Professional Documents
Culture Documents
Marc Elsberg - Sprawa Prezydenta
Marc Elsberg - Sprawa Prezydenta
Marc Elsberg - Sprawa Prezydenta
Marc Elsberg
Sprawa prezydenta
Przekład: Miłosz Urban
Tytuł oryginału: Der Fall des Prdsidenten
Jak zawsze, dla Urszuli
1.
Nisko wiszące słońce muskało promieniami czarny lakier prywatnego
odrzutowca i rzucało długie cienie na płytę lotniska. Jego światło oślepiało
Danę. Stała dwieście metrów od samolotu, obok wejścia do budynku
terminalu. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Krótko przed szóstą wieczorem
powietrze wciąż było wilgotne i gorące.
Z luksusowej maszyny wysiadł wysoki mężczyzna w czarnym
ubraniu. Z lekko schyloną głową omiótł okolicę profesjonalnym
spojrzeniem. Po chwili dołączył do niego drugi. Ochrona. Tak jak
zakładano. Rozglądając się uważnie, zeszli schodkami na asfalt. Przyjrzeli
się delegacji powitalnej i dali znak na górę. Dopiero wtedy z cienia wejścia
do samolotu wynurzył się właściwy gość - mężczyzna przeciętnego
wzrostu, szczupły, o niezgrabnych, ale skoordynowanych ruchach
długodystansowego biegacza.
Sprężystym krokiem zszedł na płytę lotniska, jakby chciał powiedzieć:
„Patrzcie, ile mam w sobie energii i swobody!". Tuż za nim podążyły
kolejne osoby z ochrony. Dwaj mężczyźni i dwie kobiety. Asystentki.
Bagażowi.
Jeszcze trzy i pół roku wcześniej Douglas Turner nazywany był
najpotężniejszym człowiekiem na świecie. Po zakończeniu kadencji
wynegocjował rekordową zaliczkę w wysokości osiemdziesięciu milionów
dolarów za napisanie - a raczej zlecenie spisania - wspomnień, trafił do rad
nadzorczych kilku potężnych firm, założył fundację swojego imienia i
dawał wykłady, za które ponoć kasował pół miliona dolarów. Za każdy.
Włącznie z tym, który właśnie przyleciał wygłosić w Atenach.
Z charakterystycznym uśmiechem przywitał ludzi oczekujących u stóp
trapu - czwórkę przedstawicieli organizatora i najważniejszych sponsorów,
osobistych asystentów organizatorów, sponsorów, dwójkę wysokich rangą
polityków i jednego z szefów policji. Meet and greet, dokładny czas trwania
pozdrowień i ich miejsca zostały wyszczególnione w umowie.
Najważniejsze, żeby nie przedłużać ponad konieczność.
Na całym lotnisku dyskretnie rozstawiona została większa liczba
policjantów. Większość z funkcjonariuszy Dana miała w zasięgu wzroku.
Gość wraz z komitetem powitalnym wsiadł do przedłużonej limuzyny,
a ochrona i świta zajęli miejsca w zwykłych czarnych samochodach. Nie
przewidziano wprawdzie zwyczajnych formalności granicznych w
publicznej części lotniska, wśród podróżnych z innych lotów, jednak Turner
nie mógł całkowicie uniknąć procedury wjazdowej. By ją przeprowadzić,
przewieziono go do strefy VIP.
Do wejścia, przy którym czekała Dana.
Wiele lat przygotowywała się na tę chwilę. Wszystko było zapięte na
ostatni guzik. Miała tylko tę jedną jedyną szansę.
Nie mogła zawieść. Nie mogła sobie pozwolić na najmniejszy błąd.
Wyprostowała się.
Showdown.
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
Derek już dawno zdjął marynarkę i krawat. Trevor też wyraźnie się
rozluźnił. Ronald niczym się nie przejmował i dalej chodził w koszulce
polo. Pozostali na razie wciąż występowali w formalnych strojach.
– Co wiemy na temat potencjalnych sygnalistów? - zapytał Derek.
Trevor dał znak Walterowi.
Na jednym z monitorów w kwaterze głównej pojawiły się twarze
sześciorga młodych ludzi.
– Pozwólcie, że przypomnę: w sprawie opisywanej przez Alanę
mieliśmy sześcioro potencjalnych sprawców. Przez ostatnich kilka godzin
staraliśmy się sprawdzić, co na ich temat wiemy dzisiaj.
Pierwsze zdjęcie: młoda kobieta z ciemnymi włosami do ramion i
dziecięcym spojrzeniem. Po kilku sekundach obraz zmienił się płynnie i
ukazał jej obecny wizerunek. Wyraźniejsze rysy, fryzura pani domu z lat
pięćdziesiątych.
– Na pierwszy ogień weźmy Jennifer Coalman - zaczął Trevor. - Od
zakończenia studiów pracuje w UCB, w dziale księgowym. Najpierw w
Ohio, teraz w Arkansas.
– Z Berkeley do Arkansas, ciekawe - zauważył William Cheaver.
– Brak podejrzanych działań czy dziwnych kontaktów, przynajmniej
na tyle, na ile udało nam się ustalić. Mężatka, dwoje dzieci.
– Bardzo mało prawdopodobne, żeby to ona była sygnalistką - uznał
William.
– Mimo wszystko wysłaliśmy kogoś, żeby miał ją na oku - oznajmił
Trevor.
Kolejne zdjęcie na ekranie, przedstawiające młodą Latynoskę,
zmieniło się w bardziej współczesną wersję tej samej osoby.
– Lorena Santiago. Po studiach w ramach współpracy z którąś z NGO
wyjechała na dwa lata do Afryki. Od powrotu pracuje dla jednej z
organizacji ochrony przyrody, z siedzibami w DC i w San Francisco.
Mieszka w SF.
– Oceniając na podstawie poglądów i przekonań, jest prawdopodobną
kandydatką na sygnalistkę - stwierdził Nestor Booth.
– Zdecydowanie - potwierdził Trevor. - I nie tylko na tej podstawie. -
Na ekranie pojawiło się zdjęcie biletu lotniczego i jakiegoś dużego miasta.
Derek rozpoznał w nim Bangkok. - Tydzień temu poleciała do Tajlandii.
Podróż zarezerwowała ledwie cztery tygodnie wcześniej.
– Czyli opuściła kraj krótko przed aresztowaniem Turnera - stwierdził
William. - A bilet zarezerwowała w chwili, kiedy ICC kończył
przygotowania.
– Sugerujecie, że wyjechała ze Stanów Zjednoczonych ze względów
bezpieczeństwa, żeby zniknąć z oczu naszym służbom?
– Gdzie przebywa obecnie? - wtrącił Nestor Booth.
– Dane meldunkowe i rezerwacje lotów wskazują na tajlandzki kurort
na wyspie Phuket. Jesteśmy w trakcie weryfikacji tych informacji.
– Tajlandia... - Lilian się zamyśliła. - Nie odmówiliby ekstradycji,
gdybyśmy wystąpili z takim wnioskiem. Gdyby była sygnalistką, na pewno
sprawdziłaby takie kwestie.
– Mimo to będziemy mieć na nią oko - zdecydował Trevor.
Trzecia kobieta - zdecydowane spojrzenie, szersza szczęka.
– Cecile Brown - przedstawił ją Trevor. - Prawniczka, zajmuje się
prawem gospodarczym. Seattle. Nastawiona na karierę. Sprawdzamy ją, ale
nie podejrzewam, żeby zaryzykowała swoje ambicje takim
nieprzemyślanym działaniem. Pora na chłopaków.
Młody mężczyzna o ciemnych lokach i przyjaznej twarzy w ciągu
kilku sekund postarzał się o kilka lat. Krąglejsza twarz, krótsze włosy.
– Justin Meyer. Od zakończenia studiów pracuje w Kalifornii jako
nauczyciel. Brak podejrzanych zachowań. Ale sprawdzamy go oczywiście.
– Nauczyciel - zastanawiał się głośno generał. - To by mogło nawet
pasować.
Szczupły ciemnowłosy chłopak o przyjaznym uśmiechu.
– W mojej ocenie pozostała dwójka jest dla nas najbardziej
interesująca - zaczął Trevor. - Steve Donner, po psychologii i filozofii
wyjechał do Berlina, a później przeniósł się do Monachium.
– Do Niemiec? - zdziwił się Ronald.
– Tak. Tam zaczął studia socjologiczne, ale rzucił je po jakimś czasie.
W tej chwili pracuje w start-upie technologicznym jako tester.
– Przeniósł się do Europy. Bliżej ICC - zastanowił się William.
– Jednocześnie ma oficjalny meldunek w tym kraju i nie próbował
nawet zacierać za sobą śladów.
– Dlaczego Europa? I dlaczego akurat Niemcy? Przecież to nie jest
najlepsze miejsce do robienia kariery w start-upach technologicznych?
– Możliwe, że chodziło o kwestie rodzinne. - Trevor wzruszył
ramionami. - Donner to niemieckie nazwisko. Właśnie to sprawdzamy.
Wysłaliśmy też kogoś na miejsce. Pozostaje nam jeszcze Anthony Slimane.
Ostatnia twarz. Ciemnowłosy, ascetyczny typ o ponurym spojrzeniu.
– Jego jeszcze nie zlokalizowaliśmy. Po studiach pracował dorywczo
w Kalifornii. Brał udział w protestach społecznych. Potem przepadł bez
śladu.
– Znajdźcie go!
***
– Mama?
Kierowca Dany w zasadzie nie mówił po angielsku, co wykluczało
pogawędkę w czasie jazdy. Dlatego postanowiła wykorzystać sytuację.
– Dana! Jak się czujesz?! - krzyknęła jej matka podekscytowanym
głosem.
– Dobrze, dziękuję. Jest oczywiście trochę stresu, ale pewnie się
domyślasz. Mimo to czuję się naprawdę świetnie!
I w tamtej chwili naprawdę tak się czuła. Postanowiła zapomnieć na
trochę o nerwach ostatnich godzin. Mogła zrobić przynajmniej tyle. Nie
zagłębiać się ponownie w aktach, nie wymyślać, z których kruczków
prawnych mogłaby skorzystać. Przez całe lata przygotowywała się do tej
chwili i wszystko sprawdziła już wcześniej. Razem przenalizowali różne
scenariusze. Była gotowa na to, co miał przynieść kolejny dzień.
Przynajmniej prawniczo. Mimo że wciąż nie miała pewności, z czym
jeszcze wyskoczą Amerykanie. Nie potrafiła jednak siedzieć i bezczynnie
czekać na rozwój sytuacji.
– Wszędzie cię pokazują. - O, znów się zaczyna. Duma i troska. -
Wszyscy sąsiedzi już się zameldowali.
Dana mogła sobie wyobrazić, kto konkretnie i jak.
– Zrobiło się o tobie głośno. Również w rodzinie.
Rodzina. Rodzeństwo jej rodziców. Ich dzieci. Ciotki i wujkowie.
Kuzyni i kuzynki. Z Chorwacji, Bośni, Austrii, Niemiec i Szwecji.
Większość z nich znała jedynie z opowiadań. Niektórych spotkała tyko raz
w życiu, jeszcze jako dziecko, kiedy po latach rozłąki po raz pierwszy
pojechała odwiedzić dawną ojczyznę. Z ojcem, który miał nadzieję, że tam
wrócą.
– A ty? Co u ciebie? - zapytała. - Jak się czujesz?
– A jak miałabym się czuć? Moja córka jest sławna! Albo niesławna! -
Roześmiała się. - Zależy od tego, z kim się rozmawia.
Śmiech matki sprawił, że Danie zrobiło się lekko na sercu. Odkąd
pamiętała, tak na nią działał.
– Od zawsze stawiałaś sobie najambitniejsze cele - ciągnęła matka. - I
zawsze cię za to podziwiałam.
Dana wyobraziła ją sobie. W ich trzypokojowym mieszkaniu na
dziewiątym piętrze bloku na przedmieściach Essen. Pewnie stała przy oknie
i patrzyła na pozostałe budynki tworzące jej osiedle. I odrapany plac zabaw
między nimi.
– Dziękuję, mamo.
„Że nigdy nie przestałaś we mnie wierzyć" - dodała w myślach.
Kierowca taksówki zwolnił, zatrzymał samochód i odwrócił się, żeby
powiedzieć coś, co miało chyba oznaczać, że są na miejscu.
– Muszę już kończyć.
– Uważaj na siebie - poprosiła ją matka.
– Idę właśnie zwiedzać Akropol! - pochwaliła się.
– Cudownie! Baw się dobrze!
Koniec połączenia. Ani słowa o ojcu i jego humorach.
Z boku placu, przy którym zatrzymał się taksówkarz, w cieniu drzewa
czekał Alex. Pomachał, kiedy zobaczył, jak wysiada z samochodu.
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
Steve sprzątnął brudne naczynia i razem ze sztućcami zapakował je do
zmywarki. Cath schowała resztki kolacji do lodówki.
– Nie licz, że zapomniałam o naszej porannej dyskusji - powiedziała z
uśmiechem.
Steve wcale na to nie liczył. Choć miał trochę nadziei. Myślami był
przy telefonie w schowku za kuchnią. Czy kiedy tam pójdzie, będzie
czekała na niego odpowiedź z ICC?
– Porozmawiajmy o tym przy lampce wina, co? - zaproponował.
Wziął pustą butelkę i wszedł do schowka. Tam, jak w większości
domów w Niemczech, zbierali szkło do oddania do recyklingu. Tam
również trzymali kilka pełnych butelek w zapasie. Pustą odstawił do
przewidzianego do tego worka. Słyszał, jak Cath dzwoni kieliszkami i
przestawia coś w lodówce. Pospiesznie sięgnął za regał i wyjął telefon.
Jedno nieodebrane połączenie.
I jedna nowa wiadomość.
Otworzył skrzynkę.
Najważniejsze to zachować spokój. Postępować tak jak wcześniej. Pod żadnym pozorem nie jechać
do Hagi! Jeśli to rzeczywiście służby USA, to tylko obserwują. Gdyby mieli cokolwiek konkretnego,
inaczej by działali. Najwyraźniej nic nie wiedzą. Dlatego nie można dać im powodów do podejrzeń.
Mimo nieodebranego połączenia brak nagrania w poczcie głosowej.
Dzwoniący wolał się nie wypowiadać.
Steve nie potrafił być o to zły, przynajmniej nie w tej chwili. Zresztą i
tak nie miałby możliwości dyskretnego odsłuchania nagrania.
Złość wzbudziła w nim za to treść wiadomości. Ma zachować spokój.
Łatwo powiedzieć! Być może miał na karku amerykańskie służby
wywiadowcze! I ma zachować spokój?!
To prawdopodobnie najgorszy z możliwych momentów, by
dyskutować teraz z Catherine.
Miał nadzieję, że uda mu się pchnąć rozmowę w innym kierunku.
Choć to mało prawdopodobne.
Wsunął telefon z powrotem za regał, chwycił butelkę czerwonego
wina i wrócił do kuchni.
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
Noc minęła zaskakująco spokojnie. Mężczyźnie udało się nawet trochę
zdrzemnąć. Przysypiał jednak bardzo czujnie. Szef celi nie odważył się
podejmować kolejnych prób ataku. To oznaczało, że albo nie cieszył się
dostatecznym autorytetem, albo wizja zarobienia sporej sumki nastroiła go
bardziej ugodowo. Ostatecznie mógł okazać się również wystarczająco
bystry. Bez znaczenia.
Śniadanie było podawane w dużej jadalni, równie apetycznej jak cele.
Nawet Caritas nie przyjąłby stojących tam mebli.
Mężczyzna nie dostrzegł wśród więźniów byłego prezydenta Stanów
Zjednoczonych. Domyślał się, że taki ktoś dostawał posiłek bezpośrednio
do celi. Zastanawiał się jedynie, kto mu go podawał. Mimo imponujących
rozmiarów więziennej stołówki, wypełnionej setkami osadzonych, poza
personelem kuchennym doliczył się ledwie czterech strażników.
Funkcjonariusze patrolowali salę, poruszając się wzdłuż ścian. I tylko od
czasu do czasu któryś z nich zbierał się na odwagę i zapuszczał głębiej,
między długie rzędy stołów. Obsada zakładu karnego była bardzo nieliczna,
jakby administracja nie mogła sobie pozwolić na takie luksusy.
Razem z innymi osadzonymi stanął w kolejce do punktu wydawania
posiłków. Zajął miejsce przed szefem celi. Większość więźniów
przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy. Zgryz sporej części z nich mógłby
znaleźć się na obrazach holenderskich mistrzów pędzla z siedemnastego
wieku. Wygląd skóry świadczył o nadmiernych ilościach spożywanego
alkoholu i wypalanych papierosów, niskiej jakości jedzeniu, działaniu
ostrego słońca i małej ilości pieniędzy. Sprawiali wrażenie starszych, niż
byli w rzeczywistości. Oczywiście zdarzali się też mięśniacy. I ich żylasta
gwardia. Natychmiast go zauważyli. Nowy. Nie byli w stanie zrozumieć,
jak może się tak spokojnie zachowywać i bez wahania zająć miejsce w
kolejce przed szefem celi. Jakby w ogóle nie robiło to na nim wrażenia.
Odebrał swoją porcję brei i usiadł na jednym z wolnych miejsc.
Szef celi szybko do niego dołączył. Zgarbiony, ściskał łyżkę, jakby
dopiero co nauczył się używać sztućców.
– Musimy pogadać o interesach - oznajmił.
– Cierpliwości - odpowiedział mężczyzna i wsunął sobie do ust porcję
nieapetycznej papki.
Przejście za ich plecami patrolował akurat jeden ze strażników. Na
tacy mężczyzny wylądował niewielki telefon. Archaiczny niemal, ale
zwarty i wyposażony we wszystkie potrzebne funkcje. Klasyczna
anonimowa jednorazówka na kartę. Strażnik położył go na tyle dyskretnie,
na ile wymagały tego okoliczności. I jednocześnie na tyle ostentacyjnie,
żeby cały stół to zauważył. I kilka osób zajmujących miejsca nieco dalej.
Przekaz był jasny i dotarł tam, gdzie trzeba. Mężczyzna jest ważną
osobą i ma wpływy. To ktoś ze świetnymi kontaktami. Ktoś, kto może
ogarniać fanty, kiedy zajdzie taka potrzeba. Ważne fanty. Ktoś, kto
kontroluje kontrolujących.
Mężczyzna nie ruszył telefonu i spokojnie jadł dalej. Pozwolił chwili
wybrzmieć do końca. Kolejny sygnał, kto ma władzę i wpływy. Pozostali
strażnicy albo niczego nie zauważyli, albo celowo nie patrzyli w jego
stronę. Posłaniec patrolował kolejną alejkę między stołami.
Dopiero teraz wyciągnął dłoń i podniósł aparat. Nie sprawdził go
nawet. Nie odczytał najważniejszych wiadomości. Nie próbował nigdzie
telefonować. Ważne osoby nie muszą tego robić. Ważne osoby tylko
odbierają telefony. I wiadomości. Chyba że musiałby wydawać polecenia.
Rozkazy.
Ale teraz nie musiał.
Dlatego wrócił do posiłku.
Szef celi siedział obok i jadł, jakby nic się nie stało. Mężczyzna
zauważył jednak kątem oka, że szczerbaty więzień jeszcze niżej nachylił się
nad miską. Niemal usłużnie.
Mięśniacy i załatwiacze też zauważyli, co się stało. Nowy gracz.
Mężczyzna czuł na sobie ich ciekawskie spojrzenia. Widzieli w nim
przeciwnika? Czy może przyszłego sprzymierzeńca?
***
***
***
***
***
***
***
***
Lecz zanim zaczął mówić, podniósł się Douglas Turner. Grecki
prawnik zamarł zaskoczony. Derek chciał zerwać się z miejsca, podobnie
jak Alana i William, którzy siedzieli obok. Turner miał milczeć i zostawić
mówienie innym.
– Wysoki sądzie - zaczął.
– Panie prezydencie! - syknął William. - Powinien pan...
Były prezydent uciszył go krótkim spojrzeniem.
– Panie Turner? - Przewodniczący składu sędziowskiego oddał mu
głos.
– Wysoki sąd widział to nagranie - zaczął Turner. - To są właśnie
ludzie, którzy walczą przeciwko armii Stanów Zjednoczonych i ich
sprzymierzeńcom. W ramach międzynarodowych sił bezpieczeństwa ISAF
w Afganistanie stacjonowali również greccy żołnierze. - Że też znał takie
szczegóły! - Proszę pamiętać, że to był tylko przykład, jeden z bardzo
wielu, nieskończenie wielu, jakie zdarzyły się w ostatnich latach - ciągnął
Turner spokojnym głosem, wyćwiczonym przez dziesięciolecia politycznej
kariery. - Chodzi o ataki, nierzadko z dziesiątkami ofiar śmiertelnych, ba,
setkami ofiar. Wiadomości o nich docierają do nas co kilka dni. Często giną
w nich niewinni cywile. A terroryści kryją się wśród ludności. Robią to
celowo. Wykorzystują ich jako żywe tarcze. Mimo że jest to zabronione
konwencjami międzynarodowymi, co padło na tej sali już nieraz. Terroryści
doskonale o tym wiedzą. Wykorzystują swoją pozycję do przeprowadzania
ataków. Jak? Wysoki sąd miał właśnie okazję się o tym przekonać. W wielu
krajach i w wielu konfliktach na całym świecie. - Podniósł delikatnie głos i
zrobił pauzę. - Czy szanowny pan prokurator dysponuje historiami i
zdjęciami ofiar?! Za których śmierć ja miałbym ponosić odpowiedzialność?
Setek ofiar? A może ICC dysponuje zdjęciami ofiar? Tysięcy ofiar? Za
których śmierć ja miałbym ponosić odpowiedzialność? - Szerokim gestem
wskazał na wszystkich w sali. - Jak wam się wydaje, iloma historiami,
iloma zdjęciami my dysponujemy? Żeby tylko zdjęciami! Posiadamy
protokoły, zeznania, nagrania świadków, zdjęcia i nagrania! Ofiar tych,
którzy nie przestrzegają żadnych praw i zasad! Z wojen... co ja mówię,
żadnych wojen, z jatek, które od dziesięcioleci kosztowały niezliczone
życia! Które kończyły się najbardziej brutalnymi, przerażającymi,
nieludzkimi mordami, cierpieniem i okaleczeniami! - Ściszył głos, po czym
znów mówił głośniej. - To są miliony ofiar, wysoki sądzie. Dziesiątki
milionów. Możemy przedstawić zdjęcia. Mamy ich całe hale.
Przechowujemy zdjęcia ludzi mordowanych przez watażków, terrorystów i
innych barbarzyńców, których usiłujemy powstrzymać. Czy wysoki sąd
życzy sobie, żebyśmy je dostarczyli? Zdjęcia setek dziewczynek
uprowadzonych ze szkół w Afryce? Czy wysoki sąd chce zobaczyć zdjęcia
dziesiątek tysięcy rozerwanych na kawałki ofiar bomb pułapek i
samobójczych ataków? Z Afganistanu, Iraku, Somalii, Mali i
kilkudziesięciu innych krajów? Czy wysoki sąd życzy sobie obejrzeć
nagrania kamienowania niewinnych kobiet? Mężczyzn? Obcinania dłoni,
nóg, członków, głów? Krzyżowań? Spaleń? Czy mamy przedstawić
nagrania okrucieństwa przekraczającego ludzką wyobraźnię i
wytrzymałość? - Demonstracyjnie potrząsnął głową. - Wierzę, że tych
przestępców trzeba powstrzymać. I jako prezydent starałem się to robić.
Miałem ku temu powody i wiedziałem, że postępuję właściwie. Starałem
się z nimi walczyć. Żeby zakończyć tę rzeź. Żeby mężczyźni, kobiety i
dzieci mogli cieszyć się życiem i pokojem w swoich krajach. - Dumnie
wypiął pierś. - I za to chcecie mnie teraz skazać?
54.
Steve siedział oparty w fotelu przy stole konferencyjnym w agencji i
przysłuchiwał się dyskusji. Joey i Annegret tłumaczyli klientom nowe
pomysły posiłkując się prezentacją na ekranie. Animowane cyfry, wykresy i
grafiki zmieniały położenie, a klienci potakiwali z aprobatą. Ich reakcje z
uwagą śledzili pozostali pracownicy i pracowniczki, obecni przy
prezentacji. Wśród dziesięciu osób, które ją przygotowywały, nikt nie
zwracał uwagi na rozkojarzonego Steve'a. Chłopak celowo zajął miejsce z
boku, przy samym końcu stołu. Spoglądał to na prezentację, to na telefon,
który dyskretnie położył na udzie. Sprawdzał najnowsze wiadomości i
swoje konta na platformach społecznościowych. Sprzed budynku sądu w
Atenach dziennikarze donosili, że nie mają jeszcze o czym donosić, bo
sędziowie nie podjęli na razie decyzji w sprawie aresztowania Douglasa
Turnera. Żeby wypełnić czas antenowy, komentatorzy tłumaczyli, co się w
zasadzie dzieje i co mogłoby się wydarzyć, i czekali, aż coś się
rzeczywiście wydarzy. Większość zakładała rychłe zwolnienie Turnera z
aresztu, marząc skrycie, że stanie się inaczej i że dalej będą zapraszani
przed kamery, a inni będą czytali ich analizy w mediach elektronicznych.
Na platformach społecznościowych trwała zwykła nawalanka między
zwolennikami i przeciwnikami aresztowania byłego prezydenta USA,
obejmująca wymianę inwektyw i oskarżeń. Jedni żądali natychmiastowego
zwolnienia Turnera z aresztu, drudzy - również natychmiastowego
przekazania Turnera do Hagi.
Steve nie mógł usiedzieć w spokoju. Nie wiedział, co byłoby
korzystniejsze. Może zwolnienie Turnera przyniosłoby mu trochę
wytchnienia? Chociaż niekoniecznie. Bo amerykańskie służby
wywiadowcze i urzędy zapewne nie spoczną, dopóki nie dopadną
domniemanego zdrajcy, który ośmielił się współpracować z ICC. I to
niezależnie od tego, czy Turner wyjdzie na wolność, czy nie. Jednak
zatrzymanie go w areszcie z całą pewnością zintensyfikowałoby akcję
przeciwko Steve'owi. To było jedynie kwestią czasu.
„Wciąż brak decyzji sądu" - głosił tweet jednego z amerykańskich
dziennikarzy, którego konto Steve obserwował. Do informacji dołączone
było zdjęcie budynku sądu w Atenach.
Steve nienawidził bycia skazanym na czekanie i świadomości, że teraz
już na nic nie ma wpływu.
55.
Otworzyły się drzwi za podwyższeniem dla sędziów. Kobieta i dwóch
mężczyzn w czarnych togach weszli na salę i zajęli miejsca za stołem.
Przewodniczący spojrzał na prokuratora. Potem przesunął wzrok na
Vassiliosa, Danę i Amerykanów. Na koniec zatrzymał się na Douglasie
Turnerze.
– Zadaniem sądu było zbadanie czterech kwestii. Czy zatrzymany to
osoba wymieniona w nakazie aresztowania? Czy aresztowanie przebiegło z
zachowaniem przewidzianych prawem procedur? Czy w jego trakcie nie
naruszono praw zatrzymanego, w tym w szczególności prawa do obecności
reprezentanta prawnego i tłumacza, ale również w kwestii jego prawa do
obrony? Czy zarzucane aresztowanemu przestępstwa zagrożone są karą
więzienia?
Były prezydent Stanów Zjednoczonych siedział wyprostowany i
bardzo uważnie słuchał, co mówi sędzia. Jakby wręcz sędzia odczytywał
mu projekt jakiegoś prawa. Albo zadanie domowe. Ephramidis siedział
przy stole dla obrońców i z zaciśniętymi ustami przysłuchiwał się słowom
przewodniczącego składu. Derek Endvor i trójka pozostałych Amerykanów
zachowywali nieporuszony spokój, jakby byli na koncercie.
Prokurator po drugiej stronie sali oparł ręce na blacie i zetknął opuszki
palców wskazujących obu dłoni.
– Sąd uznaje, że na pierwsze pytanie można udzielić odpowiedzi
twierdzącej.
Zgadza się, ta kwestia została już wyjaśniona.
– Twierdząca odpowiedź na drugie pytanie również nie budzi żadnych
wątpliwości.
To również zostało ustalone poprzednio.
– Pytanie numer trzy dotyczy praw oskarżonego. Czy nie zostały
naruszone? Odpowiedź na to pytanie brzmi: nie, prawa oskarżonego nie
zostały pogwałcone. Przynajmniej ze strony greckich instytucji. Pytanie,
czy uszanowane zostanie prawo aresztowanego do uczciwej i sprawiedliwej
obrony przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym, będzie musiało
zostać rozpatrzone już na miejscu.
Dana usłyszała ciche prychnięcie Ephramidisa.
– Docieramy w końcu do pytania czwartego. Czy przestępstwa,
których popełnienie zarzuca się aresztowanemu, są w ogóle zagrożone karą
więzienia?
Sędzia rozejrzał się po sali.
– Sąd nie jest przekonany, by istniało duże prawdopodobieństwo,
jakoby wskazany przez Międzynarodowy Trybunał Karny przypadek,
jakkolwiek tragiczny, rzeczywiście był celowym atakiem na ludność
cywilną. Sąd stoi również na stanowisku, że sama obecność amerykańskich
wojskowych i ich udział w inkryminowanej operacji afgańskiej armii
uzasadniały pociągnięcie do odpowiedzialności karnej osobiście
ówczesnego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Sąd zwraca się zatem z
pytaniem do przedstawicielki Międzynarodowego Trybunału Karnego: czy
istnieje dowód, który wiązałby bezpośrednio i niepodważalnie prezydenta z
cywilnymi ofiarami tej akcji?
Dana czuła się, jakby trafiła ją kula do burzenia murów.
Wszystkie ważne kwestie się rozmyły. Wstała i spróbowała zapanować
nad emocjami.
– Wysoki sądzie - zaczęła, starając się mówić spokojnym tonem. - Jeśli
wolno mi zabrać głos w tej kwestii. Nie. Rzymski Statut
Międzynarodowego Trybunału Karnego stanowi bardzo jednoznacznie, że
sądowi zatwierdzającemu nakaz aresztowania nie trzeba przedkładać
żadnych dowodów. Zadaniem sądu nie jest analiza i ocena zebranych
dowodów...
Ephramidis chciał wstać, ale Derek gestem kazał mu zostać na
miejscu.
Sędzia Michelakis odpowiedział Danie ostrym tonem:
– Trybunałowi w Hadze wydaje się, że greckie sądy mają posłusznie
zatwierdzać wszystkie wnioski Trybunału bez oglądania się na greckie
prawo. Jednym z podstawowych elementów każdego procesu
ekstradycyjnego jest wnikliwa i dogłębna ocena takich dowodów. Czy mam
rozumieć, że w tym przypadku oskarżony ma mieć mniej praw?
Chcą go wypuścić!
Lata pracy na marne! Niezliczona armia ludzi niepotrzebnie zbierała
dowody, przesłuchiwała świadków, podróżowała w niebezpieczne miejsca,
narażając własne życie... Wszystko na nic. Maria jej zaufała. A ona ją
właśnie zawiodła. Wielu ludzi, którzy zginęli w brutalnych atakach, nie
doczeka się już sprawiedliwości. Ojciec Dany będzie pewnie świętował
uwolnienie byłego prezydenta USA. Uzna, że od początku miał rację.
Podobnie jak demonstranci na ulicach.
Zdjęta paniką, popatrzyła na Vassiliosa. Grecki prawnik nie zauważył
jej wzroku, bo sam z niedowierzaniem spoglądał na przewodniczącego
Michelakisa. Prokurator również miał odwróconą głowę.
Po stronie Amerykanów słychać było szelesty i głośniejsze
westchnienia, jednak nikt nie wykonywał tryumfalnych gestów.
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
Dana nie miała pojęcia, jak długo siedziała bez ruchu i wpatrywała się
w ścianę przed sobą. W końcu jednak wytarła łzy. Poszła do łazienki,
oczyściła nos i umyła twarz.
Na łóżku leżał jej telefon. A na ekranie wyświetlone było
powiadomienie o nowej wiadomości od Alexa.
Z wahaniem przesunęła palcami po krawędzi aparatu. W końcu jednak
otworzyła wiadomość.
To fałszywka! Chcą namieszać Ci w głowie! Nigdy w życiu nie widziałem tego gościa! Przysięgam!
W drugiej wiadomości prosił ją, żeby się odezwała, i podkreślał
powtórnie, że zdjęcie zostało sfabrykowane. Wiadomość, którą napisał tuż
przed północą, była znacznie dłuższa. Musiał ją wysłać mniej więcej w tym
czasie, kiedy przed domem Vassiliosa wybuchł podpalony samochód.
Tekst wiadomości nie był jednolity, na części dzieliło go kilka
dodanych zdjęć.
Dana przesunęła palcem po ekranie.
Alex twierdził, że jest w stanie udowodnić jej sfałszowanie zdjęcia, i
zarzekał się, że właśnie dostarcza jej dowody, by sama się o tym
przekonała. Pracował nad tym ze Stavrosem i resztą przyjaciół. Jako
pierwszy dowód zaprezentował dwa zdjęcia z poprzedniego wieczoru w
barze, na których było go widać. Fotografie pojawiły się w niezliczonej
ilości doniesień na blogach i w artykułach różnych gazet. Część z nich
podlinkował, żeby nie było wątpliwości. Zdjęcia musiały zostać zrobione
jedno po drugim.
W dalszej części analizy znajomi Alexa wycięli go ze wspólnej
fotografii z Derekiem i pozostawili na niej samego Amerykanina.
W kolejnym kroku wycięli postać Alexa z dwóch wcześniej
zaprezentowanych zdjęć. I zestawili trzech wyciętych Alexów obok siebie,
przy czym Alex usunięty ze zdjęcia z Derekiem znalazł się pośrodku.
Patrząc na nich, można było odnieść wrażenie, że to zdjęcie seryjne,
wykonane w ciągu jednej, może dwóch sekund. Wniosek: zdjęcie Alexa
pochodziło z tej właśnie serii i po obróbce zostało doklejone do zdjęcia
Dereka Endvora.
Później Alex tłumaczył coś o programach, dzięki którym można było
rozpoznać zdjęcia poddane przeróbkom. I znów dołączył linki do jakichś
stron dla profesjonalistów.
Ktoś musiał włożyć dużo wysiłku, żeby ją przekonać. Dana była zbyt
wyczerpana i nie miała ochoty otwierać wszystkich łączy i czytać, co tam
napisano.
Podsumowanie długiej jak referat wiadomości: zdjęcie zostało
sfałszowane. Tak przynajmniej twierdził Alex z przyjaciółmi.
Na sam koniec dołączył jeszcze linki do stron w internecie, na których
umieścił swój dowód na fałszerstwo, by cały świat mógł się z nim zapoznać
i przekonać, jak było naprawdę. Open source, można powiedzieć. W wielu
miejscach w komentarzach pod artykułem toczyły się już burzliwe
dyskusje.
Większość wpisów potwierdzała jego wyjaśnienia. Niektórzy jednak
podchodzili do nich sceptycznie. Albo otwarcie mu przeczyli. Jeszcze inni
odpowiadali im kolejnymi, z pozoru niepodważalnymi argumentami.
„Chcesz, żeby to brzmiało przekonująco. Żeby nikt nie miał
wątpliwości" - pomyślała Dana. Zamknęła wiadomość.
Tutaj przynajmniej miała spokój i nikt nie protestował pod jej oknami.
Żadnych demonstrantów na ulicy. I prawie żadnych aut.
W końcu Dana poczuła zmęczenie. Zbliżała się czwarta nad ranem.
Ustawiła budzik na siódmą, odłożyła telefon na nocny stolik i
wyłączyła światło. Potem zdjęła z siebie płaszcz kąpielowy, zbyt ciepły
żeby w nim spać, i przykryła się lekkim kocem, który służył za kołdrę.
Kilka razy przewróciła się z boku na bok, aż w końcu znalazła wygodną
pozycję do snu.
A potem jeszcze raz sięgnęła po telefon i napisała odpowiedź.
Nic mi nie jest, biorąc pod uwagę okoliczności. Muszę wcześnie wstać. Dobranoc.
64.
– Odejdzie pan z honorami, zachowując wszystkie należne panu
przywileje wynikające ze służby w siłach zbrojnych - tłumaczył wojskowy
Seanowi.
Na biurku między nimi leżały dokumenty. Wystarczyło je podpisać.
– A jeśli nie chcę i odmówię? - zapytał Sean.
– Pewne wpływowe osoby i tak doprowadzą sprawę do końca. Tyle że
wtedy już nie będzie tak pięknie i honorowo.
– A kapitan Jason Waters? Co z nim?
– To bardzo sprawny żołnierz. Odnosi sukcesy. Ma duże zdolności
przywódcze. Wróżę mu wielką przyszłość i dalszą karierę w wojsku.
– Czyli on nie poniesie żadnych konsekwencji, tak?
– Po wnikliwym zbadaniu wszystkich sygnałów jesteśmy przekonani,
że nie ma podstaw, by mówić o jakichkolwiek konsekwencjach. Same
laurki, poza pańskimi zeznaniami oczywiście. Wręcz ciśnie się na usta
pytanie, dlaczego obwinia go pan o te wszystkie rzeczy?
– Sugeruje pan, że zniesławiam kapitana Watersa? Że to kłamstwa?
– Niczego nie sugeruję. Wojna to skomplikowana sprawa. Nigdy nie
jest tak jednoznaczna, jak większość chciałaby ją widzieć. Albo jak
chciałaby ją prowadzić.
– Tamte sytuacje były całkowicie jednoznaczne.
Wojskowy po drugiej stronie biurka położył dłoń na dokumentach i
przesunął je w stronę Seana.
– To pańska decyzja i pański wybór - powiedział.
– Rozumiem, że posłaniec ma ponieść karę, a sprawcy nic się nie
stanie?
– Nikt pana za nic nie karze. Wręcz przeciwnie. Dajemy panu
możliwość powrotu do domu, z zachowaniem wszystkich benefitów.
– Nie chcę wracać do domu.
– To niech pan jedzie, gdzie pan chce.
65.
Budzik w telefonie odgrywał delikatną melodię. A mimo to brzmiał
jak syrena okrętowa. Dana czuła się jak po łamaniu kołem. Całe ciało
sprawiało jej ból. Jedyne, czego chciała, to zostać w łóżku i się nie ruszać...
Zaraz, co to w ogóle za miejsce?
Policyjny bezpieczny lokal.
Najważniejsze, że tej nocy nie miała nawracających koszmarów z
przeszłości. Albo ich nie pamiętała. Teraźniejszość wywoływała
wystarczająco gwałtowne emocje.
Z wysiłkiem zwlekła się z łóżka i poczłapała do łazienki.
Z doświadczenia wiedziała, że tylko jeden sposób dawał szanse na
przywrócenie jej do życia.
Nabrać głęboko powietrza i wziąć zimny prysznic.
Kilka minut później stała w kuchni z mokrymi, ale rozczesanymi już
włosami i przyciskała telefon do ucha.
Po trzecim sygnale usłyszała kobiecy głos, który mówił do niej coś po
grecku. Dana przedstawiła się po angielsku. Kobieta zawołała koleżankę.
Dana powtórzyła pytanie.
– Pan Zanakis ma za sobą spokojną noc - zapewniła Danę druga z
pielęgniarek. - Jeszcze się nie obudził.
Dana podziękowała i poczuła ulgę.
Kolejna sprawa do załatwienia: płaszcz kąpielowy i wycieczka do
drzwi. Kiedy wyjrzała na korytarz, zaspani policjanci zerwali się z krzeseł.
– Dzień dobry!
Ten, którego poprzedniego wieczoru - a raczej w środku nocy -
poprosiła o ubranie, poprawił szybko kurtkę munduru. Dopiero teraz Dana
zwróciła uwagę, że obok niego, pod ścianą, stał wieszak na kółkach.
– Proszę - powiedział funkcjonariusz zaspanym tonem i ze znacznie
szczęśliwszą miną niż w czasie ich poprzedniej rozmowy. - Mam nadzieję,
że będą na panią pasowały.
Dana podziękowała mu uśmiechem, wciągnęła ubrania do mieszkania
i zamknęła drzwi.
Trzy bluzki. Trzy kostiumy. Szary, beżowy i granatowy. Zdecydowała
się na beżowy. Bluzka i spódnica pasowały.
W kuchni znalazła chleb, masło, dżem, muesli, ser, szynkę, ogórek,
kilka pomidorów, winogrona, dwie gruszki, mleko, jogurt, herbatę, ekspres
do kawy i pasujące do niego kapsułki.
Na początek zatem kawa.
Kiedy ekspres jeszcze hałasował, jej telefon cichym sygnałem
obwieścił nadejście wiadomości.
Kilka nieodebranych połączeń od Henka. Przez zamieszanie i nerwy
nie miała szans usłyszeć, jak dzwonił.
Przesłał też parę wiadomości.
Jak się czujesz? Wszystko dobrze? Odezwij się!
A potem kilka w tym samym tonie. Pokazywały przynajmniej, że się o
nią troszczył.
Ostatnia za to brzmiała tak:
Co jeszcze musi się wydarzyć, żebyście odpuścili? Oni chcieli Cię zabić! Wczoraj im się nie udało.
Ale kto wie, co będzie jutro? Możesz nie mieć tyle szczęścia. Wycofajcie to oskarżenie! Wracaj do
domu!
Dana już nawet nie czuła rozczarowania. A jeśli już, to tylko w
stosunku do siebie i swojej bezsensownej cierpliwości dla tego związku.
Uruchomiła przeglądarkę i zabrała się do czytania najświeższych doniesień
prasowych.
Wśród nagłówków i krzykliwych tytułów królował oczywiście
wczorajszy atak. Ale ani słowa o stanie Vassiliosa. Za to sporo wywiadów z
uciekinierami szukającymi schronienia w obozach dla uchodźców na
greckich wyspach. Od poprzedniego wieczoru odtwarzały je również duże
redakcje i ogólnokrajowe media. Trzech mężczyzn w różnym wieku, młoda
kobieta z dzieckiem na ramieniu, staruszka z twarzą pooraną zmarszczkami.
Stali na obrzeżach obozu dla uchodźców i potępiali aresztowanie Turnera.
Amerykanie zawsze im przecież pomagali. W Afganistanie. W Iraku.
Gdyby inni byli jak oni, nie musieliby uciekać przed terrorystami i
islamskimi ekstremistami. No oczywiście. Ciekawe, kto w ogóle wymyślił
te wywiady. Ich przekaz był prymitywnie prosty i jasny. A mimo to
niejedna osoba się na to złapie.
Zdenerwowana wróciła do przeglądania skrzynki odbiorczej.
Alex przysłał dwie nowe wiadomości.
Powinnaś to zobaczyć: dotyczy przewodniczącego dzisiejszego składu sądu apelacyjnego.
Do Twojej wiadomości: artykuł przyjaciół walczących z kampanią przeciwko Wam.
Dana otworzyła pierwszą wiadomość. Składała się niemal w całości z
serii fotografii i jednego pliku wideo. Wszystkie zdjęcia zrobiono z dość
dużej odległości, podczas zachodu słońca. Czasem na pierwszym planie,
gdzieś z boku czy na środku, pojawiały się niewyraźne kształty liści,
przedmiotów albo osób. Wszystkie przedstawiały tego samego starszego
mężczyznę. Najpierw wsiadł do taksówki. Potem jechał nią przez miasto. A
na koniec zatrzymał się przed ogromną stalową bramą, za którą znajdowała
się wspaniała posiadłość.
Konstantinos Konstanidis, przewodniczący składu orzekającego sądu apelacyjnego, poprzedniego
wieczoru złożył wizytę w rezydencji ministra sprawiedliwości. Spędził tam dwie godziny, po czym
wrócił do domu. Znajomi Stavrosa, Manolisa i reszty mieli na wszystko oko. Można zgadywać, o
czym rozmawiali. Każdy ma trzy podejścia. Całość trafi do sieci dzisiaj przed południem, równo z
rozpoczęciem procesu. Przekażemy kopie zdjęć mediom. Pomyślałem, że to Cię może
zainteresować.
Nie wiedziała, co sądzić, ale na pewno lepiej wiedzieć o takich
sprawach. Potem otworzyła kolejną wiadomość. Treść zawierała tekst
długości powieści. Dana wstawiła kolejną kawę. Wsypała trochę muesli do
jogurtu i zamyślona zaczęła mieszać, jednocześnie czytając przesłane
informacje.
Autor bardzo szczegółowo wyjaśniał mechanizmy prowadzenia
negatywnej kampanii medialnej przeciwko ICC od czasu aresztowania
Turnera. Szczególny nacisk położył na omówienie dezinformacji i szerzenie
nieprawdziwych newsów. Posługiwał się przykładami, takimi jak zdjęcie
Dany z demonstracji klimatycznej, spreparowana fotografia Alexa z
Exarchii, a także artykuły oczerniające Anatole'a Mgebę i Marię Cruz.
Każdy z nich dokładnie opisywał i wyjaśniał, w jaki sposób doszło do
manipulacji. Były to bardzo staranne i obszerne analizy, podparte zrzutami
z ekranu i linkami, tłumaczące, jak te informacje promowano w mediach
społecznościowych. Wyjątkowo szczegółowe prześledzenie ich drogi
pozwoliło autorowi wskazać, że źródłem wszystkich było zaledwie kilka
kont, powiązanych z wcześniej omawianymi fałszywymi i oszczerczymi
informacjami, szerzących głównie prawicowo-konserwatywną i
prawicowo-radykalną propagandę. Za ich sprawą i z wykorzystaniem coraz
nowszych i skuteczniejszych narzędzi do prowadzenia wojny medialnej, w
tym sterowanych sztuczną inteligencją armii botów, zalewały sieć i
infekowały głowy jej użytkowników. Już jakiś czas temu, w innych
sprawach, śledztwo niezależnych dziennikarzy i aktywistów wykazało, że
większość z tych kont jest zarządzana przez byłego współpracownika CIA,
który przez kilka lat pracował w biurze jednego z republikańskich
senatorów.
Tekst był tak długi, że w pewnej chwili Dana przestała czytać całość, i
tylko przeskakiwała wzrokiem od jednego akapitu do kolejnego. Artykuł
potwierdzał to, co i tak wiedzieli wszyscy, którzy śledzili sytuację: że
Amerykanie rozpętali w sieci szeroko zakrojoną kampanię oszczerstw i
pomówień na temat Trybunału Karnego i jego pracowników. Co było do
przewidzenia. Teraz przynajmniej każdy mógł się przekonać, jak taka
kampania wygląda od kuchni. To wszystko. Wielu nie przeczyta tak
długiego tekstu. Był na to zbyt szczegółowy i zbyt rzeczowy. Niczego nie
zmieni. Mimo to Dana uznała, że jest interesujący. Pokazywał tym po
drugiej stronie, że ich działania i instrumenty nie są tajne.
Jednocześnie złapała się na tym, że strategia wykorzystania
nieprawdziwych i zmanipulowanych informacji miała na celu wprowadzać
zamieszanie i niepewność i udało jej się podważyć również jej zaufanie do
zasłyszanych informacji. Czuła, że mieszają się w niej nieufność z
pewnością. Anonimowi i potężni wrogowie obrzucali ją błotem, zalewali
tsunami kłamstw, gróźb i podłości, przez co ogarniało ją poczucie
bezradności. Ale takie wyjaśnienia i analizy pomagały jej zrozumieć, co się
właściwie działo. Kto za tym stał. Dzięki temu jej wrogowie zyskiwali
twarz. A ona dostawała do ręki środki, którymi mogła się bronić.
Wielokrotnie w czasie lektury zadawała sobie pytanie, czy całość była
pomysłem Alexa, który w ten sposób chciał odzyskać jej zaufanie.
Artykuł lada chwila trafi do sieci - napisał na koniec.
„Niech trafia" - pomyślała Dana. Tak jak poprzedniej nocy, z analizą
na temat sfałszowania zdjęcia Alexa z Derekiem Endvorem, nie bali się
stanąć do debaty i zmierzyć z krytyką. Albo tylko zwiększali zamieszanie. I
potęgowali nieufność.
Komu w ogóle mogła jeszcze ufać?
Zawahała się, po czym odszukała w telefonie kontakt do prokuratora
Stouvratosa. Miała zapisany jego numer. Zaczęła pisać wiadomość.
66.
Steve prawie nie zmrużył oka. Ledwie udawało mu się zasnąć, zrywał
się przerażony, choć nie pamiętał, co mu się śniło. Wiedział za to, że serce
wali mu jak szalone. Obok niego leżała Catherine; oddychała spokojnie i
równomiernie. Kiedy na zewnątrz zrobiło się jasno, wstał i wymknął się do
salonu. Wiedział, że tego dnia nie zazna odpoczynku.
Pierwsze, co zrobił, to sięgnął po telefon. Jakieś nowości? Wiadomości
z Aten? Może z Hagi? Albo z USA?
Na ekranie zobaczył zdjęcia pożaru, który wybuchł tej nocy. Płonący
dom, na podjeździe zwęglony wrak samochodu. Do tego strażacy, policja i
niebieskie światła karetek.
Tytuły pogrubionym drukiem. Podpalenie! Oprócz tego: prawnicy,
Międzynarodowy Trybunał Karny, poszkodowani, szpital, Ateny.
Steve przeczytał informacje z kilku portali. Minionej nocy prawniczka,
która dokonała aresztowania Douglasa Turnera, oraz wspierający ją grecki
prawnik stali się celem ataku podpalacza. Niewiele było wiadomo na temat
obrażeń, jakie odniosła jedna z tych osób - jedynie tyle, że została
przewieziona do szpitala i miała zostać tam jakiś czas.
Chłopak siedział na kanapie, ściskał w dłoni telefon i wpatrywał się w
ekran. Mdłości, które dotychczas kojarzył jedynie z żołądkiem, odczuwał
niespodziewanie całym ciałem.
Żadna z agencji prasowych nie informowała o tożsamości sprawców.
Za to, jak zwykle w takich sytuacjach, w internecie zaczęły krążyć plotki i
teorie spiskowe. Nikt w Grecji nie dziwił się zamachom dokonywanym
przez lewicowych ekstremistów i każdy wiedział, że mają oni na sumieniu
przemoc i ofiary śmiertelne. Problem polegał na tym, że trudno byłoby
znaleźć powód, by w ten sposób atakować prawników, którzy stali za
aresztowaniem byłego przywódcy imperialistyczno-kapitalistycznego
Zachodu. Dlatego znacznie częściej jako sprawców wskazywano
prawicowych ekstremistów. Być może wspieranych przez amerykańskie
tajne służby. Albo służby innego kraju. Amerykanie zdecydowanie
zaprzeczyli, by mieli cokolwiek wspólnego z nocnym podpaleniem. Steve
nie wiedział, co o tym sądzić. Jednak przekaz - niezależnie od tego, kim był
sprawca i co chciał zakomunikować - był zupełnie jasny:
Kto zadziera z Douglasem Turnerem, będzie miał do czynienia z nami.
Mdłości w ciele Steve'a ustąpiły miejsca mieszaninie paniki, palącej
złości i bezradności. Nerwowym ruchem otarł czoło i skupił się na szukaniu
dalszych wiadomości.
Cały czas tematem numer jeden było nocne podłożenie ognia. Inne
informacje pojawiały się tylko od czasu do czasu. Jedna z nich dotyczyła
członka Trybunału. Bardzo nieprzyjemny artykuł. Ktoś, kto patrzył na takie
teksty krytycznie, szybko identyfikował go jako element kampanii
oszczerstw. I znów coś o podpaleniu. Co go spotka, kiedy inni dowiedzą
się, czego się dopuścił? Stopniowo znikał paraliżujący strach. Coś zrobił.
Podjął decyzję. Może nawet przyczynił się bezpośrednio do aresztowania
Turnera? Po chwili czuł już tylko panikę i złość.
67.
Tego ranka Dana pojechała do sądu policyjnym radiowozem. Po raz
pierwszy nikt na nią nie czekał przy stanowisku ochrony i sama musiała
przejść całą procedurę bezpieczeństwa. I po raz pierwszy ruszyła w stronę
sali rozpraw bez Vassiliosa u boku.
Była już w połowie drogi, kiedy zbliżył się do niej niezbyt wysoki
mężczyzna przed sześćdziesiątką. Miał szpakowate włosy i brodę. Dana
natychmiast go rozpoznała - zapamiętała go ze zdjęć, które rano dostała od
Alexa. Konstantinos Konstanidis, przewodniczący składu sędziowskiego na
dzisiejszej rozprawie. Studiował na Harvardzie, przypomniała sobie.
Zatrzymał się przed nią.
– Dzień dobry - przywitał się. - Bardzo się cieszę, że jest pani cała i
zdrowa - ciągnął nienagannym angielskim z amerykańskim akcentem.
Marynarka nie była w stanie ukryć pokaźnego brzuszka. Dana pomyślała,
że ma zadziwiająco duże dłonie i grube palce. - Bardzo mi przykro z
powodu tego, co panią spotkało tej nocy. Mam nadzieję, że Vassilios
szybko dojdzie do siebie.
– Leży jeszcze w szpitalu - odparła Dana.
– Oby jak najszybciej ujęto sprawców.
Dana potaknęła.
– Czy znalazłaby pani dla mnie minutkę? Chciałbym zamienić z panią
słówko - poprosił.
Od razu domyśliła się, o co chodzi: sędzia na pewno nie zamierzał
rozprawiać z nią o formalnościach.
– Z panią jako przedstawicielką ICC - dodał mężczyzna z szerokim
uśmiechem.
Dana się rozejrzała. Poza nimi na korytarzu nie było nikogo.
– Nie sądzę, żeby ktokolwiek nam tu przeszkodził - zaczęła.
– Wolałbym porozmawiać z panią w jakimś mniej eksponowanym
miejscu - odparł.
Dana zrobiła się jeszcze bardziej nieufna. Taka sytuacja na pewno nie
była czymś zwyczajnym. Wiedziała o jego wczorajszej wizycie u ministra
sprawiedliwości, więc nie spodziewała się niczego dobrego. Z drugiej
strony, w tym postępowaniu trudno byłoby dopatrzyć się czegokolwiek
zwyczajnego. Lepiej wiedzieć, czego się spodziewać, niż później dać się
zaskoczyć w czasie rozprawy. Dlatego posłusznie ruszyła za sędzią, minęła
wejście do sali sądowej i przekroczyła próg niewielkiego pomieszczenia tuż
za nią.
– Czy chodzi o kwestię zdalnego uczestnictwa Marii Cruz? - zaczęła
Dana.
– Bardzo mi przykro - odparł sędzia. - Obawiam się, że to jest nie do
zrealizowania. Z prawnych i technicznych względów, ale nie tylko, bo w
grę wchodzi również bezpieczeństwo. Brakuje nam odpowiedniego
wyposażenia, by zapewnić właściwy poziom zabezpieczenia takiej
transmisji. ICC z całą pewnością nie chciałby, żeby ktoś włamał się w
trakcie procesu i przejął połączenie.
Dlaczego Dana nie była tym nawet zaskoczona? Całość zmieniała się
w parodię i kpinę!
Sędzia wskazał na jedno z krzeseł, zachęcając ją, żeby zajęła miejsce.
– Opierając się na obecnej ocenie sytuacji - zaczął, kiedy oboje usiedli
- zamierzam wypuścić Douglasa Turnera z aresztu.
Przerwał na chwilę, żeby dać jej czas na zrozumienie znaczenia słów,
które właśnie padły. Dana zachowała spokój. Spodziewała się tego.
– Nie miał pan jeszcze szans zapoznać się z uzasadnieniem naszej
apelacji. Przedłożymy dodatkowe dowody.
– Zakładam, że tak zrobicie. To jednak niczego nie zmieni. Nie macie
najmniejszych szans na wydanie Turnera do Hagi - ciągnął sędzia, wyraźnie
rozczarowany opanowaniem Dany. - Powinna pani zdawać sobie z tego
sprawę. Międzynarodowy Trybunał Karny oraz pani i tak bardzo dużo
osiągnęliście. Zaznaczyliście swoją obecność. Pokazaliście, że działacie.
Ale już wystarczy. Mieliście szansę przedłożyć dowody. Nie poradziliście
sobie. Nie mam zamiaru przedłużać tego teatru. Amerykanie grożą
zniszczeniem naszej gospodarki. Pani obecną ojczyznę czeka ten sam los.
Jesteśmy na krawędzi wojny z Turcją, którą niespodziewanie ośmieliła
postawa USA, a w zasadzie ich poparcie! Wy też ponosicie za to
odpowiedzialność. Dlatego dzisiaj to zakończę. Ale dam pani szansę, by
ICC uniknął kompromitacji. Istnieje bowiem możliwość, że to nie sąd
podejmie decyzję, tylko Trybunał wycofa nakaz aresztowania. To byłoby
najlepsze rozwiązanie. Dla wszystkich stron.
Spojrzał na nią uważnie. Szukał w jej oczach śladów strachu,
niepewności, wahania, zagubienia czy choćby złości... czegokolwiek, co
sugerowałoby słabość, której mógłby się uczepić i ją wykorzystać.
Dana nie zamierzała mu niczego ułatwiać. Uśmiechnęła się tylko
delikatnie.
– ICC zachowa twarz - ciągnął sędzia, walcząc o spokój. - Tylko
dzięki temu, że samodzielnie podejmie właściwą decyzję. Amerykanie
odzyskają image, bo nikt nie będzie próbował oskarżać ich byłego
prezydenta. A grecki wymiar sprawiedliwości do końca będzie postępował
zgodnie z zapisami prawa.
Dana uśmiechnęła się szerzej.
– Opowiada mi pan takie rzeczy, wiedząc dobrze, co wydarzyło się
zeszłej nocy? - zapytała. - Ktoś próbował przemocą zamknąć usta
sprawiedliwości, a pan to popiera?
– Jestem zdecydowanie przeciwny i oburzony tym, co się stało -
odparł. - I wie pani o tym doskonale. Ale musi pani zdawać sobie też
sprawę, że to przegrana partia, w której nie ma pani szans na sukces. I tak
zaszła pani dalej, niż ktokolwiek przewidział. Douglas Turner, były
prezydent Stanów Zjednoczonych, siedzi w więzieniu. Proszę potraktować
to jako swoje zwycięstwo.
– Nie o to chodziło. - Dana pokręciła głową. - Nie o moje zwycięstwo.
Albo przegraną. Chodziło o tysiące niewinnych ludzi, którzy zostali
zamordowani. I o to, że w przyszłości ofiar będzie coraz więcej, jeśli
dopuścimy do utrwalenia takiego stanu rzeczy. Chodzi o to, że za te śmierci
ktoś ponosi odpowiedzialność. I że już czas, żeby za nie odpowiedział. To
ma być jasny i jednoznaczny sygnał dla wszystkich, którym się wydaje, że
mogą postępować jak Stany Zjednoczone, bo społeczność międzynarodowa
i tak nic nie zrobi. Pan - dodała - znalazł się w bardzo komfortowej sytuacji,
bo nie musi pan o niczym decydować. Wystarczy, że potwierdzi pan, że
spełnione zostały wszystkie cztery warunki aresztowania Turnera. Proszę
pozwolić nam przedłożyć ten jeden dowód. Decyzję o jego
odpowiedzialności, o jego winie albo niewinności, podejmie sąd w Hadze.
Pan będzie miał czyste ręce.
– Ja już pani powiedziałem, jak ja to widzę.
Dana przyjrzała mu się zamyślona. Miała w zanadrzu jeszcze inne
argumenty. Rano dostała je od Alexa. Czy mogła posunąć się aż tak daleko?
Czy miała prawo? Często rozprawiali w Hadze, że ten cały proces tylko w
niewielkim stopniu będzie się toczyć i rozwiązywać na płaszczyźnie
prawnej. I że znacznie ważniejsza będzie w nim polityka. I o decydującej
roli komunikacji. Jako prawniczka zawsze trzymała się mimo wszystko
dziedziny prawa i przepisów. Sferę polityki zostawiła Marii. A w ostatnich
dniach głównie Vassiliosowi. Komunikację - działowi prasowemu. Choć w
ostatnich godzinach Alex i jego przyjaciele włożyli dużo wysiłku, żeby jej
pomóc. Dotychczas nie musiała się o te rzeczy martwić. Nie musiała
ryzykować, że pobrudzi sobie ręce.
Od początku rozmowy siedziała oparta i słuchała sędziego z dłońmi
luźno spoczywającymi na podłokietnikach. Teraz jednak się wyprostowała.
Poczuła, że odruchowo się spina. Jakby wypełniała ją nieznana dotychczas
złość... i pewność siebie.
– Przyznaję - zaczęła - że nie zazdroszczę panu sytuacji, w jakiej się
pan znalazł. - Wyjęła z kieszeni telefon. - I nie zazdroszczę nacisków, jakim
jest pan poddawany. - Otworzyła zdjęcia, na których było widać, jak sędzia
wsiada do taksówki przed swoim domem. Jak jedzie nią przez Ateny. I jak
znika za wysoką bramą rezydencji ministra sprawiedliwości. - Minister
sprawiedliwości również - dodała i pokazała mu ekran. - Prawda?
Sędzia w milczeniu przyglądał się fotografiom. Przez chwilę było
widać, że drżą mu kąciki ust.
– To stop-klatki z nagrania, które jest już dostępne w sieci - wyjaśniła.
- Niedługo zobaczy je bardzo wielu ludzi. Bardzo wielu. I będą zadawać
sobie pytanie, o czym to rozprawiali w przeddzień procesu apelacyjnego
minister sprawiedliwości i przewodniczący składu, niezawisły sędzia, który
ma obiektywnie rozpoznać sprawę Douglasa Turnera. Czy to było coś
ważnego?
Teraz to ona czekała na reakcję swojego rozmówcy.
– Skąd ma pani te zdjęcia? - zapytał w końcu.
– Zadaje pan niewłaściwe pytania. Najważniejsze powinno brzmieć:
jak, w kontekście tych zdjęć, będzie pan przewodniczy! posiedzeniu sądu?
Bo słabo będzie wyglądało, jeśli pański sąd odrzuci wniosek o
przedstawienie i ocenę dowodu tylko po to, żeby podjąć politycznie
motywowaną decyzję, prawda? Wspomniał pan właśnie, jak dobrze by
było, gdyby grecki system sprawiedliwości wyszedł z tego z twarzą. Jestem
przekonana, że ministrowi sprawiedliwości zależałoby na tym samym. I wie
pan co? To pan będzie dzisiaj twarzą tego systemu. Wszystko w pańskich
rękach.
***
Kiedy Dana przestąpiła próg sali sądowej, Amerykanie stali już przy
swoich miejscach. Ledwie ją zobaczyli, ruszyli w jej stronę. Derek Endvor
znalazł się przy niej pierwszy.
– Dzień dobry! - powiedział. - Bardzo się cieszę, że panią widzę!
Dana uznała, że zabrzmiało to nawet szczerze.
– W imieniu nas wszystkich chciałbym zapewnić panią o naszym
zdecydowanym potępieniu obrzydliwego aktu przemocy, jaki miał miejsce
dzisiejszej nocy. Nie możemy pozwolić, żeby takie rzeczy się działy.
Będziemy naciskać i wszystkimi dostępnymi środkami wspierać grecki
wymiar sprawiedliwości w wyjaśnieniu tej sprawy.
– Dziękuję - odparła Dana chłodno. - Wyjaśnianie przestępstw
możemy zacząć od razu, od Douglasa Turnera. - Po tych słowach minęła go
i udała się na swoje miejsce.
Stouvratos i jego współpracownica siedzieli już za stołem. Prokurator
zapytał o stan zdrowia Vassiliosa. Dana powiedziała mu wszystko, co
wiedziała.
– Otrzymał pan dokumenty z Trybunału, prawda? - zapytała.
– Tak - potwierdził Stouvratos.
– Czy wydrukował pan też wszystko, co dosłałam panu dzisiaj rano? -
upewniła się Dana.
Mężczyzna podał jej plik papierów. Dana przekartkowała pobieżnie
całość.
– Świetnie, dziękuję.
***
***
Derekowi nie podobał się spokojny, pewny siebie uśmiech na twarzy
Dany. Tym bardziej że stawał się coraz szerszy, im dłużej wybrzmiewała
tyrada Ephramidisa, który z każdym zdaniem zwiększał ciężar stawianych
zarzutów.
W odpowiedzi na udzielenie głosu przez przewodniczącego Dana
wstała z miejsca.
– Możemy szybko to wszystko wyjaśnić - orzekła i sięgnęła po
wydruki, które przygotował dla niej Stouvratos, po czym skierowała się z
nimi w stronę sędziów. - Pan adwokat najwyraźniej nie zdążył zapoznać się
z najnowszymi informacjami w poruszanych kwestiach. Wszystkie
podniesione przez niego zarzuty są albo wytworem czyjejś chorej
wyobraźni, albo są tak pozbawione sensu, że nie da się ich obronić. -
Mówiąc to, podała dokumenty. - W ostatnich godzinach wielokrotnie
zostały zdementowane. W przekazanych dokumentach wysoki sąd znajdzie
wydruki artykułów publicznie dostępnych w internecie. W sposób bardzo
szczegółowy i wyczerpujący odkrywają i tłumaczą manipulacje. I ujawniają
też, kto za nimi stoi. W dużym skrócie: wszystkie te wiadomości
rozprzestrzeniane są aktywnie przez strony internetowe, błogi i konta w
serwisach społecznościowych, które już wcześniej, w innych przypadkach,
zostały dość jednoznacznie zidentyfikowane jako powiązane z
amerykańskimi tajnymi służbami. Proponuję zapoznać się w spokoju z
przekazanymi przeze mnie materiałami, żeby wysoki sąd mógł wyrobić
sobie na ich temat zdanie. Zajmie to co najmniej godzinę. Znacznie dłużej
będzie to trwało, gdyby wysoki sąd chciał sam badać i analizować
wszystkie źródła. Wysoki sąd może jednak uwierzyć mi na słowo, że
wszystko jest potwierdzone. I kontynuować posiedzenie. Jestem
przekonana, że taki krok byłby w najlepszym interesie zarówno obrony, jak
i samego sądu.
Odwróciła się i z plikiem dokumentów w dłoni spojrzała na Dereka.
Mężczyzna zachował kamienną twarz.
– Proszę bardzo, oto kopia przekazanych dokumentów dla obrony i
amerykańskiej delegacji. Niczego nowego państwo się z nich nie dowiedzą,
bo dobrze wiedzą, co w nich jest.
Derek domyślał się, co tam znajdzie. Nie docenili jej. On również.
Sędziowie patrzyli na wydruki. Po chwili przenieśli wzrok na Danę, a
potem na Dereka, Ephramidisa i Turnera.
68.
– Sąd zapoznał się z dokumentami dostarczonymi przez obie strony -
oznajmił Konstanidis, kiedy sędziowie wrócili z narady poza salą. - Stoimy
na stanowisku, że na tę chwilę można wykluczyć zarzut nadużycia w
postaci osobistych przesłanek kierujących osobami odpowiedzialnymi za
przygotowanie oskarżenia.
Ephramidis zerwał się z miejsca.
– Wysoki sądzie! - zawołał oburzony.
Konstanidis nie dał mu dokończyć.
– Możemy przejść do dalszej części dzisiejszego posiedzenia.
Prokuratura złożyła wczoraj apelację i zobowiązała się do przekazania
dzisiaj nowych dowodów. Nadszedł czas, by zrealizować te zapowiedzi.
***
***
***
Dana podeszła do podwyższenia. Na blacie przed sędziami położyła
kartkę A4. A potem kolejną. I jeszcze jedną. I jeszcze. Łącznie rozłożyła
przed nimi trzydzieści pięć takich kartek.
Wydruki zdjęć ofiar, zrobionych im jeszcze za życia. Śledczy Izby
Przygotowawczej Międzynarodowego Trybunału Karnego zebrali je
wszystkie, narażając się na liczne niebezpieczeństwa i wkładając w to wiele
wysiłku.
– To są portrety zmarłych - wyjaśniła Dana. - Proszę się im dobrze
przyjrzeć. Tak, zgadza się, jedenaścioro z nich to jeszcze dzieci.
Dwanaścioro to młodzież. Trzy kobiety. Cztery osoby w podeszłym wieku.
W sprawozdaniu przed Kongresem wszyscy zostali przedstawieni jako
terroryści.
Ephramidis również zbliżył się do podwyższenia i przyglądał się
zdjęciom.
– To pani nazywa dowodami? - zapytał Danę. W jego głosie nie było
słychać nawet kpiny, tylko złośliwe zadowolenie. Po chwili uniósł głowę i
spojrzał na sędziów. - Cóż, tym lepiej dla mojego klienta. - Uniósł dłoń i
pospieszył z wyjaśnieniami. - Żeby uniknąć nieporozumień i błędnej
interpretacji moich słów: skoro to byli cywile, jak twierdzi oskarżenie, to
oczywiście przyznaję, straszna tragedia. Ale... - przerwał i z
niedowierzaniem potrząsnął głową, znów patrząc na Danę - ale muszę
wyrazić swoje głębokie zaskoczenie. Oskarżenie bowiem samodzielnie
dostarczyło właśnie sądowi jednoznacznych argumentów, że mój mandant
powinien zostać natychmiast zwolniony z aresztu! - I nie dając sędziom
czasu na reakcję, kontynuował: - Zgoda, w przypadku akcji przeciwko
Ahmarowi al-Basharowi uwzględniono prawdopodobieństwo strat wśród
cywilów. Lecz jest to okoliczność przewidziana przez prawo wojenne!
Niezależnie od tego, jak strasznie to brzmi, takie są fakty! Tak, oskarżenie
będzie próbowało teraz argumentować, że sam atak był niewspółmierny do
zagrożenia. I że zbyt wielu cywilów musiało zginąć, żeby można było
wyeliminować jednego tylko terrorystę. Trzydzieści pięć osób, konkretnie
rzecz biorąc. I tak, były wśród nich dzieci i starcy. Oczywiście, każda taka
śmierć jest niewyobrażalną tragedią. I tak, zgodnie z prawem wojennym
byłoby to zbrodnią wojenną. Wszyscy jesteśmy tego świadomi. Ale nikt nie
ma prawa zakładać, że prezydentowi Turnerowi z łatwością przyszło
podjęcie takiej decyzji. Jednak... - przerwał i się wyprostował - jednak przy
całej tragedii związanej z losem tych ludzi i z panującą tam przemocą...
nawet gdyby zakwalifikować ten atak jako niewspółmierny... to... -
przeniósł wzrok najpierw na Stouvratosa, a potem przeszył spojrzeniem
Danę - to wysoki sąd właśnie zobaczył dowód, który jednoznacznie
pokazuje, że Międzynarodowy Trybunał Karny nie jest władny zajmować
się tym przypadkiem, a mój klient powinien zostać natychmiast
wypuszczony na wolność. - Ponownie spojrzał na sędziów za stołem na
podwyższeniu, a kiedy kontynuował, jego głos niemal grzmiał. - Dlaczego
miałoby tak być, zapyta wysoki sąd, skoro niewspółmierne ataki są z
zasady rzeczywiście traktowane jako zbrodnie wojenne? To bardzo proste -
odparł, groźnie spokojnie. - Bowiem zgodnie z Rzymskim Statutem
jurysdykcja Międzynarodowego Trybunału Karnego obejmuje zbrodnie
wojenne, ale nie wszystkie! Dlaczego akurat tak to wygląda, trzeba by
zasięgnąć opinii u dyplomatów, którzy wówczas negocjowali zapisy
Statutu. Część zbrodni wojennych i przestępstw przeciwko ludzkości nie
jest objęta jurysdykcją ICC. Zalicza się do nich, między innymi, użycie
niewspółmiernej siły do ataku na przeciwnika w konfliktach nie
sklasyfikowanych jako międzynarodowe. A pragnę przypomnieć, że
konflikt toczący się w Afganistanie nie jest konfliktem międzynarodowym.
W końcu nieco się uspokoił i przestał perorować podniosłym tonem.
Ale przerwę zrobił tylko po to, żeby dać sędziom czas na zrozumienie, co
właśnie powiedział.
Cały skład uważnie go wysłuchał. Istniały teraz trzy możliwości: albo
byli wszyscy dość dobrze zorientowani w prawie międzynarodowym, by
wiedzieć o niuansach, o których mówił Ephramidis, rozumieli je i potrafili
zinterpretować. Dana pomyślała, że to raczej mało prawdopodobne. Drugą
możliwością było ogłoszenie przerwy, by to wszystko sprawdzić i
zweryfikować. A trzecią - przekazanie problemu innej, niezależnej
instytucji, by wyjaśniła powstały problem...
Sędziowie nachylili się i zagłębili w krótkiej dyskusji.
– Czy to prawda? - zapytał w końcu przewodniczący, zwracając się
bezpośrednio do Dany. - Czy ten rodzaj zbrodni wojennych nie leży w
jurysdykcji Międzynarodowego Trybunału Karnego?
Dana wyprostowała się i poprawiła kostium.
– Tak, wysoki sądzie - odpowiedziała. Twarz sędziego wyrażała
najwyższe zdumienie. - Obrona ma całkowitą rację, a przedstawiony tutaj
wywód jest zgodny ze stanem faktycznym - dodała.
Konstanidis uniósł ramiona w geście zaskoczenia i bezradności.
– Wiedziała pani, że Międzynarodowy Trybunał Karny nie ma
jurysdykcji do badania tego przypadku? - zapytał. W jego tonie pojawiła się
ledwie tłumiona złość. - W takim razie nigdy nie powinno było dojść do
zatrzymania prezydenta Turnera!
Prezydenta?! Ten człowiek od dawna nie był prezydentem!
– Co, do!... - zawołał sędzia drżącym głosem. - Dlaczego w takim
razie w ogóle się tu znaleźliśmy?!
69.
Ta-ta-ta-ta-ta-ta-ta-ta-ta!
Zabawkowy karabin jest za duży dla Milana. Dziadek wystrugał mu go
z drewna, a potem pomalował na ciemny kolor. Teraz Milan biega na
krótkich nóżkach przed blokiem i z udawanej broni celuje do Vesny, Dany i
innych dzieci.
– Ta-ta-ta-ta-ta-ta-ta!
Milan ma sześć lat. Vesna jest jego rówieśniczką, Dana - o rok
młodsza.
Bawią się. Przed blokiem. W mieszkaniach jest równie zimno jak na
zewnątrz. I na dodatek strasznie nudno. Dlatego bawią się na dworze,
między budynkami, na placyku wyłożonym betonowymi płytami. Ze
szczelin między nimi wyrastają pojedyncze łodygi chwastów i zaschnięta
trawa. Wcześniej do Dany, Vesny i Milana dołączyli Slavica, Anela, Vlado,
Dejan i jakieś nowe dziecko. Dana zdążyła już zapomnieć, jak miało na
imię. Jeśli chłopczyk będzie częściej przychodził, na pewno zapamięta.
Jej najlepszą przyjaciółką jest Vesna. Mieszka w tym samym bloku,
tylko dwa piętra niżej. Domy są tak samo szare jak betonowe płyty, na
których się bawią. W wielu znajdują się dziury. Tata powiedział kiedyś, że
to od kul.
Vlado i Dejan nie mają żadnych zabawek, nawet samodzielnie
wykonanych. Układają palce, jakby to były pistolety, i celują w Milana.
– Pif-paf!
– Pif-paf!
Dzieci bawią się w wojnę. Tak samo jak dorośli. Ojciec Dany musi
pracować. Tak mówi. Kiedy Dana pyta, co robi, nie odpowiada jej. Mama
Dany już od dawna nie ma pracy. Wyjaśniła to córce. Od kiedy Sarajewo
jest oblężone i zamknięte są wszystkie prowadzące do niego drogi, nie
może chodzić do pracy. „Co to znaczy oblężone?" - zapytała Dana. „Jeszcze
tego nie zrozumiesz" - wyjaśnił jej ojciec. „Nie wie, że świat mógłby
wyglądać inaczej" - powiedziała matka. Dana nie do końca zrozumiała, co
miała na myśli. Dziewczynka słyszy dobiegające z daleka głuche odgłosy.
„To działa" - tłumaczył jej tata. „Nie powinnyście bawić się na dworze" -
dodała mama. Ale w domu jest strasznie nudno. Dlatego czasem wychodzą
na zewnątrz. Rodzice nic wtedy nie mówią. Czasem któraś z mam woła
dziecko z okna. A one słuchają i posłusznie wracają do mieszkań. Choć
czasem nie. Milan tyle się dziś nabiegał, że twarz ma całą czerwoną. I
brudną. Dana nie ma ochoty na dalszą zabawę. Nie lubi jej. Wciąż tylko
pif-paf i ta-ta-ta-ta-ta-ta chłopaków.
– Wracamy do środka? - prosi Vesnę.
Ale Vesny już tam nie ma.
Nagle nikogo nie ma. Zniknęli w tej przerażającej i ogłuszającej
czerni, przez którą leci teraz Dana. Aż w końcu ląduje twardo na
betonowych płytach. Nic nie słyszy. A potem jakiś głośny dźwięk. Jakby
ktoś wcisnął jej flet do ucha. Widzi szarość, która powoli się przerzedza i
rozwiewa. Nie ma innych dzieci. Na betonowych płytach leżą tylko jakieś
dziwne kupki. Jedna z nich się porusza. Dopiero po chwili rozpoznaje w
niej Vlada. Chociaż jego twarz jest zupełnie czarna. Chłopiec próbuje
unieść głowę, ale upada z powrotem na twardą płytę. Vlado wygląda
dziwnie. Jakby był mniejszy. Taki krótszy. Czy to dlatego, że leży? Przestał
się ruszać. Metr od niego leży ktoś inny. Dana nie rozpoznaje twarzy,
zasłaniają ją włosy. Poza tym jest dość dziwna. Ale zna to ubranie. To
niebieski sweterek Vesny. Z żółtymi paskami z przodu. Dana ma wrażenie,
że to tylko wypchany sweterek przyjaciółki. Z głową. I kawałkiem
czerwonej spódniczki na dole. Gdzie schowała nóżki? I ramionka? Może za
plecami? Pośród czarnej twarzy pojawiają się oczy. Vesna patrzy na Danę.
Dana wciąż słyszy w uszach ten nieprzyjemny flet. Oczy Vesny mrugają.
Dana próbuje wstać. Ale ciało nie chce jej słuchać. Prawe ramię ucieka,
jakby go tam nie było. Jak u Vesny. Boli ją brzuch. I klatka piersiowa. Ręce,
nogi. Pieką i szczypią w wielu miejscach naraz. W końcu, z pomocą
jednego ramienia i słabych nóg, Dana doczołguje się do przyjaciółki. Kilka
metrów za Vesną i Vladem w betonowych płytach zieje dziura. Wcześniej
jej nie było. Dana kątem oka dostrzega ludzi, którzy biegną w ich stronę. Są
dorośli. Dana widzi wytrzeszczone oczy i otwarte szeroko usta. W uszach
dalej jej dźwięczy. Dorośli schylają się nad dziwnymi kupkami na płytach.
Dotykają ich. Krzyczą do nich. Wzywają innych dorosłych. Vesna próbuje
się poruszyć. Jej korpus drży. Vesna patrzy na przyjaciółkę. A potem osuwa
się na brzuszek. Sweterek na plecach dziewczynki jest czarny i zniszczony.
To już w ogóle nie jest sweterek. Dana widzi białe poziome kreski pośród
czegoś czarnego. Nie, tak ten sweterek nie wyglądał wcześniej. Tam, gdzie
powinno być ramię przyjaciółki, w sweterku jest dziura. Vesna spogląda na
nią wielkimi oczyma na zupełnie czarnej twarzy. Po chwili jej oczy robią
się dziwnie zamglone. Ale dalej patrzą. Dana spogląda na swój brzuch. I
stopy. Ma podarte ubranie. Kurtkę i spodenki. Wszystko jest brudne od
krwi. Marna będzie zła! Skąd w ogóle tyle krwi? Nachyla się nad nią jakiś
cień. Potężna twarz z wieloma zębami. I wielkie dziurki w nosie. Ogromne
oczyska. Skóra biała jak kreda. Dana niemal nie poznaje własnej matki. Nie
słyszy też krzyków. Tylko ten przeklęty flet w uszach. Stara się zakryć
pobrudzone ubranie. Tyle krwi. Tyle brudu. Wstydzi się. Mama przesuwa
palcami po jej ciele. Odsuwa ramiona. Zaczyna boleć. Ogromne oczy
mamy i jej blada buzia. Mama się boi. Dana nigdy jeszcze nie widziała w
jej oczach takiego przerażenia. Przez piszczenie w uszach bardzo powoli
docierają do niej pierwsze słowa. Jej imię. „Dana! Dana! Słyszysz mnie?".
Dana słyszy. Ale nie może nic powiedzieć. Mama wsuwa ramiona pod jej
plecy i nogi. Podnosi ją z ziemi. Dziewczynkę ogarnia ciemność.
***
Kiedy Dana powtórnie otwiera oczy jej ramię pali żywym ogniem.
Słyszy też wrzaski, jakby wyło dzikie zwierzę. Widzi nad sobą bladą twarz
matki. Gdzieś za nią majaczy biały sufit. Ból w jej ramieniu przybiera na
sile. I znów ten krzyk. Dana czuje go w gardle.
– Tak strasznie mi przykro - słyszy czyjś głos. To mężczyzna, którego
nie widzi. - Nie mamy środków znieczulających. Ale zaraz będzie po
wszystkim.
Mama głaszcze ją po policzku. Jej policzki błyszczą od łez. Czyżby
ten człowiek chciał obciąć jej ramię? Tak się w każdym razie czuje. Znów
krzyczy.
– Już, najgorsze już za nami - mówi głos. - Pozostałe fragmenty nie są
takie duże i nie weszły głęboko. Nie będzie tak bolało.
Wcale nie.
***
***
***
Bar U Harveya należał do ulubionych lokali studentów z Berkeley.
Wieczór był chłodny, a mimo to na zewnątrz wszystkie stoliki były zajęte.
Między nimi stały grupki głośno rozmawiających młodych ludzi. W środku
też panował tłok. Steve znalazł Franka na dworze. Przyjaciel trzymał w
dłoni butelkę piwa i rozmawiał z jakimś mężczyzną, którego Steve nie znał.
Idąc w ich stronę, witał mijanych gości skinieniem głowy. Wielu poznał w
czasie pracy w stołówce. Innych w lokalach takich jak bar U Harveya.
– Skoczę sobie po piwo - powiedział do Franka i nieznajomego. Kiedy
po kilku minutach wrócił z butelką, przyjaciel czekał na niego już w
pojedynkę.
Stuknęli się szkłem.
– Jak ci idzie w kancelarii? - zapytał Steve.
– Super - odparł Frank. Nie odpowiadał wyobrażeniom, jakie
większość ludzi ma na temat prawników. Przypominał raczej surfera.
Wzrostem dorównywał Steve'owi. Był równie umięśniony i jednocześnie
gibki, ale nosił dłuższe blond włosy. - Kilka dni temu mieliście ważnego
gościa w stołówce - zauważył.
– Ważna i bardzo interesująca wizyta - potaknął Steve. - Właśnie
dlatego chciałem się z tobą zobaczyć.
– Żeby poobgadywać Turnera?
– Chciałem cię o coś zapytać - zaczął Steve. - Chodzi mi o fachową
poradę prawną. Ale pełna dyskrecja. Serio.
– Zaczynają się tajemnice! Nieźle! - Frank się roześmiał. - O co
takiego chodzi?
– Jak z tą dyskrecją? - upewnił się Steve.
– Ty mówisz teraz poważnie? Chodzi ci o zachowanie tajemnicy
adwokackiej i poufność z tym związaną?
– Zgadza się.
– Dobra, zaintrygowałeś mnie. Ale oczywiście: całkowita poufność.
Gwar rozmów dookoła był tak głośny, że Steve musiał podnosić głos,
żeby przyjaciel go słyszał. Mimo to w kilku zdaniach opowiedział
Frankowi o tym, co wydarzyło się w uczelnianej kuchni. I o nagraniu.
Frank słuchał uważnie, a na jego czole pogłębiały się dwie pionowe
zmarszczki.
– Naprawdę tak powiedział? - upewnił się.
– To miał w każdym razie na myśli - potwierdził Steve. Z kieszeni
wyjął dwie złożone kartki papieru. - Tutaj zapisałem dokładne brzmienie
jego słów.
Frank rozłożył papier. Steve odręcznie spisał wszystkie kwestie, które
padły na nagraniu.
– Nie chciałem tego robić na komputerze - wyjaśnił Steve. - I nie
chciałem też zabierać telefonu na nasze spotkanie.
– Dobry pomysł, bardzo rozsądny - mruknął Frank, czytając
transkrypcję. Skupiony prześledził gęste zapiski na czterech stronach. - To
tutaj... - powiedział w końcu i postukał palcem w jakieś miejsce na trzeciej
stronie.
– No właśnie... - potaknął Steve. - Nie miał prawa tak zrobić, prawda?
Frank zwrócił mu zapiski. Steve złożył je i schował do kieszeni.
– Jego słowa są zupełnie jednoznaczne - potaknął Frank i wypuścił
głośno powietrze przez ściągnięte usta. - To jest jak odbezpieczony granat.
Dobra, co zamierzasz z tym zrobić?
– Sam jeszcze nie wiem. Zastanawiam się.
– Zakładam, że zdajesz sobie sprawę z siły rażenia tego materiału. W
normalnym państwie prawa, w którym działa zdrowa demokracja, mógłbyś
za pomocą tego doprowadzić do odwołania prezydenta i skazania go na
więzienie. Jest tylko jeden problem.
– Jaki?
– Stany Zjednoczone ani nie są państwem prawa, ani nasza
demokracja nie cieszy się zdrowiem. Przynajmniej w tych kwestiach.
Przypomnij sobie George'a W. Busha, Dicka Cheneya, Donalda Rumsfelda
i wielu innych. Bush otwarcie przyznał, że wiedział o torturach
stosowanych po wydarzeniach z jedenastego września. Poniósł jakieś
konsekwencje? Zero. Żadnych. Dochodzenie objęło kilka osób z CIA. Ale
nikogo z tych, którzy podejmowali decyzje. Wystarczyło, że schowali się za
idiotycznym argumentem, jakoby mieli wykonywać jedynie polecenia
prezydenta.
– To tutaj to coś więcej niż tylko wiedza o jakimś zdarzeniu.
Frank wzruszył ramionami.
– Mówię właśnie, masz w ręku granat. Pytanie tylko, kto przez niego
wyleci w powietrze. Najpotężniejszy człowiek na świecie czy ty.
– Przecież nikt nie musi wiedzieć, że to ja nagrałem.
Frank uśmiechnął się smutno.
– Ty poważnie tak myślisz?
– Nie byłem jedynym pracownikiem w tamtym pomieszczeniu, więc
filmik mógł zrobić też ktoś inny. Nie przekażę nikomu oryginału ani tym
bardziej telefonu, bo wtedy łatwo byłoby mnie zidentyfikować na
podstawie metadanych pliku albo danych lokalizacyjnych komórki. Jeśli
już, chciałbym przekazać to dalej przez kogoś zaufanego i pod warunkiem
zapewnienia mi anonimowości.
Frank ponownie zmarszczył brwi.
– Myślisz o mnie?
– Nie ukrywam, że tak.
– Stary...
Upił spory łyk piwa z butelki. Rozejrzał się nad głowami gości baru i
przesunął wzrokiem po koronach drzew rosnących dookoła. Dopiero wtedy
odpowiedział Steve'owi.
– Właściwie to dlaczego nie wrzucisz tego gdzieś do sieci? - zapytał w
końcu. - Na jakimś portalu demaskatorskim. Albo może prześlij to na
anonimową skrzynkę dla sygnalistów w jakichś zaufanych mediach?
– Nie zrobię tego z trzech powodów. Po pierwsze, Chelsea Manning i
inni. Coraz trudniej zapewnić sobie pełną anonimowość. Po drugie,
prawdopodobnie naraziłbym się na odpowiedzialność karną za zdradę
tajemnic państwowych albo coś.
– Prawdopodobnie masz rację - potaknął Frank. - Zainteresowanie
opinii publicznej mogłoby oczywiście przeważyć szalę na twoją korzyść...
– A po trzecie, i ten argument jest dla mnie najważniejszy: w tej chwili
internet przypomina wysypisko śmieci. Przynajmniej jego informacyjna
część. W momencie upublicznienia nagrania pojawią się setki i tysiące
zmanipulowanych, wyedytowanych, wyrwanych z kontekstu i zupełnie
kłamliwych filmików, które będą krążyć po sieci i czekać, żeby podczepić
się pod jakiś temat i zyskać popularność. Miliony ludzi zaczną dyskutować,
interpretować, lobbować, przekonywać, oskarżać, dyskredytować i
pomawiać, co z kolei pociągnie za sobą falę dezinformacji. Moje wideo
utonie w tym tsunami bezsensu i niepewności, które samo wywołało.
Frank zamyślił się i przez chwilę nic nie mówił. Steve dokończył pić
swoje piwo.
– Nie - powiedział wreszcie. - Najlepiej, żeby obejrzeli je w spokoju
ci, których to powinno zainteresować. Czyli prokuratura. Albo jakaś
agencja, która jest odpowiedzialna za takie sprawy.
– A ty cały czas chcesz przy tym zachować anonimowość.
– Na tyle, na ile to możliwe.
– Jeśli mam być szczery, to raczej w ogóle nie będzie to możliwe, jak
sprawa zrobi się poważna - ostrzegł go Frank.
– Na ile poważna? Mówisz o procesie?
– Tak jest. A możliwe, że już wcześniej. Choćby w trakcie procedury
autentykacji dowodów. Albo jakieś media zaczną kopać. I się dokopią.
– Ale w ten sposób cała sprawa zyskałaby należną jej popularność.
– Pewnie tak.
– A taka popularność w jakiś sposób zapewnia też bezpieczeństwo.
– I jednocześnie gwarantuje, że druga strona zniszczy cię,
przynajmniej medialnie i zawodowo.
– No cóż, zawodowo nie ma w zasadzie zbyt wiele do zniszczenia...
– Zanim wszystko ruszy do przodu, będzie już co niszczyć.
Przygotowania prokuratury mogą trwać latami.
– Ale wtedy przynajmniej nie dałoby się ukręcić łba tej sprawie.
– No nie, racja.
– Myślisz, że to musi tak daleko zajść?
– Pewnie nie. Ale na twoim miejscu nie robiłbym sobie zbędnych
nadziei.
Steve się zamyślił.
– To jak, podjąłbyś się tego projektu?
Tym razem to Frank myślał przez dłuższą chwilę. Znów przeniósł
wzrok na korony drzew.
– Ech - westchnął i potaknął. - Ale sam nie dam rady.
***
Sędzia nakazał sprowadzenie do sali dużego ekranu. Wtoczono go na
kółkach i ustawiono w przejściu między pustymi miejscami dla
publiczności.
Ephramidis, członkowie amerykańskiej delegacji, prokurator i Dana
stanęli przed podwyższeniem dla sędziów. „Niemalże jakby
przygotowywali się do zrobienia rodzinnego zdjęcia" - pomyślała Dana.
Tyle że nikt się nie uśmiechał. Z drugiej strony, czy na rodzinnych
zdjęciach ktokolwiek się uśmiecha? Wszyscy wpatrywali się w ekran.
– Proszę zaczynać - zadecydował przewodniczący Konstanidis.
Dyżurny pracownik uniósł pilota.
Jedna trzecia ekranu po lewej stronie pozostała ciemna. Jakieś
niewyraźne kształty. Coś znajdowało się tuż przed obiektywem i zasłaniało
widok. Po prawej stronie znacznie węższy pasek. Pomiędzy ciemnymi
plamami poruszały się jakieś kształty. Ramiona. Barki. Kołnierzyki.
Krawaty. Twarze. Turner. Szef sztabu. Po chwili zniknął. Gwar rozmów.
– ...selektywnej eliminacji Ahmara al-Bashara, zatwierdzonej przez
pana kilka miesięcy temu, sir. Dron jest nad celem, gotowy do odpalenia
pocisków.
– To w czym problem?
Turner. Jego głos był wyraźny i łatwy do rozpoznania.
– Na miejscu zidentyfikowano cywilów. To członkowie jego rodziny.
– Ahmar al-Bashar? Znowu? Ten sam, który według naszych ludzi jest
odpowiedzialny za śmierć przynajmniej dwustu amerykańskich żołnierzy? I
tysięcy irakijskich i afgańskich policjantów, żołnierzy i cywilów? Którego
już pięć razy nie udało wam się złapać? Albo w ostatniej chwili
przerywaliście akcję? Bo zawsze otacza się cywilami? Kill him!
– Przepisy są jednoznaczne, sir! Jeśli to możliwe, należy unikać
cywilnych ofiar. W razie autoryzacji dzisiejszego ataku zginęłoby ponad
trzydzieści niewinnych osób.
– Niech to szlag! Żywych tarcz też nie należy stosować! A ten
skurwysyn ciągle się nimi otacza! Poza tym: kto tam niby jest? Mały
Ahmar, który niedługo zostanie dużym Ahmarem? I też będzie
odpowiedzialny za kolejne tysiące ofiar śmiertelnych. Już nieraz mówiłem
o tym wyraźnie: wojny z terroryzmem nie wygrywa się polityczną
poprawnością! W starciu z przeciwnikiem, który nie przestrzega prawa, też
nie możemy trzymać się przepisów! Nie możemy pozwolić, żeby mały
Ahmar wyrósł na dużego Ahmara!
„Najwyraźniej zamierzał to zrobić, mordując go razem z całą rodziną"
- pomyślała Dana po raz setny. W ten sposób zachęca się tylko kolejnych,
by wstępowali w szeregi terrorystów.
– Niech go cholera! Nieraz już deklarowałem, w tym również
publicznie: w razie potrzeby musimy zabijać nie tylko terrorystów! Musimy
zniszczyć ziemię, która rodzi te chwasty! Musimy zabijać ich
popleczników! Musimy zabijać ich pomocników! Musimy zabijać ich
rodziny! Nie możemy się na nich oglądać. I nie zamierzam za każdym
razem na nowo o tym dyskutować!
– Cywilne ofiary nie służą wojnie z terroryzmem i robią jej złą opinię.
– W jakich kręgach niby? Chyba tylko wśród jakichś idealistów,
którzy żyją w równoległej rzeczywistości! Bo ja znam sondaże: większość
obywateli USA nie ma żadnego problemu z selektywną eliminacją naszych
wrogów. Wręcz przeciwnie. I to nawet jeśli przy okazji dochodzi do ofiar
wśród cywilów.
– Czy to rozkaz, sir?
– To fakt i nic tego nie zmieni. Musimy z tym żyć. Ja potrafię sobie z
tym poradzić, więc wy też musicie.
– Żołnierzu, słyszał pan prezydenta!
Niezrozumiałe, elektroniczne trzeszczenie. Ktoś mówił albo przez
telefon, albo był to dźwięk z laptopa.
– Ma odpalać pociski?
– Jeśli mamy pewność, że ten skurwysyn zginie - orzekł Turner - tak!
– Zrozumiano?
Znów trzaski z głośników.
Ekran pociemniał. Koniec nagrania.
***
***
Derek słuchał jej jednym uchem. Na ekranie jego telefonu pojawiła się
właśnie wiadomość od Waltera Vatanena.`
Pilne! Prawdopodobny sygnalista Steve Donner uciekł nam w Monachium. Wymknął się naszym
ludziom. To potwierdza, że jego szukamy.
Derek zastanawiał się gorączkowo, co dalej. Gestem powstrzymał
Ephramidisa, który właśnie chciał zacząć przemawiać. Ułożył z dłoni literę
T. Poprosił o czas.
– Wysoki sądzie, proszę o chwilę przerwy - zwrócił się Ephramidis do
sądu.
W tym czasie Derek kończył już pisać odpowiedź.
Wiecie, co robić.
Następnie nachylił się do ucha adwokata i szepnął mu kilka słów.
***
***
***
***
Steve przez pół godziny czekał, czy pojawi się ktoś jeszcze, kto by go
szukał.
I nikogo nie zobaczył, przynajmniej w okolicach domu, w którym się
ukrywał.
Ostrożnie uchylił ciężkie drzwi, wysunął głowę na zewnątrz i się
rozejrzał. Nie zauważył niczego szczególnego.
Wrócił do środka i zabrał rower. Wyprowadził go na chodnik. Szybko,
ale nie nerwowo. Stał przez chwilę i czekał. Nikt go nie śledził.
Wsiadł na siodełko.
Obejrzał się. Za nim było pusto.
Przez jakiś czas jeździł bez celu po okolicy.
Czyli stało się.
Jego dotychczasowe życie się skończyło.
Już po raz drugi.
Ale tym razem definitywnie.
Catherine.
Nawet nie mógł jej powiedzieć, co się stało.
Poczuł ucisk w żołądku na myśl o tym, że zostawia ją w niepewności,
bez słowa wyjaśnienia.
Zatrzymał się między dwoma zaparkowanymi samochodami, w cieniu
dużego drzewa. Oparł rower o pień. Z kieszeni wyjął stary telefon. Wybrał
jedyny zapisany w nim numer.
Sygnał wołania.
Sygnał wołania.
– Ted z tej strony. Co się dzieje?
– Najwyraźniej ten międzynarodowy nakaz aresztowania istnieje. I
obowiązuje! - zawołał zdenerwowany. W kilku słowach opisał wydarzenia
z biura. - Nie mogę wrócić do domu - dodał. - Ani tam, ani do pracy.
Nigdzie. Potrzebuję ochrony. I jakiegoś miejsca, gdzie mógłbym się
schować. Inaczej będę zmuszony całkowicie zniknąć.
Mimo że nie miał zielonego pojęcia, jak się do tego zabrać. Dawniej
nieraz próbował sobie wyobrazić, jak by to było. Ale od dłuższego czasu
nie zaprzątał sobie głowy takimi myślami. W świecie, w którym wszystko
jest powiązane ze wszystkim, a każdy krok jest śledzony i zapisywany w
kilku miejscach, nie dało się ot tak, po prostu, zniknąć z radarów, jakby się
w ogóle nie istniało.
Obawiał się, że aby cokolwiek osiągnąć, musi zagrozić Tedowi. Zbyt
długo dawał się nabierać na jego uspokajające słowa i uwierzył mu, że
przesadza ze swoimi obawami.
– Rozumiem - potwierdził Ted. - W normalnych warunkach
zwrócilibyśmy się do niemieckich władz o zapewnienie ochrony -
zastanawiał się na głos. - Ale w obecnych uwarunkowaniach to chyba
niemożliwe... Myślę, czy...
– To proszę myśleć szybciej! Albo zniknę. Ale tak, że nawet wy mnie
nie znajdziecie.
75.
Taksówka przeciskała się przez uliczny tłok centrum Aten.
Opuszczone szyby były jedyną klimatyzacją.
– Nie działa - wyjaśnił kierowca i wzruszył ramionami, kiedy Dana
poprosiła o włączenie choćby nawiewu. Ruch powietrza jedynie w czasie
jazdy przynosił odrobinę chłodu. Ale akurat znów stali w korku. Dana
wpatrywała się w ekran telefonu. Czekała, aż Ted odbierze połączenie.
Nareszcie!
– Dana! - przywitał ją. - Cóż za przypadek! Co u ciebie? Aż nie chce
mi się wierzyć, co spotkało cię zeszłej nocy. Jak się czuje nasz staruszek z
Grecji?
– Właśnie jadę do niego do szpitala - wyjaśniła. - Słuchaj, nie mam za
dużo czasu. Pilnie potrzebuję kontaktu do VidSelf. Tak, do naszego
świadka, od którego dostaliśmy nagranie z Sam Wiesz Kim.
W taksówce wolała nie wypowiadać na głos nazwiska Turnera.
Odwróciła się, żeby sprawdzić, czy nie rozpoznaje któregoś z jadących za
nimi samochodów. Nie miała wątpliwości, że jest pod stałą obserwacją
amerykańskich służb wywiadowczych. A siedząc w taksówce, nie miała
szans ich zgubić.
– Tego, o którego już przedwczoraj dopytywałaś? - potwierdził Ted. -
Ale dlaczego? Po co ci? Przecież wiesz, że nie mogę ot tak przekazać ci do
niego kontaktu.
– Musisz!
Wyjaśniła mu, czego zażądał sąd.
– Od Marii nie dostałem żadnych informacji na ten temat - mruknął
Ted. - Musiałaby się jakoś wypowiedzieć w sprawie.
– Musiałaby. Ale póki co tego nie zrobiła. To jak będzie, dasz mi ten
kontakt? Bardzo cię proszę. Liczy się każda minuta!
Taksówka znów była w ruchu. Dana nie czuła się szczególnie
komfortowo. Zakładała, że jest bezustannie obserwowana. Gdyby miała
rację, to w jaki sposób mogłaby bezpiecznie skontaktować się z VidSelf?
– Nie możesz użyć swojej komórki, żeby do niego zadzwonić albo
napisać esemesa. Zbyt duże ryzyko, że ktoś cię podsłucha. Poza tym jest
jeszcze jeden duży problem.
– Kolejny problem? - Dana uniosła głowę. - Jaki?
– VidSelf przez ostatnich kilka dni był pod stałą obserwacją, choć nie
wiedział dokładnie czyją. Otrzymał też bardzo jednoznaczne pogróżki przez
telefon. Wszystko wskazuje na to, że Amerykanom udało się go
zidentyfikować. Albo że przynajmniej podejrzewają go o przekazanie
nagrania i dlatego wywierają presję, by sprowokować go do popełnienia
błędu. Dzisiaj doszło do próby aresztowania go przez policję.
Dana poczuła ucisk w żołądku.
– Gdzie teraz jest?
– Nie mam pojęcia. Zniknął. Chowa się. Niedawno rozmawialiśmy
przez telefon. Prosił o ochronę. Tak od razu nie jestem w stanie
zaproponować mu niczego sensownego, szczególnie w kontekście
międzynarodowego nakazu aresztowania, jaki wystawili Amerykanie.
Potwierdziło się, że został wystawiony na jego nazwisko, chociaż jeszcze
mu o tym nie powiedziałem. W najgorszym razie całkowicie się ulotni i
zerwie kontakt nawet z nami.
– Tym ważniejsze jest to, żebym mogła z nim porozmawiać.
– Chce zniknąć i żąda ochrony, a ty planujesz ściągnąć go do Aten i
kazać zeznawać przed sądem. Nie widzisz, że to dwa zupełnie różne
podejścia, wzajemnie się wykluczające?
– Ted, nie po to tyle lat poświęciliśmy na ten projekt, żeby teraz po
prostu się poddać! VidSelf nie po to zdecydował się na taki krok, żeby Sam
Wiesz Kto wyszedł jutro na wolność. Koniecznie muszę z nim
porozmawiać!
– Może tymczasem zmienił zdanie. I nie miałbym mu tego za złe,
szczególnie po tym, co widzieliśmy zeszłej nocy.
– A ja, mimo tego, co się stało, się nie wycofałam! Słuchaj, on ma
prawo przynajmniej wiedzieć, co się dzieje. I jaką rolę może w tym
odegrać.
– Mógłbym spróbować mu to naświetlić.
– Jeśli nie będzie innego wyjścia, to okay. Ale prawdę mówiąc,
wolałabym sama mu o tym powiedzieć. To ja jestem tu, na miejscu. To ja
przeżyłam to wszystko na własnej skórze. Jeśli będzie miał jakiekolwiek
pytania, będę w stanie udzielić mu od razu odpowiedzi. A ty musiałbyś
oddzwaniać do mnie i wszystko konsultować. To cała masa czasu. Już sama
ta rozmowa trwa za długo. Ted, błagam!
– Rany boskie, Dana! Mamy przepisy, których musimy przestrzegać!
Zapytam Marię, co tym sądzi.
– Wtedy będzie już za późno, Ted! W razie potrzeby sam zapytaj, czy
VidSelf zgodziłby się ze mną porozmawiać. Zanim całkowicie zniknie nam
z radarów. Każda minuta się liczy, Ted! Nie mamy już czasu!
***
***
***
***
***
***
***
***
***
Lotnisko Tatoi dysponowało tylko jednym pasem startowym, obok
którego stało kilka niewysokich budynków. Mieściła się w nich siedziba
lokalnego aeroklubu dla pilotów amatorów. Hangary. Magazyny. Większość
parkujących na pasie maszyn stanowiły jedno- i dwusilnikowe samoloty
śmigłowe, ale wśród nich dało się dostrzec dwa prywatne odrzutowce.
Derek, Trevor i jeden z pracowników ambasady, którego do pomocy oddał
im Jeremy, siedzieli przy stoliku na zewnątrz, skąd mieli świetny widok na
całe lotnisko. Sąsiedni stolik zajęło czterech greckich policjantów. Cień
budynku chronił ich przed słońcem, ale nie przed nieznośnym upałem.
Funkcjonariusze rozmawiali głośno. Na blacie przed nimi stały
szklanki z resztkami frappe i małe butelki wody mineralnej.
Trevor i pracownik ambasady wpatrywali się w telefony komórkowe.
Przesuwali palcami po ekranach. Pisali. Od czasu do czasu sięgali po
lemoniadę w puszce.
Derek przeglądał wiadomości. Nic nowego. Brak jakichkolwiek
informacji na temat Dany Marin. Zniknęła i już się nie pojawiła.
Przy stoliku obok mężczyzna, który przedstawił się jako Giorgos i
przełożony pozostałych, sięgnął po leżący na blacie telefon. Po krótkiej
rozmowie uniósł głowę i spojrzał na Dereka. A potem powiedział coś do
kolegów. Wszyscy wstali i podeszli do stolika Amerykanina.
– Właśnie zbliża się do lotniska i rzeczywiście podchodzi do
lądowania - wyjaśnił Giorgos. - Przed chwilą poprosił o pozwolenie. Za
pięć minut będzie na miejscu.
Cała trójka podniosła się z miejsc. Derek zapłacił za napoje. Z daleka
słychać już było warkot silnika samolotu.
I szybko stawał się coraz głośniejszy. W końcu nad początkiem pasa
startowego pojawiła się maszyna.
– Czekamy, aż się zatrzyma - zaproponował Giorgos.
Z cienia obserwowali, jak Cessna ląduje i kołuje w stronę miejsc,
gdzie parkowały pozostałe samoloty. Zatrzymała się między innymi
maszynami, niecałe dwieście metrów od nich. Widok zasłaniały dwa inne
samoloty, tak że Derek musiał odejść trochę na bok, żeby zobaczyć kabinę.
Po chwili otworzyły się drzwi pilota i ze środka wysiadła szczupła postać.
Mężczyzna odwrócił się i zza fotela wyjął torbę podróżną. Zarzucił sobie
pasek na ramię. Zamknął drzwi. I ruszył przed siebie, prosto w ich stronę.
– Wygląda na to, że to Jochen Finkaus - stwierdził Trevor. - A gdzie
Steve Donner?
Policjanci spojrzeli na Dereka. Nie bardzo rozumieli, co się dzieje. W
końcu wszyscy ruszyli powitać pilota.
Mężczyzna musiał ich widzieć. A jednak nie zwolnił i nie zatrzymał
się, tylko szedł dalej takim samym krokiem. Niewzruszony zmierzał do
budynku za ich plecami. Kiedy byli bliżej, Derek nie miał wątpliwości, że
to jedna z osób, które widział na zdjęciach z Sarajewa.
Spotkali się w połowie drogi. Policjanci zablokowali pilotowi drogę.
– Jochen Finkaus? - zapytał Giorgos.
– Tak, to ja - odparł mężczyzna po angielsku. I przyjrzał się uważnie
funkcjonariuszom. - Coś narozrabiałem?
– Możemy zajrzeć do pańskiego samolotu? - zapytał Giorgos, kalecząc
angielski.
Finkaus udał zaskoczenie.
– A to tak można, bez nakazu przeszukania?
– O, czyli ma pan coś do ukrycia?
– Skądże.
– W takim razie ułatwiłby pan życie nam wszystkim, wyrażając zgodę
na krótkie sprawdzenie pańskiego samolotu.
– Skoro tak bardzo wam zależy... - Finkaus wzruszył ramionami i
zawrócił. - Proszę za mną.
Razem minęli dwie pierwsze maszyny aż dotarli do jego cessny.
Finkaus otworzył drzwi.
– Proszę bardzo - powiedział i się odsunął.
Giorgos zajrzał do środka. Dwóch jego ludzi podeszło od drugiej
strony i też sprawdziło wnętrze.
Kokpit był pusty i tak ciasny że nie udałoby się w nim nikogo ukryć.
Policjant spojrzał na Dereka.
– Pusto - orzekł.
– A czego się spodziewaliście? - zapytał Finkaus.
Giorgos sięgnął do kieszeni i wyjął zdjęcie, które przekazał mu
Amerykanin. Wydruk fotografii zrobionej na lotnisku w Sarajewie.
– Tego człowieka - powiedział policjant. - Wiemy że leciał z panem. A
przecież nie wysiadł w połowie drogi, prawda?
Finkaus przyjrzał się fotografii. W końcu potaknął.
– Ciekawe... - mruknął. - A kto to niby jest?
– Przecież doskonałe pan wie, kim jest ten człowiek! - zdenerwował
się Trevor. - Skończmy już z tymi wygłupami i do rzeczy! Kryje pan
przestępcę!
– A pan to... kto? - zapytał Finkaus w odpowiedzi.
– Gówno cię to obchodzi!
– Nie mam pojęcia o żadnych przestępcach i o żadnych
poszukiwaniach. Może byście mnie oświecili w takim razie?
– Gdzie on jest?
– Pojęcia nie mam.
– Pójdzie pan z nam - zdecydował Giorgos.
– Czy jestem zatrzymany? - zdziwił się Finkaus. - W takim wypadku
proszę poinformować mnie o moich prawach i pozwolić wezwać prawnika.
– Te zdjęcia potwierdzają, że startował pan z Sarajewa z tym
człowiekiem na pokładzie. Albo nam pan pomoże, albo będę zmuszony
pana zatrzymać.
– Jak chcecie. - Finkaus wzruszył ramionami. - Na prośbę przyjaciela
zabrałem tego kogoś ze sobą. Ale nie mam pojęcia, ani kim jest, ani
dlaczego go szukacie.
– Nikt w to nie uwierzy! - wrzasnął Trevor.
– To sobie nie wierzcie.
– Gdzie on jest?
– Wysadziłem go po drodze - wyjaśnił Finkaus.
– Gdzie?!
– Na małym lokalnym lotnisku. Karditsa.
– Co on tam robi?
– A skąd miałbym wiedzieć? - Finkaus spojrzał na niego zdziwiony. -
Wysiadł, pożegnał się i wszedł do budynku, który tam stoi. Potem go już
nie widziałem.
– Po co leciał pan dalej do Aten?
– Piękne miasto. - Finkaus się uśmiechnął. - Pomyślałem, że skoro już
jestem w okolicy, wpadnę na parę dni. Tym bardziej że tyle się tu ostatnio
dzieje!
Derek widział, jak Trevor zaciska szczęki, żeby zapanować nad
emocjami. Ten gość robił z nich głupków. A oni nie mogli temu zaradzić.
– Ani w czasie wylotu z Niemiec, ani w czasie międzylądowania w
Sarajewie nie zgłosił pan pasażera - zauważył Derek.
– Racja, musiałem zapomnieć - przyznał Finkaus.
– To karalne.
Giorgos spojrzał na Amerykanina i nie krył zaskoczenia.
– Całkiem możliwe, że naraził się pan na zarzut przemytu ludzi, za co
grozi odpowiedzialność karna - ciągnął Derek. - O ile się nie mylę,
wystarczy wystąpić o tymczasowe aresztowanie dla pana. Ale możemy o
tym zapomnieć, jeśli nam pan pomoże.
– Nawet gdybym chciał, to nie mam pojęcia, jak to zrobić.
***
***
– Nie, nadal nie mamy pojęcia, gdzie może przebywać - tłumaczył szef
policji przez telefon.
Michalis Stouvratos ze złością cisnął słuchawką na widełki. Dla tej
historii zaryzykował całą swoją karierę i wyglądało na to, że przegrał i
zniszczył sobie przyszłość, bo ta kobieta z Hagi zniknęła!
Główna prokurator Trybunału chwaliła go, że jest bohaterem, kiedy
zgodził się złożyć apelację. Bohater-srohater.
Na jego biurku, obok telefonu, piętrzyły się dokumenty sprawy, która
za kilka godzin miała być rozpatrywana przez sąd apelacyjny. A Dana
Marin powinna być na miejscu. Ale nie tylko ona, lecz przede wszystkim ta
tajemnicza postać, której zażyczył sobie sąd, mając nadzieję, że nie
przybędzie do Aten. Że się nie odważy. Bo władze któregoś z krajów, przez
które musiałby przejechać, wykonałyby międzynarodowy nakaz
aresztowania.
Po raz kolejny spróbował skontaktować się z Daną i wybrał jej numer.
Sygnał wołania.
Sygnał wołania.
I kolejny. Tak długo, że w końcu włączyła się poczta głosowa.
– Stouvratos z tej strony. Gdyby jakimś cudem odsłuchała pani moją
wiadomość. Gdzie pani jest? Wszystko w porządku? Pojawi się pani w
sądzie? A pani świadek? Bardzo proszę o jakąś informację!
Podobnie brzmiące wiadomości zostawiał Danie Marin już cztery razy
od chwili, kiedy zniknęła i przestała odbierać telefon. Zaczął się poważnie
martwić.
Nikt nie upublicznił konkretnego powodu przełożenia posiedzenia i
przesunięcia decyzji w sprawie Turnera - ani sąd, ani Trybunał, ani
Amerykanie, ani też on sam. Mimo to od dłuższego czasu media
spekulowały, że może to mieć coś wspólnego z człowiekiem, na którego
twarz spoglądał na ekranie swojego komputera.
Za jego głowę wyznaczono nagrodę w wysokości dziesięciu milionów
dolarów.
Michalis wybrał numer do sekretariatu Międzynarodowego Trybunału
Karnego w Hadze, gdzie już kilka razy próbował zdobyć jakiekolwiek
informacje. Może od ostatniego telefonu Dana skontaktowała się z
przełożonymi?
Nagle włączył się ekran telefonu komórkowego. Połączenie
przychodzące, numer zastrzeżony. Zawahał się. Ale w końcu odebrał.
– Michalis Stouvratos? - zapytał kobiecy głos, jakby z bardzo daleka.
Z angielskim akcentem.
– Przy telefonie - potwierdził. Miał wrażenie, że zna tę osobę. - Pani
Marin, to pani?!
– Tak! - odpowiedziała Dana.
– Gdzie pani jest? - zapytał zdenerwowany, ale też zaniepokojony. -
Czy wszystko w porządku?
– Jestem w trasie - wyjaśniła kobieta. - Wiozę naszego świadka. Niech
się pan, proszę, zatroszczy o wszystkie możliwe środki bezpieczeństwa,
które obiecał mu sąd.
– Zrobię, co w mojej mocy - wyrzucił z siebie z ulgą. - Kiedy będzie
pani na miejscu?
Ale połączenie zostało przerwane.
80.
Ich kierowca nie przestrzegał żadnych ograniczeń prędkości. Bo i po
co, skoro posiadał immunitet dyplomatyczny? Na tylnej kanapie siedział
Derek i rozmawiał przez telefon z Walterem.
– Grecy w końcu zdecydowali się zatrzymać pilota. Ale to nic nie da.
Wiedzieliśmy, że nie damy rady obstawić wszystkich lotnisk. Dlatego tym
bardziej nasze zespoły muszą pilnować tras dojazdowych do sądu. Mamy
jakiekolwiek informacje na temat pojazdu, którym poruszają się Dana
Marin i Steve Donner?
– Nie - odpowiedział Walter. - Ale wszystkie zespoły są już na
stanowiskach. Mamy ustawione dwa okręgi. Jeden od stu do dwustu
metrów od budynku sądu. Drugi tuż przy wejściach.
– Grecka policja wykazuje chęć do współpracy?
– Póki co tak.
– Świetnie. Jesteśmy w drodze do więzienia, żeby odebrać Turnera.
Do zobaczenia.
Derek zakończył rozmowę i zaraz wybrał kolejny numer. Prezydent
odebrał po drugim sygnale. Derek widział jego twarz na ekranie smartfona -
wyglądał na zmęczonego. Rzeczowo opisał mu sytuację.
– Czyli ten przeklęty zdrajca cały czas jest na wolności? I w dodatku
zmierza do sądu? - Arthur Jones nie krył wściekłości. - To po co, do jasnej
cholery, w ogóle was tam wysyłałem?
– Nie dotrze na miejsce - zapewnił go Derek. - Szef lokalnej komórki
CIA rozstawił swoich ludzi na wszystkich trasach do sądu.
– A jeśli go nie zatrzymają?
– Wystarczy, że opóźnią go na tyle, żeby minęło ultimatum
wyznaczone przez sędziego, a Turner automatycznie wyjdzie na wolność.
Greckie władze są po naszej stronie.
– Panie prezydencie - wtrącił się Nestor Booth. - Powinniśmy dać
rozkaz naszym chłopcom, sir. I to od razu! Już zbyt długo siedzimy z
założonymi rękoma i zdajemy się na tych wszystkich prawników.
– Wszystko, tylko nie teraz - zaprotestował Derek natychmiast. - To
byłby absurdalny ruch!
– Absurdem będzie, jeśli Turner zostanie w więzieniu, a potem trafi do
Hagi! I to z powodu jakiegoś głupiego filmiku! - Prezydent zdenerwował
się jeszcze bardziej.
– Najpóźniej w chwili, kiedy Steve Donner przekroczy próg sądu, ktoś
zatrzaśnie mu kajdanki na nadgarstkach - upierał się Derek.
– A ja słyszałem, że sąd dał mu gwarancje bezpieczeństwa - odezwał
się Jones.
– Najwyraźniej nie będzie w stanie ich zrealizować - tłumaczył Derek.
- Premier rządu jest w tej sprawie po naszej stronie.
Prezydent patrzył na niego przez chwilę w milczeniu. W końcu
pokiwał głową.
– Generale, pańscy ludzie mają być gotowi, by w każdej chwili ruszyć
do akcji.
– Panie prezydencie - zareagował Nestor Booth pospiesznie - moi
ludzie są cały czas w gotowości!
Ale twarz Arthura Jonesa zniknęła już z ekranu telefonu komórkowego
Dereka. Pojawił się tylko komunikat o zakończeniu połączenia.
***
***
***
***
***
***
Ogień wybuchł w innym skrzydle więzienia. Derek słyszał wycie
syren w wozach straży pożarnej. Dzięki wirnikom helikopterów w końcu
mógł więcej zobaczyć. I odetchnąć bez krztuszenia się. Mimo to zakaszlał.
Strażnicy pod ścianami sprawiali wrażenie zaskoczonych, ale nie ruszali się
ze swoich pozycji. Turner z obstawą byli w połowie drogi między
budynkiem a furgonetką. Derek czekał, aż policjanci otworzą drzwi
radiowozów.
Łomot wirników helikoptera stał się ogłuszający, jakby bez końca
przetaczał się nad nimi grzmot.
Funkcjonariusze spoglądali w górę.
Zdziwieni. Coś krzyczeli.
Pierwszy helikopter opadł powoli i dotknął płozami asfaltu.
W otwartych drzwiach było widać jakieś postaci.
Helikopter wylądował ledwie trzy metry od range rovera.
Drugi - po przeciwnej stronie dziedzińca.
Niebieskie maszyny.
Policyjne.
Ze środka wyskoczyli mężczyźni z bronią automatyczną.
Cztery postaci z helikopterów ruszyły biegiem w stronę Turnera.
Unieśli karabinki SCAR i wycelowali w ochronę byłego prezydenta.
Dwóch chwyciło go pod ramiona i osłoniło swoimi ciałami. A potem
pociągnęło za sobą, do maszyny po prawej stronie. Turner początkowo się
wzbraniał, ale potem ruszył razem z nimi, wręcz jakby mu się spieszyło.
W końcu pozostali policjanci i strażnicy zareagowali na to, co się
działo.
Rzucili się w stronę helikopterów.
Ale w ich kierunki posypały się pociski.
Asfalt dziedzińca pokryły wybuchające obłoczki pyłu.
W miejscu trafienia za każdym razem jakby eksplodował maleńki
wulkan.
Policjanci zawrócili i rzucili się szukać osłony. Kulili się, gdzie tylko
się dało. Krzyczeli. Unosili broń. Ale nie strzelali. Zbyt duże
niebezpieczeństwo, że trafią Turnera. Pociski bez trudu przebiłyby poszycie
helikopterów.
– Co to ma być, do diabła?! - ryknął Derek i wściekły spojrzał na
Nestora Bootha.
Generał nie ostrzegł ich ani słowem!
Słowa Dereka zginęły w łomocie wirników, które wzbiły jeszcze
więcej kurzu, kiedy helikoptery zaczęły się wznosić.
Z Douglasem Turnerem na pokładzie.
Derek nie wydał zgody na taką akcję.
Sylwetki helikopterów znikały za słupem dymu.
Robiły się coraz mniejsze. W końcu nie było ich widać.
Nestor Booth, generał z Souda Bay, zawołał:
– Fuck! To nie byli nasi chłopcy!
81.
Douglas Turner siedział zaskoczony obok Seana, kiedy helikoptery
wzbijały się w kierunku błękitnego nieba i rozpędzały łopatami wirników
pasma czarnego dymu. Polityk patrzył na mężczyzn ubranych w maski
taktyczne i wyposażonych w sprzęt bojowy. Był zdezorientowany.
Przestraszony?
Sean dwoma wyćwiczonymi ruchami rozpiął mu kajdanki.
– Jak się pan czuje, panie prezydencie?
***
***
***
– Dokąd lecimy? - zapytał Turner, patrząc na Seana.
Pod maszyną przesuwały się zabudowania miasta. Kierowali się w
głąb lądu.
– Przewieziemy pana w bezpieczne miejsce - zapewnił go Sean.
– Skąd w ogóle jesteście? - dopytywał Turner. - Z tej bazy na Krecie...
zaraz, jak ona się nazywała...
Sean w odpowiedzi podał mu naręcze złożonych ubrań. Niebieska
koszulka polo, chinosy w kolorze khaki. Do tego granatowa czapka z
daszkiem.
– Przykro mi, że muszę prosić pana o to w takiej sytuacji, ale byłoby
dobrze, gdyby od razu się pan przebrał.
Turner sceptycznym spojrzeniem ocenił przekazane ubrania. W końcu
jednak pokiwał głową. I zabrał się do rozpinania grubej więziennej koszuli.
– Dobrze w końcu to z siebie zrzucić.
– Niestety nie mamy na pokładzie przebieralni. - Sean się uśmiechnął.
– Zdążyłem się zorientować - stwierdził były prezydent.
***
***
– Już ich nie widzę - poskarżył się Ronald przez interkom łączący oba
samochody. Ich kierowca pędził range roverem jakąś ciasną uliczką. Tak
ciasną, że nawet trąbienie niewiele pomagało na samochody blokujące
drogę.
– Na szczęście to już nie jest problem - wyjaśnił Trevor. Na laptopie
przed sobą miał otwartą mapę Aten z kolorowymi punktami. - Nasze drony
siedzą im na ogonie. Ulicami nie mielibyśmy szans ich dogonić.
Nagle przycisnął palce do prawego ucha.
– Nowe wiadomości - wyjaśnił krótko.
Derek też otworzył swój komputer i nie odrywał wzroku od ekranu.
– Chodzi o miejsce, skąd obie maszyny wystartowały do akcji w
więzieniu.
Obrazy dotyczące tych informacji pojawiły się również na ekranie
komputera Dereka.
Z głośników popłynął głos szefa komórki CIA w Atenach.
– Kompleks należy do Spirosa Perinassisa.
– O, proszę - sapnął ambasador USA, który siedział po drugiej stronie
kanapy rangę rovera. - To jeden z najbogatszych Greków.
– Tak jest - potwierdził głos z głośników.
– On ma z tym coś wspólnego? - zapytał Jeremy McIntyre.
– Póki co nie mamy zbyt wielu informacji, żeby cokolwiek
powiedzieć. Wiemy jedynie, że od lat nie korzysta z tej posiadłości.
Zarządza nią jego fundacja, która co jakiś czas wynajmuje dom bogatym
turystom. Zakładamy, że właśnie tak było w tym przypadku.
– Kto ją wynajął? - zapytał Trevor.
– Zgodnie z dokumentami wynajmującym jest biuro podróży
działające w imieniu klientów chcących zachować anonimowość.
– Tym razem nie spełnią ich życzenia. Skontaktowaliście się już z tym
biurem podróży?
– Próbowaliśmy. Wygląda na to, że to firma krzak, założona tylko do
realizacji tego jednego zlecenia.
– I to właścicielom nie przeszkadzało?
– Dostali zapłatę z góry za cały miesiąc. Nie zastanawiali się zbyt
długo.
– No pewnie. Zweryfikowaliście już te informacje? - zapytał Trevor. -
Mamy pewność, że Perinassis rzeczywiście nie ma ze sprawą nic
wspólnego? I kto stał za biurem podróży?
83.
Dana wciąż nie mogła się przyzwyczaić do myśli, że siedzi w tym
samym samochodzie co Steve Donner. Alex prowadził. Dana przeglądała
wiadomości na swojej bezpiecznej komórce.
– Fuck! - sapnęła prawie bezgłośnie.
– Co się dzieje? - zapytali Alex i Steve chórem.
– Douglas Turner został właśnie uwolniony i porwany z więzienia -
wyjaśniła głuchym głosem.
– Że co?!
Alex szarpnął kierownicą, odruchowo próbując sięgnąć do jej telefonu.
– Uważaj! - krzyknęła Dana i złapała za kierownicę, żeby uratować
wóz przed rozbiciem się.
Alex szybko odzyskał kontrolę nad samochodem. Zwolnił i zjechał na
pobocze.
– Pokaż!
– Wszędzie o tym piszą! - wyjaśniła Dana i uniosła telefon tak, żeby
Steve z tylnej kanapy również mógł zobaczyć wiadomości. - W mediach
społecznościowych. I tradycyjnych.
– Kiedy to się stało? - zapytał Steve, przeglądając pierwsze
doniesienia.
– Dobre pół godziny temu.
Oparła głowę o zagłówek i zamknęła oczy.
– Czyli wszystko na nic - powiedział Steve.
– Nie wierzyłam, że tak daleko się posuną - westchnęła Dana.
Na ekranie jej telefonu widać było pierwsze zdjęcia. Alex i Steve
razem z nią przyglądali się wiadomościom.
Wyglądało na to, że mimo zakazu przedstawiciele niektórych redakcji
dysponowali niewielkimi dronami, dzięki którym nagrali całą akcję w
więzieniu.
Obok nich przemknął jakiś samochód, trąbiąc niemiłosiernie. Jego
kierowca był najwyraźniej bardzo niezadowolony z miejsca, które wybrali
do parkowania.
Na nagraniu widać było czarne smugi dymu.
– Zanim doszło do uwolnienia Turnera, w więzieniu miało dojść do
buntu osadzonych - przeczytała Dana.
Słupy dymu i helikoptery. Sceny jak z pola walki. Tyle że pośrodku
Aten.
– To policyjne helikoptery - stwierdził Alex. - O, tutaj. Mają napisy.
Rzeczywiście. POLICE. Maszyny w niebieskim kolorze. Tak jak
policyjne helikoptery w wielu innych krajach.
– Dlaczego grecka policja miałaby siłą uwalniać Turnera z greckiego
więzienia? - zdziwiła się Dana. - Przecież to zupełnie bez sensu!
Szukała dalszych informacji. Na wielu stronach bardzo podobne
zdjęcia i nagrania. Helikoptery obniżają lot i giną w dymie z więzienia. A
po niedługim czasie wynurzają się z niego jak feniks z popiołów i tworząc
potężne wiry czarnego dymu, wznoszą się z powrotem w powietrze. Media
społecznościowe powielały te ujęcia setki razy.
– Greckie władze podejrzewają, że za tą akcją stoją Stany Zjednoczone
- przeczytała Dana podpis pod zamieszczonym gdzieś klipem z
helikopterami wynurzającymi się z dymu.
– Myślałem, że to policyjne maszyny. W sensie, że tutejsze - zdziwił
się Alex.
– W artykule piszą, że władze zaprzeczają, jakoby helikoptery
rzeczywiście należały do policji - powiedziała Dana. - Twierdzą, że ktoś
przemalował cywilne maszyny.
– Ale kto? - zapytał Steve. - Moi rodacy?
– A kto inny? - mruknął Alex.
Na stronie można było zobaczyć jeszcze inne zdjęcia i filmy. Ujęcia z
lotu ptaka, pokazujące samochody na ulicach. Ateny z tak wysoka, że
można było podziwiać otaczające miasto wzgórza. Co pewien czas po
niebie przemykał jeden albo dwa helikoptery.
– O rany... - jęknęła Dana. I pokazała Steve'owi zdjęcia. - Drony
różnych redakcji śledzą zarówno helikoptery z Turnerem, jak i samochody
Amerykanów.
Pospiesznie kliknęła na jeden z linków. Otworzyła się strona jednego z
lokalnych kanałów internetowych z wiadomościami na żywo. Ekran był
podzielony na dwa pola. Po lewej stronie było widać ujęcia z lotu ptaka
przedstawiające dwa samochody walczące z ulicznym tłokiem. Dana nie
znała się dostatecznie dobrze na markach, żeby rozpoznać, o jakie auta
chodzi. W prawym oknie - ujęcia lotnicze części miasta i kawałka nieba, na
którym można było zobaczyć dwa niewyraźne punkty. Pasek z
informacjami wzdłuż dolnej krawędzi obrazu na przemian wyświetla!
komunikat po angielsku i grecku.
Live: Douglas Turner uwolniony z więzienia przez dwa helikoptery. Maszyny z byłym prezydentem
Stanów Zjednoczonych kierują się na południe. Samochody z przedstawicielami amerykańskiej
delegacji podążają w tym samym kierunku. Grecka policja podjęła pościg.
– Nie dadzą im się złapać. - Steve pokręcił głową. - W ten sposób cel
mojej podróży jest już nieaktualny.
– Poczekaj, proszę - powiedziała Dana i otworzyła link kolejnego
lokalnego kanału informacyjnego. - Popatrz tylko na to: ktoś zbiera z sieci
wszystkie dostępne nagrania, zdjęcia i przekazy na żywo, plus kompiluje
analizy z mediów społecznościowych. - Przesunęła palcem po ekranie i
otworzyła plan miasta. Z naniesionymi kolorowymi punkcikami. - W
naszych czasach każdy może być dziennikarzem i reporterem. O, na
przykład tutaj: ktoś zadał sobie trud, żeby na bieżąco aktualizować pozycję
helikopterów! Szaleństwo!
– Pokaż! - zawołał Alex podekscytowanym tonem. - Znam tę stronę, i
to nawet bardzo dobrze! - Przyjrzał się jej uważnie. - Przecież to Tania i
chłopaki!
Dana dwoma palcami pomniejszyła plan miasta, żeby lepiej go
zorientować i zobaczyć okolice.
– Spójrzcie! - powiedziała do Alexa i Steve'a. - W tej chwili są mniej
więcej tutaj. - Wskazała na dwa punkciki na ekranie. A potem palcami
przesunęła obraz nieco na północ. - A my tutaj. Czyli... lecą dokładnie w
naszą stronę!
Steve wpatrywał się w telefon.
Alex wpatrywał się w telefon.
A potem obaj spojrzeli na Danę.
– Chyba nie mówisz poważnie... - wyszeptał Alex.
***
Kierowcy udało się wjechać na szerszą ulicę, na której ruch nie był tak
duży. Używając klaksonu, lawirował między innymi samochodami ze
zwinnością narciarza biorącego udział w slalomie gigancie. Derek kątem
oka widział prędkościomierz, wskazujący prawie sto kilometrów na
godzinę. W porze szczytu. W centrum Aten.
Drugi range rover jechał tuż za nimi.
Ambasador McIntyre odsunął telefon od ucha.
– W końcu jakaś dobra wiadomość - oznajmił. - Grecka policja
postanowiła dać nam spokój. Przynajmniej na razie. Skupiają się na pościgu
za ekipą, która uratowała Turnera. W sensie porwała. Odleciała z nim w
każdym razie.
Ramiona mężczyzn na tylnej kanapie stykały się w rytm gwałtownych
skrętów samochodu.
– Chyba całe miasto się na tym skupiło - zauważył Trevor.
Obserwował sytuację już nie tylko we włączonym komputerze na kolanach,
ale też na jednym z telefonów. Pokazał im ekran. Ujęcia miasta z lotu ptaka.
I nieba nad miastem.
– Przedstawiciele mediów pod więzieniem dysponowali własnymi
dronami, mimo że obowiązywał zakaz korzystania z takich urządzeń. Od
razu ruszyli w pogoń za helikopterami. I za nami. Od tego czasu do pościgu
dołączyły dziesiątki, jeśli nie setki albo nawet tysiące mieszkańców Aten.
Pół miasta robi nam zdjęcia i filmuje wszystko, co uzna za nasze
samochody albo helikoptery porywaczy, a potem zamieszcza ujęcia w sieci.
– Cały czas się zastanawiam, komu mogłoby przyjść do głowy, żeby
taką akcję przeprowadzić w biały dzień, na oczach wszystkich - zauważył
Nestor Booth. - Przecież planując operację, musieli się liczyć z taką
sytuacją. Choć może nie doszacowali rozmiarów zaangażowania
ateńczyków w pościg - ciągnął dalej, choć mówił raczej do siebie niż do
pozostałych. Wojskowy starej szkoły, który wprawdzie znał wszystkie
nowoczesne metody i technologie, jednak w głównej mierze dalej polega!
na tajnych służbach i swoich ludziach. - W jaki sposób chcą uciec? Liczą,
że prześcigną drony? Że są od nich szybsi albo mają większy zasięg?
Przecież teraz już nawet grecka policja ma swoje maszyny w powietrzu.
Derek od samego początku miał podobne przemyślenia. Zespół w
helikopterach musiał to wszystko uwzględnić, planując swoją misję.
Musieli mieć plan, który teraz realizowali. I to najpewniej dobrze
przemyślany, na co wskazywał fakt, że po ucieczce z więzienia zmieniali
kurs. Zaraz po starcie posuwali się na zachód. Krótko potem wykonali
zwrot na północ. A od kilku minut zmierzali bardziej na południowy
wschód.
– Dokąd chcą się dostać? - zapytał głośno Trevor, nie odrywając
wzroku od ekranu laptopa. - Tam, gdzie teraz lecą, nie ma ani portu, ani
żadnego lotniska.
– Mogę się założyć, że po drodze będą chcieli zmienić środek
transportu - stwierdził Derek. - Wiedzą, że są zewsząd śledzeni i że przy tej
skali inwigilacji nie uda im się uciec za pomocą helikopterów. Greckie
władze mają przecież dostęp do danych publikowanych w sieci. Jestem
przekonany, że to część ich planu. Bardzo ważne, żeby operatorzy dronów
nie tracili ich z oczu.
– Spokojnie. Nawet jeśli tak się stanie - zapewnił go Trevor - cała
masa innych maszyn będzie miała ich na widoku. I wszystko będzie
transmitowane na żywo w sieci.
– Pod warunkiem że to, co tam można zobaczyć, jest zgodne z prawdą.
- Derek pokręcił głową. - Jak sam mówiłeś, do sieci trafiają wszystkie
możliwe ujęcia i zdjęcia. To oznacza, że część z nich to bezużyteczne
śmieci. Nie zdziwiłbym się, gdyby niektóre celowo wprowadzały
zamieszanie. - Naraz coś mu przyszło do głowy. - Na ich miejscu... gdybym
to ja planował... i brał pod uwagę właśnie taki scenariusz... gdybym ja go
uwzględnił...
– Coś sporo gdybania - zauważył generał Booth.
Derek nie dał mu się wyprowadzić z równowagi.
– Gdybym brał w tym udział i miał to na uwadze, zadbałbym pewnie,
żeby celowo wprowadzić trochę zamieszania i fałszywych informacji. Czy
w tych wszystkich raportach online lokalizacja helikopterów jest od
początku jednoznaczna?
– Masz rację! - potaknął Trevor. - Z sieci spływa cała masa
sprzecznych informacji. Mimo to ogólny kierunek nawet by się zgadzał.
Nieważne. Póki co nasze maszyny mają ich cały czas w obiektywie.
– Możemy trochę namieszać w tych raportach? - poprosił Derek. -
Chodzi o dezinformację. Żeby wprowadzić element niepewności i
zamieszania, który dałby nam przewagę w dostępie do rzetelnych danych.
Trevor odwrócił się w jego stronę i uśmiechnął się szeroko.
– Polecenia już wydane.
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
– I proszę bardzo, są już w środku - stwierdził Trevor. Tył kombi volvo
zniknął za budką, kiedy kierowca skręcił w stronę terminalu dla pasażerów
prywatnych samolotów.
Ich kierowca podjechał do szlabanu i również się zatrzymał. Wysiadł i
podszedł do budki. Podał strażnikowi kilka paszportów. Jeremy'ego.
Dereka. Trevora. Nestora. Wszystkie dyplomatyczne.
Mężczyzna zmarszczył brwi. Porównał twarze pasażerów ze zdjęciami
w dokumentach.
Kierowca go ponaglił. Mówił coś, gestykulując obszernie. Podniesione
głosy.
Strażnik skinął w końcu głową. Oddał mu paszporty i podniósł
szlaban.
Kierowca bez pośpiechu wjechał na teren lotniska.
Volvo było sto metrów dalej, w drodze do terminalu dla VIP-ów.
Przed budynkiem zatrzymało się na jednym z nielicznych wolnych
miejsc parkingowych.
– Podjedź do nich - polecił Derek.
Kierowca wykonał polecenie.
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***