Marc Elsberg - Sprawa Prezydenta

You might also like

Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 553

 

Marc Elsberg
 

Sprawa prezydenta
 
Przekład: Miłosz Urban
Tytuł oryginału: Der Fall des Prdsidenten
 

 
 
 
Jak zawsze, dla Urszuli
  
1.
Nisko wiszące słońce muskało promieniami czarny lakier prywatnego
odrzutowca i rzucało długie cienie na płytę lotniska. Jego światło oślepiało
Danę. Stała dwieście metrów od samolotu, obok wejścia do budynku
terminalu. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Krótko przed szóstą wieczorem
powietrze wciąż było wilgotne i gorące.
Z luksusowej maszyny wysiadł wysoki mężczyzna w czarnym
ubraniu. Z lekko schyloną głową omiótł okolicę profesjonalnym
spojrzeniem. Po chwili dołączył do niego drugi. Ochrona. Tak jak
zakładano. Rozglądając się uważnie, zeszli schodkami na asfalt. Przyjrzeli
się delegacji powitalnej i dali znak na górę. Dopiero wtedy z cienia wejścia
do samolotu wynurzył się właściwy gość - mężczyzna przeciętnego
wzrostu, szczupły, o niezgrabnych, ale skoordynowanych ruchach
długodystansowego biegacza.
Sprężystym krokiem zszedł na płytę lotniska, jakby chciał powiedzieć:
„Patrzcie, ile mam w sobie energii i swobody!". Tuż za nim podążyły
kolejne osoby z ochrony. Dwaj mężczyźni i dwie kobiety. Asystentki.
Bagażowi.
Jeszcze trzy i pół roku wcześniej Douglas Turner nazywany był
najpotężniejszym człowiekiem na świecie. Po zakończeniu kadencji
wynegocjował rekordową zaliczkę w wysokości osiemdziesięciu milionów
dolarów za napisanie - a raczej zlecenie spisania - wspomnień, trafił do rad
nadzorczych kilku potężnych firm, założył fundację swojego imienia i
dawał wykłady, za które ponoć kasował pół miliona dolarów. Za każdy.
Włącznie z tym, który właśnie przyleciał wygłosić w Atenach.
Z charakterystycznym uśmiechem przywitał ludzi oczekujących u stóp
trapu - czwórkę przedstawicieli organizatora i najważniejszych sponsorów,
osobistych asystentów organizatorów, sponsorów, dwójkę wysokich rangą
polityków i jednego z szefów policji. Meet and greet, dokładny czas trwania
pozdrowień i ich miejsca zostały wyszczególnione w umowie.
Najważniejsze, żeby nie przedłużać ponad konieczność.
Na całym lotnisku dyskretnie rozstawiona została większa liczba
policjantów. Większość z funkcjonariuszy Dana miała w zasięgu wzroku.
Gość wraz z komitetem powitalnym wsiadł do przedłużonej limuzyny,
a ochrona i świta zajęli miejsca w zwykłych czarnych samochodach. Nie
przewidziano wprawdzie zwyczajnych formalności granicznych w
publicznej części lotniska, wśród podróżnych z innych lotów, jednak Turner
nie mógł całkowicie uniknąć procedury wjazdowej. By ją przeprowadzić,
przewieziono go do strefy VIP.
Do wejścia, przy którym czekała Dana.
Wiele lat przygotowywała się na tę chwilę. Wszystko było zapięte na
ostatni guzik. Miała tylko tę jedną jedyną szansę.
Nie mogła zawieść. Nie mogła sobie pozwolić na najmniejszy błąd.
Wyprostowała się.
Showdown.

***

Limuzyna zwolniła i zatrzymała się przed wejściem do terminalu.


Asfalt promieniował jeszcze gorącem mijającego dnia. Pierwsi wysiedli
ochroniarze z drugiego samochodu w kolumnie. Rozejrzeli się uważnie i
dopiero wtedy otworzyli drzwi limuzyny.
Był to zupełnie nieodpowiedni pojazd dla kogoś, kto chce i powinien
akcentować swoje znaczenie, bo z niskiej limuzyny wysiadać musiał
zgarbiony i ze schyloną głową. Tak nie okazuje się władzy i pozycji. Nawet
Douglas Turner nie poradził sobie z eleganckim opuszczeniem tylnej
kanapy.
W otoczeniu gospodarzy i swojej ekipy wszedł do budynku.
Zwyczajne lotniskowe pomieszczenie: kilka krzeseł, jakieś stoły i dwie lady
z tyłu. Tutaj czekało na gościa sześciu umundurowanych celników. Szef
policji gestem zaprosił Douglasa Turnera dalej.
Nikt nie zwrócił uwagi na szesnastu policjantów, którzy wcześniej
czekali pod ścianami, a teraz dyskretnie zbliżyli się do przybyłej właśnie
grupy. Ani na kobietę, która ruszyła za nimi, choć wcześniej stała
dyskretnie przy wejściu. Bezpieczeństwo tak ważnego gościa było sprawą
oczywistą.
Aż do chwili, gdy jeden z ochroniarzy zaczął mieć podejrzenia.
Błyskawicznie wsunął prawą rękę pod marynarkę i krzyknął:
– Uwaga, panie prezydencie!
W tej samej chwili rzuciło się na niego trzech policjantów, a pozostali
zajęli się resztą obstawy byłego prezydenta. Pierwszy z ochroniarzy zdążył
chwycić pistolet, który miał w kaburze pod pachą. Najbliższy policjant
uwiesił mu się na ręce, a pozostali wykręcili wolne ramię na plecy i
kopniakami w nogi próbowali powalić go na podłogę. Mężczyzna z
wysiłkiem uniósł broń. Prezydent i wszyscy pozostali zgarbili się
odruchowo. Rozległ się ogłuszający wystrzał. Z dziury w suficie posypał
się pył. W końcu policjantom udało się przygwoździć ochroniarza do
podłogi, któryś z nich stanął mu na ręce, inny odebrał broń. Pozostali
członkowie obstawy Douglasa Turnera już wcześniej zostali
unieruchomieni, każdy przez trzech funkcjonariuszy. Umundurowani
mężczyźni otoczyli gościa szczelnym kordonem.
– Douglas Turner? - zapytał jeden z nich, stojący naprzeciwko byłego
prezydenta.
Retoryczne pytanie, o czym miał się przekonać sam zainteresowany,
kiedy zaskoczony wydusił z siebie:
– Co to ma...
Policjant nie dał mu dokończyć i nienaganną angielszczyzną wyjaśnił:
–  Działając w imieniu Międzynarodowego Trybunału Karnego,
zatrzymuję pana pod zarzutem popełnienia zbrodni wojennych.
 
2.
Wszyscy w pomieszczeniu zamarli na pełne niedowierzania mgnienie
oka.
Ochroniarze próbowali uwolnić się z uchwytu policjantów. Świta
Turnera usiłowała przedrzeć się przez kordon funkcjonariuszy otaczających
byłego prezydenta, ale ci ani drgnęli.
–  To chyba jakiś słaby dowcip! - krzyknął jeden z organizatorów
wizyty.
– Rozum postradaliście, czy co?! - zawołał inny.
Część spośród asystentów i asystentek Turnera rzuciła się wyjaśniać
sytuację z członkami komitetu powitalnego, pozostali sięgnęli po telefony.
–  Starczy tego! - ryknął któryś ze sponsorów, starszy, ascetyczny
mężczyzna w drogim garniturze. - Zrób pan coś! - zwrócił się władczym
tonem do szefa policji.
Ten podszedł do grupy strzegącej dostępu do byłego prezydenta i
powiedział:
– Panie Turner, sir, proszę za mną.
–  Zwariował pan?! - krzyknął jeden z greckich polityków i wyjął z
kieszeni telefon. - Dzwonię do minister sprawiedliwości!
– Kalomira Stakis posiada już wszystkie potrzebne informacje - odparł
szef policji. - Myślał pan, że to samowolka?
–  Zdaje pan sobie sprawę, co pan robi? - zapytał prezydent
charakterystycznym niskim, śpiewnym głosem. Wszyscy pozostali zamilkli.
- Wywołuje pan właśnie największy kryzys dyplomatyczny od czasów
drugiej wojny światowej - dodał spokojnie i spojrzał szefowi policji prosto
w oczy. - Konsekwencje dla pana, pana przełożonych, pana ojczyzny,
rodaków i wszystkich odpowiedzialnych za tę hucpę w rządzie i
Międzynarodowym Trybunale Karnym i tak będą bardzo dotkliwe. Jeszcze
ma pan szansę, by uniknąć najgorszego.
Turner nie stracił spokoju. Był wyraźnie pewny swego.
–  Wykonujemy jedynie działania na polecenie Międzynarodowego
Trybunału Karnego, zgodnie z prawem międzynarodowym - wyjaśnił
policjant neutralnym tonem. - Jesteśmy przygotowani, by zapewnić panu
dostęp do tłumacza, gdyby zaszła taka potrzeba.
–  Stany Zjednoczone nie uznają jurysdykcji Międzynarodowego
Trybunału Karnego nad swoimi obywatelami - odparł Turner. -
Wielokrotnie wyraźnie pokazywaliśmy, że USA w żadnym razie nie
zaakceptują jakiegokolwiek postępowania Trybunału w sprawie naszych
obywateli. Ustawa American Service-Members' Protection Act daje do
dyspozycji amerykańskiego prezydenta wszelkie narzędzia, które mogą być
potrzebne, by w takiej sytuacji chronić naszych obywateli. W tym również
dopuszcza użycie siły.
Pośród tego całego zamieszania nikt nie zwracał uwagi na Danę.
Większość osób towarzyszących byłemu prezydentowi w podróży zajęta
była telefonami - dzwonili do ambasady amerykańskiej i prawdopodobnie
również do amerykańskiego Departamentu Stanu, a może i nawet
bezpośrednio do Białego Domu - kobieta podeszła więc niezauważenie do
policjantów. Umundurowani mężczyźni przewyższali ją przynajmniej o
głowę.
–  Ignorowanie instytucji stojących na straży praworządności jest
charakterystyczne dla despotów - zwróciła się do Turnera. - A na pewno nie
dla narodu roszczącego sobie pretensje do bycia przywódcą wolnego
świata. Prawda?
Przez chwilę były prezydent nie wiedział, co odpowiedzieć.
–  Dana Marin, przedstawicielka Międzynarodowego Trybunału
Karnego - przedstawiła się. - Jeśli ma pan zamiar komuś grozić, proszę
skupić się na mnie, a tych ludzi niech pan zostawi w spokoju. Oni jedynie
wykonują swoją pracę.
Jej niespodziewane pojawienie się i zdecydowane słowa wywołały
irytację Turnera i pozostałych.
W tym samym czasie cała świta byłego prezydenta, która tylko na
chwilę uniosła głowy, szeptała gorączkowo do słuchawek. Rozmową przez
telefon zajęty był również jeden z polityków, organizator i któryś ze
sponsorów.
– To się pani nie uda! - krzyknął w jej stronę drugi polityk.
Na czołach części z zebranych Dana dostrzegła krople potu.
– Póki co nie kontaktowałabym się ze zbyt wieloma ludźmi - poradziła
Dana rozmawiającym przez telefon asystentom Turnera. - Im więcej osób
dowie się o tym zajściu, tym szybciej cała sprawa przedostanie się do opinii
publicznej - dokończyła podniesionym głosem, by przekrzyczeć
poirytowany gwar i pretensje części obecnych. - Wszyscy państwo chcą
zapewne przygotować strategię medialną, prawda?
–  O co konkretnie oskarżacie pana prezydenta? - zapytał jeden z
polityków, nie kryjąc wściekłości.
– Pana prezydenta nie można o nic oskarżyć - skarcił go ostro młody
mężczyzna z delegacji Turnera. Wyglądał jak model wycięty z katalogu dla
przyszłych członków Kongresu i rad nadzorczych, którzy karierę zaczynają
u boku wpływowych osobistości.
–  Międzynarodowy Trybunał Karny przygotował oświadczenie
prasowe, które zostanie upublicznione za mniej więcej dwie godziny, kiedy
tylko pan Turner trafi do miejsca tymczasowego zatrzymania - powiedziała
Dana. - W materiale znajdą państwo więcej informacji. Do czasu jego
publikacji pozostaje państwu przygotować swoje stanowiska.
–  Wszyscy gorzko tego pożałujecie - wycedził przez zęby były
prezydent. Po jego opanowaniu nie pozostał nawet ślad. - Natychmiast
zawiadomić ambasadora! - warknął do swoich ludzi.
–  Chodźmy - zdecydowała Dana i policjanci delikatnie, acz
zdecydowanie skierowali Douglasa Turnera w stronę wyjścia.
Nikt nie zwrócił uwagi na to, że asystent jednego ze sponsorów przez
cały czas trzymał w ręce telefon, jednak do nikogo nie dzwonił.
 
3.
– Arthur Jones! Arthur Jones!
Krzyki wydobywające się z gardeł dwudziestu tysięcy osób
wypełniały halę Target Center w Minneapolis, a skandujący wymachiwali
tysiącami papierowych proporczyków w kolorach amerykańskiej flagi.
Na podwyższeniu daleko przed nimi stał - bardzo drobny z tej
odległości - urzędujący prezydent Stanów Zjednoczonych, a za nim
gromada starannie wyselekcjonowanych wyborców reprezentujących
wszystkie znaczące grupy społeczne. Kobiety, mężczyźni, dzieci, młodzi,
starzy, o jasnej i ciemniejszej skórze, a zainteresowani szybko zauważyliby
członka społeczności LGBT. Wszyscy mieli na sobie takie same bluzy z
biało-czerwono-niebieskim napisem: ARTHUR JONES FOR PRESIDENT.
Na gigantycznym telebimie za ich plecami powiększony
dwudziestokrotnie prezydent z uśmiechem uniósł rękę, by uspokoić
wiwatujący tłum i przemawiać dalej.
To był moment, na który Derek czekał. W towarzystwie trzydziestu
techników, organizatorów i członków sztabu wyborczego prezydenta
obserwował scenę z reżyserki, przeszklonego, ciasnego pomieszczenia w
kształcie wielkiego jajka, umieszczonego nad trybunami. Nienawidził
przerywać prezydentowi, ale nie miał innego wyjścia. Wybuchy złości
Arthura Jonesa były legendarne. Prezydent rozkoszował się właśnie reakcją
na najważniejszą część przemowy, zanurzał się w uwielbieniu tłumu,
którego tak łaknął. Tym większa będzie jego wściekłość, kiedy się dowie,
co zmusiło go do coitus interruptus.
–  Panie prezydencie, proszę jak najszybciej zakończyć przemowę -
powiedział Derek do słuchawki tak cicho, że nikt w pleksiglasowym jajku
nie mógł go usłyszeć. Obserwując reakcję na telebimie, miał pewność, że
prezydent otrzymał wiadomość, lecz nie potrafił jej zrozumieć. Nie chciał
jej rozumieć. Arthur Jones dalej się uśmiechał, ale miejsce uspokajających
gestów zajęło pełne werwy machanie, na które tłum zareagował ponownym
wybuchem aplauzu. Profesjonalista. Chciał zyskać czas, żeby się upewnić,
czy dobrze zrozumiał przekaz.
Dziesiątki tysięcy mieszkańców stanu przybyło tego ranka, by
kibicować swojemu idolowi. Urzędującemu prezydentowi nie przerywa się
wiecu wyborczego w wypełnionej po brzegi hali bez naprawdę ważnego
powodu. Wcześniej zdarzyło się już, że jeden z prezydentów dalej siedział
przed klasą pełną uczniów mimo wyszeptanej mu na ucho wiadomości o
ataku na Stany Zjednoczone. Być może później podekscytowani analitycy
mediów będą się prześcigać w próbach interpretacji zachowania
prezydenta, by odpowiedzieć na pytanie, w którym momencie dotarła do
niego wiadomość. Jego twarz setki razy pojawi się w powiększeniu w
ogólnokrajowych programach. Zawodowcy znali już na pamięć
przemówienia wyborcze Jonesa i wiedzieli, jakie tematy się w nich
pojawiają. Na początku będą się pewnie dziwili, że tym razem część z nich
pominął, a później brakujące fragmenty staną się dla nich dowodem, że
musiał szybciej skończyć spotkanie.
I właśnie tego trzeba było teraz uniknąć. Dlatego Jones musiał jak
najszybciej zejść ze sceny i dołączyć zdalnie do narady sztabu kryzysowego
złożonego z najważniejszych członków jego gabinetu, którzy czekali w
Waszyngtonie, czy gdziekolwiek akurat przebywali.
– Jak najszybciej zakończyć spotkanie - powtórzył Derek. - ASAP.
Prezydent zachował uśmiech na twarzy, ale opuścił ramiona, jakby
dawał zebranym sygnał, że chce dalej przemawiać, i skinął kilka razy
głową. Publiczność musiała odczytać ten gest jako wyraz aprobaty dla
dwudziestotysięcznej rzeszy wiwatujących wyborców, jednak krótkie
spojrzenie w stronę reżyserki - spojrzenie, które Derek wyraźnie zobaczył
na wielkim telebimie za sceną - było potwierdzeniem, że Jones zrozumiał
polecenie.
– Arthur Jones, obecny i przyszły prezydent Stanów Zjednoczonych! -
zawołał moderator, a Jones, wciąż pozdrawiając tłum gestami, sprężystym
krokiem zszedł ze sceny.
Hala oszalała. Krzyki zachwytu wydobywały się z tysięcy gardeł, a
spod wysokiego sufitu na zebranych posypało się czerwono-niebiesko-białe
konfetti.
W otoczeniu członków ochrony prezydent, ukrywając pośpiech,
posuwał się wydzielonym przejściem wzdłuż pierwszych rzędów siedzeń
dla publiczności. Po drodze ściskał wyciągnięte dłonie, aż w końcu zniknął
w plątaninie korytarzy zaplecza hali widowiskowej. W drodze towarzyszyło
mu kilka kamer wybranych stacji telewizyjnych, korpus prasowy Białego
Domu i część sztabu wyborczego. Dzięki nim Derek w pomieszczeniu za
sceną mógł na bieżąco śledzić Jonesa. Widział, jak maszeruje między
niezbyt reprezentacyjnymi ścianami z nagiego betonu, pod rurami
biegnącymi poniżej sufitu.
Zespół pomieszczeń za sceną składał się z sześciu różnej wielkości
pokoi. Jeden z nich był w całości przeznaczony dla prezydenta, jeden został
zaadaptowany na potrzeby makijażystów, jeden przydzielono mediom, a
pozostałe - członkom sztabu wyborczego. Kampanię prezydencką
napędzała potężna machina składająca się z przeszło siedemdziesięciu osób,
które obsługiwały linie telefoniczne i kanały w mediach
społecznościowych, pisały coś i kręciły się między stołami. A to przecież
nie byli wszyscy członkowie i współpracownicy sztabu, lecz jedynie ci,
którzy podróżowali z prezydentem. Derek żadnej z tych osób nie zamierzał
- przynajmniej na razie - wtajemniczać w to, co się działo. Żeby nie
wzbudzać niepotrzebnego zainteresowania, stanowisko do połączenia ze
sztabem kryzysowym przygotował w garderobie Jonesa. Nikogo nie
powinno dziwić, że prezydent zamknie się na trochę u siebie.
A jednak niektórzy byli zaskoczeni. Przemierzając szybkim krokiem
kolejne pomieszczenia, Derek wyłapywał urywki rozmów. Krótsza
przemowa. Prawie nie poruszył tematu migracji. Przede wszystkim pod
koniec bardzo przyspieszył.
Derek miał zamiar wszystko im wyjaśnić. Ale później. W tej samej
chwili zobaczył przed sobą Arthura Jonesa w otoczeniu ochroniarzy,
asystentów i asystentek oraz przedstawicieli mediów. Gratulacje, uściski
dłoni, krótkie skinienie i podziękowania dla zespołu. Derek dołączył do
tłumu, który w odpowiedzi na krótki gest prezydenta szybko się cofnął i
zostawił ich samych.
–  Obyś miał rzeczywiście dobry powód, żeby ściągać mnie ze sceny
przed końcem wiecu - syknął Jones.
–  Dobry to on nie jest - odparł Derek. - Ale może zdecydować o
wyniku wyborów.
Pospiesznym krokiem ruszyli w stronę garderoby i weszli do środka.
Kiedy Derek zamknął drzwi, reszta osób została na korytarzu. W końcu byli
sami, on i prezydent. I członkowie Rady Bezpieczeństwa Narodowego,
którzy spoglądali z ekranów trzech laptopów.
Na ich widok Jonesowi przeszła ochota na zbliżający się wybuch
złości. Takie zgromadzenie zwiastowało problemy.
– O siedemnastej czterdzieści dwie lokalnego czasu, czyli o dziesiątej
czterdzieści dwie naszego, grecka policja dokonała w Atenach zatrzymania
Douglasa Turnera - wyjaśnił Derek. - Funkcjonariusze działali na podstawie
tymczasowego nakazu aresztowania wystawionego przez Międzynarodowy
Trybunał Karny w Hadze.
Udało mu się zaskoczyć Jonesa, jednak prezydent potrafił
błyskawicznie odzyskać panowanie nad sobą. I był bezlitośnie
wyrachowany. Krótkim spojrzeniem zmierzył Dereka.
–  Należało się temu dupkowi - warknął. - Anyway... - Popatrzył na
zegarek, po czym przesunął wzrokiem po ekranach komputerów. - To
siedemnaście minut temu. Oficjalnie nic jeszcze nie wiadomo - powiedział.
- W przeciwnym razie na zewnątrz rozpętałoby się prawdziwe piekło.
–  Zgadza się, jeszcze nie ma żadnego komunikatu na ten temat -
potwierdził Derek. - Piętnaście minut temu pierwsze sygnały od jego
asystentów dotarły do Departamentu Stanu, Białego Domu i ambasady
Stanów Zjednoczonych w Atenach. Zatrzymanie miało miejsce na uboczu,
z dala od osób postronnych i bez udziału przedstawicieli mediów. Jednak za
około półtorej godziny służby prasowe Międzynarodowego Trybunału
Karnego mają opublikować komunikat prasowy. Zaraz po tym, jak Turner
zostanie przewieziony do miejsca tymczasowego aresztowania.
– Nie dojdzie do tego - powiedział prezydent zdecydowanym tonem. -
Chyba się nie łudzą, że moglibyśmy na to pozwolić. Dobrze, jakie mamy
możliwości?
–  Nie uznajemy jurysdykcji Międzynarodowego Trybunału Karnego
nad naszymi obywatelami. - Z jednego z laptopów rozległ się głos
prokuratora generalnego. - Dlatego musimy unikać bezpośredniego
kontaktu z tą instytucją. Nie wolno nam dopuścić do powstania wrażenia,
że zgodzimy się, by rozstrzygnięcie zapadło w trakcie procesu.
– Jakie konkretnie zarzuty mu przedstawiono?
– To Trybunał chce ujawnić dopiero w oświadczeniu prasowym. Nasi
ludzie już pracują, żeby wcześniej się czegoś dowiedzieć.
– Jestem zdania, że mimo to należałoby nawiązać z nimi kontakt. - Do
rozmowy dołączył szef sztabu. - Moglibyśmy skorzystać z naszych back
channels. - Nieoficjalne kontakty.
– Należałoby zademonstrować pełen wachlarz instrumentów, którymi
dysponujemy - oznajmił sekretarz stanu, pięciogwiazdkowy generał o
twarzy jak spod rzeźbiarskiego dłuta i ogolonej na łyso głowie. - Chętnie
zamieniłbym kilka słów osobiście z główną prokurator.
–  Żadnych bezpośrednich kontaktów - wtrącił się prokurator
generalny. - A już na pewno to wykluczone na tak wysokim szczeblu...
–  Im wyższy szczebel, tym lepiej - zaprotestował sekretarz stanu. -
Muszą zrozumieć, że nas traktuje się poważnie. I to bardzo poważnie!
–  Adam ma rację - zdecydował prezydent, mając na myśli zdanie
sekretarza stanu. - Należy tę sprawę zakończyć, zanim rozkręci się na
dobre. A to może się nam udać jedynie wtedy, jeśli zaczniemy wywierać
nacisk na wszystkich frontach jednocześnie. I nie mówię tutaj jedynie o
Trybunale Karnym, ale o rządzie Królestwa Niderlandów, które jako
gospodarz gości ich na swoim terytorium. U Greków, ale to chyba
oczywiste. W całej Unii Europejskiej. I u najważniejszych przywódców
Unii Europejskiej. Trzeba wytoczyć najcięższe działa, pełen arsenał. Zakaz
wjazdu do Stanów Zjednoczonych dla wszystkich, dosłownie. I mam
gdzieś, czy to będzie prezydent Francji, kanclerz Niemiec czy któryś z
pajaców z UE. Sankcje gospodarcze. Zakaz prowadzenia interesów w
Stanach Zjednoczonych dla europejskich banków. Wycofanie się z NATO i
tak dalej... W razie potrzeby można odwołać się do American Service-
Members' Protection Act.
– To nasi sprzymierzeńcy - wtrącił ostrożnie sekretarz stanu.
– Gówno prawda! Sprzymierzeńcy nie robią takich rzeczy!
–  Takie kroki mogą bardzo zaszkodzić naszej gospodarce... - zaczęła
sekretarz bezpieczeństwa krajowego, ale prezydent Jones nie dał jej
dokończyć.
–  Przecież tak daleko to nie zajdzie! Ale zagrozić musimy takimi
środkami, żeby zrozumieli, że nie żartujemy.
–  Jeśli nie zamierzamy zrealizować gróźb, nie powinniśmy ich
stosować.
– Ale ja grożę im cholernie poważnie! - ryknął Arthur Jones. - Turner
to narcystyczny i zapatrzony w siebie półdebil! I do tego republikanin! Ale
nie możemy dopuścić, żeby były prezydent Stanów Zjednoczonych znalazł
się w sferze zainteresowania tego Trybunału, nie mówiąc już w ogóle o
aresztowaniu! Kto będzie następny? Prezydent Chin? Rosji? Ja? Czy oni
zupełnie postradali rozum? - Spojrzał w stronę Dereka. Mężczyzna ruchem
głowy wskazał na drzwi. Nie powinien tak krzyczeć. Na zewnątrz są ludzie.
Jones prychnął i obiema dłońmi uderzył w blat stołu, ale kiedy podjął
przerwany wątek, mówił normalnym głosem.
– Chcę natychmiast wszystkich na telefonach. Trybunał, szefa Komisji
Europejskiej, kanclerza Niemiec i prezydenta Francji. To na początek.
– A jeśli oni jeszcze nic nie wiedzą? - zapytał sekretarz obrony. - Sami
wrzucimy granat do szamba.
– Jeśli przespali coś takiego, to najwyższa pora ich obudzić! - Arthur
Jones oparł się rękoma o stół naprzeciwko laptopa, z którego spoglądał na
niego szef CIA. Przechylił głowę jak byk przygotowujący się do ataku i
sapnął. - Skoro już mowa o przesypianiu ważnych wydarzeń... - ciągnął
lodowatym tonem. - Jak to w ogóle możliwe, że do tego doszło? Dlaczego
wcześniej nie wiedzieliśmy, co się święci? Dlaczego wy tego nie
wiedzieliście? - zwrócił się bezpośrednio do szefa wywiadu.
– Tajny nakaz aresztowania - wyjaśni! mężczyzna spokojnie. - Dzięki
temu udało się im utrzymać tę informację w bardzo wąskim gronie. Jeśli
postępowali odpowiednio starannie i zachowywali...
–  Jeśli?! - ryknął Jones, ale szybko się opanował i z trudem
powstrzymując wściekłość, dokończył: - Właśnie od tego jesteście! Wy i te
wszystkie elektroniczne zabawki! Po to, żeby nikt nie miał przed nami
tajemnic! Albo żeby je w porę wykrywać, jeśli już jakieś się pojawią! -
Odetchnął głęboko. - No dobrze. Skoncentrujmy się teraz na
najważniejszych sprawach. Trzeba wyciągnąć Turnera, zanim opinia
publiczna dowie się o zatrzymaniu. I zadbać, żeby nigdy się nie
dowiedziała, co się stało.
–  Uważam, że mimo wszystko powinniśmy wtajemniczyć nasze
służby prasowe - zaczął Derek. - Nawet gdybyśmy w ciągu najbliższej
godziny wyciągnęli Tur... - Derek zdał sobie sprawę, że popełnił błąd,
jeszcze zanim Jones wszedł mu w słowo.
–  Gdybyśmy?! - zapytał prezydent groźnie cichym głosem. - To nie
podlega debacie!
– Nawet kiedy już go wyciągniemy - poprawił się Derek - na pewno
zaczną krążyć plotki. W zatrzymaniu uczestniczyło kilkudziesięciu
policjantów, kilka razy więcej osób ze strony sponsorów i organizatorów
wizyty, w której Turner miał wziąć udział, a do tego kilku greckich
polityków. Ktoś gdzieś coś powie. Niechby jeden z nich wspomniał o tym
żonie albo znajomemu. Wtedy bardzo trudno będzie to zatuszować, jeśli w
ogóle przyjmiemy, że to możliwe. Dlatego nasze służby prasowe muszą być
odpowiednio przygotowane. Biały Dom i sztab wyborczy również.
– Naprawdę mielibyśmy ich we wszystko wtajemniczyć? - żachnął się
prezydent.
–  Nie. Ale trzeba im przekazać, że mają się przygotować na fake
newsy rozsiewane przez wrogie obozy w celu wpłynięcia na wyniki
wyborów, a za wszystkim prawdopodobnie stoją rosyjskie farmy trolli.
– Jak chcesz - mruknął Jones. - Ale ostrożnie. - Zaklaskał w dłonie. -
Dobrze, do roboty! Wyciągnijmy tego idiotę z kłopotów, zanim ktoś się o
tym dowie!
Derek poczuł, że telefon, który cały czas ściskał w dłoniach, zaczyna
wibrować. Sygnał przychodzącej wiadomości. I kolejny. Jeden za drugim.
W tej samej chwili szef CIA odwrócił wzrok od kamerki przed swoim
stanowiskiem i spojrzał na coś poniżej, jakby odczytywał nowego maila czy
sprawdzał wiadomość na telefonie, który prawdopodobnie leżał przed nim
na biurku.
Dereka ogarnęły złe przeczucia. Popatrzył na ekran.
–  Fuck - szepnął. - Mister President - zwrócił się do Jonesa. -
Obawiam się, że sytuacja uległa diametralnej zmianie.
 
4.
– Hej, Steve, pobudka!
Ktoś ściągnął mu słuchawki z głowy i zamiast głosu Johnniego
Taylora usłyszał Jurgena. Od jakiegoś czasu ludzie znów krzyczeli sobie
prosto do ucha, jakby zamieszanie z koronawirusem nigdy się nie zdarzyło.
– Lepiej to obejrzyj!
Tyle że Steve właśnie coś oglądał - swój monitor, wypełniony
tabelkami i wykresami po jednej stronie i otwartym oknem App-Design po
drugiej.
– Co takiego mam zobaczyć?
Rozejrzał się. W przestronnym biurze urządzonym w loftowym stylu
wszystko wyglądało tak jak zawsze. Dwudziestolatkowie,
trzydziestolatkowie i dwójka czterdziestolatków, którzy robili wszystko, by
wyglądać najmłodziej z całej ekipy, stali ściśnięci wokół jednego z
monitorów i nie odrywali od niego wzroku. A może patrzyli na swoje
telefony? Chyba na ekran i telefony jednocześnie. Ale na codzień wszyscy
tutaj zachowywali się bardzo podobnie.
– Co jest? - zapytał Jurgena. - Jakieś nowe porno?
– Coś lepszego.
– No to mów.
– Sam zobacz.
– Stary, ktoś tutaj musi pracować.
– Zobaczysz, to sam złapiesz! - zapewnił go Jurgen. - This is crazy!
Zupełnie jakby uważał, że Steve lepiej zrozumie angielski. Choć w tej
kwestii akurat miał rację. Większość tutaj lepiej mówiła po angielsku niż po
niemiecku.
Niechętnie wstał z fotela. W końcu nikt nie chce psuć innym zabawy.
–  W Atenach zatrzymano byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych
Douglasa Turnera - wyjaśnił Jurgen po drodze. - I to pod zarzutem
popełnienia zbrodni wojennych!
Jego słowa podziałały na Steve'a tak, jakby ktoś polał go lodowatą
wodą.
Zimny pot wystąpił mu na czoło i nos.
– Chrzanisz... - powiedział. Wychrypiał właściwie.
– Słowo! Sam zobacz!
Dopiero z bliska zorientował się, że pozostali stłoczyli się wokół
dużego monitora, na którym oglądali jakieś nagranie.
Początkowo na ekranie Steve widział tylko czyjeś głowy od tyłu, na
dodatek obraz strasznie skakał. Tak jakby ktoś nagrywał zamieszanie.
Gdzieś dalej można było dostrzec umundurowanych funkcjonariuszy. Jeden
z nich rozmawiał z mężczyzną z przodu. I choć Steve widział tylko jego
potylicę, domyślał się, kim jest. Obraz rozmazywał się i trząsł, z głośników
było słychać rozmowy i pokrzykiwania w kilku językach - głównie po
angielsku - lecz on prawie nic nie rozumiał. Wsłuchał się uważniej. Głosy
brzmiały głucho i niewyraźnie, jakby dochodziły z dużej odległości. Ale
wiedząc, czego się spodziewać, w końcu zaczął rozróżniać strzępy zdań.
Najpierw same imiona i nazwiska.
– Douglas Turner?
W ten sposób wszystko stało się zupełnie jasne. Mężczyzna
odpowiedział coś krótko, na co policjant zaraz mówił dalej:
–  Działając w imieniu Międzynarodowego Trybunału Karnego,
zatrzymuję pana pod zarzutem popełnienia zbrodni wojennych.
Potem go wyprowadzili.
W zespole, który otaczał Steve'a, pracowały osoby z siedmiu krajów: z
Niemiec, Austrii, Danii, Tajwanu, Korei Południowej, ze Szwecji i Stanów
Zjednoczonych. Podekscytowani krzyczeli jedno przez drugie. We
wszystkich możliwych językach komentowali całe zajście, choć dominował
oczywiście angielski.
– Genialnie!
– Cool!
– Dali czadu! Niczego się nie boją!
– Jankesi nie będą zadowoleni!
– I bardzo dobrze, bo to najwyższy czas, żeby ktoś się odważył!
Tutaj, w biurze, wszyscy byli jednomyślni.
Tina, Szwedka, zwróciła się do Steve'a z pytaniem:
– Ty przecież jesteś ze Stanów. Co o tym sądzisz?
Co Steve jako Amerykanin myślał o tym aresztowaniu? W zasadzie to
zupełnie nic nie myślał. Jego całe ciało krzyczało za to: „Uciekaj! Ukryj
się!".
–  Cóż. - Zmusił się do odpowiedzi. - Crazy, prawda? - Dostatecznie
neutralna wypowiedź, żeby nie zachęcić nikogo do dyskusji. Nie chciał o
tym rozmawiać ani z nią, ani z nikim. - Co się właściwie stało? - zapytał.
Byle tylko nie dać niczego po sobie poznać.
– To nagranie dopiero co pojawiło się w mediach społecznościowych -
wyjaśniła Tina. - Sama jeszcze nic więcej nie wiem.
– Nikt jeszcze nie wie - potwierdził Jurgen.
Steve musiał wiedzieć więcej. Po omacku wydobył telefon z kieszeni
spodni. Poszłoby mu łatwiej, gdyby nie trzęsły mu się dłonie.
 
5.
Niewyraźne, skaczące ujęcia, rozmazane kształty głów nagrywanych
od tyłu przesuwały się chaotycznie po ekranie telefonu Dany i zasłaniały
widok. Oglądanie utrudniał dodatkowo styl prowadzenia samochodu
policyjnego, w którym jechała za pędzącym na złamanie karku wozem z
aresztowanym byłym prezydentem Stanów Zjednoczonych. Na ekranie
pojawiło się kilku greckich policjantów. A potem, na chwilę, ale za to
wyraźnie, zobaczyła też Douglasa Turnera. Jeszcze nie było jasne, co się
właściwie dzieje - przynajmniej dla kogoś, kto nie był przy zatrzymaniu.
Mimo to Dana czuła się tak, jakby kwas żołądkowy rozlewał jej się po
całym ciele i wypełniał ją po czubek głowy. Słyszała podniesione i
niezrozumiałe głosy wielu przekrzykujących się osób. To musiały być
słowa stojących najbliżej tego, kto nagrywał, a jednak nie rozumiała
niczego poza urywkami, które nawet dla wtajemniczonych nie miały
żadnego sensu. Obraz wyostrzył się na jednej z głów z przodu tłumu,
należącej do szczupłego pięćdziesięciolatka o ciemnych, zaczesanych do
tyłu lokach. Dana rozpoznała w nim sponsora. Zdenerwowany mężczyzna
wykrzykiwał jakieś polecenia do człowieka spoza kadru. Osoby znajdujące
się nieco dalej rozlały się w niewyraźną plamę. Kimkolwiek był
nagrywający, zmienił ustawienia kamery i były prezydent w otoczeniu
policjantów znów ukazał się zupełnie wyraźnie i ostro. Teraz każdy mógł
dostrzec, że to Turner. Bez dwóch zdań. A obok niego przez jedną, dwie,
trzy nieskończenie długie sekundy widać było drobną, szczupłą
trzydziestokilkulatkę w szarym kostiumie, o surowym spojrzeniu zza
okularów i ze związanymi z tyłu głowy włosami. Danę.
Miała wrażenie, jakby wszystko wydarzyło się w tej samej chwili.
Cztery minuty wcześniej jej konwój opuścił teren lotniska. Nie
towarzyszyły mu żadne radiowozy - tylko cztery furgonetki różnych marek,
w różnych kolorach: białym, beżowym i szarym, żeby nie wzbudzać
zainteresowania. Do pierwszej wsiadło sześciu uzbrojonych
funkcjonariuszy. W drugiej umieszczono Douglasa Turnera; zajął miejsce
na tylnej kanapie, między dwoma policjantami. W trzeciej siedziała Dana i
trzech funkcjonariuszy. Mężczyzna, który zajął miejsce obok niej, bez
przerwy patrzył na jej telefon. Pojazd zamykający kolumnę wiózł, podobnie
jak pierwszy, sześciu uzbrojonych policjantów. Szaleńczym tempem gnali
wąskimi uliczkami, wyprzedzali, hamowali, przyspieszali i zmuszali Danę
do kurczowego trzymania się za rączkę przy drzwiach.
Zaraz potem odebrała połączenie z Hagi.
Na nagraniu na telefonie Dany wyraźnie zdenerwowany były
prezydent dyskutował właśnie z jednym z policjantów. Co chwilę przed
obiektywem pojawiały się znienacka głowy i zasłaniały widok. Na ułamek
sekundy, czasem na dłużej. Ktoś mógłby powiedzieć, że cały filmik jest
jedną wielką mistyfikacją - ale tylko ktoś, kogo tam nie było. A Dana była.
–  No to co? To by było na tyle? - zapytała wzburzona Maria Cruz,
główna prokurator Trybunału. Argentynka była bardzo oszczędna w
słowach, na wypadek gdyby ktoś przysłuchiwał się jej rozmowie. Co nie
byłoby niczym zaskakującym. W Hadze musiał wybuchnąć armagedon.
– Niestety - potwierdziła Dana.
Rozkołysane nagranie przez chwilę pokazywało jednego z
amerykańskich ochroniarzy, przygniatanego do podłogi przez trzech
greckich stróżów prawa. Coraz wyraźniej słychać było strzępy rozmów po
angielsku. Głosy należały do członków amerykańskiej delegacji, którzy
zaczęli wydzwaniać do Białego Domu, Departamentu Stanu i ambasady
amerykańskiej w Atenach, by powiadomić wszystkich o tym, co się dzieje.
– Kto, do diabła, upublicznił to nagranie? - syknęła Maria.
– Nie mam pojęcia - odparła Dana.
Na ekranie telefonu zapanował chaos. Policjanci odpychali napierające
osoby. Gdzieś w tle mignął Turner. I znowu Dana. Niemal w jednej chwili
cały świat poznał jej twarz. Niebawem wszyscy się dowiedzą, w jakiej roli
się tam znalazła: media, amerykańskie służby, administracja... Znowu miała
wrażenie, że od środka wypala ją kwas żołądkowy, i zaczęła się pocić. Od
początku wiedziała, na co się decyduje, przyjmując ofertę pracy w Hadze.
Domyślała się, z czym będzie się wiązał ten specjalny projekt. Zarwała
przez to niejedną noc. Ale teraz przyszło zderzenie z rzeczywistością. I od
razu wszystko poszło niezgodnie z planem. Gorzej. Znacznie gorzej.
– Zrobiło się tu piekło, najprawdziwsze piekło - powiedziała Maria. -
Chyba potrafisz sobie wyobrazić.
O tak, potrafiła. Rozmawiały o przewidywanych reakcjach, a jednak
rzeczywistość okazała się zupełnie inna niż wcześniejsza teoria. Dana
nawet bieliznę miała przepoconą. Wyobrażała sobie, że wszystko będzie
wyglądać znacznie lepiej. Bardziej cool. Ale nie przyszło jej do głowy, że
zaraz po aresztowaniu byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych cały świat
obiegną jej fotografie.
– Dobrze - zdecydowała Maria. - Taka sytuacja była do przewidzenia i
należało się z tym liczyć. Skoro powiedzieliśmy A, trzeba teraz
wyrecytować alfabet do samego końca. Daj mi znać, jak przyjedziecie na
miejsce.
„Jeśli przyjedziemy" - pomyślała Dana. Na szczęście nawet
amerykańskie służby specjalne potrzebowałyby więcej czasu, żeby
przerzucić na miejsce swoich ludzi.
–  Muszę kończyć - oznajmiła prokurator. - Mam drugie połączenie,
które powinnam odebrać.

***

Maria Cruz nigdy nie unikała ostrych i nieprzyjemnych rozmów z


mężczyznami u władzy. Nie uciekała przed nimi ani jako prokurator
Buenos Aires, gdzie mimo amnestii próbowała postawić przed sądem
generałów za zbrodnie popełnione w czasie junty, ani później, kiedy została
najmłodszą minister sprawiedliwości w rządzie zdominowanym przez
mężczyzn. Jako główna prokurator Międzynarodowego Trybunału Karnego
w Hadze też często spotykała niezbyt uprzejmych rozmówców, wśród nich
zaś zastanawiająco regularnie pojawiali się przedstawiciele Stanów
Zjednoczonych. Na przykład za każdym razem, gdy chodziło o możliwe
dochodzenia przeciwko żołnierzom amerykańskiej armii albo osobom
odpowiedzialnym za stosowanie tortur i inne zbrodnie popełniane w
Afganistanie. W tej materii nic się nie poprawiło, przynajmniej w ciągu
pięciu lat, czyli od kiedy została naczelną prokurator. Aż do niedawna, na
krótko zanim zajęła się tą sprawą. A w tej chwili zastępca amerykańskiego
sekretarza stanu czekał, aż odbierze połączenie. Nie spodziewała się, że tak
prędko się to potoczy, nie brała też pod uwagę, że ktoś niemal natychmiast
wypuści do mediów nagranie z aresztowania.
Stany Zjednoczone podpisały wprawdzie w dwutysięcznym roku
Rzymski Statut, na podstawie którego powołano do życia Międzynarodowy
Trybunał Karny, jednak dwa lata później wycofały swoją zgodę i odmówiły
ratyfikacji umowy. Podobnie jak Chińska Republika Ludowa, Indie, Irak,
Iran, Izrael, Kuba, Korea Północna, Pakistan, Rosja, Syria, Arabia
Saudyjska, Sudan i Turcja. Jednak o ile nie chodziło o amerykańskich
obywateli, Amerykanie ściśle współpracowali z Trybunałem.
W normalnych okolicznościach prawdopodobnie skorzystaliby z
jednego z nieformalnych kanałów. Żaden oficjalny przedstawiciel
administracji rządowej Stanów nie zdecydowałby się na natychmiastowy i
bezpośredni kontakt w takiej sprawie, bo w zbyt dużym stopniu
sankcjonowałoby to działania Trybunału, a tego przecież Amerykanie nie
chcieli. Gdyby nie wypuszczono do sieci nagrania, mieliby więcej czasu na
uruchomienie sieci nieformalnych dojść i nacisków. Zgłosiłby się do niej
jakiś emerytowany dyplomata, może nawet były premier czy prezydent
jednego z zaprzyjaźnionych krajów, a może któryś z bardzo wpływowych
biznesmenów, chętnie biorących udział w zakulisowej dyplomacji.
– Panie sekretarzu - przywitała się. Nie miała jeszcze okazji poznać go
osobiście.
–  Przejdę od razu do sedna - zakomunikował ochrypły głos. - Macie
natychmiast wypuścić Douglasa Turnera! Do czasu jego uwolnienia, ze
skutkiem natychmiastowym, dla wszystkich członków ICC zostaje
wprowadzony zakaz wjazdu na teren Stanów Zjednoczonych. - Mężczyzna
użył angielskiego skrótowca oznaczającego International Criminal Court.
–  Nie jestem zaskoczona - odparła Maria ozięble. Już wcześniej
niejednokrotnie amerykańska administracja w różnych sprawach próbowała
wywierać w ten sposób naciski na członków Trybunału. Z sukcesem.
–  To nie wszystko - ciągnął zastępca sekretarza stanu. - Zamrożone
zostają wszystkie aktywa i majątek członków oraz współpracowników
Trybunału na terenie Stanów Zjednoczonych. Amerykańskie
przedsiębiorstwa dostaną zakaz prowadzenia interesów z pracownikami
ICC i należącymi do nich firmami. Wszyscy, którzy go złamią, muszą
liczyć się z zakazem działalności na terenie Stanów Zjednoczonych.
To nie ułatwi jej pracy. Maria mogła jedynie mieć nadzieję, że nie
wszystkie firmy ulegną szantażowi.
–  Nakaz aresztowania pozostaje w mocy - potwierdziła Maria. Nie
mogła przecież powiedzieć wprost, że Douglas Turner pozostanie w
areszcie, bo nie miała pewności, czy greccy politycy i rząd w Atenach
przeciwstawią się naciskom, które zapewne już się rozpoczęły.
–  Gorzko tego pożałujecie! - Amerykanin nie krył wzburzenia. - Nie
macie prawa stawiać mu żadnych zarzutów!

***

Przez kilka minut wszyscy szukali w sieci jakichś informacji. Nawet


Jim z Tajwanu zapytał Steve'a, co o tym sądzi. Czy aresztowanie było
uzasadnione?
–  Nie jestem sędzią - odparł Steve. - Ani adwokatem. Szczerze
mówiąc, nie byłem też nigdy wielkim fanem Turnera. Nie głosowałem na
niego.
Miał dwadzieścia dziewięć lat. Tamte wybory były pierwszymi, w
których wziął udział. Jak wielu innych był przerażony, że wbrew
większości prognoz wyborczych Turner o włos wygrał ten wyścig. I to
tylko przez chory system wyborczy obowiązujący w Stanach
Zjednoczonych, dzięki któremu osoba, która zgromadziła mniej głosów,
może zostać prezydentem. Całe szczęście, że kolejne wybory przegrał.
– Czyli co, cieszysz się, że został aresztowany?
– Nie jest już prezydentem. - Steve wzruszył ramionami.
W jednej chwili na powrót stał się Amerykaninem w Niemczech. Choć
oczywiście nigdy nie przestał nim być. Już wcześniej zdarzało się, że
musiał zajmować stanowisko. Albo się usprawiedliwiać. Za coś, czego nie
reprezentował. Mimo to dziwnie się poczuł, kiedy aresztowano byłego
prezydenta jego ojczyzny. Z racji jego wcześniejszej pozycji wydawało się
to niemożliwe.
Niesamowite.
Steve wcale się nie cieszył.
Mimo że wiedział, iż aresztowanie było całkowicie uzasadnione.
– Okay, pasjonująca historia - zwrócił się do Jima. - Ale muszę wracać
do roboty.
W drodze do biurka myślał gorączkowo. Czy Ann wcześniej
wiedziała? Albo Frank?
Niemal udało mu się wszystko wyprzeć z pamięci. Od przeszło trzech
lat nie docierały do niego żadne informacje w tej sprawie.
Zapomniał już oczywiście, jak w bezpieczny sposób kontaktować się z
prawnikami. Nie musiał się tym przejmować.
Prawda była taka, że nie wierzył, by kiedykolwiek do tego doszło.
Były prezydent Stanów Zjednoczonych.
Niesamowite.
Ale się stało.
Czasy się zmieniają.
Steve usiadł ciężko w fotelu. Popatrzył na ekran. Jeszcze raz odszukał
w sieci nagranie. Nie, nie było wątpliwości. Tradycyjne media nadgoniły
temat i nie przestawały mówić o aresztowaniu. Donosiły o „pierwszych
informacjach" i „wiadomościach ze sprawdzonych źródeł". Jak dotąd nikt
niczego oficjalnie nie potwierdził, ale to pewnie tylko kwestia czasu.
Steve rozejrzał się dyskretnie i sięgnął po komórkę.
Kontakt przez szyfrowany komunikator minimalizował ryzyko. W
którymś z programów miał zapisane dane kontaktowe Franka i Ann,
przeniesione automatycznie z poprzednich telefonów. Czy jeszcze
korzystają z tych aplikacji?
Najchętniej napisałby po prostu wiadomość. Gdyby tylko dłonie mu
tak nie drżały! W końcu zapanował nad nerwami i do obydwojga wysłał
pytania o tej samej treści.
 
Co się dzieje? Wiedzieliście wcześniej? Dlaczego do mnie nic
nie dotarło? Jestem zagrożony? Co robić? S
 
Przez dwie minuty czekał na odpowiedź. Nic.
Otworzył okno przeglądarki na monitorze komputera. Praca pozwoli
mu odetchnąć.
Telefon odłożył na blat biurka, ekranem do góry. Już miał wsunąć
słuchawki do uszu, kiedy podeszła do niego Tina.
– Spokojnie to przyjmujesz - powiedziała.
– Muszę skończyć drugi krok User Experience dla Dellee - wyjaśnił. -
Coś nowego?
– Nic. - Wzruszyła ramionami. - Tylko wielkie poruszenie. Wszędzie.
– Nie ma się czemu dziwić.
– Jak sądzisz, co się teraz stanie? - zapytała dziewczyna i zaraz sama
sobie odpowiedziała: - Ja obstawiam, że Grecy wypuszczą go szybciej, niż
go zatrzymali. Pewnie twój rząd zacznie wywierać na nich takie naciski, że
długo tego nie zniosą. Hm?
– Pewnie tak - potwierdził Steve.
„Oby" - dodał w myślach.
Niesamowite.
Ale się stało.
Krew gotowała mu się w żyłach.
Czy Tina mogła zauważyć wypieki na jego policzkach? I pot na czole?
Na ekranie telefonu pojawiło się powiadomienie o nowej wiadomości.
Ann. Steve spojrzał na wyświetlacz.
 
Nie. Zero pojęcia. Dopytam. Spokojnie. Jesteś anonimowy.
Ann
 
Łatwo jej było mówić. Spokojnie.
Usunął wiadomość z ekranu, zanim Tina zdążyła ją przeczytać.
– Tak - powiedział i zorientował się, że drży mu głos. - Też tak sądzę.
To nie potrwa długo.
 
6.
–  Oni go naprawdę wywieźli! - zaklął przewodniczący Rady
Europejskiej po piątym obejrzeniu nagrania z lotniska. Dwanaście minut
wcześniej jedna z asystentek pokazała mu je po raz pierwszy. Osiem minut
później rozpoczął telekonferencję z pozostałymi. Na monitorach dwóch
laptopów należących do jego współpracowników, w czterech osobnych
oknach widział twarze kanclerza Niemiec, prezydenta Francji, szefowej
Komisji Europejskiej i wysokiej przedstawicielki Unii Europejskiej do
spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa. Nie pamiętał, by
kiedykolwiek wcześniej z taką łatwością udało się zwołać niezaplanowaną
naradę. Wszyscy jego rozmówcy byli akurat zajęci - w samochodach, na
konsultacjach czy jeszcze gdzie indziej - ale każde z nich znalazło spokojne
miejsce, by odbyć pilną rozmowę. Wszyscy wpatrywali się w ekrany
swoich telefonów albo telefonów asystentów czy asystentek, stojących tak,
że nie obejmowała ich kamera, i co chwilę spoglądali w stronę szefa Rady
Europejskiej.
–  Kto, do diabła, wydał na to zgodę? - denerwował się szef Rady,
któremu towarzyszyło sześcioro asystentów i asystentek. - Ci przeklęci
Grecy od dawna musieli o tym wiedzieć! Gdzie jest Nikólaos! Ten gnojek
musiał mieć przynajmniej świadomość, co się święci!
–  Niekoniecznie - wtrącił prezydent Francji. - Jeśli jego urzędnicy...
Zaraz, jak się nazywa ta jego minister sprawiedliwości? Mógł nie wiedzieć,
jeśli go nie powiadomiła o otrzymaniu nakazu aresztowania.
–  Co za burdel! Łby bym im pourywał! Przecież to jest sprawa o
zasięgu globalnym, a nie krajowym! Takich rzeczy nie można załatwiać w
pojedynkę, bez...
–  Międzynarodowy Trybunał Karny jest niezależną instytucją -
zauważył kanclerz Niemiec. - Nie mamy tam nic do...
–  No oczywiście, że są niezależni! - prychnął kpiąco szef Rady
Europejskiej, ale trochę się uspokoił. - I to akurat teraz! Dopiero co miał
miejsce incydent na Morzu Egejskim między dwiema jednostkami, grecką i
turecką. I to nie po raz pierwszy, bo nie potrafią się porozumieć w sprawie
wydobycia gazu! W takich chwilach powinno się do minimum ograniczyć
kontrowersje!
–  Albo komuś zachciało się zagrać w międzynarodowego pokera z
bardzo wysokimi stawkami - podsunęła szefowa Komisji Europejskiej.
– Aż tak im chyba nie odbiło!
– Wiemy już, co konkretnie zarzucono Turnerowi?
–  Nie, ale na pewno mieli z czego wybierać - mruknął kanclerz
Niemiec.
– Dysponują jakimiś dowodami? - zapytał prezydent Francji. - Takimi,
które można wykorzystać przed sądem?
– Muszą mieć, i to całkiem mocne i niepodważalne - odparł Niemiec. -
Inaczej nie odważyliby się na taki krok.
–  Żeby go skazać, musieliby udowodnić bezpośrednią
odpowiedzialność albo udział Turnera - wtrąciła szefowa Komisji. - Gdyby
dysponowali takim materiałem, to skąd mieliby go mieć?
– Wyłącznie od jakiegoś sygnalisty.
–  Nie chciałabym być teraz w jego skórze - mruknęła kobieta i
zadrżała. - Kto byłby na tyle szalony?
–  Albo na tyle przyzwoity. - Szef Rady Europejskiej usłyszał szept
swojej asystentki. Kanclerz Niemiec pochylił się, żeby kamera nie
pokazywała jego twarzy.
– Jankesi oszaleją ze złości! - denerwował się szef Rady.
– I zaraz się o tym przekonamy - westchnął kanclerz Niemiec po tym,
jak wrócił przed kamerę. - Mam właśnie na linii połączenie od Arthura
Jonesa.
Pozostali zareagowali kamiennymi minami, szczęśliwi, że prezydent
Stanów Zjednoczonych nie wybrał ich numeru.
–  Cudownie - westchnął Niemiec. - Co mam mu powiedzieć? Jakieś
pomysły?
Twarze uczestników narady pozostały niewzruszone. Ale kanclerz
Niemiec liczył się z taką reakcją.

***

–  Art - przywitał prezydenta USA, przysuwając telefon do ucha. -


Zaraz dołączę cię do naszej telekonferencji, którą na szybko
zorganizowaliśmy. Myślę, że wszyscy chcieliby usłyszeć, co...
Francuz przewrócił oczyma, szefowa Komisji Europejskiej ściągnęła
usta i tylko wysoka przedstawicielka Unii Europejskiej zachowała
kamienną twarz.
–  ...tym lepiej! - warknął Arthur Jones, którego głos popłynął już z
głośników telefonów uczestników spotkania.
–  Pozwól, że przedstawię uczestników. Jest z nami Paul, Francja,
znacie się, przewodniczący Rady Europejskiej, szefowa Komisji, wysoka
przedstawicielka...
– Tak, tak - przerwał mu Arthur Jones. - Słuchajcie. Nie wiem, komu
Bozia rozum odebrała, ale niech go teraz ma w swojej opiece. Turner wraca
spokojnie do domu. I to natychmiast! Na-tych-miast!
– Nie mamy wpływu na decyzje...
– Pieprzenie! Natychmiast!
– Arthur...
– Skończ już z tym Arthurem! Wiecie, jaka jest sytuacja! Ośmieszamy
się przed całym światem! Jak macie zamiar to potem zrekompensować?!
To...
– Sąd...
– Sąd ma siedzibę na waszym terenie, więc macie się tym zająć!
– Mimo to Trybunał jest od nas niezależny. To ta słynna niezależność,
Arthurze. Tu chodzi o prawa człowieka. Nie muszę chyba przypominać
prezydentowi Stanów Zjednoczonych, że jedną z najważniejszych
orędowniczek tych praw, która miała ogromny wkład w stworzenie
Powszechnej deklaracji praw człowieka, była właśnie Amerykanka, Eleanor
Roosevelt, bardzo szanowana małżonka jednego z twoich poprzedników,
Franklina Delano Roosevelta. Przed ogłoszeniem deklaracji zasiadała nawet
w Komisji Praw Człowieka ONZ, o ile się nie mylę...
– Oszczędź sobie tego gadania, to nie lekcja historii! Prawa człowieka
to jedno, a Turner na wolności to drugie! I lepiej o to zadbajcie! Bo jak nie,
to my się tym zajmiemy. A żeby zachęcić was do pracy, powiem wam, co
się może stać. Za piętnaście minut zaplanowane jest ogłoszenie naszego
stanowiska w sprawie. Jeśli do tego czasu Turner nie będzie z powrotem
wolnym człowiekiem, wprowadzimy zakaz wjazdu na teren Stanów
Zjednoczonych wszystkich osób powiązanych z ICC. Jednocześnie
wystąpimy dla nich o międzynarodowe nakazy aresztowania...
– Nie możecie tego zrobić...
– Możemy, nawet nie wiesz, jak bardzo możemy...
– Nie będziemy ich uznawać...
–  Pomogę wam działać bardziej zdecydowanie! Jeśli nic się nie
wydarzy, od jutra wszystkie europejskie banki dostaną zakaz prowadzenia
interesów na terenie Stanów Zjednoczonych...
– Arthur! To przecież oznacza załamanie gospodarcze...
–  Arthur, Arthur! A to dopiero początek. Lepiej uwierzcie, że nie
żartuję.
Twarze na ekranach laptopów wyraźnie spochmurniały, a kiedy
amerykański prezydent zagroził ograniczeniem działalności banków,
prezydent Francji pokręcił głową.
– Słuchaj, Arthurze - zaczął z wyraźnym francuskim akcentem. - Paul
z tej strony. Słyszysz mnie dobrze?
–  Paul! Słabo, ale wszystko rozumiem. Przekazałem, co miałem do
powiedzenia. Teraz wszystko zależy od was.
–  Arthurze, jak widzisz, jesteśmy świadomi powagi sytuacji. Inaczej
nie byłoby nas tu wszystkich razem. I cały czas łamię sobie głowę, bo nie
jestem przekonany, żebyśmy to my byli głównymi aktorami w tym
przedstawieniu.
Na twarzach pozostałych uczestników spotkania pojawiło się
zaskoczenie, a przewodniczący Rady Europejskiej zaczął się zastanawiać,
do czego zmierza prezydent Francji.
–  Sąd musiał się liczyć z dokładnie taką reakcją - ciągnął Paul. -
Spodziewał się, że właśnie takie kroki podejmiesz. Pomyśl tylko, wcześniej
kulili ogony na samą myśl o dochodzeniu w sprawie jakiegokolwiek
amerykańskiego żołnierza. Nawet nie zatrzymaniu. Dochodzeniu! Nie było
nigdy mowy o stawianiu zarzutów czy aresztowaniach. Kilka... kilka aluzji
na temat potęgi Stanów Zjednoczonych i wszystkie działania, nawet te
podstawowe, momentalnie ustawały. I mówimy tutaj o najzwyklejszych
żołnierzach. A teraz? Prezydent? Aresztowany? Poważnie? To, że odważyli
się na taki krok, da się moim zdaniem wyjaśnić tylko w jeden sposób: ktoś
im zagwarantował, że nie muszą się obawiać poważnych konsekwencji
swoich działań. Może trochę, na początku, ale nie długofalowo. Wiesz
chyba doskonale, że żadne z nas nie ma możliwości, by udzielić takich
gwarancji, a nawet gdybyśmy mieli, tobyśmy tego nie zrobili. Ich pewność
siebie musi mieć źródło zupełnie gdzie indziej. Gdyby interesowało cię
moje zdanie, to ktoś u was. To musi być ktoś bardzo poważny. I z
ogromnymi wpływami.
Wysoka przedstawicielka, znana z opanowania i niewzruszalnego
spokoju, tym razem uniosła brew. Kanclerz Niemiec z uznaniem pokiwał
głową i poruszył ustami, wymawiając bezgłośnie „Chapeaux bas", a
szefowa Komisji Europejskiej, mimo powagi sytuacji, nie potrafiła
powstrzymać uśmiechu.
Ze słuchawki, którą trzymał Niemiec, przez chwilę nie wydobywały
się żadne dźwięki.
– Bardzo szybko inni też poczują, że coś musi być na rzeczy - dodał
prezydent Francji.
Sprytnie, pochwalił go w myślach przewodniczący Rady. Dał
Amerykaninowi do zrozumienia, że w razie konieczności, jeśli wbrew
oczekiwaniom nikt sam na to nie wpadnie, może rozejść się plotka o takich
podejrzeniach.
–  Biorąc to pod uwagę - zakończył Paul - bardzo cię proszę o
powtórne rozważenie zakresu i uciążliwości sankcji. Dobrze byłoby też
razem przedyskutować, w jaki sposób moglibyśmy rozbroić tę sytuację.
Żadne z nas nie chce ryzykować naszej przyjaźni.
I znów piękne zagranie. Francuz wiedział równie dobrze jak pozostali,
że Amerykanie muszą zareagować, tym bardziej że kampania wyborcza
Jonesa weszła w najgorętszy okres. Trzeba było dać mu możliwość wyjścia
z twarzą przy jednoczesnym zapewnieniu drogi odwrotu. Może dzięki temu
udałoby się zapobiec najgorszemu.
Również szef Rady Europejskiej nie umiał ukryć uśmiechu, choć
raczej kwaśnego, niż radosnego. Że też sam na to nie wpadł!
To ktoś u Was.
 
7.
–  Pamięta pan rok siedemdziesiąty dziewiąty, panie prezydencie? -
zapytał Derek.
– Chodziłem wtedy do szkoły - odparł Jones. - Ósma klasa. Ale co to
ma wspólnego z aresztowaniem Turnera?
W tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym dziewiątym Dereka nie było
jeszcze na świecie. Siedzieli razem w limuzynie zmierzającej w stronę
lotniska, gdzie czekał na nich helikopter, który miał ich zabrać do Atlanty w
Georgii, na kolejny wiec. Tyle że ten plan przestał już obowiązywać. Teraz
musieli dostać się bezpośrednio do Waszyngtonu. Tego właśnie oczekiwano
od prezydenta w podobnych sytuacjach. Wyjątkowo Derek sam zajął
miejsce za kierownicą. Nie chcieli, żeby ktokolwiek postronny słyszał ich
rozmowę. W samochodzie były też koordynatorka kampanii Sandra Pilasky
oraz szefowa działu prasowego Kim Song, obie również urodzone sporo lat
po tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym dziewiątym. Siedziały skupione,
każda z dwoma telefonami, i przeglądały najnowsze wiadomości.
Derek darował sobie zabawy w zgadywanki i zrezygnował z pytań,
czy pamiętają, kto wówczas był prezydentem.
–  W Białym Domu rezydował Jimmy Carter. Na początku roku w
Iranie wybuchła rewolucja islamska, a w listopadzie...
– No oczywiście! Kryzys irański i wzięcie zakładników w ambasadzie
w Teheranie!
–  Pięćdziesięcioro pracowników amerykańskiej ambasady zostało
zakładnikami rozwścieczonego tłumu zradykalizowanych irańskich
studentów, co kosztowało Jimmy'ego Cartera prezydenturę. W kampanii
wyborczej nie miał szans w starciu z Ronaldem Reaganem. Nawet jeśli
jeszcze na początku je miał, przegrał sromotnie po nieudanej próbie
uwolnienia obywateli USA.
– Zwolnienie zakładników nastąpiło krótko po zaprzysiężeniu Reagana
na prezydenta, o ile dobrze pamiętam... - powiedział prezydent. - Chcieli
pozbyć się Cartera i poniżyć USA...
–  No właśnie - potwierdził Derek. - Pokusiłbym się o porównanie
tamtych wydarzeń do dzisiejszej sytuacji.
–  Międzynarodowy Trybunał Karny nie jest reżimem wspierającym
terrorystów - zaprotestowała Kim. - Chociaż chyba rozumiem, o co ci
chodzi.
Sandra rozmawiała szeptem przez telefon.
–  Sposób, w jaki ta sprawa zostanie rozwiązana, zaważy na wyniku
wyborów - dodała Kim. - Dlatego musimy poradzić sobie lepiej niż wtedy
Carter.
–  Prezydent Francji może mieć rację - zauważyła Sandra, która
właśnie zakończyła połączenie. - Trybunał haski mógł dostać wsparcie i
protektorat kogoś ze Stanów. I tutaj widzę dwie możliwości: ktoś od nas,
kto chciałby się pana pozbyć, panie prezydencie, albo Wright i jego ekipa.
–  Republikanie wystawiliby ICC republikańskiego eksprezydenta? -
Jones pokręcił głową.
– Byłaby z tego niezła historia. - Sandra się uśmiechnęła.
– Zakładasz, że to w ogóle prawdopodobne? - zapytała Kim.
– Już za samo pytanie należą mi się przeprosiny.
–  No dobrze, a jeśli nikt za tym nie stoi? I sąd najzwyczajniej w
świecie zadziałał z własnej inicjatywy?
– To przecież bez znaczenia. Mogę się założyć, że lada chwila zaczną
się mnożyć podobne spekulacje. Naszym zadaniem będzie właściwie na nie
reagować. Najlepiej okazać oburzenie i stanąć murem za przeciwnikami
politycznymi. Żaden uczciwy Amerykanin nie odważyłby się na taki krok.
A już na pewno nie kandydat na prezydenta! Im częściej i im głośniej
będziemy to powtarzali, no i rozgłaszali to w social mediach, tym szybciej
ludzie zaczną wątpić. Zgodnie z przysłowiem, że nie ma dymu bez ognia.
– A jeśli pojawi się ogień? - zapytał Derek.
– Tym lepiej. Ktoś się o tym dowie - wyjaśniła Sandra. - To też część
naszych obowiązków - dodała znaczącym tonem.
– Mamy już gotowe pierwsze stanowisko? - zapytał Jones.
–  Treść jest jeszcze uzgadniana z Chuckiem. - Rzecznik prasowy
Białego Domu został w Waszyngtonie.
– Bez tego lepiej nie pojawiać się na lotnisku. Mogę się założyć, że już
teraz czeka tam na nas tłum dziennikarzy.
Sandra dotknęła ekranu telefonu.
– Oświadczenie już gotowe.
–  Jesteśmy - powiedział Derek i skręcił na podjazd do terminalu dla
VIP-ów, gdzie czekał prezydencki samolot Air Force One. I tłum
dziennikarzy.

***

Młoda prawniczka z Europy ściąga na siebie gniew całych Stanów


Zjednoczonych!
Poniżej tego tytułu dziennikarze umieścili zrzut ekranu
przedstawiający Danę i Turnera.
Dana losowo otworzyła jedną z setek wiadomości, które dostała na
telefon.
Nie zwracała uwagi na drogę. Za przyciemnionymi szybami furgonetki
przemykały domy wzdłuż ateńskich ulic. Tylko od czasu do czasu odrywała
wzrok od ekranu smartfona i unosiła głowę, żeby się upewnić, że przed
nimi wciąż jedzie samochód z Turnerem. Policjanci rozmawiali po grecku,
Dana nie rozumiała więc ani słowa. Pierwszą wiadomość dostała minutę po
opublikowaniu w sieci nagrania z aresztowania. Potem jej skrzynkę
odbiorczą zasypała lawina kolejnych. I nie tylko skrzynkę odbiorczą.
Wiadomości otrzymywała wszystkimi możliwymi kanałami, przez
wszystkie komunikatory, których używała. Tama puściła już w czasie
rozmowy z Marią Cruz. Było ich tyle, że nie miała szans przeczytać każdej
z nich. Ledwie udawało jej się dostrzec, kto widnieje w polu nadawcy, a już
na ekranie pojawiały się powiadomienia o kolejnych. Przecież nie znała aż
tylu ludzi! Nieprzerwane wibrowanie telefonu informowało o bezustannych
próbach nawiązania z nią kontaktu. Nie rozpoznawała numerów, z których
do niej dzwoniono. Dlatego Dana nie odbierała połączeń.
Na ślepo otworzyła wiadomość, która akurat pojawiła się na ekranie.
Jenny Mandile. Zastanowiła się i po chwili sobie przypomniała. Koleżanka
ze studiów, z roku, który spędziła na Uniwersytecie Georgetown w
Waszyngtonie. Od tego czasu kontaktowały się może raz na kilka miesięcy,
ostatnio - pół roku wcześniej. Teraz wypadł kolejny raz. Jenny pracowała w
San Francisco, o ile Dana dobrze pamiętała. Na Zachodnim Wybrzeżu był
poranek. Wieści szybko się rozchodzą.
Komentarz Jenny do nagłówka, który czynił Danę celem wściekłości
trzystu trzydziestu milionów ludzi na Ziemi, był krótki: Zwariowałaś?.
„Świetne pytanie" - pomyślała Dana. To był wyrzut? Czy może raczej
komplement? Jenny nie była fanką Turnera. Ale była Amerykanką.
Nieważne, na pewno zostałaś gwiazdą - pisała dalej. Na tym Danie
akurat nie zależało. - Ale niekoniecznie bohaterką.
„A kim jestem dla ciebie?" - zapytała w myślach Dana. Choć w tej
chwili zupełnie jej to nie interesowało. W wiadomości znalazł się link do
jakiejś strony w internecie, ale Dana nie chciała go otwierać. Jeszcze nie.
Domyślała się, co by tam zobaczyła.
Pobieżnie przejrzała pozostałe wiadomości.
Wam chyba kompletnie odbiło! Chcecie wywołać wojnę ze Stanami
Zjednoczonymi? To od dawnego kolegi ze szkoły z Wuppertalu, z którym
od lat nie utrzymywała kontaktów.
Chapeaux bas! Ale nie chciałbym teraz być Tobą! Do tego
uśmiechnięta emotka i uniesiony kciuk. Dawny kolega z Amnesty
International, gdzie przepracowała pół roku w czasie studiów.
Otworzyła Twittera. Hasztag #Turner znalazł się na pierwszym
miejscu listy najpopularniejszych hasztagów na całym świecie. I każdy
tweet zawierał zrzut ekranu z upublicznionego nagrania. Niemalże na
każdym było widać Turnera i policjanta dokonującego aresztowania. I
Danę.
Zdążyła stać się twarzą tego, co się wydarzyło. Ale też nawet gdyby
ktoś próbował, nie dałoby się lepiej wybrać stron tego pojedynku. Młoda
kobieta przeciwko starszemu mężczyźnie. Idealistka przeciwko (byłemu)
politykowi. Przeciętnie opłacana prawniczka przeciwko multimilionerowi.
Międzynarodowy Trybunał Karny przeciwko najpotężniejszemu narodowi
świata.
Kilkoro użytkowników szybko to zauważyło i podkreśliło
przeciwieństwa, a pozostali błyskawicznie podchwycili temat i zaczęli
udostępniać posty.
A Dana miała tylko być obecna. I nic więcej. Miała przyglądać się
całości z boku. Miała się upewnić, że wszystko przebiegnie zgodnie z
procedurami. Nie miała się odzywać. Ale nieoczekiwane zamieszanie
sprawiło, że dała się ponieść emocjom. Zamiast stać na uboczu, w jednej
chwili znalazła się w centrum. Sama się tam pchała.
Wszystko na własne życzenie.
Na jej skrzynkę spływały kolejne wiadomości. I cały czas
przychodziły niezliczone połączenia.
W tej akurat chwili na ekranie pojawił się numer, który natychmiast
rozpoznała.
Mama.
Nie, nie teraz, nie dałaby rady. Dana odrzuciła połączenie. Furgonetka
z przodu kolumny zwolniła i skręciła w szeroki wjazd. Masywne skrzydła
bramy były otwarte. To była jedyna przerwa w wysokim, grubym murze,
zwieńczonym zwojami drutu ostrzowego. W środku znajdowało się
podwórze otoczone budynkami o małych, zabezpieczonych kratami oknach.
Zaraz za ostatnim busem brama zaczęła się zamykać. Ciężkie skrzydła
odcięły ich od świata zewnętrznego.

***

Z samochodu wyskoczyli policjanci. Dana wysiadła jako ostatnia. Do


studni podwórza nie docierały już promienie słońca, jedynie ostrza na
drucie wzdłuż muru połyskiwały ostatnimi refleksami. Mimo to Dana miała
wrażenie, że znalazła się na rozgrzanej patelni. Z pozostałych furgonetek
wysypali się funkcjonariusze. Czterech z nich stanęło przy Turnerze. Były
prezydent bez sprzeciwu ruszył za policjantem, który wcześniej dokonał
aresztowania.
Z lotniska zabrali tylko Turnera. Członkowie jego świty, ochroniarze,
greccy gospodarze jego wizyty i politycy zostali w terminalu. Na nich nie
ciążyły żadne zarzuty. Zatrzymany został tylko jeden z ochroniarzy - ten,
który stawiał czynny opór. Jego sprawa miała zostać wyjaśniona przez
greckie organy.
Większość policjantów została na dziedzińcu. Podzielili się na grupki i
rozmawiali. Dana ruszyła za pozostałymi w stronę wejścia do budynku.
Przy drzwiach musiała się wylegitymować, a następnie przejść przez
bramkę bezpieczeństwa. Wszyscy po kolei opróżniali kieszenie. Telefony.
Portfele. Jak na lotnisku. Za stanowiskiem kontroli dostali swoje rzeczy z
powrotem - wszyscy z wyjątkiem Douglasa Turnera. Jeden ze strażników
spakował do osobnych plastikowych torebek jego telefon, dokumenty,
zegarek i pasek.
–  Co to... - Turner próbował się oburzyć, lecz strażnik z tyłu nie dał
mu dokończyć i skierował go dalej. Były prezydent posłusznie ruszył, ale
obejrzał się i wyciągając szyję, próbował dojrzeć, co się dzieje z jego
rzeczami. Bardzo szybko musiał jednak skręcić za róg.
Dana trzymała się z tyłu. Pracownik więzienia poprowadził ich przez
dwie ciężkie stalowe bramy, potem korytarzem, aż w końcu dotarli do
pomieszczenia zastawionego starymi krzesłami biurowymi i stołami. Przy
jednym z nich siedziało dwóch mężczyzn i kobieta. Nieznajomi mieli na
sobie ciemne garnitury, a ich towarzyszka - beżowy kostium. Starszy z
nich, sześćdziesięciolatek, sądząc po wyglądzie, zamienił kilka zdań po
grecku z szefem strażników. Kiedy skończył, zwrócił się do Turnera. Był
szczupły, ogorzały, miał poważny wyraz twarzy, na której widać było
zmarszczki pod nosem i w kącikach ust, a łysinę na czubku głowy otaczał
siwy wieniec.
– Nazywam się Michalis Stouvratos, jestem prokuratorem przy sądzie
apelacyjnym w Atenach - przedstawił się po grecku.
Mężczyzna obok niego, czterdziestokilkulatek o przerzedzonych,
rozczochranych włosach przetłumaczył jego słowa.
–  Został pan aresztowany na wniosek Międzynarodowego Trybunału
Karnego z siedzibą w Hadze. Greckie prawo wymaga, by w podobnej
sytuacji aresztowany, czyli pan, bezzwłocznie trafił przed oblicze
prokuratora, czyli moje. Mając na względzie wyjątkowe okoliczności i
kwestie bezpieczeństwa, zdecydowałem się przyjechać tu osobiście,
zamiast czekać, aż zostanie pan dowieziony do mojego biura. Ma pan
prawo...
Dana usłyszała dobiegające z korytarza podniesione głosy. Po chwili
drzwi się otworzyły i w progu stanął jeden ze strażników, którego widziała
wcześniej. Obok niego przecisnął się postawny mężczyzna w jasnym,
letnim garniturze. Nieznajomy miał rozpięty pierwszy guzik koszuli, a jego
dłuższe, przepocone rudo-blond włosy tylko z daleka wyglądały na
uczesane.
– Jeremy McIntyre - przedstawił się, nie zwalniając kroku. Obecny na
miejscu przełożony strażników chciał zastąpić mu drogę, lecz prokurator
powstrzymał go gestem.
McIntyre wyciągnął dłoń i spiesznie podszedł do Turnera.
– Ambasador Stanów Zjednoczonych w Grecji - obwieścił.
–  Najwyższy czas, żeby mnie pan stąd wyrwał! - warknął Turner.
Wyciągniętej dłoni wydawał się nie zauważać.
Dopiero teraz gość przywitał się z prokuratorem, jednak całkowicie
zignorował obecność pozostałych.
– Żądam natychmiastowego zakończenia tych wygłupów! - powiedział
podniesionym głosem.
Tłumacz chciał zacząć tłumaczyć jego słowa, lecz prokurator
podziękował mu gestem.
–  Mój angielski jest wystarczający, żeby to zrozumieć - wyjaśnił z
miękkim akcentem, po czym wrócił do greckiego. – Panie Turner, ma pan
prawo do reprezentacji prawnej. Nakaz aresztowania został wystawiony na
podstawie uprawdopodobnionego podejrzenia udziału w dokonaniu ataku
na cywilów w Afganistanie i w dokonanych tam morderstwach.
–  To jest przecież...! - ryknął Turner, ale jego wybuch nie zrobił
wrażenia ani na prokuratorze, ani na jego tłumaczu.
–  Zgodnie z procedurą muszę pana poinformować, że w przypadku,
gdyby nie było pana stać na prawnika, przydzielimy panu adwokata z
urzędu.
Turner popatrzył na nich z oburzeniem i otworzył usta do kolejnej
tyrady, lecz i tym razem nie było mu dane jej dokończyć.
– To śmieszne... - wtrącił się ambasador.
Również na jego słowa Grecy nie zwrócili uwagi i mówili dalej. Dana,
pomna wcześniejszych doświadczeń, trzymała się na uboczu.
–  W celu wyjaśnienia panu dalszych kroków procedury - tłumacz w
skupieniu przekładał słowa prokuratora - ja jestem odpowiedzialny jedynie
za dokonane aresztowanie. Grecja, podobnie jak wszystkie kraje
sygnatariusze Rzymskiego Statutu, na podstawie którego został powołany
do życia Międzynarodowy Trybunał Karny, zobowiązała się do współpracy
z tym sądem. I kiedy, jak w pana przypadku, Międzynarodowy Trybunał
Karny wystawia nakaz tymczasowego aresztowania, greckie organy muszą
go respektować i wykonać. Gdy tylko wskaże pan adwokata, który będzie
reprezentował pańskie interesy, będziemy mogli przejść do kolejnych
kroków.
–  Nie będzie żadnych kolejnych kroków! - wysyczał Turner. Jego
zachowanie i pozbawiona szacunku dla innych postawa miały niewiele
wspólnego ze znanym Danie z telewizji wizerunkiem pełnego godności
męża stanu.
–  Właśnie skończyłem rozmowę z waszą minister sprawiedliwości -
oznajmił ambasador. - Niedługo mamy się spotkać. Nie biorę pod uwagę
innego rozwiązania, jak udanie się do niej w towarzystwie pana Turnera,
żeby dać pani minister okazję do osobistych przeprosin za tę bezczelność!
–  Może się pan udać na spotkanie z minister sprawiedliwości. -
Tłumacz przekładał słowa prokuratora na angielski. - Jednak sam, bez pana
Turnera. Kiedy tylko zostanie wskazany prawnik reprezentujący pana
Turnera, sąd w Atenach zajmie się czterema punktami...
Były prezydent wzruszył ramionami, odwrócił się i chciał odejść.
– Mam to gdzieś...
Dana odruchowo zrobiła krok naprzód. Dwójka strażników zastąpiła
Amerykaninowi drogę. Kobieta powstrzymała się i cofnęła. Turner
spróbował przecisnąć się między pracownikami więzienia, jednak
bezskutecznie. „Szacunek - pomyślała Dana. - Szacunek, że dwóch
prostych strażników miało dość odwagi, by przeciwstawić się temu
człowiekowi oraz temu, co sobą reprezentował". W pewnej chwili
zorientowała się, że nieświadomie zacisnęła pięści. Zmusiła się, by wrócić
na miejsce, skąd obserwowała rozwój sytuacji.
–  Dokąd się pan wybiera? - zapytał prokurator łagodnie. - To jest
przecież więzienie. Nikt nie wychodzi stąd ot tak sobie.
„Okażże, człowieku, trochę godności" - dokończyła w myślach Dana.
Była przekonana, że to właśnie usłyszała w głosie urzędnika.
Wtedy Turner nie wytrzymał.
– Kompletnie wam odbiło? W Syrii Assad i Ruscy mordują, torturują i
wypędzają z domów tysiące ludzi i mają głęboko w dupie prawa człowieka!
Tak samo Saudyjczycy w Jemenie! Morderstwo Chaszukdżiego czy
traktowanie własnych obywateli! Biczowania, obcinanie dłoni,
kamienowanie! A Chińczycy w Tybecie? Traktowanie Ujgurów,
Hongkończyków? Co ja mówię, wszystkich Chińczyków! Rosja w
Czeczenii, na Ukrainie, Krymie, w Gruzji i u siebie! Stuknięty Filipińczyk i
nastu innych podobnych szaleńców na całym świecie! A wy co?
Aresztujecie mnie? Akurat mnie?! Przecież to kpina! - Machnął
pogardliwie dłonią i dodał: - Najzabawniejsze jest to, że ICC nie ma
umocowania, by to zrobić.
Ambasador położył mu dłoń na ramieniu i szepnął coś do ucha. Turner
zamilkł i zgrzytając zębami, odwrócił się powoli w stronę prokuratora.
– Na początku - przełożył tłumacz. - Sąd potwierdzi pana tożsamość.
Jeśli okaże się, że nie jest pan osobą wymienioną w nakazie aresztowania,
ma pan dwa dni na wniesienie sprzeciwu. Sąd ma obowiązek rozpatrzyć
takie odwołanie i zbadać, czy nie doszło do nieprawidłowości w trakcie
aresztowania. Następnie sąd musi zweryfikować, czy w trakcie całej
procedury przestrzegane były pana prawa. W końcu, zgodnie z greckim
prawem, sąd będzie musiał odpowiedzieć na pytanie, czy przestępstwo,
które stało się przyczyną wystawienia nakazu aresztowania, jest podstawą
do wydania aresztowanego. Ma pan prawo wnieść sprzeciw wobec
aresztowania. Spodziewamy się - prokurator skierował wzrok na Danę i
posłał jej pełne wyrzutu spojrzenie - że w najbliższych dniach ICC prześle
nam pełną dokumentację zawierającą nakaz aresztowania wraz z
wnioskiem o przekazanie aresztowanego do Hagi. Na tym etapie również
ma pan prawo do złożenia sprzeciwu.
Dana musiała przyznać, że wmanewrowali prokuratora w sytuację,
której nikt przy zdrowych zmysłach by mu nie pozazdrościł. Dotychczas
udawało mu się zachować niewzruszoną profesjonalną postawę chłodnego
biurokraty schowanego za tarczą swojej pozycji i praw ustanowionych
przez innych, co w tej konkretnej sprawie było jak najbardziej wskazane.
–  Po raz ostatni żądam natychmiastowego przerwania tej szopki! -
powiedział ambasador podniesionym głosem.
– Na tym moja rola tutaj się kończy - odparł prokurator i skinął głową
w kierunku Turnera i McIntyre'a. - Dobranoc panom.
Bez słowa minął byłego prezydenta, lecz spojrzał znacząco w stronę
ambasadora.
– Wychodzi pan z nami?
Roztrzęsiony mężczyzna pokręcił głową.
– Bez pana prezydenta nigdzie się nie ruszam!
Prokurator wzruszył ramionami.
–  Pana decyzja. Dobranoc raz jeszcze. Proszę odprowadzić
aresztowanego - zwrócił się do jednego ze strażników, wskazując głową na
Turnera.
Dana nie spodziewała się, że kiedykolwiek zobaczy, jak byłemu
prezydentowi z wrażenia opadnie szczęka. Tymczasem najpotężniejszy
niegdyś człowiek na świecie dalej nie mógł uwierzyć w to, co się dzieje.
Dana też nie mogła w to uwierzyć. Prokurator był już niemal przy
drzwiach. Po nim Turner niczego więcej już się nie spodziewał. Spojrzał na
ambasadora, który posłusznie ruszył za prawnikiem i zaczął mu coś
tłumaczyć. W sali poza strażnikami pozostali tylko były prezydent i Dana.
Ich spojrzenia skrzyżowały się krótko. Byli jak zapaśnicy, którzy pierwszy
raz spotykają przeciwnika i poklepują się po ramionach, by poznać
drzemiącą w nich siłę. Tyle że w tym przypadku zawodniczka wagi
piórkowej stawała przeciwko mistrzowi sumo. Turner nawet nie próbował
ukrywać złości ani pogardy, jaką dla niej żywił. Nie potrafił radzić sobie ze
sprzeciwem. A jeszcze gorzej znosił porażki. W brązowych oczach
mężczyzny pojawiło się uczucie, którego, jak domyślała się Dana, były
prezydent sam nie potrafił jeszcze zauważyć - zwątpienie.
Jeden ze strażników delikatnie chwycił Turnera za ramię. Amerykanin
zgromił go wściekłym spojrzeniem i wyrwał się z uścisku, by samemu
ruszyć powoli w stronę wyjścia. Krok po kroku, w kierunku czekającego na
zewnątrz prokuratora i pozostałych. Strażnicy ustawili się tak, by cały czas
mieć byłego prezydenta między sobą.

***

Dyrektor więzienia osobiście prowadził ich korytarzami zakładu


penitencjarnego. Tuż za nim kroczył Douglas Turner, eskortowany przez
czwórkę strażników. Kilka kroków z tyłu szli Stouvratos, jego pracownica,
tłumacz i ambasador Stanów Zjednoczonych. Pochód zamykała Dana. Tu i
ówdzie na ścianach brakowało tynku i farby. W powietrzu unosił się zapach
kurzu, potu i środków czystości. Ambasador McIntyre bezustannie
przemawiał to do dyrektora więzienia, to znów do prokuratora i Turnera. Z
każdym rozmawiał innym tonem. W rozmowie z dyrektorem był groźny,
prokuratora starał się rzeczowo przekonywać, a w stosunku do Turnera
zachowywał się uniżenie. Dana czuła się trochę zażenowana tą sytuacją.
Chciała być na miejscu, żeby mieć wszystko na oku i upewnić się, że cała
procedura zostanie prawidłowo przeprowadzona. I że Turner będzie potrafił
zachować się właściwie do okoliczności. A przede wszystkim, że jego
prawa nie zostaną naruszone. Żeby się nie okazało, że przez jakiś głupi błąd
formalny były prezydent zostanie natychmiast wypuszczony na wolność! A
pułapek było co nie miara: brak tłumacza, brak przedstawiciela prawnego,
brak pomocy ambasadora...
Nie czuła tryumfu, towarzysząc w drodze do celi niegdyś
najpotężniejszemu człowiekowi na świecie, jak zwykło się nazywać ludzi
piastujących ten urząd.
Dyrektor więzienia otworzył ciężkie drzwi z grubej szarej blachy.
Przez kilka sekund nikt się nie poruszył. W końcu urzędnik odsunął się i
przepuścił strażników z Turnerem. Dana widziała ogromną niechęć, z jaką
były prezydent ruszył się z miejsca. Musiał zdawać już sobie sprawę, że nie
ma innego wyjścia.
–  Nie macie prawa! - wybuchnął zdenerwowany McIntyre, który
chciał wejść za Turnerem do jego celi. - W takiej norze chcecie
przetrzymywać prezydenta?! Nie zgadzam się! Protestuję!
Dopiero teraz Danie udało się zajrzeć do pomieszczenia za stalowymi
drzwiami. Trzy na może pięć metrów. Gołe ściany, do wysokości ramienia
pomalowane na ciemnozielono, powyżej szare. W powietrzu unosił się
zapach kolacji i... świeżej farby? Czyżby specjalnie dla wyjątkowego
gościa pomalowali celę? W ścianie naprzeciwko drzwi znajdowało się
okienko zamknięte kratą, przez które ledwie sączyły się promienie
zachodzącego słońca. Po prawej i po lewej stronie stały dwa zwyczajne,
proste łóżka. Na każdym z nich prześcieradło, niewielka poduszka i
złożony koc. Po prawej stronie drzwi niczym niezasłonięta, otwarta toaleta.
Kawałek dalej metalowy stolik. Przykręcony do podłogi, co natychmiast
rzuciło się Danie w oczy.
–  Chyba nie jesteście panowie poważni! - McIntyre nie ukrywał
wzburzenia.
Warunki panujące w więzieniu od lat były obiektem licznych skarg. I
to nie tylko ze strony osadzonych. Organizacje walczące o prawa człowieka
również wskazywały na wiele nieprawidłowości. Choć gwoli uczciwości
trzeba było przyznać, że cela przeznaczona dla dawnego prezydenta była
stosunkowo luksusowa - nawet jeśli Turner czy multimilioner wybrany na
ambasadora uważali inaczej.
–  Mister Turner jako jeden z bardzo nielicznych pensjonariuszy
naszego zakładu może cieszyć się przywilejem korzystania z pojedynczej
celi - wyjaśnił dyrektor tonem balansującym między uniżonością a irytacją.
- W podobnych pomieszczeniach mieszkają często cztery osoby naraz.
Niczego więcej nie mogę zaoferować.
–  Nie wyjdę stąd bez pana prezydenta! - oznajmił teatralnym tonem
McIntyre.
– W takim razie proszę się rozgościć - odparł dyrektor. - Na szczęście
w celi są dwa łóżka.
–  Skończ już pieprzyć! - warknął Turner do ambasadora. - Tutaj nic
dla mnie nie zrobisz. Dopilnuj lepiej, żeby Biały Dom w końcu zaczął
działać!
– Pański krawat, jeśli można - przełożył tłumacz nieco zawstydzonym
tonem, kiedy jeden ze strażników powiedział coś po grecku i wyciągnął
dłoń.
Turner zmierzył go morderczym spojrzeniem, ale po chwili poluzował
węzeł pod szyją i cisnął krawat strażnikowi pod nogi. Mężczyzna, nie
okazując żadnych emocji, schylił się i go podniósł.
Dyrektor zwrócił się po grecku do jednego ze swoich pracowników, na
co ten odpowiedział coś twierdząco.
– Proszę opuścić celę - polecił ambasadorowi.
Mężczyzna popatrzył na byłego prezydenta, który chłodno potaknął.
– Przez całą noc na korytarzu będzie stał strażnik - poinformował ich
dyrektor więzienia. - Na wypadek gdyby pan Turner czegoś potrzebował.
Jeden z pracowników służby więziennej zamknął ciężkie drzwi.
Głucho szczęknęła zasuwa, a strażnik sięgnął po klucz i przekręcił go
dwukrotnie w obu zamkach.
Dyrektor odwrócił się i ruszył korytarzem, mijając po drodze Danę.
Szedł tą samą drogą, którą się tu dostali. Po chwili dołączyli do niego
strażnicy, poza jednym, który został przed celą Turnera. Następnie
prokurator i jego asystentka. I w końcu McIntyre, nie zaszczyciwszy Dany
nawet krótkim spojrzeniem. Kobieta stała przed drzwiami celi i czuła w
sobie pustkę.
Wciąż jeszcze nie mogła uwierzyć w to, co widziała. Miała wrażenie,
że czas się zatrzymał albo przynajmniej zwolnił. Z zamyślenia wyrwał ją
głos strażnika, który z ciężkim akcentem powiedział, że powinna już iść.
Pozostali już znacznie się oddalili i powinna ich gonić. Dana z
niedowierzaniem potrząsnęła głową i po raz ostatni obejrzała się na ciężkie
metalowe drzwi, za którymi zamknięto byłego prezydenta Stanów
Zjednoczonych. Siedział? Może się położył? Albo chodził w kółko?
Uderzał gniewnie pięścią w ścianę? Rozglądał się zdezorientowany? Czy
akurat korzystał z toalety?
 
8.
Słońce już zaszło. Niebo pokrył wieczorny granat. Za pół godziny
zapadnie ciemność. Furgonetki zniknęły z więziennego dziedzińca, ich
miejsce zajęły dwie limuzyny. Kilka metrów dalej stali pogrążeni w
rozmowie ambasador USA i prokurator. Grek potrząsnął głową, odwrócił
się i wsiadł do jednego z samochodów, który zaraz ruszył w stronę
wyjazdu. Oba skrzydła ciężkiej bramy zaczęły się powoli rozsuwać.
Wcześniej Dana nie zastanawiała się, jak się stąd wydostanie - aż do teraz.
Powinna wezwać taksówkę albo jakiś inny środek transportu. Ambasador
zamierzał właśnie wsiąść do swojej limuzyny. Danie dopiero teraz udało się
wyjrzeć przez otwartą bramę: samochód prokuratora musiał się dosłownie
przeciskać przez tłum dziennikarzy z kamerami, mikrofonami i uniesionymi
wysoko telefonami. Szybko poszło.
McIntyre dał znak swojemu kierowcy, po czym na piechotę ruszył w
stronę wyjścia. Samochód jechał za nim tym samym tempem.
Dana została na dziedzińcu sama. Przez chwilę nie wiedziała, co
zrobić, ale w końcu szybkim krokiem dogoniła samochód Amerykanina.
Ambasador stanął przed kamerami.
Pogardliwym gestem wskazał na oddalającą się limuzynę prokuratora.
–  Najwyraźniej komuś nie starczyło odwagi, by narodowi greckiemu
wyjaśnić, w jakie problemy wpycha właśnie całą Grecję! - krzyknął. - A
teraz - zwrócił się z powrotem do tłumu dziennikarzy - a właśnie teraz oczy
całego świata zwrócone są na ten kraj. I to was będą oceniać przez pryzmat
działań prokuratora. Douglas Turner, przez cztery lata przywódca całego
wolnego świata, został tu potraktowany jak zwykły przestępca! Zawsze
walczył o wolność, demokrację, dobrobyt i bezpieczeństwo! Ani nasz
wspaniały kraj, Stany Zjednoczone, ani nasi sprzymierzeńcy z całego
świata nie chcą i nie mogą zaakceptować takiego postępowania. Żaden
demokratyczny kraj na Ziemi się na to nie zgodzi! Oczekujemy
natychmiastowego zwolnienia Douglasa Turnera. Stany Zjednoczone nie
akceptują jurysdykcji ICC i w żadnym wymiarze nie mają zamiaru
współpracować z Trybunałem. Jeśli grecki wymiar sprawiedliwości uzna,
że jest władny podejmować decyzję w tej sprawie, może się nią zająć.
Jestem jednak przekonany, że grecki naród jest świadom konsekwencji
pogłębienia kryzysu i nie popiera działań prokuratury!
Dana uważnie słuchała jego słów. Zamiary McIntyre'a były jasne i
nieskomplikowane. Ambasador wykładał je z ogromnym tupetem, biorąc
pod uwagę standardy panujące w dyplomacji na szczeblu
międzynarodowym, na tyle oczywiście, na ile Dana się na tym znała. Choć
specjalistką się nie czuła.
– Jeśli Grecy i Greczynki nie zgadzają się z takimi działaniami - wołał
ambasador do kamer - powinni to pokazać!
„To było przekroczenie wszystkich granic obowiązujących między
sprzymierzeńcami" - pomyślała. Podburzanie ludzi przeciwko ich
narodowemu wymiarowi sprawiedliwości, urzędom i rządowi! Na dodatek
w zaprzyjaźnionym kraju. Musiała jednak przyznać, że krok, na jaki
zdecydował się prokurator, również wykraczał poza klasyczne działania
między sprzymierzeńcami.
– Jutro rano będzie tu czekało nie kilkadziesiąt ekip telewizyjnych, ale
setki! I bezpośrednio przekażą całemu światu reakcję Greków i Greczynek.
Z niecierpliwością czekam na to, jaką wiadomość będą mieli do
zakomunikowania! Bo to zależy od was!
„Interesujący błąd" - pomyślała Dana. Jutro rano. Nie powinien był
używać takiego sformułowania. W swoim pompatycznym zadęciu
powinien był założyć, że całą aferę uda się wyjaśnić w ciągu kilku
najbliższych godzin. Mówiąc o jutrzejszym ranku, zdradzał, że nie bardzo
w to wierzy. A może po prostu nie był wystarczająco profesjonalny?
McIntyre wsiadł do samochodu, który bardzo powoli przetoczył się
przed rozemocjonowanymi przedstawicielami prasy. Zaraz potem
dziennikarze dostrzegli Danę. I ją rozpoznali. Kobieta szybko się
odwróciła. Słyszała, jak za jej plecami ze zgrzytem zamyka się ciężka
brama więzienia. Podeszła do strażnika w portierni.
– To jedyne wyjście na zewnątrz? - zapytała po angielsku.
Mężczyzna rozejrzał się bezradnie.
Potem powiedział coś, co Dana zrozumiała dopiero po chwili: „No
English".
Z tyłu pojawił się kolejny strażnik. Wskazał palcem w drugą stronę.
– Tu inne drzwi - poinformował ją łamanym angielskim.
 
9.
–  Czy mamy już jakiś plan, panie prezydencie? Jak zareagują Stany
Zjednoczone? Jaka będzie odpowiedź? Mister President, co pan zamierza?
W kuchni wystarczyło miejsca akurat dla całej czwórki. Po jednej
stronie wyspy stali i kroili warzywa Amelie i Paul, po drugiej - Catherine i
Steve. Cath wydobywała kostki lodu z plastikowej tacki, Steve
przygotowywał drinki. Przy krawędzi blatu stał iPad. Na ekranie akurat
było widać reportera podsuwającego prezydentowi mikrofon pod sam nos.
Arthur Jones zatrzymał się i odwrócił twarzą do przedstawicieli
mediów. Miał aparycję męża stanu: pięćdziesiąt kilka lat, umięśniony,
ciemne włosy poprzetykane gdzieniegdzie siwizną, ale wciąż gęste.
–  Postępowanie przeciwko Douglasowi Turnerowi jest atakiem na
suwerenność naszej wspaniałej ojczyzny, atakiem na całe Stany
Zjednoczone.
– Powiedział „postępowanie", a nie „aresztowanie" - zdziwił się Paul.
Steve przygotowywał dwa martini i dwa giny basil smash. Gdyby oni
tylko wiedzieli!
– Skorzystamy ze wszystkich dostępnych środków, by chronić naszych
obywateli na całym świecie.
– To zabrzmiało nieco defensywnie - zauważyła Cath. - Nie sądzicie?
– Uhm - potaknął Paul.
– No raczej - stwierdziła Amelie.
Steve zaczął od martini. Wstrząśnięte. Ale nie ze względu na Bonda,
Jamesa Bonda. Po prostu dysponował odpowiednim tumblerem. Wieczór w
gronie przyjaciół wydawał się idealnym pomysłem, żeby skupić się na
czymś innym. A i tak nikt nie odrywał wzroku od ekranu. W sumie dobrze,
bo diabli wiedzą, jak będą smakowały jego drinki. Na szczęście klasyki
mógł przygotowywać z zamkniętymi oczyma.
– Od władz w Atenach oczekujemy bezzwłocznego i bezwarunkowego
zwolnienia Douglasa Turnera. Ze skutkiem natychmiastowym obowiązuje
również całkowity zakaz wjazdu na teren Stanów Zjednoczonych dla
wszystkich pracowników Trybunału - ciągnął Jones. - Dodatkowo
zamrożone zostają zgromadzone w USA majątki tych osób i ich
najbliższych.
Sok z cytryny dla siebie. Oliwka dla Paula.
– Od jutra obowiązywać będzie zakaz wjazdu do USA dla wszystkich
obywateli i obywatelek Grecji, włącznie z członkami rządu - mówił dalej
prezydent do mikrofonów. - Wejdzie w życie, jeśli prezydent Turner do tego
czasu nie znajdzie się na wolności.
– Nieźle - mruknęła Cath. - To z członkami rodzin pracowników ICC
to jest stosowanie odpowiedzialności zbiorowej, a zakaz dla Greków to już
jawny szantaż wobec suwerennego państwa. I do tego sprzymierzeńca.
Steve, wiesz, że waszemu prezydentowi całkiem odbiło?
Steve podniósł wzrok. Jak miałby to skomentować? Przecież sam na
niego głosował. Zgoda, po to, żeby pozbyć się Turnera. Ale: Not my
president. Tego więc nie mógł powiedzieć. Jednak prawda była taka, że
spodziewał się po nim więcej.
Z głośników tabletu było słychać przekrzykujących się dziennikarzy:
–  ...członkiem NATO! ...zareaguje Unia Europejska? ...kontakt ze
swoim poprzednikiem?
–  Na stole czekają również przygotowane już zakazy działalności na
terenie Stanów Zjednoczonych dla greckich przedsiębiorstw i banków, a
także zakaz importu greckich produktów. Nie wprowadzamy ich jeszcze w
życie, bo wierzymy w zdrowy rozsądek osób odpowiedzialnych za Grecję,
które bardzo szybko mogą zapobiec eskalacji tej sytuacji i znaleźć proste
rozwiązanie.
–  Prawdę mówiąc, nie sądzę, żeby im to w tej chwili ułatwił -
westchnęła Cath. - W ogóle cię to nie obchodzi? - zwróciła się do Steve'a.
To spojrzenie. Poczuł ucisk w sercu. Trochę zbyt mocny. Don't judge a
book by its cover! Gdybyś tylko wiedziała...
–  Pozostaję w bezpośrednim kontakcie ze wszystkimi
odpowiedzialnymi departamentami i urzędami. Zastrzegamy sobie prawo
do podjęcia wszelkich koniecznych kroków w zaistniałej sytuacji.
Steve skończył przygotowywać drinki, podał gin Amelie i Cath.
Najchętniej sprawdziłby szybko telefon. Dotychczas nie otrzymał
odpowiedzi. Ani od Franka, ani od Ann. Dlatego powiedział:
– Cheers!
–  ...jakie? ...jest oskarżany? - przekrzykiwali się dziennikarze i
dziennikarki. Steve rozumiał tylko pojedyncze słowa. - ...się zarzuca?
...dowody? ...skąd?
–  Bezwzględnie pociągniemy do pełnej odpowiedzialności wszystkie
osoby, które pomogły Trybunałowi w tym haniebnym przedsięwzięciu -
zakończył Jones. - W szczególności obywateli amerykańskich. Stany
Zjednoczone nie tolerują zdrady. Nigdy!
Steve czuł się, jakby wpadł do wrzącego oleju. Wszystkie ruchy
wykonywał mechanicznie, jak robot. Kątem oka obserwował pozostałych.
Miał wrażenie, że niczego nie zauważają. Paul i Amelie nie mieli się czym
przejmować, pochodzili z Niemiec.
–  Zdrada, akurat - prychnęła Cath, Francuzka o karaibskich
korzeniach. Jej też to bezpośrednio nie dotyczyło.
–  Ze strony mojej administracji nie było, nie ma i oczywiście nie
będzie żadnej zgody na współpracę z Trybunałem w zakresie dotyczącym
postępowań przeciwko obywatelom naszego kraju - mówił prezydent. -
Jestem głęboko przekonany, że również mój konkurent uszanuje
konstytucyjne prawa naszego rodaka, Douglasa Turnera. - Bez uśmiechu
pokiwał głową.
Steve przygotował sobie wyjątkowo wytrawny koktajl. I odrobinę
mocniejszy niż zwykle.
– Uuuu, co to w ogóle miało być? - mruknęła Amelie.
– Na razie to wszystko. - Prezydent uniesionym kciukiem wskazał na
Air Force One za swoimi plecami. - Co oczywiste, odwołuję i przesuwam
na przyszłość wszystkie zaplanowane wystąpienia i lecę prosto do
Waszyngtonu.
Jeszcze raz pomachał tłumowi i się odwrócił.
– Dziwaczne zakończenie - zauważyła Amelie. - Też zwróciliście na to
uwagę?
Steve prawie jej nie słyszał. Wpatrywał się intensywnie w ekran iPada.
Widział tylko oddalające się plecy prezydenta, który zmierzał w stronę
samolotu. Na pierwszym planie pojawił się dziennikarz i podekscytowany
powtarzał wszystko, co przed chwilą zobaczył i usłyszał z ust Arthura
Jonesa.
– Groził zdrajcom - potwierdził Paul. - Ciekawe, kogo miał na myśli.
–  Sygnalistów przecież - odpowiedziała mu Amelie i upiła łyk
koktajlu. - A kogo by innego?
Paul potrząsnął głową.
–  Podziwiam takich gości. Chociaż nie potrafię sobie wyobrazić, co
nimi kieruje. Nie wiem, czy sam bym się odważył.
– Najciekawsze - zauważyła Cath - że zazwyczaj to zupełnie normalni
ludzie. Tacy, po których inni zupełnie by się tego nie spodziewali. Ktoś jak
ty czyja.
–  Może przez to, że nie potrafią pojąć konsekwencji tego, co robią -
potaknął Paul.
–  Przecież konsekwencje nie mogą być żadnym zaskoczeniem -
zaprzeczyła Amelie. - Pomyśl tylko o Edwardzie Snowdenie i pozostałych.
Steve nie brał udziału w dyskusji. Był zbyt zajęty swoim drinkiem.
– Większość sama pewnie nie potrafiłaby wyjaśnić, dlaczego się na to
decyduje - zauważyła Amelie.
„Całkiem prawdopodobne" - pomyślał Steve.
–  Mnie zastanowiło coś zupełnie innego: to, co powiedział zaraz
potem - ciągnęła dziewczyna. - To o jego konkurencie. Stwierdził, że sam
nie współpracuje z ICC. I że tego samego oczekuje od drugiego kandydata.
To było trochę nie fair, takie stwierdzenie, nie sądzicie? Przecież w ten
sposób zarzucił mu, że to przynajmniej rozważał. Wyrafinowane gierki. Ale
nie ma się czemu dziwić, to przecież środek kampanii wyborczej.
W kieszeni Steve'a zaczął wibrować telefon. Wyjął go i spojrzał na
ekran.
– Coś ważnego? - zainteresowała się Cath.
– Nie, nic takiego. Starzy kumple ze Stanów. Kilku odezwało się przez
to wszystko.
I tylko Frank i Ann nic nie piszą. Naprawdę nie mają pojęcia, co się
dzieje? Czy może się przyczaili?
Po raz trzeci wysłał krótką wiadomość do obojga. Tylko cztery znaki:
 
??? S
 
10.
Pod nimi powoli przesuwały się wzgórza, lasy, pola i miejscowości.
Derek domyślał się, że lecą właśnie nad Ohio. Air Force One łagodnie
przesuwał się w powietrzu, a wygłuszony i odległy ryk silników stawał się
delikatnym szumem, stanowiącym tło dla nerwowej rozmowy wewnątrz
samolotu.
Widok za oknem na chwilę zdekoncentrował Dereka i odciągnął jego
uwagę od zdjęć na monitorach. Arthur Jones zamknął się w prywatnym
prezydenckim gabinecie z najbliższymi i najbardziej zaufanymi
współpracownikami ze swojego sztabu. Koordynatorka kampanii
wyborczej Sandra Pilasky i szefowa działu prasowego kampanii Kim Song
również znalazły się przy stole.
Wszyscy oglądali nagrania z Aten. Tłum dziennikarzy przed bramą
więzienia, z którego wyszedł McIntyre i przemawiał do zebranych.
Kwalifikacje dyplomatyczne biznesmena polegały w dużej mierze na
szczodrych darowiznach na kampanię wyborczą Jonesa. Facet kompletnie
zignorował wskazówki dotyczące doboru słów i wyrażeń, przygotowane
przez służby prasowe Białego Domu. Miał być bardzo zdecydowany. Ale w
żadnym razie nie oczekiwano, że będzie podburzał Greków przeciwko
własnemu rządowi! To miał być dopiero drugi etap działań. Gdyby w ogóle
miało do niego dojść. Takie sprawy trzeba załatwiać z większym
wyczuciem. Groźby z zewnątrz zawsze działały spajająco dla atakowanego
narodu.
–  Grecy przewieźli Turnera do ateńskiego więzienia Korydallos -
wyjaśnił Derek. - Dostał osobną celę dla szczególnie groźnych przestępców,
przeznaczoną głównie dla najgroźniejszych terrorystów! W Grecji takie
rzeczy są niestety na porządku dziennym. Nasz ambasador był na miejscu i
towarzyszył Turnerowi. On i Turner zostali powiadomieni o dalszych
krokach.
– Czy ci ludzie w ogóle zdają sobie sprawę, w co się pakują? - zapytał
Jones. - Siebie i nas! Stany Zjednoczone staną się obiektem kpin całego
świata! Całego zachodniego świata.! Więzienie! Dla byłego prezydenta
Stanów Zjednoczonych! Myślałem, że Adam rozmawiał już z ICC.
–  Najwyraźniej nie zrobił na nich wystarczającego wrażenia -
zauważył Derek.
Jones złym wzrokiem patrzył na monitory, na których naprzemiennie
wyświetlane były wiadomości różnych nadawców. Komentatorzy
prześcigali się we wstępnych analizach. Prowadzący i ich naprędce
zaproszeni do studia eksperci wymieniali się nerwowymi spostrzeżeniami i
uwagami.
–  W oświadczeniu prasowym wydanym przez Międzynarodowy
Trybunał Karny w Hadze byłemu prezydentowi Stanów Zjednoczonych
zarzuca się zbrodnie wojenne - tłumaczył jeden z nich, machając jakąś
kartką przed obiektywem kamery. - ICC nie ujawnił jak dotąd żadnych
szczegółów tej sprawy.
– Tylko o jakie zbrodnie wojenne może chodzić? - zapytał ktoś inny. -
W sprawę tortur dopuszczonych przez George'a W. Busha po jedenastym
września Turner nie był przecież zaangażowany.
–  My wiemy coś więcej czy też nic? - Jones przesunął wzrokiem po
swoich współpracownikach.
–  Minimalnie więcej - odparł Derek. - Chodzi o atak na cywilów w
Afganistanie, porwanie i morderstwo. - Na chwilę jego uwagę przyciągnęły
obrazy na monitorze. - Proszę - powiedział, zwracając się do Jonesa.

***

Na ekranie pojawił się rozkołysany obraz przedstawiający pylistą,


upstrzoną kamykami ziemię. Chrzęst kroków. Co jakiś czas kamera
pokazywała fragment buta w kolorze khaki. Osoba z kamerą mijała
przerzedzone resztki zaschniętej roślinności. Sapanie. Przytłumione głosy.
Niezrozumiałe słowa. Przez chwilę widać było lufę pistoletu maszynowego.
Zaraz potem zniknęła. Widok z kamery umieszczonej na hełmie uniósł się,
jakby ktoś patrzył daleko do przodu. Zbite w kupę niskie zabudowania.
Ściany w kolorze ziemi. Prawdopodobnie z gliny.
Między domkami bawiące się dzieci. Nieliczne. W tle surowy
krajobraz. Wysokie góry, zbocza pozbawione roślinności, ziemia w
kolorach od czerwonego do ciemnoszarego, rozświetlona promieniami
zachodzącego słońca. Spojrzenia rzucane na boki. Mężczyźni w
charakterystycznych szatach, jakie widuje się na nagraniach z Afganistanu i
Pakistanu. Kolory takie jak domy, góry i ziemia wokół. Szerokie nogawki,
niektórzy w kamizelkach, większość w chustach na głowie albo w beretach.
I wszyscy z brodami, pistoletami maszynowymi i w ciemnych okularach.
Lufy broni skierowane na domy. Krótkie wykrzyczane polecenia w jakimś
obcym języku, szybkie kroki, unoszący się pył. Dzieci wśród zabudowań
unoszą głowy, niektóre nieruchomieją, inne chowają się szybko.
Mężczyźni dobiegają do zabudowań. Nie widać już żadnych dzieci.
Nerwowe krzyki, rozkazy. Kamera pokazuje plecy innych bojowników.
Mężczyźni trzymają broń w dłoniach, kopniakami wyważają drzwi jednego
z domów i wrzeszczą. Kamera przesuwa się za nimi do ciemnego wnętrza.
Obraz robi się czarny.
Latarki - na lufach broni? Chyba tak, bo gdzie indziej? - wydobywają z
mroku ubogi środek chatki. Snopy światła skaczą nerwowo na boki.
Między zachrypniętymi męskimi wrzaskami słychać wyższe, spanikowane i
przestraszone głosy. Dzieci. Kobiety. Jedna kuca w narożniku. Ma na sobie
długą szatę, głowę owiniętą chustą i zasłoniętą twarz, tuli dwójkę małych
dzieci. Przed nią stoi mężczyzna, brodaty, przestraszony, z beretem na
głowie i uniesionymi ramionami, jakby się poddawał. Ochrypniętym
głosem przemawia do intruzów, z każdym słowem w jego głosie jest coraz
więcej błagania. Kolejne kobiety i dzieci. I mężczyźni. Stoją przed lufami
uzbrojonych napastników, gestykulują, przemawiają, żebrzą, zasłaniają
twarze dłońmi. Na ekranie znów pojawia się lufa pistoletu człowieka z
kamerą, a przed nią zrozpaczony mężczyzna. Za jego plecami widać panikę
pozostałych. Słychać strzał. Jest niewiele głośniejszy niż petarda. Kamera
kieruje się gwałtownie w lewo, obraz zaczyna skakać. Jeden z mężczyzn
przed lufą pada bezwładnie na ziemię. Leży i się nie rusza. Dotychczasowy
gwar zmienia się w histeryczne wycie. Mężczyźni, kobiety, dzieci...
wszyscy krzyczą i mówią jednocześnie. Obraz wyostrza się ponownie na
człowieku naprzeciwko obiektywu. Kolejne dźwięki przypominające
wystrzały, głuche odgłosy padających ciał, kobieta kuli się jeszcze bardziej
za brodatym mężczyzną i mocniej przyciska do siebie dzieci, jakby chciała
schować je pod chustą. Błysk z końca lufy pistoletu maszynowego i
jednoczesny huk. Kiedy obraz wyostrza się na tyle, by cokolwiek było
widać, głowa człowieka w berecie znika właśnie poniżej dolnej krawędzi
monitora. Spomiędzy chust, w które owinięta jest kobieta, widać parę
czarnych, szeroko otwartych oczu, w których odbija się światło latarki.
Krzyki ze wszystkich stron, kolejne błyski i huk, przy którego
akompaniamencie pociski wylatują z luf. Głosów jest coraz mniej. Potem
cała nawała błysków. Nie wiadomo, czy z lufy broni mężczyzny z kamerą,
czy z jakiejś innej. Kiedy jest po wszystkim, kobieta w narożniku leży
krzywo na klepisku. Wygląda jak zwój chust. Spod jej lewego ramienia
wystają dwie nieruchome nóżki. Dziecko nie miało więcej niż dwa latka. Po
prawej stronie twarz najwyżej czterolatka. Brudne, zmierzwione włosy.
Chłopiec? Dziewczynka? Reszta ciałka utknęła pod ciałem matki. Oczy
skierowane prosto w obiektyw. Wielkie i ciemne. Nie mrugają. Niczego
więcej się nie spodziewają. I niczego nie widzą. Nieruchomo wpatrzone w
widzów. W wieczność za ich plecami.
Lufa pistoletu obniża się i znika z kadru. Snop światła się przesuwa,
wędruje po całym pomieszczeniu, wyławiając z mroku kilkanaście
martwych ciał, porozrzucanych i splecionych ze sobą jak stare ubrania.
Widać też plecy napastników, wychodzą. Nagrywający rusza za nimi.
Pozostawia martwych w ciemności, a sam wychodzi na dwór, rozświetlony
promieniami zachodzącego słońca.
– Co za zwierzęta - powiedział Jones.
–  Oficjalnie ofiarami byli talibowie - wyjaśnił Derek. - Zostali
zneutralizowani przez jednostkę afgańską, kiedy planowali ataki
terrorystyczne.
–  Tak, coś sobie przypominam - mruknęła Sandra. - Kilka lat temu
zrobiło się o tym naprawdę głośno.
–  Tylko że to przecież nie są nawet amerykańscy żołnierze! -
zdenerwował się Jones. - Co Turner miałby mieć z tym wspólnego?
–  Teoretycznie zupełnie nic - potwierdził Derek. - Dziennikarze
musieli coś pomieszać. Na nagraniu widać jedną z typowych akcji typu
night raid jednostek afgańskich. Komuś zależało na jakimś brutalnym
nagraniu i tyle. Albo pomylili to z precyzyjną akcją neutralizacji jakiegoś
terrorysty - tłumaczył dalej. - Od kilkudziesięciu lat przeprowadzamy takie
misje w najróżniejszych krajach na świecie. Szczególnie po tym, jak Bush
w odpowiedzi na jedenasty września ogłosił rozpoczęcie wojny z
terroryzmem. Obama zintensyfikował te działania...
– Rany, niesamowite - zakpił Jones. - Jakbym nic o tym nie wiedział...
Człowieku, ja przecież wydaję zgody na ich przeprowadzenie!
– Wiem.
–  To nagranie nie przedstawia żadnej z takich misji - zaprotestował
Jones. - To była jakaś masakra.
–  Oskarżenia nie są niczym nowym i co chwilę zarzuca się nam -
ciągnął Derek - że takie uderzenia nie zawsze są wystarczająco precyzyjne i
nie przebiegają z chirurgiczną dokładnością, jak utrzymujemy.
–  To też przecież wiem! Ale mamy jasne procedury w takich
sytuacjach! Sam wielokrotnie podpisywałem zgodę na neutralizację
różnych terrorystów. Wcześniej wszystko jest sprawdzane i oceniane przez
dziesiątki ekspertów i przełożonych tych ludzi. A cele całymi tygodniami są
obserwowane z ukrycia, zarówno przez naszych ludzi, jak i drony, zanim
wydamy zgodę na rozpoczęcie uderzenia. Coś takiego jak tutaj nigdy nie
dostałoby zgody!
Potrząsnął głową.
–  Dalej kręcimy się w miejscu i nic nie wiemy. Musimy wytoczyć
kolejne działa. - Spojrzał na Dereka. - Potrzebuję kogoś na miejscu, w
Atenach, kto się odpowiednio zajmie tą sprawą.
Derek nie musiał długo myśleć, by wiedzieć, kogo prezydent ma na
myśli.
– Kieruję kampanią wyborczą - zauważył przytomnie.
– No właśnie - potaknął prezydent. - A sam powiedziałeś, że ta sprawa
zdecyduje o wyniku wyborów. Dlatego wysyłam na miejsce najlepszego
specjalistę od wygrywania wyborów. Poza tym - dodał - jesteś też
najlepszym załatwiaczem, jakiego znam. Załatwisz to.
– Oczywiście. Kilka telefonów i będę gotów - powiedział Derek.
 
11.
Pracownik więzienia zaprowadzi! Danę do służbowego wyjścia z tyłu
placówki. W tym samym czasie do dziennikarzy na całym świecie
rozsyłane było właśnie oświadczenie Międzynarodowego Trybunału
Karnego. Dana i tak niczego więcej nie mogłaby im przekazać. Poza tym
wolała zachować dyskrecję i nie rzucać się w oczy niż pozwolić, by ją
poniosło, jak w czasie zatrzymania na lotnisku. Na dziś miała naprawdę
dość emocji!
Taksówka zabrała ją spod niewielkiej furtki wychodzącej na boczną
uliczkę. Mimo pory Dana założyła ciemne okulary i rozpuściła włosy, które
przez cały dzień nosiła starannie związane. Loki opadły jej na ramiona,
przez co wyglądała na znacznie bardziej rozluźnioną niż na nagraniu, które
obejrzało już chyba pół świata. Miała nadzieję, że to wystarczy, by nikt jej
nie rozpoznał.
Podała kierowcy nazwę hotelu, w którym rankiem zostawiła swoje
bagaże. Jej pokój jeszcze się wtedy nie zwolnił. Dana nie znała Aten. Nie
wiedziała nawet, do której dzielnicy trafiła. Bezpośrednio spod hotelu udała
się taksówką do biura prokuratora. Nakaz tymczasowego aresztowania
dotarł do niego poprzedniego dnia wieczorem. Kiedy się okazało, że sąd go
nie odrzucił i nie odmówił jego wykonania, Dana wsiadła w pierwszy
samolot odlatujący z Amsterdamu do Aten i przybyła na miejsce. Do
ostatniej chwili nie wierzyła, że wysoki rangą policjant i jego ludzie
dokonają zatrzymania. Że wykonają polecenie. Wciąż łamała sobie głowę,
co kierowało poszczególnymi osobami zaangażowanymi w
przeprowadzenie całej akcji.
Kierowca taksówki powiedział coś po grecku.
– Sorry, just English - odparta z żalem, choć miała nadzieję, że w ten
sposób utnie próby nawiązania rozmowy. Opadła na oparcie, oparła głowę
o zagłówek i wyjrzała przez okno. Samochód ruszył. Po raz pierwszy tego
dnia mogła spokojnie odetchnąć. Widoki przesuwające się za oknem
oczyszczały jej głowę i na jakiś czas uciszały niepokojące myśli.
–  Zamknęli tam byłego prezydenta USA - powiedział kierowca
łamanym angielskim. - Patrzyła?
Dana skomentowała jego wypowiedź niewiele znaczącym „hmm".
–  Prezydent USA - powtórzył mężczyzna, nie kryjąc ekscytacji. -
Wyobrazić sobie, nie?
Pozwoliła mu mówić dalej.
– Ja myślę, dobrze, człowiek - dodał.
Dobrze, człowiek, że co? Że Turner został aresztowany? Czy że Turner
jest dobrym człowiekiem?
W końcu pogodziła się z myślą, że przejazd taksówką nie przyniesie
jej odprężenia. Nie będzie mogła w spokoju wodzić wzrokiem za
przesuwającymi się za oknem ateńskimi ulicami. Nie będzie jej dane
obserwować przechodniów na chodnikach, domów, kawiarni, sklepów i
parków. Klimatyzacja w samochodzie też nie działała poprawnie. Albo
facet za kierownicą nie ustawił właściwie temperatury. Przez wiele lat
spędzonych w Hadze przyzwyczaiła się do chłodniejszego powietrza.
– Ale że co jest dobrze? - zapytała.
–  Dobrze aresztowanie. Przestępca. USA wojny, wszędzie, cały czas.
Drony strzelają w wesela.
Gdyby to było takie proste. Ale okay. To pierwsza reakcja zwykłego
człowieka, jaką usłyszała. I w dodatku popierająca działania Trybunału.
– USA to się raczej nie spodoba - zauważyła.
– O nie. - Kierowca pokręcił głową. W jego głosie słychać było troskę.
- Oni tego nie lubią, na pewno. Nie myślę, że długo będzie siedział - dodał i
wybuchł śmiechem. - Duży zawsze wychodzi, nawet tutaj.
Dana wyjęła telefon i przejrzała listę nowych wiadomości. Kiedy w
ogóle miałaby znaleźć czas, żeby je przeczytać? Nie wspominając już o
próbie napisania odpowiedzi. Niektórzy odezwali się do niej więcej niż
jeden raz. No oczywiście. Henk. Jej matka. I ojciec, co było ewenementem.
– Zobaczymy - mruknęła nieobecnym tonem.
Otworzyła wiadomość od matki.
 
To byłaś ty? Naprawdę ty?!
 
Do tego dwie emotki, jedna wyrażająca niedowierzanie, z otwartą
buzią, a druga zaskoczenie. Co miała na myśli? To miał być komplement?
Podziw? Troska? Wszystko naraz? Od razu zabrała się do pisania
odpowiedzi.
 
Tak. To ja. Jestem strasznie spięta. Chyba sobie wyobrażasz. Zadzwonię, jak tylko będę mogła. Ale
dzisiaj pewnie już nie dam rady. Niczym się nie przejmuj, nic mi nie jest. Uściski i buziaki!
 
Wyślij.
Kolejna wiadomość była od ojca.
Musiała przeczytać ją dwukrotnie.
Gdyby akurat nie siedziała, rozglądałaby się właśnie za czymś, o co
mogłaby się oprzeć. Przechyliła głowę, dotknęła czołem szyby i popatrzyła
na zewnątrz.
 
12.
Dana przyciskała wytartego pluszowego króliczka do piersi i dziecięcy
nosek do szyby autobusu. Przy każdym oddechu na szkle osadzała się
plama pary. Na zewnątrz tłoczyli się ludzie. Krzyczeli jeden przez drugiego.
Wyniszczone twarze. Niezdrowa, blada skóra naciągnięta na wystających
kościach. Błyszczące, podkrążone oczy. Płacz. Widziała kościste dłonie, jak
machają w ich kierunku. Mężczyźni obejmowali kobiety i dzieci. Żegnali
się. Na siedzeniu obok klęczała jej matka i szlochała. Lewą ręką
obejmowała Danę, prawą machała komuś na zewnątrz. Ojcu. On machał do
nich. Drżały mu usta. Dana rozumiała, że stara się nie płakać. Albo
przynajmniej nie pokazywać łez. Wielu z tych, którzy zostali na dworze, nie
miało więcej łez, by płakać.
Autobus zadrżał i ruszył. Na początku bardzo powoli, bo z trudem
przeciskał się przez tłum. Potem przyspieszył. Większość pasażerów zajęła
miejsca. Niektórzy cały czas próbowali wyglądać przez okna do tyłu. Nie
potrafili ukryć rozpaczy. Inni ze strachem patrzyli przez przednią szybę. I
na boki, na zbocza i góry dookoła, z których w każdej chwili mogła
dosięgnąć ich śmierć. Po kilku minutach ból rozstania ustąpił miejsca
upiornej, przerażającej ciszy. Dana słyszała jedynie warkot starego silnika
diesla i chrzęst kamieni pod kołami.
„Możemy opuścić miasto" - wyjaśniła jej matka. „Tylko kilka
autobusów. „Zostałyśmy wybrane" - dodała. Dzięki temu, że była ranna.
„My" wcale nie oznaczało Dany, mamy i taty. Tata musiał zostać. Poza
kierowcą w autobusie nie znalazł się żaden dorosły mężczyzna. Same
kobiety i dzieci. One siedziały w drugim pojeździe, za nimi jechał trzeci.
Kierowcy trzymali spore odstępy to dawało szansę, że z jednej wyrzutni
granatów nie trafiliby wszystkich naraz. Choć o tym dowiedziała się
znacznie później. „ONZ zagwarantowała nam bezpieczeństwo" -
zapewniała mama. Dana nie wiedziała, kto to. Ale bezpieczeństwo to dobra
rzecz. Choć w tej wojnie nie można było na nie liczyć, nawet jeśli
wcześniej zostało uzgodnione. Na szczęście o tym dowiedziała się również
znacznie później. Długo, długo po tej podróży przez niekończącą się noc i
kolejny dzień, aż do wieczoru. Przez kraje, które istniały dopiero od kilku
lat. Z tego też nie zdawała sobie wtedy sprawy. Jedyne, czego była
świadoma, to strach, który odczuwał każdy w autobusie. Na początku bali
się pierwszych godzin jazdy. Potem tego, co czekało ich u kresu podróży.
W obcym kraju, w którym nikogo nie rozumieli. W którym nikt jej nie
rozumiał. Tata mówił, że tam czeka je bezpieczeństwo. Po jakimś czasie
zapadła w sen. I znów się obudziła. Przycisnęła nos do szyby. Patrzyła na
przesuwające się za oknem krajobrazy. Zasnęła. I ponownie otworzyła oczy.
Kiedy przybyli na miejsce, Dana uznała, że świat za oknami niewiele różni
się od tego, co zapamiętała z kraju. Spodziewała się wieżowców. I pól
porośniętych słodyczami. Spodziewała się raju. Zamiast tego widziała góry,
lasy, łąki i miasta. Mijane miejscowości wyglądały nieco starzej niż
Sarajewo. Choć niektóre też młodziej, zabudowane niewielkimi,
kanciastymi domkami. Nigdzie jednak nie dostrzegła wybitych kulami
okien i zniszczonych ogniem fasad. Na ulicach nie było lejów po
wybuchach i spalonych samochodów. Panowały porządek i czystość. Kilka
razy mijali uzbrojonych mężczyzn w mundurach. Po ostatnim takim
spotkaniu część pasażerów jej autobusu zaczęła wiwatować, inni - płakać.
Niektóre kobiety jednocześnie płakały i wiwatowały. „Jesteśmy w
Niemczech!" - krzyczały. „Udało się!".
Zapadł już zmrok, kiedy dotarli do celu. Autobusy zwolniły. Dana
niewiele widziała. Przycisnęła nos do szyby. W końcu na poboczach
pojawili się ludzie. Machali do nich. Czy może wymachiwali zaciśniętymi
pięściami? Tego nie potrafiła powiedzieć. Nawet gdyby mogła dostrzec ich
gesty, nie potrafiłaby odczytać transparentów przyniesionych przez
niektórych z nich. Mijali coraz więcej ludzi. Autobusy przeciskały się przez
prawdziwy tłum. Z zewnątrz docierały do nich krzyki. Zebrani na dworze
wyglądali zupełnie inaczej niż jej rodacy z Sarajewa. Mieli okrągłe buzie,
rumiane i zdrowe policzki. Nie widziała wystających kości, zapadniętych
twarzy, podkrążonych oczu... A ich ubrania... Dana nigdy jeszcze nie
widziała tak pięknych ubrań! Czuła, że w autobusie robi się nerwowa
atmosfera. Słyszała szepty. Dyskusje. Matka objęła ją i przyciągnęła do
siebie. Coś rozbiło się o boczną szybę. Dana zadrżała i się skuliła. Od czasu
wybuchu granatu reagowała w ten sposób na każdy nagły głośny dźwięk.
Ktoś cisnął w autobus butelką. Jej zawartość ściekała teraz po szybie.
Dlaczego ludzie z zewnątrz rzucają w nich butelkami? Na miejscu miała
być zupełnie bezpieczna, tak powiedział tata. Czyżby wróciła do Sarajewa?
Dana odwróciła głowę i wtuliła się w matkę, która była tuż obok. Krzyki z
zewnątrz stawały się coraz głośniejsze.
 
13.
Dana wyprostowała się gwałtownie. Za oknem taksówki widziała
Ateny, a nie Niemcy w latach dziewięćdziesiątych. Wtedy, zaraz po tym,
jak minęli nieprzyjaźnie nastawiony komitet powitalny, czekali na nich
znacznie serdeczniej nastawieni ludzie z organizacji zajmujących się
pomocą uchodźcom. Przywitali ich właściwie i zaopatrzyli w
najpotrzebniejsze rzeczy. Mimo to nie było im lekko. Szczególnie przez
pierwsze dwa lata, kiedy okropnie tęskniła za tatą.
Przez dwa kolejne lata jej ojciec musiał jakoś przeżyć oblężenie
Sarajewa. Pochował w tym czasie wielu przyjaciół i członków rodziny.
Najpierw była masakra na placu Markale, potem ostrzał stref chronionych
przez ONZ i niezliczone ofiary, aż w końcu wzięcie przez Serbów
błękitnych hełmów na zakładników skłoniły wahającego się ówczesnego
prezydenta Stanów Zjednoczonych Billa Clintona do działania. W tysiąc
dziewięćset dziewięćdziesiątym piątym roku zbombardowanie serbskich
pozycji doprowadziło do zakończenia najokrutniejszego i najbardziej
krwawego oblężenia miasta i w rezultacie również do zakończenia wojny. Z
początkiem dziewięćdziesiątego szóstego roku ojciec Dany mógł wreszcie
dołączyć do nich w Niemczech. Wiedziała, że nigdy nie zapomni chwili,
kiedy wróciła ze szkoły do ciasnego mieszkanka, a na zużytej sofie z
Caritasu czekał na nią uśmiechnięty tata.
Dziś wiadomość od niego paliła ją w oczy, jakby dostał się do nich
kwas.
 
Jak możesz? Jak możesz to robić?!! Amerykanie mnie wtedy uratowali!!! Ciebie też!!! I twoją
matkę!!! Myślisz, że bez nich wyjechałabyś w ogóle z Sarajewa? Wstydzę się za ciebie! Napraw to!
Zhańbiłaś rodzinę!
 
Dana westchnęła głęboko. Potem usunęła wiadomość. Na dziś miała
dość wszystkiego. Postanowiła, że do Heńka zadzwoni z hotelu.
Kolejną wiadomość napisała do głównej prokurator Trybunału, Marii
Cruz. Od krótkiej rozmowy w czasie drogi do więzienia nie informowała
jej, co się dzieje.
 
Dostarczony. Wracam do hotelu.
 
Od Marii na pewno dostanie jakąś wiadomość. Na pewno coś od niej
przyjdzie.
– Pierwszy raz Ateny? - zapytał kierowca.
– Tak.
– Najładniejsze miasto świata - zapewnił ją taksówkarz.
Dana nie zakładała, że cokolwiek w nim zobaczy. Może poza swoim
pokojem hotelowym, więzieniem i budynkiem sądu.
 
Zhańbiłaś rodzinę!
 
14.
Derek przyjrzał się Arthurowi Jonesowi. Prezydentowi groziła właśnie
porażka w wyścigu po drugą kadencję w Białym Domu. Dane sondażowe
już wcześniej nie napawały optymizmem, a teraz na dodatek to. Jeśli nie
uda mu się szybko i w dobrym stylu wyciągnąć Turnera na wolność, może
się pożegnać z reelekcją.
–  Projekt Open Cage - rozpoczął bez zwyczajowego small talku i
podał prezydentowi kartkę. - W ten sposób od razu wiadomo, o czym
mówimy. Zorganizowałem już odpowiednich ludzi do zespołu.
Art przyjrzał się liście.
–  Przez ostatnią godzinę obdzwoniłem każde z nich z osobna -
zapewnił Derek. - Zakładając twoją zgodę - dodał, zwracając się do
prezydenta - jeszcze dziś wieczorem wylecimy do Aten. Przygotowania
rozpoczniemy zaraz po lądowaniu w DC. Reszta zespołu dołączy do nas na
miejscu.
Prezydent potaknął.
– W porządku - powiedział.
–  Zakładam, że nie musimy z tobą ustalać wprowadzania kolejnych
środków nacisku - ciągnął Derek. - Poza ostatecznym.
– Oczywiście.
–  Chyba nie bierzesz poważnie pod uwagę działania w ramach
ASMPA? - zapytała Kim, używając akronimu nazwy American Service-
Members' Protection Act.
– Muszę je brać na poważnie. - Derek potaknął rzeczowo.
– Grecja jest naszym sojusznikiem. I członkiem NATO. Nie możemy
przeprowadzić takiej akcji na ich terytorium!
–  Taki z nich sprzymierzeniec, który nie widzi problemu w
aresztowaniu naszego byłego prezydenta.
– Grecja jest sygnatariuszem Rzymskiego Statutu Międzynarodowego
Trybunału Karnego w Hadze i jako taka jest zobowiązana do współpracy.
–  Chrzanienie! Sto trzydzieści dziewięć państw złożyło podpisy pod
tym dokumentem. USA również. Do czasu, aż go nie wycofaliśmy. Koniec
końców Rzymski Statut ratyfikowały sto dwadzieścia cztery państwa. Byli
prezydenci Stanów Zjednoczonych i wyżsi urzędnicy, którzy podpisywali
zgody na eliminację naszych wrogów, niezliczoną ilość razy odwiedzali te
kraje i nikt nigdy nie próbował ich aresztować. Mimo że organizacje
broniące praw człowieka od dawna tego żądają. Współpraca z ICC? Sranie
w banię! Dlaczego akurat Grecy? I dlaczego akurat teraz? Kto za tym stoi?
Jakiś szurnięty prokurator czy niespełna rozumu minister sprawiedliwości?
Może cały rząd? I Unia Europejska?
– Nie, raczej nie. - Art pokręcił głową. - Byłeś przy tej rozmowie. Nie
wyglądali na zadowolonych.
– Wierzysz im? - zapytał Derek.
– Wiesz, jak niektórzy nazywają ASMPA? - wtrąciła Kim.
–  Ustawa o inwazji na Hagę. - Derek potaknął. - To dlatego, że daje
nam prawo do siłowego uwolnienia naszych ludzi nawet z Hagi.
– Daje nam prawo. Ale czy z niego skorzystamy?
–  Gdybyśmy nie byli gotowi z niego skorzystać, to po co w ogóle
uchwalać takie prawo? - Art wzruszył ramionami.
–  Jako sygnał. Środek pozwalający coś zakomunikować. Narzędzie
nacisku - podsunął Derek.
– Które staje się całkowicie bezużyteczne, jeśli nie jesteśmy gotowi go
użyć. - Arthur uśmiechnął się szeroko. - Poza tym działania miałyby
miejsce nie w Hadze, tylko w Atenach.
–  Niezależnie gdzie, przeprowadzenie takiej akcji byłoby w każdym
wymiarze kompletną katastrofą.
–  Nie muszę chyba nikomu tłumaczyć, jaką katastrofą jest
aresztowanie Turnera - wtrąciła Sandra. - I jakie przesłanie trafia w ten
sposób do całego świata: Stany Zjednoczone, najwspanialsze i
najpotężniejsze państwo na Ziemi, nie jest w stanie zapewnić
bezpieczeństwa swojemu byłemu prezydentowi i uratować go przed
postępowaniem przed jakimś dziwacznym sądem dla bałkańskich
przestępców. W dużym skrócie? USA nie są już najwspanialszym i
najpotężniejszym państwem. Warto zadać sobie pytanie, czy chcemy, żeby
takie przesłanie rzeczywiście obowiązywało? - zwróciła się do Arta. - Nie
wiem, jak to sobie wyobrażasz... to znaczy, chyba jednak wiem: nie wolno
nam do tego dopuścić. Prawda? - I nie czekając na potwierdzenie
prezydenta, zwróciła się do Kim: - Chyba że masz jakiś lepszy pomysł, co
zrobić, jeśli Grecy odmówią zwolnienia Turnera i zdecydują się wydać go
Hadze.
–  Właśnie po to mamy tutaj Dereka - wyjaśniła Kim. - Jego zadanie
polega na znalezieniu eleganckiego rozwiązania. Sądząc po jego
garderobie, poradzi sobie śpiewająco.
Derek się roześmiał i demonstracyjnie przyszczypnął palcami
podszewkę szytego na miarę garnituru.
–  W szafce cały czas trzymam też mundur komandosa - zauważył i
ciągnął dalej, patrząc na prezydenta. - Musimy przygotować się do
przeprowadzenia akcji na podstawie ASMPA. Choćby tylko po to, żebyś
później mógł wiarygodnie zapewnić, że byłeś gotów posunąć się do
ostateczności.
Art przez chwilę świdrował go spojrzeniem. Derek nie odwrócił
wzroku.
– Przy czym nie sądzę, żebyśmy musieli sięgnąć po ten środek - dodał
w końcu.
– Oczywiście - zgodził się w końcu prezydent.
Kim westchnęła głośno.
 
15.
Hotel znajdował się blisko centrum miasta. Recepcjonistka wyjaśniła,
że wystarczy dwudziestominutowy spacer, by znaleźć się pod Akropolem.
Nie zdradziła przy tym, czy słyszała o najważniejszym wydarzeniu dnia ani
czy rozpoznała Danę ze zdjęć i nagrania.
Dostała pokój na siódmym piętrze. Czysty, posprzątany, nijaki. W
powietrzu unosił się zapach środków do czyszczenia wykładzin i
cytrusowego odświeżacza. Dana otworzyła okno. Z dołu, z wąskiej ulicy,
docierały do niej odgłosy miasta. Rozmowy, terkot motocykli i klaksony.
Jakby nic się nie wydarzyło.
Po raz pierwszy od sceny na lotnisku została zupełnie sama. Na kilka
sekund zamknęła oczy i rozkoszowała się powiewem wiatru na skroniach.
Jednak obrazy minionego dnia nie chciały tak łatwo zniknąć z jej
głowy. Moment, kiedy jeden z ochroniarzy zareagował na aresztowanie i
wyciągnął broń. Że też tak daleko to zaszło! A potem, jak policjanci się na
niego rzucili. Strzał w sufit. Wszystkie głowy nagle zwrócone w tę stronę.
Strach w oczach. Policjant przed Turnerem.
Aresztuję pana.
Pełne niedowierzania rozbawienie byłego prezydenta. W pierwszej
chwili, bo potem przyszło osłupienie. Ochroniarze na podłodze,
przyszpileni przez policjantów. Nerwowe telefony ludzi Turnera.
Wzburzenie członków komitetu powitalnego i organizatorów. I jej
bezsensownie niepotrzebny ruch w stronę policjanta i Turnera.
Uniosła powieki. Niebo nad Atenami przybrało czarno-granatową
barwę. Wzdłuż ulic świeciły latarnie, w oknach naprzeciwko i w
kawiarniach przy chodnikach paliły się światła.
Powinna zadzwonić do Henka.
Z wahaniem sięgnęła po telefon. Dostała od niego dwanaście
wiadomości i miała dziewięć nieodebranych połączeń. Ostatnie sprzed
trzynastu minut.
Dana dotknęła jego numeru.
Sygnał wołania.
Sygnał wołania.
Sygnał wołania.
Teraz to on kazał jej czekać.
A na pewno siedział przy telefonie i patrzył na ekran. Dosłownie
widziała go przed sobą. Henk był wysokim, szczupłym Holendrem, jednym
z tych, którzy pół życia spędzają na rowerze albo z wiosłami w rękach.
– No, w końcu! - usłyszała jego głos. - Jak się czujesz?
– Dobrze, dzięki. Stosownie do okoliczności.
–  Ja... - przerwał i dopiero po chwili mówił dalej. - Nie wiem, od
czego zacząć. Rany boskie! Odbiło wam zupełnie? Dlaczego nigdy nawet
nie wspomniałaś, nad czym tak pracujesz?
– Chyba teraz rozumiesz, dlaczego nic nie mówiłam, prawda? - I nie
mogąc doczekać się odpowiedzi, ciągnęła dalej: - Zobowiązanie do
zachowania pełnej poufności. To oczywiste.
– Ale ja...
– Nikt z zewnątrz nie mógł wiedzieć. Nikt.
Zamilkł.
–  Mogłaś mi powiedzieć cokolwiek - wycedził w końcu obrażonym
tonem.
Zupełnie nie uśmiechała się jej taka rozmowa.
–  Wybacz. Oczywiście. Jestem po prostu... sam nie wiem... Musisz
mieć za sobą naprawdę niesamowity dzień! To serio wyglądało tak jak na
tym nagraniu?
– Jak na tym cholernym nagraniu, niestety - westchnęła.
–  Dlaczego nie odbierałaś, kiedy do ciebie dzwoniłem? Byłaś przy
tym, jak przewozili go do więzienia i zamykali w celi? Widziałem wywiad
z ambasadorem!
– Tak, też tam byłam. Dopiero co wróciłam do hotelu.
– Musisz mi wszystko opowiedzieć! Jeśli możesz.
– Później. Na razie musi ci wystarczyć to, co zobaczysz w mediach. Z
naszej strony konieczna jest maksymalna ostrożność. Nie możemy popełnić
najmniejszego błędu.
– Ale ja... ja przecież niczego bym nie zdradził! - oburzył się Henk.
Jego brak zrozumienia irytował Danę.
– Przecież przed chwilą ci wyjaśniłam...
–  Tak, tak... I Grecy naprawdę go zatrzymają i nie wypuszczą? Co
będzie dalej? Chyba nie przeniesiecie go prosto do Hagi, co? Twoje zdjęcia
są dosłownie wszędzie! Chyba się domyślasz, że tu rozpętało się prawdziwe
piekło.
Nie, póki co nie miała czasu myśleć o domu.
–  Tutaj, czyli gdzie? - zapytała. - U ciebie w domu czy ogólnie w
Hadze?
–  W całym kraju! Nie, u mnie jest spokój, tylko kilku starych
znajomych się odezwało.
– Co im powiedziałeś?
–  A co miałem im powiedzieć? Przecież nie ostrzegłaś mnie, co się
będzie działo.
Jego pretensje coraz bardziej działały jej na nerwy. Gdzieś poniżej
chodnikiem przeszła grupka roześmianych młodych ludzi z butelkami piwa
w dłoniach.
–  Co teraz? - zapytał. - Co zrobicie? Jakie macie plany? I co ty
zrobisz?
–  Teraz wszystko zależy od tutejszego sądu. Zostanę tu dzień albo
dwa. Przez ten czas powinno udać się załatwić najważniejsze sprawy.
Istnieje możliwość, że greccy sędziowie poproszą ICC o więcej informacji.
Ale takie konsultacje, jeśli w ogóle, odbędą się przez łącze wideo. Albo
zacznie się wymiana dokumentów i pisemnych wniosków. To już nie moja
działka.
–  Rozumiem... - Zamilkł. Chyba rzeczywiście nie wiedział, co
powinien powiedzieć. „Gratuluję" byłoby całkiem na miejscu. Albo:
„Cudownie, że wam się udało!". Czy może: „Jestem z ciebie dumny".
Nabrał głęboko powietrza.
– Mam nadzieję, że wszystko się ułoży.
–  Ułoży - odparła rzeczowo. Czuła, że Henk się powstrzymuje, ale
najchętniej dalej robiłby jej wyrzuty.
–  Bo wiesz - ciągnął. - To, co tam odwaliliście, to jakaś chora
prowokacja. Dobrze wszystko przemyśleliście?
To by było na tyle, jeśli chodzi o powstrzymywanie się.
– Coś ty... - prychnęła kpiąco. - Działamy pod wpływem emocji tylko
wtedy, kiedy przyjdzie nam ochota.
– Nie bądź taka przemądrzała, dobrze? Zrozum, że się martwię.
O kogo?
– Gdyby chodziło o jakichś szalonych afrykańskich dyktatorów, to w
porządku - tłumaczył. - Ale to jest przecież prezydent Stanów
Zjednoczonych!
– Były prezydent.
–  Amerykanie nie będą zachwyceni - zauważył. - Wytoczą ciężkie
działa. I to nie tylko przeciwko wam. Sankcje gospodarcze, diabli wiedzą,
co jeszcze...
„No właśnie, diabli wiedzą, więc ty też nie masz pojęcia" - pomyślała.
Dobrze wiedziała, co robi, tak bardzo odsuwając w czasie tę rozmowę.
– Jestem zmęczona - westchnęła. - Wezmę prysznic i idę spać.
–  Okay... pewnie... Jeśli będziesz chciała pogadać, to zawsze możesz
zadzwonić.
O nie, na takie rozmowy nie miała najmniejszej ochoty.
– Dzięki. Dobranoc.
Zakończyła połączenie. Przez chwilę bawiła się telefonem.
Nie, na dziś wystarczy. Mama musi poczekać. I wszyscy inni też.
 
16.
Derek stał przy schodach trapu prowadzącego na pokład gulfstreama
G600 i przyglądał się nadjeżdżającemu SUV-owi. Wiał orzeźwiający wiatr,
po niebie przesuwały się ciemne chmury. Samochód zbliżył się i zatrzymał
kawałek od niego. Zanim szofer zdążył wyskoczyć zza kierownicy i
otworzyć drzwi, pasażerowie sami wysiedli. Po stronie Dereka pojawił się
wysportowany mężczyzna w ciemnogranatowym garniturze. Był średniego
wzrostu, włosy nosił przycięte przy samej skórze. William Cheaver, lat
czterdzieści dwa, jeden z najbardziej cenionych na świecie specjalistów od
międzynarodowego prawa karnego. Wykładowca wielu elitarnych
uniwersytetów, doradca licznych organizacji międzynarodowych i bardzo
płodny autor. Zaraz za nim samochód opuściła kobieta w ciemnym
kostiumie. Urodzona w Portoryko Alana Rufz, lat czterdzieści osiem,
bardzo szczupła, w stylu charakterystycznym dla kobiet z
waszyngtońskiego establishmentu, również specjalistka od prawa
międzynarodowego. Od rozpoczęcia kadencji przez Arthura Jonesa jedna z
głównych postaci w Departamencie Sprawiedliwości, kilkukrotnie była
przedstawicielką Stanów Zjednoczonych przy ONZ. Z drugiej strony z auta
wysiadł potężny, niemal dwumetrowy mężczyzna w chinosach i sportowym
swetrze. Ronald Voight, lat czterdzieści cztery. Początkowo pełnił funkcję
szefa mediów elektronicznych, później szefa komunikacji wielu senatorów,
gubernatorów, szefów firm i całych koncernów, aż niezwykle szybko
awansował na szefa jednej z największych międzynarodowych agencji
konsultingowych. Przed pięcioma laty założył własną firmę doradczą.
Ledwie Derek skończył witać gości, podjechał drugi samochód. Ze środka
wysiadła Lilian Pellago. Ta ledwie trzydziestotrzyletnia kobieta posiadająca
tytuły doktorskie z Harvardu, Georgetown i MIT uchodziła za jeden z
największych talentów Departamentu Stanu, i to pomimo swego
niekonwencjonalnego stylu. Z fryzurą afro i damskimi garniturami o kroju z
lat siedemdziesiątych, tak ciemnymi, że od jej skóry odcinały się jedynie
prążki marynarki Stressemann, równie dobrze mogłaby znaleźć się na
okładce „Vogue'a". Chodziły słuchy, że potrzebowała jedynie dwóch godzin
snu na dobę. Wraz z nią przyjechał Trevor Strindsand, jeden z
koordynatorów służb specjalnych w administracji Arthura Jonesa. Derek
każdą z przybyłych osób witał i uprzejmie zagadywał, podczas gdy
kierowcy przenosili bagaże gości do samolotu. Nie musiał nikogo
przedstawiać pozostałym, bo wszyscy się znali, nawet jeśli niektórzy nie za
dobrze. Część miała okazję współpracować, czy to obecnie, czy na
poprzednich stanowiskach. Powitania były pełne profesjonalizmu, ale też w
kilku przypadkach nawet całkiem serdeczne.
–  W Atenach dołączy do nas generał Nestor Booth - poinformował
Derek. - Armia Stanów Zjednoczonych - dodał, bo w waszyngtońskich
kręgach ten wojskowy nie był szczególnie znaną postacią. Mimo to każda z
przybyłych osób wiedziała, że jego zadanie będzie polegało na
przygotowaniu akcji na podstawie American Service-Members' Protection
Act.
– Grecja - powiedział Voight. - Dlaczego akurat oni?
–  Wszystko wskazuje raczej na panią minister, która wpadła w jakiś
amok - wyjaśniła Lilian Pellago. - Takie informacje docierają z dobrze
poinformowanych kręgów. Pozostała część rządu była równie zaskoczona
jak cała reszta Europejczyków.
Ronald Voight spojrzał z wysokości swoich dwóch metrów i potaknął
z aprobatą.
– Cool team. Już się cieszę na taką współpracę.
Pozostali we właściwy sposób zareagowali na jego uprzejmość i
ruszyli do maszyny. Tylko Lilian Pellago nie weszła na schody, bo słuchała
kogoś przez białe słuchawki w uszach. W końcu potaknęła i uniosła wzrok.
– Dobre wiadomości - poinformowała Dereka, który postanowił na nią
zaczekać. - Tuż po twoim telefonie skontaktowałam się z kilkoma osobami
w Atenach - ciągnęła, kiedy razem wchodzili po schodach. A widząc jego
pełne zainteresowania spojrzenie, pokiwała tylko głową. - Zaraz wszystko
ci powiem.

***

Po długim prysznicu Dana owinęła się w płaszcz kąpielowy, padła


ciężko na łóżko i sięgnęła po telefon. Było krótko po ósmej wieczorem.
Rozczarowanie wywołane reakcją Henka ustąpiło miejsca głuchej złości.
Może lepiej byłoby bez czytania i odsłuchiwania wymazać wszystkie
nowe wiadomości. Albo zarchiwizować. Na później. Na kiedyś. Jak już
będzie po wszystkim. Niezależnie od tego, jak wszystko się potoczy.
Rozpakowała niewielką walizkę. Miała ze sobą ubrania na trzy
najbliższe dni. Wylatując, uznała, że to musi jej wystarczyć. W zasadzie
miała jedynie przyglądać się samemu aresztowaniu. I na wszelki wypadek
zostać w Atenach na noc, gdyby miało się okazać, że następnego ranka
pojawią się jakieś formalności do dopełnienia, przy których potrzebny
byłby ktoś z ICC. Mimo że nie potrafiła sobie wyobrazić, czego miałyby
dotyczyć. Dalsze postępowanie zależało od greckich władz. Dana i
pozostali pracownicy Trybunału Karnego nie liczyli na żaden cud, bo na
cud zakrawało już to, że w ogóle doszło do aresztowania. Wiedziała, że
Amerykanie sięgną po wszystkie dostępne metody, żeby jak najszybciej
uwolnić Turnera. W tym oczywiście rozpoczną wywieranie politycznych
nacisków. Do tego, w razie konieczności, zastosują środki prawne.
Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze nie posiadał własnych sił
policyjnych. Nie miał też prawa samodzielnie dokonywać zatrzymań. Był
zatem skazany na łaskę i niełaskę współpracy państw sygnatariuszy
Rzymskiego Statutu. Turner został zatrzymany przez Greków. I grecki sąd
miał teraz zadecydować, czy zatrzymana została właściwa osoba, czy
całość przebiegła bez uchybień i zgodnie z procedurami, i czy nie
naruszono praw przysługujących Turnerowi. Dopiero po odpowiedzeniu na
te wszystkie pytania i przy braku politycznej woli do uwolnienia
aresztowanego Turner miał zostać przekazany do Hagi, gdzie znajdowała
się siedziba ICC. W zależności od tempa pracy greckich sądów i jakości
wsparcia prawnego, na jakie mógł liczyć aresztowany, nie byłoby
zaskoczeniem, gdyby cała procedura ciągnęła się przez kilka tygodni. Choć
niewykluczone, że udałoby się zamknąć to szybciej. Grecy z pewnością
zrobią, co w ich mocy, żeby możliwie najprędzej pozbyć się problemu.
Stany Zjednoczone, które nie uznawały jurysdykcji
Międzynarodowego Trybunału Karnego nad swoimi obywatelami (i
posiadaczami zielonej karty), nie były skore do wysyłania reprezentacji
prawnej do Hagi. Chyba że tylko po to, by zakwestionować prawo
Trybunału do prowadzenia postępowania. Dopiero gdyby doszło do
właściwego postawienia zarzutów - co mogło nastąpić dopiero po
przekazaniu aresztowanego do Hagi - zorganizowaliby zespół obrońców dla
byłego prezydenta. Póki co to Grecy trzymali w ręku wszystkie karty.
Dlatego Turner na pewno mógł liczyć na pomoc dużego zespołu
najlepszych prawników. Wystąpienie ambasadora Stanów Zjednoczonych
przed więzieniem zwracało uwagę na jeszcze jeden, bardzo ważny aspekt
całej sprawy: komunikację.
Dana przez VPN zalogowała się z tabletu do hotelowej sieci.
Wszystkie ważne i mniej ważne agencje i gazety prezentowały na swoich
stronach informacje o zatrzymaniu byłego prezydenta USA. Większość
dołączyła do artykułów zdjęcia, na których widoczna była również ona.
Serce znów biło jej szybciej i znów zaczęła się pocić. Wciąż nie potrafiła
przyzwyczaić się do oglądania swoich zdjęć w gazetach.
Wielostronicowe analizy. Raporty. Wydania specjalne. Giełdy w
Stanach Zjednoczonych zaczęły tracić. Biały Dom nie wydał żadnego
nowego oświadczenia. Rodzina Turnera, w tym jego żona - z hełmem blond
włosów na głowie, typowej fryzurze kobiet u władzy - w kilku suchych
zdaniach zażądała zwolnienia byłego prezydenta i od razu odmówiła
komentowania tej sprawy. Dana odszukała anglojęzyczne wydania greckiej
prasy. Trafiła tylko na kilka stron. Przejrzała najświeższe wiadomości.
Zdania były podzielone, choć przeważały obawy przed rewanżem Stanów
Zjednoczonych. W Waszyngtonie do Departamentu Stanu wezwany został
ambasador Grecji. Po kilku minutach Dana oswoiła się z sytuacją. I nieco
się uspokoiła. W mediach szeroko omawiano kwestie odpowiedzialności.
Kto wydał zgodę na przeprowadzenie aresztowania? Kto w ogóle miał do
tego prawo? I jak?
Do rozpoczęcia procesu przed Międzynarodowym Trybunałem
Karnym nigdy nie wystarczały jedynie przesłanki prawne. Konieczna była
współpraca polityków, zgoda ministrów spraw wewnętrznych, spraw
zagranicznych, sprawiedliwości, kanclerzy, premierów i prezydentów. Do
czego zobowiązały się sto dwadzieścia cztery kraje, ratyfikując Rzymski
Statut Trybunału. Jednak mało który polityk, niezależnie od państwa,
odważyłby się wydać zgodę, by na terenie jego kraju dokonano
aresztowania byłego prezydenta USA. Ci nieliczni, którym starczyłoby
odwagi, zazwyczaj nie byli u władzy, a jeśli byli, ograniczały ich umowy
koalicyjne z partnerami, którzy nie kwapili się do takich działań.
Przełożona Dany, główna prokurator ICC Maria Cruz, długo
sondowała sytuację. I w końcu dostrzegła jedną jedyną szansę. W ostatniej
chwili wystąpiła o nakaz tymczasowego aresztowania, a Wydział
Przygotowawczy Trybunału przesłał do greckiego ministerstwa
sprawiedliwości wniosek dotyczący jego realizacji. Odpowiedzialność za
dokonanie wskazanego we wniosku aresztowania spadła na prokuratora
sądu apelacyjnego w Atenach. Michalis Stouvratos cieszył się sławą
bezwzględnego biurokraty i pedantycznie wiernego przepisom
przedstawiciela wymiaru sprawiedliwości. Dla niego prawo było święte.
Kluczową postacią tej układanki była grecka minister sprawiedliwości.
Urzędniczka należała do partii socjaldemokratycznej, uwikłanej w
niecodzienną i pulsującą konfliktami koalicję z konserwatywną partią Nea
Dimokratia, której politycy już nieraz żądali ustąpienia minister. Z dobrze
poinformowanych kręgów od tygodni docierały sygnały, że kobieta jest
mocno poirytowana nie tylko konserwatywnymi koalicjantami, ale też
zachowaniem swoich partyjnych kolegów i koleżanek, z których strony nie
otrzymywała odpowiedniego wsparcia. Pojawiły się plotki, że sama chce
odejść. „A window of opportunity" - pomyślała Cruz. Jeśli grecka minister
sprawiedliwości rzeczywiście chciała dać swoim przeciwnikom nauczkę,
właśnie pojawiła się ku temu idealna okazja. A w zależności od
politycznych afiliacji greckich mediów kobieta była teraz uznawana za
bohaterkę albo odsądzana od czci i wiary.
Maria przemyślała wszystko i zaryzykowała niespodziewany wniosek
o tymczasowe aresztowanie. Czy się uda, zależało teraz od greckich sędzi i
sędziów, i tego, czy dadzą sobie radę z taktyką obrońców byłego
prezydenta.
Międzynarodowe media opisywały również najnowsze wydarzenia ze
świata. Nie dalej niż kilka dni temu ponownie doszło do niebezpiecznego
incydentu między greckimi i tureckimi statkami. Na nagraniach było widać,
że niewiele brakowało, by jednostki obu krajów wpadły na siebie, lecz na
szczęście nikt przy tym nie ucierpiał. Stosunki między dwoma państwami
członkowskimi NATO były bardzo napięte. Co w takiej sytuacji podkusiło
Grecję, by ściągnąć na siebie gniew najważniejszego członka sojuszu? Nic
konkretnego, zdaniem zdecydowanej większości komentatorów.
Odpowiedzialność spadała przede wszystkim na niezrównoważoną szefową
greckiego ministerstwa sprawiedliwości.
Żaden z przywódców najważniejszych państw Unii Europejskiej jak
dotąd nie zajął oficjalnego stanowiska. Rosja i Chiny również
wstrzymywały się od komentowania sytuacji.
Prócz napięcia w brzuchu, wywołanego postawą Henka, Dana czuła
również głód. Ze zdenerwowania zupełnie zapomniała o jedzeniu, a od rana
nie miała nic w ustach. Odłożyła więc tablet i włożyła lekką letnią
sukienkę, pasującą do ciepłego wieczoru. Skoro była już w Atenach,
postanowiła choć raz popatrzeć na Akropol z bliska.
Poza tym miała przecież dobry powód, żeby świętować! Wiele lat
pracy w końcu przyniosło efekty. Do diabła z Henkiem. W siedzibie
Trybunału w Hadze wszyscy harowali jak szaleni nad przygotowaniem
właściwie umotywowanego wniosku o przekazanie tymczasowo
aresztowanego Turnera. Gdyby jej potrzebowali, Maria z całą pewnością da
jej znać. Zasłużyła na lampkę musującego wina. Zarzuciła torebkę na ramię
i po raz ostatni spojrzała w lustro. Nie związała świeżo umytych, lekko
falujących włosów. Miała na sobie sukienkę zamiast kostiumu.
Zrezygnowała też z okularów. Z lustra patrzyła na nią zupełnie inna osoba,
w niczym niepodobna do pracowniczki Trybunału Karnego, którą ktoś
uwiecznił na nagraniu. Nie, nikt jej nie rozpozna. Na nic nie miała teraz
takiej ochoty, jak na wyjście w ten ciepły wieczór do miasta!

***

Derek usiadł wygodnie w swoim fotelu. Przelot gulfstreamem GS600


z Waszyngtonu do Aten miał potrwać około dziesięciu godzin. Piloci
zapowiedzieli lądowanie dopiero wczesnym rankiem. Dość czasu, by
omówić sytuację, popracować nad strategią i przygotować wytyczne. Może
uda się jeszcze uszczknąć kilka minut snu. Choć o tym akurat nikt w tej
chwili nie myślał.
Samolot wyposażony był w luksusowe skórzane fotele umocowane w
szynach w podłodze, dzięki czemu dało się aranżować ich układ w
zależności od potrzeb. W czasie startu i lądowania pasażerowie siedzieli
parami, naprzeciwko siebie, przy niewielkich stolikach, za to po osiągnięciu
wysokości przelotowej fotele można było przystawić do stołu
konferencyjnego mieszczącego łącznie dziesięć osób.
Siedmioro gości lotu zajęło miejsca przy długim blacie. Obsługa
podała przekąski i napoje, po czym dyskretnie wycofała się z kabiny. W
mikroskopijnym przedziale kuchennym z przodu samolotu czekała na
wezwanie. Wtedy i tylko wtedy wolno jej było wejść na główny pokład.
Ani kucharz, ani żadna ze stewardes nie zostali poinformowani o celu
przelotu. Nikt z nich nie znał również tożsamości gości ani powodu, dla
którego lot w ogóle się odbywał. Dopiero w Atenach zaczną się domyślać,
o co chodzi. Lecz nawet jeśli tak się stanie, ich umowy o pracę nakazywały
im absolutną dyskrecję, ale też zobowiązywały do zachowywania pełnej
tajemnicy.
Ronald Voight od razu sięgnął po jedzenie. Jego potężne ciało
potrzebowało energii.
– Zanim przejdziemy do rzeczy - powiedziała Lilian Pellago - mamy
pierwszą pozytywną wiadomość, w tej chwili już oficjalną: grecka minister
sprawiedliwości została zdymisjonowana.
Dobry początek. Część osób zebranych przy stole potaknęła z
zadowoleniem.
–  W tej chwili premier prowadzi rozmowy z potencjalnymi
kandydatami na to stanowisko. Staramy się wykorzystać wszystkie możliwe
kanały, by mieć pewność, że Kalomiry Stakis nie zastąpi taki sam loose
cannon jak ona.
–  Dlaczego po prostu nie wypuszczą Turnera z aresztu? - zapytał
Ronald Voight z pełnymi ustami. - W ten sposób zrobiliby wszystkim, a
zwłaszcza sobie, ogromną przysługę.
–  Ronald - uśmiechnęła się do niego słodko - przecież dobrze wiesz.
Utrata twarzy. Grecja podpisała Rzymski Statut. Gdyby jeszcze dziś w nocy
wypuścili Turnera, momentalnie staliby się pośmiewiskiem całego świata.
Pierwsze kraje wydają już oświadczenia i zajmują stanowiska.
Otworzyła tablet z klawiaturą, który położyła wcześniej na stole, i
ustawiła go tak, żeby pozostali mogli zobaczyć ekran. Kilkoma ruchami
palców włączyła nagranie.
Kanclerz Niemiec, jak zawsze sztywny, jakby połknął kij od szczotki,
przemawiał do sporej liczby mikrofonów. Tłumaczenie jego słów pojawiało
się przy dolnej krawędzi ekranu.
–  ...Niemcy szanują autonomię Międzynarodowego Trybunału
Karnego w Hadze i niezależność podejmowanych przez Trybunał decyzji.
Jesteśmy przekonani, że Międzynarodowy Trybunał Karny z najwyższą
starannością i poszanowaniem traktatów międzynarodowych podchodzi do
wykonywania swoich statutowych zadań. Niemniej jednak będziemy z
najwyższą uwagą obserwowali i badali, czy sposób jego działania jest
właściwy. Niemcy dotrzymują swoich zobowiązań i szanują
kilkudziesięcioletnią i bardzo bliską przyjaźń ze Stanami Zjednoczonymi.
Te głębokie polityczne i gospodarcze związki między naszymi krajami nie
są zagrożone przez działania międzynarodowych instytucji i nic nie jest w
stanie ich osłabić. Niemcy z całych sił będą dążyły do wypracowania
rozwiązania satysfakcjonującego wszystkie strony.
Bezsensowny bełkot pozbawiony treści.
– Pali im się pod tyłkami - podsumował Ronald Voight.
Lilian wyłączyła dźwięk, jednak zostawiła włączony ekran, żeby było
widać twarze pozostałych głów państw i szefów rządów, po czym
wyjaśniła:
– W podobnym tonie wypowiedzieli się premierzy niemal wszystkich
europejskich państw, szefowa Komisji Europejskiej i przewodniczący Rady
Europejskiej. Gremialnie odżegnują się od działań ICC, jednak nikt nie
stawia bezpośredniego żądania uwolnienia Turnera. Niektórzy, choć nie
wprost, starali się być bardziej zdecydowani, w tym Polska, Węgry,
Chorwacja i kraje bałtyckie.
–  Nic dziwnego - zauważył Ronald. - Oni najbardziej boją się
wycofania wojsk Stanów Zjednoczonych z Europy.
–  Poza tym sami siedzą w tym po uszy - wtrącił Trevor Strindsand,
koordynator służb specjalnych. - Niemcy pozwalają wykorzystywać teren
bazy lotniczej Ramstein do kierowania dronami wykonującymi misje
selektywnej eliminacji, niemieckie, brytyjskie, włoskie, holenderskie i inne
tajne służby wspierają Stany Zjednoczone informacjami
wykorzystywanymi w tych akcjach, nie wspominając już o black sites w
Polsce, Rumunii czy na Litwie, czy o chętnych do współpracy wywiadach
wielu europejskich krajów, które wspierają nas w „rozszerzonych
przesłuchaniach". - Ostatnie dwa słowa wypowiedział z kpiącym
uśmiechem. - Przynajmniej od jedenastego września.
–  Tylko Królestwo Niderlandów i Belgowie nie dostali sraczki i
wyraźnie podkreślają niezależność ICC - ciągnęła Lilian.
–  Holendrzy nie mają innego wyjścia, biorąc pod uwagę siedzibę
Trybunału - wtrącił Derek.
–  Co z Brytyjczykami? - zainteresował się Trevor. Ciekawe, czy
zdawał sobie sprawę, że bezustannie uderza palcami lewej dłoni w
podłokietnik fotela.
–  Wielka Brytania też ratyfikowała Rzymski Statut Trybunatu, więc
nie może się całkowicie wyłamać. Opublikowali jednak oświadczenie, w
którym zdecydowanie wzywają do natychmiastowego upublicznienia
zarzutów i dają do zrozumienia, że nie potrafią sobie wyobrazić, żeby były
uzasadnione.
– Chiny? Rosja?
– Póki co cisza.
– Siedzą i pękają ze śmiechu - mruknął Ronald.
–  Rozmawiałam już z wieloma wysokimi przedstawicielami rządów
Niemiec, Francji, Hiszpanii i Włoch i bardzo jasno przedstawiłam nasze
stanowisko - ciągnęła Lilian. - Nawet teraz, kiedy my tu sobie siedzimy,
moi ludzie kontaktują się z kolejnymi wpływowymi osobami.
– Laskaris? - zapytał Derek.
– Zapewnił mnie, że zrobi wszystko, co tylko będzie mógł. Ale musi
trzymać się zapisów międzynarodowych zobowiązań, oczy całego świata
zwrócone są na Grecję, bla, bla, bla...
– To by znaczyło, że bardzo niewiele może - westchnął Trevor. - Albo
robi nas w konia, i to z dużym rozmachem. Tak czy inaczej, stanowi dla nas
poważny problem.
–  Chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę, że ta sytuacja nie zostanie
rozwiązana jak w filmie akcji - powiedziała Lilian. - Nie pojawi się żaden
bohaterski ochroniarz ani oddział sił specjalnych, który w ciągu kilku
godzin i z użyciem niewielkiej ilości finezji, ale za to ogromnej ilości
przemocy załatwi wszystko, po czym zostawi za sobą kupę gruzu.
–  Właśnie, w temacie oddziałów specjalnych - przypomniał sobie
Trevor. - Mamy przecież American Service Members'-Protection Act. Ktoś,
coś?
– Na dwoje babka wróżyła - wyjaśnił Derek. - Z jednej strony, jak już
słyszeliście, w Atenach dołączy do nas Nestor Booth. Nestor jest generałem
i służy w bazie Navai Base Souda Bay na Krecie. Jest o wszystkim
poinformowany i ma przedstawić nam odpowiednie rozwiązania.
– Chcesz powiedzieć, że już coś przygotowuje?
– Generalnie rzecz biorąc, tak. Z drugiej strony mamy tu do czynienia
z zagadnieniem czysto prawnym.
– Ale chyba nie bierzemy tego poważnie pod uwagę? - zapytał Trevor.
–  Musimy być przygotowani na wszystkie ewentualności - odparł
Derek. - William, Alana?
– Derek ma tutaj rację - zaczęła Alana Rufz. - W przypadku ASMPA
mówimy o amerykańskim prawie, które z oczywistych względów nie jest
akceptowane przez społeczność międzynarodową. Nie bez powodu
niektórzy przechrzcili ASMPA na Ustawę o inwazji na Hagę. Jak sama
nazwa wskazuje, sformułowanie „American Service Members" dotyczy
członków sił zbrojnych USA, członków administracji i wszystkich osób
zaangażowanych w działania zbrojne.
–  Douglas Turner był prezydentem - wtrącił Trevor. - I jest ponoć
oskarżany o przestępstwa, jakich miałby się dopuścić, kiedy pełnił tę
funkcję. Dlatego ASMPA jak najbardziej by go obejmowała.
– Zgadzam się - potaknął Derek, zwracając się w jego stronę. - Jednak
na początku powinniśmy wykorzystać wszystkie dyplomatyczne
możliwości, w tym przede wszystkim prawne, gdyż na tym etapie stoimy
przed procedurami sądowymi. I właśnie dlatego jesteście tu ze mną. Mimo
że wszyscy mamy świadomość, że pozostałe środki nacisku, od
politycznych przez gospodarcze aż do jasnego zastrzeżenia sobie prawa do
użycia broni, byłyby prawdopodobnie znacznie skuteczniejsze, musimy po
pierwsze przynajmniej spróbować, a po drugie zachować pozory. Sięgnięcie
po siłę byłoby najłatwiejsze... Ale, jak już zostało powiedziane, to działa
tylko w filmach. - Uśmiechnął się. - Skoro już o tym mowa... więzienie
Korydallos nie należy do najlepiej zabezpieczonych. W dwa tysiące
szóstym i dwa tysiące dziewiątym uciekł z niego ten sam osadzony, w tym
raz helikopterem!
– Mogę się założyć, że po tej akcji sporo poprawili - zauważył Ronald.
–  Właśnie że niewiele. Głównie ze względu na potężne cięcia
budżetowe wywołane najpierw kryzysem finansowym z dwa tysiące
ósmego i dwa tysiące dziewiątego, który niemal doprowadził do
bankructwa kraju, a potem całą tą pandemią koronawirusa.
– Dlaczego nie umieścili go w innym miejscu?
– Bo nie mieli gdzie, a przynajmniej na to wygląda. Sprawa pojawiła
się nagle i nie zdążyli niczego na szybko przygotować. Nieważne.
Sprawdźmy jeszcze raz fakty. Co ICC podaje jako powód wydania nakazu
aresztowania? Zbrodnie wojenne. Ataki na ludność cywilną. Porwania.
Morderstwo. Z torturami po jedenastym września Turner nie miał nic
wspólnego i łatwo to udowodnić. Musi zatem chodzić o selektywną
eliminację.
–  Wszystkie poszlaki i zeznania świadków, jakie ICC i organizacje
pozarządowe były w stanie zebrać, nie wystarczyłyby do postawienia
zarzutów - oznajmił z przekonaniem William Cheaver. - Muszą mieć w
ręku coś bardzo jednoznacznego. Smoking gun. Inaczej nigdy by się nie
odważyli na taki krok.
– Co miałoby być tym smoking gun?
– Potwierdzenie, że Turner wydał rozkaz?
– Jaki rozkaz? Mordowania ludności cywilnej?
William wzruszył ramionami.
–  W czasie przekazywania władzy nie znaleźliśmy śladów takich
działań w Executive Orders.
– Może wcześniej zostały celowo zniszczone.
–  ICC musiał dostać dowody do ręki jeszcze przed ich ewentualnym
zniszczeniem. Jak? Sygnalista? - zapytał Ronald Voight.
– Zdrajca, w sensie - prychnął pogardliwie Trevor Strindsand, niemal
spluwając tym słowem. - Jeśli rzeczywiście taki ktoś istnieje, znajdziemy
go. Już nad tym pracujemy.
– Czyli istnieją obciążające materiały? - Ronald uniósł brwi.
–  Powiem tak: coś istnieje - wyznała Alana z wahaniem. - Chodzi o
historię z Turnerem. Ja dowiedziałam się o niej zupełnie przypadkiem. I
myślę teraz, że mogła odegrać w tym wszystkim jakąś rolę.
– Jaka historia? - zapytał Derek.
– Nagranie. W którym jest bardzo bezpośredni.
– Jak bezpośredni?
– Smoking gun. Tak bezpośredni. Przynajmniej dla ICC.
Dlaczego dopiero teraz o tym wspomniała? Derek przeszył ją
spojrzeniem, ale rozluźnił się szybko, kiedy poczuł, że marszczy przy tym
brwi.
– Nigdy o tym nie słyszałem. Jak to się stało, że nikt nic nie wie?
 
17.
– Nie puścimy tego - powiedziała kobieta o wąskiej twarzy. Poprawiła
okulary w grubych czarnych oprawkach z okrągłymi szkłami. Jej całe ciało,
odziane w designerski kostium, wyrażało zakłopotanie.
– Słucham?!
Ann Fillson miała wrażenie, że się przesłyszała. Siedziała naprzeciwko
jednej z najsłynniejszych dziennikarek śledczych w kraju. Karen Adlej była
laureatką Nagrody Pulitzera. Dwukrotną. Zdobyła też wiele innych nagród i
wyróżnień. Do tego była redaktorką działu wiadomości jednej z
najważniejszych gazet w kraju.
Nie puścimy tego? Przez okno za plecami swojej rozmówczyni Ann
śledziła wzrokiem kilka płatków śniegu, które wirowały w powietrzu nad
zimowym Nowym Jorkiem. Czuła się jak one.
– Dlaczego? - zapytała.
–  Ta sprawa nie ma w sobie niczego nowego ani odkrywczego -
wyjaśniła dziennikarka rzeczowo.
– Uważasz mnie za idiotkę?
– Zastanów się. - Kobieta sięgnęła po kilka wydruków i rozłożyła je na
biurku przed sobą. - George W. Bush przyznał, że wiedział o stosowaniu
tortur po jedenastym września. I z tupetem wyjaśnił, że waterboarding,
pozbawianie zatrzymanych snu, zmuszanie, żeby przez długie godziny nie
zmieniali diabelnie niewygodnych pozycji, czy trwające bez końca
ogłuszanie ich muzyką nie są w rzeczywistości żadnymi torturami, ale
rozszerzonymi przesłuchaniami. Zgodnie z raportem CIA dotyczącym
tortur z dwa tysiące czternastego roku, ujawnionym wbrew ogromnemu
oporowi zainteresowanych, stosowane przez nich metody nie przyniosły
wymiernych skutków. Krótko mówiąc: to był plac zabaw dla bezmyślnych
biurokratów, tchórzy, brutalnych psychopatów i sadystów. Bush zadbał
dodatkowo, żeby, gdzie się tylko dało, ukrócić wszystkie dochodzenia i
śledztwa. Coś go za to spotkało? Gdzie tam. - Karen sięgnęła po kolejne
wydruki. - Barack Obama. Za czasów jego urzędowania został
rozbudowany program selektywnej eliminacji wrogów, zapoczątkowany
przez administrację Busha po jedenastym września. Setki cywilnych ofiar.
Co najmniej setki. Biuro dziennikarstwa śledczego, brytyjska organizacja
non profit...
–  Chryste, przecież wiem, co to jest BIJ! - przerwała jej Ann
nieprzyjemnym tonem.
– BIJ i inne organizacje szacują, że liczba ofiar programu tak zwanej
selektywnej eliminacji jest kilkukrotnie większa niż w oficjalnych
raportach. Jakieś konsekwencje? Żadnych. Może poza opracowaniem
podręcznika przez administrację Obamy, tak zwanego Obama Playbook.
Dokument zawiera niejasne i nieprecyzyjne zasady oraz zestawienie
kryteriów, dzięki którym mordercy działający w imieniu prawa nie muszą
mieć wyrzutów sumienia. - Dziennikarka wyrażała swoje nastawienie
całym ciałem i z rozmachem gestykulowała ramionami i dłońmi, mimo że
Ann siedziała tuż przed nią. - I wszystko jest zupełnie jawne. Wszystko
można ot tak znaleźć w internecie.
– Wiem przecież.
– I tak to się kręci, za każdym razem. Przypomnij sobie Turnera. Ten
człowiek to jakiś dramat. Już w czasie kampanii wyborczej zapowiedział
bezczelnie, że jeśli zostanie wybrany na prezydenta, przywróci
waterboarding. Bo jego zdaniem to taka „miękka tortura". Rozumiesz? On
to wprost nazwał torturą! I zaraz potem dodał, że najchętniej dopuściłby
znacznie gorsze procedury niż tylko waterboarding. - Położyła przed Ann
kolejną kartkę. - Proszę. Nasi wrogowie nie przestrzegają prawa. I śmieją
się z nas, że my to robimy. Potrzebujemy surowszego prawa, żeby z nimi
walczyć. Tak powiedział, to jego słowa. I wiesz, co miał wtedy na myśli?
Przepisy dopuszczające stosowanie tortur. I mimo tego facet został
prezydentem!
Ann rozumiała, co dziennikarka próbowała jej przekazać. Mimo to
miała wrażenie, że istniał jakiś inny powód, dla którego Karen nie chciała
jej materiału. Czyżby szefostwo było przeciwne? Czy ktoś mógł wywierać
na nich naciski?
–  Pewnie słyszałaś też anegdotę, jak składał wizytę w Pentagonie, w
centrum zarządzania dronami?
– Coś bliżej?
– W czasie jednej z wizyt w Pentagonie pokazali Turnerowi nagranie
ostrzału z drona. Pilot, o ile tak można nazwać kogoś, kto siedzi gdzieś
daleko i zdalnie steruje maszyną, zlokalizował cel, którym był pewien
człowiek. Przez dłuższą chwilę obserwował go przez kamerę. Cel
znajdował się w otoczeniu cywilów. Wszedł do domu, w którym
przebywało kolejnych kilka czy kilkanaście osób. Wyszedł dopiero po
dwudziestu minutach. Pilot dalej czekał. W końcu cel znalazł się tak daleko
od pozostałych, że można było przeprowadzić uderzenie, nie ryzykując
śmierci niewinnych ludzi. I tak też ten człowiek zrobił. Zgodnie z relacjami
kilkorga świadków, którzy w ten sam sposób zapamiętali to zdarzenie,
Turner zapytał: „Dlaczego tyle czekałeś?". Rozumiesz, o czym mówię?
– Pewnie. Turnerowi było zupełnie obojętne, czy gdzieś na świecie, w
miejscu oddalonym kilkanaście tysięcy kilometrów od niego, które widział
tylko na monitorze, zginie kilku cywilów rozszarpanych na kawałki
rakietami, czy nie.
– Pilot drona trzymał się przynajmniej tych najbardziej podstawowych
wytycznych. A prezydent, jego zwierzchnik? Srać na to, strzelać. - Karen z
oburzeniem uniosła ramiona, po czym osunęła się na oparcie fotela. -
Dlatego to nagranie nie wnosi absolutnie niczego nowego.
–  Wybacz, ale jestem innego zdania. Oczywiście, że wnosi! Tam
wszędzie macie tylko relacje świadków, a tutaj wszystko jest czarno na
białym! Wszystko.
–  A czy dzisiaj ktokolwiek może mieć pewność? Pomyśl tylko, deep
fake i inne...
Tak, to Ann też wzięła pod uwagę, ta technika była jeszcze zbyt nowa.
Na tyle, na ile udało jej się dowiedzieć. Nie na tyle dopracowana, żeby
stworzyć niemożliwe do odróżnienia fałszerstwo.
–  Osobiście gwarantuję autentyczność tego nagrania. Poza tym
widziałaś opinie rzeczoznawców.
– Zapomnij. Prokuratura też przecież nie była zainteresowana.
–  Z tych samych powodów, dla których w podobnych przypadkach
nigdy nie prowadzi się dochodzeń: chodzi o naciski, jakie są na nich
wywierane!
– Przykro mi, dzisiaj nie uda ci się dopaść prezydenta. W ogóle coraz z
tym trudniej, przynajmniej od czasów Nixona.
– Gdybyś chociaż spróbowała!
– Dlaczego twoje źródło nie upubliczni tego filmiku w sieci?
–  Bo utonąłby w morzu dezinformacji i nikt nie zwróciłby na niego
uwagi. Dzisiaj bardzo trudno przebić się z prawdziwym przekazem. Zresztą
nawet gdyby, natychmiast zostałby zablokowany, zdjęty, zdyskredytowany,
wyśmiany i podważony...
–  Wiesz przecież, jak bardzo cię cenię, ale nic nie mogę dla ciebie
zrobić. Nie puścimy tego. Nikt tego nie puści.

***

–  Ktoś był obecny przy rozmowie tej prawniczki z dziennikarką? -


zdziwił się Derek. Jak im się to udało?
– Tak jakby.
– Jak to „tak jakby"? Przecież to nielegalne!
Trevor uśmiechnął się przepraszająco.
Alana tylko wzruszyła ramionami.
–  Chcieli wiedzieć, jak ta sprawa się potoczy. Chyba potrafisz sobie
wyobrazić, że od czasu, kiedy nagranie pojawiło się w prokuraturze,
niektórym zrobiło się naprawdę gorąco.
– Komu konkretnie?
–  Na początku film wylądował na biurku młodego prokuratora
okręgowego, któremu trafił się jak ślepej kurze ziarno. Facet natychmiast
poinformował przełożonych. Fanów Turnera. Ci zażądali przeprowadzenia
dochodzenia. I ustalenia, czy filmik w ogóle jest autentyczny.
– I w ten sposób sprawa trafiła do FBI - dokończył Derek, kiedy pojął
kolejność zdarzeń. - A ich znacznie bardziej interesowało coś zupełnie
innego.

***

–  Kto jest autorem nagrania? - zapytał Max Cuffer, stary wyjadacz z


FBI, jakby żywcem przeniesiony z programu telewizyjnego. Krótko obcięte
na jeża włosy, kanciasta szczęka. Znoszona marynarka zawsze rozpięta, bo
trudno byłoby ją zapiąć na imponującym brzuchu. A raczej w ogóle by się
nie dało. Z tego samego powodu miał rozpięty ostatni guzik koszuli i luźno
zawiązany krawat.
Spotkali się w jego biurze. Porysowane biurko, dwa skrzypiące krzesła
po obu stronach. W narożniku komplet czterech krzeseł z materiału
rozpiętego na chromowanych rurkach, pośrodku szklany stolik. Wszystko
utrzymane w stylu lat osiemdziesiątych. Okno z widokiem na kilka domów
i drzew, w większości pozbawionych już kolorowych liści.
–  Odpowiedzi na to pytanie oczekiwalibyśmy raczej od pana -
wyjaśnił mężczyzna. Przyjechał do niego nie z prokuratury, tylko z Białego
Domu. Zastępca szefa sztabu, Carl Sanders we własnej osobie.
– W jaki sposób Biały Dom wszedł w posiadanie tego nagrania?
– Trafiło w ręce jednego z prokuratorów. Starczyło mu rozsądku, żeby
sprawdzić, co może z tym zrobić.
–  I on je wam pokazał? - Max przesuwał wzrokiem między twarzą
Sandersa a ekranem laptopa, na którym zastępca szefa sztabu włączył
odtwarzanie filmiku.
–  Nie, nie on. Jego przełożony. Gdyby do czegoś doszło, musiałby
przesłuchać prezydenta. Przynajmniej po to, żeby potwierdzić oryginalność
nagrania.
–  Ktoś był jednak na tyle roztropny, żeby zdjąć z niego taką
odpowiedzialność. Oczywiście zupełnie nieformalnie.
– Niekoniecznie formalnie - potwierdził Sanders.
– Rozumiem. - Max potaknął.
Bo w gruncie rzeczy nie chodziło o potwierdzenie autentyczności.
Max nie dostrzegł wprawdzie na nagraniu Sandersa, ale zakładał, że mógł
on być tam obecny. On albo sam szef sztabu. Na filmiku widział głównie
plecy, brzuchy i barki. Bardzo rzadko pojawiały się fragmenty twarzy. W
dodatku były rozmazane, nieostre.
–  Co za idioci zajmowali się wtedy ochroną prezydenta? - zapytał
Max. - Żadnego zabezpieczenia przed podsłuchem, nawet prostego
jammera?
Sanders wzruszył ramionami.
– Straszna nerwówka była, jak widać.
– Przecież to żadne usprawiedliwienie! Mogli wpakować prezydenta w
naprawdę poważne problemy.
– Tamci ludzie zostali już zwolnieni ze służby.
–  Proszę mi w takim razie powiedzieć, gdzie to nagranie w ogóle
powstało?

***

Dopiero co rozpoczął się semestr letni. W kuchni przy stołówce


słychać było brzęk naczyń i pokrzykiwania, między stołami uganiali się
pracownicy. Kuchnię od przestronnej sali oddzielała jedynie lada. Do
punktu wydawania posiłków ustawiła się długa kolejka studentów. Prawie
wszystkie miejsca przy stolikach były zajęte. Krótko po wpół do dwunastej
rozpoczynały się godziny szczytu. Student zdjął z wózka transportowego
kuwetę z sałatą i umieścił ją na bufecie. Praca tutaj nie dawała satysfakcji,
ale dzięki niej miał za co opłacić wynajem. Cztery godziny dziennie, pięć
dni w tygodniu. Przynajmniej nie będzie musiał spłacać przez całe życie
kredytu studenckiego. Tylko przez pół życia. Jeśli wszystko dobrze pójdzie.
–  Cześć, stary, ja też poproszę - przywitał się kolega, który stał w
kolejce.
– O, cześć - odpowiedział i podał mu porcję sałaty. - Widzimy się na
literaturze.
– Pewnie. Trzymka.
Wrócił do nakładania sałaty kolejnym oczekującym.
– Pospiesz się! - krzyknął przełożony z głębi kuchni. - Na pogaduchy
będziesz miał czas później.
„Możesz mnie pocałować w dupę" - pomyślał. W kafeterii panował
coraz większy tłok. W jednym z wejść powstał nawet zator.
Zbita grupa robiła się coraz głośniejsza. Słychać było podekscytowane
krzyki. Nerwowe. Prawie histeryczne.
Coś się działo. Student za ladą zrobił się ostrożny. Koniec końców
studiował na uniwersytecie w Stanach Zjednoczonych, a tutaj każdy robił
się ostrożny, kiedy ludzie z jakiegoś powodu zaczynali krzyczeć.
Co rusz okazywało się, że jakiś szaleniec z arsenałem pistoletów
automatycznych rozpoczynał właśnie krucjatę, by jak najwięcej osób
śniących amerykański sen utopić w morzu krwi. Coraz większa grupa
przesuwała się w stronę zablokowanego wejścia.
Zdenerwowany przerwał nakładanie sałaty.
– Co tam się dzieje? - zapytała stojąca obok niego Sybil.
– Nie mam pojęcia.
Cała sala kafeterii wyglądała tak, jakby ktoś przechylił podłogę i
wszyscy zsuwali się teraz nieuchronnie w jedno miejsce. Słychać też było
coraz więcej podekscytowanych okrzyków. Choć niektóre wyrażały raczej
niezadowolenie. Jakby buczenie. Dopiero po chwili dostrzegł telefony w
wyciągniętych wysoko ramionach. Coś nagrywali. Wszyscy. Setki ramion
wyrastających z tłumu niczym trawa na łące.
– Tam coś się dzieje - stwierdziła Sybil.
Ale na pewno nikt tam nie strzelał. Bo wtedy wszyscy by biegli. W
różnych kierunkach. Szukaliby schronienia. Kucali. Kładli się na podłodze.
–  Co się tam wyprawia? - zainteresował się ich przełożony i jakby
zapomniał zgrywać wielkiego szefa. Wszyscy pracownicy kuchni, łącznie
dwadzieścia osób, stali przy ladzie i się rozglądali. Kilkoro przeszło na
drugą stronę i wmieszało się w tłum.
W końcu ktoś zamachał i zawołał:
– Prezydent! Prezydent przyjechał!
Prezydent? Jaki znowu prezydent? Prezydent jakiejś organizacji? Co to
za organizacja, że jego pojawienie się wywołało aż takie zamieszanie?
– Turner! - ryknął jeden z jego znajomych. Już od jakiegoś czasu stał z
telefonem w wyciągniętej dłoni. - Prezydent Turner nas odwiedził!
Poważnie? Ten Turner? Urzędujący prezydent Stanów
Zjednoczonych? Turner, na którego głosowało niecałe trzy procent
studentów uniwersytetu w Berkeley? Ten, który swoich oponentów w
dyskusjach nie wahał się nazywać idiotami, parchami czy jeszcze inaczej
obrażać? A teraz wszyscy otoczyli go, jakby był jakąś gwiazdą YouTube'a?
Słychać było też wyraźne buczenie.
To musiała być jedna z jego ulubionych niespodziewanych wizyt,
które składał w najróżniejszych miejscach. W firmach, szpitalach, szkołach,
jednostkach wojskowych, piekarniach, restauracjach ze stekami i u ofiar
tornad. Niespodziewana wizyta u „najzwyczajniejszych ludzi". To jeden z
elementów repertuaru wszystkich prezydentów USA. Turner nie był
wyjątkiem. Jego pojawienie się było zaskoczeniem tylko dla niektórych. A
nawet dla nich nie zawsze. Dziś tutaj rzeczywiście nikt się go nie
spodziewał. A na pewno nikt ze studiujących. On sam za nim nie przepadał,
jak zresztą większość pozostałych. Czy mimo to powinien się przyłączyć do
tłumu? Jakkolwiek by patrzeć, Turner był prezydentem. Ale. W końcu też
wyjął z kieszeni telefon. Na wszelki wypadek. Tłum powoli przesuwał się
w kierunku kuchni. Może wcale nie musiał przechodzić na drugą stronę
łady, żeby znaleźć się bliżej prezydenta?
I rzeczywiście. To przecież należało do rytuału. Kiedy prezydent
składał niezapowiedzianą wizytę w miejscu, gdzie się jadło, też przyłączał
się do spożywających posiłek i pozwalał robić sobie przy tym zdjęcia.
W kafeterii jedzenie można było dostać tylko przy bufecie. Dlatego
wcale nie musiał przeciskać się do prezydenta. Bo Turner sam zmierzał w
jego stronę.
Jego przełożony też to sobie uświadomił, i to dokładnie w tej samej
chwili.
– On tu zaraz podejdzie! - ryknął i zaklaskał szybko. - Dalej! Dalej! -
Nerwowo przyjrzał się przygotowanym do wydania posiłkom. - Tam przy
deserach są puste miejsca! Uzupełnić, natychmiast! Pozostali na
stanowiska!
Tłum wyraźnie przesuwał się w ich stronę. Student pospiesznie
dokończył wystawianie sałaty, po czym odstawił pusty wózek do kuchni.
Szef zajął w tym czasie neutralne miejsce za ladą. Pozostali musieli
ustawić się rzędem za nim. Niektórzy nagrywali wizytę telefonami, choć
trzymali je na wysokości piersi albo ramion. Student również nie potrafił
się oprzeć pokusie. I nie musiał unosić ramienia nad głowę. Bo prezydent
zatrzyma się bezpośrednio przed nim. Zbity tłum zaczął się rozstępować. Z
początku w zasięgu jego wzroku pojawiło się kilku ubranych na czarno
ochroniarzy, którzy wyćwiczonym wzrokiem przeskanowali całe otoczenie.
Wszystko tylko na pokaz. Pewnie ich koledzy ze służb już od rana siedzieli
w różnych miejscach kafeterii, obserwowali, co się dzieje, i sprawdzali, czy
prezydent będzie tu bezpieczny.
Za nimi dostrzegł charakterystyczną fryzurę Turnera. Ten gość
bardziej pasowałby do któregoś z uniwersytetów Ligi Bluszczowej ze
Wschodniego Wybrzeża niż tutaj, do Berkeley.
–  Zgadnijcie, proszę, kto przyszedł dzisiaj na obiad - zapytał student
kpiąco, kiedy zaczął nagrywać. - POTUS we własnej osobie!
W następnej chwili prezydent pojawił się dokładnie naprzeciwko nich.
A za nim świta kilkunastu osób w garsonkach i garniturach. Nie licząc
nieprzebranej masy studentów i studentek. Zbitej masy. Szef kuchni ledwie
panował nad sobą, tak bardzo był zdenerwowany.
– Hej, co u was słychać? - zapytał Turner jowialnie i podał mu rękę. -
Jestem Douglas.
– Benito - wykrztusił szef kuchni.
Student gorączkowo myślał, jak powinien się zachować, gdyby
prezydent postanowił uściskać rękę wszystkim pracownikom kuchni. Ani
na chwilę jednak nie przerwał nagrywania.
Turner sam z siebie rozwiązał jego dylemat, bo przyjacielskim gestem
przywitał wszystkich pozostałych pracowników kuchni.
– Hi, guys!
Po czym zajął się bufetem. Kilka oklepanych zdań. „Mmm, ale to
pysznie wygląda". Wyciągnięty palec. „Co to takiego?". „Brzmi nieźle. A
to?". „Świetnie, samo zdrowie!". Odwrócił się do swoich ludzi.
– Aż ślinka leci, prawda?
Wszyscy potaknęli.
– Tak. Wspaniale.
– No dobrze, co bym dzisiaj zjadł...
Zainteresowanie na pokaz.
Kiedy prezydent się zastanawiał, Benito syknął do swoich
pracowników:
– Wracać do roboty! Szybko! Nie płacę wam za stanie i gapienie się!
Student przełączył nagrywanie na przednią kamerę. Perspektywa jak
do selfie - on na pierwszym planie, prezydent z tyłu. Potem, razem z
pięcioma innymi osobami, ruszył do magazynu za kuchnią. Cały czas
nagrywał. Posiłek w kafeterii dla prezydenta i jego świty. Może i za nim nie
przepadał, ale to nie znaczy, że nie mógł udokumentować takiego
wydarzenia.
Gdzieś zza jego pleców dobiegł głos głowy państwa.
–  Chyba wezmę stek, tak myślę. Dobry wybór? Nie ma nic lepszego
niż prawdziwy amerykański stek.
–  Stek, oczywiście - mruknął student kwaśno. - W końcu zmiany
klimatyczne to bajka.
Jego przełożony nie stracił panowania nad sobą, ale skarcił studenta
spojrzeniem rzuconym przez ramię. Drżącymi rękoma nałożył
prezydentowi na talerz kawał mięsa, frytki i dwa sosy do wyboru. Udawał,
że nie słyszy protestujących gdzieś z tyłu. Przynajmniej jedna czwarta ludzi
Turnera rozmawiała przez telefony.
Student wycofał się bardzo niechętnie, ale nie przestał nagrywać.
Prezydent odebrał talerz i zaraz potem jeden z jego asystentów
podszedł i szepnął mu coś na ucho. Jednocześnie nerwowo ożywili się
ochroniarze pilnujący głowy państwa.
–  Dobra - zwrócił się jeden z nich nieprzyjemnym tonem do
przerażonego Benita i nie pytając o zgodę, uniósł fragment lady, otwierając
przejście do kuchni. - Na zapleczu macie dodatkowe pomieszczenie.
Musimy je zająć. Szybko. Pilna sprawa. Którędy iść?
Co się działo?
Zanim Benito zdołał wydusić z siebie odpowiedź, pozostali
ochroniarze wprowadzili prezydenta do kuchni. Cała grupa ruszyła w stronę
studenta i pozostałych, którzy stali w wejściu do magazynu, by uzupełnić
zapasy jedzenia w bufecie. Zaskoczony student próbował zrozumieć, gdzie
pojawiło się niebezpieczeństwo. Niczego nie słyszał, może poza buczeniem
przeciwników Turnera. Zanim zdążyli się odsunąć, zostali wepchnięci do
pomieszczenia na zapleczu, jak muszelki zgarniane falą. Dopiero kiedy
między regałami pełnymi półproduktów i gotowych potraw zjawił się
Turner z najbliższymi współpracownikami, ochroniarze zwrócili uwagę na
nieproszonych gości.
– Won! - wrzasnął jeden z mężczyzn. - Wynocha stąd, natychmiast!
Jego koledzy złapali ich niedelikatnie za ramiona i wypchnęli z
magazynu. Max odtworzył Sandersowi inne pourywane nagrania. Kafeteria
z najróżniejszych perspektyw, zanim prezydent ze swoimi ludźmi udał się
do pomieszczenia za kuchnią. Niewyraźne. Nieostre. Rozkołysane.
Niedoświetlone. Prześwietlone.
– Przeanalizowaliśmy dziesiątki nagrań wykonanych przez studentki i
studentów Berkeley, którzy dokumentowali wizytę prezydenta na
uniwersytecie, a później udostępnili filmiki w internecie. I na tę chwilę
jedno jest dla nas pewne: nagranie, o które nam chodzi, musiało zostać
zarejestrowane przez osobę obecną w tamtym pomieszczeniu.
– Wykluczone!
– Jeszcze nie skończyłem. Albo przez jedno z sześciorga pracowników
kuchni, którzy stali przed wejściem na zaplecze.
–  Tylko przez chwilę byli w środku i natychmiast zostali stamtąd
wyproszeni.
– Oczywiście.
Na poszczególnych polach podzielonego ekranu laptopa Max otwierał
kolejne stop-klatki z nagrania. Nieostre. Ziarniste zdjęcia szóstki młodych
ludzi: trzech chłopaków i trzech dziewczyn.
– To ta szóstka.
– Które z nich nagrało filmik? I jak, skoro żadne nie zostało w środku?
– Któreś z nich zostawiło tam telefon? Albo zgubiło? Sprawdziliśmy,
gdzie poruszały się wszystkie osoby z tej grupy - tłumaczył dalej Max. Na
monitorze pojawiły się jakieś obrazy. Setki kropek naniesionych na plan
budynku. Cztery z nich oznaczone czerwonym kolorem. Czy może nawet
sześć? Nakładały się na siebie, więc trudno było rozróżnić na pierwszy rzut
oka. - To jest stołówka ze wszystkimi przylegającymi pomieszczeniami -
dodał. - A to nasza szóstka.
Wskazał na czerwone punkty.
Wybrał któryś z klawiszy. Setki punktów zaczęły przemieszczać się w
nieskoordynowany sposób. W tym również te czerwone. Widać było, że
wydostały się z pomieszczenia na zapleczu. Wędrowały po całej kuchni,
tam i z powrotem. W pozostałej części stołówki kłębiły się setki
pozostałych, głównie w okolicach lady. Wszyscy czekali, aż prezydent
znów się pojawi.
–  I tak to dalej wygląda - tłumaczył Max, wskazując na ekran. -
Sprawdzaliśmy wszystko aż do dzisiaj.
– I?
– Brak kontaktu z Ann Fillson czy innymi, którzy nas interesują.
– Ktoś, kto posunął się do tego, żeby przekazać nagranie prawnikom,
musi być bardzo ostrożny, to chyba oczywiste - potaknął Sanders.
–  Ona albo on, bo tego nie wiemy, na pewno zachowali daleko
posuniętą przezorność.
– Sprawdziliście ich komórki?
– To byłoby nielegalne.
Sanders zmierzył go spojrzeniem, ale oszczędził sobie komentarza.
–  Dzisiejsze dzieciaki bardzo się wycwaniły. - Max wzruszył
ramionami. - Nie dają się już złapać na prostego trojana w mailu. Póki co
nie możemy posunąć się dalej. Ale trzymamy rękę na pulsie.

***

– No i? - zapytał Derek. - Kto to był?


–  Prokuratura nie ciągnęła tej sprawy. Media nie były nią
zainteresowane. A nagranie rzeczywiście nigdy nie pojawiło się nigdzie w
sieci. Dlatego po jakimś czasie dochodzenie utknęło w martwym punkcie.
Przy czym wcześniej też nie było jakoś szczególnie intensywne.
– No właśnie - stwierdził Derek. - Cóż, nie pierwszy raz. Czyli mam
rozumieć, że dysponent nagrania i ta adwokatka od praw człowieka nie
zniechęcili się po wszystkich wcześniejszych odmowach, tylko polecieli z
tym materiałem do ICC?
– Całkiem możliwe, bo to jedyna znana mi tak kontrowersyjna sprawa.
–  Nie da się tego wykluczyć - mruknął Trevor kąśliwie. - Skoro już
wcześniej byli gotowi zdradzić, to dlaczego się ograniczać i zarzucić
pomysł w połowie drogi?
– Nie wiem, może zdali sobie sprawę, co grozi sygnalistom?
–  Odznaczenia, pomniki, ulice ich imienia, obiady z prezydentem... -
wyliczał Trevor, uśmiechając się przy tym złośliwie.
– Niezależnie od wszystkiego do tej sprawy znów trzeba zaprząc FBI -
zdecydował Derek. Przeczesał włosy palcami. To odruch, który zdradzał, że
jest spięty. Musiał bardziej nad sobą panować. - Kolejny temat: jaką
posiadamy wiedzę na temat głównych aktorów po stronie ICC? Chodzi mi
zwłaszcza o Marię Cruz, Jaspera Brunta i Danę Marin.
–  Maria Cruz - zaczął Trevor i wyświetlił na ekranie zdjęcie kobiety
przed pięćdziesiątką. Ciemne włosy, surowe spojrzenie. - Czterdzieści
dziewięć lat. Argentynka. Jej rodzice zmarli w czasie dyktatury wojskowej
po przewrocie w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym szóstym.
–  Zmarli? - Derek uniósł brew. Znał życiorys Marii Cruz. I nie
podobało mu się nonszalanckie podejście Trevora.
–  Zostali zamordowani przez juntę - poprawił się mężczyzna
niechętnie. - Od czterech lat pełni funkcję głównej prokurator w ICC.
Wcześniej sześć lat przepracowała w biurze prokuratora Trybunału. Studia
w Argentynie i USA. W ojczyźnie zdobyła dużą popularność, kiedy jako
młoda prokuratorka postawiła w stan oskarżenia generałów dowodzących
juntą z lat siedemdziesiątych. Później została najmłodszą minister
sprawiedliwości w historii Argentyny. Przeżyła dwa zamachy w czasie
procesu przeciwko generałom. Super tough cookie.
Zdjęcie Marii Cruz zniknęło, a na ekranie pojawił się szczupły
pięćdziesięciokilkuletni mężczyzna o krótkich czarnych kręconych
włosach.
– Jasper Brunt, jeden z głównych współpracowników Marii Cruz. Dziś
wieczorem miał dotrzeć do Aten, żeby jutro w sądzie występować jako
przedstawiciel ICC. Na wypadek gdyby sąd miał jakieś pytania. Nie dotrze
tam jednak, a oni jeszcze nie mają o tym pojęcia. Gość leży w szpitalu w
Hadze po pęknięciu wyrostka robaczkowego. Dlatego zakładamy, że jego
jutrzejsze obowiązki spadną na nią... - Trevor przerwał i wyświetlił na
ekranie zdjęcie młodej kobiety, której twarz, dzięki nagraniu z lotniska,
zdążyło poznać pół świata. - Dana Marin. Urodzona w tysiąc dziewięćset
osiemdziesiątym ósmym roku. W tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym
czwartym uciekły z matką przed wojną w byłej Jugosławii i trafiły do
Niemiec. Studia prawnicze. Zanim je skończyła, odbyła praktykę w
Międzynarodowym Trybunale Karnym, gdzie zajmowała się zbrodniami w
dawnej Jugosławii, i w Amnesty International. Stypendia zagraniczne w
Holandii i na Uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku. A potem jeszcze
uzupełniające studia prawnicze LLM na Uniwersytecie Georgetown w
Waszyngtonie. Mówi płynnie po bośniacku, niemiecku, angielsku i
francusku. Dwa lata pracowała jako adwokatka do spraw mediacji
konfliktów w londyńskiej kancelarii Societat Brown-Sallinger-Pistoe,
uważanej za jedną z czołowych kancelarii międzynarodowego prawa
karnego na świecie. Od trzech lat w biurze prokuratora ICC. Dobra, ale
moim zdaniem jeszcze niedoświadczona.
– Oponowałabym, biorąc pod uwagę wszystko, co się dziś wydarzyło -
zauważyła Lilian kwaśno. Była ledwie o rok starsza od Marin, a uwaga
Trevora wyraźnie ją zirytowała. Jak wiele razy musiała jako kobieta, w
dodatku czarna kobieta, wysłuchiwać takich uwag z ust starszych białych
mężczyzn? - Nie powinniśmy jej lekceważyć.
 
18.
Dana zanurzyła się w tłumie na ulicy i dała mu się ponieść. Zmierzała
w kierunku Akropolu, ale nie czuła pośpiechu i nie zależało jej, by dotrzeć
tam najkrótszą drogą. Widoki i powab obcego miasta pomagały jej uporać
się z nerwami minionego dnia i zepchnięciem ich w niepamięć.
Spacerowym krokiem mijała sklepy z pamiątkami i butiki, które mimo
późnej pory dalej oferowały swoje towary licznym turystom. Po drodze
zatrzymała się, by obejrzeć jakąś chustę, w innym miejscu letnią tunikę,
przymierzyła ciemne okulary. Torebkę z telefonem, dokumentami i
przyborami do makijażu trzymała przyciśniętą ramieniem do boku. Skręciła
na jednym z wyjątkowo zatłoczonych narożników i dotarła do czegoś na
kształt skweru. Z tyłu wyrastały jakieś ruiny i tereny parkowe, z których
kawałek dalej wznosiła się potężna skała ukoronowana podświetlonymi
ruinami Akropolu. Dana zatrzymała się w zachwycie i tak jak pozostali
spacerowicze podziwiała przez chwilę ten widok. Chłonęła rozciągającą się
przed nią panoramę. Znalazła się w miejscu narodzin demokracji. Nigdy nie
potrafiła pojąć, dlaczego to twierdzenie zrobiło taką furorę, skoro antyczni
politycy prawo do współdecydowania przyznali jedynie wolnym
mężczyznom, którzy nie musieli pracować na swoje utrzymanie.
Rzemieślnicy, rolnicy, kobiety, niewolnicy, przybysze i wszyscy inni zostali
z tego prawa wyłączeni. Zatem współdecydować o losach wszystkich miało
ledwie dziesięć procent całego społeczeństwa. Nawet tak zwani ojcowie
demokratycznej myśli, jak na przykład Arystoteles, uważali, że tak to
powinno wyglądać, i ponad ten drobny wkład wszystkich obywateli
przedkładali mieszaninę oligarchii, a więc władzy bardzo wąskiej grupy
osób, i samej demokracji. Dana do dziś nie potrafiła zrozumieć, dlaczego
taki ustrój uchodził za początek nowoczesnej demokracji.
Mimo to wspaniale było oglądać przepiękne skały. Przy placu działało
kilka restauracji oferujących stoliki na dworze, lecz większość miejsc była
zajęta. Pułapka na turystów, ale to bez znaczenia. Po krótkich
poszukiwaniach dostrzegła wolny stolik stojący w miejscu, z którego
roztaczał się niezakłócony widok na podświetlone ruiny. Bardzo szybko
podszedł do niej kelner z kartą dań.
– Niemiecki? Angielski? Francuski?
Aż tak bardzo rzucało się to w oczy? No tak, w restauracji w takim
miejscu zatrzymywali się chyba jedynie turyści.
– Obojętnie - odpowiedziała po angielsku.
–  Czeka pani na kogoś? - zapytał kelner stosunkowo płynną
angielszczyzną i chciał podać jej drugą kartę.
– Nie, dziękuję - powstrzymała go ruchem dłoni.
–  Jaka szkoda! - odparł mężczyzna, udając oburzenie. Kiedy się
uśmiechnął, w kącikach jego oczu pojawiły się sympatyczne zmarszczki. -
Czy mogę zaproponować coś do picia?
– Może lampkę wina musującego?
–  Doskonały pomysł! - pochwalił i położył przed nią kartę. - Zaraz
wracam.
Dana szybko wybrała letnią sałatkę z grillowanych warzyw.
Po chwili wrócił kelner z tacą, na której stały dwa wysokie kieliszki
musującego wina, z których jeden był niepełny. I kieliszek do wódki.
Postawił przed nią pełną lampkę i mniejszy kieliszek.
–  Nikt nie powinien świętować w samotności - oznajmił radośnie. -
Nieważne, co świętujemy, na zdrowie! Jamas!
I wzniósł toast niepełnym kieliszkiem wina.
Zaskoczona zrobiła to samo. W sumie dlaczego nie? Oboje wypili
trochę alkoholu.
–  Świetnie - orzekł mężczyzna, po czym wskazał na niewielki
kieliszek z przejrzystą zawartością. - Ouzo - wyjaśnił. - Na koszt firmy.
– Dziękuję.
– Co podać do jedzenia?
Przyjął od niej zamówienie, zabrał swój kieliszek i wrócił do kuchni.
Dana upiła drobny łyczek ouzo. Nigdy nie udało jej się przyzwyczaić
do gorzkiego, anyżowego posmaku tego napitku, lecz akurat tego wieczoru
jej smakował. Mimo to wolała sięgnąć po musujące wino. Wzięła duży łyk
i zamyśliła się, wpatrzona w skały przed sobą.
Co za dzień! Wciąż jeszcze nie zeszło z niej napięcie ostatnich godzin.
Kolejny łyk. Przy sąsiednim stoliku ktoś prowadził rozmowę po szwedzku,
z której ona wyłapała jedynie słowa Turner, Ameryka i ICC. Rozejrzała się
dyskretnie. Turyści w wieku emerytalnym. Dopiero teraz zwróciła uwagę,
że te same słowa padają również przy innych stolikach, niezależnie od
języka, w jakim porozumiewali się klienci. To oznaczało, że turyści też
przeżywają wydarzenia kończącego się dnia. Nikt nie zwracał na nią uwagi.
Za bardzo różniła się wyglądem od urzędniczki, którą było widać na
nagraniu.
Sięgnęła po telefon. Kilkanaście nowych wiadomości. Nieważne.
Zrobiła kilka zdjęć Akropolu i otoczenia. Przejrzała media społecznościowe
i swoje ulubione strony z wiadomościami.
Wszędzie tematem numer jeden był Turner. W większości tych miejsc
artykułom towarzyszyły zdjęcia z nią samą. Pojawiło się też zupełnie nowe.
Przedstawiało kobietę przed sześćdziesiątką, z czarnymi włosami
przeplecionymi siwizną i srogim, zdecydowanym spojrzeniem. Dana
momentalnie ją rozpoznała: grecka minister sprawiedliwości. Kobieta, która
umożliwiła aresztowanie byłego prezydenta USA. A przynajmniej go nie
uniemożliwiła.
 
Premier greckiego rządu Nikólaos Laskaris zdymisjonował minister sprawiedliwości Kalomirę
Stakis.
 
Poczuła, jak pieką ją policzki, ale to nie alkohol był tego przyczyną.
Nerwowo zaczęła otwierać kolejne portale informacyjne. Wiadomość była
bardzo świeża, pojawiła się ledwie kilka minut wcześniej. Wydawało się, że
następca zdymisjonowanej minister nie został jeszcze wskazany. W żadnym
z przeczytanych artykułów nie znalazła wzmianki, czy premier Laskaris
zamierza interweniować w sprawie Turnera. Albo czy nie planuje go po
prostu wypuścić. Dymisja Stakis oznaczała oczywiście, że nie pochwalał jej
decyzji, ewentualnie chciał jedynie zakomunikować to opinii publicznej.
Kiedy skończyła czytać, przejrzała wiadomości, które otrzymała na
telefon, i sprawdziła listę nieodebranych połączeń. Siedem minut wcześniej
próbowała skontaktować się z nią Maria Cruz. Nie zostawiła żadnej
informacji.
Dana wybrała jej numer. Zajęty.
Odłożyła telefon na stolik, żeby nie przeoczyć chwili, kiedy szefowa
ponownie będzie próbowała się do niej dodzwonić. Zaraz potem pojawił się
kelner i z uśmiechem przyniósł talerz z zamówionym posiłkiem. Spojrzał
na częściowo opróżnione kieliszki.
– Nalać jeszcze? - zapytał, po czym postawił jedzenie przed Daną.
Kobieta się zawahała. Chciała się w końcu odprężyć! Tymczasem
wiadomość o odejściu Stakis wywołała dokładnie odwrotny efekt.
– Chętnie.
Grill pozostawił czarne paski na pokrytych oliwą warzywach. Zupełnie
jakby spoglądała na nie przez kraty. Dana odruchowo pomyślała o
Turnerze. Jak się czuł w więzieniu? Jak znosił tamtejsze warunki? Już
chciała zabrać się do posiłku, kiedy jej telefon wibrowaniem oznajmił
nadchodzące połączenie od Marii Cruz.
– Dana Marin.
–  Troszkę nadgorliwości dzisiaj, co? - zapytała Maria zamiast
powitania. Danę znów zapiekły policzki, jednak zanim udało jej się
odpowiedzieć, prokuratorka ciągnęła dalej: - Doskonale cię rozumiem.
Tylko że teraz wszyscy znają twoją twarz. Dostałaś już jakieś pogróżki? -
W jej głosie słychać było troskę.
– Za dużo wiadomości - wyjaśniła Dana. - Nawet jeśli, to nie miałam
szans ich przeczytać.
– Pewnie tak nawet lepiej. Słyszałaś już o Stakis?
– Tak. Myślisz, że Grecy od razu go wypuszczą?
– Aż tak prosto nie mogą tego teraz załatwić. Ale kto wie, co zrobią.
Żadne plotki jeszcze do mnie nie dotarły. Czyli mamy pół na pół.
– Jasper jeszcze się ze mną nie kontaktował. Jest już na miejscu?
Jasper Brunt miał w najbliższych dniach reprezentować ICC w
greckich sądach. Pięćdziesięciotrzyletni Duńczyk od dwóch lat był jednym
z głównych prawników w OTP, czyli biurze prokuratora Trybunału. To on
przygotował nakaz aresztowania i miał wspierać swoim doświadczeniem i
wiedzą decyzje Międzynarodowego Trybunału Karnego w czasie
postępowania przed sądem w Atenach. Dana tylko na wszelki wypadek
znalazła się na miejscu. Gdyby w ministerstwie sprawiedliwości odrzucono
możliwość realizacji nakazu aresztowania, bez wielkiego rozgłosu
wróciłaby po prostu do Hagi. Wypełniła swoje zadanie.
–  Nie, nie mam od niego żadnych wiadomości. Ale ma się odezwać,
jak tylko wyląduje w Atenach. Nie przeoczyłaś przypadkiem jakiejś
informacji od niego w natłoku tego wszystkiego, co inni do ciebie piszą?
No dobrze, muszę wracać do pracy. Miłego wieczoru! Ach, właśnie. Dobra
robota!
–  Dzięki. - Dana była zaskoczona, ale zanim zdążyła inaczej
zareagować, Maria zakończyła połączenie. Kobieta z ulgą popatrzyła na
ekran. A potem przeniosła wzrok na Akropol.
Dobra robota.
W czasie rozmowy nieświadomie opróżniła do końca oba kieliszki.
Kelner pierwszy to zauważył.
– Jeszcze kolejka?
– Poproszę.
Z apetytem zabrała się do kolacji. Później będzie czas, by wśród
nieprzeczytanych wiadomości szukać informacji od Jaspera.
19.
Sean Delmario siedział w barze Cafe Dennos, na miejscu, które
wybrałby każdy doświadczony agent. Oparty plecami o ścianę, miał
świetny widok na cały lokal i wejście. O tej porze roku wszyscy goście
wybierali stoliki na zewnątrz. Kelner i jednocześnie właściciel restauracji,
starszy mężczyzna ze szpakowatymi wąsami, ubrany w czarną kurteczkę,
zaparzył dwie kawy i wyniósł je na dwór, do stolika na ulicy. Przy nim, w
świetle latarni, siedziało dwóch równie wąsatych staruszków o ogorzałych
twarzach. Właściciel podał im napar i zatrzymał się przy nich na chwilę, by
zamienić kilka słów. Stali bywalcy. Turyści prawie nigdy nie trafiali do
maleńkiego baru na obrzeżach Limassol. Sean przejrzał najnowsze
wiadomości dotyczące aresztowania Douglasa Turnera. Ta sprawa była jak
trzęsienie ziemi. Inaczej nie potrafił jej określić. Co im strzeliło do głowy,
że porwali się na coś takiego? Rozejrzał się. Nic się nie zmieniło w zasięgu
wzroku.
Sean przez telefon umówił się tu z Libańczykiem. Najpierw kolejno
wysyłał go do kilku innych lokalizacji. W każdej z nich czekał jeden z jego
ludzi i sprawdzał, czy mężczyzna jest sam i czy nikt go nie śledzi.
Oczywiście niewiele by zdziałali, gdyby chodziło o nadajnik albo drony, ale
już w pierwszym miejscu ludzie Seana dokładnie go sprawdzili. Na drony
również byli przygotowani: wyznaczyli Libańczykowi drogę przez dwa
podziemne garaże, które w tej dzielnicy łączyły wszystkie bloki, a w
jednym z nich musiał zmienić samochód. Wskazali mu auto bez
wbudowanego systemu nawigacji. I bez alarmu antykradzieżowego z
funkcją lokalizacji. Dzięki temu Sean miał pewność, że jego rozmówca był
sam i nikt go elektronicznie nie śledził. Mimo to ostatnie dwieście metrów
kazał mu pokonać na piechotę, przez dzielnicę, w której wszystkie domy
łączyły wewnętrzne przejścia. Aby wejść do lokalu, w którym czekał Sean,
wystarczyło, żeby Libańczyk wyszedł z najbliższej klatki schodowej i
zrobił kilka kroków pod samą ścianą, kryjąc się pod okapami, które
blokowały widok potencjalnym obserwatorom powyżej. Sean rozpoznał
jego sylwetkę tuż przy oknie, a potem w drzwiach, przez które sam dostał
się do środka. Mężczyzna nie musiał się rozglądać, wystarczyło, że
poczekał, by jego oczy przyzwyczaiły się do półmroku, ale Seana i tak nie
dało się przeoczyć.
Libańczyk miał na sobie jasny letni garnitur i białą koszulę. Wcześnie
przerzedzone włosy zaczesywał do tyłu z pomocą dużej ilości żelu.
Rozłożył ramiona w powitalnym geście i uśmiechnął się przebiegle.
– Przyjacielu! - zawołał i ruszył w stronę stolika Seana.
– Mahir - przywitał się Sean krótko.
Mahir zajął miejsce na krześle po lewej stronie, z którego też mógł
obserwować wejście i ulicę.
Właściciel zauważył przybycie nowego gościa, jednak zachowywał
się, jakby go to nie obchodziło, i dalej rozmawiał ze znajomymi na
zewnątrz.
Sean przyjrzał się swojemu rozmówcy. W zasadzie Mahir wcale źle
nie wyglądał. Atrakcyjności pozbawiały go wypisana na twarzy służalczość
i bezduszne spojrzenie. Sean poznał go dwanaście lat wcześniej i wiedział,
że Libańczyk rzeczywiście nie ma duszy. Brakowało mu również wszelkich
uczuć, sumienia, moralności i skrupułów. Idealny partner do robienia
interesów. Każdy z nich wiedział, o co chodzi. A chodziło o pieniądze. I to
bardzo dużo pieniędzy, znacznie więcej niż zazwyczaj. To wszystko, co
Mahir mu zdradził. Co chciał zdradzić. Intrygujące. Sean z początku chciał
go spławić, ale po chwili ciekawość zrobiła swoje.
Czekał, aż przybyły sam zacznie mówić.
– Dziwisz się pewnie tej całej tajemniczości - rozpoczął Mahir. - Ale
sam zaraz zrozumiesz, że mam ku niej powody.
W końcu właściciel restauracji wrócił do środka, żeby przyjąć
zamówienie. Mahir poprosił o lemoniadę z lodem. Staruszek bez słowa
ruszył za ladę. Sean i Libańczyk przyglądali się w milczeniu, jak z jednej z
szafek wyjmuje szklaneczkę, otwiera lodówkę, wraca do nich z butelką
lemoniady, stawia napój na stole i wraca do znajomych.
Mahir nalał sobie zimny napój i wypił spory łyk, po czym odsapnął,
demonstrując ulgę.
– Nie mam całej nocy - mruknął Sean. - Mów, o co chodzi.
–  Zawsze taki rzeczowy - poskarżył się Mahir. - Człowiek może
pomyśleć, że jesteś Niemcem, a nie Amerykaninem.
– Moja prababka pochodziła z Niemiec.
– Ale ojciec z Włoch. Od niego mogłeś się nauczyć trochę dolce vita...
- Machnął lekceważąco dłonią. - No dobrze, do rzeczy. Potrzebuję kogoś do
uwolnienia więźnia.
– Gdzie? Z jakiego więzienia?
– Chyba powinienem teraz odwołać się do twojego patriotyzmu.
– Patriotyzm to jedno. Interesy to drugie. Mówisz?
–  Nasz cel to obywatel amerykański. Obecnie przebywa w Atenach.
Ale długo tu nie pozostanie.
Seana ogarnęło dziwne przeczucie. Mahir nie mógł przecież mówić o
tym, który jako pierwszy skojarzył się z Amerykaninem w Atenach.
– Dokąd ma docelowo trafić? I kiedy? Jak? Kto go tam dostarczy?
–  W najbliższych dniach odbędzie się transfer do Hagi. Nie mam
jeszcze pojęcia, jak miałby się tam dostać.
Facet się wygłupiał?
–  Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie. Póki co niewiele więcej
wiem, ale informacje zaczną szybko spływać, taką mam przynajmniej
nadzieję. Przeprowadzaniem transportu...
– Zaraz, sekunda! - przerwał mu Sean. - Z Aten do Hagi? Niedługo? I
niczego więcej nie wiesz? Może dlatego, że sprawa jest tak gorąca i objęta
tak ścisłą tajemnicą, że nawet ty i twoi zleceniodawcy macie problemy,
żeby czegokolwiek się dowiedzieć? - Opar! się i głęboko odetchnął. Ani na
chwilę nie oderwał wzroku od twarzy Libańczyka. - Do tego zaraz na
początku rozmowy apelujesz do mojego patriotyzmu. Jeśli się nie
pomyliłem, kompletnie ci odbiło.
Mahir zmierzył go pozbawionym emocji spojrzeniem.
– Ile będziesz chciał? - zapyta! po chwili.
Sean zaśmiał się z niedowierzaniem.
– Żadne pieniądze nie są tego warte - odpowiedział.
Libańczyk przekrzywił głowę. No dalej. Wszystko ma swoją cenę.
Do Seana wciąż nie docierało, na co miałby się porwać.
–  Jak to sobie wyobrażasz? Jak miałoby to wyglądać? Tym bardziej
przy braku jakiegokolwiek wywiadu? Nie mamy pojęcia gdzie, kiedy, kto...
Jak mielibyśmy przygotować plan? Jakich materiałów będziemy
potrzebować? Ilu ludzi? To nie jest napad na bank na Dzikim Zachodzie,
gdzie wystarczy pomachać spluwą, zgarnąć kasę i zniknąć!
–  Planowanie musi trwać bardzo krótko, zgoda - potaknął Mahir. -
Materiały to żaden problem. Dostaniecie wszystko, czego potrzebujecie. W
dwanaście godzin, bez wyjątków.
Sean dalej nie wierzył w to, co słyszał. Co to miało być? Pułapka,
której od dawna się spodziewał? Czy kupon na prywatną wyspę?
– Rząd Stanów Zjednoczonych nie może samodzielnie przeprowadzić
takiej akcji - zaczął analizować wszystko na głos. - Gdyby coś poszło nie
tak i kilku sealsów czy innych marines pożegnałoby się z życiem, zrobiłaby
się katastrofa wizerunkowa. I nie tylko wizerunkowa. Dlatego wysłali
ciebie. Żebyś kogoś wynajął. Mnie. Kto jeszcze jest na twojej liście?
Harry? Zak?
Mahir mu nie odpowiedział.
– Nawet jeśli zajmą się tym najemnicy jak my, to kto weźmie na siebie
odpowiedzialność? Kto przyzna się do niej przed opinią publiczną?
– Rodzina? - podsunął Mahir. - Bogaci sponsorzy? Oburzeni patrioci,
którzy wiedzieli, do kogo zadzwonić?
Sean znów się roześmiał.
–  Jaką masz dla mnie legendę w razie kłopotów? Sfrustrowany były
żołnierz oddziałów specjalnych z kolegami na własną rękę zabrali się do
uwolnienia byłego prezydenta swojej ojczyzny?
Że Turner był jego prezydentem, nie ulegało wątpliwości. Był
zwierzchnikiem sił zbrojnych, kiedy Sean w nich służył. Był jego
zwierzchnikiem. Ale też w czasie jego kadencji został wydalony.
–  Coś w ten deseń. Ale nad ostatecznym kształtem cały czas
pracujemy.
– My.
Mahir wzruszył ramionami i uśmiechnął się przepraszająco. Tą wiedzą
nie mógł się z nim podzielić.
– A ta akcja rzeczywiście będzie konieczna? - zapytał Sean. - Jones nie
może go jakoś wyciągnąć? Dyplomacja? - Ostatnie słowo zabrzmiało
niemal jak splunięcie. - Presja gospodarcza?
– Oczywiście, że próbujemy wszystkiego - potaknął Libańczyk. - Wy
macie być ostatnią deską ratunku, jak wszystko inne zawiedzie.
– Skąd będziemy wiedzieć, że wszystko inne zawiodło?
–  Taka decyzja należy do Waszyngtonu. Najpierw grecki sąd musi
zdecydować, czy Turner powinien zostać w areszcie i czy dalsze kroki są
uzasadnione. Biorąc pod uwagę sprzeciw prokuratury i prawników Turnera,
cała sprawa może się ciągnąć nawet przez kilka tygodni.
– Tak długo Jones nie może czekać - zauważył Sean. - Jest w środku
kampanii wyborczej.
–  Prawdopodobnie masz rację. - Mahir opróżnił szklankę. - Musicie
jak najszybciej przygotować plan i czekać w gotowości na sygnał.
Obstawiam pięć do maksymalnie sześciu dni. Dłużej Jones nie będzie w
stanie przeciwstawiać się presji w polityce wewnętrznej. Ale wszystko
może oczywiście potoczyć się znacznie szybciej.
Sean dalej uważał ten pomysł za szaleństwo. Mimo że Turner, jeśli
wierzyć mediom, siedział w więzieniu Korydallos, a z niego niejeden
więzień już uciekł albo został uwolniony, z czego przynajmniej jeden na
wolność wydostał się helikopterem. Zastanowił się. Kogo będzie
potrzebował do takiego zlecenia? Na jak długo? Jakie postawią warunki,
kiedy się dowiedzą, o kogo chodzi?
„Zapomnij, to wariactwo!" - pomyślał.
Wiedział, jak bezboleśnie pozbyć się problemu.
–  Dwieście milionów dolarów - rzucił. - Bez kosztów materiałów i
wydatków.
W ten sposób Mahir sam podziękuje mu za współpracę.
Twarz Libańczyka pozostała niewzruszona.
–  Dziesięciu ludzi po dwadzieścia milionów na głowę - powiedział
zamyślony. - Wydaje mi się, że to stosowna cena.
Stosowna? Dwieście? Milionów? Dolarów? Może za mało zażądał?
Powoli przestawało mu się to podobać.
– Pięćdziesiąt milionów z góry - dodał. - Bezzwrotnie. Niezależnie od
tego, czy dojdzie do akcji, czy nie. - Takie zabezpieczenie przed robotą nie
było niczym nadzwyczajnym, choć sama suma zdecydowanie tak. Tym
bardziej że miała zostać w jego kieszeni, nawet gdyby cała akcja została
odwołana. Na to Mahir nie mógł przystać. CIA, czy ktokolwiek go wysłał,
nie mogła dać mu takiej dowolności w rozporządzaniu budżetem. Na
pewno nie takiemu szemranemu pośrednikowi. I nie za uwolnienie
pojedynczej osoby. Przy takich żądaniach będzie musiał przynajmniej
skonsultować zgodę ze zleceniodawcami.
Z drugiej strony: sprawa dotyczyła byłego prezydenta Stanów
Zjednoczonych.
– Masz kanały, żeby przyjąć taką sumę? - zapytał Mahir niezrażonym
tonem.
To nie działo się naprawdę... Nie, to niemożliwe! Sean nie miał
wyjścia i musiał brnąć dalej.
– Muszę coś zorganizować.
–  Tylko się pospiesz. W razie potrzeby służę radą - zapewnił go
Libańczyk.
–  Co będzie, jeśli wcześniej go po prostu wypuszczą? - Sean chciał
mieć pewność. Czy Mahir go tylko sprawdzał? O co tak naprawdę mu
chodziło? - Co będzie, jeśli w ogóle nie ruszymy palcem?
–  Będziecie mieli swoje pięćdziesiąt baniek. - Mahir wzruszył
ramionami. - Najłatwiej zarobione pieniądze.
Czy on to mówił zupełnie poważnie?
Ostatnia próba.
–  Co konkretnie mu zarzucają? Słyszałem tylko, że chodzi o jakieś
zbrodnie wojenne?
Mahir zaśmiał się złośliwie.
– Pytasz ze względu na swoją przeszłość w siłach zbrojnych?
Sean nie odpowiedział. Oczywiście, że tak.
– Niczego jeszcze nie wiadomo na pewno - wyjaśnił Mahir. - ICC od
lat zajmuje się decydentami z USA i ich działalnością w Afganistanie i
krajach europejskich. Zaczęło się od tortur w czasach Busha. Potem doszły
kolejne kwestie. U Turnera może chodzić jedynie o program selektywnej
eliminacji, bo te akcje wiązały się ze sporą liczbą cywilnych ofiar. Pewnie
będą chcieli mu zarzucić brak należytej staranności przy unikaniu zabijania
niewinnych ludzi. Raczej nie ma to nic wspólnego z torturami.
–  Strasznie naciągana sprawa - mruknął Sean. - Przy takich akcjach
zawsze są postronne ofiary. Nawet prawo wojenne to sankcjonuje.
Mahir wzruszył ramionami.
– Nic więcej nie wiem.
Sean się zastanowił. Czy taka akcja była możliwa do
przeprowadzenia? Pewnie tak. Może nie należała do prostych, ale była
wykonalna. Mimo istnienia American Service-Members' Protection Act
nikt poważny nie liczył się z możliwością siłowego odbicia Turnera z rąk
państwa uznawanego za sojusznika. Gdzie byłoby najkorzystniej uderzyć?
Jeszcze w więzieniu, w Atenach? W czasie transferu do Hagi? Raczej. Żeby
się zmieścić w tych kilku dniach, grecki sąd musiałby wyjątkowo szybko
podjąć decyzję, a prawnicy zrezygnować z wnoszenia sprzeciwów. A może
dopiero tam, na miejscu? To rozwiązanie wydało się Seanowi najmniej
prawdopodobne. Z drugiej strony, miałby wtedy najwięcej czasu na
przygotowania. Musieli liczyć się z wszechobecnymi przedstawicielami
mediów, co tylko komplikowało sprawę. Choć może Grecja będzie chciała
przetransportować byłego prezydenta w całkowitej tajemnicy? Poinformują
opinię publiczną, kiedy będzie po wszystkim. Możliwe, że nawet spróbują
zmylić obserwatorów.
Sean nie był zachwycony brakiem informacji. Kto mógł być źródłem
Mahira? CIA? NSA? Skąd miał mieć pewność, że na czas otrzyma
wszystko, czego będzie potrzebować? I że przekazane informacje będą
zgodne ze stanem faktycznym? Nieważne, jak by to miało wyglądać,
musiał na własną rękę poszukać wiarygodnych źródeł.
W czasach służby nieraz dowodził operacjami wysokiego ryzyka i w
zasadzie nic z tego nie miał. Od kiedy oferował swoje usługi na rynku
komercyjnym, nauczył się całkiem dobrze oceniać niebezpieczeństwo. Jeśli
wydawało mu się zbyt duże, po prostu rezygnował ze zlecenia.
Tym razem nie był w stanie skalkulować ryzyka. Zadanie było zbyt
wyjątkowe. Podobnie jak stawka.
– To co, mamy umowę? - zapytał Mahir.
Słucham?!
– To musi być ktoś bardzo ważny. - Sean pokiwał głową, żeby zyskać
na czasie.
– Oczywiście.
–  Możesz bez zatwierdzenia zgodzić się na dwieście milionów
dolarów?
– Trafiłeś dokładnie w maksymalną uzgodnioną stawkę, przyjacielu -
wyznał Libańczyk z nieszczerym uśmiechem. - Więcej nie mógłbym ci dać.
Niech to szlag! Chyba powinien był zażądać dwa razy tyle.
Mieli umowę? Przy takim zleceniu musiał zapytać członków swojego
zespołu. Tylko czy którykolwiek z nich odmówi, mając w zasięgu ręki tyle
milionów dolarów? Niezależnie od tego, co mieliby za nie zrobić? Trudno
mu było sobie to wyobrazić. Zresztą nawet gdyby, miał w zanadrzu
zastępstwo.
– Pozostaje jeszcze jedno bardzo ważne pytanie - powiedział. - Dokąd
mielibyśmy odstawić Turnera po udanej operacji odbicia? Zakładając, że
akcja odbędzie się w Atenach, do ambasady USA? Souda Bay? Gdzie
indziej?
– Transport do ambasady zrodziłby całą masę nowych problemów do
rozwiązania. - Mahir pokręcił głową. - To eksterytorialny kawałek ziemi,
ale w centrum miasta. Nie. Souda Bay to też zły pomysł. Stacjonuje tam
wprawdzie kilkuset żołnierzy Navy, ale to baza NATO, a nie Stanów
Zjednoczonych. Taka akcja doprowadziłaby do ogromnych napięć
wewnątrz Paktu Północnoatlantyckiego, więc politycznie to zbyt
niebezpieczne. Polecicie prosto do USA.
Sean zastanowił się, co to dla niego oznaczało.
–  W takim razie musielibyśmy dostarczyć Turnera na lotnisko, gdzie
czekałby na nas prywatny odrzutowiec o wystarczającym zasięgu. Ale
musielibyśmy się cholernie spieszyć w czasie ucieczki i zignorować
prawdopodobny zakaz startu. Jest jeszcze możliwość zmiany środka
transportu, żeby zmylić pościg, a potem anonimowo albo z nowymi
tożsamościami wsiąść na pokład samolotu.
–  W przypadku terminali do obsługi prywatnych odrzutowców takie
problemy to nie problemy.
– Przy tym, co się będzie działo, nie byłbym taki pewny.
–  Mogę się założyć, że greckie władze odwrócą głowę, żeby nie
patrzeć w naszą stronę - zapewnił go Mahir. - Ucieszą się, że pozbywają się
problemu.
– Sporo roboty i jeszcze większe ryzyko.
– Za darmo takiej kasy nikt nie rozdaje, przyjacielu.
 
20.
Dana skończyła kolację i dopiła ostatni łyczek trzeciej lampki
musującego wina. Niezamawianego drugiego kieliszka ouzo nie ruszyła.
Czuła już działanie alkoholu, który nadawał jej głowie przyjemną lekkość i
rozluźniał plecy. Wieczór był ciepły, gwar rozmów pozostałych gości
wprawiał ją w dobry nastrój, mimo że co pewien czas wyławiała z tych
rozmów znajome słowa. Kelner zauważył jej pusty kieliszek.
– Jeszcze jedną lampkę?
Już dość długo oglądała Akropol z daleka. Zastanawiała się, czy
następnego dnia starczy jej czasu, by wdrapać się na samą górę i obejrzeć
ruiny z bliska.
– Dziękuję. - Potrząsnęła głową. - Rachunek poproszę.
Nieznajomy pojawił się jakby znikąd. Zanim Dana zdążyła
zareagować, chwycił torebkę, którą przez cały czas trzymała na kolanach, a
pasek owinęła wokół nogi krzesła. Mężczyzna szarpnięciem zerwał wąski
skórzany paseczek i już go nie było.
Dana zerwała się z miejsca i z krzykiem rzuciła za nim. Goście
dookoła obracali się i patrzyli, co się dzieje. Nieznajomy był dla niej
stanowczo zbyt szybki. Mimo to nie poddawała się. W następnej chwili
jakiś mężczyzna skoczył i pchnął złodzieja tak mocno, że ten stracił
równowagę i potoczył się po chodniku. Przy okazji zgubił torebkę Dany.
Mężczyzna schwycił ją i podniósł z ziemi, po czym spróbował zatrzymać
rabusia, który również zerwał się na równe nogi. Złoczyńca zamachnął się i
wymierzył mu cios w twarz. Jego przeciwnik się zatoczył. Złodziej
wykorzystał okazję i natychmiast zniknął w tłumie. Dana podbiegła do
swojego wybawcy, który jedną dłonią trzymał się za brodę, a w drugiej
ściskał jej torebkę.
– Dziękuję - powiedziała po angielsku.
– To twoje? - odpowiedział nieznajomy, również po angielsku.
– Tak.
Był mniej więcej w tym samym wieku co ona. Niewiele wyższy, dość
umięśniony, choć nienapakowany, jak wielu młodych ludzi w tych czasach.
Miał falujące blond włosy, ciemniejsze przy skórze głowy, a błyszczące
białe zęby kontrastowały z mocno opaloną letnim słońcem skórą twarzy.
Dana popatrzyła w jego błękitne oczy.
– Bardzo boli?
– Przeżyję - zapewnił ją. Nie potrafiła rozpoznać jego akcentu.
–  Jeszcze raz wielkie dzięki - powiedziała. - Uratowałeś mnie.
Wszystko mam w tej torebce.
Uśmiechnął się do niej.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
Podeszło do nich dwóch kelnerów z restauracji.
–  Wszystko w porządku? - zapytał jeden i zamienił z jej wybawcą
kilka słów po grecku. Na koniec mężczyzna potaknął.
–  Mogłabym się jakoś odwdzięczyć? - poprosiła Dana i sięgnęła do
torebki. Nie miała przy sobie zbyt wiele gotówki. Mężczyzna od razu
powstrzymał ją gestem.
– Absolutnie wykluczone - zaprotestował.
Jeden z kelnerów wrócił do lokalu. Do pracy. Drugi pozostał przy
nich. Czyżby się obawiał, że Dana ucieknie bez płacenia?
– Może mogłabym chociaż zaproponować drinka?
Mężczyzna spojrzał krótko na zegarek na nadgarstku.
– Lampkę wina - przystał. - Chętnie. - Podał jej dłoń. - Alexandros.
Dana się zawahała.
– Dana - odpowiedziała.

***

Alexandros okazał się ateńczykiem, który trzy lata spędził w Berlinie,


a potem dwa w Los Angeles. Strasznie kaleczył niemiecki, za to po
angielsku mówił płynnie. Nie rozpoznał jej, a ona nie przyznała się, co
sprowadziło ją do tego miasta. Wykręciła się sprawami zawodowymi.
Spojrzała na ekran, kiedy jej telefon zaczął wibrować. Maria Cruz.
–  Przepraszam, muszę to odebrać - poinformowała Alexandrosa,
zerwała się z miejsca i odeszła kilka kroków od stolika. Nabrała głęboko
powietrza, żeby się uspokoić i odzyskać rzeczowy ton.
– Dana, śpisz już? - zapytała Maria.
– Nie, jeszcze nie.
–  Świetnie. Słuchaj uważnie: właśnie dotarła do mnie informacja, że
jutro rano o dziesiątej przed sądem w Atenach odbędzie się pierwsza
rozprawa.
–  Jasper jeszcze nie dał znaku życia - powiedziała Dana i zaczęła
chodzić tam i z powrotem. Patrzyła przy tym na przemian pod nogi, na
Akropol i na Alexandrosa.
–  To jest drugi powód, dla którego do ciebie dzwonię - wyjaśniła jej
przełożona. - Jasper ma zapalenie wyrostka robaczkowego. Dzisiaj po
południu trafił do szpitala tutaj, w Hadze. Dlatego to ty będziesz musiała
pojawić się w sądzie.
Dana w jednej chwili wytrzeźwiała.
– Muszę? Oficjalnie nie bierzemy udziału w tym postępowaniu.
–  Musisz, na wszelki wypadek. Wolę, żeby ktoś od nas był tam na
miejscu.
– Nigdy jeszcze się tym nie zajmowałam. Nie mogłabyś wysłać kogoś
w zastępstwie?
–  Dzisiaj nie ma już żadnych lotów do Aten. A jutro byłoby i tak za
późno.
Wzrokiem odszukała Alexandrosa, który siedział przy stoliku i patrzył
na nią pytająco. Gestem dała mu znać, że zaraz kończy.
–  Ale zorganizowałam ci lokalne wsparcie - pocieszyła ją Maria. -
Vassilios Zanakis, mój stary znajomy. Emerytowany obrońca praw
człowieka, wcześniej współpracował z ICC.
–  Emerytowany? Jest w ogóle na czasie z przepisami? Ma prawo
stawać przed sądem?
– Tak, oczywiście, cały czas ma ważną licencję. I tak zresztą chciałam
mieć wsparcie lokalnego prawnika. Właśnie wysyłam ci jego numer.
Zadzwoń i ustalcie wszystko na jutro. Spotkacie się najpóźniej o dziewiątej
rano przed sądem.
Dana, zagubiona, przeczesała dłonią włosy i się zamyśliła.
– Co mam na jutro przygotować?
– Dana, przecież znasz tę sprawę na wyrywki, a potrzebne przepisy na
pamięć. Potwierdzenie nakazu aresztowania powinno być formalnością,
przy czym zespół prawników Turnera zrobi pewnie wszystko, żeby nas
osłabić. Niczego się nie bój, jesteś świetnie przygotowana. A w kwestiach
lokalnych przepisów będziesz miała u boku Vassiliosa.
– Dzięki za zaufanie.
–  Tak przy okazji, odbyłam już bardzo owocną rozmowę z
amerykańskim sekretarzem stanu. Zapowiedział całą listę sankcji,
skierowanych szczególnie przeciwko pracownikom ICC. Nie bądź więc
zaskoczona, jak je ogłoszą.
– Co to za sankcje?
–  Zakaz wjazdu na terytorium Stanów Zjednoczonych i zamrożenie
majątków w USA...
– Nie mam tam żadnego majątku.
– Zakaz prowadzenia interesów z nami i powiązanymi z nami firmami
i tak dalej. Miejmy nadzieję, że Grecy się nie ugną. Ale wykluczyć tego nie
mogę. Jeśli masz jakieś pytania, możesz dzwonić niezależnie od pory.
Tymczasem dobranoc - pożegnała się Maria i zakończyła połączenie.
Dana stała z telefonem przy uchu i patrzyła na ruiny Akropolu w
oddali.
Odwróciła się powoli i podeszła do Alexandrosa.
– Muszę wracać do hotelu - powiedziała.
– Coś się stało? - zapytał.
– Sprawy zawodowe wzywają - wytłumaczyła nieobecnym głosem. -
Pilne sprawy zawodowe.
– Odprowadzę cię. - Mężczyzna podniósł się z krzesła.
– Dzięki, ale wolę przejść się sama - odparła.
– Nie mogę na to pozwo...
– To bardzo miłe z twojej strony, ale chcę się przejść sama. - Dana nie
ustąpiła. Nie była w nastroju do towarzystwa. Okay, może nie do końca.
Alexandros był bardzo atrakcyjnym mężczyzną. - Muszę coś przemyśleć -
powiedziała.
– Jeśli jeszcze jutro będziesz w Atenach, pokażę ci Akropol.
– Na tę chwilę nie mogę niczego obiecać. - Uniosła ramiona. - Ale kto
wie.
–  Dam ci mój numer - zaproponował. - Jeśli będziesz miała ochotę,
wystarczy, że zadzwonisz.
Dana przyjrzała mu się uważnie. Facet nie tracił czasu. Z drugiej
strony, dlaczego nie? Dopóki nie prosił o jej numer...
Wyjęła telefon. Zawahał się, a potem podyktował jej kolejne cyfry.
Dana zapisała nowy kontakt.
– Dzięki za uratowanie torebki - powiedziała. - I za miłe towarzystwo.
Potem odwróciła się i odeszła. Starała się usłyszeć, czy przypadkiem
za nią nie idzie, a po skręceniu w zatłoczoną uliczkę prowadzącą do hotelu
obejrzała się dyskretnie. Nigdzie go nie dostrzegła. Przyspieszyła kroku i
uruchomiła mapę w telefonie, by znaleźć jak najkrótszą drogę.
Zaraz potem wpisała do wyszukiwarki imię i nazwisko jej greckiego
wsparcia, Vassiliosa Zanakisa. Bardzo dużo trafień. I co najmniej tyle samo
zdjęć. Fotografie przedstawiały mężczyznę o siwej brodzie i z długimi do
ramion lokami w kolorze szarego blondu, które próbował zaczesywać do
tyłu. Na większości zdjęć nosił jasne letnie garnitury z białą koszulą i
dopasowane kolorystycznie kapelusze. Czasem na pokaźnym nosie gościły
ciemne okulary. W wielu przypadkach w dłoni trzymał wypalone do
połowy cygaro. Ten gość miałby jej pomóc? Dana obsadziłaby go raczej w
roli podstarzałego dandysa.
Trudno się czyta, idąc. Ale obiecała sobie, że w ciszy hotelowego
pokoju przejrzy dostępne informacje. Odszukała wiadomość od Marii, w
której przełożona przesłała jej numer telefonu. Wybrała go.
Po drugim sygnale zgłosił się zachrypnięty męski głos.
– Zanakis.
– Dana Marin. Numer do pana dostałam....
–  Dana! - zawołał. - Moja bohaterka dnia! Cudownie, że dzwonisz.
Maria wszystko mi opowiedziała. Jutro damy im popalić! - Odchrząknął i
dalej mówił bardziej opanowanym tonem. - A teraz na poważnie. Masz
jakieś pytania?
„Tysiące" - pomyślała Dana. Ale żadnych bardzo ważnych, jeśli
dobrze się zastanowić. Maria miała rację. Była świetnie przygotowaną
profesjonalistką.
–  Zna pan tych sędziów? - zapytała. Czynnik ludzki był w tym
postępowaniu przynajmniej tak samo ważny jak przepisy.
– Tak - potwierdził Vassilios. Miała wrażenie, że odsunął właśnie coś
od ust; szklankę, a może cygaro? - To bardzo konkretni prawnicy, żadni
koniunkturaliści. Przewodniczący jest dość samowolny, ale jeśli chcesz
znać moje zdanie, to może nam to pomóc.
Albo zaszkodzić.
– Co mogłabym na jutro przygotować?
–  Idę o zakład, że w Hadze setki razy wszystko dokładnie
sprawdzaliście: cztery punkty, którymi sąd musi się jutro zająć, żeby wysłać
Turnera do Hagi; wszystkie argumenty za i przeciw, niezależnie jak
absurdalne mogłyby się w pierwszej chwili wydawać.
Część rzeczywiście była kompletnie bezsensowna.
–  Ja biorę na siebie zawiłości greckiego systemu prawnego. Ale
trzymajmy kciuki, żeby to nie było konieczne. Im szybciej sąd zweryfikuje
nakaz i samo aresztowanie, tym lepiej dla nas. A im szybciej sąd pozbędzie
się tej sprawy, tym lepiej dla Grecji. Przy czym nie zakładam oczywiście,
że Turner pojawi się jutro w asyście jakiegoś przypadkowego obrońcy z
urzędu. Domyślam się raczej, że w tej chwili gdzieś nad Atlantykiem mknie
odrzutowiec pełen amerykańskich specjalistów. Na wszelki wypadek
przejrzyj sobie jeszcze raz wszystko, co masz przygotowane. I spróbuj się
wyspać. Potrzebujemy cię jutro świeżej i wypoczętej!

***

Po jednym martini i łącznie czterech butelkach wina świat wydawał


się znacznie prostszy. Steve nie wiedział, która dokładnie jest godzina.
Nawet Turner jakimś cudem zniknął z listy tematów, o których rozmawiał z
Amelie, Cath i Paulem.
– Co podarujemy Karin i Tobiasowi na urodziny Felicitas? - zapytała
Amelie.
–  Śliniaczek albo ręcznik z wyhaftowanym jej imieniem! - zawołała
Cath. - Znam takie świetne miejsce, zaraz, jak ono się nazywało...
Sięgnęła po telefon. Po raz pierwszy od rozpoczęcia kolacji.
–  A jak tam u was z dzieciakami? Macie już jakieś plany? - zapytał
Paul jowialnym tonem. Do trzeźwości nieco mu już brakowało.
–  Ej, no właśnie, jak tam u nas z tym jest? - zapytała Cath, uniosła
wzrok i uśmiechnęła się do Steve'a.
No właśnie, jak?
– A u was? - Steve pytaniem odpowiedział na pytanie.
– Ciężko nad tym pracujemy - zapewnił go Paul i wyszczerzył zęby w
uśmiechu. - Co nie, kochanie?
– Paul, proszę! - zawołała Amelie.
– Mam! - wykrzyknęła Cath. - Tutaj.
Pokazała im na ekranie przykładowe realizacje indywidualizowanych
produktów dla dzieci.
– Jakie to słodkie! - westchnęła Amelie. - Zamówimy im coś stamtąd.
– Jakieś nowości w sprawie Turnera? - zapytał Paul.
Cath przesunęła kilka razy palcem po ekranie.
– Spójrzmy...
–  Ostateczny zmierzch amerykańskiego stulecia na świecie -
podsumował Paul. Coraz trudniej było go zrozumieć. - Już sam fakt, że
odważyli się na taki krok...
Steve też sięgnął po komórkę. Brak wiadomości od Ann i Franka. Co
za gnojki!
–  Cały czas jeszcze nie wrócił na wolność - stwierdziła Cath. - Oni
chyba nie chcą go tam serio trzymać przez noc?
Jeśli rzeczywiście go wciąż trzymają.
– O to teraz właśnie toczy się gra - wyjaśnił Steve. - Jedni nie chcą go
wypuścić... - łyk wina - ...drudzy próbują go wydostać.
–  A co innego zostaje Grekom w takiej sytuacji? - zapytał Paul. -
Przecież oni nie mają wyboru. Jakiś szurnięty prokurator czy minister
podrzucił im świnię, a oni, ich politycy i sędziowie, muszą coś zrobić, żaby
zachować twarz. W tym czasie USA będą robili ich bez masła. I to
brutalnie. Coś mi się wydaje, że pozostali przywódcy Unii jako pierwsi
wbiją im nóż w plecy.
–  Co ty byś zrobił? - zapytała Amelie. - Myślisz, że zrobi się
nieprzyjemnie?
– Nieprzyjemnie to już było. - Steve potrząsnął głową.
Podświetlił się ekran jego telefonu.
Frank.
Poczuł palenie w żołądku, ale nie przez alkohol.
 
Sorry, że tak późno odpisuję. Zero info ze strony H. Bez zaskoczenia. A też przeprasza! Ale:
spokojnie. Nic Ci nie grozi. W razie czego masz telefon.
 
„Nic Ci nie grozi".
„W razie czego"!
Co dalej?
Paul i Amelie niczego nie zauważyli. Cath tak - jak jednym haustem
opróżnił kieliszek wina.
– Hej, Steve, wszystko w porządku?
W pewnym sensie tak. Szkoda tylko, że mimo to mógł zginąć.
– To co, jak tam?! - zawołał radośnie. - Jeszcze po jednym na drogę, a
potem pozwolimy wam dalej pracować nad dziećmi, co?
 
21.
Zhańbiłaś naszą rodzinę!
Powinna jeszcze raz przejrzeć wszystkie materiały dotyczące sprawy.
Przestudiować szczegóły greckiej jurysdykcji i kompetencji miejscowego
wymiaru sprawiedliwości. I jeszcze się wyspać, żeby rano być świeża i
wypoczęta.
Tymczasem nie mogła przestać wpatrywać się w tekst wiadomości od
ojca.
Widziała go przed sobą. Jak w dniu wręczenia świadectw maturalnych.
Usiadł wtedy zupełnie z tyłu, ubrany w najlepszy garnitur, jaki miał.
Bardziej znoszony niż najprostsze, byle jakie i często całkowicie
pozbawione stylu codzienne ubrania, w których do szkoły przyszli rodzice
jej kolegów i koleżanek. Strasznie się tego wstydził. Tego, że po dziesięciu
latach w tym kraju wciąż czuł się odrzucony. Mimo całego wysiłku. Mimo
starań. Wszystkie prace, jakie wykonywał, były daleko poniżej jego
kwalifikacji nauczyciela. Całe to dopasowywanie się, zaharowywanie,
płaszczenie i ciągłe uśmiechy. I bezustanne wrażenie, że i tak się nie
dostosuje. Przez grubą warstwę smutku i poniżenia przebijało się coś
bardzo ulotnego... Tylko co? Chyba zachwyt. Dana osiągnęła wszystko, co
było poza jego zasięgiem. W pewnej chwili nawet się uśmiechnął, ale to
dopiero później, w czasie posiłku. Pogłaskał ją po ramieniu, objął i
podarował drogą chustkę. I zaraz potem znów popadł w ponurą
melancholię.
Obok niego siedziała matka Dany. Ona niczego się nie wstydziła,
gdzie tam! Promieniała z dumy i radości. To jej córka! Matura z samymi
najwyższymi ocenami! Mogła iść na wybrany uniwersytet! Czekały na nią
stypendia! Danę spotkało szczęście w nieszczęściu. Była jedynaczką.
Większość jej bośniackich przyjaciółek w Niemczech po zakończeniu
obowiązkowej edukacji musiała iść do pracy, żeby wspierać finansowo
rodziców i młodsze rodzeństwo.
Dana wróciła do wiadomości od matki. Na widok emotek nie potrafiła
powstrzymać uśmiechu. Wow. I ten zachwyt. Cała mama: zawsze
zadowolona, zawsze ciekawa. I zawsze nieco zatroskana, ale gotowa
zmierzyć się z każdym wyzwaniem.
To ona wpoiła jej taką postawę. Dana otworzyła wiadomość od ojca.
Tę, która ją raniła, łamała serce i przyprawiała o łzy. Zhańbiła rodzinę.
Przysporzyła jej wstydu.
Nie potrafiłaby z tym zasnąć.
Zaczęła pisać odpowiedź.
 
Kochany Tato, bardzo mi przykro, że tak na to patrzysz. Wiem, co wtedy zrobili dla nas Amerykanie
i inni. Ale to były inne czasy. I inny prezydent. Pamiętasz jeszcze, jak już po wojnie ciągle się
skarżyłeś, że nie ma sprawiedliwości? Może w Twojej sprawie nikt nie poniósł kary. Dlatego trzeba
walczyć o sprawiedliwość dla innych, dla których jeszcze można.
Całuję Cię!
 
22.
Sean w pełnym rynsztunku taktycznym był mokry jak Świnia. Pot
ściekał mu ciurkiem po twarzy i karku. Mieszał się z pyłem i oblepiał skórę
lepkim błotem. Lufa karabinu M4 parzyła jeszcze w dłonie; nie zdążyła
ostygnąć po wystrzelonych seriach pocisków. Ciepło uniesionej broni
grzało jego policzek i ucho. A może to słońce? Góry Sindżar, Irak, lato,
wczesne popołudnie. Głosy ze wszystkich stron. Kilkanaście krzyczących
osób. Krzyczących na mężczyzn przed nim.
Cała czwórka klęczała razem, naprzeciwko niego i jego oddziału.
Uniesione ramiona, dłonie splecione za głowami. Twarze oblepione brudem
i krwią. Długie, rozczochrane włosy i sklejone brody. Jeden z trudem
utrzymywał wyprostowaną pozycję. Na jego brudnej kurtce, po prawej
stronie, tuż nad biodrem, powiększała się ciemnoczerwona plama.
Tuż za ich plecami otwierała się przepaść, na której skraj zapędził ich
Sean z resztą oddziału.
Coraz więcej głosów. Sean obejrzał się przez ramię. Krótkie
spojrzenie, by ocenić sytuację. Trójka sanitariuszy uwijała się w pocie
czoła. Przyciskali opatrunki do otwartej rany na brzuchu Billy'ego. Chłopak
już tylko płytko rzęził. Przyciskali też do ziemi Desmonda, który usiłował
wstać, choć została mu tylko jedna noga. Robili sztuczne oddychanie
Ronowi. W promieniu dwudziestu metrów ziemia usłana była ciałami
kilkunastu napastników.
Przed sobą miał czwórkę tych, którzy przeżyli.
Sean i reszta jak dzieci dali się zwabić w pułapkę. A potem zaciekłe
się bronili. Łącznościowiec przez radio głośno wzywał wsparcie. Pozostali
wrzeszczeli na pojmanych. Kopali ich. Dźgali lufami. Sean czuł
wzrastający gniew. Wściekłość ściskała mu żołądek. Ciężko oddychał,
próbując zapanować nad sobą.
–  Starczy! - krzyknął. Ale to nie on tu rozkazywał. On był tylko
zastępcą dowódcy.
Pełne pogardy wrzaski jego kompanów stawały się coraz głośniejsze.
Z tyłu słychać było krzyki Desmonda. Cholera, kiedy sanitariusze dadzą mu
w końcu jakiś zastrzyk? A może już dali, tylko że za mało? Odwrócił
gwałtownie głowę, bo ktoś dwukrotnie pociągnął za spust. Przy kolanach
jednego z jeńców unosiły się jeszcze obłoczki pyłu wzbitego
rykoszetującymi pociskami. W czarnych oczach mężczyzny strach mieszał
się z nadzieją, że zostanie męczennikiem.
–  Starczy, do kurwy nędzy! - ryknął Sean. Nie miał pojęcia, kto
strzelał.
– Ryj w kubeł - warknął kapitan Jason Waters.
Austin wyrżnął jednego z zatrzymanych kolbą broni w głowę, dość
silnie, by go powalić.
– Ręce za głową! - krzyknął zaraz do swojej ofiary.
Wilford przyłączył się do kolegi, stając obok niego.
–  Łapy za głowę, ty kurwo, gdzie trzymasz łapy, za głowę
powiedziałem!
Powalony mężczyzna próbował się pozbierać i podnieść. Pociski z
broni Wilforda trafiły go jak ciosy pięści. Rozerwały ubranie i zmieniły
ciało pod materiałem w obłoczki czerwonej mgły. Popchnęły pojmanego
nad samą krawędź przepaści. I jeszcze kawałek dalej.
Przerażone, spanikowane krzyki pozostałej trójki mieszały się z
wściekłymi wrzaskami żołnierzy.
– Wystarczy już, szeregowy!
Sean ze złością pchnął Wilforda na ziemię. Kątem oka cały czas
obserwował Billy'ego, Desa i Rona. Chłopacy nie panowali nad sobą.
Cholera, przecież nie pierwszy raz znaleźli się w takiej sytuacji! A może
właśnie dlatego? Austin kopnął następnego, dwójka innych żołnierzy
doskoczyła do rannego. Sean próbował ich rozdzielić, ale go odepchnęli.
–  To nie jest już twoja sprawa, Sean! - krzyknął Jason i z całej siły
kopnął ostatniego klęczącego. Mężczyzna przewrócił się na plecy i
potoczył na samą krawędź skalnej półki. Wyciągnął ręce, rozpaczliwie
szukając czegoś, czego mógłby się przytrzymać. Ktoś pociągnął za spust.
Pociski trafiły go w palce, dłonie i przedramiona. Sean po raz ostatni
spojrzał mu w oczy, a zaraz potem ranny runął w otchłań, wrzeszcząc jak
opętany. Zanim udało mu się powstrzymać kolegów, pozostałych dwóch
napastników też zostało zepchniętych w przepaść.
Nie odważył się spojrzeć w dół. To zbyt niebezpieczne. Było zbyt
głęboko. Przynajmniej dwieście metrów spadku. Pionowego. Żaden z nich
nie mógł przeżyć upadku.
Jason uniósł głowę, napiął kark i spojrzał Seanowi w oczy.
–  Napiszę raport - zapowiedział, świdrując go wzrokiem. - Wszyscy
działali zgodnie z zasadami.
Później Sean słyszał już tylko rzężenie i wiatr.
 
23.
Henk krzyczał na Danę. Arthur Jones ryczał. Douglas Turner
wrzeszczał. Nawet we śnie nie mogła zaznać spokoju. Głosy w jej głowie
stawały się coraz intensywniejsze.
Zerwała się z poduszki.
Zdezorientowana usiadła na łóżku. Miała mokre od potu włosy T-shirt
lepił jej się do ciała. Cienki koc skopała w nogi posłania. Poprzedniego
wieczoru tak starannie zasunęła zasłony że do pokoju prawie nie docierało
światło.
Dalej słyszała krzyki. Ale tym razem dochodziły z zewnątrz. Dana
niczego nie rozumiała. Zaspana odszukała wzrokiem budzik na szafce
nocnej. Dziewięć minut po siódmej rano. Kto mógł krzyczeć o tej porze na
ulicy?
Podeszła do okna. Odchyliła nieco zasłonę i oślepiona słońcem,
musiała zmrużyć oczy.
Na ulicy poniżej zebrało się około trzydziestu osób. Niektórzy mieli ze
sobą samodzielnie stworzone transparenty i plakaty. Przynajmniej troje
wymachiwało amerykańskimi flagami.
 
Free Douglas Turner!
Greece-USA-Side-by-Side!
 
Dana przesunęła wzrokiem po wąskiej uliczce. Demonstranci nigdzie
nie maszerowali. Przyszli konkretnie tutaj i stali przed jej hotelem. Część
patrzyła w górę. Jakby ich protest skierowany był do któregoś z gości...
Do niej.
Bo do kogo innego?
Dana jeszcze trochę odsunęła zasłony, żeby więcej światła wpadło do
środka. Jej pokój znajdował się na siódmym piętrze. Nikt z dołu nie miał
szans, by do niej dosięgnąć, więc była bezpieczna. Mimo to, na wszelki
wypadek, trzymała się jak najdalej od szyby. Po raz ostatni wyjrzała zza
narożnika na demonstrantów poniżej. Jeśli w ogóle można było ich tak
nazywać.
Skąd wiedzieli, gdzie się zatrzymała?
Czy ktoś z personelu ją rozpoznał i zdradził mediom albo opublikował
tę informację w sieci? A może znajdowała się już pod obserwacją? Greckie
służby specjalne? Amerykańskie? Wywiady obu państw, we współpracy?
Może. Nie zdziwiłaby się, gdyby ktoś z tych kręgów upublicznił, gdzie
zamieszkała. Celowo. I zorganizował przy okazji kilku demonstrantów.
Wróciła do łóżka. Uruchomiła tablet i wpisała w wyszukiwarce swoje
imię i nazwisko.
Sporo wiadomości, w których się pojawiała. Większość jednak z
poprzedniego dnia. I dotyczyły ogólnie ICC. Pierwsze reakcje wspólnoty
międzynarodowej. Głównie ze względu na reakcje rynków. Azjatyckie
giełdy zaliczyły spadki trzy do czterech procent na otwarciu, a dane z
Europy miały dopiero nadejść. Nadzór giełdowy w Atenach zdecydował o
zawieszeniu notowań, by ograniczyć przewidywane straty.
W końcu, dopiero w mediach społecznościowych, znalazła dwa
zdjęcia przedstawiające jej hotel z zewnątrz. Z podpisem po grecku.
Skopiowała go do tłumaczenia.
 
Demonstracje przed hotelem Dany Marin, kobiety, która aresztowała byłego prezydenta Stanów
Zjednoczonych. Uwolnić Douglasa Turnera!
 
Obie wiadomości zostały opublikowane ledwie kilka minut wcześniej.
Mimo to już widniało pod nimi po kilkanaście komentarzy. Jedne po
grecku, drugie po angielsku albo w innych językach. Część zawierała
jedynie żądanie uwolnienia Turnera, ale wydźwięk niektórych był bardzo
nieprzyjazny.
 
Dziwka!
Wypierdalaj! Won z Grecji!
Fuck the ICC!
Kurwa jedna!
Greeks for Turner!
 
Wszystko przez to przeklęte nagranie! Przygotowując się do tej
sprawy, w ICC liczyli się ze sprzeciwem. Z oporem i demonstracjami. Z
ofensywą medialną Amerykanów. Ale nikomu nie przyszło do głowy, że we
wszystkich wiadomościach będzie pojawiała się twarz Dany. Zakładali, że
przedstawiciele Trybunału w Grecji pozostaną anonimowi. Albo że nie
będą wzbudzali zainteresowania. Koniec końców, nie była przecież ani
oskarżycielką, ani śledczą. Oni musieli liczyć się z frontalnym atakiem,
takie były założenia. Ale że kontrowersje dotkną nawet Danę...?
Ile trzeba było mieć w sobie naiwności, żeby tego nie przewidzieć?
Nie domyślić się, że ataki skupią się nie na instytucji, lecz na osobach na
miejscu? Że to ich spróbują zastraszyć?
Powinna była się na to przygotować.
Nastroje na ulicy, oceniając po docierających na jej piętro krzykach,
nie nastrajały optymistycznie. I nie dawały poczucia bezpieczeństwa. Nie
wspominając w ogóle o obawach, kto mógł tym wszystkim kierować. Czy
powinna poinformować Marię? Oczywiście, to był jej obowiązek. Czy
potrzebowała policyjnej ochrony? Może Vassilios będzie umiał jej doradzić.
Z drugiej strony, to była tylko demonstracja. I to w dodatku niezbyt liczna.
Całkiem prawdopodobne, że jej uczestnicy zostali opłaceni. Musiała być
ostrożna, ale nie mogła popadać w obłęd.
Mimo to nie cieszyła jej perspektywa jedzenia śniadania w hotelowej
restauracji. Możliwe, że wszyscy goście wiedzieli już, kim jest i komu
zawdzięczają poranne budzenie. Chyba lepiej byłoby poprosić o
dostarczenie posiłku do pokoju.
Sięgnęła po telefon i podeszła do okna. Wychyliła się dyskretnie zza
ściany, zrobiła kilka zdjęć i nagrała krótki filmik ulicy poniżej. A potem
załączyła je wszystkie do jednej wiadomości wysłanej jednocześnie do
Marii i Vassiliosa.
Szybko poszło - podpisała nagranie.

***

Kiedy odrzutowiec podchodził do lądowania w Atenach, słońce


wznosiło się delikatnie ponad horyzontem. Koła maszyny z piskiem
dotknęły asfaltu pasa startowego, a dziesięć minut później learjet
znieruchomiał na wyznaczonym miejscu przy terminalu. Sean wstał z
fotela. Po drugiej stronie przejścia czekał już Harry. A za nim Bull.
Harry: rudoblond włosy obcięte równie krótko jak u Seana, tylko na
czubku głowy zostawione nieco dłuższe. Jak dawniej, świetnie
wytrenowane dziewięćdziesiąt kilogramów ciała przygotowanego do walki,
metr osiemdziesiąt dwa wzrostu. Białe spodenki do kolan, japonki, koszula
z krótkim rękawem. Przez czerwoną od słońca skórę mógł uchodzić za
europejskiego albo amerykańskiego turystę. Bull: dwanaście centymetrów
wyższy i dwadzieścia pięć kilogramów cięższy od Harry'ego. Z czego pięć
w okolicach bioder. Staruszek nieźle się zapuścił. Fryzurę też zaniedbał:
ciemne loki niemal sięgały ramion. Do tego przynajmniej tygodniowy
zarost. Wojskowa kurtka, rozdeptane buty numer czterdzieści osiem. T-
shirt.
Wychodząc, bez słowa chwytali swoje worki żeglarskie i walizki.
Zbliżając się do owalnych drzwi samolotu, nasuwali głęboko na nosy
okulary, jeszcze zanim stanęli w ostrym słońcu poranka. Przy trapie czekał
na nich czarny SUV jaguar z przyciemnianymi szybami. Samochód
elektryczny. Dawniej upieraliby się przy rangę roverze albo mercedesie.
Dziś Sean wybrał coś takiego. Niemalże bezgłośne auto. I szybkie. Świetnie
się prowadzące.
Zanim otworzył drzwi, w szybie dostrzegł swoje wykrzywione
odbicie. Biała koszula do błękitnych chinosów. Za plecami słońce na
bezchmurnym niebie. Na siedzeniu pasażera znalazł kluczyk. Torby
wrzucili do bagażnika. Harry zajął miejsce obok kierowcy, Bull na tylnej
kanapie.
Sean przesunął wzrokiem po desce rozdzielczej i schowku na
rękawiczki, który Harry oczywiście otworzył i zaraz zamknął. Dopiero
wtedy przyciskiem uruchomił silnik. Samochód nie wydał żadnego
dźwięku, a był gotowy do jazdy. Sean sięgnął do panelu nawigacji. Wybrał
opcję „zachowane cele". Wszystko zgodnie z poleceniem przekazanym
Mahirowi: samochód czekający przy samolocie, a miejsce, gdzie się
zatrzymają, wprowadzone już do nawigacji. Na ekranie pojawiła się mapa.
Cel drogi oznaczony czerwoną chorągiewką znajdował się na południowy
zachód od centrum miasta.

***

Drogi dookoła więzienia Korydallos zostały zamknięte dla ruchu. Całą


południową część ulicy Solomou władze przeznaczyły dla liczącej
przynajmniej sto osób - i cały czas rosnącej - armii dziennikarzy z całego
świata.
Derek przyglądał się temu tłumowi przez przyciemnione okna SUV-a,
którym się poruszał. Na lotnisko przyjechały po nich trzy samochody
ambasady amerykańskiej, a w nich ambasador McIntyre i generał Nestor
Booth. Towarzyszył im ciemno opalony mężczyzna w wieku pięćdziesięciu
kilku lat, o gęstych czarnych włosach, ubrany w ciemny garnitur. Został im
przedstawiony jako Ioannis Ephramidis. Zgodnie z zapewnieniami
McIntyre'a był to jeden z najlepszych i najlepiej ustawionych greckich
prawników.
Po długich naradach na początku podróży większość ostatnie godziny
lotu przeznaczyła na sen. Wszyscy byli przyzwyczajeni do zarywania nocy.
Po żadnym z nich nie było widać trudów przebytej drogi.
Derek rozmawiał przez słuchawkę w uchu z Sandrą i Kim, do których
właśnie zadzwonił. W Waszyngtonie był środek nocy.
–  Pierwsze sondaże to oczywiście tragedia - wyjaśniła Sandra. -
Wskaźniki popularności zanurkowały o dwanaście procent. Wśród
żelaznego elektoratu tylko o cztery procent, ale w grupie
niezdecydowanych to wciąż osiem w dół. Na tę chwilę przegralibyśmy
wybory. Kompletne zestawienie statystyk sondażowych znajdziesz w
biuletynie wyborczym.
– Niczego innego się nie spodziewałem - potaknął Derek.
– Interesujące są dane dotyczące Turnera - wtrąciła Kim. - Nigdy nie
był szczególnie popularny. Ale zaskakująco dużo osób nie czułoby żalu,
gdyby jednak trafił za kratki. I to zarówno wśród stałych wyborców, jak i
tych niezdecydowanych. Te dane pokazują jednocześnie, że ludzie są
mocno rozdarci. Przy czym tematy takie jak patriotyzm, obrona
Amerykanów i tak dalej cały czas mają duże znaczenie i na pewno będą
długo i szeroko rozgrywane przez sztab Wrighta.
–  W porządku. Zastanówcie się, jak można by wykorzystać
niepopularność Turnera. I rozegrać na korzyść Arta.
– Oczywiście. Mimo wszystko najlepiej byłoby wyciągnąć Turnera, i
to jak najszybciej.
–  Jasna sprawa. Mamy jakiekolwiek wiadomości na temat wsparcia
udzielonego ICC przez naszych rodaków?
– Nie, na razie nic. Ale pracujemy nad tym.
Derek zakończył rozmowę.
Nieoznaczony samochód policyjny poprowadził ich na drugą stronę
zakładu karnego. Więzienie Korydallos było znane z bardzo złego stanu
infrastruktury, nadmiernego zagęszczenia skazanych, tragicznych
warunków higienicznych i powtarzających się buntów osadzonych. I w tej
ruinie trzymali byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Na parkingu na dziedzińcu więzienia czekał na nich dyrektor.
Po krótkim formalnym powitaniu trafili do wejścia, gdzie musieli
przejść kontrolę bezpieczeństwa. Następnie pojedynczo pokonywali
stalową bramkę obrotową. Każdej osobie z zespołu strażnicy przypisali
osobny kod i kartę, której musieli użyć, by dostać się dalej.
Następnie dyrektor osobiście poprowadził ich krętym korytarzem, w
dwóch miejscach przegrodzonym kratami z zamkiem szyfrowym. Budynek
od środka wydawał się bardzo zaniedbany. Urzędnik wprowadził ich do
dużej sali odpraw, jeszcze biedniejszej i podlejszej niż miejsca, które
widzieli dotychczas. Stół i dziesięć krzeseł. Kilka butelek wody mineralnej
i szklanki.
–  Tutaj możecie się spotkać i porozmawiać z Douglasem Turnerem -
oznajmił.
Nikt nie usiadł.
Po chwili czwórka umundurowanych strażników wprowadziła byłego
prezydenta.
Turner starał się zachować spokój. Pozwolono mu wziąć prysznic i się
ogolić. Zostawiono mu też cywilne ubranie. Miał na sobie granatowy
garnitur, jasnoniebieską koszulę i czerwony krawat. I tylko włosów,
ciemnych, z wyraźnymi szarymi kosmykami, nie udało mu się ułożyć tak
starannie jak zazwyczaj. W jego oczach mieszały się złość i zmęczenie.
– Zostawimy państwa samych - oznajmił dyrektor i razem ze swoimi
ludźmi pospiesznie opuścił salę.
– Jak się pan czuje, panie prezydencie? - zapytał Jeremy uniżenie.
–  Trzymają mnie w jakiejś pieprzonej dziurze! - ryknął Turner. -
Niepojęte! W pozostałych celach ponoć siedzi po dziesięć osób!
– Ale pan dostał przecież osobną celę - pocieszył go ambasador.
–  Apartament prezydencki - prychnął Turner. Rozejrzał się. - To wy
macie mnie stąd wyciągnąć?
McIntyre przedstawił Dereka i resztę zespołu. I Ioannisa Ephramidisa.
– Przed greckim sądem potrzebna będzie panu grecka reprezentacja -
wyjaśnił Jeremy.
Dopiero kiedy Turner zajął - oczywiście centralne - miejsce przy stole,
pozostali odsunęli sobie krzesła. I tylko Trevor, zamiast usiąść, chodził po
całym pomieszczeniu. Szukał kamer i mikrofonów.
–  Na pierwszy rzut oka zupełnie czysto - powiedział. - Ale to
oczywiście nic nie znaczy.
–  Żądam natychmiastowego zakończenia tego idiotycznego teatru! -
zaczął Turner wściekłym tonem. - Gdybym ja był na miejscu Arta, problem
już dawno byłby rozwiązany!
– Dziękujemy za cenne rady, panie prezydencie - powiedział Derek.
– Przecież znacie wszystkie możliwości równie dobrze jak ja - warknął
były prezydent, nie hamując złości. Nie sprecyzowanym gestem
przypomniał, że mogą być podsłuchiwani, co wyklucza konkretną rozmowę
o delikatnych sprawach.
–  Właśnie dlatego jesteśmy na miejscu - zapewnił go Derek. - Za
piętnaście minut zostanie pan przetransportowany do sądu. Udamy się tam
za panem i będziemy obecni w czasie całej procedury.
– Ta sprawa w ogóle nie powinna była zajść tak daleko, żebym musiał
trafić przed sąd! - wrzasnął Turner.
Derek nie zareagował. Spojrzał tylko znacząco na Ioannisa
Ephramidisa.
–  Udało nam się przekonać sąd - oznajmił prawnik perfekcyjnym
angielskim - żeby ta część postępowania toczyła się z wyłączeniem
jawności.
– Jeszcze takiego cyrku by mi brakowało! - ryknął były prezydent.
–  Pierwotnie planowano udział publiczności i mediów - odparł
Ephramidis spokojnie. - Skład orzekający to jedna sędzia i dwóch sędziów.
Całą trójkę dość dobrze znam. Wracając do procedury, która dziś pana
czeka: na dzisiejszym posiedzeniu sąd nie będzie zajmował się oskarżeniem
ani zarzutami stawianymi panu przez ICC. Jego celem jest wyłącznie
zweryfikowanie prawidłowości przebiegu aresztowania. - Zanim przeszedł
do omawiania szczegółów dzisiejszego posiedzenia, nalał wody do szklanki
i wypił łyczek. - Punktu pierwszego nie ma sensu analizować. Douglas
Turner to pan. Grecy nie wyrażą zgody na zwolnienie pana z aresztu, by na
wolności oczekiwał pan ewentualnego przekazania do Hagi, bo żadne inne
miejsce nie dałoby im takiej samej pewności. Zgodnie z naszymi
informacjami w punkcie drugim greckie urzędy trzymały się przepisów
prawa. Mimo wszystko jest szansa, że coś uda nam się ugrać. Punkt trzeci
na pierwszy rzut oka nie pozostawia pola do dyskusji. Na drugi rzut oka już
tak. Spróbujemy coś z tym zrobić. Podobnie jak w punkcie czwartym.
– Spróbujemy? Wyciągnięcie mnie stąd nie może być aż takie trudne! -
zawołał Turner.
–  Postaramy się przypomnieć sądowi, na jak niepewnych filarach
prawa międzynarodowego opiera się działanie Międzynarodowego
Trybunału Karnego w Hadze. Przypomnimy, jak wielkim
międzynarodowym skandalem jest pana aresztowanie. Mógłbym
przedstawić panu wszystkie punkty bardzo szczegółowo, niestety jednak
czas nam na to nie pozwala... - zakończył Ephramidis, spoglądając na
rolexa na nadgarstku.
–  Nieważne, jak to załatwicie, ale chcę jak najszybciej opuścić to
miejsce.
–  Przedstawiłem już nasze oczekiwania w rozmowie z panią Rufz i
panem Cheaverem - zapewnił go Ephramidis. - Podstawy prawne nakazu
tymczasowego aresztowania są tak mizerne, że zakładamy zwolnienie pana
przez sąd.
–  Przygotujcie od razu samolot - zażądał Turner, zwracając się do
Jeremy'ego, jakby cały czas był prezydentem. - Nie zostanę tu ani minuty
dłużej niż trzeba, jak już mnie wypuszczą.
– Zajmę się tym, oczywiście - zapewnił go ambasador.
– Nie spieszyłbym się zanadto - powstrzymał go Ephramidis. - Gdyby
sąd uznał, że to konieczne, może zażądać przesłania dodatkowych
informacji, w tym przypadku od ICC. To dałoby nam szansę na
zmiażdżenie oskarżeń już teraz. Sąd musi podjąć prawomocną decyzję w
ciągu piętnastu dni.
–  Że niby mają jeszcze ponad dwa tygodnie?! - oburzył się Turner. -
Czy pan na głowę upadł?
–  To na pewno aż tyle nie potrwa, panie prezydencie - próbował go
uspokoić ambasador.
Ephramidis pokręcił głową, ale nic nie powiedział.
–  To nie do przyjęcia - sprzeciwił się Turner. - Chcę rozmawiać z
Artem. Natychmiast.
Derek powstrzymał się od uwagi, że w Waszyngtonie jest w tej chwili
pierwsza w nocy. I że nie wolno mu telefonować z greckiego więzienia.
–  Najważniejsze teraz - podjął wątek Ephramidis - to zapewnić jak
najspokojniejszy i właściwy przebieg dzisiejszego posiedzenia. Europejskie
sądy funkcjonują zupełnie inaczej niż amerykańskie. A już absolutnie nie
mają nic wspólnego z tym, co widać w telewizji. Emocjonalne wybuchy
oskarżonego nikomu nie pomogą, podobnie jak cynizm, groźby czy obelgi.
Derek miał wielką nadzieję, że Turner zrozumiał, że to do niego i jego
charakteru odnosił się grecki prawnik.
– Dodatkowo - mówił dalej Ephramidis - całe posiedzenie sądu będzie
odbywać się po grecku, z dostępnym tłumaczeniem. To oznacza, że
wszystkie wypowiedzi są w pewien sposób filtrowane tłumaczeniem.
Mamy bardzo profesjonalny zespół tłumaczy, jednak przekładane są
głównie znaczenia i sensy, ale nie emocje. Najlepiej będzie, jeśli w czasie
całego posiedzenia tylko ja będę mówił, chyba że pytanie zostanie
skierowane bezpośrednio do pana. W takim wypadku proszę najpierw
skonsultować odpowiedź z nami. Tam, gdzie będzie to możliwe, udzielę jej
za pana. Jeśli natomiast sąd będzie chciał usłyszeć ją z ust pana, proszę
mówić krótko, konkretnie i tak rzeczowo, jak się tylko da.
„Oby temu podołał" - pomyślał Derek.

***

Sean wjechał na podjazd przed bramą z kutego żelaza, osadzoną na


masywnych słupach z naturalnego kamienia. Po jej obu stronach ciągnął się
wysoki biały mur zwieńczony drutem kolczastym i rozmieszczonymi co
kawałek kamerami. Było już tak gorąco, że w oddali drżało powietrze. Na
terenie posiadłości rosły wielkie drzewa, rzucające dość cienia, by nawet
lato na ateńskich wzgórzach było znośne. Najbliższe domy stały kilkaset
metrów dalej, rozsypane rzadko po pagórkowatej, zalesionej okolicy.
Doskonałe miejsce na dyskretne przygotowania.
Już wsiadając do samochodu, Sean zauważył pilota do bramy,
przygotowanego w schowku w tunelu środkowym. Jeden przycisk - i
ciężkie skrzydła się rozsunęły.
Droga prowadziła na szczyt wzgórza, gdzie stała przestronna willa z
końca dziewiętnastego wieku, nad której dach sięgały płaskie korony
starych drzew.
W połowie podjazdu, po prawej stronie, dostrzegł lądowisko dla
helikopterów.
Sean znał takie miejsca. Prawie nieużywane letnie posiadłości
spadkobierców fortun, rentierów, handlarzy bronią czy oligarchów, którzy
wynajmowali je za spore sumy. Niektórzy z nich też potrzebowali czasem
nieopodatkowanej gotówki na boku. W szczególności spadkobiercy.
Dyskrecja przede wszystkim.
Na placu przed domem stały: kolejny jaguar, tym razem srebrny, szary
range rover, trzy średniej klasy sedany - czarny, biały i srebrny - oraz trzy
lekkie motocykle.
–  Możliwe, że będziemy potrzebowali helikoptera - zauważył Harry,
wysiadając z samochodu. Sean nie wątpił, że jego towarzysz też zauważył
lądowisko.
– Dostaniemy wszystko, czego będziemy potrzebowali - zapewnił go. -
Jak tylko będziemy gotowi z planem. Musimy tylko ustalić wymagania:
cywilny model w policyjnych barwach czy raczej coś wojskowego.
Wyjęli torby z bagażnika i ruszyli schodami do wejścia. Ciężkie
drewniane drzwi były otwarte. Sean złapał za klamkę.
W domu czekały na nich nowocześnie umeblowane stare wnętrza.
Stara i nowa sztuka, świetne zestawienie. Na stoliku w holu leżała krótka
instrukcja korzystania z nieruchomości wraz z jej planem i najważniejszymi
informacjami. Sean przekartkował ją szybko i wskazał na dwa pokoje.
– Ten jest twój - zwrócił się do Harry'ego. - A ten twój - powiedział do
Bulla. - Punkt jedenasta spotykamy się na tarasie z tyłu - dodał, pokazując
im na rysunku, gdzie dokładnie znajduje się miejsce zbiórki.
 
24.
Mężczyzna stojący przy recepcji hotelu wyglądał jak zwykły turysta.
Albo ktoś w podróży służbowej, kto ma jeszcze sporo czasu do
najbliższego zaplanowanego spotkania i nie musi się spieszyć, więc
zachowuje się z luzem. Może nawet zbyt wielkim luzem. Mimo że był
wewnątrz hotelu, nie zdjął czapki z daszkiem i ciemnych okularów. Torbę
podróżną zostawił za sobą na tapicerowanym fotelu, który stał w części
wypoczynkowej hotelowego lobby.
Recepcjonista szukał właśnie jego nazwiska w komputerze.
–  Rezerwację zrobiłem dopiero wczoraj wieczorem, przez internet -
wyjaśnił gość. - Czy chce pan zobaczyć potwierdzenie?
–  Nie, to nie będzie potrzebne - odparł mężczyzna zza lady. - O,
proszę, już pana znalazłem. Pański pokój jest już wolny.
– Świetnie!
Recepcjonista przesunął po ladzie formularz.
– Proszę to wypełnić. Będę jeszcze potrzebował pana karty kredytowej
i paszportu.
Gość zapisał na kartce imię i nazwisko - równie fałszywe jak karta
kredytowa i paszport, którymi się posługiwał.
–  Gdybym mógł poprosić, chciałbym drugą kartę do pokoju, żeby
ładować sprzęt elektroniczny, kiedy będę wychodził - wyjaśnił.
– Oczywiście.
Kiedy recepcjonista skończył wprowadzać dane podane przez gościa,
zapakował dwie karty do niewielkiej papierowej koperty.
– Życzę miłego pobytu - powiedział, podając mu opakowanie.
Mężczyzna wziął walizkę i windą udał się na trzecie piętro. Wsunął
jedną z kart w szczelinę elektronicznego zamka, który niemal bezgłośnie się
odblokował i drzwi stanęły otworem.
Walizkę odłożył na specjalny stolik pod lustrem i zamknął za sobą
drzwi.
Następnie wyjął telefon i wybrał numer.
***

Turnera prowadziło czterech strażników. Dyrektor więzienia szedł


kilka kroków za nimi, razem z Derekiem, ambasadorem i resztą zespołu z
Ameryki. Przez zakratowane okna po prawej stronie, wychodzące na wielki
pusty dziedziniec, wpadało słońce. Derek zastanawiał się, czy to właśnie z
tego spacerniaka odbywały się słynne ucieczki helikopterem.
Przed nimi jeden ze strażników podszedł do ciężkich stalowych drzwi
i zasłaniając dłonią szyfrator, wprowadził tajny kod. Chwilę potem mogli
iść dalej.
Po lewej stronie, wzdłuż korytarza, w którym się znaleźli, ciągnął się
rząd stalowych drzwi, a po prawej - zamknięte kratami okna wychodzące
na kolejny dziedziniec, zajęty przez zaparkowane samochody.
Kolejna stalowa brama i znów te same procedury.
Ostatni fragment wyglądał przyjaźniej, a korytarz był szerszy. Żeby
opuścić więzienie, trzeba było pokonać bramę z krat, przez którą tu weszli.
Turner został przekazany oddziałowi specjalnemu złożonemu z sześciu
świetnie uzbrojonych policjantów. Razem z byłym prezydentem zajęli
miejsca z tyłu ciemnej furgonetki. Derek i pozostali wsiedli szybko do
czekających na nich SUV-ów.
–  Pomyślałbyś w ogóle, że coś takiego jest możliwe? - zapytała
szeptem Lilian Pellago. - I że będziemy to oglądać na własne oczy?
– Na pewno nie pomyślałbym, że to niemożliwe - odparł Derek.
– Zawsze zakładasz najczarniejszy scenariusz?
– Ale też ten najlepszy. Wszystko jest możliwe.
– Czyli nic w życiu nie może cię zaskoczyć.
– Staram się być przygotowany.

***

Wyglądało na to, że nikt nie liczył się z obecnością demonstrantów


przed budynkiem sądu.
Dana obserwowała sytuację z pewnej odległości. W nocy redakcje z
całego świata wysłały do Aten przynajmniej po dwa zespoły dziennikarzy,
jeden prosto pod więzienie Korydallos, a drugi pod siedzibę sądu. Policja
robiła, co mogła, żeby zachować jakiś porządek. Biegnącą przed
budynkiem dwukierunkową, dwupasmową ulicę Leoforos-Alexandras-
Boulevard podzielono zieloną taśmą wzdłuż na dwie części. Tę bliżej
wejścia przeznaczono dla dziennikarzy. Ustawiły się na niej wozy
transmisyjne i zebrali przedstawiciele prasy. Wszyscy spoglądali na
masywną budowlę o nowoczesnej bryle z białymi kolumnami spiętymi
portykiem i cofniętej nieco fasadzie z wielkich tafli szkła.
Część ulicy po drugiej stronie zielonej taśmy roiła się od ludzi.
Na dwóch zewnętrznych pasach zgromadziło się przynajmniej tysiąc
osób, oceniła Dana. Nieliczni funkcjonariusze rozpaczliwie próbowali nie
dopuścić do starcia dwóch wyraźnie wrogo nastawionych grup
protestujących. Wszyscy skandowali jakieś hasła, których Dana nie
rozumiała. Plakaty i transparenty mówiły jednak wyraźnie, że zdawali sobie
sprawę z uwagi światowej opinii publicznej, której oczy skierowane były na
Ateny. Czasy mediów społecznościowych. To dlatego słowa na tekturze i
materiale wymalowane zostały nie po grecku, lecz po angielsku.
Dana przyszła od zachodu. Znalazła się po niewłaściwej stronie.
 
Free Douglas Turner!
We stand with the USA!
USA!!! USA!!! USA!!!
 
Morze transparentów i flag z białymi gwiazdami na niebieskim tle, a
obok i pod spodem trzynaście białych i czerwonych pasków.
Po drugiej stronie wątłego szpaleru policjantów stali protestujący z
przeciwnego obozu.
 
Justice for Aisha!
Catch the big fish!
Justice for Muhamad!
Justice is international!
 
Nad głowami protestujących unosiła się stworzona naprędce,
chałupniczymi metodami, kukła przedstawiająca prezydenta Turnera
naturalnej wielości, odzianego w więzienny pasiak i z kajdankami na
nadgarstkach. Dana z ulgą stwierdziła, że postać nie ma założonego
stryczka na szyję.
Dopiero teraz zauważyła, że większość plakatów przedstawia twarze,
w tym wiele dziecięcych, i na każdym widnieje taki sam apel:
Justice for... - i imię.
Zebrani pokazywali światu twarze ofiar. Niewinnych ofiar ataków
dronów i night raids.
Dzieci.
Kobiety.
Starsze osoby.
Jej serce szybciej zabiło. Jak mądrze! Spersonalizowany przekaz!
Ludzie.
Życie.
Pokazać światu, kto musiał umrzeć. W tych rzeziach. Przedwcześnie.
Boleśnie. Brutalnie.
Takie rzeczy nie działy się spontanicznie. Kto to wszystko
zorganizował?
Może powinna obejść cały kwartał i podejść z drugiej strony? Tak jak
wczoraj miała na sobie kostium i okulary na nosie. Włosy związała z tyłu
głowy. Teraz znacznie łatwiej było rozpoznać w niej kobietę z nagrania niż
poprzedniego wieczoru, kiedy spacerowała w letniej sukience, z
rozpuszczonymi włosami i bez okularów.
Ruszyła wąską uliczką zabudowaną bezkształtnymi domami z
poprzednich dziesięcioleci, a po dwóch zakrętach znalazła się z drugiej
strony demonstracji. Przecisnęła się przez tłum i podeszła do policjantów
oddzielających protestujących od pasa dla mediów. Dalej nie mogła przejść.
Sięgnęła po telefon, by sprawdzić mapę, i w tej samej chwili przyszła nowa
wiadomość.
 
Gdzie jesteś?
Vassilios Zanakis
 
Zawahała się, zanim odpowiedziała. Czyżby to była jakaś pułapka?
Podpucha? Social engineering? Musiała być ostrożna.
 
W środku demonstracji.
 
Ledwie wysłała odpowiedź, telefon zaczął wibrować. Dana odebrała
połączenie i usłyszała męski głos.
– Vassilios Zanakis. Powiedz mi, proszę, że jesteś po właściwej stronie
demonstracji?! Oby! Przejdź na prawą stronę budynku, patrząc od frontu.
Tam jest rzadko używane boczne wejście. Będę przy nim czekał.
Dana ruszyła pospiesznie we wskazanym kierunku, przeciskając się
przez tłum protestujących, lecz ledwie zbliżyła się do bocznej uliczki, nagle
zrobiło się zupełnie luźno. Dwie minuty później zobaczyła przed sobą
policyjną blokadę, a przed nią mężczyznę, którego twarz znała z
wczorajszych poszukiwań w internecie.
Wyglądał dokładnie jak na zdjęciach. Niewiele wyższy od niej, z
wystającym brzuszkiem, który świetnie maskował obszerną białą koszulą i
luźnym lnianym garniturem. Rozpięty kołnierzyk i poluzowany krawat. Na
głowie biały kapelusz panama z czarnym otokiem. Nawet czarna skórzana
torba, którą przewiesił przez ramię na szerokim pasku, doskonale pasowała
do jego wizerunku. Pomachał jej na powitanie, kiedy tylko ją zobaczył, po
czym kołysząc się na nogach, poczłapał (nie mogła znaleźć innego
określenia na jego chód) w stronę policjantów. Po krótkim wyjaśnieniu
funkcjonariusze sprawdzili dokumenty Dany i przepuścili ją dalej.
Prawnik zdjął ciemne okulary i przyjrzał się jej uważnie oczyma
otoczonymi niezliczoną ilością zmarszczek mimicznych.
–  Mój Boże, naprawdę jakby nigdy nic przemaszerowałaś przez
demonstrację i wzdłuż szpaleru dziennikarzy? - wykrzyknął nienagannym
angielskim z brytyjskim akcentem. - Przecież wyglądasz dokładnie tak jak
tamta kobieta z nagrania z Turnerem!
Podała mu dłoń.
–  Dana Marin. Dziękuję, że tak szybko zdecydował się pan nam
pomóc.
–  Vassilios. I żeby nie było - zawołał teatralnie - to ja dziękuję, że
mogę przy tym być! Coś fantastycznego! Chodźmy już! - dodał i gestem
wskazał na budynek sądu. - Musimy się pospieszyć.
Wnętrze było utrzymane w modernistycznie chłodnym stylu, podobnie
jak jego bryła. Żeby przejść dalej, oboje musieli pokonać śluzę
bezpieczeństwa połączoną z kontrolą dokumentów i rewizją toreb.
– Musimy być bardzo ostrożni - wyjaśnił Vassilios. - Tutejszy sąd co
chwilę dostaje groźby i ogłaszane są alarmy bombowe, a w dwa tysiące
siedemnastym przed budynkiem wybuchła bomba i wyrządziła sporo szkód.
Na szczęście nikt nie odniósł obrażeń.
Vassilios doskonale wiedział, dokąd idzie. Pewnym krokiem
poprowadził ją w kierunku szerokiej klatki schodowej.
–  Znalazłaś choć chwilę na sen? - zapytał. - Bo ja prawie nie
zmrużyłem oka. Po telefonie od Marii... rany boskie, Maria!
– Wcześniej pracowaliście razem w ICC? - zapytała Dana.
–  Znamy się z Marią od niepamiętnych czasów - wyjaśnił, jakby
uważał, że Dana powinna to wiedzieć. - I w ICC też oczywiście
współpracowaliśmy - dodał, traktując tę wiadomość jako mniej ważną. -
Konsulting, opinie... sporo czasu minęło.
Sapiąc, Vassilios prowadził ją szerokim korytarzem wzdłuż
przeszklonej fasady. Rzeczowymi pytaniami sprawdził, czy Dana odrobiła
pracę domową, aż dotarli do kolejnych bramek bezpieczeństwa. Dwójka
ochroniarzy ponownie sprawdziła ich dokumenty, wpisała ich nazwiska na
listę i pozwoliła im iść dalej.
Sala posiedzeń nie należała do największych. I poza jedną osobą
nikogo w niej było.
– Dyżurny - szepnął Vassilios.
Z przodu pomieszczenia znajdowało się podwyższenie z zasłoniętymi
stołami, za którymi miał zasiąść skład sędziowski. Przed nim, po prawej i
po lewej stronie, stały stoły i ławki dla oskarżycieli i oskarżonego z
obrońcami. Dla publiczności przeznaczono resztę sali, z dwunastoma
rzędami krzeseł rozdzielonych środkowym przejściem.
–  Sąd przychylił się do wniosku o wyłączenie jawności pierwszego
posiedzenia - wyjaśnił Vassilios. Ruszył przez salę w kierunku pierwszych
rzędów. Na jednym z krzeseł po prawej stronie postawił torbę, na kolejne
rzucił kapelusz. - Po tej stronie zasiądzie prokurator - wyjaśnił. - Jego już
znasz. Po drugiej jest miejsce dla Turnera - dodał, wskazując na długi stół. -
Przed sądem będzie go reprezentował Ioannis Ephramidis. - Przewrócił
oczyma. - Wielka szycha. Świetnie ustosunkowany. Jego kancelaria zajmuje
się obrzydliwościami popełnianymi przez całą ateńską śmietankę
towarzyską, od rozwodów, w których gra toczy się o miliardy euro, po
sprawy podatkowe, gdzie chodzi o miliardy potencjalnie ukradzione
państwu, czyli obywatelom. Niestety jest też jednym z najlepszych
obrońców w kraju. Premier Nikólaos Laskaris jest chrzestnym któregoś z
jego wnucząt. - Przerwał zasępiony. - Chyba rozumiesz, że łatwo nie
będzie...
Odwrócił się w stronę podestu dla sędziów i wyjął z kieszeni kartkę z
wydrukowanymi trzema twarzami. Jedna kobieta, dwóch mężczyzn. Każda
osoba podpisana.
– Chloe Petridis.
Dana oceniła sędzię na mniej więcej pięćdziesiąt lat. Na zdjęciu miała
delikatne rysy twarzy i przyjazne spojrzenie.
– Costas Katsaros.
Czterdziestokilkulatek na pierwszy rzut oka mógłby być synem
Vassiliosa, z tą tylko różnicą, że miał staranniej przycięte brodę i włosy.
– Gregorios Michelakis. Przewodniczący składu.
Ostatni z sędziów miał podłużną, szczupłą twarz, około
sześćdziesięciu lat i krótko przystrzyżone włosy łysej na czubku głowy.
Dana usłyszała jakieś głosy od strony wejścia. Kilka słów. Urywki
zdań. Angielski. Amerykański angielski. Kroki. W następnej chwili w sali
pojawiła się grupa jakby żywcem wzięta z jakiegoś kinowego hitu. Z
przodu szedł trzydziestokilkulatek w garniturze, o ciemnych, idealnie
przyciętych włosach i fryzurze modnej w college'u. Za nim podążało
przynajmniej kilkanaście osób, kobiet i mężczyzn w równie ciemnych
garniturach i kostiumach. Prawniczo-biznesowy oddział specjalny. W oczy
rzucał się potężny wzrost jednego z nich. Dana policzyła, że zespół
towarzyszący byłemu prezydentowi liczył łącznie dwadzieścia jeden osób,
przy czym żadna z nich nie miała więcej niż pięćdziesiąt kilka lat, a
większość była znacznie młodsza. Była pewna, że na samym końcu
rozpoznała kilka twarzy, bo widziała je już wcześniej, wśród świty
towarzyszącej Douglasowi Turnerowi na lotnisku. W oczy rzucał się
jeszcze jeden mężczyzna, bo nie dość, że szedł z przodu, to był wyraźnie
starszy od pozostałych i miał znacznie bardziej opaloną skórę.
Wyróżniał się też niewymuszoną naturalnością. Czarna toga zdradzała
jego tożsamość i rolę, jaką odgrywał: w tym pomieszczeniu nie musiał
niczego udowadniać. Był u siebie. I podczas gdy pozostali nie zwracali
uwagi na Danę i Vassiliosa, on skinął im na powitanie głową i uśmiechnął
się ze współczuciem. Dana kątem oka zauważyła, że jej towarzysz
odpowiedział ledwie widocznym skinieniem głowy. To musiał być ten
grecki adwokat, o którym wcześniej słyszała.
A pozostali?

***

Ledwie Derek przestąpił próg sali, od razu zwrócił uwagę na kobietę,


która była już w środku. Momentalnie ją rozpoznał. Miała tę samą fryzurę
co poprzedniego dnia, ale nieco ciemniejszy kostium. Dana Marin. Obok
niej stał podstarzały mężczyzna, wyglądający na kogoś, kto przyjechał tu
prosto z jakiejś wyspy i nie miał nawet czasu, żeby ubrać się odpowiednio
do sytuacji.
–  Nie, po prostu nie wierzę... - Ioannis Ephramidis mruknął mu na
ucho, a Derek niemal dosłownie słyszał szeroki uśmiech w jego słowach. -
Vassilios Zanakis. Emerytowany adwokat, dawniej wykładowca
uniwersytecki, zwolniony za jakiś romans ze studentką. Bardziej niż
prawem interesował się zawsze kobietami, francuskim winem i kubańskimi
cygarami. Jeśli to wszystko, na co stać ICC...
Ephramidis i dwójka jego współpracowników zajęli miejsca przy stole
dla obrońców. Derek postawił torbę na trzecim krześle obok nich, bo dwa
wcześniejsze zajęli William Cheaver i Lilian Pellago. Reszta grupy
zapełniła dwa pierwsze rzędy krzeseł dla publiczności po lewej stronie sali.
Kiedy pozostali rozsiadali się i odkładali torby, Derek odwrócił się w
stronę kobiety w kostiumie i mężczyzny w jasnym garniturze, stojących
naprzeciwko. Stał wyprostowany i bez skrępowania obserwował Danę
Marin.
Tamci dwoje od początku przyglądali się wejściu grupy z Ameryki.
Kiedy kobieta zauważyła na sobie jego wzrok, też się wyprostowała i
stanęła twarzą do niego. Poprawiła spódnicę i popatrzyła mu w oczy.
Starszy mężczyzna obok niej zauważył tę wymianę spojrzeń. Wsunął
dłonie do kieszeni spodni i z rozbawieniem patrzył na Danę i Dereka. W
końcu pokręcił delikatnie głową, sięgnął po torbę i zaczął czegoś w niej
szukać.
Kobiecie zadrżał lekko kącik ust. Uśmiechała się? Była rozbawiona?
Niespodziewanie ruszyła w jego stronę. Prosto do niego. Ani na chwilę nie
przerwała kontaktu wzrokowego. Kilka osób z jego zespołu zwróciło
uwagę, że coś się dzieje. W następnej chwili kobieta stanęła przed nim i
wyciągnęła dłoń.
– Dana Marin - przedstawiła się. - Ale to już pewnie wiesz.
Cały czas patrzyli sobie w oczy.
Podobał mu się jej tupet.
– Derek Endvor - odpowiedział i uścisnął jej dłoń. - Dzisiaj zabieram
Douglasa Turnera do domu.
– To się dopiero okaże - odparła.
–  ICC powinien wycofać nakaz aresztowania - powiedział Derek. -
Oszczędziłoby to nam i wam całej masy problemów. I nieprzyjemności.
– Czy to groźba?
– Stwierdzenie faktu.
Puściła jego dłoń. Odwróciła się bez słowa i wróciła na miejsce.
Wyprostowana. I niezastraszona. Nie potrafił powstrzymać delikatnego
uśmiechu, choć bardzo uważał, żeby nikt go nie zauważył. Wielka szkoda,
że taka osoba pracuje po przeciwnej stronie. Wolałby mieć ją w swoim
zespole.

***

Z drzwi umieszczonych za podestem dla sędziów wyszedł prokurator


Michalis Stouvratos; towarzyszyła mu ta sama kobieta, z którą pojawił się
poprzedniego dnia w więzieniu. Oboje mieli na sobie togi. Za nimi szedł
tłumacz w ciemnym garniturze. Przyjrzeli się zebranym, przywitali
wszystkich skinieniem głów, odłożyli na stół grube skoroszyty, usiedli i
zaczęli przeglądać dokumenty. Dana przyglądała się im dyskretnie.
Brakowało już tylko składu sędziowskiego.
Zaraz potem przez drzwi za greckim adwokatem na salę weszło dwóch
policjantów, prowadząc za sobą byłego prezydenta. Orszak zamykała
kolejna para funkcjonariuszy. Turner zasiadł obok swojego obrońcy, a
członkowie eskorty wyszli. Turner, Derek Endvor, adwokat oraz kobieta i
mężczyzna, którzy między nimi siedzieli, nachylili się do siebie i szeptem
zaczęli rozmawiać. Dyżurny podał byłemu prezydentowi słuchawki z
rodzaju tych, które całkowicie zakrywają uszy. Ephramidis półgłosem
wyjaśnił mu, kiedy będzie ich potrzebował i jak ich używać. Następnie
pracownik sądu ruszył między publiczność i z materiałowego worka
wyjmował po kolei znacznie prostsze słuchawki, by rozdać je członkom
amerykańskiego zespołu.
Po drugiej stronie sali współpracowniczka prokuratora podała Danie
słuchawki podłączone do niewielkiego czarnego pudełeczka.
W końcu ponownie otworzyły się drzwi za podwyższeniem, te same,
którymi weszli prokurator, jego towarzyszka i tłumacz.
Tym razem w sali pojawiło się dwóch mężczyzn i jedna kobieta.
Wszyscy w togach. Sędziowie i sędzia. Ci sami, których twarze Vassilios
pokazał Danie na wydruku. Sędzia Chloe Petridis zajęła miejsce po swojej
lewej stronie, najbliżej Douglasa Turnera. Pośrodku zasiadł ogorzały
Gregorios Michalakis, a fotel po prawej przypadł Costasowi Katsarosowi.
Przewodniczący powiedział coś po grecku, na co prokurator i obrońca
zerwali się z miejsc i natychmiast odpowiedzieli. Dana również szybko
wstała. Amerykańska delegacja za ich przykładem poderwała się z krzeseł.
Sędziowie zasiedli.
Vassilios wykorzystał chwilę, kiedy pozostali zajmowali swoje
miejsca, i nachylił się do prokuratora, by szepnąć mu coś na ucho.
Stouvratos spojrzał na niego zaskoczony. Potem potaknął. Wstał.
Spojrzenia wszystkich zwróciły się w jego stronę.
–  Wysoki sądzie. - Dana w słuchawkach usłyszała kobiecy głos
tłumaczący jego słowa. - Pełnomocnik aresztowanego wniósł o
przeprowadzenie tego posiedzenia z wyłączeniem jawności, a prokuratura
przychyliła się do tego wniosku. To jednak oznacza, że w posiedzeniu sądu
mogą wziąć udział jedynie przedstawiciele prokuratury.
Międzynarodowego Trybunału Karnego, aresztowany i jego prawnicy.
Mówiąc to, odwrócił się i wskazał na miejsca dla publiczności po
drugiej stronie sali.
–  Czy mam rozumieć, że ci wszyscy ludzie są pełnomocnikami
aresztowanego?
Dana z wrażenia otworzyła szeroko oczy i popatrzyła na Vassiliosa.
Prawnik uśmiechnął się szeroko i wzruszył ramionami.
– Ty mu powiedziałeś, żeby to poruszył? - szepnęła.
–  Władowali się tutaj, jakby cała sala do nich należała - wyjaśnił
Vassilios. - Uznałem, że trzeba zaznaczyć naszą obecność. I choć trochę
przywrócić równowagę. Przynajmniej optycznie.
Skład sędziowski przyjrzał się dwóm pierwszym rzędom dla
publiczności, po czym zaczął się naradzać. Nie trwało to długo.
–  Czy wszyscy państwo są pełnomocnikami aresztowanego? - zadał
pytanie przewodniczący, sędzia Michelakis.
Tłumaczenie jego słów wywołało zaskoczenie i dezorientację po
drugiej stronie sali. Gwar.
– Wysoki sądzie - zaczął Ioannis Ephramidis i zerwał się z miejsca. -
Jestem greckim reprezentantem aresztowanego i to ja oficjalnie
reprezentuję go w czasie tego postępowania. Towarzyszące nam osoby -
wskazał na siedzących obok kobietę, mężczyznę i Dereka Endvora - należą
do amerykańskiego zespołu prawników i doradców, podobnie jak
ambasador Stanów Zjednoczonych w Grecji, jego współpracowniczka,
która również jest tu obecna, oraz...
Sędzia Michelakis przerwał mu.
– Co z pozostałymi? - zapytał.
– Pozostali należą do zespołu pana prezydenta Douglasa Turnera i...
Sędzia Michelakis znów nie dał mu dokończyć.
–  A zatem nie należą do zespołu pełnomocników ani reprezentantów
prawnych aresztowanego? I jako tacy nie zostali też zarejestrowani w
sądzie?
– No cóż... - zaczął Ephramidis.
–  Wszystkich obecnych na tej sali, którzy nie należą do zespołu
reprezentantów i pełnomocników, proszę o opuszczenie pomieszczenia. Im
szybciej państwo to zrobią, tym szybciej będziemy mogli wrócić do
realizowania porządku posiedzenia. W najgorszym razie możemy przełożyć
posiedzenie na jutro.
Vassilios z trudem powstrzymywał chichot. Amerykanie spoglądali na
siebie z zaskoczeniem, niedowierzaniem i nawet oburzeniem. Na skinienie
głowy Dereka większość bez słowa podniosła się z miejsc i ruszyła do
wyjścia. Tylko on, kobieta i mężczyzna obok oraz ambasador zostali na
swoich krzesłach. Pozostali wśród gwaru przytłumionych rozmów
odkładali słuchawki i przesuwali się karnie w stronę drzwi. Endvor
przyglądał się, jak opuszczają pomieszczenie. Kiedy ostatnia osoba
zniknęła na korytarzu, popatrzył w stronę Dany. Ich spojrzenia się
skrzyżowały, a ona w jego oczach dostrzegła błysk szacunku, trochę
rozbawienia i odrobinę złości.
–  Skoro wyjaśniliśmy już tę sprawę - podjął temat przewodniczący -
możemy przejść do właściwego tematu dzisiejszego posiedzenia. Naszym
zadaniem jest udzielenie odpowiedzi na cztery pytania. Punkt pierwszy to
potwierdzenie tożsamości aresztowanego. Następnie należy zweryfikować,
czy dochowano wszystkich procedur. Czy nie naruszono praw
aresztowanego. I czy przestępstwa, których popełnienie zarzuca się panu
Turnerowi, zagrożone są karą więzienia oraz, co ważniejsze, czy na gruncie
greckiego prawa pozwolą na przekazanie aresztowanego Trybunałowi.
W trakcie tej wymiany zdań i przemowy sędziego Dana obserwowała
zachowanie przeciwnej strony. Mężczyzna obok Turnera cały czas szeptał
coś do słuchawek. Wszyscy poza Ioannisem Ephramidisem i jego
współpracownikiem słuchali uważnie tłumaczenia.
Mimo że daleko stąd było do sali Trybunału w Hadze, Dana uznała, że
ten obrazek daje mocno do myślenia. Przypominał jej widok, jaki
zapamiętała z procesów zbrodniarzy wojennych, w których uczestniczyła.
Choć teraz oczywiście nie odbywał się żaden proces, lecz zwykłe
posiedzenie sądu. Dysponujący niegdyś potężną władzą starszy mężczyzna
siedział na ławie przeznaczonej dla oskarżonych i robił, co mógł, by
zachować spokój. Miał nieruchomą twarz i ze słuchawkami na uszach starał
się podążać za słowami kogoś zupełnie mu nieznanego. Towarzyszyli mu
przejęty obrońca i usłużni doradcy, którzy aż nazbyt dobrze rozumieli
znaczenie tej chwili dla swoich przyszłych karier.
Adwokat Turnera doskonale wiedział, dlaczego wnioskował o
wyłączenie jawności dzisiejszego posiedzenia. Już sam widok byłego
prezydenta w takiej sytuacji miałby ogromne symboliczne znaczenie. Dana
przez chwilę walczyła z pokusą, by sięgnąć po telefon i dyskretnie
uwiecznić ten obraz na zdjęciu. Miała jednak świadomość, że mogłaby
jedynie zaszkodzić sprawie. Musiała zachować cierpliwość.
–  Pierwszy punkt. - Z zamyślenia wyrwał ją głos sędziego
Michelakisa. - Tożsamość aresztowanego.
–  A my mamy w ogóle pewność, że on to on? - zapytał szeptem
Vassilios i uśmiechnął się zadowolony. - Może powinniśmy namówić
prokuratora na przeprowadzenie weryfikacji tożsamości?
Dana spojrzała na niego zdezorientowana. Bogiem a prawdą, w ogóle
o tym nie pomyślała. W jej głowie zaczęły się układać alternatywne
scenariusze: Amerykanie celowo doprowadzili do eskalacji, żeby ich
wszystkich zmylić. I mimo że po drugiej stronie sali siedział sobowtór
byłego prezydenta, oni zachowywali się tak, jakby aresztowany został
prawdziwy Turner. Włącznie z wywieraniem politycznych nacisków,
groźbami skierowanymi pod adresem Marii Cruz i doprowadzeniem do
zdymisjonowania minister sprawiedliwości, sprowadzeniem ze Stanów
Zjednoczonych sporego zespołu doradców i prawników i całym
wachlarzem innych działań, które mogły im jeszcze przyjść do głowy.
Obłąkańcze ćwiczenia, by sprawdzić, co by było, gdyby... Dana twarz
Turnera znała jedynie z telewizji i prasy. Skąd mogła mieć pewność, że to
naprawdę on?
Mimo to pomysł wydawał jej się bardzo mało prawdopodobny.
– Spokojnie, tylko żartowałem - zachichotał Vassilios. - Ale dałaś się
nabrać, co?
To nie był jej typ poczucia humoru. Zachowała kamienną twarz i nie
skomentowała dowcipu.
Sędzia zapytał Douglasa Turnera, czy jest Douglasem Turnerem.
Prezydent wysłuchał tłumaczenia i się skrzywił.
– Tak, Douglas Turner to ja - potwierdził.
–  Chyba uwierzymy mu na słowo, co? - szepnął Vassilios. - Popatrz,
prokuratorowi też to wystarczyło. W ten sposób punkt pierwszy mamy
załatwiony. Dopadliśmy właściwego Turnera.
Prokurator i sędziowie odłożyli część dokumentów na bok i sięgnęli
po kolejny stosik.
–  Punkt drugi. - Przewodniczący składu sędziowskiego przeszedł do
kolejnego pytania. - Czy dochowane zostały wszystkie procedury
przewidziane greckim prawem w takich sytuacjach? - dokończył i spojrzał
na prokuratora, po czym przeniósł wzrok na adwokata aresztowanego.
Stouvratos wstał.
– Tak jest, wysoki sądzie. Pan Turner został aresztowany na podstawie
prawidłowo wystawionego greckiego nakazu tymczasowego aresztowania
przez uprawnionego do tego funkcjonariusza policji, z zachowaniem
procedur przewidzianych przez greckie prawo.
– To nieprawda! - zawołał Ephramidis. - W aresztowaniu wzięła udział
nieupoważniona do tego osoba.
– No proszę - szepnął Vassilios. - Czyli jednak tego też spróbują.
–  Jej nieuprawniona obecność doprowadziła do zakłócenia procesu
aresztowania - dodał adwokat.
Danie zrobiło się niedobrze.
– On mówi o mnie, prawda? - odszepnęła.
– A o kim innym miałby mówić? Oczywiście, że o tobie.
Ephramidis wskazał na Danę.
W następnej chwili cały skład sędziowski patrzył w jej stronę.
Przewodniczący zapytał:
– Kim pani jest?
–  Przecież dobrze wie, kim jestem - szepnęła Dana do Vassiliosa i
znacznie pewniejszym głosem odpowiedziała: - Dana Marin, jestem
przedstawicielką Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze.
– Czy pan to potwierdza? - zwróciła się sędzia do prokuratora.
Mężczyzna potaknął.
–  Tak jest. Odpowiednie dokumenty dotyczące pani Marin zostały
załączone do akt.
– Czy obecność pani Marin w jakikolwiek sposób mogła zakłócić lub
wpłynąć na przebieg aresztowania?
–  Nie - zaprzeczył prokurator. - Obecność pani Marin w roli
obserwatorki z ramienia Międzynarodowego Trybunału Karnego została
zatwierdzona przez minister sprawiedliwości. Zgodnie z zeznaniami
funkcjonariusza dokonującego aresztowania pani Marin jedynie
skomentowała toczącą się procedurę, lecz w żaden sposób jej nie zakłóciła
ani nie wpłynęła na jej przebieg. - Po czym dodał jakąś uwagę, która
wywołała uśmiech na twarzy Vassiliosa. - O czym wie cały świat po
wczorajszej publikacji wiadomego nagrania - przełożyła jego wypowiedź
tłumaczka.
Po drugiej stronie sali obrońca byłego prezydenta odchrząknął,
zastanowił się krótko, czy drążąc tę kwestię, może cokolwiek osiągnąć dla
swojego klienta, po czym zanotował coś na kartce i odłożył część
dokumentów na bok.
–  Czy obrońca chce podnieść jeszcze jakieś zastrzeżenia w kwestii
okoliczności przeprowadzenia aresztowania?
Ephramidis milczał.
–  A zatem ten punkt również uznaję za wyjaśniony - zdecydował
przewodniczący składu.
Dana poczuła, że ucisk w jej żołądku powoli ustępuje.
–  Muszę przyznać - zaczął Vassilios cicho - że jak pierwszy raz
oglądałem to nagranie, też miałem pewne wątpliwości. Na szczęście dobrze
się skończyło.
Sędziowie wrócili do dokumentów przed sobą.
–  Punkt trzeci - zaczął Michelakis. - Czy nie naruszono praw
aresztowanego? Chodzi przede wszystkim o prawo do tłumacza i prawnika.
Stouvratos ponownie wstał z krzesła.
–  Tak jest, wysoki sądzie. Aresztowany został bezpośrednio przeze
mnie poinformowany o przysługujących mu prawach. Zespół jego
obrońców dysponuje kopią nakazu tymczasowego aresztowania. Bardzo
krótki termin niniejszego posiedzenia, jak również wyłączenie jego
jawności nastąpiły na wniosek obrońców. Prokuratura przychyliła się do tej
prośby i nie wniosła sprzeciwu. Pytanie, na które wysoki sąd musi
odpowiedzieć, jest w rzeczywistości bardzo proste...
– Nie posuwałbym się za daleko z oceną prostoty tej sprawy - przerwał
mu Ephramidis. - Wysoki sądzie - zwrócił się do składu sędziowskiego. -
Chcielibyśmy w tym miejscu zwrócić uwagę wysokiego sądu na
decydującą kwestię. Międzynarodowy Trybunał Karny nie jest w tej
sprawie stroną i nie miał prawa występować z wnioskiem o aresztowanie,
gdyż Stany Zjednoczone nie są sygnatariuszem Rzymskiego Statutu, na
podstawie którego działa ICC.
–  Spodziewaliśmy się tego - szepnęła Dana. - Zarzut nie do
utrzymania.
–  Zatem Douglas Turner jest obywatelem państwa, które nie podlega
jurysdykcji ICC - ciągnął Ephramidis. - Również dlatego w ogóle nie może
być mowy o żadnym oskarżeniu.
–  Mimo że to było oczywiste - stwierdziła Dana - to jednak jestem
trochę rozczarowana. Czy on naprawdę ma nas za takich słabeuszy?
–  Robi, co do niego należy - szepnął Vassilios i gestem nakazał jej
milczeć i słuchać.
–  Dodatkowo jako była głowa państwa Douglas Turner posiada
immunitet obejmujący skutki działań podjętych w ramach wykonywania
obowiązków związanych z pełnionym urzędem - dodał adwokat.
–  To zupełnie nie tak, jak on mówi - mruknęła Dana. - Poza tym
immunitet nie chroni żadnej z byłych głów państw ani szefów rządów przed
postępowaniem przed ICC.
Powiedziała to na tyle głośno, że najmłodszy z sędziów odwrócił się w
jej stronę i popatrzył krótko. Wszystkie zarzuty podnoszone przez obronę
znajdowały się na liście z kontrargumentami, które Dana powtórzyła
poprzedniego wieczoru i o których ICC już wcześniej poinformował
prokuratora Stouvratosa.
Sędziowie spojrzeli w jego stronę. Mężczyzna kartkował przyniesione
dokumenty i szeptał coś do swojej współpracowniczki. Sędziowie
wymienili się pytającymi spojrzeniami, a przewodniczący aż pokręcił z
niedowierzaniem głową. Dana nie mogła usiedzieć na krześle. No dalej,
mówże coś!
 
25.
Poranek pachniał wanilią.
Catherine.
Steve wypełnił płuca jej wonią.
Jak miękka jest jej skóra?
Jak ciepła?
A potem nagłe wszystko wróciło.
Otworzył oczy. Biały sufit. Rolety w oknach. Drobinki kurzu tańczące
w promieniach słońca. Spoglądając w rzeczywistość, przestaje się widzieć
sny. Ale koszmary również. Czasem. Tuż obok jego twarzy regularnie
podnosiło się delikatnie i opadało ramię Cath. Oparł na nim brodę i
przyjrzał się jej twarzy.
Myśli o Douglasie Turnerze za kratkami, o politykach z całego świata
wylewających swoją złość na konferencjach... To wszystko spływało po jej
skórze. Brukało ją. Chciał ją oczyścić.
Nie wiedział, jak długo tak leżał.
– Co się dzieje?
Zamrugał. Jej powieki. Radosne motyle lecące w nowy dzień.
Pocałował ją tuż nad uchem, w miejscu, gdzie rosły bardzo delikatne
włosy. Odwróciła się i przytuliła. Sięgnęła pod kołdrę i zacisnęła na nim
dłoń. Poczuł, jak rośnie.
– To jak to było z nami i dziećmi? - zapytała kuszącym szeptem.
–  Chyba pamiętam, od czego zacząć... - odpowiedział i wsunął dłoń
pod jej bluzkę.
– No to śmiało...
Wyjął rękę spod jej ubrania, sięgnął za siebie i po omacku zaczął
szukać za plecami szafki nocnej. Szuflada. Prezerwatywy.
– Co robisz? - zapytała Cath.
– Szukam...
– Prezerwatyw?
– Cath...
Przywarła do niego jeszcze mocniej.
– Ale tak to nic z tych starań nie wyjdzie - wyjaśniła uwodzicielsko.
Dobrze o tym wiedział. Inaczej by tego nie robił.
– Ja... dziś nie mogę - powiedział.
– Pewne fakty wyraźnie temu przeczą.
Nie. Nie zrobi tego.
Wciąż ten sam temat. Jak miałby jej to wyjaśnić? I to akurat teraz?
Jego usta powędrowały ramieniem Cath w dół, w stronę jej bioder.
Pośladków. Powoli. W stronę wnętrza ud. Cath nie protestowała. Może uda
mu się dzisiaj wykręcić.

***

Sędzia i sędziowie przyglądali się zniecierpliwieni prokuratorowi,


który nerwowo przerzucał kartki i szeptał coś pod nosem. Przewodniczący
składu otworzył usta, żeby coś powiedzieć, lecz w tej samej chwili
Stouvratos uniósł głowę i zaczął przemawiać.
W końcu!
–  Odnosząc się do pierwszej kwestii - oznajmił - jakoby Stany
Zjednoczone nie były państwem sygnatariuszem Rzymskiego Statutu: to
prawda, jednak w tej sprawie nie ma żadnego znaczenia. Zgodnie ze
statutem będącym podstawą działania ICC przedmiotem postępowania
Trybunału mogą być czyny popełniane na terenie państw sygnatariuszy.
Czyny, które stały się podstawą do wystawienia nakazu aresztowania,
zostały popełnione w Afganistanie. Afganistan jest sygnatariuszem
Rzymskiego Statutu. ICC ma prawo ścigać czyny popełnione na terenie
państw sygnatariuszy niezależnie od tego, kto je popełnia, w przypadku,
jeśli państwo to, lub państwo, którego obywatelem jest osoba je
popełniająca, nie są w stanie lub nie są skłonne samodzielnie przeprowadzić
dochodzenia.
– No wreszcie! - syknęła Dana.
–  Czy zatem czyny zarzucane aresztowanemu nie zostały w
wystarczającym stopniu wyjaśnione ani w Afganistanie, ani w Stanach
Zjednoczonych? - zapytał najmłodszy z sędziów, Katsaros.
–  Oczywiście, że były wyjaśniane - zaprotestował Ephramidis. - Do
akt załączamy odpowiednią dokumentację.
Mówiąc to, podniósł z podłogi karton ze skoroszytami i postawił go na
stole.
– Przy czym to tylko część papierów - dodał.
Vassilios spojrzał niepewnie na Danę.
Kobieta potrząsnęła głową.
– Nic o tym nie wiem - powiedziała.
–  Zarówno afgańskie, jak i amerykańskie służby zajmowały się
wyjaśnieniem inkryminowanych incydentów. Co więcej, w obu krajach
doszło do wydania wyroków skazujących.
Sędziowie ponownie spojrzeli na Stouvratosa. Prokurator zaczął
nerwowo przerzucać dokumenty. Dana wiedziała, że niczego w nich nie
znajdzie.
–  ICC przekazał nam jedynie nakaz tymczasowego aresztowania -
oznajmił w końcu. - Nie ma w nim szczegółowych informacji na ten temat.
–  A powinien był je załączyć - prychnął pogardliwie Ephramidis z
drugiego końca sali.
–  Mam coś powiedzieć? - zapytał Vassilios szeptem. - Może coś
podpowiedzieć prokuratorowi?
–  Sąd powinien skonsultować się z ICC i przesłać pytania -
odpowiedziała mu również szeptem. - To znaczy może, jeśli będzie chciał.
Vassilios wyprostował się na krześle i celowo odchrząknął głośno.
Szybko osiągnął cel. Przewodniczący składu spojrzał w jego stronę i
zapytał:
– Czy przedstawiciele ICC chcieliby to jakoś skomentować?
– W rzeczy samej - potwierdził Vassilios, który przetłumaczył szybko
słowa sędziego, po czym zwrócił się do Dany: - Co mam im powiedzieć?
–  Żeby zapytał adwokata, czy którekolwiek z tych postępowań
dotyczyło bezpośrednio Douglasa Turnera.
Vassilios przetłumaczył jej pytanie. Sędzia poprosił Ephramidisa o
udzielenie na nie odpowiedzi.
Mężczyzna się zawahał. Prychnął. Wymienił spojrzenia z Turnerem i z
obydwoma Amerykanami, którzy siedzieli najbliżej niego. W końcu musiał
jednak złożyć broń.
– Nie.
Dana popatrzyła na Dereka Endvora. Powstrzymała się, by nie
wykonać gestu tryumfu. Na to było jeszcze za wcześnie. Zdecydowanie za
wcześnie.
Sędzia potaknął.
Michelakis ciągnął dalej.
–  Drugi zarzut: aresztowany nie jest obywatelem kraju będącego
sygnatariuszem statutu założycielskiego ICC.
Pytające spojrzenie w stronę prokuratora.
Tym razem Stouvratos był przygotowany. Choć nie omieszkał
odwrócić się najpierw w stronę Dany i Vassiliosa.
–  Podobnie jak w przypadku poprzedniego zarzutu okolicznością
decydującą jest miejsce popełnienia zarzucanych czynów oraz odpowiedź
na pytanie, czy państwo, w którym do nich doszło, jest państwem
założycielem ICC. To oraz fakt, że Stany Zjednoczone nie rozpoczęły
nawet postępowania karnego wobec aresztowanego.
Sędziowie ponownie wymienili spojrzenia. Dana nie była pewna, czy
dobrze zinterpretowali odpowiedź. Albo czy właściwie rozumieją
argumentację.
– Ostatni zarzut: jako była głowa państwa aresztowany chroniony jest
immunitetem przed postępowaniem karnym za granicą w sprawie czynów
popełnionych w czasie pełnienia urzędu. To stwierdzenie nie znajduje
potwierdzenia w przepisach - wyjaśnił Stouvratos. - W dokumentach
przekazanych przez ICC znajduje się stosowna opinia prawna. Jedynie
urzędująca głowa państwa chroniona jest immunitetem uniemożliwiającym
ICC prowadzenie dochodzenia, a i to jedynie w sytuacji, gdy sprawa nie
dotyczy państwa sygnatariusza, lub w przypadku braku decyzji rady
bezpieczeństwa ONZ. Stąd jako byłego prezydenta pana Turnera nie chroni
immunitet. To jednak dotyczy jedynie postępowań prowadzonych przez
ICC. Sytuacja ta uwidacznia wagę postępowania przed Trybunałem: Stany
Zjednoczone nie są skłonne, by przeprowadzić dochodzenie, a inne kraje
nie mogą go prowadzić.
Sędzia potaknęła krótko głową i szepnęła kilka słów do swoich
kolegów. Dana próbowała cokolwiek usłyszeć. Najmłodszy z sędziów
zaczął coś tłumaczyć.
–  Z uwagą wysłuchaliśmy argumentów obu stron - oznajmił
przewodniczący składu. - Możemy przejść do ostatniego punktu
dzisiejszego posiedzenia.
Dana była tak zdenerwowana, że przestała słuchać tłumaczenia. Czy
słowa, które właśnie padły, oznaczały, że sąd podtrzymał zarzuty obrony?
Czy że je odrzucił? A może dopiero je rozważy?
Dlaczego w szkołę nie wybrała greckiego jako drugiego języka?
Liznęła trochę starogreckiego, ale niewiele miał wspólnego z językiem, w
którym tutaj procedowano.
–  Czy przestępstwa zarzucane aresztowanemu... - Danę zawsze
interesowało, skąd bierze się depersonalizacja człowieka w sądach, zgodnie
z którą były prezydent Douglas Turner stawał się tylko „aresztowanym" -
znajdują się w katalogu zbrodni, o których popełnienie ICC jest władny go
oskarżyć lub wnioskować o jego aresztowanie?
Sędzia demonstracyjnie przekartkował dokumenty przed sobą. Dana
nie miała wątpliwości, że już wcześniej starannie je przeczytał.
– Nakaz aresztowania dotyczy popełnienia zbrodni wojennych, a więc
celowego ataku na cywilów, jak również popełnienia morderstw - odczytał
sędzia. - Przestępstwa te znajdują się w katalogu zbrodni podlegających
jurysdykcji Międzynarodowego Trybunału Karnego. Mimo to odnoszę
wrażenie, że ICC bardzo oszczędnie dzieli się informacjami - orzekł.
Stouvratos zabrał głos.
–  Nakaz tymczasowego aresztowania został wystawiony przez Izbę
Przygotowawczą ICC na podstawie uprawdopodobnionego podejrzenia,
jakoby Douglas Turner jako zwierzchnik amerykańskich sił zbrojnych w
Afganistanie, w szczególności w prowincjach Chost, Kandahar, Nangarhar i
Pakita, w okresie od stycznia dwa tysiące siedemnastego do stycznia dwa
tysiące dziewiętnastego roku ponosił odpowiedzialność za umyślne ataki na
ludność cywilną i przypadki morderstw. To przestępstwa zaliczane do
zbrodni wojennych i jako takie są ścigane przez ICC. Biuro prokuratora
Trybunału Karnego zastrzegło sobie możliwość rozszerzenia aktu
oskarżenia o dalsze przestępstwa. Ostateczne brzmienie aktu oskarżenia
Izba Przygotowawcza ICC zatwierdzi po przekazaniu Douglasa Turnera
Międzynarodowemu Trybunałowi Karnemu w Hadze, a więc dopiero
wtedy, kiedy aresztowany znajdzie się tam osobiście.
Po drugiej stronie sali Ephramidis podniósł się z krzesła.
– O proszę, zaraz się zacznie... - mruknął Vassilios.
–  Wysoki sądzie! - oznajmił adwokat. - Informacja o czynach
zarzucanych panu Turnerowi jest dalece niewystarczająca i zbyt ogólna.
Nie jesteśmy nawet w stanie zweryfikować, czy ICC w ogóle ma prawo
oskarżać o nie mojego klienta! Proszę również o pozwolenie na ponowne
odniesienie się do punktu trzeciego!
– Proszę bardzo - zgodził się przewodniczący.
–  Douglas Turner nie ma możliwości skorzystania z przysługujących
mu praw. Nie będzie mu dana szansa na przeprowadzenie uczciwego
procesu przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym. I to z kilku
powodów. Po pierwsze, Douglas Turner nie będzie mógł zdradzić
informacji, których ujawnienie może stanowić zagrożenie dla
bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych. Dotyczy to wysoce wrażliwej
wiedzy na temat działań w ramach wojny z terroryzmem. W tym, na
przykład, szczegółów i sposobów współpracy między siłami USA i państw
sprzymierzonych. Okoliczność ta wyklucza w zasadzie możliwość
jakiejkolwiek obrony. Po drugie, Stany Zjednoczone z zasady nie
współpracują z ICC w przypadkach prowadzenia postępowań przeciwko
obywatelom amerykańskim czy wręcz oskarżenia ich o popełnienie zbrodni
wojennych. Po trzecie, prawo amerykańskie zabrania udostępniania
jakichkolwiek informacji o obywatelach USA, które mogłyby zostać
wykorzystane w postępowaniu prowadzonym przeciwko nim przez ICC.
Przez to Douglas Turner i jego zespół obrońców nie mają i nie będą mieli
dostępu do informacji odciążających i obciążających z tych źródeł.
Dana domyślała się, co teraz nastąpi.
–  Oskarżony potrzebowałby dostępu do informacji z tych źródeł, by
móc się właściwie bronić, lecz wiadomo już, że tego dostępu nie będzie
miał. A skoro tak, ograniczone zostaje jego prawo do obrony. Stąd proces
przeciwko niemu nie będzie też sprawiedliwy...
Skład sędziowski wsłuchiwał się w jego argumentację z mieszaniną
zainteresowania i zniecierpliwienia, podobnie jak prokurator, który
postanowił przerwać adwokatowi.
–  Douglas Turner jest byłym prezydentem USA. Jeśli Stany
Zjednoczone podejmą decyzję, by nie pomagać mu w obronie, albo sam
odmówi składania zeznań, to będzie to tylko ich decyzja.
–  No właśnie... - wtrącił Ephramidis z pełnym zadowolenia
uśmiechem. - Oskarżony był... tutaj chciałbym podkreślić, że dotyczy to
przeszłości... był prezydentem USA. Już nie jest. Dziś pan Douglas Turner
jest osobą prywatną. I jako taka osoba zasiada dzisiaj przed sądem. Został
aresztowany jako osoba prywatna. Jednak jako była głowa państwa
zobowiązany jest do zachowania tajemnicy państwowej. Dodatkowo czuje
się osobiście odpowiedzialny za bezpieczeństwo afgańskich partnerów i nie
mógłby ujawnić żadnych informacji, które potencjalnie by im zaszkodziły.
Skoro więc Douglasowi Turnerowi, jako prywatnej osobie, odmawia się
prawa do obrony, niezależnie z jakiego powodu, to oznacza to, że jego
prawa nie zostały dochowane! - Mówiąc to, rozłożył ramiona, jakby
spodziewał się poświaty z góry i błogosławieństwa niebios. -- Douglas
Turner - aha, nagle prywatna osoba - nie może spodziewać się
sprawiedliwego procesu. ICC zdaje sobie z tego sprawę! Dlatego ten nakaz
aresztowania nigdy nie powinien był zostać wystawiony, nie wspominając
już o jego egzekucji! Z tego względu Douglasa Turnera należy
bezzwłocznie wypuścić na wolność!
Słowa adwokata jeszcze dobrze nie wybrzmiały, a sędziowie nachylili
się do siebie i zaczęli się naradzać.
Prokurator Stouvratos zajrzał do dokumentów, po czym zapytał o coś
swoją współpracowniczkę.
–  Przecież to nie ma nic wspólnego z postępowaniem w sprawie
procedury aresztowania w Grecji - szepnęła Dana do Vassiliosa. - To są
zagadnienia, które będą analizowane dopiero w Hadze!
Vassilios pokręcił głową.
– Obrona najwyraźniej próbuje przedstawić ICC jako jakąś wendettę.
A Amerykanie od dawna utrzymują, że Trybunał łamie święte prawa
konstytucyjne ich współobywateli.

***

Mężczyzna pewnym krokiem wszedł do hotelowego lobby. Miał na


sobie słomiany kapelusz, ciemne okulary, niebieską koszulę, jasne lniane
spodnie, a w ręce dzierżył miękką torbę podróżną.
Dwoje pracowników recepcji zajmowało się wymeldowywaniem
gości. Boy pakował ciężkie walizki na wózek bagażowy. Za barem, po
drugiej stronie lobby, kelner podawał gościom dwie kawy.
Nie rozglądając się, jakby był tu nie po raz pierwszy, mężczyzna w
słomianym kapeluszu podszedł do windy. Poczekał na kabinę, z której
wysiadło pięć osób w typowo turystycznych strojach: mężczyźni w
spodniach tuż za kolano, sandałach i kolorowych T-shirtach, kobiety w
sukienkach na ramiączkach. Wjechał na trzecie piętro i ruszył prosto do
pokoju, którego numer już wcześniej podał mu partner. Zapukał w ustalony
sposób, na co drzwi otworzył mu mężczyzna w T-shircie. Bez słowa wszedł
do środka.
– Cześć.
– Cześć.
Odłożył torbę na krzesło przy szafce nocnej. Na stole pracował
otwarty laptop. Na monitorze wyświetlone były dwa okna, jedno z ciągami
cyfr, drugie z polami do wprowadzenia haseł.
– Masz wszystkie informacje? - zapytał mężczyzna w T-shircie.
– Tak. Numer pokoju. Kod do zapasowej karty magnetycznej. Tutejszy
system komputerowy projektował chyba trzylatek.
– Świetnie.
Sięgnął do torby. Wyjął dwie koszulki z krótkim rękawem i postawił
na stole ukryte pod nimi pudełko.
– Proszę - powiedział.

***

Dana z coraz większą nerwowością obserwowała naradzających się


sędziów i prokuratora. Na szczęście w sali znajdowali się sami prawnicy.
Laik nie zrozumiałby, dlaczego Turner miałby zostać uwolniony na
podstawie argumentu, że nie będzie mógł się bronić, bo Stany Zjednoczone
nie przekażą koniecznych dokumentów. Odmówiono by byłemu
prezydentowi pomocy koniecznej do skutecznej obrony? Odmówiono by.
Właśnie dlatego. Bo nie mogąc się bronić, nie... i tak dalej.
Gdyby to on oskarżył Stany Zjednoczone, USA nie mogłyby się
skrywać za argumentem, że nie mają możliwości się bronić. To byłaby
tylko ich decyzja, że nie chcą udostępnić stosownych dokumentów. W tym
przypadku wina nie leżała po stronie osoby prywatnej Douglasa Turnera -
to jego „były pracodawca" nie chce przyjść mu z pomocą. Wręcz
przeciwnie, bo właśnie taką argumentacją USA ułatwiały mu zbudowanie
linii obrony.
Absurd, ale prawo na to pozwalało.
Prawnicy na sali mogli tak to wszystko przedstawić.
Jednak gdyby bardzo starannie przestudiować przepisy, okazałoby się,
że to nie do końca tak wygląda. Pytanie tylko, czy prokuratura i sąd
dołożyli odpowiednich starań, kiedy się przygotowywali. Dana uważnie
śledziła zachowanie składu sędziowskiego. Zamyślone potakiwania.
Przyznanie racji. Czyżby przyjmowali argumentację Ephramidisa?
–  Zgodnie z przepisami ustawy American Service-Members'
Protection Act - szepnęła Dana do Vassiliosa - przedstawiciele
amerykańskiej administracji nie mają prawa współpracować z ICC w
przypadkach, kiedy chodzi o postępowanie lub już akt oskarżenia
przeciwko amerykańskim obywatelom. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie,
by za zgodą Kongresu albo urzędującego prezydenta zrobiono wyjątek. To
oznacza, że mogą odmówić Turnerowi pomocy w obronie, jednak nie
muszą tego robić. Na dodatek American Service-Members' Protection Act
w sposób jednoznaczny nakazuje wsparcie obywateli amerykańskich, jeśli
będą pociągnięci do odpowiedzialności przed ICC.
Vassilios uważnie słuchał jej wywodów.
– Ephramidis przy okazji przekracza swoje kompetencje i nakłania sąd
do podejmowania decyzji również wykraczających poza kompetencje sądu
- ciągnęła Dana. - Ocena zasadności oskarżenia nie leży w gestii greckiego
wymiaru sprawiedliwości, tylko Izby Przygotowawczej ICC. To tam Turner
powinien przedstawić argumenty dotyczące naruszenia jego prawa do
obrony i sprawiedliwego procesu. A w kwestii wrażliwych informacji, to
przecież oczywiste, że ICC jest do tego przygotowane i dysponuje
odpowiednimi procedurami.
W chwilach takich jak ta Dana wracała do pytania, po co została
prawniczką. Wiedziała, że wielu ludzi nie rozumiało przepisów, nie
potrafiło ich właściwie zinterpretować i dlatego brakowało im zaufania - do
prawa i prawników. Prawo międzynarodowe było jeszcze bardziej
skomplikowane, bo dotykało wyjątkowo drażliwych kwestii, w które wiele
państw wolało się nie wikłać. Dlatego prawnicy zacięcie walczyli o
korzystną dla siebie wykładnię.
–  Nie powinniśmy może zareagować? - zapytała Dana
zdenerwowanym tonem.

***

Wcześniej wzięli prysznic i razem zjedli śniadanie.


– Masz coś przeciwko dzieciom? - zapytała Cath, sięgając po kanapkę.
Znów ta rozmowa. - Czy po prostu przeciwko dzieciom ze mną?
– Ani jedno, ani drugie - zaprzeczył Steve. - Kocham cię.
– Aha. - Nie wyglądała na przekonaną. Spojrzała na telefon leżący na
stole obok talerza. - Turner cały czas siedzi za kratkami - stwierdziła. Steve
zajrzał jej przez ramię. Odwróciła ekran tak, żeby też mógł przeczytać
wiadomości.
„Dlaczego Arthur Jones nie wyśle oddziału specjalnego, żeby go
uwolnić?" - dziwili się komentatorzy w telewizji. Walka wyborcza.
Kilkoro senatorów z partii republikańskiej zachowywało się jak w
amoku.
„Powinniśmy wypowiedzieć Grecji wojnę!".
„Stany Zjednoczone powinny zaatakować Grecję. A najlepiej całą
Europę!".
– Im kompletnie odbiło - mruknęła Cath. Oderwała wzrok od ekranu. -
W końcu będziesz musiał podjąć decyzję - powiedziała.
Parą byli od ponad dwóch lat. Od kilku miesięcy Cath coraz częściej
wspominała o dzieciach. Miała prawie trzydzieści lat, tak samo jak on. A
mówiąc „w końcu", nie miała na myśli „kiedyś".

***

Vassilios próbował ściągnąć na siebie uwagę prokuratora. Sędziowie


na podwyższeniu cały czas dyskutowali między sobą. Dana uświadomiła
sobie, że z nerwów zgrzyta zębami! Z twarzy składu orzekającego
wnioskowała, że skłaniają się raczej ku argumentacji podnoszonej przez
obrońców Turnera. Spróbowała rozluźnić szczękę. I nie tylko szczękę.
W końcu Stouvratos spojrzał w stronę Vassiliosa. Skinął głową.
Prawnik nachylił się i szepnął coś do niego. Prokurator wysłuchał go
uważnie i potaknął kilka razy. Sędziowie zwrócili uwagę na ich
konwersację. Sami chwilę wcześniej skończyli się naradzać. Vassilios
odchylił się i oparł.
Prokurator zabrał głos.
Podniósł argumenty, które wcześniej Dana przedstawiła Vassiliosowi.
Że Turner będzie mógł skorzystać z pełnego prawa do obrony - że USA
mogą mu na to pozwolić. I że ocena tego zagadnienia leży w gestii ICC, a
nie greckiego sądu.
Skład orzekający uważnie słuchał jego wywodów.
Dana zastanawiała się, czy argument o braku kompetencji do
podejmowania takich decyzji bardziej sprawi sędziom ulgę, bo dzięki temu
będą mogli zepchnąć odpowiedzialność na kogoś innego, czy może raczej
poczują się urażeni, bo potraktują to jako podważanie ich władzy. Nie
potrafiła stwierdzić, czy decyzja przypadkiem już nie zapadła - a jeśli tak,
to na czyją korzyść. Gdyby chcieli zwolnić Turnera, sztuczka Ephramidisa
wystarczyłaby im za uzasadnienie, by to zrobić. Ale jeśli jeszcze nie podjęli
decyzji... W końcu uznała, że nie powinna gdybać.
Stouvratos skończył przemawiać.
Kobieta i dwóch mężczyzn za sędziowskim stołem znów zaczęli się
naradzać.
Minuta.
Więcej potrząśnięć głowami niż potaknięć. W ocenie Dany wyglądało
to raczej na odrzucenie argumentacji prokuratora. Puls jej przyspieszył.
Dwie minuty.
To musiało znaczyć, że decyzja jeszcze nie zapadła.
Najwyraźniej do takiego samego wniosku doszedł obrońca Turnera, bo
wstał z krzesła i zwrócił się do sądu:
– Chciałbym poprosić o udzielenie mi głosu.
Przewodniczący składu skinieniem głowy wyraził zgodę.
– Wysoki sądzie! Międzynarodowy Trybunał Karny wie, że w trakcie
procesu w Hadze pan Turner nie będzie mógł skorzystać z przysługującego
mu prawa do obrony.
–  Będzie mógł, jeśli Kongres albo prezydent Stanów Zjednoczonych
wyrażą na to zgodę - sprostował Michelakis.
–  Ale tego nie zrobią - odparł adwokat bez chwili wahania. - Mój
mandant nie ma na to wpływu. Zatem dzisiejsze rozważania są bezcelowe,
gdyż ICC, jak już dzisiaj ustaliliśmy, będzie musiał zwolnić oskarżonego ze
względu na pogwałcenie jego prawa do obrony. Skoro więc już teraz
wiadomo, że proces Douglasa Turnera nie może być sprawiedliwy, ICC w
ogóle nie powinien go o nic oskarżać! Odmowa współpracy administracji
Stanów Zjednoczonych z ICC ma jeszcze inny skutek: jako że ICC nie ma i
nie będzie miał dostępu do materiału dowodowego, nie będzie w stanie
właściwie uzasadnić aktu oskarżenia! To kolejny dowód na to, że
planowany proces będzie bezprawny. Konkludując, oskarżenie Douglasa
Turnera i wystawienie nakazu aresztowania mimo oczywistego braku
możliwości przeprowadzenia procesu musiało mieć zatem zupełnie inną
przyczynę niż zarzucane mu w dokumentach zbrodnie wojenne. Oskarżając
Douglasa Turnera, ICC kieruje się nie prawem, ale przesłankami
politycznymi lub jeszcze innymi! Jest to nadużycie polegające na
wykorzystaniu procedur w innym celu niż przewidziany!
Dana przyglądała się zmarszczonym czołom i uniesionym brwiom
członków składu sędziowskiego. Najmłodszy z nich wydął w zamyśleniu
usta, jakby chciał poczuć w nich smak przedstawionych argumentów. W
końcu potaknął powoli głową.
Nie, proszę, nie!
Vassilios pokręcił głową.
–  To jest prawniczy fikołek, jeśli mam być szczery - syknął
poirytowany. - Nadużycie władzy! Dobre sobie! Co za bezczelność!
– To po prostu odrażające pomówienie - odpowiedziała mu Dana. - A
kwestią gromadzenia dowodów przez ICC naprawdę nie musi się
przejmować. Mamy niepodważalne dowody. Poza tym, powtórzę to,
rozstrzyganie tych kwestii nie leży w kompetencjach greckiego wymiaru
sprawiedliwości!
Nie czekając na pozwolenie, Vassilios nachylił się w stronę stolika
prokuratora i zaczął mu coś tłumaczyć. Dana od początku uważała, że
tutejsze procedury są mocno niepraktyczne, jednak ona i Vassilios pojawili
się w sądzie nie w roli strony, ale jako obserwatorzy i tylko w razie
potrzeby jako doradcy.
W odpowiedzi na pytające spojrzenie przewodniczącego Stouvratos
wyłożył swój pogląd na tę sprawę. Co sprowadzało się do powtórzenia
tego, co przekazała mu Dana.
Sędziowie ponownie skrzywili się niepewnie. Nie podążali śladem
argumentacji prokuratury. Przewodniczący w pewnej chwili pokręcił nawet
głową. Znów zaczęli się naradzać. Tym razem bardzo krótko. Coraz więcej
spojrzeń w stronę Turnera, kiedy potakiwali, i kręcenia głowami, kiedy
patrzyli w ich stronę.
–  Chyba nie zamierzają wypuścić go na wolność? - zapytała Dana z
niedowierzaniem.
–  Na moje oko nie wygląda to dobrze - mruknął Vassilios. - Grecki
system prawny w przypadku ekstradycji wymaga zweryfikowania rodzaju
popełnionego przestępstwa i dowodów jego popełnienia. Sąd nie czuje się
pewnie, nie mogąc tego zrobić. Jednak mam pewien pomysł...
Sędziowie zakończyli naradę. Spojrzeli na Stouvratosa. Prokurator
siedział jak skamieniały. Potem na Turnera. Dana nie potrafiła niczego
wyczytać z twarzy sędzi Petridis i przewodniczącego Michelakisa.
Najmłodszy członek składu orzekającego siedział najbliżej niej. Kiedy i on
popatrzył w stronę Turnera, miała wrażenie, że mimo brody dostrzegła na
jego twarzy delikatny przyjazny uśmiech.
Vassilios odchrząknął.
Przewodniczący niósł głowę.
– Czy przedstawiciele ICC mają coś do powiedzenia?
–  Wysoki sądzie - zaczął Vassilios, jeszcze zanim na dobre wstał z
krzesła. - Insynuację dotyczącą bezprawnego nadużycia polegającego na
wykorzystaniu postępowania w celach politycznych ICC zdecydowanie
odrzuca. Odnosząc się do słów obrony: skoro pan Ephramidis twierdzi, że
Trybunał nie może dysponować odpowiednimi dowodami, bo administracja
amerykańska nie współpracuje z Trybunałem, oznacza to, że te dowody
istnieją, prawda?
Oburzony adwokat zerwał się z miejsca, by zaprotestować.
–  Oczywiście, że nie to miałem na myśli! - zawołał, podkreślając
swoje słowa gwałtowną gestykulacją. - To bezczelna insynuacja!
„Należało mu się - pomyślała Dana. - Dostał rykoszetem swoich
własnych argumentów. I bardzo dobrze".
– Mówiłem jedynie - ciągnął Ephramidis - że ICC nie byłby w stanie
zgromadzić wystarczających dowodów, by uprawdopodobnić podejrzenie
wobec mojego mandanta. Nie wspominając nawet o akcie oskarżenia!
Vassilios uśmiechnął się szeroko. Ucieszył się, że jego pomysł wypalił
i sprowokował adwokata przeciwnej strony do utraty panowania nad sobą.
– Przy czym nie może być mowy o istnieniu jakichkolwiek dowodów!
- poprawił się szybko Ephramidis. - Nikt nie twierdził, że one istnieją!
Wnoszę, by wysoki sąd zignorował te niepoparte niczym sugestie!
Po wybuchu adwokata Turnera Vassilios ponownie spoważniał.
– Niczego nie sugerowałem, wysoki sądzie, jedynie zadałem pytanie -
wyjaśnił i usiadł.
Ephramidis prychnął pogardliwie i otworzył usta, gotowy do
wygłoszenia kolejnej tyrady. Przerwał jednak na widok spojrzeń
amerykańskich doradców i mrucząc coś pod nosem, wrócił na miejsce.
Sędzia i sędziowie szeptali przez chwilę między sobą. Dana
zauważyła, że wyraz ich twarzy mimo wszystko się zmienił.
– Co myślisz? - zapytała Vassiliosa. - Potrafisz czytać z ruchu warg?
–  Nie mam zielonego pojęcia, co mówią. Ale nie wydają się już tak
jednomyślni jak przed chwilą.
– Błyskotliwy ruch - pochwaliła go.
– Dzięki.
Kobieta i dwójka mężczyzn za sędziowskim stołem wyprostowali się.
Znów popatrzyli najpierw na Stouvratosa, a potem na Turnera. Niemożliwe
do zinterpretowania spojrzenia.
Po amerykańskiej stronie sali ktoś poprawił się nerwowo na krześle i
mruknął coś głośno, ale zamilkł, kiedy przewodniczący Michelakis zaczął
przemawiać.
– Sąd podjął następującą decyzję.
 
26.
Pożegnali się przed domem.
– Do zobaczenia.
– Pa.
Cath mszyła na przystanek metra. Steve podszedł do starej kolarzówki,
którą poprzedniego wieczoru zostawił zabezpieczoną przy stojaku na
rowery. Zdjął zapięcie.
Na ciemnego sedana uwagę zwrócił dopiero wtedy, kiedy się
wyprostował i rozejrzał, żeby jeszcze raz spojrzeć na Cath. Akurat go
mijała. To nie był samochód, który pasowałby do tej okolicy. Lśniący
czystością lakier. Przyciemnione szyby. Miał wrażenie, że oba przednie
siedzenia są zajęte.
Spokojnie, tylko spokojnie.
Steve wskoczył na siodełko i nacisnął na pedały. Kolarzówka dawała
mu tę przewagę, że mógł niepostrzeżenie oglądać się za siebie. Samochód
dalej stał w miejscu. Steve przyspieszył. Rozluźnił się. Dotychczas go nie
znaleźli. Jak więc mieliby tak szybko wpaść na jego ślad? Skręcił w
najbliższą ulicę. W końcu mógł się rozpędzić.
Rzut oka za siebie?
Na następnym skrzyżowaniu zatrzymało go czerwone światło.
Spojrzenie w lewo. Spojrzenie w prawo. Jeszcze raz w lewo i nieco dalej,
do tyłu.
Czy w kolejce aut czekających na przejazd czekał ten sam czarny
sedan?
Steve popatrzył przed siebie.
Zielone.
W ostatniej chwili skręcił w prawo. Nie musiał tędy jechać.
Ale.
Pojechał. Obejrzał się.
Samochód też skręcił. Tylko czy to na pewno był ten sam pojazd, który
wcześniej zwrócił jego uwagę? Nie mógł dojrzeć tablicy rejestracyjnej, bo
była zasłonięta. Ale wydawało mu się, że to taki sam model. Na następnym
skrzyżowaniu skręcił w lewo. Nie chciał rzucać się w oczy. Jeśli
rzeczywiście był śledzony, to musieli wiedzieć o nim znacznie więcej.
Gdzie mieszkał. Gdzie pracował. Pewnie też dokąd akurat jechał. Zwolnił
nieco. Na tym odcinku prawie nie było ruchu. Mógł dłużej oglądać się za
siebie. Spojrzał idealnie na czas, by zobaczyć, jak ciemny sedan przejeżdża
przez skrzyżowanie na wprost. Żaden z samochodów nie skręcił w lewo i
nie pojechał za nim.
Na wszelki wypadek powinien uważać, czy to nie odwrócenie uwagi.
Musiał poczekać, co przyniosą kolejne skrzyżowania. Wybrał trasę przez
cztery kolejne. Na żadnym nie pojawił się nikt, kto by go śledził. Czyli co,
już po wszystkim? Ostatni odcinek był pozbawiony ścieżki rowerowej i
trochę bardziej męczący. Ale dawał lepszy widok.
Dwadzieścia minut później dotarł do biura.
Ciemna limuzyna już się nie pojawiła.
Ani ona, ani żaden inny podejrzany samochód.
Nikt go nie śledził.
A jednak nagle wszystko go dogoniło.
 
27.
Przed budynkiem sądu tłoczyli się dziennikarze. Wszyscy liczyli na
ujęcia z przeszklonym gmachem w tle. Chodziło im o moment, w którym w
głównym wejściu staną przedstawiciele byłego prezydenta Stanów
Zjednoczonych. Albo przedstawiciele sądu. Prokuratury. Czy choćby
Międzynarodowego Trybunału Karnego. Jak dotąd opublikowane zostało
tylko skąpe oświadczenie z krótkim stanowiskiem składu orzekającego.
– Nie wiadomo nawet, którzy sędziowie będą orzekali w tej sprawie -
donosiła wzburzona dziennikarka. Musiała przekrzykiwać skandowanie i
wrzaski demonstrantów, które słychać było w tle.
–  Nieoficjalne źródła donoszą, że rząd amerykański przysłał do Aten
całą armię doradców, by możliwie najszybciej wyjaśnić zaistniałą sytuację -
mówił ktoś inny. - Nie możemy jednak potwierdzić, ani kto wchodzi w
skład tego zespołu, ani czy taki zespół w ogóle znajduje się w Grecji.
–  Anonimowe źródła informują, jakoby kobieta, która wczoraj w
czasie aresztowania prezydenta Turnera przywitała się jako
przedstawicielka Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze, miała
pozostać w Atenach na wypadek konieczności konsultacji w imieniu ICC.
–  W tej chwili przed budynkiem sądu zgromadziło się około pół
tysiąca demonstrantów. Część z nich wzywa do natychmiastowego
uwolnienia prezydenta Turnera, inni żądają osądzenia go. W trakcie
dzisiejszego posiedzenia przed sądem zebrano wystarczające siły policyjne,
by rozdzielić obie grupy.
Ujęcie tłumu ludzi z transparentami i flagami. Po jednej stronie
policyjnego kordonu dużo bieli, błękitu i czerwieni. Druga strona kolorowa.
Między nimi dziesięć metrów wolnej przestrzeni, wydzielonej metalowymi
barierkami przytrzymywanymi przez dziesiątki policjantów w hełmach z
przyłbicami, z tarczami i palkami.
Jednej z demonstrantek dziennikarze podsunęli mikrofon pod nos.
Obiektyw znalazł się tak blisko niej, że Sean nie mógł rozpoznać, po której
stronie się opowiada. Siedział akurat w przestronnym salonie luksusowej
willi i patrzył na telewizor wielkości kinowego ekranu.
– Jak skomentowałaby pani decyzję podjętą przez sąd?
– Cieszę się, że tak akurat zadecydowano. Żadne inne rozwiązanie nie
byłoby właściwe!
Cięcie, kolejne ujęcie, tym razem na ekranie pojawił się mężczyzna.
Również w jego przypadku nie dało się z początku stwierdzić, do którego
obozu należy. Miał zaczerwienioną głowę, lecz nie wiadomo było, czy to od
całego przedpołudnia spędzonego na słońcu, ze zdenerwowania, czy po
prostu z powodu niekorzystnego oświetlenia.
–  Kpina! I bezczelność! Czy ci sędziowie mają dobrze w głowach?
Można jedynie mieć nadzieję, że zaraz wpłynie odwołanie od tej decyzji!
–  To pierwsze opinie na temat decyzji sądu - oznajmił dziennikarz
prosto do obiektywu. - Żaden z sędziów nie chciał wypowiadać się
publicznie. Decyzja kilka minut temu trafiła do nas w postaci oświadczenia
prasowego. - Mówiąc to, zaprezentował pojedynczą zadrukowaną kartkę. -
Mamy nadzieję, że niedługo poznamy więcej szczegółów. Czekamy teraz
na osobiste pojawienie się przedstawicieli stron albo na ich oświadczenia.
Na razie nie jest jeszcze znana reakcja strony amerykańskiej ani greckiej
prokuratury, która odpowiada za prowadzenie tej sprawy. Międzynarodowy
Trybunał Karny również nie wystosował żadnego stanowiska.

***

– Sąd zadecydował, co następuje - oznajmił przewodniczący składu. -


Punkt pierwszy: aresztowany jest osobą wymienioną w nakazie
aresztowania. Punkt drugi: przewidziane prawem procedury aresztowania
zostały dochowane. Te punkty należy uznać za wyjaśnione. Punkt czwarty.
Zaraz, dlaczego teraz punkt czwarty? Dlaczego nie punkt trzeci? Dana
jęknęła w duchu, ale nie dała niczego po sobie poznać. Kątem oka zerknęła
w stronę amerykańskiej delegacji. Kamienne twarze. Choć nie do końca. Tu
i ówdzie ściągnięte brwi. Uniesiony kącik ust.
–  Celowe ataki na ludność cywilną znajdują się w katalogu zbrodni
wojennych wyszczególnionych w Rzymskim Statucie Trybunału. Jednak
obrona podniosła dobrze uzasadnione wątpliwości, których sąd nie może
zignorować. W interesie wszystkich jest ich jak najszybsze wyjaśnienie. Z
tego powodu sąd postanowił zwrócić się do Międzynarodowego Trybunału
Karnego o przesłanie dodatkowych informacji doprecyzowujących zarzuty
wobec aresztowanego wraz z uzasadniającymi je dowodami.
Dana w jednej chwili pojęła, co to może oznaczać: do czasu
dostarczenia wnioskowanych materiałów Turner będzie musiał zostać w
areszcie. Chyba że coś źle zrozumiała...
Michelakis uniósł wzrok. Najpierw spojrzał na Stouvratosa, a później
na Turnera.
– Punkt trzeci.
Wyjątkowo mocno zaakcentował tę cyfrę.
–  Czy przestrzegano praw aresztowanego? W kwestii tłumaczenia i
dostępu do prawnika tak. Sąd nie ma jednak tej jasności w kwestii
uzasadnienia nakazu aresztowania. Aresztowany nie miał więc dostępu do
informacji, które pozwoliłyby mu odnieść się do zasadności nakazu
aresztowania oraz kompetencji ICC w tej sprawie. Sąd postanawia
skorzystać z przewidzianych w prawie konsultacji i oczekuje
przedstawienia przez reprezentantów prawnych aresztowanego
dokumentacji na poparcie podniesionych argumentów. ICC będzie miał
możliwość odniesienia się do nich. Na pierwszy etap, a więc dostarczenie
koniecznych dokumentów, sąd wyznacza aresztowanemu trzy dni. ICC
otrzymuje jeden dzień na odniesienie się do przekazanych akt. Gdyby
przedstawiciele oskarżonego dostarczyli dokumenty wcześniej, Trybunał
zostanie o tym powiadomiony i będzie musiał się do nich odnieść w
wyznaczonym czasie. Następnie sąd podejmie decyzję, jednak nie później
niż w terminie piętnastu dni. Od dzisiaj.
Kolejne spojrzenie w stronę Turnera.
– Do czasu prawomocnego postanowienia sądu pan Turner pozostanie
w areszcie.
Dana najchętniej zerwałaby się z miejsca i zaczęła krzyczeć z radości.
Miała ochotę objąć Vassiliosa, podnieść go i skakać w kółko. Chciała
unieść zaciśnięte pięści w tryumfalnym geście, odchylić głowę i wrzeszczeć
bez opamiętania.
W tej samej chwili dotarło też do niej, że sędzia o kilka stopni
podgrzał już i tak dramatycznie niestabilną sytuację. Dzisiejsza decyzja z
pewnością nie przypadnie Amerykanom do gustu. Nie może im się
spodobać. Muszą na nią zareagować. I zrobią to bardzo dobitnie. Dana nie
miała wątpliwości.
Nie teraz i nie tutaj, nie w tej sali. Ale wszędzie, w każdym kroku,
który teraz podejmą.
Vassilios trącił ją delikatnie łokciem. Dana nie drgnęła. Przyglądała się
sędziom na podwyższeniu.
Taka decyzja z pewnością nie ułatwiła im pracy. Była ciekawa, czy
podjęli ją jednogłośnie. Może jedno z nich albo dwoje zgłosiło
wątpliwości?
Amerykanie z początku zachowywali całkowity spokój, podobnie jak
w czasie całego posiedzenia. A może to było pełne niedowierzania
osłupienie? Że jednak ktoś się odważył? Zaskoczenie? Lub wręcz szok?
Turnerowi nawet nie zadrżała powieka.
Dana nie dostrzegła też żadnej z reakcji, których można było się
spodziewać w takiej sytuacji - ani nie pobladł, ani nie zapadł się w sobie.
Przyjął to wszystko, jakby sędzia w ogóle nic nie powiedział, tylko czas się
po prostu zatrzymał. Przez kilka sekund po amerykańskiej stronie panował
bezruch.
Dopiero po tym Ephramidis nachylił się do członków delegacji z USA
i szeptem zamienił z nimi kilka słów. Niecałą minutę później wstał i zwrócił
się do sądu.
– Wysoki sądzie - zaczął. - Stosowne dokumenty zostaną przekazane
wysokiemu sądowi jeszcze dzisiaj. Wnioskujemy o wyznaczenie terminu
już jutro z samego rana, by możliwie szybko zakończyć tę sprawę.
–  Za mało czasu - szepnęła Dana do Vassiliosa, kiedy sędziowie
zaczęli się naradzać.
–  Oni też chcieliby jak najszybciej zamknąć sprawę - zapewnił ją
Vassilios. - Będą musieli wszystko sobie poprzesuwać, żeby wyznaczyć
niezaplanowane wcześniej posiedzenie. Wy dacie radę?
Przewodniczący składu gestem przywołał prokuratora. Przez kilka
chwil rozmawiał z nim półgłosem.
– Na jutro? Nie mam pojęcia, to pytanie do Marii.
–  Moja rada: też postarajcie się załatwić wszystko do jutra - szepnął
Vassilios. - Choćby tylko ze względu na polityczną presję. Każdy dzień
zwłoki da Amerykanom więcej możliwości uwolnienia Turnera za pomocą
środków pozasądowych.
Prokurator wrócił na miejsce i popatrzył na nich.
– Czy Trybunał prześle nam wszystkie materiały do jutra? - zapytał.
Dana wymieniła spojrzenia z Vassiliosem. Nie ona o tym decydowała.
– Musiałabym skonsultować odpowiedź z Hagą.
Prokurator wrócił do stołu sędziowskiego. Po jakimś czasie Michelakis
przesunął wzrokiem po pomieszczeniu.
– Termin kolejnego posiedzenia zostanie wyznaczony, kiedy tylko sąd
otrzyma deklarację terminu dostarczenia dokumentów z ICC.
Dana dostrzegła oburzenie na twarzach po drugiej stronie sali. Tylko
na Dereku Endvorze potencjalne opóźnienie zdawało się nie robić
wrażenia. Sędzia powiedział coś do interkomu, którego Dana wcześniej nie
zauważyła, i po chwili kilku policjantów przyszło po aresztowanego.
Poprosili go, żeby udał się z nimi.
Dana spodziewała się protestów. Jakiegokolwiek oporu.
Ale nic takiego nie nastąpiło.
Turner opuścił salę w obstawie funkcjonariuszy. Drzwi zamknęły się
za nimi.
Jakby nic się nie stało, Ephramidis i członkowie amerykańskiego
zespołu przystąpili do zbierania swoich papierów.
Sędziowie wstali i ruszyli do wyjścia, na co wszyscy obecni również
zerwali się z miejsc.
Posiedzenie dobiegło końca.

***

– Wychodzimy od frontu, to w ogóle nie podlega dyskusji - oznajmił


Ronald Voight.
Na jakiś czas Derek uczynił go reżyserem. Ronald był w końcu
specjalistą od komunikacji. A oni mieli coś do przekazania.
– Plan jest taki, że my, skoro nie pełnimy żadnych formalnych funkcji,
trzymamy się z dala od mikrofonów i kamer. Scena należy do pana
Ephramidisa. To on jest reprezentantem Douglasa Turnera w Grecji. Obok
niech stanie Jeremy jako przedstawiciel USA.
Adwokat nie mógł się już doczekać.
– Jak tylko wyjdę, powiem...
–  ...dokładnie to, co zaraz ustalimy - przerwał mu Ronald. -
Pamiętajcie, że cały świat będzie nas uważnie słuchał. I analizował każde
słowo. Sąd zadziałał wyjątkowo profesjonalnie, natychmiast publikując
oświadczenie prasowe. W ten sposób wyznaczył ramy interpretacyjne dla
wszystkich innych informacji, które mogą przekazywać prokuratura czy
ICC.
– Ubiegli nas i odebrali message control - mruknął Trevor.
–  Dlatego postaramy się odzyskać kawałek tego tortu - wyjaśnił
Ronald z naturalną lekkością. - Jednak najważniejsze to dać wybrzmieć
kilku ważnym dla nas punktom. Wielu odbiorców czeka na to, co mamy do
powiedzenia: greccy i europejscy politycy, sędzia i sędziowie.
– Ujawnimy ich nazwiska? - zapytał Ephramidis. - Dotychczas nigdzie
się nie pojawiły.
–  Póki co nie - zdecydował Ronald. - A już na pewno nie tak
bezpośrednio i nie przy tej okazji. Nie tylko oni są odpowiedzialni. Mamy
jeszcze decydentów z ICC. Świadków. Sygnalistów. I innych. Do
wszystkich musimy dotrzeć z odpowiednim przekazem, który w
następujący sposób podzielimy między adwokata i ambasadora.

***

–  Powinniśmy coś powiedzieć dziennikarzom na zewnątrz? - zapytał


Vassilios.
Przez przeszkloną fasadę budynku sądu Dana miała fantastyczny
widok na to, co działo się na ulicy. Na pasie bliżej nich roiło się od
dziennikarzy, operatorów kamer i wozów transmisyjnych. Dalej, za
policyjnymi taśmami, zebrali się protestujący i gapie - tak wielu, że
niezależnie w którą stronę spojrzała, nie widziała końca tłumu. Opuściła
telefon, przez który informowała właśnie Marię o decyzji sądu.
–  Haga dośle materiały - powiedziała. Vassilios zrobił zawiedzioną
minę. Dana domyślała się, że chętnie pojawiłby się przed kamerami.
Świadczyły o tym liczne zdjęcia, które znalazła w internecie. Nie
przejmował się przy tym w ogóle, czy miał dobre, czy złe wiadomości do
przekazania. - Możemy wyjść tak samo, jak się tu dostaliśmy?
 
28.
Mężczyzna w T-shircie odsunął telefon od ucha i wsunął go do
kieszeni.
– Zaczynamy - oznajmił. Założył czapkę z daszkiem i ciemne okulary,
a przez ramię przewiesił niewielką torbę.
Drugi z mężczyzn zdjął kapelusz i również zdecydował się na czapkę z
daszkiem. A także ciemne okulary. I torbę na pasku.
Razem opuścili pokój na trzecim piętrze hotelu. Wybrali klatkę
schodową zamiast windy. Ale nie schodzili do lobby. Ruszyli w górę.
Zatrzymali się dopiero na siódmym piętrze. Tam wciągnęli
przezroczyste rękawiczki jednorazowe.
Bez wahania podeszli do pokoju, którego numer jeden z nich znalazł w
komputerowym systemie rezerwacji. Po drodze wyjął z kieszeni
zaprogramowaną odpowiednio kartę do elektronicznego zamka. Wsunął ją
w szczelinę pod klamką.
Klik.
Jego towarzysz rozejrzał się uważnie, a ponieważ nikogo nie zobaczył,
razem weszli do pokoju i bezzwłocznie zamknęli za sobą drzwi.
Wnętrze wyglądało bardzo podobnie do pokoju, w którym sami się
zatrzymali. Tuż przy wejściu drzwi do łazienki. Naprzeciwko niewielka
garderoba i szafa. W głównym pomieszczeniu podwójne łóżko, niewielkie
biurko z krzesłem, tapicerowany fotel i lampka do czytania.
Mężczyzna w T-shircie obejrzał telefon, po czym podniósł słuchawkę i
odkręcił osłonę. Z przewieszonej przez ramię torby wyjął mikrofon
wielkości główki mrówki, wyposażony w antenę grubości włosa. Umieścił
urządzenie we wnętrzu słuchawki i przykręcił osłonę.
W tym samym czasie drugi z nich zamontował podobne urządzenie w
fałdach tapicerki wezgłowia. Kolejne zostało ukryte po drugiej stronie
łóżka. Jedno nad biurkiem. Jedno obok lustra. I jeszcze jedno w szparze
między lustrem a umywalką w łazience.
Nieznajomy w letnich spodniach wdrapał się na blat biurka i stojąc
tam, zainstalował w karniszu zasłon centymetrowej długości kamerę,
niewiele grubszą od wykałaczki.
Druga trafiła do łazienki.
Pierwszy z nich wyjął z torby komputer, otworzył go i uruchomił.
– Test, test, test - powiedział.
Na ekranie, w kilku oknach naraz, pojawiły się linie będące zapisem
fal dźwiękowych.
Dwa okna pokazywały obraz z pokoju i z łazienki, transmitowany
przez obiektyw szerokokątny. Obaj rozpoznali się na ujęciach z głównego
pomieszczenia. Pomachali do kamery.
–  Działa - stwierdził mężczyzna w koszulce z krótkim rękawem i
zamknął komputer.
Jego towarzysz uchylił drzwi i wyjrzał na korytarz.
– Wolne - powiedział. - Możemy iść.

***

–  Czy ten sędzia jest normalny? - żołądkował się Arthur Jones z


ekranu telefonu Dereka. W Waszyngtonie był wczesny poranek. Prezydent
prawdopodobnie wrócił akurat z joggingu. Albo właśnie się na niego
wybierał.
Derek jechał w rangę roverze w towarzystwie ambasadora Jeremy'ego,
generała i Trevora. Kierowca trzymał się tuż za furgonetką, którą Turner
wracał do aresztu.
Amerykanin zachował kamienną twarz. Złość Jonesa była skierowana
również do niego. Prezydent wysłał go do Aten, żeby wyciągnął jego
poprzednika z aresztu. I przede wszystkim, żeby zakończył ten poniżający
dla Stanów Zjednoczonych spektakl. Tymczasem farsa miała trwać jeszcze
dłużej.
– Naprawdę nie rozumieją, do czego mogą doprowadzić? Nie dociera
do nich, z kim zadzierają?
– Wygląda na to, że nie wszyscy jeszcze zdają sobie z tego sprawę -
potaknął Derek. - My możemy tu na miejscu korzystać ze wszystkich
kanałów prawnych i komunikacyjnych. Sięgnęliśmy po każde narzędzie,
jakie było dostępne, bo sąd nie miał prawa zignorować naszych
argumentów. Dlatego woleli przesunąć wydanie orzeczenia. Za to presję
polityczną zwiększyć może jedynie Biały Dom. I byłoby to bardzo
wskazane.
– Co proponujesz? - zapytał Arthur.
–  Grecja cały czas liże rany zadane przez Unię Europejską w czasie
kryzysu finansowego z dwa tysiące ósmego i dwa tysiące dziewiątego roku,
a w dwa tysiące dwudziestym sytuację pogorszyła pandemia koronawirusa.
Ich sytuacja nie wygląda dobrze - podsunął Derek.
– Nie tylko Grecja wtedy oberwała...
– Gospodarczo Grecja szura po dnie.
– A komu jest teraz lekko? - mruknął prezydent.
–  Nowe utrudnienia na pewno nie byłyby w tej sytuacji pożądane.
Można by wprowadzić cła na część produktów. Albo w ogóle zakaz
importu. Coś w tę stronę.
– Co jeszcze? - dopytywał Arthur.
– Niezażegnany od łat konflikt z Turcją odżył ostatnio z nową mocą.
Kilka dni temu doszło do zbrojnego incydentu na morzu.
–  Matko jedyna, a jedni i drudzy nie są przypadkiem członkami
NATO?
– Są, co wszystkich dziwi.
– Ten turecki dyktator cały czas robi takie niespodzianki.
–  I tu bym widział pole do okazania dobrej woli. Czy ostatnio w
następstwie ich zaangażowania w konflikt w Syrii nie doszło do
wstrzymania dużej dostawy broni do Turcji?
– Ano było coś takiego, racja.
– Zbrojąca się Turcja jest solą w oku Greków.
– Harvey bardzo się ucieszy.
Arthur miał na myśli CEO koncernu zbrojeniowego, który na tym
kontrakcie mógłby zarobić miliardy dolarów.
–  Z drugiej strony trzeba będzie pokazać Grekom, co mogą dostać,
jeśli się opamiętają.
– Kij i marchewka, podoba mi się. - Jones w końcu załapał.
–  Im więcej czasu będzie potrzebował Trybunał, by dostarczyć
dokumenty na temat zarzutów i dowody, tym większe mamy szanse
wywarcia odpowiedniej presji politycznej na Grecję.
–  Panie prezydencie - wtrącił się generał Booth. - Dlaczego nie
wyślemy kilku naszych chłopców, żeby go wyciągnąć? Czy naprawdę
chcemy dać się wodzić sędziom za nos?
– Art - powiedział szybko Derek, celowo zwracając się do prezydenta
zdrobnieniem jego imienia. - Powinniśmy dać Grekom szansę.
–  Mieli już swoją szansę - zaoponował generał. - I ją zaprzepaścili.
Panie prezydencie, każda godzina, którą zmarnujemy na bezczynne
przyglądanie się tej farsie, szkodzi naszemu wizerunkowi i pozycji w
świecie.
Derek zachował spokój.
–  Sąd przyjął dzisiaj nasze argumenty, dość kreatywnie uzasadniając
decyzję, bo przecież mógł bez problemu zatwierdzić nakaz aresztowania.
Jak dotąd wszystko idzie po naszej myśli.
– Ile czasu potrzebujecie, żeby rozpocząć akcję? - zapytał prezydent.
– Wystarczą nam cztery godziny - oznajmił Nestor Booth. - Przy czym
zdecydowanie zalecałbym przeprowadzenie takiej akcji w nocy.
–  Co daje nam łącznie dwanaście godzin czekania - podsumował
Derek. - Świat dowiedziałby się o tym dopiero jutro rano. Do tego czasu
dawno by nas tu nie było.
Generał spojrzał na niego z ponurym uśmiechem.
–  Mimo wszystko wolałbym cywilizowaną drogę - zdecydował
prezydent. - Damy Grekom szansę. I kilka sugestii, że nie każdą postawę
jesteśmy gotowi zaakceptować. Czekam na pełną listę propozycji.

***

Vassilios wpuścił Danę do samochodu, który wcześniej zamówił.


Siedzenie kierowcy od tylnej kanapy oddzielała przegroda z przejrzystego
plastiku. Kiedy prawnik tłumaczył kobiecie za kierownicą, dokąd ma
jechać, Dana wybrała numer Marii Cruz.
Przełożona odebrała po pierwszym sygnale. Cruz, choć w tej chwili
dzwoniły do niej setki osób naraz, czekała akurat na ten konkretny telefon.
– Póki co zostaje w areszcie - oznajmiła Dana na powitanie.
– Czytałam już. Świetna robota!
Przez chwilę żadna z nich nie wiedziała, co powiedzieć, mimo że w
ich głowach kłębiły się setki pytań i spraw, które musiały omówić.
Z drugiej strony, wszystko, co ważne, zostało już powiedziane.
Na razie.
–  To znaczy, że sąd zwróci się do ICC z wnioskiem o konsultacje -
dodała Maria w końcu.
– No właśnie.
Dana w kilku zdaniach streściła oczekiwania sądu oraz kwestie
podniesione przez greckiego adwokata Turnera i przedstawiła oczekiwania
względem nich.
–  Nadużycie sądowe - syknęła Maria. - Co za gnojek! Ale niech
będzie. Wiem, o co chodzi. W kwestii oskarżenia i dowodów: pewnie się
domyślasz, że pracujemy tu wszyscy jak szaleni nad przygotowaniem
wniosku o przekazanie Douglasa Turnera do ICC.
– Vassilios uważa, że powinniśmy działać możliwie szybko, bo...
–  ...bo Amerykanie wykorzystają każdą chwilę do eskalacji
politycznych nacisków i wprowadzania nowych sankcji - dokończyła jej
myśl Maria. - To oczywiste. Pospieszymy się. Poza tym musimy przekonać
sąd o naszej woli współpracy. Musimy przeciągnąć go na naszą stronę.
Przekaż im, proszę, że jutro rano dostaną to, o co wnioskowali.
– Wszystko? - upewniła się Dana.
– Wszystko, czego sąd potrzebuje - wyjaśniła Maria. - Dowodów nie
możemy przekazać, bo Rzymski Statut tego nie przewiduje. No i do tego
dochodzą jeszcze kwestie bezpieczeństwa. Prześlemy za to więcej
szczegółów incydentu w Nangarhar, żeby przekonać sąd, że tych zarzutów
nie można zlekceważyć. Postaram się złapać najbliższy lot do Aten.
Vassilios jest gdzieś w pobliżu?
Przez chwilę Dana czuła coś w rodzaju rozczarowania. Czyżby Maria
nie ufała jej wystarczająco i uważała, że sama nie poradzi sobie z tą
sprawą? Z drugiej strony trochę się nawet cieszyła. Jej przełożona była w
swoim fachu jedną z najlepszych specjalistek na świecie. I przy całym
zaufaniu, jakim mogła ją darzyć, nie powinna zostawiać młodszej i
niedoświadczonej podwładnej bez wsparcia.
Dana przekazała słuchawkę Vassiliosowi.
Radosne powitanie, gratulacje i życzenia. Dana wyjrzała przez okno.
Jechali wąskimi uliczkami zabudowanymi dziwaczną mieszaniną
nowoczesnej i starszej architektury. Gdzieś czytała, że Ateny rozwijały się
szczególnie dynamicznie w dziewiętnastym i dwudziestym wieku. Wygląd
zabudowy to potwierdzał. Ostre słońce rzucało wyraźne cienie.
– Ależ bardzo chętnie - odpowiedział Vassilios na jakieś pytanie Marii.
Potem oddał Danie telefon. Połączenie było zakończone.
W milczeniu zaczęła przeglądać internet w poszukiwaniu
najświeższych reakcji.
Na początku wiadomości przekazywały suche fakty, bez komentarzy.
 
Douglas Turner pozostaje w areszcie!
Sensacja w greckim sądzie!
 
Artykułom towarzyszyły - niestety! - tylko archiwalne zdjęcia.
Żadnemu z reporterów nie udało się zdobyć aktualnej fotografii Turnera ani
nawet samochodu, którym wracał do więzienia.
Po około piętnastu minutach jazdy taksówka zatrzymała się przy
niewielkiej kawiarni w spokojnej bocznej uliczce. W miejscu, gdzie nie
docierali turyści. Ani dziennikarze.
Za to rozciągał się stąd fantastyczny widok na Akropol.
Usiedli przy niewielkim stoliku na zewnątrz.
– Osiągnęliśmy więcej, niż mogliśmy zakładać - powiedział Vassilios.
W jego oczach pojawił się błysk rozbawienia. Z wewnętrznej kieszeni
marynarki wyjął cygaro. - Pozwolisz?
Dana skinęła głową, na co prawnik obciął końcówkę i zapalił.
– Powiedz, tak zupełnie szczerze - poprosił. - Spodziewałaś się takiego
zakończenia?
Dana w zasadzie nie wiedziała, czego się spodziewała. Niektórzy
ludzie żyją zgodnie ze swoimi oczekiwaniami. Inni kierują się obawami
albo nadzieją. Większość zostaje pośrodku, rozdarta.
Do stolika podszedł kelner. Dana zamówiła wodę i kawę. Vassilios
powiedział kilka słów po grecku.
–  Zarzucenie Amerykanom ukrywania dowodów i wprowadzenie
elementu niepewności w rozważania sądu było bezczelne, ale bardzo mi się
spodobało - westchnęła Dana.
–  Musiałem zaryzykować - odparł Vassilios. - Miałem wrażenie, że
skłaniają się do podważenia zasadności nakazu aresztowania i do
zwolnienia Turnera.
–  Też się tego obawiałam. Problem tylko, że teraz sąd oczekuje
dowodów. A my nie możemy mu ich dostarczyć.
Kelner przyniósł kawę, wodę i dwa kieliszki musującego wina.
– Zajmiemy się tym krok po kroku - powiedział prawnik. - To zupełnie
bezprecedensowy proces. Musimy nastawić się na niespodzianki i
przygotować do niekonwencjonalnych posunięć, jeśli sytuacja będzie tego
wymagać. Sama wiesz, że nie możemy liczyć na żadne fory ze strony
przeciwników. A jednak uważam, że mamy powody do świętowania.
– Przecież dopiero co minęło południe!
– Nigdy nie jest za wcześnie na świętowanie. Jamas!
– Jamas.
Vassilios jednym haustem wypił połowę zawartości kieliszka.
–  Pytanie tylko - zauważył - jak będzie wyglądał kolejny krok
Amerykanów.
– I jak na niego zareagujemy.
– O, właśnie.
–  Maria przyleci, żeby osobiście wszystko nadzorować - powiedziała
Dana. - Chciała złapać najbliższy samolot do Aten.
– Też to słyszałem - potaknął Vassilios i zamyślony pokiwał głową. -
Bardzo chciałbym wiedzieć, kim byli ci wszyscy ludzie, którzy na początku
zajęli miejsca dla publiczności.
Sięgnął po telefon i zaczął czegoś szukać. Po chwili na ekranie
pojawiło się zdjęcie.
Douglas Turner, Ephramidis, Derek Endvor i kilka innych osób w sali
sądowej. Vassilios przesunął palcem w lewo. Na kolejnych fotografiach
uwiecznił pozostałych członków grupy.
– Kiedy je zrobiłeś? - zapytała Dana. Nie wiedziała, co o tym myśleć.
W końcu zobaczyła zdjęcie, którego wykonanie sama rozważała w trakcie
posiedzenia: Turner, były prezydent Stanów Zjednoczonych, na ławie
oskarżonych. Brakowało tylko kajdanków.
– Zaraz na początku, po tym, jak sędziowie usiedli i wszyscy zwrócili
się w stronę Turnera. Żadne z sędziów nie widziało go wcześniej na żywo,
nie mówiąc już w ogóle o zobaczeniu z tak bliska. Dlatego najpierw nim się
zajęli. Prokurator podobnie. Chyba że patrzył akurat na sędziów.
Amerykanie tak samo. A te dzisiejsze smartfony są naprawdę niesamowite -
dodał i obrócił telefon tak, żeby Dana mogła przyjrzeć się zdjęciu. -
Wrzucimy ich twarze w wyszukiwarkę obrazów w internecie - stwierdził i
dopił wino. - Wiem, że to nie moja sprawa, ale ICC musi dysponować
naprawdę mocnymi dowodami i poszlakami, skoro Izba Przygotowawcza
zgodziła się na takie działania.
Dał znak kelnerowi.
Dana nie miała pojęcia, ile Maria mu powiedziała. Ani czy
przypadkiem nie brał udziału w dochodzeniu.
– O tak, są naprawdę mocne - potwierdziła jedynie.
– Nie zostaną podważone w trakcie procesu?
–  Gdyby było takie zagrożenie, biuro prokuratora - celowo
posługiwała się oficjalną nazwą, choć Vassilios wiedział przecież, że mówi
o Marii - nie zdecydowałoby się ich wykorzystać.
Kelner przyniósł niewielką karafkę białego wina i dwa kieliszki.
Dana podziękowała gestem.
– Dziękuję, mnie już wystarczy!
–  Musisz przynajmniej spróbować - uparł się prawnik. - To retsina.
Piłaś kiedyś retsinę?
– Wino żywiczne? Dawno, dawno temu. Nie podeszło mi.
– W takim razie próbowałaś złą retsinę. Ta tutaj jest naprawdę dobra.
A jeśli i tak ci nie zasmakuje, nie będę cię zmuszał.
– Nie chcę upijać się już w południe. W zasadzie to w ogóle nie chcę
się upijać.
Vassilios się roześmiał.
– Ależ oczywiście, że chcesz! Bo jeśli nie dzisiaj, to kiedy?
Nalał wino do kieliszków i przepił do niej.
Dana dała się namówić i zwilżyła usta. Tutejsza retsina rzeczywiście
smakowała lepiej niż paskudztwo, którego próbowała na studiach.
–  Prawdę mówiąc, nie potrafię sobie wyobrazić, czym mogłoby
dysponować biuro prokuratora. Pewnie całą górą zeznań świadków. Może
jakimiś tam dowodami. Kilka lat temu krążyło nagranie z night raid, o ile
dobrze pamiętam, i na nim ktoś rozpoznał w sprawcy agenta CIA. Tylko że
to wszystko to stanowczo za mało, żeby oskarżyć byłego prezydenta USA.
Nawet jeśli mu się należy. Ale kiedy człowiek pomyśli, że George Bush
otwarcie przyznał, że po jedenastym września dopuścił stosowanie tortur, i
nie poniósł żadnych konsekwencji... Ani on, ani żaden z pozostałych,
którzy byli w to zaangażowani, jak Cheney, Rumsfeld czy prowadzący
przesłuchania agenci i żołnierze. Do odpowiedzialności pociągnięto tylko
kilka płotek, jak po tych wydarzeniach w Abu Ghurajb. - Opróżnił kieliszek
i zaciągnął się głęboko cygarem, po czym wypuścił dym, który otoczył jego
głowę białą chmurą. - Musicie mieć coś więcej - dodał. - I mam nadzieję, że
wystarczająco. I jeszcze, że ten, kto to „więcej" dostarczył, będzie
bezpieczny.
Dana nie czuła się swobodnie, słuchając jego słów, bo nagłe
uświadomiła sobie, że sama nie jest przekonana, czy sądowi wystarczą
dokumenty dostarczone przez Marię.
 
29.
Derekowi bardzo nie podobała się myśl, że jedynym miejscem, w
którym może rozmawiać z byłym prezydentem, jest sala w więzieniu
Korydallos, bo nie miał pojęcia, czy nie są tam podsłuchiwani.
Dyrektor jednostki i strażnicy wyszli na korytarz i zostawili ich
samych.
Przy stole zasiedli Turner, Derek i reszta zespołu, który przyleciał z
nim z Waszyngtonu. Plus Nestor Booth, wojskowy z bazy na Krecie. I
grecki adwokat Ioannis Ephramidis.
Turner zachowywał się zaskakująco spokojnie. Derek liczył się z
wybuchem złości. Ale nic takiego się nie zdarzyło. Były prezydent
najwyraźniej zrozumiał, że w obecnej sytuacji niewiele w ten sposób
osiągnie. Złość należało jednak okazać. Na zupełnie innym poziomie.
–  Mamy kilka możliwości dalszego postępowania - zaczął Derek.
Mówił bardzo cicho, prawie szeptem. - Zaczniemy od prawdopodobnie
najprostszej, która nie wszystkim może przypaść do gustu. Will, Alana?
–  Rzymski Statut Międzynarodowego Trybunału Karnego daje
Trybunałowi jurysdykcję nad przestępstwami takimi jak zbrodnie wojenne,
jeśli państwo, w którym zostały popełnione, lub państwo, z którego
pochodzi domniemany sprawca, nie są w stanie lub nie przejawiają woli, by
samodzielnie zbadać zarzuty, rozpocząć dochodzenie i postawić
oskarżonych przed sądem - zaczęła Alana. - Oznacza to, że jeśli w
inkryminowanej sprawie w USA prowadzono lub obecnie trwa
dochodzenie, ICC nie może go dublować.
Przesunęła wzrokiem po twarzach zebranych, by się przekonać, czy
wszyscy zrozumieli, do czego zmierza. Niepotrzebnie.
–  Ani nigdy nie było, ani nie ma prowadzonych dochodzeń, śledztw,
spraw czy procesów, w których przedmiotem zainteresowania byłoby
postępowanie Douglasa Turnera w sprawach choćby zbliżonych do tej, z
jaką mamy obecnie do czynienia - wyjaśniła Lilian Pellago. Kobieta, która
ponoć prawie nie potrzebowała snu, oczywiście odrobiła zadanie domowe.
Derek przypomniał sobie nagranie z Afganistanu. Gdyby wówczas nie
ukrócono prób dochodzenia, dziś mieliby w ręku narzędzie.
–  W takim razie powinniśmy jak najszybciej rozpocząć takie
dochodzenie - oznajmiła Alana Rufz. - ICC będzie musiał wycofać nakaz
aresztowania wobec Turnera, a grecki sąd natychmiast go zwolni.
–  Pod warunkiem - zauważył William Cheaver - że ICC i Grecy
uwierzą w szczerość naszych intencji.
– O co będzie raczej ciężko - dodał Ronald Voight. - Dotychczas nikt
nie brał takiej możliwości na poważnie.
– Absolutnie wykluczone! - oburzył się Turner. - Nie pozwolę zrobić z
siebie kryminalisty! Śledztwo byłoby hańbą!
–  To niejedyna możliwość - odezwał się Ioannis Ephramidis. - Pan
Turner mógłby wnieść sprzeciw bezpośrednio przed ICC, zamiast przed
greckim sądem. Ewentualnie protest mógłby zostać złożony w obu
miejscach naraz.
– To też całkowicie wykluczone. - William Cheaver pokręcił głową. -
W ten sposób, mniej lub bardziej, uznalibyśmy działania ICC za zgodne z
prawem. Nie, pan prezydent nie może wchodzić w bezpośrednią interakcję
z ICC.
– Tylko że w końcu i tak będzie musiał - zauważył Ephramidis.
– Nie do pomyślenia - powiedział Turner. - Arthur Jones nie może do
tego dopuścić. Nie może, jeśli chce mieć jakiekolwiek szanse na reelekcję.
–  Niewiele brakowało, a sąd zgodziłby się z naszym argumentem
nadużycia i braku podstaw prawnych - powiedział Trevor. - Myślę, że
jeszcze można to wykorzystać.
–  Próbowaliśmy przecież - zaprotestował Ephramidis. - Co jeszcze
mielibyśmy z tym zrobić?
– Czekać - wyjaśnił Trevor.
– Przecież to jest śmieszne! - zdenerwował się Turner. - To wszystko,
ten cały cyrk, w nim nie chodzi o kwestie prawne. To jest rozgrywka o
władzę! Prawnicy i sąd nie mają tutaj nic do powiedzenia! Decyzja należy
do polityków. To oni muszą zacząć działać!
Jakby żadne z nich tego nie wiedziało!
– Na tym polu też jesteśmy aktywni - zapewnił go Derek.
– Poza tym - podkręcał się były prezydent - już dawno mogłem być na
wolności! Gdybym był na miejscu Arthura, wysłałbym kilku naszych
marines, żeby mnie wyciągnęli!
– Dokładnie takie rozwiązanie zaproponowałem panu prezydentowi -
potwierdził generał Booth.
Ten znowu swoje!
– A pan prezydent miał dobre powody, by chwilowo odsunąć w czasie
jego realizację - uciął Derek.
– Mięczak - burknął Turner. - Typowe.
– To działanie również w pana interesie - zauważył Derek. - Wysyłanie
żołnierzy na obce terytorium, żeby zlikwidować terrorystów, to jedno. Ale
odbicie więźnia i wywiezienie go całego i zdrowego do innego kraju to
zupełnie inna sprawa. Jestem przekonany, że generał Booth też to
potwierdzi - powiedział, spoglądając na wojskowego. - Chyba że chciałby
pan znaleźć się pośrodku wymiany ognia między amerykańskimi
żołnierzami i greckimi strażnikami więziennymi. Nie wspominając nawet o
politycznych implikacjach takiej akcji.
Turner nie odpowiedział.

***

Kiedy Sean wyszedł na taras za domem, Bull i Harry rozsiedli się w


przestronnej części wypoczynkowej i rozmawiali, bawiąc się telefonami.
Na widok nowych gości rozległy się radosne powitania.
–  Dino, Hernan, Sal, znacie się przecież - zwrócił się do trójki
mężczyzn, którzy wyszli za nim z domu. Wszyscy średniego wzrostu,
bardziej lub mniej wysportowani i tak jak on w wieku około trzydziestu,
trzydziestu kilku lat. Dean „Dino" Trullio przyleciał z Londynu, Hernan
Cortez z Republiki Południowej Afryki, a Sal Potter z Sycylii. Dwójka
kolejnych również pasowała do reszty grupy.
–  Hopper - przedstawił pierwszego z nich Sean. Mocno zbudowany,
brązowa skóra, słomiany kapelusz. Dołączył do nich z Berlina. I Biff. Sam
stanął między wygodnymi sofami i poczekał, aż wszyscy usiądą. - Hopper
służył w marines i w razie potrzeby jest też świetnym pilotem helikoptera.
Sean podkreślił czas przeszły w słowie „służył". Inni z jego branży
przedstawiliby Hoppera jako komandosa. Pozostałych członków jego
oddziału również nazwaliby wcześniej zajmowanymi stanowiskami,
tytułami czy szarżami. On jednak wiedział, że słowa mają wagę. I robią
różnicę. Każdy z obecnych powinien zdawać sobie sprawę, w jakiej funkcji
się tu znalazł. Większość powinna też poczuć ducha patriotyzmu. Lecz w
przeciwieństwie do skromnego wcześniejszego żołdu i dumy ze służby
ojczyźnie tutaj chodziło o wielkie pieniądze. Zero iluzji.
–  Biff potrafi włamać się do każdego komputera, sieci, telefonu
komórkowego. Wszędzie. - Zwerbował go w Warszawie. Zebranie
najlepszego z możliwych zespołów w ciągu kilku godzin było dużym
wyzwaniem. Sean jednak znał właściwych ludzi i dlatego to do niego
zwrócił się Mahir. Teraz przedstawił pozostałych dwójce najnowszych
nabytków.
–  Harry, były ranger, również pilot. Bull, explosives. Dino i Hernan
znają się na wszystkim. I wszędzie sobie poradzą. Więzienie, sąd, kryjówki
terrorystów w jakimś... stanie. Sal, wywiad. Jeśli potrzebujemy jakichś
informacji, Sal je dla nas zdobędzie. Albo zna ludzi, którzy je nam
dostarczą.
Krótkie skinienia głowami. Każdy z nich wiedział, że na ludziach
zwerbowanych przez Seana można polegać.
Popołudniowy upal jakby zachęcał cykady do głośniejszego grania.
Sean musiał podnosić głos, żeby przekrzyczeć chór tysięcy drobnych
owadów.
– Wszyscy chyba wiecie, o co chodzi.
Mężczyźni zasiadający na ogrodowych kanapach pokiwali głowami.
Większość z nich siedziała, nie dotykając oparć. Wyprostowani, z łokciami
na kolanach i dłońmi luźno pomiędzy nimi albo z rękoma pod brodą. Poza
Bullem i Biffem same krótkie, wojskowe fryzury, niektóre ledwie
kilkucentymetrowe. To była ich jedyna wada. Wprawny obserwator
natychmiast rozpoznałby w nich byłych wojskowych, gdyby musieli
pokazać się gdzieś w mieście.
– Jak już wspomniałem, dostaniemy wszystkie informacje, które będą
nam potrzebne. Co nie znaczy, że chciałbym polegać tylko na tym źródle -
dodał, spoglądając znacząco w stronę Sala. - Potrzebujemy własnego
wywiadu.
Sal potaknął.
–  Sprawy nie ułatwia nam konieczność zachowania maksymalnej
elastyczności. Działamy na rozkaz. Tyle że nie wiemy, kiedy padnie. To
oznacza konieczność przygotowania kilku scenariuszy. Przy czym można
uznać, że istnieją dwa główne.
Na szklanym stole pośrodku rozpostarł plan miasta. Staromodny.
Papierowy; bo nie zostawiał żadnych elektronicznych śladów. Jakby nie
wystarczyło tych, które już wcześniej musieli zostawić, mimo że robili, co
mogli, żeby tego uniknąć.
Sean wskazał na więzienie.
–  Klasyk. Ekstrakcja prosto z więzienia. Nocna akcja. - Przesunął
palcem wzdłuż ateńskich ulic. - Alternatywa: w czasie transportu z lub do
sądu. Cała trasa, włącznie z więziennym dziedzińcem.
– Z tego pierdla ktoś już dwa razy zwiał helikopterem - zauważył Sal.
–  To było dość dawno temu. - Sean pokręcił głową. - Ale tak, to
prawda. Przy czym warunki mimo to niespecjalnie się poprawiły.
– Od czego zależy wybór rozwiązania?
–  Od sytuacji, która jest bardzo płynna - wyjaśnił Sean. - Decyzję
podejmie kilku polityków, prawdopodobnie na podstawie wróżby z
porannego gówna.
– Czyli wszystko po staremu - mruknął Hernan. - Kiedy najwcześniej
można się spodziewać?
– Jak tyko dam znać, że mamy przygotowaną naszą część planu akcji,
i dostanę materiały, które będą nam potrzebne.
– Czyli najwcześniej...
– ...jutro w nocy - zakończył Sean.
 
30.
Ambasada Stanów Zjednoczonych w Grecji zajmowała cały kwartał
budynków przy Alei Vasilissisa Sofiasa, jednej z najważniejszych ulic w
Atenach, pokrytej mieszaniną nieciekawych domów wzniesionych w
ostatnich dziesięcioleciach, ale i pięknymi starymi willami. Znajdowały się
tutaj zarówno muzea, jak i siedziby zagranicznych firm czy ambasady
innych krajów.
Range rovery przeszły kontrolę bezpieczeństwa i wjechały do garażu.
Jeremy McIntyre wskazał im drogę do windy, której drzwi musiał
otworzyć kodem. Kabina zabrała ich na najwyższe piętro.
– Tutaj mieszczą się biura CIA - wyjaśnił, kiedy wysiedli.
Ruszyli wąskim korytarzem wzdłuż szeregu zamkniętych drzwi, aż
dotarli do otwartego pomieszczenia. Centrala obserwacyjna. Dziesięć
stanowisk, każde wyposażone w kilka monitorów, obsługiwane przez trzy
kobiety i siedmiu mężczyzn. Dwie ściany w całości ginęły za ogromnymi
ekranami. Niektóre wyświetlały programy telewizyjne, inne obrazy z
miasta. „To z Aten - pomyślał Derek. - Monitoring. Ich własny. I tutejszy,
do którego się włamali".
Niedaleko wejścia oczekiwał ich wysoki mężczyzna w ciemnym
garniturze i białej koszuli.
– Walter Vatanen - przedstawił się.
–  Szef tutejszej komórki CIA - wyjaśnił ambasador, po czym
przestawił Dereka i jego zespół.
–  Tutaj obok mamy pokój konferencyjny - zaproponował Walter i
wskazał na otwarte podwójne drzwi. W środku było widać podłużny stół i
dwanaście krzeseł oraz jeszcze więcej monitorów na ścianach. - Proponuję
urządzić w nim centrum operacyjne.
–  Dziękuję - kiwnął głową Derek. - Najważniejszym obecnie
wyzwaniem jest wyciągnięcie Turnera z tego zasranego więzienia. Jakieś
pomysły?
– To będzie bardzo trudne - stwierdził McIntyre. - Próbowałem już. W
Atenach nie ma w zasadzie żadnej realnej alternatywy dla tego miejsca. A
Grecy nie odważą się zaryzykować rozwiązania z wynajęciem lokalu na
areszt domowy i przejęciem ochrony przez ich służby. Mimo to staram się
naciskać.
– Prawne aspekty mamy już chyba naświetlone - oznajmił Derek. - Co
z kwestiami politycznymi i komunikacyjnymi?
Przesunął wzrokiem po twarzach zebranych i zatrzymał się na Lilian.
–  Staramy się dotrzeć do wszystkich liczących się członków rządu i
wpływowych posłów - wyjaśniła kobieta. - Feralną minister
sprawiedliwości mamy już na szczęście z głowy. Nawiązaliśmy też
kontakty z przedstawicielami greckiego biznesu, którzy mają świetne
polityczne koneksje. Oni zdają sobie sprawę, o co toczy się gra.
– To niech się pospieszą - mruknął Derek. - Trevor?
–  Mamy kontakt z grupami i środowiskami politycznymi spoza
klasycznego spektrum - referował przedstawiciel tajnych służb. - W tym
przede wszystkim z kręgów konserwatywnych. Będą aktywnie lobbowały
za zwolnieniem Turnera. Również w sferze komunikacji, o ile dobrze
zrozumiałem - dodał, spoglądając na Ronalda.
–  Również, ale nie tylko - wyjaśnił tamten. - Trzeba zaktywizować
przyjazne nam kręgi, nie tylko tutaj, w Grecji, ale też w całej Europie.
Podjęliśmy już odpowiednie działania w mediach społecznościowych.
Staram się też wybadać jeszcze jeden temat. Grecja pęka w szwach przez
uchodźców - ciągnął. - Głównie dlatego, że ich europejscy przyjaciele -
wymawiając ostatnie słowo, palcami narysował w powietrzu cudzysłów -
mniej lub bardziej pozostawili ich samych z tym problemem. Wielu z
napływających tu obcokrajowców pochodzi z Afganistanu, Syrii, Iranu czy
Erytrei. Uciekają przed islamistami, terrorem, dyktaturami, wojnami
domowymi, suszą i innymi problemami dotykającymi ich kraje.
Katastrofami, którym Douglas Turner zapobiegał, prowadząc wojnę z
terroryzmem i realizując programy rozwojowe i pomocowe.
– Doskonale - potaknął Trevor i uśmiechnął się krzywo.
Zupełnie poważnie traktował propozycje kreślone przez Ronalda,
mimo nieskrywanego cynizmu speca od komunikacji.
– Znajdziemy odpowiednich ludzi, którzy wytłumaczą to innym przed
telewizorami - ciągnął Ronald. - Dwie pieczenie przy jednym ogniu.
Przekaz numer jeden: ten człowiek zasłużył na medal, a nie na więzienie.
Przekaz numer dwa: gdyby było więcej takich mężów stanu jak Turner,
nasze ojczyzny byłyby bezpieczniejsze, a problem uchodźców w ogóle by
nie istniał.
–  Podoba mi się ten spin - roześmiał się Trevor. - Niechęć do
uchodźców przedstawiona jako współczucie. Trafi do całkiem sporej części
społeczeństwa.
– U nas też by trafiło - zauważyła Alana chłodno. - Nie tylko w kwestii
uchodźców.
Również gdyby chodziło o Latynosów czy Afroamerykanów. I choć
nie powiedziała tego na głos, każdy w pomieszczeniu wiedział, co miała na
myśli. Derek nie był zadowolony z napięć rodzących się między członkami
zespołu.
–  Jak daleko jesteśmy z gromadzeniem informacji na temat Dany
Marin? - zmienił temat, zwracając się do Waltera.
– Cały zespół nad nią pracuje. Wielowątkowo, że tak powiem. Peter?
Podszedł do jednego ze stanowisk. Mężczyzna przy biurku wyświetlił
na monitorze ujęcia z kamer.
Pokój i łazienka.
– Mamy podgląd i podsłuch w jej pokoju hotelowym - wyjaśnił Peter.
Na kolejnym monitorze widać było ulicę w dobrej okolicy. Eleganckie
domy jednorodzinne i wille. - Jej upierdliwego towarzysza obserwujemy na
razie tylko z zewnątrz. Teraz są tam oboje:
– Co z ich sprzętami? Mamy dostęp?

***

– Poszło łatwiej, niż się spodziewałem - stwierdził Vassilios.


Dana musiała uznać swoje obawy za zupełnie bezpodstawne.
Podstarzały prawnik dysponował superszybkim łączem internetowym.
Wyjątkowo mocnym i nowoczesnym sprzętem komputerowym.
Zaawansowanymi zabezpieczeniami. I co najlepsze, świetnie sobie radził z
obsługą tego wszystkiego.
Siedzieli w ogródku jego domu w zachodniej części miasta.
Początkowo Dana nie chciała przyjąć zaproszenia. A potem pomyślała o
demonstrantach przed hotelem i zmieniła zdanie.
Porośnięta bluszczem pergola dawała cień. Cykady grały wśród liści
starych drzew, których gałęzie sięgały z jednej strony nad dom Vassiliosa, a
z drugiej nad działki sąsiadów. Między grubymi pniami widać było
połyskujące w oddali morze. Na podrapanym drewnianym stole stała
karafka z wodą, druga z winem i kilka talerzyków. Vassilios podał na nich
same pyszności. Poziomem zaopatrzenia jego lodówka odpowiadała
sprzętowi komputerowemu, którym dysponował. Najwyższa półka.
Nawiew zapewniał ochłodę. Nawet osy krążące nad resztkami jedzenia nie
psuły idylli.
Na monitorze komputera pojawiły się w szeregu zdjęcia członków
amerykańskiej delegacji z sali sądowej. Korzystając z funkcji
wyszukiwania obrazem, sprawdzali w internecie twarz po twarzy.
Większość udało im się błyskawicznie zidentyfikować.
Szefem grupy był oczywiście Derek Endvor. Były wojskowy, prawnik,
choć niepraktykujący. Wydawał się gościem do zadań specjalnych.
Wcześniej ważny członek sztabu wyborczego prezydenta USA
ubiegającego się o reelekcję.
Williama Cheavera Vassilios rozpoznał bez pomocy wyszukiwarki
internetowej. Wyrocznia prawa międzynarodowego.
Alana Rufz, ekspertka Departamentu Sprawiedliwości z wieloletnim
doświadczeniem na tym stanowisku.
Lilian Pellago pracowała dla Departamentu Stanu, przynajmniej na
razie. Po posadach na różnych uniwersytetach i w sektorze prywatnym
Arthur Jones ściągnął ją do swojej administracji i zaoferował obecne
stanowisko.
Ronald Voight również nie był anonimową twarzą. Specjalista do
spraw komunikacji.
Trevor Strindsand współpracował z biurem Doradcy do spraw
Bezpieczeństwa Narodowego w gabinecie Arthura Jonesa.
Zaskoczyła ich obecność umięśnionego, wytrenowanego łysego
mężczyzny. Nestor Booth, generał, aktualne miejsce służby: baza Souda
Bay, Kreta.
–  Nawet wojskowego posadzili w sali sądowej. - Vassilios pokręcił
głową. - To można potraktować jako bezpośrednią groźbę.
– Teraz przynajmniej już wiemy, z kim mamy do czynienia - odparła
Dana.
–  To tylko jedna z macek krakena. - Vassilios się uśmiechnął. -
Musimy być tego świadomi. W tle pracuje całe gigantyczne zaplecze
zespołów z różnych dziedzin. Dysponują najlepszymi służbami
wywiadowczymi na świecie, najlepszymi agentami na świecie i
najskuteczniejszymi specjalistami od dezinformacji. Nie mówiąc o
najpotężniejszej armii na świecie.
– Której nie użyją.
– Ręki bym sobie za to nie dał uciąć. Zupełnie poważnie mówię.
– Nie, tak daleko by się nie posunęli.
– Jeszcze się przekonamy. Niezależnie. My musimy stawić im czoła.
– Nasza dwójka i całe ICC.
Vassilios pokiwał głową, jakby sprawdzał, czy jeszcze dobrze się
trzyma.
– Nie oczekiwałbym nadmiernej pomocy z Hagi. Sama wiesz, jakimi
narzędziami dysponuje Trybunał. Będziecie mieli się z czego cieszyć, jak
chociaż ułamek swoich spraw doprowadzicie do końca. Nie macie tajnych
służb. Wywiadu. Wojska. Ludzie, wy nie macie nawet własnej policji! Nie
dysponujecie działem prasowym, który mógłby choćby próbować się
zmierzyć z pojedynczym specjalistą pokroju Ronalda Voighta. Wasze
polityczne powiązania, a przede wszystkim polityczne wpływy są równe
zeru, jeśli zestawić je ze skutecznością Lilian Pellago, Arthura Jonesa czy
Departamentu Stanu USA.
– Od początku nikt nie miał złudzeń, że jest inaczej.
Vassilios zamyślił się i pokiwał głową.
Upił wina.
–  Mimo to nie powinniśmy im niczego ułatwiać - stwierdził. - Może
kilka uszczypnięć, gdzie się da? Co ty na to?
– O czym konkretnie myślisz?
– A jak sądzisz, skąd demonstranci, którzy cię dzisiaj wyrwali ze snu,
wiedzieli, gdzie się zatrzymałaś? Ci ludzie na razie pracują w całkowitej
dyskrecji i nikt im nie przeszkadza. Tymczasem możemy to zmienić. Mam
kilkoro znajomych wśród dziennikarek i dziennikarzy, którym mógłbym
podesłać nasze ustalenia.
– I co by z nimi zrobili?
Vassilios wzruszył ramionami, uśmiechnął się szeroko i upił kolejny
łyk wina.
– Nie czułabym się z tym swobodnie - stwierdziła Dana.
Prawnik ponownie wzruszył ramionami.
– W takim razie nie pozostaje nam nic poza czekaniem.
–  Musimy coś zrobić, na pewno się da! Żeby przygotować się na
kolejne posiedzenie sądu!
–  Od strony formalnej jesteś doskonale przygotowana - stwierdził
Vassilios. - Za to całą sferę komunikacyjną musi przejąć Haga. Polityczną
też.
– Nienawidzę siedzieć z założonymi rękoma.
–  Rozejrzyj się, jesteś w Atenach! Idź zwiedzić Akropol! Albo zrób
rundkę po muzeach, tam jest przynajmniej chłodno. Tutaj nie da się nudzić.

***

– Nie ma możliwości - oznajmił asystent Marii Cruz, zaglądając do jej


biura. - Nigdzie.
– Jak to nie ma możliwości?
– Mówię o lotach do Aten. Nigdzie nie ma wolnych miejsc.
–  Wszystkie miejsca wykupione? Przecież to niemożliwe. Próbuj
dalej!
– Nie wygląda na to, żeby wszystkie były wykupione - dodał asystent.
– No bo to przecież wykluczone. - Maria pokręciła głową. - Dana jest
dobra, ale jeszcze niedoświadczona. Vassilios też jest dobry, ale
niewystarczająco zna tę sprawę. Muszę tam lecieć, skoro Jasper wypadł z
gry.
– Wszystko sprawdziłem, serio - zapewnił ją pracownik.
– W razie konieczności wyczarterujemy prywatny lot!
– Obdzwoniłem już kilka agencji. - Mężczyzna pokiwał głową.
–  I co, też nic? Nie mają prawa tak się zachowywać! Musimy
skontaktować się z holenderskim rządem! Unią Europejską! Dzwoń, w
razie czego przełącz mnie i osobiście z nimi porozmawiam. Wiedzą coś o
tym? Nie mogą godzić się na takie traktowanie Trybunału!
Gdzie się podziewali politycy, kiedy byli potrzebni?
 
31.
Tłumy demonstrantów dookoła więzienia Korydallos ułatwiały
rekonesans. I jednocześnie go utrudniały. W normalnych warunkach uliczki
wokół obiektu byłyby puste i spacerujący nimi mężczyźni szybko zostaliby
rozpoznani przez wprawnych obserwatorów jako wojskowi, obecni albo
byli. Poruszając się w grupie, mniej rzucali się w oczy. Jednak tam, gdzie
zbierało się więcej ludzi, pojawiały się też w dużej ilości aparaty
fotograficzne i telefony z kamerami. Na dodatek policja nagrywała
demonstrujących. Programy identyfikacji na podstawie nagrań twarzy
stawały się coraz dokładniejsze. Nikt nie mógł wiedzieć tego lepiej niż
Sean, Sal czy pozostali! Ale dzięki temu znali też sposoby, jak je
przechytrzyć. Kaptury, czapki z daszkiem, ciemne okulary - klasyka.
Martwe pola czy odludne zakamarki służyły szybkiej zmianie garderoby.
Czapki i kapelusze osłaniające twarz. Specjalny makijaż i naklejane wzory
nie rzucały się tak bardzo w oczy w tłumie wariatów. Kamyk w bucie albo
skryte pod ubraniami gumowe opaski ciasno opinające różne części ciała
zmieniały charakterystyczny chód i nieświadomy wzorzec ruchu, który
specjalistyczne programy od dawna potrafiły wykorzystywać do
identyfikacji jednostek bez konieczności pozyskania zdjęcia ich twarzy.
Sean nie miał pewności, czy greckie władze i tajne służby poważnie
liczyły się z próbą siłowego odbicia aresztanta na podstawie American
Service-Members' Protection Act.
W ostatnich latach świat bardzo się zmienił. Europa i Stany
Zjednoczone jako sprzymierzeńcy? Hm, dalej razem stanowiły trzon
NATO. Wielu uważało, że już tylko z przyzwyczajenia. Perswazja i - dająca
poczucie bezpieczeństwa - siła przynależności do instytucji.
–  W nocy też tu ich tyle? - W słuchawce usłyszał głos Bulla. - W
sensie demonstrantów.
Podzielili się na cztery zespoły, żeby jak najmniej rzucać się w oczy.
– Tak - potwierdził Sal.
–  Czyli zawsze będziemy mieli publiczność - mruknął Hopper. -
Nawet jeśli akcja będzie po zmroku.
– Zgadza się - potaknął Sal. - Ale niewiele mogą. Poza nagrywaniem.
A na nocnych ujęciach prawie nic nie widać.
–  Za to za dnia to zupełnie inna sprawa - zauważył Dino. Musiał
znaleźć się gdzieś za więzieniem, mimo że policja zamknęła ulice
prowadzące bezpośrednio wzdłuż murów.
Jakkolwiek by mieli realizować ekstrakcję, musieli pojawić się w
świetle reflektorów i jakoś się z niego wydostać. Jedno było pewne: gdyby
przyszło im realizować misję tutaj, bez helikoptera nie warto było w ogóle
zaczynać. Przylot i odlot. O samochodzie lepiej od razu zapomnieć. A
potem prosto na lotnisko, do przygotowanego samolotu. Gdyby udało się
odpowiednio szybko zrealizować wszystkie punkty, istniała szansa na
zaskoczenie lokalnych władz i ucieczkę, zanim się połapią.
Z drugiej strony, oni też mogli dysponować kilkoma specjalistami,
którzy wiedzieli, na jakie scenariusze byłoby dobrze się przygotować. I
opracowali odpowiednie procedury komunikacji i informowania.
Alternatywy? Helikopterem w jakieś ustronne miejsce za miastem,
przesiadka do samochodu i wtedy się zobaczy. Koniec końców, zawsze
lotnisko. Okrężnymi drogami. Ewentualnie port. Może jednak droga
lądowa.
– Dobra - zdecydował Sean. - Dawaj w górę.
Przyglądał się obrazom na ekranie telefonu. Loty dronami nad terenem
więzienia były oczywiście zakazane. I równie oczywiście mało kto
przestrzegał tego zakazu.
Zaczęło się od kilku prywatnych użytkowników, którzy sprzedali
potem nagrania mediom. Więzienie nie dysponowało żadnym sprzętem do
zakłócania sygnału sterującego ani instrumentami pozwalającymi
zlokalizować pilota drona. Przynajmniej dotychczas. Bo możliwe, że w
najbliższych dniach zajdą w tej kwestii jakieś zmiany. Wtedy będzie za
późno. Ale oni będą mieli swoje nagrania.
– Ujęcia poglądowe - powiedział Hopper, który sterował urządzeniem.
Dron był niewiele większy od zaciśniętej pięści. Wystarczająco duży, żeby
go zobaczyć. I jednocześnie odpowiednio mały, by niewprawny strzelec nie
był w stanie go trafić. W więzieniu Korydallos nie pracował żaden snajper.
Tyle Sean zdążył się dowiedzieć. Zapłacił za tę informację. Między innymi
za tę.
Maszyna była wyposażona w kamery transmitujące obraz ze
wszystkich kierunków poza górą. Patrzyli na ekrany telefonów i widzieli
świat, jakby przyglądali się mapie w internecie.
–  Dziedziniec w środku, po lewej - poinformował Sal. - Tuż obok
znajduje się cela Turnera. Gdybyśmy mieli wchodzić, to tylko tamtędy -
dodał.
Nie korzystali oczywiście z komercyjnych dronów dostępnych dla
wszystkich chętnych. Sal zawiesił maszynę dobrych dwieście metrów nad
budynkiem. Kamera miała fantastyczną rozdzielczość. Stabilizacja cyfrowa
zapewniała stabilny, czysty obraz, mimo że urządzenie poruszało się
losowo w różnych kierunkach, jakby sterował nim pijany operator. Dzięki
temu stanowiło trudniejszy cel dla potencjalnych snajperów.
Po chwili obraz stał się mniej wyraźny i zaczął skakać po całym
ekranie. Kilka sekund później dron znalazł się na wysokości dziedzińca,
który jeszcze kilka sekund wcześniej nagrywany był z dwustu metrów. Tym
razem - z dwóch metrów nad ziemią. Dron przesunął się wzdłuż ściany z
zakratowanymi oknami. Przy każdym z nich zatrzymywał się na chwilę.
Spojrzenie do środka. Słabe światło. Bez znaczenia, bo później Biff i Sal
opracują nagranie na komputerach i wyciągną szczegóły.
Sean przedzielił ekran komórki na dwa pola. Obraz z kamery z jednej
strony. I obraz z kamery z drugiej strony. O tej porze dziedziniec był
zupełnie pusty. I to mimo wcześniejszych incydentów z dronami. Braki
osobowe. Kolejne okno. Wewnątrz tylko niewyraźne kontury. Sal
systematycznie przesuwał się wzdłuż fasady. Cela, w której osadzono
byłego prezydenta, była prawie ostatnia w kolejce. Turner musiał wiedzieć,
że jest obserwowany. Został nagrany przez przynajmniej trzy drony.
Poniżające ujęcia. Jeszcze niedawno najpotężniejszy człowiek na świecie,
teraz uwięziony za kratami. Nieostre zdjęcia. Ziarniste. Schylona głowa.
Czy to na pewno on? W jakiś sposób Sean potrafił mu współczuć. A
jednocześnie zupełnie nie. Jako były żołnierz w ekstremalnych sytuacjach
przeżył znacznie gorsze chwile. Porażki. Poniżenia. Beznadzieję. Brak
szans na ratunek. I śmierć - prawie. Ale również zmartwychwstanie. Coś,
czego nie zrozumie nikt, kto tego sam nie przeżył. I późniejszą wolność.
Tryumf. Że się z tego wyszło.
Na obrazie w lewym polu pojawiła się jakaś postać. Nerwowym
gestem wskazywała w ich stronę. Mężczyzna wybiegł na środek dziedzińca.
Sięgnął do biodra. Złożył się do strzału. Tylko przypadkiem mógł zniszczyć
drona. Bez znaczenia. Mieli ich jeszcze kilka. Nie było szans, żeby dotarli
do nich, badając szczątki. Nagrania trafiały bezpośrednio na dysk na ich
serwerze. Sal spokojnie kontynuował oblot cel. Błysk u wylotu lufy. I
jeszcze kilka. Żaden z niego snajper. Mężczyzna znów zamachał nerwowo.
Krzycząc, wskazywał na drona. Na dziedzińcu pojawili się jego
współpracownicy. Stanęli obok siebie. Rozkrok, w obu dłoniach pistolety
uniesione na wysokość twarzy. Nie, w ten sposób nie mieli szans strącić ich
sprzętu. Seanowi do oceny wystarczyło to, co widział na ekranie telefonu.
Kto i gdzie nauczył ich tak strzelać?
Sal skończył rekonesans. Znów niewyraźna, rozkołysana transmisja,
kiedy dron wznosił się gwałtownie. Podróż nad dachami, na nieodległe
podwórze. Tam pewnie też ktoś się szybko pojawi. Ale nie dość szybko.

***

Derek już dawno zdjął marynarkę i krawat. Trevor też wyraźnie się
rozluźnił. Ronald niczym się nie przejmował i dalej chodził w koszulce
polo. Pozostali na razie wciąż występowali w formalnych strojach.
– Co wiemy na temat potencjalnych sygnalistów? - zapytał Derek.
Trevor dał znak Walterowi.
Na jednym z monitorów w kwaterze głównej pojawiły się twarze
sześciorga młodych ludzi.
–  Pozwólcie, że przypomnę: w sprawie opisywanej przez Alanę
mieliśmy sześcioro potencjalnych sprawców. Przez ostatnich kilka godzin
staraliśmy się sprawdzić, co na ich temat wiemy dzisiaj.
Pierwsze zdjęcie: młoda kobieta z ciemnymi włosami do ramion i
dziecięcym spojrzeniem. Po kilku sekundach obraz zmienił się płynnie i
ukazał jej obecny wizerunek. Wyraźniejsze rysy, fryzura pani domu z lat
pięćdziesiątych.
–  Na pierwszy ogień weźmy Jennifer Coalman - zaczął Trevor. - Od
zakończenia studiów pracuje w UCB, w dziale księgowym. Najpierw w
Ohio, teraz w Arkansas.
– Z Berkeley do Arkansas, ciekawe - zauważył William Cheaver.
–  Brak podejrzanych działań czy dziwnych kontaktów, przynajmniej
na tyle, na ile udało nam się ustalić. Mężatka, dwoje dzieci.
–  Bardzo mało prawdopodobne, żeby to ona była sygnalistką - uznał
William.
–  Mimo wszystko wysłaliśmy kogoś, żeby miał ją na oku - oznajmił
Trevor.
Kolejne zdjęcie na ekranie, przedstawiające młodą Latynoskę,
zmieniło się w bardziej współczesną wersję tej samej osoby.
– Lorena Santiago. Po studiach w ramach współpracy z którąś z NGO
wyjechała na dwa lata do Afryki. Od powrotu pracuje dla jednej z
organizacji ochrony przyrody, z siedzibami w DC i w San Francisco.
Mieszka w SF.
– Oceniając na podstawie poglądów i przekonań, jest prawdopodobną
kandydatką na sygnalistkę - stwierdził Nestor Booth.
– Zdecydowanie - potwierdził Trevor. - I nie tylko na tej podstawie. -
Na ekranie pojawiło się zdjęcie biletu lotniczego i jakiegoś dużego miasta.
Derek rozpoznał w nim Bangkok. - Tydzień temu poleciała do Tajlandii.
Podróż zarezerwowała ledwie cztery tygodnie wcześniej.
– Czyli opuściła kraj krótko przed aresztowaniem Turnera - stwierdził
William. - A bilet zarezerwowała w chwili, kiedy ICC kończył
przygotowania.
–  Sugerujecie, że wyjechała ze Stanów Zjednoczonych ze względów
bezpieczeństwa, żeby zniknąć z oczu naszym służbom?
– Gdzie przebywa obecnie? - wtrącił Nestor Booth.
– Dane meldunkowe i rezerwacje lotów wskazują na tajlandzki kurort
na wyspie Phuket. Jesteśmy w trakcie weryfikacji tych informacji.
–  Tajlandia... - Lilian się zamyśliła. - Nie odmówiliby ekstradycji,
gdybyśmy wystąpili z takim wnioskiem. Gdyby była sygnalistką, na pewno
sprawdziłaby takie kwestie.
– Mimo to będziemy mieć na nią oko - zdecydował Trevor.
Trzecia kobieta - zdecydowane spojrzenie, szersza szczęka.
–  Cecile Brown - przedstawił ją Trevor. - Prawniczka, zajmuje się
prawem gospodarczym. Seattle. Nastawiona na karierę. Sprawdzamy ją, ale
nie podejrzewam, żeby zaryzykowała swoje ambicje takim
nieprzemyślanym działaniem. Pora na chłopaków.
Młody mężczyzna o ciemnych lokach i przyjaznej twarzy w ciągu
kilku sekund postarzał się o kilka lat. Krąglejsza twarz, krótsze włosy.
–  Justin Meyer. Od zakończenia studiów pracuje w Kalifornii jako
nauczyciel. Brak podejrzanych zachowań. Ale sprawdzamy go oczywiście.
–  Nauczyciel - zastanawiał się głośno generał. - To by mogło nawet
pasować.
Szczupły ciemnowłosy chłopak o przyjaznym uśmiechu.
–  W mojej ocenie pozostała dwójka jest dla nas najbardziej
interesująca - zaczął Trevor. - Steve Donner, po psychologii i filozofii
wyjechał do Berlina, a później przeniósł się do Monachium.
– Do Niemiec? - zdziwił się Ronald.
– Tak. Tam zaczął studia socjologiczne, ale rzucił je po jakimś czasie.
W tej chwili pracuje w start-upie technologicznym jako tester.
– Przeniósł się do Europy. Bliżej ICC - zastanowił się William.
–  Jednocześnie ma oficjalny meldunek w tym kraju i nie próbował
nawet zacierać za sobą śladów.
–  Dlaczego Europa? I dlaczego akurat Niemcy? Przecież to nie jest
najlepsze miejsce do robienia kariery w start-upach technologicznych?
–  Możliwe, że chodziło o kwestie rodzinne. - Trevor wzruszył
ramionami. - Donner to niemieckie nazwisko. Właśnie to sprawdzamy.
Wysłaliśmy też kogoś na miejsce. Pozostaje nam jeszcze Anthony Slimane.
Ostatnia twarz. Ciemnowłosy, ascetyczny typ o ponurym spojrzeniu.
–  Jego jeszcze nie zlokalizowaliśmy. Po studiach pracował dorywczo
w Kalifornii. Brał udział w protestach społecznych. Potem przepadł bez
śladu.
– Znajdźcie go!

***

– Mama?
Kierowca Dany w zasadzie nie mówił po angielsku, co wykluczało
pogawędkę w czasie jazdy. Dlatego postanowiła wykorzystać sytuację.
–  Dana! Jak się czujesz?! - krzyknęła jej matka podekscytowanym
głosem.
–  Dobrze, dziękuję. Jest oczywiście trochę stresu, ale pewnie się
domyślasz. Mimo to czuję się naprawdę świetnie!
I w tamtej chwili naprawdę tak się czuła. Postanowiła zapomnieć na
trochę o nerwach ostatnich godzin. Mogła zrobić przynajmniej tyle. Nie
zagłębiać się ponownie w aktach, nie wymyślać, z których kruczków
prawnych mogłaby skorzystać. Przez całe lata przygotowywała się do tej
chwili i wszystko sprawdziła już wcześniej. Razem przenalizowali różne
scenariusze. Była gotowa na to, co miał przynieść kolejny dzień.
Przynajmniej prawniczo. Mimo że wciąż nie miała pewności, z czym
jeszcze wyskoczą Amerykanie. Nie potrafiła jednak siedzieć i bezczynnie
czekać na rozwój sytuacji.
–  Wszędzie cię pokazują. - O, znów się zaczyna. Duma i troska. -
Wszyscy sąsiedzi już się zameldowali.
Dana mogła sobie wyobrazić, kto konkretnie i jak.
– Zrobiło się o tobie głośno. Również w rodzinie.
Rodzina. Rodzeństwo jej rodziców. Ich dzieci. Ciotki i wujkowie.
Kuzyni i kuzynki. Z Chorwacji, Bośni, Austrii, Niemiec i Szwecji.
Większość z nich znała jedynie z opowiadań. Niektórych spotkała tyko raz
w życiu, jeszcze jako dziecko, kiedy po latach rozłąki po raz pierwszy
pojechała odwiedzić dawną ojczyznę. Z ojcem, który miał nadzieję, że tam
wrócą.
– A ty? Co u ciebie? - zapytała. - Jak się czujesz?
– A jak miałabym się czuć? Moja córka jest sławna! Albo niesławna! -
Roześmiała się. - Zależy od tego, z kim się rozmawia.
Śmiech matki sprawił, że Danie zrobiło się lekko na sercu. Odkąd
pamiętała, tak na nią działał.
– Od zawsze stawiałaś sobie najambitniejsze cele - ciągnęła matka. - I
zawsze cię za to podziwiałam.
Dana wyobraziła ją sobie. W ich trzypokojowym mieszkaniu na
dziewiątym piętrze bloku na przedmieściach Essen. Pewnie stała przy oknie
i patrzyła na pozostałe budynki tworzące jej osiedle. I odrapany plac zabaw
między nimi.
– Dziękuję, mamo.
„Że nigdy nie przestałaś we mnie wierzyć" - dodała w myślach.
Kierowca taksówki zwolnił, zatrzymał samochód i odwrócił się, żeby
powiedzieć coś, co miało chyba oznaczać, że są na miejscu.
– Muszę już kończyć.
– Uważaj na siebie - poprosiła ją matka.
– Idę właśnie zwiedzać Akropol! - pochwaliła się.
– Cudownie! Baw się dobrze!
Koniec połączenia. Ani słowa o ojcu i jego humorach.
Z boku placu, przy którym zatrzymał się taksówkarz, w cieniu drzewa
czekał Alex. Pomachał, kiedy zobaczył, jak wysiada z samochodu.

***

Demonstranci tłoczyli się na wąskiej ulicy Chozoviotissis i na krótkich


odcinkach od Nikiforidi, Psaron i Solomou aż do Grigoriou Lampraki.
Pozostałe fragmenty ulic biegnące wzdłuż murów więzienia Korydallos
zostały wyłączone z użytku i zablokowane przez policję. Funkcjonariusze
ustawili też blokadę przy końcu alejki Psaron, która rozdzielała tłum
zwolenników aresztowania byłego prezydenta od protestujących przeciwko
temu. Obie demonstracje odgradzało kilkudziesięciu mundurowych w
hełmach, z tarczami i pałkami.
Sean wrócił do ulicy Grigoriou Lampraki. Okrążył kwartał domów i
wszedł między tłum, w pobliże policyjnej blokady, która służyła również za
śluzę dla odwiedzających i pracowników więzienia. Po drugiej stronie
ustawili się przeciwnicy aresztowania. Powietrze było rozgrzane i wilgotne.
Pachniało kurzem, potem i odrobinę też fekaliami.
Krótko po osiemnastej przez policyjną blokadę przeszło kilku
mężczyzn w cywilnych ubraniach. Szli kawałek, rozmawiając, po chwili
rozeszli się w różne strony. Jeden z nich zmierzał wprost na Seana, a kiedy
go mijał, ledwie zauważalnie skinął głową.
Były wojskowy ruszył za nim, trzymając się w bezpiecznej odległości.
Mężczyzna szybkim krokiem przeciął Grigoriou Lampraki i skręcił w
jedną z bocznych uliczek.
Zatrzymał się w barze kilka skrzyżowań dalej, by poczekać na Seana.
Plecak zostawił na ziemi, obok swojego krzesła. Były wojskowy
wprawnym okiem dostrzegł wciśniętą do środka koszulę więziennego
strażnika. Od rozpoczęcia oblężenia więzienia przez przeciwników i
zwolenników aresztowania Turnera pracownicy jednostki penitencjarnej
woleli przychodzić do pracy i wychodzić z niej ubrani po cywilnemu.
Przywitali się skinieniem głów. Sean usiadł. Nie potrzebowali wielu
słów. Mahir obiecał dostarczyć wszystkie potrzebne informacje. Zaufanie to
dobra rzecz. Kontrola - jeszcze lepsza. Sean wykorzystał swoje kontakty.
Stawka tej gry była zbyt wysoka. Nie chciał skazywać się na korzystanie
jedynie z informacji przekazanych przez kogoś innego. Tym bardziej że
niewiele kosztowało zdobycie ich na własną rękę. Greccy pracownicy służb
więziennych nie byli rozpieszczani finansowo. Kryzys gospodarczy z dwa
tysiące ósmego roku i pandemia koronawirusa opróżniły kasę państwa.
Niewiele było państw w Europie, które równie ciężko przechodziły te
zawirowania. Odczuwał to każdy pracownik wymiaru sprawiedliwości.
Tym bardziej kiedy miał na utrzymaniu trójkę dzieci.
Mężczyzna wyjął z bocznej kieszeni plecaka złożoną kartkę i
rozprostował ją na stole. Plan więzienia. Spojrzał wyczekująco na Seana.
Ten podał mu kopertę, grubą na palec. Strażnik schował ją szybko pod blat i
zajrzał do środka. Przeliczył. Chyba był zadowolony. Wsunął kopertę do
plecaka. I wyjął długopis. Odnalazł na planie niewielkie pomieszczenie i
oznaczył je krzyżykiem.
–  W tej celi przebywa Douglas Turner - wyjaśnił. - Jedynka
oczywiście.
Sean skinął głową. To wiedzieli już wcześniej. Teraz za to poznali
drogę, która pozwoli się do niego dostać. Gdyby była potrzebna. Sean podał
mu kolejną kopertę. Mniejszą, ale grubszą.
Strażnik przyjął ją bez słowa. Zajrzał do środka. Telefon. Staromodny,
ale mały i poręczny. Typowa jednorazówka. Skinął głową. I schował aparat
do plecaka.
32.
Trzecie oko. Steve marzył o nim w tej chwili. Żeby widzieć do tyłu.
Albo żeby być kameleonem. Te zwierzęta potrafiły obracać oczyma
we wszystkich kierunkach. I tak dopasować się do otoczenia, że stawały się
niewidoczne.
Tymczasem ludzie... Kiedy wyszedł z budynku, którego trzecie piętro
zajmowała agencja, popatrzył najpierw w prawo, a potem w lewo. To
normalne, kiedy się skądś wychodzi.
Gdyby przynajmniej wiedział, na co zwracać uwagę. Mężczyźni w
ciemnych okularach i czarnych garniturach, do tego mroczne limuzyny i
SUV-y - takie rzeczy zdarzały się tylko w filmach. Starał się skupić na
każdym samochodzie, który stał zaparkowany w zasięgu wzroku. I na
wszystkich ludziach na chodnikach. Na tych, którzy szli, i tych, którzy stali.
Może ktoś czaił się za drzwiami? Albo w bramie? Może obserwował go z
ogródka którejś z restauracji?
Powoli odpiął rower od znaku drogowego. Kątem oka bezustannie
skanował okoliczną przestrzeń.
Potem wskoczył na siodełko i odjechał.
Obejrzał się.
Niebo przykrywały szare chmury. Możliwe, że zbierało się na deszcz.
Prognoza pogody nie była jednoznaczna. Kawałek z przodu pedałowała
jakaś kobieta na rowerze z wypożyczalni miejskiej. Za nim też jechało
kilku rowerzystów. Skręcił w prawo.
Obejrzał się. Ktoś pojechał za nim? Trzy samochody. Żaden z nich nie
był czarnym sedanem ani SUV-em. Choć to jeszcze nic nie znaczyło.
Między nimi motocyklista. Szary kask. Dwóch rowerzystów.
Poprzedniego dnia nieomal przejechał pieszego, który
niespodziewanie wyskoczył spomiędzy zaparkowanych samochodów.
Może powinien kupić sobie lusterko na kierownicę. Idiotyczny
pomysł. I za bardzo rzucający się w oczy.
Był zły, ale najbardziej na samego siebie. To bezustanne poczucie
zagrożenia. Potencjalnego zagrożenia. W gruncie rzeczy jego największym
wrogiem był własny strach.
Choć strach to chyba przesadne słowo. Raczej obawa. Przy czym tak
naprawdę sam nie wiedział, czego się obawiał.
Że go zidentyfikują? I znajdą? Nawet jeśli, to co mogli mu zrobić?
Rzucić na pożarcie mediów? Zatrzymać? Uprowadzić? Za późno, bo nic nie
mogli już zmienić. Sprawią, że zniknie?
Tym razem skręcił w lewo. Gdyby ktoś za nim jechał, musiałby zacząć
się zastanawiać, dokąd zmierza.
Spojrzenie za siebie. Samochody, na które wcześniej zwrócił uwagę,
zniknęły z pola widzenia. Choć to znów nie musiało niczego oznaczać.
Gdyby w śledzeniu uczestniczyło więcej pojazdów, mogły się wymieniać.
Żeby nie rzucać się w oczy. Za to cały czas widział tę samą rowerzystkę.
Nie mógł dostrzec, czy kobieta w nieokreślonym wieku jechała na
normalnym rowerze z wypożyczalni miejskiej, czy nie. Była zbyt daleko.
Siedziała bardzo wyprostowana. Miała czarny koszyk na kierownicy. I
zielono-niebieski kask, o ile w pośpiechu poprawnie określił kolory. Jechała
tym samym tempem co on. Może to był rower elektryczny?
Skręcił w prawo. Przyspieszył.
Obejrzał się.
Kobieta pojechała prosto.
Nikt go nie śledził.
Znów fałszywy alarm.
Czy był skazany na bezustanne oglądanie się za siebie?
Na kolejnym skrzyżowaniu skręcił w lewo i wrócił na pierwotną trasę.
Obejrzał się odruchowo. Musiał zacząć się pilnować, żeby tego nie
robić.
Zaraz, czy na poprzedniej ulicy nie widział dokładnie takiego samego
rodzaju auta co teraz?
Na następnym skrzyżowaniu znów zmienił kierunek. Skręcił w lewo. I
zaraz potem w prawo.
Samochód zniknął.
Nie powinien doprowadzać się do takiego stanu!
Nieco rozluźniony popedałował dalej. Pilnował się, żeby nie patrzeć za
siebie.
A mimo wszystko w końcu nie wytrzymał.
Motocyklista w szarym kasku.
Takim samym, na jaki zwrócił uwagę kilka minut wcześniej na innej
ulicy. Poruszał się między samochodami. Motocykla nie potrafił rozpoznać.
Jeszcze jedno spojrzenie. Ależ cicha maszyna. Czyżby elektryczna?
Skręt.
Szary kask pojechał za nim.
Jeszcze jedno odbicie.
Szary kask nie odpuszczał.
Steve poczuł, że robi mu się gorąco.
Ponownie skręcił. Gdyby rzeczywiście ktoś go śledził, najpóźniej teraz
musiałby zdać sobie sprawę, że tak dziwna trasa oznacza dekonspirację.
Ale wtedy mogliby kontynuować tę zabawę z użyciem innych
zespołów - jeśli motocyklista nie działał w pojedynkę.
Albo zagrać w otwarte karty.
Pod warunkiem że rzeczywiście ktoś go śledził.
No dobrze. To karty na stół. Steve skręcił i przyspieszył.
Obejrzał się w połowie drogi do następnego skrzyżowania.
Szary kask zniknął.
Tą samą ulicą jechała za to samotna rowerzystka na rowerze miejskim.
Bardzo wyprostowana. Z czarnym koszykiem przy kierownicy. I w
niebiesko-zielonym kasku. Zaskakująco szybko jak na maszynę z
wypożyczalni. Możliwe, że to jednak był rower elektryczny.
Kurwa!
Steve spojrzał przed siebie. Zwolnił. Tutaj i tak nikogo by nie zgubił.
Niespodziewanie przyszło otrzeźwienie i znacznie spokojniej spojrzał na
świat dookoła. W końcu zrozumiał, że otoczenie wcale nie zrobiło się
wyraźniejsze. To on przez ostatnie minuty, a może nawet godziny widział je
jakby przez mgłę. Właściwie to od wiadomości o aresztowaniu Douglasa
Turnera.
Również myśli w jego głowie zaczęły się logicznie układać. Wiedział
przynajmniej, na czym stał. Spokojnie jechał dalej. Zastanawiał się. Już nie
musiał się oglądać.
Niedaleko przed sobą dostrzegł bar. Zatrzymał się przy nim, przypiął
rower do znaku drogowego. Wszedł do lokalu. W środku było pełno ludzi.
Goście w jego wieku, mniej więcej. Piwo, napoje, pierwsze drinki na
stolikach. Jasne drewno, fajny styl. Mimo wszystko udało mu się znaleźć
miejsce przy oknie.
Usiadł. Wyjrzał na ulicę.
W końcu dostrzegł szary kask motocyklisty. Daleko z tyłu, między
dwoma zaparkowanymi samochodami, po drugiej stronie drogi.
Potrzebował czegoś mocniejszego. Zamówił wódkę. Ale tylko jedną.
Musiał zachować w miarę czystą głowę.
Jak go znaleźli?
Amerykański wywiad nie miał z tym pewnie problemu. Steve
posługiwał się dwiema kartami kredytowymi. I jedną debetową. Telefonem
komórkowym. Mieszkał i pracował pod swoim nazwiskiem. A niemieckie
prawo meldunkowe zmuszało każdego obywatela, by zarejestrował się pod
swoim miejscem zamieszkania. Nie zdziwiłby się, gdyby służby specjalne
miały dostęp do takich danych.
Miał wrażenie, że telefon zaczął go parzyć.
Dwoma palcami wyjął go z kieszeni.
Czy już się do niego włamali? Znali już każdy jego krok?
Gdyby tak było, po co mieliby wysyłać tyle osób, żeby fizycznie go
śledzić?
Z drugiej strony, jeśli jeszcze nie mieli dostępu do jego smartfona,
uzyskanie go było tylko kwestią czasu.
Otworzył wiadomości i odszukał, co napisał do niego Frank.
 
Sorry, że tak późno odpisuję. Zero info ze strony H. Bez zaskoczenia. A też przeprasza! Ale:
spokojnie. Nic ci nie grozi.
W razie czego masz telefon.
 
Archaiczny telefon komórkowy. Od jak dawna o nim nie myślał?
Chyba od czasu, kiedy zamieszkał razem z Catherine. Ile to już minęło?
Półtora roku?
Żadna ze śledzących go osób nie weszła do lokalu.
To znaczyło, że tutaj obserwował go ktoś inny. Podejrzewali go
jedynie? Czy może już wiedzieli, co zrobił? Jeśli tak, to na co jeszcze
czekali? Nie chcieli go zatrzymywać, tylko śledzić? Może Frank miał rację.
Najważniejsze to zachowywać się normalnie i nie rzucać się w oczy.
W tej samej chwili uświadomił sobie, że popełnił ogromny błąd w
przygotowaniach. Albo zrobił je zbyt niedbale. Wszystko przez nadzieję, że
nigdy nie będzie musiał z nich skorzystać.
I teraz nie mógł po prostu zniknąć.
Zapłacił i wyszedł z baru.
 
33.
President Arthur Jones @POTUS
O 20.00 lokalnego czasu (19.00 CET, 18.00 GMT, 13.00 ET) ważne
oświadczenie prasowe!
 
34.
– Została nam już tylko świątynia Nike i wszystko mamy zaliczone -
powiedział Alex, wyraźnie w dobrym humorze. - Chodź! - dodał i podał jej
rękę.
Panował upał, a Dana na dodatek odczuwała zmęczenie stresem
ostatnich dwudziestu czterech godzin. Chwyciła jego dłoń i pozwoliła, by
pomógł jej przejść nad dużym kamieniem. Pociągnął ją dalej za sobą, a ona
nie oponowała. Korzystała z jego energii. Miał mocny, a jednak przyjemny
uścisk i mimo temperatury jego skóra pozostawała sucha, a na koszulce nie
było widać śladów potu.
Od ponad godziny spacerowali po wzgórzu Akropolu. Alex okazał się
wyśmienitym przewodnikiem.
– Dawniej dość często pomagałem w ten sposób znajomemu rodziców
- wyjaśnił. - Poza tym zawsze fascynowały mnie starożytne Ateny.
Miał w zanadrzu krótkie i treściwe anegdoty na temat każdej ze
świątyń i budowli z czasów imperium osmańskiego; kiedy Partenon
przebudowano na meczet z minaretem czy służący wówczas za kościół
Erechtejon zmieniono w harem. Przez cały czas napawała się widokiem
panoramy miasta, rozpościerającej się ze skalistego wzgórza. W oddali
połyskiwało morze. W rozedrganym powietrzu błękit wody zlewał się w
jedno z błękitem nieba.
Świątynia Nike wznosiła się nieco z boku Akropolu, przez co zostawili
ją sobie na sam koniec. Niewielką budowlę można było oglądać jedynie z
pewnej odległości. Dopiero kiedy się zatrzymali, Alex puścił jej dłoń.
Trochę zdyszana i rozgrzana Dana podziwiała ruiny o przepięknych
proporcjach.
– Ją lubię chyba najbardziej - powiedział Alex.
Jej również świątynia Nike przypadła najbardziej do gustu spośród
wszystkich cudownych budowli, które tu zobaczyła.
Alex opowiedział jej krótko o burzliwej historii tego klejnotu
starożytności, po czym oznajmił:
– A teraz zasłużyliśmy na odrobinę ochłody!
Ponownie schwycił jej dłoń i pociągnął za sobą. Jego dotyk miał w
sobie coś naturalnego i oczywistego, przez co nie próbowała cofnąć ręki.
Przed zejściem zatrzymali się i po raz ostatni popatrzyli na panoramę Aten.
Potem szybkim krokiem ruszyli w dół zbocza, jednak mniej więcej w
dwóch trzecich zejścia Alex skręcił i poprowadził ją odludną ścieżką, z dala
od głównej drogi.
– Dokąd idziemy?
– W miejsce z dala od tłumu turystów.
W tawernie pod murami znaleźli zacienione miejsce, osłonięte przed
słońcem trzcinową matą rozciągniętą na metalowym stelażu. W ogródku
stało sześć stołów z surowego drewna, każdy z czterema krzesłami. Tylko
dwa były wolne. Większość gości wyglądała na miejscowych, którzy po
pracy przyszli napić się wina. Alex złożył zamówienie.
Dopiero kiedy Dana z rozmowy przy sąsiednim stoliku wyłowiła
słowo Turner, zrozumiała, że niemal od dwóch godzin nie myślała o
głównym powodzie swojej obecności w tym mieście.
Spojrzała na Alexa i uśmiechnęła się z wdzięcznością.
– Co?
– Nic.
Kelnerka przyniosła zamówienie: duży dzbanek z wodą i dwa kieliszki
wina.
–  Dzięki - powiedziała Dana, kiedy Alex nalał jej wody. - To było
bardzo miłe popołudnie.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
Zrobiła telefonem kilka zdjęć. Promienie słońca, sączące się przez
trzcinową matę niczym złote nitki. Pijący Grecy przy sąsiednich stolikach.
Uśmiechnięty Alex.
Przez chwilę przeglądała fotografie zrobione wcześniej. W ciągu
ostatnich kilku godzin obfotografowała Akropol ze wszystkich stron.
Jej telefon był wciąż zalewany wiadomościami napływającymi
wszystkimi możliwymi kanałami.
– Przepraszam na chwilę - powiedziała i zaczęła przeszukiwać je pod
kątem najważniejszych nadawców. Jedną z ostatnich przysłał Vassilios.
 
Widziałaś już? Przyjaźń!
 
Do tekstu dołączył uśmiech i kilka linków. Dana sięgnęła po kieliszek
i spojrzała na Alexa, prosząc o jeszcze chwilę cierpliwości. Przepiła do
niego.
– Muszę tylko coś przeczytać i zaraz będę z powrotem.
Po czym otworzyła pierwsze łącze.
Blog, którego wcześniej nie znała. I wielki nagłówek:
 
Komunistyczny sąd!
 
Poniżej zamieszczono zdjęcie z jakiejś demonstracji. Musiało mieć
dobrych kilka lat. Było trochę nieostre, a kolory - wyblakłe. Ale widać było
plakaty i transparenty. Masa młodych ludzi. W ubraniach, które nosiło się
dziesięć lat wcześniej.
 
Międzynarodowa Solidarność!
Precz z kapitalizmem!
Stop imperializmowi USA!
ANTIFA
PEACE!
Stop rasizmowi!
Klimat to nasza przyszłość!
 
Rany boskie, za czym opowiadali się ci ludzie albo przeciwko czemu
protestowali? Pomieszanie z poplątaniem. Jednocześnie uwieczniona na
zdjęciu sytuacja wydała jej się zaskakująco znajoma.
Jedna twarz w tłumie otoczona czerwoną obwódką, tuż obok
transparentu z napisem „Stop imperializmowi USA!". Zakreślone pole
przedstawiało młodą kobietą o brązowych włosach, związanych z tyłu
szeroką gumką. I w zasadzie niewiele ponadto, może jeszcze kawałek
zielonego rękawa.
Parka. Wspomnienia wróciły zupełnie nagle. Dana miała na sobie T-
shirt i na to włożyła parkę. Ponury jesienny dzień w Berlinie. Jedenaście lat
temu. Na całym świecie miliony ludzi wyszły wtedy na ulice. Głównie
uczennice, uczniowie, studenci i studentki, ale przecież nie tylko. Przede
wszystkim chodziło o skutki kryzysu gospodarczego z lat dwa tysiące
osiem i dwa tysiące dziewięć oraz kwestie klimatyczne. Trochę też o
brutalność w podejściu do takich państw jak Grecja. Ironia losu, że oglądała
to zdjęcie akurat w tym kraju. Przez trzy godziny szli przez miasto. Dwie
kolejne spędzili pod Bramą Brandenburską. Rozmawiali, słuchali muzyki.
Potem była impreza.
Dana Marin, dziś znana na całym świecie współpracowniczka
Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze, która kazała aresztować
byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych Douglasa Turnera, jako
studentka na antyamerykańskiej demonstracji w Berlinie - głosił podpis pod
zdjęciem.
– Co za gnojki - syknęła. - To była demonstracja w sprawie klimatu!
– Słucham? - zdziwił się Alex.
Przestraszona uniosła wzrok.
– Nie, nic, przepraszam.
Nie chciała czytać zamieszczonego poniżej artykułu. Nie mogła się
jednak powstrzymać.
 
Wiele wskazuje na to, że już od najmłodszych lat Dana Marin prezentowała skrajne i ekstremistyczne
poglądy. Jak pokazuje powyższe zdjęcie, w czasie studiów angażowała się w szerzenie
komunistycznych i antyamerykańskich idei. Znajomi z tamtych lat charakteryzują ją jako „bardzo
zaangażowaną, bardzo emocjonalną, bezkompromisową" osobę.
–  Dana była fanatyczną przeciwniczką Stanów Zjednoczonych - tłumaczy jej przyjaciółka ze
studiów, M.B. (personalia znane redakcji). - Nazywaliśmy ją Czerwoną Jagódką.
 
Że co?! Co to w ogóle były za bzdury? Dana nigdy nawet nie
rozważała zaangażowania się po stronie komunistycznych idei! I nigdy nie
była przeciwniczką Stanów Zjednoczonych. Przecież studiowała tam przez
dwa lata! I przynajmniej kilkanaście razy odwiedziła ten kraj. O tym autor
artykułu nawet się nie zająknął.
W dalszej części tekstu Dana znalazła kilka kolejnych wypowiedzi jej
domniemanych znajomych i nawet kochanka!
Tyle że ani jedno słowo w nich nie było prawdą.
Nie odrywając wzroku od ekranu, wypiła kolejny łyk wina.
Wściekła otwierała po kolei linki przesłane jej przez Vassiliosa. Część
prowadziła do innych blogów. Część do postów na Twitterze i Facebooku.
Niektóre udostępniono już kilkadziesiąt tysięcy razy, zalajkowano i
skomentowano. W wielu językach. Przynajmniej siedmiu, choć
prawdopodobnie w wielu więcej. Wszystkie artykuły równie bzdurne jak
pierwszy.
Miała ochotę cisnąć telefonem o ziemię. Ale w ten sposób nie
przerwałaby tej kampanii oszczerstw.
Trzęsącymi się palcami napisała odpowiedź.
 
Co za szuje! Same kłamstwa! Nie dam im się zastraszyć!
 
Odłożyła telefon na uda, spojrzała na Alexa i spróbowała się
uśmiechnąć.
– Coś się stało? - zapytał. Wyglądał na zaniepokojonego. - Nie jesteś
już taka radosna jak przed chwilą.
Zanim zdążyła mu odpowiedzieć, telefon wibrowaniem poinformował
o nowej wiadomości.
 
Nie miałem wątpliwości. Pamiętaj, że mógłbym wysłać co nieco do kilku przyjaciół. Vass ☺
 
Oczywiście miał na myśli informacje na temat zespołu Amerykanów
dowodzonych przez Dereka Endvora, jednak nie chciał pisać o tym wprost
w wiadomości. Vassilios miał rację. Stanęli do walki z potężnym
przeciwnikiem. W dodatku pozbawionym skrupułów.
Dana napisała odpowiedź.
 
Mógłbyś...
 
Po czym schowała telefon. I uśmiechnęła się do swojego towarzysza.
–  Zdradzisz mi może, co sprowadziło cię do Aten i co takiego
ważnego robisz? - zapytał.
Dana dotknęła jego dłoni.
– Nic specjalnego - zapewniła go i sięgnęła po kieliszek. - Jamas!
 
35.
Steve wsunął klucz do zamka i przekręcił. Drzwi do mieszkania nie
były zamknięte. Pchnął je i zawołał:
– Cześć! Już jestem!
Cath nie odpowiedziała.
Steve odwiesił rzeczy w garderobie. Mieszkali razem w osiem -
dziesięciometrowym mieszkaniu. Przedpokój, łazienka, przestronny salon z
jadalnią i otwartą kuchnią, sypialnia i toaleta.
Nie znalazł Cath ani w salonie, ani w sypialni. Za to z łazienki słychać
było szum wody. Brała prysznic.
W normalnych okolicznościach zapytałby, czy może do niej dołączyć.
Albo po prostu by to zrobił.
Dziś na palcach wycofał się na korytarz.
W schowku za kuchnią, w przestronnej szafie, lądowały wszystkie
rzeczy, których nie potrzebowali. Nieużywane i wszelkie przydasie. Od
miesięcy, jeśli nie dłużej, nikt tam nie zaglądał.
Spieszył się. Tekturowe pudło stało na samym dole, z tyłu. Żeby do
niego dotrzeć, musiał wyjąć dwie plastikowe skrzynki, zakurzony
sokownik, dwa nigdy niepowieszone obrazy i kilka starych książek.
Usiadł po turecku, sięgnął po pudełko i położył je sobie na kolanach.
Dopiero wtedy je otworzył.

***

Mężczyzna naprzeciwko Steve'a otworzył aktówkę, w której, w


zagłębieniach w piankowej wyściółce, spoczywało urządzenie do
nagrywania i mikrofon. Obok stał włączony komputer.
W pozbawionym okien pomieszczeniu siedziało sześć osób: oprócz
Steve'a mężczyzna, który nagrał jego głos i porównał próbkę z głosem z
nagrania wideo. Ann, działaczka na rzecz praw człowieka. Frank, adwokat i
przyjaciel. Czterdziestokilkulatek z Międzynarodowego Trybunału
Karnego, który przedstawił się jedynie jako Ted. I młoda kobieta, również z
Międzynarodowego Trybunału Karnego. Dana.
– Zgadza się - powiedział rzeczoznawca. Odwrócił komputer tak, żeby
pozostali mogli zobaczyć ekran. W oknie na górze znajdował się wykres
słupkowy analizy nagrania. W oknie poniżej drugi wykres, który wyglądał
bardzo podobnie.
Mężczyzna położył palce na touchpadzie komputera i nałożył na siebie
oba wykresy.
Pokrywały się.
– To jest pana głos - potwierdził.
Steve potaknął.
– Wiem przecież.
Pracownicy ICC spojrzeli na siebie.
Skinęli głowami.
– To bardzo poważny krok - zaczął Ted. - Dziękuję, że zgodził się pan
przekazać nam to nagranie.
Technik zamknął komputer.
–  Pełną, szczegółową ekspertyzę w wersji pisemnej prześlę w ciągu
czterech tygodni, ale to najpóźniej - zwrócił się do Teda i Dany.
Potem wyszedł z pokoju.
– Trzy niezależne ekspertyzy - powiedział Ted. - To musi wystarczyć.
Jeszcze raz dziękuję, że zgodził się pan poddać temu badaniu. Przy czym
dalej gwarantujemy panu pełną anonimowość. W razie potrzeby będziemy
kontaktować się przez Ann albo Franka. - Oparł dłonie na stole, jakby
wszystko, co było do powiedzenia, zostało powiedziane, a on chciał wstać i
wyjść. - Jeszcze jedna sprawa - przypomniał sobie. - Jak zaznaczyłem
wcześniej, dokładamy wszelkich starań, żeby zapewnić panu anonimowość.
Mimo wszystko nie da się wykluczyć niektórych sytuacji... - Spojrzał
znacząco na Steve'a. - Zdaje pan sobie sprawę z konsekwencji, jakie ta
sprawa może mieć. Może. Ale nie musi. - Położył na blacie stołu prosty
telefon komórkowy. - Gdyby kiedykolwiek pojawiła się potrzeba lub
konieczność nawiązania z nami bezpośredniego kontaktu, proszę skorzystać
z tego aparatu. Jest zupełnie anonimowy. W pamięci ma zapisany tylko
jeden numer. I zaszyfrowany adres e-mail. W ten sposób połączy się pan od
razu z działem ochrony świadków ICC. Ze mną. Albo z kimś, kto będzie
odpowiedzialny za tę sprawę. Gdyby w ogóle miało dojść do takiej sytuacji,
to najwcześniej za kilka lat. Proszę schować go dobrze. Od czasu do czasu
sprawdzać, czy działa. Gdyby się zepsuł, proszę przekazać informację przez
Franka. Dostarczymy nowe urządzenie.
Steve popatrzył na telefon.
Wzięcie go do ręki będzie oznaczało postawienie kolejnego kroku na
tej drodze. Wcale nie był przy tym przekonany, czy to, co robi, nie jest
kompletnym szaleństwem.
– Zawsze możesz się jeszcze wycofać - poradził mu Frank.
Pozostałe osoby w pomieszczeniu zachowały kamienne twarze.
Ted obok słuchawki położył przewód do ładowania.
– To też się panu przyda.
Steve dalej patrzył na telefon w ten sam sposób.

***

Przetarł twarz dłonią i zajrzał do pudełka.


Wewnątrz znajdowały się dwa albumy ze zdjęciami, zwinięty przewód
do ładowania baterii, podróżny adapter do różnych typów wtyczek i kilka
prospektów reklamowych.
Stary telefon komórkowy. Taki zwykły, z przyciskami.
Przewód, by go ładować.
Miał nadzieję, że nigdy nie będzie go potrzebował.
Miał swoje życie. Catherine, którą kochał i która chciała mieć z nim
dzieci.
Catherine, która niczego nie podejrzewała.
Której nie chciał narażać, wtajemniczając w to, co zrobił.
Czy potrafiłaby go zrozumieć? Czy potrafiłaby mu kiedyś wybaczyć?
Wyjął telefon i przewód i odłożył je na podłodze obok siebie, po czym
zamknął pudełko.
Następnie umieścił je w tym samym miejscu, z tyłu, na spodzie.
Do wolnego gniazdka w rupieciarni podłączył ładowarkę z telefonem.
Catherine skończyła brać prysznic.
Steve zaskoczył ją w łazience.
– Dobry wieczór!
– Już wróciłeś!
– Nie spiesz się. Na co miałabyś ochotę na kolację?
– Mamy wędliny, chleb, sałatę, warzywa i ser.
– Świetnie.
Steve wrócił na chwilę do schowka. Telefon zdążył naładować się na
tyle, by można było go włączyć.
Minęły trzy lata, od kiedy go dostał. Czy zapisany w nim numer i
adres e-mail jeszcze będą aktualne?
Napisał wiadomość i wysłał ją pod zaszyfrowany adres.
 
Ktoś mnie śledził. Co robić? Przyjechać do Hagi?
 
Nie spodziewał się, żeby ktoś natychmiast mu odpisał, więc wsunął
telefon za regał. Potem wrócił do kuchni. W lodówce znalazł napoczętą
butelkę czerwonego wina. Z szafki wyjął kieliszek i nalał sobie. Wypił łyk.
Zastanowił się.
Sięgnął do kieszeni po normalny telefon.
Włączył go i zaczął przeglądać najświeższe wiadomości. Cały czas
miał gdzieś z tyłu głowy myśl, że ktoś może śledzić każdą czynność, którą
wykonuje na telefonie. Jednak na pewno nie był jedyną osobą, która w tej
chwili szukała informacji o aresztowaniu byłego prezydenta USA. Turner
pozostawał w areszcie.
– Mnie też poczęstujesz? - zapytała Catherine. Miała na sobie T-shirt i
lekkie spodenki. Nie zdążyła jeszcze uczesać włosów.
Steve nalał jej wina i podał kieliszek.
– Jak ci minął dzień? - zapytała z uśmiechem.
 
36.
Ze swojego miejsca w barze Sean mógł obserwować statki w porcie.
Wzdłuż nabrzeża wznosiły się rzędem wysokie dźwigi, które układały
kontenery na potężnych statkach. Po kryzysie finansowym z dwa tysiące
ósmego i dwa tysiące dziewiątego roku Chińczycy krok po kroku przejęli
cały port. A potem krok po kroku rozbudowywali go, aż stał się jednym z
największych portów w Europie.
Mahir miał na sobie typowy letni garnitur, dziś akurat w kolorze kości
słoniowej. Do tego aktówkę z krokodylej skóry. Wyglądał jak makler
giełdowy z lat osiemdziesiątych. Laluś.
Przysiadł się do Seana.
– I jak? Fajne miejsce?
– Ujdzie.
– Pieniądze dotarły?
Sean potaknął.
– Super. Czego byście potrzebowali?
– Dwóch eurocopterów sto trzydzieści pięć - oznajmił Sean.
– Model wykorzystywany przez grecką policję.
– Najlepiej w policyjnym malowaniu.
– A może w ogóle policyjny helikopter byście chcieli?
– Bardzo zabawne - odparł Sean. - Kiedy je dostaniemy?
– Jak obiecałem, w ciągu dwunastu godzin.
– Przy domu mamy lądowisko.
–  Pomyślałem, że może wam się przydać... Jutro dostaniecie je pod
dom. Czy wolicie sami je odebrać?
– Wolimy odebrać. Skąd?
Mahir podyktował adres.
– W porządku. Dwóch moich ludzi zgłosi się tam jutro. Dziewiąta?
– Pewnie. Co jeszcze macie na liście?
–  Dziesięć razy beretta em dziewięć. Dziesięć SCAR-H, CQC.
Amunicja.
– Kamizelki kuloodporne?
– Mamy własne.
– Dla Turnera?
– Dla niego też mamy. A co myślałeś?
– Just checkin'.
Mahir podał mu pamięć USB.
– Wywiad - wyjaśnił.
– Serio? - Sean uniósł brew.
Mahir przewrócił oczyma. Otworzył aktówkę. I podał Seanowi grubą
jak cegła ryzę wydruków.
–  Znacznie lepiej - potaknął najemnik, chowając papiery w torbie na
ramię. - Są już nakreślone jakieś ramy czasowe?
– Nie. Sytuacja dalej jest zmienna.
Sean potaknął.
–  Zobaczę naszego zleceniodawcę? Może będę mógł zamienić z nim
kilka słów?
Mahir uśmiechnął się szeroko.
– Byłem przekonany, że na to czekasz. - Sięgnął po telefon. - Trzymaj.
Przesłał ci wiadomość wideo.
Na ekranie pojawił się mężczyzna w jego wieku. Bystry. Przystojny.
–  Witaj, Sean. Derek z tej strony. Derek Endvor. Na polecenie
prezydenta Arthura Jonesa jestem w Atenach z grupą specjalistów z
różnych dziedzin. Mamy wyciągnąć Douglasa Turnera. Dobrze, że do nas
dołączyłeś! Choć prawdę mówiąc, mam nadzieję, że nie będziesz miał nic
do roboty, Ale na wszelki wypadek: powodzenia. Dam ci znać. - Mówiąc
to, uniósł prosty telefon komórkowy, taki sam, jaki Sean dostał od Mahira.
Sean skinął głową.
–  Nie znam gościa - powiedział i wyjął z kieszeni własny telefon.
Wpisał usłyszane właśnie nazwisko w wyszukiwarkę internetową. Tysiące
trafień. Czyli facet nie był anonimowy. Doradca specjalny prezydenta
Arthura Jonesa w wyborach prezydenckich. Z fotografii spoglądał na niego
ten sam mężczyzna, który nagrał wiadomość wideo.
– Puść to jeszcze raz.
Mahir ponownie uruchomił odtwarzanie.
Tak, zdecydowanie był to ten sam człowiek. Z bezpośrednim dostępem
do prezydenta.
Cóż, niech będzie. Sean skinął głową.
Mahir schował telefon.
Sean podniósł torbę i po prostu wyszedł.
 
37.
– Panie prezydencie, wszystko jest już gotowe - oznajmiła Kim, kiedy
pospiesznym krokiem przemierzali korytarze zachodniego skrzydła Białego
Domu. Problem polegał na tym, że poza zwykłymi briefingami i
wystąpieniami z okazji świąt czy innych typowych okazji Arthur Jones w
czasie swojej prezydentury tylko kilka razy wygłaszał przemówienia, które
nie byłyby długo przygotowywane. To na dodatek miało być transmitowane
na żywo. I cały świat miał je uważnie śledzić.
Jones wszedł do Gabinetu Owalnego, skinieniem głowy przywitał się z
kamerzystami i personelem, po czym zasiadł za biurkiem. Kim została przy
operatorze kamery. Skupiła się na ekranie. Asystentka po raz ostatni
strzepnęła drobinki kurzu z garnituru prezydenta, wygładziła materiał i
poprawiła mu fryzurę. A potem usunęła się spiesznie z kadru.
Spojrzenie na teleprompter.
– Możemy zaczynać - oznajmił Arthur Jones i się wyprostował.
Reżyser uniósł rękę i zaczął odliczanie.
– Trzy, dwa, jeden!

***

– Drodzy rodacy! - przywitał się prezydent z ekranu telefonu Dany.


Siedziała z Alexem przy stole i razem oglądali orędzie Jonesa. W
Waszyngtonie było wczesne popołudnie. Prezydent i jego ludzie emitowali
przemówienie nie dla Amerykanów, tylko dla Greków. Tutaj był czas
najwyższej oglądalności. Przynajmniej jedna trzecia gości restauracji, w
której się znajdowali, wpatrywała się w ekrany swoich komórek. I ze
wszystkich słychać było przytłumione słowa Arthura Jonesa.
–  Wczoraj mój poprzednik sprawujący urząd prezydenta Stanów
Zjednoczonych, Douglas Turner, został aresztowany w Atenach na
polecenie Międzynarodowego Trybunału Karnego. Uważamy takie
postępowanie za niedopuszczalny atak na naszą niezależność i wolność.
Nasza wspaniała ojczyzna, Stany Zjednoczone, nie może pozwolić na taki
zamach na naszą suwerenność. Dlatego odpowiemy z całą mocą, z
wykorzystaniem wszystkich dostępnych nam środków.
Coraz więcej gości sięgało po telefony, inni tłoczyli się wokół tych,
którzy mieli dostęp do transmisji.
– Żądamy, by Międzynarodowy Trybunał Karny bezzwłocznie uchylił
bezprawny i niczym nieuzasadniony nakaz aresztowania byłego prezydenta
naszej ojczyzny. Równocześnie żądamy od greckich władz
natychmiastowego uwolnienia Douglasa Turnera.
–  Nasze sądy są niezależne! - syknął Alex. - Co on sobie w ogóle
myśli?

***

–  Stany Zjednoczone trwają u boku swoich zachodnich


sprzymierzeńców.
Kanclerz Niemiec słuchał uważnie słów prezydenta USA i oglądał
jego wystąpienie na największym ekranie centrum konferencyjnego.
Dwadzieścia dwa małe okienka poniżej pokazywały przeszło połowę
szefów rządów pozostałych europejskich krajów oraz najważniejszych
urzędników Unii Europejskiej. I wszyscy jak jeden mąż wpatrywali się w
ekrany przed sobą.
–  Dziś takiej samej lojalności wymagamy od naszych przyjaciół w
Grecji - ciągnął Arthur Jones. - I w całej Europie.
Przesłanie było czytelne. Jones doskonale wiedział, że wszyscy go
słuchają.
–  Tym większy ból sprawia mi sytuacja, w której jestem zmuszony
sięgać po bardziej niekonwencjonalne środki. Wszyscy członkowie i
współpracownicy ICC oraz ich bliscy zostali objęci nałożonymi przez nas
sankcjami, które weszły w życie natychmiast po ogłoszeniu. Ze skutkiem
natychmiastowym zostają one rozszerzone na pracowników wszystkich
właściwych greckich sądów, ich bliskich oraz przyszłych pracowników.
– To nie do pomyślenia! - mruknął szef Rady Europejskiej. Pozostali
również wyrażali swoją dezaprobatę.
–  Jeśli Douglas Turner nie zostanie zwolniony z aresztu do północy
greckiego czasu, podjęte zostaną dalsze kroki. Zaczną obowiązywać
stuprocentowe cła na część greckich produktów eksportowanych do Stanów
Zjednoczonych, między innymi na sery, wino i oliwę z oliwek. Jednostki
pływające pod grecką banderą, należące do greckich armatorów lub
przewożące greckie produkty będą miały zakaz wpływania do
amerykańskich portów. Wprowadzimy również zakaz lądowań greckich
samolotów w Stanach Zjednoczonych.
–  Co za gnojek, przecież to jest czysty szantaż! - zaklął prezydent
Francji. Pozostali dołączyli się z wyrazami oburzenia.
Kanclerz słyszał ciężkie westchnienia, a ktoś powiedział:
– Jak dziecko w przedszkolu, jak dziecko.

***

– We wszystkich leżących w pobliżu bazach NATO amerykańskie siły


otrzymały rozkaz przejścia w stan podwyższonej gotowości - ciągnął
Arthur Jones.
Sean i jego ludzie wpatrywali się w ekran olbrzymiego telewizora w
jednym z salonów luksusowej willi.
– Hej, czyżby mówił o nas? - Sal się uśmiechnął. - Jesteśmy przecież
w pobliżu.
–  Siły zbrojne USA, stan podwyższonej gotowości. A nie jednostki
specjalne, które i tak się przygotowują - mruknął Sean. - Potrząsanie
szabelką, nic więcej.
– Niedobrze. - Dino pokręcił głową. - Grecy zareagują wzmocnieniem
środków bezpieczeństwa.
– Cii! - Sean dał im znak, że chce dalej słuchać.

***

– W tym miejscu chciałbym... muszę zwrócić się do rodaków, którzy


być może uznali, że nawiążą w tej sprawie współpracę z
Międzynarodowym Trybunałem Karnym.
Steve poczuł gęsią skórkę. Ciarki przebiegły mu po plecach i objęły
całe ciało. Miał nadzieję, że Catherine nie zwróci uwagi na włoski stojące
dęba na jego przedramionach.
–  Przekazywanie jakichkolwiek informacji ICC przez obywateli
Stanów Zjednoczonych jest zagrożone karą i nie zawahamy się wyciągnąć
surowych konsekwencji. Jeśli komuś rzeczywiście przyszło do głowy
zdradzić nasz wspaniały kraj, to jest to ostatnia chwila, by się zatrzymać i
jeszcze raz to przemyśleć.
Steve zacisnął palce na kieliszku, żeby ukryć drżenie dłoni.
–  Dla zdrajców nie będzie litości. Wykorzystamy wszystkie
możliwości przewidziane przez prawo, by ukarać takie działania.
–  Musi mieć kogoś konkretnego na myśli - zauważyła Cath, nie
odrywając wzroku od ekranu. - Inaczej w ogóle nie mówiłby o takiej
ewentualności. - Upiła łyk wina. - Tylko szaleniec zdecydowałby się na taki
krok.
Steve jednym haustem opróżnił swój kieliszek. Sięgnął po butelkę, by
nalać sobie kolejną porcję. Ręce mu drżały, jakby był nerwowo chory.
Szybko odstawił alkohol, żeby Cath niczego nie zauważyła.

***

– Bardzo żałuję, że w ten sposób muszę komunikować się z naszymi


przyjaciółmi z Grecji i Europy - ciągnął Arthur Jones. Teraz już wszyscy
goście lokalu i personel przysłuchiwali się przemówieniu prezydenta
Stanów Zjednoczonych. I nie tylko oni. Przechodnie na ulicy. Wszyscy
wpatrzeni byli w telefony. - Jestem jednak przekonany, że przeważająca
większość odpowiedzialnych osób w Grecji oraz znaczna część greckiego
społeczeństwa dzielą z nami wiarę w zachodnie wartości, wolność i
niezależność i chcą ich bronić. I wiedzą, co muszą teraz zrobić. Do
usłyszenia!
Dana nie przerwała transmisji. Spojrzała na Alexa.
– Co za dupek - powiedział mężczyzna.
Ludzie dookoła nich powoli odrywali wzrok od smartfonów i
podnosili głowy. Zapanował gwar. Przy niektórych stołach wybuchły
ożywione dyskusje. Inni wrócili spokojnie do przerwanego posiłku.
Kelnerzy podjęli swoje obowiązki i spiesznie przemykali między stolikami.
Na ulicy zebrała się grupka ludzi. Większość jednak przestała obserwować
ekran nad barem i ruszyła w swoją stronę. Dana dopiero teraz poczuła, że w
czasie przemowy Jonesa cała się spociła. Wieczór był bardzo gorący, więc
nikt nie zwróci na to uwagi. A jeśli mimo to ktoś ją rozpozna? I zrzuci na
nią winę za te wszystkie problemy? Na ekranie telefonu pojawili się pierwsi
komentatorzy i zaczęli analizować usłyszane właśnie przemówienie.
– Jak Grecy zareagują na coś takiego? - zapytała Alexa.
– Nie mam pojęcia - wzruszył ramionami. - Facet mówił o wolności i
niezależności. Niech go diabli! - prychnął i wskazał na podświetlony
Akropol. - To my wynaleźliśmy wolność i demokrację! Dwa tysiące lat
temu! A jankesi? Oni wpadli nad ten sam pomysł ledwie dwieście lat temu.
Gość nie będzie nas pouczał, czym jest wolność i niezależność. Jamas!
„Obawiam się, że nie wszyscy będą gotowi podzielić to zdanie -
pomyślała Dana. - A już na pewno nie w chwili, gdy zaczną obowiązywać
te wszystkie sankcje". Mimo to zmusiła się do uśmiechu.
 
38.
Ciemne loki opadały mężczyźnie na twarz i zasłaniały oczy.
Pięciodniowy zarost pokrywał skórę aż do kości policzkowych. Miał
prawie metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, był szczupły, umięśniony i
atletyczny. Opalony na ciemno, nosił sprany T-shirt, wytarte dżinsy i buty
sportowe. Stał oparty o ścianę jakiegoś domu, z dłońmi w tylnych
kieszeniach spodni i jedną nogą wspartą na murze. Wąską uliczką przed
nim przetaczały się masy turystów. Szli w kierunku Akropolu lub do którejś
z okolicznych restauracyjek. Byli głodni. Oglądali tanie pamiątki na
wystawach mijanych sklepów i przeglądali wywieszone menu lokali,
starając się jednocześnie unikać naganiaczy. Choć niektórzy uważnie się im
przysłuchiwali. Przesunął wzrokiem po morzu głów. Większość wyglądała
na turystów z biur podróży. Niewiele dało się z nich wyciągnąć. W końcu
jego uwagę przyciągnęła pewna para. Ona - wysoka blondynka w typie
byłej miss hrabstwa gdzieś na odludziu w Idaho. On - tego samego wzrostu
co obserwator, ale szerszy, z większą ilością mięśni, lecz wyhodowanych na
siłowni. Drogie ciuchy. Pewne siebie ruchy pięknych ludzi sukcesu. Takich,
którzy nie mogli ścierpieć, że nikt dookoła nie podziwia ich wyjątkowości.
Odepchnął się od muru i ruszył za nimi, trzymając się w takiej
odległości, by mieć ich na oku. Nie rozglądali się. Nie mogli go zauważyć.
Bo i po co mieliby się odwracać? Prawie ich dogonił, zanim dotarli do
kolejnego skrzyżowania. Tłum wcale się nie przerzedził. Wręcz przeciwnie.
W takim ścisku nie poczują jego dłoni w kieszeniach. Zazwyczaj się
udawało. W tym miejscu w ogóle się z tym nie liczyli. Kilka metrów dalej
spacerował policyjny patrol. Dwóch funkcjonariuszy. Tutaj każdy czuł się
bezpiecznie.
Był tuż za nimi. W tłumie takim jak ten dotknięcie kogoś nie było
niczym nadzwyczajnym. Sam czuł, że co rusz ktoś go muska albo się o
niego ociera. Kobieta przyciskała torebkę ramieniem do ciała. Mężczyzna
nie trzymał niczego w rękach, a na sobie miał tylko luźną koszulę. To
znaczyło, że pieniądze, karty kredytowe i telefon musiał upchnąć w
kieszeniach spodni.
Wyciągnął ramię. Lewą rękę w kierunku torebki. Prawą do lewej
tylnej kieszeni mężczyzny. Potem do prawej. Papier.
Kobieta krzyknęła. Szarpnął za torebkę. Drugą rękę wsunął do
przedniej kieszeni spodni jej partnera. Mężczyzna obrócił się gwałtownie.
Spojrzał na niego groźnie. Krzyknął. Po szwedzku, tak mu się przynajmniej
wydawało. Kobieta ścisnęła kurczowo torebkę. Mężczyzna najpierw
uderzył go w ramię. Potem w twarz. Unik udał mu się tylko częściowo.
Pięść trafiła go poniżej prawej szczęki. Niegroźnie. W końcu wyrwał
torebkę. Mężczyzna ryknął jeszcze głośniej. I zaczął okładać go jak
popadnie.
Odwrócił się, żeby uciec. Ale uliczka była zbyt wąska. I zbyt duży
panował na niej tłok. Czuł, jak wyciągają się w jego stronę inne ręce. Jak go
oplatają. Chwytają za koszulkę. Nadgarstki. Pasek od spodni. Krzyki w
różnych językach. W końcu usłyszał też policję. Coraz więcej rąk
wyciągniętych w jego stronę. Kopniaki. Wreszcie wylądował na ziemi.
Po chwili dopadli do niego policjanci. Uderzenie pałką trafiło go w
bark. Odruchowo uniósł ramię, żeby osłonić twarz. Ktoś wyrwał mu
torebkę. Kolejne dwa uderzenia w przedramiona. Dwa w żebra. Ktoś
boleśnie wykręcił mu nadgarstki, tak mocno, że przewrócił się na brzuch.
Kolano wbite w kręgosłup. Twarz wciśnięta w uliczny kurz. A potem trzask
kajdanek.
39.
–  Spójrzcie - powiedział Trevor i wskazał na monitory centrum
operacyjnego, na których wyświetlany był obraz z kamer przemysłowych.
„Ruch uliczny, jakieś europejskie miasto" - pomyślał Derek. I jakieś
rozkołysane ujęcia wykonane z wysokości głowy, przedstawiające jadącego
kawałek z przodu rowerzystę. Różne kąty. Po chwili obraz na części
monitorów stał się stabilniejszy. Kamery musiały znajdować się w kilku
miejscach, w różnych typach pojazdów. Pełen zespół wywiadowczy,
podejrzewał Derek. Rower, samochód i motocykl.
–  Te nagrania przyszły właśnie z Monachium - tłumaczył Trevor. -
Mamy tam team obserwujący Steve'a Donnera. A teraz najciekawsze.
Figurant podjechał do skrzyżowania i się zatrzymał. Obejrzał się przez
ramię. Skręcił w prawo. Przyspieszył. Na następnym skrzyżowaniu skręcił
w lewo.
–  I tak przez kilka minut - wyjaśnił Trevor, a na ekranie widać było
obraz z kamer kolejnych pojazdów, którymi członkowie zespołu
obserwacyjnego podążali za rowerzystą. Mężczyzna coraz częściej oglądał
się za siebie i regularnie skręcał to w jedną stronę, to w drugą. Derek
zwrócił uwagę, że mimo tego kluczenia utrzymywał cały czas ten sam
kierunek. Nie jeździł w kółko i nie próbował zawrócić.
– Skomplikowana trasa - mruknął.
–  Podejrzewamy, że zauważył naszych ludzi i zaczął sprawdzać, czy
rzeczywiście jest śledzony.
Po dość krótkim czasie Steve zatrzymał się, przypiął rower do znaku
drogowego i wszedł do jakiegoś baru.
–  W środku spędził dłuższą chwilę - objaśnił Trevor i przyspieszył
odtwarzanie. Nie wrócił już do normalnej prędkości, mimo że chłopak
wyszedł z lokalu, odpiął rower i wskoczył na siodełko. Resztę trasy pokonał
bez kluczenia i bez oglądania się przez ramię.
– Dokąd jechał? - zapytał Derek.
– Do domu.
–  Po wyjściu z lokalu wydaje się znacznie bardziej rozluźniony -
zauważył Derek.
– Widzę tutaj dwa wytłumaczenia - odparł Trevor. - Albo doszedł do
wniosku, że tylko mu się wydawało i nikt go nie śledzi, albo, i to
wyjaśnienie bym obstawiał, upewnił się, że ktoś za nim jedzie. Potrzebował
chwili, żeby się zastanowić, co dalej. Dlatego wszedł do baru. Zdecydował,
że najrozsądniej będzie nie zwracać na siebie uwagi i zachowywać się,
jakby nic się nie działo.
– Przy czym chwilę wcześniej zwracał na siebie uwagę jak diabli.
–  Cóż, zgoda, ale mimo wszystko nie było to jednoznaczne
zachowanie. - Trevor pokręcił głową.
– Jak możemy go sprawdzić?
–  Mamy dostęp do jego połączenia z internetem. Pracujemy nad
dostępem do jego komputera. Z tego, co wiemy, mieszka z dziewczyną,
Catherine Melhor. Ją też oczywiście staramy się zweryfikować. Agencja,
dla której pracuje, ma całkiem niezłe zabezpieczenia. Ale i z tym sobie
poradzimy.
–  Jesteśmy w stanie sprowokować go do popełnienia błędu? Żeby
zyskać pewność, czy to on?
– Już nad tym pracujemy.

***

–  Przykro mi - powiedział kelner i oddał Danie kartę kredytową. -


Płatność została odrzucona.
– To musi być jakaś pomyłka - zdziwiła się Dana. - Proszę spróbować
jeszcze raz.
Zmieszana patrzyła na Alexa, kiedy kelner powtórnie próbował użyć
jej karty.
Siedzieli w ogródku bardziej eleganckiej restauracji na placu, przy
którym, na prośbę Alexa, wysadził ich kierowca taksówki. Dana uparła się,
że w podziękowaniu za oprowadzanie po Akropolu chce zaprosić go na
kolację.
Kelner pokręcił głową.
– Ma pani może jakąś inną kartę przy sobie?
Na szczęście miała. Dana odszukała ją w portfelu i podała mężczyźnie.
Pracownik restauracji przeciągnął kawałek plastiku przez szczelinę
czytnika i czekał na płatność.
– Ta też nie działa - oznajmił w końcu.
– Nie, to przecież niemożliwe! - zdenerwowała się Dana.
Kelner ponowił próbę płatności.
– Nic z tego.
I oddał Danie również tę kartę.
–  Mogę zapłacić zwykłą kartą bankomatową? - zapytała na wszelki
wypadek.
– Oczywiście.
Chwila szukania w torebce. Pierwsza próba.
Kelner zmarszczył brwi. Jeszcze raz przesunął kartę przez czytnik.
– Płatność odrzucona, przykro mi.
– To przecież niemożliwe... - jęknęła Dana. - Przepraszam - zwróciła
się do Alexa. - Jestem strasznie zakłopotana. Jakoś to wyjaśnię.
Bezradnie sięgnęła do torebki.
– Nie ma o czym mówić - zapewnił ją Alex i pogłaskał ją uspokajająco
po dłoni, a drugą ręką sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wyjął kilka
banknotów. - Tak naprawdę to ja powinienem podziękować ci za wspaniały
dzień.
–  A ja dalej nie rozumiem, co się stało - mruknęła Dana i pokręciła
głową. Choć zaczynała coś podejrzewać.
Kelner wziął pieniądze i zostawił ich samych.
Alex zwinął między palcami pozostałe banknoty.
–  To powinno wystarczyć na jeszcze kilka drinków - zdecydował. -
Chodź!
– Jutro muszę być w pracy - przypomniała mu.
– Tylko jeden, ostatni - zapewnił ją i podał dłoń, żeby pomóc jej wstać.
Bardzo naturalnie mu to przychodziło. Wykorzystywał każdą okazję, by jej
dotknąć, i za każdym razem wynikało to z sytuacji, nigdy nie był nachalny.
Dana zauważyła, że jej się to nawet podoba. Choćby i dlatego, że poza
Vassiliosem Alex był jej jedynym znajomym w zupełnie obcym mieście.

***
Steve sprzątnął brudne naczynia i razem ze sztućcami zapakował je do
zmywarki. Cath schowała resztki kolacji do lodówki.
– Nie licz, że zapomniałam o naszej porannej dyskusji - powiedziała z
uśmiechem.
Steve wcale na to nie liczył. Choć miał trochę nadziei. Myślami był
przy telefonie w schowku za kuchnią. Czy kiedy tam pójdzie, będzie
czekała na niego odpowiedź z ICC?
– Porozmawiajmy o tym przy lampce wina, co? - zaproponował.
Wziął pustą butelkę i wszedł do schowka. Tam, jak w większości
domów w Niemczech, zbierali szkło do oddania do recyklingu. Tam
również trzymali kilka pełnych butelek w zapasie. Pustą odstawił do
przewidzianego do tego worka. Słyszał, jak Cath dzwoni kieliszkami i
przestawia coś w lodówce. Pospiesznie sięgnął za regał i wyjął telefon.
Jedno nieodebrane połączenie.
I jedna nowa wiadomość.
Otworzył skrzynkę.
 
Najważniejsze to zachować spokój. Postępować tak jak wcześniej. Pod żadnym pozorem nie jechać
do Hagi! Jeśli to rzeczywiście służby USA, to tylko obserwują. Gdyby mieli cokolwiek konkretnego,
inaczej by działali. Najwyraźniej nic nie wiedzą. Dlatego nie można dać im powodów do podejrzeń.
 
Mimo nieodebranego połączenia brak nagrania w poczcie głosowej.
Dzwoniący wolał się nie wypowiadać.
Steve nie potrafił być o to zły, przynajmniej nie w tej chwili. Zresztą i
tak nie miałby możliwości dyskretnego odsłuchania nagrania.
Złość wzbudziła w nim za to treść wiadomości. Ma zachować spokój.
Łatwo powiedzieć! Być może miał na karku amerykańskie służby
wywiadowcze! I ma zachować spokój?!
To prawdopodobnie najgorszy z możliwych momentów, by
dyskutować teraz z Catherine.
Miał nadzieję, że uda mu się pchnąć rozmowę w innym kierunku.
Choć to mało prawdopodobne.
Wsunął telefon z powrotem za regał, chwycił butelkę czerwonego
wina i wrócił do kuchni.
***

Szli spacerkiem przez ciepłe wieczorne Ateny. Uliczki były wąskie i w


większości dość zatłoczone. Dookoła działało niewiarygodnie wiele barów i
restauracji. Domy w większości wyglądały na zaniedbane. Co rusz
natrafiało się na ruiny, zabezpieczone prowizorycznie przed zawaleniem.
Mury pokrywały graffiti. Uwagę Dany zwróciła mnogość księgarni.
Wszystko wskazywało na to, że znaleźli się w dzielnicy szczególnie chętnie
odwiedzanej przez młodych ludzi.
Kiedy zbliżyli się do baru, przed którym zebrał się tłum gości ze
szklankami i butelkami w rękach, ktoś coś krzyknął i zamachał w ich
stronę. Alex odpowiedział tym samym.
Przecisnęli się między gośćmi do grupki pięciu osób, trzech mężczyzn
i dwóch dziewczyn. Wszyscy byli mniej więcej w tym samym wieku.
Głośne powitania, którym towarzyszyły klepnięcia po plecach. Jeden z
nieznajomych przyglądał się Danie, dyskretnie, ale uważnie. Potem tak
samo spojrzała na nią jedna z dwóch dziewczyn. Po lewej stronie szyi miała
tatuaż sięgający aż za ucho i ginący pod ciemnymi włosami. Skórę na jej
ramionach również zdobiły kolorowe rysunki.
– Poznajcie się - zaczął Alex po angielsku. - To jest Eleftheria, Tania,
Stavros, Manolis i Dimitrios.
Dana pomyślała, że takich imion nie da się szybko nauczyć na pamięć.
– A to jest Dana. W Atenach jest tylko na kilka dni, służbowo.
Pozostali powitali ją ciepło. Mężczyzna, którego Alex przedstawił jako
Manolisa, zagaił:
– Tylko kilka dni? - Popatrzył na nią przenikliwie. - Dana, tak?
– Mhm - potwierdziła.
– Alex! - Manolis zwrócił się do jej towarzysza. - Powiedz, że wiesz,
kogo nam tutaj przyprowadziłeś, co?
Dana poczuła, jak palą ją policzki. Na szczęście było na tyle ciemno,
że nikt nie mógł zobaczyć jej rumieńców.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi - zdziwił się Alex.
Manolis potrząsnął głową. A potem wybuchł śmiechem. Gestem
przywołał kelnerkę, która akurat przechodziła obok.
– Siedem szotów! - poprosił.
–  Jasna cholera, Alex! A dotarło do ciebie, że aresztowano byłego
prezydenta Stanów Zjednoczonych?
– Tego nie dało się nie zauważyć.
–  To może kojarzysz, że przy okazji w Atenach przebywa
przedstawicielka Międzynarodowego Trybunału Karnego?
– Pewnie.
–  To teraz wyobraź sobie swoją koleżankę ze związanymi włosami
zamiast tej burzy loków, w okularach i eleganckim kostiumie zamiast tej
szmatki.
Alex popatrzył na Danę.
Uśmiechnęła się do niego zakłopotana.
– A niech mnie... To niemożliwe... - wyjąkał. - To...
Wyglądał na szczerze zaskoczonego.
– Komunistka z ICC! - zawołał Manolis.
O nie, tylko nie to! Czyżby też już widział to zdjęcie i przeczytał
artykuł o jej przeszłości?
– Rany boskie, gdzie ja miałem oczy! - jęknął Alex.
–  Dokładnie tam, gdzie powinieneś! - Manolis się zaśmiał. - I
doskonale cię rozumiem!
– Dana, to prawda? - Alex wolał się upewnić u źródła.
– Tak - potwierdziła.
– Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
– Bardzo podobało mi się tych kilka godzin spokoju, z dala od całego
zamieszania z aresztowaniem i całą resztą - wyznała.
Alex potaknął.
– Chyba cię rozumiem.
Kamień spadł jej z serca, że nie jest na nią zły, bo nie powiedziała,
czym się tu zajmuje. Ale przecież niczego przed nim nie ukrywała. Ubrała
się po prostu inaczej, to wszystko. A on przez to jej nie poznał.
Kelnerka wróciła z tacą zastawioną małymi kieliszkami. Kiedy
wszyscy mieli po jednym w ręku, Manolis wzniósł toast.
– Świetna robota, Dana! Jamas!
Unieśli kieliszki i wypili alkohol, dzięki czemu nie musiała mu
odpowiadać.
–  Serio, wyglądasz zupełnie inaczej niż na zdjęciach i w telewizji -
potwierdziła Tania. - Nie tak poważnie i surowo.
– Tylko dlaczego akurat komunistka? - zapytał Dimitrios.
–  Nie czytasz wiadomości w sieci? - zakpił Manolis, a potem
opowiedział o artykule na blogu.
–  Oszczerstwa - podsumowała Dana jednoznacznie. - To była
demonstracja w obronie klimatu, do której podczepili się jacyś przeciwnicy
kapitalizmu. Zbieg okoliczności, że byli akurat w pobliżu, kiedy ktoś zrobił
mi zdjęcie.
–  Kampania oszczerstw. - Dimitrios kiwnął głową. - Narobiłaś sobie
tym wszystkim potężnych wrogów.
– Było w opisie stanowiska, nic nie poradzę.
– Ale wiesz, że to dopiero początek, prawda? - Manolis spojrzał na nią
poważnie. - Gdybyś potrzebowała pomocy, wal jak w dym. Z
przyjemnością cię wesprzemy. Stavros jest magikiem, jeśli chodzi o
wszystko, co wiąże się z komputerami i internetem. Dimitrios też, choć z
wykształcenia jest architektem.
– Tylko nie bądź zbyt skromny, jak będziesz mówił o sobie. - Tania się
roześmiała. - Manolis studiował literaturę i socjologię...
– Ale najchętniej wygłasza podniosłe mowy! - dokończył rozbawiony
Alex.
–  Ech, ja tylko prowadzę niewielką księgarnię, nic więcej. - Manolis
machnął dłonią.
– Jednak przede wszystkim jest świetnym specjalistą od komunikacji -
dokończyła Tania. - Razem z Dimitriosem i kilkorgiem znajomych
prowadzi blog polityczny. Piszą gównie o politycznej dezinformacji i falce
newsach w dobie internetu.
–  Do tych kilkorga znajomych zalicza się też Tania, o czym
zapomniała wspomnieć - przerwał jej Manolis.
Tylko Alex i Eleftheria wydawali się trzymać z dala od polityki.
–  Nie chcemy cię zanudzać pytaniami o zdobyty właśnie światowy
rozgłos - zaczął Dimitrios. - A o procesie pewnie i tak nie możesz z nami
rozmawiać. Więc może zdradźcie nam, jak się poznaliście? Alex nie ma
wiele wspólnego z prawem.
Dana zrelacjonowała im zdarzenia z poprzedniego wieczoru i próbę
kradzieży udaremnioną przez Alexa. Mężczyzna robił przy tym
cierpiętnicze miny. Nowo poznani znajomi okazali się bardzo światowymi
ludźmi, w dodatku równie dobrze wykształconymi jak Alex. Blondynka
Eleftheria skończyła arabistykę i anglistykę i pracowała jako tłumaczka.
Szczupła i wytatuowana Tania pisała do różnych wirtualnych mediów i
pracowała w firmie organizującej eventy. Potężny Stavros z gęstą brodą był
informatykiem. Wszyscy przynajmniej kilka lat spędzili za granicą -
większość z powodu kiepskich perspektyw dla młodych ludzi po kryzysie
finansowym.
Dopijali właśnie drugą kolejkę wina, kiedy Dana zauważyła, że
kilkoro młodych ludzi zebrało się za Alexem i dyskutowało o czymś
szeptem, spoglądając w jej kierunku. Zerkali na ekrany telefonów. I znów
na nią. Co takiego mogło ich zainteresować? Odwróciła się. Coraz więcej
ludzi. Było tak głośno, że ledwie rozumiała Alexa, jak mogłaby więc
usłyszeć, o czym rozmawia grupka w pewnej odległości za jego plecami?
Mimo to nie miała wątpliwości, że patrzą w jej stronę.
–  To ona aresztowała prezydenta Stanów Zjednoczonych! - zawołał
ktoś łamanym angielskim i przecisnął się obok Alexa. Popatrzył na ekran
telefonu. Pewnie porównywał twarz Dany ze zdjęciem, które tam znalazł. -
Tak, to ona!
Dana poczuła falę gorąca. Odwróciła się bokiem.
– Chodźmy stąd może - poprosiła Alexa i pozostałych.
– Dajcie jej spokój, co?! - zawołał jej towarzysz do intruzów. Manolis
i Eleftheria stanęli tak, żeby ją zasłonić. Na niewiele się to zdało, bo coraz
więcej ludzi patrzyło w ich stronę.
– Sam zobacz, że to ona, skoro nie wierzysz! - wrzasnął nieznajomy i
podsunął Alexowi pod nos komórkę.
– Ej, to rzeczywiście ta laska! - zawołała jakaś kobieta z drugiej strony.
Coraz więcej głosów, krzyków i gorących dyskusji. Większość z obecnych
mówiła po grecku. Dana nie miała jednak złudzeń, o czym tak rozprawiali.
Wrzaski przybierały na sile.
– Hey, great!
Ktoś zaczął głośno klaskać.
– Bravo!
– Fuck off!
– W nagrodę kolejka od nas dla tej pani! - zawył ktoś z tyłu.
– Powinna dostać za to po mordzie! - zdenerwował się ktoś inny.
Tłum dookoła nich gęstniał z sekundy na sekundę.
–  Alex, chodźmy stąd, proszę. - Popatrzyła na niego błagalnie. -
Natychmiast.
– Fuck USA! - ktoś zaczął skandować.
– Superwoman!
– Fuck ICC! - ryknął jakiś przeciwnik.
– Wypierdalaj stąd! - dołączył do niego kolejny. - Narażasz tylko nasz
kraj!
Razem z kolegami zaczęli przepychać się w stronę Dany.
Najgłośniej krzyczący przedstawiciele obu grup starli się pośrodku
sali. Zaczęły się przepychanki. Do bijatyki dołączali kolejni. Kieliszki,
szklanki i kufle latały we wszystkich kierunkach. Jeden z nich o włos minął
głowę Dany i z brzękiem rozbił szybę w oknie. Trafiłby ją, gdyby Alex nie
odciągnął jej w ostatniej chwili na bok. Osłonił ją ramieniem, chwycił za
rękę i ruszył przed siebie, przebijając się przez tłum jak taran.
Zwolennicy działań Dany rzucili się na jej przeciwników. Goście
rozbiegli się chaotycznie na wszystkie strony jak kury w kurniku, do
którego zakradł się lis. Nikt już nie zwracał uwagi na Alexa i osłanianą
przez niego kobietę. Wszyscy albo chcieli umknąć przed fruwającymi
szklankami, butelkami, pięściami i kopniakami, albo znaleźć się w środku
potyczki. Troje bezradnych barmanów robiło, co mogło, żeby uspokoić
podekscytowany tłum, lecz nikt ich nie słuchał. Dana słyszała swój głośny
oddech, czuła włosy na twarzy i ramię Alexa, którym osłaniał ją i ciągnął za
sobą. Tylko kątem oka widziała zaparkowane samochody wzdłuż chodnika,
którym biegli. Mijali wejścia do domów, motorowery i przerażonych
spacerowiczów.
Rozejrzała się, dopiero kiedy się zatrzymali. Zdyszani znaleźli się w
spokojnej bocznej uliczce. Tylko światło latarni i poświata padająca z
nielicznych okien pozwalały cokolwiek widzieć w tym opustoszałym
miejscu. Zza narożnika docierały do nich odgłosy bójki w barze. Nie
odbiegli daleko, skręcili ledwie w najbliższą przecznicę. W pobliżu rozległy
się policyjne syreny.
–  Rany! - wysapał Alex. Stanął naprzeciwko, położył jej dłonie na
ramionach i spojrzał głęboko w oczy. - Wszystko w porządku? - zapytał.
Dana odsunęła włosy z twarzy i odetchnęła głęboko.
– Tak.
Stojąc tak, czuła się niekomfortowo, wręcz nieprzyjemnie. Alex
musiał to zauważyć albo intuicja podpowiedziała mu, że coś jest nie tak, bo
opuścił ramiona i oparł się o ścianę.
Po chwili dołączyli do nich Eleftheria i Stavros.
– Gdzie są pozostali? - zapytał Alex.
– Pojęcia nie mam - wysapał jego kolega.
–  Może to nie najlepszy pomysł, żebyś tak sobie paradowała po
ulicach i odwiedzała lokale? - podsunęła Eleftheria. - Nie masz
ochroniarza?
– Nie, a po co? - zdziwiła się Dana.
– Hm, może właśnie po to? - odparła dziewczyna, gestem wskazując
za siebie.
Policyjne syreny rozbrzmiewały gdzieś blisko.
–  Jestem tylko szeregową pracownicą Międzynarodowego Trybunału
Karnego. Nie jestem nikim na tyle ważnym, żeby mieć ochroniarzy.
– Jesteś kobietą, którą cały świat widział na nagraniu, jak staje przed
byłym prezydentem Stanów Zjednoczonych w czasie jego aresztowania.
–  Chyba powinnam wrócić do hotelu - powiedziała Dana. - To był
długi i wyczerpujący dzień.
– Zdecydowanie można go tak określić - potwierdził Alex.
Spróbowała się do niego uśmiechnąć.
– Za to popołudnie i wieczór były bardzo miłe. Dzięki, że znalazłeś dla
mnie kilka godzin i mogłam skupić się na czymś innym.
– Daj znać, jeśli będziesz jeszcze miała na to ochotę!
– I dzięki, że poznałeś mnie ze swoimi przyjaciółmi.
–  Dla nas to była czysta przyjemność - zapewnił ją Stavros i
zamarkował ukłon.
Dana wyjęła telefon. Uruchomiła aplikację Ubera.
– Odprowadzę cię - zaproponował Alex.
– Dzięki, ale dam sobie radę.
– Taksówką, tylko pod hotel. Potem grzecznie wrócę do domu. Słowo
honoru.
– To bardzo miłe z twojej strony, ale...
 
Obecnie nie możesz korzystać z żadnych przejazdów. Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej, kliknij
tutaj.
 
– Co tym razem?
Dotknęła wyświetlonego przycisku.
 
Wybrana przez Ciebie forma płatności nie działa. Wybierz proszę inną opcję płatności.
 
– To... nie, to się przecież nie dzieje!
– Masz podpiętą tę samą kartę, którą wcześniej próbowałaś zapłacić w
restauracji? - zapytał Alex.
– Tak - potwierdziła Dana z troską w głosie.
Alex sięgnął po swój telefon i też uruchomił aplikację.
– Czyli, koniec końców, i tak cię odprowadzę pod hotel.
–  Dzięki - mruknęła. Najpierw karty kredytowe, teraz aplikacja.
Dotychczasowa troska mieszała się w niej z wściekłością.
 
40.
–  I co teraz? - zapytał szef Rady Europejskiej na wirtualnej
konferencji. Premierzy krajów Unii Europejskiej ponownie zebrali się przed
monitorami. Szef Rady chciał zorganizować nieoficjalne spotkanie w
wąskim gronie, jednak po południu chęć wzięcia w nim udziału zgłosili
przedstawiciele niemal wszystkich europejskich państw. Tym razem przed
monitorem zasiadł nawet Nikólaos.
–  Główna prokurator ICC chce się dostać do Aten, ale nikt nie
odważył się jej tam zawieźć. Wszystkie linie lotnicze wycofują się ze
strachu przed amerykańskimi sankcjami.
– Bezczelny szantaż - warknął ktoś.
Szef Rady Europejskiej nie zareagował. Oczywiście, że to był szantaż.
Ale tak wyglądała polityka.
– Dlaczego nie pojedzie samochodem? - zapytał Polak.
– Zbyt długo by to trwało - wyjaśnił organizator.
–  W tej chwili Europa musi pokazać jedność i zdecydowanie! -
oznajmił ktoś przed kamerą. Włoch. Akurat on! Choć trzeba było
sprawiedliwie przyznać, że swego czasu Włochy były jedynym państwem,
które miało odwagę aresztować agentów CIA za porwanie tam egipskiego
imama, by przekazać go później do ojczyzny, gdzie był torturowany. Stare
dzieje.
–  Sytuację należy wyciszać, a nie eskalować. - Kto znowu wygłasza
publicznie te truizmy?
–  Rozszerzmy zapisy Blocking Statute - zaproponował Niemiec.
Przynajmniej jedna konkretna propozycja.
Głębokie westchnienia z kilku okienek naraz.
– Nic nam to nie da.
–  W dwa tysiące osiemnastym już rozszerzyliśmy Blocking Statute,
kiedy chodziło o sankcje nałożone na Iran. Wtedy też nic nie osiągnęliśmy.
Historia Blocking Statute Unii Europejskiej sięgała tysiąc dziewięćset
dziewięćdziesiątego szóstego roku. Było to narzędzie mające chronić
europejskie przedsiębiorstwa przed skutkami praw uchwalanych w innych
krajach - w tym na przykład w Stanach Zjednoczonych - które nie byłyby
zgodne z prawem obowiązującym w Unii Europejskiej. Kiedy więc w
dziewięćdziesiątym szóstym roku USA odwiesiły embargo na Kubę i
zagroziły sankcjami każdemu przedsiębiorstwu, które naruszyłoby zakaz
handlu, Blocking Statute Unii Europejskiej miał pozwolić europejskim
firmom dalej eksportować tam towary. W dwa tysiące osiemnastym roku
Blocking Statute został rozszerzony po sankcjach USA nałożonych na Iran.
Równocześnie przygotowano narzędzia gospodarcze, które miały
umożliwić handel z krajem objętym amerykańskimi ograniczeniami.
Największe firmy nie skorzystały jednak z tej furtki. Statut okazał się
jedynie pustym, pozbawionym mocy politycznym gestem.
– Powinniśmy przynajmniej podnieść ten pomysł publicznie - zgodził
się Holender, zwracając się do Niemca. Rzadko się to zdarzało. - Żeby
zasygnalizować, że poważnie podchodzimy do naszych zobowiązań wobec
ICC.
–  W ten sposób nie przetransportujemy tej kobiety do Aten -
zauważyła Finka.
–  A komu w ogóle serio zależy, żeby się tam znalazła? - zdziwił się
Austriak. - Nikólaos? Tobie?
Chwila ciszy. Wszyscy czekali na pierwsze słowa odpowiedzialnego
za to całe zamieszanie. Jak na razie nie potrafił zapanować nawet nad swoją
- byłą już na szczęście - minister sprawiedliwości.
–  Nie, nie potrzebuję jej tutaj - powiedział. - Ale te sztuczki
Amerykanów i to, jak nas traktują, na nikim nie robią dobrego wrażenia.
Dla mnie w tej chwili ważniejsze było solidarne przeciwstawienie się
Turcji. Dziś znów staranowali jedną z naszych jednostek!
–  Nie jestem zaskoczony - zauważył Holender. - Turcy poczuli się
wzmocnieni sytuacją, do której wyście dopuścili!
Ups.
–  Dzisiaj i tak jest już za późno - zareagował szybko szef Rady
Europejskiej, by nie dopuścić do zaognienia dyskusji. - O tej porze nie ma
już żadnych lotów. A jutro rano, miejmy nadzieję, sędziowie zakończą
sprawę.
– A jeśli nie? - zapytał Holender.
– Można by wysłać prywatny samolot - zauważył Nikólaos.
– Ludzie z ICC próbowali tego rozwiązania - wyjaśnił przedstawiciel
Królestwa Niderlandów. - Ale prywatni operatorzy też nie chcą ryzykować.
W końcu muszą przecież kogoś znaleźć!
– Jak komuś zależy, może podstawić im samolot rządowy - zauważył
Grek.
Wszyscy byli wyraźnie zdenerwowani. Choć dotychczas bardzo się
pilnowali.
– Zgadzam się z Nikólaosem - zauważył Francuz. - Może udałoby się
nam upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Musimy wysłać
zdecydowany sygnał Turcji, że nie może sobie na zbyt wiele pozwalać. A
że korzysta w tej chwili z mocnego poparcia Waszyngtonu, dalibyśmy też
do zrozumienia Amerykanom, że nie zgadzamy się na takie działania.
Moglibyśmy wysłać kilka okrętów wojennych na Morze Śródziemne, na
sporne akweny. Na południe od Cypru, całkiem niedaleko, na kotwicy stoi
nasz lotniskowiec. Moglibyśmy go odpowiednio przemieścić. Takiego
sygnału nie da się przeoczyć.
Kilka osób mruknęło coś głośniej.
–  Okręty wojenne? Bezsensowna przesada! Eskalacja zamiast
deeskalacji!
Pozostałym również udzieliła się napięta atmosfera. Lecz nie wszyscy
byli zachwyceni proponowanymi rozwiązaniami.
– Może nie zaczynać od wysyłania okrętów wojennych, tylko najpierw
zagrozić takim ruchem? Nie możemy tak szybko przemieszczać naszych
jednostek. Jeśli już, to dopiero w ostatnim kroku.
Pierwsi uczestnicy spotkania zaczęli demonstracyjnie spoglądać na
zegarki.
– W porządku - podsumował szef Rady Europejskiej. - Rozpoczniemy
publiczną dyskusję na temat rozszerzenia Blockin Statute, bo rozumiem, że
wszyscy się na to zgadzają. - Większość wyraziła aprobatę. - Zatroszczymy
się również o możliwie sprawne przetransportowanie głównej prokurator
ICC do Aten. Mając przy tym nadzieję, że będzie to niepotrzebne, bo jutro
rano sędziowie zakończą tę awanturę, Nikólaos.
 
41.
Najpierw przez godzinę trzymali go na krześle, zakutego w kajdanki.
Na czole i pod nosem zaschła mu krew. Nie przestał się za to pocić.
Komisariat był bardzo źle klimatyzowany. Bardzo źle zorganizowany. I
bardzo źle obsadzony.
W końcu pojawił się jakiś otyły funkcjonariusz w mundurze i
zaprowadził go do bocznego pomieszczenia. W środku, za biurkami, pociło
się trzech kolejnych policjantów.
Ponownie został zrewidowany. Niczego nie znaleźli. Posadzono go na
rozkołysanym drewnianym krześle przed pustym biurkiem.
– Jakieś dokumenty? - zapytał policjant.
– Wal się - odpowiedział zatrzymany.
– Ostrożnie, kolego.
Funkcjonariusz odchylił się na krześle i oparł dłoń na pałce przy
pasku.
– Zapytam jeszcze raz: imię, nazwisko, adres.
– Wymyśl coś sobie - burknął mężczyzna.
– Jak chcesz. - Funkcjonariusz wzruszył ramionami. Dał kolegom znak
głową. Ci wstali i ustawili się wokół krzesła z zatrzymanym.
– Nie rób żadnych głupot - warknął policjant zza jego pleców. - Żeby
pobrać odciski palców, muszę na chwilę rozpiąć kajdanki. Potem założę je z
powrotem.
Funkcjonariusze stojący po bokach złapali go pod ramiona i
podciągnęli tak wysoko, że każdy ruch wywoływał ból barków. Dopiero
wtedy rozpięli mu kajdanki. Zmusili do wyciągnięcia ramion przed siebie.
Nie stawiał oporu. Posłusznie złożył ręce na piersiach i nie protestował,
kiedy ponownie zatrzasnęli mu kajdanki na nadgarstkach.
– Dłonie na blat - rzucił pierwszy z funkcjonariuszy.
Mężczyzna posłusznie wykonał polecenie.
Na blacie przed nim znalazło się urządzenie wielkości telefonu
komórkowego, wyposażone w szklaną płytkę. Żaden z policjantów nie
wracał za swoje biurko.
– Palce lewej dłoni po kolei na szkiełko - polecił funkcjonariusz.
Mężczyzna postępował według poleceń.
–  Kciuk. Teraz prawa ręka. Kciuk. Przepniemy ci kajdanki na plecy.
Zachowuj się tak grzecznie jak dotychczas.
Zrobił, co mu kazano.
Ponownie spięto mu ramiona za plecami. Cała procedura trwała
niecałe trzy minuty.
Policjant, który pobierał mu odciski palców, siedział wpatrzony w
ekran archaicznego komputera. Po kilku minutach pokręcił głową.
– Nic.
Mężczyzna uniósł wzrok.
– Nie mamy pana w naszej bazie.
– Wiem przecież - potwierdził zatrzymany.
–  Poda mi pan imię, nazwisko i adres? W przeciwnym razie będę
musiał zatrzymać pana w areszcie. Nie będę miał innego wyjścia.
– Jak nie ma wyjścia, to nie ma wyjścia.
Policjant przyjrzał mu się uważnie. Potem sięgnął po stojący obok
klawiatury telefon i wybrał numer.
– Potrzebuję transportu do Korydallosa. Tak, jeszcze dzisiaj.

***

– I jeszcze to na dokładkę! - jęknęła Dana.


Jej hotel znajdował się sto metrów dalej, przy tej samej ulicy -
przegrodzonej przez policję barierkami, za którymi zgromadziło się
kilkudziesięciu demonstrantów. Kierowca powiedział coś po grecku. Alex
przetłumaczył jego słowa.
–  Dalej nie pojedzie. Chcesz wysiąść i resztę drogi pokonać na
piechotę? A może spróbujemy podjechać jakoś od tyłu? Chyba że chcesz
jednak dotrzeć w jakieś inne miejsce?
Dana uniosła ramiona.
– Zupełnie zapomniałam, co się tu dzieje.
– Chcesz powiedzieć, że byli tu już wcześniej? - zdziwił się Alex.
–  Dzisiaj rano się zebrali. Miałam nadzieję, że policja rozgoni to
towarzystwo.
– Co teraz?
– W bocznej uliczce od tyłu jest wjazd do garażu podziemnego. Niech
pojedzie tamtędy. Oczywiście dopłacę. To znaczy...
Przecież ten przejazd w ogóle nie był zaliczany na jej konto!
– Ja zapłacę - zapewnił ją Alex.
– Oddam ci co do grosza. Słowo.
Rany, ależ to było poniżające!
– Nie ma o czym mówić.
Alex wyjaśnił kierowcy, dokąd ma jechać.
Dana ponownie wybrała numer infolinii operatora jej kart
kredytowych. Dotychczas za każdym razem lądowała w długiej kolejce
oczekujących na połączenie.
Z powodu zablokowanej ulicy kierowca musiał nadłożyć sporo drogi.
Dana wykorzystała ten czas, by przebrnąć przez automatyczne menu
infolinii.
Jeśli coś, wybierz jeden, jeśli coś innego, wybierz dwa. Proszę czekać.
Wszyscy nasi operatorzy są w tej chwili zajęci. Proszę czekać.
Słyszała ten komunikat, od kiedy wsiadła do samochodu i rozpoczęła
próby połączenia.
Wyglądała przez okno na pogrążone w nocy ateńskie ulice.
Obok niej siedział Alex i spoglądał to na nią, to na zewnątrz. W
słuchawce powtarzał się monotonnie ten sam komunikat. Dziwaczne
zakończenie miłego popołudnia i wieczoru. Z wyjątkiem awantury w barze.
Dana drgnęła przestraszona, kiedy niespodziewanie usłyszała czyjś
głos.
– Jak mógłbym pomóc?
Dana opisała problem ze swoimi kartami.
Osoba po drugiej stronie poprosiła ją o cierpliwość, by zapoznać się z
sytuacją.
Kierowca skręcił w uliczkę, przy której znajdował się zjazd do
parkingu podziemnego. Jak okiem sięgnąć żadnego demonstranta. Za to
przy następnym skrzyżowaniu stał policyjny radiowóz z włączonymi
niebieskimi światłami. Przynajmniej tyle.
– Pani karta została zablokowana.
Potwierdziło się jej przypuszczenie.
–  Słucham? - zapytała, udając niewinne zaskoczenie. - Ale jak to,
dlaczego?
Alex popatrzył na nią zaniepokojony.
– Nie widzę w systemie informacji na ten temat.
– W takim razie jak mogłabym ją odblokować?
Musiała przynajmniej spróbować, mimo że nie żywiła zbyt wielkich
nadziei.
Szelest.
–  Obawiam się, że to niemożliwe. Pani aktualna karta została
permanentnie zablokowana. Spojrzę tylko... tak. Zazwyczaj dzieje się tak,
gdy na koncie pojawiają się jakieś podejrzane operacje. Już wkrótce
wyślemy pani nową kartę.
Akurat.
Szelest.
– Hm, nie widzę na pani koncie podejrzanych operacji...
Kierowca skręcił w zjazd do garażu podziemnego. Zapytał o coś
Alexa. Ten odpowiedział. Taksówkarz wychylił się przez okno i pobrał bilet
z automatu przy szlabanie.
–  W najbliższych dniach dotrze do pani nowa karta - zapewnił ją
operator.
Albo nie. Mimo to warto było spróbować.
–  Ale ja potrzebuję jej teraz! - obruszyła się. Jakość połączenia
gwałtownie spadła.
–  Przykro mi - powiedział głos w słuchawce. - Czy mogę w czymś
jeszcze pomóc?
–  Nie, dziękuję - odparła Dana, ale rozmowa została wcześniej
przerwana.
Kierowca zatrzymał się przed metalowymi drzwiami, nad którymi
zostało wymalowane słowo HOTEL. Zapytał o coś Alexa. Ten znów
odpowiedział.
– Bardzo dziękuję - powiedziała Dana.
– Odprowadzę cię do środka - zdecydował Alex.
– Dzięki, ale to naprawdę nie jest konieczne.
– Nalegam. Chcę się upewnić, że bezpiecznie przejdziesz przez lobby.
Przypomnij sobie, co się stało w barze. Tam w środku też może znaleźć się
kilka osób, które nie są zachwycone demonstracją pod ich oknami.
Cóż, mógł mieć rację. Ale przecież w środku nie byłaby sama, bo hotel
miał obsługę.
– Skoro nalegasz...
Alex potaknął.
Wysiedli. Alex powiedział coś do kierowcy i podał mu banknot. Dana
z zakłopotania chciała zapaść się pod ziemię.

***

–  O rany - powiedział Ronald, kiedy zobaczył zdjęcia. - Co tam się


wydarzyło?
– Dana Marin została rozpoznana w czasie pobytu w barze - wyjaśnił
Walter Vatanen. - Okazało się, że nie wszyscy goście jej kibicują.
– Co ona tam w ogóle robiła? - zainteresował się Derek.
–  Poszła z jakimś gościem na obiad, a potem na drinka, poznać jego
przyjaciół.
– Co to za facet?
Na ekranie telefonu Dereka pokazała się nowa wiadomość. I zaraz
potem kolejna.
Raporty z mediów społecznościowych. Gdzieś pojawiło się jego
nazwisko. Miał ustawione alarmy z powiadomieniami, na wypadek gdyby
ktoś o nim pisał.
– Sekundka - przeprosił i otworzył wiadomość.
 
A oto specjalny zespół uderzeniowy Arthura Jonesa w Atenach. Prezydent Stanów Zjednoczonych
wysłał do greckiej stolicy kilkunastu specjalistów, których zadaniem jest doprowadzić do uwolnienia
jego poprzednika. Prezentujemy...
 
Poniżej załączony był link. Prowadził do angielskojęzycznego
wydania greckiej gazety. W artykule zamieszczono fotografie wszystkich
członków jego zespołu. W tym również jego zdjęcie. Alana. Lilian.
William, Ronald, Trevor, Nestor... Wszyscy.
– Fuck - zaklął szeptem.
– Co się dzieje? - zapytał Ronald i nachylił się w jego stronę.
Derek przyglądał się zdjęciom przedstawiającym jego i resztę grupy.
Nie zostały zrobione w sali sądowej. Pochodziły z różnych oficjalnych
stron. W wielu przypadkach był nawet w stanie rozpoznać, kiedy i przy
jakiej okazji powstały. Ronald również zwrócił na to uwagę.
–  Żadnych fotek z posiedzenia sądu - zauważył. - To dobrze.
Zadziałałyby jak magnes. Te nie przyciągną zbyt wielu czytelników. Ale
wyglądamy na nich zbyt poważnie.
Magia fotografii.
– Ktoś musiał te informacje podsunąć prasie - stwierdził Ronald, kiedy
skończył przeglądać artykuł. Na jednym ze swoich urządzeń szukał innych
wzmianek w internecie.
– Sąd raczej na pewno nie - pokiwał głową Derek.
– Prokuratura - podsunął Trevor. - Albo ta kobieta z ICC i dziadek, z
którym przyszła. Poza nimi nikt o nas nie wie. Jeszcze ambasada -
przypomniał sobie po chwili. - I Waszyngton. Tylko dlaczego akurat oni
mieliby nas demaskować?
– To sygnał, że ICC jest gotowy sięgać po mniej oficjalne narzędzia -
wywnioskował Derek.
– Pod warunkiem że przeciek wyszedł właśnie od nich - przypomniał
mu Ronald. - A nie od tej dwójki zabawnych przedstawicieli Trybunału,
którzy postanowili działać na własną rękę.
– Nieważne, od kogo to wyszło.
–  Dzięki temu wiemy również, że są strasznie słabi w te klocki -
ciągnął Ronald. - Tylko jedna gazeta. Nigdzie indziej nie znajduję żadnych
informacji. Co więcej, to normalny, drukowany dziennik ze stroną
internetową.
– Damy radę utrzymać to względnie bez rozgłosu? - zapytał Derek.
– Hm, całość wygląda bardzo oldskulowo. Nie są w ogóle aktywni w
mediach społecznościowych. Jeśli mam być szczery, to mi wygląda na
robotę tego dziadka. Im dłużej na to patrzę, tym bardziej jestem o tym
przekonany. To mogą być jego kontakty. Stare znajomości. Gazety. Brak
rozeznania w nowej medialnej rzeczywistości.
–  Oby - mruknął Derek. Wrócił do zdjęć, które pokazał im Walter. -
Gdzie to w ogóle jest? - zapytał.
– W okolicy, której walory Ronald będzie umiał pięknie wykorzystać.
- Walter się uśmiechnął.
– A facet, z którym tam poszła? Kto to jest? Ktoś od was?

***

Przy barze w hotelowym lobby siedziało kilku gości. Wydawało się, że


demonstracje za przeszkloną fasadą nie robiły na nich najmniejszego
wrażenia.
– Tutaj moglibyśmy wypić ostatniego drinka na pożegnanie. - Alex się
uśmiechnął. I zanim Dana zdążyła spojrzeć na niego z dezaprobatą, dodał
szybko: - Żartowałem!
Dana ruszyła prosto do wind. Jednak zanim tam dotarła, usłyszała
swoje nazwisko. Wołał ją ktoś z recepcji.
– Miss Marin?
W jej stronę biegł elegancko ubrany mężczyzna. Nie miał na sobie
hotelowego uniformu, co oznaczało, że to prawdopodobnie menedżer.
Pewnie musiał na nią czekać przez cały dzień.
Przedstawił się Danie jako Martin.
– Chciałem panią bardzo przeprosić za tę niedogodność... - zaczął.
–  Na szczęście udało mi się wjechać przez parking podziemny -
odparła. - Nie musiałam przeciskać się przez ten tłum.
–  Ach, demonstranci! - zawołał zaskoczony. - No tak, oczywiście,
jeszcze to. Policja obiecała zająć się tą sprawą i zapewnić przejście. Nie
mam pojęcia, dlaczego jeszcze tego nie zrobili.
–  Mam nadzieję, że nie uprzykrzają zbytnio życia pozostałym
gościom.
– Hm, no cóż, docierają do nas skargi. Nasz główny menedżer się tym
zajmuje. Chciałem z panią porozmawiać o innym problemie, nie o
demonstrantach. Czy zechciałaby pani podejść ze mną do recepcji?
Dana wymieniła z Alexem zdziwione spojrzenia. A potem ruszyła za
menedżerem.
Alex trzymał się dyskretnie nieco z tyłu.
– Pojawił się pewien problem - wyjaśnił Martin przyciszonym głosem.
- Otóż karta kredytowa, której pani użyła przy zameldowaniu...
Dana przewróciła oczyma.
– ...została zablokowana - dokończyła za niego.
Martin potaknął.
Dana nie miała ochoty na dyskusję na ten temat.
– Wie pan, jak to jest - wyjaśniła. - Operator uważa, że jest podejrzenie
nieuprawnionego użycia karty przez kogoś obcego, i z automatu blokuje do
niej dostęp. Lada dzień dostanę nową i wszystko wyjaśnimy.
– O, wspaniale, bardzo dobrze, że już się pani tym zajęła.
–  Poza tym domyślam się, że wie pan, kim jestem i że nie będzie
żadnych problemów z uregulowaniem rachunku za mój pobyt w hotelu.
–  To... ja... - Mężczyzna musiał odchrząknąć. - Zgodnie z naszymi
informacjami właśnie przez to mogą pojawić się problemy.
–  Pracuję dla Międzynarodowego Trybunału Karnego. To duża
instytucja, która...
–  Dokładnie - przerwał jej Martin. - W odpowiedzi na aresztowanie
byłego prezydenta Stany Zjednoczone objęły ICC sankcjami, o czym pani
musi przecież wiedzieć. Z tego, co słyszałem, chodzi o zamrożenie
rachunków, zakaz przeprowadzania operacji finansowych, blokadę kart
płatniczych... a operatorzy kart kredytowych mają swoje siedziby w USA,
więc...
–  Zaraz, zaraz... Chyba nie próbuje pan wyrzucić mnie na ulicę?!
Dostaniecie swoje pieniądze!
Dana nie zauważyła, że w trakcie tej coraz bardziej nerwowej
rozmowy z menedżerem Alex podszedł i stanął obok niej.
– Wybacz, ale wszystko słyszałem. Mogę...
– Nie, Alex, nie możesz!
Był naprawdę pociągający. I niesamowicie słodki. Nie miał niczego
złego na myśli. Chciał tylko pomóc. Ale w tej chwili Dana miała
wszystkiego serdecznie dosyć.
– No, słucham?! - warknęła i zmierzyła Martina groźnym spojrzeniem.
–  My... - wyjąkał mężczyzna. - Nasze przepisy wymagają
zabezpieczenia w postaci depozytu z karty kredytowej.
Alex bez słowa sięgnął do portfela i zaoferował jej swoją kartę.
Dana odsunęła jego dłoń.
–  Alex, dzięki, to bardzo szarmanckie, ale zrozum, muszę tę sprawę
wyjaśnić do końca sama. Nie chcę, żebyś miał przeze mnie
nieprzyjemności. - Zwróciła się do Martina. - Chcę natychmiast rozmawiać
z najwyższym rangą przedstawicielem hotelu.
– Obecnie to będę ja. - Menedżer się uśmiechnął.
Aha. No dobrze.
– Mam rozumieć, że Międzynarodowy Trybunał Karny nie daje panu
wystarczającej gwarancji bezpieczeństwa?
Najwyraźniej nie dotarła do niego dwuznaczność pytania Dany.
Zakłopotany wzruszył ramionami.
– Bardzo mi przykro. Tu nie chodzi o moje poczucie bezpieczeństwa,
tylko o to, że obowiązuje zakaz robienia interesów z ICC.
– Muszę zatelefonować - oznajmiła krótko.
Wybrała numer Vassiliosa. Emerytowany adwokat odebrał połączenie
po drugim sygnale. W kilku słowach naświetliła mu sytuację.
–  Co za trzęsidupy! - zawołał oburzony. - Daj mi tego całego
menedżera!
Dana podała Martinowi telefon. Głos Vassiliosa słyszała z tej
odległości jak delikatne trzeszczenie. Menedżer potaknął. Odpowiedział coś
po grecku. I znów potaknął. W końcu sięgnął po długopis leżący na ladzie
recepcji. Przez chwilę zapisywał coś na karteczce. A potem oddał
słuchawkę Danie.
– Podałem mu numer mojej karty - wyjaśnił Vassilios. - Najciekawsze,
że jak dotąd nikt jej nie zablokował. Ale zobaczymy, jak długo jeszcze
będzie działała. Na tę noc na pewno wystarczy, bo facet uznał, że robi
interes ze mną, a nie z ICC. A jutro, gdyby zaszła taka potrzeba, możesz
przeprowadzić się do mnie. Widziałaś, jak mieszkam. Miejsca starczy dla
nas obojga. Mam dwa pokoje gościnne. Poza tym wszystko w porządku?
– Tak. - Wolała nie opowiadać mu o bójce w barze.
– Świetnie! W takim razie dobrej nocy! Jutro czeka cię ciężki poranek.
Lepiej się wyśpij! Do zobaczenia w sądzie.
Po czym się rozłączył.
Dana opuściła dłoń z telefonem.
– Wszystko okay? - zapytała Martina chłodnym tonem.
–  Naprawdę bardzo mi przykro, że tak to wygląda - zapewnił ją
menedżer. - Tak, wszystko już wyjaśnione. Dobrej nocy!
Dana spojrzała znacząco na tłum demonstrantów przed przeszkloną
fasadą hotelu.
– Mam nadzieję, że rzeczywiście taka będzie.
I nie czekając na jego reakcję, odwróciła się i ruszyła w stronę wind.
–  Jeszcze raz wielkie dzięki za propozycję pomocy - powiedziała do
Alexa. - To było naprawdę super.
–  Patrz, tyle problemów, żeby uratować twoją torebkę, i po co to
wszystko? - Uśmiechnął się szeroko. - Tylko po to, żebyś teraz nie mogła
używać jej zawartości!
– Wszystko ci zwrócę, słowo!
– Czekaj, czy ty próbujesz mnie obrazić?
– Wiesz, moje towarzystwo to nie sielanka.
–  Rany, właśnie nabrałem ochoty na więcej - odparł ze śmiechem. -
Już dawno nie przeżyłem tak interesującego dnia. Masz jakieś plany na
jutrzejszy wieczór?
– A co, planujesz wywołać kolejną bójkę w barze?
– Właśnie coś przyszło mi do głowy. - Znów się uśmiechnął. Kiedy tak
stał naprzeciwko niej, ze słodkimi dołeczkami i błyszczącymi oczyma,
Dana poczuła ochotę, by pożegnać go choćby króciutkim buziakiem w
policzek.
Tyle że mógłby ją źle zrozumieć. Albo ona jego.
– Nie wiem jeszcze, jak mi się jutro ułoży dzień. Jeśli znajdę chwilę,
chętnie zadzwonię.
– Koniecznie - poprosił. Ale nie brzmiał, jakby wierzył, że uda im się
znów spotkać.
–  Dzisiaj przecież zadzwoniłam - dodała. Nie żeby dać mu nadzieję,
jak sobie uświadomiła, tylko dlatego, że miło to wspominała.
Uśmiechnął się.
Wsiadła do czekającej już kabiny. Spojrzała na niego po raz ostatni.
– Dzięki za cudowny dzień!
Mówiła zupełnie uczciwie. Wyczuł jej szczerość, Dana dostrzegła to w
jego spojrzeniu.
Po chwili drzwi się zamknęły i winda ruszyła.
 
42.
Policyjny radiowóz przemierzał pogrążone w mroku ulice Aten,
wioząc zatrzymanego mężczyznę do więzienia Korydallos. Kierowca
musiał się zatrzymać, żeby pokonać blokadę ustawioną przed wjazdem na
teren placówki. Tam bez pytania wjechał do przestronnego, skąpo
oświetlonego garażu.
Funkcjonariusze z eskorty pożegnali zatrzymanego.
– Dobrej zabawy!
W wejściu do budynku czekał na niego samotny strażnik. Mężczyzna
wciąż miał kajdanki na nadgarstkach.
Funkcjonariusz przyłożył mu pałkę do pleców, popchnął go i
poprowadził przez otwarte stalowe drzwi.
Długi ponury korytarz o ścianach, z których płatami odchodziła farba,
przedzielała brama z krat. Nieznajomy pomyślał, że to miejsce idealnie
nadawałoby się na scenografię do filmu grozy. Otwarcie. Przejście i
zamknięcie. Obłażące mury. To więzienie czy raczej ruina przeznaczona do
rozbiórki? Korydallos słynęło ze stanu technicznego budynków. Albo raczej
jego braku.
Zatrzymali się przed metalowymi drzwiami. Strażnik je otworzył.
Następnie odpiął kajdanki podopiecznemu i wepchnął go do środka.
– Wyszukaj sobie wolne łóżko!
Za plecami mężczyzny rozległo się trzaśnięcie ciężkich drzwi, a po
nim zgrzyt klucza w zamku.
Przed sobą widział pogrążony w półmroku korytarz prowadzący do
dwóch pomieszczeń. W celi po lewej stronie paliło się słabe światło. Po
prawej dostrzegł jedynie odrobinę księżycowej poświaty wpadającej do
środka przez okno tylko częściowo zasłonięte jakimiś szmatami. Powietrze
czuć było wychodkiem. Tygodniowy pot, szczyny, fekalia, rzygi, sperma,
ropa, pleśń, zgnilizna i strach. Wszystkie te zapachy przenikały się, tworząc
piekielną mieszankę. W środku panował upał, prawie trzydzieści stopni.
Mężczyzna niejedno już przeżył, a i tak zaniemówił na widok tego, co tu
zastał.
Każde z pomieszczeń miało około czterdziestu metrów kwadratowych.
W każdym też, w różnej konfiguracji, mieściło się dziesięć łóżek.
Pozostałego miejsca ledwie starczało, żeby się poruszyć. Na materacach
leżeli jacyś ludzie, większość nieprzykryta. Niektórzy chrapali. Inni
przewracali się niespokojnie z boku na bok. Gdzie się tylko dało, wisiały
ubrania i piętrzył się dobytek osadzonych. Każda noclegownia dla
bezdomnych była lepiej wyposażona niż to miejsce.
Zaczął oddychać ustami, żeby nie czuć smrodu.
I to w takiej właśnie zasranej dziurze przetrzymywali byłego
prezydenta Stanów Zjednoczonych? Musiał dostać jednoosobową celę.
Co niewiele zmieniało.
Wszedł do pomieszczenia, w którym paliło się światło. Również tutaj
wszyscy osadzeni leżeli już w łóżkach. Tylko pod tylną ścianą siedział ktoś
z telefonem, oświetlającym mu twarz błękitną poświatą.
Kiedy mężczyzna przekroczył próg, więzień oderwał wzrok od ekranu.
Był nieogolony. Na głowie równie krótki jeżyk. Twarde, zdecydowane rysy
twarzy, głębokie zmarszczki. Kiedy otworzył usta, okazało się, że brakuje
mu kilku zębów. Kryminalista z wyboru i z zawodu. Kryminalista
najgorszego sortu.
– Czego tu?
Głos przywodził na myśl wspomnienia przepełnionych popielniczek i
kieliszków wódki.
– Miałem wybrać sobie łóżko.
Więzień wskazał głową na odległy kąt, po lewej stronie.
– Tam jest jedyne wolne.
Tuż obok otwartej toalety. Niczego innego się nie spodziewał.
Nikt nic nie mówił. Nikt w żaden sposób nie zareagował na to, co się
działo.
Najwyraźniej więzień z telefonem był szefem celi.
–  Sam tam możesz spać - powiedział mężczyzna do szefa celi. - Ja
wezmę twoją pryczę.
To wystarczyło, by ściągnąć na siebie jego uwagę. I wszystkich
pozostałych. Niektórzy podnieśli się i oparli na łokciach. Inni obserwowali
rozwój sytuacji na leżąco. Zachowywali się, jakby niczego nie słyszeli.
Byle tylko nikomu nie podpaść.
Mężczyzna ruszył w stronę łóżka, na którym siedział szef celi.
Więzień nie wstał, w zasadzie prawie nie drgnął. Zupełnie jakby uznał, że
nie musi przygotowywać się na konfrontację.
–  Możemy załatwić to jak cywilizowani ludzie - powiedział
mężczyzna półgłosem, patrząc na siedzącego więźnia.
– Tak zrobimy - odpowiedział szef celi i uśmiechnął się nieprzyjemnie,
prezentując wybrakowane uzębienie.
Napastnicy nawet nie zadali sobie trudu, by zachować ciszę. Pierwszy
zaatakował spomiędzy łóżek, od tyłu. Drugi stanął na materacu i rzucił się
na niego z wysoka. W dłoni trzymał jakiś zaostrzony przedmiot.
Prawdopodobnie zrobiony w tajemnicy więzienny nóż. Trzeci stanął na
łóżku, gotowy do wałki.
Mężczyzna najpierw odpowiedział na atak od tyłu. Zanim jego
przeciwnik zdążył zareagować, wyprowadził cios prosto w tętnicę szyjną i
tchawicę. Napastnik złożył się wpół, padł na podłogę i znieruchomiał, nie
stanowiąc już zagrożenia.
Nim drugi zdążył pojąć, co się dzieje, mężczyzna schwycił jego dłoń,
w której ten trzymał zaostrzony przedmiot, wykręcił ją i odebrał mu broń,
po czym uderzył w szyję na tyle mocno, że i on padł na brzuch jak worek
ziemniaków i zamarł w bezruchu na swoim łóżku. Trzeci w tym czasie
spróbował szczęścia i zamachnął się, chcąc trafić go pięścią w twarz.
Niezborne, niewyćwiczone ruchy. Prymitywne. Uliczny zabijaka. Zero
szans w starciu z profesjonalistą. Bez trudu zrobił unik. Wykorzystał
kolejny zamach napastnika, by pozbawić go równowagi i pokierować tak,
aby ten w zasadzie sam nabił się krtanią na jego pięść. Więzień, charcząc,
zwinął się na podłodze. Całość trwała niecałe pięć sekund. Mężczyzna
wsunął prowizoryczny nóż za spodnie.
Gość z telefonem obserwował starcie, jakby oglądał w telewizji scenę
z jakiegoś filmu. Niemal nie zmienił pozycji. Mężczyzna wyczuwał jednak,
że każdy mięsień i każde ścięgno szefa celi są napięte. Szef celi ocenił
szybko sytuację. Świeżak nie był zwykłym osadzonym, to nie ulegało
wątpliwości. Nie był nikim z ulicy ani nawet dobrze przeszkolonym
przestępcą. Przyjrzał mu się uważnie. Pozostali śledzili każdy jego ruch.
– Nic im nie będzie - oznajmił mężczyzna, spoglądając krótko na trzy
swoje ofiary. Dwóch nie odzyskało jeszcze przytomności. Trzeci walczył o
każdy oddech, jakby zaraz miał się udusić.
Wtedy szef skinął głową i dał znak więźniowi na łóżku tuż obok
wolnego miejsca przy toalecie. Ten bez słowa zerwał się z materaca,
spakował swoje rzeczy, przerzucił na puste łóżko i położył się na nim.
Najważniejszy człowiek w celi spojrzeniami przeprowadzał kolejnych
więźniów na dopiero co zwolnione miejsca, co wyglądało jak partia
domina. W końcu jedyny materac, na którym nikt nie siedział, znajdował
się na pryczy obok szefa. Mężczyzna i więzień z telefonem zmierzyli się
spojrzeniami.
Wystarczy na dziś. Trzeba pozwolić mu zachować twarz i resztki
nadszarpniętej reputacji. Wiedział, że będzie potrzebował sprzymierzeńców.
Usiadł na wolnym łóżku. Przesunął wzrokiem po celi. Większość
więźniów zdążyła się położyć. Charczący napastnik wrócił na swoją pryczę
i zwinął się na niej. Dwóch pozostałych wciąż jeszcze nie odzyskało
przytomności. Jeszcze przez chwilę mieli tak leżeć.
–  Szukam kogoś do pewnej roboty tutaj, na miejscu - powiedział
mężczyzna do szefa celi. Nie szeptał, ale też nie podnosił głosu bardziej niż
trzeba. - Świetnie płacę. Wydaje mi się, że byłbyś doskonałym kandydatem.
Więzień udawał, że nie usłyszał.
W końcu jednak odpowiedział, nie patrząc w stronę nowego
osadzonego.
– Jak świetnie?
– Sześciocyfrowa kwota. W dolarach.
– Za co?
– Nic poważnego. Łatwo zdobyta kasa. Rano ci wyjaśnię.
Potem położył się na plecach i skrzyżował ramiona pod głową. Tej
nocy nie planował zbyt wiele spać. Mimo że zasygnalizował szefowi, że
chce dać mu zarobić.
Brak snu nie był dla niego niczym nowym.
Jutro miał zacząć działać.
 
43.
Zdenerwowana i wyczerpana rzuciła się na łóżko. Wcześniej wzięła
długi prysznic. Sięgnęła po telefon i zaczęła przeglądać wiadomości.
Wszyscy zdążyli się zameldować! Maria! No dobrze, nie wszyscy. Henk na
przykład nie dał znaku życia. Ani jej ojciec. Nie zareagował na jej próbę
wyjaśnienia, dlaczego to robi.
Maria przesłała jej krótkie nagranie: „Oddzwoń!".
Ups.
– No w końcu! - zawołała na powitanie Maria, kiedy Dana wybrała jej
numer. - Jak słyszysz - zaczęła, nie pytając nawet o jej samopoczucie -
wciąż jeszcze nie opuściłam Hagi. Wyobraź sobie, że nikt nie chce wpuścić
mnie na pokład samolotu do Aten.
– Sankcje - zgadła Dana. - Też zauważyłam, że zaczęły działać. Mam
zablokowane wszystkie karty kredytowe. Już dzisiaj pewnie wyrzuciliby
mnie z hotelu, gdyby nie Vassilios i jego dar przekonywania.
– Co za tchórze! - syknęła Maria. - A przecież specjalnie omawialiśmy
z nimi taką możliwość!
– Wiesz, zrobiło się poważnie, to zaczęli panikować.
–  Te cieniasy z Unii też na razie nie zdecydowali się pomóc. Dzisiaj
wieczorem rozważali rozszerzenie Blocking Statute, ale oczywiście żadne
konkretne decyzje nie zapadły.
– Wątpliwe, żeby to cokolwiek dało, nawet gdyby się zdecydowali.
–  Też szczerze w to wątpię. Wyobraź sobie, że nawet Królestwo
Niderlandów jak dotąd nie odważyło się na publiczne wsparcie. Moim
zdaniem wszyscy grają na czas, bo mają nadzieję, że jutro sąd zwolni
Turnera z aresztu. Dlatego musicie dać sobie radę sami, beze mnie.
– Zapowiada się bardzo nierówna walka.
– Już wcześniej wiedzieliśmy, czego się spodziewać. A co u ciebie?
Dana w kilku słowach opowiedziała o wizycie na Akropolu, o
niedziałających kartach kredytowych, przemilczała kwestię Alexa i
wydarzenia, do jakich za jej sprawą doszło w barze, za to mocno
podkreśliła pomoc Vassiliosa i ofertę, by mogła u niego nocować.
– Spokojnie możesz skorzystać - zapewniła ją Maria. - Dobrze, to do
roboty. Dopiero co przesłaliśmy greckiej prokuraturze dokumenty, których
będą jutro potrzebować. Ty też powinnaś dostać kopię. Vassilios również.
Znasz wszystkie akta. Mimo to przejrzyj je jeszcze raz, na wszelki
wypadek...
– Oczywiście. Ale...
– Dasz sobie radę! Zobaczysz, poradzisz sobie. Nie powstrzymają nas
takimi złośliwościami. W razie pytań dzwoń, niezależnie od pory. Dobrej
nocy!
Maria zakończyła połączenie, a Dana jeszcze przez jakiś czas siedziała
nieruchomo i wpatrywała się w ścianę przed sobą.
W końcu odłożyła telefon, nie odpowiadając na żadną z wiadomości.
Zamiast tego włączyła telewizor. Pozostał kwadrans do północy.
Urządzenie było wyposażone w dostęp do internetu, dzięki czemu mogła na
dużym ekranie przeglądać serwisy informacyjne. Zaczęła od
międzynarodowych nadawców. Indeksy europejskich i amerykańskich giełd
straciły średnio po sześć procent. Giełda w Atenach dwukrotnie zawieszała
obrót papierami wartościowymi, żeby ograniczyć straty. Wszędzie
pojawiały się informacje o wywiadzie udzielonym przez zdymisjonowaną
minister sprawiedliwości w greckim rządzie. Dotychczas milczała i nie
udzielała komentarzy. „Grecka była minister sprawiedliwości mówi całą
prawdę!" - głosił pasek z wiadomościami przy dolnej krawędzi ekranu.
Dana włączyła wywiad, żeby posłuchać, o czym wszyscy donosili.
–  Przed kilkoma miesiącami dowiedziałam się od swoich lekarzy, że
zostało mi nie więcej niż pół roku życia - wyjaśniła kobieta poprawnym
angielskim. - Zaczęłam się zastanawiać, jak mogłabym wykorzystać ten
czas, by zrobić coś sensownego. Coś doniosłego. Co by przetrwało dłużej
niż ja - ciągnęła bardzo spokojnie. - Wtedy padło bardzo ostrożne pytanie
ze strony Marii Cruz. Z Marią znałyśmy się już wcześniej. Chciała
wiedzieć, czy w ogóle potrafiłabym sobie wyobrazić... przy czym nie miała
pojęcia o mojej diagnozie. - Skrzywiła się i uśmiechnęła smutno. - It was
the chance of a lifetime. - Życiowa szansa. Czarny humor na ostatniej
prostej. Zdziwienie? Podziw? Niezależnie, jakie uczucia budził jej wywiad,
przynajmniej tłumaczył powody niekonsultowanej decyzji. Część
komentatorów uważała, że jej wyznanie może znacząco poprawić sytuację
greckiego rządu. Nic nie wiedzieli. Inni z kolei twierdzili, że wywiad nie
odniesie żadnego skutku. Bo rząd już dawno mógł wypuścić Turnera,
gdyby tylko mu na tym zależało.
Nadawcy transmitowali wiadomości z Londynu, Paryża, Rzymu i
innych stolic europejskich. Długie rzędy policjantów w pełnym rynsztunku
stały naprzeciwko setek, a w niektórych przypadkach tysięcy
demonstrantów, którzy gromadzili się przed ambasadami Stanów
Zjednoczonych. W większości miast protesty przebiegały pokojowo. I tylko
w Berlinie i Madrycie doszło do zamieszek. Koktajle Mołotowa, płonące,
zdemolowane samochody i barykady. Dana nie zawsze potrafiła rozróżnić,
czy protestujący na ekranie byli za aresztowaniem byłego prezydenta, czy
przeciwko niemu. Większość chyba za, tak jej się przynajmniej wydawało.
Podobne obrazy spływały z USA. W Waszyngtonie demonstrowało kilkaset
osób. Ludzie zebrali się przed ambasadą Grecji i w większości wzywali do
uwolnienia Turnera. Tylko niewielka grupka przyniosła transparenty z
hasłami „Stop zabijaniu!", „Pokój!" i „Sprawiedliwość". Mimo to nikt
otwarcie nie pochwalał aresztowania byłego prezydenta kraju.
Sięgnęła po telefon. Odszukała numer Vassiliosa. Zawahała się. Wśród
kanałów informacyjnych znalazła nadawcę transmitującego na żywo spod
więzienia Korydallos. Zdyszana dziennikarka tłumaczyła, że za kilka minut
mija ultimatum Stanów Zjednoczonych, których prezydent zażądał
uwolnienia swojego poprzednika. Operator przesunął kamerę i pokazał
ulicę wypełnioną tłumem demonstrantów. Między transparentami migotały
niezliczone jasne punkciki. Telefony. Ludzie unosili je nad głowami i
nagrywali, co się dzieje. Zupełnie jakby byli na koncercie!
Dana zdecydowała się i wybrała numer greckiego prawnika.
Odebrał po drugim sygnale.
– Przeszkadzam tak późno? - zapytała.
– Rozmawiałaś z Marią?
– Tak. Jeszcze nie ma jej w Atenach.
– Wiem. Zadzwoniła do mnie. To przez sankcje. Zaproponowałem, że
mógłbym spróbować zorganizować jej transport samolotem. Mój znajomy,
lotnik amator, potrafi zniknąć z radarów, dosłownie i w przenośni.
– Jak zareagowała?
– Nie chciała. Powiedziała, że albo oficjalnie, z podniesioną głową i na
oczach świata, albo w ogóle. I dodała, że nie możemy pozwolić tak się
traktować. Ma rację.
– Przesłała akta.
– Też wiem, już odebrałem.
– Możliwe, że zaraz i tak będzie po wszystkim - mruknęła Dana.
– Co, też siedzisz przed telewizorem?
– Mhm. Jak myślisz, co zrobią? - zapytała.

***

–  Zachowują się jak w sylwestra. - William Cheaver pokręcił głową,


oglądając na dużym ekranie w centrum operacyjnym transmisję na żywo
spod więzienia Korydallos. Cały zespół zebrał się przy stole
konferencyjnym. Wszyscy wpatrywali się w monitory. Ambasador Jeremy
McIntyre i Lilian Pellago rozmawiali przez telefony. Niezależnie od
nadawcy program wszystkich stacji wyglądał bardzo podobnie. Dziennikarz
lub dziennikarka pośrodku, w tle więzienie albo demonstranci. Wielu
ustawiło się tak korzystnie, że było widać zarówno protestujących, jak i
jednostkę penitencjarną. Nad tłumem, niczym świetliki, podskakiwały
jaśniejsze punkty włączonych telefonów.
Krzyk z setek gardeł przybrał na sile.
– Jedenaście!
– Dziesięć!
– Dziewięć!
Nawet część z prowadzących przyłączyła się do wspólnego odliczania.
– Jeszcze tylko osiem sekund do północy! Sześć! Czy Douglas Turner
wyjdzie na wolność? Trzy!
Jakby chodziło o start rakiety. W pewnym sensie odliczanie mogło
skończyć się odpaleniem bomby.
– Dwa!
– Jeden!
Po ostatniej cyfrze wspólne liczenie przekształciło się w kakofonię
okrzyków oburzenia, przerażenia i radości.
–  Dotychczas nie mamy żadnych oficjalnych ani nieoficjalnych
informacji, jakoby Douglas Turner miał zostać zwolniony z aresztu w
więzieniu Korydallos w Atenach, gdzie obecnie przebywa - krzyczał do
mikrofonu podekscytowany dziennikarz. Na innych ekranach, u innych
nadawców, podobne sceny. Demonstranci. Pojedyncze sztuczne ognie
wystrzelone w powietrze. Ujęcia protestów przed ambasadami USA w
innych stolicach europejskich. Wiwaty. Przed ambasadą Grecji w Stanach
Zjednoczonych morze zaciśniętych pięści. Gwiaździste flagi.
Derek odwrócił się i spojrzał na Jeremy'ego i Lilian.
Ambasador skrzywił się i pokręcił głową.
Lilian słuchała uważnie. W końcu również ona pokręciła głową.
Derek sięgnął po telefon, gotów wybrać numer, który miał
zakodowany na samej górze listy kontaktów, ale nie zdążył, bo komórka
zaczęła wibrować.
Arthur Jones go ubiegł.
– Cholera jasna, Derek! Co się tam u was dzieje? Nie po to was tam
wysłałem!
– Nie, nie po to, Art.
– W takim razie ruszamy z sankcjami.
–  Powinniśmy przygotować kolejne - zaproponował Derek. - Jutro
znów odbędzie się posiedzenie sądu. Prawdopodobnie zapadnie również
decyzja o zwolnieniu albo o podtrzymaniu aresztu.
–  O ile wcześniej Grecy nie oprzytomnieją i nie przestaną
zachowywać się jak niespełna rozumu! Co będzie, jeśli sąd postanowi
zatrzymać go w areszcie?
–  Turnerowi przysługuje odwołanie. Tutaj procedura może trwać
nawet piętnaście dni. Ale uważam, że warto. Pomyśl tylko: jeśli sąd zwolni
Turnera, ośmieszy ICC z ich oskarżeniami.
– Na pewno nie!
– Nie.
–  Panie prezydencie - wmieszał się Nestor Booth. - We wschodniej
części Morza Śródziemnego mamy kilka okrętów w służbie patrolowej w
ramach misji NATO. Moglibyśmy jedną czy dwie fregaty... albo nawet
krążownik... wysłać w kierunku Aten. Tak tylko, żeby dać im sygnał.
– I co miałby taki sygnał oznaczać, co?! - zdenerwował się Derek. - Że
zupełnie otwarcie jesteśmy gotowi zagrozić sprzymierzeńcom bronią? Nie
wystarczy, że dwóch członków NATO już teraz zachowuje się jak małe
dzieci? - podniósł głos. - Naprawdę chce pan, generale, dolewać oliwy do
ognia?
– W przeciwnym razie pozwolimy dalej się ośmieszać Trybunałowi i
Grekom! - bronił się wojskowy. - Co ja mówię, ośmieszają nie tylko nas,
ale i cały Zachód, cały zachodni świat i nasze wartości! Francuzi rozważają
wysłanie okrętu wojennego, żeby wyrazić poparcie dla Greków w
konflikcie z Turcją na tle wydobycia gazu. Ale przecież nie chodzi im tylko
o gaz! Francuzi wbijają nam nóż w plecy!
– A kiedy trzech czy, wliczając Francuzów, nawet czterech członków
NATO będzie się tutaj obszczekiwało, to doda nam to powagi? - prychnął
Derek.
–  Francuzi niczego ani nikogo jeszcze nie wysłali - poinformował
Jones. - Niemniej musimy przygotować się na każdą ewentualność. Na
wszelki wypadek opracujemy jeszcze ostrzejsze sankcje i obostrzenia.
Okręty niech pozostaną w gotowości, ale na razie niech dalej uczestniczą w
misji. Panowie, mam już tego wszystkiego serdecznie dosyć! - rzucił na
pożegnanie, po czym połączenie zostało przerwane.
Derek przesunął wzrokiem po ekranach z rozemocjonowanymi
dziennikarzami. Tylko w jednym małym oknie, w dolnym lewym rogu
dużego ekranu, panował względny spokój. Tam wyświetlany był obraz z
kamery szpiegowskiej. Szerokokątny obiektyw pokazywał wnętrze pokoju
hotelowego. Na łóżku leżała Dana Marin, w T-shircie i bieliźnie. Z
telefonem przy uchu śledziła wiadomości w telewizji. W drugiej dłoni
trzymała pilota i przełączała kanały. Skrzyżowała nogi. Poruszała dużymi
palcami u stóp, raz w górę, raz w dół. Była zdenerwowana albo zamyślona.
Po chwili odłożyła pilota i przeczesała dłonią długie do ramion,
rozpuszczone włosy, układające się w lokowaną grzywę dookoła głowy.
Wyglądała na inną osobę niż prawniczka, którą poznał dziś w sali sądowej.
Kiedy tak leżała, wyglądała na jeszcze drobniejszą i bardziej kruchą.
Odłożyła telefon na stolik nocny. Zgasiła światło. Migoczący błękit ekranu
telewizora podkreślił kształt jej sylwetki. Sięgnęła po tablet i w skupieniu
zaczęła czytać. Które z nich pierwsze dziś zaśnie?
44.
W jednym z baraków w bazie wojskowej armii Stanów Zjednoczonych
w Iraku zasiadło za długim stołem pięć umundurowanych osób - czterech
mężczyzn i jedna kobieta.
Naprzeciwko, przy małym stoliku, usiadł porucznik Sean Delmario.
Pod nagimi ścianami pomieszczenia stało tylko kilka krzeseł. Gdzieś za
plecami porucznika pracowała głośno klimatyzacja.
–  Podtrzymuje pan zatem swoje zeznania, poruczniku? - zapytał
mężczyzna pośrodku.
– Tak jest - potwierdził Sean. - We wszystkich czterech sprawach.
–  Oskarża pan w nich wielokrotnie odznaczanego żołnierza armii
Stanów Zjednoczonych o popełnienie zbrodni wojennych. Nikt poza panem
nie zgłosił żadnych nieprawidłowości.
–  Ludzie się boją. - Sean wzruszył ramionami. - Albo nie znają
przepisów. Albo pochwalają jego zachowanie.
– Przypisuje pan innym zachowania godzące w żołnierski honor.
– I bardzo mnie to boli, sir. Jednak odpowiedzialność za nie spada na
ich dowódcę.
– W dwóch przypadkach to pan był zastępcą dowódcy.
– Tak jest, sir. Moja reakcja była najwyraźniej niewystarczająca.
– Zatem jest pan współodpowiedzialny?
– Skoro tak pan twierdzi, sir.
– Nic nie twierdzę, tylko zadaję pytania.
– Sir.
– Podtrzymuje pan zatem swoje zeznania?
 
45.
Do pomieszczenia weszli policjanci. Do klasy lekcyjnej. Dwóch
mężczyzn i jedna kobieta. Dana siedziała w drugiej ławce, obok niej Anja.
W pierwszej chwili wszyscy na pewno pomyśleli, że znowu chodzi o jakiś
wybryk Horsta-Jürgena. Ale żeby od razu policja? Horst-Jürgen miał
dopiero dziewięć lat. Tyle co Dana. I większość dzieci w klasie. Tylko Dana
od razu pomyślała o czymś innym. Słyszała już o tym wcześniej. Że policja
bez zapowiedzi przychodzi zabierać ludzi takich jak ona. I że z całą rodziną
trafiają samolotem z powrotem do Bośni. Dana nie chciała tam wracać. Od
trzech lat mieszkała w niewielkim bawarskim miasteczku. Od dawna
płynnie mówiła po niemiecku. Mama ją do tego zachęcała. Codziennie
siadały razem do nauki. Od samego początku. Dana chodziła teraz do
trzeciej klasy. I była jedną z najlepszych uczennic. Jednak na widok policji
zmartwiała.
– Iljana Halilović? - zapytała funkcjonariuszka i się rozejrzała. Potem
spojrzała na kartkę w dłoni, jakby chciała coś sprawdzić.
Iljana siedziała za Daną, nieco z boku. Nie odzywała się. Domyślała
się, o co chodzi. Dana ucieszyła się, że to nie o nią pytali policjanci.
Jednocześnie zrobiło jej się żal Iljany. Lubiła ją. Z Tuzli do Niemiec
wyjechała kilka tygodni przed Daną. Iljana należała do jej najbliższych
przyjaciółek. Dana pomagała Iljanie w matematyce, Iljana Danie w
zajęciach sportowych. Nie należała do najlepszych. Ale też daleko jej było
do najgorszych.
–  A o co w ogóle chodzi? Po co wam to dziecko? - zapytała
nauczycielka.
Funkcjonariusze zdążyli rozpoznać Iljanę. Na kartce mieli
wydrukowane zdjęcie dziewczynki. Ruszyli w jej stronę.
–  Iljana? - zapytała policjantka przyjaznym głosem. - Chodź, proszę,
ze mną.
– Dlaczego ma z wami iść?! - zawołała nauczycielka zdenerwowanym
tonem. - Nie macie prawa wyciągać jej z lekcji!
–  Bardzo panią proszę - zwróciła się do niej spokojnie
funkcjonariuszka. - Proszę nie utrudniać sytuacji, która i tak nie jest prosta.
Iljana rozejrzała się bezradnie. Zatrzymała wzrok na Danie. Dana
zacisnęła zęby. Nie wiedziała, jak się zachować.
–  Proszę pani! - krzyknęła w końcu dziecięcym głosikiem. - Niech
pani pomoże Iljanie!
Iljana w tym czasie wstała z krzesełka. Milczała. Zaczęła pakować
swoje rzeczy.
–  Zostaw, nie będziesz tego potrzebowała - powiedział jeden z
policjantów.
Iljana zostawiła książki na ławce.
–  Iljana! - krzyknęła Dana. Zerwała się z miejsca, podbiegła do
przyjaciółki i chwyciła ją za rękę.
– Iljano - poprosiła policjantka i złapała dziewczynkę za drugą dłoń. -
Chodź już, dobrze?
Zaczęły ją ciągnąć w przeciwnych kierunkach. Po chwili Iljana puściła
rękę Dany. Spojrzała na nią smutnym wzrokiem i ruszyła za kobietą.
Nauczycielka, pani Kowalczyk, stanęła w drzwiach i zablokowała
wyjście.
–  Iljana nigdzie nie pójdzie - oznajmiła zdecydowanym tonem. Była
niższa o głowę od policjantów.
Jeden z funkcjonariuszy podsunął jej pod nos zadrukowaną kartkę.
– Proszę bardzo - powiedział. - Niech pani to dokładnie przeczyta. To
nakaz deportacji.
I nie czekając, aż nauczycielka skończy lekturę, spróbował przecisnąć
się obok niej. Pani Kowalczyk robiła, co mogła, żeby ich nie wypuścić, ale
po prostu nie była w stanie. Musiała ustąpić rosłym policjantom. Cały czas
powtarzała przy tym podniesionym głosem:
–  Nie macie prawa. Nie możecie tak robić. Jej jest tu dobrze.
Zintegrowała się. Co z nią teraz będzie?
Iljana nie obejrzała się ani razu.

***

Dana oddychała ciężko, jakby miała za sobą bieg na wytrzymałość na


zajęciach sportowych. Poderwała się gwałtownie i usiadła. Przez kilka
sekund nie wiedziała, gdzie jest.
Ateny. Hotel.
Znów usłyszała hałas dobiegający z ulicy poniżej. Od dawna nie śnił
jej się sen, który nawiedził ją tej nocy. Wcześniej wracał kilka razy w
pierwszych latach po deportacji Iljany. Odesłali ją z Niemiec w tysiąc
dziewięćset dziewięćdziesiątym siódmym roku. Dana nigdy więcej nie
spotkała przyjaciółki. Koszmar przestał ją zadręczać, kiedy zyskała
pewność, że ona i jej rodzice mają prawo pozostać w Niemczech. Czyli w
roku dwa tysiące czwartym. Dana doskonale pamiętała dzień, w którym się
o tym dowiedziała. Mama zabrała ją do cukierni, żeby uczcić to wydarzenie
kawałkiem ciasta. Wówczas to był dla niej wielki luksus.
Zaspana przetarła oczy. Że też akurat teraz wrócił do niej ten sen.
Która była godzina? Przez szparę w zasłonach do pokoju wpadało słońce.
Budzik obok łóżka pokazywał siódmą rano. Dana zwlekła się
niechętnie z łóżka. Czuła się połamana i zmęczona. Czy naprawdę aż tak
dużo wypiła poprzedniego wieczoru?
Podeszła do okna i rozsunęła zasłony. Demonstranci wypełniali całą
ulicę przed hotelem. Zebrało się tam przynajmniej dwieście osób.
Po transparentach i wymalowanych na nich hasłach Dana odgadła, że
po prawej stronie stali zwolennicy uwolnienia Turnera. Przynieśli ze sobą
greckie i amerykańskie flagi. Po lewej stronie nad głowami demonstrantów
powiewały transparenty z hasłami „Sprawiedliwość!" i „Powstrzymać
zabijanie!". Do tego gołąbki pokoju i pacyfki.
Wejścia do budynku broniła jedynie garstka zagubionych policjantów.
Najpierw prysznic. To najważniejsze. Potem Dana wzięła tablet i
rzuciła się na łóżko. Chciała przeczytać wiadomości.
Jedna od Alexa. Skąd miał do niej kontakt?
No tak. Oczywiście. Przecież sama do niego zadzwoniła.
Nieprzemyślany ruch. Wystarczyło napisać wiadomość i wysłać.
 
Przepraszam za wczorajszy wieczór! Amerykańcy to też oczywiście wykorzystają!
 
Ciekawe, co miał na myśli?
 
Co myślisz o obiedzie dzisiaj po południu? Może w jakimś mniej publicznym i spokojniejszym
miejscu? Zrozumiem oczywiście, jeśli będziesz wolała odpuścić.
 
Ależ uparty z niego gość!
 
...Stavros, Manolis, Tania i kilku znajomych zrobili trochę, żeby pomóc i żebyś nie była jedyną osobą
pod ostrzałem.
 
Ostrzał? O czym on w ogóle pisał?

***

–  Linie telefoniczne ambasady są jeszcze bardziej przeciążone niż


wcześniej - oznajmił Jeremy.
Urzędnik pojawił się w centrum operacyjnym, żeby odebrać ich i
przewieźć do sądu. Na kilku monitorach wyświetlone były artykuły z
blogów i wpisy z portali społecznościowych. Ronald przekopywał się przez
spływające informacje. Wszystkie dotyczyły Dereka i pozostałych
członków jego zespołu. Część alertów związana była jedynie z
udostępnieniem artykułu z gazety. Inne zawierały komentarze i opinie,
rzadko kiedy przyjazne.
Spindoktor. Zdjęcie: Derek. Ktoś zadał sobie trud dokopania się do
wcześniejszych projektów realizowanych przez szefa zespołu. A
przynajmniej do tych, które były szerzej znane.
Hejter. Zdjęcie: Ronald.
Intrygantka. Zdjęcie: Lilian.
– Ktoś musiał im mocno pomóc. - Ronald pokręcił głową. - Ta żałosna
gazetka sama nie zebrałaby takiego dossier.
Wskazał palcem na kilka innych artykułów.
–  To są boty. Cała armia botów, której zadaniem jest zwiększanie
zasięgu.
–  Wiemy, kto za tym stoi? - zapytał Derek. Nie przepadał za taką
formą promocji w mediach. Nie chciał takiego zainteresowania sobą. Ani
nikim z zespołu. Ich zadania i praca powinny pozostać w cieniu.
Ale mleko już się rozlało.
– ICC? - dopytywał.
–  Tutaj informacje powielone w gazecie pojawiły się na początku -
oznajmił Ronald i na ekranach wyświetlił kilka blogów i profili w mediach
społecznościowych. Wszystkie były bardzo do siebie podobne. Twarze
autorów również wywoływały jakieś skojarzenia. Derek mógłby dać głowę,
że już gdzieś ich widział.
– Skąd mogę ich kojarzyć? - zapytał.
Ronald od razu wyświetlił kilka zdjęć Dany Marin i jej greckiego
znajomego z wczorajszej eskapady do baru. Oboje stali w towarzystwie
paru osób, które z wyglądu przypominały autorów blogów i postów.
–  Tylko stąd możesz ich znać - wyjaśnił. - Znajomi ateńskiego
towarzysza Dany Marin. Lewicowi blogerzy i aktywiści. Pociągnęli za sobą
innych. Do określonego zainteresowania dołączają się również komercyjne
media. Fake newsy, plotki, teorie spiskowe... puszczają to dalej, bo na
świecie jest dość idiotów, którzy to czytają, a przy okazji wzrasta
oglądalność sprzedawanych reklam. Prosty model biznesowy: zarabianie na
głupocie innych. Do tego na pewno chętnie przyłączyli się Rosjanie i
Chińczycy. Północna Korea. Iran. Wszystko, byle tylko nam dołożyć.
Sprawdzimy to dokładnie.
–  Obyśmy nie znaleźli się na dłużej w centrum zainteresowania -
mruknął Derek.
–  Nie ma obaw. Takie informacje znikają równie szybko, jak się
pojawiają. Mają bardzo krótki okres trwania. Za kilka godzin w trendach
znajdzie się jakaś inna historia. Zadbamy o to, już nasza w tym głowa. -
Zastanowił się. - Możliwe, że niechcący zrobili nam przysługę.
Rozległ się sygnał telefonu Dereka. Sandra. Odszedł na stronę.
– Niewiele sypiasz, z tego co widzę - przywitał się.
– Na sen będę miała czas po kampanii - prychnęła Sandra.
–  Pomarzyć dobra rzecz. - Derek się zaśmiał. - No to co masz dla
mnie?
–  Najnowsze liczby. Orędzie prezydenta spotkało się z pozytywnym
przyjęciem. Mąż stanu, wystarczająco zdecydowany ton, patriotyczna
mowa, ale też światowy format. Efekt nie utrzymał się długo. Nie pomógł
fakt, że mimo upływu ultimatum Turner dalej siedzi za kratkami. Pierwsze
badanie telefoniczne na reprezentatywnej grupie dwóch tysięcy wyborców:
prezydent traci i spada w sondażach. Musicie coś zrobić. Inaczej
ostatecznie przegramy te wybory. Team Wrighta odwołuje się do emocji
wyborców i zdjęciami więzienia zmusza ich do łez. Ma czym, bo to
rzeczywiście straszna dziura. Oburzające. Turner nawet wśród
przeciwników zaczyna wzbudzać współczucie i żal. Narracja, że więzienie
dobrze mu zrobi, a przynajmniej nie zaszkodzi, zaczyna być coraz
trudniejsza, jeśli nie w ogóle zbyt ryzykowna.
– To ją porzućcie. Albo ciśnijcie dalej, ale podprogowo. Możliwe, że
jeszcze będziemy jej trochę potrzebować. Coś nowego w kwestii tajnych
popleczników działań ICC po naszej stronie?
–  Póki co cisza. Wygląda na to, że to rzeczywiście mógł być
samowolny wyskok greckiej minister sprawiedliwości. Domyślam się, że
widziałeś jej wywiad. Nasze informacje wydają się potwierdzać
prawdziwość jej wersji.
– Czyli co, Francuzi wpuścili nas w maliny ze swoimi podejrzeniami?
–  Całkiem możliwe. Ale na pewno nie przestaniemy sprawdzać
wszystkich wątków. Niezależnie od tego potrzebujemy jakichś efektów.
Inaczej możemy zapomnieć o wygranej w wyborach.

***

Dana przejrzała linki, które Alex dołączył do wiadomości. Informacja


o Dereku i jego zespole lotem błyskawicy rozeszła się nocą w mediach
elektronicznych. W większości artykułów zdjęcia amerykańskiego teamu
były zestawiane z jej fotografią, na zasadzie kontrastu. Młoda kobieta
przeciwko ponuremu zespołowi specjalistów zza oceanu. Przesłanie było
bardzo jednoznaczne. Autorzy przedstawiali ją jako bohaterkę, jak Joannę
d'Arc. Przy czym Dana wcale o to nie prosiła. Miała tylko nadzieję, że nie
zaszkodzi w ten sposób sprawie. Ale przynajmniej jej przeciwnicy też w
końcu znaleźli się w świetle reflektorów.
Wiadomość od Henka. Cholera! Poprzedniego wieczoru nie dała mu
znaku życia.
 
To dlatego nie masz dla mnie czasu. Mam nadzieję, że przynajmniej dobrze się bawiłaś.
 
Do tego kilka dołączonych linków. Pierwszy z podglądem w postaci
zdjęcia. Dość ciemne, niedoświetlone, ale wystarczająco wyraźne.
Ona i Alex, wczoraj wieczorem w barze. Wyglądali na nim jak ludzie
znacznie sobie bliżsi, niż w rzeczywistości byli. Biła z niego niemal
intymna atmosfera. Dookoła znajomi Alexa. Ale trzeba było bliżej
przyjrzeć się fotografii, żeby zrozumieć, że byli tam razem z nimi.
Dana miała w głowie ostrzeżenie Manolisa, że to dopiero początek i
wiele jeszcze będzie musiała znieść.
Przeczytała podpis pod zdjęciem.
 
Dana Marin, przedstawicielka Międzynarodowego Trybunału Karnego, która aresztowała w Atenach
Douglasa Turnera, byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych, z nieznajomym przystojniakiem
świętuje w dzielnicy lewackich ekstremistów.
 
Kurwa!
„Amerykanie na sto procent to wykorzystają". Nie miała wątpliwości,
że właśnie o to chodziło w wiadomości Alexowi.
Przystojniak? W jakiś sposób był atrakcyjnym mężczyzną, ale żeby
zaraz przystojniak?
I jeszcze: dzielnica lewackich ekstremistów?!
Szybko przewinęła stronę dalej. Kolejne zdjęcia, na których widać ją
było w barze z Alexem.
I ani słowa o bójce, przez którą stamtąd uciekli.
Kto w ogóle rozprzestrzeniał takie gówna?!
Blog. Dana nigdy wcześniej go nie czytała.
Szybko otworzyła kolejny link.
W artykule autor identyfikował wszystkich ze zdjęć, łącznie z Tanią,
Manolisem, Stavrosem i Dimitriosem. I opisywał ich jako twórców
ekstremistycznie lewackiego bloga.
Wszystko, co powiesz i zrobisz, może i zostanie użyte przeciwko tobie
przez sąd internetowych hejterów.
Dana przewijała dalej. Te i podobne zdjęcia krążyły po mediach
społecznościowych. Płonące samochody i barykady. Chmury dymu i obłoki
gazu łzawiącego. Demonstranci i obrzucani różnymi przedmiotami
policjanci w pełnym rynsztunku. Pod spodem artykuł. Artykuł, który za
pomocą zamieszczonych zdjęć łączył Danę z takimi środowiskami. Okazało
się, że Alex zabrał ją do dzielnicy Exarchia, znanej z nastrojów od
lewicowych aż po anarchistyczne i z licznych demonstracji, które często
przeradzały się w brutalne zamieszki. Setki kont udostępniały takie
informacje. Tysiące. Przy czym podpisy pod zdjęciami wcale nie były
nieprzyjazne. Najgorsze były komentarze. Obrzydliwe, agresywne i
wulgarne, pełne życzeń zbiorowego gwałtu, tortur i śmierci. Po kilkunastu z
nich Dana przestała czytać dalsze. Jakim trzeba było być chorym
człowiekiem, żeby wypisywać takie rzeczy? Czy oni w ogóle myśleli?
Większość postów miała setki dalszych udostępnień.
W końcu trafiła również na zdjęcia, jak z Alexem uciekają przed bójką
w barze. Do tego fotografie z wnętrza lokalu i chodnika przed wejściem.
Całkowicie zniszczone wyposażenie. Połamane krzesła, roztrzaskane stołki
barowe i morze szkła na podłodze. Ulica przed knajpą zmieniona w
pobojowisko. Przy krawężniku policyjne radiowozy z włączonymi
kogutami. Płonące meble.
„Wydaje jej się, że walczy o sprawiedliwość. Zamiast niej przynosi
tylko chaos i przemoc".
Reszta artykułu utrzymana w tym tonie.
Po pierwszej wiadomości z załączonymi linkami Henk przysyłał
kolejne.
 
Daj spokój tej sprawie! Daliście znak światu i to wystarczy. Macie teraz swoje pięć minut sławy.
Odpuśćcie w końcu.
 
Odrzuciła tablet na bok. Z zewnątrz było słychać przekrzykujących się
demonstrantów. Dana pomyślała, że pewnie żaden z hotelowych gości nie
może już spać.
Brudna, negatywna kampania oczerniania.
I to nie koniec, będzie znacznie gorzej.
A to przecież dopiero zaczynał się trzeci dzień po aresztowaniu
Douglasa Turnera.
A Henk, ten idiota, nie miał chyba nic lepszego do roboty niż robić jej
sceny! Jak mogła tak bardzo pomylić się w jego ocenie? Jak mogła mylić
się przez tyle łat?! Ze złością sięgnęła po tablet.
 
Myśl sobie, co chcesz!
 
Przez telefon zamówiła śniadanie do pokoju. Potem wybrała numer
Marii.
Główna prokurator Trybunału odebrała po pierwszym sygnale.
– Dzień dobry! - przywitała się energicznie. - Co się dzieje?
Pełna werwy. Zdecydowana. Bezpośrednia.
–  Spotkało mnie coś bardzo nieprzyjemnego - wyznała Dana. -
Wczoraj wieczorem wyszłam na chwilę do miasta na drinka. Ktoś mnie
rozpoznał, co doprowadziło ostatecznie do bójki między gośćmi lokalu.
Jakieś bliżej niesprecyzowane osoby, choć podejrzewam Amerykanów,
budują na tym wydarzeniu negatywną narrację komunikacyjną.
W jej telefonie na chwilę zapadła cisza.
– Jest bardzo źle? - zapytała w końcu Maria.
–  Myślę, że dział prasowy powinien się tym zająć - zaproponowała
Dana. - Prześlę kilka linków do wiadomości, jakie o tym krążą.
Znów cisza. W końcu:
– W porządku. Dziękuję, że od razu informujesz. Powodzenia później.

***

Kiedy Dana zeszła do hotelowego holu, z pomieszczenia za recepcją


wyszedł młody mężczyzna i biegiem ruszył w jej stronę. Według plakietki
na piersi miał na imię Costas. Martin leżał już zapewne w łóżku.
–  Costas - odczytała Dana. - Dzień dobry! Byłby pan tak miły i
wezwał mi taksówkę na kurs do sądu?
Musiała mówić podniesionym głosem, żeby przekrzyczeć hałas
wywoływany przez demonstrantów przed budynkiem.
– Pani Marin - zaczął mężczyzna i splótł nerwowo dłonie. - Chciałem
z panią porozmawiać.
– Właśnie to robimy.
Kilkoro hotelowych gości w barze po drugiej stronie holu przyglądało
jej się sceptycznie.
– Ja... - zaczął, ale przerwał. Nie był w stanie wyrzucić z siebie, o co
mu chodzi. - Muszę panią poprosić o opuszczenie hotelu.
– Taki właśnie miałam zamiar - odpowiedziała. W jej brzuchu pojawił
się dziwny ucisk. Nie mogła uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. -
Wystarczy, że wezwie mi pan taksówkę.
– To znaczy... - wymamrotał Costas. - Całkowicie opuścić. Na dobre.
Nie może pani tu dłużej mieszkać.
Czyli jednak.
Na początek udawać głupią. Sprawić, żeby on poczuł się głupio. Niech
chociaż tyle z tego ma.
– Ale dlaczego? O co panu w ogóle chodzi?
– Chyba sama pani widzi... - Gestem wskazał na demonstrantów przed
hotelem. - Od kiedy pani się tu wprowadziła, nasi goście nie mogą liczyć na
spokój.
– To zadbajcie o to, żeby znów było tu spokojnie.
Jeszcze jedna beznadziejna próba.
–  Nawet policja sobie z tym nie radzi - poskarżył się. - Twierdzą, że
nie mają dość ludzi.
– Czyli co, wyrzucacie mnie z hotelu? Pan żartuje?
– Jest mi naprawdę niezmiernie przykro z tego powodu - przeprosił. -
Tak między nami - dodał półgłosem - uważam, że to, co pani robi, zasługuje
na pochwałę!
Marne pocieszenie.
–  Jednak właściciele obawiają się sankcji - kontynuował Costas już
normalnym głosem. - Z tego powodu nie mogą oferować pani dłużej
swoich usług.
Mimo że wszystko było wcześniej ustalone z Trybunałem.
– Nie mogą? Bzdura. Po prostu nie chcą.
W odpowiedzi Costas uniósł jedynie ramiona.
–  Pana poparcie niewiele mi w tej sytuacji daje - powiedziała. W
większości potyczek Dana wiedziała, czy jest sens dalej wałczyć, czy lepiej
odpuścić. - Ale taksówkę chyba może mi pan zamówić?
– Oczywiście - zapewnił ją Costas i się ukłonił.
– Przygotujcie mi też rachunek - dodała chłodno. - Za piętnaście minut
chcę wyjeżdżać.

***
Noc minęła zaskakująco spokojnie. Mężczyźnie udało się nawet trochę
zdrzemnąć. Przysypiał jednak bardzo czujnie. Szef celi nie odważył się
podejmować kolejnych prób ataku. To oznaczało, że albo nie cieszył się
dostatecznym autorytetem, albo wizja zarobienia sporej sumki nastroiła go
bardziej ugodowo. Ostatecznie mógł okazać się również wystarczająco
bystry. Bez znaczenia.
Śniadanie było podawane w dużej jadalni, równie apetycznej jak cele.
Nawet Caritas nie przyjąłby stojących tam mebli.
Mężczyzna nie dostrzegł wśród więźniów byłego prezydenta Stanów
Zjednoczonych. Domyślał się, że taki ktoś dostawał posiłek bezpośrednio
do celi. Zastanawiał się jedynie, kto mu go podawał. Mimo imponujących
rozmiarów więziennej stołówki, wypełnionej setkami osadzonych, poza
personelem kuchennym doliczył się ledwie czterech strażników.
Funkcjonariusze patrolowali salę, poruszając się wzdłuż ścian. I tylko od
czasu do czasu któryś z nich zbierał się na odwagę i zapuszczał głębiej,
między długie rzędy stołów. Obsada zakładu karnego była bardzo nieliczna,
jakby administracja nie mogła sobie pozwolić na takie luksusy.
Razem z innymi osadzonymi stanął w kolejce do punktu wydawania
posiłków. Zajął miejsce przed szefem celi. Większość więźniów
przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy. Zgryz sporej części z nich mógłby
znaleźć się na obrazach holenderskich mistrzów pędzla z siedemnastego
wieku. Wygląd skóry świadczył o nadmiernych ilościach spożywanego
alkoholu i wypalanych papierosów, niskiej jakości jedzeniu, działaniu
ostrego słońca i małej ilości pieniędzy. Sprawiali wrażenie starszych, niż
byli w rzeczywistości. Oczywiście zdarzali się też mięśniacy. I ich żylasta
gwardia. Natychmiast go zauważyli. Nowy. Nie byli w stanie zrozumieć,
jak może się tak spokojnie zachowywać i bez wahania zająć miejsce w
kolejce przed szefem celi. Jakby w ogóle nie robiło to na nim wrażenia.
Odebrał swoją porcję brei i usiadł na jednym z wolnych miejsc.
Szef celi szybko do niego dołączył. Zgarbiony, ściskał łyżkę, jakby
dopiero co nauczył się używać sztućców.
– Musimy pogadać o interesach - oznajmił.
– Cierpliwości - odpowiedział mężczyzna i wsunął sobie do ust porcję
nieapetycznej papki.
Przejście za ich plecami patrolował akurat jeden ze strażników. Na
tacy mężczyzny wylądował niewielki telefon. Archaiczny niemal, ale
zwarty i wyposażony we wszystkie potrzebne funkcje. Klasyczna
anonimowa jednorazówka na kartę. Strażnik położył go na tyle dyskretnie,
na ile wymagały tego okoliczności. I jednocześnie na tyle ostentacyjnie,
żeby cały stół to zauważył. I kilka osób zajmujących miejsca nieco dalej.
Przekaz był jasny i dotarł tam, gdzie trzeba. Mężczyzna jest ważną
osobą i ma wpływy. To ktoś ze świetnymi kontaktami. Ktoś, kto może
ogarniać fanty, kiedy zajdzie taka potrzeba. Ważne fanty. Ktoś, kto
kontroluje kontrolujących.
Mężczyzna nie ruszył telefonu i spokojnie jadł dalej. Pozwolił chwili
wybrzmieć do końca. Kolejny sygnał, kto ma władzę i wpływy. Pozostali
strażnicy albo niczego nie zauważyli, albo celowo nie patrzyli w jego
stronę. Posłaniec patrolował kolejną alejkę między stołami.
Dopiero teraz wyciągnął dłoń i podniósł aparat. Nie sprawdził go
nawet. Nie odczytał najważniejszych wiadomości. Nie próbował nigdzie
telefonować. Ważne osoby nie muszą tego robić. Ważne osoby tylko
odbierają telefony. I wiadomości. Chyba że musiałby wydawać polecenia.
Rozkazy.
Ale teraz nie musiał.
Dlatego wrócił do posiłku.
Szef celi siedział obok i jadł, jakby nic się nie stało. Mężczyzna
zauważył jednak kątem oka, że szczerbaty więzień jeszcze niżej nachylił się
nad miską. Niemal usłużnie.
Mięśniacy i załatwiacze też zauważyli, co się stało. Nowy gracz.
Mężczyzna czuł na sobie ich ciekawskie spojrzenia. Widzieli w nim
przeciwnika? Czy może przyszłego sprzymierzeńca?

***

Steve pierwszy wszedł do kuchni. Cath została w łazience i nakładała


jeszcze makijaż. Nie niepokojony wszedł do schowka i sprawdził telefon.
Brak nowych wiadomości.
Bateria urządzenia była już w pełni naładowana. Steve odłączył kabel i
wsunął aparat do kieszeni.
Spięty zabrał się do przygotowywania śniadania. Jak mogli zostawić
go samemu sobie? Jak? Z drugiej strony... co mieliby zrobić? Sam nie
chciał przecież objęcia pełnym programem ochrony świadków. A
przynajmniej jeszcze nie. Ani on nie chciał, ani oni mu tego nie
proponowali. Tylko to, że w razie potrzeby będzie mógł zeznawać przed
Trybunałem z zachowaniem pełnej anonimowości - i to również tylko w
przypadku, gdyby jego zeznania były nieodzowne. Ku czemu nie było
przecież najmniejszych podstaw. Nagranie wideo mówiło samo za siebie.
W czasie śniadania rozmawiali niewiele. Zaspani zjadali muesli,
kanapki i pili kawę, przeglądając wiadomości na smartfonach. Steve czuł
jeszcze wypite poprzedniego wieczoru wino. To również nie pomagało mu
podjąć decyzji, by wyjaśnić wszystko Cath.
Turner dalej siedział w celi w ateńskim więzieniu. Międzynarodowe
media prześcigały się w pogoni za newsami, a internet - w tworzeniu teorii
spiskowych i obrzucaniu przeciwników obelgami. USA groziły
nakładaniem kolejnych sankcji na Grecję i Międzynarodowy Trybunał
Karny. Steve trafił na kilka artykułów dotyczących Dany Marin. Zapamiętał
ją. Była obecna w czasie składania zeznań i przy uwierzytelnianiu głosu. A
potem kolejny raz zobaczył ją dopiero na nagraniu z aresztowania Turnera.
Jakiś brukowiec grzebał w jej życiu prywatnym. Ale media zajmowały się
również zespołem specjalistów z Ameryki. Steve nie znał żadnej z tych
osób. Chciał przejść do działu sportowego, kiedy jego uwagę przyciągnął
jeden z nagłówków.
 
USA wnioskują o zatwierdzenie międzynarodowego nakazu zatrzymania nienazwanej z imienia i
nazwiska osoby, motywując to zarzutami dopuszczenia się zdrady tajemnic państwowych.
 
Waszyngton, DC. Stany Zjednoczone wydały międzynarodowy nakaz aresztowania osoby, która
miała dopuścić się zdrady tajemnicy państwowej. Władze i urzędy dysponują danymi
identyfikacyjnymi poszukiwanej osoby. Podjęto jednak decyzję, by ze względów bezpieczeństwa nie
ujawniać jej tożsamości przed opinią publiczną. Nie potwierdzono, ale również nie zaprzeczono
pogłoskom, jakoby wystawienie międzynarodowego nakazu aresztowania związane było ze sprawą
zatrzymania Douglasa Turnera, byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych, na polecenie
Międzynarodowego Trybunału Karnego z siedzibą w Hadze. Do aresztowania amerykańskiego
polityka doszło w czasie jego wizyty w Grecji. Osoba podejrzewana o dopuszczenie się zdrady
przebywa prawdopodobnie za granicą. Źródła zbliżone do Białego Domu sugerują jednoznaczny
związek tej sprawy z aresztowaniem Douglasa Turnera. Sprawca może zamieszkiwać w jednym z
krajów Europy, z dużym prawdopodobieństwem w Niemczech. Amerykańskie władze nie komentują
sprawy, jednak wiemy, że trafiły na ślad poszukiwanej osoby i współpracują z międzynarodowymi
organizacjami odpowiedzialnymi za realizację takich nakazów. Aresztowanie ma być jedynie kwestią
czasu.
 
– Coś jest nie tak? - zapytała Cath. - Za dużo wina wczoraj, co?
– Dlaczego? - Steve udał zdziwienie.
–  Jesteś blady jak śmierć. I masz błyszczącą od potu skórę. Podać ci
aspirynę?
Aspiryna nie pomoże na jego problem.
– Dzięki, dam sobie radę.
Steve czuł ciężar anonimowego telefonu w kieszeni spodni, ale nie
mógł przecież wyjąć go teraz, żeby wysłać wiadomość. Odłożył chleb,
który miał posmarować, i wstał.
– Zaraz wracam, muszę skoczyć do łazienki.
– Okay - potaknęła Cath, nie odrywając wzroku od ekranu smartfona.
W łazience Steve przemył twarz zimną wodą i mokrymi dłońmi
przesunął po spoconej skórze głowy. Potem sięgnął do kieszeni i wyjął
telefon. Zaczął pisać wiadomość.
 
Wiadomość o wystawieniu międzynarodowego nakazu aresztowania wobec obywatela Stanów
Zjednoczonych oskarżanego o zdradę. Tożsamość znana, ale nieujawniona publicznie. Miał ponoć
„wyjechać za granicę". Sugerują, że prawdopodobnie do Europy, a dokładniej do Niemiec.
Amerykańskie służby trafiły na ślad. W najbliższych dniach spodziewają się dokonać aresztowania.
Czy to o mnie chodzi?
 
Wsunął telefon do kieszeni i znów spojrzał w lustro. Nieciekawy kolor
skóry na twarzy. Cath miała rację. Znów poczuł zimny pot na głowie, na
czole, pod oczyma i nad górną wargą.
Ponownie wyjął telefon i sprawdził skrzynkę odbiorczą.
Brak nowych wiadomości.
Wrócił do kuchni dokończyć śniadanie.
Cath zdążyła sprzątnąć ze stołu.
– Muszę już lecieć - powiedziała. - Pamiętaj, że wieczorem spotykamy
się z Delii i Emilem.
Potem wyszła.
Steve usiadł ciężko na krześle. Podniósł smartfon, który zostawił
wcześniej na stole. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w informację o
międzynarodowym nakazie aresztowania, która jako pierwsza pojawiła się
na wybudzonym ekranie. Czy Cath też na nią trafiła? A nawet jeśli?
Czas ruszać. Ale najpierw musiał coś odszukać.
 
46.
Kierowca słabo mówił po angielsku. Danie to nie przeszkadzało. Była
spokojna. Potrzebowała wyciszenia i równowagi. I przydałoby się jeszcze
miejsce, w którym mogłaby spędzić najbliższą noc. I - oby - jeszcze kilka
kolejnych.
W samochodzie nie działała klimatyzacja. Wnętrze było duszne i
trudno się oddychało. Błękitne niebo przysłaniał przejrzysty welon chmur,
dzięki któremu kształty wyglądały łagodniej niż w palącym słońcu
poprzednich dni. Ale różnica polegała też na czymś innym. Zmarszczyła
brwi. Na pewno nie chodziło o ruch uliczny. Na drodze panował taki sam
tłok jak wcześniej.
Jej uwagę przyciągnęło coś, co podświadomie zarejestrowała już
wcześniej. Znowu kolejka przed sklepem! Co to w ogóle za miejsce?
Supermarket?
– Czy to supermarket? - zapytała kierowcę.
– Tak - potwierdził mężczyzna.
–  Dlaczego tak wielu ludzi czeka na wejście? Zaczęły się jakieś
wyprzedaże?
– Boją się.
– Słucham? Czego się boją?
– Że niedługo zabraknie jedzenia. Wszystkiego. Przez sąd.
Czy mówił poważnie? Dana poczuła ciarki na plecach.
Jak to przez sąd? Przecież to nie sąd nałożył sankcje!
Czy taksówkarz mógł ją rozpoznać? Wiózł ją przecież do sądu, o
którym przed chwilą wspomniał.
– Chyba myślał pan o sankcjach, które nałożyli Amerykanie, prawda?
–  Przez sąd. - Pokiwał głową. - Aresztował amerykańskiego
prezydenta.
– Przecież samo aresztowanie nie ma nic wspólnego z zaopatrzeniem
sklepów w żywność - zaprzeczyła Dana. Robiła, co mogła, żeby jej głos nie
zdradzał wzburzenia.
Kierowca milczał.
W ciszy minęli kilka przecznic. Przed jednym z budynków ustawiła się
wyjątkowo długa kolejka.
– Co tam się mieści? Nie wygląda to na supermarket.
– Bank.
Nie, to nie może być prawda. A może jednak? Przecież to nie był
początek żadnego kryzysu finansowego ani pandemii! Kto wmawiał tym
ludziom strach?
– To też przez Amerykanów?
– Przez sąd - powtórzył taksówkarz.
Dana uznała, że dyskusja z nim jest bez sensu.

***

Odpinając rower, Steve rozejrzał się dyskretnie po okolicy. Może


tamten samochód nieco z tyłu? Motocykli i rowerów nie zauważył nigdzie
w pobliżu. Wsiadł na siodełko i ruszył tą samą trasą, którą jechał zwykle do
pracy. Nie oglądał się za siebie, nie robił żadnych objazdów.
Dziś jednak postanowił nie jechać prosto do swojej firmy.
Spokojnie skierował się do śródmieścia. Tam znacznie trudniej będzie
śledzić go samochodem. Szczególnie na ostatnim odcinku, gdzie większość
ulic była jednokierunkowa, a część w ogóle wyłączona z ruchu kołowego.
Znalazł stojak rowerowy, zatrzymał się przy nim i zapiął rower.
Do siedziby banku miał dwie minuty spacerkiem.
W środku skierował się do jednego z pustych stanowisk obsługi
klienta.
Przywitał się z młodą kobietą po drugiej stronie.
– Chciałbym uzyskać dostęp do swojej skrytki bankowej - poprosił.
Pracownica wstała i ruszyła przodem. Pomieszczenie ze skrytkami
znajdowało się piętro niżej, za drzwiami z grubymi metalowymi zasuwami.
Kobieta wpuściła go, odwróciła się i wyszła.
Kluczyk do skrytki Steve nosił zawsze przy sobie, razem z innymi
kluczami, których używał na co dzień.
Otworzył niewielkie stalowe drzwiczki i wyciągnął zamkniętą kasetę.
Wewnątrz znajdowały się dwie białe, grube na palec koperty.
Otworzył obie, żeby się upewnić, że nic nie zniknęło. Znajdowały się
w nich pieniądze. W jednej dwanaście tysięcy euro w gotówce. W drugiej
osiem tysięcy dolarów. Za każdym razem dziwił się, jak mało miejsca
zajmują tak duże sumy. Nawet jeśli trzymało się je, tak jak on, w niskich
nominałach.
Wsunął koperty do torebki na pasek, którą specjalnie po to ukrył rano
pod koszulą. Torba na ramię wydawała mu się zbyt ryzykowna. Gdyby coś
się działo, te pieniądze były dla niego szansą na przetrwanie.
To był ten popełniony przez niego błąd: zdeponował pieniądze w
skrytce, do której dostęp miał jedynie w godzinach pracy banku. A gdyby
musiał zniknąć natychmiast? Gdyby musiał uciekać i potrzebowałby
pieniędzy, ale bez zostawiania elektronicznych śladów?
Zadzwonił i po chwili kobieta otworzyła drzwi i wypuściła go z
bankowego skarbca.
– Dziękuję - powiedział. Idąc za nią po schodach, dodał: - Chciałbym
przy okazji zakończyć umowę najmu skrytki.

***

Kierowca Dany planował podjechać do sądu od tyłu. Już z daleka było


widać chmury dymu unoszące się przed budynkiem.
Policja wyłączyła z ruchu i zabezpieczyła boczną uliczkę z
dyskretnym wejściem do gmachu sądu. Dana zebrała z resztek gotówki,
jaka jej została, odpowiednią sumę, by zapłacić za przejazd, i podała
pieniądze taksówkarzowi.
Na zewnątrz było jeszcze duszniej. Nawet tutaj dochodziły krzyki
demonstrantów i odgłosy policyjnych syren. Wyjmując jej walizki z
bagażnika, kierowca powiedział:
– Wypuścić prezydenta na wolność.
Że co?! Co to miało być? Żądanie? Czy pobożne życzenie?
– Ale kto miałby go wypuścić na wolność?
– Pani. Pani musi go wypuścić na wolność.
Tak jak się spodziewała, musiał ją rozpoznać.
– Pan wie, kim jestem, prawda?
– Oczywiście. Pani zdjęcia wszędzie - potaknął.
– Uważa pan, że robię coś złego?
Wzruszył ramionami.
–  Złe. Dobre. Kto wie. Kłopoty. Duże kłopoty. Może nawet wojna z
Turcją. Nikt nie pomoże.
Wysunął uchwyt walizki na kółkach i podał jej bagaż.
–  Przez tego człowieka zginęli niewinni ludzie. Kobiety. Dzieci.
Starcy. Pan ma rodzinę? Żonę? Dzieci?
– Tak.
– Przez niego umierali tacy ludzie jak pańska żona i pańskie dzieci. I
jak pańscy rodzice.
–  Walka z terroryzmem. Oni mieć na sumieniu znacznie więcej
niewinnych ludzi. Zabili dużo, dużo więcej niewinnych.
– I dlatego jemu powinno to ujść na sucho?
Kierowca powtórnie wzruszył ramionami i odwrócił głowę.
– Dużych się nie rusza. Tylko małych się wiesza.
–  O nie, nie tym razem. Nawet jeśli nikt nie zostanie dosłownie
powieszony.
– Oczywiście, że nie. Musi uwolniony. Musi.
–  Nie rozumiem. Mimo wszystko przywiózł mnie pan tutaj?
Dlaczego?
– Pani gość. Pieniądze. A ja potrzebuję pieniądze. - W końcu spojrzał
jej w oczy. Kpiąco i jednocześnie ze smutkiem. - Dla żony. I dla dzieci.
Ważniejsze niż moje zdanie.
– Dziękuję - powiedziała.
Wsiadł za kierownicę. Dana odprowadziła go wzrokiem do momentu,
aż taksówka zniknęła za najbliższym zakrętem.

***

Im bliżej była bocznego wejścia do sądu, tym głośniej słyszała krzyki


protestujących. Nieliczne szarobure chmury dymu przesuwały się nad ulicą
wzdłuż budynku. W przeciwieństwie do poprzedniego dnia, gdy bocznej
alejki pilnowali nieliczni policjanci, dziś jej początek tarasowały zielone
wozy wielkości czołgu, wyposażone w armatki wodne.
Vassilios czekał na nią przy śluzie, gdzie dokonywano kontroli
bezpieczeństwa. Na widok jej walizki i reszty bagażu skrzywił się, a potem
uśmiechnął.
– Wyjeżdżasz?
–  Bardzo śmieszne - mruknęła. Umundurowani funkcjonariusze
przeprowadzili pobieżną inspekcję i położyli jej rzeczy na taśmie maszyny
do prześwietlania pakunków.
– Wyrzucili cię z hotelu - zgadł prawnik.
– Przed budynkiem zebrało się kilkuset demonstrantów - wyjaśniła. -
Moim zdaniem nie przyszli tam sami z siebie, tylko ktoś im kazał.
Przynajmniej jeśli chodzi o przeciwników.
Vassilios potaknął jedynie i wziął jej walizkę.
– Dzięki.
– Mogę się założyć, że większość hoteli w mieście prędzej czy później
zacznie robić problemy, o ile w ogóle zgodzą się wynająć ci pokój -
powiedział. - Wystarczy, że ktoś przyśle przed wejście demonstrantów.
– Też uważasz, że to inspirowane działanie?
–  Ależ oczywiście! - potaknął. - Najprostszym rozwiązaniem byłoby
przeniesienie się do mnie. Mówiłem ci wcześniej, że mam dwa pokoje
gościnne.
– To uprzejme z twojej strony, dzięki - powiedziała Dana. Domyślała
się, że ma rację. - Przemyślę to.
Dopiero z wnętrza budynku sądu Dana mogła wyjrzeć na zewnątrz, na
ulicę przed wejściem. Na obu bliższych pasach tłoczyli się dziennikarze i
wozy transmisyjne i było ich znacznie więcej niż poprzedniego dnia. Na
drugiej nitce zgromadzili się demonstranci. Z bocznej alejki, którą się tu
dostała, nie mogła zobaczyć, ilu ich było. Tysiące.
Nie wszyscy zachowywali się pokojowo i przyjaźnie. Policja i wojsko
rozdzieliły przeciwników i zwolenników aresztowania Douglasa Turnera
czterdziestometrowym pasem pustej jezdni. Nad głowami uzbrojonych
policjantów w obu kierunkach fruwały kamienie, butelki i inne przedmioty.
Część pocisków lądowała w przerwie, między funkcjonariuszami.
Pojedyncze słupy dymu wznosiły się równo po obu stronach demonstracji.
–  Niedługo ich rozpędzą i zrobią porządek - mruknął Vassilios. -
Muszą.
Szedł, ciągnąc walizkę Dany.
–  I jak, miło spędziłaś wczorajszy wieczór? - zapytał, znów szeroko
uśmiechnięty. Co w jej obecnej sytuacji tak bardzo go bawiło?
– Widziałeś zdjęcia, tak? - zgadła.
– Widziałem, ale to nie moja sprawa - potaknął.
No właśnie.
– O ile ten facet to rzeczywiście całkowicie przypadkowa i zwyczajna
znajomość - dodał po chwili milczenia.
– Nie rozumiem?
– Jak się poznaliście?
Dana opowiedziała mu historię próby kradzieży jej torebki.
– I co, złodziejowi udało się uciec? - Vassilios uniósł brew.
– Tak.
Prawnik pokiwał głową.
Dana zaczynała kojarzyć fakty. Włosy na karku stanęły jej dęba i
poczuła mrowienie pod skórą.
–  Sugerujesz, że to nie była zwykła próba kradzieży, tylko
inscenizacja? Celowa gra, żeby umieścić Alexa blisko mnie?

***

W biurze wszyscy pracowali na wysokich obrotach, ale ledwie Steve


przekroczył próg, usłyszał, że ktoś go woła.
– Już, sekunda! - powiedział.
Najpierw musiał sprawdzić stary telefon.
W skrzynce odbiorczej czekała na niego nowa wiadomość.
Spodziewał się przeczytać zbiór tych samych banałów: zachowaj
spokój i nie rób niczego podejrzanego.
 
Chcą Cię zdezorientować i sprowokować.
 
I mają na tym polu coraz większe sukcesy.
 
Rozumiemy Twoje zaniepokojenie. Sytuacja, w jakiej się znalazłeś, jest z pewnością bardzo
niekomfortowa. Ale to ważne: gdyby rzeczywiście cokolwiek wiedzieli, już dawno zaczęliby działać.
Próbują Cię sprowokować i czekają, aż popełnisz błąd, zrobisz coś podejrzanego. Prowadzą wojnę
psychologiczną. Odniosą zwycięstwo, jeśli przestaniesz zachowywać się naturalnie. Przygotuj się, że
to jeszcze nie koniec i na pewno pojawią się gorsze zagrania z ich strony. My też się
przygotowujemy. Jesteśmy gotowi Ci pomóc!
 
Tak jak się spodziewał. Zdenerwowany napisał krótką odpowiedź.
 
Jak mam reagować, kiedy zrobi się niebezpiecznie? Kiedy ktoś zacznie mi grozić albo zostanę
aresztowany? Mogę wystąpić o azyl? Zaoferujecie mi program ochrony świadków?
 
Pozostali pracownicy agencji wykonywali swoje obowiązki, a on
siedział i czekał na odpowiedź. Jesteśmy gotowi Ci pomóc! Skoro tak, to
dlaczego nie odpisują? Najgorsze było poczucie niepewności. Czy w
międzynarodowym nakazie aresztowania znalazło się jego nazwisko? A
jeśli tak, to co mu groziło? Nagle poczuł, że mu zimno w dłonie i stopy,
mimo że w biurze było przecież bardzo ciepło.
 
47.
–  Prokuratura podniosła argument braku umocowania sądu do oceny
czynów zarzucanych aresztowanemu - tłumaczył przewodniczący składu,
sędzia Michelakis. - Sąd stoi jednak na stanowisku, że dla aresztowanego
informacje o charakterze i okolicznościach popełnienia zarzucanych mu
czynów są nieodzowne do realizacji prawa do obrony.
Tym razem, jak zauważyła Dana, Amerykanie stawili się na
posiedzeniu sądu w mniejszym składzie. Alana Ruiz, William Cheaver,
Derek Endvor.
– Douglasowi Turnerowi zarzuca się popełnienie zbrodni wojennych,
w tym w szczególności bezprawnych ataków na ludność cywilną. Sąd
oczekuje uzasadnienia i przedstawienia okoliczności faktycznych
popełnienia wskazywanych zbrodni.
Głos zabrał prokurator. Dobrze. W tej wymianie argumentów piłka
powinna zostać po ich stronie boiska.
–  Zbrodnia wojenna definiowana jest jako ciężkie naruszenie zasad
humanitarnych i zwyczajów wojennych, popełnione celowo i z
premedytacją, a więc umyślnie i bezwzględnie - wyjaśnił Stouvratos.
–  Sąd jest zdania, że powinno się używać tylko terminu „zwyczaje
wojenne" - przerwał mu przewodniczący składu sędziowskiego. - W
działaniach wojennych nie można doszukać się nawet namiastki zasad
humanitarnych, przez co „zwyczaje wojenne" są znacznie właściwszym
określeniem.
–  Oczywiście - potaknął Stouvratos. - Jako ciężkie złamanie prawa i
zasad, o które mogą zostać oskarżone konkretne osoby, zgodnie z
Rzymskim Statutem wymienia się między innymi umyślne, masowe lub
nieadekwatne ataki, w których ludność cywilna może odnieść obrażenia lub
stracić życie, branie zakładników, porwania, wykorzystywanie żywych
tarcz, kary zbiorowe i morderstwa. Oskarżenie może dotyczyć udziału w
popełnieniu zbrodni wojennej, umożliwienia jej popełnienia, pomocnictwa
w jej popełnieniu, nakłaniania do jej popełnienia, podżegania i
wywoływania. Zarówno wojskowi, jak i cywile mogą zostać pociągnięci do
odpowiedzialności karnej za popełnienie zbrodni wojennej, jeśli wiedzieli
lub powinni byli wiedzieć, że pod ich nadzorem mogło dojść do
popełnienia takiej zbrodni, a jednak nie podjęli odpowiednich kroków
zapobiegawczych, ewentualnie zastosowane środki okazały się
niewystarczające do zapobieżenia ataków, oraz w przypadku nieukarania
sprawców popełnienia takich zbrodni. Wysoki sądzie - ciągnął Stouvratos
po krótkim spojrzeniu do notatek. - Proszę o pozwolenie na odczytanie
opisu jednej z sytuacji, przesłanego przez Międzynarodowy Trybunał
Karny na wniosek wysokiego sądu. Wysoki sąd prosił o informacje. Oto
one. - Spomiędzy dokumentów leżących na biurku wyjął zadrukowaną
kartkę i zaczął czytać. - Dwudziesty siódmy października dwa tysiące
osiemnastego roku.
 
48.
Wieczór w Szahidanu Mena przebiegał dotychczas w miarę spokojnie.
Minęła pora, kiedy Fahrid i jego rodzeństwo mieli iść spać, ale chłopak
rozrabiał jeszcze z braćmi. Śmiali się z kolegi ze szkoły, który
poprzedniego dnia powiedział coś wyjątkowo głupiego. W pomieszczeniu
obok siedziała ich matka i szyła. Ojciec wraz z dziadkiem nie wyszedł
jeszcze z salonu. Babcia położyła się już do łóżka. Staruszka spała w
pokoju po drugiej stronie domu. Fahrid słyszał docierające z zewnątrz
odgłosy przejeżdżających samochodów i zgrzytliwy hałas motoroweru,
który wpadł w dziurę w drodze. Nagle do jego uszu dotarł zupełnie nowy
odgłos. Odległe, ledwie słyszalne głuche stukanie. Szybko się zbliżało.
Serce chłopca zaczęło bić szybko i nerwowo. Aż nazbyt dobrze znał ten
dźwięk. W okręgu Rodat w afgańskiej prowincji Nangarhar regularnie
toczyły się walki. Raz kontrolę nad tym terenem sprawowały afgańskie
wojska, kiedy indziej Talibowie, a czasem jeszcze inne uzbrojone grupy,
które utrudniały życie tutejszym mieszkańcom.
– Słyszycie? - zapytał rodzeństwo.
Fahrid miał dwanaście łat, jego starsi bracia czternaście, szesnaście i
siedemnaście. Oczywiście, że też to słyszeli. Głuchy stukot zmienił się w
tym czasie w agresywny łomot wirników helikopterów, które zbliżały się do
ich miejscowości.
Gdzieś wewnątrz domu rozległ się nerwowy głos ojca. Mężczyzna był
nauczycielem w lokalnej szkole. Fahrid usłyszał, że rozmawia z matką.
Wszyscy wiedzieli, co się stanie. Nikt jednak nie miał pojęcia, kogo
tym razem dotknie.
W następnej chwili chłopcu niemal popękały bębenki w uszach.
Całym domem wstrząsnęła potężna eksplozja. Fahrid ledwie słyszał swój
paniczny krzyk i wrzaski starszych braci, tak głośno szumiało mu w uszach
po wcześniejszej detonacji. Z pokoju obok wołał do nich ojciec, matka wyła
z przerażenia.
–  Wysadzili drzwi wejściowe! - zrozumiał słowa ojca. - Dzieci!
Zostańcie w pokojach! Nie wychodźcie na korytarz i nie włączajcie światła!
Lecz bracia Fahrida zerwali się już na równe nogi i biegli w stronę
pomieszczenia, w którym byli rodzice. Chłopak nie myślał długo i rzucił się
za nimi. W domu panowała całkowita ciemność. Z drugiej strony budynku
krzyczała przeraźliwie babcia. Z pokoju obok wyglądały dwie siostry
Fahrida i po chwili dołączyły do niego. Ojciec ruszył bez namysłu w stronę
drzwi wejściowych, a raczej tego, co z nich zostało. Bracia chłopaka szli
tuż za nim.
– Zostańcie w środku! - polecił im ojciec.
Na dziedzińcu przed domem również panowała ciemność. Tylko
gdzieś z daleka docierało tam troszeczkę światła. Eksplozja zrobiła wyrwę
w murze, tak wielką, że teraz można by wprawić w to miejsce trzy pary
drzwi obok siebie.
– Dlaczego do nas strzelają? - zapytała matka. - Przecież niczego nie
zrobiliśmy!
W drugiej części domu babcia wciąż krzyczała. Czy była ranna? Z
zewnątrz docierały czyjeś obce głosy. Krzyki. Polecenia. Wszędzie. Przez
okno Fahrid dostrzegł przesuwające się sylwetki mężczyzn. Mieli na sobie
mundury. Chłopak słyszał wymianę zdań w języku pasztu. Ktoś tłumaczył
to na angielski.
– Amerykanie - szepnęły siostry Fahrida. Cały czas trzymały się blisko
niego.
Amerykanie za każdym razem uczestniczyli w takich akcjach.
Jeden ze starszych braci przepchnął dziewczynki do tyłu, chwycił
Fahrida za ramię i zmusił go, by się schylił, tak że nic już nie widział. Ale i
tak nieznajomi na zewnątrz zniknęli.
– Poddajcie się! - ryknął męski głos z zewnątrz, ledwie przebijając się
przez huk helikopterów - Poddajcie się! Wychodzić z rękoma nad głowami!
Poddajcie się!
–  To jakaś pomyłka! Musiało dojść od pomyłki! - odkrzyknął ojciec
Fahrida. - Przecież myśmy niczego nie zrobili! Nie zrobiliśmy niczego
złego!
–  Wychodzić! Z rękoma w górze! Poddajcie się! Wychodzić, bo
zaczniemy strzelać! Już!
Dopiero wtedy Fahrid zdał sobie sprawę, że nie może zapanować nad
drżeniem.
Przywarł do ściany, próbując powstrzymać niekontrolowane dreszcze,
lecz na niewiele się to zdało.
– Wychodzić!
–  Nie, proszę! - wyła jego matka głosem, którego Fahrid nigdy
wcześniej nie słyszał. Przestraszony w końcu znieruchomiał.
– Nie! Nie rób tego! Nie!
Jego ojciec uniósł wysoko ramiona, zbliżył się do wyrwy w murze i
wyszedł na dwór.
–  Wychodzę! To ja! - wołał. - Nie zrobiłem niczego złego! Jestem
nauczycielem! - Pokonał kilka kroków przez podwórze, oświetlone jedynie
odległymi latarniami. - Musiała zajść jakaś pomyłka! Ja nic...
Nie dokończył, bo jego kolejne słowa utonęły w terkocie karabinów
maszynowych i przeraźliwych krzykach matki. Fahrid ze swojego miejsca
nie widział, co się wydarzyło, lecz jego dwóch najstarszych braci zerwało
się z podłogi i pędem rzuciło w stronę wyrwy w ścianie.
– Nie! - wyła matka Fahrida. - Zostańcie! Nie wychodźcie! Zostańcie
w domu! Was też zastrzelą!
Tysiące głosów naraz. Ponownie odezwały się karabiny maszynowe.
Strzały. Krzyki matki. Fahrid słyszał głuchy odgłos ciał upadających na
zakurzoną ziemię podwórza. Teraz w stronę wyrwy w murze rzucił się
trzeci z braci Fahrida, a po nim jego siostra. Fahrid na czworakach
próbował podążać za nimi. Wysunął głowę zza kawałka ściany, tylko tyle,
by zobaczyć trzy nieruchome ciała na zakurzonej ziemi. Kilka metrów
dalej, przy krawędzi ich działki, dostrzegł niewyraźne cienie napastników.
W końcu zobaczył również mundury. Uniformy sił specjalnych afgańskiej
armii. W tym momencie ponownie usłyszał krzyki. Wymieszane.
Niezrozumiałe. Po angielsku. To znaczyło, że z żołnierzami przyjechali
również Amerykanie. Słyszał, że takie rzeczy się zdarzają. Przez ten cały
hałas przebijało się zawodzenie jego matki. W jej głosie nie pozostał żaden
ludzki ton. „Wyje jak zwierzę" - pomyślał Fahrid. Nie wiedział wprawdzie
jakie, ale domyślał się, że tak musiały brzmieć stworzenia ze strasznych
bajek opowiadanych im przez dziadka. Tak przynajmniej je sobie
wyobrażał. Staruszek też stał obok dziury w ścianie domu. On i babcia
starali się powstrzymać brata Fahrida, by nie próbował podchodzić do
zastrzelonego rodzeństwa i ojca.
– Proszę, nie zabijajcie nas! - wołała matka. Szlochała. - Błagam! Nie
róbcie tego!
Nocą wstrząsnął budzący grozę huk, a zaraz po nim dwa kolejne.
Babcia Fahrida westchnęła ciężko, zgięła się wpół i padła na pokrytą
kurzem i kawałkami muru podłogę. Jeszcze chwilę wcześniej trzymała
wnuka, próbując powstrzymać go przed wyjściem.
Jej mąż, który też próbował zatrzymać brata Fahrida, cofnął rękę i z
niedowierzaniem spojrzał na nieruchomą staruszkę. Brat chłopca nie
spodziewał się nagłej swobody. Nie musiał się już wyrywać. Prawie tracąc
równowagę, wypadł na podwórze, wzywając głośno braci i ojca.
W miejscu, gdzie zgromadziły się niewyraźne sylwetki napastników,
pojawiły się błyski, którym towarzyszył złowróżbny, głośny huk. Brat
Fahrida wyrzucił ręce nad głowę i wyprostował się, ale nie z własnej woli,
tylko jakby uderzany niewidzialnymi pięściami. Po chwili padł na ziemię i
znieruchomiał na plecach, z szeroko rozrzuconymi ramionami. Zanim
matka zdążyła powstrzymać starszą córkę, ta była już na zewnątrz. Z
rękoma w geście poddania się szła w stronę napastników.
– Nie strzelać! Nie strzelać! Dlaczego do nas strzelacie? Niczego nie
zrobiliśmy! Muszę im pomóc! Muszę...
Nie dokończyła. Zawirowała wokół własnej osi, trafiona przez kilka
pocisków równocześnie. Przewróciła się na ziemię i znieruchomiała obok
rodzeństwa.
Dziadek Fahrida prawie leżał na skowyczącej matce chłopca,
rozpaczliwie próbując powstrzymać ją przed opuszczeniem domu.
Fahrid tulił do siebie młodszą siostrę, a ona oplatała go ramionami.
Dziewczynka drżała z przerażenia jeszcze mocniej od niego.
Na zewnątrz znów rozległy się krzyki po angielsku. Wewnątrz
zawodzili jego matka i dziadek. Na podwórzu leżały ciała większości
rodziny. Naraz chłopiec dostrzegł jakiś ruch. To jego starsza siostra.
Uniosła nogę kilka centymetrów nad ziemię.
– Muszę jej pomóc - wymamrotał przez łzy i puścił siostrę.
– Nie! - Dziewczynka wpadła w panikę. - Nie zostawiaj mnie samej!
Nie! Oni cię zabiją!
Ale Fahrid wdrapywał się już na rumowisko. Z uniesionymi
ramionami. Miał tylko dwanaście lat. Był dzieckiem. Szczupłym i dość
niskim. Do niego nie będą przecież strzelać.
–  Nie strzelajcie! Ja chcę tylko im pomóc! - zawołał. Miał na myśli
siostrę, braci i ojca. Choć poza siostrą nikt się nie poruszał. A nawet ona
ledwie drżała. - Nie strzelać!
Trafienia poczuł już przy trzecim kroku. Pierwsze w prawe udo.
Drugie niemal równocześnie w prawy bark. Dwa w ramię. Nie bolały go
miejsca, w których pociski rozrywały ciało i gruchotały kości. Bolały go
jedynie serce i głowa, kiedy się zataczał. Mimo to spróbował wstać i iść
dalej, lecz kolejny pocisk trafił go w mostek i posłał w tył. Wtedy
zrozumiał, że nikomu już nie pomoże, że nawet nie będzie mu dane po raz
ostatni spojrzeć na matkę. Zaraz potem padł na ziemię i czas się zatrzymał.
 
49.
– Według Międzynarodowego Trybunału Karnego istnieje uzasadnione
podejrzenie - ciągnął prokurator Stouvratos - że około dwudziestego
siódmego października dwa tysiące osiemnastego roku członkowie sił
specjalnych armii Afganistanu w obecności amerykańskich doradców i
przedstawicieli amerykańskiego wywiadu CIA, na rozkaz jednostki CIA
stacjonującej w Nangarhar, wysadzili drzwi domu zamieszkiwanego przez
rodzinę Khialay T. w Szahidanu Mena, Nangarhar, pojmali trzech męskich
członków rodziny i zamordowali ich przed budynkiem, a później, w czasie
przeszukania zabudowań, prawie wszystkie pozostałe osoby przebywające
wówczas w środku, w tym kobiety, dzieci i starców.
Derek z uwagą śledził najdrobniejsze zmiany wyrazu twarzy składu
sędziowskiego w czasie przemówienia prokuratora Stouvratosa. Prawnik
przerwał na chwilę, by sprawdzić coś w dokumentach. Potem uniósł wzrok
i popatrzył na skupione miny dwóch sędziów i jednej sędzi. Dopiero wtedy
mówił dalej.
– Nie istnieją żadne przesłanki pozwalające sądzić, by którakolwiek z
ofiar w czasie śmierci była uzbrojona czy próbowała stawiać opór przy
zatrzymaniu. Tamtego dnia zginął lokalny nauczyciel, jego żona, sześcioro
nieletnich dzieci i jego rodzice w podeszłym wieku.
Przerwa. Żeby przekazane informacje zaczęły działać. Nieletnie
dzieci. Starcy.
–  Mimo prób podejmowanych przez biuro prokuratora
Międzynarodowego Trybunału Karnego nie udało się potwierdzić
wyjaśnień afgańskich wojskowych, jakoby chodziło o członków Państwa
Islamskiego. Istnieje za to znaczna liczba zeznań naocznych świadków
potwierdzających, że ofiarami była ludność cywilna.
Ponownie uniósł wzrok, spojrzał na sędziów, przeniósł wzrok na
Amerykanów i znów popatrzył na sędziów.
– Przeżyła jedynie dziesięcioletnia córka rodziny - dokończył ciszej.
I kolejna pauza.
–  To tylko jeden z licznych udokumentowanych przypadków
współdziałania amerykańskich i afgańskich sił zbrojnych przy nocnych
przeszukaniach, w czasie których ginęli nieuzbrojeni i niestawiający oporu
cywile. Organizacje walczące o prawa człowieka oraz dziennikarze również
zajmowali się takimi przypadkami. Wiele z nich zostało bardzo starannie
przebadanych i przedstawionych opinii publicznej. Dodatkowo
Międzynarodowy Trybunał Karny dysponuje zeznaniami świadków, które
jednoznacznie dowodzą zaangażowania amerykańskich doradców
wojskowych oraz personelu wywiadowczego CIA.
Spojrzenie najpierw w kierunku amerykańskiej delegacji i dopiero
wtedy kolejne w stronę sędziowskiego stołu.
–  W czasie, o którym mówimy, Douglas Turner był zwierzchnikiem
amerykańskich sił zbrojnych i służb wywiadowczych, włącznie z CIA. To
sprawia, że istnieje uzasadnione podejrzenie, iż jest on osobiście
odpowiedzialny za wydarzenia z dnia dwudziestego siódmego października
dwa tysiące osiemnastego roku, gdyż wydał polecenie zabijania ludności
cywilnej, lub odpowiedzialny karnie jako zwierzchnik sił zbrojnych, gdyż
mimo bezpośredniej zwierzchności nie dołożył należytej staranności w
zapewnieniu kontroli nad zgodnym z prawem działaniem podległych mu
żołnierzy, ponieważ albo posiadał wiedzę o postępowaniu podległych mu
jednostek lub rozkazów kierownictwa CIA, albo powinien ją posiąść na
podstawie doniesień medialnych, co w obydwu przypadkach pozwoliłoby
mu na zapobieżenie popełnieniu wymienionych zbrodni lub pociągnięcie do
odpowiedzialności karnej ich bezpośrednich sprawców.
William Cheaver nachylił się w stronę Dereka.
–  Jeśli nie mają nic poza jakimś night raid, to już po wszystkim -
szepnął. - To stanowczo za mało.
–  Sąd zarządza dziesięć minut przerwy - oznajmił przewodniczący
składu sędziowskiego i wstał.
–  Chcesz powiedzieć, że tylko na tej podstawie nie mogą zatrzymać
Turnera w areszcie? - upewnił się Derek. Słowa doradcy przyniosły mu
ulgę.
–  Nie, w żadnym wypadku. Bez trudu i bardzo szybko im to
wyperswadujemy.
 
50.
–  Media i część profili na platformach społecznościowych
zrekonstruowały trasy którymi Turner jest wożony do sądu i z powrotem do
więzienia - tłumaczył Sal z siedzenia obok kierowcy. - Codziennie je
zmieniają.
Na tablecie wyświetlił mapę z internetu. Plan Aten z zaznaczonymi
dwiema liniami, niebieską i czerwoną. W kilku miejscach się przecinały, a
kilka odcinków pokonywały tymi samymi ulicami. Do tego lepsze i gorsze
zdjęcia wozów policyjnych i furgonetek. Poniżej bardzo długa dyskusja z
ogromną liczbą użytkowników, w której potwierdzano i podważano
prawdziwość części ujęć.
– Tam, z przodu, po prawej - powiedział Sean zza kierownicy.
Na tylnej kanapie siedzieli Harry i Biff. Pozostała czwórka jechała za
nimi w drugim jaguarze. Oni również śledzili trasy przejazdu byłego
prezydenta na tablecie. Pasażerowie obydwu samochodów pozostawali w
stałym kontakcie telefonicznym.
–  To nie jest najkrótsza droga ani w jedną, ani w drugą stronę -
stwierdził Sal. - Wybrali najbezpieczniejsze warianty. Na ich miejscu
zrobilibyśmy dokładnie tak samo. Szerokie ulice, bo dają możliwość
wyprzedzania, unikania i zawracania.
–  Próba zatrzymania ich gdziekolwiek po drodze wymagałaby
zaangażowania znacznie większych sił i byłaby zdecydowanie trudniejsza -
popłynął z głośników głos Hernana. - Abstrahując od tego, że nie znamy
wystarczająco topografii miasta.
– Pracujemy nad tym - zapewnił go Sal. - Ale masz rację, bez dwóch
zdań. Patrząc przez pryzmat czasu, jaki mamy na przygotowania, ten
scenariusz nie wydaje się na tę chwilę najlepszy.
– Kiedy tak na to patrzę - zauważył Biff - to nie wydaje mi się, żeby
dotychczas próbowali zmylić obserwatorów. Za każdym razem konwój.
Wiedzielibyśmy przynajmniej, na czym stoimy.
– Co nie znaczy, że nie zmienią taktyki - wtrąci! Harry.
– Oczywiście.
–  Im dłużej będzie to trwało, tym więcej środków ostrożności będą
wdrażali - dodał Sean. - Na pewno zdają sobie sprawę, że Stanom kończy
się cierpliwość. Ciśnienie wzrasta. Aż w końcu znajdzie ujście.
– A propos, masz jakieś nowe wiadomości? - zapytał Sal. - Kawałek
dalej skręcamy w prawo.
 
51.
Pilna wiadomość
 
Francja wysyła lotniskowiec na wschodnią część Morza Śródziemnego!
 
Prezydent Francji postanowił zabrać głos w sprawie coraz gorętszego konfliktu między Grecją a
Turcją, dotyczącego potencjalnie ogromnych podmorskich złóż gazu we wschodniej części Morza
Śródziemnego. Podkreślając swoje poparcie dla władz w Atenach, zapowiedział wzmocnienie
francuskiej obecności wojskowej na spornych akwenach. Francuski lotniskowiec Tonnerre, który
dotychczas stał na kotwicy u wybrzeży Cypru, dostał rozkaz wypłynięcia w morze. Na miejscu
miałby wesprzeć dwie francuskie fregaty, które już płyną w tym samym kierunku. Prezydent Francji
wielokrotnie podkreślał, że jego decyzja nie ma związku z aresztowaniem w Atenach byłego
prezydenta Stanów Zjednoczonych Douglasa Turnera, rozmów na temat roli Unii Europejskiej w tym
konflikcie ani ze wsparciem Turcji przez USA.
 
52.
Przerwa dla wszystkich wyglądała bardzo podobnie. Toaleta. Telefon.
Wysyłanie wiadomości. Dana wróciła już na swoje miejsce w sali sądowej.
Obok niej siedział Vassilios i przeglądał jakieś dokumenty. Większość
członków amerykańskiej delegacji również wróciła na miejsca i wpatrywała
się teraz w telefony.
Jej nocna „impreza w dzielnicy lewackich ekstremistów" wciąż
zajmowała wysokie miejsce w trendach internetowych. Wiadomości o
Dereku i jego ludziach w Atenach również. Ktokolwiek promował te
historie, robił to dobrze, bo co chwilę pojawiały się nowe informacje o
członkach teamu z USA. Do tego notki, których celem było
przeciwstawienie jej i dużego zespołu amerykańskich specjalistów.
Przeklęty głód wiadomości w tych pseudomediach! Dana już chciała
wyłączyć Twittera, kiedy jej uwagę przykuło zdjęcie dołączone do jednego
z tweetów. Musiało zostać zrobione nocą. Przedstawiało dwie osoby,
których w takim układzie jeszcze nie widziała. Było nieostre, ale
jednocześnie wystarczająco wyraźne. Dwóch mężczyzn na chodniku,
pogrążonych w rozmowie. Stali między samochodami a fasadą kamienicy.
Jednym z nich był Derek Endvor.
Drugim Alex.
Poczuła, że uginają się pod nią kolana.
 
Ciekawe, jakie sprawy omawiają Derek Endvor, szef amerykańskiego
zespołu w Atenach, i nowy grecki znajomy Dany Marin? - brzmiał podpis
pod obrazkiem.
 
No właśnie, o czym rozmawiali?
Już setki udostępnień.
Opadła ciężko na krzesło. Poczuła, że się poci. Ukradkiem spojrzała w
stronę Dereka Endvora.
Informacja, do której link został zamieszczony w tweecie, znajdowała
się na jakimś niszowym blogu.
 
Ateny, wczorajsza noc: już kilka godzin po zamieszkach w dzielnicy Exarchia Derek Endvor spotkał
się z greckim znajomym Dany Marin, tajemniczym mężczyzną powiązanym ze środowiskami
anarchistycznymi. Co omawiali w czasie spotkania? Zdjęcie zostało nam przekazane przez
przypadkowego przechodnia, który późno w nocy zaobserwował całą scenę.
– Dopiero dzisiaj rano zorientowałem się, kogo wczoraj uwieczniłem na fotografii - wyjaśnił nam,
pragnąc zachować anonimowość.
 
Przypadkowy przechodzień! Akurat w to Dana nie wierzyła ani przez
chwilę! To by oznaczało, że Vassilios miał rację... Poczucie wstydu było tak
przytłaczające, że ogarnęły ją mdłości. Jak mogła być tak naiwna, żeby dać
się nabrać na żałosne sztuczki Alexa!
Zdenerwowana skopiowała link. Otworzyła ostatnią wiadomość od
Alexa. Zamieściła w niej łącze.
 
No właśnie: co takiego mieliście do omówienia? Wiesz co? Zachowaj odpowiedź dla siebie!
 
Do sali wrócili sędziowie. Obaj mężczyźni i kobieta zajęli miejsca za
stołem.
– Wysoki sądzie - zaczął Ioannis Ephramidis, podnosząc lekko głos. -
Nie ulega wątpliwości, że te pożałowania godne i tragiczne zdarzenia miały
miejsce. Należy jednak pamięć, że tak zwane night raids przeprowadzane
były przez jednostki afgańskie. Obecność amerykańskiego personelu
ograniczała się jedynie do instruktorów wojskowych. W żadnym razie nie
można przypisywać odpowiedzialności sprawczej lub mocodawczej
prezydentowi Turnerowi.
Dana miała nadzieję, że sąd nie zaakceptuje takiego wyjaśnienia.
– Jak wcześniej wspomniał prokurator, ta sprawa dotyczy konfliktu w
Afganistanie, zatem nie jest to międzynarodowy konflikt zbrojny. W takich
warunkach prawo wojenne oczywiście również nakazuje ochronę ludności
cywilnej, przy czym do takich warunków odnosi się znacznie mniej
skodyfikowanych reguł niż do wojen między państwami. Artykuł trzeci
konwencji genewskiej z tysiąc dziewięćset czterdziestego dziewiątego roku
precyzuje podstawowe prawa osób, które nie biorą, lub już nie biorą,
udziału w działaniach zbrojnych, a zatem ludności cywilnej, członków sił
zbrojnych, które złożyły broń, osób, które stały się niezdolne do walki w
wyniku odniesionych ran i chorób. Zabrania się stosowania wobec nich
przemocy, w szczególności zabijania, nieludzkiego traktowania, tortur,
porwań i naruszania ich godności. Jednakże w przypadku gdy ludność
cywilna bierze udział we wrogich działaniach, automatycznie nie może
korzystać z praw i przywilejów zapisanych w konwencji genewskiej,
przynajmniej na ten czas.
W trakcie przemowy adwokata Douglas Turner siedział z kamienną
twarzą i uważnie słuchał tłumaczki. Za to Dana nie potrafiła się skupić.
Myślami bezustannie wracała do zdjęcia Alexa i Dereka Endvora. Nie
mogła się powstrzymać przed sprawdzaniem telefonu. Alex oczywiście
odpisał na jej pełną oburzenia wiadomość. Nie przemogła się jednak, by
odczytać, co miał jej do powiedzenia.
–  Żeby uniknąć nieporozumień - prokurator przerwał wywody
adwokata - w przedłożonych aktach udokumentowane są przypadki lekarzy,
którzy pomagali rannym po obu stronach konfliktu i mają oczywiście status
osoby cywilnej. Mimo to regularnie dochodzi do ataków na nich,
argumentowanych tym, że przez udzielanie pomocy wspierają
przeciwników.
–  Takiego postępowania w żadnym wypadku nie popierają ani Stany
Zjednoczone, ani zwierzchnicy międzynarodowych sił zbrojnych biorących
udział w tym konflikcie - zaprotestował Ephramidis.
Turner potrząsnął głową.
–  Jest wręcz przeciwnie - ciągnął adwokat. - Stany Zjednoczone
prowadzą regularne i szeroko zakrojone szkolenia z prawa wojennego. W
przygotowaniu wszystkich akcji uczestniczy konsultant prawny. USA kładą
duży nacisk na to, by zgodnie z tymi zasadami postępowali również ich
sprzymierzeńcy. Dlatego amerykańscy wojskowi szkolą oddziały armii
afgańskiej nie tylko w zakresie taktyki i strategii walki, ale również
przestrzegania praw wojny w, co warto zauważyć, warunkach konfliktu z
bardzo podstępnym przeciwnikiem. To jednak nie oznacza, że mogą
wydawać im rozkazy. Mogą jedynie wezwać afgańskich dowódców do
karania ewentualnych przewinień.
Ephramidis sięgnął po szklankę i napił się wody. W czasie jego
przemowy Turner kilka razy potaknął.
–  Warto przy tym mieć w pamięci jedną rzecz: amerykańskie i
afgańskie siły zbrojne walczą tam z terrorystami, którzy kryją się wśród
ludności cywilnej, licząc na to, że przeciwnicy nie odważą się zaatakować.
W przypadku konfliktów zbrojnych zabronione jest wykorzystywanie
ludności cywilnej w charakterze żywych tarcz. Tymczasem jest to praktyka
powszechnie stosowana przez Talibów, ISIS i inne ugrupowania w
Afganistanie, Pakistanie, Jemenie, Sudanie i w innych miejscach, w których
toczą się konflikty. Na dodatek terroryści celowo nie noszą mundurów, żeby
nie dało się ich odróżnić od ludności cywilnej. Stąd nie możemy mówić o
celowych atakach na ludność cywilną! Najważniejsze zatem jest - ciągnął
Ephramidis - czy da się w sposób jednoznaczny i niepodważalny wykazać,
jakoby Douglas Turner ponosił bezpośrednią odpowiedzialność za
wymienione zdarzenia? Czy można go o to oskarżać? Jedyne, o czym przed
chwilą słyszeliśmy, to niejednoznaczne zeznania świadków i trudny do
zrekonstruowania, skomplikowany łańcuch dowodzenia. Dowody? Ani
śladu. A wydaje mi się, że w przypadku tak poważnych zarzutów
oskarżenie powinno nimi dysponować. W przeciwnym razie pana Douglasa
Turnera należy bezzwłocznie uwolnić!
Sędziowie słuchali go uważnie. Wymienili szeptem kilka uwag.
Mężczyźni ze składu orzekającego potaknęli głowami.
Zgadzali się z jego argumentacją? Obawy Dany wzmógł krótki
komunikat przewodniczącego.
– Zarządzam przerwę.

***

Sean zaparkował jaguara na zaniedbanym parkingu


wielopoziomowym, na którym umówił się na spotkanie z Mahirem. Dino
zatrzymał drugie auto tuż obok. W powietrzu unosił się kurz, a także
zapach oleju silnikowego i starych opon. Hernan, Sal, Hopper i Biff
wysiedli nieco wcześniej. Osłaniali swojego szefa i pilnowali flanek.
Ostrożności nigdy za wiele. A ta była wskazana ze względu na skrzynie z
bronią i amunicją, które czekały na betonowej podłodze. Dokładnie cztery.
Obok nich Mahir. Dziś miał na sobie jasnobłękitny garnitur. Z rozłożystym
kołnierzem, jakby żywcem przeniesionym z lat siedemdziesiątych. Jak on w
ogóle się ubierał?
Libańczyk czekał sam. Jego pomocników nie było w zasięgu wzroku.
Sean tak chciał. Zażądał tego. Im mniej świadków, tym lepiej.
– Jak się wam podobają helikoptery? - zapytał Mahir.
– Ujdą - mruknął Sean. - Z wyjątkiem tego malowania policyjnego.
– Od razu cię ostrzegałem, że może być ciężko. Ale z takim też sobie
poradzicie.
– Jakieś nowe informacje? Gotowe plany akcji?
– Póki co brak.
Sean w zamyśleniu potaknął głową.
–  Druga część zamówienia - chrząknął Mahir i uśmiechnął się
szelmowsko. Schylił się. I otworzył pierwszą skrzynię.
Pięć sztuk SCAR-H, CQC. Każdy z mężczyzn potrafił się posługiwać
karabinem Special Operations Forces Combat Assault Rifle. Bronią
szturmową amerykańskiej armii, głównie oddziałów specjalnych. Mahir
podał Seanowi jeden z karabinów - z łukowatym magazynkiem. Sean
zamówił lżejszą, krótszą wersję. Momentalnie poczuł w dłoniach znajomy
ciężar. Przetestował broń na sucho. Mahir podał drugi egzemplarz Dinowi.
Kiedy oglądali karabiny z pierwszej skrzyni, Libańczyk uniósł wieko
drugiej. Kolejnych pięć sztuk. W dwóch mniejszych walizkach pięć berett
m9. Sprawdzili je szybko. Zamek. Spust. Magazynek. Ujdzie.
Pozostałe dwie skrzynie skrywały amunicję. Dino wydobył dwa
losowe magazynki, sprawdził je i dał Seanowi znak głową. Sean potaknął.
Razem zapakowali wszystkie skrzynie do aut. W każdym znalazła się
jedna z bronią i jedna z amunicją, co wyraźnie obciążyło zawieszenie.
Jaguary przysiadły na tylnych oponach.
Sean i Dino wsiedli za kierownice.
Sean wychylił się przez otwarte okno.
– Jak długo jeszcze zamierzacie czekać? - zapytał Libańczyka.
 
53.
–  Wysoki sądzie! - zaczął Ephramidis. - Czy moglibyśmy odtworzyć
wysokiemu sądowi pewne nagranie?
–  Co to za nagranie? Co przedstawia? - zapytał przewodniczący
składu.
– Zaraz wysoki sąd sam się przekona, o ile dostaniemy pozwolenie. To
nagranie najlepiej uwidacznia problem pojęcia „ludność cywilna" w
warunkach walki z terrorystami.
– Tylko proszę nie przedłużać wszystkiego ponad miarę.
– Nagranie ma ledwie kilka minut. Możemy je zaprezentować?
Wstał i podniósł ze stołu komputer.
Ephramidis ustawił laptopa pod kątem, tak żeby wszyscy mogli
zobaczyć ekran. Najmłodszy z sędziów podniósł się z krzesła, żeby mieć
lepszy widok.
Adwokat uruchomił odtwarzanie.
Zakurzona droga. Upalne popołudniowe słońce. Na poboczu kilka
prostych budynków w kolorze piasku. Może to Afganistan. Ale raczej Irak.
Pośrodku drogi mały chłopiec. Miał najwyżej dziesięć lat, nie więcej.
Po ubraniu Dana stwierdziła, że ta scena rozegrała się w Iraku. Czarne loki
kleiły się do spoconego czoła dziecka. Wielkie ciemne oczy skierowane
wprost w obiektyw. Błyszczące policzki. Ale nie od potu.
To były łzy. Chłopiec miał od nich mokrą całą twarz.
Drżały mu usta.
Dana zacisnęła zęby, żeby nie było widać, że jej też zaczęły drżeć
wargi.
Malec cały się trząsł.
Dana dyskretnie położyła dłoń na blacie, żeby zapanować nad
własnymi reakcjami.
I nie chodziło jej wcale o zapłakaną buzię dziecka. Czy o jego drżące
usta. Albo zroszone potem czoło.
Problemem była kamizelka wypełniona ładunkami wybuchowymi,
którą chłopiec miał na sobie.
„Nie, proszę, tylko nie to..." - powtarzała Dana w myślach.
–  To nagranie zostało zrobione przez siły amerykańskie w Iraku. Z
oczywistych względów nie jest upublicznione.
Dopiero po chwili Dana usłyszała szloch. I spazmatyczny oddech.
Dziecko.
Niewidoczni w kadrze mężczyźni zaczęli wołać do malca. Stali gdzieś
w pobliżu kamery.
Amerykanie.
– Nie ruszaj się!
– Ani kroku dalej!
– Stój! Nie podchodź!
– Stać!
Chłopiec uniósł ramiona. Z trudem trzymał je na głową, tak silne
spazmy wstrząsały jego ciałem. Zrobił krok w stronę nagrywającego.
– Stój!
– Cholera, on cały czas idzie!
–  Nie strzelać! - ryknął donośny głos. - Nie strzelać! Tylko na mój
rozkaz!
Kolejny krok.
– Cholera... musimy go zatrzymać!
– Stój, mały! Jesteśmy w stanie ci pomóc!
Ktoś z nich krzyknął coś w obcym języku. Prawdopodobnie tłumacz.
Przełożył to, co mówili wcześniej.
– Mamy specjalistów! Damy radę zdjąć to z ciebie!
Dana widziała wcześniej takie nagrania. Chłopiec i tak nie mógł nic
zrobić. W którymś z okolicznych domów, a może gdzieś pośród
nieodległych wzgórz kryli się prawdziwi napastnicy. Z radiowymi
detonatorami uruchamiającymi zapalnik w kamizelce dziecka.
Chłopiec znów się poruszył.
Drżał, jakby zaczynał się u niego atak padaczki.
–  To nie jest męczennik - wyjaśnił Ephramidis cichym głosem. -
Widać na pierwszy rzut oka. Ten chłopiec nie stanął im na drodze z własnej
woli. Być może terroryści wzięli jego rodzinę jako zakładników. I dali mu
wybór. Albo pójdzie, albo zabiją ich wszystkich. - Oddychał ciężko. -
Całkiem prawdopodobne, że od razu zastrzelili jedną czy dwie osoby, żeby
przekonać go, że nie żartują.
Dana dostała mdłości.
Jak za każdym razem, kiedy oglądała podobne nagrania.
Takie obrazy nigdy jej nie spowszedniały.
– Stój!
– Nie ruszaj się!
– Możemy ci pomóc!
Kolejny krok. I jeszcze jeden. Malec bardziej się zataczał, niż szedł.
Czy to były krzyki? A może płacz? Płakał i wrzeszczał naraz?
Mieszające się głosy. W końcu padły strzały.
Obraz się zakołysał. Jednocześnie rozległ się ogłuszający huk. A
potem widać było już tylko kurz.
Zapadła cisza.

***

Jeszcze więcej krzyków.


– Wszyscy cali?
– Ranni?
– Pojmani?
– Nie.
– Świetnie.
– Ty też.
– Tak.
– Wszyscy okay.
Kurz powoli opadał.
Chłopca nie było na drodze.
Krzyki zaczęły cichnąć. W końcu słychać było tylko pojedyncze głosy.
Na zakurzonej drodze, w miejscu, gdzie wcześniej stało dziecko, ział
niewielki krater.
– Fuck! - zaklął jeden z niewidocznych mężczyzn. Zachrypnięty głos.
Drżący.
Potem z głośników rozległ się kolejny, podobny do niego. Nieznajomy
odkaszlnął. Słychać było, że nie może powstrzymać płaczu.
– Pieprzone świnie!
Dana próbowała przełknąć kluchę, którą poczuła w gardle. Zamrugała
kilka razy, by przegonić łzy. Dyskretnie spojrzała na pozostałych. Dwójka
sędziów miała zaciśnięte usta. Sędzia była blada.
Ephramidis zamknął komputer.
Milczał.
Nikt nic nie mówił.
Adwokat bez słowa wrócił na swoje miejsce i usiadł.
Czekał.
Dana również wróciła na krzesło. Obok Vassiliosa.
Prokurator osunął się na fotel, dysząc ciężko.
Młodszy z sędziów udał, że musi podrapać się po policzku.
Podejrzanie blisko oczu.
„Teraz lepiej będzie milczeć" - pomyślała Dana. Po pierwsze, i tak nie
byłaby w stanie wydusić z siebie słowa. A po drugie, nie było nic do
dodania.
Dana czuła, że mogłaby za to znienawidzić Ephramidisa. A
jednocześnie nie potrafiła mieć mu za złe tego, co zrobił.
Pokazał ofiary.
Ofiary padały po obu stronach.
Paraliżującą ciszę przerwał dopiero szelest sędziowskich tóg z przodu
sali. Przewodniczący składu Michelakis odchrząknął.
Nic nie powiedział.
Ponownie odchrząknął.
Tak. Nie tak łatwo było w tej sytuacji cokolwiek powiedzieć.
Najwyraźniej czekał na jakiś komentarz Ephramidisa. To on postanowił
przedstawić sądowi nagranie.
Adwokat zrozumiał sygnał.

***
Lecz zanim zaczął mówić, podniósł się Douglas Turner. Grecki
prawnik zamarł zaskoczony. Derek chciał zerwać się z miejsca, podobnie
jak Alana i William, którzy siedzieli obok. Turner miał milczeć i zostawić
mówienie innym.
– Wysoki sądzie - zaczął.
– Panie prezydencie! - syknął William. - Powinien pan...
Były prezydent uciszył go krótkim spojrzeniem.
–  Panie Turner? - Przewodniczący składu sędziowskiego oddał mu
głos.
–  Wysoki sąd widział to nagranie - zaczął Turner. - To są właśnie
ludzie, którzy walczą przeciwko armii Stanów Zjednoczonych i ich
sprzymierzeńcom. W ramach międzynarodowych sił bezpieczeństwa ISAF
w Afganistanie stacjonowali również greccy żołnierze. - Że też znał takie
szczegóły! - Proszę pamiętać, że to był tylko przykład, jeden z bardzo
wielu, nieskończenie wielu, jakie zdarzyły się w ostatnich latach - ciągnął
Turner spokojnym głosem, wyćwiczonym przez dziesięciolecia politycznej
kariery. - Chodzi o ataki, nierzadko z dziesiątkami ofiar śmiertelnych, ba,
setkami ofiar. Wiadomości o nich docierają do nas co kilka dni. Często giną
w nich niewinni cywile. A terroryści kryją się wśród ludności. Robią to
celowo. Wykorzystują ich jako żywe tarcze. Mimo że jest to zabronione
konwencjami międzynarodowymi, co padło na tej sali już nieraz. Terroryści
doskonale o tym wiedzą. Wykorzystują swoją pozycję do przeprowadzania
ataków. Jak? Wysoki sąd miał właśnie okazję się o tym przekonać. W wielu
krajach i w wielu konfliktach na całym świecie. - Podniósł delikatnie głos i
zrobił pauzę. - Czy szanowny pan prokurator dysponuje historiami i
zdjęciami ofiar?! Za których śmierć ja miałbym ponosić odpowiedzialność?
Setek ofiar? A może ICC dysponuje zdjęciami ofiar? Tysięcy ofiar? Za
których śmierć ja miałbym ponosić odpowiedzialność? - Szerokim gestem
wskazał na wszystkich w sali. - Jak wam się wydaje, iloma historiami,
iloma zdjęciami my dysponujemy? Żeby tylko zdjęciami! Posiadamy
protokoły, zeznania, nagrania świadków, zdjęcia i nagrania! Ofiar tych,
którzy nie przestrzegają żadnych praw i zasad! Z wojen... co ja mówię,
żadnych wojen, z jatek, które od dziesięcioleci kosztowały niezliczone
życia! Które kończyły się najbardziej brutalnymi, przerażającymi,
nieludzkimi mordami, cierpieniem i okaleczeniami! - Ściszył głos, po czym
znów mówił głośniej. - To są miliony ofiar, wysoki sądzie. Dziesiątki
milionów. Możemy przedstawić zdjęcia. Mamy ich całe hale.
Przechowujemy zdjęcia ludzi mordowanych przez watażków, terrorystów i
innych barbarzyńców, których usiłujemy powstrzymać. Czy wysoki sąd
życzy sobie, żebyśmy je dostarczyli? Zdjęcia setek dziewczynek
uprowadzonych ze szkół w Afryce? Czy wysoki sąd chce zobaczyć zdjęcia
dziesiątek tysięcy rozerwanych na kawałki ofiar bomb pułapek i
samobójczych ataków? Z Afganistanu, Iraku, Somalii, Mali i
kilkudziesięciu innych krajów? Czy wysoki sąd życzy sobie obejrzeć
nagrania kamienowania niewinnych kobiet? Mężczyzn? Obcinania dłoni,
nóg, członków, głów? Krzyżowań? Spaleń? Czy mamy przedstawić
nagrania okrucieństwa przekraczającego ludzką wyobraźnię i
wytrzymałość? - Demonstracyjnie potrząsnął głową. - Wierzę, że tych
przestępców trzeba powstrzymać. I jako prezydent starałem się to robić.
Miałem ku temu powody i wiedziałem, że postępuję właściwie. Starałem
się z nimi walczyć. Żeby zakończyć tę rzeź. Żeby mężczyźni, kobiety i
dzieci mogli cieszyć się życiem i pokojem w swoich krajach. - Dumnie
wypiął pierś. - I za to chcecie mnie teraz skazać?
54.
Steve siedział oparty w fotelu przy stole konferencyjnym w agencji i
przysłuchiwał się dyskusji. Joey i Annegret tłumaczyli klientom nowe
pomysły posiłkując się prezentacją na ekranie. Animowane cyfry, wykresy i
grafiki zmieniały położenie, a klienci potakiwali z aprobatą. Ich reakcje z
uwagą śledzili pozostali pracownicy i pracowniczki, obecni przy
prezentacji. Wśród dziesięciu osób, które ją przygotowywały, nikt nie
zwracał uwagi na rozkojarzonego Steve'a. Chłopak celowo zajął miejsce z
boku, przy samym końcu stołu. Spoglądał to na prezentację, to na telefon,
który dyskretnie położył na udzie. Sprawdzał najnowsze wiadomości i
swoje konta na platformach społecznościowych. Sprzed budynku sądu w
Atenach dziennikarze donosili, że nie mają jeszcze o czym donosić, bo
sędziowie nie podjęli na razie decyzji w sprawie aresztowania Douglasa
Turnera. Żeby wypełnić czas antenowy, komentatorzy tłumaczyli, co się w
zasadzie dzieje i co mogłoby się wydarzyć, i czekali, aż coś się
rzeczywiście wydarzy. Większość zakładała rychłe zwolnienie Turnera z
aresztu, marząc skrycie, że stanie się inaczej i że dalej będą zapraszani
przed kamery, a inni będą czytali ich analizy w mediach elektronicznych.
Na platformach społecznościowych trwała zwykła nawalanka między
zwolennikami i przeciwnikami aresztowania byłego prezydenta USA,
obejmująca wymianę inwektyw i oskarżeń. Jedni żądali natychmiastowego
zwolnienia Turnera z aresztu, drudzy - również natychmiastowego
przekazania Turnera do Hagi.
Steve nie mógł usiedzieć w spokoju. Nie wiedział, co byłoby
korzystniejsze. Może zwolnienie Turnera przyniosłoby mu trochę
wytchnienia? Chociaż niekoniecznie. Bo amerykańskie służby
wywiadowcze i urzędy zapewne nie spoczną, dopóki nie dopadną
domniemanego zdrajcy, który ośmielił się współpracować z ICC. I to
niezależnie od tego, czy Turner wyjdzie na wolność, czy nie. Jednak
zatrzymanie go w areszcie z całą pewnością zintensyfikowałoby akcję
przeciwko Steve'owi. To było jedynie kwestią czasu.
„Wciąż brak decyzji sądu" - głosił tweet jednego z amerykańskich
dziennikarzy, którego konto Steve obserwował. Do informacji dołączone
było zdjęcie budynku sądu w Atenach.
Steve nienawidził bycia skazanym na czekanie i świadomości, że teraz
już na nic nie ma wpływu.
 
55.
Otworzyły się drzwi za podwyższeniem dla sędziów. Kobieta i dwóch
mężczyzn w czarnych togach weszli na salę i zajęli miejsca za stołem.
Przewodniczący spojrzał na prokuratora. Potem przesunął wzrok na
Vassiliosa, Danę i Amerykanów. Na koniec zatrzymał się na Douglasie
Turnerze.
–  Zadaniem sądu było zbadanie czterech kwestii. Czy zatrzymany to
osoba wymieniona w nakazie aresztowania? Czy aresztowanie przebiegło z
zachowaniem przewidzianych prawem procedur? Czy w jego trakcie nie
naruszono praw zatrzymanego, w tym w szczególności prawa do obecności
reprezentanta prawnego i tłumacza, ale również w kwestii jego prawa do
obrony? Czy zarzucane aresztowanemu przestępstwa zagrożone są karą
więzienia?
Były prezydent Stanów Zjednoczonych siedział wyprostowany i
bardzo uważnie słuchał, co mówi sędzia. Jakby wręcz sędzia odczytywał
mu projekt jakiegoś prawa. Albo zadanie domowe. Ephramidis siedział
przy stole dla obrońców i z zaciśniętymi ustami przysłuchiwał się słowom
przewodniczącego składu. Derek Endvor i trójka pozostałych Amerykanów
zachowywali nieporuszony spokój, jakby byli na koncercie.
Prokurator po drugiej stronie sali oparł ręce na blacie i zetknął opuszki
palców wskazujących obu dłoni.
–  Sąd uznaje, że na pierwsze pytanie można udzielić odpowiedzi
twierdzącej.
Zgadza się, ta kwestia została już wyjaśniona.
– Twierdząca odpowiedź na drugie pytanie również nie budzi żadnych
wątpliwości.
To również zostało ustalone poprzednio.
–  Pytanie numer trzy dotyczy praw oskarżonego. Czy nie zostały
naruszone? Odpowiedź na to pytanie brzmi: nie, prawa oskarżonego nie
zostały pogwałcone. Przynajmniej ze strony greckich instytucji. Pytanie,
czy uszanowane zostanie prawo aresztowanego do uczciwej i sprawiedliwej
obrony przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym, będzie musiało
zostać rozpatrzone już na miejscu.
Dana usłyszała ciche prychnięcie Ephramidisa.
–  Docieramy w końcu do pytania czwartego. Czy przestępstwa,
których popełnienie zarzuca się aresztowanemu, są w ogóle zagrożone karą
więzienia?
Sędzia rozejrzał się po sali.
–  Sąd nie jest przekonany, by istniało duże prawdopodobieństwo,
jakoby wskazany przez Międzynarodowy Trybunał Karny przypadek,
jakkolwiek tragiczny, rzeczywiście był celowym atakiem na ludność
cywilną. Sąd stoi również na stanowisku, że sama obecność amerykańskich
wojskowych i ich udział w inkryminowanej operacji afgańskiej armii
uzasadniały pociągnięcie do odpowiedzialności karnej osobiście
ówczesnego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Sąd zwraca się zatem z
pytaniem do przedstawicielki Międzynarodowego Trybunału Karnego: czy
istnieje dowód, który wiązałby bezpośrednio i niepodważalnie prezydenta z
cywilnymi ofiarami tej akcji?
Dana czuła się, jakby trafiła ją kula do burzenia murów.
Wszystkie ważne kwestie się rozmyły. Wstała i spróbowała zapanować
nad emocjami.
– Wysoki sądzie - zaczęła, starając się mówić spokojnym tonem. - Jeśli
wolno mi zabrać głos w tej kwestii. Nie. Rzymski Statut
Międzynarodowego Trybunału Karnego stanowi bardzo jednoznacznie, że
sądowi zatwierdzającemu nakaz aresztowania nie trzeba przedkładać
żadnych dowodów. Zadaniem sądu nie jest analiza i ocena zebranych
dowodów...
Ephramidis chciał wstać, ale Derek gestem kazał mu zostać na
miejscu.
Sędzia Michelakis odpowiedział Danie ostrym tonem:
–  Trybunałowi w Hadze wydaje się, że greckie sądy mają posłusznie
zatwierdzać wszystkie wnioski Trybunału bez oglądania się na greckie
prawo. Jednym z podstawowych elementów każdego procesu
ekstradycyjnego jest wnikliwa i dogłębna ocena takich dowodów. Czy mam
rozumieć, że w tym przypadku oskarżony ma mieć mniej praw?
Chcą go wypuścić!
Lata pracy na marne! Niezliczona armia ludzi niepotrzebnie zbierała
dowody, przesłuchiwała świadków, podróżowała w niebezpieczne miejsca,
narażając własne życie... Wszystko na nic. Maria jej zaufała. A ona ją
właśnie zawiodła. Wielu ludzi, którzy zginęli w brutalnych atakach, nie
doczeka się już sprawiedliwości. Ojciec Dany będzie pewnie świętował
uwolnienie byłego prezydenta USA. Uzna, że od początku miał rację.
Podobnie jak demonstranci na ulicach.
Zdjęta paniką, popatrzyła na Vassiliosa. Grecki prawnik nie zauważył
jej wzroku, bo sam z niedowierzaniem spoglądał na przewodniczącego
Michelakisa. Prokurator również miał odwróconą głowę.
Po stronie Amerykanów słychać było szelesty i głośniejsze
westchnienia, jednak nikt nie wykonywał tryumfalnych gestów.

***

Kiedy sędzia ogłaszał decyzję, Derek w myślach zacisnął pięści. Na


zewnątrz nie dał niczego po sobie poznać, mimo reakcji Turnera, który
westchnął i szeptem mruknął:
– W końcu kończymy z tym cyrkiem.
„Otóż nie, jeszcze nie kończymy" - pomyślał Derek. W napięciu
obserwował sędziów za stołem na podwyższeniu, ale też Danę Marin, jej
starego towarzysza i prokuratora Stouvratosa. Cała trójka siedziała jak
skamieniała. Decyzja sądu w pierwszej chwili odebrała im mowę.
Tuż po ogłoszeniu sentencji Derek poczuł ogromną falę ulgi. Jego
wysiłki w końcu przyniosły efekt. Może nie tak szybko, jak wszyscy by
sobie życzyli i jak mieli nadzieję. Szanse wyborcze Arthura nie były
jeszcze stracone. Zaraz potem włączył się zdrowy rozsądek, który
przypomniał mu, że to przecież jeszcze nie musi oznaczać końca kłopotów.
–  Jeszcze nie wyszli w komplecie z sądu na ulicę - przypomniał mu
William szeptem.
–  No właśnie wiem - mruknął Derek, kątem oka spoglądając na
Ephramidisa i Turnera. Grecki adwokat siedział skupiony i spięty i
wpatrywał się w przewodniczącego składu.
– Może i nie, ale Grecja nie będzie gotowa zrezygnować z okazji, by
pozbyć się gorącego kartofla - zauważyła Alana.
Oby!
Dana Marin nachyliła się w stronę prokuratora i zaczęła z nim
dyskutować.
***

– Przecież przesłaliśmy dowody! - syknęła Dana. Prokurator popatrzył


niepewnie najpierw na nią, a potem na sędziego. - Nie mogą ich ot tak
zlekceważyć! Koniecznie musi pan złożyć apelację! - zażądała w tej samej
chwili, w której przewodniczący Michelakis dodał:
–  Prokuraturze przysługuje prawdo do odwołania się od tej decyzji
sądu. W przypadku gdyby prokuratura odstąpiła od skorzystania z tego
prawa, oskarżony może opuścić salę sądową jako wolny człowiek.
–  Apelacja! - powtórzyła Dana z naciskiem, świdrując Stouvratosa
wzrokiem. - Musi pan złożyć apelację!
Do rozmowy wtrącił się Vassilios.
– Tylko czym mielibyśmy uzasadnić taką apelację? Skoro Trybunał nie
chce albo nie może dostarczyć żadnych nowych dowodów? Ostrzegałem
cię przecież: dowody w sprawie night raid nie są wystarczająco mocne i
przekonujące.
–  Tylko że ten sąd w ogóle nie powinien zajmować się oceną takich
dowodów! To nie jest jego zadanie! - przypomniała mu Dana.
– No i co z tego, skoro uznał, że jednak je oceni? - Vassilios wzruszył
ramionami. - Jeśli nie będziemy mieli niczego nowego, co przekonałoby
sąd do zmiany zdania, Stouvratos ma związane ręce. Prawda?
Prokurator skinieniem głowy potwierdził, że nic nie może zrobić.
– A jeśli dostarczę taki dowód? - zapytała Dana.
– Hipotetycznie... wtedy... - jąkał się Stouvratos.
– Czy w takim przypadku złożyłby pan apelację? - naciskała Dana. -
Musi pan ją złożyć. Naprawdę uważa pan, że tutaj zatryumfowała
sprawiedliwość? Uważa pan, że ten człowiek zasługuje na wolność?
Vassilios nachylił się tak blisko niej, że prawie dotykał ustami jej ucha.
– Za dużo od niego wymagasz - szepnął ostrzegawczo. - Bezzasadna
apelacja może dla niego oznaczać koniec kariery.
Dana doskonale zdawała sobie sprawę, czego oczekuje od prokuratora.
–  Ten sąd schował ogon pod siebie i próbuje uciec od
odpowiedzialności - szepnęła z naciskiem. - Pan też chce się tak zachować?
Po tej całej świetnej robocie, którą pan w tej sprawie wykonał?
Stouvratos zacisnął szczęki i myślał.
–  Mamy niepodważalny i jednoznaczny dowód - wyznała w końcu
Dana. - Osobiście gwarantuję, że go dostarczymy i przedłożymy, by
uzasadnić apelację.
Stouvratos uniósł głowę i spojrzał w stronę Amerykanów, a potem
przeniósł wzrok na sędziów.

***

–  Co oni tam tyle szepczą? - zapytał Turner i nie kryjąc


zniecierpliwienia, spojrzał na Dereka, Alanę i Williama.
– Liżą rany - mruknął Ephramidis radośnie. Mimo zadowolenia bardzo
uważnie obserwował rozwój sytuacji po drugiej stronie sali.
Również skład sędziowski wykazywał zainteresowanie
przedłużającymi się konsultacjami między prokuraturą i przedstawicielką
Trybunału.
Derek nie spuszczał oczu z Dany Marin. Niczym drapieżny kot
gotowy do skoku, siedziała na krawędzi krzesła i tłumaczyła coś
prokuratorowi. Bez najmniejszych wątpliwości chciała, żeby złożył
apelację. Ta była jednak możliwa tylko w przypadku przedłożenia nowych
dowodów. Czy dysponowała nimi? Derek przypomniał sobie o filmiku,
który Alana pokazała im w czasie lotu. Do teraz nie udało się ustalić, kto go
nagrał. A przynajmniej nie udało się jednoznacznie potwierdzić, kto był
jego autorem. Czy ICC też nim dysponował? Czy Trybunał mógł mieć
dowody, o których nie wiedział ani Derek, ani nikt z jego zespołu?
Kiedy rozległ się głos przewodniczącego składu sędziowskiego,
wszyscy zamilkli i spojrzeli w jego stronę.
–  Rozumiem, że prokuratura nie zamierza apelować? - upewnił się
sędzia Michelakis.
Stouvratos podniósł się z krzesła i odchrząknął.
 
56.
Dana i Vassilios razem z prokuratorem przysiedli przed laptopem w
niewielkiej sali konferencyjnej budynku sądu. Osiem zupełnie prostych
krzeseł przy prostym stole.
Z monitora spoglądała na nich Maria Cruz. Dopiero co dowiedziała
się, że grecki sąd zamierza wypuścić Douglasa Turnera na wolność.
Jej mina nie zdradzała żadnych emocji. Po chwili nachyliła się w
stronę kamerki komputera, tak że jej twarz wypełniła cały ekran.
– Musi pan złożyć apelację - oznajmiła zdecydowanym tonem.
–  Bez nowych dowodów taki krok byłby bezsensowny - bronił się
Stouvratos. - Naraziłbym się jedynie na zarzut nieuzasadnionego
przeciągania procesu.
–  Przecież dostarczyliśmy całą masę świetnych dowodów! -
zdenerwowała się prokurator. - To, co się dzieje, nie ma nic wspólnego z
prawem i sprawiedliwością! - ciągnęła podniesionym głosem. - Sąd
przekracza swoje uprawnienia, i to drastycznie! To nic innego jak
udowadnianie, kto jest silniejszy!
– Musimy grać na ich warunkach, nie ma innego wyjścia - przyznała
Dana. - W przeciwnym razie Turner za kilka minut wyjdzie stąd jako wolny
człowiek.
Dana nachyliła się tak bardzo, że w małym okienku z boku ekranu
widać było jedynie jej twarz.
– Maria. Musimy dostarczyć im dowód. I to nie byle jaki dowód, tylko
najsilniejszy i najbardziej jednoznaczny, jakim dysponujemy!
–  Boże drogi, czy ty zdajesz sobie w ogóle sprawę, co to dla nas
oznacza? Poza tym gość może powiedzieć, że to dalej go nie przekonuje, i
co mu zrobimy?
– Nie, tego sędzia nie może zrobić - zapewniła ją Dana. - Nasz dowód
jest zbyt jednoznaczny.
–  Ech, Dana, co to znaczy jednoznaczny? Wiesz chyba, że w ten
sposób dostarczymy również Amerykanom klejnot koronny całego
oskarżenia?
–  Prędzej czy później i tak musielibyśmy im go przedstawić -
zauważyła Dana przytomnie. - Bez niego Turner nigdy nie stanie przed
Trybunatem.
Maria przez chwilę patrzyła w ekran i milczała. Spuściła wzrok.
W końcu, schylona, pokręciła głową.
Co to miało znaczyć? Brak jej zgody? Czy rezygnację?

***

–  Douglas Turner pozostaje w areszcie! - krzyczała dziennikarka


załamującym się z emocji głosem. Przemawiała spod greckiej ambasady w
Waszyngtonie. - Przy czym sąd pierwszej instancji uznał, że pod pewnymi
warunkami były prezydent Stanów Zjednoczonych będzie mógł wyjść na
wolność.
Za plecami dziennikarki kołysało się morze transparentów i
amerykańskich flag. Słychać było skandowanie. Z boku stały policyjne
radiowozy i opancerzone samochody do kontrolowania tłumu.
–  Przeciwko temu postanowieniu zaprotestował grecki prokurator i
złożył apelację. Minister sprawiedliwości w greckim rządzie zapewnił, że
sąd apelacyjny zbierze się już jutro i podejmie decyzję, co dalej.
– Rozkaz do akcji padnie pewnie całkiem niedługo - zauważył Sean. -
Nie zdziwiłbym się, gdyby zdarzyło się to jeszcze tej nocy.
Cały zespół siedział przed dużym telewizorem w przestronnym
salonie.
– A kiedy miałby paść, jeśli nie dzisiaj w nocy? - mruknął Harry. - Jak
długo możemy czekać na taką decyzję?

***

– Nadszedł czas, żeby dać nam zielone światło do działania! - zażądał


generał. - Dziś w nocy nasi chłopcy powinni wyciągnąć Douglasa Turnera z
więzienia.
Z dużego ekranu w centrum operacyjnym spoglądał na niego Arthur
Jones. W Waszyngtonie był ranek.
Na monitorach obok można było oglądać wydania wiadomości z
całego świata. Informacja o przedłużeniu zatrzymania Douglasa Turnera
zdominowała przekaz na wszystkich kanałach. W Atenach i innych
miastach policja musiała rozdzielać demonstracje przeciwników i
zwolenników byłego prezydenta. Migawki z takich protestów pokazywały
wybuchy koktajli Mołotowa, obrzucanie się kamieniami, flagi, słupy dymu
i płonące barykady.
– Derek? - zapytał prezydent.
–  To rozwiązanie można rozważyć - zauważył mężczyzna. - Pod
warunkiem że jesteśmy gotowi wywołać potężny skandal międzynarodowy.
Jutro zbiera się sąd apelacyjny. Sygnał po pierwszej instancji jest jasny: sąd
chce się pozbyć problemu. I nie zamierza być chłopcem na posyłki ICC.
–  Turner wygłosił naprawdę świetną mowę w czasie posiedzenia -
zauważył generał. - Moim zdaniem przekonał tym sędziego. Gdyby nie ten
skurwysyn prokurator...
– Rozmawiałam już osobiście z ministrem sprawiedliwości - przerwała
mu Lilian Pellago. - Obiecał dopilnować tej sprawy.
–  Obiecuje to od chwili, kiedy dostał nominację! - zdenerwował się
Arthur Jones. - Tyle że jak dotąd jego starania nie przyniosły żadnych
efektów! Jak długo jeszcze będziemy jego bajdurzenia traktowali
poważnie?
– W ogóle nie powinniśmy - poparł go generał. - Sir, proszę pana, jako
głównodowodzącego sił zbrojnych, o wydanie rozkazu. Uwolnimy
pańskiego poprzednika i oszczędzimy Stanom Zjednoczonym dalszego
poniżenia na arenie międzynarodowej.
– Nie wiem, ile jeszcze razy mam to powtórzyć - wtrącił Derek - ale to
nie byłaby akcja w jakimś Afganistanie, Pakistanie czy jakimkolwiek
innym miejscu, gdzie prawo jest rzeczą umowną. Jesteśmy w Europie! A
Grecja jest członkiem NATO.
– Tym gorzej dla nich! - obruszył się generał.
– Tutaj nie możemy zachowywać się jak kowboje. - Derek zignorował
jego protesty. - Musimy sięgnąć po inne środki, które ostatecznie
przekonają sąd, że zarzuty ICC są bezpodstawne. Dotychczas Trybunał
upierał się przy swoim zdaniu, że greckiego sądu nie powinny obchodzić
dowody przeciwko Turnerowi. Powoli zaczynam mieć wrażenie, że dobrze
by było, żeby sąd apelacyjny podzielił ich zdanie.
– Co proponujesz? - zapytał Arthur.
***

Steve był tak bardzo zaaferowany wiadomościami z Aten, które


oglądał na ekranie, że niewiele brakowało, a w ogóle nie zauważyłby
telefonu.
Nieznany numer, poinformował go smartfon.
– Tak?
–  Donner, ty śmierdzący zdrajco! - odezwał się zachrypnięty głos po
angielsku, z amerykańskim akcentem. - Dobrze wiemy, co zrobiłeś!
Zapłacisz za to. Dopadniemy cię. Już prawie cię mamy. Będziesz miał
szczęście, jeśli policja będzie szybsza. Dobrze wiesz, co czeka zdrajców!
Trzask.
Koniec połączenia.
Szum w uszach i szybsze bicie serca, nad którym Steve nie był w
stanie zapanować.
W jego głowie cały czas rozlegał się głos nieznajomego mężczyzny.
Donner, ty śmierdzący zdrajco!
Dopadniemy cię.
Dobrze wiesz, co czeka zdrajców!
Po raz kolejny tego dnia dostał zawrotów głowy i mdłości.
W kilka sekund oblał się zimnym potem. Mokre ubranie kleiło mu się
do skóry.
To było coś zupełnie nowego.
Nie żadne enigmatyczne sugestie czy ogólne ostrzeżenia w mediach.
Tym razem otrzymał bardzo konkretne pogróżki, skierowane
bezpośrednio do niego.
Próba znalezienia dzwoniącego za pomocą jego numeru była
pozbawiona sensu. Poza tym nie mógł przecież pójść na policję.
Międzynarodowy nakaz aresztowania.
Dopadniemy cię.
Dobrze wiesz, co czeka zdrajców!
Szczerze mówiąc: nie miał pojęcia.
Aresztowanie. Proces. I gdyby miał pecha, to dożywocie.
Słowa nieznajomego na pewno nie dotyczyły tylko oficjalnego
postępowania.
Sięgnął po telefon do kontaktu z Trybunałem.
Dopiero próbując pisać wiadomość, zauważył, jak bardzo drżą mu
palce.
Koniec z pisaniem.
Wyszedł ze wspólnego biura na klatkę schodową. Po drodze wybrał
jedyny zapisany w książce kontaktów numer.
Sygnał wołania.
Dobre i to. Bo oznaczało, że dalej jest aktywny.
Sygnał wołania.
–  Witaj, VidSelf. To hasło, pamięta pan chyba. Ted z tej strony.
Kojarzy pan? Spotkaliśmy się wcześniej, w czasie analizy porównawczej
pańskiego głosu. Jak mógłbym pomóc?
Zaskoczyło go, jak szybko ktoś odebrał. I to w dodatku ktoś, kogo
znał. Oczywiście, że pamiętał Teda.
Po chwili wahania opowiedział mu o pogróżkach, które przed chwilą
dostał.
–  Można się było tego spodziewać - zapewnił go Ted bez wahania. -
Jak wcześniej panu pisałem, chcą wyprowadzić pana z równowagi.
– Muszą być w tym naprawdę dobrzy, bo ledwo nad sobą panuję!
–  Rozumiem pańskie uczucia. Ale bardzo proszę zachować spokój,
choć opanowanie jest bardzo trudne. Panicznymi reakcjami na pewno pan
sobie nie pomoże, a może jedynie zaszkodzić - ciągnął Ted. - Wiem, że to
trudne. Mimo wszystko proszę, żeby spróbował pan zachowywać się tak
normalnie, jak tylko się da.
– Mam przy sobie gotówkę na sytuacje awaryjne - poinformował Teda.
- Jeśli zajdzie taka potrzeba, mogę zacząć się ukrywać.
– Proszę nie robić niczego nieprzemyślanego. Do nas również dotarły
medialne doniesienia o międzynarodowym nakazie aresztowania. Staramy
się teraz ustalić, czy taki dokument rzeczywiście istnieje. A jeśli tak, to na
kogo został wystawiony.
– Co będzie, jeśli rzeczywiście istnieje? I jeśli dotyczy właśnie mnie?
 
57.
Pierwsze zdjęcie przedstawiało czarnego pięćdziesięcio-kilkuletniego
mężczyznę o okrągłej twarzy. Miał na sobie sędziowską togę i poważnym
wzrokiem spoglądał w obiektyw aparatu.
Poniżej pogrubioną czcionką zamieszczono podpis:
 
Mroczne tajemnice nigeryjskiego sędziego.
 
„Serio? - pomyślała Dana. - Umieszczają zdjęcie czarnego mężczyzny
i podpisują je «mroczne tajemnice»? Głupota? Bezmyślność? Czy celowe
działanie?".
 
Co wiemy na temat szanowanego sędziego Międzynarodowego Trybunału Karnego. I co wiedzieć
powinniśmy.
 
Obietnica sensacji we wprowadzeniu do artykułu. Co takiego
powinniśmy o nim wiedzieć? Dana od wielu lat znała Anatole'a. Mężczyzna
był ucieleśnieniem bolesnego, ale bardzo rozpowszechnionego stereotypu
nieco sztywnego, nudnego prawnika. Może z wyjątkiem tego, że robił się
nadmiernie śmiały, kiedy za dużo wypił. Ale wiedział o tym i dlatego nie
pił. A przynajmniej unikał picia alkoholu na tyle, na ile mógł. Dana raz
widziała go po kilku głębszych, ale nawet wtedy nie przekroczył żadnej
granicy. Co jeszcze mogliby napisać o Anatole'u? O czym mieliby pisać?
 
Anatole Mgeba jest jednym z siedmiu sędziów Izby Przygotowawczej Międzynarodowego
Trybunału Karnego w Hadze, tzw. Pretrial Chamber. Jest też jednym z trzech wybranych spośród
nich sędziów, którzy zatwierdzili wydanie nakazu aresztowania byłego prezydenta Stanów
Zjednoczonych Douglasa Turnera.
Pan Mgeba szczyci się wspaniałą karierą prawniczą. Urodzony w Nigerii, po ukończeniu szkoły
średniej w Eton w Anglii studiował filozofię na Sorbonie we Francji i prawo międzynarodowe w
Londynie w Anglii oraz na uniwersytecie Yale w USA. Na wszystkich kierunkach należał do
najmłodszych i jednocześnie najlepszych absolwentów na roku. Anatole Mgeba jest również
absolwentem studiów doktoranckich na kierunku prawo międzynarodowe na Uniwersytecie
Georgetown w Waszyngtonie, DC, w USA.
 
Tekst przeplatały zdjęcia młodego Anatole'a Mgeby z czasów studiów,
z kolegami z roku, ze znajomymi, z jakimś znanym wykładowcą. „Grafiki
dla młodego pokolenia czytelników online - pomyślała Dana. - Oni to
lubią".
 
Pierwszą pracę rozpoczął w renomowanej londyńskiej kancelarii prawnej zajmującej się walką o
przestrzeganie praw człowieka. To praca, której nie wykonywało się dla pieniędzy i prestiżu, jak
można by przypuszczać. Ale też Anatole Mgeba nie musiał martwić się o tak przyziemne sprawy.
Dlaczego? O tym będzie można przeczytać w dalszej części artykułu. Pracę w tej kancelarii w
Londynie wykonywało się z przekonania. Albo dla wyrobienia sobie nazwiska. W najlepszym
przypadku, zakładając, że ma się odpowiednią aparycję, można było przy okazji zatrudnienia
związać się z jakimś celebrytą lub celebrytką, którzy chętnie prezentują publicznie swoją wrażliwość
społeczną.
Anatole Mgeba nie związał się z żadną gwiazdą kina. Za to ożenił się z bardzo rozchwytywaną
prawniczką zajmującą się prawem gospodarczym, która, choć urodziła się w Londynie, ma
karaibskie korzenie.
 
„Po co w ogóle ta wzmianka o karaibskich korzeniach? Jakie to miało
znaczenie w przypadku żony Anatole'a Mgeby?" - zastanawiała się Dana.
Znała przecież Amelię.
Rzeczywiście, była prawniczką, a nie gwiazdą kina, choć wyglądem
pasowałaby do fabryki snów. Wizualnie tworzyła z Mgebą niezbyt dobraną
parę.
 
Kolejnym etapem w karierze Anatole'a Mgeby był powrót do ojczystej Nigerii. W wieku dwudziestu
trzech lat został najmłodszym w historii kraju prokuratorem generalnym. Dwa lata później otrzymał
propozycję dołączenia do rządu i znów jako najmłodsza osoba w historii Nigerii objął stanowisko
ministra sprawiedliwości. Zaszczytną funkcję pełnił przez dwa lata, do czasu, kiedy cały rząd został
odwołany.
 
Również ta część tekstu poprzeplatana była zdjęciami. Anatole w
eleganckich ubraniach i przy mniej oficjalnych spotkaniach.
 
Jego żona w tym czasie kontynuowała karierę w Londynie. Przez cztery lata para wędrowała między
Nigerią i Wielką Brytanią.
 
Co w żaden sposób nie zaszkodziło przykładnemu małżeństwu, o
czym Dana dobrze wiedziała. I o czym autor pisał dalej w artykule.
 
Amelia urodziła w tym czasie dwoje dzieci.
 
Dana coraz wyraźniej widziała perfidną tendencyjność tekstu. Autor
mógł przecież napisać: „w tym czasie para doczekała się dwójki dzieci".
Albo: „w tym czasie na świat przyszło dwoje pierwszych dzieci państwa
Mgeba". Ale nie. Kobieta urodziła. Nieważne, kto był ich ojcem. Tym
bardziej że jej mąż przez większość czasu przebywał na innym
kontynencie. I diabli wiedzą, co on tam w ogóle robił. Większość
czytelników i czytelniczek nie zwróci na to uwagi. Ale ziarno zostanie
zasiane. Sugestia zadziała. To było dziennikarstwo najgorszego sortu.
Czyżby tak miały wyglądać te mroczne tajemnice Mgeby? Skoki w bok?
Dzieci z nieprawego łoża? Przesunęła wzrokiem po dalszej części artykułu.
Przecież znała życiorys Anatole'a. Do czego zatem zmierzał autor?
Przeskoczyła kilka akapitów i zatrzymała wzrok dopiero wtedy, kiedy
trafiła na kolejny wątek. Artykuł skupił się teraz nie na życiorysie i
osiągnięciach Anatole'a, ale na jego pochodzeniu.
 
Anatole Mgeba pochodzi z Nigerii, a jego rodzina należy do jednego z najpotężniejszych i
najbardziej wpływowych klanów kraju. Dorastał, podróżując między eleganckimi willami w Abudży,
Paryżu i Londynie. Niańki i prywatni nauczyciele w pierwszych latach życia byli czymś całkowicie
oczywistym, tak samo jak wakacje w Prowansji, na Florydzie czy Seszelach, prywatne jachty,
elitarne szkoły i najlepsze uniwersytety.
 
Zdjęcia w tej części tekstu przedstawiały pełne przepychu wille,
wspaniałe piaszczyste plaże, kobiety w bikini na brzegu basenu, wszystkie
w ciemnych okularach, słomkowych kapeluszach i z drinkami w dłoniach.
Podpisy pod fotografiami informowały, że to willa rodziny Mgeba w Saint-
Tropez, Seszele czy imprezowe życie obecnego sędziego. Dana przyglądała
się im uważnie, ale na żadnym nie znalazła nikogo podobnego do Anatole'a.
 
To z kolei zmusza nas, by przyjrzeć się wujowi Anatole'owi Mgeby, Yarunowi Yassinowi i jego
synom, kuzynom sędziego. Kiedy ich krewny wspinał się po szczeblach prawniczej kariery, oni
zajmowali się pomnażaniem rodzinnego majątku. Yarun Yassin był głównym udziałowcem
największego konglomeratu firm w Nigerii. Do jego imperium należały ogromne, przynoszące
wielkie zyski pakiety akcji rafinerii i firm wydobywczych, największa sieć supermarketów w Nigerii,
ważne stacje radiowe i telewizyjne oraz największy operator telefonii komórkowej w kraju.
Niestety, błędne decyzje biznesowe i nie najtrafniejsze decyzje, jak również wszechobecna w Nigerii
korupcja oraz nieporozumienia między synami doprowadziły całą grupę na skraj bankructwa.
Zapowiedź nowej umowy handlowej ze Stanami Zjednoczonymi została więc powitana przez niego z
radością, bo oferowała perspektywę wielu nowych - lukratywnych - przedsięwzięć. Yarun Yassin
intensywnie wspierał starania nigeryjskiego rządu. Dzięki jego mediom cały kraj dowiadywał się o
postępach negocjacyjnych i trzymał kciuki za ich pozytywne zakończenie.
Rozmowy przebiegały bardzo obiecująco. Yarun Yassin chciał być przygotowany na rozpoczęcie
współpracy i wynikający z niego boom gospodarczy. Wpompował miliardy w wybrane
przedsiębiorstwa. Warto zaznaczyć: miliardy, których nie miał - musiał je pożyczyć. Dobrze
poinformowane źródła donoszą, że znaczna część tych pieniędzy nigdy nie trafiła do kasy koncernu,
tylko do kieszeni lobbystów, przedsiębiorców i polityków po obu stronach politycznej barykady, ale
też na bezpieczne konta w bankach w Szwajcarii i innych rajach podatkowych.
 
Ze zdjęć spoglądał na nią niezbyt sympatycznie wyglądający krewny
Anatole'a. Wysoki mężczyzna o potężnej tuszy. Na niektórych fotografiach
miał na sobie tradycyjne nigeryjskie szaty, na innych skrojone na miarę
garnitury, ale zawsze uśmiechał się wyniośle, jakby z zadowoleniem i
przekonaniem o własnej wyższości. Ściskał dłonie ważnych ludzi i klepał
ich po ramionach. Na dwóch fotografiach uwieczniono go w towarzystwie
Anatole'a Mgeby. Sędzia był wtedy znacznie młodszy, być może w ogóle
nie był jeszcze sędzią, ale dopiero studentem. Na innym wyglądał starzej.
Anatole Mgeba, sędzia Międzynarodowego Trybunału Karnego, z wujkiem
Yarunem Yassinem - brzmiał podpis.
 
Przez te wszystkie lata Yarun Yassin utrzymywał żywe kontakty ze swoim znanym krewnym,
Anatole'em Mgebą. Był jednym z głównych mentorów awansu młodego prawnika na prokuratora
generalnego Nigerii, a później do ministerstwa sprawiedliwości. Krążą pogłoski, że Anatole Mgeba
swój luksusowy styl życia najpierw w Londynie, a dziś w Hadze zawdzięcza nie tylko sukcesom
finansowym obrotnej żony, ale głównie wypłatom z funduszy powierniczych rodziny.
Wszystko wskazywało na to, że kwestie nowej umowy handlowej między Nigerią a Stanami
Zjednoczonymi są na najlepszej drodze do pozytywnego zakończenia, a Yarun Yassin był chwalony
za świetne kontakty z kandydatem wymienianym jako murowany przyszły prezydent Stanów
Zjednoczonych. Mówi się, że biznesmen nie szczędził siedmio- i ośmiocyfrowych wpłat na jego
kampanię i na konto partii.
Ku ogólnemu zaskoczeniu w wyścigu do pałacu prezydenckiego zwyciężył jego przeciwnik, a swoją
kadencję rozpoczął od natychmiastowego wstrzymania wszystkich negocjacji w celu
przeprowadzenia audytu ich dotychczasowego przebiegu. Po sześciu długich latach, pełnych starań i
gigantycznego wsparcia finansowego trafiającego w różne miejsca, z dnia na dzień umarła sprawa
umowy handlowej, po której wujek Anatole'a Mgeby obiecywał sobie ratunek dla interesów,
odbudowanie majątku i zwiększenie wpływów. Efekt domina nie kazał na siebie długo czekać:
szybko zaczęły upadać jego przedsięwzięcia. Yarun Yassin uciekł do Genewy. Zaraz potem
nigeryjski rząd zamroził jego majątek, a od innych krajów, w tym od Szwajcarii, zażądał
skonfiskowania firm i gotówki należącej do biznesmena oraz przekazania wszystkiego Nigerii,
uzasadniając swój wniosek licznymi postępowaniami w sprawie korupcji i innych zarzutów, w tym
morderstwa, o które oskarżany jest Yarun Yassin. Wujek Anatole'a Mgeby stracił więc wpływy i
majątek. Dziś mieszka w eleganckiej willi na brzegu Jeziora Genewskiego. Stamtąd wytacza
niezliczone procesy, w których walczy o zwrot zajętego majątku i przeciwko pozwom
ekstradycyjnym do Nigerii, gdzie czekałoby go postępowanie w licznych sprawach, w tym również
w sprawie morderstwa. Kwestionuje wszelkie zarzuty, mówi o intrygach, oczernianiu i brudnej
kampanii niszczenia człowieka, która ma na celu przejęcie jego majątku. Jako jednego z głównych
winowajców dzisiejszej sytuacji widzi byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych, który przerwał
proces negocjacji prawie gotowej umowy handlowej. A konkretniej: Douglasa Turnera. Tego samego
Douglasa Turnera, którego nakaz aresztowania został zatwierdzony przez bratanka Yaruna Yassina,
Anatole'a Mgebę, sędziego Izby Przygotowawczej Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze.
Skład sędziowski podejmujący tę decyzję obejmował trzech sędziów. Nie można zatem mówić, że
Mgeba jest bezpośrednio odpowiedzialny za aresztowanie. A jednak, znając kulisy tej historii,
pozostaje pewien niesmak.
 
Cóż, można tak powiedzieć. Dana wpatrywała się w ekran telefonu i
nie wiedziała, co myśleć. Autor artykułu zarzucał jednemu z sędziów
Trybunału, który uczestniczył w zatwierdzaniu nakazu aresztowania
Turnera, kierowanie się motywami osobistymi. Zemsta za upadek imperium
biznesowego wujka. Utrata majątku rodziny. Z którego Anatole korzystał
przez długie lata, jak wynikało z tekstu. Ale po zdjęciach z czasów studiów,
na podstawie których Dana została oskarżona o bycie komunistką,
prawniczka wolała zachować ostrożność i w artykule widziała raczej próbę
przypisania prywatnych motywów niż faktyczny dowód na ich istnienie.
Całość ukazała się na jakimś niszowym blogu, a już miała tysiące
udostępnień! Wystarczyło dwadzieścia minut.
– Jesteśmy na miejscu.
Zaskoczona uniosła głowę. Tak bardzo skupiła się na czytaniu, że
zapomniała o świecie dookoła. Vassilios zapłacił kierowcy taksówki.
 
58.
Vassilios mieszkał w niewielkiej, ale bardzo eleganckiej willi w
wysmakowanym stylu lat trzydziestych dwudziestego wieku. Proste linie i
duże przeszklenia stanowiły radykalnie nowoczesną interpretację
ówczesnej greckiej architektury. Kiedyś dom prawnika musiał wywołać
skandal. Ale, jak za pierwszym razem, kiedy tu była, tak i teraz natychmiast
poczuła się jak u siebie.
Pomieszczenia nie były tak przestronne jak w nowoczesnych willach,
za to miały w sobie coś przytulnego i ciepłego. Vassilios odrestaurował
nawet oryginalne meble do zabudowy.
–  Własnymi rękoma to zrobiłem - wyjaśnił z dumą. - Takie mam
hobby. Jako przeciwwagę dla pracy intelektualnej.
W salonie zobaczyła kilka oprawionych fotografii. Vassilios ze zmarłą
żoną. Vassilios za sterami samolotu. Vassilios obok czteromiejscowej
maszyny z napędem śmigłowym.
– Kolejne z moich hobby - powiedział. - Dawniej. Dzisiaj rzadko już
latam i zawsze za kimś.
Pokój Dany wychodził na południowy zachód, a z okna rozciągał się
widok na niewielki, ale zadbany ogród. Rozpakowała swoje rzeczy i
włożyła je do szafy, bluzki i kostiumy powiesiła na wieszakach. W łazience
czekały na nią świeże ręczniki i nawet płaszcz kąpielowy, jakby Vassilios
już wcześniej spodziewał się jej przyjazdu. Azyl oferujący ciszę i spokój po
szalonych wydarzeniach mijających dni.
Pokazała gospodarzowi artykuł o Mgebie.
– Przeczytaj to, proszę, i daj mi znać, co myślisz.
Kiedy Vassilios zaczął lekturę, wykorzystała czas, żeby się odświeżyć.
Po orzeźwiającym prysznicu Dana przebrała się w letnią sukienkę i z
mokrymi jeszcze włosami usiadła na niewielkim tarasie, na którym dwa dni
wcześniej rozpracowywali Dereka Endvora i członków jego zespołu. Na
stole czekała przygotowana przez gospodarza taca z dwiema szklankami i
butelką wody mineralnej.
Delikatna bryza łagodziła męczący upał późnego popołudnia. Po
jakimś czasie dołączył do niej Vassilios, również po prysznicu i przebrany.
W jednej ręce niósł dwa kieliszki, w drugiej butelkę wina.
– Ten artykuł o Mgebie - mruknął i usiadł przy stoliku. - Wiesz, znam
Anatole'a co nieco.
–  Ja powiedziałabym, że znam go nawet całkiem nieźle - potaknęła
Dana.
– Ale o tych sprawach nie miałem zielonego pojęcia.
– No właśnie, ja też nic o tym nie słyszałam.
–  Cóż, mogę założyć, że to nie były wiadomości, którymi chwaliłby
się w naszych kręgach - ciągnął Vassilios. - Z drugiej strony, trudno mi w to
wszystko uwierzyć.
–  Chcesz powiedzieć, że ze mnie już zeszli i wzięli na celownik
kolejnego członka Trybunału, żeby go skompromitować?
–  Całkiem prawdopodobne. Możliwe, że próbują w ten sposób
uzasadnić podnoszony przez Amerykanów zarzut nadużycia sądowego.
Zgodnie z myślą przewodnią: Międzynarodowy Trybunał Karny nie ma
żadnych dowodów, a konkretni sędziowie mszczą się na Turnerze i tylko o
to chodzi. Idiotyczne zagranie, ale chcą w ten sposób przekonać sąd do
wypuszczenia Turnera na wolność.
Dana zawahała się, a potem opowiedziała Vassiliosowi o zdjęciu
Dereka i Alexa.
I nie dając staremu prawnikowi czasu na westchnięcie i powiedzenie,
że przecież ją ostrzegał albo że właśnie tego się obawiał, zrelacjonowała
mu reakcję greckiego znajomego. Od kiedy napisała do niego z załączonym
linkiem do zdjęcia, Alex przesłał jeszcze pięć kolejnych wiadomości.
Dotychczas udało jej się powstrzymać i żadnej z nich nie odczytała.
Na koniec pokazała Vassiliosowi zdjęcie.
– Hm - mruknął jedynie.
Następnie opowiedziała mu o porannej wiadomości, w której Alex
informował ją, że razem z przyjaciółmi zajął się zwiększaniem zasięgów
ich przecieku do prasy na temat członków amerykańskiego teamu.
–  Rozumiem... - potaknął Vassilios. - Rozumiem, że chcesz
rozgrzeszyć tego przystojniaka, ale...
– Przystojniak? Dlaczego mówisz o nim, jakby tylko o to chodziło? -
przerwała mu poirytowana. Pewnie dlatego, że miał rację.
–  Tak tylko, nie miałem niczego złego na myśli - usprawiedliwił się
Vassilios i zabrał się do nalewania wina do kieliszków.
Dana spiesznie zakryła swój dłonią.
– Co nie zmienia faktu, że dobrze to nie wygląda - dokończył.
– Wiem - westchnęła.
–  Mimo wszystko! - zawołał prawnik. - Zauważ, że mimo wszystko
mamy powody do świętowania: Douglas Turner musi spędzić kolejną noc
za kratami! Każdy dzień to punkt dla nas! Jamas!
Dana uznała, że ma rację. Podsunęła mu kieliszek, po czym wypiła
spory łyk alkoholu.
Wstydzę się za ciebie!
– Nie wyglądali na szczęśliwych - stwierdził Vassilios po chwili.
Dana się zawahała. A potem opowiedziała mu jeszcze o reakcji ojca.
– W oblężonym Sarajewie spędził dwa lata dłużej niż wy - zauważył
prawnik.
– Tak.
Dana nie wspomniała mu o tym. To znaczyło, że sumiennie i
dokładnie odrobił zadanie domowe. Trzeba wiedzieć, z kim się
współpracuje.
– Uważam, że odpisałaś mu właściwie - powiedział. - Ale wiem, że to
trudne - dodał. - Jak rozwiązywać takie konflikty? Czy w ogóle da się je
rozwiązać? Jakimi kryteriami należy się kierować? Prawnymi?
Politycznymi? Moralnymi? Czy one w ogóle czymś się od siebie różnią? A
jeśli tak, to czym? Jako dziecko doświadczyłaś na własnej skórze
największego i najdonioślejszego precedensu z tego zakresu.
– Wiem - potaknęła Dana. - Zgodnie z prawem międzynarodowym do
rozpoczęcia nalotów NATO konieczna była rezolucja Rady Bezpieczeństwa
ONZ. Tymczasem Rosja i Chiny przeciwstawiły się jej przyjęciu.
–  Co oznaczało, że rozpoczynając ataki, NATO złamało prawo
międzynarodowe. A mimo to... Wyobraź sobie, że NATO wycofałoby się
wówczas i samoloty zostałyby w bazach. Kto wie, co by się z tobą stało. I
czy w ogóle byś przeżyła. Ale traktując przepisy literalnie, atak NATO był
bezprawny i niedopuszczalny. A politycznie? I moralnie? Dzięki niemu
udało się zatrzymać czystki etniczne, których skutkiem było ponad sto
tysięcy ofiar i miliony uciekinierów. - Westchnął. - Nie udało się za to
zapobiec wypędzeniu Serbów z bośniackich i kosowskich terenów, co było
odpowiedzią na działanie NATO. Nie udało się też zapobiec trwającym do
dzisiaj politycznym i etnicznym podziałom, korupcji, nienawiści i
niepokojom.
–  Ale odpowiedzialnością za taki stan rzeczy nie można obarczać
NATO, to nie jest ich wina - zaprotestowała Dana. - Pozwolili na to ludzie,
którzy później przejęli władzę. Przejęli albo którym ją oddano.
–  Tamta sytuacja została później wykorzystana przez USA do
uzasadnienia ataku na Irak. A przez Rosję do uzasadnienia aneksji Krymu i
podsycania wojny domowej na Ukrainie. - Vassilios zamyślił się i przez
chwilę nie odrywał wzroku od pustego kieliszka. - Czego mamy się
trzymać, kiedy wszystko się wali?
– Może właśnie tego - odparła Dana po chwili. - Tego, że wiele rzeczy
udało się naprawić. Po wojnie w byłej Jugosławii Organizacja Narodów
Zjednoczonych zupełnie inaczej zaczęła podchodzić do swoich misji. Siły
rozjemcze dostały nowsze i znacznie lepsze wyposażenie. Prawa człowieka
stały się ważną częścią prawa międzynarodowego. Politycy i wojskowi
wysokiego stopnia nie mogą już dłużej kryć się pod płaszczykiem
immunitetów i suwerenności, by mordować swoich obywateli.
Przynajmniej w teorii.
Chciała właśnie dolać Vassiliosowi wina, kiedy zadzwoniła Maria.
–  Znalazłaś chwilę, żeby przeczytać artykuł o Anatole'u Mgebie? -
zapytała Dana na powitanie.
–  Nie, jeszcze go nie czytałam, ale słyszałam o nim. Negatywna
kampania medialna. Oczernianie i oskarżenia. Nasz dział prasowy odniesie
się do sprawy w najkrótszym możliwym terminie. Ale nie o tym chciałam
rozmawiać. Gratulacje! Vassilios jest gdzieś w pobliżu?
– Tuż obok.
– Przełącz na chwilę na głośnomówiący.
Dana aktywowała głośnik telefonu i położyła słuchawkę na stole.
– Maria! - zawołał starszy prawnik radośnie. - Gdzie się podziewasz?
–  Jeszcze nie opuściłam Hagi - prychnął głos ze słuchawki. - I nie
zanosi się, żebym w najbliższym czasie się stąd ruszyła. Nie mam szans na
miejsce w żadnym samolocie do Aten.
–  Potrafię jeszcze jakoś zrozumieć to, że wielkie linie lotnicze, jak
Lufthansa czy KLM boją się wpuścić cię na pokład - przyznał Vassilios. -
Amerykanie mogą ograniczyć im prawo do korzystania z lotnisk na terenie
Stanów i zmusić inne kraje, żeby zrobiły to samo, a wtedy mogą zacząć się
pakować. Ale mniejsze linie i prywatne firmy...
–  Zastanów się - przerwała mu Maria. - Niewielkie przedsiębiorstwo
znacznie łatwiej doprowadzić sankcjami do ruiny niż duże.
–  Pamiętaj, że moja oferta dyskretnego lotu z pominięciem radarów
cały czas...
– Nie. Mówiłam ci już, że albo wszystko jawnie i z podniesioną głową,
albo w ogóle.
–  Co z Królestwem Niderlandów? Niemcy? Francja? Co z Unią
Europejską? Blocking Statute?
–  Poważnie to rozważają. Ale sam wiesz, jak to wygląda. Będą
dyskutować długo i burzliwie... na tyle długo, żeby doczekać chwili, gdy
problem rozwiąże się sam.
–  Poza tym niewiele by to dało. Co z podróżą samochodem? Albo
pociągiem?
–  Zajmuje za dużo czasu. No i wszystko wskazuje na to, że w ogóle
nie jestem wam tam potrzebna.
–  Jutro staniemy przed sądem wyższej instancji. To zupełnie inny
kaliber. Mogę się założyć, że od jakiegoś czasu toczą się zakulisowe
rozmowy na najwyższym poziomie. Wywierane są naciski, padają pewnie
groźby i diabli wiedzą, co jeszcze. Szczególnie po tym, co się dzisiaj
wydarzyło.
–  Można założyć, że tak właśnie jest. Niewiele jesteśmy w stanie
zrobić w takiej sytuacji.
– Moglibyśmy spróbować przekonać sąd, żeby dopuścił cię zdalnie do
uczestnictwa w posiedzeniu - zaproponowała Dana.
– Zastanawiałam się nad tym - potaknęła Maria.
–  Ja się tym zajmę - zapewniła ją Dana i spojrzała pytająco na
Vassiliosa, jakby oczekiwała od niego potwierdzenia, że pomoże. Prawnik
potaknął.
–  Dobrze, muszę wracać do pracy - powiedziała Maria. - Do
usłyszenia.
I zakończyła połączenie.
–  Szantażyści - prychnął Vassilios. Miał na myśli Amerykanów i ich
próby sparaliżowania działalności Trybunału.
–  Dla mnie to oznaka strachu - zauważyła Dana. - Pomyśl tylko: nie
groziliby nam, gdyby się nas nie bali.
Vassilios kiwnął w zamyśleniu głową i wstał.
–  Zadzwonię w kilka miejsc, żeby sprawdzić, co da się zrobić w
kwestii zdalnego udziału Marii w posiedzeniu - oznajmił i ruszył w stronę
domu.
Po nerwach i emocjach mijającego dnia Dana cieszyła się spokojem i
ciszą. Potrzebowała odprężenia. Albo choćby próby odpoczynku.
Mimo że bardzo nie chciała, myślami bezustannie wracała do Alexa.
Zdezorientowana, starała się zrozumieć dlaczego. Czyżby chodziło o złość
na siebie, że tak łatwo dała się podejść? Że nie była dość uważna i
ostrożna? Wręcz głupia? Jeśli miała być szczera, musiała przyznać, że Alex
budził w niej uczucia, których dawno w takiej formie nie doświadczała.
Pragnienie spędzania z kimś czasu i poznawania tej osoby. Nie,
niekoniecznie motylki w brzuchu. Ale coś było na rzeczy.
Jeszcze przez chwilę się wahała. Ale w końcu wpisała jego imię i
nazwisko w wyszukiwarkę.
Niemal natychmiast pojawiły się wyniki. Pierwsze linki nie przyniosły
niczego odkrywczego. Posty w mediach społecznościowych, kilka
artykułów na blogach. Potwierdzały to, co Alex zdążył opowiedzieć jej o
sobie w trakcie dotychczasowej znajomości. Zajęty i wszechstronny
człowiek, którego obraz wyłaniający się z mediów społecznościowych nie
odbiegał od tego, co o nim wiedziała.
Dana przesunęła stronę i przyjrzała się dalszym wynikom. Nic
szczególnego nie rzuciło jej się w oczy.
Gdyby tylko nie to zdjęcie z dzisiejszego poranka...
Żeby skupić myśli na czymś innym, uruchomiła Twittera i zaczęła
przeglądać wiadomości.
 
Po zatwierdzeniu aresztu dla Douglasa Turnera: prezydent Jones zapowiada kolejne sankcje.
 
Tym razem brakowało osobistej zapowiedzi orędzia telewizyjnego. Za
to wygłosił krótkie oświadczenie w pomieszczeniu prasowym Białego
Domu. Przed kamerami stanął w otoczeniu członków swojej administracji.

***

–  Ze skutkiem natychmiastowym wprowadzony zostaje zakaz


prowadzenia interesów z greckimi firmami - mówił prezydent Jones. -
Jednocześnie wprowadzamy całkowity zakaz wjazdu na terytorium Stanów
Zjednoczonych dla obywateli Grecji.
–  Nie ma wyjścia, musimy rozszerzyć Blocking Statute! - wrzasnął
Nikólaos z ekranu poniżej.
„Oczywiście, musimy" - pomyślał szef Rady Europejskiej. Tym razem,
poza przewodniczącą Komisji Europejskiej i Nikólaosem, w
wideokonferencji brali udział jedynie przedstawiciele Niemiec, Francji,
Szwecji, Hiszpanii, Danii, Polski, Rumunii i Austrii. W skupieniu słuchali
przemówienia Arthura Jonesa.
–  Kongres Stanów Zjednoczonych, z pominięciem długotrwałej
procedury, również wyraził zgodę na odblokowanie realizacji zawieszonych
przed dwoma laty kontraktów z Turcją, obejmujących dostawy wartego
miliardy dolarów uzbrojenia.
– Co za parszywy skurwysyn! - ryknął Nikólaos.
–  Nasze żywe zaniepokojenie budzi sytuacja we wschodniej części
Morza Śródziemnego - ciągnął Jones. - Z tego powodu wysyłamy w ten
region stacjonujący ledwie kilkaset mil morskich dalej lotniskowiec
Nemesis w eskorcie dwóch krążowników.
– No brawo! - jęknął Szwed. - Niedługo zrobi się tam taki tłok, że nikt
więcej się nie zmieści.
–  On przecież nie robi tego z powodu konfliktu o złoża gazu -
zauważył Duńczyk.
– Doprawdy? - zdziwi! się kpiąco Francuz.

***

– Ponownie chciałbym ostrzec obywateli naszego kraju przed próbami


podejmowania współpracy w tej kwestii z Międzynarodowym Trybunałem
Karnym - zakończył Arthur Jones swoje krótkie przemówienie.
Steve oglądał na telefonie nagranie jego wystąpienia, które jedna ze
stacji zamieściła na swojej stronie.
–  Wiemy jednak, że ktoś już popełnił ten błąd. Zgodnie z prawem
naszego kraju to bardzo poważne przestępstwo. To ostatnia szansa, by
naprawić pomyłkę, zakończyć współpracę i oddać się w ręce
amerykańskich służb. Jeszcze nie wszystko stracone i możemy pomóc.
 
59.
Taksówka toczyła się spokojnie ulicami ekskluzywnej dzielnicy
ateńskich przedmieść Kifissia, gdzie stała willa dopiero co wybranego
ministra sprawiedliwości. Eukaliptusy palmy i pinie zacieniały rezydencje
pięknych i bogatych mieszkańców okolicy. Przed stalową bramą wjazdową
na teren jednej z posesji stały dwa radiowozy. Umundurowani
funkcjonariusze zatrzymali taksówkę. Kierowca opuścił szybę i zamienił z
nimi kilka słów.
Policjanci przepuścili pojazd. Kute skrzydło odsunęło się na bok.
Kierowca ruszył długim podjazdem w kierunku klasycystycznej willi. Na
placyku przed wejściem do budynku parkowało sześć limuzyn, w tym dwa
drogie oldtimery.
Pasażer taksówki zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno będzie
jedynym gościem ministra sprawiedliwości.
Służący otworzył mu drzwi i zaprosił do środka.
W majestatycznym holu wejściowym czekał minister.
– Dobry wieczór, panie sędzio! - zawołał tubalnym głosem. - Dziękuję,
że skorzystał pan z mojego zaproszenia!
– Panie ministrze.
Minister poprowadził gościa przez imponujące wnętrza zabytkowego
domu, aż znaleźli się na przestronnym tarasie na tyłach budynku, skąd
szerokimi schodami można było zejść do ogrodu przypominającego park. Z
powodu wieczornego mroku sędzia nie mógł ocenić rozmiarów parceli,
jednak domyślał się jej ogromu. Członek rządu przez cały czas mówił.
–  Jesteśmy świadkami niesamowitych czasów, nieprawdaż? Historia
dzieje się na naszych oczach. Czy kiedykolwiek wcześniej przemknęło
panu choćby przez myśl, że stanie pan twarzą w twarz z byłym
prezydentem USA? Że będzie go pan miał przed sobą na sali sądowej? Że
znajdzie się tam w charakterze oskarżonego? Nieprawdopodobny skandal!
Nieprawdopodobny, w rzeczy samej. Już sam dobór słów wskazywał
sędziemu kierunek, w jakim potoczy się rozmowa. Jak minister miał zamiar
rozegrać tę sprawę?
Po lewej stronie tarasu stały stół przykryty białym obrusem, dwa
wygodne fotele, a dookoła - zapalone latarnie. Z boku dyskretnie czekał
ubrany w liberię służący.
„Czy to ma być randka, czy co?" - przemknęło sędziemu przez głowę.
–  Ta cała historia to wyjątkowo wrażliwy i delikatny temat - ciągnął
minister. - Ma potencjał błyskawicznego wpędzenia naszego kraju w
poważne problemy, włącznie z kryzysem gospodarczym.
Służący napełnił kieliszki zapewne wyśmienitym białym winem.
–  Czy inwestuje pan w papiery wartościowe? - zapytał minister,
zwracając się do sędziego.
– Jedynie odrobinę - odparł sędzia. - A i to bardzo ostrożnie.
–  Przez trzy dni od aresztowania Turnera ateńska giełda papierów
wartościowych straciła już trzynaście procent - poinformował go minister. -
Jatka inwestorów. Mam tylko nadzieję, że nie stracił pan zbyt wiele.
Wszystko jasne. Mężczyzna gestem odesłał służącego.
– A Turcy otrzymali od Amerykanów wyraźne wsparcie w konflikcie,
jaki toczą z nami o złoża gazu. Jeszcze kilka dni takiej eskalacji i dojdzie do
wybuchu regularnej wojny! Między dwoma członkami NATO! Trzeba
zakończyć tę farsę, i to możliwie jak najszybciej.
Uniósł kieliszek i przepił do sędziego.
– Oczywiście w taki sposób, żeby wszystkie strony zachowały twarz.
Amerykanie. My. Zastanówmy się może wspólnie, jak można by tego
dokonać.
 
60.
Vassilios zastawił stół na zewnątrz greckimi smakołykami. Czekały na
nich oliwki, kieliszki, wybór serów, faszerowane liście winogron, pieczywo
i butelka świeżo otwartego wina. Dana czuła głód, więc odważnie napełniła
sobie talerz.
–  Opowiedz mi, proszę, jak to się stało, że Trybunał właśnie ciebie
wysłał do Aten? - zapytał Vassilios, sadowiąc się wygodnie w głębokim
wiklinowym fotelu.
–  Dobrze. Wolisz usłyszeć długą czy krótką wersję tej historii? -
westchnęła Dana.
–  Długą. W zasadzie nie mieliśmy jeszcze okazji, żeby się lepiej
poznać. A dziś wieczorem mamy na to sporo czasu.
–  W takim razie ty też będziesz musiał zdradzić mi trochę na swój
temat. - Dana się uśmiechnęła. - Chociaż co nieco już o tobie słyszałam.
–  Umowa stoi - zgodził się prawnik, sięgnął po butelkę retsiny i
napełnił kieliszki. - Przy okazji... - zaczął i wzniósł toast. - Po tym
wszystkim, przez co razem przeszliśmy: cieszę się, że cię poznałem.
Dana uśmiechnęła się i wzniosła toast.
– Ja też.

***

Upiła łyczek wina i się zamyśliła.


–  Od czego najlepiej zacząć? - Zmarszczyła brwi i spojrzała między
pniami starych drzew na morze, które połyskiwało w oddali. Zachód słońca
zabarwił gładką powierzchnię na złoto-czerwony kolor.
–  Z tego, co o tobie wiem, pochodzisz z Bośni - podsunął Vassilios
miękkim tonem.
Dana przełknęła głośno.
– Tak, tam się urodziłam. A konkretnie w Sarajewie.
Znów zamilkła. Stary prawnik nachylił się lekko, ale nic nie mówił.
Kobieta nabrała głęboko powietrza i zaczęła opowieść, nieco zbyt
szybko wymawiając słowa.
–  W czasie oblężenia miasta byłam jeszcze małym dzieckiem, za
małym nawet, żeby chodzić do szkoły. Mojej rodzinie udało się uciec do
Niemiec, co okazało się łutem szczęścia. Spotkałam tam nauczycielkę,
która uwierzyła we mnie, zachęcała do wysiłku i pomagała w nauce, żebym
poradziła sobie w szkole. Kiedyś nawet odwiedziła nas w domu, żeby
porozmawiać z moimi rodzicami, i powiedziała im, że jestem świetną
uczennicą i że powinni robić co w ich mocy, żeby mi pomóc. Dla moich
rodziców to wcale nie było takie oczywiste ani łatwe. Wojna zostawiła
wiele niezabliźnionych ran. Ale jakoś sobie poradziliśmy i poszłam do
gimnazjum. Tam zostałam przewodniczącą klasy, bo nie potrafiłam trzymać
języka za zębami i mówiłam, co myślę, kiedy ktoś był niesprawiedliwie
traktowany. Potem wydarzyła się ta historia z moją przyjaciółką, którą
deportowano z Niemiec do kraju. Po maturze poszłam na prawo. Nuda, jeśli
mam być szczera. Aż pewnego dnia, w trakcie jakiegoś seminarium,
usłyszałam o działalności Międzynarodowego Trybunału Karnego dla byłej
Jugosławii. To mnie naprawdę wciągnęło. Ubłagałam jednego z
profesorów, żeby pomógł załatwić mi tam praktyki. W końcu się udało, tym
bardziej że Trybunał potrzebował ludzi, którzy mówią płynnie po serbsku.
Tak to wyglądało. A cztery lata później, po obronie pracy magisterskiej i
zdobyciu jako takiego doświadczenia zawodowego, które zresztą dalej
pilnie zbieram, złożyłam podanie o pracę w biurze Trybunału w Hadze.
Kiedy dostałam odpowiedź z propozycją objęcia stanowiska... Vassilios...
możesz mi wierzyć, że nigdy tak nie świętowałam!
Prawnik wsłuchiwał się uważnie w jej opowieść.
– Mogę ci szczerze powiedzieć, co sobie myślę? - zapytał i upił spory
łyk retsiny.
– Proszę.
–  Prawdę mówiąc, nie bardzo rozumiem, na co Trybunał liczył,
przygotowując te oskarżenia.
Dana z trudem utrzymała kieliszek w dłoni.
– Że też akurat ty to mówisz! - wyjąkała kompletnie zaskoczona.
– Nie zrozum mnie, proszę, źle - pospieszył z zapewnieniem i machnął
dłonią, jakby to nie było aż takie ważne. - Oczywiście, że Turner zasłużył
sobie na więzienie, za to wszystko, co zostało wymienione w oskarżeniach
Trybunału, i za to, w jaki sposób sprawował kontrolę nad armią Stanów
Zjednoczonych, która zachowywała się coraz bardziej samowolnie, kiedy
nią kierował. Ale to całe zamieszanie i nieprawdopodobne zasoby, które
mają służyć przepchnięciu tylko jednego aktu oskarżenia...
Zamyślony pokręcił głową. W milczeniu bawił się kieliszkiem,
obracając go między palcami.
–  Dochodzi do tak wielu zbrodni, którymi Trybunał powinien się
zająć... w wielu sprawach przez całe lata nic się nie dzieje... Odnoszę
wrażenie, że to oskarżenie ma służyć jedynie jako przykład. Taki znak dla
wszystkich...
– Właśnie po to został powołany Międzynarodowy Trybunał Karny. To
jego rola - zaprotestowała Dana. Potem, z płonącymi policzkami, nachyliła
się w stronę Vassiliosa. - W sensie, żeby dawać przykład. Nigdy ani celem,
ani założeniem jego działania nie było badanie wszystkich zbrodni
popełnionych przeciwko ludzkości ani karanie wszystkich sprawców takich
przestępstw. Chodziło tylko o najcięższe z nich, ściganie tych, którzy
ponoszą największą odpowiedzialność, i przede wszystkim działanie tam,
gdzie żaden inny sąd nie może działać. - Zdała sobie sprawę, że za bardzo
daje się ponieść emocjom, więc przerwała, upiła łyk wina i mówiła dalej,
dopiero kiedy poczuła, że się uspokoiła. - Douglas Turner nigdy, przenigdy
nie musiałby stanąć przed amerykańskim sądem, żeby odpowiedzieć za to,
co zrobił. Nie ma też mowy, żeby jakikolwiek inny sąd odważył się go
oskarżyć. To po prostu niemożliwe, bo żaden kraj sobie na to nie pozwoli.
Na dodatek wciąż istnieją poważne wątpliwości, czy była głowa państwa w
ogóle może odpowiadać przed krajowym sądem za czyny popełnione na
arenie międzynarodowej. I tutaj pojawia się właśnie ICC, który jest
wyjątkiem.
–  Jak sama powiedziałaś - zauważył Vassilios - powinno chodzić o
najpoważniejsze zbrodnie. Ale niezależnie od tego, jak źle wygląda to, do
czego dopuścił Turner, mam wrażenie, że w wielu miejscach ogarniętych
wojną cały czas dochodzi do znacznie gorszych rzeczy.
Dana wstała i podeszła do balustrady. Przez chwilę patrzyła na morze
w oddali, a potem odwróciła się i oparła o poręcz.
–  Wiesz, co tak bardzo pociągało mnie w pracy dla
Międzynarodowego Trybunału Karnego dla byłej Jugosławii? - zapytała.
Popatrzyła na stół wypełniony greckimi specjałami. – Myśl o tym, że dzięki
niemu ofiary dostaną głos. Że ktoś ich wysłucha. Że ktoś wysłucha mnie,
głosik dziecka z przedszkola, które musiało oglądać przerażające rzeczy.
Dziecka, które przez dwa lata nie mogło wychodzić z domu, bo na zewnątrz
było zbyt niebezpiecznie. Myśl o tym, że ktoś wysłucha takich głosów.
Naprawdę ich wysłucha. Że ktoś zrozumie ich cierpienie i uzna, że to nie
tak, że tam po prostu była wojna, a na wojnie, wiadomo, dzieją się takie
rzeczy i tyle. Nie. Że te wszystkie ofiary, że ten cały strach i przerażenie...
że do tego wszystkiego doszło za sprawą czyjejś świadomej decyzji.
Konkretnego człowieka, który zostanie postawiony przed
Międzynarodowym Trybunałem, osądzony i przez społeczność
międzynarodową skazany na więzienie jak każdy inny morderca. -
Przeczesała dłonią włosy, które w czasie pełnej emocji przemowy zsunęły
jej się na twarz. Tak bardzo poruszyła ją rozmowa z Vassiliosem. - Ale to
wciąż nie jest najważniejsze - ciągnęła. - Najważniejsze jest to, że te głosy
dostaną swój czas i wybrzmią przed szanowanym, międzynarodowym,
niezależnym sądem. Międzynarodowemu Trybunałowi Karnemu żadną
miarą nie da się zarzucić prowadzenia polityki zwycięzców i siły. Nam
chodzi o coś innego.
– O sprawiedliwość - mruknął Vassilios i popatrzył w dal.
– O sprawiedliwość - powtórzyła Dana. - Widziałeś kiedykolwiek, jak
wygląda rozprawa przed Trybunałem?
– Nie, nie miałem okazji.
– Kiedy zeznają świadkowie, atmosfera w sali jest trudna do opisania.
Tak bardzo człowiek czuje się przytłoczony i jednocześnie wyzwolony.
Kiedy myślę o Turnerze, nie potrafię nie myśleć jednocześnie o
dziesiątkach tysięcy ofiar, które pociągnęła za sobą jego „wojna z
terroryzmem". Nikt nie podważa zasadności twierdzenia, że sprawcy i
zleceniodawcy ataków terrorystycznych powinni trafić przed sąd. Ale ich
rodziny? Dzieci? Sąsiedzi? Kuzyni? Ludzie, którzy mają pecha nosić to
samo nazwisko i przez to są błędnie wskazywani przez tajne służby jako
cele? Czym sobie zasłużyli, żeby noc w noc drżeć na dźwięk wirników
helikopterów? Żeby bać się pukania do drzwi? Czy żeby całymi dniami
dręczyło ich odległe warczenie silników dronów nad ich głowami? -
Zamyślona spojrzała w górę. - Albo jeszcze gorzej. Żeby bać się błękitu
nieba, bo w czasie bezchmurnej pogody drony mają lepszy widok? I łatwiej
wtedy o atak. Myślę o dzieciach, które dorastają w takich warunkach. I nikt
ich nie broni, nikt się za nimi nie wstawia, bo przeciwko nim wytoczyła
działa największa potęga współczesnego świata. To dla nich są prawa
człowieka, ich powinny dotyczyć, jednak potężni w tej przeklętej wojnie z
terroryzmem uważają, że ich prawo nie dotyczy i mogą sami ustalać zasady.
Vassilios również wstał i stanął obok Dany. Przez chwilę oboje
milczeli. Słońce zniknęło za horyzontem.
– Jesteś przekonana, że macie wystarczająco mocne dowody, żeby na
ich podstawie skazać Turnera? Bo poza tą akcją w czasie night raid musicie
mieć coś więcej, prawda?
–  Mamy - potwierdziła Dana. - Maria powiedziała, że prześle
Stouvratosowi wszystkie potrzebne dokumenty.
– Też wolałbym wiedzieć, co to takiego. To byłoby pomocne. Również
w kontekście przygotowań do jutrzejszej rozprawy. Mogę się założyć, że
obrona wytoczy jutro bardzo ciężkie działa.
Dana sięgnęła po telefon.
– Może już wysłała, zaraz sprawdzę.
Przejrzała najświeższe wiadomości od Marii. I rzeczywiście, kilka
minut wcześniej dostała od niej maila.
–  Proszę - powiedziała i pokazała aparat prawnikowi. - Prokuratura
dysponuje już aktami. Ja wprawdzie znam całość chyba na pamięć, ale i tak
na wszelki wypadek otrzymałam kopię.
Otworzyła załącznik i oddała aparat Vassiliosowi. Mężczyzna z
kieszeni na piersi wyjął okulary do czytania, wsunął je na nos i zabrał się do
lektury.
Skupiony, strona po stronie przewijał dosłane materiały. Co pewien
czas, nie przerywając czytania, popijał wino.
Kiedy skończył, odłożył telefon i westchnął głęboko.
– W takim razie lepiej przygotujmy się na jutrzejsze posiedzenie sądu.
Domyślasz się chyba, jak zareaguje obrona, kiedy zaprezentujemy główne
punkty oskarżenia?
– Tak, wiem, co powiedzą. To niestety jedna z największych słabości
Rzymskiego Statutu. Ale analizowałam to z Marią i wiem, jak zbić
argumenty obrony.
– Nie mogę się doczekać, żeby to zobaczyć.
W pełnym zaniepokojenia spojrzeniu Vassiliosa pojawiła się nutka
podziwu.
Mężczyzna wstał i zniknął w otwartych drzwiach salonu, by po chwili
wrócić z notatnikiem i długopisem. Razem zasiedli przy stole, uzbrojeni w
papier i wino.
– Maria oparła akt oskarżenia na precedensowej sprawie prowadzonej
przez Trybunał... - zaczęła Dana. Mówiąc, precyzyjnym odręcznym pismem
robiła notatki.
 
61.
– Wiedziałem, że w końcu do tego dojdzie - burknął Ronald Voight.
Na ekranie było widać wywiad z żoną Douglasa Turnera, w którym
zarzucała Arthurowi Jonesowi słabość i bezczynność. A pod adresem ICC
wysuwała żądanie natychmiastowego zwolnienia jej męża. Tłumaczyła, że
walczył o wolność i bezpieczeństwo dla najwspanialszego kraju na Ziemi i,
w ogólności, dla całego zachodniego świata. Nie powinien za to trafić do
więzienia. Już raczej należałaby mu się Pokojowa Nagroda Nobla.
–  Sztab wyborczy Wrighta będzie to puszczał w nieskończoność -
denerwował się Arthur z innego ekranu.
– Jesteśmy aktywni w każdy możliwy sposób i robimy, co się tylko da,
żeby jak najszybciej znaleźć rozwiązanie - zapewnił go Derek.
Stał przed ekranem w centrum operacyjnym w ambasadzie Stanów
Zjednoczonych w Atenach i spoglądał na rozeźloną twarz prezydenta.
–  Sąd apelacyjny zbiera się jutro rano i będzie rozpatrywał naszą
sprawę - wyjaśnił William Cheaver. - Będzie musiał zmierzyć się z
zarzutami wysuwanymi przeciwko jednemu z sędziów Trybunału w Hadze.
Pozostałe punkty zostały rozpatrzone przez sąd pierwszej instancji.
– W taki sposób, że Turner dalej siedzi za kratkami, w tym czymś, co
nawet nie przypomina więzienia! - przerwał mu Jones z wściekłością.
– Sędziowie nie mieli innego wyjścia - zapewnił go William. - Skoro
prokuratura zdecydowała się na wniesienie apelacji... I tak do minimum
skrócili termin oczekiwania na posiedzenie sądu odwoławczego.
–  Przewodniczący składu sędziowskiego w sądzie apelacyjnym to
zupełnie inny kaliber człowieka - zauważyła Lilian Pellago. - Nasze źródła
twierdzą, że ma rozbuchane ambicje. Polityczne. I rozumie, że ta sprawa
ma wymiar nie tylko prawny.
–  Merytorycznie nie oczekują niczego nowego - dodał Cheaver. -
Prokurator będzie pewnie próbował odwoływać się do wyjątkowości
postępowania, w którym występuje w imieniu Trybunału. Mogę mu jedynie
życzyć powodzenia.
–  A jeśli mają to nagranie? Co wtedy? - zapytał Derek. - Musimy
przygotować się na taką ewentualność i mieć opracowaną strategię.
William się uśmiechnął.
– Mamy, oczywiście, że mamy - zapewnił go. - W przeciwnym razie
nie byłbym taki spokojny. Jest wprawdzie dość skomplikowana, ale
powinniśmy dać radę. Należy pamiętać, że Grecy też chcą mieć to z głowy.
–  Cały czas sprawdzamy tego całego Steve'a Donnera - powiedział
Trevor. - Mamy go na oku, gdyby miało się potwierdzić, że to on zdradził.
A na tę chwilę jestem przekonany, że to on.
–  Oczywiście - potaknął William. - Na wszelki wypadek. Poza tym,
jeśli się okaże, że to rzeczywiście on, będziesz musiał go szybko dopaść.
–  Niezależnie od prognoz nie możemy wykluczyć konieczności
przeprowadzenia siłowej akcji uwolnienia pana Turnera - wtrącił się generał
Nestor Booth. - Na wypadek gdyby doszło do sytuacji, że jutro w sądzie nie
wszystko pójdzie po waszej myśli.
– Myślę - zaczął Derek - że o tym możemy porozmawiać jutro.
–  Jutro może być już za późno - mruknął Trevor, nieoczekiwanie
popierając generała.
– Dlaczego? - zdziwił się prezydent.
–  W przypadku zatwierdzenia nakazu aresztowania Grecy muszą
zacząć liczyć się z taką akcją z naszej strony - odparł generał. - Wdrożą
znacznie szerzej zakrojone środki bezpieczeństwa. I będą chcieli
maksymalnie szybko doprowadzić do przekazania pana Turnera do Hagi. W
mojej ocenie najlepszy na przeprowadzenie akcji byłby czas bezpośrednio
po ewentualnym zatwierdzeniu aresztowania przez sąd. To ostatni moment
przed wdrożeniem pełnej procedury bezpieczeństwa z ich strony.
–  Z ich procedurami nasi chłopcy poradzą sobie tak czy inaczej -
mruknął Arthur Jones.
– Jeśli można, chciałbym coś zauważyć - wtrącił Derek. - Chodzi o to,
że mamy bardzo dobry kontakt z greckimi władzami, które robią, co mogą,
żeby w żaden sposób nie utrudniać nam działania. Dlatego jestem
zdecydowanie przeciwny pochopnym decyzjom. Na dodatek przekazanie
Turnera do Hagi też będzie wymagało czasu. Grecy muszą otrzymać
oficjalny wniosek z Międzynarodowego Trybunału Karnego. Wiem, że w
Hadze mogą być nieco zbyt przeciążeni, żeby w jednej chwili przygotować
wszystkie dokumenty. Dzisiaj wszyscy byliśmy świadkami, jak to u nich
wygląda. Nakaz aresztowania był dość nieprzemyślanym strzałem w
ciemno. Chociaż...
– Jak duże jest prawdopodobieństwo - zapytał Arthur Jones, nie dając
mu dokończyć - że Turner nie wyjdzie jutro na wolność?
– Bardzo niewielkie - zapewnił go Derek. - Choć nie da się całkowicie
wykluczyć takiego ryzyka.
– Nie możemy pozwolić sobie na żadną niepewność! - ryknął Jones. -
W naszej wewnętrznej polityce jestem pod bezustannym obstrzałem! Moje
notowania są gorzej niż złe! A wybory już za kilka tygodni! I prawdę
mówiąc, scenariusz z akcją naszych chłopców zaczyna mi się coraz bardziej
podobać. Oddział specjalny, który w brawurowej operacji uwalnia Turnera
z więzienia... To dałoby mi powtórne zwycięstwo. Mówię poważnie, tak
wynika z badań statystycznych.
– Panie prezydencie... - zaczął Derek, lecz Arthur mu przerwał.
–  Niech pańscy ludzie będą w gotowości, generale. Jeśli Douglas
Turner nie wyjdzie jutro z sądu jako wolny człowiek, nie będziemy mogli
dłużej czekać.
–  Czy mam rozumieć, że jeśli sąd jutro zatwierdzi przekazanie pana
Turnera do Hagi, to mam wysłać zespół do akcji? - upewnił się generał
Booth.
– Ostateczna decyzja należy do mnie - odparł prezydent. - Ale bądźcie
gotowi. Oczekuję raportu bezpośrednio po decyzji sądu. Wtedy dam zielone
albo czerwone światło.
 
62.
Dana przebudziła się gwałtownie ze snu i usiadła.
Gdzie była?
Co ją tak przestraszyło? Czy ten głuchy, głośny huk przed chwilą był
jedynie częścią jej koszmaru?
Ciemność za oknem zabarwiła się na pomarańczowo i zaczęła tańczyć.
Nagle wszystko sobie przypomniała.
Pokój gościnny w domu Vassiliosa.
Usłyszała docierający z pewnej odległości dziwny odgłos, jakby coś
się paliło.
Dzwonienie. A potem hałas, jakby ktoś próbował forsować drzwi
taranem, któremu towarzyszył wstrząs. Pomarańczowa poświata na
zewnątrz przybrała na sile.
Coś tam płonęło. I to bardzo blisko.
Dana zerwała się z łóżka.
– Z dala od okna! - krzyknął Vassilios, wbiegając do pokoju. Miał na
sobie piżamę w paski. - Nic ci nie jest?
– A co się w ogóle stało?
– Nie mam pojęcia! - odkrzyknął i pobiegł dalej.
Dana wciągnęła pospiesznie sukienkę, chwyciła telefon, który
wcześniej odłożyła obok łóżka, i dokumenty, po czym ruszyła za
gospodarzem.
Im bliżej była wyjścia z domu, tym głośniejsze stawały się
niepokojące hałasy. Vassilios zatrzymał się przy drzwiach i zanim je
otworzył, wyjrzał ostrożnie przez okno. Jego twarz opromieniła czerwona
poświata.
Tuż przed domem szalała ściana płomieni.
Mimo ostrzeżenia Dana podeszła do prawnika i stanęła obok niego.
Na podjeździe ogień pochłaniał wrak, który jeszcze wczoraj był
sprawnym samochodem. Kilkumetrowe płomienie pożerały opony i jak
ogniste języki wiły się wokół powykręcanych kawałków metalu, aż w
końcu zmieniły się w gęstą chmurę czarnego dymu poprzeplatanego
milionami iskierek. Wiatr popychał ogniste inferno w stronę domu.
–  Uciekaj! - zawołał naraz Vassilios. - Zaraz eksploduje zbiornik
paliwa!
Chwycił Danę za ramię i pociągnął za sobą korytarzem w stronę
sypialni. Drugą ręką już w biegu przyciskał telefon do ucha.
Eksplozja otoczyła prawniczkę falą gorąca i cisnęła nią o ziemię. Od
tej chwili Dana niczego więcej nie słyszała.

***

Derek, Walter, Trevor i Ronald stali przed monitorami centrum


operacyjnego w ambasadzie i oglądali przekaz na żywo spod willi
greckiego prawnika. Przed budynkiem dogasał sczerniały wrak samochodu.
Na miejscu pracowało kilka zastępów straży pożarnej. Pożar częściowo
objął również dom Vassiliosa.
Częściowo albo w całości. Tego Derek nie potrafił ocenić po
rozkołysanych nagraniach z ręki, które pojawiały się na wszystkich
kanałach informacyjnych.
– O czym mówią? - zapytał zniecierpliwionym tonem. Dotychczas na
miejsce zdarzenia dotarły jedynie greckie ekipy telewizyjne.
– Niczego jeszcze nie wiedzą - przetłumaczył Walter. - Jedni mówią o
ataku terrorystycznym przeprowadzonym przez lewicowych radykałów, co
w Grecji jest na porządku dziennym i nikogo nie dziwi.
–  Bzdura - warknął Derek. - Dlaczego mieliby coś takiego robić?
Lewica świętuje przecież aresztowanie Turnera.
–  Bez wątpienia. Inni twierdzą z kolei, że to atak prawicowych
ekstremistów.
–  To już prędzej. Prawicowcy przyłączali się często do demonstracji
przeciwko aresztowaniu Turnera.
–  No i nie mogło też zabraknąć sugestii, że nas również trzeba
uwzględnić wśród potencjalnych sprawców - doda! Walter. - Nikt wprost
nie oskarżył CIA, ale mowa jest o bliżej niesprecyzowanej trzeciej stronie,
której mogłoby na tym zależeć.
–  Niczego innego się nie spodziewałem - warknął Derek i nie
odrywając wzroku od monitorów, zapytał: - Dla pewności: my nie mamy z
tym nic wspólnego, prawda?
– Nie, z całą pewnością nie - zapewnił go Walter.
– W takim razie kto?
– Prawicowi ekstremiści, tak bym obstawiał. Możliwe, że poczuli się
zachęceni po kontakcie z jednym z naszych źródeł, ale...
–  Zachęceni?! - ryknął Derek. - Tak to widzisz? Zachęceni?! Kto
wydał polecenie?
– Nikt! - zapewnił go Walter powtórnie. - Jak już wspomniałem, może
chodzić o zwykłe nieporozumienie.
– Nieporozumienie, przez które utracimy ogromny kapitał sympatii!
–  Staramy się czegokolwiek dowiedzieć. To może jednak potrwać,
jeśli w ogóle uda nam się cokolwiek ustalić. Nieważne, jak było, wina
będzie przypisywana wszystkim jak leci. Dziennikarze oskarżają o
sprawstwo na zmianę Trybunał, greckie władze i samych Greków, za to, że
dopuścili do aresztowania Turnera, a zaraz potem Stany Zjednoczone za
podsycanie nastrojów i stawianie sprawy na ostrzu noża.
– Ronald?
–  W specjalnym oświadczeniu prasowym zaprzeczamy
jakiemukolwiek udziałowi w tym podpaleniu i odrzucamy
odpowiedzialność za to, co się dzieje. Dodatkowo zdecydowanie potępiamy
stosowanie przemocy przeciwko cywilom i władzom. Nie możemy
zaakceptować działań o charakterze terrorystycznym i nigdy tego nie
zrobimy, czego od lat dowodzimy, prowadząc wojnę z terroryzmem. Coś w
ten deseń. Za kilka minut trafi do mediów.
–  Wiemy w ogóle - zapytał Derek - co się stało z Daną Marin i
Vassiliosem Zanakisem?

***

– Wyjdzie z tego - powiedział lekarz.


Vassilios leżał na szpitalnym łóżku z twarzą ukrytą pod maską
tlenową.
– Mówiłem już, złego diabli nie biorą - wysapał prawnik.
–  A pani na pewno dobrze się czuje? Nie ma pani żadnych
niepokojących objawów? - zapytał lekarz Danę już kolejny raz.
– Idź, wyśpij się - poprosił Vassilios. - Jestem tu w dobrych rękach. A
ty jutro powinnaś być wypoczęta.
– Chyba nie wyobrażasz sobie, że w takiej sytuacji jutro odbędzie się
posiedzenie sądu! - zdenerwowała się Dana.
– Oczywiście, że się odbędzie - zapewnił ją prawnik. - Musi się odbyć,
jeśli mam być szczery. Nie możemy dać się zastraszyć.
Z trudem łapał powietrze.
– Niech pan nic nie mówi, tylko odpoczywa - poradził mu lekarz.
– Może i nie możemy dać się zastraszyć, ale mi napędzili strachu co
niemiara - mruknęła Dana. - Powiem więcej: zaczęłam się nawet
zastanawiać, czy to jest warte takiego ryzyka.
– Dana, nie po to tak daleko zaszłaś, żeby się teraz wycofać!
– Spokojna głowa - zapewniła go kobieta. - Chwila zwątpienia, już po
wszystkim.
Już dawno złość w niej przyćmiła wszystkie inne uczucia. Ale i ją
powinna w końcu ujarzmić.
– W takim razie ruszaj na salę sądową i pokaż im wszystkim! A teraz
dobranoc.
Zamknął oczy.
Lekarz skinął w jej stronę głową i się uśmiechnął.
– Dobranoc - pożegnała go Dana.
Przed salą chorych czuwało dwóch policjantów. Dwóch kolejnych,
tym razem w cywilu, czekało na Danę na korytarzu. Kiedy się przedstawili,
okazało się, że jeden z nich to szef całej ateńskiej policji.
– Przewieziemy panią w bezpieczne miejsce - zadeklarował. - Od tej
chwili znajduje się pani pod ochroną policji. Takie coś nie ma prawa się
powtórzyć!
„Takie coś nie miało prawa się w ogóle zdarzyć" - pomyślała Dana.
Policjant też zdawał sobie z tego sprawę.
63.
Dana wyjrzała ostrożnie zza zasłony przez okno.
Przed drzwiami jej nowego mieszkania czuwało dwóch policjantów.
W bramie do domu stało dwóch kolejnych, a na ulicy, wzdłuż chodnika,
parkowały dwa nieoznakowane wozy policyjne z dodatkowymi
funkcjonariuszami.
Lokal był jakby żywcem przeniesiony z lat sześćdziesiątych
dwudziestego wieku. Salon z aneksem kuchennym, łazienka i sypialnia.
Wszystkiego razem może ze czterdzieści metrów kwadratowych.
Wyposażenie proste i funkcjonalne, pewnie również z epoki. Sosna i czarne
metalowe stelaże. W pomieszczeniach unosił się zapach jaśminu i limonki.
Ciężki odświeżacz powietrza, który tłumił wszystkie inne wonie. Ile osób
przed nią szukało tu schronienia?
Zagubiona stanęła pośrodku niewielkiego salonu i się rozejrzała.
To już trzecie miejsce, w którym miała nocować. A w Atenach była
dopiero od kilku dni.
Dopiero teraz uświadomiła sobie, że wszystkie jej rzeczy, włącznie z
ubraniami, zostały w domu Vassiliosa. Nie miała pojęcia, czy cokolwiek
przetrwało pożar. Została w tym, co miała na sobie: sukience, którą
wciągnęła, biegnąc za gospodarzem. Materiał był przypalony, podarty w
kilku miejscach i śmierdział dymem. Co miała na siebie włożyć na poranną
rozprawę przed sądem apelacyjnym?
Zastanowiła się i zdecydowanym krokiem podeszła do drzwi.
Otworzyła je. Przestraszyła policjantów, którzy zerwali się z krzeseł i
popatrzyli na nią.
– Do you speak English?
– Yes - odparł jeden z nich.
–  Na jutro rano będę potrzebowała jakichś ubrań - wyjaśniła po
angielsku. - Czy możecie się tym zająć?
Funkcjonariusz popatrzył na nią kompletnie zdezorientowany, a z jego
twarzy zniknął wyraz zaskoczenia, ustępując miejsca niezadowoleniu.
Jakby chciał powiedzieć, że nie jest jej służącym.
–  Pański przełożony powiedział, żebym zwracała się do was, jeśli
czegokolwiek będę potrzebować - przypomniała mu Dana. - No i
potrzebuję. Bluzka i ciemny kostium. Wszystko w rozmiarze S. Dzięki. I
dobranoc.
Po czym zamknęła drzwi.
Wróciła do salonu i usiadła ciężko w fotelu, który przez swój design
doskonale wpisywał się w modę współczesnych popularnych lokali. Choć
akurat tutaj wyglądał po prostu staro.
Czy rankiem będzie miała co na siebie włożyć? Bogiem a prawdą,
zupełnie jej to nie interesowało. Cały czas jeszcze buzowała złością i
determinacją tak wielką, że poradziłaby sobie, niezależnie od stanu
garderoby.
W kieszeni sukienki trafiła na twardy prostokątny kształt.
Telefon.
Jak to jest, że współczesny człowiek wszędzie i w każdej sytuacji czuł
się pewniej, jeśli w dłoni trzymał smartfon? I wiedział, że ma zasięg albo
przynajmniej dostęp do wi-fi? Kontakt ze światem? Jak to możliwe?
Włączyła telefon.
No cóż, nie była zaskoczona. Kilkadziesiąt nowych wiadomości.
Kilkakrotnie próbowała dodzwonić się do niej Maria. Odsłuchała jej
nagrania z poczty głosowej. Szefowa zakończyła słowami: „Oddzwoń do
mnie koniecznie!".
Dana wybrała numer. Maria Cruz odebrała po drugim sygnale.
– Bogu dzięki! - jęknęła Maria. - Jak się czujesz? Nic ci nie jest?
– Na pewno jestem w lepszym stanie niż Vassilios, bo mnie puścili, a
on został w szpitalu.
– Słyszałam już. Dostałaś policyjną ochronę?
– Tak.
– Ogromnie mi przykro - zapewniła ją prokurator. - Nie spodziewałam
się, że będą aż tak pozbawieni skrupułów.
–  Ponoć, tak w każdym razie słyszałam, odpowiedzialność za atak
wzięli prawicowi ekstremiści - powiedziała Dana. - Tak przynajmniej
twierdzi policja.
– Też to słyszałam. Ciekawe, kto ich finansuje. Domyślasz się pewnie?
Nieważne zresztą. Czujesz się na siłach, żeby mimo wszystko pojawić się
jutro w sądzie?
–  Oczywiście! Omówiłam z Vassiliosem strategię, którą
przygotowałyśmy na taką okazję.
Chwila ciszy po stronie Hagi.
– Okay, w porządku - odezwała się wreszcie Maria. - Póki co nie mam
żadnego potwierdzenia, czy będę mogła zdalnie uczestniczyć w jutrzejszym
posiedzeniu sądu.
Dana nie miała pojęcia, czy udało się coś - i jeśli tak, to co - ustalić
Vassiliosowi.
– Zaraz sprawdzę, czy da się to jakoś ogarnąć!
– Nie zaprzątaj sobie tym głowy - powiedziała Maria. - O tej porze i
tak nie dodzwonisz się do nikogo ważnego.
– Co ty mówisz, przecież po tym ataku nikt jeszcze nie śpi!
– Nikt jak nikt. Policja i minister sprawiedliwości na pewno nie. Ale
ci, którzy się liczą, czyli technicy, już dawno leżą w łóżkach.
–  Masz jakieś nowe wieści na temat Anatole'a Mgeby? - zapytała
Dana.
–  Nasze służby prasowe dwie godziny temu opublikowały
oświadczenie, w którym odnoszą się do wszystkich zarzutów. Z
oczywistych względów nie możesz nic o nim wiedzieć.
– Mimo wszystko świetnie.
–  Teraz ja jestem na tapecie - pochwaliła się Maria. - Paskudne
oskarżenia, mówię ci. Otóż jestem szefową szajki pedofilskiej. Jak Hillary
Clinton.
–  Mój Boże... ciągle tak samo prymitywnie. Naprawdę nie mogą
wpaść na nic nowego?
–  Pedofilia zawsze działa. Po co wymyślać coś nowego, jeśli są
sprawdzone metody? Ponoć oskarżam Turnera, bo amerykańskie służby
wpadły na mój ślad i już mi depczą po piętach. Chcę odwrócić od siebie
uwagę. Ciemny lud to kupi. Na razie ta wiadomość krąży tylko w
zwyczajowych kręgach, czyli na prawicowych blogach spiskowców.
–  Ale stamtąd często czerpią inspirację bardziej poczytne źródła -
ostrzegła ją Dana.
–  I tak nic z tym nie mogę zrobić. Ciebie zresztą też potraktowali
całkiem podle.
–  Stare zdjęcie z jakiejś przypadkowej demonstracji było słabym
zagraniem. Cała reszta, czyli to, co się stało już tutaj, na miejscu, to brak
ostrożności z mojej strony.
– Trochę tak.
– Przepraszam.
Znów chwila ciszy.
–  Uważaj na siebie. I dużo szczęścia jutro przed sądem. Dobranoc.
Spróbuj choć trochę się przespać, bo za dużo czasu ci nie zostało.
Minęło już wpół do trzeciej nad ranem. Rzeczywiście, miała niewiele
czasu, żeby odpocząć. Pod warunkiem że w ogóle uda się jej zasnąć. Na
razie była zbyt zdenerwowana.
Szef policji dał jej swój prywatny numer. Zadzwoniła do niego,
odebrał natychmiast. Wyjaśniła mu swoje zamiary. Że chciałaby
porozmawiać z ministrem sprawiedliwości. I szefem sądu. Ktokolwiek był
odpowiedzialny za jego działanie.
–  Postaram się to zorganizować - zapewnił funkcjonariusz. - Ale nie
mogę niczego obiecać.
– Dlatego właśnie chciałabym osobiście porozmawiać z tymi ludźmi,
którzy o wszystkim decydują.
Mężczyzna po drugiej stronie miał dostęp do wymienionych osób. Ona
nie. Naraz poczuła się całkowicie bezradna.
–  Proszę położyć się spać - powiedział policjant. - A ja zobaczę, co
jestem w stanie załatwić.
Tego wieczoru słyszała już takie słowa. A osoba, która je
wypowiedziała, leżała właśnie w szpitalu, pod tlenem. Szef policji
zakończył połączenie. Przez chwilę Dana analizowała, czego jeszcze
mogłaby spróbować. Dopiero teraz poczuła ogarniające ją potworne
zmęczenie.
Zdjęła zniszczoną sukienkę, koszulkę z krótkim rękawem i bieliznę,
równie zniszczoną i przesiąkniętą dymem. Weszła pod prysznic. Owinięta
w cienki płaszcz kąpielowy rzuciła się na łóżko. Nie potrafiłaby zasnąć.
Zresztą nie miała nawet koszuli nocnej. Ani czystego T-shirtu czy fig. W
salonie stał telewizor, ale na oglądanie czegokolwiek nie miała najmniejszej
ochoty. Domyślała się, że dostępne były jedynie greckie kanały. Koniec
końców, nie przebywała w hotelu. Poza tym kto dzisiaj jeszcze oglądał
telewizję?
Pozostał jej telefon.
Nie miała ładowarki. Sześćdziesiąt siedem procent baterii. Na
początek musi wystarczyć. Nie zamierzała ponownie wychodzić do
policjantów przed drzwiami.
Alex przysłał jej jeszcze siedem wiadomości. I dwanaście razy
próbował się do niej dodzwonić.
Przez chwilę walczyła ze sobą.
Nie chciała mieć z nim już nic wspólnego.
Mimo wszystko odsłuchała wiadomości, które zostawił na jej poczcie
głosowej. Pierwszą nagrał poprzedniego wieczoru, o wpół do ósmej.
Jeszcze przed podpaleniem.
„Alex z tej strony. Oddzwoń do mnie, proszę. To ważne. Chodzi o to
zdjęcie. To fałszywka. Przysięgam".
Drugą zostawił o wpół do dziesiątej.
„To znowu ja. Alex. Proszę, oddzwoń. To przeklęte zdjęcie - ono jest
sfabrykowane. Mogę ci to udowodnić!".
Trzecia, czwarta i piąta zostały nagrane w ciągu ostatniej godziny.
„Tutaj Alex. Jak się czujesz? Byłaś tam? W czasie podpalenia? Coś ci
się stało? Daj, proszę, znać".
„Alex. W wiadomościach mówią, że byłaś w tym domu. Ale nic nie
mówią, jak się czujesz. Tylko tyle, że jedna osoba trafiła do szpitala.
Proszę, odezwij się i daj znać, co się dzieje. Co się z tobą dzieje?".
„Błagam, daj znać, potwierdź, że jesteś cała i zdrowa! I że nie
odpisujesz tylko dlatego, że jesteś zła o to głupie zdjęcie! Błagam,
przeczytaj wiadomości, które ci przesłałem!".
Kiedy telefon niespodziewanie zaczął wibrować w jej dłoni, ze strachu
i zaskoczenia omal nie cisnęła nim o ścianę. Kto mógł dzwonić do niej o tej
porze? Przemknęło jej przez myśl, że coś niedobrego działo się z
Vassiliosem w szpitalu. W końcu rozpoznała numer.
– Mama?! - prawie krzyknęła do słuchawki.
W pierwszej chwili usłyszała tylko głośny oddech.
– Jak się czujesz? - zapytał zachrypniętym głosem jej ojciec. - Tak się
cieszę, że cię słyszę!
Dana początkowo nie była w stanie wykrztusić ani słowa. Poczuła, że
w oczach zbierają jej się łzy.
– Tata! - wyszeptała w końcu. - Dziękuję. Jestem cała i zdrowa. Nic mi
się nie stało.
I znów przez chwilę słyszała jedynie jego głośny oddech.
Po chwili jednak dotarło do niej, że ojciec szlocha.
Niespodziewanie wróciło wszystko, o czym chciała zapomnieć, i w
głowie usłyszała odległe i bliższe dźwięki wybuchających pocisków
moździerzowych z Sarajewa.
Przez dłuższy czas oboje milczeli.
– Ja... bardzo mi przykro - powiedział ojciec. Słyszała, że ma kluchę w
gardle.
– U mnie wszystko w porządku, nic mi się nie stało... - zaczęła, ale nie
dał jej dokończyć.
– Przykro mi, że wysłałem ci taką wiadomość - wytłumaczył jeszcze
bardziej łamiącym się głosem. - Że... że ja... - Zamilkł.
– Wiem - potaknęła Dana cicho.
– Przyrzeknij mi, że będziesz na siebie uważać - poprosił.
– Będę.
– Wyśpij się.
– Ty też.

***

Dana nie miała pojęcia, jak długo siedziała bez ruchu i wpatrywała się
w ścianę przed sobą. W końcu jednak wytarła łzy. Poszła do łazienki,
oczyściła nos i umyła twarz.
Na łóżku leżał jej telefon. A na ekranie wyświetlone było
powiadomienie o nowej wiadomości od Alexa.
Z wahaniem przesunęła palcami po krawędzi aparatu. W końcu jednak
otworzyła wiadomość.
 
To fałszywka! Chcą namieszać Ci w głowie! Nigdy w życiu nie widziałem tego gościa! Przysięgam!
 
W drugiej wiadomości prosił ją, żeby się odezwała, i podkreślał
powtórnie, że zdjęcie zostało sfabrykowane. Wiadomość, którą napisał tuż
przed północą, była znacznie dłuższa. Musiał ją wysłać mniej więcej w tym
czasie, kiedy przed domem Vassiliosa wybuchł podpalony samochód.
Tekst wiadomości nie był jednolity, na części dzieliło go kilka
dodanych zdjęć.
Dana przesunęła palcem po ekranie.
Alex twierdził, że jest w stanie udowodnić jej sfałszowanie zdjęcia, i
zarzekał się, że właśnie dostarcza jej dowody, by sama się o tym
przekonała. Pracował nad tym ze Stavrosem i resztą przyjaciół. Jako
pierwszy dowód zaprezentował dwa zdjęcia z poprzedniego wieczoru w
barze, na których było go widać. Fotografie pojawiły się w niezliczonej
ilości doniesień na blogach i w artykułach różnych gazet. Część z nich
podlinkował, żeby nie było wątpliwości. Zdjęcia musiały zostać zrobione
jedno po drugim.
W dalszej części analizy znajomi Alexa wycięli go ze wspólnej
fotografii z Derekiem i pozostawili na niej samego Amerykanina.
W kolejnym kroku wycięli postać Alexa z dwóch wcześniej
zaprezentowanych zdjęć. I zestawili trzech wyciętych Alexów obok siebie,
przy czym Alex usunięty ze zdjęcia z Derekiem znalazł się pośrodku.
Patrząc na nich, można było odnieść wrażenie, że to zdjęcie seryjne,
wykonane w ciągu jednej, może dwóch sekund. Wniosek: zdjęcie Alexa
pochodziło z tej właśnie serii i po obróbce zostało doklejone do zdjęcia
Dereka Endvora.
Później Alex tłumaczył coś o programach, dzięki którym można było
rozpoznać zdjęcia poddane przeróbkom. I znów dołączył linki do jakichś
stron dla profesjonalistów.
Ktoś musiał włożyć dużo wysiłku, żeby ją przekonać. Dana była zbyt
wyczerpana i nie miała ochoty otwierać wszystkich łączy i czytać, co tam
napisano.
Podsumowanie długiej jak referat wiadomości: zdjęcie zostało
sfałszowane. Tak przynajmniej twierdził Alex z przyjaciółmi.
Na sam koniec dołączył jeszcze linki do stron w internecie, na których
umieścił swój dowód na fałszerstwo, by cały świat mógł się z nim zapoznać
i przekonać, jak było naprawdę. Open source, można powiedzieć. W wielu
miejscach w komentarzach pod artykułem toczyły się już burzliwe
dyskusje.
Większość wpisów potwierdzała jego wyjaśnienia. Niektórzy jednak
podchodzili do nich sceptycznie. Albo otwarcie mu przeczyli. Jeszcze inni
odpowiadali im kolejnymi, z pozoru niepodważalnymi argumentami.
„Chcesz, żeby to brzmiało przekonująco. Żeby nikt nie miał
wątpliwości" - pomyślała Dana. Zamknęła wiadomość.
Tutaj przynajmniej miała spokój i nikt nie protestował pod jej oknami.
Żadnych demonstrantów na ulicy. I prawie żadnych aut.
W końcu Dana poczuła zmęczenie. Zbliżała się czwarta nad ranem.
Ustawiła budzik na siódmą, odłożyła telefon na nocny stolik i
wyłączyła światło. Potem zdjęła z siebie płaszcz kąpielowy, zbyt ciepły
żeby w nim spać, i przykryła się lekkim kocem, który służył za kołdrę.
Kilka razy przewróciła się z boku na bok, aż w końcu znalazła wygodną
pozycję do snu.
A potem jeszcze raz sięgnęła po telefon i napisała odpowiedź.
 
Nic mi nie jest, biorąc pod uwagę okoliczności. Muszę wcześnie wstać. Dobranoc.
 
64.
–  Odejdzie pan z honorami, zachowując wszystkie należne panu
przywileje wynikające ze służby w siłach zbrojnych - tłumaczył wojskowy
Seanowi.
Na biurku między nimi leżały dokumenty. Wystarczyło je podpisać.
– A jeśli nie chcę i odmówię? - zapytał Sean.
– Pewne wpływowe osoby i tak doprowadzą sprawę do końca. Tyle że
wtedy już nie będzie tak pięknie i honorowo.
– A kapitan Jason Waters? Co z nim?
–  To bardzo sprawny żołnierz. Odnosi sukcesy. Ma duże zdolności
przywódcze. Wróżę mu wielką przyszłość i dalszą karierę w wojsku.
– Czyli on nie poniesie żadnych konsekwencji, tak?
– Po wnikliwym zbadaniu wszystkich sygnałów jesteśmy przekonani,
że nie ma podstaw, by mówić o jakichkolwiek konsekwencjach. Same
laurki, poza pańskimi zeznaniami oczywiście. Wręcz ciśnie się na usta
pytanie, dlaczego obwinia go pan o te wszystkie rzeczy?
– Sugeruje pan, że zniesławiam kapitana Watersa? Że to kłamstwa?
–  Niczego nie sugeruję. Wojna to skomplikowana sprawa. Nigdy nie
jest tak jednoznaczna, jak większość chciałaby ją widzieć. Albo jak
chciałaby ją prowadzić.
– Tamte sytuacje były całkowicie jednoznaczne.
Wojskowy po drugiej stronie biurka położył dłoń na dokumentach i
przesunął je w stronę Seana.
– To pańska decyzja i pański wybór - powiedział.
–  Rozumiem, że posłaniec ma ponieść karę, a sprawcy nic się nie
stanie?
–  Nikt pana za nic nie karze. Wręcz przeciwnie. Dajemy panu
możliwość powrotu do domu, z zachowaniem wszystkich benefitów.
– Nie chcę wracać do domu.
– To niech pan jedzie, gdzie pan chce.
 
65.
Budzik w telefonie odgrywał delikatną melodię. A mimo to brzmiał
jak syrena okrętowa. Dana czuła się jak po łamaniu kołem. Całe ciało
sprawiało jej ból. Jedyne, czego chciała, to zostać w łóżku i się nie ruszać...
Zaraz, co to w ogóle za miejsce?
Policyjny bezpieczny lokal.
Najważniejsze, że tej nocy nie miała nawracających koszmarów z
przeszłości. Albo ich nie pamiętała. Teraźniejszość wywoływała
wystarczająco gwałtowne emocje.
Z wysiłkiem zwlekła się z łóżka i poczłapała do łazienki.
Z doświadczenia wiedziała, że tylko jeden sposób dawał szanse na
przywrócenie jej do życia.
Nabrać głęboko powietrza i wziąć zimny prysznic.
Kilka minut później stała w kuchni z mokrymi, ale rozczesanymi już
włosami i przyciskała telefon do ucha.
Po trzecim sygnale usłyszała kobiecy głos, który mówił do niej coś po
grecku. Dana przedstawiła się po angielsku. Kobieta zawołała koleżankę.
Dana powtórzyła pytanie.
–  Pan Zanakis ma za sobą spokojną noc - zapewniła Danę druga z
pielęgniarek. - Jeszcze się nie obudził.
Dana podziękowała i poczuła ulgę.
Kolejna sprawa do załatwienia: płaszcz kąpielowy i wycieczka do
drzwi. Kiedy wyjrzała na korytarz, zaspani policjanci zerwali się z krzeseł.
– Dzień dobry!
Ten, którego poprzedniego wieczoru - a raczej w środku nocy -
poprosiła o ubranie, poprawił szybko kurtkę munduru. Dopiero teraz Dana
zwróciła uwagę, że obok niego, pod ścianą, stał wieszak na kółkach.
–  Proszę - powiedział funkcjonariusz zaspanym tonem i ze znacznie
szczęśliwszą miną niż w czasie ich poprzedniej rozmowy. - Mam nadzieję,
że będą na panią pasowały.
Dana podziękowała mu uśmiechem, wciągnęła ubrania do mieszkania
i zamknęła drzwi.
Trzy bluzki. Trzy kostiumy. Szary, beżowy i granatowy. Zdecydowała
się na beżowy. Bluzka i spódnica pasowały.
W kuchni znalazła chleb, masło, dżem, muesli, ser, szynkę, ogórek,
kilka pomidorów, winogrona, dwie gruszki, mleko, jogurt, herbatę, ekspres
do kawy i pasujące do niego kapsułki.
Na początek zatem kawa.
Kiedy ekspres jeszcze hałasował, jej telefon cichym sygnałem
obwieścił nadejście wiadomości.
Kilka nieodebranych połączeń od Henka. Przez zamieszanie i nerwy
nie miała szans usłyszeć, jak dzwonił.
Przesłał też parę wiadomości.
 
Jak się czujesz? Wszystko dobrze? Odezwij się!
 
A potem kilka w tym samym tonie. Pokazywały przynajmniej, że się o
nią troszczył.
Ostatnia za to brzmiała tak:
 
Co jeszcze musi się wydarzyć, żebyście odpuścili? Oni chcieli Cię zabić! Wczoraj im się nie udało.
Ale kto wie, co będzie jutro? Możesz nie mieć tyle szczęścia. Wycofajcie to oskarżenie! Wracaj do
domu!
 
Dana już nawet nie czuła rozczarowania. A jeśli już, to tylko w
stosunku do siebie i swojej bezsensownej cierpliwości dla tego związku.
Uruchomiła przeglądarkę i zabrała się do czytania najświeższych doniesień
prasowych.
Wśród nagłówków i krzykliwych tytułów królował oczywiście
wczorajszy atak. Ale ani słowa o stanie Vassiliosa. Za to sporo wywiadów z
uciekinierami szukającymi schronienia w obozach dla uchodźców na
greckich wyspach. Od poprzedniego wieczoru odtwarzały je również duże
redakcje i ogólnokrajowe media. Trzech mężczyzn w różnym wieku, młoda
kobieta z dzieckiem na ramieniu, staruszka z twarzą pooraną zmarszczkami.
Stali na obrzeżach obozu dla uchodźców i potępiali aresztowanie Turnera.
Amerykanie zawsze im przecież pomagali. W Afganistanie. W Iraku.
Gdyby inni byli jak oni, nie musieliby uciekać przed terrorystami i
islamskimi ekstremistami. No oczywiście. Ciekawe, kto w ogóle wymyślił
te wywiady. Ich przekaz był prymitywnie prosty i jasny. A mimo to
niejedna osoba się na to złapie.
Zdenerwowana wróciła do przeglądania skrzynki odbiorczej.
Alex przysłał dwie nowe wiadomości.
 
Powinnaś to zobaczyć: dotyczy przewodniczącego dzisiejszego składu sądu apelacyjnego.
Do Twojej wiadomości: artykuł przyjaciół walczących z kampanią przeciwko Wam.
 
Dana otworzyła pierwszą wiadomość. Składała się niemal w całości z
serii fotografii i jednego pliku wideo. Wszystkie zdjęcia zrobiono z dość
dużej odległości, podczas zachodu słońca. Czasem na pierwszym planie,
gdzieś z boku czy na środku, pojawiały się niewyraźne kształty liści,
przedmiotów albo osób. Wszystkie przedstawiały tego samego starszego
mężczyznę. Najpierw wsiadł do taksówki. Potem jechał nią przez miasto. A
na koniec zatrzymał się przed ogromną stalową bramą, za którą znajdowała
się wspaniała posiadłość.
 
Konstantinos Konstanidis, przewodniczący składu orzekającego sądu apelacyjnego, poprzedniego
wieczoru złożył wizytę w rezydencji ministra sprawiedliwości. Spędził tam dwie godziny, po czym
wrócił do domu. Znajomi Stavrosa, Manolisa i reszty mieli na wszystko oko. Można zgadywać, o
czym rozmawiali. Każdy ma trzy podejścia. Całość trafi do sieci dzisiaj przed południem, równo z
rozpoczęciem procesu. Przekażemy kopie zdjęć mediom. Pomyślałem, że to Cię może
zainteresować.
 
Nie wiedziała, co sądzić, ale na pewno lepiej wiedzieć o takich
sprawach. Potem otworzyła kolejną wiadomość. Treść zawierała tekst
długości powieści. Dana wstawiła kolejną kawę. Wsypała trochę muesli do
jogurtu i zamyślona zaczęła mieszać, jednocześnie czytając przesłane
informacje.
Autor bardzo szczegółowo wyjaśniał mechanizmy prowadzenia
negatywnej kampanii medialnej przeciwko ICC od czasu aresztowania
Turnera. Szczególny nacisk położył na omówienie dezinformacji i szerzenie
nieprawdziwych newsów. Posługiwał się przykładami, takimi jak zdjęcie
Dany z demonstracji klimatycznej, spreparowana fotografia Alexa z
Exarchii, a także artykuły oczerniające Anatole'a Mgebę i Marię Cruz.
Każdy z nich dokładnie opisywał i wyjaśniał, w jaki sposób doszło do
manipulacji. Były to bardzo staranne i obszerne analizy, podparte zrzutami
z ekranu i linkami, tłumaczące, jak te informacje promowano w mediach
społecznościowych. Wyjątkowo szczegółowe prześledzenie ich drogi
pozwoliło autorowi wskazać, że źródłem wszystkich było zaledwie kilka
kont, powiązanych z wcześniej omawianymi fałszywymi i oszczerczymi
informacjami, szerzących głównie prawicowo-konserwatywną i
prawicowo-radykalną propagandę. Za ich sprawą i z wykorzystaniem coraz
nowszych i skuteczniejszych narzędzi do prowadzenia wojny medialnej, w
tym sterowanych sztuczną inteligencją armii botów, zalewały sieć i
infekowały głowy jej użytkowników. Już jakiś czas temu, w innych
sprawach, śledztwo niezależnych dziennikarzy i aktywistów wykazało, że
większość z tych kont jest zarządzana przez byłego współpracownika CIA,
który przez kilka lat pracował w biurze jednego z republikańskich
senatorów.
Tekst był tak długi, że w pewnej chwili Dana przestała czytać całość, i
tylko przeskakiwała wzrokiem od jednego akapitu do kolejnego. Artykuł
potwierdzał to, co i tak wiedzieli wszyscy, którzy śledzili sytuację: że
Amerykanie rozpętali w sieci szeroko zakrojoną kampanię oszczerstw i
pomówień na temat Trybunału Karnego i jego pracowników. Co było do
przewidzenia. Teraz przynajmniej każdy mógł się przekonać, jak taka
kampania wygląda od kuchni. To wszystko. Wielu nie przeczyta tak
długiego tekstu. Był na to zbyt szczegółowy i zbyt rzeczowy. Niczego nie
zmieni. Mimo to Dana uznała, że jest interesujący. Pokazywał tym po
drugiej stronie, że ich działania i instrumenty nie są tajne.
Jednocześnie złapała się na tym, że strategia wykorzystania
nieprawdziwych i zmanipulowanych informacji miała na celu wprowadzać
zamieszanie i niepewność i udało jej się podważyć również jej zaufanie do
zasłyszanych informacji. Czuła, że mieszają się w niej nieufność z
pewnością. Anonimowi i potężni wrogowie obrzucali ją błotem, zalewali
tsunami kłamstw, gróźb i podłości, przez co ogarniało ją poczucie
bezradności. Ale takie wyjaśnienia i analizy pomagały jej zrozumieć, co się
właściwie działo. Kto za tym stał. Dzięki temu jej wrogowie zyskiwali
twarz. A ona dostawała do ręki środki, którymi mogła się bronić.
Wielokrotnie w czasie lektury zadawała sobie pytanie, czy całość była
pomysłem Alexa, który w ten sposób chciał odzyskać jej zaufanie.
Artykuł lada chwila trafi do sieci - napisał na koniec.
„Niech trafia" - pomyślała Dana. Tak jak poprzedniej nocy, z analizą
na temat sfałszowania zdjęcia Alexa z Derekiem Endvorem, nie bali się
stanąć do debaty i zmierzyć z krytyką. Albo tylko zwiększali zamieszanie. I
potęgowali nieufność.
Komu w ogóle mogła jeszcze ufać?
Zawahała się, po czym odszukała w telefonie kontakt do prokuratora
Stouvratosa. Miała zapisany jego numer. Zaczęła pisać wiadomość.
 
66.
Steve prawie nie zmrużył oka. Ledwie udawało mu się zasnąć, zrywał
się przerażony, choć nie pamiętał, co mu się śniło. Wiedział za to, że serce
wali mu jak szalone. Obok niego leżała Catherine; oddychała spokojnie i
równomiernie. Kiedy na zewnątrz zrobiło się jasno, wstał i wymknął się do
salonu. Wiedział, że tego dnia nie zazna odpoczynku.
Pierwsze, co zrobił, to sięgnął po telefon. Jakieś nowości? Wiadomości
z Aten? Może z Hagi? Albo z USA?
Na ekranie zobaczył zdjęcia pożaru, który wybuchł tej nocy. Płonący
dom, na podjeździe zwęglony wrak samochodu. Do tego strażacy, policja i
niebieskie światła karetek.
Tytuły pogrubionym drukiem. Podpalenie! Oprócz tego: prawnicy,
Międzynarodowy Trybunał Karny, poszkodowani, szpital, Ateny.
Steve przeczytał informacje z kilku portali. Minionej nocy prawniczka,
która dokonała aresztowania Douglasa Turnera, oraz wspierający ją grecki
prawnik stali się celem ataku podpalacza. Niewiele było wiadomo na temat
obrażeń, jakie odniosła jedna z tych osób - jedynie tyle, że została
przewieziona do szpitala i miała zostać tam jakiś czas.
Chłopak siedział na kanapie, ściskał w dłoni telefon i wpatrywał się w
ekran. Mdłości, które dotychczas kojarzył jedynie z żołądkiem, odczuwał
niespodziewanie całym ciałem.
Żadna z agencji prasowych nie informowała o tożsamości sprawców.
Za to, jak zwykle w takich sytuacjach, w internecie zaczęły krążyć plotki i
teorie spiskowe. Nikt w Grecji nie dziwił się zamachom dokonywanym
przez lewicowych ekstremistów i każdy wiedział, że mają oni na sumieniu
przemoc i ofiary śmiertelne. Problem polegał na tym, że trudno byłoby
znaleźć powód, by w ten sposób atakować prawników, którzy stali za
aresztowaniem byłego przywódcy imperialistyczno-kapitalistycznego
Zachodu. Dlatego znacznie częściej jako sprawców wskazywano
prawicowych ekstremistów. Być może wspieranych przez amerykańskie
tajne służby. Albo służby innego kraju. Amerykanie zdecydowanie
zaprzeczyli, by mieli cokolwiek wspólnego z nocnym podpaleniem. Steve
nie wiedział, co o tym sądzić. Jednak przekaz - niezależnie od tego, kim był
sprawca i co chciał zakomunikować - był zupełnie jasny:
Kto zadziera z Douglasem Turnerem, będzie miał do czynienia z nami.
Mdłości w ciele Steve'a ustąpiły miejsca mieszaninie paniki, palącej
złości i bezradności. Nerwowym ruchem otarł czoło i skupił się na szukaniu
dalszych wiadomości.
Cały czas tematem numer jeden było nocne podłożenie ognia. Inne
informacje pojawiały się tylko od czasu do czasu. Jedna z nich dotyczyła
członka Trybunału. Bardzo nieprzyjemny artykuł. Ktoś, kto patrzył na takie
teksty krytycznie, szybko identyfikował go jako element kampanii
oszczerstw. I znów coś o podpaleniu. Co go spotka, kiedy inni dowiedzą
się, czego się dopuścił? Stopniowo znikał paraliżujący strach. Coś zrobił.
Podjął decyzję. Może nawet przyczynił się bezpośrednio do aresztowania
Turnera? Po chwili czuł już tylko panikę i złość.
 
67.
Tego ranka Dana pojechała do sądu policyjnym radiowozem. Po raz
pierwszy nikt na nią nie czekał przy stanowisku ochrony i sama musiała
przejść całą procedurę bezpieczeństwa. I po raz pierwszy ruszyła w stronę
sali rozpraw bez Vassiliosa u boku.
Była już w połowie drogi, kiedy zbliżył się do niej niezbyt wysoki
mężczyzna przed sześćdziesiątką. Miał szpakowate włosy i brodę. Dana
natychmiast go rozpoznała - zapamiętała go ze zdjęć, które rano dostała od
Alexa. Konstantinos Konstanidis, przewodniczący składu sędziowskiego na
dzisiejszej rozprawie. Studiował na Harvardzie, przypomniała sobie.
Zatrzymał się przed nią.
– Dzień dobry - przywitał się. - Bardzo się cieszę, że jest pani cała i
zdrowa - ciągnął nienagannym angielskim z amerykańskim akcentem.
Marynarka nie była w stanie ukryć pokaźnego brzuszka. Dana pomyślała,
że ma zadziwiająco duże dłonie i grube palce. - Bardzo mi przykro z
powodu tego, co panią spotkało tej nocy. Mam nadzieję, że Vassilios
szybko dojdzie do siebie.
– Leży jeszcze w szpitalu - odparła Dana.
– Oby jak najszybciej ujęto sprawców.
Dana potaknęła.
– Czy znalazłaby pani dla mnie minutkę? Chciałbym zamienić z panią
słówko - poprosił.
Od razu domyśliła się, o co chodzi: sędzia na pewno nie zamierzał
rozprawiać z nią o formalnościach.
–  Z panią jako przedstawicielką ICC - dodał mężczyzna z szerokim
uśmiechem.
Dana się rozejrzała. Poza nimi na korytarzu nie było nikogo.
– Nie sądzę, żeby ktokolwiek nam tu przeszkodził - zaczęła.
–  Wolałbym porozmawiać z panią w jakimś mniej eksponowanym
miejscu - odparł.
Dana zrobiła się jeszcze bardziej nieufna. Taka sytuacja na pewno nie
była czymś zwyczajnym. Wiedziała o jego wczorajszej wizycie u ministra
sprawiedliwości, więc nie spodziewała się niczego dobrego. Z drugiej
strony, w tym postępowaniu trudno byłoby dopatrzyć się czegokolwiek
zwyczajnego. Lepiej wiedzieć, czego się spodziewać, niż później dać się
zaskoczyć w czasie rozprawy. Dlatego posłusznie ruszyła za sędzią, minęła
wejście do sali sądowej i przekroczyła próg niewielkiego pomieszczenia tuż
za nią.
– Czy chodzi o kwestię zdalnego uczestnictwa Marii Cruz? - zaczęła
Dana.
– Bardzo mi przykro - odparł sędzia. - Obawiam się, że to jest nie do
zrealizowania. Z prawnych i technicznych względów, ale nie tylko, bo w
grę wchodzi również bezpieczeństwo. Brakuje nam odpowiedniego
wyposażenia, by zapewnić właściwy poziom zabezpieczenia takiej
transmisji. ICC z całą pewnością nie chciałby, żeby ktoś włamał się w
trakcie procesu i przejął połączenie.
Dlaczego Dana nie była tym nawet zaskoczona? Całość zmieniała się
w parodię i kpinę!
Sędzia wskazał na jedno z krzeseł, zachęcając ją, żeby zajęła miejsce.
– Opierając się na obecnej ocenie sytuacji - zaczął, kiedy oboje usiedli
- zamierzam wypuścić Douglasa Turnera z aresztu.
Przerwał na chwilę, żeby dać jej czas na zrozumienie znaczenia słów,
które właśnie padły. Dana zachowała spokój. Spodziewała się tego.
–  Nie miał pan jeszcze szans zapoznać się z uzasadnieniem naszej
apelacji. Przedłożymy dodatkowe dowody.
– Zakładam, że tak zrobicie. To jednak niczego nie zmieni. Nie macie
najmniejszych szans na wydanie Turnera do Hagi - ciągnął sędzia, wyraźnie
rozczarowany opanowaniem Dany. - Powinna pani zdawać sobie z tego
sprawę. Międzynarodowy Trybunał Karny oraz pani i tak bardzo dużo
osiągnęliście. Zaznaczyliście swoją obecność. Pokazaliście, że działacie.
Ale już wystarczy. Mieliście szansę przedłożyć dowody. Nie poradziliście
sobie. Nie mam zamiaru przedłużać tego teatru. Amerykanie grożą
zniszczeniem naszej gospodarki. Pani obecną ojczyznę czeka ten sam los.
Jesteśmy na krawędzi wojny z Turcją, którą niespodziewanie ośmieliła
postawa USA, a w zasadzie ich poparcie! Wy też ponosicie za to
odpowiedzialność. Dlatego dzisiaj to zakończę. Ale dam pani szansę, by
ICC uniknął kompromitacji. Istnieje bowiem możliwość, że to nie sąd
podejmie decyzję, tylko Trybunał wycofa nakaz aresztowania. To byłoby
najlepsze rozwiązanie. Dla wszystkich stron.
Spojrzał na nią uważnie. Szukał w jej oczach śladów strachu,
niepewności, wahania, zagubienia czy choćby złości... czegokolwiek, co
sugerowałoby słabość, której mógłby się uczepić i ją wykorzystać.
Dana nie zamierzała mu niczego ułatwiać. Uśmiechnęła się tylko
delikatnie.
–  ICC zachowa twarz - ciągnął sędzia, walcząc o spokój. - Tylko
dzięki temu, że samodzielnie podejmie właściwą decyzję. Amerykanie
odzyskają image, bo nikt nie będzie próbował oskarżać ich byłego
prezydenta. A grecki wymiar sprawiedliwości do końca będzie postępował
zgodnie z zapisami prawa.
Dana uśmiechnęła się szerzej.
–  Opowiada mi pan takie rzeczy, wiedząc dobrze, co wydarzyło się
zeszłej nocy? - zapytała. - Ktoś próbował przemocą zamknąć usta
sprawiedliwości, a pan to popiera?
–  Jestem zdecydowanie przeciwny i oburzony tym, co się stało -
odparł. - I wie pani o tym doskonale. Ale musi pani zdawać sobie też
sprawę, że to przegrana partia, w której nie ma pani szans na sukces. I tak
zaszła pani dalej, niż ktokolwiek przewidział. Douglas Turner, były
prezydent Stanów Zjednoczonych, siedzi w więzieniu. Proszę potraktować
to jako swoje zwycięstwo.
– Nie o to chodziło. - Dana pokręciła głową. - Nie o moje zwycięstwo.
Albo przegraną. Chodziło o tysiące niewinnych ludzi, którzy zostali
zamordowani. I o to, że w przyszłości ofiar będzie coraz więcej, jeśli
dopuścimy do utrwalenia takiego stanu rzeczy. Chodzi o to, że za te śmierci
ktoś ponosi odpowiedzialność. I że już czas, żeby za nie odpowiedział. To
ma być jasny i jednoznaczny sygnał dla wszystkich, którym się wydaje, że
mogą postępować jak Stany Zjednoczone, bo społeczność międzynarodowa
i tak nic nie zrobi. Pan - dodała - znalazł się w bardzo komfortowej sytuacji,
bo nie musi pan o niczym decydować. Wystarczy, że potwierdzi pan, że
spełnione zostały wszystkie cztery warunki aresztowania Turnera. Proszę
pozwolić nam przedłożyć ten jeden dowód. Decyzję o jego
odpowiedzialności, o jego winie albo niewinności, podejmie sąd w Hadze.
Pan będzie miał czyste ręce.
– Ja już pani powiedziałem, jak ja to widzę.
Dana przyjrzała mu się zamyślona. Miała w zanadrzu jeszcze inne
argumenty. Rano dostała je od Alexa. Czy mogła posunąć się aż tak daleko?
Czy miała prawo? Często rozprawiali w Hadze, że ten cały proces tylko w
niewielkim stopniu będzie się toczyć i rozwiązywać na płaszczyźnie
prawnej. I że znacznie ważniejsza będzie w nim polityka. I o decydującej
roli komunikacji. Jako prawniczka zawsze trzymała się mimo wszystko
dziedziny prawa i przepisów. Sferę polityki zostawiła Marii. A w ostatnich
dniach głównie Vassiliosowi. Komunikację - działowi prasowemu. Choć w
ostatnich godzinach Alex i jego przyjaciele włożyli dużo wysiłku, żeby jej
pomóc. Dotychczas nie musiała się o te rzeczy martwić. Nie musiała
ryzykować, że pobrudzi sobie ręce.
Od początku rozmowy siedziała oparta i słuchała sędziego z dłońmi
luźno spoczywającymi na podłokietnikach. Teraz jednak się wyprostowała.
Poczuła, że odruchowo się spina. Jakby wypełniała ją nieznana dotychczas
złość... i pewność siebie.
– Przyznaję - zaczęła - że nie zazdroszczę panu sytuacji, w jakiej się
pan znalazł. - Wyjęła z kieszeni telefon. - I nie zazdroszczę nacisków, jakim
jest pan poddawany. - Otworzyła zdjęcia, na których było widać, jak sędzia
wsiada do taksówki przed swoim domem. Jak jedzie nią przez Ateny. I jak
znika za wysoką bramą rezydencji ministra sprawiedliwości. - Minister
sprawiedliwości również - dodała i pokazała mu ekran. - Prawda?
Sędzia w milczeniu przyglądał się fotografiom. Przez chwilę było
widać, że drżą mu kąciki ust.
– To stop-klatki z nagrania, które jest już dostępne w sieci - wyjaśniła.
- Niedługo zobaczy je bardzo wielu ludzi. Bardzo wielu. I będą zadawać
sobie pytanie, o czym to rozprawiali w przeddzień procesu apelacyjnego
minister sprawiedliwości i przewodniczący składu, niezawisły sędzia, który
ma obiektywnie rozpoznać sprawę Douglasa Turnera. Czy to było coś
ważnego?
Teraz to ona czekała na reakcję swojego rozmówcy.
– Skąd ma pani te zdjęcia? - zapytał w końcu.
–  Zadaje pan niewłaściwe pytania. Najważniejsze powinno brzmieć:
jak, w kontekście tych zdjęć, będzie pan przewodniczy! posiedzeniu sądu?
Bo słabo będzie wyglądało, jeśli pański sąd odrzuci wniosek o
przedstawienie i ocenę dowodu tylko po to, żeby podjąć politycznie
motywowaną decyzję, prawda? Wspomniał pan właśnie, jak dobrze by
było, gdyby grecki system sprawiedliwości wyszedł z tego z twarzą. Jestem
przekonana, że ministrowi sprawiedliwości zależałoby na tym samym. I wie
pan co? To pan będzie dzisiaj twarzą tego systemu. Wszystko w pańskich
rękach.

***

Kiedy Dana przestąpiła próg sali sądowej, Amerykanie stali już przy
swoich miejscach. Ledwie ją zobaczyli, ruszyli w jej stronę. Derek Endvor
znalazł się przy niej pierwszy.
– Dzień dobry! - powiedział. - Bardzo się cieszę, że panią widzę!
Dana uznała, że zabrzmiało to nawet szczerze.
–  W imieniu nas wszystkich chciałbym zapewnić panią o naszym
zdecydowanym potępieniu obrzydliwego aktu przemocy, jaki miał miejsce
dzisiejszej nocy. Nie możemy pozwolić, żeby takie rzeczy się działy.
Będziemy naciskać i wszystkimi dostępnymi środkami wspierać grecki
wymiar sprawiedliwości w wyjaśnieniu tej sprawy.
–  Dziękuję - odparła Dana chłodno. - Wyjaśnianie przestępstw
możemy zacząć od razu, od Douglasa Turnera. - Po tych słowach minęła go
i udała się na swoje miejsce.
Stouvratos i jego współpracownica siedzieli już za stołem. Prokurator
zapytał o stan zdrowia Vassiliosa. Dana powiedziała mu wszystko, co
wiedziała.
– Otrzymał pan dokumenty z Trybunału, prawda? - zapytała.
– Tak - potwierdził Stouvratos.
– Czy wydrukował pan też wszystko, co dosłałam panu dzisiaj rano? -
upewniła się Dana.
Mężczyzna podał jej plik papierów. Dana przekartkowała pobieżnie
całość.
– Świetnie, dziękuję.

***

Apelację w sprawie Turnera rozpatrywał skład sędziowski złożony z


trzech mężczyzn. Konstanidis był przewodniczącym. Pozostała dwójka
wydawała się znacznie młodsza od niego. Pierwszy, czterdziestokilkulatek,
wyglądał jak szczupły, niewysoki biegacz. Bez brody, z ogoloną głową.
Drugi nosił pokaźne wąsy i krótkie loki. Był też znacznie grubszy od
przewodniczącego. Ich nazwiska znajdowały się w aktach, które Dana
jeszcze poprzedniego dnia otrzymała do wglądu.
Po otwarciu posiedzenia przez przewodniczącego Konstanidisa usiedli
wszyscy poza Ephramidisem.
–  Pan adwokat najwyraźniej ma coś pilnego do powiedzenia -
stwierdził Konstanidis. - Zatem proszę bardzo.
–  Ponownie chciałbym podnieść poruszaną już wcześniej kwestię -
zaczął Ephramidis. - Stoimy na stanowisku, że nakaz aresztowania
wystawiony przez ICC w sprawie mojego mandanta jest nieuprawniony.
Nowe dowody, które to potwierdzają, od wczoraj są dostępne publicznie i
przekazywane przez media. Dowody te sprawiają, że jakiekolwiek dalsze
próby rozpatrywania zarzutów Międzynarodowego Trybunału Karnego
przeciwko mojemu klientowi są stratą czasu. Mamy potwierdzenie i
pewność, że nakaz aresztowania powstał tylko w jednym celu: poniżenia i
oczernienia mojego klienta. - Podszedł do stołu i położył przed sędziami
cienką teczkę. - Wydrukowane tutaj doniesienia wskazują, że w wielu
przypadkach przy formułowaniu zarzutów członkami Trybunału kierowały
osobiste pobudki! Zaczynając od obecnej tutaj przedstawicielki ICC Dany
Marin, która siedzi przed wysokim sądem! - zawołał, celując
oskarżycielsko palcem w stronę Dany. Zachowywał się, jakby występował
w telewizji! - Pani Marin już jako nastolatka demonstrowała z komunistami
przeciwko „amerykańskiemu imperium wyzysku" - ostatnie słowa
wypowiedział z kpiną. - Do tego, ledwie wylądowała w Atenach,
natychmiast udała się na spotkanie z radykalnymi lewicowymi publicystami
w dzielnicy opanowanej przez anarchistów!
To oznaczało, że dowiedzieli się już o istnieniu Tani, Manolisa,
Stavrosa i pozostałej paczki przyjaciół.
Sędziowie zaczęli przeglądać wydruki. I spoglądali przy tym na Danę.
Domyślała się, co znalazło się w teczce od adwokata. Zdjęcia i
artykuły, które od kilku dni przedstawiały ją w niekorzystnym świetle.
Podejrzewała też, że to nie koniec.
–  Jeszcze bardziej obciążające i jednoznaczne są kwestie dotyczące
Anatole'a Mgeby - ciągnął Emphramidis. Z innej teczki wyjął duże zdjęcie
sędziego Trybunału. Po co? Przecież nie siedzieli przed ławą przysięgłych,
w posiedzeniu sądu nie brały udziału media, a siedzenia dla publiczności
pozostawały puste, więc nie było potrzeby robienia show. Dana była
przekonana, że w teczce dla sędziów również znalazło się takie samo
zdjęcie. - Fotografia przedstawia sędziego Anatole'a Mgebę,
przedstawiciela Izby Przygotowawczej Międzynarodowego Trybunału
Karnego w Hadze. Izba Przygotowawcza jest organem odpowiedzialnym za
przeprowadzenie dochodzenia i wydanie nakazu aresztowania mojego
klienta. To czyni go jedną z kluczowych postaci w tej coraz żałośniejszej
układance. Rodzina Mgeby i Anatole Mgeba osobiście obwiniają Douglasa
Turnera o miliardowe straty, które poniósł ten przeżarty korupcją klan.
Sędziowie unieśli brwi. Ephramidis dał im czas na przejrzenie
przygotowanych dokumentów.
–  Dodatkowo - odezwał się po chwili - mamy jeszcze Marię Cruz,
główną prokurator Trybunału. Również w jej przypadku pojawiły się
bardzo poważne wątpliwości co do obiektywizmu, gdyż za chęcią ścigania
Douglasa Turnera mogą stać osobiste przesłanki, jak wysoki sąd sam widzi.
I znów numer z dużym wydrukowanym zdjęciem.
Dana zauważyła, że sędziowie marszczą brwi. Gdzie oni spędzili
ostatnich kilka dni? Przecież poruszane przez Ephramidisa artykuły zostały
opublikowane przynajmniej dobę wcześniej! I przynajmniej od tego czasu
były kolportowane przez wiele mediów. Nie mogła uwierzyć, że
którykolwiek z tej trójki mógłby być zaskoczony tymi sfabrykowanymi
nowościami.
–  W obliczu przytłaczających dowodów na stronniczość oskarżeń i
pozamerytoryczne pobudki prowadzące do aresztowania mojego klienta
żądam natychmiastowego uwolnienia Douglasa Turnera! - grzmiał
Ephramidis. - Gdybym tylko mógł, bez wahania wydałbym natychmiast
nakaz zatrzymania osób, które są za to odpowiedzialne, lecz niestety nie
leży to w mojej gestii. Jestem jednak głęboko przekonany, że odpowiednie
organy przeprowadzą wnikliwe śledztwo! Bo po takim nadużyciu zaufania
do prawa i sprawiedliwości na arenie międzynarodowej trudno będzie
naprawić szkody!
Sędziowie odłożyli dokumenty. Konstanidis spojrzał na Danę.
–  Czy przedstawicielka Międzynarodowego Trybunału Karnego
chciałaby to jakoś skomentować? - zapytał.

***
Derekowi nie podobał się spokojny, pewny siebie uśmiech na twarzy
Dany. Tym bardziej że stawał się coraz szerszy, im dłużej wybrzmiewała
tyrada Ephramidisa, który z każdym zdaniem zwiększał ciężar stawianych
zarzutów.
W odpowiedzi na udzielenie głosu przez przewodniczącego Dana
wstała z miejsca.
–  Możemy szybko to wszystko wyjaśnić - orzekła i sięgnęła po
wydruki, które przygotował dla niej Stouvratos, po czym skierowała się z
nimi w stronę sędziów. - Pan adwokat najwyraźniej nie zdążył zapoznać się
z najnowszymi informacjami w poruszanych kwestiach. Wszystkie
podniesione przez niego zarzuty są albo wytworem czyjejś chorej
wyobraźni, albo są tak pozbawione sensu, że nie da się ich obronić. -
Mówiąc to, podała dokumenty. - W ostatnich godzinach wielokrotnie
zostały zdementowane. W przekazanych dokumentach wysoki sąd znajdzie
wydruki artykułów publicznie dostępnych w internecie. W sposób bardzo
szczegółowy i wyczerpujący odkrywają i tłumaczą manipulacje. I ujawniają
też, kto za nimi stoi. W dużym skrócie: wszystkie te wiadomości
rozprzestrzeniane są aktywnie przez strony internetowe, błogi i konta w
serwisach społecznościowych, które już wcześniej, w innych przypadkach,
zostały dość jednoznacznie zidentyfikowane jako powiązane z
amerykańskimi tajnymi służbami. Proponuję zapoznać się w spokoju z
przekazanymi przeze mnie materiałami, żeby wysoki sąd mógł wyrobić
sobie na ich temat zdanie. Zajmie to co najmniej godzinę. Znacznie dłużej
będzie to trwało, gdyby wysoki sąd chciał sam badać i analizować
wszystkie źródła. Wysoki sąd może jednak uwierzyć mi na słowo, że
wszystko jest potwierdzone. I kontynuować posiedzenie. Jestem
przekonana, że taki krok byłby w najlepszym interesie zarówno obrony, jak
i samego sądu.
Odwróciła się i z plikiem dokumentów w dłoni spojrzała na Dereka.
Mężczyzna zachował kamienną twarz.
–  Proszę bardzo, oto kopia przekazanych dokumentów dla obrony i
amerykańskiej delegacji. Niczego nowego państwo się z nich nie dowiedzą,
bo dobrze wiedzą, co w nich jest.
Derek domyślał się, co tam znajdzie. Nie docenili jej. On również.
Sędziowie patrzyli na wydruki. Po chwili przenieśli wzrok na Danę, a
potem na Dereka, Ephramidisa i Turnera.
 
68.
– Sąd zapoznał się z dokumentami dostarczonymi przez obie strony -
oznajmił Konstanidis, kiedy sędziowie wrócili z narady poza salą. - Stoimy
na stanowisku, że na tę chwilę można wykluczyć zarzut nadużycia w
postaci osobistych przesłanek kierujących osobami odpowiedzialnymi za
przygotowanie oskarżenia.
Ephramidis zerwał się z miejsca.
– Wysoki sądzie! - zawołał oburzony.
Konstanidis nie dał mu dokończyć.
–  Możemy przejść do dalszej części dzisiejszego posiedzenia.
Prokuratura złożyła wczoraj apelację i zobowiązała się do przekazania
dzisiaj nowych dowodów. Nadszedł czas, by zrealizować te zapowiedzi.

***

Dziesięć minut po tym, jak prezydent ze swoją świtą zniknął w


magazynie za kuchnią stołówki kampusu uniwersyteckiego w Berkeley,
słynny gość znów pojawił się wśród studentów. Szeroko uśmiechnięty,
jakby nic się nie wydarzyło. Z talerza, który trzymał w dłoni, zniknęła
połowa steku i większość frytek.
–  Wspaniałości! - pochwalił kucharzy. - Wybaczcie przerwę, ale
obowiązki państwowe wzywały.
Zjedzenie steku to obowiązek państwowy? Steve nie mógł dalej
nagrywać. Nie miał czym, bo zapodział gdzieś komórkę. Chyba zostawił ją
w magazynie. Musiał odłożyć ją w pośpiechu, kiedy wyganiany przez
ochronę prezydenta postanowił zabrać jeszcze ze sobą do kuchni pojemnik
z zapasem jedzenia.
Wystarczyło, że inni studenci nagrywali. Po drugiej stronie
kuchennego baru tłoczyło się kilkuset młodych ludzi. I większość
wyciągała dłonie z włączonymi telefonami.
Prezydent wrócił na salę stołówki w otoczeniu swoich ludzi.
Wychodząc, skinieniem głowy pożegnał Benita i resztę personelu.
– A teraz w spokoju dokończę ten przepyszny stek - oznajmił, po czym
zniknął, pochłonięty przez tłum gapiów. Benito i reszta pracowników
kuchni przez chwilę odprowadzali go wzrokiem.
Steve otrząsnął się z zamyślenia, wrócił do magazynu i zaczął szukać
telefonu. Na podłodze go nie znalazł. Zaraz, gdzie stał, zanim go stąd
wyrzucili? Nagrywał. I miał zabrać pojemnik z deserem. Do środka wszedł
z innymi. Przypomniał sobie, że chciał schować telefon i podnieść jedzenie
akurat w chwili, kiedy do pomieszczenia wpadli ludzie prezydenta i
wyprosili wszystkich na zewnątrz. Zatem jego telefon musiał leżeć gdzieś
na regale z deserem.
I rzeczywiście, znalazł go tam - wsunął się między dwa pojemniczki
ze słodkościami i znieruchomiał, przechylony pleckami w stronę
magazynku.
Kiedy Steve wziął go do ręki, na ekranie zobaczył ruchomy obraz:
włączona kamera. Czyżby niechcący włączył nagrywanie, kiedy go
podnosił?
Sprawdził bibliotekę multimediów. Pierwszym i najnowszym plikiem
było dwudziestominutowe wideo. Steve poczuł serce w gardle. To mogło
oznaczać, że jego telefon nie przestał nagrywać...
–  Steve! - wrzasnął Benito. - Steve! Gdzie ty się, do diabła,
podziewasz?
Z obejrzeniem pliku będzie musiał poczekać do zakończenia pracy.
Pospiesznie wsunął telefon do kieszeni spodni, wyszedł z magazynu i
wrócił do kuchni.

***

Derek uważnie przyglądał się Danie i prokuratorowi, kiedy Stouvratos


zaczął przemawiać. Czy byli pewni siebie? Na ile? Czy potrafili blefować?
–  Wysoki sądzie! - Prokurator odchrząknął. - Chcielibyśmy
przedstawić konkretny przypadek Ahmara al-Bashara.
Amerykanin natychmiast skojarzył podane nazwisko. Czyżby
dysponowali nagraniem? Alana i William wymienili krótkie spojrzenia, po
czym popatrzyli na Dereka.
–  Jeśli ma to służyć zapowiedzianej prezentacji dowodów, to proszę
bardzo - odparł przewodniczący składu sędziowskiego. - Jednak nie
pozwolę marnować nam czasu.
–  Ahmar al-Bashar był dowódcą powiązanego z Al-Kaidą oddziału
zbrojnego, który działał w Afganistanie - tłumaczył prokurator, prezentując
duże zdjęcie brodatego mężczyzny. - Jest on odpowiedzialny za liczne
ataki, w których zginęły setki niewinnych ofiar. Cztery lata temu zginął w
ataku dronów.
Kolejne zdjęcia: ujęcia z lotu ptaka. Piaskowo-pomarańczowe domy
na tle piaskowo-pomarańczowej kamiennej pustyni; krater; zbliżenia na
rozerwane pojazdy, zrobione przez fotografa z ziemi.
–  W tym jednym ataku życie straciło trzydzieści sześć osób - mówił
Stouvratos. - Zgodnie ze sprawozdaniem na temat programu selektywnej
eliminacji, które co roku jest składane przed Kongresem, wszyscy byli
terrorystami.
Prokurator prezentował kolejne zdjęcia. Zwęglone ludzkie szczątki.
–  Zdaniem miejscowych oraz jak wynika z pracy niezależnych
dziennikarzy i organizacji broniących praw człowieka, zdecydowaną
większość ofiar stanowią cywile.
– Wysoki sądzie - przerwał mu Ephramidis. - Z całym szacunkiem dla
ofiar i dla pracy osób zaangażowanych w przeprowadzone dochodzenia po
obu stronach, przyglądając się tym zdjęciom, zachodzę w głowę, jak ktoś
chciałby udowodnić, że te zwęglone szczątki należą do cywilów, a nie
terrorystów? Bo póki co, jak w większości podobnych przypadków, całość
opiera się na zeznaniach domniemanych świadków, bo twardych dowodów
zwyczajnie brak.
–  W tym przypadku dowodów jest aż nadto - zawołała Dana
oburzonym tonem.
„Niestety ma rację" - pomyślał Derek. Zdecydowanie popełnił błąd w
ocenie całej sprawy. Potrzebowali teraz pomysłu.
Dana zerwała się z miejsca.
– Wysoki sądzie, czy mogłabym zabrać głos?
Przewodniczący składu niechętnie skinął głową.

***
Dana podeszła do podwyższenia. Na blacie przed sędziami położyła
kartkę A4. A potem kolejną. I jeszcze jedną. I jeszcze. Łącznie rozłożyła
przed nimi trzydzieści pięć takich kartek.
Wydruki zdjęć ofiar, zrobionych im jeszcze za życia. Śledczy Izby
Przygotowawczej Międzynarodowego Trybunału Karnego zebrali je
wszystkie, narażając się na liczne niebezpieczeństwa i wkładając w to wiele
wysiłku.
–  To są portrety zmarłych - wyjaśniła Dana. - Proszę się im dobrze
przyjrzeć. Tak, zgadza się, jedenaścioro z nich to jeszcze dzieci.
Dwanaścioro to młodzież. Trzy kobiety. Cztery osoby w podeszłym wieku.
W sprawozdaniu przed Kongresem wszyscy zostali przedstawieni jako
terroryści.
Ephramidis również zbliżył się do podwyższenia i przyglądał się
zdjęciom.
– To pani nazywa dowodami? - zapytał Danę. W jego głosie nie było
słychać nawet kpiny, tylko złośliwe zadowolenie. Po chwili uniósł głowę i
spojrzał na sędziów. - Cóż, tym lepiej dla mojego klienta. - Uniósł dłoń i
pospieszył z wyjaśnieniami. - Żeby uniknąć nieporozumień i błędnej
interpretacji moich słów: skoro to byli cywile, jak twierdzi oskarżenie, to
oczywiście przyznaję, straszna tragedia. Ale... - przerwał i z
niedowierzaniem potrząsnął głową, znów patrząc na Danę - ale muszę
wyrazić swoje głębokie zaskoczenie. Oskarżenie bowiem samodzielnie
dostarczyło właśnie sądowi jednoznacznych argumentów, że mój mandant
powinien zostać natychmiast zwolniony z aresztu! - I nie dając sędziom
czasu na reakcję, kontynuował: - Zgoda, w przypadku akcji przeciwko
Ahmarowi al-Basharowi uwzględniono prawdopodobieństwo strat wśród
cywilów. Lecz jest to okoliczność przewidziana przez prawo wojenne!
Niezależnie od tego, jak strasznie to brzmi, takie są fakty! Tak, oskarżenie
będzie próbowało teraz argumentować, że sam atak był niewspółmierny do
zagrożenia. I że zbyt wielu cywilów musiało zginąć, żeby można było
wyeliminować jednego tylko terrorystę. Trzydzieści pięć osób, konkretnie
rzecz biorąc. I tak, były wśród nich dzieci i starcy. Oczywiście, każda taka
śmierć jest niewyobrażalną tragedią. I tak, zgodnie z prawem wojennym
byłoby to zbrodnią wojenną. Wszyscy jesteśmy tego świadomi. Ale nikt nie
ma prawa zakładać, że prezydentowi Turnerowi z łatwością przyszło
podjęcie takiej decyzji. Jednak... - przerwał i się wyprostował - jednak przy
całej tragedii związanej z losem tych ludzi i z panującą tam przemocą...
nawet gdyby zakwalifikować ten atak jako niewspółmierny... to... -
przeniósł wzrok najpierw na Stouvratosa, a potem przeszył spojrzeniem
Danę - to wysoki sąd właśnie zobaczył dowód, który jednoznacznie
pokazuje, że Międzynarodowy Trybunał Karny nie jest władny zajmować
się tym przypadkiem, a mój klient powinien zostać natychmiast
wypuszczony na wolność. - Ponownie spojrzał na sędziów za stołem na
podwyższeniu, a kiedy kontynuował, jego głos niemal grzmiał. - Dlaczego
miałoby tak być, zapyta wysoki sąd, skoro niewspółmierne ataki są z
zasady rzeczywiście traktowane jako zbrodnie wojenne? To bardzo proste -
odparł, groźnie spokojnie. - Bowiem zgodnie z Rzymskim Statutem
jurysdykcja Międzynarodowego Trybunału Karnego obejmuje zbrodnie
wojenne, ale nie wszystkie! Dlaczego akurat tak to wygląda, trzeba by
zasięgnąć opinii u dyplomatów, którzy wówczas negocjowali zapisy
Statutu. Część zbrodni wojennych i przestępstw przeciwko ludzkości nie
jest objęta jurysdykcją ICC. Zalicza się do nich, między innymi, użycie
niewspółmiernej siły do ataku na przeciwnika w konfliktach nie
sklasyfikowanych jako międzynarodowe. A pragnę przypomnieć, że
konflikt toczący się w Afganistanie nie jest konfliktem międzynarodowym.
W końcu nieco się uspokoił i przestał perorować podniosłym tonem.
Ale przerwę zrobił tylko po to, żeby dać sędziom czas na zrozumienie, co
właśnie powiedział.
Cały skład uważnie go wysłuchał. Istniały teraz trzy możliwości: albo
byli wszyscy dość dobrze zorientowani w prawie międzynarodowym, by
wiedzieć o niuansach, o których mówił Ephramidis, rozumieli je i potrafili
zinterpretować. Dana pomyślała, że to raczej mało prawdopodobne. Drugą
możliwością było ogłoszenie przerwy, by to wszystko sprawdzić i
zweryfikować. A trzecią - przekazanie problemu innej, niezależnej
instytucji, by wyjaśniła powstały problem...
Sędziowie nachylili się i zagłębili w krótkiej dyskusji.
–  Czy to prawda? - zapytał w końcu przewodniczący, zwracając się
bezpośrednio do Dany. - Czy ten rodzaj zbrodni wojennych nie leży w
jurysdykcji Międzynarodowego Trybunału Karnego?
Dana wyprostowała się i poprawiła kostium.
–  Tak, wysoki sądzie - odpowiedziała. Twarz sędziego wyrażała
najwyższe zdumienie. - Obrona ma całkowitą rację, a przedstawiony tutaj
wywód jest zgodny ze stanem faktycznym - dodała.
Konstanidis uniósł ramiona w geście zaskoczenia i bezradności.
–  Wiedziała pani, że Międzynarodowy Trybunał Karny nie ma
jurysdykcji do badania tego przypadku? - zapytał. W jego tonie pojawiła się
ledwie tłumiona złość. - W takim razie nigdy nie powinno było dojść do
zatrzymania prezydenta Turnera!
Prezydenta?! Ten człowiek od dawna nie był prezydentem!
–  Co, do!... - zawołał sędzia drżącym głosem. - Dlaczego w takim
razie w ogóle się tu znaleźliśmy?!
 
69.
Ta-ta-ta-ta-ta-ta-ta-ta-ta!
Zabawkowy karabin jest za duży dla Milana. Dziadek wystrugał mu go
z drewna, a potem pomalował na ciemny kolor. Teraz Milan biega na
krótkich nóżkach przed blokiem i z udawanej broni celuje do Vesny, Dany i
innych dzieci.
– Ta-ta-ta-ta-ta-ta-ta!
Milan ma sześć lat. Vesna jest jego rówieśniczką, Dana - o rok
młodsza.
Bawią się. Przed blokiem. W mieszkaniach jest równie zimno jak na
zewnątrz. I na dodatek strasznie nudno. Dlatego bawią się na dworze,
między budynkami, na placyku wyłożonym betonowymi płytami. Ze
szczelin między nimi wyrastają pojedyncze łodygi chwastów i zaschnięta
trawa. Wcześniej do Dany, Vesny i Milana dołączyli Slavica, Anela, Vlado,
Dejan i jakieś nowe dziecko. Dana zdążyła już zapomnieć, jak miało na
imię. Jeśli chłopczyk będzie częściej przychodził, na pewno zapamięta.
Jej najlepszą przyjaciółką jest Vesna. Mieszka w tym samym bloku,
tylko dwa piętra niżej. Domy są tak samo szare jak betonowe płyty, na
których się bawią. W wielu znajdują się dziury. Tata powiedział kiedyś, że
to od kul.
Vlado i Dejan nie mają żadnych zabawek, nawet samodzielnie
wykonanych. Układają palce, jakby to były pistolety, i celują w Milana.
– Pif-paf!
– Pif-paf!
Dzieci bawią się w wojnę. Tak samo jak dorośli. Ojciec Dany musi
pracować. Tak mówi. Kiedy Dana pyta, co robi, nie odpowiada jej. Mama
Dany już od dawna nie ma pracy. Wyjaśniła to córce. Od kiedy Sarajewo
jest oblężone i zamknięte są wszystkie prowadzące do niego drogi, nie
może chodzić do pracy. „Co to znaczy oblężone?" - zapytała Dana. „Jeszcze
tego nie zrozumiesz" - wyjaśnił jej ojciec. „Nie wie, że świat mógłby
wyglądać inaczej" - powiedziała matka. Dana nie do końca zrozumiała, co
miała na myśli. Dziewczynka słyszy dobiegające z daleka głuche odgłosy.
„To działa" - tłumaczył jej tata. „Nie powinnyście bawić się na dworze" -
dodała mama. Ale w domu jest strasznie nudno. Dlatego czasem wychodzą
na zewnątrz. Rodzice nic wtedy nie mówią. Czasem któraś z mam woła
dziecko z okna. A one słuchają i posłusznie wracają do mieszkań. Choć
czasem nie. Milan tyle się dziś nabiegał, że twarz ma całą czerwoną. I
brudną. Dana nie ma ochoty na dalszą zabawę. Nie lubi jej. Wciąż tylko
pif-paf i ta-ta-ta-ta-ta-ta chłopaków.
– Wracamy do środka? - prosi Vesnę.
Ale Vesny już tam nie ma.
Nagle nikogo nie ma. Zniknęli w tej przerażającej i ogłuszającej
czerni, przez którą leci teraz Dana. Aż w końcu ląduje twardo na
betonowych płytach. Nic nie słyszy. A potem jakiś głośny dźwięk. Jakby
ktoś wcisnął jej flet do ucha. Widzi szarość, która powoli się przerzedza i
rozwiewa. Nie ma innych dzieci. Na betonowych płytach leżą tylko jakieś
dziwne kupki. Jedna z nich się porusza. Dopiero po chwili rozpoznaje w
niej Vlada. Chociaż jego twarz jest zupełnie czarna. Chłopiec próbuje
unieść głowę, ale upada z powrotem na twardą płytę. Vlado wygląda
dziwnie. Jakby był mniejszy. Taki krótszy. Czy to dlatego, że leży? Przestał
się ruszać. Metr od niego leży ktoś inny. Dana nie rozpoznaje twarzy,
zasłaniają ją włosy. Poza tym jest dość dziwna. Ale zna to ubranie. To
niebieski sweterek Vesny. Z żółtymi paskami z przodu. Dana ma wrażenie,
że to tylko wypchany sweterek przyjaciółki. Z głową. I kawałkiem
czerwonej spódniczki na dole. Gdzie schowała nóżki? I ramionka? Może za
plecami? Pośród czarnej twarzy pojawiają się oczy. Vesna patrzy na Danę.
Dana wciąż słyszy w uszach ten nieprzyjemny flet. Oczy Vesny mrugają.
Dana próbuje wstać. Ale ciało nie chce jej słuchać. Prawe ramię ucieka,
jakby go tam nie było. Jak u Vesny. Boli ją brzuch. I klatka piersiowa. Ręce,
nogi. Pieką i szczypią w wielu miejscach naraz. W końcu, z pomocą
jednego ramienia i słabych nóg, Dana doczołguje się do przyjaciółki. Kilka
metrów za Vesną i Vladem w betonowych płytach zieje dziura. Wcześniej
jej nie było. Dana kątem oka dostrzega ludzi, którzy biegną w ich stronę. Są
dorośli. Dana widzi wytrzeszczone oczy i otwarte szeroko usta. W uszach
dalej jej dźwięczy. Dorośli schylają się nad dziwnymi kupkami na płytach.
Dotykają ich. Krzyczą do nich. Wzywają innych dorosłych. Vesna próbuje
się poruszyć. Jej korpus drży. Vesna patrzy na przyjaciółkę. A potem osuwa
się na brzuszek. Sweterek na plecach dziewczynki jest czarny i zniszczony.
To już w ogóle nie jest sweterek. Dana widzi białe poziome kreski pośród
czegoś czarnego. Nie, tak ten sweterek nie wyglądał wcześniej. Tam, gdzie
powinno być ramię przyjaciółki, w sweterku jest dziura. Vesna spogląda na
nią wielkimi oczyma na zupełnie czarnej twarzy. Po chwili jej oczy robią
się dziwnie zamglone. Ale dalej patrzą. Dana spogląda na swój brzuch. I
stopy. Ma podarte ubranie. Kurtkę i spodenki. Wszystko jest brudne od
krwi. Marna będzie zła! Skąd w ogóle tyle krwi? Nachyla się nad nią jakiś
cień. Potężna twarz z wieloma zębami. I wielkie dziurki w nosie. Ogromne
oczyska. Skóra biała jak kreda. Dana niemal nie poznaje własnej matki. Nie
słyszy też krzyków. Tylko ten przeklęty flet w uszach. Stara się zakryć
pobrudzone ubranie. Tyle krwi. Tyle brudu. Wstydzi się. Mama przesuwa
palcami po jej ciele. Odsuwa ramiona. Zaczyna boleć. Ogromne oczy
mamy i jej blada buzia. Mama się boi. Dana nigdy jeszcze nie widziała w
jej oczach takiego przerażenia. Przez piszczenie w uszach bardzo powoli
docierają do niej pierwsze słowa. Jej imię. „Dana! Dana! Słyszysz mnie?".
Dana słyszy. Ale nie może nic powiedzieć. Mama wsuwa ramiona pod jej
plecy i nogi. Podnosi ją z ziemi. Dziewczynkę ogarnia ciemność.

***

Kiedy Dana powtórnie otwiera oczy jej ramię pali żywym ogniem.
Słyszy też wrzaski, jakby wyło dzikie zwierzę. Widzi nad sobą bladą twarz
matki. Gdzieś za nią majaczy biały sufit. Ból w jej ramieniu przybiera na
sile. I znów ten krzyk. Dana czuje go w gardle.
– Tak strasznie mi przykro - słyszy czyjś głos. To mężczyzna, którego
nie widzi. - Nie mamy środków znieczulających. Ale zaraz będzie po
wszystkim.
Mama głaszcze ją po policzku. Jej policzki błyszczą od łez. Czyżby
ten człowiek chciał obciąć jej ramię? Tak się w każdym razie czuje. Znów
krzyczy.
– Już, najgorsze już za nami - mówi głos. - Pozostałe fragmenty nie są
takie duże i nie weszły głęboko. Nie będzie tak bolało.
Wcale nie.

***

Kilka tygodni później Dana nie pamięta o obrażeniach. Jedna z


pielęgniarek pokazała jej nawet odłamki, które wyciągnęli z jej ramienia.
Rany goją się praktycznie bez blizn. Na skórze.
– Jak się czuje Vesna? - zapytała Dana mamę.
Znacznie później Dana dowiedziała się, że Vesna stała pomiędzy nią a
miejscem, gdzie uderzył pocisk moździerzowy kaliber 82 mm. Jej ciało
stało się tarczą, która uratowała Danie życie.
To, co zostało z dziewczynki, pochowano na dawnym boisku
sportowym. Razem z ciałami setek innych ofiar. Miejskie cmentarze już
dawno były przepełnione. Rodzice Vesny umieścili na jej mogile prosty
drewniany krzyż. Dana nie miała go wtedy zobaczyć. Dopiero ponad
dwadzieścia lat później, w czasie pierwszych odwiedzin od ucieczki.
– Vesna jest teraz w niebie.
I w sercu Dany. Do dzisiaj. Razem z bólem, który wtedy czuła.
 
70.
– Wysoki sądzie - zaczęła Dana. - Adwokat pana Turnera miał rację,
kiedy mówił, że Międzynarodowy Trybunał Karny nie ma jurysdykcji do
badania zarzutów dotyczących stosowania niewspółmiernej siły i środków
w atakach na bojowników walczących po przeciwnej stronie, w czasie
których ginie niewspółmiernie dużo cywilów, kiedy przypadki te dotyczą
konfliktów innych niż międzynarodowe. I to mimo że takie działanie
zdefiniowane jest jako zbrodnia wojenna. Punkt, w którym jednakże muszę
poprawić mojego kolegę po fachu - ciągnęła - to interpretacja przepisów,
zgodnie z którą zdaniem pana Ephramidisa chodzi o ofiary poległe przy
okazji ataku i eliminacji wrogiego bojownika. Jednego terrorysty.
Trzydzieści pięć cywilnych ofiar? Nie, to nie jest niewspółmierna liczba.
Trzydzieści pięć ofiar to działanie z premedytacją.
– Bezczelne i oburzające pomówienie! - zawołał Ephramidis i zerwał
się z miejsca. - Poza tym bardzo mnie ciekawi, w jaki sposób oskarżenie ma
zamiar zdefiniować granicę między niewspółmiernym a jakoby celowym
działaniem?
–  Oskarżenie nie musi tej granicy w żaden sposób definiować -
wyjaśniła Dana. - To rozróżnienie zostało już bardzo jednoznacznie
określone. I to przez Międzynarodowy Trybunał Karny dla byłej
Jugosławii, International Criminal Tribunal for the former Yugoslavia, w
skrócie OCTY, w procesie, w którym sądzony był serbsko-bośniacki
generał Stanislav Gadić.
Sędziowie patrzyli na nią i słuchali w skupieniu.
–  Gadić był jednym z generałów po serbskiej stronie
odpowiedzialnych za oblężenie Sarajewa. Oblężenie, które trwało
nieprzerwanie cztery lata, od tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego
drugiego do tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego szóstego roku. W
mieście mieszkało wówczas około trzystu tysięcy ludzi. Obrońcy Gadicia
argumentowali w czasie procesu, jakoby wśród cywilnej ludności miało
ukrywać się ponad czterdzieści tysięcy bośniackich muzułmańskich
bojowników, co czyniło z miasta uzasadniony cel ataków. Przez całe lata
siły oblegające Sarajewo terroryzowały zamkniętych w nim mieszkańców
ostrzałem z granatników i ogniem snajperów. Celem byli przede wszystkim
cywile i cywilne obiekty, takie jak szpitale, szkoły, rynki i meczety.
Przykłady? Proszę bardzo. Zaczęło się piątego kwietnia tysiąc dziewięćset
dziewięćdziesiątego drugiego roku od rozstawienia snajperów, którzy
ostrzelali dwie demonstracje. - Dana czuła rosnącą kluchę w gardle. -
Dwudziesty siódmy maja tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego drugiego
roku: ostrzał moździerzowy rynku przy ulicy Vase-Miskina kosztuje życie
dwudziestu dwóch osób, sześćdziesiąt innych odnosi ciężkie obrażenia. To
bez wyjątku niewinni cywile czekający przed punktem wydawania chleba.
Pierwszy czerwca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego trzeciego roku:
dwa granaty moździerzowe zabijają piętnastu kibiców piłkarskich i ranią
setki innych. Dwunasty lipca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego
drugiego roku: granat moździerzowy spada na dzielnicę Dobrinja.
Eksplozja zabija dwanaście osób, piętnaście odnosi poważne obrażenia.
Wszyscy czekali w kolejce po wodę pitną.
Przerwała na chwilę, bo nie mogła mówić dalej. Nie chciała, żeby
słyszeli, jak łamie jej się głos albo zmienia ton. Odkaszlnęła.
– Piąty lutego tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego czwartego roku:
ostrzał moździerzowy rynku Markale zabija sześćdziesiąt osiem osób. Sto
czterdzieści odnosi poważne rany. Dwudziestego ósmego kwietnia w
wyniku ostrzału moździerzowego na ulicy niedaleko rynku ginie trzydzieści
siedem osób, a dziewięćdziesiąt odnosi rany. Słynna na cały świat staje się
ulica prowadząca z lotniska do centrum miasta, w powszechnej
świadomości znana jako Aleja Snajperów, Sniper Alley. Snajperzy strzelają
na niej do wszystkich. Giną głównie cywile. - Powoli odzyskuje kontrolę
nad głosem. - W czasie trwania oblężenia Sarajewa, w wyniku takich i
podobnych ataków, zginęło łącznie około trzech tysięcy cywilów. „Tylko"
trzy tysiące spośród trzystu tysięcy mieszkańców, argumentowała obrona
generała, chcąc w ten sposób pokazać, że ataki na miasto nie były
niewspółmierne i przesadne.
Wiele razy i bardzo dokładnie studiowała tamtą sprawę! Bezustannie
do niej wracała.
–  Najważniejsze pytanie brzmiało jednak inaczej, a mianowicie: czy
atakujący mieli prawo zdefiniować całe miasto jako cel? Sędziowie podjęli
w końcu decyzję i orzekli, że nie. Nie mieli do tego prawa. Centrum
handlowe, rynek, szpital, ulica, to, że znajdują się w mieście, w którym
znajdują się również cele militarne, nie czyni ich jednocześnie celami perse.
Sędziowie podkreślili jednak wyraźnie, że ustalenie, czy w przypadku
konkretnego ataku doszło do zastosowania niewspółmiernej siły i środków,
czy raczej do celowego ataku na cywilów, należy rozpatrywać za każdym
razem indywidualnie, przy dokładnym zbadaniu zgromadzonych dowodów
i przedstawionych okoliczności.
–  Jaka decyzja zapadła w sprawie przeciwko generałowi? - zapytał
sędzia Konstanidis niecierpliwie.
– Po bardzo wnikliwej analizie wszystkich okoliczności sąd doszedł do
wniosku, że ataki na cywilów były w znacznej mierze celowe i w dwa
tysiące trzecim roku skazał generała Gadicia na dziesięć lat więzienia -
powiedziała.
–  Ale to był wyrok i proces toczący się przed Międzynarodowym
Trybunałem Karnym dla byłej Jugosławii - przerwał jej Ephramidis. - A my
mówimy o ICC.
–  Dziękuję za wskazanie powiązania tych dwóch instytucji. - Dana
uśmiechnęła się i podjęła wątek. - Przenieśmy się teraz do roku dwa tysiące
czternastego. Przed ICC toczy się proces przeciwko generałowi Katandze.
To były przywódca sił paramilitarnych Force de Resistance Patriotique
d’Ituri w Demokratycznej Republice Konga. Zarzuca się mu popełnienie
licznych zbrodni wojennych, w tym rekrutacje dziecięcych żołnierzy i
dostawy broni, którą wykorzystano do napadu na wieś Bogoro.
Zamordowano wówczas ponad dwieście osób i zgwałcono wiele kobiet.
–  Tej sprawy nijak nie można porównywać z precyzyjnym atakiem z
drona, którego celem jest terrorysta! - przerwał jej Ephramidis,
prawdopodobnie tylko po to, żeby wytrącić ją z równowagi.
–  Międzynarodowy Trybunał Karny uznał, że o celowym ataku na
cywilów można mówić również wtedy, kiedy w ramach tej samej akcji
dochodzi do ataku na uzasadniony cel militarny. W takiej sytuacji
decydujące znaczenie ma dowiedzenie, że cele cywilne stają się celami
priorytetowymi, jak na przykład wtedy, gdy z premedytacją niszczy się całą
wioskę, w której zlokalizowana została baza wojskowa. Klasyczne ataki z
użyciem niewspółmiernej siły i środków, w czasie których śmierć cywilów
jest niejako efektem ubocznym działań zbrojnych, nie zaliczają się więc do
tej kategorii. Jednak Trybunał stoi zdecydowanie na stanowisku, że ataki z
użyciem niewspółmiernej siły i środków również należy rozpatrywać jako
celowe ataki na ludność i infrastrukturę cywilną, szczególnie w sytuacjach,
gdy straty cywilne są tak duże, że w przekonaniu sądu głównym celem była
właśnie ludność cywilna, a nie cele militarne. W wyroku tym ICC powołuje
się obszernie i bezpośrednio na wyrok Międzynarodowego Trybunału
Karnego dla byłej Jugosławii przeciwko generałowi Gadiciowi. W ten
sposób zyskujemy wyraźną kontynuację w orzecznictwie
międzynarodowych trybunałów. Przy czym - dodała, zanim ktokolwiek
zdążył jej przerwać - i tutaj dochodzę już do końca wywodu: sąd zaznaczył,
że nie każdy atak przy użyciu niewspółmiernej siły i środków przeciwko
cywilom automatycznie może zostać uznany za zbrodnię ataku na ludność
cywilną. Konieczne jest zbadanie każdego takiego ataku, z rozpatrzeniem
zabezpieczonych dowodów.
–  Dziękuję serdecznie! - zawołał radośnie Ephramidis, ledwie
skończyła ostatnie zdanie. - Bo tutaj brakuje właśnie tych dowodów, które
miałyby potwierdzać odpowiedzialność Douglasa Turnera! Nie zostały
przedstawione sądowi ani w przypadku ataku, o którym mowa była dzisiaj,
ani w żadnej innej sprawie, o których mowa była w poprzednich dniach, i to
nawet gdybyśmy uznali zasadność twierdzenia, że chodziło w nich o
cywilów. Co, podkreślam raz jeszcze z całą mocą, nie zostało dowiedzione,
lecz tylko zasugerowane przez stronę przeciwną!
Ephramidis spojrzał wyczekująco na Turnera. Były prezydent nie
skinął zwyczajowo głową.
–  Wysoki sądzie! - Dana podeszła do swojego miejsca, sięgnęła po
niewielką teczkę i wróciła do podwyższenia, by podać ją sędziom. - Oto
wymagany dowód.
Kątem oka zauważyła, jak Derek gestem instruował Ephramidisa.
Przesunął palcami po szyi. Skończ z tym!
Adwokat w mig zrozumiał polecenie.
–  Wysoki sądzie! - krzyknął. - Przedstawione dokumenty nie były
wcześniej znane obronie. Żądamy natychmiastowego przekazania nam ich
kopii. W przeciwnym razie mój klient zostanie pozbawiony prawa do
sprawiedliwej obrony!
Przewodniczący składu sędziowskiego spojrzał na niego krótko, ale
zanim cokolwiek powiedział, Dana podeszła do stołu adwokata i położyła
na blacie kolejne teczki.
Sędziowie nie czekali, aż skończy, i zabrali się do czytania
dokumentów.
***

W Berkeley była trzecia po południu. Steve skończył właśnie zmianę


w kuchni. Prezydent już dawno zniknął. W stołówce prawie nie było
studentów. Chłopak nałożył sobie sałatkę i usiadł przy pustym stoliku.
Wyjął telefon, oparł go o stojaczek z solniczką i pieprzniczką i jedząc,
uruchomił odtwarzanie. Dźwięk nagrania słyszał w słuchawkach. Lewa
część ekranu, mniej więcej jedna trzecia, była zupełnie ciemna. Domyślał
się, że kubeczek z deserem częściowo zasłonił obiektyw. Po prawej stronie
tylko wąski pasek wzdłuż brzegu ograniczał obraz. Środek przedstawiał
pomieszczenie, które Steve dobrze znał. Przesuwały się po nim cienie.
Słychać było jakieś głosy. Nie rozumiał wszystkiego, ale większość tak. Z
biegiem czasu rozpoznawał coraz więcej osób. Przeważnie widział tylko
ich plecy, ramiona, klatki piersiowe, brody i nosy. Rzadko całe twarze. Za
to Turnera widać było bardzo wyraźnie. Prezydent znajdował się dokładnie
pośrodku. Któryś z jego ludzi trzymał przed nim otwarty komputer. Steve
był przekonany, że przez chwilę na ekranie laptopa widział cztery twarze w
czterech oknach. Metaliczny głos. Domyślił się, że mówił ktoś z
komputera. Steve skupił się na dźwiękach, które docierały do jego uszu.
Kiedy po raz pierwszy obejrzał nagranie, oparł się ciężko o  krzesło i
nabrał głęboko powietrza. Czy naprawdę się nie przesłyszał? Dobrze
usłyszał to, co zostało powiedziane?
Poczuł, jak włosy na przedramionach stają mu dęba. A potem na
karku. Jego ciało pojęło, co właśnie obejrzał, zanim objął to rozumem.

***

Dana nie mogła usiedzieć na miejscu i z niecierpliwością przyglądała


się, jak trzech mężczyzn na podwyższeniu strona po stronie analizuje
wydruki z cienkiej teczki, którą im podała.
–  To jedynie transkrypcja - orzekł w końcu przewodniczący
Konstanidis.
– Z decydującymi w tej sprawie wypowiedziami - potwierdziła Dana.
Przewodniczący spojrzał na nią wyniośle, jakby chciał zapytać: o co
ci, dziewczynko, w ogóle chodzi? Dana zagryzła zęby i uspokoiła nerwy.
–  Papier jest cierpliwy i wszystko przyjmie. - Sędzia wzruszył
ramionami.
Czy on poważnie tak myślał?
–  Załączone do transkrypcji opinie biegłych potwierdzają
autentyczność i zgodność z oryginałem - powiedziała szybko.
–  Papier jest cierpliwy - powtórzy! sędzia i zmierzył ją niemal
pogardliwym spojrzeniem.
Dana rozumiała, o co mu chodziło. Maria doskonale to przewidziała.
Sędzia chciał zakończyć sprawę. I tylko szukał pretekstu.
–  Sąd życzy sobie zobaczyć całe nagranie - oznajmił. Pozostali
sędziowie siedzieli obok bez ruchu.
– Nie dysponuję nim w tej chwili - wyjaśniła Dana. - Żeby je otrzymać
i zaprezentować, musiałabym dostać zgodę z Hagi.
– Ma pani na to godzinę - zdecydował przewodniczący.
– Wysoki sądzie! - Prokurator chciał włączyć się do rozmowy. - To...
Przewodniczący Konstanidis wstał z fotela.
– Sześćdziesiąt minut. I z każdą chwilą mniej.
 
71.
Dopiero co minęła druga po południu, kiedy Steve z trzema innymi
pracownikami agencji wrócił z przedłużonej nieco przerwy obiadowej. Już
z daleka przez przeszklone drzwi biura dostrzegł dwóch umundurowanych
policjantów. Towarzyszyło im dwóch cywilów. Jednego widział już
wcześniej.
W samochodzie, który poprzedniego dnia jechał za nim przez miasto.
Zamarł.
Leonhard siedział za stołem, a oni pokazywali mu jakiś wydruk.
Kolega wskazał palcem gdzieś w głąb pomieszczenia. Podążyli wzrokiem
za gestem pracownika, ale nie ruszyli się z miejsca. Zapytali o coś jeszcze.
Leonhard pokręcił jedynie głową.
Odwrócili się, żeby odejść.
Steve nie wahał się ani chwili.
–  Sorry, zapomniałem czegoś - rzucił do kolegów i odwrócił się, po
czym nie czekając na ich reakcję, ruszył schodami w dół. Zatrzymał się na
pierwszym piętrze i uniósł głowę. Z góry słyszał czyjeś kroki.
Postindustrialny budynek z biurami utrzymanymi w loftowym stylu
miał dwa boczne wejścia. Możliwe, że nie wiedzieli o nich. Albo nie
pomyśleli, żeby ich też pilnować.
Steve zbiegł na parter, gdzie znajdował się parking dla rowerów, i
odpiął swoją kolarzówkę. Potem ruszył w stronę wyjścia, którym przez
podwórze można było się dostać na boczną uliczkę.
Wyjrzał na zewnątrz.
Pusto.
Wyszedł. Zbliżył się do bramy. Zatrzymał się i wyjrzał ostrożnie na
ulicę. Żadnych podejrzanych postaci. Ale nigdy nic nie wiadomo.
Nagle usłyszał kroki. Ktoś wybiegł bocznym wyjściem na podwórze.
– Tam jest!
Nie zastanawiając się długo, Steve wskoczył na siodełko i odepchnął
się mocno. Z całej siły naparł na pedały. Nie zważając na swoje
bezpieczeństwo - i innych na chodniku - zjechał na ulicę i na najbliższym
skrzyżowaniu skręcił w prawo. Znalazł się na jednokierunkowym odcinku.
Samochodem nie mogli tu wjechać. Krótkie spojrzenie przez ramię. Nikt go
nie ścigał. Brak samochodów, rowerów i motocykli. Na następnym
skrzyżowaniu ponownie skręcił w lewo. Dalej jechał ulicą
jednokierunkową.
W drzwiach starej, odrapanej kamienicy pojawiła się młoda kobieta z
dzieckiem uwieszonym u dłoni. Malec bardzo się opierał, jednak ona
energicznie ciągnęła go za sobą, nie zważając na protesty. Spojrzenie za
siebie. Dalej pusto. Steve zahamował gwałtownie, skręcił i między dwoma
zaparkowanymi samochodami wjechał zwinnie na chodnik. Tam zeskoczył
z siodełka. Podniósł rower za ramę. Przytrzymał zamykające się drzwi i
wbiegł do sieni zaniedbanej kamienicy.
Oddychając ciężko, oparł rower o ścianę i podkradł się ostrożnie do
niewielkiego okienka w drzwiach, zabezpieczonego misternie wykutą kratą.
Jeśli go widzieli i wiedzieli, że się tu schował, sam wpakował się w
idealną pułapkę bez wyjścia. W tej samej chwili ulicą przemknął motocykl.
Pod prąd. Kierowca miał na głowie szary kask.
Jak długo potrwa, zanim się zorientują, że musiał się ukryć?
Czekał, ale nikt nie nadchodził. Ani z przeciwnej strony, ani z tej, z
której sam tu przyjechał. Przy każdym oddechu na szybce pojawiała się
chmurka pary wodnej. Po jakimś czasie szkło znów zrobiło się przejrzyste.
Spędził tak w bezruchu parę minut.
Jednokierunkową ulicą na zewnątrz nie przejechał w tym czasie ani
jeden samochód. Nawet z właściwej strony. Steve powoli zaczynał mieć
nadzieję, że udało mu się ich zgubić. Na razie.
Potem przypomniał sobie o smartfonie. Wychodząc na przerwę,
celowo zostawił go na biurku. Często tak robił. Nie zamierzał ułatwiać
mediom społecznościowym i innym aplikacjom szpiegującym śledzenia go
na każdym kroku.
Podobnie jak amerykańskim służbom wywiadowczym, które go
obserwowały. Przestraszony sięgnął do ukrytej płaskiej kieszeni, którą nosił
przyczepioną do paska. Miał w niej kilka tysięcy euro, trochę dolarów i
archaiczny telefon komórkowy, o którym prawie nikt nie wiedział.
Co dalej?
 
72.
–  To jakaś kpina! - denerwowała się Maria przed monitorem. -
Wyraźnie chce zwolnić Turnera, po to to robi! I niezależnie od tego, co mu
dostarczymy, wypuści go na wolność.
Dana ponownie siedziała w bocznym pomieszczeniu, które wskazano
jej, gdy poprosiła o bardziej prywatne miejsce. Z ekranu komputera
spoglądała na nią zmęczona twarz Marii.
–  Nie po to tak daleko zaszliśmy i nie po to tyle pracy w to
włożyliśmy, żeby teraz poddać się bez walki - powiedziała Dana. -
Mogliśmy się tego spodziewać. Sama zresztą tak mówiłaś, prawda?
–  Wiem przecież! Mimo wszystko to co innego, kiedy się dzieje, niż
kiedy się o tym rozmawia! - Maria oparła dłonie na blacie. - Przepraszam.
Ale czasem człowiek zaczyna się zastanawiać, po co w ogóle są przepisy i
zasady, kiedy inni zupełnie ich nie przestrzegają!
I to mówiła prawniczka!
–  Sąd chce wypuścić Turnera, to oczywiste. I mogę się założyć, że
działa na polecenie z góry. Nie trzeba być geniuszem, żeby się domyślić, po
co Konstanidis odwiedził wczoraj ministra sprawiedliwości. - Maria ciężko
westchnęła. - Kto wie, jak wysoko to sięga. Bruksela też trzyma kciuki,
żeby im się udało. Tylko nie mówi tego wprost.
– Też tak myślę.
–  W naszej ocenie materiał dowodowy jest niepodważalny i
jednoznaczny. Ale najwyraźniej nikogo nasza ocena nie interesuje.
Zaczynam się zastanawiać, czy nie lepiej byłoby pójść z sądem na zwarcie.
Przecież muszą ocenić ten dowód. Jedyne, co mogą, to próbować go
dezawuować. I to właśnie starają się zrobić.
– I na pewno na tym nie poprzestaną.
–  Jak zobaczą oryginał, będą mieli twardy orzech do zgryzienia. -
Maria pokiwała głową. - Dobrze, zobaczymy, jak zareagują.
– Świetnie - potaknęła Dana.

***
Bar U Harveya należał do ulubionych lokali studentów z Berkeley.
Wieczór był chłodny, a mimo to na zewnątrz wszystkie stoliki były zajęte.
Między nimi stały grupki głośno rozmawiających młodych ludzi. W środku
też panował tłok. Steve znalazł Franka na dworze. Przyjaciel trzymał w
dłoni butelkę piwa i rozmawiał z jakimś mężczyzną, którego Steve nie znał.
Idąc w ich stronę, witał mijanych gości skinieniem głowy. Wielu poznał w
czasie pracy w stołówce. Innych w lokalach takich jak bar U Harveya.
– Skoczę sobie po piwo - powiedział do Franka i nieznajomego. Kiedy
po kilku minutach wrócił z butelką, przyjaciel czekał na niego już w
pojedynkę.
Stuknęli się szkłem.
– Jak ci idzie w kancelarii? - zapytał Steve.
–  Super - odparł Frank. Nie odpowiadał wyobrażeniom, jakie
większość ludzi ma na temat prawników. Przypominał raczej surfera.
Wzrostem dorównywał Steve'owi. Był równie umięśniony i jednocześnie
gibki, ale nosił dłuższe blond włosy. - Kilka dni temu mieliście ważnego
gościa w stołówce - zauważył.
–  Ważna i bardzo interesująca wizyta - potaknął Steve. - Właśnie
dlatego chciałem się z tobą zobaczyć.
– Żeby poobgadywać Turnera?
–  Chciałem cię o coś zapytać - zaczął Steve. - Chodzi mi o fachową
poradę prawną. Ale pełna dyskrecja. Serio.
–  Zaczynają się tajemnice! Nieźle! - Frank się roześmiał. - O co
takiego chodzi?
– Jak z tą dyskrecją? - upewnił się Steve.
–  Ty mówisz teraz poważnie? Chodzi ci o zachowanie tajemnicy
adwokackiej i poufność z tym związaną?
– Zgadza się.
– Dobra, zaintrygowałeś mnie. Ale oczywiście: całkowita poufność.
Gwar rozmów dookoła był tak głośny, że Steve musiał podnosić głos,
żeby przyjaciel go słyszał. Mimo to w kilku zdaniach opowiedział
Frankowi o tym, co wydarzyło się w uczelnianej kuchni. I o nagraniu.
Frank słuchał uważnie, a na jego czole pogłębiały się dwie pionowe
zmarszczki.
– Naprawdę tak powiedział? - upewnił się.
–  To miał w każdym razie na myśli - potwierdził Steve. Z kieszeni
wyjął dwie złożone kartki papieru. - Tutaj zapisałem dokładne brzmienie
jego słów.
Frank rozłożył papier. Steve odręcznie spisał wszystkie kwestie, które
padły na nagraniu.
–  Nie chciałem tego robić na komputerze - wyjaśnił Steve. - I nie
chciałem też zabierać telefonu na nasze spotkanie.
–  Dobry pomysł, bardzo rozsądny - mruknął Frank, czytając
transkrypcję. Skupiony prześledził gęste zapiski na czterech stronach. - To
tutaj... - powiedział w końcu i postukał palcem w jakieś miejsce na trzeciej
stronie.
– No właśnie... - potaknął Steve. - Nie miał prawa tak zrobić, prawda?
Frank zwrócił mu zapiski. Steve złożył je i schował do kieszeni.
–  Jego słowa są zupełnie jednoznaczne - potaknął Frank i wypuścił
głośno powietrze przez ściągnięte usta. - To jest jak odbezpieczony granat.
Dobra, co zamierzasz z tym zrobić?
– Sam jeszcze nie wiem. Zastanawiam się.
– Zakładam, że zdajesz sobie sprawę z siły rażenia tego materiału. W
normalnym państwie prawa, w którym działa zdrowa demokracja, mógłbyś
za pomocą tego doprowadzić do odwołania prezydenta i skazania go na
więzienie. Jest tylko jeden problem.
– Jaki?
–  Stany Zjednoczone ani nie są państwem prawa, ani nasza
demokracja nie cieszy się zdrowiem. Przynajmniej w tych kwestiach.
Przypomnij sobie George'a W. Busha, Dicka Cheneya, Donalda Rumsfelda
i wielu innych. Bush otwarcie przyznał, że wiedział o torturach
stosowanych po wydarzeniach z jedenastego września. Poniósł jakieś
konsekwencje? Zero. Żadnych. Dochodzenie objęło kilka osób z CIA. Ale
nikogo z tych, którzy podejmowali decyzje. Wystarczyło, że schowali się za
idiotycznym argumentem, jakoby mieli wykonywać jedynie polecenia
prezydenta.
– To tutaj to coś więcej niż tylko wiedza o jakimś zdarzeniu.
Frank wzruszył ramionami.
– Mówię właśnie, masz w ręku granat. Pytanie tylko, kto przez niego
wyleci w powietrze. Najpotężniejszy człowiek na świecie czy ty.
– Przecież nikt nie musi wiedzieć, że to ja nagrałem.
Frank uśmiechnął się smutno.
– Ty poważnie tak myślisz?
–  Nie byłem jedynym pracownikiem w tamtym pomieszczeniu, więc
filmik mógł zrobić też ktoś inny. Nie przekażę nikomu oryginału ani tym
bardziej telefonu, bo wtedy łatwo byłoby mnie zidentyfikować na
podstawie metadanych pliku albo danych lokalizacyjnych komórki. Jeśli
już, chciałbym przekazać to dalej przez kogoś zaufanego i pod warunkiem
zapewnienia mi anonimowości.
Frank ponownie zmarszczył brwi.
– Myślisz o mnie?
– Nie ukrywam, że tak.
– Stary...
Upił spory łyk piwa z butelki. Rozejrzał się nad głowami gości baru i
przesunął wzrokiem po koronach drzew rosnących dookoła. Dopiero wtedy
odpowiedział Steve'owi.
– Właściwie to dlaczego nie wrzucisz tego gdzieś do sieci? - zapytał w
końcu. - Na jakimś portalu demaskatorskim. Albo może prześlij to na
anonimową skrzynkę dla sygnalistów w jakichś zaufanych mediach?
– Nie zrobię tego z trzech powodów. Po pierwsze, Chelsea Manning i
inni. Coraz trudniej zapewnić sobie pełną anonimowość. Po drugie,
prawdopodobnie naraziłbym się na odpowiedzialność karną za zdradę
tajemnic państwowych albo coś.
–  Prawdopodobnie masz rację - potaknął Frank. - Zainteresowanie
opinii publicznej mogłoby oczywiście przeważyć szalę na twoją korzyść...
– A po trzecie, i ten argument jest dla mnie najważniejszy: w tej chwili
internet przypomina wysypisko śmieci. Przynajmniej jego informacyjna
część. W momencie upublicznienia nagrania pojawią się setki i tysiące
zmanipulowanych, wyedytowanych, wyrwanych z kontekstu i zupełnie
kłamliwych filmików, które będą krążyć po sieci i czekać, żeby podczepić
się pod jakiś temat i zyskać popularność. Miliony ludzi zaczną dyskutować,
interpretować, lobbować, przekonywać, oskarżać, dyskredytować i
pomawiać, co z kolei pociągnie za sobą falę dezinformacji. Moje wideo
utonie w tym tsunami bezsensu i niepewności, które samo wywołało.
Frank zamyślił się i przez chwilę nic nie mówił. Steve dokończył pić
swoje piwo.
– Nie - powiedział wreszcie. - Najlepiej, żeby obejrzeli je w spokoju
ci, których to powinno zainteresować. Czyli prokuratura. Albo jakaś
agencja, która jest odpowiedzialna za takie sprawy.
– A ty cały czas chcesz przy tym zachować anonimowość.
– Na tyle, na ile to możliwe.
– Jeśli mam być szczery, to raczej w ogóle nie będzie to możliwe, jak
sprawa zrobi się poważna - ostrzegł go Frank.
– Na ile poważna? Mówisz o procesie?
– Tak jest. A możliwe, że już wcześniej. Choćby w trakcie procedury
autentykacji dowodów. Albo jakieś media zaczną kopać. I się dokopią.
– Ale w ten sposób cała sprawa zyskałaby należną jej popularność.
– Pewnie tak.
– A taka popularność w jakiś sposób zapewnia też bezpieczeństwo.
–  I jednocześnie gwarantuje, że druga strona zniszczy cię,
przynajmniej medialnie i zawodowo.
– No cóż, zawodowo nie ma w zasadzie zbyt wiele do zniszczenia...
–  Zanim wszystko ruszy do przodu, będzie już co niszczyć.
Przygotowania prokuratury mogą trwać latami.
– Ale wtedy przynajmniej nie dałoby się ukręcić łba tej sprawie.
– No nie, racja.
– Myślisz, że to musi tak daleko zajść?
–  Pewnie nie. Ale na twoim miejscu nie robiłbym sobie zbędnych
nadziei.
Steve się zamyślił.
– To jak, podjąłbyś się tego projektu?
Tym razem to Frank myślał przez dłuższą chwilę. Znów przeniósł
wzrok na korony drzew.
– Ech - westchnął i potaknął. - Ale sam nie dam rady.

***
Sędzia nakazał sprowadzenie do sali dużego ekranu. Wtoczono go na
kółkach i ustawiono w przejściu między pustymi miejscami dla
publiczności.
Ephramidis, członkowie amerykańskiej delegacji, prokurator i Dana
stanęli przed podwyższeniem dla sędziów. „Niemalże jakby
przygotowywali się do zrobienia rodzinnego zdjęcia" - pomyślała Dana.
Tyle że nikt się nie uśmiechał. Z drugiej strony, czy na rodzinnych
zdjęciach ktokolwiek się uśmiecha? Wszyscy wpatrywali się w ekran.
– Proszę zaczynać - zadecydował przewodniczący Konstanidis.
Dyżurny pracownik uniósł pilota.
Jedna trzecia ekranu po lewej stronie pozostała ciemna. Jakieś
niewyraźne kształty. Coś znajdowało się tuż przed obiektywem i zasłaniało
widok. Po prawej stronie znacznie węższy pasek. Pomiędzy ciemnymi
plamami poruszały się jakieś kształty. Ramiona. Barki. Kołnierzyki.
Krawaty. Twarze. Turner. Szef sztabu. Po chwili zniknął. Gwar rozmów.
–  ...selektywnej eliminacji Ahmara al-Bashara, zatwierdzonej przez
pana kilka miesięcy temu, sir. Dron jest nad celem, gotowy do odpalenia
pocisków.
– To w czym problem?
Turner. Jego głos był wyraźny i łatwy do rozpoznania.
– Na miejscu zidentyfikowano cywilów. To członkowie jego rodziny.
– Ahmar al-Bashar? Znowu? Ten sam, który według naszych ludzi jest
odpowiedzialny za śmierć przynajmniej dwustu amerykańskich żołnierzy? I
tysięcy irakijskich i afgańskich policjantów, żołnierzy i cywilów? Którego
już pięć razy nie udało wam się złapać? Albo w ostatniej chwili
przerywaliście akcję? Bo zawsze otacza się cywilami? Kill him!
–  Przepisy są jednoznaczne, sir! Jeśli to możliwe, należy unikać
cywilnych ofiar. W razie autoryzacji dzisiejszego ataku zginęłoby ponad
trzydzieści niewinnych osób.
–  Niech to szlag! Żywych tarcz też nie należy stosować! A ten
skurwysyn ciągle się nimi otacza! Poza tym: kto tam niby jest? Mały
Ahmar, który niedługo zostanie dużym Ahmarem? I też będzie
odpowiedzialny za kolejne tysiące ofiar śmiertelnych. Już nieraz mówiłem
o tym wyraźnie: wojny z terroryzmem nie wygrywa się polityczną
poprawnością! W starciu z przeciwnikiem, który nie przestrzega prawa, też
nie możemy trzymać się przepisów! Nie możemy pozwolić, żeby mały
Ahmar wyrósł na dużego Ahmara!
„Najwyraźniej zamierzał to zrobić, mordując go razem z całą rodziną"
- pomyślała Dana po raz setny. W ten sposób zachęca się tylko kolejnych,
by wstępowali w szeregi terrorystów.
–  Niech go cholera! Nieraz już deklarowałem, w tym również
publicznie: w razie potrzeby musimy zabijać nie tylko terrorystów! Musimy
zniszczyć ziemię, która rodzi te chwasty! Musimy zabijać ich
popleczników! Musimy zabijać ich pomocników! Musimy zabijać ich
rodziny! Nie możemy się na nich oglądać. I nie zamierzam za każdym
razem na nowo o tym dyskutować!
– Cywilne ofiary nie służą wojnie z terroryzmem i robią jej złą opinię.
–  W jakich kręgach niby? Chyba tylko wśród jakichś idealistów,
którzy żyją w równoległej rzeczywistości! Bo ja znam sondaże: większość
obywateli USA nie ma żadnego problemu z selektywną eliminacją naszych
wrogów. Wręcz przeciwnie. I to nawet jeśli przy okazji dochodzi do ofiar
wśród cywilów.
– Czy to rozkaz, sir?
– To fakt i nic tego nie zmieni. Musimy z tym żyć. Ja potrafię sobie z
tym poradzić, więc wy też musicie.
– Żołnierzu, słyszał pan prezydenta!
Niezrozumiałe, elektroniczne trzeszczenie. Ktoś mówił albo przez
telefon, albo był to dźwięk z laptopa.
– Ma odpalać pociski?
– Jeśli mamy pewność, że ten skurwysyn zginie - orzekł Turner - tak!
– Zrozumiano?
Znów trzaski z głośników.
Ekran pociemniał. Koniec nagrania.

***

– Dziesięć sekund później pocisk wystrzelony z drona zabił trzydzieści


sześć osób - wyjaśniła Dana. - Z czego trzydzieści pięć było niewinnymi,
bezbronnymi cywilami. Zostali zamordowani na polecenie tego człowieka!
Wszyscy spojrzeli na Turnera.
Byty prezydent USA siedział na krześle i się nie ruszał. Miał ramiona
splecione na piersi i wysunięty trochę zarozumiale podbródek, tak jak
niegdyś lubił pozować Mussolini.
To była jego jedyna reakcja. Prawdopodobnie ktoś przestrzegł go, żeby
pod żadnym pozorem nie próbował się ponownie tłumaczyć.
Przewodniczący Konstanidis przesunął wzrokiem po dostarczonych
dokumentach. Potem spojrzał na ekran. Popatrzył na Turnera. I na
wydrukowane twarze ofiar.
„W końcu coś zaczęło działać" - pomyślała Dana. Nikt nie może
pozostać obojętny na coś takiego.
Niech działa.
–  Wysoki sądzie! - zaczął Ephramidis. - Na nagraniu nie pada
polecenie zabicia cywilów. Nie ma takiego rozkazu. Prezydent powiedział
wyraźnie: „Jeśli mamy pewność, że ten skurwysyn zginie". A to oznacza,
że w sposób jednoznaczny miał na myśli Al-Bashara i że to on był celem!
–  Wysoki sąd pozwoli, że jeszcze raz odtworzę ten fragment? -
zapytała Dana spokojnym głosem. Przewidziała taką argumentację, więc
cofnęła nagranie do wybranego wcześniej momentu. Bez wahania i niemal
z sekundową precyzją. Setki razy widziała ten filmik. Znała na pamięć
każde słowo i mogła je bez problemu powtórzyć. Potrafiła opisać, sekunda
po sekundzie, przebieg tej rozmowy. Play.
–  Nieraz już deklarowałem - rozległ się ponownie głos Turnera - w
tym również publicznie: w razie potrzeby musimy zabijać nie tylko
terrorystów! Musimy zniszczyć ziemię, która rodzi te chwasty! Musimy
zabijać ich popleczników! Musimy zabijać ich pomocników! Musimy
zabijać ich rodziny!
Zatrzymała odtwarzanie. Pozwoliła wybrzmieć słowom byłego
prezydenta, tak żeby wszyscy dobrze je zrozumieli. Turner nie patrzył na
ekran. Po chwili Dana dodała cicho:
–  To nie jest rozkaz, by zlikwidować wrogiego bojownika. Tutaj
padają słowa, że trzeba zamordować jego rodzinę. Niewinnych cywilów. W
tym dzieci. Żeby nie wyrośli z nich terroryści. - Spojrzała na sędziów. - To
nie są przypadkowe ofiary działań bojowych. To atak na ludność cywilną.
Świadomy. Bezpośredni.
Sędziowie nie odrywali od niej wzroku. Sprawiała, że nie czuli się tak
pewnie jak wcześniej.
– Osoby cywilne - powtórzyła. - Atak wymierzony był również w cel
militarny. Zgoda. Ale padają tam wyraźne i jednoznaczne słowa... -
Odtworzyła je raz jeszcze:
– Musimy zabijać ich rodziny! - powiedział głos Turnera.
Dana zatrzymała nagranie i mówiła dalej:
– „Musimy zabijać ich rodziny" - powtórzyła z naciskiem, żeby słowa
byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych zapadły sędziom w pamięć. - A
w przeciwieństwie do przypadkowych ofiar cywilnych w wyniku ataku na
cel militarny, Międzynarodowy Trybunał Karny posiada jurysdykcję do
badania celowych ataków na ludność cywilną. Ktoś może powiedzieć, że to
tylko drobna różnica w interpretacji. Może i drobna, ale decydująca.
W tej samej chwili Ephramidis podszedł energicznie do swojego stołu,
zabrał z niego jakieś dokumenty i wrócił przed podwyższenie dla sędziów.
Z rozmachem przykrył kartką jedną z wydrukowanych twarzy. „To jakaś
lista" - pomyślała Dana. Kolejna twarz i kolejna lista. I jeszcze jedna. I
jeszcze.
–  Ofiary?! Naprawdę chodzi wam o ofiary?! - zawołał oburzony. -
Proszę bardzo, oto ofiary! Setki! Tysiące! Tak wiele, że nie ma technicznej
możliwości zaprezentowania łzawych portretów każdej z zabitych osób. To
są ofiary Ahmara al-Bashara. To dzieło kilku lat jego działalności. A
przynajmniej te osoby, których zabójstwo udało nam się mu udowodnić.
Proszę bardzo!
Turner potaknął z aprobatą głową.
Czyżby grecki adwokat aż tak dobrze potrafił udawać złość? A może
rzeczywiście był tak oburzony? Dana przesunęła wzrokiem po
przyniesionych kartkach. Jeśli lista była autentyczna - a przecież dlaczego
miałaby nie być, fałszerstwo byłoby zbyt wielkim ryzykiem - obrona
odrobiła zadanie domowe i przygotowała się właściwie do rozprawy. Czego
mogła się spodziewać?
–  „W starciu z przeciwnikiem, który nie przestrzega prawa, też nie
możemy trzymać się przepisów!". - Dana przywołała słowa Turnera.
Musiała być rzeczowa i precyzyjna. Spojrzała na sędziów. - Czy wysoki
sąd, który jest odpowiedzialny za przestrzeganie prawa, może z czystym
sumieniem słuchać takich słów? Czy wysoki sąd akceptuje takie podejście?
Choćby w małym stopniu? Czy właśnie to, że walcząc z przestępcami, sami
przestrzegamy prawa, nie jest podstawą naszej cywilizacji? Ze wierzymy w
równe prawa wszystkich ludzi?
Przewodniczący składu sędziowskiego zacisnął zęby.
Turner w nagraniu sam dostarczył dowody przeciwko sobie.
–  „W razie potrzeby musimy zabijać nie tylko terrorystów" -
zacytowała Dana. - „Musimy zniszczyć ziemię, która rodzi te chwasty!
Musimy zabijać ich popleczników! Musimy zabijać ich pomocników!
Musimy zabijać ich rodziny!".
Przerwała i spojrzała na sędziego Konstanidisa, jakby chciała przebić
go wzrokiem.
– To jest jednoznaczne nawoływanie do popełnienia zbrodni wojennej.
Takiej, jaka podlega jurysdykcji ICC. - Odwróciła się w stronę adwokata,
Dereka Endvora i dwóch innych Amerykanów. - Dziadek Douglasa Turnera
zaciągnął się do wojska, by w drugiej wojnie światowej walczyć przeciwko
narodowemu socjalizmowi i zapobiegać właśnie takim zbrodniom. Jeden z
jego poprzedników, a w szczególności jego żona, Eleonore Roosevelt, mieli
wielki wkład w ogłoszenie Powszechnej deklaracji praw człowieka.
Ciekawe, jak by to skomentowali?

***

Derek słuchał jej jednym uchem. Na ekranie jego telefonu pojawiła się
właśnie wiadomość od Waltera Vatanena.`
 
Pilne! Prawdopodobny sygnalista Steve Donner uciekł nam w Monachium. Wymknął się naszym
ludziom. To potwierdza, że jego szukamy.
 
Derek zastanawiał się gorączkowo, co dalej. Gestem powstrzymał
Ephramidisa, który właśnie chciał zacząć przemawiać. Ułożył z dłoni literę
T. Poprosił o czas.
– Wysoki sądzie, proszę o chwilę przerwy - zwrócił się Ephramidis do
sądu.
W tym czasie Derek kończył już pisać odpowiedź.
 
Wiecie, co robić.
 
Następnie nachylił się do ucha adwokata i szepnął mu kilka słów.

***

Dana przyglądała się, jak Derek Endvor tłumaczy coś Ephramidisowi.


Chwilę wcześniej sprawdzał coś i pisał na telefonie.
Derek Endvor się wyprostował.
Adwokat wstał i spojrzał na sędziów.
– Przedstawicielka ICC zastanawiała się właśnie, co powiedzieliby na
to wszystko państwo Roosevelt - zaczął. - Postaram się udzielić jej
odpowiedzi. - Przerwał i dopiero po chwili mówił dalej. - Deep fake,
wysoki sądzie. To właśnie by powiedzieli. Gdyby już wtedy istniała taka
technologia.
Że co?!
– Fałszerstwo - powtórzy! obrońca dla lepszego efektu.
Dana przez chwilę nie była w stanie wykrztusić z siebie głosu.
Przecież razem z transkrypcją złożyła dwie opinie biegłych!
–  Wysoki sądzie! Wysoki sąd dysponuje dwiema opiniami uznanych
biegłych sądowych, które potwierdzają, że nagranie jest autentyczne!
Sędzia przesunął wzrokiem po przedłożonych dokumentach.
–  Analizy porównawcze głosu - dodała Dana - zostały wykonane z
zastosowaniem najnowszych technik, włącznie z wykorzystaniem sztucznej
inteligencji.
–  Tej samej sztucznej inteligencji, bez której nie dałoby się robić tak
dobrych deep fake - przerwał jej Ephramidis. - Wysoki sądzie, czy mogę
prosić o pozwolenie na zaprezentowanie pewnego materiału?
– Skoro miałoby to nam pomóc...
Obrońca ponownie zbliżył się do stołu sędziowskiego, niosąc swój
komputer. Dana i prokurator również podeszli.
Ephramidis uruchomił odtwarzanie nagrania. Były prezydent Stanów
Zjednoczonych Barack Obama wygłaszał przemówienie. Adwokat pozwolił
im słuchać go przez pełną minutę. Dopiero wtedy zatrzymał filmik.
– Wysoki sąd zna tego człowieka - zwrócił się do sędziów. - I tę mowę
wysoki sąd z całą pewnością również już słyszał. Problem polega jednak na
tym, że to nie Obama ją wygłosił.
Uruchomił kolejne nagranie. Tym razem na ekranie pojawił się
Malcolm X.
Te same słowa. Inny głos. Inny rytm. Wszystko inne. Poza słowami.
–  Tak to dzisiaj wygląda. Programy uczą się naśladowania głosu,
mimiki i całej reszty. I potrafią dowolnej osobie włożyć w usta dowolne
słowa. Każde. Albo przeszczepić czyjąś twarz dowolnej postaci w filmie
pornograficznym.
– Rany boskie! - zdenerwowała się Dana. - Zaprezentowane przez nas
nagranie ma ponad cztery lata! Wtedy nie istniała jeszcze technologia
umożliwiająca manipulowanie obrazem i dźwiękiem z zachowaniem takiej
jakości!
– A kto powiedział, że nagranie rzeczywiście ma cztery lata?
Nie, to się nie działo naprawdę!
–  Biegli sądowi powiedzieli! Poza tym dokładna analiza nagrania
pozwala potwierdzić albo wykluczyć deep fake!
Sędzia zmrużył oczy i przyjrzał się jej uważnie.
Po chwili opuścił wzrok i popatrzył na dokumenty przed sobą. Opinie
biegłych.
– W przedłożonych dokumentach jest mowa o analizie porównawczej
głosu. I to nie tylko głosu oskarżonego i człowieka, których jakoby
mogliśmy usłyszeć na nagraniu.
Jakoby?!
–  Mowa jest również o analizie głosu osoby, która miała ten filmik
nagrać.
– Nagranie nie powstało celowo, tylko w wyniku zbiegu okoliczności -
zaprzeczyła Dana. Mimo starań drżał jej głos. - Film został nakręcony
niejako przez przypadek. Osoba będąca właścicielem telefonu filmowała
wizytę prezydenta w stołówce kampusu uniwersyteckiego. Utraciła aparat
w zamieszaniu wywołanym koniecznością odizolowania się prezydenta w
pomieszczeniu przy kuchni. Telefon został w środku, z uruchomioną
funkcją nagrywania. Dopiero później osoba, do której należy urządzenie,
odnalazła go w tamtym miejscu i stwierdziła, że cały czas działało
nagrywanie.
– Chce pani w ten sposób powiedzieć, że oryginalny plik jest dłuższy i
zawiera więcej treści niż fragment, który nam pani zaprezentowała?
Dana się zawahała.
–  Czy to ma jakieś znaczenie, wysoki sądzie? Wypowiedzi
oskarżonego są przecież wyraźne i zrozumiałe.
–  Głos właściciela telefonu - orzekł przewodniczący składu. - Albo
właścicielki. Skoro również został uwieczniony na nagraniu i można by
porównać go z oryginałem, że tak powiem, to taki dowód przekonałby sąd
co do oryginalności pliku.
– Z oryginałem?
–  Z głosem właściciela lub właścicielki telefonu. Osoby, która
przekazała nagranie Międzynarodowemu Trybunałowi Karnemu.
Żartował sobie czy mówił poważnie?
– Wysoki sądzie! Przecież sąd dysponuje opiniami... to jest...
Dana zamilkła. Maria miała rację. Czy tego się właśnie spodziewała?
Liczyła się z taką decyzją? Jeśli tak, to po co w ogóle ujawniła nagranie?
Dalej Dana nie chciała zgadywać. Nie mogła.
–  Tożsamość tej osoby nawet w strukturach Międzynarodowego
Trybunału Karnego znana jest bardzo nielicznym pracownikom - wyjaśniła.
- Ze względów bezpieczeństwa.
– W takim razie - orzekł sędzia - ludziom tym powinno zależeć, żeby
„ta osoba" stawiła się przed sądem i pozwoliła na porównanie jej głosu z
nagraniem.
–  Wysoki sądzie! - Dana miała szczerą nadzieję, że nie słychać było
desperacji, którą odczuwała. - Wysoki sąd dysponuje dwiema
profesjonalnymi opiniami! Dwiema! Ta osoba nie bez powodu chce i
powinna pozostać anonimowa!
–  Nic nie stoi na przeszkodzie, by również tutaj, w tym sądzie,
zapewnić jej anonimowość - uznał sędzia.
–  Wysoki sąd sam chyba nie wierzy w to, co mówi! - oburzyła się
Dana. - Stany Zjednoczone wystawiły za tą osobą międzynarodowy nakaz
aresztowania. Jeśli wysoki sąd zmusi ją, by stawiła się w Grecji i
zeznawała, to równie dobrze od razu można ją przekazać do USA!
– Za to sąd nie jest odpowiedzialny.
–  Wysoki sąd nie jest również odpowiedzialny za ocenę materiału
dowodowego - syknęła Dana lodowatym tonem. - A mimo to się tym
zajmujemy!
Konstanidis oparł dłonie o blat stołu. Dana znała ten gest, bo jej ojciec
w podobny sposób arbitralnie kończył dyskusję.
–  Wskazana osoba ma stawić się przed sądem w ciągu dwudziestu
czterech godzin - oznajmił niemal kpiąco. - Przy czym doba aż nadto
wystarczy, niezależnie od miejsca, w którym ta osoba przebywa, by
dostarczyć ją bezpiecznie do Aten. Kolejne posiedzenie sąd wyznacza na
jutro, na tę samą porę. Ma pani dwadzieścia cztery godziny.
Po czym wstał z fotela.
Dana patrzyła na niego jak skamieniała.
Niewiele to miało wspólnego z przestrzeganiem zasad
praworządności. Przez kolejną, wyższą instancję - jakąkolwiek europejską -
to postępowanie zostałoby w całości zwrócone do ponownego rozpatrzenia.
Tyle że cała formalna droga zajęłaby kilka miesięcy, jeśli nie dłużej. A
Turner za dwadzieścia cztery godziny wyjdzie na wolność.
– Wysoki sądzie! To niezgodne z prawem! - krzyknęła.
Sędzia odwrócił się do niej plecami. Pozostali poszli za jego
przykładem i razem opuścili salę.
Kiedy zamknęli drzwi, Ephramidis uśmiechnął się zwycięsko, zebrał
dokumenty i zajął się rozmową z Derekiem i pozostałymi Amerykanami.
Dwadzieścia cztery godziny.
 
73.
Steve, Frank i prawniczka siedzieli w pomieszczeniu pozbawionym
okien i wpatrywali się w ekran komputera. Kobieta miała pięćdziesiąt kilka
lat i włosy przycięte na pazia, co ostatnio było modne w latach
siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Duże okulary w ekstrawagancko
wąskich oprawkach podkreślały wielkość jej mocno zielonych oczu.
Na początku rozmowy poprosiła, żeby zwracali się do niej per Ann. To
było jej prawdziwe imię. Ann Fillson. Należała do najbardziej znanych
adwokatów zajmujących się prawami człowieka w USA. Oderwała wzrok
od ekranu, popatrzyła na Steve'a i znów na komputer. Film na monitorze
został zatrzymany w chwili, kiedy chłopak nagrywał siebie z Turnerem w
tle.
– Wygląda na to, że to rzeczywiście ty - powiedziała.
–  Zgadza się, jednak ta część nagrania pozostanie w dyspozycji
mojego klienta - przypomniał jej Frank. - Pozwalamy ją odtworzyć
wyłącznie teraz, żeby nie było wątpliwości co do autentyczności filmu.
–  Zgodnie z umową, wiem - potwierdziła prawniczka. Potem znów
spojrzała na Steve'a, którego znała jedynie jako „klienta" Franka. - No
dobrze, młody człowieku - powiedziała. - Zanim ruszymy z tym dalej,
przemyśl to, proszę, uważnie: William Binney, Kirk Wiebe, Edward
Loomis, Diana Roarke, Mark Klein, Katharine Gun... tak, wiem, ona jest
Brytyjką, a nie Amerykanką, ale ujawniła amerykańskie działania... Joseph
Wilson, Russ Tice, Thomas Drakę, Chelsea Manning, Edward Snowden...
to tylko kilka osób, które w ostatnich latach zdecydowały się powiadomić
opinię publiczną o nieprzestrzeganiu prawa przez swoich przełożonych.
–  Dużo i długo o tym myślałem - zapewnił ją Steve. - Może nie o
każdej z tych osób, ale o wszystkich, które kojarzyłem. Bałem się
sprawdzać ich historie na swoim komputerze.
– Bardzo rozsądnie - potaknęła Anna. - Pamiętaj, że żadnej z tych osób
nikt nie podziękował za to, co zrobili. Byli za to zastraszani, grożono im,
zwolniono z pracy, zrujnowano, próbowano zamykać albo zamknięto w
więzieniu... albo skończyli jak Edward Snowden, który mieszka na
wygnaniu.
To spotkanie zorganizował Frank. Z zachowaniem największej
tajemnicy i wszystkich zasad bezpieczeństwa. Tak żeby później nikt nie
mógł ustalić, że konkretnego dnia o konkretnej porze przebywali w tym
samym miejscu. Żadne z nich nie miało przy sobie telefonu. Komputer
Franka był bezpieczny. Steve mógł mieć jedynie nadzieję, że niczego nie
przeoczyli.
Ann położyła na stole teczkę i ją otworzyła. Twarze podpisane
nazwiskami, które przed chwilą wymieniła.
– Binney, Wiebe, Loomis i Roarke narazili się na nieprzyjemności, bo
powiedzieli głośno o marnowaniu pieniędzy podatników i szpiegowaniu
obywateli USA w ramach projektu Trailblazer. I to na długo, zanim Edward
Snowden zgłosił się do prasy. - Kolejne wydruki. - Podobnie jak Klein,
który również piętnował programy śledzące nieświadomych obywateli, jak
później Tice, Drake i Snowden. - Kolejne twarze. - Joseph Wilson. Jakieś
skojarzenia?
– Tak, to nazwisko zapamiętałem. Ambasador Stanów Zjednoczonych,
który ogłosił, że nie znalazł żadnych poszlak świadczących o zakupach
uranu przez Irak w Afryce. Co oznaczało, że nie było dowodów na istnienie
jakiejkolwiek broni masowego rażenia, która stała się bezpośrednim
powodem inwazji na Irak. Jednocześnie pojawił się przeciek
dekonspirujący jego żonę jako agentkę, co naraziło ją na śmiertelne
niebezpieczeństwo. Chyba nawet nakręcili o tym film, prawda?
–  Tak. Fair Game, z Naomi Watts i Seanem Pennem - potwierdziła
Ann, dalej wertując przygotowane dokumenty. - O Katherine Gun też.
Brudna gra, z Keirą Knightley.
–  To znaczy, że mam szansę zostać gwiazdą kina - spróbował
zażartować Steve, jednak kobieta nawet się nie uśmiechnęła. Spojrzała na
niego przenikliwie i przez kilka sekund milczała.
– Mam nadzieję - zaczęła w końcu - że to nie dlatego tu siedzisz.
– Oczywiście, że nie - wyjąkał Steve, wyraźnie zakłopotany.
–  Przypadków Chelsea Manning i Edwarda Snowdena nie muszę
raczej przywoływać - ciągnęła Ann. I znów przerwała, żeby popatrzeć na
Steve'a przenikliwie. - To chyba oczywiste, dlaczego przytaczam te
wszystkie historie i nazwiska, prawda?
Steve potaknął.
–  Nawet gdyby udało nam się zapewnić ci anonimowość, musisz
zdawać sobie sprawę, na co się porywasz - dodała. - W przeciwnym razie
po prostu sobie nie poradzisz. Wiesz, z czym musisz się liczyć?
Teczkę z wydrukami zostawiła otwartą, żeby cały czas widział twarze
innych.
–  Najgorsze jest to - powiedział Steve - że ja się o nic takiego nie
prosiłem. Nie szukałem okazji. Nagranie spadło mi z nieba, jak dziecko
dziewicy. Mógłbym o wszystkim zapomnieć. Ale wtedy przez całe życie
robiłbym sobie wyrzuty, że wiedziałem i siedziałem z założonymi rękoma.
Mogę też pociągnąć to dalej. I diabli wiedzą, co z tego wyjdzie.
–  Jedno jest pewne: zrobią wszystko, żeby cię znaleźć i
zidentyfikować - potaknęła Ann. - I żeby cię załatwić.
– Frank już mnie zachęcił i naopowiadał, jak będzie fajnie.
– Sprawa dotyczy prezydenta. Osobiście. - Frank potaknął.
– Nixon musiał ustąpić - podsunął Steve.
–  To były inne czasy, teraz żyjemy w zupełnie odmiennej
rzeczywistości - wyjaśniła Ann.
– Może mimo wszystko znowu by się udało?
– Marzenia ściętej głowy. Po jedenastym września nic już nie jest takie
samo. Ludność Stanów Zjednoczonych jest masowo inwigilowana,
zatrzymanych przetrzymuje się po kilkanaście lat bez procesu i wyroku,
stosuje się tortury, a w innych krajach, z pomocą naszych służb, morduje się
setki i tysiące ludzi, również bez procesu. Często są to cywile, którzy giną z
zemsty. Nasi dziadkowie zaciągali się do wojska, żeby powstrzymać takich
zwyrodnialców. A dziś nasz prezydent osobiście wydaje polecenie
stosowania ich metod! Znacznie gorsze jest jednak to, że sporej części
społeczeństwa takie podejście zupełnie nie przeszkadza.
– To mnie pocieszyłaś... - westchnął Steve.
– Po to tu jestem. - Ann uśmiechnęła się smutno.
– Świetna robota, nie ma co.
– Tylko że to, co w tej chwili robię, nie może się nawet równać z tym,
co będzie potem. - Ann wyprostowała się, nachyliła nad stołem w stronę
Steve'a i popatrzyła mu głęboko w oczy. - Nawet przy założeniu, że
wszystko układałoby się po naszej myśli - ciągnęła. - Przez cały czas, od
samego początku trwania tego procesu, jakkolwiek by on wyglądał,
wewnętrznie będziesz cały czas spięty i gotowy, żeby rzucić się do
ucieczki. Stres będzie potęgowany strachem, paniką i zwątpieniem. Nawet
jeśli twoje nazwisko nigdy nie padnie w sferze publicznej, nie będziesz
mógł przestać myśleć, że oni je znają. A możesz mi wierzyć, że to będzie
najbardziej niewinna ze wszystkich dręczących cię obaw. Byłabym bardzo
zaskoczona, gdybyś nie miał w głowie zupełnie innego wyobrażenia tego,
co cię czeka. Sporo jest osób, które są, a potem nagle ich nie ma. Wypadki
chodzą po ludziach. Niespodziewany zawał serca. Samobójstwo... - Przy
ostatnim słowie znacząco przewróciła oczyma. - Tylko nie próbuj mi
wmawiać, że takiego scenariusza w ogóle nie brałeś pod uwagę.
Steve spuścił oczy i wpatrywał się w blat stolika między nimi.
Ann czekała, by w końcu uniósł wzrok.
–  Przejrzałam wszystkie dokumenty - powiedziała po chwili. -
Spotkałam się z wami. Wierzę ci. Ta sprawa jest inna niż wszystkie
wcześniejsze. Tym razem chodzi bezpośrednio o prezydenta. Będziesz
musiał stawić czoło połowie kraju. Co najmniej połowie. Zostaniesz
okrzyknięty zdrajcą. Tylko temu przypadkowi poświęcę kilka lat mojej
pracy zawodowej. To życie, jakie znasz... ono już nigdy nie będzie takie
samo. W najlepszym wypadku zostaniesz gwiazdą kina. - Uśmiechnęła się
kpiąco. - W najgorszym... no cóż. Odwrócą się od ciebie przyjaciele.
Rodzina pewnie też. - Ann nie miała pojęcia o jego rozwiedzionych
rodzicach, o dwójce rodzeństwa, ich małżonkach i pięciorgu dzieciach.
Dziadkowie też jeszcze żyli. Ale mogła założyć, że miał jakąś rodzinę. -
Można się domyślić, że w ten czy inny sposób też będą poddawani presji.
Zadręczani przez media. Publicznie atakowani, oskarżani o różne rzeczy i
krytykowani. Przypomnij sobie sprawę Wilsona. W każdym sklepie, do
którego wejdziesz, w każdej restauracji, każdym barze i na każdej ulicy
zupełnie obcy ludzie będą cię rozpoznawać i wytykać palcami. Niektórzy
będą chcieli przybić z tobą piątkę albo będą klaskali. Inni będą patrzyli z
pogardą, będą obrzucali cię wyzwiskami, a niektórzy pewnie przejdą do
rękoczynów. Postaramy się cały czas mieć cię na oku i przez działania PR
zdjąć z ciebie odium, wyjaśnić twoje postępowanie i zwiększyć sympatię
do ciebie. Ale druga strona dysponuje setki, ba, tysiące razy większym
budżetem. I oni nie mają żadnych skrupułów. To będzie jak walka Dawida z
Goliatem. Dawida z setką Goliatów. Przy czym ty nie masz ani procy, ani w
ogóle żadnej broni. Tylko prawdę. I wiarę, że na końcu to ty zostaniesz
zwycięzcą.
 
74.
– Właściwie to po co w ogóle jeszcze tutaj siedzimy? - zapytał Bull.
Ogromny telewizor na ścianie w salonie willi wyświetlał CNN.
Dziennikarka stała przed budynkiem sądu w Atenach.
Reszta oddziału rozłożyła się wygodnie na kanapach. Większość
wpatrywała się w ekrany telefonów, tylko jednym uchem słuchając, o czym
jest mowa w programie informacyjnym. Jedynie Dino miał przed sobą
rozłożony karabinek SCAR i składał go w całość.
–  Nie mamy jeszcze oficjalnego komentarza przedstawicieli USA -
tłumaczyła kobieta. - Również Międzynarodowy Trybunał Kamy w żaden
sposób nie odniósł się do dzisiejszego postanowienia sądu. Jedyne, czym
dysponujemy, to krótka informacja opublikowana przez biuro prasowe sądu
apelacyjnego, z której wynika, że jutro o tej porze sędziowie podejmą
ostateczną decyzję.
Na ekranie pojawiło się szerokie ujęcie przedstawiające morze głów
demonstrantów protestujących przed przeszklonym budynkiem.
– Dla Turnera oznacza to kolejną noc spędzoną w celi.
– Czyli dzisiaj w nocy. - Hernan wzruszył ramionami. - Nie ma mowy,
żeby jeszcze dłużej z tym zwlekali.
–  Czekamy na decyzję - mruknął Sean. - Czekamy na jednoznaczne
GO.
– To oznacza również kolejne dwadzieścia cztery godziny dla Arthura
Jonesa - mówiła do mikrofonu dziennikarka. - Doba, w czasie której będzie
musiał tłumaczyć się wyborcom, dlaczego były prezydent Stanów
Zjednoczonych dalej siedzi w więzieniu.

***

–  Co za gnojki! - ryczał wściekłe Arthur Jones z ekranu komputera


Dereka. Ich kierowca trzymał się tuż za samochodem, którym Douglas
Turner wracał na noc do więzienia. Derekowi nie mieściło się w głowie, że
jeszcze raz będą musieli pokonać tę trasę.
– Nagranie sędziego z wczoraj, jak jechał do ministra sprawiedliwości,
zmusiło go, żeby dać choćby formalną szansę ICC.
– Nic go do tego nie zmuszało! Mógł po prostu zwolnić Turnera i tyle!
A w ten sposób tylko przeciągnął ten cyrk w czasie! Stany Zjednoczone
znów staną się pośmiewiskiem w oczach świata!
–  Panie prezydencie, bardzo proszę o zielone światło dla naszych
chłopców, sir! - zapalił się generał Booth. - Za cztery godziny będzie po
wszystkim. A my udowodnimy, że nie można z nas kpić w nieskończoność!
– Rozumiem niecierpliwość - wtrącił Derek. - Ale teraz już nie chodzi
o tych kilka godzin w tę czy we w tę. Jutro o tej porze Turner i tak będzie
wolny - próbował tonować sytuację. - I to w sposób legalny, akceptowalny
przez społeczność międzynarodową.
–  A kogo interesuje zdanie społeczności międzynarodowej? - wszedł
mu w słowo Trevor. - Nikt nie szanuje nas za to, że trzymamy się reguł,
tylko za to, że my te reguły stanowimy!
–  Właśnie o to mi chodzi - zgodził się prezydent. - Trevor bardzo
trafnie to ujął.
–  W takim wypadku powinniśmy byli zrobić to zaraz na samym
początku - zaprotestował Derek. - Bo po co te wszystkie nakłady? Po co nas
tu wysyłać? Po co całymi dniami przesiadujemy na sali sądowej i
podnosimy rozsądne argumenty, skoro na koniec i tak chcemy wlecieć im z
buta do chaty? Naprawdę chcemy wypaść jak osiłek, który jest za głupi,
żeby dać sobie radę i w normalny sposób wyciągnąć kogoś z aresztu? Co
będzie, jeśli w trakcie akcji coś pójdzie nie tak?
– A co miałoby pójść nie tak? - zdenerwował się generał Booth. - Nasi
chłopcy nie mają sobie równych na całym świecie!
–  To proszę sobie przypomnieć próbę uwolnienia zakładników z
ambasady w Teheranie w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym ósmym.
–  Rany boskie, przecież lada dzień minie pół wieku od tamtych
wydarzeń!
– Akcja przeciwko bin Ladenowi też nie przebiegła idealnie gładko. W
jej trakcie straciliśmy helikopter. Niewiele brakowało, a całość mogłaby
skończyć się znacznie gorzej - przypomniał im Derek. - Jest jeszcze wiele
przykładów i wszyscy je dobrze znamy. Dlatego nie powinien pan,
generale, lekceważyć takiej akcji, jakby to był niedzielny spacerek! Grecy z
każdym dniem coraz bardziej zdają sobie sprawę, że muszą się liczyć i z
takim rozwiązaniem. Co więcej, wskazują na to coraz to nowsze środki
bezpieczeństwa!
– Dla moich chłopców ich środki bezpieczeństwa to jakiś żart.
–  Poza tym nie wyobrażam sobie tych czterech godzin, których
potrzebuje pan do przeprowadzenia akcji. Kiedy chciałby pan uderzyć,
generale? W najlepszym czasie antenowym? Raczej nie. Dlatego
obstawiam środek nocy. Druga godzina? Trzecia? Świat się o tym dowie
dopiero rano, kiedy i tak będzie po wszystkim.
– Mimo wszystko nieco wcześniej niż w przypadku innych wariantów
- zaprotestował Nestor Booth.
–  Generale - zaczął Arthur Jones. - Rzeczywiście dopiero nad ranem
moglibyście ruszyć do akcji?
– Takie operacje zazwyczaj przeprowadza się w nocy.
– Sąd dał ICC dwadzieścia cztery godziny na sprowadzenie świadka,
żeby osobiście się stawił i złożył zeznania - zauważył Derek. - Przy czym ta
osoba po raz ostatni była widziana w Monachium. Do Grecji na czas
mógłby się dostać jedynie samolotem. Samochód i pociąg są zbyt
ryzykowne albo zbyt wolne i raczej na pewno by się spóźnił. Na dodatek
jedyna droga, która dawałaby mu szansę zdążyć, prowadzi przez Serbię. To
z kolei oznacza wyjazd poza granice Unii Europejskiej i związaną z tym
kontrolę paszportową, w czasie której musiałby zostać zatrzymany. Władze
krajów, przez które może jechać, zostaną przez nas niezwłocznie
powiadomione. O locie dużymi liniami może zapomnieć ze względu na
międzynarodowy nakaz aresztowania. Niemcy są zobowiązane zatrzymać
go zaraz po wylegitymowaniu.
– A jeśli tego nie zrobią?
– Dzięki dostępowi do systemu rezerwacji i tak będziemy wiedzieć, że
znalazł się na pokładzie którejś z maszyn. Wtedy tuż po lądowaniu wpadnie
w ręce Greków.
–  Sąd zobowiązał się do zapewnienia mu anonimowości i
bezpieczeństwa - przypomniał mu Trevor.
–  Ale grecki rząd chce się pozbyć tego gorącego kartofla. - Derek
pokręcił głową. - Minister spraw wewnętrznych ma w głębokim poważaniu
zdanie sądu. Wyśle swoich ludzi na lotnisko i będzie po wszystkim.
Nieporozumienie między dwoma ministerstwami... jakieś wyjaśnienie się
znajdzie.
–  Nawet jeśli Grecy przejmą tego faceta zaraz po przylocie - wtrącił
generał - nic nie stoi na przeszkodzie, żeby i tak pojawił się przed sądem.
–  Już po aresztowaniu? - zapytał Derek. - Teoretycznie zgoda. A
praktycznie? Trzeba by zapytać Ephramidisa czy i ewentualnie jak można
by temu zapobiec. Uważnie obserwujemy ruch lotniczy między Niemcami i
Grecją. Mamy w pogotowiu kilka zespołów, które błyskawicznie mogą się
znaleźć w każdym miejscu w tym kraju. Prawda, Trevor?
– Oczywiście - potwierdził szef tajnych służb, zgrzytając zębami.
–  Sir! - Generał wciąż nie dawał za wygraną. - Wczoraj padła
deklaracja, że jeśli Turner nie wyjdzie na wolność, dostaniemy jasny rozkaz
NO albo GO. Nie wyszedł. To oznacza, że powinniśmy otrzymać rozkaz
GO.
–  Jeśli wolno mi przypomnieć dokładne brzmienie słów pana
prezydenta - wtrącił się Derek - to we wczorajszej rozmowie padła
deklaracja, że rozkaz do akcji zostanie wydany, gdyby sąd podjął decyzję o
zasadności aresztowania i potwierdził zgodę na przekazanie Turnera do
Hagi. Tymczasem sąd jeszcze nie podjął decyzji o tym, co dalej.
– Nikt nie zakładał, że pojawi się kolejne opóźnienie! - zdenerwował
się generał.
– Myślę, że pan prezydent był wczoraj bardzo precyzyjny. - Derek nie
ustępował. - Jak by to wyglądało, gdyby miał teraz nagle zmieniać zdanie?
–  Kiedy zmieniają się fakty, człowiek zmienia zdanie - mruknął
Trevor. - Ty nie?
– Od kiedy cytujesz Johna Maynarda Keynesa? - zapytał Derek. - Nie
masz własnych przemyśleń? Fakty się nie zmieniły. Grecki sąd nie podjął
decyzji o wydaniu Turnera Hadze. A jutro zwolni go z aresztu.
Wykorzystamy to jako szansę, by go publicznie zrehabilitować.

***

– Na to nie możemy się zgodzić - orzekła Maria z ekranu komputera. -


Im chyba zupełnie odbiło!
To się nazywa podsumować kolegów prawników.
– W takim razie Turner jutro wyjdzie na wolność.
Maria zmierzyła ją ponurym spojrzeniem.
– Gdzie przebywa teraz? - zapytała Dana. - Udałoby się sprowadzić go
na czas do Aten?
– Wybij to sobie z głowy. Nie pozwalam. Nikt mu tam nie jest w stanie
zapewnić bezpieczeństwa. Nawet jeśli sąd mówi coś o anonimowości i
nietykalności. Nie zdziwiłabym się, gdyby właśnie o to im chodziło! Sędzia
współpracuje z Amerykanami i razem spiskują! Możliwe też, że minister
sprawiedliwości wywiera na niego presję.
– Czyli co, już po wszystkim? - zdziwiła się Dana.
–  Przynajmniej próbowaliśmy - potaknęła Maria. - A od początku
mieliśmy świadomość, że szanse na powodzenie są gorzej niż nikłe.
– Mimo to cały czas dostrzegaliśmy cień nadziei. Jeszcze nie wszystko
stracone.
–  Z mojego punktu widzenia nie mamy już o co walczyć. Ale
przynajmniej do wszystkich dotarło nasze przesłanie. Wielka szkoda, że
państwa wspierające działanie Trybunału nie miały dość odwagi pokazać
tego publicznie. I że wszyscy zostawili nas samym sobie.
– Żeby to pierwszy raz. W takim razie wyjdzie na to, że świadek wziął
to wszystko na siebie w zasadzie po nic? - zapytała Dana. - Groźby
rodaków, bezustanny strach o bezpieczeństwo i obawy przed ujawnieniem?
– Od samego początku wielokrotnie był informowany o zagrożeniach i
konsekwencjach - wyjaśniła Maria. - Wielokrotnie też mógł się wycofać. To
była jego decyzja. Sam uznał, że chce przekazać nam to nagranie.
Dana się zastanowiła.
– Nie sądzisz, że w takim razie też do niego powinna należeć decyzja,
czy teraz wszystko zaprzepaścimy?

***

Steve przez pół godziny czekał, czy pojawi się ktoś jeszcze, kto by go
szukał.
I nikogo nie zobaczył, przynajmniej w okolicach domu, w którym się
ukrywał.
Ostrożnie uchylił ciężkie drzwi, wysunął głowę na zewnątrz i się
rozejrzał. Nie zauważył niczego szczególnego.
Wrócił do środka i zabrał rower. Wyprowadził go na chodnik. Szybko,
ale nie nerwowo. Stał przez chwilę i czekał. Nikt go nie śledził.
Wsiadł na siodełko.
Obejrzał się. Za nim było pusto.
Przez jakiś czas jeździł bez celu po okolicy.
Czyli stało się.
Jego dotychczasowe życie się skończyło.
Już po raz drugi.
Ale tym razem definitywnie.
Catherine.
Nawet nie mógł jej powiedzieć, co się stało.
Poczuł ucisk w żołądku na myśl o tym, że zostawia ją w niepewności,
bez słowa wyjaśnienia.
Zatrzymał się między dwoma zaparkowanymi samochodami, w cieniu
dużego drzewa. Oparł rower o pień. Z kieszeni wyjął stary telefon. Wybrał
jedyny zapisany w nim numer.
Sygnał wołania.
Sygnał wołania.
– Ted z tej strony. Co się dzieje?
–  Najwyraźniej ten międzynarodowy nakaz aresztowania istnieje. I
obowiązuje! - zawołał zdenerwowany. W kilku słowach opisał wydarzenia
z biura. - Nie mogę wrócić do domu - dodał. - Ani tam, ani do pracy.
Nigdzie. Potrzebuję ochrony. I jakiegoś miejsca, gdzie mógłbym się
schować. Inaczej będę zmuszony całkowicie zniknąć.
Mimo że nie miał zielonego pojęcia, jak się do tego zabrać. Dawniej
nieraz próbował sobie wyobrazić, jak by to było. Ale od dłuższego czasu
nie zaprzątał sobie głowy takimi myślami. W świecie, w którym wszystko
jest powiązane ze wszystkim, a każdy krok jest śledzony i zapisywany w
kilku miejscach, nie dało się ot tak, po prostu, zniknąć z radarów, jakby się
w ogóle nie istniało.
Obawiał się, że aby cokolwiek osiągnąć, musi zagrozić Tedowi. Zbyt
długo dawał się nabierać na jego uspokajające słowa i uwierzył mu, że
przesadza ze swoimi obawami.
–  Rozumiem - potwierdził Ted. - W normalnych warunkach
zwrócilibyśmy się do niemieckich władz o zapewnienie ochrony -
zastanawiał się na głos. - Ale w obecnych uwarunkowaniach to chyba
niemożliwe... Myślę, czy...
– To proszę myśleć szybciej! Albo zniknę. Ale tak, że nawet wy mnie
nie znajdziecie.
 
75.
Taksówka przeciskała się przez uliczny tłok centrum Aten.
Opuszczone szyby były jedyną klimatyzacją.
–  Nie działa - wyjaśnił kierowca i wzruszył ramionami, kiedy Dana
poprosiła o włączenie choćby nawiewu. Ruch powietrza jedynie w czasie
jazdy przynosił odrobinę chłodu. Ale akurat znów stali w korku. Dana
wpatrywała się w ekran telefonu. Czekała, aż Ted odbierze połączenie.
Nareszcie!
– Dana! - przywitał ją. - Cóż za przypadek! Co u ciebie? Aż nie chce
mi się wierzyć, co spotkało cię zeszłej nocy. Jak się czuje nasz staruszek z
Grecji?
– Właśnie jadę do niego do szpitala - wyjaśniła. - Słuchaj, nie mam za
dużo czasu. Pilnie potrzebuję kontaktu do VidSelf. Tak, do naszego
świadka, od którego dostaliśmy nagranie z Sam Wiesz Kim.
W taksówce wolała nie wypowiadać na głos nazwiska Turnera.
Odwróciła się, żeby sprawdzić, czy nie rozpoznaje któregoś z jadących za
nimi samochodów. Nie miała wątpliwości, że jest pod stałą obserwacją
amerykańskich służb wywiadowczych. A siedząc w taksówce, nie miała
szans ich zgubić.
– Tego, o którego już przedwczoraj dopytywałaś? - potwierdził Ted. -
Ale dlaczego? Po co ci? Przecież wiesz, że nie mogę ot tak przekazać ci do
niego kontaktu.
– Musisz!
Wyjaśniła mu, czego zażądał sąd.
–  Od Marii nie dostałem żadnych informacji na ten temat - mruknął
Ted. - Musiałaby się jakoś wypowiedzieć w sprawie.
– Musiałaby. Ale póki co tego nie zrobiła. To jak będzie, dasz mi ten
kontakt? Bardzo cię proszę. Liczy się każda minuta!
Taksówka znów była w ruchu. Dana nie czuła się szczególnie
komfortowo. Zakładała, że jest bezustannie obserwowana. Gdyby miała
rację, to w jaki sposób mogłaby bezpiecznie skontaktować się z VidSelf?
–  Nie możesz użyć swojej komórki, żeby do niego zadzwonić albo
napisać esemesa. Zbyt duże ryzyko, że ktoś cię podsłucha. Poza tym jest
jeszcze jeden duży problem.
– Kolejny problem? - Dana uniosła głowę. - Jaki?
– VidSelf przez ostatnich kilka dni był pod stałą obserwacją, choć nie
wiedział dokładnie czyją. Otrzymał też bardzo jednoznaczne pogróżki przez
telefon. Wszystko wskazuje na to, że Amerykanom udało się go
zidentyfikować. Albo że przynajmniej podejrzewają go o przekazanie
nagrania i dlatego wywierają presję, by sprowokować go do popełnienia
błędu. Dzisiaj doszło do próby aresztowania go przez policję.
Dana poczuła ucisk w żołądku.
– Gdzie teraz jest?
–  Nie mam pojęcia. Zniknął. Chowa się. Niedawno rozmawialiśmy
przez telefon. Prosił o ochronę. Tak od razu nie jestem w stanie
zaproponować mu niczego sensownego, szczególnie w kontekście
międzynarodowego nakazu aresztowania, jaki wystawili Amerykanie.
Potwierdziło się, że został wystawiony na jego nazwisko, chociaż jeszcze
mu o tym nie powiedziałem. W najgorszym razie całkowicie się ulotni i
zerwie kontakt nawet z nami.
– Tym ważniejsze jest to, żebym mogła z nim porozmawiać.
–  Chce zniknąć i żąda ochrony, a ty planujesz ściągnąć go do Aten i
kazać zeznawać przed sądem. Nie widzisz, że to dwa zupełnie różne
podejścia, wzajemnie się wykluczające?
–  Ted, nie po to tyle lat poświęciliśmy na ten projekt, żeby teraz po
prostu się poddać! VidSelf nie po to zdecydował się na taki krok, żeby Sam
Wiesz Kto wyszedł jutro na wolność. Koniecznie muszę z nim
porozmawiać!
–  Może tymczasem zmienił zdanie. I nie miałbym mu tego za złe,
szczególnie po tym, co widzieliśmy zeszłej nocy.
–  A ja, mimo tego, co się stało, się nie wycofałam! Słuchaj, on ma
prawo przynajmniej wiedzieć, co się dzieje. I jaką rolę może w tym
odegrać.
– Mógłbym spróbować mu to naświetlić.
–  Jeśli nie będzie innego wyjścia, to okay. Ale prawdę mówiąc,
wolałabym sama mu o tym powiedzieć. To ja jestem tu, na miejscu. To ja
przeżyłam to wszystko na własnej skórze. Jeśli będzie miał jakiekolwiek
pytania, będę w stanie udzielić mu od razu odpowiedzi. A ty musiałbyś
oddzwaniać do mnie i wszystko konsultować. To cała masa czasu. Już sama
ta rozmowa trwa za długo. Ted, błagam!
– Rany boskie, Dana! Mamy przepisy, których musimy przestrzegać!
Zapytam Marię, co tym sądzi.
– Wtedy będzie już za późno, Ted! W razie potrzeby sam zapytaj, czy
VidSelf zgodziłby się ze mną porozmawiać. Zanim całkowicie zniknie nam
z radarów. Każda minuta się liczy, Ted! Nie mamy już czasu!

***

Catherine nachyliła się przed lustrem, żeby nałożyć cienie do powiek.


Steve wciąż jeszcze nie wrócił do domu. Lewa powieka. Prawa. Ostatnie
spojrzenie kontrolne. Idealnie.
Gdzie on się podziewał?
W przedpokoju włożyła kurtkę i przewiesiła torebkę przez ramię.
Poirytowana sięgnęła po telefon i wybrała numer Steve'a. Nie odbierał. Po
kilku sygnałach wołania odezwała się poczta głosowa. Catherine wybrała
numer do jego firmy.
–  Czy Steve jest jeszcze w pracy? - zapytała, kiedy ktoś podniósł
słuchawkę. O tej porze sekretariat był pusty.
– Zaraz sprawdzę - odpowiedział jej kobiecy głos.
Przytłumiony odgłos kroków.
– Nie. Ale na jego biurku leży komórka, a przy krześle torba.
– Błękitno-zielona?
– Tak.
– To jego. Może wyszedł na chwilę do toalety?
– Też mogę sprawdzić.
I znów cisza w słuchawce. Przez ostatnich kilka dni był wyraźnie nie
w sosie. Rozmowy o dzieciach. Nie przepadał za nimi. Cath już jakiś czas
temu zwróciła na to uwagę. Jak to świadczyło o ich związku?
– Zawołałam go i pukałam do kabin - odezwała się w końcu kobieta po
drugiej stronie. - Ale wszystkie były puste.
– Jak to możliwe, skoro zostawił telefon i torbę?
– Nie mam pojęcia.
– Mogę poprosić o zostawienie mu karteczki, że dzwoniła Catherine?
Będzie wiedział, o co chodzi.
– Pewnie.
Cath jeszcze raz wybrała jego numer. Poczekała, aż zgłosi się poczta
głosowa.
– Jeśli zapomniałeś telefonu z pracy i wracasz właśnie do domu albo
jesteś już w drodze do Delii i Emila, możesz skasować tę wiadomość. Ale
jeśli nie i jeśli zapomniałeś, co miałeś dzisiaj robić, albo jeśli masz jakiś
naprawdę dobry powód, dlaczego nie ma cię ani w pracy, ani tutaj, pozwól,
że ci przypomnę. Zostaliśmy do nich zaproszeni. Ja już ruszam. Spotkajmy
się na miejscu.
Zakończyła połączenie. Świetny początek wieczoru, nie ma co.

***

Dana podniosła słuchawkę. Dziwne uczucie. Nie pamiętała już, kiedy


po raz ostatni korzystała z publicznego automatu telefonicznego. Cztery
przejrzyste klosze z telefonami, jeden obok drugiego, w wejściu do szpitala.
Że też jeszcze w ogóle działały! I to na monety! Akceptowały też płatności
kartą. Ale nie mogła jej użyć. Operator zablokował jej wszystkie karty. Po
raz kolejny się rozejrzała. Nikt nie wszedł za nią do budynku. Żadna z osób
w holu nie zwracała na siebie uwagi. Mijali ją jacyś ludzie. Pewnie
odwiedzali pacjentów. Albo odbierali bliskich do domu. Nieliczni pacjenci
w piżamach. Personel medyczny w białych fartuchach. Jeśli ktoś
rzeczywiście ją obserwował, musiał założyć, że przyszła zobaczyć się z
Vassiliosem. I co, zostali na zewnątrz?
Wrzuciła monety w szczelinę aparatu i wybrała numer.

***

Steve wyglądał przez okno pociągu, nie zwracając uwagi na


przesuwające się na zewnątrz krajobrazy. Czuł się tak, jakby jednocześnie
miał w głowie pustkę i wir myśli. Wspominał Cath. Rodziców. Tamto
brzemienne w skutki popołudnie w Berkeley. I późniejsze tajne narady.
A teraz znów siedział sam, jak trzy lata wcześniej w samolocie z Los
Angeles do Frankfurtu, i wyglądał przez okno na widoki, które mijali i
zostawiali w tyle. Jak jego życie.
Niebo było wówczas jak zwykle niebieskie, a jego przyszłość kryła się
za mgłą. Na początku myślał o Berlinie. Potem miał zobaczyć. Może
Amsterdam? Albo Barcelona. Antwerpia. Gdziekolwiek, gdzie coś się
działo. Gdzie coś się tworzyło. Życie. Przełom. W głębi duszy miał
nadzieję, że ta podróż potrwa nieco dłużej. Całe lata. Mimo to kiedyś
będzie musiał wrócić. Myślał tak, aż spotkał Catherine. Dobrze się przy niej
czuł. Nie myślał już o dalszej drodze. Po jakimś czasie przestał nawet
oglądać się za siebie. W mediach nigdy nie pojawiła się choćby wzmianka
o dochodzeniu przeciwko Turnerowi. W pewnej chwili uwierzył, że już po
wszystkim. Że w końcu może zacząć żyć w miarę normalnie.
Zadrżał przestraszony, kiedy telefon od Teda zaczął wibrować.
Nieznany numer. Plus zero trzy zero. Międzynarodowy kierunkowy. Z
jakiego kraju? Zawahał się. Ted przysięgał, że kontakt do niego mają tylko
osoby z działu bezpieczeństwa świadków ICC.
Odebrał połączenie.
–  Dana Marin! - zawołała jakaś kobieta podenerwowanym głosem. -
Jak dobrze, że odebrałeś!
Steve momentalnie poczuł pieczenie w żołądku. Co się działo? I kim
była Dana Marin? Jakieś niejasne wspomnienie. A potem nagła
świadomość: to ta kobieta, która w Atenach aresztowała Turnera!
– Poznaliśmy się kilka lat temu, w czasie analizy porównawczej głosu
z nagrania dla ICC - dodała szybko. - Ja byłam tą kobietą, która przyszła na
spotkanie z Tedem Valenskim. Znam cię jedynie pod pseudonimem
VidSelf. - Jej głos brzmiał dziwnie cicho. Jakby musiała uważać w czasie
rozmowy.
– Dlaczego miałbym ci wierzyć? - zapytał Steve. Był spięty i ostrożny.
- I skąd w ogóle masz ten numer?
–  Od Teda - wyjaśniła kobieta. - Byłeś na spotkaniu w towarzystwie
przedstawiciela prawnego Franka Adamsa i Ann Fillson. Drugi biegły miał
ze sobą taką walizkę wyłożoną pianką, w której trzymał swoje urządzenia.
Po analizie Ted dał ci telefon. Nie mam pojęcia, czy to cały czas ten sam,
przez który teraz rozmawiasz. Czy to wystarczy?
Steve starał się odszukać w pamięci wszystkie szczegóły, o których
wspomniała. Opis tamtego spotkania i analizy głosu. Gdyby ta kobieta nie
byłą Daną Marin, skąd mogłaby wiedzieć o Franku i Ann? I o walizce z
pianką? Z drugiej strony, takie neseserki nie były niczym niespotykanym,
gdy chodzi o transport delikatnych urządzeń. Czy mogła odgadnąć istnienie
i rolę Franka i Ann? Nazwisko Teda Valenskiego i Dany Marin...
–  Frank Adams wylał pół kubka kawy - dodała szybko nieznajoma,
jakby dopiero co sobie przypomniała o tym szczególe. - Niewiele
brakowało, a zalałby rejestrator dźwięku.
Steve poczuł ciarki na plecach. I jednocześnie serce zabiło mu
szybciej. On sam prawie zapomniał o niezgrabności przyjaciela! Ale o tym
mógł wiedzieć jedynie ktoś, kto tam był i sam to wszystko widział!
– Dana Marin - powiedział w końcu. - Ta sama Dana Marin, która była
obecna przy aresztowaniu Douglasa Turnera w Atenach? Ta, która wczoraj
omal nie padła ofiarą zamachu?
– To właśnie ja. Gdzie jesteś? - zapytała.
Steve poczuł, że robi się nieufny.
W końcu odpowiedział.
– A dlaczego chcesz to wiedzieć?
– To... chodzi o to, że mamy problem.
– Wiem - odparł lodowatym tonem. - Muszę się ukrywać. Nie mogłem
wrócić do domu. Jeśli mnie dopadną, resztę życia spędzę w więzieniu. W
najlepszym razie. Niewiele brakowało, a zeszłej nocy spaliliby was dwoje
żywcem. Zadarliśmy z kimś nie z naszej ligi.
Dana przez chwilę nie odpowiadała.
–  Grecki sędzia, który będzie decydował o przekazaniu Douglasa
Turnera do Hagi, wyraźnie skłania się do wypuszczenia go na wolność.
Zostaliśmy zmuszeni, żeby pokazać mu nagranie. Przedłożyliśmy przy tym
ekspertyzy biegłych, potwierdzające jego autentyczność. Ale to mu nie
wystarczyło. - Przerwała i przez chwilę milczała. - Zdecydował, że chce
osobiście z tobą porozmawiać. Chce cię zobaczyć i usłyszeć twój głos.
Dopiero wtedy uwierzy, że to rzeczywiście ty i że nagranie jest prawdziwe.
Steve wyglądał przez okno. Na zewnątrz przesuwały się krajobrazy
Niemiec.
– Jestem właśnie w drodze do Hagi.
– Gdzie? Jak chcesz się tam dostać?
–  Jeszcze jestem w Niemczech. - Nie chciał dokładniej zdradzać
swojego położenia. - Jadę pociągiem. To jedyny środek lokomocji, w
którym można zachować anonimowość. Mam nadzieję, że chociaż tam uda
się zapewnić mi bezpieczeństwo. A ty chcesz, żebym przyjechał do Aten?
– Musiałbyś się tu pojawić najpóźniej za dwadzieścia cztery godziny.
Gdzie jesteś teraz?
Steve przez kilka sekund nie odpowiadał.
–  Żartujesz, prawda? Przecież musiałbym polecieć tam samolotem.
Mogę się założyć, że zostałbym aresztowany już na etapie kupowania
biletu. A najpóźniej w czasie kontroli bezpieczeństwa. Chyba że mam
zmienić pociąg. Albo macie w pobliżu kogoś, kto dysponuje nierzucającym
się w oczy samochodem i będzie mógł dostarczyć mnie do Grecji drogą
przez Bałkany. Dlaczego? Bo wynajęcie samochodu nie wchodzi w
rachubę. Moje dane trafiłyby do systemu i po zabawie. Imię, nazwisko,
karta kredytowa, sama wiesz... Zresztą nawet gdyby udało mi się dostać
jakiś samochód, to nie sądzę, żebyśmy mieli dość czasu na podróż do
Grecji.
– Pracuję nad tym - zapewniła go.
Wyjrzał przez okno.
– Sama powiedziałaś - odezwał się w końcu - że sędzia skłania się do
wypuszczenia Turnera na wolność. Skoro już podjął taką decyzję, to
niezależnie od tego, czy mnie zobaczy, czy nie, i tak dopnie swego.
Znajdzie po prostu inną wymówkę. A ja wpadnę w pułapkę.
– Sąd daje ci gwarancję anonimowości i bezpieczeństwa. Amerykanie
nie będą mieli do ciebie dostępu.
– Sama chyba nie wierzysz w to, co mówisz.
– Gdybym nie wierzyła, tobym do ciebie nie dzwoniła.
– To jak chciałabyś zapewnić mi bezpieczeństwo tam, na miejscu?
– Po przybyciu do Aten trafiłbyś do bezpiecznego lokalu. To jakiś dom
albo mieszkanie chronione przez policję. Tam byłbyś cały czas bezpieczny.
Oni przewieźliby cię do sądu, gdzie wystąpiłbyś przed sędziami ukryty za
parawanem, tak że tylko oni by cię widzieli. Potem zostałbyś odwieziony w
bezpieczne miejsce.
–  A kto mógłby nam zagwarantować, że jakiś Grek z przerostem
poczucia obowiązku nie sprzedałby mnie moim rodakom? Co by było,
gdyby mnie znaleźli? I to jeszcze przed moimi zeznaniami? Zanimbym się
obejrzał, siedziałbym w samolocie do Stanów Zjednoczonych, z którego
trafiłbym prosto do celi.
– To nie jest film szpiegowski.
– Powiedziała kobieta, której poprzedniej nocy omal nie wysadzili w
powietrze! - zakpił Steve. - W rzeczywistości wystarczy, żeby moi rodacy
zadbali, bym nie dotarł na czas.
– Sądowi zależy, żeby przynajmniej zachować pozory praworządności.
Nie chcą, by Grecja była postrzegana jako republika bananowa.
Steve się zamyślił.
–  Jeśli wpadnę w ręce Amerykanów - powiedział - nie będę mógł
zeznawać. Stracę anonimowość. Będę więźniem. Albo trupem.
–  Jeśli nie pojawisz się w Atenach, za dwadzieścia cztery godziny
Turner wyjdzie na wolność i nie poniesie żadnych konsekwencji -
zaprotestowała Dana. - Wtedy wszystko pójdzie na marne. I nie, nie będzie
po wszystkim. To będzie dopiero początek problemów. Nawet jeśli Turner
wyjdzie, ty dalej będziesz sygnalistą. Ze wszystkimi konsekwencjami tej
decyzji. Możesz nadać temu wszystkiemu sens, jedynie pojawiając się w
Atenach.
Dobry argument. Tylko czy to rzeczywiście miało sens? Steve patrzył
przez okno i myślał.
 
76.
Vassilios wyglądał blado. Z nosa sterczały mu dwie przejrzyste rurki.
Za to w oczach czaiła się złość.
– Co za gnojek! - wycharczał. Miał na myśli przewodniczącego składu
orzekającego sądu apelacyjnego, Konstantinosa Konstanidisa. - Zawsze był
obślizgłym koniunkturalistą! Dzięki temu zrobił karierę!
Musiał przerwać, żeby nabrać powietrza. Zaniósł się kaszlem.
– Teraz też wije się jak piskorz! - Zachrypniętym głosem ciągnął swoją
tyradę. - Po ujawnieniu zdjęć z jego wizyty u ministra sprawiedliwości nie
mógł ot tak, po prostu, wypuścić Turnera na wolność. Dlatego postawił
warunki, których nie da się spełnić.
Znów zakaszlał. Krztusząc się, wskazał palcem na metalowy stolik
przy szpitalnym łóżku.
– Telefon - wystękał.
Dana podsunęła mu smartfon. Miał pęknięty ekran. Prawnik położył
kciuk na jedynym przycisku, by odblokować urządzenie, a potem cofnął
dłoń i opadł ciężko na poduszkę. Był wyczerpany.
– Wszystko dobrze? - zapytała Dana z troską.
–  Otwórz listę kontaktów - polecił jej, ciężko oddychając. - Jochen
Finkaus.
Dana wykonała polecenie. Szybko znalazła nazwisko.
–  Zadzwoń do niego. Z jakiegoś bezpiecznego telefonu. Albo z
publicznego automatu, tak żeby nikt cię nie widział. Wyjaśnij mu, o co
chodzi. To stary znajomy, który jest mi winny przysługę. A wiem, że będzie
się przy tym dobrze bawił. Jeśli ktokolwiek byłby w stanie dostarczyć
twojego świadka na czas, to tylko on.
Atak kaszlu.
Kiedy w końcu udało mu się uspokoić, opad! na poduszki i z
zamkniętymi oczyma przepędził ją gestem dłoni.
– No już, uciekaj stąd! - wysapał. - Nie masz czasu do stracenia!
Dana zerwała się z miejsca. Zawahała się, po czym nachyliła się nad
prawnikiem i pocałowała go w czoło.
– Dzięki! - szepnęła. - Za wszystko! Zdrowiej jak najszybciej!
Jeszcze zanim na dobre wyszła z sali, miała w dłoni swój telefon.
Przez kilka sekund trzymała palec nad ekranem i nie mogła się
zdecydować. Ale w końcu otworzyła czat.
Dopiero wtedy zorientowała się, że pół godziny wcześniej otrzymała
wiadomość od Alexa. Musiał napisać ją krótko po tym, jak sąd ogłosił, że
Turner przynajmniej do jutra pozostaje w areszcie.
 
Powodzenia!
 
Nie zatrzymując się, wysłała mu odpowiedź.
 
Wybacz mi moje wczorajsze zachowanie. Musisz mnie zrozumieć! I dzięki za informacje dzisiaj z
rana! Bardzo się przydały. Pomógłbyś mi raz jeszcze?
 
Catherine nie zdążyła uspokoić oddechu po wspinaczce po schodach
na poddasze, kiedy Delii otworzyła jej drzwi. Przyjaciółka była drobną,
śliczną brunetką z wielkimi oczyma, które zawsze błyszczały z zachwytu.
– Cześć! - wysapała Catherine. - Jestem sama, Steve trochę się spóźni,
ale na pewno zaraz przyjdzie.
Zza Delii wyjrzał Emil. Wysoki, z blond lokami do ramion i
stanowczo zbyt obfitą brodą.
– Nie byłbym tego taki pewien - powiedział.
Delii odwróciła się i spojrzała na niego zaskoczona.
– O czym ty mówisz? Coś się stało?
– Wybacz - odpowiedział Emil, zwracając się do Catherine. - Wejdź do
środka, nie stójmy tak w drzwiach.
Catherine czuła się zbita z tropu, ale ruszyła za przyjaciółmi do
przedpokoju.
Przytulenia, powitalne pocałunki. Przekazała Delii butelkę wina, a
Emilowi czekoladę. Nie wiedziała, jak rozumieć słowa, które przed chwilą
usłyszała.
– O co ci chodziło, kiedy mówiłeś o Stevie? - zapytała.
Razem przeszli do jadalni połączonej z kuchnią. Na dużym stole leżał
włączony iPad.
– Tę informację dają teraz na wszystkich kanałach - wyjaśnił.
Na ekranie było widać duże zdjęcie Steve'a. Zostało zrobione kilka lat
wcześniej, ale bez wątpienia przedstawiało właśnie jego.
– Co to ma znaczyć? - szepnęła Catherine i poczuła falę gorąca.
Emil przesunął zdjęcie, a na ekranie pojawił się pogrubiony podpis.
 
10 milionów dolarów nagrody za pomoc w ujęciu tego człowieka!
 
–  Wygląda na to - ciągnął Emil, kiedy Catherine czytała dołączony
komunikat - że Amerykanie wyznaczyli dziesięć milionów dolarów
nagrody za pomoc w złapaniu Steve'a.
Catherine zakręciło się w głowie.
–  Co to... jak to... - wyszeptała zdezorientowana. - Steve'a? Ale
dlaczego?
–  Twierdzą, że zdradził tajemnicę państwową. Dzisiaj po południu
zniknął i zaczął się ukrywać. Ponoć ucieka. Chcą zapłacić dziesięć
milionów dolarów za informacje, które doprowadzą do jego aresztowania.
–  Nie, to nie może być prawda. Steve? Jaka znowu tajemnica
państwowa? Skąd miałby mieć dostęp do jakichś tajemnic? Agencja, dla
której pracuje, nie wykonuje zleceń dla niemieckiego rządu, nie mówiąc
nawet o amerykańskim...
– Sieć jest pełna spekulacji i różnych teorii - wyjaśnił Emil i przesunął
palcem po ekranie, żeby pokazać jej kolejne wiadomości. Wszystkie
opatrzone były zdjęciem Steve'a i podawały jego dane.
Sygnalista? - pytały pogrubione tytuły.
Czy to ten człowiek przekazał materiały, które pozwoliły na
aresztowanie Douglasa Turnera?

***

Catherine musiała usiąść. Obiema dłońmi przytrzymała się stołu.


Rozumiała tylko pojedyncze słowa z czytanych artykułów.
Domysły. Podejrzenia. Brak jednoznacznych dowodów na związek z
aresztowaniem byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Ale brak
dementi. Zaskakująca zbieżność czasowa.
– Hej, jak się czujesz? - zapytał Emil.
– Głupie pytanie - syknęła Delii. - Jak się może czuć, co?

***

– Zniknęła?! - ryknął wściekle Walter. - Jak niby mogła zniknąć?!


Derek stał w centrum operacyjnym obok szefa komórki CIA. Telefon
działał w trybie głośnomówiącym, tak żeby wszyscy mogli śledzić przebieg
rozmowy.
Na monitorach zaczęły się pojawiać kolejne zdjęcia. Jedno z nich
przedstawiało wąską uliczkę w centrum Aten.
Na pierwszym z serii ujęć było widać Danę, od tyłu. Derek miał
wrażenie, że potrafiłby już poznać ją nawet po ciemku, niezależnie od tego,
czy zdjęcie byłoby zrobione w dzień, czy w środku nocy. Szła z dłonią przy
uchu. Rozmawiała przez telefon. Na kolejnym wchodziła do jakiegoś
domu. Kolejne trzy pokazywały połączone ze sobą podwórza, które można
było opuścić w kilku kierunkach.
–  Tutaj - wyjaśnił głos agenta operacyjnego, który miał ją śledzić. -
Jeśli ktoś orientuje się w tym labiryncie, bez problemu znajdzie właściwą
drogę. A my nie mieliśmy czasu ani możliwości, żeby trzymać się tam tuż
za nią.
– Niech to cholera! - krzyczał Walter. - Macie ją znaleźć!
Po czym przerwał połączenie.
– Chyba nie zakładają na poważnie, że do jutra rana ściągną tu Steve'a
Donnera? - zdziwił się Trevor.
– Nikt nie zakładał na poważnie, że Turner może trafić do więzienia, a
im udało się do tego doprowadzić - odparł Derek. - Na tyle skutecznie, że
cały czas siedzi za kratkami.
Nie docenił jej. Jak mógł popełnić taki błąd? Czuł, jak wściekłość
miesza się w nim z szacunkiem dla Dany.
– Diabli wiedzą, jakie karty mają jeszcze w zanadrzu.

***

Steve wysiadł z pociągu na dworcu głównym we Frankfurcie nad


Menem. Postępował zgodnie z poleceniami otrzymanymi od Dany Marin.
Rozejrzał się. Szukał mężczyzny, który odpowiadałby przesłanemu
rysopisowi. Miał czekać na Steve'a przy schodach. Niewysoki, szczupły,
mocno opalony. Zielona kurtka. Jochen.
W końcu dostrzegł kogoś, kto odpowiadał opisowi.
– VidSelf? - zapytał nieznajomy jako pierwszy.
– Jochen?
Mężczyzna podał mu czapkę z daszkiem i okulary przeciwsłoneczne.
–  Twoja twarz jest wszędzie. Dosłownie wszędzie - wyjaśnił
pozbawionym akcentu angielskim.
– Chodźmy - powiedział Steve, założywszy obie rzeczy.
Jochen przyjechał po niego lamborghini countachem.
– Bardzo dyskretna fura - mruknął Steve.
–  Ludzie, którzy chcą cię dopaść, nie zakładają nawet, że mógłbyś
jeździć czymś takim - wyjaśnił Jochen. - Bądźmy szczerzy, kto
spodziewałby się po uciekinierze, że będzie woził się lambo? Chociaż
biorąc pod uwagę twoją rozpoznawalność...
– Mówisz o tych dziesięciu bańkach?
– Eee tam, nie potrzebuję.
– Najwyraźniej - potaknął Steve, patrząc znacząco na samochód.
– Z twojego powodu Amerykańcy wysyłają okręty wojenne na Morze
Śródziemne, żeby dołączyć do Turków, Greków i Francuzów. Dzieciaki.
Nieodpowiedzialne dzieciaki.
– Wypraszam sobie, to nie przeze mnie.
– Mów, co chcesz, ale twoja rola w tym wszystkim była decydująca. -
I zanim Steve zdołał mu odpowiedzieć, machnął tylko dłonią. - To przecież
teraz bez znaczenia. Bardziej mnie interesuje, dlaczego dorośli ludzie
muszą za każdym razem zachowywać się jak maluchy z przedszkola. Tylko
tym razem zamiast plastikowych młotków mają lotniskowce i bombowce.
Jochen wyjechał z miasta.
–  Polecimy teraz do Sarajewa - wyjaśnił. - Tam mamy pierwszy
przystanek. Toaleta i paliwo. Za dwanaście, maksymalnie czternaście
godzin powinniśmy lądować w Atenach.
– Dlaczego to robisz? - zapytał Steve.
– Chętnie zadałbym ci to samo pytanie.
– Okay, fair enough. Ale ty nie musisz się w to pakować.
–  Już dawno wszyscy się w to wpakowaliśmy. Poza tym naprawdę
lubię latać.
– Dużo ryzykujesz.
– Wcale nie, mam duże doświadczenie jako pilot.
– Nie o tym mówię...
–  Wiem przecież, żartowałem. To, co się dzieje, jest strasznie
ekscytujące. Trzeba wspierać takie inicjatywy. A mnie stać na takie
wsparcie.
Zwinnie zaparkował przed lokalnym lotniskiem dla pilotów amatorów.
Przy pasie startowym znajdował się pojedynczy budynek, a obok niego
stało kilkanaście samolotów śmigłowych. Czymś takim mieliby przelecieć
pół Europy?
– Jesteśmy na miejscu - oznajmił Jochen.
Z maleńkiego bagażnika samochodu wyjął torbę podróżną. I szybkim
krokiem ruszył w stronę jednej z maszyn.
–  Cessna sześćset trzydzieści pięć - tłumaczył po drodze. - Cztery
miejsca, jakieś dwieście osiemdziesiąt kilometrów na godzinę. Zasięg to
dobre półtora tysiąca kilometrów. Moja zabawka.
Drzwi, torba.
– Leciałeś kiedyś czymś takim? - zapytał.
– Nie - przyznał Steve, wspinając się do środka.
– Cudowne uczucie - zapewnił go Jochen. - Sam zobaczysz.

***

– Dobra, ruszamy - polecił Manolis i stuknął w dach starego grata.


Alex siedział za kierownicą, Dana zajęła miejsce obok niego. Tania
nosiła ubrania w podobnym rozmiarze, więc pożyczyła jej dżinsy i koszulkę
z krótkim rękawem. Z deski rozdzielczej schodziła warstwa ciemnego
plastiku, jak skóra po mocnym poparzeniu słonecznym, a spod spodu
przezierała jasna szarość. Kierownica była równie wytarta jak gałka zmiany
biegów i uchwyt hamulca ręcznego. Tapicerkę siedzeń znaczyły liczne
plamy i dziury po papierosach. Samochód z zewnątrz nie prezentował się
wcale lepiej. Niegdyś czerwony, w niczym nie przypominał maszyny, która
wyjechała z fabryki, bo jej kolor z biegiem lat zmienił się na blado-
pomarańczowy. Z wyjątkiem lewego przedniego błotnika. Który był
ciemnozielony. I tylnych drzwi. Ciemnoniebieskich. Raczej. Choć może nie
do końca. Nieważne. Po ciemku i tak nie było tego widać. I tym czymś
mieli pokonać trzysta kilometrów? A potem wrócić?
–  Nie patrz tak. - Alex się roześmiał. - To naprawdę niezawodna
maszyna.
Uruchomił silnik, ze zgrzytem wrzucił pierwszy bieg i włączył światła.
W snopach z reflektorów zobaczyli Stavrosa, Dimitriosa i Tanię, którzy z
uśmiechem się odsunęli, żeby zrobić im miejsce. Danie wcale nie było tak
wesoło. Ale i jej udzieliła się radość i dobry humor reszty paczki. Alex
ruszył.
–  Właśnie - powiedział i wyjął z kieszeni telefon. - Nie znajdziesz
wprawdzie w tym samochodzie żadnej elektroniki, którą dałoby się
namierzyć, ale za to dysponujemy całkiem niezłym sprzętem grającym.
Trzymaj, poszukaj tam playlisty. Czeka nas długa droga.
 
77.
Steve'a obudziło gwałtowne szarpnięcie. Wyprostował się.
– Przerwa na toaletę - rozległ się tuż obok czyjś głos.
Na zewnątrz panowała ciemność. Przed sobą, w snopie światła z
pojedynczego reflektora, zobaczył przesuwającą się drogę. Pas startowy.
Potrzebował kilku sekund, żeby uświadomić sobie, gdzie jest.
Jochen.
– To już Sarajewo? - zapytał.
–  Tak jest, Sarajewo - potwierdził Jochen. Samolot kołował w
kierunku niewielkiego terminalu, jednak kawałeczek wcześniej odbili w
bok. Pilot zaparkował obok rzędu innych maszyn.
Z ciemności wyłonił się jakiś mężczyzna i podszedł do ich cessny.
Jochen wysiadł i wydał polecenia, a Steve ruszył za nim. Bardzo przy
tym uważał, żeby nie zwracać się twarzą do nieznajomego z lotniska.
Dopiero po chwili się zorientował, że mężczyzna trzyma w dłoni końcówkę
grubego węża. Spojrzał na Steve'a, ale nie poświęcił mu uwagi, bo
zajmował się tankowaniem samolotu.
– Chodź - powiedział Jochen i ruszył w stronę terminalu.
– Zupełnie jak na zwykłej stacji benzynowej - zdziwił się Steve.
–  Może nie zupełnie, ale bardzo podobnie. Za kilka minut możemy
lecieć dalej. Musimy się pospieszyć, bo potem możemy nie dostać
pozwolenia na start.
Wewnątrz budynku było prawie pusto. Jakiś facet siedział na ławce i
nie zwracając uwagi na świat dookoła, czytał coś na telefonie. Ochroniarz
minął ich i poszedł dalej patrolować przejścia. Obok dużego wózka z
przyborami do czyszczenia stało dwóch pracowników firmy zajmującej się
utrzymaniem porządku i z wprawą płukało ścierki w wiadrze z wodą.
W toalecie byli sami. Jochen zamknął się w kabinie. Steve stanął przy
pisuarze. Zanim skończył, otworzyły się drzwi łazienki i ktoś wszedł do
środka. Steve nie odwracał się, ale kątem oka zobaczył, że to ochroniarz.
Mężczyzna podszedł do pisuaru trzy stanowiska obok. Nie sprawiał
wrażenia, żeby interesował się innymi osobami w toalecie. Rozejrzał się
tylko przelotnie i poświęcił się temu, po co przyszedł. Mimo to Steve
odwrócił lekko głowę.
Kiedy skończył, podszedł do umywalek i zaczął myć ręce. Po chwili
dołączył do niego Jochen i razem wyszli z łazienki.
Na zewnątrz nic się nie zmieniło.
Gość z telefonem dalej siedział na ławce i czytał. Sprzątacze zmywali
podłogę. Pięć minut później Steve i Jochen znaleźli się przy samolocie.
Mężczyzna z obsługi lotniska odłączał właśnie wąż do tankowania. Jochen
zapłacił gotówką. Niespodziewanie radosna mina pracownika pozwalała
przypuszczać, że dostał właśnie sowity napiwek.
– Komu w drogę, temu czas - mruknął Jochen, siadając za sterami. -
Rano będziemy na miejscu.

***

– Po raz pierwszy coś interesującego - stwierdził Walter.


Derek nie opuścił jeszcze centrum operacyjnego w ambasadzie Stanów
Zjednoczonych. Razem z nim w pomieszczeniu siedzieli Lilian, szef
komórki CIA i kilku jego ludzi, Trevor, Nestor i Ronald.
Od kilku godzin spływały do nich raporty dotyczące potencjalnego
rozpoznania Steve'a Donnera. Centrala CIA w Langley odsiewała
większość, ale mimo to docierało ich kilkadziesiąt na godzinę. Niektóre
bardziej prawdopodobne, inne mniej. Wiele osób do zgłoszenia dołączało
zdjęcia. Przy czym większość była nieostra.
Żadna z tych osób nie znała Steve'a Donnera osobiście. Polegały zatem
tylko na wyczuciu i umiejętności kojarzenia twarzy, którą wcześniej
widziały jedynie na zdjęciach, a ludzie z Langley dokładali do tego
programy do identyfikacji i inne triki.
Na zdjęciu na monitorze widać było dwóch mężczyzn w ciemnej,
pustej sali lotniskowej. „Raczej niewielkiej - pomyślał Derek. -
Prowincjonalne lotnisko albo stolica jakiegoś małego państwa".
–  Zdjęcia zostały zrobione w Sarajewie - potwierdził jego domysły
Walter.
Jedna z uwiecznionych osób bez wątpienia nie była Steve'em
Donnerem.
Druga mogła nim być.
Walter zaprezentował kolejne fotografie.
–  Tutaj widać, jak idą do toalety - powiedział. - A tutaj wychodzą i
wracają do samolotu.
Zaznaczył fragment obrazu i powiększył twarz mężczyzny po lewej
stronie.
– Hm, to rzeczywiście może być on - potaknął Trevor.
–  Dotychczas to nasz numer jeden, jeśli chodzi o podobieństwo do
zdjęć Steve'a Donnera, którymi dysponujemy - potwierdził Walter. -
Oprogramowanie też potwierdza nasze przypuszczenia.
Kolejne zdjęcia. Dwóch mężczyzn od tyłu. Wychodzą z budynku. Idą
przez skąpo oświetlony teren lotniska. Zatrzymują się przy niewielkim
samolocie jednosilnikowym, który właśnie jest tankowany. „Cessna" -
pomyślał Derek, choć nie miał pewności, czy właściwie rozpoznał markę.
– Otrzymaliśmy już z lotniska dane na temat ich lotu - ciągnął Walter. -
Wystartowali z okolic Frankfurtu.
– Ten drugi facet, znamy go?
– Niejaki Jochen Finkaus. Zbił majątek na kryptowalutach. Teraz bawi
się w miejskiego buntownika i anioła biznesu w sferze radykalnych idei.
Samolot jest jego własnością.
–  Serio nie mógł kupić sobie niczego lepszego niż takie maleństwo?
Jaki podali cel przelotu?
– Saloniki.
– Nie będzie lądował w Atenach?
– Możliwe, że to taktyczne zagranie, żeby nas zmylić. Albo liczą się z
tym, że całe ateńskie lotnisko jest pilnie obserwowane.
– Co możemy zrobić?
–  Tylko w Atenach i najbliższej okolicy mamy cztery lotniska.
Poinformowałem już władze, to chyba jasne. We właściwym czasie na
każdym znajdzie się nasz człowiek. I o ile tutaj jesteśmy w stanie to zrobić,
o tyle nie ma mowy, żebyśmy na każdym prowincjonalnym lotnisku w
Grecji mieli obserwatora.
– Czyli co, jaki jest plan?
–  Na celownik bierzemy ateńskie lotnisko i wszystkie oddalone od
Aten nie więcej niż pięć godzin jazdy samochodem. Poza tym, o czym już
informowałem, greckie władze są w pełni świadome, co się dzieje. Jeśli go
nie znajdziemy, jutro dookoła budynku sądu będziemy mieli rozstawione
nasze zespoły.
–  Zrobi się niepotrzebnie gorąco. Akcja służb w środku dnia, i to w
zaprzyjaźnionym kraju?
–  Wielu nie użyłoby już takiego określenia. Szczególnie po tym, co
wydarzyło się wczoraj w nocy. Zresztą to chyba i tak bez znaczenia.
– Rany boskie, oczywiście, że to ma znaczenie!
– No dobra, to masz lepszy pomysł?
Nie, tak na zawołanie Derek nie miał żadnego lepszego planu.
– Znaleźliście już Danę Marin?
– Nie.
– I nie udało wam się zlokalizować jej telefonu?
– Póki co też nie.
Derek przewrócił oczyma.
 
78.
Daleko pod nimi przesuwały się porośnięte lasem i miejscami skaliste
łańcuchy górskie. Jochen sięgnął po radio.
– Wieża Volos Airport, tu Delta-Echo-Charlie-Alfa-Papa. Odbiór.
Po kilku sekundach w słuchawkach rozległ się pełen trzasków głos
kontrolera lotów.
– Delta-Echo-Charlie-Alfa-Papa, tu wieża Volos Airport. Odbiór.
–  Delta-Echo-Charlie-Alfa-Papa, lot z Sarajewa do Aten. Zgłaszam
potrzebę uzupełnienia paliwa. Proszę o pozwolenie na lądowanie.
– Volos. Możecie lądować.
– Dzięki. Do usłyszenia.
Kilka minut później Jochen zaczął schodzenie i podejście do lotniska.
Steve już z daleka zobaczył pas. Szybko się zbliżali. Steve szukał wzrokiem
samochodów policyjnych czy innych oznak zwiastujących niechciany
komitet powitalny. Widział jedynie kilka samolotów śmigłowych i coś, co
przypominało raczej stary barak niż terminal lotniskowy. Obok parkowały
trzy samochody. I żaden z nich nie miał barw policji. Gdyby na niego
czekali, nie kryliby się z tym tak bardzo.
Jochen posadził maszynę tak delikatnie, jakby przez całe życie nie
robił niczego innego. Powoli potoczyli się w stronę oznaczonego miejsca
do tankowania samolotów, niedaleko baraku.
– No to jesteśmy - powiedział.
Z cienia obok budynku wynurzyła się pojedyncza postać. Steve
wstrzymał oddech. Osoba, którą obserwował, była drobna i niezbyt wysoka.
W zasięgu wzroku nie było nikogo poza nią. Może inni, jeśli na niego
czekali, schowali się w środku? Albo za budynkiem, bo w czasie lądowania
nie mógł przecież zobaczyć, co się znajduje od tyłu.
Samolot znieruchomiał. Wciąż tylko ta jedna postać. I szła w ich
kierunku.

***
Lotnisko Tatoi dysponowało tylko jednym pasem startowym, obok
którego stało kilka niewysokich budynków. Mieściła się w nich siedziba
lokalnego aeroklubu dla pilotów amatorów. Hangary. Magazyny. Większość
parkujących na pasie maszyn stanowiły jedno- i dwusilnikowe samoloty
śmigłowe, ale wśród nich dało się dostrzec dwa prywatne odrzutowce.
Derek, Trevor i jeden z pracowników ambasady, którego do pomocy oddał
im Jeremy, siedzieli przy stoliku na zewnątrz, skąd mieli świetny widok na
całe lotnisko. Sąsiedni stolik zajęło czterech greckich policjantów. Cień
budynku chronił ich przed słońcem, ale nie przed nieznośnym upałem.
Funkcjonariusze rozmawiali głośno. Na blacie przed nimi stały
szklanki z resztkami frappe i małe butelki wody mineralnej.
Trevor i pracownik ambasady wpatrywali się w telefony komórkowe.
Przesuwali palcami po ekranach. Pisali. Od czasu do czasu sięgali po
lemoniadę w puszce.
Derek przeglądał wiadomości. Nic nowego. Brak jakichkolwiek
informacji na temat Dany Marin. Zniknęła i już się nie pojawiła.
Przy stoliku obok mężczyzna, który przedstawił się jako Giorgos i
przełożony pozostałych, sięgnął po leżący na blacie telefon. Po krótkiej
rozmowie uniósł głowę i spojrzał na Dereka. A potem powiedział coś do
kolegów. Wszyscy wstali i podeszli do stolika Amerykanina.
–  Właśnie zbliża się do lotniska i rzeczywiście podchodzi do
lądowania - wyjaśnił Giorgos. - Przed chwilą poprosił o pozwolenie. Za
pięć minut będzie na miejscu.
Cała trójka podniosła się z miejsc. Derek zapłacił za napoje. Z daleka
słychać już było warkot silnika samolotu.
I szybko stawał się coraz głośniejszy. W końcu nad początkiem pasa
startowego pojawiła się maszyna.
– Czekamy, aż się zatrzyma - zaproponował Giorgos.
Z cienia obserwowali, jak Cessna ląduje i kołuje w stronę miejsc,
gdzie parkowały pozostałe samoloty. Zatrzymała się między innymi
maszynami, niecałe dwieście metrów od nich. Widok zasłaniały dwa inne
samoloty, tak że Derek musiał odejść trochę na bok, żeby zobaczyć kabinę.
Po chwili otworzyły się drzwi pilota i ze środka wysiadła szczupła postać.
Mężczyzna odwrócił się i zza fotela wyjął torbę podróżną. Zarzucił sobie
pasek na ramię. Zamknął drzwi. I ruszył przed siebie, prosto w ich stronę.
– Wygląda na to, że to Jochen Finkaus - stwierdził Trevor. - A gdzie
Steve Donner?
Policjanci spojrzeli na Dereka. Nie bardzo rozumieli, co się dzieje. W
końcu wszyscy ruszyli powitać pilota.
Mężczyzna musiał ich widzieć. A jednak nie zwolnił i nie zatrzymał
się, tylko szedł dalej takim samym krokiem. Niewzruszony zmierzał do
budynku za ich plecami. Kiedy byli bliżej, Derek nie miał wątpliwości, że
to jedna z osób, które widział na zdjęciach z Sarajewa.
Spotkali się w połowie drogi. Policjanci zablokowali pilotowi drogę.
– Jochen Finkaus? - zapytał Giorgos.
– Tak, to ja - odparł mężczyzna po angielsku. I przyjrzał się uważnie
funkcjonariuszom. - Coś narozrabiałem?
– Możemy zajrzeć do pańskiego samolotu? - zapytał Giorgos, kalecząc
angielski.
Finkaus udał zaskoczenie.
– A to tak można, bez nakazu przeszukania?
– O, czyli ma pan coś do ukrycia?
– Skądże.
– W takim razie ułatwiłby pan życie nam wszystkim, wyrażając zgodę
na krótkie sprawdzenie pańskiego samolotu.
–  Skoro tak bardzo wam zależy... - Finkaus wzruszył ramionami i
zawrócił. - Proszę za mną.
Razem minęli dwie pierwsze maszyny aż dotarli do jego cessny.
Finkaus otworzył drzwi.
– Proszę bardzo - powiedział i się odsunął.
Giorgos zajrzał do środka. Dwóch jego ludzi podeszło od drugiej
strony i też sprawdziło wnętrze.
Kokpit był pusty i tak ciasny że nie udałoby się w nim nikogo ukryć.
Policjant spojrzał na Dereka.
– Pusto - orzekł.
– A czego się spodziewaliście? - zapytał Finkaus.
Giorgos sięgnął do kieszeni i wyjął zdjęcie, które przekazał mu
Amerykanin. Wydruk fotografii zrobionej na lotnisku w Sarajewie.
– Tego człowieka - powiedział policjant. - Wiemy że leciał z panem. A
przecież nie wysiadł w połowie drogi, prawda?
Finkaus przyjrzał się fotografii. W końcu potaknął.
– Ciekawe... - mruknął. - A kto to niby jest?
–  Przecież doskonałe pan wie, kim jest ten człowiek! - zdenerwował
się Trevor. - Skończmy już z tymi wygłupami i do rzeczy! Kryje pan
przestępcę!
– A pan to... kto? - zapytał Finkaus w odpowiedzi.
– Gówno cię to obchodzi!
–  Nie mam pojęcia o żadnych przestępcach i o żadnych
poszukiwaniach. Może byście mnie oświecili w takim razie?
– Gdzie on jest?
– Pojęcia nie mam.
– Pójdzie pan z nam - zdecydował Giorgos.
– Czy jestem zatrzymany? - zdziwił się Finkaus. - W takim wypadku
proszę poinformować mnie o moich prawach i pozwolić wezwać prawnika.
–  Te zdjęcia potwierdzają, że startował pan z Sarajewa z tym
człowiekiem na pokładzie. Albo nam pan pomoże, albo będę zmuszony
pana zatrzymać.
– Jak chcecie. - Finkaus wzruszył ramionami. - Na prośbę przyjaciela
zabrałem tego kogoś ze sobą. Ale nie mam pojęcia, ani kim jest, ani
dlaczego go szukacie.
– Nikt w to nie uwierzy! - wrzasnął Trevor.
– To sobie nie wierzcie.
– Gdzie on jest?
– Wysadziłem go po drodze - wyjaśnił Finkaus.
– Gdzie?!
– Na małym lokalnym lotnisku. Karditsa.
– Co on tam robi?
– A skąd miałbym wiedzieć? - Finkaus spojrzał na niego zdziwiony. -
Wysiadł, pożegnał się i wszedł do budynku, który tam stoi. Potem go już
nie widziałem.
– Po co leciał pan dalej do Aten?
– Piękne miasto. - Finkaus się uśmiechnął. - Pomyślałem, że skoro już
jestem w okolicy, wpadnę na parę dni. Tym bardziej że tyle się tu ostatnio
dzieje!
Derek widział, jak Trevor zaciska szczęki, żeby zapanować nad
emocjami. Ten gość robił z nich głupków. A oni nie mogli temu zaradzić.
–  Ani w czasie wylotu z Niemiec, ani w czasie międzylądowania w
Sarajewie nie zgłosił pan pasażera - zauważył Derek.
– Racja, musiałem zapomnieć - przyznał Finkaus.
– To karalne.
Giorgos spojrzał na Amerykanina i nie krył zaskoczenia.
– Całkiem możliwe, że naraził się pan na zarzut przemytu ludzi, za co
grozi odpowiedzialność karna - ciągnął Derek. - O ile się nie mylę,
wystarczy wystąpić o tymczasowe aresztowanie dla pana. Ale możemy o
tym zapomnieć, jeśli nam pan pomoże.
– Nawet gdybym chciał, to nie mam pojęcia, jak to zrobić.

***

Sean z Harrym i Hopperem po raz trzeci tego dnia skontrolowali


helikoptery. W środku siedzieli Bull i Dino. Sprawdzali broń i amunicję.
Słońce rozgrzewało metalowe poszycie.
Nagle telefon Seana zaczął wibrować.
Mahir.
Mężczyzna odebrał połączenie.
–  Przygotujcie się - polecił Libańczyk. - O czternastej Turner będzie
transportowany z więzienia do sądu. Wykorzystajcie ten czas.
Sean nie był pewien, czy dobrze zrozumiał polecenie.
– Zanim pojedzie do sądu? - upewnił się.
– Tak.
–  To znaczy, że macie potwierdzenie, że sąd zatwierdzi jego areszt i
całą resztę?
– Ja jedynie przekazuję wiadomości - powiedział Mahir. - Czternasta.
Punktualnie. Turner zostanie wyprowadzony na ten sam dziedziniec co
zawsze. To najlepsza okazja dla was. Jak tylko wsiądzie do furgonetki,
którą będzie miał trafić do sądu.
– W środku dnia - mruknął Sean.
– Nie pierwszy raz, co?
– Właśnie dlatego.
– Wtedy najmniej będą się spodziewali takiej akcji - wyjaśnił Mahir. -
W tej chwili wszyscy myślą, że chcemy poczekać i zobaczyć, jaki będzie
wyrok.
W zasadzie mógł mieć rację.
Mimo to Sean wolałby ruszać do akcji pod osłoną nocy. Ale
zleceniodawca płacił im niesamowicie dobrze za to, żeby postępowali tak,
jak rozkaże. I przygotowali się na wszystkie możliwości.
– Czternasta - potwierdził Sean. - Będziemy.
 
79.
Steve wysiadł z samolotu na lotnisku Volos, w miejscu, gdzie Jochen
zatrzymał się, żeby zatankować.
– Powodzenia - powiedział pilot.
Postać, która wynurzyła się z cienia pod barakiem, była tuż-tuż.
Dopiero teraz Steve ją rozpoznał. Dana Marin. Już raz się spotkali; kilka lat
wcześniej, w czasie potwierdzania autentyczności nagrania. A przez
ostatnich kilka dni wszystkie media pokazywały jej twarz.
– Steve Donner? - przywitała się.
Skinął głową.
–  Dziękuję, że zgodziłeś się przylecieć - powiedziała. - Wiem, co to
dla ciebie oznacza. - Minęła go i ruszyła w stronę pilota. - Daj mi, proszę,
chwilę, zaraz wracam.
Dana zwróciła się do Jochena Finkausa:
– Wielkie dzięki. Taka akcja wymagała wiele odwagi. Świetna robota.
Wracasz do siebie?
–  Sam nie wiem. - Jochen się uśmiechnął. - Już dawno nie byłem w
Atenach.
–  Nieważne, gdzie polecisz dalej - odpowiedziała i skinęła głową. -
Szczęśliwej podróży!
Potem wróciła do Steve'a.
– Chodź, niedaleko stąd czeka na nas samochód.
Na niewielkim parkingu Steve doliczył się jedynie trzech aut. Przy
wypłowiałym czerwonym wozie sprzed wielu lat, chyba azjatyckiej
produkcji, czekał jakiś facet. Jego twarz od razu wydała mu się znajoma.
–  To jest Alex - poinformowała go Dana, kiedy podeszli bliżej. -
Przywiózł mnie tutaj.
Dopiero teraz Steve skojarzył, gdzie mógł go widzieć. To z nim Dana
wyszła do miasta i ktoś później zrobił im zdjęcia. A potem spotkał się z
szefem amerykańskiej delegacji!
Steve zamarł.
–  Co on tu robi? Przecież widziałem jego zdjęcia z tym
Amerykaninem!
–  Fałszerstwo - wyjaśnił Alex czystym angielskim. - Całą analizę tej
mistyfikacji już można znaleźć w sieci.
Dana Marin spojrzała na Steve'a i się zmartwiła. Dopiero teraz dotarło
do niej, że popełniła błąd.
–  Słuchaj, jemu możemy ufać - powiedziała. - Inaczej nie
ryzykowałabym wtajemniczania go w nasz plan, prawda?
– Jeśli z jakiegoś powodu nie chcesz mi zaufać, to nie ma problemu,
zostawcie mnie tutaj, a sami wracajcie do Aten - zaproponował Alex.
– Co by to dało? Mógłbyś zadzwonić na policję, podać tablice i opis
samochodu - zaprotestował Steve.
– W takim razie lepiej zabierzcie mnie z powrotem! - Alex uśmiechnął
się szeroko.
–  Możesz mi wierzyć, że nie ryzykuję tutaj i nie biorę tego
wszystkiego na siebie tylko po to, żeby wciągnąć cię w pułapkę -
powiedziała Dana. - Gdyby mi na tym zależało, podałabym Amerykanom,
gdzie i kiedy mają cię zgarnąć, zamiast telepać się przez pół nocy w tym
złomie, mając nadzieję, że w drodze powrotnej uda mi się złapać trochę
snu.
– Tym zgniłkiem mamy teraz wrócić bezpiecznie do Aten? We trójkę?
- Steve uniósł brwi.
– Hej, nie obrażaj mojego bolidu! - Alex się roześmiał. - Bo jeszcze się
pogniewa i zacznie mieć humory.

***

– Nie, nadal nie mamy pojęcia, gdzie może przebywać - tłumaczył szef
policji przez telefon.
Michalis Stouvratos ze złością cisnął słuchawką na widełki. Dla tej
historii zaryzykował całą swoją karierę i wyglądało na to, że przegrał i
zniszczył sobie przyszłość, bo ta kobieta z Hagi zniknęła!
Główna prokurator Trybunału chwaliła go, że jest bohaterem, kiedy
zgodził się złożyć apelację. Bohater-srohater.
Na jego biurku, obok telefonu, piętrzyły się dokumenty sprawy, która
za kilka godzin miała być rozpatrywana przez sąd apelacyjny. A Dana
Marin powinna być na miejscu. Ale nie tylko ona, lecz przede wszystkim ta
tajemnicza postać, której zażyczył sobie sąd, mając nadzieję, że nie
przybędzie do Aten. Że się nie odważy. Bo władze któregoś z krajów, przez
które musiałby przejechać, wykonałyby międzynarodowy nakaz
aresztowania.
Po raz kolejny spróbował skontaktować się z Daną i wybrał jej numer.
Sygnał wołania.
Sygnał wołania.
I kolejny. Tak długo, że w końcu włączyła się poczta głosowa.
–  Stouvratos z tej strony. Gdyby jakimś cudem odsłuchała pani moją
wiadomość. Gdzie pani jest? Wszystko w porządku? Pojawi się pani w
sądzie? A pani świadek? Bardzo proszę o jakąś informację!
Podobnie brzmiące wiadomości zostawiał Danie Marin już cztery razy
od chwili, kiedy zniknęła i przestała odbierać telefon. Zaczął się poważnie
martwić.
Nikt nie upublicznił konkretnego powodu przełożenia posiedzenia i
przesunięcia decyzji w sprawie Turnera - ani sąd, ani Trybunał, ani
Amerykanie, ani też on sam. Mimo to od dłuższego czasu media
spekulowały, że może to mieć coś wspólnego z człowiekiem, na którego
twarz spoglądał na ekranie swojego komputera.
Za jego głowę wyznaczono nagrodę w wysokości dziesięciu milionów
dolarów.
Michalis wybrał numer do sekretariatu Międzynarodowego Trybunału
Karnego w Hadze, gdzie już kilka razy próbował zdobyć jakiekolwiek
informacje. Może od ostatniego telefonu Dana skontaktowała się z
przełożonymi?
Nagle włączył się ekran telefonu komórkowego. Połączenie
przychodzące, numer zastrzeżony. Zawahał się. Ale w końcu odebrał.
– Michalis Stouvratos? - zapytał kobiecy głos, jakby z bardzo daleka.
Z angielskim akcentem.
– Przy telefonie - potwierdził. Miał wrażenie, że zna tę osobę. - Pani
Marin, to pani?!
– Tak! - odpowiedziała Dana.
–  Gdzie pani jest? - zapytał zdenerwowany, ale też zaniepokojony. -
Czy wszystko w porządku?
– Jestem w trasie - wyjaśniła kobieta. - Wiozę naszego świadka. Niech
się pan, proszę, zatroszczy o wszystkie możliwe środki bezpieczeństwa,
które obiecał mu sąd.
– Zrobię, co w mojej mocy - wyrzucił z siebie z ulgą. - Kiedy będzie
pani na miejscu?
Ale połączenie zostało przerwane.
80.
Ich kierowca nie przestrzegał żadnych ograniczeń prędkości. Bo i po
co, skoro posiadał immunitet dyplomatyczny? Na tylnej kanapie siedział
Derek i rozmawiał przez telefon z Walterem.
– Grecy w końcu zdecydowali się zatrzymać pilota. Ale to nic nie da.
Wiedzieliśmy, że nie damy rady obstawić wszystkich lotnisk. Dlatego tym
bardziej nasze zespoły muszą pilnować tras dojazdowych do sądu. Mamy
jakiekolwiek informacje na temat pojazdu, którym poruszają się Dana
Marin i Steve Donner?
–  Nie - odpowiedział Walter. - Ale wszystkie zespoły są już na
stanowiskach. Mamy ustawione dwa okręgi. Jeden od stu do dwustu
metrów od budynku sądu. Drugi tuż przy wejściach.
– Grecka policja wykazuje chęć do współpracy?
– Póki co tak.
–  Świetnie. Jesteśmy w drodze do więzienia, żeby odebrać Turnera.
Do zobaczenia.
Derek zakończył rozmowę i zaraz wybrał kolejny numer. Prezydent
odebrał po drugim sygnale. Derek widział jego twarz na ekranie smartfona -
wyglądał na zmęczonego. Rzeczowo opisał mu sytuację.
– Czyli ten przeklęty zdrajca cały czas jest na wolności? I w dodatku
zmierza do sądu? - Arthur Jones nie krył wściekłości. - To po co, do jasnej
cholery, w ogóle was tam wysyłałem?
– Nie dotrze na miejsce - zapewnił go Derek. - Szef lokalnej komórki
CIA rozstawił swoich ludzi na wszystkich trasach do sądu.
– A jeśli go nie zatrzymają?
–  Wystarczy, że opóźnią go na tyle, żeby minęło ultimatum
wyznaczone przez sędziego, a Turner automatycznie wyjdzie na wolność.
Greckie władze są po naszej stronie.
–  Panie prezydencie - wtrącił się Nestor Booth. - Powinniśmy dać
rozkaz naszym chłopcom, sir. I to od razu! Już zbyt długo siedzimy z
założonymi rękoma i zdajemy się na tych wszystkich prawników.
–  Wszystko, tylko nie teraz - zaprotestował Derek natychmiast. - To
byłby absurdalny ruch!
– Absurdem będzie, jeśli Turner zostanie w więzieniu, a potem trafi do
Hagi! I to z powodu jakiegoś głupiego filmiku! - Prezydent zdenerwował
się jeszcze bardziej.
– Najpóźniej w chwili, kiedy Steve Donner przekroczy próg sądu, ktoś
zatrzaśnie mu kajdanki na nadgarstkach - upierał się Derek.
– A ja słyszałem, że sąd dał mu gwarancje bezpieczeństwa - odezwał
się Jones.
– Najwyraźniej nie będzie w stanie ich zrealizować - tłumaczył Derek.
- Premier rządu jest w tej sprawie po naszej stronie.
Prezydent patrzył na niego przez chwilę w milczeniu. W końcu
pokiwał głową.
– Generale, pańscy ludzie mają być gotowi, by w każdej chwili ruszyć
do akcji.
–  Panie prezydencie - zareagował Nestor Booth pospiesznie - moi
ludzie są cały czas w gotowości!
Ale twarz Arthura Jonesa zniknęła już z ekranu telefonu komórkowego
Dereka. Pojawił się tylko komunikat o zakończeniu połączenia.

***

W celi nadal panował niemożliwy do zniesienia smród. Temperatura z


całą pewnością przekraczała trzydzieści stopni Celsjusza. Więźniowie
zamarli w letargu na łóżkach. Część spała, niektórzy czytali. Kto miał
komórkę, grał na niej. I nawet Douglas Turner, którego osadzono w
pojedynczej celi, musiał znosić tak samo ciężkie warunki jak wszyscy
pozostali zamknięci w tym budynku.
Mężczyzna siedział na łóżku oparty plecami o ścianę i przeglądał
wiadomości na telefonie. Wciąż żadnych informacji o sygnaliście, którego
sąd chciał osobiście przesłuchać. A przecież dziesięć milionów dolarów
powinno pomóc go odnaleźć.
Kolejne - i najważniejsze - posiedzenie sądu miało się zacząć za dwie
godziny. Za półtorej godziny pojawi się konwój, który przetransportuje tam
Douglasa Turnera. I albo wyjdzie stamtąd jako wolny człowiek, albo znów
wróci do więzienia, by spędzić tu kolejną noc. W takim wypadku czekało
go sporo do roboty.
Włączył jakąś grę, ale niemal natychmiast na ekranie pojawiła się
informacja o nowej wiadomości, która zawierała tylko jedno słowo.
Go!
Teraz? Czyżby pozostali wiedzieli coś więcej, niż można było
wyczytać z mediów? Może sygnaliście udało się dotrzeć na czas do sądu?
Bardzo dziwna pora. Wolał się upewnić.
Teraz? 100%?
Nie musiał czekać na odpowiedź.
Teraz!
Odpisał jednym słowem:
Okay.
Mężczyzna schował telefon. Usiadł prosto. Spojrzał na sąsiednią
pryczę. Więzień obok leżał i grał na telefonie.
– Zaczyna się - poinformował go mężczyzna.
W następnej sekundzie sąsiad również usiadł.
– To jakaś kpina! Pierdolę takie warunki! - zawołał mężczyzna. - Nie
mają prawa nas tak traktować! Musimy coś zrobić, żeby w końcu wzięli nas
na poważnie!
Z kieszeni wyjął zapalniczkę.
–  Ma rację! Dobrze mówi! - krzyknął sąsiad. - Najwyższy czas,
żebyśmy zbuntowali się przeciwko takim warunkom!
Podniosło się kilka głów. Inni zaczęli wstawać z łóżek.
Mężczyzna zerwał materac z pryczy. Przeniósł go pod okno i zaczął
przeciskać między kratami, aż w końcu cały siennik znalazł się na
zewnątrz. Wtedy wysunął rękę z zapalniczką i przysunął płomień do
materiału. Cierpliwie przyglądał się, jak tkanina staje się czarna, a potem
zaczyna dymić.

***

–  Ta chmura dymu to może być więzienie?! - zawołał Derek


zdenerwowanym głosem. Zmierzał samochodem na spotkanie z byłym
prezydentem, ale mieli jeszcze do pokonania ponad dwa kilometry.
– Kierunek wydaje się zgadzać - potaknął Trevor i sięgnął po telefon.
– Co tam się dzieje?!
Trevor i ambasador nerwowo wybierali numery.
– Bunt więźniów - oznajmił Trevor po chwili.
–  I to akurat teraz? Dokładnie w czasie, kiedy Turner ma zostać
przetransportowany z więzienia do sądu? - zapytał Derek z
niedowierzaniem. - Przecież to nie może być przypadek!
– Najwyższy czas go stamtąd wyciągnąć! - zapalił się Nestor Booth.
–  Właśnie staram się to wyjaśnić ministrowi sprawiedliwości -
potwierdził ambasador. - Dopiero ode mnie dowiedział się o buncie
osadzonych.
Derek nachylił się w stronę kierowcy.
–  Gaz do dechy, nie ma czasu do stracenia! - polecił. - Musimy
natychmiast być na miejscu!
Jechali akurat jednopasmową ulicą, na której wyprzedzanie było
praktycznie niemożliwe przez ruch z naprzeciwka. Kierowca mimo to
spróbował. Wyjechał dokładnie przed samochód z przeciwnego kierunku.
Rozległo się trąbienie oburzonych uczestników ruchu. Pracownik ambasady
szarpnął kierownicą. Samochód wpadł w poślizg. Sprawnymi,
wyćwiczonymi mchami kierowca odzyskał kontrolę nad pojazdem.
Trzymał się bardzo blisko poprzedzającego auta, a na sąsiedni pas wysuwał
się na tyle, żeby widzieć, co się dzieje.
Nieprzerwany sznur samochodów.
– Nie jestem w stanie się przebić - powiedział.
Derek zacisnął palce na klamce drzwi. Musieli się przebić. Za dwie
godziny miało być po wszystkim.

***

Sean z pokładu helikoptera obserwował ludzi na dachach domów.


Nawet na ulicach widział pojedyncze postaci - tak nisko lecieli nad
miastem. Mimo słuchawek słyszał głuchy łomot łopat wirnika. Daleko
przed nimi spomiędzy budynków wzbijał się w niebo słup czarnego dymu.
Wiatr przesuwał go nad miastem na wschód. Z tej odległości przypominał
trochę tornada, które oglądał jako dziecko.
W słuchawkach rozległ się głos Dominica.
– ...na razie przejęli kontrolę nad północnym skrzydłem. Strażnicy się
wycofali. Zrobimy jeszcze trochę dymu.
– W porządku - zgodził się Sean.
Nachylił się w stronę Biffa. Najemnik trzymał na kolanach otwarty
komputer, a w dłoniach radio do zdalnego sterowania. Na monitorze
laptopa - widok z tej samej perspektywy, z jakiej Sean przed chwilą
obserwował miasto, czyli z góry. Ale to było zupełnie inne miejsce:
więzienie, w którym tymczasowo przebywał najsłynniejszy więzień świata.
Biff pewnymi ruchami sterował dronem.
–  Osiem do dziesięciu minut na miejsce - powiedział. - Jeśli nic nie
wyskoczy po drodze.
Sean spojrzał na zegarek. Przekazał informację Dominicowi.
– Przylot o trzynastej pięćdziesiąt dziewięć.
Przez chwilę widział nawet twarze poirytowanych mieszkańców, kiedy
patrzyli w górę, na przelatujący nisko helikopter. Szybko ich mijali.
Wymienił spojrzenia z Biffem, Hernanem i Bullem. Kciuki w górę.
Wszystko zgodnie z planem. Lot bojowy tuż nad dachami domów już od
dawna nie budził w żadnym z nich ekscytacji. Ateny to nie Kabul. Nikt
poniżej nie będzie niczego podejrzewać. Dwa policyjne helikoptery w
drodze do Korydallos. Może przez chwilę zdenerwują się hałasem. Ale jeśli
znają najnowsze wiadomości, nie będą się dziwić. Tym bardziej że znów
zrobiło się cicho.

***

Słup dymu rzeczywiście wznosił się z terenu więziennego kompleksu.


Jeremy i Trevor cały czas rozmawiali przez telefony. Kierowca również
prowadził rozmowę przez słuchawkę w uchu. Informował o przybyciu na
miejsce. Zbliżali się do więzienia od tyłu, gdzie nie zbierali się
demonstranci. Tuż przed maską auta otworzyła się brama. Na dziedzińcu
było siwo od dymu. Widoczność maksymalnie pięć metrów. Zaraz za nimi
zaparkował drugi samochód, z pozostałymi. Przed sobą mieli policyjną
furgonetkę i dwa radiowozy z konwoju gotowego przejąć Turnera i
odstawić do budynku sądu.
Funkcjonariusze policji. Rozstawieni wzdłuż ścian co dwa metry. Broń
w gotowości.
Derek wyskoczył z samochodu. I natychmiast zaniósł się kaszlem.
Dym palił go w oczy. Z budynków więzienia niósł się hałas buntu - wrzaski
osadzonych, huk płomieni trawiących wyposażenie, stukot, uderzenia i
krzyki.
Otworzyły się drzwi do budynku.
Ze środka wyskoczyło dwóch policjantów - ubrani na czarno, w
hełmach i kamizelkach kuloodpornych, z pistoletami automatycznymi.
Rozstawili się po bokach i sprawdzili otoczenie.
Kciuki w górę.
Z budynku wyszedł Turner, prowadzony przez dwóch kolejnych
funkcjonariuszy. Schylony, z głową między ramionami.
W hałas więziennej rewolty wkradł się nowy dźwięk. Łopot.
Chmury dymu zawirowały po całym dziedzińcu, jakby ktoś włączył
gigantyczny wentylator.
Łopot. Hałas. Terkot. Helikopter! Derek w gęstym dymie dostrzegł
jakieś cienie. Szybko pochłonęły ich czarne chmury.

***

Łopaty wirnika helikoptera przerzedziły zasłonę dymną, o którą zadbał


Dominie. Chmury wirowały w narożnikach dziedzińca i zwijały się jak
loki.
Sean dostrzegł dwa rangr rovery zaparkowane obok policyjnych
radiowozów.
Z furgonetki wysiadł jakiś mężczyzna w kajdankach.
Za nim dwóch policjantów w kamizelkach kuloodpornych. Pistolety
automatyczne. Nerwowe spojrzenia w prawo, w lewo i w końcu też w górę.
Pierwsze spojrzenia w ich stronę.
Skąd dochodził ten łomot?
Policjanci na dole zobaczyli nad głowami policyjne helikoptery.
Czyli wszystko w porządku.
Sean dał znak palcem wskazującym.
– Zaczynamy!

***
Ogień wybuchł w innym skrzydle więzienia. Derek słyszał wycie
syren w wozach straży pożarnej. Dzięki wirnikom helikopterów w końcu
mógł więcej zobaczyć. I odetchnąć bez krztuszenia się. Mimo to zakaszlał.
Strażnicy pod ścianami sprawiali wrażenie zaskoczonych, ale nie ruszali się
ze swoich pozycji. Turner z obstawą byli w połowie drogi między
budynkiem a furgonetką. Derek czekał, aż policjanci otworzą drzwi
radiowozów.
Łomot wirników helikoptera stał się ogłuszający, jakby bez końca
przetaczał się nad nimi grzmot.
Funkcjonariusze spoglądali w górę.
Zdziwieni. Coś krzyczeli.
Pierwszy helikopter opadł powoli i dotknął płozami asfaltu.
W otwartych drzwiach było widać jakieś postaci.
Helikopter wylądował ledwie trzy metry od range rovera.
Drugi - po przeciwnej stronie dziedzińca.
Niebieskie maszyny.
Policyjne.
Ze środka wyskoczyli mężczyźni z bronią automatyczną.
Cztery postaci z helikopterów ruszyły biegiem w stronę Turnera.
Unieśli karabinki SCAR i wycelowali w ochronę byłego prezydenta.
Dwóch chwyciło go pod ramiona i osłoniło swoimi ciałami. A potem
pociągnęło za sobą, do maszyny po prawej stronie. Turner początkowo się
wzbraniał, ale potem ruszył razem z nimi, wręcz jakby mu się spieszyło.
W końcu pozostali policjanci i strażnicy zareagowali na to, co się
działo.
Rzucili się w stronę helikopterów.
Ale w ich kierunki posypały się pociski.
Asfalt dziedzińca pokryły wybuchające obłoczki pyłu.
W miejscu trafienia za każdym razem jakby eksplodował maleńki
wulkan.
Policjanci zawrócili i rzucili się szukać osłony. Kulili się, gdzie tylko
się dało. Krzyczeli. Unosili broń. Ale nie strzelali. Zbyt duże
niebezpieczeństwo, że trafią Turnera. Pociski bez trudu przebiłyby poszycie
helikopterów.
–  Co to ma być, do diabła?! - ryknął Derek i wściekły spojrzał na
Nestora Bootha.
Generał nie ostrzegł ich ani słowem!
Słowa Dereka zginęły w łomocie wirników, które wzbiły jeszcze
więcej kurzu, kiedy helikoptery zaczęły się wznosić.
Z Douglasem Turnerem na pokładzie.
Derek nie wydał zgody na taką akcję.
Sylwetki helikopterów znikały za słupem dymu.
Robiły się coraz mniejsze. W końcu nie było ich widać.
Nestor Booth, generał z Souda Bay, zawołał:
– Fuck! To nie byli nasi chłopcy!
 
81.
Douglas Turner siedział zaskoczony obok Seana, kiedy helikoptery
wzbijały się w kierunku błękitnego nieba i rozpędzały łopatami wirników
pasma czarnego dymu. Polityk patrzył na mężczyzn ubranych w maski
taktyczne i wyposażonych w sprzęt bojowy. Był zdezorientowany.
Przestraszony?
Sean dwoma wyćwiczonymi ruchami rozpiął mu kajdanki.
– Jak się pan czuje, panie prezydencie?

***

Derek spoglądał nerwowo w ślad za helikopterami - w jednym z nich


siedział Douglas Turner - po czym przeniósł szybko wzrok na bramę
prowadzącą na więzienny dziedziniec. Obsługa obiektu z wrażenia
zapomniała ją zamknąć.
– Spadamy stąd! - polecił kierowcy. - Szybko! Jedziemy! Mężczyzna
natychmiast zrozumiał. Piszcząc oponami, ruszył w stronę wyjazdu. Kilku
policjantów ratowało się przed potrąceniem rozpaczliwymi skokami.
Kierowca drugiego wozu zareagował równie szybko. Jechał tuż za
nimi. Pierwsi funkcjonariusze otrząsnęli się z szoku. Unieśli broń i
wycelowali.
Ale żaden nie odważył się pociągnąć za spust.
–  Cholera! Pomyślą teraz, że to byli nasi ludzie! - zawołał Derek,
kiedy range rover ślizgiem wypadł na ulicę. Wyjrzał przez okno, szukając
helikopterów.
Zbyt wiele dymu.
Z głośnika systemu łączności popłynął głos Tilian.
– Kto to był? Nasi ludzie?
– Nie! - zaprzeczył generał Booth. - A przynajmniej na pewno nie ode
mnie. Moi chłopcy dalej czekają na Krecie.
– Trevor?
– Pojęcia nie mam! - warknął koordynator tajnych służb.
– Przecież nikt nam w to nie uwierzy!
–  Lilian, Trevor, wy sprawdźcie w DC, czy cokolwiek wiadomo.
Jeremy, ty zajmij się Grekami i wyjaśnij to jakoś. Inaczej mogą nam
naprawdę mocno utrudnić życie!
– Już zaczęli - mruknął ambasador.
–  Ja zajmę się prezydentem i poinformuję go, co się dzieje. Istnieje
duże prawdopodobieństwo, że Turner został uprowadzony!
– Uprowadzony? Ale jak to, przez kogo? - zdziwił się generał.
Pozostali spojrzeli w niebo.
– Czy ktokolwiek widzi helikoptery?
Za nimi podążał drugi range rover, w którym siedziała reszta zespołu.
Derek nie był w stanie stwierdzić, czy jedzie za nimi policja.
– Mamy towarzystwo? - zapytał.
Trzeszczenie z głośników wewnętrznego systemu łączności.
W końcu odpowiedź.
– Tak.
Ambasador siedział z telefonem przyciśniętym do ucha.
Rozkazującym tonem wydawał komuś polecenia.
–  Tak, do cholery! To bardzo pilne! Douglas Turner został
uprowadzony z więzienia! Przed chwilą!
Trevor nachylił się, również nie odrywając telefonu od ucha, i wyjrzał
przez okno. Przez chwilę patrzył w niebo.
– Chyba ich widzę. Sprawdźcie na drugiej.

***

Derek trzymał się lewą dłonią drzwi samochodu. Kierowca wyciskał z


silnika, ile się dało, i slalomem wyprzedzał wolniejsze pojazdy, żeby nie
stracić z oczu oddalających się helikopterów.
We trójkę na tylnej kanapie było trochę ciasno, tym bardziej że i
ambasador McIntyre, i generał Nestor Booth byli dobrze zbudowanymi
mężczyznami. Wojskowy siedział pośrodku i wciąż przechylał się na
Dereka, mimo że próbował przytrzymywać się fotela pasażera. Kierowca
był jedyną osobą w aucie, która nie telefonowała. McIntyre rozmawiał z
kimś z Grecji. Nestor - ze swoimi ludźmi z bazy na Krecie. W pewnej
chwili spojrzał znacząco na Dereka.
– Mam ich wezwać na miejsce? - zapytał poważnie. - Byliby tutaj za
mniej więcej dziewięćdziesiąt minut.
Derek myślał gorączkowo. Grecy rzeczywiście mieli podstawy
zakładać, że Amerykanie przeprowadzili akcję, opierając się na swojej
ustawie American Service-Members' Protection Act, potocznie zwanej
ustawą o inwazji na Hagę. Choć teraz pewnie traktowana była jako ustawa
o inwazji na Ateny. Niezależnie od tego, że McIntyre robił, co mógł, by
przekonać rozmówcę, że jest inaczej. Jeśli generał w takich okolicznościach
ściągnąłby do Aten kilka helikopterów z komandosami, na pewno nie
pomógłby stonować nastrojów. Z drugiej strony, gdyby doszło do
konfrontacji z porywaczami byłego prezydenta, przydaliby się tu
amerykańscy żołnierze.
Gdyby sprawy rzeczywiście miały zajść tak daleko.
Wciąż nie mieli pojęcia, kim są ludzie z helikopterów. Nawet gdyby
udało im się ich dogonić - co wtedy? Jak by zareagowali? Uwolnili
Turnera. Dokonali czegoś, czemu nie podołał on z całym zespołem
doradców, mimo kilkudniowych wysiłków. Prawdopodobnie zmierzali z
porwanym w stronę lotniska. Albo na łódź. Chyba że wybrali inną drogę,
by opuścić kraj. Co wcale nie będzie takie proste.
–  Niech pańscy ludzie zostaną tam, gdzie są - polecił Derek. - W tej
chwili amerykańscy komandosi w amerykańskich helikopterach bojowych
latających nad Atenami zadziałaliby na Greków jak płachta na byka.
Generał burknął coś pod nosem i skupił się na swoim telefonie.
Trevor siedział na miejscu obok kierowcy i wykrzykiwał polecenia. Z
tego, co zrozumiał Derek, wcale nie pytał, czy ktokolwiek wiedział o tej
akcji. Podawał za to przybliżoną pozycję uciekających helikopterów. Dwie
czarne kropki nad górami, mniej więcej na godzinie pierwszej.
– Informujcie na bieżąco, jak tylko będziecie mieli ich na ekranach -
powiedział Trevor. - I przesyłajcie obraz prosto do mnie. - Odwrócił się,
żeby spojrzeć na Dereka. - Nasi ludzie z komórki CIA w Atenach wyślą
kilka mniejszych dronów, żeby z nich śledzić trasę przelotu helikopterów. -
Mówiąc to, położył dłoń na ramieniu kierowcy. - Jak tylko będą w górze,
nasz przyjaciel za kółkiem też będzie mógł trochę odetchnąć.

***
– Dokąd lecimy? - zapytał Turner, patrząc na Seana.
Pod maszyną przesuwały się zabudowania miasta. Kierowali się w
głąb lądu.
– Przewieziemy pana w bezpieczne miejsce - zapewnił go Sean.
– Skąd w ogóle jesteście? - dopytywał Turner. - Z tej bazy na Krecie...
zaraz, jak ona się nazywała...
Sean w odpowiedzi podał mu naręcze złożonych ubrań. Niebieska
koszulka polo, chinosy w kolorze khaki. Do tego granatowa czapka z
daszkiem.
– Przykro mi, że muszę prosić pana o to w takiej sytuacji, ale byłoby
dobrze, gdyby od razu się pan przebrał.
Turner sceptycznym spojrzeniem ocenił przekazane ubrania. W końcu
jednak pokiwał głową. I zabrał się do rozpinania grubej więziennej koszuli.
– Dobrze w końcu to z siebie zrzucić.
– Niestety nie mamy na pokładzie przebieralni. - Sean się uśmiechnął.
– Zdążyłem się zorientować - stwierdził były prezydent.

***

Derek wciąż trzymał się lewą ręką klamki w drzwiach. Od wyjazdu z


więzienia nie trafili na żadną policyjną blokadę - jeszcze.
W prawej dłoni trzymał telefon. Z niewielkiego ekranu spoglądał na
niego prezydent Jones.
– Chyba żartujesz.
– Nie, mówię zupełnie poważnie. Trevor Strindsand zapewnił mnie, że
służby nie miały z tym nic wspólnego. Nestor Booth zarzeka się, że to nie
byli jego ludzie. Lilian Pellago również nie ma pojęcia, kto za tym stoi.
–  Jakoś nie jestem zaskoczony - stwierdził prezydent. - To ty tam
dowodzisz. Gdybyśmy tutaj podjęli jakieś decyzje, dalibyśmy wam znać,
żebyście wcześniej wiedzieli, że coś jest na rzeczy.
–  Nie to miałem na myśli. - Choć i takie wyjaśnienie przeszło mu
przez głowę. - Lilian Pellago i ambasador McIntyre pozostają w kontakcie z
grecką stroną i starają się wszystko wyjaśniać na bieżąco - ciągnął. - Tonują
nastroje. Choć Grecy są wyraźnie nieufni. Byłoby wskazane, żeby
Departament Stanu nawiązał kontakt z greckim rządem i zaproponował
pełne wsparcie.
– Wygląda na to, że to raczej my potrzebujemy wsparcia od Greków, a
nie odwrotnie.
Ronald Voight, który jechał w drugim rangę roverze, włączył się do
rozmowy.
– Ma pan rację, panie prezydencie. Ale pokazujemy, że jest inaczej. Ta
sytuacja jest dla Greków katastrofalną kompromitacją. I to powinniśmy
podkreślać. Ale siłowe uwolnienie Turnera rzuca cień tutaj i na arenie
międzynarodowej na nas, na USA.
– Doskonale to rozumiem - zapewnił go Arthur Jones. - Balansujemy
na cienkiej linie. Z jednej strony musimy sygnalizować, że to nie my za tym
stoimy. Z drugiej musimy tłumaczyć się przed Amerykanami, dlaczego nie
zrobiliśmy czegoś takiego wcześniej.
– No właśnie.
– Dacie sobie z tym radę. Ale ustalajcie szczegóły z Białym Domem -
polecił prezydent.
Po czym się rozłączył.
–  Jesteśmy w nieco lepszej sytuacji niż przed chwilą. - Trevor się
ucieszył i obrócił laptopa, żeby pokazać ekran Derekowi. Na monitorze
było widać ujęcia z powietrza.
–  To są pierwsze zdjęcia satelitarne, jakimi dysponujemy. Poza tym
nasze drony gonią już helikoptery. Lada chwila dostaniemy obraz z ich
kamer na żywo.
– Co to są za drony? - zapytał generał.
–  Nie takie, o jakich pan pewnie myśli - uśmiechnął się Trevor. -
Żadne wielkie maszyny. Raczej drobne szpiegujące jednostki.
Obserwacyjne w zasadzie. Niewiele większe niż komercyjne zabawki. Tyle
że znacznie szybsze i lepiej wyposażone.
Derek wpatrywał się w obraz komputera. Generał ze środkowego
miejsca na kanapie miał najlepszy widok.
Trevor wskazał palcem na dwa ciemne punkciki na jednym z czterech
otwartych okien.
– To są nasi uciekinierzy.
W oknie obok widać było plan Aten, a na nim dwa przesuwające się
niebieskie punkty, które nie trzymały się siatki dróg. Oprócz nich na ekranie
pojawiły się również trzy zielone punkty, zbliżające się z południowego
wschodu. One również nie poruszały się wzdłuż ulic. A potem Derek
zobaczył jeszcze dwie czerwone kropki. Te były znacznie wolniejsze i
przemieszczały się jedna za drugą po ulicy.
– Niebieskie to helikoptery, zielone to trzy nasze drony, a czerwone to
my.
– Jak myślicie, dokąd lecą? - zapytał Derek.
 
82.
W pomieszczeniach zajmowanych przez komórkę CIA na ostatnim
piętrze ambasady amerykańskiej przy alei Vasilissisa Sofiasa panowała
gorączkowa atmosfera. W głównej sali, przy biurkach, z których każde było
wyposażone w cztery monitory, siedziało pięciu mężczyzn i trzy kobiety.
Troje z nich zajmowało się sterowaniem dronami, które podążały w ślad za
helikopterami z porywaczami byłego prezydenta USA.
Szef lokalnych struktur CIA stał za jednym z pracowników i patrzył
mu przez ramię.
–  To zdjęcia satelitarne z ostatnich kilku godzin - tłumaczył
mężczyzna, wskazując palcem na dwa punkciki nad zakorkowanymi
ulicami. - Tutaj widać helikoptery, jak lecą w kierunku więzienia
Korydallos. Są mniej więcej cztery minuty od celu.
Na sąsiednim monitorze, którego ekran podzielony był na sześć okien,
Walter zobaczył kolejne zdjęcia satelitarne.
–  Te zostały zrobione w ciągu ostatnich kilku dni - ciągnął agent i
palcem wskazał po kolei kilka miejsc, z których każde opisane było datą i
godziną wykonania. - Widać na nich nasze helikoptery. O, i tutaj.
Przynajmniej zakładamy, że to te same maszyny.
– Wiemy już, skąd wystartowały?
– Tutaj coś mamy - powiedział mężczyzna i pokazał na powiększone
ujęcia satelitarne przedstawiające elegancką dzielnicę willową na obrzeżach
Aten. Pojedyncze posiadłości, domy otoczone ogromnymi ogrodami.
Baseny. Lądowiska dla helikopterów. Agent powiększył obraz jednej z
posiadłości. Z helikopterem na lądowisku. Obok, na trawniku, drugi.
–  Dysponujemy kilkoma interesującymi ujęciami tej okolicy -
poinformował mężczyzna. - To zdjęcie zostało zrobione dwa dni temu.
Obie maszyny stały w tych samych miejscach, jedna na betonowym
okręgu, druga na trawniku nieopodal.
Na sąsiednim ekranie otworzył bardzo podobne zdjęcie.
– To jest fotka z dzisiaj. Coś się rzuca w oczy?
Walter przez chwilę przyglądał się fotografii.
– Hm. Te same modele. Ale inne malowanie - stwierdził w końcu. Na
zdjęciu po lewej stronie helikoptery miały biało-pomarańczowe barwy. Po
prawej stronie niebieskie. Zupełnie jak maszyny wykorzystywane przez
grecką policję.
–  A te zdjęcia zostały wykonane wczoraj - mówił dalej mężczyzna,
otwierając poniżej dwie kolejne fotografie. Na obu widać było helikoptery.
Dookoła nich niewielkie punkty. Maszyna po lewej stronie, ustawiona na
lądowisku, pomalowana była na biało-pomarańczowo. Ale ogon miała już
niebieski. I fragmenty kadłuba. Między ciemniejszym punktem obok a
helikopterem unosiła się niebieska mgiełka. Druga maszyna, na trawniku,
wciąż była w całości biało-pomarańczowa.
–  Da się to powiększyć? - poprosił Walter, mimo że doskonale
wiedział, na co patrzy.
– Da się powiększyć, ale nie wyostrzyć - wyjaśnił agent CIA.
Sygnatura fotografii zdradzała, że została ona wykonana o 9.43.
Na kolejnym zdjęciu pierwsza maszyna była całkowicie niebieska, a
druga w połowie zmieniła kolor. Godzina wykonania: 13.26.
–  Tak też widać wszystko, co trzeba - potaknął szef jednostki. -
Ewidentnie przemalowują oba helikoptery. Nasi podejrzani. Co to za
ludzie? Skąd mają te maszyny? I kto jest właścicielem domu?
– Sandra, Adam i Peter już starają się ustalić odpowiedzi na te pytania
- odparł agent.
– Trzeba wysłać tam kogoś, i to od razu - zdecydował Walter. - Póki co
nie dzielimy się wiedzą z Grekami.
– Wiemy już, w jaki sposób zdobyli helikoptery! - zawołała Sandra.
Walter podbiegi do jej biurka. Na monitorach przed kobietą widać było
zdjęcia willi. I niewielkiego lotniska. Walter był przekonany, że już je
widział. Tatoi. To tam Derek dopadł niemieckiego pilota, który wylądował
bez Steve'a Donnera.
Na terenie lotniska, nieco z boku, stało kilkanaście helikopterów.
Różne modele. Walter policzył je szybko w myślach. Trzynaście sztuk.
Zdjęcie zostało wykonane trzy dni wcześniej.
Dwa z helikopterów miały biało-pomarańczowe kolory. Te same
modele, które potem oglądali obok willi pod Atenami.
Sandra otworzyła kolejne zdjęcie, obok pierwszego. Podobne ujęcie.
Ale inna data wykonania. Wczoraj.
Jedenaście helikopterów.
Brakowało dwóch biało-pomarańczowych.
– Co to za miejsce?
– Baza firmy oferującej czarter helikopterów. Przy okazji handlują też
używanymi maszynami.
–  Dysponujemy zdjęciami z przelotu obu maszyn na posiadłość pod
miastem?
– Niestety nie. Adam właśnie sprawdza, czy gdzieś w pobliżu nie ma
kamer nagrywających okolicę, do których moglibyśmy zdobyć dostęp.
–  Zaraz wyślemy tam ludzi, żeby sprawdzili posiadłość. Przy okazji
skontrolują dostęp do kamer w pobliżu. Po jakimś czasie anonimowy
informator da znać greckiej policji, że powinni się tam udać. Świetna
robota. Peter, co wiemy na temat willi?

***

– Już ich nie widzę - poskarżył się Ronald przez interkom łączący oba
samochody. Ich kierowca pędził range roverem jakąś ciasną uliczką. Tak
ciasną, że nawet trąbienie niewiele pomagało na samochody blokujące
drogę.
– Na szczęście to już nie jest problem - wyjaśnił Trevor. Na laptopie
przed sobą miał otwartą mapę Aten z kolorowymi punktami. - Nasze drony
siedzą im na ogonie. Ulicami nie mielibyśmy szans ich dogonić.
Nagle przycisnął palce do prawego ucha.
– Nowe wiadomości - wyjaśnił krótko.
Derek też otworzył swój komputer i nie odrywał wzroku od ekranu.
–  Chodzi o miejsce, skąd obie maszyny wystartowały do akcji w
więzieniu.
Obrazy dotyczące tych informacji pojawiły się również na ekranie
komputera Dereka.
Z głośników popłynął głos szefa komórki CIA w Atenach.
– Kompleks należy do Spirosa Perinassisa.
– O, proszę - sapnął ambasador USA, który siedział po drugiej stronie
kanapy rangę rovera. - To jeden z najbogatszych Greków.
– Tak jest - potwierdził głos z głośników.
– On ma z tym coś wspólnego? - zapytał Jeremy McIntyre.
–  Póki co nie mamy zbyt wielu informacji, żeby cokolwiek
powiedzieć. Wiemy jedynie, że od lat nie korzysta z tej posiadłości.
Zarządza nią jego fundacja, która co jakiś czas wynajmuje dom bogatym
turystom. Zakładamy, że właśnie tak było w tym przypadku.
– Kto ją wynajął? - zapytał Trevor.
–  Zgodnie z dokumentami wynajmującym jest biuro podróży
działające w imieniu klientów chcących zachować anonimowość.
– Tym razem nie spełnią ich życzenia. Skontaktowaliście się już z tym
biurem podróży?
– Próbowaliśmy. Wygląda na to, że to firma krzak, założona tylko do
realizacji tego jednego zlecenia.
– I to właścicielom nie przeszkadzało?
–  Dostali zapłatę z góry za cały miesiąc. Nie zastanawiali się zbyt
długo.
– No pewnie. Zweryfikowaliście już te informacje? - zapytał Trevor. -
Mamy pewność, że Perinassis rzeczywiście nie ma ze sprawą nic
wspólnego? I kto stał za biurem podróży?
 
83.
Dana wciąż nie mogła się przyzwyczaić do myśli, że siedzi w tym
samym samochodzie co Steve Donner. Alex prowadził. Dana przeglądała
wiadomości na swojej bezpiecznej komórce.
– Fuck! - sapnęła prawie bezgłośnie.
– Co się dzieje? - zapytali Alex i Steve chórem.
–  Douglas Turner został właśnie uwolniony i porwany z więzienia -
wyjaśniła głuchym głosem.
– Że co?!
Alex szarpnął kierownicą, odruchowo próbując sięgnąć do jej telefonu.
–  Uważaj! - krzyknęła Dana i złapała za kierownicę, żeby uratować
wóz przed rozbiciem się.
Alex szybko odzyskał kontrolę nad samochodem. Zwolnił i zjechał na
pobocze.
– Pokaż!
– Wszędzie o tym piszą! - wyjaśniła Dana i uniosła telefon tak, żeby
Steve z tylnej kanapy również mógł zobaczyć wiadomości. - W mediach
społecznościowych. I tradycyjnych.
–  Kiedy to się stało? - zapytał Steve, przeglądając pierwsze
doniesienia.
– Dobre pół godziny temu.
Oparła głowę o zagłówek i zamknęła oczy.
– Czyli wszystko na nic - powiedział Steve.
– Nie wierzyłam, że tak daleko się posuną - westchnęła Dana.
Na ekranie jej telefonu widać było pierwsze zdjęcia. Alex i Steve
razem z nią przyglądali się wiadomościom.
Wyglądało na to, że mimo zakazu przedstawiciele niektórych redakcji
dysponowali niewielkimi dronami, dzięki którym nagrali całą akcję w
więzieniu.
Obok nich przemknął jakiś samochód, trąbiąc niemiłosiernie. Jego
kierowca był najwyraźniej bardzo niezadowolony z miejsca, które wybrali
do parkowania.
Na nagraniu widać było czarne smugi dymu.
–  Zanim doszło do uwolnienia Turnera, w więzieniu miało dojść do
buntu osadzonych - przeczytała Dana.
Słupy dymu i helikoptery. Sceny jak z pola walki. Tyle że pośrodku
Aten.
– To policyjne helikoptery - stwierdził Alex. - O, tutaj. Mają napisy.
Rzeczywiście. POLICE. Maszyny w niebieskim kolorze. Tak jak
policyjne helikoptery w wielu innych krajach.
– Dlaczego grecka policja miałaby siłą uwalniać Turnera z greckiego
więzienia? - zdziwiła się Dana. - Przecież to zupełnie bez sensu!
Szukała dalszych informacji. Na wielu stronach bardzo podobne
zdjęcia i nagrania. Helikoptery obniżają lot i giną w dymie z więzienia. A
po niedługim czasie wynurzają się z niego jak feniks z popiołów i tworząc
potężne wiry czarnego dymu, wznoszą się z powrotem w powietrze. Media
społecznościowe powielały te ujęcia setki razy.
– Greckie władze podejrzewają, że za tą akcją stoją Stany Zjednoczone
- przeczytała Dana podpis pod zamieszczonym gdzieś klipem z
helikopterami wynurzającymi się z dymu.
– Myślałem, że to policyjne maszyny. W sensie, że tutejsze - zdziwił
się Alex.
–  W artykule piszą, że władze zaprzeczają, jakoby helikoptery
rzeczywiście należały do policji - powiedziała Dana. - Twierdzą, że ktoś
przemalował cywilne maszyny.
– Ale kto? - zapytał Steve. - Moi rodacy?
– A kto inny? - mruknął Alex.
Na stronie można było zobaczyć jeszcze inne zdjęcia i filmy. Ujęcia z
lotu ptaka, pokazujące samochody na ulicach. Ateny z tak wysoka, że
można było podziwiać otaczające miasto wzgórza. Co pewien czas po
niebie przemykał jeden albo dwa helikoptery.
–  O rany... - jęknęła Dana. I pokazała Steve'owi zdjęcia. - Drony
różnych redakcji śledzą zarówno helikoptery z Turnerem, jak i samochody
Amerykanów.
Pospiesznie kliknęła na jeden z linków. Otworzyła się strona jednego z
lokalnych kanałów internetowych z wiadomościami na żywo. Ekran był
podzielony na dwa pola. Po lewej stronie było widać ujęcia z lotu ptaka
przedstawiające dwa samochody walczące z ulicznym tłokiem. Dana nie
znała się dostatecznie dobrze na markach, żeby rozpoznać, o jakie auta
chodzi. W prawym oknie - ujęcia lotnicze części miasta i kawałka nieba, na
którym można było zobaczyć dwa niewyraźne punkty. Pasek z
informacjami wzdłuż dolnej krawędzi obrazu na przemian wyświetla!
komunikat po angielsku i grecku.
 
Live: Douglas Turner uwolniony z więzienia przez dwa helikoptery. Maszyny z byłym prezydentem
Stanów Zjednoczonych kierują się na południe. Samochody z przedstawicielami amerykańskiej
delegacji podążają w tym samym kierunku. Grecka policja podjęła pościg.
 
– Nie dadzą im się złapać. - Steve pokręcił głową. - W ten sposób cel
mojej podróży jest już nieaktualny.
–  Poczekaj, proszę - powiedziała Dana i otworzyła link kolejnego
lokalnego kanału informacyjnego. - Popatrz tylko na to: ktoś zbiera z sieci
wszystkie dostępne nagrania, zdjęcia i przekazy na żywo, plus kompiluje
analizy z mediów społecznościowych. - Przesunęła palcem po ekranie i
otworzyła plan miasta. Z naniesionymi kolorowymi punkcikami. - W
naszych czasach każdy może być dziennikarzem i reporterem. O, na
przykład tutaj: ktoś zadał sobie trud, żeby na bieżąco aktualizować pozycję
helikopterów! Szaleństwo!
– Pokaż! - zawołał Alex podekscytowanym tonem. - Znam tę stronę, i
to nawet bardzo dobrze! - Przyjrzał się jej uważnie. - Przecież to Tania i
chłopaki!
Dana dwoma palcami pomniejszyła plan miasta, żeby lepiej go
zorientować i zobaczyć okolice.
– Spójrzcie! - powiedziała do Alexa i Steve'a. - W tej chwili są mniej
więcej tutaj. - Wskazała na dwa punkciki na ekranie. A potem palcami
przesunęła obraz nieco na północ. - A my tutaj. Czyli... lecą dokładnie w
naszą stronę!
Steve wpatrywał się w telefon.
Alex wpatrywał się w telefon.
A potem obaj spojrzeli na Danę.
– Chyba nie mówisz poważnie... - wyszeptał Alex.

***
Kierowcy udało się wjechać na szerszą ulicę, na której ruch nie był tak
duży. Używając klaksonu, lawirował między innymi samochodami ze
zwinnością narciarza biorącego udział w slalomie gigancie. Derek kątem
oka widział prędkościomierz, wskazujący prawie sto kilometrów na
godzinę. W porze szczytu. W centrum Aten.
Drugi range rover jechał tuż za nimi.
Ambasador McIntyre odsunął telefon od ucha.
–  W końcu jakaś dobra wiadomość - oznajmił. - Grecka policja
postanowiła dać nam spokój. Przynajmniej na razie. Skupiają się na pościgu
za ekipą, która uratowała Turnera. W sensie porwała. Odleciała z nim w
każdym razie.
Ramiona mężczyzn na tylnej kanapie stykały się w rytm gwałtownych
skrętów samochodu.
–  Chyba całe miasto się na tym skupiło - zauważył Trevor.
Obserwował sytuację już nie tylko we włączonym komputerze na kolanach,
ale też na jednym z telefonów. Pokazał im ekran. Ujęcia miasta z lotu ptaka.
I nieba nad miastem.
–  Przedstawiciele mediów pod więzieniem dysponowali własnymi
dronami, mimo że obowiązywał zakaz korzystania z takich urządzeń. Od
razu ruszyli w pogoń za helikopterami. I za nami. Od tego czasu do pościgu
dołączyły dziesiątki, jeśli nie setki albo nawet tysiące mieszkańców Aten.
Pół miasta robi nam zdjęcia i filmuje wszystko, co uzna za nasze
samochody albo helikoptery porywaczy, a potem zamieszcza ujęcia w sieci.
–  Cały czas się zastanawiam, komu mogłoby przyjść do głowy, żeby
taką akcję przeprowadzić w biały dzień, na oczach wszystkich - zauważył
Nestor Booth. - Przecież planując operację, musieli się liczyć z taką
sytuacją. Choć może nie doszacowali rozmiarów zaangażowania
ateńczyków w pościg - ciągnął dalej, choć mówił raczej do siebie niż do
pozostałych. Wojskowy starej szkoły, który wprawdzie znał wszystkie
nowoczesne metody i technologie, jednak w głównej mierze dalej polega!
na tajnych służbach i swoich ludziach. - W jaki sposób chcą uciec? Liczą,
że prześcigną drony? Że są od nich szybsi albo mają większy zasięg?
Przecież teraz już nawet grecka policja ma swoje maszyny w powietrzu.
Derek od samego początku miał podobne przemyślenia. Zespół w
helikopterach musiał to wszystko uwzględnić, planując swoją misję.
Musieli mieć plan, który teraz realizowali. I to najpewniej dobrze
przemyślany, na co wskazywał fakt, że po ucieczce z więzienia zmieniali
kurs. Zaraz po starcie posuwali się na zachód. Krótko potem wykonali
zwrot na północ. A od kilku minut zmierzali bardziej na południowy
wschód.
–  Dokąd chcą się dostać? - zapytał głośno Trevor, nie odrywając
wzroku od ekranu laptopa. - Tam, gdzie teraz lecą, nie ma ani portu, ani
żadnego lotniska.
–  Mogę się założyć, że po drodze będą chcieli zmienić środek
transportu - stwierdził Derek. - Wiedzą, że są zewsząd śledzeni i że przy tej
skali inwigilacji nie uda im się uciec za pomocą helikopterów. Greckie
władze mają przecież dostęp do danych publikowanych w sieci. Jestem
przekonany, że to część ich planu. Bardzo ważne, żeby operatorzy dronów
nie tracili ich z oczu.
–  Spokojnie. Nawet jeśli tak się stanie - zapewnił go Trevor - cała
masa innych maszyn będzie miała ich na widoku. I wszystko będzie
transmitowane na żywo w sieci.
– Pod warunkiem że to, co tam można zobaczyć, jest zgodne z prawdą.
- Derek pokręcił głową. - Jak sam mówiłeś, do sieci trafiają wszystkie
możliwe ujęcia i zdjęcia. To oznacza, że część z nich to bezużyteczne
śmieci. Nie zdziwiłbym się, gdyby niektóre celowo wprowadzały
zamieszanie. - Naraz coś mu przyszło do głowy. - Na ich miejscu... gdybym
to ja planował... i brał pod uwagę właśnie taki scenariusz... gdybym ja go
uwzględnił...
– Coś sporo gdybania - zauważył generał Booth.
Derek nie dał mu się wyprowadzić z równowagi.
– Gdybym brał w tym udział i miał to na uwadze, zadbałbym pewnie,
żeby celowo wprowadzić trochę zamieszania i fałszywych informacji. Czy
w tych wszystkich raportach online lokalizacja helikopterów jest od
początku jednoznaczna?
–  Masz rację! - potaknął Trevor. - Z sieci spływa cała masa
sprzecznych informacji. Mimo to ogólny kierunek nawet by się zgadzał.
Nieważne. Póki co nasze maszyny mają ich cały czas w obiektywie.
–  Możemy trochę namieszać w tych raportach? - poprosił Derek. -
Chodzi o dezinformację. Żeby wprowadzić element niepewności i
zamieszania, który dałby nam przewagę w dostępie do rzetelnych danych.
Trevor odwrócił się w jego stronę i uśmiechnął się szeroko.
– Polecenia już wydane.

***

–  Tym informacjom daleko do jednoznaczności - stwierdził Steve.


Alex znów jechał w stronę miasta, tak by przeciąć zakładaną trasę przelotu
helikopterów. - Niektórzy piszą, że Turner leci dokładnie w naszą stronę, a
inni, że obie maszyny były widziane na południu Aten, w pobliżu portu.
– To by nawet miało sens - potaknęła Dana, schylona nad telefonem. -
W sensie, żeby przesiąść się tam na jakąś łódź. Nie zdziwiłabym się, gdyby
niedaleko wybrzeża czekał jakiś okręt wojskowy, na który mają
przetransferować Turnera. A gdzie są Amerykanie w samochodach?
Bezradnie wyjrzała przez przednią szybę. Rozejrzała się na boki.
Pusto. Przedmieścia.
– Tutaj też brakuje jednoznacznych informacji - powiedział Steve.
–  Skoro spływają sprzeczne dane, to na których powinniśmy się
opierać? - zapytał Alex.
– Świetne pytanie. Ale znacznie ważniejsze brzmi inaczej: co dalej? I
co ja mam zrobić?
Dana nie słuchała Steve'a.
Alex podał jej swój telefon.
–  Zadzwoń do Manolisa albo Tani. Założę się, że będą wiedzieć
znacznie więcej od nas.

***

– Coś się dzieje - zauważył Trevor, wpatrując się w obraz z dronów na


ekranie swojego komputera.
Derek obserwował tę samą transmisję u siebie.
Ich kierowca bezustannie walczył, by dogonić uciekające helikoptery.
W tej chwili dzieliło ich około dwóch kilometrów. Z daleka słychać było
syreny policyjnych radiowozów. Głośniejsze. Cichsze. Odleglejsze. Bliższe.
Ze wszystkich stron. Amerykanin domyślał się, że żaden z ateńskich
radiowozów nie stał teraz z wyłączonym silnikiem.
Jeden z helikopterów został nieco z tyłu. Robił się większy. Jakby
zawisł nieruchomo w powietrzu.
– Lądują! - zawołał Trevor.
– Drugi leci dalej! - stwierdził generał Booth.
Dziwne, że wcześniej się nie rozdzielili.
– Tylko w którym siedzi Turner? - zapytał Jeremy.
– Nie mamy pojęcia. - Derek pokręcił głową.
– Cholera!
– Drony też muszą się rozdzielić - zdecydował Trevor.
Na ekranie helikopter, który leciał dalej, zmienił kurs i skierował się na
zachód.
Trevor wskazał palcem na plan Aten, wyświetlany na dużym ekranie
na desce rozdzielczej rangę rovera. Były na nim wszystkie kolorowe punkty
z jego komputera.
– Dodatkowe cztery czerwone kółeczka, tam poniżej... widzicie je? To
nasze cztery zespoły. Już są w drodze. Też się rozdzielą. Nie jesteśmy już
sami.
Helikopter wylądował na płaskim dachu. Jednym z wielu w tamtym
miejscu. Otaczały go podobne dachy. Płaskie. Lekko nachylone. Duże.
Małe. Niektóre z tarasami. Inne bez. Poniżej ulice z niewielką liczbą
samochodów.
– Co to ma być? - zdziwił się generał.

***

Biff trzymał na kolanach dwa komputery, a Sean i Sal po jednym, za to


obaj obok nich położyli telefony. W wielu oknach, na które podzielili
ekrany swoich sprzętów, wyświetlane były transmisje na żywo i informacje
z mediów społecznościowych. Posty. Obrazy ludzi mówiących nerwowo do
kamer. Ujęcia miasta z lotu ptaka. Zdjęcia helikoptera na dachu jakiegoś
budynku.
Ich helikoptera.
Douglas Turner siedział między nimi i na ich ekranach obserwował
pogoń.
–  Nie spodziewałem się, że aż tyle tego będzie - stwierdził Biff. -
Przynajmniej dwa drony cały czas siedzą nam na ogonie. Muszą być gdzieś
nad nami, z tej strony mniej więcej.
Palcem wskazał na kokpit maszyny.
–  Nie spodziewaliśmy się tego - potaknął Sean. - Ale mimo to
uwzględniliśmy taką sytuację.
Wyjrzał przez okno i popatrzył w górę. Potem szybko spojrzał na
ekran komórki, na którym włączona była transmisja na żywo z miejsca ich
lądowania. Odwrócił nieco słuchawkę. I znów wyjrzał na zewnątrz.
– Jednego nawet widzę - oznajmił.
– Jak daleko? - zapytał Biff.
– W zasięgu strzału - mruknął Sean.
Sal skanował wzrokiem niebo po swojej stronie helikoptera. I
porównywał to, co widział, z obrazami na komórce, gdzie również miał
włączony przekaz na żywo.
– Drugi też jest - powiedział w końcu.
– Świetnie. Panie prezydencie - zaczął Sean. - Tak jak mówiliśmy.
Sean z tylnej kieszeni plecaka wyjął pistolet, a sam plecak zarzucił na
ramię. Wolną ręką podniósł dużą torbę leżącą obok siedzenia.
Sal po drugiej stronie kabiny wykonywał te same czynności.
– Ruszamy! - zawołał. - Panie prezydencie! Proszę trzymać się tuż za
mną!
Sean i Sal otworzyli gwałtownie drzwi helikoptera i wyskoczyli na
zewnątrz. Pęd powietrza poruszanego łopatami wirnika unosił kurz z dachu.
Sean był do tego przyzwyczajony. Okulary przeciwsłoneczne zatrzymywały
większość zanieczyszczeń.
Spojrzał w niebo. Po czym uniósł telefon i sprawdził, co na nim widzi.

***

Łopaty jeszcze wirowały nad helikopterem, kiedy otworzyły się drzwi


i z wnętrza maszyny wyskoczyły dwie postaci. Dron przybliżył obraz.
Jedna osoba. Trudno było cokolwiek zobaczyć. Być może szerokie
barki. Zielona koszula? Brązowawa? Czapka z daszkiem?
Potem druga.
I trzecia.
Oprogramowanie przetwarzające obraz otaczało postaci zielonym
cieniem, poruszającym się razem z nimi.
Wszyscy pasażerowie, którzy wysiedli z helikoptera, mieli na sobie
identyczne czapki z daszkiem.
Derek zwrócił uwagę na jeszcze jeden szczegół.
– Tam są jeszcze inne drony? - zapytał.
–  Na to wygląda - potaknął Trevor. - Część należy do dziennikarzy.
Inne są prywatne. Ja doliczyłem się przynajmniej trzech.
Jeden z mężczyzn spojrzał w górę. Oczy skrywał za szklarni ciemnych
okularów. I nie dało się rozpoznać jego twarzy. Czyżby miał na sobie
maskę?
Wirnik obracał się coraz wolniej.
Z helikoptera wyskoczyła jeszcze jedna osoba. I kolejna.
One również ciągnęły za sobą zielone smugi.
Pierwsza dwójka spoglądała w niebo. I co chwilę opuszczała wzrok,
jakby mężczyźni sprawdzali coś, co trzymali w dłoniach.
– Mogli dostrzec nasze drony? - zapytał Derek.
–  Nie, raczej nie. - Trevor pokręcił głową. - Trzymamy je na zbyt
dużym pułapie. Ale możliwe, że zauważyli mniejsze, komercyjne
urządzenia.
Jeden z mężczyzn uniósł ramię.
Błysk wystrzału.
Drugi. Trzeci.
Na ekranie widać było wyraźnie, jak jeden z mniejszych dronów
rozpada się na kawałki.
Zaraz potem ogień otworzył drugi z mężczyzn. I też strącił jedną z
filmujących ich niewielkich maszyn.
Łowcy dronów spoglądali w niebo i jednocześnie powoli posuwali się
za pozostałą trójką. Zatrzymywali się jedynie po to, żeby sprawdzić obraz
na komórkach.
–  Monitorują sieć, dzięki czemu wiedzą, czy ktoś puszcza ich w
internecie na żywo - zrozumiał nagle Derek.
Chyba byli zadowoleni z osiągniętego efektu, bo opuścili głowy i
spiesznie ruszyli za pozostałymi.
Pierwsi w tym czasie dotarli do czegoś, co wyglądało na niewielki
sześcian na płaskim dachu budynku. Piątka mężczyzn zatrzymała się w jego
cieniu.
Po chwili pierwszy z nich zniknął w środku. Potem drugi. Pozostali
weszli za nimi jeden po drugim.
Na płaskim betonowym dachu pozostał tylko helikopter. Wirnik
bardzo zwolnił.
W jednym z okien na ekranie komputera Dereka powiększył się obraz
maszyny. Pilot drona obniżył lot i zbliżył się do budynku.
W oknie, w którym transmitowany był obraz z kamery drugiego
urządzenia, widać było, że operator wykonał przeciwny manewr i wzniósł
się wyżej.
Ujęcie całości. Dom, na którego dachu wylądował helikopter. I
otaczające go ulice.
–  Cholera! - zaklął Trevor pod nosem. - Musimy jakoś obstawić
wszystkie wyjścia z budynku.
– Ile zajmie nam dotarcie na miejsce? - zapytał Derek.
– Dziesięć minut? - zgadywał Trevor.
– Co z pozostałymi zespołami?
– Dłużej. Piętnaście do dwudziestu minut co najmniej.
– Cholera. To za długo!
Obraz się zakołysał.
Na ekranie pojawiła się kula ognia.
Okno z transmisją z drona, który podleciał do posadzonej maszyny,
zaczęło migać, a potem zgasło. Pozostał czarny prostokąt.
Przekaz z drugiego drona pokazywał rosnącą czerwono-żółto-
pomarańczową kulę, która rozrosła się na cały dach. Na krawędziach
pojawiły się obłoki czarnego, gęstego dymu, które stopniowo zasłaniały
ulice, sąsiednie budynki i szalejący ogień.
–  Ktoś chyba nie chciał zostawiać zbyt wielu śladów - stwierdził
Trevor.
Na dachu pozostał powykręcany wrak helikoptera. Buchające z niego
płomienie i gęsty dym ograniczały widok i zasłaniały całą okolicę.
84.
– Rany!
Dana patrzyła, jak na ekranie jej telefonu helikopter w ułamku
sekundy przeobraża się w kulę ognia i dymu. To urządzenie było
zdecydowanie zbyt małe na to, co właśnie oglądała.
– O Boże... - rozległ się zaskoczony głos nagrywającego.
Obraz zniknął.
– Co się stało?! Gdzie oni są?! - zawołała Dana.
– Właśnie sprawdzamy - zapewniła ją Tania. - Mamy tam dwa własne
drony. Musimy je właściwie ustawić.
Na ekranie pojawiły się dwa niewielkie okna, każde podzielone
dodatkowo na dwa kolejne.
Niewiele było na nich widać. Były zbyt małe.
Poza tym obraz składał się z czerni, szarości i ich odcieni.
Dopiero po jakimś czasie dym zaczął się rozwiewać i transmisja stała
się nieco wyraźniejsza. Ulice.
–  A jeśli wasze urządzenia też zestrzelą? - zapytała Dana. - Wtedy
stracimy jakikolwiek ogląd sytuacji!
–  Nie zestrzelą, bo nie puszczamy tego na żywo w sieci - wyjaśnił
męski głos. Manolis. - To transmisja tylko dla nas i dla was.
– To znaczy, że nie mają pojęcia, że są obserwowani? - upewniła się
Dana. - I nie mogą ustalić waszej pozycji na telefonach?
– Musieliśmy zejść poniżej dymu - tłumaczył Manolis. - Ustawiliśmy
nasze drony po przekątnej, przy dwóch przeciwległych narożnikach
budynku. Dzięki temu mamy na widoku wszystkie fasady. Musimy tylko
uważnie obserwować wszystkich wychodzących!
– Za mały obraz - poskarżyła się Dana. - Ja prawie nic nie widzę!
– Spokojnie, my mamy lepszy sprzęt - zapewnił ją Manolis.
– Wiecie już, co to w ogóle za budynek?
– Nie, dopiero to ustalamy.
– Miejmy nadzieję, że nikt nie został ranny w tej eksplozji - mruknęła
Dana.
– Na dachu nikogo nie było - powiedział Manolis. - I na ile jestem w
stanie to ocenić, budynek nie został naruszony. Ci, którzy byli w środku, są
raczej cali i zdrowi, więc jeśli nikt nie został w helikopterze, obyło się bez
ofiar.
Dana dwoma palcami rozciągnęła główne okno. Mimo to obraz w
mniejszych okienkach niewiele przekraczał rozmiar znaczka pocztowego.
– I co? - zapytała. - Widzicie cokolwiek?
Nie potrafiła się pogodzić z myślą, że przypadła jej rola biernej
obserwatorki.
Steve w milczeniu przyglądał się transmisji.
Nagle obraz w czterech mniejszych oknach drgnął. I zamiast
odległego, nieruchomego przekazu na ekranie było widać wyraźniejsze
motywy. Większe. Takie, które dało się rozpoznać. Drzwi do budynku.
Brama. Wjazd do garażu.
Z drzwi wybiegali ludzie. Wielu ludzi.
Nic w tym dziwnego.
–  Niech to szlag - mruknął Steve. - No jasne, chcą, żeby wszyscy
ruszyli do wyjścia. Przed chwilą coś wyleciało w powietrze tuż nad ich
głowami. Wszędzie pełno dymu. Idealne warunki, żeby się ukryć.

***

–  Szybko! Szybko! - krzyczał Walter Vatanen. - Musimy ich dopaść,


zanim nam uciekną!
Na ekranach przed dwoma operatorami dronów widać było jedynie
czarny dym. Operatorzy zniżyli lot maszyn.
Na monitorach zaczęły się pojawiać obrazy: spanikowany, biegnący
dokądś tłum. Inna maszyna nagrywała dach budynku. Jeszcze inna ulice
dookoła.
Oprogramowanie sprawiało, że za głowami wszystkich ludzi
pojawiały się zielone trójkąty. I nad każdym ciałem. Migotały,
zatrzymywały się i drżały, kiedy postaci były w ruchu. Na pełnych obrotach
działały programy analizujące rysy twarzy i wzorce ruchowe.
– Pozostaję w bezpiecznej odległości - poinformował jeden z pilotów,
trzymając w dłoni joystick. - Zawisłem tuż poniżej dymu. To zapewnia nam
trochę bezpieczeństwa.
Na ekranie migotało kilkanaście zielonych trójkątów.
– Skąd oni wszyscy się tam wzięli?
– Opuścili budynek dwoma wyjściami - wyjaśnił drugi pilot, który na
monitorach miał obraz ze wszystkich maszyn.
– Co z drugim helikopterem? - zapytał szef komórki CIA trzeciego z
pilotów.
–  Cały czas w ruchu. Kurs na południowy zachód - wyjaśnił
mężczyzna, nie odrywając wzroku od monitora.
– Nie spuszczaj go z oczu - polecił Vatanen i zwrócił się do pozostałej
dwójki. - Co u was widać? Co to jest? - zapytał, wskazując na kształt
oznaczony niebieskim trójkątem, który wisiał nieruchomo nad postaciami
na ulicy. Gdyby nie inny kolor krawędzi, szef delegatury CIA nie zwróciłby
na niego uwagi. - To też jakiś dron?
–  Na to wygląda - potwierdził pilot. - Prawdopodobnie którejś z
redakcji. Albo jakiegoś prywatnego streamera.
– Peter?! - zawołał Walter.
– Nie znajduję w sieci żadnych przekazów na żywo z tamtego miejsca!
- odkrzyknął Peter zza swojego biurka. - Ci goście zestrzelili dwa drony,
które nadawały w internecie. Jeśli jakiś się ostał, to raczej na pewno
transmisja nie jest dostępna nigdzie publicznie.
– Albo jest dostępna tak małej liczbie odbiorców, że nasze programy
jej nie wyłapują.
–  Raczej mało prawdopodobne - zapewnił go Peter. - Może to
policyjne urządzenie?
– Jakoś nie bardzo w to wierzę.
– Uwaga, poruszył się - przerwał im pilot drona.

***

–  Podlecimy trochę bliżej - powiedział Manolis. Telefon przełączony


był w tryb głośnomówiący.
Alex spokojnie dotoczył się do czerwonego światła.
Rozkołysane ujęcia z coraz mniejszej odległości pokazywały ludzi
uciekających z budynku. Dym z płonącego wraku unosił się również na tej
wysokości. Uciekający wachlowali twarze, żeby mieć czym oddychać.
Większość z nich zatrzymywała się w niewielkiej odległości od budynku i
patrzyła w górę. Wielu trzymało w dłoniach telefony. Część szła dalej ulicą;
niektórzy wolniej, inni szybciej. Ale nawet oni zadzierali głowy, patrzyli w
stronę płonącego dachu i nagrywali pożar smartfonami.
–  Budynek znajduje się na narożniku Lakias i Trivellis. Spróbujcie
dostać się tam aleją Vouliagmenisa na południe.
– Rozumiem - potaknął Alex. - A wy gdzie jesteście?
–  Tania, Stavros i ja zatrzymaliśmy się dwie, trzy ulice od tego
zamieszania. Dimitrios i pozostała dwójka w drugim aucie są jeszcze dwie
ulice dalej. Nie możemy oddalać się od dronów.
Wiatr szybko oczyścił niższe części ulicy z chmur dymu. Dana dobrze
widziała twarze uciekających. Nikt nie zadawał sobie trudu, żeby się
chować.
Drony musiały przesuwać się cztery, może pięć metrów nad tłumem.
Dostatecznie daleko od wejść, by pokazywać twarze, a nie same głowy
ludzi. I na tyle blisko, by było je wyraźnie widać.
W zamieszaniu nikt nie wydawał się zwracać uwagi na unoszące się w
powietrzu urządzenia. A przynajmniej Dana nie zauważyła nikogo, kto by
patrzył w stronę dronów czy wskazywał na nie palcem.
–  Tam! Właśnie wychodzą z budynku! To chyba oni! - powiedział
Steve.
– Dzięki, widzimy ich - potwierdził głos z telefonu.
Dana również się na nich skupiła. Trzech facetów w okularach
przeciwsłonecznych i w czapkach z daszkiem, jednak innych niż te, które
mieli na sobie pasażerowie helikoptera na dachu. Ale przecież mogli
zmienić je w środku, zbiegając na parter. Najważniejsze pytanie: po co ktoś
uciekający z płonącego budynku na zadymioną ulicę miałby mieć na nosie
okulary przeciwsłoneczne i czapkę na głowie?
Możliwe, że chodziło o pokazanie luzu.
Albo o uniemożliwienie rozpoznania twarzy.
Dwóch mężczyzn, którzy pierwsi wyszli przez drzwi, miało szerokie
plecy, koszule, do tego jeden ubrany był w dżinsy, drugi w spodnie
bojówki. Każdy z nich niósł w dłoni dużą torbę. Na piersi i plecach
odznaczały się paski niewielkich plecaków. Tuż za nimi trzymał się trzeci
mężczyzna. Drobniejszy. Niebieska koszulka polo, chinosy w kolorze khaki
i czapka. Dwójka z przodu rozejrzała się uważnie i ruszyła dalej. Trzeci
szedł blisko nich. Pochód zamykało dwóch kolejnych mężczyzn o
podobnej, atletycznej budowie ciała jak ci z przodu. I oni również nieśli
torby i plecaki.
–  Facet w polo! - zawołała Dana. - Ten szczupły! To przecież może
być Turner!
Obraz znów stał się trochę niewyraźny z powodu większej ilości dymu
w powietrzu, utrudniającego pracę obiektywu.
– Możecie podlecieć trochę bliżej? - poprosiła Dana.
–  Nie, lepiej nie - odpowiedział Stavros przez telefon. - Dron w tej
chwili wisi nieruchomo tuż przed fasadą przeciwległej kamienicy. W ten
sposób bardzo trudno go zauważyć. Każdy ruch przyciągnie ich uwagę. A
wiemy dobrze, że szukają dronów, bo Turner przez ostatnie dni bezustannie
był pokazywany w telewizji. Jego dzisiejsza ucieczka również.
Mężczyźni szli szybkim, pewnym krokiem. Przeciskali się
zdecydowanie między gapiami stojącymi wzdłuż całej ulicy. Nikt nie
zwracał na nich uwagi.
Zmierzali w kierunku drona. Mimo ich ciemnych okularów Dana
widziała czujne spojrzenia prowadzących grupę. Cały czas omiatali
wzrokiem okolicę w poszukiwaniu zagrożenia i podejrzanych postaci.
Osoba pośrodku nie pasowała do reszty. Mężczyzna był wyraźnie
mniej wysportowany. Poruszał się też inaczej. Nie tak pewnie i
zdecydowanie, bez wyćwiczonej naturalności pozostałych. Wyglądał, jakby
tylko się do nich przyłączył. Jego twarz z każdym krokiem stawała się
wyraźniejsza. Ziarnisty obraz pokazywał wąski nos i charakterystyczne
zmarszczki wokół ust. Wydatną szczękę i początek zmarszczek na czole.
– To on! - szepnęła Dana.
– Tak, też mi się wydaje, że to on - potaknął Steve obok niej.
–  Na to wygląda. - Tania i Manolis przyłączyli się do nich przez
telefon.

***

Niezliczona ilość zielonych trójkątów nakładała się na siebie i tańczyła


po obu oknach, które Derek miał otwarte na swoim komputerze. Zielona
poświata migotała i poruszała się razem z głowami i ciałami wyświetlanych
osób. W wielu miejscach zielony ślad gasł, by pojawić się w innych. Liczba
analizowanych przez program obiektów wyraźnie jednak malała.
W jednym z okien pozostało ich w końcu tylko kilka. W drugim
wskazania skupiły się wokół grupki złożonej z pięciu mężczyzn, o ile
Derek dobrze ich policzył.
Widział jedynie ich plecy. Szerokie, świetnie wy trenowane ciała w
koszulach. I jedna osoba w koszulce polo. Dwójka z tyłu kryła tyły trójki z
przodu. Ci dwaj zamykający pochód nieśli na plecach średniej wielkości
plecaki, a w rękach trzymali coś, co wyglądało na duże torby podróżne.
Osoba przed nimi nie miała żadnego bagażu. Była szczuplejsza. I
brakowało jej żołnierskiej postawy. Derek natychmiast zwrócił na to uwagę.
Grupę prowadziło dwóch wysportowanych facetów. Poruszali się jak
niebezpieczne drapieżne koty.
– Myślisz, że to ci goście z dachu? - zapytał.
–  Analiza schematu ruchu to potwierdza - wyjaśnił Walter Vatanen
przez system głośnomówiący.
– Mamy jakieś ujęcia od przodu?
–  Wolę nie ryzykować - odpowiedział agent CIA. - To zbyt
niebezpieczne. Widzieliśmy przecież, co zrobili z dronami, które udało im
się zauważyć. A w tej chwili wolałbym nie tracić jedynej pary oczu, jaką
tam mamy.

***

– Czują się bezpieczniej. Myślą, że nikt ich nie obserwuje - zgadywał


Manolis. Jego głos słychać było z telefonu.
– Dokąd mogą iść? - zapytał Steve. Uważał, że Alex jedzie płynnie i
pewnie.
–  Pojęcia nie mam - powiedziała Dana. Telefon oparła na desce
rozdzielczej, żeby Steve i od czasu do czasu również Alex mogli widzieć,
co się tam dzieje.
Piątka mężczyzn, większość z plecakami i torbami, była tak daleko, że
zmienili się w małe punkciki. Operatorzy dronów, kimkolwiek byli,
utrzymywali swoje urządzenia nad krawędzią dachów, jakby były
przedłużeniem fasady. Czasem przesuwały się głębiej i przez chwilę obraz
ulicy i uciekającej piątki ginął. Dzięki temu z dołu trudniej było zauważyć
unoszące się w powietrzu maszyny.
Mężczyźni skręcili w boczną uliczkę. Jeden z nich wysforował się
naprzód. Za nim szedł szczuplejszy, którego Dana i reszta uznali za
Turnera. Trzeci pozostał około dziesięciu metrów z tyłu, po drugiej stronie
uliczki. Steve zupełnie się nie znał na taktyce ochrony ani osłanianiu się
członków takiego oddziału. Dlaczego się rozdzielili i zwiększyli odstępy?
Chodziło o względy bezpieczeństwa? Czy może jedynie nie chcieli rzucać
się w oczy?
Na chodniku stało kilku przechodniów i spoglądało w kierunku słupa
dymu. Z okien okolicznych budynków wychylali się ciekawscy. Steve
zobaczył, że wielu z nich dalej nagrywa wszystko telefonami.
Co pewien czas mężczyźni z torbami rozglądali się uważnie i patrzyli
w górę. Wtedy operatorzy dronów wycofywali oba urządzenia, a Steve
widział jedynie fragment ceglanej ściany albo rynnę.
–  Serio uważacie, że taki pościg za nimi to rozsądny krok? - zapytał
Danę.
–  Zdecydowanie. Ten człowiek był w areszcie, podejrzany o
popełnienie zbrodni wojennych. Ty poświęciłeś pół życia, żeby tam się
znalazł. Ja przez całe lata ciężko pracowałam, żeby tam trafił. Niewiele
brakowało, a spłonęłabym żywcem. Nie damy mu tak łatwo uciec!
–  Łatwo, no okay - mruknął Steve. - Ucieczka z więzienia
helikopterami, wysadzenie jednego z nich na dachu kamienicy w środku
miasta... Ja bym użył innego słowa.
– Powinniśmy powiadomić policję - zdecydowała Dana.
Alex skręcił w jakąś szeroką ulicę.
–  Problem tylko w tym - ciągnęła Dana - że dzwonienie na linię
alarmową jest bez sensu, bo pewnie odbierają właśnie tysiące sygnałów na
temat Turnera. Zresztą nawet gdyby udało nam się połączyć, jest mało
prawdopodobne, że potraktowaliby nas poważnie.
Alex wyprzedził samochód przed nimi.
–  Potrzebuję jeszcze jednego telefonu - stwierdziła Dana. Wyjęła z
kieszeni drugą komórkę, którą dostała od przyjaciół Alexa. - Muszę znaleźć
telefon do prokuratora.
Alex zatrzymał się na czerwonym świetle. Dana spojrzała szybko na
ekran smartfona, na którym widać było ujęcia z dronów.
– Chyba nie chcą całej drogi zrobić na piechotę, co?

***

– O, tutaj jest jeden - powiedział Peter i wskazał palcem na oznaczony


białym krzyżykiem punkt na monitorze, tuż nad gzymsem kamienicy.
Walter Vatanen od razu rozpoznał w nim zwykłego, cywilnego drona. - A
tam, właśnie tam, leci drugi. Tyle że żaden z nich nie transmituje tego do
sieci - wyjaśnił. - Kimkolwiek są ich operatorzy, zależy im na Turnerze, a
nie na informowaniu opinii publicznej, gdzie można go znaleźć.
–  Albo nie chcą ujawnić się przed tymi gośćmi na dole, żeby nie
wiedzieli, że cały czas są śledzeni.
– Całkiem prawdopodobne. Może obie przyczyny naraz.
Peter powiększył obraz do tego stopnia, że piątka mężczyzn na ulicy
zajmowała cały ekran. Od wyjścia z budynku zdążyli już minąć trzy
przecznice. Tam, gdzie się znaleźli, było znacznie mniej gapiów.
–  Mnie to nic a nic nie wygląda na porwanie - stwierdził Peter. -
Turner idzie z nimi z własnej woli.
– Racja, też nie widzę, żeby ktokolwiek go do czegoś zmuszał.
–  Mamy rozeznanie w działaniach greckiej policji? Co teraz robią?
Wiedzą, gdzie jest Turner?
–  Nie sądzę, żeby te małe drony należały do policji. - Peter pokręcił
głową. - To w sumie zwykłe zabawki.
– Jednym słowem, policja nie ma pojęcia, gdzie szukać Turnera i tych
gości.
– Wybuch helikoptera na pewno przyciągnie ich uwagę.
– To da im jedynie pojęcie, w jakiej okolicy powinni szukać, za to nie
pozwoli na ich zlokalizowanie. Mogę się założyć, że ci goście właśnie tak
to zaplanowali.
– Ale to jednocześnie oznacza, że grecka policja uzna, że Derek i jego
ludzie z jakiegoś dziwnego powodu widzą, co i gdzie się dzieje, i będzie
siedzieć im na ogonie.
Na kolejnym skrzyżowaniu piątka mężczyzn skręciła w jakąś boczną
uliczkę. Wąską i po obu stronach zastawioną samochodami. Kawałek dalej
prowadzący mężczyzna zatrzymał się tuż obok niebieskiego prostokąta,
który z góry wyglądał na kombi. Może jakieś stare volvo?
Otworzył klapę bagażnika. Wrzucił torbę do środka, zdjął plecak i
zrobił z nim to samo. Rozejrzał się. Uniósł wzrok i sprawdził niebo.
Zachowywał się bardzo spokojnie. Najpewniej nic nie zwróciło jego uwagi.
Dołączyła do niego kolejna trójka. Następne torby i plecaki powędrowały
do bagażnika. Na koniec obok samochodu pojawił się piąty z mężczyzn.
Kiedy reszta siedziała już w środku, ten po raz ostatni sprawdził otoczenie.
I wsiadł z torbą do auta.
–  Wydają się dość spokojni - stwierdził Walter. - Co z drugim
helikopterem?
– W tej chwili zmierza na południowy wschód - zameldowała Sandra.
Samochód na ekranie oderwał się od krawężnika i ruszył ulicą.
–  Będziemy potrzebowali numerów rejestracyjnych i modelu wozu -
poprosił Walter Vatanen.
85.
Na planie Aten oba czerwone punkty dzieliło około trzech kilometrów
od obecnej pozycji Turnera i ludzi, z którymi się przemieszczał. Niebieski
punkt, którym zostali oznaczeni, z każdą chwilą zwiększał ten dystans. Byli
zbyt wolni, by go dogonić.
–  Mamy wiadomości na temat najemców willi, przy której stały oba
helikoptery przed rozpoczęciem akcji w więzieniu - powiadomił wszystkich
Walter przez interkom. - Przesyłam całość na wasze ekrany.
I rzeczywiście, po chwili dane zaczęły się pojawiać na komputerach
pozostałych. Derek otworzył plik. Zdjęcia. Na pierwszy rzut oka było
widać, że niektóre zostały wykonane z ukrycia, bez zgody osób
fotografowanych. Południowy typ w trudnym do zdefiniowania wieku, ale
zapewne między trzydziestką a pięćdziesięcioma kilkoma laty.
Przerzedzone włosy, zaczesane do tyłu. Na wszystkich zdjęciach w
niesamowitych, fantazyjnych garniturach. Bardzo charakterystycznych.
–  Mahir Clement - ciągnął Walter. - Obywatelstwo francuskie i
libańskie. Handluje każdym rodzajem towaru. Wciąż na niego trafiamy, w
różnych sprawach i różnych kontekstach. Nielegalne operacje. Broń.
Najemnicy. Świetne powiązania, współpracuje z kim się da. Ma kontakty z
różnymi tajnymi służbami. Jesteśmy właśnie na etapie ustalania, co robił
przez ostatnich kilka dni.
Derek oderwał wzrok od komputera i spojrzał na plecy Trevora.
– Z nami też współpracował?
Trevor już wcześniej się odwrócił, jakby przeczuwał, że to pytanie
padnie.
–  Nie mam pojęcia - powiedział Walter. - Ale staramy się to ustalić.
Ostatnio był aktywny przede wszystkim na Bliskim Wschodzie. Irak. Syria.
Damy wam znać, jak cokolwiek będziemy mieli.
–  Jesteście w kontakcie z greckimi władzami? - zapytał Derek przez
system łączności.
– Tak - odpowiedział szef delegatury CIA. - Ale na razie nie dzielimy
się ustaleniami. Do czasu aż sami będziemy wiedzieć coś konkretnego.
– Mamy jakieś pojęcie na temat stanu wiedzy greckiej policji?
–  Sądząc po raportach z naszych programów skanujących ich
komunikację, póki co błądzą po omacku. Ich helikoptery krążą wokół
miejsca eksplozji maszyny porywaczy. Nie dysponują dronami.
–  A wiemy, czyje są te małe drony, które co chwilę widzimy w
transmisji?
– Jak dotąd nie udało nam się tego ustalić.
– Dalibyście radę się ich pozbyć?
– Na tę chwilę nie bardzo.
– Macie lepszy obraz i wyraźniej wszystko widzicie - zauważył Derek.
- Czy też odnieśliście wrażenie, że Turner nie szedł do tego samochodu pod
przymusem, tylko z własnej woli?
–  Tak to wyglądało - potwierdził agent CIA. - Bardzo wyraźnie
zwróciłem na to uwagę. Wy też?
– Dlatego właśnie pytam.
–  Musimy zatem podjąć jeszcze jedną decyzję - stwierdził Derek. - I
bardzo chętnie przedyskutowałbym ją z prezydentem.

***

–  Coś się zaczyna dziać - oznajmił operator drona, który podążał za


drugim helikopterem.
Walter odwrócił się w jego stronę i spojrzał na ekran z transmisją.
W centralnym oknie widać było uciekający helikopter; maszyna
przesuwała się nieco dalej nad porośniętymi lasem wzgórzami.
W mniejszym oknie poniżej wyświetlony był plan miasta i okolic, z
naniesionymi kolorowymi punktami. Niebieskim i czerwonym. Oznaczały
pozycję drona i helikoptera. Obie kropki przesuwały się powoli na północ
nad brązowozielonym terenem, poprzecinanym nielicznymi drogami.
Helikopter w głównym oknie leciał tuż nad wierzchołkami drzew, niemal je
muskając.
– Obniża lot - wyjaśnił operator drona.
I rzeczywiście, za kolejnym wzgórzem maszyna gwałtownie
zanurkowała i zniknęła.
Pilot poruszył joystickiem. Dron wystrzelił w górę, jednocześnie
opuszczając obiektyw tak, by widać było miejsce, w którym zniknął
helikopter.
W końcu znów go zobaczyli. Kiedy dron wysunął się zza wzgórza,
przekazywał obraz raczej z góry niż, jak wcześniej, od ogona uciekinierów.
–  Co on kombinuje? - mruknął agent CIA i powiększył obraz, żeby
mieć lepszy ogląd sytuacji.
Kilkaset metrów dalej maszyna jeszcze bardziej zwolniła. Aż w końcu
zatrzymała się i zawisła nieruchomo w powietrzu.
– Chce tam wylądować?
Poniżej helikoptera widać było niewielką polankę, o średnicy może
dwa razy większej niż średnica wirnika. Drzewa kołysały się w strumieniu
powietrza wywoływanym obracającymi się łopatami.
– Jeśli tam wysiądą, będziemy mieć problem, żeby śledzić ich z drona.
Drzewa zapewnią im osłonę - wyjaśnił operator.
Helikopter precyzyjnie osiadł pośrodku zielonej polanki.

***

– Według naszych informacji grecka policja nie ma pojęcia, gdzie jest


Turner i dokąd wiozą go ludzie, którzy wyciągnęli go z więzienia -
tłumaczył Derek prezydentowi. - My za to przez cały czas obserwujemy go
za pomocą dronów. I możemy za nimi jechać. Zapewniliśmy tutejsze
władze, że nie mamy niczego wspólnego z akcją w więzieniu, ale nie
możemy mieć pewności, czy nam wierzą. Podejrzewam, że nie. Póki co
greckie radiowozy bezustannie trzymają się nam ogona. Kiedy więc
jedziemy za Turnerem, w jakiś sposób umożliwiamy też tutejszej policji
jego ponowne zatrzymanie.
Art Jones spoglądał na Dereka z ekranu jego komórki i słucha! z taką
uwagą, że aż mrużył oczy.
–  O ile dobrze cię rozumiem, zastanawiasz się właśnie, czy
powinniście zostawić Turnera w spokoju i dać mu uciec z ludźmi, którzy go
uwolnili. Do tego musielibyście zaprzestać pościgu, a być może nawet
konieczne byłoby celowe wprowadzenie w błąd jadącej za wami policji,
żeby zwiększyć szanse Turnera na ucieczkę. Z drugiej strony nie jesteś
pewien, czy nie byłoby dobrze włączyć w to wszystko Greków i dać im w
ten sposób szansę, żeby znów go złapali.
–  Tak, zgadza się, właśnie to nie daje mi teraz spokoju - potwierdził
Derek. - Druga możliwość miałaby bardzo nieciekawy potencjał w krajowej
polityce.
– No właśnie.
–  Jednak jeśli damy mu uciec, ucierpi wizerunek Stanów
Zjednoczonych na arenie międzynarodowej. Poważnie wkurzymy naszych
najważniejszych sprzymierzeńców.
– To mnie aż tak bardzo nie martwi. W zasadzie to w ogóle, bo oni są
w większym stopniu skazani na nas niż my na nich. Wiemy już, kim są ci
ludzie? I na czyje zlecenie wykonali tę robotę?
–  Nie - zaprzeczył Derek. - Ale pracujemy nad tym. I mamy już
pierwsze wskazówki.
Bardziej niż pozytywnie potraktował to, co rzeczywiście mieli. Bo w
gruncie rzeczy znali jedynie adres, pod którym porywacze nocowali,
nazwisko bardzo popularnego pośrednika i pochodzenie helikopterów
wykorzystanych w porwaniu.
– Jakieś rozwiązanie, które wszystkich by zadowoliło? Coś przychodzi
ci do głowy? - zapytał prezydent.
–  Zastanawiałem się już i dalej będę myślał - zapewnił go Derek. -
Póki co potrzebna by nam była konkretna strategia, której moglibyśmy się
trzymać. Wspieranie Turnera i wodzenie Greków za nos? Czy dalej za nim
jedziemy i ryzykujemy ponowne aresztowanie? Albo w zasadzie w ogóle je
umożliwiamy.
–  Jeśli chcesz znać moje zdanie, to pierwsze rozwiązanie będzie
lepsze. Chyba że coś lepszego wpadnie ci jeszcze do głowy.
– W porządku, dziękuję. - Derek się uśmiechnął i zakończył rozmowę.
- Słyszeliście - zwrócił się do pozostałych pasażerów samochodu i wyjrzał
przez okno na greckie krajobrazy przesuwające się za szybą. - Może istnieje
jakieś trzecie wyjście - zastanawiał się na głos.

***

– Tam nic się nie dzieje - zameldował pilot drona.


Drugi helikopter wylądował na skrawku polany pośrodku lasu. Obraz
nieruchomej maszyny wypełniał niemal cały ekran operatora. Łopaty
wirnika w końcu zamarły.
Drzewa dookoła uspokoiły się i przestały się kołysać.
Naraz otworzyły się drzwi po obu stronach helikoptera. Z lewej i
prawej strony samolotu wyskoczyło po dwóch mężczyzn. Szerocy w
barkach faceci. Z plecakami. I torbami. Jak członkowie pierwszego zespołu.
Nie rozglądając się i nie unosząc wzroku, rozbiegli się w różnych
kierunkach, by po chwili zniknąć pod drzewami.
Operator drona jeszcze trochę powiększył obraz.
Korony drzew były zbyt gęste, żeby cokolwiek zobaczyć.
– Cholera - syknął szef komórki CIA. - Właśnie tego się bałem.
– Mam na linii Endvora! - zawołał Peter znad swojej klawiatury. - To
pilne, sir. Szybko!
– Już pędzę!
Walter odwrócił się, lecz w ostatniej chwili kątem oka zauważył
pomarańczowy błysk. Obrócił się z powrotem i spojrzał na ekran operatora
drona.
W miejscu, gdzie przed chwilą stal helikopter, pojawiła się kula
szalejącego ognia.
– I to akurat w środku sezonu na pożary lasu! - jęknął.

***

–  Tak samo jak wcześniej macie ogon złożony z trzech wozów


policyjnych. - Derek słuchał głosu szefa CIA w Grecji. - Sami możecie to
zobaczyć na mapce, którą wam udostępniłem. Tymczasowo nad Turnerem
zostawiliśmy tylko jednego drona, a drugiego wycofaliśmy - tłumaczył. -
Wystarczy wam, jeżeli dalej pojedzie tylko jeden z waszych wozów?
Derek zastanowił się krótko. Spodziewał się już, co zaraz usłyszy.
– Tak - zapewnił Waltera.
–  Dobrze. W takim razie nie na najbliższym, tylko na następnym
skrzyżowaniu skręcicie w prawo.
Ich kierowca wykonał polecenie. Drugi range rover trzymał się blisko
za nimi.
Przez kolejnych pięć minut Walter kierował nimi w lewo, w prawo,
prosto, tam, a potem jeszcze gdzie indziej. Coraz głębiej w sypialną
dzielnicę Aten, gdzie królowały wąskie uliczki. Derek nie miał pojęcia,
gdzie się akurat znajdują. Kierowca całkowicie zdał się na prowadzący ich
głos z centrali.
Samochody policyjne nie podjeżdżały zbyt blisko ich wozów, lecz
przez cały czas trzymały pełen szacunku odstęp stu, czasem dwustu
metrów. W plątaninie uliczek musieli jednak zmniejszyć dystans, żeby nie
stracić ich z oczu.
W końcu, kierując się wskazówkami Waltera, wjechali w tak wąską
uliczkę, że nie wystarczyłoby miejsca na minięcie się z innym
samochodem.
–  Dobra, jesteście na miejscu - oznajmił szef CIA. - Ta uliczka ma
około stu pięćdziesięciu metrów. Na mój znak wóz numer dwa ma się
zatrzymać. Złapiecie gumę. Albo będziecie mieć jakąś inną usterkę.
Jedynka pojedzie dalej. Jak najszybciej. W lewo. Potem w prawo. Kolejna
uliczka znowu w lewo. Potem pokieruję was dalej.
–  Rozumiem, przyjąłem - potwierdził drugi kierowca przez system
komunikacyjny.
Derek wyjrzał przez tylną szybę. Drugi range rover został trochę w
tyle. Dwa radiowozy jechały blisko niego. W uliczkę skręcił w końcu
trzeci.
Ich kierowca również zwolnił. Jechali spacerowym tempem. Drugi
range rover ich dogonił. Policjanci zareagowali bez refleksu i wszystkie
trzy radiowozy potoczyły się rządkiem za ich autami.
Derek wyjrzał przez przednią szybę. Dotarli prawie do końca uliczki.
– W porządku - powiedział. Wiedział, że słyszą go wszyscy, włącznie
z kierowcą i pasażerami drugiego range rovera oraz szefem CIA w
ambasadzie. - Do zobaczenia.
Drugi samochód Amerykanów się zatrzymał.
A ich kierowca dodał gazu, aż zapiszczały opony, i zniknął za
zakrętem.
Po kolejnym zakręcie nie słyszeli już nawet wycia policyjnych syren.
 
86.
Biuro firmy czarterującej samoloty i helikoptery MyFly mieściło się w
małym, płaskim budynku na skraju lotniska Tatoi. Wynajmowane przez
nich maszyny stały niecałe sto metrów dalej.
Agenci zatrzymali samochód przed drzwiami. Wysiedli. Rozejrzeli się
krótko - nad wejściem zauważyli kamerę przemysłową. W biurze, za ladą
recepcji, siedziała młoda kobieta. Nieco dalej, przy biurku, pracowało
dwóch mężczyzn. Jeden o ciemnych włosach, drugi ufarbowany na jasny
blond. Dżinsy. Koszulki polo. Ciemniejszy uzupełnił garderobę lekką
marynarką. Za nimi agenci dostrzegli kolejne drzwi.
– Dzień dobry, w czym mogłabym pomóc? - zapytała kobieta zza lady.
–  Czy przez ostatnich kilka minut zajrzała pani do wiadomości? -
zapytał kierowca. Dzięki ojcu, który szesnaście lat wcześniej wyemigrował
do Grecji, i sześciu latom służby na placówce w Atenach jego grecki był
doskonały.
– Nie. A coś się stało?
Agenci wymienili krótkie spojrzenia. Wewnątrz budynku brak
widocznych kamer.
Drugi z nich naturalnym gestem wsunął dłoń do kieszeni spodni.
Kierowca zaczął tłumaczyć.
–  Możemy załatwić wszystko łatwo i szybko. Albo powoli i z
komplikacjami. Otóż trzy dni temu pojawił się u was ktoś po dwa
eurocoptery sto trzydzieści pięć pomalowane na biało-pomarańczowo. Kto
je wynajął? Czy może zostały kupione? Wasi piloci dostarczyli maszyny
klientom czy oni albo ich przedstawiciele pojawili się tu osobiście, żeby je
odebrać? Jeśli sami, to kim byli? Czy będzie ich widać na nagraniach z
waszego monitoringu?
Kobieta spojrzała na niego zaskoczona, a po chwili przeniosła wzrok
na drugiego agenta. Ufarbowany mężczyzna wstał zza biurka i ruszył w
stronę recepcji.
– Jak mógłbym panom pomóc?
Ciemnowłosy pracownik przy biurku niepostrzeżenie wsunął rękę pod
blat, agenci jednak zauważyli jego dyskretny ruch.
–  Kto trzy dni temu wyczarterował albo kupił od was dwa
europcoptery? Macie nagrania z monitoringu?
Kierowca dostrzegł zmianę wyrazu twarzy ufarbowanego pracownika
MyFly.
–  Jesteśmy legalną firmą - zapewnił blondyn po chwili milczenia. -
Tamten interes też był całkowicie legalny.
– O to nie pytałem - odparł kierowca.
Teraz również on dyskretnie wsunął dłoń do kieszeni spodni.
–  Słyszeliście pewnie, że od kilku dni były prezydent Stanów
Zjednoczonych jest przetrzymywany w więzieniu Korydallos w Atenach?
–  Dziwne by było, gdyby ktokolwiek w Grecji jeszcze o tym nie
wiedział.
Na jego czole pojawiły się kropelki potu. I to mimo działającej
klimatyzacji.
–  Ale wiadomość, że pół godziny temu został siłą uwolniony z
więzienia albo uprowadzony, już tu nie dotarła?
Zaskoczenie na twarzy młodej kobiety wyglądało na szczere. Za to
blondyn jednoznacznie udawał.
– Nie.
– Wykorzystali wasze helikoptery.
Drżące mięśnie zaciśniętych szczęk. Czoło blondyna było już zupełnie
mokre. Przez chwilę rozglądał się niepewnie. Kierowca doskonale wiedział,
jakie myśli przebiegały mu właśnie przez głowę: ktoś, kto porywa się na
realizację takiej roboty, jest odważny, nie ma skrupułów i dysponuje
nieograniczonymi środkami. Ktoś, kto wyda taką osobę, jednocześnie wyda
na siebie wyrok. Blondyn nie miał pewności, z kim w ogóle rozmawia. Czy
ta dwójka pracowała dla greckiego wywiadu? Tajnych służb? CIA? Z całą
pewnością też się nie patyczkowali. I wyraźnie im się spieszyło.
Drugi z pracowników firmy czarterowej cały czas trzymał rękę pod
biurkiem. Rozglądał się niepewnie.
– Może nawet by się znalazły nagrania z kamer - powiedział blondyn.
- Ale co będziemy z tego mieć?
Kierowca się zaśmiał.
– Czyste sumienie?
A kiedy mężczyzna o farbowanej fryzurze milczał, dodał jeszcze:
–  Może ujmę to inaczej, skoro potrzebujecie dodatkowej motywacji:
zachowacie zdrowie. Albo życie.
Blondyn przestał panować nad wyrazem twarzy.
Ciemnowłosy zerwał się z miejsca. W dłoni trzymał pistolet. Zanim
zdążył go użyć, obok kierowcy rozległ się wystrzał; to drugi agent
pociągnął za spust. Z podwieszanego sufitu posypał się biały pył. Młoda
kobieta, krzycząc histerycznie, rzuciła się na podłogę. Mężczyzna w
marynarce znieruchomiał. Blondyn rozglądał się nerwowo. Zanim starszy z
pracowników podjął decyzję, co robić dalej, rozległ się kolejny strzał, a
pocisk wybił drugą dziurę nad jego głową. Płyta sufitowa spadła i
zakołysała się na jakimś przewodzie. Młodszy z mężczyzn odwrócił się i
chciał uciec w stronę drzwi, jednak zanim dobiegł do biurka, kierowca
złapał go za ramię.
–  Rzuć broń! - ryknął drugi agent, celując w bruneta. Ten dalej się
wahał. Trzeci strzał trafił w ścianę tuż nad jego głową. Mężczyzna skoczył
w stronę tylnego wyjścia, ale dalej trzymał w ręku pistolet.
– Stać! Rzuć broń!
Czwarty wystrzał. W drzwiach naprzeciwko uciekającego pojawiła się
dziura po pocisku. Mężczyzna zatrzymał się, obejrzał i w końcu rzucił
pistolet. Zanim broń na dobre znieruchomiała, agent dopadł niedoszłego
uciekiniera i cisnął nim o podłogę, po czym boleśnie wykręcił mu ramię na
plecy. Blondyn leżał w równie niekomfortowej pozycji, przytrzymywany
przez kierowcę.
– Papiery. Nagrania. Już.
 
87.
–  Skręcają na wschód - powiedziała Tania. - Są jakieś siedem, może
osiem kilometrów przed wami.
– Im dalej, tym lepiej - mruknął Steve. Był gotów znaleźć się w oku
cyklonu... ale nie spodziewał się tego, co go tu czekało. Kiedy człowiek
myśli, że gorzej już być nie może...
Na ekranie komórki pojawiły się zdjęcia niebieskiego volvo, zrobione
z większej wysokości. Samochód poruszał się wśród innych aut
zmierzających w tę samą stronę. Autostrada, duży ruch.
– Gdzie jadą? Na lotnisko?
–  Kto wie? - Alex wzruszył ramionami. - Ale samolotem
zdecydowanie najszybciej mogliby opuścić Grecję.
– Policja też pewnie na to wpadła. Musieli przecież - zauważyła Dana.
- Będą tam na nich czekali.
– Na pewno świetnie się do tego przygotowali - powiedział Steve. - I
znaleźli jakiś błąd w systemie, który da im przewagę i się wymkną.
Możliwe, że ktoś celowo coś przeoczył, żeby ułatwić im ucieczkę.
– Alex! - Dana zwróciła się do kierowcy. - Jedziemy na lotnisko.
– Jesteś pewna? - zapytał mężczyzna.
– A masz lepszy pomysł?
– To jest... - zaczął Steve. - To jest zbyt niebezpieczne dla takiej trójki
jak nasza. Niech grecka policja się tym zajmie.
–  Zadzwonię na policyjny numer, który dostałam od Stouvratosa, i
przekażę im najnowsze ustalenia. Mogą się przydać, jeśli funkcjonariusze
nie lecą już tam helikopterami.

***

– Mamy zdjęcia! - zawołał Peter, zwracając się do szefa komórki CIA.


Na jednym z ekranów przed sobą uruchomił odtwarzanie nagrania z
kamery monitoringu.
Ujęcie zrobione z dość wysoka; na pewno ponad głowami. W tle
widać było helikoptery. Na pierwszym planie czterech mężczyzn w
czapkach z daszkiem i w okularach przeciwsłonecznych. Wysportowane
sylwetki, koszule opięte na szerokich barkach. Poza tym niewiele widać.
Sygnatura czasu w narożniku informowała, że nagranie zostało wykonane
trzy dni wcześniej, o dziesiątej trzydzieści jeden rano. Mężczyźni zniknęli z
ujęcia.
Peter przesuwał nagranie na podglądzie. Mężczyźni szli między
helikopterami, kierując się w stronę obiektywu, aż wypełnili cały ekran.
Potem zniknęli.
– To z kamery nad wejściem do biura - wyjaśnił agent.
Po chwili na monitorze znów pojawiły się głowy i ramiona
nieznajomych. Zmierzali szybkim krokiem w stronę dwóch helikopterów w
tle. Pokręcili się przy nich. Wsiedli w końcu do środka i wzbili chmurę
pyłu.
– Niewiele było widać - mruknął Walter.
–  Cierpliwości - powiedział Peter. - Przepuszczę to przez nasze
oprogramowanie.
– Programy niech działają, a my w tym czasie możemy obejrzeć inne
nagranie - zgodził się Walter.
Wskazał na jednego z mężczyzn. Szczuplejszy od pozostałych.
Słomiany kapelusz, koszula, okulary przeciwsłoneczne. Podobnie jak
pozostali zniknął z monitora poniżej dolnej krawędzi ujęcia.
Sygnatura: cztery dni temu.
– Za chwilę wraca - powiedział Peter.
– Kapelusz, od tyłu - zauważył Walter. - Znów bez powodzenia. Takie
ujęcia niewiele nam dają.
Potrzebowali zdjęcia, na którym byłoby widać twarz. A mieli niewiele
czasu. W przyspieszonym tempie mężczyzna w kapeluszu podszedł do
helikopterów i skręcił w lewo.
– Mam! - zawołał Peter.
Zatrzymał nagranie. Cofnął kawałek. I ostatnie sekundy powtórzył w
normalnym tempie.
Mężczyzna zdjął kapelusz i przedramieniem otarł pot z czoła.
Peter znów zatrzymał odtwarzanie. Dokładnie w momencie, kiedy
nieznajomy opuszczał ramię, ale jeszcze nie włożył z powrotem kapelusza.
Regularne rysy twarzy. Przycięte starannie wąsy pod wydatnym nosem.
Ciemne włosy, wysokie czoło. Zakola.
–  Popełnił błąd - oznajmił Peter. - Ale dzięki temu mamy piękny
profil.

***

Kiedy ściga się porywacza - albo wyzwoliciela - wiozącego byłego


prezydenta Stanów Zjednoczonych, nikt nie ma ochoty zatrzymywać się na
światłach. Ale ich kierowca nie miał wyboru. Samochody przed nimi
stanęły. Więc on również nacisnął hamulec.
Z systemu komunikacji rozległ się głos Waltera.
–  Zdobyliśmy kilka fragmentów układanki, które właśnie wskoczyły
na swoje miejsca! Patrzcie tylko!
Na monitorze przed Derekiem pojawiło się kilka twarzy.
–  To są zdjęcia z kamery przemysłowej w firmie wynajmującej i
sprzedającej helikoptery, skąd nasi porywacze zdobyli swoje maszyny.
Czapki z daszkiem, okulary przeciwsłoneczne. Wydawało im się, że to
uniemożliwi ich identyfikację. Na szczęście tylko im się wydawało. Proszę!
Jako pierwszy na ekranie komputera pojawił się trzydziestokilkulatek
o zdecydowanej, kanciastej twarzy. Wąski, drobny nos i okulary
przeciwsłoneczne. Pełne usta. Szeroki kark. Blond włosy, na ile dało się to
ocenić z czapką na głowie. Raczej bardzo krótka fryzura.
–  Sean Delmario - poinformował Walter. - Urodzony siódmego
czerwca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego siódmego roku. - Ten sam
tekst wyświetlał się w prawym dolnym narożniku okna. - Były wojskowy,
jednostki specjalne armii USA. Odszedł z honorami. Aktualny zawód:
prywatny ochroniarz. Miejsce zamieszkania: Cypr.
Kolejna fotografia przedstawiała mężczyznę o podobnej budowie
ciała, tyle że z ciemnymi włosami.
–  Hopper Davis. Urodzony dwudziestego trzeciego lutego tysiąc
dziewięćset osiemdziesiątego dziewiątego roku. Również były wojskowy,
również jednostki specjalne armii USA. Odszedł z honorami. Aktualne
zajęcie: prywatna ochrona. Miejsce zamieszkania: Berlin.
Mężczyzna na następnym zdjęciu wyglądał nieco inaczej. Nie miał
postury wojskowego, na co Derek natychmiast zwrócił uwagę. Wąska
twarz. Szczupły kark. Pełne policzki. Broda. Zakola i ciemne włosy
zaczesane do tyłu.
– Ten tutaj nawet nie próbował nas zmylić ani się maskować. Może po
prostu zabrakło mu rozsądku? Aaron Bessinados. Urodzony piętnastego
listopada tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego dziewiątego roku. Zawód:
różne. Miejsce zamieszkania: Bejrut i Paryż.
Kątem oka Derek sprawdził światła na sygnalizatorze przed nimi.
Żółte.
Wiedział, że w przesłanych im linkach znajdzie znacznie więcej
informacji. Szef komórki CIA przez system głośnomówiący podawał im
tylko najważniejsze fakty.
–  Nasze programy poradziły sobie z identyfikacją jeszcze dwóch z
gości, którzy pojawili się odebrać helikoptery - mówił Walter. - Byli
wojskowi. W tej chwili prywatne firmy ochroniarskie.
– Ale miejsce zamieszkania Berlin i Cypr? - zapytał Derek. - Dawniej
powiedzielibyśmy, że to po prostu najemnicy.
–  Pozostałej dwójki nie udało nam się znaleźć. Ale wiemy teraz, że
przynajmniej dwóch z zaangażowanych w operację porwania Turnera to
Amerykanie.
Rangę rover powoli ruszył z miejsca.
– A ten trzeci? Ten Aaron Bessinados? - zapytał Trevor. Jednocześnie
gestem dał znać kierowcy, gdzie ma jechać: na wprost.
– Wątpliwa i szemrana postać - wyjaśnił szef lokalnych struktur CIA. -
Klasyczny załatwiacz. Dealer. Handlarz wszystkim. Ale w najlepszym razie
średnia liga. Żaden decydent. Znalazł dla nich helikoptery i zapłacił za nie.
– I co, potem byli wojskowi po prostu podjechali i je zabrali? - zdziwił
się ambasador.
–  Tak przynajmniej twierdzi sprzedawca. Nagrania potwierdzają, że
tak to mogło wyglądać.
–  Follow the money - mruknął Derek. - Sprawdziliście już, skąd
pochodziły fundusze na zakup maszyn?
Choć prawdę mówiąc, nie robił sobie większych nadziei. Ktoś, kto jest
w stanie zorganizować taką akcję, wie, jak zacierać ślady.
–  Oczywiście, że z tym ruszyliśmy. Ale to musi trochę potrwać.
Pierwsze tropy prowadzą do firm krzaków z Singapuru i Wysp
Kanaryjskich.
Właśnie tego się spodziewał.
Tym tropem dalej się nie posuną. Ulicą też niewiele udało im się
pokonać. W niewielkim oknie na monitorze Trevora kierowca widział mapę
z naniesionymi kolorowymi punktami.
– O co chodzi z tymi weteranami? - zapytał Derek. - Wiemy o nich coś
więcej? Wiemy, co robili w ostatnich dniach?
–  Cały czas zbieramy informacje. Sprawdzamy nagrania z okolic
więzienia Korydallos od chwili, kiedy trafił tam Turner. Przeczesujemy
media społecznościowe. Kamery uliczne. Prywatne systemy monitoringu.
Skądś musieli zdobyć informacje.
– I zrobili to bardzo szybko i sprawnie - potaknął Trevor. - Coś z ich
przeszłości rzuciło się wam w oczy?
–  Nie, nic szczególnego - zaprzeczył Walter. - Obaj wielokrotnie
odznaczani. Żołnierze idealni. W aktach Delmaria z czasów służby znajduje
się jakaś wzmianka, do której nie mamy dostępu. Musimy zdobyć
pozwolenie, żeby się dowiedzieć, o co chodzi.
– Serio?
–  Serio. Szybko to ogarniemy. Hopper Davis był pilotem - dodał. -
Pasuje do układanki. Team złożony z kilku specjalistów w swoich
dziedzinach. Goście, którzy załatwiają, co mają do załatwienia. - I po chwili
dorzucił: - A teraz przesyłam wam kolejne puzzle.
Na ekranie Trevora pojawiły się zdjęcia. Na ekranie Dereka i w
komputerze generała Bootha również. Mocno ziarnista fotografia jakiegoś
prywatnego odrzutowca. Raczej w dużym powiększeniu. Przed nim jakiś
mężczyzna, który właśnie wysiadł.
– To jest Mahir Clement. Fotka sprzed pięciu dni, zrobiona na Cyprze,
w Limassol.
–  Cypr. Tam mieszka Delmario - skojarzył momentalnie Derek. - I
data: ledwie kilka godzin po aresztowaniu Turnera.
–  No właśnie. Na następnych zdjęciach widać go, jak tym samym
odrzutowcem przylatuje do Grecji. Pozostałe fotografie wykonano
następnego dnia.
Na monitorze komputera Dereka zaczęły wyskakiwać kolejne okna.
Zdjęcia przesyłane przez Waltera. Jakieś diagramy, na których różne cyfry
były połączone kreskami.
–  Staraliśmy się odtworzyć jego kanały komunikacyjne. I udało nam
się coś znaleźć.
 
88.
–  Są tam, z przodu - powiedział Trevor. Od lotniska Eleftheriosa
Venizelosa dzieliło ich jeszcze około dwóch kilometrów. Derek też
dostrzegł fragment niebieskiego dachu volvo.
–  Świetnie - ucieszył się Walter z pomieszczenia w ambasadzie. -
Dacie radę ich nie zgubić?
Trevor spojrzał pytająco na kierowcę rangę rovera. Mężczyzna
potaknął.
– Damy radę - potwierdził Trevor.
– W takim razie odwołujemy nasze drony i ściągamy je z powrotem -
zdecydował Walter. - Zresztą i tak są już za blisko lotniska.
– Dobrze. Damy znać, gdybyśmy ich jeszcze potrzebowali.
Okno na ekranie komputera, w którym Derek oglądał transmisję z lotu
ptaka, zrobiło się czarne.
–  Oni naprawdę zaplanowali ucieczkę przez największe lotnisko w
całym kraju? - zdziwił się Jeremy McIntyre.
– Policji znacznie łatwiej będzie obstawić małe obiekty, niż zapanować
nad takim molochem - wyjaśnił Trevor. - Na prowincji będziesz miał jeden
budynek i kilka prywatnych samolotów, które trzeba skontrolować. Tutaj
sam teren jest zbyt duży, żeby mieć go cały czas na oku. Do tego dochodzą
dziesiątki prywatnych odrzutowców. Na dodatek władze zrobią wszystko,
co się da, żeby jak najdłużej utrzymać normalne funkcjonowanie obiektu i
nie zakłócać siatki liniowych połączeń, tak by nie wprowadzać paniki
wśród pasażerów. W takim miejscu muszą postępować wyjątkowo
ostrożnie.
– A grecka policja od zawsze ma z tym problemy - potaknął Jeremy.
–  Dopóki nie zyskają pewności, że Turner może zostać wywieziony
przez ATH, nie będą podejmowali żadnych gwałtownych działań. Patrole,
zwiększona czujność strażników. Może dodatkowi ludzie do obserwacji
strefy z prywatnymi odrzutowcami. To daje naszym uciekinierom spory
margines spokoju.
–  Ale nawet jako użytkownicy prywatnego samolotu muszą przejść
odprawę - zauważył Jeremy.
– Stary, błagam, nie bądź naiwny! - jęknął generał Booth. - Jak komuś
zależy, to doskonale wie, że te przeszkody da się ominąć!
–  No dobra, zakładając, że uda im się dotrzeć do samolotu... Bez
wyznaczonego slotu startowego nie mają nawet co myśleć o kołowaniu w
kierunku pasa!
–  A kto powiedział, że pilot nie zgłosił chęci startu zaraz po
otrzymaniu informacji o uwolnieniu Turnera z więzienia? - zapytał Trevor. -
Nie zdziwiłbym się, gdyby już wcześniej to załatwili. Dla chcącego to
naprawdę nie są problemy.
– Jednym słowem, chcecie powiedzieć, że aby się przekonać, co mają
w planach, musimy sprawdzić to osobiście?
Derek uśmiechnął się krzywo.
– A jak myślisz, po co w ogóle tu jesteśmy?

***

–  Volvo kieruje się w stronę strefy dla prywatnych odrzutowców! -


powiedziała Dana. - Za nimi jedzie ciemny range rover, który wydaje mi się
całkiem znajomy. Moim zdaniem to ten sam samochód, którym Derek
Endvor z resztą amerykańskiej delegacji podjeżdżał pod sąd. Więc...
– Mówisz o ekspertach ze Stanów, którzy mieli wyciągnąć Turnera? -
zapytał Alex.
–  Dokładnie o nich. Ależ mają tupet! Odprowadzają teraz swojego
podopiecznego do samolotu!
– Brak jakichkolwiek oznak wzmożonej aktywności policji - oznajmiła
Tania przez system głośnomówiący. - Choć to może nic nie znaczyć.
Potężne blokady na drogach i masa radiowozów z włączonymi syrenami to
kontrproduktywne rozwiązania. Diabli wiedzą, co tu się dzieje.
–  Nie mam żadnego kontaktu ze Stouvratosem - przyznała Dana. -
Mogę jedynie mieć nadzieję, że informacje od nas przekazał odpowiednim
ludziom w policji.
–  Jeśli w tym range roverze rzeczywiście siedzą specjaliści, których
Arthur Jones przysłał, żeby ratowali Turnera, to nic mnie już nie zdziwi -
mruknął Alex.
–  Nasze drony już jakiś czas temu wleciały głęboko w strefę zakazu
lotów wokół lotniska - powiedziała Tania. - Jeśli zostaną zauważone, zrobi
się piekło. Wstrzymają cały ruch i uziemią wszystkie samoloty. A my
możemy mieć naprawdę poważne problemy, jeśli uda im się nas z tym
powiązać.
–  Dobra, to nie problem, bo i tak już ich widzimy. Możecie
tymczasowo posadzić gdzieś drony, żeby czekały, gdyby znów były
potrzebne? - zapytała Dana. Nie miała pojęcia, jak daleko od nich są
operatorzy tych maszyn. Jechali za nimi samochodem? Czy zasięg
aparatury sterującej wystarczył, żeby bezpiecznie nimi kierować? W ogóle
się na tym nie znała. - Bo możliwość wstrzymania całego ruchu lotniczego
może okazać się bardzo przydatna! Tylko w razie czego oczywiście --
zastanawiała się na głos. Choć, rzecz jasna, wolała uniknąć paraliżowania
całego ruchu lotniczego tylko dlatego, że kilku gości uważało, że mogą
zachowywać się jak kowboje.

***

Sean podjechał do lotniska zwyczajnie, jak każdy kierowca czy


pasażer. No, może nie do końca zwyczajnie.
– Stąd będziemy lecieć? - zdziwił się Douglas Turner z tylnej kanapy. -
Z normalnego, cywilnego lotniska?
– Mniej więcej z tego samego miejsca, w którym kilka dni temu pan
wylądował - potwierdził Sean.
Turner z całą pewnością nie wiązał z tą okolicą żadnych miłych
wspomnień. Przecież nie tylko tu wylądował, ale też niemal natychmiast
został aresztowany. Na powitanie zgotowano mu najgorsze poniżenie w
życiu.
Sean nie zjechał ani na parking długoterminowy, ani krótkoterminowy.
Skierował się wprost do bramy do strefy dla VIP-ów - czyli ludzi, którzy
nie mieszali się ze zwyczajnymi podróżnymi, nie musieli cisnąć się w
kolejkach do odprawy paszportowej czy kontroli bezpieczeństwa ani
maszerować między sklepami wolnocłowymi. Oni prosto z samochodów
trafiali do lounge'ów dla pasażerów prywatnych odrzutowców albo wręcz
podjeżdżali bezpośrednio do swoich samolotów.
Lecz nawet tutaj były ustawione punkty kontrolne, przy których
ochrona sprawdzała paszporty. Sean podjechał do takiego punktu i
zatrzymał się przed opuszczonym ramieniem szlabanu.
Z budki obok wyszedł mężczyzna w mundurze. Sean podał mu
przygotowane wcześniej dokumenty.
Strażnik je odebrał. Przejrzał uważnie.
Sean wykorzystał ten czas, by się rozejrzeć i sprawdzić okolicę, czy
nie widać niczego podejrzanego. Wiedział, że Hopper, Biff i Sal robią
dokładnie to samo. Czy gdziekolwiek w zasięgu wzroku czaiła się policja?
Czy greckie służby uwierzyłyby w bezczelną próbę ucieczki przez
największe cywilne lotnisko w kraju? A może uważali, że to tak mało
prawdopodobne, że woleli nie zwiększać ani sił, ani środków
bezpieczeństwa, które i tak tu obowiązywały?
Sean i pozostali rozważyli wszystkie możliwości. I uwzględnili
alternatywne scenariusze. Na mniejszych lotniskach, czyli Elefsis na
zachodzie i Tatoi na północy Aten, też czekały gotowe do startu prywatne
odrzutowce. Każdy o zasięgu pozwalającym przetransportować Turnera
bezpośrednio do Stanów Zjednoczonych. W mniejszych obiektach takie
działania były łatwiejsze do zauważenia. Możliwe, że policja zwróciła już
na nie uwagę. I wyciągnęła wnioski. Obserwowała czekające samoloty. Ich
obecny lot został zgłoszony jako zwyczajny przelot do Nicei. Kilku
bogatych Greków i Rosjan zapragnęło wyskoczyć na shopping.
Mimo wszystko ta część operacji nie była łatwa. W zasadzie to
najbliższe chwile miały zadecydować o powodzeniu całej misji.
Mężczyzna przy budce spojrzał na Seana.
W końcu uśmiechnął się lekko.
Nie za bardzo. I nie za mało.
Do środka auta zajrzał tylko pobieżnie, nie przyglądając się
pasażerom. Po chwili oddał kierowcy dokumenty i dał znak, że mogą
jechać.
Szlaban powędrował w górę.

***

– I proszę bardzo, są już w środku - stwierdził Trevor. Tył kombi volvo
zniknął za budką, kiedy kierowca skręcił w stronę terminalu dla pasażerów
prywatnych samolotów.
Ich kierowca podjechał do szlabanu i również się zatrzymał. Wysiadł i
podszedł do budki. Podał strażnikowi kilka paszportów. Jeremy'ego.
Dereka. Trevora. Nestora. Wszystkie dyplomatyczne.
Mężczyzna zmarszczył brwi. Porównał twarze pasażerów ze zdjęciami
w dokumentach.
Kierowca go ponaglił. Mówił coś, gestykulując obszernie. Podniesione
głosy.
Strażnik skinął w końcu głową. Oddał mu paszporty i podniósł
szlaban.
Kierowca bez pośpiechu wjechał na teren lotniska.
Volvo było sto metrów dalej, w drodze do terminalu dla VIP-ów.
Przed budynkiem zatrzymało się na jednym z nielicznych wolnych
miejsc parkingowych.
– Podjedź do nich - polecił Derek.
Kierowca wykonał polecenie.

***

– Mamy ogon - oznajmił Biff z siedzenia obok kierowcy. - Pojedynczy


samochód. Ciemny range rover. Od dłuższego czasu jedzie za nami.
– Wiem, zauważyłem go wcześniej - potwierdził Sean.
– Co z nim robimy?
– Nic. Na razie.
Dał znak Biffowi. Mężczyzna sięgnął do kieszeni na udzie i wyjął z
niej pistolet. Ujął go za lufę, odwrócił się i podał broń - rękojeścią naprzód
- Turnerowi.
– Proszę - powiedział. - To na wszelki wypadek.
Były prezydent Stanów Zjednoczonych spojrzał na niego zaskoczony,
ale w końcu wziął pistolet do ręki.
– Wie pan, jak się tym posługiwać?
Hopper wziął na siebie szybkie szkolenie.
–  Tutaj się odbezpiecza - wyjaśnił. - A tutaj zabezpiecza. Teraz broń
jest zabezpieczona.
– Po co miałbym tego potrzebować?
– Nigdy nic nie wiadomo - mruknął Sean.
– Niech pan wsunie ją za pasek spodni na plecach i przykryje koszulą,
panie prezydencie - polecił Hopper.
Sean spojrzał na range rovera, który jechał prosto na nich.
–  Na wszelki wypadek... - dodał. - Nasz samolot to ten biało-żółty
bombardier, trochę na lewo, zaraz po wyjściu z terminalu. Pilot jest gotów
do startu.

***

Derek nie widział, żeby ktokolwiek wysiadał z niebieskiego volvo.


Dopiero kiedy byli tuż-tuż, otworzyły się drzwi od strony kierowcy i
ktoś opuścił pojazd.
Derek momentalnie go rozpoznał: to Sean Delmario. Człowiek,
którego CIA udało się szybko zidentyfikować. Zaraz potem otworzyły się
pozostałe drzwi i ze środka wysiedli koledzy Delmaria. Każdy ich ruch i
każda cecha wyglądu wręcz krzyczała, że to dawni komandosi.
Rozejrzeli się uważnie. Błyskawicznie zauważyli range rovera.
Zmierzyli go lodowatym wzrokiem. Jeden z nich sięgnął do środka volvo,
jakby chciał kogoś powstrzymać.
Jeszcze nie wysiadać.
Na pewno chodziło mu o Turnera.
Kierowca zwolnił i zatrzymał range rovera niecałe dwa metry od drzwi
kierowcy i Seana Delmaria.
Były wojskowy wsunął rękę pod kamizelkę. Widać było jego napięte
jak postronki mięśnie.
Derek otworzył drzwi i jak najszybciej wyskoczył z samochodu.
Ramiona uniósł delikatnie w górę, otwartymi dłońmi do przodu, jakby
chciał kogoś uspokoić albo wyciszyć kłótnię.
Asfalt parkingu promieniował gorącem zmagazynowanym w czasie
upalnego dnia. Derek natychmiast się spocił. Źle. Sean Delmario mógł to
błędnie zinterpretować.
Mężczyzna służył w elitarnych jednostkach specjalnych. Po
zachowaniu Dereka, ale też po jego ubraniu musiał umieć ocenić, że nie ma
przy sobie broni palnej. A przynajmniej żadnej, po którą mógłby szybko
sięgnąć.
– Sean Delmario - zaczął Derek. - Mogę mówić ci Sean? Jestem tutaj
na polecenie prezydenta Arthura Jonesa. Nie mam broni. - Ruchem głowy
wskazał na pozostałych pasażerów rangę rovera. - Oni również są
nieuzbrojeni. Jest ze mną ambasador Stanów Zjednoczonych w Grecji,
generał i koordynator tajnych służb z Białego Domu. Ja nazywam się Derek
Endvor.
– Wiem - potaknął Sean.
Żadne zaskoczenie. Przez ostatnich kilka dni twarz Dereka bezustannie
pojawiała się w różnych wiadomościach i artykułach.
Sean wyjął dłoń spod kamizelki.
Bez broni. Rozluźnił się.
Derek dalej pozostał spięty.
–  Dobrze w końcu poznać cię osobiście - mruknął Sean. Zajrzał
Derekowi przez ramię do wnętrza rangę rovera.
– Tam w środku to generał Booth?
– Tak - potwierdził Derek.
–  Lecicie z nami? - zapytał Sean. - Nie miałem takich informacji
wcześniej. Dysponujemy tylko trzema wolnymi miejscami.
O czym on mówił?! Na razie Derek wolał udawać, że o wszystkim
wie.
– Nie, zostajemy.
–  Jak chcecie. - Sean wzruszył ramionami. - A teraz wybaczcie,
musimy już ruszać. - Dał znak reszcie zespołu, że można wypuścić Turnera
z samochodu. - Maszyna już czeka. - Spojrzał na zegarek. - Nasz slot
startowy wypada o siedemnastej trzydzieści sześć. Mamy niecałe pół
godziny.
Douglas Turner opuścił samochód od drugiej strony. Rozejrzał się. Po
czym odwrócił się i w towarzystwie dwóch mężczyzn ruszył w stronę
terminalu dla VIP-ów. Pozostała dwójka zamknęła drzwi w volvo i
pospieszyła za nimi.
Sean odwrócił się jeszcze i skinął w stronę Dereka.
– Współpraca była prawdziwą przyjemnością.
O. Czym. On. Mówił?!
 
89.
–  Prawie się nie zatrzymali na kontroli przy wjeździe - zdziwiła się
Dana. - A dookoła ani śladu policji.
–  Nie, to przecież niemożliwe! - zawołał Alex. - Wyraźnie widać, że
władze chcą się po prostu pozbyć problemu.
–  I to z całą pewnością - potwierdził Steve. - Nie wzięli tylko pod
uwagę, że my na to nie pozwolimy.
– Czekajcie, jeszcze raz spróbuję dodzwonić się do Stouvratosa.
Dana wybrała numer. Czekała.
– Nie, nikt nie odbiera. Też jakiś sposób - mruknęła i się zastanowiła. -
Dobra, pora podjąć decyzję. Jeśli pojedziemy tam za nimi, może zrobić się
gorąco. Alex, jak myślisz, chyba powinniśmy wypuścić Steve'a, co?
Mógłby tu poczekać na twoich przyjaciół, żeby się nim zajęli? Nie chcę
ciągnąć go z nami do środka, bo mógłby wpaść w ręce policji...
–  Słyszeliśmy - potwierdził Manolis z głośnika. - Oczywiście, że go
zgarniemy.
– Ale ja... - zaczął Steve.
– Gdzie jesteście? - Alex nie dał mu skończyć.
– Za pięć minut dojedziemy na miejsce.
Dana odwróciła się do Steve'a.
–  Tak będzie lepiej. Tania i chłopacy dobrze się tobą zajmą. Z nimi
będziesz bezpieczny, dopóki to tutaj się nie skończy.
Steve się zawahał.
– No już, wysiadaj - ponagliła go Dana. - Musimy jechać!
Steve niechętnie sięgnął po plecak.
Dana dała mu kuksańca w ramię.
–  Będzie dobrze! Jeszcze raz wielkie dzięki, że zdecydowałeś się
przyjechać. Do zobaczenia!
Steve wyskoczył z samochodu. Nieco zagubiony stanął na poboczu
drogi i odprowadzał ich wzrokiem, kiedy Alex ruszył.
Zatrzymali się przy szlabanie.
– Nagrywaj całą rozmowę - poprosiła Dana, podając Alexowi telefon.
- Na początku staraj się, żeby nie było tego widać, ale jak cię poproszę, rób
to zupełnie otwarcie.
Z budki obok szlabanu wychylił się w ich stronę umundurowany
strażnik.
Dana wyjęła paszport i podała go nad Alexem.
Jeśli ten człowiek nie spadł z księżyca, musiał wiedzieć, co się działo
w jego kraju przez ostatnich kilka dni. I z dużym prawdopodobieństwem
nieraz widział jej twarz w telewizji. Alexa również. I Steve'a.
Najważniejsze pytanie brzmiało jednak, co o tym wszystkim sądził. Czy
trzymał kciuki za to, żeby Turner trafił do Hagi? Czy może wolał zobaczyć
go na wolności? Należał do tych, którzy przeklinali Danę, i przyklasnął
próbie wysadzenia jej w powietrze? Czy może trzymał z tą przychylniejszą
jej grupą?
W pierwszym przypadku mieli bardzo nikłe szanse, by dostać się do
środka.
W drugim mógłby się mimo wszystko obawiać, by nie złamać prawa.
Ale: oby tylko rozumiał po angielsku! W przeciwnym razie musiałaby
zdać się na tłumaczenie Alexa.
– Mówi pan po angielsku?
– A little.
Troszkę.
–  Słyszał pan, że Douglas Turner godzinę temu został uwolniony z
więzienia?
– Tak, czytałem o tym w internecie.
Przyjrzał się jej i zmarszczył brwi. Zajrzał do jej paszportu. Czyżby ją
rozpoznał?
–  Dana Marin, Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze -
przedstawiła się. - Domyślam się, że w ostatnich dniach nieraz widział mnie
pan w telewizji.
– No racja! To przecież pani! To pani aresztowała prezydenta!
Prezydenta. Nie: byłego prezydenta. Nie wiedziała, jak to ocenić:
słaby angielski czy szacunek dla Turnera? Albo dla wszystkich wysoko
postawionych postaci?
– Były prezydent USA siedział w niebieskim volvo, które przed chwilą
wpuścił pan na teren lotniska. Wiedział pan o tym?
– O czym pani mówi?!
Wydawał się szczerze zaskoczony. Prawdopodobnie modlił się w
duchu, żeby źle zrozumiał jej słowa.
–  Douglas Turner siedział w tamtym samochodzie. Zaraz zostanie
wywieziony z kraju.
Do rozmowy włączył się Alex i powiedział coś po grecku.
Prawdopodobnie powtórzył słowa Dany, żeby ułatwić strażnikowi
zrozumienie, co się dzieje.
– Nie zauważyłem go tam w środku - zapewnił mężczyzna.
Całkiem możliwe. Choć prawdopodobnie nawet nie próbował go
zauważyć.
–  Co nie zmienia faktu, że tam siedział. Muszę wjechać na lotnisko,
żeby go zatrzymać! A pan musi powiadomić służbę ochrony lotniska! I
policję! Potrzebujemy wszystkich dostępnych sił, żeby go zatrzymać!
– Ale ja przecież nie mogę...
–  Oczywiście, że pan może! A co, chce pan pomóc uciekinierowi z
więzienia wydostać się za granicę?
– Ja...
Do rozmowy ponownie włączył się Alex po grecku.
Mężczyzna się zawahał.
–  Nie mamy czasu do stracenia! - zawołała Dana. - Niech pan nas
przepuści! I wezwie policję! No już! Szybko!
– Nie macie przepustki, żeby tu wjechać...
– A ci przed nami niby mieli?
– Tak. Oni posiadali wszystkie potrzebne papiery.
– Co z osobami w range roverze?
– Paszporty dyplomatyczne.
Dana prychnęła.
– Albo natychmiast nas pan przepuści, albo upublicznimy wiadomość,
że pomógł pan Douglasowi Turnerowi w ucieczce z Grecji - syknęła,
modląc się w duchu, żeby jej groźby nie były słyszalne na nagraniu. -
Pomógł pan uciekinierowi z więzienia! Wielu z pana znajomych może to
pochwalać. Ale inni wręcz przeciwnie. - Czas na najważniejsze słowa. - Po
czyjej stronie pan stanie?

***

W strefie dla VIP-ów ateńskiego lotniska klimatyzacja zapewniała


przyjemny chłód. Przedstawiciele firm oferujących loty czarterowe unieśli
na chwilę wzrok zza swoich lad, kiedy do pomieszczenia weszli nowi
goście. Ich zainteresowanie błyskawicznie spadło, bo nieznajomi pewnym
krokiem ruszyli dalej. Żadni z nich klienci. Tylko dwóch przyglądało im się
dalej. Czyżby rozpoznali Turnera? Raczej nie, bo polityk miał na sobie
czapkę z daszkiem i okulary przeciwsłoneczne. Czy może chodziło o
rzucający się w oczy bagaż, który niosło czterech umięśnionych mężczyzn?
Raczej nie, bo obsługa na pewno już nieraz widziała prywatnych
ochroniarzy z klientem.
Sean szedł nieco z przodu. Otworzył drzwi na płytę lotniska. Przed
terminalem stało kilkanaście samolotów. Doliczył się dwunastu.
Najróżniejsze modele. Oni mieli lecieć bombardierem global, który czekał
na nich dwieście pięćdziesiąt metrów dalej.
Wskazał maszynę Turnerowi.
– Tamten jest nasz - powiedział. - Zaraz ruszamy.
Były prezydent rozglądał się niespokojnie. Udawał opanowanie, ale
wyraźnie nie radził sobie z nerwami.
Sean również był spięty. Wciąż jeszcze nie miał pewności, czy Mahir i
jego zleceniodawcy rzeczywiście byli w stanie utrzymać grecką policję z
dala od lotniska. Na razie wszystko wskazywało na to, że tak właśnie było.
Ale nie chciał zdawać się tylko na te przeczucia. Rozejrzał się
uważnie. Brak strażników, ochroniarzy i wojskowych. Jedynie pojedyncze
osoby z obsługi lotniska. Kilka wozów serwisowych. Powtórnie się
rozejrzał. Obok niego stanął Biff.
– Dobrze to wygląda - mruknął.
Dali znak pozostałym i ruszyli w stronę samolotu.

***

– Rozpoznał pana, generale! - upierał się Derek. - Skąd? Zna go pan?


Generał Nestor Booth wyszedł z budynku terminalu i spiesznym
krokiem podążał obok Dereka, śladem Delmaria, jego teamu i Douglasa
Turnera.
– Nie, to wykluczone - syknął wojskowy. - A to, że mnie rozpoznał, to
chyba oczywiste. Jestem generałem. On był porucznikiem.
„Jest generałem, jednym z wielu generałów" - pomyślał Derek. W
czasach, kiedy sam służył w wojsku, też nie znał wszystkich wyższych
wojskowych.
–  I zanim zaczną się tworzyć jakieś teorie spiskowe - ciągnął Nestor
Booth. - Z naszej strony nikt nie zlecał takiej akcji. Nikt!
–  My też nie mamy z tym nic wspólnego - zapewnił Trevor. Szedł
kawałek z boku, za Derekiem. Jeremy sapał kilka metrów za nimi.
– Sean! - zawołał Derek. - Panie prezydencie!
Wezwani odwrócili głowy, ale nie zwolnili kroku.
Derek przyspieszył. Dogonił ich. Po chwili szedł obok szefa
najemników i byłego prezydenta.
–  Wysłuchaj mnie, proszę, uważnie - zwrócił się do Delmaria. -
Wiemy, że do tej roboty zostałeś zwerbowany przez Mahira Clementa.
– No i? To nie było dla mnie tajemnicą - odparł Sean. - Ale zlecenie
wyszło od ciebie. Pokazał mi nagranie z tobą.
Niewiele brakowało, a Derek przewróciłby się z wrażenia.
– Że co? Co wam pokazał?
– Pokazał nam filmik od ciebie. Przedstawiłeś się nam i powiedziałeś,
że wolałbyś, żeby nasza akcja okazała się niepotrzebna. Wyszło, jak
wyszło.
–  Nigdy nie nagrałem takiego filmu! - zapewnił go Derek. - To
musiało być fałszerstwo.
– Nawet jeśli, to świetnie zrobione.
Derek usłyszał w jego głosie pierwsze oznaki niepewności.
– Dzisiaj wszystko da się zrobić.
Pokonali już jedną czwartą drogi do jedynego samolotu w zasięgu
wzroku, który miał opuszczony trap.
–  Mahir utrzymywał ostatnio bardzo ożywione kontakty z pewnym
rosyjskim miliarderem, który jest blisko powiązany z Kremlem - tłumaczył
Derek. Gorący asfalt nagrzewał powietrze.
– Chyba żartujesz - mruknął Sean. Spojrzał na niego krótko.
–  To info od naszego wywiadu. Fakt faktem, że nie mamy jeszcze
stuprocentowego potwierdzenia. Poza tym, że twoje zlecenie nie wyszło z
naszej strony. Z żadnej naszej agencji. Dlaczego mielibyśmy porywać się na
coś takiego? Generał Booth ma przecież w gotowości w Souda Bay trzy
zespoły najlepszych marines. Jeśli już, to ich byśmy wysłali.
Sean nie zwalniał. Ale milczał.
– Rozumiesz, co mówię? - dopytywał Derek. - Wiesz, co to oznacza?
Turner, nieco zdyszany, włączył się do rozmowy.
–  Chcesz powiedzieć, że za tą akcją stoją Ruscy? Po co mieliby to
robić?
–  Żeby przedstawić nas jako szurniętych kowbojów, którzy nad sobą
nie panują? - podsunął Derek. - I żeby skłócić nas z całym zachodnim
światem?
Byli coraz bliżej samolotu.
–  No i? - drążył Turner. - W takim razie przynajmniej Ruscy coś
zrobili! W przeciwieństwie do tej miękkiej fai Arthura!
–  Naprawdę pan nie rozumie, w jakim świetle to stawia Stany
Zjednoczone? I to na tylu różnych płaszczyznach!
Turner parsknął szyderczo.
– Ależ oczywiście, że rozumiem! W końcu sam byłem prezydentem!
Na szczęście ta sytuacja nie stawia w złym świetle całych Stanów
Zjednoczonych, tylko jedną osobę: Arthura. To jego problem. Ja mam
gdzieś, kto mnie z tego wyciągnie. I idę o zakład, że Seana też nie
interesuje, kto mu za to zapłaci. Co, Sean, mam rację?
Zapytany nie odpowiedział, tylko przyspieszył kroku.

***

Dana szybko dostrzegła volvo i range rovera na parkingu przed


terminalem dla VIP-ów.
– Tam są! - zawołała.
– Oba wozy puste - stwierdził Alex. - Pewnie już idą do samolotu.
Oboje rozejrzeli się nerwowo po okolicy.
–  Którędyś muszą jeździć limuzyny podwożące pasażerów prosto do
prywatnych odrzutowców - stwierdziła Dana. - Widzisz coś?
– Może tam po lewej stronie? - zapytał Alex.
Tak, całkiem możliwe. Alex spróbował tamtędy przejechać. Samochód
toczył się spokojnie wzdłuż fasady terminalu dla ważnych osobistości. Po
około dwustu metrach pojawił się przejazd między dwiema częściami
budynku. Nie było tam bramy, płotu ani barierek. Nikt nie stał i nie
kontrolował przejeżdżających. Komukolwiek udało się dotrzeć tak daleko,
nie musiał się niczym przejmować.
Dwa pasy ruchu. I jedna tabliczka.
PRIVATE CHARTER.
A poniżej znak ostrzegawczy.
UWAGA, SAMOLOTY!
Alex skręcił.
Przed nimi rozciągała się potężna płyta lotniska.
–  Którym z nich Turner ma zamiar uciec z Grecji? - zastanawiał się
Alex, spoglądając na kilkanaście odrzutowców stojących równo wzdłuż
krawędzi płyty.
Dana odwróciła się gwałtownie. Spojrzała w prawo, w stronę
terminalu.
–  To oni! Zobacz, to oni tam idą! - zawołała. - Jeden. Drugi. Potem
Turner. Czwarty. Piąty. Ale mają towarzystwo. Kto do nich dołączył?
–  Nie wiem, z tej odległości nie jestem w stanie rozpoznać -
powiedział Alex. - Ale wyglądają, jakby byli w garniturach. I cywilnych
ciuchach.
– Policja?
– W najlepszym razie w cywilu. Nie widzę żadnej broni.
Dana przyglądała się samolotom. Niektóre stały zwrócone dziobami w
ich stronę. Inne ogonami.
W końcu zgadła, którego odrzutowca szukali.
Oceniła, że do celu pozostało im jeszcze dwieście metrów.
Grupa z Turnerem w składzie była o połowę bliżej.
Ale oni mieli przewagę prędkości, ponieważ jechali samochodem.
Tylko co zrobią, kiedy dotrą na miejsce?
Jak okiem sięgnąć, nie widziała ani jednego radiowozu czy policjanta.
Gdzie oni się podziewali?
–  Tam, z przodu - wskazała Alexowi kierunek. - Odrzutowiec z
opuszczonym trapem. Jedź, ja przygotuję telefon do nagrywania.
Tylko jeden z samolotów miał otwarte drzwi i opuszczone schodki.
Alex ruszył spokojnie. Byle jak najdłużej nie zwracać na siebie uwagi.

***

Sean starał się poukładać sobie w głowie informacje przekazane przez


Dereka. Czy rzeczywiście za akcją uwolnienia Turnera mogli się kryć
Rosjanie? Skutki takiego obrotu spraw były potencjalnie tragiczne. Ale
Derek mógł blefować. Tylko po co miałby to robić? Sean, jego ludzie,
Turner i grupa Dereka byli już w połowie drogi przez rozgrzany
niemiłosiernie asfalt, kiedy szef najemników dostrzegł samochód.
Wypłowiałe czerwone autko. Zjechało z wyznaczonego toru na płycie i
skierowało się prosto w stronę samolotów. Pięć dni temu Sean i pozostali tą
samą drogą opuścili w jaguarach lotnisko, zaraz po przylocie z Cypru.
Sean nie potrafił rozpoznać marki auta. Widział za to, że kieruje się w
stronę bombardiera. Czy może maszyny obok? Kto siedział za kierownicą?
Czego tu szukał? Obsługa lotniska? Personel pokładowy któregoś z
odrzutowców? Catering? Nie, na wóz z jedzeniem był stanowczo za mały. I
zbyt zaniedbany. Policja również nie poruszała się takimi samochodami.
Ale to akurat dobrze.
Sean nie widział, by którykolwiek z pozostałych samolotów miał
opuszczony trap. To nie musiało jeszcze niczego oznaczać. Może właśnie
ktoś jechał, żeby przygotować inną maszynę do startu?
Skinieniem głowy wskazał auto Biffowi.
On również już je obserwował.
Wzruszenie ramion. Również Sal i Hopper patrzyli w stronę
samochodu. Przyspieszyli kroku.
– Kto to jest? - zapytał Turner.
–  Zaraz się przekonamy - mruknął Sean. - Ale nie wygląda, by
stanowił większe zagrożenie. Stary złom, nie uważa pan, panie
prezydencie?
Sean musiał zadbać o to, by wszyscy zachowali spokój.
Obejrzał się.
Turner wsunął rękę za plecy.
Sean domyślał się, po co.
Oby tylko nie zrobił niczego nieprzemyślanego.

***

Mężczyźni prowadzący Turnera przyspieszyli kroku.


– Zauważyli nas - powiedział Alex.
Dopiero teraz Dana dojrzała osoby w garniturach. Derek Endvor i inni,
których twarze znała z sali sądowej.
Jak to, czyżby teraz już się nie kryli i szli wszyscy razem?
Jej zdenerwowanie przerodziło się we wściekłość. Co za tupet! I jaka
bezczelność!
Niemal jednocześnie mieli dotrzeć do samolotu.
Dana czuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła. Minione dni okazały
się wystarczająco surrealistyczne. Nie mówiąc już w ogóle o ostatnich
godzinach.
A gdzie była policja?
Alex przyspieszył i skręcił prosto do samolotu.
Dotrą do niego pierwsi.
W końcu dostrzegła i rozpoznała Turnera.
Podobnie jak wcześniej, na ujęciach z drona, szedł w środku grupy,
osłaniany przez barczystych mężczyzn. Okulary przeciwsłoneczne. Czapka
z daszkiem. Ręka schowana za plecami. Bolało go coś? Nabawił się
kontuzji w czasie ucieczki?
Samochód dotarł do odrzutowca. Alex podjechał tak blisko schodów,
że niemal się o nie otarł. Zatrzymał się.
Tyłem auta zablokował dostęp do trapu.
Dana otworzyła schowek przed pasażerem. Wyjęła ze środka
wszystko, co tam znalazła. Instrukcja obsługi auta w miękkim plastikowym
etui. Dwie dodatkowe teczki z różnymi papierami.
– Weź wszystko, co uda ci się podnieść - poleciła Alexowi.
– Po co?
– Lepiej nie pytaj! - zawołała. Ramieniem przycisnęła teczki do boku,
a dłonią chwyciła telefon. - Przekaż też reszcie ekipy, że streamuję to
wszystko na Twittera. Moje konto to just4alld z czwórką zamiast for.
Otworzyła aplikację. Wybrała opcję transmisji na żywo. Drugą ręką
szarpnęła za klamkę. Wyskoczyła z samochodu. Przełożyła telefon do
prawej dłoni.
Z telefonem uniesionym na wysokość piersi ruszyła na spotkanie
byłemu prezydentowi.

***

–  Tylko nie ona! - Sean usłyszał, jak były prezydent wzdycha z


rozpaczą.
Sam od razu rozpoznał zbliżającą się kobietę.
Dana Marin.
Brała udział w aresztowaniu Turnera. Pojawiła się tam jako
przedstawicielka Międzynarodowego Trybunału Karnego.
Skąd ona się tu wzięła?
Miała ze sobą jedynie dwie niewielkie teczki, które przyciskała
łokciem do boku. I telefon wymierzony w ich stronę.
Była bez broni.
Za kierownicą siedziała jeszcze jedna osoba. Sean również ją szybko
rozpoznał.
Mężczyzna otworzył drzwi i wysiadł.
Grecki znajomy Dany Marin.
– Transmituję to wszystko na żywo! - zawołała kobieta. - Cały świat
zobaczy, co robicie!
– Blefuje! - zaprzeczył Turner.
Kierowca zabrał z samochodu dywanik pod nogi. Po co to zrobił? On
również trzymał w prawej ręce telefon na wysokości piersi.
Też nagrywał.
Albo przynajmniej udawał, że to robi.
– Przepuśćcie nas! - zażądał Sean. - Nikomu nie stanie się krzywda!
Prawą ręką sięgnął po broń, którą nosił w kaburze pod kamizelką.
Kobieta się zawahała.
Potem zrobiła krok w bok. I kolejny.
I jeszcze jeden.
Młody Grek podążał za nią jak pływak synchroniczny za szefem
zespołu.
Oboje wyciągali przed siebie dłonie z telefonami.
W otwartych drzwiach samolotu pojawił się drugi pilot.
Sean uniósł kciuk i dał mu znak, że wszystko gotowe. Ma uruchamiać
silniki.
Mężczyzna poszedł w kierunku kokpitu.
–  Dana! - zawołał Derek Endvor. - Niech pani da spokój! Już po
wszystkim!
Kolejny krok. Kobieta znalazła się w połowie drogi między
samochodem a skrzydłem.
Turner przecisnął się do przodu.
– Na co jeszcze czekamy?! - zawył.
Sean dostrzegł broń w ręce byłego prezydenta.
Turner podszedł do samochodu, który blokował wejście na pokład.
Bez zbytniego wysiłku można było przecisnąć się obok i wejść na
schody. Uniósł pistolet i wycelował w kobietę.
Niech to szlag! Zupełnie zbędny gest!
Sean ruszył w jego stronę.
Dana Marin cofnęła się jeszcze kilka kroków. W prawej dłoni dalej
trzymała telefon.
Płynnym ruchem lewej ręki chwyciła obie teczki, które niosła
przyciśnięte ramieniem do ciała.
Niedaleko za nią z głośnym, przeciągłym gwizdem zbudziły się do
życia dwa silniki samolotu, umieszczone na ogonie. Odwróciła się
zaskoczona, ale szybko znów spojrzała na byłego prezydenta.
Powiedziała coś do swojego greckiego towarzysza, ale przez szum
generatorów Sean nie mógł jej usłyszeć. Podała mu teczki.
Marin stanęła twarzą do nich. Wolną dłoń uniosła nad głowę. Prawą
cały czas trzymała komórkę i nagrywała. Albo przynajmniej udawała, że
nagrywa.
Cholera, a jeśli rzeczywiście transmitowała wszystko na żywo do
sieci?
Nagle towarzyszący Marin mężczyzna schylił się, przemknął pod
skrzydłem i ruszył biegiem. Chciał uciec?
Zatrzymał się dopiero wtedy, kiedy dotarł do silników.
Odchylił się, wyciągnął w tył ramię z teczkami Dany i wziął zamach,
jak rozgrywający przed rzutem piłką.
– Chcą uszkodzić silniki! - krzyknął Sean. Był zbyt daleko, by w porę
dobiec i powstrzymać Alexa. Mimo to musiał spróbować.
– Strzelajcie! - ryknął Turner.
Dana wyciągnęła lewą rękę w górę, najwyżej jak umiała.
Drżała.
„Oby tylko nie upuścić telefonu! Tylko nie teraz!" - pomyślała.
Na ekranie widać było najemników przy samochodzie i samolot.
Gdzieś z tyłu grzmiały coraz głośniej silniki.
Turner cały czas celował do niej z broni.
– Nie strzelać! - krzyknęła Dana. - Jestem cywilem! To nie są działania
wojenne! Nie strzelać!
Silniki zwiększały obroty. Najemnik prawidłowo odgadł jej zamiary.
Alex najwyraźniej nie zdążył jeszcze niczego wrzucić w łopatki
obracających się turbin. Albo nie trafił.
Najemnik pędził w ich stronę. Z pistoletem w dłoni.
– Strzelaj! - wrzeszczał Turner.
Z uniesionymi rękoma ruszyła w ich stronę.
Zmierzyła wzrokiem najemnika.
–  No dalej, to właśnie robią tacy jak on! - starała się przekrzyczeć
ryczące silniki. - On i jemu podobni tylko wydają rozkaz, żeby strzelać do
niewinnych cywilów, by samemu móc latać prywatnymi odrzutowcami!
Najemnik był już prawie przy niej.
Ale zwolnił.
–  Dlaczego sam nie strzeli? - zapytała Dana. - Przecież ma broń i
celuje we mnie!
–  Strzelaj, żołnierzu! - ryczał były prezydent, krzywiąc się
niemiłosiernie. - Jesteś Amerykaninem! Byłem twoim prezydentem!
Wykonuj swoją robotę!

***

– To byłoby morderstwo! - jęknął Derek.


Dotychczas przyglądał się rozwojowi sytuacji z odległości kilku
metrów. Obok niego stali Trevor, Nestor Booth i zasapany Jeremy.
Najwyższy czas zareagować.
Derek podbiegł do Turnera. Mężczyzna wyraźnie przestał nad sobą
panować. O ile kiedykolwiek to potrafił.
Stał w rozkroku i celował z broni do Dany Marin.
Nie, przecież na pewno nie pociągnie za spust!
Kobieta stała tuż przed skrzydłem.
A w skrzydłach znajdowały się zbiorniki z paliwem. Pełne.
Jeśli rzeczywiście transmitowała wszystko do sieci, stream mógł mieć
katastrofalne skutki.
W następnej chwili rozległy się strzały.
Jeden. Potem kolejny.
Trzeci. Czwarty.
I piąty, i szósty, i siódmy.
 
90.
Złe, ostre hałasy docierały do jej uszu, wystarczająco głośne, by
przebić się przez ryk silników.
Ósmy, dziewiąty?
Zacisnęła powieki. Wsunęła głowę między ramiona. Lewą rękę, w
daremnym geście braku uzbrojenia, wciąż wyciągała panicznie w górę.
Prawą kurczowo ściskała telefon na wysokości piersi.
Nie była w stanie opanować drżenia. W jej żyłach zamiast krwi z
ogromną prędkością krążyła czysta adrenalina.
Dziesiąty!
Dana w ogóle nie czuła bólu.
Odrobinę uniosła powieki i się rozejrzała.
Trzy metry przed nią stał najemnik.
Z odchyloną głową. Z zaciśniętymi zębami.
Miał zamknięte oczy.
Stał na szeroko rozstawionych nogach, z rękoma opuszczonymi
wzdłuż umięśnionego ciała.
Na jego szyi widać było grube niczym liny napięte mięśnie i żyły.
Każde ścięgno, każde włókno mięśnia odznaczało się wyraźnie pod skórą.
Silne przedramiona, również napięte i potężne. W prawej dłoni pistolet,
skierowany lufą w dół.
Jedenasty, dwunasty!
Obok jego stóp wykwitły dwie chmurki pyłu, a fragmenty odłupanego
asfaltu doleciały aż do Dany. W miejscu, gdzie pociski zagłębiały się w
podłoże, ziało kilkanaście niewielkich kraterów.
I jeszcze jeden strzał!
Najemnik opróżnił cały magazynek, strzelając tylko w asfalt u swoich
stóp.
Dana odważyła się powoli otworzyć oczy. Opuściła trochę ramię, a po
chwili oparła lewą dłoń na głowie.
Mężczyzna naprzeciwko niej w końcu przestał strzelać.
I stał nieruchomo, w milczeniu, niemal tak, jakby się modlił.
Wreszcie rozluźnił ramiona. Cały się rozluźnił. Żyły i ścięgna z jego
szyi na powrót zniknęły pod skórą.
Wzrokiem badał jej twarz.
Ich spojrzenia się spotkały.
Przez kilka sekund stali nieruchomo i patrzyli sobie w oczy.
–  Strzelanie do bezbronnych cywilów nie należy do moich zadań -
powiedział w końcu tak głośno, że wszyscy musieli go usłyszeć. -
Amerykanie tak nie robią.
Schował broń do kabury na biodrze i odwrócił się plecami do Dany.
Douglas Turner ani razu nie pociągnął za spust. Ale wciąż jeszcze
ściska! broń w dłoni. Sekundę później podbiegł do niego Derek Endvor i
odebrał mu pistolet.
Silniki na ogonie samolotu krztusiły się wrzuconymi przedmiotami,
wydając przeraźliwe i nienaturalne hałasy, by w końcu, wśród wycia i syku,
ostatecznie zamilknąć.
 
91.
– Steve Donner?
Z fotela pasażera w starym, pordzewiałym gruchocie uśmiechała się
do niego młoda dziewczyna.
–  Tania jestem - przedstawiła się. - Dana i Alex prosili, żebyśmy się
tobą zajęli.
Wysoki chłopak za kierownicą miał czarne lokowane włosy, które
opadały mu na twarz. Aż dziwne, że w ogóle widział drogę.
Na tylnej kanapie siedział gość z brodą, bez reszty pochłonięty
tabletem na kolanach, włączonym laptopem obok i kilkoma telefonami.
–  To Manolis i Stavros. - Tania przedstawiła swoich towarzyszy,
wskazując najpierw na kierowcę, a potem na pasażera z tyłu.
Stavros mruknął coś po grecku. Tania i Manolis odwrócili się
natychmiast.
– Danie i Alexowi naprawdę udało się zatrzymać samolot! - krzyknęła
dziewczyna radośnie. Stavros odwrócił komputer tak, żeby wszyscy mogli
zobaczyć, co się dzieje na lotnisku.
– Skąd to? - zapytał Steve, wciąż trochę nieufnie.
–  Dana streamuje wszystko na żywo do sieci. Cały świat mógł to
zobaczyć!
W oddali rozległo się wycie policyjnych syren.
– Wsiadaj! Szybko! - ponaglił go Manolis.
Steve rozejrzał się bezradnie. Gorąca ulica. Parking, nad którym drżało
rozgrzane powietrze. O tej porze temperatura była jeszcze bardzo wysoka.
Terminal lotniskowy. Obcy kraj. Kompletne szaleństwo.
Niech będzie.
Stavros przesunął swoje laboratorium elektroniczne na tyle, żeby Steve
zmieścił się na kanapie obok niego.
– Dobra, pytanie tylko, co dalej? - odezwała się Tania.
Steve spojrzał przestraszony na ekran komputera Stavrosa, na którym
widać było transmisję z telefonu Dany albo Alexa.
***

–  Uszkodzony! - krzyknął umięśniony najemnik z bronią, który


wcześniej, zamiast celować w Danę i Alexa, wolał ostrzelać ateńskie
lotnisko. - Silnik jest do remontu. Ten samolot dzisiaj nigdzie nie poleci.
– Zróbcie coś! - wycharczał wściekle Turner.
– Ambasada! - zawołał Derek. - Musimy dostać się do ambasady!
– Ale jak? - Były prezydent sprawiał wrażenie zrozpaczonego.
Uzbrojony mężczyzna się rozejrzał. Po chwili zatrzymał wzrok na
starym złomie, którym przyjechała prawniczka ICC ze swoim greckim
znajomym.
Dana i Alex wymienili szybkie spojrzenia. W ich głowach pojawiła się
ta sama myśl.
Czy kluczyk został w stacyjce?
Zanim zdążyli zareagować, najemnik chwycił Turnera za ramię i
wcisnął go do samochodu.
–  Ty jedziesz z nami! - warknął rozkazującym tonem do Dereka
Endvora. - Ty też! - dodał, wskazując na ambasadora USA.
Douglas Turner siedział już na miejscu pasażera, a najemnik obiegł
auto i wskoczył za kierownicę. Uruchomił silnik. Derek Endvor
błyskawicznie ocenił sytuację i wsiadł na tylną kanapę. Tylko gruby
ambasador nie wiedział, co robić.
– Do środka! - krzyknął Derek. - Jeremy! Już!
W końcu i do Dany dotarło, co się właśnie dzieje.
Ruszyła biegiem.
Ambasador przebudził się z odrętwienia. Zaskakująco zwinnie
wśliznął się na tylną kanapę. Jeszcze zanim zdążył zatrzasnąć drzwi,
najemnik gwałtownie dodał gazu i piszcząc oponami, ruszył na wstecznym
biegu. Dana chciała chwycić za maskownicę, a Alex zacisnął dłoń na
lusterku.
Tyle że auto było silniejsze od nich.
Dym unosił się spod ślizgających się po asfalcie opon. Alex w końcu
musiał odpuścić.
Wóz przejechał jeszcze kilka metrów na wstecznym biegu, w poślizgu
wykonał zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i popędził w stronę przerwy
między budynkami, którą kilka minut wcześniej pokonali Dana z Alexem.
Gdzieś z daleka słychać było wycie syren.

***

– Dokąd uciekają?! - zawołała Tania.


Stavros, Manolis, Tania i Steve siedzieli w starym samochodzie i
wszyscy wpatrywali się w ekran komputera. Nie ruszyli się jeszcze z
parkingu przy lotnisku, pośrodku przejazdu. W obu transmisjach, Dany i
Alexa, auto z byłym prezydentem zniknęło między budynkami. Alex
przerwał nagrywanie. Dana poruszyła telefonem.
Komórka Tani zaczęła wygrywać jakąś melodię.
– Alex? Co się u was dzieje?
Na koncie Dany widać było, że to ona wzięła telefon od Alexa i
właśnie dzwoniła.
Poza Tanią nikt nie rozumiał ani słowa. Z głośników komputera
dobiegały jakieś hałasy, gwar krzyków i coraz głośniejsze wycie syren.
Tania ze skupioną miną słuchała, co prawniczka ma do przekazania.
Skinęła głową.
– Dobra. Rozumiem. Ambasada. Działamy.
W następnej chwili okno na koncie Dany zrobiło się czarne. Ona
również zakończyła transmisję.
– Postaramy się! - krzyknęła Tania na pożegnanie. - Powodzenia!
Rozłączyła się i spojrzała na Stavrosa.
–  Chcą uciec z lotniska i przewieźć Turnera do ambasady Stanów
Zjednoczonych. Musimy ich powstrzymać.
– A niby jak mielibyśmy się do tego zabrać? - zdziwił się Manolis.
–  Nie do końca my. - Tania się uśmiechnęła. - Dana miała pewien
pomysł.

***

Dana opuściła telefon.


Teraz zostało jej tylko mieć nadzieję.
Alex wciąż spoglądał w miejsce, gdzie między budynkami zniknęło
jego auto z Douglasem Turnerem w środku.
Od strony terminalu nie tylko dobiegało wycie syren, ale pojawiły się
też pierwsze niebieskie błyski.
Mężczyźni w garniturach spoglądali na nich ze spokojem. Trójka
najemników w ubraniach taktycznych zamieniła ze sobą kilka słów.
Wszystkie torby i plecaki, jakie ze sobą mieli, złożyli w jednym miejscu,
kilka metrów od samolotu. Stali odwróceni plecami, więc Dana nie
wiedziała, co dokładnie robią.
Ale po chwili ich bagaż zajął się ogniem. Płomienie skakały po
czarnym materiale, a drobne eksplozje poruszały płonącą stertą. W
powietrze wystrzeliły iskry. Coraz więcej iskier.
Ludzie dookoła rozpierzchli się na boki.
Kiedy na miejsce przybyła policja, nad płonącymi bagażami tańczyły
kilkumetrowe płomienie i rozbłyskały pióropusze iskier, jakby najemnicy
odpalili sztuczne ognie.
 
92.
– Co to za złom! - krzyczał Turner. Jedną ręką trzymał się klamki przy
drzwiach, a drugą zaciskał na zagłówku.
Sean Delmario wyciskał z tego złomu, ile się dało.
W gęstym ruchu na ateńskich ulicach zardzewiały gruchot radził sobie
nad wyraz dobrze. „Może nawet lepiej niż range rover należący do
ambasady" - pomyślał Derek. Mały. Zwrotny. A Sean wiedział, jak go
prowadzić.
Jak wariat.
Derek zadzwonił do Waltera. Dwa zespoły jego ludzi już jechały w ich
stronę.
–  Ile nam zostało? - zapytał Seana. Najemnik wyprzedzał z prawej
strony, by w następnej chwili przeskoczyć na lewą. Turner jęczał głośno.
– Dziesięć minut? - ocenił były wojskowy.
Gnali wąskimi bocznymi uliczkami, by uniknąć największych korków.
Oby tylko drogi nie zablokowała im żadna śmieciarka. Derek miał
wrażenie, że jedzie przez znajome okolice. Ambasada musiała znajdować
się gdzieś w pobliżu.
–  Naprawdę myślisz, że to Ruscy wszystko tak zorganizowali? -
zapytał Sean.
– Pewności jeszcze nie mamy - wyjaśnił Derek. - Ale jedno wiemy na
pewno: to nie nasza robota.
– A nagranie? To, na którym życzyłeś nam powodzenia?
–  Ja w nim nie wystąpiłem. Masz moje słowo. Podejrzewam, że to
deep fake.
– Na Kremlu zwijają się pewnie ze śmiechu - mruknął Sean.
–  Jeśli to rzeczywiście oni, to kilku pewnie przekręci się z radości.
Żeby odwalić taki numer...
–  Mahir, ten stary zdrajca... - zaklął Sean i dodał gazu, żeby zdążyć
przemknąć przez skrzyżowanie na późnym pomarańczowym.
–  Słyszałem, że wcześniej służyłeś w armii - powiedział Derek. -
Dlaczego w ogóle zgodziłeś się przyjąć takie zlecenie?
– Człowiek musi jakoś zarabiać na życie.
– Przecież sam rzuciłeś tę robotę, bo nie chciałeś tego dłużej robić.
– Nie chciałem tego dłużej robić w taki sposób.
Derek zauważył, że Sean kątem oka spogląda na Turnera.
– Poza tym uważam, że oskarżenie nie ma racji - dodał najemnik.
Może lepiej by było, żeby uważał na drogę, a nie na pasażerów.
– Prawda? - zwrócił się Sean do Turnera.
– Mam czyste sumienie - odparł były prezydent.
Sean milczał przez chwilę.
– To nie jest żadna odpowiedź - mruknął w końcu.
– Tam, za rogiem! Tam jest nasza ambasada! - zawołał Derek. Tuż za
zakrętem zatrzymał ich korek. Setki demonstrantów tłoczyły się na
czteropasmowej ulicy i pasie zieleni pośrodku, wstrzymując całkowicie
ruch. Derek zaczął nerwowo myśleć. Wpakowali się prosto na pole
minowe!

***

–  Przez to się nie przecisną! - powiedział Stavros do Steve'a. -


Przesłanie Dany trafiło do właściwych uszu!
Ich drony znów transmitowały obraz z lotu ptaka. Na żywo.
Żeby cały świat mógł zobaczyć, co się dzieje.
I dokąd zmierza samochód z Douglasem Turnerem w środku.
Przede wszystkim demonstranci przed ambasadą USA. I przed sądem.
I w każdej innej części miasta. Żeby pędzili przed ambasadę i zablokowali
dostęp do niej.
– Bardzo sprytne z jej strony! - Tania się ucieszyła. - Apel, w którym
wezwała do tego, by nie pozwolić Turnerowi dostać się do ambasady,
skierowała wprawdzie do władz i policji, ale doskonale wiedziała, że
wszyscy ją zobaczą.
Dana dalej transmitowała do sieci. W jednym z okien na ekranie
komputera Steve i cała reszta mogli śledzić, jak policja i ochrona lotniska
kontroluje zatrzymanych. Sytuacja wydawała się w pełni opanowana i
coraz spokojniejsza. I tylko trójka najemników stała z dłońmi splecionymi
za głową.
Na dużym ekranie Steve oglądał ujęcia z lotu ptaka przedstawiające
tłum ludzi otaczający amerykańską ambasadę. Coraz więcej osób musiało
oglądać transmisję towarzyszących mu Greków. Nagle od zwartej ludzkiej
masy zaczęły się odrywać pojedyncze sylwetki, które następnie biegły
między stojącymi w korku samochodami w stronę auta z byłym
prezydentem Stanów Zjednoczonych! Na ekranie Stavrosa zauważył, że z
małego pojazdu, w którym spędził ostatnie godziny, wyskakują trzy
punkciki. Jednocześnie od drugiej strony przez korek przeciskały się jakieś
motocykle.
Policja.
Między kompleks ambasady a tłum demonstrantów wtoczył się
ciemny walec.
Jeszcze więcej policji.
Czyżby chcieli zapewnić Turnerowi swobodne przejście? Czy po
prostu próbowali zapewnić bezpieczeństwo budynkom ambasady, broniąc
do nich dostępu? Albo... przejąć Turnera?

***

–  Za mną! - Sean krzyknął do Turnera, schwycił go za ramię i


pociągnął między samochodami. Z jednej strony biegli w ich kierunku
demonstranci. Z drugiej wysiadali kierowcy unieruchomionych pojazdów i
rozglądali się z zaciekawieniem. Z tyłu było słychać coraz więcej
policyjnych syren. Sean w końcu zauważył motocykle. Przez ostatnich
kilka dni coraz bardziej zwracały jego uwagę. Na każdej maszynie zawsze
jechała dwójka funkcjonariuszy w czarnych mundurach. Coś, co na
pierwszy rzut oka można było wziąć za żałosną próbę oszczędności, teraz
okazało się wielkim zagrożeniem. Policjant zajmujący tylną część siodełka
mógł w jednej chwili zeskoczyć i ruszyć za kimś piechotą w pogoń.
Zatrzymać. Nie zaprzątając sobie głowy pojazdem.
Sean trzymał się blisko Turnera. Czy biegnący ludzie ich rozpoznają?
Obaj mieli czapki z daszkiem i okulary przeciwsłoneczne. Jeszcze
trzydzieści metrów. Zza głów i transparentów Derek widział już budynki
kompleksu ambasady. W tłumie demonstrantów i wśród kierowców aut
zatrzymanych przez korek zobaczył pierwsze telefony, uniesione w górę,
jak do filmowania.
Skierowane w ich stronę.
Cholera!
Ludzie rzucili się wprost na nich.
Na Turnera. Seana. I Dereka.
–  Tam! - ryknął Sean i pociągnął za sobą byłego prezydenta w
rozpaczliwej próbie przedostania się na chodnik.
Nie mieli szans. Otoczyli ich krzyczący demonstranci z telefonami.
Napierali tłumnie, rozdzielając ich grupę. Nawet tężyzna fizyczna Seana nic
nie dawała. Obce dłonie chwytały jego i Turnera. Obce ciała wpychały się
między nich. Sean bronił się przed atakami. Próbował wyrwać się z
uścisku, otwartą dłonią uderzył kogoś w twarz, pięścią walił w żołądki i
nerki. Robił, co mógł, by chronić Turnera, jednak polityk znalazł się zbyt
daleko. Tłum napierał coraz mocniej. Sean oddychał ciężko. Pot zalewał
mu oczy. W tłoku brakowało mu miejsca, by wziąć zamach i zadać cios.
Coraz bardziej czuł się, jakby potężny sztorm unosił go ze sobą, a jemu nie
starczało sił, by się mu przeciwstawić. Przeciwko tak zwartej grupie nawet
świetnie przygotowany wojownik, znający techniki walki ulicznej, niewiele
mógł zdziałać. Naraz usłyszał krzyki. Zobaczył policyjne hełmy. Jeszcze
nie nacierali.
Uniósł głowę. Gdzie był Derek Endvor? I Turner? Sean przeciskał się
w kierunku miejsca, gdzie widział ich po raz ostatni. Przecież to nie mogło
się tak skończyć! Mimo wymierzanych co rusz ciosów prawie nie posuwał
się naprzód. Trafieni jego pięściami nie mieli nawet gdzie się odsunąć, tak
wielki panował tłok. W takich warunkach nie mieli szans przebić się do
ambasady.

***

Konstantinos Konstanidis mógł dostrzec jedynie dwóch z trójki


mężczyzn, którzy opuścili unieruchomione auto. Trzeci zniknął gdzieś,
uniesiony przez tłum.
Trzej sędziowie stali pochyleni nad tabletem najmłodszego z nich i
śledzili transmisję na żywo. Zgodnie z informacjami przekazywanymi przez
podekscytowanego dziennikarza ujęcia pochodziły z dronów prywatnych
osób, które udostępniały transmisję w internecie. Nadawcy telewizyjni i
dziennikarze niezależnych redakcji umieszczali obraz na swoich stronach i
na bieżąco komentowali wydarzenia pod ambasadą.
– To jest jak pogoń za O.J. Simpsonem - ekscytował się Konstanidis. -
W tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym czwartym byłem w Stanach na
stypendium po doktoracie i obserwowałem to wszystko na żywo. Pół kraju
siedziało wtedy przed telewizorami.
W jakiś sposób Konstanidis poczuł ulgę, kiedy dotarła do niego
wiadomość o uwolnieniu Turnera. To oznaczało bowiem, że problem sam
się rozwiązał.
– Albo jak pościg za zamachowcem, który podłożył bombę przed metą
maratonu bostońskiego w dwa tysiące trzynastym - podsunął młodszy
kolega. - Tamte wydarzenia były już transmitowane w sieci. Dokładnie tak
jak tutaj.
I że też ta cała Dana Marin ze swoimi znajomymi musiała wszystko
zepsuć! A ci goście, którzy wyciągnęli Turnera z więzienia - jak mogli dać
taką plamę! Zawiedli dosłownie na ostatnich metrach! Powinni byli
unieszkodliwić Danę Marin i jej kolegę i najzwyczajniej w świecie
odlecieć! Najgorszy z tego wszystkiego był końcowy występ Turnera. A
przecież kilka strzałów w powietrze najprawdopodobniej wystarczyłoby,
żeby przepędzić tę wścibską prawniczkę i przypadkowego Greka!
–  Dzisiaj każdy z telefonem czuje się reporterem - zauważył trzeci z
sędziów. - Albo chce być traktowany przynajmniej jak influencer.
–  Podejrzewam, że pół świata wpatruje się w tej chwili w ekrany
telefonów albo komputerów i ogląda tę transmisję - stwierdził Konstanidis.
- Tak samo jak my. - Spojrzał na zegarek. - No dobrze, czas minął -
zdecydował. - Świadek, którego stawiennictwo gwarantowali nam
prokurator i ta cała Marin, jednak nie przybył.
Jego koledzy popatrzyli na niego zdezorientowani.
– O co chodzi? - zapytał zniecierpliwiony. - Poza tym - dodał, gestem
wskazując na włączony tablet - osadzony, jak widać, również się nie
pojawił.
Przez tłum pod ambasadą zaczęły się przeciskać mniejsze i większe
grupki ubranych na czarno osób. Policja. Operator drona zniżył lot
urządzenia, które zawisło nad tłumem. Obraz na ekranie się przybliżył. Cała
transmisja skupiała się w tej chwili na dwóch postaciach.
–  To Douglas Turner i Derek Endvor - rozpoznał najmłodszy z
sędziów. Dwójka Amerykanów bez sukcesu próbowała przedrzeć się przez
tłum i dostać do bramy ambasady. Z transmisji można było wywnioskować,
że protestujący dookoła nich spletli ramiona, tworząc kilka zwartych
okręgów, przy czym cały czas usiłowali rozdzielić uciekinierów.
– Co za tępaki! - sapnął Konstanidis.
Telefon na jego biurku zaczął dzwonić.
Kto miał coś tak pilnego, że akurat teraz musiał mu przeszkadzać?!
Mimo to podniósł słuchawkę.
Z głośniczka usłyszał podniesiony głos ministra sprawiedliwości.
– Co teraz? - zapytał polityk.
To zależy.
Czy Turnerowi uda się dostać do ambasady.
– Jeśli Turner dotrze do ambasady, niewiele będziemy mogli zrobić -
wyjaśnił Konstanidis. - Chyba że Amerykanie zdecydują się go nam wydać.
Czego na pewno nie zrobią. Może ktoś mógłby nakłonić policję, żeby...
– Żeby umożliwiła ucieczkę zbiegowi z więzienia?! - zdenerwował się
minister. - Albo żeby wręcz mu w tym pomogła?
–  Żeby w końcu zapanowała nad tą demonstracją - poprawił go
Konstanidis. - Bo tam robi się już zbyt gorąco. Jeśli policja go zatrzyma,
znów wyląduje przed moim sądem. I chociaż z braku dowodów mógłbym
go wypuścić... - Nie odważył się dokończyć zdania słowami, że tego
minister najpewniej też by sobie nie życzył. Widział, jakimi spojrzeniami
jego koledzy reagowali na wcześniejsze stwierdzenia. - A właściwie to
gdzie on się podziewa? - mruknął i nachylił się nad tabletem.
Siły policyjne zaczynały właśnie napierać na tłum protestujących.

***

Początkowo demonstrujący nie zamierzali przepuścić funkcjonariuszy


w pobliże Dereka i Turnera. Derek nie mógł nigdzie dostrzec Seana, tym
bardziej że tłum spychał go coraz dalej.
Dwudziestu kilku policjantów w pełnym rynsztunku, w hełmach, z
pałkami i przezroczystymi tarczami przedzierało się przez matnię. Derek
próbował zwrócić na siebie ich uwagę, lecz oni, zamiast pałkami rozgonić
protestujących, zatrzymali się! Dowodzący zdjął hełm i wdał się w dyskusję
z najgłośniejszymi demonstrantami. Amerykanin nie rozumiał ani słowa.
Co to w ogóle miało być? W Stanach Zjednoczonych inaczej rozpędzało się
demonstracje! Nawet tutaj, w Atenach, widział już mniej pokojowe
interwencje służb porządkowych. W końcu protestujący rozluźnili swoje
szeregi, uwalniając Dereka i Turnera, by dopuścić do nich policjantów.
Dowódca oddziału podszedł do byłego prezydenta.
–  Panie Turner, otrzymaliśmy polecenie odeskortowania pana do
aresztu tymczasowego.
Turner spojrzał na Dereka przerażonym wzrokiem.
–  Odbiło im?! - wrzasnął. - Mają nas natychmiast odprowadzić do
ambasady! Chyba są nienormalni!
Derek miał nadzieję, że funkcjonariusze nie rozumieją angielskiego.
Amerykanin rozejrzał się i w ułamku sekundy ocenił sytuację. Gdzie
był Sean? Jak, do diabła, mieliby się sami z tego wyplątać?
Dookoła nich ponownie zamknął się pierścień demonstrantów. Za
żadne skarby nie pozwolą im dostać się do ambasady. A policja? Po czyjej
stronie stała? Właśnie się przekonał.
Otarł pot z czoła.
– Obawiam się, że nie mamy wyboru - szepnął do Turnera.
Przez chwilę na twarzy byłego prezydenta malowały się jeszcze resztki
nadziei. Może liczył na interwencję rosyjskich najemników? Za późno.
Ludzka masa napierała coraz bardziej i odsuwała ich coraz dalej od
ambasady, za to coraz bliżej czekającej z boku więźniarki.
 
93.
–  Jak myślisz, czy Grecy przymkną oko na ten wyskok Turnera? -
zapytał jeden z dwójki prowadzących program swoim zwykłym, radośnie
podekscytowanym tonem amerykańskiego dziennikarza. Zachowywał się
przy tym, jakby omawiał z kolegą jakieś wydarzenie sportowe.
Za nimi, na wielkim ekranie, wyświetlana była stop-klatka z nagrania
Dany. Sean Delmario z miną męczennika stał z odchyloną jak do modlitwy
głową i opuszczonym w dół pistoletem, z którego przed chwilą wystrzelił
wszystkie pociski. Za nim Douglas Turner, z wściekłym spojrzeniem i
wymierzoną w obiektyw bronią.
–  Szczerze? - odpowiedział prowadzący po prawej stronie, równie
radosnym tonem. - Nawet ja bym na to nie przymknął oka! To hańba i
wstyd! Dla całego kraju!
–  Strzelaj, żołnierzuuuuu! - przedrzeźniał aresztowanego polityka
dziennikarz siedzący po lewej stronie. - Byłem twoim prezydeeenteeem!
– Nie musiał tego przypominać. I my, i cały świat wolelibyśmy o tym
zapomnieć!

***

– Tak wygląda i zachowuje się prawdziwy patriota! - ekscytowała się


kobieta z telewizji, trzecia z czwórki ekspertów występujących w
programie. Za nimi, na ekranie, wyświetlane były kadry ze sceny na
lotnisku w Atenach. I ponownie Delmario z rozmodloną miną. -
Oczywiście, że to nieamerykańskie! Miał rację, kiedy to powiedział!
– Muszę zaprotestować - zdenerwował się mężczyzna po lewej stronie,
korpulentny pięćdziesięciolatek o potarganej fryzurze, w krawacie pod
sweterkiem. - Jego obowiązkiem było bezpieczne dostarczenie prezydenta
do ojczyzny!
–  Żeby Arthur Jones uratował kampanię wyborczą! - wtrącił się
kolejny gość.
– To nie ma tu nic do rzeczy! - upierał się grubasek.
– Ja natomiast zgadzam się z Latishą - oznajmił pierwszy z ekspertów.
- Douglas Turner przyniósł nam wstyd. Nam wszystkim! Obejdziemy się
bez niego.
–  Jakkolwiek się zachował, nie możemy zapominać, że był naszym
prezydentem - zdenerwował się mężczyzna po prawej stronie.
– Nigdy nim nie był!
Dyskusja utonęła w gwarze przekrzykujących się głosów, których nikt
już nie mógł zrozumieć.

***

–  Do dziś niewyjaśniona pozostaje rola trzech byłych żołnierzy


amerykańskich sił specjalnych zatrzymanych przez grecką policję na
lotnisku w Atenach, którzy planowali opuścić Grecję z Douglasem
Turnerem. Wszyscy odmówili składania zeznań. Greckie władze nie są w
stanie udowodnić, że brali udział w operacji rodem z superprodukcji
kinowych, w ramach której były prezydent Douglas Turner został
uwolniony z więzienia Korydallos w Atenach. Adwokaci zatrzymanych
twierdzą, że ich klienci jedynie towarzyszyli byłemu prezydentowi w
drodze na lotnisko. Kłam ich wersji zadają resztki spalonej broni,
zabezpieczone nieopodal wynajętego samolotu. Cała trójka, po ustaleniu
kaucji, ma wyjść na wolność i odpowiadać z wolnej stopy. Tajemnicą
pozostaje miejsce pobytu czwartego z mężczyzn. Sean Delmario zniknął w
tłumie pod ambasadą USA w Atenach. Jutro przed sądem apelacyjnym
stawić się ma były prezydent Stanów Zjednoczonych Douglas Turner.

***

–  Pojawiają się coraz dziwniejsze teorie spiskowe - zaczęła


prowadząca z prawej strony stołu. - Docierają do nas informacje, jakoby
akcja uwolnienia Douglasa Turnera nie została zorganizowana przez byłych
żołnierzy amerykańskiej armii, lecz na zlecenie Kremla.
– W tej plotce zdecydowanie może tkwić przysłowiowe ziarno prawdy
- potaknął współprowadzący. - Dlaczego Amerykanie mieliby
przeprowadzać akcję uwolnienia w tak kuriozalnym momencie? I to
rękoma grupy najemników, zamiast wysłać do tego naszych specjalistów?
Kilka godzin później grecki sąd i tak wypuściłby Douglasa Turnera na
wolność.
–  Kreml nie zamierza komentować krążących plotek - oznajmiła
dziennikarka.
–  Słów Rosjan nie można traktować jako dementi - zgodził się jej
partner. - Za to wydaje się, że dla Arthura Jonesa szanse na reelekcję są już
poza zasięgiem. Trudno byłoby chyba wykazać się jeszcze słabszym
przywództwem w takiej sytuacji. Tragicznie źle przeprowadzona akcja
uwolnienia poprzednika. I to prawdopodobnie zlecona nawet nie przez
niego! A Turner wciąż siedzi w areszcie.

***

–  Ależ oczywiście, że grecki sąd musi wypuścić go na wolność -


stwierdził autorytatywnie głębokim głosem emerytowany brytyjski
dyplomata, biznesmen, członek wielu rad nadzorczych, doradca i
wykładowca, ubrany w ciemny trzyczęściowy garnitur. - Douglas Turner
był przywódcą całego wolnego świata. Jako taki zawsze przestrzegał i
bronił obowiązujących w nim zasad. Co by oznaczało, gdyby ktoś taki
został postawiony przed Trybunałem w Hadze, jak ci wszyscy mordercy,
gwałciciele i dowódcy dziecięcych armii, których tam, słusznie, widujemy?
–  Oznaczałoby to ni mniej, ni więcej, że Zachód sam również
przestrzega praw i szanuje wartości, które przedstawia reszcie świata jako
najważniejsze i nienaruszalne - odparł jego rozmówca, były niemiecki
minister spraw zagranicznych, przedsiębiorca, członek wielu rad
nadzorczych, doradca i wykładowca, ubrany w ciemny trzyczęściowy
garnitur.
Wszyscy eksperci, którzy od lat gdzieś z boku komentowali
wydarzenia na świecie, przeżywali teraz swoje święto, przewidując
następstwa zamieszania w Grecji. Pojawiali się wszędzie, w każdym
programie, w każdym kraju. Wzywali, by puścić Turnera wolno. Albo
wydać go Hadze. Jedynie to ich różniło.
Przy czym żaden z pierwszoligowych polityków nie odważył się tego
wieczoru zająć stanowiska w gorących debatach na ten temat.

***

– To jest moment, w którym marzenia Douglasa Turnera o ucieczce z


Grecji sypią się jak domek z kart - tłumaczył podekscytowany dziennikarz.
- Alexandros Ziras w następnej chwili unieruchomił samolot.
Na ekranie pojawiło się powiększone aż do ziarnistości nagranie z
kamery przemysłowej monitoringu lotniska, na którym Alex wrzuca
niezidentyfikowane przedmioty do gondoli silnika prywatnego odrzutowca.
Dana w tym czasie nagrywała byłego żołnierza, obok którego unosiły się
niewielkie obłoczki kurzu.
Grupka oglądająca program zaczęła krzyczeć, śmiać się i wiwatować.
Manolis i Dimitrios poklepywali Alexa po ramieniu. Wymieniali się
komentarzami. Stukali butelkami z piwem. Razem z nimi siedział Jochen
Finkaus, pilot, który dostarczył Steve'a Donnera do Grecji. Policja musiała
go szybko wypuścić.
Dana przyglądała się ich radości, stojąc z boku. Obok niej Steve
opierał się o futrynę. Kiedy pozostali przeskakiwali między różnymi
kanałami na YouTubie, gdzie akurat odtwarzano nagrania z wydarzeń przed
ambasadą amerykańską, Alex, Manolis i Jochen wstali i podeszli do
prawniczki i Amerykanina.
–  Właściwie to dlaczego nie wróciłeś prosto z lotniska Volos do
Niemiec? - zapytał Manolis.
–  Chciałem trochę rozruszać towarzystwo - wyjaśnił Jochen i się
uśmiechnął. - Wprowadzić nieco zamieszania i zdezorientować waszych
amerykańskich przyjaciół.
Manolis roześmiał się głośno i w toaście stuknął się z Jochenem
butelkami piwa. Stanęli przy Danie.
– Coś ty taka zamyślona? - zapytał Alex. - Turner trafił z powrotem do
aresztu.
– Na jedną noc - mruknęła Dana.
– Czyli dzisiaj zwyciężyliśmy! - Manolis się ucieszył.
–  A co z jutrem? Jeśli chodzi tylko o przewagę, to już wszystko jest
przegrane. Bo inni nie trzymają się zasad. Przecież nie macie chyba
złudzeń, jak to zawsze wygląda. Nikt nie tyka grubych ryb. A oni potem
świętują, chrzanią jakieś głupoty o wolności i tryumfie sprawiedliwości...
ktoś dostaje jakieś odznaczenie... A my nikomu do niczego nie jesteśmy już
potrzebni. Kpią z nas. Cały wysiłek na nic. Albo nie, może być jeszcze
gorzej. Zmuszają nas, żebyśmy dalej robili to samo. Żeby nas obserwować,
jak zwierzęta domowe przy bezsensownych czynnościach... - Odsunęła
kosmyk kręconych włosów z czoła i mówiła dalej ponurym tonem: - Ale
tak to wygląda, że rzeczywiście siedzimy w klatce i nic nie możemy. -
Wyprostowała się. - Gdyby jednak udało nam się pociągnąć Turnera do
odpowiedzialności, i to mimo ograniczonych środków, mimo braków
kadrowych, żałosnego budżetu, braku politycznego wsparcia... wtedy to my
od nowa ustalalibyśmy zasady współistnienia. Wtedy, być może, wiele osób
w różnych krajach zyskałoby szansę na normalne życie. O to właśnie
chodzi.
Manolis milczał. Alex potaknął. Od strony kanapy rozlegał się
blaszany głos z komputerowych głośniczków. Nerwowa paplanina ludzi,
którzy byli świadkami wyjątkowego zdarzenia.
–  Jeśli Steve jutro będzie zeznawał, zostaną spełnione warunki
postawione przez sędziów - powiedział Alex po chwili. - Nie będą mieli
wyjścia. Potwierdzą areszt i wydadzą go do Hagi. - Spojrzał na Steve'a. -
Będziesz jutro w sądzie? Grecki premier osobiście zagwarantował ci
bezpieczeństwo.
Chłopak przez chwilę nie odpowiadał. Patrzył gdzieś obok Alexa, w
nieokreśloną dal.
–  Jeśli chcą go wypuścić, to go wypuszczą - powiedział w końcu. -
Niezależnie, czy i co powiem. Ale tak, oczywiście, że będę. Po to tu
przyjechałem, prawda?
 
94.
–  Dziękuję - powiedział Konstanidis zza stołu sędziowskiego. -
Świadek może wrócić na swoje miejsce.
Steve wstał. Nie zeznawał zza parawanu, ale zupełnie jawnie, z
miejsca dla świadków. W tej chwili i tak wszyscy znali jego twarz. A
greckie władze zobowiązały się do zignorowania międzynarodowego
nakazu aresztowania. Tymczasowo. Wrócił na miejsce i usiadł między Daną
a Catherine. Dziewczyna ścisnęła jego dłoń. Rankiem przyleciała do Aten
pierwszym rejsowym lotem. Sąd wyjątkowo wyraził zgodę, by znalazła się
w sali rozpraw. Po drugiej stronie Dany siedziała Maria, która nachyliła się
teraz do Steve'a.
– Dziękuję - szepnęła.
Do Aten dotarła jeszcze poprzedniego wieczoru. Nagle wszystko
okazało się trywialnie proste. Obok niej siedział Vassilios. Na prawej skroni
miał opatrunek, a na twarzy strupki. Przypaloną brodę skrócił tak mocno, że
nie było widać śladów po ogniu. Musiał również zmienić fryzurę, gdyż jego
włosy także padły ofiarą płomieni. Lekarze protestowali, lecz stary prawnik
nie zamierzał rezygnować z obecności na rozprawie.
Mimo upłynięcia pierwotnego terminu wyznaczonego przez
przewodniczącego składu Konstanidis wyraził zgodę na przesłuchanie
Steve'a. Opinia publiczna nie zaakceptowałaby żadnego innego
rozwiązania. Wiedział o tym on i wiedział o tym rząd. Dla kogoś tak
zapatrzonego w sondaże popularności był to bardzo ważny argument. Był
prawnikiem - oczywiście, ale też politycznym zwierzęciem, które
doskonale wyczuwało nastroje.
Po drugiej stronie sali wszystko wyglądało tak jak wcześniej. Turner
siedział na miejscu dla oskarżonych, obok zasiadał Ephramidis i jego
współpracownicy.
W pierwszym rzędzie krzeseł, przeznaczonym normalnie dla
publiczności, Dana rozpoznała Alanę Ruiz, Williama Cheavera, Dereka
Endvora i ambasadora Jeremy'ego McIntyre'a.
Za stołem na podwyższeniu miejsca zajęło trzech odzianych w togi
sędziów. Konstanidis pośrodku.
Do stołu sędziowskiego podszedł biegły i zaprezentował coś na
ekranie komputera. Analizę porównania głosu z próbek pobranych z
nielicznych wypowiedzi Steve'a z nagrania i z zarejestrowanych właśnie
zeznań.
Sędziowie skinęli głowami. Dali znak biegłemu. Mężczyzna odwrócił
komputer w taki sposób, by wszyscy mogli zobaczyć pokrywające się
wykresy.
– Analiza próbek głosu potwierdza, że to ta sama osoba. - Tłumaczka
przełożyła jego słowa.
„A można było to załatwić znacznie prościej" - pomyślała Dana.
Mimo wszystko kamień spadł jej z serca.
Sędzia pozwolił biegłemu wrócić na miejsce.
– Czy prokuratura chciałaby zabrać głos? - zapytał Konstanidis.
Michalis Stouvratos wstał z krzesła.
–  Obrońca pana Turnera miał rację - powiedział. - Jest wiele osób,
które pilniej powinny stanąć przed Trybunałem w Hadze. I mam nadzieję,
że kiedyś je tam rzeczywiście zobaczymy. Ale dziś nie chodzi o innych.
Dziś chodzi o Douglasa Turnera. I nawet nie chodzi o to, czy jest winien,
czy nie. Bo o tym rozsądzi Trybunał. Dziś chodzi o cztery punkty
zatwierdzające procedurę aresztowania. O to, czy nasze sądy są w stanie
wypełnić przepisy, które sami dla siebie ustaliliśmy. Bo tylko jeśli sami
będziemy potrafili się ich trzymać, będziemy mogli, czego tak
jednoznacznie żądał obrońca, oceniać innych pod względem tego, czy ich
przestrzegają.
„W rzeczywistości chodzi o znacznie więcej - pomyślała Dana. - O
niewinne ofiary o zniszczone życia po wszystkich stronach, o władzę i
bezradność". Lecz to nie było miejsce, by dziś o tym rozprawiać, więc
prokurator miał oczywiście rację.
Konstanidis cierpliwie dał mu skończyć. W końcu jednak zabrał głos.
– Czy obrona chce coś powiedzieć?
– Wysoki sądzie! - Ephramidis zerwał się z miejsca. - Mój mandant w
ogóle nie powinien był znaleźć się przed tym sądem! Już w ogóle nie
wspominając o trybunale w Hadze! To są miejsca przeznaczone dla innych!
Dla tych, którzy od dziesięcioleci prowadzą najbardziej mordercze i
wyniszczające czystki etniczne, którzy walczą z innymi krajami i własną
ludnością! Dla tych, którzy wyzyskują własne ojczyzny, którzy zamykają
rodaków w więzieniach, którzy ich „wychowują" - dodał, palcami
wykonując w powietrzu gest, jakby rysował cudzysłów. - Dla tyranów,
którzy torturują innych i popełniają najbardziej bestialskie mordy!
Dlaczego ich tu nie widzimy? Dlaczego nie pojawiają się w Hadze? Żądam,
by mój klient wyszedł stąd jako człowiek mogący korzystać z wolności,
takiej wolności, o jaką przez całe życie walczył.
Konstanidis z kamienną twarzą wysłuchał przemowy adwokata.
Kiedy Ephramidis usiadł, sędzia zwrócił się do Turnera.
– Czy aresztowany chciałby coś dodać?
Turner wydął przekornie usta, wysunął podbródek i milczał.
 
95.
– Imię i nazwisko? - zapytał sędzia.
– Richard Abraham - odparł mężczyzna. Siniaki i rany, ślady udziału
w więziennym buncie, zaczęły się goić.
–  Mój klient nie miał nic wspólnego z domniemaną próbą kradzieży
torebki - tłumaczył adwokat.
Siedzieli w niewielkim pomieszczeniu, naprzeciwko sędziego.
Prokurator zajął miejsce tuż obok obrońcy.
–  Do akt dołączam złożone pod przysięgą zeznania trzech przyjaciół
oskarżonego, z których wynika, że w czasie gdy doszło do zarzucanego mu
czynu, przebywał w zupełnie innym miejscu, w ich towarzystwie. Doszło
do oczywistej pomyłki. Istnieje nawet nagranie, które to udowadnia.
Wysoki sąd miał okazję je obejrzeć.
Nagranie przedstawiało Richarda z przyjaciółmi: Bullem, Hernanem i
Salem. O ich udziale w akcji uwolnienia Turnera greckie władze do dziś nie
miały pojęcia. Data na filmie i godzina jego nakręcenia pokrywały się z
czasem napadu na parę turystów, jak wynikało z policyjnego protokołu.
Umożliwiły to odrobina przygotowań i znajomość techniki.
–  Wysoki sądzie! - zaczął prokurator. - Przedstawione fakty stoją w
sprzeczności z zeznaniami policjantów, którzy zatrzymali oskarżonego.
–  Poszkodowani nie rozpoznali oskarżonego w czasie okazania -
stwierdził sędzia.
Prokurator milczał przez chwilę.
– Nasze więzienia i tak są przepełnione - ciągnął sędzia. - W obliczu
faktów i dowodów oczyszczam oskarżonego z zarzutów i wypuszczam go
na wolność - dokończył.
–  Dziękuję - powiedział mężczyzna, który nie nazywał się Richard
Abraham, choć posługiwał się paszportem wystawionym na to nazwisko.
Bo w sumie czym właściwie jest nazwisko?
–  Następnym razem proponuję od razu podać swoje dane osobowe -
poradził sędzia na koniec. - Oszczędziłoby to panu wielu nieprzyjemności.
– Oczywiście, wysoki sądzie.
 
96.
– Strzelajcie!
Sandra Pilasky, koordynatorka kampanii wyborczej Arthura Jonesa, po
raz kolejny włączyła kluczowy fragment nagrania z lotniska w Atenach.
– No dalej, to właśnie robią tacy jak on - po raz nasty już chyba rozległ
się z głośników głos Dany Marin. - On i jemu podobni tylko wydają rozkaz,
żeby strzelać do niewinnych cywilów, by samemu móc latać prywatnymi
odrzutowcami!
Sandra zatrzymała odtwarzanie.
–  Przemyca w tych słowach bardzo ważne oświadczenie - wyjaśniła
Sandra i w oknie obok wyświetliła wykres statystyczny. - Z którym
zdecydowanie lub raczej identyfikuje się aż sześćdziesiąt siedem procent
badanych! Wśród naszych wyborców odsetek ten jest jeszcze wyższy, ale
nawet wśród wyborców o poglądach republikańskich to wciąż ponad
pięćdziesiąt procent badanych.
Badanie zleciła natychmiast po wydarzeniach w Grecji. Kilka godzin
później mogli zacząć omawiać wyniki. Trzeba było jak najszybciej podjąć
decyzję, jak postępować dalej. Jak by należało. Jak powinni. Zanim grecki
sąd podejmie taką decyzję za nich. Czy należy zwiększyć polityczną i
militarną presję, żeby wymusić uwolnienie Turnera?
Czy może...
Ponownie włączyła wybrany fragment nagrania.
– Dlaczego sam nie strzeli? - wolała Dana. - Przecież ma broń i celuje
we mnie!
Stop.
–  Nie mam pojęcia, jak jej strategię skomentowałby zawodowy
negocjator, ale dla nas to czyste złoto! - powiedziała Sandra. - Ona ukazuje
byłego prezydenta jako mięczaka, który nie potrafi podejmować decyzji! I
nagrywa to! A co robi Turner? Co może zrobić? Czy powinien pociągnąć za
spust? Jakie ma wyjścia? Ma ją zamordować, cywilną i nieuzbrojoną osobę,
i to na oczach całego świata?
Play.
–  Strzelaj, żołnierzu! Jesteś Amerykaninem! Byłem twoim
prezydentem! Wykonuj swoją robotę!
Stop.
– To jest właśnie ten moment, który odwraca trendy - ciągnęła Sandra.
- Niewiarygodne siedemdziesiąt trzy procent badanych potępia jego
żądanie. Czternaście postrzega je neutralnie i zaledwie trzynaście popiera je
w pełni lub w umiarkowanym stopniu.
W przyspieszonym tempie wyświetliła fragment, w którym Delmario
strzela w płytę lotniska, obok swoich stóp, a potem stoi z odchyloną głową
jak rozmodlony męczennik.
Normalna prędkość odtwarzania.
–  Strzelanie do bezbronnych cywilów nie należy do moich zadań. -
Głos najemnika jest przytłumiony, ale każde słowo zrozumiałe. -
Amerykanie tak nie robią.
Stop.
–  Bum! - zawołała Sandra. - Osiemdziesiąt trzy procent identyfikuje
się z jego słowami! Co najlepsze, również wśród wyborców
niezdecydowanych i republikańskich!
–  Może ten gość powinien kandydować? - szepnął Derek. Na tyle
cicho, żeby pozostali go nie usłyszeli.
–  Wyniki pozostałych badań przesialiśmy oczywiście do wszystkich,
więc możecie się z nimi zapoznać - ciągnęła Sandra. - Cyferki są
jednoznaczne. Zachowanie Turnera potępia zdecydowana większość
amerykańskich wyborców, również w tych grupach, które na niego
głosowały, i zarejestrowanych członków partii. - Zatrzymała nagranie w
miejscu, w którym widać było tylko najemnika. - I teraz najważniejsze: na
pytanie, czy Stany Zjednoczone powinny wyrazić zgodę na wydanie
Turnera Międzynarodowemu Trybunałowi Karnemu, dwie trzecie
wyborców o demokratycznych sympatiach odpowiedziało „tak" i
„zdecydowanie tak", sześćdziesiąt procent niezdecydowanych wyborców
tak samo, a republikańskich aż pięćdziesiąt trzy procent. We wszystkich
grupach sporo jest osób niezdecydowanych i takich, które nie chciały
ujawnić swojego zdania. Raczej i zdecydowanie przeciwko takiemu
działaniu jest ledwie jedenaście procent naszych wyborców, piętnaście
procent niezdecydowanych i dwadzieścia siedem procent wyborców
republikańskich.
Derek, zgodnie ze swoją wiedzą, w myślach szybko dostosował
wyniki do realiów. Znał techniki używane przez ankieterów i dzięki
długoletniemu doświadczeniu umiał właściwie interpretować zebrane
odpowiedzi. To, co ludzie mówili i co naprawdę myśleli albo robili, nie
zawsze się pokrywało. Wielu nie miało o tym pojęcia. Mimo to nawet po
korekcie liczby nie kłamały i były obiecujące.
– Wydaje się, że nowa narracja jest zupełnie oczywista - powiedział. -
Próba uwolnienia byłego prezydenta została podjęta przez niezwiązaną z
rządem grupę byłych wojskowych, a ich zleceniodawcy czy choćby
motywy pozostają niejasne. Bycie Amerykaninem, wykazywanie się
odwagą i patriotyzmem oznacza okazywanie szacunku dla innych i dbałość
o nich. Również, a w zasadzie szczególnie wtedy, gdy chodzi o słabszych i
bezbronnych. Ameryka od dziesięcioleci to pokazuje. Prezydent Jones
podjął rozsądną i dobrą decyzję, obstając przy dyplomatycznych, a nie
siłowych rozwiązaniach. Znacznie więcej odwagi i patriotyzmu wymaga
zgoda na postawienie żałosnego Turnera przed Trybunałem niż rzucanie
wszystkich sił, by sprowadzić go do kraju.
–  W punkt - zgodziła się Sandra. - Najpiękniejsze w tym wszystkim
jest to, że mamy nagrania. Mamy ich wypowiedzi. Mamy czerwonego z
wściekłości i strachu byłego prezydenta, który okazuje się niepanującym
nad sobą tchórzem. A z drugiej strony mamy wielokrotnie odznaczanego
weterana, amerykańskiego bohatera wojennego, który w krytycznym
momencie, kiedy napięcie sięga zenitu, przypomina rodakom o
najważniejszych amerykańskich wartościach. Nagranie zostało
udostępnione już ponad sto milionów razy. Sztab Wrighta nie ma niczego,
czym miałby szansę zrównoważyć albo zneutralizować efekt filmiku. Nie
czarujmy się, oni przecież też zamawiają badania i znają wyniki. I już teraz
nawet wśród republikanów prawie nikt otwarcie nie broni Turnera.
–  O ile rozumiem, strategia jest teraz taka - głos zabrał prezydent
Jones. - Pozwalamy greckiemu sądowi podjąć taką decyzję, jaką uzna za
słuszną. I zapewniamy, że Turner, jako amerykański obywatel, może liczyć
na najlepsze wsparcie prawne i polityczne, którego udzielimy najlepiej, jak
potrafimy, nawet gdyby miał zostać przekazany Hadze.
–  Oczywiście - potaknęła Sandra. - Wyborcy tego właśnie od nas
oczekują.
Prezydent potaknął.
– To będzie oznaczało całkowitą zmianę paradygmatów - stwierdził. -
Bo w ten sposób pośrednio uznamy jurysdykcję ICC nad amerykańskimi
obywatelami. I że będziemy musieli przemyśleć na nowo całą politykę
zagraniczną. Otwieramy w kampanii wyborczej nowy potencjalny front,
który trudno będzie obronić.
–  No właśnie niekoniecznie - odpowiedział Derek. - USA nie
ratyfikowały ostatecznie statutu ICC. Jeszcze nie. A teraz, po latach
błądzenia i tortur, po Guantanamo i innych okropieństwach, wracamy do
podstawowych wartości, dokładnie tak, jak Sean Delmario na oczach
całego świata. Komunikacyjnie to można naprawdę pięknie rozegrać. Jak
myślisz, Sandra? Ludzie będą chcieli w to wierzyć.
–  Też tak uważam - zgodziła się kobieta. - Co więcej, w ten sposób
może nie pozbędziemy się całkowicie tego tematu z ostatnich tygodni
kampanii wyborczej, ale przynajmniej otworzymy nowe wątki do dyskusji.
Coś, co ma tak wysokie poziomy akceptacji społecznej, nie zostawia
marginesu na kontrowersje i ataki w kampanii. A ludzie Wrighta będą
bronili się rękami i nogami, żeby nie musieć mówić o żałosnym
wystąpieniu Turnera na lotnisku.
– Pozostaje jeszcze kwestia sygnalisty - przypomniał Arthur Jones.
Derek natychmiast zwrócił uwagę, że tym razem nie nazwał go
zdrajcą.
–  Tutaj sytuacja nie jest już tak klarowna. - Koordynatorka kampanii
pokręciła głową. - Jego zachowanie znajduje sporo poparcia wśród
wyborców, ale daleko mniej niż zachowanie najemnika. We wszystkich
grupach przeważają sympatycy, ale wśród republikanów poplecznicy i
przeciwnicy dzielą się czterdzieści trzy do trzydziestu czterech procent.
Reszta nie ma zdania. Wśród wyborców niezdecydowanych jego
zachowanie pochwala pięćdziesiąt jeden procent przebadanych, a źle ocenia
je dwadzieścia siedem procent. Zawiesiliśmy tymczasowo nagrodę za
pomoc w aresztowaniu i nakaz aresztowania. Poza tymi tematami prawie w
ogóle nie pisało się o tej sprawie. Bo to nie była duża historia. A teraz sama
ucichnie. W kampanii nie może nam w każdym razie zaszkodzić.
 
97.
Trójka sędziów wróciła do sali rozpraw i zasiadła za stołem na
podwyższeniu. Dana zaciskała kciuki. Czuła, że siedząca obok niej Maria
też jest ogromnie spięta.
W godzinach zaraz po ponownym zatrzymaniu Douglasa Turnera
błyskawicznie zaczęły się mnożyć pozytywne sygnały. Dosłownie w ciągu
jednej nocy nastąpiła diametralna zmiana nastawienia. Stany Zjednoczone
ze skutkiem natychmiastowym zawiesiły sankcje nałożone wcześniej na
Grecję. Nawet ograniczenia nałożone na pracowników Trybunału i
członków ich rodzin zostały wyraźnie złagodzone. Maria mogła przylecieć
do Aten. Międzynarodowy nakaz aresztowania Steve'a Donnera został
uchylony. I tylko jednego Dana nie wiedziała, podobnie jak Maria ani nikt
inny: czy stało się tak dlatego, że nagle rząd Grecji otwarcie stanął po
stronie Międzynarodowego Trybunału Karnego? Czy może dlatego, że od
dawna wszyscy wiedzieli, iż grecki sąd zwolni Turnera z aresztu?
–  Sąd - zaczął przewodniczący Konstanidis - potwierdził tożsamość
aresztowanego i stwierdził, że w czasie aresztowania nie doszło do
naruszenia procedur.
Teraz najważniejsze. Dana na chwilę zacisnęła powieki. Błagam!
Zaraz je jednak uniosła i patrzyła, jak Konstanidis mówi dalej.
– Sąd stwierdza dalej, co następuje: prawa aresztowanego nie zostały
naruszone, a zarzucane mu przestępstwo uzasadnia przekazanie go do Hagi.
Nagle Dana poczuła nieprawdopodobną lekkość. Z niedowierzaniem
popatrzyła na Marię, a kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały, prokurator
potaknęła krótko głową. Steve siedział z otwartymi ustami, by w końcu
uśmiechnąć się słabo do Dany. Vassilios potrząsnął głową, po czym z
uznaniem skinął głową w stronę prawniczki ICC.
–  Sąd tym samym zatwierdza aresztowanie - zakończył
przewodniczący składu sędziowskiego.
Dana przygryzła wargę i zamrugała szybko, by powstrzymać
napływające do oczu łzy. Zabroniła sobie okazywania jakichkolwiek
tryumfalnych gestów zwycięstwa czy radości, bo to byłoby po prostu
niewłaściwe. Zbyt wyraźnie miała w pamięci historie tych, z powodu
których Turner znalazł się na tej sali, a którzy tylko symbolicznie mogli tu
być. Po raz pierwszy sąd stanął po ich stronie i po raz pierwszy mieli szanse
na jakąkolwiek sprawiedliwość.
Kątem oka obserwowała reakcje po amerykańskiej stronie. Ze
zdziwieniem stwierdziła, że Amerykanie siedzieli bez ruchu i nie reagowali.
Dana nie słuchała, co mówił przewodniczący Konstanidis. Patrzyła
tylko, jak dwóch strażników podchodzi do Douglasa Turnera, a ten bez
sprzeciwu wstaje. Jeszcze kilka razy zacisnęła mocno powieki, potem
nabrała głęboko powietrza i się wyprostowała.
Drzwi niedaleko miejsca dla oskarżonych zamknęły się za Turnerem i
jego eskortą. Dana usłyszała cichy szczęk zamka. Obecni po obu stronach
sali zaczęli wstawać z miejsc. Rozległo się szuranie. Zupełnie jakby
odgłosy poprawianych ubrań, szelest papierów, trzask zamków teczek,
pikanie telefonów i komputerów, ruchy i kroki obecnych - jakby to
wszystko miało zagłuszyć podniosłość chwili. Zachowywali się, jakby
zakończyło się normalne posiedzenie sądu. Sprawa załatwiona. Następny
krok. Choć wszyscy przecież wiedzieli, że to tak naprawdę dopiero
początek. Początek czegoś znacznie większego niż tylko proces w Hadze.
Całość zacznie się już za drzwiami tej sali, gdzie czekały setki dziennikarzy
i tysiące ciekawskich oraz demonstrantów. Dana wyobrażała sobie, co się
zaraz wydarzy, kiedy usłyszą o wyroku.
Obie grupy spotkały się w przejściu.
– Witamy z powrotem w międzynarodowej społeczności zwróciła się
Maria Cruz do Williama Cheavera i Alany Rufz.
Oboje spojrzeli na nią krótko i bez słowa ruszyli dalej.
Derek podszedł do Dany.
Przyjrzał się jej uważnie.
– To jeszcze nie koniec - powiedział.
– Do zobaczenia w Hadze - odparła.
 
98.
Na prywatną wyspę nie starczyło. Z pięćdziesięciu milionów dolarów
Sean musiał opłacić wynajem prywatnego odrzutowca na lotnisku w
Atenach i dwóch mniejszych, rezerwowych samolotów, które na wszelki
wypadek czekały na peryferyjnych lotniskach. Do tego doszła jeszcze
wysoka, sześciocyfrowa suma za zdobycie własnych informacji
wywiadowczych.
Na koniec zostały mu prawie równe czterdzieści cztery miliony, które
mógł podzielić. Bull, Dino, Harry i Hernan wymknęli się pościgowi i
zniknęli niezauważeni. Mimo to przez jakiś czas musieli trzymać się w
cieniu. Biff, Hopper i Sal zostali wprawdzie zatrzymani na lotnisku, jednak
potencjalne dowody spłonęły niedaleko czekającego samolotu. Greckie
organy ścigania nie były w stanie udowodnić im ponad wszelką wątpliwość
udziału w akcji uwolnienia byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych z
więzienia. Wprawdzie można było do woli przebierać w zdjęciach i
nagraniach z prywatnych dronów, jednak to wciąż nie wystarczało, bo
zidentyfikować ich można było dopiero na wideo transmitowanym z płyty
lotniska przez Danę Marin. Z zaskoczeniem przyjęli wiadomość, że przez
przypadek znaleźli się tam w towarzystwie uciekiniera z więzienia. O
pomocy w ucieczce nie mogło być mowy, jak zapewniali. Bezczelni.
Wątpliwości zawsze na korzyść oskarżonych. Zwolnienie za kaucją.
Na tym się zakończy. Do tego Amerykanie zakulisowo też się za nimi
wstawili. Jakkolwiek by patrzeć, chcieli uwolnić ich byłego prezydenta.
Został tylko on. Na nagraniu Dany Marin było widać wyraźnie Seana
Delmaria i Douglasa Turnera. Były prezydent celował w prawniczkę. Sean
też trzymał w ręku pistolet. Na jego obecność tam Grecy nie mogli tak po
prostu przymknąć oczu. W ten sposób stał się jedynym z zespołu, za
którym wystawiono nakaz aresztowania.
Po tym, jak tłum demonstrantów oddzielił go od Dereka Endvora i
Douglasa Turnera pod ambasadą amerykańską, Sean zaczął się ukrywać.
Czterdzieści cztery miliony na dziewięć osób to wciąż przyzwoite
niemal pięć milionów na głowę. Nie za dużo, by rozpocząć całkowicie
nowe życie. Bo na Cypr Sean nie mógł wrócić.
Ale na dobry start wystarczyło. Spojrzał na morze poniżej klifu.
Niedaleko przeleciała mewa. Nikt nie będzie się domyślał, że tu jest. Nikt
go nie znajdzie.
Niezależnie od tego, ile Mahir skasował od Rosjan - czy kto mu tę
robotę naraił - dla niego było za mało. Sean ponownie spojrzał na ekran
komputera, na sucho brzmiący komunikat pod zdjęciem średniej wielkości
jachtu motorowego i beżowego worka, który równie dobrze mógł być
zmaltretowanym ciałem wyrzuconym na plażę.
 
Wczoraj na plaży nieopodal Marsylii znaleziono ciało francusko-libańskiego przedsiębiorcy Mahira
Clementa. Policja zakwalifikowała jego śmierć jako wypadek. Dwa dni wcześniej jacht Clementa
został zauważony dwie mile morskie od brzegu. Jednostka dryfowała bez załogi na pokładzie.
 
Zaraz, co powiedziała ta kobieta z lotniska o Turnerze?
Tak właśnie robią on i jemu podobni. Każą strzelać do bezbronnych
ludzi, żeby samemu latać prywatnymi odrzutowcami.
Mahir też długo latał prywatnym odrzutowcem.
Więcej już nie polata.
Pozostały po nim tylko zwłoki na francuskiej plaży. Lazurowe
Wybrzeże. Dobry wybór.
Sean przewijał dalej. Co jeszcze działo się na świecie?
 
Posłowie i podziękowania
Akcja tej powieści jest wytworem wyobraźni, a wszelkie
podobieństwa do żywych lub nieżyjących już postaci - nie zawsze
przypadkowe. Podstawą do opisywanych tu night raids, celowych eliminacji
i wydarzeń z czasów oblężenia Sarajewa i wojny w Bośni stały się liczne i
szeroko dostępne źródła, których z braku miejsca nie da się wszystkich
wymienić. Najważniejsze z nich to dokumenty Międzynarodowego
Trybunału Karnego dla byłej Jugosławii, raporty wielu organizacji
pozarządowych, wiadomości prasowe.
Jako że nie było nigdy podobnej sprawy, mogłem pozwolić sobie na
odrobinę dramaturgicznej wolności, choćby w wymyślaniu, jak
wyglądałoby takie postępowanie przed sądem w kraju, w którym doszłoby
do aresztowania, oraz w jaki sposób działałby w takiej sytuacji ICC. Być
może sądy okazałyby się bardziej lub mniej odporne na polityczną presję.
Być może doszłoby jedynie do wymiany dokumentów między Atenami i
Hagą, bez konfrontacji prawników na sali sądowej. Może doszłoby do
negocjacji i pertraktacji, jakie tu opisałem. Ale możliwe, że całość
wyglądałaby zupełnie inaczej. Pytania o odpowiedzialność Turnera i
konkretne zarzuty uzasadniające nakaz aresztowania byłyby rozpatrywane
dopiero w Hadze. I prawie na pewno wszystko trwałoby znacznie dłużej.
Dla dramaturgii musiałem mocno przyspieszyć akcję i zmieścić ją na
przestrzeni zaledwie kilku dni. Koniec końców, ta książka to thriller!
Wszelkie błędy biorę na siebie.
Szczególne podziękowania należą się Bettinie Scholdan, która z
cierpliwością i wiedzą wprowadzała mnie w tajniki i zawiłości prawa
międzynarodowego, uczyła, jak myślą prawnicy, udzielała odpowiedzi na
najgłupsze nawet pytania i dawała bardzo pomocne wskazówki, włącznie z
pomocą przy tworzeniu mojej ulubionej sceny. Dziękuję zespołowi z
mojego wydawnictwa Blanvalet i zespołowi z agencji literackiej Michaela
Gaeba, który, tak jak wcześniej, od początku wspierał mnie entuzjastycznie
w procesie tworzenia tej historii, doradzał mi i dbał o mnie. Dziękuję mojej
żonie, która nie tylko uważnie mnie słuchała, ale też rozmawiała o moich
pomysłach, niezależnie od tego, jak szalone by były, oraz znosiła moje
humory. I oczywiście dziękuję również Wam, drodzy Czytelnicy i
Czytelniczki, że poświęciliście swój czas na moją książkę!
 
Marc Elsberg
grudzień 2020
 
 
 
 
Table of Contents
1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
8.
9.
10.
11.
12.
13.
14.
15.
16.
17.
18.
19.
20.
21.
22.
23.
24.
25.
26.
27.
28.
29.
30.
31.
32.
33.
34.
35.
36.
37.
38.
39.
40.
41.
42.
43.
44.
45.
46.
47.
48.
49.
50.
51.
52.
53.
54.
55.
56.
57.
58.
59.
60.
61.
62.
63.
64.
65.
66.
67.
68.
69.
70.
71.
72.
73.
74.
75.
76.
77.
78.
79.
80.
81.
82.
83.
84.
85.
86.
87.
88.
89.
90.
91.
92.
93.
94.
95.
96.
97.
98.
Posłowie i podziękowania

You might also like