, kuzyn jej
zmarłego męża i oficjalny opiekun jej małoletnich dzieci,
książę Styrii Fryderyk Habsburg, dokładał wszelkich starań,
aby wydrzeć im Austrię. Sprawa sukcesji tronu w Budzie
mogła zmienić się zasadniczo, gdyby Elżbieta powiła
chłopca. Postanowiono więc, że tron na Węgrzech obejmie
Władysław, ale pod warunkiem poślubienia ciężarnej wdowy.
Elżbieta była trzecią z kolei kandydatką na żonę polskiego
króla. Poprzednio Oleśnicki starał się ożenić Władysława
z wnuczką Zygmunta Luksemburskiego, ale, pomimo
że plany te popierała żona cesarza Barbara Cylejska, spotkał
się z ostrym sprzeciwem jej dziadka. Zygmunt nigdy nie lubił
Polaków, a pod koniec życia jego antypatia przybrała cechy
manii prześladowczej, stąd niechęć do mariażu jego wnuczki
z polskim królem, pomimo że w żyłach owego króla nie
płynęła ani kropla polskiej krwi. Również Albrecht, ojciec
ewentualnej żony polskiego króla nie był zachwycony tą
propozycją, obawiając się, że syn Jagiełły, poślubiając jego
córkę, sięgnie po władzę jeszcze za życia teścia i będzie
panować zamiast niego, a nie dopiero jako jego
spadkobierca. Te obawy nie były bezpodstawne, bowiem
właśnie taki plan miała Zofia. Drugą kandydatką
na królewską małżonkę była księżniczka saska, ale i to
małżeństwo nie doszło do skutku. W przypadku planowanego
tym razem małżeństwa z wdową po Albrechcie, pozornie
wszystko układało się pomyślnie, bowiem Elżbieta zgodziła
się na proponowane rozwiązanie i wydawało się,
że młodziutki król poślubi starszą od siebie królową-wdowę.
Co prawda, zwolennicy teorii o homoseksualizmie
Władysława podkreślają, że młodzieniec nie palił się
do małżeństwa, co byłoby potwierdzeniem jego odmiennej
orientacji. Trudno oczekiwać od szesnastolatka, że będzie
szalał ze szczęścia na wieść o planowanym mariażu
z kobietą, która nie dość, że mogłaby być jego matką, to
na dodatek jest w ciąży! W tym miejscu dodajmy,
że ówcześni kronikarze, pisząc o trzydziestoletniej ciężarnej
Elżbiecie, używali epitetu „stara”.
Do Krakowa zjechało oficjalne i wyjątkowo liczne
poselstwo węgierskie. Ówczesne kroniki podają, że liczyło
ponad 1000 jeźdźców, by oficjalnie zaproponować królowi
Polski małżeństwo. Zarówno królowa Zofia, jak
i wszechwładny wówczas Oleśnicki opowiedzieli się zgodnie
za tym związkiem i przyjęciem korony św. Stefana. Ustalono,
że jeżeli Elżbieta urodzi syna, w przyszłości odziedziczy on
Austrię i Czechy, a na tronie Węgier zasiądzie potomek jej
i Władysława. Wkrótce okazało się, że sprytna wdowa
wystrychnęła wszystkich na dudka. Wyjechała z Budy, ale
przedtem, przy pomocy zaufanych ludzi, wykradła insygnia
koronne. Kiedy 22 lutego, w mieście Györ, powiła zdrowego
chłopca – Władysława Pogrobowca, postanowiła nie
wychodzić za mąż za polskiego króla i przejąć władzę
w kraju w imieniu swego syna – prawowitego następcy
Albrechta. Godząc się na małżeństwo z Władysławem,
Elżbieta chciała chronić siebie i nienarodzone jeszcze
dziecko. Gdyby urodziła kolejną córkę, mogła zapomnieć
o regencji w jej imieniu i wraz z dziećmi zostałaby wysłana
na dwór jakichś krewnych, gdzie mieszkałaby do końca
swych dni. Jeżeli jednak poślubiłaby polskiego króla,
mogłaby wraz z nim sprawować władzę. Ponieważ urodziła
syna, prawowitego następcę tronu, Władysław przestał jej
być potrzebny. Wkrótce do Krakowa przybyło kolejne
poselstwo węgierskie z wiadomością, iż Elżbieta ogłosiła
swojego syna królem Węgier i anulowała swą zgodę
na małżeństwo. Pomimo takiego rozwoju wypadków,
szesnastoletni polski monarcha uroczyście przyjął
ofiarowany mu tron Węgier i w katedrze wawelskiej
przysiągł poślubić trzydziestojednoletnią Elżbietę. Po tej
uroczystości na Wawelu zorganizowano ucztę,
a we wszystkich stołecznych kościołach rozbrzmiewało bicie
dzwonów. Tego samego dnia Władysław wystawił dokument,
w którym po raz pierwszy podpisał się jako „electus rex
Hungariae”, po czym wysłał poselstwo do Elżbiety.
Król rozpoczął przygotowania do wyjazdu. Wszyscy,
w tym również królowa Zofia, doskonale zdawali sobie
sprawę, że wjazd Władysława na Węgry rozpęta tam wojnę
domową. Za Elżbietą i jej synem opowiedzieli się bowiem
prymas, wielu potężnych węgierskich magnatów i niektóre
miasta. Pomimo to młody polski król wyjechał do Budy.
W podróży towarzyszył mu oczywiście Oleśnicki, ale także
liczni rycerze, wśród których znalazł się także Hińcza
z Rogowa. Być może to właśnie królowa wysłała go, aby
czuwał nad jej pierworodnym. Jest to jedynie domniemanie,
bowiem oficjalnie matka króla powierzyła go szczególnej
opiece Grzegorza z Sanoka, ówczesnego kapelana
królewskiego i notariusza kancelarii królewskiej. Zofia i jej
młodszy syn pożegnali króla Władysława w Czorsztynie
i wówczas widzieli go po raz ostatni. Nękana złymi
przeczuciami królowa-matka spędziła wiele godzin
na modłach w kościele w Sączu.
Kiedy polski orszak przekroczył granicę, sytuacja
skomplikowała się jeszcze bardziej: Elżbieta 15 maja 1440
roku doprowadziła do koronacji syna z pełnym
obowiązującym ceremoniałem, składając w jego imieniu
przysięgę koronacyjną. Wobec takiego obrotu sprawy, część
Polaków chciała wracać, ale nie dopuścił do tego Oleśnicki.
Władysław wjechał do Budy 21 maja. 29 czerwca sejm
orzekł, iż Pogrobowiec nie ma praw do tronu i ogłosił królem
Władysława. Wielokrotnie w niniejszej publikacji
przywoływany Eneasz Sylwiusz, w swych pismach wzywał
także do posłuszeństwa synowi Elżbiety. Nieoczekiwanie
nowego władcę poparł także prymas Węgier, który w asyście
pięciu biskupów węgierskich i Oleśnickiego, 17 czerwca
dokonał koronacji Władysława na króla Węgier. Ze względu
na to, że insygnia królewskie znajdowały się w posiadaniu
Elżbiety, nowego władcę koronowano koroną wyjętą wprost
z grobu św. Stefana. Kronikarze wspominają także,
że monarchę ubrano także w zbutwiałą szatę zmarłego. Jak
można się domyślać, koronowany król nie był zachwycony
owym zaszczytnym odzieniem, ale nie miał innego wyjścia
i musiał robić dobrą minę do złej gry. Koronacja Władysława
rozpoczęła na Węgrzech wojnę domową pomiędzy
zwolennikami Habsburgów i Jagiellonów. Polska, co prawda,
oficjalnie nie angażowała się w ten konflikt, ale do polskiego
króla przyłączyło się wielu polskich rycerzy, zyskując przy
tym ogromny majątek. Walka poza granicami państwa
polskiego wiązała się bowiem z sowitą rekompensatą
finansową. Monarcha płacił polskiemu rycerstwu złotem lub
kwitami płatnymi w Polsce. Na skutek tego, jak pisze
Długosz: „król Władysław przez czas pobytu swego
na Węgrzech prawie wszystkie miasta, zamki, ziemie,
miasteczka tudzież cła i dochody królewskie krociami długów
obciążył i pozastawiał”.
Zaniepokojona Zofia z trwogą czekała na wieści z Budy.
Wkrótce, na skutek zaskakujących wydarzeń na Litwie,
musiała rozstać się także ze swoim młodszym synem,
trzynastoletnim Kazimierzem. W marcu 1440 roku zginął
nagle z rąk zamachowców wielki książę litewski Zygmunt
Kiejstutowicz. Następcą próbował ogłosić się jego syn –
Michał, zwany Michajłuszką, przeciwko któremu wystąpił
Świdrygiełło Olgierdowicz, najmłodszy brat zmarłego
Jagiełły. Przejęcie władzy przez któregokolwiek z tych
pretendentów oznaczałoby zerwanie unii z Polską. W takiej
sytuacji Zofia zaproponowała, aby wysłać na Litwę
Kazimierza. Projekt ten poparły nie tylko rodziny
Holszańskich i Druckich, ale także potężny możnowładca
litewski – Jan Gasztołd. Tak więc, już miesiąc po wyjeździe
swego pierworodnego, królowa musiała także pożegnać
swoje młodsze dziecko. Kazimierz miał zostać na Litwie tylko
namiestnikiem królewskim, co wyraźnie określono
w dokumentach. Jednakże panowie litewscy obwołali
młodego Kazimierza wielkim księciem litewskim. Polscy
panowie nie zgodzili się z takim stanem rzeczy
i w oficjalnych dokumentach nigdy nie używali tego tytułu
w stosunku do Kazimierza, tytułując go jedynie „wybranym
królem czeskim i księciem litewskim”. Taki obrót spraw był
pozornie wielkim zaskoczeniem dla wszystkich, w tym także
dla królowej Zofii, ale podejrzewa się, że to właśnie królowa
była inspiratorką tych wydarzeń. Jej starszy syn był królem
Polski i Węgier, dla młodszego mogła więc zapragnąć mitry
wielkoksiążęcej. O udziale matki Kazimierza w zdobyciu
przez niego władzy na Litwie może też świadczyć fakt,
iż wkrótce po tym wydarzeniu, jego najbliższymi doradcami
stali się krewni ze strony matki. Natomiast w Polsce
przyznanie tytułu wielkiego księcia młodszemu z synów
Jagiełły było zgodne z oczekiwaniami tej grupy magnatów,
którzy opowiadali się za dziedzicznością tronu, a po śmierci
króla wspierali królową Zofię w jej sporze z Oleśnickim.
Królowa po wyjeździe swoich synów czuła się zapewne
bardzo osamotniona. W tym czasie nie prowadziła właściwie
żadnej działalności politycznej, poza zakulisowymi
działaniami na rzecz zdobycia przez królewicza Kazimierza
władzy na Litwie. Coraz rzadziej też przebywała na Wawelu
i praktycznie przeniosła się do rezydencji znajdującej się
w dobrach przyznanych jej po ślubie przez jej zmarłego
męża. Władzę w kraju przejął całkowicie Oleśnicki, który
w międzyczasie odniósł wielki sukces, a mianowicie został
mianowany kardynałem przez papieża Eugeniusza IV, stając
się jednocześnie pierwszym Polakiem w historii, który
uzyskał ten urząd. Jak już wspomniano w rozdziale
poświęconym Długoszowi, Oleśnicki jednak kapelusza
kardynalskiego nie przyjął z rąk Eugeniusza IV, ani
antypapieża, ale zgodził się na przyjęcie go z rąk następcy
Eugeniusza IV, wybranego kanonicznie Mikołaja V. To
jednak miało miejsce dopiero w 1449 roku, już za panowania
Kazimierza Jagiellończyka. Tymczasem pozostawił młodego
króla na Węgrzech, a wkrótce po powrocie do kraju
odwiedził królową Zofię, przywożąc wieści od jej starszego
syna, aczkolwiek była to wizyta wyłącznie kurtuazyjna.
Tymczasem rodzinę Zofii znów zaczęły nękać kłopoty.
W 1443 roku w Mołdawii wybuchł bunt i szwagier królowej –
Eliasz ponownie utracił władzę. Pozostawił swoją żonę Marię
wraz z dziećmi w twierdzy chocimskiej, a sam wyruszył
po ratunek do Krakowa. Niestety królowa, która okazała mu
wcześniej tak wielką pomoc, tym razem miała bardzo małe
pole manewru, gdyż jej pozycja w tym czasie bardzo osłabła.
Nie było innego wyjścia, jak tylko zwrócić się
do Oleśnickiego. Jak łatwo można się domyślić, Eliasz nic nie
uzyskał od wszechwładnego duchownego, na domiar złego
Oleśnicki wymusił na jego żonie wydanie Chocimia polskim
wojskom. Szwagier królowej został w drodze powrotnej
zabity na rozkaz swojego przyrodniego brata Stefana, który
objął władzę w Mołdawii. W Polsce, najprawdopodobniej
wbrew woli królowej-matki, nie wyciągnięto żadnych
konsekwencji w stosunku do zabójców Eliasza i w imieniu
króla przyjęto akt hołdowniczy Stefana.
Jak już wspomniano, Zofia z niepokojem śledziła rozwój
sytuacji na Węgrzech, bojąc się o los swego starszego syna.
W tym okresie dobiegła do niej wieść o śmierci jej wiernego
sojusznika, a być może także i byłego kochanka, Hińczy
z Rogowa, który miał zginąć w potyczce z wojskami Elżbiety
na Węgrzech. Na szczęście była to fałszywa pogłoska,
bowiem Hińcza odniósł tylko dość poważne obrażenia, ale
wkrótce się z nich wyleczył. Wojska Władysława toczyły
z różnym skutkiem walki ze zwolennikami Habsburgów
i szala zwycięstwa przechylała się raz na jedną, raz na drugą
stronę. W końcu do akcji postanowił wkroczyć legat papieski
– kardynał Julian Cesarini, ten sam, który w młodości
uczestniczył w koronacji królowej Zofii. Dzięki jego
mediacjom doprowadzono w końcu do rozejmu w Gybör.
Wkrótce potem niespodziewanie zmarła Elżbieta i o jej
otrucie posądzono króla Władysława. Truciznę ponoć
zaaplikowano w wielce skomplikowany sposób: miała być nią
nasączona szuba z soboli, podarowana przez Władysława
swojej niedoszłej małżonce, na znak ugody po podpisaniu
porozumienia. Tak przynajmniej twierdzili kronikarze
austriaccy, natomiast nasz Długosz jako przyczynę śmierci
Elżbiety podaje biegunkę i jakąś niezidentyfikowaną
zadawnioną przypadłość kobiecą. Taki sam powód zgonu
królowej znajdujemy w pismach ówczesnego sekretarza
króla Fryderyka, wielokrotnie wspominanego, Eneasza
Sylwiusza.
Ponownie pojawiła się sprawa małżeństwa monarchy
i jako kandydatkę na jego małżonkę wysunięto tym razem
starszą córkę zmarłej Elżbiety – Annę. Władysław nie kwapił
się do ożenku, w czym zwolennicy teorii o jego
homoseksualizmie upatrują kolejny dowód na odmienną
orientację seksualną króla. Do małżeństwa jednak w ogóle
nie doszło, bowiem Władysław w roku 1443, za namową
Cesariniego, zaangażował się w wojnę z Turcją, która
wówczas poważnie zagrażała wielu europejskim państwom.
Zbrojna wyprawa zakończyła się zwycięstwem oraz
dziesięcioletnim rozejmem w Segedynie, który był bardzo
korzystny nie tylko dla Węgier, ale i całego chrześcijańskiego
świata. Te sukcesy odbiły się szerokim echem w całej
Europie, przynosząc starszemu synowi Zofii sławę obrońcy
chrześcijaństwa. W Polsce coraz częściej domagano się
powrotu młodego króla do kraju, chciała tego także Zofia,
która bardzo tęskniła za swoim najstarszym dzieckiem.
Również Oleśnicki domagał się, aby Władysław powrócił
do Krakowa. Zarówno życzenia matki, jak i żądania
duchownego i panów polskich, pozostały bez echa, bowiem
dwudziestoletni wówczas król, za usilną namową Juliana
Cesariniego zerwał rozejm i w 1444 roku poprowadził
przeciw Turcji źle przygotowaną krucjatę chrześcijańską,
złożoną z wojsk węgiersko-polsko-wołoskich. Początkowo
wszystko układało się pomyślnie i wydawało się, że los
sprzyja obrońcy chrześcijaństwa, ale po pierwszych
zwycięstwach wojska Władysława starły się pod Warną
z wojskami sułtana Murada II. Bitwa zakończyła się klęską
chrześcijan i śmiercią polskiego króla, którego zabił janczar
Kodża Khizr. Co ciekawe, Długosz śmierć Władysława uznał
za karę za jego grzeszne skłonności, które krótko przed
bitwą młody władca miał otwarcie manifestować. Według
kronikarza, król „skłonny do rozkoszy męskich, ani w czasie
pierwszej wyprawy przeciw Turkom, ani w czasie tej drugiej
[...], kiedy należało przebłagać miłosierdzie Boże i pozyskać
je sobie, on, nie zważając zupełnie na własne
niebezpieczeństwo i na zagrożenie całego wojska, nie
porzucał swych przeciwnych czystości, wstrętnych
rozkoszy”. Tak więc, klęska pod Warną miała być nie tyle
efektem nieudolnie przygotowanej i zupełnie niepotrzebnej
krucjaty antytureckiej, ale karą za sodomię. Takie
twierdzenie padło w liście napisanym przez Cesariniego
do papieża po przegranej bitwie. Legat miał napisać
podobno, że młody król noc przed bitwą spędził
w towarzystwie nieznanego z imienia muzułmańskiego
chłopca. No właśnie: „podobno”, bo o takim piśmie nie ma
wzmianki w żadnym opracowaniu znanym historykom. Poza
tym, legat papieski zmarł wkrótce po klęsce pod Warną,
na skutek ran, których bynajmniej nie odniósł w bitwie.
Cesarini podczas ucieczki został napadnięty, obrabowany
i dotkliwie pobity przez przewoźnika, który połakomił się
na jego sakiewkę. Bardzo wątpliwe jest, aby zdążył napisać
jakikolwiek list.
Złe wieści wkrótce dotarły do Krakowa. Zrozpaczona
Zofia miała jednak cień nadziei, że ujrzy syna żywego. Ciała
ani zbroi polskiego króla nigdy nie odnaleziono, a żaden
z polskich uczestników bitwy nie widział głowy władcy
zatkniętej na włóczni janczara, co więcej nie było nikogo, kto
był świadkiem śmierci Władysława. Jego zbroję mógł ukraść
jakiś przypadkowy rabuś, pozbawione głowy ciało mogło,
co prawda, zaginąć w stosie zwłok poległych wojowników,
ale pole bitwy dość skrupulatnie przeszukano, a zwłoki króla
były łatwe do rozpoznania. Syn Jagiełły miał bowiem pewien
znak szczególny, który mógł ułatwić identyfikację: sześć
palców u jednej ze stóp. Wobec takiego obrotu sprawy,
w Polsce, na Węgrzech i Litwie wierzono, że Władysław
jednak żyje. Co jakiś czas do Krakowa dochodziły wieści,
że syn Jagiełły przebywa w Wenecji, Siedmiogrodzie, czy też
w tureckiej niewoli. W owych czasach, a nawet w nie tak
odległej przeszłości, zdarzało się często, że ktoś, kogo
uznano za poległego w boju, wracał do domu po wielu latach.
Spotkało to na przykład jednego z synów Zawiszy Czarnego,
który wrócił do domu dopiero po dwóch latach od bitwy pod
Warną, w której miał rzekomo zginąć. Nie dziwmy się więc,
że zarówno królowa Zofia, jego siedemnastoletni brat
Kazimierz, jak i większość poddanych wierzyła w cudowne
ocalenie bohaterskiego króla. Do tej historii powrócimy
w następnym rozdziale, bowiem sprawa ocalenia
najstarszego syna Jagiełły odżyła ponownie pod koniec XX
i w pierwszym dziesięcioleciu XXI wieku.
Tymczasem Polska trwała w stanie bezkrólewia. W końcu
Oleśnicki uświadomił poddanym konieczność wyboru nowego
monarchy. Ze sprawą sukcesji uporali się także Węgrzy,
uznając syna Elżbiety, Władysława Pogrobowca, za następcę
Władysława, zwanego odtąd Warneńczykiem. Królowa Zofia,
pomimo że w głębi duszy nadal wierzyła, że jej pierworodny
syn żyje, postanowiła uzyskać koronę polską dla
osiemnastoletniego Kazimierza. W tym celu ponownie
pojawiła się na scenie politycznej. W 1445 roku uczestniczyła
na zjeździe w Sieradzu, na którym warunkowo uchwalono
elekcję księcia Kazimierza. Jeżeli jednak okazałoby się,
że Władysław III żyje, elekcja straciłaby ważność. Wdzięczna
królowa-matka publicznie podziękowała Oleśnickiemu
za wybór jej młodszego syna na tron Polski, bowiem
oczywiste było, iż to właśnie on jest architektem dokonanej
właśnie elekcji. Tymczasem duchowny pragnął, aby koronę
Polski otrzymał Kazimierz, sądząc, że uczyni z niego
kolejnego podporządkowanego sobie władcę, ale ewentualną
elekcję uzależniał od przyznania nowych wolności oraz
przywilejów. Z tego punktu widzenia, wybór nowego króla
nie był wyborem ostatecznym, ale stanowił jedynie wstęp
do ewentualnego dialogu z kandydatem na władcę. Takie
stanowisko spotkało się oczywiście z protestem Zofii, która
zyskała poparcie grupy magnatów, zwolenników ciągłości
dynastii. Również sam zainteresowany – książę Kazimierz,
także chciał mieć pełnię władzy w Polsce.
Kolejny zjazd odbył się w sierpniu 1445 roku
w Piotrkowie. Zaproszony na niego książę Kazimierz nie
przybył, aczkolwiek zjawiła się na nim jego matka.
Ku zdziwieniu obecnych, wysłannicy wielkiego księcia
obwieścili, że ma on nadal nadzieję, że jego brat przeżył
bitwę pod Warną i wróci do kraju. Zebrani wyznaczyli
wówczas poselstwo, które wysłano na Litwę, by oficjalnie
zaoferować Kazimierzowi koronę Polski. Na jego czele stanął
ówczesny prymas Polski. W skład poselstwa weszła również
królowa, ale nie występowała w charakterze oficjalnego
reprezentanta. Długosz twierdzi, że kierowały nią jedynie
pobudki macierzyńskie. Oczywiście, Zofia tęskniła za swoim
synem i z pewnością chciała go zobaczyć, ale skorzystała
także z okazji, by przekonać go do przyjęcia korony. Spotkała
go 15 października w Grodnie. Od czasu, kiedy ostatni raz go
widziała, minęło już pięć lat, a Kazimierz bardzo się zmienił.
Matka z dumą przyglądała się temu młodemu mężczyźnie,
który wyrósł na człowieka inteligentnego, pomimo braków
w wykształceniu (znał tylko dwa języki: polski i ruski,
i do końca życia pozostał niepiśmienny), zdecydowanego
i niepoddającego się wpływom. Zofia od razu zorientowała
się, że Kazimierz nigdy nie podporządkuje się ani własnej
matce, ani wszechwładnemu Oleśnickiemu. Już wówczas
książę zwykł przemawiać z pozycji siły. Poselstwu stanowczo
oświadczył, że nie przyjmie warunków elekcji
ograniczających jego władzę wielkoksiążęcą na Litwie,
akcentując w ten sposób równouprawnienie Wielkiego
Księstwa w stosunku do Polski. Obawiając się o sukcesję
syna, matka złagodziła nieco ostry ton jego odmowy.
Kazimierz miał udzielić ostatecznej odpowiedzi
po wysłuchaniu opinii w tej kwestii litewskiej rady
wielkoksiążęcej, którą miał zwołać na początku grudnia 1445
roku. Członkowie rady odrzucili stanowczo polskie
propozycje i zaproponowali, przymierze z zakonem
krzyżackim, skierowane przeciwko Polsce. Architektem tego
pomysłu był żyjący jeszcze brat Jagiełły, Świdrygiełło, wielki
zwolennik przymierza z Krzyżakami. Państwo zakonne nie
było już taką potęgą jak w przededniu bitwy pod
Grunwaldem i ówczesny wielki mistrz Konrad Erlichshausen
ochoczo przystał na tę propozycję. Oczywiście, Kazimierzowi
sojusz z osłabionym państwem zakonnym był potrzebny
jedynie jako argument w sporze z Koroną. W tym miejscu
należy nadmienić, że sytuacja Litwy zmieniła się bardzo
od czasów, gdy rządy w tym państwie dzierżył Jagiełło.
W latach czterdziestych XV wieku Wielkie Księstwo
Litewskie nie tylko nie było zagrożone przez Krzyżaków, ale
także skutecznie mieszało się w sprawy wewnętrzne
Moskwy, interweniując w kwestii sukcesji wielkoksiążęcej
w tym państwie. Poza tym sprawowało zwierzchnictwo nad
Nowogrodem Wielkim i Pskowem, a południowe rubieże
Księstwa sięgały aż po Morze Czarne. Kazimierz potrafił też
prowadzić rozsądną politykę wewnętrzną, zaspokajając,
drogą rozsądnych kompromisów, dążenia autonomiczne
Żmudzi, Smoleńszczyzny i Kijowszczyzny. Jagiellończyk,
w przeciwieństwie do swego nieżyjącego ojca, rozmawiał
więc z polskimi panami z pozycji siły. To nie on zabiegał
o koronę Królestwa Polskiego, ale możnowładcy prosili,
by zasiadł na polskim tronie.
W styczniu następnego roku odbył się kolejny zjazd, tym
razem w Piotrkowie. Zaproszony na niego Kazimierz
oczywiście nie przybył, natomiast jego interesy
reprezentował wysłany przez niego wuj Wasyl Drucki, brat
cioteczny Zofii. Przedstawiciel wielkiego księcia dumnie
oznajmił, że Kazimierz nie obejmie tronu na proponowanych
mu warunkach, ale jednocześnie nie pozwoli, by koronę
polską otrzymał jakikolwiek inny kandydat. Oczywiście,
wywołało to wielkie wzburzenie zebranych i kwestia
koronacji Kazimierza zaczęła stawać się coraz bardziej
problematyczna, tym bardziej że nie był on jedynym
kandydatem. Panowie polscy rozważali jeszcze kandydaturę
księcia mazowieckiego Bolesława oraz dawnego
narzeczonego królewny Jadwigi – Fryderyka, syna elektora
brandenburskiego, który cieszył się poparciem prymasa
i Oleśnickiego. Ostatecznie na króla polskiego wybrano
warunkowo syna Jagiełły, ale gdyby nie przyjął on korony,
wybór miał paść na księcia Bolesława. Wobec takiego obrotu
sprawy, do akcji postanowiła wkroczyć Zofia. Wysłała
do syna poselstwo, które tym razem książę przyjął znacznie
łaskawiej niż poprzednie, informując swą matkę o gotowości
do przyjęcia pewnych ustępstw. W wyniku tego zwołano
kolejne zjazdy: w Kole dla Wielkopolski oraz w Korczynie dla
Małopolski. Do Korczyna przybyła Zofia, która „z płaczem
błagała, aby po stracie jednego jej syna nie odpychali
od rządów drugiego” i podobno to jej błaganie sprawiło,
że panowie małopolscy, początkowo nieprzychylnie
nastawieni do Jagiellończyka, zgodzili się oddać mu koronę
Polski. Tak przynajmniej twierdzi Długosz. W wyniku
kompromisu, Kazimierz został dziedzicznym władcą Litwy
i elekcyjnym władcą w Koronie. W ten sposób Wielkie
Księstwo Litewskie zostało uznane za państwo samodzielne,
równorzędne z Polską i umarły wszelkie nadzieje na jego
inkorporację do Korony, aczkolwiek zawarta przez Jagiełłę
unia nie została zerwana.
Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że Kazimierz tron
Polski zawdzięczał w dużej mierze staraniom swojej matki.
Królowa Zofia w czasie, kiedy zabiegała o koronę dla syna
odwiedziła klasztor nowosądecki, w którym nastąpiło
niezwykłe wydarzenie, odnotowane w kronikach
klasztornych. Ku zdumieniu wszystkich, cudownie ozdrowiał
jeden z dworzan królowej, pomimo że był prawosławny.
Kiedy sprawa sukcesji została załatwiona po myśli
królowej-wdowy, do Polski przybył jej syn. Stęskniona matka
czekała na niego w Sandomierzu, natomiast w Nowym
Mieście Korczynie, nowego władcę przywitał Oleśnicki,
razem z wojewodą krakowskim, Janem Tęczyńskim. Książę
uroczyście wjechał do stolicy Polski 23 czerwca 1447 roku,
witany nie tylko przez jej mieszkańców, ale także przez
samego prymasa Polski w otoczeniu biskupów, członków
Akademii Krakowskiej i procesji ze wszystkich kościołów.
Następnego dnia do Krakowa przybyli książęta mazowieccy,
książęta śląscy oraz Świdrygiełło, dwaj wujowie: Wasyl
Krasny Drucki oraz Jurij Siemionowicz Holszański, jak
również książę kijowski Wasyl Olelkowicz.
Marzenia królowej Zofii spełniły się 25 czerwca, wtedy to
odbyła się uroczysta koronacja jej syna na króla Polski,
której dokonał oczywiście prymas Polski. Asystowali mu
arcybiskup lwowski oraz biskupi: krakowski, włocławski,
płocki i kamieniecki. Istotne funkcje podczas ceremonii
pełnili także świeccy dostojnicy: kasztelan i wojewoda
krakowski oraz wojewoda poznański i sandomierski trzymali
na złotych tacach insygnia królewskie. Niestety, uroczystość
zepsuli astrolodzy, którzy stawiając horoskopy zgodnie
orzekli, iż koronacja odbyła się w dniu niepomyślnym dla
przyszłego władcy. Nie była to pierwsza niekorzystna wróżba
związana z panowaniem Jagiellończyka. Na dworze królowej
przebywał, wspomniany wyżej, astrolog czeski, mistrz
Henryk, podejrzewany o poglądy prohusyckie, który nie tylko
przepowiedział królowej, że urodzi Jagielle trzech synów, ale
także postawił horoskop wszystkim królewiczom. Ten
profesor Akademii Krakowskiej uważany był za wybitną
umysłowość i zazwyczaj biegłego w stawianiu horoskopów.
Poproszono go więc, aby odczytał z gwiazd jaka przyszłość
czeka młodych Jagiellonów. Mistrz Henryk, zajrzał
w gwiazdy i przepowiedział, że: „pierwszy, Władysław,
przeznaczony był, aby rządy państwa i wielu królestw
osiągnął, gdyby mu losy dłuższego życia dozwoliły; drugi syn,
Kazimierz, wielce do matki swej przywiązany, miał żyć
krótko. Trzeci, także Kazimierz, dłuższe wprawdzie niż tamci
miał obiecane życie, ale los nie bardzo szczęśliwy, pod jego
bowiem panowaniem czekały Polskę rozliczne przygody,
a tylko opatrzność boska miała ją od ostatecznej zguby
ochronić”. Astrolog uznał, że najmłodszy syn Jagiełły począł
się i urodził pod nieszczęśliwą gwiazdą. Wszyscy, którzy
pamiętali stawiany przez czeskiego astrologa horoskop,
który sprawdził się w stosunku do Warneńczyka, jak również
drugiego, przedwcześnie zmarłego synka Zofii i króla
Władysława, zapoznawszy się ze złowróżbną przepowiednią
związaną z koronacją Kazimierza, musieli przestraszyć się
nie na żarty i z trwogą spoglądać w przyszłość. Nie wiadomo
jednak, czy mistrz Henryk i jego późniejsi koledzy,
odczytujący przyszłość króla w dniu jego koronacji, popełnili
błąd, czy gwiazdy tym razem sprawiły im psikusa, czy też
może sama opatrzność zdecydowała się wcześniej
na interwencję pomyślną dla Polski, bowiem złowróżbne
przepowiednie zupełnie się nie sprawdziły. Jak słusznie
zauważa Paweł Jasienica, już fakt, że „uroczystościom
w katedrze wawelskiej asystuje stary matacz i buntownik
Świdrygiełło, w tym czasie udzielny władca Wołynia, ostatni
żyjący syn Olgierda”, sprawiał, że w przyszłość należało
patrzeć z optymizmem.
Koronacja Kazimierza na króla Polski zmieniła także
sytuację jego matki. Z zapisków Długosza można
wywnioskować, że monarcha nie tylko bardzo kochał Zofię,
ale także lubił przebywać w jej otoczeniu. Często się z nią
spotykał i nawet z nią podróżował. Wyjątkiem były wyjazdy
na Litwę, bowiem do tego kraju królowa-matka zawitała
tylko raz w kwietniu 1448 roku. Wówczas przebywała bardzo
krótko w stolicy Wielkiego Księstwa, a powodem jej wyjazdu
miał być podobno głód, który w owym czasie nękał ten kraj.
Klęska utrudniała trudności aprowizacyjne i co za tym idzie,
również utrzymanie dworu królowej. Jak słusznie
przewidziała Zofia, jej syn, pomimo że często spotykał się
z nią i niewątpliwie naprawdę ją kochał, nie poddawał się jej
wpływom. Królowa musiała się sporo namęczyć, aby
przeforsować u niego jakiekolwiek postulaty. Kazimierz nie
poszedł też w ślady swego ojca i nie przesadzał
z darowiznami, nawet w stosunku do własnej matki.
Co prawda potwierdził w 1453 roku zapisy na rzecz
królowej, dokonane przez jego ojca, ale nie dokonał nowych.
Faktem jednak jest, że pozycja Zofii u boku tego władcy była
dużo stabilniejsza niż za panowania jej męża i starszego
syna. Poza tym, młody król w polityce wewnętrznej opierał
się na dawnych stronnikach matki. Jego najbardziej
zaufanym doradcą był Hińcza z Rogowa, domniemany
kochanek Zofii, przez niektórych nadal uważany za jego
biologicznego ojca, pomimo uderzającego podobieństwa
Kazimierza do zmarłego Jagiełły. Krzyżacy twierdzili wręcz,
że młody monarcha był całkowicie pod wpływem Hińczy, ale
to twierdzenie jest wyłącznie wrogą propagandą zakonu,
bowiem najmłodszy syn Sonki miał zbyt silną osobowość,
by ulegać jakimkolwiek wpływom. Wkrótce przekonał się
o tym sam Oleśnicki, bowiem to właśnie panowanie
Jagiellończyka położyło ostateczny kres jego wszechwładzy.
Podobnie jak Zofia, Kazimierz popierał swego stryja –
Świdrygiełłę, zwalczając jego przeciwnika Michała
Zygmuntowicza, który z kolei cieszył się poparciem
Oleśnickiego. Tymczasem nowo wybrany król rozprawił się
ostatecznie z konkurentem Świdrygiełły, pozbawiając go
ojcowizny i wypędzając z Litwy. Oburzony kardynał,
pamiętając o wpływie, jaki miał nie tylko na starszego brata
monarchy, ale także na jego ojca, w ostrych słowach potępił
to zachowanie Jagiellończyka podczas zjazdu w Korczynie,
który miał miejsce w lipcu 1451 roku. Oleśnicki, we właściwy
sobie nieco teatralny sposób, przypomniał monarsze
o obietnicach składanych Zygmuntowi przez Jagiełłę
w imieniu własnym i swoich potomków. Kardynał, wznosząc
ręce ku niebu, złorzeczył władcy: „niechaj więc krew
niewinna, jaka z tej przyczyny może się wytoczyć, i wszystkie
wynikłe stąd nieszczęścia, Bóg Wszechmogący, nie na nas
zwróci, ale na ciebie, który ojcowskie prośby i przestrogi
z taką odrzuciłeś pogardą”. Ku zdumieniu kardynała,
Kazimierz niezbyt przejął się jego wywodami i oświadczył
jedynie, że: „nic mnie nie zdoła skłonić do pójścia za twą
radą i wielu jeszcze głowy nałoży, zanim książę odzyska swą
ojcowiznę”. Niezrażony tym niepowodzeniem Oleśnicki nadal
usiłował podporządkować sobie psychicznie młodego króla.
Kiedy okazało się, że ten dwudziestoletni człowiek jest
wyjątkowo odporny na takie próby, biskup krakowski
zdecydował się na zastosowanie wobec niego presji
politycznej. Pierwsze starcia pomiędzy Oleśnickim i młodym
monarchą dotyczyły spraw kościelnych. Jak wiadomo, biskup
uzyskał kapelusz kardynalski od papieża Eugeniusza V, ale
go nie przyjął. Po śmierci Eugeniusza V, na tron Stolicy
Piotrowej wstąpił Mikołaj V, którego Kazimierz Jagiellończyk
postanowił uznać. Oleśnicki, uprzedzając w ten sposób
działania króla, wysłał do niego posła z obediencją. Wówczas
papież zatwierdził dla niego godność kardynała, którą nadał
mu wcześniej antypapież Feliks V, ale zwlekał z wysłaniem
kapelusza kardynalskiego. Tymczasem w Polsce ponownie
próbowano przenieść Oleśnickiego na arcybiskupstwo
gnieźnieńskie. I tym razem się to nie udało.
Na arcybiskupstwo lwowskie powołano w międzyczasie jego
przeciwnika – Grzegorza z Sanoka. Jednocześnie król nie
ustawał w próbach unieważnienia kardynalskiej nominacji
Oleśnickiego. Zabiegi króla zakończyły się niepowodzeniem
i w październiku 1449 roku kanonik Jan Długosz wręczył mu
przywieziony z Rzymu kapelusz kardynalski. Dumny
Oleśnicki wystąpił w nim po raz pierwszy przed prymasem
Polski na zjeździe krakowskim i od razu wywołało to spory
dotyczące pierwszeństwa tych dwóch duchownych.
Wydawało się, że tym razem szala zwycięstwa przechyli się
na korzyść Oleśnickiego, bowiem prymas za wszelką cenę
nie chciał być zmuszony do zajęcia drugiego miejsca
i przezornie opuścił obrady, zanim zjawił się na nim
kardynał. Sprawę rozstrzygnął ostatecznie zjazd
w Piotrkowie w 1451 roku, na którym ustalono,
że pierwszeństwo przed kardynałem ma prymas, a ponadto
postanowiono, że obaj kościelni dostojnicy będą brać udział
na poszczególnych posiedzeniach królewskiej Rady
oddzielnie. To postanowienie głęboko uraziło Oleśnickiego,
bowiem oznaczało, że od tej chwili jego głos może już nie być
brany pod uwagę w najważniejszych kwestiach dotyczących
państwa. Kardynał nie mógł już brać tak aktywnego udziału
w sprawach publicznych i to był początek końca politycznej
kariery tego człowieka. Oczywiście, w całej tej sprawie miała
także swój udział królowa-matka. Już w roku 1448
zaangażowała się osobiście w próbę przeniesienia kardynała
do Gniezna i uczestniczyła w zjeździe w Piotrkowie.
Marszałek jej dworu, Jan z Zagórza, był aktywnym
przeciwnikiem kardynała.
W roku 1448 powróciła również sprawa Mołdawii. Władzę
w niej, nie bez udziału Oleśnickiego, stracił, jak pamiętamy,
szwagier królowej – Eliasz, pomimo że cieszył się poparciem
Zofii. Jej syn, objąwszy tron w Polsce, podjął próby osadzenia
na tronie mołdawskim siostrzeńca swej matki, Rozana.
Jednak zamiar się nie powiódł, bowiem Rozan został otruty
przez krewnego. W takiej sytuacji Kazimierz nadał swojej
ciotce, Marii, wdowie po Eliaszu, starostwo kołomyjskie
i szczodrze nagrodził za wierność popierających ją bojarów
mołdawskich. Podjął również starania zmierzające
do usunięcia hospodara Piotra, ale na skutek działań jego
wrogów, sprzymierzonych z Oleśnickim, działania te
zakończyły się niepowodzeniem. Pomimo wszystko,
Kazimierz doprowadził w końcu do osadzenia na tronie
młodszego syna Marii i Eliasza – Aleksandra. On także
musiał uciekać z kraju, bowiem rękę po władzę w Mołdawii
wyciągnął jego kolejny stryj, Bogdan. Kazimierz jednak nie
złożył broni i w końcu doprowadził do przejęcia władzy przez
swojego kuzyna w połowie Mołdawii. Niestety, Aleksander
interesował się bardziej kobietami, niż rządami w państwie
i szybko zyskał sławę wielkiego uwodziciela. Jednak za swoje
zamiłowania zapłacił słono, bowiem został zamordowany
przez kilku zazdrosnych mężów, których żony uprzednio
gościły w łożnicy hospodara. Wraz ze śmiercią Aleksandra
skończyły się także starania Kazimierza Jagiellończyka
o osadzenie swych krewnych na tronie Mołdawii, bowiem
Maria Holszańska nie miała więcej synów. Polski król zajął
się również kwestią małżeństwa Anny Bielskiej, córki
najstarszej siostry królowej Zofii, Wasylisy, którą wydał
za księcia cieszyńskiego Bolesława III, zamierzając
za pomocą mariażu swojej krewnej wzmocnić wpływy polskie
na Śląsku.
Syn i matka nie we wszystkim się zgadzali, a kwestią,
która ich różniła najbardziej, była sprawa Wołynia. Wołyń,
należący dotąd do zmarłego w 1452 roku Świdrygiełły,
Litwini pragnęli przyłączyć do Litwy, natomiast Polacy
opowiadali się za przynależnością tych ziem do Korony.
Kazimierz stał w tym sporze po stronie Litwy, natomiast jego
matka popierała interesy Polski. Być może jej działaniami
powodowało przywiązanie do swojej nowej ojczyzny, w której
spędziła przeważającą część swojego życia, wydaje się
jednak, że królowa obawiała się, iż bezkompromisowa
polityka jej syna w tej kwestii może doprowadzić do jego
detronizacji. To właśnie z inicjatywy Zofii powstała petycja,
w której domagano się przyłączenia Wołynia do Polski. W tej
sprawie po raz ostatni zjednoczyła swoje działania
z kardynałem Oleśnickim. Dokument, w imieniu królowej-
matki oraz Oleśnickiego, zaprezentowano królowi na zjeździe
w Samborze, ale propozycje w nim zawarte nie spotkały się
z pozytywną reakcją ze strony władcy. W 1451 roku,
na zjeździe w Piotrkowie, na którym nawet straszono króla
detronizacją, przez pięć dni Zofia próbowała wpłynąć
na decyzję swojego syna, by w końcu paść przed nim
na kolana i ze łzami w oczach błagać, aby pomyślał
o rozszerzeniu ziem należących do Korony. Sprawę
ostatecznie trzy lata później zakończono kompromisem:
zachodnie Podole pozostało przy Polsce, natomiast Wołyń –
przy Litwie.
Tymczasem monarcha ukończył 26 lat i należało mu
znaleźć odpowiednią kandydatkę na żonę. Wybór padł
na Elżbietę, młodszą córkę Elżbiety Luksemburskiej, tej
samej, która tyle problemów sprawiła zmarłemu
królewskiemu bratu. Dziewczynę wybrano ze względu na jej
świetne koligacje rodzinne, była bowiem rodzoną wnuczką,
wielokrotnie wspominanego na łamach niniejszej publikacji,
cesarza, Zygmunta Luksemburskiego. Planowany mariaż
popierała całym sercem nie tylko królowa Zofia, ale także
Oleśnicki. Wobec takiego obrotu sprawy, wysłano
dziewosłębów na dwór Władysława Węgierskiego, niegdyś
zwanego Pogrobowcem, z którego matką Władysław
Warneńczyk toczył boje o węgierski tron. Kiedy na zamku
w Budzie posłowie polscy prosili króla o rękę jego starszej
siostry, na dwór polski zjechało poselstwo węgierskie,
którego zadaniem było „poznać z bliska przymioty i sposób
myślenia, postaci ciała i urody króla”. Najwyraźniej zarówno
wysłannicy polscy, jak i węgierscy doszli do wniosku,
że młodzi do siebie pasują, bowiem w sierpniu 1453 roku
doprowadzono do spisania umowy małżeńskiej, zgodnie
z którą ślub miał się odbyć następnego roku w lutym.
Rokowania nie były sprawą łatwą, omawiano bowiem
dokładnie każdy aspekt ceremonii, a długotrwałe obrady
umilano sobie tańcami i turniejami rycerskimi. Ostatecznie
ustalono, że Kazimierz odbierze narzeczoną w Cieszynie,
a następnie pojmie ją za żonę i dokona jej koronacji
na królową Polski. Wynegocjowano także posag, który jak
na owe czasy nie był oszałamiającą sumą i którego brat
Elżbiety nigdy nie spłacił do końca. Natomiast przyszła
małżonka Kazimierza miała otrzymać od króla dobra w ziemi
sandomierskiej i łęczyckiej. Po powrocie posłów do Krakowa
i zaznajomieniu się ze szczegółami umowy, król rozpoczął
przygotowania do ślubu. Podobnie jak niegdyś jego ojciec,
zajął się polowaniami i gromadzeniem mięsiwa na ucztę
weselną. Niestety, wyjątkowo sroga zima wpłynęła
na przedłużenie przygotowań i król wysłał posłów,
by wstrzymano orszak z jego siedemnastoletnią narzeczoną
na trzy dni. Podobno królewna obawiała się, że jest to
pretekst do zerwania zaręczyn.
Wszystko jednak skończyło się szczęśliwie i narzeczona
Kazimierza Jagiellończyka przybyła do stolicy Polski, witana
przez swego przyszłego małżonka, jego matkę, prymasa
i dostojników polskiego Kościoła. Młoda dziewczyna
przesiadła się do powozu swojej przyszłej teściowej i wraz
z królową-matką uroczyście wjechała do Krakowa.
Przyjrzyjmy się na chwilę młodziutkiej królewnie, która miała
spędzić w nowej ojczyźnie pięćdziesiąt jeden lat, stając się
jedną z najbardziej kochanych przez Polaków królowych.
Elżbieta, pomimo że cicha, nieśmiała i nieładna, podbiła
serce Kazimierza, który do końca swych dni darzył ją
szczerym i gorącym uczuciem. Było to jedno
z najszczęśliwszych małżeństw królewskich w historii Polski.
Młodej królowej bardzo spodobał się fakt, iż jej małżonek nie
pije alkoholu. Jagiellończyk poza tym był człowiekiem
wytrwałym i energicznym i, jak mawiali współcześni, pomimo
swego uporu cechował się bezpośredniością obcowania
i dobrotliwością. Tymi cechami zjednał sobie tę inteligentną
dziewczynę, która pokochała polskiego króla, pomimo że nie
dorównywał jej pod względem wykształcenia. Edukacją
królewny zajmowała się literatka Helena Kottanner,
a następnie kanclerz Hinterbach i kancelista Kasper Wenndl.
Co prawda Elżbieta, przyjeżdżając do Polski nie znała
naszego języka, ale szybko nadrobiła braki i wkrótce
posługiwała się bezbłędną polszczyzną. Nie miała innego
wyjścia, jej małżonek znał tylko polski i ruski, niektórzy jego
biografowie twierdzą, że nie umiał mówić nawet po litewsku,
a z mężem musiała przecież jakoś się porozumiewać.
Ze swoimi dziećmi rozmawiała wyłącznie po polsku. Kiedy
wiele lat później wydawano za mąż jej córkę, królewnę
Jadwigę, za elektora bawarskiego Jerzego, dziewczynie
musiał towarzyszyć tłumacz, bowiem nie znała niemieckiego,
ojczystej mowy swojej matki! Jadwiga musiała jednak
odziedziczyć zdolności lingwistyczne Elżbiety, bowiem
wkrótce opanowała język swojego męża tak dobrze,
że napisała doskonałą niemczyzną historię jego rodu. Poza
wspomnianą Jadwigą, Kazimierz Jagiellończyk i Elżbieta
zostali rodzicami sporej gromadki dzieci: sześciu chłopców
oraz siedmiu dziewczynek. Czterech z ich synów: Władysław,
Jan Olbracht, Aleksander i Zygmunt, który przeszedł
do historii z przydomkiem Stary, zostało królami, dlatego
Elżbieta znana jest także jako „matka królów”, jeden z nich,
Kazimierz, zmarł młodo i został kanonizowany, natomiast
Fryderyk został kardynałem. Córki natomiast zostały wydane
za mąż za księciów brandenburskich, pomorskich, saskich
i śląskich, dzięki czemu Kazimierz Jagiellończyk i jego żona
Elżbieta figurują wśród przodków wszystkich współczesnych
nam europejskich monarchów. Zgodne i harmonijne pożycie
pary królewskiej zakłócił jednak pewien zgrzyt. W 1461 roku
do Krakowa przybył książę szczeciński Eryk wraz ze swoją
małżonką, Zofią, która podobno zrobiła tak wielkie wrażenie
na polskim monarsze, że „rozmyślał nieraz o jej wdziękach
i dowcipie”. Ponoć słyszano, jak Jagiellończyk narzekał
na los, który dał mu już żonę uniemożliwiając poślubienie
pięknej Zofii. Był to jednak krótkotrwały incydent,
a po wyjeździe Eryka i jego żony, wszystko wróciło do normy
i para żyła ze sobą w zgodzie i harmonii.
To wszystko miało jednak dopiero nastąpić, na razie
przygotowywano się do odprawienia ceremonii ślubnej.
I w tej kwestii wybuchł konflikt, spierano się bowiem o to,
kto ma celebrować królewskie zaślubiny. O ten zaszczyt
ubiegał się prymas Jan Odrowąż Sprowski oraz kardynał
Oleśnicki. W końcu ustalono, że ślubu młodym udzieli
powszechnie szanowany legat papieski, późniejszy święty
Kościoła katolickiego, Jan Kapistran. Niestety, Kapistran nie
znał ani słowa po polsku, ani po niemiecku, nie mógł więc
zadawać pytań młodym w trakcie ceremonii. Wobec takiego
stanu rzeczy, parę królewską połączył węzłem małżeńskim
Oleśnicki, a następnie prymas namaścił Elżbietę na królową
Polski. Powszechnie powtarzano złośliwie, że pan młody jest
bardzo markotny, bowiem jego małżonka nie grzeszy urodą.
Jak wiemy, wkrótce okazało się, że pomimo tego defektu
Kazimierz pokochał swoją żonę, która pomimo swego
cesarskiego pochodzenia i wykształcenia, stała się potulną
i uległą małżonką.
Od momentu przybycia Elżbiety na dwór Polski, nasz kraj
miał oficjalnie dwie królowe: małżonkę panującego władcy
oraz jego matkę. Według Długosza „skłonna do gniewu”
Zofia zupełnie zdominowała nieśmiałą synową. 1 marca 1456
roku królowa-matka cieszyła się z narodzin pierwszego
wnuka, któremu na cześć dziadka nadano imię Władysław.
Zofia, nazywana przez poddanych „starszą królową”,
zamieszkała na Wawelu, gdzie zajmowała apartament,
w skład którego wchodziła m.in. komnata Laskowiec,
w której podczas jej uroczystości koronacyjnych gościli
Zygmunt Luksemburski i Ernest Duński. Pomimo że w owych
czasach jawnie wspierała prawosławnych i okazywała
sympatię husytom, ówczesny papież Pius II nadał jej
przywilej w uznaniu gorliwości chrześcijańskich, co dowodzi
jak wielkim autorytetem cieszyła się wśród współczesnych.
Wkrótce po koronacji Elżbiety, kraj pogrążył się
w żałobie. W pierwszym dniu kwietnia 1455 roku zmarł
kardynał Oleśnicki. Jego śmierć mogła być wielkim
przeżyciem także dla królowej Zofii. Tych dwoje stało
przeważnie po przeciwnej stronie barykady, reprezentując
sprzeczne interesy, ale trzeba jednak przyznać, że stanowili
godnych siebie przeciwników. Królowa, pomimo że, z racji
swego wieku, płci i pozycji, stała na z góry straconej pozycji,
często wychodziła z tych starć zwycięsko, co świadczy nie
tylko o inteligencji tej kobiety, ale także o jej doskonałym
zmyśle politycznym. Zgon Oleśnickiego oznaczał nie tylko
zejście ze sceny jej wiecznego antagonisty, z którym jednak
od czasu do czasu musiała się sprzymierzać, ale także
człowieka, który uczestniczył w najważniejszych momentach
jej życia.
Ostatni okres życia królowej Zofii to czas jej aktywności
o wielkim znaczeniu dla kultury narodowej Polski. Jak już
wspomniano wcześniej, według Długosza nagrobek
Władysława Jagiełły miał powstać jeszcze za jego panowania,
natomiast według zwolenników późniejszego powstania
grobowca, to właśnie królowa-wdowa ufundowała go pod
koniec swojego życia. Zgodnie z tą tezą, rzeźba głowy
monarchy została wykonana na podstawie jego pośmiertnej
maski. Tuż przed śmiercią królowa zleciła projekt kaplicy św.
Krzyża. Poza tym za „jej wolą i przekazaniem” w 1433 roku
rozpoczęto, po raz pierwszy w dziejach naszego kraju,
tłumaczenie Biblii na język polski, którego dokonał z języka
czeskiego kapelan Andrzej (Jędrzej) z Jaszowic.
Przetłumaczona Biblia, zwana Biblią królowej Zofii stanowi
obecnie najobszerniejszy zachowany zabytek
średniowiecznej polszczyzny.
W 1461 roku w sercu królowej obudziła się nadzieja
na ujrzenie swego starszego syna – Władysława. Wówczas
w Polsce pojawił się człowiek podający się za króla. Wkrótce
został ujęty, bowiem jakoś nikt w jego rewelacje nie mógł
uwierzyć. Dla pewności jednak postawiono go przed
obliczem Zofii, by ta dokonała identyfikacji. Królowa
ostatecznie stwierdziła, że rzekomy Warneńczyk jest
zwykłym oszustem i uzurpator dokonał swego żywota
w więzieniu.
W drugiej połowie 1461 roku królowa zachorowała.
Długosz relacjonuje, że dostała febry po przejedzeniu się
melonami. Odmawiała przyjmowania zaleconych przez
medyków lekarstw, sądząc, że jej organizm sam poradzi
sobie z chorobą. Tak się jednak nie stało i królowa zmarła 21
września, opatrzona świętymi sakramentami. Ponieważ
w tym czasie król był nieobecny w Krakowie, trumnę z jej
zwłokami złożono w krakowskim kościele św. Michała, gdzie
przechowywano je przez osiem dni, do powrotu monarchy.
Kazimierz Jagiellończyk urządził ukochanej matce wspaniały
pogrzeb. Królową Zofię pochowano w katedrze wawelskiej
w ufundowanej przez nią kaplicy św. Trójcy. Trumnę z ciałem
królowej, zgodnie z ruskim zwyczajem, złożono przy ścianie
zachodniej, ponieważ w Kościele prawosławnym zachód
symbolizuje wieczność.
Królowa przed śmiercią musiała prowadzić dość rozrzutny
tryb życia, bowiem pozostawiła po sobie wielkie długi,
a użytkownikiem niektórych jej dóbr okazał się jej
domniemany kochanek – Hińcza z Rogowa.
Jak widać, ze wszystkich żon Jagiełły to właśnie Sonka
była źródłem jego największego szczęścia, ponieważ urodziła
mu synów, ale także sprawczynią jego największych
problemów. Złośliwi powiedzą, że król był sam sobie winien,
skoro ożenił się z dziewczyną, która mogła być jego wnuczką.
Pamiętajmy jednak, że w przypadku tego mariażu
najważniejsze były kwestie ciągłości dynastii, a młodziutka
żona dawała nadzieję na rychłe narodziny następcy tronu.
Czy Jagiełło zdawał sobie sprawę z komplikacji, jakie
przyniesie mu ten związek? Z pewnością miał pewne obawy
i być może dlatego wybrał młodszą z panien Holszańskich,
gdyż obawiał się, że nadmierny temperament starszej
Wasylisy, którego oznaką miał być wąsik nad górną wargą,
może skłonić ją do miłostek z młodszymi mężczyznami.
Pomimo wszystko, wierność jego żony została
zakwestionowana, a podejrzenia o zdradę poruszyły całą
Europę i obudziły obawy co do legalnego pochodzenia
młodszego z synów Jagiełły. Jak już wcześniej wspomniano,
pomimo że większość współczesnych historyków uznaje
królową za niewinną zdrady małżeńskiej, to pewne fakty z jej
życia i jej domniemanego kochanka, Hińczy z Rogowa,
świadczą o bliskości tych dwojga. Ojcostwo Hińczy
w przypadku Kazimierza Jagiellończyka należy stanowczo
wykluczyć, ponieważ Jagiellończyk, co zgodnie podkreślali
ówcześni kronikarze, był łudząco podobny do Władysława
Jagiełły. Nawet dzisiaj możemy się o tym przekonać patrząc
na wizerunki obu władców na ich grobowcach w katedrze
wawelskiej, wykonane na podstawie ich masek
pośmiertnych. Fakt, że Hińcza nie jest ojcem jej syna nie jest
jednoznacznym dowodem na to, że Sonka nie miała z nim
romansu. Kiedy pan z Rogowa został uwolniony z więzienia,
uzyskawszy przebaczenie samego króla, powrócił na jego
dwór, ale bezsprzecznie należał do stronników królowej. To
właśnie on zeznawał jako główny świadek w procesie
o zniesławienie wytoczonym przez Zofię Janowi Straszowi
z Białaczewa, a później dołączył do grona zwolenników
królowej w walce konfederatów przeciwko Oleśnickiemu.
Poza tym towarzyszył młodziutkiemu królowi Władysławowi
w jego podróży na Węgry, gdzie miał objąć władzę.
Podejrzewa się, że to właśnie Zofia skłoniła go do tego
wyjazdu, by miał baczenie na jej pierworodnego. Pieczę nad
młodym królem sprawowali, co prawda, Grzegorz z Sanoka,
jak również sam Oleśnicki, ale ten ostatni był adwersarzem
królowej i Zofia doskonale zdawała sobie sprawę, że może
poświęcić króla w imię interesów, które uzna za ważniejsze
lub korzystniejsze dla prowadzonej przez siebie polityki.
Kiedy rządy w Polsce objął jej młodszy syn, Hińcza dołączył
do grona jego najbardziej zaufanych doradców, a po śmierci
królowej okazało się, że był on użytkownikiem większości jej
dóbr. Wszystko to wskazuje, że tych dwoje mogło łączyć coś
więcej niż przyjaźń. Ale czyż można dziwić się młodziutkiej
królowej, którą jej stary mąż przywiózł do nieznanego jej
przedtem kraju i zostawiał często samą na Wawelu, wśród
niechętnych sobie ludzi, że znalazła młodego
„pocieszyciela”? Pamiętajmy, że Zofia, w przeciwieństwie
do królowej Jadwigi, nie była wychowywana na władczynię
i nie przygotowano jej do tej zupełnie dla niej egzotycznej
sytuacji. Poza tym, młodość ma swoje prawa i Sonka mogła
ulec urokowi niespełna trzydziestoletniego Hińczy, tym
bardziej że jej własny mąż traktował ją wyłącznie jako matkę
następcy tronu, dając wyraźnie do zrozumienia, że niczego
więcej od niej nie oczekuje. Jeżeli tak było naprawdę i Sonka
darzyła Hińczę choćby platonicznym uczuciem, to właśnie
ona, a nie Jadwiga, której dziecinne zauroczenie Wilhelmem
sławią pisarze i poeci, zasługuje na miano królowej, która dla
dobra dynastii i Polski poświęciła miłość. Bez wątpienia
można ją nazwać „matką dynastii” nie tylko ze względu
na fakt, że urodziła Jagielle długo wyczekiwanych synów, ale
przede wszystkim dlatego, że to jej uporowi i determinacji
potomkowie króla Władysława zawdzięczają koronę. Gdyby
leciwy Jagiełło nie poślubił tej młodziutkiej, inteligentnej
i upartej dziewczyny, losy dynastii Jagiellońskiej, jak również
Polski i Litwy, mogłyby potoczyć się zupełnie inaczej.
Postcriptum, czyli Jagiełło
i odkrywca Ameryki

ak już wspomniano w rozdziale poświęconym


życiu ostatniej żony Jagiełły, królowej Zofii, Władysław III,
zwany przez potomnych Warneńczykiem, na skutek
wydarzeń, w których przyszło mu uczestniczyć, stał się
najbardziej znanym królem Polski w średniowieczu, a być
może nawet w całej historii naszego kraju. Zawdzięczał to
klęsce w bitwie pod Warną, w której miał ponieść śmierć
w obronie wiary chrześcijańskiej. Młody polski władca, który
żył zaledwie dwadzieścia lat, doczekał się po śmierci legendy
sławiącej go jako ostatniego krzyżowca Europy, a sława
o nim przetrwała ponad pięćset lat. I to nie tylko w samej
Polsce, ale nawet w najodleglejszych zakątkach naszego
kontynentu. Jego czyny i bohaterską śmierć opiewał sam
mistrz Jan Kochanowski. Filip Kallimach w swoim Żywocie
Władysława Warneńczyka pisał natomiast o nim jako o królu
marzącym nie tylko o pokonaniu tureckiej potęgi, ale
i o zjednoczeniu całej Słowiańszczyzny. Nawet niechętny
Jagiellonom Długosz, pisał: „nad Władysława żaden wiek nie
widział ani podobno nie ujrzy nigdy większego obrońcy wiary
chrześcijańskiej, gorliwszego wyznawcy Kościoła,
i świętszego monarchy; który dla swej osobliwszej dobroci
i łaskawości żadnemu chrześcijaninowi nie wyrządził nigdy
szkody; Boga nieustannie chwalił, i cześć mu oddawał
pieśnią, czynem i słowem”. Sugerowane przez Kallimacha
marzenia monarchy o zjednoczeniu słowiańskich krajów
Europy trudno dzisiaj zweryfikować, ale niezbitym faktem
jest, że młody król w obliczu zagrożenia nawałnicą turecką
podjął się obrony zachodniej, chrześcijańskiej cywilizacji.
Władysław III Warneńczyk, miniatura węgierska (1488 r.).
Władysław Warneńczyk, kiedy po śmierci jego niedoszłej
małżonki, która skutecznie utrudniała mu zdobycie korony
Węgier, został samodzielnym władcą tego kraju,
zaangażował się w konflikt z Turcją. Rosnące w siłę
imperium otomańskie dążyło do podporządkowania sobie
całych Bałkanów, zagrażając tym samym cywilizacji
chrześcijańskiej i Królestwu Węgierskiemu. Mając
błogosławieństwo ówczesnego papieża, Eugeniusza IV, król
Władysław, wspierany przez znakomitego węgierskiego
wodza Jana Hunyadiego, wyruszył na czele
dwudziestopięciotysięcznej armii na wyprawę przeciwko
Turcji. Przedsięwzięcie zakończyło się spektakularnym
sukcesem, a wojska pod dowództwem Warneńczyka
i Hunyadiego odzyskały z rąk tureckich kilka ważnych miast,
wśród których m.in. znajdował się Nisz, Złatica i Kunowica.
Ciąg zwycięstw sprawił, że Turcy zgodzili się na podpisanie,
w Szegedynie 1 sierpnia 1444 roku, bardzo korzystnego dla
Węgier dziesięcioletniego rozejmu. Władysław powrócił
do Budy w glorii sławy pogromcy muzułmanów, a cała
Europa, na czele z papieżem, widziała w nim swego
wybawcę. Monarchowie europejscy słali listy gratulacyjne,
a zwycięski król napisał pełen triumfu list do przebywającej
w Polsce matki, która go z dumą przekazała bezzwłocznie
arcybiskupowi gnieźnieńskiemu. Gwoli sprawiedliwości
musimy jednak przyznać, że fakty dotyczące rzekomego
triumfu syna Jagiełły przedstawiają się znacznie skromniej.
Po pierwsze, Władysław był zbyt młody i miał stanowczo
za mało doświadczenia, by osiągnąć jakiekolwiek sukcesy
wojenne, zwycięstwo więc zapewne w znacznej mierze było
dziełem Hunyadiego. Po drugie, cała kampania prowadzona
była w wyjątkowo trudnych warunkach klimatycznych
i terenowych, i zakończyła się odwrotem wojsk pod
dowództwem króla. Co prawda, przy okazji tego odwrotu
oswobodzono Serbię, można więc potraktować go jako
posunięcie taktyczne. Jednak w tak trudnych warunkach,
w jakich wówczas poruszała się armia, jakiekolwiek inne
działania, zmierzające do ostatecznego rozbicia wojsk
tureckich, były absolutnie niewykonalne. Pomimo braku
doświadczenia, nasz młody monarcha musiał zdawać sobie
sprawę z realnej sytuacji, bowiem to właśnie on, a nie sułtan,
zaproponował zawieszenie broni, czego następstwem był
rozejm szegedyński, zawarty 1 sierpnia 1444 roku.
Władysław bynajmniej nie składał broni, marzyła mu się
kontynuacja walki z Turcją, ale zdawał sobie sprawę (a jeżeli
nie był tego świadomy, to z pewnością uświadomili mu to
jego doradcy), że aby doprowadzić do ostatecznego
zwycięstwa, kolejna kampania powinna być znacznie
staranniej przygotowana. Istniało niebezpieczeństwo
przejścia Turków przez cieśniny między Azją a Europą,
co zagroziłoby Bizancjum i aby temu zapobiec, należało
postarać się o wsparcie silnej floty. Węgry nie miały
możliwości zorganizowania floty, trzeba było w tym celu
posiłkować się sojusznikami. Poza tym nie było funduszy
na prowadzenie działań wojennych. Polska, ojczyzna króla,
również nie była zainteresowana wojną z muzułmańską
potęgą, a poza tym bardzo potrzebna jej była obecność
monarchy i dlatego coraz częściej słano do Budy posłańców
z pismami wzywającymi go do powrotu. Wobec takiego stanu
rzeczy, podpisany w Szegedynie rozejm wydawał się
najlepszym rozwiązaniem. Tymczasem, ku zdumieniu
sułtana, wkrótce po zawarciu układu, strona chrześcijańska
uznała go za nieważny, a sam inicjator porozumienia – król
Władysław, postanowił wyruszyć na nową wojnę przeciwko
Turcji. Co skłoniło młodego monarchę do tak drastycznego
posunięcia? Odpowiedź jest krótka – papież, a właściwie
reprezentujący go legat papieski Julian Cesarini. Aby lepiej
zrozumieć całą sytuację musimy przyjrzeć się sytuacji, jaka
panowała w ówczesnym Kościele: w trwającej schizmie,
papież Eugeniusz IV zaangażowany był w konflikt
z antypapieżem Feliksem V i toczył z nim zażarty bój o rząd
dusz, jak również o prymat papiestwa nad soborem.
W związku z powyższym, papież potrzebował sukcesu jak
przysłowiowa kania dżdżu i zwycięska krucjata,
poprowadzona przez młodego króla, świetnie się nadawała,
aby znacząco wzmocnić nadwątlony autorytet papieski. Poza
tym, papiestwo realizując tę wyprawę krzyżową pragnęło
również ułatwić urzeczywistnienie unii florenckiej[19]
z Kościołem wschodnim. Aby przekonać do swoich zamiarów
Władysława, papież wykorzystał swojego legata Cesariniego,
popieranego przez dyplomatę Mikołaja Lasockiego, który bez
najmniejszego trudu przekonał króla, że wszelkie układy
zawarte z poganami w obliczu zagrożenia wiary katolickiej
tracą ważność. Legat papieski dowodził, że raz rozpoczętą
wojnę trzeba kontynuować, aż do osiągnięcia całkowitego
zwycięstwa. Być może młodziutkiego króla uwiódł także
miraż wiecznej sławy obrońcy wiary chrześcijańskiej, jaką
mogłoby mu zapewnić zwycięstwo odniesione nad państwem
osmańskim. Niebagatelne znaczenie miał również otrzymany
wówczas list od dowódcy floty papieskiej, kardynała
Franciszka Condolmieriego, w którym jego nadawca
informuje monarchę, iż sułtan wyprawiwszy się wraz z armią
do Azji, wszystkie swoje kraje leżące koło Dardaneli,
pozostawił bezbronne. Kardynał widział w tym doskonałą
okazję, by ostatecznie rozgromić Turcję i zaklinał króla
na wszystkie świętości, by bezzwłocznie wyruszył z nową
wyprawą i pokonał wrogów chrześcijaństwa. Także list, który
wysłał cesarz bizantyjski Jan VIII Paleolog, zachęcał
do rozpoczęcia działań wojennych. Cesarz sprytnie wszedł
na ambicję młodemu monarsze, informując go, że co prawda
sułtan i jemu proponował układ pokojowy, ale on odmówił
i jest gotowy do przyłączenia swych wojsk do armii króla
w krucjacie przeciwko Turcji. Przyszłość pokazała, że były to
jedynie puste obietnice.
Zarówno król, jak i większość jego doradców, na czele
z Cesarinim, zdecydowali się zerwać przymierze. Jednak nie
wszyscy w otoczeniu młodego monarchy zgadzali się z tą
decyzją. Największym przeciwnikiem zerwania rozejmu
szegedyńskiego był królewski kapelan – Grzegorz z Sanoka.
Ten wybitny intelektualista, uważany za prekursora
humanizmu w Polsce, przestrzegał swego władcę przed tym
posunięciem. Argumentował, że zaprzysiężonego układu nie
wolno złamać, bowiem byłoby to świętokradztwo. Niestety,
jego apele trafiały w próżnię. Grzegorz, choć niewątpliwie
inteligentny, nie miał jednak autorytetu i determinacji
Oleśnickiego, który w tym czasie przebywał w Polsce, de
facto sprawując rządy w imieniu przebywającego
na Węgrzech monarchy. Oleśnicki marzył co prawda o Polsce
rozciągającej się od morza do morza, a pobicie Turków
i przegnanie ich z Bałkanów otwierało możliwość
rozszerzenia panowania króla, ale był też trzeźwym
politykiem i doskonale zdawał sobie sprawę, że plany
pokonania Turcji w ówczesnych warunkach są nierealne.
Poza tym, jak wielokrotnie wspomniano, biskup i większość
Kościoła w Polsce, opowiadali się za antypapieżem.
Z perspektywy dzisiejszej musimy rację przyznać
Oleśnickiemu, który był świadomy, że interesy kurii
papieskiej stoją w rażącej sprzeczności nie tylko z interesami
Polski, ale także Węgier. Biorąc pod uwagę warunki, jakie
wówczas panowały na arenie międzynarodowej, jak również
sytuację wewnętrzną państwa tureckiego, należy zauważyć,
że Turcja nie stanowiła realnego zagrożenia dla Węgier.
Angażowanie się w wojnę z tym państwem było posunięciem
pozbawionym sensu. Niestety Oleśnickiego, który był
świadomy realnego stanu rzeczy, przy naszym królu nie było
i nikt nie sprowadził młodego władcy na ziemię. Nie pomógł
nawet list, napisany w rozpaczliwym tonie przez
Oleśnickiego oraz wojewodę łęczyckiego Wojciecha
Malskiego i wojewodę krakowskiego Jana Tęczyńskiego.
Wysiłki legata i obietnice pomocy wojskowej ze strony innych
krajów odniosły ostatecznie zamierzony skutek: monarcha,
Rada Królewska i nawet tak doświadczony dowódca jak Jan
Hunyadi podjęli postanowienie o wznowieniu wojny
zaczepnej z Turcją. Najprawdopodobniej taką decyzję
przyspieszyła wiadomość o zgromadzeniu floty, składającej
się z okrętów papieskich, burgundzkich, weneckich oraz
genueńskich, która miała udaremnić jakiekolwiek próby
przedostania się wojsk tureckich na kontynent europejski.
Tak więc armia wyruszyła, by ostatecznie przegnać z Europy
muzułmańską armię, a nasz młody król wyszedł na spotkanie
swemu przeznaczeniu.
Władysław po przekroczeniu Dunaju pod Orsową, 22
września 1444 roku, wystosował pismo do Polski, w którym,
uzasadniając swoją decyzję o podjęciu działań wojennych,
skłamał. Wbrew prawdzie donosił w liście do Krakowa, że to
sułtan nie dotrzymał warunków pokoju w stosunku do niego,
jak i do serbskiego despoty Brankovicia, którego ziemię
nadal nękają wojska tureckie. W ten sposób, ku strapieniu
jego kapelana, Grzegorza z Sanoka, do wcześniej
popełnionego grzechu krzywoprzysięstwa, Warneńczyk
dołożył kolejny ciężki grzech kłamstwa. Król pisał także,
że wraz ze wspomagającymi go książętami chrześcijańskimi
ma zamiar dotrzeć do cieśnin i raz na zawsze wypędzić
Turków z Europy. Jak tylko spełni swój wzniosły plan,
bezzwłocznie przybędzie do kraju, by zająć się sprawami
swojej ojczyzny. Niestety, Władysław już nigdy na Wawel nie
wrócił, a wspomniane pismo było ostatnim, jakie przesłał
do Polski.
Współcześni historycy zgodnie twierdzą, że pośpiech,
w jakim prowadzono przygotowania do wyprawy wojennej,
wpłynął niekorzystnie na ich jakość. Zbrojenia przebiegały
bardzo powoli, a poza tym niemożliwe okazało się zebranie
odpowiedniej ilości ludzi, bowiem wojsko, po układzie
w Szegedynie, rozpuszczono do domów. Ponadto, ze względu
na pośpiech, działania wojenne ponownie prowadzone były
w bardzo niekorzystnej porze roku. Aby osiągnąć sukces,
królowi potrzebna była armia licząca około siedemdziesięciu
tysięcy ludzi, tymczasem Władysław, a de facto Jan Hunyadi,
bo to jemu powierzono rzeczywiste dowództwo (król musiał
się zadowolić dowództwem tytularnym), prowadził zaledwie
szesnaście tysięcy zbrojnych. Poza tym królewska armia
wyposażona była w niewielką, jak na potrzeby, ilość dział
i około setki wozów z załogą. Historycy podkreślają również,
że dowodzone przez Władysława siły były źle uzbrojone
i bardzo niespójne. W skład armii nie wchodziła piechota, nie
licząc stu do trzystu czeskich najemnych strzelców. Jej trzon
stanowiła ciężka kawaleria, głównie siły królewskie
i zagraniczni najemnicy, jak również pewna liczba
szlacheckich i biskupich chorągwi. Król Władysław liczył
na udział polskiego wojska, ale Polska stanowczo odmówiła
przyłączenia się do wyprawy. Poza tym flota, na którą tak
liczyli król i papież, przyczyniła się w znaczący sposób
do klęski. Turcy przekupili kupców genueńskich (Kallimach
pisze, że otrzymali po jednym czerwonym złotym na głowę)
i w ciągu jednej nocy przeprawili całą turecką armię
na europejski brzeg. Po sforsowaniu Bosforu oczywiste stało
się, że źle przygotowana wyprawa przeciwko Turcji jest
skazana na niepowodzenie. Doskonale zdawał sobie z tego
sprawę wojewoda wołoski, niesławnej pamięci Vlad Dracula
(ten sam, który na skutek swych krwawych poczynań
za życia stał się pierwowzorem wampira hrabiego Draculi,
straszącego po dziś dzień w licznych produkcjach
hollywoodzkich), który przyprowadził cztery tysiące jazdy
i oddał je do dyspozycji króla Władysława. Nie omieszkał
przy tym okazać swojego zwątpienia co do sensu kontynuacji
wyprawy i odradzał Władysławowi dalszy marsz. Jego
argumenty trafiły co prawda do przekonania niektórych
węgierskich panów, którzy chcieli się wycofać, ale ponownie
zwyciężył Cesarini i wyprawa została kontynuowana.
Wkrótce okazało się, że bizantyjski cesarz, tak gorliwie
zapewniający o poparciu dla wyprawy i namawiający
młodego monarchę do rozpoczęcia działań wojennych, nie
podjął żadnych kroków, aby zatrzymać siły wroga
maszerujące przez podległe mu terytoria. Coraz ciemniejsze
chmury gromadziły się nad wyprawą i formalnie
dowodzącym nią Władysławem. A tymczasem, wojska
tureckie z sułtanem Muradem na czele, w liczbie dwudziestu
tysięcy zbrojnych, błyskawicznie zastąpiły drogę armii
Władysława pod Warną. Kronikarze tureccy wspominają
o oburzeniu i gniewie, jakie polski król wywołał u sułtana,
łamiąc zawarty w Szegedynie układ. Pisząc
o chrześcijańskim władcy, używają określeń: zdrajca,
pijanica, kłamca i rzezimieszek oraz syn diabła. Tureckie
kroniki zawierają też szczegółowy przebieg warneńskiej
bitwy, która miała miejsce 10 listopada 1444 roku, jak
również śmierci naszego króla. Również polscy historycy
przez wiele wieków opierali się na tym przekazie, uznając go
za wiarygodny, jako że to właśnie Turcy byli świadkami
ostatnich chwil polskiego władcy.
Wed ług kronikarzy walkę rozpoczęła jazda turecka,
próbując oskrzydlić i rozbić prawe skrzydło chrześcijan.
Przewaga wroga zarysowała się także w centrum, ale
Hunyadiemu udało się na krótko kryzys opanować. Wkrótce
jednak osmańska armia ponownie zaczęła zdobywać
przewagę, utrzymując ją już do końca. Ponad połowa wojsk
polsko-węgierskich została zgładzona. Zginął również król
Władysław, który nie poczekał na pomoc Hunyadiego
i myśląc, że nadszedł decydujący moment bitwy pochopnie
zaatakował nadwornym hufcem. Najprawdopodobniej sądził,
iż atak ten będzie stanowił mocny cios, który zachwieje
janczarami[20], ostatnią podporą sułtana. Ciężka jazda wbiła
się z impetem w czworobok janczarów i została bezzwłocznie
przez nich otoczona. Nieszczęsny król znalazł się
w gęstwinie piechurów, którzy chcieli przede wszystkim
pozbawić jeźdźca konia. Kiedy udało się janczarom zabić
rumaka Władysława, także król upadł na ziemię i wówczas
janczar Kodża Hyzyr (Chazer) odciął królewską głowę. Tak
oto owo tragiczne wydarzenie opisuje turecki kronikarz:
„janczar imieniem Kodża Chazer dzielnym natarciem ranił
mu konia, zwalił na ziemię wychowańca piekła, uciął
nikczemną głowę i, przynosząc ją padyszachowi, pochwały,
względy i hojną nagrodę osiągnął. Głowa nieszczęsnego
króla posłaną została do Brussy, przedtem stolicy państwa,
aby na widok pospolitego ludu była tam wystawiona. Dla
zachowania od zepsucia w miodzie była zatopiona”. Ponoć
śmierć Władysława poprzedziły złowróżbne znaki
i przepowiednie. Kiedy usiłował dosiąść swego konia przed
bitwą, ten nie chciał mu na to pozwolić, a kiedy wojska
stanęły naprzeciw maszerującej ku nim armii tureckiej,
zerwał się gwałtowny wicher, który dosłownie rozszarpał
chorągiew Władysława.
Wieść o tragicznej śmierci władcy rozpętała panikę
w szeregach chrześcijan. Hunyadi, który w końcu przybył
z odsieczą, chcąc opanować sytuację zawołał „Nie
przybyliśmy tu walczyć za króla, tylko za wiarę”. Jakoś udało
mu się zatrzymać uciekające wojsko i rzucić je ponownie
do walki. Na próżno. Bitwa zakończyła się zwycięstwem
wojsk walczących pod zielonym sztandarem proroka. Nie
wiadomo, jak potoczyłaby się historia Węgier, gdyby nie
Hunyadi, któremu udało się zebrać rozproszone wojska
i ostatecznie zatrzymać pochód armii tureckiej.
Pochodzący ze źródeł tureckich przytoczony wyżej opis
śmierci króla Władysława został przyjęty jako pewnik
i do dziś obowiązuje w historiografii polskiej. W każdym
encyklopedycznym opracowaniu sylwetki Warneńczyka
widnieje informacja o jego śmierci pod Warną. Przyglądając
się jednak całej sprawie nieco uważniej, można dojść
do wniosku, że informacja o zgonie króla w bitwie mija się
z prawdą i właściwie należałoby powiedzieć, że król zaginął,
a nie zginął w walce. Nikt z jego towarzyszy nie był
świadkiem śmierci monarchy, nikt nie widział jego głowy ani
jego ciała. Król dosłownie rozpłynął się we mgle okrywającej
pole bitwy. Turcy nie pokazali głowy Władysława nadzianej
na dzidę, nie oddali też ciała monarchy jego poddanym.
Jedyne, co świadczy o jego śmierci na polu bitwy, to słowa
tureckich kronikarzy. Do kwestii głowy króla, która miała
być oddana sułtanowi i która mogłaby stanowić niezbity
dowód tragicznego zgonu monarchy powrócimy później. Jak
wspomniano wcześniej, polska historiografia opiera się
na źródłach tureckich, tymczasem istnieje opis bitwy
warneńskiej sporządzony zgodnie z relacją jej naocznego
świadka i towarzysza króla, Grzegorza z Sanoka. Sporządził
go Kallimach, włoski humanista, poeta i prozaik, piszący
w języku łacińskim. Naprawdę nazywał się Filippo
Buonaccorsi de Tebadis Experiens i, jak łatwo się domyślić,
był Włochem z pochodzenia. Ponieważ brał udział
w zamachu na życie papieża Pawła II, został zmuszony
do opuszczenia swojej ojczyzny i po długotrwałej podróży
osiadł w Polsce, gdzie przez jakiś czas mieszkał w dobrach
Grzegorza z Sanoka. To właśnie on zdał mu dokładną relację
z przebiegu bitwy, a Kallimach spisał ją dla potomnych
w dziele poświęconym życiu Warneńczyka. Bitwa opisana
jest bardzo dokładnie, a jej opis przypomina reportaż, ale
autor nie poświęcił ani słowa informacji o śmierci króla.
Pisze o janczarach, którzy zasypali monarchę „mnóstwem
strzał”, ale go nie zabili. Czyli sugeruje wyraźnie,
że Władysław przeżył. Pamiętajmy, że opisane wydarzenia
znał z relacji naocznego świadka, a poza tym wiadomo,
że Grzegorz nie odstępował młodego monarchy, którego
powierzyła duchownemu pod opiekę sama królowa-matka.
Musiał więc być świadkiem śmierci Władysława, dlaczego
więc nie powiedział Kallimachowi jak wyglądały ostatnie
chwile króla, by je spisał ku pamięci potomnych? Nie
wiedział, nie mógł, a może... nie było co opowiadać,
ponieważ Władysław jednak przeżył bitwę? Zastanawiające
jest, że Grzegorz, który na polecenie królowej miał
opiekować się jej synem, po klęsce pod Warną nie śmiał
wracać do kraju i przez pewien czas pozostawał
na Węgrzech. W tym czasie utrzymywał nie tylko Zofię, ale
i młodszego brata króla w przekonaniu, że Władysław jednak
żyje. Sam Hunyadi twierdził stanowczo, że widział polskiego
króla żywego, ale rannego w twarz. Dlaczego historycy
polscy przez wieki opierali się na źródłach tureckich, których
zadaniem było przede wszystkim służyć propagandzie
islamu? Poza tym, nawet i te źródła sobie przeczą. Obok
przytoczonego opisu śmierci króla, w kronikach osmańskich
można znaleźć inną wersję jego losów, zgodnie z którą
Warneńczyka pojmano, przewieziono do Turcji i publicznie
stracono. Z kolei, według relacji jednego z janczarów, ciało
królewskie odnalazł w pobitewnym pobojowisku jego sługa
Kukry, który jednak nie zdawał sobie sprawy, kogo odnalazł.
Ujrzawszy wyjątkowo piękną zbroję i szyszak z piórami,
niewiele myśląc odrąbał głowę. Na polecenie swego pana
zaniósł ją sułtanowi, który rozkazał zawezwać pojmanych
jeńców polskich. Ci rozpoznali głowę swego monarchy.
Wszystkie źródła tureckie zgadzają się w jednym: polski król,
ten zdradziecki oszust, który złamał układy, zginął, bowiem
musiał ponieść karę za krzywoprzysięstwo. Pamiętajmy
jednak, że informacja o śmierci chrześcijańskiego króla miała
duże znaczenie propagandowe i Turcy mogli ją
rozprzestrzeniać, nawet jeżeli nie mieli stuprocentowej
pewności, że król zginął pod Warną. W jednej z francuskiej
kronik można znaleźć informację, że Władysław Warneńczyk
zginął śmiercią męczeńską, jednak nie na polu bitwy, ale
w tureckim więzieniu na skutek tortur.

Jan Matejko, Bitwa pod Warną (1879 r.).


Zbiegowie z bitwy pod Warną również rozgłaszali
niespójne wieści. Według niektórych Władysław poległ
w potyczce, aczkolwiek nie znalazł się nikt, kto był
świadkiem jego śmierci lub widział jego ciało. Jednak
większość twierdziła, że zbiegł z pola walki, ale przebywa
w ukryciu lub przebywa w niewoli. Pojawiły się również
pogłoski, że Warneńczyk uciekł, wykorzystując dwa rącze
rumaki, które otrzymał w darze od wołoskiego władcy –
Draculi. Pewien Wenecjanin twierdził, że zarówno król, jak
i papieski legat Cesarini żyją i przebywają na Wołoszczyźnie.
Zorganizowano wyprawę, która miała odnaleźć króla. Jak
łatwo się domyślić jej uczestnicy powrócili z niczym.
Tymczasem pojawiły się rozmaite listy donoszące o ocaleniu
Władysława. Zgodnie z relacją Długosza „wielu poważnych
ludzi upewniało w listach, że Władysław udał się
do Konstantynopola, to do Wenecji, to do Włoch,
Siedmiogrodu, do Albanii i Raszki, a im pożądańsze były te
wieści, tym łatwiej zyskiwały wiarę”. Autorem jednego
z owych listów był niejaki Ambroży z Moraw, według którego
monarcha został uratowany przez Jakuba, barona Anatolii,
który przybywał zza morza i wywiózł młodego polskiego
króla na swoim okręcie w bezpieczne miejsce. Wobec takiej
ilości pojawiających się pism, świadczących o ocaleniu króla,
na wiedeńskim dworze cesarza Fryderyka III zrodziło się
podejrzenie, że listy są produkowane przez członków
stronnictwa antyhabsburskiego na Węgrzech.
Również zarządzone przez Polskę poszukiwania
zaginionego ciała króla na pobojowisku nie przyniosły
żadnego rezultatu. Nie dość, że nie odnaleziono ciała, to
jeszcze nie przywieziono żadnych konkretnych informacji
rzucających światło na los Warneńczyka. A tymczasem
w ojczyźnie króla długo oczekiwano na jego powrót. I tu
docierały wieści niosące nadzieję. Jeszcze w 1448 roku
Oleśnicki pisał w jednym z listów, iż pewien Litwin,
towarzysz Grzegorza z Sanoka, twierdzi, że monarcha zdrów
i cały mieszka u pewnego greckiego księcia. Czy wobec
zaistniałej sytuacji można się dziwić, że po bitwie
warneńskiej w Polsce pojawiła się armia samozwańców,
podających się za zaginionego monarchę? Różnie się
potoczyły losy owych hochsztaplerów, ale z reguły marnie
kończyli. Najbardziej znany jest przypadek niejakiego
Rychlika, który zjawił się w Poznaniu, piętnaście lat
po klęsce warneńskiej, podając się za cudem ocalałego króla.
Nikt się nie nabrał na jego historię, jednak, „aby nikt
o Polakach nie mówił, że króla swego umorzyli”, wtrącono go
do więzienia. Dla przykładu wymierzano mu codzienną
porcję batów pod miejscowym pręgierzem.
Po trwającym trzy lata bezkrólewiu, władzę w Polsce objął
młodszy brat Władysława – Kazimierz. Ostatecznie uznano
króla za zmarłego pod Warną. Również i Oleśnicki uznał,
że monarcha bardziej mu się przyda martwy niż żywy.
I wówczas stworzono piękną legendę króla, bohatera nie tyle
narodowego, co europejskiego, zasługującego na pamięć
całego świata chrześcijańskiego. Ten ostatni krzyżowiec
Europy, jak go nazywano, doczekał się upamiętnienia
w licznych utworach literackich i obrazach, autorstwa takich
mistrzów pędzla, jak chociażby Jan Matejko, Marcello
Bacciarelli, January Suchodolski, Juliusz Kossak, Walery
Eliasz, Stanisław Chlebowski, Kazimierz Sichulski czy
Fryderyk Pautsch. W 1906 roku w katedrze wawelskiej
umieszczono tzw. cenotafium, czyli pusty sarkofag króla
Władysława Warneńczyka. Jego autorem jest Antoni
Madeyski, ten sam rzeźbiarz, który wykonał grobowiec
królowej Jadwigi. Cenotafium bohatera spod Warny znajduje
się naprzeciwko grobowca jego ojca – Władysława Jagiełły.
Uważny obserwator zauważy, że rzeźba młodego władcy
w niczym nie przypomina twarzy jego ojca – króla Jagiełły
i brata – Kazimierza Jagiellończyka, których podobizny
wykonano na podstawie masek pośmiertnych. Artysta nadał
zmarłemu władcy rysy młodego górala, dodajmy, że bardzo
przystojnego młodzieńca, a Warneńczyk, jak wiemy
z przekazów, urodą nie grzeszył. Jednak wizerunek
bohaterskiego władcy, przedstawiony przez artystę,
odpowiada wyobrażeniom ogółu o bohaterskich rycerzach.
Być może nadal wszyscy odwiedzający katedrę wawelską
słuchaliby opowieści przewodników o bohaterskiej śmierci
króla w obronie wiary chrześcijańskiej, a uczniowie uczyliby
się oficjalnej wersji historii, gdyby nie ciąg wydarzeń, który
pod koniec XX i na początku XXI wieku, poważnie naruszył
utrwalony w naszej świadomości wizerunek Warneńczyka.
W latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia znalazł się
człowiek, który pochylił się nad losem najstarszego syna
Sonki i Jagiełły i starannie poskładał wszystkie elementy
układanki w całość. Badając archiwa portugalskie,
krzyżackie, a nawet dokumenty zamknięte w Archiwum
Watykańskim, doszedł do wniosku, że polski król wcale nie
zginął pod Warną i postarał się odtworzyć dalsze losy tego
monarchy. Człowiekiem tym był historyk-amator dr Leopold
Kielanowski, z wykształcenia polonista i teatrolog. Doktor
Kielanowski poświęcił swej pasji ostatnie piętnaście lat
swojego życia, nie szczędząc czasu ani środków na napisanie
prawdziwej historii „życia po życiu” króla Władysława. I owo
życie toczyło się na tym padole łez, a nie w zaświatach.
Owocem jego poszukiwań jest książka pt. Odyseja
Władysława Warneńczyka. Temat podjął w latach
dziewięćdziesiątych XX wieku znany krakowski dziennikarz,
autor bestsellerowych książek i tropiciel zagadek historii
Polski, Zbigniew Święch, który do spisanej przez
Kielanowskiego historii dorzucił cenne trzy grosze.
Przyjrzyjmy się więc, jak według Kielanowskiego
i podążającego jego tropem Święcha, wyglądało drugie życie
Warneńczyka. Jak wiadomo, naocznych świadków śmierci
naszego króla nie było, opisu jego zgonu próżno szukać
u Kallimacha, opisującego relację uczestnika wydarzeń –
Grzegorza z Sanoka. Jakim cudem Władysław uszedł cało
z warneńskiej zawieruchy i w jaki sposób umknął ludziom
sułtana? Wbrew pozorom nie było to niemożliwe. W bitwie
pod Warną brali udział członkowie pewnego zgromadzenia,
które pomimo że nie posiadało żadnych majątków, ani
władzy, cieszyło się wielkim poważaniem. Ludzie ci nie lękali
się nikogo, z wyjątkiem Boga, a z ich zdaniem musiał się
liczyć sam papież i nawet sułtan mógł się ugiąć wobec siły
ich autorytetu. Zgromadzeniem owym był, założony przez
św. Franciszka z Asyżu w 1209 roku, zakon Braci
Mniejszych, potocznie zwanych franciszkanami.
Franciszkanie, pomimo że zgodnie ze swoją regułą byli
zakonem żebraczym i kaznodziejskim, zakładali klasztory,
przytułki i budowali kaplice. Przemierzali ogromne połacie
konno, a często nawet pieszo, nie obawiając się ataków
ze strony zbójców, ani piratów, którzy nie śmieli tknąć
zakonników. Powoli i systematycznie opasywali kraje
chrześcijańskie i nawet kraje muzułmańskie pierścieniem
klasztorów, które w owych czasach stanowiły pierwsze
źródło informacji o tym, co się dzieje poza granicami
chrześcijańskiego świata. Nauczeni smutnym
doświadczeniem templariuszy, którym za zgromadzone
bogactwo i majątek przyszło zapłacić straszną cenę, ukryli
się pod maską ubóstwa i stworzyli potężną organizację.
Wiadomo, że towarzyszyli wojskom chrześcijańskim w bitwie
pod Warną, by w razie potrzeby służyć rannym i udzielać
umierającym ostatniej posługi. Po bitwie uzyskali pozwolenie
sułtana na zabranie rannych i ciał poległych. To właśnie
franciszkanie mogli przeprowadzić naszego króla,
przebranego w ich habit lub wynieść go na noszach. Wraz
z monarchą ocalało kilku polskich rycerzy znanych nam
z imienia, są to: Jan i Andrzej z Sienna, Mikołaj Chrząstowski
i Mikołaj Floris. Ich nazwiska pojawiają się przy okazji opisu
spotkania czeskiego magnata, Lwa z Rozmitalu, w Portugalii
z tajemniczym „Rycerzem św. Katarzyny”, którym według
legendy miał być zaginiony król Polski. Legenda o owym
rycerzu jest bardzo popularna w Portugalii i od dawna
stanowi zagadkę dla tamtejszych uczonych. Ów tajemniczy
rycerz, bądź według innej wersji „Kawaler św. Katarzyny”,
pojawił się na portugalskiej Maderze w 1454 roku i na tej
słonecznej wyspie miał przeżyć dwadzieścia lat. Na wyspę
miał trafić z Góry Synaj na Ziemi Świętej. Według
Kielanowskiego i Święcha, wszystko wskazuje na to,
że owym tajemniczym człowiekiem był Władysław
Warneńczyk. Dzięki franciszkanom, którzy umożliwili mu
bezpieczne opuszczenie pola bitwy, monarcha schronił się
na dworze swego niedawnego sprzymierzeńca księcia
Stefana Wukcicia w Bośni. Faktem jest, że to właśnie
z włości owego Stefana rozeszły się pierwsze pomyślne
wieści o ocaleniu polskiego króla. Patronami księstwa Bośni
są: św. Sawa oraz św. Katarzyna Aleksandryjska. Ówcześni
władcy księstwa Bośni, członkowie Kościoła wschodniego,
mieli moralny obowiązek przynajmniej raz w życiu odwiedzić
klasztor św. Katarzyny na Górze Synaj i zawiesić tam
w charakterze dziękczynnego i błagalnego wotum – złotą
malowaną ikonę. Kielanowski uznał, że w podziękowaniu
za cudowne ocalenie na Górę Synaj udał się także i nasz król
Władysław, któremu obrządek wschodni nie był całkiem obcy
– w tej religii wszak została wychowana jego matka.
Do gorliwych czcicieli świętej Katarzyny zaliczał się także
jego ojciec, fundator krakowskiego kościoła pod jej
wezwaniem. Istniejący do dzisiaj i będący najstarszym
klasztorem chrześcijańskim w Egipcie, klasztor pod
wezwaniem św. Katarzyny Aleksandryjskiej[21] został
wzniesiony na wysokości 1570 metrów n.p.m., natomiast
grób kryjący szczątki męczennicy znajdował się jeszcze
wyżej. Do grobu świętej można dotrzeć używając grubej liny
z węzłami, którą zawieszano na dwóch belkach. W ten
sposób dostarczano wodę i żywność dwóm franciszkańskim
zakonnikom pilnującym przez okrągłą dobę miejsca
pochówku szczątków świętej. Z tej liny musieli korzystać
również pielgrzymujący, pragnący stać się rycerzami
(kawalerami) zakonu św. Katarzyny. Zakon był organizacją
rycerską, powołaną do straży świętych miejsc w Jerozolimie,
na Górze Synaj i w Aleksandrii. Wstępujący do zakonu,
po pasowaniu na rycerza składał przysięgę, w której
zobowiązywał się bronić świętych miejsc przed poganami,
zachować wstrzemięźliwość i żyć w ascezie. Ponadto przez
dwa lata musiał przebywać przy grobie św. Katarzyny.
Reguły zakonu nie obejmowały jednak celibatu i rycerze
mogli zawierać związki małżeńskie. Członkowie zakonu nosili
płaszcze rycerskie z symbolem świętej – kołem z ostrzami,
natomiast na palcu – sygnet z jej znakiem. Dr Kielanowski
oraz Święch twierdzą, że Warneńczyk wstąpił w szeregi
rycerzy zakonu św. Katarzyny i już jako rycerz, w lipcu 1454
roku, zjawił się w gronie portugalskich przyjaciół w Lizbonie.
Ówczesny król Portugalii Alfons V podarował mu posiadłość
Madalena do Mar, znajdującą się nieopodal Funchal,
na kolonizowanej właśnie przez Portugalczyków Maderze.
Mężczyzna osiadł ostatecznie na wyspie, wśród mieszkańców
stał się szybko znany pod nazwiskiem Henryk Alemano, czyli:
Henryk Niemiec. W tym miejscu należy nadmienić,
iż ówcześni mieszkańcy południowej Europy mianem
Niemców określali wszystkich mieszkańców środkowej
i północnej części naszego kontynentu, przydomek nadany
przybyszowi nie oznaczał więc, że pochodził znad Renu.
Na podkreślenie, że ktoś jest rzeczywiście narodowości
niemieckiej, używano określenia Germanus lub Teutonus.
Henryk osiadł na Maderze i ożenił się z niejaką Anną, z którą
miał dwoje dzieci: Zygmunta i Barbarę. W Portugalii wciąż
żywa jest legenda o tym tajemniczym przybyszu, w którym
Portugalczycy widzą naszego zaginionego króla. Według niej,
pewnego dnia w 1474 roku na Maderę przybyli franciszkanie
z Polski, którzy rozpoznali w tajemniczym Henryku Alemano
króla Władysława. Nie dość, że rozmawiali z nim w języku
nieznanym tubylcom, to jeszcze kazali mu pokazać stopy.
Jedna ze stóp miała sześć palców. Ów Henryk Niemiec,
pomimo że niektórzy uważają go za postać legendarną,
istniał naprawdę, bowiem jego pobyt na Maderze poświadcza
wiele wiarygodnych źródeł historycznych. Ponadto, jego imię
w najdawniejszych aktach i księgach genealogicznych
łączone jest z bitwą pod Warną. Dr Kielanowski także udał
się na tę ciepłą portugalską wyspę, gdzie szukał śladów
zaginionego króla. Przede wszystkim udał się do Muzeum
das Crusas w Funchalu, gdzie znajduje się obraz
przedstawiający św. Joachima i jego żonę św. Annę –
rodziców Marii, matki Jezusa. Pod postaciami świętych
najprawdopodobniej sportretowano fundatorów kościoła św.
Magdaleny, bowiem tam pierwotnie znajdował się ów obraz,
tajemniczego rycerza i jego żony Anny. Kielanowski
do oględzin obrazu namówił dyrektora muzeum Padre de
Silva, który potwierdził, że malowidło pochodzi z drugiej
połowy XV wieku, a więc z okresu, kiedy na Maderze
przebywał tajemniczy Henryk Alemano. De Silva udostępnił
Kielanowskiemu notatki Edvardo Periera, wybitnego
historyka sztuki, etnografa i geneaologa, w których
stwierdza on wyraźnie, że twarz Joachima – rycerza zakonu
św. Katarzyny ma rysy charakterystyczne dla mieszkańców
Europy Środkowej. Kielanowski szukał również płyty
nagrobnej Warneńczyka. Owa płyta mogła znajdować się
wśród pozostałości wszystkich kościołów oraz
przykościelnych cmentarzy, jakie w przeszłości istniały
na Maderze, zebranych i umieszczonych w ogrodzie Museum
das Cruzas. Wśród pozostałości renesansowych nagrobków
marmurowych, jego uwagę przykuł fragment granitowej
płyty nagrobnej, znaleziony w ruinach kościoła św.
Magdaleny, gdzie miało znajdować się miejsce spoczynku
Henryka Alemano. Płyta pokryta jest napisem w stylu
gotyckim, który głosi: „Tutaj spoczywa [przerwa] Magdalena,
rycerz króla, naszego pana”. Co prawda z zachowanego
fragmentu nic nie wynika, ale dociekliwy Kielanowski
dopatrzył się na niej nie tylko wizerunku lwa, którego
skojarzył z rzeźbą lwa z Bramy Lwów w Jerozolimie
i kamiennym lwem św. Stefana strzegącym kościoła św.
Katarzyny na Górze Synaj, ale także biegnące linie, które
układają się w kształt korony andegaweńskiej, podobnej
do tej, jaka znajduje się na grobowcu Władysława Jagiełły.
Badacz zwiedził również dawną siedzibę rycerza św.
Katarzyny, zwanej wśród mieszkańców „casa del rey”, czyli
„dom króla”, gdzie na starej posadzce odczytał napis
„VLA...”, ułożony z inkrustowanych liter, dziś już częściowo
zatartych. Idąc tym tropem, Kielanowski doszedł do wniosku,
iż jest to fragment prawdziwego imienia mieszkańca domu –
VLADISLAVUS. Być może ułożyła go jego żona, wkrótce
po śmierci ukochanego męża? Niestety, szczątków owego
tajemniczego rycerza nie można dzisiaj znaleźć, ponieważ
zaginęły, kiedy powódź zniszczyła miejscowy kościół.
Znalezione w kościelnym prezbiterium kości ludzkie,
kościelny zapakował do jednego worka i zaniósł
na miejscowy cmentarz, gdzie zostały pogrzebane. Zdaniem
Kielanowskiego, wszystko wskazuje na to, że ów tajemniczy
rycerz św. Katarzyny, mieszkający na Maderze, to nasz
zaginiony król Władysław III. Odwiedzający go franciszkanie,
uwiecznieni w miejscowej legendzie, najprawdopodobniej
przybyli z Polski, by prosić go o powrót do kraju, ale spotkali
się z odmową. Wówczas interweniował sam król Portugalii
i wezwał go do Algarve[22], by skłonić do zmiany zdania.
Niestety, bezskutecznie. W drodze powrotnej z Algarve
na Maderę, przy wejściu do zatoki Funchal, statek jego
przepływał obok wzniesienia Cabo Girao i wtedy zdarzył się
nieszczęśliwy wypadek – od wierzchołka szczytu oderwał się
głaz, który spadł na okręt i zabił Henryka Alemano. Tak oto
ziściła się przepowiednia pewnej wróżki cygańskiej, która
miała wywróżyć królowi, że za złamanie przysięgi złożonej
w Szegedynie nie powróci nigdy do rodzinnego kraju.
Podobno taki sam los spotkał jego syna – Zygmunta, który,
przywalony masztem okrętowym, zginął w czasie podróży
z Madery do Lizbony. O losach jego córki Barbary, legenda
milczy.
Kolejne potwierdzenie faktu, że Władysław III jednak
przeżył bitwę pod Warną, Kielanowski znalazł w... archiwach
krzyżackich. Dokumenty zakonu, przechowywane do czasów
II wojny światowej w Królewcu, tuż przed ostatnią fazą
zawieruchy wojennej zostały przewiezione do Getyngi
i szczęśliwie przetrwały do dzisiaj. Tam znajduje się oryginał
listu franciszkanina, Mikołaja Florisa. W pochodzącym
z 1472 roku piśmie do mistrza zakonu krzyżackiego
w Królewcu, zakonnik ów pisze wyraźnie, że król żyje i ma
się dobrze, a sam autor listu towarzyszy mu jako
„współpustelnik”. Poza tym prosi mistrza krzyżackiego, aby
„przesłać ten list Matce królewskiej, ponieważ matka i syn są
ze sobą najmocniej związani, jak to dyktuje sama istota
miłości. Wyślijcie też pismo do Czechów i Węgrów”.
Wspomniane pismo jest bez wątpienia dokumentem
autentycznym, aczkolwiek w przeszłości było uważane
za falsyfikat.
Oczywiście sceptycy stwierdzą, że przytoczone przez
Kielanowskiego i podążającego jego tropem Święcha fakty
nie są żadnym dowodem na ocalenie króla z warneńskiej
potyczki. Ciało monarchy mogło być pochowane w tajemnicy
w jednej z cerkwi w pobliżu Warny lub na polu bitwy. Istnieją
wszak legendy mówiące o mnichach prawosławnych, którzy
w tajemnicy pochowali ciało króla lub o tajemniczym rycerzu
bez głowy pochowanym w warneńskiej ziemi. Poza tym,
badania archeologiczne wykazały, że po zwycięskiej bitwie
Turcy wrzucili tysiące poległych do pobliskiego Jeziora
Dewniańskiego. Skąd wiadomo, że nie ma wśród nich zwłok
Warneńczyka? Jednak po rzekomym pogrzebie króla nie
zachował się nawet najmniejszy ślad. Zastanawiające jest
też, dlaczego nie ma o nim wzmianki w dokumentach
tureckich? Turcy mogli zdobyć się chociażby na fikcję
pochówku, grzebiąc inne zwłoki, odpowiednio ubrane.
Na polu bitwy pełno było ciał odzianych w drogie zbroje
i zapewne niejedno było pozbawione głowy, w ówczesnych
walkach ścinano głowy podczas bezpośrednich starć jednym
uderzeniem miecza. Czyżby zwycięzcy obawiali się
kompromitacji, gdyby okazało się, że pokonany władca
chrześcijański uniknął gniewu Allacha i przeżył? Dodajmy,
że taki pogrzeb pokonanego króla miałby wielkie znaczenie
propagandowe dla idących na podbój Bizancjum
muzułmanów. Pozostaje jeszcze kwestia odciętej głowy króla,
mająca być ostatecznym dowodem jego śmierci. Turcy
wszem i wobec rozgłaszali, że są w posiadaniu owego
„trofeum” i zapraszali wszystkich do jego oględzin. Jak łatwo
się domyślić chętnych nie brakowało. Sułtan odciętą głowę
rozkazał zakonserwować w miodzie i odesłać do Brussy,
gdzie obnoszono ją po mieście, a potem ukryto
w bezpiecznym miejscu. Kronikarz francuski Jean de Wavrin
pisze, że po bitwie posłańcy tureccy poprosili dowódcę floty
weneckiej Piotra Leuridana, aby wysłał kogoś do Gallipolis
w celu rozpoznania królewskiej głowy. Leuridan wysłał więc
swego posłańca, któremu pokazano głowę o długich jasnych
kędziorach, zamkniętą w skrzyni z bawełną. Poseł
zakwestionował „tożsamość” pokazanej mu głowy, bowiem
powszechnie było wiadomo, że król Władysław miał owszem
długie i kręcone włosy, ale był ciemnym brunetem, a nie
blondynem! Turcy i na to znaleźli wytłumaczenie: posłańcowi
oświadczono, że włosy specjalnie ufarbowano, aby je...
upiększyć. Nikt jednak nie uwierzył w te zapewnienia. Taka
pośmiertna kosmetyka byłaby całkowicie pozbawiona sensu.
Chodziło przecież o zademonstrowanie królewskiej głowy
i taka drastyczna zmiana koloru włosów mogła podważyć jej
identyfikację! Poza tym, jako kobieta chciałabym zwrócić
uwagę na fakt, który umknął uwadze wszystkich panów,
piszących o tej sprawie. Otóż nawet w dzisiejszych czasach
nie tak łatwo zmienić czarny kolor włosów na jasny. O tym
jak jest to trudne, wystarczy przekonać się rozmawiając
z fryzjerem lub z jakąkolwiek panią, która miała okazję
przeobrazić się z brunetki w blondynkę. Rozjaśnianie włosów
to nic innego jak pozbawianie ich naturalnego pigmentu
na drodze reakcji utleniania, a pigment czarnych włosów jest
tak silny, że nie wystarczy jednorazowy zabieg. Jak już
wspomniano, w dzisiejszych czasach nie jest to prosty zabieg
kosmetyczny, a gdyby Turcy znali jakiś sposób
na rozjaśnianie czarnych włosów, najprawdopodobniej
stosowaliby go masowo w przypadku czarnowłosych kobiet,
przeznaczonych do haremu sułtana, bowiem jasnowłose
piękności miały wówczas większą wartość.
Pojawia się również pytanie, dlaczego Warneńczyk,
pomimo że przeżył, zdecydował się na tułaczkę i pobyt
na Maderze, zamiast wracać do kraju. Według obu
przywoływanych wyżej autorów, król odbywał po prostu
pokutę za złamanie układu szegedyńskiego. Poza tym
skłamał w oficjalnym piśmie, które krótko po wyruszeniu
na wojnę napisał do Krakowa. Kiedy po latach odnaleźli go
polscy franciszkanie nie zgodził się na powrót do kraju
również z innych względów. Jak pamiętamy, Władysław
panował zarówno w Polsce, jak i na Węgrzech, ale w okresie,
w którym odwiedzili go zakonnicy i rozpoznawszy go,
poprosili o powrót do kraju, żaden z dwóch tronów nie czekał
na niego. Berło na Węgrzech dzierżył już jego były konkurent
i syn jego zaciekłej oponentki – Elżbiety Luksemburskiej,
Władysław Pogrobowiec. Polską władał jego młodszy brat
Kazimierz Jagiellończyk i radził sobie całkiem nieźle. W tym
okresie powrót zaginionego Warneńczyka być może byłby
na rękę Oleśnickiemu, którego pozycja była zagrożona
i który w żaden sposób nie umiał podporządkować sobie
upartego i niezależnego Kazimierza. Ale nawet i on
potrzebował władcy, którego otaczałby nimb zwycięstwa,
a nie widmo klęski. Gdyby wrócił, być może niechętni
panowaniu Jagiellończyka przypomnieliby sobie o aferze
z domniemaną niewiernością jego matki i pochodzeniem
aktualnego króla z nieprawego łoża i podważyliby jego
prawo do polskiego tronu, chcąc na nim osadzić szczęśliwie
ocalonego Warneńczyka. Wówczas, jak słusznie zauważa
Święch, być może zachwiałaby się cała dynastia Jagiellońska.
Tymczasem, coraz popularniejsza stawała się legenda
o młodym królu, tragicznie poległym na polu walki w obronie
krzyża, który w rzeczywistości był tylko ofiarą polityki
papieża i machinacji jego legata. Tak naprawdę, Warneńczyk
nie miał po co wracać do ojczyzny.
Zarówno Kielanowski, jak i Święch wskazują w swoich
pracach na związki Henryka Alemano, czyli domniemanego
króla Władysława Warneńczyka, z Krzysztofem Kolumbem.
Zdaniem Zbigniewa Święcha, który o ten wątek uzupełnił
badania Kielanowskiego, na związki władcy z odkrywcą
Ameryki wskazują ich wspólne zainteresowania
krystalomancją, czyli sztuką wróżenia, a właściwie
odczytywania wizji w specjalnym do tego celu
przygotowanym krysztale lub szlachetnym kamieniu.
Na zainteresowanie naszego króla krystalomancją
i okultyzmem, połączonymi z mistycyzmem chrześcijańskim,
wskazuje Modlitewnik Warneńczyka odkryty w zbiorach
biblioteki oksfordzkiej. Ów modlitewnik jest w istocie księgą
wróżb i zaklęć magicznych, w których jednak znajdujemy
wiele odwołań do Boga, Matki Boskiej i aniołów. Według
Święcha, młody król został ukształtowany przez atmosferę,
jaką w ówczesnej epoce roztaczała Akademia Krakowska,
będąca – o czym wie bardzo niewielu – centrum europejskiej
myśli tajemnej. Oczywiście nie było to centrum kształcące
czarodziejów, w rozumieniu Hogwartu opisanego
w książkach o przygodach Harrego Pottera, ale ośrodek
zajmujący się nie tylko naukami ścisłymi, ale także
astronomią, alchemią i innymi dziedzinami, których dzisiaj
nawet nie zalicza się do pogranicza poważnej nauki. Poza
tym także i w późniejszych czasach, nawet wybitni
naukowcy, których nikt by o to nie podejrzewał, interesowali
się magią, alchemią, czy też spirytyzmem. Przykładem
takiego uczonego jest chociażby Izaak Newton, obecnie
uznawany za jednego z ojców mechanistycznego pojmowania
świata, czyli stylu myślenia pozbawionego pierwiastków
duchowych i mistycznych. Tymczasem wiele z jego dokonań
ma styczność z alchemią i okultyzmem, wiadomo np.,
że poszukiwał kamienia filozoficznego. Nie dziwmy się więc
uczonym średniowiecznym, że próbowali poznać arkana
wiedzy tajemnej. W wiekach średnich szczególnym uznaniem
cieszyła się astrologia, którą uważano za ukoronowanie
astronomii i wykładano ją jako samodzielną dziedzinę wiedzy
lub jako część astronomii na uniwersytetach włoskich.
Również w Akademii Krakowskiej powstała katedra
astronomii, z biegiem czasu stając się nawet mekką
astrologów z całej Europy. Jednak miało to miejsce już
po śmierci Warneńczyka. Obecnie uczeni zgodnie upatrują
w rozwoju zainteresowania astrologią podwaliny przyszłej
astronomii. Zainteresowanie astrologią rozbudziło także
ciekawość uczonych na polu alchemii, nekromancji, a nawet
magii. Niektórzy krakowscy uczeni w tajemnicy, by nie
narazić się inkwizycji i nie trafić na stos, zgłębiali tajniki tych
nauk tajemnych, w tym także krystalomancji. W niektórych
kręgach wiara w cudowne właściwości kryształów była dość
powszechna i nie była uznawana za zabobon, a czasami
mistykę, wspieraną okultyzmem, uważano nawet za przejaw
szczególnej pobożności. Jak to się stało, że młody król stał się
właścicielem owego modlitewnika-księgi magicznej
właściwie nie wiadomo. Początkowo sądzono, że podarował
mu go sam Oleśnicki, ale jest to nieprawdopodobne, bowiem
biskup był szczególnie nieprzychylnie usposobiony
do wszelkich nauk magicznych, a nawet do astrologii.
Święch twierdzi, że Władysław był ezoterykiem i mistykiem
czystej wody, głęboko przekonanym o istnieniu wielu
nieznanych sił, które wpływają na los każdego człowieka,
niezależnie od tego, czy jest on prostym chłopem, czy władcą
potężnego państwa. Zapewne właśnie dlatego król tak
bardzo wziął sobie do serca fakt, że uległ namowom papieża
i, mimo napomnień swego kapelana, złamał pokój zawarty
z Turkami w Segedynie. I to właśnie ów mistyczny strach
przed karą za złamanie złożonej przysięgi, według Święcha,
kazał królowi zbiec z pola bitwy pod Warną i stworzyć pozory
własnej śmierci z rąk Turków. Autor Ostatniego krzyżowca
Europy w swych ezoterycznych teoriach posuwa się znacznie
dalej, stawiając tezę, że astralne ciało Warneńczyka nadal
przebywa w katedrze wawelskiej zamknięte w jego rzeźbie
na cenotafie. Podobno, o różnych porach dnia można
zaobserwować przedziwne zjawisko: tors rzeźby króla
„oddycha”, a wraz z nim wznoszą się i opadają dłonie
obejmujące miecz. Cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak tylko
zachęcić wszystkich czytelników do odwiedzenia królewskiej
nekropolii na Wawelu i przekonania się na własne oczy
o prawdziwości fenomenu, zaobserwowanego przez Święcha
i wielu innych świadków.
Zainteresowania kryształami miały być także dodatkowym
powodem podróży króla Władysława do Synaju – krainy,
od czasów biblijnego Salomona, słynącej z niezwykłej
obfitości różnych odmian kryształów i kamieni szlachetnych.
A co to wszystko ma wspólnego z Krzysztofem Kolumbem?
Otóż wiadomo, że odkrywca Ameryki, w latach
siedemdziesiątych XV wieku, na około dwadzieścia lat przed
swoją pierwszą słynną wyprawą przez Atlantyk, regularnie
odwiedzał Maderę, na której przebywał wówczas także
domniemany polski król. W Funhal, największym mieście
archipelagu, przez wieki pokazywano „Casa del colon” –
„Dom Kolumba”, w którym słynny podróżnik zatrzymywał się
w czasie swych licznych pobytów na Maderze. Znane są też
jego zainteresowania krystalomancją: w czasie swej piątej
wyprawy Kolumb, w celu określenia pozycji statków, zwykł
posługiwać się jakimś bliżej niesprecyzowanym kryształem
o tajemniczych własnościach. Być może ów tajemniczy
kamień otrzymał wcześniej od króla Władysława
Warneńczyka, w czasie jednego ze spotkań na Maderze.
W okresie, w którym Kolumb odwiedzał tę wyspę
Warneńczyk liczyłby sobie ponad pięćdziesiąt lat, byłby więc
w wieku, który predysponowałby go do odegrania roli
mistrza i mentora w stosunku do o wiele młodszego żeglarza.
Tezy stawiane przez Kielanowskiego i podążającego jego
śladem Święcha, choć skłaniają do przemyśleń i wzbudzają
zrozumiałe zainteresowanie, nie skłoniły historyków
do zmiany utartych poglądów i w podręcznikach historii data
śmierci Władysława Warneńczyka figuruje jednocześnie jako
data klęski pod Warną. I kiedy wydawało się, że istniejącego
stanu rzeczy nic nie jest w stanie zmienić, a wieczny spokój
zmarłego króla mogą jedynie zakłócić organizowane parady
homoseksualistów, uznające go za swojego patrona, świat
obiegła sensacyjna wiadomość, która, o ile okaże się prawdą,
wywróci do góry nogami nie tylko historię Polski, ale
i historię odkryć geograficznych. W listopadzie 2010 roku,
Manuel Rosa, uczony z Duke University w Stanach
Zjednoczonych, podsumowując swoje ponaddwudziestoletnie
badania nad pochodzeniem Kolumba w pracy Kolumb:
nieopowiedziana historia, przedstawił nowe dowody
na pochodzenie odkrywcy Ameryki. Według niego Krzysztof
Kolumb, uchodzący dotychczas za syna tkacza z Genui,
w rzeczywistości jest synem polskiego króla – Władysława
Warneńczyka, który po uznaniu go za poległego w bitwie pod
Warną, osiadł na Maderze! Tę sensacyjną wiadomość podały
telewizje całego świata, serwisy internetowe oraz znane
tytuły prasowe, jak dzienniki „The Daily Telegraph” i „Daily
Mail”. Należy dodać, że Rosa nie jest żadnym szalonym
outsiderem czy poszukiwaczem tanich sensacji, ale
ekspertem o światowej renomie, którego dorobkiem chwalą
się władze uczelni, na której pracuje. Ponadto z jego
rewolucyjnymi tezami zgadza się część profesorów z całego
świata. Zdaniem badacza, cały spisek związany
z uporczywym ukrywaniem prawdziwego pochodzenia
Kolumba został uknuty, by strzec tajemnicy dotyczącej
tożsamości jego biologicznego ojca, którym miał być król
Polski, zaginiony w bitwie pod Warną. Naukowiec twierdzi
także, że to właśnie owo pochodzenie sprawiło, że uzyskał
zgodę na ślub z Portugalką wywodzącą się z wyższych sfer,
co byłoby nie do pomyślenia w przypadku syna zwykłego
tkacza. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że w czasie, gdy
zawierał związek małżeński, Kolumb nie miał jeszcze
na swoim koncie żadnych dokonań, z których miał zasłynąć
znacznie później. Pochodzenie żeglarza miało także skłonić
możnowładców do sfinansowania jego wojaży, jak również
zyskać przychylność królowej Izabeli Kastylijskiej. Również
herby, którymi posługiwali się Kolumb i Alemano, były
podobne. W herbie Henryka na błękitnym tle znajdował się
krzyż, natomiast w herbie Kolumba na takim samym
błękitnym tle widnieje złota kotwica, która w ówczesnej
symbolice heraldycznej mogła zastępować krzyż. Odkrywca
Ameryki mógł nie chcieć, aby łączono go z obcokrajowcem
z Madery, i dlatego używał kotwicy zamiast krzyża. Ponadto,
w herbarzu sporządzonym przez kronikarza Noronha,
znajdujemy stwierdzenie autora, że widział dokumenty
pozostające w rękach spadkobierców Henryka Niemca
potwierdzające jego pochodzenie. Według tego kronikarza
potomkowie Kolumba poinformowali w 1584 roku króla
Filipa I, że są potomkami polskiego monarchy. Niestety,
dokumenty, o których wspomina Noronha, bezpowrotnie
zaginęły.
Ostateczne rozwiązanie tej kwestii mogłyby przynieść
badania DNA, polegające na porównaniu materiału
genetycznego pochodzącego ze szczątków Władysława
Jagiełły, spoczywającego w katedrze wawelskiej, z próbką
pobraną z grobu syna Kolumba, Ferdynanda lub od żyjących
do dzisiaj potomków wielkiego żeglarza. Manuel Rosa już
zwrócił się do decydentów w Krakowie z prośbą
o udostępnienie materiału genetycznego, ale do chwili
obecnej (grudzień 2011 roku) nie przeprowadzono żadnych
badań. Zdaniem profesora Ryszarda Pawłowskiego,
genetyka-kryminologa z Gdańskiego Uniwersytetu
Medycznego: „Żeby uzyskać w pełni wiążący werdykt w tak
ważnej sprawie z grobów Jagiellonów trzeba by pobrać
próbki materiału genetycznego o bardzo wysokim stopniu
czystości. To natomiast jest bardzo trudne”. Być może jednak
takie badania zostaną przeprowadzone i potwierdzą
pokrewieństwo Warneńczyka z Krzysztofem Kolumbem.
Wszystkim, którzy w związku z tym chcieliby obwołać
odkrywcę Ameryki Polakiem, należy jednak przypomnieć,
że co prawda Władysław Warneńczyk był królem Polski, ale
jego ojcem był rodowity Litwin i matka pochodząca
ze zruszczonej litewskiej rodziny. Biorąc więc pod uwagę
genetykę, musielibyśmy podzielić się słynnym żeglarzem
z braćmi Litwinami, a ze względów dynastycznych, również
Węgrami, bowiem Warneńczyk był także ich królem.
Jeżeli badania genetyczne potwierdzą ojcostwo króla
Władysława III w stosunku do Krzysztofa Kolumba,
w przyszłości opisując bohatera naszej opowieści –
Władysława Jagiełłę, będziemy o nim pisać nie tylko jako
o królu Polski i najwyższym księciu litewskim, architekcie
unii polsko-litewskiej, pogromcy zakonu krzyżackiego
i założycielu nowej dynastii, ale także jako o dziadku
odkrywcy Ameryki. I zawdzięczałby to swej ostatniej
młodziutkiej żonie Sonce Holszańskiej, która sprawiła mu
tyle kłopotów.
Bibliografia
Encyklopedia Powszechna S. Orgelbranda, Księgarz
i Typograf, Warszawa 1868.
Jasienica Paweł, Polska Jagiellonów, Państwowy Instytut
Wydawniczy, Warszawa 1979.
Klubówna Anna, Królowa Jadwiga. Opowieść o czasach
i ludziach, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa
1971.
Krzyżaniakowa Jadwiga, Ochmański Jerzy, Władysław II
Jagiełło, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław-
Warszawa-Kraków-Gdańsk-Łódź 1990.
Poczet królów i książąt polskich, praca zbiorowa,
Czytelnik, Warszawa 1996.
Polska Jana Długosza, red. nauk. Henryk Samsonowicz,
PWN, Warszawa 1984.
Rojek Tadeusz, XIII tajemnic historii, Nasza Księgarnia,
Warszawa 1987.
Rudzki Edward, Polskie królowe, Instytut Prasy
i Wydawnictw Novum, Warszawa 1990.
Satała Zbigniew, Poczet polskich królowych, księżnych
i metres, Wydawnictwo Glob, Szczecin 1990.
Słownik biograficzny historii Polski 1650–1653, red.
Janina Chodera i Feliks Kiryka, Ossolineum 2005.
Słownik władców polskich, praca zbiorowa, Wydawnictwo
Poznańskie, 1999.
Święch Zbigniew, Klątwy, mikroby i uczeni. Tom III.
Ostatni krzyżowiec Europy, Wydawnictwo im. Warneńczyka,
Kraków 2003.
Przypisy
[1] Burgrabia – urząd grodzki, który powstał w czasach
upadku rzeczywistego znaczenia urzędu kasztelana
i przejął część jego kompetencji. Będąc praktycznie
zarządcą zamku, czuwał nie tylko nad powierzonym sobie
zamkiem, ale także nad bezpieczeństwem miasta.
[2] Prebenda – część dochodów kościelnych
przypadająca duchownym jako wynagrodzenie za pełnione
obowiązki.
[3] Ban to tytuł spotykany między VII a XX wiekiem
w Europie Środkowej i Południowo-Wschodniej. Pierwotnie
używała go rdzenna ludność Bośni, ale potem był używany
przez ludność Chorwacji i Węgier, jak również
na Wołoszczyźnie i średniowiecznej Mołdawii. Ziemia
znajdująca się pod panowaniem bana nazywana była
banatem lub banowiną. Niektórzy badacze wywodzą
pochodzenie tego słowa od tatarskiego słowa „chan".
[4] Obecnie większość Styrii należy do Austrii, a jej
część południowa do Słowenii.
[5] Pomorze i Śląsk.
[6] Perkun – naczelne, suwerenne bóstwo w panteonie
bałtyjskim. Był gromowładcą, panem niebios, ognia
i płodności.
[7] Kraina historyczna na południowo-zachodniej
Ukrainie i w południowo-wschodniej Polsce.
[8] Około 25 cm.
[9] Dalmatynka – szata zakładana przez biskupa pod
ornat.
[10] Racjonał – rodzaj podwójnej stuły spadającej
na piersi i plecy.
[11] Konflikt Polski z zakonem w 1414 r., w którym
Krzyżacy zastosowali taktykę ogałacania ziem zakonnych,
co wywołało znaczne trudności aprowizacyjne wojsk
polskich. Wojnę zakończył rozejm zawarty 8 października
1414 r. pod Brodnicą.
[12] Ambit – obejście w budynku kościelnym powstałe
z przedłużenia naw bocznych wokół prezbiterium.
[13] Palatyn albo komes (słowo pochodzi od łacińskiego
comes lub comes palatinus) – pierwotnie, w okresie
cesarstwa rzymskiego dostojnik skupiający władzę
administracyjną i wojskową wyznaczonego okręgu.
Natomiast w średniowiecznej Europie tytuł ten oznaczał
zwierzchnika hrabstwa lub okręgu. Z biegiem lat
przekształcił się w dziedziczny arystokratyczny tytuł
hrabiego.
[14] Hospodarstwo Mołdawskie – państwo historyczne,
które znajdowało się na terenie Wyżyny Mołdawskiej,
pomiędzy Karpatami Wschodnimi a Dniestrem. Istniało
od XIV do XIX w. Jego władcy nosili tytuł hospodara, czyli
księcia.
[15] Unia kalmarska – niepotwierdzony żadnym
oficjalnym dokumentem związek Danii, Szwecji i Norwegii,
zainicjowany przez królową Danii – Małgorzatę I (1353-
1412). Unia jednoczyła wymienione państwa pod berłem
jednego władcy. Istniała do 1523 r.
[16] Fraucymer – kobiety należące do dworu królowej.
[17] Konfesja – ołtarz z relikwiarzem.
[18] Statuty Kazimierza Wielkiego – zbiory praw
wydane przez króla Polski, Kazimierza III Wielkiego,
stanowiące kodyfikację prawa sądowego o znacznym
zakresie w ówczesnej Polsce.
[19] Unia florencka zawarta między cesarzem
bizantyjskim Janem VIII Paleologiem a papieżem
Eugeniuszem IV w 1439 r., na soborze we Florencji, w celu
pojednania Kościoła wschodniego z Kościołem
rzymskokatolickim. Anulowana w 1453 r., po upadku
Konstantynopola.
[20] Janczarzy (janczarowie) – doborowe oddziały
piechoty tureckiej stanowiące trzon wojsk imperium
otomańskiego od XV do XIX w.
[21] Św. Katarzyna Aleksandryjska – męczennica
chrześcijańska. Zgodnie z tradycją była bogatą
i wykształconą chrześcijanką, która mieszkała
w Aleksandrii. Jako młodziutka dziewczyna przyjęła śluby
czystości. Otwarcie krytykowała prześladowania
chrześcijan i postępowania ówczesnego cesarza i nawet
udało jej się nawrócić jego żonę na chrześcijaństwo. Wyrok
śmierci na nią wydano po dyspucie religijnej, z jej
udziałem, w której ta młodziutka, licząca sobie 18 lat
dziewczyna okazała się bieglej sza od pięćdziesięciu
mędrców niechrześcijańskich, część z nich nawracając.
Wywołało to niezadowolenie cesarza, który skazał
Katarzynę na śmierć po torturach. Najpierw skazano ją
na łamanie kołem, ale po zniszczeniu narzędzia tortur
przez anioła, dziewczyna została ścięta. Święta Katarzyna
jest patronką wielu miast, uczelni, świątyń i różnych
zawodów (m.in. adwokatów, bibliotekarzy, drukarzy,
filozofów chrześcijańskich, kolejarzy), młodych dziewcząt,
studentów i uczonych.
[22] Algarve – region Portugalii leżący na kontynencie
europejskim. Obecnie obejmuje całe południowe wybrzeże,
od Przylądka Świętego Wincentego na zachodzie
aż do granicy z Hiszpanią.
Projekt okładki i stron tytułowych
Barbara Kuropiejska-Przybyszewska

Konsultacja
Sylwia Łapka-Gołębiowska

Redaktor merytoryczny i korekta


Bożena Łyszkowska

Redaktor prowadzący
Maria Magdalena Miłaszewska

Redaktor techniczny
Beata Jankowska

© Copyright by Bellona Spółka Akcyjna, Warszawa 2012


© Copyright by Iwona Kienzler, Warszawa 2012

Zapraszamy na strony www.bellona.pl, www.ksiegarnia.bellona.pl

Nasz adres: Bellona SA


ul. Bema 87, 01-233 Warszawa
Księgarnia i Dział Wysyłki: tel. 22 457 03 02,
22 457 03 06, 22 457 03 78
faks 22 652 27 01
e-mail: biuro@bellona.pl

ISBN 978-831-112-484-4

Wydanie I elektroniczne

Konwersja i edycja publikacji

You might also like