Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 34

Ulicą wolno przejechał radiowóz.

Policjant za kierownicą spra-


wiał wrażenie, jakby kogoś albo czegoś szukał. Zadanie to było
utrudnione z powodu wyjątkowo mocnych szkieł w okularach,
które miał na nosie.
— Chyba słyszałem gwizdek. — Net zatrzymał się i przekrzywił
głowę. Chaotyczna fryzura na jego głowie zniosła ten przechył nie-
naruszona.
— Dzwonek raczej — poprawiła go Nika.
— Za wcześnie. — Felix spojrzał na zegarek. — Jeszcze dziewięć
i pół minuty.
Stali na chodniku przed ponurym gmachem szkoły numer trzy-
naście imienia profesora Stefana Kuszmińskiego. Nisko zawieszony
dywan ciemnych chmur sprawiał, że mury wydawały się jeszcze
bardziej szare. Kolejni uczniowie wspinali się po schodach i mocu-
jąc się z ciężkimi drzwiami, wchodzili do hallu.
— Za długo siedzieliśmy skitrani w domach i już mi to zbrzydło —
stwierdził Net. — Trochę się stęskniłem za tą budą. I to nawet mimo
świadomości, że gdzieś tam w środku gnieździ się Eftep. Ale są też
plusy ujemne rannego wstawania. Wiecie, co zrobiłem dzisiaj rano?
— Byłeś dla wszystkich miły? — podsunęła Nika.
— No co ty. Wstałem, umyłem zęby, ubrałem się, zrobiłem
śniadanie, spakowałem plecak i tak dalej. Odwaliłem wszystkie te
poranne przykrości i już miałem wychodzić do szkoły… I wtedy się

1
obudziłem. — Net uniósł ręce w geście rozpaczy. — I musiałem to
wszystko zrobić jeszcze raz.
Nie było na co czekać. Ruszyli po schodach razem z innymi
i weszli do środka.
— Może tym razem wyjątkowo nic się nie wydarzy — powie-
dział z nadzieją w głosie Felix.
— A to pech… — jęknął Net. — Sklepik zamknięty.
Co więcej, witrynę zasłaniała tektura z wielkim napisem wyma-
lowanym markerem: „Apel w sali gimnastycznej obowiązkowy!”.
Podeszli bliżej i zajrzeli do środka.
— To wasza sprawka! — rozległo się za ich plecami. — Ciągle
jakieś afery przez was!
Odwrócili się. Obok stał niski mężczyzna z czarnymi wąsami
i łysiną sięgającą czubka głowy – pan Robert Małpisiak, ajent skle-
piku. Wściekłym gestem zdjął tekturę informującą o obowiązko-
wym apelu.
— To pewnie postawił pan dyrektor — zauważyła Nika.
— Zamek jest otwarty! — Sklepikarz odrzucił tekturę. —
Wyłamany! Idę z tym do dyrektora.
Wycelował groźnie palcem w przyjaciół i ruszył w stronę sekretariatu.
— Będą kłopoty — westchnęła Nika.
— Zaczyna się — przyznał Net. — Kto rano wstaje, temu się nie udaje.
— Nie zrobiliśmy nic złego — zauważył Felix.
— Da się sprawdzić, kto to zrobił. — Net wskazał kamerę nad
drzwiami. — Zaraz… — Nasłuchiwał. — Jednak to gwizdek.
Nika skinęła głową. Tym razem nie było mowy o pomyłce. Wraz
z innymi uczniami wspięli się na najwyższe piętro, gdzie znajdo-
wała się sala gimnastyczna. Tego rodzaju apele nie były niczym
niezwykłym. Dyrektor Stokrotka uwielbiał wszelkie okazje do uro-
czystego przynudzania. Tym razem jednak miało to wyglądać ina-
czej, o czym przyjaciele przekonali się, gdy tylko minęli drzwi. Net
nie był odosobniony w swej radości z powrotu do szkoły. Wszyscy
witali się i głośno rozmawiali. Brakowało jednak dwóch istotnych
elementów, które zawsze towarzyszyły apelom: rozstawionych
w równych rzędach krzeseł oraz dyrektora Stokrotki.
— Co za przykrość, nie będzie można się kimnąć — z żalem
westchnął Net.

2
Na środku stał CyBorek, czyli Cyryl Borkowski, czyli nauczyciel
WF-u, który budził w uczniach mieszane uczucia. Podobno kiedyś
był komandosem, a teraz nawyki z armii stosował do dyscyplino-
wania uczniów. Net z ulgą zauważył, że wśród nauczycieli nie ma
Eftepa, którego szczerze nienawidził. Zresztą z wzajemnością.
Felix wydawał się nieobecny duchem. Na ekranie telefonu prze-
glądał internet. Nika zerkała na przyjaciela, bo dobrze wiedziała,
czego szuka. Bardzo chciała go pocieszyć, ale uznała, że to nie jest
najlepszy moment.
Powoli grupki formowały się w klasy. Kiedy przyjaciele podeszli
do swojej, Oskar z Lucjanem odgrywali właśnie rytuał gestów i uści-
sków dłoni, zakończony odwróconym żółwikiem.
— Przesiedziałem cały ten czas w domu — oświadczył Oskar. —
Nigdy w życiu się tyle nie nagrałem na konsoli.
— W domu… — Lucjan prychnął i założył ręce, co miało podkre-
ślić muskulaturę. — Ziom, ja grasowałem i zdobywałem jedzenie.
— Jak… zdobywałeś? — zainteresowała się Celina.
— Różnie. — Lucjan machnął ręką, że szczegóły są nieistotne.
— Bywało ciężko.
— Grasował i zdobywał. — Obok stanęła Aurelia, klasowa
piękność z czarnymi lokami i niewiarygodnie białymi zębami. —
Niczego nam nie brakowało.
Nastrój Niki zdecydowanie się pogorszył.
— Zauważyłaś w ogóle, że nie było prądu? — Aurelia omiotła ją
spojrzeniem. — Bo nie wiem, czy wcześniej miałaś?
— Lepszy brak prądu niż mózgu — odwdzięczyła się Nika.
Net postanowił wkroczyć, zanim rozpocznie się druga runda.
— Wszyscy nasi już są? — Rozejrzał się. — Chyba tylko Huberta
brakuje.
— Gdyby przyszedł, i tak byśmy go nie zauważyli — odparł Oskar.
— Ale ja przecież jestem — rzucił cicho Hubert.
— Niewiele brakowało, a ja bym nie dotarł — wtrącił Gilbert.
— Trudno uzupełnić zapasy metanu, bo krowy sąsiada jakoś mniej
pierdzą.
— Chciałeś tu przyjechać na pierdzącej krowie? — parsknęła Aurelia.

3
— Nie, samochodem na metan. Prawie cały zużyliśmy do pro-
dukcji prądu podczas blackoutu*.
— To wy cały czas mieliście prąd? — upewniła się Aurelia, tym
razem już bez ironii.
— Aż sąsiedzi przychodzili z wiaderkami.
— O nie… — Net nabrał powietrza i ciężko je wypuścił.
— Cześć — powiedział Gerald, zatrzymując się dwa metry od
pozostałych. — Jak tam?
Net nie zdążył nic palnąć, bo rozległ się ostry dźwięk gwizdka.
— Koniec gadania! — oznajmił donośnym głosem CyBorek. —
W trójszeregu zbiórka!
Gwar tylko wzrósł, a jedyne, co wszyscy zrobili, to odwrócili
się w stronę nauczycieli. CyBorek z gwizdkiem dyndającym na
tasiemce przechadzał się niecierpliwie wzdłuż ściany, czekając,
aż uczniowski chaos zamieni się w jakikolwiek porządek. Nic nie
wskazywało na to, by miało się to dokonać samoistnie.
— Co z wami?! — zapytał nauczyciel. — Nie potraficie się równo
ustawić? Formować szeregi!
Nie da się ukryć, że miał rację. Do tego nikt nie chciał stać
w pierwszym szeregu. Uczniowie, którzy stali najbliżej CyBorka,
przechodzili na koniec, a wtedy drugi szereg stawał się pierwszym
i następni znów przechodzili na tył.
Nauczyciel obserwował to z rosnącą irytacją. Wreszcie sięgnął
po gwizdek i zagwizdał tak głośno, że część osób aż zatkała uszy.
— Ostatni szereg zostaje po lekcjach sprzątać ogród! — ryknął.
To natychmiast spowodowało panikę. Wszyscy przepychali się
do przodu. CyBorek znów zagwizdał.
— Pięć sekund! Kto będzie poza szeregiem, myje okna!
Dopiero to poskutkowało – jak za machnięciem czarodziejskiej
różdżki, zapanował porządek. Porządek, który trochę przypominał
początek musztry wojskowej.
— Dzisiaj nie będzie lekcji — oświadczył CyBorek. Przez salę
przeszedł szmer zadowolenia. Jednak dalsze słowa nauczyciela
sprawiły, że nastroje szybko uległy pogorszeniu. — Zajmiemy się
przywróceniem szkoły do funkcjonowania po przymusowej prze-
* Blackout – awaria systemu elektroenergetycznego powodująca dłuższą przerwę w dostawie
energii na znacznym obszarze.

4
rwie. Nie będziemy czekać na hydraulików czy elektryków, są
bardzo zajęci gdzie indziej. Zrobimy sami, co potrzeba. Dyrekcja
jest nieobecna, ale pozostajemy w stałym kontakcie. Na bieżąco
otrzymuję rozkazy… to znaczy zadania. I na bieżąco raportuję
postęp prac. Zgodnie z rozkaza… zadaniami, zaraz podzielicie się
na grupy.
Co chwila drzwi otwierały się i na salę wchodzili kolejni spóź-
nialscy. CyBorek zerkał na nich groźnie.
— Najważniejsze polecenie dyrekcji dotyczy liczby uczniów
— oznajmił. — Jest was za dużo w tej szkole i część musimy wyeli-
minować. — Przez salę przebiegł pomruk grozy. — Dyrekcja roz-
kaza… poleciła mi wytypowanie uczniów do wydalenia ze szkoły.
Postarajcie się nie trafić na tę listę. Wykonujcie roz… zadania bez
zbędnego mędrkowania. Pierwsza grupa zajmie się renowacją
okien. Pokieruje nią pani Zuzanna Zdrój.
— Odmienimy ten ponury przybytek. — Nauczycielka uśmiech-
nęła się promiennie do wuefisty.
— Renowacja okien? — mruknął Net. — Że co?
Plastyczka podeszła kilka kroków do przodu i z uśmiechem
uniosła dłonie.
— Kolorami wykreujemy cudowne witraże — oświadczyła
w natchnieniu. — Namalujemy duszami naszą radosną nieokreślo-
ność… Kto chętny?
Spojrzała z nadzieją na tłumek uczniów, który w coraz mniej-
szym stopniu przypominał trójszereg.
Chętnych nie było.
— No idź…! — syknął ktoś.
— Spadaj! — odsyknął ktoś inny. — Sam se idź.
— Jeśli nikt się nie znajdzie, wyznaczę ochotników — zagroził
CyBorek, po czym bez zbytnich ceregieli spełnił groźbę. — Ty, ty i ty.
Trzy wskazane dziewczyny z ociąganiem wystąpiły przed szereg.
— To jest niezgodne z regulaminem. — Eryka Surowiec, jedna
z nich, poprawiła wielkie okulary i dodała z pretensją w głosie —
regulamin szkoły nie przewiduje –
— Zajęcia dodatkowe z plastyki — skwitował CyBorek. —
Druga grupa zajmie się udrożnieniem wyjścia ewakuacyjnego do
ogrodu. Ty, ty i ty.

5
Lucjan starał się udawać mniejszego, ale było już za późno.
Razem z dwoma innymi, również wyrośniętymi chłopakami wyczła-
pali przed szereg.
— To nieuczciwe. — Eryka nie zamierzała odpuścić. — Dlaczego
dziewczyny muszą się zajmować tak nieistotną sprawą jak malowanie?
Zuzanna Zdrój uniosła brwi.
— Estetyka to pokarm dla duszy! — Rozpostarła ramiona, a jej
muślinowa chusta rozłożyła się wraz z nimi jak skrzydła wielkiego
owada. — Wyjścia ewakuacyjne są banalne, nijakie, miałkie.
— Czasem się przydają — mruknął cicho wuefista, po czym
dodał głośniej — chcecie się zamienić?
— Oczywiście! — oświadczyła Eryka, choć miny pozostałych
dziewczyn sugerowały odmienne zdanie na ten temat.
— Dobra. — CyBorek machnął ręką na chłopaków. — Zamiana.
Chłopaki malują.
— Ale my nie chcemy malować — zaprotestował Lucjan. — Nie
znam się na kolorach.
— Żadnego marudzenia! Z rozkazami się nie dyskutuje, rozkazy
się wykonuje. Następny temat… o, no właśnie.
Do sali wszedł Jerzy Wierszewski, nauczyciel informatyki,
zwany Eftepem.
— Nadzieja była łatwopalna. — Net ciężko westchnął. — Znaczy
płonna.
— Pan Wierszewski wybierze grupę, która zajmie się przywró-
ceniem działania szkolnego serwera i dostępu do internetu.
— Wiem, co się zaraz wydarzy — mruknął złośliwie Gerald.
— Ja też wiem — przytaknął Net. — Ktoś cię walnie, a ty się
przewrócisz.
Eftep przywitał się skinieniem głowy z nauczycielami, stanął na
środku, nabrał powietrza i przemówił:
— Przez ostatnie dni wszyscy dużo przeszliśmy. I stało się jasne,
jak wiele dla nas znaczy internet i szeroko rozumiana informatyka.
Musimy przywrócić sprawne działanie systemów, dlatego to wła-
śnie ja zajmę się naprawieniem tego, co najważniejsze w naszej
szkole. Już od lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku –
— Po prostu wybierz, kogo potrzebujesz — przerwał mu wuefista.

6
Eftep zacisnął usta, ale posłusznie zaczął przepatrywać uczniów.
Net doskonale wiedział, kogo nauczyciel szuka.
— Oj… — szepnął, gdy ich spojrzenia się spotkały.
— Net Bielecki. — Eftep uśmiechnął się. — To będzie doskonała
okazja, żebyś się podciągnął z informatyki.
Net przygarbił się i opuścił szereg. Gerald zachichotał, chyba
nieco za głośno.
— A tobie co tak wesoło? — zapytał CyBorek. — Dołączasz.
— Ale ja się nie zgłaszałem. — Gerald natychmiast stracił humor.
— Nie zgłaszał się — szybko potwierdził Net, coraz bardziej
załamany.
— Nie zgłaszał się — nieoczekiwanie przyznał Eftep.
— Dołączasz! — CyBorek wskazał Geralda palcem i władczym
gestem przesunął w stronę informatyka. Podziałało, bo chłopak
posłusznie się przemieścił, jakby przepchnęło go pole siłowe gene-
rowane przez dłoń wuefisty.
— Jak na wojnie — skomentował Gilbert. Również nieco za głośno.
— Mamy trzeciego informatyka — rzucił nauczyciel i gestem prze-
sunął również Gilberta. — A czym ty się tam zajmujesz podczas apelu?
CyBorek ruszył wprost na Felixa, który dopiero teraz uniósł
wzrok znad telefonu.
— Sprawdzam informacje o zaginionych samolotach — odpo-
wiedział bez cienia skruchy.
— I musisz to robić akurat w trakcie apelu — bardziej stwierdził,
niż zapytał CyBorek. — Widzę, że chcesz od razu trafić na czarną listę.
Już miał kontynuować, czyli prawdopodobnie przydzielić Felixa
do najgorszej pracy, gdy odezwała się Nika.
— W jednym z tych zaginionych samolotów była jego dziew-
czyna — powiedziała szybko.
Nauczyciel zamarł na moment i nie było wiadomo, co się wydarzy
dalej. Stał tak chwilę, po czym ledwo zauważalnie drgnęła mu brew.
Poklepał Felixa w ramię i przeszedł dalej, jakby nic się nie stało.

***
Już po kwadransie wszyscy uczniowie zostali podzieleni na
mniejsze lub większe grupy, wyznaczone do mniejszych lub więk-
szych zadań. Felix z Celiną i Oskarem poszli sprawdzić zawory

7
w całej szkole. Nika miała mniej szczęścia, bo CyBorek przydzielił
ją do Aurelii. Żadna z dziewczyn nie była tym zachwycona, tym
bardziej że ich zadaniem okazała się pomoc profesorowi Butlerowi
w uporządkowaniu pracowni biologicznej.
Dziewczyny były swoimi przeciwieństwami i tak też wyglądały.
Aurelia, zawsze ubrana nienagannie modnie, codziennie inaczej,
wyznawała wyższość stylu ponad wszystkim innym. Nika za to
chodziła w nieśmiertelnej plisowanej spódniczce w szkocką kratę,
wypastowanych na błysk glanach i jeansowej kurtce. Materiał był
w kilku miejscach przetarty na wylot, ale bynajmniej nie wynikało
to z mody, lecz ze stopnia zużycia. Jedyną rzeczą, która mogłaby
zmusić Nikę do pozbycia się tej kurtki, było wyrośnięcie z niej.
Spływające na plecy płomiennorude loki maskowały miejsce, gdzie
materiał rozszedł się ze starości.
Dotarły do drzwi pracowni biologicznej. Nika zapukała,
a gdy przez dłuższą chwilę nikt się nie odzywał, nacisnęła klamkę.
Wnętrze tonęło w półmroku – wszystkie okna pozostawały zasło-
nięte drewnianymi żaluzjami.
— Panie profesorze? — zawołała Nika. — Dzień dobry!
Zero odpowiedzi. Jednak odgłosy dochodzące z zaplecza wska-
zywały, że ktoś tam jest. Dziewczyny wolno weszły do sali. Zapach
dawno niewietrzonego wnętrza przypominał ten znany ze stajni
albo z wybiegu słoni w zoo. Aurelia aż się cofnęła za próg, jakby ją
odepchnęła niewidzialna siła.
— Już żałuję, że nie zostałam w domu. — Zasłoniła dłonią nos.
— Sama tu sprzątaj.
Zanim Nika zdążyła odpowiedzieć, zrobił to za nią profesor
Butler, który właśnie wyszedł z zaplecza z malutkim białym kot-
kiem w ręku. Zatrzymał się na widok dziewczyn.
— O, zajęcia już się zaczęły? — W zamyśleniu potarł kilku-
dniowy zarost na twarzy, aż zaszeleściło. — Nikt mi nie powiedział.
— Dziś porządkujemy szkołę — wyjaśniła Nika. — Mamy panu
pomóc… podlewać kwiaty.
Wolała nie mówić więcej, by nie ryzykować, że profesor każe im
sprzątać terrarium grzechotnika albo coś jeszcze gorszego.
Butler nie zmienił się, odkąd widziała go ostatnio. Może poza
tym, że był jeszcze bardziej butlerowaty. Jego nieodłączny biały (nie-

8
gdyś) fartuch wydawał się jeszcze bardziej wymięty i poplamiony,
a okulary w grubych oprawkach jeszcze bardziej zatłuszczone. To
samo zresztą dotyczyło nieco zbyt długich, siwych włosów. Nika
podejrzewała, że nauczyciel przez cały ten czas mieszkał w szkole,
na zapleczu swojej pracowni. Zresztą bez niego nie przeżyłaby więk-
szość okazów roślin i zwierząt, które hodował. Co do niektórych nie
było nawet pewności, czy są roślinami, czy zwierzętami.
Dziewczyny weszły niepewnie dalej i zamknęły za sobą drzwi.
Na wszelki wypadek nie zbliżały się jednak do niczego.
— Może najpierw trochę przewietrzmy — zaproponowała Aurelia.
— Z początku myślałem, że wszyscy są na wagarach. —
Profesor podał jej kotka. — Dopiero potem dowiedziałem się, co się
wyprawia na całym świecie.
Podszedł do okien i zaczął kolejno otwierać drewniane żaluzje.
Światło wpadające do sali wcale nie pomagało, bo tylko ukazywało
kolejne dziwne rośliny lub szklane pojemniki z… czymś.
Aurelia odruchowo głaskała kotka. Całą uwagę skupiała na pro-
fesorze; nie było pewne, co dziwnego tym razem wymyśli. Butler
odsłonił ostatnią żaluzję, jednak nie wyglądało na to, by miał zamiar
otworzyć którekolwiek z okien.
— Czyli… nie przewietrzymy? — upewniła się Aurelia.
— To zbyt niebezpieczne — odparł profesor.
— Niebezpieczne? — zapytała ostrożnie Nika. — Coś tu może
wlecieć?
— Wlecieć to raczej nic nie wleci. Gołębie zbyt się boją, że tak
powiem, instynktownie, he, he. Nie powinniśmy jednak ryzykować,
że wyleci toperz. Nie możemy narażać miasta.
Dziewczyny wpatrywały się w niego szeroko otwartymi oczami.
— Nietoperz…? — Aurelia rozejrzała się desperacko.
— Nie, nie nietoperz. — Profesor chwilę dłubał językiem
w zębie, ciamknął donośnie i zaczął przeżuwać. — Toperz.
Nika, tknięta nagłym przeczuciem, spojrzała na kotka. Aurelia
przestała go głaskać i również opuściła wzrok. Kotek ziewnął,
odsłaniając kły ostre jak igły, rozwinął białe, błoniaste skrzydła
i wzbił się w powietrze.

***

9
Gdzieś w głębi korytarza rozległ się przeraźliwy krzyk. Net,
razem ze swoją grupą oraz Felixem, Celiną i Oskarem, szedł w odle-
głości dziesięciu metrów za Eftepem. Wszyscy się zatrzymali.
— Zaczyna się — westchnął Net. — Ile było tego spokoju?
Dwadzieścia minut?
Zza zakrętu, tak samo jak niegdyś profesor Bąk, wybiegła
Aurelia. Dopiero na widok grupy zmusiła się, żeby nieco wyhamo-
wać. Minęła ich szybkim krokiem, nerwowo wytrzepując sobie coś
z włosów.
Minę miała taką, że nikt nawet nie próbował jej o nic pytać.
Odprowadzili ją wzrokiem i przenieśli spojrzenie na zakręt korytarza.
Albo nic jej nie goniło, albo może goniło wcześniej, ale zmieniło plany.
Eftep dotarł do pracowni informatycznej, otworzył drzwi i znik-
nął w środku.
Celina popatrzyła na Gilberta.
— Znasz się na komputerach? — zapytała.
— Jak zebra na nurkowaniu.
— To chodź z nami.
Gilbert spojrzał na Neta przepraszająco i rozłożył ręce.
— Los tak chciał.
— Zależy mu na mnie — przyznał Net. — Sam nie postawi ser-
wera. Nic sam nie zrobi.
— Chodź z nami. — Oskar klepnął Gilberta. — Zredukujemy
liczbę ofiar.
— OK, zostanę sam. — Net ciężko westchnął. — Bawcie się dobrze.
Gilbert przeszedł do grupy Felixa. Gerald ruszył za nim, ale
Oskar powstrzymał go dłonią.
— Jesteś przydzielony do innego zadania.
— On też był. — Gerald z pretensją wskazał Gilberta.
— Nie możemy ryzykować, że ktoś się zorientuje — odparł
Oskar. — Nie chcemy trafić na czarną listę. Powodzenia.
Net spojrzał błagalnie na Felixa, ale ten był zajęty swoim tele-
fonem. No tak. Nie miał wyjścia, powlókł się do pracowni infor-
matycznej. A Gerald poczłapał za nim. Obaj w podłych nastrojach.
— Mamy do wykonania konkretne zadanie — zaczął Eftep, gdy
chłopcy weszli do sali. — Jest trudne i wymaga kompetencji na naj-
wyższym poziomie. Musimy przywrócić tę szkołę do dwudziestego

10
pierwszego wieku. Czyli uruchomimy szkolny serwer. Postępujcie
dokładnie według moich instrukcji, to wszystko pójdzie gładko.
Najpierw sprawdzimy strukturalną spójność bazy danych…
Net zamknął oczy i odetchnął głęboko. „Strukturalna spójność
bazy danych”? Starał się nie słuchać nauczyciela – to i tak w niczym
nie mogło pomóc. Postanowił uwinąć się z pracą jak najszybciej
i zrobić to po swojemu. Były dwie możliwości: albo wszystko od
razu zadziała, jak powinno, albo nie. Przy odrobinie szczęścia
sprawdzenie tego zajmie pięć minut.
Włączył kilka komputerów, usiadł przy najbliższym z nich. Sieć
przewodowa w szkole działała, za to bezprzewodowa – nie. Ale tego
dnia bardzo nie chciało mu się tym zajmować. Brakowało dostępu
do internetu i to trzeba było poprawić.
Już miał pochwalić się swoim odkryciem, ale szybko uznał, że
wtedy Eftep przydzieli mu kolejne zadanie. Z mądrą miną klikał
więc dalej, udając, że coś konfiguruje. Gerald siedział w najdal-
szym końcu sali i małym palcem klepał w losowe klawisze. A tak
naprawdę to dyskretnie przeglądał telefon. Eftep nie zwracał na
nich uwagi. Z rękoma założonymi z tyłu krążył po sali i perorował.
Wreszcie Net się znudził.
— Wszystko jasne — oznajmił. — Internetu nie ma, bo spalił się
modem na wejściu. Pójdę tam i podłączę stary modem.
— Gdybyś się bardziej interesował informatyką — odparł Eftep
— tobyś wiedział, że stary modem ma znacznie gorsze parametry.
Net otworzył usta i je zamknął. Poczuł nawet coś w rodzaju
dumy, że zamiast powiedzieć, co mu pierwsze przyszło na myśl,
wybrał rozwiązanie dyplomatyczne:
— Jak się nie uda zainstalować, przyniosę go z powrotem.
Nauczyciel chwilę się zastanawiał, po czym zniknął na zapleczu
i wrócił z nieco przykurzonym modemem.
— Szybki galapagos i wracam — obiecał Net, który na szczęście
wiedział, gdzie jest zamontowany modem.
— A co ja mam tu robić? — Gerald schował telefon.
— Sprawdzaj strukturalną spójność bazy danych. — Net już
szedł w stronę drzwi.

***

11
— Czyli mamy odkręcić i zakręcić każdy zawór i każdy kurek
w każdym zakamarku szkoły? — upewnił się Oskar.
Felix skinął głową. Wraz ze swoją grupą stał w hallu przy blacie
recepcji. Przeglądali pożółkłe ze starości arkusze z planami szkoły
i próbowali coś z nich wyczytać. W gąszczu na wpół wyblakłych
linii trudno się było nawet zorientować, która oznacza ścianę,
a która komara wkręconego w wałek starej kopiarki.
W zasięgu wzroku pracowało kilka innych grup, a każda wyko-
nywała inne zadanie dyrekcji. Niektóre z tych poleceń wydawały się
osobliwe, jak na przykład szukanie zdechłych much i segregowanie
ich według stopnia zasuszenia albo wypisywanie na tablicach we
wszystkich klasach aktualnej godziny. Nikt jednak nie protestował,
w obawie przed wpisaniem na czarną listę.
— Jak wam idzie? — rzucił Net, przechodząc obok z zakurzo-
nym modemem.
— Szukamy głównych zaworów wody. — Felix podniósł wzrok
znad planów.
Net pokiwał głową z udawanym współczuciem i odszedł w kie-
runku schodów do piwnicy.
Kawałek dalej, z ponurymi minami, trzech rosłych chłopaków
malutkimi pędzelkami malowało coś na szybach.
— Nie smućcie się. — Obok przechadzała się Zuzanna Zdrój.
— Upiększacie continuum tego do bólu geometrycznego korytarza.
Malujcie kwiaty i rozety, zwiewne niuanse i alegoryczne nostalgie.
— Rozejrzała się. — Za mało nas do tego upiększania.
Felix i reszta grupy natychmiast pochylili się nad planami i z naj-
większym wysiłkiem udawali, że coś rozumieją.
— Trzymasz to do góry nogami — zasugerował z mądrą miną Oskar.
— To nie jest plan strychu? — zapytała Celina.
— Ja nawet nie wiem, czy to nie plan lotniskowca — stwierdził
z zaangażowaniem Gilbert.
— Tu jest wejście. — Felix puknął palcem w papier. — Te kreski
to schody. Tylko gdzie te rury…
Zza ich pleców, ze sklepiku z przyklejoną dużą kartką z napisem
„Renament*”, dochodziły narzekania pana Małpisiaka:
— Pięć butelek coli, jedenaście batoników, złodzieje… trzy soki,
przeterminowany jogurt, bandyci…
* Oczywiście powinno być napisane „Remanent”.

12
Wrócił Net. Niósł osmalony i częściowo nadtopiony modem.
— Ja już po robocie — stwierdził z satysfakcją. — Zaraz uwal-
niam grzybnię relaksu. A wy co? Nadal szukacie tych głównych
zaworów? Przed chwilą widziałem coś jakby takie spore zawory
— rzucił od niechcenia, a cztery pary oczu podniosły się na niego.
— W piwnicy. Trzecie drzwi na lewo. — I odszedł bez pośpiechu
w stronę pracowni informatycznej.
Złożyli plany i ruszyli w stronę podziemi. Gdy mijali ekipę
upiększającą okna, wdali się w intensywną dyskusję, która nie
miała większego sensu, ale zawierała sporo technicznych nazw.
Podziałało, Zuzanna Zdrój odprowadziła ich zawiedzionym wzro-
kiem, ale nie zwerbowała do grupy malującej.
Bez trudu znaleźli wskazane przez Neta pomieszczenie. Wewnątrz
pachniało wilgocią, pod ścianą stało kilka mioteł i szufli do śniegu.
Wyczuwało się lekki przeciąg. I co najważniejsze – ściany pokrywał
labirynt rur, a na tych rurach tkwiło… kilkanaście solidnych zaworów.
Oraz pudełko z migającymi kolorowymi diodami – prawdopodobnie
część szkolnej sieci komputerowej. Z zaworu bezpośrednio nad nim
spadła pojedyncza kropla i rozprysła się na wierzchu pudełka.
— Ciekawe miejsce na elektronikę — zauważył Felix.
— Po co odkręcać i zakręcać te zawory? — zapytała Celina.
— Są dwie teorie na ten temat — powiedział Felix. — Pierwsza
mówi, że stare zawory trzeba czasem poruszyć. Jeśli skorodują
i pokryją się osadem, to się ich potem nie da odkręcić.
Sięgnął do pierwszego z brzegu zaworu i ze sporym trudem
go przekręcił. Spojrzał na swoją dłoń, pokrytą pajęczynami, rdzą
i pokruszonym tynkiem. Otrzepał ręce, ale to wiele nie pomogło.
Spod kurka zaczęły rytmicznie kapać krople, jedna za drugą.
Felix szybko go zakręcił i znów wytarł dłoń. Wtedy zaczęło kapać
jeszcze bardziej. Wprost na migające diodami pudełko.
W pudełku coś pyknęło, a z otworów w obudowie wydobyła się
smużka błękitnego dymu.
— Palenie szkodzi zdrowiu — ocenił Gilbert.
Na modemie zgasły wszystkie diody.
— Druga teoria mówi — odezwał się Felix — że lepiej nie ruszać
starych zaworów, bo mogą zacząć przeciekać.

13
***
Net poklikał jeszcze trochę i pobieżnie sprawdził stan szkolnej
sieci. Myślami był już daleko stąd, szczęśliwy, w towarzystwie
Felixa i Niki.
Wszystko działało idealnie, nie licząc sieci bezprzewodowej.
Jedna tylko rzecz nieco go zdziwiła – od rana pracowały dwa kom-
putery: jeden w gabinecie dyrektora, drugi na zapleczu sali gim-
nastycznej. I być może nawet podzieliłby się tym spostrzeżeniem
z Eftepem, gdyby nie to, że wówczas Eftep mógłby mu przydzielić
kolejne zadanie. Więc zamiast tego, dłonią ułożoną jak u pianisty
kończącego wybitnie udany koncert, zamknął okno programu dia-
gnostycznego.
— Zrobione. — Wstał, przeciągnął się i podniósł plecak. — No to
skoro skończyliśmy…
— Niezupełnie, Bielecki. — Eftep nerwowo uderzał w klawisze.
— Sieć działa, ale znów nie mamy dostępu do internetu. — Wstał
i spojrzał na Neta z góry. — A przez chwilę już miałem nadzieję, że
wziąłeś sobie do serca moje słowa i podciągnąłeś się z informatyki.
Net odłożył plecak i usiadł do komputera. Chwilę klikał w kla-
wiaturę i sprawdzał wyniki. Wreszcie przygarbił się i przyznał:
— Ten modem też się spalił.

***
Felix zakręcił kran i strzepnął wodę z dłoni. Przy okazji, dla
porządku, poruszył wszystkimi kranami i zaworami, jakie znalazł.
Przy ostatnim zatrzymał się i zmarszczył brwi. Na umywalce stała
szklanka ze szczoteczką do zębów, jeszcze mokrą, i wyciśniętą
prawie do końca tubką pasty, a obok leżała jednorazowa maszynka
do golenia. Te przedmioty nie były może niczym niezwykłym
w łazience. Ale w łazience szkolnej – już tak.
Stróż nocny, pomyślał Felix. To miało sens. Skoro szkoła stała
nieczynna tyle czasu, to stróż zaczął ją traktować jak swój dom.
Felix postanowił dłużej o tym nie myśleć. Najchętniej zająłby się już
czymś innym, najlepiej w towarzystwie Neta i Niki.
Wrócił do swojej grupy, czekającej w hallu. Nic się nie zmieniło,
poza tym że Oskar zgłodniał i jadł kanapkę.

14
— Stoimy tu i gadamy od dziesięciu minut — powiedział Felix.
— Rozdzielmy się.
— No, wtedy nie będziemy mogli gadać — przyznała Celina.
— Będzie nudno. — Oskar przeżuwał coraz wolniej. — Dziwne,
smak pleśniowy, ale to nie kanapka z serem, tylko z szynką.
— Rozdzielmy się — powtórzył Felix. — Każdy z nas weźmie
jedno piętro. Uwiniemy się w pół godziny.
— OK. — Oskar wyrzucił kanapkę do kosza i wypluł, co mógł.
— Śniadanie sprzed kilku tygodni.
Nie mogli dłużej bezczynnie stać, bo korytarzem zbliżali się pan
Małpisiak i CyBorek. Ten pierwszy gestykulował intensywnie.
Celina, Oskar i Gilbert czym prędzej czmychnęli poza zasięg
wzroku wuefisty. Felix ukrył się za rogiem.
— I pieniądze z kasy też? — zapytał CyBorek. — Ile?
— Yyy… dwa tysiące — powiedział z przekonaniem sklepikarz.
— To Felix, Net i Nika. Widziałem, jak się tu rano kręcili.
Felix na wszelki wypadek szybko się oddalił. Wszyscy z jego
grupy zniknęli już na schodach prowadzących w górę, uznał więc,
że jemu został parter. To w sumie lepiej, bo tutaj było najmniej sal.
Zza zakrętu wyszedł Net. Nie wyglądał już tak radośnie, jak
kilka minut temu. Niósł szare pudełko, wyglądające jak sprzęt kom-
puterowy ze średniowiecza.
— Mówiłeś, że już po robocie — przypomniał Felix. — Unikaj
CyBorka i Małpisiaka. Lepiej, żeby nas na razie nie widzieli.
— Eftep ma nadprzyrodzone zdolności psucia rzeczy naprawionych.
— Net jednak skręcił, wybierając drogę naokoło. — Luz, zapomną.
Felix odprowadził go wzrokiem i ruszył sprawdzać zawory przy
grzejnikach centralnego ogrzewania. O tym, że parter nie jest naj-
lepszym z poziomów do sprawdzania zaworów, przekonał się już
przy pierwszych drzwiach. Sekretariat, więc i ukryty za nim gabinet
dyrektora, były zamknięte na klucz. No tak, na parterze mieściły się
pomieszczenia administracyjne, gabinet lekarski, biblioteka i tak
dalej. Wszystko zamknięte.

***
Profesor Butler poczęstował Nikę czymś, co wyglądało jak śliwki,
ale ani trochę jak śliwki nie pachniało. Odmówiła, najgrzeczniej jak

15
potrafiła. Z doświadczenia wiedziała, że lepiej nie próbować takich
specjałów. Większość z nich pochodziła z hodowli własnej profe-
sora, a ta składała się głównie z gatunków nieznanych nauce.
— Pnącza jelitowe. — Nauczyciel wskazał roślinę, która malow-
niczo oplatała rury od kaloryferów, regał z dziwnymi naczyniami
i większą część tablicy.
Nika nie zdecydowała się zapytać, z czyich jelit zostały wyhodowane.
Butler siedział przy wielkim biurku nad talerzem z kilkoma „śliw-
kami”. Odkroił kawałek, włożył do ust i w zamyśleniu przeżuwał.
— Za mało pieprzne. Poprawię w następnym pokoleniu. Na
pewno nie chcesz?
Dziewczyna pokręciła głową. Rozejrzała się po sali. Panował tu
porządek, oczywiście według standardów Butlera. Pnącze jelitowe
wspinało się nawet na sufit. Spomiędzy liści coś zwisało. Nika
odwróciła wzrok. W dalszej części sali dostrzegła więcej osobliwych
roślin, których nazwy były znane zapewne jedynie profesorowi.
Miał je zapisane w swoich zeszytach, wraz z dokładną historią ich
hodowli. Te najdziwniejsze trzymał na zapleczu. Miało to sens, bo
niektórzy uczniowie mogliby wpaść w panikę. I tak do dyrekcji
wciąż przychodziły skargi tych mniej postępowych rodziców.
Nika zorientowała się, że profesor nie potrzebuje pomocy przy
roślinach. Wszystkie były podlane i oczyszczone z uschniętych liści.
Rosiczka rozkwitała, nakarmiona, a mniejsze lub większe zwierzęta
z terrariów i akwariów… do nich to akurat Nika wolała się nie
zbliżać. Toperz siedział na szczycie regału i lizał łapkę. Teraz znów
wyglądał jak zwykły mały kotek.
Nika usiadła po drugiej stronie biurka.
— Cały ten czas pan tu mieszkał? — upewniła się.
— Oczywiście — odparł profesor. — Nie mogłem przecież zosta-
wić moich podopiecznych.
— Nie nudził się pan?
— Ani odrobinę. Miałem masę pracy. Czasem, w wolnych chwi-
lach, grałem w szachy z Zygfrydem.
Nika nie próbowała nawet pytać, który z okazów nosi to imię.
Nagle profesor Butler wydał jej się bardzo, ale to bardzo samotnym
człowiekiem. Choć sam pewnie tak o sobie nie myślał; miał przecież
swoich podopiecznych.

16
Byli całym jego światem.

***
— Co za jełop odkręcił zawór nad modemem? — rzucił w prze-
strzeń Net, po czym dodał pytanie bardziej zasadne — co za jełop
zamontował przyłącze internetowe pod zaworem?
Oczywiście znał odpowiedź – zrobił to sam Eftep.
Net stał w kałuży przed plątaniną rur i wpatrywał się w modem,
który służył teraz jedynie jako podstawka do rozbryzgiwania wody.
Chłopak spróbował przekręcić zawór, ale gdy tylko go dotknął,
woda zaczęła ciec jeszcze większym strumieniem. Cofnął się, bo
teraz chlapało mu już na bluzę. Nie było sensu instalować tego pre-
historycznego modemu, bo przecież w nim też od razu nastąpiłoby
zwarcie.
— Ludzie to jełopy — podsumował i odwrócił się na pięcie.
Wspinał się po schodach, ale każdy kolejny krok stawiał coraz
wolniej, aż wreszcie zatrzymał się. Powrót do pracowni infor-
matycznej był bardzo złym pomysłem. Jeżeli teraz wróci, spędzi
z Eftepem i Geraldem następne kilka godzin.
— Natknąłem się na nieoczekiwane problemy — wyznał Felix,
stając obok. — Nie ma jak sprawdzić zaworów w gabinecie dyrek-
tora, bo gabinet dyrektora jest zamknięty.
— Gdzie reszta hydraulików i hydrauliczka? — Net spojrzał na
przedpotopowy modem, po czym cisnął go do najbliższego kosza.
— Ktoś to może zrecykluje…
— Rozdzieliliśmy się. Tak będzie szybciej. Teraz muszę zdobyć
klucze do paru pomieszczeń. A te klucze są na zapleczu recepcji,
która jest zamknięta na klucz.
— Zacznij od piwnicy, tam jeden zawór już cieknie. — Net wes-
tchnął. — Po co w ogóle sprawdzać te zawory?
— To nie ma sensu, oczywiście — przyznał Felix. — Myślę, że
CyBorek stosuje tę samą zasadę, którą stosują dowódcy wojskowi
albo kapitanowie okrętów. Żołnierze, albo marynarze, nie mogą
mieć zbyt dużo wolnego czasu, bo to powoduje rozprzężenie.
— I wtedy jest czas na myślenie nad sensem — przyznał Net. —
Wojny. Czy tam manewrów. Czegokolwiek. Hm… — Podrapał się
w głowę. — Chce ci się szukać tych kluczy i sprawdzać zawory?

17
— Ani trochę.
— No to skoro problem jest nierozwiązywalny, proponuję dać
sobie z nim spokój. Szkoda mózgu. — Net puknął Felixa palcem
w klatkę piersiową. — Nie jesteśmy w wojsku, nie musimy wykony-
wać rozkazów. Zobaczmy, co u Niki. Może da się ją wyciągnąć.
— Naprawienie łącza nie jest bez sensu. Myślisz, że naprawisz
internet, łażąc po pierwszym piętrze?
— Oczywiście, że nie. — Net uśmiechnął się szeroko. — Ale
z całych sił będę próbował.

***
Spotkali się przed salą biologiczną.
— Co my tu robimy? — zapytała szeptem Nika. — Nie ma lekcji.
Dlaczego mamy liczyć zdechłe muchy, sprawdzać pokrętła przy kalo-
ryferach i malować pseudowitraże? I robić inne dziwne rzeczy?
— Z rozkazami się nie dyskutuje — parsknął Net. — Słyszałaś.
Kciukiem wskazał kamerę pod sufitem. Na wszelki wypadek
weszli do pustej sali.
Felix znów zapatrzył się w telefon.
— Nadal nic nie wiadomo? — zapytała Nika.
— Nic. — Felix schował telefon. — Kolejne samoloty się odnaj-
dują, a ten nie. — Uniósł ostrzegawczo palec i wskazał drzwi.
Słychać było kroki. — Do zaworów!
Rzucili się do kaloryferów i zaczęli kręcić termostatami. Na
szczęście były akurat trzy.
Drzwi otworzyły się gwałtownie i do środka zajrzał CyBorek.
Przyjaciele znieruchomieli. Wuefista chyba nie pamiętał, kogo przy-
dzielił do którego zadania, bo już miał zamknąć drzwi, gdy nagle
zza jego pleców wychylił się pan Małpisiak.
— To oni — wykrzyknął, wskazując palcem przyjaciół. — Oni
mnie okradli.
— Staliśmy tylko obok sklepiku — wyjaśnił spokojnie Felix.
— Nie wykpicie się tak łatwo!
CyBorek chwilę myślał intensywnie.
— To się mogło stać, gdy szkoła stała pusta — przyznał.
— Zamki w drzwiach wejściowych są nienaruszone — przy-
pomniał sklepikarz.

18
— A kwiaty w hallu podlane. Ktoś je przez ten czas podlewał. —
CyBorek już odwrócił się i ruszył do drzwi. — Szukamy dalej.
— Ale… — Pan Małpisiak dramatycznym gestem wskazał przy-
jaciół. — Ale tych już mamy…
Wreszcie, zrezygnowany, podążył za wuefistą.
— Czuję się jak w obozie karnym. — Net oparł się o parapet
i wyjrzał przez okno. — Chociaż niektórzy mają gorzej.
Przyjaciele podeszli i powiedli za jego wzrokiem. Na dole Eryka
Surowiec i dwie inne dziewczyny z trudem ciągnęły po ziemi worek
z cementem.
— Czego szukał CyBorek? — zapytała Nika.
— Tego, kto obrobił sklepik — odparł Net.
Felix w skrócie opowiedział Nice, co usłyszał, stojąc w hallu.
— Butler mieszkał w szkole przez ten czas — powiedziała cicho.
— No co ty?! — zdziwił się Net. — Po co?
— Został, żeby się opiekować swoimi… stworami i roślinami.
Myślę, że jest bardzo samotny.
— Jego problem jest znacznie głębszy. Kiedyś grał w planszówki
z ośmiornicą. I nawet to, że wygrywał, niczego tu nie zmienia.
— Chodzi mi o to, że podejrzenie padnie na niego. — Nika spoj-
rzała poważnie na przyjaciół.
— Bardzo mi z tego powodu wszystko jedno. Lepiej na niego niż
na nas.
— On i tak ma problemy. Niektórzy rodzice chcą, żeby wyleciał
z pracy.
— Komuś się nie podobają jadowite zwierzęta i drapieżne
rośliny w szkole? — zapytał ironicznie Net. — Nadwrażliwcy. I co,
znowu mamy mu pomagać? Nawet nie podziękuje potem.
— Lubimy go. To dobry nauczyciel. Trzeba być tolerancyjnym
dla jego dziwactw.
— Ja jestem tolerancyjny selektywnie. Chociaż w sumie…
Butler nie jest zły. Ma mocne drugie miejsce. Może trzecie.
— No widzisz! Musimy udowodnić, że to nie on okradł sklepik.
Tylko jak?
— Chodźcie. — Felix podszedł do drzwi i je otworzył.
Wyszli. Jeszcze nie dotarli do schodów, gdy Net nie wytrzymał:

19
— Nic by ci się nie stało, gdybyś powiedział, jaki masz pomysł.
Czemu nam nigdy nie mówisz, co zamierzasz?
— Bo kombinuję. Może znajdziemy otwarte okno w piwnicy.
Albo na parterze. To będzie dowód, że ktoś wszedł z zewnątrz.
Zdejmiemy podejrzenia z Butlera, a przy okazji z nas.
— Niegłupie — przyznał Net.
Minęli trzyosobową grupę, która otwierała i zamykała kolejne okna
na korytarzu. Felix przeszedł jeszcze kilka kroków i się zatrzymał.
— Sprawdzaliście okna w piwnicy? — zapytał. — Któreś było
może otwarte?
Grupka popatrzyła po sobie.
— Nie pamiętam. — Najbliżej stojąca dziewczyna wzruszyła
ramionami. — My tylko sprawdzamy, które zawiasy piszczą.
Przyjaciele odeszli na wszelki wypadek, bo zza zakrętu wyłonił
się CyBorek. Stanął przy grupie od okien.
— Zostawcie to. Jest nowy roz… nowe zadanie od dyrekcji.
Policzcie wszystkie klepki na korytarzu.
Uczniowie wpatrywali się w niego, osłupiali. Nauczyciel wręczył
im kalkulator i szybko odszedł.
Kilka okien dalej pracowała ekipa od witraży. Malunki pokry-
wały już dolne części szyb w kilku kolejnych oknach.
— Bardzo duchowo. — Zuzanna Zdrój chwaliła pracę „witraży-
stów”. — Przestrzeń będzie teraz grać i rezonować. Każdy poranek
przed lekcjami rozpocznie cudowne wchłanianie energii… A to co
to jest…? — Wskazała malunek na ostatnim z okien.
— To czołg M1 Abrams — odparł z lekką dumą Lucjan.
— A ta… syrenka na nim?
— To taka celebrytka… z internetu.
Po całej szkole krążyli wycieńczeni członkowie najliczniejszej
grupy, odpowiedzialnej za wpisywanie na tablicach aktualnej
godziny. Mieli najgorzej, bo ich praca nigdy się nie kończyła.
— Dlaczego Stokrotka wymyśla te wszystkie idiotyzmy? —
zapytał Net.
— Lepiej się zastanówmy, jak pomóc Butlerowi — poprosiła Nika.
— Może otworzyć okno w piwnicy — zaproponował Net. —
Powiemy, że złodziej wszedł tamtędy.
— Preparowanie dowodów to zły pomysł — odparła Nika.

20
Felix pokiwał głową, że się zgadza.
— Złodziej nie dostał się też wyjściem ewakuacyjnym — powie-
dział. — Było zablokowane workami z cementem. Drzwi na patio
też były zamknięte, widziałem rano.
— Ej, przypomniałam sobie — zawołała do nich dziewczyna od
okien. — W piwnicy szyba w jednym z okien była zbita.

***
Znów stali w wodzie wyciekającej z nieszczelnego zaworu.
Nadzieja na odnalezienie drogi, którą wszedł włamywacz, zgasła
równie szybko, jak się pojawiła. Szyba w okienku piwnicznym,
owszem, była zbita, ale przez otwór mógłby się przecisnąć co naj-
wyżej wygłodzony szczur.
— A jeśli to naprawdę Butler? — nieoczekiwanie zapytał Felix.
— Siedział tu sam, tyle czasu. Musiał być głodny.
— Sam sobie hoduje jedzenie. — Nika skrzywiła się na samo
wspomnienie pnączy jelitowych.
Stali w milczeniu, czując na twarzach lekki przeciąg.
— W łazience na parterze zauważyłem coś dziwnego — przypo-
mniał sobie Felix. — Szczoteczkę do zębów i maszynkę do golenia.
Tak sobie po prostu leżały, jakby to była czyjaś domowa łazienka.
— Butler nie chodziłby na parter, żeby myć zęby — powiedziała Nika.
— Nie chodziłby ani na parter, ani na pierwsze, ani na drugie
piętro — zauważył Net. — On w ogóle nie myje zębów.
— Ma kilkudniowy zarost — dodała Nika. Uniosła głowę i po -
wąchała powietrze. — Pachnie wilgocią.
— Jesteśmy w piwnicy. — Net wskazał na ich nogi. — Stoimy
w kałuży.
— To nie taka kałużowa wilgoć.
Nika podeszła do okna i przyłożyła dłoń do dziury. Nie, wiało
skądinąd. Odwróciła twarz i spróbowała wyczuć źródło ruchu
powietrza. Pomieszczenie nie było duże, więc sprawdzenie wszyst-
kich zakamarków zajęło chwilę. Lekki powiew powietrza dawało
się wyczuć ze szczelin nadrdzewiałych metalowych drzwiczek.
— Może być pod napięciem. — Felix powstrzymał Nikę, która
już wyciągała dłoń.
Ponownie spojrzeli na wodę, w której stali.

21
— Super — mruknął Net. — Gotowa scena do filmu szkolenio-
wego dla elektryków.
Felix wziął jedną z szufli do śniegu, starą, na drewnianym kiju.
Wetknął go w uchwyt drzwiczek i podważył. Otworzyły się z jękiem
zardzewiałych zawiasów, ukazując… ciemność. Chłopak zapalił
latarkę i zaświecił.
— Tunel techniczny, ale człowiek się spokojnie zmieści — oce-
nił. — Czasem buduje się je, żeby puścić nimi rury i kable, zamiast
zakopywać je w ziemi.
— No to migusiem do CyBorka i podajemy mu rozwiązanie na
tacy. — Net nieco teatralnym gestem otrzepał ręce.
— Wkurzy się — odparł Felix. — On myśli jak dowódca. Wydał
rozkazy, a my ich nie wypełniliśmy.
— Nie ma czasu — przypomniała Nika. — Jeśli CyBorek się zorien-
tuje, że Butler tu cały czas siedział, nie będzie chciał słuchać o tunelu.
Było w tym sporo racji. Szybko weszli na samą górę, ale i tak musieli
odczekać kilka minut w kolejce. Uczniowie składali raporty z wyko-
nanych zadań. Niektórzy wkładali w to wiele udawanego entuzjazmu.
Pokój wuefisty łączył w sobie funkcję czegoś w rodzaju gabinetu
i magazynu akcesoriów sportowych. CyBorek siedział przy biurku
i intensywnie klepał w klawiaturę laptopa. Energia, z jaką to robił, wró-
żyła szybką awarię sprzętu. Od laptopa do ściany prowadził kabel sie-
ciowy. Zdecydowanie za krótki, co w każdej chwili groziło wypięciem.
Wisiała na nim złożona na pół kartka z napisem „Uwaga kabel!!!”.
Przyjaciele zaczekali, aż swój raport złoży grupa licząca paję-
czyny. CyBorek wpisał cyferki do raportu i wysłał go do dyrekcji.
— Wasze następne zadanie to odkurzenie liści wszystkich roślin
w szkole — powiedział i spojrzał na przyjaciół. — Jakie było wasze
zadanie?
— My w innej sprawie — wyjaśniła szybko Nika. — Znaleźliśmy
dowód na to, że sklepik szkolny został okradziony przez kogoś
z zewnątrz.
— Przypadkiem znaleźliśmy — dodał Net. — Podczas wykony-
wania naszych zadań.

***

22
CyBorek ze zmarszczonymi brwiami poprzyglądał się wejściu
do tunelu.
— Co to jest? — zapytał.
— Tunel techniczny — odparł Felix.
— To jest dowód — dodał dumnie Net.
— Dowód na to, że włamanie to ich sprawka! — rzucił szybko
sklepikarz, celując palcem w przyjaciół. Spojrzał znacząco na
wuefistę. — To tędy weszli, kiedy szkoła była zamknięta!
Przyjaciół zatkało.
— To… to… jest dowód — zaoponował zaskoczony Net. — No…
że ktoś tu wszedł. Włamywacz znaczy…
— Skąd wiecie o tym tunelu? — zapytał podejrzliwie CyBorek.
— Przeciąg… nam pomógł — odparł Felix.
— Akurat WAM pomógł? — Wuefista spojrzał na nich poważnie.
— Nikomu innemu, tylko wam?
— Nikt inny nie szukał — palnął Net.
— Czyli jednak szukaliście? Przed chwilą twierdziliście, że zna-
leźliście przypadkiem.
— No bo… przypadkiem tak sobie szukaliśmy…
Nika szturchnęła Neta, żeby przestał ich pogrążać. Było już jed-
nak za późno.
— To nie brzmi wiarygodnie — oznajmił nauczyciel. —
Wiedzieliście o tym przejściu od dawna. Gratuluję, znaleźliście się
na szczycie czarnej listy. A teraz wynoście się ze szkoły.
— Jak to…? — Net rozłożył ręce. — Dlaczego?
— Żeby uniknąć mata… mataczenia — podpowiedział pan
Małpisiak.
CyBorek z impetem zamknął drzwiczki do tunelu, po czym
odprowadził ich aż do drzwi wejściowych, nie reagując na żadne
próby protestów.
— Jutro przychodzicie z rodzicami — powiedział, gdy przekra-
czali próg.
— I przynosicie te dwa tysiące — rzucił jeszcze z satysfakcją
sklepikarz, nim zatrzasnęły się drzwi.
Zachrobotał zamek i przyjaciele zostali sami na schodkach.

***

23
Siedzieli w kawiarni Zbędne Kalorie nad trzema porcjami gorą-
cej czekolady z bitą śmietaną. Kawiarnia znajdowała się po drugiej
stronie ulicy, niemal na wprost wejścia do szkoły.
— Nie wierzę. — Net obracał kubek na spodeczku. — Czasem
sobie myślę, że dyskretnie opiekuje się nami staroegipski bóg klęski
i nieurodzaju Atopech.
— CyBorek nie może nas wyrzucić ze szkoły bez dowodów.
— Nika wbiła spojrzenie w blat. — To… nieuczciwe. Winę trzeba
udowodnić. Nie wystarczy, że ktoś nas oskarżył.
— Nie przejmuj się tym, że mamy przyjść z rodzicami. — Net
położył dłoń na jej dłoni. — Załatwimy to jakoś.
— Każą nam zapłacić dwa tysiące.
— Wymyślił to. Przecież nie zostawiłby tylu pieniędzy w szufla-
dzie w zamkniętej szkole.
— To nie ma sensu — odezwał się po dłuższym namyśle Felix.
— No, bez sensu było to bronienie Butlera — przyznał Net. —
Mówiłem od razu. Bumerang dobroci wrócił do nas maczetą.
— Nie to. Mówię o tych zadaniach dyrekcji. Tych, co je dostaje
CyBorek. Nie ma sensu sprawdzać, ile jest klepek. Nie ma sensu
sprawdzać, czy zawiasy w oknach piszczą.
— Stokrotka może nie jest mistrzem zarządzania — wtrąciła
Nika — ale nawet on nie wymyśliłby czegoś tak głupiego. A już na
pewno nie powiedziałby, że w szkole jest za dużo uczniów. Może…
może CyBorek czegoś nie zrozumiał. Może dyrektorowi chodzi o co
innego. Gdybyśmy tylko mogli z nim porozmawiać…
— Uczniowie płacą czesne. — Net pokiwał głową. — Mniej
uczniów to mniej kasiory. Bez sensu.
— Tylko dyrektor może zmienić decyzję CyBorka — dodał Felix.
— I dobrze, żeby to zrobił dziś, zanim dowiedzą się nasi rodzice.
Popijali stygnącą czekoladę, patrzyli przez okno na schody do
szkoły i na zamknięte na zamek wielkie drzwi. Dopiero co wrócili
do szkoły po długiej przerwie i od razu z niej wylecieli. I to nie ze
swojej winy.
Felix wyjął telefon i otworzył stronę z informacjami o zaginio-
nych samolotach.
— I co dalej? — zapytał Net. — Co zrobisz, jeśli samolot się nie
znajdzie?

24
— Polecę tam szukać jej.
— Polecisz do Azji?
— Tak, polecę do Azji*. — Felix schował telefon. — Ty nie pole-
ciałbyś po Nikę?
Dziewczyna wbiła w Neta spojrzenie, a ten wyprostował się nagle.
— Właśnie doznałem olśnienia — oznajmił. — Czekolada czyni
cuda. CyBorek dostaje te zadania na swój laptop i z tego laptopa
wysyła raporty. Laptop jest połączony ze szkolną siecią za pomocą
kabla, bo sieć bezprzewodowa nie działa.
— Zmieniasz temat? — zapytała Nika.
— Nie, chodzi o to, że w piwnicy spalił się modem. Czyli szkoła
nie ma połączenia z internetem. A to by znaczyło… — Net spojrzał
poważnie na przyjaciół. — To by znaczyło, że dyr zamelinował się
w gabinecie. Jak sprawdzałem, jego komputer był włączony.
— Ale Stokrotki nie było na apelu — przypomniała Nika. — Po
co miałby się ukrywać?
— Nie wiem. Może się boi zarazić jakimś wirusem? Nie pracuje
z domu, bo szkoła nie ma internetu. Siedzi w gabinecie i tylko
obserwuje wszystko przez kamery.
— Drzwi do sekretariatu były zamknięte na klucz — dodał Felix.
— Sprawdzałem dwa razy. — Dopił czekoladę i wstał.
— A ja sprawdziłem… raz, że komputer dyrektora jest włączony.
A co jeśli on tam siedzi i tylko obserwuje wszystko przez kamery?
— Sprawdźmy trzeci raz.
— Chwilunia. — Net wychylił napój do końca i łyżeczką wygrze-
bywał resztki bitej śmietany. — To moje paliwo dla mózgu.
Zapłacili, podziękowali i wyszli. Obeszli szkołę z prawej strony
i stanęli na chodniku na wprost okien gabinetu dyrektora. Wertikale
były zasłonięte, więc nie dało się zajrzeć do środka.
— Nie masz drona? — Net szturchnął Felixa. — Albo jakiegoś
gadżetu do zaglądania przez ściany?
— No popatrz, akurat tym razem nie wziąłem — odparł Felix. —
Musimy się dostać do szkoły.
* Poleci. W szesnastym tomie FNiN.

25
— CyBorek zamknął drzwi na klucz — przypomniała Nika. —
A dziewczyny raczej nie odblokowały jeszcze wyjścia ewakuacyj-
nego. Tamtędy też nie wejdziemy.
Przyjaciele popatrzyli na siebie i nie musieli mówić nic więcej.

***
— To tutaj. — Felix stanął przed prostokątną pokrywą stu-
dzienki na środku chodnika i ocenił jej położenie względem szkoły.
— W tej metodzie jest szaleństwo. — Net patrzył bez entuzja-
zmu na klapę. — Nie jestem szczurem, żeby się przemieszczać
kanalizacją. Raz już to robiliśmy i wystarczy.
Nika zmarszczyła nosek.
— To nie ma nic wspólnego z kanalizacją — wyjaśnił Felix.
— Znów się ładujemy w kłopoty.
Nika rozejrzała się. Nie było zbyt wielu przechodniów, ale jednak
ktoś się wciąż pojawiał. No i ulicą co chwila przejeżdżały samochody.
— To się będzie rzucać w oczy — powiedziała.
— Ostatnio ludzie są nieco przewrażliwieni — przytaknął Net.
— Zaraz ktoś wezwie policję i dopiero się zrobi kaszana.
— Jeżeli tego nie odkręcimy dziś, to jutro może być za późno. —
Nika wyciągnęła przed siebie dłoń. — Superpaczka?
Felix położył swoją rękę na wierzchu. Net westchnął i nieco się
przygarbił, ale zrobił to samo.
— Superpaczka zawsze razem — powiedział bez entuzjazmu. —
Już żałuję.
Felix wyjął z plecaka saszetkę na duperele, a z saszetki kawałek
drutu. Przełożył go przez otwory w klapie i za pomocą multitoola
zawinął w ten sposób, że powstała mała pętla.
Net westchnął, wyjął telefon i kliknął ikonę komunikatora Net.com.
— Manfred, jest sprawa.
— O, cześć! — dobiegło z telefonu. — Coś dawno się nie odzywaliście.
— Mamy małe kłopoty — przyznał Net.
— Jak bieda, to do Manfreda. Zdążyłem się przyzwyczaić. Co tam?
— Nic wielkiego, wyrzucili nas ze szkoły. Musimy tam wrócić,
ale tak, żeby nas nikt nie przydybał. Jest takie przysłowie: „Jak cię
wyrzucą drzwiami, to wróć tunelem”.
— Jeśli mnie obwody nie mylą, ono brzmi nieco inaczej.

26
— Nieważne. — Net machnął ręką. — Chodzi o to, żebyś zapalił
czerwone światła na obu najbliższych skrzyżowaniach. Tak dla
wszystkich. Na minutkę wystarczy.
— Jeśli ktoś zgłosi awarię, będę miał kłopoty.
— Stary! My JUŻ mamy kłopoty!
— Dobra, dobra. Powiedzcie kiedy.
Rozejrzeli się. Wystarczyło zaczekać, by zrobiło się w miarę pusto.
— Teraz! — rzucił Net.
Niby nic się nie zmieniło, ale na ulicy stopniowo robiło się cicho.
Ustawał wszelki ruch.
Felix przełożył multitool przez pętlę z drutu w ten sposób, że
powstało coś w rodzaju uchwytu.
— Złap z drugiej strony — rzucił do Neta. — Musimy unieść
tylko kawałek, potem ją odsuniemy.
We trójkę, przy pomocy Niki, ledwo unieśli klapę. Ze zgrzytem
dała się przesunąć kawałek na chodnik. Felix zaświecił w mroczną
czeluść i odszukał stopnie w postaci wmurowanych w ścianę stalo-
wych prętów. Zszedł pierwszy, nie głębiej niż trzy metry pod poziom
ulicy. Omiótł światłem tunel. Mimo że nie dostrzegł niczego nie-
pokojącego, i tak czuł na plecach ciarki. Pod stopami zachrobotał
wilgotny piasek.
— Schodźcie! — krzyknął w górę.
Nika już usiadła na krawędzi otworu i miała schodzić, gdy napo-
tkała spojrzenie stojącej niedaleko Aurelii. Dziewczyna patrzyła na
nich z szeroko otwartymi oczami.
— Super… — mruknęła Nika. — Wyda nas.
Było już jednak za późno, by się wycofać. Zeszła pod ziemię. Net,
niewiele się zastanawiając, z poważną miną zasalutował Aurelii.
Gdyby ktoś go zapytał, czemu to zrobił, nie potrafiłby odpowie-
dzieć. Zsunął się w ciemność i zaparł o ścianę, żeby przesunąć
klapę. To na szczęście okazało się łatwiejsze niż otwieranie. Klapa
z głuchym łupnięciem wskoczyła na swoje miejsce. Zapadła cisza.
— Czuję się, jakbym zamknął własny grób. — Net wzdrygnął się.
Tunel był niski i wąski. W rurach, biegnących wzdłuż ścian, coś
syczało. Nie było to miejsce, w którym ktokolwiek chciałby przeby-
wać dłużej, niż to konieczne. Felix ruszył przodem, trochę w kucki,
trochę na czworakach. Na szczęście do pokonania mieli nie więcej

27
niż trzydzieści metrów, więc nie trwało to długo. Po minucie, może
dwóch, otworzyli skrzypiące drzwiczki i z ulgą stanęli w kałuży na
podłodze znajomej piwnicy.
Byli brudni, kolana i dłonie mieli uwalane błotem i piaskiem. Net
zdjął z loków Niki pajęczynę. Dziewczyna wzdrygnęła się z obrzy-
dzeniem.
— No nie wiem. — Net nie pałał entuzjazmem. — Trochę się
będziemy rzucać w oczy.
— W szkole jest kilkuset uczniów — przypomniała Nika. —
Wmieszamy się w tłum.
Otrzepali się i wyszli na korytarz piwniczny, znacząc drogę odci-
skami mokrych podeszew. Było tu więcej mokrych śladów, ale oni
znaczyli podłogę błotem.
— Teraz i tak się wyda, że tu weszliśmy — stwierdził Felix.
— Nawet Stokrotka nie uwierzy, że wcześniej to nie byliśmy my.
— Net rozejrzał się za szczotką albo mopem. Albo czymkolwiek.
Felix zatrzymał się i przyjrzał śladom. Jedne z nich, odciski
ubłoconych butów w sporym rozmiarze, były wyraźnie starsze.
Wcześniej nikt nie zwrócił na nie uwagi.
— To błoto z tunelu. — Felix pochylił się i latarką oświetlił pod-
łogę. — Zdążyło zaschnąć, czyli ten ktoś przeszedł tędy wczoraj
albo jeszcze wcześniej.
— Kiedy szkoła była jeszcze zamknięta — dopowiedział oczywi-
stość Net. — Mamy dowód!
— Szkoda, że nie zauważyliśmy tego godzinę temu — wes-
tchnęła Nika.
— Zanim pójdziemy do dyra, sprawdźmy, dokąd prowadzą te
ślady. — Felix szedł już dalej, wpatrzony w podłogę.
Tym tropem przyjaciele weszli na parter, gdzie po kilku metrach
trafili na… grupę myjącą podłogę mopami. Dalszy ciąg korytarza
lśnił mokrą klepką.
— Problemy pączkują jak salmonella w przeterminowanym
jogurcie Małpisiaka — jęknął Net.
Przeszli dalej w kierunku, który wskazywały ostatnie zachowane
ślady.

28
— Ej, wy bip!*, co wy tu bip!?! — zawołał za nimi jeden ze sprzą-
tających uczniów.
Na mokrym parkiecie błoto z ich butów odznaczało się wyjąt-
kowo okazale.
— Liczymy łączną długość korytarzy w krokach — wypalił Net.
— Nie wolno tego ścierać, będziemy sprawdzać jeszcze w drugą
stronę. Rozkaz CyBorka.
Trudno ocenić, czy to wytłumaczenie przekonało kogokolwiek.
Ruszyli dalej, mijając inne grupy, zajęte najróżniejszymi dziwnymi
zajęciami.
Przed witrażem z czołgiem dyskutowało kilkoro nauczycieli.
— Jak to zaczną teraz ścierać, to się wszystko upaprze.
— Ja bym to zostawił. Taki, powiedzmy, dokument czasów.
— Czołg może zostać, ale ta… syrenka musi zniknąć.
— Uuu… Myślałem, że sztuka jest najważniejsza.
Przyjaciele nie mieli czasu, by czekać na rozwój sytuacji. Szli
dalej, starając się nie zwracać na siebie uwagi. I rzeczywiście nikt
nie zwracał na nich uwagi. Aż do czasu.
— Aha! — Przez okienko sklepiku wyłonił się oskarżycielski
palec. A zaraz potem otworzyły się drzwi z boku i wyłonił się cały
pan Małpisiak. — Co znowu chcecie ukraść?
— Mówiłem — jęknął Net. — Atopech nie odpuszcza.
Zatrzymali się. Przez moment wydawało się, że sklepikarz
będzie próbował ich złapać. Nawet jeśli taki pomysł powstał w jego
głowie, to szybko ocenił swoje szanse. Odwrócił jeszcze tabliczkę
„Otwarte” na stronę „Zamknięte” do wierzchu i pobiegł do schodów.
Szarogranatowy fartuch powiewał niczym peleryna superbohatera
z filmu, w którym zabrakło budżetu na kostiumy.
Przyjaciele przyspieszyli kroku. Wiedzieli doskonale, że tym
razem konfrontacja z CyBorkiem będzie o wiele mniej przyjemna.
Dopadli drzwi sekretariatu i zapukali dramatycznie. Odpowiedziała
im cisza. Nika zapukała jeszcze raz, ale Net już nacisnął klamkę. Po
czym zaczął ją naciskać raz za razem. Niczego to nie mogło zmienić
– drzwi były zamknięte na zamek.
— Masz klucz uniwersalny?! — rzucił do Felixa. — Zawsze go
masz. Otwieraj te drzwi!
* Bipami zastąpiłem brzydkie słowa. Czytając to, wyobrażajcie sobie odpowiedni dźwięk.

29
— No nie wiem — zastanowił się Felix.
— Otwieraj, potem będziesz noniewiedział.
I tak już nie było gdzie uciekać, wszystkie okoliczne drzwi rów-
nież były zamknięte. Felix wiedział o tym doskonale, bo sam to
wcześniej sprawdził. Wyciągnął z plecaka przedmiot, który wyglądał
jak gruby długopis. Wsunął go w otwór zamka i uruchomił. Klucz
zabzyczał i rozległy się kliknięcia kolejnych zapadek w zamku.
Nika i Net nerwowo zerkali w stronę schodów. Sekunda biegła
za sekundą.
— Troszkę szybciej, jeśli można — ponaglił Net.
Gdy wreszcie drzwi się otworzyły, cała trójka popychając się,
wpadła do środka. Net od razu przekręcił pokrętło pod klamką.
Sekretariat okazał się pusty, co ich nie zaskoczyło. Stanęli przy
drzwiach prowadzących do gabinetu. Pukanie w nie było mocno
utrudnione z powodu miękkiego, skórzanego wygłuszenia. Felix
zapukał więc we framugę.
— Panie dyrektorze! — zawołała Nika. — Tu Nika, Net i Felix.
Mamy bardzo pilną sprawę!
Cisza.
Dziewczyna podeszła do biurka sekretarki i nacisnęła przycisk
na interkomie. Dało się słyszeć bzyczenie aparatu wewnątrz gabi-
netu, ale nikt nie odpowiedział.
— Może coś mu się stało? — Zaniepokoiła się Nika. — Może jest
chory?
— To by tłumaczyło te idiotyczne zadania — przyznał Net.
— Otwórzmy te drzwi!
— Jeśli jest chory, to może lepiej nie otwierać — zauważył Net.
— Najpierw jakąś aspirynę mu wsuńmy pod drzwiami.
— A jeśli potrzebuje pomocy? — Nika nacisnęła klamkę.
Zgodnie z przewidywaniami te drzwi również były zamknięte.
Felix bez słowa przyłożył klucz do otworu zamka i uruchomił go.
— Spróbuj tak nie łoskotować — poprosił Net.
— Nie ma takiego słowa — odszepnęła Nika.
— Skoro je powiedziałem, to już jest. — Zastanowił się. — OK,
łoskotać.

30
Klucz bzyczał i chrobotał. Niestety, ten zamek okazał się bardziej
skomplikowany, więc trwało to i trwało. Net nerwowo chodził tam
i z powrotem. Rozchylił wertikale i wyjrzał na ulicę.
— Dżizas… — Cofnął się od okna. — Małpisiak wezwał gliny…
Nika podeszła do okna i wyjrzała przez malutką szczelinę.
Rzeczywiście, pod szkołę podjechał właśnie radiowóz.
— Aurelia ich ściągnęła — powiedziała przez zaciśnięte usta.
Na korytarzu rozległy się kroki. Felix wyłączył klucz.
— Nie wiedzą, gdzie jesteśmy. — Nika i przyłożyła palec do ust.
— Błotne ślady! — Net palnął się w czoło, aż klasnęło.
— Słyszeliście? Ktoś klasnął — dobiegło z zewnątrz. — Są
w sekretariacie!
Felix spojrzał ciężko na Neta. Poprawił klucz w zamku i urucho-
mił ponownie. Teraz już hałas nie miał znaczenia. Jedyne, co się
liczyło, to otworzenie drzwi gabinetu, zanim Małpisiak z CyBorkiem
tu wejdą. Nie trwało długo, aż drzwi otworzyły się; niestety te pro-
wadzące na korytarz.
Net doskoczył do okna i zaczął się szarpać z klamką.
— Kiedyś siedziałem w irackim więzieniu. — CyBorek popatrzył
na niego zimnym wzrokiem. — Graliśmy strażnikiem w siatkówkę.
Nie ze strażnikiem, tylko strażnikiem. Potem mnie przerzucili.
Przez mur więzienia. Miał sześć metrów. Tak uciekłem. Ale tobie
się nie uda.
Net wolno puścił klamkę i zrezygnowany, stanął pod ścianą.
— Recydywiści! — wykrzyknął pan Małpisiak, który stał za
wuefistą. — Teraz próbują okraść pana dyrektora!
— W tym roku nie będzie świąt — mruknął pod nosem Net.
Felix stał nieruchomo. Klucz w zamku wciąż pracował, na co nikt
nie zwrócił uwagi.
— Dzień dobry, posterunkowy Zając — rozległo się z tyłu. —
Komenda Stołeczna Policji.
Do sekretariatu wszedł niski policjant w okularach z grubymi
szkłami, przez które jego oczy wydawały się dwa razy większe.
— A w przyszłym wakacji — jęknął Net.
I nie wiadomo, jak by się to wszystko dalej potoczyło, gdyby
klucz uniwersalny nie podołał zadaniu. Ale podołał. Zamek pyknął,
a drzwi wolno się otworzyły.

31
W fotelu dyrektora siedział szczupły czterdziestolatek w luźniej
marynarce w kratę, w spodniach też w kratę, ale inną, i w zbyt
dużych butach. Lekko ubłoconych. Wyglądał na ekscentrycznego
artystę. Przyjaciele widzieli go pierwszy raz w życiu.
Wszyscy wolno weszli do gabinetu. Mężczyzna uśmiechnął się
do nich szeroko. Policjant zmrużył oczy i pochylił się w jego stronę.
Chwilę mu się uważnie przyglądał. Odpiął od paska krótkofalówkę
i powiedział do niej:
— Znaleźliśmy Zygfryda. Tak, znowu się najadł chipsów.
Z przepełnionego kosza obok biurka wysypywały się opakowa-
nia po chipsach, puste butelki po coli i kartoniki po sokach. Pan
Małpisiak otworzył usta, by coś powiedzieć. Ale nic nie powiedział.
Ciężkie spojrzenie CyBorka wystarczyło, by wycofał się do sekreta-
riatu, a potem na korytarz.
— Nieźle się tu urządziłeś. — Policjant powiedział to jak do sta-
rego znajomego, który czymś podpadł.
— Składam reklamację — odparł lekko obrażonym tonem
Zygfryd — jogurt był przeterminowany.
— No już, pora się zbierać.
— Ej, a mogę zostać jeszcze trochę? Jestem w połowie gry.
— I co teraz? — zapytał bardzo uprzejmie Felix, zerkając na CyBorka.
Wuefista milczał, choć bez trudu dawało się dostrzec, że
w środku aż się gotuje.
— Kto was wezwał? — zapytał policjanta.
— Nikt. Szukaliśmy jego. — Posterunkowy Zając wskazał
Zygfryda. — Sprawdzaliśmy kolejne budynki w okolicy. Zygfryd
ma problemy z pamięcią. Zdarza mu się wyjść z domu i zapomnieć,
gdzie mieszka. — Łagodnym, acz zdecydowanym ruchem pomógł
mężczyźnie wstać. — No, chodźmy. Czekają na ciebie w domu.
— Nie, tu jest fajnie — zaprotestował Zygfryd tonem zdziwio-
nego dziecka. — Grałem sobie w gry. Na komputerze i w szachy
z panem doktorem. To miał być mój… nowy dom.
— Grałeś na komputerze dyrektora?! — CyBorek wpatrywał
się w ekran na biurku. Nie było na nim żadnej gry, tylko raporty
z „zadań” i podglądy z kamer na korytarzach. — W jaką grę?
— Super jest! — odparł z entuzjazmem Zygfryd. — Symulator
polskiej szkoły.

Warszawa 2021

You might also like