Plath Sylvia Wiersze

You might also like

Download as docx, pdf, or txt
Download as docx, pdf, or txt
You are on page 1of 24

Sylvia Plath

WIERSZE
Ariel* Ariel

Zastój w ciemności, Stasis in darkness.


Wtem bezcielesny błękit, Then the substanceless blue
Potop wzgórz, odległości. Pour of tor and distances.

Boska lwico, God's lioness,


tak stajemy się jedną How one we grow,
Osią pięt i kolan!-Bruzda Pivot of heels and knees! —-The
furrow
Dzieli się i mija, siostra
Brązowego łuku Splits and passes, sister to
Szyi, co mi umyka, The brown arc
Of the neck I cannot catch,
Jagody jak oczy
Murzyna zarzucają Nigger-eye
Haczyki- Berries cast dark
Hooks —-
Czarne, krwawe kęsy,
Cienie. Black sweet blood mouthfuls,
Coś innego Shadows.
Something else
Unosi mnie w powietrzu-
Uda, włosy; Hauls me through air —-
Gruda z mych pięt. Thighs, hair;
Flakes from my heels.
Jak biała
Godiva, robieram się- White
drętwe ręce i perswazje, Godiva, I unpeel —-
Dead hands, dead stringencies.
Teraz jestem
Pianą pszenicy, rozbłyskiem mórz. And now I
Krzyk dziecka Foam to wheat, a glitter of seas.
The child's cry
Wtapia się w ścianę
A ja Melts in the wall.
jestem strzałą, And I
Am the arrow,
Rosą w samobójczym
Locie, we wspólnym pędzie The dew that flies,
Do czerwonego Suicidal, at one with the drive
Into the red
Oka, kotła poranku
Eye, the cauldron of morning.
27 października 1962

*Ariel to imię konia


tł. Teresa Truszkowska
Gorączka 40°

Czysta? Cóż to znaczy?


Języki piekła
Są tępe jak potrójny

Język tępego, tłustego Cerbera


Sapiącego u bram. Niezdolnego
Wylizać do czysta

Drżące ścięgno, grzech, grzech.


Suche drewno krzyczy.
Niezniszczalny zapach

Zdmuchniętej świeczki!
Kochanie, dymy wysnuwają się
Ze mnie jak szale Isadory. Boję się,

Że któryś z nich zaczepi się i utkwi w kole.


Te żółte posępne dymy
Tworzą swój własny żywioł. Nie wzlecą,

Lecz będą krążyć wokół globu


Dusząc starców i pokornych,
Słabe

Wychuchane niemowlę w łóżeczku,


Przerażający storczyk,
Co zawiesza swój wiszący ogród w powietrzu,

Diabelski lampart!
Promieniowanie wybieliło go
I zabiło w ciągu godziny.

Namaszcza ciała cudzołożników


Jak popiół Hiroszimy i przeżera je.
Grzech. Grzech.

Kochanie, przez całą noc


Wciąż migotałam i gasłam.
Pościel ciąży jak pocałunek rozpustnika.

Trzy dni. Trzy noce.


Woda z cytryną, rosół
Z kury, wymiotowałam po nim.

Zbyt czysta jestem dla ciebie lub innych.


Twoje ciało
Rani mnie jak świat rani Boga. Jestem latarnią -
Moja głowa księżycem
Z welinowego papieru, ma wykuta jak złoto
skóra
Niezwykle delikatna, niezwykle cenna.

Czyż nie zdumiewa cię mój żar i jasność.


W samotności jestem olbrzymią kamelią,
Która rumieniąc się przybliża i oddala.

Zdaje mi się, że wzlatuję.


Zdaje mi się, że mogłabym wstać —
Kulki rozżarzonego metalu unoszą się, a ja
kochanie,

Jestem czystym acetylenem,


Dziewicą
W asyście róż,

Pocałunków, cherubinów,
Cokolwiek te różowości oznaczają.
Nie ciebie ani jego.

Nie jego ani kogoś innego.


(Moje ja, te halki starej nierządnicy, topnieją) —
W drodze do raju.

Przełożyła
Teresa Truszkowska
Jestem pionowa

Lecz wolałabym być pozioma.


Nie jestem drzewem zakorzenionym w ziemi,
Ssącym minerały i macierzyńską miłość,
Żeby każdego marca rozbłysnąć liściem,
Nie jestem też tak piękna jak kłąb ogrodowy,
By wzbudzać okrzyk zachwytu wspaniałą barwą,
Nieświadoma, że wkrótce utracę swe płatki.
W porównaniu ze mną drzewo jest nieśmiertelne
A główka kwiatu bardziej godna podziwu.
Ja zaś pożądam długowieczności drzewa i
śmiałości kwiatu.

Dzisiejszej nocy, w bladym świetle gwiazd,


Drzewa i kwiaty rozsiewają świeże zapachy.
Przechadzam się pośród nich, lecz mnie nie
widzą.
Wyobrażam sobie, że kiedy śpię,
Jestem do nich bardzo podobna-
Myśli mi się mącą-
To położenie jest dla mnie naturalne,
Gdyż wtedy rozmawiam swobodnie z niebem,
A stanę się użyteczna, gdy położę się już na
zawsze:
Wówczas drzewa choć raz mnie dotkną, a kwiaty
znajdą dla mnie czas.
Księżyc i Cis

Oto jest światło myśli, zimne, planetarne.


Drzewa myśli są czarne, a światło niebieskie.

Trawy smutki swe składają u stóp Bogu,


kłując mnie w kostki szepczą o pokorze.

Kłębiące się i zwiewne mgły tutaj mieszkają,


rząd nagrobków oddziela mnie od mego domu,
tak, że nie wiem po prostu, jak się stąd wydostać.

Księżyc to nie drzwi przecież. Tylko twarz


własna,
blada jak pięść człowiecza gniewnie zaciśnięta.

Wlecze za sobą morze niby zbrodnię ciemną.


Cichy,
spogląda na mnie w rozpaczy. Mieszkam tutaj.

Dwa razy tu w niedzielę dzwony budzą niebo


i osiem serc ogromnych zmartwychwstanie głosi.
Na koniec skrupulatnie wydzwaniając siebie.

Cis wystrzela ku niebu. Kształt ma wręcz


gotycki.
Oczy biegną ku górze i znajdują księżyc.
Księżyc jest moją matką. Nie słodką jak Maria.
Niebieska suknia sieje sowy, nietoperze.

Och jak bardzo chciałabym uwierzyć ja w


tkliwość -
w tę twarz posągu bladą w świec świetle
łagodnym,
co tylko ku mnie zwraca swoje słodkie oczy.

Jak daleko odeszłam. Chmury zakwitają


niebieskie i mistyczne ponad gwiazd twarzami.

Gdzieś w kościele ci święci staną się niebiescy,


płynąc na delikatnych stopach ponad zimną
ławką,
twarze ich i ręce sztywne od świętości.
Księżyc tego nie widzi. Łysy jest i dziki.
Cis przesyła mi ciemność - ciemność i milczenie.
Lady Łazarz

Znów to zrobiłam
Co dziesięć lat
Udaje mi się -

Żywy cud, skóra lśni się


Jak hitlerowski abażur,
Prawa stopa

Przycisk,
Twarz bez rysów, żydowskie
Cienkie płótno.

Wrogu mój
Zedrzyj sobie ze mnie ręcznik.
Czyżbym wzbudzała strach?

Nos, oczodoły, zębów pełny garnitur?


Jutro
Nie będzie mi już czuć z ust.

Wkrótce, wkrótce
Ciało, które żarła czarna jama
Poczuje się na mnie jak w domu,

Uśmiechnę się jak dama.


Mam niespełna trzydzieści lat.
I jak kot muszę umrzeć dziewięć razy.

To był Trzeci Raz.


Co za bezsens
Unicestwiać tak każdą dekadę.

Milion włókien.

Pogryzając fistaszki tłum

Pcha się, by
Patrzeć jak mnie odwijają starannie.
Strip - tease monstr.
Panowie, panie

Oto moje ręce


Moje uda. Tak
Może i zostały ze mnie tylko skóra i kości,

Niemniej jestem tą samą kobietą.


Pierwszy raz miałam dziesięć lat.
Był to wypadek.

Za drugim razem
Chciałam wytrwać po kres i już nie wrócić.
Kołysałam się

Zamknięta w sobie jak muszla.


Musieli wołać i wołać.
Wygrzebywać ze mnie robaki jak lepkie perły.

Umieranie
Jest sztuką tak jak wszystko.
Jestem w niej mistrzem.

Umiem robić to tak, że boli


Że wydaje się diablo rzeczywiste.
Można by to nazwać powołaniem.

Dosyć łatwo jest to zrobić w celi.


Dosyć łatwo jest to zrobić i w tym trwać.
To teatralny

Powrót w dzień
Na to samo miejsce i w tę samą twarz, by
usłyszeć
ten sam krzyk:

"Cud"!
Jakby mi dano w pysk.
Proszę płacić,

Za oglądanie moich blizn proszę płacić


I za słuchanie serca -
Ono znów stuka w ciszy.

Proszę płacić, drogo płacić


Za każde słowo i dotyk
Lub kroplę krwi,

Za włosów kosmyk, strzęp ubrania.


Tak, tak Herr Doktor.
Tak, tak Herr Wróg.

Jestem pańskim dziełem.


Pańską chlubą.
Dziecięciem ze szczerego złota,

Które roztapia byle krzyk.


Miotam się jak opętana.
Proszę nie myśleć, że nie doceniam pańskich
starań.

Popiół, popiół -
Pan go rozgrzebuje, ogląda.
Ciała i kości już nie ma -

Mydło,
Ślubna obrączka,
Złota plomba,

Herr Got, Herr Lucyfer,


Strzeżcie się
Strzeżcie.

Z popiołu
Wstanę płomiennowłosa
By połknąć mężczyzn jak powietrze.

Przeł. Ewa Fiszer


Lata

Oni wchodzą jak zwierzęta z zewnętrznej


Przestrzeni ostrokrzewu gdzie kolce
Nie są myślą, którą się podniecam, jak Yogi,
Ale zielenią, ciemnością tak czystą
Oni zamarzają i są.

O Boże, nie jestem taka jak ty


W twojej pustej czerni,
Gwiazdy wbijają się wszędzie, głupie świecące
konfetti.
Wieczność mnie nudzi,
Nigdy nie pożądałam jej.

Coś co kocham to
Tłok w ruchu . . .
Moja dusza umiera przed tym.

I kopyta koni,
Niezmiernie skotłowane.

I ty, wielki Zastoju . . .


Co w tym wielkiego!
Czy to tegoroczny tygrys , ten ryk przy
drzwiach?
To jest Chrystus,
Przerażający

Odrobina Boga w nim


Umierający aby lecieć i wykonać to?
Krwawe jagody są sobą, bardzo spokojne.
Kopyta nie będą miały tego,
W błękitnej odległości syczą tłoki .
List miłosny

Trudno opisać zmianę, jaką wniosłeś w me życie.


Jeśli teraz żyję, przedtem byłam jak martwa,
Choć jak kamień nic sobie z tego nie robiłam
Trwając w miejscu zgodnie ze zwyczajem.
Nie przesunąłeś mnie o cal, wcale nie —
Ani nie zostawiłeś mnie, bym ku niebu wzniosła
znów
Małe ślepe oko, oczywiście bez nadziei,
Że ujrzę tam błękit lub gwiazdy.
 
To nie było tak. Powiedzmy, spałam. Jakiś wąż
Skrył się wśród czarnych skał niczym czarny
głaz
W białej szczelinie zimy — —
Podobnie jak mych bliźnich nie cieszył mnie
Widok miliona doskonale wyrzeźbionych
Twarzyczek spadających wciąż, by stopić
Moje lico z bazaltu. One rozpłynęły się w łzach
Jak aniołowie opłakujący tępotę ludzkiej natury,
Lecz to nie przekonało mnie, a łzy zamarzły.
Każda martwa głowa wdziała przyłbicę z lodu.
 
A ja spałam jak zgięty palec.
Wpierw zobaczyłam przejrzyste powietrze
I krople zamknięte unoszące się w rosie
Przezroczyste jak duchy. Stos obojętnych
Kamieni leżał dokoła mnie.
Nie wiedziałam co z nimi począć.
Lśniłam łuskami miki i odwijałam się,
By niczym jakaś ciecz wypłynąć
Spomiędzy ptasich nóg i roślinnych łodyg.
 
Nie dałam się oszukać. Poznałam cię od razu.
Drzewo i kamień błyszczały bez cienia.
Moje długie palce stały się przejrzyste jak szkło,
Zaczęłam pączkować jak marcowa gałąź
Ręką i nogą, ręką i nogą.
Od kamienia ku chmurze, tak właśnie
wstępowałam.
Teraz przypominam jakiegoś boga,
Gdy tak wzlatuję w powietrze w mym
duchowym przebraniu
Czysta jak szyba z lodu. To prawdziwy dar.

Przełożyła
Teresa Truszkowska
Maki w październiku

Maki Nawet osłonecznione chmury nie mogą


dziś ujarzmić tych spódnic 
Ani kobieta w ambulansie, 
Której czerwone serce wykwita tak nagle spod
płaszcza 

Dar,dar miłości 
Nie uproszony 
Przez niebo 

Wzniecające blado 
Płomiennie swój tlenek węgla, przez oczy 
Otępiałe pod melonikami. 

O, Boże mój, kim jestem, 


Aby te zapóźnione usta rozwarły się krzykiem 
W oszroniałym lesie, o bławatkowym świcie. 

(przekład Teresa Truszkowska)


Maligna

Czysta? Cóż to znaczy?


Języki piekła
Są tępe jak potrójny
 
Język tępego, tłustego Cerbera
Sapiącego u bram. Niezdolnego
Wylizać do czysta
 
Drżące ścięgno, grzech, grzech.
Suche drewno krzyczy.
Niezniszczalny zapach
 
Zdmuchniętej świeczki!
Kochanie, dymy wysnuwają się
Ze mnie jak szale Isadory. Boję się,
 
Że któryś z nich zaczepi się i utkwi w kole.
Te żółte posępne dymy
Tworzą swój własny żywioł. Nie wzlecą,
 
Lecz będą krążyć wokół globu
Dusząc starców i pokornych,
Słabe
 
Wychuchane niemowlę w łóżeczku,
Przerażający storczyk,
Co zawiesza swój wiszący ogród w powietrzu,
 
Diabelski lampart!
Promieniowanie wybieliło go
I zabiło w ciągu godziny.
 
Namaszcza ciała cudzołożników
Jak popiół Hiroszimy i przeżera je.
Grzech. Grzech.
 
Kochanie, przez całą noc
Wciąż migotałam i gasłam.
Pościel ciąży jak pocałunek rozpustnika.
 
Trzy dni. Trzy noce.
Woda z cytryną, rosół
Z kury, wymiotowałam po nim.
 
Zbyt czysta jestem dla ciebie lub innych.
Twoje ciało
Rani mnie jak świat rani Boga. Jestem latarnią -
 
Moja głowa księżycem
Z welinowego papieru, ma wykuta jak złoto
skóra
Niezwykle delikatna, niezwykle cenna.
 
Czyż nie zdumiewa cię mój żar i jasność.
W samotności jestem olbrzymią kamelią,
Która rumieniąc się przybliża i oddala.
 
Zdaje mi się, że wzlatuję.
Zdaje mi się, że mogłabym wstać —
Kulki rozżarzonego metalu unoszą się, a ja
kochanie,
 
Jestem czystym acetylenem,
Dziewicą
W asyście róż,
 
Pocałunków, cherubinów,
Cokolwiek te różowości oznaczają.
Nie ciebie ani jego.
 
Nie jego ani kogoś innego.
(Moje ja, te halki starej nierządnicy, topnieją) —
W drodze do raju.

Przełożyła
Teresa Truszkowska
Tatuś (Daddy) Daddy
niewierne tłumaczenie: Joanna Gładykowska
You do not do, you do not do   
Już nigdy tu, już nigdy tu  I Any
havemore,alwaysblack beenshoescared of you,
już nigdy żaden czarny but  With
In which I have livedyour
your Luftwaffe, like gobbledygoo.   
a foot   
nie zstąpi tam, gdzie na sam spód  And
For your
thirtyneat mustache
years, poor and white,   
trzydzieści lat, bezbarwna tak  And
Barelyyourdaring
Aryantoeye, bright
breathe or blue.
Achoo.
nie śmiałam kichnąć, nabrać tchu  Panzer-man, panzer-man, O You——
Daddy, I have had to kill you.   
tatusiu, wiedz, zabiłam cię  Not
YouGod diedbut a swastika
before I had time——
zabiłam swoją przyszłość  So black no sky acould
Marble-heavy, squeak
bag full through.   
of God,   
marmurem ciężkim, twardym jak Bóg  Every woman adores a
Ghastly statue with one gray toe   Fascist,   
posągiem strasznym, z palcem u stóp  The
Bigbootas a in the face,
Frisco seal the brute   
wielkim jak foka z Frisco  Brute heart of a brute like you.
And a head in the freakish Atlantic   
w mej głowie szalonej, szumiącej jak len  You
Where stand at the bean
it pours blackboard, daddy,   
green over blue   
i zieleń przez które przepływa- Atlantyk  InInthe
thepicture
watersIoff have of you,Nauset.   
beautiful
tu w Nauset, wołając u wód  AI cleft
used in to your
pray chin insteadyou.
to recover of your foot   
gdzie szukać cię trudno - wybacz  But
Ach,nodu. less a devil for that, no not   
Any less the black man who
och, wybacz, choć zmieścić w niej Niemca  In the German tongue, in the Polish town   
i los- burzliwy jak polskie miasteczko  Bit my pretty
Scraped redthe
flat by heart in two.
roller
i wojnę i wojnę i wojnę  I Of
waswars,ten when they
wars, wars. buried you.   
jak cios  AtButtwenty
the nameI triedoftothedietown is common.   
jest trudniej niż nazwę miasteczka  And
My Polack friend back to you.
get back, back,
I thought even the bones would do.
a uwierz, prosiłam jednego nie raz  Says there are a dozen or two.   
Polaka by pomógł zagrzebać  But
So they
I never pulled
could metell
outwhere
of theyou   
sack,   
korzenie i nogi w Twych ziemiach lecz tembr  And
Put they
your stuck me together
foot, your root, with glue.   
germański mnie raził i w trzewiach  And thencould
I never I knew talkwhat to do.
to you.
I The
madetonguea model stuckof you,
in my jaw.
słyszałam jak werble kolczaste “ich, ich”  A man in black with a Meinkampf look
wstrzymują mi słowa ze wstrętem  It stuck in a barb wire snare.   
nie mogłam ich ruszyć jak Niemiec i klnąć  And
Ich,aich,loveich,of the
ich,rack and the screw.   
być znakiem dla Żyda i Niemcem  And I said
I could I do, speak.
hardly I do.
So daddy, I’m finally
I thought every German through.
was you.   
wszedł w skronie palonych świąd gazu  The
Andblack telephone’s
the language off at the root,   
obscene
syk syk  The voices just can’t worm through.
tam w Dachau, tam w Auschwitz, tam w Belsen  An engine, an engine
głeboko że mogłam tak myśleć jak Żyd  IfChuffing
I’ve killed meoneoffman,
like aI’veJew.killed two——
jak Żyd czuć i być nim w głębi  The vampire who
A Jew to Dachau, Auschwitz,said he was you   
Belsen.   
And drank
I began tomytalkblood
like aforJew.a year,
wśród śniegów Tyrolu tak jasnych jak twarz  Seven years, if you
i mętnych jak piwo wiedeńskie  I think I may wellwantbe atoJew.
know.
Daddy, you can lie back now.
mieć pewność, że mitem jest czystość mej krwi 
na póły cygańskiej i jeszcze  The snows of the Tyrol, the clear beer of
There’s a stake in your fat black heart   
Vienna   
kto wie, plik Tarota, plik kart mówi mi  And
że jest ze ćwierć Żyda we mnie  Are notvillagers
the very purenever liked you.
or true.
They
Withare
mydancing and stamping
gipsy ancestress on you.   
and my weird
They always knew it
luck    was you.
wszak odkąd pamiętam, przejmował mnie chłód  Daddy, daddy,
And my Tarocyou bastard,
pack and myI’m through.
Taroc pack
I may be a bit of a Jew.
Never Try To Trick me With A Kiss
Never try to trick me with a kiss
Pretending that the birds are here to stay;
The dying man will scoff in scorn at this.

A stone can masquerade where no heart is


And virgins rise where lustful Venus lay:
Never try to trick me with a kiss.

Our noble doctor claims the pain is his,


While stricken patients let him have his say;
The dying man will scoff in scorn at this.

Each virile bachelor dreads paralysis,


The old maid in the gable cries all day:
Never try to trick me with a kiss.

The suave eternal serpents promise bliss


To mortal children longing to be gay;
The dying man will scoff in scorn at this.

Sooner or later something goes amiss;


The singing birds pack up and fly away;
So never try to trick me with a kiss:
The dying man will scoff in scorn at this

Mad Girl's Lovesong

I shut my eyes and all the world drops dead;


I lift my lids and all is born again.
(I think I made you up inside my head.)

The stars go waltzing out in blue and red,


And arbitrary blackness gallops in:
I shut my eyes and all the world drops dead;

I dreamed that you bewitched me into bed


And sung me moon-struck, kissed me quite insane.
(I think I made you up inside my head.)

God topples from the sky, hell's fires fade:


Exit seraphim and Satan's men:
I shut my eyes and all the world drops dead;

I fancied you'd return the way you said,


But I grow old and I forget your name.
(I think I made you up inside my head.)

I should have loved a thunderbird instead;


At least when spring comes they roar back again.
I shut my eyes and all the world drops dead;
(I think I made you up inside my head.)

Lady Lazarus
I have done it again.
One year in every ten
I manage it -

A sort of walking miracle, my skin


Bright as a Nazi lampshade,
My right foot

A paperweight,
My face a featureless, fine
Jew linen.

Peel off the napkin


O my enemy.
Do I terrify? -

The nose, the eye pits, the full set of teeth?


The sour breath
Will vanish in a day.
Soon, soon the flesh
The grave cave ate will be
At home on me

And I a smiling woman.


I am only thirty.
And like the Cat I have nine times to die.

This is Number Three.


What a trash
To annihilate each decade.

What a million filaments.


The peanut-crunching crowd
Shoves in to see

Them unwrap me hand and foot -


The big strip tease.
gentlemen, ladies

These are my hands


My knees.
I may be skin and bone,

Nevertheless, I am the same, identical woman.


The first time it happened I was ten.
It was an accident.

The second time I meant


To last it out and not come back at all.
I rocked shut

As a seashell.
They had to call and call
And pick the worms off me like sticky pearls.

Dying
Is an art, like everything else.
I do it exceptionally well.

I do it so it feels like hell.


I do it so it feels real.
I guess you could say I've a call.
It's easy enough to do it in a cell.
It's easy enough to do it and stay put.
It's the theatrical

Comeback in broad day


To the same place, the same face, the same brute
Amused shout:

'A miracle!'
That knocks me out.
There is a charge

For the eyeing of my scars, there is a charge


For the hearing of my heart -
It really goes.

And there is a charge, a very large charge


For a word or a touch
Or a bit of blood

Or a piece of my hair or my clothes.


So, so, Herr Doctor.
So, Herr Enemy.

I am your opus,
I am your valuable,
The pure gold baby

That melts to a shriek.


I turn and burn.
Do not think I underestimate your great concern.

Ash, ash -
You poke and stir.
Flesh, bone, there is nothing there -

A cake of soap,
A wedding ring,
A gold filling.

Herr God, Herr Lucifer


Beware
Beware.

Out of the ash


I rise with my red hair
And I eat men like air.

Edge
The woman is perfected.
Her dead

Body wears the smile of accomplishment,


The illusion of a Greek necessity

Flows in the scrolls of her toga,


Her bare

Feet seem to be saying:


We have come so far, it is over.

Each dead child coiled, a white serpent,


One at each little

Pitcher of milk, now empty.


She has folded

Them back into her body as petals


Of a rose close when the garden

Stiffens and odors bleed


From the sweet, deep throats of the night flower.

The moon has nothing to be sad about,


Staring from her hood of bone.

She is used to this sort of thing.


Her blacks crackle and drag.
Sen na pustyni Mohave

Brak tu płaskich kamieni na palenisko.


Są tylko gorące ziarnka. Jest sucho, sucho.
Powietrze niebezpieczne. Południe działa dziwnie
Na oko duszy, wznosząc niespodzianie
Szpaler topoli w bliskiej odległości, jedyny
Obiekt poza zwariowaną równą drogą,
Co przypomina o ludziach i domach.
Chłodny wiatr winien mieszkać wśród tych liści,
A rosa na nie opadać cenniejsza od monet
O błękitnej godzinie przed wschodem słońca.
Lecz topole cofają się, niedostępne jak jutro
Lub lśniąca złuda rozlanej wody
Ukazująca się bardzo spragnionym.
Myślę o jaszczurkach wachlujących się językami
W szczelinie niezwykle małego cienia,
O ropusze strzegącej kropli swego serca
Pustynia jest biała jak oko ślepca
I drażniąca jak sól. Wąż i ptak
Drzemią w dawnych maskach gniewu.
Omdlewamy z gorąca jak kozły u kominka.
Słońce gasi popiół, a tam gdzie leżymy
Spękane od żaru świerszcze gromadzą się
W czarnych pancerzach i krzyczą.
Księżyc za dnia świeci jak smutna matka
Świerszcze wpełzają nam we włosy,
By grać na skrzypcach przez krótką noc.
Przełożyła
Teresa Truszkowska
Śpiący

Żadna mapa nie zaznacza tej ulicy,


Gdzie śni tych dwoje śpiących.
Zgubiliśmy jej ślad.
A oni spoczywają pod wodą
W błękitnym niezmiennym świetle
Przy otwartych oszklonych drzwiach
Przysłoniętych żółtą koronką.
Przez wąską szczelinę
Wnika zapach wilgotnej ziemi.
Ślimak pozostawia srebrny ślad;
Ciemne zarośla okalają dom,
A my oglądamy się wstecz.
 
Pośród płatków bladych jak śmierć
I liści o wyraźnym kształcie
Oni śpią, tuląc usta do ust.
Biała mgiełka unosi się w górę,
Małe zielone nozdrza oddychają,
Śpiący przewracają się we śnie.
Wyrzuceni z ciepłych łóżek
Jesteśmy snem, który oni śnią.
Są poza zasięgiem wszelkich krzywd,
A my zrzucając skórę zsuwamy się
W inny czas.

Przełożyła
Teresa Truszkowska

Zdarzenie
Jak te żywioły krzepną! —
Światło księżyca, kredowa skała
W której szczelinie leżymy
Plecami do siebie. Słyszę jak sowa
Krzyczy w zimnym kolorze indygo.
Groźne samogłoski wstępują w me serce.
Dziecko w białym łóżeczku przewraca się i wzdycha
Teraz otwiera szeroko usta.
Twarzyczkę ma wyrytą w bolesnym czerwonym drzewie.
A oto gwiazdy — twarde, nieustępliwe.
Jeden dotyk: pali i osłabia,
Nie widzę twych oczu.
Tam gdzie kwiat jabłoni mrozi noc,
Krążę wokoło
Utartym szlakiem dawnych błędów.
Miłość tu nie przybędzie.
Czarna przepaść odsłania się.
Na przeciwległym brzegu
Biała duszyczka, biały robaczek, daje znaki
Moje członki też mnie opuściły.
Kto rozczłonkował nas?
Mrok topnieje. Stykamy się jak kaleki.

Przełożyła
Teresa Truszkowska

Zimowe drzewa

Atrament wilgotnych świtów roztapia błękit.


Na bibularzu mgły drzewa
Wyglądają jak botaniczny rysunek -
Wspomnienia narastają, słój po słoju,
Serią wesel.

Nie znając poronień ani płodności,


Uczciwsze od kobiet,
Rozsiewają się bez trudu!
Obcując z lotnymi wiatrami
Tkwią po pas w historii -

Uskrzydlone, oderwane od świata,


Są w tym podobne do Ledy.
O, matko liści i słodyczy,
Kim są te piety?

Cienie gołębic śpiewających, lecz nie dających ulgi.

You might also like