Hinc Emilia - Bawidamek

You might also like

Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 215

Emilia Hinc

BAWIDAMEK
Cokolwiek jest zrobione w miłości,
zawsze przekracza ramy dobra i zła.

Friedrich Nietzsche

Moim przyjaciołom
Emilia Hinc

Urodzona w 1982 r. w Lęborku. Absolwentka prawa


Uniwersytetu Gdańskiego. Wieloletnia dziennikarka oraz dyrektor
programowa Radia Sar Politechniki Gdańskiej, gdzie prowadziła
autorską audycję erotyczną pt. „Pieprz”. Debiutowała opowiadaniem
„Wędrujące Jądra” w piśmie literackim „Korespondencja z Ojcem”.
Obecnie mieszka we Francji na Lazurowym Wybrzeżu.

Każda decyzja życiowa rodzi daleko idące konsekwencje.

Jeśli zakupisz nowe auto, możesz rozbić je na najbliższym


drzewie, a przy tym wyzionąć ducha. Jeśli wygadasz sekret
zaprzyjaźnionej osoby, ta może usunąć twój numer telefonu ze swojego
notatnika. Jeśli wyjedziesz za granicę w poszukiwaniu pracy, możesz
poznać tam miłość swego życia. Jeśli pójdziesz do łóżka z dopiero co
poznaną osobą, możesz nabawić się choroby wenerycznej. Jeśli
wejdziesz w przypadkową relację miłosną, związek może okazać się
twoim najgorszym koszmarem.

Tak. Każda decyzja życiowa rodzi daleko idące konsekwencje.


Problem w tym, że nigdy nie potrafimy ich przewidzieć.

Wystarczy jakiś perfumik za dwadzieścia złotych, fajny żel pod


prysznic i jest dobrze. Wiesz, nie trzeba wydawać fortuny, żeby być
zadbanym. – Dawidek schylił się, żeby sięgnąć niebieskie pudełko z
tłoczoną falą morską i wielkim czarnym napisem „Le beau”. – Co dziś
robimy? Masz ochotę jeszcze na spacerek czy biegniesz do domku?

Dziewczyna zamyśliła się i uśmiechnęła promiennie. Miała


trochę ponad dwadzieścia lat i lekko pucułowate policzki, które
dodawały jej dziecięcego uroku. Czarne pukle włosów opadały jej dość
ciężko na plecy, zakrywając całkowicie ledwo zarysowane łopatki.
Chociaż szczupła, ewidentnie była także grubej kości, przez co
sprawiała wrażenie całkiem apetycznej. Pierś miała sporą, krągłą,
jednak mało wyeksponowaną. Jej twarz pozbawiona była makijażu,
aczkolwiek ciemne, mocno zarysowane brwi i oczy wcale nie
potrzebowały upiększaczy.

– W sumie miałam dziś pomóc mamie posprzątać mieszkanie, ale


nic się nie stanie, jak przyjdę trochę później.

– No to super – ucieszył się chłopak. – Możemy skoczyć też na


jakieś piwko.

Wyszli z perfumerii i skierowali się do przytulnej kafejki. Oprócz


nich było jeszcze kilka innych par, które patrzyły sobie w oczy nad
parującymi filiżankami z kawą.

– Co lubisz w dziewczynach? Masz jakiś szczególny typ?

Dawidek uśmiechnął się nieśmiało.

– Nie wiem, po prostu lubię, jak kobieta ma charakter. Wiesz,


musi mieć w sobie jakąś iskrę – chwycił dziewczynę za rękę w ten
sposób, by zrozumiała, że według niego ona właśnie nosi w sobie iskrę.
Ciepło, jakie przeszyło jej ciało, mogło tylko potwierdzić fakt, że jest
gorącą kobietą.
– A ty czego szukasz u facetów?

– Lubię wrażliwych mężczyzn, romantycznych. Jestem delikatną


dziewczyną i potrzebuję opieki. Tak zostałam wychowana.

Pogłaskał ją po włosach i lekko pocałował w usta. Właściwie


tylko ją musnął. Kelnerka przyniosła dwa piwa.

– Chcesz napić się mojego? – spytała dziewczyna, podsuwając


mu szklankę pod nos. – Mam z sokiem malinowym.

– Nie, dziękuję, Łezko.

– Dlaczego „Łezko”? – zdziwiła się, słysząc po raz pierwszy to


zdrobnienie.

– Bo jesteś czysta jak łza.

Jagoda wracała do domu w znakomitym nastroju. Właściwie


unosiła się nad ziemią. Jej stan zarezerwowany był tylko dla tych,
którzy właśnie wracali z udanej randki. A ona była właśnie na takiej
randce. Czuła, że w końcu znalazła wartościowego mężczyznę. Długo
na niego czekała, ale właśnie dlatego zasłużyła na swoją nagrodę.
Kiedy otworzyła drzwi, matka czekała na nią w korytarzu.

– I jak było? – zapytała swoją córkę z uśmiechem. – To miły


chłopiec?

Jagoda ściągnęła kurtkę.

– Mamo, już mamie mówiłam, że jest bardzo fajny. Na pewno go


mama pozna, ale jeszcze nie teraz. Jest dość nieśmiały. Nie chcę go
stresować – wyjaśniła pąsowiejąc. Czasami denerwowało ją bycie
przepytywaną przez matkę, zwłaszcza że nie lubiła rozprawiać z nią o
takich rzeczach jak miłość.
– Rozumiem. Kiedyś zaprosisz go na niedzielny obiad. A teraz
zetrzyj kurze w salonie, bo na kolację przyjdzie profesor Dyszkiewicz,
serdeczny przyjaciel twojego ojca.

– Tak, pamiętam go.

Późnym wieczorem Jagoda zadzwoniła do swojej przyjaciółki


Agaty, z którą znała się od wczesnego dzieciństwa i z którą o miłości
lubiła rozmawiać.

– Mówię ci, jest słodki. A najlepsze jest to, że ma artystyczną


duszę. Pisze książkę.

– O Boże! – zachwyciła się Agata. – O czym?

– O życiu. Jest naprawdę zdolny.

– A jak całuje?

– No nie wiem. Przecież spotkałam się z nim tylko kilka razy.

– No to co z tego. Dziewczyno, w jakim świecie ty żyjesz.


Pocałunek to nic takiego. Ja już po trzeciej randce wiem, jak chłopak
wygląda bez bokserek – zaśmiała się do słuchawki.

– Bo jesteś rozwiązła. Ja czekam na tego jedynego. I myślę, że on


nim jest.

– Romantyczka.

– Zabrzmiało to jak zarzut! – oburzyła się Jagoda.

– Bo tak jest. No dobra, ja już kończę, muszę iść spać, bo wstaję


wcześnie rano.

– Dlaczego?
– Mam zajęcia od siódmej. Zmienili nam plan zajęć, bo trochę
ludzi odpadło po ostatnim semestrze i potrzebne były przetasowania w
grupach. To dobranoc, romantyczko.

O, fuck. Było zajebiście. – Dawidek opadł ciężko na


prześcieradło i sięgnął po papierosa. Zapalił go i niespiesznie się nim
zaciągnął. Powoli wypuszczał z płuc kłęby dymu. Na jego twarzy
rysowało się zadowolenie. Był przystojny w niewymuszony sposób.
Jego nieco dłuższe włosy kręciły się, łagodnie okalając piękną,
szczupłą twarz. Duży nos dodawał mu męskości i szlachetności. W
głębokim brązie jego oczu musiało utopić się niejedno kobiece serce.
Cała jego sylwetka była szczupła i wysportowana. Skóra miała
oliwkowy odcień i pachniała mieszanką piżmu i limonki. Jeśli Dawidek
miałby grać w szkolnych jasełkach, z pewnością oddano by mu rolę
anioła. Damska dłoń przejechała po jego nagim torsie i zatrzymała się
na szyi.

– Wcale się nie spociłeś – stwierdziła Zuzanna.

– Spociłem, ale tylko pod paszkami – zaśmiał się.

– Nie bądź taki szczegółowy. Więc mówisz, że było dobrze?

– Było świetnie, dziewczyno. Mógłbym się z tobą kochać na


okrągło.

– Może powinnam to robić zawodowo? – spytała ze śmiechem i


przeciągnęła się leniwie.

– Nie – powiedział zdecydowanie i zgasił papierosa.

– Dlaczego?

– Bo jesteś tylko moja – odpowiedział i rzucił się na nią jak


zwierzak.

Kochali się jeszcze długo, zupełnie nie zauważając, że zapadł


zmierzch. Kiedy sturlał się z niej, a ich oddechy się uspokoiły, poprosił
ją o radę.

– W których spodniach wyglądam najkorzystniej?

– No chyba w tych nowych dżinsach, ale dlaczego pytasz?

– Mam jutro randkę i chcę dobrze wyglądać. Potrzebuję kobiecej


opinii.

Odwróciła głowę w drugą stronę, by nie widział grymasu, który


w tym momencie wykrzywił jej twarz.

– Tak, najlepiej wyglądasz w niebieskich dżinsach... Co to za


dziewczyna?

– Poznałem ją kilka tygodni temu. Śmiesznie wyszło, bo


stuknęliśmy się wózkami w sklepie i, wiesz, taka fajna mi się wydała,
więc poprosiłem o jej numer.

– I co?

– I zadzwoniłem, spotkaliśmy się kilka razy. To jest taka czysta


dziewczyna. Wiesz, o co mi chodzi? Jest taka niewinna.

„W przeciwieństwie do mnie” – dopowiedziała sobie w myślach


Zuza i głośno zapytała:

– Wiążesz z nią jakieś nadzieje?

Zastanowił się przez chwilę.

– Mam już swoje lata, trzeba się w końcu z kimś związać. A ją


bardzo lubię.

Wahała się trochę przed zadaniem kolejnego pytania, jednak nie


potrafiła się powstrzymać.
– Więc co ja dzisiaj robię w twoim łóżku?

Podniosła się na łokciach i spojrzała mu w oczy.

– Uprawiasz ze mną seks – stwierdził filuternie i pocałował ją


namiętnie.

– Muszę już iść. – Wstała z łóżka, ociągając się bardziej niż


zwykle. – Chyba nie powinniśmy się już spotykać.

– Przestań, nie udawaj takiej świętej. Przecież to nic nie zmienia


– oburzył się.

– Muszę o tym pomyśleć – odpowiedziała, bojąc się radykalnych


decyzji. Zamówiła taksówkę i wyszli razem z domu.

Gdy czekali na auto, Dawidek objął dziewczynę ramieniem i


pocałował jeszcze raz.

– Spokojnej drogi, uważaj na siebie – szepnął jej do ucha.


Tymczasem taryfa zdążyła już podjechać i kierowca czekał, aż Zuzanna
wsiądzie do samochodu. Dawidek pomachał jej jeszcze i przesłał
całusa.

– A panienka od chłopaka wraca? – zagaił taksówkarz. Jak każdy


kierowca taxi miał spory bebech obciągnięty ciepłym swetrem i dużą
ochotę na rozmowę.

– Powiedzmy – speszyła się Zuzanna.

– Bo widzi pani, dziś to są takie dziewczyny, które od razu do


łóżka idą – kontynuował taksiarz. – Ledwo faceta poznają, to od razu
nogi szeroko rozdziawią i dają komu popadnie – zafrasował się
mężczyzna.

Zuzanna słuchała tego z mieszanymi uczuciami, tym bardziej, że


sama jeszcze niedawno miała rozdziawione nogi.

– Ale w ogóle teraz Sodoma i Gomora. – Taksówkarz


najwidoczniej miał mnóstwo myśli do wypowiedzenia. – Raz wiozę
dwóch facetów. Nagle widzę, że oni mi się tam z tyłu łajdaczą. Całują
się, ale tak ostro. Myślę sobie, że wytrzymam. Ale jadę, jadę i już nie
mogę. Zatrzymałem wóz i mówię: Panowie, kurwa, albo przestaniecie,
albo was tu wysadzam zaraz. Myślałem, że się może obrażą, ale nie,
pełna kulturka. Przeprosili i dowiozłem ich na miejsce, tam gdzie
chcieli.

– No tak już jest – rzuciła głupio, byleby się odezwać.

– Albo wie pani, mam taką działkę. Rekreacyjną – rozochocił się


kierowca. – No i mojemu znajomemu ojciec umarł. Zostały po nim
video i kasety. To mówię do tego znajomego: daj mi, na działce będę
miał. I on mi dał te kasety i video. Ja raz włączam, a tam pornos
gejowski. I co pani powie? Ojciec mojego kumpla, stary facet, a takie
rzeczy... – mężczyzna pokręcił z niedowierzaniem głową.

– To mój blok, panie kierowco, proszę się zatrzymać.

Zapłaciła za kurs i wysiadła z auta.

– To ja za panią popatrzę, aż do klatki pani wejdzie, żeby żaden


menel nie zaczepiał – krzyknął przez okno. Skinęła głową i
uśmiechnęła się do niego.

Zuzanna chwyciła sprzęt do nagrywania i ruszyła pędem do


tramwaju. Była już mocno spóźniona, ale liczyła, że miasto nie będzie
zakorkowane o tej porze. Zdarzało się, że w godzinach szczytu auta
tarasowały tory tramwajowe, ustawiając się w poprzek, i kierowca
pojazdu szynowego niewiele mógł na to poradzić. Pozostawało mu
jedynie trąbienie na lekkomyślnych użytkowników dróg i czekanie, aż
zjadą na właściwy pas jezdni. Nigdy nie trwało to dłużej niż pięć
minut, ale wystarczało, by ludzie spóźniali się na swoje ważne
spotkania. Po kilku chwilach Zuzanna dotarła na Grunwaldzką. Tego
dnia w Galerii Bałtyckiej promował swoją książkę znany filozof Józef
Garlicki, a ona miała zrobić z nim miniwywiad do faktów kulturalnych.
Umówiła się z Garlickim, że przyjedzie szybciej i porozmawiają
jeszcze przed rozpoczęciem spotkania z czytelnikami, które miało
zacząć się krótko po piętnastej.

Kiedy weszła, zauważyła, że o tej godzinie w kompleksie


handlowym nie ma zbyt wielu ludzi. Był to czas, gdy większość
mieszkańców Trójmiasta właśnie zamykała rozgrzane komputery i
szykowała się do wyjścia z pracy. Skierowała kroki do małej
kawiarenki usytuowanej na górnym piętrze kompleksu handlowego, w
której miała spotkać się z filozofem. Stary człowiek siedział przy
małym, okrągłym stoliku i pochylał się nad sztywną kartką z menu.
Rozpoznała go od razu, ponieważ wcześniej znalazła jego zdjęcie w
Internecie, zaraz obok krótkiej notki biograficznej, będącej jedynym
źródłem jej wiedzy o tym człowieku. Jego sylwetka była już mocno
przygarbiona, a brązowa sztruksowa marynarka, która opinała jego
szczupłe, kościste ciało, pogłębiała smutne wrażenie, jakie sprawiał.
Zuzanna zastanowiła się, czy to zadumanie nad istotą życia, któremu
Garlicki poświęcił swoje badania naukowe, przybiło tego człowieka do
tego stopnia, że dzisiaj wygląda jak uschnięta gałąź. Bała się rozmowy
z tym człowiekiem, ponieważ ciągle miała nadzieję, że życie ludzkie
ma głęboki sens. Sama była na etapie poszukiwań i wystraszyła się, że
ktoś, kto całe życie szukał odpowiedzi na te same pytania, które ją
gnębią, obecnie wygląda na człowieka zrezygnowanego. Czy ona za
kilkadziesiąt lat też będzie starym wiórem pozbawionym złudzeń, czy
stanie się podobna do martwego, spróchniałego drzewa, jakich wiele w
starym lesie? Mimo obaw, podeszła do myśliciela.

– Dzień dobry. Zuzanna Sar. Byliśmy umówieni. – Wyciągnęła


rękę w kierunku starca. Ten podniósł wzrok i Zuzanna niespodziewanie
ujrzała ciemne, wyraziste oczy, w których błyszczały złote iskierki.

– Witam panią. Miło, że pani przyszła ze mną porozmawiać.


Rzadko mam kontakt z młodymi ludźmi – uśmiechnął się. – Gadam
przeważnie ze staruchami, jestem dla nich niezrozumiale atrakcyjny.
– Nie chcę panu zabierać za dużo czasu. Mam kilka pytań na
temat pana książki, a potem oddam pana czytelnikom – wyjaśniła.

– Myśli pani, że ktoś przyjdzie? Zgodziłem się na tę formę


promocji, bo nalegał na to mój wydawca, ale mam złe przeczucia.

– Dlaczego? – zapytała, choć doskonale znała odpowiedź.

– Ludzie, którzy myślą o kupnie odkurzacza, nie mają miejsca w


głowie na takie głupoty jak filozofia. Ale to nie znaczy, że kiedyś było
lepiej. Czy pani sobie wyobraża, żeby po wojnie ktoś miał czas na
czytanie, na dyskusję? Ludzie musieli odbudować Polskę, potem się
wzbogacić, być może licząc na to, że na sprawy duchowe przyjdzie
jeszcze pora. A potem chyba się od nich odzwyczaili, a może jeszcze
celniejsze będzie stwierdzenie, że nigdy nie nabyli nawyku
filozofowania.

– Pan uważa, że dzisiaj ludzie są bezmyślni? Że nie zastanawiają


się nad sobą i swoim miejscem w świecie?

– Ależ oczywiście, że myślą o tym. Tyle że nie ma wymiany tych


myśli. Nawet jeśli ktoś podejmuje rozmowę, to jest to tylko
wygłaszanie swoich poglądów, bez chęci zaznajomienia się z
argumentami strony przeciwnej. Dialog międzyludzki właściwie nie
istnieje.

Do stolika podeszła kelnerka i przyjęła zamówienie. Oboje mieli


ochotę na kawę, z tą różnicą, że Zuza wzięła zabielaną.

– A pan jest pewien swoich sądów czy przyjmuje, że może się


mylić?

– Ja całe życie jestem niepewien. Dlatego ciągle pracuję. W


momencie, gdy uznam, że wiem już wszystko, odejdę na emeryturę.
Ale nie sądzę, żeby kiedykolwiek tak się stało. Tęgie głowy wysilały
się nad zrozumieniem tego, co nas otacza, ale chyba żadna z nich nie
była do końca zadowolona z wyników swoich badań. Filozofia to jest
taka dziedzina, która nie może przynieść spełnienia – rzekł Garlicki,
rozłożył ręce i posłodził kawę.

– Dobrze, to była pana opinia na temat filozofii...

– Nie, to jest moja myśl na dziś. Nie wiem, czy jutro będę miał
podobne zdanie – przerwał jej, a ona pomyślała, że ich rozmowa
zaczyna zmierzać donikąd.

– Do kogo skierowana jest pana najnowsza książka? Kto


szczególnie powinien się z nią zaznajomić? – zadała standardowe
pytanie dziennikarza, który nie ma pojęcia, o czym pisze jego
rozmówca.

– Każdy, kto ją kupi. Mam nadzieję, że każdy czytelnik będzie


mógł utożsamić się przynajmniej z kilkoma fragmentami książki. Ja
jestem mało płodnym pisarzem, mam tylko jednego syna – zażartował.
– A tak poważnie, mało piszę, ale staram się, by to, co napiszę,
posiadało jednak pewną głębię.

– Dobrze, to byłoby na tyle – zakończyła rozmowę Zuzanna.


Wyłączyła dyktafon i schowała go do wielkiej, fioletowej torby. Upiła
trochę kawy.

– Jak to? Tyle pani wystarczy?

– Tak, nasze fakty kulturalne trwają tylko kilka minut, resztę


dopowie prowadząca audycję.

W oczach filozofa odmalowało się rozczarowanie, a Zuza


pomyślała, o ile byłoby ono większe, gdyby dziadek dowiedział się, że
rozmawia z nim tylko dlatego, że jego agent błagał o przysługę
redaktor programową radia, w którym Zuzanna pracowała.
Dziennikarka pożegnała się z Garlickim i ruszyła w stronę wyjścia.

– Cholera – zaklęła cicho. Uświadomiła sobie, że powinna zrobić


jeszcze drobne zakupy spożywcze, choć marzyła o tym, by znaleźć się
już w domu i oddać się rozmyślaniom na temat Dawidka. Zawróciła się
na pięcie i zjechała na dół do spożywczego. Szybko wrzuciła do
koszyka opakowanie wafli ryżowych, poprosiła o zważenie kilku
plastrów drobiowej wędliny. Dorzuciła czteropak brzoskwiniowych
jogurtów i stanęła przy kasie. Zapłaciła i znów ze zgrozą zdała sobie
sprawę, że jej portfel świeci pustkami. Praca w trójmiejskim radiu
zdecydowanie nie popłacała, ale nie wyobrażała sobie życia bez
biegania z mikrofonem.

Gdy wjechała z powrotem na piętro, zobaczyła Garlickiego


siedzącego na plastikowym krzesełku, który przemawiał do
pięcioosobowej grupki słuchaczy. Zrobiło jej się żal tego człowieka i
podeszła, by trochę zagęścić szeregi.

– Dziś można zauważyć tendencję kobiet do marginalizacji życia


domowego – perorował filozof. – Kobiety zachłysnęły się
możliwościami, zwłaszcza zawodowymi, jakie przed nimi nagle
stanęły. Tymczasem to właśnie rodzina daje kobiecie największą
satysfakcję. Niestety, zdaje się, że niewiasty o tym zapomniały.

Zuzanna podniosła rękę.

– Przepraszam, ale mam pytanie. Ja się oczywiście zgadzam, że


rodzina jest najwyższą wartością, ale wydaje mi się, że trochę mylnie i
zbyt ogólnikowo pojmuje pan rolę kariery w życiu kobiety. Czy
pomyślał pan, że praca może być nie tylko drogą do osiągnięcia
niezależności przez kobietę, do stabilizacji życiowej, ale również formą
ucieczki i radzenia sobie w świecie bezradnych mężczyzn?

– Co pani przez to rozumie? – filozof przyjrzał się jej uważnie.

– Chodzi mi o to, że nie zawsze jest tak, że kobieta stawia na


karierę, ponieważ na tyle się wyemancypowała. Czasami nie jest to jej
wybór, lecz konieczność. Jakie ma bowiem wyjście w przypadku, gdy
zwyczajnie nie trafiła na partnera, z którym mogłaby założyć rodzinę?
Musi zadbać o siebie, a tym samym zawalczyć o sferę zawodową.
Dojrzała kobieta w czerwonej sukience opinającej obfity biust
spojrzała na Zuzannę z dezaprobatą.

– Jak to nie może znaleźć? Jeśli jest miła, gospodarna, nie


wybrzydza, to zawsze kogoś znajdzie.

– A jeśli dzisiaj to nie wystarcza? Jeśli dzisiaj mężczyźni


oczekują czegoś więcej? – zdenerwowała się Zuza.

– Niby czego? – prychnęła kobieta.

– Tego właśnie nie wiem. Może pan nam powie, czego


mężczyzna oczekuje dzisiaj od kobiety? – Zuzanna zaczepiła
przechodzącego młodego klienta. Chłopak ubrany w luźne ciuchy
zaśmiał się nerwowo, nie wiedząc, czy nie padł ofiarą jakiegoś żartu.

– Nie śmiej się tak, po prostu powiedz, o co wam chodzi.

– Odczep się, wariatko – warknął, poważniejąc.

Zuzannie było wstyd, że tak łatwo dała się ponieść emocjom, w


dodatku stało się to w publicznym miejscu.

– Pani Zuzanno, ja nie twierdzę, że to kobiety są winne


rozpadowi instytucji małżeństwa, rodziny – próbował ratować sytuację
Garlicki. – Wręcz przeciwnie, uważam, że kobiety mają w sobie
naturalne pragnienie założenia rodziny. Poza tym jestem gorącym
zwolennikiem rozwoju zawodowego kobiet. Boję się tylko, że praca,
marzenia, zdobywanie szczytów, w przenośni oczywiście, skutecznie
zasłania młodym ludziom drogę do szczęśliwego związku.

– A ja chciałam tylko powiedzieć, że nikt nie chce być samotny –


rzuciła Zuza i wyszła na zewnątrz. Potem wsiadła w tramwaj i
pojechała w stronę swojego blokowiska.

Zuza wtopiła pośladki w miękki, przytulny fotel i od godziny


gapiła się w ekran telewizora. W jednej dłoni trzymała pilot, który
unosiła co chwilę w górę, bezrefleksyjnie przełączając kanały. Drugą
dłoń miała zajętą grzebaniem w puszce po orzeszkach ziemnych, które
zdążyła już zjeść ze smakiem. Teraz nie pozostało jej nic innego, jak
zlizywać z własnych palców sól, zebraną z aluminiowych ścianek
opakowania.

Z tego grzesznego rozleniwienia wyrwał ją natarczywy dzwonek


do drzwi. Postanowiła zbagatelizować dźwięk, ponieważ była
przekonana, iż nawiedzają ją właśnie świadkowie Jehowy albo
domokrążca z paletą świeżych jaj. Kiedy jednak dzwonek nie ustawał,
zorientowała się, że tylko jedna osoba może być na tyle bezczelna, by
dzwonić nieprzerwanie od kilku minut. Zsunęła się leniwie na dywan, a
następnie wstała i poszła otworzyć drzwi swojego mieszkania. Na
progu stał jej sąsiad, a równocześnie dobry przyjaciel Konrad.

– No cześć, piękna. – Ucałował ją w oba policzki. – Co tak długo


nie otwierałaś? Już myślałem, że cię przydybałem z jakimś
ciasteczkiem. – Przeszedł koło niej i udał się do kuchni. Zuzanna
zrobiła to samo.

Konrad postawił lnianą torbę na blacie stołu kuchennego i zaczął


wyciągać z niej warzywa.

– Kapusta włoska, pomidorki, papryczka – wyliczał i


demonstrował jej każde warzywo, zupełnie jak naukowiec uczący
kudłatą małpę ludzkiego języka w jednym z japońskich instytutów. –
Kukurydza w puszce i groszek. Mam nadzieję, skarbie, że masz jakieś
chude mięsko, bo to musi być dietetyczne. I koniecznie jogurcik
naturalny zamiast kalorycznego sosu.

Zuzanna powąchała szypułkę pomidora i rzuciła go z powrotem


na stół.

– A co ty, przyszedłeś bawić się w restauratora? – spytała go ze


śmiechem.

– Susan, dobrze wiem, że jedyne, co dziś zjadłaś, to jakieś


niezdrowe żarcie kupione w budce za rogiem. A potem wszystko w
dupkę idzie – pogroził jej palcem. – Postanowiłem, że musimy przejść
na dietę.

Dziewczyna objęła go w pasie i przytuliła twarz do jego


szczupłych pleców.

– A z czego chcesz się odchudzać, Koniku? Przecież masz


świetną figurę – powiedziała zgodnie z prawdą.

– No zobacz, jakie mam tu wałki – Konrad chwycił kawałek


skóry na brzuchu. – A poza tym muszę zacząć chodzić na siłownię, bo
powinienem szybko wyrobić kaloryferek. Inaczej wypadnę z branży.

– Ech, przesadzasz. Ale nie mam nic przeciwko pysznej sałatce


na talerzu. A mięska nie mam. Nie stać mnie.

Konrad kroił warzywa na równe paski, opowiadając Zuzie o


swojej ostatniej randce.

– Oczywiście na zdjęciu wyglądał o wiele lepiej. Bo był dobrze


wystylizowany. I ktoś mu zrobił profesjonalne foto. A na żywo to
wiesz... Niższy ode mnie, to już właściwie go dyskwalifikowało.
Ciuchy miał fajne. Z tegorocznej kolekcji, tak że spoks, nie? No i ja
jemu się chyba podobałem, bo powiedział, że mam fajny zegarek i
fajnie się czeszę...

– Zaraz, zaraz – przerwała historię Zuzia. – To wy na randkach


prawicie sobie takie komplementy? „Masz fajny zegarek”? A co z
podrywem na ładne oczy?

– Susan, gadżety są bardzo ważne. No przecież nie pojawię się


nigdzie z jakimś wieśniakiem – obruszył się. – Gadało nam się nawet
dobrze, ale ostatecznie nic z tego nie będzie, bo on też jest pasywem.

– Czyli robi za kobietę? – upewniła się dziewczyna i skubnęła z


miski paseczek czerwonej papryki.
Konrad trzepnął ją delikatnie po palcach i lekko zdegustowany
wyjaśnił:

– Czyli też woli być posuwanym, jak posuwać. Więc wiesz...


Chyba nigdy nie znajdę swojego ideału.

– Ideałów nie ma, ale i tak masz większe szanse niż ja. Czasem
wydaje mi się, że wszyscy faceci są homo.

– To fakt, że jest sporo branżowych – zgodził się z nią. – Ale


mało aktywów. Wejdź sobie na pedalski portal geylow.pl. Prawie każdy
w profilu ma wpisane: rola w seksie – bottom. Bardzo trudno jest
znaleźć aktywa. – Konrad wlał jogurt do miski i zaczął mieszać
składniki płytką, drewnianą łyżką. – A jak u ciebie z tymi sprawami?
Nadal ruchasz się z tym przystojnym muzykiem?

– Całkiem niedawno się z nim ruchnęłam, bo zaledwie wczoraj –


przyznała się do chwil seksualnej rozkoszy. – Ale być może to już
ostatni raz, bo poznał jakąś cizię.

– Nie wydaje mi się, żeby to był facet, któremu wystarczy jedna


cizia, Susan. W każdym razie, jakby mu było mało damskich cipek, to
możesz mu powiedzieć o mnie, bo jest naprawdę smacznym
cukiereczkiem – zachichotał Konrad. – No, sałatka gotowa, możemy
jeść... A, i włącz ten film z boskim DiCaprio. Mam ochotę troszeczkę
popłakać!

Cześć Placuszku – wymruczał do słuchawki Dawidek. – Nadal


jesteś zła?

– Nie jestem zła, dlaczego tak myślisz? – Zuzanna postanowiła


udawać, że zazdrość jej nie dotyczy. Ziewnęła nawet głośno, by jej
rozmówca nie miał wątpliwości, że cała sprawa właściwie jej nie
obchodzi.

– No nie wiem, wczoraj odniosłem takie wrażenie. Ale jak nie


jesteś, to super – ucieszył się i szybko zmienił temat, nie chcąc
wywoływać wilka z lasu. – Wiesz, myślałem o tobie cały dzień.
Wczoraj było zabójczo, co? Ciągle mam twój zapach na sobie.

– A co, nie kąpałeś się? – spytała chłodno.

– Nie, cały dzień przeleżałem w łóżku, nie chciało mi się


wstawać. Jak wspominałem, ciągle myślę o tobie, o tym jak w ciebie
wchodziłem, jak moje ciało tarło o twoje. – Dawidek wiedział, że w ten
sposób może całkowicie rozbroić Zuzannę, która była wyjątkowo czuła
na słowa. – Przypominam sobie, jak lizałem twoje sutki i całowałem po
szyjce. Jak przytulałem twoje gorące ciałko.

Zuzanna przełknęła ślinę, też doskonale pamiętała ich wczorajsze


uniesienia.

– Jestem ciekaw, kiedy możemy to powtórzyć? – zapytał.

Zuza walczyła ze sobą, aż w końcu niezbyt wyraźnie wydukała:

– Nie powinniśmy już tego powtarzać.

Odpowiedziała jej głucha cisza w słuchawce, więc poczuła się


zobowiązana do wyjaśnień.

– Mówiłeś, że lubisz tę dziewczynę. Pewnie ona też ciebie lubi.


Nie chcę jej robić żadnego świństwa.

– No dobrze, Placuszku, ale jeśli zmienisz zdanie, to wiesz, gdzie


mnie szukać. Poza tym, to nie jest moja żona, więc nie bierz tego tak
poważnie.

Rozłączyli się, a Dawidek poszedł wziąć prysznic. Woda


spływała po jego brązowym ciele i przynosiła mu orzeźwienie, które
było mu potrzebne po całym dniu spędzonym w łóżku. Nałożył serum
na włosy i pozwolił im samodzielnie wyschnąć. Spryskał się
dezodorantem i włożył obcisłą czarną koszulę z krótkimi wywiniętymi
rękawami. Na nogi wciągnął wąskie niebieskie dżinsy. Przejrzał się
dokładnie w starym lustrze nad umywalką i uśmiechnął do siebie.
Wyglądał dokładnie tak, jak sobie tego życzył. Wyszedł z domu i
wskoczył do tramwaju. Skrzypiąca piętnastka dowiozła go pod samą
bramę Parku Oliwskiego. Jagoda czekała już tam na niego z
uśmiechem na twarzy. Ubrała się w skromną, granatową sukienkę, we
włosy wpięła czerwoną spinkę, która kontrastowała z jej ciemnymi
lokami. Dziewczyna stała z lekko skulonymi ramionami, co zdradzało,
że była trochę spięta. Spotykała się z Dawidkiem od pewnego czasu,
jednak ogrom uczuć, jakie żywiła do tego chłopaka, sprawiał, że nie
potrafiła poczuć się swobodnie w jego towarzystwie.

– Długo czekałaś? – zapytał ją na powitanie i musnął subtelnie w


usta.

– Nie, kilka minut tylko. Też się troszkę spóźniłam.

Przytulił ją mocno do siebie i patrząc jej w oczy wyznał:

– Stęskniłem się.

– Ja też – odpowiedziała i chcąc podtrzymać rozmowę, zapytała:


– Co porabiałeś wczoraj?

Dawidek chwycił ją za rękę i poszli wolnym krokiem w stronę


Alei Lipowej.

– Nic szczególnego, Łezko, trochę szukałem pracy, przeglądałem


ogłoszenia, a potem pograłem na gitarce.

– Nie wynudziłeś się?

– Trochę mi było nudno bez ciebie. – Wyszczerzył zadbane zęby,


nie wspominając ani słowem, że nudę skutecznie przegoniły wesołe
zabawy z Zuzanną. – Spójrz na te drzewa. Wiesz, że mają piętnaście
metrów wysokości? Specjalnie je tak posadzili, żeby wydawało się, że
prowadzą wprost do morza. Kiedyś mówiono, że ta aleja to droga do
wieczności.

Jagoda spojrzała na niego z uznaniem. Nie miała o tym pojęcia,


chociaż od urodzenia mieszkała w Trójmieście. Dawidek znów
udowodnił jej, że interesuje się wieloma rzeczami i ma dużo
ciekawostek do opowiedzenia. Wkrótce znaleźli się koło Palmiarni.

– Może tam wejdziemy? Rośliny pewnie rozrosły się od


ostatniego razu, gdy tu byłem – zaproponował.

– Wolałabym gdzieś usiąść. Może na tej ławce? Byłam dziś o


wiele dłużej w pracy i bolą mnie łydki.

– Ojej, moja biedna Łezka, dobrze, usiądźmy.

Spoczęli nieopodal wodospadu. Po parku przechadzały się


rodziny z własnymi pociechami, które korzystały z tego, że dzień był
coraz dłuższy. Niektóre dzieciaki trzymały się grzecznie swoich matek,
inne ganiały się po alejkach, a te nieco odważniejsze wspinały się na
wielkie kamienie, otaczające parkową kaskadę. Kwietniowe, słabe
słońce zaprosiło do Oliwy także zakochane pary, zarówno te młode, jak
i w kwiecie wieku. Niekiedy czuć było jeszcze powiewy wiatru, ale i
tak kwiecień tego roku był bardzo ciepły. Dawidek pomyślał, że to
wielka szkoda, że jest już tak późno, ponieważ nie usłyszą już
dźwięków organów z Katedry Oliwskiej. Taka oprawa muzyczna
mogłaby uczynić randkę bardziej efektowną. Dawidek lubił sprawiać
dobre wrażenie. Objął Jagodę ramieniem i spojrzał na nią pełnym
czułości wzrokiem.

– A dlaczego musiałaś dłużej zostać?

– Przywieźli nowe obrazy do galerii. Przyjechały z Krakowa i


musiałyśmy z szefową je odpowiednio je ulokować, ponieważ jutro
będą już udostępnione zwiedzającym. Zamknęłyśmy lokal i potem trzy
godziny planowałyśmy dokładne umiejscowienie. Pewnie się tym
nigdy nie interesowałeś, ale obrazy powinny być zawieszone w taki
sposób, żeby pasowały do siebie tematycznie, ale jednocześnie, żeby
nie było to zbyt nużące dla oka.

– To się ostro napracowałaś, malutka.

– No trochę tak, nie będę zaprzeczać. – Zaczerwieniła się, aż po


same końcówki uszu. – Mówiłeś, ze szukałeś dziś pracy. Coś znalazłeś?

– Niewiele, to znaczy znalazłem jedno fajne ogłoszenie. Szukają


redaktora portalu internetowego. Chyba tam wyślę cefałkę. Może mnie
przyjmą. Wkurza mnie ten kraj. Gówniana robota, gówniana pensja, na
tylko tyle można liczyć w Polsce.

– No wiem, ale nie denerwuj się. Jesteś zdolny i inteligentny, na


pewno wkrótce coś znajdziesz. Jeśli chcesz, zapytam mojego wujka.
On ma stragan warzywny. Może potrzebuje kogoś do pracy. No wiesz,
to tylko tak na chwilę, póki nie znajdziesz czegoś lepszego. Na co
zasługujesz – dodała, lękając się, że jej propozycja może go urazić.

Uśmiechnął się w odpowiedzi i nachylił nad nią. Delikatnie


musnął jej wargi, potem wsunął język w jej rozchylone usta.
Odwzajemniła pieszczotę. Jego pocałunek był miętowy. Objęła go
mocniej. Miała ochotę na więcej, ale bała się, że mogłaby wywołać
wrażenie, że jest łatwą dziewczyną. Oderwała się od niego i schyliła
głowę.

– Coś nie tak? – wystraszył się.

– Nie, w porządku. Po prostu dobrze mi z tobą – sama


zawstydziła się swojego wyznania.

– Łezko, nie wstydź się twojego Dawidka – rzucił do niej


filuternie.

Zrobiło się już dość ciemno, więc wstali i poszli na stację SKM.
Jagoda mieszkała w starej kamienicy na granicy Sopotu i Gdyni, ale
Dawidek nie odwiózł jej do domu. Powiadomił dziewczynę, że ma
pilną sprawę w Gdańsku Głównym i pojechał w przeciwną niż ona
stronę. Kiedy wysiadł, zbiegł truchtem w podziemny tunel. Poszedł
wzdłuż Podwala Grodzkiego. Potem skręcił w kierunku centrum i w
kilka minut znalazł się w klubie „Absynt”. Jak zawsze lokal był pełen
rozbawionych ludzi. Dawidek zamówił duże piwo i poczuł silne
klepnięcie w plecy. Odwrócił się i zobaczył swojego starego kumpla,
Bizona.

– Cześć, Dawidos, gdzieś ty się chłopie podziewał? – uradowany


Bizon zionął duszną wonią piwa w stronę Dawidka.

– Bizon, ciołku, o mało nie wylałem browara przez ciebie. Sam


jesteś?

– Nie, jest cała ekipa. Mamy tu niezłą balangę, kurwa! Chodź,


siedzimy pod ścianą.

Ruszyli w kierunku stolika, przy którym siedzieli ich znajomi.


Musieli uważać, by nie spadł na nich nikt z tańczących na stołach
bywalców klubu.

Alicja składała ubrania, które chwilę wcześniej zdjęła z linki na


balkonie. Robiła to pośpiesznie i niedbale, nie było to jej ulubionym
zajęciem. Na podłodze siedziała Zuza, trzymając w ręku puszkę
malinowego piwa.

– Znów ochrzanili mnie, że mam słabą sprzedaż – opowiadała


Alicja. – Ale ja nie umiem wciskać ludziom kitu. Skoro widzę, że stoi
przede mną biedna babina, która ledwo wiąże koniec z końcem, to jak
mogę proponować jej kartę kredytową? Tym bardziej, że można tak się
wpierdolić z tymi kredytami, jak diabli. Sama mam kartę, ale wcale jej
nie używam, bo potem się nie wypłacę.

– Nic mi nie mów – machnęła ręką Zuza. – Ja mam na swojej już


sześć stów długu i ciągle nie mogę tego spłacić. Co trochę podreperuję
budżet, to zaraz wyskoczy coś niespodziewanego i znów jestem na
minusie.
– Niespodziewanego, jak impreza – zaśmiała się Ala i mrugnęła
porozumiewawczo okiem.

– Też, ale ostatnio rzadko chodzimy. Chyba się starzejemy, co? –


Zuza upiła łyk alkoholu.

– Ej, możemy w tę sobotę iść. Gabriel jedzie odwiedzić swoją


matkę i nie chce mi się samej siedzieć – wpadła na pomysł Alicja.

– Super, muszę się porządnie napić. I zapomnieć.

– Co jest, Zuza? Chodzi o twojego lowelasa z lasu?

– Jak zwykle... Zaczyna to już być normą. Znalazł sobie nową


dziewczynę. Muszę przestać się z nim spotykać.

– On już nie chce?

– Najlepsze jest to, że on chce, ale ja nie czułabym się z tym


komfortowo. Wolę być solidarna z kobietami.

Ala złożyła męską koszulę w niebieską kratkę i usiadła koło


przyjaciółki.

– Zapomnij o nim. Taki układ nie pasuje do ciebie. Możesz sobie


wmawiać, że jesteś zimną suką, ale nie jesteś.

– Chciałabym być. Wtedy bawiłabym się facetami i odczuwała z


tego wielką przyjemność. Teraz wystarczy, że prześpię się z kimś kilka
razy i już żywię do niego cieplejsze uczucia.

– Słuchaj, to normalne, że jeśli sypiasz z kimś od pół roku, to nie


jest ci obojętny. Faceci potrafią bzykać się na prawo i lewo i się nie
angażować, ale nie znam dziewczyny, która potrafiłaby tak samo. Nie
rozumiem tylko, dlaczego zgodziłaś się na taką relację. – Ala znów
wstała i powróciła do składania bielizny.
– Bo chciało mi się pieprzyć – zarechotała Zuza, a kiedy
przestała się śmiać, spytała: – A ty i Gabriel w porządku?

Alicja zastanowiła się przez chwilę.

– No właśnie w porządku. Nie zajebiście, nie fantastycznie, tylko


w porządku. Nie rozumiem, jak po tylu ciekawych przygodach z
facetami, mogłam skończyć w takiej nudnej papce.

Zuza pokiwała głową ze zrozumieniem.

– Piotrek się do ciebie odzywa? Masz z nim jakiś kontakt?

– Raz przysłał mi mailem jakieś fotki z ferii i to wszystko...


Wyglądał dość mizernie na tych zdjęciach. Zobacz, jakie to życie
dziwne – zamyśliła się Alicja, chwytając męskie majtki w dłonie. – Raz
składasz gacie jednemu, za chwilę drugiemu i cholera wie, czy
niedługo nie będziesz ich składać jeszcze następnemu.

Zuza zgniotła pustą puszkę i rzuciła ją zręcznie do kosza.

– Racja, Alutka, zajebista racja...

W sobotę dziewczyny włożyły swoje najlepsze wyjściowe ciuchy


i ruszyły na podbój Sopotu. Pojechały wcześniej niż wynikałoby to ze
zwyczajowego protokołu sopockich imprezowiczów, ponieważ chciały
wejść do modnego od wielu pokoleń Spatifu na Monte Casino. Nie
posiadały kart członkowskich klubu, ale ponieważ Zuza pracowała w
radiu, na ogół nie miała problemu z dostaniem się do środka. Jednak
wolały nie ryzykować i zjawić się, gdy lokal nie był jeszcze całkowicie
zatłoczony. Kiedy dotarły na miejsce z wnętrza dobiegały już dźwięki
głośnej muzyki. Dziewczyny weszły po schodach i złapały za mosiężną
dłoń, która wystawała z drzwi. Alicja nacisnęła przycisk w ścianie i
zadźwięczał dzwonek. Wrota się otworzyły i imprezowiczki weszły do
środka. Szczęśliwie udało im się jeszcze znaleźć wolny stolik, więc
Zuza oklapła na kanapie, a Alicja poszła po drinki. Wróciła po kilku
minutach, trzymając w ręku dwa kieliszki.
– Ej, mamy driny za darmo. Jakiś stary facet nam postawił –
obwieściła zadowolona z takiej niespodzianki.

– Tym lepiej dla nas. Oby nie chciał nic w zamian –


odpowiedziała Zuzanna. Mimo że lubiła tańczyć i pić alkohol, tym
razem nie do końca umiała cieszyć się z sobotniego wypadu.
Tymczasem Alicja, która była w wyśmienitym nastroju, wstała i
zaczęła kołysać się w rytm muzyki. Była wyjątkowo atrakcyjną
dziewczyną, ściągała na siebie spojrzenia większości mężczyzn. Duże
brązowe oczy i szczupła twarz z wydatnymi kośćmi policzkowymi
sprawiały, że jej uroda była niebanalna i miała w sobie dużo
szlachetności. Smukła sylwetka z ładnymi proporcjonalnymi piersiami
była od zawsze przedmiotem zazdrości Zuzy, która się z tym nie kryła.

– Zuz, bardzo cię proszę, nie myśl o tym pędraku. On nie


zasługuje na to, żebyś miała przez niego sobie psuć weekendową
zabawę. – Alicja łatwo domyśliła się, dlaczego jej przyjaciółka smętnie
gryzie plastykową rurkę zanurzoną w drinku, zamiast zarzucać krągłym
biodrem na parkiecie.

– Przepraszam, Alka, że jestem taka zjebana. Nie wiem, co się ze


mną dzieje. Całkiem do niedawna myślałam, że jestem ponad to. Że to
jest tylko koleś od dymania, no ewentualnie dobry kumpel. Bo wiesz,
że oprócz tego, że świetnie nam ze sobą w łóżku, to też fajnie nam się
gada?

– Tak, mówiłaś.

– No więc właśnie. Ale mimo wszystko ja wkładałam dużo


energii w to, żeby się nie zaangażować. Dlatego zaproponowałam mu
ten układ, tylko seks, nic więcej, bo nie chciałam dostać po dupie, tak
jak z Salomonem. Ale kiedy powiedział, że znalazł sobie laskę, to
jakby ktoś mnie walnął obuchem w łeb. Strasznie mnie to zabolało,
wiesz? – Zuza odkryła, że alkohol już zaczął działać. W głowie poczuła
lekki szum, a w nosie napływające łzy. – No więc nie mogę winić go za
tę całą sytuację, bo w sumie ja ją sprowokowałam...
– O, widzę, że już zaczął się etap obwiniania się, brawo, kochana
– przyklasnęła w dłonie Ala.

– Bo tak jest, on gra według reguł, które ja wyznaczyłam.


Przecież nie mógł wiedzieć, że zmieniłam je w trakcie. On nie miał
nikogo i ja nie miałam nikogo. Oboje lubimy seks i lubimy siebie, więc
to chyba było naturalne, że skończyliśmy ze sobą w łóżku? Teraz on się
zakochał...

– Halo, zakochał? Przecież to chyba on stale ci mówił, że nie jest


zdolny do miłości, co? A tym bardziej do monogamii – przerwała
wywód Alicja.

Zuzanna jednak była nieugięta.

– Ludzie się zmieniają. Może musiał natrafić na odpowiednią


osobę. I teraz właśnie natrafił na nią. I ja powinnam zniknąć. Tyle, że
on tego nie chce.

Dziewczyny zamilkły na chwilę i każda oddała się własnym


rozmyślaniom.

– Skoro wiesz, co powinnaś zrobić, czemu tego nie zrobisz?

– Skąd wiesz, że nie zrobię? – zdziwiła się Zuza.

– Bo cię znam. Nigdy nie zrezygnujesz z niego sama.

Do stolika podszedł brodaty facet z naręczem pomarańczowych


róż. Pokłonił się, tak jak to się zdarza jedynie ludziom starej daty,
wręczył kwiaty Zuzie i oznajmił chropowatym głosem:

– Proszę przyjąć te róże ode mnie. Obserwuję panią od dłuższego


czasu. Pani jest taka smutna. Może kwiaty pomogą pani się
uśmiechnąć?
Dziewczyny spojrzały się na siebie zdumione, a potem Zuza
przyjęła kwiaty i uśmiechnęła się, tak jak od niej tego oczekiwano.
Potem wkurzyła się sama na siebie, że zawsze spełnia oczekiwania
innych. Potem poczuła się wyróżniona, że właśnie ona dostała taki
piękny bukiet. Potem wypiła pięć kolejnych drinków, ofiarowała kilka
tańców dojrzałemu brodaczowi, następnie zatańczyła kilka razy z
braćmi bliźniakami, stałymi bywalcami Spatifu, a potem obudziła się w
niedzielne popołudnie w mieszkaniu Alicji z ogromnym bólem głowy.

Kolejny tydzień był dla Zuzy mrówczo pracowity. Została


wyznaczona do relacjonowania Bałtyckiego Festiwalu Nauki.
Wstawała wcześnie rano i jechała na Uniwersytet Gdański. Nie
cierpiała takich nudnych dźwięków, ale rzadko miała możliwość
wyboru tematu reportażu. Brała, co było. Cały dzień usiłowała złapać i
nagrać co ciekawszych rozmówców, a potem jechała do studia i
montowała dźwięk, żeby zdążyć z puszczeniem materiału o
siedemnastej, kiedy to startowały główne wiadomości. Gdy wracała po
ostatnim dniu festiwalu do domu, zobaczyła, że pod jej blokiem kręci
się Dawidek. Palił papierosa i patrzył na nią spokojnym wzrokiem,
zupełnie jakby wiedział, że nie zdoła mu nigdzie uciec.

– Cześć – przywitała się zwyczajnie. – Co tutaj robisz?

– Chciałem cię zobaczyć, Placuszku. – Zaciągnął się ostatni raz i


rzucił peta na chodnik. – Nie ma cię wcale na gadu-gadu i nie możemy
sobie nawet porozmawiać.

– Mam jeszcze telefon – przypomniała mu rozsądnie.

– No jasne, ale co, nie cieszysz się, że przyszedłem? Przyniosłem


ze sobą ciasteczka. – Podniósł ramię i pokazał jej foliowy woreczek z
łakociami. – Liczę na dobrą kawę. Zaprosisz mnie?

– Przecież wiesz, że tak. Ale zapraszam cię tylko na kawę. –


Zaakcentowała słowo „tylko”, żeby sytuacja była klarowna.

– Spokojnie, Placuszku, przyszedłem pogadać z tobą.


Przyszedłem do mojej wspaniałej koleżanki – odrzekł i obdarzył ją
rozbrajającym uśmiechem.

Weszli do windy i wjechali na ostatnie piętro. Bloki na Żabiance


miały już swoje lata i windy były dość powolne. Kiedy wysiadali z
dźwigu, Dawidek niby przypadkiem musnął dłonią pośladek Zuzanny.
Udała, że tego nie poczuła i spokojnie otworzyła drzwi wielkim,
mosiężnym kluczem. W mieszkaniu nastawiła czajnik elektryczny i
wyciągnęła talerzyk z ręcznie malowanymi dzikami wśród sosnowych
gałązek. Pozostałość po poprzednim lokatorze.

– To dawaj te kaloryczne bomby! – rzuciła żartobliwie.

Dawidek wysypał z woreczka kokosowe wafelki, a ona zalała


kawę wrzątkiem. Dolała do kubków mleka – oboje zgodnie preferowali
białą.

– I co słychać? – Pytanie Zuzi zabrzmiało głupio, ale


najwidoczniej tylko w uszach dziewczyny, bo Dawidek zaraz
pospieszył z odpowiedzią.

– Wszystko fajnie. Napisałem ostatnio życiorys, chcę wysłać w


kilka miejsc. Babka już się pluje, że nie mam pracy. Kobieta nie ma
pojęcia, jak to dzisiaj jest.

– Pewnie jej ciężko samej opłacić wasze mieszkanie – wzięła ją


w obronę Zuza. – Szczerze mówiąc, nie rozumiem, dlaczego taki
chłopak jak ty nie może znaleźć roboty. Jesteś młody, silny, przecież
możesz poszukać jakiejś pracy fizycznej.

– Tak, nawet mam już jedną na oku. Koleżanka ma zapytać


wujka, czy nie zatrudni mnie przy dźwiganiu skrzynek z warzywami.

– A ty chciałbyś taką pracę?

– Chyba jesteś śmieszna! Nie będę latał z zieleniną jak ostatni


debil!
– No ale zarobiłbyś trochę kasy.

– Spoko, mała, znajdę coś. Może poszukam jakiejś kapeli, z którą


mógłbym grać.

Spojrzała na niego z politowaniem. Mimo wszystko miał w sobie


dużo uroku, który na nią ciągle działał.

– Ty jesteś taki chłopczyk jeszcze, pograć na gitarze, pobawić się,


to jest twój wymarzony sposób na życie.

Zaśmiał się.

– Ale i tak mnie lubisz, co?

Poczochrała go po głowie.

– Niestety, tak.

– Kupiłem dziś bilety na Fado w Żaku. Ta dziewczyna, z którą


się spotykam, lubi takie rzeczy.

Dawidek wcinał wafelki, a Zuzie żołądek zwinął się w kolczastą


kulkę na dźwięk jego słów.

– W ogóle drogie takie bilety, za dwa zapłaciłem sześć dych... Ty,


Zuzka, a to fado to jakaś żydowska muzyka, tak?

Zuzanna zagryzła wargi próbując się nie roześmiać, a gdy śmiech


trochę odpuścił, poważnie wyjaśniła chłopakowi, że to rodzaj pieśni
wywodzący się z Portugalii. Skuszona zapachem kokosu, również
sięgnęła po wafelka.

– Ładnie pachniesz – usłyszała.

– Co? – spytała zaskoczona.


– Mówię, że ładnie pachniesz.

– Ach, dziękuję...

Przybliżył się do niej i szepnął do ucha:

– Lubię twój zapach.

Zatopił twarz w jej włosach, a potem zaczął pieścić wargami jej


szyję.

– Dawid, proszę cię. Nie rób tego – wyjąkała spłoszona Zuzanna.

Dawidek jednak nie przestawał dotykać karku dziewczyny.

– Tak bardzo pragnę się z tobą kochać, moja mała. Ty nie lubisz
już seksu ze mną? Nie chcesz, żebym zdjął z ciebie ubranie? Żebym
objął dłońmi twoje piersi i drażnił palcami sutki?

„Chcę”, pomyślała Zuza.

– Nie chcesz, żebym pieścił językiem twoje ciało? I żebym


rozchylił ci nogi i wpił się ustami w twoją cipkę?

„O Jezu, chcę”, znów pomyślała Zuza.

– Bo ja bardzo chcę cię poczuć. Chcę się wedrzeć w ciebie, w


twoje ciepłe, wilgotne wnętrze. Ale najpierw chcę, żebyś wzięła do
buzi mojego kutasa i ssała go tak dobrze, jak zawsze to robisz.

Zuzanna w jednej chwili straciła wszelkie siły, by stawiać opór i


zarzuciła Dawidkowi ręce na szyję.

– Pieprz mnie – wyszeptała tylko.

Chłopak zaprowadził ją do sypialni, gdzie zdarł z niej bluzkę i


spódnicę. Potem zrobili wszystko, o czym szeptał jej chwilę wcześniej.

Tymczasem Jagoda siedziała w kuchni ze swoją matką i


opowiadała jej o Dawidku. Obie ubrane były w szlafroki i piły zieloną
herbatę, której były entuzjastkami. Jagoda miała wyraźnie rozmarzoną
minę, a jej matka również uśmiechała się, słuchając słów córki.
Dziewczyna opowiadała, jak bardzo jest szczęśliwa, kiedy przebywa z
Dawidem. Tłumaczyła, że to spokojny, wartościowy chłopiec, który ma
problem z odnalezieniem się w dzisiejszym świecie.

– Wie mama, on naprawdę jest zdolny, tylko że miał trudne życie.


Wychowywała go babcia i musiał szybko stać się samodzielny. Ale
mimo wszystko nie zatracił tej wrażliwości, której ja zawsze szukałam
w mężczyznach.

– A jakie studia skończył? – zaciekawiła się matka.

Jagoda wiedziała, że nie może powiedzieć prawdy, bo przy całej


dobroci matki, brak studiów wyższych jej wybranka od razu usuwał go
z kręgu potencjalnych narzeczonych.

– To znaczy, on jeszcze nie skończył studiów, bo zaczął później.


A studiuje historię.

– To mało przyszłościowy zawód – wyraziła swoje obawy matka.

– Ale oprócz tego pisze książkę. Jest też muzykiem. Trzeba mu


tylko pomóc na początek. I dlatego pomyślałam, że może wujek
Waldek mógłby go zatrudnić w swoim warzywniaku?

Matka Jagody odstawiła kubek.

– No ale przecież on się uczy, to jak może pracować?

– Bo... bo on studiuje zaocznie – znów skłamała Jagoda.

– Mogę zapytać wuja, czy kogoś potrzebuje, ale niczego nie


obiecuję.

– Dziękuję, mamuś – cmoknęła rodzicielkę w policzek.

– A kiedy go poznam, córeczko? – chciała wiedzieć kobieta.

– Zapytam go, czy ma czas w niedzielę. Może uda mi się z nim


umówić na obiad. Bo wie mama, on mieszka z babcią i przeważnie całą
niedzielę spędza z nią. Idzie z nią na mszę świętą, na spacer. Bardzo się
o nią troszczy, bo to w sumie jego jedyna rodzina.

– A co się stało z jego rodzicami? – spytała matka.

– Nie wiem dokładnie, powiedział tylko, że nie żyją. Nie


chciałam się wypytywać, bo to chyba bolesny temat. Ma jeszcze brata,
ale kilka lat temu wyjechał do Anglii i tak Dawid został tutaj sam z
babcią... Na pewno go polubisz, mamo – rzuciła na koniec Jagoda.

– Jestem o tym przekonana, córeczko, tylko proszę cię, bądź


ostrożna. Ostrożności nigdy za wiele.

– Oj mamo, ja czuję, że to jest właśnie ten. Po prostu to czuję. A


czy mama w momencie, gdy spotkała tatusia, nie czuła, że to miłość na
całe życie?

Na twarzy dojrzałej kobiety ponownie zagościł uśmiech:

– Tak, czułam, córeczko.

– No widzi mama, a teraz ja czuję to samo. Uczucia przecież nie


mogą mylić, prawda?

Dziewczyny przechadzały się po gdyńskim skwerze i zajadały


pączki z pobliskiej cukierni. Agata miała z tym niemały problem,
ponieważ ciepła jeszcze marmolada wypływała z jej ciastka i lepiła
dłonie. Agata studiowała na piątym roku prawa i właśnie odbywała
praktykę w prokuraturze. Przez tydzień pracowała jako asystentka
prokuratora Koniecznego, ale nie była zadowolona z przebiegu stażu,
więc poprosiła o zmianę prokuratora.

– Właściwie dlaczego się z nim nie dogadywałaś? – zapytała


Jagoda.

– To nie tak, że się nie dogadywałam, po prostu wiało nudą.


Codziennie przychodziłam i miałam czytać akta, a potem mówić, co
sądzę o tych sprawach. A później nawet nic nie komentował, czy myślę
poprawnie, czy nie. Mówię ci, nuda jak sto pięćdziesiąt. Nosił
śniadanie w takim plastikowym, szkolnym pudełku i zawsze równo w
południe szedł do kuchni wcinać te kanapki, znikał na pół godziny,
potem wracał, dzwonił do żony i nawijał z nią jakieś bzdety o
podlewaniu kwiatków przez kilka dobrych minut, a ja siedziałam i
patrzyłam w ścianę, i tak do piętnastej. Super, co? Mówię ci, jakiś
dziwak. Ta praktyka nic mi nie dawała, jeśli chodzi o faktyczne
umiejętności, a mnie przecież na tym zależy, żeby nie tylko żonglować
przepisami prawnymi, ale żebym rzeczywiście potrafiła wykorzystać je
w kazusach. No i teraz dostałam taką kobietę. Ona jest kapitalna. Taka
konkretna babka. Nazywa się Rembiszewska... Janina czy Jadwiga. Nie
pamiętam jeszcze. W każdym razie aktualnie prowadzi taką sprawę, że
szok. Mówię ci, ale akcja! W sumie nie powinnam nikomu o tym
mówić – zawahała się Agata przed wyjawieniem szczegółów
postępowania – ale chyba tobie mogę, co?

Jagoda zmierzyła ją zimnym wzrokiem.

– No przecież nikomu nie będę gadać o twoich sprawach.

– No więc słuchaj. Dostaliśmy akta z Warszawy. Postawiliśmy w


stan oskarżenia taką starszą laskę, Skrzypińską. Ona jest właścicielką
kilku rzeźni w okolicach Wawy. Jej rodzina dorobiła się na handlu
koniną. Nasza oskarżona miała koleżankę, która pracowała jako
urzędniczka w Ministerstwie Pracy. Kolegowały się przez kilka lat, od
czasu, gdy poznały się na pewnych warsztatach rozwijających dla
kobiet. Urzędniczka z kolei miała oddanego, długoletniego przyjaciela.
Chcąc zrobić dobry uczynek, poznała mężczyznę z tą laską od koniny,
ponieważ wiedziała, że oboje są samotni i szukają partnerów. Oni się
sobie spodobali i zostali parą. Wszystko poszło gładko. Ale wkrótce tej
rzeźniczce odbiło. Zrobiła się strasznie zazdrosna o tę ich wspólną
koleżankę. – Agata była tak podekscytowana opowieścią, że
przystanęła na środku chodnika i wytrzeszczyła szeroko oczy. – Robiła
facetowi awantury o spotkania z tą koleżanką, była totalnie dzika na
tym punkcie. Nie mogła znieść faktu, że inna kobieta może być równie
ważna dla jej kochanka. No mówię ci, jakaś masakra. Ten koleś był
ponoć przerażony na początku, ale potem zaczęło mu to imponować, że
ktoś ma aż takiego świra na jego punkcie.

Jagoda uśmiechnęła się powątpiewająco.

– A skąd prokuratura może wiedzieć takie rzeczy?

– Bo ten facet tak zeznał podczas późniejszych przesłuchań. W


każdym razie ta od końskiego mięsa działała intensywnie do tego
stopnia, że skutecznie zerwała kontakty między przyjaciółmi. Jednak
była już tak nakręcona własną paranoją, że nie uwierzyła w to, że ta
trzecia definitywnie zniknęła z ich życia.

Dziewczyny usiadły na schodach pod pomnikiem o trzech


strzelistych wieżyczkach. Agata zdjęła buty i postawiła gołe stopy na
ciepłej od słońca nawierzchni.

– Boże, ale ulga – zawyła. – Zobacz, jak mi się nogi obtarły.

Jagoda spojrzała na zakrwawione pięty koleżanki.

– Dlaczego nosisz takie niewygodne pantofle?

– A co, nieładne? – przekrzywiła głowę Agata.

– Bardzo ładne, ale niekomfortowe.

– Nieważne jak się czujesz, ważne jak wyglądasz.


Jagoda pokręciła głową z niedowierzaniem.

– Mówisz poważnie?

– Gdybyś studiowała tam gdzie ja, wiedziałabyś, że mówię


poważnie. No ale dokończę ci o tej sprawie. Jak mówiłam, ta
Skrzypińska nie uwierzyła, że oni się już nie kontaktują. Zapragnęła
zniszczyć swoją dawną koleżankę. To stało się jej celem życiowym i
głównym motorem działań. Słała listy do ministerstwa szkalujące tę
kobietę, robiła jej głuche telefony. Aż kiedyś zobaczyła ją przechodzącą
przez przejście dla pieszych. Pech chciał, że siedziała akurat za
kierownicą. I wcisnęła pedał gazu. Urzędniczka nie miała szans
umknąć przeznaczeniu. Zrobił się z niej trup na miejscu. Połapałaś się
w tej historii?

– Tak, ale to okropne, co mówisz. Jak można tak zwariować z


chorej zazdrości?

– Musiała mieć coś z deklem, normalna nie była na pewno –


zawyrokowała z przekonaniem Agata. – W każdym razie ona nie
przyznaje się do winy.

– I teraz musicie udowodnić, że to ona była sprawczynią? –


podsumowała Jagoda.

– E, nie – żachnęła się Agata. – To będzie łatwe, wszystkie


dowody to potwierdzają. Za dużo świadków. Problem tkwi w czym
innym. Obrona przyjmie taką linię, że ona jest niezrównoważona
psychicznie. Moja prokurator musi udowodnić, że oskarżona wiedziała,
co robi, w przeciwnym razie może uniknąć kary.

– Chodź, pojedziemy teraz do Wrzeszcza, muszę odebrać buty od


szewca, podbijał mi obcasy – zażądała Jagoda. – Smutne. A dlaczego
gdańska prokuratura przejęła sprawę?

– Bo istnieje obawa mataczenia. Skrzypińska podobno spała z


kilkoma warszawskimi sędziami. Trudno tam o bezstronność.
– A ten mężczyzna, jak on się w tym odnalazł?

– To jest najlepsze! Zakochał się w tej wariatce jeszcze bardziej,


cholernie ją wspiera, posyła jej paczki ze słodyczami i listy miłosne –
zarechotała Agata. – Faceci są niezmiernie głupi.

Jagoda pokiwała głową, ale jednocześnie pomyślała, że jej facet


jest bardzo mądry i ona, Jagoda, okropnie za nim tęskni.

– A u mnie w niedzielę na obiedzie był Dawidek – przeszła do


sedna sprawy Jagoda. – Biedaczek był taki stremowany, ale wszystko
wypadło bardzo dobrze.

– A twoja mama? Spodobał jej się?

Twarz Jagody rozjaśniła się w uśmiechu.

– Chyba tak. Przyniósł jej kwiaty, żółte tulipany. Potem


usiedliśmy przy stole i rozmowa się sympatycznie potoczyła. Mama
trochę go wypytywała, ale nie za dużo, bo wcześniej ją prosiłam, żeby
nie męczyła go zbytnio. Myślę, że wywarł na niej dobre wrażenie. Nie
mogło być inaczej – rzekła z przekonaniem.

– To teraz kolej na mnie. Kiedy go w końcu poznam?

– Wkrótce. Trzeba zorganizować jakieś wspólne wyjście, to


wtedy się poznacie. – Umysł Jagody zaczął intensywnie pracować nad
sposobem poznania swoich bliskich, tymczasem dziewczyny doszły do
dworca szybkiej kolei miejskiej i skasowały bilety. Remont peronu
sprawiał, że pociągi jeździły rzadko, więc ludzie stali ściśnięci jak
szparagi w słoiku i każdy łypał okiem za nadjeżdżającą kolejką, aby w
odpowiednim momencie skoczyć do drzwi pojazdu. Dostanie się do
SKM-ki nie było takie oczywiste, tym bardziej, że ilość ludzi chcących
skorzystać z tej formy przejazdu była olbrzymia. Nawet kiedy udało się
wepchnąć do środka, zwykle było się zmuszonym do wąchania
cudzych pach, brzuchy ludzi wciskały się miękko w plecy drugich, zaś
stopy były perfidnie miażdżone przez buty stojących, którzy usiłowali
złapać równowagę przy hamowaniu i ruszaniu pociągu. Przyjaciółkom
udało wcisnąć się do wnętrza pojazdu, ale tłum, który wszedł razem z
nimi, prędko je rozdzielił i nie były w stanie ze sobą rozmawiać.
Dopiero na Przymorzu wysiadło sporo studentów, a w pociągu zrobiło
się luźniej. Agata przepchnęła się do Jagody i złapała ją za ramię, bojąc
się ponownego rozdzielenia.

– Wiem już – odezwała się Jagoda, która miała dostatecznie dużo


czasu na przemyślenie sprawy. – Możemy wybrać się razem do kina. W
Kameralnym grają jakiś film biograficzny, który on chciał koniecznie
obejrzeć, więc możemy pójść we trójkę.

– O, super, to pójdę z wami. Mam nadzieję, że nie jakaś nuda –


zatroskała się nagle Agata.

– Wytrzymasz – rzuciła beztrosko jej przyjaciółka.

Dawid, cholerny sukinsynu, miałeś wynieść śmieci – mamrotała


pod nosem mała staruszka.

Liczyła nie więcej niż półtora metra wzrostu i była okropnie


koścista. Na głowie miała zawiązaną złożoną na pół chustkę, która
przytrzymywała jej rzadkie, siwe włosy. Ruszyła w kierunku drzwi
oblepionych plakatami, które były pozostałością po fascynacjach
muzycznych jej wnuka. Nacisnęła klamkę i skrzywiła się lekko, słysząc
hałas dobiegający z głośników ustawionych w kątach pokoju. Dawidek
leżał na łóżku i słuchał muzyki. Coś, co dla starej kobiety było
nieznośnym jazgotem, dla chłopaka stanowiło przedmiot totalnego
uwielbienia. Pomieszczenie wypełniały dźwięki „Smells Like Teen
Spirit” Nirvany. Kurt Cobain był niekwestionowanym guru Dawidka.
Fascynacja idolem miała w sobie coś erotycznego i Dawidek był
pewien, że mógłby wylądować z muzykiem w łóżku, gdyby tylko była
taka okazja, i Cobain nie strzelił sobie w łeb dawno temu. Jednak
świadom, że ta jego skrzętnie ukrywana fantazja nigdy nie dojdzie do
skutku, przestawił się na inną wizję. W tych marzeniach, które zawsze
przychodziły mu do głowy podczas słuchania Nirvany, widział siebie
jako rasowego wokalistę rockowego. Miał długie, wilgotne od potu
włosy, jego twarz była czerwona od śpiewu przepełnionego emocjami,
do klatki piersiowej kleił się mokry podkoszulek, a czarne skórzane
spodnie obciskały mu jądra. Fanki piszczały pod sceną i rzucały mu
swoje staniki. Właśnie o takich rzeczach myślał Dawidek, kiedy do
pokoju wparowała babka.

– Dawid, cholera, ja jestem już naprawdę stara. Czy nie możesz


ruszyć dupy i wynieść kosza ze śmieciami? – zaskrzeczała
zdenerwowana. – I ścisz swoją muzykę. Ogłuchnąć można!

– Babcia! – Chłopak zeskoczył z łóżka. – Daj mi trzy dychy, bo


mi się kasa skończyła.

– Nie dam – powiedziała kobieta z zaciętym wyrazem twarzy. –


Do roboty idź.

Wnuk objął staruszkę ramionami.

– Oj babcia, no daj mi. Szukam pracy, wysyłam papiery, gdzie się


da. Niedługo coś znajdę. Obiecuję.

– Ty tak obiecujesz i obiecujesz... Już kilka miesięcy. – Babka


podreptała do swojego pokoju i wróciła z portmonetką. – No masz tu
czterdzieści złotych. Ale już więcej nie dostaniesz – pogroziła mu
palcem. – A, i tu masz jeszcze dziesięć złotych i przynieść mi to winko,
co ja piję.

Dawidek sięgnął niechętnie po ostatni banknot. Nie lubił, kiedy


babcia piła. Jednak póki był na jej utrzymaniu, niewiele mógł zrobić.
Dlatego godził się na wizyty u starej kobiety różnych osiedlowych
pijaczków, którzy zawsze mogli liczyć na wspólną wypitkę. Jeśli
Dawid był akurat w domu, zamykał się u siebie i włączał telewizor, ale
i tak słyszał, co się działo w pokoju babci.

– Nalej stara, nalej, bo mnie już suszy – bełkotał gruby głos.


– Nie ma już – droczyła się babka. – Zobacz, Stachu, nie ma już
ani kropelki.

– Co ty tam pierdolisz – odpowiadał Stachu. – To stara butelka


jest. Nową to masz pod stołem, ty stara cholero.

– Pijemy, Stasiu, pijemy – znów było słychać bełkotanie. – Co,


ze mną się nie napijesz?

Chłopak nienawidził tych wieczorów, na szczęście trwały one do


piętnastu dni po emeryturze babki, a potem pieniądze się kończyły i
wszyscy, łącznie z Dawidem, czekali na kolejną wizytę listonosza.

Dawidek wyłączył muzykę i poszedł do sklepu. Kiedy przyniósł


babce alkohol, wziął prysznic i się ogolił. Spryskał ciało wodą
kolońską o dość delikatnym zapachu i z ulgą wyszedł z mieszkania.

Na plaży było całkiem przyjemnie, ponieważ maj był ciepły i


bezdeszczowy. Ludzie przechadzali się wzdłuż morza, jednak było ich
jeszcze niewielu w porównaniu z letnimi miesiącami. W wakacje plaża
przypominała plaster miodu, na którym kręciły się ludzkie pszczoły –
głośne i leniwe. W maju plaża zarezerwowana była tylko dla
mieszkańców Trójmiasta, którzy lubili odwiedzić ją po pracy i wciągać
w nozdrza morskie powietrze wypełnione jodem.

Jagoda siedziała wtulona w Dawidka, który podtrzymywał ją


jedną ręką, a w drugiej trzymał papierosa. Oboje zdjęli obuwie i
zanurzyli stopy w piasek, który był jeszcze chłodny o tej porze roku.
Musieli uważać, by nie natknąć się na pety, licznie zalegające pod
ziarenkami żółtego, suchego piasku. Jagoda pomyślała, że plażowicze
charakteryzują się krótkoterminowym myśleniem. Być może zdaje im
się, że śmieci, które zostawią jednego roku, cudownie znikną przez
zimę i w następnym roku będą mogli znów cieszyć się czystymi
plażami. Ekologiczne rozmyślania dziewczyny przerwał całus w czoło,
jakim obdarował ją jej chłopak. Poczuła się błogo i bezpiecznie u boku
Dawidka, który spełniał jej wszystkie wyobrażenia na temat idealnego
mężczyzny. Oczywiście wolałaby, żeby pracował w dobrej,
przyszłościowej firmie, ponieważ wiązała z nim wielkie nadzieje.
Wiedziała, że bez pieniędzy nigdy nie spełni swoich pragnień o
przytulnym domu, gromadce dzieci i rodzinnych wakacjach. Jednak
wierzyła gorąco w talent artystyczny Dawidka, który – w jej
mniemaniu – mógł zostać wybitnym muzykiem albo pisarzem. Była
zdecydowana wspierać swojego ukochanego w jego twórczej
działalności.

– Łezko... Tak sobie pomyślałem... – wyjąkał Dawidek. –


Jesteśmy ze sobą już tyle czasu... Bardzo chciałbym, żebyśmy zbliżyli
się do siebie jeszcze bardziej.

– Ale co masz na myśli? – Jagoda zrobiła duże oczy.

– No wiesz, malutka, jesteś taka piękna, pociągająca. Trochę


głupio mi o tym mówić, bo nie chcę, żebyś sobie o mnie źle pomyślała,
ale wiesz, kocham cię i chciałbym wiedzieć, że ty też czujesz to samo,
co ja.

Jagodzie zrobiło się gorąco, gdy usłyszała to rzucone między


słowami wyznanie. Ona też bardzo go kochała. Tak bardzo, że był
pierwszą osobą, o której myślała, gdy się budziła, i ostatnią, gdy
zasypiała. Często łapała się na tym, że wypatrywała go w tłumie, mając
nadzieję na niespodziewane, lecz jakże miłe spotkanie.

– Przecież wiesz... – spuściła oczy. – Przecież wiesz, że ja też, że


bardzo...

– Łezko, ja chciałbym się z tobą kochać. Marzę o tym od tygodni


– wydusił z siebie Dawidek i spojrzał wystraszony na dziewczynę. Ta
spłonęła rumieńcem i, nie podnosząc wzroku, wyznała:

– Ja jestem jeszcze dziewicą.

Słowa wywarły kolosalne wrażenie na chłopaku, który nie miał


do czynienia z dziewicami od dnia swojej inicjacji seksualnej.
Wszystkie kobiety, z którymi się spotykał, a które można by liczyć w
dziesiątkach, miały spore doświadczenie erotyczne. Wyraz
„dziewictwo” od dawna nie figurował w jego słowniku, więc w
pierwszym momencie nie wiedział, jak się do niego ustosunkować.
Jego zmieszanie dało się łatwo zauważyć, więc Jagoda , aby załagodzić
tę niezręczną sytuację, pośpieszyła z wyjaśnieniem.

– Czekałam na tego jedynego. Nie chciałam tego robić z byle


kim. Ale teraz jestem z tobą i naprawdę czuję, że chcę to z tobą zrobić
– mówiła szybko.

Nagle Dawidek zrozumiał, że spotyka go niebywała rzecz.


Pierwszy raz ma okazję przespać się z kobietą, która nigdy przed nim
nikogo w sobie nie miała. Będzie mógł zapuścić się w dziewicze rejony
jak jakiś pieprzony odkrywca. Będzie Indianą Jonesem Jagodowej
piczki. Popatrzył na swoją zawstydzoną dziewczynę i ogarnęło go
wzruszenie. Oczy zrobiły mu się wilgotne i tuląc do siebie ukochaną,
zapewnił ją, że wszystko będzie dobrze. Sam był o tym przekonany.

Zuzanna siedziała w studiu i montowała materiał. Dzień spędziła


w domu pewnego rozwiedzionego czterdziestolatka, który od kilku lat
walczył z byłą żoną o prawo widzenia się z dziećmi. Dawna ukochana
odeszła od męża i wyjechała za granicę, uniemożliwiając ojcu kontakt z
pociechami. Zuzanna, która z racji zawodu była świadkiem wielu
rodzinnych awantur, coraz bardziej traciła wiarę w trwałą miłość.
Przerażały ją rozwody jej znajomych, na których weselach bawiła się
kilka lat wcześniej. Rozmowy ze zdradzanymi i zdradzającymi
koleżankami wpędzały ją w życiowy cynizm. Bała się tego. Nie chciała
być kolejną starą panną ziejącą nienawiścią do mężczyzn. Nie chciała
odziewać się w wełniane kamizelki, nosić długich, bezkształtnych
spódnic i kupować sobie kota do towarzystwa. Póki co, uwielbiała
przebywać z facetami, kochała ich głębokie, męskie głosy, które
wywoływały ciarki na plecach, podziwiała silne ramiona, lubiła krótkie
zarosty, które tak przyjemnie drapały po twarzy podczas pocałunku,
ceniła trzeźwe podejście mężczyzn do codziennych spraw. Żeby nie
zapędzić się w zgorzknienie, postanowiła lekko traktować wszystkie
swoje znajomości z płcią przeciwną. Spotykała się od czasu do czasu z
jakimś przystojniakiem na kawie, a potem albo zostawali przyjaciółmi,
albo szli do łóżka.

Z Dawidkiem sprawa wyglądała zgoła odmiennie, bo najpierw


się zaprzyjaźnili, a po kilku miesiącach zostali kochankami. Poznali się
na koncercie młodej trójmiejskiej kapeli, w której Dawid grał na
gitarze. Kameralny koncert odbył się w studenckim pubie Ygrek, gdzie
Zuzanna zachodziła czasem z przyjaciółmi, wspominając z
sentymentem niedawne czasy studiów.

– Patrz, ten wygląda jak wilk – Alicja pokazała jej wtedy


gitarzystę.

Zuzannie wilk się nawet spodobał, ale nie miała w zwyczaju


podrywać obcych facetów. Wolała, żeby pierwszy krok należał do
mężczyzny. Przy całej swojej rozwiązłości, zachowała wiele
konserwatyzmu. Denerwowały ją dziewczyny w klubach wywijające w
oczywisty sposób tyłkami przed kolesiami stojącymi pod ścianą z
drinkami w rękach. Po koncercie wilk podszedł do Zuzanny i
przedstawił się.

– Jestem Dawidek – podał dłoń Zuzie, którą rozśmieszyło to


infantylne zmiękczenie w ustach dorosłego faceta. Jednak od tej pory
był Dawidkiem, zarówno dla Zuzanny, jak i reszty znajomych. Tylko
Alicja nadal nazywała go wilkiem albo lowelasem z lasu.

Sala kinowa była zapełniona w połowie. Widzów wystarczyło, by


emisja filmu była opłacalna, ale nie można było mówić o wielkim
sukcesie obrazu. Fabuła dotyczyła życia jednego z niszowych
muzyków szwedzkich dekady lat osiemdziesiątych. Utalentowany
muzyk, wywodzący się z dobrej, protestanckiej rodziny, miał wszelkie
zadatki na świetną karierę. Jego pierwsze kompozycje niemal od
początku wzbudziły zainteresowanie słuchaczy i uznanie krytyków
muzycznych. Jednak narkotyki, które szybko znalazły miejsce w tej
smutnej historii, skutecznie strąciły go w otchłań zapomnienia i biedy.
Po latach pewien oszust wykupił od potępionego muzyka prawa do
utworów i zrobił z nich dyskotekowe hity. Pierwotny autor nie zniósł
takiej potwarzy i postanowił opuścić ten padół łez.
Film, mimo ewidentnie moralizatorskiego tonu oraz banalnej
fabuły, podobał się Dawidkowi. Bardzo lubił historie o muzykach i nie
przegapił żadnej ekranizacji biograficznej. Miał wielkie marzenie, by i
o nim ktoś kiedyś napisał scenariusz. Oczywiście jego historia byłaby
zupełnie inna od właśnie obejrzanej. Opowiadałaby o chłopaku, który
dzięki swojemu muzycznemu geniuszowi wyrwał się z biedy i stał się
sławnym wokalistą i gitarzystą. Ostatecznie sam mógłby napisać
scenariusz, ponieważ byłby też świetnym pisarzem. Ostatnia scena
filmu ukazywałaby rozgrzany kilkutysięczny tłum skandujący jego
imię. Dawidek miał wszystko dokładnie przemyślane.

– Tak, jak się spodziewałam, straszna nuda ten film – oznajmiła


Agata i rozprostowała kości. Przez dwie godziny musiała siedzieć
prawie bez ruchu i gapić się w ekran, by obejrzeć historię życia
jakiegoś nieznanego, szwedzkiego ćpuna.

Dawidka ogarnęło oburzenie. Ta głupia cipa, mimo że bardzo


atrakcyjna i o fantastycznym tyłku, zupełnie nie znała się na rzeczy. Jak
mogła nie docenić przekazu filmu, który go tak bardzo poruszył?!
Wkurzył się na nią tak bardzo, że natychmiast wyobraził sobie, jak
brutalnie posuwa ją od tyłu, trzymając za włosy. Wszystko w ramach
kary za niewybaczalną ignorancję. Pieprzyłby ją tak mocno, że darłaby
się w niebogłosy i prosiła o jeszcze. W sumie, może mógłby coś z nią
zrobić naprawdę, ale odkąd dowiedział się o nieprzerwanej błonie
dziewiczej Jagody, zmieniły mu się priorytety.

– A mnie się nawet podobało – Jagoda broniła honoru Dawidka,


który wybrał film. – Warto czasem obejrzeć coś innego niż sensacja i
komedia.

Drepcząc w tłumie, cała trójka wychodziła wolno z kina, nie


mogąc niczego przyspieszyć. Jagoda ściskała dłoń swojego chłopaka,
bojąc się go zgubić. Jednocześnie była lekko stremowana. Zależało jej,
by wszyscy się wzajemnie polubili, jednak wyczuwała pewne napięcie
pomiędzy jej przyjaciółką a Dawidkiem. Obawiała się, że jej ukochany
nie przypadł do gustu Agacie, na co wskazywałaby dumnie uniesiona
głowa dziewczyny i brak jakiegokolwiek uśmiechu na jej twarzy. W
końcu wyszli na ulicę i po przejściu kilku kroków zatrzymali się.

– To co teraz robimy? – zapytała Jagoda, która za wszelką cenę


chciała wprowadzić luźny nastrój. – Może przejdziemy się nad morze,
żeby zobaczyć, czy nadal tam jest? – zażartowała. – Ostatnio rzadko
zachodzę na plażę.

Dawidek wzruszył ramionami, co było jego jedyną odpowiedzią


na złożoną propozycję, więc Jagódka przeniosła pytający wzrok na
Agatę.

– Dobra, możemy pójść. Skoro nie ma nic lepszego do roboty –


zgodziła się łaskawie prawniczka.

Przechodzili właśnie koło sklepu spożywczego, kiedy to Jagoda


wpadła na kolejny pomysł.

– Czekajcie, kupię tylko słonecznik. Zobaczymy, kto będzie


najlepszy w skubaniu łupinek! – zawołała i natychmiast pobiegła do
sklepu.

„Ja pierdolę, ale zabawa”, pomyślał Dawidek rozdrażniony


infantylizmem swojej dziewczyny, a jeszcze bardziej nęcącą urodą jej
przyjaciółki.

Agata poczekała, aż Jagoda zniknie w drzwiach spożywczaka i


zwracając się w stronę Dawidka, wypaliła:

– Przestań się gapić na mój tyłek, idioto! Jestem bardziej


spostrzegawcza niż Jagoda, ale w końcu i ona zobaczy, że ciągle
patrzysz na moje na pośladki, zboczeńcu!

Dawidek zorientował się, że rzeczywiście, odkąd przedstawiono


mu Agatę, nie spuszcza wzroku z jej krągłości, jednak to było silniejsze
od niego. Oburzył się na taką bezpośrednią uwagę dziewczyny i
opanował go gniew.
– Chyba jesteś nienormalna. Wcale nie patrzę ci na tyłek. Co ty
sobie wyobrażasz, do cholery?

– Wiem, co mówię. Nie ze mną takie numery, chłoptasiu! – nie


spuszczała z tonu Agata.

Dawidek pokręcił z dezaprobatą głową, dając tym samym znać,


że uznał ją za totalną wariatkę.

– Prawdę mówiąc, nie ma na co patrzeć – podsumował w końcu,


na co dziewczynę zatkało ze złości.

Szczęśliwie w tym momencie dołączyła do nich Jagoda i rozdała


każdemu po paczuszce czarnych ziarenek.

– Łezko, niestety Agatka właśnie się zorientowała, że musi


wracać do domu – rzekł z udawanym żalem Dawid.

Jagoda zdumiała się na te słowa i spojrzała na Agatę. Ta również


wydała się przez chwilę zdezorientowana, ale szybko doszła do siebie i
odpowiedziała:

– Rzeczywiście, powinnam wracać, jednak jest tak sympatycznie,


że zostanę z wami, moje gołąbeczki – po czym uśmiechnęła się szeroko
i zaczęła skubać słonecznik. Tak się złożyło, że wypluwane przez nią
łupinki ciągle lądowały na wypastowanych butach Dawidka.

Ulubioną formą spędzania czasu Dawidka i Zuzanny, obok seksu,


było plotkowanie. Potrafili naigrywać się ze swoich wspólnych
znajomych, których z czasem się namnożyło, w sposób perfidny i
niekiedy bezlitosny. Zuza uwielbiała w chłopaku to, że może z nim
popaplać jak z prawdziwą koleżanką. W porównaniu do innych
facetów, którzy zazwyczaj z największym wysiłkiem wydawali z siebie
dwa słowa, Dawid był prawdziwą plotkarą. Z rozkoszą omawiali życie
osobiste znanych sobie ludzi, a także aktorów i celebrytów. To gadanie
zbliżyło ich na tyle, że Zuzannie wydało się, że nawiązali ze sobą
szczególną więź. Dawidek opowiedział jej historię swojego życia,
wkładając w to mnóstwo serca. Życie Dawidka nie było ani dziwne, ani
nadzwyczajne, ale na pewno trudne. Jego matka zmarła, gdy był małym
berbeciem. Właściwie po pijaku wlazła pod tramwaj i nie udało jej się
uratować. Ojciec kilka tygodni później dał nogę i Dawidek został z
bratem oddany pod opiekę babci. Brakowało im właściwie
wszystkiego, łącznie z prawdziwą troską i zainteresowaniem. Babka
robiła, co mogła, ale z czasem też zaczęła szukać pocieszenia w
alkoholu. Kiedy Dawidek podrósł na tyle, że zaczął przyciągać
pożądliwe spojrzenia kobiet, postanowił wykorzystywać swoje
położenie. Gdy widział zachwyt w oczach kobiet, czuł się
dowartościowany i wyjątkowy. Rozwijał swoją technikę seksualną,
uprawiając seks z każdą kobietą, która była nim dostatecznie
zainteresowana. W kilka lat stał się specjalistą od seksu tradycyjnego,
oralnego i analnego. Tylko na tantryczny nie dawał się nigdy namówić,
ponieważ uważał go za wymysł impotentów. O swoich seksualnych
podbojach szczegółowo opowiedział Zuzannie, która chętnie podzieliła
się z nim historiami swojego bujnego życia erotycznego. Dawidek
poczuł, że spotkał pokrewną mu duszę i pewnego dnia po prostu włożył
jej rękę w majtki, na co ona naturalnie przystała. Od tego czasu kochali
się często, przez wiele godzin, aż całe wyuzdanie spływało po nich
wraz z lepkim potem.

Zuza stała przy szybie windy i nasłuchiwała bezskutecznie jej


szmeru. Zajrzała przez szybkę w dół i zauważyła, że znajomy
mechanizm tkwił trzy piętra niżej. W tym samym momencie zauważyła
Salomona wchodzącego po schodach z wywieszonym językiem.

– Postanowiłeś się przejść? – zapytała ironicznie dziewczyna i


złapała się pod boki.

– Ty, kurna – śpiewnie odpowiedział Salomon – zawsze mi się


myli twoje piętro i wysiadam za nisko.

Zuzanna otworzyła drzwi do mieszkania i odchyliła się, robiąc


mężczyźnie miejsce do przejścia.
– Przecież mieszkam tu od kilku lat – przypomniała mu tę
oczywistość.

– No wiem – Salomon nie zamierzał się kłócić. Wszedł do


mieszkania zamaszystym krokiem krasnala i stanął w korytarzu.

– Sama jesteś? – zapytał.

– Co ty zawsze takie głupie pytania zadajesz? – zeźliła się


dziewczyna. – Mieszkam tu sama od trzech lat, tutaj jest pokój, a tam
krzesło, na którym możesz usiąść – nabijała się z gościa.

– Dobra, dobra, zapytać nie można? – zapiszczał Salomon. –


Masz jakieś ciastka?

Zuzanna, przyzwyczajona do bezceremonialnego sposobu bycia


swojego byłego partnera, otworzyła paczkę krakersów.

– Eee, a nie masz słodkich? – zapytał rozczarowany.

– Nie wkurwiaj mnie, dobra? Wpierdalaj te albo wcale – przy


Salomonie Zuzka nie musiała trzymać się żadnych pensjonarskich
zasad.

– No, te też są dobre – zawyrokował mężczyzna i wpakował


sobie pikantny przysmak do ust. – I co słychać?

Salomon był chłopakiem Zuzy przez trzy lata. Naprawdę


nazywał się Paweł, ale nikt nie używał jego prawdziwego imienia. Ktoś
w opozycji do jego nie zawsze mądrych wypowiedzi nazwał go kiedyś
imieniem biblijnego króla i ksywa się przyjęła. Z Zuzanną poznali się
podczas studiów i przez długi czas byli nierozłączni. Salomon wyznał
kiedyś dziewczynie, że podoba mu się w niej to, że jest władcza i
agresywna. Jednak agresywna była tylko w jego obecności, ponieważ
doprowadzał ją do szewskiej pasji swoimi pytaniami, które dla niej
miały wydźwięk nieskończenie debilny. Poza tym nie lubiła jego
sposobu ubierania się, wstydziła się jego śmiechu, nie podobała jej się
jego fizjonomia. Ale przy żadnym facecie nie czuła się tak swobodnie i
dobrze, jak przy Salomonie. Wiedziała, że może mu opowiedzieć o
najgłębszych zakamarkach swojego ja. Łaknęła jego obecności.
Uwielbiała się w niego wtulać, wtedy czuła się naprawdę bezpiecznie.
Jednocześnie sama także chciała dbać o niego i chronić go przed
światem, z którym, jak jej się wydawało, sobie nie radził. W tym czasie
nie istnieli dla niej żadni inni mężczyźni. Jednak pewnego marcowego
dnia, kiedy śnieg jeszcze dobrze sobie radził na polskich ulicach,
Salomon przyszedł do Zuzanny i stwierdził, że mają dwóch różnych
bogów. Wspólne życie stało się przeszłością. Wkrótce Zuza przekonała
się, że faktycznie Salomon ma innego boga, a raczej boginię, ponieważ
ujrzała go pod rękę z niską blondynką o skośnych oczach. Zuzanna
pragnęła podejść i strzelić swojego niedawnego chłopaka w twarz, ale
nie zdobyła się na to. Przez rok nie odpowiadała na jego telefony i nie
wpuszczała go do mieszkania, gdy próbował z nią porozmawiać. Potem
spotkali się na imieninach wspólnej koleżanki, a ponieważ emocje
opadły, Zuzanna zgodziła się łaskawie na wizytę Salomona. Od tej pory
jego odwiedziny były regularne, acz rzadkie.

– Kurna, czemu nie powiedziałaś mi, że kogoś masz? – zapytał z


wyrzutem.

– Nie mam nikogo, skąd ci to przyszło do głowy?

– Alicję spotkałem. Mówiła, że masz kłopoty z jakimś gostkiem.


To chyba z twoim chłopakiem, tak? – dedukował Salomon.

– On nie jest moim chłopakiem, on jest moim kochankiem –


odparła dumnie. Miała nadzieję, że te słowa mogą jeszcze jakoś zranić
siedzącego przed nią mężczyznę, chociaż nie była tego wcale pewna.

– Tak czy siak, mogłaś mi o tym powiedzieć – Salomon zjadł


kolejnego krakersa. – Kurna, buty kupiłem nowe i już mi się rozkleiły –
niespodziewanie zmienił temat.

– Kiedy kupiłeś? Teraz?


– No w zeszłym roku, ale i tak szybko, nie? Powinny wytrzymać
kilka lat. Mój stary buty nosi, co sobie jeszcze za kawalera kupił.

– No, ty też masz te za kawalera kupione – zaśmiała się Zuza.

– No właśnie, ale już ich nie ponoszę dłużej... – Salomon zaczął


oglądać swoje mokasyny. – Sto złotych za nie dałem – nie mógł
pogodzić się ze stratą.

Zuzanna popatrzyła na swojego byłego narzeczonego, który


właśnie ściągał but i lustrował go od wewnątrz. Pomyślała, że tym
razem nie może sobie pozwolić na takie cierpienie, jakiego
doświadczyła po rozstaniu z Salomonem.

Zuzia wyszła z siedziby radia i natknęła się na swojego


bawidamka, krążącego po trawniku pod budynkiem. Właśnie
przeczesywał włosy ręką, wpatrując się w lusterko zaparkowanego
samochodu.

– Hej, narcyzie! – krzyknęła. Odwrócił się zaskoczony i gdy ją


rozpoznał, uśmiechnął się szeroko.

– Hej, Placuszku, czekam na ciebie już pół godziny.

– Trzeba było zadzwonić, to bym się pospieszyła.

– Na ciebie mogę czekać nawet miesiącami – zaczął się


przymilać. Objął ją w pasie i cmoknął w policzek. Zaproponował jej
przejażdżkę na Długą w Gdańsku, na co ona przystała.

– Zapraszam cię na obiad – zaproponowała mu w rewanżu.

– Nie, no co ty – Dawidek zaczął się wykręcać.

– Chodź, mówię ci, że cię zapraszam. Dostałam dziś kasę za


dodatkowe reportaże.
Wstąpili do wegetariańskiego baru i zamówili sobie jedzenie.
Pałaszowali warzywne danie i rozmawiali o francuskim kinie. Zuzanna
uwielbiała filmy Nowej Fali. Szczególnie ceniła sobie obraz Godarda
„Do utraty tchu”. Przemawiała do niej niespotykana wcześniej u
reżyserów spontaniczność scen, kręconych jakby przypadkiem, jak
również lekkomyślność cechująca bohaterów, której ona tak lubiła się
poddawać. Za wszelką cenę chciała uniknąć skostnienia, dlatego wolała
nawarzyć piwa i potem je ze smakiem wypić.

Dawidek preferował współczesne kino znad Sekwany. Miał ubaw


po pachy, oglądając kolejne przygody francuskiego taksówkarza
pomagającego policjantom w filmach Piresa. Lubił też filmy z Jeanem
Reno i Gérardem Depardieu, którzy według niego byli świetnym
duetem aktorskim. Szczytem ich komediowego talentu wykazali się w
hicie „Przyjaciel gangstera”. Ten film mógł oglądać wielokrotnie,
zwłaszcza w celu poprawy złego samopoczucia.

Kiedy wymienili się mądrościami na temat współczesnej


kinematografii i serca urosły im z dumy, że potrafią rozmawiać o tak
niezwykłych rzeczach, oraz skończyli jeść i urosły im brzuchy od
pęczniejącej soi, przeszli się jeszcze nad Motławą i dopiero wtedy
zawrócili do stacji skm. W pociągu jak zwykle panował tłok, ale Zuza
przynajmniej miała pretekst, żeby przywrzeć ciałem do chłopaka. W
pewnej chwili wyszukała ręką zgrubienie w spodniach Dawidka i
zaczęła pocierać wolno dłonią jego przyrodzenie. Dawid odskoczył i
spojrzał na nią ze zdziwieniem. Widząc jednak jej bezczelne spojrzenie,
przybliżył się bardziej i naparł ciałem na dłoń dziewczyny. W krótkim
czasie jego penis stwardniał, a na twarzy pojawiło się napięcie. W ten
sposób dojechali do Żabianki, gdzie razem wysiedli. Dawid miał z tym
pewien problem, ponieważ jego nabrzmiały organ uniemożliwiał mu
normalne chodzenie.

– Ty jesteś wariatka – zaśmiał się. – Zawsze mnie nakręcisz.

– Chyba raczej ty mnie – odparowała.

Usiedli na murku.
– Chcesz wejść do mnie? – zapytała.

– Placuszku, właściwie chciałem ci powiedzieć, że już nie


będziemy się spotykali w ten sposób.

Zuzannę zakłuło w płucach.

– Ja się naprawdę zakochałem w tej dziewczynie i chcę z nią być.


Wiesz, ona jest jeszcze dziewicą, to jest takie niecodzienne dzisiaj, i w
ogóle jest dla mnie taka dobra. Czuję, że już powinienem się
ustatkować.

Zuzanna właściwie nie słyszała dalszych słów. Chciało jej się tak
bardzo płakać, że z ledwością powstrzymywała łzy. Skupiała się tylko
na tym, żeby się przy nim nie rozryczeć.

– No dobra, skoro tak mówisz, to rzeczywiście nie powinniśmy


już uprawiać seksu ze sobą. Życzę wam szczęścia – mruknęła i
podniosła się z murowanego siedzenia.

– Mała, ale ja nie chcę tracić z tobą kontaktu – Dawidek złapał ją


za rękę, co miało uwiarygodnić prawdziwość jego deklaracji.

– Nie no, spokojnie. Zadzwoń, jak będziesz chciał pogadać –


Zuza mistrzowsko udawała opanowanie.

– A ty?

– Ja nie zadzwonię – rzuciła szybko i ruszyła w kierunku klatki


schodowej.

„Nie było tak źle” pomyślał Dawidek i ucieszony z łagodnego


zakończenia sprawy udał się na spotkanie z Jagodą.

Minął miesiąc i romans Jagody z Dawidem kwitł. Spędzali ze


sobą mnóstwo czasu. Dawidek stał się częstym gościem w domu swojej
dziewczyny. Matka Jagody zapraszała go niekiedy na obiad. Mógł
wtedy zabłysnąć elokwencją przed swoją przyszłą teściową. W tym
czasie próbował również wielokrotnie przedrzeć się przez dziewiczą
zaporę Jagody, lecz każdy atak kończył się bólem i płaczem. Był tym
nieźle skonfundowany i nie wiedział, co na to poradzić. Pozostało mu
tylko myśleć, że to słuszny rozmiar jego członka powoduje te trudności
i myśl ta napawała go męską dumą.

Jagoda zakochiwała się w nim każdego dnia na nowo i coraz


intensywniej. Nie mogła sobie przypomnieć, jak wyglądało jej życie
przed pojawieniem się Dawidka w jej kochającym sercu. W lipcu
wzięła urlop, dzięki czemu mogła codziennie widywać się z
ukochanym.

Pewnego dnia pojechali do Jelitkowa i rozłożywszy plażowy


ręcznik z rysunkiem wielkiego czarnego kota, spoczęli na nim w
pełnym słońcu. Jagoda nasmarowała swoje ciało kremem z wysokim
filtrem, bowiem obawiała się zachorowania na raka skóry. Obawiała się
również raka każdej innej części ciała, tym bardziej, że jej daleka
ciotka zmarła z powodu nowotworu płuc, przez co Jagoda uznała się za
obciążoną genetycznie. Kiedy skończyła nacierać swoją skórę,
podsunęła się na kolanach do Dawidka i z lubością wycisnęła białą maź
na jego plecy. Potem delikatnie rozprowadziła ją na jego łopatkach i
karku. Chłopak podniósł głowę i zerkając poprzez okulary
przeciwsłoneczne podziękował uśmiechem za wykazaną troskę. Przy
okazji obejrzał sobie swoją dziewczynę w kreacji plażowej. Jagoda w
czarnym bikini prezentowała się wspaniale i Dawidek kontemplował
jej ciało z przyjemnością. Nagle Jagoda rozmyła się w słońcu niczym
fatamorgana, ponieważ zauważył wokół siebie całe zastępy półnagich
kobiet. Podziwiał wystawione ku słońcu pośladki, niektóre jeszcze
całkiem blade, inne brązowe i lśniące od olejków do opalania. Śledził
długość nóg, z których niektóre naznaczone były rozstępami, jednak
dodawały one jedynie uroku i miał chęć wyczuć ich zgrubienia
językiem. Ale najbardziej wprawiały go w zachwyt piersi plażowiczek.
Duże, jędrne, wylewające się ze strojów kąpielowych. Lubił też te
całkiem małe, które łatwo mieściły się w dłoni. A najbardziej przepadał
za średnimi cyckami, z którymi potrafił wyrabiać niestworzone rzeczy.
– A jak twoja książka? – z rozmyślań wyrwał go delikatny głos
Jagody.

– No, na razie nie mam weny, ale napisałem wiersz – powiadomił


ją. – Chcesz posłuchać?

– No jasne, powiedz – podekscytowała się dziewczyna.

– Walcz, walcz, krzyknęło serce. Weź miecz i tnij głowy


niewiernych. Nie czekaj na śmierć jak niema ofiara. Jesteś
wojownikiem. Wybrańcem bogów. Masz wielu wrogów – zakończył z
emfazą.

Jagoda nie wiedziała, co ma o tym myśleć. Jako oczytana


dziewczyna potrafiła ocenić walor artystyczny wiersza, jednocześnie
pamiętała, że jego autorem jest jej chłopak, którego bardzo kochała.
Ludzie mają tendencję do niezbyt surowego osądu, jeśli podlega mu
dzieło bliskiej osoby, tak więc Jagoda stwierdziła, że być może poezja
nie jest najmocniejszą stroną Dawidka, ale zapewne w prozie porusza
się doskonale.

– Fajne – powiedziała z fałszywą nutą w głosie, której Dawid nie


zauważył.

– Wiesz, chodzi o przeciwności życia i walkę z nimi – tłumaczył


nakręcony. – Wiersz jest krótki, ale przez to bardziej szokujący.

– Idziemy popływać? – zaproponowała, by uciąć temat. Wstali z


ręcznika i trzymając się za ręce pobiegli w stronę morza. Wyglądali
beztrosko i niewinnie.

Przyjaciółki leżały na łóżku w mieszkaniu Zuzy i wpatrywały się


tępo w sufit. Alicja oparła stopy o stół, mając nadzieję, że w ten sposób
szybciej wyschną jej świeżo pomalowane paznokcie.

– Im bardziej on jest dla mnie oschły, tym bardziej chcę


dowodów miłości od niego – opowiadała ze smętną miną Ala. – Wiesz,
ja potrzebuję słów o miłości, mówienia o uczuciach. On twierdzi, że
jak będę na nim to wymuszać, to przestanie mi w ogóle mówić, że mnie
kocha. Jest zdania, że powinnam wiedzieć, co do mnie czuje, a skąd
mam wiedzieć, skoro mi o tym nie mówi? Mówię ci, pokręcone to
wszystko. Przez to rodzi się między nami jakiś pieprzony dystans. Ja
już naprawdę nie rozumiem facetów.

– A kto ich rozumie – dorzuciła swoje trzy grosze Zuzanna.

– Albo taki Piotr, zostawił mnie, bo za bardzo mnie kochał. Gdzie


tu logika? – Alicja spojrzała pytająco na przyjaciółkę.

– Mnie nie pytaj, ja chcę zostać lesbijką.

– Ja też chyba nią zostanę, jak tak dalej pójdzie – potwierdziła


Ala. Sięgnęła po stos zapisanych kartek, które leżały na podłodze.
Rozpoznała charakter pisma przyjaciółki. – Piszesz znów?

– Tak – przyznała Zuza niechętnie – ale to są takie wypociny. Nie


jestem z tego zbyt zadowolona. No i niczego nie kończę... Wszystko,
co piszę, jest już przeterminowane, zanim napiszę kilka słów.

– Zadziwiająco dużo o tym gadasz, skoro uważasz, że to takie


beznadziejne – zauważyła kąśliwie Alicja i zabrała się za głośne
czytanie: – Bloki jak pudła z tektury. Dawno straciły swoją pierwszą
biel. Wilgotne zacieki przypominają o ciężkiej zimie. W połowie
mieszkań plastikowe okna. Zgryzota krąży pośród ogródków
stworzonych przy ścianach budynków. Późną wiosną wyrosną tu liche
marchewki podlane psim moczem. – Alicja spojrzała wymownie na
przyjaciółkę, po czym kontynuowała narrację. – Wyrosną rzodkiewki i
zielony szczypior. Wszystko to zostanie wyrwane złodziejską łapą
miłego sąsiada. Plac zabaw ciągle jest pusty. Za zimno, by matki
puściły tu dzieci. Samotna huśtawka stoi rozkraczona w mokrej kałuży.
Wyprowadzam psa. Pies sra pod blokiem długie, żółte glizdy. Idą
chłopcy z budowlanki. Silni chłopcy śmierdzący petami. Idą do domu,
do matek, do ojców budowlańców. „Wolałbym wyruchać twojego psa
niż ciebie” mówi do mnie jeden z chłopców. Zanoszą się śmiechem, nie
przerywając marszu. Idą do swoich domów pachnących obiadem.
Matki ugotowały dla nich kartofle, usmażyły kotlety mielone, tańsze od
schabowych, niektóre skroiły kapustę na surówkę, wyciągnęły ze
słojów kiszone ogórki... Sorry, Zuza, ale nie chce mi się dalej tego
czytać. Masz depresję, czy co, że piszesz takie rzeczy?

– Jak ci się nie podoba, to nie czytaj. Przecież cię nie zmuszam –
obruszyła się Zuzanna. – Poza tym mówiłam ci, że to nie jest nic
wielkiego – dodała już spokojniej.

Alicja obrała banana i zanurzyła zęby w miękkim miąższu.

– A wilk się odzywa?

– Nie, ani on do mnie, ani ja do niego – powiedziała smutno


Zuza. – Tęsknię za nim.

– Chyba za jego pałką – uśmiechnęła się porozumiewawczo Ala.

– Nie uproszczaj tak tego... Za jego wielką, długą, nabrzmiałą


pałką – zaśmiała się Zuzanna.

Zamilkły na chwilę, po czym Zuza zapytała:

– Myślisz, że pójdziemy do piekła?

– Niby czemu?

– Jesteśmy takie wulgarne... Ciągle gadamy o bzykaniu. To jest


grzech jednak.

– A tam – żachnęła się Alicja.

– Poważnie. Wiesz, że za każdym razem, jak kończę się


masturbować, mam wyrzuty sumienia i straszne wizje w głowie, że po
śmierci wsadzają mnie do kotła ze smołą za onanizowanie się?
– Zobacz, co z człowieka robi katolickie wychowanie – zamyśliła
się Alicja. – Ja z kolei, gdy miałam mój pierwszy raz, nie mogłam
przestać myśleć o tym, że moja mama by tego nie pochwalała. Prawie
czułam tam fizyczną obecność mojej matki! – Alicja dotknęła
opuszkiem palca płytkę paznokcia, by sprawdzić, czy lakier w końcu
wysechł. Po pozytywnie zaliczonym teście, dziewczyna wsunęła stopy
w puchowe kapcie i rzekła stanowczo: – Nie pójdziemy do piekła.

– Skąd wiesz?

– Onanista nie może być tak samo karany jak morderca –


zawyrokowała Alicja.

– Chyba masz rację – zgodziła się Zuzka.

Dawid zanurzył usta w gęstą, białą pianę i pociągnął łyk piwa.


Lubił takie banalne dni. Pełne słońce, bezchmurne niebo, turyści
przechadzali się leniwie po Sopocie. Nieopodal stolika Dawidka
występował mim przebrany za skrzypka. Ubrany w czarny smoking
serwował widzom niemą muzykę. W międzyczasie pękała niewidoczna
struna, skrzypek przewracał się, a potem powracał do grania.
Rozbawieni ludzie klaskali artyście i wrzucali monety do jego cylindra.
Kawałek dalej swoją matę rozłożyli tancerze breakdance. Ośmiu
chłopaków ubranych w porwane podkoszulki i luźne spodnie zachęcało
publiczność do zabawy głośnymi okrzykami. B-boy z apaszką
zawiązaną na nadgarstku wykonywał kip-up, wijąc się jak wąż.
Wyrzucał nogi wysoko w górę, jakby miał w tyłku procę. Następny,
który umocował sobie w uszach wielkie drewniane koła, zachwycił
oglądających figurą zwaną tornado. Przekręcał ciało z szybkością
turbiny w silniku samochodowym. Największy jednak aplauz wzbudził
tancerz w czapeczce, który zakręcił się na własnej głowie. Kiedy
chłopaki skończyli pokaz, oczekując na brawa i pieniężne uznanie,
ludzie zaczęli się rozpierzchać, nie chcąc tracić swojej kasy
przeznaczonej na gofry i browary.

Nieopodal fontann ustawił się stary dziadzio, który pogrywał na


gitarze, wykonując dwa znane sobie chwyty. Śpiewał dawne szlagiery,
fałszując przy tym niemiłosiernie. Personel pobliskich barów
znienawidził miernego śpiewaka do tego stopnia, że zawiązał spisek,
który miał na celu przegonienie dziadka z deptaka. Dwóch
największych gabarytowo kelnerów poszło nastraszyć samozwańczego
artystę, który jednak nie przejął się obiecanymi kopami w dupę. W
związku z tym napisali pismo protestacyjne do władz miasta, jednak
nigdy nie doczekali się odpowiedzi. Z nieznanych powodów turyści
uwielbiali chodnikowego piosenkarza i pracownicy z Monciaka musieli
pogodzić się z przegraną.

Jagoda, która siedziała obok Dawidka, wystawiła twarz ku


słońcu. Wyobrażała sobie właśnie detale własnej sukni ślubnej, gdy
poczuła padający na nią cień. Do ich stolika podeszła dojrzała kobieta,
ubrana w kwiecistą, obszerną suknię. Sama była bardzo szczupła i
wręcz tonęła w materiale swojej sukienki.

– Dzień dobry, Dawidzie – powiedziała i poprawiła ruchem ręki


swoje loki.

– Cześć, Teresa – odpowiedział dziwnym głosem.

– Dawno cię nie widziałam.

– No tak wyszło – potwierdził zakłopotany.

Kobieta spojrzała na Jagodę.

– Dostałam duże zamówienie na obraz i chciałam to uczcić, ale


widzę, że ty jesteś raczej zajęty...

– Tak, mam mało czasu teraz – Dawidek błądził wzrokiem po


pokalu.

– No trudno, będę świętować z kimś innym. Do następnego! –


rzuciła i zawróciła zamaszystym ruchem. W powietrzu rozszedł się
zapach konwalii. Jagoda zdumiona całym zajściem, zwróciła się do
swojego chłopaka:

– Skąd ją znasz? Mamy jej obrazy w galerii. To najbardziej znana


malarka na Pomorzu!

– Poznałem ją kiedyś na jakiejś imprezie.

– Dlaczego nie przyjąłeś jej zaproszenia? Zdaje się, że chciała z


tobą uczcić dużą rzecz.

Dawidek z wiadomych względów nie chciał i nie mógł


powiedzieć swojej dziewczynie, że każde zamówienie Teresy czcili
soczystą minetą.

– Bo ona jest jakaś dziwna – wyjaśnił niemrawo. Zamilkli i każde


oddało się swoim rozważaniom.

Obok nich przepływały masy ludzkie, mieniące się kolorami i


pachnące mieszanką smażonych ryb, potu i balsamów do ciała. W
pewnej chwili rozległ się gwar rozmów prowadzonych w języku
włoskim i zza budynku wyszła grupa śniadych młodzieńców. Wszyscy
ubrani byli podobnie, z lekkością właściwą mieszkańcom basenu
Morza Śródziemnego. Nosili białe szorty i kolorowe T-shirty, przeguby
ich rąk i szyje zdobiły bransoletki i naszyjniki z koralików. Rozglądali
się uważnie na boki, obserwując wszystko dookoła. Szczególnie
długonogie blondynki mogły liczyć na ich uwagę. Same zresztą,
świadome zainteresowania, jakie w nich budziły, wciągały brzuchy i
machały włosami na boki jak szalone klacze.

Za grupą Włochów podążała duża rodzina. Ojciec szedł przodem


z rozchełstaną koszulą. Pomiędzy jej połami wystawał olbrzymi kałdun
porośnięty siwo-czarnymi kępkami włosów. Szorty podwijały mu się
przy każdym kroku i ukazywały grube uda zakończone zaskakująco
chudymi łydkami. Za nim podążała trójka jego dzieciaków: dwóch
prawie dorosłych chłopców i nastoletnia dziewczynka. Chłopaki szli z
przerzuconymi przez ramiona ręcznikami i mieli nieodgadnione miny.
Zamiast na świat dookoła, wgapiali się w swoje klapki, które ledwo
trzymały się na ich kościstych paluchach. Kilka centymetrów za braćmi
wlokła się dziewczynka z widocznymi objawami nadchodzącej
otyłości. Mimo że jeszcze nie ważyła zbyt wiele, dało się zauważyć
nagromadzoną wokół bioder tkankę tłuszczową. Pochód zamykała
matka o sylwetce identycznej jak jej córka, tylko trzy razy większej. Na
głowie miała finezyjnego koka spiętego brązową klamrą. Czerwona
szminka, którą nałożyła sobie na wargi, przekroczyła swoje granice i
tkwiła również na brodzie. Oczy kobiety chronione były przez okulary
przeciwsłoneczne ze złotymi oprawkami, które komponowały się z
równie złotymi klapkami. Swoje ciało odziała w strój kąpielowy i
przewiązała pareo. Kobieta sunęła przez deptak, liżąc loda z
czekoladową polewą.

Dawidek złapał Jagodę za kolano i pomasował je delikatnie.


Dziewczyna odwdzięczyła mu się uśmiechem. Odkąd byli razem,
uśmiechała się dużo częściej.

– Myślałem trochę o nas – zaczął chłopak. – Powinniśmy


zamieszkać razem.

Jagoda otworzyła usta ze zdumienia.

– Naprawdę tak myślisz?

Dawida od pewnego czasu zaczęły denerwować pytania


dziewczyny. Skoro to powiedział, to czemu ma tak nie myśleć? Kiwnął
potakująco głową.

– Bardzo bym chciała, kochany, ale mama nie pozwoli mi na to


przed ślubem.

Tym razem to Dawid był zdumiony.

– A co to, średniowiecze? – zdenerwował się. – Nie ożenię się z


tobą, żeby móc razem pomieszkać.

Jagodzie zrobiło się bardzo przykro. Jej wspaniały, idealny


chłopak pierwszy raz był taki niegrzeczny wobec niej. Lekko zadrgała
jej broda, ale pohamowała się i nie uroniła żadnej łzy.

Zuzanna umówiła się z przyjaciółkami na babski wypad. Miały


spędzić weekend na Kaszubach w domku letniskowym rodziców jednej
z nich. Nieopodal było małe jezioro, więc dziewczyny zabrały ze sobą
stroje kąpielowe. W sobotnie popołudnie wparowały z piskiem do
drewnianej chałupki i pozajmowały sobie łóżka, niczym kolonistki.
Kiedy rozpakowały swoje graty, poszły całą czwórką nad wodę.
Rozłożyły ręczniki, wysmarowały się kremami z filtrami i wystawiły
ciała w kierunku promieni słonecznych. Niekiedy wchodziły do jeziora,
żeby się ochłodzić. Najbardziej wysportowana z nich, Marta,
nurkowała co pewien czas, wynurzając się z głębin z glonami na
głowie, wzbudzając wybuchy śmiechu przyjaciółek. Kiedy zrobiło się
chłodniej, Alicja przyniosła kratę browarów. Anka sięgnęła łapczywie
po butelkę i otworzyła ją zębami.

– O żesz kurwa! – gwizdnęła z podziwem Marta. – Ty masz zęby


jak koń.

– Koń ma takie twarde zęby? – zdziwiła się Zuza.

– No nie, mięciutkie jak kaczuszka – ironizowała Marta.

Zadzwoniła komórka Anki.

– Co chcesz? – dziewczyna rzuciła do słuchawki. – Dobra,


kurwa, daj mi spokój – zakończyła Anna i się rozłączyła.

– Twój facet dzwonił? – odgadła Ala.

– Tak, zawraca mi dupę teraz. Pokłóciliśmy się przed samym


wyjazdem i mnie jeszcze wkurwia dodatkowo.

– A co się stało? – chciała wiedzieć Zuza.

– Chyba wkradła się rutyna w nasz związek – zaczęła Anka. – W


końcu jesteśmy ze sobą już siedem lat. Chodzi o to, że się tak
zaniedbał. Łazi nieogolony, nogi mu śmierdzą. Mówię mu, żeby szedł
się umyć, a on mi odpowiada, że to z dworu tak śmierdzi – Ania napiła
się piwa. – W dodatku chodzi i pierdzi ciągle. Czasem w naszym
mieszkaniu tak śmierdzi, że nie mogę oddychać. Albo dłubie sobie w
nosie i te smarki w ścianę wyciera.

Dziewczyny skrzywiły się z obrzydzenia.

– O cholera, już mu ręki nie podam – zdecydowała Marta.

– I po tym wszystkim on mi mówi, że mam się z nim kochać. A


ja owszem, mam ochotę się bzykać, ale na pewno nie z takim
zapuszczonym dziadem. Bo ja zawsze cipkę wymyję przed stosunkiem,
bo tak się lepiej sama czuję. A on przyjdzie po całym dniu spocony i
mówi, żebym zrobiła mu loda. A ja na to: umyj fiuta, to ci zrobię. I o
takie rzeczy się właśnie kłócimy.

Dziewczyny pokiwały głową ze zrozumieniem.

– Dawid był zawsze czysty i pachnący – Zuzia nie mogła


przeboleć straty. – Wiecie, że on nawet miał spermę smaczną?

– O fuj, co ty chrzanisz – oburzyła się Marta. – Sperma ogólnie


jest ohydna.

– Okej, ale on wpieprza same marchewki i jogurty, więc jego


sperma jest słodka – nie poddawała się Zuzanna.

– Czytałam o tym, że smak spermy zależy od rodzaju


pożywienia, jakie je facet – wtrąciła się do rozmowy Anka. – Najgorsza
w smaku jest wtedy, gdy facet żre dużo mięsa. Jak mój – dodała.

– A ja ostatnio w ogóle nie mam ochoty na seks – wyznała Marta.

Dziewczyny spojrzały na nią zszokowane.


– Co ty mówisz? Może jesteś chora? – dopytywała się Anka.

– Nie, po prostu straciłam zainteresowanie penetracją. Zresztą,


nigdy nie byłam szczególnie zachwycona seksem. Wolę się przytulać.

Tego dziewczyny nie mogły pojąć. Zaczął kropić drobny, letni


deszczyk, więc zebrały manatki i wróciły do domku, gdzie dokończyły
piwną ucztę.

Na drugi dzień wszystkie obudziły się z objawami kaca, głównie


z bólem głowy. Zuzia czuła, że jej język zamienił się w suchy pergamin
i nie mógł odczepić się od podniebienia. Zajrzała pod łóżko w
poszukiwaniu czegoś mokrego. Z ulgą stwierdziła, że w jednej z
butelek znajduje się jeszcze kilka kropli Sprite’a. Przylgnęła ustami do
napoju i wyssała całą zawartość. Na krześle obok siedziała Alicja i
trzymała się za głowę obiema rękoma.

– Jak się czujesz? – zapytała Zuza.

– Nie odzywaj się do mnie. Niech nikt się dziś do mnie nie
odzywa.

Zuzka wstała i poszła do łazienki. Na sedesie siedziała Marta z


zawiązanym na głowie mokrym ręcznikiem.

– Umieram – zaskomlała. – Nigdy już nie będę piła.

Zuza zignorowała to fałszywe przyrzeczenie i zaczęła myć zęby.

– Chodźcie się napić wody z cytryną! – krzyknęła z głębi domku


Anka.

– Nie krzyczeć, nie krzyczeć – darła się Ala. – Łeb mi pęka!

Zuzia pomyślała, że lesbijką też nie mogłaby być.

Kosmos zaczął swoją karierę od ulicznych występów. Grał na


gitarze własne kompozycje na ulicach Poznania i Torunia. Jego pieśni
były liryczne, głębokie, rozbudzały dusze znużonych Polaków. W
krótkim czasie stał się znaną osobą na muzycznej scenie. Jednak
twórczość potrzebowała ofiar, dlatego Kosmos szybko popadł w
uzależnienia. Kiedy alkohol już mu nie wystarczał, sięgnął po heroinę.
Wywiad z nim był dla każdego dziennikarza koszmarem. Zuzanna
jednak miała wielką ochotę na rozmowę. Do Ucha w Gdyni, gdzie
miała spotkać się z Kosmosem, podwiózł ją kolega z pracy. Gdy weszła
do lokalu, koncert muzyka trwał już dobrą godzinę i zmierzał ku
końcowi. Odnalazła menadżera Kosmosa.

– Dzień dobry, Zuzanna Sar. Byłam umówiona na wywiad – facet


nie poświęcił jej ani grama uwagi. – Halo! Proszę pana – usiłowała
przywołać go do siebie, jednak bez rezultatu. – Hej, słuchaj no, chcę
gadać z Kosmosem! – ryknęła.

– Ej, lala, spokojnie, zaraz go zawołam, po co te nerwy – menago


w końcu zauważył ją i poszedł do innego pomieszczenia. Sekundę
później wrócił się.

– Masz fajki?

– Niestety, nie palę – odpowiedziała uprzejmie. Po kilkunastu


minutach zjawił się Kosmos.

Był bardzo wysoki i miał starą, zmęczoną twarz.

– Czeeść – przywitał się przeciągle.

– Cześć, jak się udał dzisiejszy koncert?

– Nie byłaś?

– Tylko chwilę, ale to była fajna chwila – uśmiechnęła się


przymilnie.

Kosmos wyciągnął skręta z kieszeni i zapalił go.


– No pytaj, co tam chcesz, a potem spadaj – wybełkotał.

Zuzannę zatkało ze zdziwienia.

– Hm, no więc, no dobra, skoro tak stawiasz sprawę, to


zaczynajmy. Miesiąc temu wydałeś nową płytę. Jako pierwsza z twoich
krążków uzyskała status platynowej... Co jest w niej tak wyjątkowego,
że sprzedałeś trzydzieści tysięcy egzemplarzy?

– Muza, słowa, ja jestem wyjątkowy. Wszystko... Zdziwiłbym


się, gdyby się nie sprzedawała. Jest świetna.

– Wcześniejsze nie były świetne?

– Były, ale ludzie się nie poznali – zaciągnął się papierosem. –


Nie pytaj mnie, dlaczego... Polska to muzyczne bagno.

– A jak odbierasz duże koncerty, które teraz grasz? Dla ciebie


jako artysty mają one inny smak niż występy dla ulicznych gapiów?

– Taa, smak szkockiej – zarechotał smutno, przetarł oczy rękoma.


– Tak poważnie, to powiem ci, że wolałem grać na ulicy, to było takie
niezależne. Nie służyłem nikomu, tylko swojej poezji. Teraz często
stresuję się, że coś się nie uda. To strasznie deprymujące.

Ktoś przyniósł mu szklankę whisky.

– Grywasz również w teatrze. Ostatnio wystąpiłeś w roli samego


szatana. Dobrze się czułeś w jego skórze?

– Kochana, to jest moja skóra. Jestem diabelski. Lubię być w


teatrze, ale ja nie gram. Ja po prostu jestem sobą.

Zuza pomyślała, że używki rzeczywiście zżarły już mózg jej


rozmówcy. Kosmos miał minę nękanego ucznia, więc wyczuła, że
powinna się spieszyć z pytaniami, zanim muzyk ją wykopie ją za
drzwi.

– W twoich tekstach roi się od wulgaryzmów. Uważasz, że


przekleństwa są liryczne? – spytała Zuza i podsunęła mu bliżej
mikrofon. Koleś słabo artykułował i bała się o jakość nagrania.

– Kochanie, pizda ci się moczy – wypalił nagle Kosmos.

Zuzannie zrobiło się gorąco z emocji.

„Chyba myśli, że się nim podnieciłam”, stremowała się Zuza.

Musiała zrobić głupią minę, bo Kosmos dodał:

– Widzisz, takie słowa mogą być piękne.

– Jak dla kogo... A więc poprzez przekleństwa ukazujesz piękno.


A jak to się odnosi do twojej muzyki? Od pewnego czasu przestałeś
sam ją pisać, sięgasz po melodie innych kompozytorów. Zresztą kilku z
nich oskarżyło cię o bezpłatne wykorzystanie...

– To są mendy – nie dał jej dokończyć. – Zwyczajnie chcą mnie


wykorzystać. Nie ma o czym gadać. Nie zgadzam się z tymi zarzutami
– napił się whisky. – Dobra, ostatnie pytanie – zażądał.

– Czujesz się spadkobiercą Edwarda Stachury? W wywiadach


wielokrotnie przywołujesz jego wiersze jako te, które przynoszą ci
natchnienie.

– Nie jestem niczyim spadkobiercą. Jestem Kosmosem. Ludzie


go nie rozumieli. Zachwycali się tym, co napisał, ale nie potrafili
zobaczyć drugiego dna. Ja to widzę, rozumiesz? Wiem, co chciał
powiedzieć. Mamy łączność dusz, tak chyba można powiedzieć.

– No dobrze, nie będę cię już więcej męczyć. Dzięki za wywiad i


powodzenia – Zuzanna wyłączyła minidysk.
– Ale cycki masz fajne – pożegnał się Kosmos.

Dawidek brzdąkał na gitarze i oglądał program na Discovery


Channel. Dowiedział się z niego, że słoń potrafi podnieść trąbą
przedmioty wielkości monety. Tą samą trąbą jest w stanie wyrzucić
kilka metrów w górę atakujące go zwierzę. Słonie biegają szybciej niż
ludzie i są w stanie przejść dziennie ponad osiemdziesiąt kilometrów.
Dawidek był pod wrażeniem tych wiadomości.

– Taki ciężki słoń, a taki sprawny – dziwił się. Rzucił okiem na


ekran komputera i zobaczył, że Zuzanna zrobiła się dostępna na gadu-
gadu. Skoczył do biurka i zaczął stukać w klawiaturę.

– Hej, Placuszku. Gdzie się podziewasz? W ogóle nie ma cię na


gadu – wysłał jej wiadomość.

Zuzia zawahała się chwilę, ale postanowiła odpisać.

– Jestem zajęta. Ostatnio mam dużo wywiadów.

– Co u ciebie, Placuszku?

– Wszystko gra.

– Myślisz o mnie czasami?

– Po co mnie pytasz o takie rzeczy?

– Bo ja o tobie często myślę.

Wyłączył telewizor i zapalił papierosa. Usiadł na krześle obok


biurka.

Zuza długo nie odpisywała, ale w końcu pojawiła się wiadomość.

– A jak twoja dziewczyna? Wszystko dobrze między wami?


Zaśmiał się cicho. Doskonale wiedział, że go o to zapyta.

– W sumie dobrze... Ale ja to jednak jestem sukinsynem... Chyba


nie jestem zdolny do monogamii.

– Już tak kiedyś mówiłeś, ale myślałam, że to się zmieniło. –


Zuzanna czekała w napięciu na odpowiedź.

– Widocznie nie potrafię się zmienić. Lubię Jagodę, ale marzę o


tobie.

Zuzia dostała gęsiej skórki na plecach.

„A więc ma na imię Jagoda”, zanotowała w pamięci. A do


Dawidka napisała:

– Słuchaj, nie ukrywam, że mnie też brakuje ciebie i tego, co


razem robiliśmy, ale teraz sytuacja jest zupełnie inna. Nie chcę robić
Jagodzie żadnego świństwa. Wbrew temu, co myślisz, mam jeszcze
pewne opory moralne.

– Placuszku, wiem, że jest inaczej... Pamiętasz, jak nam było


dobrze razem w łóżku?

Zuzanna przeczytała te słowa ze strachem pomieszanym z


radością. Przecież podświadomie czekała na taki znak od niego.

– Chciałbym, żebyś wypięła pupę i rozchyliła dłońmi pośladki,


tak żebym mógł cię lizać od tyłu. Wierciłbym językiem w twoich
dziurkach, ssał twoją łechtaczkę, twoje wargi, a później zanurzyłbym
język w twojej pupie.

Zuza uderzyła głową o klawiaturę. Pomyślała, że jest nędzną


dziwką myślącą macicą.

– A ja jęczałabym z rozkoszy. Moja cipka byłaby mokra i ciepła.


Szeroko rozwarta czekałabym na twój twardy penis.
Dawid uśmiechnął się dumnie i zrozumiał, że ma już Zuzę w
garści.

– Potem pieprzyłbym cię bardzo mocno i silnie uciskał


łechtaczkę palcem, tak jak lubisz. Błądziłbym dłońmi po całym twoim
ciele, moje usta przywarłyby do twoich twardych sutków.

Dziewczyna poczuła mocne mrowienie przebiegające od jej


pochwy ku górze przez cały brzuch. Na twarzy pojawiły się rumieńce.
Pamiętała, że te erotyczne opisy nie są jedynie grą słowną, ale mogą się
ziścić naprawdę.

– Ruszałbym się szybko w twojej dziurce. Potem wytrysnąłbym


ci na twarz i rozsmarował spermę po buzi. – Dawidek czuł, że jego
penis jest już całkiem twardy. – Później znów zacząłbym pocierać
moim kutasem twoją cipkę i pupę.

– A ja wypięłabym się mocno, żebyś mógł łatwo we mnie wejść


od tyłu.

– Wrr, Placuszku, jesteś taka zmysłowa – pochwalił ją Dawid.

Siłą rzeczy pomyślał o Jagodzie, która jeszcze nigdy nie


pozwoliła mu zapalić światła podczas prób pozbawienia jej dziewictwa.

– Oblałbym twój tyłek oliwką, a później ocierał się między


twoimi pośladkami moim twardym penisem. – Chłopak sięgnął lewą
ręką po swoje przyrodzenie i dalej pisał na klawiaturze. – Uwielbiam,
kiedy ssiesz mojego fiuta, kiedy wkładam ci go głęboko do buzi. Kiedy
dłońmi pieścisz moje jądra. Liżesz je. Robisz to tak fantastycznie.

Zuzanna zdjęła bluzkę, było jej niemożliwie gorąco.

– Och, jestem cała nagrzana. Chciałabym, żebyś mnie wyruchał


najmocniej, jak potrafisz. Płonę od wewnątrz, moja łechtaczka pulsuje i
czeka na twojego twardego kutasa.
– Placuszku, przyjedź do mnie, proszę. Albo jeśli chcesz, ja do
ciebie przyjadę – wystukał ostatkiem sił Dawid.

– Wiesz, gdzie mieszkam – odpisała mu.

Kiedy zjawił się u niej, nie powiedzieli ani słowa. Przywarli do


siebie wargami i spletli się językami. Gwałtownie zrzucali z siebie
nawzajem ubrania. Zuza nieomal wyrwała sprzączkę od paska
Dawidka. Przejechała ręką po grubym wybrzuszeniu w spodniach.
Chłopak westchnął. Dawno już nie miał tak długiej przerwy w seksie.
Słabych podrygiwań w łóżku z Jagodą nie zaliczał do seksu. Jego
kochanka ściągnęła mu spodnie na sam dół i wyciągnęła penis z
bokserek. Ten wyskoczył sprężyście, w pełni gotowy do aktu
seksualnego. Zuzia objęła go wargami i zagłębiła w buzi aż do nasady.
Naprawdę lubiła to robić. Oplatała językiem członek, pobudzając go od
czasu do czasu zębami. Ręką pieściła mosznę, która była ciepła i
miękka. Dawid podciągnął dziewczynę do góry i zdjął jej stanik.
Dopadł ustami jej twarde sutki i wirował zapamiętale językiem wokół
nich. Ściągnął koronkowe majtki kochanki, powalił ją na łóżko i
rozszerzył nogi. Wpił się ustami w jej pochwę, liżąc całą powierzchnią
języka wargi sromowe. Dotarł do twardej, wilgotnej łechtaczki, którą
zaatakował końcem języka. Zuzia wiła się z rozkoszy i przyciskała
mocno obiema rękoma jego głowę do swojej cipki. Dawid oderwał się
na chwilę i założył szybko kondom. Wjechał z impetem w otwór
Zuzanny i zaczął miarowo zanurzać się i wynurzać z jej dziurki.
Dziewczyna trzymała nogi w górze, jednocześnie zatapiając palce w
bujne włosy swojego pieprzyciela i jęcząc głośno. Po wielu minutach
chłopak wyciągnął prędko penisa i zdjął prezerwatywę. Przybliżył się
do twarzy Zuzi, chcąc na niej skończyć. Zuzanna wygięła się
błyskawicznie, by jej usta znalazły się bliżej członka. Nagle zawyła.

– O cholera! – jej twarz wykrzywił grymas bólu.

– Co? – wysapał Dawid.

Dziewczyna złapała się za łydkę i zaczęła ją mocno pocierać.


– Skurcz – wyjaśniła.

– No wiesz co. Też nie miałaś kiedy – roześmiał się chłopak. –


Daj, pomogę ci.

Chwycił jej nogę i rozmasował twarde miejsce.

– Nic na to nie poradzę. Cały czas trzymałam nogi w górze i


przez to złapał mnie skurcz – rechotała Zuzka.

Dawidek spojrzał na nią czule, a później pocałował w usta.


Położył się obok i zapalił papierosa. Zuzia chciała się do niego
przytulić, ale odepchnął ją lekko.

– Poczekaj, nie lubię się przytulać, jak jestem spocony.

Dziewczyna położyła głowę na poduszce.

– Zawsze musisz mnie namówić do złego – szepnęła zmęczona.

– Nie zwalaj winy na mnie. Też chciałaś.

– Chciałam, ale ja jestem singielką. Mnie wolno.

Spojrzał na nią rozbawiony.

– To wskakuj na byka!

– Co to za byk, taki oklapnięty – śmiała się Zuzanna.

– To popatrz – chwycił ją z całej siły za nogę i jednym ruchem


posadził na swoim przyrodzeniu.

Dziewczyna pisnęła głośno, ale bez słowa protestu zaczęła


pocierać cipką o jego penis. Ten nabrzmiał szybko i znów był gotów do
działania. Dawid chwycił oburącz za jej pośladki i palcami
wskazującymi zagłębił się w jej dziurki. Obserwował piersi swojej
kochanki, które falowały przy każdym ruchu. Zuzanna miała duży i
jędrny biust, który zawsze doprowadzał go do białej gorączki. Znów
sięgnął do kieszeni spodni po gumkę. Dziewczyna zsunęła się trochę,
by mógł ją założyć. Kiedy był gotowy, dosiadła go i zaczęła ujeżdżać.
Tego dnia kochali się bardzo długo, jednak Dawidek nie został na noc.

Młody facet w garniturze rozpiął marynarkę i usiadł naprzeciw


Dawidka. Zrobił wyuczoną, zachęcającą minę i chwycił za kartkę
papieru, która leżała na biurku.

– Z pańskiego życiorysu wynika, że nie ma pan dużego


doświadczenia zawodowego, ale rozumiem, że chęci do pracy są?

– Tak, oczywiście.

– Doskonale. Wygląda pan na ambitnego, konsekwentnego


mężczyznę, a takich właśnie ludzi szukamy.

Dawidek uradował się, że rozmówca od razu zauważył jego


najlepsze cechy. Uśmiechnął się skromnie, chcąc potwierdzić pochwały
na swój temat.

– Lubi pan prowadzić rozmowy telefoniczne? – drążył dalej facet


w garniturze.

– Tak, oczywiście.

– A słuch ma pan dobry?

– Słucham?

– Pytam, czy ma pan dobry słuch – poprawił się w fotelu rekruter.

– A tak, dobry – potwierdził chłopak.

– Powiem panu, na czym będzie polegać pana praca. Będzie pan


dzwonił do klientów z naszej bazy i oferował nasz najnowszy produkt.
Oczywiście wcześniej przeszkolimy pana w tym zakresie. Szkolenie
będzie bezpłatne pod warunkiem, że przepracuje pan u nas pół roku.
Czy odpowiada panu taka praca?

Tym razem Dawidek poprawił się w fotelu.

– Tak, oczywiście. A co to będzie za produkt?

– Widzę, że jest pan bardzo zainteresowany naszym najnowszym


wynalazkiem – facet pokazał rząd białych zębów. – To dobrze, to
bardzo dobrze – ekscytował się. – Naszym produktem są noże
kuchenne firmy Seth, obustronnie ostrzone, co oznacza, że nóż posiada
ostrze z obu stron.

– To znaczy, że z tyłu i z przodu?

– Nie, to znaczy, że z jednego boku jest ostry i z tego drugiego,


gdzie normalnie jest tępy, też jest ostry – wyjaśnił rekruter.

– Aha – Dawid pokiwał głową z uznaniem.

– Zresztą zaraz panu przyniosę. Pokażę jak to wygląda.

Facet w garniturze wyszedł, a Dawid zaczął myśleć nad


kolejnymi pytaniami, które mężczyzna mógł mu zadać. Nie chciał
wyjść na frajera, dlatego postanowił być stanowczy i pewny siebie.

Po minucie mężczyzna wrócił z drewnianym pudełkiem pod


pachą. Otworzył je i Dawid zobaczył trzy lśniące noże, którymi można
było kroić z każdej strony.

– To jest właśnie nasz wspaniały produkt. Jak się panu podoba?

– No... podobają mi się. Chciałbym jeszcze poruszyć kwestię


zarobków...
– A tak, oczywiście. No więc za godzinę płacimy siedem złotych
netto, ale ma pan jeszcze prowizję w wysokości dziesięciu procent od
sprzedanego kompletu noży. Musi pan przyznać, że oferta jest
wyjątkowo atrakcyjna – błysnął zębami mężczyzna.

Dawidek pomyślał, że na dobry początek mu to wystarczy, ale


nie zamierzał pracować jako telefoniczny sprzedawca dłużej niż to
będzie niezbędne.

– Tak, oczywiście – te dwa słowa ciągle przewijały się przez ich


rozmowę. – Od kiedy mógłbym zacząć?

– Skoro jesteśmy dogadani, to zaczniemy szkolenie w przyszłym


tygodniu. Kurs będzie trwał cztery dni, a potem rozpocznie pan pracę z
klientem.

– Zgoda – Dawidek wyciągnął rękę na pożegnanie. – To do


poniedziałku.

Wyszedł na ulicę i wyciągnął komórkę.

– Łezko, mam dla ciebie dobrą wiadomość – uśmiechał się


szeroko, jakby Jagoda mogła widzieć jego wyraz twarzy. – Dostałem
pracę. Nic wielkiego, ale na początek dobre i to.

– O Boże! – pisnęła jego dziewczyna. – Tak się cieszę. Co to za


praca?

– Będę pracował w handlu. Mam sprzedawać ekskluzywne noże.

– Aha, no to chyba dobrze, co? – niezbyt pewnie powiedziała


Jagoda.

– Jak tylko zarobię trochę kasy, to kupię sobie nową gitarkę. I


tobie kupię, co będziesz chciała.

Jagoda zaśmiała się perliście.


– Mój ojciec zawsze mówił, żeby nie wydawać pieniędzy,
których nie ma się w garści.

– Widocznie nie wiedział, co to bankowość elektroniczna –


wypalił niegrzecznie.

Rozłączył się i ponownie wybrał numer.

– Bizon, co porabiasz? – krzyknął radośnie do słuchawki. – Może


skoczymy na browara?

– Ech, dobra, stary – stękał Bizon – jestem maksymalnie


skacowany. Zimny browar dobrze mi zrobi.

Pół godziny później spotkali się na Żabiance i weszli do


osiedlowego baru, gdzie zamówili alkohol. Bizon był wielkim
chłopakiem z burzą skołtunionych włosów. Na jego twarzy ciągle
widać było ślady młodzieńczego trądziku, ginęły one jednak w
rumieńcach, które pojawiały się za każdym razem, gdy chłopak miał
okazję z kimś porozmawiać.

– I wiesz, pojechaliśmy na tę wioskę, a tam biba na całego. A te


wiejskie kurwy same się na kutasa pchały. Zaliczyłem chyba z pięć –
opowiadał z przejęciem Bizon, a Dawidek śmiał się do rozpuku,
kiwając jednocześnie głową, chociaż wiedział doskonale, że jego
kumpel nie miał szans nawet na złapanie dziewczyny za rękę. – Potem
przyjechały jakieś pedały i z mordami na nas, że im laski obracamy. To
Szybki jednemu w pysk wyjebał, aż się zatrząsł. Ja bym też im
nastukał, ale byłem zbyt pijany.

– Nie, no jasne – potwierdził Dawidek. – To musiała być niezła


beka. Robotę znalazłem – zmienił temat.

– Serio? To fajnie.

Dawid wyjaśnił mu pokrótce, czym będzie się zajmował w nowej


pracy.

– Brzmi nieźle – zagryzł wargi Bizon. – A ja widziałem niedawno


Karolinę – kumple szybko przeskakiwali z tematu na temat.

Karolina była dziewczyną, do której Bizon wzdychał przez całą


szkołę średnią. Kiedy wyznał jej w dniu matury, że kocha się w niej od
wielu lat, stwierdziła, że jest dobrym przyjacielem, ale dla niej jest zbyt
miły.

– Ja lubię niebezpiecznych chłopców – przyznała się, a Bizon


oblał egzamin z biologii.

– Do dziś nie rozumiem, dlaczego tak zrobiła. Wyjaśnij mi,


Dawidek, ty jesteś specjalista, o co chodzi kobietom? – załkał chłopak.

– Stary, jeszcze się taki nie znalazł, który by to wiedział.

Po kilku piwach koledzy wyszli z baru.

– To co, lecimy na SKM-kę?

– Nie, ja tu jeszcze do koleżanki skoczę – wyjaśnił Dawid.

Bizon spojrzał na niego pytająco.

– Przecież masz dziewczynę.

– Każdy musi mieć swoje wyjście awaryjne – zaśmiał się


sprzedawca noży.

Zuzanna nakładała właśnie plastry ogórka na zmęczone oczy, gdy


zadzwonił telefon. Wymacała ręką komórkę i odebrała rozmowę.

– No hej – przywitała się zmulonym głosem Alicja. – Dzwonię,


bo tak mi smutno jakoś.
Zuza zsunęła się na kanapie do pozycji półleżącej, żeby nie
spadły jej krążki z powiek.

– A czemu ci smutno, Aluś?

– No nie wiem, moje życie jest takie puste. Chciałabym już mieć
dziecko, ale oczywiście Gabriel nie chce. I tak się pewnie zestarzejemy
we dwójkę, uschnę w środku i nie będę miała szans na ciążę – Alicja
ciężko westchnęła.

– Kochana, nie opowiadaj głupstw. Za młoda jesteś na dzieciaka.


Zapomniałaś, że miałyśmy jeszcze jechać na stopa przez Europę? Co
ty, z dzieckiem przy cycu chcesz jechać?

– A tak, zapomniałam. Masz rację. A co u ciebie?

– Zabijesz mnie, jak ci powiem, ale... znów to robię.

– No głupia, i po co je obgryzasz? Naprawdę, Zuzia,


dziennikarka z obgryzionymi paznokciami nie wygląda zbyt
higienicznie.

– Nie chodzi o paznokcie. Znów spotykam się z Dawidkiem.


Wiem, że to strasznie nierozsądne z mojej strony, ale to silniejsze ode
mnie.

– Żebyś potem nie cierpiała, Zuz – upomniała Alicja.

– Pewnie będę. Widocznie jestem masochistką.

– Ale przynajmniej dobrze było? – spytała filuternie Ala.

– Było świetnie – twarz Zuzi cała się rozpromieniła.

– Tak sobie myślę, że nie masz co sobie odmawiać. Jakieś


przyjemności trzeba w życiu mieć.
– Wiedziałam, że mogę liczyć na twoje dobre słowo.

Przyjaciółki zakończyły rozmowę, a Zuzia poszła nakremować


czoło. Kiedy zadzwonił domofon, była w trakcie nakładania serum pod
oczy.

– Kto tam? – zapytała zdziwiona późną porą wizyty.

– Otwórz, Placuszku.

– Dawidek, co ty tu robisz?

– No otwórz, kotku.

Zuzanna wcisnęła guzik otwierający drzwi i ze zgrozą


stwierdziła, że nie robiła tego dnia depilacji. Obliczyła szybko w
głowie czas potrzebny jej na pobieżny chociaż zabieg higieniczny i
zdała sobie sprawę, że nie zdąży zająć się choćby jedną łydką.

Kiedy jej kochanek wszedł do mieszkania, wyczuła od niego


intensywny zapach alkoholu. Przytulił ją mocno do siebie i pocałował
brutalnie.

– Przyszedłem z tobą świętować! – zaanonsował.

Zuzia zrobiła dla niego mocną kawę, a sobie przygotowała


zabielaną. Usiadła przy komputerze i nastawiła muzykę. Wybrała
Gabriellę Cilmi, która zawsze wprowadzała ją w specjalny nastrój.
Dawidek usadowił się okrakiem na krześle za Zuzą, tak że przylegał do
jej pleców całym ciałem. Jego dłonie szybko powędrowały na piersi.

– Lubię w tobie to, że nie nosisz stanika – zamruczał jej do ucha.

– Dobrze, że jest we mnie coś, co ci się podoba. Słuchaj, muszę


ci o czymś powiedzieć. Nie ogoliłam dziś nóg. Przeszkadza ci to?

– Jezu, trochę romantyzmu by się przydało, kobieto – skarcił ją. –


A mocno się zapuściłaś?

– No tylko dziś nie goliłam.

– To może być – zatwierdził chłopak.

Zuzanna chciała wiedzieć, co mają świętować tego wieczoru.


Kiedy Dawid opowiedział jej o nowej pracy, zażartowała, że byłby
bardziej autentyczny jako sprzedawca kondomów. Jednak w głębi
duszy była dumna, że chłopak w końcu zdecydował się zrobić coś ze
swoim życiem.

– Podobno kobieta może osiągnąć orgazm przez samą stymulację


sutków. To prawda? – spytał, bawiąc się jej piersiami.

– Nie wiem, ja tak nigdy nie miałam. – Zuzia czuła już


nadchodzące podniecenie.

Dawid wstał i położył się na łóżku.

– Przyjdziesz do mnie?

– Jak poprosisz – kokietowała jak dziewka z PGR-u.

– Proszę, zrób mi loda – poprosił grzecznie.

Zuzanna zbliżyła się do niego i rozpięła mu spodnie.

– To dziwne, że w takim stanie jeszcze ci stoi – podzieliła się


swoją obserwacją.

– Z tym nie mam problemu. Gorzej, że po pijaku nie mogę


skończyć.

Dziewczyna objęła ręką penisa i władowała go sobie do buzi.


Kiedy zadowoliła Dawida, ten rozłożył się zadowolony na
prześcieradle.
– Czasem myślę, że seks oralny jest lepszy od tradycyjnego. Nie
sądzisz?

– Mhm – odpowiedziała w sposób nieokreślony.

– Mam już pomysł na moją książkę.

– Autobiografię będziesz pisał?

– Nie, to będzie książka o szukaniu i czekaniu. Na ławce w parku


będą siedziały cztery osoby. Każda z nich na kogoś lub na coś czeka.
To będą osoby w różnym wieku, z różnymi problemami, a książka
będzie opisem ich myśli. Fajne?

– No zobaczymy, jak ją napiszesz. Pomysł może być dobry, ale


decydujące jest wykonanie...

– Wiem, wiem – przerwał jej niecierpliwie.

Zuzia, która nie czuła się w żaden sposób zaspokojona,


postanowiła ponownie rozbudzić partnera. Wyszukała palcem szew
mosznowy i pomasowała go lekko, wywołując ponowną erekcję.
Dawidek zaczął głośno oddychać i zsunął się tak, by sięgnąć ustami
wzgórka kochanki. Lizał energicznie waginę, mrucząc cicho z
podniecenia. Kiedy czuł, że szparka Zuzanny była całkiem mokra i
rozluźniona, przewrócił dziewczynę na plecy i założywszy
prezerwatywę, wdarł się w jej pipkę.

Ostry, zacinający deszczyk zapowiadał nadejście listopada z całą


jego nędzą zbutwiałych liści lepiących się do butów, przejmującego
chłodu, wciskającego się pod podszewki jesiennych płaszczy i
mrokiem, który otulał szare ulice, dopuszczając słońce na polskie niebo
tylko na nikłą chwilę. Zuzanna postanowiła wybrać się do swojego
rodzinnego miasta Malborka, aby odwiedzić rodziców i przy okazji
najeść się domowych pierogów, które, nie wiedzieć czemu, matka
robiła zawsze na Wszystkich Świętych.
– Jedz, bo mi tam w tym Gdańsku zmarniejesz – mówiła zawsze i
dokładała córce kolejną porcję, ubolewając nad każdym straconym
przez nią kilogramem.

Mimo niskiej temperatury Zuzanna wraz z rodzicami wybrała się


na cmentarz, aby uporządkować grób babki z okazji zbliżającego się
święta. Jak co roku dotarli tam rozklekotanym, czerwonym autobusem,
ponieważ auta w rodzinnym domu Zuzanny nigdy nie było. Pomniki
skończonych żywotów w większości były już pięknie ustrojone. Na
granitowych płytach pyszniły się żółte i bordowe chryzantemy. Dla
przyjemności przygrywały im palące się znicze z wbudowanymi
pozytywkami. Gdy Zuza była dzieckiem, uwielbiała zanurzać palce w
roztopionym wosku. Mimo że trochę parzyło, nie mogła sobie darować
stworzenia przezroczystych naparstków. Wtedy uwielbiała te święta,
które były jedyną okazją do spotkania się z dalszą rodziną. Dzisiaj
skłóceni krewni unikali się do tego stopnia, że zarezerwowali sobie
godziny odwiedzania grobu babki. Matka Zuzy nałożyła kapkę pasty na
płytę i energicznie zaczęła szorować kamień szczotką.

– Cholera, brudny ten pomnik, wcale nie schodzi... – wysapała


zmęczona i przestała trzeć.

Ojciec, który od kilku minut przypatrywał się pracującej żonie,


zamachał grabkami.

– Bo on już swoje lata ma... Ile to już, odkąd babka umarła? –


zastanowił się. – Chyba z dwadzieścia już będzie.

– A skąd – żachnęła się kobieta. – Dwadzieścia lat temu umarł


mój ojciec, a mama jakoś pięć lat później... No tak na wiosnę... To
ponad piętnaście lat. Boże, tyle lat mama już nie żyje – roztkliwiła się.

Zuzanna uścisnęła ramię matki.

– Prawie jej nie pamiętam – stwierdziła ze smutkiem.


Matka rozejrzała się po pobliskich grobach.

– Zobacz, ci Krajewscy z boku to zawsze tak na bogato mają


ustrojone. Bo ta ich najstarsza córka ma chyba kwiaciarnię. To i pełno
kwiatów mają. A u babci jakoś mało. Czesiek, idź dokup jakiegoś w
doniczce – poleciła mężowi i zwróciła się do córki. – A to ci chyba nie
mówiłam, że miałam scysję z ciotką Helą. Poszło o ten grób właśnie.
Powiedziałam jej, że co roku na mnie spada obowiązek jego umycia, a
reszta ma to w nosie. Powiedziałam, że tylko ja tutaj kwiaty kupuję, a
oni po zniczu, i myślą, że to wystarczy. Ciotka się obraziła, ale co tam,
niech wie, jak jest – matka była coraz bardziej wzburzona, jednak
wyraźnie dumna z siebie.

– No i co mamie z tego przyszło? Ciotka się obraziła, a grób i tak


mama czyści – podsumowała Zuzanna.

Matka ze złością machnęła ręką.

– Oj, ty zawsze musisz coś dopowiedzieć.

Tymczasem ojciec wrócił z dorodną różą w doniczce.

– A czemu wziąłeś żółtą? – spytała z pretensją w głosie matka.

Ojciec wzruszył ramionami.

– Nic nie mówiłaś, że nie może być żółta – zaczął się bronić.

Matka wyrwała mu z dłoni doniczkę i postawiła ją pod krzyżem.

– Jakbyś był mądry, to sam byś się zreflektował, że żółtych jest


już dość. Ale tobie wszystko trzeba mówić – psioczyła matka.

Zuzi zrobiło się szkoda ojca, który stał w milczeniu złajany za


zły, w mniemaniu matki, wybór.

– Mamo, ale skąd tata mógł wiedzieć, jaką miałaś tegoroczną


wizję grobu babci. Poza tym zobacz, jaka piękna jest ta róża!

Matka znów machnęła ręką i z wypiętym tyłkiem zaczęła grabić


alejkę pomiędzy pomnikami. Reszta stała chwilę w milczeniu,
nasłuchując bicia dzwonów w pobliskim kościółku.

– A ty, córeczko, spotykasz się tam z kimś w tym twoim


Gdańsku? – zagaił ojciec.

– A po cholerę? – matka wyprzedziła Zuzię w odpowiedzi. – Z


facetami to tylko problem. Niech się lepiej dziewczyna rozwija.

– A co, ona mało rozwinięta? – ojciec zmarszczył brwi. – Cztery


lata ogólniaka, pięć studiów, staże, kursy, praca w radiu. Mało kto jest
tak rozwinięty, jak moja córcia – mężczyzna przytulił Zuzię i ucałował
w czoło. – Teraz jakiś zięć by się przydał. Byle nie rudy! – ojciec uniósł
znacząco palec. – Bo wiesz, że jak Bóg chciał chuja naznaczyć, to dał
mu rude włosy.

– Tato – Zuza krzyknęła oburzona – jak możesz tak mówić, i to w


dodatku na cmentarzu!

Matka rozprostowała plecy i zadowolona oglądała rezultaty


swojej pracy. Pomnik był wyczyszczony i ustrojony igliwiem oraz
kwiatami. Pośrodku płonął olbrzymi znicz.

– Rudy, nie rudy, byle porządny był – odezwała się w końcu. –


Ale z tym to raczej kiepsko. Pamiętaj, Zuzia, że mężczyźni to z natury
oszuści i leniwce. I w ogóle facet, jak gębą ruszy, to kłamie –
zakończyła wykład i zapakowała grabki do torby, a ojciec postukał się
palcem w czoło.

Dawidek mógł śmiało powiedzieć, że jesień była dla niego


wyjątkowo udana. Miał pracę, która przynosiła mu pewne pieniądze,
miał kochającą dziewczynę i udany seks z Zuzanną. Jednak czegoś
Dawidkowi brakowało. Nie potrafił sprecyzować powodu wewnętrznej
tęsknoty. Początkowo nie mógł się przyzwyczaić do rannego wstawania
i przymusowego siedzenia w murach do szesnastej, jednak jego finanse
zdecydowanie się poprawiły. Co prawda musiał kupować sobie
samodzielnie jedzenie i ubrania, jednak nie dawał babce pieniędzy na
opłaty, więc zawsze posiadał jakąś kasę. Za pierwsze zarobione
pieniądze zaprosił Jagodę na kolację do eleganckiej restauracji.
Spędzili razem uroczy wieczór, zakończony udanym aktem
seksualnym. Dumny Dawidek mógł w końcu wbić swoją flagę na
zdobytym obszarze. Jednak coraz częściej łapał się na tym, że nie ma
ochoty na dyskusje ze swoją dziewczyną, która wydawała mu się nudna
i zahukana. Cieszył się, że układ z Zuzanną był jasny i klarowny.
Odwiedzał ją zwykle dwa razy w tygodniu, przeżywali ze sobą upojne
chwile, a potem wychodził, nie dbając nawet o pozory. Bardzo lubił
Zuzię, właściwie uważał ją za swoją przyjaciółkę, ale nigdy nie myślał
o niej jako ewentualnej narzeczonej.

8 listopada Zuzanna obchodziła swoje urodziny i z tej okazji


zaprosiła Dawida na imprezę. Zwołała wszystkich swoich znajomych,
zarówno tych poznanych na studiach, jak i w pracy. Przyjęcie
urodzinowe zorganizowała w Gdańsku w jednym z klubów na Starym
Mieście. Przyjaciele stawili się licznie, przynosząc ze sobą mniej lub
bardziej zwariowane prezenty. Od jednego z kolegów dostała pyszny
likier w butelce w kształcie plemnika.

– To smutne, że od razu kojarzę się innym z takimi rzeczami –


zwierzyła się w toalecie Alicji.

Goście bawili się już dobre dwie godziny, gdy Ala przybiegła do
Zuzi z informacją, że zjawił się wilk. Serce jubilatki żywiej zabiło.
Podeszła do niego i przywitała się. Złożył jej standardowe życzenia i
wręczył zapakowany w ozdobny papier prezent. Zuzanna odwinęła
niecierpliwie podarunek i ujrzała komplet obustronnie ostrzonych noży.
Alicja, która stała za przyjaciółką i zajadała makowca, prychnęła jej
ciastem na szyję i uciekła na parkiet.

– Podobają ci się? – zapytał ucieszony Dawidek.

– Tak, dziękuję, to bardzo praktyczne – wydukała Zuzia. – Czego


się napijesz?

Poszła zamówić drinka dla swojego gościa, a potem


zaprowadziła go do reszty imprezowiczów.

– Hej, kochani, to jest Dawid, mój kolega, a to są wszyscy.

– Cześć! – zaryczeli gromko rozbawieni ludzie.

Zuzanna cały wieczór lawirowała między przyjaciółmi, by nikt


nie poczuł się przez nią zaniedbany, ale nie spuszczała oka z Dawidka.
W pewnej chwili stwierdziła z irytacją, że jej kochanek rozmawia od
dłuższego czasu ze stażystką z radia. Ta mrugała do niego rzęsami zbyt
zalotnie, jak na zwykłą znajomość. Śmiała się z każdego
wypowiedzianego przez niego zdania i co chwilę poprawiała
niedbałym gestem włosy. Zuzia zbyt dobrze znała kobiece gierki, żeby
nie wiedzieć, że ta głupia praktykantka leci na jej faceta od łóżka.

– Hej, Ada, widzę, że Dawid dobrze dba o ciebie – zagaiła z


fałszywym uśmiechem.

Młoda dziewczyna spojrzała na nią rozbawiona, widocznie nie


mając pojęcia, w jak bardzo niebezpiecznej sytuacji się znajduje.

– Ach tak, właśnie opowiadał mi o swojej pracy. Jest taki


zabawny.

Zuzanna rzuciła Dawidkowi złe spojrzenie. Ten zorientował się,


że jest bliska wrzenia, więc wstał i złapał ją za łokieć.

– Chodź, chcę zatańczyć z jubilatką.

Zuzia dała się poprowadzić, ale na parkiecie zatrzymała się.

– Co ty robisz? – zapytała zdenerwowana.

– O co ci chodzi?
– Nie udawaj głupiego. Słuchaj, nie obchodzi mnie, z kim jeszcze
sypiasz, ale nie życzę sobie, żebyś dymał laski, które ze mną pracują! –
Zuzanna czuła zbliżającą się falę gniewu, która miała ją niechybnie
ogarnąć.

– Co ty gadasz. Chyba jesteś niepoważna. Ja tylko z nią


rozmawiałem.

– Już ja wiem, czym się twoje rozmowy kończą.

– Przestań! Wymyślasz sobie jakieś niestworzone rzeczy. To była


tylko rozmowa. Nic więcej.

Złapał Zuzkę za ręce i zakręcił nią w koło.

– No, Placuszku, ona nawet mi się nie podoba. Nie jesteś przez
nią zagrożona.

Zuzanna tak bardzo chciała w to wierzyć, że przełknęła łzy, które


poczuła w gardle i uśmiechnęła się do niego.

– To zatańcz ze mną.

Kilka dni później Zuzanna wybrała się wraz z Konradem na


wernisaż. Debiutująca w roli fotografki aktorka Teatru Wybrzeże
wystawiała swoje prace, aby zmierzyć się z krytyką i ocenić swoje
możliwości w tej dziedzinie. Nie było tłoczno, ponieważ wystawa
została otwarta w środowy wieczór, kiedy to większość ludzi jest już
zbyt zmęczona trzydniową harówką, by zmusić się do kosztowania
strawy duchowej.

– Zobacz, Koniku, to zdjęcie jest ciekawe. Dziecko potrafi


pokazać prawdziwą ekspresję na twarzy – emocjonowała się Zuza,
patrząc na fotografię kilkuletniego chłopca z szeroko otwartymi ustami.
Na jego obliczu kształtowało się zdziwienie. – Ciekawe czemu się tak
przypatrywał...
– Nie interesują mnie dzieciaki, Susan.

– Więc całe szczęście, że jesteś homo. Przynajmniej nie będziesz


miał potomstwa.

– Też się cieszę – poparł Zuzannę Konrad. – Nie rozumiem,


czemu te pedały tak walczą o adopcję. Chyba im sperma mózgi
przegrzała.

– No wiesz... pewnie w środowisku gejowskim są i tacy, którzy


mają uczucia, jakby to nazwać... Macierzyńskie?

– Ojcowskie. Mnie się podoba to zdjęcie młodej dziewczyny.


Dobra gra światła z cieniem.

– Mówisz o tej dziewczynie, która gra na skrzypcach?

– Tak. Foto jest chyba zrobione na Długiej. Jak myślisz?

Ludzie przechadzali się, dyskutując między sobą o ujrzanych tu


fotografiach. Niekiedy któryś z gości podchodził do autorki, składając
na jej ręce gratulacje i zapewniając o swoim uwielbieniu dla jej talentu.

– Ach, zapomniałbym ci powiedzieć! Myślę, że w końcu


poznałem swój ideał. Ten mężczyzna jest fantastyczny! – Konrad
chwycił Zuzannę za rękę i z przejęciem kontynuował opowieść. –
Oczywiście poznałem go przez Internet. Jest mega przystojny. Ma
czarne włoski, brązowe, piękne oczy. I super zgrabny tyłeczek. Pałkę
też ma fajną, dużą i prostą. Bo ja nie lubię, jak fiut się wygina przy
wzwodzie.

Zuzanna pokiwała głową ze zrozumieniem, chociaż ona akurat


miała stosunek ambiwalentny do wyginania się fiuta.

– No i jest bardzo mądry. Pracuje w dużej korporacji i ma


nadzieję, że za kilka miesięcy szefowie zaproponują mu bycie
wspólnikiem. Nigdy jeszcze nie spotykałem się z kimś tak zajebistym.
Ale oczywiście jest też problem.

– Jaki? Ma brzydki zegarek? – zażartowała Zuza.

– Zegarek też ma świetny. To jest właśnie ten problem. We


wszystkim jest tak wspaniały, że popadłem w kompleksy. Zdaję sobie
sprawę z tego, że mu nie dorównuję i boję się ciągle, że on też to
odkryje...

– Ale co ty opowiadasz! – oburzyła się dziewczyna. – Przecież


jesteś super chłopakiem. Sama mam na ciebie wielką chętkę i nie mogę
odżałować, że mnie nie chcesz przelecieć – roześmiała się.

– Och, Susan. Wiesz, że kocham cię bardzo, ale niestety kobiece


narządy rodne mnie brzydzą, więc nie licz na nic.

– Wiem, wiem. Ale – Zuzi coś się przypomniało – kiedyś po


pijaku się ze mną całowałeś!

– Całować to się mogę z każdym – rzucił beztrosko Konrad. – A


wracając do mojego faceta, to mogę się w nim naprawdę zakochać.

Przyjaciele zabrali swoje płaszcze z szatni i wyszli na zewnątrz,


gdzie przywitało ich zimne powietrze. Zuza wtuliła się w ramię
mężczyzny i podążyli w dół ulicy. Dziennikarka wyłapywała co pewien
czas zazdrosne spojrzenia mijanych kobiet, które nieświadome
orientacji seksualnej jej towarzysza, rozpływały się nad urodą Konrada.
Tymczasem ten nie ustawał w swoich wywodach.

– Tak więc zmotywowany poznaniem „pana idealnego”


zapisałem się na siłownię, żeby wyrzeźbić ciało. Co dwa dni chodzę na
solarium, bo on lubi opalonych chłopców. I myślę nad depilacją łydek,
bo włosy są nieestetyczne.

– Konrad, proszę cię – Zuzanna wzniosła oczy ku niebu. – Może


jesteś gejem, ale nie ciotą, więc oszczędź sobie takiej żałosnej
aktywności.

– W Stanach to jest coraz bardziej popularne. Nawet wśród


hetero. Zobaczysz, niedługo i polscy faceci będą golić nogi.

– Polscy faceci są na to zbyt leniwi. Ale à propos Stanów, to


ostatnio myślałam o tym, że w gruncie rzeczy prowadzę życie jak
bohaterka amerykańskich seriali.

– Skąd to porównanie? – uśmiechnął się mężczyzna i spojrzał na


Zuzannę.

– No bo tak: pieprzę się bez zobowiązań, na imprezy chodzę z


przyjaciółkami, moim najlepszym męskim przyjacielem jest gej, no i
mam na imię Susan! – dziewczyna wybuchła gromkim śmiechem, a
Konrad jej wtórował.

– Kochanie, musisz jednak wiedzieć, że bohaterka


amerykańskiego tasiemca nigdy nie ubrałaby takich błyszczących
rajstop, jak twoje. One są już niemodne od kilku sezonów!

– Pięknym nogom we wszystkim ładnie! – odgryzła się Zuza.

Dochodziła jedenasta wieczorem, gdy Jagoda postanowiła


położyć się spać. Podążyła do łazienki, gdzie zmyła makijaż i
rozczesała włosy. Potem związała je w kucyk i wskoczyła pod
prysznic. Łazienkę wypełnił zapach wanilii, gdyż od kilku lat Jagoda
używała wyłącznie kosmetyków o tej nucie zapachowej. Gdy
skończyła, nawilżyła skórę balsamem o tym samym zapachu co żel, i
odczekała chwilę, by krem dobrze się wchłonął. Była właśnie w trakcie
wkładania bawełnianych spodni od pidżamy, gdy usłyszała pukanie do
drzwi łazienki.

– Jagódko, kochanie, twoja koleżanka przyszła – usłyszała


cukrowy głos matki.

Jagoda nie miała pojęcia, o którą koleżankę może chodzić, ale nie
zmieniało to faktu, że pora, jaką wybrała na odwiedziny, była
nieodpowiednia.

– Zaraz przyjdę, mamo – krzyknęła i nałożyła prędko koszulę.


Poszła zaciekawiona do swojego pokoju, w którym ujrzała zapłakaną
Agatę. Twarz dziewczyny dzieliły czarne wstęgi spływającego tuszu, a
włosy były w nieładzie, co kłóciło się z szykowną błękitną sukienką,
którą miała na sobie.

– Co się stało, na litość boską?! Ktoś cię zgwałcił?! Jesteś ranna?

– Tragedia, straszna tragedia... – zawodziła Agata. – Nie chce mi


się żyć! Jestem skończona – dziewczyna wtuliła twarz w ramię Jagody
i łkała, z trudem przełykając łzy.

– Powiedz wreszcie, co się stało! – Jagoda szarpnęła lekko


przyjaciółkę i zmusiła ją, by na nią spojrzała.

– Nie wpuścili mnie do Pomarańczy! To straszne! I co ja mam


teraz zrobić?

Jagoda była skołowana. Wiedziała, jak ważną sprawą jest dla jej
przyjaciółki bywanie, ale nie potrafiła wczuć się w jej sytuację.

– Jak to nie wpuścili, dlaczego?

– Nie wiem, zawsze wchodziłam! A teraz jestem jak inni


nieudacznicy, którzy nie są dość dobrzy, żeby ich wpuścić do modnego
klubu! Jestem skończona – Agata nagle przestała płakać i z
niewyjaśnionego powodu wytrzeszczyła oczy. Drzwi lekko się uchyliły
i w szparze ukazała się duża głowa matki Jagody.

– Wszystko w porządku, dziewczynki? – spytała zatrwożona.

Córka zapewniła ją, że może spokojnie położyć się spać, więc


matka wycofała się grzecznie do swojej sypialni. Nagle Agata wybiegła
z pokoju i zniknęła na dłuższą chwilę. Jagoda nie bardzo wiedziała, jak
się zachować, więc siedziała na łóżku w swojej pidżamie koloru
lawendy i cierpliwie czekała na dalszy ciąg. Po pięciu minutach jej
przyjaciółka wróciła.

– Właśnie byłam na balkonie popełnić samobójstwo – wyjaśniła


skwapliwie, widząc, że Jagoda nie porusza tematu.

– I co?

– Postałam chwilę i wróciłam... Jagoda, tam chodzą wszyscy


ludzie ode mnie z prawa. Wiesz, co się stanie, jak się rozniesie, że mnie
tam nie wpuścili?

– Ale w Pomarańczy nawet nie jest fajnie. Ja tam wcale nie


chodzę. Puszczają okropną muzykę, wypacykowani chłopcy stoją z
drinkami pod ścianą i obserwują nadęte dziewczyny w ciuchach od
Versace. To nie jest zabawa, to jakiś koszmar – wyraziła swoją opinię
Jagódka.

– Ty nie rozumiesz, ty reprezentujesz inną działkę. Prawnicy


mają inaczej – machnęła ręką Agata. – Nie mówię, że ja to lubię, ale
tak już jest. Lans jest wpisany w zawód prawnika.

Jagodzie zrobiło się żal swojej drogiej przyjaciółki, która musiała


odnaleźć się w branżowym bagienku.

– Jak dla mnie selekcja do klubów powinna być nielegalna. To


jest czysta dyskryminacja. I to właśnie wy, prawnicy, powinniście
zacząć walczyć o jej zniesienie. Dlaczego jeden człowiek ma prawo do
zabawy, a inny nie?

– Wiem, masz rację, ale na razie jest jak jest i dzisiaj właśnie ja
nie zostałam wpuszczona do tej zasranej Pomarańczy! – Agata nie dała
się wciągnąć w ideologiczną polemikę.

– To może zmień klub. Powiedz wszystkim, że chodzisz gdzie


indziej, bo w Pomarańczy wykryto karaluchy.
– Jesteś genialna – prawniczka wskoczyła przyjaciółce na kolana.
– Tak zrobię, ale powiem, że już tam nie chodzę, bo Pomarańcza
przestała być trendy. To gorsze od karaluchów.

Jagoda zaproponowała Agacie przenocowanie u siebie, na co


dziewczyna chętnie się zgodziła. Dostała podkoszulek do spania i
znużona nieprzyjemnym zdarzeniem wślizgnęła się pod kołdrę.

– Tylko soczewki wyjmij, żeby ci oko nie zaschło – upomniała


matczynym tonem Jagoda.

– Przez tę awanturę nie spytałam nawet, co u ciebie? – ziewnęła


Agata.

– Wszystko dobrze. To znaczy, ogólnie dobrze, tylko... Wydaje


mi się, że coś się psuje między mną a Dawidkiem. Pewnie to tylko
szukanie dziury w całym, ale mam takie wrażenie, że jest dla mnie
chłodny i czasem unika spotkań ze mną – uzewnętrzniała się Jagoda,
mimo że Agata już od kilku sekund bujała w objęciach Morfeusza.

Pierwsze dni grudnia przyniosły pierwsze mrozy. Ludzie zostali


zmuszeni do nałożenia puchowych kurtek, szerokich szali i czapek z
pomponami. Na stopy ponaciągali ciężkie buciory z kożuszkami, a ich
twarze przybrały zimowy wyraz. Dawidek ze zgrozą myślał o
nadchodzących śniegach, szybko przeobrażających się w brudną,
mokrą chlapę, o przeciekających butach i zacinającym w twarz
deszczu. Jak on tego nienawidził! Żeby poprawić sobie humor, często
zachodził do Absyntu, gdzie miał możliwość spotkania się ze
znajomymi, a przede wszystkim poflirtowania z dziewczynami. W
pewną ponurą, sobotnią noc wybrał się na imprezę i już po godzinie
wirował w tańcu z młodą dziewczyną o długich, brązowych włosach.

– Jak masz na imię? – zapytał słodko.

– Celina – usłyszał.
Mimo to nie pamiętał tej odpowiedzi, gdy niedzielnego poranka
zastanawiał się, jak spławić tę brązowowłosą kobietę ze swojego łóżka.
Nie miał tego jeszcze opracowanego. Co innego, gdy sypiał z kimś w
obcym domu. Wtedy po prostu wstawał, ubierał się, mówił, że było
cudownie i wracał do babci. Jednak, gdy nieopatrznie zapraszał
niewiastę do siebie, miał problem.

– Słuchaj, seksi bejbe – zagadał, nie pamiętając imienia


kochanki. – Muszę zaraz iść do kościoła. Jest niedziela...

Kobieta przeciągnęła się z błogim uśmiechem i odpowiedziała:

– Nie ma sprawy, mogę iść z tobą.

Tego Dawidek się nie spodziewał.

– Ale ja chodzę zawsze z babcią. Mogłaby się pogniewać,


gdybym poszedł tam z tobą.

– Jesteś uroczy – pocałowała go. – Chyba jesteś bardzo zżyty ze


swoją babcią?

– O tak, bardzo.

Celina opuściła mieszkanie, a Dawidek poszedł zjeść śniadanie w


kuchni. Starsza pani siedziała przy stole i kroiła marchewkę na zupę.

– Co ty za kurwę znów przyprowadziłeś? – spytała bez ceregieli.

Wnuk nic nie odpowiedział, tylko nasypał sobie płatków i zalał


zimnym mlekiem.

– Jaką zupę babcia gotuje?

– Sraką. Mówiłam ci, że nie chcę kurewstwa pod moim dachem.


Tyle ich tu przyłazi, że nawet nie mogę ich imion zapamiętać.
– Ja też, babciu – roześmiał się Dawid.

Sprzedaż noży nie szła Dawidowi zbyt dobrze. Okazało się, że


klientom wystarczą noże ostrzone jednostronnie i nie mają ochoty na
fanaberie w kuchni. Dzięki znajomej znalazł nową posadę i zaczął
pracować w sklepie odzieżowym w Galerii Bałtyckiej.

Oprócz niego w sklepie pracowało trzech innych sprzedawców,


którzy od razu wciągnęli go w układ.

– Jak przychodzi nowa kolekcja, to sprzedajesz facetowi towar za


pełną cenę, a w rejestrze piszesz, że udzieliłeś trzydziestoprocentowego
rabatu stałemu klientowi. Różnica jest dla ciebie. My nie wpieprzamy
się w twoją sprzedaż, a ty w naszą. Jak przychodzą gadżety dla
klienteli, na sklep dajemy tylko połowę. Resztę dzielimy po równo, a
potem możesz opchnąć to na Allegro. Wchodzisz w biznes z nami czy
pękasz i tym samym wracasz na bezrobocie? – wyłuszczył zasady
młody mężczyzna w jasnej koszuli i granatowych dżinsach.

– To mi pasuje – pokiwał głową Dawidek.

– A więc witaj w naszym gronie – mężczyzna wyciągnął do niego


miękką dłoń.

Okazało się, że Artur, bo tak miał na imię, był bardzo


sympatycznym człowiekiem, na którego pomoc Dawid zawsze mógł
liczyć. Nie tylko zapoznał go z regułami panującymi w handlu, ale
również wtajemniczył go w sekrety Galerii.

– Widzisz tę laskę ze sklepu naprzeciwko? Z nią nigdy się nie


kłóć. To dziewczyna jednego z ochroniarzy, a z nimi trzeba dobrze żyć.
Jak będziesz chciał zjeść coś dobrego w przerwie, to idź do lokalu tego
paciatego. Ma tanie i dobre żarcie.

Pierwszy dzień w pracy minął Dawidkowi bardzo szybko.


Zajmował się głównie układaniem swetrów na półce, odświeżaniem
powietrza w przebieralni i zmywaniem podłogi. Drugiego dnia
zdecydował się podejść do klienta, któremu sprzedał skórzany,
brązowy pasek. Trzeciego dnia sunął już zgrabnie między kupującymi,
oferując im marynarki, spodnie i żakiety. Czuł, że taka praca mu
odpowiada. Szczególnie chętnie zajmował się podstarzałymi
klientkami, które nie mogły oprzeć się komplementom młodego
przystojniaka i chętnie sięgały palcami do portmonetek po błyszczące
karty płatnicze. Najwięcej klientów przechadzało się po Galerii
Bałtyckiej w godzinach popołudniowych, natomiast rano było sennie i
pustawo.

– Ale nuda. Idę sobie zwalić konia w kiblu – powiadomił Artur.

Dawid nie krył zaskoczenia.

– Co ty mówisz? – zapytał niepewny tego, co usłyszał.

– Że idę konia zwalić. Gruchę trzepać.

– Chyba żartujesz? – Dawidowi trudno było uwierzyć w słowa


kolegi.

– A co się tak dziwisz? Nigdy sobie nie trzepałeś? – Artur


wyszedł, Dawid zaś musiał zająć się parą klientów, która właśnie
weszła do sklepu.

Kiedy opowiadał tę historię Bizonowi, ten pokręcił głową


zgorszony.

– Jak on mógł się przyznać do tego, że konia sobie wali?

– Nie chodzi o to, że sobie wali, tylko gdzie i kiedy to robi –


zirytował się Dawidek.

– Ale to jednak chujowe przyznać się do tego, że nie masz kogo


przelecieć, więc stukasz swoją rękę. Faceci nie powinni tego mówić –
Bizon znów pokręcił głową i splunął zdegustowany.
Zuzanna sprawdzała materiał nagrany tego poranka przez Adę.
Jako praktykantka, Adriana miała obowiązek oddawać Zuzi do oceny
każdy dźwięk, jaki nagrała na mieście.

– Ada, to do lokalnych ma pójść? – spytała ostro.

– No tak – przyznała z wahaniem dziewczyna.

– Powiedz mi, dlaczego wybrałaś ten temat?

– No bo w Trójmieście nie działo się nic ciekawego...

– To trzeba było coś znaleźć, zawsze dzieje się coś ciekawego.


Ada, zapewniam cię, że dziadek z Karlikowskiej w Sopocie, włączając
wiadomości regionalne, ma w nosie to, że Europejczycy będą mogli
dziś zobaczyć kometę gołym okiem. Co innego, gdyby to było możliwe
tylko w Trójmieście, rozumiesz?

Praktykantka zrobiła nienawistną minę i kiwnęła głową.


Zapytała, czy ma zrobić zastępczy materiał. Zuza, której zależało na
czasie, zadała jej temat sondy, po czym Ada wzięła sprzęt reporterski i
ruszyła na miasto. Zuzia zrobiła sobie kawę i chwyciła kilka gazet,
które musiała przejrzeć. Nagle poczuła mocny, męski zapach i
zobaczyła kątem oka, że zbliża się jeden z wydawców.

– Wkurzyła cię – raczej stwierdził niż zapytał Łukasz.

– Ech, nie ma o czym mówić. Po prostu mam wrażenie, że


zgłasza się do nas coraz więcej ludzi, którzy nie angażują się w robotę,
ale paradoksalnie mają duże wymagania. Wiesz, że ta Ada poprosiła
naczelnego o większą stawkę?

Łukasz pokręcił głową z dezaprobatą.

– Przecież większość praktykantów robi za darmo. Ona dostaje


kasę i jeszcze chce więcej?
– Naczelny się nie zgodził, ale niesmak pozostał.

Kiedy Zuza skończyła lekturę gazet, zadzwoniła w kilka miejsc i


umówiła się z rozmówcami do kolejnych reportaży kulturalnych.
Potem chwyciła torebkę i wyszła z budynku radia. Uśmiechnęła się pod
nosem, mijając kilku pijaczków pod monopolowym.

Jeden z nich liczył dokładnie drobniaki błyszczące mu w dłoni, a


reszta przyglądała się temu w nabożnym skupieniu, czekając na
końcowy wynik. Ich ogorzałe twarze nosiły ślady wieloletniego
spożywania win z dolnej półki. Niektórzy chwiali się łagodnie, jakby
popychani delikatnym wietrzykiem. Ich skarbnik ubrany był w
koszulkę Adidasa, zaś reszta żuli nosiła markowe obuwie. Właśnie ten
fakt wywołał uśmiech Zuzanny, która doszła do wniosku, że polska
bieda nie dotyczy meneli.

Kiedy znalazła się we Wrzeszczu, skierowała się na stację SKM.


Miała trochę czasu, więc dokładniej przyjrzała się ściennym obrazom,
które zdobiły dworzec. Na jednym z nich stara kobieta z wyłupiastymi
oczyma trzymała na rękach niemowlę z równie przerażającymi
oczętami. Obraz nie wywołał w Zuzie miłych odczuć, więc szybko
przeniosła wzrok na kolejny, który przedstawiał twarz młodego
mężczyzny. Facet wyglądał na wkurzonego, dlatego dziennikarka
odwróciła się i w końcu trafiła na coś, co do niej przemówiło. Młoda
blondynka patrzyła wyzywająco na przechodzących pasażerów.
Czerwone, wydęte usta sprawiały wrażenie, jakby chwilę wcześniej
wypluły z siebie stek wulgaryzmów. Natomiast oczy wypatrywały
chętnego, który chciałby na nie odpowiedzieć. Nadjechał pociąg i
Zuzanna w ostatniej chwili wskoczyła do środka.

Późnym popołudniem popijała herbatę w mieszkaniu wybitnej


aktorki Lidii Szulc. W mieszkaniu czuć było zaduch, w nozdrzach
mieszał się zapach kotów i mocnych perfum artystki. Ona sama
siedziała z gracją na kozetce w długiej pomarańczowej sukni, a jej
pomarszczona szyja otulona była fioletowym boa. Mocny makijaż
kontrastował z suchą, bladą skórą. W tle słychać było klarnet
Benny’ego Goodmana.
– To był wspaniały czas, droga panno – wspominała z
rozmarzeniem aktorka. – Pierwsze lata po wojnie były trudne, ale też
ekscytujące. W nas młodych była energia i wiara. Olbrzymia wiara, że
skończyły się złe dni. Mogliśmy góry przenosić. Chcieliśmy budować
nowy szczęśliwy świat. Cieszyliśmy się, że przeżyliśmy, dlatego często
świętowaliśmy – na kolana starej kobiety wskoczył kot i ułożył się
wygodnie do snu. – Ach, co to były za przyjęcia! Myśmy wtedy kochali
się w swingu. Glenn Miller, Count Basie, Jimmy Dorsey, myśmy ich
poznali później niż cały świat, ale jak my ich kochaliśmy!

Zuzanna obdarowała kobietę promiennym uśmiechem. Była


zawstydzona, że nie znała nazwisk, którymi rzucała aktorka. Upiła
trochę herbaty.

– A jaki charakter miały te przyjęcia? To były wielkie bale, na


które przychodziło się w parach, czy może kameralne słuchanie muzyki
w prywatnych domach?

– A skąd – kobieta machnęła ręką. – To były prawdziwe balangi,


przychodziło się z jednym narzeczonym, a wychodziło z innym.
Alkohol lał się strumieniami. Proszę nie zapominać, że myśmy byli
artystami. W tamtym czasie nieomal mieszkałam w teatrze. Robiliśmy
sztukę, a wieczorami ją opijaliśmy.

– I w tamtym czasie poznała pani swojego pierwszego męża –


Zuza zajechała tonem Magdy Mołek.

– Ach tak, to był przystojny, młody człowiek. Wspaniały! Jak on


recytował Szekspira! Zakochałam się w nim od razu. Byliśmy
małżeństwem pięć lat, a potem zakochałam się w moim drugim mężu.
Też był aktorem. Ale umarł szybko i znów zostałam sama.

– W wielu wywiadach przyznawała się pani do większej liczby


kochanków niż ról. Policzyłam pani role. Zagrała pani w ponad trzystu
spektaklach i dziesięciu filmach.
– Na to wychodzi, że miałam czterystu mężczyzn – zarechotała
starsza pani. – Chyba trochę przesadziłam w rachunkach, ale
rzeczywiście wiodłam życie pełne mężczyzn. Ale ja ich wszystkich
kochałam, a oni kochali mnie – aktorka się zamyśliła. – Wie pani,
niektórzy zarzucali, że mężczyźni byli ze mną dla sławy i pieniędzy. A
ja zawsze twierdziłam, że wolę, żeby kochano mnie dla pieniędzy, niż
żeby w ogóle mnie nie kochano.

Kot przeciągnął się leniwie i wyprostował ogon. Potem wstał i


zaczął gryźć łapkę. Muzyka przestała grać i aktorka wstała, by zmienić
płytę. Z jej boa posypało się kilka piór. Gdy wróciła, dolała Zuzie
herbaty do filiżanki.

– Gdyby miała pani taką możliwość, w której sztuce chciałaby


pani jeszcze zagrać?

– O nie, moja droga, ja już nie mam takich marzeń. Ja swoje


przeżyłam. Wspomnienia są fantastyczne, ale lubię też życie staruszki.
Czasem mnie ktoś odwiedzi, jak pani dzisiaj, przyjdzie syn z żoną.
Wnukami mnie niestety nie obdarzyli... I mam te moje koty. Moje
dzieci – kobieta przytuliła sierściucha i podrapała go pod brodą, na co
ten natychmiast zaczął głośno mruczeć.

Halo, cześć, Placuszku – wyszeptał do słuchawki Dawidek. –


Jesteś już w domku?

Zuzanna była skonana po całym dniu pracy, ale jej facet od seksu
nie odzywał się całe wieki, więc nie umiała mu odmówić wizyty. Po
kilku minutach był już u niej w mieszkaniu, co oznaczało, że dzwoniąc
do niej, pałętał się między blokami Żabianki.

– Zrobisz mi kawy?

– Tak, sobie też zrobię, bo jestem padnięta – przyznała się do


niedyspozycji.

Usiedli w kuchni, gdzie Zuza zaczęła przygotowywać napój.


Dawidek siedział na taborecie i przyglądał się kształtnym plecom
dziewczyny, przechodzącym w krągły, lekko odstający tyłek. Gapił się
na niego bez zażenowania, usiłując przywołać w myślach obraz jego
nagości. Nachylił się i złożył mocny pocałunek na pośladku. Zuzia
odwróciła się do niego i uśmiechnęła. Zalała wodą drobinki kawy
rozpuszczalnej i dolała mleka.

– Chodźmy do pokoju – nakazała.

– Zmieniłem pracę.

– Rozbrykałeś się. Znalazłeś coś lepszego?

– Tak, pracuję teraz w Galerii Bałtyckiej. W sklepie odzieżowym.


Lepiej płacą, ale najważniejsze jest to, że nie muszę biegać za klientami
i namawiać ich na jakieś gówno. Fajna robota.

– To dobrze, może cię kiedyś tam odwiedzę, obsłużysz mnie –


zaśmiała się.

– Obsłużyć to mogę cię nawet dzisiaj, Placuszku. A jak tobie się


pracuje? Dużo ci zlecają?

Zuzia rozsiadła się wygodnie na kanapie i przycisnęła poduszkę


do brzucha.

– Jest dobrze. Najważniejsze, że robię to, co lubię. Nie


wyobrażam sobie, żebym miała siedzieć pół dnia w jakimś biurze i
klepać w klawiaturę komputera. Najgorsza robota na świecie.

– Gorsza od kopania rowów? – zażartował.

– Żebyś wiedział. Widziałeś, jak się kopie rowy. Jeden kopie,


pięciu się przygląda. Przynajmniej jesteś na świeżym powietrzu i
pogadać można.

– Super film oglądałem ostatnio. O Ryśku Riedlu. Wiesz, to był


ten koleś z Dżemu.

– Tak, wiem.

– Słuchaj, człowiek miał taki talent! Bardzo podoba mi się barwa


jego głosu. I te teksty. Słuchasz i czujesz, że on wie, co tobie w duszy
siedzi – ekscytował się Dawidek. – „Na zawsze z tobą być, śnić z tobą
twoje sny...”. Ty wiesz, jak on kochał swoją żonę? A ona dla niego
dałaby się pokroić.

Zuzanna popatrzyła na niego uważnie. Dawidek właśnie szarpał


wyimaginowane struny gitary i zrobił minę sztangisty w podrzucie.

– A ty potrafiłbyś tak kochać?

– Pewnie. Tyle, że jeszcze nie natrafiłem na tę jedyną.

– No a Jagoda?

Dawidek udał, że nie usłyszał pytania. Zamiast tego poklepał


miejsce obok siebie na kanapie i kazał Zuzie się przybliżyć. Ta spełniła
jego życzenie i ich twarze znalazły się na tej samej wysokości. Chłopak
wsunął kochance język w usta i zaczął cicho mruczeć. Objął ją w talii i
mocno do niej przywarł. Popchnął ją lekko, aby się położyła i ściągnął
jej spódnicę. Potem jednym ruchem zdarł z niej majtki. Zuza rozłożyła
nogi i Dawid zwinnie wsunął się między nie. Zaczął pieścić wargami
sutki kochanki, które prężyły się pod materiałem stanika. Zuzanna
odpięła haftki i biustonosz uwolnił jej piersi. Poszukała rękoma klamry
od paska Dawida i jednym ruchem rozpięła sprzączkę. Spodnie
chłopaka powędrowały na podłogę, taki sam los spotkał jego sweter i
koszulkę.

– Zdejmę skarpetki, bo głupio wyglądam – szepnął jej do ucha.

Położył się na kochankę całym ciężarem ciała, a ona wtuliła


twarz w jego gęste, pachnące włosy. Dłonie Dawida wędrowały po
całym jej ciele, wywołując gęsią skórkę. Całował ją długo, gryząc
niekiedy język i wargi.

– Jesteś najlepsza – sapał. – Uwielbiam to z tobą robić.

Kiedy była już rozpalona, założył kondom i wszedł w nią


delikatnie. Otworzyła szeroko usta z rozkoszy i jęknęła.

– Dawid, och, Dawid – szeptała jego imię.

Wirował w niej powoli, liżąc jednocześnie jej szyję. Zuza wbiła


paznokcie w jego plecy i czuła, że orgazm przyjdzie szybciej niż
zwykle. Chłopak podłożył ręce pod uda Zuzanny, tak że jej nogi
uniosły się lekko, a on mógł głębiej się w nią wślizgnąć. Wykonał kilka
szybkich, głębokich ruchów i eksplodował. Zuzanna popatrzyła na
niego rozgoryczona.

– Ja jeszcze nie...

Dawid zsunął się niżej i wsadził jej dwa palce w pochwę, a jego
język zajął się łechtaczką. Po chwili Zuza jęknęła głośno, a jej ciałem
wstrząsnęły silne drgania.

U Zuzanny Dawid spędził ponad godzinę. Nie chciał się spóźnić,


więc szybko ubrał się i przywołał windę. Zuzia była rozczarowana tak
krótką wizytą, ale wiedziała, że nie może go zmusić do zostania. Nie
miała niczego, czym mogłaby go zaszantażować. Tymczasem Dawid
wsiadł w tramwaj i dojechał na Przymorze. Pod akademikami czekała
na niego dziewczyna. Uśmiechnęła się, gdy go zobaczyła i ruszyła w
jego stronę. Była średniego wzrostu i miała kasztanowe włosy
zaplecione w luźny warkocz. Ciemna, gruba kurtka kryła jej kształty,
ale łatwo było zauważyć, że dziewczyna była drobna.

– Nie zmarzłaś jak na mnie czekałaś? – zapytał skruszony.

– Nie, nie jest tak zimno – odpowiedziała Ada.

– To może pójdziemy gdzieś na gorącą czekoladę, żeby się


rozgrzać. Co ty na to?

Adriana z chęcią przystała na propozycję i ruszyli w


poszukiwaniu odpowiedniego miejsca. Śnieg trzeszczał wesoło pod
butami i rozświetlał ciemne ulice. Z tunelu wyszła grupka zawianych
studentów, którzy zbierali siły przed kolejnym okresem sesyjnym.
Jeden z nich kopnął stojący śmietnik, który przewrócił się na ziemię,
wysypując worek śmieci. Studenci zaśmiali się gromko i podążyli w
stronę akademików.

– A ty jeszcze nie musisz zakuwać? – zatroszczył się Dawidek. –


Może odciągam cię od nauki?

– Nie, no coś ty. Ja mam mało egzaminów w zimowej. W letniej


to będzie koszmar, ale teraz mam luzy.

W końcu znaleźli odpowiedni lokal, gdzie serwowano słodką,


gorącą czekoladę. Dawidek pomógł Adzie zdjąć kurtkę. Odsunął jej
krzesło i zamówił napoje dla obojga.

– Więc chcesz zostać dziennikarką. Podoba ci się praca w radiu?

– Tak, chciałabym pracować w tym zawodzie. Teraz robię te


praktyki, ale wiesz, jak to jest na praktykach. Wszyscy tobą pomiatają i
mają cię za nic. Chciałabym mieć już swoją audycję.

Dawidek pokiwał głową ze zrozumieniem.

– A to możliwe, żeby dali ci jakąś audycję?

– No właśnie widzę, że nie bardzo. W tym radiu, gdzie teraz


jestem, jest okropna atmosfera. Wiem, że lubisz Zuzę, ale ona jest
strasznie czepliwa. Ciągle coś jej się nie podoba. Sorry, że ci to
mówię...

Dawidek uśmiechnął się uspokajająco.


– Spokojnie, to tylko moja koleżanka. Nawet nie znam jej za
dobrze.

Ada napiła się czekolady. Dawidek, lekko się nachylając, cały


czas patrzył jej w oczy, czym trochę ją zawstydzał. Postanowiła jednak
nie dać poznać, jak jest skrępowana.

– A ty co porabiasz w życiu?

– Na razie pracuję w Galerii, ale tak w ogóle jestem muzykiem. I


piszę książkę.

– Och, a o czym jest ta książka? – Ada zrobiła wielkie oczy.

– O życiu. O czekaniu i szukaniu – pokiwał głową chłopak.


Podobała mu się ta dziewczyna o długim warkoczu, która siedziała
przed nim z czekoladowym wąsem nad wargą.

Nie bój się! Nie bój, śmiało, do góry – krzyczał Dawidek,


zadzierając głowę. Przed nim stała wielka ścianka do wspinania, na
której roiło się od żądnych wrażeń adoratorów wspinaczki. Ludzie w
uprzężach wyszukiwali wzrokiem najdogodniejszej drogi, by wspiąć
się na szczyt. Niektórzy rezygnowali w połowie ściany, przegrywając
walkę ze zmęczeniem lub strachem, jednak większość odważnie parła
do celu. Ada zawahała się przez chwilę, jednak słowa Dawida dodały
jej otuchy i w kilkadziesiąt sekund dokończyła ścienny marsz. Zjechała
szybko na dół, dumna z tego osiągnięcia. Pierwszy raz spróbowała
wspinaczki i pchnięta ambicją, wybrała jedną z trudniejszych dróg.
Dawidek rzucił się w jej kierunku i chwycił ją w ramiona.

– Brawo, Bąbelku. Wiedziałem, że się uda. Jesteś debeściak!

Adriana uśmiechnęła się tak szeroko, że błysnęły jej wszystkie


zęby. Pokręciła tyłkiem w tańcu zwycięzców i cmoknęła chłopaka w
nos.

– Ale było fajnie! Totalna adrenalina. Wiesz, w pewnym


momencie nie wiedziałam, gdzie mam postawić nogę. Wydawało mi
się, że nie ma w pobliżu żadnej szczeliny, ale potem zobaczyłam, że
miałam jedną po lewej stronie.

Ada była podniecona i podskakiwała wokół Dawida, uwalniając


nadmiar energii. Ten patrzył na nią zafascynowany. Cieszyła go jej
żywiołowość i spontaniczność.

– Muszę siku – wyznała bezpardonowo i pobiegła do ubikacji.

Dawid wyciągnął telefon komórkowy i zaczął pisać SMS-a.


Napisał kilka zdań, ale ostatecznie nie był z nich zadowolony.
Skasował wiadomość i znów zaczął klikać w klawiaturę telefonu. W
końcu zaakceptował treść i wybrał numer Jagody. SMS został wysłany,
a Dawidek ponownie sprawdził brzmienie wiadomości. Na ekranie jego
komórki czarne literki układały się w dwa zdania: „To nie jest miłość.
Zostańmy przyjaciółmi”.

Tymczasem Ada wróciła, trzymając w ręku kubek ciepłej herbaty.

– Kurczę, ale ulga. Mam chyba przeziębiony pęcherz.

– Musisz się cieplej ubierać, Bąbelku, teraz jest taka okropna


pogoda.

Chwycili za swoje kurtki i wyszli na zewnątrz, gdzie przywitał


ich siarczysty mróz. Ada dziarsko naciągnęła czapkę na uszy. Zaczęła
mu opowiadać zabawną historyjkę, jaka przydarzyła się jej koleżance
podczas egzaminu z językoznawstwa synchronicznego. Dawidek śmiał
się głośno, chociaż opowiadania studenckie, zamiast go bawić, zawsze
przypominały mu jego brak wykształcenia.

Para, zajęta rozmową, nie zauważyła, że po drugiej stronie ulicy


pewną dziewczynę trafił szlag. Zuzanna nie wierzyła własnym oczom.
Mimo że chciała, nie mogła zaprzeczyć, że zobaczyła rozanielonego
Dawidka, wokół którego podskakiwała, niczym wróbelek na młodej
trawie, rozchichotana Adriana. Minusowa temperatura, która panowała
na dworze od kilku dni, nie była w stanie zatrzymać procesu
wewnętrznego wrzenia, jakiemu poddała się Zuzanna. Młoda kobieta
nie mogła ruszyć się z miejsca, wlepiając wzrok w przechodzącą parę.
Nagle Dawid, wyczuwając na sobie spojrzenie, odwrócił się w stronę
Zuzi. Zaskoczony jej widokiem, wyszczerzył do niej zęby, pomachał
jej wesoło i nie wtajemniczając Ady w sytuację, która właśnie stała się
udziałem ich trojga, podążył dalej z nową towarzyszką życia u boku.

W mieszkaniu Zuzanny na podłodze leżała pusta butelka po


winie, kilka zasmarkanych chusteczek higienicznych, dwa złamane
papierosy, jeden pet i Zuzanna. Obok siedziała Alicja, która jedną ręką
głaskała ramię przyjaciółki, a w drugiej trzymała zapalonego papierosa.
Ala miała minę kobiety po przejściach, która wszystko rozumie,
natomiast Zuzia z czerwoną od płaczu twarzą i rozmazanymi na niej
smarkami wyglądała na taką, która niczego nie rozumie.

– Kurwa, ale dlaczego z nią? – zawodziła. – Z nią, kurwa? Jebana


suka. Nienawidzę jej. I jego też nienawidzę. Nienawidzę ich obojga –
kontynuowała tyradę.

Ala zaciągnęła się papierosem.

– Pewnie dobrze mu dupy daje. Faceci tylko tym się kierują.

– Ja też mu dobrze dawałam. Co ja, kurwa, źle mu dawałam? –


chciała wiedzieć Zuza.

– Dawałaś mu najlepiej – pochwaliła ją przyjaciółka. – Ale jemu


już się znudziło. Zawsze ci mówiłam, że to kawał skurwysyna.

Zuzanna zastanowiła się przez sekundę nad tymi słowami i na


nowo wybuchła płaczem. Alicja głaskała ją po głowie, odgarniając z
twarzy mokre, zlepione pasma włosów.

– Pierdolę... Pierdolę wszystkich facetów! Nie potrzebuję ich


wcale! – Zuzia wydmuchała nos. – Nigdy więcej już nikomu nie
zaufam.
– Jemu nie ufałaś.

– Wiem, kurwa. A i tak wyszłam na ostatnią debilkę. Wiedziałam,


że nie można mu ufać. Wiedziałam. I jeszcze mi pierdolił farmazony.
„Nie jesteś przez nią zagrożona, Placuszku”, tak mi mówił. A w tym
samym czasie zastanawiał się, jak ją zaciągnąć do łóżka. Chociaż
pewnie to nie było trudne – Zuzanna przerwała, by zebrać myśli. – To
taka głupia dziewucha, mówię ci. Kompletna idiotka. Wiem, bo z nią
pracuję.

– Wszystkie Ady to idiotki. Jak moja kuzynka – potwierdziła


Alicja. Pomyślała o swoim chłopaku, który czekał na nią w ich
wynajętym mieszkaniu. Narzekała na niego i pragnęła odmiany, ale
panicznie bała się, że pewnego dnia, gdy niczego nie będzie się
spodziewać, jej chłopak ją opuści. Wiedziała, że jest atrakcyjna, ale czy
to wystarczy, żeby zatrzymać przy sobie mężczyznę?

Zuzanna nie była kobietą, która łatwo godziła się z porażką.


Kiedy w szkole podstawowej zajęła ostatnie miejsce w biegu imienia
Mikołaja Kopernika, najpierw obraziła się na swojego nauczyciela
wychowania fizycznego, a potem trenowała ostro cały rok, by
następnym razem zająć drugą lokatę. Porażki w życiu uczuciowym
znosiła najciężej. Nie umiała sobie poradzić z odrzuceniem, ponieważ
rzadko kogoś dopuszczała do swojego serca. Nie znała sekundowych
zauroczeń, zakochania od pierwszego wejrzenia i radosnych motyli w
brzuchu.

Odetchnęła ciężko i zapukała do drzwi. Otworzyła jej staruszka,


której niesforne siwe kosmyki wymykały się spod kraciastej chustki.

– Ach, to pani – kobieta przywitała ją bez entuzjazmu. – Dawida


nie ma, ale może pani poczekać w kuchni.

Zuzia podziękowała i weszła do mieszkania. Wyczuła kwaśny


zapach kiszonych ogórków. Usiadła przy stole i obserwowała babcię w
milczeniu. Ta zajęła miejsce przy oknie i zaczęła obierać jabłka. Potem
starła je na papkę i dorzuciła do gotowego ciasta. Rozgrzała olej na
patelni i wtedy obie usłyszały chrzęst zamka.

– O – mruknęła stara kobieta.

Do kuchni wszedł Dawid i przystanął, zauważywszy siedzącą


Zuzannę.

– Chodź do mnie – rzucił niezadowolony.

Dziewczyna posłusznie wstała i podążyła za nim. Dawidek


włączył muzykę i pogłośnił ją na tyle, że przez drewnianą podłogę
zaczęły przechodzić drgania. Zwalił się całym ciężarem ciała na kanapę
i spoczął w pozycji półleżącej.

– No? – zachęcił ją do rozmowy.

– Dawid, ja wiem, że sytuacja między nami jest jasna, ale to co


zrobiłeś, to było naprawdę perfidne i cholernie mnie zabolało – zaczęła
drżącym głosem.

– O co ci chodzi? Co ja zrobiłem?

– Przestań udawać. Widziałam was wtedy. Wiem, że umawiasz


się z Adą.

– Ty jesteś chyba psychiczna. To jest tylko koleżanka. Nic mnie z


nią nie łączy – wzruszył ramionami Dawidek.

– Dlaczego ty mnie nie traktujesz poważnie? Naprawdę uważasz,


że jestem taka głupia, żeby nie wiedzieć, co się dzieje? – w głosie Zuzy
wyczuwało się duże zdenerwowanie.

– Zuza, co ty odpierdalasz? Co cię obchodzi, z kim ja się


spotykam? – Dawid wstał i zapalił papierosa.

– Nie obchodzi mnie, kogo pieprzysz Dawid, ale prosiłam cię o


jedno. Prosiłam, żebyś nie pieprzył kogoś, kto ze mną pracuje. Jak ja
mam się czuć w takiej sytuacji? – Zuzanna nie wytrzymała i się
rozpłakała. – To mogła być jakakolwiek inna dziewczyna. Mogłeś
sobie wziąć Jolę z Rumii, albo Zdzisię z Krakowa, ale musiałeś akurat
wybrać laskę, z którą pracuję – łkała Zuzia, zdając sobie sprawę, że
Jola z Rumii też byłaby dla niej bolesna.

– Przestań. Z jasnego, klarownego układu zrobiłaś „love story”.


Nigdy niczego ci nie obiecywałem.

– Wiem o tym. Myślałam jednak, że mnie szanujesz jako kobietę,


ale widzę, że jesteś po prostu podłym sukinsynem, który nie chce wziąć
odpowiedzialności za swoje działania – Zuza rozryczała się na dobre.

– Nie lecz własnych kompleksów cudzym kosztem, Zuza!


Powinnaś się leczyć, bo wymyślasz jakieś bzdury. Miałaś ochotę na to
samo, co ja, a teraz robisz ze mnie jakiegoś potwora.

Zuzanna nie mogła uwierzyć, że ten sam facet, który niedawno


mruczał jej do ucha same wspaniałości, teraz potrafi być tak
niegrzeczny wobec niej.

– Myślę, że powinnaś już sobie iść. I nie wpierdalaj się w moje


życie.

Dziewczyna wstała i uderzyła pięścią w jego pierś.

– Pieprzony bydlak! – rzuciła na pożegnanie i wybiegła z


mieszkania.

Dawid oddychał ciężko, jego plecy oblał zimny pot. Kopnął z


impetem stojącą na ziemi doniczkę z fikusem. Kwiat przewrócił się i
czarne grudki ziemi wysypały się na podłogę.

– Głupia cipa! – wysyczał przez zęby. W drzwiach pojawiła się


babcia i spojrzała smutno na wnuka. Pokiwała głową i z powrotem
zniknęła w ciemnej kuchni.
Zuzanno, wpadnij do mnie za pięć minut. Chciałbym z tobą
porozmawiać – naczelny minął dziewczynę i wszedł do swojego biura.

Zuzia odłożyła swoje drugie śniadanie, którego jeszcze nie


zdążyła odwinąć z woreczka i poszła do łazienki. Popatrzyła w lustro,
ale na jej twarzy nie było już widać śladów dwudniowego maratonu
picia wódki. Sińce, które jeszcze niedawno rysowały się pod jej
oczami, poległy w zetknięciu z kostkami lodu, które przykładała pod
oczy cały poprzedni dzień. Wargi w końcu nabrały koloru, a na policzki
wstąpiły rumieńce. Szybki spacer na mrozie poradził sobie z bladością
porzuconej kobiety lepiej niż najdroższy krem. Zuzia zebrała swoje
kruczoczarne włosy w koński ogon i przygładziła zmierzwioną
grzywkę. Umyła ręce i wychodząc zderzyła się z kimś, kogo miała
najmniejszą ochotę spotkać. Adriana uśmiechnęła się do niej szeroko i
przywitała ją radośnie. Chciała wyminąć Zuzę i wejść do kabiny, ale
Zuzia ją zatrzymać.

– Jesteś teraz z Dawidem? – spytała.

Ada przystanęła zaskoczona. Na jej twarzy malowało się


zmieszanie, które szybko ustąpiło wzburzeniu.

– Myślę, że nie powinnaś interesować się moim życiem


prywatnym – odpowiedziała.

– Nie interesuję się twoim życiem, tylko życiem faceta, z którym


sypiam.

Żuchwa Adriany drgnęła nerwowym tikiem. W łazience nagle


zrobiło się parno.

– O czym ty mówisz?

Zuza oparła się o wyszczerbiony zlew i spojrzała jej prosto w


oczy.
– Spotykam się z Dawidem od wielu miesięcy, to nie jest
związek... Chodzi tylko o seks. W tym czasie miał kilka dziewczyn –
Zuzanna była bezlitosna. – Nie przeszkadzało mu to jednak spotykać
się ze mną.

– Nie wierzę ci. Jesteś zwyczajnie zazdrosna.

– Jego pokój pomalowany jest na zielono, na drewnianej


podłodze leży mały indyjski chodnik, na którym wiele razy
uprawialiśmy seks. W drzwiach ma założony zamek, którym zamyka
się przed babką. Gdy go odwiedzasz, puszcza bardzo głośno muzykę.
Serwuje ci zieloną herbatę, a potem proponuje wino.

– Przestań! – Ada nie podołała tej wyliczance. – Być może to


prawda, co mówisz, ale tym razem będzie inaczej. Nie jestem taka jak
ty i reszta.

Adriana wybiegła wzburzona z toalety i trzasnęła drzwiami.


Zuzia drżała na całym ciele. Łzy cisnęły jej się do oczu.

„Nie jestem taka jak ty” – słowa Ady ścisnęły Zuzę za gardło, a
potem chwyciły za płuca, tak że dziewczyna nie mogła oddychać.
Odkręciła kran i opłukała twarz zimną wodą. Postała chwilę i ciężko
wzdychając, spojrzała na swoje odbicie, jednak widziała tylko ciemne,
wściekłe źrenice.

Kilka minut później siedziała w głębokim fotelu w gabinecie


szefa i założywszy nogę na nogę, czekała na rozmowę. Naczelny
przeglądał papiery zalegające jego biurko, najwyraźniej czegoś
szukając. Był facetem w średnim wieku, o miękkiej, przyjaznej
facjacie. Był normalnej postury, jednak pod szarym podkoszulkiem
widoczny był lekki brzuszek. Jasnobrązowe gęste włosy opadały mu
kaskadą loków na ramiona. Ubrany był jak co dzień, w sztruksową
marynarkę i dżinsy. Zuzia ceniła w nim to, że wytwarzał dobrą
atmosferę.

– Szukam tutaj... – zaczął niepewnie – szukam, ale nie mogę


znaleźć... Miałem tutaj... O, to chyba to – obejrzał dokładnie trzymany
w ręku dokument. – A nie, to nie jest to. No w każdym razie, chcę
zatrzymać jedną z praktykantek na stałe. Miałem tu jakieś raporty na
temat ich pracy, ale oczywiście gdzieś je posiałem. Bo ja to w ogóle nie
wiem, co one robią. Nie mam czasu nadzorować tego wszystkiego, a
teraz zgubiłem jeszcze te papiery – tłumaczył, nie przestając grzebać w
szufladzie. – No trudno. Chyba nie znajdę – mocno wsunął szufladę z
powrotem. – Jak wspomniałem, chcemy zatrudnić jedną z
praktykantek. Cenię cię, Zuzanno, i liczę z twoim zdaniem, dlatego
będę polegał na tobie w wyborze dziewczyny. Zgubiłem te raporty i nie
mam jak... No więc, jak myślisz, kto będzie bardziej użyteczny dla
naszego radia i kto będzie do nas pasował? Sylwia czy Adriana? –
rzucił jej pytanie prosto w twarz.

Zuzia zaniemówiła, ponieważ pierwszy raz została poproszona o


tak poważne rozstrzygnięcie.

– Szefie, ja naprawdę nie powinnam o tym decydować... –


zaczęła po chwili.

– Tak, wiem. Jednak pytam: która? Pomóż mi, Zuzanno, bo ja


kiedyś zwariuję z tym wszystkim. – Naczelny zanurzył dłoń w swoich
błyszczących lokach i spojrzał wyczekująco na dziennikarkę.

Zuzia poprawiła się w fotelu, naprężyła się i złożyła ręce na


kolanach.

– Osobiście wybrałabym Sylwię. Uważam, że robi lepsze


materiały, jest pomocna i koleżeńska. Potrafi słuchać swoich
rozmówców i poprowadzić ciekawie rozmowę.

– No tak, ale zdaje się, że ma dziecko i jakąś wadę wymowy?

– Tak – potwierdziła niechętnie Zuzka – jednak ledwie słyszalną.


A co do dziecka, to nie jest problem, bo opiekuje się nim jej mama i
Sylwia zawsze jest dyspozycyjna. Natomiast z Adą bywało różnie.
Zresztą słyszałam, że niezbyt odpowiada jej w naszym radiu –
dorzuciła Zuzanna. Policzki paliły ją z nerwów, ale była zdecydowana
brnąć dalej w gnojenie Adriany. – Jej materiały są niekompletne,
robione bez większego zaangażowania. Ale to jest oczywiście decyzja
szefa – Zuza rozłożyła ręce.

– Więc mówisz, że tak to wygląda... No to dobrze, że zapytałem,


bo ja pewnie zostawiłbym Adę... Ale ja nie miałem pojęcia, jak to jest z
tymi praktykantkami. Dziękuję ci, Zuzia – mężczyzna uśmiechnął się
do niej, a Zuzia uśmiechnęła się do siebie.

Dawidek mocno obejmował Adrianę i całował ją po włosach.


Głaskał delikatnie jej plecy, które drżały jeszcze od czasu do czasu na
wspomnienie niedawnej rozmowy. Chwilę wcześniej zapłakana
dziewczyna wykrzyczała mu cały swój żal za to, co przeżyła tego ranka
w pracy.

– Kłamałeś, że prawie jej nie znasz. Że to zwykła znajoma, a


przecież znasz ją najlepiej, jak można poznać kobietę – wrzeszczała,
dławiąc się łzami, które przedostały się do gardła. – Jesteś kłamcą! Jak
mogłeś mi to zrobić?! Jak mogłeś narazić mnie na takie upokorzenie?!

Dawidek wystraszony tym wybuchem wściekłości siedział bez


ruchu na swoim krześle i wlepiał wzrok w szczelinę między deskami na
podłodze.

– Bąbelku, bo to dla mnie nic nie znaczyło. Nie chciałem


wszystkiego popsuć tą wiadomością. To wszystko wyszło bardzo
głupio. Dopóki nie poznałem ciebie, nie wiedziałem, co to miłość.
Dopiero ty sprawiłaś, że poczułem się inaczej. Bąbelku, uwierz mi, że
jesteś dla mnie bardzo ważna – tłumaczył, szybko wyrzucając z siebie
słowa.

– Nie wiem... Nie wiem, czy mogę ci wierzyć. A te inne


dziewczyny?

– Oprócz tego idiotycznego związku z Zuzą, nie było nikogo


innego przed tobą. Mówię prawdę, Bąbelku.
Ada nie wiedziała, co myśleć. Jej intuicja podpowiadała jej, że
inne dziewczyny istniały, jednak serce zepchnęło intuicję w ciemny kąt.
Chłopak uścisnął ją mocno, potem zaczął całować jej mięsiste wargi.
Rozpuścił warkocz, a uwolnione włosy ułożyły się w delikatne fale.

– Jesteś niezwykła, wspaniała, cudowna – szeptał Dawidek, a


Ada po prostu w to uwierzyła. Czuła jego miętowy oddech na swojej
szyi, dotyk jego długich, szczupłych palców na skórze głowy. Słyszała,
jak mruczał, gdy jego język zanurzył się w otchłani jej ust.

– Wylali mnie dziś z radia – wyrwało jej się niestosownie do


romantycznej chwili.

– Jak to? – zapytał.

– Musieli wybrać między dwiema praktykantkami i zatrudnili


taką Sylwię.

– Akurat dzisiaj?

– A dlaczego nie dzisiaj? – nie zrozumiała.

– Nic, tak zapytałem – uspokoił ją i przytulił do siebie. Po jego


twarzy błąkał się lekki uśmiech. Pomimo wszystko Zuzia, która – jak
mniemał – maczała palce w zwolnieniu Ady, zaimponowała mu tym
posunięciem.

Adriana wtuliła się w swojego chłopaka i wciągnęła jego zapach.


Gdy otworzyła oczy, jej wzrok padł na mały, kolorowy chodnik
zakupiony w indyjskim sklepie.

– Musisz pozbyć się tej szmaty – zażądała stanowczo, a Dawid


wolał nie pytać, dlaczego dywanik nie przypadł jej do gustu.

To jest kawalerka, ale ma odrębną kuchnię, a nie aneks. Facet


mówił, że jest po remoncie. I chce tysiąc złotych plus opłaty –
wyłuszczył sprawę Dawid.

Ada odłożyła „Annę Kareninę” Tołstoja i zamyśliła się.

– A mówił, ile wynoszą te opłaty?

– Około trzech stów. Nic taniej nie znajdziemy, Ada. Musimy


szybko się decydować, bo zaraz ktoś nam to sprzątnie sprzed nosa.

– No okej, to zadzwoń i umów się z nim na oglądanie


mieszkania.

Dawidek związany był z Adą od niedawna, jednak czuł, że


przyszedł czas na poważne decyzje. Miał już serdecznie dość
mieszkania z coraz częściej zawianą babką i potrzebował odmiany.
Niebezpiecznie zbliżał się do trzydziestki i brak życiowych perspektyw
poważnie go irytował. Gdy zaproponował swojej partnerce wspólne
zamieszkanie, ta zgodziła się bez oporów. Łaknęła jego obecności, a
jako studentka, która przybyła z małej wioski spod Łowicza, była
zmuszona wynajmować w Gdańsku lokum. Przez kilka lat
pomieszkiwała w akademikach, ale miała ochotę na coś bardziej
domowego. Poza tym, choć ciężko jej było się do tego przyznać,
wolała mieć Dawida na oku. Słowa Zuzi o innych kobietach nie dawały
jej spokoju i burzyły poczucie bezpieczeństwa.

Właściciel zapewnił, że mogą obejrzeć mieszkanie jeszcze tego


samego dnia, więc para ubrała się i wsiadła do tramwaju. Dawidek
skasował bilety i ze strachem odkrył, że na jednym z nich
nieprawidłowo odbiła się godzina.

– No zobacz. Pierwszy bilet skasowałem i jest normalnie,


siedemnasta cztery, a na drugim jest dziewiąta pięć. Teraz jak kanary
będą łazić, to powiedzą, że mam bilet z rana.

– To trzeba iść do maszynisty i mu zgłosić.

– Nie będę popierdalał dwa wagony, żeby machać mu biletem


przed nosem – oburzył się chłopak.

– Ale to dziwne, że tak się skasowało. Jeszcze, żeby oba tak


miały, ale czemu tylko jeden?

– Nie mam pojęcia. Ale wiesz, z tymi kanarami to nie ma


rozmowy. To jest taki beton. Nie przegadasz im.

– Nie wiem, skąd oni ich biorą – zgodziła się z nim Adriana. – A
kasowniki w tramwajach ciągle są popsute.

Starsza kobieta w trwałej ondulacji, która przysłuchiwała się ich


rozmowie, pokiwała głową i rzekła:

– Tyle lat już jeżdżę tymi tramwajami, a kasowniki nigdy nie


były wymieniane. To znaczy w tych nowszych składach są inne
kasowniki. Takie ciche i te działają dobrze. Ale w tych rupieciach to
albo się źle odbije, albo wcale się nie odbije. A bilety coraz droższe.

– Pani kochana – odezwała się inna, która siedziała rozkraczona i


między nogami trzymała wypchaną ziemniakami torbę – nie dość, że
drogie, to jeszcze na kilka minut. Co to za głupi system, żeby człowiek
musiał jechać z zegarkiem w ręku i pilnować, czy mu czas nie minął?

Zakochani uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo. Ada


chwyciła się jedną ręką za metalowy pręt, a drugą objęła Dawidka w
pasie. Dojrzały mężczyzna w brunatnym berecie odwrócił się do
rozkraczonej kobiety.

– Taka jest właśnie Polska. Jeden wielki burdel. Ja w stanie


wojennym byłem więziony, bo w opozycji działałem...

Młodzi nie mogli posłuchać historii do końca, ponieważ tramwaj


zatrzymał się w miejscu, gdzie musieli wysiąść. Przeszli kilka ulic i
znaleźli się przy bloku na Zaspie, w którym czekał na nich
wynajmujący. Mieszkanie było mikroskopijnych rozmiarów, jednak
rzeczywiście w powietrzu unosił się zapach świeżej farby, co
wskazywało na niedawny remont lokalu. Widok rozpościerał się na
okna innego bloku, ale do mieszkania wpadało dość dużo słońca.

– Z tym że ja od państwa wezmę tysiąc pincet kaucji – ogłosił


właściciel i wygrzebał z nosa zaschniętego smarka. – Mieszkanko jest
odnowione. Wszystko cacy i trzeba się zabezpieczyć przed szkodami.

Ada spojrzała zdenerwowana na Dawidka.

– Skąd my weźmiemy na kaucję?

– Spoko, nie martw się, Bąbelku. Najwyżej sprzedam gitarę.

– Wystarczy? – powątpiewała Ada.

– Pożyczę jeszcze od Bizona, jak nie styknie – uspokoił ją. –


Dobra, weźmiemy od pana to mieszkanie. Możemy dzisiaj podpisać
umowę?

– Ale po co nam umowa? – mężczyzna nie spodziewał się


takiego żądania. – Przecież możemy tak, na słowo. No, umowa
dżentelmeńska – uśmiechnął się, ukazując bezzębne dziąsła.

– Nie możemy, proszę pana. Bierzemy tylko z umową – Dawidek


postawił sprawę po męsku.

Po dwóch kwadransach wyszli z budynku z dokumentem w ręku,


zadowoleni, że już wkrótce zamieszkają razem.

– Skąd taki bamber ma kawalerkę? – dziwił się Dawid.

– Wspominał, że to jest mieszkanie córki, ale ona teraz siedzi na


Wyspach.

Marcowy wietrzyk smagnął ich po twarzach. Słońce zdążyło


skryć się już za chmurami i na dworze było ponuro, ale nie zimno.
Ulice były suche, ponieważ śnieg już dawno znikł, a wiosenne deszcze
jeszcze się nie pojawiły. Parka stanęła na przystanku w oczekiwaniu na
tramwaj powrotny, gdy nagle podeszła do nich piękna dziewczyna w
modrym płaszczyku.

– Pewnie mnie pamiętasz? – zapytała Dawida, który gorączkowo


zaczął szukać w pamięci miejsca, z którym mógłby powiązać wyraziste
rysy młodej kobiety. Absynt odrzucił od razu, ponieważ image
dziewczyny nie wskazywał, by mogła tam bywać.

– Przykro mi, ale nie bardzo – odpowiedział zgodnie z prawdą.

Ada wodziła wzrokiem od jednej osoby do drugiej.

– Jakoś mnie to nie dziwi. Mam na imię Agata. Jestem


przyjaciółką Jagody. Byliśmy kiedyś razem w kinie.

– Ach tak, przypominam sobie – przyznał Dawid, choć pot oblał


mu plecy.

– Skoro już cię widzę, to chcę ci powiedzieć, jak zimnym


draniem jesteś. Po tym jak zerwałeś z nią przez sms-a, Jagoda przeżyła
załamanie nerwowe. Nałykała się validolu i miała płukanie żołądka.
Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumny – Agata odeszła, stukając
głośno niebotycznie wysokimi obcasami swoich kozaków.

– Wytłumaczysz się w domu – rzuciła krótko Ada i puściła jego


rękę.

Skoro ją kochasz, to czego się boisz? – zapytała Zuzia. Robiła


zakupy w drogerii w towarzystwie Salomona i właśnie wybierała
szampon. Nie mogła się zdecydować, czy bardziej zależy jej na
puszystej objętości włosów, czy na lśniących złotem końcówkach.

– No tak, ale cała ta organizacja mnie przeraża – Salomon


skrzywił się z niesmakiem.

– Czyli boisz się organizowania ślubu czy samego małżeństwa?


– Organizowania, ale małżeństwa też – nie umiał wybrać
Salomon. – Teraz jest wszystko dobrze, ale skąd mam wiedzieć, jak
będzie za kilka lat?

– No to jest to ryzyko, które podejmują wszyscy nowożeńcy.


Zresztą, są jeszcze rozwody.

– Eee, ja nie uznaję rozwodów. Jak już wezmę ślub, to na zawsze


– powiedział stanowczo.

– A ślub cywilny?

– Eee, to chujowe jest. Takie zapobiegawcze.

– To już nie wiem, co ci poradzić. Musisz się żenić, nie ma


wyjścia – roześmiała się Zuza. Sięgnęła po rumiankowy płyn do
higieny intymnej i wsadziła go do koszyka.

Salomon zatrzymał się dłużej przy półce z płynami i zaczął


czytać etykiety. Chwycił butelkę z płynem o zapachu migdałowym i
włożył Zuzie do koszyka.

– Weź lepiej ten.

– Nie, wezmę rumiankowy – sprzeciwiła się Zuzanna i


wyciągnęła drugą butelkę.

Salomon z powrotem wpakował migdałowy.

– Weź ten, ten rumiankowy jakiś beznadziejny jest.

– Słuchaj, nie ty będziesz decydował, czym ja tam pachnę na


dole, okej? – zezłościła się poważnie Zuzka.

Sprzedawczyni, która obserwowała całe zajście, nie potrafiła


ukryć uśmiechu. Speszony tym Salomon wyszedł ze sklepu i zaczekał
na swoją byłą dziewczynę na zewnątrz. Ta zapłaciła przy kasie i
dołączyła do niego.

– Wiesz, tak sobie myślę teraz, że ten rumiankowy lepszy. Po tym


migdałowym mógłby być taki dziwny zapaszek – wyznał
konspiracyjnym szeptem Salomon.

Poszli do pubu, gdzie zamówili dzbanuszek herbaty


czekoladowo-brzoskwiniowej z nutą wanilii.

– Koras zarabia teraz kupę kasy – podzielił się plotką Salomon. –


Tylko mu nie mów, że ja ci to mówiłem, bo on się wkurwia, że ja ci
niby wszystko mówię – zastrzegł na wstępie. – On pracuje u swojego
wuja i załatwia nowe kontrakty z odbiorcami.

– A czym jego wujek się zajmuje?

– Zlewy sprzedaje. Widzisz, Koras zawsze tak słabo się uczył, na


studiach ledwo ledwo, a teraz lepszą forsę robi od nas wszystkich.

– Bo on niezłą gadkę zawsze miał – powiedziała Zuzia i napiła


się herbaty. – Ale może te jego wysokie zarobki to jakieś bajki?

– Nie, mówię ci, że dobrze zarabia, bo teraz nawet rozgląda się


za mieszkaniem. Chce kupić i kredyt bierze tylko na połowę.

– A ma kogoś?

– A co, chcesz go poderwać? – zaśmiał się Salomon.

– Nie jest w moim typie. Jestem po prostu ciekawa – Zuzia


poczuła się głupio.

– On jest zakochany w takiej lasce, ale ona ma męża i nic od


Korasa nie chce. Szkoda mi chłopaka, bo jednak cierpi.

– Dobrze, że mnie ci nie było nigdy szkoda – Zuzanna nie


potrafiła odpuścić żadnej okazji, by wypomnieć Salomonowi jej
porzucenie. Mężczyzna udał, że nie usłyszał ostatniego zdania i
kontynuował opowieść.

– On nie chce się związać z żadną inną kobietą, bo ciągle ma w


głowie tamtą.

– Więc mężczyźni potrafią się prawdziwie zakochać?

– Oczywiście. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości.

Zuzia oparła głowę o miękki zagłówek fotela i zamyśliła się.

– Kurna, a co ty myślisz, że nie potrafią, tak? – zdenerwował się


nagle Salomon.

– Nie wiem. Dlatego pytam. Ja już nic nie wiem i im dłużej żyję,
tym mniej rozumiem mężczyzn.

Herbata się skończyła i Salomon zamówił kolejny dzbanek.

– Ty spotykasz się teraz z kimś? – chciał wiedzieć Salomon.

– Tak, z panią Brygidą, jak przychodzi po czynsz.

– Kurna, jak ty mnie ciągle śmieszysz – odparł rozbawiony


mężczyzna.

– Słuchaj, Salomon, zamówiłeś drugi dzbanek herbaty, a ja już


nie mam drobnych trzech złotych, żeby ci oddać za połowę.

– No kurwa, nie żartuj!

– Mówię poważnie. Mam tylko grubsze pieniądze i kartę.

– Weź tam dobrze poszukaj w portfelu – poradził Salomon


niepocieszony.
Zuzia spojrzała na niego i wybuchła śmiechem. Ją również bawił
ten skąpy, śmieszny mężczyzna, którego kiedyś kochała.

Pokój wypełniało duszne powietrze. Jagoda nie pozwalała


otworzyć okna. Zamknięta przestrzeń gwarantowała poczucie
bezpieczeństwa. Dziewczyna od dnia, w którym przepłukano jej
żołądek, nie wychodziła z łóżka. Godzinami wpatrywała się w ściany,
potem przerzuciła się na katalogi współczesnego malarstwa.
Studiowanie głębi koloru i śledzenie ruchu pędzla uspokajało ją,
ciekawiło. Wyszukiwała detale skryte przed niedokładnym okiem
przypadkowego widza. Dzięki tym czynnościom uwolniła się od
obowiązku myślenia. Starała się wyprzeć z pamięci wydarzenia
ostatnich tygodni. Jej matka, spłoszona własną bezradnością, nie miała
pojęcia, jak pomóc zranionej córce. Ograniczyła się więc do trwożliwej
obserwacji i spełniania zachcianek Jagody, których prawie nie było. W
tym czasie niedoszła samobójczyni nie chodziła do pracy i nie
przyjmowała gości. Było jej bezgranicznie smutno, a ona sama czuła
się pusta. Odmawiała rozmów na temat nietrafionej miłości do
Dawidka. Postanowiła go unicestwić. Wyrzuciła do kosza ich wspólne
uśmiechnięte fotografie, podarła kartki z wierszami, które dla niej pisał
i spaliła majtki, które miała na sobie podczas ich pierwszej nocy, a
które do tej pory leżały niewyprane w pudełku po czekoladkach.

Z czasem użalanie się nad sobą stało się nie do zniesienia.


Postanowiła w końcu zrobić coś ze swoją ponurą codziennością.
Ponieważ realne życie tak bardzo ją rozczarowało, postanowiła
stworzyć sobie równoległą, piękniejszą rzeczywistość. W wirtualnym
świecie mogła znów poczuć się kimś wartościowym i potrzebnym.
Stworzyła blog o malarstwie, gdzie mogła bez skrupułów popisać się
swoją rozległą wiedzą. Wstawiała zdjęcia ulubionych dzieł, które
opatrywała autorskimi opisami, zwracała uwagę internautów na
fascynujące szczegóły obrazów, prezentowała okoliczności ich
powstania oraz ujawniała biograficzne smaczki dotyczące twórców.
Blog szybko zyskał uznanie i miał dużą liczbę wejść. W ten prosty
sposób Jagoda poczuła się doceniona.
Adriana odkryła z lekkim niepokojem, że coraz więcej koleżanek
zaprasza ją na swoje śluby. Sama czuła się bardzo młodo, jednak
sakramentalne związki, jakie zaczęli zawierać jej przyjaciele, dały jej
wiele do myślenia. Chcąc nie chcąc, zaczęła zastanawiać się, czy
Dawidek mógłby być rozpatrywany przez nią jako kandydat na
przyszłego męża. Nie potrafiła dokładnie sprecyzować uczuć, jakie
żywiła do tego mężczyzny, który pojawił się przed kilkoma tygodniami
w jej życiu i nadał mu nowy rytm. Wizualnie bardzo jej się podobał.
Zawsze marzyła o kimś takim jak on. Wysoki, z ledwo zarysowanymi
muskułami, miał w sobie mnóstwo erotyzmu. Ciemne, lekko kręcone
włosy dodawały mu chłopięcego uroku, a bursztynowe oczy rozpalały
iskrę w sercu niejednej niewiasty. Ada lubiła czuć go blisko siebie.
Jednak czy dwudziestoczteroletnia kobieta może decydować się na
jedną jedyną osobę na całe życie? A jeśli znajdzie się ktoś lepszy? Czy
nie będzie żałowała wyboru? Skąd można wiedzieć, że to właśnie ten
mężczyzna jest jej przeznaczony? Adriana ostatnio często zadawała
sobie takie pytania, ponieważ czuła, że znajomość z Dawidkiem
przeobraża się w coś poważnego. Odkąd zamieszkali razem, ich życia
splotły się silniej niż pędy jemioły na drzewie. Spędzali ze sobą upojne
noce, jedli domowe obiady, a ich znajomi zaczęli się ze sobą przenikać
tak, że mieli już wypracowany spory krąg wspólnych przyjaciół.

– Zobacz, czy ta sukienka z tyłu dobrze leży – poprosiła Adriana,


wypychając biodra do przodu.

– Leży fantastycznie, Bąbelku. Załóż do niej buty na szpilkach.


Będzie superefektownie.

– Tak, właśnie szpilki chcę założyć. Ale nie widać żadnych


wałków na plecach?

– Skąd u ciebie miałyby się wziąć wałki, głuptasie? –


komplementował Dawidek swoją ukochaną.

Pół godziny później wsiedli w taksówkę i pojechali do Kościoła


Świętej Elżbiety. Kiedy weszli do środka, msza święta już trwała, więc
usiedli w jednej z ostatnich ławek, by nie robić niepotrzebnego hałasu.
Przy ołtarzu stała para młoda wsłuchana w słowa księdza, który
wyjaśniał tajemnicę małżeństwa. Świadek przestępował z nogi na nogę,
oczywiście znużony przeciągającym się kazaniem. Jego towarzyszka
wpatrywała się w mały bukiecik frezji, który trzymała, a całą czwórkę
obskakiwał fotograf usiłujący zatrzymać w kadrze najważniejszą
chwilę w życiu zakochanych. W pierwszej ławce ulokowali się rodzice
państwa młodych. Jedna z matek opierała pulchną dłoń z chusteczką o
olbrzymi biust i ocierała od czasu do czasu kąciki oczu. Obok niej
siedział, zachowując spokój ducha, jej mąż, który niekiedy przygładzał
ręką zaczeskę z włosów na łysym czole. Dalej swoje kościste pośladki
posadziła druga matka. Kręciła nerwowo głową na boki, jakby chciała
sprawdzić, czy wszyscy zaproszeni dotarli do kościoła. Jej małżonek
rozsiadł się za to nonszalancko, pokazując, że cała ta impreza mało go
obchodzi. Dalsze ławki zajęła rodzina i przyjaciele nowożeńców,
sąsiedzi i cztery zakonnice.

– Wyglądałabyś pięknie w białej sukni – szepnął Dawidek.

Ada zerknęła na niego szybko, podejrzewając, że chłopak żartuje,


ale ujrzawszy jego poważną minę, zrozumiała, że naprawdę tak myśli.
Przysunęła się do niego bliżej i przytuliła.

– Ty też dobrze byś się prezentował w ślubnym garniturze –


stwierdziła ciepło.

– Nie, mnie coś takiego nie pasuje – odpowiedział stanowczo.

Dziewczyna znów spojrzała na niego zaskoczona, ale Dawid


wpatrywał się w młodą parę, jakby nieświadomy znaczenia słów, które
wypowiedział.

Po godzinnej mszy towarzystwo przeniosło się do sali weselnej,


gdzie po długim obiedzie, na który zaserwowano rosół i wszelkiego
rodzaju mięsiwa, rozpoczęły się tańce. Dawidek porwał Adrianę w
ramiona i przetańczył z nią jedną z ballad autorstwa Perfectu. Potem
wykonali kilka efektownych piruetów przy piosence Boysów, by
odetchnąć przy dźwiękach „Białego misia”. Zmęczeni długim
pląsaniem na parkiecie wrócili do stołu, by pokrzepić się szynką, którą
właśnie podawano.

– Panie, nalej pan, teraz pana kolej! – wydał komendę wąsaty


biesiadnik.

Dawid wziął się energicznie do zalecanej czynności i zapełnił


kieliszki chłodną wódką.

– Za zdrowie państwa młodych! – krzyknął wąsacz i wszyscy


goście z prawego kąta stołu wypili zgodnie swoje porcje alkoholu.

Dawidek zagryzł mocny alkohol suszoną kiełbasą przyprawioną


pietruszką. Wąsaty facet klepnął go z uznaniem w plecy i napełnił
kieliszki.

– Władek – przedstawił się i wyciągnął rękę do chłopaka. –


Jestem wujkiem pana młodego.

– Dawid. Jesteśmy ze strony panny młodej – zrewanżował się


chłopak.

– No to na drugą nóżkę – zaproponował Władek.

Mężczyźni chlapnęli następnego kielicha i Dawid poczuł się


wreszcie sobą. Kobieta, która siedziała naprzeciw Dawidka,
uśmiechnęła się przymilnie i zagaiła:

– Przepraszam, że ja na ciebie tak patrzę, ale jesteś bardzo


podobny do tego aktora... Zapomniałam nazwiska, ale wróżę ci wielką
karierę w telewizji. Jesteś taki przystojny – dodała, wypinając ledwo
skrywany biust.

– Dzięki za komplement. Chyba się zaczerwieniłem –


odpowiedział Dawid filuternie.

Tymczasem Władek zdążył kolejny raz napełnić kieliszki i goście


znów uraczyli się alkoholem.

– Nie pij tyle – Ada szarpnęła Dawida za rękaw.

– Bąbelku, jest wesele, trzeba się bawić – pogłaskał ją po ręce i


ponownie zwrócił się do cycatki.

– Pani jest chyba siostrą pana młodego? Jesteście do siebie


podobni.

– Ach nie, jestem ciotką Krzysia – roześmiała się ubawiona.


Odgarnęła zalotnie tleniony kosmyk z czoła i nachyliła do Dawidka. –
Przejdźmy na ty. Nie będziemy sobie paniować.

– No to musicie brudzia wypić – stwierdził stanowczo Władek.

Dawidek splótł ramię z ramieniem ciotki i wypili po kielichu,


pocałunkiem wieńcząc dzieło. Adriana rozgniewana wstała od stołu,
lecz Dawid tego nie zauważył. Wyszła na zewnątrz budynku, by
uwolnić złe emocje. Gwiazdy świeciły licznie na niebie tego wieczoru,
dodając blasku połyskliwej, granatowej sukience dziewczyny.

– Dobrze się bawisz? – usłyszała męski głos za sobą.

Gdy się odwróciła, zobaczyła młodego mężczyznę z kolczykiem


w brodzie. W ręku trzymał dwa kieliszki wina i jeden z nich podał
Adrianie.

– Nie bardzo – odpowiedziała szczerze.

– Taka piękna dziewczyna nie powinna być smutna – potrząsnął


głową i napił się wina. – Co mogę zrobić, by cię rozweselić?

– Opowiedz mi coś wesołego – zaproponowała.

– Okej... To może to ci się spodoba. Lubisz historyjki o


dzieciach? Mam takiego bratanka, którym się czasem opiekuję. Kiedyś
byłem z nim na placu zabaw. Nagle podbiegł do mnie jego kolega ze
skargą i płacze, że Wiktor jest niegrzeczny, bo mówi, że on jest
brzydki. I wtedy słyszę głos Wiktorka z piaskownicy: Ale już się
jednak trochę zmieniłeś! Cwaniak, co? Potrafi wybrnąć z trudnej
sytuacji.

Adriana roześmiała się.

– Będzie z niego polityk... Mam na imię Ada.

– Wiem, pytałem o ciebie.

Dziewczyna spojrzała na niego badawczo. Z sali dobiegło


gromkie „gorzko”.

– A po co? – udała głupią.

– Po prostu chciałbym cię bliżej poznać. Jestem Marek.

Kilka minut później, wróciwszy na salę, Ada zobaczyła leżącą na


stole głowę śpiącego Dawida. Cycatka głaskała ją czule,
uprzyjemniając chłopakowi pijacki sen.

Gratuluję, egzamin na prawo jazdy kategorii B zdał pan


pomyślnie – czterdziestolatek w białej koszuli wyprasowanej na kant
uśmiechnął się profesjonalnie na sekundę i zaczął wypełniać
dokumenty. – Na przyszłość proszę tylko uważać na prędkość w
momencie omijania pojazdu.

– Boże, jak się cieszę. Nawet nie wie pan, jaka ulga. Już
myślałem, że nigdy tego nie zdam – Dawidek o mało nie podskoczył na
siedzeniu kierowcy, gdy usłyszał wymarzone słowa. – Dziś jest moje
ósme podejście – wyjaśnił przyczynę euforii.

– Naszym zadaniem jest wypuszczenie na drogi najlepiej


przygotowanych kierowców. Ilość kolizji na ulicach wskazuje na to, że
większość kierowców nie powinna nigdy zostać dopuszczona do ruchu
drogowego – wyrecytował zgrabnie egzaminator.

– Jednak czasem decyzje osób przeprowadzających egzamin są


niejasne. Raz oblałem za zbyt dynamiczną jazdę, a innym razem nie
wykazałem się dynamiką. A zdaje mi się, że za każdym razem
jeździłem tak samo.

Egzaminator nie skomentował tych zarzutów. Skrobał dalej coś w


papierach.

– Proszę mi przypomnieć nazwisko – poprosił.

– Dawid Klon.

– Dobrze, panie Klon, gratuluję jeszcze raz i proszę się skierować


z dokumentami do pokoju 107.

Po wyjściu z budynku Dawidek zapalił papierosa i głęboko się


zaciągnął. Nie mógł uwierzyć, że już nigdy nie będzie musiał telepać
się na Orunię zdezelowanym autobusem linii 123, żeby czekać w
nerwach na swoją kolejkę. Po drodze kupił gazetę z anonsami, by
wyszperać w niej cudo, którym miał się rozbijać po polskich drogach.
Brak prawa jazdy podkopywał jego męskość i był źródłem utrapień.
Podczas, gdy jego kumple wozili laski nowymi autami swoich ojców,
on musiał udawać romantyka, który przedkłada spacery nad szybką
jazdę sportowym wozem. Umówił się z Bizonem, by opić swoje
wielkie zwycięstwo z wiernym druhem.

– Nawet pierwszy raz nie był tak zajebisty, jak zdanie prawka –
wyznał ze śmiechem Dawidek. – Teraz kupię tylko jakieś autko i już
nie będę zapierdalał śmierdzącymi tramwajami.

– Zajebiście, stary. Jakie chcesz kupić? Masz już coś na oku? –


Bizon cieszył się razem z kolegą.

– Myślałem o Lagunie albo o Almerze. Wiesz, coś większego.


– Ale, stary, naprawdę zajebiście. Przewieziesz kumpla, co? –
Bizon stuknął się browarem z Dawidkiem.

– Już myślałem, że mnie sukinsyn upierdoli, bo pojechałem za


blisko zaparkowanych aut, ale jakoś mnie puścił – przeżywał zdarzenia
poranka Dawidek. – Dobrze, że nie było korków, nie musiałem wlec się
na jedynce jak osioł. Rzygam już tą Orunią i Pordem.

– Stary, rozumiem cię doskonale, ja zdałem za drugim razem, ale


to jest najgorszy egzamin w życiu. – Bizon wzdrygnął się tak, że na
ramiona opadł mu łupież. – Ale było, minęło. Będziemy razem jeździć
na dupy. Ostatnio wyruchałem takie dwie blondynki...

– Gdzie je wyruchałeś? – zapytał podejrzliwie Dawid.

– No, poznałem na imprezie. Takie ostre cizie. Mówię ci, kutas


do tej pory mnie boli.

– No to tym bardziej mamy powód do świętowania – stwierdził


Dawidek i uniósł kufel w górę.

Tony lubił polemizować z Jagodą. To co ją czarowało, jego


rozczarowywało. Preferował malarzy, których ona nie znosiła. Nie
miała jednak wątpliwości, że mimo ewidentnej kontry, którą wobec niej
uprawiał, darzy ją sympatią. Zawsze uprzejmy i konkretny w swoich
osądach, sprawiał wrażenie człowieka wykształconego i pewnego
siebie. Był najwierniejszym czytelnikiem jej bloga i nie opuścił
żadnego nowego wpisu. Od razu nie ograniczył się jedynie do
komentarza, ale wysłał jej prywatną wiadomość. Udowadniał w niej, że
wyjazd Gauguina na Tahiti był próbą budowania jego mitu jako
malarza, a nie ucieczką od cywilizacji, przy czym obstawała
dziewczyna. Od tego czasu regularnie wymieniali wiadomości. Jagoda
nie potrafiła nawet powiedzieć, kiedy ich listy przestały dotyczyć
spraw farby i pędzla, a zaczęły traktować o życiu. Tony okazał się dużo
starszym od niej mężczyzną – Antonim. Młodość poświęcił praktyce
stomatologicznej i dziś cieszył się lokalną sławą wyśmienitego
dentysty. Nigdy się nie ożenił i prowadził spokojne życie starego
kawalera, a najwyższą rozrywką było dla niego czytanie manuskryptów
odnajdywanych w najlepszych bibliotekach kraju.

Kiedy zaproponował Jagodzie spotkanie, ta zgodziła się na nie z


ochotą. Przyjechał do niej pociągiem. W podróży spędził osiem godzin
i chociaż samochodem byłoby szybciej, cieszył się, że jest wypoczęty
po drzemce w wygodnym przedziale pierwszej klasy. Wyznaczyli sobie
spotkanie pod Złotą Bramą na gdańskim Starym Mieście. Jeśli chodzi o
pierwsze wrażenie, Tony nie spodobał jej się wcale. Ubrany w czarny,
długi płaszcz i ciemny kapelusz, wyglądał jak pracownik domu
pogrzebowego. Jego skronie pokryte były siwizną, ale wąs nadal
błyskał kruczą czernią. W ręku trzymał skromny bukiet kwiatów.

– Witaj, moja piękna – spośród krótko przyciętego zarostu


błysnęły w uśmiechu nienaturalnie białe zęby. – Cieszę się, że w końcu
mogę cię poznać.

Cmoknął ją trzy razy. Jagódka dygnęła i odwzajemniła uśmiech.

– To gdzie idziemy? – spytała, rozglądając się wokół.

– Mam ogromną ochotę na dobry obiad – powiedział i objął ją w


pasie. – Przejdźmy się, może napotkamy coś sympatycznego po
drodze. Podobają ci się kwiaty?

Nie podobały się. Nadto widoczne było, że kupione były w


pośpiechu, w pierwszym lepszym przejściu podziemnym.

– Tak, są ładne – skłamała.

Wstąpili do restauracji przy ulicy Długiej, gdzie kelner przyjął od


nich płaszcze i zaprowadził do stolika. Antoni rozpiął marynarkę i
rozsiadł się za stołem. Jagoda przebierała w palcach koraliki swoich
pereł. Obsługa przyniosła jadłospis i goście oddali się w lekturze.

– A czy ma pan coś z jadła dawnego? – Antoni zagadnął kelnera.


– Jakaś dziczyzna bądź ptactwo przyrządzone po staropolsku.
Chłopak o śniadej karnacji pochylił się usłużnie i wskazując na
menu, odpowiedział:

– Wszystko jest tu wypisane, proszę pana.

Antoni roześmiał się tubalnie. Powolnym ruchem dłoni


przygładził swoje czarne wąsy.

– No tak, ale ja chciałbym wiedzieć, co pan poleca z kuchni


staropolskiej? – nie dawał za wygraną.

– Ja nie wiem, ja jestem Brazylijczyk – wyjawił zrozpaczony


kelner, czym wywołał kolejny zryw śmiechu dentysty.

Jagoda przyglądała się niemo scenie, marząc, by zamówienie


zostało nareszcie złożone. Ostatecznie zdecydowali się na pieczoną
wieprzowinę w towarzystwie kaszy gryczanej i warzyw. Dodatkowo
Antoni poprosił o butelkę wina.

– Musimy uczcić nasze spotkanie, Jagódko. To doprawdy bardzo


doniosłe zdarzenie w naszym życiu.

Dziewczyna czuła się onieśmielona zuchwałym zachowaniem


starszego mężczyzny. Nie znajdowała odpowiedniego tematu rozmowy.
Erudycja towarzysza skutecznie zamykała jej usta.

– Musisz wiedzieć, że moja rodzina wywodzi się ze starego rodu


z ziem karpackich. Naszym herbem jest kuna z berłem królewskim.
Tak, moja droga, jestem więc hrabią.

Brazylijczyk postawił na stole dwa talerze z parującą jeszcze


kaszą polaną ciemnym sosem. Na osobnych talerzach podano pieczeń z
warzywami.

– W czasach komunistycznych jako arystokracja przeszliśmy


piekło. Jesteś jeszcze młodą niewiastą, ale zapewne wiesz, że ze
szlachectwem nie należało się wtedy obnosić.

Jagoda wiedziała, więc energicznie pokiwała głową.

– Ojciec mój walczył najpierw z nazistami, a potem


bolszewikami. I żyje do dziś, choć wiek ma już bardzo słuszny. Ja
natomiast działam w armii.

– Myślałam, że jesteś dentystą – wtrąciła cicho.

– Ależ oczywiście. Armia to moja pasja, jestem członkiem


honorowym. Musisz wiedzieć, że jestem bardzo szanowanym
obywatelem mojego miasta. Władze Zielonej Góry liczą się ze mną
bardzo. Bardzo! – zaznaczył głośno i wpakował sobie do ust kawałek
mięsa. Żuł go przez chwilę, a jego wąsy tańcowały na twarzy. – Jestem
zapraszany na najważniejsze uroczystości miejskie i często
przysłuchuję się posiedzeniom rady miejskiej. Kiedyś pokażę ci moje
zdjęcia w mundurze. Musisz wiedzieć, że prezentuję się w nim całkiem
zgrabnie. W ogóle fotografia mnie zajmuje. Nie rozstaję się z aparatem.

Na potwierdzenie swoich słów wyjął z torby sprzęt fotograficzny.

– Uśmiechnij się, zrobię ci piękne zdjęcie.

Jagoda była zawstydzona. Obawiała się, że robienie


pamiątkowych fotek nad michą kaszy nie jest udanym pomysłem.

– Nie, proszę cię – zaprotestowała, choć Antoni zdążył już


nacisnąć kilkakrotnie przycisk. Z lekko zmrużonymi oczyma przejrzał
zrobione klatki.

– Nie wyszło to ładnie, bo zrobiłaś taką nieszczęsną minę. Nie


martw się. Jeszcze zdążę zrobić ci cudne ujęcia. Jesteś taka śliczna. I
masz zdrowe zęby! – zakończył z emfazą.

Zeskrobał widelcem resztkę dania z talerza i z zadowoleniem


pogłaskał się po brzuchu.
– Smakowało ci, Jagódko? Bo mnie całkiem, całkiem – poszukał
wzrokiem Brazylijczyka i kiwnął na niego.

Kelner przyniósł rachunek i poczekał na zapłatę.

– Proszę powiedzieć szefowi kuchni, że uczta była zaiste


smakowita.

Ponieważ Antoni przyjechał do Trójmiasta na dwa pełne dni,


zaproponował Jagodzie kolejne spotkanie nazajutrz. Dziewczyna
wahała się. Nie rozumiała swoich własnych poczynań. Była świadoma
przedziwnego samouwielbienia Antoniego, jednak ciekawość pchała ją
do kontynuowania znajomości. Wieczorem zadzwoniła do Agaty i
opowiedziała jej o spotkaniu, nie omijając żadnego szczegółu.

– To świr – stwierdziła przyjaciółka. – Nie pchaj się w to, bo


głupio skończysz.

– Wiem. Jest całkowicie zwariowany. Ale to mnie poniekąd w


nim fascynuje. Jest totalnie inny niż wszyscy, których do tej pory
znałam.

Jagoda wróciła myślami do restauracji przy Długiej.

– Jest z innego świata. Zapłacił olbrzymi rachunek bez


mrugnięcia okiem. I przyniósł kwiaty.

– Czyli ma kasę?

– Chyba tak. Jest znanym stomatologiem w Zielonej Górze.


Wiesz, ma renomę.

Agata zastanowiła się przez chwilę.

– No to może spotkaj się z nim jeszcze. Tak dla zabawy.


Przynajmniej nie będzie cię naciągał na kasę jak Dawidek. Może ci
kupi coś ładnego. Tylko się w nim nie zakochuj, do cholery. Pamiętaj,
że to świr. Żeby nie było z tego jakiejś awantury!

Wynająłem tutaj takie mieszkanko koło stoczni. Może mógłbym


cię ugościć, Jagódko? Kupimy jakieś delikatesy. Porozmawiamy
spokojnie – poprosił Antoni i pocałował ją w rękę.

Jagoda nie była temu przeciwna. Pomyślała, że intymna


atmosfera pomoże jej poczuć się swobodniej. Po drodze wstąpili do
sklepu spożywczego, gdzie mężczyzna kupił oliwki, ser i pieczywo. W
monopolowym zaopatrzył się w czerwone wino wytrawne. Szli,
trzymając się za ręce. Antoni rozwodził się nad swym uwielbieniem dla
Gdańska.

– Wiesz, mój aniele, Gdańsk dał nam jako ludowi coś pięknego.
„Solidarność” była wspaniałym zrywem narodowym. Jednakże ten
zryw przyniósł nam również potworny ustrój, jakim jest demokracja.

Jagoda zrobiła wielkie oczy.

– Przecież demokracja jest najlepszym z możliwych rozwiązań


ustrojowych. Oczywiście ma swoje wady, ale jak dotąd nie
wynaleziono niczego bardziej sprawiedliwego dla społeczeństwa.

Antoni zarechotał i ponownie wpił się ustami w dłoń dziewczyny.

– Jesteś słodka w tej swojej naiwności. Naprawdę jesteś


interesującą niewiastą – zawahał się lekko, jakby zastanawiając się nad
tym, czy wypowiedzieć swoją myśl. W końcu dodał: – Byłabyś
wspaniałą matką dla mojego dziecka. Właśnie kogoś takiego szukałem
już od dawna.

Jagoda nie zareagowała. Tak wiele słownych kuriozów wyszło


już spod wąsów tego człowieka, że nawet nie zwróciła uwagi na to
wyznanie.

– W takim razie, co jest lepsze od demokracji? Za czym ty się


opowiadasz? – powróciła do tematu.

– Oczywiście za monarchią – odpowiedział z lekkim oburzeniem


na jej niedomyślność. – Polsce potrzebny jest król, władca, który stałby
na straży prawości i moralności. – Antoni rozejrzał się w obie strony i
pociągnął dziewczynę, by przejść na drugą stronę ulicy. Było wczesne
popołudnie i auta ustawiły się już grzecznie w korku.

– Monarchia? – powtórzyła Jagoda i zrobiła minę kretynki. –


Niespotykane, co mówisz. Państwa raczej odchodzą od monarchii...

Kiedy weszli do mieszkania, mężczyzna kazał usiąść swojej


towarzyszce na kanapie, a sam rozpalił trzy grube, białe świece.
Następnie wyciągnął parę smukłych kieliszków i nalał do nich wina.
Przygotował poczęstunek, pociął pieczywo i ser na kawałki, przełożył
oliwki do miseczki.

– Wznieśmy toast za nasze spotkanie – stuknął się z nią


kielichem. Napił się trochę wytrawnego alkoholu i spojrzał jej głęboko
w oczy. – Jesteś przepiękna. Taka niewinna. Podobasz mi się bardzo.

Jagodę przeszedł dreszcz ekscytacji. Dawno nikt nie mówił jej


takich rzeczy.

– Masz słodkie dołeczki w policzkach – kontynuował Antoni, a


światło świecy odbijało się w szkle jego okularów.

W głowie Jagody pojawiła się szybka myśl, że jest w tym coś


diabolicznego, zaraz po tym mężczyzna pocałował ją. Wsunął gruby
język między jej wargi i zawirował nim w środku. Jagoda poczuła
metaliczny posmak ryby w ustach. Gdy oderwał się od niej, uśmiechnął
szeroko i nabił oliwkę na wykałaczkę. Włożył zieloną, błyszczącą
kulkę w jej usta. Jagoda tkwiła w hipnozie. Bała się tego mężczyzny, a
jednocześnie go pragnęła. Nie była w stanie się poruszyć, nie była w
stanie wykonać żadnego gestu. Była całkowicie w posiadaniu
Antoniego. Ten chwycił jej kieliszek z winem i napoił ją. Podszedł do
radia i nastawił muzykę. Jagoda rozpoznała wokal Barbry Streisand.
Kiedy wrócił, zdjął okulary i ostrożnie położył je na niskim stoliku.
Łagodnym, acz stanowczym ruchem ściągnął dziewczynę na podłogę.

– Chcesz tego? – zapytał.

Chciała. Wsadził jej rękę pod spódnicę i odszukał gumkę od


rajstop. Pociągnął je nerwowo kilka razy, aż zsunęły się całkowicie z
jej gładkich łydek. W podobnym stylu pozbawił ją koronkowych
majtek. Odrzucił bieliznę na bok, a Jagoda objęła go za szyję. Nie
bardzo wiedziała, jak powinna się zachować. Instynktownie rozszerzyła
jednak nogi i poddała się kaskadzie drobnych pocałunków. Czekała.
Nagle uświadomiła sobie, w jakim momencie swojego cyklu jest i że
nie jest to najlepszy moment. Czuła już niebezpiecznie blisko
nabrzmiałe genitalia mężczyzny.

– Antoni... – zaczęła.

– Co? – sapnął. – Co się dzieje? – zapytał przy-tomniej.

– Musisz uważać. To znaczy, nie zrób tego do środka, dobrze? –


odsunęła się lekko od niego i spojrzała na niego wymownie. – Bo ja
bym mogła dziś łatwo zajść w ciążę.

– Nie zrobię niczego, czego nie chcesz – uspokoił ją. Legł na niej
całym ciężarem ciała i wdarł się z impetem w jej pochwę. Zaczął
ciężko oddychać, potem oddech przeobraził się w rzężenie.

– Lubisz się ruchać? – wyszeptał jej do małżowiny usznej.

„Ruchać? – zdziwiła się w myślach Jagoda. – Jak to ruchać?”.

– No powiedz, suczko. Lubisz być posuwana w cipę? Lubisz to?


– charczał do ucha dziewczyny.

Jagoda milczała. Nie wiedziała, co powiedzieć.

– Odpowiadaj. Podoba ci się, jak cię rżnę? – wydarł się.


– Tak – odpowiedziała dla świętego spokoju. Przez te jego
dziwne pytania nie czuła już żadnego podniecenia i najchętniej
poszłaby do domu. Nagle Antoni zaczął rozpaczliwie krzyczeć,
wyciągnął penis z pochwy i prędkimi ruchami dłoni dokończył dzieła.
Spuścił się obficie na dywan i opadł na podłogę.

– Pójdę się umyć – oznajmiła Jagoda i ruszyła do łazienki. Kątem


oka zauważyła, że Antoni podążył za nią.

– Umyję cię, moja najsłodsza. Byłaś wspaniała – wtulił twarz w


jej włosy.

Dziewczynie było wszystko jedno. Rozebrała się całkowicie i


weszła pod prysznic. Mężczyzna dołączył do niej. Namydlił jej blade
ciało, a potem dokładnie spłukał wodą. Natarł jej skórę szorstkim
ręcznikiem i zaprowadził do łóżka. Okrył troskliwie ciepłym kocem i
wrócił do łazienki. Jagoda leżała chwilę, analizując swoją relację z
człowiekiem, z którym odbyła stosunek. Nie była pewna, czy warto
kontynuować tę przygodę. Nie wracał długo, więc postanowiła
sprawdzić, co się z nim dzieje. Kiedy weszła do łazienki, mył zęby i
nieświadom jej obecności popuszczał dźwięczne bąki. Wystraszyło to
Jagodę, która poczuła się intruzem w jego intymnym świecie.
Podsłuchiwanie bąków wywołało w niej irracjonalne poczucie winy.
Uciekła z powrotem do łóżka i kiedy wrócił, udawała, że leży w nim od
wieków. Doktor nałożył na nos okulary i ponownie napełnił kieliszki
winem. Stał nad nią z oklapłym, marnym penisem i uśmiechał się
łagodnie. Podał jej alkohol, a sam przysiadł na brzegu łoża.

– Mam nadzieję, że dobrze się bawiłaś, Jagódko. Naprawdę


cieszę się, że cię poznałem – nachylił się i uraczył ją pocałunkiem w
czoło.

– A te słowa, które mówiłeś podczas... No wiesz, te wulgarne.

– Nie przejmuj się tym – rzucił i położył się obok niej. – Wielu
miałaś mężczyzn w życiu?
– W zasadzie to jednego. Tak, takiego poważnego to jednego –
wyznała speszona. – A ty dużo miałeś kobiet? – czuła, że i ona powinna
o to zapytać.

– Dużo, moja piękna, dużo. Miałem wiele wspaniałych kobiet.


Wszystkie bardzo atrakcyjne. Kiedyś nawet spotykałem się z
osiemnastoletnią modelką.

– Więc czemu z żadną się nie związałeś? – chciała wiedzieć.

Milczał przez chwilę, podrapał się po wypukłym brzuchu.

– Żadna mi nie dorównywała. Intelektualnie, moralnie. Mam


wysokie wymagania.

Dziewczyna wystraszyła się, że ona również może zostać nisko


sklasyfikowana przez Antoniego. Zrozumiała, że do tej pory nie
wykazała się niczym nadzwyczajnym. Postanowiła się poprawić.
Pogłaskała go delikatnie po ramieniu, a kiedy zerknął na nią,
pocałowała go zmysłowo. Antoni dotknął jej pierś, obadał palcami i
jakby zadowolony z wyniku badania, ścisnął mocno brodawkę. Znów
uwalił się na nią i z trudem łapiąc powietrze, wtykał jej język w usta.

– Masz piękny biust – wysapał.

– Lubię go – potwierdziła bezwstydnie Jagoda.

– Ja też go kiedyś polubię – Antoni znów wsadził penis w jej


pochwę. Wszystko odbywało się jak za pierwszym razem. Ponownie
upewnił się, czy dziewczyna lubi się ruchać, lecz tym razem Jagoda
skwapliwie potwierdziła. Była zdecydowana wywrzeć dobre wrażenie
na tym przedziwnym mężczyźnie. Antoni charczał już sporo czasu, gdy
poprosił nieoczekiwanie:

– Zróbmy sobie dziecko, Jagódko. Na co czekać? Będziesz


fantastyczną mamusią. Proszę, zgódź się. Pozwól skończyć do środka –
przekonywał ją prędko. – Nie chcesz mieć dzidziusia? Zróbmy sobie
córeczkę. Będzie wspaniale. Zgódź się. Bądźmy spontaniczni!

Jagoda miała myślowy mętlik. Wypite wino śmiało poczynało


sobie w jej głowie. Bardzo chciała mieć dziecko, ale nie znała wcale
Antoniego. Jednak, czy nadarzy się jeszcze taka okazja? Młodzi faceci,
jak Dawidek, nie myślą o założeniu rodziny. Mydlą tylko oczy
obietnicami o wspólnej przyszłości. Czy pozna kogoś, kto ją pokocha?
Nie pozna, bo na to nie zasługuje. Nie jest warta prawdziwej miłości.
Jednak Antoni ją wyróżnił. Wygrała nawet z osiemnastoletnią modelką.
Do tego był hrabią, majętnym dentystą. Ale nie mogła przecież zajść w
ciążę z obcym mężczyzną. Tym bardziej takim dziwakiem.

– No dobrze – zezwoliła, a Antoni zaryczał i wypuścił swoje


plemniki w jej drogi rodne.

Dawidek pochylał się nad gazetą i zakreślał czerwonym


mazakiem ogłoszenia. Był podenerwowany, ponieważ okazało się, że
samochody, które mu się podobały, mógł jedynie wydrukować z
Internetu i powiesić na ściennej makatce. W zasięgu jego ręki pozostały
małe auta z początku lat dziewięćdziesiątych z dużym przebiegiem. W
drzwiach stanęła Adriana. Tkwiła w nich przez chwilę bez słowa, aż w
końcu podeszła do łóżka i usiadła koło Dawida.

– Musimy porozmawiać – powiedziała poważnie.

– Zaraz, Bąbelku... Patrzę na ogłoszenia.

– Musimy porozmawiać teraz, Dawid. Spójrz na mnie.

Chłopak wykonał polecenie, zaniepokojony tonem głosu swojej


dziewczyny.

– Od pewnego czasu źle się dzieje między nami – zaczęła


ostrożnie. – Nie wiem, co się stało. Było nam dobrze, ale teraz już nie
jest. Przynajmniej ja już nie czuję się dobrze.
– Co ty opowiadasz, Bąbelku? Przecież ja cię kocham.

Adriana potrząsnęła głową. Włosy ułożyły się falami na jej


ramionach.

– Ja też cię kocham, ale... chcę spróbować z kimś innym.


Poznałam kogoś.

Dawid nie dowierzał własnym uszom. Patrzył szeroko otwartymi


oczami na Adrianę.

– Jak to? Co ty gadasz, dziewczyno?! Który to pedał? Znam go?

– Nie mogę ci powiedzieć. Po prostu nie chcę, bo to nie ma


znaczenia.

– To ten z wesela, tak? Ten cały Marek? Łaził za tobą cały czas.
Powinienem się domyślić, że czegoś chce ten wszarz – wkurzył się
Dawidek.

– Gdybyś nie spał pijany na stole, to by nie łaził! W ogóle nie


obchodziło cię, co się ze mną dzieje! Zresztą nie tylko wtedy. Od
dawna nie interesuje cię już moja osoba.

Dawid wbił mazak w gazetę. Oddychał ciężko, nie wiedząc, co


powiedzieć.

– Bąbelku, ja naprawdę cię kocham. Nie rób mi tego – zaczął


skamleć.

– Ja już postanowiłam. Chcę z nim spróbować. Nie wiem, czy się


uda. Być może kiedyś wrócimy do siebie – Ada postanowiła zostawić
uchyloną furtkę.

Dawid wlepiał w nią wzrok i pierwszy raz w życiu miał ochotę


uderzyć kobietę. Jednak opanował się i spróbował uspokoić.
– Jutro wyprowadzę się do babki – powiadomił ją i nałożywszy
płaszcz, wyszedł z mieszkania. Wsiadł w skm-kę i pojechał do
Gdańska Głównego. Szybkim krokiem dostał się na ulicę Świętego
Ducha i wszedł do starej dwupiętrowej kamienicy. Drewniane schody
skrzypiały pod naporem jego stóp. Zapukał do drzwi malowanych w
różnokolorowe kwiaty. Po chwili otworzyła mu szczupła kobieta w
blondlokach. Popatrzyła na niego przez chwilę i milcząc, odeszła,
zostawiając otwarte drzwi. Dawidek wszedł do środka. W mieszkaniu
pachniało konwaliami.

– Pomyślałem, że może dostałaś jakieś duże zamówienie, które


trzeba opić – zagaił.

Kobieta sięgnęła po pędzel, który zanurzyła w farbie.

– Właśnie przeszkodziłeś mi w malowaniu.

Dawidek podszedł do obrazu, na którym żółciły się słoneczniki.

– Czyżbyś kopiowała mistrza? – uśmiechnął się.

– Van Gogh nie miał wyłączności na słoneczniki, mój drogi.

– No tak. Zresztą ty nie naśladujesz nikogo. Jesteś


niepowtarzalna – Dawidek musnął ją po plecach.

– Naprawdę przyszedłeś nie w porę. Jestem zajęta, chłopczyku. –


Teresa przysiadła na taborecie. Jej gość oparł się o ścianę pokrytą
kolorowymi plamami.

– Nie sądzę – odpowiedział bezczelnie.

Malarka uśmiechnęła się przebiegle.

– A co z tą małą, z którą widziałam cię na mieście?

– Nie wiem, o kim mówisz – roześmiał się chłopak. – To nie


mogłem być ja.

Oderwał się od ściany i zbliżywszy się do kobiety, zaplótł ręce na


jej biodrach.

– Pięknie pachniesz. Żółtą farbą.

– Jak pachnie żółta farba? – zdziwiła się artystka.

– Konwaliami – zamruczał Dawidek.

Kobieta musnęła mokrym pędzlem po nosie chłopaka.

– Chcesz się napić szampana?

– Tak, jestem spragniony.

Teresa zniknęła w kuchni i powróciła po chwili, niosąc dwie


lampki napełnione herbatą.

– To jest nasz szampan dzisiaj.

– Najlepszy, jaki piłem – powiedział Dawidek, zanurzając usta w


herbacie. Usiadł na podłodze i chwycił kobietę za rękę, zmuszając ją do
zajęcia miejsca obok niego.

– Brakowało ci mnie trochę?

– Przecież wiesz, że nie. Mam zbyt wielu znajomych chłopców,


żeby ubolewać nad utratą jednego kochanka.

– Szczera do bólu. To w tobie lubię najbardziej.

Dawidek położył rękę na łydce artystki i zaczął ją delikatnie


pieścić. Teresa zamknęła oczy i westchnęła głęboko.

– Musisz się bardzo postarać, żebym była zadowolona.


– Będziesz.

Jego ręka powędrowała wyżej, chowając się pod fałdami


obszernej sukienki. Wyczuł satynową miękkość niemłodych już
przecież ud Teresy. Głaskał je długo, przygotowując ich oboje do
rzeczy, które miały nastąpić. Kobieta oparła się na łokciach i
rozszerzyła nogi. Dawid dotarł dłonią do owłosienia łonowego, nie
skrępowanego żadną bielizną. Pogłaskał chwilę kręcone włoski i
znalazł palcem wilgotne wgłębienie, które przywitało go ciepłem.
Teresa jęknęła bardzo cicho. Chłopak czuł się coraz bardziej
podniecony, więc szybko zrzucił z siebie sweter. Było mu przyjemnie
gorąco. Zanurzył palce głębiej w szparce Teresy, wykonując kilka
brutalnych ruchów. Kobieta położyła się plecami na podłodze i zaczęła
pieścić swoje małe, krągłe piersi. Mruczała coraz głośniej, poddając się
pieszczotom Dawidka. Ten podsunął wyżej falbany sukienki i przywarł
ustami do całkiem rozgrzanej cipki. Ssał wargi sromowe intensywnie,
aż nabrzmiały krwią. Szybkimi ruchami języka podrażnił łechtaczkę,
która zaczęła pulsować od rozkoszy. Na wpół leżąco zdjął przyciasne
spodnie i zsunął bokserki. Jego penis prężył się już z całą gotowością
do akcji. Założył prezerwatywę i przejechał kilka razy dłonią po
członku, by jeszcze go utwardzić. Potem wdarł się w szparkę i za
jednym razem zanurzył się do końca. Zaczął wykonywać posuwiste
ruchy, które przesuwały drobne ciało Teresy po podłodze jej
mieszkania. Kobieta ciągle miała zamknięte oczy, przeżywając
intensywnie akt seksualny. Objęła ramiona Dawidka, przesuwając
palcami po lekko zarysowanych mięśniach.

Kwadrans później chłopak krzyknął głośno i eksplodował


wewnątrz kochanki. Ostrożnie wyjął penis, przytrzymując krawędź
prezerwatywy, by nie zaliczyć wpadki. Położył się obok niej. Spojrzał
w jej oczy i zaczął bawić się jej lokami.

– Jesteś dość bierna w łóżku, a mimo to kocha mi się z tobą


wspaniale.

– Uprawiam seks dla mojej własnej satysfakcji. Nie jestem z


gatunku tych kobiet, które poświęcają się dla mężczyzn.

– Wiem, ty bierzesz, ale nie dajesz. Zapamiętałem twoją lekcję.

Zielone cinquecento skręciło w podziemia Galerii Bałtyckiej i


zaparkowało na jednym z wolnych miejsc. Stęknęło głośno przy
zaciąganiu ręcznego i piknęło, gdy Dawid wycelował w niego pilotem
przy kluczach. Jedyny bajer, jakim mógł się poszczycić ten samochód z
roku zniesienia apartheidu w RPA. Dawidek denerwował się za każdym
razem, gdy zasiadał za kierownicą tego auta, jednak miał nadzieję, że
najdalej za rok wymieni grata na coś lepszego i szybszego.

Wjechał bez pośpiechu na górę budynku i wkroczył do


obszernego lokalu, w którym znajdował się jego sklep. Artur
obsługiwał właśnie jakąś nobliwą damę, lecz widząc zbliżającego się
kolegę, powiadomił go, że jest poszukiwany przez kierowniczkę.
Dawidek, jak wszyscy pracownicy, nienawidził spotkań z
przełożonymi, tym bardziej, że w polskich warunkach prawie zawsze
oznaczały one coś negatywnego. Również tym razem chłopak nie
spodziewał się awansu ani podwyżki, więc serce podeszło mu do
gardła. Zapukał do szarych drzwi i gdy poproszono go do środka,
nacisnął klamkę i wszedł do pomieszczenia. Na stole siedziała młoda
kobieta z rudymi włosami, uwiązanymi infantylnie w dwa kitki.
Liczyła ilość paczek ze spodniami w olbrzymim kartonie. Co pewien
czas zapisywała liczbę na kartce wydartej z notesu, mając kłopoty z
zapamiętaniem numerków przez dłuższy czas.

– Siadaj – rzuciła krótko i podsunęła mu krzesło.

Chłopak usiadł posłusznie bez słowa i czekał, aż rozmowa


potoczy się dalej. Starał się nie patrzeć na rudą, ponieważ w
niewyjaśniony sposób silnie go podniecała.

– Była skarga na ciebie – wyjaśniła, nie przerywając liczenia. –


Podobno byłeś wczoraj niegrzeczny dla naszego klienta.

Dawidek zrobił duże oczy i rozpostarł ramiona.


– Naprawdę nie wiem, o kogo może chodzić. Przecież sama
widzisz, że staram się każdego obsłużyć w sympatyczny sposób.

Kierowniczka porzuciła swoją pracę i spojrzała na Dawidka.

– Jakiś facet przyszedł tu wczoraj i powiedział, że naigrywałeś


się z jego fizycznej ułomności.

– Ach, już wiem, o co chodzi – twarz Dawidka rozjaśniła się


zupełnie jak wtedy, gdy odkrył pierwszy włos na swoich nastoletnich
jądrach. – Ale zaręczam cię, że to był przypadek. Widziałem z daleka,
że facet chodzi po sklepie i rozgląda się niezdecydowany. Podszedłem i
spytałem, czy wpadło mu coś w oko. Odwrócił się i dopiero wtedy
zobaczyłem, że brakuje mu oka, na którym ma czarną przepaskę. Nie
chciałem mu dogadać, tylko wyszło tak mało zgrabnie. Próbowałem się
tłumaczyć, ale chyba wyszło jeszcze gorzej.

Ruda roześmiała się szczerze ubawiona opowieścią. Pokręciła


głową z załzawionymi od śmiechu oczami i wstała ze stołu.

– Dobrze, Dawid. Na przyszłość bardziej uważaj po prostu.

Dawidek powrócił do sklepu i zaczął porządkować półkę pod


ladą. Na jego widok Artur porzucił klienta i podszedł wypytać się o
przyczynę wezwania do kierowniczki.

– I co, straszno było?

– Raczej śmieszno. Chodziło o tego jednookiego z wczoraj. Jest


ruch dzisiaj?

– Tak, kręcą się jak bąki. Widać, że ludziska są po wypłatach.


Słuchaj, idziemy dzisiaj z chłopakami na piwo po robocie. Idziesz z
nami czy biegasz do swojej lubej?

– A, mogę iść. Aktualnie nie mam żadnej lubej, więc trzeba by


coś wyrwać – zaśmiał się Dawidek.

– Przecież mówiłeś, że mieszkasz z jakąś...

– Życie to nie je bajka, Arturze.

– Rozstaliście się? – drążył współpracownik.

– Tak, poznała kogoś innego.

– O kurde, stary, to musisz teraz czuć się fatalnie – współczuł mu


Artur.

– Powiem ci szczerze, że mam to w dupie. Wkurza mnie tylko to,


że to ona mnie zostawiła. Nigdy mi się to jeszcze nie zdarzyło.

– Zraniła twoją dumę – pokiwał głową ze zrozumieniem Artur.

– Jeszcze do mnie wróci na kolanach – wzburzył się nagle


Dawidek. Powiesił jedną z marynarek na wieszaku i podszedł do
dwóch młodych dziewczyn. – Witam najpiękniejsze klientki naszego
sklepu. Czego cudne panie szukają?

Klientki zachichotały głupio i jedna z nich wyznała, że szuka


rurkowatych dżinsów. Dawidek poszedł poszukać na zaplecze
odpowiedniego modelu spodni. Podał je dziewczynie w krótkich
włosach i podszedł do Artura.

– Niezłe cizie, co? Szczególnie ta jedna, taka Latynoska.


Strasznie mnie kręcą śniade dziewuchy.

– Kojarzę ją z widzenia. Jest z mojej dzielnicy. Nie łudź się stary,


ona ma faceta.

– Nie ma wagonu, którego nie da się odczepić – rzucił z całą


powagą Dawidek i poszedł podziwiać pośladki dziewczyny w
rurkowatych spodniach. Kiedy skończył ją obsługiwać, w ręku trzymał
banknot stuzłotowy i kartkę z numerem telefonu krótkowłosej.

To co, kończymy? Mam do pracy na rano. – Dawidek włożył


podkoszulek, przez co zmierzwiły mu się włosy. Przeczesał je palcami
przed lustrem i chwycił za komórkę. – Zamówię ci taksówkę.

Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona. Nie spodziewała się


tak obcesowego zakończenia dwugodzinnego seksu z przystojnym
sprzedawcą. Naciągnęła rurkowate dżinsy i przełykając upokorzenie,
powiedziała:

– Tak, ja też muszę wcześnie wstać.

Dawidek podawał dyspozytorce swój adres, a dziewczyna starała


się jak najszybciej zebrać swoje rzeczy.

– Spotkamy się jeszcze? – spytała pełna nadziei, choć wstyd palił


jej policzki.

– Myślę, że twój facet nie byłby z tego zadowolony –


odpowiedział chłopak i zapalił papierosa.

Młodą kobietę zatkało z oburzenia. Nałożyła kaszkiet na swoje


krótkie włosy i podeszła do drzwi. Dawidek wstał i otworzył jej wrota
swojego obskurnego mieszkanka.

– Nie gniewaj się, mała. Takie jest życie. Jesteś cudowna, ale ja
nie szukam niczego stałego.

Dziewczyna otworzyła usta, najwyraźniej chcąc coś powiedzieć,


jednak rozmyśliła się i wyszła na klatkę schodową. Dawidek włożył
klapki, chcąc odprowadzić ją do taksówki, ale jego towarzyszka
zatrzymała go ręką i zbiegła szybko na dół. Chłopak wrócił do swojego
mieszkania i zaszedł do pokoju babki.

– I co, babcia, porabiasz? – zapytał i pocałował ją w ramię.


– Oglądam serial, synek. Jak oni ładnie tu żyją. Tacy piękni
ludzie. Dlaczego u nas nie ma takich pięknych?

– Babcia, to są wybrani najładniejsi z ładnych. Przecież w


Wenezueli czy Boliwii też po chodniku nie chodzą sami przystojniacy.

– Jesteś głodny? – staruszka zapytała z troską.

– Nie, jadłem na mieście.

Nagle zadzwonił dzwonek u drzwi. Babka podskoczyła w fotelu.

– Co za czort o tej porze? Jak to jest Stachu, to powiedz, że nie


mam pieniędzy. Niech idzie w cholerę.

Dawidek podszedł do drzwi i zajrzał przez wizjer. Na


wycieraczce stała Adriana. Chłopak odczekał chwilę i otworzył drzwi.

– Co tu robisz?

– Mogę wejść? – zapytała cicho. Dawid wpuścił ją do środka i


skierował w stronę swojego pokoju.

– To do mnie, babciu – krzyknął w przestrzeń.

Adriana stanęła na indyjskim dywaniku i spojrzała z czułością na


chłopaka.

– Usiądź – polecił jej.

– Nie, wolę stać. Dawid... Ciągle myślę o nas. To był błąd, że tak
łatwo z nas zrezygnowałam. Marek jest fajny, ale nie kocham go tak,
jak ciebie.

Dawidek usiadł powoli na łóżku, w brzuchu poczuł uścisk


satysfakcji, jednak jego twarz była niewzruszona.
– I to mi chciałaś powiedzieć?

– Dawid, wróćmy do siebie. Jesteśmy sobie przeznaczeni,


przecież też mnie kochasz. Przynajmniej tak mi zawsze mówiłeś...

Chłopak sięgnął po popielniczkę i postawił ją na łóżku. Potem


chwycił papierosa i zapalniczkę. Szybkim ruchem wydobył płomień i
potraktował nim koniec viceroya.

– Myślisz, że możesz tak tu sobie przychodzić i robić ze mnie


debila? Jesteś wyjątkowo niezdecydowana w swoich wyborach.
Jednego dnia kochasz mnie, potem kogoś innego, a za pięć minut
znowu mnie. Albo jesteś zdrowo popieprzona, albo na tyle bezczelna. A
co, jeśli znów ktoś ci się spodoba?

– To nie tak, Dawid. Jesteś moją miłością. Zrobię, co zechcesz –


prosiła Ada.

Chłopak czekał na te słowa.

– Będziesz musiała się naprawdę postarać, bym ci na nowo


zaufał.

– Zobaczysz, że będzie wspaniale, mój kochany – Adriana


podeszła do Dawida i objęła jego twarz dłońmi. Pocałowała jego wargi
i wtuliła się w niego.

– Zobaczymy, Bąbelku, zobaczymy – odpowiedział Dawidek i


wypuścił kłęby dymu.

Agata rozłożyła książki na stoliku. W ręku dzierżyła zielony


flamaster. Od kilku tygodni przychodziła do uniwersyteckiej czytelni,
aby wypełniać głowę treścią paragrafów. Zamierzała zdawać na
aplikację prawniczą i widok innych studentów wpatrzonych w kodeksy
mobilizował ją do wzmożonego wysiłku intelektualnego. W
pomieszczeniu panowała cisza, niekiedy zaburzana szmerem
przewracanych stron podręczników. Skupienie uczących się wisiało
ciężko nad ich głowami. Tego dnia w czytelni było tłoczno. Agata
pomyślała, że szczęśliwie nie studiuje na Politechnice, bo zamiast
skumulowanego zapachu potu, w powietrzu unosił się skumulowany
zapach drogich perfum. Otworzyła grubą księgę i zaczęła czytać.
Zakreśliła wszystkie warunki ustanowienia prokury. Potem uniosła
głowę i przymykając powieki, usiłowała zapisać potrzebne informacje
w obu półkulach mózgowych. Miała wrażenie, że z wiekiem trudniej
jej było zapamiętać kolejne dane. Jednak całą siłą swojej ambicji
pragnęła zostać radcą prawnym i była zdeterminowana, by zrealizować
swój cel. Martwiło ją niekiedy, że nie posiada koneksji w prawniczym
światku, bowiem ich brak zdecydowanie utrudniał jej ścieżkę
zawodową. Ogarniał ją gniew, gdy pomyślała o zeszłorocznym naborze
kadry naukowej Uniwersytetu, kiedy to większość etatów wpadła w
ręce dzieci wykładowców. Wiedziała, że nie będzie łatwo zdobyć
pierwszy szczebelek kariery zawodowej. Dlatego z zagryzionymi
wargami zakreślała kolejne partie tekstu książki, po czym je
pochłaniała. W pewnym momencie jej telefon komórkowy, którego
funkcję wydawania dźwięków wcześniej wyłączyła, zaczął wariacko
podskakiwać na blacie stołu, a na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie
Jagody. Agata odebrała i szepnęła konspiracyjnie:

– Jestem w czytelni.

– Jestem w ciąży – odszepnęła Jagoda.

Wykorzystując wolny od pracy dzień, Zuzanka odwiedziła swoją


kuzynkę, która podobnie jak ona wyjechała na studia do Trójmiasta i
już tutaj została. Jednak inaczej niż Zuza, kuzynka była zamężna od
kilku lat. Poznała swojego małżonka Wojtka na uczelni i pobrali się
jeszcze w czasach, gdy uwierzytelniali swoje tożsamości legitymacjami
studenckimi. Ponieważ oboje nie pragnęli dzieci, ich mieszkania nie
wypełniało radosne paplanie małoletnich. Zamiast tego wypełniało je
skrzeczenie papugi, którą sprawili sobie po powrocie z podróży
poślubnej do Barcelony.

– Bardzo cieszę się, że przyszłaś! – kuzynka Daria była


wniebowzięta. – Ty zawsze przynosisz ciekawe historie!
Zuza poczuła się jak siostra Grimm i gorączkowo zaczęła szukać
w głowie interesującej przypowieści, by nie rozczarować krewnej i
pozostać miłym gościem.

– Nie mogłam was wcześniej odwiedzić, bo jestem bardzo


zalatana – tłumaczyła się Zuza. – Dużo pracy – dodała.

Mąż Darii przysiadł na kanapie i jednym okiem spoglądał na


rozgrywki ligowe w telewizorze, a drugim spoglądał na Zuzię, aby nie
wyjść na niegościnnego gospodarza.

– No, domyślam się. W radiu ciągle coś się dzieje – rozgrzeszyła


kuzynkę Daria. – Ale u mnie w Instytucie też mnóstwo roboty. Często
zostaję po godzinach, bo bym się nie wyrobiła.

– A pensja ta sama – dodał Wojtek i wyciągnął rękę, by chwycić


kawałek ciasta. – A ja, widzisz, ciągle nie mogę pracy znaleźć – pożalił
się. – Wysyłam papiery, ale nikt nawet nie odpowiada.

– To już ponad rok, gdy jesteś bezrobotny? – przeraziła się Zuzia.

– No tak, bo do byle jakiej roboty nie pójdę, bo przecież mam


studia. Ale taki jest nasz kochany kraj... Rząd wcale nie dba o
wykształconych ludzi, a za granicą to z moim wykształceniem po
rękach by mnie całowali. A zresztą... Nie gadajmy o tej Polsce, bo tylko
nerwy! – Wojciech poczerwieniał na twarzy i powrócił do oglądania
meczu.

Zuzia, by załagodzić sytuację, rozejrzała się po pokoju.

– Ładnie tutaj urządziliście. Widzę, że wymieniliście kanapę i


stół – pochwaliła starania gospodarzy.

Daria pojaśniała z wdzięczności.

– Tak, zabawiłam się w dekoratora wnętrz – zachichotała. –


Prenumeruję takie czasopismo i tam podglądam różne fajne
rozwiązania. Zobacz, jak podpięłam firankę. To też zgapiłam z tej
gazety.

Wojtek powiercił się na kanapie.

– No tak, ale co z tego, skoro mieszkanie nie jest nasze. Z takimi


dochodami będziemy całe życie wynajmować! Ale co zrobić, jak taki
kraj. Pracy nie ma, nawet o kredycie można tylko pomarzyć! Żeby
chociaż mieć widoki na jakiś spadek, ale ani ja, ani Daria nie mamy
bogaczy w rodzinie. A zresztą... Nie gadajmy już o tej Polsce, bo tylko
nerwy – na nowo zirytował się Wojciech.

– A ty przestań już tak narzekać! – ofuknęła go żona. – Zuzia


więcej do nas nie przyjdzie, jak będziesz tak marudził.

Zuzanna nie skomentowała, bo przed chwilą obiecała sobie w


myślach, że więcej już tu nie przyjdzie.

– Powiedz Zuziu, jak twoje sprawy sercowe? Spotykasz się z


kimś? – Daria przeszła do sedna i zadała pytanie, które zawsze musiało
paść na rodzinnych spotkaniach.

– Nie, jestem singielką – zaśmiała się, by ukryć zażenowanie. –


Powiedzmy, że nie mogę natrafić na nikogo ciekawego.

Daria przysunęła się do kuzynki i poklepała ją poufale po udzie.

– Mam kogoś dla ciebie. Jest taki chłopak na moim kursie


fotografii. Spodoba ci się!

– No nie wiem, Daria. Nie jestem przekonana do takich spotkań –


zaczęła się bronić Zuzka. – Takie randki to najczęściej niewypały.

– Nie gadajmy już o tej Polsce, bo tylko nerwy – zamruczał


Wojtek, jakby wybudzony po latach ze stanu hibernacji.
Zuza czekała podenerwowana przed restauracją na swoją randkę
w ciemno. Dziennikarka dawno nie była z nikim umówiona, więc z
czystej ciekawości zgodziła się na spotkanie. Zainteresowanie sztuką i
robieniem zdjęć dobrze kojarzyło się Zuzannie, więc z niecierpliwością
oczekiwała wrażliwego artysty z wyrobionym poczuciem estetyki.
Chłopak się spóźniał, więc Zuzka pomyślała ze strachem, że obejrzał ją
sobie zza rogu i niezadowolony z jej wyglądu obrócił się na pięcie i ją
wystawił. Zlustrowała się krytycznie od stóp do głów. Miała na sobie
obcisłe, ciemne dżinsy i ładnie skrojony beżowy płaszczyk. W uszy
włożyła wielkie kolczyki w kształcie kół. Pozwoliła swoim czarnym
włosom opadać swobodnie na ramiona. Musiała przyznać szczerze, że
nie ma sobie nic do zarzucenia w kwestii urody.

Obok niej stanął tęgi, łysy mężczyzna w puchowej kurtce i


dresach. Klął do komórki tak głośno, że Zuza odsunęła się z
dezaprobatą. Kiedy zakończył rozmowę, rozejrzał się wokół i
zauważając Zuzannę, uśmiechnął się, ukazując brak górnej piątki.

– Chyba jesteśmy umówieni – zaśmiał się rubasznie.

Dziewczyna nie wiedziała, czy skłamać i uciekać, czy podjąć


wyzwanie. W końcu zwyciężyła w niej przekora.

„Z karkiem się jeszcze nie umawiałam”, pomyślała i uśmiechnęła


do faceta.

– Chyba tak. Jestem Zuzia.

– A ja Daniel. To co robimy? Wchodzimy?

Weszli do restauracji i zajęli jeden ze stolików. Podeszła do nich


kelnerka z menu w ręce. Daniel chwycił spis i entuzjastycznie zaczął
przeglądać potrawy.

– Co chcesz jeść? Ja wezmę karkówkę i frytki. Jak nie zjem


mięsa, to jestem cały dzień głodny – podzielił się swoimi
doświadczeniami.
– Właściwie, ja nie jestem taka głodna... – zaczęła Zuzia, lecz jej
adorator gwałtownie jej przerwał.

– Jak ja jem, to ty też. Zrozumiano?

Zuzannę zatkało to żądanie, ale nagle poczuła się, jakby nie brała
udziału w zdarzeniu, tylko stała z boku, obserwując komizm sytuacji.

– No dobrze. Więc wezmę sałatkę cesarską. I lampkę wina –


dodała, zdając sobie sprawę, że alkohol będzie jej potrzebny.

Daniel oblizał się z zadowoleniem i przywołał gestem ręki


kelnerkę. Zuzannie zrobiło się strasznie głupio z powodu grubiańskiego
zachowania jej randkowicza i skuliła się w sobie, by zniknąć. Kelnerka
przyjęła zamówienie, a Daniel zapalił papierosa.

– Mam nadzieję, że ty nie palisz – zapytał podejrzliwie. – Nie


zniósłbym, gdyby moja dziewczyna paliła papierosy.

– Nie, ja nie palę. Jednak widzę, że ty lubisz sobie zapalić?

– Tak, ja mogę – odpowiedział szczerze.

Kelnerka przyniosła kieliszek wina, który Zuzia wypiła jednym


haustem.

– No pięknie, lala. Masz problem z alkoholem, czy jak?

– Nie, chciało mi się pić. Jest dziś parno.

– Parno? W zimie parno?

– Więc zajmujesz się fotografią? W czym się specjalizujesz? –


Zuzia próbowała zmienić tor rozmowy.

– W niczym, dopiero zaczynam. Kupiłem sobie taki dobry, drogi


sprzęt i nie chcę, żeby leżał na darmo, to wziąłem ten kurs.

Kelnerka przyniosła zamówione dania, a Zuzka zamówiła kolejną


lampkę wina.

– A ty jesteś dziennikarką, ta? I co, tak gadasz z ludźmi, ta? O


pierdołach?

– No tak, można tak powiedzieć. Ale bardzo to lubię – Zuzanna


nie mogła doczekać się alkoholu, który tego wieczoru był jej
sprzymierzeńcem.

– A czemu nie masz chłopaka?

– Nie wiem, a czemu nie masz dziewczyny?

– Bo ja mam wymagania – zaśmiał się głośno. Zmęczony


wybuchem śmiechu spocił się na czaszce, co Zuzia spostrzegła z
lekkim rozbawieniem. – Nie biorę pierwszej lepszej.

– I co, smakowała ci karkówka? – dziewczyna nie potrafiła


znaleźć tematu do rozmowy.

– Taka sobie. Jadłem lepsze. A ta twoja warzywna papka dobra?

Zuzia pokiwała głową i wypiła kolejną lampkę czerwonego wina.


Butelkę wina i kilka opowieści o jadowitych pająkach później Zuzanna
wsiadała rozbawiona do audi Daniela.

– A ty się nie boisz tak wsiadać z nieznajomym chłopakiem do


auta?

– Nie robię tego pierwszy raz – rzuciła prowokacyjnie.

Po kilkunastu minutach znaleźli się w nieznanej Zuzi okolicy.


Dopiero teraz dziewczyna wystraszyła się, ponieważ nikt już nie
chodził po ciemnych ulicach miasta.
– Ale wiesz, moja przyjaciółka ma twój numer telefonu, jakbyś
chciał mnie zabić. Więc, jak mi coś zrobisz, to policja od razu cię
zwinie – bełkotała zalana.

– Dobra, dobra, teraz są takie techniki, że mogę wypieprzyć ten


telefon i nikt mnie nie znajdzie.

– To co, chcesz mnie zabić? – nie dowierzała Zuzia.

– Mam lepsze rzeczy do roboty.

Weszli do dużego, dwupoziomowego mieszkania. Zuzia zwaliła


się na kanapę, ponieważ nogi odmawiały jej posłuszeństwa, jak
zawsze, gdy wypiła za dużo. Daniel przysiadł koło niej i zaczął gładzić
ją po piersiach.

– Lubisz tak? – zapytał.

– Ta – przeszła na dresiarską gwarę.

Nagle poczuła się rozochocona. Oparła się na kolanach i zaczęła


się całować z facetem, nie zważając na brak górnej piątki.
Powędrowała ręką na dół, chcąc rozpiąć zamek mężczyzny, jednak jego
spory brzuch uniemożliwiał jej znalezienie klamry. Nachyliła się
mocno i odnalazła to, czego szukała. Rozchyliła spodnie i z majtek
wyciągnęła małego, czerwonego penisa. Zachichotała cicho, a potem
zaczęła zadowalać mężczyznę oralnie. Daniel włożył rękę w jej majtki i
znalazłszy otwór, wpakował w niego grubego palucha. Po kilku
minutach jęknął przeciągle i wytrysnął na kanapę. Zuzannę wybuch
spermy jakby otrzeźwił, więc wstała, podciągając spodnie. Zapięła
guziki i odetchnęła głęboko.

– Zawieź mnie na kolejkę – zażądała.

Daniel spojrzał na nią jak skrzywdzone dziecko.


– Nie będzie już dzisiaj przyjemności?

– Nie będzie, to wystarczy.

Mężczyzna wzruszył ramionami i ubrał spodnie. Bez słowa


zajechali na stację we Wrzeszczu, gdzie Zuzanna wskoczyła do nocnej
SKM-ki.

Stoczyłam się, Alicja, na samo dno – Zuzia pokręciła głową z


niedowierzaniem i wskazała palcem swój dywan, który miał
symbolizować dno. – Czuję się okropnie z tym, co zrobiłam. Mam
strasznego kaca moralnego.

– Ja tylko raz w życiu miałam kaca moralnego. Gdy mi jeden


Grek z wymiany studenckiej strzelił palcówkę w klatce schodowej –
zwierzyła się Ala. – Ale nie ma co ukrywać, że wczoraj się nie
popisałaś. Co zrobisz, jak zadzwoni znowu?

– Nie wiem, mam nadzieję, że nie zadzwoni. Może nie spełniłam


jego wymagań.

– Twoja kuzynka chyba cię nie lubi, skoro umówiła cię z takim
oblechem – stwierdziła Alicja. – Masz coś do jedzenia? Przekąsiłabym
coś.

– Mam jabłka.

– Dobrze wiesz, że nie jem jabłek. Źle wpływają na moje


ślinianki.

Zuzia poszła do kuchni i przyniosła z niej herbatniki. Rozłożyła


je na talerzyku i podała przyjaciółce.

– Gdyby nie ty, nawet nie wiedziałabym, że człowiek ma coś


takiego w gardle. Nadal nie do końca ci w to wierzę.

– To sobie sprawdź w necie – obruszyła się Alicja. Wzięła do ręki


kolorowe czasopismo i zaczęła wertować strony. – Taką kieckę chcę
sobie kupić.

– Jaką? – zaciekawiła się Zuzia i podniosła się ze swojego


siedzenia. Alicja pokazała jej zdjęcie. – A, no fajna jest. I kolor
ciekawy. Fiolety ciągle są modne.

– Myślisz, że by mi pasowała do karnacji?

– Jasne, tobie wszystko pasuje – stwierdziła dobrotliwie Zuzia.


Napiła się zabielanej kawy. – Ostatnio czytałam o metodzie nlp. To jest
takie programowanie mózgu. Swojego albo czyjegoś, by działał, tak jak
chcesz.

– I jak to się robi? – chciała wiedzieć Alicja.

– No są różne chwyty. Mnie najbardziej zainteresowała zamiana


negatywnych wspomnień na pozytywne. Musisz sobie o tym poczytać
– Zuzia ugryzła herbatnik. – Kurwa, ząb mnie zabolał – złapała się za
policzek.

– To nie jedz. Słuchaj, a da się zaprogramować mózg faceta?

– Niby tak, ale pewnie trochę z tym roboty. Czyj mózg chcesz
programować, Gabriela?

– Najchętniej zrobiłabym masówkę. Ale jak już miałabym


skupiać się na jednym facecie, byłby to Piotrek – Ala odłożyła
czasopismo. – Tkwi mi ciągle w głowie. To jest taki mężczyzna, o
którym już zawsze będę myśleć i w jakiś sposób kochać.

– No, pasowaliście do siebie. Zawsze myślałam, że jesteście


najbardziej udaną parą, jaką znałam.

– Nic mi już nie mów. To nie ja chciałam rozstania – przyjaciółka


Zuzi posmutniała.
– Wiem, słonko, ale mam jakieś przeczucie, że jeszcze będziecie
razem.

– Ja miałam takie samo przeczucie co do ciebie i Salomona, ale


chyba się nie zanosi.

– No nie, to już na pewno jest skończone – Zuzia przecięła ręką


niewidoczne więzy. – Teraz myślę sobie, że dobrze się stało. Przecież
my byśmy się pozabijali.

Alicja roześmiała się, pokazując równe, białe zęby.

– Pewnie byś go kiedyś ukatrupiła, ale ja lubiłam Salomona. Jest


taki śmieszny.

– No właśnie, śmieszny. Po co mi śmieszny mąż? – zapytała Zuza


z powagą. – Zresztą wiesz, że mi kto inny teraz siedzi w głowie.

Alicja poszukała pilot od telewizora i włączyła wizję. Kucharz


rozbijał jajko na patelnię pełną pokrojonego mięsa. Zamieszał
drewnianą łyżką zawartość i przyprawił wszystko ziołami.

– Z wilkiem tym bardziej daj sobie spokój. On nie jest dla ciebie.

– A kto jest dla mnie? No powiedz – nastroszyła się Zuzanna.

– Jakiś zajebisty, inteligentny i wartościowy człowiek. – Ala


uśmiechnęła się i pocałowała przyjaciółkę w nos.

Dwie dziewczyny siedziały na podłodze i czekały. Zwiesiły


pokornie głowy, Agata postanowiła też zamknąć oczy. Masowała
nerwowo swoje nieco kwadratowe kolana. Jagoda zauważyła w rogu
pokoju pająka. Miał gruby, czarny odwłok i tyczkowate nogi. Wbiegł
szybko na ścianę i sekundę później zawrócił, by schować się za
łóżkiem. Miał tam jakieś swoje sprawy. Normalnie Jagoda bardzo by
się go bała, ale teraz bała się czegoś innego.
– Spoko, Jaga. Na pewno będzie OK. To niemożliwe, żebyś
wpadła – odezwała się w końcu Agata. – Tylko wreszcie weź ten test i
idź go zrób. Przecież nie będziemy wróżyć z fusów.

Jagoda podniosła się z podłogi i bez słowa sięgnęła po różowy


kartonik. Przeczytała instrukcję i skierowała się do łazienki.
Wyciągnęła z opakowania prostokątny kawałek plastyku i ściągnęła
majtki. Podłożyła końcówkę testu pod strumień moczu, a potem
położyła go na brzegu wanny. Kiedy wyszła z łazienki, natknęła się na
oczekującą pod drzwiami Agatę.

– Trzeba czekać trzy minuty – poinformowała ją.

– Aha – odrzekła dziewczyna.

Obie powróciły do pokoju i ponownie usiadły na podłodze. Agata


wyskubywała z dywanu drobne, niebieskie nitki i wyrzucała je za
siebie.

– Chciałabym być pożarta przez lwa – zakomunikowała.

– Co?

– Chciałabym, żeby zjadł mnie lew – powtórzyła. – Nie chcę


umierać zwyczajnie. Ze starości albo przez raka. Wyobraź sobie, że
moje wnuki pytane o babcię mówiłyby, że zeżarł ją lew. To dopiero
byłby życiorys!

– Myślisz, że już minęły trzy minuty? – zapytała Jagoda.

Agata wzruszyła ramionami.

– Nie patrzyłaś na zegarek, jak robiłaś siku?

– Nie. Zaczekam jeszcze minutę dla pewności.

W końcu leniwie podniosła się z kolan i poszła w stronę łazienki.


Wyszła z niej z testem w ręku i popatrzyła niepewnie na towarzyszkę
niedoli.

– Agatko. Zobacz proszę, bo wydaje mi się, ze jest słaba kreska,


ale ledwo widoczna...

Prawniczka przejęła test i wlepiła wzrok w rzekomą kreskę.


Lustrowała okienko testu przez chwilę, aż w końcu stwierdziła:

– Niby coś tu jest, ale moim zdaniem za mało, jak na ciążę. Miała
być czerwona krecha, a nie taka słaba wić.

W zamku drzwi wejściowych zaskrobał klucz i w mieszkaniu


pojawiła się matka Jagody. Agata wpakowała test do kieszeni spodni.

– No proszę. Kto nas odwiedził! – ucieszyła się rodzicielka


Jagódki. – Miło cię widzieć, kochana. No widzę, że wszystko wraca do
normy – uścisnęła serdecznie obie dziewczyny i zaniosła wypchane
torby do kuchni.

Daj mi zaparkować – poprosiła Ada. – Ciągle mam z tym


problemy. Muszę poćwiczyć przed egzaminem.

Dawidek wysiadł z Fiata Cinquecento i przesiadł się na miejsce


pasażera. Samochód warknął, stęknął i zgasł. Dawid zaklął pod nosem.
Adriana przekręciła kluczyk w stacyjce i auto ruszyło. Gdy
zaparkowała na jednym z parkingów na Zaspie, wysiedli i ruszyli w
stronę bloku. Wjechawszy windą na ósme piętro, zobaczyli, że drzwi
jednego z mieszkań się uchyliły i wyjrzała zza nich otyła babina w
podomce.

– Panienka też by schody zmyła – rzuciła i szybko zamknęła


drzwi.

Młodzi spojrzeli po sobie i roześmiali się. Ada otworzyła


kluczem zamek i weszli do mieszkania, które dziewczyna
zamieszkiwała sama od czasu wyprowadzki Dawida. Rzuciła torebkę
na komodę i poszła do łazienki umyć ręce. Dawidek rozsiadł się
wygodnie w fotelu i włączył Discovery Channel. Zaciekawił się
programem, w którym pokazywano proces wyrobu puszek
aluminiowych.

– O której ma być ta pizza? – krzyknęła z kuchni Ada.

– Za dziesięć minut, Bąbelku.

Dziewczyna przebrała się w luźniejsze ciuchy i wskoczyła


Dawidkowi na kolana. Zebrała wszystkie włosy w dłoni, chłodząc w
ten sposób kark.

– Wiesz, chyba zetnę włosy. Całkiem na krótko. Tak byłoby mi


wygodniej. Co ty na to?

Dawidek spojrzał na swoją dziewczynę z niedowierzaniem i


roześmiał się.

– Chyba żartujesz. Wyglądałabyś jak facet. Nie kręcą mnie laski


z krótkimi włosami – zakończył dyskusję, zapominając o kilku
krótkowłosych kochankach, które przydarzyły mu się w życiu. W
telewizji maszyna naklejała właśnie etykiety na puszki rybne.

– Może wprowadziłbyś się z powrotem? – zaproponowała Ada.

Dawid zapalił papierosa, jak zawsze wtedy, gdy chciał zyskać


kilka sekund przed odpowiedzią.

– Jeszcze nie teraz. Za szybko.

– Okej – zgodziła się potulnie Adriana.

Dostarczono pizzę i dziewczyna rozłożyła ją po kawałku na


talerzach. Dawid zajadał się włoskim plackiem, zostawiając najgrubsze
brzegi. Adriana przyglądała się swojemu przystojniakowi z lubością.
Cieszyła się, że wszystko ułożyło się po jej myśli.
– Śmakuje? – zmiękczyła dziecinnie i przekręciła zalotnie głowę.

– No, jest smaczna. Właśnie lubię taką na cienkim cieście –


potwierdził Dawidek, połykając większy kawałek. Usłyszał sygnał
sms-a i wyjął telefon, by go odczytać. – To Bizon. Ma jakiś problem i
chce się spotkać.

– Dzisiaj?

– Tak, zaraz do niego pojadę.

– Myślałam, że dziś pobędziemy razem. Obejrzymy jakiś film,


poprzytulamy się – mruknęła rozczarowana.

Dawidek wytarł tłuste ręce w serwetkę i pocałował swoją


dziewczynę, przytrzymując ją za brodę.

– Też miałem taką nadzieję, mój Bąbelku. Ale to chyba coś


poważnego. To mój przyjaciel, więc chyba rozumiesz – spojrzał jej
prosząco w oczy.

– Rozumiem – odpowiedziała zrezygnowana.

Chłopak zjechał na dół i wskoczył do swojego auta. Nie było już


korków, więc w dziesięć minut byłw Śródmieściu. Zaparkował na ulicy
Świętego Ducha i wszedł do kamienicy. Kiedy pukał w ukwiecone
drzwi malarki, na jego facjacie malował się szeroki, szczery uśmiech.

Obsikanie kolejnego testu ciążowego nie pozostawiało już


złudzeń. Jagoda miała zostać matką, trwale związując się relacją z
Antonim.

– To wspaniale, moja droga, to zaiste wspaniale – ucieszył się na


wieść o dziecku mężczyzna i zakasłał do słuchawki telefonu. – To
astma. Męczy mnie od dzieciństwa. Nie przejmuj się tym za bardzo.
Biorę leki, ale czasem napady kaszlu się nasilają – tłumaczył.
– No dobrze, Antoni, ale co teraz będzie? – spytała spokojnym
głosem.

– Dzieciątko będzie. Tak się cieszę. Czekałem na taką nowinę od


wielu lat!

Jagoda nie miała pojęcia, jak odnieść się do całego zdarzenia.


Silne uczucia macierzyńskie, które objawiły się u niej już jakiś czas
temu, kazały jej cieszyć się z tego nieoczekiwanego obrotu sytuacji,
jednak sposób, w jaki doszło do stworzenia tej nowej istotki, nijak miał
się do jej wersji idealnego życia.

– Wszystko będzie dobrze – uspokajała sama siebie.

Miała nadzieję, że Antoni oświadczy się jej tak szybko, by mogła


iść do ołtarza jeszcze z płaskim brzuchem.

– Słuchaj, Jaga. To jak on jest hrabią, to ty będziesz hrabiną –


odkryła któregoś dnia Agata. – Już cię widzę, jak chodzisz w
gronostajach i palisz fajki z lufki.

Dziewczyny roześmiały się, wyobrażając sobie arystokratyczne


życie, które czekało Jagodę.

– Kiedy powiesz twojej mamie? – Agata zburzyła radosny nastrój


i ściągnęła przyjaciółkę na ziemię.

Jagoda nie miała pomysłu, jak poinformować swoją matkę. Póki


co, czuła w podbrzuszu tańczące jelita, zupełnie jakby przygotowywały
się na ostrą biegunkę. Jednak następstwa miały być poważniejsze niż
rozwolnienie.

Zuzanna lubiła seks w sposób oczywisty. Jeśli zdarzały jej się


okresy posuchy, odbijało się to na jej samopoczuciu, a w dalszej
konsekwencji na wyglądzie. Bez odpowiedniej dawki seksu więdła,
bladła i chudła. W takich chwilach często była posądzana przez
znajomych o postępującą anemię albo o jeszcze gorsze choróbska.
Bywały dni, kiedy desperacja prawie popychała ją ku ostatecznemu
rozwiązaniu, jakim było wyjście na ulicę i nawoływanie przez megafon
chętnego do zaspokojenia jej chuci ogiera. Zachowywała się wtedy
zupełnie jak marcowa kotka, która przy podwórkowych śmietnikach
wylewa swoje żale, czekając na burego kocura. Zuzanna jednak
poznała niezawodny sposób na rozładowanie napięcia seksualnego i nie
obawiała się go użyć. Jeśli perfidny los sprawiał, że nie miała akurat
pod ręką żadnego penisa, przeobrażała się w Zuzię-samosię. I choć
ciężko było jej to przyznać, doprowadziła własną technikę masturbacji
do takiej perfekcji, że każdemu kolejnemu kochankowi coraz trudniej
było ją usatysfakcjonować. Kiedy uprawiała seks sama ze sobą, orgazm
zjawiał się zawsze z całą właściwą sobie otoczką fajerwerków. Z
mężczyznami bywało różnie. Czasami, gdy była już bliska odlotu,
kochanek zmieniał tempo i orgazm wychodził bocznymi drzwiami.
Cieszyła się, że mało który facet pytał ją, czy doszła, bo mając dobre
serce, zawsze kłamała, że była na samym szczycie rozkoszy. Nie lubiła
ranić ludzi. Z Dawidkiem nie musiała niczego udawać. Za każdym
razem tak sprawnie prowadził ją swoją batutą, że wydobywał z niej
najwyższe, czyste dźwięki, aż kończyła na górnym „o”. Teraz jednak,
gdy Dawidek wymienił główną flecistkę i wyrzucił Zuzę z orkiestry, ta
musiała radzić sobie sama.

Gdy wróciła z pracy było już bardzo późno. W mieszkaniu


panowała ciemność. Zapaliła knot grubej, pomarańczowej świecy,
oblepionej stopionym woskiem. Dawała ona na tyle dużo światła, aby
swobodnie poruszać się po pokoju, jednak nie burzyła intymności, a
wręcz przeciwnie – podkreślała ją. Zuzia włączyła swój komputer i
najechała kursorem myszki na zakładki. Wybrała stronę porno z
darmowymi filmami, przeważnie produkcji francuskiej. Kiedy na
ekranie pojawiły się propozycje filmów wideo, dziewczyna nachyliła
się lekko, by zlustrować potencjał oferowanych jej pornosów. Nie
znalazła jednak nic, co by ją zainteresowało, więc wpisała w
wyszukiwarkę hasło: old man sex. Natychmiast na ekranie wyskoczyły
nowe propozycje. Zauważyła, że z wiekiem podniecają ją coraz
bardziej wyuzdane konfiguracje. Zaczynała od oglądania zwyczajnej
kopulacji zwyczajnej pary, potem nastał etap podniety seksem
grupowym, skąd niedaleko było już do zaciekawienia się układem
biseksualnym. Po pewnym czasie najlepszym afrodyzjakiem okazało
się porno gejowskie. Bezcenną pomocą wykazał się tutaj Konrad, który
co kilka dni dostarczał jej nowości z homokinoteki. Jednak nawet on
uznał jej seksualne fantazje za co najmniej dziwaczne, o czym ją
szczerze poinformował.

– Nigdy jeszcze nie słyszałem, żeby jakaś laska napalała się na


widok naszych zabaw. Już częściej spotykam się z tym, że dziewczyny
podpatrują lesbijskie akcje.

– Koniku, skoro ja tak bardzo kocham penisy, mam ochotę


patrzeć na jak największą ich ilość. Cipki mnie nie kręcą, więc nie
potrzebuję ich w filmach – wyjaśniła mu nie bez logiki.

– To masz tak jak ja – zrozumiał w końcu.

Wkrótce gejowska erotyka musiała ustąpić miejsca japońskiej


sztuce bukake. Zuzanna lubiła być zdominowana w łóżku, dlatego też
wulgarne spuszczanie na twarz kobiety bardzo ją podniecało. Aktualnie
znajdowała się w miejscu, w którym nigdy nie myślała się znaleźć.
Miała kompletny odjazd na punkcie filmów ze starymi, grubymi
aktorami porno i takich szukała w sieci. Niestety, tacy mężczyźni
zazwyczaj uprawiali miłość z bardzo młodymi panienkami i Zuzanna
zawsze bała się, że niechcący wejdzie na pedofilskie strony. W razie
wpadki nie miała nic na swoją obronę jak tylko to, że kręcą ją stare
oblechy. Wiedziała, że to tłumaczenie było tak niewiarygodne, że nie
dawało jej żadnego alibi. Po zapoznaniu się ze zwiastunami filmów,
wybrała jeden, który ciekawie się zapowiadał. Urodziwa blondyneczka
ubrana w kusy, szkolny mundurek szła przez las i zbierała grzyby. Po
chwili spotkała starego grzybiarza, który po krótkiej rozmowie,
otworzył rozporek spodni i pokazał jej swój okaz. Blondynka uklękła i
natychmiast zabrała się do smakowania maślaka mężczyzny. Po kilku
przesunięciach wargami po trzonie grzyba, oczom Zuzanny ukazał się
dorodny, twardy prawdziwek. Zuza podwinęła spódniczkę i położyła
dłoń na swoim wzgórku łonowym, ciągle osłoniętym majtkami.
Pomasowała go delikatnie opuszkami palców i poczuła bijące z niego
ciepło. Tymczasem grzybiarz położył na mchu pojętną uczennicę i
trzęsącymi się dłońmi zerwał z niej bieliznę. Dziewczyna miała
różową, całkowicie ogoloną szparkę, na którą starzec naparł językiem.
Trzepotał nim szybko, sprawiając tym dużą przyjemność młodziutkiej
kochance. Ta przymykała oczy i z otwartą buzią przyjmowała dar
grzybiarza. Zuzanna odchyliła majtki i zaczęła lekko drażnić łechtaczkę
palcem wskazującym. Niekiedy zsuwała go w dół, aby zanurzyć w
wilgotnej dziurce, potem wracała tą samą drogą nawilżając wargi
sromowe i guziczek łechtaczki. W tym momencie dziadek obróciwszy
kochankę tyłem do siebie, wdarł się w nią i pulsował w niej sprawnie,
zaciskając powieki z wysiłku. Zuzanna, czując ogromne podniecenie,
wyłączyła szybko film i wstała od komputera. Żeby się trochę
wyciszyć, wypiła duszkiem szklankę soku pomarańczowego, po czym
udała się do łazienki. Pospiesznie zrzuciła ubrania na podłogę i naga
wskoczyła do wanny. Odkręciła kurek ciepłej wody i poczekała, aż ta
zrobi się piekielnie gorąca. Dopiero wtedy otworzyła minimalnie kurek
z zimną wodą, tak by się nie poparzyć, ale żeby woda pozostała
porządnie nagrzana. Ponieważ łazienka od czterdziestu lat nie zmieniła
wyposażenia, również główka prysznica była starego typu. Jako że nie
miała regulacji strumienia, Zuzanna zdjęła całe sitko i woda trysnęła
jednym, skumulowanym torem o dużym ciśnieniu. Zuza nauczyła się
tego jeszcze w akademiku, kiedy to Alicja przekazała jej przyjacielskie
instrukcje. Strumień był odpowiedni, więc dziewczyna usiadła w kucki
i nakierowała wodę wprost na rozbudzoną łechtaczkę. Oczyma
wyobraźni przywołała ostatnio widziane obrazy i odtwarzała je
sekwencja po sekwencji. Nagle jej ciałem wstrząsnął olbrzymi dreszcz,
a wszystkie członki wypełniło afrykańskie ciepło. Zuza sapnęła cicho i
natychmiast poczuła się zmęczona i słaba. Wyszła z wanny i nie
wycierając się nawet ręcznikiem, podreptała do swojego pokoju, gdzie
zwaliła się mokra do łóżka. Zamknęła oczy i odpoczywała. Było fajnie,
tylko że żadne męskie dłonie nie masowały jej spragnionego dotyku
ciała.

Dawidek spoczywał w pozycji półleżącej na kanapie w


mieszkaniu Adriany i z przymkniętymi oczyma wsłuchiwał się w
dźwięki, które generowała nowo zakupiona płyta. Szczególnie
interesowały go gitarowe riffy, które potem zamierzał wykorzystać jako
bazę we własnych kompozycjach. Tymczasem Ada, rozłożywszy deskę
do prasowania i napełniwszy wodą specjalny pojemniczek żelazka,
zabrała się za prasowanie swoich wyjściowych koszul. Niektóre
zagniecenia musiała obficie spryskiwać wodą, żeby móc je dostatecznie
wygładzić. Adriana lubiła mieć całą garderobę porządnie wyprasowaną.
Pod rozgrzaną płytą żelazka umieszczała zarówno bawełniane bluzki,
jak i dżinsy oraz bieliznę. Sama czynność prasowania rozluźniała ją,
była więc doskonałym zajęciem w chwilach stresu.

– Kochanie, chciałbyś, żebym ci coś wyprasowała? – zapytała


Dawidka.

– Nie.

Płyta się skończyła i zapadła cisza, przerywana tylko sykiem


wypuszczanej przez żelazko pary. Dawid trwał bez ruchu w tej samej
pozycji, jakby odtwarzając w głowie usłyszane melodie.

– Wiesz, chyba poszukam współlokatorki... Trudno mi samej


opłacać mieszkanie, a skoro ty nie chcesz się wprowadzić, muszę
pomyśleć o kimś innym.

– Okej.

– No chyba, że jednak chciałbyś tu wrócić? – drążyła dalej


Adriana.

Chłopak pokręcił przecząco głową, nie wysilając się nawet, żeby


wyjaśnić przyczynę odmowy. Chwycił paczkę papierosów i
wyciągnąwszy jeden z nich, wsadził go do ust.

– Gdzie zapalniczka? – rzucił.

– Ach, przepraszam zabrałam ją do kuchni, żeby nastawić


czajnik. Już po nią idę, poczekaj sekundkę – dziewczyna pobiegła
skruszona do kuchni i po chwili podała zapalniczkę Dawidkowi. –
Całkiem zapomniałam – dodała jeszcze z przepraszającym uśmiechem.
– Dobra – chłopak machnął ręką poirytowany – nie spinaj się tak.

Podpalił sobie papierosa i zaciągnął się nim głęboko. Potem wstał


niespiesznie i podszedł do okna.

– A jak twoja książka? Napisałeś już coś? – znów padło pytanie


ze strony Adriany.

Dawidek obrócił się do niej wyraźnie rozjuszony:

– Co ci jest, do cholery?! Przeprowadzasz ze mną wywiad?

Ada odstawiła żelazko i popatrzyła na niego smutno.

– Próbuję znaleźć temat do rozmowy. Siedzimy cały dzień w


milczeniu, a miło by było porozmawiać. Myślałam, że lubisz gadać o
twojej książce – wyjaśniła ponuro.

Dawidek opanował się nieco i z powrotem usiadł na kanapie.

– Nie mam weny. Mam wszystko obmyślone w głowie, ale jakoś


nie mogę się zebrać, żeby to spisać – wyjaśnił dobrodusznie. –
Przepraszam, że na ciebie naskoczyłem – dodał w końcu.

Adriana porzuciła prasowanie i podeszła do Dawidka:

– Wydaje mi się, że to przez to, że ciągle jesteś na mnie zły za tę


sprawę z Markiem. Nie dziwię ci się i wiem, że to moja wina. Zrobię
wszystko, by ci wynagrodzić ten mój błąd. Obiecuję – ucałowała go w
czoło.

W każdy ostatni piątek miesiąca matka Jagody odwiedzała


znajomego fryzjera, który odświeżał jej kolor włosów. Od wielu lat
trzymała się sztywno mahoniowego odcienia, bojąc się radykalnych
zmian. Uważała, że nie warto zmieniać rzeczy, które się sprawdzają.
Raz na trzy miesiące przyciemniała także brwi henną, ponieważ natura
obdarzyła ją rzadkimi i bardzo jasnymi włoskami.

– A może wycieniowalibyśmy dziś trochę po bokach? To


nadałoby takiego młodzieżowego wyglądu – zaproponował z
entuzjazmem fryzjer Tomasz. – Teraz dużo pań tak się czesze –
machnął jej grzebieniem przed oczyma.

– No nie wiem... Sama nie wiem – uśmiechnęła się


przepraszająco. – Może następnym razem. Dziś proszę mnie uczesać,
tak jak ostatnio.

„Ostatnio i ostatnio, i tak jak pięć lat temu, ty głupia, staromodna


cipo”, pomyślał Tomasz i dodał głośno:

– Rzeczywiście ma pani rację. To cięcie jest dla pani wyjątkowo


korzystne.

Chwycił kosmyk włosów i skrócił go jednym ruchem.

– A co u córeczki? Nadal pracuje w galerii?

Na twarzy kobiety pojawił się rumieniec dumy.

– Taaak, miała chwilę przerwy, musiała odpocząć, a teraz wróciła


i przygotowują z szefową dużą wystawę rzeźb.

Fryzjer dostrzegł na czubku głowy klientki pierwsze objawy


łupieżu, lecz zachował informację dla siebie i powiedział tylko:

– No to fantastycznie, że ma pani taką zdolną córkę.

– No udało mi się dziecko, to prawda – kobieta pękała z


zadowolenia. – Teraz spotyka się z pewnym stomatologiem i są bardzo
szczęśliwi. Narzeczony córki nie mieszka w Trójmieście, więc widują
się rzadko, ale to może i lepiej, bo bardziej tęsknią za sobą –
zarechotała rozbawiona.
„Gówno mnie to w sumie obchodzi”, pomyślał Tomasz i spojrzał
na wiszący na ścianie zegar. Z ulgą odnotował, że pozostała mu tylko
godzina pracy.

W małej salce panował przyjemny półmrok. Szklane kinkiety w


kształcie róż rzucały czerwone światło. Przy każdym stoliku miejsca
były pozajmowane do granic możliwości. Obcy ludzie przysiadali się
do siebie, by uczestniczyć w sympatycznym wydarzeniu
zorganizowanym z okazji Dnia Świętego Walentego. Śmiech, który co
kilka sekund wznosił się nad głowami widzów, wirował w powietrzu,
mieszając się z zapachem zapalonych świec. Ludzie raczyli się
drinkami z kolorowymi słomkami. Ci z gości, którzy zapłacili za
droższe napoje, mogli również liczyć na kieliszki przystrojone
plastrami ananasów i darmowe solone orzeszki. Co niektóre kobiety
świeciły się na twarzach, ich kosmetyki nie podołały gorącej
atmosferze, jaka panowała w środku. Mężczyźni rechotali głośno,
rozdziawiając bez skrępowania paszcze i ukazując głębokie,
podrażnione alkoholem gardła. Kelnerzy z zaczerwienionymi
policzkami uwijali się między klientami, starając się nie zasłaniać
sceny. Panowała radosna atmosfera miłości. Dawidek uniósł ramię i
zobaczył z dezaprobatą, że jest niemiłosiernie spocony pod pachą.
Mokra plama na koszuli jasno wskazywała, że jego antyperspirant nie
poradził sobie w trudnych warunkach.

Na podwyższeniu stał facet w garniturze i trzymając w ręku


mikrofon, dzielił się z gośćmi lokalu swoim komicznym monologiem,
wzbudzając salwy śmiechu.

– Filozof powiedział: Niebo gwiaździste nade mną i prawo


moralne we mnie. Okej, ale do pełnego szczęścia przydałby się jeszcze
ktoś pode mną... – Komik zmarszczył brwi, robiąc zabawną minę, a
publiczność ryknęła śmiechem. – Powiem wam coś. Naprawdę nie
rozumiem kobiet. Przekłuwają sobie uszy, nosy, pępki, brodawki,
wstrzykują silikon w różne części ciała, depilują się gorącym woskiem,
robią sobie lifting, tatuaże, odsysają tłuszcz, usuwają żebra, operują
biusty, rodzą dzieci i robią mnóstwo innych bolesnych rzeczy... A nie
można ich bzyknąć, bo je głowa boli!
Dawidek roześmiał się głośno.

– To jest szczera prawda – nachylił się do Adriany, by podzielić


się refleksją. – Koleś ma sporo racji.

Ada spojrzała na chłopaka z politowaniem i poczochrała go po


głowie.

– No, ty już chyba nie masz na co narzekać. Jeśli ktoś mógłby


narzekać, to ja.

– A na co chcesz narzekać? – spytał Dawid, nie odwracając


głowy.

Facet ze sceny chwycił mikrofon w drugą rękę i kontynuował


występ.

– Ostatnio wszedłem na wagę łazienkową i z całej siły


wciągnąłem brzuch. Moja sympatyczna małżonka spytała mnie, czy
pomyślałem, że to mi coś pomoże. Odpowiedziałem, że owszem, tylko
w ten sposób mogę zobaczyć, ile ważę – komik otarł pot z twarzy i
uśmiechnął się szeroko do publiczności. – Sprawdziłem mój wskaźnik
BMI i wiecie co? Jestem za niski!

Sala znów roześmiała się ubawiona. Ada powróciła do wątku.

– Narzekam, bo ciągle gdzieś znikasz. Umawiam się z tobą na


konkretną godzinę, a ty często nie przychodzisz. Gdy dzwonię do
ciebie, to nie odbierasz. Wiem, że nie mogę cię kontrolować, ale to mi
sprawia przykrość.

– Po operacji lekarz powiedział, że moja żona powinna mieć


wycięte migdałki, gdy była jeszcze dzieckiem. Wobec tego rachunek za
operację przesłałem teściowej – rzucił nowy żart artysta estradowy.
Ludzie znów się roześmiali, ale Dawidek pozostał poważny. Odwrócił
się w stronę dziewczyny i patrząc jej odważnie w oczy powiedział:
– Przepraszam, Ada. Nie powinienem tak robić. To się więcej nie
powtórzy.

– Naprawdę, kochanie? Jesteś pewien, że potrafisz się zmienić?

– Nie, nie potrafię. To się już więcej nie powtórzy, bo już w ogóle
nie będziemy się spotykać.

Ada zaniemówiła, słysząc słowa, których nigdy nie spodziewała


się usłyszeć w Dniu Zakochanych, a tym bardziej w tandetnym lokalu
pełnym pijanych, rozbawionych ludzi.

– Co powiedziałeś?

– Chciałem, ci to powiedzieć później, gdy facet skończy, ale


skoro zaczęłaś temat, to nie mogłem dłużej czekać.

Mężczyzna z mikrofonem rozpiął koszulę, rozgrzany od emocji,


których nie brakowało tego wieczoru. Publiczność przyjęła go
entuzjastycznie i był zachwycony swoim występem.

– Moją żonę podnieca uprawianie seksu w takich miejscach, w


których grozi przyłapanie. I przyznaję, kilka razy ją przyłapałem –
wychrypiał zmęczonymi strunami głosowymi. Na sali rozległy się
gromkie brawa.

Ada w jednej chwili oblała się zimnym potem. Usiłowała


zachować spokój.

– Więc po co w ogóle wróciliśmy do siebie? – zapytała rzeczowo.

Dawidek spojrzał na nią zimno. Napił się swojego drinka z


podwójną wódką i zupełnie spokojnie wyjaśnił:

– Bo to ja muszę mieć ostatnie zdanie.


Adriana wstała z miejsca i ruszyła do drzwi. Czuła, że musi
natychmiast opuścić to miejsce, ponieważ jakieś niewidzialne macki
złapały ją za gardło i nie chciały puścić. Nie wiedziała, czy świeci
słońce, czy pada deszcz. Nie wiedziała, że zapomniała wziąć swoją
torebkę z krzesła. Jedno, co wiedziała, to tylko to, że za chwilę
zwymiotuje.

Zuzanna skończyła nagrania i lekkim krokiem parła przez


zimową Żabiankę, aby odwiedzić Alicję. Przyjaciółka mieszkała
kilkaset metrów dalej, dlatego dziewczyny mogły często się ze sobą
spotykać. Taki był zresztą ich cel, kiedy po obronach dyplomów
poszukiwały mieszkań dla siebie. Dziewczyny poznały się pierwszego
dnia studiów, pod aulą, na której miała odbyć się inauguracja roku
akademickiego. Ponieważ obie spóźniły się na imprezę, postanowiły
nie przeszkadzać w przemowach i zamiast na salę, poszły do klubu na
drinka. Potem okazało się, że podczas uroczystości wszyscy
pierwszoroczniacy składali przysięgę żakowską. Przez kolejne pięć lat
nauki, ani Zuza, ani Alicja nie były pewne, czy są równoprawnymi
członkiniami braci studenckiej, ponieważ nikomu nic nie przysięgały.
Mimo to obie ukończyły politologię z wyróżnieniem, w związku z
czym jedna znalazła zatrudnienie w banku, a druga w radio. Zuzanna
mijała wystawy osiedlowych sklepików, które w większości mieniły się
wszelkimi odcieniami czerwieni, przypominając o wczorajszym
święcie zakochanych. Święcie, które w zależności od tego, czy
dziennikarka była akurat w relacji miłosnej, czy w takowej nie była,
była jej ulubionym lub znienawidzonym świętem. Tego roku Zuzanna
nie znosiła tych wszystkich durnych serc z jeszcze głupszymi napisami
„I love you” i „Bądź moją walentynką”. Miała nieodpartą ochotę
kopnąć w wypełnione bordowymi różami wiadro ulicznej kwiaciarki,
która liczyła na to, że jakiś zapominalski klient zakupi całe naręcze, by
udobruchać swoją drugą połówkę. W końcu Zuza dotarła do klatki
Alicji, nacisnęła dzwonek domofonu i słysząc lekkie bzyczenie pchnęła
drzwi. Mieszkanie znajdowało się na parterze, więc nie było potrzeby
wołać windy. Jednak Zuzanna z przekory wciskała guzik, ilekroć
odwiedzała przyjaciółkę.

– Żeby się nie zastała – tłumaczyła Alce, gdy ta ją pytała, po co


robi to za każdym razem. Alicja uchyliła drzwi i Zuza wcisnęła się w
szczelinę, która się utworzyła.

– Słuchaj, wiem, że jestem szczupła, ale nie jest to zbyt grzeczne


z twojej strony, że każesz mi się przeciskać – mruknęła Zuzanna.

– Boję się przeciągów. To źle wpływa na moje ślinianki –


wyjaśniła jej z powagą Alicja.

Dziewczyny przeszły do pokoju, gdzie na stole stał dzbanek z


parującą herbatą. Zuzia wyczuła pomarańczowy aromat przetykany
nutą czekolady.

– Moja matka nigdy nie wypiłaby czegoś takiego. Dla niej


herbata to czarny, gorzki granulat i nie zgadza się na żadne udziwnienia
w tym względzie.

– Weź, nasi rodzice są z innej epoki – machnęła ręką Alka. –


Czasem dziwię się, że w ogóle rozumieją jeszcze moje komunikaty. Na
przykład mój ojciec zupełnie nie pojmuje moich problemów z
Gabrielem. On nadal tkwi w złotych czasach, gdy małżeństwo było
jedyną drogą dla kochających się ludzi.

– Ale właściwie dlaczego tak się na to wściekasz? To brzmi


bajecznie i nie miałabym nic przeciwko, żeby nadal tak było.

– No tak, ale Zuza, dobrze wiesz, że zupełnie inaczej to teraz


wygląda i trzeba odnaleźć się jakoś w tym świecie pokrętnych relacji.

Zuzia posłodziła swoją herbatę i napiła się ostrożnie, by nie


poparzyć ust. Gorąca ciecz wypełniła jej gardło, dzięki czemu niemal
natychmiast całe zziębnięte ciało odzyskało swoją normalną
temperaturę.

– Jak walentynki? – zadała pytanie, jakby od niechcenia.

Alicja zrobiła się purpurowa i syknęła przez zęby.


– Nie przypominaj mi. A zresztą opowiem ci... – Alka usadowiła
się wygodniej na krześle. – Więc naprawdę przyłożyłam się do tego,
aby ten wieczór był sympatyczny. Zrobiłam pyszną kolację, czyli sushi
według starej japońskiej receptury. Kupiłam wino. Nakryłam ładnie do
stołu, ułożyłam zielone serwetki w białe kwiatki, zapaliłam zielone
świece, bo wiem, kurwa, że on lubi zielony. A w prezencie kupiłam mu
płytę jego ulubionego zespołu. Przyszedł spóźniony, bo po pracy
poszedł z kumplami obejrzeć zjazd starych garbusów. Przyniósł kwiaty,
ale to wiesz, dlatego, że mu dzień wcześniej powiedziałam, że ma mi
kupić.

– No, no – przytakiwała dodatkowo głową Zuzka i starała się


bagatelizować burczenie w jej własnym żołądku. – No i co dalej?

– Wszedł do pokoju, rozejrzał się i zapalił górne światło, bo mu


było za ciemno. Nic nie powiedziałam, tylko zaprosiłam go do stołu i
podałam mu prezent. Obejrzał okładkę, powiedział, że fajnie i rzucił tę
płytę na łóżko!

Zuza pokręciła głową z dezaprobatą i pomasowała się po


brzuchu, chcąc uciszyć swoje kiszki.

– Potem poprosiłam go, żeby otworzył butelkę wina, na co on


stwierdził, że szkoda, że kupiłam czerwone, bo on woli białe... Wtedy
zaczął dosłownie pożerać to sushi, nie sprawdzając nawet, czy ja sobie
też nałożyłam. Kiedy zeżarł już prawie wszystko z półmiska, spytał
mnie, skąd mam przepis i że następnym razem on kupi składniki i zrobi
zajebiste sushi. A ja, kurwa, co zrobiłam, ogórkową? Potem wstał od
stołu, pocałował mnie w czoło i odpalił komputer. I wiesz co zrobił?

– Co zrobił?

– Zaczął grać w grę strategiczną „Atleci”, powiadamiając mnie,


że musi zaliczyć piąty poziom. Do łóżka przyszedł grubo po północy,
wykręcił się dupą i zasnął. Tyle, jeśli chodzi o moje walentynki –
zakończyła opowieść Alicja.
– To faktycznie miałaś prawo się zdenerwować, chociaż dobrze,
że masz na kogo się denerwować.

– Słuchaj, Zuzia, zrobię ci kanapkę, bo słyszę, jak twój żołądek


budzi się do życia. A ty dostałaś jakąś walentynkę od nieznajomego?

– Jedną, ale znam dość dobrze tego wielbiciela. To mój ojciec.


Każdego roku przesyła mi walentynkową kartkę.

– O, jak słodko – rozanieliła się Alicja.

– W zeszłym roku dostałam kartkę elektroniczną od Dawidka.


Takiego nagiego faceta poruszającego pośladkami w takt muzyki.

– A dajże już mi z nim spokój. Zachowujesz się, jakby był


ostatnim facetem na ziemi! – wkurzyła się Alka. – Widzisz, wysyła
wszystkim swoim laskom maile, bo nie stać byłoby go na zwyczajne
kartki pocztowe. Tyle ich ma – dodała, żeby być pewną, że Zuza ją
zrozumiała.

Wracając od przyjaciółki, Zuzanna zahaczyła jeszcze o


mieszkanie Konrada, z którym nie widziała się od wieków, mimo że
mieszkali w oddaleniu kilku pięter od siebie. Mężczyzna otworzył jej
drzwi odziany w podomkę koloru żółtego.

– Cześć, słońce! – przywitał ją uradowany.

– To chyba ty – odpowiedziała mu ze swadą. – Wyglądasz, jak


wielkie słońce w tym szlafroku – cmoknęła go w policzek. –
Przeszkadzam?

– Ależ nie, Susan. Właśnie miałem wziąć długą, aromatyczną


kąpiel, ale to może poczekać. Co u ciebie nowego? Wyglądasz
fantastycznie!

Zuzanna pęczniała z dumy. Ostatnio zainwestowała trochę w


swoją garderobę i w jej szafie pojawiło się kilka eleganckich kreacji.
Dziś założyła na siebie delikatną, fioletową sukienkę, zakończoną
czarnym tiulem. Do tego ubrała stylowe botki na średnim obcasie.
Czuła się seksowna i zadbana.

– Dziękuję, Koniku, miło słyszeć od ciebie takie słowa. U mnie,


niestety, nie dzieje się nic nowego. Dostałam drobną podwyżkę w
pracy i zaproponowano mi prowadzenie własnej audycji.

– Jak znam ciebie, to pewnie audycję erotyczną...

– Poniekąd – zamruczała leniwie – takie nocne rozmowy o


wszystkim, w tym o seksie. Ma się nazywać „Organza”.

– Nazwa nie pozostawia złudzeń. I co z tym?

– Zastanawiam się, ale pewnie się zgodzę... Na pewno się


zgodzę. W sprawach miłosnych wielkie, okrągłe zero. Wracam właśnie
od mojej przyjaciółki Alicji i ona też nie ma lekko.

Zuzka opowiedziała sąsiadowi walentynkowy wieczór Alki, nie


pomijając żadnego szczegółu.

– Wow, mnie by się to podobało. Chciałabym, żeby ktoś mi


przygotował taką kolację.

– Więc chyba już wiem, w czym rzecz... Po prostu Ala nie


związała się z gejem, dlatego Gabriel zareagował na to wszystko tak
obojętnie. Powinna była mu puścić mecz hokeja i postawić browara. To
na pewno sprawiłoby mu więcej frajdy.

– Pewnie tak – zamyślił się Konrad. – A widzisz, mój ideał, tak


jak myślałem, porzucił mnie.

– No co ty opowiadasz! – obruszyła się Zuzanna. – A to niby


dlaczego?
– Powiedział, że nie wyglądam wystarczająco dobrze, żeby go
podniecać. Poza tym nie chciał spotykać się z nauczycielem języka, bo
to mało rozwijające. Szuka kogoś na swoim poziomie. No i ja go
rozumiem. Każdy ma swoje wymagania.

– Mógł to jednak jakoś inaczej uzasadnić. To okrutne z jego


strony.

Konrad wzruszył ramionami i zaczął piłować sobie paznokcie u


lewej dłoni.

– Czemu do mnie nie przyszedłeś się wyżalić? Wygadanie się


zazwyczaj pomaga.

– Jestem mężczyzną. Nie muszę się wygadywać! – mężczyzna


zrobił obrażoną minę. – Zresztą, póki co, koniec z facetami!

Minęły dwa tygodnie od kiedy ciąża Jagody stała się faktem,


jednak Antoni nie kwapił się do przyjazdu. Ich kontakty ograniczyły się
jedynie do codziennych rozmów telefonicznych, które były
niekończącą się laudacją Antoniego na temat swojej osoby. Zdążył już
opowiedzieć Jagódce wszystkie anegdoty ze szkoły podstawowej,
opisać swoich nauczycieli z liceum i zaprezentować wszystkie tematy
prac zaliczeniowych, jakie zdarzyły mu się na studiach w Bonn.

– Musisz wiedzieć, że moja mamusia zawsze, gdy przychodzą do


nas goście, opowiada, że jestem bardzo uczciwym człowiekiem, jednak
zdarzyło mi się korzystać ze ściąg na maturze z matematyki. Bardzo
mnie to irytuje, bo ja nawet nie zdawałem matury z matematyki. I
wtedy muszę szukać mojego świadectwa maturalnego, żeby wszystkim
udowodnić, że nie mogłem ściągać na matematyce, bo jej po prostu nie
zdawałem. Wszystko jest dobrze do następnego razu, kiedy to
przychodzą nowi goście i sytuacja się powtarza. To znaczy, mamusia
opowiada, że ściągałem na matematyce, a ja znów szukam tego
nieszczęsnego dyplomu. Teraz trzymam już świadectwo na wierzchu na
wypadek wizyty gości. Mamusia nie powinna podawać w wątpliwość
mojej szczerości.
– Kiedy przyjedziesz? – chciała wiedzieć Jagoda.

– Chciałbym bardzo przyjechać, moja droga, jednak mam tak


wielu pacjentów, że nie wiem, kiedy mi się uda. Oni mnie potrzebują.
Musisz wiedzieć, że ja pomagam ludziom, moja słodka.

Rozmowy z Antonim zaczęły już denerwować Jagodę. Poczuła,


że mówiąc do niego, obija się o jakąś niewidoczną ścianę, a jej słowa
lądują w ciemnym zaułku. Ciągle chciała wierzyć, że ich wspólna
przyszłość wkrótce nabierze różowego koloru, ale jako że nie była
głupia, a tylko naiwna, zaczęły dochodzić do niej realia sytuacji.

– Ja ciebie też potrzebuję. Tutaj – dodała z naciskiem. – Jestem w


ciąży z tobą, a nawet nie wiem, jak ty to wszystko widzisz. Kiedy
zamierzasz przedstawić się mojej mamie, wziąć ślub ze mną, ustalić,
gdzie będziemy mieszkać...?

Antoni roześmiał się gwałtownie, aż śmiech przeszedł w


kasłanie.

– Gdy przyjadę do Gdańska, to wszystko ustalimy. Na pewno


dogadamy się. Musisz wiedzieć, że ataki astmy nasiliły się i moi
przyjaciele poradzili mi wyjazd do gorących źródeł na Słowację. Nie
wiem, co mam robić w tej sytuacji, bo jeśli mam zostać ojcem, to
powinienem dbać o swe zdrowie...

Jagoda natychmiast wyobraziła sobie obłożnie chorego


Antoniego na łożu śmierci, a samą siebie z małym kwilącym
zawiniątkiem w ręku.

– No to jedź, jedź koniecznie. Skoro to ma pomóc w leczeniu


twojej astmy, to oczywiście, jedź.

– Pojadę na dwa tygodnie i jak tylko wrócę, ustalę z tobą termin


mojego przyjazdu do Trójmiasta, dobrze?
Tym razem Jagoda była zadowolona z rezultatu dyskusji z
Antonim. Niebo nad nią zaczęło się przejaśniać.

Codzienna droga do pracy stawała się dla Jagody coraz


trudniejsza do pokonania. Mimo że przytyła tylko kilogram, miała
poczucie ciężkości nosorożca. Każdy krok był wyczynem na miarę
brązowego medalu w lekkiej atletyce. Nagle stała się bardzo wyczulona
na zapachy. Nie znosiła jazdy tramwajem, ponieważ mogła z łatwością
wymienić każdy rodzaj pożywienia, jaki objawiał się w porannym
oddechu pasażerów. Dowiedziała się, w jak powszechnym stopniu
rodacy uwielbiają jaja, kiełbasę, pomidory i czosnek. O dziwo, czosnek
przynosił jej jednak wonną przyjemność. Wcześniej go nie cierpiała i
nie uznawała w swoim jadłospisie, teraz kupiła na targu szary wieniec i
powiesiła w swoim pokoju. Chociaż nie odczuwała wzmożonego
apetytu, jadła jednak więcej. Usprawiedliwiała się, że wreszcie jest w
takim momencie życia, że może sobie pozwolić na większe łakomstwo.
Ponieważ miała tendencję do wzrostu wagi ciała, od dziecka
ograniczała się w swoich chęciach zaspokajania kubków smakowych.
Teraz jednak pozwoliła sobie z całą łaskawością ciężarnej kobiety na
obżarstwo. Dużo spała, jednak i tak wciąż była zmęczona.
Popołudniowe drzemki przynosiły jej krótkotrwały odpoczynek i przez
cały dzień nie przestawała ziewać. Matka, podejrzewając córkę o
cukrzycę, wysłała ją na badania, ta jednak nie wybrała się do szpitala,
informując tylko rodzicielkę, że ma prawidłowe wyniki krwi.
Tymczasem spadł śnieg, a Antoni powrócił z gorących źródeł.

– Mówię ci, moja kochana. Takie ciepłe wody są zaiste wspaniałe


dla podreperowania zdrowia. Musisz wiedzieć, że czuję się po tym
pobycie na Słowacji doskonale. Dziękuję ci, że mnie tam wysłałaś.

Jagoda była dumna z tego, że tak dobrze poradziła swojemu


hrabiemu i że on to docenił. Wypytała grzecznie o warunki pogodowe i
wygodę podróży. Opowiedziała o swoim samopoczuciu i planowanych
wizytach lekarskich.

– Jagódko, przyjadę do ciebie na początku marca. Pasuje ci ten


termin? Musisz wiedzieć, że stęskniłem się już za tobą i naszym
dzieciątkiem.

Jagoda omal nie podskoczyła z radości. Nie podskoczyła, bo za


ciężko było jej skakać.

– Fantastycznie. Cieszę się, że w końcu powiemy o tym mojej


mamie. Coraz trudniej mi już ukrywać przed nią ciążę.

– Aha, no dobrze. Powiemy jej o tym razem. Zresztą,


sympatycznie będzie mi poznać twoją mamusię.

– A ty już powiedziałeś swoim rodzicom?

– Jeszcze nie, musisz wiedzieć, że moja mamusia i mój tatuś są w


podeszłym wieku i to mogłoby ich bardzo wzruszyć. Powiem im, jak
już będzie pewne, że ciąża rozwija się prawidłowo i dziecku nic nie
grozi.

Dziewczyna zbaraniała.

– A co miałoby grozić dziecku? – zapytała zdziwiona.

– Niezbadane są wyroki boskie, Jagódko. Może Bóg nie jest


zadowolony, że oddałaś się mężczyźnie bez sakramentu małżeństwa i
nie pozwoli nam zatrzymać naszego dzieciątka.

Jagoda z trudem przełknęła ślinę. Bała się zapytać, co mają


znaczyć te niespodziewane, przerażające słowa. Poczuła ciężar w
klatce piersiowej. Chcąc zmienić temat, zapytała, jak rozwiążą kwestię
czekającego ich ślubu.

– Rozprawimy o tym, gdy przyjadę, moja droga – odpowiedział.

Gdy Jagoda weszła do restauracji, zobaczyła siedzącego przy


stoliku Antoniego dyskutującego z właścicielką lokalu. Mężczyzna
opowiadał dojrzałej blondynce o dziele, które zamierzał napisać.
– Tak, szanowna pani, zamierzam stworzyć ranking najlepszych
restauracji w Polsce. Oczywiście nie zapomnę o pani wspaniałym
przybytku. A teraz muszę panią przeprosić – powiedział na widok
Jagody i wstał zza stołu, sięgając jednocześnie po olbrzymi bukiet róż,
który spoczywał na sąsiednim krześle. Ostentacyjnie bordowe róże
wylewały się z ozdobnego papieru, którym były owinięte. Antoni
rozpostarł ramiona i przygarnął Jagodę do własnej piersi.

– Co za radość widzieć ciebie, niewiasto. Długo wyczekiwałem


naszego ponownego spotkania.

Jagodzie udało się wyswobodzić z uścisku i kątem oka dostrzegła


podnieconą twarz blondynki, która spodziewała się ujrzeć oficjalne
zaręczyny w jej własnym lokalu. Kiedy jednak zobaczyła, że para
usiadła do stolika bez wypowiedzenia magicznych słów, poszła do
kuchni zrugać kucharza za przesolenie kotletów.

– Pięknie wyglądasz. Macierzyństwo ci służy – Antoni obdarzył


dziewczynę komplementem.

– Dziękuję – spuściła oczy. – Ale chyba jednak mi nie służy. Nie


czuję się zbyt dobrze.

– A co ci jest? Wymioty? Bóle brzucha? Krwawienie? – w jego


głosie dało się wyczuć poważny ton.

– Nie, jeśli chodzi o takie rzeczy, to wszystko w porządku. Po


prostu tak ogólnie czuję się niespecjalnie.

Hrabia zaczął zajadać mięsiwo, które już wcześniej zamówił, i


bacznie obserwować Jagodę.

– Myślę, że się rozczulasz nad sobą. Musisz wziąć się w garść po


prostu.

– Ale Antoni, to nieprawda! – oburzyła się. – Nie roztkliwiam się


nad sobą, próbuję zachować spokój, nawet w sytuacji wielkiej
niewiadomej, jeśli chodzi o naszą przyszłość – w końcu zdecydowała
się wyrzucić z siebie wszelkie obawy.

Właścicielka restauracji podeszła do stolika z ogromnym


wazonem.

– Proszę wstawić kwiatki do wody. Szkoda, żeby się zmarnowały


– rozpływała się w uśmiechu.

– To zaiste bardzo uprzejme z pani strony. Jeśli chodzi o naszą


przyszłość – dodał, gdy blondynka odeszła wystarczająco daleko – to ja
to widzę w ten sposób, że z całych sił będziemy się starać odpowiednio
wychować nasze dziecko. Oczywiście biorę na siebie całe finansowe
utrzymanie dziecka, jak również dbałość o wpojenie moralnych zasad.

– A my? Nasz związek? – Jagoda miała złe przeczucia.

– Kochana – mężczyzna zawiesił głos – myślałem o tym, ale nie


widzę nas w związku małżeńskim. Oczywiście to byłoby logiczne
posunięcie, ale ja nie mogę ożenić się z kimś, kto jest wątpliwy
moralnie – spojrzał jej w oczy, jakby szukając zrozumienia dla swojej
decyzji.

Dziewczyna zaniemówiła. Rozpaczliwie chciała się obudzić, ale


krzaczaste wąsy hrabiego nie były sennym wymysłem, a rozmowa
toczyła się naprawdę.

– Kto tu jest wątpliwy moralnie? – wysyczała.

– Jagódko, nie zrozum tego źle, ja uważam, że będziesz cudowną


mamą, ale zaiste kobieta, która idzie do łóżka z mężczyzną, którego
ledwo zna, którego nie poślubiła i od którego nawet nie miała obietnicy
ślubu, nie może być w kręgu kandydatek na moją żonę. – Antoni
powrócił do jedzenia.

Zupełnie, jakby wiadro zimnego potu oblało plecy Jagody.


Patrzyła na siedzącego naprzeciwko faceta, chcąc zapamiętać twarz
swojej ofiary. Była pewna, że za chwilę zaatakuje go jego własnym
widelcem, który tak łapczywie wsuwał do ust, pożerając kolejne
kawałki mięsa.

– Sama nie poszłam do tego łóżka. Przypominam ci, że byłeś tam


razem ze mną i też nie miałeś ze mną ślubu.

– Wiem, Jagódko, i będę za to pokutował. Jednak mam wielką


nadzieję, że Bóg mi wybaczy, bo wie, że zrobiłem to tylko dlatego,
żeby mieć dziecko. Ogólnie seks mnie brzydzi – zakończył z grymasem
na twarzy.

– Jesteś szalony – wyszeptała. – Jesteś chory psychicznie! –


dodała już głośniej.

– Ależ skąd – roześmiał się. – Ja po prostu pragnąłem posiadać


dzieciątko. Najlepiej córeczkę. A ty zgodziłaś się mi je dać. Przecież
pamiętasz, że sama się zgodziłaś? Pamiętasz? Zapytałem cię o zgodę.
Patrzyłem ci prosto w oczy i widziałem, że ty też chcesz tego dziecka.

– Może wtedy chciałam – dziewczyna poczuła już napływające


do nozdrzy łzy – ale gdybym wiedziała, jak mnie potraktujesz, to nie
chciałabym cię nigdy poznać!

– Nie oceniaj mnie tak surowo. Będę dobry dla ciebie i naszego
dziecka, a ty będziesz mieć możliwość ułożenia sobie życia z kimś
innym.

– Jesteś podły – krzyknęła i wyciągnęła z wody bukiet róż, po


czym rzuciła mu je w twarz. Przestraszona swoim wybuchem
rozejrzała się wokół. Goście lokalu rzeczywiście przyglądali się scenie
ogłupiali, nie wiedząc, jak zareagować. Jagoda rozpłakała się i
wybiegła z restauracji.

Mieszkanie Jagody znajdowało się w starej kamienicy na granicy


Sopotu i Gdyni. Dziewczyna lubiła mówić, że jest wielkomiastowa, bo
zamieszkuje aż dwa miasta. Lokal mieścił w sobie trzy pomieszczenia
mieszkalne, łazienkę i kuchnię. Od przedwczesnej śmierci ojca minęło
już wiele lat, jednak wszędzie można było znaleźć pamiątki po nim. Na
ścianie w salonie wisiał kolaż zdjęć małej Jagódki stworzony przez
szczęśliwego ojca, w szafie wisiał szary szlafrok, w którym wylegiwał
się w niedzielne poranki, pijąc kawę i czytając „Głos Pomorza”, a w
kącie stał wielki fikus, który ofiarował żonie na rocznicę ślubu. Oprócz
tego na komodzie stała cała galeria fotografii rodzinnych. Jagoda
wzięła do ręki jedną z nich. Siedziała na niej na kucyku, a ojciec
trzymał uzdę zwierzęcia. Pamiętała, że wcale nie bała się konika, bo
obecność taty zawsze dodawała jej animuszu. Ucałowała zdjęcie i
odłożyła na miejsce. Czekała na matkę, która pracując w księgowości,
zawsze zostawała dłużej w pracy, by wyliczyć wszystkie napływające
do niej cyfry. Jagoda dopiero teraz uświadomiła sobie, że jej matka
celowo wybrała samotne życie. Mimo że po śmierci ojca kręciło się
wokół niej kilku adoratorów, ona każdego dyskretnie usuwała ze swojej
strefy erotycznej. Wszystkie zwiewne halki poskładała w równe kostki
i schowała do pudła. To z kolei wylądowało w pawlaczu. Tym
sposobem pożegnała swój wiek rozpłodowy.

– Cześć, córciu! Jesteś w domu? – zabrzmiał dojrzały, kobiecy


głos.

– Tak, mamusiu – Jagoda wyszła na korytarz. – Jestem tutaj...

Matka spojrzała na nią i przelękła się powagi, która rysowała się


na twarzy jej dziecka. Przeszła do salonu i usiadła w fotelu. Jagoda
podążyła za nią.

– Co się dzieje, córciu? Widzę, że jesteś smutna – pogłaskała ją


po głowie.

– Mamo... mamo – wydukała, a łzy pociekły jej ciurkiem po


twarzy. – Kolejny raz strasznie cię zawiodłam. Bardzo cię przepraszam,
bardzo... – płacz przemienił się w niepohamowany szloch, który szarpał
piersi dziewczyny, nie pozwalając na wypowiedzenie kolejnych słów.

– Mój Boże, co się dzieje? No mów, bo się bardzo stracham –


kobieta potrząsnęła lekko córką.

Jagoda położyła dłonie na brzuchu i spojrzała wymownie na


matkę. Ta, zrozumiawszy, co dziewczyna chce jej powiedzieć,
zaniemówiła i wpatrywała się dłuższą chwilę w oczy córki.

– Ale ojcem jest Antoni, twój narzeczony, tak? – zapytała w


końcu.

– Antoni jest ojcem, ale to nie jest mój narzeczony – Jagoda


wyznała łamiącym się głosem.

– To kto jest twoim narzeczonym?

– Mamo, ja nie mam narzeczonego... Myślałam, że Antoni nim


jest, ale on mówi, że nie!

Starsza kobieta westchnęła ciężko. Potarła suche czoło i


zamyśliła się.

– Pójdę i zrobię herbaty, a ty mi wszystko opowiesz –


zadecydowała.

Kiedy Jagoda skończyła swoją opowieść, na zewnątrz panował


już mrok. Księżyc słabo oświetlał mokre ulice, po których nikt już tego
wieczoru nie stąpał.

– No trudno. Stało się, to się stało. Jakoś sobie poradzimy –


podsumowała matka dziewczyny i włączyła telewizor. Patrzyła na
piękne, wygładzone botoksem twarze amerykańskich aktorów,
biegających po żółtej plaży w skąpych strojach kąpielowych. Jednak
nic nie widziała.

Nie samą pracą człowiek żyje – pomyślał Dawidek i postanowił


skutecznie zadziałać. Jakoś nie potrafił żyć bez kobiet. Brak
dziewczyny u boku był dobry na moment, ale potem przynosił więcej
szkody niż pożytku. Dawidka nużyła już sytuacja notorycznego
podrywu, który musiał uskuteczniać za każdym razem, gdy miał ochotę
na uprawianie seksu. Niewątpliwą zaletą stałego związku był
nieograniczony dostęp do pieszczot z kobietą. Zasiadł więc do
komputera i otworzył stronę portalu randkowego Strzała amora.
Znalazł zakładkę, gdzie mógł założyć swój profil. Imię: Dawid,
pseudonim: Dawidek. Miejsce zamieszkania: Gdańsk.

Chłopak przeciągnął się zadowolony w fotelu i powrócił do


wpisywania danych w formularzu. Wzrost 187 centymetrów, waga 75
kilogramów. Po tej przedłużającej się zimie Dawidek miał kilka kilo
więcej, ale niedługo zamierzał wrócić do wagi, którą wpisał w sieci Jak
tylko śniegi puszczą, przesiądzie się na rower, by wzmocnić mięśnie.
Kolor włosów: ciemny brąz, oczy tak samo, znak zodiaku: baran,
wykształcenie: wyższe. Nie do końca mijał się z prawdą, dopisując
sobie studia do życiorysu. Przecież studiował przez jeden semestr
informatykę, a poza tym przeczytał tyle książek na wszelakie tematy,
że mógłby debatować z niejednym profesorem. Zawód – o tutaj ma
duże pole do popisu! Tak więc: muzyk, pisarz, artysta. Stan cywilny:
kawaler.

– Mam nadzieję, że jak najdłużej – przeszło mu przez myśl.

Posiadanie dzieci: broń Boże! Nie! Wyznanie: oczywiście, że


katolik. Papierosy: tak, ale to jest nawet seksowne dla kobiet, nie trzeba
tego ukrywać. Alkohol: tylko okazjonalnie. Interesują mnie: cipeczki,
suczki, foczki. Wpisał: kobiety. Szukam: randki, związku, miłości.
Kilka słów o mnie: „Jestem mężczyzną twoich marzeń. Potrafię
słuchać i rozmawiać. Sprawię, że poczujesz się wyjątkowa, bo przecież
jesteś wyjątkowa. Razem przejdziemy przez życie. Uwielbiam
romantyczne spacery brzegiem morza, muzykę i dobrą literaturę”.

– Nieźle, nieźle – podsumował wynik swojej pracy. Profil


wygląda dobrze. Teraz trzeba jeszcze wybrać odpowiednie zdjęcie.
Fajna fotka to podstawa udanych łowów.

Zaczął przeglądać swoje fotografie przechowywane na dysku


komputera. Miał kilka z gór, ale w zimowej czapce nie było dobrze
widać jego twarzy. Zdjęcia z urodzin Bizona się nie nadawały, bo
Dawidek na każdym był nieźle wstawiony. Nagle natrafił na fotografię,
na której obejmował Jagodę.

– Nie była zła ta Jagoda. Nie jakaś wielce urodziwa, ale


sympatyczna – prowadził dialog sam ze sobą – tylko niezbyt pojętna,
jeśli chodzi o łóżko. Dobrze, że ją zostawiłem. Nie mam czasu na takie
podchody – popatrzył jeszcze chwilę na dziewczynę i kliknął na
następne zdjęcie, na którym dokładnie można było przyjrzeć się twarzy
Dawidka. Wiatr lekko rozwiewał jego włosy, a usta układały się w
tajemniczy uśmiech. Takie zdjęcie ewentualnie mógłby wstawić na
swój profil. Jednak poszuka jeszcze, może będzie coś lepszego.
Kolejnych kilka fotografii pochodziło z wesela, na którym bawił się z
Adrianą.

– No i proszę, moja gówniara – zaśmiał się. – Myślała, że będę


tańczył, jak mi zagra, ale się pomyliła. Schowaj się, dziewczyno –
powiedział do postaci na zdjęciu, zupełnie, jakby mogła go usłyszeć.

Na kolejnej fotce dojrzała Teresa prezentowała swój obraz. Zrobił


jej zdjęcie podczas jednej z wystaw jej sztuki. Zakodował sobie w
głowie, że musi się z nią umówić na małą sesję. Potem kilka fotek z
babcią. Na każdej babka z głową owiniętą chustką krzywiła się i
wykręcała, nie życząc sobie być uwiecznianą. Tylko na jednej objęła
swojego wnuka i uśmiechnęła się szeroko bezzębnymi dziąsłami. Tak
naprawdę byłą jedyną osobą, którą Dawidek kochał. Zaraz po sobie.
Ostatnie zdjęcie przedstawiało Zuzannę, która siedziała na łóżku ze
skrzyżowanymi nogami, trzymając w obu dłoniach kubek kawy.
Uśmiechała się do Dawidka ze zdjęcia i nęciła nieodgadnionym
spojrzeniem.

– Szkoda, cholera, szkoda, że tak się potoczyło – stwierdził


smutno Dawidek. – Mogłem to jakoś inaczej rozegrać... Co jak co, ale
Zuzka to była rakieta w łóżku. Mało takich lasek – Dawidek popadł w
zadumę. Chwycił paczkę papierosów, obrócił ją kilka razy w dłoni, po
czym wyjął jednego papierosa i zapalił. Powoli wypuścił z płuc
nikotynowy dym. – Może uda mi się jeszcze załagodzić sytuację? W
końcu Zuza zawsze miała słabość do mnie – podsumował swoje
rozmyślania i powrócił do swojego zdjęcia z rozwianym włosem.
Umieścił je na własnym profilu randkowym i zadowolony z efektu
zakończył rejestrację. Nie pozostało mu nic innego, jak czekać na
kolejne piękne dziewczęta, spragnione romantycznej miłości. Naiwne
dziewczęta wierzące w jego zapewnienia o szczerym oddaniu,
dziewczęta gotowe powierzyć swoje serca w jego chętne ramiona.
Dawidek miał już przygotowane dla nich wspaniałe słowa o uczuciach,
miał pomysły na niezapomniane randki i miał świeżo pościelone łoże.

Jagódko, patrzyłem w Internecie, jakie są pływalnie w


Trójmieście. To dobrze zrobiłoby ci na kręgosłup, jak już będziesz
cięższa. Chodzi o to, że woda nie może być chlorowana, bo mogłoby to
zaszkodzić dziecku – telefon od Antoniego wyrwał Jagodę ze snu.

Słuchała go przez chwilę, nie bardzo kojarząc, o czym mówi.


Potem przypomniała sobie, jak bardzo go znienawidziła. Postanowiła
go zranić najmocniej, jak można.

– Nie trzeba Antoni, zdecydowałam się dokonać aborcji... –


powiedziała mocnym głosem.

Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza, a potem Jagoda


usłyszała pikanie przerwanej rozmowy.

Po kilku minutach dostała SMS-a. Antoni uprzedzał ją o krokach


prawnych, jakie podejmie wobec niej w przypadku usunięcia ciąży.
„Jeśli tylko zdecydujesz się na to moralne okrucieństwo, zgłoszę to do
prokuratury. Urodzisz to dziecko, a ja je wychowam z pomocą moich
rodziców. Nawet nie waż się myśleć o aborcji”.

Oczywiście Jagoda od razu po tym, gdy zrozumiała, jakie są


intencje hrabiego, pomyślała o takim rozwiązaniu. Nie była radykalną
przeciwniczką usuwania płodu. Uważała, że każda kobieta do pewnego
okresu ciąży ma prawo tego dokonać. Starała się też nie oceniać matek,
które poddały się zabiegowi. Jednak, gdy tylko wyobraziła sobie siebie
z wyskrobanym brzuchem, leżącą na szpitalnym łóżku, pojęła, że to nie
jest droga dla niej. Mimo wszystko chciała tego dziecka, które już
zdążyła obdarzyć uczuciem.

Kolejne telefony od starszego mężczyzny były bardzo przykre.


Zarzucał Jagodzie niegodziwość i groził odebraniem dziecka zaraz po
porodzie.

– Jaga, nic się nie martw. Nie pozwolimy mu na żadne gierki –


uspokajała ją Agata. – Nie ma absolutnie podstaw prawnych do takiego
działania. Poza tym wiadomo, że polskie sądy zawsze przyznają opiekę
matce dziecka, a tobie nie można nic zarzucić. Nie po to robię prawo,
żeby jakiś wypierdek z Zielonej Góry pieprzył mi tu farmazony.
Zmiażdżę go – Agata zacisnęła pięść i nadęła wargi. – Podstarzały
fiutek – rzuciła pogardliwie.

Kolejna wizyta u ginekologa przypadła na koniec marca. Śnieg


sypał obficie, by za chwilę zmienić się w szaroburą chlapę. Wszyscy
byli już zmęczeni przedłużającą się zimą. Brakło już piasku do
posypywania chodników i ulic. W sklepowych witrynach zaczęły
pojawiać się nieśmiało wielkanocne zajączki i kolorowe pisanki,
chociaż do świąt brakło jeszcze miesiąca. Jagoda siedziała w
poczekalni i przeglądała kolorowe pisma dla rodziców. Wczytywała się
właśnie w artykuł, który informował o różnicach między wymiotami, a
ulewaniem pokarmu. Wymioty dziecka miały charakteryzować się
gwałtownością, natomiast ulewanie polegało na powolnym wyciekaniu
mleka z buzi dziecka.

– Pani z pierwszym w ciąży? – zagadnęła ją kobieta siedząca


obok. Była niewiele starsza od Jagody, ale swobodniejsza w
zachowaniu. Rozchyliła poły płaszcza i wachlowała się gazetą. –
Odkąd urodziłam, jest mi ciągle gorąco. Cholera wie, co mi jest. Chyba
hormony mi szaleją, kurde – roześmiała się. – Dlatego przyszłam.
Niech mi tam zobaczy, czy wszystko dobrze w środku, bo coś mi się
zdaje, że mogli mi coś naruszyć w macicy – podzieliła się obawami.

– A dawno pani urodziła? – zainteresowała się Jagoda.


– Gdzie tam, miesiąc temu, kurde. Dlatego jeszcze mam takie
wały na brzuchu. A pani już rodziła?

– Nie, to moje pierwsze dziecko – Jagódka pokręciła przecząco


głową i mimowolnie chwyciła się za małą wypukłość.

– No to jeszcze pani nie wie, co panią czeka, kurde... Może nie


powinnam mówić o tym kobietom, które jeszcze nie rodziły – świeżo
upieczona matka spojrzała na dziewczynę, jakby sprawdzając jej
wytrzymałość – ale to była rzeźnia. Tortury to, kurde, mało. Jakby ktoś
mnie torturował w ten sposób, to wszystko bym wyśpiewała. Mówię
pani, nie jestem nawet w stanie pani powiedzieć, co to za ból, kurde.

– Naprawdę? Ja słyszałam, że poród to nic przyjemnego...

– Nic przyjemnego? – przerwała kobieta. – Kurde, toż ja się


darłam na cały ryj i krzyczałam, że – za przeproszeniem – wszystkich
zajebię. Mój to zemdlał. Poważnie! – zachichotała. – Nie wiem, może
miałam wyjątkowo ciężki poród, rozwarcia nie miałam i rodziłam
prawie trzydzieści godzin.

Jagoda przełknęła ślinę. Opowieść kobiety przeraziła ją do tego


stopnia, że myśl o aborcji znów przemknęła jej przez głowę.

– To jest koszmar prawie nie do przeżycia – pacjentka


kontynuowała swoja krwistą opowieść. – Ja to normalnie z okna
chciałam skakać i wrzeszczałam, żeby mnie dobili.

Jagódkę rozbolała głowa, którą zwiesiła, mając nadzieję, że


kobieta przestanie już opowiadać makabryczną historię. Jednak ta
miała wiele do powiedzenia przyszłej ofierze nożyczek do cięcia
krocza.

– A po porodzie też jest, kurde, super. Dupa boli, bo wie pani, jest
rozharatana, cycki pieką, jest się zmęczoną, nie można dojść do
siebie... Ja to ciągle płaczę. No i mi gorąco. Naprawdę nie wiem, kto
wymyślił, że macierzyństwo to błogostan.
Z gabinetu wyszła lekarka. Rozejrzała się po poczekalni i widząc
Jagodę, otworzyła szerzej drzwi.

– Pani Leśna, zapraszam! – zawołała głośno.

Dziewczyna weszła do gabinetu i usiadła na białym krzesełku tuż


przy biurku doktorki. Położyła torebkę na kolanach i zaczekała, aż
lekarka zajmie swoje miejsce.

– I jak się pani czuje? Jakieś niepokojące objawy? Boleści?

– Nie, raczej nie – zaprzeczyła cicho ciężarna.

– No to pięknie. Czy bierze pani jakieś leki, przeszła jakieś


infekcje?

– Nie.

Lekarka poleciła pacjentce ułożenie się na kozetce i odsłoniła jej


brzuch. Nałożyła na niego żel i przyłożyła głowicę ultarsonografu.
Skupiona przyglądała się przez chwilę obrazowi płodu.

– Proszę ułożyć się na boku, bo nie widzę wyraźnie...

Jagoda starała się nie denerwować, chociaż miała wrażenie, że


badanie się przedłuża. Ginekolożka westchnęła ciężko.

– Pani Leśna. Jak na trzynasty tydzień, to dziecko jest


niepokojąco małe. Czy uległa pani jakiemuś urazowi? A może przeszła
pani silny stres?

Dziewczyna pomyślała, że żyje w permanentnym stresie


zafundowanym jej przez Antoniego. W końcu lekarka zażądała:

– Proszę rozebrać się za parawanem i przygotować do badania.


– A to dzisiaj będzie też przez pochwę? – zafrasowała się Jagoda.

– Proszę pani, muszę być absolutnie pewna. Dlatego zbadamy też


przezpochwowo.

Jagoda ściągnęła rajstopy i majtki i położyła je obok torebki.


Ostrożnie wdrapała się na fotel. Ściany oblepione były plakatami
ukazującymi rozwój ciąży w każdym stadium. Z jednego z nich na
dziewczynę pustymi oczami spoglądał mały Marsjanin.

– Tyłek trochę wyżej... – poleciła lekarka i zanurkowała


wziernikiem w kroczu Jagody. – No cóż... Oprócz małego przyrostu
wagi płodu, to ja tu nie widzę żadnej patologii. Wszystko wydaje się w
porządku. Będziemy obserwować ewolucję ciąży, tymczasem niech się
pani nie martwi i dba o siebie. I zero stresów – pogroziła jej żartobliwie
palcem.

„Nie do mnie te słowa” pomyślała znów Jagoda.

Aby się zrelaksować, postanowiła wybrać się na zakupy. Coraz


większy brzuszek przypomniał jej o potrzebie zakupu ciążowych
ciuszków. Gdy weszła do gmachu Galerii Bałtyckiej uderzył ją powiew
gorącego powietrza. Od razu poczuła wilgoć pod pachami i zapach
potu. Zdjęła natychmiast puchową kurtkę i pozostała w czarnym, zbyt
obcisłym już sweterku. Dawno nie oddawała się przyjemnemu zajęciu
robienia zakupów. Na widok najnowszej kolekcji w swoim ulubionym
sklepie, podskoczyło jej ciśnienie krwi. Weszła szybko do lokalu i
zaczęła buszowanie wśród wieszaków, kiedy uświadomiła sobie, że
młodzieżowa rozmiarówka nijak się ma do jej rosnącego ciała. Po kilku
minutach modowego rozeznania, podszedł do niej sprzedawca.

– Dzień dobry. Czy mogę służyć pomocą?

– Dzień dobry, szukam spodni ciążowych, takich z szeroką gumą


u góry. Żeby nie ściskało brzucha.

Ekspedient pokiwał głową ze zrozumieniem.


– Tak, wiem doskonale, o czym pani mówi. Takie spodnie
znajdzie pani na dziale u kolegi. Dawid, czy możesz obsłużyć panią?
Pani szuka spodni ciążowych na siebie – krzyknął sprzedawca do
innego pracownika sklepu

Jagoda powędrowała wzrokiem w stronę, którą wskazywał jej


mężczyzna. Ujrzała Dawidka, który przyglądał się jej z nietęgą miną.

– Cześć – przywitała go dość głośno.

Dawidek podszedł do niej z parą dżinsów w ręku.

– Cześć – odpowiedział. – Ale... to chyba nie moje? – zapytał


bezpardonowo, wskazując palcem na brzuch dziewczyny.

– Oczywiście, że nie – Jagoda parsknęła pogardliwie i


obróciwszy się na pięcie, wyszła ze sklepu.

Dni mijały, a Jagodzie wydawało się, że czas się zatrzymał.


Brzuch rósł sobie własnym tempem, skończyły się jedzeniowe
zachcianki. Matka dziewczyny, z nabytą przez pięćdziesiąt lat życia
zapobiegliwością, kupiła na wyprzedaży kilka par śpioszków
niemowlęcych. W różnych kolorach, bo płeć nadal była nieodgadniona.
Zaś Antoni dzwonił. Dzwonił codziennie, podnosząc ciśnienie
Jagodzie, która nie potrafiła jednak nie odbierać telefonów. W tej
żałosnej sytuacji wolała, by panowała między nimi zgoda, co w
przyszłości mogło zaważyć na ich rozliczeniach finansowych. Skoro jej
dziecko miało nie mieć pełnej rodziny, musiało mieć doskonale
zabezpieczone życie.

– Jagódko, spiszemy kontrakt cywilno-prawny, w którym


dokładnie uregulujemy kwestie wychowania naszego maleństwa –
oznajmił pewnego dnia hrabia. – Mój znajomy zrobił coś takiego ze
swoją byłą żoną i musisz wiedzieć, że bardzo sobie chwalą to
rozwiązanie.
Dla dziewczyny taki pomysł był dalece kuriozalny. Była zdania,
że nie sposób wychowywać dziecka według ściśle określonych zasad,
ponieważ tak życie, jak i dziecko zmieniają się każdego dnia.

– Ależ moja słodka, oczywiście, że to się uda. Jak już


wspominałem, biorę na siebie wszelkie zobowiązania pieniężne, jednak
muszę być pewien, że moja pociecha będzie wychowywana według
stabilnych zasad moralnych. Nie wiem, czy będziesz potrafiła
samodzielnie pokierować dzieckiem, tak by wyrosło na prawego
człowieka. Zaiste nie wiadomo, z kim się zwiążesz i jak ten mężczyzna
wpłynie na morale mojego potomka!

Jagodzie ciężko było zrozumieć, jak człowiek, który wybrał ją na


matkę swojego dziecka, może być tak obojętny na jej kobiecość.

– Antoni, powiedz mi... Czy naprawdę nie zależy ci na mnie?


Czy nie przeszkadza ci to, że będziesz daleko od nas?

– Jagódko, najmilsza niewiasto. Jak mógłbym związać się z tobą,


jeżeli nigdy nie wykazałaś się odrobiną zainteresowania w stosunku do
mojej osoby? Nigdy nie zapytałaś o moją pasję fotografowania, o moją
służbę dla społeczności zielonogórskiej... Nie czułem się ważny dla
ciebie.

W dziewczynie zapłonął ogień gniewu, szybko zdarła z siebie


gruby sweter, który palił jej skórę i ścisnęła mocno słuchawkę telefonu
komórkowego.

– Słuchaj no – powiedziała stanowczo. – Ja się nie pytałam o


ciebie? A kto przy każdej rozmowie pieje z zachwytu nad sobą, kto
opowiada mi banialuki o swojej wyjątkowości? Prawda jest taka, że
jesteś zakochany tylko w sobie, ty żałosny konowale! A co ty wiesz o
mnie, do jasnej cholery? Wiesz, chociażby, czy mam rodzeństwo?
Wiesz, co lubię robić w wolnych chwilach? Wiesz, jak ma na imię moja
matka? Nic nie wiesz!!! I dlatego jesteś sam. Bo nie jesteś w stanie
obdarzyć uczuciem nikogo innego poza swoim marnym tyłkiem! I tego
dziecka też nie kochasz! – wydzierała się dziewczyna, a na jej czoło
wystąpiły grube żyły. – Koniec uprzejmej Jagody, słyszysz? Będziesz
płacił alimenty bez mrugnięcia okiem, a o dziecku to ja będę
decydowała. I jeśli będę na tyle miła, to od czasu do czasu pozwolę ci
je zobaczyć! – Jagoda rozłączyła się i rzuciła telefon na łóżko

Dopiero teraz zobaczyła stojącą w drzwiach matkę. Twarz


kobiety drżała od emocji. Podeszła szybko do córki i usiadła obok niej.

– Dobrze mu powiedziałaś, kochanie. Ja widzę, co się dzieje od


kilku tygodni. To nie jest dobry człowiek – umilkła na chwilę, potem
pomasowała ramię córki. – Poradzimy sobie same, a to maleństwo
otrzyma tyle miłości, ile nie ma żadne dziecko na świecie.

– Och, mamo – Jagoda wtuliła twarz w pierś matki. – Dziękuję.

Sytuacja, w której się znalazły, zacieśniła relacje obu kobiet.


Jagoda nie mogła się nadziwić temu, że tak błędnie przewidziała
reakcję matki na jej nieplanowaną ciążę. Była pewna, że żal wypełni
serce jej rodzicielki, którą, według własnych odczuć, niewątpliwie
zawiodła. Tymczasem wypłynęła z niej cała mądrość macierzyństwa,
która kazała wspierać córkę w trudnym momentach dorosłości. Kobiety
postanowiły wspólnie spędzić wieczór, oglądając kasety VHS
dokumentujące dzieciństwo Jagody. Ponieważ twórcą filmów był
ojciec, od czasu jego odejścia, nie znalazły w sobie tyle siły, by znów je
obejrzeć. Teraz, wzmocnione traumą hrabiowskich poczynań, nie bały
się już zmierzyć z przeszłością. Jagoda włączyła pierwszy z kilkunastu
filmów nakręconych pod koniec lat osiemdziesiątych. Jej matka
parsknęła śmiechem. Kilkuletni brzdąc klaskał w rączki na widok
kolorowego bąka wirującego z zawrotną prędkością. Kiedy tylko ten
ustawał w swoim tańcu, dziewczynka wybuchała płaczem. Do zabawki
podbiegał wąsaty, szczupły mężczyzna i na nowo wprawiał ją w ruch
ku uciesze dziecka.

– Tata musiał ciągle nastawiać ci tego bączka. Mogłaś bawić się


nim godzinami. W końcu schowaliśmy go gdzieś w szafie, bo mieliśmy
już serdecznie dość tej zabawki – matka promieniała, wracając
myślami do najszczęśliwszych lat. – Dostałaś go od jakiejś cioci...
Zresztą wtedy wszystkie dzieci bawiły się takimi samymi zabawkami.
W sklepach nie było takiego wyboru jak dziś.

Jagoda uśmiechała się łagodnie. Na ekranie pojawił się kolejny


obraz. Tym razem dziewczynka siedziała na kolanach babci, a matka
karmiła ją rozgniecionymi truskawkami, posypanymi cukrem.

– A wie mama, że ja to jeszcze pamiętam? Te truskawkowe


desery. Nawet dziś przygotowuję sobie truskawki tak samo. Tylko z
cukrem, bez śmietany!

Matka pokiwała głową ze zrozumieniem.

– Niektóre wspomnienia zostają w nas na całe życie.

Kobiety spędziły kilka godzin na odświeżaniu pamięci. Ich oczy


cieszyły kadry z zimowych ferii, rodzinnych wypadów na Mazury,
przedszkolnych przedstawień i zdmuchiwania świeczek na torcie.
Kiedy kolejna kaseta się skończyła, Jagoda próbowała podnieść się z
fotela, jednak poczuła wielkie chlupnięcie i wilgoć w bieliźnie.
Wystraszona spojrzała wielkimi oczami na matkę. Czuła się jak
przeciekająca tama na chwilę przed katastrofą powodzi.

– Co się stało? – spytała matka.

Jagoda spojrzała w dół, na spodnie w kroczu, które z każdą


sekundą nasycały się czerwoną cieczą. Matka pobiegła do korytarza w
poszukiwaniu książki telefonicznej i wertowała nerwowo kartki, aby
znaleźć numer szpitala.

Jagoda drobnym krokiem podążyła do łazienki i zdjęła spodnie.


Ręce miała umazane krwią. Instynktownie usiadła na brzegu wanny i w
tym momencie zaczęły wypływać z niej niepojęte ilości skrzepów,
tkanek i krwi. Po jej twarzy sunęły wielkie krople łez, które zawierały
w sobie cały żal przeżywanej tragedii. Czerwony potok nie ustawał.
Dziewczyna płakała bezgłośnie, tylko jej wykrzywiona twarz zdradzała
ogrom cierpienia. Nie czuła bólu fizycznego, ale serce krajało się jej
pod ostrzem nieszczęścia.

Matka dodzwoniła się w końcu do gdyńskiego szpitala, jednak


dyspozytorka odmówiła przysłania karetki.

– Proszę wziąć taksówkę – poleciła spokojnym głosem – a do


czasu przyjazdu do szpitala przykładać lód do brzucha.

Matka zamówiła taksówkę i pobiegła po córkę.

– O Boże – zanuciła płaczliwie, gdy weszła do łazienki i


spojrzała w głąb wanny, wypełnionej krwistymi grudami,
wyciekającymi wciąż spomiędzy nóg Jagody. – Chodź, córeczko,
pojedziemy do szpitala – ponownie ubrała córce spodnie i wcisnęła w
majtki zwinięty ręcznik.

– Do porodu? – zapytał taksówkarz, słysząc adres szpitala.

Matka pokręciła przecząco głową i w aucie zapadła cisza. Po


kilkunastu minutach dotarły pod drzwi oddziału położniczego.

– Proszę wypełnić dokumenty – zażądała pielęgniarka w izbie


przyjęć i ziewnęła szeroko.

– Proszę pani, ja właśnie tracę dziecko! Czy pani nie widzi, że


jestem cała we krwi? Zaraz pani wszystko zabrudzę, jeśli usiądę i będę
wypełniać papiery! – Jagoda nie mogła uwierzyć w szpitalną
biurokrację.

– To matka niech wypełni – pielęgniarka była nieprzejednana. –


Zawołam lekarza dopiero, gdy dokumenty będą w porządku. Takie
procedury – kobieta nie traciła spokoju ducha.

Jagoda oparła się o ścianę, czując, że traci wszelkie siły, a jej


matka trzęsącymi się rękoma zaczęła zapisywać rubryki formularzy. W
końcu pracownica szpitala zadzwoniła po lekarza. Ten zjawił się po
kilku dobrych chwilach.
– Co tam mamy? – zapytał pielęgniarki.

– Poronienie. Trzeci miesiąc – wyjaśniła beznamiętnie.

Ginekolog kazał rozebrać się pacjentce i po jej pobieżnym


obmyciu, zbadał zapłakaną Jagodę.

– Będziemy czyścić – poinformował wszystkich zebranych. – A


pani nie czuła, że coś złego się dzieje z tą ciążą? – zapytał bez
zbytniego zainteresowania.

Zrozpaczona dziewczyna pokręciła tylko głową. Całe jej ciało


dygotało z przerażenia. Nie potrafiła opanować drgawek. Posadzono ją
na fotel na kółkach i zawieziono do sali zabiegowej. Matce rozkazano
zostać na korytarzu. Kobieta usiadła na drewnianym krześle i złożyła
ręce w modlitwie. Wzniosła wzrok ku niebu, w tym momencie
pragnęła jedynie zdrowia dla ukochanej córki. Tymczasem w
zabiegowym pojawił się anestezjolog. Popatrzył na pacjentkę i zapytał
o wagę, aby ustalić odpowiednią dawkę znieczulenia.

– Czego pani płacze? – rzucił w jej kierunku.

– Boję się – wydusiła z siebie, połykając łzy.

Lekarz zaśmiał się.

– A czego pani się boi! Zaraz pani zaśnie...

– Właśnie boję się, że zasnę i się nie obudzę – wyjaśniła


płaczliwie.

– Niech pani nie opowiada głupstw. Teraz dostaje pani dożylnie


środek usypiający. Zacznę odliczanie, a pani zaśnie... Tysiąc –
powiedział i zaśmiał się ponownie, wyraźnie zadowolony z żartu.

Więcej Jagoda już nie słyszała. Nie wiedziała, ile czasu jej nie
było. Nie wiedziała też, gdzie była, gdy jej nie było. Na pewno nie
spała. Nie śniła. Po prostu na pewien czas przestała istnieć. Gdy
otworzyła oczy, ujrzała ukochane oblicze matki. Kobiecie nie
pozwolono czuwać w nocy przy córce, więc następnego dnia wróciła
najprędzej, jak mogła do szpitala. Głaskała czule dłoń swojego dziecka,
które w ciągu ostatniego roku wycierpiało tak wiele. Bała się
ponownego załamania psychicznego córki. Wiedziała, że jest
nadwrażliwa i wyrzucała sobie, że nie przygotowała ją na bezeceństwa
świata. Jako jedynaczkę trzymała ją pod kloszem i teraz, gdy Jagoda
wchodziła w dorosłe życie, zaczynało się to mścić na dziewczynie.
Dlatego nie winiła o nic córki, całą winę brała na siebie.

– Dziecka już nie ma? – Jagoda zadała matce pytanie, chociaż


podświadomie znała odpowiedź.

– Nie ma, mój skarbie, poszło do aniołków – tłumaczyła jej, jak


małej dziewczynce, którą dla niej wciąż była.

Jagódka przymknęła oczy, matka nie wiedząc, czy córka zasnęła,


bała się poruszyć, by nie zburzyć jej snu.

– To i lepiej – powiedziała nagle dziewczyna – Tak widocznie


miało być.

Kiedy przyszedł lekarz, pacjentka fizycznie czuła się na tyle


dobrze, by móc wypisać ją ze szpitala.

– Proszę się oszczędzać, żadnego sportu, alkoholu, zdrowy tryb


życia. Pobraliśmy materiał do badań, musimy sprawdzić, czy
poronienie nie było wynikiem jakiejś choroby. To standardowe
działanie – powiadomił ją ginekolog. – Za kilka dni dostanie pani
wyniki. No co ja mogę pani powiedzieć. Natura sama eliminuje słabych
zawodników. Być może, gdyby pani urodziła to dziecko, to byłoby
bardzo chore. I ono by się męczyło, i pani. Proszę rozpatrywać to pod
takim kątem.

– Dziękuję, doktorze – wyszeptała Jagoda, a gdy ten już


wychodził z sali zawołała go jeszcze. – Panie doktorze, czy to moja
wina? To znaczy, czy to mój organizm nie był na tyle silny, żeby
utrzymać ciążę?

– Trudno powiedzieć – lekarz rozłożył ręce. – Wie pani co,


nasienie mogło być kiepskie...

Jagoda uśmiechnęła się pod nosem i naciągnęła na siebie kołdrę.


Krótko po południu pacjentka dostała wypis ze szpitala.

– Potrzebuję też zwolnienie lekarskie do pracy – powiadomiła


pielęgniarkę.

– To teraz mi pani mówi? – zeźliła się siostra oddziałowa. – Leży


pani sobie cały dzień i nie raczy nawet powiedzieć, że pani tego
potrzebuje?

– Nie co dzień tracę dziecko, żeby wiedzieć, co się robi w takich


przypadkach – Jagoda postanowiła nie dać się zjeść.

– Poza tym ja, wypełniając dokumenty w izbie przyjęć,


zaznaczyłam, że córka pracuje, więc powinniście sami wiedzieć, że
będzie potrzeba takiego zwolnienia – poparła ją matka.

– To następnym razem proszę o tym pamiętać – pielęgniarka


spuściła z tonu.

– Mam nadzieję, że następnego razu nie będzie – żachnęła się


Jagoda.

Po przyjeździe do domu dziewczyna ułożyła się wygodnie we


własnym łóżku. Matka przyrządziła jej ulubiony deser – truskawki
utarte z cukrem.

– Truskawki zimą? – szczerze zdumiała się Jagoda.

– To są holenderskie, szklarniowe. Nie są takie pyszne, jak te


nasze polskie, ale mam nadzieję, że będą ci smakować.

– Oj, na pewno!

Kiedy matka wyszła na chwilę do sklepu, Jagoda sięgnęła po


swój telefon i wykręciła numer hrabiego.

– Antoni, chciałam cię powiadomić, że tej nocy niestety straciłam


dziecko. – W słuchawce rozległ się głośny szloch. – Proszę cię, uspokój
się, Antoni... Nie wiem dlaczego... Czasem tak bywa. No dobrze, jeśli
nalegasz, to lekarz powiedział, że twoje nasienie było za słabe – Jagoda
poczęstowała go półprawdą. – Jeśli chodzi o mnie, to czuję się dosyć
dobrze. Jednak w związku z tym, co się stało, uznaję naszą znajomość
za zakończoną i chciałabym prosić cię, abyś nigdy więcej się ze mną
nie kontaktował.

– Oczywiście – załkał Antoni. – Nie ma już powodów, żebym do


ciebie dzwonił. Jagoda, ale o tym nasieniu... Naprawdę tak ci
powiedzieli?

– Naprawdę, Antoni – potwierdziła dziewczyna i pożegnawszy


się, zakończyła połączenie. Tym samym zakończyła znajomość.

Dwie duże dziewczynki kołysały się łagodnie na łańcuchowych


huśtawkach. Wystawiały twarze ku słońcu, które coraz śmielej
poczynało sobie na wiosennym niebie. Nie było jeszcze na tyle silne,
by nadawać skórze brązowy kolor, ale potrafiło już przyjemnie
ogrzewać niedopieszczone lica.

Obok dziewczyn biegał bezpański, rudy pies, poszukując czegoś


nerwowo za pomocą węchu. W niektórych miejscach zatrzymywał się
dłużej, widocznie wyczuwając tam coś, co go szczególnie frasowało.
Zaraz potem odrywał głowę od ziemi i pędził dalej przed siebie.
Dopiero w czasie biegu zdradzał się z tym, że jego tylna łapa musiała
ulec poważnemu urazowi, ponieważ podwijał ją pod siebie,
wykorzystując do ruchu tylko trzy nogi.
– Biedny piesek – zasmuciła się Jagoda – ma złamaną łapkę.
Może zadzwonić po straż dla zwierząt?

– Daj spokój – Agata machnęła ręką. – Zanim przyjadą, jego już


tu nie będzie. Poza tym wydaje mi się, że taki pies jest szczęśliwszy na
wolności niż w okratowanej klatce.

– Przynajmniej opatrzyliby go jak należy...

– Zrób, jak chcesz.

Tymczasem kundel, jakby pojął, że o nim mowa, przystanął,


spojrzał na przyjaciółki i szczeknął głośno. Potem podwinął swoją
chorą łapę i czmychnął czym prędzej za róg jednego z budynków.

– Widzisz! – roześmiała się Agata. – Sam powiedział, co o tym


sądzi... To kiedy wyjeżdżasz?

Jagoda obróciła kilka razy łańcuch huśtawki, a następnie


pozwoliła mu się samodzielnie odkręcić, czym zafundowała sobie
obrotową karuzelę.

– Ale jazda! – krzyknęła. – Robiłam tak, gdy byłam dzieckiem,


ale wtedy nie było mi po tym tak niedobrze! Uf, ale mi się kręci w
głowie, ha ha! – Jagoda była w dobrym nastroju. – Mam lot
zarezerwowany na koniec sierpnia. Chcę trochę poznać Londyn, zanim
zacznę uczęszczać na uczelnię. Pałac Buckingham, Hyde Park, Soho,
no i oczywiście Big Ben czekają na mnie!

– Więc mamy jeszcze trochę czasu dla siebie – ucieszyła się


Agata i chwyciła przyjaciółkę za rękę. – Strasznie się cieszę, że cię
przyjęli, chociaż oczywiście nie wyobrażam sobie tego, że cię tu nie
będzie. Chyba się zapłaczę! Tylko, Jaga, masz do mnie często pisać! –
padła prośba okraszona błagalnym spojrzeniem.

– Oczywiście, że będę pisać. Zawalę cię mailami. Przecież będzie


o czym opowiadać.
Dziewczyny zeszły z huśtawek i ruszyły w kierunku kamienicy,
ponieważ w mieszkaniu czekała na nie matka Jagody ze świeżo
upieczonym makowcem.

– A z czego będziesz właściwie pisała doktorat? – chciała


wiedzieć Agata.

– Moja droga, będę pisała doktorat z malarstwa nowoczesnego w


Courtauld Institute of Art w Londynie – wyrecytowała dumnie Jagoda i
podskoczyła wysoko, chcąc zamanifestować swoją radość.

– Ale fajnie, jestem tym podekscytowana jak sto pięćdziesiąt! –


przyszła prawniczka wbiegła do klatki schodowej. Przyjaciółka
podążyła za nią, poprawiając po drodze wycieraczkę, o którą Agata
zaczepiła obcasem.

– Ponoć w Londynie są piekielnie przystojni faceci – podzieliła


się informacjami Agata.

– Wiem i zamierzam to wykorzystać. Teraz czas, żebym to ja


pobawiła się mężczyznami – stwierdziła śmiało Jagoda. – Nigdy więcej
nie dopuszczę do takich beznadziejnych sytuacji, w których się
znalazłam przez własną naiwność.

– Mówisz poważnie?

– Oczywiście. Są i pozytywne strony tego, co się stało.


Zrozumiałam, że to ja muszę stawiać warunki. Jestem zbyt
wartościowa, żeby pakować się w relacje z nieudacznikami.

Agata przystanęła i patrzyła na przyjaciółkę wielkimi oczami.

– Nie poznaję cię, Jaga, normalnie nie poznaję... W końcu


mówisz jak człowiek. Gratulacje, dziewczyno!

Jagoda pokiwała głową i nacisnęła klamkę. Agata powstrzymała


ją przed wejściem do mieszkania.

– Zaczekaj. Powiedz mi tylko... Jak ty się właściwie z tym


czujesz, że straciłaś dziecko? Nigdy o tym nie mówisz, a minęło już
trochę czasu...

– Tak musiało być – Jagoda odpowiedziała cicho. – I nie


wracajmy już do tego tematu.

Dziewczyny weszły do środka, a w ich nozdrzach zawirował


smaczny zapach domowego ciasta.

Zuzanna sprawnie lawirowała z lnianą torbą do połowy


wypełnioną zakupami między zaparkowanymi przed sopockim
marketem autami. Kiedy przechodziła koło małego, zielonego
samochodu, usłyszała niewyraźne „cześć”. Zerknęła w stronę, skąd
dobiegał męski głos i zauważyła niespiesznie wysiadającego z auta
Dawidka.

– Cześć – powitała go i zatrzymała się.

Stali chwilę bez słowa, patrząc na siebie badawczo. Żadne z nich


nie wiedziało, jak ma się potoczyć dalej to przypadkowe spotkanie.

– Kupiłeś samochód – Zuza wypowiedziała pierwszą rzecz, jaka


przyszła jej do głowy.

– Tak, nic wielkiego, ale w końcu zrobiłem prawko i trzeba


czymś się poruszać.

– Gratuluję, nareszcie się udało – uśmiechnęła się do niego.

Dawid rozmyślał chwilę nad czymś, aż wreszcie rzucił jej


propozycję:

– Dawno się nie widzieliśmy, może skoczymy czegoś się napić?


Tym razem dziewczyna lekko się zawahała.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł, Dawid.

– No chodź, przecież możemy wypić ze sobą kawę.

Zuzanna pomyślała, że powinna wznieść się na wyżyny swojej


wyrozumiałości i zgodziła się na spotkanie przy kawie. Gdy
maszerowali Monciakiem w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca,
starali się rozmawiać o mało istotnych i niekrępujących rzeczach.

– Strasznie gorąco dzisiaj, co? – Dawidek zwalił się ciężko na


krzesło. – Chyba wezmę zimne piwo i jutro przyjdę po auto. Dzisiaj nie
muszę już nigdzie jechać.

Zuzanna zamówiła Malibu, a przed chłopakiem pojawił się


bursztynowy napój z pianką.

– Gdzie teraz pracujesz?

– No, ciągle robię w Bałtyckiej. Fajna robota. Duży ruch, ale jest
też czas na kawkę. Fajni ludzie ze mną pracują. A ty dalej bawisz się w
dziennikarkę – stwierdził. – Może się zdziwisz, ale czasem słucham
twoich reportaży.

– Dziwię się – przytaknęła. – A co u Ady? Znalazła coś innego?

– Nie, skupiła się na studiach, broni się w tym roku.

Zuzia napiła się drinka i poczuła na języku ulubiony słodki smak,


który uprzyjemnił jej gorycz wspomnienia o Adzie.

– No tak, rzeczywiście. Układa się wam?

Dawidek się roześmiał.

– Nie możesz sobie darować tych pytań, co? Prawdziwa kobietka


z ciebie.

– Nie mogę, więc odpowiedz, jeśli chcesz – Zuza usiadła


wygodniej na krześle.

– Nie jestem już z Adą. Rozstaliśmy się.

Zuzanna poczuła w środku ukłucie satysfakcji. Tyle czasu


modliła się w duchu, aby ten związek się rozpadł. Zdawała sobie
sprawę z tego, że to i tak nic nie zmienia w jej sytuacji, jednak
niepowodzenie relacji, która sprawiła jej wiele cierpienia, niesłychanie
ją cieszyło.

– Przykro mi – rzuciła krótko i spojrzała w przestrzeń za plecami


Dawidka.

– Akurat – zaśmiał się chłopak – jakbym cię nie znał.

Zamówili kolejne napoje. Kelner zabrał puste szklanki i przyniósł


nowe, napełnione alkoholem.

– A dlaczego się rozstaliście? – zapytała zachęcona swobodnym


tonem ich spotkania.

– Nie wiem, chyba dlatego, że nie jestem zdolny do monogamii.


Utwierdzam się w tym każdego dnia. Niejedna już mnie chciała
zaciągnąć przed ołtarz, ale ja się żadnej nie dałem.

Dawid oparł się jedną ręką o poręcz krzesła i zsunął się lekko,
nadając swojej sylwetce wyluzowany wygląd.

– No dobrze. Wiem, że to zabrzmi głupio dla ciebie, ale co z


uczuciami tych wszystkich dziewczyn? – Zuzka spojrzała mu głęboko
w oczy. – Zastanawiasz się czasem nad konsekwencjami tego, co
robisz?

– Nie obchodzi mnie, co sobie myślą te laski, skoro już z nimi nie
jestem – odparł szczerze.

Dziewczyna zamilkła i skupiła się na popijaniu drinka. Sama


znajdowała się w kręgu tych lasek, których uczucia nie obchodziły
Dawidka. Ten zamówił trzecie już piwo, które pochłaniał w
rekordowym tempie.

– Wiesz, myślę, że się kiedyś wkopiesz z jakąś dziewczyną.


Któraś specjalnie zajdzie z tobą w ciążę, żeby cię przy sobie zatrzymać.

Dawid zarechotał.

– No bez jaj – pokręcił głową z niedowierzaniem.

– Mówię ci, że są kobiety, które robią takie rzeczy, więc uważaj


na swoje plemniki...

– Powiem ci – przerwał jej poirytowany – że wolałbym zarazić


się jakąś wenerą niż mieć dziecko. Nie jestem i nigdy nie będę na to
gotowy.

Do stolika podszedł bezdomny, który poprosił o złotówkę.

– Nie mamy – odpowiedzieli zgodnie, a Dawid dorzucił:

– Odejdź stąd.

Nie skomentowali pojawienia się mężczyzny, w zamian Dawidek


zapytał o życie uczuciowe Zuzanny.

– Spotykasz się z kimś teraz?

– Nie, postanowiłam do końca życia pozostać w celibacie.

Chłopak uśmiechnął się.

– Daj spokój. Nie jesteś taka.


Zuzia odstawiła drinka na stół i popatrzyła na swojego byłego
kochanka.

– A jaka jestem?

– Taka na dwa palce – roześmiał się ubawiony swoim żartem


Dawidek. – Placuszku, potrzebujesz mężczyzn jak powietrza.

– Nie mów w ten sposób do mnie. Nie ten rok i nie ta relacja.

– Dobrze, Zuziu – zaakcentował dobitnie jej imię.

Posiedzieli jeszcze chwilę razem, wspominając wspólne wypady


do klubów i opowiadając sobie o wspólnych znajomych. Kiedy na
zewnątrz zrobiło się ciemno, wstali i skierowali do wyjścia.

– Cholera, zapomniałem, że rano mam iść do lekarza na badania.


Będę musiał jechać skm-ką na drugi koniec Gdańska – Dawidek pacnął
się w czoło. – Kurde, ale wtopiłem!

Zuzia rozmyślała nad czymś i w końcu zapytała:

– A ile wypiłeś, trzy piwa, tak?

– Tak. Niby to niedużo, ale we krwi mam pewnie trochę promili.

Zuzię ścisnęło serce. Walczyła przez chwilę sama ze sobą, aż


wreszcie stwierdziła:

– Musiałbyś mieć niesamowitego pecha, żeby cię złapali,


przecież nie masz stąd daleko do domu. Chcesz się jutro telepać przez
całe miasto pociągiem? Na którą masz do tego lekarza?

– Na siódmą, bo muszę być na czczo.

– To musisz wstać o piątej rano, żeby tam dojechać –


uzmysłowiła mu Zuzia.

Dawidek podrapał się po głowie.

– Sam nie wiem, dopiero co zdałem prawo jazdy. Głupio by było


je zaraz stracić.

Zuzia poklepała chłopaka po plecach.

– Nie bądź cienias. Na pewno nic się nie stanie. Ale ja już cię nie
namawiam, to musi być twoja decyzja. Sam wiesz najlepiej, czy jesteś
na tyle dobrym kierowcą, żeby bezpiecznie zajechać do domu –
dziewczyna wjechała na jego męską ambicję, wiedząc, że to
najskuteczniejsza metoda manipulacji.

– Dobra, wrócę autem, przecież nic złego się nie stanie.


Podwieźć cię? – zapytał uprzejmie.

Doszli do zielonego cinquecento, a Zuzia szybko powtórzyła


sobie w myślach numer rejestracyjny.

– Nie, dzięki, muszę jeszcze coś zrobić.

Dawidek wsiadł do samochodu i zapiął pasy. Ruszył z miejsca


głośnym zrywem, śmiejąc się zza kierownicy do Zuzanny. Dziewczyna
także się do niego uśmiechnęła i pomachała mu ręką na pożegnanie.
Kiedy pojazd zniknął za zakrętem, Zuza wyciągnęła telefon
komórkowy z torebki i wybrała numer.

– Halo, policja? – zapytała, gdy usłyszała dźwięk podniesionej


słuchawki. – Chciałam zgłosić, że właśnie widziałam pijanego
kierowcę. Tak, w Sopocie na Armii Krajowej, jedzie zygzakiem. To jest
Fiat Cinquecento, ciemnozielony. Zapisałam numery, bo o mało co nie
przejechał mojego dziecka – Zuzanna wczuła się w rolę
zbulwersowanej matki. – Czy patrol może sprawdzić tego kierowcę?
Dziękuję panu bardzo... Ach, czy mogę liczyć na anonimowość? Nie
chcę mieć problemów – Zuzia odłożyła słuchawkę i schowała telefon.
Spojrzała w rozgwieżdżone niebo i westchnęła.

– Będę się smażyć w piekle – wyszeptała do siebie.

Tymczasem Dawidek zdążył ujechać zaledwie kilometr, gdy


usłyszał sygnał policyjnego koguta. Mając nadzieję, że nie chodzi o
jego wóz, jechał dalej, udając, że nie słyszy wycia syreny. Kiedy
policyjne auto zbliżyło się na tyle, że Dawidek miał pewność, iż to
właśnie z nim chcą rozmawiać funkcjonariusze, zjechał z rezygnacją na
pobocze. Opadł głową na kierownicę i spokojnie czekał na pojawienie
się policjanta.

Dodaj jeszcze więcej sera – poleciła Alicja. Kroiła pomidory na


cienkie plastry, mając mokre od czerwonego miąższu palce. – I co
jeszcze dodamy do tych zapiekanek?

– Mam tu jeszcze taką dobrą kiełbasę i przyprawimy wszystko


solą ziołową. Będzie pycha – cmoknęła Zuzia, kładąc na pieczywo
żółty ser. Dziewczyny przygotowały kilka sztuk zapiekanek i włożyły
je do pieca. Zuzia nalała do szklanek soku pomarańczowego.

– Wpadł do mnie wczoraj Piotr. Przyleciał z Oslo na kilka dni –


Ala zawiesiła znacząco głos.

– No i co dalej? Naprawdę muszę się sama dopytywać? –


zdenerwowała się Zuzia.

– No już ci mówię przecież – uspokoiła ją przyjaciółka. – Chce


wracać na stałe do Polski. Mówił, że tęskni za rodziną i za mną też...
Stwierdził, że jestem kobietą jego życia i będzie walczył, żeby znów
być ze mną – dokończyła lekko, jakby opowiadała o kupnie śmietany.

Zuza znała ją na tyle dobrze, że domyślała się, co dzieje się teraz


w głowie i sercu Alicji. W kuchni pachniało już smakowicie
roztopionym żółtym serem.

– I co mu powiedziałaś?
– Powiedziałam mu, że nadal go kocham, ale to niewiele znaczy.
Że teraz jest inaczej, że mam Gabriela, swoje życie, ale on stwierdził,
że jemu wystarczy moja miłość i o resztę sam zadba.

Zuzanna wyciągnęła zapiekanki z pieca i rozłożyła na talerzu.


Ala wzięła szklanki z sokiem i obie poszły do sypialni Zuzi.

– Wszystko się ułoży. Nie wiem jak, ale jakoś się ułoży –
powiedziała uspokajająco Zuzia.

Usiadły na kanapie i włączyły film. Jakiś przystojniak galopował


na koniu przez zielone łąki Irlandii.

– Ale powiem ci, że ty wywinęłaś taki numer, o jaki nigdy bym


cię nie podejrzewała. Strach z tobą zadzierać – pokręciła głową Alicja.

Zuzia ugryzła kawałek zapiekanki.

– Gdyby nie zaczął gadać, że ma w dupie wszystkie swoje byłe,


rozstalibyśmy się w przyjaźni... Ale nie jestem dumna z tego, co
zrobiłam.

Na ekranie facet zeskoczył z konia i przytulił do siebie uroczą


blondynkę w długiej, białej sukni, która czekała na niego na ganku
chaty. Poparzył jej w oczy i namiętnie ją pocałował. Pod kobietą ugięły
się kolana i opadła bezwładnie mężczyźnie w ramiona. Alicja przestała
jeść swoje danie i spojrzała badawczo na Zuzię.

– Ty, tak sobie teraz myślę, a gdyby Dawid dzisiaj do ciebie


przyszedł, przeprosił szczerze za wszystko i bez ogródek stwierdził, że
chce się z tobą pieprzyć, to co byś zrobiła?

Koniec:)

eh.

You might also like