Zdarzyc Przed Bogiem

You might also like

Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 6

Autor: Hanna Krall.

Tytuł: Zdążyd przed Panem Bogiem.

Rodzaj literacki: epika.

Gatunek literacki: proza reportażowa, reportaż łączony z innymi formami literackimi, pisany w oparciu o wywiad.

Bohaterowie: bohaterami są ofiary holokaustu (bohater zbiorowy) oraz ci, którzy polegli w trakcie powstania w getcie
warszawskim (w 1943 r.).

Bohaterowie indywidualni: Marek Edelman, Profesor Jan Moll, Mordechaj Anielewicz, Elżbieta Chętkowska, Aga Żuchowska,
doc. Zofia Wróblówna, Celina, Antek, doktor Teodozja Goliborska, Jerzy (Arie) Wilner, Pola Lifszyc, Luba Blumowa i Abraham
Blum, Michał Klepfisz, Zygmunt (Zalman Frydrych) „Wacław” – mecenas Henryk Wolioski, „Słoniniarz” – Henryk Grabowski,
„Szyna” – docent Zbigniew Lewandowski, Pani Bubnerowa, Pan Rudny, inżynier Wilczkowski, Adam Czerniaków, Elżunia
Frydrych.

Temat: obraz eksterminacji Żydów i powstania w getcie warszawskim, stosunek Marka Edelmana do życia i śmierci.

Struktura: piętnaście nienumerowanych fragmentów, podzielonych powiększonymi spacjami, odznaczających się grubością
czcionki w zapisie pierwszych liter danego fragmentu
Fragment 1

Autorka rozpoczyna dialog z anonimową postacią, w dalszej części okazuje się, że bohaterem jest Marek Edelman –
uczestnik powstania w getcie warszawskim. Relacjonuje on przebieg tamtych wydarzeń, mówi o swojej roli w getcie,
wspomina towarzyszy m.in. Zygmunta Frydrycha i Mordechaja Anielewicza – przywódcę powstania, którego
młodzieńcza biografia budzi kontrowersje. Wspomina przypadek zbiorowego samobójstwa oraz wylicza formy tzw.
„godnej śmierci”. Za najbardziej „godną” - wartościową poczytuje śmierć z bronią w ręku.

Fragment 2

Wiąże się z odbiorem opublikowanego wcześniej przez Krall wywiadu z Edelmanem, w którym wypowiadał się
jako ostatni z przywódców getta. Wystosowano wobec niego później serię zarzutów, że „tak odarł wszystko z
wielkości”, ponieważ ujawnił, według niego bez znaczenia, niektóre fragmenty biografii Anielewicza. Istotna stała się
kwestia doboru słów.

Fragment 3

Wyjaśnia, dlaczego Marek Edelman nie udzielił żadnego wywiadu, milczał przez wiele lat, choć był zastępcą
komendanta powstania. Przedstawiciele partii politycznych, którym po zakończeniu działań bojowych w getcie składał
raport, uznali, że nieprecyzyjnie i bez właściwego charakteru mówi o całym zdarzeniu. Należało w słowach wyrazić
patos, nienawiść. Należało krzyczeć.

Fragment 4

Fragment przybliża codzienność życia w getcie. Edelman mówi o głodowych racjach żywieniowych, o badaniach nad
chorobą głodową, którą diagnozuje się na podstawie wyglądu. Zostają wyróżnione trzy stadia choroby.

Fragment 5

Przedstawiona zostaje postać Profesora (Jan Moll), który jako pierwszy przeprowadzał operacje na otwartym sercu
w stanie zawału. Pokazane zostały dzieje Profesora od czasów okupacji, kiedy jeszcze jako młody chirurg pracował w
radomskim szpitalu, aż do chwili, gdy powstała książka. Marek Edelman był jego bliskim współpracownikiem.
Asystował mu w trakcie licznych operacji w Klinice Łódzkiej. Ukazane są ponadto uczucia Profesora, jego lęki i
obawy ściśle związane z wykonywanym zawodem.

Fragment 6

To powrót do lat okupacji, do getta, głodu i zagłady. Krall nawiązuje do wybuchu powstania i stwierdza, że był to
„dobry pomysł”. Ta opinia oburza Edelmana, który nie uważa, by śmierć w komorze gazowej była gorsza od śmierci
w walce. Pokora i w pewnym sensie „nieświadomość” śmierci czynią ową śmierć jeszcze bardziej tragiczną, a
jednostki na nią skazane są tym bardziej ikoną (obrazem) cierpienia.

Fragment 7

Edelman opowiada reporterce scenę, jak dwóch niemieckich oficerów obcinało pewnemu staremu Żydowi stojącemu
na beczce brodę. Wyjaśnia jej ponadto przyczyny pozostania w Polsce (jeszcze przed wybuchem wojny) i dlaczego,
mimo przepustki, nigdy nie zdobył się na ucieczkę z getta. Mówi o corocznych bukietach żółtych kwiatów
ofiarowywanych mu przez anonimowego nadawcę w rocznicę wybuchu powstania w getcie oraz o miłości i relacjach
międzyludzkich z tego okresu. Pojawiają się informacje o przebiegu akcji likwidacyjnej, „numerkach na życie” i o
wyborze sposobów umierania. Jedno ze wspomnień dotyczy Poli Lifszyc - zapomnianej młodej dziewczyny, która
odważnie zdecydowała się na śmierć i wraz z matką wsiadła do transportu.

Fragment 8

Jest nawiązaniem do współczesności. Czytelnik dowiaduje się, o czym rozmawiali pacjenci Profesora (pan Rudny,
pani Bubnerowa, pan Wilczkowski) przygotowujący się do operacji, jakie były ich plany, marzenia, nadzieje.

Fragment 9

Fragment wyjaśnia przyczyny zawałów pacjentów Profesora i doktora Edelmana. Inżynier Wilczkowski cudem
uniknął śmierci w górach, pan Rudny zbyt mocno przejmował się stale psującymi maszynami, natomiast Bubnerowa
zbytnio angażowała się w sprawy związane ze sprzedażą długopisów. Po operacji każdy z pacjentów postanowił
zmienić swoje dotychczasowe życie.
Fragment 10

Obejmuje wspomnienie spotkania Edelmana z córką zastępcy komendanta żydowskiej policji - Lejkina, którego zlikwidował
ŻOB. Porusza kwestię powstania tej organizacji oraz ponownie nawiązuje do akcji likwidacyjnej getta i początków akcji zbrojnej.
Pojawia się epizod zbiorowego samobójstwa i wspomnienie postaci Anielewicza.

Fragment 11

Mówi o pomyśle Andrzeja Wajdy na nakręcenie filmu o getcie z wykorzystaniem materiałów archiwalnych. Ukazano by miejsca
kaźni i pamiątki po bohaterach, a Marek Edelman miałby opowiadad o minionych czasach. Kardiochirurg nie wyraził jednak na to
zgody. Autorka wspomina swoją przyjaciółkę Annę Strooską, która zamieszkuje w bloku wybudowanym na byłym terenie getta
oraz opisuje żydowski pogrzeb z tak skromną liczbą „prawdziwych” Żydów, że nie można na nim odmówid tradycyjnej modlitwy
za zmarłych - Kadyszu.

Fragment 12

Wyjawia powody, dla których Marek Edelman został lekarzem. Rozmówca opowiada, na czym polega jego rola i zawód lekarza,
nawiązuje przy tym do funkcji, jaką pełnił na Umschlagplatzu. Wspomina też swoich pacjentów.

Fragment 13

Wprowadza pewną chronologię wydarzeo, porządkuje i weryfikuje fakty dotyczące powstania. Mówi o przebiegu akcji zbrojnej
w getcie, bohaterskiej śmierci Michała Klepfisza oraz o konfrontacji Marka Edelmana ze Stroopem. Ponadto zawiera informacje o
działalności „łączników” z aryjską stroną m.in.. „Wacława”. Znaczna częśd fragmentu poświęcona jest Jurkowi Wilnerowi.

Fragment 14

Marek Edelman wyjaśnia, w jaki sposób udało mu się przeżyd czas getta. Dwa razy cudem uniknął śmierci: za pierwszym celował
do niego Niemiec, najprawdopodobniej cierpiący na astygmatyzm, za drugim ocalał dzięki znajomemu, który „zdjął” go z wozu
dostarczającego codzienny „kontyngent” na Umschlagplatz.

Fragment 15

W danym fragmencie po raz pierwszy pojawia się nazwisko Profesora - Jana Molla, z którym pracował Marek Edelman.
Ponownie wyjaśniany jest sens pracy lekarza. Edelman stwierdza, że nigdy nie wie, czy jego gra z Bogiem będzie zwycięstwem
człowieka nad chwilową nieuwagą Najwyższego, czy da się jeszcze na moment „osłonid świeczkę”. Istnieją przypadki śmierci
(śmierd brata Marysi Sawickiej, Elżbiety Chętkowskiej i młodziutkiej Elżuni), które dowodzą, że Bóg jest nieprzewidywalny i, że to
On podejmuje ostateczne decyzje.
Marek Edelman jest jedynym, który przeżył spośród 400 000 Żydów wyprowadzonych na Umschlagplatz i
skazanych na śmierć poprzez zagazowanie. Dwa razy ocalał dzięki przypadkowi: za pierwszym mierzył do niego
Niemiec cierpiący na astygmatyzm, przez co strzelał niecelnie, a za drugim „ściągnął” go z wozu dostarczającego
codzienny „kontyngent” kolega Mietek.

Jako ten, który codziennie ocierał się o śmierć, a jednak pozostawał przy życiu, może mówić o obydwu pojęciach.
Każde przedstawia jako swoistą wartość, jednak to śmierć jest dominującym motywem w jego relacji.

Śmierć pojawia się nie tylko we wspomnieniach o getcie, ale również później (w czasie wolności), kiedy Edelman
pracował jako lekarz – kardiochirurg.

Według bohatera reportażu ważniejsze są dla niego czasy obecne, bo jako medyk zobligowany jest do ratowania
ludzkiego życia. W getcie panowały inne reguły, tam dla nikogo nie rokowano szansy życia, za to zawsze istniało
ryzyko śmierci:

„Nic większego niż śmierć, zawsze chodziło przecież o śmierć, nigdy o życie (...) tam wszystko było z góry
przesądzone.”

Stojąc jako goniec szpitalny przy bramie Umschlagplatzu, Edelman miał za zadanie wyprowadzać chorych, ale starał
się również wychwytywać i „przemycać” działaczy podziemia. Został mimowolnym świadkiem pochodu czterystu
tysięcy ludzi na śmierć, uratował tylko niektórych z nich. Później – już jako lekarz pamięta o tamtym obowiązku i
przystając pod drzewem – palmą zdobiąca wnętrze kliniki, czuje się jak wtedy – w bramie Umschlagplatzu:

„Moje zadanie polegało na tym, żeby możliwie jak najwięcej spośród nich ocalić – i uprzytomniłem sobie kiedyś pod
palmą, że to jest to samo zadanie, co tam. Na Umschlagplatzu.”

Opowiadający szczegółowo przedstawia Hannie Krall metody eliminowania Żydów przez Niemców, którzy, by
osiągnąć jak najwyższą cyfrę ofiar, posługiwali się szantażem i kłamstwem. Mamili mieszkańców getta obietnicą
chleba, bo wiedzieli, że zaspokojenie głodu jest sprawą nadrzędną:

Reklamy OnetKontekst
„Słuchaj, moje dziecko. (mówi Edelman do reporteki – Hanny Krall) Czy ty
wiesz, czym był chleb w getcie? Bo jak nie wiesz, to nigdy nie zrozumiesz, dlaczego tysiące ludzi mogło dobrowolnie
przyjść i z chlebem jechać do Treblinki.”

Hitlerowcy urządzili akcję likwidacyjną, pod pretekstem zmiany miejsca położenia i celowego przemieszczenia
ludności, lecz w gruncie rzeczy chodziło o unicestwienie narodu. Dla zachowania pozorów rozdawali „numerki na
życie”, uzurpując sobie całkowitą władzę nad człowiekiem, decydowali o możliwej ilości ocalonych. By zwolnić się z
odpowiedzialności, powierzali to zadanie innym, m.in. policji żydowskiej i Gminie. Tak jakby istniała jakaś miara,
„według której możemy rozstrzygnąć, kto ma prawo żyć.”

Policja i Gmina Żydowska (na czele Gminy do 23 lipca 1942 roku stał Adam Czerniaków, który potem popełnił
samobójstwo) w trakcie akcji likwidacyjnej miały pilnować codziennych dziesięciotysięcznych „dostaw” na
Umschlagplatz. Niektórzy, upatrując w powierzonym zadaniu szansę przeżycia, stali się donosicielami i
kolaborantami (Lejkin). Natomiast Umschlagplatz, z którego odjeżdżały wagony, stał się symbolicznym miejscem
kaźni. Siłą wyciągano ludzi do transportu, czasem oszczędzano chorych, ale, aby „zasłużyć” na status chorego,
niektórzy specjalnie łamali sobie kończyny.

W czasie akcji likwidacyjnej chodziło już tylko o „wybór sposobu umierania”, estetykę śmierci. Jest to także jeden z
powodów wybuchu powstania, które ze względów organizacyjnych, skazane było na przegraną:

„Chodziło przecież o to, aby nie dać się zarżnąć, kiedy po nas z kolei przyszli.”(mówi Edelman)
Decyzja o wyborze śmierci dana była nielicznym. Zdarzało się, że to personel medyczny „pomagał” skazanym
przyspieszyć śmierć:

„W szpitalu chorzy leżeli na podłodze, czekając na załadowanie do wagonu, a pielęgniarki wyszukiwały w tłumie
swoich ojców i matki, i wstrzykiwały im truciznę.”

Jedna z lekarek (Inka) zrezygnowała ze swojej porcji cyjanku i przeznaczyła ją dla dzieci. Uznawano ją za bohaterkę,
ponieważ umożliwiła podopiecznym spokojną śmieć: „Przecież ona uratowała je od komory gazowej – tłumaczy
rozmówca reporterce – przecież to było nadzwyczajne (...).”

Analogiczny przykładem jest syn Hennocha Rusa, któremu przetoczono krew z żył doktora Edelmana. Po transfuzji
dziecko zmarło. Ojciec chłopca nie mówił nic, ale unikał spotkania z dawcą. Gdy zainicjowano akcję likwidacyjną
wyraził mu swoją wdzięczność: „Dzięki tobie mój syn zmarł w domu, jak człowiek.” Na ogół śmierć w domu lub w
szpitalu była tak nierealna, że budziła śmiech. W ten sposób umierał Mikołaj z Żegoty:

„Mikołaj chorował i umarł. Zwyczajnie, w szpitalu, na łóżku! Pierwszy ze znanych mi ludzi umarł, a nie został zabity.
(wyjaśnia bohater reportażu) strasznie, żeśmy się z tej historii śmiali (...) że Mikołaj tak jakoś dziwnie umiera, leżąc w
czystej pościeli na łóżku. Dosłownie pękaliśmy ze śmiechu.”

W relacji przywódcy powstania dostrzec można wyraźne rozróżnienie – podział na rodzaje śmierci: estetyczną
(efektowną) i nieestetyczną (nieefektowną), godną i niegodną, cichą i dającą rozgłos, sensowną i bezsensowną.

Wizerunkiem estetycznego umierania jest śmierć legendarnej Krystyny Krahelskiej – poetki i modelki pozującej do
pomnika Nike, która zginęła w powstaniu warszawskim na tle pola słoneczników: „Cóż to za piękne życie i piękna
śmierć.(...) Tylko tak należy umierać. Ale tak żyją i umierają piękni i jaśni ludzie. Czarni i brzydcy umierają
nieefektownie. W strachu i ciemności.” – ironizuje Edelman, który tym samym nie zgadza się na mit estetycznej
śmierci.

Nieestetyczne umieranie bardziej dotyczyło mieszkańców getta. Za murem zdarzały się przypadki kanibalizmu
(Rywka Urman nadgryzła kawałek swojego zmarłego dziecka). Ludzie ginęli z głodu, nad którym prowadzono
szczegółowe badania, bo istniała ogromna ilość „materiału badawczego”. Z czasem badania przerwano, bo zabrakło i
„materiału” i badaczy. Za to pozostał „naturalistyczny” dowód w postaci zapisu. Śmierć wszędzie zbierała pokłosie.
Na ulicach leżeli nieprzytomni z głodu, nędzy i wyczerpania osobnicy, którzy zasypiali i umierali z kawałkiem chleba
w ustach. Dzieci otrzymywały niewielkie racje żywieniowe, czasem była to zupa, którą wygłodzeni dorośli brutalnie
próbowali im odebrać.

Śmiercią nieestetyczną ginęli ludzie w kanałach i w płomieniach, jak ów chłopiec spalony na Miłej, gdy szedł
dowiedzieć się, czy pogłoski o „posiłkach” od AK w północnej części dzielnicy są prawdziwe. Własna śmiercią
dopełnił tylko proporcję 1: 400 000 spalonych. On został spalony w getcie, oni w komorach gazowych i
krematoriach:

„(...) czy myślisz, że to może zrobić jeszcze wrażenie na kimś – jeden spalony chłopak po czterystu tysiącach
spalonych?” – zastanawia się Edelman, który jest jedynym ocalałym spośród tych czterystu tysięcy: 1: 400 000.

Na godne umieranie było kilka sposobów:

„Różne mieliśmy pomysły. Dawid mówił, żeby się rzucić na mury – wszyscy ilu nas zostało w getcie, przedrzeć się na
stronę aryjską, usiąść na wałach Cytadeli, rzędami, jeden nad drugim, i czekać, aż gestapowcy obstawią nas
karabinami maszynowymi i rozstrzelają rząd za rzędem. Estera chciała podpalić getto, żebyśmy spłonęli razem z nim. ,
ale wtedy to nie brzmiało patetycznie, tylko rzeczowo.”
Godnie umierali Michał Klepfisz i Pola Lifszyc. On został odznaczony za bohaterstwo Orderem Virtuti Militari. A ona
niezauważona przedostała się do pochodu, by wraz z matką iść na spotkanie ze śmiercią. O jej poświęceniu nie wie
nikt. Jej martwą postać otula milczenie. Ludzie pamiętają głównie o tych wielkich, a Pola Lifszyc nie ma szans na
„korczakowską” legendę.

Niegodnie i po cichu umierali wszyscy, którzy nie mieli szans walczyć w powstaniu, czyli ofiary komór gazowych
ufnie wsiadające z bochenkami chleba do wagonów. Cicho, nawet nie zdążywszy zakwilić, umierały noworodki. Z
konieczności i obawy przed ich przyszłym losem, „miłosierny” personel medyczny nie pozwalał im ujrzeć
karykaturalnego oblicza świata.

W przypadku śmierci niegodnej i cichej toczy się między autorką a jej rozmówcą polemika:
„Śmierć w komorze gazowej nie jest gorsza od śmierci w walce, na odwrót (...) jest trudniejsza, o ileż łatwiej ginie się
strzelając, o ileż łatwiej było umierać im niż matce Poli Lifszyc.”

„To jest straszna rzecz, kiedy się idzie tak spokojnie na śmierć. To jest znacznie trudniejsze od strzelania. Przecież o
wiele łatwiej się umiera, strzelając – o wiele łatwiej było umierać nam niż człowiekowi, który idzie do wagonu, a
potem jedzie wagonem, a potem kopie sobie dół...” - w ten sposób przywódca powstania w getcie broni ofiar
holokaustu.
Holokaust – to zaplanowana, instytucjonalnie zorganizowana i systematycznie przeprowadzona eksterminacja 6 milionów europejskich Żydów w czasie drugiej
wojny światowej.
Edelman wiedział, „że trzeba umierać publicznie, na oczach świata”. I tak umierali bojownicy o honor, uczestnicy
powstańczej akcji zbrojnej – śmiercią dającą rozgłos. Sensownie zginął Michał Klepfisz, który zasłonił swoim
ciałem karabin maszynowy, i tym samym umożliwił ucieczkę współtowarzyszom. Bezsensownie zginął Stefan
Sawicki, siedemnastoletni młodzieniec, u którego Niemiec zauważył broń. Esesman zastrzelił go. Edelman za
bezsensowną poczytuje wspólną samobójczą śmierć swoich przyjaciół, która miała charakter symboliczny.

„Nie poświęca się życia dla symboli.” – komentuje to wydarzenie bohater reportażu.

Mówiąc o śmierci współtowarzyszy, wyraża się rzeczowo, unika patosu i zbytniej emocjonalności, co dodatkowo
podkreśla Hanna Krall słowami: „Wszystkie historie, które opowiadasz – prawie wszystkie – kończą się śmiercią.”

Wartość życia. Życie w getcie było niewiele warte. Za pieniądze, które płaciło się za ukrywanie Żydów po aryjskiej
stronie, można było kupić dwa rewolwery niezbędne dla walczących: „(...) Więc za jeden rewolwer można było
ukrywać przez miesiąc jednego człowieka. Albo dwóch. Albo trzech nawet.”

Ocalenie życia było zazwyczaj przypadkowe. Swoje istnienie Edelman uzasadnia w ten sposób. Przypadek
dwukrotnie wybawił go od śmierci. Po wojnie decyduje się zostać lekarzem, by podobnie jak na Umschlagplatzu mieć
wpływ na życie innych. Żeby „odreagować” zagładę 400 000,bo współcześnie uratować można już nie jedno, lecz
wiele istnień człowieczych.
W utworze można wyodrębnid dwa plany czasowe. Pierwszy obejmuje wydarzenia związane z wybuchem, przebiegiem i
stłumieniem powstania w getcie warszawskim.

Jego początek datuje się na dzieo 19 kwietnia 1943 roku:


„ – Dlaczego wyznaczyliście właśnie ten dzieo – dziewiętnasty kwietnia?
- Nie my go wyznaczyliśmy. To Niemcy. Tego dnia miała się rozpocząd likwidacja getta.”

Przez kilkanaście dni toczono walki uliczne (19 – 24 kwietnia), a następnie Żydzi bronili się w domach i bunkrach (24 kwietnia –
10 maja). Ocalałe, pojedyncze grupy walczących przetrwały w ruinach getta do połowy lipca.

Edelman informuje również o przebiegu akcji eksterminacyjnej – masowej likwidacji Żydów, trwającej przez sześd tygodni: od 22
lipca do 8 września 1942 roku. Wówczas to pojawia się data samobójczej śmierci – 23 lipca 1942 roku prezesa Gminy Żydowskiej
– Adama Czerniakowa.

Druga płaszczyzna czasowa dotyczy lat powojennych. Bohater reportażu odnalazł swoje powołanie i rozpoczął pracę w
charakterze asystenta Profesora – Jana Molla – kardiochirurga zajmującego się ratowaniem chorych na serce i
przeprowadzającego skomplikowane operacje medyczne z tego zakresu.

Obydwie wymienione płaszczyzny przeplatają się ze sobą, każda w pewnym stopniu tłumaczy i uzupełnia drugą: „Dramat jest
wtedy, kiedy możesz podjąd jakąś decyzję, kiedy coś zależy od ciebie, a tam (w getcie) wszystko było z góry przesądzone. Teraz w
szpitalu chodzi o życie – i za każdym razem muszę podejmowad decyzję. Teraz się denerwuję znacznie bardziej.”
Już sam tytuł utworu: „Zdążyć przed Panem Bogiem” można dwojako interpretować. W odniesieniu do okupacyjnej
rzeczywistości należy go rozumieć jako dążenie do wyboru rodzaju śmierci, uprzedzenia Boga w Jego decyzjach. Nim
Bóg „wyda” wyrok, należy być pierwszym i samemu rozstrzygnąć, w jaki sposób chce się umrzeć. Tak czynili
niektórzy bohaterowie prezentowani w reportażu np. Jurek Wilner czy Mordechaj Anielewicz. Edelman wspomina
również o samobójstwie zbiorowym.

Ludzie, zdając sobie sprawę, że czeka ich śmierć, (najczęściej w obozie zagłady w Treblince), sami woleli wybrać jej
charakter i skrócić mękę oczekiwania oraz wiążące się z „niewiadomym” konaniem cierpienia. Zażywali truciznę
(cyjanek, luminal), strzelali do siebie lub prosili o tę „przysługę” kogoś bliskiego, niejednokrotnie skakali z
wysokości, chwalebna była śmierć w walce:

„Chodziło przecież o to, żeby nie dać się zarżnąć (...) Chodziło tylko o wybór sposobu umierania.” – mówi Edelman.

Powojenne losy doktora oraz wybór profesji lekarza ściśle łączą się z czasami okupacji, są jej następstwem. Zadaniem
Edelmana w getcie było stanie w bramie na Umschlagplatzu i wychwytywanie jednostek z tłumu, a następnie
wyprowadzanie ich jako chorych:
„Byłem wtedy gońcem w szpitalu i to byłą moja praca: stać przy bramie na Umschlagplatzu i wyprowadzać chorych.”

„(...) moje zadanie polegało na tym, żeby możliwie najwięcej spośród nich ocalić”.
Widział wtedy przemarsz 400 000 ludzi skazanych na zagładę. Nie mógł wiele uczynić. Pozostawał bierny.

Pracę lekarza podjął w odwecie za śmierć. W getcie nie miał zbytnich szans na ratowanie życia, jako kardiochirurg
ma ich dużo więcej. I choć zdaje sobie sprawę, że nie zawsze może mu się to udać, podejmuje ryzyko. Wie, że jeżeli
nie uda mu się przedłużyć życia pacjentowi, to jest w stanie zapewnić mu godną śmierć. Współcześnie denerwuje się
bardziej niż wtedy, w getcie. Tam wszyscy pogodzeni byli ze swoim losem i niewielu można było uratować, teraz jest
inaczej, bo wiele zależy od niego. Jeżeli, choć na trochę przedłuży ludzkie istnienie, tym samym stwarza człowiekowi
kolejną szansę życia - szansę na poznanie i doświadczanie tego, co wartościowe: miłości, przyjaźni...

Swoją misję – powołanie określa w kategoriach „wyścigu z Bogiem”. Jak sam mówi:

„Pan Bóg chce już zgasić świeczkę, a ja muszę szybko osłonić płomień, wykorzystując Jego chwilową nieuwagę.
Niech się pali choć troszkę dłużej, niż On by sobie życzył.”

Obecna rola doktora Edelmana ma charakter metafizyczny. Nigdy nie ma pewności, czy wygra się walkę ze Stwórcą,
zwłaszcza, że On czasami nie szczędzi małych złośliwości, bywa nieprzewidywalny, ale być może czegoś nie
zauważy – coś przeoczy, wtedy można wykorzystać okazję i ubiec Go i niczym On podarować szansę życia.

Edelman, mimo doświadczeń wojennych, grozy okupacji i bliskości śmierci, nie utracił wiary w Boga, tak jak było to
w przypadku ojca Mietka Dąba, który niegdyś rzekł:

„Jaki Bóg?! Ty nie widzisz, co się dzieje? Ty nie widzisz, że Boga już dawno tu nie ma? A jeżeli nawet jest (...) to on jest po ich stronie.”

Doktor ma wrażenie stałej obecności Boga, a on sam jest w pewnym sensie Jego sługą, partnerem i graczem. Bierze
udział w wyścigu z Nim – w igraszkach o życie – aż o Życie...

Milosc:
Powyższą myśl Marek Edelman kończy następująco: „Otóż być z kimś to była w getcie jedyna możliwość życia.
Człowiek zamykał się z drugim człowiekiem – w łóżku, w piwnicy, gdziekolwiek, i do następnej akcji już nie był sam.”
Do takich związków popychała ludzi obawa przed śmiercią, samotnością, strachem. W ostatnich chwilach życia
pragnęli być z kimś, mieć poczucie bycia komuś potrzebnym, zwłaszcza, że wielu z nich utraciło swych bliskich.
Członkowie rodzin poginęli w walkach, transportach, obozach. Los niektórych był nieznany. Nikt nie wierzył w to, że
przeżyje:

„Ludzie garnęli się wtedy do siebie jak nigdy przedtem, jak nigdy w normalnym życiu. Podczas ostatniej likwidacyjnej akcji biegli do gminy,
szukając jakiegoś rabina czy kogokolwiek, kto im da ślub, i szli na Umschlagplatz jako małżeństwo.”

Rozmówca Hanny Krall ukazuje „próbki” takiego uczucia. Siostrzenica Tosi Goliborskiej wraz z narzeczonym udała
się do rabina w celu zawarcia związku małżeńskiego. W drodze powrotnej zaatakowali nowożeńców Ukraińcy, a
jeden z nich przystawił dziewczynie lufę do brzucha. „Mąż odsunął lufę i zasłonił jej brzuch swoją ręką.” Później,
naturalną koleją rzeczy ona „(...) poszła na Umschlagplatz, a on z urwaną dłonią uciekł na aryjską stronę i zginął
potem w powstaniu warszawskim.” Ale chodziło o to, „(...) żeby był ktoś, kto gotów jest zasłonić twój brzuch własną
ręką, jeśli zajdzie potrzeba.”

Córka przełożonej pielęgniarek Tenenbaumowej – Deda, której matka odstąpiła „numerek na życie”, dzięki niemu
zdążyła przeżyć prawdziwą miłość. Przedłużona na chwilę egzystencja ukazała dziewczynie swą największą wartość.
Uczucie obnażyło w Dedzie kobiecość i uczyniło ją szczęśliwą:
„Też zginęła. Ale miała przedtem parę dobrych miesięcy: kochała się z pewnym chłopakiem, przy nim zawsze była pogodna, uśmiechnięta. Miała
naprawdę parę dobrych miesięcy.”

Z późniejszych relacji Edelmana (dotyczących jego „medycznej” biografii) wynika jasno, że miłość, szczęście
małżeńskie oraz macierzyństwo stanowią dla niego istotne komponenty życia. Miłość i macierzyństwo ukazują
kobiecie jej powołanie i przeznaczenie. Edelman mówi o tym, wspominając swoje pacjentki – małe dziewczynki,
które później dojrzały, spełniły się jako kobiety:

„Te dziewczynki, przywożone z różową pianą na ustach (te, które zdążyły jeszcze dorosnąć i kochać się, i urodzić dzieci, więc o tyle więcej
zdążyły niż córka Tenenbaumowej)...”

„Potem mieliśmy Teresę z wadą serca, obrzękłą jak beczułka, umierającą.(...) Urodziła później dziecko, po porodzie znów trzeba ją było
wyciągać z obrzęku płuc, ale jak tylko mogła oddychać, powiedziała, że musi już iść, dziecka pilnować. Czasami do nas przychodzi i mówi, że ma
wszystko, co chciała mieć, dom, dziecko, męża (...)”

You might also like