Professional Documents
Culture Documents
Po Drugiej Stronie Teczy W Kurduplewie
Po Drugiej Stronie Teczy W Kurduplewie
Nietypowa
Wstęp
Podszedł i powiedział:
– Wyglądasz pięknie. Jaka szkoda, że jesteś mężatką...
Choć możliwe też, że spytał ,o co chodzi, i poprosił nas
o dowód.
Zdziwiłam się, że tak od razu rozpoznał, że jestem pełnoletnia,
ale dałam.
Dowód.
Dalej to postanowił iść porozmawiać z panem Malinowskim,
a jeden z policjantów zagaił do nas i nadal nie wiem, czy z czystej
złośliwości, czy żeby czas nam się nie dłużył:
– Tak na panią patrzę i stwierdzam, że jest pani podobna do
mojej mamy. Chyba jesteście nawet w jednym wieku – powiedział
z szerokim uśmiechem.
Uśmiechnęłam się więc równie szeroko i odparłam:
– Pan też mi się wydaje znajomy. Skąd ja pana znam, no skąd ja
pana znam?? Wiem! To nie pańskie zdjęcie było w gazecie podczas
wręczania nagrody dla najlepszego policjanta w tym rejonie?
– A możliwe – odrzekł, mrugając do kolegi.
– No tak myślałam. Z tego co pamiętam, coś tam pisali, że to
pan wystawił najwięcej mandatów za łyse opony kierowcom walca,
prawda? – zarzuciłam sucharem, cały czas się uśmiechając
oczywiście.
– Pani synowie mają nietypowe imiona. To kwestia gustu czy
poczucia humoru? – zapytał, aby zmienić temat.
– Chciałam ich nazwać Jehowa, aby móc robić sobie jaja z ich
świadków na ślubie, ale ostatecznie zrezygnowałam z pomysłu. A
co z naszym listonoszem? – Tym razem ja zmieniłam temat. – Czy
to prawda, że wczoraj wieczorem został bezlitośnie spałowany
przez tutejszy patrol? Ponoć do zdarzenia doszło, gdy jeden
z policjantów kichnął, listonosz się przestraszył i odruchowo
krzyknął „dobry piesek”. – „Suchar” to w końcu moje drugie imię.
– Nie, to tylko pogłoski. Jak i to, że opanowaliśmy demonstrację
właścicieli chińskich restauracji, przychodząc ze swoimi
pałeczkami. – Widać jego też. – Coś dzielnicowy długo nie wraca –
znowu popłynął w innym kierunku.
– Może nie żyje – rzekłam niepewnie.
– A gdzie tam! Sprawdziłem przez radio, pan Malinowski, mimo
że rocznik trzydziesty drugi, całkiem dobrze się trzyma – odparł.
– Miałam na myśli dzielnicowego – sprecyzowałam.
No i wywołałam wilka z lasu, a raczej dzielnicowego z klatki.
Wyszedł, a w tle za nim, nie wiadomo skąd, pojawiła się muzyka:
Matka
Wstęp
Jeb!!!
W pierwszej chwili myślałam, że zostałam spoliczkowana, ale to
tylko Siara próbował zwilżyć mi usta, lejąc sobie wodę na rękę...
– Ja już nie mam siłyyy – zawyłam do położnej. – Jeszcze raz
mnie dotkniesz, a zaraz ty będziesz rodził. Butelkę wody, którą
uprzednio wsadzę ci w dupę – zwróciłam się oczywiście do Maćka.
– Przepraszam. – Tym razem do personelu, że muszą tego
słuchać.
– Nie żartuję! – Znowu do Maćka, który był tylko lekko zbity
z tropu, niemniej złapał za kubek…
– Nic nie szkodzi, jesteśmy przyzwyczajeni – powiedziała
położna, po czym dodała: – Gratuluję, macie państwo syna!
Siara stał cały czas obok. Już nie chciał mnie poić. Nawet się nie
odzywał. Trzymał mnie za rękę i co jakiś czas nachylał się, aby
całować w czoło.
I tak widziałam, że tam sobie cichaczem łzy ocierał.
O, w dupę jeża!
Noż ja pierdolę!
Komar
Noż kuźwa!
Ja pierdolę!
Katastrofa
I żuje.
Gnój, żuje!
Taka sytuacja:
poszliśmy sobie dziś na spacer na plażę. Przy brzegu stoi
starszy pan i karmi ptactwo chlebem. Ciągnę Stiflera w tamtą
stronę, bo chcę mu pokazać młode łabędzie.
Stoimy tak sobie, zachwycamy się łabędziami, gadamy po
polsku, wiadomo. Po chwili pan nas zagaduje:
– Skąd jesteście?
– Z Polski.
– Jak wam się Anglia podoba?
– Taka w kit.
Nie, żartuję.
– Bardzo nam się podoba – odpowiadam i staram się przy tym
nie myśleć o chipsach z octem, Theresie May i poziomym deszczu.
Pan uśmiecha się od ucha do ucha, zadowolony widać
z odpowiedzi, po czym wyciąga rękę z taką sporą pajdą chleba
w stronę Stiflera, z pytaniem:
– Do you wanna try?
No więc tłumaczę:
– Pan pyta, czy chcesz spróbować?
Stifler zwraca się do mnie:
– Aha.
Odwraca się w kierunku pana, rozdziawia paszczę, bierze
dużego gryza z tej wystawionej pajdy i mówi:
– Good! – pokazując podniesiony w górę kciuk panu o wyrazie
twarzy mojej polskiej sąsiadki, gdy jej powiedziałam, że
niepotrzebnie odpisuje Orange, bo wiadomości do niej wysyła
automat.
Na widok mojego facepalma reflektuje się, ponownie zwraca się
w kierunku pana i dodaje:
– Thank you. Bye bye.
I odbiega.
Dlaczego o tym piszę?
Bo Wy tam, rodacy w kraju, jesteście zwyczajnie zazdrośni!
Ciągle czytam Wasze forumowe komentarze, że do tej Anglii to
pojechały same burole wiochę robić. Że nic dziwnego, że Anglicy
tacy źle nastawieni.
A to guzik prawda.
My jesteśmy kulturalni, polskie dzieci są niesamowicie grzeczne,
a Anglicy z chęcią je dokarmiają.
Także zluzujcie gacie!
Wasza NMP dba o naszą reputację!
Wszystko pod kontrolą.
Syn mentalnie czarnoskóry
Polka
Wstęp
Było parę minut przed godziną siódmą. Pogoda zaś była typowo
majowa, czyli szaro, buro i piździło jak na Uralu. Przebierając
nogami, czekałam na otwarcie sklepu, bo zabrakło mi mleka do
kawy. Wpatrywałam się nieruchomym wzrokiem w ruchomy punkt.
Patrzyłam na kobietę z psem na smyczy. Dużym psem, dogiem.
Małą kobietę w fajnych butach.
Postali chwilę pod krzakami, przy jednym z zaparkowanych
samochodów, pod latarnią. Potem pies nawalił kupę na chodnik
i sobie poszli.
Wróć.
I chcieli sobie pójść.
W piątek był nasz wielki dzień. Siara zakupił bilet lotniczy, który
ma się stać, mówiąc patetycznie, początkiem reszty naszego życia.
Kuzyn Jacek został poinformowany, kiedy Siara nadciągnie, żeby
początkowo u niego przekimać. Tymczasem ja, poza załatwianiem
przeróżnych formalności, kończących naszą karierę w tym kraju,
postanowiłam trochę się wgłębić w poznawanie nowego miejsca
do życia. A kto mógłby mi dostarczyć więcej życiowej mądrości
i przydatnych rad na początek niż Polonia na forum?
No chyba nikt.
Odpaliłam więc pierwsze lepsze z brzegu, o wdzięcznym tytule
„Polacy w UK” i pełna zapału zabrałam się za lekturę,
rozpoczynając od działu „Rodzina”, podtytuł „Szkoła”. Potem temat:
„Nielegalny proceder odbierania polskim rodzinom dzieci”.
Dalej to poszłam szukać tej piersiówki, co to ją ostatni raz
miałam w księgarni przy kupowaniu dzieciom podręczników. Jak
wróciłam, przeczytałam jeszcze „Pomóżmy Natalce i Krzysiowi
wrócić do domu, wstrzymajmy angielską adopcję” albo jakoś tak.
Zamknęłam oczy, pomasowałam skronie, wyszłam z działu.
Odpaliłam „Praca” i odpowiednio: „Dyskryminacja polskich
pracowników w miejscu pracy” oraz „Czy was też molestują
w XXXXX?”.
Poszłam po ibuprom, bo dostałam migreny i postanowiłam
rozejrzeć się w dziale „Dom/mieszkanie”. Pierwszy temat: „Kto
powinien zapłacić za deratyzację – landlord czy ja?”. No i następne:
„Szukam młodej brunetki na współlokatorkę, biuścik najmniej D”
oraz „Czwarte włamanie w tym miesiącu”.
Ostatni bastion padł, jak w dziale „Hyde Park” w temacie
„Pogoda” przeczytałam, że lato w Anglii jest wtedy, jak pada ciepły
deszcz. Wizja silnego wiatru i możliwych sztormów w miejscowości
nadmorskiej, do której lecimy, mnie akurat obeszła. Ja jestem
z Trójmiasta. U nas się mówi, że jak mewy nie rzygają, to nie jest
żaden sztorm. A jak nie latają dupami do przodu, to wcale mocno
nie wieje.
Wspomnienie pierwsze:
Jest środek lata. Elbląska łąka, na której jestem ja (5 l.) wraz
z Kasią (moją kilkumiesięczną siostrą cioteczną), Jackiem (3 l.)
i babcią DiCaprio (niezmiennie i od zawsze 18 l.).
Babcia DiCaprio, jak to babcia, szpanowała wówczas przed
innymi babciami swoimi wnukami. Tak konkretnie to mną i Kasią
szpanowała, bo Jacek, z nieznanych dotąd przyczyn, latał od
śmietnika do śmietnika. Wszyscy żeśmy się martwili, ale na
szczęście z tego wyrósł. W każdym razie, w trakcie gdy ja,
recytując, byłam przy „...a przez dziurkę piasek ciurkiem sypie się za
Grzesiem..”, babcia DiCaprio zauważyła, że jej wnuk już nie tylko
obleciał okoliczne łąkowe śmietniki, ale i zaczął wyciągać z nich co
ciekawsze rzeczy. No i postanowiła wkroczyć do akcji.
Dalej to zapamiętałam, że nie wolno mówić „kulwa”, bo za to
dostaje się lanie. Zwłaszcza jak się to słowo wypowie w kontekście:
– Nigdy mnie nie wsadzisz do wózka, ty stala kulwo!
Swoją drogą powiem Wam, że babcia DiCaprio dopiero kilka lat
później zaczęła ponownie przychodzić na tę łąkę, bo wcześniej,
dopóki żyły świadkowe zaistniałej sytuacji, była ponoć towarzysko
spalona. Jedyną osobą, która tę historię zna i pamięta, oprócz
najstarszych górali i mnie, jest sąsiadka babci, pani Zosia. Tak
w ramach ciekawostki o niej piszę, bo to bardzo silna, energiczna
i krzepka kobieta. Czterech mężów pochowała. Wieść gminna
niesie, że dwóch ostatnich ponoć tylko położyło się zdrzemnąć.
Wspomnienie drugie, z opowieści babci DiCaprio.
Babcia odbiera Jacka z przedszkola. Jest dziwnie milczący, więc
zagaja:
– Jak tam było w przedszkolu?
– A dobrze, dziękuję, dziękuję. A jak tam na emeryturze?
Mniejsza z tym.
Choć jak już przy łąkach jesteśmy, to muszę zapytać:
widzieliście kiedyś park bez drzew? Bo ja już tak.
**********************************
***********************************
Dalej Ryan zabrał mnie na rtg klatki. Piękne rtg. Piękne płuca,
skrzela, oskrzela i w ogóle wszystko. Wszyscy mi gratulowali.
No i stało się!
Z poniedziałku na wtorek napadało całe 5 cm śniegu! Na
przydrożnych tablicach informacyjnych wyświetlały się ostrzeżenia:
„Będzie padał śnieg, przemyśl, czy twoja podróż jest dziś
konieczna!”.
Zauważyłam wzmożony ruch u sąsiadów. Najpierw część
wyszła przed chaty, przeszczęśliwa i próbowała ten śnieg wciągać.
Gdy się kapnęli, co jest grane, wszyscy gdzieś hurtem zniknęli,
a jakąś godzinę później pojawili się z powrotem i również hurtem
wynosili z samochodów całe zgrzewki gotowych dań, chleba
tostowego, mleka i płatków, rzucając przez ramię uwagi w stylu:
„Skąd tu ten śnieg?! Na przełomie lutego i marca?! Ja nie wiem!
Może z Afryki?!”.
Stifler na ten moment czekał ponad trzy lata, czyli od kiedy tu
jesteśmy. Pierwszego dnia, gdy napadało, zdążyłam mu
powiedzieć: „Nie pomocz się, bo idziesz do szkoły”, po czym
otworzyłam drzwi, a on wystrzelił jak z procy i pierdolnął na śniegu
orzełka.
Podniosłam go z ziemi siłą, otrzepałam i wróciliśmy się, żeby
zmienić spodnie, bo te były całe mokre.
Stifler grzecznie ubrał się ponownie, ja ponownie powiedziałam:
„Nie pomocz się, bo idziesz do szkoły”, po czym on wystrzelił za
drzwi jak z procy i zrobił taki jeden wielki ślizg na brzuchu na
bocznej ścieżce, kończąc w świeżym śniegu na trawie.
– Co to, kurna, było?! – krzyknęłam.
– Rico z Pingwinów z Madagaskaru! Patrz, teraz będzie Kowalski!
Po czym wykonał kolejny taki ślizg, a ja podniosłam go siłą
z ziemi, otrzepałam, a potem wróciliśmy do domu zmienić spodnie.
Następnie stwierdziłam, że może powinnam precyzować bardziej,
o co mi chodzi. Więc sprecyzowałam:
– Te spodnie są ostatnimi, które nie są mokre lub nie są
w praniu. Nie kładź się na ziemi, bo pójdziesz do szkoły w gaciach.
Stifler pokiwał ze zrozumieniem głową, a ja zajęłam się
mumifikowaniem Julasa kocykiem w wózku. Gdy się obróciłam, to
najpierw zobaczyłam mojego sąsiada z otwartą buzią, a podążając
za jego wzrokiem – Stiflera, który przylegał do jego ośnieżonego
samochodu raz plecami, raz bokiem, raz przodem i tak w kółko.
– Co ty robisz?! – zapytałam.
– Sprawdzam, czy da się zrobić żywego bałwana –
odpowiedział.
– Da się. Już takie są – odkrzyknęłam. Ale przysięgam, że nawet
słowem nie wspomniałam o swoim teściu. Taka jestem dzielna.
Na środę zapowiadano, że „winter is coming” i ogłoszono nawet
„bursztynowe zagrożenie pogodowe”, znaczy kolejny, gorszy etap
klęski żywiołowej. I tu sprawy miały przybrać niespodziewany obrót
dla każdego Brytyjczyka, popierdzielającego obecnie w krótkich
spodenkach, albowiem śniegu miało napadać od 10 do 15 cm. No
i w środę właśnie sąsiedzkie podziemie było już w rozkwicie:
– Dam cztery ostatnie bańki mleka z Tesco za karton fajek.
Dorzucę solone masło, czipsy z octem i żonę.
– Sanki, pochodnie na dzikie zwierzęta, psy do zaprzęgów, tanio!
Itd.
U nas pełen spokój, wiadomo.
My chichraliśmy się pod nosem.
Choć sanki to akurat kupiliśmy.
Kiedy szliśmy sobie pozjeżdżać, to któryś z sąsiadów
skupionych wokół nowego stoiska z rakami na buty i łańcuchami na
koła, rzucił w moim kierunku:
– Zimno, nie?
Na co ja ze stoickim spokojem odparłam:
– Eeeee tam. Moja mama mówiła mi, że u niej jest teraz minus
16 stopni.
Komuś wypadł na to z ręki kubek z gorącą kawą, ktoś się
zapytał, czy termometry w ogóle mają taką skalę, jakaś babeczka
opatuliła się jeszcze bardziej stringami, faceci zaczęli wiązać
rzemyki japonek aż po samą szyję, a niemowlaki prawie poprosiły
o czapeczki.
Jak zobaczyłam, jakie wrażenie na nich wywarłam, to zaczęłam
opowiadać o zimie w naszej ojczyźnie. O śnieżnych zaspach
(pominęłam, że przez tydzień, po czym kolejne trzy tygodnie błota),
o sparaliżowanych wsiach, o naszych pięknych górach,
o zamarzającej Zatoce Bałtyckiej. O tym, że jak rodziłam Szarą
Eminencję (13 stycznia), to też było minus 16, a nawet mniej. I jak go
ubierałam na cebulę i owijałam kocykami, gdy wychodziliśmy ze
szpitala po porodzie. Z tej groty śnieżnej. A wokół były wilki. Tfu,
lisy polarne! Opowiadałam im, jak ciężko jest upilnować, aby
dziecka z wózka nie porwała śnieżna sowa. Że trzeba w nią rzucić
pingwinem. I że kąpanie noworodka w przeręblu wymaga wprawy.
A lamparty morskie tego nie ułatwiają.
No i dobra, przyznaję, może znowu nas nieco oddaliłam w ich
oczach od cywilizacji, ale, kuźwa, żebyście wiedzieli, co się teraz
u mnie dzieje!
Te wszystkie babeczki opatulone stringami, ci wszyscy ludzie
w krótkich spodenkach i czapkach, schodzą mi z szacunkiem
z drogi, gdy jadę saniami zaprzężonymi w dzieci, jak Igor Tracz
w swoim psim zaprzęgu.
Oni nie są głupi.
Oni sobie zdają sprawę.
Że tylko ja wiem, co robić, gdy nadejdą polarne niedźwiedzie!
Tym bardziej że temperatura przybrała tu już krytyczne minus 4
stopnie i skończyły się żarty, a zaczęła walka o życie...
Do zajebistych Grażyn
Wstęp
NIETYPOWA
Wstęp
Dlaczego nie zostałam modelką Victoria’s Secret
Ćma
Plany na przyszłość
ZUS i burol z kolejki
Sąsiad menda
Sadystyczne pogotowie dentystyczne
O tym, co zrobić, jak ryj się łuszczy
Strach ma wielkie oczy i zarzuca głową jak Nergal
Dart
Kołcz
Sukienka
Zdzira Marlena
Bo we mnie jest seks
W stresie
Zakupy męża
Rozwój techniki
Mój van Damme
O moim rwaniu
Na deptaku
Uciekinierzy
Farba
Turbina
MATKA
Wstęp
Poród numer 1
Matka po raz pierwszy
Poród nr 2
Jak zostałam matką patologiczną
Bajka o spuchniętej smoczycy
Poród nr 3
Koralik
Komar
Głuptas mamusia
Pokazywanki
Katastrofa
Trauma
Solidarność z mamami Maksów
Ospa
O zapachu mamusi
Grzywka
Poród nr 4
Pępek
O tym, jak mój syn został Superlesbijką
Komplement od syna
Suchy chleb
Syn mentalnie czarnoskóry
Stikeez
Telefon
Sprintem
Gang Maluchów
POLKA
Wstęp
Oddaj kupę właścicielowi
Jacek, Kasia i Polonia, która prawdę ci powie
Żarcie
U angielskiego dentysty
O prognozach pogody
Astma
O seksizmie słów kilka
W angielskiej przychodni
O autorytetach
Zima w Anglii
Do zajebistych Grażyn
[1] Teraz już na pewno zainteresowałaby się nią opieka socjalna, bo
nadal mieszka u teściów, nie pracuje, a ma już trójkę dzieci (przyp.
aut.).
Copyright for the Polish Edition © 2018 Edipresse Polska SA
ISBN: 978-83-8117-889-1